„Siostry Księżyca” tom 5
Tłumaczenie z francuskiego: fort12
Niewątpliwie czarownice losu postanowiły się mną pobawić!
Mój chłopak Chase szepcze imię innej kobiety podczas snu, podczas gdy
Władca Jesieni umieszcza mnie w samym centrum wyjątkowych
projektów.
Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy pojawia się Karvanak... i
bierze Chase'a na zakładnika.
Moje siostry i ja musimy teraz znaleźć sposób, by uratować człowieka
którego kocham, bez narażania przy tym na niebezpieczeństwo Świata
Wróżek i Ziemi...
Rozdział 1
Z mojego łóżka kontemplowałam księżyc w jego ostatniej kwadrze. Warstwy niskich
chmur padające cieniem na tle czarnego nieba, zupełnie jakby ktoś przejechał po nich
palcami zanurzonymi w tuszu. Zostawiłam uchylone okno aby móc cieszyć się
świeżym powietrzem tej wyjątkowej kwietniowej nocy.
Bezszelestnie wstałam, dziękując w myślach Iris za jej pleciony dywan który ostatnio
wygrzebała w jakimś sklepiku ze starociami.
Uchyliłam okiennice i oparłszy się na łokciach, spojrzałam w ciemność.
Moja siostra Camille spędzała noc poza domem ze swoimi dwoma mężami, Morio i
Flamem, demonem lisem i budzącym respekt smokiem, w lesie który otaczał kopiec
w którym mieszkał.
Dzisiejszej nocy, znowu spróbują połączyć swoje magie by wezwać pomiędzy nas
jednego z naszych: Trilliana, kochanka alfę mojej siostry, nie dającego się odszukać.
Wiedzieliśmy że żyje, ale tu kończyła się nasza wiedza o nim. Zniknął i wszelki ślad
po nim zaginął. Wszystkie raporty jakie otrzymywaliśmy mówiły o tym, że pojmała
go banda goblinów gdzieś w świecie wróżek. Przeczuwaliśmy najgorsze... zarówno
dla niego jak i dla nas.
Moja druga siostra, Menolly, ta która zajmowała się barem w Voyagerze, wkrótce
wróci z pracy do domu, jeśli już tego nie zrobiła. Z mojego okna nie widziałam
miejsca gdzie zwykła parkować swojego Jaguara.
Zwróciłam uwagę na łóżko. Chase postanowił spędzić tutaj noc. Spał jak kłoda,
rozciągnięty w poprzek materaca z kołdrą odrzuconą na bok. Ten mężczyzna miał
ciepłą krew, co czyniło go bardzo pożytecznym w nocy, gdy ściągałam z niego całą
kołdrę dla siebie, zostawiając go całkowicie nagiego. A mówiąc o nagości... z całą
pewnością śniło mu się coś przyjemnego... lub też uosabiał się z kimś... zwilżyłam
wargi.
Nadszedł czas by obudzić go w bardziej wyjątkowy i szczególny sposób. Pod
warunkiem że będę ostrożna...
Wdrapałam się na łóżko i ostrożnie aby go nie urazić, przejechałam językiem po całej
długości jego erekcji.
Jęknął.
—Erika?
Zamarłam, marszcząc brwi. Erika? Kto to był?
Nagle drzwi otworzyły się na oścież.
—Delilah, chodź szybko!
Chase przebudził się gwałtownie a ja upadłam do przodu. Wskutek czego mój lewy
kieł rozerwał cienką warstwę skóry na dobre dwa centymetry; natychmiast pojawiły
się małe błyszczące kropelki krwi. O cholera!
—Jasna cholera! Co ty robisz?! zawołał nienaturalnie wysokim głosem cofając się w
pośpiechu.
Wyraz jego twarzy nie był takim, jaki miałam nadzieję ujrzeć.
—Och, Chase! Tak mi przykro...
—W imię Boga!
Upadł na podłogę otulając się kołdrą i wypuszczając całą salwę przekleństw.
Podbiegłam do niego, podczas gdy stojąca w progu w aureoli światła Menolly śmiała
się, opierając się o framugę drzwi. Z nosa ciekła jej krew, spływając do ust.
—Pomyśl by następnym razem wpierw zapukać! skarciłam ją, przyglądając jej się
dokładniej i potrząsając głową. Widzę że dopiero co odeszłaś od stołu.
Zakaszlała. Ujrzawszy błysk w jej oku, z trudem powstrzymywałam się od śmiechu.
Było mi przykro vis-à-vis Chase'a z powodu jego rany, ale w tym samym czasie
miałam wrażenie bycia Lucy Ricardo, bohaterką serialu „I Love Lucy”, będącą w
samym środku jednego z jej dziwacznych forteli.
Nie chciałam żeby zobaczył mnie uśmiechającą się. Mój policjant miał ostatnio dość
nieprzyjemny okres, dlatego tez zupełnie brakło mu poczucia humoru. Jego praca - a
raczej wszystkie jej funkcje - zaczęły doprowadzać go do szału.
Nie mówiąc już o Zacharym Lyonnesse, który z czasem stawał się coraz częstszym
gościem w naszym domu. Chase od miesiąca był zawalony pracą tak, że często
trudno było mu się wyrwać. Dodając do tego wszystkiego zmienną Pumę, z którą raz
spałam, a która pragnęła mnie zdobyć bywając u nas coraz częściej.
Nie próbował mnie naciskać ani pospieszać, ale czułam przepływającą między nami
elektryczność. Oboje udawaliśmy jakby nic się nie stało, przy czym ja bardziej od
niego. Aczkolwiek przyciągająca nas do siebie chemia była czymś
niekwestionowanym, nawet jeśli moje serce należało do Chase'a.
Doskonale wiedziałam że był poirytowany tą sytuacją, ale również był na tyle
inteligentny by nie stawiać mi ultimatum. Co było dobre, ponieważ szczerze ceniłam
Zacharego i niezależnie od wszystkiego, powinniśmy oboje współpracować nad
rozwojem nadprzyrodzonej społeczności.
Spędziłam mnóstwo czasu, mówiąc mu że go kocham i że nie odejdę bez
wcześniejszego skonsultowania się z nim. W ciągu sześciu tygodni kochaliśmy się
tylko cztery razy, co w niczym nie pomagało. Niezadowoleni i sfrustrowani, czuliśmy
się oboje zagubieni, oddalając się od siebie coraz bardziej.
Menolly odsunęła delikatnie stos ubrań, zepchnąwszy go na środek pokoju. Iris
męczyła mnie abym je pochowała, ale osobiście nie byłam fanką koszy na bieliznę.
Tak wiem, będąc zmiennym kotem powinnam - logicznie rzecz biorąc - być
stworzeniem skrupulatnym i schludnym. Cóż, nie wyglądało na to by miało się tak
zdarzyć. Naprawdę chciałam się poprawić, ale w rzeczywistości byłam wałkoniem i
leniuchem i prawdopodobnie taką już pozostanę, pomimo wszystkich swoich
wysiłków.
Moja siostra wzięła chusteczkę z pudełka które stało na nocnej szafce i wytarła nos,
odwracając od nas uwagę. Jej niebieskie oczy były tak jasne, że zdawały się być
niemal szare. Błyszczały w półcieniu, wlepione prosto w Chase'a. Czubkiem języka
oblizała wargi.
Kiedy miałam ją właśnie ostro przywołać do porządku, dotarło do mnie że to nie
niższe partie mojego policjanta tak ją zainteresowały. Och nie, zwietrzyła zapach jego
krwi. Menolly była wampirem i zazwyczaj potrafiła się dobrze kontrolować,
aczkolwiek czasami gdy w grę wchodziły emocje lub element zaskoczenia, jej silna
wola słabła...
Chase zdał sobie z tego sprawę w tym samym czasie co ja.
—Ani kroku dalej! rzucił rozkazującym tonem, pospiesznie okrywając intymne
części ciała. Jeśli myślisz że pozwolę ci wbić kły w mojego... nieważne gdzie!
Radzę ci to przemyśleć dwa razy!
Menolly się otrząsnęła.
—Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć. Po prostu...
—Mennoly, powiedziałam wstając. Nie zapominaj gdzie jesteś.
Spojrzała na mnie a potem na Chase'a, następnie pokręciła głową.
—Nie, ja naprawdę nie zamierzałam być niegrzeczna. Wszystko w porządku Chase?
Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się w moją stronę z błogim uśmiechem na
twarzy.
—Musisz zejść albo wszystko przegapisz!
—Co przegapię? spytałam narzucając na siebie swój szlafrok. Co się dzieje? Czy
muszę się ubrać? Demony są w ogrodzie? Brygada goblinów przemaszerowała przez
kuchnię? Jakiś inny jednorożec przyszedł nas odwiedzić? Z naszym szczęściem
mogłoby nam się przydarzyć to wszystko naraz, lub jeszcze gorzej...
—Nie, nie chodzi o rozróbę, odpowiedziała klaszcząc w dłonie. Właśnie wróciłam.
Iris się obudziła, Maggie powiedziała swoje pierwsze słowa! Można by powiedzieć,
że nikt jej teraz nie zatrzyma! Cóż, nadal jest to bełkot, ale poważnie, potrafi
powiedzieć niektóre słowa! Iris próbuje uchwycić to w kamerze. Rusz swój tyłek!
Kiedy drzwi się zamknęły, Chase wstał i odwrócił się na moment nic nie mówiąc,
następnie ponownie usiadł na łóżku przyglądając się swojej płci. Krew przestała
lecieć, ale w miejscu gdzie wbiłam zęba powstał szkarłatny bąbel.
—To musi boleć…
—Tak sądzisz? odparł z ponurym wyrazem twarzy. Może byś mnie ostrzegła
następnym razem? Próbowaliśmy już tego kilka razy Delilah, dowodem są moje
blizny, dziękuję ci bardzo! westchnął. Powiedziałem ci już, że zgadzam się abyśmy
nie robili pewnych rzeczy. Szczerze mówiąc kochanie, skąd ten szalony pomysł z
obciąganiem?
Potrząsnął głową, ostrożnie badając swoją ranę.
Warknęłam cicho.
—W porządku, nie musisz się tak denerwować! Nie miałam intencji ci obciągać! Po
prostu chciałam obudzić cię w miły sposób, tak byśmy mogli pobawić się trochę
razem. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie Menolly. Cholera, Chase, my się prawie
nie dotykamy! szybki rzut oka upewnił mnie, że pozostał tam gdzie był. A pochylona
głowa świadczyła o tym, iż nie był to najlepszy moment na dyskutowanie o tym. Już
ci powiedziałam, że jest mi przykro, ok? w porządku? Czekaj, przyniosę maść.
Weszłam do łazienki która sąsiadowała z pokojem. Wyposażona ona była w
antyseptyczne środki. Kiedy wróciłam, zdążył się już uspokoić pozwalając mi sobie
pomóc. Uklęknąwszy przy nim, nałożyłam cienką warstwę kremu na jego ranę, nasz
wzrok się spotkał. Pochylił się i pocałował mnie czule. Kusiło mnie by tu tak
pozostać, ale nie chciałam przegapić pierwszych porannych słów Maggie. Być może
uda nam się znaleźć zabawy bez ryzyka że zrobię mu krzywdę... ale nagle się
odsunął, przerywając moje rozmyślenia.
—Pospieszmy się, musimy się ubrać (założył bordowe bokserki, a na wierzch
narzucił aksamitny szlafrok). To jedyna dobra rzecz od dłuższego czasu. Nie
przegapmy tego.
Znalazłszy w końcu swoje pantofle, założyłam je i ruszyłam za nim. Wiedziałam jak
uwielbiał Maggie. Co do seksu.... coś było nie tak. Jednakże z jakiegoś powodu
Chase nie chciał się tym ze mną dzielić.
Menolly klęczała w pobliżu Maggie, pod czujnym okiem kamery. Moja siostra wzięła
ją pod swoje skrzydła, grając rolę matki zastępczej. Wszystkim nam się to bardzo
podobało. Szczególnie jak z czasem między tą dwójką wytworzyła się szczególna
więź. Dwoma istotami wyrwanymi z korzeniami przez emisariuszy zła i zmuszonymi
do stąpania po tym świecie.
Maggie przypominała krzyżówkę skrzata i wielkiego kota. Jej ciało pokryte było
krótkim i puszystym biało-czerwonym futerkiem. Miała wąsy i szpiczaste uszy. A jej
skrzydła były jeszcze zbyt małe by utrzymać jej ciężar. Szczerze mówiąc, nadal była
w fazie nauki chodzenia. Zaledwie kilka miesięcy temu postawiła swoje pierwsze
kroki. Menolly pokazała jej jak ma korzystać ze swojego długiego ogona
zakończonego kępą futra. Była w stanie stanąć prosto i zrobić kilka kroków bez
trzymania się stołu.
Na ogół z czasem rzeczy nabierały wagi. Jej nogi nadal drżały ale instynktownie
próbowała walczyć swoimi skrzydłami, co zwykle kończyło się tym, iż lądowała na
pupie, wydając dźwięk „mouf”. Rzecz jasna nigdy nie robiła sobie przy tym krzywdy,
jednakże upadek wprawiał ją w zdumienie. Zawsze wtedy dostawała jakiś smakołyk,
na przykład kawałek pieczonej wołowiny lub resztkę kremowego napoju.
Uklękłam przed dzieckiem Crypto, które spojrzało na mnie swoimi oczami koloru
topazu. Jakim językiem będzie mówiła? Tym skąd pochodzi, czy może dialektem
wróżek z którego sami korzystaliśmy? Co jeszcze?
Przyjrzałam się Iris.
—Więc?
—Myślę, że zrobiła sobie przerwę. Przysięgam ci, że w chwili gdy wypowie
pierwsze słowo, nie poprzestanie na tym. Ale nadal gaworzy. Nie wiedziałam czy
mogę ci przeszkadzać, dlatego wolałam poczekać na Menolly.
Po tych słowach Iris ponownie wycelowała kamerę w Maggie, podczas gdy ja
wyciągnęłam do niej ramiona.
—Nie! zawołała potrząsając głową.
Zaskoczona, usiadłam i czekałam.
—Nie siedzieć!
—Nie siadaj na mnie, Deyaya!
Powstrzymałam się od śmiechu. Maggie była wyjątkowo wrażliwa na wszystko co
przypominało kpinę lub żart.
—To trochę na odwrót, ale mówi, to pewne.
Menolly usiadła na małym stoliku.
—Tak, i zna wszystkie nasze imiona. Kiedy weszłam nazwala mnie "Menny".
—Menny! potwierdziła wyraźnie z siebie zadowolona Maggie. Deyaya, Cami. Gdzie
Cami? spytała rozglądając się po pomieszczeniu.
—Cami wróci później, odpowiedziała moja siostra przesuwając dłońmi pod jej
skrzydłami i sadzając ją sobie na kolanach. A on, kim on jest? spytała wskazując na
Chase'a, który często odgrywał rolę opiekunki.
Maggie zachichotała, klaszcząc w dłonie.
—Musslor!
Odwróciłam się do inspektora.
—Uch, czekaj... czy to nie jest „Pan”? Czy nie to stara się właśnie powiedzieć?
—"Musslor!"
Chase zaczerwienił się po same uszy.
—Nie, nie sądzę.
—Więc dlaczego... och ... mój Boże! Powiedziałeś jej że nazywasz się Musclor ?!
[Superman]
Wniósł oczy do nieba. Parsknęłam śmiechem.
—Myślałem że to dobry pomysł odparł, następnie odwrócił się do Iris z wyrazem
skruchy na twarzy, na co ta jedynie się uśmiechnęła. Nie sądziłem że będzie to
pamiętać, a tym bardziej że to powtórzy!
Menolly zmarszczyła brwi.
—Odkryliśmy twoją tajemnicę, Johnson! Grasz superbohatera! Teraz wiadomo że
mała rozwija się prawidłowo... przynajmniej tak myślę. Mimo że demony traktowały
ją jak żywy inwentarz, wydaje się w stanie rozumieć podstawowe... tu przerwała
gwałtowne na dochodzący z zewnątrz hałas, w tym trzask blisko domu.
—Delilah, chodź ze mną! zawołała podając Maggie Iris. Wy dwoje poczekacie tutaj.
Bez słowa, tanecznym krokiem wyszła z kuchni i trzymając palec na ustach
otworzyła ostrożnie drzwi. Cicho jak kot którym w końcu byłam, poszłam na palcach
za nią w kierunku ganku.
Po chwili dało się usłyszeć kolejny hałas. Słychać było dźwięk łamanych gałęzi.
Poklepałam ją po ramieniu, dając znak do odwrotu. Zrobiła jak prosiłam, podczas
gdy ja skoncentrowałam się na centrum mojej istoty, na jądrze gdzie zbierały się
wszystkie płaszczyzny, by tam ponownie stopić się w jedną.
Świat wydawał się zwinąć w sobie. Cienie stawały się ciemne i mroczne, następnie
degradowały się do równych poziomów szarości. Zupełnie jakbym była napędzana
przez spiralę, pogrążyłam się wewnątrz siebie. Moje kończyny i tułów połączyły się
mieszając, by następnie ponownie się rozdzielić przyjmując nową formę. Nie
wierzcie kiedy mówię że przemiana nie jest całkowicie bezbolesna.
Przynajmniej nie wtedy, gdy przebiega gładko i powoli.
Ręce i nogi stały się łapami. Mój kręgosłup rozciągnął się a pierś skurczyła.
Odrzuciłam głowę do tyłu i pozwoliłam by to toczyło się dalej, delektując się
uczuciem fal magii rozchodzących się po moim ciele i kształtujących mnie od nowa,
inaczej.
Zapach mgły a gdzieś w oddali zapach radosnego ognia... ale Pantera nie przyjdzie.
Mój mistrz, Władca Jesieni, oczekiwał mnie w ciszy, nieruchomy. Tym razem
potrzebny był kot.
Moje złote futro zawibrowało w lekkiej bryzie. Machnęłam ogonem i zamrugałam by
w następnej chwili rzucić się biegiem przez klapkę dla kotów w drzwiach.
W tej postaci mogę iść na zwiad bez zwracania zbytniej uwagi tego lub tych którzy
zajęci byli myszkowaniem w lasach otaczających nasz teren. Nie było potrzeby by
wiedzieli że byliśmy na ich tropie.
Stąpając cicho po ziemi na palcach, moje zmysły wypełnił zapach nadchodzącego
końca wiosny. Miałam problem z kontrolowaniem swoich instynktów. Najmniejsze
trzepotanie skrzydeł w oddali przyciągało moją uwagę. Wszystko wokół pachniało
jak jedzenie lub zabawki, kusząc aby je zgłębić i zbadać.
Ale miałam misję do spełnienia: musiałam obwąchać każdy kąt i odkryć źródło
hałasu.
Ten ostatni był dla mnie mocny gdy byłam w swojej dwunożnej postaci, teraz stawał
się niemal ogłuszający. Przemykając ukradkiem by nie zostać zauważoną,
poruszałam się jak cień chowając za drzewami.
Podchodziłam od zawietrznej podobnie intruz. Przynajmniej mając dobrze rozwinięty
zmysł powonienia, nie będzie mógł odkryć że się zbliżam. Poruszałam się powoli do
przodu, praktycznie z brzuchem przy ziemi korzystając z wysokich traw, kiedy nagle
poczułam znajomy zapach.
To była Misha, mysz z którą na swój sposób się zaprzyjaźniłam. Czasami goniłam ją
jeszcze, ale tylko dla zabawy. Ona sama mówiła mi, że to pozwala jej zachować
czujność i utrzymać formę. To ona ostatniej zimy uratowała mi tyłek, gdy mój ogon
zaplątał się w krzaku kolczastych jeżyn. Od tego czasu udało nam się obu zwalczyć
nasze instynkty i zawiązać coś na kształt sojuszu.
Wyłaniając się ze swojej norki, podbiegła do mnie.
—Delilah, w tych lasach jest coś czego nie powinno tu być!
Kiedy byłam kotem, mogłam komunikować się z innymi zwierzętami. Rzecz jasna
nie przypominało to głosu jak wtedy gdy byłam kobietą: istniał wspólny język który
był mieszaniną dźwięków rozpoznawanych przez większość zwierząt.
Skinęłam lekko głową.
—Wiem o tym, jestem na bieżąco, nie wiem tylko co to jest. Nie wyczułam żadnego
zapachu. I to właśnie mnie niepokoi.
Zadrżała.
—To jest złe i straszne. Jest ogromne i całe czarne, zjada myszy i inne małe
stworzenia. Lepiej bądź ostrożna. To wkłada je do pyska i gryzie, i gryzie i gryzie...
Nie był to chyba najlepszy pomysł, by zjawić się tutaj w postaci kota...
—Czy widziałaś już wcześniej podobnego stwora?
Misha sapnęła.
—Nie, nigdy. To jest straszne i się ślini. Można by powiedzieć, połamany dwunożny
ale szary i nie tak duży i szeroki jak dwunożny, bardzo brzydki, z włosami
opadającymi na plecy i nadętym brzuchem. Och, to ma futro, tak. Ale nie tam gdzie
powinno. Nie kolega.
W małym świecie Mishy, stworzenia, zwierzęta i ptaki dzieliły się na na dwie
kategorie: „kumpel” i „nie kumpel”.
Po wszystkim pospiesznie pobiegła do swojej norki, zatrzymując się na chwilę by
rzucić mi ostatnie spojrzenie.
—Uważaj na siebie. On może złamać cię jak gałązkę.
Po czym pospiesznie pobiegła do swoich dzieci.
Odczekałam chwilę, następnie ostrożnie łapa za łapą ruszyłam w poszukiwaniu
podejrzanego stwora. Jeśli to coś było w stanie złapać i zjeść małe zwierzęta, to w
moim własnym interesie leżało by mieć się na baczności i nie dać się złapać. Byłam o
wiele bardzie bezbronna w tej formie a co za tym idzie, łatwa do zabicia.
Dotarłszy do zakrętu ścieżki która zagłębiała się w las, prowadząc w kierunku stawu i
rosnących wokół niego brzóz, zamarłam z łapą w powietrzu. Gdzieś przede mną
zaszeleściły krzewy i pękła gałązka. Intruz, kimkolwiek był, znajdował się znacznie
bliżej niż myślałam.
Gdy dotarłam do źródła hałasu, wiatr zmienił swój kierunek dmuchając mi w twarz
mieszaniną ohydnych zapachów, słodkawym smrodem przejrzałych owoców i
testosteronu, gęstego, ciężkiego i piżmowego. Unoszący się w powietrzu zapach
należał do tego, kto rozkoszował się cierpieniem innych.
Zwierzęta są w stanie wyczuć intencje innych, w tym również ludzi, a okrucieństwo
naszego gościa okazało się nad wyraz wyraźne.
Misha miała rację. Ta nieokreślona rzecz była zepsuta do szpiku kości.
Odrzuciłam długie źdźbło trawy aby odsłonić niewielką polanę. Księżyc który
świecił zza pasm chmur, oświetlał to miejsce wystarczająco dobrze, bym mogła
zobaczyć ogrom zniszczeń oraz samego stwora.
Istota mierząca około metra dwadzieścia centymetrów, wyżywała się drapiąc
bestialsko dwa pnie drzew, prawdopodobnie powalone podczas ostatniej burzy,
leżące jeden na drugim, z pomiędzy których wydobywał się jęk.
Chwileczkę! Wiedziałam czyj to głos! To był Rapido, basset sąsiadów. Czasami
uciekał włócząc się po naszej ziemi. Szukając go wzrokiem dotarło do mnie, że
wślizgnął się w szczelinę między dwoma pniami i nie mógł z niej wyjść. Ale ta klatka
była dla niego również szansą na przeżycie.
Istota, rodzaj demona jak podejrzewałam, zmagała się z zadaniem wydostania go
stamtąd. Udało jej się wsunąć swoją długą łapę w otwór ale widać Rapido udało się
głębiej ukryć.
Prawdopodobnie wkrótce potwór zrozumie, że gdy postawi pień na sztorc, to w
końcu uda mu się złapać gorące pyszne Happy Meal, które omal mu się nie
wymknęło. Biorąc pod uwagę jego głupotę, prawdopodobnie nieprędko na to
wpadnie, aczkolwiek nawet najbardziej ogłupiałe demony nie były na tyle durne by
ignorować to co oczywiste, przynajmniej nie na długo.
Jeśli czegoś nie zrobię, będziemy się mogli pożegnać z biednym Rapido.
Przyjrzałam się mojemu przeciwnikowi. Nie było kwestii iż nie mogę stanąć z nim
twarzą w twarz w postaci kota. Jeśli mnie złapie, schrupie mnie na miejscu.
Prawdopodobnie zdołam go pokonać, ale wpierw będę musiała się przemienić i to
szybko. Podczas przemiany byłam absolutnie bezbronna. Jeśli demon zorientuje się
w czym rzecz, wszystko się skończy.
W ciszy wycofałam się, przykucnąwszy w pobliżu drzewa wśród kępy paproci i
borówek. Kolce mogły mnie zranić ale nie widziałam lepszego miejsca. Dzięki
bogom że nie była pełnia, inaczej zostałabym uwięziona w postaci kota do rana.
Wzięłam głęboki oddech i w myślach odtworzyłam obraz tego, jak ponownie staję się
kobietą.
Metr osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, wysportowana, kilka blizn tu i tam,
pamiątka po ostatniej walce kilka miesięcy temu, włosy koloru złoty blond i
szmaragdowe oczy. Identycznie z tymi które miałam będąc w formie kota.
Trzymałam się obrazu, życząc sobie by przemiana była szybka. I pierwszy raz moje
ciało mnie posłuchało. Uderzyłam w ziemię z łomotem, oszołomiona tym jak dzięki
mojej obróżce byłam ubrana. To rzeczywiście trochę bolało... zbyt szybko. Zupełnie
jakby mnie ktoś walnął gumowym młotkiem.
Gdy upewniłam że już po wszystkim, wskoczyłam za krzak z borówkami i
otrzepałam się z kolców które mnie oblazły.
—Wynoś się stamtąd małpo! krzyknęłam do demona, gotowa skopać mu tyłek.
Kiedy na powrót wróciłam do swojego ciała, wszystkie moje wcześniejsze obawy
wyparowały. Mój umysł krzyczał w tej chwili tylko jedno: Tak, jestem wkurzona, w
twoim interesie leży aby jak najprędzej stąd prysnąć!
Stwór odwrócił się zdumiony, następnie zamachnął się na mnie łapą z pazurami.
Ledwo co ich uniknęłam. To bydlę było o wiele szybsze niż się spodziewałam.
Prawie byłby mnie drasnął.
—Myślisz że pozwolę ci zniszczyć moje nowe markowe dżinsy?! Dopiero co je
kupiłam w moim ulubionym sklepie i nie mam intencji robić w nich dziur. Nie licz na
to staruszku!
Powiedziawszy to, obróciłam się na jednej nodze dając mu kopa w jego brudną gębę.
—Cholera!
Kiedy go dotknęłam, moja noga zadrżała, zupełnie jakbym kopnęła w mur z cegieł.
No, być może nie do końca ale blisko. W porządku twardzielu! Będzie trudniej niż
myślałam. Kopnęłam go jeszcze raz, tym razem w brzuch.
—Delilah, uważaj!
Zaskoczona, odskoczyłam w bok. Ale przyzwyczajona do walki, posłuchałam bez
myślenia i odtoczyłam się z dala od niego. W chwili gdy stanęłam na nogi, demon
czknął snopem ognia. Usłyszałam trzask gałęzi. Niektóre szczątki kory zapłonęły w
pobliżu pnia. Obok stał mężczyzna o jasnej skórze i ciemnych włosach, ubrany w
czarny długi płaszcz.
Demon odwrócił się na pięcie i uciekł do lasu. Najwyraźniej uznał, że stawanie w
obliczu dwóch przeciwników na raz nie było takim świetnym pomysłem. Z
pewnością spróbuje dotrzeć do granic naszej posiadłości które ciągnęły się ku
podmokłym i chronionym terenom.
—Bądź ostrożny, Roz! To twardziel! Niełatwo go zabić! ostrzegałam rzucając się za
nim w pogoń.
—Wiem o tym kretynko! odparł wyprzedzając mnie.
Rozurial był jednym z niewielu stworzeń będącym w stanie prześcignąć nas trzy.
Jako inkub, technicznie rzecz biorąc był pomniejszym demonem włóczącym się po
obszarach rozkoszy. Bez wątpienia był po naszej stronie. Ale nie miejmy złudzeń co
do jednego: był inkubem do szpiku kości.
Jednakże widząc go jak pomaga nam walczyć ze Skrzydlatym Cieniem, który jest
potężnym demonicznym przywódcą który planuje zawładnąć Ziemią i Krainą
Wróżek, zgodziliśmy się przymknąć oczy na jego tendencje do zalotów i uwodzenia.
Roz kochał kobiety, bez względu na ich wiek, rozmiar, kształt lub kolor. Jego
największą przyjemnością było uwieść te, które myślały że potrafią się mu się
oprzeć. Uwielbiał obserwować jak ulegają jego wdziękom. I najwyraźniej był w tym
dobry, ale nie zamierzałam przekonywać się o tym na własnej skórze.
Okrążyłam zwęglony pień mając nadzieję, że ogień za nami nie wyrządzi więcej
szkód. Roz bez wahania i z gracją pokonał trzy przeszkody, a jego długi płaszcz
powiewał za nim na wietrze. W pewnej chwili zatrzymał się przyglądając głębi lasu.
—Straciłem jego ślad. Zapach cedru jest zbyt silny.
Powąchałam powietrze. Rzeczywiście, cedr i jodła, do tego wilgotny zapach ziemi po
ostatnich deszczach. Schyliłam głowę próbując wyłapać dźwięk. Nawet będąc w
połowie człowiekiem a w połowie wróżką, miałam czuły słuch jak u kota.
W wysokich trawach biegały gryzonie. Gdzieś wysoko na niebie w chmurach
przeleciał samolot. Z oddali dochodził szum wody. Brzozy rosnące przy stawie
zwiastowały nadejście lekkiej bryzy. Ale żadnego śladu demona.
—Cholera! Straciliśmy go!
Rozejrzałam się wokół, zastanawiając się czy powinniśmy kontynuować pościg.
Istniało duże prawdopodobieństwo że jest już daleko. Być może wróci, być może nie.
Jedna rzecz była pewna: niezależnie od wszystkiego przekroczył magiczne
zabezpieczenia Camille. Niestety nie było ich tutaj by nas ostrzegły.
Będzie trzeba coś z tym zrobić. Stworzyć rodzaj systemu wczesnego ostrzegania,
który powiadomi nas jeśli bariery opadną.
Zniesmaczona pokręciłam głową.
—Nie jestem nawet w stanie zabić prostego demona, staję się miękka,
wymamrotałam. Roz zrobił krok do przodu oplatając mnie ramieniem, ale jedno moje
spojrzenie i zatrzymał się. Znał zasady: będzie mile widziany w naszym domu tak
długo, jak nie położy swoich łap na Camille lub na mnie.
Zauważmy że nagle przestał zalecać się do mojej siostry. Wystarczyło tylko że
położył rękę w niewłaściwym miejscu na oczach smoka, który jednym swoim
spojrzeniem stłumił przyszłe próby. Flam w swojej smoczej postaci był w stanie
zrobić z niego pieczony bekon. I nawet wtedy gdy przybierał swoją ludzką postać,
emanował seksem i był przystojniakiem mierzącym metr dziewięćdziesiąt dwa i był
silniejszy niż inkub. Po tym zdarzeniu Flam złapał go za kark i wywalił na zewnątrz,
gdzie począł wybijać mu głupoty z głowy.
Musiały upłynąć dwa tygodnie i mnóstwo okładów z lodu, aby Roz doszedł do siebie
po cięgach jakie dostał od smoka.
To nie powstrzymało go od flirtowania z Menolly, która reagowała mniej lub
bardziej. Ze mną też próbował raz lub dwa razy, aż zagroziłam mu że ugryzę go w
jego najważniejsze miejsce. Od tego czasu zostawił mnie w spokoju i traktował jak
przyjaciela.
—Nie wiń się za to, powiedział. To był blurgblurf. Bez pomocy nigdy nie udałoby ci
się go zabić. Pomimo ich dużego brzucha i powykrzywianych kończyn, są szybkie
jak błyskawica (gestem wskazał na ścieżkę). Chodź, zanim powiemy innym co się
stało, musimy upewnić się że pożar został ugaszony.
—"Blurgblurf”? To rodzaj demona jak sądzę?
Roz skinął głową.
—Tak. Ale głównie warczy. Te stwory wolą wałęsać się na Ziemi aniżeli w krainie
wróżek. Myślę że wiele ich gniazd zostało tutaj ukrytych gdy portale do
Podziemnego Królestwa zostały zamknięte. Wygląda na to, że zachowali linię.
Zazwyczaj można ich znaleźć w głębokich jaskiniach i w kamienistych górskich
wąwozach. Nie za bardzo rozumiem co go tutaj przywiodło.
Genialnie. Po prostu wspaniale. Kolejny potwór na wolności o którym nigdy
wcześniej nie słyszałam. Czego mógł tutaj szukać? I czego od nas chciał?
Pomimo wyjaśnień Roza, nie miałam ani przez chwilę wątpliwości że zostały tu
wysłane.
Być może udało się tutaj przedostać brygadzie Degath. Lub Skrzydlaty Cień
przygotowywał dla nas kolejną niespodziankę.
Niezależnie co by to było, oczywistym jest że przyjdzie nam raz jeszcze zanurkować
w króliczej norze.
Rozdział 2
Przed powrotem do domu, oboje z Rozem upewniliśmy się czy aby nikt się nie czai
w pobliżu. Ale oprócz gromady myszy, kilku szopów praczów i innych mieszkańców
królestwa zwierząt przemierzających okolice, nikogo więcej nie znaleźliśmy.
Opadłam na kanapę obok Chase'a, podczas gdy Roz usiadł w fotelu koło Menolly.
Iris położyła Maggie spać, a teraz podgrzewała wodę na herbatę.
—To był demon, zaczęłam. Według Roza - blurgblurf. Nie mam zielonego pojęcia
czego chciał, z wyjątkiem zrobienia sobie kanapki z Rapido. Jego skóra była twarda
jak wygarbowana. Niestety straciliśmy go (oparłam się o poduszkę). Uciekł do lasu.
Faktycznie czka płomieniami. Uroczy detal, nie sądzicie?
—Blurgblurf? skrzywił się Chase. Jest równie brzydki jak brzmienie tego słowa?
—Gorzej (odwróciłam się do Menolly). Mówi ci to coś?
Pokręciła głową.
—Blurgblurf? wtrąciła Iris wchodząc. Wielcy bogowie, nie słyszałam tej nazwy od
dłuższego czasu! Stworzenia te zamieszkują północne królestwa; w Finlandii nasze
drogi często się krzyżowały.
—„Północne królestwa”?! zawołałam w tym samym czasie co moja siostra.
Mieszkałaś tam gdzie Flam?
Nadal nie wiedzieliśmy wielu rzeczy o duchu który mieszkał z nami pod jednym
dachem. Zaledwie sześć miesięcy temu obwieściła nam swój status Kapłanki
Undutar, fińskiej bogini mgły i śniegu. Nie chciała – albo jak mówiła - nie mogła o
tym rozmawiać.
Talon-haltija skinęła głową, ale jej ukryty wzrok powiedział mi, że temat został
zamknięty.
—Spędziłam tam dużą część mojej młodości. Zanim jeszcze osiągnęłam dojrzałość i
stałam się kobietą; i na długo przed rozpoczęciem pracy u rodziny Kuusi. Stworzenia
te są niezgrabne, podobnie jak koboldy - złośliwe skrzaty żyjące na tamtejszych
ziemiach. Niekoniecznie musiały ewoluować w Podziemnym Królestwie. Jest
prawdopodobne że ich wizyta nie ma związku ze Skrzydlatym Cieniem.
—Wątpię, to mało prawdopodobne, wymamrotałam. Z naszą listą trupów? Wiedząc
przeciw komu walczymy?
Nie sądzę, nie należy wykluczyć możliwości że to misja szpiegowska.
—Być może, przyznała Menolly. Ale Karvanak już raz tutaj był, to bym się nim
przejmowała. Doskonale wiemy przed kim bezpośrednio odpowiada i komu składa
swoje raporty - jednemu wielkiemu złu. Spójrzmy prawdzie w oczy: przeszliśmy do
następnego poziomu. Skrzydlaty Cień nie wyśle więcej swoich wojaków, nie teraz
kiedy ma jedną z pieczęci.
To stawiało wszystko w nowym świetle, ostudzając atmosferę.
Jakiś czas wcześniej jeden z generałów Skrzydlatego Cienia Karvanak-Rāksasa,
potężny demon który rządził Podziemnym Królestwem, zdołał udaremnić naszą
ostatnią misję i ukraść nam trzecią pieczęć duchową. Niedobrze. Naprawdę
niedobrze. Nie byliśmy pewni co może zechcieć z nią zrobić. Nasza walka stała się
teraz o wiele bardziej niebezpieczna.
Dziewięć pieczęci duchowych. Dziewięć klejnotów, które pierwotnie wchodziły w
skład starożytnego artefaktu zniszczonego umyślnie. W następnym etapie doszło do
Wielkiego Podziału, co znacznie utrudniło demonom przedostanie się na Ziemię i do
Krainy Wróżek.
Jeśli wszystkie dziewięć pieczęci oddzielających oba światy zostanie ponownie
zebrane razem, otworzą się między-wymiarowe portale. W wyniku czego wznowiony
zostanie swobodny przepływ między światami, a co za tym idzie portale zostaną
narażone na każdy możliwy atak.
Do tej pory udało nam się odnaleźć dwie pieczęcie, które zostały ukryte w
bezpiecznym miejscu. Trwa wyścig z czasem, bo Skrzydlaty Cień również ich szuka i
zamierza ich użyć by rozerwać zasłony i wysłać swoje armie aby te zrównały z
ziemią zarówno świat wróżek jak i Ziemię.
Będąc na pierwszej linii, moje siostry i ja wraz z naszą dziwną mieszaniną przyjaciół,
jesteśmy jedynymi zdolnymi stanąć na jego drodze.
W naszym mniemaniu, nasze przybycie na Ziemię było równoznaczne z wygnaniem.
Co do wykonywanej przez nas pracy, Agencja wyraziła się dość jasno. Wszystko to
dlatego że byłyśmy w połowie ludźmi, w połowie wróżkami. Wpływało to
negatywnie na nasze moce...
Nasi przełożeni znaleźli sposób aby się nas pozbyć, nie zwalniając nas jednocześnie
z pracy. Tak oto poszłyśmy w odstawkę.
Ale kilka miesięcy po naszym przyjeździe, Skrzydlaty Cień zaczął przesuwać swoje
pionki do przodu. W tym samym czasie w Y'Elestrial wybuchła wojna domowa.
Krótko po tym nasz ojciec, który był członkiem straży Des'Estar, niespodziewanie
zniknął.
W naszym życiu zapanował chaos. Utknęłyśmy tutaj, walcząc z siłą która mogła
zdziesiątkować miliony, zarówno ludzi jak i wróżek. Nasza „opiumowa” królowa
wyznaczyła cenę za nasze głowy... i tak oto nie możemy wrócić do naszego domu,
przynajmniej nie do naszego rodzinnego miasta. Nasi sojusznicy są nieliczni i krusi.
To mieszanina rozmaitych stworzeń: ludzi, wróżek, elfów, cryptos i demonów. Nie
wspominając o smoku, który niekoniecznie musi zgadzać się z resztą.
Moje siostry i ja, same jesteśmy rozbieżnym trio. Obecnie żyjemy w Beles-Faire na
przedmieściach Seattle. Camille jest zmysłową i namiętną czarownicą, poświęconą
Matce Księżyca, w związku małżeńskim z Flamem i Morio. Dzięki potężnemu
seksualnemu i magicznemu połączeniu, liczą na odnalezienie Trilliana – Svartåna,
jednego z tych co urzekają czarem czarnych wróżek, który zniknął kilka miesięcy
temu podczas poszukiwań naszego ojca.
Magia mojej siostry jest bardzo nieobliczalna. Jej czary często zwracają się
przeciwko niej ale jako najstarsza z nas, czuwa nad nami wszystkimi, również w
kwestii organizacji.
Menolly, najmłodsza z nas, była torturowana i przemieniona w wampira przez jedną
z najgorszych pijawek w historii. Niedawno udało nam się przemienić jej Pana w pył,
ale blizny pokrywające jej ciało pozostaną na zawsze. Od pewnego czasu coraz
bardziej angażuje się ona w politykę ziemskich wampirów i istot nadprzyrodzonych.
Powołała do życia podziemną policję by mieć oko na okolicznych krwiopijców.
W końcu ja – Delilah - z natury zmienna kotka; mój złoto-pręgowany kolor
towarzyszy mi od dnia narodzin. W trakcie poszukiwań drugiej pieczęci duchowej,
moja droga skrzyżowała się z jednym z nieśmiertelnych Elementarnych, znanym jako
Władca Jesieni i Żniwiarz - panem życia i śmierci w jednym.
W zamian za udzieloną pomoc, uczynił mnie jedną ze swoich narzeczonych śmierci.
Wkrótce po mojej przemianie, wewnątrz mnie zaczęła wyłaniać się inna forma:
czarna pantera nad którą nie mam żadnej kontroli. Na początku myślałam że
odpowiedzialny za to jest Władca Jesieni. Wtedy dowiedziałam się, że miałam siostrę
bliźniaczkę która zmarła zaraz po urodzeniu. W jakiś sposób odziedziczyłam jej
moce.
Camille nie ma pojęcia czy to prawda, a nasz ojciec zniknął i nie mogę go o to
zapytać. Ale czasami nie mogę przestać zadawać sobie pytania: czy miałam siostrę
bliźniaczkę? A jeśli tak, to co się z nią stało? Dlaczego umarła?
—Jaki będzie nasz następny krok? spytała Menolly.
Chase ziewnął.
—Nie wiem jak wy, ale ja muszę się przespać; została mi jeszcze godzina lub dwie.
Ponieważ Devins został zabity przez trolla, nie mam chwili wytchnienia, nie mówiąc
nawet o wzięciu kilku dni urlopu. Ponadto CSI FH jest w trakcie reorganizacji i to ja
muszę wszystko nadzorować.
Ten zespół był „dzieckiem” Chase'a. W całym kraju istniały podobne mu brygady,
aczkolwiek ta w Seattle była ich pierwowzorem.
—Idź na górę, powiedziałam umieszczając na jego ustach delikatny pocałunek.
Zdawało mi się jakbym ujrzała błysk w jego oczach. Zdenerwowana przyciągnęłam
go do siebie i pocałowałam głębiej. Po sekundzie wahania odwzajemnił mój
pocałunek ale zaraz po tym wycofał się, poczułam to wyraźnie. Zaniepokojona ale
zbyt zmęczona by zapytać go o co chodzi, dodałam:
—Wkrótce do ciebie dołączę.
Podniósł się z kanapy. Był mojego wzrostu, metr osiemdziesiąt pięć. Chase był
opalony, podczas gdy ja miałam jasną cerę. Miał kręcone włosy zaczesane do tyłu.
Nie mógł nosić długich, poza tym nie było to w jego stylu. Jego ciemne oczy
dodawały mu nieco niebezpiecznego wyglądu, ponadto bardzo o siebie dbał.
Niedawno zaczął zapuszczać wąsy i kozią bródkę i muszę przyznać że jego nowy
wygląd całkiem mi się spodobał.
Zawsze gustował w dobrze skrojonych garniturach i wypolerowanych butach. Na
wiele sposobów diametralnie się od siebie różniliśmy, ale to tylko urozmaicało nasz
związek, dodając mu pikanterii. Przynajmniej tak chciałam myśleć.
Kiedy zniknął na schodach, odwróciłam się do pozostałych.
—Musimy porozmawiać z Camille. Musi być jakiś sposób, abyśmy wiedzieli kiedy
jej magiczne zabezpieczenia przestają działać. Może Morio i ja moglibyśmy znaleźć
na to jakiś sposób. Stałam się całkiem niezła w tutejszej technologii. A nasz demon
lis mógłby tchnąć w nie odrobinę magii.
—Kiedy cię nie było dzwonił Vanzir, będzie tu z samego rana, powiedziała Menolly.
Od kilku dni bada teren. Powiedział że nalazł coś, czym należy się jak najszybciej
zająć. Będziecie potrzebowali Camille i chłopców by mu towarzyszyć.
Kimkolwiek są, najlepszą porą by ich zaatakować jest dzień. Siłą rzeczy nie będę
mogła wam towarzyszyć. Nie tym razem. Zostawiłam wiadomość na nowej komórce
Camille.
Vanzir był demonem, myśliwym snów w służbie Karvanaka -Rāksasa. W ostatniej
chwili Vanzir zwrócił się przeciwko swojemu mistrzowi, zmieniając front i
przyłączając się do nas. Podobnie ja my, nie chciał zwycięstwa Skrzydlatego Cienia.
Nie było do końca jasnym dlaczego, ale najwyraźniej miał swoje własne powody aby
związać się z Iris i moimi siostrami oraz złożyć nam przysięgę wierności.
Jeśli obróci się przeciwko nam, zginie.
—Myślę że lepiej będzie zdrzemnąć się trochę, rzuciłam przeciągając się i krzywiąc
jednocześnie z powodu obolałych mięśni. Ale jaką możemy mieć pewność że
blurgblurf nie wróci i nie spróbuje dostać się do domu?
Czułam się znużona i obolała, tak jakbym nie spała od kilku dni, pijąc przy tym zbyt
wiele kofeiny która i tak na mnie nie działała.
Wskazując na schody, Menolly rzekła:
—Idź spać kotku. Ty też, Iris. Roz i ja będziemy na straży aż do wschodu słońca.
Po jej słowach, nasz duszek domu wycofał się do swojego pokoju. Podczas gdy ja z
bólem wspięłam się po schodach, zastanawiając się w co jeszcze wpakuje nas Vanzir?
W ostatnich miesiącach, zamiast zabijać tu i tam złych gości, ten stale patrolował
ulice w poszukiwaniu demonów,wampirów i innych potworów.
Jakby nie wystarczyło że wszędzie otwierały się coraz to nowe portale, pozwalając
obcym wpadać z niezapowiedzianą wizytą i że większość z nich nie była przyjaźnie
nastawiona.
Na dodatek przysłowiową wisienką na torcie okazało się przywrócenie Sądów
Wróżek pod przewodnictwem Morgane, Aeval i Titanii. Żadna ze stron nie ufała
sobie nawzajem. W duchu modliłam się, by wszystko nie skończyło się kolejnym
wybuchem wojny domowej, tym razem w samym środku Seattle.
Życie przestawało być prostym i zabawnym, stając się krwawym koszmarem.
Westchnęłam przystając przed drzwiami prowadzącymi do mojego apartamentu,
mieszczącego się na trzecim piętrze. Nie było możliwości odwrotu. Doskonale o tym
wiedziałam. Nie mogliśmy wrócić do domu, ani dosłownie ani w przenośni. Z tego
też powodu chciało mi się płakać.
Kiedy się obudziłam o piątej czterdzieści pięć, Chase'a już nie było. Zostawił mi
jedynie krótką notkę. Nie pofatygował się aby mnie obudzić i powiedzieć „do
widzenia”. Zmarszczyłam brwi. Tego było już za wiele. Czy mu się to podobało czy
nie, nadszedł czas abyśmy porozmawiali!
Kiedy zeszłam na dół, zastałam wszystkich w stanie przygotowań. Camille siedziała
w kuchni wraz z Flamem i Morio. Cała trójka dyskutowała cicho o taktyce i strategii.
Tworzyli dość dziwną parę. Morio który był Japończykiem, był raczej niski i nosił
długie włosy związane w koński ogon. Zwykle zakładał tylko czarne lub szare
ubrania. W jego oczach tańczyły radosne błyski, był głęboko oddany naszej walce z
demonami.
Z drugiej strony był smok, mierzący metr dziewięćdziesiąt dwa, prawie albinos. Jego
włosy żyły swoim własnym życiem, były srebrne i sięgały mu do kostek. Jego uwaga
skupiona była na Camille. Pomagał nam oczywiście; miałam wrażenie że gdyby w
pobliżu nie było Camille, nie poświęciłby nam nawet chwili.
Menolly wróciła do swojego legowiska a Maggie drzemała słodko w swoim parku.
Roz pomagał Iris nakrywać do stołu. W rogu siedział Vanzir a przed nim piętrzył się
stos papierów, który wyglądał jak stare mapy.
Musiałam przyznać że łowca snów wyglądał jak człowiek. Z kępą platynowych
blond włosów i bladą twarzą wyglądał jak szanujący się rockman. Ale ogień
widoczny w jego oczach zdradzał jego demoniczne dziedzictwo. Miał na sobie
dżinsy i bluzę. Tuż poniżej kołnierzyka rysowała się „strzegąca obroża”, biegnąca
pod skorą dookoła jego szyi. Była ona dowodem na to, że przeszedł Rytuał
Ujarzmienia. Jeśli złamie przysięgę, obroża spali go na popiół.
Nalałam sobie szklankę mleka i pośpiesznie zrobiłam miejsce inkubowi, który niósł
naleśniki i boczek a tuż za nim Iris niosąca półmisek z jajecznicą. Zająwszy swoje
miejsce, pochyliłam się nad Vanzirem i klepnęłam go po kolanie. Niespecjalnie go
lubiłam, ale udowodnił że potrafi dotrzymać słowa. Być może z powodu strachu lub
obawy że go zlikwidujemy? Ponieważ trzymał się swojej część umowy, robiłam
wszystko co w mojej mocy by być uprzejmą.
—Co nowego?
Leniwie spojrzał na mnie.
—Czekałem aż się obudzisz.
—Cóż, już nie śpię. Do dzieła! rzuciłam nabijając na widelec kilka naleśników
których Iris usmażyła imponującą ilość, do tego dobry kilogram smażonego bekonu.
Z czego pod koniec śniadania nie pozostanie nic. Camille siedząca pomiędzy swoimi
dwoma mężczyznami, smarowała swoje naleśniki masłem i miodem, następnie jadła
je pochyliwszy się nad stołem tak by zapobiec wylaniu się syropu, spływającego
pomiędzy jej obfitymi piersiami które służyły do zbierania okruchów.
—Kupiłaś nowy biustonosz, czy co? spytałam. Wyglądasz dziś na pewną siebie.
Dźgając palcem wskazującym w jej klatkę piersiową, parsknęłam. Na szczęście masz
dwóch pewnych siebie mężczyzn.
—Trzech, odparła smutniejąc na twarzy.
—Trzech, powtórzyłam cicho. Przepraszam cię, wierz mi nie zapominam o Trillianie.
—Ja też nie, szepnęła.
Mój mały żart nie wypalił. Odchrząknąwszy, odwróciłam się do Vanzir'a który
delikatnie ocierał usta. Jadł bardzo mało, do tego stopnia że zastanawiałam się co
było jego naturalną formą pożywienia. Choć prawdopodobnie nie spodobałaby mi się
odpowiedź.
—Śmiało. Słuchamy cię.
—Przechodząc do sedna: odkryłem gniazdo vénidémons. Nie wiem jak udało im się
tutaj dostać. Zazwyczaj zamieszkują podziemne królestwa. Cholera! Vénidémons –
jadowite, demoniczne, trujące muchy, duże jak moja głowa i bardzo szybkie.
Posiadają zatrute żądła; zawarta w nich toksyna może sparaliżować ofiarę w ciągu
kilku sekund. Nie mówiąc już o tym, iż składają w tobie swoje jaja które wylęgają się
dwadzieścia cztery godziny później, następnie zaczynają pożerać swojego
gospodarza od wewnątrz.
—Fuj, pasożyty! rzuciła Camille krzywiąc się. Nienawidzę ich!
Flam odsunął delikatnie opadający jej na policzek kosmyk włosów.
—Nie pozwolę im cię skrzywdzić, zapewnił.
Camille uniosła brwi i posłała mu pospieszny uśmiech. Jeśli smok tylko by mógł, to z
pewnością ukryłby ją bezpiecznie w swoim kopcu, z dala od niebezpieczeństw i
wszystkich nieproszonych gości, wliczając w to innych zalotników. Czasami
kamienie miały rację: nie zawsze można dostać to czego się pragnie. Więc wybrał
przyłączenie się do nas, choć we wszystkim kierował się głównie swoim własnym
interesem. Smoki były najemnikami, oczekiwały godziwej zapłaty.
Widocznie ręka Camille w ich małżeństwie była wystarczająco silna aby zapewnić
nam jego pomoc.
—Jasny gwint, odparłam. Myślę, że będziemy musieli się ich pozbyć. Czy ktoś ma
nad nimi nadzór, czy też mogą robić co chcą?
—Niestety, mają stróża. Nie jestem pewien co lub kto to jest, może być to duch lub
sęp. Niezależnie od wszystkiego, jest potężny i nie pochodzi z Podziemnego
Królestwa.
Świetnie. Zaczęłam swój kolejny naleśnik. To brzmi po prostu zachwycająco... (nagle
moje narzekania przerwał dzwonek telefonu). Zerwałam się i złapawszy go,
odebrałam.
—Halo?
—„Chciałabym rozmawiać z Chasem Johnsonem” - w słuchawce rozległ się słodki,
kobiecy, seksowny głos, który nic mi nie mówił. Spojrzałam przez chwilę na
słuchawkę telefonu by po chwili spytać, choć z góry znałam odpowiedz:
—Sharah?
—Nazywam się Erika. Szukam Chase'a Johnsona. Powiedziano mi, że może być pod
tym numerem, powiedział zachrypnięty głos dysząc lekko. Emanował seksem i
markowymi ubraniami...
Hej, chwileczkę! Erika? Czy to nie to imię mamrotał przez sen Chase? Zanim nie
wbiłam w niego swojego kła....? Co jest...?
Zatrzymałam się na chwilę robiąc pauzę i zastanawiając się, co powiedzieć.
—Przykro mi, ale Chase'a nie ma. Prawdopodobnie jest w pracy. Czy mam mu coś
przekazać?
Roześmiała się, a jej śmiech wyczarował obrazy namiętnych letnich nocy.
—Nie, wiem gdzie się znajduje jego biuro. W każdym razie dziękuję.
Nagle prawie drżącym głosem dodała: „Rozumiem że jesteś Delilah? jego
przyjaciółka”?
Wstrzymałam oddech i policzyłam do trzech.
—Jego dziewczyna. A ty jesteś? Po raz pierwszy od początku tej rozmowy, dźwięk
głosu mojej rozmówczyni stwardniał.
—Jestem jego byłą narzeczoną. No cóż, dzięki. Złapię go niebawem.
Po tych słowach rozłączyła się. Raz jeszcze powoli przeanalizowałam sytuację.
Chase nigdy nie wspominał że był zaręczony. Nigdy też nie wspominał mi że w
przeszłości był zaangażowany w poważny związek. Nie powinnam była być
zazdrosna. Byłam w połowie wróżką, krew mojego ojca chroniła mnie od uczucia
zazdrości! Czułam jak ta podgryza mnie od środka niczym robak. Moim jedynym
pragnieniem było znaleźć Erikę kimkolwiek była i wydrapać jej oczy! I dlaczego - do
cholery! - Chase o niej śnił?! Czyżby ostatnio widział się z nią i nie raczył mi o tym
wspomnieć? A może to jeden z tych dziwnych zbiegów okoliczności, które czyni
życie suką pierwszej klasy? W każdym razie to nie był czas by się tym martwić.
Musieliśmy pozbyć się gniazda vénidémons. Dopiero wtedy będę mogła ulec
zielonookiemu potworowi który mnie przewiercał.
Rozdział 3
—Iris, czy Henry zajmie się dzisiaj księgarnią? spytała Camille, przygotowując się
do bitwy, która w zasadzie oznaczała uzbrojenie się we wszystko co mogło nam się
przydać.
Henry był człowiekiem którego moja siostra zatrudniała do pracy w księgarni w
przypadkach gdy Iris nie mogła się nią zająć.
OIA wysyłając nas na Ziemię, w ramach kamuflażu znalazła nam pracę. Camille stała
się właścicielką księgarni. Ja prowadziłam agencję detektywistyczną drugiej
kategorii, natomiast Menolly była nocną barmanką w Voyagerze, grill barze.
Ale dziś księgarnia była własnością Camille, podczas gdy moje interesy nie szły za
dobrze, zaś Menolly stała się prawowitym właścicielem Voyagera.
Gdyby OIA wróciła do swej dawnej biurokratycznej świetności i na nowo
zainteresowała się tym co się dzieje na Ziemi, z pewnością doznałaby szoku.
Iris skinęła głową.
—Tak. Poprosiłam go aby się nią dzisiaj zajął przez cały dzień. Biorąc pod uwagę że
blurgblurf udało się pokonać twoje magiczne bariery, postanowiłam że sama na
własną rękę rozejrzę się i zobaczę czego uda mi się dowiedzieć. Wiem że istnieją
naturalne sposoby na odstraszenie tych stworzeń i im podobnych. Minęło sporo czasu
odkąd musiałam chronić ziemie rodziny Kuusi. Było to tak dawno temu, że nie
pamiętam co to było. W południe mam spotkanie z Brucem, ale wcześniej skoczę do
Alysin, biblioteki Vardenów. Być może uda mi się coś znaleźć. Biorę ze sobą
Maggie.
Ta niedawno otwarta biblioteka, poświęcona była wróżkom i innym magicznym
istotom. Została nazwana imieniem elficy z Portland, która została zgwałcona i
pobita na śmierć przez gang Aniołów Wolności.
Ślady DNA znalezione na ofierze pozwoliły naszemu kuzynowi Shamas w ujęciu
sprawców. Aczkolwiek zanim jeszcze rozpoczął się proces, obaj oskarżeni mężczyźni
w tajemniczy sposób zmarli w swoich celach w więzieniu. W rezultacie żaden z nich
nie mógł stanąć przed sądem.
Biblioteka zawdzięcza swoje istnienie wspólnemu przedsięwzięciu trzech wróżek
mieszkających na pustyni na południowych krańcach krainy wróżek.
Każda z nich była członkiem niedawno odtworzonych Sądów Wróżek: Sądu Światła,
Cienia i Zmierzchu. Ponadto dwóch członków stada Pum z gór Rainier, tyleż samo
zmiennych ork z zatoki Eliott (które ostatnio wyszły z ukrycia aby dołączyć do
nadprzyrodzonej społeczności).
Wraz z powstaniem projektu nadprzyrodzonej społeczności któremu
przewodniczyłam, nowi członkowie mieli nie tylko dać się poznać ale również wziąć
udział i przejąć kierownictwo projektu rekultywacji i oczyszczenia wód Puget Sound.
Władze hrabstwa King nie powinny dłużej ignorować stanu zanieczyszczenia zatok i
mórz, tym bardziej teraz, gdy każdy wiedział iż były one zamieszkiwane przez
wrażliwe istoty. W reakcji, wielu zwolenników anty-prawicowego ruchu
konserwatystów rzuciło się biegiem aby wstąpić w szeregi Aniołów Wolności i
Stróżujących Psów. Ale to było do przewidzenia. Każdy ruch wahadła powodował
równoważną, przeciwną reakcję.
Wspólnie stworzyli coś na kształt wypożyczalni książek opisujących każdą z ras, z
których większość leżała uśpiona i ukryta od setek lub nawet tysięcy lat. Tomy
zostały przedrukowane i zaczęto je rozprzestrzeniać w ogromnych ilościach. Podczas
gdy Anioły Wolności robiły wszystko co było w ich mocy aby je dostać i spalić,
pomysł stworzenia biblioteki był swego rodzaju współzawodnictwem, obejmując
cały naród.
—Dobry pomysł, odrzekł Morio. Zobacz czy uda ci się znaleźć coś na temat
padlinożerców i widm. Na wypadek gdyby opiekun vénidémons okazał się dla nas
zbyt silny, będziemy potrzebowali więcej informacji.
Po tych słowach nałożył jasną lekką kurtkę i spiął włosy w kucyka.
Ubiór Camille był co najmniej skromny. Przypuszczałam iż nie chciała niepotrzebnie
prowokować vénidémons, nie bardziej niż to konieczne. Miała na sobie sweter z
golfem, do tego parę czarnych rajstop, spódnicę ze sztucznego jedwabiu która sięgała
jej do kolan, jak również wspaniały czerwony lakierowany skórzany pas i parę
skórzanych wiązanych półbutów. Obok niej stanął Flam. Jak zawsze miał na sobie
białe dżinsy i jasnoniebieską koszulę oraz swój długi jasny płaszcz. W
niewytłumaczalny sposób jego ubrania nigdy się nie brudziły, nawet podczas walki.
Ten facet zawsze wyglądał nieskazitelnie czysto.
Jeśli chodzi o mnie, założyłam parę grubych dżinsów i buty motocyklowe, sweter z
długim rękawem i moją skórzaną kurtkę.
Roz był ubrany jak zwykle, miał na sobie czarny prochowiec i czarne dopasowane
dżinsy.
Vanzir narzucił na siebie grubą dżinsową kurtkę. Byliśmy gotowi do wyjazdu.
—Gdzie jest gniazdo? spytałam, chwytając swój plecak i klucze. Czy wiesz z iloma
przyjdzie nam się zmierzyć?
Vanzir pokręcił głową.
—Nie mam pojęcia, naprawdę nie zdołałem ich policzyć. Ale sądzę że z około
piętnastoma. Jeśli chodzi o gniazdo, to znajduje się ono w opuszczonym domu w
pobliżu Boeing, w samym środku terenu liczącego sobie kilka hektarów. Sprawia
wrażenie że jest na sprzedaż i to od dłuższego czasu.
Westchnęłam.
—W ogóle mi się to nie podoba. Zamierzamy rzucić się na oślep w
niebezpieczeństwo, nie wiedząc nawet z kim mamy do czynienia, nie znając liczby
przeciwników, ani do czego są zdolni a tym bardziej kto nimi dowodzi!
—Masz na myśli, jak zwykle? odpowiedziała Camille uśmiechając się.
—...zabawna jesteś! Dobra, chodźmy i miejmy to już za sobą! Powiedziawszy to,
przymocowałam swój długi srebrny nóż do łydki. Iris, planujesz wziąć taksówkę?
Talon-haltija była zbyt mała by prowadzić, a my nie mieliśmy czasu aby zamówić dla
niej samochód specjalnie przystosowany do jej potrzeb.
Pokręciła głową.
—Siobhan po mnie przyjedzie. Przywiezie mi wiadro z małżami. W zamian dam jej
kilka młodych marchwi i sałatę. Siobhan Morgan była naszą przyjaciółką, Selkie -
zmienną foką która nadal żyła incognito w społeczeństwie ludzi. To było dobre jeśli
potrzebowałeś informacji normalnie niedostępnych dla istot nadprzyrodzonych w
tym również wróżek. Ku swojej wielkiej radości, była również w ciąży. Dzięki temu
jej chłopak Mitch, również Selkie, otrzymał od starszyzny zgodę na zawarcie
małżeństwa. Ślub zaplanowano na lipiec, dziecko miało przyjść na świat w
listopadzie.
—OK. Ale uważaj, miej oczy szeroko otwarte gdy jesteś na zewnątrz i miej oko na
Siobhan. Zabezpieczenia nie działają, każdy może się tutaj dostać.
Camille westchnęła.
—Zajmę się tym po powrocie. W każdym razie dopóki nie dowiemy się czy zostały
one uszkodzone czy wyłączone, nie ma to znaczenia czy z powrotem je ustawię czy
nie. Jeśli blurgblurf'owi udało się je złamać, to albo jest bardzo silny albo mu ktoś
pomógł. W każdym razie to nigdy nie powinno było się zdarzyć.
—Skłaniam się ku drugiemu rozwiązaniu, wtrącił Morio. Bariery były solidne.
—Cóż, odparłam, nie ma co dłużej zwlekać. Bierzesz ze sobą róg?
Moja siostra otrzymała w prezencie rzadki artefakt, róg czarnego jednorożca – i
robiła wszystko co w jej mocy by dowiedzieć się jak go używać.
—Tak, odpowiedziała skinąwszy głową, ale posłużę się nim w razie absolutnej
konieczności. Musi zostać naładowany w nowiu. Wolę uniknąć wyładowania go
całkowicie, chyba że te szkodniki okażą się dla nas zbyt silne.
—OK, więc jedziemy. Vanzir i Roz, wy jedziecie ze mną. Flam i Morio z Camille.
Macie dla nich mapę? Demon podał mojej siostrze wydrukowany plan, ta z kolei
przekazała ją Morio który zwykle zajmował się tego rodzaju szczegółami.
Przy Jeepie gestem wskazałam by zajęli miejsca. Inkub usiadł z przodu, a łowca
snów z tyłu.
Belles-Faire znajdowało się a północnych przedmieściach Seattle, kilka minut jazdy
od centrum. Gdy ruch był niewielki, droga zajmowała niewiele czasu. Natomiast w
porach szczytu, mogłeś utknąć w korku na kilka godzin. Na szczęście o tej porze
dnia, godziny szczytu jeszcze się nie rozpoczęły.
Pojechałam I-5. Aby jak najszybciej dotrzeć na południowe krańce Seattle, musiałam
przejechać autostradą która biegła wzdłuż Georgetown, cmentarzyska torów i
wagonów - prosto do Strefy Przemysłowej. Zbudowana ona była na dawnych
bagnach Elliott Bay które z czasem ulegały upłynnieniu, co powodowało osuwanie
się gruntu. W czasie trzęsień ziemi stojące tam budynki łatwo ulegały uszkodzeniom.
Zerknęłam okiem na zachód. Powietrze było ciężkie i napływały burzowe chmury.
Zbliżała się pora deszczowa. Po południu przewidywane były ciężkie opady. W tym
względzie ufałam bardziej Camille i Iris aniżeli synoptykom. Obie były zgodne co do
tego, że przed popołudniową herbatą wrócimy przemoknięci do suchej nitki.
—Vanzir, przypomnij mi raz jeszcze co takiego mówiłeś nam o vénidémos?
spytałam, wsunąwszy się między dwie naczepy: jedna z nich przewoziła olej
napędowy a druga benzynę. W razie wypadku niezła kombinacja: bum! i ogromny
spektakl ognia. Jakie są ich słabe strony?
Opowiadał nam o nich przed wyjściem z domu, ale byłam zbyt zajęta przeklinając w
myślach Erikę, także słuchałam tylko półuchem.
Poruszył się opierając łokcie wokół zagłówka Roza.
—Stworzenia te są bardzo niebezpieczne ale mają jedną dużą słabość. Są podatne na
niskie temperatury. Umierają jeśli temperatura spadnie poniżej dziesięciu stopni. Jeśli
chodzi o zaklęcia, to jedynie mróz i śnieg jest w stanie je zranić. Szczególnie ten
ostatni czyni je bezwolnymi i uniemożliwia im latanie.
—Mówisz o... jak to się nazywa... stopnie Celsjusza? spytałam wyprzedzając wolno
poruszający się samochód kempingowy. Camille była tuż za mną, jej Lexus rzucał
stalowo-szary cień.
—Zgadza się
—Ależ to idealne! Flam jest czystym produktem Północnych Królestw: jego ojciec
był białym smokiem a matka srebrnym. To daje mu zdolność ataku z użyciem lodu i
elektryczności. Na szczęście jest po naszej stronie!
—Powinniśmy zabrać Iris, skomentował Roz. Jest biegła we władaniu magią lodu i
śniegu. Cholera! Dlaczego o tym nie pomyślałam? Ani Camillle? Nikt z nas o tym nie
pomyślał. Byliśmy tak przyzwyczajeni do pozostawienia Iris w domu, że
zapomnieliśmy jak czasami może być przydatna w walce.
—Dlaczego nic nie powiedziałeś wcześniej, ośle?
Inkub mrugnął do mnie w lusterku.
—Bo nikt nie pytał.
Zaśmiał się, gdy prychnęłam z oburzeniem.
—W porządku, odpręż się. Nic nie mówiłem, bo to co dla nas robi jest również
cenne, poza tym mamy ze sobą smoka. Nasze szeregi są w tej chwili nieco słabe,
szczególnie po tym jak zniknął Trillian. Najlepsze co możemy zrobić, to wykorzystać
wszystkie dostępne środki i to co mamy pod ręką.
Skrzywiłam się.
Miał rację. Z pewnością mieliśmy większe wsparcie niż na samym początku wojny,
ale z czasem pojawiało się też więcej problemów które się nawarstwiały, osłabiając
naszą siłę ognia.
Nasz kuzyn Shamas nie mógł z nami walczyć, bo Chase rozpaczliwie potrzebował go
w swojej drużynie FH-CSI.
Niektórzy ze zmiennych wyrazili chęć przyłączenia się do nas ale zostali skierowani
do Rady Społeczności Nadprzyrodzonych, która zmagała się z własnymi
problemami.
Co do wampirów, ci skupieni byli na pracy z Wadem i Stowarzyszeniem
Anonimowych Wampirów, w celu przejęcia kontroli nad Seattle i położenia kresu
krwawym szaleństwom. Kilka klubów, w szczególności Dominique i Fangtabula, nie
zamierzały się podporządkować. Menolly ostrzegła nas, że wzrost napięcia groził
walką.
Nie mogłam ich całkowicie winić. Mimo wszystko wiele nadprzyrodzonych istot, w
tym wampiry, zawsze ignorowały grożące nam niebezpieczeństwo. Nie było to coś co
można było łatwo zaakceptować. Gdyby ludzie dowiedzieli się jak niebezpieczne są
demony i o grożącym im z ich strony niebezpieczeństwie, wybuchłaby panika i
ludzie wyszliby na ulice. Nie obyłoby się bez ingerencji wojska które i tak nie
mogłoby wiele zrobić. Przynajmniej nie z bronią którą obecnie dysponowało.
Wobec niektórych demonicznych hord, nawet broń atomowa nie zawsze była
skuteczna. Piekłem byłoby przekonywanie rządu do odstawienia broni automatycznej
i wymienienia jej na srebrne miecze.
Udało mi się zjechać poprzez trzy pasy w kierunku zjazdu który prowadził do
centrum przemysłowego Seattle.
Trudno było nazwać tę część miasta nową. Stalowo-betonowe budynki były szare jak
niebo a przylegające do nich parkingi były w stanie pomieścić tysiące samochodów.
Wokół leżały niczym układanki, tory kolejowe. Jadąc dalej tą drogą dotrzemy na
północ i znajdziemy się w podrzędnych portach Seattle. Ale nie one były celem
naszej podróży. Wpierw musimy skręcić na południe Lucile a następnie przejechać
uliczką blisko południowo-zachodniej części Finley Avenue.
Strefa przemysłowa wyglądała zupełnie inaczej w ciągu dnia, niż to miało miejsce w
nocy. W dzień wszystko wyglądało przygnębiająco. W nocy natomiast cały ten teren
był wręcz przerażający. Mieściła się tam większość klubów dla istot
nadprzyrodzonych, w tym złej sławy Fangtabula, jeden z najbardziej popularnych
wampirzych klubów północno-zachodniego Pacyfiku.
Roz wskazał palcem na w stronę budynku pomalowanego w czarno-białe paski i
wyglądem przypominającego bunkier.
—Menolly z pewnością nie lubi tego klubu.
—I ma ku temu powody. Właściciel tego miejsca jest źródłem kłopotów.
Pokręciłam głową.
Terrance nie jest bynajmniej starej daty wampirem. Nosi czarną pelerynę i nie jest
idealnym kandydatem na członka Stowarzyszenia Anonimowych Wampirów.
—Dlaczego? spytał inkub, mrugając gdy mijaliśmy nocny klub. Wokół nie było
żadnych oznak życia, i nie będzie ich aż po zmroku. Terrance lubi żyć na krawędzi.
Menolly powiedziała mi, że ma złe przeczucia co do niego - widzi w nim nowego
Dredge'a za jakieś tysiąc lat. Plotka głosi, że klub oferuje usługi dziwek krwi, ale nie
ma na to twardych dowodów, przez co nie możemy go zamknąć. Jeśli właściciel
porusza się ponad prawem, to bardzo dobrze zaciera po sobie ślady.
—Dlaczego myślisz że dzieje się coś podejrzanego? spytał Roz.
Przygryzłam wargę. Od ponad miesiąca mieliśmy na niego oko.
—Krążą pogłoski że we wszystko zamieszane są nieletnie dziewczyny. Mowa o
gwałtach i i orgiach krwi. Żadna z ofiar nie wydaje się niczego pamiętać. Bez
oficjalnej skargi Chase nie może nic zrobić aby to sprawdzić. Wampiry są w stanie
wyczuć tajniaka na trzy kilometry, robiąc wszystko by prawda nie wyszła na jaw.
Więc Menolly i grupa wampirów z V.A zwracają szczególną uwagę na plotki, w
nadziei że uda im się znaleźć jakiś punkt zaczepienia.
Skręciłam w Finley Avenue. Camille jadąca za mną zrobiła to samo.
Vanzir ponownie się pochylił.
—Trzy przecznice w dół a następnie w lewo, powiedział. To różowy dwupiętrowy
barak z brązowym wykończeniem i wyblakłą, łuszczącą się farbą. Vénidémons są w
piwnicy, wraz z ich upiornym wartownikiem.
Dom wyglądał jak każdy inny w tej zgniłej i zgrzybiałej okolicy. Ale gdy
zaparkowałam po drugiej stronie ulicy, włosy zjeżyły mi się na karku. Nawet jeśli nie
wiedziałam czego się spodziewać, to moje ciało ostrzegało mnie o obecności w
środku złych stworzeń. Miałam wrażenie, że zza szyb osłoniętych ciężkimi szarymi
zasłonami ktoś nam się przygląda.
Camille zaparkowała swojego Lexusa za moim Jeepem. Otworzyłam drzwi i
wysiadłam. Zgrupowaliśmy się przy naszych samochodach. Nigdy nie spotkałam
vénidémons, ale nie sądziłam że będą wysyłać aż tak złe wibracje.
Vanzir pokręcił głową.
—To nie jest przypadek. One nie są... to znaczy że te rzeczy tam są złe a spotkanie z
nimi może być śmiertelne. Ale to... to jest zbyt silne. Może pochodzi od ducha, ale
nie liczyłbym na to. Myślę że powinniśmy się przygotować na najgorsze.
—Najgorszy byłby Skrzydlaty Cień. To co wyczuwam tutaj to nic innego jak resztki
mocy która musi pochodzić od niego, odpowiedziała moja siostra.
—Dobrze że jest coś na naszą korzyść, odparł Roz opierając się o Lexusa. Ale
wyczuwam czyhające na nas kłopoty.
Camille skinęła głową.
—Ja też.
Flam i Morio, obaj spojrzeli na nią.
—Wezwanie do walki?
Camille przywołała mnie gestem.
—Walczysz lepiej ode mnie. Potrzebuję miejsca aby przygotować swoje zaklęcia. To
samo Morio. Oboje powinniśmy stać po tej samej stronie.
Skinęłam głową.
—Oboje z Rozem pójdziemy od lewej. Ty i Morio od prawej. Flam i Vanzir z tyłu.
Obaj jesteście szybcy. W razie konieczności ruszycie do przodu.
—Brzmi nieźle, rzekł Roz odchylając swój płaszcz i przyglądając się swojemu
arsenałowi bez którego nigdzie się nie ruszał, niczym zwariowany domokrążca. Nie
miałam pojęcia jak ten facet radził sobie z wykrywaczami metali...
Po chwili sięgnął do wewnętrznych kiszeni i wyjął z nich kilka białych kul ,
wyglądających jak piłki golfowe.
—To bomby lodowe, wyjaśnił. Użyję ich gdy napotkamy vénidémons. Wyślą na nich
mrożąca krew w żyłach falę zimna. To powinno nam dać trochę czasu. Efekt
utrzymuje się przez co najmniej sześćdziesiąt sekund; minie chwila zanim tamci
dojdą do siebie i odzyskają zmysły.
—Jest zimno i pochmurno, zauważyła moja siostra. Mogę spróbować zaklęcia
marznącego deszczu. Morio? zamknęła oczy przygotowując się do przywołania
magii Matki Księżyca.
Demon lis skinął głową.
—Poślę w ich kierunku falę zamieszania. To powinno dodać imprezie odrobinkę
chaosu.
—Cóż myślę, że jesteśmy gotowi. Mam swój sztylet, Roz ma swoje rekwizyty. Flam,
widziałam cię jak walczyłeś. I nawet nie będę cię pytać w jaki sposób będziesz się
bronił. Jednakże jeśli miałbyś coś do zaoferowania w dziedzinie lodu, byłoby
naprawdę nieźle. Vanzir, przypuszczam że masz coś pod ręką?
Skinął głową.
—Mogę użyć drobnych czarów ognia ale vénidémons połkną je wszystkie jak
cukierki.
Nie miał nic więcej do dodania.
—W takim razie jesteśmy gotowi. Zaczynamy?
Obróciłam się i wraz z Camille ruszyłyśmy na drugą stronę ulicy.
—Myślę że frontowe drzwi są tak dobre jak każde inne wejście, mruknęłam.
Camille prychnęła.
—Tak, tak długo jak nie będziemy musiały udawać przedstawicieli Avon'u. Nie ma
mowy bym zdradziła moje tajemnice dotyczące makijażu tej bandzie mięsnych much
z piekła rodem!
—Co powiesz o sprzedaniu im plastikowych pudełek na żywność? spytałam śmiejąc
się nerwowo.
Byliśmy na podwórku, ostrożnie zbliżając się do domu.
—Mam wrażenie że jesteśmy obserwowane, szepnęłam.
—Wiem i wcale ci się to nie wydaje. Możesz się założyć że oczekują nas w pełnej
gotowości. Proponuję zatem abyśmy jak najszybciej się ich pozbyli.
Kiedy doszliśmy do ganku, spojrzałam do tyłu.
—Jesteście gotowi chłopaki? spytałam wchodząc do przedsionka.
Wszyscy przytaknęli .
—Więc zabawmy się w eksterminatorów!
Camille miała rację: wiedzieli że nadchodzimy a my wiedzieliśmy, że oni wiedzą.
Żadnego powodu aby owijać rzecz w bawełnę.
Pobiegłam na górę po schodach biorąc po cztery stopnie naraz.
Wybrałam dobre ciężkie buty z grubą podeszwą i okutymi obcasami.
Wydając okrzyk wojenny, kopnęłam w zamek drzwi, uśmiechając się gdy ten pękł.
Drzwi otworzyły się na oścież w chmurze pyłu. Wow! Moje lekcje kickboxingu
zaczęły przynosić rezultaty!
Wpadłam do środka i świecąc sobie latarką rozejrzałam się wokoło. Moje nozdrza
wypełnił dziwny zapach. Coś tu śmierdziało przyprawiając mnie o mdłości. Camille
stanęła po drugiej stronie pozwalając reszcie wejść.
Po chwili moja siostra podeszła do okna i złapawszy zasłonę szarpnęła ją do siebie
wystarczająco mocno by zerwać ją z karnisza; pokój zalało światło.
To przynajmniej eliminowało problem ewentualnego wampira, któremu przyszedłby
do głowy pomysł rozgoszczenia się w salonie. A może także i widm wrażliwych na
światło.
Znajdowaliśmy się w dużym pokoju z porysowanym parkietem. Na ścianach wisiało
krzywo kilka obrazów. W kilku miejscach farba była popękana. W ścianie rysowały
się dwa łuki, bez wątpienia wyjścia.
W rogu stała poobijana sofa, a naprzeciw stał niski stolik na którym piętrzyły się
puste opakowania po jedzeniu na wynos. Prawie zwróciłam moje śniadanie.
Pachniały zgnilizną, po niektórych z nich chodziły robaki. Ale w głębi duszy
wiedziałam, że to nie one były źródłem tego okropnego smrodu. Do mojego umysłu
wkradły się bardzo paskudne myśli, nie miałam ochoty na zwiedzanie ale wiedziałam
że to niczego nie rozwiąże.
Camille i chłopcy rozejrzeli się po pokoju.
—Nic tu nie ma, powiedziała. Rozdzielamy się (dała znak swoim mężom).
Weźmiemy prawy łuk. Delilah, ty z chłopakami weźmiecie ten z lewej.
Po obu moich bokach stanęli Roz i Vanzir. Zbliżywszy się do wyjścia, przylgnęłam
do ściany w tym samym czasie co Camille. Wychyliwszy ostrożnie głowę, odkryłam
długi korytarz, a po każdej jego stronie wiele drzwi. Pusto. Moja siostra również się
wychyliła a następnie cofnęła kręcąc głowa.
—To kuchnia, wyszeptała bezgłośnie. Biorąc pod uwagę że każdy z nas miał idealny
słuch, było tak jakby mówiła normalnym głosem. Niestety przypuszczalnie nasi
przeciwnicy mieli równie wyczulone zmysły. Wygląda na pusty. Są tylko jedne
drzwi, które prawdopodobnie prowadzą na ganek.
—Nie chcę abyśmy się rozdzielali, powiedziałam. Zróbmy to razem.
—Jak dobry słuch mają vénidémons? spytała Camille.
Vanzir zmarszczył brwi.
—Nie wiem. Cholera! nawet nie wiem czy mają uszy i czy słyszą. Ale duch lub
widmo czy cokolwiek to jest, pewnie wie że tu jesteśmy.
—Idziemy razem! nalegałam. Spojrzałam na moją najstarszą siostrę. Zwykle to ona
obejmowała prowadzenie. Ale tym razem miałam dziwne przeczucie że nie chce...
Kiedy zmarszczyła brwi, dodałam: Proszę, posłuchaj mnie w tej kwestii! Powoli
skinęła głową. Cokolwiek chcesz, kotku. Mój instynkt dużo mi nie mówi. Kiedy
przyjechaliśmy czułam coś złowrogiego na zewnątrz. Morio, Flam, co o tym
myślicie?
Demon lis zamknął oczy.
—To się porusza. Energia zdaje się zwijać. Nie potrafię jej zlokalizować.
—To mi śmierdzi demonem i energią Zaświatów, dodał smok wpatrując się w ścianę.
Energia Zaświatów. To pewne. Stamtąd pochodzą widma, padlinożercy i duchy.
Chociaż Zaświaty połączone są z Podziemnym Królestwem, różnice między nimi są
znaczne.
Ogólnie Podziemne Królestwo było miejscem spokojnym choć ciemnym, z duchami
które opuściły swoje śmiertelne powłoki. Zaświaty natomiast pełne były zbłąkanych
dusz oraz złych i wkurzonych duchów.
Były tam również wampiry i ghule ale te miały tendencję do trzymania się z
demonami.
Pewnego dnia ktoś powinien napisać poradnik opisujący wszystkie potwory i to gdzie
zamieszkiwały. Właściwie na studiach w OIA miałam wykłady na ten temat, ale nic z
nich nie pamiętałam.
