„Siostry Księżyca” tom 3
Tłumaczenie z francuskiego: fort12
Jesteśmy siostrami d'Artigo: w połowie ludźmi w połowie wróżkami,
sexi agentkami CIA Innego Świata.
Delilah w stresujących sytuacjach zamienia się w kota. Magia mojej
siostry Camille jest równie nieprzewidywalna jak pogoda w Seattle.
Natomiast ja? Jestem Menolly, akrobatka która stała sie wampirem.
Jestem gotowa oddać swój prawy kieł za to, że zemszczę się na swoim
Panu.
W Seattle znikają ludzie po czym pojawiają się z kłami dłuższymi niż
te naturalne. Niezaprzeczalny znak tego, że na wolności krąży wampir
renegat. Wszystko wskazuje na to, że Dredge, ten który jest winny
wszystkich moich blizn, sprzymierzył się ze Skrzydlatym Cieniem.
Jeśli tak właśnie jest, to zarówno Ziemia jak Kraina Wróżek znalazły
się w poważnych tarapatach!
Rozdział 1
—Magregor, nie życzę sobie abyś rzygał w moim barze! Jeśli nie pójdziesz
natychmiast do toalety, osobiście wywalę cię za drzwi. Będziesz mógł odegrać
roztrzaskanego gołębia!
Wytarłam ręce w ściereczkę która zazwyczaj używana była do czyszczenia baru i
stolików w Voyagerze, nie spuszczając jednocześnie oka z Magregora. Nie
przepadałam za goblinami.
Gobliny były zakałą społeczeństwa, jeśli chcecie znać moje zdanie, ponadto
stanowiły zagrożenie dla mnie i moich sióstr, odkąd ich rasa sprzymierzyła się z
naszą sukowatą królową. Ponadto do końca wojny z powodu ciążących na nas
oskarżeń, powinnyśmy trzymać się jak najdalej od Y'Elestrial. Wystarczy że ktoś na
nas doniesie królowej, jak na przykład ten goblin, a wtedy będzie po nas.
Na szczęście elfy pomogły nam przekierunkować portal mieszczący się w Voyagerze,
tak że teraz zabierał nas on bezpośrednio do ciemnych lasów Darkynwyrd. W ten oto
sposób udało nam się wyeliminować ryzyko zostania złapanym przez żołnierzy
królowej. W zamian zgodziłyśmy się na wolny przepływ różnego rodzaju
podejrzanych stworzeń. Nie mogłyśmy zamknąć go całkowicie, ponieważ w każdej
chwili musiałyśmy być w stanie przez niego przejść.
Gdyby to było naszym jedynym zmartwieniem... Nie wszystkie elfy wykonywały
dobrze swoją pracę. W ostatnim tygodniu musiałam się bić z czterema elfami, które
paskudnie się zachowywały. Wyrzucić za próg trzy złośliwe karły, musieć znosić
zaloty napalonego goblina i obezwładnić straszne dziecko trolla, któremu i tak udało
się uciec.
—Spróbuj zrozumieć, moja piękna... Chcesz wiedzieć do czego dobre są kobiety?
Z uśmiechem który miał mnie oczarować, goblin zrobił krok w moją stronę
wsunąwszy jednocześnie dłoń między swoje nogi. Był pijany, bardzo pijany! W
normalnych okolicznościach uciekłby z podwiniętym ogonem. Widząc wyraz jego
twarzy wiedziałam, że jeszcze chwila a zwróci swój obiad... tu i teraz.
—Nie, to ja będę tą która ci pokaże, odpowiedziałam cicho przeskakując nad barem.
Z szeroko otwartymi oczami, patrzył jak cicho wylądowałam obok niego. Czułam
jego puls. Bicie jego serca zabrzmiało w głębi mojego umysłu. Nawet jeśli przyjdzie
mi zapłacić wysoką cenę za wypicie krwi goblina... moje kły wydłużyły się
instynktownie. Uśmiechnęłam się do niego szeroko.
—O kurde!
Jego próba ucieczki została udaremniona, gdy znalazł się uwięziony między dwoma
taboretami. Złapałam go za kołnierz i pociągnęłam na schody prowadzące w dół do
piwnicy. Walczył na próżno. Byłam zbyt silna.
—Chrysandra! powierzam ci bar na dwie minutki, zawołałam.
—OK, szefie!
Chrysandra była moją najlepszą kelnerką. Przed dołączeniem do nas pracowała jako
bramkarz w Dingo Jonny. Po jakimś czasie miała jednak dość nękania przez
hałaśliwych bywalców za psie pieniądze. Tutaj jej pensja była wyższa, a i klienci byli
o niebo lepsi, przynajmniej większość z nich... pomyślałam przyglądając się
goblinowi. Jednym ruchem podniosłam go do góry, niosąc po schodach. Zaskoczony
zaczął się wydzierać, kopiąc mnie w brzuch.
—Uspokój się grubasku. Możesz mnie uderzać ile chcesz do czasu aż się zmęczysz, i
tak nic mi nie zrobisz, ostrzegłam go odsłaniając zęby...
Wyraźnie zbladł.
—O kurde!
—Tak, to dość dobrze podsumowuje sytuację.
Bycie wampirem miało swoje zalety. Widząc nas, Tavah podniosła głowę. Za nią
zajaśniał niczym mgławica portal mieszczący się między dwoma głazami. Przyjrzała
się goblinowi następnie jej wzrok spoczął na mnie.
—Nie sądzę by tu powinien być, powiedziała cedząc słowa, podczas gdy ja zrzuciłam
go na ziemię.
—Nie możemy ryzykować pozwalając mu przekroczyć portal. Co powiesz na małą
przekąskę? zaproponowałam.
Tavah zamrugała zanim wysłała mi szeroki uśmiech. Jeśli chodziło o jedzenie, była
mniej wybredna ode mnie.
—Dziękuję szefie, odparła.
Wchodząc po schodach, usłyszałam jeszcze krzyk przerażenia. Zatrzymałam się na
chwilę. Wokół panowała cisza. Jedyny dźwięk jaki słyszałam to chłeptanie Tavah.
Delikatnie zamykając za sobą drzwi, wróciłam do baru.
Nie mogliśmy ryzykować że goblin doniesie na nas królowej. Nikt nie wiedział gdzie
się ukrywamy i nie było powodu by to zmieniać.
Voyager działał niczym grzmot. Początkowo gdy zaproponowano mi w nim pracę,
czułam się zrezygnowana i traktowałam to niczym zesłanie. Użeranie się z
pijaczkami nie było moim życiowym celem. Ale z czasem ku mojemu zaskoczeniu,
większość wróżek i reszty która stanowiła klientelę, przychodziła tu by się po prostu
napić i miło spędzić czas nie stwarzając problemów. To samo dotyczyło ludzi czystej
krwi. Płacili byle tylko móc spędzić wieczór w otoczeniu wróżek i innych
nadprzyrodzonych stworzeń. Jedynymi którzy mnie irytowali to słudzy wróżek, bo
zamawiali zwykle jeden kieliszek i sączyli go przez cały wieczór. Jedynym ich celem
była wizja spędzenia upojnej nocy pełnej rozpusty z kimś spoza tego świata.
Szczerze mówiąc odczuwałam dla nich więcej litości niż nienawiści. Przecież to nie
ich wina, że są mniej odporni na feromony Sidhe. Lud mojego ojca powinien wziąć
za to odpowiedzialność. Lepiej niż ktokolwiek inny wiedziałyśmy, do czego może
doprowadzić seks. Ludzie tego nie rozumieli.
W ciągu tych kilku miesięcy nauczyłam się zachowywać swoje opinie dla siebie. Z
wyjątkiem kilku przypadków kiedy próbowałam uświadomić o tym swój personel.
Jednak żaden z moich pracowników nie brał z tego nic na poważnie. Co gorsza
niektórzy z nich byli na mnie wściekli.
Teraz kiedy wiedziałam że nie muszę więcej martwic się goblinem, wróciłam do
swojej pracy za barem.
W tym samym czasie ujrzałam Trilliana i Camille przekraczających próg baru. Moja
starsza siostra była piękna, ze swoimi długimi czarnymi włosami i fioletowymi
oczami. Jej obfite kształty podkreślone zostały jak zwykle idealnie dobraną
garderobą. Jej strój stanowił dopasowany gorset i skórzana plisowana spódnica. Jeśli
chodzi o Trilliana, to wyglądał jak prosto wyjęty z Matrixa. Miał na sobie długi
płaszcz, dżinsy i czarny golf. Był Svartanem, kuzynem mrocznych elfów. Jego
ubranie i kolor skóry podkreślały długie srebrne włosy otulające plecy. Pofalowane i
skręcone wydawały się żyć własnym życiem. Gdziekolwiek pojawiali się razem,
budzili powszechne zainteresowanie.
Poczekałam aż usiądą, następnie wytarłam ręce i rzuciłam szmatkę Chrysandrze.
—Zrobię sobie przerwę, rzuciłam.
Nalałam jeszcze kieliszek wina kwiatowego dla Camille i szklaneczkę szkockiej dla
Trilliana.
Nie cieszył mnie widok Svartana, ale musiałam porozmawiać z moją siostrą. Kiedy
usiadłam obok niej, spojrzała na mnie.
Trillian posłał mi uśmiech. Jak zwykle udawałam że go nie zauważam.
—Coś nowego? zapytałam.
Potrząsając głową, Camille oparła się wygodniej na krześle.
—Oboje zapadli się pod ziemię, czy jak wolisz - wyparowali. Trillian szukał
wszędzie, ale nie udało mu się znaleźć żadnych śladów Ojca ani ciotki Rythwar. Ich
domy są puste. Wszystko zniknęło.
—Cholera! rzuciłam kontemplując swoje paznokcie (były idealne jak zawsze). Nikt
nie wie gdzie mogą się znajdować?
—Nie, powiedział Trillian. Żaden z moich informatorów nie potrafił mi nic
powiedzieć. Pukałem nawet do drzwi osób które były mi coś dłużne. Uwierz mi,
wszyscy woleliby, aby ci pozostali w ukryciu trochę dłużej... W każdym razie nikt nie
wie gdzie mogli się ukryć.
—Nie myślisz chyba że Lethesanar ich aresztowała i wykonała wyrok? wtrąciła
Camille.
—Nie to chciałam usłyszeć, powiedziałam z grymasem. Niemniej jej pytanie było
uzasadnione.
—Nie. Posągi ich dusz są nienaruszone. Poszedłem sprawdzić w grobowcu
rodzinnym. Poza tym wiesz że królowa nie mogłaby sie oprzeć pokusie ogłoszenia
tego wszem i wobec. Na pewno byśmy o tym usłyszeli. Lethesanar uwielbia chwalić
się swoimi sukcesami. Z pewnością zorganizowałaby publiczne wykonanie wyroku i
to z wielką pompą. Nie, myślę że wasz Ojciec i ciotka znaleźli bezpieczną kryjówkę.
Opierając się na krześle, Trillian oplótł ramieniem Camille. Pewnego dnia będę
musiała pogodzić się z myślą że są razem, ponieważ nic nie zapowiadało aby miało
się to zmienić. Svartanie byli synonimem problemów, dlatego nie podobało mi się że
moja siostra zadaje się z jednym z nich. Ale nie mogłam nic z tym zrobić. Ponadto
podał nam on pomocną dłoń gdy tego potrzebowałyśmy, to musiałam mu przyznać.
Zastanawiając się przez chwilę, zaryzykowałam drażliwy temat.
—A co z naszym drugim problemem?
—Nic nowego, odpowiedział Trillian.
Camille westchnęła. Jej oczy błyszczały srebrnymi cekinami. Uprawiała magię,
potężną magię.
—Żołnierzom królowej Asterii nie udało się odnaleźć Wisterii. Natomiast klan krwi
Elwing zniknął ze wszystkich możliwych radarów. Nikt nie wie gdzie są. Coś knują,
tego możemy być pewni.
Wisteria dołączyła do oddziału demonów z piekła rodem aby nas zabić. Była
zaskoczona gdy zdeponowaliśmy ją w lochu królowej elfów. Niestety uciekła.
Według pogłosek, połączyła siły z osobą o której wolałabym zapomnieć.
—Wiem do czego zdolny jest Klan Elwing (zamknąwszy oczy odepchnęłam
wspomnienia które tkwiły z tyłu mojej głowy i prześladowały mnie nie dając o sobie
zapomnieć. Przynajmniej w nocy, kiedy nie spałam, mogłam z nimi walczyć).
Przyjrzawszy się swojej siostrze spytałam:
—Co teraz zrobimy?
Camille wzruszyła ramionami.
—Sama nie wiem co możemy zrobić. Na pewno w dalszym ciągu będziemy
monitorować portale i śledzić tamtejszą prasę.
—Asteria poradziła nam, abyśmy udali się do Aladril, miasta proroków, aby
poszukać niejakiego Jareth'a.
Musiałam działać. Czekanie na to co się wydarzy, denerwowało mnie. Jak zwykłam
mawiać, najlepszą obroną jest atak. Zaskoczenie, zanim dostanie się nożem w plecy
lub w serce.
—Wiem, ale co mu powiemy? Jeśli nie znamy pytań, nie możemy oczekiwać że nam
odpowie.
Camille postukała nogą, poczułam jak drży.
—Nie wiem, odpowiedziałam po chwili. Ale musimy szybko zdecydować.
Z klanem wampirów przy boku, Wisteria może narobić na Ziemi wiele szkód.
—Naprawdę myślisz że jej posłuchają? zapytała Camille marszcząc brwi i kreśląc
palcem kształty na stole.
—Być może. Przynajmniej do czasu dopóki tu nie dotrą. Psychopaci mają tendencję
do przegrupowywania się.
Nie zapominaj że kieruje nimi Dredge, największy ze wszystkich psychopatów na
świecie. Naprawdę mamy szczęście (rzuciłam okiem w stronę baru, pojawiło się
kilku nowych klientów). To godzina szczytu, muszę wracać do pracy. Zobaczymy się
w domu. Bądźcie czujni. Coś się szykuje, czuję to.
Camille podniosła głowę. Na jej twarzy igrało złote światło.
—Masz rację. Również czuję to w powietrzu. Wkrótce wybuchnie. Ale nie wiem
jeszcze co, rzekła odwracając się do Trilliana. Chodźmy, Delilah i Iris na pewno
czekają na nas z kolacją.
Kiedy wstali kierując się do wyjścia, Trillian odwrócił się do mnie.
—Miej oczy szeroko otwarte, ostrzegł. Klan Elwing wykorzysta całą wiedzę Wisterii.
Pilnuj dobrze portalu.
Skinęłam głową, obserwując jak się oddala. Nawet jeśli go nie lubiłam, to musiałam
przyznać że ma głowę na karku. Wracając do baru widziałam jak tłum rośnie z
minuty na minutę. Wkrótce sala była pełna. W ostatnich miesiącach, istoty
nadprzyrodzone zamieszkujące Ziemię dowiedziały się o istnieniu Voyagera
wykorzystując go na swoje „coming-out”.
Oprócz kilku stałych bywalców, zauważyłam dwóch zmiennych którzy rozmawiali w
pobliskim boksie. Piękna zmienna kobieta Puma czytająca książkę, pół tuzina
domowych duchów grajach i pijących oraz kilku ludzi biorących lekcje wróżenia.
Było też czworo sług wróżek czekających by dostać kosza. W ciągu dwóch godzin
zamówili sporo drinków.
Miałam właśnie iść i powiedzieć im dwa słowa, gdy w progu ujrzałam Chase'a. Miał
na koszuli paskudną plamę po ketchupie. Nie! Przełknęłam swoje złośliwostki na
jego temat. To nie był ketchup. Chase był pokryty krwią. Czując napływającą falę
mdłości zmusiłam się by zamknąć oczy i policzyć do dziesięciu.
„Raz... dwa... Nie myśl o ataku. Trzy... cztery... zjadłam przed przyjazdem... pięć...
sześć... Chase jest chłopakiem Delilah. Nie spodobało by jej się gdybym go zraniła.
Siedem... osiem... nie daj się skusić. Chase to porządny facet. Nawet o tym nie myśl.
Dziewięć... to nie jego krew, jest jedynie na jego ubraniu... dziesięć... oddychaj
głęboko. Nawet jeśli nie musisz. Wypuść powoli powietrze i pozwól by pragnienie i
frustracja odeszły”.
Wypuściwszy ostatnią kroplę tlenu, otworzyłam oczy. Stawałam się coraz lepsza w te
klocki. Kiedy polowałam i nie udało mi się znaleźć kogoś, kto na to zasługiwał i
musiałam pożywiać się na kimś niewinnym, wtedy właśnie używałam tej techniki.
To pozwalało mi unikać powodowania trwałych uszkodzeń i odczuwania z tego
przyjemności. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają.
—Chase? Co się dzieje? Jesteś ranny? zapytałam.
Spotkawszy mój wzrok, otworzył oczy i pokręcił głową.
—Po drugiej stronie ulicy w kinie. Zostaliśmy wezwani do rozróby. Kiedy
przyjechaliśmy, były tam cztery trupy. Dwóch mężczyzn i dwie kobiety.
—Co im się stało?
Gdyby sytuacja nie była poważna, Chase nigdy nie wszedł by do Voyagera w tym
stroju. Była to powszechnie znana, niepisana zasada: nie pojawiać się ze świeżymi
ranami lub podczas miesiączki. Zapach krwi mógł podniecić więcej niż jednego... z
tutejszych bywalców.
Nie było wątpliwości. Stało się coś strasznego co sprawiło, że Chase zapomniał o
tym detalu.
—Wampiry, odparł w końcu. Ofiary były pozbawione krwi, ale nie mają widocznych
ran. Sharah zbadała ich szyję i znalazła dwa małe otwory. Znajdowali się oni w
dolnej części balkonu z dala od wszystkich. Nie ma świadków.
Wampiry? Było kilka w Seattle, ale żaden z nich nie był na tyle głupi by atakować
ludzi w kinie. To nie miało sensu. Stowarzyszenie anonimowych wampirów
przeciwdziałało podobnym praktykom.
Pokręciłam głową.
—Złapaliście je?
—Nie, powiedział Chase. Nie ma żadnego śladu. Pomyślałem że może nam
pomożesz. Rany są świeże, wampiry nie mogą być daleko. Jeśli ktoś może je znaleźć,
to właśnie ty.
Jęknęłam.
—Chcesz żebym odegrała rolę Buffy? Daj mi jeden dobry powód dla którego
miałabym się zgodzić zabić jednego ze swoich.
Chase zaśmiał się ochryple.
—Bo wchodzisz w skład OIA. Bo jesteś po stronie tych dobrych. Bo wiesz, że ich
działania są złe. Jeśli cię to bawi, możesz ubrać się jak „drag-queen” i kazać nazywać
się „Angel”. Nie obchodzi mnie to do czasu, aż zgodzisz się nam pomóc.
Świetnie. Jeszcze tego tylko potrzebowałam. To jest moja nagroda za bycie miłym
dla chłopaka mojej siostry. Jak mogłabym mu odmówić z jego błagalnym
spojrzeniem? Rozpięłam mój fartuch i rzuciłam go nad barem.
—Chrysandra, wkrótce wracam. Zajmij się barem, poprosiłam. Następnie
skierowałam się za Chasem, w zimną styczniową noc.
Nazywam się Menolly D'Artigo. Wcześniej byłam akrobatką. Byłam bardzo
utalentowana, poza tym miałam dryg by wkręcić się nieważne gdzie i jak wysoko aby
szpiegować ludzi. Przynajmniej przez większość czasu. Szczerze mówiąc jestem w
połowie człowiekiem od strony matki i w połowie wróżką od strony ojca. Mieszanka
ta nie zawsze idzie z sobą w parze. Dzieci z małżeństw mieszanych mają
nieprzewidywalne moce. Moje siostry - Camille czarownica i Delilah zmienna kotka,
dobrze nauczyły się tej lekcji...
Podczas rutynowej misji szpiegowskiej wszystko poszło nie tak i spadłam. To był
ostatni błąd w moim życiu. Zostałam schwytana przez Klan Krwi Elwing. Tortury
wydawały się być wiecznością. Przed zabiciem mnie, Dredge wprowadził mnie w
świat nieumarłych przemieniając mnie w wampira takiego jak on sam. Ale nie
pozwoliłam by wygrał. Dlatego zrobię wszystko co w mojej mocy by oczyścić ten
świat z jemu podobnych. Ostatnie zdanie będzie należało do mnie a nie do sadysty
jakim jest Dredge.
Moje siostry i ja pracujemy dla OIA która dwa miesiące temu odrodziła się na nowo i
w nowym składzie. Nasze rodzinne miasto Y'Elestrial jest w ogniu wojny domowej i
pod rządami naszej szalonej królowej Lethesanar, która powołała do wojska
wszystkich swoich agentów. Osobiście zdecydowałyśmy wypowiedzieć jej
posłuszeństwo po tym jak dowiedziałyśmy się, że wyznaczyła nagrodę za nasze głowy.
Teraz walczymy ze Skrzydlatym Cieniem który z armią demonów rządzi Podziemnym
Królestwem i planuje zawładnąć Krainą Wróżek i Ziemią. Mamy kilku sojuszników w
naszym świecie, jak na przykład królowa Asteria która robi wszystko żeby nam
pomóc, ale jej pomoc jest ograniczona. W rzeczywistości moje siostry i ja, z pomocą
zaufanych przyjaciół jesteśmy jedynymi zdolnymi walczyć przeciwko grożącemu nam
złu.
Delmonico było najstarszym kinem w dzielnicy, w tej samej w której znajdował się
Voyager. Wystrój miejsca nie zmienił się od 1950 roku łącznie z jego krzesłami i
balkonem gdzie zwykły ukrywać się pary. Wystarczy powiedzieć że widziało ono
lepsze dni. Jednak miało swój urok z czasów gdy popcorn podawany był z masłem i
w soboty po południu wyświetlano filmy o potworach.
Kino było puste. Widzowie nie byli świadomi tragedii która miała tu miejsce. Seanse
filmowe w środku tygodnia nie były popularne, zważywszy na ich klasyczny
charakter, dlatego też samych widzów nie było zbyt wielu. Ujrzałam młodą kobietę,
prawdopodobnie kasjerkę, sądząc po noszonym przez nią uniformie. Dwie
sprzedawczynie popcornu siedzące na ławce i czekające aż zespół Chase'a pozwoli
im odejść.
—Nie wiedzą dlaczego tu jesteśmy, dlatego ani słowa. Powiedzieliśmy im że doszło
do awantury i ktoś złamał komuś nos. Następnie ruszył w dół schodami wykładanymi
brudną wykładziną. Na szczęście potrafiłam się kontrolować, zważywszy na
unoszący się w powietrzu zapach świeżej krwi. Pokręciłam głową i zmusiłam się do
słuchania tego co mówił Chase.
—Godzinę temu otrzymaliśmy anonimowy telefon. Wiadomość była skierowana do
mnie. Osoba dzwoniąca doskonale wiedziała że to przypadek dla nas.
Brygada Chase'a składająca się w połowie z ludzi a w połowie z wróżek, była jego
dzieckiem. Stworzył ją od podstaw zaraz po wstąpieniu do OIA. Służyła jako model
dla innych miast. Zespół zajmował się badaniem wszystkich spraw dotyczących istot
nadprzyrodzonych.
—Bezpośrednio do twojego biura? Twój numer jest zastrzeżony, prawda?
Coś było nie tak. Chase pokręcił głową.
—Tak, ale myślę że nie jest trudno go zdobyć jeśli się naprawdę chce. Problem
polega na tym, że nie udało nam się namierzyć numeru telefonu ani osoby która
dzwoniła. Zdawała się ona być przekonana, że wymagana jest interwencja naszej
brygady.
Po przybyciu na miejsce zajęło nam trochę czasu by stwierdzić, że mamy do
czynienia z wampirami. Na pierwszy rzut oka wyglądało to na normalne morderstwo
jeśli założymy iż takowe istnieje. Tak więc osoba która do mnie zadzwoniła,
wiedziała że ofiary nie zostały zamordowane przez człowieka.
—Czy ciała były przenoszone? Czy ktoś mógł sprawdzić ich puls i zobaczyć ich
rany?
Przyjrzałam się ofiarom. Zespół medyczny nadal je badał. Jeszcze kilka miesięcy
temu byłaby to dyrektywa OIA, teraz odpowiadali włącznie przed nami.
—Nie, nie sądzę. Nawet jeśli jest dużo krwi, według Sharah ciała nie zostały
przeniesione.
—Mówiąc o krwi... powiedziałam cicho przypatrując się ofiarom...
Rzecz jasna nie byłam aniołem, jednak wybierałam swoje ofiary spośród najgorszych
szumowin. To pozwoliło mi zachować czyste sumienie.
—Tak? zapytał Chase (poklepał mnie po ramieniu, przypatrując mi się zmartwionym
wzrokiem). Wszystko w porządku Menolly?
—Tak, odparłam. Wszystko dobrze. Właśnie miałam ci powiedzieć, że jest coś
podejrzanego w tej masakrze. Nie powinno tu być aż tyle krwi. Chyba że masz do
czynienia z wampirem bez żadnych manier. Nawet ci najgorsi potrafią pożywiać się
prawidłowo. To jeden z powodów, dla którego ataki wampirów przechodzą
niezauważone. Chyba że…
Przyszła mi do głowy jedna myśl nad którą nie miałam tak naprawdę ochoty się
rozwodzić. Przy mojej przemianie również było dużo krwi; świadczyć o tym mogą
moje blizny.
—Co? zapytał Chase zniecierpliwiony.
Nie mogłam mieć do niego żalu, w rezultacie czekało go ciężkie zajęcie. Będzie
musiał wymyślić usprawiedliwienie tego co się tu wydarzyło. Zdecydowaliśmy się
nie mówić nikomu o demonach. Ani nie informować rodzin ofiar o tym, że ich bliscy
zostali zabici przez wampira lub inne stworzenie. Na świecie było wystarczająco
wielu szaleńców zdolnych walczyć ze wszystkim i z każdym...
—Chyba że chciałby aby cierpieli lub zależało mu by zostawić swój znak. Czy mają
blizny? Ślady przemocy?
Kiedy spojrzałam w górę napotkałam przepełniony litością wzrok Chase'a. Speszona
podeszłam do ciał by przyjrzeć się ich twarzom i odkryć co wyrażają.
Sharah właśnie skończyła robić notatki. Ona i jej młodo wyglądający asystent,
zajmowali się właśnie pakowaniem ciał do worków a następnie
przetransportowaniem ich go kostnicy. Sharah odwróciła się do mnie, skinąwszy mi
głową.
—Jeszcze nie wiem, rzucił Chase. Nie wydają się mieć żadnych obrażeń. Więcej
dowiemy się po sekcji zwłok.
Przyglądając im się z bliska, nie umiałam powiedzieć czy cierpieli. Wyglądali na
zaskoczonych zupełnie jak gdyby zostali zaatakowani w tym samym czasie.
Wzdychając, cofnęłam się pozwalając zespołowi medycznemu wykonywać swoją
pracę. W ciągu ostatnich miesięcy pracowałam u boku Wade'a Stevensa, założyciela
stowarzyszenia Anonimowych Wampirów. Udało nam się uzyskać obietnicę około
piętnastu wampirów w mieście, że nie będą atakować niewinnych. Albo
przynajmniej, nie zabijać i nie ranić.
Dzięki temu sukcesowi mieliśmy nadzieję kontrolować działalność wampiryczną w
Seattle na sposób tajnej policji. Ci którzy odmówili współpracy, zostali zmuszeni do
opuszczenia miasta, ewentualnie z kołkiem w sercu. Podsumowując, chcieliśmy
stworzyć mafię nieumarłych. Jeśli udałoby nam się przekonać wampiry z innych
miast, może wtedy wszystkie wampiry będą mogły żyć wśród ludzi bez strachu
zostania przebitym kołkiem.
—Muszę porozmawiać z Wadem, powiedziałam. Może uda mu się dowiedzieć
czegoś co nam pomoże.
—Dziękuję Menolly, powiedział Chase potrząsając głową. Nie wiem co mogę zrobić
by ochronić się przed wampirami, oprócz uzbrojenia się w czosnek i kołki.
Powiedziałaś mi, że krzyż nie działa…
—Nie. To samo dotyczy artefaktów i innych symboli religijnych. To zasłona dymna
mająca uspokoić ludzi którzy się boją. Jednak słońce jest radykalnym rozwiązaniem.
Również ogień, ale nie jest on tak skuteczny. Istnieje kilka zaklęć by odeprzeć
wampiry. Camille zna dwa lub trzy, jednak nie pozwalam jej ich praktykować na
sobie. Więc nie wiem, czy są one skuteczne.
Chase zachichotał.
—A tak, nigdy nie można być pewnym wyniku jej zaklęć.
Mimowolnie uśmiechnęłam się do niego.
—Nie zawsze. Zrobiła duże postępy w magii ofensywnej. Nie oceniaj jej i nie
lekceważ, Chase. Gdy zechce potrafi narobić wiele kaszy.
Chase wydawał się odprężyć.
—Tak, wiem. Delilah również. I wiem też do czego sama jesteś zdolna... ale ufam
wam dziewczyny. Wam wszystkim, bez wyjątku, dodał.
Przyjęłam komplement nic nie mówiąc. Jeszcze miesiąc wcześniej, Chase
podskakiwał ze strachu kiedy wchodziłam do pokoju, a mnie niezmiernie cieszył jego
strach. Z czasem jednak nauczyłam się cenić naszego uroczego inspektora, któremu
udało się podbić serce Delilah.
Jeszcze o tym nie wiedziała i byłam pewna że Chase był podobnie ślepy jak
nietoperz, ale tych dwoje było w sobie zakochanych na zabój. Nie zamierzałam im
tego mówić. Cóż, pewnego dnia sami zdadzą sobie z tego sprawę.
W ciszy skierowałam się ku schodom prowadzącym do wyjścia z Delmonico.
—Zadzwonię do ciebie po rozmowie z Wadem. W międzyczasie spróbuj znaleźć
dobrą wymówkę by wytłumaczyć śmierć czterech osób. Prawda musi pozostać
między nami. Będziemy w kontakcie!
—Jasne! powiedział, odwracając się w stronę miejsca zbrodni. Mamy wystarczająco
dużo problemów.
Kiwając głową wyszłam z kina kierując się w stronę Voyagera. Noc była mroźna
sprawiając, że wszystko wokół wyglądało niczym lodowa kraina. Jednak jedyną
rzeczą która zwracała w tej chwili moją uwagę, był zapach krwi.
Rozdział 2
Po powrocie czekała na mnie nowa, tym razem miła niespodzianka. Przy barze
siedziała Iris popijając lampkę wina „Granover” pochodzącą z winnic z okolic
Y'Elestrial w naszym rodzinnym mieście. Kiedy mnie zobaczyła, jej twarz
pojaśniała, następnie skinęła mi bym do niej dołączyła.
—Zastanawiałam się gdzie się podziewasz, powiedziała kończąc swój kieliszek.
Następny proszę, dodała podsuwając mi pusty. To mój wolny wieczór, nie chciałam
spędzić go sama zamknięta w domu.
Iris była haltija-Talon, fińskim duchem domu który mieszkał ze mną i moimi
siostrami.
Pomagała nam zająć się domem, Maggie - naszym małym gargulcem i od czasu do
czasu jednym uderzeniem patelni pozbawiając przytomności naszych wrogów.
Pomimo swojego młodego wyglądu norweskiej hostessy, była starsza od nas
wszystkich i równie niebezpieczna. Uważałam ją za jednego z naszych najlepszych
przyjaciół.
—Cieszę się że cię widzę, powiedziałam napełniając jej kieliszek. Być może mamy
problemy.
Jej twarz pociemniała.
—Świetnie... co się dzieje? Jakieś wieści w sprawie brygady Degath ? Zmienny
postanowił pomścić śmierć swojego brata? Paskudne trolle?
Pokręciłam głową i pochyliłam się nad barem tak, by nikt inny nie mógł mnie
usłyszeć.
—Nic z tych rzeczy. Myślę że mamy do czynienia z grupą wampirów renegatów. Na
pewno nowo narodzonymi, którzy ignorują zasady Anonimowych Wampirów.
Zamrugała i pociągnęła łyk wina.
Jej oczy błyszczały niczym wiosenny poranek. Miałam niebieskie oczy jak Iris ale z
biegiem lat stawały się one coraz bardziej szare. Z wyjątkiem oczywiście sytuacji gdy
byłam głodna, polowałam lub kiedy byłam w złym nastroju - wtedy przybierały
szkarłatną barwę.
—To niedobrze, powiedziała. Rozmawiałaś z Camille i Delilah?
—Jeszcze nie. Planuję wrócić dziś wcześniej. Muszę dać im znać, zanim Chase
odkryje nowe ofiary. On nigdy nie miał do czynienia z wampirami, powinien być w
stanie rozpoznawać ich zbrodnie. Lepiej zrobię jak zadzwonię do Wade'a i poproszę
by przyjechał do nas do domu. Chcesz żebym cię odwiozła gdy skończę?
Chwyciłam słuchawkę i wykręciłam numer Wade'a. Iris przytaknęła.
—Tak będzie lepiej, powiedziała obserwując pomieszczenie. Miałam nadzieję…
nieważne.
Jej wzrok spoczął na domowych elfach. Byli tak pijani, że jeden z nich stracił
przytomność. Biorąc pod uwagę jego położenie, będzie miał paskudny ból pleców
kiedy się przebudzi. Zwróciłam się do Iris.
—Masz nadzieję znaleźć kogoś! zawołałam.
Jej zakłopotanie wywołało u mnie uśmiech.
—Nie... tak... to znaczy…
Wzięłam ją za rękę.
—Nie masz się czego wstydzić. Dlaczego nie pójdziesz z nimi porozmawiać a ja w
tym czasie zadzwonię? Kto wie? Może po wytrzeźwieniu zaprezentują się z lepszej
strony? Po czym chwyciłam słuchawkę, Iris wzięła głęboki oddech i zsunąwszy się
ze stołka skierowała w ich stronę. Obserwowałam ją ukradkiem czekając aż Wade
odbierze.
Wade był pierwszym wampirem jakiego poznałam po przybyciu na Ziemię. Był także
założycielem stowarzyszenia Anonimowych Wampirów, grupy wsparcia dla
wampirów, które miały problem z przystosowaniem się do nowego życia.
W teorii mogło to zabrzmieć głupio ale spotkania te pozwalały na rozwijanie życia
społecznego poza barami lub klubami dla stworzeń nadprzyrodzonych. Ci jednak nie
rozumieli wszystkich dylematów i wyzwań którym musimy stawić czoła. Czasami i
my potrzebowaliśmy swego rodzaju sanktuarium. Grupy wsparcia.
Pracowałam ramię w ramię z Wadem nad przekonaniem innych wampirów i
zniechęceniem ich do atakowania niewinnych ludzi jak również zachęcaniem do
pożywiania się na ludziach bez zabijania ich.
Na początku nie byłam pewna co myśleć o tej idei ale pamiętając własne reakcje
musiałam przyznać, że niektórzy z nas potrzebowali pomocy. Samokontrola nie była
częścią naszej natury. Bycie wampirem wymusiło na nas pewne potrzeby o których
jeszcze nie rozmawiałam z Camille i Delilah. Jednak przy odrobinie cierpliwości i
ostrożności można było z nimi walczyć.
Jednak już na wstępie jasno mu powiedziałam, że nie zamierzam stosować tych
samych zasad w stosunku do wszystkich. Jeśli ktoś stał się niebezpiecznym
psychopatą, nie zasługiwał na moją litość i stawał się moją kolacją.
Rozmawiając z Wadem, wyjaśniłam mu dokładnie sytuację i poprosiłam go, byśmy
spotkali się u mnie w domu za godzinę.
—Aha i jeszcze jedno, powiedziałam nie spuszczając wzroku z baru. Zostaw swoją
matkę w domu, proszę!
Wychodziliśmy razem od czasu do czasu. Jeśli można to tak nazwać. Gdyby chodziło
jedynie o to że czułam sie zażenowana jego zalotami... to spotkanie z jego matką
skutecznie ugasiło mój zapał i to już na początku naszego romansu. Teraz byliśmy
tylko przyjaciółmi.
—Nie ma problemu, zorganizowałem jej spotkanie z hrabią Creakulą, powiedział.
Miał na myśli wampira starej daty, którego oboje znaliśmy a który wolał pozostawać
w zaciszu swego domu, otoczony swoimi gnijącymi książkami.
Z ulgą odłożyłam słuchawkę. Belinda Stevens stając się wampirem, była niczym
kwoka wisząc mu nad głową w dodatku na całą wieczność. Chyba że ktoś zabawi się
z nią trochę... sama myślałam o tym więcej niż raz ale udało mi się opanować. Jednak
prędzej czy później ktoś w końcu będzie miał jej dość...
Po chwili zdałam sobie sprawę, że Iris nie była sama. Duch który jej towarzyszył w
barze, wydawał się być prawie trzeźwy. Przyglądając mu się bliżej, musiałam
przyznać że był uroczy ze swoimi długimi czarnymi i falującymi włosami
opadającymi mu na ramiona. Z jasnym spojrzeniem i z wyraźnie zarysowanymi
bicepsami. Gdyby nie bijący od niego zapach alkoholu i plama po musztardzie na
jego dzierganym podkoszulku na ramiączkach, wyglądałby całkiem nieźle.
Kiedy napotkałam wzrok Iris, wskazałam jej na zegar.
—Muszę iść Bruce, powiedziała. Zadzwonię do ciebie jutro.
Na co ten skinął głową z entuzjazmem.
—Dobrze, ale nie przed południem. Bez mojej porannej dawki kofeiny mam
tendencję mówić monosylabami.
Miał wyraźny angielski akcent. Być może kiedyś należał do wyższych sfer?
Na koniec machnął nam jeszcze ręką.
Noc była nietypowa jak na styczeń. Było dużo zimniej niż zwykle i wiał lodowaty
wiatr. Nadchodziła burza. Camille potwierdziła to z pomocą swojej magii. Z Arktyki
napływał wiatr niosąc ze sobą burzę śnieżną która dotrze tu jutrzejszego wieczora.
Delilah z Camille spędziły cały dzień upewniając się ze wszystko jest dobrze
przymocowane. Morio zaoferował im pomocną dłoń.
Jeśli chodzi o mnie, to spałam gdy pracowali. Kiedy się obudziłam po zachodzie
słońca, zauważyłam że wszystkie okna zostały zabezpieczone przed burzą a
znajdujące sie na ganku rzeczy zniknęły.
Zmierzając szybkim krokiem w stronę parkingu, Iris zapięła swój płaszcz i wsunęła
ręce w kieszenie.
Nie odczuwałam zimna ale byłam świadoma spadku temperatury. Mój samochód był
zaparkowany trzy przecznice dalej.
Po chwili Iris zainicjowała rozmowę.
—Zima jest dziwna w tym roku, zaczęła. Kiedy Camille powiedziała mi że to
nienaturalne, pomyślałam że wyobraźnia płata jej figle. Ale teraz myślę że miała
rację. Również to czuję. Coś jest w powietrzu... nowa burza śnieżna. Normalnie pada
raz lub dwa razy, a w tym roku nie wygląda jakby chciało przestać.
Ponieważ nie wiedziałam co powiedzieć, po prostu skinęłam głową. Nie byłam ani
magiem ani meteorologiem. Jednak energia miasta również mi wydawała się dziwna.
Iris zmieniła temat.
—Myślę że Maggie zacznie wkrótce chodzić.
Na te słowa poczułam dumę. Próbowałam ją nauczyć wstawać i prawidłowo stać.
Dlaczego tak myślisz?
—Podpiera się o stolik by wstać. Problemem są jej ogon i skrzydła. Nie sądzę aby
rozumiała, że musi pochylić się do przodu aby zrekompensować ich wagę.
Spróbowała raz ale upadła głową naprzód, wyjaśniła Iris śmiejąc się. Nie odważyłam
się z niej śmiać. Prawdopodobnie jest teraz wrażliwa na tym punkcie. Iris nie mogła
przestać zaśmiewać się do łez.
—Tak, zdaję sobie z tego sprawę, odpowiedziałam (hmm... ciężar ogona i skrzydeł...
nie pomyślałam o tym). Postaram się nauczyć ją zrównoważyć wszystko.
—Dobrze, ale bądź ostrożna. Ona jest teraz bardzo wrażliwa.
—Wiem. W ostatnim czasie Maggie była dość wrażliwa na wszelkie zmiany w
zachowaniu, dlatego starałam się zbytnio jej nie drażnić. Niedługo jej się uda,
musimy tylko być ostrożni. Musimy zabezpieczyć cały dom. Ona jest za młoda aby
zrozumieć zagrożenie. Lepiej zawczasu uniknąć wypadków.
Iris skinęła głową.
—Absolutnie. Pamiętasz co się stało z Delilah i choinką? Jeśli byłaby to Maggie, już
by nie żyła. Rozejrzę się jutro po sklepach dla dzieci, to powinno zadziałać.
Znajdowałyśmy się o krok od parkingu mijając alejkę, gdy moją uwagę przykuł
hałas. Zatrzymałam się dając znać Iris by zachowała milczenie. Zduszony płacz i
ochrypły śmiech. Coś się wydarzyło między dwoma ceglanymi budynkami i nie
mogło to być nic dobrego. Dźwięki były stłumione przez uderzający o asfalt deszcz.
Nadal jednak słyszałam krzyki dziewczyny: "Na miłość boską, przestań! "
Wymieniwszy spojrzenia, Iris skinęła głową i powoli zagłębiłyśmy się w ciemnej
uliczce ślizgając się po mokrych kamieniach. Było wystarczająco ciemno byśmy
mogły się ukryć. Przechyliłam głowę zachowując absolutną ciszę, jedyne co
słyszałam to moje koraliki we włosach. Scena którą ujrzałyśmy przed sobą sprawiła
że obie zamarłyśmy w miejscu.
W przyćmionym świetle okolicznych budynków, mogłyśmy rozróżnić dwóch
mężczyzn którzy otoczyli młodą dziewczynę. Jeden z nich trzymał rękę wokół jej
talii a drugą na jej ustach. Drugi roztargał jej koszulkę tak, że jej piersi połyskiwały
blado w blasku nocy. Kiedy zrobił ruch jakby chciał dotknąć jej sutków,
zesztywniałam.
Iris wzięła głęboki oddech. Położyłam dłoń na jej ramieniu, aby się nie poruszyła.
Nie spuszczając wzroku z mężczyzny który trzymał dziewczynę, zaczęłam
bezszelestnie poruszać się w ich kierunku od cienia do cienia. Nagły skok adrenaliny
sprawił, że moje kły się wydłużyły.
Mężczyzna był wysoki i blady. Nosił płaszcz a pod nim spodnie khaki i kapelusz
panamski który częściowo skrywał jego twarz. Jego kumpel miał na sobie dżinsy i
gruby sweter.
—Nie spodziewaliście się towarzystwa, prawda chłopaki? spytałam chwytając
pierwszego z nich za szyję. Kiedy puścił dziewczynę odepchnęłam go.
—Co...? zaczął, kiedy podeszłam do niego i chwyciwszy go za klapy uderzyłam nim
o ścianę.
Jego wspólnik próbował uciec, ale Iris była szybsza. Wyszeptała zaklęcie i nagle
został oślepiony przez błysk.
—Cholera! Nic nie widzę! wykrzyknął znajdując się blisko mnie. Jednym ruchem
podcięłam mu nogi, potknął się i upadł. Kiedy próbował mówić, Iris mu przerwała.
Nie wiem co zrobiła, ale zemdlał. Po tym podbiegła do ofiary, która leżała zwinięta
przy ścianie, starając się ukryć piersi strzępkami koszulki.
Odwracając uwagę od ofiary, zerwałam mu kapelusz z głowy aby móc zobaczyć jego
twarz. Próbował się wyrwać ale nie miał szans. Kiedy zdał sobie sprawę ze swojej
bezsilności w obliczu kobiety z czerwonymi oczami, ledwo sięgającej metra
sześćdziesięciu centymetrów, otworzył oczy.
—Jak masz na imię, cioto? Kiedy zaczął się wyrywać popchnęłam go mocniej
przygważdżając do ściany. Pytałam jak masz na imię!
—OK, OK! Robert. Mam na imię Robert. Cholera! O co ci chodzi?!
Zrobiłam minę jakbym chciała go udusić, tak by się uspokoił.
—Powiedzmy sobie jasno. Nie musisz nic o mnie wiedzieć. Jedyną rzeczą która się
liczy jest to co robiłeś tej dziewczynie. Więc powiedz mi, dupku, co zamierzałeś jej
zrobić? I nie próbuj mnie oszukać wciskając mi jakiś kit. Naprawdę nie mam dziś na
to cierpliwości.
Rzuciłam okiem na Iris. Próbowała pocieszyć dziewczynę. Moja zdobycz przełknęła
głośno, zanim odpowiedziała.
—Co cię to obchodzi, suko?
—Dziesięć, dziewięć, osiem... liczyłam zaciskając dłoń na jego tchawicy, uważając
aby jej nie zgruchotać. Wiesz, jest zimno a ja miałam paskudny dzień. Lepiej mów i
to szybko.
—Cholera! Zostaw mnie! Zostaw mnie! Zawołał. Po chwili widać zrozumiał kto tu
rządzi bo zaczął:
—Dobrze. Wzięliśmy ją na imprezę...
Zaczął robić się niebieski dlatego nieco rozluźniłam uchwyt na jego krtani.
—Chcieli mnie zgwałcić, przerwała dziewczyna (gdy wyszła z cienia zauważyłam że
nosiła obcisłe dżinsy, koszulę i skórzaną kurtkę). Biedna wyglądała na zmęczona i
przemarzniętą. Obiecał zabrać mnie na imprezę na której mogłabym coś zjeść i się
przespać, ale zamiast tego przyprowadzili mnie tutaj...
—Gdzie ich poznałaś? spytałam odwróciwszy się do Iris. Nie masz nic przeciwko
przeszukaniu ich?
—Na dworcu autobusowym... mruknęła dziewczyna. Właśnie przyjechałam do
miasta. Nie miałam gdzie iść. Szukałam miejsca by się schować i przespać, kiedy ci
dwaj podeszli do mnie. Była z nimi kobieta. Spytali czy czy chcę im towarzyszyć na
imprezę. Powiedzieli że będę mogła zjeść za darmo i się przespać. Ale kiedy
wyszliśmy, kobieta zniknęła a oni przyprowadzili mnie tutaj.
Historia stara jak świat, nawet w krainie wróżek. Wskazawszy jej na schody obok,
rzekłam:
—Usiądź na chwilę. Jesteś już bezpieczna.
Iris zakończyła przeszukiwać Roberta i znalazła rewolwer. Żelazo nie miało na mnie
bezpośredniego wpływu ale mogłoby popalić mi ręce gdybym go dotknęła. Metal nie
był szkodliwy dla wszystkich wróżek. Jednak niektóre z nas wolały nie nosić go na
sercu. Puściłam Roberta obserwując go jak się zwija.
—Jeśli zrobisz jakiś ruch, nie żyjesz, powiedziałam biorąc broń z rąk Iris.
Moje palce zareagowały na jej dotyk, ale fakt że byłam wampirem grał na moją
korzyść. Nie czułam bólu żelaza które paliło moje ciało. Ponadto od czasów
transformacji, większość moich ran leczyła się w ciągu kilku minut lub godzin.
Szkoda że blizny który zrobił mi Dredge nie zaleczyły się przed moją śmiercią. Za
szybko mnie zabił.
—Niezły... powiedziałam kierując go na niego. Lubisz bawić się rewolwerami,
prawda?
W odpowiedzi na mój lekki uśmiech otworzył oczy. To może być zabawne.
Natychmiast oddalił się ode mnie wciskając trochę głębiej w ścianę.
—Nie strzelaj! Nie rób mi krzywdy! Przykro mi! Pozwól nam odejść i...
—Zamknij się i nie ruszaj się! (otworzyłam magazynek by usunąć naboje, następnie
tak by widział, zgięłam powoli lufę). Proszę, od razu lepiej.
Robert zaczął drżeć, a ja niszczyłam doszczętnie jego pukawkę roztrzaskując ją na
drobne elementy po czym wrzuciłam je do ścieku niedaleko miejsca gdzie siedział.
Po tym zbliżyłam się do mojej zdobyczy.
—Nie powinieneś się bawić zabawkami które mogą wybuchnąć, powiedziałam
gładząc jego policzek paznokciami. Mógłbyś kogoś zranić lub nawet zabić.
Terror, który odbijał się w jego oczach mieszał się z zapachem jego skóry.
Westchnęłam, czując napływająca falę pożądania.
—Powiedz mi Robert, co planowałeś zrobić z tą dziewczyną? Jaki rodzaj zabawy
zaplanowałeś?
Wsłuchując się w gorączkowe bicie jego serca, mój głód rósł w siłę, wywołując
żądzę krwi która była częścią mojej natury odkąd Dredge zmusił mnie do picia z jego
nadgarstka.
—I nawet nie próbuj mnie okłamywać. Będę o tym wiedziała. Jeden fałszywy ruch i
cię wykończę, kolego.
No dobra, może trochę przesadziłam. Nie byłam magicznym wykrywaczem kłamstw.
Ale on nie musiał o tym wiedzieć. Był tak zdenerwowany, że nieomal narobił w
gacie. Jego feromony podskakiwały niczym fasolka.
Odchrząknął.
—Dobra! Sama doskonale wiesz co chcieliśmy jej zrobić...
—Nie, chcę to usłyszeć z twoich ust. Chcę, żebyś się do tego przyznał.
—Ok suko! powiedział. Chcesz wiedzieć? Możesz nawet przyglądać się temu!
Chcieliśmy ją przelecieć po czym pracowałaby dla nas.
—Więc jesteś również alfonsem? (nie miałam nic przeciwko prostytutkom. Miałam
jednak urazę do sutenerów, parszywych szantażystów...). Jeśli dobrze rozumiem,
miałeś wpierw zamiar ją zgwałcić, a następnie wysłać na ulicę. To by zniszczyło
wszystkie jej nadzieje na normalne życie.
—Jest również dilerem, powiedziała Iris wskazując na torbę pełną czarnych i białych
tabletek. Z-fen. Nowy modny narkotyk, idealny dla gwałcicieli i uzależnionych od
seksu. Obniża zahamowania i powoduje utratę pamięci.
Bardziej niebezpieczny niż ekstasy. Głód i ryzyko przedawkowania zwiększa się
dziesięciokrotnie.
Zmarszczyłam brwi.
—Jak to jest, że wiesz o tym wszystkim? zapytałam.
Wzruszyła ramionami.
—Niedawno oglądałam program na ten temat. Podobno jest jak guma do żucia i
smakuje jak mięta. Łatwiej przez to namówić do niego dzieciaki.
—Robert, Robert, zaśmiałam się chłodno. Co mam zrobić z tobą i twoim kumplem?
Jestem pewna że jesteś przyzwyczajony do wynajdywania łatwowiernych celów,
proponując im pomoc, może się mylę? Kiedy już uda ci się je przekonać aby ci
towarzyszyły na imprezę, dajesz im swoje gówno i pozwalasz kumplom się zabawić?
(wyraz jego oczu potwierdził moje przypuszczenia). Pozwalają na to pod wpływem
narkotyków, kontynuowałam. Potem nie pozostaje nic innego jak wyprowadzenie ich
na ulicę i branie od nich pieniędzy w zamian za obietnicę dziennej działki. Jeśli
próbują uciec, bijesz je. Robisz to kiedykolwiek najdzie cię ochota.
Podczas moich nocnych polowań, często spotykałam podobnych mu typów,. Ciemna
strona miasta, ale jakże piękna...
Zamknął oczy. Obserwowałam jego jabłko Adama gdy próbował pozbyć się guli,
która utknęła mu w gardle.
—Co zamierzasz ze mną zrobić? Jesteś gliną?
Spojrzałam na Iris która stała oparta o ścianę ze skrzyżowanymi rękami. Wzruszyła
ramionami.
—Rób co chcesz, powiedziała. Musimy się spieszyć do domu, ale…
Odwracając się na nowo w jego stronę, zastanawiałam się nad wszystkim co
mogłabym mu zrobić by cierpiał. W mojej opinii, brakowało mu jaj aby użyć tego
rewolweru.
—Ile dzieciaków w to wciągnąłeś? Ilu z nich zabiłeś?
Robert wyraźnie zbladł
—Cholera, aresztujesz mnie czy nie?
Tracąc zimną krew oparłam się o ścianę.
—Ilu? powtórzyłam.
—Czterech chłopców i pięć dziewczynek, odpowiedział pocierając gardło. Co innego
chcesz wiedzieć? Jeśli nie jesteś policjantką, to co tu robisz? Grasz superbohatera?
Ton jego głosu wystarczył bym straciła nerwy; zwróciłam się do Iris.
—Daj mi te tabletki i weź dziewczynę. Poczekajcie na mnie za rogiem. (Gdy odeszły,
skoncentrowałam swoją uwagę na moim nowym koledze). Superbohater? Wolę
widzieć siebie jako ostrze sprawiedliwości, powiedziałam otwierając torbę.
Jego nerwowy wzrok wylądował na końcu alei. Jednym ruchem palca skupiłam jego
uwagę na sobie.
—Spójrz na mnie! rozkazałam używając swojego uroku.
Z moją krwią wróżki i moim magnetyzmem wampira, mogłam rzucić urok niemal na
każdego. Wszyscy kończyli tak samo: byli mi posłuszni. Dobrowolnie lub pod
przymusem. Nie będąc w stanie mi się oprzeć, Robert przestał walczyć i spojrzał mi
w oczy.
—Ciii, szepnęłam.
Urwał. A ja patrząc na niego, szukałam najmniejszego znaku skruchy, otuliła go moja
energia. Niczym pnącza winorośli, wypłynęła z mojego ciała w poszukiwaniu
świeżego mięsa.
—Wiesz, ciągnęłam dalej powoli, jestem wampirem (otworzyłam usta by odsłonić
kły. Próbował walczyć, ale trans w którym się znalazł przeszkodził mu w tym). Rzecz
w tym, że ty również nim jesteś. Nie żywisz się co prawda krwią. Ty opróżniasz
chłopców i dziewczęta z ich energii. Żywisz się ich ciałami sprzedając je temu, który
zapłaci najwięcej, prawda?
Skinął głową jak grzeczny chłopiec.
—Tak, to prawda, zawsze lepiej jest powiedzieć prawdę. Ale wiesz, istnieje między
nami ogromna różnica. W przeciwieństwie do mnie, jesteś bardzo łatwy do zabicia.
Robert zaczął drżeć z pożądania. Jednakże nie chciałam by odczuwał z tego
przyjemność. Mogłam sprawić by to doświadczenie było dla niego zmysłowe jak i
niewyobrażalnie bolesne. Nie ma mowy bym podarowała mu pocałunek śmierci.
Nawet jeśli nie byłam spragniona, jego dni na ulicy były policzone. Chciałam żeby
odczuwał strach w momencie kiedy wskoczy na miejsce swoich ofiar przed
opuszczeniem tego świata. Jeśli zaprowadzę go na komisariat, to będzie to jedynie
strata czasu, nikt nie odważyłby się powiedzieć na niego złego słowa. Kiedy
wyglądał jakby chciał się poruszyć, na nowo przyszpiliłam go plecami do ściany.
—Bądź cicho, szepnęłam.
Zamarł. Kropla potu spadła z jego czoła na moje ale nie przejmowałam się tym. Moje
usta przy jego szyi poczęły lizać delikatnie jego skórę.
Zadrżał, jednocześnie poczułam jego erekcję. W tej samej chwili wbiłam kły i
zaczęłam pić jego krew która popłynęła wgłąb mego gardła, pragnienie zniknęło.
Spływała do mego gardła niczym płynny ogień. Mieszanka wina i miodu. Zalała
mnie fala pożądania. Miałam ochotę kochać się z kimś, ale nie tu i nie z tym
zboczeńcem. Nie chciałam również wykorzystywać moich przyjaciół by zaspokoić
moje dzikie instynkty. Ponadto blokowały mnie wspomnienia rąk Dredga,
uniemożliwiając mi zbyt intymne kontakty.
Tego właśnie szukali ludzie którzy pragnęli stać się wampirami. Mieszanka zmysłów.
Jednak większość z nich nie byłaby wystarczająco silna by kontrolować szaleństwo
związane z pragnieniem krwi, czekając na znalezienie partnera równie silnego i
namiętnego jak ja z którym poczułabym się bezpiecznie. Nie, nigdy do tego nie
dopuszczę.
Kiedy poczułam jak osłabł, polizałam ranę i cofnęłam się. Podałam mu paczkę
tabletek.
—Jedz! kazałam. Jęknął, posłałam mu znaczące spojrzenie. Jeśli odmówisz, będziesz
mnie błagać bym dokończyła to co zaczęłam. Czy naprawdę chcesz stracić głos
wydzierając się?
Bez słowa zaczął połykać tabletki. Czekałam aż połknie około trzydziestu zanim
odwróciłam się w stronę jego kumpla. Szybkim ruchem podniosłam go do góry
następnie wpakowałam mu do gęby garść leków. Mimo że był ledwie przytomny,
zmusiłam go do przełknięcia ich i pilnowałam aby nie wypluł. Tym sposobem
wszystkie prochy zniknęły.
Zadowolona, cofnęłam się. Oboje wyglądali tak tamo mizernie, trzymając się za
gardła. Dałam sobie chwilę by się uspokoić, następnie otarłam usta wierzchem dłoni.
Odczekawszy chwilę aż moje kły się schowają, dołączyłam do Iris i dziewczyny
czekających na mnie na rogu ulicy.
—Nie martw się. Już nigdy więcej nie zrobią ci krzywdy, uspokoiłam ją. Teraz,
powiesz mi jak masz na imię?
Oszołomiona, zamrugała.
—Anna-Linda. Anna Linda Thomas. Pochodzę z Oregonu.
Pewnie myślała że życie tu będzie lepsze. Starałam się określić jej wiek. Wyglądała
na szesnaście lat ale coś mi mówiło że była bliższa dwunastu.
—Ile masz lat? I nie kłam.
Spuszczając głowę, zaczęła kontemplować swoje tenisówki.
—Trzynaście.
—Dlaczego nie miałybyśmy zabrać jej ze sobą? wtrąciła Iris. Mogłaby zjeść i
przespać się. A jutro pomyślimy co dalej.
Rzuciłam okiem na dziewczynę. Nie wyglądała na złą, po prostu na bardzo naiwną.
—Choć, powiedziałam w końcu. Tej nocy będziesz mogła spać bezpiecznie. Masz na
to moje słowo.
Z racji iż obecność Iris wydawała się ją uspokajać, poszła z nami bez słowa.
—Wszystko w porządku? spytała szeptem Iris.
Skinęłam głową.
—A Robert i jego kupel?
—Uśpieni na zawsze, odpowiedziałam zmierzając w stronę parkingu.
Iris szła obok mnie, za nią dreptała Anna Linda.
—Powiedz, czy mogę zadać ci pytanie? ciągnęła
—Śmiało.
Zatrzymaliśmy się w przejściu czekając na naszą kolej. Będąc już blisko, Iris
kontynuowała szeptem:
—Camille jest zaniepokojona wpływem, jaki może mieć na ciebie krew demonów.
Ona myśli, że to może przemienić cię w jednego z nich lub zatruć. Ale czy tak samo
dotyczy to morderców, gwałcicieli i brutalnych mężów? Czy ich krew ma inny smak?
Czy to ma jakieś skutki uboczne?
Zmarszczyłam brwi. Teraz kiedy o tym mówiła, zrozumiałam doskonale ich obawy i
niepokój.
—Co się tyczy krwi demonów, nie mam pojęcia. Ich genetyka jest bardzo różna.
Mimo pewnych podobieństw między nami. Więc nie wiem czy picie ich krwi
przemieniłoby mnie w jednego z nich. Co do ludzkiej krwi, nawet jeśli cierpią na
jakieś choroby, nie ma to na mnie wpływu. Żaden wirus nie może żyć wewnątrz
mnie... co do reszty, to ich dusza jest zarażona ale nie ich ciała. Krew jest czysta.
Śpiewa historie o ich zbrodniach.
Iris skinęła głową, po czym weszłyśmy do garażu. Po załadowaniu Anny Lindy na
tylne siedzenie mojego Jaguara XJ, ta oparła się o szybę i niemal natychmiast
zasnęła.
Wślizgnąwszy się za kierownicę, Iris posłała mi spojrzenie z ukosa.
—Dziękuję, powiedziała.
—Za co? spytałam.
Odpaliłam silnik i ruszyłam kierując się na północny-zachód od Belles-faire, gdzie
znajdował sie nasz dom. Podróż trwała około dwudziestu minut.
—Za to że jesteś sobą. Martwisz się o los innych, odpowiedziała śmiejąc się z głową
odrzuconą do tyłu.
—Nie, to ja tobie dziękuję, powiedziałem, czując się nagle o wiele lżejsza (czasem,
Iris rozumiała mnie lepiej niż moje siostry). Potrafisz być bardzo skuteczna, wiesz?
—To prawda, przyznaję, rzuciła śmiejąc się.
Chcąc zmienić temat wsunęłam do odtwarzacza CD „Planety” Gustava Holsta.
Znajdując się niedaleko domu zastanawiałam się co powiedzą Camille i Delilah na
obecność Anny-Lindy. I odwrotnie. Spotkanie zapowiadało się interesująco.
Rozdział 3
Kiedy dotarliśmy do domu, mimo późnej pory wszystkie światła były zapalone. Nasz
dom w stylu wiktoriańskim miał piwnicę, którą zagospodarowałam dla siebie. Teraz
mieścił się tam mój apartament. Nasza matka mawiała, że wygląda jak stary biały
słoń. Nauczyła nas wiele na temat zwyczajów i sposobów użytkowania gruntów.
Wszystko to zachowałyśmy w sercu.
W przeciwieństwie do moich sióstr dla których kraina wróżek była domem, sama
zawsze potajemnie pragnęłam odwiedzić Ziemię, by poznać jej technologie i sposób
życia tak egzotyczny i różniący się od naszego. Jednak dzisiaj po spędzeniu na niej
roku, nadal nie wiedziałam co o niej myśleć.
Las zajmował trzy czwarte naszej ziemi. Z jednej strony była droga która prowadziła
poprzez las do stawu. Inne stanowiły naturalną granicę między sąsiadującymi
ziemiami.
Wszyscy w okolicy posiadali jeden lub dwa hektary terenu, z których większość
pozostawiona była w nienaruszonym naturalnym stanie.
Sam dom był stary, o czym świadczyć mogła jego cena, jednak nie wymagał wiele
pracy. Apartament Delilah mieścił się na drugim piętrze, natomiast Camille na
pierwszym. Parter był wspólny. Co do Iris, zaproponowałyśmy jej mały, przytulny
pokój blisko kuchni.
Zazwyczaj Maggie spała razem z nią. Jednakże w sytuacjach zagrożenia, Duch Domu
przynosił ją do mojego legowiska i kładł do uprzednio przygotowanego łóżka. Była
tu bezpieczna, z dala od świata zewnętrznego. Nawet jeśli zdarzało mi się budzić
będąc złą i spragnioną, nigdy jej nie zaatakowałam. Wszystkie aspekty które
sprawiały że inni się mnie bali, miały na nią dokładnie odwrotny wpływ. Tak oto
wzięłam ją pod swoje skrzydła.
Po wyjściu z samochodu, Iris obudziła Anne-Linde i wszyscy udaliśmy się w stronę
domu.
Właśnie miałam otworzyć drzwi, gdy uprzedziła mnie Camille wpuszczając nas w
pośpiechu do środka.
—Chase chce z tobą rozmawiać. Chrysandra powiedziała nam że już wyszłyście,
więc czekaliśmy na was... powiedziała przerywając. Kto to jest?
—Gość, odpowiedziałam. Chase tu jest?
—Jest w salonie, rzuciła starając się zajrzeć za mnie.
—Wytłumaczę ci za minutę, szepnęłam.
W salonie była Delilah, oglądając jak zwykle program Jerry Springer'a. Tym razem
młodzi byli od krok od zerwania, ponieważ jedno z nich przespało się z matką
przyszłej panny młodej. Nie potrafiłam zrozumieć jak Delilah może to oglądać. Ale
że była jego wielkim fanem, nie mogłam jej nic powiedzieć. Podejrzewałam nawet że
fantazjuje o nim.
Wreszcie, sama idea była tak nieprzyjemna, że starałam się o niej nie myśleć.
Obok niej pochrapywał Chase. Nie było natomiast śladu Trilliana i Morio. Morio był
drugim kochankiem Camille. Następny członek jej małego haremu. Był Yokai-
kitsune, demonem lisem. Pochodził z Japonii i jak wszyscy którzy otaczali Camille,
odznaczał się niebanalną urodą. Od pewnego czasu zaczął uczyć ją posługiwania się
magią śmierci, z czym szło jej aż nazbyt dobrze, jeśli chcecie znać moje zdanie.
Spojrzałam na zegarek. Wade powinien niedługo tu być.
Obudzony przez Delilah, Chase wstał ziewając. Oboje stanowili zaskakującą parę.
Chociaż byli tego samego wzrostu, podczas gdy Delilah była jasną blondynką to on
był niemal brunetem. Przedstawiał sobą typ śródziemnomorski i mógł spokojnie
konkurować z najlepszymi modelami z magazynu GQ. Niemniej jednak nie był w
moim typie. Tym bardziej kochankowie Camille. W rzeczywistości większość
mężczyzn na mnie nie działała i miałam ku temu bardzo dobre powody.
Wzięłam Iris na stronę:
—Czy mogłabyś zaprowadzić Anne-Linde do kuchni żeby coś zjadła przed pójściem
do łóżka? Aha, jeśli znasz jakieś zaklęcie które sprawi by nie uciekła, to jest to dobry
czas aby go użyć.
Skinąwszy głową wzięła ją za ramię i poprowadziła do kuchni, w tym samym czasie
pytając ją uspokajającym głosem co chciałaby zjeść. Z tego co zaobserwowałam,
dziewczyna nie zdawała sobie sprawy że jestem wampirem. Powiem jej jak
wypocznie i poczuje się bezpiecznie.
Nie chciałam jej przestraszyć bo wtedy mogłaby uciec.
Kiedy zniknęła mi z oczu, usiadłam na podnóżku i pomachałam do innych by
podeszli.
—Nie chcę aby dziewczyna słyszała to co chcę wam powiedzieć, wyjaśniłam. Miała
wystarczająco traumatyczną noc.
Chase zmarszczył brwi.
—Ja również mam dla ciebie wiadomości...
Pokręciłam głową.
—Spokojnie! Chase, w alejce w pobliżu Wilshire Avenue, znajdziesz ciała dwóch
dilerów narkotykowych. Przypadkowo połknęli wszystkie tabletki Z-Fen które mieli
przy sobie. Uniemożliwiłam im zgwałcenie jej. Mieli zamiar napakować ją prochami
a następnie wysłać na ulicę. Nazywa się Anna Linda Thomas i uciekła z domu w
Oregonie. Myślę że ma problemy rodzinne, ale lepiej to sprawdzić. Wydaje się
nerwowa.
—Doskonale! Twój wieczór był pełen wrażeń! zawołała Delilah mrużąc oczy w
moim kierunku.
W ostatnich miesiącach bardzo dojrzała. Jej oczy straciły swój naiwny blask i nie
była to jedynie wina demonów. Dowodem był symbol w kształcie kosy zdobiący jej
czoło. Została oznaczona. Proszę, oto zmiana! Jednak nadal nie rozumiałam w jakim
stopniu została zmieniona.
Odwróciłam się do Chase'a; ziewając otworzył notes.
—Czy mogę dostać kawę? zapytał. Tymczasem ty powtórz mi proszę wszystko od
początku i wolniej.
Delilah poszła do kuchni w poszukiwaniu kofeiny. Gdy moje oczy spotkały Camille,
podniosła kciuk jako oznakę potwierdzenia. Obie byłyśmy do siebie bardzo podobne,
mimo iż ja byłam o wiele bardziej bezlitosna i bezwzględna.
Krok po kroku opowiedziałam Chasowi co się wydarzyło, nie mogąc ukryć swojego
zniecierpliwienia, gdy Chase westchnął w formie dezaprobaty.
—Posłuchaj, guzik mnie obchodzi co sobie myślisz o moich metodach, ale lepiej
pogódź się z tym i przyzwyczaj do myśli, że nie mamy wyboru!
Oprócz wojny z demonami, musimy zajmować się również wszelkiego rodzaju złem.
Jeśli z Iris nie interweniowałybyśmy w porę, ta dziewczyna byłaby naszprycowana
prochami zmuszana do robienia naprawdę obrzydliwych rzeczy. Inna możliwość to
taka że zatłukliby ją na śmierć! Wolałbyś taki scenariusz? Ok, nie popieram idei
czekania na policję po to tylko, by zobaczyć jak ci dranie zostają zwolnieni.
Chase miał wzrok wbity w swoje notatki. Moje słowa bez wątpienia go
zdenerwowały lub nawet zraniły, bo zamknął swój notes i schował go do kieszeni.
Potem spojrzał na mnie oczami zimnymi i jasnymi.
—Przed waszym przybyciem nie zdarzyło mi się złamać ani jednej zasady. Byłem
dobrym policjantem. Albo przynajmniej tak myślałem. Słuchałem swoich
przełożonych i wykonywałem rozkazy. Teraz... nie wiem już kim jestem...
Pochwyciłam go za ramiona i spojrzawszy mu w oczy rzekłam:
—Posłuchaj mnie uważnie. Nauczyłeś się przystosowywać do sytuacji. Jak każdy z
nas. Dzięki temu masz szansę na przetrwanie chaosu który nadchodzi. Ale śmiało,
znowu bądź dobrym gliną za którego się uważałeś i chowaj głowę w piasek! My
wrócimy do siebie zostawiając otwarte portale dla Skrzydlatego Cienia. W tym
momencie, wszystkie twoje regulaminy nie będą ci już więcej potrzebne.
Kiedy zbladł, poczułam się winna ale zaraz zebrałam się w sobie. Z nas wszystkich
byłam tą najbardziej obiektywną. Po mnie był Trillian, Camille i Morio. Chase i
Delilah mieli tendencje do wahania się w obliczu trudnych wyborów. Nie winiłam ich
za to. To nie było w ich naturze, to wszystko. Jednak jeśli mamy zapobiec inwazji z
Podziemnego Królestwa, to nie możemy pozwolić sobie na przestrzeganie
regulaminów.
—Tak wiem, odparł po chwili. Zrozumiałem co powiedziałaś, ale nie podoba mi się
to.
W tym samym czasie pojawiła się Delilah z tacą i świeżo zaparzoną kawą oraz
filiżankami. Starym zwyczajem była tam również szklanka mleka i jedna pusta dla
mnie, którą mi wręczyła.
—Chcesz coś do picia? spytała.
Pokręciłam głową.
—Nie, dziękuję. Nie jestem spragniona.
—Dobrze, nie mówmy więcej o tych sutenerach, rzucił Chase biorąc filiżankę kawy.
Powiedz mi lepiej skąd bierzesz krew którą trzymasz w lodówce? Tylko pamiętaj że
być może wcale nie chcę tego wiedzieć...
Wysłałam mu duży uśmiech.
—Zaczęłam myśleć że już nigdy mnie o to nie zapytasz! Camille przywozi ją dla
mnie z fermy, niedaleko stąd.
Chase spojrzał na nią pytająco.
—To prawda?
—Rolnik daje mi wszystko co zechcę w zamian za jeden pocałunek, odparła śmiejąc
się. Przetrzymują dla nas krew. Ponieważ mają wszystko bio, nie ma potrzeby
martwic się o pestycydy.
—Wiec krew zwierzęca działa? zapytał Chase patrząc na mnie bardziej oburzony niż
myślałam.
Moim zdaniem spodziewał się odpowiedzi bardziej przerażającej.
—Oczywiście! Nie przepadam za nią, ale jest wygodna. Nawet jeśli nie do końca gasi
moje pragnienie, to jednak daje mi dodatkowy czas przed polowaniem. Nasza
zamrażarka jest nią wypełniona. Wystarczy na cztery do pięciu miesięcy. A teraz
powiedz co chciałeś nam powiedzieć, Johnson?
Chase spojrzał na mnie znad kawy.
—Pamiętasz cztery trupy które znaleźliśmy dzisiaj? Ofiary wampirów?
Coś w jego głosie powiedziało mi, że nie spodoba mi się to co usłyszę. Camille i
Delilah trzymały wzrok wbity w ziemię. Oznaka iż same już o wszystkim wiedziały.
—Zniknęły.
—Co?! Co to ma znaczyć?! zawołałam. Zwłoki nie mają w zwyczaju uciekać! Cóż...
nie za często.
—Użyj głowy Menolly, rzucił. Cztery nowe głodne wampiry przechadzające się na
wolności. Jeden laborant widział jak się budziły. Udało mu się schować i odczekać aż
odejdą. To elf który pracuje z Sharah.
Chase podniósł filiżankę do ust. Wiedziałam że kawa była gorąca, ale on nawet nie
mrugnął.
Tylko tego nam jeszcze było trzeba!
—Myślisz że to są fanatycy? Jakiś wampir mógł zgodzić się ich przemienić.
Inspektor pokręcił głową.
—Nie, przeprowadziłem małe śledztwo. Żaden z nich nie był zaangażowany w tego
rodzaju działalność. Wszyscy mieli dobrą pracę, dom, rodzinę, zwierzęta... W
rzeczywistości zastanawiam się czy powiadomić ich bliskich. Co miałbym im
powiedzieć? „Pańska córka umarła, ale wstała i odeszła” czy nie lepiej poczekać aż
zgłoszą ich zaginięcie? To trudna sytuacja. Cieszę się że nikt poza nami nie jest jej
świadomy. Niemniej jednak nie spocznę, dopóki ktoś ich nie powstrzyma, zanim ci
zaczną polować w Seattle. To pilniejsze niż złapanie ich Pana.
Świetnie! Noc zapowiadała się coraz gorsza.
—Masz ślad? zapytałam.
—Nie wiem. Lepiej znasz społeczność wampirów ode mnie. Moi ludzie nie mają
wstępu do klubów które pojawiły się w ostatnich latach. I naprawdę nie wiem co się
tam dzieje. Słyszałem o obchodach święta Dominika (odstawił filiżankę i wzruszył
ramionami ze znużeniem). Wiem że proszę o wiele, poza odnalezieniem ich
mordercy, ale...
Przyjrzał się Camille i Delilah.
—Domyślam się że obie przyjdziecie?
Camille przytaknęła.
—Co jeszcze możemy zrobić? zapytała.
Wyglądała jakby chciała coś dodać ale się rozmyśliła.
—Powiedz mi, co ci chodzi po głowie?
Nie odrywała wzroku od ziemi, by po chwili zacząć mówić:
—Według ciebie, czy często zdarza się że wampiry porzucają swoje ofiary w
miejscach gdzie można je znaleźć?
Jeśli chcą je przemienić to czy nie zabierają ich do siebie?
Jej logika była niepodważalna, ale nie widziałam jeszcze dokąd zmierza.
—Mów dalej.
—Myślę tylko że... odnoszę wrażenie że jest to swego rodzaju wiadomość. Tak jakby
ktoś chciał abyśmy odnaleźli ciała. Poza tym Chase otrzymał bezpośrednio
anonimowy telefon. Ponadto ten kto to zrobił, nie próbował nawet ukryć śladów
ugryzień, prawda?
Zmarszczyła brwi. Wyraz jej twarzy był tak bardzo podobny do tego który widziałam
u naszego Ojca, że nie mogłam oderwać od niej wzroku.
—Ona próbuje zapytać, czy uważasz aby był za to odpowiedzialny klan Elwing. Daje
nam do zrozumienia że przekroczyli portal, rzuciła Delilah szczerze.
Kiedy zadrżała, uświadomiłam sobie że spodziewała się iż wybuchnę. Moje siostry
wiedziały jak bardzo nienawidziłam o nich mówić. To dowodziło że nie byłam
jeszcze gotowa do stawienia czoła przeszłości.
Problemem było to, że Delilah miała prawdopodobnie rację. W tym przypadku moje
cierpienie miało rozpocząć się od nowa. Podeszłam do kominka gdzie trzaskały
płomienie. Wiosna była jeszcze daleko, niezależnie od wszystkiego nigdy więcej nie
poczuję jej ciepła na swojej twarzy. Po chwili się odwróciłam.
Jak zawsze, Chase wyglądał na zagubionego. Camille, Delilah i Iris nie spuszczały ze
mnie wzroku, oceniając mnie. Kiedyś żyłam jak one. Odetchnęłam, moje serce biło,
odczuwałam zimno i pieszczotę słońca na mojej skórze. Potem klan krwi Elwing
odebrał mi to. Dredge wszystko mi odebrał...
Silniejsza i starsza niż inni, niczym ciemne wino w letnią noc. Dredge pozbawił mnie
mojego życia. Nauczył mnie cienkiego związku pomiędzy przyjemnością a bólem,
czekając aż te rozkwitną. Aby tego dokonać, użył na mnie wszystkich istniejących
broni które mnie nie zabiły, wliczając w to jego własne ciało. Rozerwał moją duszę
na pół, ale nikt nie zadał sobie trudu aby zeszyć biedną Menolly. I na koniec...
musiałam przycisnąć wargi do jego krwawiącego nadgarstka. Jego krew spływała mi
do gardła. Nie miałam wyboru. Połykać ją lub zadławić się nią. Więc połknęłam ją.
Po tym rozpoczęła sie męka…
Kręcąc głową odepchnęłam swoje wspomnienia. Niektóre szlaki są zbyt
niebezpieczne by nimi kroczyć. OIA pomogła mi odzyskać rozum, ale nie zrobiła nic
w kwestii blizn które wyścielały moje serce i pokrywały ciało.
Niektóre rany nigdy się nie zagoją. Niektóre wspomnienia nigdy nie znikają.
—W tym przypadku lepiej zrobimy upewniając się, że nie są we wszystko
zaangażowani. Wade powinien tu być lada chwila. Wie najlepiej z nas co się dzieje w
społeczności wampirów.
Wade zawsze wiedział wszystko co dzieje się w cieniu. W nadprzyrodzonej
społeczności istniały trzy rodzaje wampirów: ci którzy wyszli z ukrycia żyjąc pełną
piersią, następnie ci którzy nie mieli swojego ”coming-out” ale z łatwością mogli by
uchodzić za ludzi, wreszcie ci którzy ukrywają się na marginesie społeczeństwa.
—Jeśli to oni... zaczęła Camille nie dokończywszy zdania.
—Jeśli to Dredge, to Wisteria będzie się go trzymać. Mój mały palec mówi mi, że
będą szukali sposobu by przyłączyć się do Podziemnego Królestwa by poznać
Skrzydlatego Cienia (zatrzymałam się przykładając rękę do oczu. Nigdy nie
odczuwałam zmęczenia aż do tej chwili, kiedy wydawało mi się że żyję od tysięcy
lat). Chcę żebyście obiecali mi jedną rzecz.
—Co? zapytał Chase, patrząc na mnie.
Obniżając rękę uświadomiłam sobie, że była mokra od krwawych łez. Nawet nie
zdawałam sobie sprawy że płaczę. Nie fatygowałam się otarciem ich.
—Jeżeli klan krwi Elwing stoi za tym wszystkim, Dredge jest mój. Nikt nie będzie
kwestionował tego co zamierzam z nim zrobić, w porządku? On jest mój!
Delilah wydała miauk, podczas gdy Camille tylko zamrugała. Wiedziałam że mnie
rozumiała. Chase kiwnął głową. Kiedy odwróciłam się od kominka, ujrzałam Iris
która weszła do pokoju z ręcznikiem przewieszonym przez ramię.
—Menolly? Maggie się obudziła i cię szuka. Czy mogłabyś się nią zająć podczas gdy
ja przygotuje jej mieszankę? musi być głodna.
Jej włosy lśniły w świetle lamp. Jej oczy nie zdradzały żadnej litości, wyrażały
szczerość i zrozumienie. Wdzięczna, zmusiłam się aby wziąć głęboki oddech. Nie
musiałam tego robić ale to pomagało mi w stresujących sytuacjach.
—Dziękuję, rzuciłam. Już idę.
Poszłam za nią do kuchni, gdzie Maggie siedziała w parku. Miała małe oczka.
—Obudziłaś ją? rzuciłam tonem oskarżenia.
Iris wzruszyła ramionami.
—Trudno powiedzieć. Poszłam do swojego pokoju by wziąć książkę i widać
musiałam narobić zbyt wiele hałasu. Zaczęła jęczeć, więc wzięłam ją ze sobą.
Odwróciła wzrok, ale znałam ją zbyt dobrze. Maggie nie obudziła się sama z siebie.
—Dziękuję, powiedziałam odpędzając czarne myśli. Jak się ma Anna Linda?
—Śpi. Dałam jej do wypicia eliksir. Ona potrzebuje wypoczynku a i ja nie chciałam
aby obudziła się w środku nocy.
Wskazawszy ruchem ręki, dodała: położyłam ją w swoim łóżku. Jeśli będzie trzeba
skorzystam z bujanego fotela lub sofy.
Następnie zabrała się za przygotowywanie mieszanki dla Maggie. Wziąwszy rondel
wlała do niego śmietankę dodawszy szałwię, cukier i cynamon. Mikstura ta pozwoli
Maggie być dużą i silną. Przynajmniej taką miałyśmy nadzieję.
—Masz ochotę na filiżankę herbaty? spytałam, chwytając jej ulubioną herbatę z
kwiatu pomarańczy.
W tej samej chwili Maggie dostrzegła moją obecność wyciągając do mnie ręce. Była
jeszcze mała niczym szczeniak, jej futerko było koloru czarno – biało – czerwonego.
Była leśnym gargulcem którego Camille uratowała ze szponów demona. W ciągu
ostatnich miesięcy bardzo się do niej przywiązałam, co było dziwne bo jak dotąd
nigdy szczególnie nie interesowałam się ani zwierzętami ani dziećmi.
Wzięłam ją w ramiona, uważając na jej składane skrzydła które były bardzo
delikatne. Pewnego dnia staną się duże i silne, zdolne unieść jej ciężar. W
międzyczasie musimy uważać, aby ich nie uszkodzić. Oprócz stale powtarzanego
słowa „mouf” nic więcej nie mówiła.
Nie byliśmy nawet pewni, czy jej inteligencja rozwija się prawidłowo. Poza tym była
chowana przez demony, dlatego zapewne nie miała wystarczająco dużo mleka matki.
Niezależnie od wszystkiego będziemy ją kochać i opiekować się nią. Gargulce żyły
bardzo długo. Na szczęście my również.
Wziąwszy ją na ręce, skierowałam się w stronę bujanego fotela. Maggie oplotła ręce
wokół mojej szyi przytulając się do mnie. Usiadłszy zaczęłam się bujać, chcąc by na
nowo zasnęła.
Zanurzyłam nos w jej szyi, wdychając jej piżmowy zapach. Jej małe serduszko biło w
rytm jej życia; wsłuchując się w nie, nie odczuwałam potrzeby ani pokusy ani nawet
ochoty.
—„Cicho maleństwo, ani słowa więcej: mama przygotuje ci pyszne ciasto” nuciłam,
przypominając sobie kołysankę którą śpiewała nam nasza matka kiedy byłyśmy małe.
„Jeżeli ciasto będzie za słodkie, mama kupi ci złotą wieżę...”
Z uśmiechem na ustach Maggie zamknęła oczy, przysypiając. Nie przestawałam jej
kołysać, starając się nie myśleć o klanie krwi Elwing. Po chwili rozległo się pukanie
do drzwi.
—To na pewno Wade, powiedziałam do Iris wręczając jej niechętnie Maggie, pójdę
otworzyć.
Spojrzałam przez wizjer. To był Wade. Kiedy otworzyłam drzwi, pozdrowił mnie
ruchem dłoni. Oprócz mnie był jedynym wampirem który mógł przekroczyć próg
naszego domu. Nie było dobrym pomysłem zapraszać do domu pijących krew.
Legenda głosiła, że nie może wejść bez wcześniejszego zaproszenia. Otworzyłam
drzwi zapraszając go gestem do środka.
Wade był dziwnym facetem. Z jego blond włosami przypominającymi uczesaniem
szczotkę i jego bladymi oczami, z łatwością uchodzić mógł za dziwaka. Dzisiejszego
wieczoru nosił dżinsy i flanelową koszulę, podobnie jak okulary z którymi się nie
rozstawał. Nie potrzebował ich, ale nosił je przez całe swoje życie i przywykł do
nich.
—Jak się masz,moja piękna? spytał mrugając do mnie.
To właśnie mi się w nim najbardziej podobało. Zaakceptował swoją naturę wampira,
używając jej aby pomóc innym. Po transformacji nie stracił swojego
człowieczeństwa. Cenił dobry dowcip, książki i cygara.
—Źle Wade. Mam złe wieści.
Wyciągnęłam dłoń by dotknąć go opuszkami palców, był to nasz sposób na witanie
się.
Zaprowadziłam go do salonu gdzie przywitał sie z moimi siostrami i skinął Chasowi.
Spotkali się raz lub dwa razy, ale nigdy nie mieli czasu by tak naprawdę
porozmawiać.
Chase starym zwyczajem zamierzał podać mu rękę, dałam mu znak by tego nie robił.
By mi pomóc, Delilah dotknęła jego ramienia powstrzymując go.
—A tak, prawda. Przepraszam, powiedział.
Wade wzruszył ramionami.
—Nie jestem głodny a nawet jeśli, to nie mam w zwyczaju atakować innych gości.
Kiedy usiadł, opowiedziałam mu co się stało.
—Musimy wiedzieć czy nie szykuje się coś w cieniu, powiedziałam siadając
okrakiem na krześle. Nie żartuję Wade, to poważna sprawa. Musimy się dowiedzieć
przeciwko czemu walczymy.
Nawet jeśli nie wiedział wszystkiego o Skrzydlatym Cieniu, wiedział wystarczająco
dużo by walczyć po naszej stronie. W rzeczywistości był przekonany, że można by
stworzyć małą armię nadprzyrodzonych stworzeń do walki z demonami.
Byliby oni o wiele bardziej skuteczni niż jakakolwiek broń.
Z rękami za głową, Wade odchylił się do tyłu.
—I pomyśleć że zrobiliśmy tak wielkie postępy! Powiedz, co każe ci wierzyć że za
wszystkim stoi twój Pan a nie ziemski wampir, który zwariował lub niedawno
przybył do Seattle? Nie chciałbym się ograniczać w moich poszukiwaniach.
Chase spojrzał na mnie. Wzruszyłam ramionami.
—Nie jesteśmy tego pewni, powiedziałam odwracając się w stronę Wade'a.
Czułam że Chasowi trudniej przychodziło radzenie sobie z ziemskim wampirem niż
ze mną. Nie pochodziłam stąd, nie należałam nawet do tego świata. Mógł łatwo mnie
skatalogować: "Menolly pochodzi z innego świata, jasne że jest szalona!”, podczas
gdy Wade... Wade został przemieniony tutaj, w Seattle. Przeciągająca się cisza
sprawiła że kopnęłam go w nogę. Kiedy podniósł głowę i ujrzałam wyraz jego
twarzy, nie mogłam się powstrzymać od zachichotania.
—Spokój! Chciałam poznać twoje profesjonalne zdanie ale ty wyglądasz jakbyś był
daleko stąd.
—Tak. Dziękuję... myślę, rzekł mrugając. Dziewczyny myślą że może być w to
zamieszany klan krwi Elwing. Ale masz rację, to rozsądne aby wziąć pod uwagę
wszystkie możliwości. Nie wykluczając żadnej.
—Więc od czego zaczniemy? spytał Wade patrząc na mnie z uśmiechem.
Posiadał typową cechę śmiertelników, którą była nerwowość. Spędzając wieczory w
klubie anonimowych wampirów, w gronie zaproszonych krewnych, nie raz przyszło
mu się z nią zetknąć.
Rozejrzałam się wokół.
Camille i Delilah siedziały przytulone do siebie ramię w ramię z paczką chipsów.
Chase przeglądał swój notes. Iris oglądała swoje paznokcie.
Poczekałam chwilę. Jasnym było że nikt z obecnych nie chciał kontynuować tej
rozmowy.
—Nie mówcie wszyscy w tym samym czasie! zawołałam. Pokażcie że nie jestem
jedyną która ma mózg w tym pokoju! Wzruszając ramionami Camille otarła kąciki
warg tak, że jej szminka pozostała nienaruszona...
—Cóż…
—Jak ty to robisz? przerwałam.
—Co?
—Twoja szminka, pozostała nienaruszona.
Posłała mi duży uśmiech.
—To „gloss” o przedłużonym działaniu. Można ją usunąć tylko przy demakijażu.
Dzięki niej łatwiej jest jadać na mieście. Cóż, mam mówić dalej?
—Jasne, odpowiedziałam zastanawiając się jednocześnie, jak jej skład chemiczny
mógłby zareagować na moje usta wampira.
Czasami podobne produkty były trudne do usunięcia. Nie raz widywałam to na
mieście. Wampiry które zamiast rumieńców miały na policzkach ognisto czerwone
kule. Najgorsze było to, że ich kumple zwykli robić im podobne żarty podczas snu. A
potem ludzie zastanawiają się czemu nie mówimy im gdzie śpimy.
—Pomyśleliśmy że przyjdzie ci do głowy jakiś pomysł. Przecież lepiej niż
ktokolwiek z nas poznałaś nawyki wampirów, wtrąciła Camille. Innymi słowy, twoja
kolej! Delilah pokręciła energicznie głową.
—Ona ma rację. To ty jesteś szefem!
—A jak, jeśli można wiedzieć, zdecydowaliście by uczynić mi ten zaszczyt?
Czułam że nie będę w stanie się wywinąć.
—Hej, zostawiliście mnie bym sama poradziła sobie z zamordowanymi członkami
stada Zacha! Camille wzięła sprawy w swoje ręce przeciwko Luc le Terrible. Teraz
twoja kolej Menolly!
Rzuciłam okiem na Chase'a.
—Masz ochotę coś dodać, Johnson?
Bawiąc się nerwowo kołnierzykiem koszuli, inspektor zmarszczył brwi, podczas gdy
moja siostra obsypała jego nienaganny czarny garnitur okruszkami chipsów. Ten
jednak nawet nie mrugnął. Po prostu zebrał je wszystkie i odłożył na stolik od kawy.
Kiedy nasze oczy się spotkały, uśmiechnęłam się do niego.
Nawet jeśli nie chciał by jego ubrania od Armaniego były zabrudzone, nie pokazał
tego po sobie.
—Nie, odparł po chwili. One mają rację. Naprawdę nie wiem od czego zacząć.
Podczas gdy ty... ty…
—Nie bój się tego powiedzieć, powiedziałam (nie podobało mi się że niektórzy
bawili się w podchody zamiast powiedzieć wprost o co im chodzi). Jestem martwa.
Nieumarła. Wampir. Jestem przerażająca, piję krew, a jeśli zapłacisz mi
wystarczająco, zrobię imitację Belli Lugosi.
Wszyscy patrzyli na mnie jakbym oszalała. Oprócz Wade'a który wybuchnął
śmiechem. Pokręciłam głową.
—Wiem kim jestem. Nie obrazisz mnie stwierdzając fakty. Więc czy możemy
kontynuować? Nie zamierzam skakać wam do gardeł za to że będziecie bezpośredni!
Po chwili Camille zakaszlała lekko.
—Nie jesteś dziś aby ciut nerwowa? W każdym razie nie możesz zrzucić tego na
hormony!
Przywołując uśmiech, spojrzałam po kolei na każdego z nich. Chase spojrzał na
Camille jakby ta straciła rozum. Podczas gdy Delilah zdawała się całkowicie być
pochłonięta swoimi chipsami. Iris wpatrywała się w sufit, jakby starała się dojrzeć
tam pajęczyny. No i Wade...Wade... cóż... tylko czekał aż zostanie podjęta decyzja.
—Wiesz, powiedziałam cicho, możesz być piękna po wieczność jeśli pozwolisz mi
zatopić zęby w swojej alabastrowej skórze. Camille podniosła rękę do szyi by po
sekundzie wybuchnąć śmiechem.
—Zadaj mi to pytanie za dwieście lat, ok?
—Umowa stoi, odpowiedziałam śmiejąc się z niej. Czy moglibyśmy skończyć tę
rozmowę? Zanim pójdę do łóżka chciałabym mieć trochę czasu dla siebie. W ciągu
kilku godzin wzejdzie słońce.
Chase wzniósł oczy do nieba.
—Więc postanowione. Jesteś mózgiem operacji, bo wiesz jak to jest być wampirem.
Oboje z Wadem już przez to przechodziliście. Od czego zaczynamy?
Podeszłam do okna aby poobserwować nocne niebo. Zima nas osłabiła. Czuliśmy się
wypompowani, zmęczeni i zaniepokojeni naszą przyszłością.
Jednakże nie mieliśmy wyboru. Musieliśmy wypełnić nasz obowiązek.
—Gdybym była nowo narodzonym wampirem, gdzie bym poszła? Wszystko zależy
od tego, czy mój Pan by mnie wezwał ... Wade? spytałam nie odwracając się. Jak to
odbywa się tutaj? Czy wampiry ziemskie są od razu wzięte pod skrzydła swego ojca,
jak u nas?
Skrzywił się.
—Nie wiem. Mamy zwyczaj ukrywania się, nie sądzę by istniał protokół dla
noworodków. Kiedy mnie przemieniono, obudziłem się sam w swoim biurze.
Podobno nikt nie widział mnie przez dwa dni, ale nie sądzę również aby mnie ktoś
szukał, bo były właśnie wakacje. Myśleli że wybrałem się na plażę. Po tym jak się
obudziłem, nie od razu zdałem sobie sprawę z tego co się stało. A potem przyszło
pragnienie…
—Hmm... wszystko jest tutaj bardziej skomplikowane, prawda? Nie ma nikogo, kto
by ci powiedział co masz robić ani kto by cię chronił. U nas nawet te najciemniejsze
klany mają oko na tych których przemienili, z wyjątkiem sytuacji jak w moim
przypadku, gdzie celem było abym cierpiała.
Odsunęłam wspomnienia które groziły wydostaniem się na powierzchnię. Nie
mogłam pozwolić byśmy tracili czas na podsycaniu mego gniewu.
—Jeśli polują, mogą być wszędzie. Ale ponieważ jest to ich pierwszy raz, nie będą
wiedzieć jak się za to zabrać. Pozostawią po sobie ślady nie zdając sobie w pełni
sprawy z tego co się z nimi dzieje. To zajmuje trochę czasu, aby zrozumieć.
Chase spojrzał na mnie..
—Nie będę udawał że rozumiem co czuje się po transformacji, ale nie może być to
nic miłego nawet dla kogoś chętnego.
—To nie jest w ogóle miłe, odpowiedziałam.
Kiedy Wade chrząknął, wiedziałam że myślał o swojej śmierci i odrodzeniu.
—Myślę że musimy wpierw dowiedzieć się kto ich zabił, powiedział. Umieszczę
szpiegów w ich społeczności. Tymczasem, Menolly, miej oko na Voyagera. Co
najbardziej mnie martwi to to, że ten wampir stworzył cztery na raz. Nigdy nie
słyszałem o takim przypadku. Normalnie wampiry przekształcają w tym samym
czasie jedną osobę. Co o tym sądzisz, Menolly?
—Nie wiem... odpowiedziałam (na nowo rozmyślałam o klanie krwi Elwing i o tym
co są w stanie zrobić). Dredge nie zabija byle kogo. Wiedziałam o tym na długo
przed tym zanim mnie złapali. Wątpię by wybierał swoje ofiary na ulicy a zwłaszcza
ludzi. Wampiry które chcą stworzyć własny klan są wybredne. W końcu po
przemianie będą związani ze sobą przez długi czas.
—Może coś się zmieniło? I Dredge w ogóle nie jest zaangażowany w sprawę? spytał
Wade marszcząc brwi. We wszystkich przypadkach musisz działać szybko, ponieważ
noworodki muszą jeść i nie będą sobie tego odmawiać. Jeśli nic nie zostanie
zrobione, mogą one zaatakować wszystko co się rusza.
Odwróciłam się do Chase'a.
—Wyjmij swój notes, poprosiłam (posłuchał). Dobra, daj mi go. Po pierwsze, należy
sprawdzić dokumentację w szpitalach i kostnicach aby sprawdzić, czy nie pojawiły
sie nowe ofiary brutalnych ataków. Cztery noworodki mogą pić dużo krwi i -
szczerze mówiąc - z braku dowodów nie pozostaje nam nic innego jak podążanie ich
szlakiem, do czasu aż je zlokalizujemy.
—Wiesz, wtrąciła Delilah, być może nadszedł czas aby zorganizować spotkanie
społeczności nadprzyrodzonych. Wiem że jest to niebezpieczne, ale potrzebujemy
pomocy. Po dzisiejszej nocy, moglibyśmy stworzyć listę potencjalnych sojuszników.
Przeciwko Skrzydlatemu Cieniowi i brygadzie Degath gotowej zaatakować w każdej
chwili, sami nie zdołamy obronić Ziemi.
Camille westchnęła głośno.
—Ona ma rację, zaczęła. Musimy się zorganizować. Teraz kiedy lejce OIA są w
naszych rękach, nie możemy na nikogo liczyć. Delilah, zajmiesz się bazą danych.
Może moglibyśmy zebrać wszystkich w Voyagerze? Przynajmniej przywódców
klanów, gniazd lub sfor. Co o tym sądzisz, Menolly?
—Jak dla mnie brzmi idealnie, odpowiedziałam.
Tyle tylko, że będziemy potrzebowali armii by powstrzymać wszystkich zmiennych
od pozabijania się nawzajem. Nie mówiąc o wampirach i wróżkach. Nie chcielibyście
zorganizować tego gdzie indziej? Voyager nie jest przystosowany do pomieszczenia
takiego tłumu, a po drugie, spotkanie będzie wystarczająco napięte, nie ma potrzeby
dodawać do tego alkoholu. Mogą rozbić szklankę lub butelkę na głowie sąsiada.
—To jeden z wielu sposobów komunikowania się, rzekła Camille.
—Na razie muszę się zrelaksować, powiedziałam. Jeśli ktoś będzie mnie szukał, będę
w swoim pokoju. Wade, lepiej wrócić przed świtem.
Po odprowadzeniu go do drzwi, nagle poczułam się bardzo samotna. Inni mogli dalej
rozmawiać.
Nie musieli martwić się nadchodzącym świtem. Podczas gdy dla mnie było to
ograniczenie nałożone przez moje nowe życie. Czasami miałam ochotę dać upust
swojej złości, ale nigdy tego nie zrobiłam. To nie był mój styl marnowania energii na
nic.
Kierując się ku tajnemu wejściu do mojego królestwa i pokonując schody
prowadzące do piwnicy, po raz setny zastanawiałam się jakie byłoby moje życie
gdyby klan krwi Elwing mnie nie złapał.
By zapomnieć o smutku, skupiłam się na stosie książek który spoczywał na stoliku
nocnym blisko mojego łóżka z pościelą w kolorze zielonym. Wzięłam pierwszą z
nich. Odpowiadała o grupie mężczyzn wspinających się na Everest... usadawiając się
wygodniej dałam się pochłonąć nowej lekturze, zagłębiając się w świecie gdzie dni i
lód okazywały się być intensywnie białe i oślepiające. Gdzie śnieg błyszczał, czysty i
nieskazitelny, a słońce nie mogło wyrządzić ci żadnej krzywdy.
Rozdział 4
"Czy wampiry śnią?” Pewnego dnia kiedy się obudziłam, Camille zadała mi to
pytanie. Jak miałam jej to wytłumaczyć? Żyła w trzech różnych światach: na Ziemi,
w królestwie wróżek i w królestwie Matki Księżyca. Jej droga była oddalona od
mojej.
Chciałam jej odpowiedzieć "tak". Wampiry śniły o krwi, seksie i namiętności. Ale nie
było to do końca prawdą. Moje myśli często wypełniały przerażające obrazy, które
przypominały mi bym nie dała się ponieść swojej drapieżnej naturze.
Może powinnam była jej powiedzieć, że w czasie snu wampiry łączą się ze
zmarłymi?
Przemierzaliśmy pola i lasy, przechadzaliśmy się po miastach, unosiliśmy się na
falach. Byliśmy tymi, którzy prą pod wiatr. I nadal nie była to nawet część
rzeczywistości.
Tak naprawdę, przez większość czasu gdy moc Słońca zmuszała nas do ukrycia się w
cieniu aby tam zasnąć snem nieumarłych, śniłam o domu i o naszym dzieciństwie.
Śniłam o moim pierwszym pocałunku z mężczyzną, którym był nasz sąsiad Keris.
Następnie była kobieta, agentka OIA. Marzyłam by zostać kapłanką, lecz to marzenie
zniknęło gdy utraciłam dziewictwo. Marzyłam o ruchu, motywach, wzorcach, tańcu,
muzyce i poezji.
Po stresujących nocach zdarzało mi się śnić o Dredgu. Niestety nie posiadałam tego
luksusu aby zaraz po przebudzeniu się móc uciec od moich koszmarów. Gdy tylko
zapadałam w sen, przychodziły do mnie wspomnienia tortur, gwałtów a na końcu
samej śmierci. Nie pozostawało mi nic innego jak poddać się im, przeżywając
wszystko od nowa. Widziałam swoją przemianę ponownie i znowu. Niczym
odrodzenie Syzyfa. Z tą różnicą, iż popełniłam błąd zgadzając się szpiegować
wampira i jego klan w pełni księżyca. Z tego powodu zostałam skazana na wieczną
karę: życie w świecie nieumarłych do czasu aż będę gotowa ostatecznie umrzeć.
Nigdy nie rozmawiałam z Camille i Delilah o swoich koszmarach. Nie było potrzeby
aby musiały dźwigać ten ciężar na swoich barkach. Nie mogły nic zrobić by zmienić
moje przeznaczenie, a ja nie chciałam by wiedziały o pewnych rzeczach. W każdym
razie walcząc z demonami, wkrótce same to odkryją.
Po odłożeniu książki, założyłam swoje dżinsy i sweter z golfem. Myślenie o Dredgu
przywołało zbyt wiele bolesnych wspomnień. Spuściłam głowę aby raz jeszcze
przyjrzeć się mojemu ciału. Patrzenie w lustro na nic się zdało. Moje odbicie
zniknęło. Jedynie moje blizny nie pozwalały mi zapomnieć o przeszłości.
Ich spotkanie prawie dobiegło końca. Jeszcze kilka minut i będę mogła wyjść z
ukrycia, wolna by przekazać dalej wszystkie zdobyte informacje. Biorąc głęboki
oddech, starałam się zachować ostrożność. Z tej odległości klan Elwing nie mógł
poczuć ciepłoty mego ciała. A dzięki krwi mojego Ojca i rozwiniętemu słuchowi,
byłam w stanie usłyszeć co mówią. W sali obok usłyszałam czyjeś kroki.
Proszę! Nie pozostaje mi nic innego jak czekać aż sobie pójdą. Zebrałam
wystarczającą ilość informacji. Dredge jest bardzo inteligentny, ale nie przewidział że
ktoś może próbować go dorwać. Nikt poza członkiem OIA nie byłby na tyle głupi i
szalony by odważyć się go szpiegować. To właśnie tutaj, ja wkraczam na scenę.
Teraz wszystko co muszę zrobić, to cierpliwie czekać aż opuszczą grotę. Po
wszystkim, wszyscy udadzą się na polowanie. Byłam tu już trzy razy i nigdy nie
miałam żadnych problemów z wydostaniem się. Dzisiaj jest ostatni raz, miałam
wszystko czego potrzebowałam. Podejrzenia OIA potwierdziły się. Dredge i jego
ulubieńcy planują stworzyć własne królestwo w którym on byłby królem, co
wpłynęłoby w znaczący sposób na inne klany zważywszy, iż podobne praktyki były
nielegalne w całej krainie wróżek, gdzie klany nie mogą przekraczać trzynastu
członków.
Ta zasada została złamana przez Dredga, którego klan liczył przeszło dwudziestu
trzech i co było jedynie początkiem, bo Dredge nie zamierzał na tym poprzestać.
Pragnął zostać nowym mistrzem wampirów. Podejrzewamy iż zechce zawrzeć sojusz
z gildią zabójców i złodziei. Jeśli mu się to uda, nie będzie musiał przejmować się
odwetem. Ludzie będą zbyt przerażeni by zdecydować się zaatakować sąd, nawet
jeśli był on wampirzy.
Po tym co odkryłam, od jutra OIA będzie mogła wysłać zespół który załatwi tych
krwiopijców. Grożenie im odesłaniem do Podziemnego Królestwa było
bezużyteczne. I tak w końcu udaje im się stamtąd uciec.
Jeszcze odrobina cierpliwości, nie robienia hałasu, a będę bezpiecznie w domu,
wolna. Może dostanę nawet awans za moją pracę, byłby to pierwszy awans dla sióstr
D'ARTiGO. Nie żebyśmy były leniwe, o nie, miałyśmy po prostu pecha.
Pomimo mojego pajęczego kombinezonu, owiał mnie prąd zimnego powietrza
sprawiając że zadrżałam. Włosy upięłam w kok tak, by nie opadały mi na twarz.
Przed przybyciem tu miałam okazję się rozgrzać, ale teraz czułam przejmujący ból
we wszystkich mięśniach. Marzyłam tylko o jednym: o powrocie do domu i wzięciu
gorącej kąpieli.
O północy wybierałyśmy się z Camille na imprezę. Odbywała się tam degustacja
opium. Camille liczyła spotkać tam kogoś, kogo poznała kilka tygodni temu. Chyba
ma na imię Trillian.
Kiedy tak o tym teraz myślę, to jestem pewna że coś z nim jest nie tak. Camille ma
skłonność do rebeliantów.
Nagle strasznie zabolało mnie ramię. Cholera, dlaczego wampiry sobie nie pójdą?
Zmrużyłam oczy starając się dostrzec coś poniżej. Z mojej pozycji nie mogłam ich
zobaczyć. Zaletą było to, że oni mnie również.
Kolejne dziesięć minut. Zaledwie dziesięć minut. Aby zapomnieć o bólu mięśni
musiałam skoncentrować się na czymś innym. Ojciec obiecał wziąć urlop przed
kolejną pełnią Księżyca, tak byśmy mogli wszyscy udać się z wizytą do krewnych a
następnie spędzić kilka dni w Aladril, mieście proroków. Nie ważne. Cała nasza
czwórka potrzebowała wakacji. Czuję się taka zmęczona, zasnę jak tylko przyłożę
głowę do poduszki.
Cholera! Zaswędziała mnie szyja, jeszcze chwila a oszaleję. Starałam się poruszyć by
pozbyć się tego uczucia, ale uchwyt pod moją lewą ręką zaczął się obluzowywać, nie
mam się czego złapać.
Jasna cholera! Bezskutecznie staram się wymacać szczelinę lub wgłębienie,
cokolwiek. Nic. Wszystko wokół jest niczym gładki kamień. Rozglądam się za
skalnymi wnękami, wypustkami lub dziurami, które mogłyby dać oparcie moim
stopom. Wreszcie tracę całą kontrolę i zaczynam spadać.
Mówi się, że u bram śmierci widzimy całe nasze życie przewijające się przed
naszymi oczami. Teraz jednak, dobrze wiedząc kto zamieszkuje tę jaskinię, modliłam
się o szansę złamania karku przed tym zanim walnę w ziemię z głośnym hukiem
zwijając się z bólu.
To nie może być prawda! Jeszcze żyję, a na dodatek narobiłam hałasu jak wszyscy
diabli. To oznacza, że jeśli chcę wyjść z tego cała, muszę jak najszybciej uciekać.
Wstając rozglądnęłam się wokoło w poszukiwaniu wyjścia, po chwili usłyszałam za
sobą harmider. Usłyszeli mnie i z pewnością idą zobaczyć co się stało. Cholera! Czy
to już koniec?
Biegnę przez korytarze. Nie mam nic więcej do stracenia. Wiem co mi zrobią jeśli
mnie złapią. Klan Elwing składał się z aroganckich i pewnych siebie drapieżników
bez wiary i zasad.
A dowodził nimi wampir który słynął z tego, że kąpał się we krwi swoich wrogów. Ci
tu nie przynależą do żadnego z legalnych klanów. Dlatego to mnie poproszono w
pierwszej kolejności o szpiegowanie ich.
Skręcając złapał mnie skurcz w łydce; przed sobą na końcu ścieżki ujrzałam słabe
światło co dodało mi wiary że niedługo wydostanę się na zewnątrz.
Może uda mi się ich zgubić w lesie. Zawsze byłam dobra w kamuflażu. Biorąc
głęboki oddech zmusiłam swoje ciało do szybszego marszu nie spuszczając wzroku
z wejścia do jaskini.
Jeszcze dziesięć metrów i czekała na mnie wolność. Dziewięć metrów. Uzbrojona w
kołek przypięty do pasa, gotowa do walki o przetrwanie. Jeszcze kilka kroków. Kilka
metrów.
Nagle przy wejściu do jaskini pojawił się mężczyzna.
Wysoki, śniady z długimi kręconymi włosami, cały ubrany w skóry. Jego uśmiech
mógł skruszyć głaz. Rozpoznałabym go wszędzie, Dredge... szef klanu Elwing,
pasjonat tortur, delektujący się cierpieniem swoich ofiar.
Zatrzymałam się kilka kroków od niego. Dredge się nie poruszył aby mnie złapać, po
prostu krzyknął:
—Jak wam się znudzi zabawa z nią, przyprowadźcie ją do mnie. Ale co
najważniejsze nie oznaczajcie jej. Rezerwuję ją dla siebie.
Poczułam dreszcz strachu gdy zdałam sobie sprawę, że przejście prowadziło z
powrotem do środka jaskini. Ujrzałam cień księżyca wpadający przez szczelinę w
skale powyżej. Przyjrzawszy jej się dokładniej zdałam sobie sprawę, że być może jest
wystarczająco duża bym mogła się przez nią przecisnąć. Zaczęłam się wspinać.
Wszystkie moje stawy paliły mnie żywym ogniem; starając się nie myśleć o bólu,
zmusiłam się by skupić swoją uwagę w kierunku wyjścia. Wydostać się przez szparę.
Uciec.
Mniej niż metr od celu, poczułam rękę chwytającą mnie za kostkę. Starałam się ją
skopać, ale ten kto mnie trzymał był zbyt silny i odepchnął mnie od muru. Kiedy
mnie puścił, upadłam na plecy uderzając o ziemię. Usłyszałam dźwięk łamanych
żeber. Z jękiem strząsnęłam łzy, zamrugawszy znalazłam się twarzą w twarz z elfem.
A przynajmniej był nim przed śmiercią.
Teraz był blady i wieczny. Pochylając się w moją stronę by wziąć mnie w ramiona,
przypomniałam sobie o schowanym kołku. Gdzie on może być? Miałam go
przymocowanego do pasa kiedy zaczęłam się wspinać. Zaczęłam go szukać kiedy
wampir zmusił mnie bym spojrzała mu w oczy.
—Spokojnie… uspokój się. Jego głos jest kojący delikatny jak powiew wiosny.
Sprawiał że miałam ochotę zamknąć oczy i być mu posłuszna… dopóki się nie
uśmiechnął pozwalając mi dostrzec jego długie niczym igły błyszczące kły, gotowe
pozbawić mnie życia.
—Nie! sapnęłam starając się odzyskać kontrolę nad zmysłami. Przycisnęłam rękę do
paska wyczuwając ukryty za nim kołek tuż przy mojej skórze.
—Wszystko byłoby łatwiejsze gdybyś pozwoliła sobie pomóc, szepnął wampir.
Nazywam się Velan, a ty?
Mrugając, zwilżyłam wargi. To nie jest mój przyjaciel. Nie pomoże mi. Jego miękki
głos zabarwiony był obietnicą uścisku. Muszę pamiętać kim on jest i gdzie się
znajduję. W tej samej chwili udało mi się uchwycić mój kołek. Bolała mnie klatka
piersiowa.
Velan był tak skupiony na moim spojrzeniu że nie był nawet świadomy moich
działań.
—Zbliż się, powiedziałam. Pomóż mi.
Czekałam aż pochyli się w moją stronę aby zaatakować, wiedziałam że nie będę
miała drugiej takiej okazji. Następnie z całej siły wbiłam kołek w jego pierś tak
mocno, jak to tylko możliwe, nie zważając na własny ból który promieniował z
moich boków, piersi i płuc.
Trafiony! szok na jego twarzy był najpiękniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek
widziałam. Otworzył usta, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, zamienił się w
chmurę popiołu.
Kaszląc, wstałam zaciskając wargi, aby powstrzymać się od krzyku. Wszystko mnie
bolało. Każdy mięsień, każda kość... jakby moje nerwy były na wierzchu. Jednak
udało mi się wstać. Przejście było puste ale nie na długo. Moja jedyna szansa, to
wrócić do głównej sali chyba że… spojrzałam w górę... Może uda mi się jeszcze raz
wspiąć? Nawet jeśli byłam ranna, miałam potężną motywację. Poza tym ból który
teraz odczuwam będzie niczym w porównaniu z tym który mnie czeka jeśli mnie
złapią.
Ostrożnie, starając się znaleźć oparcie dla moich nóg i rąk, zaczęłam się wspinać. W
tym samym czasie starałam się kontrolować swój oddech, bo to sprawiało że bolały
mnie wszystkie mięśnie.
Podczas mojej wspinaczki, przez moją głowę przewinęły się tysiące myśli. Po moim
powrocie do Y'Elestrial, złożę rezygnację. Naturalnie jeśli uda mi się wydostać.
Zastanawiało mnie dlaczego powierzono mi tę misję? W agencji byli inni akrobaci,
znacznie bardziej utalentowani ode mnie. Czy to była kara?
Może uznali że cała misja nie jest wystarczająco krytyczna? Z powodu ich głupoty
dołączę do statystyk!
Rozejrzałam się wokół, zaskoczona że jestem coraz bliżej wyjścia. Widać z powodu
gniewu udało mi się pokonać ból. W moim umyśle ujrzałam kuszę wymierzoną w
mojego szefa. Jeszcze trochę. Nie więcej niż kilka centymetrów, a będę na zewnątrz.
Proszę! błogosławiony blask gwiazd na mojej twarzy. Starałam się podciągnąć w
górę ku szczelinie by znaleźć się po drugiej stronie na trawie pokrywającej wzgórza.
Udało mi się. Uciekłam. Teraz tylko muszę ukryć się w lesie i przeczekać do rana.
Odetchnęłam z ulga starając się wstać.
—Potrzebujesz pomocy?
Ręka spoczywająca na moim barku sprawiła że zesztywniałam. Jego głos był
poważny i ciemny. Zadrżałam, słysząc w oddali śpiew świerszczy i żab. Odwróciłam
się powoli, modląc się abym się myliła. Niestety, spełnił się mój najgorszy koszmar.
Moja modlitwa nie została wysłuchana. Przede mną stał wysoki, śniady z uśmiechem
na twarzy Dredge. Kiedy pochylił się aby przyjrzeć mi się z bliska, jęknęłam. Jego
czarne oczy były niczym ciemne niebo wypełnione lodem, a gdy się uśmiechał
ujrzałam połyskujące w świetle gwiazd jego kły. Miałam ochotę uciec, ale nie byłam
w stanie oderwać od niego swojego wzroku. Przyłożył dłoń do mojego policzka
głaszcząc go swoimi zimnymi palcami, niczym śmierć...
—Zgubiłaś się dziewczynko? OIA musiała oszaleć myśląc że zdołasz poradzić sobie
z klanem krwi Elwing. Zaniosę cię do domu byśmy mogli porozmawiać, powiedział
biorąc mnie w ramiona. Gdybyś nie wiedziała, nazywam się Dredge. A ty, moja
słodka, powiesz mi wszystko co wiesz. Pogramy w rożne gry, zobaczysz. Jęknęłam
czując jak moje połamane żebra nie dają mi o sobie zapomnieć.
—Och, biedne dziecko! Jesteś ranna? (z uśmiechem na ustach pochylił się szepcząc
mi do ucha). Nie martw się, twoje połamane żebra wkrótce będą najmniejszym z
twoich zmartwień. Najpierw sprawię że zaczniesz krwawić, nacinając i nacinając,
dopóki ból nie sprawi że oszalejesz. Wtedy wezmę cię wiele razy mocno tak że
wszystkie nerwy w twoim ciele ugną się. Na końcu będziesz mnie błagała abym cię
zabił. Och tak, moja piękna, pokażę ci ile bólu może wytrzymać ciało bez umierania
(nagle się zatrzymał, a ja ujrzałam błysk szaleństwa w jego spojrzeniu).
Wiesz co? Podaruję OIA mały prezent. Czuję że jestem wspaniałomyślny. Nie zabiję
cię... przynajmniej nie do końca. Uczynię cię jedną z nas, a następnie zaprowadzę do
domu byś pożywiła się swoimi przyjaciółmi i członkami rodziny. Co o tym myślisz?
Życie wieczne? Wiecznie piękna? Wieczność na myślenie o tym że zabiłaś swoich
bliskich? To właśnie ci ofiaruję, i pomyśleć że nawet nie musiałaś mnie o to prosić!
Przerażona, starałam się uwolnić, ale moje ręce odmówiły mi posłuszeństwa.
Udało mi się zaczerpnąć powietrza by powiedzieć:
—Nie pozwolę ci tego zrobić! Nie stanę się jedną z was!
—Ciii, szepnął. Nic nie możesz zrobić aby mnie powstrzymać. Chodź moja słodka,
zaczyna się najdłuższa noc w twoim życiu.
Zaczęłam rozmyślać o domu. Dopiero co przyjęliśmy pod swój dach dwa króliki
Trevor'a i Harlis'a. Czy Delilah zdoła się nimi zająć? Stale znosi do domu bezdomne
zwierzęta, ale czasami zapomina je nakarmić. Jako że Camille zajęta jest domem, to
na mnie spada obowiązek zajmowania się nimi.
Zbliżają się dożynki. Miałam zamiar założyć moją nową suknię i wybrać się na nie z
naszym sąsiadem Kerisem. Od kilku miesięcy chodziliśmy razem. Jego usta są
miękkie i delikatne. Kiedy jestem w jego ramionach, czuję się bezpiecznie. Teraz
wszystkie moje plany poszły z dymem...
Jak zareaguje moja rodzina na wieść o mojej śmierci? Camille wygląda na twardą ale
pod tą maską kryją się nieograniczone zasoby łez. Po śmierci matki odłożyła smutek
na bok, by zająć się nami. Czy tak samo będzie kiedy odkryje moje ciało? Delilah...
nasza kicia bardzo na mnie polega. Ona mnie potrzebuje. A ojciec... on nienawidzi
wampirów. Czy mnie również znienawidzi? Czy nadal mnie będzie chciał?