—To postanowione. Wchodzimy wszyscy razem.
Dałam znak mojej siostrze i weszliśmy do korytarza, po nas Roz i Morio a Flam i
Vanzir zamykali pochód. Stanąwszy przed pierwszymi drzwiami, przełknęłam swój
strach i spoglądając na resztę, położyłam rękę na klamce.
Camille skinęła głową.
—Śmiało.
—Więc do dzieła! rzuciłam otwierając drzwi.
Uderzył w nas strumień zimnego powietrza, dostałam gęsiej skórki. Wpatrywałam się
w środek pokoju, myśląc że byłam przygotowana na wszystko, ale nie na to. Nie, nie
ma mowy!
Nie mogłam uwierzyć że stoję przed szeroko otwartym portalem który prowadził w
samo serce lodowca. O tak, zapowiadała się niezła jazda!
Rozdział 4
—Jasna cholera, dokąd to może prowadzić? zaklął Morio.
Flam odchrząknął.
—Na początku myślałem, że do północnych królestw ale energia jest skażona, nie
wiadomo. Powiedziałbym że do Otchłani.
—O cholera, rzucił Vanzir. To oznacza, że w każdej chwili możemy zostać
zaatakowani przez duchy najgorszego rodzaju! Mogą nawet być w stanie przywołać
vénidémons... choć nie jestem pewien dokąd może nas to doprowadzić i czy już tak
się nie stało.
—Super (przyglądałam się połyskującej energii, zastanawiając się jakiego rodzaju
rozładowania to emituje i co by się stało gdybym tego dotknęła). Więc świat duchów
również postanowił się osiedlić na Ziemi...
Camille patrząc do wnętrza, nerwowo skrzyżowała ręce na piersiach.
—Kogo wezwiemy by tego pilnował? Nie znam wielu istot nadprzyrodzonych
zdolnych poradzić sobie z czymś takim. To nie to samo co trolle lub gobliny, które
można zabić uderzeniem w głowę. Pod wieloma względami duchy mogą być o wiele
bardziej niebezpieczne i to na wielu poziomach.
Zmrużyłam oczy, starając się myśleć o każdym kto mógłby nam pomóc.
—Mogę zapytać Vénus, dziecka księżyca, zasugerowałam. Może zna kogoś. Szaman
stada Pum z gór Rainier posiadał niesamowitą moc. Jeśli ktoś wiedział jak poradzić
sobie z duchami, to był to on. W młodości odbył intensywne szkolenie; miałam
wrażenie że podróżował do piekła i z powrotem i to więcej niż jeden raz.
—Dobry pomysł, odparł Morio skinąwszy głową.
—W międzyczasie nie pozostaje nam nic innego jak znaleźć vénidémons i tego kto
ich ochrania. Biorąc pod uwagę to, gdzie jak sądzimy, prowadzi ten portal, to może
być cokolwiek lub ktokolwiek. Spojrzałam w dół korytarza. Założymy się że te
przeklęte stwory są pod ziemią? W każdym razie gdybym była olbrzymią muchą,
ukryłabym się w piwnicy.
—Dziesięć do jednego że trafiłaś w samo sedno skarbie, powiedział Roz mrugając do
mnie. Następny krok to odnaleźć schody. Zignorowałam go. Nie czułam się w
nastroju do żartów.
Ten dodatkowy portal zapowiadał nowe spustoszenia i zniszczenia. Podziemny Świat
nie był panoramicznym parkiem rozrywki dla cielesnych dusz. O nie, tam żyły
stworzenia zdolne połknąć twoją duszę w całości i wypluć w jej miejsce pustą,
sczerniałą skorupę.
Minęłam go skinąwszy mojej siostrze.
—Bierzesz prawą stronę korytarza a ja lewą. Zerknij do każdego pomieszczenia a
następnie zatrzaśnij drzwi, szczególnie jeśli coś spróbuje się stamtąd wydostać. Niech
wszyscy mają się na baczności. Nie wiemy co nas czeka. Równie dobrze może to być
demoniczny duch.
Vanzir zadrżał.
—Taak, to możliwe. Mimo iż jestem myśliwym snów, te rzeczy cholernie mnie
przerażają. Niektóre z nich pochłaniają każdą napotkaną na swojej drodze energię
psychiczną. Camille, Morio, w razie czego bądźcie gotowi do ucieczki. Cokolwiek by
się działo, nie pozwólcie się temu dotknąć.
Camille zadrżała.
—Dlaczego?
—Dlatego że to pozwoli im wniknąć do twojego umysłu, wierz mi: potem pozbycie
się ich jest piekłem. Oto w jaki sposób się pożywiają. Trochę jak pijawki. W
odróżnieniu od nich, są jednak o wiele bardziej inteligentne i znacznie bardziej
niebezpieczne.
Podniosłam rękę.
—W takim razie: Roz, zajmiesz miejsce Camille. A odwracając się do niej dodałam:
nie chcę abyście z Morio byli z przodu. Cofnijcie się oboje. Nie będę ryzykować
utraty ciebie (kiedy moja siostra zaczęła protestować, gestem nakazałam jej
milczenie). Posłuchaj mnie: jesteś dla nas cenniejsza żywa niż martwa. Czy to jasne ?
Uśmiechnęła się do mnie.
—Jasne! Jesteś genialna! W tym czasie oboje z Morio połączymy siły aby spróbować
dowiedzieć się co to jest. Jeśli to duch demoniczny, może poczuć nasze energie i się
pokazać. A jeśli już o tym mowa, to w jaki sposób można go zabić?
Vanzir przewrócił oczami.
—Naprawdę zaczynam się zastanawiać, czy aby wszystko wiecie o demonach!
odrzekł, westchnąwszy. Kiedy bezradnie popatrzyłyśmy na niego, ten potrząsnął
głową. Poza tym, jak chcecie go zabić? No słucham? Bardzo dobrze. Duch demon
może zostać zabity, ale najgorszy sposób ataku to użycie magii. Czary są dla niego
jak słodycze. Jak paliwo. Rzecz jasna srebro jest skuteczne. Uderzenie na planie
fizycznym wpływa na niego również psychicznie. Wystarczająco doświadczona
czarownica może go złapać...
—Ależ oczywiście! przerwał nagle Morio pstrykając palcami. Zaklęcie sieć! Jeśli w
nią wpadnie, energia utworzy barierę ochronną która go wchłonie i uwięzi. To trochę
jak tkacze-wabiki które przyczepiają się do pajęczej sieci.
Przyjrzałam mu się.
—Pająki, co? Nawet nie chcę o tym myśleć!
Morio posłał mi szeroki uśmiech.
—Temat sprawia że robisz się trochę nerwowa, jak sądzę?
Zadrżałam. Kilka miesięcy temu, przyszło nam się zmierzyć ze zmiennymi pająkami.
Nadal panikuję za każdym razem gdy widzę jakiegoś na podłodze. Na szczęście
zaklęcie odstraszające technomaga Królowej Asterii jakie rzucił na dom, nadal
działało. Jej Królewska Mość wiedziała jak wybierać współpracowników.
—Taak, odparłam. Więc co to jest ten pajęczy wabik? Nigdy wcześniej o nim nie
słyszałam, u nas nie mamy czegoś takiego.
—One nie są endemiczne. Nikt nie wie skąd pochodzą, choć słyszałem że można je
znaleźć w niektórych tumulusach najstarszych wróżek, odrzekł Flam.
—Dokładnie, kontynuował Morio. Tkacze wabiki żywią się pająkami. Wyglądają jak
skrzyżowanie stonogi z modliszką. Zwykle tkają swoją sieć obok pajęczej, naśladując
jej wzór i czekając. Pająk, wierząc że złapał je w swoją pułapkę, spieszy by je
ukąsić, ale w chwili gdy stawia łapę na kolejnej sieci bum! Przykleja się!
Camille oparła się o ścianę.
—Więc zaklęcie sieci jest jak ta pajęczyna, która przypomina sobą energię którymi
pożywia się demon duch. Z chwilą gdy znajdzie się w jej środku, odkrywa że nie
może jej ani dotknąć, ani stamtąd uciec. W skrócie: to sprawia że jest łatwym łupem.
—Wszystko zrozumiałaś, pogratulował mi. Nie pozostaje nic innego jak go zaprosić.
—Wiesz jak to zrobić? spytałam zamyślona, marszcząc brwi. Myślę że mam raczej
mgliste pojęcie o tym co należy robić, ale za nic w świecie nie zaufam moim mocom,
chyba że dokładnie będę wiedzieć co robić! I nawet wtedy będę w pogotowiu!
Yokai westchnął.
—Teoretycznie tak. Ale będę potrzebował twojej pomocy... i nie możemy zrobić tego
w korytarzu ani w biegu. Musimy znaleźć jakieś ciche miejsce, gdzie będę mógł się
skoncentrować.
—W salonie? zasugerowała moja siostra, rzucając okiem w stronę łuku. Moglibyśmy
ponownie zawiesić zasłony, tak by miejsce przypadło do gustu naszym
przerażającym przyjaciołom.
Skinął głową.
—Chodźmy.
—Hej, chwileczkę! wtrąciłam kręcąc głową. Nikt nigdzie nie pójdzie bez zgody całej
grupy! Nawet nie wiemy czy to demoniczny duch. Co jeśli się mylicie? I co jeśli to
coś postanowi zaatakować, podczas gdy wy będziecie skoncentrowani na
opracowaniu pułapki?
—A co jeśli mamy rację, i to jedyny sposób na pokonanie tego stwora? spytała moja
siostra.
Nagłe uderzenie położyło kres naszej kłótni.
—O cholera, co to jest?! spytałam odwracając się.
W tej samej chwili rozeszło się kolejne uderzenie w drzwi na końcu korytarza.
Wzdrygnęłam się. Cokolwiek tam było, było duże. Wtedy zauważyłam kłódkę
na
drzwiach.
—Zamek wygląda na słaby, powiedziałam. Czyżby Pan Barouf wcale nie był tak
silny jak się wydawał...?
—Nie dziel skóry na niedźwiedziu dopóki go nie zabijesz kotku, poradziła mi moja
siostra. Zamek został wzmocniony zaklęciem.
O cholera! Jeśli faktycznie zamek został wzmocniony magicznym zaklęciem, to nie
było sposobu odgadnąć co kryło się za drzwiami. Cokolwiek to było, sądząc ze
sposobu w jaki obchodziło się z zawiasami, bez wątpienia pragnęło wydostać się na
zewnątrz. Udałam się dalej korytarzem.
—Chodźcie, to coś wkrótce się wydostanie! Przygotujcie się! Oboje z Rozem
stanęliśmy z przodu, pozostawiając wystarczająco dużo miejsca Morio i Camille na
przygotowanie ich zaklęć.
—A tak swoją drogą, to jak wygląda ten demoniczny duch? spytałam.
Vanzir wyciągnął długi sztylet „Kris”z imponującym ostrzem, jego rękojeść
wykonana była z kości słoniowej. Wzdrygnęłam się. Ta rzecz z pewnością
pozostawiała paskudne blizny, o ile wcześniej wszystkiego nie odcięła.
Widząc wyraz mojej twarzy, parsknął z pogardą.
—Co jest? Oczekiwałaś że użyję ładnego małego grawerowanego srebrnego sztyletu?
Jestem demonem dziewczynko, nawet jeśli na niego nie wyglądam. Przyzwyczaj się
do tego. Jego wzrok spotkał mój, a jego oczy wirowały w kalejdoskopie kolorów
nadając mu dziki i szorstki wygląd. Za każdym razem gdy to robił, trzęsłam się jak
liść.
—Po prostu odpowiedz na moje pytanie, odparłam podnosząc głos by przygłuszyć
hałas który rozchodził się echem po całym korytarzu.
Albo strażnik naszego przyjaciela był poza domem, albo ucinał sobie z nim
pogawędkę przed wypuszczeniem go na nas.
—W porządku. Najlepszy sposób by odróżnić ducha od demona ducha to to, że mają
świecące oczy koloru ognia. Co się tyczy demona ducha, w miejscu gdzie powinno
być jego serce, jest dziura wielkości małego melona. W rzeczywistości jest to wir,
wygląda jak wirująca mgła. To dzięki niemu pobiera energię. Wychodzą z niej macki
pozbawiające ofiarę aury.
Jasna cholera! On jest ogromny! krzyknął, zrywając się po wyjątkowo gwałtownym
uderzeniu. Jeszcze chwila a się wydostanie. Zastanawiałam się przez chwilę, czy nie
przełamać kłódki aby mieć to z głowy, ale kto mógł być pewien czy teren nie został
zaminowany? I dlatego musiałam podejść bliżej, aż znajdę się w strefie zagrożenia. Z
dwojga złego lepiej by to góra przyszła do Mahometa aniżeli Mahomet do góry...
Camille najwyraźniej była innego zdania i podeszła do drzwi.
—Skończmy z tym!
—Zostań tam gdzie jesteś! zawołałam. Kiedy się odwróciła i spojrzała na mnie,
powiedziałam: słuchaj, jestem zmiennym kotem, prawda? skinęła głową.
My koty wiemy kiedy jest czas by skoczyć a kiedy siedzieć i czekać. Bądź cierpliwa.
Wiem że to trudne ale wierzcie mi, mój instynkt mówi mi byśmy nie atakowali
pierwsi. Musi istnieć powód dla którego nikt mu nie otworzył słysząc jak się
zbliżamy.
Kiedy to powiedziałam, wiedziałam że to prawda. Ktokolwiek był za tymi drzwiami
był tak zły, że nawet jego opiekun wolał trzymać się od niego z daleka.
Spojrzałam na Vanzir'a.
—Jesteś pewien że nic nie widziałeś gdy przyszedłeś tu wczoraj na przeszpiegi?
Potrząsnął głową.
—Wiedziałem że to miejsce zostało opanowane przez złe wyziewy, ale nie miałem
pojęcia że było tutaj coś takiego. Myślałem że przyjdzie nam się zmierzyć z kilkoma
vénidémons i ich opiekunem - to wszystko - odparł z wyrzutem.
Widziałam że obwiniał się za brak przygotowania, więc prawdopodobnie mówił
prawdę. Dzięki złożonej nam przysiędze, nie mógł świadomie wprowadzić nas w
pułapkę. Gdyby kłamał, już by nie żył. Jego obroża zmiażdżyłaby mu tchawicę.
Nagle drzwi ustąpiły z hukiem pod naciskiem bestii która następnie przedarła się na
korytarz. Wszyscy uskoczyliśmy w bok. Ten stwór musiał mieć w kłębie dobre
dwieście piętnaście centymetrów wysokości. Nie licząc trzech głów z obnażonymi
kłami pełnymi piany, wyglądał jak rottweiler mutant! Kiedy nas dostrzegł, wydał
przeraźliwy skowyt.
—Nie przejdziecie! powiedział drugi łeb, podczas gdy trzeci warknął.
—Cerber! zawołałam.
Cerber był trzygłowym psem, który strzegł wejścia do świata zmarłych.
Pręgowany kot we mnie krzyczał by uciekać, a pantera chciała rozerwać potwora na
strzępy. Walczyłam by zachować kontrolę i się nie przemienić.
—Jasny gwint! rzucił Morio upuszczając swoją torbę i cofając się. Idę w mojej
prawdziwej postaci. Żadne z moich zaklęć nie będzie miało na niego wpływu.
—One również nie lubią zimna! krzyknęła moja siostra, podczas gdy Morio się
przemieniał.
W mgnieniu oka Flam przepchnął się obok niej i rzucił na potwora, podczas gdy ja
walczyłam o zachowanie kontroli.
Z jego dłoni wyrosły długie szpony zamiast paznokci, następnie zaatakował
zadrasnąwszy go nimi po plecach. Kiedy wycofał się by uniknąć ugryzienia,
uniosłam swój sztylet i rzuciłam się na bestię.
Jego lewa głowa, ta która zabroniła nam przejść, kłapnęła zębami w moim kierunku.
Ledwo udało mi się uniknąć ostrych kłów.
—Będziesz idealnym posiłkiem dla moich dzieci! rzuciła bestia wybuchając
śmiechem.
—Nie spiesz się tak pudlu!
Szykowałam się by zaatakować ponownie, gdy dostrzegłam Morio w jego
demonicznej postaci. Mierzył dwa i pół metra, a jego złote oczy miały kolor topazu.
Ciało pokryte było futrem koloru polerowanej miedzi.
Jego twarz była mniej więcej rozpoznawalna, z wyjątkiem nosa który się
przekształcił w czarną, mokrą i błyszczącą truflę z której wychodził dym. Otworzył
usta odsłaniając garnitur ostrych niczym igły zębów. Demon lis miał ludzkie ręce i
nogi, mimo iż porośnięte były rudawym futrem i miały pazury.
Jego płeć rozmiaru mojego ulubionego dildo, dyndała mu poniżej brzucha.
O cholera! Chciałbym umieć tak robić! wykrzyknął Vanzir, wymachując swoją bronią
w kierunku psa. Udało mu się wbić w niego ostrze na kilka centymetrów. Cerber
stanął na tylnych łapach. Moja siostra wydając okrzyk, rzuciła się na niego
wymachując sztyletem.
Skorzystałam z okazji, podtaczając się pod nogi bestii i zadając mu cios z tyłu kolan.
Jego prawa głowa zawyła z bólu; bez chwili wahania odtoczyłam się. W samą porę
aby ujrzeć Yokai i Cerbera w pojedynku tytanów. Oboje byli podobnego wzrostu, a
co za tym idzie musieli być sobie równi siłą.
—Zejdź mi z drogi, dziewczynko! Flam odepchnął mnie na bok zadając cios w jego
lewy bok, pozostawiając pięć krwawych rozcięć z których na podłogę sączyła się
krew tworząc czarne plamy..
—To kwas! krzyknęłam obracając się dookoła w poszukiwaniu wyjścia.
Camille odskoczyła krzyknąwszy. Jej dłoń dymiła. Upuściła broń zgiąwszy się w pół.
—Cholera, to gorsze niż srebro! jęknęła.
W tym momencie cerber zwrócił na nią uwagę, zaś smok wydał niski pomruk który
wstrząsnął holem. To wystarczyło abyśmy się wszyscy wycofali, z wyjątkiem Morio
który rzucił się na pomoc Camille odciągając ją na bok.
Smok przekroczył linię za którą powrót był już niemożliwy, odrzucił głowę do tyłu,
jego długi warkocz owinął mu się wokół ramion niczym wąż. Jego oczy przybrały
kolor lodowców i tundry, dawno zapomnianych przez słońce. Uniósł ręce
wymawiając nieznanie nam zaklęcie.
W ciągu kilku sekund temperatura spadła sporo poniżej zera. Jego ręce drżały a
pazury błyszczały niczym stalaktyty. Nagle chwycił bestię za jej środkową głowę.
Rysy jego twarzy stwardniały, zniekształcone przez malującą się na niej wściekłość,
warknął i nie puszczając głowy sprawił że ta stopniowo zaczęła przekształcać się w
blok lodu aby wkrótce eksplodować.
Pozostałe dwie głowy wydały okrzyk, nie jestem pewna czy z zaskoczenia czy z
bólu. Następnie cerber cofnął się, lecz gdy smok wpadał we wściekłość, pozostawał
w tym stanie dopóki jego przeciwnik nie został unicestwiony przechodząc w
zapomnienie lub gdy nie uznał iż wyrządził wystarczająco dużo szkód.
Ale nie tym razem! To jedna z niewielu rzeczy, których się o nim nauczyłam. Sprawy
miały się zupełnie inaczej gdy ktoś zrobił krzywdę Camille. Nie było wtedy sposobu
żeby go powstrzymać.
Smok zanurkował w dół psa w srebrno-białym wirze ale zatrzymał się tuż przed nim,
wybuchając śmiechem. Mrużąc z przyjemności oczy, zabrał się za patroszenie go.
Cerber ryknął po raz ostatni a z jego brzucha wyłoniła się chmura dymu. W ciągu
kilku sekund, zniknął w nagłym wybuchu krwawego popiołu.
Raz jeszcze spojrzałam w miejsce gdzie przed momentem się znajdował, by
następnie zwrócić się w kierunku Flama. Radość walki opuściła jego twarz równie
szybko jak się na niej pojawiła. Podbiegł do Camille, podobnie ja. Morio już przy
niej był. Siedziała na podłodze z zaciśniętymi zębami a demon lis delikatnie dotykał
jej rany.
Kwas wypalił w jej ręce ranę do kości.
—Spokojnie, wszystko będzie dobrze powiedziałam, podczas gdy Flam głaskał ją po
włosach.
—Jasna cholera! Tak mi przykro, powiedziała kręcąc głową i z trudem
powstrzymując łzy gniewu. Spudłowałam a moja ręka wylądowała w jego ranie!
—Nie możesz walczyć w tym stanie! Wrócimy tu innego dnia… zaczęłam ale ona
pokręciła głową.
—Nie! Nie możemy pozwolić im na przegrupowanie! Znajdź mi tylko coś do
opatrzenia tego, a zostanę z tyłu (rzuciła okiem na Roza który grzebał w swoim
płaszczu). Czy nadal masz ten balsam który wszędzie ze sobą taszczysz?
Podniósł małą fiolkę.
—Proszę, odparł otwierając ją i nakładając z niej dobrą łyżeczkę maści na ranę. To
zapobiegnie infekcji i sprawi że będzie mniej bolało. Jeśli możesz staraj się tego nie
ubrudzić. To powiedziawszy wyciągnął z drugiej kieszeni małą rolkę gazy i zaczął
bandażować jej rękę.
—Nie tylko chodząca zbrojownia ale też ambulatorium, powiedziałam nie mogąc
przestać się uśmiechać. I dobrze! Pewnego dnia chciałabym zobaczyć wszystko co
ukrywasz pod tym płaszczem!
Spojrzał na mnie powoli.
—Wszystko? powtórzył cicho, z lekkim uśmiechem na twarzy.
—Och przestań! Doskonale wiesz co chciałam powiedzieć! westchnęłam (inkub
jednego dnia, inkub na zawsze. Na szczęście był po naszej stronie). OK,
powiedziałam, zmiana planów! Camille do tyłu z Flamem. Gdybyśmy mieli natknąć
się na jeszcze jednego, nikt nie ochroni cię lepiej od niego. Morio z przodu ze mną.
Roz i Vanzir w środku.
Łowca snów wskazał na drzwi przez które przedostał się ceber.
—Dobrze, ale myślę że znaleźliśmy nasze gniazdo. To powiedziawszy, otworzył
drzwi. Coś mi mówi, że te drzwi prowadzą do piwnicy. Czuję bardzo wyraźnie na
schodach demoniczną energię. Spojrzałam w dół. Słabo oświetlone przez żarówkę 25
watów lub mniej, znajdowały się tam tonące w ciemnościach schody. Z głębi unosił
się zapach odchodów, skwaśniałego mleka i zgniłego mięsa.
—O rany ale cuchnie! Mój żołądek jest dość wrażliwy... powiedziałam stając na
krawędzi schodów. Domyślam się że schodzimy...?
Vanzir skinął głową i podał mi miotłę którą znalazł w kącie.
—Być może schodząc powinnaś wymacać teren. Na wypadek gdyby czekała na nas
pułapka lub któryś ze stopni był złamany. Ostatnią rzeczą jakiej potrzebujemy to
spaść i złamać sobie kark.
Z tą pocieszająca myślą, złapałam miotłę robiąc pierwszy krok do przodu...
Rozdział 5
Ze sztyletem w jednej ręce a szczotką w drugiej, stanęłam u szczytu schodów.
Następnie ostrożnie poklepawszy szczotką pierwszy ze stopni, zrobiłam pierwszy
krok. Światło zamigotało. Stara żarówka była u kresu swego życia. Spojrzałam na
Morio który szedł za mną.
—Czy znasz może jakieś zaklęcie na magiczne światło na wypadek gdyby to miało
zgasnąć? spytałam. Nie chciałabym zagłębiać się po ciemku w tych w ciemnych
wodach, że tak powiem.
Prawdę mówiąc, to wcale nie chciałam schodzić na dół. Z jednej strony byłam
zaniepokojona Camille, z drugiej sama myśl o trujących, przerażających robakach,
nic a nic mnie nie pociągała...
Zwłaszcza po naszym ostatnim spotkaniu z klanem Łowców Księżyca, kilka
miesięcy temu. A po trzecie byłam głodna. Mój żołądek zaburczał, ale zignorowałam
go.
Morio skinął głową.
—Tak, mam swój ogień lisa. Ale jeśli światło zgaśnie, wszyscy musicie się
zatrzymać. Muszę przyznać, że mam pewne trudności w rzucaniu zaklęć schodząc po
schodach.
—Dobrze wiedzieć. Odchrząknąwszy, spojrzałam przez ramię. No cóż, chodźmy.
Postawiłam stopę na pierwszym stopniu który lekko zatrzeszczał, nic więcej, oby tak
dalej. Nabrawszy powietrza i odetchnąwszy, postukałam w następny potem w trzeci i
czwarty. Nagle światło zgasło. Żarówka wyzionęła ducha.
—Niech nikt się nie rusza, rozkazał Morio.
Czułam się jakbym stała na skraju przepaści. Schody liczyły więcej niż piętnaście
stopni. Tyle zdążyłam dostrzec zanim zgasło światło. Być może na dole czekały na
nas kolejne drzwi, a może gdzieś w korytarzu w ciemnościach czaił się strażnik.
Wyostrzając wszystkie swoje zmysły, starałam się wyczuć niebezpieczeństwo ale
wszystkie moje zmysły zdawały się być przeciążone.
Morio krzyknął i w ciemności zamigotało fosforyzujące zielone światło, pochodzące
z jego około trzydziesto-centymetrowej różdżki którą trzymał w ręku, oświetlając
otchłań mroku. Było to trochę lepsze niż żarówka, pomimo niesamowitego odcienia
jakie dawało.
Skrzywiłam się wracając myślami do wszystkich horrorów które oglądałyśmy z
Menolly. To z czym mieliśmy do czynienia tutaj, było dziesięć razy gorsze ale obraz
młodych dziewcząt bez źdźbła ochrony
schodzących samotnie po schodach do
podziemnych grobowców prześladuje mnie po dziś.
Pokonawszy kolejne dziesięć stopni i przechodząc pod belkami które tworzyły niski
strop, zmuszona byłam do schylenia głowy. Byłam najwyższa z grupy, nie licząc
Flama i Morio w jego demonicznej postaci. Roz był pięć centymetrów niższy ode
mnie. Vanzir i Camille byli jeszcze niżsi.
—Uwaga na belki! zawołałam. Uważajcie na głowy!
Pochyliwszy się by uniknąć następnej, poczułam jak pajęczyna zwisająca z belki
musnęła moje ramiona łaskocząc mnie w szyję.
Zaskoczona krzyknęłam.
—O cholera, pająki! Co do diabła one tu robią?! Nienawidzę pająków!
Szczerze mówiąc, zaczęłam powoli wpadać w arachnofobię.
—Jaki rodzaj pajęczyny? spytała Camille.
—Najgorszy, odparłam krzywiąc się ponuro. Miej oczy szeroko otwarte. Można by
powiedzieć, że wokół czają się pająki Hobo.
Morio odchrząknął.
—Tak, to jest ten rodzaj miejsca gdzie lubią przebywać. Ale myślałem, że
zniszczyliśmy większość tych należących do klanu Myśliwych Księżyca…
Rzecz jasna w tej bitwie staraliśmy się wyeliminować wszystkie zmienne pająki, ale
bez wątpienia niektóre z nich zdołały uciec i prawdopodobnie teraz nie były nadto
szczęśliwe.
—Nie możemy być tego pewni, odpowiedziałam. Miejcie oczy szeroko otwarte i
bądźcie ostrożni.
Z każdym krokiem pogrążaliśmy się coraz głębiej.
Wreszcie, niespełna dwa metry przed nami u podnóża schodów, ujrzeliśmy drzwi do
których przylegała budka. Już z tej odległości wyczułam zapach gnijącego mięsa.
Sądząc po rozmiarze i leżącym obok na ziemi grubym srebrnym łańcuchu, należała
ona do cerbera. Ogniwa łańcucha były duże i solidne, wyglądały na nowe. Ktoś
musiał go na nas napuścić nie bawiąc się w otwieranie drzwi na górze.
Prawdopodobnie sam był równie przerażony jak my, obawiając się tego który miał go
ochraniać.
Same drzwi wyglądały na solidne. Kiedy się zbliżyłam, w twarz uderzyła mnie
emanująca z nich energia. Piekło. Drzwi wykonane były z jakiegoś ciężkiego stopu
żelaza.
—Cholera, stal. Nie mogę jej dotknąć, Camille tym bardziej. A ty Morio?
Zatrzymałam się nie chcąc dalej iść, przynajmniej dopóki nie postanowimy co robić.
Yokai spojrzał na drzwi.
—Nie powinno być problemu, powiedział. A ty Flam?
—Chciałbym zobaczyć kawałek żelaza, który może mnie powstrzymać! odparł cicho.
Spojrzałam na niego przez chwilę.
—Jesteś bardzo pewny siebie, prawda?
Posłał mi lodowate spojrzenie.
—Wątpisz we mnie?
Przez głowę przeleciała mi myśl „Do tyłu, szybko! Cofnij co powiedziałaś!”
—Nie, nie... wcale (mąż Camille czy nie, nadal był zdolny zemleć w pył małego lub
dużego kotka, a ja nie miałam ochoty wystawiać jego cierpliwości na próbę).
Podenerwowana wydarzeniami dnia, zwróciłam się do Roza: A ty?
—To jasne że nie lubię żelaza. Ale to nie jest tak by mogło mnie usmażyć. To
rzekłszy, wyminął mnie podchodząc do zamka i przyglądając mu się.
Spojrzałam na Vanzir'a który skinął głową.
—Demony lubią żelazo. Jest ono często wykorzystywane w Podziemnym Królestwie.
Podobnie jak ołów i uran.
—Co takiego? zakrztusił się Flam. Macie uran?
Vanzir wzruszył ramionami.
—Tak, dla niektórych demonów jest jak narkotyk. Jego energia nam odpowiada. Jeśli
o mnie chodzi, to mi go nie brakuje. Większość z nas jest odporna na
niebezpieczeństwo jakie stwarza. Ale są też tacy którzy się od niego całkowicie
uzależnili. Naszym czarodziejom udało się powołać elementarnych uranu.
Zamrugałam.
Elementarni uranu? Wspaniale! Tylko tego nam jeszcze było trzeba: bandy
naćpanych elementarnych uranu zatruwających ludzi. Cudownie... po prostu
cudownie!
Nagle Roz się podniósł.
—Mogę wysadzić zamek w drzwiach, oznajmił.
—Czy nie grozi nam to zawaleniem domu? spytałam.
Z każdą chwilą dzień zapowiadał się coraz lepiej.
—Nie jeśli użyję odpowiedniej ilości materiałów wybuchowych. Proponuję abyście
się wszyscy odwrócili. Może być trochę dymu i odłamków. Albo jeszcze lepiej,
wycofajcie się na schody.
Następnie odchylił prochowiec i wyciągnął z niego dwie fiolki wypełnione czarnym i
czerwonym proszkiem. Miozyna i alostar, rzekł chwytając moje spojrzenie.
Natychmiast dałam znak wszystkim aby się wycofali.
—Wycofajcie się co najmniej do połowy schodów, powiedziałam popychając Morio.
Obie te substancje wytwarzane były przez krasnoludy w górach Nebelvuori, w
krainie wróżek i miały wszystkie zalety prochu. Zmieszane ze sobą w odpowiednich
proporcjach stawały się ekstremalnie niebezpieczne, zdolne pod wpływem lekkiego
muśnięcia piórkiem wysadzić wszystko w powietrze.
Pamiętam kiedy będąc małą dziewczynką, widziałam krasnoluda który stracił nogę
nadepnąwszy na minę. Gobliny używały ich w krucjacie przeciwko krasnoludom.
Obecnie materiały wybuchowe używane były w kamieniołomach.
—Skąd udało ci się wytrzasnąć to draństwo?! zawołała Camille, krzywiąc się i
opierając o Flama.
Widać było że cierpi, ale znając ją wiedziałam że nie pozwoli sobie na odpoczynek
dopóki wszystko to się nie skończy.
—Kupiłem je w Terial, w małym górniczym sklepiku. Jest w nim wszystko dla
speleologów (roześmiał się posyłając jej gorące spojrzenie). Uwielbiam odkrywać
nowe tunele, jeśli wiesz co mam na myśli… Flam się zjeżył. Inkub spuścił wzrok.
Zresztą, nieważne.
—Tak lepiej, powiedział smok odprężywszy się trochę. Po czym usiadł na jednym ze
stopni i posadził sobie Camille na kolanach. Skrzywiła się ale oparła głowę na jego
ramieniu.
Roz wcisnął kilka ziarenek czarnego proszku w zamek a potem ostrożnie dodał
szczyptę drugiego. Wreszcie wyjął z kieszeni różdżkę wielkości ołówka i potrząsając
ręką wydłużył ją. Cienka ale solidna mierzyła około metra dwadzieścia. Wycofał się
do stopni i ostrożnie wyciągnął ramię celując w dziurkę.
—Ach! teraz rozumiem co masz zamiar zrobić.
—Tak, dobrze, a teraz mocno wam zalecam abyście się odwrócili. Lepiej by żadne z
was nie spoglądało w tym kierunku kiedy wybuchnie, odparł skrzywiwszy się.
Zrobiliśmy jak kazał.
Po chwili ciszę rozdarła głośna eksplozja. Wokół pełno było lepkiego, czarnego
dymu.
Odwróciłam się kaszląc.
—Fuj... to ohydne!
Wszyscy pokryci byliśmy swego rodzaju tłustym błotem. Ale drzwi były otwarte.
Spojrzałam na Flama. Bez zarzutu, jak zawsze.
—Jak ty to robisz? spytałam.
—Robię co? odparł ze zdziwieniem.
—To! twój płaszcz, dżinsy, koszula! Nigdy się nie brudzisz! Nigdy nie masz
najmniejszej plamki błota, brudu lub oleju! Do diabła! Jakiego rodzaju środka do
prania używasz?!
Spojrzałam w dół na swoje dżinsy, na których były pięknie wyglądające plamy
tłuszczu. Chcę taki sam!
Uśmiechnął się, pomagając mojej siostrze wstać a następnie zejść w dół po schodach.
—Czy możesz mi powiedzieć dlaczego nikt się na nas nie rzucił? spytał. Narobiliśmy
więcej hałasu niż banda pijanych wikingów z misją gwałtu i grabieży.
—Uch, przypomnij mi co robi cerber...? zaczęłam ale Vanzir potrząsnął głową i
podniósł rękę.
—Nie, on ma rację, odparł. I mam na to tylko jedną odpowiedź: nie sądzę aby był
tutaj ktokolwiek by nas zatrzymać. Myślę że zmierzamy prosto do pokoju
dziecinnego. Sądzę że jest jakiś strażnik lub widmo chroniący ich i czuwający nad
nimi do czasu aż się nie wyklują. Założę się że liczyli na to, iż cerber zatrzyma
wszystkich próbujących się tutaj dostać.
Vanzir przyjrzał się korytarzowi.
—Przepływa tutaj demoniczna energia, niczym rwąca rzeka.
Camille zamknęła oczy i zadrżała.
—To prawda. Jest wszędzie. Faluje niczym morze.
—W takim razie lepiej się pośpieszmy. Jeśli masz rację, odparła przyjrzawszy się
łowcy snów, demoniczne muchy i ich ochroniarz oczekują nas dwa kroki stąd. Nie
licząc samych vénidémos. Nie zapominajcie że są one niebezpieczne, nawet jeśli
dopiero co się urodziły. Będąc w stadium larwalnym, może i nie są w stanie
wprowadzić swoich jaj, ale to nie czyni je bezbronnymi. I tak mogą narobić wiele
szkód. Ci, którzy opanowali magię zimna, powinni iść w pierwszej linii z tobą,
Delilah.
—Odmawiam pozostawienia Camille bez ochrony, odparował Flam.
Morio odwrócił się do niego.
—Potrzebujemy cię. Nie martw się, będę na nią uważał. Kiedy Flam zawahał się,
tamten dodał: Ja również jestem jej mężem. Dobrze wiesz że będę ją ochraniać
ryzykując własnym życiem.
Camille wypuściła długie westchnienie.
—Idź i nie rób z siebie głąba! Stań z przodu z Delilah! Morio może mnie bardzo
dobrze obronić.
Kiedy Flam nadal stał w miejscu, dorzuciła: Wszystko będzie dobrze. Nie jestem na
tyle głupia by stanąć z przodu, nie kiedy jestem ranna. Jasne że ręka pali jak diabli,
ale nie jestem z tego powodu umierająca.
Flam z rezygnacją wzruszył ramionami a następnie oboje z Morio zamienili się
miejscami.
—Głąb? szepnęłam, uśmiechając się do niego i pokazując mu wszystkie swoje zęby.
Flam prychnął.
—Co chcesz bym ci powiedział? Znasz swoją siostrę.
Nagle strasznie pożałowałam że nie ma z nami Chase'a. Brakowało mi jego wsparcia.
Wszystkie pary przechodziły przez trudne okresy. Nauczyłam się tego obserwując
Camille i jej mężczyzn. Jednak nagle pozazdrościłam jej lekkiego podejścia i
pewności siebie. Sama nie miałam pojęcia co zrobię. Naprawdę się starałam ale
wciąż dopiero odkrywałam czym jest życie we dwoje. Co ja mówię! Sama dopiero co
poznawałam siebie! Od naszej wizyty u Władcy Jesieni, cały mój świat wywrócił się
do góry nogami. Nic nie było już takie samo. A panujące zasady wydawały się
zmieniać za każdym razem gdy się odwracałam. Jedno było pewne: jak tylko zostanie
rozstrzygnięta kwestia vénidémons, mnie i Chase'a czekała poważna rozmowa!
Zwłaszcza o Erice.
Pokręciłam głową sfrustrowana i zwróciłam się do reszty.
—Jesteśmy gotowi?
Wszyscy skinęli głowami.
—Więc ruszajmy.
Vanzir przytrzymując drzwi, przepuścił nas przodem. Potem zamknął je cicho i
dołączył do nas.
W korytarzu którym szliśmy było ciemno, ale dzięki Morio i jego ogniowi lisa,
mogliśmy zobaczyć że skręcał w prawo. Wkrótce zrozumiałam, że nie była to zwykła
piwnica. Wyglądało to jak sieć tuneli które najwyraźniej zostały skonstruowane na
długo po wybudowaniu domu. Co oznaczało, że pewnie jeden ze skautów
Skrzydlatego Cienia kupił to miejsce i dołączył je do sieci kryjówek dla swoich
szpiegów aby ci mogli użyć go... hmm, dla swoich potrzeb.
Tutejsze ściany były wilgotne i śliskie od pleśni. Pomimo panującego chłodu i tego,
że sam tunel nie był ogrzewany, mogłam wyczuć źródło ciepła emanującego gdzieś
przed nami.
Kiedy zbliżyliśmy się do końca korytarza, dałam znak innym by się zatrzymali, a
sama zakradłam się do przodu by zobaczyć co czai się za rogiem.
Jakieś cztery metry dalej tunel dobiegał końca. Znajdowały się tam stalowe drzwi.
Panująca tutaj temperatura zdawała się być znacznie wyższa. Ruszyłam dalej,
prowadząc wszystkich korytarzem.
Vanzir położył dłoń na powierzchni stali. Skrzywiłam się odruchowo.
—Vénidémons są tutaj, wyjaśnił.
—Roz, pomożesz nam dostać się do środka. Miejcie się wszyscy na baczności. Kiedy
spotykamy się z widmem lub czymkolwiek co ich pilnuje, musicie być w pełnej
gotowości. Wiedząc dokąd może prowadzić portal na górze, istnieje
prawdopodobieństwo że ta istota nie jest zbyt miła. Nie bardziej niż cerber, który z
pewnością pochodził z Podziemnego Królestwa...
Roz rzucił okiem na Flama.
—Istnieje sposób by wziąć ich z zaskoczenia, ale nie jestem pewien czy Flam się
zgodzi. Jeśli o mnie chodzi, byłbym skłonny spróbować...
—Co masz na myśli? O czym on mówi? spytałam spojrzawszy na Flama.
Ten posłał inkubowi lodowate spojrzenie.
—To jakiś żart, mam nadzieję? Nie wiemy co się kryje za tymi drzwiami - równie
dobrze może to być jezioro lawy lub gniazdo larw, które je w tej chwili atakują.
Camille się zakrztusiła.
—Więc to tak, poruszasz się tak szybko! rzekła do Roz'a. Wiedziałem że tak robi
Flam ale... jak możesz...
—Wystarczy, uciął smok. Nie będziemy drążyli dłużej tego tematu. Otworzyłam usta,
ale on pokręcił głową. Zachowaj swoje pytania na później. Rozurial, zajmij się tymi
drzwiami. Jeśli nie, sam to zrobię.
Ten spojrzał na niego kręcąc głową.
—Jesteś zbyt pewny siebie. Nieważne! Gdy Smok zrobił krok w jego stronę, uniósł
ręce. Zajmę się drzwiami. Nie ma sprawy, bez obaw. Następnie wyciągnął z kieszeni
co trzeba.
—Ukryłaś przede mną pewne rzeczy! szepnęłam do Camille. Zechcesz mi o nich
opowiedzieć później? Chodzi mi o to, że możesz oderwać się od tego miejsca... by
następnie przenieść...
—Jasne. Po prostu nigdy wcześniej nie mówiliśmy o tym głośno. Nagle skrzywiła się
łapiąc się za rękę. Cholera, to boli! Jedyne czego pragnę to pozbyć się tych stworzeń i
wynieść się stąd!
Zerknęłam okiem na Roza który cofnął się, trzymając różdżkę w ręku.
—Myślę że to życzenie wkrótce się spełni: ja z Flamem, Roz z Vanzir, Camille z
Morio.
W następnej chwili korytarzem wstrząsnęła eksplozja.
—Stań z boku, rozkazał Flam otwierając szeroko drzwi. Sądząc po głosie,
wiedziałam że nie żartuje. Wszyscy uskoczyliśmy w bok. W jednej chwili wraz z nim
do sali wpadł gwałtowny podmuch wiatru. Rozległ się głośny pisk a powietrze stało
się ciężkie od ozonu. W powietrzu unosiły się płatki śniegu.
Pobiegłam za nim. Flam musiał rzucić jakieś zaklęcie zamrożenia, ponieważ
wszystko wokoło spowiła warstwa śniegu i szronu. Było tam kilkanaście
rozproszonych gniazd, wypełnionych vénidémons w różnych stadiach rozwoju.
Niektóre były larwami, inne gigantycznymi robalami, niczym z głębin oceanu. Inne z
kolei były dorosłe i wielkie jak moja głowa. Wszystkie poruszały się leniwie, choć
ujrzałam kilka, które próbowały wznieść się w powietrze trzepocząc skrzydłami, ale
zbyt wolno aby wzlecieć.
Nagle przebiegł mnie gwałtowny dreszcz. Miałam wrażenie jakbym weszła do
zamrażarki. Flam musiał obniżyć temperaturę do kilku stopni poniżej zera. Co
skutecznie je spowolniło, tylko na jak długo? Efekt był zapewne tymczasowy, ale
dawało nam to przewagę.
Rozejrzawszy się wokoło, odkryłam że znajdowaliśmy się w dużym pokoju którego
ściany wykonane były z litej stali, oświetlonego blaskiem z granitowej płyty
znajdującej się pośrodku podłogi. Skała świeciła na pomarańczowo; nie miałam
wątpliwości co by się stało gdybym jej dotknęła: spaliłoby mi rękę. Wyglądało to tak,
jakby pod wpływem niskiej temperatury płyta została nadtopiona. Chwilowo pokonał
ją chłód ale z pewnością wkrótce spróbuje stopić otaczający ją szron.
Obok wykopano płytką dziurę w której piętrzyła się mieszanina zwłok, a raczej tego
co z nich zostało. W pobliżu stosu kości leżał kawałek nogi odziany jeszcze w
trampek, nadal pokryty kawałkami ciała i strzępami mięśni. Ponadto kilka sztuk
odzieży i kości, z których niektóre zostały oczyszczone do czysta...
Walczyłam aby nie zwymiotować.
—Straciłam apetyt, mruknęłam.
Kątem oka dostrzegłem zmianę w oświetleniu. Odwróciłam się ze sztyletem w dłoni.
Nagle ujrzałam idącą w naszym kierunku sylwetkę mężczyzny. Był prawie
niewidoczny i kiedy spojrzało się na profil, ten wydawał się niekompletny. W słabym
świetle magicznego ognia Morio, odróżniłam jego upiorne kontury stanowiące
szkielet i przebłysk twarzy, następnie poczułam jego zamrożone spojrzenie
skierowane bezpośrednio na mnie.
Na świętą Matkę Bastet! To duch! wyszeptałam wymawiając w myślach szybką
modlitwę z prośbą o ochronę do matki wszystkich kotów i cofnęłam się wpadając na
Roza który stał za mną.
Flam westchnął głęboko.
—Zimno nie będzie miało na niego żadnego wpływu. W najlepszym razie doceni tę
zmianę temperatury myśląc że to miła odmiana.
Tacy jak on zwykle zamieszkiwali Podziemne Królestwa. Ale wiedziałam kim są, do
czego są zdolni i jakie mogą siać spustoszenie. Jeden ich dotyk przyprawiał
człowieka o atak serca. Inaczej rzecz się miała jeśli chodzi o wróżki, ale i tak potrafili
wyrządzić nieodwracalne szkody.
Camille spojrzała na mnie, potem na ducha.
—Co możemy zrobić? szepnęła moja siostra głosem ochrypłym ze strachu.
Spojrzała na Morio. Ten złapał ją za zdrową rękę i dodał:
—Reverente destal a Mordenta, odpowiedział.
Kiwnęła głową, a następnie wsunęła zranioną rękę do kieszeni spódnicy.
Zastanawiałam się czy szukała w niej rogu jednorożca, ale kiedy Morio zaczął
wymawiać niskim głosem zaklęcie a ta dołączyła do niego intonując mantrę, powoli
zdałam sobie sprawę, że przygotowują zaklęcie magii śmierci.
Flam wyglądał na gotowego interweniować, ale chwyciłam go za rękaw płaszcza i
odwróciłam do siebie. Jego oczy się zwęziły ale wskazałam cień.
—Potrzebujemy każdej możliwej pomocy! Zrób coś, cokolwiek! Ja nie mam nic.
Jestem bezużyteczna wobec tej istoty!
Roz zaczął szaleńczo szukać czegoś w swoim płaszczu.
Tamten nagle zaczął zmierzać w moim kierunku, wtedy interweniował Vanzir.
—To naprawdę nie może mnie zranić aż tak jak ciebie, powiedział przez ramię.
Trzymaj się za mną.
Westchnęłam, mając nadzieję że znajdziemy sposób aby się go pozbyć, zanim
vénidémons przezwyciężą zimno... walka z nimi wszystkimi byłoby prawdziwą
katastrofą.
Flam spojrzał na mnie, następnie wskazał na jedno z gniazd. Jedna z much otrząsnęła
się właśnie ze śniegu i była niemal w powietrzu .
Potrząsnął głową.
—Przez jakiś czas nie będę mógł ponownie użyć tego samego zaklęcia. Moja magia
szybko ulega przedawnieniu, szczególnie gdy jestem w mojej ludzkiej postaci. Jeśli
się zbliżą, zaatakuję je!
Byłam zdenerwowana. Myśl że coś może przestraszyć samego smoka nie przyszła mi
wcześniej do głowy. Ale spojrzawszy na jego twarz i malujący się na niej strach,
zrozumiałam że on sam się bał. Co jeszcze bardziej mnie przeraziło.
Właśnie wtedy Vanzir odwrócił mnie i pchnął na drugi koniec pomieszczenia.
Zamrugałam. Co jest do licha?! spytałam w myślach samą siebie. I wówczas
zobaczyłam ducha który go zaatakował, albo wypadałoby raczej powiedzieć że ten
stanął mu na drodze, bo tamten wpierw chciał dotrzeć do mnie!
Vanzir próbował go złapać, ale bez skutku. Nagle duch rzucił się ponownie,
wznawiając polowanie i zmierzając prosto w moją stronę.
Jasna cholera!! Starałam się uspokoić szukając wyjścia z tej sytuacji. Dlaczego był
mną tak bardzo zainteresowany? Co - do cholery - było we mnie tak wyjątkowego?!
Flam rzucił się na niego machając pazurami i drasnąwszy go nieszkodliwie.
Nagle znalazłam się twarzą w twarz z tą istotą - potworem z podziemi, który
wyciągnął do mnie rękę.
Usłyszałam jeszcze krzyk Camille, po czym wszystko zaczęło się rozmywać...
Coś się ze mną działo... pokój wydawał się kurczyć, podczas gdy moje ciało zaczęło
się samoistnie skręcać w sobie. Przybierając nowe kości, mięśnie i ścięgna.
Znalazłam się na czworakach, pokryta czarnym i jedwabistym futrem. Mój oddech
był ciężki, następnie zamarł w tym zimnym powietrzu.
Poczułam go stojącego za mną.
Odwróciwszy się ujrzałam go, jego czarne włosy spływały mu na ramiona a jego
głowę ozdabiała korona z liści klonu, tworząc coś na kształt wieńca wokół jego
głowy. Jego oczy były takie jakimi je zapamiętałam: niczym dwa diamenty na tle
czarnego aksamitu. Jego pelerynę pokrywał kalejdoskop liści i płomieni, spływając
wokół jego czarnych butów z obcasami pokrytymi szronem.
W powietrzu unosił się zapach pyłu z cmentarza, starych książek i trzask ogniska.
Poczułam radość. Podszedł do mnie i objął mnie, następnie zacisnął palce na
srebrnym łańcuszku zawieszonym na mojej szyi.
W następnej chwili odwrócił się do ducha który skulił się w jego obecności.
—Leżeć psie!! rozkazał głosem który wstrząsnął pokojem.
—Moje narzeczone śmierci nie są dla ciebie i tobie podobnym!
Gdy tamten się cofnął, odważyłam się spojrzeć na mojego mistrza pochylającego się
nade mną.
—Delilah, moja droga. Mam dla ciebie misję. I nie pozwolę by to nędzne widmo
wchodziło ci w drogę.
To rzekłszy, śmiejąc się na cały głos machnął ręką i duch zniknął z krzykiem w wirze
kolorów.
Rozdział 6
Misję? Słowo to echem odbiło się w moim umyśle, przyćmionym upojnymi
zapachami. Nagle poczułam że się przekształcam. Kilka sekund później, w chmurze
mgły i musującego dymu, stałam przed Władcą Jesieni. Nie widziałam innych ale z
doświadczenia wiedziałam że tam byli, podczas gdy sama znajdowałam się w nieco
innym wymiarze.
Jak tylko oswoiłam się po nagłej przemianie w panterę i z powrotem, spojrzałam na
Władcę Jesieni.
Elementarni zawsze byli wysocy, nawet dla kogoś mojego wzrostu. Nie widziałam go
od czasu walki z Kyoka - tysiącletnim diabolicznym szamanem zmiennych pająków.
Od tego czasu jedynie o nim śniłam.
Uklęknęłam przed nim.
Nawet jeśli sama go nie wybrałam, był teraz moim nowym panem. Przypomina mi o
tym czarny tatuaż w kształcie półksiężyca na moim czole, który połączył nas ze sobą
na zawsze. Byłam mu winna szacunek.
—Nie za bardzo wiem jak się powinnam do ciebie zwracać, szepnęłam.
Spojrzał na mnie. Na jego twarzy igrało dziwne światło. Patrząc na niego z tego kąta,
uważałam że był piękny. Mroczny i uwodzicielski. Czułam jak mój oddech
przyspiesza. Czy dlatego narzeczone które mu służyły, stawały się również jego
żonami? Posiadał urok i charyzmę. Ale było w nim też coś innego... był tak różny od
wszystkich których znałam, że nigdy wcześniej nie zastanawiałam się czy był
przystojny.
—Nikt nie zna mojego imienia, odpowiedział. Nie przypomina ono żadnego z tych
jakie sami nosicie. Ale dam ci jedno, tak byś tylko ty mogła go używać zwracając się
do mnie. Pochylił się i musnął ustami moje ucho; sprawił że zadrżałam a jego dotyk
graniczył z seksualnym pobudzeniem. Po czym wyszeptał: Możesz nazywać mnie
Hi’ran, zakończył położywszy palec na moich ustach. Chłód jego ciała wywołał
mnóstwo iskier w całym moim ciele. Prawie nie mogłam oddychać.
—Hi'ran, powtórzyłam zahipnotyzowana jego dotykiem. Rozchyliłam usta, jego
palec pogładził wnętrze mojej wargi.
—Milcz i słuchaj: nigdy nikomu nie wyjawisz tego imienia. Ani żywemu ani
martwemu, nawet tym którzy poruszają się poza swoim grobem. To jest to co wiąże
cię ze mną i może istnieć tylko między nami.
Gdy mówił, na czubkach jego palców pojawiła się mgła wsunąwszy się między moje
wargi. W ustach poczułam smak dymu cygara, brandy i ognia. Odetchnęłam głęboko.
Energia przepływała przez moje ciało wyostrzając moje zmysły. Miałam ochotę
rzucić mu się w ramiona i poczuć jego usta na moich. Był tak obcy a zarazem tak
kuszący. Po chwili mgła wsączyła się do mojego gardła, a ja wiedziałam że nigdy nie
będę w stanie wypowiedzieć na głos jego imienia, nikomu. Ani go napisać ani
przekazać w myślach. To był nasz sekret i pozostanie nim do końca mojego życia.
Nagle się cofnął. Nie potrafiłam powiedzieć czy czuje to samo pragnienie co ja.
Powoli przebiegł wzrokiem po moim ciele, by po chwili spojrzeć mi w twarz.
—Mam dla ciebie zadanie. Udasz się w podróż do swojego świata w poszukiwaniu
kła pantery, w lesie Darkynwyrd.
Zmarszczyłam brwi. To już przestało być zabawne.
Te dzikie lasy kryły w sobie masę podejrzanych stworzeń i nie figurowały one na
liście moich ulubionych miejsc.
—Co to jest?
—Panteris phir, powiedział z miękkim uśmiechem, to zioło które rośnie tylko w
tamtejszych lasach. Zdobędziesz je a następnie zasadzisz w swoim ogrodzie. Zajmij
się nim i dbaj o nie, a raz w miesiącu, w nowiu, zaparz z niego filiżankę herbaty i
wypij ją. Kiedy twój organizm się przyzwyczai, będziesz w stanie lepiej kontrolować
swoją transformację w panterę (zrobił krok do tyłu). Zrób to przed następnym
nowiem. I pamiętaj, Delilah: jesteś moją pierwszą żyjącą emisariuszką. I jesteś ze
mną związana.
Po tych słowach zniknął, a ja na powrót znalazłam się pośród moich towarzyszy. W
samym środku walki z vénidémons.
Stojąca obok drzwi Camille krzyknęła:
—Wróciła do siebie!
Otworzyłam usta by odpowiedzieć, gdy po mojej prawej stronie rozległ się ryk.
Odwróciwszy się, znalazłam się twarzą w twarz z dorosłym okazem vénidémos.
Unosił się blisko mojej twarzy, gotowy by mnie zaatakować.
Jasna cholera! Być może Hi'ran wyeliminował cienia ale najwyraźniej uznał że sami
możemy poradzić sobie z latającymi demonami. Wybiła godzina walki!
Chwyciłam sztylet i z głośnym okrzykiem rzuciłam się na wyrostka. Drań był trudny
do zabicia. Zaledwie go raniłam. Ale widać to wystarczyło, bo kreatura upadła na
ziemię z piskiem. Niezwłocznie podbiegłam do niego i nabiłam go na ostrze, tak jak
przypina się motyle do ramki. Jeden z głowy!
Jeden rzut oka wokół powiedział mi że było ich o wiele więcej. Zdążyłam się jeszcze
odwrócić, w samą porę by zaatakować następnego.
Kątem oka ujrzałam moich walczących towarzyszy. Flam zabrał się za gniazda larw,
rozdrabniając je na miazgę. Te krzyczały tak głośno, że byłam prawie pewna iż mogą
być słyszalne aż na ulicy. Mój przeciwnik latał mi nad głową, starając się zyskać
przewagę. Poirytowana, zaczęłam przekładać sztylet z ręki do ręki.
—Chodź tu i weź mnie sukinsynie!
Najwyraźniej vénidémons były podatne na prowokacje, ponieważ ten nagle zmienił
taktykę i poleciał prosto na mnie. Mój instynkt zwyciężył. Unosząc prawą stopę w
powietrze, zamachnęłam się i kopnęłam go z całej siły. Odskoczył ale widziałam że
nic mu się nie stało, był po prostu oszołomiony. Podbiegłam do niego i wbiłam mu
sztylet w brzuch. Padł jak insekt po użyciu preparatu Raid.
—Delilah, pomóż mi!
Spojrzałam przez ramię i ujrzałam Morio który uniemożliwiał dwóm dorosłym
vénidémons dotarcie do Camille. Ta próbowała sięgnąć do energii Matki Księżyca,
ale sądząc po wyrazie jej twarzy, ból uniemożliwiał jej koncentrację.
—Biorę tego z lewej! krzyknęłam ponad rykiem walki i przeraźliwymi wrzaskami
agonii much i ich larw, ubijanych jedna po drugiej.
Zaatakowałam stwora, Morio zajął się drugim. W krótkim czasie uporaliśmy się z
obydwoma.
—Jasna cholera! Ile ich jeszcze może być? spytała dając sobie spokój z zaklęciem.
Nie wyglądała dobrze. Chciałam by jak najszybciej wyszła z tej piwnicy i znalazła
się w bezpiecznym miejscu.
—Zbyt wiele.
Wyjąwszy z buta parę ostrych, stalowych sztyletów, z oczami płonącymi
wściekłością, Vanzir zaatakował gniazdo młodych owadów; ich resztki zgniótł butem
na miazgę .
Tymczasem Roz stał w obliczu tria dorosłych osobników starających się ochraniać
swoje larwy. Udało mu się trzymać je na dystans ale jasnym było, że staliśmy na
przegranej pozycji. Wszystko obracało się na naszą niekorzyść.
Podbiegłam do Flama, który skończył właśnie z ostatnim gniazdem larw.
—Musimy coś zrobić. Jest ich za dużo…
Rozejrzał się krótko po pokoju i skinął głową.
—Niech wszyscy stąd wyjdą. Zajmę się tym. Wszyscy musicie natychmiast opuścić
dom. Rozumiesz mnie? skinęłam głową i właśnie się odwracałam, gdy Flam złapał
mnie za nadgarstek. W twoim najlepszym interesie jest zadbanie o bezpieczeństwo
twojej siostry, słyszysz mnie?!
Wytrzymałam jego lodowate spojrzenie. Camille należała do niego i była jego
własnością, wyczytałam to z jego twarzy. I choć nie miałam wątpliwości że kochał
moją siostrę, doskonale wiedziałam co stanie się z tymi wszystkimi którzy odważą
się ją skrzywdzić.
—Puść mnie idioto! Dobrze wiesz że będę ją ochraniać. Przełknęłam gulę w gardle.
Nie mogłam pozwolić mu się zastraszyć. Camille tego nie tolerowała, jeszcze mniej
Menolly.
—Oczywiście że o tym wiem. Teraz już idź. Zakończę tę sprawę.
Czym prędzej podbiegłam do inkuba i chwyciłam go za ramię.
—Chodź!
Bez słowa odwrócił się i poszedł za mną, unikając zmierzających w naszym kierunku
vénidémons. Ujrzawszy nas biegnących, Vanzir rzucił okiem na Flama, następnie
poszedł w nasze ślady. Morio podtrzymywał Camille pomagając jej wejść po
schodach. Mijając pokój z portalem, rzuciłam okiem do środka gdzie w samym
centrum wiru ujrzałam błyszczące oczy, ale nie mieliśmy czasu aby się zatrzymać.
Cokolwiek zaplanował smok, nie było to nic dobrego. Sądząc z tego czym był albo
raczej kim był, prawdopodobnie było to coś wybuchowego.
Nie zawiedliśmy się. Będąc u szczytu schodów, podłoga pod naszymi stopami
zaczęła drżeć. Dom wibrował jak podczas trzęsienia ziemi. Było w tym sporo
prawdy, okoliczne wulkany wskazywały na sejsmiczny charakter regionu. Ale
wiedziałam że nie było to prawdziwe trzęsienie ziemi, o nie! Był to raczej gniew
smoka.
Gdy ta na skutek bólu i nagłych wstrząsów Camille się potknęła, Morio wziął ją na
ręce.
—Szybko do drzwi! krzyknął Morio na odgłos jakby pociągu towarowego, którym
był nasz cudownie wspaniały smok-przystojniak. Zastanawiałam się jak daleko
gotów był się posunąć.
Pochód zamykali Roz i Vanzir. Upewniwszy się że wszyscy są bezpieczni na
trawniku, inkub odepchnął demona lisa i pobiegł w stronę domu.
—Wracam by mu pomóc!
—Nie bądź głupi ! Zostaniesz zmiażdżony! Pokręciłam głową. Wskazując na miejsce
obok dodałam: Wracaj tu natychmiast, Roz!
—Nie martw się o mnie. Zajmij się lepiej swoją siostrą. Po czym zniknął w środku.
Byłam gotowa pójść za nim, gdy Camille chwyciła mnie za ramię, z zaskakującą siłą
jak na kogoś kto był na skraju omdlenia.
—Zostaw ich, bez problemu uciekną. To powiedziawszy jęknęła trzymając się za
nadgarstek. Usiadłam obok niej. Nadal czuć było wstrząsy choć ich fala była już
słabsza.
Rozwinęłam prowizoryczny opatrunek. Pomimo balsamu rana zaczęła ropieć.
—Wdało się zakażenie. Musimy cię jak najszybciej zawieźć do domu. Choć
wolałabym czym prędzej popędzić do laboratorium FH-CSI. Nie było wątpliwości,
że elfy poradziłyby sobie z tym lepiej i szybciej niż Iris. Przyjrzałam się ranie z
bliska. Była głęboka - do kości, wyglądało to paskudnie. Dzięki bogom nie została
zadana przez vénidémons, bo byłyby w niej już ich jaja.
—Wierzę ci na słowo, odparła skrzywiwszy się gdy na nowo bandażowałam jej rękę.
—Przy okazji, co miałaś na myśli mówiąc że obaj będą mogli uciec wystarczająco
szybko? Wiesz o czymś o czym ja nie wiem? Kiedy jej się przyjrzałam, zarumieniła
się. O tak, ukrywała przede mną pewne rzeczy.
Opowiedz mi wszystko - jeśli nie, powiem Flamowi że pocałowałaś Roza,
zażartowałam na co ta zbladła.
—Och nie, nie rób tego! On go zabije! A potem... nieważne... zostawmy to tak.
Sposób w jaki się wycofała, rozbudził we mnie ciekawość. Wiedziałam że coś było
na rzeczy. Ale nie wyglądała jakby się bała... wyglądała bardziej na... zakłopotaną?
Nie było łatwo zawstydzić Camille, co oznaczało iż Flam znalazł na nią sposób, co
nie było łatwym zadaniem. Postanowiłam odpuścić.
Wreszcie westchnęła.
—Nie mów ani słowa dobrze? ktoś mógłby to wykorzystać przeciwko nim, a
chcielibyśmy to zachować jako tajną broń. Flam może się poruszać w Morzu
Jońskim. W ten sposób tak szybko wszędzie się dostaje. Najwyraźniej Roz też ma tę
wiedzę i robi to samo. Próbował zachęcić Flama aby przeniósł nas na drugą stronę
stalowych drzwi.
—Morze Jońskie? Więc o to w tym wszystkim chodzi! Nigdy bym o tym nie
pomyślała! To trochę przerażające... chwileczkę! Na wielką Bastet, czy już cię zabrał
ze sobą w ten sposób?
Byłam przerażona na samą myśl o podróżach przez światy astralne. Energia była tam
tak niestabilna, że jazda przez nie przypominała galop po polu minowym.
Morze Jońskie nie znajdowało się dokładnie w polu astralnym, było tam kilka innych
płaszczyzn które razem tworzyły strefę buforową, która nie pozwalała by te mieszały
się ze sobą. Gdyby do tego doszło, wszystko skończyło by się wybuchem. Powstała
by czarna dziura... wyobraźcie sobie różne formy materii i antymaterii wchodzące ze
sobą w kontakt… o nie! Nie było to nic dobrego, nie według kapitana Kirka oraz
Elementarnych Czarodziei których słuchaliśmy dorastając.
Były to bardzo niebezpieczne miejsca i niewiele stworzeń było zdolnych je pokonać.
Niektóre z nich, zwłaszcza te które opanowały magię lodu i śniegu, były w stanie
stworzyć ochraniające je bariery i poruszać się poza czasem.
Moja siostra skinęła głową.
—To bardziej dziwne niż przerażające. Flam był bardzo ostrożny... nie musisz się
martwić.
—I Rozurial również potrafi podróżować w ten sposób?
To wyjaśniało kilka rzeczy. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się co jeszcze
skrywali nasi cudowni chłopcy.
—Tak, choć nie mam pojęcia w jaki sposób mu się to udaje, odparła opierając się na
moim ramieniu. Oplotłam ramię wokół niej, mocno ją podtrzymując. Roz jest
demonem. Ale nie wiem dostatecznie wiele o Morzu Jońskim by zrozumieć co daje
mu siłę do tworzenia…
Przerwał nam nagły huk zapadającego się na naszych oczach domu. Została po nim
jedynie ziejąca pustką ogromna dziura. Zerwałam się na nogi przeciągając moją
siostrę, następnie wraz z Vanzirem i Morio dotarliśmy do samochodu, spoglądając
jeszcze przez ramię na chmurę pyłu wydobywającą się z dziury. Chwilę później
wybuchł pożar rozjaśniając niebo. Musiały pęknąć rury gazowe lub przynajmniej
powstał w nich przeciek.
—Flam! zawołała Camille z płaczem. Musiałam ją przytrzymać, bo zrobiła krok do
przodu chcąc pobiec w kierunku ognia.
—Tutaj jestem, nie martw się, powiedział wychodząc zza samochodu czysty i
schludny, jak zawsze. Chwilę temu go tam nie było, podobnie jak Roza który do
niego dołączył. Smok rozpostarł ramiona, a ja delikatnie popchnęłam moją siostrę.
Otulił ją swoim płaszczem i pocałował delikatnie w czubek głowy.
—Martwiłaś się o mnie? wyszeptał. Camille skinęła i wyszeptała coś czego nie
zrozumiałam. Raz jeszcze spojrzałam w kierunku domu, obserwując to co z niego
pozostało.
Roz stanął obok mnie.
—Chciałbym aby ktoś się tak o mnie martwił, powiedział z uśmiechem.
—Przestań, kłamco! Sam dobrze wiesz, że nie jesteś stworzony tylko dla jednej
dziewczyny. Następnie odwzajemniając jego uśmiech spytałam: Co z portalem?
—Tymczasowo go zamknęliśmy. Co technicznie oznacza: odkręcić rurkę z gazem i
zapalić lont. Jest tam teraz lodowato, a nawet więcej... w wyniku wybuchu gazu,
ogień na jakiś czas rozwiązał nasz problem.
Spojrzał do Flama.
—Ten gamoń wcale nie jest taki zły, jak się go lepiej pozna, rzucił.
Dałam mu prztyczek w nos.
—Jasne, po prostu spróbuj nie podrywać jego żony, a wszystko będzie dobrze. Po
chwili rozległy się syreny straży pożarnej. Ruchem wskazałam na zaparkowane
samochody. Wynośmy się stąd. Po drodze zawiniemy do FH- CSI . Chcę żeby ktoś
obejrzał dłoń Camille. Jedziemy wszyscy razem, ok?
Kiedy odjechaliśmy, zdałam sobie sprawę że nadal nie wiadomo było kto otworzył
portal vénidémons. Ale dzięki naszej małej sprzeczce, miałam teraz misję której nie
mogłam zignorować. Musiałam udać się do krainy wróżek, by odnaleźć roślinę Phir
panteris. Co za radość! Nie byłam urodzoną ogrodniczką, ale może dzięki pomocy
Iris zdołam utrzymać ją przy życiu.
Spojrzałam we wsteczne lusterko, upewniając się że Morio który prowadził, dalej
tam był. Trzymał się tuż z nami.
W przebłysku znalazłam się w oko w oko z Władcą Jesieni. Następnie ponownie
pojawiła się droga, a w lusterku ujrzałam Lexusa Camille. Hi'ran może nie był bardzo
wymagający, ale był moim mistrzem - czy tego chciałam czy nie. I lepiej abym się do
tego przyzwyczaiła. Władcy Śmierci zazwyczaj nie akceptowali odpowiedzi „nie”.
Ale Hi'ran… dotyk jego palców na moich ustach nadal ze mną pozostawał, mogłam
poczuć na języku smak mgły. Ponownie w moje myśli wkradł się pomysł aby wsunąć
się w jego ramiona i pozostać w nich na zawsze. Ale odepchnęłam go. Bez tego
miałam już dość kłopotów. Nie trzeba mi było jeszcze następnych. Czy nie
wystarczały mi te które miałam? By igrać ze śmiercią?
Rozdział 7
Kiedy tylko zaparkowałam na parkingu FH-CSI, przestałam marzyć o Władcy Jesieni
koncentrując się na tym co ważniejsze, czyli pomocą dla mojej siostry. W połowie
drogi do budynku, Camille upadła.
Uklękłam, przykładając dłoń do jej czoła.
—Ma gorączkę, wnieśmy ją do środka!
Flam wziął ją na ręce, pokonawszy odległość w zaledwie czterech krokach z Morio
depczącym mu po piętach. Vanzir z Rozem postanowili poczekać w samochodzie.
Widząc nas stłoczonych w holu recepcji, Yugi, szwedzki empata niedawno
awansowany na porucznika, spojrzał na moją siostrę i pozwolił nam przejść.
Kostnica mieściła się w piwnicy trzy piętra niżej, natomiast ambulatorium na
parterze. Ujrzawszy nas, recepcjonistka zadzwoniła przez interkom po Sharah. Po
chwili Sharah wybiegła z dyżurki.
—Do zabiegowego numer jeden! zawołała wyprzedzając nas. Weszliśmy za nią do
sterylnego pokoju badań. Był on pomalowany na jasnozielono co miało być kojące,
ale mnie wprawiało w depresję. Flam ułożył Camille na stole, podczas gdy Sharah
umyła ręce i założyła gumowe rękawiczki.
—Co się stało? spytała.
—Walczyła przeciwko cerberowi. Część jej dłoni jest spalona do kości, wyjaśniłam
zmartwiona odwracając głowę. Powiedziała że nie odejdzie dopóki nie skończymy,
chociaż starałam się ją przekonać abyśmy się wycofały.
Sharah spojrzała na mnie.
—Nie dziwi mnie to, odparła rozwijając bandaż.
Rana była zainfekowana, od wewnątrz sączyła się ropa. Na matkę wszystkich
pająków, spójrzcie tylko na to!
—Czy wyjdzie z tego? spytał w zamyśleniu smok, stojący ze skrzyżowanymi
ramionami a tuż obok niego Morio.
—Prawdopodobnie zemdlała z bólu. Jak na to patrzę nie dziwi mnie to. Czy wiecie
że niektóre krasnoludy z gór Nebelvuori używają kwasu z krwi Cerberus do
grawerowania wzorów na swoich magicznych mieczach? (spojrzała na nas).
To ceniony towar. Gdybyście zdołali zebrać krew potwora, zbilibyście małą fortunę.
—Nie myśleliśmy w kategoriach zarobku.
Camille się poruszyła.
Sharah oczyściła ranę, następnie zanurzyła jej rękę w misce która zawierała jakiś
pieniący się środek. Wokół rany powstały smugi białego dymu.
—Rozumiem, powiedziała. Infekcja jest miejscowa. Nie sądzę aby miała czas by
dostać się do krwiobiegu. Miała dużo szczęścia, dodała spoglądając na mnie. Kolejne
pół godziny i byłoby po niej. Uwierzcie mi, agonia byłaby bolesna.
Nagle poczułam się słabo, aż tak że oparłam się o ścianę. Nie przyszło mi do głowy,
że rana mogła być śmiertelna. Bolesna – tak - być może jej ręka nie byłaby już tak
sprawna jak dawniej. Ale śmiertelna? Flam zbladł jak ściana a Morio wypuścił
powietrze przez zaciśnięte zęby.
Podczas gdy Sharah badała ranę, moja siostra drgnąwszy jęknęła. Następnie jej
powieki zatrzepotały i otwarła oczy spoglądając na nas zdezorientowana.
—Spokojnie, powiedziała Sharah. Zemdlałaś z bólu, ale wszystko będzie dobrze. A
teraz powiedz proszę swoim mężom i siostrze, aby łaskawie się stąd wynieśli. Będzie
mi się o wiele lepiej i szybciej pracowało bez nich sterczących mi nad ramieniem.
Następnie posłała nam szeroki uśmiech wskazując ruchem głowy na drzwi.
—Ruszcie się. Wszystko będzie w porządku, przez jakiś czas będzie musiała nosić
opatrunek, poza tym zostanie jej prawdopodobnie paskudna blizna, ale wyjdzie z
tego.
Zanim zdołałam do niej podejść, smok minął elficę i pochylił się nad Camille,
składając na jej ustach długi i delikatny pocałunek.
—Będę na zewnątrz, wyszeptał.
Nie chcąc być gorszym, Morio zrobił to samo, po czym obaj niechętnie wyszli.
Podeszłam do mojej siostry i odgarnąwszy jej włosy, pocałowałam ją w czoło.
—Zdrowiej szybko. Zamierzam poszukać Chase'a; wrócę później. Zatrzymawszy się
jeszcze przed drzwiami, dodałam: Sharah, jeśli będzie sprawiać kłopoty, nie wahaj
się mi o tym powiedzieć.
Elfica się roześmiała.
—Nie ma problemu. Idź już. Myślę że Chase jest w swoim biurze.
Ostatni raz spojrzałam na moją siostrę, która nadal wyglądała na oszołomioną.
Następnie wyszłam i ruszyłam z powrotem do poczekalni. Tam zastałam siedzących
razem na zbyt niskich sofach Flama i Morio; rozmawiali szeptem. Pozdrowiwszy ich,
skierowałam się labiryntem korytarzy do biura Chase'a.
Mój nastrój się polepszył odkąd dowiedziałam się że z Camille wszystko dobrze.
Czułam się gotowa na poważną rozmowę. Chciałam porozmawiać z nim o tym, co
obojgu nam przeszkadza w naszym związku.
Nigdy wcześniej nie byłam z nikim w poważnym związku (z wyjątkiem innych
kotów). Ale te mają zupełnie inny charakter. Ponadto mój chłopak był człowiekiem
ale mimo wszystko czułam, że powinnam sobie z tym poradzić. Rzecz jasna Menolly
uznała, że nie mieliśmy żadnych szans. Natomiast Camille zachowała swoją opinię o
nas dla siebie.
Drzwi były zamknięte. Wtargnęłam bez pukania, tak jak robiłam to wiele razy
wcześniej.
—Hej kochanie! Niespodzianka!
To co zobaczyłam zmroziło mi krew w żyłach. Zamarłam z ręką na klamce.
Poczułam jak oblewa mnie zimny pot.
Na biurku z szeroko rozłożonymi nogami siedziała przystojna brunetka z dużymi
piersiami, ubrana w coś co z pewnością pochodziło od znanych projektantów, a
między jej nogami w rozkroku i ze spuszczonymi spodniami stał Chase. Jego lewa
ręka otaczała jej talię, a druga ręka gładziła jej… łechtaczkę. Na dźwięk mojego
wejścia podskoczył, na co tamta krzyknęła.
—Kurwa! Co to jest?! Co się tutaj dzieje?! wypaliłam zanim zdałam sobie z tego
sprawę.
—O mój Boże, dochodzę! zawołała kobieta i odrzucając głowę do tyłu wydała z
siebie długi jęk.
Chase obrócił się z szeroko otwartymi oczami i ze strachem w oczach, nadal ją
podtrzymując. Kobieta przyciągnęła go mocniej do siebie, wijąc się przy nim.
W końcu Chase wyplątał się z jej objęć, próbując bezskutecznie naciągnąć na siebie
spodnie, chowając penisa i poprawiając marynarkę.
Z całą pewnością nie tego się spodziewał.
—Co to ma znaczyć?! spytałam. Odpowiedz mi!
Odwróciłam się w stronę kobiety, która naciągała na siebie spódnicę. Miałam
mnóstwo czasu by zobaczyć jej goły tyłek, zupełnie jakby tego mi jeszcze było
trzeba. Wygładziła tkaninę, posyłając mi zadowolony z siebie uśmieszek.
—To nie to co... zaczął Chase, ale przerwał spuszczając głowę. Nie, nie będę kłamać.
To jest dokładnie to, na co wygląda. To Erika. Ona... byliśmy zaręczeni pięć lat temu.
Chase powiedział mi, że nigdy nie miał poważnego związku. Najwyraźniej
zapomniał o jednym małym szczególe. Bardzo dobrze: kłamstwo numer jeden.
Wściekła patrzyłam na niego, nie wiedząc co powiedzieć. Erika poprawiła włosy,
wyglądając przy tym na znudzoną i zirytowaną. Chase spoglądał na mnie ponurym
wzrokiem.
Chciałam rzucić się mu w ramiona, roszcząc sobie do niego prawo i pokazując tej
suce gdzie jest jej miejsce. Ale prawda była taka, że nie miałam żadnego prawa aby
to zrobić. Spałam z Zacharym. Ponadto Chase powiedział że mu wystarczam. Nigdy
nie wspomniał że chce kogoś innego. Okłamał mnie. A ja nienawidziłam kłamców.
Po chwili udało mi się odzyskać głos.
—Jak długo to trwa?
Chase opadł na krzesło i spojrzawszy na Erike, rzekł:
—Może lepiej idź i zostaw nas samych, muszę porozmawiać z Delilah.
Spojrzała na mnie z wyższością, a następnie wzięła swoją torebkę i wyszła,
rzuciwszy jeszcze przez ramię:
—Liczę na kolację.
Coś mi mówiło, że nie mówiła do mnie.
Kiedy drzwi się zamknęły, zwróciłam się do Chase'a:
—Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć?
Pokręcił głową.
—Nie wiem. Może nigdy. Erika wyjeżdża pod koniec miesiąca. Przykro mi że
musiałaś się o tym dowiedzieć w ten sposób, kochanie.
—Nie mów do mnie „kochanie”! szepnęłam, zastanawiając się czy nasza matka
kiedykolwiek przeszła przez to z naszym ojcem. Moje siostry i ja zawsze
zakładałyśmy że był jej wierny, a matka nigdy nie dała nam powodów byśmy w
niego wątpiły. Ale teraz, odebrawszy tę bolesną lekcję na temat założeń, coś kazało
mi przyjrzeć się z bliska dowodom. To sprawiało, że zaczęłam wątpić we wszystko
co do tej pory uważałam za pewne.
Czystej krwi wróżki, jak nasz ojciec, rzadko były monogamiczne. Czy nasi rodzice
również mieli do czynienia z pokusą i zazdrością? Ojciec był przystojnym
mężczyzną. Trudno było uwierzyć, że jakaś kobieta nigdy nie próbowała położyć na
nim swoich łap.
Chase przełknął ślinę.
—Erika przyjechała do miasta kilka tygodni temu. Zadzwoniła do mnie. Nie
widziałem jej od lat i pomyślałem, że po prostu zjemy razem kolację, porozmawiamy
i na tym koniec. Ale wtedy dała mi do zrozumienia, że żałuje pozwalając mi odejść i
że tęskniła za mną. Powiedziałem jej że jestem związany z tobą, ale ona w ogóle się
tym nie przejmowała i nic sobie z tego nie robiła. Następnego dnia wpadła na lunch i
wszystko się... tak jakoś...
Starałam się kontrolować swój głos i zachować spokój.
—Czy ją kochasz?
Podniósł głowę.
—Czy kocham ją? Nie... nie. Cokolwiek do niej czułem, wypaliło się dawno temu.
Ona jest po prostu... byłem tak napalony , a ty...
—A ja, co ??! Nie było mnie akurat w okolicy? Nie przyszło ci do głowy zadzwonić
do mnie i poprosić bym przyjechała na szybki numerek w porze lunchu między
południem a drugą? Dobrze wiesz że bym przyszła!
Byłam wściekła! Nie potrafił nawet wymyślić dobrej wymówki!
Poirytowana jego długotrwałym milczeniem, uderzyłam pięścią w ścianę. Nie za
mocno, ale nie tak by nie pozostawić śladu.
—Więc mówisz mi że ją bzykasz, bo to zbyt skomplikowane by do mnie zadzwonić?
Jesteś zbyt napalony by na mnie poczekać aż przyjadę? Ach! Oszczędź mi tego!
(poczułam łzy i potrząsnęłam głową, wściekła na siebie że aż tak mnie to dotknęło).
—Ja przynajmniej miałam odwagę powiedzieć ci o Zacharym, zaraz po tym jak się to
stało. I nie kontynuowałam pieprzenia się z nim!
Zerwał się z miejsca z płonącymi oczami.
—Obiecałaś że nigdy się to nie powtórzy...!
—Powiedziałam ci, że jeśli kiedykolwiek znowu się tak stanie, powiem ci o tym jako
pierwsza, tak byś miał czas zdecydować czy to zniesiesz. Nigdy nic nie robiłam za
twoimi plecami...
—Bzdura!
—Co?! zbliżyłam się do biurka - dzieliło nas nie więcej niż kilka centymetrów. Co ty
mówisz? Nazywasz mnie kłamcą?!
—Otwórz oczy, Delilah ! Twoje siostry i ty stale próbujecie ukryć przede mną
informacje! Albo... zapominacie o nich... jakie to wygodne! I to o rzeczach o których
powinienem wiedzieć! Jak myślisz, jak się czuję obok was i waszej małej gromadki
superbohaterów? Camille i jej kochankowie, Menolly i jej szaleni przyjaciele ssący
krew. Ustanawiacie swoje własne zasady i za każdym razem gdy protestuję, słyszę to:
"Może powinniśmy wrócić do domu i zostawić demony tobie”? Lub „Dorośnij i
pogódź się z tym, Chase!”. Czy naprawdę zdarzyło wam się zasięgnąć mojej rady?
Zastanawiam się, czy wy w ogóle nie macie tego świata w dupie, a po prostu
ukrywacie się tutaj ze względu na waszą szurniętą królową, która wyznaczyła
nagrodę za wasze głowy?