Kiedy odkryją co się stało, czy przyjdą przebić moje serce kołkiem? Czy długo będą
mnie opłakiwać? Czy raczej okażę się odległym wspomnieniem, które zapragną
pogrzebać podobnie jak pomnik mojej duszy? Gdybym tylko mogła stracić
przytomność i umrzeć... ale mój umysł jest zbyt silny. Nie mogę go do niczego
zmusić. I coś mi mówi, że Dredge nie odbierze sobie przyjemności dręczenia mnie...
Ostatni raz spoglądam w niebo mając świadomość, iż nigdy więcej go nie ujrzę. To
jest ostatnie piękne wspomnienie które zachowałam...
—Menolly! Pora wstawać!
Do mojej świadomości dochodzi miękki głos w samą porę by mnie przebudzić na
czas. Wszystkie złe wspomnienia zostają zapomniane. Siadam gwałtownie, gotowa
do ataku na intruza który ośmielił się zakłócić mój sen.
Po chwili rozglądam się wokół. Jestem bezpieczna w swoim pokoju. Spoglądam na
moją piękną zieloną pościel oświetloną przyćmionym światłem padającym ze stojącej
na biurku lampki. Iris siedzi na bujanym fotelu, na tyle daleko aby uniknąć mojego
niekontrowanego ataku zaraz po przebudzeniu. Camille nauczyła się tego już dawno
temu... ja również.
—Słońce zaszło. Wstawaj!
Z uśmiechem na twarzy wstała, wygładzając swój fartuch . Niejednokrotnie
widywała mnie z wysuniętymi kłami i czerwonymi oczami, nigdy jednak nie
wydawało się jej to przeszkadzać. Anna Linda obudziła się późnym rankiem.
Rozmawiałam z nią długo. Ona wie kim jesteś. Najwyraźniej nie jesteś pierwszym
wampirem jakiego spotkała.
—Żartujesz sobie? Gdzie mogla spotkać wampira? spytałam.
Otworzywszy szafę, zaczęłam się zastanawiać co dziś na siebie założę. Prawie
wszystkie moje ubrania były z długimi rękawami, tak by zakryć moje ręce i nogi. Z
biegiem czasu blizny były mniej widoczne, ale nadal nie zniknęły. Wolałam je
ukrywać zamiast wyjaśniać ich obecność. Po przesunięciu kilku wieszaków, złapałam
dżinsy biodrówki, zielony niczym las sweter z golfem i brązową kurtkę z aksamitu.
Wszystko będzie idealnie pasowało do moich butów na obcasie.
Iris posłała mi rozbawiony uśmiech.
—Zdarza ci się kiedykolwiek nosić biustonosz i majtki? zapytała.
—Nigdy, odpowiedziałam wślizgując się w swoje dżinsy i zapinając guziki (zaletą
bycia wampirem było to, że nie oddychając mogłam nosić obcisłe dżinsy, jak te.
Musiałam tylko uważać by nie strzeliły jak siadam. Nosiłam je kiedy jeszcze żyłam,
ale dlaczego zawracam sobie tym teraz głowę? Moje piersi nigdy nie opadały.
—Jak chcesz, powiedziała kręcąc głową. W każdym razie Anna Linda opowiedziała
mi o klanie wampirów w Portland w stanie Oregon. Jej brat zadawał się z grupą
przestępców, którzy nie bali się stawić im czoła. W rezultacie doszło do konfrontacji.
Tamci jednak nie mieli zamiaru ich przemieniać. Byli zadowoleni obserwując jak ci
wykrwawiają się na śmierć. Dziennikarze mówili o rytualnych morderstwach, ale
Anna Linda szpiegowała swego brata tej nocy, ukryta w lesie. Krótko po tym, jej
matka znalazła sobie nowego chłopaka, który jednak źle ją traktował. Dlatego
zdecydowała się uciec.
Usiadłam na łóżku, by założyć swoje aksamitne buty gładząc je opuszkami palców.
Jednocześnie zastanawiałam się nad tym co powiedziała mi Iris. Jeśli dziewczyna
mówi prawdę, nie możemy odesłać jej do domu. Z drugiej strony, nie mamy czasu
zajmować się człowiekiem.
—Myślisz że możemy jej zaufać? spytałam Iris. Zawsze była dobra w ocenianiu
ludzi. Jeśli Anna Linda kłamała, będzie to wiedzieć. Uniosła brwi.
—To zabawne że zadajesz mi to pytanie. Myślę że tak, ale mimo wszystko
poprosiłam Chase'a aby to sprawdził. Okazało się iż faktycznie w Oregonie doszło do
masakry, co pasuje do tego co nam powiedziała o śmierci swojego brata.
Według policji, było to rytualne morderstwo. Znaleźli pięć ciał pozbawionych krwi.
Wampiry otworzyły im żyły. Jedna z ofiar nazywała się Bobby Thomas... brat Anny
Lindy.
Podczas gdy Iris przetrzepywała poduszki, ja zajęłam się ścieleniem swojego łóżka.
Była ekspertem we wszystkim co było związane z domem. Przed jej pojawieniem się,
nigdy nie mieliśmy nienagannie czystej pościeli. Tak naprawdę nie miałyśmy nawet
żelazka. Podczas gdy teraz miałyśmy pralnię a pościel była zmieniana co tydzień. Iris
odmówiła używania magii w tym celu. Naciągnęłam prześcieradło wygładzając je a
następnie wsuwając jego końce pod materac.
—Idioci! To takie głupie! I nie wiem czy jest mi ich żal czy żałuję, że ktoś nie
sprawił im pożądanych cięgów. W każdym razie jest już na to za późno, dodałam
przetrzepując kołdrę. Iris położyła poduszki.
—Większość z nich nie zdaje sobie sprawy z tego co robią. Przechodzą przez trudny
okres w którym decydują za nich hormony. Niektórzy nie mają rodziny. Podczas gdy
wy, wampiry, jesteście drapieżnikami. Może nie jesteście do końca nieśmiertelni,
jednak nie boicie się swoich wrogów. posiadacie moc. To właśnie tego szukają te
dzieciaki. Wreszcie pragną sami kontrolować swoje życie. Nie mogę ich za to winić.
Myślę że skończyliśmy, dodała rozglądając się wokół. Wszystko wydaje się na
swoim miejscu. Jutro, kiedy będziesz spała, przyjdę wytrzeć kurze.
—Dziękuję, odpowiedziałam podążając za nią ku schodom. Pewnie masz rację.
Wielu z nich jest zaślepionych przez urok i nie widzi rzeczywistości. Większość
wampirów rozpoczyna swoje nowe życie z dobrymi intencjami. Pić tylko tyle by
pozostać przy życiu. Nie atakować niewinnych. Ale prawda jest taka, że z czasem to
postanowienie staje się coraz trudniejsze do utrzymania. Chyba że przypomina nam
się o znaczeniu ludzkiego życia.
—Wbrew temu co się stało z jej bratem, Anna Linda nie spanikowała gdy usłyszała
że jesteś wampirem. W rzeczywistości, co wydaje mi się dziwne, odczuwa z tego
powodu przyjemność, powiedziała Iris gdy weszłyśmy do kuchni.
Dotarły do nas z salonu dwa głosy. Jednym z nich był głos młodej kobiety, bez
wątpienia Anny Lindy, ale nie rozpoznałam drugiego.
—Kto tam jest? zapytałam.
—Chase, Zachary Lyonnesse i kobieta z jego stada, odparła Iris tonem który nie był
mi znany. Podoba mi się. Nazywa się Nerissa i pomaga młodym ludziom z
problemami. Pracuje dla opieki społecznej. Zasugerowała by znaleźć dla Anny Lindy
nadprzyrodzoną rodzinę zastępczą. W ten sposób nikt nie będzie zaskoczony tym, co
mogłaby zacząć rozpowiadać. Delilah natychmiast pomyślała o Siobhan i zadzwoniła
do niej. Ta zgodziła się gościć ją na jakiś czas u siebie.
Siobhan Morgan była naszą przyjaciółką, pochodziła z Irlandi i pomimo iż wyglądała
jak człowiek, była zmienną foką. Słodka i miła kochała dzieci do tego stopnia, że nie
potrafiłam jej zrozumieć. Była również świetnym dyplomatą, inteligentna i zdolna
zapanować nad sytuacją.
—Naprawdę? Wiem że nie możemy jej tu zachować, ale... nie podoba mi się pomysł
jej przeprowadzki. Naturalnie powierzenie jej opiece Siobhan jest o wiele bardziej
pocieszające aniżeli powierzanie jej obcym ludziom.
Iris pokręciła głową.
—Dziś rano Anna Linda odmówiła umieszczenia jej w rodzinie zastępczej. Groziła
że ucieknie jeśli każemy jej odejść. Chasowi nie podoba się ta sytuacja, nawet jeśli
nic nie mówi. Pomoc Nerissy może być dla niej korzystna. Uważa że rodzina
nadnaturalna byłaby najlepszym rozwiązaniem. Idź, a ja zrobię herbatę.
Zaraz po wejściu do salonu wyczułam panujące w nim napięcie. Delilah siedziała
między Chasem i Zacharym. Odkąd Chase dowiedział się o jej przygodzie z Pumą,
obaj mężczyźni utrzymywali dystans. Po wielu kłótniach oboje z Delilah zdali się
dojść do porozumienia.
W mojej opinii, inspektor nie postawił żadnego ultimatum bo bał się, że go nie
wybierze. Nawet jeśli nie przepadałam za nim, to było mi go żal. Wątpiłam by
Delilah była w stanie stworzyć z nim prawdziwy związek. Ale to było jej życie, nie
moje.
Kiwnąwszy naszym gościom na powitanie, ujrzałam ostatnie promienie światła
znikające za horyzontem. Podeszłam do okna, by móc popatrzeć na biały płaszcz
otulający ogród. Od kilku dni temperatura była stała.
Anna Linda posłała mi nieśmiały uśmiech.
—Dziękuję, powiedziała. Ostatniej nocy byłam zbyt wyczerpana i nie zdążyłam ci
podziękować za uratowanie mnie (siedziała na kanapie, poklepała ręką miejsce obok
siebie) . Możesz usiąść obok mnie.
Podczas gdy ważyłam za i przeciw, ujrzałam błysk w jej oczach i zrozumiałam, że
stałam się jej bohaterką, jej wybawcą. Wampir czy nie, chciała zbliżyć się do mnie.
Przyjrzałam się Nerissie, która siedziała w fotelu. Nie było wątpliwości iż należy do
stada Pum. Miała takie same oczy koloru topazu i blond włosy jak reszta. Miała na
sobie kostium i buty na obcasie. Z włosami upiętymi w kok, wyglądała jakby wyszła
z pracy.
—Ty musisz być Nerissa. Menolly D'Artigo.
To my wczorajszego wieczora natknęłyśmy się w alejce na Annę Lindę.
Wyciągnęłam do niej rękę. Nawet jeśli zauważyła że moja dłoń była zimniejsza od jej
dłoni, nie skomentowała tego.
—Chcesz powiedzieć że uratowałyście mi życie, wtrąciła Anna Linda.
Nerissa uśmiechnęła się do niej.
—Anna Linda, może zostawisz nas teraz samych byśmy mogli porozmawiać na
osobności? Wydaje mi się że usłyszałam jak panna Kuusi mówiła, że idzie
przygotować herbatę. Może pójdziesz jej pomóc?
Nerissa miała piękny głos. I delikatną skórę... wydawała się być miła ale i twarda w
razie potrzeby. I nie miałam tu na myśli jedynie jej charakteru. Widok jej odsłoniętej
szyi sprawił, że poczułam jak moje kły się wydłużają. Zaskoczona tokiem swoich
myśli, skinęłam głową z przekonaniem.
—Ona ma rację. Iris z pewnością przyda się pomoc. Dlaczego nie pójdziesz zobaczyć
co robi?
Pomimo swojego zmieszania, skierowała się do kuchni. Kiedy zniknęła mi z oczu,
gestem zaprosiłam Nerisse by przeszła za mną do saloniku.
—Zaraz wracamy, rzuciłam Delilah. Następnie spojrzawszy na dwóch mężczyzn,
dodałam. W międzyczasie żadne z was nie wypuści pazurów, zgoda?
Delilah się zarumieniła, natomiast Zach spuścił głowę. Jedynie Chase wzniósł oczy
do nieba. Niemniej jednak cała trójka skinęła głowami. Zadowolona poprowadziłam
Nerisse do saloniku i zamknęłam drzwi na wypadek gdyba przed końcem naszej
rozmowy pojawiła się Anna Linda.
—Iris i Chase zdali ci całkowity raport? spytałam.
Usiadła na poręczy krzesła poruszając delikatnie dłonią.
Kiedy założyła nogę na nogę, zmusiłam się by oderwać od niej wzrok. Czując
destabilizację intensywnością przyciągania, zmusiłam się by spojrzeć jej w oczy.
—Tak. Ta biedna dziewczyna tak naprawdę nie miała szczęścia. Jednak nie radzę
trzymać ci jej tutaj. Uwierz mi, wiele dzieci przekroczyło próg mego biura. Mimo iż
cię ubóstwiają, nie można im ufać. Anna Linda jest ofiarą. Jej los byłby o wiele
gorszy gdybyś pozwoliła jej zostać, ona nadal funkcjonuje w trybie przetrwania. I
osoby w jej przypadku…
—... są zdolne do rzeczy, których nigdy normalnie by nie zrobiły, dokończyłam. Ona
wciąż się boi. Nie możemy przewidzieć jej reakcji.
—Dokładnie, odparła z westchnieniem. Przykro mi to mówić, ale nie możemy dać się
zaślepić litości. Doznała szoku, dlatego nie myśli teraz rozsądnie. W tej chwili kocha
cię, ponieważ ją ocaliłaś. Jednak w ciągu kilku dni, kiedy się uspokoi, przypomni
sobie swojego brata i to co zrobiły mu wampiry. Dla wszystkich będzie lepiej jeśli
zaprowadzimy ją do panny Morgan.
Nerissa miała rację. Anna Linda była niczym tykająca bomba. Z wszystkimi naszymi
obowiązkami nie możemy zajmować się ludzkim dzieckiem. Ponadto jeśli jej matka
odkryje że tutaj jest, będziemy mieć kłopoty. Nerissa była częścią społeczeństwa i
znała system. Wiedziała co zrobić by wszystko obrócić na naszą korzyść, ponadto
była skłonna zataić prawdziwą naturę Siobhan.
—Bardzo dobrze, tylko jak mamy przekonać Annę Lindę by tam pozostała? Jeśli
dobrze pamiętam, groziła że ucieknie, rzuciłam.
Łaskotał mnie nos. Nerissa pachniała różanym mydłem i talkiem. Obserwując ją
zauważyłam, jak jej policzki się zarumieniły a pierś unosi za każdym razem kiedy
nabiera powietrza. Pragnęłam dotknąć jej miękkiej skóry... Wziąwszy się w garść,
podeszłam do okna.
Pokój wydawał się skurczyć w ciszy. Kiedy zastanawiałam się dlaczego mi nie
odpowiedziała, odwróciłam się gwałtownie znajdując się z nią twarzą w twarz.
Nerissa poruszała się równie bezszelestnie jak ja.
—Być może będziesz mogła nam pomóc, szepnęła.
Zaskoczona, poczułam jak moje kły się wysuwają po czym złapałam ją za
nadgarstek. Byłam tak spragniona, że miałam straszną ochotę przyłożyć usta do jej
szyi by następnie wbić się w nią do chwili aż się nie podda.
Z szeroko otwartymi oczami, zesztywniała.
—Menolly, ranisz mnie! powiedziała twardym tonem.
Nawet jeśli czułam jej strach, nie pokazała go po sobie. Puściwszy jej nadgarstek,
uniosłam się do sufitu by tam odzyskać spokój. Czując że moje kły znów mają swoją
normalną długość, zastanawiałam się co się mogło stać? Zazwyczaj nie traciłam
kontroli nad moim ciałem, ale mnie zaskoczyła. Poruszała się tak cicho jak Delilah;
miałam ją właśnie przed tym przestrzec...
—Wszystko w porządku? spytała.
To był pierwszy raz od mojej śmierci kiedy poczułam równie silne pragnienie. Więc
kiedy na nowo stanęłam stopami na ziemi postarałam się o zachowanie między nami
pewnej odległości.
—Przeklęci zmienni! Dam ci radę i chcę abyś przekazała ją innym. Nigdy nie
zaskakuj wampira! Zmienni, zwłaszcza koty, są jednymi z nielicznych stworzeń
zdolnych tego dokonać. I proszę, uwierz mi kiedy mówię, że nie wszyscy pijący krew
będą równie wyrozumiali jak ja.
Zła że dałam się podejść, skrzyżowałam ramiona posyłając jej chmurne spojrzenie. Z
rumieńcem na twarzy przyłożyła dłoń do szyi.
—Przykro mi. Mam jeszcze wiele do nauczenia się w tej kwestii. Przepraszam.
—Tak, tak ... Po prostu postaraj się o tym nie zapominać. Więc jak mam przekonać
Annę Lindę by z tobą poszła?
Potrzebowałam czasu aby się uspokoić. Problemem nie było to że była kobietą.
Zawsze byłam biseksualna. Co mi przeszkadzało to to, że Nerissa pozostała
nieruchoma kiedy ją zaatakowałam. Zastanawiając się teraz nad tym myślę, że było
to najlepsze rozwiązanie. Gdyby próbowała uciec na pewno bym ją zraniła. Jednak
było coś jeszcze. Błysk w jej oczach i zaczerwienione policzki powiedziały mi, że nie
czuła się z tego powodu zawstydzona.
—Być może mogłabyś ją oczarować? To byłoby najłatwiejsze. Albo jedna z twoich
sióstr. Wydaje mi się że wszystkie posiadacie tę moc?
Samej nie przyszło mi to nawet do głowy.
—Tak, to część dziedzictwa naszego ojca. Wróżki są w stanie oczarować kogoś
pocałunkiem, dotykiem czy nawet spojrzeniem. Moja natura wampira daje mi
podobną moc. Bez wątpienia masz rację. Jeśli przekonamy ją że to dobre
rozwiązanie, nie będzie czuła się opuszczona.
—Dokładnie, powiedziała Nerissa. Zrobisz to więc?
—Nie mam powodu aby odmówić, odpowiedziałam wzruszając ramionami.
—Świetnie! To załatwione! (ruszyła do drzwi, po czym zatrzymała się i odwróciła do
mnie). W rzeczywistości również to czułam, powiedziała zalotnie z uśmiechem.
Mówię o gorączce. Z nikim teraz nie jestem. Zadzwoń do mnie kiedy tylko chcesz.
Nigdy nie cofam się przed wyzwaniem, w każdym razie Venus specjalnie mnie
przeszkolił.
Kiedy ruszyła do drzwi, podążyłam za nią zastanawiając się co powinnam zrobić z jej
zaproszeniem. W czym dokładnie wytrenował ją Venus? To był stary i dziki szaman a
Nerissa nie chciała stać się wampirem. Przynajmniej teraz wiedziałam, że pod jej
kostiumem kryje się bardziej bezczelny aspekt jej osobowości. Pytanie, czy miałam
zamiar dowiedzieć się w jakim stopniu?
Rozdział 5
Nie było nic łatwiejszego. Starając się nie śmiać, usiadłam przy stole w kuchni z
Anną Lindą i wzięłam ją za ręce. W chwili gdy na mnie spojrzała, uwolniłam swoje
uroki wróżki i zdolności wampira.
Mrugając oczami, dziewczyna skapitulowała. Jej młody wiek sprawiał, że była
łatwiejsza do kontrolowania. Zalało mnie poczucie winy. Właśnie miałam wpłynąć na
jej umysł, zmieniając jej myśli tak by uwierzyła że wszystko jest jej pomysłem.
Zatrzymałam się na chwilę, przekonując samą siebie że nie ma innego wyjścia.
Niezależnie od wszystkiego, jeśli postanowi kiedyś pomścić śmierć brata, będę
pierwsza na jej liście. Nie mogłam podjąć takiego ryzyka. Dzieci miały dar w
odkrywaniu tajemnic. Nie było wątpliwości że to jedynie kwestia czasu zanim
odkryje tajemne przejście do mojego legowiska... Na nowo uwolniłam swój urok.
—Anna Linda, posłuchaj mnie, zaczęłam poważnym głosem.
Dziewczyna spojrzała na mnie, jakbym była jedyną istniejącą osobą we
Wszechświecie.
—Chcesz iść do Siobhan. Zajmie się tobą. Nie będziesz sprawiać jej problemów.
Uwierzysz że to jest twój pomysł i nie uciekniesz, chyba że twoje życie znajdzie się
w niebezpieczeństwie. Jeśli coś się wydarzy, natychmiast przyjdziesz mi o tym
powiedzieć. Rozumiesz?
Mój głos wlewał się w nią niczym ciepły miód. Jej twarz była spokojna.
—Chcę iść do Siobhan, odparła kiwając głową.
—Dokładnie. I nie będziesz jej sprawiać kłopotów. Będziesz jej pomagać i słuchać
jej.
Powtarzając jej instrukcje, powoli wycofałam mój wpływ na jej umysł, dokładnie jak
fala która wraca do morza pozostawiając po sobie resztki piany... nie stawiała oporu
gdy Nerissa poprosiła by z nią poszła, obiecując że jutro zadzwoni. Kiedy
zamknęłam za nimi drzwi, poczułam jak Camille położyła dłoń na moim ramieniu.
—Będzie jej lepiej z Siobhan, powiedziała. Nie możemy trzymać tutaj dziecka.
Dobrze o tym wiesz.
Nie mogłam oderwać oczu od drzwi.
—Już od dawna nie jest dzieckiem, Camille. Zrobiła i widziała rzeczy których nie
powinna widzieć dziewczynka w jej wieku.
Mój umysł zalały obrazy Dredge'a. Nie byłam jego jedyną ofiarą. Dziesiątki
podobnych ofiar spełniały jego chore fantazje. Miałam to szczęście iż byłam dorosła,
dlatego łatwiej było mi się z tym pogodzić.
Camille przełknęła ślinę. Dziś jej krew była o wiele cieplejsza niż zwykle. Mogłam
poczuć i zobaczyć w jej aurze targające nią emocje. Była zła i chciała zapolować,
miała też ochotę coś zniszczyć. Niemniej jednak po prostu odpowiedziała:
—Wiem, Menolly. Dlatego robimy to, co musimy zrobić.
—Przyjdę dziś do Voyagera trochę wcześniej, chyba że Chase nie dowie się niczego
nowego w sprawie zaginionych wampirów. O tej porze może zdołam wypatrzeć
kogoś w tłumie. Nigdy nie wiadomo.
Założyłam skórzaną kurtkę, nie z powodu zimna, ale dlatego że świetnie na mnie
leżała i wyglądałam w niej groźnie. Camille mnie zatrzymała.
—Nie masz sobie nic do zarzucenia, Menolly. To była najlepsza rzecz jaką można
było zrobić.
Wzdychając zdałam sobie sprawę że oszukuję zarówno moich bliskich jak i samą
siebie.
—Nie czuję się winna. Przynajmniej nie za bardzo.
—Ok, wyszeptała; otworzyłam drzwi. Ale gdyby miało się tak stać, pamiętaj że nie
możesz sobie na to pozwolić. W walce przeciwko demonom, musimy użyć wszelkich
możliwych środków aby osiągnąć nasze cele.
Skinęłam głową.
Moja siostra coraz bardziej mnie przypominała. Osobiście uważam że to niepokojące.
Poruszając się cicho jak cień, udałam się do mojego Jaguara. Camille miała rację,
uratowałam Annę Lindę. Dlaczego więc czułam się jakbym ją opuściła?
Po wejściu do Voyagera uderzył we mnie hałas. Muzyka i rozmowy tworzyły swego
rodzaju kakofonię, odbijając się echem od ścian. W ostatnich tygodniach interesy
szły coraz lepiej, bar był wypełniony po brzegi. Z racji iż OIA nie płaciła nam więcej,
musiałyśmy znaleźć pieniądze gdzie indziej, co było dla nas w porządku.
Wszystkie stoły i krzesła były zajęte. Pierwotnie było to miejsce spotkań dla wróżek.
Z czasem Voyager został przekształcony w miejsce rozpusty, gdzie można było
spotkać zarówno wróżki, inne nadprzyrodzone stworzenia ziemskie jak i ludzi.
Kiedy wsunęłam się za bar, Luke którego zatrudniłam a który był zmiennym
wilkiem, posłał mi wdzięczne spojrzenie.
—Cieszę się że cię widzę. Jest coraz większy ruch, każdej nocy przybywa nam
klientów. Nie planujesz przypadkiem zatrudnić nowego barmana? zapytał
odgarniając kosmyk włosów który spadł mu na czoło.
Miał koło trzydziestki i był raczej słodki. Mimo iż nie był za wysoki, był dobrze
zbudowany i wysportowany, ponadto w odpowiednich miejscach umięśniony. Jego
blond włosy związane w kucyk, sięgały mu dolnej części pleców. Jego twarz zdobiły
prawie niewidoczne blizny. Nawet nie wiedziałam jak się ich dorobił i nie miałam
zamiaru go o to pytać. Któregoś dnia jeśli zechce, sam mi o nich opowie. Wszystko
co się dla mnie liczyło, to jego prędkość w przygotowaniu drinków i serwowanie ich
klientom bez skarg z ich strony.
Po założeniu fartucha, zabrałam się do pracy. Następne zamówienie składało się z
dwóch mrożonych herbat Long Island, piwa Cryptozoïde i drinka o nazwie „Ziejący
Ogniem” który był koktajlem z krainy wróżek i zawierał zbyt dużo alkoholu oraz
wymagał użycia zapałek. Chwytając butelkę brandy rozglądnęłam się po sali.
Ułożywszy wszystko na tacy spytałam:
—Luke, czy nie zaobserwowałeś dzisiaj nic dziwnego?
W powietrzu było coś złowieszczego, coś było nie tak, i w ogóle mi się to nie
podobało. Luke pokręcił głową.
—Nie, jedynie jakąś godzinę temu musiałem przerwać bójkę, powiedział wskazując
ruchem głowy na stolik mieszczący się w zasięgu mego wzroku. Widzisz tego faceta,
tam?
Człowiek którego mi wskazał, wyglądał jak wróżka z naszego świata. Jednakże jego
aura kryła w sobie coś więcej.
—Co zrobił? zapytałam cicho.
Normalnie nikt nie mógł mnie usłyszeć z tego miejsca. Jednakże lepiej być
ostrożnym. Większość klientów miała świetnie rozwinięty słuch.
—Ujrzałem tego typa jak pojawia się nagle koło boksu. Potem dołączył do niego
inny i usiedli. Wkrótce obaj stali się głośni i nieprzyjemni.
Nie wiem dlaczego walczyli ale ten facet tam jest przerażający. Właśnie miałem iść
ze swoim rewolwerem by ich powstrzymać, kiedy jego kumpel zniknął. Puf i już go
nie było!
Cholera! Teleportacja?
—Po czym ponownie usiadł i poszedłem odebrać jego zamówienie. Miałem też
zamiar dowiedzieć się czegoś więcej. Ale... psia kość, Menolly, byłem tak
przerażony, że wysłałem Chrysandre. Wróciła uśmiechnięta jak idiotka! Dał jej 20
dolarów napiwku!
Ponieważ nie było łatwo go przestraszyć, sam fakt że się bał, był dla mnie niczym
dzwonek alarmowy.
—Dwadzieścia dolarów? Co zamówił?
—Nic specjalnego, jedynie kieliszek koniaku, odpowiedział Luke patrząc
niewidzącym wzrokiem.
—Co? Co jeszcze przede mną ukrywasz?
—To zabrzmi głupio, zwłaszcza z naszą klientelą, ale...
Zamrugawszy spojrzał w górę. Nie bał się mnie. I to właśnie mi się w nim podobało.
Wreszcie, nigdy nie widział mnie z wysuniętymi kłami, tym bardziej z czerwonymi
oczami.
—Och, na miłość boską! Wyrzuć to z siebie! Wiesz z kim rozmawiasz, nie wezmę cię
za głupca! zawołałam krzyżując ramiona.
—Okey. Kiedy się zbliżyłem... Menolly, wiesz że podobają mi się kobiety?... ale
kiedy do niego podszedłem, miałem ochotę rzucić wszystko i skoczyć na niego. W
tym momencie powiedział mi: „Poproś tego ślicznego rudzielca który prowadzi ten
bar, by przyszedł się ze mną zobaczyć. Muszę z nim porozmawiać. "
Zmarszczyłam brwi. Nie byłam zaskoczona reakcją Luca. Nie żartował kiedy
powiedział, że lubi kobiety. W rzeczywistości był niemal homofobem... co czasami
kazało mi myśleć iż został kiedyś zraniony.
—Więc to tak, chce ze mną rozmawiać? (to wystarczyło bym zaczęła się martwić).
Czy zauważyłeś coś jeszcze?
—Niech się zastanowię... tak... nie widziałem go przechodzącego przez drzwi.
—To nie jest zaskakujące. Jesteś zajęty, a sala jest pełna.
—Tylko że obserwowałem drzwi, bo czekałem na Tavah by przyniosła mi coś co
trzymamy w rezerwie. Nie chciałem przeoczyć jak się pojawi (przerwał położywszy
ściereczkę na blacie). I nagle zobaczyłem jak się kłócą. Chwilę wcześniej żadnego z
nich nie było w środku. Mogę ci to zagwarantować.
Ufałam Lukowi i jego zmysłowi obserwacji. W rzeczywistości im bardziej mu się
przyglądałam, tym bardziej dochodziłam do wniosku że jest zupełnie kimś innym.
—To niemożliwe! zawołałam gdy przyszła mi do głowy pewna myśl.
—Coś nie tak?
—Przy moim szczęściu? Tak. Z pewnością. Pójdę z nim porozmawiać.
Po tym jak poprosiłam Luka aby zajął się moim zamówieniem, udałam się przez salę
w stronę naszego tajemniczego gościa. Klienci którzy mnie znali, usuwali mi się z
drogi. Wszyscy wiedzieli że jestem wampirem, a moja reputacja mówiła sama za
siebie. Kiedy była moja zmiana, nie potrzebowaliśmy bramkarza ponieważ strach
który odczuwali w mojej obecności uniemożliwiał im niewłaściwe zachowanie.
Zbliżywszy się miałam okazję dokładniej mu się przyjrzeć. Tak jak myślałam, nie był
wróżem. Tym bardziej Sidhe. Jednakże było w nim coś dzikiego. Prawdopodobnie
wywodził się ze szczególnej linii. Kiedy mnie zauważył, zlustrował mnie wzrokiem.
—Powiedziano mi że mnie szukałeś, rzekłam chwytając krzesło i siadając na nim
okrakiem. Najwyraźniej masz wrogów. Luke był gotów wyciągnąć broń, co w ogóle
mi się nie podoba. Więc może mógłbyś mi wyjaśnić co się stało? (uśmiechnęłam się
do niego wystarczająco, by ujrzał czubki moich kłów). Nie zaszkodziłoby również się
przedstawić.
Mężczyzna zamrugał po czym się wyprostował. Nosił długi czarny płaszcz,
niebieskie dżinsy i szary sweter z golfem.
Jego ciemne włosy opadały mu na ramiona a jego zielone oczy pełne były magii.
—Nazywam się Roz.
—Jak przypuszczam pochodzisz z krainy wróżek? Do której wspólnoty należysz?
—Żadnej, odparł uśmiechając się. Jestem najemnikiem. Pracuję dla tych którzy
najwięcej zapłacą. Ale teraz nie jestem tutaj w ramach kontraktu.
Pochyliłam się do przodu, był pewny siebie.
—Lepiej będzie jak podasz mi imię osoby, która cię wynajęła zanim wywalę cię za
drzwi. Niektóre grupy nie są tu mile widziane.
Roz zaśmiał się.
—Nie musisz mi grozić. Wiem kim jesteś, i czym jesteś i nie ma to dla mnie
znaczenia. Nie mam nic wspólnego ze zjadaczką opium. Ona jest najmniejszym z
naszych zmartwień… ale nic ci więcej nie powiem.
Podszedł do szafy grającej i wrzucając monetę wybrał utwór. Odwracając się do
mnie, podał mi rękę.
Otępiała, podałam mu dłoń. Zabrzmiały pierwsze nuty Lithium Flower autorstwa
Yoko Kanno. Roz poprowadził mnie na parkiet i przytulił do siebie. Oplótł ręce
wokół mojej talii i ułożył głowę w zgięciu mojej szyi. Poczułam zapach brandy w
jego oddechu, a pod palcami bijący puls. Zaczął się poruszać w rytm muzyki,
kołysząc biodrami.
—Co tu robisz? szepnęłam.
Mimo hałasu, wiedziałam że mnie słyszy.
—Królowa Asteria poprosiła mnie o pomoc, powiedział. Jestem płatnym zabójcą.
Specjalizuję się w usuwaniu wampirów i wyższej rangi demonów.
Było coś jeszcze, co mi w nim przeszkadzało. Skupiłam na nim całą swoją energię i
wtedy zrozumiałam.
—Nie jesteś wróżem. Jesteś nieletnim demonem.
—Prawie zgadłaś, rzucił pewnym siebie głosem.
Przyglądając się jego twarzy, czułam jego magię emanującą ze wszystkich porów
jego aury. Niewiele demonów posiadało podobne umiejętności. Nagle odpowiedź
wydala mi się oczywista.
—Czy to jakiś żart? Królowa Asteria zatrudniła inkuba by nam pomógł?
Zachichotał.
—Masz z tym jakiś problem?
Odepchnęłam go na długość ramienia. Nie warto kusić diabła gdy z trudem staram
się kontrolować. Jako wampir, nie byłam wrażliwa na urok większości stworzeń . Co
się zaś tyczy inkubów, niczego nie byłam pewna. Wolałam sobie nawet nie
wyobrażać jaki wpływ miałby na Camille.
—Pomijając fakt, że po części jesteś demonem…
—Ty również, odparł.
Podniosłam rękę by go powstrzymać, zanim zacznie mówić dalej.
—Pomijając fakt że jesteś demonem? powtórzyłam. Cóż, udało ci się wywołać
poruszenie w moim barze, jesteś na Ziemi od niespełna dwudziestu czterech godzin,
nieprawdaż?
—To prawda, powiedział potrząsając głową. Skąd wiesz?
—Nadal pachniesz innym światem (była to absolutna prawda. Mogłam wyczuć na
nim zapach rozgwieżdżonej zatoki i zapach drzew Ushas. Z całą pewnością
przekroczył portal na południu). Czy Roz to przynajmniej twoje prawdziwe imię?
Skinęłam na niego, aby poszedł za mną do baru. Z ustami rozciągniętymi w uśmiechu
zadowolenia, usłuchał mnie. Nie wszystkie inkuby były złe. Jeśli królowa Asteria
uznała że się nadaje, to tak z pewnością było. Mieli oni jednak tendencję do siania
niezgody na swej drodze. Byli w stanie zdejmować spodnie przed każdym i nie
ważne czy ten był gejem czy nie. Wliczając w to zazdrosnych mężów, po tym jak ci
pod ich nieobecność zajęli się ich żonami. Inkuby były po prostu stworzone do
dawania i otrzymywania przyjemności.
Przyjrzawszy mi się przez chwilę, wzruszył ramionami.
—Naprawdę nazywam się Roz. To zdrobnienie od Rozurial.
—Dlaczego toczysz walkę ze swoją własną rasą?
Byłam podejrzliwa w stosunku do demona który walczył przeciwko demonom,
chociaż technicznie rzecz biorąc, mnie również można było oskarżyć o to samo.
—Nie obchodzi mnie nic ponad własne dobro. Kocham pieniądze, powiedział. Poza
tym nie poluję na swoich tylko na wyższe demony i wampiry. Zajmuję się tym od
siedmiuset lat. Przemierzam oba światy w poszukiwaniu jednego szczególnego
wampira. W końcu udało mi się go zlokalizować w krainie wróżek, jednak kiedy
dostałem się do jego jaskini, on już zniknął.
Jego ślady doprowadziły mnie do królowej elfów. Ta wysłuchała mnie nie
mrugnąwszy nawet okiem, po czym wysłała tutaj.
Surowy wyraz jego twarzy sprawił, że poczułam jakbym stała krawędzi otchłani.
Zanim zdecydowałam się zadać mu pytanie, z góry znałam odpowiedź. Jednak
chciałam usłyszeć ją od niego.
—O jakim wampirze mówisz?
Roz natychmiast pochylił się ku mnie nad barem i odpowiedział głosem równie
zimnym jak moja skóra.
—Chcesz bym narysował ci jego portret? Dredge... plaga naszego świata.
Oparłam się o bar. To był pierwszy raz od bardzo dawna gdy poczułam zawroty
głowy. Królowa Asteria ostrzegała nas, że może się tu znajdować. Ewidentnie miała
rację. W przeciwnym razie, po co wysyłała by tu łowcę nagród?
—Czy jesteś pewien że on tu jest?
—On i kilku jego popleczników, tak, prowadzi ich szalony chwast który zostawiliście
przed drzwiami królowej Asterii. Widząc moje zaskoczenie podniósł rękę, by
powstrzymać mnie od mówienia. Wiem o wszystkim. Wiem również o tym, że cię
złapał. Wiem do czego jest zdolny i co robi swoim ofiarom, Menolly, ale jesteś
jedyną którą przemienił. W przypadku mojej matki, siostry i brata poprzestał na
pozbyciu się ich w chwili kiedy mu się znudzili. Minęło siedemset lat jak osuszył ich
z krwi, poodrywał wszystkie członki i rzucił swoim psom na pożarcie. Ukryłem się
na strychu. Przez szpary w podłodze wszystko widziałem. Miałem siedem lat i
widziałem wszystko.
Mówił prawdę. Ujrzałam to na jego twarzy, usłyszałam w jego głosie.
Dredge wymordował jego rodzinę.
—Nie byłeś wtedy jeszcze inkubem, mam rację?
—Nie, odparł potrząsając głową. To już inna historia którą rezerwuje sobie na
później.
—Więc mamy coś wspólnego, powiedziałam siadając. Przez okno w ciemnościach
widziałam padający śnieg. Czy wiesz gdzie on teraz jest?
—Jeszcze nie, ale niedługo się dowiem.
—Nie masz żadnego interesu w zabijaniu go, rzuciłam. Podobnie jak nie masz
interesu by pozwolić mi przebić jego serce. Twoja rodzina nie żyje. Rozumiem twój
ból. Ale ja wciąż tutaj jestem i wiem dokładnie jak Dredge zabawia się ze swoimi
ofiarami. I nigdy nie zdołam o tym zapomnieć (pomyślałam przez chwilę). Z kim się
wcześniej pokłóciłeś? Luke powiedział mi, że tamten zniknął w jednej chwili.
—Z tutejszym wampirem, powiedział Roz uśmiechając się niewinnie. Spałem z jego
córką aby dowiedzieć się czegoś więcej o klubach dla wampirów. Jedyne co udało mi
się uzyskać, to uderzenie od jej ojca który złapał nas razem w łóżku. Najwyraźniej
ignoruje fakt iż jej ojciec jest wampirem. To dlatego jej pilnował. Zagroził że jeśli
jeszcze raz jej dotknę, to skontaktuje się z opiekunem i wyśle mnie do Podziemnego
Królestwa.
Więc to tak, ten wampir jest w stanie skontaktować się z opiekunem? Zazwyczaj
tylko magowie i czarownice mogli komunikować się ze strażnikami duchowymi. Byli
oni używani do pozbywania się niechcianych stworzeń. Pytanie, czy faktycznie
posiadał tę moc? Nie ulega wątpliwości, że będę musiała porozmawiać z Wadem.
—Więc? Umowa stoi? Razem poszukamy Dredge'a, a kiedy go znajdziemy pozwolę
ci się nim zająć?
Wnioskując z jego uśmiechu, Roz był przekonany że się zgodzę. Nawet jeśli mu nie
ufałam, wiedziałam że możemy pomóc sobie nawzajem. Zważywszy na okoliczności,
doskonale sprawdza się tutaj powiedzenie: „wróg mojego wroga jest moim
przyjacielem”.
—Pomyślę o tym, odpowiedziałam w końcu. Ale pod warunkiem że w zamian
obiecasz mi coś. W przeciwnym razie, wiesz gdzie są drzwi. Jestem pewna że możesz
znaleźć wiele wskazówek na jego temat w sypialniach jego dam.
—Jaką obietnicę?
Krzyżując ramiona, pochyliłam się nad barem.
Kiedy do mnie mrugnął, postanowiłam nie podejmować wyzwania. Dla inkubów
uwodzenie kobiet które ich otaczały było ich drugą naturą. Nie zamierzałam dołączyć
do listy jego podbojów.
—Moje siostry są pięknymi kobietami. Nie zbliżaj się do nich. Jeśli spróbujesz je
uwieść, osobiście wyślę cię do Podziemnego Królestwa. Mają wystarczająco dużo
problemów, nie ma powodu by dodawać do tego inkuba z lepkimi łapami.
Zachichotał.
—Ale jeśli pierwsze zrobią krok...
—W tym przypadku, "jestem bardzo zaszczycony, ale nie, dziękuję" wystarczy.
Zrozumiano?
Z rękami na biodrach, podeszłam do niego ze wszystkimi wysuniętymi zębami.
—Jasne. Nie ma sprawy. Kiedy dostanę szansę spotkania ich?
—Jak tylko skończę pracę, wymamrotałam. Wracaj na swoje miejsce (kiedy
skierował się do swojego stolika, zatrzymałam go). Przy okazji, jak udało ci się
przekroczyć portal niezauważonym?
Moje pytanie sprawiło że wybuchnął śmiechem.
—Nie korzystałem z portalu w Voyagerze. Powiedzmy że inkuby mają swój własny
sposób podróżowania.
Po tych słowach, skłonił się i wrócił na swoje miejsce.
Przy pierwszej okazji zadzwoniłam do domu aby opowiedzieć im o Rozie i zapytać
czy woleliby go spotkać w mieście, czy u nas w domu. Camille i Delilah uznały iż
lepiej będzie nie ujawniać gdzie mieszkamy. Miały dołączyć do nas o drugiej nad
ranem przed zamknięciem Voyagera.
Pod ciężarem mojego zabójczego spojrzenia, Roz przestał się na mnie gapić i
ponownie skupił się na swoim kieliszku koniaku. Gdy obie z Chrysandrą
porządkowałyśmy bar, doszedł do nas hałas przy drzwiach. Powiesiłam jedynie
tabliczkę z napisem „zamknięte” bez ryglowania drzwi. Zanim zdążyłam cokolwiek
powiedzieć czy zrobić, otworzyły się drzwi a w progu ukazali się Chase i Sharah.
—Co się stało? spytałam, podchodząc do nich.
Oboje wyglądali jakby byli w szoku, w szczególności Chase. Wyglądał jakby miał
zaraz zwymiotować. Pomogłam mu usiąść podczas gdy Delilah przykucnęła obok
niego. W tym czasie Camille przygotowywała mu szklankę gazowanej wody z
lodem.
Czekając aż się uspokoi, odwróciliśmy się do Sharah, której oczy były pełne smutku.
—Wampiry ponownie uderzyły... wyjaśniła.
—Tego właśnie sie obawiałam, odparłam. Czekaj, mówisz o tych pierwszych...
czy...?
—Masz na myśli cztery ostatnie? dokończyła wzdrygając się. Nie mam pojęcia czy
mogłoby to być któreś z nich. Równie dobrze mogły sprzymierzyć się ze swoim
Panem. Tak czy inaczej, mamy trzy nowe ciała gotowe do przebudzenia się. Jakim
czasem dysponujemy?
Spojrzałam na zegarek.
—Wszystko zależy od godziny ich śmierci, w jaki sposób zginęli i ilości krwi jaką
przyjęli od swojego Pana. Chodźcie, powiedziałam rzucając ręcznik na bar.
Chrysandra, dokończ proszę. Jak tylko wyjdziemy, zamknij za nami i zadzwoń do
Tongo, niech odprowadzi cię do samochodu. Jeśli będzie protestował, powiedz że
rozedrę mu gardło. Nie żartuję.
W przeciwieństwie do Tavah, Chrysandra nie była wampirem. Była bezbronna. Nie
spuszczając wzroku z baru, skinęła głową.
Następnie poszliśmy za Chasem do jego samochodu, przyjechał dziś swoją
terenówką.
—Wskakujcie, nie mamy czasu by każde jechało swoim autem, powiedział.
Fakt że nie zapytał o Roza świadczył o stanie jego umysłu. Zazwyczaj Chase działał
ostrożnie.
Stłoczeni na tylnym siedzeniu, udaliśmy się do szpitala. W trakcie podróży, modliłam
się abym się myliła. A wszystko okaże się dziełem szaleńca, który uważa się za
nowego Freddy Krueger'a. Naprawdę nie potrzebowaliśmy wysypu wampirzych
noworodków. Wiadomości takie jak ta nie pozostają długo tajemnicą.
Gdy Chase włączył syrenę, odwróciłam się przyglądając się Rozowi.
Spojrzenie które mi posłał odzwierciedlało tyle nienawiści, że modliłam się aby to
mnie udało się pierwszej dorwać Dredge'a. Było jasne że nie zamierzał się z nim
patyczkować. Do czasu dopóki sama nie zajmę się moim Panem, nic więcej mnie nie
obchodziło.
Rozdział 6
Na terenie portu wiał silny wiatr sprawiając, że drżały szyby w samochodzie.
Podczas gdy światła miasta oświetlały nam drogę do kostnicy, widoczne na
horyzoncie wieżowce lśniły niczym diament. O tej porze drogi były puste.
Musieliśmy się spieszyć, bo nie wiedziałam ile mamy czasu. Nigdy nikogo nie
przemieniłam i nie zamierzałam tego robić w najbliższej przyszłości, teraz jednak
żałowałam że nie rozmawiałam o tym z innymi starszymi wampirami. Wiedza, nawet
znikoma, jest zawsze lepsza niż niewiedza.
—Chase, czy ciała zostały znalezione w takich samych okolicznościach jak ostatnio?
Byłoby to dowodem na to, że jest to dzieło tego samego wampira lub tej samej grupy
wampirów. Naprawdę nie potrzeba nam wysypu pijących krew atakujących
niewinnych ludzi w Seattle.
Inspektor westchnął.
—Tak... z wyjątkiem tego, że nie znaleziono ich obok Delmonico. Te trzy zostały
znalezione na obszarze Green Lake, w parku.
Delilah westchnęła, dałam jej sójkę w bok dając znak by była cicho. W pobliżu
mieszkała Sassy Branson. Czy była zamieszana ? Miesiąc temu obchodziliśmy u niej
święta.
Sassy była kobietą bardzo zamkniętą w sobie, nawet jej przyjaciele nie wiedzieli że
jest wampirem. Grając swoją rolę ekscentryczki, do perfekcji udało jej się zachować
tajemnicę swojej śmierci. Jednak stale żyła w strachu iż kiedyś zostanie
zdemaskowana. Z jej nienagannymi manierami, nie wyobrażałam sobie jej
zamieszanej w te wszystkie brutalne morderstwa.
Naturalnie nasz instynkt drapieżnika nie dawał nam o sobie zapomnieć. Czy to
możliwe, by tak bardzo się zmieniła?
Nie, nie chciałam w to wierzyć... ale być może posiada informacje na temat
morderstw.
W ciszy podążyłam za moimi przyjaciółmi schodami prowadzącymi do kostnicy.
Byli tam technicy OIA pilnujący ciał a z nimi strażnicy. Na korytarzu śmierdziało
formaliną i środkami dezynfekcyjnymi. Delilah i Camille zaczęły odczuwać mdłości.
Podczas gdy ja byłam tak skoncentrowana, że ledwo zwracałam uwagę na unoszący
się w powietrzu zapach.
Szafki które biegły wzdłuż ścian, przypominały mi te na dworcu autobusowym lub w
szkole. Różnica jednak była taka, że za ich metalowymi przegrodami leżały szczątki
ofiar rzezi. Pokój wypełniały stoły pełne różnych instrumentów. Skalpeli, pił i nożyc.
Zawieszone przy suficie światła były bardzo jasne, tak by zniszczyć iluzję w
odkrywaniu nowych tajemnic. Na półce w słoikach pływały niezidentyfikowane
obiekty.
Dobrze się przyjrzyj. Rozglądnij się wokoło. To wszystko co pozostaje na końcu
podróży. Próbowałam odwrócić wzrok, jednak taniec kolorów i kształtów mnie
fascynował.
Na środku sali stało sześć stołów, z których trzy skrywały ciała pokryte obrusem
białym jak śmierć. Zbyt jasnym. Wręcz nienaturalnym. Dlaczego nie było na nim
plam? Żaden środek do prania nie zdoła usunąć krwawych blizn trupów.
Chase skinął bym do niego dołączyła.
—Być może byłoby bezpieczniej gdybyście się cofnęli, w razie problemów...,
powiedział.
—W przypadku gdyby ofiary miały się przebudzić i nas zaatakować, to masz na
myśli?
Skinąwszy głową, pochylił się ku mnie.
—Jeśli tak się stanie, czy myślisz że będziesz w stanie je powstrzymać? Nigdy nie
walczyłem z wampirem, więc nie wiem jak się to robi. Tym bardziej technicy.
Rozejrzawszy się po innych, dodał: Nie chcę by Camille i Delilah coś się stało... czy
komukolwiek innemu.
Miał rację by się martwić. Prawdę mówiąc sama nie byłam pewna czy zdołam je
powstrzymać. Kiedy się obudzą będą głodne a wtedy rzucą się na pierwszą żyłę
szyjną aby zaspokoić głód osuszając swe ofiary z krwi.
Pamiętam jak sama się obudziłam, w drodze powrotnej dokonałam masakry. Nawet
teraz, kiedy pozwoliłam sobie na przypomnienie wszystkiego, wyraźnie pamiętam
całą scenę.
Po powrocie do domu zdołałam jedynie zamknąć się w swoim pokoju i krzyczeć na
Camille by poszła szukać pomocy. Po tym pochłonęła mnie ciemność która trwała
miesiące. Bezdenna przepaść i wielka dziura w mojej pamięci której nigdy nie
odzyskałam. W każdym razie, nie chciałam tego...
Po zastanowieniu, zwróciłam się do wszystkich:
—Wyjdźcie wszyscy. Z wyjątkiem ciebie, Roz. Jesteś inkubem możesz mi pomóc.
Wszyscy inni mają wyjść, nawet ty Chase. Zablokujcie drzwi i nie otwierajcie ich
dopóki wam nie powiem. Nie zapomnijcie upewnić się że nikt nie udaje mojego
głosu.
Camille i Delilah chciały zaprotestować, ale jeden gest z mojej strony zdołał je
przekonać by wyszły. Po tym zwróciłam się do Roza.
—Czy jesteś gotowy? Istnieje duża szansa, że ich panowie należą do klanu Elwing.
Pozwól że wpierw wyjaśnimy sobie jedno: jeśli pracujesz ze mną, chcę abyś był
posłuszny moim rozkazom. Nie robisz niczego solo, zrozumiano?
—Masz przy sobie kołki? rzucił z uśmiechem.
Mrugając zdałam sobie sprawę, że nie przywykłam nosić przy sobie ostrych
przedmiotów.
—Uch…
—Nie? Tak właśnie myślałem, odpowiedział rozpinając płaszcz. Wyglądał przy tym
jakby był ekshibicjonistą tak, że musiałam się powstrzymać by nie wybuchnąć
śmiechem. Jednakże widząc jaki arsenał skrywał wewnątrz, cały mój dobry humor
zniknął: kołki, sztylety, broń półautomatyczna, dmuchawka, gwiazdy do rzucania,
nunchakus i wiele innych których nie rozpoznawałam. Jako najemnik, znał się na
swojej robocie i widać było, że spędził na Ziemi wiele czasu. Moje zdziwienie
sprawiło, iż się uśmiechnął.
—Łap! powiedział, rzucając mi kołki.
Przyjrzałam im się z bliska. Były proste, a mogły przemienić mnie w kupkę pyłu.
Oczywiście, przy odrobinie siły mogły również służyć do zabijania.
Jednak te tu wykałaczki pełne były sterydów i było w nich coś mistycznego co
sprawiało, że czułam jakbym trzymała w rękach bombę z opróżnionym zapłonem.
—Dziękuję... tak myślę, wymamrotałam podczas gdy on sam wybierał kilka dla
siebie. Lepiej przyjrzyjmy się z kim mamy do czynienia.
Zbliżywszy się do pierwszego ciała szybkim ruchem zdarłam z niego prześcieradło
którym było przykryte, stając w gotowości.
Na stole leżał duży mężczyzna. Z siwymi włosami i umięśnionym ciałem. Pomimo
kilku dodatkowych kilogramów, miał świetnie wyrzeźbione mięśnie. Nie ulega
wątpliwości, że będzie trudno pokonać go w walce na pięści. A z tego co widziałam
poniżej, niejedna kobieta byłaby bardziej niż szczęśliwa mając go u swego boku.
Może był człowiekiem gór lub starym hipisem lub amerykańskim piłkarzem
przemienionym w ZZ top. W każdym razie nigdy więcej nie zobaczy światła
słonecznego. Fałdy i widoczne na jego twarzy zmarszczki zostały zamrożone w
wyrazie przerażenia.
—Co ma wokół ust? spytał Roz wskazując na brązowe plamy.
Pochyliłam się by powąchać.
—Krew (uniosłam jego wargi, była również na jego zębach. Nagle jego kły się
wydłużyły, zdecydowanym ruchem cofnęłam rękę). Myślę że wkrótce się obudzi.
Natychmiast przyjrzeliśmy się dwóm pozostałym: młodej Japonce, która była tak
piękna że mogłaby być modelką i młodego mężczyznę około dwudziestu lat. Oboje
mieli wejść do mojego świata. Lekko podenerwowana, przyjrzałam się Rozowi. Do
tej pory nigdy nie zabiłam żadnego ze swoich. Nie miałam wątpliwości że
postępujemy słusznie, jednak wydawało mi się niesprawiedliwym zabicie ich bez
dania im żadnej szansy.
—Wiesz dobrze że bez ich Pana który by nimi pokierował, jak tylko stąd wyjdą
zaczną zabijać (powiedział uderzając pięścią w metalowy stół). Nie mamy wyboru.
Wiedziałam że ma rację. Jednak przez jego gest wydawało mi się jakbym sama
oddalała się od swojego starego życia. Krok po kroku moje siostry i ja obierałyśmy
ścieżkę przeznaczoną dla najbardziej twardych oficerów OIA.
Nagle błysnęła mi pewna myśl.
—A co jeśli dołączą do swoich Panów? Może powinniśmy pozwolić jednemu z nich
na ucieczkę? W ten sposób może doprowadzić nas do Dredge'a i jego klanu.
—Aby to zrobić, musielibyśmy wypuścić go na wolność, powiedział Roz marszcząc
brwi. Czy jesteś gotowa poświęcić życie niewinnych ludzi? Ponieważ tylko w tym
przypadku pozwolę ci to zrobić, ale bierzesz pełną odpowiedzialność.
Cholera, nie chciałam musieć wybierać! Zważywszy wszystkie za i przeciw, jeśli
faktycznie wampir zwróci się do Dredge'a, zaprowadzi nas prosto do jego klanu. Ale
co by się stało, gdyby nie był to Dredge? Co jeśli wampiry zostawiły tych tutaj,
samym sobie? Czy mogę zaryzykować życiem niewinnych kierując się nadzieją?
Nie trzeba pytać Camille i Delilah. Z góry znałam ich odpowiedź. Po wzięciu
głębokiego oddechu, skierowałam się w stronę człowieka gór.
—Lepiej będzie ich zakołkować zanim się obudzą powiedziałam w końcu.
Raz jeszcze przyjrzałam się ciału. Wiedziałam dokładnie o czym pomyśli otwierając
oczy. Obrazy jego śmierci przewiną się w jego umyśle, następnie zrozumie że spędzi
wieczność uwięziony w tym ciele, całkowicie martwy. W tym czasie odczuje
pragnienie a następnie gniew. Nic innego nie będzie miało znaczenia.
Nagle mężczyzna wstał z szeroko otwartymi oczami rozglądając się po sali.
—Cholera!
Dziękując mojemu refleksowi, w ułamku sekundy zrobiłam krok do tylu kiedy
próbował mnie złapać. Pragnienie nowego wampira było tak intensywne, że jego siły
wzrastały dziesięciokrotnie.
W ułamku sekundy wstał, z czerwonymi niczym krew oczami, posuwając się w moją
stronę. Schyliłam się by sparować jego atak, kątem oka zobaczyłam jak młoda
Japonka również się obudziła. Z kołkiem w ręku Roz zaczął się do niej ostrożnie
zbliżać.
—Bądź ostrożny, Roz. Jest silniejsza niż na to wygląda!
Dźwięk mojego głosu wydawał się zaskoczyć mojego przeciwnika.
Zdekoncentrowany odwrócił głowę w w kierunku Roza.
Jednak nie stracił całkiem koncentracji i natychmiast rozpoczęła się walka.
Trzymając kołek w lewej ręce, drugi wsadziłam za pasek ostrzem w bok tak, by
uniknąć wypadku... następnie ruchem ręki dałam mu znać by podszedł.
—Chodź olbrzymie. Przyjdź i weź mnie.
Nagi z kręconymi włosami opadającymi na ramiona i błyszczącymi oczami potwór
zamierzał rzucić się na mnie, gdy nagle zatrzymał się by powąchać powietrze.
—Nie czuje pulsu...
—Masz rację. To dlatego, że jestem jednym z was.
Kiedy rzucił się na mnie, ledwo mu umknęłam klnąc pod nosem. Złapał mnie za
ramiona przygwożdżając do ziemi. Natychmiast wygięłam się w łuk biorąc oparcie
by się wydostać.
Dzięki moim treningom i moim zdolnościom akrobaty które po mojej śmierci jeszcze
wzrosły, byłam dwa razy szybsza niż większość wampirów. Mój przeciwnik rzucił
okiem na drzwi które prowadziły na zewnątrz. Gdyby udało mu się dotrzeć do nich
przede mną, będzie wolny i będzie mógł zapolować.
—Jeśli chcesz się pożywić, będziesz musiał wpierw poradzić sobie ze mną; to
rzekłszy ustawiłam się pomiędzy wampirem a wyjściem.
Czekając aż zaatakuje, ujrzałam Roza zaangażowanego w walkę na śmierć i życie.
Młoda kobieta... nie... młody wampir próbował dostać się do jego szyi. Mogła go
zabić, ale demoniczna natura Roza być może zdoła go uratować.
Trzecie ciało nadal się nie ruszało. Ale coś mi mówiło że nie potrwa to długo.
Koncentrując się na stojącym przede mną stosie mięśni, zdałam sobie sprawę, że
będzie próbował mnie wyminąć starając się dostać do drzwi. Zrobiłam gest jakbym
chciała poruszyć się w lewo dając mu fałszywą nadzieje że zdoła skorzystać z
wyrwy. W chwili kiedy ruszył, odwróciłam się trzymając w ręku kołek i wbijam mu
go w klatkę piersiową. Drewniana broń zatonęła w głębi jego ciała.
Z podniesionymi rękami odwrócił się do mnie twarzą z błagalnym spojrzeniem.
Zareagował jak zwierzę, jak wygłodniałe i przestraszone stworzenie. W jego oczach
wyczytałam ból i zmieszanie, żołądek podjechał mi do gardła. Przechodziłam przez
to kiedyś sama i nie chciałam o tym pamiętać. Nagle obrócił się w popiół w chmurze
dymu i pyłu ujrzałam kołek upadający na ziemię. Podniósłszy go skierowałam kroki
ku trzeciemu, usuwając po drodze blokujący mi przejście wózek. Leżące na nim
narzędzia rozsypały się z brzękiem po podłodze. Dźwięk metalu i pękającego szkła
rozbrzmiał w powietrzu niczym alarm. Skoczyłam nad trzecim ciałem gotowa do
ataku.
Ruch. Ostatni wampir miał się przebudzić. A gówno! Wbiłam kołek głęboko w jego
pierś nie dając mu szansy by to zrobił. Z jego ust wypłynęło westchnienie, lekki
wietrzyk unoszący się z pustej skorupy. Następnie zniknął w chmurze pyłu i popiołu.
Dwa z głowy! Odwróciłam się w stronę Roza dokładnie w chwili gdy zadawał
śmiertelny cios.
Japonka wydała z siebie przeraźliwy dźwięk po czym zniknęła w chmurze pyłu. Po
wszystkim Roz podszedł do mnie.
—W porządku? spytał
—Tak, odpowiedziałam wzruszając ramionami, ale tylko dzięki łasce Boga...
—Nie. To nie to. Obserwowałem cię jak walczyłaś z tymi wampirami. Jesteś
urodzonym wojownikiem, Menolly.
To dlatego udało ci się wyzwolić od Dredge'a i nie poddać szaleństwu w którym cię
pogrążył.
Patrzyłam na niego z podziwem, gdy odsunął kosmyk włosów który opadł mu na
oczy.
—Wiem więcej niż myślisz. W każdym razie wciąż nie wiemy gdzie ukrywa się klan
krwi Elwing. Ale ich znajdziemy. Tym się nie martw.
—Oczywiście.
Nawet jeśli dużo o mnie wiedział, nie potrafiłam mu jeszcze zaufać. A jednak... Roz
wydawał się pragnąć pomóc nam za wszelką cenę. A jeśli faktycznie za wszystkim
stoi Dredge? Wtedy bez wątpienia będziemy potrzebowali jego pomocy. Wstałam
otrzepując kurz z moich dżinsów i wyciągając do niego rękę.
—Chodź. Musimy powiedzieć innym że wszystko jest dobrze i zobaczyć co się
dzieje, zanim sytuacja się pogorszy.
W drodze powrotnej zajęłam się wypytywaniem Chase'a.
—Co masz zamiar powiedzieć ich rodzinom? I co z tymi czterema pierwszymi?
Chase wyraźnie zbladł.
—Oficjalnie nie znaleźliśmy żadnej z zaginionych osób. Nie podoba mi się to, ale
możemy z łatwością sfałszować wszystkie dokumenty. Wszyscy którzy brali udział w
akcji w kinie i którzy przesłuchiwali świadków należą do zespołu. W trakcie
przesłuchań powiedzieliśmy pracownikom, że cała akcja jest top secret. Jeśli któreś z
nich odważy się coś pisnąć, może nawet pójść do więzienia.
—To dobry sposób by wykorzystać swoją odznakę, wymamrotała Camille. Wszyscy
udają że wszystko jest w porządku, ale prędzej czy później prasa dowie się o
wszystkim .
—Z pewnością. Nie mogę mieć wszystkich na oku, odpowiedział podnosząc oczy do
nieba. Wiesz równie dobrze jak ja, że sprawa musi być utrzymana w tajemnicy,
ponieważ dotyczy wampirów. Nikt nigdy nie znajdzie ciał.
Nie cierpię pozostawiać rodzin ofiar w nieświadomości i pozwalać by się zamartwiali
tym co się stało z ich bliskimi, ale teraz to jedyne co możemy zrobić aby uniknąć
paniki.
—Czy ktoś zgłosił już ich zaginięcie? zapytała Delilah.
—Jeszcze nie, powiedział kręcąc głową. Ale jutro stanie się to z pewnością, tak
myślę. Wtedy oficjalnie zajmiemy się sprawą. Nie będziemy mogli zbyt długo ich
okłamywać. Siedem morderstw w dwa dni? Camille ma rację: tego rodzaju
wydarzenia nie pozostaną długo tajemnicą. Wkrótce zainteresują się nimi
dziennikarze. W najlepszym razie oskarżą nas o brak wiedzy.
Nagle zadzwonił telefon Delilah. Chwyciła go i zaczęła mówić cicho. Po chwili
uśmiechnięta odłożyła słuchawkę.
—Mam dobre wieści. Rozpowszechniłam wiadomość w sprawie zgromadzenia
nadprzyrodzonej społeczności. Oczywiście Zach, Wade i Siobhan wykonali dobrą
robotę: spotkanie odbędzie się jutro w klubie anonimowych wampirów.
Wreszcie coś układa się po naszej myśli. Jednakże było jeszcze coś, co nie dawało mi
spokoju. Zwróciłam się do Roza.
—Czy byłeś kiedyś w Aladril? zapytałam.
—Nie, odpowiedział zaskoczony. Miasto jest chronione przed astralnymi demonami,
takimi jak ty i ja. Próbowałem wejść tam raz: niemożliwym jest dostanie się do
środka. Przynajmniej nie z ich magią, która jest tak potężna iż nie potrzebują żadnej
armii do obrony.
Nic dziwnego że nie przejmują się konfliktem między Lethesanar i Tanaquar! Miasto
zdolne za pomocą swojej magii trzymać z dala demony było silniejsze niż królowa
Y’Elestrial czy jej siostra która pragnie zająć jej miejsce.
Camille spojrzała na mnie uważnie.
—Naprawdę myślisz tam iść? spytała.
—Tak, odpowiedziałam kiwając głową. Nie mogę odkładać tego w nieskończoność.
Królowa Asteria poprosiła nas byśmy spotkali się z Jarethem.
Ponadto wydaje się być przekonana, że we wszystko zaangażowany jest klan Elwing,
dlatego wysłała nam Roza. Być pomoże Jareth zdoła nam pomóc. W każdym razie
nie mamy innego śladu, prawda?
—Nie wiemy nawet przeciwko komu walczymy, rzekła rzucając okiem na Delilah.
Przynajmniej nie do końca. Myślę że Menolly ma rację. Należy wyruszyć po
zachodzie słońca i wrócić przed świtem.
Jutro nie będzie to możliwe ze względu na spotkanie. Dlaczego nie pojutrze? W
niedzielę?
Delilah tylko wzruszyła ramionami.
—Mnie odpowiada. Co o tym sądzisz? spytała.
—Ponieważ nie możemy zrobić inaczej, odparłam zirytowanym tonem, poczekamy
do niedzieli. Ale nie zdziw się jeśli w tym czasie pojawi się więcej ciał.
—Jakie są motywacje klanu Elwing? spytał Chase. Myślałem że Wisteria pomoże im
dostać się do Podziemnego Królestwa.
Spojrzałam przez okno.
—Może nie to jest ich celem. Może chcą siać niezgodę.
—To nie jest pocieszające, rzuciła Camille.
Chase wysadził nas przy barze. Podczas gdy oboje żegnali się ze sobą w bardziej
czuły sposób, ja podeszłam do Roza który stał oparty o ścianę.
—Skontaktuje się z tobą jutro, powiedział. Przyjdę na wasze małe spotkanie. W
międzyczasie zachowaj czujność i uważaj na siebie.
Kiedy spojrzał w kierunku Camille która zmierzała do swego samochodu, jego oczy
zabłysły z pożądania.
—Pamiętaj co ci powiedziałam, szepnęłam. Jeden fałszywy krok a zrobię wszystko
aby był ostatnim.
Z pochyloną głową zaśmiał się.
—Więc lepiej zrobisz jak zajmiesz czymś mój umysł...
Gdybym nie była wampirem, uwiódł by mnie bez problemu. Czułam zmysłowość
wyłaniającą się z jego słów, była ona niemal namacalna. Inkuby były uosobieniem
seksu. Nigdy nie miały żadnych problemów ze znalezieniem partnerów.
—Uważaj na swoje życzenia, ostrzegłam. Uwierz mi, są ścieżki których najlepiej
unikać, nawet jeśli jest się demonem jak ty. Twoim zdaniem, dlaczego nie biorę sobie
kochanka?
Po tym się oddalił, Delilah i Chase się żegnali.
—Wracaj bezpiecznie.
—Zahaczę jeszcze o laboratorium by porozmawiać z Sharah, powiedział.
Po wysłaniu mu buziaka, Delilah dołączyła do Camille koło jej Lexusa. Podczas gdy
ja obserwowałam jak samochód Chase'a znika... Wyglądał na zmęczonego. Sharah
również. Zastanawiałam się, jak to jest pracować z martwymi i rannymi w ciągu dnia.
Bycie częścią świata nieumarłych było zupełnie inne. Nawet jeśli byliśmy uwięzieni
w naszych ciałach, zawsze rozwijaliśmy się w świecie żywych, podczas gdy
uzdrowiciele i lekarze pracowali w ciszy dla tych którzy zginęli, opatrywali ich rany i
trzymali ich za rękę...
Ktoś taki jak Sharah, siostrzenica królowej Asterii, nie był pod wrażeniem gdy
groziły nam hordy demonów. Miała więcej odwagi niż większość ludzi jakich
poznałam a którzy nie należeli nawet do jej świata. Jednak kraina wróżek znajdowała
się zaledwie kilka kroków od Ziemi. Bez naszej interwencji oba nasze światy
przepadną.
Konfrontacja wydawała się nieunikniona.
W domu czekała na nas Iris machając nam radośnie kamerą przed nosem.
—Mam wspaniałą wiadomość! wykrzyknęła.
Camille usiadła w bujanym fotelu.
—Uwierz mi, naprawdę tego potrzebujemy, powiedziała.
Siedząc na kanapie, Delilah zdjęła swoje buty.
—Jestem wykończona! Dziś ktoś skontaktował się ze mną. Pozwoli mi to zarobić
trochę pieniędzy. Znowu sprawa oszustwa.
Nie ma nic nudniejszego, jednak pozwala zapłacić rachunki.
Teraz, gdy wszystkie wydatki przeszły na nas, pracowałyśmy o wiele ciężej.
Zabawne było kiedy OIA nam płaciła, a nasza oficjalna praca była jedynie
przykrywką. Teraz same starałyśmy się związać koniec z końcem.
Na szczęście księgarnia i Voyager zostały zakupione na długo przed konfliktem z
Lethesanar. Ponadto oba opiewały na nasze nazwisko.
Marszcząc brwi, Iris przyglądnęła się Camille i Delilah.
—Zauważyłam że nie tknęłyście dzisiejszego obiadu. Jest jeszcze w lodówce.
Coś nie tak?
—Nie, odpowiedziała Camille ziewając. Udaliśmy się do baru by tam spotkać się z
Menolly, więc nie miałyśmy czasu by coś zjeść. Ale teraz nie miałabym nic
przeciwko talerzowi lasagni.
—Ja też nie! wykrzyknęła Delilah posyłając Iris pełen nadziei uśmiech.
—Okey, powiedziała Iris z lekkim uśmiechem. Obie jecie jak ogry. Idę odgrzać
wasze porcje, ale przedtem... (tu zatrzymała się i spojrzała na mnie), wiem że macie
złe wieści. Mogę wyczytać to z waszych twarzy. Poczekajcie z nimi do czasu aż
wrócę.
Podnosząc rękę, skinęłam głową.
—Ani słowa, obiecuję.
—Dobrze, odpowiedziała z zadowoleniem. Następnie wzięła kamerę dając nam znak
byśmy za nią poszły, Camille i Delilalh zaprotestowały, ale Iris nie miała litości.
Ruszcie tyłki! Ja nie narzekam mimo iż jestem dużo starsza od was. Pospieszcie się!
Kiedy zebrałyśmy się wszystkie wokół niej, pokazała nam nagranie. Była na nim
Maggie, stawiająca swoje pierwsze kroki. Mały gargulec stał wyprostowany
trzymając się krawędzi stolika. Następnie puściła go starając się zachować
równowagę, idąc w kierunku kamery z szeroko otwartymi ramionami.
W tle słychać było Iris. Zrobiwszy dwa kroki, Maggie wydała dźwięk brzmiący jak
„skunk” po czym klapnęła na pupę z ogonem na bok. Kiedy zaczęła płakać nagranie
zostało przerwane. Pierwsze kroki Maggie w całej ich okazałości.
Delilah zaczęła klaskać, natomiast Camille rzuciła się do kuchni. Jeśli o mnie chodzi,
wzięłam Iris w ramiona i zawirowałam nią w powietrzu.
Byłam tak bardzo dumna z naszej małej dziewczynki!
—Natychmiast mnie postaw! zawołała Iris (z mety jej usłuchałam. Żadna z nas
słysząc jej ton nie odważyła by się jej postawić. Nawet ja). Myślisz że dokąd
idziesz?! rzuciła do Camille. Ta zatrzymała się w miejscu.
—Nigdzie, odpowiedziała uśmiechając się.
1-0 dla Iris.
—Miałaś zamiar obudzić Maggie, czyż nie? Nie ma mowy! Z powodu was trojga, to
biedne dziecko nie może mieć regularnego rytmu snu. Musicie się ze mną zgodzić, że
czas to zmienić. W końcu godzinę temu udało mi się ją uśpić, nie ma mowy abyście
ją teraz budziły. Nie ważcie się wchodzić do mojego pokoju! Możecie ucałować ją
jutro! Co się tyczy ciebie Menolly, możesz ją zobaczyć przed snem ale to wszystko.
Z rękami na biodrach, Iris wydawała się gotować do walki. Widząc ją taką, za nic w
świecie nie odważyłabym się jej postawić. Poza tym nie wiedziałyśmy jakie moce
posiada nasza Talon-haltija. Te które zdążyłyśmy odkryć, były wystarczająco
imponujące a doskonale wiedziałyśmy że posiadała ich o wiele więcej.
—Iris ma rację, powiedziałam. Powinniśmy ustalić harmonogram. Wszystkie
kochamy opiekować się Maggie ale trzeba pomyśleć też o niej.
Delilah chwyciła swojego laptopa który leżał na stoliku od kawy.
—Dobra, zróbmy to, podczas gdy Iris odgrzeje nam obiad.
—Świetnie, odparła Iris kręcąc głową. Tak myślałam że niespodzianka wam się
spodoba. Możecie mi wszystko opowiedzieć po tym jak skończycie ustalać
harmonogram. Zostawcie kopię w kuchni bym mogla się z nią zapoznać.
Kiedy wyszła z pokoju, Delilah otwarła dokument w Wordzie.
—Zrobimy tydzień próby. Wiecie o której Maggie potrzebuje drzemki? spytała.
Odkładając na bok wszystkie myśli o ostatnich wydarzeniach, zajęłam miejsce po jej
prawej, podczas gdy Camille usiadła po jej lewej stronie. Obie obserwowałyśmy ją w
milczeniu. Wyraźnie jej ulżyło że może zająć się myśleniem na przyjemniejszy temat,
nie pokryty krwią i nie śmierdzący demonem.
Rozdział 7
Podczas gdy Iris przyniosła Camille i Delilah obiecaną kolację, poszłam do kuchni
powiesić ustalony harmonogram. Następnie rozmowa zeszła na temat Roza i trzech
nowych ofiar.
—Dlaczego ignorujecie sposób w jaki zostały wybrane ofiary? zapytała Iris podając
dokładkę moim siostrom.
Nie przepadałam za oglądaniem ludzi podczas jedzenia. Przypomniało mi to moje
stare życie, podobnie jak mój apetyt w tym czasie. Wzięłam się w garść skinąwszy
głową w odpowiedzi.
—Nie dowiedzieliśmy się nic nowego poza tym, że zabójstwa zostały popełnione na
terenie Green Lake.
—Blisko miejsca gdzie mieszka Sassy wtrąciła Delilah.
—Dlatego planuję złożyć jej dzisiaj wizytę, odparłam oparłszy się na krześle ze
skrzyżowanymi nogami.
—Myślisz że może mieć z tym coś wspólnego? zapytała Iris marszcząc brwi.
Na te słowa moje siostry podniosły gwałtownie głowy. Widocznie w przeciwieństwie
do mnie, nie przyszło im to do głowy.
—Sassy nie wydaje mi się być kimś kto łamie prawo, powiedziałam kręcąc głową,
ale jeśli... jeśli jej natura drapieżnika przejęła kontrolę, to wszystko nad czym tak
pracowała pójdzie na marne.
—A co mówi ci twój instynkt? spytała Camille.
Przez chwilę wpatrywałam się w stół, starając się zebrać myśli.
—Mój instynkt nie ma nic wspólnego z waszym, powiedziałam w końcu. Wampiry
uwielbiają ukrywać swoją prawdziwą naturę. Nie sądzę by była w to zamieszana, ale
nie jestem tego pewna na sto procent. Jestem przekonana że walczymy przeciwko
Dredgowi (spojrzawszy w górę zdałam sobie sprawę, że Camille mi się przygląda).
Martwisz się o mnie, prawda?
—Nie, wcale nie, wyjąkała. To nie jest to, co…
Blada jak ściana, Delilah upuściła swoją serwetkę. Westchnąwszy odchyliłam głowę
do tyłu by spojrzeć na sufit.
—To nie ma znaczenia, zapewniam was. Wiem że nie czujecie się ze mną dość
swobodnie. I macie rację. Nigdy was nie skrzywdzę... dopóty, dopóki myślę jasno.
Nie oszukujmy się, jestem demonem. Nigdy nie wiadomo co może się wydarzyć.
Poczułam łzy napływające mi do oczu. Cholerne emocje! Wszystko odczuwałam
teraz inaczej ale nie byłam z kamienia.
Z ponurym wzrokiem Camille odsunęła talerz i pochyliła się do przodu.
—Co chcesz byśmy zrobiły, jeśli pewnego dnia...
—Jeśli stracę kontrolę nad swoim ciałem? Jeśli górę we mnie weźmie predator?
spytałam nie mrugnąwszy nawet okiem. Wbijcie mi kołek w serce. Zabijcie mnie.
Nie zgadzam się aby wygrał Dredge. W żadnym wypadku nie chcę przypominać tego
psychopaty. Wolę dołączyć do naszych przodków niż stać się potworem.
Delilah zadrżała. Jej usta również. Camille podbiegła do niej w tej samej chwili.
—Delilah, wyszeptała. Kochanie, wszystko jest w porządku. Wszystko będzie
dobrze.
—To są tylko hipotezy kotku. Nie martw się…
Ledwo wypowiedziała te słowa, gdy naszą siostrę otoczyła złota aura, znak że się
przemienia. Cholera! Wiedziałyśmy że nie powinnyśmy omawiać takich rzeczy, nie
uprzedzając jej. Choć Delilah służyła Władcy Jesieni i dzięki niemu mogła zamieniać
się w panterę, to wewnątrz pozostawała kruchym wrażliwym kotkiem.
Kiedy spojrzała w górę na Camille i miauknęła, ta otworzyła ramiona przytulając ją
do piersi.
—Nie sądziłam że zareaguje w ten sposób, powiedziała Camille. W przeciwnym
razie porozmawiałabym o tym z tobą na osobności; to rzekłszy usiadła z nią w
ramionach głaszcząc jej długie futerko a na koniec całując ją w czubek łebka.
Pomimo całej swojej odwagi, nadal pozostała bardzo wrażliwa. Martwię się o nią.
Jak do tej pory zbiry które nasłał na nas Skrzydlaty Cień, to była zabawa. Jak
zareaguje kiedy sprawy staną się naprawdę poważne?
Pokręciłam głową.
—Zobaczymy. Delilah sobie poradzi. Znak na jej czole sprawia, że jest silniejsza od
demonów. Nikt nie może pokonać śmierci... lub jej wysłannika. Czy nam się to
podoba czy nie, nasza siostra jest oficjalnie żoną Żniwiarza. Zajmie jej to trochę
czasu ale założę się, że w końcu stanie się silniejsza od nas obu.
W trakcie naszej rozmowy Iris milczała. Po chwili podeszła do Camille wziąwszy od
niej kota. Z szeroko otwartymi oczami wbitymi w ścianę, Delilah nie protestowała
gdy ta ułożyła ją na swoim ramieniu.
—Wszystkie jesteście silniejsze niż myślicie, rzekła. W każdym razie nie macie
wyboru. Cokolwiek się stanie, będę z wami. A na jutrzejszym spotkaniu przekonacie
się że nie jesteście same. Poczta pantoflowa działa dobrze.
—Co masz na myśli? spytałam.
Uśmiechnięta przechyliła głowę na bok.
—Pomyślcie. Klan Myśliwych Księżyca o którym wszyscy myśleli że zniknął (tu
pstryknęła palcami). Wszyscy zabici w ciągu jednej nocy. Każdy wie komu za to
dziękować. Wszyscy wiedzą również że sprzymierzyłyście się ze smokiem. Oni
wiedzą nawet o nowej naturze Delilah. Nie zdajecie sobie sprawy jak jesteście znane!
Kiedy nadprzyrodzona społeczność zda sobie sprawę jakim zagrożeniem jest
Skrzydlaty Cień, zrobi wszystko aby przeżyć. Łącznie z przyłączeniem się do was.
Otrzepawszy sukienkę Camille wznowiła swój posiłek, natomiast jeśli o mnie chodzi,
zamknęłam oczy.
—Zmęczony ten który nosi koronę króla, odparłam.
—Nie zasiadaj zbyt wcześnie na swoim tronie, ostrzegła mnie Iris. Ci którzy będą
chcieli cię z niego zdjąć, będą gotowi na wszystko. Klany nie zostały jeszcze
utworzone (w pokoju zapanowała ciężka atmosfera). Przytulona do jej piersi Delilah
zaczęła mruczeć.
W najbliższych miesiącach nadprzyrodzona społeczność stanie ze sobą w szranki,
zapowiada się trudny czas. Boję się, że ludzie obawiają się że spiskuje się przeciwko
nim. I jeśli tak właśnie jest...
—Wojna wspólnot... powiedziała Camille siadając u stóp Iris. Iris? Masz jakieś
przeczucia?
Uśmiechnęła się tajemniczo.
—Tylko wtedy gdy zachodzi taka potrzeba, szepnęła. W przeszłości robiłam wiele
rzeczy o których nie macie pojęcia. Uwierzcie mi, że nie jestem tu przez przypadek.
Następnie nie otwierając oczu, odwróciła się do mnie. Musisz udać się do Aladril.
Oczekują cię tam, rozumiesz?
Przebiegł mnie dreszcz. Powietrze wokół pełne było magii, wiatru i lodu, którymi
posługiwała się w wyczuciem Iris.
—Planowaliśmy udać się tam w niedzielę, odpowiedziałam.
Camille położyła rękę na kolanie Iris.
—Potrzebujesz czegoś w w szczególności? spytała.
—Przynieście mi kryształ, powiedziała z westchnieniem. Być może będziecie
musiały go kupić. Aqualine, niebieski kamień, można go znaleźć tylko w oceanie
Wyvern. Kopalnie są obsługiwane przez syreny, które sprzedają je bezpośrednio
kupcom. Powiedzcie im że przysyła was kapłanka Undutar. To powinno wystarczyć.
—Undutar? spytałam Iris która zamrugała wychodząc z transu.
Zanim miałam czas by ponowić pytanie, Delilah głośno beknęła, następnie zeszła w
dół ramienia Iris zmierzając w stronę zasłon. W połowie drogi dostała konwulsji
które wydawały się być bolesne i zaczęła się przekształcać, mieszanina ciała i futra.
Przy tym wyglądała jakby cierpiała męki. Kiedy w końcu upadła na kolana,wydając
"uff", podbiegła do niej Camille.
Obie z Iris przyglądałyśmy się im z boku. Kiedy otworzyłam usta żeby coś
powiedzieć, potrząsnęła głową.
—O nic mnie nie pytajcie. Nie od razu. Nie nadszedł jeszcze czas, Menolly. Nawet
jeśli mi zagrozisz nie będę w stanie ci powiedzieć nic o tym co łączy mnie z
Undutar. Niektóre wydarzenia z mojej przeszłości muszą pozostać w zapomnieniu…
Jej głos zamarł, a w jej oczach pojawiło się wirujące światło. Srebrny Księżyc
zmierzchu i białe chmury niesione przez wiatr.
Gdy westchnęła, jej oczy na nowo przybrały kolor porannego nieba. Umierałam z
ciekawości i nade wszystko pragnęłam odpowiedzi ale wiedziałam, że nie zmieni
zdania. Gdy zechce, opowie nam wszystko. Bez słowa skinęłam głową. Po czym
dołączyłam do Camille i Delilah, która wydawała się nieco zdezorientowana.
—Czujesz się lepiej, kotku? spytałam, patrząc jak siada na krześle. Camille w tym
czasie przygotowała wszystkim herbatę.
—Tak, odpowiedziała Delilah z zaczerwienionymi policzkami. Przepraszam.
Myślałam że już nauczyłam się kontrolować swoje transformacje. Widocznie się
myliłam. Albo są one tak nieprzewidywalne jak magia Camille.
—Hej! zawołała ta o której mowa, odstawiwszy wcześniej imbryk. Dla twojej
informacji, poprawiłam się w niektórych czarach!
—Tak, jeśli wziąć pod uwagę magię śmierci. Mówiłam o magii księżyca i twoich
wrodzonych zdolnościach, rzuciła Delilah z uśmiechem. Nie próbuję być
sarkastyczna, Camille. Wydaje się że świetnie ci idzie w czarnej magii której uczy cię
Morio, ale szczerze mówiąc czy zapamiętałaś chociaż jedno zaklęcie jakiego
nauczyłaś się będąc dzieckiem?
Camille westchnęła.
—Nie wiem. I nie rozumiem dlaczego magia śmierci wydaje mi się tak naturalna. To
stresujące, ale wiem że muszę się jej nauczyć. Wydaje mi się ważna. Nie wiem
dlaczego (spojrzała na zegarek). Wszyscy potrzebujemy snu. Niestety nam obu
pozostało jedynie kilka godzin snu. Menolly, obudzimy cię przed spotkaniem i
pójdziemy tam wszystkie razem.
Ucałowawszy mnie w policzek, obie pomachały Iris znikając na schodach. One żyły
w ciągu dnia, ja w nocy. Dwa zupełnie różne światy oddzielone od siebie słońcem.
—Idę do Sassy, ogłosiłam Iris (wstając, spojrzałam na zegar; pozostały cztery
godziny do świtu, cały potrzebny mi czas na przeprowadzenie mojego dochodzenia).
Pilnuj domu.
Poklepała mnie po ręce.
—Jak zwykle, moja piękna. Bądź ostrożna.
—Obiecuję ci, odpowiedziałam chwytając moje klucze i torbę.
O tej porze potrzebowałam dwudziestu minut na dojazd do domu Sassy. Ulice Seattle
były opustoszałe. Tylko na słabo oświetlonych drogach ujrzeć można było kilka
samochodów. W świetle latarni na chodnikach błyszczał lód.
Świat wydawał się być wyciszony, stłumiony przez pokrywę śniegu który gromadził
się przez kilka ostatnich dni.
Na nowo obiecałam sobie spytać Camille co myśli o zimie która trwała w najlepsze.
Jeśli za arktycznym zimnem które nagle opanowało całe Seattle kryło się coś
magicznego, obie z Iris będą musiały o tym wiedzieć.
Dom Sassy był w rzeczywistości dworem zbudowanym na terenie liczącym jeden
hektar ziemi, otoczonym parkanem z kolcami. Przy bramie był domofon. Szczęśliwa
że nie muszę wysiadać z samochodu, nacisnęłam dzwonek. Noc była dla mnie
wystarczająco stresująca, dlatego pragnęłam załatwić to jak najszybciej.
—Tak?
—W domofonie rozbrzmiał głos Janet, asystentki Sassy, która pracowała u niej od
czterdziestu lat.
—Tu Menolly. Muszę porozmawiać z Sassy. Czy zastałam ją w domu?
Janet mnie znała. Ponadto była jedynym człowiekiem który wiedział, że Sassy
posiadała kartę i była członkiem klubu krwiopijców. Najwyraźniej pogodziła się ze
swoim nowym życiem przechodząc nad tym do porządku dziennego. Zupełnie jak
wynoszenie śmieci lub wyprzedaże w pobliskim supermarkecie. Dlatego też bez
pytania otwarła mi bramę. Uważając by nie zarysować samochodu, ruszyłam wolno
około 30 kilometrów na godzinę, rozglądając się wokoło by nie rozjechać jakiegoś
zwierzęcia. Majątek Branson porastały wierzby, dęby, sosny i bzy. Sassy miała udane
małżeństwo. Po śmierci męża Johana, odziedziczyła wystarczająco dużo pieniędzy
aby nie martwić się o przyszłość. Rzecz jasna ten nie spodziewał się, że będzie
potrzebowała ich na wieczność …
Zaparkowałam przed trzypiętrowym dworkiem w kolonialnym stylu. Wspinając się
po schodach zastanawiałam się, jak Sassy widziała swoją przyszłość? W ciągu
najbliższych trzydziestu, góra czterdziestu lat ludzie będą oczekiwać że umrze. Co
wtedy zrobi? Sfinguje własną śmierć?
Na drzwiach była kołatka która miała kształt Marleya, jak w „Opowieści Wigilijnej”
Karola Dickensa. Sassy miała specyficzne poczucie humoru. Po chwili rozległa się
muzyka z serialu „Monsters”. Chwilę później, Janet otworzyła drzwi.
—Dobry wieczór, rzekłam z lekkim uśmiechem.
Asystentka Sassy miała na nią duży wpływ. Jeśli będę traktować ją z szacunkiem, to
być może pomoże mi w razie potrzeby.
—Dobry wieczór panno Menolly, odpowiedziała.
Wysoka, z włosami czarnymi jak Królewna Śnieżka i cerą równie bladą jak moja, z
wiekiem zaczęła się garbić. Mimo to nigdy nie skarżyła się na ból czy zmęczenie i
zawsze była ubrana elegancko w lnianą spódnicę.
—Panna Sassy czeka na ciebie w salonie, powiedziała wskazując na pierwsze drzwi
po prawej.
—Dziękuję.
Kiedy otworzyłam drzwi, przez chwilę zostałam oślepiona blaskiem, co tworzyło
kontrast po holu z czerwonej cegły tonącym w półmroku.
Salonik Sassy był równie luksusowy jak całe jej życie. Żadnego śladu kurzu na
błyszczącym stole. Wokół w donicach stały bujne zielone rośliny. Każdego ranka,
Janet odsłaniała ciężkie aksamitne zasłony i otwierała okna aby wywietrzyć.
Ubrana w jasnoniebieskie spodnie od kostiumu, Sassy siedziała w fotelu wykonanym
z żakardowej tkaniny. Jak zwykle miała nienaganną fryzurę. W ostatnich tygodniach
zaczęła lekko przyciemniać włosy.
—Jeśli nie będą mi pasować, będę musiała przefarbować je na czarno, powiedziała.
—Więc tego nie rób, odpowiedziałam.
—Ale tęsknie za rudym. Chcę mieć włosy takie jak ty.
Potrząsnąwszy głową przypomniałam jej, że nie ważne czy jest wampirem czy nie,
jeśli za bardzo zniszczy swoje włosy to skończy łysa.
Wiedziałam że nie było to poprawne politycznie, ale byłam zadowolona że zostałam
przemieniona będąc młoda i zdrowa. Nie licząc kilku pamiątek które pozostawił na
moim ciele Dredge...
—Menolly! zawołała Sassy z uśmiechem wstając (kiedy otworzyła ramiona,
niechętnie zgodziłam się by mnie przytuliła. Pocałowała mnie w oba policzki.
Jej pocałunki były lekkie ale - szczerze - nie lubiłam by ktokolwiek oprócz moich
sióstr witał się ze mną w równie wylewny sposób). Co cię tu sprowadza?
—Czy mogę? zapytałam wskazując na bujany fotel.
Wolałam by nie siedziała zbyt blisko mnie.
—Oczywiście, czuj się jak u siebie.
Rozejrzawszy się wokół, zatrzymałam wzrok na wiszących obrazach i fortepianie
który przypominał czasy starych bogaczy.
—Zastanawiałam się czy ostatnio nie słyszałaś czegoś dziwnego w społeczności
wampirów.
Zmrużyła oczy.
—Co masz na myśli? Stało się coś? spytała.
—W ostatnim tygodniu doszło do siedmiu morderstw. Przynajmniej tyle nam
wiadomo. Trzy ostatnie ofiary znaleziono blisko miejsca gdzie mieszkasz. Wszystkie
zostały zabite przez wampiry. Wszystkie przemienione.
Obserwowałam czujnie jej reakcję: wyglądała na autentycznie zszokowaną.
—Nie, powiedziała podnosząc rękę do szyi. Siedem? Czy na pewno? To straszne!
Wierzyłam jej. Sassy była dobrą aktorką ale nie na tyle dobrą, aby ukryć swoją winę.
W przeciwieństwie do wielu wampirów, zachowała sumienie.
—Jestem pewna. Sama je zabiłam dziś wieczorem. Z pomocą inkuba który jest
płatnym mordercą, wbiliśmy im kołki w serca (zatrzymałam się na chwilę). W
rzeczywistości wierzymy, że wampiry które mnie torturowały i przemieniły,
przedostały się przez portal i znajdują się teraz na Ziemi. W jakim celu, nie wiem
jeszcze, ale nie wróży to dobrze. Ich przywódcą jest Dredge, mój Pan który jest
sadystą. Największą przyjemność sprawia mu cierpienie innych.
Z niedowierzaniem Sassy stała oniemiała przyglądając mi się.
—Och mój Boże, Menolly, myślisz że przybyły tu po ciebie?
Zamarłam. Nie przyszło mi to do głowy. Od początku zakładaliśmy, że szukają
sposobu by dostać się do podziemnego królestwa, lecz mogliśmy się mylić.
Przecież Wisteria miała do mnie pretensje, do każdej z nas... Jeśli sprzymierzyła się z
klanem Elwing, to mogla mieć ku temu swoje osobiste pobudki, które nie mają nic
wspólnego ze Skrzydlatym Cieniem.
—Cholera! Nie pomyślałam o tym! zawołałam.
Sassy pokręciła głową.
—Być może nie znam całej historii, ale to pierwsza rzecz jaka przyszła mi na myśl.
Czy twój Pan ma powód, aby chcieć cię dopaść?
Zamrugałam.
—To tak, jakbyś pytała Hannibala Lectera czy miał powód wybierając swoje ofiary.
To proste... mój Pan uwielbia bawić się swoimi zabawkami.
—Ale mu uciekłaś! Nie należysz do klanu! (spojrzawszy jej w oczy miałam
wrażenie, że czyta we mnie jak w otwartej księdze). Co dokładnie ci zrobił?
Zważyłam wszystkie za i przeciw. Czy to zniesie? Nawet jeśli była wampirem,
zachowała swoją słodycz która sprawia że jest popularna wśród swoich przyjaciół.
—Wiesz, rzuciła siadając wygodniej na kanapie, ja również mam swoje tajemnice.
Jeśli zostałyby one ujawnione za mojego życia, zrujnowałyby moją pozycję w
społeczeństwie. Szczególnie te z okresu mojego dorastania pod koniec lat
sześćdziesiątych. Ponieważ nie wiedziałam do czego zmierza, pochyliłam głowę na
bok wsłuchując się z ciekawością.
—Naprawdę?
—O tak, gdybyś tylko wiedziała! odpowiedziała kiwając głową. Dla mnie lata
sześćdziesiąte były synonimem wakacji, klubów studenckich i końca nauki. Ku uldze
moich rodziców, nigdy nie byłam jak inni młodzi ludzie niezadowolona ze swojego
życia. Przekonani o słuszności poprawienia moich manier w towarzystwie, wysłali
mnie do Francji.
—Nie poszło jak zakładali?
Kiedy się do mnie uśmiechnęła, zdałam sobie sprawę że w młodości była bardzo
piękna. Nadal była piękna, ale było też coś więcej.
—Moi rodzice nie wiedzieli, że w ciągu tych dwóch lat spędzonych we Francji,
odkryłam że... wolę towarzystwo kobiet.
Dzięki wspaniałej młodej kobiecie imieniem Claudine, zdałam sobie sprawę że
jestem lesbijką. Przez dziesięć miesięcy łączył nas namiętny związek. Potem się
pokłóciłyśmy. Nawet nie pamiętam dlaczego. Czułam się udręczona. Krótko po tym
ukończyłam studia i wróciłam do domu (to rzekłszy rozejrzała się po wnętrzu). Jakiś
czas później przybyłam tutaj.
Delilah powiedziała mi że Sassy ją podrywała, ale myślałam że zainteresowała się
kobietami dopiero po swojej przemianie.
—Ale przez lata byłaś mężatką....
—O tak, odparła. Johan był wspaniałym człowiekiem. Dbał o mnie w zamian ja
towarzyszyłam mu na przyjęciach i kolacjach biznesowych. Odniósł ogromny sukces
w dziedzinie medycyny i robił wszystko by niczego mi nie brakowało. Miał kilka
romansów, ja zresztą również, ale oboje staraliśmy się być dyskretni. A potem
przeszedł na emeryturę. Trzy miesiące później zmarł.
Jej oczy wypełniły krwawe łzy.
—Kochałaś go? zapytałam z ciekawością.
Wydawało się, że się zastanawia przez chwilę nad odpowiedzią.
—Tak, myślę że tak. Nie w namiętny sposób i nie jak kochanka. Kochałam go, bo był
dobrym człowiekiem. Szanował mnie i nigdy nie sprawił że się wstydziłam. Kiedy
umarł, pomyślałam że w końcu mogę wyjść z ukrycia i pokazać jaka jestem
naprawdę. Ale przyjrzawszy się swoim przyjaciołom... którzy są wspaniałymi ludźmi
zrozumiałam, że mają zdecydowanie ograniczone poglądy. Wiedziałam, że jeśli
powiem im wszystko, zostawią mnie.
—Rozumiem.
To była prawda. Jeśli porzuciliby ją przyjaciele, zostałaby zupełnie sama. Miała
córkę która utonęła a większość członków jej rodziny już nie żyła.
—Na początku nie przeszkadzało mi to. W każdym razie podjęłam decyzję że chcę
zmienić swoje życie. Myślałam aby zamieszkać w Soho czy San Francisco... aż do
nocy gdy poznałam Takiya.
Był bardzo przystojny. Myślałam że po prostu chciał być moim przyjacielem. Więc
kiedy zadzwonił do mnie mówiąc że czuje się samotny, zaprosiłam go tutaj na
kolację. Nie sądziłam, że znajdę się w jego menu (spojrzała w górę z uśmiechem). W
rzeczywistości był we mnie zakochany.
Przemienił mnie w wampira by móc zachować mnie przy sobie na wieczność. Byłam
przerażona. Ironią było to, iż dwie noce później ktoś wbił mu kołek w serce. Tak oto
ponownie zostałam sama.
—Kto go zabił? spytałam, chociaż już podejrzewałam jaka będzie odpowiedź.
—Ja! zawołała radośnie. Właśnie zdecydowałam że pragnę zmienić coś w swoim
życiu, kiedy on to zniszczył! przechyliła głowę na bok przyglądając mi się. Wiesz
dlaczego mówię ci to wszystko?
Mój wyraz twarzy sprawił że się roześmiała.
—Tak właśnie myślałam. Mam dwa powody. Pierwszym jest to, że teraz kiedy znasz
moje sekrety, będziesz w stanie opowiedzieć mi swoje. Dzielenie się pomaga w
zaufaniu Menolly. Drugim... nie popieram tworzenia nowych wampirów. Chyba że
dana osoba pragnie tego i prosi o to. I tylko wtedy gdy jesteś pewna, że nie pożałuje
tego. Musimy za wszelką cenę znaleźć winnego i powstrzymać te ataki.
Wystarczająco złym jest osuszanie kogoś z krwi, ale przemienianie go? To jest
niewybaczalne!
Słuchając mogłam poczuć jej siłę i pragnienie by uczynić coś dobrego. I wtedy
zrozumiałam, że Sassy nie zawaha się walczyć w słusznej sprawie. W końcu zabiła
własnego Pana.
—Wade i jego grupa są jedyną rzeczą, która trzyma mnie przy życiu, powiedziała.
Dali mi nadzieję. Zawsze będzie istniał wampiryzm, ale z czasem może uda nam się
powstrzymać przemoc i rozlew krwi. Nie negując naszej natury, możemy starać się ją
kontrolować.
Oparłam się. Teraz byłam pewna że nie ma nic wspólnego z tą rzezią.
—Domyślam się, że nie słyszałaś nic podejrzanego?
—Wkrótce wzejdzie słońce. Lepiej będzie jak wrócisz do siebie, powiedziała
naciskając przycisk aby zadzwonić po Janet. Każdy wie że to ja zabiłam Takiya.
Więc wątpię by ktoś zdecydował się coś mi powiedzieć. Będę mieć oczy otwarte,
ponadto popytam wokoło. Nadal posiadam pewne kontakty które mogłyby nam
pomóc.
Nie chcąc dalej przeszkadzać, ruszyłam do drzwi.
—Dziękuję, Sassy.
Nagle przystanęłam z ręką na klamce. Nie oglądając się uznałam, że zasłużyła by
poznać mój sekret.
—Dredge mnie torturował dopóki nie popadłam w szaleństwo. Na początku
pokaleczył całe moje ciało swoimi paznokciami i małymi nożami. Z wyjątkiem
moich rąk, nóg i twarzy. Nie spieszył się z tym. Potem mnie zgwałcił. Myślałam że
chłód jego ciała mnie zabije. Ale otworzył swój nadgarstek i zmusił mnie do wypicia
swojej krwi. Kiedy się obudziłam, wysłał mnie do domu bym pożywiła się swoją
rodziną.
Stojąca za mną, Sassy westchnęła.
—Niektóre tajemnice nie powinny zostawać odkryte. Chciałam być z tobą szczera,
teraz wiesz przeciwko komu walczymy. Czy jesteś z nami? Pomożesz nam gdy
będziemy tego potrzebować?
—Możesz na mnie liczyć, odparła.
Skinąwszy głową, zamknęłam za sobą drzwi. Wkrótce wzejdzie słońce. Najwyższa
pora by kłaść się do łóżka.
Rozdział 8
Tego dnia, ku mojej wielkiej uldze, nic mi się nie śniło. Kiedy Camille mnie obudziła
po zachodzie słońca, obie z Delilah zdążyły już zjeść. Iris była zajęta Maggie. Nie
zwlekając, naciągnęłam na siebie czarne dżinsy i czerwony sweter z golfem a na
koniec czarną dżinsową kurtkę. Podczas gdy zakładałam swoje kozaki na obcasie z
szpiczastymi czubkami, Camille usiadła na moim łóżku ubrana w dopasowany gorset
i lejącą się długą spódnicę. Wyglądała na zmartwioną.
—Coś nie tak? spytałam, kierując się do łazienki.
Będąc w środku, nałożyłam błyszczyk w kolorze brzoskwini, odrobinę
szmaragdowego cienia na powieki a dla podkreślenia oczu czarnego ołówka i
maskarę.
Dawniej, zanim zaczęłam mieć zbyt bladą cerę, nigdy nie czułam potrzeby by się
malować. Szczególnie że zaraz po przybyciu na Ziemię, moje eksperymenty
kończyły się niepowodzeniem. Od tego czasu Camille wzięła sprawy w swoje ręce,
będąc w stanie buszować po sklepach w godzinach ich otwarcia, wyszukując
produkty które pasowałyby do mnie a jednocześnie nie drażniły mojej skóry. Dzięki
temu po niespełna pięciu minutach, nie wyglądałam już jakbym wyszła z krypty.
Nadal byłam blada ale przynajmniej ładnie wyglądałam.
Kiedy wróciłam do pokoju, Camille westchnęła.
—Spędziłam popołudnie z Morio. Trillian zaskoczył nas razem.
—Nie! zawołałam starając się nie wybuchnąć śmiechem. Dałabym wszystko by móc
to zobaczyć! Co się stało?
W przeciwieństwie do Delilah, nigdy nie mogłam oprzeć się pokusie dowiedzenia
się czegoś więcej. Moja ciekawość była moją drugą naturą. Nie mogłam się
powstrzymać by pchnąć drzwi które były już uchylone.
Camille skrzyżowała ręce za głowę i spojrzała w sufit.
—Morio zaczął się przemieniać i sprawy robiły się coraz ciekawsze... jego kły i
pazury się wydłużyły. Z jego żółtymi oczami wyglądał jakby przybył prosto z piekła.
Straszny, ale jakże seksowny!
—Nie jesteś kimś kto lubi wolno i delikatnie, zauważyłam z uśmiechem (więc to tak,
lubiła kochać się z Morio w jego demonicznej postaci? I widać nie był to pierwszy
raz...). Mów dalej, co się stało?
—Rzecz w tym, że Trillian nigdy tak naprawdę nie pytał o to, co mnie łączy z Morio,
z wyjątkiem gdy mu się sprzeciwiałam (wstała gwałtownie). Trzeba było widzieć
jego twarz! Zmagałam się z sobą by się nie roześmiać. Widząc go, myślałam że
dostanie zawału serca!
—No to musiał być nieźle wkurzony!
—Nie to jest problemem. Nie był zły... on wyglądał jakby był w szoku. Myślę, że nie
sądził że posunę się tak daleko. Ale kiedy Morio się przemienia, sprawia że oboje
przenosimy się daleko, w inny świat. Nigdy przedtem nie czułam się w ten sposób.
—Trillian zagroził że pokroi go na małe kawałeczki? zapytałam.
Uwielbiał go drażnić i prowokować. Wiedzieliśmy jednak, że nigdy nie posunie się
dalej. Przynajmniej do czasu, dopóki jego pozycja dominującego samca nie znajdzie
się w niebezpieczeństwie.
—Nie do końca, odpowiedziała kręcąc głową.
—Więc w czym problem?
Zaczynałam tracić cierpliwość.
—Nie jestem pewna czy jest jakiś. W rzeczywistości Trillian zapytał, czy może
zostać i nam się przyglądać. I nie dając mi czasu na zrozumienie co się dzieje,
ulokował się na łóżku. Trillian nie jest bi. On nigdy nie lubił mężczyzn. Tym bardziej
Morio. To był pierwszy raz kiedy odczułam taką przyjemność. Nagle Trillian
zdecydował, że trójkąt nie byłby chyba takim złym pomysłem. On lubi widzieć
mnie... szczęśliwą.
Cóż, tego się nie spodziewałam. Usiadłam obok niej w pozycji lotosu.
—Co o tym myśli Morio? zapytałam uśmiechając się.
Dobrze było porozmawiać o czymś innym niż o Skrzydlatym Cieniu, wojnie i
masakrach. Camille się roześmiała.
—Trudno powiedzieć. On nie zawaha się dla mnie zabić, ale nie jest zaborczy... bez
słowa zaakceptował jego obecność, wyznała z uśmiechem.
—Tak długo, jak jesteś szczęśliwa...
—Jestem, powiedziała. Myślę że mam więcej wspólnego z ojcem aniżeli z matką...
nawet jeśli nigdy nie należałam do żadnego z ich światów.
Pokręciłam głową.
—Masz swoje miejsce w każdym z nich. Po prostu nie zdajesz sobie z tego sprawy,
podobnie jak Delilah która być może sypia z Zacharym, ale jej serce należy do
Chase'a.
—Tak, odpowiedziała Camille uśmiechając się. Nadal się zastanawiam jak tych
dwoje może być razem. Wreszcie, to nie mój problem ale Delilah (wstała i otrzepała
spódnicę). Gotowa? Lepiej być wcześniej. Trillian i Morio dołączą do nas na miejscu
ale nie Flam, jest zajęty a ja nie pytałam.
Uniosłam brwi.
—Flam naprawdę komplikuje ci życie a ty nie możesz nic z tym zrobić.
Smoki przestrzegały własnych zasad. Ten który nie był tego świadomy, ryzykował
bycie pożartym.
—Jakbym nie wiedziała... Myślisz że pewnego dnia zdradzi nam swoje prawdziwe
imię?
—Oczywiście, odpowiedziałam uśmiechając się. Jeśli zdecyduje się nas zabić, wtedy
może mu się wyrwie. W odpowiedzi na jej ponure spojrzenie, dodałam: głupie
pytanie - głupia odpowiedź. Wiesz że smoki strzegą tajemnicy swoich imion
podobnie jak swoich skarbów. Poza tym są najemnikami.
Wbrew temu co myślałam, zaczęła się śmiać.
—Masz rację, odpowiedziała wskazując na schody. Tyle tylko, że czasami są one
zbyt piękne dla ich własnego dobra... i naszego.
Poszłam za nią w milczeniu. Przynajmniej nie mogłyśmy narzekać na monotonię
życia.
W salonie czekał na nas Chase. Kiedy nas nie było, Delilah poprosiła go aby pod
naszą nieobecność zajął się Maggie. Na co ten niechętnie się zgodził.
—Jesteście pewne że nie będziecie mnie potrzebowały? spytał.
—Nie Chase, powiedziała Delilah śmiejąc się. Nie ma wątpliwości. Obiecaliśmy
wszystkim, że na pierwszym spotkaniu nie będzie żadnego człowieka. Jeśli nam nie
zaufają, będzie ono również ostatnim. Mogę ci to zagwarantować. Opowiem ci
wszystko po powrocie. Bądź grzeczny kochanie, powiedziała pochylając się by go
pocałować.
Uśmiechnięty posadził ją sobie na kolanach.
—Hej wy dwoje! Zachowujcie się! zawołałam biorąc Maggie na ręce (jej oczy
błyszczały. Nasz mały gargulec go uwielbiał). Masz słodki chłopcze, dbaj o o nią
dopóki nie wrócimy! powiedziałam podając mu Maggie.
—OK, OK, odrzekł, podczas gdy Delilah zdążyła już wstać (wziął Maggie pod
pachę). Ale nie zostawiajcie mnie tu na całą noc, nie jestem dobry w bawienie się w
opiekunkę do dziecka.
—Nie gadaj głupot! odparłam. Wyglądasz na doskonałego ojca!
Chase wziął pilota którego podała mu Delilah, podczas gdy Iris położyła na stoliku
do kawy opakowanie chipsów i pak puszek „Sprite'a”. Siedzący na jego kolanach
gargulec zaczął bawić się radośnie swoim pluszakiem, którego Chase podarował mu
na ostatnie Święta Bożego Narodzenia. Wydawało się, że czuje się z nim swobodnie.
—W porządku, możecie iść! Uważajcie na siebie i wracajcie prędko! powiedział.
Iris miała jechać ze mną, podczas gdy każda z moich sióstr wzięła swój własny
samochód. To wygodniejsze w przypadku gdybyśmy musiały się rozdzielić. W czasie
drogi wsłuchiwałam się w mruczenie silnika mojego Jaguara w otaczającej nas
krystalicznej nocnej ciszy.
Na dzisiejszą okazję, Iris była ubrana w biały płaszcz a pod spodem miała na sobie
niebieską sukienkę; długie włosy zaplotła w warkocz. Po chwili powiedziała:
—Bruce dzwonił do mnie dzisiaj.
—Bruce? (przypomnienie sobie o kogo chodzi zajęło mi chwilę). To duch którego
spotkałaś w barze tamtej nocy?
—Właściwie to skrzat. Zaprosił mnie na randkę w przyszłym tygodniu. Nie mogę w
to uwierzyć! Po trzydziestu latach zaczynam mieć życie uczuciowe.
—Mogłaś zacząć dużo wcześniej, zauważyłam. Henry Jeffries nie raz wypytywał
mnie o to.
Skrzywiła się.
—Henry Jeffries jest dobrym człowiekiem, ale ja nie szukam człowieka. On jest dla
mnie za stary. Chociaż jeśli chodzi o ludzkie lata, jestem starsza od niego ale wciąż
jestem jeszcze dość młoda by założyć rodzinę. Chociaż... w końcu... to nie wchodzi
w rachubę.
Uśmiechnęłam się . Kiedy w końcu Henry odważył się zaprosić ją na randkę, ta
znalazła pretekst by mu odmówić tłumacząc się bólem brzucha. Za drugim razem
miała ból głowy. Za trzecim zgodziła się pójść z nim do kina. Ten zachowywał się jak
prawdziwy dżentelmenem. Cały wieczór się nudziła. Od tego dnia nie pojawiała się
więcej w księgarni gdy tylko wiedziała że on również tam będzie. Pewnego dnia
będzie musiała w końcu postawić sprawę jasno.
—Nie doceniasz swojej mocy uwodzenia, moja droga.
—To prawda, odparła. Czy jesteś świadoma, że mieszkanie z wami trzema wystarczy
by każdego przygnębić? Jesteście takie piękne...
Włączywszy kierunkowskaz, skręciłam w Baltimore Drive.
—Nie rozumiesz, Iris. To prawda że przy pierwszym kontakcie większość mężczyzn
uznaje nas za atrakcyjne, ale poznawszy nas lepiej boją się nas lub są rozczarowani,
ponieważ nie pasujemy do ich fantazji. Podczas gdy ciebie mężczyźni doceniają za
twój uśmiech, otwartość i zdolność do obrony siebie, bez wrażenia że pożresz ich
żywcem... Nawet gdyby faktycznie tak było, dodałam myśląc o tym jak sobie radziła
z pomocą patelni czy magii. Jesteśmy na miejscu, powiedziałam parkując. Czy Bruce
będzie tu dzisiaj?
Pokręciła głową.
—Nie, ma spotkanie w stowarzyszeniu irlandzkich historyków, do którego należy.
Dawniej w budynku w którym odbywały się spotkania Anonimowych Wampirów
mieściła się szkoła. W środku czekał na nas Wade z Sassy. Nikt jeszcze nie przybył.
Oboje byli w trakcie przygotowywania sali. Sassy zamówiła przekąski. Z wszystkim
co zaplanowała, każdy przybyły znajdzie tutaj coś dla siebie. Wade skinął bym
podeszła. Pozwoliłam by pocałował mnie w rękę.
—Cieszę się że cię widzę, Menolly. Was również dziewczyny, powiedział zwracając
się do moich sióstr i Iris. Pomożecie mi ustawić krzesła, proszę?
—OK, odpowiedział ktoś.
Odwróciwszy się ujrzeliśmy stojącego w progu Zacharego Lyonnesse'a i Venus
Dziecko Księżyca, za nimi stało więcej członków ich stada.
—Dziewczyny... powiedział Zach pozdrawiając nas.
Bardzo szybko jego wzrok padł na Delilah. Pragnienie w jego oczach było wyraźnie
widoczne. Chase nie był jedynym w życiu naszej kotki. Jeszcze jeden powód by
zostawić go w domu. Nie miałam ochoty by oboje wywołali burzę testosteronu wśród
innych klanów. Tak naprawdę nie trzeba nam było, by oboje pozabijali się o względy
naszej siostry.
Obserwowałam stojących za nim członków jego stada. Moją uwagę przykuła
szczególnie jedna twarz; w moim sercu zapalił się płomień. Wstrząśnięta zamarłam.
Nerissa patrzyła na mnie z równą intensywnością.
Po chwili ruszyła w moim kierunku.
—Cieszę się, że znowu cię widzę Menolly, zaczęła. Poprosiłam by należeć do
emisariuszy naszego klanu dziś wieczorem w nadziei, że będę mogła z tobą
porozmawiać.
Nerissa była o głowę wyższa ode mnie i wyglądała na bardzo silną. Gdy zdjęła
płaszcz, przyjrzałam się jej mięśniom ramion grającym pod jej cienką skórą. Rzecz
jasna jej siła nie równała się mojej, niemniej jednak na pewno była w stanie pokonać
dużego mężczyznę.
Zawahała się przez chwilę zanim położyła dłoń na moim ramieniu. Po plecach
przebiegł mi dreszcz. Jej oczy koloru topazu były wypełnione światłem słonecznym.
Czując się jak w transie, zrobiłam krok do przodu.
Nagle nic nie miało znaczenia, z wyjątkiem jej perfum, zapachu jej skóry i bicia jej
serca. Wzięłam głęboki oddech starając się zachować kontrolę, niestety pragnienie
wewnątrz mnie zwyciężyło. Jej szyja zdawała się błyszczeć w blasku lamp,
nawołując mnie. Obserwowałam ją zwilżając wargi.
—Menolly? Menolly? Zostań z nami! szepnął ktoś stojący za mną.
Z krwistoczerwonymi oczami, odwróciłam się. W odpowiedzi Wade warknął
potrząsając głową. Wtedy zdałam sobie sprawę z naszej sytuacji. Najmniejszy
fałszywy krok może wywołać panikę wśród stada Pum. Zamknąwszy oczy starałam
się odzyskać kontrolę nad moim ciałem, wychodząc powoli z otchłani. A gówno! Tak
łatwo byłoby odepchnąć Wade'a by wziąć Nerisse w ramiona, skosztować jej krwi i
złożyć pocałunki wzdłuż jej ciała…
—Menolly, natychmiast to powstrzymaj!
Słowa echem odbijały się w moim mózgu zaćmionym pasją, powoli otworzyłam
oczy, aby znaleźć się twarzą w twarz ze starą kobietą odzianą w zieloną pelerynę i
stalowymi zębami. Miała więcej zmarszczek niż słoje drzew.
O mój Boże! Babcia Kojot! Nigdy jej nie spotkałam, ale z opisu Camille byłam
więcej niż pewna że to ona. Nie czując się swobodnie, schowałam kły.
Jako Czarownica Przeznaczenia była w stanie bez wahania, jednym pstryknięciem
palców, zmiąć mnie niczym kartkę papieru.
—Przepraszam, ja…
—To nie jej wina, interweniowała Nerissa. Sprowokowałam ją.
Rzuciła okiem na Zacha który wydawał się nie rozumieć sytuacji.
—To nie ma znaczenia, powiedziała Babcia Kojot. Nie zapominajcie gdzie się
znajdujemy. Nie zapominajcie dlaczego tu jesteście. Bardzo wiele oczekuję po tym
spotkaniu. Nie zawiedźcie mnie (to powiedziawszy odwróciła się do Camille,
posyłając jej zakłopotany uśmiech). Więc? Czy te palce demona na coś ci się
przydały?
Westchnąwszy zwróciłam się w stronę stada Pum. Nerissa i Zach przyjrzeli mi się z
ciekawością.
—Co się dzieje, Nerissa?
Wzruszyła ramionami.
—Sądzę że po spotkaniu zostanę w mieście, powiedziała posyłając mi pytające
spojrzenie...
Zawahałam się. Od czasu Dredga z nikim nie byłam. Był ostatnim mężczyzną, nie
ważne czy żywym czy martwym, który mnie dotknął. Czy byłam gotowa na nowy
związek? Sama myśl o rękach jakiegokolwiek mężczyzny na moim ciele, przerażała
mnie. Pamięć o tym była w dalszym ciągu dla mnie świeża. Być może kobieta...
Ponadto było w niej coś innego... Czy zdołam ochronić ją przed moim światem?
Nerissa posłała mi buziaka.
—Nerissa śpi dzisiaj u nas, Zach. Nerisso, pozwól że będę ci towarzyszyć.
Po tych słowach, dołączyłam do moich sióstr, które zajęte były rozmową z Wadem,
Sassy, Babcią Kojot, Morio i Trillianem.
Jeśli chodzi o Iris, to ta stała w progu witając nowo przybyłych gości aby poczuli się
komfortowo.
Camille odchrząknęła.