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom! Czy on naprawdę wierzył w to co mówił?
Jak mogłam spędzić ostatnie sześć miesięcy z człowiekiem, który zionął do nas taką
niechęcią??
Jego słowa ociekały gniewem i zazdrością. Niezdolna mu odpowiedzieć, po prostu
wpatrywałam się w niego. Przez chwilę pomyślałam że z zadowoleniem przyjęłabym
transformację, ale nic się nie stało.
Zamknął oczy i oparł się o swoje biurko. Jego gniew powoli znikał.
—Przykro mi. Za daleko się posunąłem. Wiem że zależy wam na tym świecie i że
przechodzicie ciężkie chwile... ja tylko... (westchnął) nie mam wymówki, Delilah.
Byłem sfrustrowany wszystkim co się działo wokół mnie.
Odkąd przybyłyście, mój świat oszalał. Myślę że Erika... przypomniała mi czasy gdy
wszystko było o wiele łatwiejsze. Była na wyciągnięcie ręki, dostępna, a ja miałem
ochotę więc... ją przeleciałem.
Zdrętwiała nie czułam nic, oprócz piekącego wstydu. Szukałam słów, ale te nie
chciały przyjść...
W końcu się odwróciłam.
—Muszę stąd wyjść. Menolly uprzedzi cię jeśli coś się wydarzy. Zawsze możesz
zadzwonić do Camille lub Iris. Muszę... po prostu... wynoszę się stąd i w najbliższym
czasie nie chcę cię widzieć ani z tobą rozmawiać.
—Delilah, nie możesz tak wyjść. Musimy o tym porozmawiać! Obszedł biurko
usiłując wziąć mnie za rękę ale odsunęłam się, zmrożona. Nie chciałam żeby mnie
dotykał, nie chciałam czuć jego rąk na swojej skórze.
—Nie odchodź, proszę. Przykro mi! Żałuję że ci nie powiedziałem.
Pokręciłam głową. Być może było mu przykro, nieważne co to było. Na razie nie
chciałam o tym wiedzieć. Nie teraz. I być może nigdy.
—Spadam stąd. Bądź miły i nie idź za mną.
—Delilah, nie!
Zatrzymałam się z ręką na klamce i nie oglądając się za siebie dodałam:
—Przy okazji, powinieneś wiedzieć że Camille jest w ambulatorium. Gdyby cię to
interesowało, to dziś o mało co nie zginęła walcząc z cerberem. A dla twojej
wiadomości, kocham świat naszej matki i zamieszkujących go ludzi, inaczej
zostawiłabym go już dawno temu. Wszyscy zapłaciliśmy naszą cenę i nadal ją
płacimy, otrzymując w zamian ból i rany. Za każdym razem będąc na zewnątrz,
stajemy w obliczu śmierci.
—Delilah…
Ten szmer wstrząsnął murami mojego gniewu, obróciłam się patrząc na niego.
—Jeśli nie zależałoby nam na tym świecie, bez wahania pozostawiłybyśmy go
cerberom, demonom i innym im podobnym stworom czającym się na ulicach.
Co do Menolly, ona jedynie eliminuje wszelkiego rodzaju zboczeńców, by ci nikomu
nie zagrażali i nikogo nie mogli skrzywdzić. To coś czego ty i tobie podobni nigdy
nie zrozumiecie. Więc Chase, idź w cholerę! Pieprzyć ciebie, twoje problemy
egzystencjalne i twoje kłamstwa! Chcesz wolnego związku? Bardzo dobrze!
Wiedziałeś że nie będę się sprzeciwiała. Ale oczekiwałam szczerości i uczciwości.
Lud mojego ojca ma przynajmniej wystarczająco dużo honoru aby poinformować
swoich kochanków gdy znajdą kogoś nowego.
Wyciągnął rękę w moim kierunku.
—Delilah, proszę... czy nie możemy po prostu porozmawiać?
Wystarczająco dużo już usłyszałam. Nie byłam nawet pewna co bardziej mi
przeszkadzało: Erika czy jego kłamstwa. Potrzebowałam czasu by wszystko
przemyśleć i uporządkować. Jedynym sposobem aby uratować nasz związek, było
zrobienie sobie przerwy.
Pokręciłam głową.
—Być może za tydzień lub dwa, ale teraz powiedzmy że oboje potrzebujemy
odpocząć od siebie nawzajem. Jak już powiedziałam, możesz zadzwonić do Iris lub
do kogokolwiek innego i porozmawiać z nim o sprawach służbowych. Ale nie
kontaktuj się ze mną. Muszę pomyśleć. I ty również.
Po tych słowach wyszłam, zamykając za sobą drzwi. Płakałam całą drogę w dół
korytarza.
Rozdział 8
Opłukawszy twarz zimną wodą, wróciłam do poczekalni gdzie zastałam Flama,
Morio i Camille. Chase nie próbował mnie zatrzymać, na co w głębi serca liczyłam.
—Wszystko w porządku? Możemy już wracać?
Mój głos był ciut zachrypnięty, jakbym całą noc śpiewała z innymi kotami lub
spędziła zbyt dużo czasu w zadymionym pomieszczeniu. Nie wyglądałam jakoś
inaczej i chciałam by tak pozostało. Gdy poczuję się lepiej, opowiem o wszystkim
Camille (tylko jej).
Moja siostra spojrzała na mnie i zmarszczyła brwi.
—Coś jest nie tak...
Och wielcy bogowie! Ta jej intuicja! Posłałam jej błagalne spojrzenie, modląc się by
zrozumiała.
Odchrząknęła.
—Jestem gotowa. Muszę nosić ten bandaż przez tydzień, ale Sharah powiedziała że
wszystko jest na dobrej drodze. W każdym razie mogę dodać nową bliznę do mojej
kolekcji, choć z pewnością nie będzie ona zbyt sexy.
—Nawet pokryta bliznami jesteś piękna, zapewnił Morio pomagając jej.
Kiedy Flam podszedł do niej aby wziąć ją na ręce, potrząsnęła głową.
—Już dobrze, nie jestem inwalidką! Mam już dość bycia traktowaną jakbym złamała
nogę! Może i potrzebowałam pomocy wcześniej, ale obecnie Sharah dobrze się mną
zajęła, a na dodatek dała mi zastrzyk w postaci zaybarz którego potrzebowałam.
Hmm, zaybarz! Skoncentrowana energia w postaci elfiego wafelka, idealnego w
czasie walki. Sama skusiłabym się na jeden taki, ale nie chciałam zostawać tutaj
dłużej niż to konieczne. Najlepiej unikać ponownego spotkania z Chasem.
Po raz pierwszy, Flam posłuchał. Stał obok, pozwalając jej przejść i trzymając się
kilka kroków z tyłu. Camille ruszyła na drżących nogach do wyjścia. Czułam jak mój
gniew rośnie. To ja powinnam być obok niej - a nie on! Gapiłam się ponuro na jego
plecy, gdy uchwyciłam kątem oka Morio który spoglądał na mnie pytającym
wzrokiem.
—Wszystko w porządku Delilah? Czy Flam zrobił coś co cię wkurzyło? spytał
głosem prawie niesłyszalnym.
Zmarszczyłam brwi, po czym westchnęłam ciężko.
—Nie. Nie. Coś się wydarzyło, coś co nie ma z nim związku, ani z tobą, ani nawet z
Camille. Myślę, że po prostu szukam kogoś na kim mogłabym wyładować złość.
Przełknąwszy łzy, wzruszyłam lekko ramionami.
—To wszystko jest do bani, wszystko! Naprawdę muszę porozmawiać z Camille, ale
ta miała ciężki okres i nie chcę aby poczuła się gorzej z mojego powodu.
Demon lis potrząsnął głową; jego ciemne oczy błyszczały spoglądając na mnie ze
zrozumieniem.
—To jej nie zaszkodzi. Gdy wrócimy do domu, oboje z Flamem pójdziemy załatwić
dla wszystkich coś do jedzenia. W ten sposób będziecie miały czas by podyskutować.
Odpowiada ci to? spytał posyłając mi słodki uśmiech.
Byłoby lepiej, gdybym wzięła przykład z Camille i unikała umawiania się z ludźmi.
Może i byłam w połowie człowiekiem, ale potrzebowałam kogoś kto zrozumie moją
drugą naturę wróżki. Kogoś, kto jak ja jest zmiennym... mój umysł przywołał obraz
Zacharego. On również nie wróżył za dobrze mojemu związkowi z Chasem. Ale
myślałam, że to z powodu zazdrości. Teraz zastanawiałam się, czy nie starał się
chronić mojego serca i oszczędzić mi miłosnego zawodu.
Z trudem udało mi się przywołać uśmiech na twarz.
—Dziękuję Morio. Camille ma dużo szczęścia. Mam nadzieję że jest tego świadoma.
Jego uśmiechnięte oczy zwęziły się, następnie się roześmiał.
—Tak, wie o tym. Uwierz mi, nie dopuszcza do tego aby jej mężczyźni czuli się
jedynie jak rodzaj dekoracji. Być może nie okazuje tego innym, ale potrafi być
strasznie romantyczna.
Skinęłam głową, po czym wziąwszy głęboki oddech przyspieszyłam kroku, idąc po
prawej stronie Camille. Flam spojrzał na mnie kątem oka. Nie wiedziałam czy słyszał
naszą rozmowę, czy po prostu wyczuł moją potrzebę bycia blisko niej, bo zwolnił
robiąc mi miejsce i zostawiając nas same.
Kiedy pomagałam jej wsiąść do Lexusa, Camille spojrzała na mnie.
—Widzę że coś się stało. Chcesz o tym porozmawiać?
—Tak, ale nie tutaj. Morio powiedział, że jak tylko zawieziemy cię do domu, oboje z
Flamem zorganizują jedzenie. Może wtedy pomówimy? Jeśli czujesz się na siłach?
Nadal czasami potrzebowałam porady mojej starszej siostry. Po śmierci matki, obie z
Menolly bardzo jej potrzebowałyśmy. Była dla nas wsparciem i ostoją. Camille była
tą, która trzymała naszą rodzinę razem. Pewnie dlatego ulegałyśmy zwykle jej
kaprysom.
—Nie ma problemu, odrzekła krzywiąc się. Pomogłam jej usiąść na miejscu
pasażera.
—Dobrze że Morio ma prawo jazdy. Wolałabym nie wyobrażać sobie Flama za
kierownicą! To powiedziawszy, posłała mi swój dobrze znany uśmieszek.
—Och tak, wszyscy prawdopodobnie wylądowalibyśmy za kratkami!, zawołałam
śmiejąc się. Zasępiwszy się dodałam: dziękuję. Naprawdę tego potrzebowałam. Po
czym pocałowawszy ją w policzek, udałam się do mojego Jeepa, gdzie Roz z
Vazirem rozgrywali partyjkę „game boy'a”.
Wskoczywszy na miejsce kierowcy, zapięłam swój pas i nie zwlekając uruchomiłam
silnik.
—Czy z Camille wszystko w porządku? zapytał cicho inkub, jak gdyby wyczuwając
mój nastrój.
Skinęłam głową.
—Tak, wszystko w porządku. Chwilowo nie jestem w nastroju do pogawędek,
dlatego jeśli nie macie nic przeciwko, wolałabym ograniczyć nasze rozmowy do
minimum. Jestem obolała, zmęczona i nie czuję się za dobrze.
—Ok. Nie ma sprawy, odpowiedział Vanzir.
Reszta podróży upłynęła nam w ciszy.
Kiedy przyjechaliśmy do domu, Iris jeszcze nie wróciła z biblioteki.
Roz wymamrotał coś o sprawdzeniu tropu odnośnie tego kto wezwał vénédimos, a
następnie wyszedł wziąwszy ze sobą Vanzira.
Z niecierpliwością czekałam aż Flam ułoży wygodnie Camille na sofie. Następnie
udał się z Morio do sklepu po zakupy. Nienawidził robienia zakupów, ale z czasem
zaczął się przyzwyczajać.
Jak tylko obaj wyszli, usiadłam w bujanym fotelu i spojrzałam na Camille, która
natychmiast odepchnęła koc którym była okryta i usiadła wygodnie, oparłszy się
plecami o poduszki.
—Można by pomyśleć że jestem umierająca, obwieściła westchnąwszy. Kocham go,
ale do cholery! Musi przestać być tak nadopiekuńczy!
—Poczekaj aż odnajdziecie Trilliana! rzuciłam mrugnąwszy do niej.
—Naprawdę nie czułam się w nastroju do pogawędek, ale zrozumiałam że ona
również, tyle że z zupełnie innych powodów.
—Nie mogę się doczekać aby zobaczyć te fajerwerki kiedy odkryje, że wyszłaś za
mąż za Flama i Morio... i że masz nadzieję iż się przyłączy do zabawy!
Pociągnęła nosem.
—Doskonale wiesz jaki jest Trillian. I jaki jest Flam.
—A Morio?
Starałam się wygrać trochę czasu, opóźniając to co nieuniknione. Kiedy powiem jej o
Chasie, stanie się to zbyt realne.
—Nie wiem. Nie mieliśmy jeszcze okazji o tym porozmawiać. W każdym razie jedno
mogę ci powiedzieć: jeśli spróbuje wejść pomiędzy Morio i Flama, ci zjedzą go
żywcem.
Wzruszyła ramionami.
—Teraz powiedz mi co się stało, do cholery?!Wyglądasz jak śmierć na chorągwi!
—Tak naprawdę, są to dwie rzeczy. O pierwszej porozmawiamy później, gdy
Menolly się obudzi. Co do drugiej, to Władca Jesieni kazał mi się udać do lasów
Darkynwyrd w poszukiwaniu rośliny, która pomoże mi kontrolować moje przemiany
w panterę. Przy czym podkreślił, że muszę to zrobić jak najprędzej.
Spodziewałam się że zaprotestuje ale zamiast tego jej oczy rozbłysły, po czym
podniosła się do pozycji siedzącej.
—Podróż do krainy wróżek? spytała drżącym głosem. Och! Moi mężowie i ja
będziemy mogli skorzystać z okazji, aby przetestować naszą więź i sprawdzić, czy
doprowadzi nas ona do Trilliana! Czeka nas jeszcze dużo pracy.
Obecnie pracujemy nad wzmocnieniem więzi duchowej. Kiedy zgodziłam się ich
poślubić poddając się rytuałowi symbiozy dusz, nie miałam pojęcia jak niesamowicie
potężna siła nas zjednoczy! Kotku, kiedy są zbyt daleko ode mnie - fizycznie ich
czuję! Zupełnie jakby część mnie się rozciągała. Szczerze mówiąc, trochę mnie to
przygnębia.
—Rozumiem. To musi być denerwujące. Więc nie sprzeciwiasz się mojej podróży?
(Dobrze było wiedzieć czy mogę na nią liczyć, a fakt że byliby z nami Morio i Flam,
był również pocieszający).
—Wcale nie! Jestem całkowicie z tobą.
—Menolly prawdopodobnie nie będzie mogła z nami pojechać. Wolałabym nie
udawać się tam po zmroku, więc siłą rzeczy zostanie tutaj.
Potarłszy skronie, ponownie się położyła.
—Środek przeciwbólowy który dała mi Sharah sprawia, że kręci mi się w głowie.
Teraz powiedz mi co jeszcze się stało, bo na pewno nie tamto sprawiło że płakałaś.
Drżącym głosem opowiedziałam jej całą historię.
—Nie mogę uwierzyć, że czuję się tak zdradzona. Czy krew naszego ojca nie
powinna nas ochronić przed zazdrością lub przynajmniej ją złagodzić?
Camille się roześmiała.
—Och kotku! Nie kochanie. Daje nam ona jedynie pewne możliwości, ale to bardziej
skomplikowane niż sądzisz. Pomyśl... jesteś również w połowie kotem, wliczając w
to wszystkie kwestie terytorialne. To jedyny powód dla którego nie sprawiłam sobie
kilku kociąt. Wiedziałam że nie zaakceptujesz w domu kolejnej kulki futra. Od razu
zaczniesz syczeć i pluć robiąc z tego dramat i załatwiając się na podłodze zamiast w
kuwecie. A jeśli już o tym mowa, to Iris znowu się na ciebie żaliła.
Ups! Przewróciłam oczami.
—W dzieciństwie o wszystko w naszym domu dbali służący. Ale nasza matka za
punkt honoru obrała sobie przypisywanie nam konkretnych zadań tak, byśmy
nauczyły się same sobie radzić. Nigdy nie sprzeciwiała się pomocy z zewnątrz, ale
nie tolerowała leni i nierobów, jak nazywała bogaczy.
—Chyba powinnam się była tego nauczyć od tamtego czasu, naprawdę mi przykro.
Ale nie korzystam z niej codziennie...
Pomachała palcem w moją stronę.
—Dobrze, ale już o tym rozmawiałyśmy. Radzę abyś zajęła się tym jeszcze dziś i
zrobiła z tym porządek, chyba że chcesz wyprowadzić z równowagi Iris. A wracając
do kwestii terytorialnej, możesz przyjaźnić się z innymi kotami na zewnątrz, ale dom
jest twoim terytorium. I Chase jest jego częścią. Erika jest intruzem i nie lubisz jak
kręci się po twoim terenie. Jasna cholera! Dziwi mnie że jeszcze go nie oznaczyłaś!
Zamrugałam. TERYTORIUM? Wreszcie słowo które do mnie trafiło!
—To dlatego czuję się tak rozdarta? Spałam z Zachem i spodziewałam się, że Chase
to rozumie. A właściwie nie. Chciałam żeby zrozumiał. Ale ja…
—To ty jesteś królową stada. To do ciebie należy zatwierdzenie (albo nie) nowych
członków haremu i przyprowadzenie swojego partnera do domu. Chase odebrał ci to
prawo. I nie zapomnij że cię okłamał. Od początku wiedziałam że próbuje się
wślizgnąć pod moją spódnicę (jej oczy się zwęziły). Czy chcesz abyśmy z Menolly z
nim porozmawiały?
Podskoczyłam. Jeśli moja siostra wampir odbędzie z nim małą pogawędkę, to
oczywiste że obedrze go ze skóry i usmaży żywcem. Co do tego byłam absolutnie
pewna. Menolly była w stosunku do mnie nadopiekuńcza. Co się tyczy Camille, od
naszej ostatniej rozmowy, kiedy to wygarnęłam im obu iż nie jestem już małą naiwną
Delilah którą trzeba pilnować na każdym kroku i ochraniać przed samą sobą, obie
przestały mnie kontrolować dając mi nieco więcej swobody i pozwalając staczać
moje własne bitwy w życiu i miłości.
Ale teraz nie byłam pewna czy mi się to naprawdę podoba. Bycie rozpieszczaną i
chronioną przed twardym życiem miało swoje zalety...
—Nie! To znaczy, jeszcze nie. Daj mi trochę czasu bym mogła to przemyśleć.
Menolly mówiła, że mój związek z Chasem nie będzie działać. I w tym czasie
zastanawiałam się dlaczego. Ale wątpię by potrafiła przewidzieć coś takiego.
Aczkolwiek z pewnością wierzyła, że to ja będę pierwsza cierpieć w tym związku.
Camille westchnęła i oparłszy się, zamknęła oczy.
—Cholera, ręka nadal mnie boli. Cerbery to sukinsyny! Ale teraz przynajmniej gdy
spotkamy jednego, będziemy wiedzieć co nas czeka.
To powiedziawszy, spojrzała na mnie mrużąc oczy.
—Posłuchaj mnie, kotku. Nie pozwól aby ten sprawił że będziesz w siebie wątpić.
Jesteś piękna, fascynująca i posiadasz wiele cech, których mężczyzna pragnie
odnaleźć w kobiecie. Dla mnie Chase jest dupkiem! Obie doskonale wiemy, że
zamiast głowy myśli inną częścią ciała, podobnie jak większość mężczyzn gdy widzą
piękną kobietę i pociągające ciało. Sama musisz zdecydować czy jesteś gotowa to
zaakceptować czy nie.
—Tak, przypuszczam że masz rację, odparłam nie przestając się nad tym
zastanawiać. Czyli uważasz że powinniśmy po prostu zrobić sobie przerwę i
odpocząć od siebie, tak by spokojne wszystko przemyśleć?
—Cóż, musimy z nim pracować; będziesz musiała pozostać z nim na stopie czysto
zawodowej. Uśmiechnęła się. Jeśli naprawdę chcesz znać moje zdanie, myślę że
warto poświęcić trochę czasu komuś kto jest bardziej w naszym typie, jeśli wiesz co
chcę powiedzieć. Być może odkryjesz, że relacje z ludźmi nie są dla ciebie. Albo
zdasz sobie sprawę, że naprawdę kochasz Chase'a. A wtedy nie pozostanie ci nic
innego jak znaleźć sposób na radzenie sobie z tym co się dzisiaj stało i stawić temu
czoła. Bądź co bądź powinnaś dać szansę obu stronom siebie samej. Nie zapomnij o
tym atrakcyjnym facecie, który jedynie czeka na twój znak by przyfrunąć tu na
skrzydłach.
Mówiła o Zacharym. Zacharym Lyonnesse, który jasno dał mi do zrozumienia że
pragnie ze mną być. Z żołądkiem związanym w supeł, zadałam sobie pytanie: czy
powinnam podejmować to ryzyko, wiedząc że to jeszcze bardziej pogłębi przepaść
między Chase'm a mną? A może jest już za późno? Czy faktycznie lepiej układałoby
mi się z Zacharym? Jedno było pewne: oboje nadawaliśmy na podobnych falach, co
przenosiło nas na wyższy poziom, którego nigdy nie osiągnęłabym będąc z Chasem.
Mimo iż jego duma nie uważała mnie za prawdziwą zmienną? Czy to z powodu
mojej mieszanej krwi?
Udałam się do kuchni.
—Gdzie idziesz? spytała Camille poprawiając koc i przymykając oczy ze zmęczenia.
—Wykonać telefon, odpowiedziałam. Camille miała rację. Nadszedł czas by odkryć
inne opcje...
Rozdział 9
Zachary wydawał się zaskoczony słysząc mój głos, ale gdy zaproponowałam abyśmy
w niedzielę zjedli razem kolację, nie omieszkał wykorzystać okazji pytając:
—Ale co z Chasem? Nie będzie miał nic przeciwko? spytał.
Spojrzałam na telefon, zastanawiając się co odpowiedzieć.
—Nie układa nam się ostatnio najlepiej.
Nie miałam zamiaru nic mu mówić ale zanim się zorientowałam, opowiedziałam co
się wydarzyło.
Zach zagwizdał.
—Nie marnował czasu. Powiedz mi: co najbardziej cię w tym denerwuje?
Nawet Camille nie pytała mnie o to. Przez chwilę się zastanowiłam, po czym
odpowiedziałam:
—Myślę że jego kłamstwa. Podstępne i z premedytacją. I jego perfidne działanie za
moimi plecami. Nie znoszę kłamców. Od zawsze mnie wkurzali. Pamiętam jak byłam
jeszcze mała. Zanim matka zabrała mnie ze szkoły by uczyć mnie w domu sama,
myślałam że mam przyjaciela.
Ten jednak zadał mi cios w plecy... nazywał się K'sander. Gdy odkrył że bałam się
wody, powiedział o tym innym dzieciom i wszyscy razem wrzucili mnie do basenu
znajdującego się na tyłach pałacu Y'Elestrial.
—Na miłość boską! Dlaczego to zrobili? Dzieci czasami mogą być naprawdę
okrutne, warknął cicho.
—Zawsze byliśmy dręczeni z powodu naszego pochodzenia. Zaufaj mi, nasi rodzice
nas kochali. Ale nie miałyśmy zbyt wielu przyjaciół.Dorastałyśmy trzymając się
razem. Nie umiałam pływać i prawie się wtedy utopiłam.
Zamknęłam oczy, przypominając sobie tamto popołudnie. Nigdy nie lubiłam wody,
tym bardziej bycia zmoczoną. Codzienny prysznic lub w rzadkich przypadkach
kąpiel w wannie, tu był limit moich możliwości wodnych. Tolerowałam deszcz ale
nie przepadałam za nim.
—Co się stało potem? zapytał Zach. Jak udało ci się wydostać?
—Camille mnie uratowała. Od zawsze opiekowała się nami, jeszcze na długo przed
śmiercią naszej matki. Po szkole poszła za mną do domu aby upewnić się, że
wszystko jest w porządku. K’sander przysięgał na wszystkich swoich bogów, że nie
ma z tym nic wspólnego. Ale prawda wyszła na jaw. Jego rodzice nawet go za to nie
ukarali. W tym wszystkim najbardziej zraniło mnie nie to że wrzucił mnie z
pozostałymi do basenu, ale to że kłamał.
—Kochanie, zasługujesz na o wiele więcej niż to! Przyjadę po ciebie w niedzielę o
siódmej. Zabiorę cię w miejsce gdzie serwują wspaniale mięso z rożna. Co byś
powiedziała abyśmy potem pospacerowali po lesie blisko twojego domu?
—Jestem za, powiedziałam odkładając słuchawkę.
Byłam kłębkiem nerwów. Właśnie zaproponowałam Zachowi randkę!
Jeśli Chase się dowie... po chwili zrozumiałam, że Chase nie miał tu nic do gadania.
Bez najmniejszych wyrzutów sumienia odepchnęłam moje myśli o nim. Chciałam
cieszyć się wieczorem z Zacharym. Co do Chase'a, jeśli o mnie chodzi, może nadal
pieprzyć się z Eriką ile tylko zechce. Najwyraźniej odpowiadała mu bardziej niż ja.
Kiedy Iris wróciła, Menolly przygotowywała kolację dla Maggie. Następnie obie
słuchały w milczeniu jak opowiadałyśmy im z Camille o naszym starciu z
vénidémons, o spotkaniu z cerberem i o ranie Camille.
—Cholera! naprawdę zostałaś poturbowana, rzuciła Menolly badając rękę Camille.
Gdybym tylko mogła być tam z wami, wysłałabym tego drania z powrotem do piekła
tam gdzie jego miejsce i to w małych kawałeczkach!! Jesteś pewna że wszystko
będzie w porządku?
W misce mieszała ciepły krem, szałwię, cynamon i cukier, by następnie postawić ją
na podłodze przed małym crypto. W następnym kroku zabrała się za mielone mięso,
które było uzupełnieniem jej diety. Według naszego przewodnika, poza pielęgnacją i
karmieniem leśnego gargulca, nadszedł już czas aby wprowadzić do jego diety
pokarm stały.
—Po raz setny odpowiadam: tak, wyjdę z tego, odparła Camille westchnąwszy.
Wskazując na kawałek surowego mięsa spytała: to baranina?
Podobnie jak wszystkie dzieci, Maggie miała swoje niewytłumaczalne upodobania.
Kochała kurczaka i indyka ale nie znosiła ryb. Pochłaniała ze smakiem wołowinę i
befsztyk ale była niezdecydowana co do wieprzowiny. Nie było natomiast mowy aby
tknęła wątróbkę lub inne podroby.
Menolly pokręciła głową.
—Jak do tej pory jej smakuje, ale nie sądzę by znajdowało się ono na szczycie listy
jej ulubionych potraw. Czy w książce jest napisane że powinna dostawać jakieś
warzywa lub owoce?
Podniosłam leżącą na stole książkę. Była tak zaczytana, że wkrótce trzeba będzie
kupić nowy egzemplarz. Po przeszło roku posługiwania się angielskim, bardzo
dziwnie było czytać w naszym ojczystym języku. Gdy byłyśmy jeszcze małe, matka
nauczyła nas angielskiego, francuskiego i hiszpańskiego plus różnych dialektów
języka wróżek. Wszystkie trzy władałyśmy również wieloma innymi językami.
—Zobaczmy... odparłam przeglądając poszczególne rozdziały. Sen... Zabawy... Hej,
czy próbowałaś nauczyć ją jak korzystać z pazurów? Tu jest napisane, że powinna
zapoznać się z podstawami polowania poprzez zabawę, choć przez najbliższe kilka
lat nie będzie w stanie sama niczego upolować.
Menolly wzruszyła ramionami.
—Próbowałam ale wydaje się, że nie chce na nic polować, niezależnie co by to było.
Użyłam przynęty z martwych myszy ale nie okazała nimi najmniejszego
zainteresowania; ani ją to ziębi ani grzeje. Co innego kiedy bawi się jedną ze swoich
zabawek.
To było dziwne. Gargulce były z natury mięsożerne i na wolności żywiły się głównie
małymi zwierzętami.
—Nic tu nie mam... czekaj! Potrzebuje jagód które dostarczą jej potrzebnego
błonnika. Ponadto polecają świeże kapustowate warzywa, a raz w tygodniu wybrane
trawy. W naturze matka sama je przeżuwa by następnie podać je dziecku (skrzywiłam
się). Nie sądzę bym była w stanie żuć jedną z tych „potraw” a co dopiero karmić nią
później Maggie. To że samej zdarza mi się jeść trawę i wymiotować kulkami futra,
nie oznacza że to lubię.
Camille się roześmiała.
—Do tego właśnie służy mikser! Która z tutejszych roślin jest jej najbliższa?
—Trawy pszenicy i rzeżucha, wtrąciła Iris siedząc w bujanym fotelu, przykryta
afgańskim kocem i popijająca filiżankę pomarańczowej herbaty.
Gdy następnym razem będę robiła zakupy na targu, kupię jej więcej. Wolę unikać
zrywania jej w naturze z powodu pestycydów i chemikaliów.
—Dobry pomysł, odparłam. W tle zadzwonił telefon.
Menolly wytarła ręce i poszła odebrać. Po chwili szepnęła coś i ściskając słuchawkę
zniknęła w korytarzu. W tym czasie obie z Camille zabrałyśmy się za karmienie
Maggie. To musiał być Wade, przewodniczący Stowarzyszenia Anonimowych
Wampirów. Oboje kilkakrotnie się umówili, ale w końcu zdecydowali się pozostać
przyjaciółmi. Moja siostra była ostatnio niezwykle aktywna w lokalnej społeczności
wampirów, zwłaszcza po tym jak ukatrupiła Dredge'a, swego Pana. Powiedziała nam
że jest kilka wampirów które nie pochwalają jej działań.
—Mówiłyście że Flam i Morio poszli zorganizować coś do jedzenia? spytała Iris
marszcząc brwi i patrząc na zegar. Wiecie co to może być? Nie jestem pewna czy
mam wyjąć talerze... a może miseczki i pałeczki?
—Jeśli Flam ma coś do powiedzenia to będzie to pizza, odparła Camille potrząsając
głową.
Miesiąc temu smok odkrył do niej pasję i tak oto jedliśmy ją za każdym razem gdy
przychodził do nas na kolację. Niezrażony odrzucał wszelkie sugestie, nawet te
nieśmiałe, gdy proponowaliśmy aby zamówić chińszczyznę, hamburgery lub rybę z
frytkami.
W tym momencie drzwi otworzyły się z trzaskiem i do domu weszli Roz z Vanzirem.
Łowca snów wydawał się czymś podekscytowany.
—Mam wam coś niesamowitego do powiedzenia...! zaczął, ale nakazałam mu
milczenie.
—Poczekaj aż Menolly skończy rozmawiać przez telefon, wyjaśniłam. Tymczasem
możecie zdjąć płaszcze; już wkrótce powinien być obiad.
Posiłki stały się u nas tradycją i przypominały rodzinne zjazdy. Iris była zachwycona.
Jeśli o mnie chodzi, to żałowałam znanej mi od wielu miesięcy intymności z Chasem,
Flamem, Morio i do niedawna Trillianem. Potem dwoma demonami, Brucem –
krasnoludem i chłopakiem Iris, który swoją obecnością urozmaicał i ożywiał nasze
wieczorki. Zabawne, ale teraz nie byłam w towarzyskim nastroju.
Właśnie miałam przeprosić wszystkich za swój paskudny nastrój, gdy przybyli Flam i
Morio. Zamiast pudełek pizzy, demon lis taszczył dużą plastikową torbę z logo
„Golden Palace”, nowo otwartej chińskiej restauracji która znajdowała się dziesięć
minut jazdy od domu. Od dnia jej otwarcia, miałam wielką ochotę spróbować ich
specjalności.
—Obiad podano! zawołał od progu Morio.
—Dzięki Bogu przekonałeś go do czegoś innego niż pizza, powiedziała Camille
westchnąwszy. Iris wyciągnęła miski i pałeczki. Roz z Vanzirem nakrywali do stołu.
Po chwili wróciła Menolly i powoli odkładając słuchawkę, odwróciła się do mnie.
—Więc? Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć? spytała.
—Co takiego? spytałam patrząc na nią i zastanawiając się co ją tym razem ugryzło.
—To że twój dupek postanowił poszerzyć krąg zainteresowań swojego penisa. To był
on. Opowiedział mi co się stało. Muszę przyznać, że mądrze zrobił nie próbując mnie
okłamać. Tak więc twój policjant poczuł pociąg do kotek ze swojego rodzaju? Bardzo
dobrze! Krzyżyk na drogę! Unosiła się pod sufitem z niebezpiecznym błyskiem
wściekłości w oku. Chcesz bym zajęła się nim tak jak na to zasługuje?
—Chase zboczył? spytał z zaskoczeniem Flam mrugając. Bez pytania o pozwolenie?
Camille odwróciła się do niego posyłając mu surowe spojrzenie.
—Oni nie są małżeństwem. Uspokój się, to nie jest nasza sprawa.
—Żonaty czy nie, mam wrażenie że Chase doskonale wie że spieprzył sprawę.
Wnoszę tak z tonu jego głosu, skomentowała Menolly lewitując.
Iris odchrząknęła.
—Obiad gotowy. Proponuję abyśmy zostawili Delilah w spokoju i zajęli się swoimi
sprawami. Wydaje mi się, że Vanzir miał nam coś do powiedzenia?
O tak! Wieczór zapowiadał się coraz lepiej.
Posłałam Talon-haltija wdzięczne spojrzenie i odsunąwszy krzesło, klapnęłam na nim
ciężko.
—Dziękuję, Iris. Powiem wam coś. Słuchajcie uważnie bo nie będę powtarzała dwa
razy: jeśli jest coś, czego sobie nie życzę, to rad o które nie prosiłam. Zajmę się tym
na swój własny sposób, który nie wyklucza dania klapsa czy przysmażenia w
siedemdziesięciu dwóch stopniach, kopniaka poniżej pasa lub innego rodzaju
przyjemności. Pozwólcie mi samej zająć się moimi własnymi sprawami.. Zadzwonię
do Chase'a kiedy uznam że jestem gotowa. Do tego czasu, jeśli zadzwoni przekażcie
mu że jestem nieosiągalna. Oczywiście w nagłych wypadkach zrobimy co do nas
należy. Ale teraz trzymajcie się wszyscy z dala od mojego prywatnego życia!
Zapanowała cisza. Camille prychnęła.
—Dobrze powiedziane! skomentowała nakładając sobie na talerz ravioli, ryż,
kurczaka w migdałach i sajgonki.
Menolly spojrzała na mnie.
—Nie kotku! powiesz mi wszystko teraz! Nie mogę uwierzyć, że miałaś zamiar
zachować to przede mną w tajemnicy! Chase nie ma prawa traktować cię jak...
Zerwałam się z miejsca.
—Widzisz?! Właśnie dlatego nie chciałam ci powiedzieć. Opowiedziałam o tym
Camille, okey? Ale tylko dlatego, że ona pozwala mi podejmować własne decyzje, a
ja to doceniam. Natomiast ty zachowujesz się jakbym miała wciąż pięć lat. Czy mam
ci przypomnieć że jestem od ciebie starsza?
Widząc jej minę, wiedziałam że to beznadziejne. Usiadłszy na krześle, złapałam
najbliższe pudełko.
—Nigdy nie słuchasz. Odpuść teraz, dobrze? Vanzir, co masz dla nas? I lepiej by nie
miało to nic wspólnego z chłopakami, miłością lub seksem!
W reakcji posłał mi sympatyczny uśmiech, ale jego oczy pozostały zimne. Czasami
zapominałam że był demonem. Nie człowiekiem ani nawet wróżem ale demonem, a
konkretnie łowcą marzeń który do niedawna zakradał się do snów ludzi, żywiąc się
ich życiodajną esencją i pozostawiając ich osłabionych i przerażonych. Jego wizyty
kończyły się dla nich koszmarami sennymi.
—Kręciłem się w okolicach Bloody Gin, gdy usłyszałem że ktoś rozmawia o
Karvanaku, zaczął.
Skrzywiłam się.
„Bloody Gin” było klubem, którego właścicielem był wampir, a którego klientelę
stanowiły najgorsze szumowiny z kłami, podobnie jak u Dominick'a i Fangtabula.
Jak te dwa ostatnie kluby, ten również nie zamierzał się podporządkować panującemu
prawu, mimo wielu starań Menolly i Anonimowych Wampirów.
Karvanak był Rāksasa - perskim demonem, który podczas ostatniej bitwy ukradł nam
trzecią pieczęć duchową. Właśnie wtedy Vanzir postanowił zmienić obóz,
przyłączając się do nas. Faktem jednak było iż straciliśmy pieczęć. Camille nadal
obwiniała się o to, choć absolutnie nic nie mogła zrobić. Gdy Karvanak zażądał by
oddała mu pieczęć, nie była w stanie mu się przeciwstawić - nawet mając przy sobie
róg czarnego jednorożca.
Rāksasa byli potężnymi demonami, których moce znacznie przewyższały nasze.
Jeden – zero dla Skrzydlatego Cienia.
Zdecydowaliśmy nie dopuścić aby się to powtórzyło.
—Co dokładnie usłyszałeś? zapytała Menolly pochylając się nad nim.
Vanzir przez chwilę uważnie jej się przyglądał Następnie Menolly cofnęła się na
tyle, bym zrozumiała że wciąż nie do końca mu ufa. Dotyczyło to zresztą każdego z
nas.
—Goblin powiedział wampirowi, że Karvanak oferował mu dużą sumę pieniędzy -
zresztą nie tylko jemu ale każdemu kto może wiedzieć gdzie się znajduje bezcenny
klejnot. Goblin pomyślał chyba że chodzi o jakiś pierścionek czy coś takiego. Ale
założę się że Skrzydlaty Cień poszukuje czwartej pieczęci duchowej. Następnie
podszedł do szuflady ze sztućcami i spytał: chce ktoś widelec? Nie umiem używać
pałeczek.
—Ja, poproszę, powiedziałam podnosząc rękę. Podobnie Flam.
Menolly patrzyła na jedzenie tak, jakby sama nie wiedziała czy ma zwymiotować czy
się na nie rzucić. To musiało być dla niej trudne. Siedzieć i patrzeć jak my wszyscy
jemy, wiedząc iż sama już nigdy nic z tych rzeczy nie skosztuje.
—Dobrze, ale w jaki sposób ma nam to pomóc? spytała Iris.
Vanzir podał nam po widelcu, następnie uśmiechając się szeroko, powoli usiadł.
—Pomoże nam to, ponieważ rozmawiałem dziś z poszukiwaczami skarbów których
chciał zatrudnić Karvanak. Ci jednak nie byli zainteresowani eksploracją gór dla
niego. Nie powiedział im dlaczego potrzebuje ich pomocy, tylko zaakceptował ich
odmowę i pozwolił odejść.
—Poszukiwacze skarbów, mówisz? Czy oni nie spędzają dużo czasu w górach
Cascade ?
Skinął głową, uśmiechając się od ucha do ucha.
—O tak, i byli gotowi zarobić parę dolarów, zwłaszcza po tym jak Rozurial rzucił na
nich urok. Dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy, w tym tego, że kilka tygodni
temu jeden z mężczyzn odkrył w tamtejszych okolicach jaskinię. Ale uwaga:
Nawiedzoną Jaskinię.
Zanim zdążył uciec zostawiając kumpla, dostrzegł naszyjnik strzeżony przez istoty
których opis wskazuje na padlinożerców. Był to rubin osadzony w złocie, świecący
niczym fajerwerki w czerwcu.
Rubin? rzuciłam okiem na Camille.
—Czy jedna z duchowych pieczęci...?
Skinęła głową.
—...nie była rubinem? Tak. Czy koleś pamięta gdzie się znajduje ta jaskinia? I co
najważniejsze: czy powiedział o tym Karvanakowi?
Vanzir pokręcił głową.
—Tak i nie. On nigdy nie będzie miał okazji niczego nikomu powiedzieć.
Dysząc, Iris prawie spadła z taboretu opierając się o stół.
—Ty... ty nie zabiłeś tego biednego człowieka, prawda? spytała.
Roz odchrząknął.
—Spokojnie, piękna. Nie, Vanzir nie zabił faceta. Ani ja, choć myśleliśmy o tym.
Wszakże Karvanakowi trudno byłoby wyciągnąć informacje od trupa, prawda? Nie.
Oczarowałem go i namówiłem aby zasnął. Następnie Vanzir zakradł się do jego
umysłu wyczyścił mu pamięć. Dzięki temu będzie bezpieczny, podobnie jak my.
Spojrzałam w dół na swój talerz, czując jak wraca mi apetyt.
—To oznacza, że wiemy gdzie jest czwarta pieczęć duchowa, a Karvanak nie ma o
tym pojęcia! zawołałam radośnie. Teraz możemy ją zdobyć i oddać królowej Asterii!
—Bez jaj, Sherlocku! zażartował Vanzir, którego roześmiane oczy na krótko utraciły
swój zimny ogień. Przed nami jeszcze długa droga. Jesteśmy o krok przed
Skrzydlatym Cieniem i jego zbirami. Postarajmy się by tak pozostało.
Nagle poczułam się wściekle głodna. Napełniwszy sobie talerz smakowitościami,
pałaszowałam je ze smakiem, podczas gdy reszta opracowywała plan działania.
Byliśmy zbyt zmęczeni by wyruszyć tam dziś w nocy, ponadto następnego dnia
czekała nas wycieczka do świata wróżek. Jednakże w drodze powrotnej o zmierzchu
będziemy mogli odnaleźć jaskinię i przy odrobinie szczęścia znajdziemy pieczęć
przed innymi.
Rozdział 10
Po raz pierwszy od bardzo dawna położyłam się spać sama, nie wiedząc czy Chase
będzie jeszcze kiedyś dzielić ze mną łóżko. Choć byłam wyczerpana, nie mogłam
zasnąć przewracając się z boku na bok. Zastanawiałam się czy nie zejść na dół i nie
pooglądać z Menolly jakiś głupich rzeczy w telewizji zanim ta nie pójdzie do pracy.
Ale wiedziałam że nadal była na mnie wkurzona, a ja nie chciałam rozmawiać z nią o
Chasie. Więc wstałam i podeszłam do okna, następnie przemieniwszy się w kota,
wskoczyłam na poduszkę i zwinąwszy się w kłębek obserwowałam księżyc.
Czasem gdy byłam w formie kota, życie wydawało mi się bardziej sensowne. Nadal
byłam sobą, a moje emocje wciąż biegły swoim własnym torem. Natomiast życie na
dwóch nogach zdawało mi się poważne i bolesne. Wziąwszy głęboki oddech,
westchnęłam mrucząc. Tak więc Chase pieprzył się z kimś innym. Czy to naprawdę
miało znaczenie? Byliśmy daleko od wygrania wojny z demonami. Kto wie które z
nas nadal tu będzie za rok? Do tego czasu wszyscy możemy być już martwi. Albo ja i
moje siostry możemy zostać wezwane z powrotem do Krainy Wróżek. Być może
Chase jest jedynie małym punkcikiem na mapie drogowej mojego życia.
Wstałam przeciągając się, następnie okręciłam się trzy lub cztery razy, próbując
znaleźć najbardziej wygodną pozycję. Ułożywszy się ponownie, oparłam głowę na
przednich łapkach przygotowując się do zaśnięcia, gdy nagle rozległo się pukanie do
drzwi. Po chwili te otwarły się, ukazując w progu Menolly, która rozejrzawszy się z
zaskoczeniem po pokoju, w końcu mnie dostrzegła.
—Co tam robisz kotku?
W ciszy przeszła przez pokój i usiadła obok mnie. Spojrzałam na nią, nie będąc do
końca pewna czy mam ochotę się przemieniać. Wzięła mnie w ramiona. Mój koci nos
był znacznie bardziej wrażliwy na jej zapach. Przypominała mi Hi'rana. Pachniała
ziemią z cmentarza, starymi kośćmi i zakurzonymi pomieszczeniami, które będąc
ukryte przed słońcem, od bardzo dawna nie były wietrzone. Pachniała też lekko
czymś słodkim, czymś co przypominało dojrzałe owoce.
Był tak słaby, że większość ludzi nigdy nie złapałaby jej zapachu w powietrzu. Ale
wróżki i zmienni mogli wyczuć nieumarłych.
Nadal czasami dostawałam gęsiej skórki na myśl, że moja siostra stała się wampirem.
Jej śmierć odbiła się cieniem na naszej rodzinie. Camille udało się utrzymać
wszystko w kupie do czasu aż nie przybyła pomoc, nie licząc tego iż oboje z ojcem
zignorowali fakt że mnie tam wtedy nie było. Ale wszystko widziałam będąc w
postaci kota. Dzień gdy wróciła do domu cała w krwi, z żądzą mordu w oczach...
Camille chwyciła mnie i wyrzuciła przez okno, każąc mi uciekać.
Pobiegłam w poszukiwaniu pomocy ale byłam tak przerażona, że nie mogłam się
ponownie przemienić. Świadoma swojej bezwartościowości i faktu że moja starsza
siostra nie była ze mną, zawróciłam aby wspiąć się na drzewo, które rosło naprzeciw
naszego salonu. Widziałam ją jak wyszła w panice na ulicę. Długo po tym jak udało
jej się zwabić Menolly do bezpiecznego pomieszczenia, które zbudował ojciec na
wypadek gdybyśmy zostali zaatakowani przez trolle lub gobliny. Camille nie
przestawała krzyczeć.
Reszty nie pamiętam. Ale wiem, że wkrótce po tym przybył ojciec wraz z innymi
członkami OIA. Do tego czasu udało mi się uspokoić a następnie przemienić. Po tym
wróciłam jakby nie było mnie przez całe popołudnie. Za bardzo się wstydziłam aby
przyznać, że byłam tam cały czas ale nie kiwnęłam nawet palcem aby pomóc
Camille. Ta nigdy nie powiedziała o tym nikomu i byłam jej za to wdzięczna. Jakiś
czas później próbowałam przekonać samą siebie, że Camille mnie rozumie ale nigdy
nie zdołałam wybaczyć samej sobie.
Teraz oczywiście wszystko wyglądało inaczej. Ale nadal pamiętałam to, jak
wyglądała Menolly gdy przedarła się przez drzwi; jej twarz wypełniała mordercza
wściekłość. Od stóp do głów pokryta była krwią, zarówno swoją własną, jak jej ofiar
które zabiła po drodze. Nie ważne jak bardzo się starałam, nie potrafiłam wymazać
tego obrazu z pamięci. Camille udało się jakoś o tym zapomnieć, ale ja wciąż nie
mogłam. Więc starałam się spędzać z nią więcej czasu aby przezwyciężyć swój
strach, wciąż obecny w moim sercu.
Menolly trzymała mnie w ramionach, drapiąc delikatnie pod brodą. Odrzuciłam
swoje obawy, wtulając się jeszcze bardziej w jej ramiona i pomrukując z
zadowolenia.
—Kotku, wiem, że mnie słyszysz i rozumiesz to co mówię. Chase ponownie
dzwonił. Chce z tobą porozmawiać i czeka na twój telefon. Powiedział że nie pójdzie
spać wcześniej jak za godzinę lub dwie.
Przerwała westchnąwszy głęboko.
Wampiry nie potrzebowały tlenu, Menolly robiła tak wyłącznie dla efektu.
Choć czasem podejrzewałam, że wykonywała te ćwiczenia oddechowe aby poradzić
sobie z żądzą krwi, gdy ta uderzała w nią z całą siłą.
Drapiąc mnie między uszami, szepnęła:
—Powinnaś do niego zadzwonić, wiesz? I zakończyć to w taki czy inny sposób.
Rzecz jasna nie miała zamiaru odpuścić. Wyskoczyłam z jej ramion i skierowałam się
w stronę łóżka. Miałam zamiar kiedyś z nią o tym porozmawiać, równie dobrze mogę
i teraz. Ale zanim zdołałam wywołać przemianę, poczułam jak żołądek podchodzi mi
do gardła.
O cholera! Dlaczego teraz?
Drżąc, zaczęłam kaszleć. Zupełnie jakby włos utknął mi w gardle. Cofnęłam się,
starając się go pozbyć, krztusząc się i kaszląc.
Menolly westchnęła.
—Kawałek sierści? Och kotku, przepraszam. Dopilnuję by Iris częściej cię
szczotkowała. Albo sama mogę to zrobić, jeśli chcesz. Daj mi znać co wolisz.
Kiedy mówiła, otworzyłam pyszczek robiąc wypluwkę prosto na mój pleciony
dywan. Oczywiście, to zawsze musiał być dywan lub narzuta! Pomimo moich starań,
nigdy nie mogło się to zdarzyć na piętrze, gdzie byłoby łatwiejsze do wyczyszczenia.
Nie, nie było mowy.
Ponownie się przemieniłam, jak na jedną noc miałam już dość bycia kotką.
Przeciągnęłam się i zamrugałam. Menolly uśmiechnęła się czyszcząc cały bałagan.
—Widzę że bawimy się w nudystów? skomentowała przypatrując mi się z uwagą.
Spojrzałam w dół. O cholera! Przemieniłam się gdy byłam naga. Dlaczego nie
miałam jak zwykle na sobie swojej obróżki?
—Ha ha, bardzo śmieszne, odparłam chwytając koszulę i nakładając ją na siebie.
Noc była dość chłodna. Założyłam pasujące do niej spodnie. Następnie usiadłam po
turecku na łóżku i zanurzyłam rękę w szufladzie nocnej szafki, wyciągając z niej
czekoladowy batonik. Rozrywając opakowanie, wbiłam w niego zęby i
westchnąwszy z rozkoszy, napawałam się jego czekoladowym smakiem.
—Czasami ludzie potrafią zrobić coś dobrze, a jeśli już to robią - to w wielkim stylu,
odparłam przyglądając się obiektowi mojego zachwytu.
Menolly wzruszyła ramionami.
—Sama nie mogę tego stwierdzić, przynajmniej nie teraz. Ale pamiętam czasy, gdy
matka przywiozła z jednej ze swoich podróży na Ziemię torbę czekoladowych jajek.
Były to... nie pamiętam już teraz. Camille dopiero co rozpoczęła szkolenie w służbie
Matki Księżyca. Pamiętam że były smaczne, ale zbyt słodkie.
—Dla mnie nic nie jest zbyt słodkie, stwierdziłam biorąc kolejny kęs czekolady. Nie
masz zamiaru się poddawać, co? Z Chasem?
Pokręciła głową.
—Musisz z nim porozmawiać i ustalić zasady.
—Myślałam że nie dawałaś nam żadnych szans? odparłam spojrzawszy ponuro na
wzór na kołdrze. Zaczęłam żałować że zamiast róż i bluszczu, nie wybrałam czegoś z
małpami, czegoś co by mnie rozśmieszało.
—Nadal tak uważam, ale to nie znaczy że możesz to tak zostawić.
Wstała.
—Cokolwiek się wydarzy, jestem tu dla ciebie. Ale nie stawiaj mnie w cieniu, kotku.
Kocham cię i zależy mi na tobie. Nawet jeśli czasami jestem upierdliwa.
Pocałowała mnie w czoło i ruszyła w stronę drzwi. Zatrzymując się jeszcze i zerkając
przez ramię, dodała: nawiasem mówiąc, podczas gdy ty i Camille udacie się do
Krainy Wróżek, ja postaram się - o ile to możliwe - znaleźć zabawkę lub dwie dla
Maggie. Chciałabym aby poprzez zabawę odkrywała świat przyrody. To ważne aby
poznała oba nasze światy.
Skinęłam, uśmiechając się.
Menolly odgrywała dla Maggie rolę matki, podążając śladami naszej własnej mamy.
Ale gdybym jej to powiedziała, z pewnością jedynie by prychnęła. Skończyłam
czekoladę i zgasiłam światło, wsunąwszy się pod kołdrę. W końcu gdzieś w
okolicach północy zmorzył mnie sen; wyczerpana zasnęłam.
Stałam z Camille, Morio, smokiem i Iris przed wejściem do portalu w Hydegar Park.
Jednym z tych który samoistnie się otworzył kilka miesięcy temu. Na szczęście
mieścił się w parku, gdzie wszystko rosło dziko. Miejsce to nie było uczęszczane, a
pilnował go stary i potężny elf wysłany tu przez królową Asterię.
Mirela spędzała dni w przebraniu kloszarda aby nie zwracać na siebie uwagi. W nocy
nakładała na portal magiczną pieczęć która jednak nie działała długo, ponieważ
energia portalu z czasem ją wchłaniała. Rankiem nadal tu była, obserwując portal i
upewniając się czy nie przedostał się przez niego ktoś niepożądany.
W przypadku gdyby tak się stało, miała przy sobie telefon komórkowy z naszymi
numerami telefonów. W razie problemów zjawialiśmy się na miejscu w mniej niż
pięć minut.
Portal prowadził prosto do Darkynwyrd, ciemnych lasów i sąsiadujących z nimi
krain. Gdyby któremuś z ich mieszkańców udało się przedostać tutaj, spowodował by
niewyobrażalne spustoszenie; konsekwencje tego byłyby wręcz katastrofalne.
W tym tkwił cały problem z goblinami, trollami i wieloma innymi. Wszyscy oni siali
zamęt. Kobiety nie były dużo lepsze od mężczyzn. Te które zdarzyło mi się spotkać,
były zdecydowanie złe.
Camille pomachała Mireli.
—Jesteśmy gotowi. Widziałaś dziś kogoś?
Elfica pokręciła głową.
—Żadnego ruchu... z wyjątkiem ptaków, dziwnie dzisiaj cicho. Można by
powiedzieć, że zbliża się burza. W powietrzu pachnie wyładowaniami i piorunami. W
naszym kierunku napływają ciężkie czarne chmury.
Iris usiadła obok niej na ławce.
—Masz absolutną rację, potwierdziła. Czuję je odkąd wstałam dziś rano. Camille,
jeśli tylko zamkniesz oczy i się skoncentrujesz, również powinnaś być w stanie je
wyczuć.
Zdecydowaliśmy że Talon-Haltija dołączy do naszej wyprawy, ponieważ była
ekspertem w dziedzinie roślin. Bez najmniejszego trudu powinna wytropić Phir
panteris. Maggie była ukryta bezpiecznie w legowisku Menolly, ponadto
pozostawiliśmy na straży Rozuriala. Vanzira wysłaliśmy aby się rozejrzał. To nie tak
że mu nie ufaliśmy. Po prostu woleliśmy zachować ostrożność.
Elfica wskazała na dwa drzewa stanowiące wejście do portalu. Czasami portale
powstawały między stojących kamieniami, innym razem strzegły ich wielkie głazy.
W Hydegar Park, jednym z drzew był dąb drugim cedr. Oba były niemymi
strażnikami i opiekunami portalu. Czułam jak były czujne, obserwując nas i chłonąc
wszystko co się wokół nich dzieje. Jednakże w porównaniu z naszymi lasami, te tutaj
były ciche, czasami ponure i wypełnione żalem skierowanym ku rasie która wyrżnęła
rozlegle obszary leśne.
Płynąca pomiędzy pniami energia była żywa i tętniąca nowym życiem. Portal
pozostawał uśpiony. Nikt wiedział jak długo ale co najmniej przez tysiąc lat,
następnie kilka tygodni temu obudził się do życia. To zjawisko które nie było w
żaden sposób zależne od pieczęci duchowych, oznaczało pogorszenie się energii
oddzielającej królestwa. Nawet jeśli odnajdziemy wszystkie pieczęcie duchowe,
zakładając że uda nam się odebrać demonom trzecią pieczęć, skąd możemy wiedzieć
jak długo system się utrzyma?
Aeval, Morgane i Titania, trzy królowe, były zgodne co do tego że Separacja była
wielkim błędem, ponieważ zmieniła matrycę wiążącą królestwa w taki sposób, że
powrót był nieunikniony. Być może miały rację.
Flam studiował portal.
—Energia jest niestabilna, powiedział. Myślę że może zamknąć się w każdej chwili.
Korzystając z niego podejmujemy ryzyko.
—Nie mamy wyboru, odparłam. Jeśli użyjemy portalu Babci Kojot, czeka nas długa
podróż do Darkynwyrd. Powinien wytrzymać tam i z powrotem. Przynajmniej mam
taką nadzieję.
Fakt że smok uznał to za ryzykowne sprawił, że byłam nerwowa. Zwykle niczego się
nie bał. Tylko raz zdarzyło mi się ujrzeć u niego podobną nieufność, a było to w
obliczu Władcy Jesieni i odrobinę przy zmiennych pająkach. Ale nie miałam zamiaru
się poddawać. Potrzebowałam tej rośliny. A nie chciałam przekonywać się na własnej
skórze co by się stało, gdybym nie wykonała bezpośredniego rozkazu Hi'ran'a.
Camille wzruszyła ramionami.
—Równie dobrze możemy spróbować. Jeśli tam utkniemy, trzeba będzie znaleźć
inny portal przez który będziemy mogli wrócić do domu. To jeszcze nie koniec
świata.
Posłałam jej milczące podziękowanie.
—Do dzieła! zawołałam, a widząc że inni byli za mną, zrobiłam krok do przodu
dając się wciągnąć jasnemu wirowi światła.
Rozdział 11
Przechodzenie przez portal jest jak bycie ubranym w zbroję i stawanie pomiędzy
dwoma gigantycznymi magnesami. Ma się wrażenie bycia rozrywanym na drobne
kawałki i to w ułamku sekundy. Wtedy, nagle magnesy znikają i jesteś porywany
przez gwałtowny wir niczym trąba powietrzna, by po chwili ponownie poczuć się w
jednym kawałku. Całe doświadczenie jest bardzo bolesne i z pewnością
oszałamiające.
Od bardzo dawna nie miałam okazji aby wrócić do domu. A kiedy Menolly z Camille
udały się kilka miesięcy temu do Aladril, miasta proroków, byłam zazdrosna jak
diabli. Teraz przyszła kolej na mnie! Szkoda że naszym celem były lasy Darkynwyrd
ale przynajmniej byli z nami Morio i Flam aby nas ochraniać. Dzięki nim nasza
podróż będzie o wiele bezpieczniejsza.
Unoszący się w powietrzu zapach sprawił, że zatęskniłam za domem. Wszystko
wokół pachniało drzewami usha i kwitnącymi kwiatami khazmir. Żadnego kwaśnego
deszczu i zanieczyszczeń w powietrzu, z wyjątkiem dymu ze spalonych drzew.
Stając stopami na tej ziemi, nie mogłam się powstrzymać by nie pomyśleć o naszym
Ojcu. Gdzie teraz był? Podobnie jak nasza ciotka Rythwar, dosłownie zapadł się pod
ziemię. Czy byli bezpieczni? A może ranni lub w niewoli? Pomniki ich dusz nadal
były w nienaruszonym stanie, co oznaczało że żyli. Poza tym nie mieliśmy pojęcia
gdzie podziewa się nasz ojciec, w co się wpakował i co teraz porabia. Nie mieliśmy
też żadnych wieści o ciotce.
Wojna domowa która rozbiła na kawałki naszą rodzinę, była spowodowana ślepotą i
uzależnieniem od opium królowej Lethesanar. Możemy mieć tylko nadzieję, że jej
siostra Tanaquar niebawem zwycięży i wkrótce zasiądzie na tronie, tym samym
zaprowadzając porządek w Y’Elestrial. Kiedy pomyślałam o tym, przez co z winy
Lethesanar musieliśmy teraz przechodzić, gdzieś w ciemnych zakamarkach mojego
serca liczyłam iż jej głowa zostanie nabita na pal i zginie z rąk swoich własnych,
obecnie jej służących oprawców.
Próbowałam przegonić te myśli ale nie zmieniało to tego, jak się czułam.
Poza tym nie podobał mi się zbytnio smak tej fantazji.
Znajdowaliśmy się na wąskiej łące przed lasem Darkynwyrd, u podnóża łańcucha
górskiego Qeritan oddzielającego ziemie elfów od ciemnych obszarów.
Biorąc pod uwagę charakter ciemnych regionów i pustyni rozciągających się jeszcze
bardziej na południe, elfy korzystały z niego jak z naturalnej bariery oddzielającej je
od wszelakich stworzeń zamieszkujących ciemne lasy.
Po gorącym sezonie, nadchodząca zima dawała im wytchnienie. Niewielu było
takich, którzy byliby zdolni pokonać tutejsze szczyty. Każdy kto pragnął odwiedzić
Elqavene, zmuszony był do wybrania trasy dookoła, od południowo-zachodniej
strony. Była to długa i żmudna podróż, a po drodze roiło się od bandytów.
Flam rozejrzał się i natychmiast zmarszczył nos.
—Wyczuwam Wyvern. Przeklęci szarlatani!
Skrzywił się.
—Jeden z nich przechodził tędy kilka godzin temu. Ale te stworzenia potrafią
poruszać się bardzo szybko. Powinien być już daleko stąd. Przynajmniej taką mam
nadzieję.
—Staramy się unikać walki, co? spytałam mrugnąwszy.
Flam posłał mi miażdżące spojrzenie, na co ja odwzajemniłam mu się niewinną
minką.
—Ogólnie staram się unikać walki, odpowiedział. Dziękuję bardzo.
Następnie stanął za nami.
—Morio, ty i Iris idziecie na przodzie ponieważ wiecie czego szukamy. Camille i
Delilah w środku.
Morio posłuchał go bez zadawania pytań. Najwyraźniej zaakceptował Flama jako
dominującego samca. Zastanawiałam się co będzie z tym małżeństwem kiedy
odnajdziemy Trilliana. Jeśli w ogóle.
Iris skinąwszy głową, zajęła swoje miejsce na przodzie.
—Jestem gotowa. Wiem również jak wygląda Panteris Phir ale nie mogę
zagwarantować że to ona, dopóki nie znajdziemy się w pobliżu strumienia lub stawu.
Zwykle rośnie w cieniu, w pobliżu wody, więc aby ją odnaleźć musimy wejść do
lasu.
Miała na sobie grube legginsy i tunikę, która sięgała jej do połowy uda. Na wierzch
narzuciła skórzaną kurtkę. Do tego ochraniacze na kolana i łokcie, a na głowie stary
kask rowerowy.
—Wyglądasz jakbyś miała zamiar jeździć na deskorolce, odparłam posyłając jej
szeroki uśmiech.
Iris przewróciła oczami.
—Nie śmiej się. Wszystko może się zdarzyć, szczególnie w miejscu takim jak to.
Nawet jeśli nie jestem zbyt dobra w walce na pięści, to nie jestem bezbronna -
potrafię się obronić. Pomyślałam że gdybyśmy napotkali problemy, lepiej być
przygotowanym.
—Camille, czy wzięłaś ze sobą róg jednorożca?
—Nie, odpowiedziała kręcąc głową. Nie chciałam go brać ze sobą. Wielu magów
zabiłoby mnie bez wahania, aby tylko móc dostać go w swoje ręce. Ukryłam go w
legowisku Menolly. Nie powinniśmy go potrzebować. Nie ma tu żadnych demonów a
przynajmniej nie tego kalibru co na Ziemi. Co się tyczy goblinów i innych im
podobnych, bez problemu damy sobie z nimi radę sami.
Iris kiwnęła głową.
—Dobrze pomyślane. OK, ruszamy. Podczas wszystkich moich wizyt w świecie
wróżek, nigdy nie byłam w Darkynwyrd.
—Kiedy byłaś tu po raz pierwszy? zapytał Morio.
—Urodziłaś się i wychowałaś na Ziemi, powiedział Morio. Podobnie jak ja. Kiedy po
raz pierwszy się tu wybrałaś? Zanim Babcia Kojot ściągnęła mnie tutaj z Japonii,
ledwo co słyszałem o tym miejscu.
—Ja również chciałabym znać odpowiedź, odparłam uśmiechając się.
Iris pod swoim powłóczystym spojrzeniem zdaje się skrywać wiele tajemnic.
Duch domu prychnąwszy spojrzała na mnie przez ramię.
—Z pewnością. Pamiętaj że chronologicznie rzecz biorąc, jestem dużo starsza od
ciebie. Jak większość wróżek czystej krwi, Talon Halti-ja żyją bardzo długo. Już
kilka razy się odrodziłam. Albo raczej, moje życie zostało przemodelowane dla mnie.
Zniżając głos mówiła dalej:
—Odkryłam krainę wróżek kiedy byłam bardzo młoda. Mój przyjaciel... z
przeszłości, często mnie tam zabierał w odwiedziny lub na pikniki. Pochodził stąd.
Poznaliśmy się w Północnych Królestwach.
Tu zamilkła przybierając dobrze nam znany wyraz twarzy, mówiący iż nic więcej na
ten temat od niej nie usłyszymy.
Gdy dotarliśmy do ciemnej linii drzew, zapadła dziwna cisza będącą naturalną
granicą tego lasu. Nadal słyszeliśmy śpiew ptaków ale dźwięki wydawały się dziwnie
stłumione, jakby ktoś ściszył głośność. Większość lasów w krainie wróżek było
gościnnych i ciepłych. Darkynwyrd stanowił tutaj wyjątek. Jodły, olchy, wierzby,
cisy. Wszystkie drzewa były czujne, trzymając straż nad mrocznym lasem. Ich pnie
były wysokie i szerokie, ich kora przypominała rysy twarzy. Obserwowały nas odkąd
weszliśmy, włoski na moim karku zjeżyły się; przysunęłam się bliżej Camille która
bez słowa wyciągnęła dłoń by wziąć mnie za rękę.
Gałęzie drzew nad nami tworzyły coś na kształt baldachimu z liści. Pomiędzy nimi
rozpościerały się sieci pajęczyn. Wszystko zalatywało stęchłym smrodem.
Pająki Leshi zamieszkiwały korony drzew. Rozmiaru srebrnego dolara, były śliskie i
miały przegubowe kłącza i okrągłe brzuchy, a ich jad mógł sparaliżować dorosłego
mężczyznę. Słyszałam opowieści o samotnych wędrowcach, którzy weszli do lasu i
natknęli się na te pająki rozpięte w poprzek pajęczyny. Nigdy już nie wyszli z niego
żywi. Niedługo potem znaleziono ich szkielety wiszące w kokonach. Darkynwyrd nie
było bezpieczne dla samotnych turystów, chyba że ci władali potężną magią lub
przynajmniej posiadali silne talizmany ochronne.
Rosnące między drzewami duże płaty kolczastych jeżyn i inne krzewy, podobnie jak
jagody i kwiaty Eisha, często były używane w przyrządzaniu magicznych eliksirów
miłosnych i afrodyzjaków. Ten las był niczym jaskinia Ali Baby; rosły tu magiczne i
lecznicze zioła dla uzdrowicieli, magów i czarownic. Aczkolwiek zbieranie ich
mogło okazać się niebezpieczne. Jakby tego było mało, były tutaj również jadowite
węże i szczury. Nie wspominając o goblinach i trollach oraz innych niebezpiecznych
stworzeniach.
Nagle wzdrygnęłam się na myśl, że zapuszczamy się do lasu do którego nasz ojciec
zabraniał nam się zbliżać.
Camille chwyciła mnie za rękę, próbując dodać mi trochę odwagi. Jak dla mnie,
wyglądała na zbyt spokojną i opanowaną.
Zmarszczyłam brwi.
—Nie boisz się? spytałam zaskoczona marszcząc brwi.
Pokręciła głową.
—Nie przeczę że to miejsce nie budzi mojego zaufania ale kiedy pomyślę o tym
wszystkim przez co przeszłyśmy w ciągu ostatniego roku... Co może być gorsze od
twarzy demona? Lub Dredge'a? Lub Kyoka? Gobliny są irytujące, ale możemy je
łatwo zabić. Trolle? Około miesiąca temu pokonaliśmy dwa trolle Dubba. Praktykuję
magię śmierci... co się tyczy ciebie... spójrz na siebie: nosisz znak Władcy Jesieni,
nie mówiąc już o stanięciu twarzą w twarz z samym Kosiarzem. Czym się tu
martwić?
Roześmiała się.
—O wiele bardziej martwi mnie Lethesanar i jej armia, niż to co możemy napotkać
tutaj.
Spojrzałam na nią, myśląc że brzmiała raczej jak Menolly. Ale bez wątpienia miała
rację. Wiec dlaczego po tym wszystkim co widziałam, obawiałam się zwykłego lasu?
Ponadto był z nami Flam. Z pewnością spali na popiół każdego, wliczając w to cały
las, jeśli ten odważy się skrzywdzić Camille.
Westchnąwszy, odparłam:
—Masz rację. Prawdopodobnie to pozostałości z dzieciństwa i wszystkich tych latach
gdy ojciec powtarzał nam abyśmy się trzymały z dala od tego miejsca. Ojciec nie
mógł przewidzieć że dzisiaj będziemy tu (zastanowiłam się przez chwilę). Czy
myślisz, że go znajdziemy? Myślisz że jeszcze go ujrzymy?
Camille spoważniała.
—Nie wiem, kotku. Mam taką nadzieję i chcę wierzyć, że tak właśnie będzie.
Podobnie jak w to że odnajdę Trilliana. Co pozostaje nam bez nadziei? Musimy
zachować czujność i trzymać się razem, wierząc że połączymy się z tymi których
kochamy. Spójrz na naszego kuzyna Shamas'a i na to w jaki sposób do nas trafił.
Myśleliśmy że nie żyje, a teraz jest z nami. Jeśli jemu udało się przetrwać w starciu z
Jakaris - triadą zabójców - to ojcu i Trillianowi musi się udać wywalczyć sobie drogę
z powrotem do nas.
Morio zerknął na nas przez ramię.
—Trillian jest znacznie bardziej sprytny niż myślicie. Jest wojownikiem. Cokolwiek
się stało, założę się że wyjdzie z tego i przejmie kontrolę nad sytuacją. Pamiętaj że
przez lata żył w Podziemnym Królestwie, nie mówiąc o mieście Svartalfheim.
Dopiero potem zamieszkał w Krainie Wróżek.
Zapuszczając się coraz głębiej w las który ciągnął się na trzysta kilometrów i
prowadził do ciemnych regionów i pustyń, dałam się ponieść rytmowi miejsca.
Nagle poczułam czyjś oddech. Wczuwając się w otoczenie, powoli puściłam rękę
mojej siostry. Camille miała rację. Czego mieliśmy się bać? Byliśmy dzisiaj znacznie
bardziej niebezpieczni i znacznie mniej ufni. Trudniej było złapać nas w pułapkę i
pokonać.
W pewnym sensie żyliśmy na Ziemi jak w naszym własnym świecie. Większość
ludzkości nie miała pojęcia, jak blisko znajdowało się niebezpieczeństwo. Staliśmy
na linii frontu, trzymając się razem i starając się uniknąć konfrontacji. Straciliśmy
naszą beztroskę w dniu, w którym Menolly została przemieniona w wampira. Dredge
zniszczył wszystkie nasze nadzieje na normalne życie. Wszystkie nasze marzenia
kopciuszka zniknęły w chmurze dymu. Wszystkie czyhające na nas realne
niebezpieczeństwa... uniosłam ramiona wdychając powoli powietrze.
—Wyczuwam wodę, obwieściła Iris wskazując palcem na prawo. Słyszysz to?
spytała mnie. Twój słuch jest lepszy od mojego.
Obie z Camille wytężyłyśmy uszy, wsłuchując się w otoczenie. Po chwili usłyszałam
słaby aczkolwiek wyraźny dźwięk wody.
—Tak, odparłam. Nie wiem czy jest to strumień czy staw, ale słyszę go.
—Ja też to czuję, dodała Camille. To nie jest strumień. Pachnie jak jezioro. Stanęłam
blisko Iris, wpatrując się w zarośla.
—Ciernie i wrzosy. Uroczo! Poszukamy innej ścieżki?
Talon-haltija pokręciła głową.
—Mam wrażenie, że bez względu na to którędy pójdziemy i tak będziemy musieli
przedzierać się przez zarośla aby osiągnąć nasz cel.
Morio skinął głową.
—Dalej może być tylko gorzej. Wolałbym tu nie być kiedy zrobi się ciemno.
Rozejrzał się nerwowo. Inna rzecz walczyć w dzień a jeszcze inna w nocy, kiedy
zbudzą się nieumarli. Czuję ich obecność. Las jest pełen duchów.
—Dobrze. Zróbmy to, odparłam. A zwracając się do Iris, dodałam: ponieważ jestem
wyższa, pójdę pierwsza. Morio z Camille.
Po tych słowach pogrążyłam się w zaroślach i używając swojego srebrnego sztyletu
torowałam sobie drogę przez krzaki. Iris radziła sobie całkiem dobrze.
Dzięki temu jak była ubrana, nie imały się jej ciernie. Niektóre z nich były na
poziomie wzroku; nie chciałam stracić jej z oczu.
—Flam, rzuciłam przez ramię, miej oko na tyły. Nie chcemy by ktoś nas osaczył w
gąszczu ciernistych krzewów.
Przedzierając się przez cierniste pnącza paproci które były mojego wzrostu, przyszło
mi do głowy jak miłe były lasy na Ziemi w porównaniu z tymi tutaj.
Camille pomogła mi pokonać strach przed lasem ale nie byłam na tyle głupia aby
zlekceważyć grożące nam niebezpieczeństwa. Może mieliśmy i smoka ale jeśli
Wyvern zaatakują z nieba, nikt z nas nie wyjdzie z tej batalii cało, wliczając w to
samego smoka.
Idąc dalej i z pomocą sztyletu usuwając gałęzie krzewów z jagodami, usłyszałam
nagle słaby dźwięk, śpiew niosący się echem gdzieś po mojej lewej stronie. Ktoś
przed nami śpiewał... lub raczej rzucał zaklęcie. Zwolniłam, dając znak innym by nie
robili hałasu i gestem poprosiłam Camille by do mnie dołączyła.
—Masz pomysł co to jest?
Zamknęła oczy, wsłuchując się. Czułam jak na planie astralnym próbuje dotknąć
magii. Musiało jej się udać nawiązać kontakt, bo nagle podskoczyła otworzywszy
oczy. Z ręką na ustach zachwiała się, wpadając prosto w ramiona Morio.
Odzyskawszy równowagę, wyszeptała gorączkowo:
—Musimy się stąd wydostać. Teraz. Nie ma czasu na wyjaśnienia. Musimy zawrócić
lub skręcić w inną stronę.
Niezdecydowana, bo zaszliśmy już naprawdę daleko, w końcu skręciłam w prawo
idąc przed siebie tak szybko, jak to tylko było możliwe. Cokolwiek to było, musiało
być naprawdę złe, skoro zdołało przestraszyć moją siostrę. Po około dziesięciu
minutach marszu poczułam zmianę energii. Ścieżka pociemniała a promienie
słoneczne zostały zablokowane przez wielki cień. Szarpnęłam głową w górę,
spodziewając się zobaczyć wywerna unoszącego mi się nad głową, ale nic tam nie
było. Tylko cień. Mrok przed nami był niczym nieprzejrzysta zasłona, między nami a
promieniami słońca przebijającymi się przez pajęczyny pomiędzy gałęziami drzew.
—Co to jest? spytała Iris cichym głosem.
—Nie wiem, odparła Camille. Czułam... wyczułam tam coś co łączy się z
„rozmawiającymi z umarłymi”. Przypominało to rytuał. Uwierz mi, nikt nie chce
uczestniczyć w ich obrzędach.
—Rozmawiający ze zmarłymi? spytałam wzdrygnąwszy się.
Wargi do warg, usta do ust,
Nadchodzi zawoalowany mówca,
By wyssać ducha, głosząc Jego słowo,
Niech tajemnice umarłych zostaną ujawnione.
Dzieci, śpiewamy to by wygnać potwory kryjące się pod łóżkiem,
Ale jak inne rymowanki, legenda oparta była na faktach.
Tylko kobiety z ich rasy stawały się „rozmawiającymi z umarłymi”. Tylko kobiety
były kiedykolwiek widziane. Pogłoski mówiły, że w podziemiach mieszkała
tajemnicza rasa zdeformowanych wróżek. Mogły użyczać swoich głosów zmarłym
ale też cena za to była bardzo wygórowana. W nagrodę za swoje usługi żądały serca
ofiary. Zawsze spowite były w długie szaty z kapturem. Zobaczyć można było tylko
ich oczy.
—Camille, lepiej byś trzymała się jak najdalej, powiedziałam.
Czarownice i „rozmawiający ze zmarłymi” nie dotykali się nawzajem. Jeśli ich moce
zetknęłyby się ze sobą, powstawałaby iskra która mogła spowodować wybuch na tyle
duży, by wywalić w ziemi zdrowy krater. Nie licząc ran po odłamkach, dla każdego
kto akurat znajdował się w pobliżu.
Ledwo co skończyłam swoje zdanie, gdy cień urósł – stawał się coraz większy i
zbliżał się do nas - wisząc groźnie nad naszymi głowami. Piekło na ziemi! Proszę, nie
pozwól by był to jeden z „rozmawiających ze zmarłymi”! Nie mieliśmy pojęcia jak
się poruszają. Równie dobrze mogły być w stanie latać lub się teleportować, być
może nawet biegać tak szybko jak Superman, nie wiedzieliśmy tego. Niezależnie od
wszystkiego, wylądowanie w samym środku ich rytuałów w głębi Darkynwyrd nie
było dobrym pomysłem.
Szum wody stawał się coraz głośniejszy; ujrzałam wyrwę przed nami. Byliśmy
prawie u celu, niemal wyszliśmy z buszu. Zerkając okiem na stwora, przyspieszyłam
kroku. Słyszałam Iris starającą się nadążyć. Była szybka, ale nie mogła dotrzymać mi
kroku. Nagle spytała:
—Ale to, co…??
Odwróciłam się, podnosząc sztylet na wypadek gdyby ten chciał ją zaatakować.
Pchnęłam ją w kierunku Flama. Popchnąwszy mnie do przodu, Camille rzuciła:
—Pospiesz się, musimy się stąd wynosić! Cokolwiek to jest, nie jest dobre. To mogę
ci powiedzieć, czuję to. Musimy...
O, cholera!
Miała tylko czas aby odskoczyć, gdy cień zanurkował w powietrzu i wylądował tuż
przed nią. Cokolwiek to było, było przezroczyste. Widziałam słaby zarys skrzydeł i
ogona, gdy nagle ten wziął zamach na Camille. Ta odskoczyła do tyłu, lądując w
środku krzaku wrzosu.
Morio upuścił torbę i zaczął się przemieniać. Camille wezwała na pomoc magię
Matki Księżyca, o wiele bardziej potężną tutaj aniżeli na Ziemi. Z jej palców
wystrzeliła błyskawica, uderzając w stwora w miejscu gdzie powinna znajdować się
jego klatka piersiowa. Trudno było ocenić czy stworzenie było dwunożne czy nie.
Piorun odbił się od niego trafiając w suche drzewo które stanęło w płomieniach.
—O cholera! Ogień! Rzuciłam się do przodu ale w tej samej chwili zatrzymałam się
bo nasz przeciwnik zaczął migotać przed moimi oczami. Kula energii musiała
zakłócić jego niewidzialność, bo nagle zmaterializował się na naszych oczach.
Znaleźliśmy się twarzą w twarz z umięśnionym centaurem z gigantycznymi
skrzydłami. Jego rodzice musieli być mieszanym małżeństwem.
Dzierżąc mój sztylet w dłoni, uniosłam go zbliżając się ostrożnie.
Morio przeszedł do ofensywy. Korzystając z zamieszania, podeszłam go od lewej i
wbiłam ostrze w jego brązowe futro. Centaur krzyknął. Po raz kolejny chciałam
zaatakować, gdy ten niespodziewanie podniósł nogę i obróciwszy się kopnął mnie w
żołądek z siłą która odrzuciła mnie dobre kilka metrów do pnia drzewa cisu.
—Delilah! Wszystko w porządku?! zawołała Camille odwracając się do mnie.
Nie mogłam odpowiedzieć i miałam problemy z oddychaniem. Camille dołączyła do
mnie, podczas gdy Flam w wirze srebra i bieli rzucił się na bestię z pazurami,
rozorawszy mu bok i pozostawiając pięć długich śladów.
Iris była tuż za nim, intonując coś w rodzaju zaklęcia. Wyjęła małe pudełko,
następnie otworzywszy je połknęła jego zawartość, by potem dmuchnąć prosto w
miejsce gdzie toczyła się walka. Na trzech walczących mężczyzn posypał się grad
lodu.
Yokai cofnął się, natomiast Flam nie zważając na nic, zupełnie jakby był to jedynie
kurz, kontynuował atak. Ale centaur wydał słyszalny pomruk i zamarł. Cienka
warstwa szronu pokryła całe jego ciało.
Smok spojrzał w naszym kierunku. Moja siostra pomogła mi wstać. Zdawało się że
moje płuca znów zaczęły pracować, ale mój żołądek czuł się jak po uderzeniu
młotem.
—Nie mamy zbyt wiele czasu. Zabijemy go czy uwięzimy?
Myślałam tak szybko jak pozwalał mi na to ból w piersi. Co zrobiłaby Menolly?
Centaur może udzielić nam cennych informacji, z drugiej strony zaatakował nas jako
pierwszy zamiast wpierw spytać nas kim jesteśmy i dlaczego tutaj jesteśmy.
Przełknęłam poczucie winy.
—Lepiej będzie się go pozbyć. I tak nic nam nie powie. Wyszedł z zamiarem zabicia
i nie zamierza się targować. Nawet jeśli by tak było, nie mamy gwarancji że nie
będzie nas ścigał i że nie wróci tutaj ze swoimi kumplami.
Flam skinął głową. Widziałam że zatwierdził mój wybór. Podobnie Camille i Morio...
i Iris. Odwróciłam się, czując się nagle starszą i nie do końca w swojej skórze. To
chyba właśnie oznaczało bycie żołnierzem. To była wojna. Najpierw strzelaj a potem
zadawaj pytania. Nie bierz jeńców. Raz tego spróbowaliśmy - z Wisterią - i wszystko
potoczyło się bardzo źle. Wisteria uciekła i doprowadziła do nas Dredge'a.
Przełknąwszy swój strach, odwróciłam się.
—Poczekajcie, powiedziałam. To ja powinnam to zrobić.
Wszyscy spojrzeli na mnie. Ujrzałam niepokój na twarzy mojej siostry.
—Czy jesteś tego pewna, Delilah?
Przygryzłam wargę, dziękując w myślach Bogu że nie użyła mojego zdrobnienia.