—O, tu jesteś, rzekła suchym tonem. Goście zaczynają się pojawiać. Poprosiliśmy
strażników poszczególnych klanów by zachowali odpowiednią kolejność... mając
nadzieję że każdy z obecnych będzie trzymał język za zębami
Sala wypełniała się szybko. Większość grup które odpowiedziały na nasze
zaproszenie wysłało swoich emisariuszy. Jednak ich liczba zależała od wielkości
klanu i jego miejsca w nadprzyrodzonej społeczności.
Z ich skandynawskim typem urody, Pumy z Mount Rainier nie pozostały
niezauważone, podobnie zresztą jak zmienne wilki o muskularnych ciałach.
Większość z nich wydawała się posiadać w sobie mongolską krew. Poruszali się z
wyrafinowaną arogancją, której nikt nie mógł zignorować. Wchodzili oni w skład
sfory psów z góry Olympic, największego klanu w regionie, podobnie jak te z Lobo
Loco lub Cascadi.
Co do Pum, istniały dwie grupy: te z gór Mount Rainier i te z Sopel Falls.
Członkowie tej ostatniej byli mniejsi i szczuplejsi a kolor ich skóry zbliżony był do
tego jaki miał Trillian. Zmienne Pumy miały coś z panter w które się przemieniały.
Camille podeszła do mnie ze Svartånem depczącym jej po piętach, machnięciem ręki
wskazała mi na drzwi .
—Wydaje się że niektórzy postanowili wykorzystać to spotkanie na swoje „coming-
out.”
Miała rację. Trzy istoty o których nie miałam pojęcie kim są, właśnie przekroczyło
próg; wyglądali jak z innej epoki.
—Co wy na to, byśmy poszli powitać naszych nowych gości? zaproponowałam.
Gdy się zbliżyliśmy, Camille westchnęła zaskoczona.
—Menolly, to są starożytni Czarownicy Fae! Bardzo starzy! Czuję to stąd!
Widząc nas zbliżających się, kobieta i dwóch mężczyzn odwrócili się do nas. Ich
oczy lśniły wewnętrznym płomieniem, nie sposób było tego nie zauważyć.
Nie wiedziałam czy należą do rasy Sidhe, czy byli może jeszcze starsi. Niemniej
jednak ich aury promieniowały potężną czarną magią.
Średniego wzrostu, mężczyźni mieli splecione włosy i nosili złote peleryny.
Kobieta była niższa ode mnie, nie mogla mieć więcej niż metr pięćdziesiąt
centymetrów wzrostu. Miała długie brązowe włosy i tatuaż księżyca na czole.
Skłoniła się Camille.
—To przyjemność poznać cię Siostro Księżyca, rzekła.
Zaskoczenie widoczne na jej twarzy bardzo szybko zamieniło się w ciekawość.
Odwzajemniając się pozdrowieniem, Camille wyciągnęła do niej ręce.
—Witamy. Nie oczekiwaliśmy że ktoś tak ważny pojawi się dziś na naszym
spotkaniu.
Jako że nic nie rozumiałam ze sceny która się rozgrywała, oczyściłam gardło przed
zabraniem głosu.
—Camille? Czy znasz tę kobietę? zapytałam.
—Uważaj co mówisz, ostrzegła mnie szeptem skupiając swoją uwagę na tym trio.
Dziękuję za przybycie. Potrzebujemy jak najwięcej pomocy.
—Jeszcze nie zgodziliśmy się dołączyć do was. Zanim przekażemy wam naszą
decyzję, będziemy potrzebować więcej informacji, powiedział jeden z mężczyzn nie
przestając się na mnie gapić. Istota nocy... która mimo to jest po części jedną z nas.
No, nie całkiem. Ty i twoje siostry pochodzicie z krainy wróżek? Jeśli się nie mylę?
Zawsze w defensywie, skinęłam głową.
—Jestem Menolly D'Artigo a to jest moja siostra, Camille. A blondynka która tam
widzicie to Delilah. Macie rację. Pochodzimy z krainy wróżek ale nasza matka była
człowiekiem. A wy kim jesteście? zapytałam.
Nie było mowy bym jak Camille obchodziła się z nimi jak z jajkiem. Nie spocznę
dopóki nie dowiem się kim są. W odpowiedzi kobieta posłała mi promienny uśmiech.
—Możesz mi mówić Morgane. Jestem córką księżyca, jak twoja siostra.
Morgane? Zaskoczona zrobiłam krok do tyłu.
—Morgane? zawołałam.
—Jedyna i niepowtarzalna, odpowiedziała ze śmiechem.
W połowie wróżka w połowie człowiek. Morgane była najpotężniejszą czarownicą
wszech czasów (miała moc uzdrawiania, potrafiła latać i zmieniać kształt, ponoć
czarów uczył jej sam Merlin). Po Wielkiej Separacji zdecydowała się pozostać na
Ziemi, gdzie zniknęła. Widać pogłoski mówiące o tym że nie żyje, okazały się
nieprawdą. Była równie żywa jak ja i moje siostry.
Przyjrzałam się bliżej towarzyszącym jej mężczyznom.
—A wy jesteście…
—Mój siostrzeniec Mordred, choć bardziej traktuje go jak syna, a on - powiedziała
zwracając się do najstarszego, to Arturo, mój towarzysz Złotego Kasztana.
Jej oczy były takiej samej fioletowej barwy jak u Camille. Być może była to cecha
wspólna wszystkich sług Matki Księżyca. A może nie. Przyjrzałam się Arturo. Nawet
jeśli wyglądał jak człowiek, było w nim coś co mnie destabilizowało. Natomiast jeśli
chodzi o Mordred'a, nie było wątpliwości że miał w sobie krew wróżki.
—Mój mentor nauczył mnie wiele o tobie. Byłaś najpotężniejszą czarownicą na
świecie! Twoja obecność tu to wielki honor! Morgane pogłaskała ją po twarzy,
zatrzymując się na jej policzku.
—Zdecydowałyście osiedlić się w naszym świecie... zastanawiam się dlaczego?
Jej pytanie wydawało się niewinne, jednak wewnątrz mnie wywołało alarm.
—Mamy swoje powody, odparłam zanim Camille miała czas na odpowiedź.
Chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś więcej na temat rodziny naszej matki by zbliżyć
się do niej (wielkie kłamstwo, oczywiście, ale to uczucie dyskomfortu nadal mnie nie
opuszczało). Więc dlaczego tu dzisiaj jesteście?
Ze stoickim spokojem, Morgane spojrzała na mnie. Nie było wątpliwości że nie
połknęła mojej historyjki.
—Nadszedł czas aby obudzić wielkie moce, czas aby odzyskać to co do nas należy,
odparła.
Obudzić wielkie moce... odzyskać to, co do nas należy, nie wyglądało mi to na nic
przyjaznego. Zwróciłam się do Morgane.
—Mówiąc o wielkich mocach, masz na myśli...?
—Merlina? wykrztusiła jednych tchem Camille. Szukacie Merlina? On nadal żyje?
Kiedy Morgane wzruszyła ramionami, jej urok się rozproszył. Nagle wydała się
zmęczona, wypalona.
—Tak. Szukamy go. Mamy nadzieję że słyszeliście coś o nim. Nie ważne czy jeszcze
żyje; z pomocą Arturo i Mordreda zrobię wszystko co w mojej mocy, aby go
odnaleźć. Jeśli kryształowa grota nadal istnieje, zrobimy wszystko aby go obudzić.
Podobnie Panią Jeziora.
—Planujecie uwolnić Avalon z mgieł? zapytałam.
Czy faktycznie myśleli posiadać wystarczające moce? I jakie dokładnie?
—Nie, odpowiedziała Morgane kręcąc głową i patrząc zmęczonym wzrokiem.
Avalon odszedł daleko z tego świata. A jeśli mój ukochany Arthur się obudzi, nie
będzie w stanie przystosować się do współczesnego życia. Niezależnie od tego, być
może powinniśmy wezwać naszych starożytnych sojuszników przez zasłonę.
—Nie liczcie na Titanię. Spotkaliśmy ją, mruknęła Camille.
—Nie oceniaj jej zbyt szybko, odparła Morgane podnosząc głowę. Straciła status
królowej a to nie było łatwe.
Rozejrzała się po sali. Jak dotąd nikt oprócz nas jej nie zauważył. Wzruszyłam
ramionami.
—Jaki jest twój cel? zapytałam. Powiedziałaś że chcesz odzyskać to, co do ciebie
należy. Co miałaś na myśli?
Camille posłała mi ponure spojrzenie. Wiedziałam że zachowuję się niegrzecznie, ale
mnie to nie obchodziło. Człowiek czy wróżka, wymagam szczerości.
Czarownica stuknęła się w nos.
—Dowiecie się w odpowiednim czasie. W międzyczasie jeśli usłyszycie jak ktoś
będzie rozmawiał o Merlinie, skontaktujcie się ze mną.
—A jak mamy to zrobić? Zatrzymasz się gdzieś w okolicy? spytałam.
Jeśli planowała się tu osiedlić, powinniśmy mieć na nią oko.
—Wybacz mojej siostrze, wtrąciła Camille posyłając mi rozdrażnione spojrzenie.
Umierając zapomniała o manierach.
—To nie ma znaczenia, powiedziała Morgane. Zostaniemy w kontakcie, zaufaj mi
(następnie rozejrzała się wokół). Wasze spotkanie wkrótce się rozpocznie. Zostawimy
was teraz. Być może nie będziecie mieć od nas wiadomości przez dłuższy czas ale
nie próbujcie nas szukać. Wrony i kruki przekażą wam wiadomości od nas (tu
przerwała ponownie głaszcząc Camille po policzku). Nie pozwólcie nikomu, dodała
posyłając mi zabójcze spojrzenie, wyciągać pochopnych wniosków.
Nie dając nam czasu na odpowiedź, skierowali się do wyjścia, jak jeden mąż. Kiedy
zniknęli, odchrząknęłam.
—Co o tym myślisz? spytałam.
—Nie wiem, powiedziała uśmiechając się pod nosem. Ale perfekcyjnie zagrałaś
swoją rolę bycia upierdliwą. Wreszcie muszę przyznać, że nie za wiele nam
powiedzieli. Zastanawiam się gdzie była przez te wszystkie lata. Jest w lepszym
stanie niż Titania.
—Jest coś co mnie denerwuje w tym spotkaniu. Czy jesteś pewna że ona jest tym za
kogo się podaje?
—Jeśli mam być szczera, odparła z westchnieniem, nawet jeśli jestem tym zdumiona,
nie jestem pewna. Chodźmy spytać Babcię Kojot.
Nie dając mi czasu na protest, pociągnęła mnie za rękę w drugi koniec sali.
Udało mi się zobaczyć kilku członków plemienia Błękitnego Szlaku, zmiennych
niedźwiedzi, by ponownie znaleźć się naprzeciwko Czarownicy Przeznaczenia.
Usiadła w kącie, obserwując jak sala się zapełnia. Nie czekając, Camille
opowiedziała jej o spotkaniu z Morgane.
—Chcielibyśmy wiedzieć, czy to rzeczywiście ona i czego od nas chce.
Babcia Kojot dała nam znak byśmy usiadły, u jej stóp. Nigdy nie sprzeciwiaj się
Czarownicy Przeznaczenia.
—To była Morgane. Zapamiętajcie jedno: nie wszystkie otwarte dłonie są dobre by je
ściskać, nawet jeśli nie są one demoniczne. Bardzo niewielu jest tych, którzy mogą z
nią konkurować, ale ona ma wielkie pragnienie władzy. Jest to to samo pragnienie,
które w przeszłości doprowadziło ją do przegranej. Ale wątpię by zrozumiała lekcję.
Przynajmniej dzisiaj Babcia Kojot nie mówiła zagadkami. Marszcząc brwi,
zastanawiałam się ile nas to będzie kosztować? Jeśli chodziło o Czarownice
Przeznaczenia wszystko miało swoją cenę.
—Nie powinniśmy jej ufać? zapytała Camille spuściwszy głowę, rozzłoszczona.
Babcia Kojot spojrzała mi w oczy.
—Niewiele jest na tym świecie osób, którym możecie zaufać. Najlepsi z nas poddali
się presji. Im więcej ludzi pozna wasze sekrety, tym większe istnieje ryzyko zdrady.
Dlatego dzisiaj jestem tutaj. Rada dla was: pomyślcie dwa razy zanim powiecie coś o
Skrzydlatym Cieniu. Jeśli rzucicie im to prosto w twarz, w zamian otrzymacie rozbite
jaja.
Po tym wstała i udała się w stronę bufetu.
Camille i ja pozostałyśmy na miejscu, przypatrując się sobie nawzajem.
—Przykro mi, powiedziałam. Nie to chciałaś usłyszeć.
—Mój opiekun uważał Morgane za bohaterkę. Mam wrażenie że jeden z moich
wzorców spadł z piedestału. Zastanawiam się co miała na myśli mówiąc: ”odzyskać
to, co do niej należy”. Jeśli bawi ją budzenie starych mocy, lepiej trzymać oczy
otwarte, śledząc co stara się osiągnąć (uderzyła w ziemię przed wstaniem). Cholera!
Nienawidzę tego. Jest tu zbyt wielu zmiennych i zbyt wiele niewiadomych.
—Być może nie znajdzie Merlina i nie zostanie tutaj. Poza tym jest mało
prawdopodobne by Merlin ukrywał się w okolicy (nagle przyszła mi do głowy
przerażająca myśl). Nie uważasz chyba że jest świadoma istnienia pieczęci
duchowych, prawda? I że nie zechce wykorzystać ich dla własnych celów?
Ktoś taki jak Morgane nie zadowoli się drugoplanową rolą. Jeśli ich szuka, to nie
podzieli się nimi z nikim.
Camille posłała mi zmartwione spojrzenie.
—Nie pomyślałam o tym! Jakbyśmy nie mieli dość kłopotów!
—Nie myśl o tym w tej chwili. Musimy pomówić z innymi o naszej rozmowie z
Babcią Kojot. Zaczynam się zastanawiać czy to zgromadzenie to był taki dobry
pomysł, mruknęłam.
—Ja również, powiedziała Camille kręcąc głową.
W tym momencie pojawiła się Czarownica Przeznaczenia z papierowym talerzem z
nadrukiem Harry Pottera, pełnym ciasteczek.
—Ostatnia rzecz, dziewczyny.
Jeśli przekaże nam jeszcze jedną złą wiadomość, z miejsca wychodzę. Ale wbrew
temu czego się spodziewałam, posłała nam szeroki uśmiech który wywołał by
dreszcz nawet u Dredge'a.
—Zapłata za moje rady...
Camille drgnęła. Ostatni raz kiedy szukała pomocy u Babci Kojot, musiała odrąbać
demonowi palce i jej je dostarczyć.
—Czego chcesz, stara wiedźmo? odparłam.
Ten wieczór zaczął działać mi na nerwy. Obok mnie Camille jęknęła z zaskoczenia.
Czarownica Przeznaczenia po prostu się roześmiała.
—Lubie cię, ale niezależnie od tego uważaj... odparła tonem ostrzegawczym. Mam
zamiar powierzyć ci delikatną misję.
—Dla nas obu, czy tylko dla mnie?
To nie było sprawiedliwe! Camille zadawała wszystkie pytania! Niestety
sprawiedliwość nie była powszechnie znana w świecie nieśmiertelnych. Nie było
mowy bym się sprzeciwiła. Już wystarczająco ją zdenerwowałam. Radzenie sobie na
placu zabaw bogów było nie lada sztuką, która wymagała zachowania równowagi i
wyczucia czasu. Nie byłam przekonana czy jestem wystarczająco dobrym dyplomatą.
—Dla was obu, ale to ty będziesz mieć w niej największy udział. Camille będzie
twoim przewodnikiem.
Och nie! Rzuciłam siostrze zaniepokojone spojrzenie.
—To nie wróży nic dobrego, powiedziałam. O co chodzi?
Babcia Kojot westchnęła głośno i przeciągle zmarszczywszy oczy, co uwidoczniło
jeszcze bardziej jej zmarszczki i kurze łapki.
—Menolly, musisz zrobić coś czego poprzysięgłaś nigdy nie robić. Kiedy nadejdzie
czas, będziesz wiedzieć o co mi chodzi, będziesz próbowała się z tego wywinąć. Ale
nawet jeśli ta myśl wstrząśnie tobą, nie możesz uciec! Od tego aktu zależy
przeznaczenie... lub jego brak. Nie zawiedź mnie. Jeśli nie sprostasz zadaniu i
uciekniesz, zakłócisz równowagę.
Zanim zdążyłam zapytać o wyjaśnienia zniknęła w kłębie dymu w promieniach
słońca.
Zamrugałam.
—Tracimy nad wszystkim kontrolę.
—Przykro mi to mówić, powiedziała Camille kręcąc głową, ale straciłyśmy ją w
chwili gdy przyjęłyśmy tę misję od OIA (rzuciła okiem na przód sali). Chodź,
musimy zmienić nasze plany na wieczór... i znaleźć coś w zamian i to w mniej niż
dziesięć minut.
Kierując się w stronę platformy gdzie Wade rozmawiał z Delilah i Sassy, nie mogłam
przestać myśleć o tym, że uruchomiłyśmy ogromną maszynę, jedną z najbardziej
niebezpiecznych.
Rozdział 9
Trillian i Wade spojrzeli na nas tak, jak byśmy były szalone.
—Chcecie żebyśmy anulowali spotkanie? spytała Delilah. Posłuchajcie, sala jest
pełna zmiennych, wampirów i innych stworzeń, których większość nienawidzi się
nawzajem. Naprawdę chcecie ich wszystkich poinformować że zebrali się tutaj
wszyscy jedynie po to, by napić się herbaty i zjeść ciasteczka?
—O co chodzi? zapytał Trillian zbliżając się do Camille i oplatając rękę wokół jej
talii.
—Nigdy nie mówiłam żeby anulować spotkanie... po prostu mamy problem,
powiedziałam wskazując ruchem głowy na tłum. Babcia Kojot nie chce abyśmy im
mówili o Skrzydlatym Cieniu, a ja nie mam specjalne ochoty jej się sprzeciwiać,
zwłaszcza gdy wiemy że ta informacja nie była za darmo.
—I to nie wszystko, wtrąciła Camille, Morgane i Mordred złożyli nam małą wizytę...
—Chwileczkę, przerwał Trillian. Mówisz że Morgane tu była? W tej sali? Morgane
Le Fay?
Kiedy się odwrócił poszukując jej wzrokiem, Camille wymierzyła mu cios w brzuch.
—Już wyszła, powiedziała, nie podniecaj się zbyt szybko. Najwyraźniej ona i jej
ludzie poszukują Merlina. Nie wiemy dlaczego, ale zgodnie z tym co nam
powiedziała, zależy jej na odzyskaniu tego co do niej należy i do czego ma prawo.
—Kto wie... odparłam. Problemem jest to, że Babcia Kojot poradziła nam byśmy na
nią uważały. Ona coś knuje. W jej obecności musimy być ostrożni.
Westchnęłam z irytacją. Jeszcze na dobre nie zaczęliśmy, a sprawa zdążyła zamienić
się w koszmar. Wade który dotąd milczał, odchrząknął.
—Ufacie tej kobiecie Kojot? spytał.
—To nie jest kobieta, to Czarownica Przeznaczenia. Czuwa nad nićmi losu, a gdy
pojawi się taka potrzeba, przywraca równowagę, wyjaśniła Camille drapiąc się po
brodzie. Kiedy mówię że lepiej jest stosować się do jej rad co do joty, to mi zaufaj.
Nie oferuje swoich usług każdemu i nieważne jakie one są, daleko im od bycia
darmowymi.
—Camille ma rację, wtrącił Morio. Jeśli nie weźmiemy pod uwagę tego co
powiedziała Babcia Kojot i mimo ostrzeżeń zdecydujemy się jej nie posłuchać, wtedy
musimy liczyć się z konsekwencjami. Mimo iż nie wygląda być po naszej stronie,
dodał. Mam pomysł jak możemy wykaraskać się z tego bałaganu. Mogę? spytał
wskazując na platformę.
Wade ponownie odchrząknął.
—Śmiało, nic mi nie przychodzi do głowy.
Upewniwszy się że wszyscy jesteśmy zgodni, Morio wspiął się na podium, podczas
gdy my zajęliśmy miejsca po obu stronach biurka. Siedząca obok mnie Camille
wstrzymała oddech. Na pewno zastanawiała się jakich sztuczek zamierza użyć Yokai
by nas z tego wyciągnąć.
Morio podniósł rękę.
—Usiądźcie proszę. Jesteśmy gotowi by rozpocząć spotkanie.
W jednej chwili każdy z obecnych znalazł krzesło i zapanowała cisza. Powietrze
zdawało się być wypełnione obawą i strachem wszystkich tu zebranych.
—Dziękuję wszystkim za przybycie i za dołożenie starań by duża część lokalnej
społeczności nadprzyrodzonej mogla się dziś tutaj spotkać. Dziękujemy za waszą
uwagę (posypały się oklaski, Morio odczekał chwilę po tym mówił dalej). Mam na
imię Morio. Jestem Yokai-kitsune. Chciałbym przedstawić wam Camille, Delilah i
Menolly pochodzące z krainy wróżek, jak również naszego gospodarza Wade'a
Stevens'a, założyciela klubu Anonimowych Wampirów. Wszyscy razem mamy
nadzieję stworzyć pomost łączący wszystkie nadprzyrodzone społeczności w jedną
całość.
Chcielibyśmy również poruszyć temat tragicznych wydarzeń, które miały miejsce w
ostatnich dniach.
Jego słowa przyciągnęły uwagę wszystkich. Wokół rozeszły się dyskretne szepty.
—Powiedz im o zabójstwach, powiedział mi do ucha.
Nawet jeśli nie wiedziałam dokąd zmierza, postanowiłam mu zaufać zajmując
miejsce przed mikrofonem.
—Nazywam się Menolly D'Artigo i jestem właścicielką baru Voyager.
Zorganizowaliśmy to spotkanie, ponieważ potrzebujemy waszej pomocy. W ostatnich
dniach grupa wampirów zamordowała kilkoro ludzi. Nie zadowoliło ich wyłącznie
zabicie ich, wszyscy oni zostali przemienieni. To nie tylko problem dla wspólnoty
ludzkiej. Ten sam los może spotkać każdego z tu obecnych.
W sali rozległ się pomruk. Przynajmniej udało mi się zdobyć ich uwagę.
Odchrząknęłam.
—Oczywistym jest, że nie możemy mówić o tym publicznie. Na razie uważam że
lepiej będzie gdy żaden człowiek się o tym nie dowie, oprócz tych którzy pracują w
brygadzie CSI. Skontaktowaliśmy się z wami, ponieważ mamy nadzieję na
stworzenie sieci, która pozwoli nam utrzymać porządek.
Zamieszanie wywołane moimi słowami zabrzmiało niczym brzęczenie roju pszczół.
W świecie wróżek wszystko co powiedziałam miałoby sens. Widać na Ziemi,
nadprzyrodzone istoty musiały się jeszcze wiele nauczyć. Nic dziwnego, biorąc pod
uwagę że większość z nich nadal pozostawała w ukryciu.
Dołączyła do mnie Camille.
—Moja siostra ma rację. Musimy przestać przymykać oko na tych którzy łamią nasze
zasady, nieważne czy są to wampiry, zmienni czy inne rasy. Tworząc sieć, być może
zdołamy ocalić niewinnych, nieważne czy będą to ludzie czy nie.
Przeciągająca się cisza sprawiła, że zdałam sobie sprawę jak delikatny był to temat.
Ale jeśli ma nam się udać, musimy opowiedzieć im o demonach. Może wtedy będą
gotowi chwycić za broń.
Po chwili głos zabrał Brett, lojalny członek Klubu Anonimowych Wampirów.
—Rozumiem że nikt nie chce na nikogo donosić, ale jeśli zaatakowany zostanie
jeden z nas, to wpłynie to na całą społeczność. Myślę że naszym obowiązkiem jest
ścigać tych którzy sprawiają problemy. Jeśli pozwolimy renegatom łamać nasze
zasady, wszyscy przegramy. Dawno temu liderzy wszystkich klanów podpisali w
tajemnicy traktaty i umowy. Wspólnie przysięgli ich przestrzegać. Wszystko to nie
będzie miało sensu jeśli teraz zdecydujemy się ignorować tych którzy stawiają nam
czoła!
Na te słowa Venus, Dziecko Księżyca, wstał. Wszystkie oczy zwróciły się na niego.
Wszyscy bez wyjątku wiedzieli kim był, znali jego siłę i mądrość.
Delilah zbliżyła się do niego z mikrofonem.
—Zostałem upoważniony by przemawiać w imieniu stada Pum z gór Rainier,
powiedział szaman. Siostry D’Artigo i ich przyjaciele poruszyli tutaj bardzo ważny
temat. Nie zamierzam go dłużej ignorować. Dziś wieczorem oświadczam, że stado
Pum z Rainier pomoże w budowaniu prawdziwej nadprzyrodzonej społeczności.
Jesteśmy waszymi sojusznikami.
Szaman splunął w rękę i podał ją Delilah. Podobnie zrobiła moja siostra.
Tak samo zrobił szeryf stada wilków z góry Olympic. Następnie przyszła kolej na
klan Sell-shyr, grupę wampirów i dumnego właściciela Klubu Krwi. Dwóch
emisariuszy ziemnych wróżek, winne nimfy również dały swoje poparcie. Co się
tyczy plemienia Błękitnego Szlaku i Loco Lobo, postanowili najpierw porozmawiać
ze swoją starszyzną, obiecując że skontaktują się z nami w przyszłym tygodniu.
—Jak to się odbędzie? zapytał członek stada Loco Lobo. Kto będzie podejmować
ważne decyzje?
Morio zajął miejsce na podium.
—Nie uzgodniliśmy jeszcze szczegółów. Mamy nadzieję utworzyć radę składającą
się z przedstawicieli wszystkich zainteresowanych grup. Idealnie było by, gdyby
dzięki naszej sieci, w chwili gdy któraś grupa znajdzie się w tarapatach, każdy będzie
o tym wiedział w ciągu dwóch godzin. To nie oznacza że wszyscy podwiniemy
rękawy i chwycimy za broń. Na dzień dzisiejszy ludzie wiedzą że istniejemy. Nie ma
wątpliwości, że pojawi się więcej protestów jak na przykład te ze strony Aniołów
Wolności. Temu podobne narodziły się by pozbawić nas praw.
Ponownie rozległ się szmer. Dobrze zagrane! Wystarczyło zagrozić ich
bezpieczeństwu aby potraktowali nas poważnie. Morio miał głowę na karku.
Widocznie demon lisa miał więcej oleju w głowie niż myśleliśmy.
Członkini plemienia Błękitnego Szlaku podniosła rękę. Delilah zbliżyła się do niej.
—Podaj nam proszę swoje imię zanim zadasz pytanie lub zapragniesz skomentować
to co już zostało powiedziane. Dużej postury, wzięła mikrofon.
—Mam na imię Orinya i jestem z plemienia Błękitnego Szlaku. Poruszyliście bardzo
ważny punkt. Nasi pół-bracia byli pierwszymi ludźmi którzy się tu osiedlili, a jednak
mimo tego byli mordowani niczym bydło. Dzisiaj, nawet jeśli odzyskali swoje prawa,
uprzedzenia pozostały i są nadal zbyt wielkie aby je zneutralizować. Musimy działać
już teraz aby sprawić by nie spotkało nas to samo.
Inny mężczyzna podniósł rękę. Dobrze zbudowany, miał zachrypnięty głos i nosił
skórzaną kurtkę i jeansy z dziurami. Delilah podeszła do niego.
—Nazywam się Trey. Należę do stada z gór Olympic. Uważam że problem dotyczy
nas wszystkich... ale jak powinniśmy działać bez szerzenia paniki? Ludzie już i tak
wystarczająco się boją. Spójrzmy choćby na Stróżujące Psy lub Anioły Wolności! Ich
żądania stają się coraz bardziej oburzające! Moim zdaniem, wkrótce dojdzie do
konfrontacji z człowiekiem a stamtąd pewna droga do wojny!
Klepnęłam Morio w ramię, aby uzyskać jego uwagę.
—Czy mogę odpowiedzieć na to pytanie? zapytałam.
Kiedy zrobił mi miejsce, chwyciłam mikrofon.
—W związku z tym uważamy, że tworząc sieć już teraz, będziemy mogli bronić
naszych interesów przed tymi którzy stanowią prawa. Naszym głównym zadaniem
będzie dowiedzieć się, czy ktoś z naszych nie ukrywa się pośród senatorów lub
innych przedstawicieli. Jeśli uda się by wyszli z ukrycia i nas wysłuchali, to może
wtedy uzyskalibyśmy ich poparcie, co byłoby niezłe na początek.
Tak jak się spodziewałam, mój pomysł wywołał spore zainteresowanie; dosłownie
kilka sekund później w górę uniosło się kilkanaście rąk. Odwróciłam się do Wade'a.
—Czy możesz posłać w obieg kartkę dla osób zainteresowanych?
W ciągu dwóch minut zaproszeni złożyli na niej swoje podpisy.
Ponieważ nikt dotąd nie zgłosił nam nic na temat ataków wampirów,
skoncentrowaliśmy się na udzielaniu odpowiedzi. Kiedy spotkanie dobiegło końca,
mieliśmy wystarczająco dużo ochotników chętnych do stworzenia komitetów
działania, w tym jeden składający się z istot nadprzyrodzonych gotowych dołączyć
do nas.
Wade zgodził się również na zorganizowanie kolejnego spotkania w przyszłym
miesiącu, aby omówić nasze postępy. Jedyne czego nam brakowało, to ślad który
pomógłby nam odnaleźć wyjęte spod prawa wampiry.
Przedzierając się przez tłum, ujrzałam Roza który stał oparty o ścianę. Podeszłam do
niego.
—Jestem zaskoczona widząc cię tutaj.
W odpowiedzi mrugnął do mnie.
—Nie znalazłaś odpowiedzi na swoje pytania, prawda?
—Nie, odpowiedziałam kręcąc głową.
—Nie czuj się rozczarowana. Nikt z tutaj obecnych nie jest w stanie wyśledzić klanu
Elwing. Dredge jest na to za sprytny. Wiesz o tym lepiej niż ktokolwiek inny, moja
droga... (kiedy pochylił się szepcząc mi do ucha, jego usta otarły się o moją skórę).
Nie staraj się o nim zapomnieć ani o tym co ci zrobił. Jeśli jesteś zbyt pewna siebie i
nie zaufasz swojemu doświadczeniu, to on znajdzie cię i zabije. Nie wiem dlaczego
cię szuka, ale wiem że nie jest to przypadek. To oczywiste. Dredge zawsze
doprowadza swoje sprawy do końca.
—Nie bądź tego taki pewien, powiedziałam drżąc (emanująca od niego energia
owiała mnie niczym płaszcz zmysłowości. Zaskoczona poddałam się jej nachylając
się nad nim by poczuć jego puls i promieniujące od niego falami ciepło). Już nigdy
więcej mnie nie dotknie, nawet jeśli sama będę musiała przebić sobie serce kołkiem,
zrobię to bez wahania.
—A jeśli zabijemy go pierwsi? rzucił Roz ochrypłym głosem, wybuchając przy tym
śmiechem (dotknął mojej brody zmuszając mnie bym spojrzała na niego. Jego
oddech łaskotał mnie w ucho). Jesteś wojownikiem a nie ofiarą, Menolly. Nie
obwiniaj się za to co się stało. Nie pozwól mu wygrać. Jesteś lepsza.
Oblizałam wargi.
Mimo, że targało mną pragnienie, moja własna reakcja mnie zaskoczyła. Na
szczęście ktoś nam przerwał sprawiając że gwałtownie odskoczyłam.
—Przepraszam, nie chciałem przeszkadzać, powiedział Brett rzucając zaniepokojone
spojrzenie w stronę inkuba.
—O co chodzi? zapytałam odzyskując swój dawny spokój.
—Chodzi o to co powiedziałaś wcześniej o nowych wampirach.
Widziałam jego zakłopotanie, byłam pewna że coś wie. Wracając do ważnych spraw.
Odkaszlnąwszy poprowadziłam go wzdłuż rzędu pustych krzeseł. Mimo moich
wysiłków, Roz deptał mi po piętach. Usiadłam i zaprosiłam Bretta by zrobił to samo.
—Jeśli masz mi coś do powiedzenia, nie wahaj się. Oni są niebezpieczni i atakują
niewinnych ludzi.
Siedzący obok mnie Brett wyglądał jakby uszło z niego całe powietrze.
—Ostatniej nocy gdy patrolowałem okolice z dachu, coś usłyszałem. To była
płacząca kobieta. Śledziłem ją kierując się jej głosem, sądziłem że jest w tarapatach.
—Co takiego odkryłeś? zapytałam.
Mimo swojej nieśmiałości, Brett uwielbiał opowiadać o swoich przygodach.
Wystarczyło zachęcić go by wszystko spokojnie opowiedział.
—Byłem na Phinney Avenue w swoim kostiumie Vamp Bat... kiedy...
—Vamp Bat? spytał z zaskoczeniem Roz, przyglądając mu się od stóp do głów.
—Brett jest fanem komiksów, wyjaśniłam. Kiedy zdał sobie sprawę, że został
przemieniony w wampira, postanowił stworzyć sekretną tożsamość. Nazywa siebie
Bat Vamp i każdej nocy patroluje miasto w poszukiwaniu ludzi znajdujących się w
niebezpieczeństwie.
Starałam się by na mojej twarzy nie było widać żadnych emocji. Sytuacja może
wydawać się śmieszna ale Brett był bardzo poważny. Podczas swojego życia był
zawsze uprzejmy i usłużny innym. W pewnym sensie śmierć dała mu to, o czym
zawsze marzył: rolę bohatera. Nazwa i śmieszny strój nie miały tu znaczenia,
próbował zmienić świat.
Roz zrozumiał moje uczucia.
—Naprawdę? Ocaliłeś już kogoś? spytał.
—Nie lubię się chwalić, odpowiedział kręcąc głową, ale uratowałem trzy kobiety od
gwałtu. A w zeszłym tygodniu pomogłem mężczyźnie który miał wypadek
samochodowy. Zostałem z nim do czasu przyjazdu karetki robiąc wszystko by nie
zasnął. Uciekłem przed ich przyjazdem.
—Brett żeruje na zboczeńcach i przestępcach, tak jak ja. Jest członkiem Klubu
Anonimowych Wampirów (zwróciłam się do Bretta). Powiedz nam co widziałeś.
—To było obok ZOO Woodland. Podążałem za krzykami kobiety aż do parkingu. Z
tego jak wyglądała wnioskuję że tam pracowała. Stanęła obok swojego samochodu i
w chwili gdy miała do niego wsiąść, jakiś wampir próbował przygwoździć ją do
ziemi.
—To nie może być prawda! Co zrobiłeś?
—Spuściłem mu łomot, oczywiście! Trzeba było widzieć wyraz zaskoczenia na jego
twarzy! Udało mi się go utrzymać, dając jej czas na ucieczkę. Niestety udało mu się
uwolnić i uciec, zgubiłem go w jednej z uliczek (nie mógł usiedzieć na miejscu). Coś
było nie tak, Menolly. Nie byłem pewien co to było, dopóki nie zobaczyłem tego
(pokazał mi zdjęcie czterech pierwszych ofiar). Wampir... to był ten facet. Jestem
pewien...
—David Barnes. Jesteś pewien?
Ofiary były fotografowane. Idąc za radą Chase'a, zrobiłem kilka kopii i puściłem je w
obieg.
—Tak. A jeśli chcesz znać moje zdanie, facet nie zamierzał zadowolić się kilkoma
łykami. Miał zamiar ją zabić, powiedział marszcząc brwi.
Roz odchrząknął.
—Czy myślisz że mogła pójść na policję?
Wzruszyłam ramionami.
—Nie wiem. Mogła nie mieć pojęcia, że był wampirem. Mogło jej się wydawać, że
od gwałciciela uratował ja dobry Samarytanin. Jak wróci Chase, poproszę go by
sprawdził to w rejestrach policyjnych.
—Nic innego nie przychodzi mi do głowy, powiedział Brett. Mam nadzieję że to w
czymś wam pomoże.
—Bardzo ci dziękuję, odpowiedziałam. Jeśli zauważysz coś jeszcze, zadzwoń do
mnie, OK?
—Cieszę się że mogłem w czymś pomóc, powiedział rozpromieniony. Miałem
powód by ci o tym mówić. Jeśli potrzebujesz kogoś na patrol, jestem twoim
człowiekiem!
Dotknęłam lekko jego ramienia. Większość wampirów nie lubiła kontaktu
fizycznego. Dotkniecie ramienia było dla nas jak uścisk.
—Nie zmieniaj nic w swoich nawykach Brett, ale bądź ostrożny. W tym świecie
istnieją niebezpieczeństwa, których sobie nawet nie wyobrażasz. I nie zawsze uda ci
się stawić im czoła.
Nie wiedząc czy powinnam wspomnieć mu o Dredgu, zamilkłam. Nigdy wcześniej
nie wdawałam się w podobne pogawędki. Dlaczego miałabym to robić teraz? Mimo
wszystko jeśli Brett nieświadomie wkroczyłby na drogę mojego Pana i mnie, ten
użyłby go w charakterze szmaty do podłogi.
—Trzymaj się na baczności i nie staraj się być bohaterem, chyba że nie masz wyboru.
Pozostaniemy w kontakcie.
Gdy odszedł, zwróciłam moją uwagę na Roza.
—To ZOO znajduje się na obszarze Green Lake. Założę się, że Dredge i jego
podwładni ukrywają się gdzieś w pobliżu.
—Tej nocy zrobię rekonesans, rzucił Roz. Nie ma potrzeby byś udzielała mi rad jak
mam działać. Znam się na swojej robocie. Po tym niespodziewanie skradł mi
pocałunek i ruszył do wyjścia. Gdy patrzyłam jak się oddala, podeszła do mnie
Camille.
—Co o nim wiesz, Menolly?
—Niewiele, odpowiedziałam kręcąc głową.
Jest najemnikiem, który postawił sobie za cel dorwanie Dredga. Jego nienawiść do
niego jest prawdziwa (moja siostra posłała mi pełne zaciekawienia spojrzenie. Nie
ma mowy by miała mnie przesłuchiwać). Chodź, nasi goście wychodzą. Zajmijmy się
lepiej uporządkowaniem wszystkiego. Chciałabym jeszcze przed świtem wpaść do
Voyagera.
Ledwie zaczęłyśmy z Camille składać krzesła gdy zadzwonił jej telefon. Camille
rzuciła okiem na wyświetlacz.
—To Tim, powiedziała unosząc brwi. Cleo. Lepiej odbiorę, musiało się coś stać,
inaczej nie dzwoniłby tak późno.
Gdy odeszła aby porozmawiać, ja kontynuowałam porządkowanie sali. Tim
Winthrop, znany również jako Cleo Blanco, jego alter ego, był naszym przyjacielem.
Student informatyki za dnia za to wieczorami przeistaczał się w kobietę, był
inteligentny, zabawny i pełen pomysłów. Jason, jego chłopak, włożył mu na palec
ogromny kamień. Ich ślub zaplanowano na następne lato. Poza tym wszystkim, Tim
pracował z Delilah nad stworzeniem bazy danych wszystkich istot
nadprzyrodzonych, które pracowały w naszej nowej wersji OIA.
—Sukinsyn! zawołała nagle Camille.
Delilah odwróciła się szybko w jej stronę.
—Co jest? spytała, ale Camille uciszyła ją machnięciem ręki.
Z poważnym wyrazem twarzy słuchała uważnie tego, co mówiła jej osoba po drugiej
stronie. Wydawała się być o krok od zwymiotowania.
—Będziemy tak szybko jak się da. Zostań tam gdzie jesteś i nie wychodź stamtąd
dopóki ci nie powiem. Krzyknę... eeee... "lalka w lesie!" Okey?... dokładnie, nie
wychodź dopóki nie usłyszysz hasła "lalka w lesie". Postaramy się być jak
najszybciej, Tim. Czekaj na nas. Wszystko będzie dobrze, obiecuję (odłożyła
słuchawkę). Zostawcie wszystko, zajmiemy się tym później.
—Co się stało? zapytałam, odkładając krzesło które właśnie złożyłam.
Nieważne co to było. Jeśli Camille się bała, to musiało to być coś poważnego. Kiedy
ruszyła do wyjścia, musieliśmy przyspieszyć aby ją dogonić.
W drodze do naszych samochodów, opowiedziała nam co się stało.
—Tim powiedział mi, że oboje z Erin poszli na drinka do Voyagera. W drodze do
kina wpadli jeszcze do jej butiku. Tim się przebierał na tyłach, kiedy usłyszał jej
krzyk. Rzucił się w stronę sklepu. Grupa wampirów zaatakowała Erin. Na szczęście
udało mu się ukryć w szafie tak, że tamci nie zorientowali się. Nadal tam jest.
Cholera! Erin Mathews była właścicielką eleganckiego butiku z ekskluzywną
bielizną oraz prezesem miejscowego klubu fanów wróżek. Była również wielbicielką
Tima i bliską przyjaciółką Camille.
Kiedy skończyła swoją opowieść, znajdowaliśmy się niedaleko jej samochodu.
Rozejrzałam się wokół, by zobaczyć kto za nami idzie. W naszą stronę zmierzali
Wade, Iris i Nerissa. Zachary podszedł do Jeepa Delilah, natomiast Morio i Trillian
deptali po piętach Camille. Następnie wszyscy usadowili się w jej Lexusie w ciszy
nocy wypełnionej szronem.
—Myślisz że Erin wciąż żyje? zapytała Iris.
—To zależy kim jest sprawca. Jeśli jest to Dredge…
Nagle do głowy przyszła mi pewna myśl. Naprawdę nie chciałam w to uwierzyć.
Dredge tu był, ukryty w cieniu. Jeśli Roz miał rację twierdząc że mój Pan postanowił
zamienić moje życie w piekło, to co może być bardziej logiczne niż zabranie się za
moich przyjaciół? Tim i Erin przed udaniem się do butiku, wpierw wstąpili do
Voyagera na drinka. Tam wszyscy znali nasze relacje.
Jeśli Dredge ich szpiegował, to z łatwością mógł za nimi pójść do sklepu Erin.
—Myślisz że to dzieło twego Pana? syknął Wade.
Warknęłam.
—Nie nazywaj go tak! Odmawiam jakiegokolwiek związku z tym typem!
—Musisz zmierzyć się z rzeczywistością Menolly, rzekł. Zaprzeczanie temu nie
pomoże ci w niczym. Natomiast może stać się przeszkodą.
—Co to ma do cholery z tym wspólnego?!
Nie podobało mi się by Nerissa miała zobaczyć tę część mojej osobowości. Siedziała
z tyłu, obok Iris.
—Pomyśl chwilę. Założę się, że wasz związek krwi pozwala mu cię śledzić.
Czy nie zdawałaś sobie sprawy że dopóki będzie on istniał między wami, będziecie
połączeni? (Wade spojrzał na mnie). Czy OIA kiedykolwiek rozmawiała z tobą o
tym?
Wcisnąwszy pedał gazu, przygryzłam wargę. Jak mogłam być tak głupia?!
Oczywistym było że Dredge mógł znaleźć mnie dzięki swojemu statusowi Pana!
Wade odchrząknął.
—Wszystko w porządku?
—Nie, nie jestem w porządku! Ten drań być może przetrzymuje właśnie jednego z
moich przyjaciół! Na dodatek człowieka. Znam ból który może zadać Dredge, ból
który zadaje cios ciału i duszy. To prawie mnie zniszczyło. Jeśli zdecyduje się użyć
na niej swoich tortur, ona tego nie przeżyje. A jeśli ją przemieni, to nie będziemy
mieli innego wyjścia jak ją zabić, bo jedyne o czym będzie w stanie myśleć to by się
pożywić. Jak myślisz, co czuję wiedząc, że być może jestem właśnie w drodze by
przebić serce przyjaciela, który nigdy nie powinien być zamieszany w ten burdel?!
Nerissa pochyliła się do przodu.
—Nie chce wam przerywać ale jeśli on jest tak zły, to dlaczego OIA pozwoliła mu
żyć? Dlaczego nie wygnali do do Podziemnego Królestwa?
—Rozmawiałaś z Zacharym. Ten facet powinien nauczyć się zastanowić dwa razy
nim coś powie zamiast opowiadać głupoty, odparłam biorąc głęboki oddech.
Przepraszam. Nie powinnam wyżywać się na tobie. Pozwól że ci wyjaśnię. OIA
chciała go deportować, dlatego wysłali mnie z misją bym zdobyła potrzebne dowody.
Ze łzami w oczach przerwałam. Krew była bardziej słona niż łzy. Płacz był bolesny.
—Nie musisz kontynuować, powiedziała.
—Nie. Masz prawo wiedzieć w co się angażujesz. Jeśli chcesz, podwiozę cię w
bezpieczne miejsce skąd będziesz mogła wrócić do domu. Dredge nie został
wygnany, ponieważ moja misja się nie powiodła. Złapał mnie, torturował a następnie
zgwałcił. Na koniec zabił mnie i przemienił w wampira. Kiedy OIA dowiedziała się
co się stało, Dredge i jego poplecznicy zniknęli.
—Kiedy udało ci się odzyskać zmysły?
—To nie powinno długo potrwać, rzuciłam z zimnym uśmiechem. Jestem pełna
nadziei.
Jej śmiech był zabarwiony smutkiem.
—Och, Menolly…
—A teraz poważnie... Wszystko jest w porządku. Dostosowałam się do sytuacji. Ale
przez okrągły rok myślałam że zwariuję i nie byłam za bardzo przydatna OIA. Nie
można wytoczyć procesu sprawcy którego się nie złapało. Ani go wygnać. Dredge i
jego klan stali się koczownikami, organizacją która zagraża innym agentom. Co się
tyczy mnie, odmówiłam powrotu, resztę już znasz.
—Nie zatrzymuj się, powiedziała. Musimy jak najszybciej udać się do sklepu by
odnaleźć twojego przyjaciela. Chcę z wami iść.
Rzuciłam okiem w lusterko. Ponieważ nie miałam odbicia w lustrze, Nerissa nie
mogła mnie zobaczyć, ale za to ja doskonale ją widziałam, ją i jej spojrzenie
utkwione we mnie. Wyraz jej twarzy zdradzał jej pragnienie. Poczułam jej słodki
intymny zapach.
Wade spojrzał na mnie po czym rzucił okiem w stronę Nerissy. Następnie wyciągnął
usta w seksownym uśmiechu. Kiedy do mnie mrugnął zdałam sobie sprawę, że jego
kły były wydłużone.
—Ani słowa, szepnęłam tak cicho że nawet Puma nie usłyszała.
Po chwili Wade na nowo do mnie mrugnął.
—Wygrałaś na loterii, wyszeptał. Co byś powiedziała na zabawę w trójkę?
—W twoich snach, psycholu! odpowiedziałam uśmiechnięta.
Widocznie nie tylko ja nie byłam w stanie powstrzymać swoich uczuć. Nawet jeśli
Wade był wierny swojej moralności, jako drapieżnik wcześniej czy później był
skazany na utratę kontroli. Dla dobra całej społeczności wampirów żywiłam
potajemną nadzieję, że jeśli do tego dojdzie to wpierw zabierze się za swoją matkę...
—Więc zadowolę się marzeniami...
Tym razem nie zareagowałam. Powinniśmy skupić się na Dredgu...
Po włączeniu kierunkowskazu dogoniłam Camille. Delilah była tuż za nami.
Dotarliśmy do butiku Erin. O tej porze nie było problemu z miejscem do
zaparkowania. Po chwili zgasiłam silnik.
Iris pochyliła się do przodu.
—Menolly? Czy może to mieć związek z tym co kazała ci zrobić Babcia Kojot?
spytała.
Kolejny policzek. Do ciężkiej cholery! Czy ja śnię?!
—Cholera, cholera, cholera, cholera!!! rzuciłam wysiadając z mojego Jaguara. Czy
powinnam zabić Erin? Czy Camille będzie starała się mnie przekonać do skrócenia
cierpienia swojej przyjaciółki? Bogowie depczą dziś po naszych grobach, mruknęłam
kierując się w stronę drzwi. Gdy nadejdzie czas by walczyć ze Skrzydlatym Cieniem,
my również będziemy demonami.
Nagle uderzyła mnie ironia moich własnych słów. Wybuchnęłam gwałtownym
śmiechem. Już byłam demonem. I wchodziłam w skład obozu przeciwnika. Różnica
polegała na tym, że ja dokonałam wyboru trzymając się z dala od ognia piekielnego.
Podążając za Camille i chłopcami, starałam się uniknąć wścibskich oczu Iris.
Po otwarciu drzwi jak tornado, Camille i Morio stanęli w gotowości do użycia magii.
Natomiast Trillian wyjął swoje ząbkowane noże. Natychmiast przeszukaliśmy sklep.
Morio rzucił zaklęcie mające na celu pozbycie się złudzeń i iluzji. Nic. Po kilku
minutach gdy byliśmy już pewni że nie ma niebezpieczeństwa, Camille wykrzyknęła
hasło pozwalające Timowi wyjść z ukrycia.
Z jego dżinsami i swetrem wyprzedzał o lata świetlne Marilyn Monroe, jedną z jego
ulubionych ról.
Z jego brązowymi kręconymi włosami i resztkami makijażu na twarzy, wyglądał na
przemęczonego. Ale to co mnie w nim najbardziej uderzyło, to strach widoczny w
jego oczach.
—Odeszła... zabrali ją. Nie mogłem ich powstrzymać. Wiedziałem, że gdybym
spróbował...
—Ciii mruknęła Camille, podczas gdy Delilah trzymała go w ramionach i złożyła
pocałunek na jego czole.
Położył głowę na jej ramieniu, zmęczony i w szoku.
—Słyszałeś coś, Tim? zapytałam. Czy wspominali o miejscu gdzie zamierzają ją
zabrać? Ilu ich było? Jak wyglądali? Wiem że jesteś w szoku, ale musisz opowiedzieć
nam wszystko co pamiętasz.
Widząc go takim, chciałam go przycisnąć. Im szybciej wyruszymy na polowanie tym
lepiej.
Nerissa odnalazła kuchenkę mikrofalową a także torebki herbaty i paczkę oreos.
Natychmiast nastawiła gorącą wodę. Dwie minuty później zaproponowała Timowi
miętową herbatę i ciastka.
—Jesteś w szoku. Masz! Mięta i cukier dobrze ci zrobią.
Tymczasem Wade próbował znaleźć trop w postaci zapachu, który mógłby nam
pomóc. Camille i Morio stanęli w rogu pokoju ze splecionymi rękami. Słyszałam ich
szepty.
—Weź głęboki oddech, powiedział Morio. Skoncentruj się... Wampiry poruszają się
w świecie umarłych. Można je dosięgnąć dzięki zaklęciu wzywającym istoty
ciemności, zaklęciu którego nauczyłem cię w zeszłym tygodniu. Zwykle jeśli
opuścimy ostatnią zwrotkę, nie przyjdą do nas. Przy odrobinie szczęścia, odkryjemy
gdzie są. Pomóż sobie magią Księżyca, jeśli jesteś w stanie.
—Spróbuję, powiedziała Camille. Jeśli uda mi się zmaterializować srebrną strzałę,
może nam ona posłużyć jako kompas.
Rzuciłam okiem w stronę Delilah, która również słyszała całą rozmowę.
Wiedzieliśmy że Morio uczył Camille magii śmierci. Jednak nie mogłam się
powstrzymać od myślenia, w jakim stopniu tych dwoje było ze sobą połączonych.
Morio był po naszej stronie. Babcia Kojot była stanowcza. Ale podejrzewałam że
ukrywa przed nami pewne rzeczy. Magia seksualna, magia śmierci... jakiego rodzaju
demonem lisa był dokładnie Morio?
Kiedy Delilah pokręciła głową, postanowiłam nic nie mówić. Nie było to miejsce ani
czas na tego typu dyskusje. Mieliśmy dużo do zrobienia. Zwróciłam się więc do
Tima, który przylgnął do swojej filiżanki jak do tarczy. Patrząc na mnie drżał.
—Pytałaś mnie o coś? rzekł patrząc na mnie błędnym wzrokiem.
Jeśli chcemy coś z niego wyciągnąć, należało przygotować grunt. Chęci pomocy mu
nie brakowało.
—Zacznij od tego co widziałeś. Opowiedz nam wszystkie szczegóły.
Iris chwyciła notes i długopis. Mimo że miała fotograficzną pamięć, lepiej było nie
ryzykować.
Tim wziął głęboki oddech.
—Właśnie się przebierałem, gdy usłyszałem krzyk Erin. Jako że byłem nagi, chwilę
zajęło mi założenie spodni. Wychyliwszy głowę przez drzwi prowadzące do sklepu,
zobaczyłem trzech mężczyzn. Trzymali Erin która walczyła. Wtedy jeden z nich
podniósł rękę do jej twarzy a wtedy przestała się ruszać, jakby nie zdawała sobie
sprawy co się działo...
—Dlaczego myślisz że to były wampiry?
Trzymałam się nadziei, że zaatakowała ją grupa ludzi. Szanse były niewielkie, ale w
tym przypadku problem byłby łatwiejszy. Tim pozbawił mnie złudzeń.
—Stali przed dużym lustrem, tam (wskazał na potrójne lustro znajdujące się w
głównej części sklepu). Nie było w nim było widać nikogo oprócz Erin. Żaden z
mężczyzn nie posiadał odbicia. Czy istnieją inne podobne istoty?
Zamknąwszy oczy skupiłam się na przeszukaniu mojej pamięci.
—Być może... niektóre duchy, ale... nie, Tim. Z pewnością masz rację. Ci którzy ją
porwali byli wampirami. Czy możesz ich opisać? Mówiłeś o trzech mężczyznach.
Czy na pewno nie było pośród nich kobiety?
Cztery nowe wampiry znalezione w teatrze to dwóch mężczyzn i dwie kobiety.
Sądząc z opisu, to żaden z nich. Ponadto z reguły nowo stworzone wampiry trzymają
się razem.
Marszcząc brwi, Tim próbował odtworzyć scenę w swoim umyśle. Erin była jego
najbliższym przyjacielem. Cierpiał męki.
Ból emanował z niego jak spalony olej silnikowy. Podejrzewałam również, że czuł
się winny ukrycia się zamiast starać się jej pomóc. Czasami najbardziej rozsądny
wybór nie wydaje się najlepszy.
—Ten, który ją trzymał był niski i masywny... miał krótko przycięte włosy - na jeża.
Drugi wyglądał... nie wiem... normalnie. Zupełnie jakby się tutaj swobodnie czuł. W
przeciwieństwie do trzeciego który mnie przeraził...
Moje oczy spotkały jego. Wyczytałam strach w jego najczystszej formie. Nie było
sensu pytać o więcej.
—Niech zgadnę: był wysoki, z długimi czarnymi kręconymi włosami? Był ogolony i
ubrany w skóry? Miałeś wrażenie że widzisz diabła?
Z szeroko otwartymi oczami, Tim skinął głową.
—Tak, skąd wiesz?
—Czy coś powiedział?
Żołądek podjechał mi do ust.
—Dwa słowa. "Przyprowadźcie ją". On jest demoniczny, Menolly. Tak mnie
przeraził, że prawie narobiłem w spodnie. Chciałem pomóc Erin... ale... czułem że
pożre mnie żywcem. Więc się ukryłem. Cholera, ukryłem! Ja nic nie zrobiłem!
Pozostawiając go opiece Delilah, wstałam. Dredge miał Erin. Przynajmniej na razie.
To nie mógł być nikt inny jak on. Karmi się strachem swoich ofiar. Wystarczy
spojrzeć mu w oczy by podpisać na siebie wyrok śmierci. W tym momencie
przegrywasz walkę i zaczynają się tortury...
—Jak masz na imię? (głos ciął niczym nóż. Zimny jak lód. Wiem że ani łzy ani
błagania nie powstrzymają go od tego co zamierza zrobić. Powiedz mi swoje imię…
Nawet jeśli zdaję sobie sprawę że nie powinnam tego robić, nie mogę oprzeć się jego
rozkazowi.
—Menolly, szepnęłam. Menolly D'Artigo.
Z ponurym uśmiechem, Dredge pochyla się w moją stronę przeciągając paznokciem
po moim policzku i zatrzymuje się łamiąc moje ciało.
—Cóż, Menolly D'Artigo. Mam zamiar wynieść cię na najwyższe szczyty. A gdy tam
dotrzemy, rzucę cię w przepaść przyglądając się jak spadasz i spadasz.
Szybkim ruchem, rozdziera moją tunikę. Czuję jak moje sutki twardnieją w kontakcie
z zimnym powietrzem. Nagle wokół nas słyszę chichot. Mamy publiczność. Potem
padają propozycje ale Dredge ucina je jednym ruchem reki.
—Cierpliwości. Mamy czas.
Pochylając się nade mną przebiega językiem od moich piersi do brzucha. Nawet jeśli
nie chcę reagować na to co robi, drżę z gniewu na ciało które mnie zdradziło. Ciepło
które wkrada się do mojego brzucha odbiera mi oddech. Dredge'a wydaje się to
bawić.
—Podoba ci się? Dobra. Co powiesz na to?
Obgryza paznokcie u swoich rąk, a następnie zanim zauważę co się dzieje, jego
paznokcie niczym ostrza kroją mój brzuch w kilku miejscach. Zaskoczona przez ból
wydaje stłumiony krzyk. Mój napastnik drży z przyjemności. Żywi się moim
cierpieniem.
—Możesz krzyczeć tak głośno jak chcesz, nie ma nikogo kto by cię usłyszał. Nikogo
kto by cię uratował.
Więcej cięć, po tym wszystko polewa morską wodą. Staram się nie płakać, podczas
gdy on kreśli rożne formy na moim ciele następnie kropi je wodą z solą. Po
dziesiątym cięciu wokół moich piersi, zaczynam płakać. Po trzynastym, nie jestem w
stanie spójnie mówić. Po setnym zaczyna się prawdziwa tortura...
—Menolly? Menolly? Wszystko w porządku? zapytała Delilah, kładąc rękę na moim
ramieniu.
Podskoczyłam, ta szybko się cofnęła. Potrząsając głową, starałam się oczyścić umysł.
Nie czas na zagłębianie się we wspomnieniach. Dredge trzyma Erin. Jeśli nie
uratujemy jej w porę, zginie.
—Przepraszam... rozmyślałam (Delilah odwróciła się w stronę Camille która
trzymała w ręce srebrną strzałkę wykutą w świetle Księżyca. Czy twoje zaklęcie
zadziałało? zapytałam, udając że nie zauważyłam ich cichej wymiany spojrzeń.
Kręcąc głową, odwróciła się blada.
—Nie. Nie mamy żadnego znaku.
—Mamy pięć godzin przed wschodem słońca. Zaczniemy od przeczesania miasta...
Przerywa nam dzwonek komórki Delilah.
—To Chase, wyszeptała (błagam niech w domu wszystko będzie dobrze! Przy
odrobinie szczęścia, bogowie usłyszą moje błagania. Delilah odłożyła słuchawkę).
Musimy wracać. Chase otrzymał telefon od Sharah. Mamy cztery nowe ofiary,
naszym udało się tam dotrzeć przed policją. Oni jeszcze się nie przebudzili ale
wszyscy doskonale wiemy że to tylko kwestia czasu.
Przyjrzałam się Timowi.
—Tim, musimy iść. Musimy ich zabić zanim się przebudzą i zabiją kogoś. Nie mamy
wyboru.
—Chase nie może się tym zająć? Erin jest z tym potworem...
—Wiem. Gdybym znała sposób jak ją odnaleźć zrobiłabym tak, ale nie o to teraz
chodzi. Obiecuję zrobić wszystko co w mojej mocy, aby ją odnaleźć. Na razie
Camille i Morio odwiozą cię do domu (odwróciwszy się do nich dodałam). Po drodze
spróbujcie znaleźć sposób na zlokalizowanie Erin.
Miałam nadzieję, że oboje zrozumieli i przyłączą się do naszej gry. Tim potrzebował
tej nadziei. Musiałam jak najszybciej udać się do kostnicy by zakołkować pijących
krew.
—W domu mamy zaklęcia które możemy wypróbować, rzuciła Camille. Chodź Tim.
Menolly, idziesz sama?
Przyjrzałam się Nerissie i Wadowi.
—Nie. Weź ze sobą Nerisse i Iris. Trillian, dołącz do mnie w kostnicy z Chasem.
Delilah, Wade i ja poczekamy na miejscu.
Nie lubiłam wystawiać Delilah na niebezpieczeństwo, ale w walce radziła sobie
lepiej niż Camille. Wszystko szło coraz gorzej, czułam że w najbliższych miesiącach
nic w tym względzie się nie zmieni na lepsze. Niestety znajdowaliśmy się na
pierwszej linii ognia, nie mając możliwości odwrotu...
Gdy wyszliśmy ze sklepu, moje myśli popłynęły ku Erin. Naszła mnie fala mdłości.
Cokolwiek się z nią teraz dzieje, miałam nadzieję że będzie szybkie. Jednak w głębi
serca wiedziałam, że Dredge nigdy nie miał dla nikogo litości.
Rozdział 10
—Morio, Nerissa i Iris pojadą z tobą. Zajmę się Camille i Timem, powiedział
Trillian.
Wkrótce Camille oplotła ramię wokół talii Tima i poprowadziła go do drzwi. Na
koniec odwróciła się do nas.
—Bądźcie ostrożni.
Przez chwilę obserwowałam jeszcze Nerissę która podtrzymywała drzwi, by po
chwili skupić uwagę na Delilah.
—Jedź pierwsza z Wadem do kostnicy, powiedziałam. Spotkamy się na miejscu. I w
żadnym wypadku nie starajcie się grać bohaterów. Poczekajcie na mnie i nie
wchodźcie sami do środka. Wade! krzyknęłam, będziemy potrzebować kołków. Masz
jakieś pod ręką?
Roześmiał się.
—Jakbym nosił tego typu rzeczy przy sobie... odparł.
—Ale ja tak!
Głos zaskoczył mnie. Odwróciłam się szybko. Roz.
—Szpiegujesz nas? zapytałam oskarżycielsko.
—Nie do końca. Zgodnie z planem poszedłem do ZOO, następnie po twoich śladach
dotarłem tutaj...
Zakłopotany, zaczął bawić się paskiem swojego długiego płaszcza.
—Moich śladach? Można mnie namierzyć??
Ślady były odpowiednikiem GPS. Zwykle były umieszczane przez czarownika. Jeśli
faktycznie tak jest, to znaczy że ktoś rzucił na mnie zaklęcie, co oznacza że jest w
stanie wiedzieć gdzie się znajduję w danej chwili. Kto, do diabła, mógł to zrobić?
Roz zamrugał, wyraźnie zaskoczony.
—Nie wiedziałaś? spytał.
—Gdyby tak było, odparłam marszcząc brwi, to zarówno ślad jak jego
pomysłodawca dawno by już zniknęli.
Wade dotknął mojego ramienia.
—Nie mamy teraz czasu na zajmowanie się tym. Musimy zaopiekować się nowo
stworzonymi wampirami zanim się przebudzą.
—On ma rację, wtrąciła Delilah. Po wszystkim będziesz mogła poprosić Camille i
Morio by dowiedzieli się czegoś więcej na ten temat. Na razie musisz iść. Chasowi
droga do kostnicy nie zajmie wiele czasu, a ja nie chcę by był tam sam. Tym bardziej
Sharah. Jeśli wampiry otworzą oczy przed naszym przyjazdem, będzie po niej.
Oboje mieli rację.
—Chodź z nami, powiedziałam spojrzawszy na Roza.
Podczas gdy Wade usadowił się w Jeepie Delilah, inkub zajął miejsce w moim
Jaguarze.
—Musimy później porozmawiać, powiedziałam. Dredge porwał jednego z naszych
przyjaciół. Człowieka. Twoja pomoc będzie nieoceniona.
—Co oferujesz w zamian?
Odwrócił głowę w stronę okna, obserwując niewyraźną paradę ciemnych, ponurych
budynków. Nie odpowiedziałam. Przycisnąwszy pedał gazu, na nowo pomyślałam o
tropie. Czy było to dzieło Dredge'a? To nie miało sensu. Nie miał powodów by mnie
śledzić.
—Czy to ty umieściłeś na mnie ten ślad? Powiedz mi prawdę. Wkrótce Camille i
Morio sami to odkryją.
Roz nawet się nie pofatygował by się odwrócić.
—Nie. Ślad już tam był. Pozostało mi jedynie podążać za nim.
—Więc wiesz kto go stworzył? Dredge?
Miałam wrażenie, że wie więcej niż chciałby przyznać.
—Nie wiem więcej niż ty, ale gdybym miał zająć stanowisko, to moja odpowiedź
brzmiałaby „nie”. Twój Pan nie potrzebuje tego. Moim zdaniem jest to dzieło
królowej Asterii, mające na celu pomóc wam w każdej chwili.
Królowa Asteria? Nie przyszło mi to do głowy. Mimo to miało sens!
—Z pewnością masz rację. Jest bardzo opiekuńcza i wie że jesteśmy w
niebezpieczeństwie. Ponadto dostarczyliśmy jej demony, co z pewnością jej nie
uspokoiło, powiedziałam rzucając okiem na Roza. Jestem pewna że ci o tym
wspomniała, więc nie unikaj tematu. Nie mam ochoty na nowo myśleć o Luc le
Terrible i jego zbirach.
Kiedy wybuchnął ochrypłym śmiechem, zdałam sobie sprawę że jestem w obecności
innego demona, który podobnie jak ja ewoluował w ciemności i płomieniach.
—Nie miałem zamiaru, rzekł. Jedyne co mnie interesuje, to znaleźć i zabić Dredge'a.
Wjechałam na wzgórze prowadzące do kostnicy, trzymając się blisko Delilah.
—Co chcesz po wszystkim zrobić?
—Będę robić to co robię najlepiej, jak sądzę, odpowiedział. Uwodzić. Nic innego nie
przychodzi mi do głowy.
—Nigdy nie myślałeś by użyć swoich talentów w dobrej sprawie?
Roz był nam wielką pomocą. Nie wiedzieliśmy o nim wiele ale jedno było pewne,
może stać się bardzo potężnym sojusznikiem w walce przeciwko Skrzydlatemu
Cieniowi.
—Nie, ale jestem otwarty na wszelkie propozycje... odpowiedział grzebiąc w torbie.
Mam siedem kołków. To powinno wystarczyć. Przynajmniej mam taką nadzieję.
—Trzy nowe ofiary. Trzy nowe kupki pyłu na podłodze. Zastanawiam się czy nie jest
to dzieło pierwszych przemienionych kobiet. Ostatecznie mężczyźni byli zajęci
porwaniem Erin.
Wydawało mi się dziwne, że nikt w okolicy nie zauważył kręcących się zbirów
Dredge'a. Przecież podobnie jak on powinni być rozpoznawalni... Jednak ci którzy
pomogli w porwaniu Erin, byli nowo narodzonymi. Do czego nas to doprowadzi?
—Myślisz, że próbuje stworzyć tutaj swój nowy klan? zapytał Roz marszcząc brwi.
Jeśli okaże się on dość duży, to będzie miał swoją małą armię. Być może ma nadzieję
przejąć kontrolę nad tą częścią miasta (przerwał dając mi czas na zastanowienie się,
ale zanim zdążyłam coś powiedzieć, machnięciem ręki wskazał na park). Coś się tam
dzieje. Czuję to.
Miał rację. To nie wróżyło nic dobrego. W powietrzu unosił się tak silny zapach krwi,
iż mimo zamkniętych okien czuło się go wszędzie. Natychmiast zatrzymałam
samochód i wysiadłam bez słowa. Po mnie Roz. Kiedy usłyszałam hamującą ostro
Delilah, znajdowałam się już w parku badając otoczenie.
Moje obcasy odbijały się na pokrytej smołą drodze, a moje kły wydłużyły się.
Powietrze wypełniał zapach wampirów: mieszanina krwi, niebezpieczeństwa i
pragnienia; nie można było tego pomylić z niczym innym.
Park porastały sosny, klony i wierzby, obok mieścił się kompleks budynków.
Zatonęłam w nocy ufając swemu węchowi. Nagle usłyszałam jak ktoś ciężko
oddycha.
Poprawka. Nie była to jedna osoba ale kilka! Rzuciłam się w stronę polany, będąc
niewidzialna z ulicy. Tam ujrzałam dwie kobiety leżące na ziemi a nad każdą z nich
był wampir. Dwie młode wampirzyce trzymały młodego chłopaka który miał około
piętnastu lat. Został ugryziony i na moich oczach przestał walczyć.
— Tym razem Pan kazał go przynieść! krzyknęła jedna z kobiet, gdy mnie zobaczyła.
Wynosimy się stąd!
—Co z nią zrobimy? zapytał mężczyzna. Miał na imię Bob. Widziałam jego zdjęcia
w kostnicy.
—Zostaw ją. Dredge powiedział że zajmie się nią osobiście.
Gdy zaczęli uciekać ze swoimi ofiarami przewieszonymi przez ramię, rzuciłam się w
ich stronę.
—Biegnij za nimi! krzyknęłam do Roza, unikając gałęzi i kamieni które znajdowały
się na mojej drodze.
Byli szybcy ale ja byłam od nich jeszcze szybsza. Wkrótce udało mi się dogonić
Boba, który miał problemy z udźwignięciem swojej ofiary.
Warcząc, odwrócił się w moją stronę.
Wykorzystując okazję, zaatakowałam go rozrywając mu podkoszulek i pozostawiając
bliznę na jego plecach. Kiedy opuścił ciało kobiety, usłyszałam dźwięk łamanych
kości. Nie czas ani miejsce bym miała się nią teraz martwić. I tak prawdopodobnie
była już martwa.
Bob rozpostarł ramiona, gotowy stawić mi czoła z czerwonymi oczami i wysuniętymi
kłami. Warcząc rzuciłam się na niego i powaliłam na ziemię. Byłam od niego starsza
i miałam dużo więcej doświadczenia a jeszcze mniej skrupułów. Kiedy próbował
wstać, rozorałam mu pazurem gardło.
—Łap! wykrzyknął Roz rzucając mi kołek, który zręcznie złapałam w powietrzu
(jednak stając naprzeciwko swojej ofiary, zawahałam się). Na co czekasz?! zawołał.
Zabij go! Zabij go zanim wstanie!
—Nie! On żyje i zna Dredge'a! Być może będzie mógł nam powiedzieć gdzie on jest.
Obserwując oddalające się wampiry, Roz przykucnął przy mnie. Nie udało mu się ich
dogonić.
—Szybko się uczą. Wiedzą że Dredge jest jedynym, który może je ochronić.
—Wszystko zrozumiałeś. Tak właśnie to działa. Hej, nie masz przypadkiem przy
sobie srebrnego drutu?
—Mam coś o wiele lepszego, powiedział uśmiechnięty. Zrobiłem go dzisiaj (kiedy
wyjął spod płaszcza kawałek liny, cofnęłam się. Śmierdziała czosnkiem). Wiedziałem
że zadziała, dodał widząc moją reakcję.
—Trzymaj to z dala ode mnie, mruknęłam, i zwiąż go tym. Myślisz że jest
wystarczająco silna, aby go utrzymać?
—Chcesz wypróbować na sobie?
Posłałam mu ponure spojrzenie.
—Jasne, czemu nie, a po wszystkim będę tańczyć w słońcu! Pospiesz się. Musimy
jak najszybciej się stąd wynosić, zanim zjawi się kawaleria.
W tym samym czasie dołączyli do nas Delilah z Wadem.
—Co się dzieje?
—Czy możesz sprawdzić co z kobietą? Czy żyje? poprosiłam Wade'a.
Delilah, chciałabym abyś pomogła Rozowi związać naszego przyjaciela jego
cudowną liną.
Podczas gdy Roz przygniótł go do ziemi, Delilah związała mu ręce i nogi razem.
Gdy liny weszły w kontakt z jego skórą, wrzasnął.
Podarowałam mu kopniaka w żebra. Brał udział w uprowadzeniu Erin. Nie czułam
dla niego litości.
—Zamknij się, jeśli nie chcesz żebym dała ci dobry powód do płaczu. Moja siostra
studiuje magię śmierci. Jestem pewna że znajdzie w niej coś dla Ciebie.
Blefowałam, ale nie musiał o tym wiedzieć. Wade dał mi znak bym do niego
podeszła;
—Nie żyje ale zdążyła napić się wcześniej. Spójrz na jej brodę, powiedział.
Twarz ofiary była cała we krwi. Zanim umarła, Bob zmusił ją do wypicia swojej
krwi. Nie potrwa długo nim się przebudzi.
—Daj mi kołek.
Kiedy pochylałam się nad nią, ujrzałam jego pobladłą twarz.
—Przykro mi, nie lubię tego robić, ale...
Z grymasem na twarzy wbiłam kołek w serce i wzdrygnęłam się słysząc jej krzyk,
gdy obróciła się w pył. Transformacja była szybka. Moc noworodków wzrastała w
fenomenalnym tempie. Dzięki jego krwi, wszystkie dzieci Dredge'a wliczając w to
mnie, miały wyjątkową wytrzymałość i siłę.
—Menolly, zawołała Delilah. Kostnica! Nie zostało nam dużo czasu. Cholera!
Kostnica! W całym tym zamieszaniu prawie o niej zapomniałam.
—Co mamy w międzyczasie z nim zrobić? Jeśli go tutaj zostawimy, jego kumple go
znajdą. Może nam się przydać, posiada cenne informacje które mogą nam się
przydać.
—Idźcie pierwsi, my z Wadem zaprowadzimy go do domu. Wam pozostanie zajęcie
się wampirami w kostnicy.
Podczas gdy Delilah otrzepywała dżinsy, Wade postawił naszego więźnia. Na
szczęście dla nas, cała jego uwaga była skupiona na bólu. Nie będzie pamiętał tego
co mówimy.
—Zwariowałaś?! Nie możemy zabrać go do nas! Niech pomyślę chwilę… (szybko
przeanalizowałam wszystkie opcje i bingo! Znalazłam rozwiązanie). Już wiem. Wy
dwoje zbliżcie się. Roz czy możesz mieć oko na wampira?
Odeszliśmy kawałek tak by nikt nie mógł nas usłyszeć.
—Zabierzcie go do Voyagera. O tej porze bar jest zamknięty. Nikt nie będzie zadawał
wam pytań. W piwnicy, w pobliżu sali gdzie mieści się portal, znajdziesz metalowe
drzwi. Tavah cię zna. Nie zaatakuje cię. Tu masz klucz, powiedziałam odczepiwszy z
breloczka ciężki klucz i podając go siostrze. Gdy go dotknęła, pisnęła. Zawierał
śladowe ilości żelaza. Z jej dłoni ulotniła się smużka dymu. Wiem że to boli, ale nie
ma tego wystarczająco dużo, aby mogło cię zranić.
—Co jest za drzwiami? zapytał Wade.
—Pokój odporny na wszelką magię. Został zbudowany przez OIA i jest
przeznaczony dla kryminalistów i stworzeń wyjętych spod prawa. Jocko zachował
tajemnicę jego istnienia. Nie sądzę by Wisteria lub ktokolwiek inny o nim wiedzieli.
Dowiedziałam się o nim w Kwaterze Głównej. Pokój jest w stanie utrzymać młodego
demona, więc myślę że będzie idealnie nadawał się dla wampira. Tym bardziej, że nie
będzie on w stanie wysyłać żadnych wiadomości na płaszczyźnie astralnej.
Zamknijcie go i dołączcie do nas w kostnicy. I postarajcie się nie zbaczać z drogi!
Delilah zaśmiała się chrapliwie.
—Myślę że ten pokój posłuży nam więcej razy niż możemy sobie wyobrazić. Dobra,
jedziemy. Nie martw się o nas. Damy sobie radę. Nie miałabyś nic przeciwko daniu
nam jednego lub dwóch kołków, tak na wszelki wypadek?
Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, ujrzałam w jej oczach dzikie światło. Miałam
wrażenie że ktoś patrzy na scenę jej oczami. Po chwili powietrze wypełnił zapach
ogniska, by po chwili zniknąć niesiony wiatrem.
—Myślę że masz towarzystwo, wyszeptałam wręczając jej kołek.
—Wiem. Czuję go. Władca Jesieni jest wśród nas od czasu odkrycia pierwszego
ciała.
—Nie ma czasu aby zapytać go dlaczego. Ruszajcie i miejcie włączone komórki.
Oboje z Rozem odprowadziliśmy ich do Jeepa Delilah by upewnić się, że nie będą
mieli trudności na drodze.
—Mam nadzieję że wszystko będzie dobrze.
Jeśli z mojej winy coś jej się stanie, nigdy sobie tego nie wybaczę.
—Są silni i mają doświadczenie, odpowiedział Roz wzruszając ramionami (podał mi
torebkę kobiety którą przemieniłam w proch).
Masz, być może będziesz musiała ją zidentyfikować. Lepiej jedzmy już do kostnicy.
Mam nadzieję że nie jest za późno.
Ostrożnie wzięłam od niego torbę. Wewnątrz były ostatnie rzeczy jakich dotykała.
Dredge odebrał jej życie, spoczywała teraz ze swoimi przodkami.
Znajdowaliśmy się zaledwie kilka kroków od budynku do którego Sharah
sprowadziła ciała nowych ofiar. Wtedy, parkując, ujrzałam Trilliana i Chase'a
wysiadających z samochodu.
—Co wam tak długo zajęło? zapytał Trillian. Wpadliście na drinka czy co?
—Zamknij się Svartånie, odparłam. Natknęliśmy się na czterech pierwszych
wampirów, które bawiły się w parku. Trzy z nich uciekły. Czwarty jest w
bezpiecznym miejscu, ale o tym porozmawiamy później.
—A ich ofiary? zapytał Chase, biały jak ściana.
—Udało im się wziąć dwie. Trzecia została zamieniona w pył. Zaczęła się
przemieniać.
Z ponurym spojrzeniem inspektor ruszył w kierunku budynku. Podczas gdy Roz
przygotowywał swoje kołki. Rzucił jeden Trillianowi, który warknął chwytając go w
powietrzu.
Zatrzymałam się przed drzwiami.
—Znowu się zaczyna. Kołek i wampiry, drugie podejście. Zobaczmy co tam mamy.
Jeśli się jeszcze nie przebudziły. Sharah musi być w fatalnym położeniu.
Po otwarciu drzwi, rzuciliśmy się w stronę piwnicy. Podczas naszej ostatniej wizyty,
nie zauważyłam zainstalowanych tu kamer bezpieczeństwa. Podczas gdy dzisiaj
widziałam tylko je, obok magicznego detektora który pozwalał kontrolować
więźniów i innych przebywających tutaj gości. Kiedy go mijaliśmy, wyłączył się.
Chase wyciągnął rewolwer i odbezpieczył go. Gdy urządzenie eksplodowało w
deszczu iskier... zaśmiał się chrapliwie. Posłałam mu zdumione spojrzenie.
—Co cię naszło, Johnson?
—Musiałem rozładować na czymś nerwy.
Nie usłyszałam tego co powiedział mu Trillian.
Kostnica mieściła się w piwnicy budynku. Gdy zbliżaliśmy się do miejsca gdzie były
ciała, wiedziałam że coś było nie tak.
Przybyliśmy zbyt późno. Byłam tego pewna. Szybkim gestem otworzyłam drzwi,
włączając światła.
Trzy stoły operacyjne były puste a białe prześcieradła którymi były przykryte zwłoki
leżały na ziemi pokryte krwią.
—Cholera! Obudzili się! Bądźcie czujni! zawołałam rozglądając się wokół z kołkiem
w ręku.
—Sharah! krzyknął Chase; Trillian stanął przed nim osłaniając go.
Czułam zapach nowo narodzonych. Trzy dodatkowe wampiry. Nie licząc tych które
straciliśmy w parku i dwóch nowych ofiar, było ich razem osiem. Mogą być
wszędzie: na zewnątrz lub wewnątrz budynku. Miałam tylko nadzieję że Sharah
wyszła z tego cało.
—Chase zostań z Trillianem. Rozejrzę się. Roz, osłaniaj mnie.
Skierowałam się w stronę drugiego pomieszczenia, gdzie przeprowadzono różne
testy na ciałach. Z Rozem depczącym mi po piętach, kopnęłam w metalowe drzwi.
Zapiszczały zawiasy po czym drzwi upadły. Przeskoczyłam nad nimi, podobnie Roz.
Pierwszy raz gdy tu byłam, było to na zaproszenie Sharah, która jako nowym
właścicielom zafundowała nam wycieczkę po budynku w święta Bożego Narodzenia.
Wzdłuż ścian stały szafki i umywalki, pudełka wypełnione skalpelami, noże, piły,
haki i inne instrumenty, których zastosowania wolałam nie poznać. Mała świetlówka
oświetlała całe pomieszczenie.
Mimo wybielających środków i antyseptycznego mydła które zostały użyte do
czyszczenia, w powietrzu nadal utrzymywał się zapach śmierci. Terminus. Było to
pomieszczenie „ostatniej podróży”.
—Sprawdź wszystkie szafki, powiedziałam otwierając jedne drzwi po drugich w
poszukiwaniu Sharah lub noworodków.
Zamiast tego znalazłam masę słoików zawierających serca, wątroby i pływające oczy
w morzu formaldehydu, butelki krwi lub innych płynów, których zawartość była dla
mnie nieznana. Tym lepiej.
Bez słowa, Roz i ja kontynuowaliśmy poszukiwania, aż znaleźliśmy nowe drzwi.
Postanowiłam iść pierwsza, pozwalając by Roz mnie osłaniał. Kiedy naparłam na nie
ramieniem, te zadrżały posypawszy się następnie w drzazgi.
Wnętrze okazało się być słabo oświetlonym korytarzem prowadzącym do łazienki, a
dalej do wyjścia awaryjnego. Drzwi były szeroko otwarte a alarm został odcięty.
Wystawiwszy głowę na zewnątrz rozejrzałam się po ogrodzie otaczającym budynek.
Uciekli. Nadal czułam ich obecność, nie było wątpliwości że właśnie tędy zdołali
uciec.
Kiedy skończyłam, Roz wskazał w kierunku damskiej toalety.
—Jest tam ktoś? zawołałam.
Tylko skinął głową i powoli zbliżył się do drzwi lekko je uchylając. Wewnątrz był
jeden prysznic i dwie toalety. Z jednej z nich doszedł mnie stłumiony płacz. Od razu
rozpoznałam głos.
—Sharah? Czy to ty? To ja, Menolly! Możesz wyjść, powiedziałam zbliżając się
powoli.
Co jeśli przekształcili ją w wampira? Wampirze elfy często okazywały się gorsze od
innych. Jak wróżki, mieli silne i ciemne moce. Jednak transformacja była sprzeczna z
ich naturą, dlatego ogólnie kończyło się to tym, iż popadali w obłęd i szaleństwo.
Bardzo niewielu z nich udało się z tego wyjść cało.
W tym czasie drzwi do łazienki otwarły się ukazując Sharah. Była ranna, krew kapała
z jej ramion i nadgarstków, ale jej usta były czyste. Wciąż żyła.
—Czy zmusili cie do wypicia ich krwi? zapytałam ostrożnie, rzucając Rozowi kołek,
który złapał stając na straży.
—Nie, nie... możesz mnie powąchać jeśli chcesz, odparła.
Dałam jej znak by trzymała się na dystans.
—Nie bądź głupia. Jesteś cała we krwi a ja jestem podekscytowana polowaniem. Nie
podchodź do mnie.
Niemniej jednak była ranna i potrzebowała natychmiastowej pomocy. Nie czułam się
na siłach zostawać tu z nią, podczas gdy Roz poszedłby poszukać pomocy. Tym
bardziej nie chciałam podejmować ryzyka pójścia samej, na wypadek gdyby wampiry
miały wrócić.
—Roz, zanieś ją do głównej sali.
—Jesteś pewna że można ją ruszać? spytał łapiąc ją.
Kiedy zobaczyłam jak w jego oczach zapala się błysk, pokręciłam głową.
—Nawet o tym nie myśl, zbeształam go. Ona jest poważnie ranna.
—Nawet demon ma prawo pomarzyć, prawda? odpowiedział uśmiechnięty.
Sharah sapnęła ze zdziwienia.
—Demon?! wykrzyknęła.
—Uspokój się, jeśli nie chcesz ryzykować że cię upuszczę, powiedział szorstko.
Jestem inkubem. Uwierz mi, elfia damo, stoimy w obliczu niebezpieczeństwa
znacznie potężniejszego niż to, którego mogłabyś kiedykolwiek obawiać się z mojej
strony.
Patrzyła na niego przez chwilę, po czym skinęła głową kładąc ją na jego ramieniu.
Idąc za nimi, zatrzymałam się by zamknąć drzwi awaryjne. Nie mogłam zamknąć ich
na klucz, ale nie zamierzałam też zostawić ich otwartych. Byłoby to jak zaproszenie.
Gdy dotarliśmy do głównego pokoju w kostnicy, Wade i Delilah właśnie się pojawili.
Moja siostra zdawała się być w podłym nastroju.
—Szybko wam poszło. Bob sprawiał kłopoty? spytałam.
Delilah skinęła głową.
—Tak, w połowie drogi zdołał się uwolnić z liny. Byliśmy zmuszeni go zabić.
—Cholera! zawołałam.
Wade przerwał mi gestem dłoni.
—Nie mieliśmy wyboru. Zwal to na rachunek złej karmy, jeśli sprawi ci to radość,
ale już go nie ma. Skupmy się na najbardziej palących problemach.
Wiedziałam że miał rację. Nie mogliśmy nic zrobić. Poza tym Delilah walczyła
dobrze. Nie zabiłaby go gdyby nie musiała.
Kiedy zobaczyła Sharah, rzuciła się w jej stronę wraz z Chasem.
—Na piętrze, rzucił Chase. Znajduje się tam izba chorych. Chodźcie za mną.
—Bądźcie ostrożni. Być może zwiedzali cały budynek...i nadal gdzieś tu są...
Nie należało lekceważyć Dredge'a i jego dzieci, szczególnie jeśli działają podstępnie
chcąc zadać przy tym jak najwięcej bólu.
Wade i Trillian nas osłaniali, podczas gdy my z Rozem poszliśmy przodem.
Zatrzymaliśmy się w pobliżu windy, obok schodów.
—Wolałabym nie korzystać windy, powiedziałam. Jeśli na górze czekają na nas
wampiry, to ostatnią rzeczą jakiej potrzebujemy jest utknięcie w metalowym pudełku.
Chase rzucił okiem na schody.
—To znaczy że musimy wnieść Sharah trzy pietra w górę, ponieważ jest poważnie
ranna.
Po tych słowach zrobiłam krok do tyłu.
—Normalnie nie miałabym problemu z wniesieniem jej... nie dokończyłam zdania,
Delilah natychmiast zrozumiała mój dylemat.
—Ona krwawi. Sama to zrobię, odparła.
Delilah była silniejsza niż Chase. Ten po prostu skinął głową.
—Weź ją. Wniesiesz ją znacznie łatwiej i szybciej niż ja.
Po umieszczeniu Sharah na jej plecach, rozpoczęliśmy wspinaczkę. Roz i ja szliśmy
przodem, podczas gdy Chase pomagał Delilah zachować równowagę kiedy było
trzeba. Będąc u szczytu, rzuciłam okiem w stronę szklanych drzwi które prowadziły
do głównego holu. Chase miał dwa biura: jedno na komisariacie, drugie tutaj.
—Chase? Znasz tego człowieka za biurkiem tam? zapytałam, dając tamtemu znać by
się zbliżył.
Chase kiwnął głową.
—Tak, to Yugi, szwedzki empata.
—Człowiek?
—HSP, jak ja. Dlaczego? Poczułaś coś?
—Nie, ale... (przerwałam, Yugi mnie zobaczył, wstał ze swojego miejsca aby
zadzwonić do kogoś. Po sekundzie pojawiło się trzech mężczyzn którzy podeszli do
nas). Dlaczego nie usłyszeli magicznego detektorowa? Lub iskry które wywołałeś?
—Nie wiem, odrzekł Chase wyjmując swoją odznakę.
Cofnął się, podczas gdy mężczyźni otworzyli drzwi. Na jego widok stanęli jak wryci.
—Sharah! krzyknął biały jak ściana Yugi. Czy wszystko z nią w porządku,
detektywie?
—Nie, musimy jak najszybciej zanieść ją do ambulatorium. Bądźcie ostrożni.
Uciekła grupa wampirów i nie mają one przyjaznych zamiarów, powiedział Chase
wyprzedzając ich i dając znak by poszli za nim.
—Czy chcesz abyśmy zeszli zobaczyć? zapytał Yugi.
Zanim Chase miał czas na odpowiedź, wtrąciłam.
—Niepotrzebnie narazicie się jedynie na niebezpieczeństwo. Na razie skoncentrujcie
się na na zabarykadowaniu drzwi i wezwaniu posiłków. Musimy dokładnie
przeszukać cały budynek. Noworodki mogą podjąć decyzję o powrocie. Wyjście
awaryjne w piwnicy jest uszkodzone. Dlaczego nie słyszeliście czujnika alarmu?
Chase do niego strzelił, ale nikt nie przyszedł aby zobaczyć co się stało! Myślicie że
co tutaj robicie?! Czy jesteście pewni że jesteście częścią zespołu śledczego?
Nie czekając na odpowiedź poszłam za Chasem i Delilah, która stale trzymała
Sharah. Jej krew kapała na podłogę kropla za kroplą . Jej zapach doprowadzał mnie
do szału. Niemniej jednak udało mi się zachować odrobinę samokontroli.
Przyjrzałam się Wade'owi, niedostrzegalnie pokręcił głową gdy zdałam sobie
sprawę, że on również musiał walczyć ze swoją prawdziwą naturą.
Przed drzwiami do ambulatorium zatrzymaliśmy się aby dać czas Trillianowi i
Rozowi na sprawdzenie, czy w środku nie ukrywa się jakiś wampir.
—W porządku, możesz ją wnieść, zapewnił mnie Trillian.
—Menolly, Wade, lepiej będzie jak staniecie na straży, zasugerował Roz.
Poczułam dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Wiedział. Wiedział co powodował u mnie
zapach krwi. Świadomość czucia krwi, niemożność jej skosztowania gdy cały czas
byliśmy podekscytowani polowaniem...
—Dziękuję, szepnęłam.
Podczas gdy wszyscy weszli do ambulatorium, podszedł do mnie i wziął mnie za
rękę.
—Rozumiem... pragnienie które sam czuję jest trochę inne, ale rozumiem. Nagle, bez
ostrzeżenia, wziął mnie w ramiona i przycisnął swoje usta do moich. Czując na
ustach miękkość jego pocałunku, uderzyła we mnie fala zaskoczenia. Pragnęłam
utonąć w falach zmysłowości które wypływały z jego ciała, pragnienia zatopienia się
w ich głębi i nigdy się z nich nie wynurzyć.
Kiedy się odsunął, położył rękę na moim policzku.
—Jeśli potrzebujesz pomocy, nieważne w czym, nie wahaj się mnie poprosić.
Rozumiem naturę polowania. Mogę pomóc ci pozbyć się twojej frustracji na wiele
sposobów…
Następnie bez słowa zniknął za drzwiami ambulatorium.
Opierając się o ścianę, próbowałam uspokoić płomienie które rozpaliły się wewnątrz
mnie. Wade podszedł do mnie w milczeniu. Nie dotknął mnie, pragnął jedynie mnie
uspokoić samą swoją obecnością. Rzucając mi coś na kształt kotwicy, w otaczającym
mnie morzu pragnienia... targającym każdym włóknem mojej istoty.
—Zbyt wiele... dużo, o wiele za dużo... jęknęłam.
Zupełnie jakby coś nam miało się stać przed wschodem słońca; czułam się, jakbym
miała eksplodować.
—Oddychaj głęboko. Postaraj się uspokoić swoje pragnienie, powiedział Wade
cichym głosem.
Starałam się go słuchać. Mimo że moje płuca nie potrzebowały powietrza, uczucie
nabierania go uspokajało mnie; oddychałam przez usta nadal czując w powietrzu
zapach krwi i ciepła Roza obecnego na mojej skórze. Odetchnęłam pragnąc odrzucić
pragnienie i ugasić trawiący mnie od środka ogień. Oddychałam pamiętając, że mimo
mojej śmierci pozostałam istotą zdolną do oceny, zdolną żyć dzięki krwi i pasji bez
konieczności zabijania niewinnych ludzi. Zdolną do kontrolowania się.
Po jakimś czasie zatrzymałam się, podniósłszy głowę.
—Jestem Menolly D'Artigo córka Strażnika Trybunału. Jestem w połowie wróżką w
połowie człowiekiem. I jestem wampirem, który wybrał stąpanie po twardej linie w
cieniu, podczas gdy pamiętam uczucia wywołane tańcem w słońcu. Kontroluję swoje
emocje i swoją naturę drapieżnika. Sama podejmuję decyzje.
Była to metoda której nauczyłam w OIA, by się uspokoić. Odwróciłam się do
Wade'a, posyłając mu lekki uśmiech.
—Jestem z powrotem, zapewniłam go.
Jednak w głębi duszy usłyszałam rozchodzący się echem ciemny śmiech i słowa: ”na
razie”...
Po raz pierwszy od dłuższego czasu, nie mogłam doczekać się pierwszych promieni
słońca by móc uciec do krainy marzeń gdzie mogłam zapomnieć o stale toczącej się
walce, również tej rozgrywającej się w moim sercu.
Rozdział 11
Byliśmy pewni co do dwóch rzeczy: Sharah przeżyje; co do alarmu, to został na
niego rzucony czar. Można go było usłyszeć w holu i na schodach ale nie za
drzwiami które prowadziły do głównego pomieszczenia.
Wszyscy byli wykończeni, oprócz mnie. Wyczerpałam swój limit emocji jak na jeden
dzień. Dredge porwał i uwięził jednego z naszych przyjaciół, a po ulicach Seattle
przechadzało się osiem nowo narodzonych wampirów w tym słodki nastolatek, który
z pewnością zainteresuje się swoimi koleżankami z liceum. Sama myśl o tym była
odrażająca. Jednak nie mogłam wątpić w jej prawdziwość.
Roz nie chciał nam towarzyszyć.
—Spróbuję znaleźć ich ślad, powiedział. Nie śpię dużo, zajmę się patrolowaniem
podczas gdy wy będziecie odpoczywać.
Chociaż nadal nie wiedziałam czy mogę mu zaufać, przyjęłam jego pomoc z
wdzięcznością. Jak do tej pory udowodnił nam swoją lojalność i zaangażowanie, co
grało na jego korzyść.
Jako że Wade wrócił już do siebie, Delilah zaproponowała towarzyszyć Chasowi do
domu. Tak oto znalazłam się w samochodzie sam na sam z Trillianem. Przez całą
drogę kręcił głową.
—Coś nie tak? spytałam gdy jechaliśmy z maksymalną prędkością po autostradzie.
—Po porwaniu Erin Camille kompletnie zwariowała. Ona myśli że to wszystko jest
jej wina. Uważa, że nie powinna była przyjaźnić się z ludźmi, ponieważ ryzyko jest
zbyt duże, zwłaszcza w obliczu zagrożenia jakim jest Skrzydlaty Cień, wyjaśnił z
ponurym wyrazem twarzy. Nie lubię widzieć jej w takim stanie.
—Ja również. A straty w cywilach, jak je nazywa, jeszcze wzrosną gdy demony
urosną w siłę. Nawet gdyby nie zagrażał nam Dredge, byłby to ktoś inny. Camille
powinna być dumna ze swoich mocy i z tego, że może ich używać w tym świecie
pomagając innym. Gdybyśmy nie powstrzymali Luc'a le Terrible, ten z pewnością
pomógłby Skrzydlatemu Cieniu w zgładzeniu całej planety. To ona znalazła jego
czuły punkt, przypomniałam mu włączając radio.
—Ty i ja dobrze o tym wiemy, wymamrotał, ale myślę że Camille jest na granicy
wyczerpania. Nawet jeśli nie okazuje tego, to wydarzenia ostatnich miesięcy mocno
nią wstrząsnęły. Zamartwia się również o waszego ojca i ciotkę.
Westchnęłam z irytacją.
—Delilah również. Być może nawet bardziej niż Camille. Ja również jeśli chcesz
wiedzieć, tyle że potrafię bardziej umiejętnie ukrywać swoje uczucia (obserwowałam
drogę która znikała pod kołami Jaguara). Wszyscy jesteśmy w tej samej łodzi.
Musimy zrobić co należy, to wszystko.
—Nie masz żadnych przyjaciół, odparł Trillian. Jak możesz zrozumieć co czuje
Camille? Jeśli ten drań zabił Erin, Camille nigdy sobie tego nie wybaczy.
—Będzie musiała nauczyć się z tym żyć, odparłam suchym tonem. Ja muszę to robić
każdego dnia. Wojna ze Skrzydlatym Cieniem będzie trwała długo, a liczba ofiar
stale będzie rosła. Z każdym dniem demony stają się coraz bardziej agresywne, a my
musimy się dostosować. To trochę jak gra w klasy. Więc tak, to jest niesprawiedliwe,
ale nie mogę nic z tym zrobić.
W chwili w której wypowiedziałam te słowa, pożałowałam ich. Choć w
rzeczywistości nie miałam serca z kamienia, to zachowywałam się jak suka. Nic
dziwnego że Trillian posłał mi zabójcze spojrzenie. Spodziewałam się że rzuci mi
jakiś zjadliwy komentarz, ale ten w odpowiedzi jedynie zwrócił się w stronę okna.
Po chwili znów się odezwał.
—Masz rację. Często sam tego nie rozumiem a to dlatego, że zbyt często znajduję się
w samym środku bitwy. Widzę to za każdym razem gdy udaję się do krainy wróżek.
Ale Camille i Delilah... one nie są przyzwyczajone do takich masakr.
—Ja tak, szepnęłam. Chciałabym żeby było inaczej, ale nie o to tu chodzi.
—Musisz żyć ze smakiem krwi w swoich ustach a ja z ich plamami na moich rękach.
Jest to częścią naszego życia, które musimy oboje zaakceptować. Ale te dwa ostatnie
dni… znalazły swoje miejsce w królestwie cieni.
Delilah otrzymała znamię narzeczonej śmierci. Camille uczy się czarnej magii od
naszego małego wilczka Yakuzy...
—Wystarczy, przerwałam. Nie uda ci się zdobyć mojego współczucia tak łatwo.
Morio jest Yokai demon lis. Nie należy do Yakuzy.
Jednak mimo wszystko zdałam sobie sprawę, że Trillian szczerze martwi się o
Camille.
—Nie łudź się, zaimponowanie ci nie należy do moich priorytetów, odpowiedział
kręcąc głową. Nie słyszałaś tego co ci powiedziałem?
Wniosłam oczy do nieba.
—W porządku, zrozumiałam. Masz pomysł jak im pomóc?
—Niestety nie. Wszystko co możemy zrobić, to pomóc im się dostosować do sytuacji
i być z nimi gdy będą nas potrzebowały. Wszystkie królestwa są piękne, ale w
rzeczywistości jest w nich więcej strachu niż radości. Czasami te dwa uczucia są ze
sobą połączone (spojrzał na mnie). Na przykład ty: twoje namiętne pocałunki i
krwawe ugryzienia. Jesteś w stanie wyssać życie z mężczyzny w ekstazie. Twoja
natura jest zła jak nasi wrogowie, ale zdecydowałaś się podążać za swoim
sumieniem.
Po chwili dojechaliśmy do domu. Nie zawracałam sobie głowy odpowiadaniem mu.
Mimo że nie chciałam przyznać mu racji, wiedziałam że ją miał.
Po przekroczeniu progu, dołączyliśmy do Camille i Morio którzy siedzieli w salonie.
Moja siostra siedziała po turecku na podłodze z zawiązanymi oczami i srebrnym
łańcuchem wokół nadgarstków. Morio klęczał za nią, trzymając ręce na jej
ramionach. Jej jedwabiste włosy lśniły w świetle na niebiesko. Miała na sobie
niebieski szlafrok który ledwo okrywał jej piersi. Na jej kolanach leżał podkoszulek
Erin: w tle unosiła się muzyka podczas gdy Morio szeptał jej coś do ucha.
Nagle ujrzałam unoszącą się wokół nich mgłę która bardzo szybko powędrowała w
stronę kuchni. Dobrze wiedziałam iż magia Camille miała tendencję do
samoczynnego działania, a z racji iż była to czarna magia, nie za bardzo byłam
pewna czy chcę znaleźć się w tym samym pomieszczeniu co cała reszta.
Po wysłaniu im rozdrażnionego spojrzenia, Trillian skierował się za mną w kierunku
Delilah która siedziała przy stole z Nerissą i Timem, podczas gdy Iris
przygotowywała przekąski a Maggie bawiła się w swoim parku.
Scena wydawała się tak normalna, że aż trudno było mi uwierzyć że nasze kłopoty
nie były tylko złym snem. Usiadłam w fotelu blisko Nerissy, która uśmiechnęła się do
mnie smutno.
—Delilah wszystko nam opowiedziała, odparła.
Iris pokręciła głową.
—Sytuacja zaczyna nam wymykać się z rąk. Potrzebujecie pomocy. Jutro musicie
udać się do Aladril aby spotkać się z prorokiem.
—Zgadzam się, odpowiedziałam, ale trudno będzie przekonać o tym Camille,
szczególnie po tym co stało się z Erin.
Na te słowa Tim zwrócił się do mnie.
—Iris mówiła mi o Dredgu. Erin nie żyje, prawda?
Cholera! Spojrzałam na Iris, na co ta po prostu wzruszyła ramionami. Było do
przewidzenia że Tim z pewnością będzie próbował dowiedzieć się czegoś więcej.
Jednak rzeczywistość wykraczała poza wszystko co mógł sobie wyobrazić.
—Nie jestem pewna. Z pewnością tak się stanie, jeśli będziemy zwlekać z
odnalezieniem jej.
Nie było potrzeby wspominać mu o torturach.
—Menolly, zbliżają się pierwsze promienie słońca, ostrzegła mnie Iris.
—Wiem, czuję je (to była prawda. Sen poklepywał mnie po ramieniu. Niedługo będę
musiała udać się na spoczynek. A przy odrobinie szczęścia, nie śnić. Rzuciłam okiem
na zegar, miałam trochę mniej niż godzinę). Nerissa, pójdziesz ze mną?
Wspólnie przeszłyśmy do saloniku, uważając aby nie przeszkadzać Camille i Morio.
Zamknąwszy drzwi powiedziałam:
—Czy chcesz by Delilah z tobą została?
—Teraz? zapytała zaskoczona.
Naszły mnie te same obawy co Camille.
—Nerisso, nasi wrogowie są o wiele bardziej niebezpieczni niż myślisz.
Możesz zostać ranna jeśli tu zostaniesz... z nami...ze mną.
Wzięła moją twarz w dłonie.
—Zdaję sobie z tego sprawę, wyszeptała. Wiedziałam o tym na długo zanim jeszcze
cię poznałam. Nie wymagam byś spędziła ze mną całe swoje życie ani byś się
angażowała. Ja po prostu chcę być z tobą tej nocy.
Próbowałam wyczytać coś więcej z jej spojrzenia. Chociaż pocałunek Roza rozpalił
mnie od wewnątrz, czym byłam przerażona, to usta Nerissy wydawały się być
gorące, atrakcyjne i pełne niemych obietnic.
Buntowałam się przeciw myśli że mogę stracić okazję, stanęłam na palcach
obejmując ją.
Oplotłwszy ramię wokół mojej talii, przyciągnęła mnie do siebie, podczas gdy jej
język wkradł się między moje wargi. Wzdrygnęłam się gdy poczułam jej dłoń
wsuwającą się pod mój sweter, instynktownie zrobiłam krok do tyłu.
—O co chodzi? Zrobiłam coś nie tak? zapytała, patrząc na mnie rozczarowana.
—Muszę cię ostrzec, zaczęłam. Moje ciało pokryte jest bliznami. Nie przesadzam
(odwróciłam wzrok). Nikt mnie nie dotknął… nie w ten sposób… nie od czasu mojej
przemiany. Moje siostry myślą że spałam z Wadem, ale prawda jest taka, że nigdy do
niczego między nami nie doszło. W rzeczywistości nigdy nie spałam z żadnym
ziemianinem. Nie wiem czego się spodziewać.
—Chcesz być ze mną? zapytała Nerissa. Bądź szczera. Nie ma znaczenia jeśli
powiesz "nie". Byłabym rozczarowana ale jestem dużą dziewczynką. Dam sobie z
tym radę.
Pokręciłam głową.
—Nie to jest problemem. Szczerze... nie jestem pewna czy zdołam kontrolować
siebie, kiedy staniesz przede mną naga. Latem ubiegłego roku w klubie ze striptizem
przydarzył mi się mały wypadek... i nie mam zamiaru powtarzać tego doświadczenia.
Jest tak wiele rzeczy których nie wiem o sobie...
Przerwała mi kładąc palec na moich ustach.
—Ciii, wyszeptała. Nie martw się o mnie. Wszystko będzie dobrze. Venus mnie
wyszkolił.
—Co to ma do rzeczy? zapytałam, mrugając.
—A więc, odpowiedziała z szerokim uśmiechem, Venus nauczył mnie wykraczać
poza moje obawy i poddać się namiętności.
Nauczył mnie leczyć rany serca i umysłu poprzez seks.
Poza jej schludnym wyglądem i powściągliwością, czułam jej dziką naturę biorącą
swe piękno z wolności. Przełknąwszy swoje obawy, powoli zdjęłam sweter szukając
swego odbicia w jej oczach.
—Proszę, kim jestem. Jeśli mnie chcesz, weź mnie. Decyzja należy do ciebie,
powiedziałam czując się bardziej nagą niż kiedykolwiek.
Jej wzrok padł na mój brzuch następnie w kierunku piersi potem gardła a na koniec
nasze spojrzenia się skrzyżowały. Nie wykonała żadnego gestu jakby chciała się
wycofać przypatrując się setkom blizn pozostawionych na moim ciele przez
Dredge'a.
—To on ci to zrobił? Ten Dredge? zapytała po chwili, warcząc.
W odpowiedzi zdjęłam buty i dżinsy, ukazując resztę blizn. Moje ręce, nogi i twarz
były jedynymi częściami ciała, których nie dotknął czubkiem swego paznokcia. Nie
miałam włosów łonowych. Wygolił mi je by wygrawerować tam swoje imię.
"Należysz do mnie, powiedział tnąc moje ciało i duszę. Jestem twoim Panem”.
Po chwili sama pozbyła się swoich dżinsów i koszuli. Była piękna z jej bujnym
biustem i złotą skórą. Nordycka wojowniczka. Kiedy zdjęła gumkę by rozpuścić
włosy, poczułam emanującą od niej nieopisaną energię.
Umierałam z pragnienia by jej dotknąć, ale nadal się bałam. Czy mogę ją zranić? Czy
jej zapach i czucie jej pulsu pod palcami uczyni mnie szaloną? Byłam o krok od
ucieczki gdy wzięła mnie w ramiona i pocałowała. Jej usta miały smak miodu.
Poddałam się jej z chęcią, pragnąc by pocałunek mógł trwać wieki.
—Jesteś piękna, wyszeptała odsuwając się by zaczerpnąć powietrza.
Jej oczy nie kłamały. Więc kiedy pocałowała mnie ponownie, pozwoliłam jej
poprowadzić się po miękkim dywanie w stronę kanapy. Jej usta delikatnie zsunęły się
po mojej szyi, ramionach i piersiach, nie mogłam powstrzymać jęku.
Śledząc kontury moich blizn, słyszałam ją szepczącą mantrę:
—Zabijemy go. Nie martw się. Dorwiemy go.
Wzięła jeden z moich sutków między zęby i ugryzła go lekko.
Poczułam jak pragnienie wzrasta w moim sercu a moje kły wydłużają się.
Jednak udało mi się je wycofać, starając się skupić całą moją uwagę na dawanej mi
przyjemności. Jej pieszczoty stawały się coraz bardziej precyzyjne. Zamknęłam oczy
poddając się otulającym mnie zmysłom i uczuciom. Chmurze na błękitnym niebie,
słońcu na twarzy, moim włosom: proszę, czym była Nerissa.
Po raz pierwszy od lat dzięki jej pocałunkom, temperatura mego ciała zdawała się
rosnąć. I mimo że czułam jutrzenkę a wraz z nią potrzebę snu, rozłożyłam nogi, aby
odsłonić moją płeć. Wiedząc że imię Dredge'a zostało wygrawerowane tam na
wieczność, próbowałam ukryć to przed nią, ale Nerissa powstrzymała mnie a
następnie pochyliła się, by pocałować bliznę.
—Być może zostawił swe imię na twoim ciele, ale nigdy więcej cię już nie dotknie,
powiedziała cicho głaszcząc ten fragment mojej skóry opuszkami palców.
Jej oczy wypełniły się łzami. Pozwoliła im płynąć używając ich by mnie oczyścić.
—Tymi łzami zwracam ci władzę nad twoim ciałem. Z zawartą w nich solą
pozbywam się wszelkich śladów jego obecności.
Poczułam przechodzący mnie dreszcz. Nie wiem czy to ze względu na jej słowa,
pieszczoty i magię której nauczył ją Venus, ale w chwili gdy przyłożyła wargi do
mojej skóry, poczułam jakbym zapadała się w płomieniach ognia. Pojawiło się
pragnienie, chęć picia jej krwi do ostatniej kropli. Usiadłam gwałtownie z
czerwonymi oczami i wysuniętymi kłami niezdolna dłużej się kontrolować.
Niespodziewanie Nerissa nie wykonała żadnego gestu. Zamiast tego, położyła rękę
na moim ramieniu i pokręciła głową.
—Nie Menolly. Pozwól sobie na to.
Jej odwaga nie zniknęła, mimo że ujrzała moje pragnienie krwi. Zmusiłam się aby się
skoncentrować, walcząc przeciwko pokusie przyssania się do jej szyi. Nerissa
pchnęła mnie na dywan pochylając się nade mną. Jej usta wylądowały na moim
brzuchu, pozostawiając tam chmurę pocałunków...
Nagle poczułam ją na sobie, jej język kreślący różne wzory i pozbawiający mnie
chęci ucieczki, pozwalając mi unosić się na fali której z chęcią się poddałam. Nie
wszystkie moje obawy zniknęły... bałam się poddać całkowicie z obawy iż stracę
kontrolę i rozerwę jej gardło. Stopniowo, szorstki dotyk jej języka zaczął pokonywać
moje bariery. Tonęłam w nieznanej otchłani, wypełnionej świecącymi ogrodami,
dziką naturą, twarzą w twarz ze spalającą mnie od wewnątrz żądzą krwi.
Z okrzykiem poddałam się, przytłoczona siłą orgazmu.
Cisza. Spokój. Nerissa wstała i przeciągnęła się rzucając okiem na zegar.
—Niebawem nastanie świt. Lepiej idź do łóżka…
—Ale co z tobą? zapytałam, mrugając. Czy nie chcesz…?
Uśmiechnięta otarła dłonią usta.
—Nie martw się o mnie. Wiem co robić. Pozostaje ci tylko zadzwonić do mnie jeśli
będziesz mnie potrzebowała. Muszę wrócić do swoich ludzi. Wiem że masz plany na
dzisiejszy wieczór, ale zadzwoń do mnie gdy będziesz mniej zajęta... jeśli chcesz.
Jej uśmiech był zaraźliwy. Minęło wiele czasu odkąd czułam taką euforię.
—Zadzwonię do ciebie Nerisso, odparłam wahając się. Następnie nie martwiąc się o
konsekwencje, dodałam: jesteś cudowna. Jesteś piękna, odważna. Nie wiedziałam...
Ubrawszy się pocałowała mnie szybko.
—Menolly, nie jestem tak odważna jak myślisz. Właśnie dowiedziałam się o świecie
w którym żyjesz. Venus, dziecko księżyca, również żyje w cieniu śmierci. Nauczył
mnie cieszyć się jego pięknem we wszystkich jego aspektach. Nauczył mnie jak
wrócić z otchłani.
Obserwując ją oddalającą się, zastanawiałam się nad powiedzeniem czegoś. Za
późno, już jej nie było. Nieważne, to z pewnością popsuło by dobry nastrój. Lepiej
niech nasze stosunki rozwijają się stopniowo.
Przed ubraniem się i powrotem do salonu, raz jeszcze spojrzałam na rozjaśniające się
niebo. Wszyscy zbierali się do łóżek: Trillian, Morio i Camille wspinali się na
pierwsze piętro. Co do Tima, zasnął w bujanym fotelu.
Ten właśnie moment wybrała Iris.
—W kuchni nikogo nie ma. Camille życzyła nam dobrej nocy. Delilah poszła
odprowadzić Nerissę do domu (spojrzała na mnie pytająco, na co jedynie wzruszyłam
ramionami. Niemniej jednak kiedy ją mijałam w drodze do kuchni, usłyszałam jej
szept). Ze względu na ciebie jestem bardzo szczęśliwa, Menolly, ale bądź ostrożna.
Wszystko robi się coraz bardziej skomplikowane.
—Wiem, odpowiedziałam tym samym tonem. Wiem.
Niezależnie od wszystkiego, nie chciałam wracać do tego co się wydarzyło.
Miałam na myśli to, co powiedziałam do Trilliana: niezależnie od tego czy będziemy
ostrożni czy nie, wkrótce i tak nie uda nam się uniknąć niepotrzebnych ofiar. W tej
sytuacji wydawało mi się zbrodnią odrzucić przyjaźń i miłość które były esencją
życia. Pytając jednocześnie samą siebie czy pewnego dnia nie pożałuję swojego
wyboru, pochyliłam się nad Maggie i ucałowawszy ją w czoło udałam się do siebie.
Gdy Camille mnie obudziła, słońce już zaszło,.
—Menolly, jeśli chcemy udać się do Aladril, musimy się pospieszyć.
Mrugając usiadłam. Moje sny były pełne pasji, wypełniała je blond bogini której
włosy pieściły moje ciało. To zastąpiło moje koszmary.
Jednakże byłam zaskoczona entuzjazmem widocznym na twarzy mojej siostry.
—Po tym co stało się z Erin, nadal chcesz tam iść? zapytałam.
—Tym bardziej. Wczoraj wieczorem oboje z Morio staraliśmy się ich zlokalizować,
na próżno. Dredge jest mistrzem w ukrywaniu się. Za wszelką cenę musimy coś
zrobić. I to szybko (tu przerwała nabrawszy powietrza). Mam złe wieści.
Dziennikarze dowiedzieli się o zniknięciu kilkunastu osób. Złożyli zażalenie na
policji, że ta jeszcze do tej pory nic nie zrobiła w tej sprawie. Na szczęście jesteśmy
jedynymi którzy wiedzą że zostali przemienieni w wampiry. Jeśli tak dalej pójdzie,
ludzie zaczną panikować.
—Jeśli? Wątpię by Dredge miał zrezygnować, zwłaszcza teraz kiedy tak dobrze mu
idzie.
Założyłam sprane dżinsy i jedwabną tunikę z pajęczych nici z długimi rękawami, na
które dodałam czarny skórzany pas. Do tego jeszcze skórzane rękawiczki i kozaki na
obcasie i byłam gotowa. Wszystko nie zajęło mi więcej niż pięć minut. Darowałam
sobie makijaż. Z racji iż nie posiadałam odbicia, bawienie się w makijaż zajęłoby mi
zbyt dużo czasu. Poza tym udawaliśmy się do krainy wróżek. Po co się męczyć?
—Jest coraz gorzej, sprawy zaczynają się pogarszać, odpowiedziała Camille
wpatrując się w ziemię.
Miała na sobie pochodzącą z krainy wróżek lejącą się spódnicę, ręcznie szyty gorset
wykonany z tkaniny żakardowej w kolorze śliwkowym. W przeciwieństwie do mnie,
była perfekcyjnie umalowana a jej kręcone włosy opadały jej falami na ramiona.
—Widząc cię w tym stroju można by pomyśleć, że masz zamiar stawić się przed
Trybunałem, zauważyłam. Co miałaś na myśli mówiąc ”pogarszać”?
—Hej! Nie wiemy kogo możemy tam spotkać, więc chcę być przygotowana, odparła.
A odpowiadając na twoje pytanie, Chase otrzymał raport z terenu blisko lotniska.
Wczorajszej nocy zniknęły pracujące tam cztery dziewczyny. Były widziane w
towarzystwie podejrzanych mężczyzn. Ich zniknięcie zgłosiła ich współlokatorka,
inna prostytutka, która udała się na policję. Chase był bezpośrednio zainteresowany
sprawą i pokazał jej zdjęcia dwóch mężczyzn zabitych w kinie.
—I co?
Faktycznie nie musiałam pytać. Odpowiedź wydawała się oczywista.
—Rozpoznała ich, oczywiście! Nasze wampiry ponownie uderzyły. I kto wie czy w
międzyczasie nie było innych ofiar. W każdym razie dziewczyna uciekła. Chasowi
nie udało się jej zatrzymać. Boi się że może być następna na liście, powiedziała
potrząsając głową. Chcę odnaleźć Erin, ale najpierw musimy zlokalizować Dredge'a.
Przy odrobinie szczęścia facet z Aladril będzie mógł nam pomóc. Królowa Asteria
wydaje się być o tym przekonana. Musimy tam iść.
—Delilah jest gotowa? Rozglądając się wokół zastanawiałam się, czy powinnam
wziąć coś jeszcze. Decydując, że moje kły i pazury były najlepszą bronią jaką mogę
nosić, udałam się w stronę schodów. Chodźmy.
—Delilah nie idzie z nami. Zostaje tutaj aby pomóc Timowi w kompletowaniu bazy
danych. Im szybciej będziemy mogli z niej korzystać, tym lepiej. Poza tym ktoś musi
zostać z Iris i Maggie. Tym razem jesteśmy tylko my dwie i Trillian.
—Po co się w to angażuje? mruknęłam.
—Ponieważ zna region, poza tym Tanaquar chce mu powierzyć nową misję. Oznacza
to, że być może już na miejscu nie będzie mógł nam pomóc.
—A Mario? Jego obecność bardzo by nam się przydała.
Oprócz tego że umiał walczyć, demon lis był w stanie ukierunkowywać magię
Camille, co nigdy nie było bez znaczenia.
Westchnęła.
—Jestem tym trochę zaniepokojona. On nie zna naszych zwyczajów... ale tak, chce
się do nas przyłączyć.
—Iris i Delilah zostaną tutaj zupełnie same? Nie za bardzo mi się to podoba. Dredge
depcze nam po piętach. Jeśli się dowie że nas nie ma...