—Zabijałam już wcześniej. To nie jest tak, że nie mam krwi na rękach. Muszę
pozbyć się skrupułów. I zapomnieć o czasach gdy życie było przyjemne, kiedy żyła
nasza matka biorąc nasze problemy na siebie. Zrobiłaś wszystko co w twojej mocy,
Camille. Jedynie bogowie wiedzą, jak ciężko próbowałaś. Ale nie możesz ochronić
nas przed wszystkimi okropnościami z którymi mamy teraz do czynienia. Jesteś
jedynie kobietą... a niebezpieczeństwa są tak wielkie…
Podeszła do mnie i wzięła moją twarz w dłonie.
—Kotku, nasze życie nigdy nie było spokojne, nawet wtedy gdy żyła nasza matka.
Zawsze nas nękano zadając nam ból. Słodycz nigdy nie była nam pisana. Spójrzmy
prawdzie w oczy: nie leży ona ani w naszej naturze ani nie znajduje się w menu
naszego przeznaczenia. Musimy wykorzystać te krótkie chwile spokoju i cieszyć się
nimi zachowując je w sercach, bo są one ulotne i przemijają szybko.
Następnie skinęła na Flama by dołączył do nas. Morio przybrał na powrót swoją
ludzką postać, posyłając mi dodający otuchy uśmiech.
Zbliżyłam się do skrzydlatego stwora patrząc mu w oczy. Wciąż był oszołomiony
zaklęciem które rzuciła na niego Iris, stojąc w miejscu niczym sparaliżowany.
Przez chwilę z ręką uniesioną do góry czekałam na jakiś znak. Coś co powiedziałoby
mi że może popełniam błąd. Ale w następnej chwili ujrzałam w jego oczach błysk:
zdradliwe światło, to samo które było widoczne w oczach goblinów, demonów i
innych stworów ciemności. Ten potwór miał zęby ostre niczym igły. Wtedy
zrozumiałam. Żadnych więcej wątpliwości.
Ten centaur polował na swój obiad. Bez wątpienia miał ku temu powody. W dżungli
obowiązywała jedna zasada: zjedz lub zostaniesz zjedzonym.
Przyłożyłam sztylet do jego szyi i wykonałam jedno cięcie. Chciałam wykrzyczeć
"To nie ja!" ale wiedziałam że to nie była prawda. Tym właśnie byłam. Delilah ze
swoim srebrnym ostrzem, Delilah narzeczona śmierci i łowczyni poruszająca się w
mroku pod księżycem. Zawsze starałam się zdusić w sobie swój drapieżny charakter
ale kiedy byłam w formie kota, ten wychodził na powierzchnię. Również gdy byłam
w formie pantery, ta ryczała wyrywając się do życia. Nie mogłam zaprzeczyć
oczywistemu: byłam panterą, podobał mi się pościg. Kochałam polowanie i obławę.
Jak tylko skrzydlaty centaur upadł na ziemię, odwróciłam się wycierając ostrze w
dżinsy. Spojrzałam na innych. Niezdolna śmiać się czy płakać.
—Chodźmy. Jezioro znajduje się być może za tym skupiskiem krzewów. Miejcie się
na baczności. Te lasy są zdradliwe i śmiertelnie niebezpieczne.
Po tym wznowiliśmy nasz marsz w rytmie refrenu, który obracał się w mojej głowie:
I ty też, Delilah D'Artigo. Ty też...
Rozdział 12
Zarośla rozciągały się dookoła w promieniu dwudziestu metrów. Rozejrzawszy się,
ujrzeliśmy polanę obok której znajdowało się małe jezioro, a może raczej spory staw.
Nie byłam tego pewna i nie obchodziło mnie to specjalnie. Niezależnie co by to było,
zawsze w pobliżu wody stawałam się nerwowa. Schodziłam w dół, przedzierając się
przez wrzosy i jeżyny; do moich płuc wkradł się stęchły zapach wody. Skrzywiłam
się, podobnie Camille.
—Dobry Boże! Jaki okropny zapach! zawołała. Spójrz na to! Wszystko pokryte jest
glonami!
Mogliśmy z łatwością ujrzeć drugi brzeg ale bez porządnej łodzi nie było mowy aby
udało nam się przedostać na drugą stronę. Po pierwsze nie potrafiłam pływać – nie,
naprawdę! Po drugie, powierzchnia wody prawie całkowicie znikała pod cienką lepką
warstwą śluzu i zielonkawych glonów. Po prostu wspaniale! O tak! Pragnęłam tego
prawie tak samo jak będąc w mojej postaci kota, bycia ściganą przed Rapido, psa
sąsiadów. Im rzadziej go widywałam, tym lepiej się czułam. Rapido nie zadowalał się
ujadaniem przez całą noc, o nie! Powierzał mi tajemnice których naprawdę nie
chciałam poznać. Jak na przykład to, że jego właściciele lubili dawać sobie klapsy.
Starałam się mu wytłumaczyć, że mnie to nie interesuje ale nic to nie dało. Trudno
było mu zrozumieć, dlaczego sprawiało im to tyle frajdy - nawet go nie karali gdy się
zapomniał i narobił na swoje legowisko...
Rozejrzawszy się wokół, stwierdziłam iż miejsce to roiło się od niebezpieczeństw
takich jak pająki, węże i inne im podobne stwory. Flam i Morio cofnęli się,
pozwalając Iris się rozejrzeć, podczas gdy moja siostra i ja usiadłyśmy na pniu.
Jeśli chodziło o rośliny, obie byłyśmy bezużyteczne. Co prawda Camille uprawiała
swój mały ogródek ziołowy podzielony na śliczne równe grządki, ale sama wiedziała
o nich tylko tyle, ile napisane było na etykietach dołączonych do każdego pakietu
nasion.
Osobiście nie lubiłam warzyw. Camille musiała mnie przekupywać bym jadła
marchew i brokuły.
Morio trzymał się w pobliżu ducha domu, podczas gdy Flam pilnował lasu
upewniając się, że nie zostaniemy zaskoczeni przez coś paskudnego. Zbliżało się
południe, choć w słońcu nie było szczególnie gorąco. Wsłuchując się w cichy szum
owadów zdałam sobie sprawę, że nie słyszeliśmy typowego dla wielkich miast
nieustannego ruchu ulicznego, podobnie jak ryku telewizorów lub stereo, a nawet
szumu elektryczności przepływającej przez kable.
—Nie zaznałam takiej ciszy od... odkąd wyjechaliśmy, powiedziałam zamykając
oczy i delektując się ciszą.
Camille skinęła głową.
—Wiem. Brakuje mi tego. Ale brakowałoby mi również niektórych rzeczy które są
na Ziemi. Obawiam się, że gdybym została zmuszona do wyboru gdzie chcę żyć,
ciężko byłoby mi wybrać. Prawdopodobnie wybrałabym świat wróżek, ale…
—...ziemia naszej matki odcisnęła na tobie swoje piętno, odparłam uśmiechając się
ze smutkiem. Obawiam się że na mnie również. Podobnie na Menolly, która uwielbia
ciemne uliczki (kopnęłam w kamień który potoczył się aż do stawu). Czy myślisz, że
kiedykolwiek tutaj wrócimy i zamieszkamy tu na stałe?
Zmarszczyła brwi.
Ze wzrokiem wbitym w wodę oddychała tak cicho, że ledwo mogłam dostrzec jak
unosi się jej klatka piersiowa.
Wreszcie powiedziała:
—Nie wiem, kotku. Szczerze mówiąc, nie jestem nawet pewna czy ktoś z nas
przeżyje nadchodzącą wojnę. Już wiele razy otwarłyśmy się o śmierć. Kto wie, czy
pewnego dnia... wystarczy jeden fałszywy ruch... wzruszyła ramionami. Myślę że
powinnyśmy cieszyć się każdym dniem, nieważne jaki on jest.
—Jeden dzień na raz, co? Nie wiedziałam że jesteś takim filozofem, odparłam
uśmiechając się.
Zamrugała.
—Jeszcze rok temu byłam inna. Ale po tym wszystkim co się stało... dziś cieszmy się
że tu jesteśmy, nawet jeśli jest to Darkynwyrd. Jutro będziemy się cieszyć w domu z
Maggie. Nie widzę innego sposobu aby zachować zdrowe zmysły.
Sześć metrów od nas, Iris brnęła w gęstej trawie rosnącej w pobliżu wody.
—Znalazłam. Delilah! zawołała. Przyjdź i zobacz!
Wstałam powoli, wycierając ręce w dżinsy.
—Jak twoja ręka? Wszystko w porządku? Nie jesteś zbyt zmęczona? spytałam
schylając się i wyciągając do niej dłoń.
Wstała bez mojej pomocy i potrząsnęła głową.
—Piecze ale się goi. Czuję się dobrze, kotku. Nie martw się o mnie. Sharah wie co
robi. Teraz idź do Iris.
Po tych słowach dołączyła do Flama aby trzymać wartę. Ja natomiast podeszłam do
Talon-Haltija, zajętej dużym dzikim krzakiem, wyjątkowo wielkim. Jego liście były
omszałe, matowe i przyozdobione festonami; przypomniały mi geranium. Z małych
purpurowych kwiatów zakończonych szpiczastymi główkami, unosił się ciężki
piżmowy zapach. Roślina ta miała na oko dziewięćdziesiąt centymetrów i sięgała Iris
do podbródka.
—Więc to jest Phir panteris? spytałam. Przypomina różowe pelargonie które Siobhan
hoduje na balkonie.
Klęknęłam w pobliżu, przyglądając się z bliska jej grubym i sękatym korzeniom.
Łodyga zdrewniała na długości około trzydziestu centymetrów sprawiała wrażenie,
że wszystko co na niej rosło stawało się równie twarde i mocne jak drzewo.
—Dokładnie, potwierdziła Iris. Tak, to jest Phir Panteris co w języku północnych
elfów oznacza „kieł pantery”. To bardzo potężna roślina, Delilah. Nie możesz jej
zabrać całej. Kazałaby ci za to słono zapłacić. Zadowól się kilkoma sadzonkami.
Jestem pewna, że przynajmniej jedna z nich wypuści korzenie. W zamian w ich
miejsce musisz zostawić ofiarę (wyjęła z plecaka nożyce). Nie mogę tego zrobić za
ciebie, rzekła. Poproszono cię abyś ją znalazła, dlatego to ty musisz to zrobić.
—Ale w jaki sposób? Zranię roślinę lub sadzonki.
Wpatrywałam się w nią, nie bardzo wiedząc jak się do tego zabrać.
—Wpierw musisz złożyć jej ofiarę, a potem pokażę ci gdzie ciąć.
Wyjęła plastikową torbę z otworami w której była papierowa serwetka, którą
zwilżyła a następnie wyżęła.
—Zawiniemy sadzonki w zwilżony papier, następnie wstawimy wszystkie do worka i
zamkniemy, wyjaśniła. To powinno utrzymać je przy życiu do czasu, aż nie wrócimy
do domu i nie wstawimy ich do wody aby je ukorzenić. Gdy będą gotowe,
znajdziemy im szczególne miejsce w ogrodzie. Musisz również zabrać do domu
wystarczająco dużo liści na herbatę, tak by starczyło do czasu aż twoja roślina sama
będzie wystarczająco silna aby wytrzymać comiesięczne przycinanie. Zwykle na
jeden kubek wystarcza szczypta.
Przyjrzałam się „Kłowi Pantery”. Co mogłam jej dać w zamian za część jej ciała?
Spojrzałem na Iris.
—Moją krew i włosy? W końcu sama wycinam kawałek jej ciała aby zabrać go ze
sobą.
Iris uśmiechnęła się łagodnie.
—Wiele się nauczyłaś, Delilah. Tak, to byłoby najwłaściwsze. Blisko korzeni. To
wzmocni połączenie z rośliną-matką. Śmiało! i powiedz to co przyjdzie ci do głowy i
wyda ci się właściwe.
Nieco sceptyczna ale czując że tak właśnie należy postąpić, przy pomocy mojego
sztyletu wykopałam dziurę w ziemi. Następnie odcięłam mały kosmyk włosów i
wrzuciłam go głęboko, mając nadzieję że nikt go nie znajdzie. Włosy i krew łączyła z
właścicielem potężna magia. Dowiedziałam się o tym, słuchając Camille.
Następnie, podnosząc rękę zrobiłam nacięcie na około dwa i pół centymetra. Rana
nie była głęboka ale krwawiła wystarczająco dla moich celów. Trzymając rękę nad
otworem, pozwoliłam by kapała na mój kosmyk włosów.
—W zamian za twoje dziecko oferuję ci moją krew i włosy, część mojego ciała.
Obyśmy obie odnalazły siłę w tej wspólnocie.
Uznawszy iż tak właśnie należało zrobić i nie mając nic więcej do dodania, rzuciłam
okiem na Iris, która skinęła głową.
—Bardzo dobrze. Powinno być dobrze.
—A co jeśli ktoś przyjdzie ukraść moje włosy? Czarownice i czarodzieje używali ich
czasami aby sobie kogoś podporządkować. Skąd możemy wiedzieć że teraz nikt nie
patrzy na nas od strony lasu? Być może gdzieś tam czai się ktoś gorszy od
uskrzydlonego centaura?
Iris pomyślała przez chwilę.
Kiedy zasypałam dziurę, Iris trzymając nad nią ręce narysowała tam runę.
—Zatop się głęboko, nakazała. Zjednocz się i chroń. Przeklinam każdego, kto będzie
chciał wykorzystać tę ofiarę w złych celach (w następnym kroku z pomiędzy jej
palców wystrzelił piorun uderzając w runę, która na krótko zabłysła aby następnie
zniknąć). To powinno wystarczyć. Potrzeba czasu by ziemia wchłonęła twoje włosy.
Ok, teraz musimy zająć się łodygą, trzymając ją w ten sposób. Następnie
wykonujemy cięcie ukośnie... nie, nie tak. Przyjrzyj się w jaki sposób trzymam nóż,
powiedziała.
Na próżno starałam się skupić. Myślami byłam daleko stąd przy naszym ojcu,
wiedząc że wkrótce powrócimy na Ziemię nie odnalazłszy ani jego ani Trilliana, a
tym bardziej żadnego dowodu na potwierdzenie tezy iż faktycznie miałam siostrę
bliźniaczkę, która zmarła zaraz po urodzeniu. Rzecz jasna ten ostatni nie był aż tak
ważny jak dwa pozostałe, aczkolwiek nadal...
—Nie! Delilah, uważaj na to co robisz! zawołała Iris sięgając do mojej dłoni i
przesuwając dosłownie o milimetr ostrze noża. Widzisz? Pod jakim kątem zmienił się
kierunek twojego cięcia?
Skinęłam głową.
—Tak. Przykro mi. Byłam milion kilometrów stąd...
—No cóż, lepiej abyś w pełni skupiła się na tu i teraz. Zajmij się jedną rzeczą na raz
a nie będziesz musiała robić wszystkiego od nowa.
Odetchnęłam głęboko i westchnąwszy skupiłam się na mojej pracy.
Wczesnym popołudniem nadszedł czas aby wracać. Obraliśmy tę samą ścieżkę którą
tutaj przyszliśmy. Po raz kolejny torowałam sobie drogę za pomocą sztyletu,
używając go niczym maczety. Nie miałam ochoty wracać. To nie tak że podobało mi
się Darkynwyrd, ale kiedy chodziło o mój dom, moje serce było rozdarte pomiędzy
Ziemią a Krainą Wróżek...
Naprawdę chciałam zatrzymać się tu nieco dłużej i znaleźć wygodne miejsce do
wypoczynku. Ale w moim umyśle ujrzałam obraz Menolly, Maggie, Chase'a i
naszego domu na Ziemi. Wtedy zdałam sobie sprawę, że dom w Seattle znaczył dla
mnie prawie tyle samo co ten w Y'Elestrial.
Ziemia...
Co, do licha! Parsknęłam. Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej zdawałam sobie
sprawę z tego, że sama nie mam pojęcia czego naprawdę chcę. Jak zwykle. Nie było
to coś nowego. Nieraz Iris wyrzucała mi, że będąc w formie kota stoję przed
drzwiami miaucząc i czekając aż Iris mi otworzy. To dlatego właśnie
zainstalowaliśmy klapkę dla kotów. W ten sposób mogłam wychodzić kiedy chciałam
nie obawiając się iż będę musiała czekać na progu struchlała do czasu aż ktoś mi
otworzy. Nie wspominając o proszenie się gdy ponownie chciałam gdzieś wyjść.
Przedzierając się przez zarośla, Camille zmarszczyła brwi rozglądając się wokół
siebie.
—Nie jesteśmy na prawidłowym szlaku. Nie pamiętam tego miejsca, założę się że
jesteśmy w punkcie wyjścia.
Rozejrzałam się po okolicznych drzewach.
—Masz rację. Co oznacza, że musieliśmy pójść znacznie dalej wgłąb lasu. Mam
nadzieję, że nie oddaliliśmy się zbyt daleko od celu.
Iris, która była znacznie lepsza w nawigacji, zapewniała nas że zmierzamy w dobrym
kierunku. Sądząc po położeniu słońca i zgodnie z zegarkiem Morio, była godzina
piętnasta. To oznaczało, że zboczyliśmy z kursu nie więcej niż kilometr lub dwa.
Około piątej powinniśmy dotrzeć do portalu, w samą porę by zdążyć do domu na
kolację.
Dotarłszy do rozwidlenia dróg, Camille zatrzymała się wskazując na prawo. Tam,
około dwudziestu metrów przed nami, obok ścieżki stał mały domek otoczony
solidnym drewnianym płotem. Cały teren był dokładnie oczyszczony i wyglądał na
zadbany. Był tam również ogródek warzywny, a zaraz obok niego podobny z ziołami.
W powietrzu wyczuć można było magię. Wejścia pomiędzy nim a znajdującym się
obok niego portalem strzegły duże kryształy kwarcu dymnego, mierzące co najmniej
dziewięć metrów wysokości. Każdy z nich musiał ważyć co najmniej kilkaset kilo.
Postać stojącą w pobliżu ogrodzenia patrzyła na nas. Sięgnęłam po sztylet, ale
Camille nagle pisnęła i pobiegła w jego stronę.
—Co ty wyrabiasz? Zwariowałaś?! krzyknęłam.
Nie zwracając na mnie uwagi, pogalopowała machając do niego ręką. Sądząc po jego
wyglądzie musiał być Svartånem. Był zabójczo przystojny, choć znacznie mniej
wyrafinowany niż Trillian, a jego oczy były tak samo bladoniebieskie jak Trilliana.
Jego włosy były znacznie krótsze, ponadto miał ładne wąsy i kozią bródkę.
Rzecz jasna Flam z Morio natychmiast pognali za nią co sił w nogach. Spojrzałam na
Iris, ale ta jedynie wzruszyła ramionami.
Moja siostra paplała jak najęta.
—Darynal! To ty! Nie mogę w to uwierzyć! Nagle zatrzymała się nie dalej jak dwa
metry od portalu i przyjrzała się kryształom. Jeśli nałożyłeś jakieś zabezpieczenia, to
jest czas aby mi o tym powiedzieć.
Uśmiechnął się leniwie.
—Proszę, proszę, czyż to nie Camille, kobieta Trilliana? Minęło sporo czasu a ty
wyglądasz wspaniale. Nie jestem zaskoczony że cię widzę, choć (zamknął oczy i
machnął ręką na pieczęć umieszczoną nad portalem). Proszę, teraz możecie wejść.
Camille machnęła na nas. Flam nie wyglądał na zadowolonego. Szczerze mówiąc, ja
też nie. Wszyscy przyjaciele Trilliana byli podejrzani. Bez słowa przeszliśmy przez
furtkę i weszliśmy do domu.
Po wejściu rozejrzałam się w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak że to pułapka. Może
byłam zbyt ostrożna ale trudno było mi zaufać komuś, kogo Camille nie widziała od
roku lub dłużej, tym bardziej gdy ten myślał że była żoną Trilliana. Chyba że obaj
mężczyźni rozmawiali ze sobą w ciągu ostatnich kilku miesięcy.
W tym czasie wiele mogło się zmienić... przymierza zawiązywały się i były
zrywane...
Domek składał się z trzech pomieszczeń: kuchni, salonu i tego co było
prawdopodobnie sypialnią. Zbudowany z solidnych bali w stylu rustykalnym
absolutnie nie pasującym mi do Trilliana.
Na ścianach wisiały rzędem poroża, a na nich zawieszone były różne torby i ubrania.
Funkcjonalne trofea, pomyślałam. Część salonu składała się ze starej kanapy i
pasującego do niej fotela. W końcu pokoju stało drewniane biurko i krzesło, a obok
niego regał wypełniony zwojami i tomami książek. Najwyraźniej Darynal potrafił
czytać.
Z kuchni dochodziły smakowite zapachy, tak że napłynęła mi ślinka. Od przeszło
kilku godzin nic nie jedliśmy. Pociągnęłam nosem: moje płuca wypełnił zapach
wołowiny i marchwi. Może Darynal nie był znowu taki zły. Chodzi mi o to, że ktoś
kto potrafi przyrządzać takie pyszności nie może być zły, prawda?
—Czy to co czuję to zupa z wołowiną? wypaliłam, a mój żołądek zaburczał.
Camille spojrzała na mnie, dając mi do zrozumienia co sądzi o moich manierach, ale
nasz gospodarz tylko się uśmiechnął.
—Istotnie... Delilah, prawda? Dlaczego się do mnie nie przyłączycie? zaproponował,
wskazując ruchem głowy na kuchnię.
Zamarłam.
—Skąd wiesz jak mam na imię?
—Trillian wiele mi o tobie opowiadał.
Więc byli w kontakcie.
—Widziałeś go ostatnio?
Darynal skinął głową.
—Kiedy wraca z Artanyya, ma zwyczaj pomieszkiwać u mnie.
Tak Svartånie nazywali świat wróżek.
—I... jest tutaj nadal? spytała Camille rozglądając się nerwowo wokoło z nadzieją, że
może w jakiś sposób mu się poszczęściło i że Trillian był cały i zdrowy spędzając
czas ze swoim przyjacielem.
Ale Darynal rozwiał jej nadzieje.
—Nie, przykro mi. Zajmę się zupą i chlebem, odparł udawszy się do kuchni.
—Pomogę ci, powiedziała Iris udając się za nim.
Ledwie co wyszli z pokoju, gdy Flam odwrócił się do niej a jego oczy praktycznie
świeciły.
—Kim jest ten człowiek i co cię z nim łączy? zapytał.
—Hej, to powinno być moje pytanie! Skąd wiesz że możemy mu zaufać?
Camille dała nam znak abyśmy ściszyli głos.
—Trillian i Darynal są braćmi krwi. Jeszcze będąc dziećmi, obaj złożyli sobie
przysięgę przed bogami. Jeśli jeden z nich zdradzi drugiego, zostanie pokonany przez
własną przysięgę. Trillian powiedział mi, że obaj zawarli ten pakt na wypadek
czasów jakie mamy dzisiaj. Myślę że życie w Podziemnym Królestwie nie było
łatwe. W ten sposób obaj wiedzieli, że zawsze mogą liczyć na siebie i że mają kogoś,
komu mogą zaufać nawet w najciemniejszych godzinach swojego życia.
Jeśli tak było, to Darynal musiał traktować nas uprzejmie, zważywszy że Trillian i
Camille byli ze sobą połączeni.
Rozluźniłam się trochę, podobnie Flam i Morio który uniósł brwi i zaczął powoli
chodzić do pokoju. Będąc w pobliżu biurka, jego wzrok zatrzymał się na kawałku
papieru.
—To traper, prawda? To pokwitowanie za „dwadzieścia skór dzikich lisów."
Wzdrygnął się i odwrócił wzrok.
Camille skinęła głową.
—Przykro mi ale tak, to prawda. Nie jest zwykłym Svartånem. Jest znacznie bardziej
samotny i w zasadzie jest człowiekiem gór. Poluje, łowi ryby i zastawia pułapki.
I jak sądzę trzyma pszczoły. Trillian powiedział mi, że również robi najlepszy cydr na
świecie.
—Trillian ma rację, potwierdził Darynal wchodząc do pokoju. Obiad jest gotowy.
Chodźcie za mną, proszę.
Udaliśmy się za nim do dużego pokoju w którym stał drewniany stół, suto
zastawiony. Ławy stojące przy nim były pokryte miękkimi poduszkami. Zająwszy
miejsce, rozejrzałam się po kuchni i zdałam sobie sprawę, że dom Darynal'a był
przytulny. Na ścianach wisiały warkocze czosnku, ponadto surowego wystroju
dopełniały kosze z fasolą, ziemniakami i bulwami oraz świeże bochenki pełno
ziarnistego chleba.
Obiad składał się z miski z pikantną zupą z wołowiną z dodatkiem pikantnego
jęczmienia, do tego tacą pełną kromek świeżego chleba, masłem i najsłodszym
miodem, jaki kiedykolwiek jadłam. Do tego jabłkowy cydr, doprawiony gałką
muszkatołową i cynamonem. Od bardzo dawna nie jadłam czegoś tak dobrego.
Jedzenie w kranie wróżek było o wiele bogatsze, bardziej aromatyczne…
najprawdopodobniej ze względu na brak różnego rodzaju dodatków używanych na
Ziemi. Tutejsza kultura upraw opierała się na uszanowaniu gleby, nie jak to miało
miejsce na Ziemi...
Podczas gdy jedliśmy, Camille milczała, zerkając często kątem oka na Svartåna i
obserwując go. Wiedziałam że myślała o Trillianie. W końcu zdecydowałam się
zadać mu pytanie którego ona bała się zadać.
—Darynal, czy widziałeś ostatnio Trilliana? Bardzo się o niego martwimy, rzekłam
spojrzawszy znacząco na Camille. Od kiedy zniknął, Camille szaleje z niepokoju.
Nasz gospodarz szybko podniósł głowę marszcząc brwi.
—Zniknął? W jaki sposób? Widziałem go trzy dni temu! Chyba że... chyba że coś się
z nim stało w międzyczasie...
—Trzy dni temu! zawołała Camille, podskoczywszy. Co to znaczy?! Od kilku
miesięcy nie mam od niego żadnych wieści i jestem przerażona! (wstała od stołu).
Żyję w strachu, że gobliny go...
—Chcesz powiedzieć że ci nie powiedział? Myślałem... byłem pewien... cóż,
wydawało mi się oczywistym że... o ho ho!
Wyraz twarzy Darynal'a mówił wszystko. Trillian wcale nie zniknął. Stał się częścią
lokalnej społeczności, pozwalając abyśmy wierzyli że jest w niebezpieczeństwie.
Moja siostra wyglądała jakby chciała płakać, ale nagle łzy zniknęły ustępując miejsca
wściekłości. Widać on również dostrzegł nadciągającą burzę, bo podniósłszy ręce do
góry zdołał tylko powiedzieć „o ho ho”!
—Hej, to nie moja wina! Myślałem że ci powiedział!
—Mam nadzieję że Trillian mówił ci o moim charakterze! warknęła akcentując każde
słowo i robiąc krok naprzód, ponieważ chcę abyś zrozumiał że o wiele lepiej będzie
kiedy wszystko mi powiesz. Teraz. W przeciwnym razie…
Darynal cofnął się o krok.
—O cholera... uspokój się kobieto. Nie wiń posłańca. Nie miałem pojęcia że Trillian
zaplanował utrzymać to przed tobą w tajemnicy. Powiem ci wszystko. Wszystko ci
wytłumaczę. Wszakże nie prosił mnie abym tego nie robił. Z pewnością nie sądził że
potrwa to tak długo, a tym bardziej iż zawitasz pewnego dnia w moich progach.
Litości! Tylko nie jedna z twoich niekontrolowanych błyskawic!
Jasnym było że wiedział o chaotycznej magii mojej siostry.
—Wiec wykrztuś to! Teraz! Dlaczego, do cholery!, Trillian kazał mi myśleć że został
porwany przez gobliny?! I dlaczego, do cholery!, królowa Asteria powiedziała że
zniknął? Co się dzieje?
Przy każdym pytaniu, jej głos stawał się głośniejszy. Ciesząc się że jej gniew nie był
skierowany przeciwko nam, rzuciłam okiem na Iris. Na jej ustach igrał uśmiech.
Zdałam sobie sprawę, że duch domu podzielał jej pogląd.
Flam odchrząknął.
—Pani spytała cię o coś. Radzę abyś jej natychmiast odpowiedział. Jeśli jeszcze nie
zauważyłeś, jestem smokiem. Jestem również jej mężem…
—Jednym z jej mężów! wtrącił Morio.
—Tak, jednym z jej mężów, a ja nie toleruję by ignorowano moją żonę; smok
uśmiechnął się do niego złowieszczo.
Darynal wiercił się nerwowo.
—Przestańcie! Mówiłem wam, że wszystko wam opowiem! Proszę jedynie abyście
zostawili w jednym kawałku mnie i mój dom. Wielcy bogowie! Trillian miał rację!
Nie bierzemy jeńców, co? Darynal usiadł z powrotem na ławce i skinął na Camille
aby zrobiła to samo, posławszy jej dziwne spojrzenie.
—Po pierwsze, nie miałem pojęcia że jesteś zamężna. I jakoś nie sądzę by Trillian o
tym wiedział.
—Połączyłam moją duszę z duszami Flama i Morio aby skorzystać z ich mocy w
celu odnalezienia Trilliana, bo myśleliśmy że został schwytany i znajduje się w
niebezpieczeństwie (nagle przerwała zbladłszy). To znaczy, że wyszłam za mąż na
nic?
Flam odchrząknął.
—Myślę że właśnie nas obraziła, powiedział.
Morio zachichotał.
—Na to wygląda.
—To nie tak...
Camille pokręciła głową.
—Wy dwaj - przestańcie!
Odwróciła się do Darynal'a.
—OK, teraz prawda. Gdzie jest Trillian i dlaczego zniknął z horyzontu?
Svartån westchnął.
—Nie słyszałaś tego ode mnie. Rozumiesz?
Kiedy skinęła głową, oparł łokcie na stole.
—Nie znam wszystkich szczegółów, to byłoby zbyt niebezpieczne dla Trilliana.
Ostatni cykl księżycowy Trillian spędził w Darkynwyrd.
Był na tropie waszego ojca ale coś się stało... coś... bardzo złego. Lethesanar
dowiedziała się o co chodzi i wysłała grupę szpiegów aby go śledzili.
Pobladłam.
—O, cholera! Więc to prawda? Gobliny go znalazły?
—Nie do końca. Prawie go złapali ale udało mu się uciec. Jasnym było że Trillian
musi zniknąć. Więc zszedł pod ziemię w celu kontynuowania poszukiwań waszego
ojca. Podobno posiada on informacje które mogą zmienić bieg tej wojny. Zarówno
Lethesanar jak Tanaquar, obie go szukają.
Siedzieliśmy rozmyślając o jednym: ściśle tajnej misji nie tylko kochanka Camille ale
również naszego ojca. A jeśli Trillian był w niebezpieczeństwie… to nasz ojciec był
w znacznie większym.
—Dlaczego nie pilnują twojego domu? Czy Trillian nie boi się, że będziesz pod
obserwacją? spytałam.
Darynal się roześmiał.
—Nie... Jestem znany jako sympatyzujący z goblinami. Robię z nimi interesy i
publicznie popieram ich króla. Trillian przychodzi i odchodzi grubo po zmroku. Jest
mistrzem w przebierankach i kamuflażu.
Nie możecie długo zostać. Kiedy weszliście, rzuciłem czar iluzji na portal aby
uchronić nas przed wzrokiem ciekawskich ale nie utrzyma się on długo. Trillian nie
może was tu znaleźć. Nic nie może go teraz rozpraszać, Camille. On musi skupić się
na swojej misji.
Wyraz jego oczu mówił wszystko. Trillian nie może sobie pozwolić na luksus jakim
jest podzielność uwagi i gdyby wiedział że go szukaliśmy, musiałby podwoić swoje
wysiłki by się ukryć.
—Jeśli go znajdziemy, powiedziałam powoli, możemy narazić go na
niebezpieczeństwo; tym bardziej naszego ojca.
—Dokładnie, dlatego dokończcie posiłek i odejdźcie. Jeśli coś się stanie, obiecuję że
dam wam znać. Ale gdybym nie pojawił się na progu waszych drzwi, możecie uznać
że żyje i ma się dobrze. Zostawcie go z tym co umie robić najlepiej.
Przerwał, następnie delikatnie podniósł podbródek Camille spoglądając jej prosto w
oczy do tego stopnia, że prawie dotykał jej ust. W jednej chwili Flam zesztywniał.
—Trillian szaleje za tobą. On cię uwielbia. Nigdy nie zostawiłby cię martwiącej się o
niego w ten sposób, gdyby nie zależały od tego dalsze losy wojny i jej wynik. Czy
pozwolisz mu wykonywać swoją pracę i nie będziesz ingerować?
Camille przełknęła powoli. A potem skinęła głową i oblizała wargi wyglądając na
prawie przerażoną.
—Nienawidzę tego każdą cząstką siebie. Ale zostawię go w spokoju. Tyle że po
prostu... kocham go.
Flam pochylił się nad nimi i delikatnie, acz zdecydowanie, odsunął jego rękę.
—Dosyć. Rozumiemy. Oboje z Morio zaopiekujemy się nią do jego powrotu.
Powinniśmy już iść. Nasza obecność tutaj jedynie zagraża całej operacji.
Morio wstał.
—Flam ma rację. Dziękuję, Darynal. Przynajmniej uspokoiłeś nasze umysły. Wiemy
więcej, niż powinniśmy byli wiedzieć. Możesz być pewien że zachowamy te
informacje dla siebie. Nikomu o nich nie powiemy, włączając w to królową Asterię.
Podeszłam do Camille która wymamrotała Darynalowi ”dziękuję”, następnie
pozwoliła mu się przytulic. Pocałował ją w czoło w iście braterskim pocałunku a
potem spojrzał na mnie.
—Wciąż jesteś głodna. Wypij to przed odejściem, powiedział trzymając w rękach
moją miskę z zupą.
Uśmiechnęłam się do niego, ukazując wszystkie swoje zęby.
—Muszę przyznać że jesteś miłym facetem.
Szybko przełknęłam resztę zupy i z wdzięcznością wzięłam od niego kawałek chleba
z masłem który mi podał. Następnie pożegnawszy się, jak najszybciej opuściliśmy
jego dom, oddaliwszy się tak szybko jak to możliwe, Camille milczała. Wiedziałam,
że rozmyślała i gdy będzie gotowa sama nam o tym powie.
Dałam znak Iris by poszła ze mną na przodzie.
—Cóż to się porobiło! Okazuje się że Camille związała się z tymi dwoma, a wcale
nie musiała tego robić! odparłam złośliwie.
Zasadniczo z jakiegoś powodu cały ten ślub mi zgrzytał, choć lubiłam zarówno
Flama jak i Morio.
Iris westchnęła głęboko.
—Jeśli tylko wsłuchasz się w swoje serce, będziesz wiedziała że i tak by to zrobiła.
Co ci przeszkadza w tym, że wszystko się zmieniło? Przez bardzo długi czas miałaś
siostry tylko dla siebie. Nie chcesz by ktoś wchodził pomiędzy was. To z powodu
kota wewnątrz ciebie, który broni swojego terytorium. Ale Delilah, musisz zrozumieć
że rodziny się rozrastają. Musisz zwalczyć w sobie ten strach że Camille cię opuści.
Ona zawsze będzie z tobą kochanie, blisko ciebie. Widziałabyś to gdybyś tylko
pozwoliła sobie patrzeć.
Spojrzałam na nią, nie będąc w stanie odpowiedzieć ponieważ moje usta pełne były
chleba. W ciszy dojadłam resztę, zastanawiając się czy miała rację. Nie podobało mi
się że Trillian wróci. Ale czy dlatego że to był on, czy może dlatego że moja siostra
tak chętnie przyjęła go z powrotem do swojego życia? I Flama... i Morio... Czy to
możliwe, że naprawdę pragnęłam by rzeczy pozostały bez zmian?
Iris jakby czytając w moich myślach, dodała:
—Wiesz, życie nie może stać w miejscu. Ludzie i ich relacje muszą ewoluować.
Spójrz na siebie: nosisz znamię Władcy Jesieni i dopiero co zaczynasz dostrzegać
zmiany jakie to ze sobą niesie. Nie wiń natury za jej nieustające podążanie do przodu.
Taki jest porządek rzeczy. Nawet śmierć jest swego rodzajem przejściem. Nie można
zatrzymać czasu, Delilah. Podobnie jak nie można zmienić przeszłości. Nic nie jest
niezmienne. To od ciebie zależy czy jesteś w stanie radzić sobie ze zmianami czy
wolisz pozostać w tyle.
Spuściłam głowę i spojrzałam na ścieżkę przewijającą się pod moimi stopami. Miała
rację. A jednak nie chciałam zmierzyć się z ostatnimi wydarzeniami. To co
najbardziej ciążyło mi na sercu, to był Chase. Co ja teraz zrobię? Chciał abym do
niego zadzwoniła. Ale co mógłby mi powiedzieć? Czy to jak bardzo cieszył się ze
skoku w bok z Eriką? Albo zapewnić mnie że to nic dla niego nie znaczy? Że chciał
trójkąta? Na dodatek czekała mnie randka z Zacharym.
Musimy powstrzymać demony od położenia łap na pieczęciach duchowych.
Ratowanie świata było wystarczająco trudne bez mieszających się we wszystko
emocji.
Życie było o wiele prostsze gdy galopowałam na czterech łapach, ignorując
mężczyzn. Bezskutecznie starałam się wrócić do tego stanu mówiąc stop miłości, z
wyjątkiem tej do członków rodziny. Ale po słowach Iris dudniących mi w głowie,
wiedziałam że nie mogę wrócić do tego co było. Co mi zatem pozostało?
Kiedy znaleźliśmy się na łące, słońce było niżej na niebie a ptaki głośno ćwierkały.
Na horyzoncie widoczne były szare chmury. Spojrzałam w niebo i popadając w
zadumę zbliżyłam się do portalu. Mimo całej mojej miłości do Krainy Wróżek, moim
jedynym pragnieniem było teraz wrócić do domu, do Menolly i Maggie.
Przy odrobinie szczęścia znajdę rozwiązanie moich problemów z Chase'm.
Rozdział 13
Dotarliśmy do domu w porze kolacji. Vanzir i Rozurial czekali na nas na zewnątrz,
grając w remika przy stole piknikowym który zamówiła Iris, abyśmy w lecie mogli
jadać na zewnątrz. Widząc nas wjeżdżających na podjazd, przerwali grę i obaj
niezwłocznie podeszli do nas.
—Znaleźliśmy ją! Znaleźliśmy jaskinię! I wiemy gdzie jest pieczęć! zawołał. Nie ma
chwili do stracenia! Karvanak dotarł do poszukiwaczy i nawet jeśli zaklęcie Vanzira
nadal działa, nie możemy ryzykować iż ją zdobędzie. Musimy udać się tam jeszcze
tego wieczoru i odzyskać kamień.
Cholera. Byłam zmęczona, jak wszyscy. Ale Roz miał rację: w czasie wojny sen był
na drugim miejscu.
—Tak, to prawda. Camille? Co o tym sądzisz?
—To samo co ty. Dobrze byłoby się trochę przespać. Ale tak, przynajmniej Menolly
będzie mogła pójść z nami, a to już coś. Gdybyśmy udali się tam jutro, musielibyśmy
pójść bez niej. W tym układzie poczekamy godzinę lub dwie aż się obudzi. Jej
obecność będzie nieoceniona. Do tego czasu wszyscy możemy się odrobinę
zdrzemnąć (spojrzała na swoją wciąż zabandażowaną dłoń). Ta rana jest
poważniejsza niż myślałam. Ale jeśli będę mogła zasnąć choćby na chwilę, nic mi nie
będzie...
Trochę zaniepokojona skinęłam głową. Bycie w połowie wróżkami pomagało w
gojeniu się ran. Niestety rana Camilla była wyjątkowo paskudna... choć patrząc na to
z perspektywy czasu, cały ostatni rok był trudny dla nas wszystkich.
—Brzmi nieźle, odparłam. Iris, czy myślisz że kiedy wstaniemy, będziemy mogli coś
przekąsić? Coś lekkiego i bogatego w proteiny i cukier?
Wyraźnie wyczerpana skinęła głową.
—Nie ma problemu. Ponieważ nie idę z wami, mogę odpocząć później, po waszym
wyjeździe. Zajmę się również sadzonkami do czasu aż znajdziesz czas by je zasadzić.
Odwróciłam się do Roz'a i Vanzir'a.
—Więc, powiedzcie nam czego możemy się spodziewać?
—Jaskinia znajduje się u podnóża Snoqualmie, odpowiedział łowca snów. Plotka
głosi że jest nawiedzona. Nie lekceważył bym tego. Wyczułem tam wyraźną
aktywność spirytualną, chociaż bardziej stawiałbym na demony niż duchy.
Wsunął do kieszeni paczkę kart do gry, po czym mówił dalej.
—Karvanak nie ułatwi nam tego. Jeśli uda mu się złamać zabezpieczenia które
nałożyłem na umysł tego typa, zdobędzie wszystkie niezbędne informacje. Tak czy
inaczej ten biedny facet już nie żyje. Raksasa złamie jego umysł lub ciało. Zacznie od
okaleczenia go...
Drżąc poszłam za nimi do domu. Iris zostawiła nas i poszła po Maggie. Po chwili
wróciła i bez słowa podała gargulca smokowi który zmarszczył brwi, ale w końcu
wziął ją od niej.
—Ponieważ masz zamiar siedzieć tu i mówić, równie dobrze możesz się na coś
przydać. Zajmiesz się dzieckiem, a ja w tym czasie przygotuję posiłek, odparła.
Duch domu nie tolerowała sprzeciwu i podobnie jak wszyscy członkowie naszej
rodziny, Flam również jej posłuchał.
Maggie gaworząc pocałowała go w policzek, na co Smok uśmiechnął się do niej i
połaskotał ją pod brodą kosmykiem swoich włosów. Maggie bardzo chętnie bawiła
się włosami Flama. Była nimi równie podekscytowana jak kot kawałkiem sznurka.
Chichocząc Iris udała się do kuchni. Dochodzący stamtąd dźwięk patelni i
drewnianych łyżek obiecywał nam, że kiedy się obudzimy obiad będzie już gotowy.
Spojrzałam na zegar. Kolejne dziewięćdziesiąt minut i Menolly się obudzi.
—Do łóżka! rzuciłam kierując się w kierunku schodów. Tuż za mną Camille a po niej
Morio, który wyglądał na równie zmęczonego jak my. Machnięciem ręki
pożegnaliśmy się na pierwszy piętrze.
—Do zobaczenia przy stole, rzuciła Camille. Następnie oboje zniknęli w jej pokoju.
Resztę schodów pokonałam na czworaka, myśląc o najskuteczniejszym sposobie aby
zasnąć. Byłam tak zmęczona, że nawet się nie rozbierałam. Przemieniłam się a
następnie wskoczyłam na łóżko i zwinąwszy się w kłębek ułożyłam się w nogach.
Zawsze najlepiej spałam jako kot. I faktycznie, w ciągu kilku minut odpłynęłam w
głęboki sen, w całkowicie wspaniałej kociej drzemce...
—Delilah. Delilah. Nadszedł czas aby wstać. Kobieta uniosła mnie w ramiona. Będąc
jeszcze w półśnie zaczęłam mruczeć z rozkoszy, gdy zaczęła uroczo drapać mnie za
uszami. Po chwili obudziłam się i uniosłam łebek po to tylko, by ujrzeć twarz mojej
młodszej siostry. Miauknęłam, na co Menolly ułożyła mnie delikatnie na łóżku gdzie
też się przemieniłam.
Przeciągnęłam się i ziewnąwszy spytałam:
—Och, to było przyjemne. Jak długo spałam?
—Poprosiłam innych byście obie z Camille zamiast dziewięćdziesięciu minut mogły
pospać dwie godziny. Ten dodatkowy czas może odegrać dużą rolę w refleksie i
czujności umysłu. Czy czujesz się wystarczająco dobrze, aby wyruszyć tam dziś
wieczorem?
Menolly była ubrana idealnie aby zmierzyć się z lasem. Miała na sobie dżinsy, golf z
długim rękawem, dżinsową kurtkę i solidne buty. Uśmiechnęła się do mnie, ukazując
wszystkie zęby.
Pokręciłam głową, skrzywiwszy się bo poczułam w jej oddechu zapach krwi.
—Rozumiem że już zjadłaś?
—Cholera, znów mam oddech szakala? Przewróciła oczami.
—Tak, spróbuj tego, rzuciłam podając jej miętowy odświeżacz do ust. Stale ci
powtarzam abyś miała jeden przy sobie.
Bardzo go lubiłam bo jego silny zapach przypominał mi kocimiętkę. Moje siostry
znały mój mały sekret: Kocimiętka - czy to herbata czy trawa - miała na mnie taki
sam efekt jak na niektórych ludzi tequila, nawet gdy byłam w postaci kobiety.
Wiedziały o tym jedynie moje siostry. Nie powiedziałam o tym nikomu innemu,
chcąc uniknąć sytuacji, w której jakiś żartowniś by sprawdzał jak daleko może się
posunąć.
Organizm Menolly nie tolerował pożywienia ani napojów, niczego poza krwią.
Aczkolwiek sprej jej nie przeszkadzał.
Psiknęła kilka razy tak, bym nic więcej nie poczuła.
Następnie spytała:
—Czy mogę go zatrzymać?
Skinąwszy głową, spojrzałam w dół na swoje ubranie. Co prawda trochę „grunge” ale
tam gdzie się wybieraliśmy nie będzie miało to większego znaczenia.
—Myślisz że to co mam na sobie będzie ok? Bardzo dobrze się sprawdziło dziś rano.
Równie dobrze mogę się nie przebierać. Jestem pewna że znowu się ubrudzę. Jestem
tego tak pewna jak tego że Flam znów będzie wyglądał nieskazitelnie, jak zawsze.
Zauważyłaś że nigdy się nie brudzi?
—O tak! I mam zamiar go zapytać jak to robi!
—Już to zrobiłam, odparłam parsknąwszy. Posłał mi jeden z tych swoich
uśmieszków! Może Camille uda się coś z niego wyciągnąć... jedno trzeba mu
przyznać: informacje jakich nam udziela są zawsze niezwykle skąpe... Myślisz że
zdradził jej swoje prawdziwe imię?
—Ha! Wątpię. Przecież jest smokiem! odparła z uśmiechem. Chodźmy kotku, Iris
zostawiła wam ciepłe jedzenie. Camille i Morio są już prawdopodobnie przy stole.
U stóp schodów poczułam zapach steków i świeżych owoców. Na samą myśl
napłynęła mi ślinka do ust. Wkroczyłam do kuchni czując nagłe ożywienie. Co z tego
że wyruszaliśmy na poszukiwanie czwartej pieczęci duchowej? Na pewno nam się
uda, jak zawsze... no, może nie do końca ale z pewnością zrobimy wszystko co w
naszej mocy by ta nie wpadła ręce Karvanaka.
Kiedy siadałam, Iris wręczyła mi hamburgera i gruby plaster melona. Camille i Morio
byli już w trakcie jedzenia. Flam i Roz siedzieli w kącie pochyleni nad mapą. Maggie
bawiła się w swoim parku. Kiedy Menolly wzięła ją w ramiona, ta zagaworzyła i
pocałowała ją soczyście w policzek.
—Więc plan jest taki: droga do zjazdu w Skattercreek Road zajmie nam czterdzieści
minut, wyjaśnił Roz prześledziwszy palcem trasę na mapie (pochylił się by lepiej
widzieć). Potem zaczyna się trudniejsza część. Dalej droga jest o wiele bardziej
stroma, ale twój Jeep powinien sobie poradzić. Camille, Menolly zostawcie Lexusa i
Jag'a w garażu.
Kiedy przez krótką chwilę jego wzrok spoczął na mojej młodszej siostrze, w mojej
głowie zadzwonił dzwonek. Coś między nimi było lub dopiero będzie, nawet jeśli
żadne z nich nie zdawało sobie jeszcze z tego sprawy. Rzecz jasna, swego czasu Roz
próbował zaznajomić się z jej bielizną. Czyżby Menolly postanowiła otworzyć mu
drzwi do swego ogrodu? Z pewnością tworzyliby niepowtarzalną parę. Inkub i
wampir.
Postanowiłam trzymać gębę na kłódkę. Tak jak Camille, która złapała moje
spojrzenie i uniosła pytająco brwi.
—Więc skoro bierzemy mojego Jeepa... czekaj, ile nas jest? (naliczyłam Roza,
Flama, Vanzira, Camille, Morio, Menolly i siebie). Może się udać jeśli się ściśniemy.
—Może po prostu weźmiemy mojego Suv'a, powiedział Morio gdy nagle zadzwonił
telefon. Menolly poszła odebrać.
Skinęłam, wzruszając ramionami.
—Nie mam nic przeciwko. I tak nie mam ochoty prowadzić.
Właśnie przełknęłam pierwszy kęs hamburgera, gdy moja siostra pomachała mi
słuchawką przed nosem. Spojrzałam na nią, mając nadzieję że to nie Chase. Kiedy
pokręciła głową, otarłam ręce w dżinsy i i zdecydowałam się odebrać.
—Tak?
Niezbyt przyjaźnie, ale to mógł być Chase a ja nie miałam ochoty być miła. Ale nie
miałam się czym przejmować: to był Zach.
—Witaj, jestem w mieście i zastanawiałem się czy nie miałabyś ochoty obejrzeć
jakiegoś filmu? Jak zwykle przyjemny, lekko chropowaty głos. Moje ciało
zareagowało na jego głęboki baryton.
Wzięłam głęboki oddech.
—Dzisiaj to niemożliwe. Co byś powiedział na przejażdżkę z nami? Wszelka pomoc
jest mile widziana.
Chwila ciszy, po czym westchnął.
—Pieczęć duchowa, demon, czy jedno i drugie?
—Pieczęć duchowa. Demony jeszcze o niczym nie wiedzą i chcielibyśmy aby tak
pozostało. Czujesz się na siłach na podróż do Snoqualmie?
Roześmiał się.
—Delilah. Nie wiesz że wystarczy poprosić a się zjawię, dla ciebie? Jestem
dwadzieścia minut drogi od was. Będę tam najszybciej jak się da. Nie wyruszajcie
beze mnie.
Nie mogąc ukryć zadowolenia, oddałam słuchawkę Menolly.
Zachary nie obawiał się nam pomóc. Nigdy nas nie zawiódł. Przekazałam reszcie
dobrą nowinę.
—Dobrze, podsumowała Camille zlizując ketchup z palców i sięgając po serwetkę.
Iris, jeśli zostały nam jeszcze jakieś ciasteczka, to jest to dobry moment aby je wyjąć.
Zawsze gdy mamy pracę do wykonania, potrzebuję cukru.
Pracę... zamrugałam .
—Wiesz co, nigdy nie myślałem o tym wcześniej w ten sposób. Ale masz rację, tym
właśnie się to stało. Więcej niż księgarnia, moja agencja czy Voyager. "Witajcie
siostry D'Artigo, waszą misją - jeśli ją zaakceptujecie - będzie odnalezienie i
odzyskanie pieczęci duchowych zanim zrobią to demony. Jeśli wam się nie uda lub
zostaniecie złapane, Ziemię i Świat Wróżek spotka straszliwy los…
Menolly prychnęła.
—Nie tak poetycko jak Jim Phelps ale działa. Spójrz na to w ten sposób, kotku:
przynajmniej nie utkniesz za biurkiem. Obecnie to byłoby piekło.
Zach dotrzymał słowa i zjawił się kwadrans później, gdy my kończyliśmy
opracowywać trasę.
Poszłam otworzyć mu drzwi. Na progu ujrzałam zadbanego i dobrze uczesanego
młodego mężczyznę. Nieco wyższego od Flama, przewyższał mnie wzrostem o dobre
dziesięć centymetrów. Jego złota grzywa była przycięta, dotykając kołnierzyka
kurtki. Całości dopełniał świeży zarost. Zach był złotym chłopcem: przystojnym,
twardym i bardzo amerykańskim... nie licząc faktu że był zmiennym...
Ponadto był członkiem Rady Starszych, dumy Pum z gór Rainier. Podeszłam do
niego wdychając zapach jego skóry zmieszany z zapachem słońca.
Po naszym pierwszym razie obiecałam nigdy więcej z nim nie spać. Teraz jednak
patrzyłam na wszystko pod innym kątem.
Wydawało się że coś wyczuł, bo pochylił się i delikatnie pocałował mnie w czoło.
Moje kolana zadrżały. Jego usta odnalazły moje. Mój puls zaczął szybciej bić.
Podniósł rękę i odgarnąwszy delikatnie włosy z mojej twarzy, spytał:
—Co się dzieje? Czy to koniec między tobą i Chasem?
Byliśmy gotowi do wyjścia. Mieliśmy zadanie do wykonania. Nie był to
najwłaściwszy czas na tego typu rozmowy.
—Nie wiem, odparłam. Teraz pomóż nam odzyskać czwartą pieczęć. Nie mam nic
przeciwko temu abyśmy późnej wybrali się na kolację i porozmawiali. Miałam
zamiar zaprosić go na coś więcej niż na herbatę i oboje o tym wiedzieliśmy. To był
mój wybór. W odróżnieniu od Chase'a, nie grałam na dwa fronty.
Chase obwiniał mnie o rzeczy których sam się dopuścił. Jeśli sam czuł się z tym
dobrze nie pytając mnie o zgodę, to nie widziałam powodu dla którego nie miałabym
wziąć przykładu z niego i nie zrobić tego samego.
Zach pogłaskał mnie po policzku.
—Cokolwiek zechcesz.
Potem cofnął się aby przepuścić Camille, która zobaczywszy go uśmiechnęła się
szeroko.
—Dobrze cię widzieć, Zach. Cieszymy się że do nas dołączysz. Twoja pomoc bardzo
nam się przyda.
Następnie wszyscy udaliśmy się do samochodu Morio.
Menolly popchnęła Zacha w kierunku tylnych drzwi.
—Wsiadaj chłopcze-pumo. Wpierw walczymy, rozmawiamy później. To samo
dotyczy ciebie, kotku.
Rzuciłam wzrokiem ostatni raz na dom, gdzie na progu stała Iris trzymając w
ramionach Maggie, następnie usadowiłam się na tylnym siedzeniu obok Zacha.
Dotknąwszy jego uda swoim, zadrżałam czując emanujący z jego mięśni żar i
unoszący się w powietrzu piżmowy zapach. O tak! Zapowiadała się piekielna noc...
Rozdział 14
W grudniu, na krótko przed bitwą ze zmiennymi pająkami i ich diabolicznym
szamanem przez duże „D”, odwiedziliśmy Snoqualmie. Modliłam się abyśmy tym
razem nie musieli stawiać czoła czemuś równie strasznemu. Po tym wszystkim,
jakieś tam duchy nie mogą być bardziej przerażające od zmiennych pająków,
prawda?
Wtedy przypomniałam sobie Revenant'a i to, co był w stanie zrobić. Po tym zaczęłam
się zastanawiać czy istniała najmniejsza szansa na to, że unikniemy bitwy.
Przynajmniej nie było tak zimno jak ostatnim razem. Ponadto wiedzieliśmy że
jesteśmy na tropie pieczęci. Ta myśl podniosła mnie na duchu. Jeśli uda nam się
odnaleźć je wszystkie przed demonami, to pokrzyżujemy plany Skrzydlatego Cienia.
Z tą myślą odchyliłam się do tyłu i zamknęłam oczy, delektując się słodkim
mruczeniem silnika. W odległości pięćdziesięciu kilometrów od Seattle, miasteczko
Snoqualmie położone było u podgórza łańcucha
imponujących gór z ognia, popiołu i
wodospadów. Sama góra Rainier była majestatycznym wulkanem, spokojnie
czekającym na swoją godzinę. Jego siostra, góra świętej Heleny, utraciła swój
wierzchołek w 1980 roku podczas głośnego wybuchu, zabijając prawie sześćdziesiąt
osób. Ludność zamieszkująca u jej podnóża mogła liczyć na żyzną ziemię jak
również mieszaninę różnych warstw skał na rozległych gruntach i w lasach.
Swoja sławę zawdzięczało przełęczy i mieszczącemu się tutaj ośrodkowi
narciarskiemu. Ale przede wszystkim temu, że w mieście kręcone były zdjęcia do
filmu Twin Peaks. Kilka razy oglądałam powtórki niektórych odcinków ale sam film
wydał mi się niepokojąco straszny.
Biorąc pod uwagę to z czym mamy do czynienia prawie codziennie, nie mogę
wyjaśnić co mnie w nim naprawdę tak przerażało. Jednakże był to dobry strach, nie
taki jaki napotykamy każdego dnia.
Aby dostać się do Snoqualmie, musieliśmy przejechać przez Eastside. Konglomerat
miast jak Redmond, Bellevue, Woodinville, Kirkland i Issaquah. Każde z nich miało
swój niepowtarzalny urok. Eastside - centrum technologii pod przewodnictwem
firmy Microsoft i innych producentów oprogramowania. Cała strefa rozwijała się w
szybkim tempie a drapacze chmur takie jak Bellevue nie miały powodów do
zazdrości w stosunku do tych w Seattle. Kiedy je mijaliśmy, wstrzymałam oddech
myśląc jak to miejsce różniło się od tego w którym się urodziłam.
A jednak... kraina wróżek miała swój własny urok. Z jej imponującymi pałacami i
budynkami z marmuru, które rzadko widywałam na Ziemi. Magiczne kręgi
błyszczały równie mocno i pięknie jak płomienie tańczące wewnątrz budynków ze
szkła i stali.
Wystarczyłoby zamienić szum kabli elektrycznych i wież telefonii komórkowej z
życiem magicznej energii, a te dwa światy nie różniłyby się zbytnio od siebie.
Zjeżdżając zjazdem I-90, a następnie 25, drzewa po obu stronach drogi stały się
większe i bardziej masywne. Imponujące jodły rzucały się cieniem na otaczający nas
krajobraz. Gęste zarośla pełne rozkwitających borówek i paproci; zarośla porastały
dzikim ostrokrzewem i dziko rosnącymi trawami.
Region wodospadów i ich podgórza które przecinały stan Waszyngton aż do
Oregonu, były jeszcze dziksze. Kuguary, niedźwiedzie i kojoty wędrowały
swobodnie po wzgórzach, czasami podchodząc do obrzeży miast. Tutejsze tereny
wydawały się surowe i nieustępliwe. Ten kto nie był w stanie sprostać wyzwaniu,
mógł zginąć w tych górach... wygodniej było nie myśleć o tym za dużo.
Wzięłam głęboki oddech i westchnęłam.
Ileż to razy w ciągu ostatnich sześciu miesięcy musieliśmy się spieszyć by rozwiązać
problem? Ile minionych nocy upłynęło nam na zamartwianiu się? Choćby problem
dzikich portali i ich zabezpieczenie, w tym tych które prowadziły bezpośrednio do
Podziemnych Królestw, okazał się być trudniejszy niż myśleliśmy. Wróżki i Cryptos
pojawiały się prawie wszędzie, choć głównie wokół północno-zachodniej części
Seattle. Odkąd wojska naszej królowej wchłonęły OIA, poruszaliśmy się poza
zasięgiem radaru.
Jednym z plusów było to, że nowe portale nie wydawały się otwierać do żadnych z
niebezpiecznych królestw. Być może do otchłani głębin ale i tak było to
błogosławieństwo, którego nie mogliśmy zignorować.
Pochyliłam się spojrzawszy na Roza który trzymał mapę, podczas gdy Morio
prowadził, co prawdopodobnie było najlepszym rozwiązaniem.
—Jesteś pewien że Karvanak nie wie jeszcze nic o pieczęci? spytałam. Wzruszył
ramionami.
—Z tego co wiemy, nie. Rzecz jasna nie ma gwarancji ale nie sądzę. Wpierw będzie
torturował tego biednego faceta o ile zechce wyciągnąć z niego informacje. W tym
przypadku najlepiej byłoby go zjeść. To jest to co Räksasas właśnie robią, wiesz?
Zżerają ludzi i wiele innych gatunków.
Opadłam na swoje miejsce, drżąc.
—Tak, wiem. Ale dziękuję za obraz. Tylko tego jeszcze potrzebowałam.
Flam który siedział po mojej prawej stronie, prychnął.
—Ja też zjadam ludzi.
—Ale nie tak! Ty nie pożerasz tak sobie niewinnych ludzi, i my to wiemy. Może
niektóre smoki tak robią ale nie udawaj że jesteś jak one.
Jego oczy się zwęziły.
—Co w sercu to na języku, odrzekł.
Po sposobie w jaki to powiedział zrozumiałam, że nie był to komplement. Ale
zauważyłam również że nie zaprzeczył.
Spojrzałam przez ramię na Camille, która siedziała obok Menolly i Vanzira.
—Wzięłaś róg?
Skinęła głową.
—Nie mamy pojęcia z czym przyjdzie nam się zmierzyć. Pomyślałam, że dobrze
zrobię biorąc go ze sobą, zwłaszcza że ręka nadal mnie boli. W tej sytuacji użycie
magii może okazać się prawdziwą torturą.
Vanzir westchnął.
—Zabieramy pieczęć, po czym wy zabieracie ją gdzie trzeba, a potem co?
—Potem zaczniemy szukać piątej... tak myślę, odparłam wzruszając ramionami. To
wydaje się być logiczne, nie sądzisz ?
Camille pokręciła głową.
—Przykro mi że muszę ci przypominać, iż w wyścigu po pieczęcie demony nie są
naszymi jedynymi przeciwnikami. Gotowa jestem się założyć, że Morgane, Aeval i
Titania również ich szukają. Wątpię by były chętne oddać je królowej Asterii.
Morgane chce oddać je Aeval. Czuję to w żołądku.
Morgane, Titania i Aeval, trzy genialne i straszne królowe. Niedawno okazało się, że
Morgane jest naszą daleką krewną ale nie wydaje mi się aby przywiązywała większą
wagę do więzów krwi, chyba że służyłoby to jej własnym interesom.
—Otwórz oczy! zawołała nagle Menolly. One tobą manipulują! Zapewniam cię, że
Babcia Kojot odegrała w tym kluczową rolę. Nadal uważam że wszystkie zmówiły
się abyś uwierzyła, że twoim przeznaczeniem było im pomóc!
Przełknęłam. Mnie samej przyszło to do głowy ale nigdy nie odważyłam się
powiedzieć tego Camille prosto w twarz. Po pierwsze, bez względu na to co się
naprawdę stało, nie mogliśmy zmienić wyniku. Po drugie, być może Camille była tak
zdesperowana aby uwierzyć że mamy w nich sojuszników, że dała się zaślepić.
W każdym razie, z jej pomocą trzy członkinie szlacheckiego stanu przywróciły
obalony reżim, który był kiedyś znany pod nazwą Sądu Cienia i Światła. Poza tym
musiałam przyznać, że moja starsza siostra została zaślepiona wiarą iż są one
naszymi sojuszniczkami. Trybunał trzech królowych, które bynajmniej nie
zamierzały jedynie siedzieć i ładnie wyglądać.
—Czy zauważyliście jak wiele zbiegło się tutaj ziemskich wróżek? spytałam. Według
Rady nadprzyrodzonej społeczności, pomiędzy wróżkami z krainy wróżek a
wróżkami ziemskimi narastają niesnaski. W HSP są zachwyceni i nie widzą
potencjalnego niebezpieczeństwa jakie to niesie. Jakby nie wystarczyło tego co
mamy, w dodatku przyjdzie nam się zmierzyć z kolejną wojną domową między
wróżkami.
Pokręciłam głową.
—Po prostu wspaniale! odparowała Menolly, wyraźnie z siebie zadowolona. Trykając
Camille palcem wskazującym dodała:
—Nadal uważam, że straciłaś rozum gdy zdecydowałaś się im pomóc!
—Wyraziłaś się wystarczająco jasno, odpowiedziała Camille cicho. Moje działania
spotkały się z wrogością wielu ludzi. Więc być może, tylko być może... moja własna
rodzina mi odpuści?
Jej oczy zwęziły się.
—Naprawdę myślicie że działałam pod wpływem impulsu? Że nie wiedziałam co
robię? Otóż wręcz przeciwnie, byłam tego całkowicie świadoma! Wiem również że
trzeba będzie cudu bym pozostała w OIA, jeśli ta uformuje się od nowa i pewnego
dnia zniknie wisząca nad nami groźba śmierci. Niezależnie kto zwycięży, Lethesanar
czy Tanaquar. W oczach rządu należę do przeszłości. Jeśli myślicie że nie myślałam o
tym wszystkim pomagając Morgane i Titanii oswobodzić Aeval z kryształu, to
jesteście ślepe. Kiedy czarownice losu każą mi coś zrobić, robię to. To wykracza poza
was, poza mnie i poza świat wróżek.
Flam wydał dźwięk, coś co zabrzmiało jak irytacja. Spojrzał na mnie, a następnie na
Menolly. Miałam wrażenie że nie był z nas zbytnio zadowolony. Milczał ale czułam
jak się gotuje.
Wzięłam głęboki oddech starając się uniknąć transformacji. Kłótnie rodzinne
szczególnie mnie stresowały. Kiedy dochodziło między nami do sprzeczek, miałam
problemy z utrzymaniem kontroli.
—Portale, wyszeptałam. Zrobiłaś to, bo matryca jest w stanie rozpadu.
Camille posłała mi zaskoczone spojrzenie.
—Dziesięć punktów dla kotka. Materia która oddziela królestwa, nigdy nie była
napięta tak mocno. Wielka Separacja była jednym wielkim kłamstwem. Wróżki które
są za nią odpowiedzialne, prędzej czy później będą musiały przyznać się do błędu. I
nie sądzę aby było to później.
—Czy myślisz że one jeszcze żyją? Poza Asterią i królową wróżek?
—Jestem prawie pewna że istnieją jacyś ich przodkowie. Nie to jest problemem. Ale
to nie ma znaczenia. Liczy się to, że system się rozpada a my nie mamy pojęcia jak
ten bałagan wpłynie na nasze problemy z demonami. Skrzydlaty Cień może poruszać
się między światami o wiele łatwiej, jeśli to co wcześniej oddzielało je od siebie
rozpadnie się na kawałki. Ale nie jesteśmy same. Ziemskie wróżki mogą nam
pomóc, jeśli damy im ku temu powód. Na początek dobrze będzie pomóc im
zrozumieć, że nie są gorsze od swoich sióstr i braci z krainy wróżek.
Camille zmarszczyła brwi, opierając głowę o szybę.
Nagle poczułam się paskudnie. Zawczasu oceniłam ją po jej działaniach, jakby
oszalała. W skrytości serca zastanawiałam się, czy nie robiła tego wszystkiego by
dobrze wypaść w oczach trzech królowych.
Teraz patrzyłam na swoje ręce, nie wiedząc co powiedzieć.
Menolly odchrząknęła.
—Cholera! Już dawno temu powinnaś była nam to powiedzieć! Myślałam że...
nieważne co myślałam. Twoje serce jest na właściwym miejscu. Jeśli chodzi o głowę
to nie jestem jeszcze pewna. Ważne jest to, byśmy zdołali zjednać sobie jak najwięcej
sojuszników i odzyskać pieczęcie duchowe, zanim zrobi to ktoś inny. Zastanawiam
się tylko, co Królowa Asteria zamierza zrobić z nimi wszystkimi? Nie ma kwestii że
nie mogą one znajdować się razem i to w jednym miejscu. Moglibyśmy mieć
poważne problemy... nieporównywalne z tymi które mamy teraz.
—Cudownie, wymamrotałam. Masz rację, daj mi nowy powód do zdenerwowania.
Skupmy się na jednej rzeczy na raz, dobrze? Zdobywamy czwartą pieczęć duchową
następnie dostarczamy ją królowej Asterii i dzielimy się z nią naszymi obawami. Czy
tak będzie dobrze?
Cała ta debata przyprawiła mnie o zawroty głowy. Moim jedynym pragnieniem było
zwinąć się w kłębek w kącie i spać przez co najmniej dziesięć godzin.
Morio który dotąd milczał, rzekł:
—Myślę że Delilah ma rację, a teraz cisza. Babcia Kojot doskonale wiedziała co robi,
więc zapomnijcie o tym i przestańcie nękać Camille. Jesteśmy prawie na miejscu.
Jeszcze jakieś dwadzieścia kilometrów i zacznie się wspinaczka do jaskini. Proponuję
skorzystać z okazji i odpocząć trochę. Zamknijcie oczy - i nie wiem - zdrzemnijcie
się.
Wyglądał na wkurzonego. Był to pierwszy raz kiedy dostrzegłam w jego głosie
irytację. Najwyraźniej udało nam się go wkurzyć, zwykle pozostawał niewzruszony.
Rzuciłam okiem na Flama który wydawał się zadowolony ostatnimi słowami.
Oparłam głowę na ramieniu Zacharego, który w milczeniu przysłuchiwał się naszej
wymianie zdań i zamknęłam oczy pozwalając sobie ukołysać się, zapadając w lekką
drzemkę.
Jakieś dwadzieścia minut później zostałam brutalnie wybudzona z mojego snu, po to
tylko by stwierdzić że wspinaliśmy się po stromym zboczu, gdzie droga była
wyboista i pokryta gruzem.
Odwróciłam się spojrzawszy na Camille i Menolly, obie zdawały się być równie
zamyślone. Delikatnie oparłam rękę na ramieniu mojej starszej siostry.
—Przykro mi, powiedziałam cicho. Nigdy nie chciałam sugerować, że nie wiesz co
robisz. Przyznam, że myślałam iż zrobiłaś to co zrobiłaś z różnych powodów, ale
myliłam się. Już nigdy w ciebie nie zwątpię. Jesteś tą która trzyma naszą rodzinę
razem i ufam ci.
Jej oczy błyszczały.
—Dziękuję, kotku. Dobrze jest to słyszeć.
Menolly przewróciła oczami, ale skinęła głową.
—To samo jeśli chodzi o mnie. Jesteśmy zespołem i musimy trzymać się razem.
Walki na ringu zostawmy politykom.
Camille wiedziała co to oznaczało. Pociągnęła nosem i zakryła ręką oczy.
—Ale jestem zmęczona. Chciałabym abyśmy się jak najszybciej z tym uporali i
wrócili do domu. Nie miałam jeszcze czasu by przemyśleć...
—Tak, szczególnie teraz kiedy dowiedziałaś się że Trillian wcale nie jest w
niebezpieczeństwie, tylko bawi się w tajnego szpiega. To wyjątkowo paskudne z jego
strony że nic nam nie powiedział, skomentowała Menolly, po czym spojrzała na
mnie. Posunęła się za daleko i wiedziała o tym. Niestety dyplomacja nie należała do
jej mocnych stron.
Camille spojrzała na nią, a potem potrząsnęła głową.
—Nawet nie zaczynaj. Trillianem zajmę się później.
Co mniej lub więcej oznaczało „sprawa zamknięta".
Odwróciłam się. Co się do cholery dzieje? Nigdy wcześniej nie skakałyśmy sobie do
gardeł. Wszyscy byliśmy zmęczeni, zestresowani a na dodatek czekała nas walka z
nieumarłymi.
—Przy odrobinie szczęścia, być może będzie czekać na nas jedynie garstka duchów,
powiedziałam, starając się rozjaśnić nastrój.
Menolly się roześmiała.
—Jak zawsze optymistka ta nasza kotka!
Po chwili dołączyła do niej Camille.
—Tak, może. Choć raz chciałabym zobaczyć jak się sprawdza... być może gdy
naprawdę czegoś pragniemy...
—...znajdziemy rubinowe pantofle! dodała Menolly.
—Och w porządku już, przestańcie obie! rzuciłam widząc jak się śmieją. Następnym
razem powiecie bym mocno klaskała, inaczej Dzwoneczek umrze!
—Leniwiec jeden ma piękne życie! rzuciła Camille parsknąwszy. Wszystko co ma do
roboty to latać w telewizji i ładnie wyglądać. My mamy do czynienia z prawdziwym
światem.
—Mówiąc o świecie rzeczywistym moje panie, przygotujcie się. Jesteśmy prawie na
miejscu. Jak tylko zaparkujemy, czeka nas górska wspinaczka. Mam nadzieję że
wszyscy ciepło się ubrali, zauważył Roz.
Po chwili Morio zatrzymał się na poboczu drogi. Jak tylko wysiedliśmy z
samochodu, poczuliśmy chłodny wiatr. W pobliżu dostrzegłam ślady ogniska –
szorstki, mały, okrągły otwór, który został wyłożony kamieniami. Wydawał się
stosunkowo nowy, choć sądząc po zapachu węgla od tamtej pory musiało padać.
Musiało minąć kilka dni.
Uklękłam obok kręgu kamieni badając jego szczątki. Kilka puszek po piwie,
opakowanie po Whooper i kilka niedopałków papierosów.
—Nie sądzę by demon lub ktoś mu podobny zostawiał po sobie taki bałagan.
Roz pokręcił głową.
—Założę się że to obóz poszukiwaczy. Ta droga nie jest dość uczęszczana. Facet z
którym rozmawialiśmy powiedział nam, że to stara droga leśna. Odkąd dziesięć lat
temu wybudowano nową, ta używana jest głównie przez myśliwych i miłośników
pieszych wędrówek którym nie przeszkadza jej surowy charakter.
Zachwycające! Stałam wycierając ręce w dżinsy.
—Dokąd teraz?
Vanzir wskazał na szlak, ledwo dostrzegalny poprzez wysokie trawy. Ruszyliśmy za
inkubem i łowcą snów, pogrążając się w zaroślach.
Po paru krokach ścieżka zaczęła schodzić w dół. Zastanawiałam się, czy idziemy we
właściwym kierunku.
Czyż większość jaskiń nie znajdowała się na klifie, a nie w wąwozie ?
Ale wkrótce szlak biegł wzdłuż głębokiego wąwozu. Poniżej, dobre piętnaście
metrów pod nami, płynął strumień. Droga była stroma i bez żadnych barierek
ochronnych. Na tyle szeroka by przejść we dwóch.
Rozejrzałam się wokoło. Urwisko po drugiej stronie wąwozu było zawalone ściętymi
pniami. Z miejsca gdzie byliśmy, widziałam że szlak prowadził do wąskiego mostu,
pod którym płynął strumień. Most był drewniany i stary, a jego belki nośne - zużyte.
Dałabym mu co najmniej sto lat. Prawdopodobnie używany był przez poszukiwaczy i
myśliwych. Jednakże leśnicy musieli dojechać tutaj w inny sposób, choć nie
widziałam innej drogi dla aut.
Nagle Zach który szedł za mną, zamarł i zatrzymał się w pół kroku. Ze zduszonym
jękiem wskazał na półkę po drugiej stronie wąwozu. Spojrzawszy w tamtym
kierunku, znalazłam się oko w oko z pięknym kotem - pumą. Jej oczy były czyste jak
u pierwotnych kotów. Instynktownie wiedziałam że była dzika i nie była zmienną.
Obserwowała jego i mnie. Czułam jak przeszywa mnie wzrokiem.
Zach nachylił się w moją stronę.
—Ona jest w okresie laktacji.
Jakoś podświadomie wiedziałam że miała kocięta, z pewnością gdzieś w pobliżu,
ukryte przed wzrokiem ciekawskich. Rozejrzałam się po ścianie klifu, ale nic nie
mogłam dostrzec. Moje spojrzenie z powrotem spoczęło na mamie pumie. Wzięłam
głęboki oddech i wysłałam ku niej falę dobrej woli.
Ryknęła odrzucając głowę do tyłu. Łzy napłynęły mi do oczu, w jej krzyku był
strach, złość i tęsknota. Coś było nie tak. Nie wiedziałam co to było ale byłam pewna
że potrzebuje mojej pomocy.
Zanim zdałam sobie sprawę z tego co robię, wyprzedziłam innych i ruszyłam w
kierunku mostu, z Zachem depczącym mi po piętach. Camille i Roz krzyczeli ale
moja uwaga skupiona była na pumie. Powinniśmy coś zrobić, wiedziałam to.
Przekroczywszy most zdałam sobie sprawę, że Zach przyjął swoją postać pumy.
Niespodziewanie, bez ostrzeżenia, sama zaczęłam się przemieniać - nie w kota ale w
panterę. Ale dlaczego? W tej formie Władca Jesieni będzie mógł mnie kontrolować.
Dlaczego tak bardzo interesował się tą pumą? Wtedy usłyszałam go, głęboko w
myślach, głęboko w moim sercu.
—Ona jest pod moją opieką, wyjaśnił, jak wszyscy potomkowie Einarr. Jej matka jest
zmienną która zdecydowała się na powrót do życia w swoim naturalnym środowisku
i w swojej zwierzęcej postaci. Ona sama nie może się przekształcić ale rozpoznaje tę
zdolność u innych. Pomóż jej. To że jesteś narzeczoną śmierci, nie oznacza że nie
możesz pomóc żyć innym.
W jednej chwili zniknął a ja pozostałam w postaci pantery. Oboje z Zachem
biegliśmy obok siebie w milczeniu. Nie było wyraźnego szlaku jak się do niej dostać
ale to nas bynajmniej nie zniechęcało.
Rozkoszowałam się moją siłą i mocą, skacząc z jednej skały na drugą. Przednie łapy
dotykały podłoża podczas gdy tylne spychały głazy. Czułam się odurzona zalewającą
mnie kaskadą zapachów i dźwięków.
Puma czekała na nas, nie spuszczając z nas oczu. Kiedy wylądowaliśmy u jej boku,
nie okazała śladu strachu. Przyłożyłam czoło do jej – koci gest na który większość
kotów, czy to małych czy dużych, odpowiadało.
—Co się stało? spytałam w języku, który nie był ani ludzki ani wróżek, ale doskonale
mnie zrozumiała.
W jej oczach ujrzałam ból.
Chodzi o moja córkę... jest uwięziona i nie mogę się do niej dostać, odpowiedziała
głosem przepełnionym bólem w którym czułam strach.
—Jesteśmy tu aby ci pomóc, powiedział Zach.
—Wskaż nam drogę.
Puma poprowadziła nas z powrotem wzdłuż półki do jaskini. Weszliśmy za nią do
środka. Wewnątrz usłyszałam miauczenie. Mały kociak siedział w kącie, patrząc na
nas zdezorientowany i głodny. Mój instynkt kazał mi wziąć go w ramiona ale jedno
spojrzenie na mamę pumę zniechęciło mnie i powiedziało, że nie jest to najlepszy
pomysł. Poszliśmy za nią małym tunelem, gdzie były liczne wąskie pęknięcia
szerokości około trzydziestu centymetrów i głębokości około pięćdziesięciu. To
właśnie stamtąd dochodziło miauczenie.
Schyliłam głowę i zajrzawszy do środka w ciemności mogłam dojrzeć drugiego
kotka. Widać udało mu się wsunąć do tego otworu ale wyjście z niego to już była
inna rzecz. Bez naszej pomocy kociak umrze z głodu. Matce może udałoby się
wsadzić tam głowę ale to wszystko. Jeśli próbowałaby się do niego dostać,
prawdopodobnie by utknęła.
Spojrzałam na nią i powiedziałam:
—Muszę się przemienić. Proszę, nie bój się. Nie zrobię mu krzywdy. Ale to jest
jedyny sposób aby go stamtąd wydostać.
Pochyliła lekko głowę, jakby kiwając.
—Moja matka była zmienna, odparła. Byłam już świadkiem transformacji.
Po otrzymaniu jej zgody, oddaliłam się odrobinę koncentrując się na mojej
przemianie. Po chwili moje ciało zaczęło się zmieniać, kilka sekund później stojąc na
dwóch nogach, stałam się Delilah kobietą. Zerknąwszy w kierunku matki która
zdawała się być spokojna, uklękłam obok szczeliny i pochyliłam się starając się
dosięgnąć kociaka, który dociskał się do ściany. Pomimo moich starań był zbyt
daleko ode mnie aby go złapać.
Zach wyczuł moje trudności i również się przekształcił. W milczeniu chwycił mnie
za kostki, opuszczając powoli w dół do otworu tak, że wisiałam na krawędzi
szczeliny. Mała puma wiła się gorączkowo by do mnie dotrzeć. Zdołałam uchwycić
ją za tylne łapki trzymając mocno jak by od tego zależało moje życie, podczas gdy
Zach wyciągnął nas oboje z powrotem. Jak tylko ją puściłam, pobiegła do mamy i
rozpoczęła poszukiwania piersi. Kociaki były wrażliwe i strasznie słodkie.
Rozejrzałam się za kamieniami aby wypełnić szczelinę, ale nie było ich
wystarczająco wiele.
Podczas gdy mama puma lizała małego, podeszłam powoli zastanawiając się, czy
zaakceptuje moją obecność w ludzkiej postaci.
Skinęła lekko.
Kiedy jej oczy spotkały moje, nie byłyśmy już dłużej tym co przed chwilą, wszelkie
bariery zniknęły. Byłyśmy dwiema duszami wpatrującymi się wzajemnie w swoje
serca.
—Ona jest piękna, wyszeptałam. Czy mogę ją pogłaskać? Pozwolisz mi cię dotknąć?
Westchnąwszy, wycofała się tak bym mogła dosięgnąć małej. Bardzo delikatnie
położyłam rękę na jej brzuszku, czując pod palcami jej futerko. Niewielkie drgania
powiedziały mi że mruczy. Przygryzłam wargę i pochyliwszy się pocałowałam ją w
bok.
Matka miauknęła zaniepokojona.
Przyłożyłam na chwilę rękę do jej futra by nasze aury mogły się połączyć.
Potem cofnęłam się.
—Powinniśmy już iść, zasugerował Zach. Pozostali będą się martwić.
Kiwając głową, powoli wycofałam się nie spuszczając wzroku z twarzy matki. Po
chwili pochyliła głowę i biorąc go za skórę na karku ruszyła do wejścia do jaskini.
—Nie mogłam nic zrobić, aby ta szczelina nie stwarzała dla was zagrożenia,
szepnęłam
—Musisz poszukać innego, bezpieczniejszego miejsca. Takiego które nie połknie
twoich dzieci.
Zamrugała i wiedziałam że zrozumiała.
Wychodząc usłyszałam jej mruczenie, następnie zajęła się toaletą małych a w
następnym kroku posiłkiem. Spojrzałam na mojego towarzysza, który wręcz
promieniał.
—Chcesz jedno, prawda?
—Co takiego?
—Kociaka. Dziecko.
Roześmiał się, ale spojrzenie w jego oczach powiedziało mi, że nie żartował.
Patrzyłam na niego, zastanawiając się czy nie oszalał. Jednak gdy się nad tym głębiej
zastanowiłam, to faktycznie Zach miał rację. Widząc matkę z jej kociętami coś
rozbrzmiało wewnątrz mnie. Pragnęłam rodziny. Ale nie tylko dzieci, ale małych
zmiennych. Kocięta które będą rozumiały moją kocią naturę, jak również to że jestem
w połowie człowiekiem a w połowie wróżką. I to może być problem, ponieważ
zmienni którzy byli w połowie wróżkami, byli niepłodni lub przynajmniej nie byli w
stanie się przemieniać przyjmując swoją zwierzęcą naturę. Jasne że mogłabym mieć
dziecko, ale nie było gwarancji że ona lub on będzie zmiennym, nie licząc łutu
szczęścia.
Z westchnieniem zaczęłam schodzić ostrożnie w dół urwiska w kierunku ścieżki,
gdzie czekali na nas wszyscy.
Nie miałam czasu na myślenie o tym. Nie teraz.
—Cóż, jedno jest pewne, powiedziałam do Zacha kiedy dołączyliśmy do reszty.
Dzieci niezależnie jakie by były, będą musiały poczekać. Nie mów nikomu, proszę.
Moje siostry nie muszą wiedzieć że mój zegar biologiczny tyka. Będą się jedynie bez
powodu zamartwiać. To nie jest tak, że mogę od razu zajść w ciążę. Zaraz przed
wyjazdem z domu każda z nas otrzymała zastrzyk. Antidotum znajduje się tylko w
naszym świecie. Tak oto na chwilę obecną fabryka dzieci jest zamknięta.
Zach skinął głową, ale jasne światło zamigotało w jego oczach a potem uśmiechnął
się do mnie słodko.
Wyjaśniając naszym towarzyszom powód naszej wyprawy, zastanawiałam się o czym
mógł myśleć?
Rozdział 15
Podczas gdy oboje zdawaliśmy innym relacje z tego co się stało, Vanzir zaczął
wykazywać oznaki zniecierpliwienia. Zawstydzona, obciągnęłam kurtkę. Mimo iż
wkładał wiele wysiłku aby się dostosować, faktem pozostawało że był demonem
przez co często czułam się nieswojo i nie byłam w tym odosobniona.
Zanim jeszcze wysiedliśmy z samochodu, sam jego widok - muzyka rockowego -
przyprawiał mnie o dreszcze, mimo iż wiedziałam że związany jest z nami przysięgą.
Ale potrzebowaliśmy wszelkiej możliwej pomocy, ponadto darowanemu koniowi nie
patrzy się w zęby... zwłaszcza w obliczu zagrożenia jakim był Skrzydlaty Cień, który
zdolny był zniszczyć wszystko co stanie mu na drodze. Łowca snów zbyt wiele o nas
wiedział, dlatego nie mogliśmy go uwolnić. Z tego też powodu nie mówiliśmy mu
wszystkiego. Jego zadaniem było wyszukiwanie cennych dla nas informacji.
Starałam się odrzucić swój niepokój i skupić na czekającej nas misji.
Roz objął dowodzenie a my szliśmy za nim po wąskiej półce. Oddaliwszy się od
miejsca w którym spotkałam pumę, zerknęłam ostatni raz przez ramię i zobaczyłam
ją obserwującą nas zza krzaka. Miała lekko otwarty pyszczek, zupełnie jakby chciała
nam coś powiedzieć. Pomimo mojego wyostrzonego słuchu, nie byłam w stanie
usłyszeć nic poza szumem strumyka pod nami i szepczących do siebie Camille i
Morio.
Wszyscy bez wyjątku widzieliśmy wystarczająco dobrze w nocy, przynajmniej do
pewnego stopnia, ale Roz nalegał abyśmy się nie spieszyli i tak oto trzymał w dłoni
długi kij, upewniając się co się przed nim znajduje. Szlak był stromy i nierówny. Idąc
nim, ryzykowaliśmy skręceniem kostki lub spotkaniem z grzechotnikiem, choć
częściej można było je spotkać po wschodniej stronie wodospadów.
Ale w górach nigdy nic nie wiadomo.
Powyżej, po prawej stronie, dostrzegłam niewyraźny zarys jaskini. Szliśmy prosto ku
jej ciemnemu wejściu. Zbliżając się do niej, poczułam jak włosy na karku i
ramionach stanęły mi dęba.
—Wyczuwam je, szepnęła Camille. Jakiegoś rodzaju duchy. Energia jest tutaj
zgęszczona
.
Zastanawiam się co by się stało, gdybym wezwała na pomoc magię
Matki Księżyca.
—Nie próbuj tego robić, chyba że naprawdę musisz, odpowiedział Flam trzymając
rękę na jej plecach.
Patrząc na nich, poczułam się bardziej niż kiedykolwiek samotna i opuszczona.
Chase powinien być tu ze mną, zamiast zabawiać się ze swoją ex!
Zach, wydawało się wyczuł moją zmianę nastroju, ponieważ ścisnął mnie delikatnie
za ramię i szepnął:
—Nie martw się. Będziemy uważać na siebie. Dobrze ?
Czując się trochę lepiej, posłałam mu słaby uśmiech, zastanawiając się czego tak
naprawdę chciałam. Niezależnie co by to było, nie był to najlepszy moment na
użalanie się nad sobą. Byliśmy prawie na miejscu, moim obowiązkiem było dać z
siebie wszystko i stanąć na wysokości zadania.
Kiedy zbliżyliśmy się do jaskini, Menolly stanęła obok mnie.
—Nie jestem zbyt dobra w wyczuwaniu duchów ale mogę powiedzieć, że nie
wyczuwam żadnej demonicznej energii wychodzącej z wnętrza jaskini, rzekła.
Vanzir usłyszał ją i zwolnił, idąc blisko nas.
—Ja też nie. Myślę że Karvanak i jego banda nie odnaleźli jeszcze tego miejsca.
Mieliśmy szczęście, dodał zerkając na Menolly. Ale powiem wam jedno. Niektóre z
nocnych stworzeń którym udało się opuścić podziemia, wliczając w to duchy i inne
im podobne stwory, są znacznie bardziej niebezpieczne od łowców snów lub średniej
klasy Räksasa.
Zmarszczyłam brwi. Niedobrze.
—Wierzysz że istnieją duchy i zjawy, równie potężne i niebezpiecznie jak Skrzydlaty
Cień? spytałam.
Zwykle gdy Vanzir był w pobliżu, nie poruszaliśmy tego tematu. Ponad wszystko był
demonem z Podziemnego Królestwa. Vanzir nie godził się na to, by Skrzydlaty Cień
opanował Ziemię i Krainę Wróżek. Zastanawiałam się, jaka byłaby jego rola w tym
wszystkim gdyby przyszło co do czego...
Z drugiej strony, dlaczego zgodził się na rytuał zniewolenia? Jeśli nie po to by się
zmienić, to po co? Przynajmniej trochę? Nigdy więcej nie będzie mógł się wycofać z
naszej umowy. Przy pierwszej próbie umrze w straszliwych męczarniach.
—Nie wiem. Mam nadzieję że nie, odparł wzruszając ramionami.
Następnie spojrzał na mnie długo. Jego niepokojąco jasne oczy zdawały się czytać w
moich myślach. Wyciągnął rękę i dotknął mojego przedramienia, by po chwili się
rozmyślić.
—Wiem, że mi nie ufasz, powiedział. I zadajesz sobie pytanie jakie są moje
prawdziwe intencje. Nie winię cię za to. Prawdopodobnie gdybym był na twoim
miejscu, czułbym to samo. Ale mam nadzieję, że pewnego dnia uwierzysz mi że nie
mam ukrytych zamiarów. Być może urodziłem się demonem ale nie jestem... nie
podoba mi się to, co zrobiłem w swoim życiu. To nie jestem ja. Nie mam swojego
miejsca w Podziemnym Królestwie, podobnie jak nie pasuję do większości moich
braci.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, odbiegł by dogonić Roza. Obserwowałam
go, nie wiedząc co o tym myśleć. Obie z Menolly spojrzałyśmy na siebie
wzruszywszy ramionami. Wyglądała na równie zaskoczoną jak ja.
—Kto wie? powiedziała tak cicho, że ledwo ją usłyszałam. On może mówić prawdę,
co nie zmienia faktu iż musimy mieć oczy otwarte.
W tym momencie Roz zatrzymał się i podniósł rękę, dając nam znak abyśmy się
zbliżyły. Trzymając palec na ustach, powiedział:
—Starajcie się nie robić zbyt wiele hałasu. W tamtym baraku w Seattle
zachowywaliśmy się jak dzikusy. I dobrze wiemy co to dało. Spróbujmy tym razem
postępować nieco bardziej subtelnie.
—Tak myślisz? spytałam cicho.
—Tak, tak myślę, odparł.
Uśmiechnął się do mnie a potem spoważniał.
—Umowa jest taka. Nie mamy jasnego obrazu tej jaskini. Poszukiwacz nie potrafił
nam wiele o niej powiedzieć. Ale jeśli miał rację, to sala z pieczęcią duchową
znajduje się gdzieś na lewo od sali głównej. Wspomniał o wąskim przejściu i
licznych labiryntach tuneli. Nie zgubcie się.
Flam zmarszczył brwi w taki sposób, że cieszyłam się że nie jestem Rozem.
—To niebezpieczne, powiedział. Znam tego rodzaju tunele. Mogą zawalić się bez
ostrzeżenia. Należy poruszać się po nich cicho i nie podnosić głosu, tak by nie
sprowokować zawału. Camille, powinnaś powstrzymać się z magią. Morio, twoja
magia lisa będzie w porządku.
Musimy unikać wszystkiego, co mogłoby wywołać drgania w skałach. Innymi słowy,
będziemy musieli posłużyć się zaklęciami, które nie powodują fali uderzeniowej.
Dobrze wam radzę abyście tym razem mnie posłuchali, w przeciwnym razie
ryzykujecie spłaszczeniem - niczym jedna z plastikowych myszy-zabawek Delilah
między jej łapami.
Parsknęłam, zaśmiawszy się krótko. Spojrzał na mnie, dając mi do zrozumienia iż z
jego strony nie był to żart. W jednej chwili mój uśmiech zgasł.
—Flam powiedział wszystko co było do powiedzenia, rzekł Roz. Nasza misja
wymaga subtelności. Więc pomyślcie zanim coś powiecie i sprawdźcie teren zanim
zdecydujecie się wyruszyć do bocznych korytarzy. W żadnym wypadku nie
poruszajcie się na oślep.
Camille wymieniła spojrzenia z Morio.
—To tak jak w jaskini Titanii, zauważyła Camille. Tam droga często kończy się
przepaścią.
Stanęło na tym, że Menolly i Vanzir pójdą jako pierwsi, bo byli najcichsi z nas
wszystkich. Po nich ja, Roz i Zach. W trzeciej grupie, Camille z Morio. Podczas gdy
Flam miał iść ostatni i nas osłaniać.
Kiedy moja siostra i łowca snów zniknęli wewnątrz jaskini, westchnęłam głęboko.
Znowu się zaczyna! pomyślałam, zatapiając się w ciemnościach, otoczona przez
moich towarzyszy.
Powietrze natychmiast stało się rześkie i chłodne. Unosił się w nim zapach
stęchlizny, pleśni i czegoś co leżało w lodówce o kilka tygodni za długo.
Udało mi się złapać oddech i zapobiec zwróceniu mojej kolacji. Przez to że byłam
kotem, miałam silny odruch wymiotny.
I choć mogłam jeść mnóstwo fast foodów i oglądać najdziwniejsze szmiry w
telewizji, wystarczyło jednak wysłać mnie do pokoju w którym unosił się silny
zapach, a zwracałam wszystko co wcześniej zjadłam.
Cokolwiek to było, nie pachniało tak jak powinno... to było okropne! Cuchnący,
kwaśny zapach przypomniał mi legowisko vénidémons, tyle że był nieco mniej
okropny.
—Co tak śmierdzi, do cholery? szepnął mi do ucha Zach.
—Nie mam pojęcia. Ale nie spieszę się aby się dowiedzieć.
Moja stopa natrafiła na mały kamień. Dla zachowania równowagi oparłam się o
ścianę. Ale zamiast niej moje palce natrafiły na coś lepkiego i śliskiego. Było to coś,
czego nigdy nie dotknęłabym dobrowolnie. Czułam jakbym zanurzyła rękę w
rozkwaszonym ślimaku lub czymś podobnym...
—O cholera, to ohydne!!
W porę udało mi się obniżyć głos. Spojrzałam na rękę by ocenić, czy było to coś
niebezpiecznego, czy tylko paskudnego. Zach pochylił się do mnie, a Roz poświecił
latarką nie większą od ołówka. Moje palce pokryte były czymś, co wyglądało jak
posoka w starych filmach science-fiction z 1950 roku. Rodzaj pasty w słoiku, której
rodzice odmawiają kupić swoim dzieciom ze strachu że ta wyląduje w ich żołądkach
lub co gorsza w ich włosach.
Tyle że ta rzecz śmierdziała gorzej niż skunks, z którego pozbycie się smrodu - jak
pamiętam - zajęło mi kilka dobrych dni... To gorsze od mojej kuwety, gdy przez parę
dni zapomnę ją wyczyścić. Gorzej niż... hej, ale co to...? przerwałam nagle i
przestałam myśleć o smrodzie, gdy poczułam że to się rusza. Był owinięty wokół
moich palców, jak żywa rękawiczka.
Wbrew sobie nie mogłam powstrzymać się od krzyku.
—Zdejmijcie to ze mnie, natychmiast!!
Nie obchodziło mnie już że ktoś może mnie usłyszeć! Wszystkie moje myśli
pochłonęła wizja tego czegoś, żerującego na mojej skórze!
Zach sięgnął do mojej ręki ale Roz go powstrzymał.
—Nie dotykaj tego; pozwól mi się tym zająć. Przytrzymaj latarkę.
Wszyscy z wyjątkiem Menolly i Vanzira zebrali się wokół nas. Roz wyjął z kieszeni
pałeczki. Po co mu były one potrzebne, nie miałam pojęcia ale też nie pytałam po co
nosił je przy sobie. Roz szturchnął to coś, na co to się wyprostowało. Genialnie!
—Nie mam pojęcia co to jest, powiedział Roz nie przestając dźgać, dopóki go nie
przebił. Poczułam pieczenie w dłoni. Podskoczyłam.
—Przestań! coś spływa po mojej skórze!
Po chwili Flam odepchnął go i pochyliwszy się, wyszeptał niezrozumiałe mi słowa. Z
jego ust wprost na moją rękę wypłynęła cienka biała mgiełka. To przypomniało mi o
magi śniegu i lodu Iris. Kiedy mgła dotknęła mojej skóry, na moim nadgarstku
pojawiło się coś na kształt małej kałuży śluzu.
—Co ono robi? spytałam zdegustowana a jednocześnie zaciekawiona.
—Stara się utrzymać swoją wewnętrzną temperaturę aby nie zamarznąć,
odpowiedział smok.
Dmuchnął na nią ponownie, to coś skrystalizowało się w białej kałuży lodowatej
żelatyny, a następnie zamarło stwardniawszy. Następnie zrzucił to na ziemię.
—Czy to nie żyje? spytałam patrząc na szczątki.
—Prawdopodobnie żyje. Stworzenia tego rodzaju są odporne na zmiany temperatur.
Przyjrzał się mojej ręce.
—Całkiem nieźle. Wystarczy unikać dotykania ścian. Inne mogą okazać się znacznie
bardziej agresywne.
Bardziej agresywne? Świetnie!
—Skąd się to wzięło? spytała Camille.
Smok rozejrzał się po tunelu w którym staliśmy.
—Gdy w zbyt małej strefie fizycznej znajduje się zbyt wiele duchów, nadmiar ich
energii buduje ducha który zaczyna żyć swoim własnym życiem, zwykle pod postacią
ektoplazmy. Tak długo jak duchy są potężne, zyskują również pewną formę
szczątkowej świadomości, co czyni je drapieżnikami.
—Jak to jest niebezpieczne? spytałam.
—Taka ilość śluzu mogła strawić jedną lub dwie warstwy skóry zanim poczułaby się
syta. W tym momencie zapadł w stan somnambulizmu, nie przestając jednocześnie
rosnąć. Po przebudzeniu będzie jak nowy. Większa masa wyrządziłaby rzecz jasna
więcej zniszczeń, mówił dalej smok. Zawsze rozglądajcie się wokół.
Zadrżałam na samą myśl, ile tego świństwa mogło przylgnąć do stropów i sufitów.
Nie do końca podobał mi się pomysł mięsożernego szlamu na mnie.
—Jak myślisz, ile ich tu może być?
—Takich jak ten? Trudno powiedzieć. Wiem jednak, że rzadko zdarza się by w tym
samym miejscu były dwie różne odmiany. Ektoplazmy dzielą się na klastry komórek
plazmy, ale zachowują świadomość grupową, odparł smok zwróciwszy się do nas
wszystkich. Wracając na swoje miejsce dodał:
—Jeśli zobaczysz takiego który jest zielony, za wszelką cenę trzymaj się od niego z
dala, bo możemy nie być w stanie cię uratować.
—Ach, ależ oczywiście! rzucił nagle Morio. Teraz widzę co to jest! Gdy byłem
młody, mój ojciec mówił mi o tym. To Viro – Mortis. Te koloru indygo są bardziej
agresywne. Kiedy znajdują ofiarę, wzywają swoich braci i siostry. Te istoty są
szybsze niż myślicie. Zimno i lód nic im nie robi, ale ogień jest bardzo skuteczny.
Niestety spalenie ich kiedy są na ofierze, oznaczałoby spalenie ciebie.
—Jeszcze raz chciałabym powiedzieć „fuuuj”!
Wzdrygnąwszy się, otarłam wściekle dłoń o dżinsy by usunąć wszystkie ślady tej
okropnej rzeczy.
Zmarszczywszy brwi spojrzałam na Camille. Jej nigdy nie przytrafiały się podobne
rzeczy. Jasne że musiała radzić sobie z demonami. Prawie została rozszarpana przez
wampiry i wypalona przez krew cerbera. Ale potwory morskiego koloru nigdy nie
były dla niej. Nagle jej pozazdrościłam, wiedząc że to śmieszne. Spośród nas trzech
ja byłam tą, która prawdopodobnie zawsze skończy z błotem na twarzy lub z
piaskiem z kuwety przyklejonym do tyłka.
Ruszyliśmy dalej tunelem omijając zwalone skały i kilka małych przepaści,
wystarczająco głębokich aby połknąć nas w całości lub, w najlepszym wypadku,
skręcić nogę w kostce. Z daleka dotarło do nas kapanie wody. Moje myśli
powędrowały do górników którzy tutaj pracowali, marząc o złocie, srebrze, a może i
innych klejnotach. Ilu z nich naprawdę stało się bogatymi?
Byłam tak pochłonięta myślami, że nie zauważyłam kiedy Roz nakazał nam się
zatrzymać, i tak oto wpadłam prosto na plecy Zacha powalając go na kolana. Wstał
nie dając mi czasu abym podała mu rękę. Posyłając mi rozbawione spojrzenie, tylko
pokręcił głową kiedy go spytałam czy nic sobie nie zrobił.
Inkub stał pod łukiem. Sam otwór wyglądał na stary, osłabiony przez upływ czasu i
erozję spowodowaną wodą. Wytężyłam uszy wsłuchując się w otoczenie i nie
spodobało mi się to co usłyszałam: odgłosy robaków, zużyte stare drewno które
trzeszczało. Cholera, to miejsce roiło się od niebezpieczeństw. Im szybciej
skończymy, tym lepiej.
Roz słuchał uważnie, obracając głowę najpierw w lewo, potem w prawo. Jego długie
kręcone włosy były związane w koński ogon, opadający mu na ramiona. Na głowie
miał swój czarny, australijski kapelusz z piórkiem. Zakupił go jakiś czas temu, po
obejrzeniu ze mną i Menolly „Krokodyla Dundee” podczas jednego z naszych
szalonych seansów filmowych. Musiałam przyznać, że wyglądał w nim dobrze,
ponadto pasował do jego skórzanego płaszcza.
Po chwili odwrócił się.
—Myślę, że ten otwór prowadzi do innego wymiaru. Vanzir i Menolly skręcili w
lewo, tyle mogę powiedzieć. Na prawo czuję wodę, droga wydaje się prowadzić w
dół głębokiej rozpadliny. Kochani, ta jaskinia różni się od wszystkiego w tej okolicy.
Nigdzie nie ma równie dużych jaskiń.
—Czy nie jest trochę ryzykowne aby tam wejść? spytałam. Jeśli to jest rzeczywiście
portal, to czy po przekroczeniu go będziemy mogli wrócić? Próbowałam
przypomnieć sobie wszystko, co wiedziałam o portalach. Niektóre z nich, jak te które
zbudowały wróżki, zostały zaprojektowane do ochrony przed demonami. I były
bardzo restrykcyjne, aczkolwiek względnie stabilne. Natomiast te które otwierały się
niesymetrycznie, groziły równie nagłym zamknięciem.
Roz spojrzał na smoka, który przyjrzał się wejściu z dozą nieufności.
—Co o tym myślisz ? zapytał cicho. W jego glosie wyczuwalny był lekki niepokój.
Spojrzenie smoka przebiegło po mnie i po Camille.
—Jak widać Menolly i demon uznali że jest bezpiecznie. Ale być może nie zauważyli
portalu lub było już za późno. Cała ta jaskinia jest niestabilna. Równie dobrze
moglibyśmy taszczyć bombę. Jeden fałszywy ruch a wszystko zawali nam się na
głowy i zostaniemy zasypani tonami kamieni. Albo jeszcze gorzej.
Camille wzięła głęboki oddech.
—Nie mamy wyboru. Musimy odnaleźć pieczęć, a nie wiemy w którym kierunku
poszli Menolly i Vanzir. Dlaczego się nie rozdzielimy? Połowa wchodzi do środka a
druga połowa zostaje tutaj, by zobaczyć co się stanie.
Westchnęłam głęboko.
—Masz rację, OK. Ty zostajesz z Flamem i Morio. My idziemy. Gdybyśmy mieli
kłopoty, powinniście się zorientować.
Choć raz się nie sprzeciwiała i wyglądała jakby jej trochę ulżyło. Zastanawiałam się,
czy ręka nie bolała jej bardziej niżby chciała się do tego przyznać.
Flam skinął głową.
—Rozurial, jeśli coś pójdzie nie tak, wiesz jak wydostać stamtąd Delilah i Zacha.
Jeśli będzie trzeba, zrób to.
Wstrzymałam oddech.
—Przez Morza Jońskie? spytałam spoglądając na inkuba.
Flam warknął cicho, ale nic nie powiedział. Spojrzałam na niego.
—Co jest? Przecież wiedziałeś że pewnego dnia Camille w końcu mi to powie!
Z krzywym uśmiechem, Roz rzekł:
—I tutaj cię ma, punkt dla niej, zaśmiał się.
Flam odciągnął Camille i Morio od portalu.
—W razie problemów, odparła Camille, krzyczcie, wrzeszczcie, nieważne – zróbcie
wszystko by dać nam znać. Jeśli znikniecie, wchodzę.
—Z pewnością nie... zaczął Flam. Jednym gestem odrzuciła jego protesty.
—I tak nie możesz mnie powstrzymać.
Następnie podbiegła do mnie i stanęła na palcach, by pocałować mnie w policzek.
—Bądź ostrożna, kotku. Kocham cię.
Kiedy wróciła na swoje miejsce stanąwszy obok smoka, nabrałam powietrza i
odetchnąwszy głęboko policzyłam do dwudziestu by uspokoić motyle w brzuchu.
—Czy jesteśmy gotowi? spytałam.
Roz i Zach skinęli głowami.
Tak oto, ramię w ramię, przekroczyliśmy łukowaty portal prowadzący do olbrzymiej
jaskini...
Rozdział 16
Trzask ostrzegł mnie, że wniknęliśmy w pole energetyczne. Następnie bez żadnych
fanfar znaleźliśmy się po drugiej stronie. Portal ten był zupełnie inny od tych które
zdarzyło mi się napotkać w Krainie Wróżek. Odwróciłam się i poczułam ulgę
ujrzawszy Camille i Flama, stojących niedaleko nas i rozglądających się wokół z
niepokojem.
Morio podniósł rękę w pozdrowieniu.
—Nadal nas widzicie? spytałam.
Moja siostra się roześmiała.
—Tak, dzięki bogom! Udało nam się!
Kiedy przeszli przez portal, usłyszałam jak coś zaskwierczało, nic więcej. Kilka
sekund później byliśmy ponownie wszyscy razem.
Jaskinia była ogromna. Coś mi mówiło, że nie znajdowaliśmy się na Ziemi ale o
milimetr lub dwa obok. Niewystarczająco aby się całkowicie rozdzielić, ale na tyle
daleko aby istnieć w swoim małym światku. Pomimo mojego znakomitego wzroku,
trudno mi było dojrzeć drugi koniec jaskini. Wszystko w głębi spowite było we mgle,
zbyt gęstej by wiedzieć gdzie się znajdowaliśmy i jak duże było to pomieszczenie.
Powietrze było tutaj chłodniejsze i bardziej wilgotne niż w tunelach. Mimo mojej
kurtki, odczułam znaczący spadek temperatury. Pożyczywszy od Roza latarkę,
podeszłam do jednej ze ścian jaskini. W nikłej wiązce światła ujrzeliśmy śliskie od
wilgoci ściany, na których znajdowały się plamy śluzu viro-mortis. Te tutaj miały
purpurowy odcień. Tym razem trzymałam się z dala, zachowując bezpieczną
odległość.
—Myślę, że jesteśmy coraz bliżej. Jeśli to zjawy, duchy czy cokolwiek innego co
strzeże pieczęci, to jest ich prawdopodobnie wiele lub są bardzo potężni, ponieważ
ten szlam jest wszędzie wokoło. Nie spieszy mi się aby... nagle hałas przerwał mi
wpół zdania.
Odsunęłam się od ściany i wszyscy nadsłuchiwaliśmy w ciszy, przyczajeni. Po chwili
od naszej lewej, z tunelu wyłonili się Menolly i Vanzir.
Westchnęłam z ulgą.
—Uff to wy! Właśnie mieliśmy was szukać! Co znaleźliście?
Moja siostra miała oczy szeroko otwarte i świecące na czerwono.
—Salę z pieczęcią duchową, odparła. Jest silnie strzeżona. Jest tam jeden licz, bardzo
niebezpieczny. Ale zanim będziemy mogli się do niego dostać, musimy uporać się z
co najmniej pół tuzinem padlinożerców.
O, cholera! Z jedną nogą w świecie umarłych a drugą w grobie, zaliczały się one do
rodziny „żywych trupów”. Były tak złe, że nawet wampiry omijały je szerokim
łukiem. Bliższe były zwierzętom niż istotom inteligentnym. Były sprytne i żarłoczne,
zarówno w stosunku do ciała jak i ducha swoich ofiar. W przeciwieństwie do liczy
które pożerały dusze lub zombie, które żywiły się mięsem, padlinożercy karmili się
obiema tymi rzeczami.
Pozbawiały ofiarę ducha a następnie kości i mięśni i spożywali swój posiłek
(zazwyczaj gdy ich ofiara jeszcze żyła).
Stworzenia te zamieszkiwały w zaświatach, zwykle w ciemnych łańcuchach gór
wulkanicznych, pustyniach na południu i na dalekiej północy, w wysokich górach
Nebelvuori. Rzadko kiedy zapuszczały się w zaludnione obszary. Zwykle żywiły się
zwierzętami, rzadziej niewielką garstką turystów przemierzających przełęcze.
Camille odchrząknęła.
—Cóż, czy wiemy jak zabić padlinożerców?
—Oddechem smoka, zrzędził smok. Ale jeśli sala nie jest przynajmniej tak duża jak
ta, nie będę w stanie się przemienić i wątpię by tamci zgodzili się stamtąd wyjść by
tutaj się z nami pobawić, nawet jeśli by ich ładnie poprosić.
—Cóż, nie jest duża, odparła Menolly. To wąskie, niskie przejście prowadzące do
niewielkiej jaskini. Jest tam dużo miejsca dla nas i dla nich, ale niewystarczająco dla
smoka. Ponadto są nieumarli. Morio, jeśli znasz jakieś zaklęcia magii śmierci które
mogłyby je unieszkodliwić lub zabić, bardzo by nam się teraz przydały.
Wszystkie oczy spoczęły na Yokai który rzucił okiem na Camille, na co ta
przytaknęła.
—Pracujemy nad tym, wyjaśnił. Jednak nie wiem czy to na nich zadziała. Szczerze
mówiąc, prawie nigdy nie używaliśmy tego zaklęcia z wyjątkiem paru duchów które
nawiedziły kilka domów w okolicy...
—Hej! Zatrzymaj się! rzuciłam. To znaczy że wasza dwójka czaiła się przemierzając
ulice Seattle i odprawiając po kryjomu egzorcyzmy na duchach??
—Nie do końca, odpowiedziała moja siostra. Pracujemy nad tym zaklęciem dopiero
od kilku tygodni. Dotychczas udało nam się przepędzić zaledwie garstkę
nieprzyjemnych duchów, które siały postrach i spustoszenie. Nie chcieliśmy wam nic
mówić, dopóki nie osiągnęliśmy w tym pełnej wprawy, co jeszcze jednak nie
nastąpiło.
—Nie, ale jesteśmy już blisko, zapewnił Morio a jego oczy nabrały koloru ciemnego
odcienia złota.
Westchnął i zaczął mówić dalej:
—W najbliższych miesiącach zamierzam nauczyć Camille jak przywołać duchy. Ale
wpierw musi wiedzieć, jak je eliminować w razie gdyby coś poszło nie tak. Dlatego
dużo ostatnio trenowaliśmy jak pozbyć się duchów. Jednak jak już mówiłem, nie
mam pojęcia jak to zaklęcie wpłynie na padlinożerców. Być może nie będzie miało
na nie żadnego wpływu. Lub tylko trochę....
Podobnie jak wszyscy inni, wpatrywałam się w naszą dwójkę. No, nie do końca
wszyscy... wszyscy oprócz smoka, który wpatrywał się w sufit. Podejrzewałam że
wiedział o tym wszystkim.
Spojrzałam na Menolly, ale ta tylko wzruszyła ramionami.
—Więc naprawdę nieźle wam idzie w magii śmierci, co? Nie wiedząc do końca o co
chciałam ich zapytać, dodałam: dlaczego?
Camille westchnęła głęboko.
—Ostatecznie praca nekromanty pomoże mi używać magii demonów przeciwko nim
samym. Ponadto nauczę się jak samej otwierać i zamykać wrota piekielne, tworzyć
pentagramy, pułapki i takie tam rzeczy.
—Będziesz odkrywać demoniczne rytuały?! Czy nie sądzisz że to zaszło już trochę
za daleko?!
Z rękami na biodrach, obróciłam się do Menolly.
—Powiedz jej że to nie jest dobry pomysł! Nie mogę sobie nawet wyobrazić jaki to
może mieć na nią wpływ! Ma już róg! Dlaczego nie skupić się na tym??
Robiło mi się niedobrze na samą myśl że moja siostra mogła dotknąć tak nieczystej
magii. Ale Menolly pokręciła głową nie mrugnąwszy nawet okiem.
—Pozwól jej robić co chce, kotku. Czasami najbardziej perfidne sztuczki mogą
pomóc w wygraniu wojny. Wierz mi, gdybym mogła nauczyć się odsyłać magię do
jej nadawcy, nie zawahałabym się tego zrobić. Tylko że ja nie mam do tego talentu.
Myślę, że wszyscy powinniśmy wykorzystać wszystko co pozwoli nam zdobyć
przewagę nad Skrzydlatym Cieniem i jego armią. Kto wie czy te dzikie portale nie
zdecydują się otworzyć prosto do Podziemnego Królestwa? W tym przypadku
staniemy w obliczu niewyobrażalnej ilości wszelakiego rodzaju demonów. A wtedy
nie będziemy już potrzebować pieczęci, nie wspominając o innych rzeczach...
Zamilkłam. Z tyłu mojej głowy usłyszałam śmiech Władcy Jesieni. Czy moja własna
magia nie była po części demoniczna? I Menolly, co dalej się z nią stanie? Jaka drogę
będzie musiała obrać w tej niechcianej, narzuconej nam wojnie?
—Rozumiem, odparłam czując jak resztki tego, kim byłam jeszcze kilka miesięcy
temu, roztrzaskują się w drobny mak. Koniec z byciem naiwną i optymistyczną! A
wracając do tematu: czy będziecie mogli wypróbować wasze nowe zaklęcie na
padlinożercach?
—Bez wątpienia, odrzekł Morio. Aczkolwiek mogę cię zapewnić, iż to nie sprawi że
wszyscy w jednej chwili padną trupem. Prawdziwa walka nas nie ominie, więc
proponuję aby wszyscy mieli broń w pogotowiu. I uważajcie na tego lisza. Istoty te
nie są może tak niebezpieczne jak nasz ostatni przeciwnik, ale są one znacznie
silniejsze niż duchy. Ponadto jeden ich lodowaty dotyk jest w stanie wyssać z ciała
całe ciepło. Ale prawdopodobnie poradzimy sobie z nimi.
—Ładne epitafium, mruknął Flam. Chodźmy.
Poszliśmy za Vanzirem i Menolly wąskim przejściem.
Po drodze zastanawiałam się, co się znajdowało na dnie urwiska. Minęło sporo czasu
odkąd byliśmy gdzieś tak, po prostu dla zabawy. Być może kiedy to wszystko się
skończy, będziemy mogli tu wrócić aby zbadać te jaskinie.
—Na końcu tego tunelu znajduje się sala gdzie są padlinożercy, wyjaśniła Menolly
spoglądając na nas przez ramię. Uważajcie by nie dotykać ścian, znajdują się tam
stworzenia które tylko na to czekają.
—W głębi jest mała sala, w której znajduje się pieczęć duchowa której strzeże licz,
dodała. Czuję że nie ruszy do ataku, dopóki pierwsze potwory nie zostaną
zdziesiątkowane. Wydaje się być strażnikiem. Myślę że jest to duch kogoś, kto wieki
temu wszedł w posiadanie tejże pieczęci i teraz czuje się w obowiązku chronić ją,
nawet po swojej śmierci.
—To by wyjaśniało wiele rzeczy, wtrącił Morio. Licze często nazywają siebie samych
strażnikami lub opiekunami jakiegoś miejsca, osoby lub rzeczy, czegokolwiek. Jeśli
miał pieczęć w swoich rękach, to z pewnością poczuł jej moc i zrozumiał, że należy
ją ochraniać nawet jeśli nie końca pojął czym ona jest.
—A padlinożercy? spytałam. Założywszy że macie rację, rodzi się pytanie, jest jaka
jest ich rola w całej tej historii?
—Mogli zostać wezwani przez licza, wtrącił Flam.
Morio go powstrzymał, podnosząc rękę.
—Lepiej jak porozmawiamy o tym zanim tam wejdziemy. Licze mogą być również
stworzone przez szamana lub nekromantę, który ma moc wskrzeszania zmarłych.
Może być tak, że gdy żył, potrafił wskrzeszać zmarłych. Licze są zdecydowanie
lepsze od stróżujących psów lub zombie, ponadto są trudniejsze do stworzenia. Więc
jeśli to jemu zawdzięczamy ich obecność, to radziłbym przygotować się na najgorsze.
Zaczęła mnie dręczyć pewna myśl...
—A co jeśli licz nadal ma moc wzywania tych rzeczy? Co jeśli nadal jest
nekromantą? Czy ich magiczne moce znikają kiedy tamci umierają?
Mimo że moja siostra była czarownicą, życie w magicznej sferze nadal było dla mnie
jedną wielką niewiadomą.
Camille zmarszczyła brwi.
—To zdarza się bardzo rzadko. Czasami gdy duch ulega reinkarnacji, niejako zabiera
ze sobą jego zdolności magiczne. Jeśli te wcześniej nie odłączyły się od jego duszy,
mogą się ujawnić po jego śmierci lub pozostać na zawsze w uśpieniu.
—Ale czy to możliwe? Teoretycznie?
Nie wiedziałam dlaczego wydawało mi się to tak ważne, ale z czasem uczyłam się
coraz bardziej ufać swoim instynktom. Camille ufała swoim, dlatego sama starałam
się ją w tym naśladować. Menolly co prawda zaklinała się na wszystko że nie ma
żadnych, ale byłam pewna że je miała. Po prostu jeszcze o ty mnie wiedziała.
—Teoretycznie może tak być, rzekł Morio. Camille ma rację, to jest wyjątek ale
możemy mieć tutaj do czynienia z taką właśnie sytuacją. Jeśli to prawda, to licz jest
w stanie wezwać na pomoc więcej padlinożerców. A wtedy będzie mógł wytrzeć
podłogę w jaskini naszymi zwłokami.
—Nie jest to pocieszające, skomentowała Menolly, następnie spojrzała na mnie.
—Kotku, mam nadzieję że się mylisz, ale biorąc pod uwagę ilość vivo-mortis
pokrywających ściany tej jaskini, to równie dobrze możesz mieć rację.
Poczułam jak żołądek zawiązuje mi się na supeł. Miejmy nadzieję że będziemy mieli
szczęście a moje przeczucia okażą się bezpodstawne. Bo jeśli faktycznie przyszłoby
nam się zmierzyć z liczem, do tego nekromantą, to jak powiedział Morio -
siedzielibyśmy w głębokim gównie i to po szyję...
Yokai milczał spoglądając na swoją żonę. Po raz kolejny skinęła głową.
Westchnął.
—Dobra, plan jest taki: oboje z Camille wchodzimy jako pierwsi, rzucamy nasze
zaklęcie, następnie stajemy z boku robiąc wam miejsce. Nie wiem co się stanie z
potworami, ale nie powinno to mieć większego wpływu na ciebie, rzekł zwracając się
do Menolly. Co najwyżej wielki pożar, a wtedy wszyscy będziemy ugotowani.
Skinął swojej żonie.
—Musimy się przygotować i to szybko!
Camille stanęła przy nim i oboje wzięli się za ręce, następnie zamknąwszy oczy
zaczęli wymawiać szeptem zaklęcie. Reszta nas stłoczyła się, stając w wąskim
przejściu i unikając dotykania ścian. Camille była o wiele dokładniejsza w magii
śmierci niż w magii księżyca, ale wciąż byłam podenerwowana.
Naprawdę nie miałam ochoty przekonywać się na własnej skórze o konsekwencjach
ich zaklęcia, jeśli coś poszłoby nie tak...
W chwili w której energia między nimi wzrosła, moje ramiona pokryły się gęsią
skórką. Miałam ochotę wziąć nogi za pas i uciec jak najdalej stąd. Nigdy wcześniej
nie czułam u mojej siostry tak potężnej i mrocznej siły, z wyjątkiem dnia gdy użyła
zaklęcia śmierci przeciwko Geph von Spynne. Ale to było w samoobronie, bo
wcześniej ten zabił Rhondę, byłą narzeczoną Zacha, a my byliśmy następni na jego
liście. Podczas gdy to... to było zamierzonym posunięciem.
Zbliżyłam się do Zacha, który przytulił mnie do siebie, oplatając ramiona wokół
mnie. Oparłam się o niego całym ciałem. Promieniowało od niego ciepło. Mogłam
poczuć je przez swoją kurtkę. Czułam jego podniecenie, choć on sam
prawdopodobnie nie był go świadomy. Jego pragnienie rozbudziło we mnie moje
własne. Rzecz jasna nie mogliśmy się teraz skryć gdzieś w kącie, by oddać się naszej
pasji... nie gdy czekała nas walka.
Ale pasja i związana z nią adrenalina, zwłaszcza w obliczu grożącego nam
niebezpieczeństwa teraz i w ciągu ostatnich kilku miesięcy sprawiła, że naparłam na
niego, na co on przytulił mnie mocniej do siebie spojrzawszy mi w oczy.
Jego oczy koloru topazu zadały mi pytanie na które odpowiedziałam twierdząco,
skinąwszy głową. Biorąc głęboki oddech przesunął ręce z moich bioder na mój tyłek
i pogładził go. Oddech uwiązł mi w gardle.
W tej samej chwili Camille podniosła głowę spojrzawszy na nas.
—Jesteśmy gotowi, powiedziała głosem który zdawał się brzmieć tysiące kilometrów
stąd.
Odsunęłam się od Zacha, ścisnąwszy go wcześniej za rękę.
—Czas rozpocząć show, obwieścił smok. Camille, Morio: idziecie pierwsi, za wami
Delilah, Zach, Roz i Menolly. Na końcu ja z Vanzirem. To powinno dać czas lisowi i
naszej kobiecie odzyskać zmysły, zanim oboje wrócą do szeregu.
Moja siostra i Yokai ruszyli ku wejściu do jaskini. Ich cichy śpiew rozbrzmiewał
echem w tunelu. Był pełen pasji i bólu, dopełniony lekkim brzmieniem bębnów
niesionym prądem powietrza.
W odpowiedzi na ich magię, moje ciało zaczęło wibrować tak mocno, że o mały włos
a oparłabym się o ścianę. Jednak w porę udało mi się powstrzymać przed
dotknięciem ektoplazmy. Nagle ujrzałam wszystko w czerwieni. Moje ciało
zamruczało w odpowiedzi na magię.
Coś pchnęło mnie do przodu. Mój strach zniknął, zastąpiony żądzą krwi która
zdominowała moje zmysły. Pantera wewnątrz mnie się przebudziła. W głębi mojego
serca czułam jej ryk. Pragnęła się wydostać.
Hi’ran. To była jego domena i jego świat.
Świat śmierci, duchów i ognia - jego plac zabaw, w którym byłam jego jedyną żyjącą
oblubienicą śmierci. Nie byłam wstanie przeciwstawić się jego wezwaniu. Musiałam
spojrzeć prawdzie w oczy. Podobnie jak Camille stawałam się integralną częścią
świata ciemności i świata cieni, podobnie zresztą jak Mennoly odkąd spotkała na
swojej drodze Dredga...
Skinąwszy na Zacha, Roza i Menolly, odsunęłam się na bok gdy nagle świat wokół
mnie zaczął się zmieniać. Początkowo myślałam, że się łatwo przemienię, jednak
moje ciało wahało się pomiędzy formą kobiety i pantery. Znak na moim czole ożył.
Miałam wrażenie jakbym połknęła garść amfetaminy lub jakby ktoś rzucił na mnie
czar. Nagle stałam się sobą, ale to pantera kontrolowała wszystkie moje zmysły.
Rzuciłam się biegiem w kierunku sali. Znalazłszy się w środku, ujrzałam
padlinożerców. Ciemni, krępej budowy ciała, stworzenia które kiedyś były ludźmi,
teraz w ogóle ich nie przypominały. Widząc mnie wchodzącą, wielu z nich odwróciło
się w moją stronę. Poruszając się niczym małpy, zaczęli przybliżać się do nas. W ich
oczach ujrzeć można było płomień śmierci.
Nie należeli do tego świata. Nie powinno ich tu być. Należeli do świata umarłych, nie
do świata żywych. Byłam spragniona ich krwi, wypełniona pragnieniem wysłania ich
z powrotem do grobu. Wyciągnęłam swój sztylet z pochwy i wściekle wbiłam go w
ramię jednego z nich, na co ten zamknął swoją lodowatą dłoń na moim ramieniu.
Pochyliwszy się, wbiłam kły w jego ciało, najgłębiej jak się dało. Gdy wyplułam
strzępy jego mięsa i futra, puścił mnie z wrzaskiem i zaczął się cofać.
Z mojego gardła wydobyło się warczenie, następnie skoczyłam i uderzeniem w
szczękę powaliłam go na ziemię. Po czym nie zastanawiając się, jednym ruchem
zadałam mu cios obcasem w gardło, miażdżąc mu krtań. Próbował złapać mnie za
kostkę. Ponownie go kopnęłam, tym razem trafiając go w żebra i wysyłając w
powietrze wprost pod nogi Menolly, która chwyciwszy go, podniosła go do góry
zaczęła potężnie walić nim o ścianę, dopóki ten nie zwisł bezwładnie w jej
ramionach. Po tym odrzuciła go niedbale na bok i odwróciła się do następnego.
Stworzenia otoczyły nas niczym rój pszczół, chroniących swoją królową. Skupiłam
się na moim własnym małym miejscu w jaskini. Moje ostrze raz po raz atakowało, po
nim było kopniecie i cios pięścią w szczękę. Tak oto sukcesywnie pozbywałam się
tych którzy stali mi na drodze.
Wydawało się, że deszcz krwi i smród ich ciał nie ma końca. Kiedy mój szósty wróg
upadł, jego ciało zaczęło odrywać się od kości. Nie było dłużej podtrzymywane przez
magię, w mazi przypominającej zawiesinę DNA i krwi. Spoglądałam na to
zafascynowana a jednocześnie przerażona nie potrafiąc oderwać wzroku, mimo iż
chciało mi się wymiotować. Chwila mojej nieuwagi wystarczyła by inny zakradł się
od tyłu. Zanim zdałam sobie sprawę z tego co się dzieje, wbił zęby w moją kostkę
poprzez but, aż do samej kości. Przez chwilę stałam oszołomiona bólem.
Zaczęłam krzyczeć starając się uwolnić nogę, ale na darmo. Jego uchwyt był zbyt
mocny. Najwyraźniej postanowił wyrwać mi kawałek ciała. Nagle zdając sobie
sprawę, że jestem od niego o wiele większa, rzuciłam się przygważdżając go do
ziemi. Wydał z siebie zduszony pisk i pozwolił mi się uwolnić. Skorzystałam z okazji
o odtoczyłam się od niego. Ten nagle wznowił atak i skoczył w moim kierunku ale
Camille była tuż za nim. Jej sztylet zatonął głęboko w jego plecach. Zaraz po tym
odskoczyła na bok, a on upadł bezwładnie.
—Jak zawsze, grająca rolę starszej siostry pędzącej na ratunek co? rzuciłam, podczas
gdy Camille odwróciła się odpierając atak innego stwora.
—Sama wiesz jak to jest! odkrzyknęła.
W tej samej chwili inny członek drużyny nieumarłych zakradł się od tyłu.
Odwróciłam się włączając się do walki. Powietrze w jaskini nasycone było zapachem
krwi i padliny. Zewsząd rozlegały się okrzyki i zgrzyt broni.
Nagle wyczerpana zdałam sobie sprawę, że Hi'ran na mnie patrzy. Jego duch spoczął
na moim ramieniu, uśmiechając się szeroko. Jego zamiłowanie do śmierci
rozbrzmiało w moim ciele niczym palce przebiegające po kręgosłupie i wysyłające
iskry. Mając wrażenie jakby brakowało mi tchu, poczułam jego oddech i szept na
szyi. Objął mnie i przytulił do siebie, owijając nas oboje swoją peleryną. Poczułam
jak przez ubranie a następnie do brzucha otula mnie zasłona mgły, niczym wąż
czekający by zaatakować.
Zatoczyłam się, ale był tam aby mnie złapać i wziąć w ramiona. Jego wzrok był
niczym diament trafiający wprost do mojej duszy. Próbowałam go odepchnąć, ale
nie byłam w stanie się poruszyć, jego usta zakryły moje...
Wciągnęłam powietrze w płuca a kolana ugięły się pode mną w najbardziej
niesamowitym orgazmie jaki kiedykolwiek miałam. Niezdolna by się poruszyć czy
nawet oddychać oraz świadoma ciszy mojego serca, wiedziałam że umieram.
Myślałam, że moje płuca już nigdy nie będą działać. Ze spokojem przygotowałam się
do opuszczenia mojego ciała... ale wtedy Hi'ran wdmuchnął delikatnie powietrze
wprost do moich ust.
Życie wróciło do mnie. Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała, a moje serce
ponownie zaczęło bić.
Przerażona odsunęłam się od niego, uważnie mu się przyglądając.
Roześmiał się i pogłaskał mnie po policzku.
—Mówiłem ci. Jesteś jedną z moich licznych żon i jedyną oblubienicą śmierci zdolną
chodzić w świecie żywych. Ze względu na swoją pozycję i status, będziesz
szanowana i czczona, a gdy nadejdzie czas, dasz mi dziedzica.
Następnie zanim zdążyłam otworzyć usta zniknął, zostawiając mnie samą. Upadłam
na ziemię, powoli zdając sobie sprawę ze znaczenia jego słów...
Rozdział 17
—Delilah? Delilah!
Głos Camille odbił się echem w mojej głowie. Zamrugałam zdając sobie sprawę, że
klęczę z czołem na podłodze i rękoma skrzyżowanymi za głową. Słowa Władcy
Jesieni rozbrzmiewały echem w mojej głowie. Rozejrzałam się wokół siebie. Moi
towarzysze wyeliminowali padlinożerców, pozostały jedynie ich szczątki walające się
po jaskini. Wszyscy, rzecz jasna z wyjątkiem Flama, pokryci byli krwią.
Jęknęłam, podczas gdy Menolly pomogła mi wstać.
—Czy możesz sama stać? spytała wbijając we mnie wzrok.
Zdawała sobie sprawę że coś się stało, może nie wiedziała dokładnie co, ale jak
zawsze wyczuwała sytuację. Nie miałam obecnie zamiaru rozmawiać o tym co się
stało. Nie teraz, gdy mieliśmy zabić licza i odzyskać pieczęć duchową.
—Tak, myślę że jest w porządku. Wzdrygnąwszy się, wstałam. Skończmy z tym i
wracajmy do domu. Naprawdę muszę się wyspać.
Nade wszystko potrzebowałam poukładać myśli i zająć się czymś, co pozwoliłoby mi
zapomnieć o Hi'ranie i planie poczęcia dziecka z elementarnym. Mój wzrok spoczął
na Zachu. O tak, tego mi było trzeba: smakowitej blond pumy!
Zamrugał przyjrzawszy mi się dokładnie, po czym powoli się uśmiechnął. Wyczuł
moje podniecenie. Wiedziałam o tym, bo sama poczułam ten sam zapach pragnienia
pochodzący od niego. Chciał mnie tak jak ja jego.
Menolly wymieniła spojrzenia z Camille i obie wzruszyły ramionami.
—OK, jeśli dobrze się czujesz, miejmy to już za sobą i pozbądźmy się tego
problemu, rzuciła moja młodsza siostra kierując się ku sali, gdzie znajdowała się
pieczęć i ochraniający ją licz.
Przedzierając się przez zwłoki, poczułam jak jaskinia zamyka się wokół mnie. Nie
lubiłam zamkniętych przestrzeni pod ziemią ani małych powierzchni. Według mojej
matki, nazywało się to „klaustrofobią” i pochodziło od mojej kociej natury. Koty nie
lubią być zamknięte, nawet jeśli jest to ich dom w którym mają swoje ulubione
zakątki. Matka zawsze mi mówiła: ”Nigdy nie zapędzaj kota w róg bo rozerwie cię
na strzępy. Zwierzęta te mają potrzebę posiadania wyjścia awaryjnego, nawet jeśli nie
zamierzają z niego korzystać”.
Zawsze myślałam że chciała mnie w ten sposób delikatnie skarcić. W roli bycia córką
nigdy nie byłam dobra. Myślę, że moja matka nie wiedziała co ze mną zrobić.
Zawsze lubiłam spędzać czas w lesie, nosić chłopięce ubrania, polować na owady i
wspinać się na drzewa. „Moja mała chłopczyca” jak mnie nazywała ale zawsze z
miłością w głosie.
Zawsze miałam nadzieję uzyskać jej akceptację, jednocześnie myśląc iż nie dorastam
jej do pięt (mimo że nigdy tego nie sugerowała).
Niezwłocznie odpędziłam wspomnienia o przeszłości, przyspieszając kroku i
dołączając do czekających na mnie Roza i Vanzira.
—Czy ktoś z was stanął już kiedyś w obliczu licza? spytałam.
Miałam nadzieję że tak, choć zadowoliłaby mnie odpowiedź w stylu „nie, ale wiem
jak go zabić”. Nie uzyskałam żadnej z nich.
—Nie, odrzekł Roz a jego kucyk zafalował. Widziałem wiele duchów na przestrzeni
lat, a nawet kilku z głębin. Ale licze zaliczają się do wyższej ligi. Można je spotkać w
starych ruinach i na starych polach bitewnych.
Vanzir również potrząsnął głową.
—Ani ja, choć widziałem kilka. Mogą być bardzo okrutne. Ale wiem jedno: nie
znoszą słońca, dlatego też nie widujemy ich często za dnia.
Wspaniale, mruknęłam. Jesteśmy w jaskini, w samym środku nocy, tym samym
spełniamy wszystkie warunki.
Camille i Morio dołączyli do nas.
—Hej, mamy pomysł który może zadziałać, zaczął demon lis. Jeśli nienawidzi
światła, zaoferujemy mu słońce! Camille ma przy sobie róg jednorożca. Mogłaby
użyć go aby wzmocnić zaklęcie, wzywając moc ognia i błyskawic. Jeśli wyślemy
przez jaskinię falę uderzeniową światła, to może dać nam czas którego potrzebujemy
by zdobyć pieczęć i uciec ile sił w nogach.
Menolly odchrząknęła.
—Pozostawiając licza... żywego? Nawet nie spróbowawszy wysłać go tam, skąd
pochodzi?
—Technicznie rzecz biorąc nie wyślemy go z powrotem do piekła, odparł Flam.
Stworzenia te pochodzą zazwyczaj z podziemi, podczas gdy piekło króluje w
lodowatych głębinach poniższych królestw.
Moja siostra spojrzała na niego lodowatym wzrokiem.
—O czym ty mówisz, jaszczurko? rzuciła Menolly posyłając mu miażdżące
spojrzenie. Ja tylko wspomniałam o wysłaniu go do piekła! Wiesz, jest to miejsce
gdzie ogniste kolesie w czerwonych rajstopach tańczą na czaszkach swoich wrogów.
Zaśmiałam się.
—To jest to. Wiesz równie dobrze jak ja, że Lucyfer jest bogiem, nie diabłem, a
większość duchów nie ma nic wspólnego z Podziemnym Królestwem. Poza tym
Skrzydlaty Cień jest o wiele bardziej niebezpieczny niż jakikolwiek śmiertelnik
byłby w stanie sobie to wyobrazić. Bądźmy odrobinę poważni. Jeśli uda nam się
wyjść z tego bez walki, to tym lepiej. O ile wiem, to nie licz jest przyczyną
problemów. Prawdopodobnie jest związany z tym miejscem. Ile osób waszym
zdaniem przyjdzie go odwiedzić? Ja na przykład, po prostu chcę się stąd jak
najszybciej wynieść i wziąć długą kąpiel.
—Być może, tak ...albo nie.... nie mamy żadnych gwarancji, odparła Menolly.
Równie dobrze może nas wyśledzić by odzyskać pieczęć. Kto nam zaręczy, że nie
został tu wysłany by ją ochraniać ale również by ścigać każdego kto odważy się ją
ukraść? Duchy nie mogą mówić. Co zrobimy jeśli polezie za nami do domu?
Powiemy że nam przykro ale nie oddamy mu pieczęci, bo już jej nie mamy?
—No dobrze, może masz rację. Jeśli myślicie że możemy sprawić by zniknął - to
super, ale nie chcę angażować się w nierównej walce w której wynik jest już z góry
wiadomy, odparłam marszcząc brwi.
—Drogie panie, nie mamy czasu aby się spierać, przerwał nam Roz wskazując na
drzwi w których pojawiła się postać mrocznego widma.
Czarna sylwetka bardzo przypominała widmo z którym walczyliśmy wcześniej, z
tym wyjątkiem że ten miał czerwone świecące oczy. Gdy spojrzał w naszym
kierunku, poczułam falę złowrogiej energii, niczym tsunami kierujące się w stronę
brzegu.
—Cholera! To stara się osłabić naszą siłę! zawołała Menolly pędząc ku temu czemuś.
Chciałam ją zatrzymać, ale ledwo mogłam otworzyć usta. Jej prawa ręka przeszła
przez widmo jak przez mgłę. Zaskoczona cofnęła się, przyglądając mu się z rękoma
na biodrach. Licz zignorował ją i powoli zaczął przesuwać się do przodu...
Starałam się zachować zimną krew, rzecz niezwykle trudna biorąc pod uwagę
skierowany ku nam poziom nienawiści.
—Masz coś w rezerwie? spytała Menolly Flama. Najwidoczniej nie jestem dla niego
zagrożeniem.
Smok zmarszczył brwi dając nam znak abyśmy wszyscy stanęli za nim.
—Nie wiem, odparł ponuro. Spróbuję, ale nigdy nie miałem większego wpływu na
tego rodzaju istoty. Zacisnął palce razem i tworząc trójkąt zawołał: „Duchu! Na
ogień, wzywam moich przodków! Dracon, dracon, dracon, wyślijcie tę kreaturę z
powrotem do Podziemnego Świata! Usuńcie tego ducha z moich oczu!"
Następnie spomiędzy jego rąk wystrzeliła wiązka srebrnego światła, trafiając
bezpośrednio w widmo. Duch cofnął się na chwilę, a potem wyprostował się
wznawiając krok. Patrzyłam oniemiała. Cholera! Nawet smok nie mógł nic zrobić
przeciwko tej kreaturze. Poczułam jak zimny pot zaczął spływać mi po plecach.
Obserwowałam jak tamten unosi się przed nim. Czy go zrani? Czy Flam zdoła się
przed nim obronić?
W tym momencie Camille i Morio wzięli się za ręce, stanęli z boku skąd mieli czysty
strzał i zaczęli wymawiać zaklęcie. Ich moc śmiertelnie mnie przeraziła.
Spod ich stóp echem rozeszło się niskie dudnienie a z ziemi uniosła się niebieskawa
mgła, otulając ich oboje i wirując wokół nich. Camille trzymała w lewej ręce róg
czarnego jednorożca a w prawej dłoń Morio. On sam trzymał w ręce srebrny
medalion, który rozmiarem przypominał „Oreo”, a którego nigdy wcześniej nie
widziałam.
Flam przyglądał im się przez chwilę, po czym cofnął się popychając mnie i Zacha.
Menolly z Rozem i Vanzirem odbiegła w poszukiwaniu kryjówki. Najwyraźniej
wszyscy wyczuli wzrost energii. Poczułam ulgę, wiedząc że inni również nie chcieli
znajdować się na ich drodze.
Przyczajona za długim białym płaszczem smoka, odważyłam się spojrzeć na
rozgrywającą się scenę.
—Reverente destal a Mordenta,
reverente destal a Mordenta,
reverente destal a Mordenta...
Ich głosy niosły się po jaskini. Z każdą chwilą ich śpiew stawał się głośniejszy i
coraz bardziej mroczny, rosnąc w siłę. Nagle mgła zaczęła wirować wokół nich.
Camille podniosła róg. Z jego końca posypały się iskry, tworząc gigantyczny wir.
Nisko nad ich głowami zawisła olbrzymia chmura gradowa a w powietrzu rozszedł
się grzmot. Licz krzyknął i ruszył w ich kierunku, ale nagle zamarł gdy Camille
rzuciła:
—Nawet o tym nie myśl! Wynoś się stąd draniu, inaczej obrócimy cię w popiół!
Nagły ruch powietrza poniósł jej słowa w dal. Nie byłam pewna skąd się wziął ten
nagły strumień wiejący z siłą pociągu towarowego i wyjący niczym „Banshee”.
Chmura nad ich głowami wydała niski grzmot. Nagle końcówka rogu rozbłysła
oślepiającym światłem.
Wróg ruszył w ich kierunku z błyszczącymi oczami, widocznymi w głębi ciemnego
całunu służącego mu za ciało.
—Reverente destal a Mordenta! zawołał Morio, podczas gdy moja siostra odrzuciła
głowę do tyłu:
—Zasłońcie oczy! wrzasnęła.
Mieliśmy czas by odwrócić wzrok gdy nagle z czubka rogu wystrzelił piorun w
kształcie wideł, rozświetlając blaskiem jaskinię. Przez chwilę mogłam zobaczyć ile
było tutaj miejsca. Następnie równie szybko jak się pojawił, tak zniknął a wraz z nim
Licz.
Menolly jęknęła; podbiegłam do niej ukrytej za skałą. Miała kilka zadrapań, nie
licząc powierzchownych oparzeń pod oczami i na czubkach palców, które już się
regenerowały.
—Wszystko w porządku? spytałam, niepotrzebnie bo jak widać nic jej nie było.
—Tak. Na szczęście przywołała piorun a nie ogień, inaczej zostałaby ze mnie kupka
popiołu!
Camille podbiegła do nas z szeroko otwartymi oczami.
—Och na Matkę Księżyca! Menolly! tak mi przykro! Nic ci nie jest? Nie miałam
pojęcia, że to będzie tak potężne, szepnęła wpatrując się w róg. Myślę że będę
musiała głębiej się z nim zapoznać, zanim nauczę się go w pełni kontrolować.
Nawet jeśli udało mi się zatrzymać błyskawicę którą posłał w moim kierunku Eriskel
podczas testu.
Eriskel był jindasel, inaczej strażnikiem rogu czarnego jednorożca.
W przeciwieństwie do dżinów, nie był tak silny ani tak wredny. Stał na straży
elementarnych zamkniętych w rogu.
Sama nie do końca zrozumiałam co Camille próbowała nam o nim powiedzieć. Ale
jedno było pewne: róg był potężną bronią. Mój instynkt podpowiadał mi, że ona sama
nie miała pojęcia jak bardzo był potężny.
—Taak, domyślam się że zajmie ci to trochę. Do tego czasu potrenuj. Tylko
następnym razem upewnij się, że nie ma mnie na linii strzału, prychnęła Menolly.
Następnie spojrzała w miejsce gdzie wcześniej stał licz. Dosłownie poszedł z dymem.
Wszyscy spojrzeli na siebie, następnie na Vanzira który wpatrywał w głąb sali. Moje
myśli zalały złe przeczucia... nie zastanawiając się, ruszyłam w tamtym kierunku
gdzie na piedestale z granitu leżała otwarta kryształowa szkatuła a w niej spoczywał
wisior z rubinem osadzonym w brązie. Ostrożnie uniosłam ciężki talizman,
oszołomiona wirującym wewnątrz niego światłem. Tak oto odnaleźliśmy czwartą
pieczęć duchową.
Spojrzałam w stronę wyjścia. Vanzir stał tam patrząc na mnie, a jednocześnie nie
spuszczając wzroku z pieczęci. Sięgnęłam ręką w kierunku mojego sztyletu.
Prychnął.
—Gdybym chciał ci ją odebrać, twój sztylet by mnie przed tym nie powstrzymał,
powiedział wyniośle. Uwierz mi, zmienny kotku, nic nie byłoby w stanie stanąć mi
na drodze.
W jednej chwili zdawał się urosnąć. Jego oczy płonęły. Po tym rozluźnił się i
wszystko wróciło do normy.
—Dałem wam moje słowo. Poddałem się rytuałowi ujarzmienia. Niewiele więcej
mogę zrobić abyś mi uwierzyła. Niewiele więcej mogę zrobić z twoją chęcią
poderznięcia mi gardła. Ale spróbuję raz jeszcze: Nie pragnę pieczęci i tym bardziej
nie chcę aby wpadła ona w ręce Skrzydlatego Cienia. Wydajesz się myśleć inaczej,
ale wiedz że przetrwanie mojego gatunku zależy od ludzi. Mamy powody aby wam
pomagać.
Po tych słowach odwrócił się i odszedł.
Obserwowałam go, zastanawiając się o co mu chodziło? Niemalże poczułam się
winna że w niego wątpiłam. Ale słysząc zbliżające się głosy moich sióstr, stłumiłam
swoje wyrzuty sumienia. Byliśmy na wojnie. Musiałam być podejrzliwa. Jeśli Vanzir
nie mógł zrozumieć naszych obaw to trudno, będzie musiał nauczyć się z nimi żyć.
Droga powrotna do samochodu zdawała się nie mieć końca. Wszyscy byliśmy
wyczerpani. Camille zasnęła z tyłu, oparłszy głowę na ramieniu Menolly.
Vanzir usiadł obok nich, milczący. Morio również uległ zmęczeniu siedząc pomiędzy
Flamem a Rozem. Zach prowadził. Siedząc obok niego, spojrzałam na jego dłonie
spoczywające na kierownicy w tę chłodną noc.
Naprawdę byłam zmęczona ale dzięki krążącej w moich żyłach adrenalinie i tak nie
mogłabym zasnąć.
Pochyliłam się w jego stronę.
—Zostaniesz ze mną dziś w nocy? szepnęłam.
Spojrzał na mnie, a potem z powrotem na drogę.
—Jesteś pewna?
Skinęłam głową.
—Co z Chasem?
Zaczerpnęłam głęboko powietrza.
—To mój wybór. Podjęłam decyzję by spędzić dzisiejszą noc z tobą, jeśli mnie
chcesz. Mój głos zadrżał. Czy nadal będzie mnie chciał po tak długim czasie? Nie
wspominając już o frustracji... zrozumiem jeśli nie zechce się angażować.
Ale on się uśmiechnął.
—Delilah, oczywiście że cię chcę. Nigdy w to nie wątp.
Tak oto sprawa została załatwiona.
Resztę drogi do domu przebyliśmy w ciszy. Po dojechaniu na miejsce, Menolly i
Flam opuścili nas aby dostarczyć pieczęć królowej Asterii. Camille i Morio byli zbyt
zmęczeni aby im towarzyszyć. Co do mnie, byłam wykończona jak oni. Z drugiej
jednak strony, nie aż tak aby kłaść się od razu spać...
Ujrzawszy palące się w salonie światła zdałam sobie sprawę, że Iris czekała na nas.
Widząc nas, posłała mi zaniepokojone spojrzenie, na co odpowiedziałam jej lekkim
uśmiechem i skinięciem głowy.
—Zdobyliśmy pieczęć która jest teraz w drodze do swojego nowego domu...
Nadal nie lubiłam mówić przy Vanzirze o królowej Asterii. Roz zdawał się wyczuć
moje wahanie, bo poklepawszy łowcę snów po ramieniu rzekł:
—Chodźmy. Zapraszam cię do siebie w miejsce które wynajmuję od miesiąca.
Dziewczyny, zostawiam was. Zadzwońcie jutro jakbyście chciały porozmawiać.
Mam przy sobie swoją komórkę.
Pomachawszy im na do widzenia, Camille pokręciła głową.
—Potrzebuję snu, inaczej za chwilę się rozpadnę. Podobnie Morio. Flam ma klucz.
Przed pójściem do łóżka zamknijcie drzwi.
Następnie moja siostra i jej demon lis, zaczęli wspinać się po schodach podtrzymując
się nawzajem, by po chwili zniknąć nam z oczu.
—Och Delilah. Zanim pójdziesz do siebie. Był telefon do ciebie, powiedziała Iris
wręczając mi swoją połowę kanapki na którą spoglądałam łakomym okiem.
—Nie chcę o tym słyszeć, chyba że to coś pilnego. Poklepawszy Zacha po ramieniu
dodałam: idź i poczekaj na mnie na górze.
Iris pokręciła głową.
—To nie był Chase, rzekła marszcząc brwi.
—To była Sharah i mówiła że to ważne.
—Czy powiedziała że to pilne?
—Nie, odrzekła Iris powoli zmarszczywszy czoło. Ale brzmiała na zmartwioną. Nie
oddzwonisz jej? spytała.
—Jutro rano. Jeśli to coś pilnego zadzwoni ponownie. Do tego czasu chcę wypocząć,
zrelaksować się i spać przez co najmniej sto lat (przejechałam dłonią po włosach.
Potrzebowałam prysznica a do tego czegoś dużo bardziej zmysłowego...) . Zach
zostaje na noc.
Iris się uśmiechnęła.
—Żyjemy w trudnych czasach, Delilah. Nie pozbawiaj się przyjemności ze strachu
lub nieuzasadnionego poczucia winy.
Przed podjęciem ostatecznych decyzji, oboje z Chasem macie sobie wiele do
powiedzenia. W międzyczasie, na twoim miejscu traktowałabym siebie jako wolnego
strzelca.
„Wolny strzelec”. Nie byłam pewna czy podobało mi się to określenie ale dałam jej
buziaka w policzek i skierowałam się na górę, do mężczyzny który czekał na mnie z
otwartymi ramionami.
Rozdział 18
Przez drzwi mojego pokoju sączyła się muzyka, a konkretnie "Magic Man" Heart'a.
Zachary musiał słuchać utworów z listy na moim odtwarzaczu MP3. Otworzywszy
drzwi, ujrzałam go siedzącego na ławeczce przy oknie z jednym kolanem
przyciśniętym do klatki piersiowej. Jego druga noga spoczywała na podłodze
wystukując rytm.
Siedząc w ciemnościach spoglądał przez okno. Światło z korytarza oświetlało jego
królewski profil. Nagle odwrócił się i spojrzał na mnie. Jego usta wygięły się w
zmysłowym zaproszeniu, a jego włosy w kolorze pszenicy spływały złotymi
pasmami, igrając ze światłem i opadając w dół jego szyi...
Zapach jego skórzanej kurtki zaparł mi dech w piersiach. Mogłam niemal ujrzeć
zarys jego mięśni. W pamięci stale miałam jego obraz w formie pumy i nas
biegnących obok siebie po zboczach górskich. Gdzieś głęboko w moim wnętrzu
pantera warknęła z uznaniem.
Od kiedy byliśmy po raz ostatni sami minęło sporo czasu. Powoli podeszłam do
niego omijając łóżko, w pełni świadoma znajdującego się na nim bałaganu i
walających się po podłodze brudnych ubrań. Odwrócił głowę w moją stronę, w
milczeniu czekając aż podejdę.
Nagle niespodziewanie pomyślałam o Chasie. Był jeszcze czas aby się zatrzymać,
zanim sprawy pomiędzy nami jeszcze bardziej się skomplikują. Mogę do niego
zadzwonić mówiąc że mi go brakowało. Cholera! Mogłam nawet odnaleźć Erikę,
skopać jej tyłek i nastraszyć ją tak, by zniknęła z jego życia! Ale nie miałam ochoty
tego robić.
Byłam zraniona i zmęczona zazdrością. Nie znosiłam uczucia rosnącej we mnie
zazdrości, która oznaczała brak bezpieczeństwa. Jeśli faktycznie była to cecha
odziedziczona po matce, to jej nie chciałam. Nie podobało mi się to uczucie w moim
sercu. Jeśli Chase chciał Erikę, to nie ma sprawy. Na chwilę obecną miałam już dość
tych bzdur! Wszystko czego chciałam to...
—Delilah.
Owiał mnie niski głos Zacha. W jednym skoku znalazł się przede mną. Jego ręka
pogładziła moje gardło. Zadrżałam, czując jak jego palce przebiegają po mojej szyi,
następnie po mojej koszuli i między moimi piersiami.
—Nic nie mów, szepnęłam. O nic nie pytaj, po prostu mnie obejmij i pocałuj.
Powoli pochylił się i przycisnął usta do moich. Jego ramiona oplotły mnie
przyciągając bliżej do siebie. Zaczęłam drżeć w miarę jak nasz pocałunek się
pogłębiał a nasze oddechy mieszały ze sobą. Cały czas trzymałam oczy otwarte.
—O Wielka Pani Bastet, upewnij mnie kim jestem.
Zach zatrzymał się i cofnął nieznacznie, nie spuszczając wzroku z moich oczu.
—Na co masz ochotę? Powiedz mi, a ja to zrobię.
Czułam wiercącą się wewnątrz mnie panterę.
—Chodź ze mną, powiedziałam biorąc go za rękę.
Pociągnęłam go ze sobą do mojego pokoju zabaw, następnie mijając kocie drzewko i
kuwetę, podeszłam do okna i otworzywszy je wdrapałam się na dach. Następnie
zeskoczyłam wprost na rosnący w pobliżu stary dąb. Gdy moje stopy znalazły
oparcie, zaczęłam przekształcać się w panterę. To poszło szybko i bezboleśnie.
W ciągu kilku sekund zeskoczyłam na ziemię. Czekałam aż Zach pójdzie moim
śladem. Po chwili obok mnie wylądowała puma.
Noc była gęsta i ciemna. Na niebie świecił księżyc w swojej czarnej fazie. Jednak
my nie potrzebowaliśmy światła. Pobiegłam w stronę lasu który prowadził do stawu,
rozkoszując się uczuciem swoich mięśni i dotyku ziemi pod łapami, jak również tego
jak wibrowało moje futro. Wszystkie moje zmysły były w pogotowiu. Cały
otaczający mnie świat czułam z niepowtarzalną intensywnością.
W zaroślach słyszałam szelest małych zwierząt i wysokich traw. Poczułam zapach
gleby, wody oraz grzybów, jak również pragnienie Zacha unoszące się w powietrzu i
sprawiające że jeszcze bardziej chciałam zagłębić się w mojej kociej naturze.
Podniosłam głowę i wydałam z siebie głęboki ryk. Umierałam z pragnienia by go
posiąść. Chciałam go, chciałam by znalazł się głęboko we mnie.
Jakby czytając w moich myślach, okrążył mnie wydając gardłowe pomruki. Oboje
sondowaliśmy się nawzajem.
Oboje byliśmy zmiennymi, ani ludźmi ani zwierzętami, dziwną mieszaniną obojga.
Zach był niesamowity, zarówno w postaci pumy jak ludzkiej. Wysoki, muskularny,
opalony, z błyszczącymi oczami o barwie pomiędzy kolorem topazu a
jasnobrązowym.
Wsunął się za mnie.
Posłusznie opadłam na ziemię ale on się cofnął. Po chwili w wirze błyszczących
świateł przekształcił się ponownie, przybierając ludzką postać. Zaskoczona, zrobiłam
to samo.
—Co się stało? spytałam. Nie mów mi, że wyczułeś demona!
—Skrzywdzę cię biorąc cię w ten sposób, wyjaśnił łamiącym się głosem. Wiem że
robiłaś to już z innymi kotami, ale to jest o wiele bardziej bolesne z dużym kotem.
Jak wszystkie samce pum, mój członek jest pokaźnych rozmiarów. Ponadto nie chcę
by odbyło się to w ten sposób. Nie tym razem i nie teraz. Nie do czasu aż księżyc
będzie w pełni. Wtedy zapomnimy o wszystkim i pozwolimy by nasze dusze
połączyły się ze sobą. A teraz pozwól mi kochać cię jak mężczyzna, w lesie do
którego oboje przynależymy.
Wyciągnął do mnie ramiona. Jego wzrok wypalał dziurę w moim sercu.
A potem były szalone zmagania z pozbyciem się naszych ubrań. Jego jasne oczy nie
opuszczały mnie ani na chwilę, gdy jednym ruchem zsuwał z siebie dżinsy a po nich
zdjął koszulę i odrzucił ją na bok.
Sama zdarłam z siebie top, dżinsy i moje majtki. Z jego gardła wydobył się niski
pomruk. Następnie z rozszerzonymi nozdrzami zaśmiał się cicho.
—Czuję cię... podejdź tu mały kotku...
Żołądek zacisnął mi się w supeł. Był nagi i podniecony. Przebiegłam palcami po jego
klatce piersiowej i ramionach. Ze wszystkiego najbardziej moją uwagę przykuł jego
członek.
—Teraz. Tutaj. Na ziemi, wyszeptałam.
—Wedle rozkazu.
Złapał mnie w pasie i oboje upadliśmy na ziemię, na miękki mech który łaskotał
moją skórę i drażnił zmysły swoim zapachem. Następnie wsunął dłoń między nogi.
Jego palce dokładnie wiedziały gdzie dotknąć, bym odczula największą rozkosz.
Obniżył usta do mojej piersi i zaczął ssać.
Jęknęłam cicho. Przez moje ciało przechodziły iskry, każda z nich była potężniejsza
od poprzedniej. Próbowałam złapać oddech, ale nie było przerwy ani wytchnienia.
Krzyknęłam gdy przeniósł swoje usta w dół między moje nogi, zastępując palce
językiem. Trzymałam go za głowę, gdy mnie lizał śmiejąc się.
Poczułam jego kręcone włosy łaskoczące mnie w uda.
W końcu cała pokryta liśćmi i błotem usiadłam, spychając go na plecy.
—Twoja kolej, szepnęłam zerkając w dół na jego członek.
Ostrożnie aby uniknąć kłów, polizałam go po całej długości, drażniąc się z nim i
sprawiając że urósł jeszcze bardziej.
—Pragnę cię, powiedział siadając i chwytając mnie w pasie. Spojrzał mi głęboko w
oczy. Chcę być w tobie.
Ustawiłam się na czworaka. Ukląkł za mną, chwytając mnie w pasie. Następnie
zanurzył się we mnie głęboko, wykonując coraz głębsze pchnięcia. Podniosłam
głowę i warknęłam by przyspieszył, gdy poruszał się najpierw powoli, potem coraz
szybciej, zmieniając pozycję i poruszając biodrami, trafiając w same moje centrum i
rozpalając we mnie płomień.
Pochylił się by polizać moją szyję, delikatnie gryząc. Naparłam na niego, wbijając
palce w ziemię. Jeśli nie mogliśmy kochać się jak duże koty, to przynajmniej
możemy zrobić to w tej samej pozycji.
Wbijał się we mnie tak mocno, że nie potrafiłam powiedzieć gdzie kończył się on a
gdzie zaczynałam się ja. Moje sutki ocierały się o mokre liście, zupełnie jakby matka
ziemia próbowała się nimi karmić.
Oboje byliśmy mokrzy, brudni i poobijani, a ja to uwielbiałam... uczucie mchu na
moim brzuchu i błota które pokrywało mi nogi.
Zach sięgnął ręką i dotknął mnie w miejscu, gdzie najbardziej tego potrzebowałam,
co sprawiło że tama puściła. I nagle znalazłam się na skraju przepaści, z rozłożonymi
ramionami, błagająca.
Opadając usłyszałam swój krzyk i Zacha, który ryknął wykrzykując moje imię. Puma
i Pantera połączyły się... z głębi naszych serc. Jak duchy z przeszłości, oba koty stały
się jednością. Orgazm obu dużych kotów rozniósł się echem a ich ryk był niczym
bębny w nocnej dżungli.
Zach delikatnie oparł głowę na moich plecach. Był przemoczony i pachniał piżmem.
—Wszystko w porządku? zapytał po chwili, odsuwając się.
Usiadłam czując jak wszystkie moje mięśnie są obolałe i posiniaczone, zarówno od
zewnątrz jak od wewnątrz. Ale to był dobry ból: z rodzaju tych które sprawiają że
czujesz się zmęczony i pozbawiony napięcia, gotowy by wziąć gorącą kąpiel i
wsunąć się do ciepłego łóżka.
—Tak, czuję się dobrze, odparłam ziewnąwszy.
Poczułam zimno na swojej mokrej skórze. Czym prędzej założyłam dżinsy i top. Cała
byłam pokryta błotem.
—Muszę wracać. Chodź. Zostaniesz na noc?
—Czy to jest to czego chcesz? zapytał, nie odrywając ode mnie oczu.
Zastanowiłam się przez chwilę nad jego pytaniem. Jedynym mężczyzną jaki
kiedykolwiek spał w moim łóżku był Chase.
—Tak.
—Prowadź, rzekł zakładając dżinsy.
Całą drogę do domu trzymał w ręce koszulę. Biegnąc z powrotem do domu,
zastanawiałam się jak do cholery mam sobie z tym poradzić? Nigdy wcześniej nie
kochałam się z nikim w ten sposób.
To był pierwszy raz, gdy czułam że obie połówki mnie: zarówno kobieta jak i
zmienna zostały zaproszone na to samo przyjęcie.
Czułam się spełniona, pożądana i w pełni zaakceptowana. I w żadnym razie nie
chciałam aby się to skończyło.
Rozdział 19
Rankiem gdy tylko otworzyłam oczy, ujrzałam Zacha przytulonego do moich pleców
z ramieniem wokół mojej talii, pochrapującego lekko. Mruczał coś przez sen a jego
zarost łaskotał mnie w ramię.
Słońce wzeszło, jego jasne promienie opadały na łóżko, ogrzewając nas swoim
światłem i ciepłem.
Zamrugałam mrużąc oczy i spojrzałam na zegar: była 8:30 - pora aby wstawać.
Wczoraj położyliśmy się późno. Nadal preferowałam swoje kocie drzemki w ciągu
dnia. Kilka godzin tu, kilka tam sprawiało że byłam jak nowa. Zwłaszcza po seksie a
później wspólnej gorącej kąpieli.
Nie przepadałam za wodą, ale będąc z Zachem w wannie pełnej bąbelków, gdy ten
ocierał się o moje piersi, myjąc mój brzuch i delikatnie pocierając moje piersi... jego
ręce sunące po moim ciele...
Dotyk jego rąk na mojej skórze sprawił, że wskoczyłam na niego i oplatając go
nogami w biodrach z rękami dotykającymi dna, pozwoliłam poddać się ekstazie.
W momencie gdy moja głowa dotknęła poduszki, zasnęłam.
Nadal nie do końca przebudzona, wstałam z łóżka ziewając. Zach jęknął, po czym
podniósł się do pozycji siedzącej, posyłając mi swój rozespany uśmiech i
rozgrzewając moje serce, wyciągnął do mnie ręce. Upuszczając moją bieliznę, z
powrotem wsunęłam się pod kołdrę, dając mu buziaka na dzień dobry.
Po chwili oparł głowę o zagłówek i spojrzał na mnie z poważnym wyrazem twarzy.
—Dobrze, nie rozmawialiśmy o tym wczoraj ale teraz musimy. Co z...?
—Chasem? dokończyłam za niego. Nadal nie byłam gotowa by rozmawiać na ten
temat. Ale Zach oczekiwał wyjaśnień a ja czułam że jestem mu je winna.
—Tak, Chasem, odpowiedział z westchnieniem. Ostatnia noc była niesamowita.
Mam nadzieję że czujesz to samo co ja. Jesteśmy dla siebie stworzeni, Delilah. Nie
czujesz tego? To nie był tylko seks. My połączyliśmy się w parę.
Prawie połknęłam swój język. Wiedziałam dokładnie co miał na myśli, ale wahałam
się z wypowiedzeniem tego głośno, nie wiedząc czy czuł to samo.
Seks był fantastyczny, ale świadomość tego że oboje połączyliśmy się na wyższej
płaszczyźnie... i to zarówno jako ludzie jak również jako dwa koty... wszystko to było
ponad to co łączyło mnie z Chasem.
—Wiem, szepnęłam. Wiem o tym Zach, tyle się teraz dzieje... Chase i ja...
przyjrzałam się majtkom które trzymałam w ręku. Były z zielonej satyny, z Victoria's
Secret. Chase podarował mi je w prezencie. Nagle poczułam że nie mogę ich założyć.