—Nie martw się. Zachary i Nerissa przyjdą dotrzymać im towarzystwa. A mówiąc o
tym… obie tworzycie piękną parę.
Wzniosłam oczy do nieba. Oczywiście, wiedziała. Jeśli chodziło o miłość czy seks,
Camille zawsze wszystkiego się domyślała.
—Co do tego... zaczęłam.
—Nic nie mów. Nie ma takiej potrzeby. Jedyną rzeczą która się liczy to to, że
pozwoliłaś jej wejść do swojego życia... zobaczysz jak się to rozwinie, rzuciła gdy
weszłyśmy do kuchni. Bardzo się cieszę ze względu na ciebie. Dobrze ci to zrobi,
zobaczysz.
Trillian niepokoił się tym, że Camille bała się relacji z ludźmi. Niemniej jednak
zdawała się być bardzo zainteresowana tym co dotyczyło mnie. Kiedy weszłyśmy do
kuchni, Trillian ubrany był w swój strój z krainy wróżek. Natomiast Morio wyglądał
jak ninja.
—To już Halloween? zapytałam, powstrzymując śmiech.
—Jeśli chcesz, odpowiedział obojętnie Morio.
Trillian jednak spojrzał na mnie bykiem.
—To zupełnie niewłaściwe, powiedział.
—Od kiedy to bronisz numeru dwa?
—Obie z Delilah oglądacie zbyt dużo telewizji, wtrąciła Camille z irytacją.
—Nie ostatnimi czasy, zauważyłam (od około tygodnia czy dwóch nie urządzałyśmy
sobie z Delilah naszych maratonów telewizyjnych... choć nie zamierzałam się
przyznawać, brakowało mi tego trochę. Pozwalało nam to spędzać wspólnie czas). To
zabawniejsze niż pogoń za wampirami.
Delilah westchnęła.
—Jerry Springer nie jest taki zły, nie sądzisz? (obie z Camille wydałyśmy okrzyk
oburzenia). OK odczepcie się. Oboje z Timem mamy swoje plany. Och! Być może
dziś wieczorem pobawię się trochę w szpiegowanie z Rozem.
—Co?! Nie idź z nim! To inkub!
Naprawdę nie trzeba nam było tego, aby się w nim szaleńczo zakochała.
—Jakbym nie wiedziała... ale on wie że nie ma prawa mnie dotykać i nam pomaga.
Nie podoba mi się, że sam stawia czoła niebezpieczeństwu. Nie zapominaj że nad
moim bezpieczeństwem czuwa Władca Jesieni. Pilnuje mnie.
—Uważaj na siebie idiotko, mruknęłam całując ją w policzek.
Delilah zadrżała.
—Nie jestem w niebezpieczeństwie. Jednakże jeśli złapie was Lethesanar …
Nie dokończyła zdania, ale wszyscy wiedzieli o co jej chodzi. Jeśli wpadniemy w
ręce Królowej Y'Elestrial, czekają nas ognie piekielne.
—To się nie stanie, interweniował Trillian. Portal Babci Kojot prowadzi do Elqavene,
a stamtąd za pośrednictwem portalu elfickiego do Aladril.
Asteria wtajemniczyła nas w istnienie tajnych portali. Jeden z nich prowadzi do
Aladril a drugi do Darkynwyrd. Było ich prawdopodobnie więcej, ale nie ufała nam
wystarczająco by mówić o nich wszystkich. Niemniej jednak pozwoliła byśmy z nich
korzystali w razie potrzeby. Co miało miejsce teraz. Naturalnie Trillian znał je
wszystkie. Zdawał się być na bieżąco z tym co się działo w krainie wróżek.
—Wewnątrz Aladril powinniśmy być bezpieczni. Przynajmniej jeśli chodzi o
Lethesanar i jej ludzi. Nigdy nie ośmieliłaby się zaatakować miasta w obawie przed
represjami ze strony proroków.
Camille spojrzała na zegar. Już czas.
—Więc chodźmy, powiedziałam kierując się do drzwi. Który samochód bierzemy?
Mario pokazał mi swoje kluczyki.
—Moją terenówkę. Lepiej się pospieszmy.
Dziesięć minut później wysiedliśmy z samochodu. Po zablokowaniu drzwi, udaliśmy
się na spacer po lesie. Camille już tu kiedyś była, sama w ciemności. Byłam pod
wrażeniem. Osobiście lodowata cisza lasu przyprawiała mnie o gęsią skórkę.
Wolałam ciemne ulice miasta niż dziką naturę. Przynajmniej dopóki można było
przewidzieć co się stanie. Dachy nie były trudne do przemierzania, ponadto nie
czułam się jakbym była obserwowana.
Camille została liderem naszej grupy.
Poruszaliśmy się w ciszy w której słychać było jedynie dźwięk naszych kroków
stłumiony przez śnieg. Światło księżyca ukryło się za chmurami pochłonięte przez
bogów ciemności...
Bezksiężycowe noce były uprzywilejowanym czasem umarłych. Matka Księżyca
rządziła czarownicami na ich polowaniu, jak w przypadku Camille, podczas gdy
Matka Ciemności patrzyła na zmarłych.
Nagle szron odbił się w stalowych zębach Babci Kojot ukrytej w cieniu; wycofała się
pozwalając nam przejść przez portal.
Robiąc krok wewnątrz magicznego płótna rozpiętego między stojącymi głazami,
zastanawiałam się czego się dowiem i co przyjdzie mi odkryć w Aladril. Czy uda
nam się znaleźć i zniszczyć Dredge'a nim ten wywoła panikę wśród ludzi? Zanim uda
mu się podsycić ich nienawiść?
Rozdział 12
Zapomniałam o braku energii elektrycznej w krainie wróżek gdzie noce były o wiele
ciemniejsze a rozświetlał je jedynie blask gwiazd. Świat wydawał się tutaj dużo
większy. Nagle zdałam sobie sprawę jak bardzo przyzwyczaiłam się do mojego
nowego domu.
Przed wyjazdem Camille poprzez zwierciadło uprzedziła ich o naszym przybyciu.
Oczekiwał na nas Trenyth.
—Jej Wysokość wysyła wyrazy szczerego ubolewania iż nie może powitać was
osobiście. Niezależnie od wszystkiego, pod żadnym pozorem nie udawajcie się do
Y’Elestrial, rzekł prowadząc nas ku pierwszemu portalowi. Chodźcie za mną. Ze
względu na ograniczenia czasowe, nie mogę wam towarzyszyć w drodze do Aladril.
Będziecie też musieli sami wrócić tą samą drogą.
W naszym świecie wszystko było inne. Otaczająca nas energia, powietrze. Znalazłszy
się po drugiej stronie portalu, czuło się jakby świat budził się do życia i był
świadomy naszej tutaj obecności.
Żyjąc na Ziemi, przyzwyczaiłam się do panującej na niej ciszy i doceniałam ją. Moje
zmysły były w stanie odebrać każdy dźwięk, każdy zapach, każde bicie serca.
Odpoczęcie od nich było miłą odmianą. Jednak to obfitujące w energię życie było
częścią istoty naszej planety, częścią nas samych.
Camille wyglądała na szczęśliwą.
—Jak to dobrze być w domu! Brakowało mi tego wszystkiego!
—Nigdy nie widziałem tylu gwiazd! wykrzyknął Morio, nawet na górze Fuji!
Gdy Morio zbliżył się do Camille, ta odrzuciła głowę do tyłu i wzięła głęboki
oddech.
—To cudowne, nie uważasz? spytała. Pragnęłabym pokazać ci Y'Elestrial.
Nasze miasto jest jeszcze piękniejsze.
—Musimy się spieszyć, rzucił Trenyth. Nie ma czasu by oglądać krajobrazy.
Położyłam dłoń na ramieniu mojej siostry. Westchnęła, a jej ramiona opadły.
—Idę, idę.
Szłam za Trillianen i Camille blisko Morio przez około pięćset metrów aż
zatrzymaliśmy się przed wielkim starym dębem, który miał około sześćset –
siedemset lat. Stał w ciemności, otoczony blaskiem gwiazd. Jego gałęzie opadały na
ziemię, porośnięte mchem i jemiołą. Ukryte w sieciach pająki przyglądały nam się,
poruszając swoimi długimi odnóżami.
Camille jęknęła z zaskoczenia.
—Ten dąb musi być bardzo stary!
—Pierwszy raz odczuwam tak dużo energii ukrytej w drzewie, powiedział Morio. A
może nie... z pewnością nie takiej...
—Las jest połączony z tymi którzy praktykują magię, wyjaśniła Camille. Na Ziemi
natura jest dzika i nieprzewidywalna. Z nikim się nie komunikuje i zazdrośnie strzeże
swoich tajemnic. Jednak tutaj, moc drzew jest silniejsza. To pozwala nam łatwo
komunikować się z nimi... nawet jeśli rośliny nie wszystkich lubią. Wielu nie
powróciło...
Z oczami wbitymi w stary dąb, Morio skinął głową.
—Myślę że rozumiem.
—Zasadziliśmy je wokół bramy, wtrącił Trenyth. Pamiętam dzień gdy posadziliśmy
żołądź. Przechodząc przez drzwi dostaniecie się do portalu. Niech bogowie będą z
wami, życzył nam dając jednocześnie znak strażnikowi by nam otworzył.
Trillian zrobił krok w bok.
—Zostawiam was tutaj. Wrócę na Ziemię tak szybko jak to tylko będzie możliwe.
Bądźcie ostrożni.
Zwracając się do Camille, wyciągnął do niej ręce. Idealnie do siebie pasowali.
Kochała go i on ją też. W pewnym sensie byli jak małżeństwo, nawet jeśli nigdy nie
sformalizowali swojego związku. Kiedy się cofnęła, miała łzy w oczach.
—Za każdym razem gdy odchodzisz, boję się że nigdy więcej cię nie zobaczę.
Postaraj się pozostać przy życiu, dobrze?
Wziął jej dłonie w swoje.
—Przyszłość jest niejasna. Nie mogę ci tego obiecać, ale tak długo jak będę mógł,
będę z tobą.
—Niech Matka Księżyca cię chroni, powiedziała odgarniając srebrny kosmyk
włosów z jego twarzy. Jesteś mój. Należysz do mnie.
Z błyszczącymi oczami odwrócił się i zniknął w ciemności nocy. Camille
obserwowała jak się oddalał. Po chwili Morio położył rękę na jej ramieniu. Camille
podeszła do dębu.
—Chodźmy, powiedziała poddając się trzaskom energii portalu, przechodząc przez
niego z Morio trzymającym się tuż za nią.
Następnie przyszła kolej na mnie. Przejście przez portal było jak chodzenie po
fabryce magnesu w żelaznej zbroi. Wszystkie komórki były rozproszone tak, że
nawet nie zdawałeś sobie sprawy kiedy na nowo się połączą.
Nie było nic do usłyszenia, nic do zobaczenia, tylko nieustanne brzęczenie
oślepiających kolorowych wybuchów. W ułamku sekundy podróż dobiegła końca
Miałam nadzieję, że człowiek z którym mieliśmy się spotkać był równie chętny
poznać nas jak my jego.
Portal otworzył się w małej świątyni, znajdującej się około pięciuset metrów od
miasta proroków. Poinformowani o naszym przyjeździe strażnicy czekali już na nas.
Mimo że wyglądali jak ludzie, ich aura była pełna magii. Pachnieli ozonem i
stopionym metalem. Ich grupa składała się z dwóch mężczyzn i kobiety. Wysocy, o
surowym spojrzeniu, nosili długie pomarańczowe peleryny z kapturem, podczas gdy
peleryna kobiety była w kolorze błękitnym. Żadne z nich nie miało broni. Coś mi
mówiło, że wcale jej nie potrzebowali.
—Trenyth poręczył za was, powiedział jeden z mężczyzn (jego włosy były zaczesane
do tyłu a jego skóra miała kolor kawy. Przywitał nas krótkim skinieniem głowy).
Zazwyczaj nie pozwalamy demonom przekraczać murów naszej świątyni.
Jednak wasza sytuacja jest wyjątkowa i wymaga odejścia od tej reguły.
Nie pozwólcie abyśmy pożałowali naszej decyzji.
Przygryzłam wargę. To nie był czas na zrobienie fałszywego kroku. Wręczył nam
trzy naszyjniki.
—Pod żadnym pozorom nie wolno wam ich zdejmować. Zanim je założycie,
przyłóżcie rękę do tej tacy (zadrżałam gdy położył na niej srebrną monetę, co nie
uszło jego uwadze). Nie martwcie się, to nie jest srebro, nic wam nie zrobi. Użyję go
tylko do połączenia was z waszymi naszyjnikami, przypisując je do was tak by nikt
nie mógł ich wam ukraść.
Proszę, oto ciekawy szczegół! Wślizgniecie się tutaj byłoby skomplikowane ale
nawet gdyby komuś się to udało, to stanąwszy twarzą w twarz ze strażnikami, bez
magicznego identyfikatora mogło okazać się śmiertelne. To coś więcej niż ślad.
—Jeśli nie będziecie ich nosili, zostaniecie uznani za zagrożenie dla naszego
społeczeństwa i nasi strażnicy będą mogli zrobić z wami co zechcą, wedle ich
uznania.
Najwyraźniej nie miał zamiaru powiedzieć nic więcej, bo położył naszyjniki na stole
po czym się wycofał.
Przełknąwszy swoją dumę, położyłam rękę na jednym z nich. Natychmiast pojawił
się błysk światła a Prorok dał mi znać bym założyła go sobie na szyję. Nic się nie
stało. Żadnego pieczenia, ukłucia czy uczucia zwężenia. Camille i Morio poszli za
moim przykładem.
—Dziękuję, powiedziałam w końcu. Jesteśmy wdzięczni za pomoc (gdy moja siostra
mruknęła coś pod nosem, szturchnęłam ją łokciem w bok). Zamknij się, szepnęłam.
Uspokoiła się.
—Możecie teraz wejść do naszego miasta. Stosujcie się do naszych zasad. Jeśli macie
jakiekolwiek wątpliwości do którejkolwiek z nich, nie wahajcie się zapytać. Macie
trzy dni. Potem musicie wrócić tutaj aby poprosić o przedłużenie (kobieta była
równie urocza jak jej towarzysze). Ruchem głowy wskazała na ścieżkę wychodzącą
ze świątyni. Ta droga doprowadzi was do Aladril. Nie traćcie czasu i nie wychodźcie
poza ścieżkę. Nie dajcie się zabić.
Nie zawracała sobie głowy wyjaśnieniem nam dlaczego, ale postanowiłam wierzyć
jej na słowo.
Po wyjściu na zewnątrz znaleźliśmy się na ścieżce, gdzie rozmieszczone były
błyszczące strzałki wskazujące kierunek Aladril. Nie było sposobu by się zgubić ani
żadnej wymówki by zboczyć ze ścieżki.
Pewnego wieczoru oglądałam z moimi siostrami „Czarnoksiężnika z krainy Oz”. W
porównaniu z nim, ścieżki z żółtej cegły którą podążała Dorothy, ta nasza była
wyjątkowo tandetna. Bruk nie był żółty, las nie był w Technikolorze a Aladril nie
było szmaragdowym miastem. Tym bardziej nie było to Seattle.
Chociaż kule stwarzały uczucie bycia obserwowanym, nie dało się oderwać od nich
wzroku.
—Przyciągają wzrok, powiedziała Camille.
—Co?
—Te jasne kule mają za zadanie przyciągnąć naszą uwagę. Nie do końca czar,
ponieważ powszechnie stosowane są jako ostrzeżenie… trochę jak trójkątny znak na
Ziemi (odwróciła się do Morio). Wiesz jak je zrobiono? To przypomina to, co sam
jesteś w stanie zrobić…
Pokręcił głową.
—Nie, nie sądzę aby było to w moim repertuarze. Może inni Yokai są w stanie, ale
nie jestem tego pewien. Nie poznałem zbyt wielu demonów na Ziemi. Jednak bardzo
dobrze widziałem jak robiła to Titania. Przynajmniej wtedy gdy miała jeszcze swoje
moce.
—Podczas studiów bardzo niewiele nauczyłam się o tym poziomie magi, powiedziała
Camille. Mój nauczyciel bał się, że coś pójdzie nie tak... A kiedy osiągnęłam poziom
zaawansowany, wszyscy znali już moje niepowodzenia. Zaczęłam wierzyć, że nie
miałabym tylu problemów gdyby mój nauczyciel dbał o mnie bardziej niż o moją
mieszaną krew.
Morio pogładził ją po ramieniu.
—Bardzo dobrze sobie radzisz z czarną magią. Być może razem moglibyśmy wrócić
do czarów których się uczyłaś.
Słysząc w jego glosie czułość, podniosłam głowę. Camille należała do Trilliana.
Widać jednak demon lis z każdym dniem stawał się coraz ważniejszy w jej życiu.
Czy próbował zastąpić Svartåna? Czy po prostu go uzupełniał? Od razu odrzuciłam
tę myśl. Na razie musimy skupić się na naszej misji.
Zakrzywione strzałki stawały się coraz wyraźniejsze.
Znajdujące się w pobliżu kopuły, minarety wykonane były z marmuru i z alabastru;
były tak jasne że odbijały w sobie światło gwiazd.
Architektura Aladril przypominała tą z portowego miasta nad oceanem Mirami.
Mimo wszechobecnych kupców i handlarzy, Aladril było miastem uczonych,
proroków i magii.
Przed bramą do miasta stał strażnik ubrany w turkusowo-biały mundur ze złotymi
epoletami. Widząc nas, skinął każąc nam się zatrzymać.
—Kim jesteście?!
Natychmiast podeszliśmy, pokazując mu nasze naszyjniki. Spojrzawszy na nie,
przyłożył do nich coś co z wyglądu przypominało kryształ który dała nam królowa
Asteria. Po chwili usłyszeliśmy niski „beep”.
Posyłając mi zaskoczone spojrzenie, wycofał się pozwalając nam przejść.
—Witamy w Aladril, mieście proroków.
Zatrzymałam się na chwilę.
—Czy wiesz gdzie możemy znaleźć proroka imieniem Jareth? Królowa Asteria
kazała nam się z nim spotkać.
—Jesteście pewni że chodzi o Jaretha? spytał patrząc na nas coraz bardziej
zaskoczony.
—Tak, nie ma mowy o pomyłce.
—Mistrza Jaretha znajdziecie w Świątyni Wyroku, odpowiedział w końcu. Idźcie
aleją Arabel aż dojdziecie do parku. Następnie na przełaj aż znajdziecie wejście do
świątyni (odwróciwszy się, usłyszałam go szepczącego). Niech bogowie będą z tobą,
demonie.
Miałam go zapytać co miał na myśli, ale wrócił już na swój posterunek. Nieważne,
niedługo sama się dowiem.
Przeszliśmy przez bramę licząca dziesięć metrów wysokości. Wokół nas zapanowała
cisza, rodzaj magi okrywającej cały ten świat. Choć była noc, ulice tętniły życiem.
Ludzie ubrani w długie peleryny przechadzali się tam i z powrotem.
Ulice były brukowane, budynki zbudowane były ze stiuku (rodzaj szlachetnego
tynku, mieszaniny gipsu, wapienia i drobnego piasku lub pyłu marmurowego),
marmuru i brązu.
Horyzont zdobiły kopuły z wieżami i minaretami na których szczycie powiewały
niebiesko-biało-złote flagi, ponadto nie było nikogo na koniu. W drodze minęłam
psy, koty a nawet króliki. Czułam że były tu na porządku dziennym.
—To tutaj, powiedziała Camille wskazując na tabliczkę z nazwą ulicy. Aleja Arabel.
Stanęliśmy w milczeniu na skrzyżowaniu. Księżyc prawie zniknął, pozostały jedynie
jasne kule, które zdobiły całe miasto.
Mijając masę przechodniów i gapiów zdałam sobie sprawę, że nie jestem wstanie
odróżnić kobiet od mężczyzn. Większość nosiła luźne płaszcze z kapturami i ich
zapach był znacznie mniej wyraźny niż u ludzi lub wróżek.
Z czasem zdałam sobie sprawę, że każda rasa miała swój własny zapach, być może z
powodu feromonów. Jednak nie tutaj.
Nawet w zimie, powietrze wypełniał zapach kwiatów.
Można także było usłyszeć muzykę, ale kiedy próbowałam odkryć jej źródło, ta
milkła.
Czy ja śnię? Obie z Camille byłyśmy już w tym mieście, ale za każdym razem gdy
wyjeżdżałyśmy, nasze wspomnienia znikały pozostawiając po sobie odmienne
uczucia tego, co widziałyśmy i co robiłyśmy.
—Energia tutaj jest tak silna że boli mnie głowa, poskarżył się Morio. Ilu proroków
tutaj żyje? Praca ich mózgów przypomina staccato.
Camille wzruszyła ramionami.
—Nikt nie wie wiele o mieszkańcach Aladril. Zamieszkanie tutaj nie jest dla
wszystkich możliwe. A ci którzy tu docierają wydają się później znikać.
Pamiętasz naszą kuzynkę Kerii?
—Tak, odpowiedziałam kiwając głową. Jej nauczyciel uważał że ma wyjątkowy
talent we wróżeniu i poradził jej by kontynuowała studia tutaj (zwracając się do
Morio dodałam). Ostatni raz kiedy mieliśmy od niej wieści, było to zaraz jak się tutaj
przeprowadziła ale to wszystko, potem nic. Wiemy że jeszcze żyje, bo pomnik jej
duszy nadal stoi w stanie nienaruszonym, a przynajmniej było tak kiedy ostatni raz
sprawdzaliśmy. Ale od tego czasu nie mamy z nią już żadnego kontaktu.
—Pomnik duszy? Co to jest? zapytał Morio przecierając oczy i drapiąc się po nosie.
Mam wrażenie jakbym stał w zasięgu wi-fi. Nie mogę iść do Starbucks bez
nabawienia się migreny.
Camille rzuciła okiem wokół.
—Ja również, otaczająca magia zaczyna mnie przygniatać. Jeśli chodzi o posągi
duszy... Po naszych narodzinach szamani stawiają pomnik dla każdego z nas. Nasze
zostały umieszczone w rodzinnym grobowcu. W dniu kiedy umrzemy, zostanie po
nich jedynie gruz (wysłała mi spojrzenie z ukosa).
Stało się już tak z pomnikiem należącym do Menolly. Po jej przemianie, różne części
poodpadały, został…
—Zdeformowany, możesz to powiedzieć, wtrąciłam. Widziałam go i wiem jak
wygląda. Gdy przyjdzie po mnie ostateczna śmierć, skruszy się on do reszty tak, że
nic po nim nie zostanie.
Morio zamrugał.
—To interesujące. Więc możecie wiedzieć, czy wasz ojciec i ciotka nadal żyją...
—Dokładnie, odpowiedziała Camille. Trillian ma kogoś komu ufa, a ten odwiedza
nasz rodzinny grobowiec aby go sprawdzić.
Na razie posągi Ojca i ciotki Rythwar są nienaruszone. Oni po prostu zniknęli.
—Jest park! zawołałam.
Po godzinie marszu znaleźliśmy się twarzą w twarz z zamkniętą i ogrodzoną
ogromna przestrzenią. Wreszcie biorąc pod uwagę że byliśmy w Aladril, "dzikość"
nie była chyba właściwym słowem. Tutaj wszystko wydawało się być pod kontrolą.
Mury otaczające park miały dwa metry wysokości i rozciągały się poza zasięg
wzroku. Główne wejście było otwarte. Jednak gdy przekroczyliśmy drzwi, poczułam
różnicę między samym miastem a tym miejscem. Na przykład w środku było o wiele
cieplej.
Marmurowe schody przecinały pola kwiatów róż, jaśminu i stokrotek. Kwiaty i liście
mieszały się w egzotycznym uścisku podczas gdy ścieżka prowadziła przechodniów
w sam środek ich płatków. Ogrody obejmowały piętnaście tarasów do których
prowadziły schody. Po obu stronach stały kamienne i miedziane ławki, zapraszając
spacerowiczów do odpoczynku i medytacji.
Na dole stała duża fontanna otoczona barierką, gdzie woda koloru bursztynu
magicznie wypływała z wielu kostek.
—Naprawdę tu gorąco, zauważył Morio.
—To trochę jak w szklarni z niewidocznym dachem i magiczną energią w roli
ogrzewania. Jeśli się nie mylę, są tu też łaźnie publiczne.
Schodząc po schodach, Camille wyglądała na uszczęśliwioną.
—Żartujesz sobie?! rzuciłam by jej podokuczać.
—Ach tak, odpowiedziała zamykając oczy by rozkoszować się otaczająca ją energią.
Magia płynie tu jak wino które uderza do głowy. Myślę że spodobałoby mi się życie
tutaj.
—Nie sądzę, odparłam z uśmiechem. Miałabyś trudności z dostosowaniem się. Twój
dynamizm nie zgadza się panującą tu umiarkowaną i wyważoną energią i wiesz o
tym bardzo dobrze.
Od czasu do czasu mijaliśmy kogoś siedzącego na ławce lub na trawie pod drzewem,
ale nikt nie zdawał się nas zauważać.
Nagle zaskoczyło mnie wycie, które sprawiło że aż podskoczyłam. Siedząca na
wierzbie sowa patrzyła na nas. Czułam jej przeszywający wzrok.
Camille zwróciła się w jej stronę.
—To nie jest zwyczajna sowa. Może to zwierzątko domowe?.
—Tym bardziej nie jest to żaden zmienny, wtrącił Morio. Być może jest to inny
rodzaj zmiennokształtnego lub iluzja stworzona do monitorowania nas.
—Lepiej zrobimy udając jakby nic się nie stało, powiedziała Camille z
westchnieniem. Jeśli do niej podejdziemy, ryzykujemy zaalarmowaniem osoby która
ją wysłała. Nie wiemy kim on jest, tym bardziej nie jest to czas by obrażać naszych
sojuszników.
—Jakich sojuszników? rzuciłam kpiącym tonem. Na razie możemy tylko mieć
nadzieję że z naszego spotkania z Jareth coś wyjdzie. Przecież ta podróż może okazać
się jedynie stratą czasu.
—Królowa Asteria wydaje się myśleć inaczej. Lepiej nie łamać przymierza które
dopiero co zostało utworzone, powiedziała Camille marszcząc brwi. Miejmy oczy
otwarte. Jeśli ktoś nas śledzi, to w końcu się pokaże.
Kiedy szliśmy przez ogrody, sowa śledziła nas w milczeniu przelatując z drzewa na
drzewo. Starałam się na nią nie patrzeć.
Prawdopodobnie wysłali ją ci sami trzej strażnicy, którzy dali nam naszyjniki.
Zapewne nam nie ufają.
Pokonanie piętnastu tarasów zajęło więcej czasu niż droga w dół, mimo iż Morio był
w formie a i my nie czułyśmy się zmęczone. Życie na Ziemi nie wpływało znacząco
na naszą wytrzymałość.
Dotarłszy do drzwi, zauważyłam oddalająca się sowę . Być może nasz wartownik
chciał się upewnić, że nie zboczymy z naszej ścieżki.
Nagle poczułam wahanie. Pomysł by znaleźć przytulny kącik do odpoczynku był tak
kuszący, że nie chciałam opuszczać tego miejsca. Gdy znajdziemy więcej czasu,
chciałabym tu wrócić z moimi siostrami, by w spokoju cieszyć się panująca tu ciszą.
Rzędy świątyń prowadziły do głównej alei, przy której stały budynki z marmuru. Jej
nazwa pasowała do niej w sam raz. Z każdej strony znajdowało się co najmniej
kilkanaście świątyń. Zaczęłam się zastanawiać, jak przybyli tu kapłani mogli,
pomimo sprzecznych energii, poruszać się pomiędzy nimi.
Z pewnością pierwsi założyciele miasta dawno już znaleźli na to sposób.
—Czego szukamy? zapytała Camille.
—Świątyni Wyroku, powiedział Morio uśmiechając się. Czy jej nazwa nie wzbudza
twojego zaufania? Dużo podróżowałem, ale nigdy nie widziałem czegoś podobnego.
Myślisz że starożytny Egipt lub Grecja przypominały to miejsce?
—Nie mam pojęcia, ale zgadzam się z tobą co do nazwy. Zastanawiam się jakiego
rodzaju bogom może służyć Jareth, powiedziała Camille zwracając się do mnie.
Pokręciłam głową.
—Nie wiem. Religia nigdy nie była moją mocną stroną. Nie jestem religijna. W
każdym razie bogowie mi nie pomogli kiedy najbardziej ich potrzebowałam. Stąd
mój wniosek że nie ingerują w sprawy śmiertelników, chyba że mają w tym jakiś
interes. Powierzanie im życia jest zbyt ryzykowne.
W przeciwieństwie do centrum miasta, było tutaj o wiele mniej ludzi ale
wystarczająco by zapytać o drogę. Świątynie w stylu egipskim i greckim sprawiały
wrażenie surrealistycznych i awangardowych; obecna w powietrzu mieszanina ich
energii była niczym wir.
—Magia tutaj jest bardzo silna, stwierdziła Camille ochrypłym głosem. Ledwo mogę
mówić.
—Może lepiej pójdę tam sama, zaproponowałam. Oboje nie wyglądacie najlepiej.
Ze wzrokiem wbitym w otaczające nas budynki, Camille wyglądała na udręczoną.
—Sama nie wiem, odparła bawiąc się rąbkiem swego gorsetu. Nie podoba mi się
myśl, że będziesz tam zupełnie sama.
—Jesteśmy w Aladril. Nikt nie powinien mi przeszkodzić dopóki nie rzucę się na
kogoś. Roz nie mógł dostać się za mury ponieważ krążąca tu energia odepchnęła go,
wątpię by Asteria była tu mile widziana.
Co się tyczy Dredge'a i jego sługusów...
Jeśli strażnicy nie chcieli mnie wpuścić, to wątpię by i jemu się udało (to
powiedziawszy pchnęłam lekko drzwi). Wracajcie i poczekajcie na mnie w ogrodach.
Znajdę Świątynię Wyroku i porozmawiam z Jarethem.
Camille się zawahała, Morio wziął ją za rękę.
—Menolly ma rację, powiedział. Wpierw musimy odbudować nasze bariery zanim
zdecydujemy się na ponowną konfrontację z napotkaną tu energią. Spróbujemy w
ogrodach.
Marszcząc brwi Camille skinęła głową, dając się poprowadzić w kierunku portalu.
Zatrzymałam ich.
—Poczekajcie! Pamiętacie o co prosiła nas Iris? O kryształ!
—Aqualine z oceanu Wyvern, odpowiedziała cicho Camille. Nie zapomnij ich
uprzedzić że Iris jest kapłanką…
—Undutar, pamiętam. Powodzenia w odbudowywaniu waszych barier. Wrócę za
godzinę. Jeśli nie spotkamy się w ciągu najbliższych dwóch godzin, wróćcie tutaj
(rzuciłam okiem na zegarek. W przeciwieństwie do Camille uwielbiałam go nosić).
Czy działają tutaj?
Morio podniósł rękę aby odsłonić swój złoty zegarek, bez wątpienia Rolex.
—Tak, sprawdziłem, powiedział. Zobaczmy... Jest 20:30 czasu ziemskiego. Jeśli nie
wrócisz do 23-ciej, przyjdziemy cię szukać.
—Starajcie się nie zwracać na siebie uwagi. A jeśli zobaczycie sowę, spróbujcie
dowiedzieć się, czego chce.
Kiedy odeszli, poszłam prosto ulicą zastanawiając się w którą stronę iść. W końcu na
chybił trafił postanowiłam skręcić w lewo. Miałam pięćdziesiąt procent szans, więc
dlaczego nie wybrać ścieżki, która zdawała się odzwierciedlać moje przeznaczenie?
Idąc ulicą i próbując wyglądać na taką co wie dokąd idzie, zdałam sobie sprawę że
czasami nie posiadanie magicznych mocy może być przydatne. Morio i Camille nie
byli w stanie poradzić sobie z unosząca się w powietrzu mocą bez mentalnej bariery.
Podczas gdy ja ledwo ją wyczuwałam.
Z ciekawością rozglądałam się wokoło. Większość przechodniów miała na sobie
płaszcze z kapturami, więc z trudem mogłam dostrzec ich charakter i nastrój.
W końcu postanowiłam porozmawiać z człowiekiem który stał oparty o ścianę,
ubranym w złote kimono i palącego papierosa. Podeszłszy bliżej, wyczułam w
powietrzu zapach bylicy, skrzywiłam się. To niezbyt dobre dla neuronów.
—Dzień dobry, czy możesz mi pomóc? spytałam.
—Ciii, powiedział. Słyszałaś?
Przechylił głowę na bok, jakby chciał usłyszeć szept. Nie chcąc być niegrzeczna,
zrobiłam to samo. Po chwili usłyszałam odległy rytm niesiony przez wiatr.
Wyglądało to jak powolne bębnienie, zupełnie jak to, którego używała Camille by
wprowadzić się w trans.
—Co to jest? zapytałam.
—Świątynia Hycondis odbywa dziś rytuał ofiarny.
Ugryzłam się w język by nie komentować. W Y'Elestrial świątynie musiały
przestrzegać pewnych zasad, w tym zakazu składania ofiar. Oczywiście, niektóre
sekty kontynuowały to potajemnie.
—Hycondis? zapytałam mając nadzieję że nie miała ona nic wspólnego ze Świątynią
Wyroku.
—Władca chorób. Jego czciciele ofiarowują mu ciała zmarłych by ten je oczyścił,
odpowiedział tonem jakby recytował jedną ze stron książki.
—Chcesz powiedzieć że ofiary są już martwe?
Zdegustowany, spojrzał w niebo.
—Oczywiście że tak! W przeciwieństwie do ofiar, które wy wampiry składacie...
Czego chcesz?
Kiedy rzucił papierosa na ziemię, ten natychmiast się rozpadł.
—Szukam Świątyni Wyroku.
—Nie dziwi mnie to. Prawdopodobnie masz wiele do przebaczania, zauważył z
uśmiechem (z pewnością uważał się za sprytnego). Pierwsza w prawo a dalej kilka
metrów prosto. Na pewno trafisz.
Kiedy mu podziękowałam, odwrócił się tak jakby mnie tam w ogóle nie było.
Nie miałam czasu na przejmowanie się jego złymi manierami. Poza tym byłam tu
obca.
Droga którą mi wskazał z każdym krokiem się wyludniała. Spojrzałam na zegarek,
była 20:45 - czyżby pora obiadowa? Strażnicy nie wspominali nic o godzinie
policyjnej. Dotarłszy na miejsce kwadrans później, odkryłam że znajduję się zupełnie
sama na ulicy. Od czasu do czasu słyszałam w oddali odgłos furmanki, nie
napotkałam jednak żadnej na swojej drodze. W rzeczywistości z każdą chwilą,
zagłębiając się coraz głębiej w uliczki, czułam gęsią skórkę.
W końcu dotarłam do Świątyni Wyroku. Zatrzymałam się przyglądając jej się
uważnie. Drzwi były oświetlone rzędem buzujących fioletowych płomieni. Gdy
podeszłam bliżej, dostrzegłam napis mówiący: "Wejdź ty który szukasz zbawienia i
sprawiedliwości".
Mając nadzieję że nie spalę się żywcem, pchnęłam ciężkie drzwi wchodząc do
środka...
Rozdział 13
Przechodząc przez płomienie poczułam w powietrzu silny zapach spalonych dusz.
Czy to już koniec? Chwilę później znalazłam się w samym środku świątyni, cała i
zdrowa. Czułam się jednak jakbym została przepuszczona przez magiel. Jednak kiedy
spojrzałam w dół, wszystko wydawało się być na miejscu.
W środku świątynia wyglądała jak egipska ruina pełna gruzu. Z obu stron stały
ogromne posągi kobiet, których ramiona tworzyły łuk nad wejściem do głównej sali.
Na pierwszy rzut oka ich twarze przypominały Maat, egipską boginię prawdy i
sprawiedliwości. Jednak przyjrzawszy im się bliżej zdałam sobie sprawę, że byłam w
błędzie. Więc kim były?
W porównaniu do ciasnoty prowadzącego tu wejścia, hol był ogromny. Wydawał się
być również jedynym dobrze zachowanym miejscem. Lada moment spodziewałam
się zobaczyć ruch posągów. Kiedy nic się nie stało, zrobiłam krok do przodu, potem
drugi przechodząc na drugą stronę wielkiej sali.
Tam się odwróciłam upewniwszy się, że posągi kobiet znajdowały za mną strzegąc
wejścia. Z ulgą skupiłam uwagę na pomieszczeniu w którym stałam. Dziwne...
Żadnego dźwięku dzwonów oznajmiających moje przybycie; nie było też nikogo kto
wyszedł by mi na spotkanie pytając co tu robię. Witajcie zabezpieczenia...
Chociaż Y'Elestrial posiadał znacznie więcej świątyń, nigdy wcześniej nie widziałam
tak wielkiej sali. W ciszy podziwiałam piękno architektury.
Ściany i podłogi pokryte były białym marmurem, pod sufitem unosiły się tysiące
jasnych kul. Były też statuetki z brązu z wizerunkami bogów i śmiertelników
pracujących w panteonie żyjących.
Tkaniny dekoracyjne z lnu, haftowane złotymi i czarnymi nićmi, opowiadające swoją
historię.
Do jakiej kultury mogły należeć? Niezależnie od wszystkiego, bardzo niewiele
wróżek czciło egipskich bogów. Delilah ze swoim uwielbieniem dla bogini Bastet
była wyjątkiem. Ogólnie wróżki szły bardziej w kierunku Europy, celtyckich bóstw i
grecko-rzymskiego wyznania. Nikt jednak nigdy nie mówił że mieszkańcy Aladril
byli wróżami. Nawet jeśli z wyglądu przypominali ludzi, nie mieli z nimi tak
naprawdę nic wspólnego.
Na próżno szukałam oznak życia.
Wzdłuż ścian biegł szereg drzwi. Nie miałam wyboru. Postanowiłam zacząć od tych,
które były naprzeciw wejścia. Idąc, zastanawiałam się co mogę im powiedzieć na
swoje usprawiedliwienie by mnie nie zabili zanim zdążę się przedstawić.
Ponieważ drzwi nie były zamknięte na klucz, pchnęłam je delikatnie. W ciemnym
korytarzu poczułam prąd powietrza. Wzruszając ramionami postanowiłam
zaryzykować.
Korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność. W powietrzu unosił się zapach krwi
zmieszanej ze strachem. Kierując się nosem, coraz bardziej oddalałam się od głównej
sali aż napotkałam przed sobą nowe drzwi.
Być może gotowali mięso, pomyślałam kładąc dłoń na klamce. Albo niedawno jakaś
kobieta dopiero co urodziła. Zmęczona własnymi domysłami, postanowiłam wejść do
środka i sama się przekonać.
Pierwszą rzeczą jaką ujrzałam był nagi mężczyzna który siedział na podwyższeniu w
pozycji lotosu. Z półkulami z brązu rozciągniętymi od połowy jego pleców niczym
tęcza na niebie. Z ramionami ułożonymi równolegle do podłogi, w rękach trzymał
metalowy pręt który tworzył podstawę łuku.
Szpikulce wielkości igieł przebiegały wzdłuż instrumentu niczym szprychy w
rowerze. Skierowane były w dół jego pleców i przeszywały całe jego ciało na wylot.
Nie widziałam jednak żadnych śladów krwi. A sądząc po jego minie, człowiek żył i
nie cierpiał, prawdopodobnie znajdował się pod wpływem narkotyków lub był w
swego rodzaju transie.
Nagle otworzył oczy i spojrzał na mnie. Nie wydawał się poruszyć, powoli
podeszłam do niego. Ciekawość wzięła górę nad ostrożnością. Choć zapach krwi był
silny, nie miał na mnie wpływu. Zafascynowana podeszłam bliżej.
Mężczyzna siedział na turkusowej poduszce ze złotymi frędzlami. Mimo jego pozycji
domyśliłam się, że to najwyższy mężczyzna jakiego kiedykolwiek spotkałam. Jego
oczy i włosy były tak ciemne, że nie byłam w stanie odwrócić od nich wzroku. Nie
mieścił się w typowych kanonach piękna ale było w nim coś bardzo atrakcyjnego.
Nie mogłam oderwać od niego oczu.
Minęło pięć minut, czy dziesięć... albo dwadzieścia. Wreszcie kolejne drzwi zostały
otwarte ukazując w progu innego mężczyznę, znacznie niższego. Miał na sobie lniane
spodnie i koszulę a wokół bioder przewiązany złoty szal.
—Przyszłaś zapytać wyrocznię Dayinye? spytał.
Jego spokój zaskoczył mnie. Czy nie wie że jestem wampirem?
—Nie wiem, odpowiedziałam ostrożnie. Szukam niejakiego Jaretha. Powiedziano mi
że go tu znajdę. Czy możesz mnie do niego zaprowadzić, proszę?
Mężczyzna nie spuszczał ze mnie wzroku aż sama to zrobiłam. Odwróciłam głowę.
Kim był? Nikt nie mógł się oprzeć mojemu wampirzemu urokowi. A on wydawał się
w ogóle go nie zauważać.
—Dlaczego nie zapytasz wyroczni? powiedział po chwili.
Mimo że byłam zmęczona naszą małą grą, znajdowałam się na nieznanym mi
terytorium. Musiałam więc przestrzegać zasad.
Westchnąwszy zwróciłam się w stronę mężczyzny na podwyższeniu.
—O co powinnam zapytać?
—Tylko ty możesz podjąć decyzję.
Starałam się skoncentrować. Być może to pułapka, zupełnie jak życzenia spełniane
przez złe duchy.
—Szukam Jaretha, zaczęłam. Czy jest w świątyni? Czy zgodzi się mi pomóc?
Chyba wystarczająco dokładne wyraziłam czego chcę.
Wyrocznia zamrugał po czym zamknął oczy. Słyszałam oddech i puls obu mężczyzn.
To niemożliwe, pomyślałam. Byli żywi. Czułam, że moje zmysły próbują mnie
oszukać.
Po chwili w sali odbił się echem głos:
—Człowiek którego szukasz, jest tutaj. Pomoże ci. Pytanie brzmi: jakiego rodzaju
pomocy potrzebujesz? Ścieżka którą kroczysz jest długa i kręta. Demony nie stają się
demonami jeśli zdecydują się zamieszkać w płomieniach.
Po tym zapadła cisza, wyprostował się a jego oczy ponownie zapadły w próżnię.
Zwróciłam się do drugiego z mężczyzn.
—Czy możesz mnie teraz zabrać do Jaretha?
Skinął głową, dając mi znak bym udała się za nim. Wkrótce dołączyłam do niego
okrążając podium.
—Czy on... czy zawsze siedzi tak tutaj z tym czymś na plecach? zapytałam z tonem
szacunku.
—Tak, powiedział mój przewodnik nie odwracając się, dzień i noc, rok po roku. Jest
wyrocznią Dayinye. Odpowie na twoje pytania pod koniec swoich dni. Wtedy będzie
mógł dołączyć do raju Dayinye.
Poprowadził mnie przez korytarz który prowadził w głąb świątyni. Czułam ruch i
chrapanie; mieszkańcy świątyni spali.
—Od jak dawna jest wyrocznią?
—Dwieście pięćdziesiąt siedem lat. Wyrocznie nie służą długo, jedynie pięćset lat.
Jego następca zostaje wyznaczony na ogół po upływie czterystu lat. Następnie przez
wiek jest szkolony do swojej nowej funkcji.
Jako że nie wydawał się wahać odpowiadając na moje pytania, wzięłam to za dobrą
monetę.
—Kim jest Dayinye? Przykro mi, ale wasze wierzenia nie są mi znane.
Dotarłszy do jadalni, mój przewodnik poprosił bym usiadła przy stole. Zajęłam
miejsce na ławce.
—Poczekaj tutaj, rzekł zniknąwszy za łukiem.
Chwilę później pojawił się trzymając w ręce kielich wina. Niespodzianka! Kielich
krwi! Wiedział więc kim jestem.
Przyjęłam kryształ wąchając go. Mniej lub bardziej ludzka z odrobiną magii.
Ponieważ nie chciałam być niegrzeczna, delikatnie zmoczyłam usta. Myślałam że
zemdleję. Krew w smaku przypominała cenny nektar. W rzeczywistości przez chwilę
mogłabym przysiąc że piję Merlota, Burgunda lub eliksir elfów. W smaku
przypominał mieszankę soku jabłkowego, cynamonu i miodu.
—Co to jest? To jest boskie! zawołałam.
Gdybym kilka tygodni temu mogła dostać w swoje ręce ten napój, byłabym znacznie
mniej zestresowana.
—Krew naszej wyroczni. Wytaczamy ją z niej dwa razy w tygodniu dla naszych
rytuałów... i naszych specjalnych gości, odpowiedział z pobłażliwym uśmiechem.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Szczególnie iż miałam tendencję do zbyt szybkiego
oceniania ludzi, postanowiłam nie czynić żadnych uwag.
—Jestem Jareth, wyznał w końcu mój przewodnik podając mi rękę.
Zdobyłam się jedynie na obserwowanie go. Dlaczego nie powiedział tego wcześniej?
Czy to rodzaj testu? Raz jeszcze zmusiłam się by nie powiedzieć czegoś
niepotrzebnego, następnie uścisnęłam mu dłoń.
—Jestem tutaj na rozkaz królowej Asterii.
—Królowa elfów cię przysłała? Żyjemy w dziwnych czasach, gdzie elfy i Svartånie
zawierają sojusze i gdzie Królowa wysyła mi wampira abym mu pomógł. Czego się
spodziewałaś przychodząc tutaj? zapytał bez mrugnięcia.
Przebiegłam palcami po kryształowym szkle, obserwując magiczną krew przed
wzięciem kolejnego łyku. Następnie odstawiwszy go na stół, delikatnie otarłam usta.
—To nie ja zdecydowałam żeby stać się wampirem. To klan Elwing mnie przemienił,
wbrew mojej woli. Obecnie mam misję na Ziemi.
Niedawno się dowiedziałam że udało mu się przekroczyć portal. Dredge, ich
przywódca i mój Pan szuka mnie, ponadto jest w zmowie z nimfą której udało się
nawiązać współpracę z demonami z podziemnego królestwa. Muszę się dowiedzieć
jak go znaleźć a następnie zabić.
Z łokciami na stole, Jareth pochylił się do przodu.
—I myślisz że znajdę rozwiązanie?
—Tak uważa królowa Asteria powiedziałam, zastanawiając się nad pytaniem. Jareth
był trudny do rozszyfrowania.
—Czy uważasz że jesteś wystarczająco silna by móc go zabić?
Kiedy nasze oczy się spotkały, ujrzałam coś czego brakowało mi przez długi czas:
pełnego zrozumienia. Chciało mi się płakać.
—Nie, ja wiem że nie jestem w stanie tego zrobić, odpowiedziałam kręcąc głową.
—Możesz odnaleźć swojego Pana. Jest to dar który mają wszystkie wampiry.
Sposób w jaki na mnie patrzył sprawiał, że czułam się jakby czytał we mnie dużo
więcej niż tylko nienawiść i wspomnienia.
—Dużo wiesz o wampirach.
W dalszym ciągu nie mogłam go zaszufladkować. Jednak mnie to fascynowało. Nie
chciał abym poznała zakres jego mocy.
—Wystarczająco. Pomogłem wielu wampirom kontrolować ich naturę ale wielu z
nich także straciłem.
Przebiegł mi po plecach zimny dreszcz, znacznie chłodniejszy niż moja skóra,
chłodniejszy niż śmierć.
—Straciłeś?
—Wielu mnie o to prosiło. Niestety nie byłem w stanie pomóc im wszystkim.
Niektórzy nie chcieli zmierzyć się ze swoimi wewnętrznymi demonami, inni przyjęli
je zbyt łatwo. Bez zachowania równowagi, stali się potworami.
Kiedy spojrzał na mnie, wiedziałam. Teraz rozumiałam dlaczego królowa Asteria
mnie tu wysłała.
—Próbowałeś pomóc Dredge'owi prawda?
—Czasami, odpowiedział patrząc w dół, nasze wysiłki są daremne. Dredge był
pierwszym i największym błędem mojego życia.
Jeśli Jareth znał Dredge'a jako młodego wampira, musi być bardzo stary. I zna jego
słabości! Informacje te mogą być przydatne do zniszczenia go!
—Czy zgadzasz się mi pomóc? spytałam opróżniając swój kieliszek. Dredge
uprowadził jednego z moich przyjaciół. Nie mam wielkich nadziei... ale... może uda
nam się ją ocalić. Jego celem jest mnie zranić. Nie sądzę aby ją zabił natychmiast.
—Jeśli uścisnę ci rękę, musisz się zgodzić podążyć swoimi ciemnymi ścieżkami,
Menolly. Zanim staniesz twarzą w twarz z Dredgem, wpierw musisz zaakceptować
swoją przeszłość. To jest twój Pan. Jeśli przyszłoby ci się zmierzyć z nim taką jaką
jesteś teraz, bez większych trudności udałoby mu się tobą manipulować. Dredge nie
jest jak inne wampiry. Czy wiesz kim był zanim stał się wampirem? Czy opowiedział
ci swoją historię?
Pokręciłam głową.
—Nie powiedział mi nic poza tym co zaplanował mi zrobić. I dotrzymał każdej ze
swoich obietnic.
Zamykając oczy, starałam się odepchnąć napływające obrazy, które groziły
wydostaniem się na powierzchnię.
—Dopóki będziesz obawiała się swoich wspomnień, dopóty będziesz na jego łasce.
By uwolnić cię z łańcuchów które trzymają cię przy Dredgu, będę musiał sprawić byś
na nowo przeżyła cały ból jaki wtedy czułaś. Czy jesteś gotowa znieść taką podróż?
Czy jesteś w stanie pozwolić mi na roztrzaskanie cię na małe kawałeczki by potem na
nowo je pozbierać i poskładać?
—Myślałam że OIA już się tym zajęła po moim powrocie, odparłam starając się
trzymać w kupie. Rok zajęło im postawienie mnie na nogi. Dlaczego nie powiesz mi
tego co wiesz o Dredgu?
Jareth dał mi znak bym za nim poszła. Razem udaliśmy się korytarzem prowadzącym
do głównej sali.
—OIA tylko uleczyła twoje rany. Nauczyli cię żyć ze swoimi wspomnieniami, ale nie
nauczyli cię jak je pokonać. Jestem szamanem. Mogę cię nauczyć, jak je
kontrolować. Kiedy ci się to uda, będziesz mogła zmierzyć się z Dredgem (zamilkł na
chwilę).
Jeśli twoje siostry i ty zdecydujecie się teraz z nim walczyć, istnieje duże
prawdopodobieństwo że przegracie. Pomimo całej twojej nienawiści która cię
inspiruje, staniesz się w jego rękach jedynie marionetką.
Zamarłam.
—Chcesz powiedzieć, że on może mnie kontrolować, nawet gdy będę z nim
walczyć?
—Dredge ma ponad osiemset lat Menolly, a przed swoją przemianą był wysokim
kapłanem Jakaris. Wieki temu został zesłany do podziemnego królestwa, ale zawsze
udawało mu się stamtąd uciec.
Wysoki kapłan Jakaris, bóg tortur Svartån! Nic dziwnego że lubi ranić innych.
Przyłożyłam dłoń do brzucha. Nie czułam się za dobrze.
—Przy nim Dracula to anioł.
—Można i tak powiedzieć, Jareth skinął głową. Ale wbrew pozorom Vlad posiadał
pewną etykę. Podczas gdy Dredge pozbawiony jest świadomości. Jeśli chce dorwać
kogoś, wpierw zniszczy wszystkich jego bliskich w najgorszy z możliwych
sposobów. Proste morderstwo go nie interesuje. To czego chce, to odczuwać ból i
strach swoich ofiar.
Cholera. Nie miałam wyboru…
—Czy znasz inkuba imieniem Rozurial? On również ściga Dredge'a.
Jareth skinął głową.
—Chciał pobierać u mnie nauki, ale ja nie pracuję z inkubami. Ponadto odmówiono
mu wjazdu do miasta. Rozumiem że jest na Ziemi?
—Tak, i pomaga nam.
—Bardzo dobrze. Możecie mu zaufać. Podobnie jak wielu, żywi urazę do klanu krwi
Elwing. Nie mamy więcej czasu do stracenia. Czy jesteś gotowa, by powierzyć swój
los w moje ręce? Królowa Asteria wysłała cię tutaj. Mogę ci pomóc, pod warunkiem
że poddasz mi się.
Ta myśl przeraziła mnie. Mój instynkt krzyczał bym uciekała.
—Czy mogę się zastanowić? Chciałabym porozmawiać z moją siostrą.
—Oczywiście. Nie ruszam się stąd. Ale jeśli odmówisz, nie masz po co wracać. Nie
będziesz miała drugiej takiej szansy, ostrzegł odprowadzając mnie do drzwi.
—Kto to jest? zapytałam, wskazując na posągi. Wspomniałeś wcześniej o Dayinye,
jeśli się nie mylę?
—Rzeczywiście, są to posągi Dayinye, strażniczki dusz i świadomości. To ona
prowadzi nas na drogę prawdy i przeznaczenia. Gdy zboczymy z niej za pierwszym
razem, daje nam ostrzeżenie. Za drugim jest znacznie surowsza. Ale za trzecim
niszczy nas fioletowymi płomieniami wyroku.
Po otwarciu drzwi, odwrócił się.
—Nie skrzywdzę cię, powiedział przez ramię. Przynajmniej nie bardziej niż to
konieczne by uczynić z ciebie przeciwnika zdolnego pokonać swojego wroga.
W parku Camille i Morio trzymali się za ręce pod czujnym okiem Matki Księżyca.
Uprawiali magię. Prawdopodobnie po to aby siebie ochronić.
W milczeniu zbliżyłam się do nich.
—Wiem że tu jesteś, powiedziała Camille bez mrugnięcia okiem. Wyjdź z cienia,
Menolly.
Jej percepcja się poprawiła. Podczas gdy obie z Delilah byłyśmy w stanie odczuwać
obecność innych, Camille musiała dołożyć starań by jej się to udawało. Usiadłam
obok niej.
—Musimy porozmawiać. Co ty na to byśmy poszukali noclegu w oberży? zapytałam
nie dotykając jej. Co jak co ale wolałam nie ryzykować, szczególnie zaraz po tym jak
oboje rzucali zaklęcia.
Camille zadrżała.
—Dobry pomysł. Jestem zmęczona siedzeniem na gołej podłodze, potrzebuję
poduszki. Znalazłaś Jaretha? Kim jest ? Jak wygląda?
—Nie mam ochoty mówić o tym w tej chwili. Nieważne czy miasto jest chronione
czy też nie, wolę abyśmy porozmawiali o tym w bardziej ustronnym miejscu.
Morio pomógł mojej siostrze wstać, następnie wyciągnął do mnie rękę.
—Wiesz że nie potrzebuję pomocy, rzuciłam z uśmiechem. Ale i tak dziękuję.
Doceniam gest.
Tak oto udaliśmy się w przeciwnym kierunku do centrum miasta gdzie były oberże.
Po dziesięciu minutach znaleźliśmy się przed pierwszą z nich.
—Wygląda dobrze, rzuciła Camille otwierając drzwi.
Jej intuicja okazała się trafna. Mimo braku oświetlenia i dekoracji, miejsce to na
Ziemi z pewnością cieszyłyby się powodzeniem. Ściany były pomalowane w
odcieniach zielonej lipy i różu. Za kontuarem stał elf, co mnie zaskoczyło bo
wcześniej żadnego nie spotkałam.
—W czym mogę pomóc? spytał uprzejmym tonem acz z rezerwą.
—Chcielibyśmy wynająć pokój, powiedziała Camille wyjmując zza stanika
woreczek.
Uśmiechnęłam się. Moja siostra zawsze znajdywała najlepsze kryjówki na ukrycie
pieniędzy.
—Ile łóżek?
—Dwa. Chcemy jedynie odpocząć i się odświeżyć. Mógłbyś przynieść nam również
coś do jedzenia? Danie mięsne dla dwóch osób?
Camille położyła na ladzie dwie monety z Elqavene. Waluta ta była akceptowana w
krainie wróżek niemal wszędzie. Ukryłyśmy ją w domu na wszelki wypadek. Nie
wiem jak funkcjonował Trillian... w każdym razie na Ziemi był zawsze spłukany.
Po okazaniu mu naszych naszyjników, udaliśmy się w stronę schodów które były
pokryte ręcznie tkanym dywanem. Nasz pokój mieścił się na trzecim piętrze,
pierwsze drzwi z prawej. Otwarłszy je, Camille niemal wepchnęła nas do środka.
Pokój miał około dwunastu metrów kwadratowych, stały w nim dwa łóżka, stolik,
krzesła i wanna. W większości miast, kąpiel nie była czymś praktykowanym. Jeśli
hotel nie posiadał systemu mechanicznego lub magicznego, pracownicy musieli
wypełniać wannę ręcznie.
Cena - rzecz jasna – wzrastała... wliczając całą pracę i koszty drewna użytego do
podgrzania wody. Camille rzuciła się na łóżko chwyciwszy koc i przykrywszy się
nim.
Upuściwszy torbę na podłogę, Morio usiadł okrakiem na krześle.
—Opowiedz nam teraz co się wydarzyło, powiedział.
Zmarszczyłam brwi.
—Prawdę mówiąc, nie za bardzo wiem. Spotkałam Jaretha. To potężny prorok, nie
ma co do tego wątpliwości. Albo szaman. Nie jestem pewna.
—Szaman? Jak może nam pomóc? zapytała Camille zdejmując buty, podczas gdy
Morio zbliżył się by pomasować jej stopy. Dziękuję, odparła pochyliwszy się i
ucałowawszy go.
—Może mi pomóc znaleźć Dredge'a i zabić go, odpowiedziałam, ale nie za darmo...
Opowiedziałam im wszystko, co powiedział mi Jareth.
—Jesteś pewna, że... zaczął Morio.
—Chce cię wyszkolić w znoszeniu bólu, ucięła Camille. Rozmawiałam o tego typu
rzeczach z Venus. Nie chodzi tu jedynie o wskrzeszenie jednego wspomnienia i
sprawienia byś była zdolna o nim zapomnieć. Dobry szaman może używać bólu by
trafić w przeciwnika i wykorzystać go przeciwko niemu (podniosła wzrok). Co
zamierzasz zrobić?
Wzruszyłam ramionami.
—Tak naprawdę nie mam wyboru. Dredge zaatakuje wszystko co jest mi drogie aby
do mnie dotrzeć. Sama dobrze wiesz że będzie torturował Erin, jeśli już tego nie
zrobił. Na pewno utrzyma ją przez jakiś czas przy życiu by móc podziwiać swoją
pracę ale w końcu ją złamie... Ona nigdy nie zdoła z tego wyjść. Dla niej jest już za
późno, ale mam szansę by ocalić innych.
—Tworzy swoją własną armię, wtrącił Morio.
—Co?! krzyknęłyśmy z Camille w tym samym czasie.
—Stworzył swoją małą armię. Moim zdaniem zbiera pijących krew by móc
swobodnie poruszać się po mieście (przerwał na moment by zająć się drugą stopą
Camille). Pomyślcie przez chwilę, kontynuował. Ten facet jest szalony, wszyscy o
tym wiemy... i pragnie władzy. Jesteś jego głównym celem, ale myślę też o tym jakie
się przed nim otwierają możliwości. Ziemia jest niczym puste płótno do
pomalowania. Wampiry nie są jeszcze wszystkim znane. Kiedy zaczną się szerzyć
pogłoski, ten zdąży już przejąć kontrolę nad Seattle.