Upchnąwszy je na dnie szuflady, sięgnęłam po kolejny zestaw: prosty, bawełniany,
koloru bladego różu. Te były moje. Odzwierciedlały mój gust i wygodę.
Założywszy je i pasujący do nich biustonosz, odwróciłam się w kierunku łóżka i
leżącej na nim zmiennej pumie.
Zach był niczym napój z rumem w zimowe noce, mleko i ciasteczka w godzinach
popołudniowych i płatki owsiane rano. Ubrany w górskie buty, dżinsy i
skórzaną kurtkę; pachniał jak niebo. Był wszystkim czym byłam ja sama z wyjątkiem
bycia wróżką.
—Jestem wściekła że mnie okłamał. Mogłabym znieść że spał ze swoją byłą,
ponieważ szczerze mówiąc myślę, że chciałabym mieć was oboje w moim życiu. Ale
on nie powiedział mi prawdy i z tego powodu czuję się głupio. W chwili obecnej
sama nie wiem czego on chce i o czym myśli.
Usiadłam na brzegu łóżka i oparłszy głowę na dłoniach, wpatrywałam się w podłogę.
—Sama nie wiem czego chcę. Nie wiem nawet czy mam do tego prawo. Odwróciłam
się wskazawszy na znak na moim czole. Jeszcze nikomu tego nie mówiłam ale
wczoraj podczas walki, Władca Jesieni powiedział... powiedział, że pewnego dnia
uczyni mnie tą która będzie nosić jego dziecko. Jeśli mówił poważnie, nie będę miała
wyboru. Jestem z nim związana. Dokąd mnie to zaprowadzi? Chase jest w porządku
starając się przystosować do naszego życia, ale są granice tego, co może
zaakceptować. A czegoś takiego z pewnością nigdy nie zaakceptuje. Jak będzie z
tobą?
Zach spojrzał na mnie przez chwilę nic nie mówiąc, następnie pogładził mnie po
ramieniu.
—Szczerze mówiąc, nie jestem pewien czy mogę teraz odpowiedzieć na to pytanie.
Myślę że jeśli Władca Jesieni zgadza się byś miała śmiertelnego kochanka, to ja
mogę nauczyć się akceptować fakt, że pewnego dnia urodzisz jego nieśmiertelne
dziecko. Stado z pewnością by się z tym nie zgodziło, ale ja nie słucham tego co
mówią. Co więcej: moje ostatnie „kaprysy”, jak je nazwała starszyzna, nie zostały
zbyt dobrze przyjęte. Przykro mi, ale nie mogę dać ci lepszej odpowiedzi.
Wzruszyłam ramionami.
—Wolę abyś był szczery. Tyle mi na razie wystarczy. Więc co takiego zrobiłeś, że
rada wpadła w złość?
Uśmiechnął się, trochę nieśmiało i z zakłopotaniem.
—Startuję w lokalnych wyborach.
—Ty co??
—Chcę być radnym. Wystartuję w najbliższych wyborach z wolnej stopy jako
niezależny zmienny członek stada pum. Otrzymałem wsparcie od Venus; to jedyna
rzecz która powstrzymuje ich przed wyrzuceniem mnie ze stada. Swoją decyzją
naraziłem się wielu osobom wzbudzając tym samym wokół siebie wiele gniewu.
Skinęłam głową.
Stado pum z gór Rainier, zwłaszcza rada starszych, rządziła się swoimi własnymi
prawami. Wszyscy oni spoglądali na nas z wyższością i nigdy nas nie zaakceptowali,
pomimo iż ja i moje siostry uratowałyśmy ich tyłki z rąk bezwzględnego seryjnego
mordercy, który okazał się być ich odwiecznym wrogiem. Ale mieliśmy w ich stadzie
co najmniej dwóch sprzymierzeńców: Zacha i Venus Dziecko Księżyca - ich
szamana. Bez ich wsparcia bylibyśmy tam persona non grata.
—Radny, co? zaśmiałam się. Czy jeśli zostaniesz wybrany, będziesz mógł coś zrobić
w kwestii opłat za parking?
Roześmiał się. Jego śmiech sprawił, że miałam ochotę ugryźć te piękne usta ale
odsunął się i zeskoczywszy z łóżka przeciągnął się. Jego mięśnie grały w łagodnym
porannym słońcu. Uśmiechając się, podniósł swoje obłocone dżinsy trzymając je w
dwóch palcach.
Rzuciłam mu szlafrok.
—Daj mi te brudne rzeczy.
Przyglądając mu się uniósł brwi.
—Hmm, to jest... różowe. A dokładniej: różowa guma do żucia. Nie za bardzo sexi.
—Hej, tak się składa że uwielbiam gumy do żucia! Będziesz musiał z tym żyć!
rzuciłam z uśmiechem na twarzy.
Nie martw się, wypierzemy twoje rzeczy zanim wrócisz do domu…
Przerwało mi pukanie do drzwi.
Zach czym prędzej nałożył na siebie szlafrok. Kiedy otworzyłam drzwi, na progu
ujrzałam wyraźnie zmartwioną Iris.
—Dzwoni Sharah. Jest na pierwszej linii. Koniecznie chce z tobą rozmawiać.
Dlaczego nie wrzucimy tych brudnych rzeczy do pralki? Zachary, myślę że
powinnam mieć gdzieś parę dżinsów i koszule które będą na ciebie pasować,
powiedziała Iris biorąc z moich rąk brudne rzeczy, podczas gdy Zach starał się za
wszelką cenę trzymać swój szlafrok w kupie. Spokojnie, dodała uśmiechając się do
niego. Nie masz nic, czego bym już wcześniej nie widziała.
Po czym zebrała jeszcze moje brudne ubrania leżące na ziemi i zniknęła.
Podniosłam słuchawkę. Obie z Camille miałyśmy swoją linię telefoniczną, tak by nie
musieć za każdym razem biegać na dół gdy ktoś dzwoni. Planowaliśmy też
zainstalowanie dodatkowej.
—Witaj Sharah! Jeśli to Chase poprosił ją aby do mnie zadzwoniła, pożrę go na
surowo! Nie ma potrzeby mieszać w nasze sprawy osób trzecich.
Sharah brzmiała na rozhisteryzowaną.
—Delilah! Dzięki Bogu! Próbuję się do ciebie dodzwonić od wczoraj, ale nie
oddzwoniłaś!
Spojrzałam na Zacha.
—... musiałam zająć się czymś innym, przepraszam. O co chodzi?
—Chodzi o Chase'a.
—Co z nim?
Nie chciałam słyszeć że był zdenerwowany lub że jest nieszczęśliwy. W końcu sam
był sobie winien.
—Nie widziałam go od wczorajszego popołudnia. Nigdy tak nie znikał. Martwię się
że coś mu się stało.
Jej słowa sprawiły że zamarło mi serce.
—Co masz na myśli? Myślisz że ma kłopoty?
Ogarnął mnie strach.
—Mówię że jeszcze go nie ma! Wyszedł wczoraj wcześniej. Zadzwoniłam do niego
później ale nie było go w domu. Zaniepokoiło mnie to ale pomyślałam, że może ma
problemy rodzinne czy coś, więc zadzwoniłam do ciebie. Teraz jestem naprawdę
zaniepokojona.
Przygryzłszy wargę poczułam w ustach smak krwi. Jeden z moich kłów przypadkowo
natrafił na popękaną skórę, a wszystko to dlatego, że zapomniałam użyć balsamu do
ust który kupiła dla mnie Camille.
Sharah miała rację. Nie było w zwyczaju Chase'a znikać bez pozostawienia numeru
telefonu pod którym można było go złapać. Miał zbyt wiele szacunku dla swojej
pracy, mimo że przez jakiś czas prowadził podwójne życie. Może Erika miała wpływ
na jego poczucie odpowiedzialności?
—Czy rozmawiałaś z Eriką? spytałam. Słowa te cięły moje gardło jak żyletki. Być
może wie gdzie on jest.
Cisza. Wiedziała. Po chwili odchrząknęła.
—Zadzwoniłam do niej, ale nikt nie odbierał. Przepraszam Delilah. Nie wiem co
powiedzieć.
Czułam na sobie wzrok Zacha. Czułam jak się czerwienię. Nie znosiłam czuć się
zakłopotana tym bardziej nienawidziłam się rumienić. Łzy napłynęły mi do
oczu. Pokręciłam głową, starając się skoncentrować na problemie. Faktem było, że z
Eriką lub nie, Chase nie miał w zwyczaju zaniedbywać swoich obowiązków.
Wiedział że jeśli nie zadzwoni, to my to zrobimy. Co oznaczało że coś było nie tak.
Może miał problem z samochodem? Lub coś innego.
—Czy wysłałaś kogoś do jego mieszkania?
—Nie. Jeszcze nie. Wpierw wolałam wykonać kilka telefonów. Powiedz, czy
zgodziłabyś się to zrobić? Zrozumiem jeśli odmówisz.
Ale mamy tutaj kocioł i brakuje nam rąk do pomocy.
Westchnęłam. Była to ostatnia rzecz, jakiej mi było trzeba. Ale rzeczywiście coś w tej
historii było nie tak. Wiedziałam że nie mogę tego tak zostawić.
—W porządku, pojadę tam i rozejrzę się. Jeśli wcześniej się odezwie, daj mi znać.
Tak bym mogla zająć się innymi sprawami.
Na moim biurku czekały trzy sprawy do rozwiązania. Nic pilnego, ale pozwolą mi na
opłacenie rachunków w przyszłym miesiącu.
—Załatwione. Dziękuję i jeszcze raz przepraszam że musiałam do ciebie dzwonić.
Powoli odłożyłam słuchawkę; Zach objął mnie ręką w pasie.
—Myślę, że rozumiem co się dzieje. Chcesz abym poszedł z tobą?
Pokręciłam głową.
—To nie jest najlepszy pomysł. Jeśli go znajdę, będziemy mieli sobie wiele rzeczy do
powiedzenia. A jeśli nie, cóż… (wolałam teraz tego nie roztrząsać). Skinąwszy w
stronę drzwi dodałam: Co ty na to abyśmy zeszli na dół i coś przekąsili? Jakie masz
plany na dzisiaj?
Poprawił pasek i otworzywszy drzwi, przytrzymał je dla mnie.
—Och, nic wielkiego. Rozmowa z moim menedżerem kampanii, zrobienie zdjęcia...
a po południu wymiana ogrodzenia. Mam nadzorować zespół... Zrobił przerwę.
Zadzwonisz później do mnie i dasz mi znać jak poszło?
Skinęłam głową.
—Ok, chodźmy dowiedzieć się jak innym poszło wczoraj z pieczęcią.
W kuchni zastaliśmy Flama, Iris i Maggie. Mała siedziała u Flama na kolanach,
bawiąc się pasmami jego włosów które łaskotały jej brzuch. Talon-Haltija trzymając
w ręce czyste ubrania Zacha, ruchem głowy wskazała mi na kuchenkę na której stała
miska z jajecznicą i grubymi plastrami bekonu. Półmisek z kawałkami melona a obok
niego talerz z tostami. Chwyciłam jeden z nich i wbiłam w niego łapczywie zęby.
—Częstujcie się, proszę. Muszę zająć się praniem i porządkami w domu. Camille jest
już w pracy a Morio poszedł na zakupy. Menolly jest rzecz jasna u siebie i śpi. Co się
tyczy naszych bliźniaczych demonów, to dzisiaj ich jeszcze nie widziałam.
Zakrztusiłam się. Iris zwykła w ten sposób nazywać Roza i Vanzira, ku ich wielkiemu
rozczarowaniu. Co dla nas wydawało się śmieszne, nie było takim dla łowcy snów
który nie podzielał jej poczucia humoru.
—OK, rób co masz zrobić! Obiecałam Sharah że coś dla niej sprawdzę. Chase
zniknął i nikt nie wie gdzie jest.
—Wielki Boże! Mam nadzieję że nic mu się nie stało!
—Ja również, wymamrotałam zajmując miejsce przy stole.
Po chwili Zach wrócił ubrany. Zaproponowałam mu talerz z jajecznicą i bekonem ale
pokręcił głową i złapał jedynie kilka tostów, dając mi buziaka w czoło.
—Muszę lecieć. Zadzwonię później. Do widzenia wszystkim.
Odszedł nie dając mi czasu na odprowadzenie go do drzwi. Obserwowałam go
wsiadającego do swojej furgonetki. Następnie odwróciłam się do Flama, który
uważnie mi się przyglądał.
—Więc? spytałam siadając. Jak wam wczoraj poszło u królowej Asterii?
Wygłodniała zabrałam się za pałaszowanie swojego talerza. Obie z Camille miałyśmy
wymagający metabolizm i jadłyśmy jak ogry. Menolly też taki miała (kiedy jeszcze
żyła).
Smok wzruszył ramionami.
—Twoja siostra musi popracować nad dyplomacją. Ale ogólnie rzecz biorąc,
wszystko dobrze poszło.
Ohoho!
—Co takiego tym razem zrobiła?
Uniósł brwi, a ja miałam wrażenie że stłumił uśmiech.
—Prawie się wygadała że wiemy o Trillianie. Co nie byłoby zbyt mądrym
posunięciem, biorąc pod uwagę wszystkie wysiłki elfów w zapewnieniu tajności jego
misji. Udało mi się zatuszować jej gafę, ale nie jestem pewien czy uwierzyli w mój
nagły atak kaszlu.
Wspaniale! Powinniśmy byli wiedzieć o tym wcześniej, zanim pozwoliliśmy jej
przejąć ster podczas tej małej wycieczki. Nasza siostra była genialnym wojownikiem
ale była również nieprzewidywalna, podobnie jak gejzery w Yellowstone.
Miała problem z kontrolowaniem tego co i komu mówi.
Nigdy nie zdradziła nikomu żadnych tajemnic państwowych ale wybuchała niczym
bomba z opóźnionym zapłonem. Zwalałam to na karb tego kim była, i wiedziałam że
zawsze tak było.
—Więc, co powiedziała królowa?
—Królowa elfów była zachwycona zdobyciem czwartej pieczęci. Wciąż martwi się
utratą trzeciej i tym co może zrobić z nią Skrzydlaty Cień.
Jednorożce z Dahns odnotowały serię raczej niepokojących ataków na obrzeżach
swoich ziem. Początkowo myśleli że to gobliny, ale po bliższym przyjrzeniu się
okazało się że to nie one.
Skończyłam, wycierając talerz.
—Przynajmniej czwarta pieczęć jest bezpieczna, a my nie mieliśmy zbyt wiele
problemów z odnalezieniem jej. Teraz wychodzę, wrócę za godzinę lub dwie. W razie
potrzeby dzwońcie na komórkę.
—Ja również będę się zbierał. Będę na swoich ziemiach, rzekł smok wręczając mi
Maggie. Masz, zajmij się swoim pupilem. Jakby Camille pytała, to spędzę noc w
swoim kopcu. Mam kilka spraw do załatwienia. Wliczając w to te przeklęte królowe,
panoszące się na moich ziemiach i siejące na nich spustoszenie. Muszę się upewnić
że niczego nie zniszczyły.
Skrzywił się. Przez ostatnie dwa miesiące, smok nie krył się z tym co myśli o
projekcie przywrócenia sądów Światła i Cienia przez Morgane, Aeval i Titanię.
Podczas Wielkiej Separacji, Kraina Wróżek oddzielona była od Ziemi, a sądy wróżek
zostały zdziesiątkowane, zaś Aeval i Titania wygnane. Kilka miesięcy temu, dzięki
ingerencji Morgane, obie zdecydowały się odrestaurować swoje dawne królestwo z
niewielką pomocą Camille. Nie byliśmy do końca pewni zasadności tej idei, ale
jedno było pewne: to trzymało je z dala od naszych spraw, a ludzie byli zadowoleni.
Pozostało pytanie gdzie ustanowić ich sąd. Titania próbowała przywłaszczyć sobie
część ziem Flama, którymi ten mniej się interesował.
—Bądź ostrożny. Ta trójca jest niebezpieczna; w żadnym wypadku im nie ufaj.
Włożyłam Maggie do parku, upewniając się że ma przy sobie swoją ulubioną
zabawkę podarowaną przez Chase'a: małą małpkę o imieniu River i klocki.
—Masz rację. Są zdolne do wszystkiego. Wolałbym by Camille nie zadawała się z
nimi... ale jak widać czarownice losu mają w tej sprawie inne zdanie...
Następnie założywszy swój długi biały płaszcz, smok skierował się do drzwi.
Co do czarownic losu ma rację, pomyślałam. Żadne z nas nie chciało widzieć Camille
zamieszanej w intrygi trzech królowych. Chociaż Morgane była częścią naszego
drzewa genealogicznego, wszyscy wiedzieliśmy że "więzy krwi" niekoniecznie
oznaczają lojalność. Ale Babcia Kojot zdawała się o tym wiedzieć. Ponadto Camille
nie miała wyboru.
Jednakże królowe wróżek uczyniły nam przysługę, ściągając na siebie uwagę opinii
publicznej. Odkąd tutaj przybyłyśmy, postrzegane byłyśmy jako istoty mistyczne, a
co za tym idzie czczono nas i pogardzano nami z równą siłą. Obecnie wynik został
wyrównany. Jednakże nie chciałam dzielić skóry na żywym niedźwiedziu. Wszystko
- łącznie z panującym obecnie nastrojem - mogło się zmienić w oka mgnieniu. A trzy
królowe, co by o nich nie mówić, nie były bynajmniej sympatyczne.
Naskrobałam kilka słów dla Iris zajętej praniem i ucałowawszy Maggie w policzek,
chwyciłam swoje klucze.
Siadając za kierownicą mojego Jeepa, pomyślałam o Chasie. Wątpiłam by naprawdę
zniknął. Prawdopodobnie uciekł z Eriką lub zrobił coś równie idiotycznego. W głębi
duszy zastanawiałam się, dlaczego wciąż było mi przykro. Jakby nie było, ostatnią
noc - zresztą niesamowitą - spędziłam z Zachem i zamierzałam mu o tym
powiedzieć. Nie ma mowy by wtykał nos w nasze sprawy! Kto wie, może powinnam
dać mu trochę czasu?
Z drugiej strony... inny głosik w mojej głowie twierdził, że tak naprawdę to nie samo
kłamstwo mi przeszkadzało, ale to że mnie zaniedbywał. Chase stale się wściekał
wiedząc, że nadal widuję się z Zachem i oskarżając mnie o Bóg wie co. Sama byłam
tak bardzo na nim skupiona, że nie spostrzegłam jak sam obsypuje mnie kłamstwami,
zabawiając się na boku ze swoją ex.
Głęboko poruszona, odczuwając zalewające mnie uczucie gorąca i zima, pędziłam
autostradą w kierunku Renton gdzie mieszkał Chase.
Wjechawszy na parking, rozejrzałam się wokół za jego nowym Subaru. I faktycznie
tu stał. Bingo! Więc albo nie odbierał telefonu bo był z kimś innym, a mianowicie z
Eriką, albo - powiedział mi cichy głosik - był w domu, ale nie był w stanie odebrać.
Wysiadłszy z samochodu, wspięłam się po schodach pokonując po cztery stopnie
naraz. Zapukawszy dwa razy odczekałam chwilę, następnie wyjęłam swój klucz
zastanawiając się czy był to ostatni raz kiedy pozwala mi wejść do swojego
mieszkania. Jeżeli zerwiemy, będę musiała mu go oddać... ta myśl sprawiła że zrobiło
mi się smutno.
Właśnie miałam go wsunąć w zamek, gdy spostrzegłam że drzwi były otwarte.
Nieśmiało weszłam do środka. Wszystkie światła w salonie były zapalone. Chase
miał u siebie wiele lamp, ale zawsze dbał o to by przed wyjściem wszystkie je
powyłączać. Zły znak.
Numer dwa znajdował się przed moim nosem. Salon wyglądał jakby przeszło
przezeń tornado. Wszędzie wokół leżały porozrzucane książki, a wszystko co kiedyś
stało na biurku: dokumenty, ołówki - teraz leżało porozrzucane na podłodze. Jego
laptop był otwarty i migał. Nie wiem jak przeżył upadek. Czując jak coś ściska mnie
w gardle, powoli ruszyłam przez ten bałagan. Co tu się do cholery stało?!
Czując jak moja panika rośnie, pobiegłam do sypialni. Brak śladów walki, ani śladu
walizki, szafa była pełna a łóżko zasłane. Musiał mieć rano czas aby to zrobić. Chyba
że tu nie spał...
Migające światełko na jego automatycznej sekretarce wskazywało na niewysłuchane
wiadomości. Nie zastanawiając się, nacisnęłam przycisk i usiadłam na łóżku.
Pierwsza była od pracownika pralni chemicznej mówiąca o tym, że jego garnitur jest
do odbioru. Druga była od Sharah. Natomiast trzecia od Eriki.
Zamarłam.
—Chase, gdzie się do cholery podziewasz?! Sądziłam że uzgodniliśmy iż tym razem
będziemy postępować po mojemu. Nie toleruję bycia na drugim miejscu! Nieważne
czy jest to praca, czy lala z która się pieprzysz! Zadzwoń do mnie jak tylko
otrzymasz tę wiadomość, w innym wypadku możesz się nie fatygować!!
WOW! Czy to prawdziwa twarz kobiety z którą umawiał się na boku? Z oczami
wbitymi w automatyczną sekretarkę zastanawiałam się, co on w niej widział? Zgoda,
była ładna ale jej język położył kres wszystkiemu, co wcześniej uważałam w niej za
atrakcyjne. Sama nigdy nie potraktowałabym go w równie zjadliwy sposób. Rzecz
jasna zdarzało nam się pokłócić, ale nigdy nie rozmawiałam z nim w tak
lekceważącym tonie. Czwarta wiadomość wyrwała mnie z zamyślenia. To była
Sharah która dzwoniła tego ranka. I to było wszystko.
Siedząc zauważyłam zdjęcie na nocnym stoliku. Chase zrobił je kilka miesięcy temu.
Przedstawiało mnie zwiniętą w kłębek i śpiącą w nogach łóżka na jego ulubionej
marynarce od Armaniego. Na tej samej, na której - zresztą niezamierzenie - zrobiłam
wypluwkę. Śmiejąc się, odmówił gdy zaproponowałam że mogę zapłacić za jej
czyszczenie. Zanim zdołałam się powstrzymać, zdałam sobie sprawę że płaczę.
Schowałam zdjęcie do kieszeni i powędrowałam z powrotem do salonu. Następnie
podniosłam słuchawkę by zadzwonić do Sharah.
Postanowiłam, że następnym krokiem będzie zobaczenie się z Eriką. Chciałam
zmierzyć się z demonem, który stał między mną i Chasem. Tym samym który zrodził
w moim sercu obawy i niepewność.
A w duchu modliłam się: „O Pani Bastet, spraw by Chase u niej był! Niech będzie
cały i zdrowy, razem z nią. Ponieważ w przeciwnym przypadku naprawdę będziemy
mieli powód do zmartwienia!”.
Rozdział 20
Nie wiedziałam gdzie znaleźć Erikę ale bardzo szybko odnalazłam notes Chase'a, w
którym był jej adres i numer telefonu. Zatrzymała się w jednym z umeblowanych
apartamentów, co pozwoliło mi myśleć że nie planowała przenieść się do Seattle na
stałe.
Zapisawszy jej adres i numer telefonu w moim notebooku, schowałam go do kieszeni
i wyszłam. Moje odciski palców były wszędzie, ale Sharah wiedziała że tu byłam.
Minęłyśmy się kiedy wyjeżdżałam z parkingu, podczas gdy ona właśnie parkowała.
Pomachałam jej ręką, na co ta odpowiedziała krótkim skinieniem głowy.
Dotarłam do hotelu w mniej niż dziesięć minut. Wybrała takie miejsce, aby być jak
najbliżej Chase'a. Jak długo tu przebywała? Tydzień? Dwa? Cztery?
Kiedy weszłam do luksusowego budynku przyszło mi do głowy, że Erika musiała
mieć dużo pieniędzy. Nie było mowy by Chase'a było na to stać z jego pensji.
Zbliżywszy się nonszalancko do kontuaru, pochyliłam się nad marmurowym blatem
pozwalając by zadziałał mój czar.
Zazwyczaj unikałam posługiwania się nim, ale tym razem sytuacja była wyjątkowa i
potrzebowałam wszelkich niezbędnych mi informacji.
Kiedy portier zlustrował mnie wzrokiem, uśmiechnęłam się do niego.
—Potrzebuję informacji, zaczęłam.
—Czego potrzebujesz, piękna pani?
Jego zdyszany głos sprawił, że dostałam gęsiej skórki ale nie zamierzałam się
czepiać.
—Jak długo mieszka tutaj Erika Sands? spytałam z wyrazem obietnicy pocałunku na
twarzy.
Spojrzawszy na mnie, oblizał wargi. Czułam że nie był świadomy tego co robi.
—Wprowadziła się około cztery tygodnie temu.
Więc Chase zabawiał się z nią od około miesiąca...
—Czy kiedykolwiek wcześniej zatrzymywała się tutaj?
Portier pokręcił głową.
—Nic o tym nie wiem. Ale jest teraz u siebie. Czy życzy sobie pani abym do niej
zadzwonił?
—Nie, po prostu daj mi numer jej apartamentu, odparłam - co też uczynił. A
ponieważ nigdy nie miałam w zwyczaju drażnić się z nikim po czym uciekać,
pochyliłam się nad ladą i pocałowałam go szybko w usta.
Zadrżał.
—Dziękuję Cliff, powiedziałam, czytając jego imię wypisane na plakietce. Byłeś
wielką pomocą.
—Do usług, wyszeptał nie spuszczając ze mnie wzroku.
Winda była powolna, ale ten jeden raz nie miałam ochoty wchodzić po schodach.
Kilka minut później znalazłam się przed drzwiami numer 403. Co powinnam zrobić?
Zapukać? Co byłoby poprawną rzeczą? Czy nie patyczkować się, tylko po prostu
wejść do środka? Szybko porzuciłam pierwszą myśl. Chwyciłam klamkę i obróciłam
ją. Drzwi były zamknięte.
Bez zwłoki wyciągnęłam z kieszeni swój komplet wytrychów i zabrałam się do
pracy. W ciągu kilku sekund uporałam się z zamkiem i pchnąwszy drzwi weszłam do
środka.
Eriki nie było w salonie; wszystko zdawało się być na swoim miejscu. Moją uwagę
przykuł odgłos wody. Udałam się w tamtym kierunku natrafiając na parę
zamkniętych drzwi.
W powietrzu unosił się zapach syntetycznej lawendy.
Zmarszczyłam nos. Widać nie miała wystarczająco dużo pieniędzy aby ją było stać
na prawdziwy olejek albo też miała gówniany gust...
Czując wręcz perwersyjną radość i wiedząc że piekielnie ją przestraszę, z rozmachem
otworzyłam drzwi do łazienki.
Erika wrzasnęła siedząc w wannie wypełnionej bąbelkami o metalicznym zapachu.
—Ty! Co ty tu robisz? Dzwonię na policję ... wyglądała jakby chciała wstać, ale
zaraz opadła z powrotem.
—Wynoś się stąd natychmiast!
—Zamknij ryj! rzuciłam ignorując jej biadolenia. Czy od wczoraj widziałaś Chase'a?
Wiem, że zostawiłaś mu wiadomość.
—Jakim prawem..?!
—Powiedziałam, zamknij się! Chyba że odpowiadasz na moje pytania. Na razie
grzecznie pytam. Równie dobrze mogłabym cię wywlec z tej wanny i zmusić byś
powiedziała mi to co chcę wiedzieć. Uwierz mi że nie chcesz tego!
Górę wzięła zazdrość. Miałam ochotę nią potrząsnąć. Cholera! Pragnęłam starej
dobrej walki kotów! Ale tutaj to ja byłabym silniejsza - ona uciekłaby z podkulonym
ogonem. Dzięki bogom mój zdrowy rozsądek zwyciężył.
—Posłuchaj mnie uważnie. Chase zaginął. Nie wiemy gdzie jest, więc jeśli widziałaś
go ostatniej nocy - radzę powiedz mi to teraz, bo jak już mówiłam, mogę sprawić byś
zaczęła mówić. Nie zmuszaj mnie, nie przeciągaj struny Erika!
—Zniknął? powtórzyła bladnąc, następnie wygodniej oparła się o wannę. Co masz na
myśli?
—Mam na myśli to, że nie pojawił się dziś rano w pracy! Sharah próbowała się do
niego wczoraj dodzwonić, ale nie odbierał. Jego apartament został zdemolowany a
przynajmniej salon i nikt nie wie gdzie on jest. A teraz masz zamiar wyjść z tej
wanny czy mam ci w tym pomóc?
Zrobiłam krok do przodu. Wychodząc z jacuzzi prawie się poślizgnęła; sięgnęła po
ręcznik otulając się nim.
Obserwowałam jej nagość i doszłam do wniosku że jestem od niej ładniejsza,
następnie odwróciłam wzrok.
—Poczekam na ciebie w salonie. Pospiesz się.
Mniej niż pięć minut później, pojawiła się ubrana w szlafrok z jedwabiu z włosami
zawiniętymi w turban.
Jej pantofle z pomponami wyglądały jakby były wyjęte prosto z lat 50-tych i należały
do jednej z tamtejszych gwiazdeczek. Musiała mieć koło trzydziestki, choć mi
wydawała się starsza.
Nalała sobie szklaneczkę whisky.
—Napijesz się czegoś? spytała.
Pokręciłam głową.
—Jak chcesz. Kiedy tylko odpowiem na twoje pytanie, chcę abyś zniknęła i nigdy nie
wracała. Jak tylko odkryłam że istniejesz, poleciłam Chasowi aby z tobą zerwał, ale
on nie chciał słuchać. Więc nie wiń mnie za wszystko co się stało, dodała marszcząc
oczy i spoglądając na mnie nieufnie.
—Dokonałaś wyboru spotykając się z nim, mimo iż wiedziałaś że był ze mną.
Ponosisz winę w równym stopniu co on. Ale nie dlatego tu jestem.
—Kiedy widziałaś go po raz ostatni?
Westchnęłam. Jej opanowanie wyprowadzało mnie z równowagi. Nienawidziłam
wpadać w histerię podczas gdy ona potrafiła zachować zimną krew.
—Usiądź, powiedziała, powoli popijając drinka.
Usiadłam na krawędzi kanapy, podczas gdy ona usiadła w fotelu i założywszy nogę
na nogę, nerwowo bawiła się lewym pantoflem.
—Więc mówisz że Chase zniknął? Cóż, nie mam pojęcia gdzie on jest. Pokłóciliśmy
się wczoraj w czasie lunchu, po tym jak powiedziałam mu że jeśli nie weźmie mnie
na tańce zgodnie z planem, może więcej nie wracać. Jest mi winien przeprosiny. Nie
chcę z nim rozmawiać, dopóki nie będzie gotowy mnie przeprosić.
Wzięła kolejny łyk.
—Od tej pory nie mam od niego żadnych wieści, więc sądzę, że wciąż jest wkurzony.
Z pewnością nie będę tą, która zadzwoni do niego pierwsza!
Przełknęłam swoje poirytowanie. Wydawała się równie zła jak ja.
—Co było powodem waszej kłótni? spytałam, zmuszając usta do wypowiedzenia
tego pytania.
Posłała mi uśmiech.
Na początku myślałam że był obłudny i fałszywy, ale po tonie jej głosu zrozumiałam
że „obie jesteśmy kobietami i wiemy, że mężczyźni mogą być prawdziwymi
świniami”
—Naprawdę chcesz to wiedzieć?
—Niespecjalnie, ale Chase zaginął i... westchnęłam. To może mi pomóc w
odnalezieniu go.
Parsknęła.
—Cóż, wątpię, ale nieważne. Wyobrażam sobie, że jesteś w siódmym niebie wiedząc
że się pokłóciliśmy. Zresztą to nieważne. Chase zaproponował mi wolny związek.
Powiedziałam mu żeby o tym zapomniał. Wkurzył się.
Wstała i powoli podeszła do okna spoglądając na parking.
—To mnie obwinia za ten cały bałagan.
Zamrugałam. Chase zaproponował jej wolny związek? To coś nowego! Gdy
zaproponowałam mu to samo w sprawie Zacharego, był stanowczo przeciwny.
Czyżby zmienił zdanie??
—Jest coś, co chciałabym wiedzieć. Czy kiedy przyjechałaś do miasta, Chase
powiedział ci że jesteśmy razem?
Nie poruszyła się i nie odwróciła, ale ze zmiany w jej postawie i napiętych ramionach
znałam już odpowiedź.
—Nic ci nie powiedział, prawda? Na początku o niczym nie wiedziałaś.
—Dobrze, odparła westchnąwszy kończąc swojego drinka. Nie, nie wiedziałam. Nic
mi nie powiedział (odwróciła się do mnie z jeszcze mniejszym zaufaniem). Odkryłam
to dwa tygodnie temu, gdy nie zastałam go w biurze. Był na lunchu. Dla zabicia
czasu zaczęłam rozmawiać z tym elfem – Sharah? - która powiedziała mi że jesteś
jego dziewczyną. Nie wiedziała że się widujemy. Kiedy wrócił, zażądałam
wyjaśnień. Powiedział że wasz związek przechodzi kryzys. Wiec zażądałam aby z
tobą zerwał. Aż do tego tygodnia nie wiedziałam że wszystko sobie zaplanował.
Powinnam była się tego spodziewać!
Ujrzałam w jej oczach łzy i zrobiło mi się jej żal.
—Co masz na myśli?
—Mam na myśli powód dla którego ze sobą zerwaliśmy.
Teraz moja kolej by zadać ci pytanie.
—Czy kiedykolwiek wspominał ci o mnie? spytała odstawiwszy pustą szklankę i
usiadłszy w fotelu.
Pokręciłam głową.
—Nie. Powiedział mi, że nigdy nie był w poważnym związku.
—Widzę (starała się zachować niewzruszony wyraz twarzy i zapanować nad
emocjami). Byliśmy zaręczeni przez trzy lata. Przypuszczam, że w jego kategoriach
nie kwalifikuje się to jako „poważny związek”. Albo może to ja wszystko
wyolbrzymiam. Wreszcie, powiedziała kręcąc głową, dwa miesiące przed
planowanym ślubem odkryłam że zdradza mnie z moją najlepszą przyjaciółką.
Twierdził, że był to jednorazowy poślizg i przysiągł mi, że to się więcej nie powtórzy.
Kochałam go, więc przymknęłam na wszystko oko. Ale w nocy przed naszym ślubem
przyłapałam go w naszym łóżku ze striptizerką. Zostawiłam go i wyprowadziłam się.
Czułam jakbym dostała obuchem w głowę. Chase to zrobił? Mój Chase? Co jak co,
ale tego bym się po nim nie spodziewała. Teraz nagle dowiaduję się że jest
prawdziwym dupkiem?
Spojrzała na mnie, a jej wzrok przesuwał się po mojej twarzy.
—A więc, nie cieszy cię to?
Pokręciłam głową.
—To nie w moim stylu.
Co może nie do końca było prawdą, ale wolałam by o tym nie wiedziała.
—Dzięki. Zresztą myślałam... kiedy przyjechałam w zeszłym miesiącu, miałam
wrażenie że się zmienił. Przeprosił i przyniósł kwiaty, mówiąc że czuje się
szczęśliwy widząc mnie. Nigdy wcześniej taki nie był, więc... potem my... ja...
ponownie mnie oczarował. Ale kiedy odkryłam twoje istnienie zdałam sobie sprawę,
że tak naprawdę nic się nie zmieniło. Więc postanowiłam zabawić się nim by
następnie go porzucić, tak jak on to zrobił. Nie zamierzałam z nim zostawać Delilah,
chciałam tylko uzależnić go od siebie a następnie wyrzucić ze swojego życia raz na
zawsze. Pragnęłam zemsty i tego by cierpiał.
O rany! Spojrzałam na nią. Zemsta była widać równie głębokim uczuciem u ludzi jak
i u wróżek. Chase zapewne miał swoją własną wersję wydarzeń. Coś pomiędzy
kłamstwem a prawdą. Wszystko to dało mi do myślenia i kazało się zastanowić nad
pewnymi sprawami...
—Więc pokłóciliście się z mojego powodu, wyszeptałam.
—O ciebie, o odpowiedzialność, o robienie właściwych rzeczy i braniu
odpowiedzialności za swoje czyny. Szczerze mówiąc, nie jestem zła o to że zdradzał
mnie z innymi. Jestem wściekła że Chase nadal nie ma odwagi by z podniesioną
głową móc powiedzieć mi prosto w twarz: „Tak, zrobiłem to" i zaakceptować tego
konsekwencje. Po tym jak wczoraj oskarżył mnie o bycie powodem wszystkich jego
problemów, obarczając mnie winą za wszystko, zdecydowałam że wystarczy! Jestem
za stara na takie gierki, tym bardziej na radzenie sobie z rozkapryszonym bachorem. I
na pewno nie jestem zainteresowana miłosnym trójkątem.
Wstała ze skrzyżowanymi rękami. Jej ładne paznokcie przebierały po jej satynowym
szlafroku.
—Moje motto to: "Jeśli przestaje być zabawnie, odchodzę” A to przestało być
zabawne. Chciałaś wiedzieć kiedy ostatni raz go widziałam? Wczoraj w południe w
restauracji. Wskoczyliśmy tam na drinka. Zaraz potem wyszedł, pozostawiając mi
rachunek do zapłacenia. Teraz pójdę się ubrać, a kiedy wrócę, będę wdzięczna jeśli
cię tu nie będzie. Jeszcze dzisiaj wyjeżdżam z miasta. Zostawiam go całego tobie,
skarbie. Aczkolwiek nie radzę planowania z nim długotrwałego związku. Chase
wszędzie wlecze za sobą swój własny bagaż.
Patrzyłam jak zniknęła w sypialni, a potem powoli wstałam i wyszłam upewniwszy
się, że dokładnie zamknęłam za sobą drzwi.
Tak więc Chase okłamał mnie kilka razy. Jeśli Erika mówiła prawdę, to z nią było
jeszcze gorzej. W noc przed ich ślubem... nawet w moim świecie zachowanie takie
było nie do zaakceptowania dla nikogo, z wyjątkiem szlachty. I to tylko tej
zgromadzonej wokół Lethesanar.
Szłam powoli w kierunku mojego Jeepa, powracając myślami do naszej rozmowy.
Chase zniknął, do tego działał na kilka frontów. Okłamał mnie, okłamał ją, kto wie
ile kobiet podobnie potraktował? Jakoś ulżyło mi że nie byłam jego jedyną ofiarą.
Gdyby od samego początku zaakceptował wolny związek, nic z tego by się nie
wydarzyło. Ale nie był do tego zdolny. Przynajmniej nie tolerował, aby taki pomysł
wychodził od jego kobiet. Zaczęłam widzieć wszystko wyraźniej. Chase miał silną
potrzebę ucieczki, ale nie mógł znieść gdy sytuacja się odwracała. Co nam
pozostawało?
Erika powiedziała że odchodzi, a ja jej wierzyłam. Teraz zdałam sobie sprawę, że nie
jest ona moim wrogiem. W rzeczywistości nie było żadnego wroga...
Czułam w sobie ziejącą pustkę, nie będąc zdolną by ponownie zaufać mężczyźnie
który powtarzał mi, że mnie kocha. Temu samemu który wprowadził mnie w świat
miłości i pomógł odkryć moje korzenie ludzkich emocji.
Co miałam teraz zrobić? Odwróć się plecami? Odejść?
Niemożliwe, potrzebowaliśmy go ze względu na jego pracę i na problem z
demonami. Czy zdołamy zapomnieć o wszystkim i pozostać przyjaciółmi?
Im więcej o tym myślałam, tym bardziej wydawało mi się to dobrym pomysłem.
Przynajmniej do czasu, dopóki oboje wszystkiego sobie nie poukładamy.
Wróciłam do domu zastanawiając się, gdzie może być i decydując się odłożyć
wszelkie istotne decyzje o naszym związku do czasu, kiedy będziemy mieli okazję
porozmawiać.
Wjeżdżając na podjazd, miałam uczucie że coś jest nie tak. Zaparkowałam
wystarczająco daleko od domu. Pokonując po dwa stopnie naraz, zatrzymałam się i
zamarłam wpatrując się w drzwi prowadzące na ganek. Zostały wyrwane z
zawiasów! Cholera!!
Wpadając do kuchni, potknęłam się o kosz z bielizną. Cała kuchnia była
zdemolowana. Po ziemi walały się rozbite naczynia i resztki żywności. Jeden rzut
oka na wejście do Menolly powiedział mi że było zamknięte. Przy odrobinie
szczęścia, intruz go nie znalazł.
Ale co z Iris? I Maggie? odwróciłam się w stronę parku. Został rozdarty na strzępy.
Powstrzymując krzyk, rzuciłam się biegiem do salonu, który również został
wywrócony do góry nogami.
W powietrzu unosił się dziwny zapach, intensywny i podobny do zgniłych owoców...
pomarańcze... cukier waniliowy i jaśmin... cofnęłam się.
O cholera! Rāksasa! Karvanak tu był!
Powoli przykucnęłam, czując zalewające mnie fale energii. Miałam ochotę się
przemienić by następnie ukryć gdzieś w bezpiecznym i ciemnym kącie.
Starając się zwalczyć to uczucie pragnienia niczym ćpun, zastanawiałam się czy
Karvanak nadal tu jest i czy Iris z Maggie jeszcze żyły.
Rozdział 21
—Och, nie, nie! zapiszczałam. Gdybym tylko mogła się przemienić i znaleźć
bezpieczny kącik, w którym można by się ukryć... Nie chciałam być tą, która
odnajdzie ciała. Nie chciałam wiedzieć co Karvanak zrobił z naszym domem. Gdzie,
do diabła, była Camille?!! ona wiedziała by lepiej co należy zrobić! Dlaczego jej tu
nie ma?! Była z nas najstarsza i to jej zadaniem było o nas dbać!
Kołysałam się tam i z powrotem, trzymając głowę w dłoniach i starając się wszystko
ogarnąć. Już dawno powinnam była się przemienić. Dlaczego moje ciało
zdecydowało się nie wziąć spraw w swoje ręce, zmuszając mnie do radzenia sobie z
tym samej i nie pozwalając mi na zrobienie tego czego pragnęłam najbardziej? Przez
wszystkie minione lata, moje mimowolne przemiany były ucieczką przed strachem i
gniewem. Dające mi chwilę wytchnienia i poczucie spokoju. Dlaczego teraz tak się
nie stało??
Po chwili zdałam sobie sprawę, że nic takiego nie nastąpi i że nie zdołam się
przemienić. Czując zarówno ulgę jak i rozgoryczenie, rozejrzałam się wokół siebie.
Po chwili mogłam już swobodnie oddychać.
Przełykając swój strach, wstałam i wyprostowałam się. Nie miałam wyboru. Będę
musiała poradzić sobie z tą sytuacją.
Z bijącym sercem wyjęłam telefon z kieszeni i wybrałam numer księgarni Camille.
Jak tylko odebrała i usłyszałam jej głos w słuchawce, rzuciłam:
—Natychmiast sprowadź tu swój tyłek! Demony tu były. Jeśli możesz, skontaktuj się
z Flamem. Być może będziemy potrzebowali jego pomocy.
Następnie schowawszy telefon do kieszeni, zakradłam się po schodach na górę.
Potrafiłam poruszać się bez hałasu jak kot, którym w końcu byłam, co teraz okazało
się niezmiernie przydatne.
Drzwi do pokoju Camille były otwarte. Sprawdziłam po kolei wszystkie pokoje.
Każdy z nich wywrócony był do góry nogami. Zawartość szaf Camille walała się po
sypialni. Zniszczone leżały magiczne fiolki z olejkami oraz wiele ze składników
potrzebnych jej do czarów. Dzięki Bogu róg miała zawsze przy sobie. Natomiast
nigdzie nie było intruzów.
Udawszy się do mojego pokoju, wsłuchiwałam się uważnie w otoczenie, starając się
wyłapać najdrobniejszy hałas który by się wyróżniał. Odkryłam że i u mnie panował
taki sam bałagan jak u Camille. Wszystkie rzeczy były porozrzucane po podłodze, a
niektóre z nich były zniszczone. Zdawało się że nikogo nie ma w pobliżu.
Pozostało mi tylko sprawdzić legowisko Menolly...
Zbiegłam na dół po schodach, modląc się aby wszystko było z nią w porządku i by
były z nią Iris i Maggie, gdy nagle omal nie wpadłam na Camille i Flama którzy
pojawili się w salonie jak spod ziemi. Smok obejmował ją w talii.
—Przeszliśmy przez Morze Jońskie, wyjaśniła mi Camille wodząc wokół
zdezorientowanym wzrokiem. Zostawiłam samochód pod księgarnią.
—Dzięki bogom że tu jesteście, powiedziałam. Nie znalazłam Iris ani Maggie.
Sprawdzałam u siebie i u ciebie. Nie ma żadnych zwłok, śladów krwi ani śladów
demonów. Czujesz ten zapach? Karvanak tu był.
Wolno wciągnęła powietrze, głęboko w płuca, następnie zbladła wyczuwszy zapach
Räksasas.
—Na wszystko co święte...!
—Sprawdźmy co z Menolly! rzuciłam wyprzedzając ją. Zatrzymaliśmy się przed
biblioteką z tajnym przejściem. Smok stał za nami. Spojrzałam na moją siostrę która
pokręciła tylko głową.
—I tak któregoś dnia by się o tym dowiedział, odparła. Otwórz.
Tak więc oto po raz drugi odkąd tutaj przybyłyśmy, ujawniłyśmy tajne wejście do
legowiska Menolly. Gdy półki się obróciły, Flam skinął głową nie rzekłszy ani słowa.
Weszłam jako pierwsza, włączywszy przyćmione światło oświetlające schody
prowadzące w dół do legowiska Menolly. Schodząc starałam się uchwycić zapach
demona, ale nic nie wyczułam.
—Iris? Iris? zawołała Camille.
Postawiwszy stopę na najniższym stopniu, znalazłam się twarzą w twarz z Iris
patrząc w jej jasne, szeroko otwarte niebieskie oczy, pełne strachu i gniewu. Maggie
schowana była za nią. Wyciągnęła ku nam różdżkę z kryształu Aqualine.
—Zostańcie tam gdzie jesteście! nakazała podnosząc broń do góry.
—Iris, to my... nagle przerwałam... miała powody by mieć wątpliwości. Räksasas byli
mistrzami iluzji. Równie dobrze moglibyśmy być demonami które przybrały naszą
postać. Śmiało! Sama sprawdź! Przynajmniej będziesz miała czyste sumienie.
Widziałam jak jej ręka drży, gdy uniosła magiczną różdżkę kierując ją na nas.
Następnie zawołała donośnym, czystym głosem.
—Piilevä Otus, mierny esiin!
Zalała nas fala światła. Poczułam się trochę dziwnie... już myślałam że się
przemienię ale nic się nie stało. Kiedy światło zgasło, Iris opuściła różdżkę i opadła
na ziemię przytuliwszy do piersi Maggie.
—Dzięki bogom, dzięki bogom... myślałam…
—Myślałaś że jesteśmy demonami, dokończyłam podchodząc do niej. Camille poszła
się upewnić co z Menolly. Kiedy nasza siostra się budziła, była blada i martwa jak
wampir którym w końcu była. Nie oddychała i nie wykonywała najmniejszego ruchu.
Czasami zastanawiałam się gdzie podróżowała w snach, ale nie chciała nam tego
zdradzić. Wiedziałam jednak, że czasami przeżywa niektóre ze swoich wspomnień.
Podeszłam do Iris i pocałowawszy ją w czoło, pomogłam jej wstać. Po chwili
podszedł smok i delikatnie mnie odepchnąwszy, wziął Iris i Maggie na ręce, jak
piórka, niosąc je obie po schodach na górę. Obie z Camille szłyśmy za nim, uważając
aby zamknąć za sobą drzwi. Znalazłszy się w kuchni, postawił ją na ziemi w pobliżu
bujanego fotela, skinąwszy jej by usiadła.
—Herbata, rzucił do Camille.
Ta skinęła głową, następnie zaczęła przedzierać się przez kawałki potłuczonej
porcelany i garnki zaśmiecające ziemię w poszukiwaniu czajnika. Po chwili go
znalazła. Był poobijany, ale nadal można było go użyć. Nastawiła wodę na herbatę.
Nasze filiżanki były odległym wspomnieniem, ale udało mi się znaleźć cztery
nienaruszone kubki. Szafki były puste, ale w końcu udało mi się odnaleźć pudełko
cytrynowej herbaty. Wrzuciłam do każdego z kubków po torebce.
Iris zadrżała gdy Camille usiadła obok niej, trzymając Maggie w ramionach.
—Czy możesz nam powiedzieć, co się stało? spytała moja siostra.
—Wkrótce po wyjściu Flama i Delilah, gdy myłam naczynia po śniadaniu,
usłyszałam głośny hałas w salonie. Nie odezwałam się. Po pierwsze, wiedziałam że
wszyscy już wyszli, a po drugie brzmiało to jakby ktoś wywracał szuflady, a nie jak
trzaskanie drzwiami. Wtedy poczułam zapach pomarańczy, jaśminu i wanilii. I
zrozumiałam że w domu był Karvanak (schyliła głowę). Zbyt się bałam by uciec.
Mógł postawić strażników na zewnątrz.
Złapałam Maggie i wślizgnęłam się do Menolly. Gdy zamykałam drzwi od biblioteki,
usłyszałam jak weszli do kuchni. Jeszcze chwila a byłoby za późno. Słyszałam krzyki
i dźwięk tłuczonych naczyń. Przykucnęłam w ciemności i czekałam. Nie wiedziałam
co robić. Nie miałam przy sobie telefonu komórkowego, a kiedy podniosłam
słuchawkę telefonu stacjonarnego Menolly, nie było sygnału.
Podniosłam słuchawkę.
—Tu to samo, brak sygnału. Musieli odciąć przewody na zewnątrz.
Camille podała Maggie Iris i podeszła do tego co kiedyś było jej parkiem. Spod
materaca wyjęła dużą patelnię, następnie wytrzepała go upewniając się że nie ma na
nim kawałków rozbitego szkła, po czym usadziła na nim Maggie klękając w pobliżu
niej.
Iris westchnęła głęboko, rozglądając się po kuchni.
—W jakim stanie jest reszta w domu?
—W takim samym jak kuchnia, z wyjątkiem legowiska Menolly. Czeka nas dużo
sprzątania. Ponieśliśmy ogromne straty.
Czajnik zagwizdał. Zalałam herbatę.
—Och, mój Boże! rzuciła nagle Camille wstając. Lustro!
—Nie zauważyłam go, odparłam, podczas gdy ona rzuciła się do schodów.
Przyłożyłam dłonie do skroni. Pękała mi głowa. Zupełnie jak migrena. Flam otwarł
drzwi zamrażarki, jej zawartość była nienaruszona. Demon najwyraźniej ją
zignorował. Wyciągnął bochenek chleba, wędlinę i wszystkie niezbędne składniki do
przygotowania kanapek, a potem zabrał się do pracy.
Kiedy wróciła Camille, zdążył już przygotować stos kanapek.
Wszystkie oczy zwróciły się na nią.
Pokręciła głową.
—Strzaskane. Będziemy musieli wysłać kogoś przez portal do królowej Asterii i
poprosić o nowe. Wszystkie moje składniki potrzebne mi do czarów zostały
zniszczone. A kilka z nich skradziono. Ale szczerze mówiąc najbardziej denerwujące
jest to, że doszczętnie zniszczyli wszystkie moje kosmetyki do makijażu.
Dzięki bogom za parkiet! Gdybym miała dywan, z pewnością byłby zrujnowany
(wyjęła swoją komórkę z kieszeni). Zadzwonię do Roza i Morio. Będziemy
potrzebowali ich pomocy.
Podczas gdy Camille rozmawiała cicho przez telefon, Iris poszła na zewnątrz po kosz
na śmieci. Zwróciłam uwagę na bałagan. Trzymając kanapkę w dłoni, drugą
zaczęłam uprzątać kawałki szkła z podłogi i tego co zostało z naczyń i patelni.
Talon-haltija dołączyła do mnie, klękając w pobliżu stołu i zbierając resztki naszej
potłuczonej zastawy porcelanowej. Trzymając w dłoniach dwie połówki półmiska,
zwiesiła głowę.
—Tak mi przykro, dziewczęta! Nie potrafię przestać myśleć o tym, że mogłam ich
powstrzymać!
—Nie bądź śmieszna! rzucił Flam. Miałaś szczęście że zdążyłaś się ukryć na czas.
Ocaliłaś życie swoje i małej. W przeciwnym razie, obie zostałybyście już dawno
pożarte. Räksasas są kanibalami, wiesz o tym tak dobrze jak my. Nieważne czy
dwunożny czy czworonożny, Karvanak byłby więcej niż szczęśliwy mogąc cię zjeść,
zostawiając sobie Maggie na deser. Więc nawet nie myśl o tym że zabrakło ci
odwagi. Podjęłaś mądrą decyzję. A teraz usiądź przy stole i jedz.
Iris posłała mu wdzięczny uśmiech.
—Dziękuję, przyjacielu smoku. Czułam się tak bezradna siedząc tam w ciemności i
zastanawiając się czy to bezpieczne. Spędziłam tam przeszło dwie godziny, martwiąc
się tym co by się stało gdyby Camille i Delilah wróciły wcześniej i musiały zmierzyć
się z Räksasas. Wierzcie mi, to było niezapomniane przeżycie!
Spojrzawszy na bałagan i nie martwiąc się dłużej bezpieczeństwem Maggie i Iris,
moją głowę zaprzątnęła niepokojąca myśl...
—O cholera!!
—Co jest? Co się stało? spytała Camille wygrzebując z kupki gruzu kilka
nienaruszonych talerzy.
—Chase! Byłam u niego w mieszkaniu. Jego salon został zdemolowany. Wstąpiłam
do Eriki która powiedziała mi, że nie widziała go od wczorajszego popołudnia, a ja
jej wierzę.
Nagle poczułam jak moje wnętrzności zawiązują się w supeł.
—Co jeśli Karvanak tam był? Nie wyczułam jego zapachu, ale to o niczym jeszcze
nie świadczy. Wiadomo że mógł wysłać któregoś ze swoich zbirów.
—Myślisz, że... nie sądzisz chyba, że demony go zabrały, prawda?! zawołała moja
siostra upuszczając worek ze śmieciami.
—Nie wiem, przyznałam ze smutkiem. Z tego co widziałam, nie było tam żadnych
śladów krwi. Poza salonem, reszta mieszkania była nienaruszona. Wyszłam jak tylko
pojawiła się Sharah. Ale czy to może być zbieg okoliczności?
—Iris, czy domyślasz się czego szukały demony?
—Nie, odpowiedziała kręcąc głową. Może pieczęci?
Westchnąwszy głęboko skinęła Camille by ta usiadła z nami przy stole, następnie
poruszyła palcami i mała miotełka z szufelką których używała Camille,
wyprostowały się i same zaczęły pracować.
—Nie ma potrzeby abyśmy same zajmowały się tym bałaganem, kiedy narzędzia
mogą to zrobić same.
—Albo „kogoś” dorzucił po chwili Flam.
—Kto, co? spytałam.
Camille znalazła resztki sałatki ziemniaczanej w lodówce, które idealnie
komponowały się z kawałkami wołowiny i sera, pomidorami, sałatą i chlebem
przygotowanymi wcześniej przez Flama. Nie przeszkadzało mi to. Byłam
mięsożerna. Sięgnąwszy po drugą kanapkę, zamknęłam oczy rozkoszując się
smakiem krwistej wołowiny która spływała mi do gardła.
—Być może demony nie szukały czegoś ale kogoś, wyjaśnił smok. W tym przypadku
jestem skłonny myśleć, że mogli szukać Iris i Maggie. Na podjeździe nie było
żadnych samochodów z wyjątkiem tego który należy do Menolly. Karvanak
doskonale wie, że Menolly jest wampirem i z pewnością wiedział że o tej porze śpi.
Obie wcześniej wyszłyście. Zauważcie że nie przyszli w nocy lub wcześnie rano.
Nie podobało mi się to, dokąd to zmierzał...
—Myślę, że demony czekały aż Iris będzie sama i nie będzie mogla się obronić,
zakończył smok.
—Chcesz powiedzieć że przyszli aby ją zabić? spytała Camille opadając na jedno z
krzeseł.
—Niekoniecznie…
Przerwał mu dzwonek mojej komórki.
—Halo?
W słuchawce rozbrzmiał męski gardłowy głos.
—Delilah D'Artigo?
—Tak.
Wewnątrz mnie odezwał mi się alarm, głośno i wyraźnie. Bijąca z drugiej strony
energia była tak groźna, że poczułam jak wszystkie moje włosy stają mi dęba.
—Tutaj Karvanak. Zamknij się i słuchaj. Życie twojego chłopaka zależy od tego czy
będziesz postępować zgodnie z instrukcjami.
Jasna cholera! Chase! skinąwszy innym i trzymając palec na ustach dałam znać
Camille by podeszła bliżej tak by mogła słuchać razem ze mną.
—Jestem tu, odparłam.
—Dobrze! Jesteś dobrą dziewczynką. Oto co zrobimy. Wiem że masz czwartą
pieczęć duchową więc nie kłopocz się okłamywaniem mnie. Oddacie mi ją wraz z
moim renegatem-marionetką, a ja w zamian zwrócę wam człowieka we w miarę
nienaruszonym stanie. Brzmi dobrze?
Cholera! Widać myślał, że nadal mamy pieczęć. Skąd mógłby wiedzieć, że
oddaliśmy je wszystkie królowej Asterii. Skrzydlaty Cień z pewnością myślał że
szukaliśmy ich po to, by samym ich użyć!
Być może bywałam czasami naiwna ale nie głupia! Postanowiłam trzymać gębę na
kłódkę. Camille spojrzała na mnie z zaciśniętymi wargami.
—Ile mamy czasu na odnalezienie jej? Odpowiedziałam w końcu. Nawet nie wiemy
gdzie ona jest.
—Niedorzeczność. Ale biorąc pod uwagę okoliczności, pozwól że okażę ci swoją
hojność. Pomyśl i zadaj sobie pytanie ile znaczy dla ciebie twój policjant. I wiedz, że
jeśli spróbujesz mnie oszukać, skończy jako niewolnik w Podziemnym Królestwie.
Biorąc głęboki oddech spytałam:
—Skąd mogę być pewna że nadal żyje?
—Logiczne pytanie. Spodziewałem się go. Powiedz swojej siostrze lub temu
cholernemu duchowi domu który z wami mieszka, aby rzucił okiem na ganek.
Poczekam.
Skinęłam Camille, następnie ta skierowała się do drzwi. Kiedy wróciła, jej twarz była
blada, w drżących rękach trzymała małe otwarte pudełko zawierające odcięty mały
palec Chase'a z jego sygnetem. Wyglądał jakby został odgryziony. Zmusiłam się do
przełknięcia żółci która urosła mi w gardle.
—Co mu zrobiłeś, do cholery!!
—Podoba ci się prezent? spytał mój rozmówca śmiejąc się. Jako bonus, pozwolę ci z
nim nawet porozmawiać.
Na drugim końcu linii, usłyszałam stłumiony hałas słuchawki przekładanej z ręki do
ręki.
—Delilah... Delilah!
Brzmiał na rozhisteryzowanego, a jednoczenie pełnego bólu.
—Chase! O wielcy bogowie, wszystko w porządku? Twój mały palec...! Chciałam
zapytać go gdzie był, ale Karvanak nie był głupcem. W chwili gdy zorientuje się że
próbuję wyciągnąć z niego informacje, zabije go.
—Nieważne. Posłuchaj, jest mi przykro i przepraszam za wszystko. Kocham cię.
—Ja też cię kocham, odparłam ledwo powstrzymując łzy. Uratujemy cię. Trzymaj
się. Zrobimy wszystko co mówią i wyciągniemy cię z tego!
—Nie! Nie negocjujcie z nimi! zawołał chrapliwym głosem Chase. Nie możecie im
oddać pieczęci...!
—Wystarczy! rzucił Karvanak. Nie pozostaje ci nic innego jak pozwolić by
czarownica spróbowała wyczytać prawdę z jego palca jeśli nadal wątpisz czy jest
jego! A tymczasem zastanów się nad jednym: W Podziemnych Królestwach istnieje
ogromne zapotrzebowanie na ludzkich niewolników i zabawki.
A my do perfekcji opanowaliśmy sztukę utrzymywania naszych więźniów przy życiu,
nawet jeśli ci woleliby umrzeć.
Ponownie zachowałam milczenie. To nie pomoże Chasowi jeśli okażę jak bardzo
jestem zdenerwowana.
—Potrzebujemy czasu.
Karvanak się roześmiał.
—Wiedziałem, że zrozumiesz mój punkt widzenia. Jestem dziś w dobrym humorze.
Masz trzydzieści-sześć godzin. Nie licz na ekstra czas i nie pozwól by rozładowała ci
się komórka. Byłoby to złym pomysłem.
Po tych słowach odłożył słuchawkę. Zamknęłam telefon spojrzawszy na pozostałych.
—Rozmawiałaś z Chasem? spytała Camille.
Skinęłam głową.
—Zakładam że Karvanak chce czwartą pieczęć duchową?
—Chce czegoś więcej. Zażądał abyśmy mu oddali Vanzira. Jeśli tego nie zrobimy,
sprzeda Chase'a w niewolę demonom w Podziemnym Królestwie.
Cały mój gniew przeciwko Chasowi zniknął w morzu zmartwień. Czułam się
załamana. Spuszczając głowę, poczułam pod powiekami piekące łzy.
—Nie możemy na to pozwolić...! Ja... ja…
Camille położyła rękę na moim ramieniu.
—Kochasz go, nawet jeśli jesteś na niego zła.
Skinęłam głową. Camille pogłaskała mnie po plecach, podczas gdy Iris zabrała się za
przyrządzanie herbaty. Jak, do cholery, mieliśmy sobie z tym poradzić?
Nie byłam w stanie dłużej powstrzymywać łez, pozwalając by te płynęły... tak iż nie
pozostała już ani jedna...
Rozdział 22
Zmierzch zastał nas wszystkich zgromadzonych przy stole w kuchni. Dom wyglądał
teraz o wiele lepiej niż rano ale był też o wiele bardziej pusty. Straciliśmy większość
z naszych bibelotów i sporą część mebli.
Morio zobowiązał się za pośrednictwem portalu Babci Kojot udać do Elqaneve, aby
powiadomić królową Asterię, że potrzebujemy nowego lustra. Kilka godzin później
wrócił z obietnicą iż nowe przybędzie w końcu tygodnia.
Teraz obaj z Flamem siedzieli obok Camille. Ja z Zachem usiedliśmy naprzeciwko
nich. Menolly siedziała u szczytu stołu a naprzeciwko niej Iris z Rozem.
Luke, który był zmiennym wilkiem a jednocześnie barmanem w Voyagerze,
zobowiązał się zająć wszystkim tej nocy.
Poprosiłam Vanzira aby później do nas dołączył. Musieliśmy omówić między sobą
pewne sprawy zanim powiemy mu iż był on techniczną częścią okupu za Chase'a.
Nie wiedziałam jak zareaguje na tę małą niespodziankę Karvanaka, ale coś mi
mówiło że tamci nie planują dla niego przyjęcia powitalnego z hasłem: "Witaj w
domu!”. Rzecz jasna nie chciałam im go rzucać na pożarcie, a to dlatego że za dużo
wiedział o nas i naszych planach.
—Co robimy? Nie możemy oddać mu pieczęci duchowej bo już jej nie mamy. Poza
tym żadna wymiana nie wchodzi w grę - nawet za cenę życia Chase'a - rzekła
Camille.
Jak każdy z nas, miała napięte rysy twarzy.
—Wiem, odpowiedziałam patrząc na moją szklankę mleka.
Negocjowanie z demonami byłoby jak otwarcie portali Skrzydlatemu Cieniowi i
zaproszeniu go do środka, aby odegrał rolę Godzilli.
Logika miała gorzki smak, ale stawiała kropkę pod znakiem zapytania. Za nic w
świecie nie oddamy mu ani pieczęci duchowej ani łowcy snów. Nawet jeśli
chodziłoby o ratowanie Iris. Terroryzm karmił się pozytywnymi wynikami i jeśli
dalibyśmy mu takowy, musielibyśmy przyznać się do porażki.
—Nieuniknione ofiary, podsumowała Menolly. Łatwiej przychodzi nam się targować,
gdy ofiary są anonimowe. Ale gdy te mają twarze przyjaciół, wtedy wybór staje się o
wiele trudniejszy.
Spojrzała na Camille.
—Zakosztowałam tego z Erin.
—Erin... powtórzyłam. Masz rację. Ona również stała się niewinną ofiarą i to z
naszego powodu.
Erin Mathews była właścicielką ulubionego sklepu z bielizną Camille i prezesem
miejscowego Klubu Obserwatorów Wróżek. Ich członkowie byli zwykle
nieszkodliwi, prosząc o autografy i zrobienie wspólnego zdjęcia lub zapraszając na
swoje spotkania różne wróżki aby te wygłosiły mowę.
Kiedy Camille zaprzyjaźniła się z Erin, nie mieliśmy pojęcia że wszystko potoczy się
tak źle. Kilka miesięcy temu, gdy Pan Menolly przybył do miasta by rozpętać w nim
piekło, wziął na zakładnika Erin tylko dlatego, że była ona naszą przyjaciółką i raniąc
ją zranił też nas.
Odnaleźliśmy ją zanim zdołał przemienić ją w wampira aby następnie użyć jej
przeciwko nam. Za późno aby uratować jej życie, ale w samą porę by Menolly mogła
pomóc jej się odrodzić, dając jej szansę chodzenia pośród nieumarłych i tym samym
nie pozwalając by miała za Pana zabójcę. Tak oto, od tej chwili Erin nazywała
Menolly "Matką". A ta spędzała większość swojego czasu na wprowadzaniu jej w
swój mroczny świat...
—Obawiam się, że w przyszłości trudne decyzje staną się naszym chlebem
powszednim, westchnął Morio. Wojna o kontrolę nad portalami będzie z czasem
tylko się nasilać. Nie mówiąc już o tych, które ostatnimi czasami otwierają się
samoistnie... Musimy pogodzić się z tym, że z definicji przyszło nam chodzić w
płomieniach i ogniu.
Camille westchnęła głęboko.
—On ma rację. To dopiero początek. Pozostaje pytanie, co możemy zrobić dla
Chase'a? Pewnym jest że nie oddamy pieczęci Skrzydlatemu Cieniowi a tym bardziej
nie zwrócimy mu Vanzira. Więc jak możemy go uratować?
—Odnajdźmy Karvanaka, a odnajdziemy Chase'a. Tym razem będziemy musieli
zabić tego potwora. Inaczej do śmierci się go nie pozbędziemy. On jest niczym
pijawka! rzuciłam uderzywszy ręką w stół. Dlaczego się go nie pozbyliśmy kiedy
ukradł nam pieczęć? Bo byliśmy zajęci czymś innym, mając nadzieję że ten sobie
pójdzie!
—Byliśmy zajęci, przypomniała mi Iris. Ponadto po utracie kamienia, nie stanowił on
bezpośredniego zagrożenia. Doskonale wiesz że stanąwszy z nim twarzą w twarz,
wpierw musieliśmy dokonać rytualnego ujarzmienia by zapewnić sobie lojalność
Vanzira. A to, jeśli pamiętasz, kosztowało nas dużo czasu i energii.
Powstrzymałam się z ripostą.
Pomimo pomocy Camille i Morio, ceremonia ta w dużej mierze była zasługą Iris.
Symbiotyczne stworzenia ujarzmiające przyjmujące formę obroży, żyły w sferach
astralnych. Tylko ktoś bardzo potężny mógł je przywołać, godząc się jednocześnie
pełnić funkcję agenta tej wymiany. Środkiem ujarzmiającym była krew wszystkich
tych, którzy stawali się jego mistrzami. Przez dwa tygodnie Camille, Iris, Menolly i
ja musiałyśmy odciągać sobie po prawie ćwierci litra krwi. W tym czasie Talon-
haltija pościła, co okazało się dla niej jeszcze trudniejszym zadaniem.
Na początku rytuału, pasożyt astralny który przypominał nabrzmiałego z naszej krwi,
półprzezroczystego węgorza, okręcał się wokół szyi Vanzira w celu utworzenia
łańcucha życiodajnej energii, która na zawsze go z nami połączy.
Łowca snów, unieruchomiony przez stalowe łańcuchy, krzywił się czując jak
szpiczaste kły zagłębiają się w jego ciele. Ale kajdany trzymające go były zbyt silne,
zmuszając go do poddania się. Każde włókno jego ciała sprzeciwiało się rytuałowi.
Ale Vanzir był zdeterminowany aby mu się poddać. Ulżyło mi. Alternatywnym
rozwiązaniem byłoby zabicie go. Nie mogliśmy pozwolić mu odejść wolno.
Widząc to, czułam jak skręca mi się żołądek. Kiedy stwór zaatakował jego mięśnie,
musiałam zmusić się do utrzymania kontroli vis à vis moich sióstr i Iris, pomimo iż
miałam ochotę uciec stamtąd ile sił w nogach.
Kiedy koniec ogona zniknął pod skórą na jego szyi, jego głowa wyszła z drugiej
strony. Po chwili cały zagłębił się w kilka warstw pod skórą, wnikając w mięśnie.
Stwór zainstalował się na dobre na głębokości tkanki, a skóra zaczęła się zrastać i
goić. Następnie Iris zaczęła śpiewać mantrę, która miała za zadanie zjednoczyć ją z
Vanzirem, przywiązując go do nas i zmuszając do posłuszeństwa. Po raz kolejny
miałam uczucie jakbym wpadła głową w dół wgłąb króliczej nory. Makabryczny
rytuał został dopełniony. Po tym wszystko stało się strasznie prawdziwe.
A potem było już po wszystkim, Vanzir zaś stał się naszym niewolnikiem. Dla
kaprysu moglibyśmy odebrać mu życie. Byliśmy jego panami.
Jeszcze jedno zobowiązanie na które nie byłam gotowa i którego nie chciałam. Ale
nie było już wyjścia. Tak oto przez stary dobry rytuał, zostaliśmy przykuci do
demona.
—Powinniśmy być w stanie zlokalizować Karvanaka, zapewnił Roz. I być może
uratować Chase'a. Ale Karvanak nie jest idiotą. Może się nas spodziewać. Myślę,
podobnie jak Flam, że szukał dodatkowych gwarancji. Prawdopodobnie pomyślał, że
gdyby miał Iris lub Maggie lub obie naraz, nigdy byśmy mu nie odmówili.
—Cholera! rzuciła Camille. Mam wrażenie że masz rację.
—Oczywiście że ma rację, wtrąciła Menolly wstając nagle i odsuwając krzesło.
Następnie zaczęła lewitować pod sufitem. Zawsze wolała siedzieć na drzewach,
nawet kiedy jeszcze była mała. Teraz, kiedy była wampirem, zapałała jeszcze
większą miłością do wysokości, unosząc się w powietrzu bez wyraźnego wsparcia.
Miejscowi byli pod wrażeniem.
Iris wstała ze swojego taboretu.
—No cóż, gdyby nie mój doskonały słuch, miałby mnie.
Spojrzała na to co zostało z bałaganu, a czego nie mogły uprzątnąć zmiotka i łopatka.
—Delilah ma rację. Musimy pozbyć się tego idioty, inaczej nigdy nie zostawi nas w
spokoju. I musimy uratować Chase'a. Jest częścią rodziny, dodała patrząc znacząco
na mnie. Maggie go uwielbia.
Podziękowałam jej cicho wzrokiem, a następnie odwróciłam się do Zacha który
położył dłoń na moim ramieniu.
—To porządny facet i robił wszystko aby wam pomóc. Zrobię wszystko co w mojej
mocy.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Poszłam otworzyć. To był Vanzir. W
ciszy zaprowadziłam go do kuchni i poprosiłam aby usiadł.
—Skąd te grobowe miny? zapytał, rozglądając się nerwowo i oblizując wargi. Co się
stało? Zrobiłem coś nie tak?
—Nie, odpowiedziałam.
Z ciężkim sercem, wzięłam głęboki oddech.
Radzenie sobie z demonami jak Rozurial, to jedno. Roz nie był zły, był po prostu
chaotyczny. Co się tyczy Vanzira, będąc członkiem Podziemnego Królestwa, z
pewnością nie raz musiał nie jedno udowadniać...
—Nic nie zrobiłeś, odpowiedziałam po chwili. Karvanak wrócił. Porwał Chase'a i
zażądał okupu.
Podałam mu pudełko zawierające mały palec Chase'a z jego sygnetem.
Vanzir pobladł jeszcze bardziej.
—Jasna cholera! rzucił westchnąwszy i odchyliwszy się na krześle. Macie szczęście,
że odciął mu tylko palec a nie coś bardziej osobistego. Ten drań ma serce z kamienia.
Założę się że chce pieczęci duchowej, mam rację?
—Tak…
Nie wiedziałam jak mu powiedzieć, że on również jest wpisany w menu.
—Nie będzie łatwym go odzyskać, odrzekł oparłszy łokcie na stole i nie spuszczając
wzroku z palca. Nawet jeśli oddacie mu pieczęć, Chase skończy na jego talerzu.
Karvanak jest pełen pięknych obietnic, ale specjalizuje się w podwójnej grze.
—Myślisz, że mógłby go zabić zanim tam dotrzemy?
—Nie. Lubi trzymać swoje opcje otwarte, aż do zakończenia umowy. Potem
pozbywa się dowodów. Chase nie wróci w całkowicie nienaruszonym stanie, ale
pozostanie przy życiu tak długo, aż Karvanak nie odkryje że nie macie tego czego
chce lub mu tego nie dacie.
Wzruszył ramionami.
—Nigdy go nie lekceważcie. To nie głupota awansowała go do stopnia generała.
—Jest coś jeszcze, odparłam niechętnie (czasem lepiej jest mówić wprost, zupełnie
jak z wyrywaniem zepsutego zęba). Karvanak chce również odzyskać ciebie.
Jego reakcja była natychmiastowa. Zerwał się z miejsca z szeroko otwartymi oczami.
—Nie! Nie możecie! Zamilkł spojrzawszy po nas wszystkich, niecierpliwie bębniąc
palcami po stole.
—Czy zamierzacie się zgodzić?
Po raz pierwszy usłyszałam w jego głosie nerwowość. Widziałem strach na jego
twarzy. Może i był demonem, ale tak naprawdę bał się własnego gatunku.
—Nie, wyszeptałam. Po pierwsze dlatego, że zbyt wiele wiesz o nas i o naszej
działalności. Z drugiej strony, odmawiamy targowania się gdy ceną jest życie za
życie. Nie. Jeśli byłbyś naszym więźniem i jeśli byłbyś tu pod przymusem, to być
może. Ale ty zdecydowałeś się zmienić obóz. A my nie mamy w zwyczaju zdradzać
naszych sojuszników.
Słowa gryzły mnie w język, ale musiałam go uspokoić. Może i go nie lubiłam, ale
walczył przecież po naszej stronie.
Spojrzałam na Camille i Menolly, które skinęły głowami. Po raz pierwszy wszyscy
byliśmy zgodni.
—Ale najpierw musimy odnaleźć Räksasa. Karvanak pozostaje w ukryciu od czasu
jak Mordred spalił jego sklep z dywanami. Pozostaje nam dowiedzieć się gdzie teraz
przebywa.
Vanzir podszedł do okna i wyjrzał na podwórze. Podeszłam do niego i nieśmiało
położyłam rękę na jego ramieniu.
—Nie martw się. Nie oddamy mu cię.
—Oczywiście że nie. Zbyt wiele wiem, odparł szorstko, strącając moją rękę. Twój
kochanek jest w szponach bezwzględnego łotra, którego obawiał się jego własny pan,
dlatego wysłał go na Ziemię. Ale w Podziemnym Królestwie są gorsi od niego
(odwrócił się i spojrzał mi prosto w oczy). Czy masz najmniejsze pojęcie co dzisiaj
oznacza tam mieszkać? Zanim Skrzydlaty Cień nie przejął kontroli, życie tam było o
wiele fajniejsze. Teraz rządzi tam rozpacz. Tysiące demonów z radością przybyłoby
na Ziemię, byle tylko od niego uciec!
—To dlaczego walczą w jego imieniu? Powinni się zjednoczyć i obalić go!
Nie mogłam zrozumieć jego toku rozumowania.
Vanzir prychnął, opierając się o parapet i koncentrując swoją uwagę na zewnątrz.
—Znam kilku którzy próbowali. Ale wpierw musisz zrozumieć kim jest Skrzydlaty
Cień. Kontroluje masy pożerając wszystkie dusze, które staną mu na drodze. Czy to
demon, czy człowiek lub wróżka... rządzi ogniem i terrorem. Klękamy przed nim aby
przeżyć.
Skrzyżował ręce na piersi, pocierając ramiona jakby było mu zimno.
—Jest coś jeszcze.
—Co? Powiedz nam o tym natychmiast! Jeśli ukrywasz jakieś informacje... zaczęła
Menolly lądując obok niego.
—Nie, wcale nie! Zanim wam o tym powiem, musiałem upewnić się, że to nie moja
wyobraźnia płata mi figle. Sprawdziłem to tego ranka; nie jestem jeszcze do końca
pewny... Ale jeśli się nie mylę, to musimy zrobić więcej niż powstrzymanie
Skrzydlatego Cienia przed zdobyciem pieczęci duchowych. Musimy go wytropić i
zniszczyć.
Vanzir był tak blady, iż myślałam że zemdleje.
—Powiedz nam, poprosiłam, co się twoim zdaniem dzieje?
Potarł but o perski dywan i wspiął się na krawędź parapetu. Można by powiedzieć, że
wyglądał jak młody David Bowie.
—Wiecie o załamaniu się matrycy i samoistnie otwierających się ostatnimi czasy
portalach? Cóż, myślę że Skrzydlaty Cień odkrył sposób na wykorzystanie tego.
Czuję, że próbuje czegoś więcej niż tylko otwarcie drzwi. On jest całkowicie szalony.
Nie jest jedynie żądny władzy, on jest chory!
—Jak to?
W pokoju zapanowała taka cisza, że słyszałam każde skrzypnięcie, każdy szelest
tkaniny, łącznie z drewnianymi krzesłami.
Vanzir wziął głęboki oddech, po czym wypuścił powoli powietrze.
—Myślę, że on chce rozprząc światy. Myślę, że chodzi mu o coś więcej niż przejęcie
władzy. Sądzę, że zamierza wszystko całkowicie unicestwić.
—Skurwysyn! warknęła Menolly (rzadko okazywała swój strach, co teraz szło jej
nad wyraz dobrze). Jej oczy były czerwone a kły wydłużone.
—Co pozwala ci tak myśleć?
—Znam kilka demonów renegatów, którym udało się uciec, wyznał. Ogólnie rzecz
biorąc, starają się trzymać w cieniu. Nie chcą mieć nic wspólnego z Karvanakiem i
jego kumplami ani z wojną Skrzydlatego Cienia. Czasami trochę rozmawiamy. I nie,
nic nie wiedzą o rytuale ujarzmienia. Myślą że po prostu ukrywam się przed
Karvanakiem.
—Dlaczego nie wrócisz do stołu? spytał nagle Flam. Delilah jest zmęczona i musi
usiąść.
Vanzir posłuchał go, posyłając mu miażdżące spojrzenie.
Osunęłam się na krzesło, nawet Menolly spłynęła powoli w dół spod sufitu i usiadła
obok mnie, popchnąwszy Zacha aby zrobił to samo...
—Więc co mówią twoi kumple? spytała mrużąc oczy. Sugeruję abyś podał nam ich
nazwiska. Chcemy mieć na nich oko.
—Przynieście mi kartkę papieru, powiedział cicho (nie był w stanie odmówić). Nie
zabijecie ich, prawda?
—Tylko wtedy, gdy zaczną sprawiać kłopoty. Jeśli tak jak mówisz są czyści,
zostawimy ich w spokoju. Na razie. Ale biada im jeśli okaże się że są pod wpływem
Skrzydlatego Cienia! Rzecz jasna ty nie powiesz im o niczym.
Jej oczy błyszczały gdy położyła ręce na stole i pochyliła się ku niemu.
—Słyszysz mnie demonie? Jeśli wyczuję że coś kombinują, ujrzą moje kły z bliska!
Vanzir zadrżał. Co by o nim nie powiedzieć, nie był głupi. Wiedział aż za dobrze, jak
potężna może być nasza najmłodsza siostra.
—Zrozumiano (pchnął kartkę w jej kierunku). Masz. Znam adresy czterech z nich. Są
też inni, ale nie mam pojęcia gdzie się zaszyli.
Wziąwszy od niego papier, skinęła głową.
—Dobrze. Teraz, powiedz nam co takiego mówią?
—Dziś rano słyszałem najnowsze wiadomości. Kilka tygodni temu, demonowi
imieniem Trytian udało się tutaj przedostać. Jego ojciec jest demonem arystokratą,
który przewodzi rebelii przeciwko Skrzydlatemu Cieniowi.
Temu jednak udało się go schwytać i zamierza użyć go jako pionka, ale ojciec
Trytiana odmówił negocjacji. Jego egzekucja została zaplanowana na przesilenie
letnie... i możecie mi wierzyć że w Podziemnym Królestwie nie traktujemy tych
rzeczy lekko.
Pomiędzy demonami istniała subtelna różnica. Podobnie jak diabły, demony
pochodziły z różnych gałęzi drzewa genealogicznego Hellion.
—Więc Trytianowi udało się uciec spod nosa kata, dokładnie jak naszemu kuzynowi
Shamas, aż do teraz. Dlaczego nie poszedł do domu ojca?
Byłam podejrzliwa co do zbiegów okoliczności, byłam o wiele bardziej podejrzliwa
niż Camille i Menolly.
—Tak właśnie zrobił. Ale jego stary uznał że bardziej przyda się tutaj. Widzicie, w
Podziemnych Królestwach krążą plotki o trzech kobietach będących w połowie
ludźmi a w połowie wróżkami, które pokrzyżowały plany Demonicznego Władcy.
Wasze imiona nadal nie są znane. Wątpię czy ktoś tam wie kim jesteście, z wyjątkiem
Skrzydlatego Cienia i jego kumpli.
Jasnym było, że Karvanak musiał mu o tym powiedzieć.
—Dlaczego Skrzydlaty Cień chce utrzymać nasze imiona w tajemnicy? Bardziej
logicznym wydawałoby się nagrodzić pierwszego, który by nas wyeliminował.
Vanzir pokręcił głową.
—Pomyśl. Jego władza opiera się na strachu. Potwierdzenie waszego istnienia
byłoby równoznaczne z przyznaniem się że jest słaby, a to coś na co nie może sobie
pozwolić.
—Tak, to zrozumiałe, zgodziła się Menolly. Działa to w taki sam sposób jak w
klanach wampirzych, tyle że my nie jesteśmy takimi paranoikami. W każdym razie
cieszę się słysząc, że nie każdy mieszkaniec Podziemnego Królestwa planuje wypad
na Ziemię w celu spędzeniu tu wakacji.
—W każdym razie sądzę, że ojciec Trytiana miał nadzieję iż jego syn spotyka się z
wami i zwerbuje was do swojej armii, odpowiedział Vanzir z lekkim uśmiechem. Nie
macie pojęcia, jak bardzo chciałem powiedzieć o was Trytianowi. Ale nie zrobiłem
tego. Jego ojciec stoi na czele ogromnej siły. Mógłby nam się bardzo przydać.
—Pomysł wydaje się dobry w teorii, powiedziała Camille. Ale nie możemy pozwolić
sobie na rozpoczęcie konfliktu między demonami.
Nie chcę być niegrzeczna, ale Vanzir: szczerze mówiąc, większość z nich nie gra w
otwarte karty. Co jeśli ojciec Trytiana również poszukuje pieczęci? Nie mów nikomu
o nas i naszej misji, chyba że pozwolimy ci to zrobić. To jest rozkaz.
Gdy Flam położył rękę na jej lewym ramieniu, wzięła głęboki oddech.
—Rozumiem, odpowiedział Vanzir.
Jego oczy zaczęły się obracać, jak w kalejdoskopie. Wyglądał jakby chciał jeszcze
coś powiedzieć, ale utrzymał język za zębami.
Zach wyciągnął w naszą stronę tacę ciasteczkami.
—Dobra, co teraz? Czy znalazłeś sposób jak odnaleźć Raksasa? spytał pałaszując
oreo.
—Tak. To druga rzecz o której chciałem z wami porozmawiać. Zrobiłem małe
rozeznanie, trzymając oczy szeroko otwarte i usta zamknięte. Niesamowite jak wiele
można się dowiedzieć, gdy ludzie zapominają że jesteś w pokoju. W każdym razie
pamiętacie dżina, Jassamin?
Skinęłam głową.
Jassamin była niższej klasy dżinem pracującym dla Karvanaka. A nawet więcej:
według Vanzira, była jego kochanką i użyczała mu swojej mocy. Podczas naszej
walki o trzecią pieczęć duchową, omal jej się udało zabić Chase'a. To wtedy właśnie
Vanzir zmienił obóz i zaatakował Jassamin, przeszywając ją bułatem.
—Nie mów mi, że wróciła!
—Nie. Wydaje się, że Karvanak prowadzi się ostatnio z nową istotą. Nie sądzę by był
to dżin. Ale słyszałem że robi wszystko co tamten jej każe. Dziś rano widziałem ją w
pobliżu spalonego sklepu z dywanami. Śledziłem ją tak daleko, jak tylko mogłem.
Sięgnął do kieszeni i wyciągnął mapę, rozkładając ją na stole. Pochyliłam się by
lepiej widzieć. Odsunął się robiąc mi miejsce.
—Zaznaczyłem jej trasę na czerwono, wyjaśnił. Pomyślałem że może być ważne
którędy chodzi.
—Dziękuję, odparłam wpatrując się w nią uważnie. Jest tu wiele bocznych uliczek i
obejść. Myślisz że wie że ją śledziłeś? spytałam przyglądając mu się.
Wzruszył ramionami.
—Nie zdziwiłoby mnie to. Karvanak prawdopodobnie jest teraz ostrożny. Wie że
został zdemaskowany - przynajmniej jeśli chodzi o ciebie - a on nie lekceważy
swoich wrogów. Räksasas są wyjątkowo przebiegli i niezwykle inteligentni. Miałem
rok by się o tym przekonać, kiedy mu służyłem. To nie jego głowa go zgubi ale jego
skłonność do rozpusty.
Zach przerwał milczenie.
—Dlaczego dla niego pracowałeś, skoro nie podobało ci się to co robi Skrzydlaty
Cień?
Łowca snów uniósł brwi i prychnął pogardliwie.
Skrzywiłam się, wszyscy oprócz Zacha znaliśmy jego historię. Zastanawiałam się jak
długo ciasteczka pozostaną w jego żołądku...
—Pracować dla niego?! Spróbuj ponownie, kolego. Zostałem mu podarowany w
prezencie urodzinowym. Postawiłem więcej niż miałem w grze w q’aresh. Miałem
lepszą rękę, ale Nakul oszukiwał. Kiedy powiedziałem mu że nie mogę zapłacić,
zaciągnął mnie przed oblicze Skrzydlatego Cienia, który nakazał mi służyć swoim
ludziom przez siedem lat. Pod koniec pierwszego roku, tamten znudził się mną i to
wtedy podarował mnie Karvanakowi jako prezent urodzinowy.
Zach poczuł się nieswojo. Nadal nie rozumiał jak podły i okrutny może być świat, co
mnie zaskoczyło biorąc pod uwagę jego pochodzenie i dziedzictwo. Nie oznaczyło to
że był takim optymistą, ale trzymał się nadziei co - być może - nie było dla niego do
końca dobre.
—Dlaczego po prostu się nie uwolniłeś?
Vanzir prychnął ponownie.
—Ponieważ w Podziemnym Królestwie wszystko nie jest niczym więcej jak
strategią. Każdy porusza swoimi pionkami tak, aby zyskać przewagę. Jeśli możesz
przypodobać się komuś poprzez łapówki lub prezent – robisz to, bo to może uratować
ci później tyłek. Nakul znał upodobania Karvanaka i jego słabość do kobiet,
szczególnie tych o magicznych mocach i sexy demonów. Za każdym razem gdy
uprawiał z nimi seks, wysysał z nich moce. Kiedy jego nowe zabawki przestają go
bawić, pożera je. Robił mi rzeczy których nigdy nie zapomnę. Wciąż jestem mu
winien pięć lat mojego życia, a nie sądzę bym przetrwał jego sadystyczno seksualne
orgie.
Skrzywiłam się nie spuszczając wzroku z mapy. Poczułam jak Zach się spiął. Zach
był członkiem najpotężniejszego i najbardziej bezwzględnego stada Pum w Ameryce
Północnej. Ale nawet oni nie stosowali przemocy do której zdolne były demony.
Życie w Podziemnym Królestwie opierało się na zasadzie „zabij lub zostaniesz
zabity”. Należało mieć oczy szeroko otwarte, w przeciwnym razie można było
skończyć z ostrzem skierowanym w gardło... lub gorzej. Vanzir miał wiele powodów
by nienawidzić Karvanaka.
Czerwona kręta lina na mapie prowadziła do budynku w strefie przemysłowej, na
południe od Seattle.
—Klub wampirzy? Jest wampirem? spytałam.
Vanzir pokręcił głową.
—Tak to klub Fangtabula. Weszła do środka ale z niego nie wyszła. Powiedziałbym
że jest dżinem ale nie pachnie jak dżin. Pachniała demonem, może to dlatego że sypia
z Karvanakiem.
To powiedziawszy, wyjął z kieszeni czerwony szal.
—Upuściła go, powiedział kładąc go na stole. Jest przesiąknięty jej zapachem.
Camille z wahaniem podniosła go, powąchawszy po czym potrząsnęła głową.
—Pachnie seksem, powiedziała. Ale nic więcej nie wyczuwam.
Szal zrobił rundę wokół stołu, aż dotarł do Roza, który powąchawszy upuścił go
zupełnie jakby ten mógł go ukąsić.
Spojrzał na Camille.
—Jesteśmy na dobrej drodze. Mogę powiedzieć dokładnie do kogo należy.
—Więc, kim ona jest? spytałam.
Westchnął głęboko.
—Nigdy nie myślałem, że zobaczę ją ponownie... ma na imię Fraale. Dziwna i
straszna kobieta, a zarazem niezwykle ciepła. Idealna dla tego który lubi żyć
niebezpiecznie. Ale nie mogę sobie wyobrazić by oferowała swoje usługi demonowi.
Mówię poważnie. Coś jest nie tak.
Menolly spojrzała na niego, jej oczy się rozszerzyły.
—Fraale? jesteś pewien?
—Kim jest ta kobieta? spytałam. Mówisz jakbyś ją dobrze znał!
—Bo tak właśnie jest, przyznał z nieśmiałym uśmiechem. Zanim przemieniono ją w
sukuba specjalizującego się w dominacji, była moją żoną.
Rozdział 23
Oczywiście rozpętało się piekło.
—W mojej kuchni jest sam Jerry Springer! Nie byłam w stanie się powstrzymać.
—Ty żonaty?! Żartujesz sobie ze mnie...! wykrzyknęłam wpatrując się w niego,
jakby właśnie wyrosła mu druga głowa. Musisz mi wszystko opowiedzieć!
—Delilah, zamknij się! powiedziała cicho Menolly. Tak cicho, że szarpnęłam się
spojrzawszy na nią. Wyraz jej twarzy mówił mi że nie żartuje. Ugryzłam się w język.
—Hm, OK. Więc wyjaśnij nam dlaczego zadaje się z Karvanakiem? Straciła rozum
czy po prostu zwariowała?
Pomysł zadawania się z dominującym sukubem przeraziła mnie do szpiku kości.
Wyobraziłam ją sobie: szczupłą, wysoką, ubraną w skóry.
Uśmiech Rozurial'a zgasł.
—Ani jedno ani drugie. Fraale i ja... kiedy byliśmy razem... cóż, powiedzmy że jeśli
pracuje dla Karvanaka, to możliwe iż została mu sprzedana lub ofiarowana jak Vanzir
i nie miała wyboru. Może i jest ekspertem w zakresie korzystania z bata, ale nigdy
nie używa przemocy, chyba że ktoś zrobi jej krzywdę. Myślę że ma kłopoty.
—W tym układzie wygląda na to, że będziemy mieć dwie osoby do uratowania,
skomentowała Menolly odsuwając krzesło i wstając.
Roz posłał jej wdzięczny uśmiech. Podczas gdy ja sama zastanawiałam się, co się do
cholery dzieje?! Roz wyglądał na zmartwionego, natomiast Menolly zdawała się
wiedzieć więcej niż my.
Westchnęłam.
—Menolly, byłaś już kiedyś w Fangtabula?
Skinęła głową.
—Tylko raz i to z Wadem. Nie jest to najprzyjemniejsze miejsce w mieście.
Podejrzewamy ich o nielegalny hazard, ale za każdym razem gdy policjanci robią
nalot, miejsce wydaje się pustoszeć w magiczny sposób. Nie można znaleźć żadnych
dowodów.
—Założę się że tak, odparłam zastanawiając się czy Chase był na jednym z takich
nalotów. Jeśli tak było, to o niczym mi nie powiedział.
—To nie wszystko. Jestem gotowa założyć się o moje miesięczne wynagrodzenie, że
pod przykrywką oferują również dziwki krwi, dorzuciła skrzywiwszy się.
—Dziwki krwi? powtórzył z zaskoczeniem Zach.
Menolly skinęła głową.
—Tak. Mężczyzn i kobiety którzy marzą o tym, by stać się wampirami lub spotkać
się z jednym z nich. W zamian za ich krew, kuszą ich obietnicą orgazmu w swoich
ramionach. Jest to tak intensywne przeżycie, że ci całkowicie się od nich uzależniają
aż w końcu umierają, chyba że ich „właściciele" dobrze ich traktują. Niektórzy dbają
o swoich młodych towarzyszy, ale nie wszyscy. Wszystko to jest - rzecz jasna -
nielegalne ale jak w przypadku prostytucji nie ma możliwości aby temu zapobiec.
Myślę że rząd powinien ją zalegalizować, a następnie opodatkować kluby. To
przynajmniej wymusiłoby przepisy które zapobiegłyby temu, że dziwki krwi są
maltretowane lub wysysane do ostatniej kropli.
—Wszystko to brzmi wspaniale, skomentowała Camille dolewając sobie herbaty.
Czy ty i Wade myśleliście o tym by zaproponować im odwyk?
—Nie, odparła nasza siostra mrużąc oczy. Byliśmy zajęci innymi sprawami. Ale to
może być dobry pomysł, porozmawiam z nim o tym przy pierwszej okazji. A
wracając do Fangtabul, nie lubię tego miejsca i nie zdziwiłabym się gdyby jego
właściciel Terrance, robił interesy z jednym lub dwoma demonami.
—Dobrze (wstałam i przeciągnęłam się). W tym układzie będziesz musiała zabawić
się w szpiega. Ktoś musi tam iść i porozmawiać z Fraale, by odkryć czy współpracuje
z nim dobrowolnie czy jest zmuszona do tego wbrew swojej woli.
Na twarzy Menolly pojawił się wyraz obrzydzenia.
—Do diabła!
Westchnęła, co było zamierzone, ponieważ moja siostra nie musiała oddychać. Kiedy
wzięła głęboki oddech lub westchnęła, było to tylko i wyłącznie dla efektu.
—Dobrze, powiedziała po chwili. Ale jeśli mam to zrobić, ty pójdziesz ze mną.
Możesz być moim zwierzątkiem na noc. Jesteś przyzwyczajona do noszenia obróżki,
prawda kotku? spytała posławszy mi złośliwy uśmieszek.
Jęknęłam.
—Ja również idę, powiedział Zach.
Zaprotestowałam.
—Nie. To zbyt niebezpieczne, nawet dla ciebie. Roz… czy chcesz iść z nami?
Starałam się złagodzić mój głos, ale pytanie padło ostro.
—Daj mi chwilę by o tym pomyśleć, rzekł wstając nagle i udając się do salonu.
Morio, Zach i Flam poszli jego śladem. Camille dołączyła do Iris przy zlewie.
Menolly podeszła do okna wpatrując się w ciemność.
Vanzir spojrzał na mnie.
—Jesteś bardzo podobna do mnie.
Rzuciłam mu szybkie spojrzenie.
—To znaczy...?
—Powiedziałem, że ty i ja jesteśmy w pewnym sensie podobni do siebie. Nigdy nie
mówisz dokładnie tego co trzeba, nawet jeśli masz to na myśli.
Oparł się na krześle, splatając swoje palce za głową.
—Nie pasuję do swojego świata, wiesz? Jestem dobry w tym co robię, ale nie lubię
tego i nie cieszy mnie to.
To nie było do końca to, co spodziewałam się usłyszeć.
—Daj spokój! Mówisz mi, że nie lubisz wysysać z ludzi życia podczas ich snu? A
czy nie jest to dokładnie to co robisz najlepiej? Myślałam że demony mają monopol
na krzywdzenie niewinnych ludzi!
Chciałam być miła ale nie potrafiłam. Nie po tym wszystkim, co się ostatnio
wydarzyło. Po tym jak demony porwały Chase'a, nie byłam szczególnie cierpliwa.
Skrzywił się zmarszczywszy brwi.
—Teraz celowo mnie obrażasz. Rozumiem, choć nie do końca. Niektóre demony są
takie jak mówisz. Karvanak nie lubi niczego tak bardzo jak łamać wolę swoich
podwładnych, nieważne czy ci zostali schwytani, kupieni czy wynajęci. Räksasas
urodzili się źli i są aroganccy.
—Tak... mam takie wrażenie, odparłam bawiąc się swoim ciastkiem.
Vanzir był jedną z ofiar Karvanaka i chociaż ciężko było mi czuć współczucie dla
niego, zmusiłam się by spojrzeć mu prosto w twarz.
Odwzajemnił mój wzrok, nawet nie mrugnąwszy. Jego oczy błyszczały jak pryzmaty,
zdradzając jego prawdziwą naturę. Ale zamiast być czerwone jak u Menolly gdy coś
ją wkurzyło, jego mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. Całości dopełniały
podkreślone czarną kreską powieki, które współgrały z jego platyno-blond jasnymi
włosami.
Nadal milczał; spojrzałam w dół na jego usta. Podobnie jak u wielu mężczyzn, jego
usta były drobne i blade niczym noc. Widoczne dołeczki podkreślały jego szczupłą
twarz.
Po chwili jęknął, posyłając mi lekko szyderczy uśmiech.
—Czy skończyłaś już patrzeć na mnie jak na bestię o dwóch głowach? Wskazując na
swoją głowę, dodał: żadnego śladu rogów, gwarantuję ci to, ani szpiczastego ogona.
Ani nic kolczastego.
Zarumieniłam się, na co on posłał mi buziaka.
—Biedna kicia! Czyżbym cię zawstydził? Jakie to uczucie być tematem żartów? Tak
właśnie traktował mnie Karvanak, każdego dnia. Udało mi się przeżyć trzydzieści
pięć lat bez wysysania niczyich marzeń, do czasu aż ten sukinsyn nie zmusił mnie do
tego!
Nagle pochylił się nade mną. Podskoczyłam, gdy niespodziewanie położył rękę w
pobliżu mojej, nie dotykając jej a jedynie bębniąc palcami po stole.
—Jestem trochę jak alkoholik, wiesz? Jak tylko spróbuję ponownie energii, chcę
więcej. Ale nie podoba mi się to, co ona ze mnie robi. Karvanak wiedział że
zaprzestałem, dlatego zagroził zabić jego–nasze ofiary, jeśli nie będę pił z ich dusz.
Więc karmiłem się ich nadziejami, ich miłością i ich siłą życiową. Ale przynajmniej
kiedy opuszczałem ich sny, byli żywi. Więc, panno Delilah, może masz rację nie
ufając mi. Mogę z tym żyć. Radzę jednak abyś poluzowała. Nic nie wiesz o moim
świecie, i nie jesteś tak zabawna jak myślisz.
Czując jak żołądek związuje mi się w supeł, nagle ujrzałam obrazy z przeszłości…
Krąg dzieci tańczących wokół moich sióstr i mnie, skandujących: „Spacerująca z
wiatrem, nie masz domu... jesteś sama, nikt cię nie chce! ...” Szli za nami aż do
domu. Matka słysząc ich, wychodziła z domu i przeganiała ich. Ukrywałyśmy przed
nią nasze łzy, bo nie chciałyśmy aby czuła się winna, bo to jej krew sprawiała że się z
nas wyśmiewali...
...Jeden z moich wujków, wskazując na nas gdy weszłyśmy do jego domu podczas
gali letniego przesilenia, szepnął do swojej przyjaciółki: "To są te trzy o których ci
mówiłem. Pół-krwi brudasy mojego brata…
Obie z Camille musiałyśmy zmusić Menolly do milczenia tak, by ojciec o niczym się
nie dowiedział...
...chłopak ścigający mnie że swoim psem, który sprawił że ze strachu się
przemieniłam. Przesiedziałam na drzewie kilka godzin, niezdolna zejść na dół.
Camille wreszcie odkryła co się dzieje i nieźle go załatwiła, następnie sama wspięła
się na drzewo, by mnie namówić abym z niego zeszła. Nigdy nikomu o tym nie
powiedziałyśmy...
A teraz robiłam dokładnie to samo Vanzirowi, z powodu tego kim był... komuś kto
nie był nawet naszym wrogiem. Rytuał dobiegł końca, moglibyśmy go zabić dla
kaprysu, a on nie byłby w stanie nawet się obronić. A ja wykorzystałam to...
Spojrzałam na zlew, przy którym Camille celowo nas ignorowała, układając
ciasteczka na talerzu, natomiast Iris przygotowywała herbatę. Menolly z zamkniętymi
oczami unosiła się pod sufitem. Wiedziałam że słyszała naszą rozmowę, ale
postanowiła nie interweniować. Głosy z salonu powiedziały mi, że wracali chłopcy.
Pospiesznie pochyliłam się nad stołem, aby szepnąć Vanzirowi do ucha:
—Przykro mi. Naprawdę. Zachowałam się jak ostatnia kretynka - i przepraszam.
Przełknęłam moją dumę. Już przez to przechodziłam wcześniej, podobnie moje
siostry. Domyślam się że czasami zdarza nam się być tymi których nienawidzimy.
Nie spuszczając wzroku z mojej twarzy, pokiwał głową.
—Tak, wiem. Zbyt łatwo przychodzi nam robienie rzeczy, których normalnie za
wszelką cenę byśmy unikali. Znam i widziałem to, i nie chcę tego ponownie
przeżywać.
Przeciągnął się. Miał na sobie połatany t-shirt z Zombies, a jego czarne skórzane
spodnie były zakurzone, ale nie brudne. Pomyślałam że wygląda jak „rocker”.
W tym momencie weszli Flam i Morio. Zach i Roz szli daleko za nimi. Inkub
spojrzał na wampira pustym wzrokiem. Cokolwiek było przedmiotem ich rozmowy,
miałam wrażenie że się tym z nami nie podzielą.
—Pójdę z wami. Chcę by Zach również z nami poszedł. Możecie myśleć że jest zbyt
naiwny, ale uwierzcie mi że będzie dobrym sojusznikiem. A moja żona lubi
zmiennych, dodał cicho Roz spoglądając na mnie. Nie popełnij błędu nie doceniając
jej: ona gra po obu stronach barykady.
—Myślę że powinniśmy się pospieszyć, powiedziała Menolly. Nawet jeśli Fraale już
tam nie ma, to ktoś mógł ją zauważyć. Kotku, musisz się przebrać.
Wstałam zastanawiając się, w co takiego Menolly planuje mnie ubrać?
—Już idę. Camille, Morio, czy myślicie że udałoby wam się zlokalizować Chase'a za
pomocą magii? W swoim pokoju mam jego rzeczy, gdybyście ich potrzebowali.
Camille skinęła głową.
—Zaraz się za to weźmiemy. Flam pójdzie do siebie i zorientuje się czy nasza trójca
coś słyszała.
Nazywaliśmy tak Morgane, Aeval i Titanię, ale tylko między sobą.
Chłopcy spojrzeli na nią.
—Groźna trójca? Czy one wiedzą że je tak nazywacie? zapytał Roz, uśmiechając się
jak idiota.
—Oczywiście że nie, kretynie! odgryzła się Camille.
—Co z tobą? spytał inkub zwróciwszy się do smoka. Jak się do nich zwracasz?
Flam odchrząknął głośno.
—To banda zdziwaczałych bab, ale jestem dżentelmenem …
Moje siostry i ja zachichotałyśmy, na co ten uniósł brew.
—Przynajmniej musicie mi przyznać że mam więcej manier niż moja ukochana żona,
dodał rzucając na nią okiem. Czy nie mam racji? Tak czy inaczej, z ich strony nie
mam się czego obawiać. Nie są dla mnie zagrożeniem.
—Pogódź się kochanie z tym, że jesteś na mnie skazany - powiedziała czule Camille
głaszcząc jego dłoń, gdy ten położył swoją na jej ramieniu - kobietę wulgarną,
lubieżną i szorstką.
—I nie chciałbym by było inaczej, zapewnił pochylając się by ją pocałować. Mimo
że muszę cię dzielić z lisem i Svartånem.
Po tych słowach wymknął się tylnymi drzwiami i zniknął w mroku.
Zagwizdałam.
—Kiedy się rusza, to naprawdę się rusza!
—Możesz tak powiedzieć, skomentowała Camille z chytrym uśmieszkiem na ustach.
—Och, na litość boską! Nie to miałam na myśli...!
—Kotku? Rusz się! zawołała Menolly od schodów.
Znalazłam ją stojącą przed moją szafą z wyrazem niesmaku na twarzy.
—Czy nie mogłabyś być trochę bardziej kobieca? To znaczy twoja bielizna jest w
porządku, co do reszty... czy naprawdę nie masz nic innego poza topami i rozdartymi
dżinsami? To rzekłszy wyjęła parę najwygodniejszych, które miały dziury na
kolanach i udach. Nie masz nic z odrobiną koronki lub z jakimś brokatem?
Miała zamiar krytykować zawartość mojej szafy, czy co?
—Mówisz poważnie?
—Chcesz się dostać do klubu nie wzbudzając podejrzeń, czyż nie? Masz wyglądać
jak moje zwierzątko. To wymaga trochę golizny, dekoltu lub fragmentu odsłoniętej
nogi, co chcesz.
Skrzywiłam się.
—Będziesz się ze mnie śmiać. Nigdy czegoś takiego nie nosiłam, wyjaśniłam
nurkując w szafie i szukając ukrytego w jej głębi pudła.
—Kupiłam to w przypływie szaleństwa. W chwili kiedy wyszłam ze sklepu, zdałam
sobie sprawę że popełniłam błąd, ale byłam zbyt zakłopotana aby to zwrócić. Więc
ukryłam go przed tobą i Camille tak, by żadna z was tego nie znalazła i nie mogła się
ze mnie natrząsać .
Ja naprawdę nie miałam ochoty zdradzać jej mojego wstydliwego sekretu! Ale teraz
nie da mi już spokoju, dopóki jej tego nie pokażę. Wyjęłam z kartonu plastikową
torbę i rzuciłam ją Menolly, podnosząc oczy do nieba. Szarpnęła ją otwierając i
wyjmując z niej złote dopasowanie spodnie i top z frędzlami.
Ujrzawszy je zaczęła trząść się ze śmiechu.
—Mówiłam ci, mruknęłam, starając się jej je odebrać.
—Och nie! rzuciła odsuwając się. Założysz to dzisiaj! Wiem że to... nie jest
dokładnie twój styl...
—To mało powiedziane, odparłam i spojrzawszy na nią położyłam się płasko na
łóżku by polamentować nad swoim losem. Nie widzę nic bardziej upokarzającego,
niż pokazanie się publicznie w tym stroju!... hmm, no może z wyjątkiem Chase'a i
Eriki razem...
—O dziwo, wydaje mi się to bardziej irytujące niż upokarzające, odparła. Nie
powinnaś się wstydzić. Jeśli potrzebował mocnych wrażeń by poczuć się jak
mężczyzna, to nie jest to twoja wina. Ale… nagle przerwała wahając się.
—Co jest? Najwyraźniej masz swoje zdanie na ten temat. Śmiało! Podziel się nim ze
mną.
Usiadłam, czekając.
—To prawda. Ale ja nie wiem jak to odbierzesz.
—Po prostu to powiedz.
—Bardzo dobrze (spojrzała mi w twarz). Jeśli chcesz znać moje zdanie, to Chase
stara się dodać sobie odwagi. A to na pewno nie jest łatwe, kotku. Bycie człowiekiem
a jednocześnie twoim chłopakiem, gdzie to ty jesteś silniejsza, szybsza, bardziej
magiczna i erotyczna, nie jest łatwe. Spójrzmy prawdzie w oczy, każda z nas jest nie
lada wyzwaniem dla mężczyzny lub kobiety. Tylko ktoś bardzo silny może mieć za
partnera kogoś, w którego żyłach płynie krew wróżek, bez czucia się
wykastrowanym. Chase był przytłoczony obiema swoimi pracami. Postrzega cię za
bardziej błyskotliwą i waleczną od siebie. Ja tylko mówię, że to musi ranić jego ego.
Spoglądałam na nią z łóżka, walcząc z chęcią by jej nie spoliczkować. Nigdy nie
traktowałam Chase'a jako gorszego od siebie! Nigdy!
Po chwili mnie zmroziło... Menolly miała rację! Robiliśmy to! Nie celowo, tylko po
to by go chronić i nie dlatego że był słaby! Gdy w czasie walki robiło się
niebezpiecznie, kazaliśmy mu trzymać się z tyłu... wszystko to robiliśmy dla jego
własnego bezpieczeństwa.
Nagle zdałam sobie sprawę, że on mógł to widzieć w inny sposób.
—O mój Boże, wyszeptałam. Masz rację. Nadal uważam że był dupkiem okłamując
mnie. Może dlatego zwrócił się do Eriki, bo musiał poczuć się silniejszy.
Spojrzawszy na wzór na mojej kołdrze, dodałam: Matka nigdy tego nie
doświadczyła... prawda? Czy myślisz że mogła...?
Nigdy z ust naszej matki nie usłyszałam słowa skargi na ojca: tak silnego i
długowiecznego. W rzeczywistości gdy zaproponował jej dłuższe życie - odmówiła,
ponieważ nie czuła się na siłach by przeżyć te dodatkowe lata które mógł jej
ofiarować.
Menolly usiadła obok mnie, wziąwszy mnie za rękę.
—Nie wiem... ale co do jednego jestem pewna: matka nigdy nie chciała być częścią
gwardii. Rola żony i matki dbającej o domowe ognisko w zupełności jej wystarczała
a ojciec się nie wtrącał... nie było rywalizacji między nimi. Nie wiem czy napotykali
na problemy w sypialni ale ich dynamika była zupełnie inna niż twoja i Chase'a.
—Jak myślisz, dlaczego byłam tak niechętna waszemu związkowi?
—Myślałam że to dlatego, bo nie lubisz Chase'a, odparłam cicho.
—Być może początkowo. Ale to nie dlatego. Chase jest porządnym facetem, a my
potrzebujemy jego pomocy i wiemy że można mu ufać. Ale bycie człowiekiem czyni
go słabszym.
Ugrzęźnięcie z nami w tej sytuacji zmusza go do grania na tym samym boisku co ty.
A to nie jest sprawiedliwe, kotku. Pozwól że coś ci powiem, dodała wzruszywszy
ramionami.
—Nawet jeśli uda nam się go uratować, nie wiem czy oboje będziecie w stanie
pokonać tę przeszkodę. Chyba że on sam pójdzie na kompromis i nie będzie brać
wszystkiego tak osobiście.
Spojrzałam ze smutkiem na podłogę.
Menolly miała rację. Jak mogłam być tak ślepa? Brakowało mi doświadczenia aby
radzić sobie z wszystkimi niuansami dzielenia życia z drugą osobą. Cała ta miłość
była dla mnie czymś nowym i nieznanym. Zastanawiałam się czy naprawdę jestem
do tego stworzona? Byłam kotem, na litość boską! Zwierzęciem znanym z samotnego
trybu życia.
—Kotku? Wszystko w porządku?
Menolly wstała i pocałowała mnie w czoło.
—Lepiej się pospieszmy.
—W porządku? Nie mam pojęcia, odparłam cicho. Ale masz rację. Mamy robotę do
wykonania.
Zmusiłam się by wstać, a ona podała mi ubranie do założenia.
—Na razie naszym priorytetem jest uratowanie Chase'a. Czy naprawdę muszę
założyć to gówno?!
Uśmiechnęła się do mnie.
—Tak, bądź dzielna. Jeśli zamierzasz podawać się za moje zwierzątko, musisz
ubierać się jak one, podobnie jak dziwki krwi.
Wyraz jej twarzy powiedział mi, że nie było innego wyjścia.
—Przebierz się.
—Ale ja nie chcę tego nosić!
Skamląc posłałam jej swój najlepszy wzrok zbitego kota, co okazało się kompletną
klapą.
—Przykre. Czy masz parę czarnych butów? Takich na obcasie, nie takich którymi
można rozdeptać gówno.
Ponownie zanurkowała w mojej szafie. Podeszłam do niej i odsunąwszy ją na bok,
zdjęłam z górnej półki pudełko i podałam je jej.
—Camille namówiła mnie na ich zakup, wyjaśniłam. Są piękne, ale mierzę w nich
metr dziewięćdziesiąt pięć centymetrów. Jesteś pewna że chcesz „by twoje małe
zwierzątko” było tego wzrostu? Sama nie masz więcej niż metr pięćdziesiąt pięć,
wiesz?
—I co z tego? Jesteś wysoka, a ja jestem wampirem. Będzie dobrze, odparła
przyglądając się butom. Są naprawdę ładne. Chcemy się wyróżniać, kotku. Naszym
celem jest bycie zauważonymi. Fangtabula przeznaczone jest dla wampirów, które
trzymają zwierzęta i dziwki krwi. Jeśli pójdziesz tam ubrana w dżinsy i jedną ze
swoich koszulek z napisem „facet który bije swoją kobietę”, to zostanie to
natychmiast zauważone. Ich klientela ma trochę... gorszy styl. Mam nadzieję że nikt
mnie tam nie rozpozna. Moja praca z Wadem może stawiać mnie w niekorzystnym
świetle.
—Nie noszę łachów starego macho! rzuciłam rozbierając się. Noszę koszulki,
dobrze? I topy.
—Tak, tak, nazywaj to jak chcesz (zwróciła uwagę na moją bieliznę). Nie masz piersi
Camille, więc nie musisz zakładać stanika. I nie chcesz aby widziano metkę twoich
majtek. Nieważne czy są dopasowane i czy masz je na sobie. Unikaj wszystkiego co
ma zapach normalności.
—Kiedy ze mną skończysz, nie będzie we mnie nic normalnego.
To był koszmar! Wciągając obcisłe spodnie i wstrzymując oddech, czułam jak
spodnie rozciągają się na moich biodrach otulając krocze. Materiał był szorstki i
gryzł. A jedno spojrzenie w lustro powiedziało mi, że ludzie będą mieli darmowy
pokaz...
Można było zobaczyć moje usta - i nie mam tutaj na myśli tych które pokrywa się
błyszczykiem... Próbowałam podciągnąć trochę spodnie które kończyły się ciut
powyżej mojej kości łonowej ale materiał zdawał przyklejać do mnie niczym druga
skóra. Poddając się, założyłam top zawiązując go na karku. Opadał powyżej pępka,
łaskocząc mnie frędzlami. W rzeczywistości z łatwością mogłam się zmienić w kota i
uwolnić... ale stłumiłam ten pomysł...
Menolly wręczyła mi buty. Wsunęłam je i zapięłam.
Obróciwszy się wkoło poczułam się niedorzecznie.
Skinęła głową.
—Dobra... teraz potrzebujesz apaszki. Czarnej, koronkowej, związanej na węzeł.
Jeśli nie masz takiej, z pewnością znajdziemy jakąś w szafie Camille.
—Och, na litość boską! To nie jest możliwe! Obowiązuje jakiś sztywny kodeks
ubierania się, czy co? spytałam buszując w swoich szufladach, aż znalazłam czarny,
prosty szal, który otrzymał homologację mojej siostry.
—Oczywiście istnieją niepisane zasady. Poprawiła moją apaszkę, związując mi ją na
karku. Ona mówi: "dostępna dla wszystkich”. Z węzłem z przodu oznaczałaby, że
nikt nie ma prawa zbliżać się do ciebie: „Jesteś moja, nie dotykać!”. Po lewej stronie,
nie pozwolę ci zabawiać się z kobietami, z prawej z mężczyznami.
Zamrugałam. W jakim świecie ja dotychczas żyłam?
—Skąd to wszystko wiesz?
—Wychodzę wieczorami w niedziele, odparła podniósłszy brwi ze złośliwym
uśmiechem. Pamiętaj że kod ten dotyczy tylko wampirzej subkultury. Dając mi znak
bym się nie ruszała, chwyciła mój zestaw do makijażu. Symbole własności i
dominacji różnią się w zależności od społeczeństwa.
Przyglądała się kosmetykom które podarowała mi Camille, a których ona sama już
nie potrzebowała. Ich zapas wystarczyłby mi na kilka lat.
—Zobaczmy... Och! Ten będzie dobry.
Kilka minut później, moje usta pomalowane były na krwistoczerwony kolor, a moje
powieki na odcień zielono żółty. Podkreślając oczy jasno zielonym eyelinerem
sprawiła, że wyglądałam blado.
—Nie powinnaś wyglądając na zbyt silną. Musisz robić wrażenie, że karmię się tobą
regularnie. Myślę że to wszystko, odparła wstając.
Zamrugałam przyjrzawszy się sobie w lustrze.
—Wow! Wyglądam jak drag queen! Więc jaka jest nasza historia? spytałam schodząc
za nią po schodach.
—Poznaliśmy się w klubie lesbijskim. Jeśli spytają, możesz im powiedzieć, że to „Le
Bleu Saphique”. Wybrałam cię, wzięłam do siebie i żywiłam się tobą. Podobało ci się
tak bardzo, że wróciłaś po więcej.
—No proszę, więc teraz jestem lesbijką. Cóż odpowiada mi to, tak myślę. Tylko nie
oczekuj że będę się z tobą całować! rzuciłam parsknąwszy.
Nagle Menolly odwróciła i pchnęła mnie na ścianę.
—Zabawy i gry są w porządku, ale pamiętaj: to nie jest zabawa, kotku. Nie spieprz
tego. Życie Chase'a zależy od tego. Jeśli chcesz go jeszcze zobaczyć, musisz wczuć
się w swoją rolę.
Wyglądała na tak zaciętą że potknęłam się usiadłszy na jednym ze stopni.
—To prawda. Przykro mi.
—Jasne że to prawda! OK, chcesz historię? Więc pozwól że opowiem ci jedną: jesteś
jednym z moich zwierzątek, co oznacza że jesteś na moim utrzymaniu. Piję twoją
krew i śpimy razem. Czas wolny spędzasz w salonie oglądając telewizję i
rozmawiając przez telefon.
Przełknęłam.
—Nie pracuję?
—Nie. To ja zajmuję się wszystkim i ja płacę gdy wychodzimy. Zostaw swoją
torebkę i pieniądze w domu. Ukryj za to banknot lub dwa w bucie, tak na wszelki
wypadek. Jestem całkiem dobra. Nie musisz pytać mnie o pozwolenie aby jeść, pójść
do łazienki, lub rozmawiać z ludźmi, ale to ja podejmuję wszystkie decyzje. Kiedy
się do mnie zwracasz, nazywasz mnie „Panią”.
Zakaszlałam.
—Panią? O rany! Coraz lepiej! Dobra, więc od czego zaczniemy?
—Pierwszą rzeczą będzie przyciągnięcie uwagi Fraale. Przy odrobinie szczęścia nie
wie kim jesteśmy. Jeśli Karvanak przekabacił ją na swoją stronę i teraz pracuje dla
niego, to będziemy musieli zmienić taktykę i być może ją zabić. Roz jest pewien, że
zainteresuje się tobą i będzie miała ochotę by cię spróbować...
—Ale ona nie jest wampirem.
Menolly zatrzymała się na ostatnim stopniu.
—Nie, ale kluby wampirze są dla niej dobrym terenem do polowań. A podobno krew
sukubów jest bardzo smaczna. Nigdy nie kosztowałam, więc nie wiem. Moim
zdaniem pozwala się ugryźć za cenę spędzenia godziny lub dwóch z wybranym przez
siebie zwierzęciem. Bawi się przez jakiś czas a następnie wypija drinka z wampirem i
opuszcza klub. Musimy się dowiedzieć, dlaczego zadaje się z Karvanakiem i gdzie
on się ukrywa. Jeśli będziemy mieli szczęście, wyda nam go. W przeciwnym razie
będziemy musieli ją śledzić.
—Wyśmienicie. To znaczy że w tym wszystkim mogę dostać klapsy.
To nie było pytanie. Wolałam być na wszystko przygotowana.
—To możliwe.
Zadrżałam.
—W porządku. Zróbmy to. Myślę że jeśli Camille jest stanie sprostać smokowi, to ja
mogę podjąć ryzyko bycia uwiedzioną przez sukuba. Dlaczego uzyskanie pomocy
zawsze kończy się seksem? Nie moglibyśmy po prostu mu ugotować posiłku i
zaprowadzić do kina?
To była jej kolej by zachichotać. Uśmiechnęła się do mnie, następnie spoważniała.
—Zanim dołączymy do pozostałych, powiem ci coś. Rozurial i Fraale pobrali się
zanim on został przekształcony w inkuba a ona w sukuba. Bardzo się kochali. Była
dla niego jedyną rodziną po tym jak Dredge zabił jego rodziców i rodzeństwo.
—To były normalne wróżki?
—Zgadza się. Kiedy to się stało, był jeszcze bardzo młody. W latach
dziewięćdziesiątych, pewien wędrowny czarownik zatrzymał się w ich domu i starał
się uwieść Fraale. Gdy wkroczył Roz starając się go wyrzucić za drzwi, pojawiła się
żona faceta i zmieniła Fraale w sukuba. Wtedy oboje zrozumieli że mieli do
czynienia z Zeusem.
—Niech zgadnę. Hera była żoną czarodzieja?
—Bingo. I była wkurzona na Zeusa, ale zabrała się za Fraale. Roz błagał Zeusa aby
ten przemienił Fraale z powrotem ale ten nie mógł tego zrobić, więc przemienił Roza
w inkuba wierząc, że to rozwiąże problem. Co w rzeczywistości pogorszyło sprawy
jeszcze bardziej.
—Czasami bogowie mogą być prawdziwymi kretynami, warknęłam. Oni nawet nie
przestrzegają zasad i nie zawsze grają fair.
—Greccy bogowie? Nigdy, odparła westchnąwszy. Myślę że nasz duet zapomniał o
Roz i Fraale. Z czasem ich natury przejęły nad nimi kontrolę, co w ostatecznym
rachunku skończyło się ich separacją. Nie mogli pozostać razem nie raniąc się
wzajemnie. Byli monogamiczni, dokładnie jak nasz ojciec i matka. Dość rzadko się
to zdarza pomiędzy dwiema wróżkami, ale się zdarza.
O kurczę!
—Postaram się być bardziej delikatna, obiecałam. Widziałam wyraz twarzy Roza gdy
poczuł jej szal.
—Dobrze, rzuciła popchnąwszy mnie. Chodźmy odnaleźć Chase'a.
Kiedy weszłyśmy do kuchni, wszystkie rozmowy ucichły. Widząc mnie, Camille
upuściła swój herbatnik który wpadł do jej filiżanki z herbatą. Iris zatrzymała się w
połowie zdania. A Flam zakaszlał próbując ukryć uśmiech, podczas gdy Zach i Morio
wyglądali na przerażonych. Roz jedynie się uśmiechnął, zaś Vanzir pokręcił głową.
Ciszę przerwał głos Maggie, która wykrzyknęła z zachwytem:
—De-ya-yaaa!
Wzięłam ją w ramiona i potarłam swój nos o jej, następnie przekazałam ją wciąż
milczącej Iris.
—Tylko niech wszyscy nie mówią w tym samym czasie, rzuciłam. Czy waszym
zdaniem wyglądam na gotową na klub Fangtabula ?
—Niech to szlag! zakrztusiła się Camille. Skąd wytrzasnęłaś ten strój?!! Na pewno
nie z mojej szafy!
—Mam nadzieję! skomentował Flam.
—Ugryźcie się! przewróciłam oczami. Nigdy nie myślałam, że ktokolwiek
kiedykolwiek go zobaczy. Powinnam była go wyrzucić.
—Jest doskonały, zapewniła mnie Menolly. A teraz lepiej ruszajmy. Klub otworzą za
około półtorej godziny, a ja chcę tam być zanim zrobi się zbyt tłoczno. Przy
odrobinie szczęścia, będziemy mieć czas na znalezienie wskazówek.
Zach i Roz wstali, założywszy swoje kurtki. Rzuciłam okiem na pozostałych.
—Mam przy sobie komórkę. Menolly również. Postarajcie się jak najlepiej. Musimy
znaleźć Chase'a zanim Karvanak...
Myśl o tym, co zrobili Vanzirowi i to jak go upokorzyli... zalały mój umysł. Chase
nie przeżyje takiego traktowania. Nie był demonem. A biorąc pod uwagę to co już
przeszedł, nasuwało się pytanie czy jeśli przeżyje, to będzie potrafił sobie z tym
poradzić?
—W drogę, rzuciłam. Nie mamy czasu do stracenia.
Rozdział 24
Fangtabula znajdował się dwa kroki od miejsca gdzie walczyliśmy z vénidémons.
Przyszło mi do głowy, że jeśli demony zdobyły poparcie niektórych lokalnych
wampirów, to czekała nas nie lada przeprawa. A co jeśli demonom udało się przejąć
niektóre z domów i założyć w nich swoje groteskowe gniazda? Co jeszcze mogły
zrobić? Gdzie jeszcze udało im się przeniknąć
?
Martwił mnie również mieszczący się tam, widziany przez nas portal. Czyżby
demonom udało się nawiązać współpracę z nadprzyrodzonymi istotami? Czyżby
starali się sobie zaskarbić poparcie wszystkich możliwych sojuszników tak, by ci
poszerzyli szeregi ich armii?
Wspomniałam o swoich obawach moim towarzyszom.
—Być może masz rację i coś w tym jest, odparła Menolly marszcząc brwi.
Zazwyczaj demony starają się omijać piekło szerokim łukiem. Ale przy tym co się
teraz dzieje, stare spory i zawarte wcześniej koalicje być może nie są już takie jak
kiedyś. Jeśli Vanzir ma rację i Skrzydlaty Cień naprawdę oszalał, to lepiej być
przygotowanym na wszystko. Ale dlaczego ktoś z głębin chciałby mu pomóc? Co
może na tym zyskać?
Menolly prowadziła Lexus'a Camille. Jej Jag był zbyt mały, a mój Jeep nie pasował
do jej stylu i wizerunku. Cały w skórze sprawiał, że Menolly naprawdę wyglądała jak
prawdziwa Pani.
—Niektóre ze stworzeń zamieszkujących krainę piekieł nienawidzą żywych istot,
wyjaśnił Roz. Te które pewnego dnia przyjęły cielesną powłokę, są sfrustrowane tym
że musiały ją opuścić aby powrócić między cienie. W zamian za ich pomoc, demony
mogły obiecać im łatwiejszy dostęp do świata fizycznego.
—Nie wiem o żadnej z tych spraw, wtrącił Zach marszcząc brwi. Ale ostatnimi czasy
w stadzie dzieją się dziwne rzeczy. Na obrzeżach naszych ziem unosi się niestabilna
atmosfera. Podwoiliśmy liczbę nocnych strażników. Można by powiedzieć, że
wróciły zmienne pająki.
Drżąc wyjrzałam przez okno. Zmienne pająki były nie lada wyzwaniem. Po namyśle
stwierdziłam, że Kyoka i Karvanak - obaj byli tego samego pokroju... jednak w
przeciwieństwie do byłego Szamana żywiącego urazę do klanu Pum, Räksasa
celował bezpośrednio w nas.
—Wątpię. Przynajmniej mam taką nadzieję, wymamrotałam. Mieliśmy już
wystarczająco dużo kłopotów. Być może inny zmienny zajął miejsce Kyoka, ale on
sam i tak zginął a jego dusza przeszła w zapomnienie.
Przebiegł przeze mnie kolejny dreszcz. Hi'ran, Władca Jesieni, dał mi konkretne
rozkazy, a ja je wykonywałam. Wysłałam duszę Kyoka do piekła. A ta odrobina
esencji która z niego pozostała, zapewne już dawno zniknęła w białych płomieniach
początku świata. Nie było mowy aby wrócił.
Ale to nie oznaczało że klan Myśliwych Księżyca nie zdecyduje się ponownie
odrodzić i na nowo siać chaosu.
Pędząc mokrymi ulicami miasta, otworzyłam okno by zaczerpnąć świeżego
powietrza. Wiosna na północnym zachodzie była raczej chłodna, ale jej świeżość i
wilgotność sprawiały że dobrze się czułam.
Wciągnęłam głęboko powietrze w płuca trzymając je tam chwilę, by następnie
powoli je wypuścić. Nie można było nie lubić deszczu i nie czerpać z niego
przyjemności.
Rozurial był dziwnie milczący. Zauważyłam że wydawał się być w swego rodzaju
komunikacji z Menolly. Nie potrafiłam powiedzieć dlaczego i w jaki sposób ale
naprawdę czułam jakby rozmawiali ze sobą. Może opracowali jakiś tajny kod, lub po
prostu doszli do porozumienia. Zastanawiałam się czy spali ze sobą, ale odrzuciłam
tę myśl. Co się tyczy Rozuriala, można było o nim powiedzieć wszystko z wyjątkiem
tego, że był powściągliwy. Nigdy nie byłby w stanie utrzymać takiej tajemnicy w
sekrecie.
—Co zrobimy kiedy już tam dojedziemy? spytałam. Czy Zach ma być jedną z twoich
zabawek? A jeśli tak, to dlaczego nie ma na sobie stringów? uśmiechnęłam się,
chrząknąwszy.
—Stringi?! Żartujesz sobie?? Jestem mężczyzną w bokserkach!
Wiedziałam że często nie nosił absolutnie nic.
Menolly zakaszlała.
—Obraz Zacharego w stringach pozostawia tak niewiele miejsca wyobraźni, że wolę
o tym nie myśleć. Bez urazy Zach, owszem jesteś dość przystojny ale nic by z tego
nie było.
Roześmiał się.
—Pomysł że możesz obserwować moją nagą skórę z wysuniętymi kłami, nie sprawia
bym czuł się z tym swobodnie, więc jesteśmy kwita. Żadnych stringów, chyba że do
pływania.
Menolly parsknęła.
—Dobrze pomyślane. A odnośnie twojego pytania, odpowiedź brzmi tak. Zach
powinien odegrać rolę mojego najnowszego nabytku, choć nie jest ubrany do końca
jak powinien. Zerkając przez ramię, zjechała na lewy pas po czym skręciła w Giles
Boulevard. Byliśmy kilka przecznic od Fangtabula.
—To mi odpowiada. Przypuszczam że z racji iż jesteś moją Panią, powinienem
trzymać się kilka kroków za tobą?
—Tak, Delilah również. I w żadnym wypadku będąc ze mną w miejscu publicznym,
nie wolno wam się sprzeczać ani mówić przede mną, chyba że to będzie prośba.
—Zrozumiałem, odrzekł Zach.
Menolly zwolniła wjechawszy na parking, na którym stało już kilka samochodów.
Rozejrzałam się wokół. Na zewnątrz nie było wiele osób ale biorąc pod uwagę
deszcz, nie było to dla mnie wielkim zaskoczeniem. Podwójne drzwi prowadzące do
klubu były pomalowane na jaskrawo czerwony kolor, który kontrastował z czarno-
białymi paskami. Budynek miał dwa piętra. Na tylnej ścianie był wyblakły napis
mówiący iż kiedyś mieściły się tutaj zakłady mięsne. Niech żyje ironia...
Wysiadając z samochodu, zauważyłam dwóch bramkarzy stojących przy drzwiach.
Chwilę przedtem ich tam nie było. Teraz stali tam obaj, silni i wysocy, broniący
dostępu do drzwi. Nosili stroje podobne do mojego, do tego mieli buty motocyklowe
i ciemne okulary, a w ręku trzymali krótkie kije, które wyglądały tak jakby mogły
połamać kości zaledwie jednym uderzeniem.
—Przestroga na później, szepnęłam. Nie pozwolić by bliźniacy w skórzanych
strojach zadali pierwszy cios.
—Nie dojdzie tutaj do żadnej konfrontacji, odparła Menolly napiętym głosem. Ci
dwaj są wampirami. Jeśli spróbujesz walczyć z nimi, nie będą potrzebowali swoich
pałek by sobie ciebie podporządkować, kotku. Jeden z nich wydaje się bardzo stary.
Czuję, że niejedno już przeżył. Im dłużej wampir żyje tym bardziej jest potężny.
Zastanawiam się, dlaczego Wade mi o nim nie powiedział.
—Może sam nie wiedział, odparłam poprawiając frędzle.
Zach spojrzał z wahaniem na wejście.
—Nie powiem jak bardzo nie chcę tam iść, ale jestem tuż za wami. Jego głos
zabrzmiał piskliwie. Wyczułam emanujący z niego strach.
Nie miałam mu tego za złe. Sama czułam się podobnie.
—Nie martw się, odparła Menolly poklepawszy Zacha na plecach. Nie pozwolę
nikomu cię tknąć. Jeśli Fraale podejdzie i się przedstawi, pozwól mi mówić
pierwszej.
Wzięłam głęboki oddech, starając się przyjąć sposób myślenia i postawę zwierzątka
Menolly. Nagle pomyślałam o podobnych doświadczeniach. Gdy byłam w formie
kota i chciałam być głaskana lub wyszczotkowana, ocierałam się o Iris lub jedną z
moich sióstr, grając słodką i puchatą kulkę futra.
Domowy kot, podobnie jak wszystkie koty, znają tylko podstęp. Z pewnością kochają
swoich opiekunów i cieszy ich posiadanie dobrego domu. Jednak pod płaszczykiem
współpracy, zawsze bije serce tygrysa. Chętnie wchodzę do złotej klatki i miauczę o
zmierzchu, ale nikt nigdy nie będzie w stanie uwięzić mojego ducha.
Skupiłam się na wspomnieniu ramion Iris wokół mnie, i siebie mruczącej z rozkoszy.
Wróciłam pamięcią do czasów gdy spałam na poduszce Camille, gdy ta budziła się w
nocy drapiąc mnie za uszami, mówiąc mi jaka jestem słodka. Będąc w formie kota,
chętnie nosiłam obróżkę jeśli oznaczało to bycie zaakceptowanym, kochanym i
chronionym.
Pogrążając się w tej energii, miauknąwszy podeszłam do mojej siostry. Odwróciła się
do mnie z uśmiechem na twarzy.
—Dobrze, moja piękna. Widzę to w twoich oczach. Gdy wejdziemy do środka, będę
się do ciebie zwracać „Désirée”, tak by nikt nie usłyszał twojego prawdziwego
imienia. Co się tyczy ciebie, wystarczy jak będziesz się do mnie zwracać „Pani”.
Spojrzała na mnie.
—Czy jesteś gotowa?
Skinęłam głową.
—Tak... Pani.
—Bardzo dobrze. Zach, należy wymyślić ci inne imię. Dlaczego nie Jerry?
—Jerry? Zach zamrugał. Skąd to wytrzasnęłaś? Dobra, jestem Jerry. Och... tak, Pani.
Biorąc głęboki oddech, spojrzał na mnie.
—Delilah... bądź ostrożna... proszę...
Skinęłam głową.
Roz dał znać że jest gotowy, następnie się oddalił. Wszedł sam, pozostając w cieniu
do czasu aż będzie potrzebny.
Rzuciwszy ostatni raz okiem na parking, Menolly skierowała się ku drzwiom do
Fangtabula.
Bramkarze nie byli problemem. Jak tylko Menolly pokazała im swoje kły, wycofali
się z krótkim skinieniem głowy, pozwalając nam wszystkim wejść, nie spuszczając z
nas jednak wzroku.
Klub przechodził z jednej skrajności w drugą. Innymi słowy: został udekorowany z
myślą o tym, by zadowolić najbardziej ambitnych bywalców ale również turystów.
Kolorystyka była czerwono-czarna, gdzieniegdzie z akcentami srebra i bieli.
Przestrzeń która otwarła się przed nami, wydawała się pochodzić prosto z filmu
Elvira.
Schody prowadziły w dół do sali głównej. Ogromnej sali, której podłoga wyłożona
była czarno-białymi kafelkami, coś na wzór szachownicy. Sufit miał ponad sześć
metrów wysokości. Wokół stały potężne drapowane aksamitem kolumny w kolorze
czarnym i czerwonym, tworząc labirynt falujących ścian.
Niskie stroboskopowe lampy, tworzyły wir światła i cieni. Miało się wrażenie, jakby
się było w środku namiotu gotyckiego cyrku. Tyle że był to magazyn a nie namiot, a
tutejsi akrobaci posiadali nadprzyrodzone moce i siłę nieśmiertelnych ciał.
Po obu stronach sali znajdowały się wielkie schody prowadzące w górę do samego
centrum klubu. Dostrzegłam balustradę oddzielającą kolejne schody prowadzące do
podziemi, gdzie znajdowały się również katakumby.
Napoje były serwowane w barze wzdłuż lewej ściany, otoczonym stolikami i
boksami. Z drugiej strony ogromnej sali znajdowała się grota. Spoglądając na nią
pomyślałam o „Przepaści” z Collequia w Krainie Wróżek, nocnym klubie z opium
który często odwiedzała Camille. Nigdy sama niczego nie brała, ale mogła spotkać
tam wielu ciekawych ludzi, jak na przykład Trilliana. który dość regularnie odwiedzał
tego rodzaju miejsca.
Mieściły się tam ogromne pufy na których leniuchowało kilka triad kochanków.
Jedna z kobiet najwidoczniej grała rolę hostessy dla jednego z wampirów, który
wyglądał jakby właśnie wyszedł z wersji biker w GQ. Trudno było powiedzieć czy
była dziwką krwi czy nie.
Wampir był po prostu piękny. Jego rudo jasne włosy opadały mu do bioder. Miał na
sobie obcisłe skórzane spodnie i nic więcej. Jego nos schowany był w szyi kobiety.
Początkowo myślałam że ją całował, dopóki nie zobaczyłam strużki krwi. Po chwili z
zamkniętymi oczami zaczął zlizywać kropelki krwi, jedną po drugiej, by następnie z
wyrazem podniecenia na twarzy, odrzucić brodę do tyłu.
Jakby wyczuwając na sobie mój wzrok, podniósł głowę spoglądając mi prosto w
oczy. Nie byłam w stanie odwrócić wzroku.
Zahipnotyzowana jego niesamowitym pięknem, zamarłam i zarumieniwszy się
zaczęłam głębiej oddychać. Rozbierał mnie wzrokiem, kawałek po kawałku, aż do
kości. Ku mojemu przerażeniu, poczułam jak robię się wilgotna. Instynktownie nie
mogąc się powstrzymać, zsunęłam rękę do mojego łona.
Pisnęłam.
Menolly odwróciła się i spojrzała na mnie, potem na wampira, następnie wypuściła
kły i potężnie syknęła. Zaskoczony, wycofał swoją energię, także poczułam jak
opuszcza moją osobistą przestrzeń i skinąwszy głową mojej „Pani”, zwrócił swoją
uwagę ku młodej kobiecie która go karmiła.
—Jasna cholera! rzuciła pod nosem moja siostra. To było naprawdę urocze! Staraj się
trzymać wzrok skierowany ku ziemi, kotku. Ty też, Zach. Niektóre z tych wampirów
są bardzo potężne. Być może nie będę stanie powstrzymać ich od uwiedzenia was. W
każdym razie nie spoglądajcie im oczy. Należycie do mnie i nie spuszczajcie wzroku
ze swoich nóg, chyba że wam rozkażę.
To powiedziawszy, skinęła nam i skierowała się ku centrum sali. Oboje z Zachem
szliśmy, trzymając się trzy kroki za nią. Czułam w pobliżu obecność Roza ale nigdzie
go nie widziałam. Wiedział jak się ukryć.
Im głębiej wchodziliśmy, tym bardziej rozumiałam dlaczego Menolly chciała być tu
wcześniej. Po pierwsze, łatwiej było dostrzec Fraale, po drugie panująca tu energia
była przytłaczająca a zarazem przerażająca sprawiając, że miałam ochotę się
przemienić. Klub Fangtabula był czymś na kształt bufetu szwedzkiego pomieszanego
z emocjami i głodem.
Nagle moja najmłodsza siostra uniósłszy lekko rękę, zamarła. Oboje z Zachem
wpadliśmy na nią.
Dokładnie przed nami, przy okrągłym stole na czarno czerwonym plastikowym
krześle siedziała kobieta. Nie była wampirem, tyle mogłam powiedzieć. Coś mi
mówiło, że była to Fraale.
Fraale nie była zapierającą w piersiach piękną kobietą. Na pierwszy rzut oka ktoś
mógłby ją nazwać „pospolita”. Nie miała w sobie nic z klasycznego piękna. Brązowe
matowe mysie włosy. Ale przyjrzawszy jej się dokładniej, dostrzec można było jak
jej włosy błyszczały, nabierając złotego połysku, a usta wydawały się szczególnie
bujne. Cała wręcz promieniała blaskiem.
Widząc nas zbliżających się, wstała. Nie tak ją sobie wyobrażałam. Nie za wysoka,
może dwa centymetry niższa od Camille, na pierwszy rzut oka była szczupła, choć
prawdopodobnie nosiła rozmiar 42 a może nawet 44. Ale kształty miała obłędne.
Przesuwając po niej wzrokiem, dojrzałam lekko zaokrąglone piersi spod których
wystawała różowa koronka od biustonosza push-up. Mój wzrok zatrzymał się na
gorsecie, który krępował ją w talii by następnie przekształcić się w lejącą się
czerwoną spódnicę.
Próbowałam spowolnić oddech. Co się dzieje...? Już wcześniej zdarzało mi się być
przyciąganą przez kobiety, ale dzisiaj moje libido wydawało się płonąć. Najpierw
wampir a teraz sukub... czyżby nagle coś mnie opętało?? Chyba że rozpylili coś w
powietrzu...
Menolly również odrzuciła ramiona do tyłu. Z jej postawy zdałam sobie sprawę, że ją
również przyciągała. Zach z wolna podszedł do mnie. Czułam napięcie w jego ciele.
Ale zanim moja siostra mogła otworzyć usta, Fraale skinęła na nas abyśmy do niej
dołączyli. Kolejny raz nasz plan wziął w łeb, gdy powiedziała tak niskim głosem że
ledwie ją usłyszałam:
—Wiem kim jesteście. Przychodząc tutaj wiele ryzykujecie. Niełatwo odgadnąć
scenariusz który przygotowaliście (rozglądnęła się wokół). Rozurial, naprawdę
myślisz że możesz się przede mną ukryć? Wiem że tutaj jesteś, więc równie dobrze
możesz wyjść. Mimo upływu lat, rozpoznaję twój zapach.
Jej głos był cichy, ledwo słyszalny. Gdy przechyliła głowę, miałam ochotę ją
pocałować.
Roz wyszedł zza pobliskiego filaru.
—Nie przyszlibyśmy tutaj, gdybyśmy nie potrzebowali twojej pomocy. Powiedz mi
jedną rzecz, tylko jedną i jeśli twoje serce pamięta o szacunku jakim się darzyliśmy,
odpowiesz mi szczerze: czy jesteś w zmowie z Rāksasa?
Fraale spojrzała nas po kolei.
Gdy jej wzrok napotkał mój, wydało mi się że dostrzegłam tam blask łzy. Zamrugała.
—Na mój honor, i na czas który spędziliśmy jako mąż i żona, przysięgam że nie
jestem jego sojusznikiem. Kontroluje mnie, nie jestem z nim dobrowolnie.
—Więc jak? spytał inkub dając jej znak by usiadła, podczas gdy my również
zajmowaliśmy swoje miejsca. Powiedz nam.
Posłała mu spojrzenie pełne bólu i pochyliła głowę. Kiedy wróciła na swoje miejsce,
jej czar zdawał się zanikać na chwilę, a ja ujrzałam smutne oczy kobiety w żałobie.
—Karvanak niedługo tu będzie. Jeśli przyłapie mnie jak z wami rozmawiam...
—Wyjdziemy zanim się pojawi, przerwała jej Menolly. Proszę, potrzebujemy twojej
pomocy. Jeśli nie jesteś z nim w zmowie, to czy przynajmniej możesz nas
wysłuchać?
Zastanowiła się przez chwilę, po czym westchnęła.
—Bardzo dobrze. Co mam do stracenia, jak nie życie?
—Tak się nie stanie, zapewnił Roz. Teraz powiedz nam co robisz z Karvanakiem?
—Natknęłam się na niego przez przypadek, zaczęła powoli. Znalazł mnie w łóżku z
jedną z jego młodszych zabawek. Był wściekły. Chłopak był prawiczkiem, a demon
chciał go... nie mogłam na to pozwolić. Był młody, miał zaledwie osiemnaście lat,
był poetą i artystą. Nie przeżyłby traktowania Karvanaka. Ten zaproponował mi
układ: pozwolę mu się karmić moją energią na okres jednego roku. Jak mogłam
odmówić i wysłać to dziecko na szafot? Przypominał mi mojego brata, Rozurial.
Wyglądał jak Marion.
Roz zacisnął usta i spojrzał w dół.
—Więc poświęciłaś swoją wolność, by go uratować? rzuciła Menolly.
Fraale skinęła głową.
—Tak i płacę za to gorzką cenę. Karvanak jest niegodziwy i odrażający. Kazał mi
przyjść tutaj aby znaleźć towarzysza zabaw, a następnie sprowadzić go lub ją do jego
domu. Tam go zniszczy. Posłuchałam go już dwa razy, ale nie jestem w stanie dłużej
tego robić. Czy istnieje sposób abyście mogli mi pomóc?
Jej pytanie zadzwoniło mi w uszach. Właśnie miałam jej odpowiedzieć, kiedy
Menolly nagle podskoczyła na swoim miejscu.
—Karvanak jest tutaj.
Wskazała nam na pobliski stół, mieszczący się w głębi sali. Z miejsca gdzie byliśmy
nie widzieliśmy wiele, z wyjątkiem tyłu jego głowy. Ale nie było żadnych
wątpliwości: błyszcząca skóra jego głowy, drogi garnitur, zapach jaśminu,
pomarańczy, wanilii i cukru, który unosił się w powietrzu...
Ostrożnie zsunęłam się z mojego fotela, starając się nie zwracać na siebie niczyjej
uwagi.
—Nie sądzę aby nas zauważył, ale musimy się stąd wydostać. Fraale, znasz to
miejsce. Gdzie możemy iść? Chcąc wyjść drzwiami, musielibyśmy przejść obok
niego, a nie ma wystarczająco dużo ludzi abyśmy mogli wtopić się w tłum.
Zawahała się, a potem powiedziała: katakumby! to będzie najłatwiejsze. On nigdy
tam nie chodzi. Rāksasa nie lubią wampirów; przychodzi tu w celu sfinalizowania
umów handlowych. Chodźcie za mną, szybko!
Zanim Räksasa mógł nas zobaczyć, wślizgnęliśmy się na schody. Modliłam się do
wszystkich bogów, by mówiła prawdę. W przeciwnym razie wkrótce znaleźlibyśmy
się w prawdziwych tarapatach!
Rozdział 25
Niższe poziomy Fangtabula były znacznie bardziej ponure niż parter. Na ścianach i
podłodze rozciągały się czarno- białe płytki. Prawie zakręciło mi się w głowie.
Schody prowadziły do holu, skąd było wiele odgałęzień do innych korytarzy.
Rozmieszczone wzdłuż ściany drzwi nie miały żadnych oznaczeń i wszystkie były
tego samego rozmiaru i koloru. Z jakiegoś powodu poczułam gęsią skórkę. Kto wie
co się tutaj czaiło? I w jaki sposób mieszkańcy wiedzą, z których drzwi skorzystać?
Podeszłam do mojej siostry.
—Co to za miejsce?
Menolly zerknęła na Fraale.
—Katakumby. Wampiry przychodzą tu aby odpocząć i się pożywić. Musi być jakiś
sposób przydzielania kwater, ale nie interesuje mnie to. W każdym razie nie radzę
wam otwierać którychkolwiek z drzwi na chybił trafił.
Roz i Zach kryli nasze plecy. Inkub często spoglądał przez ramię. On i jego ex na
początku wymienili kilka słów, teraz natomiast każde z nich starało się patrzeć
wszędzie byle nie na siebie.
—Nie możemy pozostać tu zbyt długo, powiedział. Jesteśmy zbyt widoczni. Jaki jest
nasz następny krok?
Zwróciłam się do sukuba. W niewytłumaczalny sposób było mi żal ich obojga.
—Czy możesz doprowadzić nas do kryjówki Karvanaka? spytałam. Musimy
uratować mojego chłopaka.
Popatrzyła na mnie przez chwilę bez odpowiedzi, następnie skinęła głową.
—Pomogę wam. Ukrywa się niedaleko stąd, na południu Seattle.
Mówiła znużonym i zmęczonym głosem. Miałam wrażenie, że widziała zbyt wiele w
swoim życiu. Nie wydawała się specjalnie szczęśliwa w życiu które narzuciła jej
Hera.
—Wiele ryzykujesz, odparłam.
Fraale wzruszyła ramionami.
—Nie obchodzi mnie to. Jeśli Karvanak musi mnie zabić, to niech to zrobi. To nie tak
że mam rodzinę która czeka na mnie w domu. Nie mogę dalej przyprowadzać mu
niewinnych ofiar, by ten mógł obchodzić się z nimi brutalnie. Odmawiam takiego
życia.
Mówiła do mnie, ale jej wzrok skupiony był na Rozurialu. Zrozumiałam że nadal go
kocha.
—W tym układzie lepiej się ruszmy, rzuciła Menolly. Czy jest jakieś podziemne
wyjście, czy...? przerwała unosząc dłoń do góry. Czekajcie! Rozpoznaję znajomy
zapach…
—Karvanak? spytałam.
—Nie, to...
—Jasna cholera!! krzyknęłam gdy nagle na prawo otworzyły się drzwi i czyjaś ręka
chwyciła mnie za ramię. Ubrany w czarny T-shirt i dżinsy wampir przyciągnął mnie
blisko do siebie. Jego uścisk był zbyt mocny, tak że nie mogłam nic zrobić. Na
próżno walczyłam aby się uwolnić. Gdy wampir wbił kły w moje ramię, Menolly
syknęła.
Instynktownie odskoczyłam, czując jak jego zęby rozrywają moje ciało. Miał zgryz
pitbula! Zaskoczony moim ruchem, puścił mnie. Chwiejąc się, oddaliłam się od
niego. Krew płynęła obficie z mojej szyi.
Menolly rzuciła się na niego powalając go na ziemię, gdy z holu wyszedł nowy
wampir. Ten wyglądał na starszego. Czułam jego moc. Obserwował moją siostrę,
która zamarła odwzajemniając jego spojrzenie.
—Należysz do klanu krwi Elwing, szepnęła ostrożnie go okrążając.
Mój wampir który miał niezłe siniaki, z całą pewnością nie był godnym
przeciwnikiem dla mojej siostry. Rzuciwszy ostatni raz okiem na rozgrywającą się
scenę, wykradł się ukradkiem na schody. Mądra decyzja.
Nagle przyszło mi do głowy, że jedno jego słowo a zjawi się tu cała armia wampirów.
Chwyciłam Roza za ramię.
—Trzeba go zatrzymać! zawołałam wskazując na uciekiniera. Właśnie miałam
zamiar pobiec za nim, gdy Roz chwycił mnie za nadgarstek.
—Jeśli wrócisz tam krwawiąca, jesteś martwa. Nie, wynosimy się stąd. Już za późno.
Podniesie alarm i Karvanak może zechcieć zejść na dół wraz z innymi, aby zobaczyć
co się dzieje.
Tymczasem wampir który krążył wokół Menolly, syknął.
—Zdradziecka suka! Zabiłaś naszego Pana. Zwróciłaś się przeciwko własnej linii i
złamałaś przysięgę. Wolałbym dołączyć do ciebie w piekle niż pozwolić ci wyjść stąd
żywej!
Wydał niski ryk i rzucił się na nią. Menolly udało się zrobić unik wbijając mu piętę w
klatkę piersiową. Wstrząs rzucił nim o ścianę. Niestety nie trafiła w serce.
Ponownie ryknąwszy wznowił atak, tym razem powalając ją na ziemię. Kusiło mnie
aby interweniować, ale nie byłam szalona. Oboje byli w swoich demonicznych
formach: z wysuniętymi kłami i krwistoczerwonymi oczami. Ich wewnętrzne
demony zerwały ich łańcuchy. Gdybym spróbowała interweniować, zostałabym
rozdarta na strzępy. Nagle ziemia zatrzęsła się, a z góry dotarł do nas harmider.
Z paniką zwróciłam się do Roza.
—Musimy uciekać!
Roz rzucił okiem na klatkę schodową, a następnie szarpnął za swój płaszcz jak
szaleniec ukazując kilkanaście różnych typów broni zawieszonych na hakach, które
błysnęły w półmroku. Następnie wyjął okrągły przedmiot z kieszeni i rzucił go na
ziemię obok walczących.
Powietrze wypełnił silny zapach czosnku. Menolly i jej przeciwnik rozdzielili się
krztusząc. Roz skorzystał z okazji aby wpakować kolejną z bomb czosnku prosto w
otwartą gębę starego wampira który zaczął wrzeszczeć jak opętany, gdy z jego
wnętrza zaczęły wydobywać się kłęby białego dymu. Zach i Roz chwycili Menolly
pod pachami stawiając ją na nogi, gdy Fraale gestem wskazała w stronę jednego z
bocznych przejść.
—Tam jest wyjście. Szłam nim już kiedyś, podkreśliła.
Biegłam z moimi towarzyszami labiryntem korytarzy, z pulsującą szyją. Na naszej
drodze otwierały się coraz to nowe drzwi. Wampiry z błyszczącymi oczami
spoglądały na nas głodnym wzrokiem.
Wewnątrz pokoi widziałam przebłyski pół nagich mężczyzn i kobiet leniwie leżących
na łóżkach lub kanapach. Krew płynęła z ich tułowi, pomiędzy piersiami. Zewsząd
słychać było chrząkanie. Ekstaza mieszała się z agonią. Ale nikt nas nie gonił. Udało
nam się przejść kawałek, gdy usłyszeliśmy za sobą krzyki.
Dzieliło nas zaledwie kilka stopni od metalowych drzwi z napisem „wyjście”, gdy
przyszła pierwsza fala. W tym czasie Menolly udało się dojść do siebie. Odwróciła
się blokując drogę, z Rozem przy boku. Zach i ja za nią, a Fraale była za nami.
W naszym kierunku zmierzało około dziesięciu wampirów prowadzonych przez tego,
który mnie zaatakował. Przeciwnik Menolly też tam był, podtrzymywany przez
jednego ze swoich braci. Wśród nich była hostessa którą widziałam w pobliżu baru.
Gdy podeszła do przodu, jęknęłam.
W swoim poprzednim życiu musiała być kulturystką, bo była zbudowana z góry
mięśni, wielkich cycków i bicepsów a do tego wąskiej talii. Żeby było jeszcze gorzej,
była wyższa ode mnie o kilka centymetrów. Ubrana w białe spodnie z frędzlami i
kowbojki z niebotycznie wysokimi obcasami pokrytymi fantazyjnymi
pomarańczowymi kryształkami. Długie blond włosy spływały jej na plecy. Miała
kalifornijską opaleniznę. Wyglądała na równie wściekłą jak pozostali. Kiedy się
uśmiechnęła, ujrzałam jej wydłużone kły. Niemal bez namysłu pomyślałam że blado
różowe usta nie były jej kolorem.
—Twoje zaproszenie właśnie wygasło, powiedziała do mojej siostry.
—Właśnie wychodzimy, odpowiedziała Menolly. Pozwól nam odejść a nie
spowodujemy żadnych problemów.
Wampirza amazonka spojrzała na moją szyję i oblizała wargi.
—Za późno, odparła rzuciwszy się na mnie i starając się zrobić unik pomiędzy
Menolly i Rozem.
Moja siostra warknęła i zadała jej uderzenie z głowy, co odrzuciło ją na kilka kroków.
Tymczasem Roz wyciągnął łańcuch który wyglądał jak petardy. Zapalił jego jeden
koniec i rzucił go w tłum. Poczuliśmy zapach prochu a z nim inny zapach przeniknął
korytarz. Po raz kolejny w powietrzu rozszedł się ostry zapach czosnku.
Zaczęłam kaszleć, krztusząc się ale spojrzawszy na wampiry zdałam sobie sprawę, że
one cierpią bardziej ode mnie. Kilka z nich wycofało się z powrotem na schody.
Kobieta na sterydach jednak zdawała się niemal niewrażliwa, podobnie kilka innych.
—O cholera! warknął Roz. Musi być uodporniona.
Tamta roześmiała się.
—Hej, myślisz że pozostawiamy naszych pracowników bez ochrony?
W następnej chwili dostrzegłam Menolly która zaatakowała ponownie, wymierzając
jej policzek wierzchem dłoni. Następnie moja siostra rzuciła się do mnie, pociągając
mnie na ziemię. Wtedy rozszedł się pisk tak głośny, że gdyby nie mój szybki refleks
by zakryć uszy, z pewnością popękałyby mi bębenki. Fraale przeskoczyła nad nami i
wylądowała lekko na piętach wziąwszy głęboki oddech.
—Zakryjcie uszy!! krzyknął Roz.
Natychmiast usłuchaliśmy go. Wtedy Fraale otworzyła usta i rozszedł się przenikliwy
pisk, głośniejszy niż cokolwiek co wcześniej słyszałam. Była gorsza niż Banshee. Z
rękami na biodrach i rozsuniętymi nogami, miała w sobie coś strasznie nieludzkiego,
coś co mnie przeraziło. Wampiry, równie zaskoczone jak my, wycofały się jak jeden
mąż, spoglądając na nią z mieszaniną chciwości i... strachu?
Roz chwycił mnie za ramię i poprowadził do schodów.
—Właź!
Menolly popchnęła Zacha przed sobą a Fraale rzuciła się za nami. Ledwie dotarliśmy
do drzwi, gdy nagły ruch powiedział nam że nasi prześladowcy depczą nam po
piętach. Biegnąc z całych sił w kierunku samochodu, widziałam Roza wyjmującego
coś ze swojego płaszcza i rzucającego to przez ramię w prawo, na maskę czarnego
samochodu. Ledwo co dobiegliśmy do Lexusa Camille, gdy gwałtowny wybuch
wstrząsnął parkingiem odrzucając mnie i Zacha na maskę samochodu.
—Jasna cholera! Co to...?
—Ruszaj się! rozkazał Roz wpychając mnie na miejsce pasażera gdy tylko Menolly
otworzyła drzwi z pilota. Zach, Roz i Fraale usiedli z tyłu. Spojrzałam w miejsce
gdzie płomienie pożerały to co wcześniej było czymś wyglądającym na nowe BMW.
Wampiry trzymały się na dystans, oprócz dwóch którym udało się obejść
śmiercionośne płomienie. Powiew wiatru sprawił, że wyglądał jak kula ognia pełna
dymu i płomieni.
Menolly uruchomiła samochód i ruszyliśmy z parkingu z piskiem opon, osiągając
prędkość dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Policjanci musieli być zajęci
innymi sprawami, pomimo dźwięku syren odbijających się echem w oddali. W
myślach dziękowałam za cięcia w budżecie. Chase ciągle narzekał na brak rąk do
pracy, a ja wiedziałam że nie żartował.
Pędziliśmy sto dwadzieścia na godzinę, gdy ukazały się pierwsze aglomeracje. Moja
siostra zwolniła nieco i spojrzała w lusterko. To było irytujące dla pasażerów nie móc
zobaczyć odbicia kierowcy w lusterku, ale przyzwyczaiłam się już do tego.
—Wszyscy są w jednym kawałku? spytała.
—Tak myślę, odpowiedział Zach. W każdym razie jedna rzecz jest pewna.
—Co takiego? spytałam, opierając się plecami o siedzenie i próbując uspokoić nerwy.
—Będziecie musieli wzmocnić wasze magiczne bariery. Jakoś nie wierzę by
członkowie Fangtabula zamierzali na tym poprzestać.
—Zach ma rację, odparł Roz. Są cholernie wkurzeni. Spójrzmy prawdzie w oczy:
byliśmy o dwa kroki od bycia złapanymi jak szczury. Wierzcie mi, to nie byłoby
miłe.
—Zwłaszcza gdyby Karvanak nas złapał, rzekła Menolly. Fraale, nie możesz do
niego wrócić. Odnajdziemy Chase'a i wynosimy się. Powiedz mi gdzie mam jechać.
Sukub prychnął.
—Och tak, ja również jestem na jego czarnej liście. Jeśli on mnie złapie, zeżre mnie
żywcem. I nie mówię tego w przenośni. Widziałam jak to robił. Był tak wściekły na
jednego ze swoich sług, że zmienił się w tygrysa aby zjeść jego ramię. Nie chcecie
wiedzieć co zrobił wcześniej. Ona wykrwawiła się na śmierć, wyjąc z bólu.
Po jej zdławionym głosie wiedziałam że mówiła prawdę. Zadrżawszy chwyciłam mój
telefon który schowałam w schowku na rękawiczki jak tylko weszliśmy do klubu i
wybrałam numer Camille, która odebrała niemal natychmiast.
—Mamy kłopoty, rzuciłam na wstępie. A teraz jedziemy do domu Karvanaka z
Fraale. Weź Flama i Morio i dołączcie tam do nas. I pospieszcie się, potrzebujemy
was. Możemy mieć wampiry na ogonie więc upewnij się by nie zostawić Maggie bez
nadzoru. Nie wiem co możesz zrobić ale od teraz musimy być wszyscy bardzo
ostrożni. Menolly spotkała kogoś z klanu krwi Elwing. Widząc ją nie wydawał się
zadowolony.
—Na Wielką Matkę Bogów! Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, szepnęła.
Dobrze, wymyślę coś. Wyruszamy natychmiast. Nie mogę skontaktować się z
Flamem inaczej jak wysyłając mu mentalną wiadomość, powinien ją usłyszeć i
dołączyć do nas. Gdzie mamy się spotkać?
Podałam telefon Fraale.
—Podaj jej adres, proszę.
—23585 rue des Forsythias. Mały zielony dom, trochę z tyłu. Uważajcie na ogród,
jest zaminowany więc trzymajcie się ścieżki.
—W porządku? spytałam odbierając od niej telefon.
Spojrzałam na wsteczne lusterko. Jak dotąd nic nie wskazywało abyśmy byli
śledzeni, co zresztą nic nie oznaczało. Wampiry i demony miały wiele sposobów
podróżowania.
—Tak, wszystko zanotowałam, odpowiedziała Camille. Vanzir jest tutaj, zabieram go
ze sobą. Przyda nam się każda pomoc. Musimy tylko uważać by Karvanak go nie
dorwał. Wiem że nie jest to najlepszy pomysł ale... (ściszyła głos, zrozumiałam że nie
chce aby ją usłyszał). Mam zamiar rozkazać mu aby popełnił samobójstwo w razie
gdyby go złapali.
Wpatrywałam się w ciemność, nie spuszczając wzroku z księżyca który wkraczał w
swoją ciemną fazę, a noc pachniała cmentarną ciszą.
—Tak... tak chyba będzie najlepiej, odparłam po chwili. Myślisz że pewnego dnia
będziemy miały normalne życie?
Camille wybuchnęła lekko zdławionym śmiechem.
—Och mój kotku, to może zająć wieki i nigdy nie wrócimy do normalności. Nie,
obawiam się że utknęliśmy w koszmarze. I wiesz co? To dobrze, ponieważ nasze
życie ma sens. Myślę że powinnyśmy być dumne, iż spoczywa na nas tak wielki
ciężar, ale i odpowiedzialne. A w tym świecie jest tak wiele bezsensownego gniewu i
przemocy... myślę że niezależnie od wszystkiego, mamy wpływ na bieg wydarzeń i
przynajmniej mamy coś do powiedzenia. Bądźcie ostrożni. Będziemy tak szybko jak
to możliwe.
Zamykając komórkę, ponownie wyjrzałam przez okno, podczas gdy Menolly
prowadziła nas sprawnie ulicami ku następnej katastrofie, czymkolwiek by ona nie
była. Chmury rozeszły się na chwilę, na tyle bym mogła ujrzeć gwiazdy. Były piękne,
zimne i surowe na tle aksamitnego nieba. W świecie gniewu, nienawiści i szaleństwa,
przynajmniej niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniały i były praktycznie wieczne...
Rozdział 26
Miejsce gdzie ukrywał się Karvanak znajdowało się w dzielnicy przemysłowej, z
dala od głównej drogi... nie wiedząc gdzie szukać, nigdy byś go nie znalazł...
Zbliżając się pod podany adres, Menolly wyłączyła światła reflektorów pogrążając
Lexusa Camille w kompletnych ciemnościach i zaparkowała kilka domów dalej, skąd
Fraale wskazała nam na miejsce gdzie znajdował się interesujący nas dom.
—Wolałam nie parkować bezpośrednio przed domem, wyjaśniła moja siostra.
Istnieje ryzyko że ktoś zauważy samochód, tym samym utrudniając nam ucieczkę.
To powiedziawszy, Menolly wysiadła z samochodu chowając kluczyki do kieszeni
kurtki, którą następnie zamknęła.
—Chodźmy. Musimy iść zanim pojawi się Karvanak.
Karvanak, wzdrygnęłam się na samą myśl o nim. Im więcej dowiadywałam się o
demonach, tym bardziej mój żołądek szalał gdy tylko wymieniano jego imię. Nie
mogłam przestać myśleć o tym co spotkało jego biednego sługę... A jednak sama
byłam kotem i zabijałam jak one. Z głodu, a także ze swojej natury... Jednakże
reakcja Räksasa nie była niczym innym jak skrywaną urazą i złośliwością. Z
pewnością niezależnie co by zrobiła, nie powinna ginąc w tak okrutny sposób.
—Czego możemy się tam spodziewać? Innych demonów podobnych do Karvanaka?
spytałam.
—Na pewno kilku mu podobnych, odparł sukub. Ponadto kilka dorosłych
vénidémons. Garstkę ludzkich wojowników i sług. Ale większość z nich to zwykli
uciekinierzy, których Karvanak zgarnął z dworca autobusowego by dla niego
pracowali lub po to, aby mieć trochę zabawy. Prawdopodobnie będą starali się uciec
(zadrżała i powoli odwróciła się do mnie). Wiem, że przez te wszystkie lata robiłam
straszne rzeczy, to część mojej pracy.
Rozbijałam rodziny, łamałam serca mężczyznom i deptałam marzenia kobiet. Ale
nigdy nie widziałam czegoś tak złego, jak okropności które miały miejsce za tymi
zamkniętymi drzwiami.
—Nie możesz walczyć przeciwko swojej naturze, Fraale, zauważył Roz. Jestem
pewny, że nic z tego co zrobiłaś nie równa się temu co Karvanak robił swoim
ofiarom, wtrącając je w piekielną otchłań.
Po chwili, niemal melancholijnym tonem dodał:
—Nawet nie próbuj porównywać się z nim. On jest okrutny i szalony. Ty nie.
W odpowiedzi posłała mu lodowate spojrzenie.
—Czyżby? A co ty możesz wiedzieć o tym co robiłam w ciągu ostatnich trzystu lat?
Nic o mnie nie wiesz! Kto powiedział, że nie stałam się psychopatką i seryjną
morderczynią?? Rozurial, odkąd bogowie postanowili zniszczyć nasze życie,
spotkaliśmy się zaledwie cztery razy. I ani razu nie pomyślałeś aby spytać mnie jak
się mam. Wolisz wynajdywać wymówkę by następnie się ulotnić!
Rozurial warknął wyszczerzywszy zęby.
—Zostaw nasze wspólne życie z dala od tego wszystkiego. Nie ma sposobu aby
zmienić przeszłość. Ubolewam nad tym co się stało, a przypominać mi będą o tym
wspomnienia życia które dzieliliśmy. Kochałem cię kiedy byliśmy małżeństwem i
wtedy gdy ta suka Hera cię przemieniła. Cierpiałem widząc jak cię przemieniała i
gdy Zeus zrobił to samo ze mną. Ale wiesz równie dobrze jak ja, że od tamtej chwili
już nic nie układało się między nami tak jak dawniej. Wypłakałem wszystkie łzy aż
nie pozostała już ani jedna. Nie pozostało we mnie nic oprócz pustki...
Twarz Fraale się wykrzywiła.
—A potem mnie zostawiłeś. Zostawiłeś mnie samą...
—Musiałem. Aby cię ocalić. Aby ocalić to co mieliśmy wspólnego (Roz oparł się o
samochód). Jestem pewien, że rozumiesz dlaczego musiało się tak stać. Żadne z nas
nie może przebywać zbyt długo obok drugiego. Istnieje między nami zbyt wiele
wspomnień, żalów, złości i gniewu. Nie mogłem cię wtedy uratować i nie mogę teraz.
Spojrzała na niego. Przez chwilę myślałam, że spróbuje wykorzystać okazję i
zaryzykować w grze o miłość... nie potrafiłam zrozumieć jak udawało mu się oprzeć
jej łzom i wyrazie jej oczu które wyrażały jej złamane serce. Po chwili pokręciła
głową i zwróciła się w kierunku domu.
—Masz rację, powiedziała cicho. Bogowie wygrali, a my przegraliśmy. Pośpieszmy
się i miejmy to już za sobą. Im szybciej to nastąpi, tym szybciej będę mogła wreszcie
opuścić to miejsce. Nie chciałabym musieć oglądać się przez ramię, zastanawiając się
czy gdzieś nie czai się Karvanak pragnący poderżnąć mi gardło.
Zerknęła na Menolly i wrogim tonem dodała:
—To oczywiste co on czuje do ciebie ale pilnuj swojego serca. To inkub, nie potrafi
kochać nie sprawiając bólu drugiej osobie i nie raniąc jej. Urodził się by się pieprzyć,
a potem wyjść. Podobnie jak sukuby, oboje wykorzystujemy innych.
Moja siostra podniosła ręce.
—Hej, spokojnie! Nie mam z tym nic wspólnego, powiedziała cicho. Nie wiem co
sobie wyobrażasz, ale między mną a Rozem nic nie ma. Wszystko czego chcę, to
wejść tam i uratować chłopaka Delilah zanim skończy w menu Karvanaka jako
mielone mięso.
Fraale zmarszczyła brwi i wzruszyła ramionami.
—Pospieszmy się. Karvanak z pewnością niedługo tu będzie.
—Nie byłoby lepiej poczekać na Camille i innych? spytał Zach dotykając mojego
ramienia.
Pokręciłam głową.
—Nie. Nie możemy sobie pozwolić na czekanie. Musimy zacząć tę walkę sami i
modlić się że nie jej przegramy zanim pojawią się inni. Żałuję tylko że muszę nosić
te okropności, bynajmniej nie pomogą mi one w walce i nie uchronią przed
najgorszym, dodałam pociągnąwszy za nogawki spodni.
Dom był szaro – zielony i bardzo przypominał dwór z Rodziny Adamsów, tyle że
zamiast dziarskiego Hermana ryzykowaliśmy spotkanie z perskim demonem
lubującym się w torturach.
Prowadziła do niego betonowa ścieżka a w jej szczelinach rosła trawa. Ogród
stanowiła mieszania martwych i młodych pędów oraz krzaki jeżyn i paproci które
zbudzą się wiosną.
—Gdzie jest Chase? Na którym piętrze? spytałam.
Wpatrując się w otoczenie, uderzyła mnie nagła myśl: gdzieś tam był przerażony
policjant z odciętym kawałkiem palca. Jedynie bogowie wiedzieli co jeszcze mu się
przydarzyło. A my byliśmy jego jedyną nadzieją.
Wziąwszy głęboki oddech ruszyłam pamiętając to, co powiedziała Fraale o
pułapkach. Inni poszli moim śladem.
—Myślę że jest w piwnicy, odpowiedział sukub. Jakie inne miejsce byłoby lepsze do
trzymania więźnia, jeśli nie chcesz by ten uciekł?
—Strażnicy? spytałam zaciskając pięści i przygotowując się do walki.
Pokręciła głową.
—Nic ponad to co już powiedziałam. Myślę że to wystarczy.
—Taak... i mało mnie to cieszy... blurgblurfs są trudni do zabicia, przekonałam się o
tym niedawno.
Zbliżywszy się do drzwi, ponownie odwróciłam się do Fraale:
—A drzwi? Również są zaminowane?
—Nic o tym nie wiem.
—Dobrze! To mi wystarczy.
Podniósłszy nogę do góry, zamachnęłam się kopiąc w zamek który ustąpił. Drzwi się
otworzyły. Moje serce rozdzierał ból łez Fraale. Rozurial pozwolił odejść tej którą
kochał a następnie odwrócił się do niej plecami, tym samym pozwalając by bogowie
zwyciężyli.
Nie miałam zamiaru popełnić tego samego błędu w stosunku do Chase'a. Nie, dopóki
sam nie powiedziałby mi wyraźnie że to koniec. W tym przypadku usunęłabym się na
bok z wdziękiem ale do tego czasu zrobię wszystko co w mojej mocy aby nam się
udało.
Weszłam do salonu pełnego drogich mebli w złym guście. Pozostali stłoczyli się za
moimi plecami aby następnie się rozproszyć.
—Gdzie jest piwnica...? zaczęłam, gdy nagle przerwało mi pojawienie się trzech
rosłych kolesi ubranych w skóry. Nie wyglądali na istoty magiczne, ale wygląd mógł
być mylący.
W rękach dzierżyli błyszczące miecze które połyskiwały niebieskawym blaskiem.
Zaczarowane ostrza, idealne by kontrolować stworzenia takie jak vénidémons gdy
broń palna okazuje się bezużyteczna. Również przydatne by szybko i sprawnie
odciąć ręce i nogi przeciwnikowi.
Wzięłam głęboki oddech i... Cholera! Mój sztylet! Zostawiłam go w domu! Jak
mogłam...!
—Kotku! Łap!
Odwróciłam się, gdy do środka wpadli Camille, Vanzir i Morio.
Camille rzuciła mi mój nóż.
—Pomyślałam że ci się przyda, powiedziała spoglądając na mężczyzn mało
zachwyconym wzrokiem. Hej, wygląda na to że znaleźliście nam nowych
towarzyszy zabawy, dodała i zaraz zamarła. Poczułam jak wokół niej tworzy się wir
energii. Ohoho! Niewątpliwe przygotowywała się do rzucenia zaklęcia!
Niemniej jednak zaklęcie nie zadziałało. Chwyciłam w dłoń swój sztylet i z
uśmiechem na twarzy rzuciłam się w ich stronę.
—Ja ciebie też kocham, kochanie! Skończmy z tym! zawołałam.
Mężczyźni rzucili się w naszym kierunku z błyszczącymi oczami wypełnionymi
perwersyjną wręcz rozkoszą. Rozpoznałam to uczucie, bo moja własna adrenalina
wzrosła krążąc niebezpiecznie w moich żyłach. Skoczyłam, ubolewając że nie mam
na sobie moich dżinsów. Ale z chwilą gdy rzuciłam się w wir walki, wszystkie myśli
związane z odzieżą zniknęły.
Po mojej lewej stronie, Roz dzierżył w dłoni paskudnie wyglądające ząbkowane
ostrze wymachując nim w powietrzu. Po mojej prawej stronie, Menolly rzuciła się na
jednego z naszych nieprzyjaciół z wydłużonymi kłami i świecącymi oczami.
Atakując ostatniego z nich, zdążyłam jeszcze usłyszeć Morio mówiącego do Camille:
Zachowaj magię na później. Reszta może z łatwością zająć się tymi trzema,
oszczędzajmy całą naszą energię na Karvanaka.
Następnie rozpoczęła się walka. Ostrze mojego przeciwnika było długie,
zakrzywione i poplamione krwią. Zbierając siły do ataku, zastanawiałam się ilu ludzi
zabił. Jak wiele kobiet? Gdy zaatakował, pchnęłam wkładając w to wszystkie moje
siły. Zatoczył się do tyłu, ale równie szybko zaatakował ponownie, tym razem celując
w moje nogi. Podskoczyłam do góry jak na skakance.
W następnej chwili wykonałam ruch na miarę Bruce'a Lee i przeskoczyłam nad jego
głową, lądując za nim i trzymając sztylet w pogotowiu...
Zaskoczony, odwrócił się gwałtownie. Korzystając z zamieszania, zaatakowałam po
raz drugi, tym razem uderzając stopą w jego uzbrojone ramię. Mój obcas przebił
skórę wbijając się w mięśnie.
O, cholera! Utknęłam! Pokręciłam nogą, rozrywając mu przy okazji rękę na sporej
długości, tak że jego krzyki wypełniły cały pokój. Gdy odskoczył, udało mi się
uwolnić but i potknąwszy się czekałam w gotowości przykucnąwszy.
—Suka! wrzasnął mój przeciwnik. Z pewnością musiał cierpieć z bólu. Tracił
kontrolę, a ja miałam zamiar wyrzucić go za burtę. Pierwsza lekcja na wojnie:
sprowokować przeciwnika a gdy ten traci rozsądek, zaczyna popełniać błędy...
Z uśmiechem na twarzy, zaczęłam się bawić swoim ostrzem.
—Chodź kochanie. Nie masz chyba zamiaru dać się pobić kociakowi? Z
uśmieszkiem przesłałam mu pocałunek. Zaproponowałabym ci coś więcej ale czuję,
że twój mały nie jest większy od mojego małego palca.
Och tak, to działa! Ryknąwszy z wypiekami na twarzy rzucił się na mnie
wymachując bronią i dając mi tym samym doskonały dostęp do swojej klatki
piersiowej. Ach ta magia ślepej furii, pomyślałam, która przemienia dorosłego
mężczyznę w kretyna...!
Jednym ruchem wbiłam swój sztylet prosto w jego serce po czym się wycofałam.
Nagle zdał sobie sprawę, że to już koniec. Upadł na podłogę, spoglądając na mnie z
niedowierzaniem w oczach. Miecz wyślizgnął mu się z ręki i wylądował obok niego.
Moje nozdrza wypełnił zapach miedzi hemoglobiny, sprawiając że się zaśliniłam. W
mgnieniu oka poczułam jak pantera wewnątrz mnie budzi się do życia, próbując
uwolnić się z łańcuchów.
Mężczyzna był bliski śmierci, a oblubienica śmierci we mnie cieszyła się widząc jak
życie powoli z niego uchodzi. Gdy osunął się na ziemię, podeszłam i wyjęłam moje
ostrze z jego klatki piersiowej; nasz wzrok się spotkał. Wyczytałam w jego oczach
szok i niedowierzanie, następnie upadł na ziemię i pozostał na niej nieruchomy. Był
martwy.
Wpatrując się w niego, starałam się zajrzeć w moje serce szukając w nim żalu i
poczucia winy, ale jedyne o czym myślałam to to by odnaleźć Chase'a i fakt, że ten
człowiek był, być może, tym który odciął mu palec.
Odwróciłam się do pozostałych, otarłszy wcześniej moje ostrze o jego plecy. Roz
przeciął swojego przeciwnika na pół. Ten z którym walczyła Menolly, leżał w kącie.
Na chwilę obecną byliśmy sami.
Camille natomiast pozbierała wszystkie miecze.
—Mogą nam się przydać, rzekła. Nie są co prawda stalowe, ale czar sprawia że są
mocniejsze i bardziej zabójcze. Nie sądzę by ich celem było zabijanie określonej rasy
lub gatunku.
Rzuciła jeden Morio, drugi Rozowi, proponując mi trzeci z nich. Wzięłam go,
wpatrując się w jego zakrzywione ostrze.
—Sama nie wiem. Jestem przyzwyczajona do swojego sztyletu a ten nie wygląda na
zbytnio poręczny. Z drugiej strony z pewnością zdoła utrzymać wroga na odległość.
—Chcesz go Vanzir? spytałam.
Demon spojrzał na niego chciwym wzrokiem, którego wcześniej u niego nie
widziałam.
—Posłuży mi do wycięcia mu serca, wyszeptał a ja wiedziałam że mówił o
Karvanaku. Wziąwszy go, zamachnął się nim w powietrzu. Jasne było że koleś miał
doświadczenie z tego rodzaju bronią.
Spojrzałam na Morio.
—Nie masz przypadkiem w swoim worku jakiś ciuchów na zmianę? spytałam.
—A co, nie lubisz wyglądać na skąpo ubraną
?
Mam zapasowy strój do karate.
Spodnie będą krótkie, ale to lepsze niż to co masz teraz na sobie.
Otworzywszy torbę podał mi czarne spodnie i białą górę oraz pasujący do nich
również czarny pas.
—Dziękuję, odparłam zdejmując z siebie mój strój tortur. Wszyscy spojrzeli na mnie.
Byłam naga jak mnie Pan Bóg stworzył. Podśmiewajcie się ile chcecie chłopaki,
mam to gdzieś. Chcę tylko pozbyć się tego gówna i założyć coś co nie będzie mnie
swędzieć w kroczu.
Camille roześmiała się kiedy zawiązywałam spodnie; sięgały mi do polowy łydki.
—Czujesz się teraz lepiej? spytała.
—Absolutnie. Materiał jest o wiele cięższy od tego gówna, dodałam kopiąc w
błyszczący złoty stos na podłodze. Niemniej moja skóra może teraz oddychać.
—I tak powinniśmy wziąć je ze sobą, ostrzegła Camille. Morio, załaduj je do swojej
torby, mają jej zapach, nie chcemy by ktoś dostał je w swoje ręce i wykorzystał do
magii.
—Słusznie, odparł demon lis zrobiwszy jak kazała.
—OK, poszukajmy Chase'a. Pozostaje nam jeszcze do wyeliminowania garstka
blurgblurfs i demoniczne muchy.
Jedyne wyjście prowadziło na korytarz. Dom przypominał mi ten, w którym
walczyliśmy z vénidémons. Tyle że nie spodziewałam się napotkać tutaj portalu.
Energia nie była wystarczająco silna. Przynajmniej taką miałam nadzieję.
Otwierałam każde z napotkanych na swojej drodze drzwi. Za pierwszymi z nich
znaleźliśmy stosy drogich i niezwykle pięknych, ręcznie tkanych dywanów. Obok
była łazienka. W trzecim pokoju stało wystawne łoże a w powietrzu unosił się zapach
Räksasa.
Miałam właśnie przekroczyć próg, kiedy Camille mnie powstrzymała.
—Uwaga, wyczuwam silne bariery magiczne. Jeśli przekroczysz próg, twoja głowa
może eksplodować. Skupmy się na odnalezieniu Chase'a i wynośmy się stąd,
zaproponowała odciągając mnie.
—Gdzie jest piwnica, Fraale? spytałam.
Nie chciałam tracić czasu biegając we wszystkich kierunkach w jej poszukiwaniu.
Camille miała rację: naszym priorytetem było odnaleźć Chase, później wrócimy po
Karvanaka.
—Widzisz te drzwi tam? powiedziała wskazując na drzwi po przeciwnej stronie
korytarza. To tam. W środku jest mokro i zimno, wykonują tam jakieś prace. Nie
mam pojęcia gdzie ukrywają się vénidémons. Karvanak wyraził się jasno: nie
pozwolił im poruszać się swobodnie po piwnicy. Te głupie istoty byłyby gotowe
pożreć twojego policjanta żywcem, traktując go niczym szwedzki stół.
OK. Jeden problem mniej. Pozostają jeszcze blurgblurfs. Ci natomiast nie byli
idiotami. Owszem byli niebezpieczni i zdecydowanie obrzydliwi ale głupi? Och nie!
Chwyciłam za klamkę.
—Miejcie się na baczności. Domyślam się, że są tam blurgblurfs. Nie wchodźcie tam
nie będąc gotowymi do walki, i pamiętajcie że potrafią ziać ogniem.
Gdy otworzyłam drzwi, w powietrzu uniósł się cuchnący zapach blurgblurfs.
Cudownie! A w ciemnościach poniżej dostrzegłam parę świecących oczu.
Z pewnością nie były to oczy kota, pomyślałam. Z okrzykiem bojowym
zdecydowałam się zagrać Hana Solo, zbiegając po schodach i krzycząc ze wszystkich
sił wymachując wściekle swoim sztyletem.
Najwyraźniej odwaga i ślepota połączona z głupotą miała swoje zalety, bo
wylądowałam na brzuchu jednego z nich, zanim ten mógł zareagować. Sprawiał
wrażenie jakby połknął język. Nie dając mu czasu aby otworzył usta, uniosłam
sztylet pociągając nim po oczach. Jeśli jego skóra była twarda, to jego gałki oczne
nie. Trysnął zielonkawy śluz.
—Fuj!
Wzdrygnęłam się. To było wyjątkowo obrzydliwe, ale nie miałam czasu by martwić
się plamami na ubraniach Morio czy czymkolwiek innym. Działałam na
automatycznym pilocie: odnaleźć wroga i zniszczyć go. Następnie uratować
dzielnego rycerza zamkniętego w lochach zamku. Żadnych wyrzutów sumienia. Moje
ciało napędzała adrenalina i instynkt.
Gdy moi towarzysze dołączyli do mnie, zerwałam się gotowa na przyjęcie kolejnej
szumowiny.
Moją uwagę przykuł nagły ruch. Odwróciłam się i zobaczyłam wyłaniającego się z
cienia innego demona, który strumieniami ognia uderzył w brzuch Vanzira. Na co ten
nawet nie mrugnął. Poważnie zaczęłam się zastanawiać z czego byli zrobieni
Myśliwi Snów? Nigdy nie widzieliśmy go w jego prawdziwej postaci. W mgnieniu
oka zrobił krok do przodu i wyciągnąwszy swój miecz, ruszył na niego z ogniem w
oczach zadając mu cios i wyrywając z ramienia zdrowy kawałek grubej skóry.
Cholera! Drań był naprawdę odporny, zabicie go nie będzie łatwe!
—Usuńcie się! nakazał Morio tonem który przypominał nieco ten należący do Flama,
po czym zaczął się przekształcać. W ciągu kilku sekund urósł do dwóch metrów i
czterdziestu centymetrów wzrostu. Jego nos i podbródek wydłużyły się, a z ust
wystawały długie kły ociekające śliną. Patrzyłam na niego, jak zawsze będąc pod
wrażeniem. W przeciwieństwie do zmiennych, stał na dwóch nogach a jego kończyny
pozostały ludzkie (poza szponami). Porośnięte były rudawym futrem.
Jednak jego oczy pozostały te same, będąc odbiciem jego duszy i takim jakim go
znaliśmy. Robił raczej przerażające wrażenie.
Miałam zaledwie sekundę by zejść mu z drogi, kiedy zanurkował i rzuciwszy się na
przeciwnika wziął stwora w ramiona i i uniósł go w powietrze. Blurgblurf wydał
zduszony krzyk i próbował ugryźć go w truflę, ale ten nie dał mu takiej okazji. Morio
chwycił go za szyję i rzucił nim o ścianę. Cały dom się zatrząsł a potwór osunął się
na podłogę po murze wydając z siebie bulgot. Yokai odwrócił się do Camille, która
skinęła mu głową.
Wtedy zobaczyłam drzwi w tylnej części piwnicy. Chase tam był, byłam tego pewna.
Pobiegłam w jego kierunku, nie zważając na to czy są tam jakieś inne demony. Gdy
moja dłoń dotknęła klamki, usłyszałam za sobą szelest i spojrzałam przez ramię.
Menolly i Morio zabrali się za innego, grając nim w siatkówkę. Zignorowałam ich
wiedząc, że świetnie poradzą sobie sami i jednym szarpnięciem otworzyłam drzwi.
Włączywszy światło ujrzałam uciekające we wszystkich kierunkach karaluchy.
Wnętrze pomieszczenia było małe, niewiele większe od szafy i puste z wyjątkiem
jednego krzesła stojącego przy drzwiach i zamontowanej w rogu klatce. Wnętrze
oświetlała naga, nie więcej jak czterdziestowatowa żarówka zamontowana przy
suficie. Ściany pokryte były warstwą brudu. Powietrze wypełniał smród krwi i
gnijącego jedzenia. Przełknęłam gulę rosnącą mi w gardle i zrobiłam krok do przodu,
wpatrując się w więźnia. W kącie skulony pod cienkim kocem na materacu był
Chase. Mój słodki Chase. Spojrzał na mnie szklanymi oczyma - do czasu gdy na jego
twarzy nie pojawiło się niedowierzanie. W następnej chwili zaczął płakać.
—Chase! Chase! Pociągnęłam za drzwi klatki, ale były zamknięte.
—Poczekaj tutaj, poszukam pomocy.
Wróciłam do moich towarzyszy, trzeci potwór leżał martwy na ziemi.
—Menolly! Chodź i pomóż mi wygiąć te pręty! Znalazłam Chase'a!
Moja siostra podbiegła do mnie prawie nie dotykając ziemi. Wbiegłszy do środka
rozejrzała się wokół i skrzywiła z niesmakiem ale jej celem było wyłącznie
uwolnienie Chase'a. Nie zważając na nic chwyciła za pręty i zaczęła je rozginać.
—Poczekaj! rzucił Morio będąc z powrotem w swojej ludzkiej postaci. Pozwól mi
rzucić czar na rozwianie iluzji. Na wszelki wypadek.
W następnej chwili jasne światło wypełniło pomieszczenie ale nikt nie okazał się być
tym kim nie był.
Menolly krzywiąc się natychmiast wróciła do pracy. Jej ręce pokryły pęcherze, z
pewnością było to żelazo, ale nie okazała żadnego bólu lub wahania. Po chwili
wyrwa była na tyle duża, by mogła się przecisnąć.
—Pozwól mi to zrobić. Jestem silniejsza od ciebie i mogę przenieść go bez problemu.
Następnie bez słowa weszła do środka i uklękła przy Chasie, szepcząc coś do niego.
Skinął głową. Z łatwością podniosła go, zupełnie nie zważając na to iż był dobre
trzydzieści centymetrów wyższy od niej. Gdy podeszła do mnie, wzięłam go za rękę i
pomogłam mu wyjść z celi. Rana po jego palcu wyglądała na zainfekowaną.
Musiałam zmusić się by nie wybuchnąć płaczem. Musiałam być silna - dla niego.
Być jego kotwicą. Bogowie tylko wiedzieli jak bardzo czuł się zagubiony i
przerażony w tej chwili. Blady i drżący pochylił się szepnął:
—Delilah, tak bardzo mi przykro...
Położyłam palec na jego ustach.
—Ciii. Zamknij się. Później będziemy mieli dużo czasu by to omówić.
Najważniejsze abyś otrzymał pomoc medyczną.
Oplotłam ramię wokół jego talii i wyprowadziłam go z ciasnego pomieszczenia.
Widząc go, Camille omal się nie zakrztusiła, ale ujrzawszy mój wyraz twarzy
pozostała w miejscu.
Zach zrobił krok do przodu. Chase spojrzał na niego. Był zmęczony i wyglądał jakby
przeszedł drogę do piekła i z powrotem. Mogłam się tylko modlić by utrata palca
była najgorszą rzeczą jaką zrobił mu Karvanak. Chase spojrzał na mnie, potem na
Zacharego...
—Ty... ty... rozumiem.
Po raz kolejny umieściłam palec na jego ustach.
—Cicho, to nie jest tak ważne abyśmy musieli omawiać to teraz. Musimy się
zastanowić jak cię stąd wydostać, zanim wróci Karvanak.
W jego oczach pojawił się błysk czystego terroru.
—To on nadal żyje?!
Właśnie otwarłam usta aby mu odpowiedzieć, gdy zrobił to za mnie głos ze schodów.
—Nie, nie byli w stanie mnie zabić podobnie jak ty nie byłeś w stanie walczyć ze
mną. Wierz mi, podobały mi się twoje wysiłki policjancie. W końcu co mogłeś zrobić
oprócz całowania moich stóp?
Karvanak stał u szczytu schodów w garniturze od Calvina Klein'a i swoich
wypolerowanych butach. Jego okrutne oczy skryte były za okularami przeciw
słonecznymi. Światło tańczyło na jego ogolonej głowie.
Posłał mi miękki uśmiech.
—Pani kot, ukradłaś moją zabawkę! Nie wiesz co się dzieje ze wścibskimi kotkami?!
Przypuszczam że będę musiał cię tego nauczyć. A ty, Fraale, śmiesz zwracać się
przeciwko mnie jak ten robal Vanzir? Nie możecie sobie nawet wyobrazić jakie
piekło was czeka. Przysięgam że będziecie gryźć palce przez resztę waszej nędznej
egzystencji.
Nagle pojawił się za nim wysoki mężczyzna ubrany w długą czarną szatę. Wyglądał
na chińczyka ale trudno było to jednoznacznie określić. W każdym razie nie był
człowiekiem. O nie! Jego moc emitowana falami wyzwoliła mój alarm wewnętrzny
który wrzasnął tak głośno, że myślałam iż będę krzyczeć.
I wtedy zrozumiałam w jakiś sposób; wiedziałam kim był. Wbrew pozorom nie był
człowiekiem. O nie! To był Scytatian, wezwany z najgłębszych czeluści
Podziemnego Królestwa.
Karvanak skinął głową, wyraźnie zadowolony.
—O tak, możesz się zacząć bać! Wiem kim jesteś, narzeczoną śmierci, ale jesteś
jeszcze młoda. Ani ty ani twoi towarzysze nie mogą liczyć na wygraną walkę z
Scytatianem.
Zamarłam, w odpowiedzi na pojawienie się stwora tatuaż na moim czole zaczął
pulsować. Nie odrywając od niego wzroku, wyjaśniłam moim towarzyszom:
—Scytatianie pochodzą z Królestwa Śmierci, świata kosiarzy. Czuję to głęboko w
moim jestestwie. Nikt oprócz mnie nie jest w stanie go pokonać, a to dzięki mojemu
bezpośredniemu połączeniu ze światem zmarłych... Więc jeśli polegnę, uciekajcie
stąd bo mogę was zapewnić, że ta rzecz nie zawaha się wyrwać wam serca i pożreć je
na przekąskę.
I tak oto staliśmy tu tu teraz, co wydawało mi się wiecznością, czekając na moment
aż tama puści i rozpocznie się walka...
Rozdział 27
Każda walka jest inna i za każdym razem jej duch jest inny. Na polach bitewnych roi
się nie tylko od duchów zmarłych, lecz obecna jest też dusza bitwy. Podobnie ostrza
mają swoją świadomość, jak imiona. Czasami stal i srebro milczą dopóki się ich
delikatnie nie namówi by wyszły z ukrycia. Czasami się nie ujawniają lub robią to na
własną rękę.
Przyglądając się Scytatianowi, poczułam jak sztylet mrowi mi w dłoni. Przestałam
oddychać. Czy to możliwe? Ostrze nigdy nie mówiło do mnie wcześniej, ale teraz
usłyszałam w mojej głowie delikatny, zwiewny i zimny jak lód szept kobiety:
—Lysanthra, takie jest moje imię. Jestem twoją bronią.
Nie spuszczając wzroku z przeciwnika, odpowiedziałam w ten sam sposób:
—Nazywam się Delilah, w połowie wróżka a w połowie zmienna i... jestem
oblubienicą śmierci. I choć nienawidziłam tego określenia, to musiałam spojrzeć
prawdzie w oczy: należałam do świata ludzi, wróżek i kotów, ale poruszałam się też
w cieniu śmierci, podążając śladami mojego mistrza. Bez względu na to jak bardzo
od miesięcy starałam się tłumić to uczucie w sobie, to teraz uderzyło mnie ono z całą
siłą. Nie było sensu uciekać przed przeznaczeniem. Musiałam stawić mu czoła i
zaakceptować to, kim się stawałam: Delilah, żyjąca narzeczona śmierci i żniwiarz
dusz w jednej osobie.
Moje ostrze wysłało do mnie grom energii a jej delikatny śmiech dzwonił mi w
uszach.
—Twój ojciec dobrze wybrał dając mnie tobie. Obudź mnie, Delilah. Pomogę ci
przejść przez ciemność i nauczę cię jak być silną, tak by twoja dusza pozostała
nietknięta choć wszystko wokół ciebie jest szaleństwem.
Moje przeznaczenie. Stopklatka na zakręcie mojego życia.
—Co powinnam zrobić? spytałam. I dlaczego nigdy wcześniej nic do mnie nie
powiedziałaś?
Jej oddech mrowił mnie w łokciu, następnie w barky, by ostatecznie trafić do mojego
serca.
—Ujawniam się tylko temu który kocha całą swoją duszą i walczy w obronie tego
kogo kocha. Już kilkakrotnie byłaś bliska obudzenia mnie... ale dzisiaj… dzisiaj byłaś
gotowa raczej umrzeć, niż widzieć jak cierpi ten którego kochasz.
Chase. To musiał być Chase. Byłam zakochana w Chasie pomimo jego zdrady i
kłamstw oraz pasji jaką odczuwałam do Zacha. Czyżbym sama się oszukiwała? Być
może. Ale czasami serce kierowało się swoimi własnymi pobudkami. Czarownice
losu uwielbiały bawić się nami...
—Powiedz mi co mam robić.
Głos Lysanthry był tak delikatny, że przypominał niesiony z wiatrem śpiew nocnego
ptaka nawołującego swojego partnera.
—Wypowiedz na głos trzy razy moje imię. Wtedy będę twoja. Ale nie mogę pomóc
ci zabić tego stwora. Aby to zrobić, będziesz musiała użyć swoich własnych mocy.
Scytatian czekał cichy i ponury.
Karvanak wydawał się niecierpliwić, jednak nie wyglądało jakby chciał przyspieszyć
bieg wydarzeń. Mądra decyzja. Scytatian mógł w trzy sekundy zrobić z niego pasztet.
—Lysanthra, Lysanthra, Lysanthra! zawołałam unosząc ostrze do góry. Z jego czubka
wystrzelił promień światła. Poczułam jak się rumienię. W moich żyłam płynęła nowa
siła. Mój sztylet zamilkł, ale wiedziałam że byłyśmy związane.
Camille w milczeniu spojrzała na mnie, a następnie na moją broń. Menolly otworzyła
usta, ale nasza starsza siostra uciszyła ją gestem i uśmiechnęła się do mnie,
spoglądając na mnie poważnym wzrokiem.
Odwróciłam się do naszych wrogów.
—Hej ty! Demoniczna szumowino! Jeśli jesteś taki pewny siebie, to rusz swój tyłek i
pokaż nam na co cię stać! Rozumiem, Scytatian cię ochrania!. Na co jeszcze
czekasz?! Nie mów mi że się boisz!!
Karvanak wydał z siebie niski pomruk i zaczął się przemieniać. Jego twarz zmieniła
się w tygrysią a paznokcie w ogromne szpony. Zrobił krok do przodu.
Nagle z gwizdem rozbrzmiał odgłos nadjeżdżającego pociągu towarowego, by w
następnej chwili w chmurze światła i bieli niczym wicher walnąć w Rāksasa,
przewracając go i sprawiając że spadł w dół po schodach. Flam wylądował na nim
okrakiem i zaczął okładać pięściami, ale Rāksasa był silny. Udało mu się oswobodzić
rękę, rozcinając smokowi twarz.
—Hej! Nie waż się go skrzywdzić! krzyknęła Camille, wyciągając róg jednorożca. W
ciągu ostatnich kilku dni użyła go zaledwie raz. Zastanawiałam się ile mocy jej
pozostało?
Odpowiedź przyszła w formie lodowatego promienia, uderzającego Karvanaka w
głowę między uszami. Korzystając z jego chwilowego oszołomienia, Vanzir i
Menolly rzucili się na niego jednocześnie.
Karvanak ryknął przewracając myśliwego snów i depcząc po nim, chcąc dotrzeć do
Zacharego który starał się ochraniać Chase'a. Jednym uderzeniem w policzek wysłał
go w powietrze tak, że ten uderzył w ścianę, po czym odwrócił się do policjanta który
nadal był w szoku.
Menolly rzuciła się w jego stronę, ale Zach był szybszy. Wstał, uderzając demona
głową w żołądek i przewracając go. To wystarczyło by moja siostra mogła podbiec
odciągając Chase'a nieco dalej.
Karvanak obrócił się i ryknąwszy z wściekłości rzucił się na Pumę, powalając ją na
ziemię jednym kopniakiem w nerki.
Flam interweniował... gdy nagle moją uwagę przykuł ruch. Scytatian przeszedł do
ofensywy. Nie miałam wątpliwości że chciał zabić wszystkich którzy znajdowali się
w tym pokoju. Z Karvanakiem włącznie. Jeśli ten przeżyje, wyląduje w jego menu
tak jak my wszyscy. Wzywając na pomoc duchy lub demona trzeba liczyć się z tym,
że nie wszystko ułoży się tak jak się planowało.
Chowając do pochwy Lysanthrę, skoncentrowałam się na energii wirującej na moim
czole.
—Hi'ran, szepnęłam, pomóż mi. Użycz mi swojej siły. Potrzebuję twojej pomocy.
Zachichotał. A w powietrzu uniósł się zapach ogniska i pyłu z cmentarza.
—Wysyłam ci pomoc. Przemień się. Tylko ty możesz zabić tego stwora. Twoje
siostry zginą jeśli tego nie zrobisz.
Więc uwolniłam panterę. Mój kręgosłup rozciągnął się, a moje kończyny zmieniły się
w łapy. Cała pokryłam się futrem: moje dłonie, twarz, szpiczaste uszy. Moje kły
wydłużyły się, stając się lśniące i ostre. Świat skąpany był w odcieniach szarości.
Zapachy stały się bardziej intensywne. Mój instynkt rósł w siłę, coraz trudniej było
mi się kontrolować.
Gdy przemiana dobiegła końca, pogrążyłam się w bogatym przepływie energii bycia
panterą. Podczas gdy mgła urosła wokół mnie, nabrałam głęboko powietrza by w
następnej chwili znaleźć się twarzą w twarz z Scytatianem. Wszyscy zniknęli, i po
raz kolejny pozostałam sama walcząc samotnie na planie astralnym.
Będąc w tej postaci, wreszcie mogłam zobaczyć to kim jest naprawdę: reinkarnacją
śmierci. Cienie zniknęły a on stał naprzeciwko mnie: jasny, lśniący niczym magma
spływająca po powierzchni ziemi.
Jego oczy błyszczały z taką siłą, że prawie nie mogłam na niego patrzeć. Na
szczęście chroniła mnie moja trzecia powieka. Powoli ruszyłam do przodu. Normalne
pazury zmiennej nie były w stanie go dotknąć, podobnie moje kły. Ale napędzana
energią Władcy Jesieni, byłam w stanie pokonać istotę która przybyła z
najciemniejszych zakątków głębin... przykucnęłam pozwalając Scytatianowi się
zbliżyć...
...Jeden... jeszcze trochę cierpliwości... dwa... poruszenie grzbietem. Nieznaczna
poprawa kąta i... trzy... atak! Skoczyłam i chwyciłam go między moje przednie łapy.
Przez ułamek sekundy poczułam jak wysysa moją życiodajną energię; odsunęłam się
gwałtownie. Potknął się na ułamek sekundy i zrozumiałam, że mnie nie docenia.
Nagle z fenomenalną siłą rzucił mną o ziemię. Robiłam wszystko co w mojej mocy
by trzymać go na dystans. Gdy uda mu się opleść ramiona wokół mojej szyi, będzie
po mnie. Odrzuciwszy głowę do tyłu i wbiłam kły w jego ramię, oboje potoczyliśmy
się po podłodze.
Wtedy popełniłam błąd. Puściłam go by poprawić chwyt. To wystarczyło by znalazł
się pode mną, z jedną ręką wokół mojego brzucha a drugą na mojej szyi. Nie mogłam
się uwolnić, podczas gdy on wzmocnił uścisk wokół szyi, odcinając mi dopływ
powietrza. Z wywieszonym językiem poczułam że tracę przytomność.
W mglistym mroku, zdawało mi się że słyszę gdzieś w oddali niski pomruk. Ale
ciemność wygrała. Nie udało mi się, nie byłam wystarczająco silna by ochronić moje
siostry. Menolly, Flamowi i i Rozurialowi z pewnością uda się uciec. Co do reszty...
Przestałam walczyć czując jak moja dusza opuszcza ciało. Czy Hi'ran zgodzi się bym
dołączywszy do niego wpierw pozdrowiła swoich przodków?
Mam nadzieję po raz ostatni zobaczyć moją matkę...
O rzesz! Coś ugryzło mnie w ogon! Wystarczająco mocno by sprowadzić mnie z
powrotem do mojego ciała. Otworzyłam oczy, Scytatian rozluźnił uścisk i mogłam
oddychać. W następnej chwili uwolniłam się oddalając od niego, a ten zerwał się na
równe nogi! Wokół niego krążyła pulsująca energia. Zaczął wzywać coś niedobrego...
pomyślałam że z pewnością nie jest to nic pięknego...
Rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu tego kto mnie uratował i ku mojemu
zaskoczeniu, odkryłam stojącego nieopodal mnie lamparta. Podobnie jak ja był
czarny, nie licząc trzymanego w pysku skrawka materiału.
Po zapachu mogłam wyczuć że to ona; zamrugała i warknęła cicho. Wydawała mi się
dziwnie znajoma...
Jednak czułam że kimkolwiek była, nie żyła w sferze fizycznej, co oznaczało że była
martwa. Była jednakże niesamowicie silna i, co najważniejsze, mogła skrzywdzić
mojego wroga! Świadczył o tym ten skrawek materiału w jej pysku, pochodzący z
jego szaty!
Właśnie wtedy Scytatian wystrzelił w naszą stronę błyskawicę energii, której smak
doskonale znałam... magia śmierci. Nie miała wpływu na moją przyjaciółkę-ducha
ale na mnie owszem. Udało mi się odskoczyć, by ujrzeć jak uderzyła w miejsce w
którym przed chwilą stałam.
Lampart zaatakował, rzucając się na Scytatiana który odskoczył w bok.
Zdecydowałam że zrobię to samo - ale z drugiej strony. Chcąc uniknąć mojego
towarzystwa, przesunął się w bok. Rzuciłam się na niego od tyłu. Potknął się i upadł.
Lampart wbił zęby w jego ramię, podczas gdy ja rzuciłam się na niego i
przygwoździłam go do ziemi, siadając na jego klatce piersiowej. Moje łapy
przytrzymywały go w miejscu. Przez chwilę spojrzałam na jego jasną twarz, tak białą
i tak piękną, że prawie mogłam rozpoznać jego rysy. Następnie pochyliłam się i
rozerwałam mu gardło. Jego nogi łaskotały mnie w brzuch.
Kreatura wyrywała się, wrzeszcząc przeraźliwie; zacisnęłam uścisk na gardle, czując
jak energia wypływa z niej niczym powietrze z balonu. Po chwili zniknęła. Stałam
nieruchomo wpatrując się w miejsce gdzie jeszcze przed sekundą była.
Duch-lampart ukryła nos w mojej szyi a następnie cofnęła się. Spojrzałam na nią.
Byłam pewna że nigdy wcześniej jej nie widziałam. A mimo to czułam jakbym ją
znała...
—Kim jesteś? spytałam.
Warknęła lekko.
—Rozumiem że mnie nie rozpoznajesz ani mnie nie pamiętasz, ale jestem z tobą od
pierwszego dnia. Jak się czujesz? Czy wszystko w porządku?
—Tak w porządku, tak myślę. Czekaj: „jesteś ze mną od pierwszego dnia”?
Przechyliłam głowę na bok, delektując się moim ciałem i siłą mięśni, czując się
niemal niezniszczalną gdy pantera we mnie była w akcji.
Spojrzała na mnie, a jej oczy zalśniły. Były one tego samego szmaragdowego koloru
co moje. Stała w aureoli światła i nagle dostrzegłam złote włosy trzepoczące na
wietrze... gdy zaczęła znikać. Pobiegłam w jej kierunku, nagle rozumiejąc. Zbyt
późno zrozumiałam kim była!
—Poczekaj, nie odchodź! Wracaj!
Wylądowałam w miejscu gdzie stała, gdy dotarły do mnie jej ostatnie słowa:
—Zawsze tutaj będę siostrzyczko. Zawsze będę czuwała nad tobą.
Po chwili już jej nie było. Gdy wpatrywałam się w puste miejsce, poczułam zapach
ogniska. Zamknęłam oczy tracąc przytomność. Kiedy doszłam do siebie, byłam w
mojej zwykłej postaci, a Camille klepała mnie po twarzy:
—Delilah? Delilah, wszystko w porządku?
Zamrugałam oślepiona blaskiem światła, oparłam się na mojej siostrze, która
pomogła mi usiąść. Gdzie do diabła byłam? Rozejrzawszy się zdałam sobie sprawę,
że jesteśmy w gabinecie medycznym a ja siedziałam na kozetce.
—Jak długo byłam nieprzytomna? spytałam krzywiąc się. Głowa bolała mnie jak
diabli.
—Około godziny. Upadając uderzyłaś głową w rurę, ale Sharah mówi że wszystko
powinno być w porządku. Jak się czujesz? Odsunęła wózek inwalidzki i zmusiła
mnie bym na nim usiadła. Zakaz chodzenia, dopóki nie będziemy pewni że nie
doznałaś wstrząsu mózgu.
Przypominając sobie jak tu przyjechałam, ogarnęła mnie panika.
—Chase! Jak on się ma?!
Spróbowałam wstać, ale straszne zawroty głowy zmusiły mnie bym usiadła.
Musiałam naprawdę mocno się walnąć!
Gdy Camille wypchnęła mnie na korytarz, wróciła mi pamięć. Karvanak. Chase i...
moja siostra duch-lampart. A więc to było prawdziwe. Miałam siostrę bliźniaczkę
która zmarła. Starałam się przetrawić to wszystko spokojnie. Camille poprowadziła
mnie przez podwójne drzwi i weszłyśmy do dużej sali, gdzie stały trzy łóżka i kilka
krzeseł. Chase tam spał. Co najdziwniejsze, Menolly stała przy jego łóżku i trzymała
go za rękę.
Zawinięty w bandaże, przypominał mumię. Zachary spał nieco dalej. Siedzący na
krześle Flam wydawał mi się po raz pierwszy zmęczony. Vanzir też tam był. Miał
jedną rękę na temblaku i tyle opatrunków, że nie mogłam wszystkich zliczyć.
Wszyscy, wliczając w to Camille, byli cali w siniakach.
Do sali weszli Morio i Sharah.
—Jak się ma Chase? spytałam dając znak Camille by popchnęła mnie do jego łóżka.
Menolly ustąpiła mi miejsca z lekkim uśmiechem, który u niej oznaczał
„Zwycięstwo!”
—Wyjdzie z tego, zapewniła mnie Sharah. Chociaż nie ma możliwości aby przyszyć
mu palec. Bardziej niepokoję się stanem jego umysłu. Rozpoznałam oznaki tortur, w
tym takich które nie pozostawiają śladu. Przeszedł przez piekło. Podałam mu środek
uspokajający. W jego rekonwalescencji niezbędny jest wypoczynek.
Spojrzałam na niego, zastanawiając się jak sobie z tym wszystkim poradzimy? Jak
poradzi sobie z nowymi demonami które przyjdą go dręczyć?
—A Zach? spytałam cicho.
Wzruszyła ramionami.
—Jego życiu nic nie zagraża. Ale minie sporo czasu zanim wróci do zdrowia. Jeśli
Karvanak kopnąłby go mocniej, złamałby mu kręgosłup i Zach byłby sparaliżowany
do końca życia. Ma złamaną kość ogonową, miednicę, nogę, dwa kręgi i nadgarstek.
Poza tym niezliczone uszkodzenia tkanek. Wątpię by w ciągu najbliższych sześciu
miesięcy mógł chodzić. Jest zbyt wcześnie aby coś powiedzieć.
—Został ranny gdy próbował ratować Chase'a, przypomniała mi Menolly. Rzucił się
pomiędzy niego a Räksasa.
Wstałam ignorując sprzeciwy Camille i ostrożnie podeszłam do Zacharego. Nagle
wróciły do mnie obrazy z walki. Krew, tyle krwi na rękach. Mój puls przyspieszył i
nagle uświadomiłam sobie, że zamiast zapomnieć o wszystkim ja nadal
kontynuowałam pościg, chcąc dorwać przeciwnika i rozerwać go na strzępy.
—Uratowałeś Chase, szepnęłam pochylając się i całując go w czoło. Teraz pamiętam.
Tuż przed moją transformacją... widziałam jak skaczesz pomiędzy Karvanaka i
Chase'a.
Spojrzałam na pozostałych.
—Co z Karvanakiem? Co z nim?!
—W jedności siła ale w końcu udało nam się go pozbyć, wyjaśnił Flam. Skinął na
Camille i ta usiadła na jego kolanach. Następnie owinął rękę wokół jej talii i
westchnął głęboko.
—On był potężnym demonem ale... był tylko jednym z demonów. Są tysiące takich
jak on... nie dokończył ale wszyscy zrozumieliśmy co miał na myśli. Tysiące takich
jak on czekających tylko aż Skrzydlaty Cień otworzy im szeroko drzwi.
I nagle zauważyłam brak Rozuriala i Fraale; zaniepokoiłam się.
Menolly zmarszczyła brwi.
—Wyszli po walce. Roz powiedział że muszą porozmawiać.
—I dobrze. Tym razem ocaliliśmy pieczęć ale prawie straciliśmy dwoje naszych.
Wróciłam do Chase'a i wzięłam go za rękę. Co się stanie gdy się obudzi? Z nim... z
nami? Jego druga ręka była zabandażowana a po jej kolorze widziałam, że wdała się
infekcja. Ale brakujący palec i infekcje były niczym w porównaniu do wspomnień.
—Rozumiem że wszyscy inni wyszli bez szwanku? Mniej lub więcej? spytałam,
wciąż trzymając dłoń Chase'a.
—Tak, odparła Camille. Następnie wciągnęła głęboko powietrze, przytrzymała je
przez chwilę, a potem wypuściła ze świstem.
—A ty... uratowałaś nas wszystkich. Scytatian zabiłby nas, gdybyś ty nie... cóż...
gdybyś nie zrobiła tego co zrobiłaś.
Zamrugałam. Wciąż nie powiedziałam im o duchu lamparta.
O mojej zmarłej siostrze-bliźniaczce, która przybyła by walczyć przy moim boku.
Zbierałam słowa by to zrobić, gdy zrezygnowałam uznawszy iż był to zły moment.
Byłam wyczerpana i obolała.
Jedyne o czym mogłam teraz myśleć, to moich rannych kochankach. O moim
sztylecie który przemówił do mnie, o władcy żniwiarzu który pragnął abym nosiła
jego dziecko... nagle wszystko to sprawiło że poczułam się przytłoczona do tego
stopnia, że nie wiedziałam od czego zacząć...
I wtedy stał się cud. A może to czarownice losu uśmiechnęły się do nas? Chase
otworzył oczy i uścisnął moją dłoń.
Skinęłam na Sharah.
—Obudził się. Mówiłaś że dałaś mu znieczulenie!
—Nie! mruknął gdy zbliżyła się elfica. Muszę porozmawiać z Delilah zanim
ponownie zasnę, proszę?
Sharah cofnęła się skinąwszy głową.
Pochyliłam się i przyłożywszy ucho do jego ust, spytałam:
—Co się stało, kochanie?
Zadrżał lekko i wyszeptał:
—Przepraszam... przepraszam za Erikę. Byłem głupcem. Myślałem że... nie wiem co
myślałem. Ale proszę, nie zostawiaj mnie. Obiecaj mi że mnie nie zostawisz.
Spojrzałam w jego głębokie brązowe oczy i zatonęłam w nich. Z taką siłą, że
zniweczyłam wszelkie szanse na to by się wycofać i odejść.
—Jestem tu i nigdzie nie pójdę. Kiedy poczujesz się lepiej, porozmawiamy.
Wszystko się ułoży, zobaczysz: uda nam się.
Po policzku spłynęła mu łza.
—To ty, Delilah. Tylko ty. Zrobię co zechcesz byś wybaczyła że cię okłamałem. O
cokolwiek mnie poprosisz, zgodzę się. Nawet... nawet jeśli zechcesz być z Zachem.
On uratował mi życie. Prawie zginął. Jak mógłbym o tym zapomnieć? Czy
kiedykolwiek mu się odwdzięczę?
Położyłam mu palec na ustach.
—Ciii. Oszczędzaj siły. Śpij i pamiętaj że kiedy się zbudzisz, będę tutaj. Poradzimy
sobie z tym, Chase. Jeśli moim rodzicom się udało, to nam też musi.
Po chwili zamknął oczy i lekko zachrapał. Uśmiechnęłam się. O tak, wszystko będzie
dobrze...
Rozdział 28
Noc spędziłam w szpitalu obok Chase'a. Moje siostry wróciły do domu aby zająć się
bieżącymi sprawami. Talon-Haltija po ostatniej wizycie Räksasa, zajęła się
porządkowaniem domu, ale mimo to nadal czekało nas jeszcze multum pracy.
Camille i Morio chcieli wzmocnić bariery magiczne i znaleźć sposób abyśmy
wiedzieli gdy te zostaną złamane.
Mimo zmęczenia, nie sądziłam bym była w stanie zasnąć. Ale gdy Sharah przyniosła
mi filiżankę herbaty „Spokojny Sen” z Krainy Wróżek, to załatwiło sprawę. W
krótkim czasie zasnęłam. Obudziły mnie wpadające do środka promienie słońca.
Świeciły, wypełniając pomieszczenie ciepłym światłem.
Przeciągnąwszy się, ziewnęłam. Być może spojrzeliśmy piekłu w oczy ale
przynajmniej tego ranka przywitał nas słoneczny dzień.
—Obudziłaś się.
Odwróciłam się, usłyszawszy głos Chase'a, który siedział z ręką starannie
umieszczoną na poduszce. Posiniaczony, wyglądał na wyczerpanego ale jego
uśmiech oświetlał całe pomieszczenie.
—Ty również, zauważyłam siadając na brzegu jego łóżka. Jak się dzisiaj czujesz? I
gdzie jest Zach?
—Zabrali go na salę operacyjną aby jak najszybciej zająć się jego plecami. Wziął na
siebie to, co było przeznaczone dla mnie. Nie myśl że nie wiem o tym. Nie jestem
pewien czy uda mi się znaleźć sposób aby mu poprawnie podziękować...
Wzruszył ramionami, oparłszy się wygodniej o poduszki.
—Pozostaje pytanie, jak ja po tym wszystkim... oni byli dla mnie okrutni, Delilah. Na
własnej skórze przekonałem się czym jest zło. To więcej niż mój odcięty palec...
spojrzał na zabandażowaną rękę i pokręcił głową. Ale wiesz co? Teraz rozumiem.
—Rozumiesz, co? spytałam zamrugawszy. Spodziewałam się że będzie złamany,
tymczasem on brzmiał na silnego i zdeterminowanego.
—Rozumiem o co walczycie. O co my walczymy. Teraz o wiele lepiej rozumiem
demoniczną naturę. Teraz znacznie lepiej rozumiem postawę Menolly i to, dlaczego
robi to co robi, nie trzymając się ustalonych zasad. Myślę że to mi pomoże lepiej
wykonywać moją pracę. I myślę, że... zaciągnę się do waszej armii. Ja, który
dotychczas pozostawałem z boku. Posłał mi niepewny uśmiech.
Jeśli nadal mnie chcesz, oczywiście.
Spuściłam wzrok. To naprawdę nie był mężczyzna jakiego spodziewałam się zastać. I
raczej średnio mi się to podobało.
—Chase, potrzebujemy cię. Niezależnie od tego, co dzieje się między nami.
Westchnąwszy zamknął oczy.
—Zraniłem cię. Nie mogę uwierzyć że to zrobiłem...
—To nieważne. Menolly mi to wyjaśniła. Potrzebowałeś czuć się silnym, bo będąc ze
mną miałeś wrażenie, że z powodu krwi mojego ojca płynącej w moich żyłach,
jestem silniejsza od ciebie, przerwałam widząc jego dziwny wyraz twarzy.
—Co? Powiedziałam coś nie tak?
—Nie, ale jesteś daleka od prawdy. Na twoim miejscu nie zasięgałbym od Menolly
porad w kwestiach związków! prychnął. Prawda jest taka, że zrobiłem to co zrobiłem,
ponieważ jestem świnią. Nie jestem zbyt dobry w związkach, Delilah (wyciągnął do
mnie prawą rękę). Ta cała sprawa z angażowaniem się jest dla mnie trudna. Od
zawsze traktowałem kobiety tak, jak niektórzy faceci alkohol lub narkotyki...
wliczając w to Erikę. Nigdy nie traktowałem naszych zaręczyn poważnie i
skrzywdziłem ją. A kiedy ponownie ją ujrzałem, spieprzyłem to, tak po prostu. Bez
żadnych ukrytych motywów. Nic mnie nie usprawiedliwia. Jest ładna, dopóki mnie
nie zostawiła było mi z nią zabawnie, postanowiłem więc ponownie spróbować
szczęścia. Nigdy nie myślałem że się dowiesz, bo dla mnie nie było to niczym więcej
niż przygodą.
Przyjrzałam mu się myśląc, że wolałam tezę o kryzysie w związku.
—Nie jestem pewna co mam ci odpowiedzieć. To nie tylko sam fakt że z nią spałeś
najbardziej mnie zdenerwował. Jego uśmiech zniknął. Nagle wyglądał jak zbity pies.
—Mów dalej.
—Okłamałeś mnie. Oskarżając mnie o nie wiadomo co, jeśli chodzi o Zacharego. A
tymczasem sam na boku pieprzyłeś się z kimś, kogo nigdy nawet nie spotkałam?!
Gdybyś mi powiedział że jej pragniesz, moglibyśmy uniknąć tego bałaganu! Nie
toleruję podwójnej gry!
Chase westchnął.
—Tak, wiem. Możesz poprosić mnie o cokolwiek, a ja to zrobię. Złożę każdą
obietnicę czy przysięgę, uczynię wszystko co zechcesz. Jeśli nadal chcesz być z
Zachem, w porządku. Odkąd przyłapałaś mnie z Eriką, zdałem sobie sprawę jak
bardzo cię kocham i jak bardzo pragnę cię mieć w moim życiu. To niewątpliwie
prawda, że każdy związek jest inny. Jeśli nie będę oczekiwał związku zgodnego ze
swoimi wyobrażaniami, to będziemy mieć związek nam przeznaczony.
Bardzo wyrósł w ciągu tych kilku dni. Dałam mu pstryczka w nos.
—Głupek. Od kiedy stałeś się tak mądry? Aby rozpocząć od nowa będę szczera:
spałam z Zacharym. Byłam na ciebie wściekła i sfrustrowana po walce... i...
pragnęłam go. Ale Chase, to ciebie kocham. Zależy mi na Zachu, odpowiada mi,
nadajemy na tych samych falach i nasze natury są podobne. Ale go nie kocham.
Patrzyłam uważnie na twarz Chase'a, obserwując jego reakcję. Zacisnął wargi i
miałam wrażenie, że równie dobrze mogłabym walnąć go w brzuch, ale potem
westchnął i uśmiechnął się.
—Tak. Ok. Z pewnością od czasu do czasu będzie się to powtarzać, mogę to
zaakceptować. A jeśli... spotkam kogoś...?
—Przed zrobieniem czegokolwiek, powiesz mi o tym. Jedna rzecz po drugiej, co ty
na to? pochyliłam się i pocałowałam go. Jego język delikatnie wsunął się między
moje wargi a jego ręka znalazła się na mojej piersi. Jęknęłam, pragnąc poczuć go w
sobie.
—Czujesz się na siłach? spytałam, spoglądając na drzwi.
Skinął głową z błyskiem w oku.
—Sama sprawdź czy jestem gotowy, odparł unosząc prześcieradło; był zwarty i
gotowy.
Oblizałam usta, co sprawiło że się zaśmiał.
—Hej, panienko, zakaz gryzienia! Do dzieła! Wskakuj i przygotuj się na
przejażdżkę!
Uśmiechnąwszy się, zdjęłam bieliznę i wślizgnęłam się do łóżka. Chase wziął moją
prawą pierś w usta i zaczął ssać. Czując fale ciepła zalewajce moje ciało i
rozprzestrzeniające się od czubka głowy a kończące w czubkach palców,
przykucnęłam nad nim by następnie opuścić się na niego czując go ponownie w
sobie.
Dopasowaliśmy się, kołysząc się w powolnym i stałym rytmie, podczas gdy jego
prawa ręka głaskała moje krocze, wysyłając fale energii elektrycznej przez moje
ciało.
Dysząc opuściłam się w dół tak, że poczułam jak wypełnia mnie dogłębnie.
Poczułam się tak wilgotna, jakbyśmy nigdy nie mogli nacieszyć się sobą.
W całym tym szale musieliśmy przez pomyłkę nacisnąć przycisk przy łóżku,
ponieważ gdy już prawie dochodziłam, drzwi otworzyły się i weszła Jessila,
pielęgniarka elf.
—Wzywał mnie pan, panie Johnson... och!
Spojrzałam przez ramię: stała tam kręcąc głową i uśmiechając się od ucha do ucha.
Wiem że powinniśmy byli przestać ale byłam tak blisko... a Chase był tak
rozkoszny... że gdy ponownie dotknął mojej łechtaczki, krzyknęłam pozwalając się
porwać orgazmowi, który przetoczył się po całym moim ciele, wysyłając nas oboje w
przepaść...
—Nie przeszkadzajcie sobie, powiedziała a następnie śmiejąc się wyszła zamykając
za sobą drzwi.
Chase wybuchł głośnym śmiechem. Rozdzieliwszy się, położyłam się obok niego.
—Jezu! Widziałeś jej twarz?!
—Jesteś bardzo niegrzecznym chłopcem, bardzo! rzuciłam i chichocząc ułożyłam się
wygodniej w jego ramionach.
Unosząc do ust jego zranioną rękę, ucałowałam ją delikatnie.
—Co byś powiedział gdybym zaproponowała abyśmy zrobili to jeszcze raz, tu i
teraz??
Nie odpowiedział. Zasnął, pochrapując głośno. Pokręciłam głową. Potrzebował
wypoczynku i ja również. Zsunęłam się z łóżka aby dać mu więcej miejsca a
następnie przykryłam go kołdrą pod sama brodę i przemieniwszy się w kota
zwinęłam się w kłębek na poduszce obok jego głowy. Po chwili nadszedł sen, który
był niczym letni powiew wiatru. W tej chwili wszystko było w porządku a na świecie
panował pokój...
Rozdział 29
Trzy dni później zebraliśmy się wszyscy u Flama, na prawdziwym spotkaniu na
szczycie. Ja i moje siostry byłyśmy - rzecz jasna – obecne, podobnie jak Iris, Maggie,
Chase, Morio, Vanzir i Rozurial.
Wśród zaproszonych byli również: Vénus – dziecko księżyca (szaman stada Pum z
gór Rainier), Wade - przedstawiciel stowarzyszenia Anonimowych Wampirów, nasz
kuzyn Shamas, Lindsey Cartridge - dyrektorka schroniska dla kobiet imienia
„Zielonej Bogini” i Tim Winthrop - transwestyta, wielki guru informatyki, który
pomagał nam budować bazę danych społeczności nadprzyrodzonej.
Ale naszymi najmniej oczekiwanymi gośćmi były niewątpliwie trzy królowe: Aeval,
Morgane i Titania. W powietrzu aż iskrzyło od emanującej od nich energii.
—Trenyth, doradca królowej Asterii, za pośrednictwem portalu Babci Kojot wysłał
wiadomość iż razem z królową planują przybyć do nas wieczorem, obwieściła
Camille korzystając z przerwy w obradach. Widocznie szalejąca wojna obrała nowe
tory.
Po tych słowach, usiadła u szczytu stołu obok smoka. Morio zajął miejsce po jej
lewej stronie. Puste krzesło po jego prawej symbolicznie czekało na przybycie
Trilliana.
Wszystko wokół urządzone było ze smakiem. Flam nie posiadał niczego, co nie
byłoby wykwintne. Logiczne, pomyślałam. Smoki lubiły pieniądze i ładne rzeczy.
Nie było w tym nic ostentacyjnego, jedynie mieszanina niezwykle drogich obiektów,
najprawdopodobniej zebranych na przestrzeni tysiąca lat lub więcej. Meble były stare
i ręcznie rzeźbione, kryształy ręcznie dmuchane, a wino pochodziło z
najznamienitszych winnic.
Zrozumiałam dlaczego Camille mówiła, iż ma wrażenie jakby znajdowała się w
swego rodzaju pałacu, jak ten z Alicji w krainie czarów.
Sufit miał dobre dziewięć metrów a otaczające nas ściany były z granitu, w oddali
można było usłyszeć szum wody. Strumień lub rzeka, trudno było to jednoznacznie
określić. Miałam ochotę to sprawdzić, jednak stłumiłam swoją ciekawość. Mieliśmy
znacznie ważniejsze rzeczy do omówienia. Chase właśnie wyszedł z szpitala.
Oficjalnie byliśmy znowu razem, choć nie całkiem na tych samych zasadach.
Pozostało jeszcze kilka spraw do uzgodnienia, aczkolwiek oboje byliśmy
zdeterminowani aby tym razem odnieść sukces.
Siedząc tutaj teraz i trzymając jego dłoń w swojej, błogosławiłam fakt że nadal żył.
Rozejrzałam się po twarzach wszystkich tu obecnych.
Jak dotąd nikomu jeszcze nie powiedziałam o moim spotkaniu z siostrą, sama nie
będąc do końca pewną dlaczego. Gdzieś w środku wierzyłam, że chcę zachować to
doświadczenie dla siebie tak długo jak to możliwe.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Flam poszedł otworzyć, by
następnie, skłoniwszy się z gracją, gestem zaprosić do środka królową elfów i jej
doradcę. Zdawało mi się, iż ujrzałam wyraz zaskoczenia na jego twarzy. Jednak nic
nie powiedział. Po prostu zamknął drzwi i bez słowa wrócił do stołu.
Po przedstawieniu sobie wszystkich, Vénus - dziecko księżyca, był pierwszym który
przemówił:
—Zachary wyjdzie z tego ale przez jakiś czas będzie wykluczony z gry. Jego plany
by kandydować na radnego zostały zawieszone. W tym układzie naciskaliśmy by
Nerissa zajęła jego miejsce. Starszyzna wyraziła zgodę, zgadzając się ją
sponsorować, podobnie jak zaoferować wam naszą pomoc. W końcu zrozumieli iż
jest to w ich własnym interesie. Rozmawialiśmy z innymi plemionami, które także
chcą podpisać traktat nadprzyrodzonej społeczności. W ciągu miesiąca będziemy
tworzyć milicję. Powiedzmy że incydent trollów z Camille, a następnie okrucieństwo
Räksasa na Zacharym, przeważyło szalę i zachęciło ich do działania.
Tim wstał.
—Prawie skończyłem programowanie bazy danych, także wkrótce będziemy mogli
wydrukować obszerną książkę telefoniczną. Otrzymają ją starsi wszystkich
uczestniczących klanów, jak również członkowie prowadzący rozmaite komisje.
Vénus się pochylił.
—Dobra wiadomość. A co jeśli chodzi o uszanowanie prywatności?
—Upewniłem się aby zachować poziom prywatności, a jednocześnie móc dotrzeć do
każdego w ciągu godziny, jeśli ci oczywiście będą w zasięgu telefonu. Ale tylko
wybrani członkowie zarządu, a także obecne tutaj siostry D'ARTIGO, będą mieli
dostęp do wszystkich rejestrów.
Camille skinęła głową i odwróciła się do Lindsey.
—Czy masz coś do powiedzenia?
Przyszła mama posłała każdemu nieśmiały uśmiech. Wśród ziemskich czarownic
była znaną kapłanką.
I udzieliła ogromnego wsparcia naszej przyjaciółce Erin Mathews od czasu jej
przemiany w wampira, więc zdecydowaliśmy się zwerbować ją do naszej grupy,
czym zresztą była zachwycona. Gdy powiedzieliśmy jej o demonach była przerażona,
ale czuła się bardziej niż chętna aby nam pomóc.
—Jak wiecie media i poganie są osobami relatywnie odizolowanymi, trzymającymi
się na uboczu, których nie traktuje się nadto poważnie. Udało się jednak przekonać
kilka ważnych magicznych grup, jak niebezpieczni wrogowie nam zagrażają i że
staracie się ich w tym powstrzymać. Razem pracujemy nad rozmieszczeniem w
poszczególnych częściach miasta run ochronnych. Jest jeszcze zbyt wcześnie aby coś
powiedzieć, ale powinniśmy mieć oko na wskaźnik przestępczości w tych obszarach.
Poszliśmy zobaczyć się z wróżkami, które nam poleciliście. Uczą nas, jak uczynić
naszą magię silniejszą. To dość przerażające ale jesteśmy z wami.
—Wydaje się że nasze szeregi rosną, a my zyskujemy nowych sojuszników,
skomentowała Menolly.
—To dobrze, wtrąciła królowa Asteria. A mówiąc o sojusznikach, mamy dużo do
omówienia i nie mamy czasu do stracenia, więc jeśli pozwolicie mi zabrać głos, do
rana będę mogła wrócić do Elqaneve.
Rozejrzała się wokół, a jej spojrzenie zatrzymało się na trzech królowych.
—Po pierwsze, mam ważne wiadomości na temat wojny w Y'Elestrial. Siły Tanaquar
zdobyły miasto, a ona sama zażądała korony.
Moje siostry i ja wydałyśmy okrzyk radości, ale Królowa Asteria uniosła dłoń.
—Lethesanar jest zbiegiem. Ona i jej armia mordują wszystkich, którzy staną im na
drodze. Miasto płonie w ogniu i krwi. Wolała je zniszczyć niż pozostawić siostrze.
Mój żołądek podskoczył a Camille zbladła. Menolly zapłakała krwawymi łzami.
Nasz dom, nasz piękny dom! Nie tylko nasi bliscy zaginęli ale miasto naszego
dzieciństwa zostało zniszczone!
Camille westchnęła.
—Przynajmniej Lethesanar straciła tron. Jeśli Tanaquar uda się ją zniszczyć, możemy
zawsze odbudować Y'Elestrial.
Królowa skinęła głową.
—Dużo czasu upłynie, zanim Y'Elestrial powróci do dawnej świetności, ale to i tak
świetna wiadomość.
—Czy myślisz, że jak tylko Tanaquar przywróci porządek, to nam pomoże? spytała
Menolly, pochyliwszy się do przodu i opierając łokcie na stole. Czy nadal możemy
liczyć tylko na siebie?
Asteria westchnęła.
—Tanaquar zniosła groźbę śmierci jaka wisiała nad waszymi głowami. Jednak wątpię
by w najbliższym czasie OIA się zreformowała. Tanaquar nie ukrywa, że zamierza
odnowić całą strukturę rządu. Starałam się jej przedstawić powagę sytuacji, ale ona
jest uparta jak jej siostra i potrafi być bardzo stanowcza. Co więcej, napotkaliśmy na
poważny problem, który w przyszłości może się pogorszyć (przerwała, spojrzawszy
na Camille).
—Moja droga, wiem że jedynie słuchałaś rozkazów czarownic losu, ale fakt
pozostaje faktem: złamałaś zaklęcie które więziło Aeval, co spowodowało u co
niektórych spore obawy. Na dodatek jesteś w posiadaniu rogu czarnego jednorożca.
Starałam się trzymać te informacje w sekrecie, ale jakimś sposobem zdołały one
przedostać się do świata wróżek. Ty i twoje siostry, ale szczególnie ty, jesteście
tematem debat na terenie całego kraju.
Camille się zarumieniła. Wyglądała na tak przygnębioną, że miałam ochotę ją
przytulić.
—Wspaniałe! warknęłam. Jesteśmy tu narażając życie by chronić nasz dom, a jedyne
co nas spotyka w nagrodę to bycie wytykanymi palcem i oskarżanymi o bycie
kontrowersyjnymi?! Niech sami tu przyjdą i staną na pierwszej linii, zobaczymy
wtedy czy nie zmienią śpiewki!
Królowa Asteria uśmiechnęła się do mnie.
—Spokojnie dziecko. Nikt nie może ukarać Camille. Jednie Elementarni i Sidhe,
inicjatorzy wielkiej separacji, mogą ukarać Camille za złamanie ich zaklęcia. Jednak
wielu magów zastanawia się jak zawładnąć jej mocami. Bądźcie bardzo ostrożne.
Wróg czai się wszędzie, może udawać przyjaciela na którego będziecie liczyć.
—A widzicie? rzuciła Aeval potrząsając głową. Proszę, oto podziękowania tych
którzy woleli uciec! Lepiej byście zrobiły pozostając tutaj, moje panie, wy też
jesteście częścią tego świata.
—Cisza! rozkazała królowa elfów wstając ze wzrokiem wbitym w królową
ciemności i nocy. Bądź cicho i nie pogarszaj sprawy! Przynoszę jedynie wieści.
Głównym celem mojego przyjazdu jest propozycja abyśmy połączyli siły i pomogli
dziewczynom w walce z demonami. Przeznaczone jest im poprowadzić naszą armię
przeciwko potępionym, a my powinniśmy ich w tym wspierać.
Aeval westchnęła.
—Bardzo dobrze. Odłóżmy nasze drobne pretensje na kiedy indziej. Pozwólcie teraz
że przemówię w imieniu całej naszej „piekielnej trójcy”, kontynuowała posławszy mi
złośliwy uśmieszek; zarumieniłam się po korzonki moich włosów. W dzień
przesilenia letniego odbędzie się największe spotkanie ziemskich wróżek. Takie
jakiego ten świat nie widział od kilku tysięcy lat. Z tej okazji ukoronujemy trzy
królowe i założymy nasze niepodległe państwo. Nie będziemy się układać z żadną
nacją, ale będziemy walczyć z każdym wrogiem, który chciałyby zaszkodzić temu
światu.
Titania wygładziła włosy i z uroczym uśmiechem na twarzy dodała:.
—W zamian ogłaszamy naszą autonomię. Kupiłyśmy działkę na której wybudujemy
nasz pałac, siedzibę naszej władzy, władzy nad każdą wróżką w tym wymiarze.
Będziemy pośrednikami pomiędzy światami, nasz kraj będzie uznany za sanktuarium
dla wróżek, ponadto wybierzemy ambasadora który będzie reprezentował nas w
świecie.
Wszyscy zaczęli mówić jednocześnie.
Królowa Sądu Światła wstała z wyprostowaną ręką.
—Zamierzamy również stworzyć brygadę wojskową i magiczną, która w razie
potrzeby będzie do waszej dyspozycji. Pomyślcie o nich jak o jednostkach sił
specjalnych. W rzeczywistości policjant Johnson i jego ludzie zostaną dołączeni do
brygady wróżek-ludzi. W ten sposób będziecie dysponowali ekstra wsparciem,
wcześniej niż tego oczekiwaliście.
Nastała cisza. Poczułam jak moje serce pęcznieje z radości. Wreszcie jakieś dobre
wieści! Nie więcej jak miesiąc, a mamy sojuszników,wsparcie i pomoc!
Królowa Asteria uśmiechnęła się, a następnie rzekła:
—Jest jeszcze jedna rzecz. Tak szybko jak tylko zdołam uzgodnić niezbędne sprawy,
wyślę więcej naszych ludzi z Elqaneve do pracy w tutejszej jednostce medycznej.
Dodatkowo Tanaquar i ja, indywidualnie wybierzemy na stałe swoich delegatów.
Tymczasem poprosiła mnie, aby przedstawić wam jej nowego doradcę.
Świetnie, ale po co...? Chyba że miałybyśmy mu składać nasze raporty...
Trenyth spojrzał na królową.
—Czy wasza wysokość udzieli mi tego honoru?
Z rozpromienioną twarzą odwrócił się do mnie i moich sióstr.
—Po tych wszystkich złych wiadomościach jakie musiałem wam dostarczać w
przeszłości, mam ogromną i niezmierną przyjemność przedstawić wam tego, który
pracuje dzisiaj dla Sądu i Korony.
Flam cicho otworzył drzwi.
Do środka wszedł mężczyzna okryty płaszczem w barwach Y'Elestrial - granatowym
i złotym. Kiedy odrzucił kaptur, Camille zapiszczała. Oczy Menolly zrobiły się
okrągłe jak spodki, podczas gdy ja stałam drżąc. Nie mogąc uwierzyć własnym
oczom, zaczęłam płakać.
—Delilah, co się dzieje? spytał Chase, podczas gdy Camille i ja podbiegłyśmy do
naszego ojca i rzuciłyśmy mu się w ramiona
Menolly ociągała się, czekając. Wyglądał na zmęczonego, ale jego zaplecione włosy
pozostały tak samo kruczo czarne - niczym heban, jego gładkie policzki lśniły od łez.
—Moje dziewczynki! Moje małe! Och, jak ja się martwiłem...!
Ukryłam twarz w jego ramieniu, nie chcąc go wypuścić. Ojciec był tutaj, żył i był
bezpieczny. Teraz wszystko będzie dobrze.
Po chwili puścił nas i patrząc na Menolly, zrobił krok do przodu. Jej twarz barwiły
krwawe łzy. Nasz ojciec, Sephrehob Tanu, zawsze nienawidził wampirów. W
rzeczywistości żywił do nich najgłębszą pogardę. Kiedy się rozstaliśmy, jego relacje
z jego najmłodsza córką były dość napięte. Chciał jej okazać czułość, ale widać było
iż toczy wewnętrzną walkę, która była aż nad wyraz widoczna...
A teraz spuścił głowę i wyciągnął do niej ręce.
—Proszę, wybacz mi, moje dziecko. Wybacz mi za wszystko. Myliłem się. Jesteś
moją córką, w życiu, w śmierci i w ponownych narodzinach. Błagam cię o
wybaczenie. Kocham cię. Akceptuję cię taką jaką jesteś, z kłami i całą resztą.
Czekając, Menolly spojrzała na mnie spanikowanym wzrokiem. W jej oczach
widziałam toczącą się walkę: nadzieję i niedowierzanie. Nagle Roz wstał, popychając
ją wystarczająco mocno, by ta się potknęła i wpadła prosto w ramiona naszego ojca.
Widząc ich oboje splecionych w uścisku pomyślałam, że pomimo niepokojącej i
ponurej przyszłości, w końcu udało nam się odnaleźć naszą drogę, podpisywać
sojusze i snuć plany.
Odwróciłam się do Chase'a. Wszystko składało się na naszą niekorzyść ale z
odrobiną wysiłku, być może mimo wszystko nam się uda.
Moje siostry i ja siedziałyśmy przy stawie obok brzozy. Za godzinę nastanie świt,
miałyśmy jeszcze trochę czasu, zanim Menolly będzie musiała wrócić do siebie. Iris
z Maggie spały przytulone do siebie a ojciec spał w saloniku.
—Dom wkrótce stanie się zbyt mały dla nas wszystkich, zauważyła Camille. Moje
łóżko jest wystarczająco duże dla Morio i Triliana ale myślę, że będzie trzeba
wybudować coś w rodzaju studia. Miejsca gdzie Roz, Shamas i Vanzir mogliby w
razie czego spędzić noc. Trochę jak stodoła, powiedziała wpatrując się w falującą
wodę pod gwiazdami.
—Dobry pomysł, powiedziała Menolly. Czy królowa Asteria mówiła ci coś o
Trillianie?
—Nie, odparła kręcąc głową. A ja nie pytałam. Nie powinnam wiedzieć że jest na
tajnej misji. Ale teraz gdy wrócił ojciec, powinniśmy niebawem usłyszeć o nim. Mam
tylko nadzieję, że zdoła się dostosować się do wszystkich zmian (westchnęła trochę
zdenerwowana). Przypuszczam że nie pozostaje nam nic innego jak zabranie się za
poszukiwanie piątej pieczęci. Przynajmniej ojciec jest bezpieczny.
W rzeczywistości nasz ojciec został schwytany przez grupę Goldensün lub Złotą
Wróżkę jak ich zwano. Z pozłacaną skórą i oczami koloru gagatu, były
ksenofobicznymi istotami i mieszkały wysoko w górach. Gdy przypadkowo natknął
się na ich siedzibę, uwięzili go. Nie skrzywdzili go ale zajęło mu sporo czasu by
uciec i dostarczyć informacje królowej Asterii, które przesądziły o losach wojny i
pozwoliły Tanaquar i jej armii pozbyć się Lethesanar. Nasz ojciec był teraz
bohaterem, choć w naszych oczach zawsze nim był.
—Co się stało z Fraale? spytałam. Straciłam ją z oczu podczas walki.
—Wróciła do Krainy Wróżek, odparła Menolly. Roz mówi, że nie mogą przebywać w
tym samym pomieszczeniu bez kłótni. Ona nadal go kocha ale nie sądzę by to mogło
zadziałać.
—Może Roz powinien dać im szansę... wyszeptałam cicho.
Tu pod błyszczącymi gwiazdami i w świetle księżyca wiedziałam, że nadszedł czas.
—Poznałam moją siostrę-bliźniaczkę, oznajmiłam (opowiedziałam im pokrótce o
walce i jej zakończeniu). Nie powiedziała mi jak ma na imię. Spytam ojca. Będzie
musiał być tym razem ze mną szczery na temat tego co się stało.
—Więc byłyśmy cztery? odrzekła z zastanowieniem Menolly. To dziwne.
—Co masz zamiar zrobić z Chasem? zapytała po chwili Camille.
—Zdecydowaliśmy się spróbować raz jeszcze. Na razie nie składamy sobie żadnych
obietnic wyłączności. Ale zadał mi pytanie, na które nie potrafiłam mu odpowiedzieć.
—O co takiego? spytała Menolly, spojrzawszy na mnie.
—Chce wiedzieć więcej o nektarze życia. I myślę, że zamierza zostać ze mną, z nami
na dłuższy czas (w głębi serca też tego chciałam). Mam zamiar porozmawiać o tym z
Titanią. Ona zrozumie, i może będzie w stanie zapobiec temu co się stało z Tam
Linem. Jeśli będzie to bardzo mała dawka, na tyle by żył ze mną aż do końca
przeznaczonych mi dni, to może zadziałać.
Nie było tu zbyt wiele do dodania i na szczęście moje siostry nawet nie próbowały.
Jeszcze przez kilka minut w milczeniu obserwowałyśmy fale odbijające się od brzegu
a następnie Menolly wzięła mnie za rękę i pomogła mi wstać.
—Chodź kotku. Myślę że już czas na Jerry Springer'a. Pozostały mi jeszcze trzy
dobre kwadranse. Pooglądamy telewizję karmiąc Maggie, podczas gdy Camille z Iris
zabiorą się za przygotowanie ogromnego śniadania.
Nagle z lekkim sercem odepchnęłam zmartwienia w kąt i rzuciłam się biegiem do
domu, w wyścigu która z nas będzie pierwsza. Camille i Menolly rzuciły się za mną.
Nasze śmiechy łączyły się w świetle księżyca. Wracałyśmy do domu aby odnaleźć
tam naszego ojca, naszych kochanków: naszą rodzinę.