Ten scenariusz mnie przerażał. Dredge i jego klan rosną w siłę. Mając pod swoją
kontrolą setkę nowo stworzonych wampirów, wszyscy będą polować i zabijać tych,
którzy staną im na drodze.
Nawet z pomocą Wade'a i Sassy nie będziemy mieli żadnych szans. Wkrótce
wszystkim nadprzyrodzonym istotom zagrozi wyginięcie.
—Cholera! zawołałam wstając. Masz rację. Dredge tworzy armię w świecie, który
nie ma możliwości aby się przed nim obronić.
Muszę zaakceptować propozycję Jaretha, nie mam wyboru! Jeśli chcę mieć
jakąkolwiek szansę pokonać Dredge'a, muszę się przygotować.
Camille wstała by wziąć mnie w ramiona.
—Jesteś w stanie to zrobić, Menolly. Przeżyłaś to co ci zrobił, całe cierpienie i
szaleństwo... i przetrwasz również szkolenie Jaretha.
—Zgadza się i w tym jest problem, szepnęłam. Będę musiała na na nowo przeżyć noc
gdy próbował zniszczyć moją duszę (mój głos się załamał i upadłam na kolana). Nie
chcę na nowo tego przeżywać! Wystarczą mi moje koszmary!
Moja siostra przykucnęła i wzięła mnie za rękę.
—Wiem że to niesprawiedliwe. Ale mimo wszystko musisz to zrobić, Menolly. Wiesz
o tym równie dobrze jak ja. A kiedy się to skończy, odnajdziesz go by wysłać jego
duszę do piekła. Bogowie się do ciebie uśmiechną, zobaczysz.
—Niech idą do diabła, odparłam ściskając jej dłoń w swojej. Cieszę się że jesteś ze
mną. Jeśli Jareth się zgodzi czy będziesz mi towarzyszyć? Potrzebuję cię.
Skinęła głową.
—Możesz na mnie liczyć. Zawsze możesz na mnie liczyć.
Nagle poczułam się znacznie lepiej. Camille będzie ze mną. Moja siostra, która zajęła
miejsce naszej zmarłej matki, która stała się filarem rodziny i która nie spanikowała
gdy zostałam przemieniona w wampira. Ta sama która stanęła na czele w walce
przeciwko Luc'owi le Terrible i drużynie Degath. Będzie tam aby mnie chronić, jak
zawsze. Uświadomiłam sobie wówczas, że nieważne - wampir czy nie,
potrzebowałam mojej rodziny. Potrzebowałam ich miłości. Potrzebowałam
przynależenia gdzieś.
Rozdział 14
Przed powrotem do świątyni, siedząc na łóżku czekałam aż Camille i Morio skończą
jeść. Emanowało z nich dziwne światło, którego z powodu dręczącego mnie strachu,
nie zauważyłam aż do teraz. Było to coś na kształt szaro–zielonej liny łączącej ich ze
sobą. Co oni znowu wymyślili? Miało to coś wspólnego z tym co łączyło moją siostrę
z Trillianem.
—Menolly, powiedział Morio odkroiwszy kromkę chleba i podając go Camille,
zastanawiałem się czy w ogóle nie jesz już żadnej żywności ?
Potrząsnęłam głową.
—Nie mogę, odpowiedziałam. Piję tylko krew. Po wszystkim innym źle się czuję.
Nie szkodzi mi ale skutki uboczne są dość nieprzyjemne. Dlaczego pytasz?
—Tak sobie myślałem... jako że jestem dobry w iluzji, mógłbym spróbować jej użyć
w stosunku do krwi którą przechowujesz w domu. Może udałoby mi się nadać jej
zapach i smak czegoś innego... na przykład czegoś, czego ci brakuje i za czym
tęsknisz.
Spojrzałam na niego z zaskoczeniem. Nikt nigdy nie proponował mi czegoś takiego.
—To najmilsza rzecz jaką od bardzo dawna ktoś mi zaproponował . Ale to strata i
czasu i energii.
—Marnotrawstwo? Nie rzucam ważnych zaklęć codziennie i nie sądzę by tego
rodzaju iluzja wymagała z mojej strony dużo energii. Jeśli jesteś zainteresowana to
warto spróbować, odparł wzruszając ramionami.
Camille uśmiechnęła się, zmarszczywszy nos.
Ponieważ nie wiedziałam co powiedzieć, wybełkotałam jedynie „dziękuję”. Po
głębszym zastanowieniu stwierdziłam, że jednak czemu nie?
—Bardzo bym chciała, powiedziałam w końcu. Po wyrównaniu rachunków z
Dredgem, dlaczego nie?
—Kruche ciasteczka naszej mamy? zaproponowała Camille.
Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Wiedząc że niespełna w kilka godzin
przyjdzie mi oddać duszę w ręce szamana…
—Od bardzo dawna o nich nie myślałam. Masz przepis?
—Wszystkie je zachowałam, powiedziała Camille skinąwszy głową. Nie jestem co
prawda w stanie korzystać z nich równie dobrze jak mama, ale Iris owszem. Muszę ją
o to poprosić.
Wróciłyśmy myślami do czasów, gdy nasza matka od najmłodszych lat
przygotowywała nam wspaniałe posiłki. Kuchnię ziemską, gdzie królowały
hamburgery i frytki. Pogrążona we wspomnieniach, starałam się nie patrzeć na zegar
stojący na półce. Jednak gdy oboje skończyli swój posiłek, nie mogłam dłużej
odwlekać nieuniknionego. Przynajmniej nasza dyskusja pozwoliła mi się oderwać od
przykrych spraw.
—Lepiej chodźmy. Czy wasze bariery są gotowe stawić czoła świątyni? spytałam.
—Myślę że tak, odpowiedział Morio kiwając głową. Udało nam się wznieść nowe
bariery chroniące nas przed nadmiarem magicznej energii. Jesteś gotowa?
Wzięłam głęboki oddech po czym odetchnęłam powoli.
—Nie, ale trudno. Chodźmy zobaczyć się z Jarethem!
Jako że znaliśmy już drogę, nie zajęła nam ona dłużej niż trzydzieści minut. Morio i
Camille nie wyglądali najlepiej. Jednak ich bariery działały i kiedy znaleźliśmy się
przed Świątynią Wyroku, oboje wyglądali już znacznie lepiej.
Jareth czekał na nas w sali głównej.
—Wiedziałem że wrócicie, rzekł ukłoniwszy się w stronę moich towarzyszy.
Zapraszam do środka ale ostrzegam: to nie będzie przyjemne.
Czy jesteście pewni, że chcecie zostać? Możecie dowiedzieć się o waszej siostrze
rzeczy których, być może, wolelibyście nie poznać.
Camille odwróciła się do mnie.
—Obiecałam, że z tobą zostanę... jeśli nadal tego chcesz. Nie musisz przechodzić
przez tę próbę sama. Jesteśmy rodziną; co dotyczy ciebie dotyczy również mnie.
Podrapałam się po nosie.
—Spędziłam mnóstwo czasu na ukrywaniu przed wami tego to co zrobił mi Dredge
tylko po to by was chronić. Delilah, Ojca i ciebie! Myślę, że... nadszedł czas by
pozbyć się tajemnic.
Jareth tylko pokręcił głową.
—W takim razie chodźcie za mną wszyscy. Opuścimy czasoprzestrzeń. Przed
brzaskiem słońca będziecie w domu.
Poprowadził nas przez inne drzwi niż te które pamiętałam z mojej pierwszej wizyty
tutaj. Następnie udaliśmy się dalej korytarzem tak długim, że nie wiedziałam gdzie
się zaczynał a gdzie kończył, aż doszliśmy do wielkiej sali gdzie ściany i sufit były
pomalowane na czarno. Tutaj jedynym meblem było podium stojące pośrodku
ogromnej sali, pokryte tkaniną w kolorze indygo, coś pomiędzy niebieskim a
fioletowym i rozrzuconymi na nim poduszkami.
Podczas gdy Camille i Morio zajęli miejsce w kącie, Jareth dał mi znak bym stanęła
przed podium.
—Nie mamy czasu na wykonywanie obrzędów i rytuałów, które mają zwykle
miejsce przed przebudzeniem. Muszę jednak zadać ci pytanie: czy twoim
pragnieniem jest nauczyć się kontrolować siebie by móc zerwać więzy łączące cię z
twoim Panem?
Przełknęłam strach który mnie naszedł.
—Tak, tego pragnę.
—Czy jesteś pewna, że chcesz umieścić swój los w moich rękach wiedząc, że
pogrążę cię w ciemności?
Słowa zdawały się nagle utknąć w moim gardle. Nie miałam ochoty ich wypowiadać.
—Oddaje się w twoje ręce.
—Więc wejdź na podium, Menolly (Jareth kazał mi położyć się na plecach. Po chwili
wyciągnął parę srebrnych kajdanek pokrytych aksamitem). Nie dotkną twojej skóry i
nie zrobią ci krzywdy. Nie będziesz zdolna ich zerwać.
Przyglądałam mu się z przerażeniem. W przeciwieństwie do wróżek, wampiry nie
znosiły srebra. Ledwo się przemogłam by trzymać ręce spokojnie. Aksamit którym
były wyścielane był doskonały, nie czułam bólu. To samo zrobił z moimi kostkami,
podłożywszy mi wcześniej poduszkę pod głowę. Na koniec zawiązał mi oczy.
Słyszałam ich rozmawiających szeptem.
—Czy jesteś pewny że jej się uda? zapytał Morio.
—Nic nie mogę zagwarantować. Jednak głęboko wierzę, że Menolly posiada
wymaganą siłę by przejść przez ten rytuał. Jeśli chce pokonać swego Pana, nie ma
innego wyjścia jak pokonać własny strach. Musi zerwać łańcuchy którymi ten ją
więzi. Czy rozumiecie?
—Doskonale, odparła Camille. A teraz coś ci powiem. Jeśli ją zranisz bardziej niż to
konieczne i jeśli okaże się że się nią bawisz, wyrwę ci serce i dam je jako pożywkę
rozmawiającym ze śmiercią. Czy wyraziłam się jasno?
Zapadła krótka chwila ciszy.
—To bardzo jasne, córko księżyca, powiedział Jareth kręcąc się niespokojnie.
Usłyszałam dźwięk nalewanej do kielicha krwi. Jej metaliczny zapach wypełnił
pokój, wspaniały, cudowny. Następnie dzwon zadzwonił trzy razy. Mogłam poczuć
Jaretha spacerującego wokół mnie, odwrotnie do ruchu wskazówek zegara.
—W chwili gdy rytuał się rozpocznie, nie może być zatrzymany. Zrozumiałaś?
Inaczej wszystkie energie mogą obrócić się przeciwko nam, powiedział Jareth blisko
mojej twarzy.
Zadrżałam.
—Ta podróż zdecydowanie nie przebiega tak jak ją sobie wyobrażałam. Kontynuuj.
Aniele blasku, aniele krwi
Powstań i spotkaj swojego stwórcę
Aniele blasku, aniele krwi
Powstań i stań twarzą do swojego Pana
Aniele blasku, aniele krwi
Powstań i upomnij się o to co twoje
Aniele blasku, aniele krwi
Przyjrzyj się swojemu życiu od początku.
Gdy krążył wokół mnie kreśląc koła, jego głos zdawał się unosić z wiatrem niosąc się
po sali. Czułam jak tonę tracąc przytomność, kołysana rytmem jego słów i biciem
jego serca.
Porzuć swoje oczekiwania.
Porzuć swoje wątpliwości.
Porzuć swoje obawy.
Porzuć swoją siłę.
Porzuć swój gniew.
Porzuć swoją kontrolę.
Trzy krople krwi upadły na moją twarz; ich zapach pobudził moje zmysły. Mimo że
pożywiałam się kilka godzin temu, zawładnęło mną pragnienie. Zaczęłam walczyć z
moimi kajdankami. Chciałam iść zapolować. Nie mogę, pomyślałam. Nie mogę
odejść.
Nie mogę włóczyć się po ulicach w poszukiwaniu świeżej krwi.
Kreaturo nocy, demonie krwi
Wróć do czasu, minut, godzin i lat
Przeżyj noc swych narodzin
Przeżyj noc swojej przemiany
Kolejne trzy krople spadły na moje wargi. Kiedy Jareth rozprowadził je na moich
wargach koniuszkami swych palców, musiałam się powstrzymać by nie ugryźć go w
rękę zanim ją cofnął.
—Cholera!
Nagle poczułam przechodzącą przeze mnie falę ciepła i dostałam drgawek. Przez
chwilę myślałam że przebito mi serce kołkiem, dopóki nie zrozumiałam że musiała to
być magia krwi którą wypiłam. Ledwie minął ból, gdy poczułam wir porywający
mnie daleko od mojego ciała z dala od tego miejsca, z dala od Jareth'a, Morio i
Camille.
—Co jest...?! zawołałam spadając na twardą powierzchnię.
Kiedy otworzyłam oczy, zrozumiałam że znajduję się w jaskini w której schwytał
mnie Dredge. On również tam był, pochylając się nade mną z dobrze mi znanym
skoncentrowanym wyrazem twarzy, rozszarpując moje ciało.
Ból rozprzestrzeniał się po mnie falami. To trwało godziny i wydawało się, że
straciłam już głos. Leżałam naga na skale w głębi jaskini. Gdybym tylko mogła
stracić przytomność do czasu aż nie dołączę do moich przodków! Starałam się
zatonąć w błogiej nieświadomości, ukryta we mgle zapomnienia i obojętności,
niestety mój umysł był zbyt silny i zbyt zakorzeniony w teraźniejszości. Kiedy
zamknęłam oczy, prawie mi się to udało.
Jednak będąc na skraju tej słodkiej otchłani, Dredge naciął trochę głębiej moją skórę
sprowadzając mnie z powrotem.
—Nie opuszczaj mnie jeszcze moja słodka, powiedział (jego głos był niczym balsam
który przez krótką chwilę złagodził mój ból by zaatakować ponownie).
—Nie traktuj tego jako kary. To nie ma z tobą nic wspólnego. Wysyłam jedynie moją
Wiadomość a ty jesteś jedynie żaglem, to wszystko.
Podczas gdy krwawiłam kropla po kropli, mogłam usłyszeć dźwięk języka
zlizującego ją z podłogi, całe moje ciało płakało. Czułam jak żołądek podchodzi mi
do gardła. Dredge to spostrzegł, odsuwając się i pozwalając mi zwrócić moje
śniadanie.
—Nie mogę pozwolić ci się udławić twoimi własnymi wymiocinami, nieprawdaż?
—Odpieprz się dupku! krzyknęłam wypluwając żółć która mi została w ustach. Jeśli
chcesz mnie zabić, proszę bardzo! Nie boję się umrzeć!
Skłamałabym mówiąc to na samym początku, gdy zostałam złapana.
Jednak teraz, gdy tak bardzo cierpiałam, śmierć wydawała mi się zbawieniem i była
obietnicą wolności.
—Doskonale o tym wiem. Dlatego się nie spieszę, powiedział cofając się. Teraz, gdy
jesteś już udekorowana, nadszedł czas by zająć się ważniejszymi rzeczami.
Zamrugałam. Co więcej mógł mi jeszcze zrobić? Zrozumiałam to, gdy zaczął się
rozbierać...
—Nie, nie... nie zasługujesz nawet by czyścic moje buty, sukinsynu!!
Ból i strach spotęgowały moją nienawiść. Zaczęłam walczyć z łańcuchami którymi
zostałam przywiązana do skały.
—Cóż za energia! powiedział śmiejąc się. Podoba mi się to!
Kiedy pochylił się nade mną, jego długie włosy prześlizgnęły się po mojej twarzy i
ramionach boleśnie mnie raniąc i dotykając wszystkich moich ran wszystkich nacięć
pokrywających moje ciało. Jego oczy były koloru nieoszlifowanego diamentu,
mieszaniną stali i szkła, natomiast jego usta były tak atrakcyjne, że poczułam nagłą
chęć by zapłakać.
Jak równie piękny mężczyzna mógł być takim potworem? wzdrygnęłam się, gdy
ułożył się na mnie.
—Chcesz mnie. Samo myślenie o tym sprawia że stajesz się mokra. Nie martw się,
jestem cały twój, mruknął zanurzając się we mnie głęboko.
W kontakcie z jego lodowatą skórą, moje rany otwarły się na nowo wysyłając
bolesne wstrząsy przez mój system nerwowy. Czułam się jak kawałek mięsa w który
ktoś uderza młotkiem.
Licz do stu. Nie myśl o niczym, z wyjątkiem liczb. Gdy dojdziesz do stu, będzie już po
wszystkim.
Zaczęłam liczyć w milczeniu, koncentrując się i starając jednocześnie nie dopuszczać
do myśli tego co się dzieje. Udało mi się doliczyć do stu następnie dalej... wtedy
właśnie świat zdawał się wreszcie uciekać... rozmywać... nadal będąc zanurzony we
mnie, Dredge potrząsnął mną nie pozwalając mi pogrążyć się w ciemności. Kiedy
spojrzałam na niego szklanymi oczyma, uderzył mnie w twarz.
—Nie pozwolę ci teraz umrzeć! warknął, nacinając swój nadgarstek swoimi ostrymi
pazurami.
Obserwowałam jak jego krew kapie gdy nagle przyłożył do niej moje usta.
Dyszałam, próbując odwrócić głowę, bez skutku, ta popłynęła wgłąb mnie sprawiając
że poczułam się jakbym tonęła. Nie mogłam zrobić nic innego jak ją połykać.
—Właśnie tak, powiedział. Bardzo dobrze. Pij. Ugaś swoje pragnienie.
Nagle zdałam sobie sprawę, że moje gardło było wysuszone od krzyku. Bezmyślnie
przyssałam się do jego nadgarstka w poszukiwaniu cennego płynu który gasił
rozdzierający mnie od środka ból.
—To jest to, pij. Przełykaj moja mała. Połknij wszystko, szepnął głaszcząc mnie po
głowie.
Z triumfem w oczach zaczął poruszać się powoli we mnie. Podczas gdy ból odpływał
poczułam jak w środku mnie rośnie nowe uczucie. Nie! Nie chciałam odczuwać z
tego przyjemności! Jednak nagle, bez ostrzeżenia, poczułam jak krawędź urwiska
pod moimi stopami grozi zawaleniem, pchając mnie w kierunku orgazmu który
wstrząsnął mną sprawiając, że ujrzałam gwiazdy.
Gdy wir energii w końcu minął, zdałam sobie sprawę, że ciało boli mnie jeszcze
bardziej.
Wtedy ujrzałam siebie leżącą na skale a obok mnie Dredge'a z triumfalnym wyrazem
na twarzy.
Co o tym myślisz? spytałam sama siebie. Jestem martwa. Jestem wolna! Teraz może
zrobić co zechce z moim ciałem, a ja nic nie będę czuła.
Spacerując odkryłam jaskinię z lodu, której kolor przypominał czyste wody lodowca.
Nadszedł czas by odnaleźć moich przodków. Na końcu tunelu ujrzałam światło.
Natychmiast zaczęłam biec w jego kierunku. Czułam się wolna, szczęśliwa i gotowa
do wiecznego odpoczynku.
W oddali w mroku i mgle zamajaczyła postać. Moja matka czekała na mnie po
drugiej stronie!
—Mamo! krzyknęłam, pędząc ku niej.
Pomimo faktu że była człowiekiem, po śmierci została przyjęta do grona przodków
mojego ojca. Teraz obie będziemy żyć razem w królestwie umarłych.
—Menolly, chodź ze mną kochanie!
Była tak piękna, że nie mogłam powstrzymać łez. Ona mnie ochroni, oczyści moje
rany i uleczy moją zranioną duszę.
W tym momencie poczułam jak coś ciągnie mnie za szyję. Kiedy się odwróciłam,
zdałam sobie sprawę z obecności srebrnej liny. Co jest...? Jestem martwa! Czy
kiedykolwiek zdołam uciec od Dredge'a?
Nić powoli zaczęła zmieniać swój kolor. Krwistoczerwona, zaczęła przybliżać się do
mnie. Co się dzieje? Energia którą emanowała była niepokojąca. Nie chciałam by
mnie dosięgła. Próbowałam ją obejść ale powstrzymywały mnie kajdany.
Gdy ustąpiła czerwona mgła, poczułam się na nowo przyciągana do swojego ciała.
—Nie! Nie chcę tam wracać!!!
Powrót to ciała wypełnionego bliznami? Na nowo stawić czoła Dredge'owi? Nigdy!
Podczas gdy walczyłam, moja mama skamieniała, obserwując scenę z przerażeniem
w oczach.
—Menolly! Moje dziecko... pozwólcie jej odejść!
Z łzami w oczach upadła na kolana wyciągając do mnie ramiona.
Łagodna aura jasnego światła zbliżyła się otulając mnie.
—Mamo! wykrzyknęłam szamotając się (gdybym tylko zdołała jej dosięgnąć... ale
lina która trzymała mnie w miejscu zdawała się być coraz silniejszą). Nie wrócę tam
mamo! Uratuj mnie! Litości! Uratuj mnie!
Następnie światło zaczęło gasnąć a ja usłyszałam siebie wykrzykującą swoje imię po
raz ostatni przed znalezieniem się z powrotem w jaskini, z ciałem zimnym jak
kamień. Nie miałam pulsu ani powietrza w płucach. Nie mogłam się w tym
odnaleźć...
Kiedy starałam się rozpaczliwie usłyszeć bicie swego serca, zaczęłam panikować.
Uduszę się! Bezskutecznie walczyłam, gdy nagle dotarł do mnie śmiech Dredge'a.
Natychmiast otworzyłam oczy i podniosłam się do pozycji siedzącej, ciągnąc swoje
kajdanki .
—Ona ma siłę Panie, powiedział cień ukryty w kącie.
—Tak, odpowiedział Dredge. Przyda nam się.
Mówiąc to, wyciągnął do mnie rękę. W jego dłoni znajdował się malutki człowiek,
miniaturowa wersja mnie, mój cień. Kiedy ją ścisnął poczułam nacisk na żebra. Nie
mogłam powstrzymać czkawki.
—Tańcz moja marionetko!
Nie mogąc się powstrzymać, wstałam i zaczęłam tańczyć.
—Nie! Nie możesz mnie kontrolować! Nie pozwolę ci! krzyknęłam.
Roześmiał się serdecznie.
—Jesteś spragniona, moje dziecko? Więc wróć do domu! Pożyw się dobrze. Wróć do
swoich bliskich i wyrwij im serca. Stań się plagą tego świata. Zniszcz wszystko na
swojej drodze!
Na te słowa, poczułam nagłe pragnienie. Krew. Potrzebowałam krwi. Musiałam się
napić. Mój wzrok został zamglony przez czerwone chmury cierpienia i pragnienia.
Nie pytając o nic więcej zdołałam wyswobodzić się z krępujących mnie łańcuchów.
Biegnąc słyszałam odbijający się od ścian jaskini śmiech Dredge'a. Musiałam wrócić
do domu by się pożywić.
Następnie wszystko stało się czarne.
—Menolly, słyszysz mnie?
Męski głos wkradł się przez aurę mych bolesnych myśli. Gdzie byłam? W jaskini?
Moje wspomnienia wróciły, byłam bezpieczna w świątyni, pod okiem osoby która mi
pomaga.
Oblizałam wargi. Myślałam że mój głos będzie zachrypnięty od płaczu ale tak się nie
stało. Wydawał się być zupełnie normalny.
—Tak... tak, słyszę cię.
—Widzieliśmy co się stało. Teraz możemy spróbować znaleźć sposób, aby przerwać
więź łączącą cię z Dredgem. Rozumiesz mnie?
Jego słowa trafiły w moje myśli tak, że ponownie przeżyłam moment gdy Dredge
zmusił mnie do tańca. Jak marionetkę. Nazwał mnie "marionetką”!
—Co mam zrobić?
—Musisz wrócić do tego momentu i znaleźć nić energii która was wiąże. To nie tylko
krew uczyniła go twoim Panem.
Wrócić? Naprawdę powiedział „wrócić”? Zagłębianie się z powrotem w bagnie bólu
i nienawiści, było ostatnią rzeczą jakiej chciałam! Jednak moja wolność wydawała
się wyciągać do mnie ramiona, co przypominało osła z marchewką kołyszącą się
przed jego nosem.
—To bardzo proste. Kiedy wrócisz, będę tam aby ci pomóc pozostać w kontakcie z
rzeczywistością. Skoncentruj się na znalezieniu tej nici. Aby ją przeciąć, musimy
znać dokładne miejsce w twojej duszy gdzie została podłączona. Ale najpierw
musimy dowiedzieć się gdzie się ukrywa Dredge. Aby to zrobić, trzeba skorzystać z
połączenia między wami by dotknąć jego duszy (wyjaśnił, odgarniając kosmyk
włosów który wpadł mu do oczu).
Ten prosty gest sprawił, że chciało mi się płakać. Przeżywanie na nowo przeszłości
było bolesne i męczące. Jednak nie było to nic w porównaniu z liczeniem każdego
dnia, każdej godziny i minuty. Słowa te odbiły się echem w mojej głowie,
zamrugałam, stale mając na oczach zawiązaną przepaskę . Mój gniew i ból nigdy nie
odejdą, ale może zdołam je złagodzić.
—Dobrze, odpowiedziałam w końcu. Do dzieła! Co muszę zrobić aby zachować
przytomność?
—Teraz gdy wiem z czym mamy do czynienia, będę przy tobie. Oprzyj się na mnie.
Użyj mojej siły.
—Dredge próbował, prawda? zapytałam, podczas gdy zapach krwi stawał się coraz
silniejszy. Jego również przeniosłeś do dnia jego przemiany, prawda?
Jareth westchnął głęboko.
—Tak. Nie wiedziałem że gdy żył, był kapłanem Jakaris. Te lata perwersji
zdeformowały jego duszę. To dlatego rytuał poszedł źle. Zamiast uwalniać swoją
nienawiść, on szukał sposobu aby przejąć moc swego Pana. I udało mu się to.
Pomyślałam nad tym przez chwilę. Dredge oszukał Jaretha w celu osiągnięcia
własnego celu. Podarował duszę diabłu. Tak więc bez względu na cenę, ja nigdy nie
zrobię tego samego co on.
—Jestem gotowa, powiedziałam.
Nastąpiła chwila ciszy. Następnie Jareth wznowił swoje zaklęcia, wylewając trzy
krople krwi na moje czoło.
Porzuć swoje oczekiwania.
Porzuć swoje wątpliwości.
Porzuć swoje obawy.
Porzuć swoją siłę.
Porzuć swój gniew.
Porzuć swoją kontrolę.
Trzy następne krople opadły na moje wargi.
Natychmiast je zlizałam, gotowa do czekającej mnie podróży.
Kreaturo nocy, demonie krwi
Wróć do czasu, minut, godzin i lat
Przeżyj noc swych narodzin
Przeżyj noc swojej przemiany
Nagle ponownie znalazłam się w jaskini, w moim martwym ciele. Jednak tym razem
nie było złotej aury wokół mojej głowy. Starałam się zebrać wspomnienia. Byłam
martwa.
Dredge przemienił mnie w wampira. Nie, czekaj! To był sen, wizja z której
wyniosłam nowe doświadczenie.
To prawda, pomyślałam powstrzymując swój strach. Mam na imię Menolly, od
dwunastu ziemskich lat jestem wampirem. Leżę w Świątyni Wyroku. A wszystko co
teraz widzę i czego jestem świadkiem, jest częścią mojej przeszłości.
Starałam się skupić na odnalezieniu Jaretha.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że zmaterializował się z aureolą światła wokół swojej
głowy. Strzegł mnie. Instynktownie wzięłam głęboki oddech, ale moje płuca
odmówiły pracy. To normalne, nie żyłam.
Podczas gdy wspomnienia wróciły, czerwona mgła otulająca moje myśli również
zniknęła.
Przeszło rok zajęło mi pogodzenie się z tym co mnie spotkało, gdzie samo
rozmyślanie o tym przyprawiało mnie o duszności. Rok szaleństwa i poczucia bycia
uwięzionej niczym zwierzę, podczas gdy OIA starała się pozbierać moją złamaną
duszę...
Czułam ręce Jaretha wędrujące po moich plecach i przypominające mi, że nie jestem
sama.
Cóż... czas bym odnalazła tę nić. Zmusiłam się aby się uspokoić, starając się
odnaleźć jego energię w swoim ciele. Krew, gwałty i tortury przyciągały pasożyty
karmiące się podobnymi emocjami. Po raz pierwszy ujrzałam że były dołączone do
mojej aury i pozostaną tam już na zawsze.
Zadrżałam pragnąc uciec, ale Jareth mnie zatrzymał. To nie było ważne w tej chwili.
Ponownie zbadałam swoje ciało w poszukiwaniu nici łączącej mnie z Dredgem.
Byłam pokryta bliznami. Kiedy umarłam, rany były jeszcze świeże. Potem w czasie
snu zamknęły się, jednakże nie zniknęły. Zostałam okaleczona od szyi do kostek i tak
już pozostanie na zawsze.
Nagle zatrzymałam się. Tam! z tyłu na moim karku. Zamrugałam. Dlaczego nie
zauważyłam tego wcześniej? Prawdopodobnie dlatego, że nie wiedziałam czego
szukać. Ale to tam było to głęboko i nierozerwalnie połączone z jego czakrą.
Przed zrobieniem czegoś głupiego jak na przykład usunięcia tego samemu, dałam
znać Jarethowi co odkryłam.
Chwilę później zostałam przeniesiona z jaskini do rzeczywistości. Kiedy otworzyłam
ponownie oczy, odkryłam że kajdanki i przepaska na oczach zniknęły. Z uśmiechem
na twarzy, Jareth podał mi rękę.
—Nić łącząca mnie z Dredgem znajduje się z tyłu mojej szyi i jest bezpośrednio
połączona z jego czakrą, odparłam.
—Menolly! krzyknęła Camille, biegnąc ku mnie.
Jej twarz była cała we łzach. Na szczęście miała na sobie wodoodporny tusz do rzęs.
Spojrzałam na Jaretha.
—Co wiedzą? zapytałam.
—Wszystko widzieliśmy, odpowiedziała Camille. To było jak w filmie. Wszystko
słyszeliśmy (upadła na ziemię ściskając nerwowo rąbek spódnicy z łzami w oczach).
Nie wiedziałam. Przykro mi. Nie zdawałam sobie sprawy! Wybacz mi…
Kiedy zeszłam z podwyższenia, zdałam obie sprawę że poza czymś na kształt
choroby morskiej czuję się całkiem nieźle.
—Nie chciałam żebyś wiedziała, szepnęłam. Ani Delilah. I nadal tak uważam. Ona
nie jest wystarczająco silna by to znieść.
Camille ucałowała mnie w oba policzki, oczy i czoło.
—Moja droga Menolly. Matka próbowała... starała ci się pomóc.
—Wiem o tym, powiedziałam wpatrując się w ziemię. Myślałam że nie była
wystarczająco silna ale teraz ją rozumiem. Chciała mi pomóc, ale nie mogła wygrać z
Dredgem.
—Zostałaś przemieniona w wampira, Menolly. Żaden śmiertelnik nie może tego
zmienić, zarówno w rzeczywistym świecie jak i w tym astralnym. Liczy się to, że
próbowała. Ona cię kocha.
Szczerze mówiąc zastanawiałam się, czy nasza matka może nadal mnie kochać po
tym kim się stałam. Ale zaraz odsunęłam tę myśl.
—Przynajmniej udało nam się odnaleźć nić która łączy mnie z Dredgem.
—A ja dowiedziałam się przez co musiałaś przejść, dodała Camille. To sprawia, że
odnoszę wrażenie iż lepiej cię teraz rozumiem.
—Tak, odparłam skinąwszy głową.
To chyba lepiej. Od teraz Camille będzie mogła pomóc mi lepiej sobie radzić z moją
wściekłością i pragnieniem.
Odwróciłam się w stronę Morio, który stał i patrzył na nas z poważnym wyrazem
twarzy.
—Menolly, nie lekceważ Delilah, rzekł. Pewnego dnia ze względu na swoje własne
bezpieczeństwo, będziesz musiała jej powiedzieć. Ona nie jest tak słaba jak myślisz.
Zamrugałam. Trillian powiedział mi dokładnie to samo. Może powinnam wyciągnąć
z tego wnioski.
—Będę o tym pamiętać.
Jareth pomógł mi wstać. Co teraz zrobimy? Ile czasu pozostało nam do świtu?
Wziął głęboki oddech.
—Jak już powiedziałem, czas nie ma dziś dla nas żadnego znaczenia. Będziecie
bezpieczni. Chodźcie za mną.
Zaprowadził nas do pokoju obok, gdzie już wcześniej byliśmy. Na marmurowej
podłodze pokrytej hematytem został wyryty pentagram. Mogłam poczuć jego
magiczne przyciąganie.
Reszta pokoju była pusta, z wyjątkiem czterech trybun umieszczonych wokół okręgu,
w środku których spoczywały kamienie wielkości pięści: szmaragd na północy, rubin
na południu, diament na wschodzie, szafir na zachodzie. Widząc je, Camille
otworzyła szeroko oczy.
Położyłam dłoń na jej ramieniu.
—Nie jesteś zbytnio dyskretna, zauważyłam.
—Są niesamowite, prawda? spytała z uśmiechem na ustach. Nie wiedziałam że
istnieją takie duże!
—Muszą być warte fortunę, odparłam zwracając się do Jaretha. Nie obawiasz się
złodziei?
Jareth posłał mi rozbawione spojrzenie.
—Naprawdę myślisz, że ktoś będzie w stanie dostać się do naszego miasta, a
następnie przejść przez wszystkie nasze bariery? Ponadto są one poza
czasoprzestrzenią, w równoległym świecie.
Istnieje tylko jeden sposób, aby wejść tu a następnie wyjść. Drzwi są widoczne tylko
do nas.
Morio i Camille zbliżyli się do pentagramu.
—Jest tutaj wysokie stężenie magii, zauważył Morio wąchając powietrze.
—Tak, użyjemy tego do zerwania więzi która istnieje pomiędzy Menolly i Dredgem,
odpowiedział Jareth. Weźcie element ze wschodu (pomimo zdumienia, Morio zrobił
jak mu kazano, po czym zwrócił się do Camille). Zajmij się zachodem.
Moja siostra niezwłocznie zbliżyła się do szafiru.
—A co ze mną? zapytałam niecierpliwiąc się.
—W centrum, ale nie dotykaj jeszcze niczego (kiedy klasnął w dłonie, otworzyły się
drzwi i do pokoju weszły dwie osoby ubrane w płaszcze z kapturami, ukrywającymi
ich twarze). W ciszy jedno z nich stanęło obok rubinu, drugie obok szmaragdu. Jak
tylko kamienie się przebudzą, możesz przejść na środek, będę tuż za tobą. Po tym
koło zostanie zamknięte.
Światło przygasło. Jareth dał znak osobie która stała obok szmaragdu, by ta
rozpoczęła.
—Róbcie to samo co oni, powiedział do Morio i Camille.
Kobieta (mogłam wyczuć jej zapach w zamkniętym pomieszczeniu), chwyciła
kamień w obie ręce. W samym środku kręgu błysnęło światło, następnie zaczęło
coraz mocniej migotać. Następnie wystrzelił z niego promień uderzając w diament.
—Na ziemię i gałęzie, uświęć i chroń to miejsce, powiedziała głosem który odbił się
echem w całym pomieszczeniu.
Morio rzucił okiem na Jaretha, który poprosił go aby kontynuował. Na co Morio
położył ręce na diamencie i wziął głęboki oddech. Ponownie kamień zaświecił tak
intensywnie, że jego blask omal nas nie oślepił, następnie wystrzelił z niego promień
trafiając w rubin i obejmując go.
—Na wiatr i burzę, uświęć i chroń to miejsce.
Potem przyszła kolej na człowieka, który stał przy czerwonym klejnocie. Było w nim
coś znajomego. Podobnie jak inni powtórzył całą czynność.
—Na ogień i słońce, uświęć i chroń to miejsce.
—Poczekajcie chwilę, wtrącił Jareth powstrzymując Camille. Menolly, chodź ze
mną. Poprowadził mnie przez zachód i północ, prosto w sam środek okręgu.
Następnie zwrócił się do mojej siostry: Zamknij krąg.
Ta chwyciła szafir i jego promień połączył się ze szmaragdem.
—Na wodę i lód, uświęć i chroń to miejsce.
Na te słowa ziemia zaczęła się trząść a w centrum pentagramu wyrosła platforma na
której znajdowała się ogromna kryształowa kula.
—Teraz, powiedział Jareth patrząc mi w oczy, nadszedł czas by zlokalizować
Dredge'a i zerwać twoje łańcuchy.
Oto jesteśmy. Miałam tylko nadzieję, że Dredge niczego nie zauważy. W przeciwnym
wypadku, gotowy był dokonać istnej masakry i to jeszcze przed naszym powrotem.
Rozdział 15
Biała kryształowa kula świeciła łaskocząc mnie w czubki palców.
—Zajrzyj do środka. Myśl o Dredgu. Przypomnij sobie tamtą noc.
Stojący za mną Jareth położył ręce na moich ramionach, aby podzielić się ze mną
swoją energią.
—Dredge? Gdzie się ukrywasz? szepnęłam.
Nagle wewnątrz kryształu powstał wir. Dzięki obecności Jaretha, udało mi się nie
stracić gruntu pod nogami. Byliśmy cały czas połączeni. Jeśli Dredge zda sobie
sprawę z tego że go obserwuję, zyska przewagę. To oznaczało, że musiałam dostać
się do jego umysłu i wyjść z niego, zanim ten zauważy moją obecność.
Wewnątrz kuli mgła nie przestawała przekształcać się w fantasmagorie czerwonych i
brązowych nici. Kolory zdawały się mnie wzywać. Wyglądały jak węże falujące
podczas godów.
Światło w sali przyciemniało. Poczułam się przyciągana w kierunku szkarłatnej
sylwetki. Kiedy się zbliżyłam, obecność mojego Pana zdała się rosnąć, stając się
większa i bardziej śmiercionośna. Tam, w centrum tego krwawego światła, stał
Dredge. Widząc go zrozumiałam, dlaczego budził tak wielki szacunek wśród swoich
ludzi. Jego nieśmiertelne ciało zostało wypełnione czystą mocą, a uwięzione w nim
żądze i chciwość rosły przez wszystkie te lata. Chaos który go otaczał był jak setki
strzałek skierowanych w kierunku jego wrogów.
Nagle zaskoczył mnie wybuch śmiechu. Odwróciłam się szybko by zobaczyć do
kogo należał. Za Dredgem stał olbrzymi wilk, ale nie był wilkołakiem ani zmiennym,
tym bardziej nie był duchem.
Aż za dobrze go znałam... to Loki, Władca Chaosu, lord gigantów, władca zła. To on
trzymał duszę Dredge'a w swoich dłoniach. Tak oto zwrócił się w stronę chaosu i
szaleństwa... pod warstwą ognia i lodu krył się sam półbóg. Nic dziwnego że stał się
tak potężnym wampirem! W zamian za swoją duszę, Dredge zaspokajał jego apetyt
na zniszczenie. Oznaczało to, że ... O mój Boże! Loki nie był nikim innym jak jego
Panem! Dlatego Jarethowi nie udało się mu pomóc!. Dredge wykorzystał rytuał by
wchłonąć niektóre z mocy Loka!
Potrząsając głową, starałam się skupić na swojej misji. Jak na razie półbóg mnie nie
zauważył i wolałam by tak pozostało. Stanięcie twarzą w twarz z Dredgem wydawało
się być wystarczającym wyzwaniem, ale z Lokim?
Żaden śmiertelnik nie był na tyle silny aby pokonać boga, tym bardziej wampir.
Gdy podeszłam bliżej chcąc mu się dokładniej przyjrzeć, Dredge nawet nie mrugnął.
Jareth zapewnił mnie, że nie ma sposobu bym została odkryta na płaszczyźnie
astralnej. Najwyraźniej jego umysł był gdzie indziej. Nawet gdybym oplotła ramiona
wokół niego, nie poruszyłby się ponieważ dzieliliśmy tę samą krew.
Miała rozpocząć się najtrudniejsza część mojej misji...
Czułam myśli Jareth'a mieszające się z moimi własnymi. Zrozumiałam że był gdzieś
w mojej głowie. Normalnie byłabym wściekła ale teraz byłam wręcz szczęśliwa bo
wiedziałam, że dzięki temu nie jestem sama.
—I co teraz? zapytałam mając nadzieję go usłyszeć.
Wiedziałam że mnie usłyszał, bo podskoczył zaskoczony.
—Nie tak głośno!
Zamrugałam.
—Ups, przepraszam...
—Posłuchaj mnie uważnie. Musisz iść i spojrzeć jego oczami aby zobaczyć to co on.
Spróbuj dowiedzieć się gdzie jest. Ale pamiętaj, nie masz dużo czasu! Jak tylko
znajdziesz to czego szukasz, oddal się. Wtedy zajmiemy się zerwaniem połączenia
między wami. Doskonale je widzę. W żadnym wypadku nie staraj się grać bohatera!
Jak tylko znajdziesz się wewnątrz niego, nie zajmie mu dużo czasu aby wyczuć twoją
obecność.
Zrozumiałaś?
—Tak.
Zrozumiałam, ale nie oznaczało to że miałam ochotę go słuchać.
Z żołądkiem jak supeł podeszłam do Dredge'a.
Nawet na płaszczyźnie astralnej czułam jego zapach który przypominał mi o
wszystkich złych rzeczach o których pragnęłabym zapomnieć. W tym właśnie
momencie zrobiłam krok do tyłu, cofając się w czasie do chwili gdy czułam na sobie
jego ręce, jego śmiech i jego samego zanurzonego głęboko w sobie. Jego nadgarstek
blisko moich warg zmuszający mnie do picia jego krwi. Wtedy zrozumiałam cały ból
i gniew jaki się czuje umierając samotnie.
—Kontynuuj, nie pozwól przytłoczyć się swoimi wspomnieniom.
Oblizałam wargi. Nadal czułam w ustach smak jego krwi.
—Przepraszam już idę, odparłam potrząsając głową.
To była przeszłość. Nadszedł czas aby ruszyć dalej... zaczynając od zabicia sukinsyna
który wciągnął mnie w ten koszmar.
Zabawa w pasażera nie bawiła mnie, ale nie miałam wyboru. Skoczyłam do jego
wnętrza. Natychmiast otuliła mnie aura władzy. Pomysł zniszczenia jego duszy i
przejęcia kontroli nad jego ciałem okazał się niezwykle kuszący... Tak samo zrobił
Kyoka, przez co stał się silniejszy i bardziej szalony. Ale zaraz przypomniałam sobie
co tak naprawdę łączy go z Lokim. Zamiana jednego zdegenerowanego Pana na
drugiego dziesięciokrotnie gorszego? Nie, dziękuje!
Rozejrzawszy się wokoło oczami Dredge'a, starałam się odkryć gdzie jestem.
Pomieszczenie w którym stał było duże i dobrze urządzone. Chciałam zobaczyć czy
Erin też tam była, ale nie pozwalał mi na to jego kąt widzenia. Spoglądał przez okno.
W nocy Seattle spostrzegłam dwa ważne elementy. Pierwszym był pomnik
wzniesiony tuż przed portem. Został ochrzczony imieniem „Ręce Portu” w hołdzie
dla żeglarzy. Drugim była Sushirama, nowa restauracja o której mówiła mi Camille.
To oznacza że Dredge ukrywa się w którymś z magazynów w okolicy. Założę się że
mieszka w hotelu Halcyon poniżej, mieszczącym się tuż nad nocnym klubem którego
właścicielem była ziemska nadprzyrodzona istota.
Moim zdaniem, ten nie wiedział że Dredge był wampirem z innego świata.
Po raz ostatni rzuciłam okiem wokoło, starając się oszacować wysokość - trzecie lub
czwarte piętro – by następnie wyplątać się z jego ciała.
—Jestem gotowa.
Z pomocą Jaretha ponownie znalazłam się pośrodku pentagramu. Otworzyłam oczy.
—Wiem gdzie jest. Kończmy i zbierajmy się do domu, tak byśmy mogli jak
najszybciej go pokonać, powiedziałam zwracając się do mojej siostry (wiedziałam co
jej chodziło po głowie). Nie, nie widziałam Erin i nie mam pojęcia gdzie ją trzyma.
Wiem za to w jakiej części miasta się ukrywa. Nie trudno będzie określić jego
dokładną lokalizację.
Camille skinęła głową.
—Aby zerwać wasz związek, będę potrzebował narzędzia... oczywiście wymagane
jest również twoje pragnienie wolności, wyjaśnił Jareth wyjmując spod płaszcza
kryształowy sztylet.
Przyjrzałam mu się. Był wykuty z kwarcu, misternie grawerowany a jego uchwyt
wykonany został z szafiru.
—Czy pochodzisz z tygrysich gór? Jesteś jednym z mnichów strzegących
kryształowego sztyletu?
Jeśli faktycznie był częścią wspólnoty mnichów którzy strzegli tygrysiego źródła,
wyjaśniałoby to zakres jego mocy.
Jareth skinął głową.
—Wielu z nas mieszka w mieście proroków, odrzekł tonem który wyraźnie oznaczał
że nie miał zamiaru mówić więcej. Musisz zdjąć sweter.
Zamilkł jakby szukając najlepszego sposobu, aby coś powiedzieć.
—Kontynuuj. Teraz się nie wycofam!
—Bardzo dobrze. Czubek sztyletu musi zagłębić
się z tyłu szyi, na karku, tuż pod
linią włosów, w miejscu gdzie znajduje się nić łącząca cię z Dredgem.
Sam nóż został poświęcony. Z racji iż jesteś wampirem, nie zrani cię ale zniszczy
więź i złamie łączącą was przysięgę.
—Czy to sztylet czarnoksiężnika? spytała Camille drżąc.
Czarnoksiężnicy byli zdrajcami... byli czarodziejami najgorszego rodzaju. Na Ziemi
w czasie Inkwizycji wchodzili w skład łowców nagród, polujących na czarownice i
położne. W świecie wróżek szydzili z bogów, zaprzeczając ich istnieniu.
Kiedy Jareth spojrzał na nią ponuro, ta nic więcej nie powiedziała.
—Nie jestem czarownikiem. Ale wolno mi przełamywać przysięgi które trzymają
więźniów którzy ich nie chcieli lub których warunki nie są uczciwe. W tym celu
muszę użyć sztyletu czarnoksiężnika.
—Przykro mi, przeprosiła Camille wpatrując się w ziemię. Nie zdawałam sobie
sprawy. Proszę, przyjmij moje szczere przeprosiny.
Wyglądała na tak skruszoną, że miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Moja siostra
prawie nigdy nie przepraszała. Dlatego wiedziałam że jej przeprosiny były szczere.
—Żaden problem. Nie myśl o tym więcej. Menolly, jak już powiedziałem, muszę
wbić końcówkę ostrza w twoją szyję. Obiecuję że nie zaboli cię to bardziej niż to
konieczne, ale jednak będzie to bolesne. Przerwanie więzi między wampirem a jego
Panem jest jedną z najpoważniejszych operacji jakie istnieją. Jedyną rzeczą która jest
temu bliska, to magiczne wygnanie przez bogów. Więź która was łączy utrzymujesz
od przeszło dwunastu lat. Wierz mi, poczujesz różnicę. Czy jesteś pewna że będziesz
w stanie znieść zmiany?
Spojrzałam mu w oczy.
—Szczerze, nie wiem czego się spodziewać ale jestem gotowa. Zrób to! Jeśli chcę
zniszczyć Dredge'a, muszę pozbyć się tej więzi. Nie zniosę dłużej bycia połączoną z
nim, powiedziałam zdejmując sweter.
Jego wzrok powędrował po mojej skórze pokrytej bliznami.
Jak zwykle Camille zadrżała, ale tym razem było to coś innego. Niepokój.
Dowiedziała się skąd one pochodzą. Kiedy podniosłam kciuk, posłała mi lekki
uśmiech.
—Uklęknij przede mną w pobliżu kryształowej kuli i odsłoń szyję. Pochyl głowę.
Mrucząc, stanął po mojej lewej stronie. Jak kazał, uklękłam odsłaniając kark.
W głębi serca bałam się, że po wszystkim wybuchnę lub zostanie ze mnie jedynie
kupka popiołu. To było głupie ale strach nie szedł w parze z logiką.
Gdy Jareth śpiewał cicho i monotonnie, energia wokół nas zamieniła się w cyklon.
—Menolly D'Artigo, czy wyrzekasz się swego Pana? zapytał donośnym głosem.
—Tak, wyrzekam się go.
Wir zmienił swój kurs.
—Czy twoim wyborem jest to, aby kontynuować swoją drogę sama, odcięta od linii z
której się wywodzisz i która łączy cię z Dredgem, twoim Panem?
—Tak, wybieram to.
Zaczął wiać wiatr w kierunku przeciwnym do kierunku wskazówek zegara; z każdym
jego okrążeniem czułam więź która łączyła mnie z Dredgem, czułam jak zanika.
—Menolly D'Artigo, czy wybierasz chodzić po tym świecie związana z sobą samą i
bogami którym przysięgłaś służyć, jak również to, że zejdziesz z drogi wytyczonej
przez twojego Pana?
—Taki jest mój wybór (usłyszałam krzyk. Dredge walczył!). Pospiesz się! Poczuł
naszą obecność!!
—Nie ruszaj się. On tylko poczuł że coś jest nie tak. Nie karm go swoim strachem!
(Jareth ukląkł przy mnie i położył rękę na moim ramieniu. W drugiej ciągle trzymał
sztylet). Menolly D'Artigo, Czy odrzucasz moc i władzę Dredge'a nad tobą?
To był koniec. Czułam to. Odpowiedź której miałam udzielić, w środowisku
wampirów czyniła ze mnie pariasa i zdrajcę. W każdym razie gdy zabiję Dredge'a,
będę podwójnie potępiona.
—Wyrzekam się Dredge'a. Wyrzucam go z mojego życia. Na zawsze odbieram mu
prawo by mógł czuć moją obecność.
Z chwilą gdy wypowiadałam te słowa, Jareth wbił sztylet w moją szyję, w sam
środek więzi łączącej mnie z Dredge'em. Potwora z moich koszmarów, mojego
stwórcę i Pana.
Ból który nagle we mnie uderzył, przypominał ten który odczuwałam w noc mojej
przemiany. Mój gniew i ból zmieszały się ze sobą w tańcu żądzy, pożądania i
chciwości szalonego węża, który gotów był rzucić się na mnie, gdy Jareth narysował
pomiędzy nami runę. Potwór zdążył jeszcze krzyknąć, by następnie eksplodować w
czerwonej chmurze.
Zakołysałam się. Jareth wyciągnął ostrze z mego ciała a ja upadłam bezwładnie na
zimny marmur.
Klęcząc obok mnie, Jareth wziął mnie w ramiona. Skrzywiłam się. Po raz pierwszy
od lat bolało mnie całe ciało. Kiedy wyniósł mnie z kręgu i położył na ławce,
zastanawiałam się czy moje moce się zmniejszyły.
—Zbliża się świt? szepnęłam wyczerpana.
—Nie, zostało jeszcze mnóstwo czasu, ale w twojej duszy zaszły duże zmiany.
Musisz odzyskać siły. Obiecuję ci, że wrócisz do domu bezpiecznie. Na razie musisz
się pożywić.
—Nie mogę zapolować. Jestem zbyt zmęczona.
—Potrzebujesz świeżej krwi (rozpinając swoją pelerynę Jareth przykucnął przy
mnie). Pij. Nie skrzywdzisz mnie. Weź tyle ile ci trzeba. To nie jest mój pierwszy raz.
Przyjrzałam mu się.
—Proponujesz mi swoją krew? (uratował mi życie, być może nam wszystkim). Nie
mogę! Nie po tym co dla mnie zrobiłeś.
—Pij. To pozwoli ci odzyskać siły. Tak naprawdę nie masz wyboru. Jeśli odmówisz,
umrzesz.
Zapomniał wspomnieć o jednym małym szczególe. Zamrugałam, zwracając się do
Camille.
—Po raz pierwszy w swoim życiu, rzekła, posłuchaj i nie nie zadawaj pytań! Jeśli
Jareth mówi ci że musisz pić, to pij!
Przełknęłam oczyściwszy gardło.
—Czy oboje z Morio moglibyście wyjść? Nie chcę abyście mnie widzieli jak się
karmię.
Kiedy przytaknęła skinieniem głowy, Jareth podziękował dwóm zakapturzonym
osobom, pożegnawszy się z nimi.
—Zaprowadźcie ich do sali przygotowań. Zawołam was jak będzie po wszystkim.
Gdy zostaliśmy sami, zabrałam głos:
—Jareth musisz usiąść obok mnie. Nie mam siły by wstać.
Usiadł na ławce obok mnie, odsłaniając białą skórę szyi.
—Nie często wychodzisz na słońce, prawda? spytałam chcąc rozładować atmosferę.
Mówiłeś że już kiedyś oferowałeś swoją krew wampirowi?
Nieważne kim był, musiałam się upewnić że wiedział w co się pakuje.
Westchnął.
—Bardzo dawno temu, na długo przed tym zanim się urodziłaś, byłem zaręczony z
kobietą o imieniu Cassandra. Była wampirem. Mieszkańcy wsi w pobliżu klasztoru
odkryli to i zabili ją. Po tym zdecydowałem się opuścić tygrysie góry by schronić się
tutaj.
Jego głos nie drżał. Podobnie jak wyraz jego twarzy który się nie zmienił. Jednak
zdradziły go linie, które powstały wokół jego ust gdy wymawiał jej imię.
Cassandra. Zastanawiałam się jak wyglądała i kim była i wreszcie dlaczego kochał ją
tak bardzo, że pragnął się z nią ożenić. Ale żadne z tych pytań nie padło z moich ust.
Jego wspomnienia mnie nie dotyczyły. Nie do mnie należy ujawnianie jego
cierpienia.
—Tak więc, rozumiesz piękno krwi?
Jareth skinął głową.
—Bardziej niż myślisz. Pij. Odzyskaj siły. Ufam ci. Wiem że zatrzymasz się kiedy
będzie trzeba i nie narazisz mnie na niebezpieczeństwo.
Jego zaufanie było dla mnie cennym prezentem. Musiałam się postarać by go nie
zawieść. Siadając na jego kolanach poczułam jego erekcję. Spojrzeliśmy na siebie.
Czy mogłam? Czy się odważę? W pewnym sensie zwrócił mi moje życie.
Uwolnił mnie. Najmniej co mogę zrobić to sprawić by miał z tego przyjemność.
—Jareth, posłuchaj mnie. Wypiję prosto z źródła. Pozwól mi cię objąć za szyję,
szepnęłam używając mojego uroku.
Kiedy jego oczy pociemniały z pragnienia i pożądania, wiedziałam że się poddał.
W innym wypadku nie byłabym w stanie uwieść go słowami.
—Pij ze mnie, szepnął. Pij jak najgłębiej z głębi mojej duszy, Menolly.
Liznęłam jego szyję. Jęknął gdy moje kły się wydłużyły łaskocząc go. Skupiłam się
na pasji, zmysłowości momentu, chwili w której mogłam się pożywić.
—Nie czujesz żadnego niepokoju, szepnęłam, tylko radość i zadowolenie.
Zadrżał gdy wbiłam kły głęboko w jego szyję, przełykając życiodajny płyn.
Gdy zaczęłam ssać mocniej, Jareth zaczął dyszeć. Gorący płyn spływał mi do gardła,
wzmacniając mnie i wyciągając z odrętwienia w którym tkwiłam. Pchnęłam go na
ławkę, po chwili jego ubrania opadły ukazując jego nagość.
Nie odrywając ust od jego szyi, pozbyłam się dżinsów poddając się pożądaniu. Był to
pierwszy raz od czasu Dredge'a, gdy czułam w sobie mężczyznę. Pierwszy raz gdy
pozwoliłam by jakiś mnie dotknął.
Jego ciało wibrowało od magii. Podczas gdy piłam, Jareth zaczął poruszać się we
mnie. Czysty i niewinny jak życie, śmierć i krew, utonęliśmy w namiętnym uścisku.
Z każdą upływającą sekundą, moja siła wzrastała zaś energia płynęła w moich żyłach.
Jareth chwycił moje biodra aby mnie poprowadzić, błagając bym nie przerywała.
Drzemiące wewnątrz mnie obrazy Dredge'a próbowały wydostać się na
powierzchnię, ale odsunęłam je by móc skupić się na Jarecie. Temu który pomógł mi
uwolnić moją duszę. I temu samemu który przeszedł ze mną przez płomienie by
następnie oferować mi swoją krew, po to tylko by mnie ocalić.
W tym momencie zdałam sobie sprawę, że osiągnął granice dawania. Zaczęłam
oddalać się od niego. Ciszę w pokoju przerwał dźwięk zderzających się ze sobą
koralików w moich włosach.
—Menolly, Menolly, nie zostawiaj mnie w ten sposób, nie opuszczaj mnie... błagał
Jareth odwracając nasze pozycje.
Pozwoliłam mu by rozsunął mi szerzej nogi przez co mogłam poczuć go
zanurzającego sie głębiej, w poszukiwaniu czegoś co utracił dawno temu. Jednak nie
byłam w stanie przełamać barier w swoim umyśle.
Gestem pełnym pasji, wziął moją głowę w dłonie i zmusił mnie bym spojrzała mu
prosto w oczy.
—Poddaj się temu Menolly. Zapomnij o wszystkim. Nie jestem Dredgem. Nie
potrzebujesz wznosić przeciwko mnie swoich barier. Tym bardziej nie staniesz się
potworem. Obiecuję ci to. Słyszysz mnie? Pozwól sobie, wyszeptał. Nie bój się.
Po raz drugi w ciągu kilku dni, pozwoliłam by moje bariery opadły, porzuciwszy
kontrolę nad swoim ciałem dałam się ponieść ciemnej otchłani orgazmu i spokoju,
który po nim nastąpił.
Ponownie ubrana byłam gotowa do drogi. Camille i Morio taktownie nie pytali mnie
co się stało. Musiałam przyznać, że Camille potrafiła być dyskretna gdy było trzeba.
W chwili gdy się zbieraliśmy, przypomniałam sobie obietnicę daną Iris a propos
aqualinu. Jareth dał mi jeden, włożywszy go uprzednio do aksamitnego woreczka.
—Ile jesteśmy ci winni? zapytałam.
—Nic, odpowiedział. Nie możecie zapłacić mi tyle ile jest wart. W każdym razie jeśli
ta Iris jest kapłanką Undutar, to z pewnością dobrze go wykorzysta. Idźcie. Niedługo
wzejdzie słońce.
Żadne z nas nie wspomniało o naszym małym interludium. Czasami słowa nie były
potrzebne. Wychodząc zastanawiałam się, czy chciałabym kiedyś zobaczyć go
jeszcze raz. Może tak. Może nie. Godziny spędzone razem były tak intensywne, że
nie chciałam ich racjonalizować.
Kiedy znaleźliśmy się w głównej sali, Jareth nas zatrzymał.
—Chciałbym aby ktoś wam towarzyszył w drodze na Ziemię, ale ostrzegam was i
mówię poważnie: przed powrotem do domu nie zadawajcie mu żadnych pytań.
Szpiedzy są wszędzie. Ryzykujecie przyciągnięciem nowych kłopotów.
—Żaden problem, odpowiedziałam.
Ufam ci (w tym momencie zalała mnie fala wdzięczności). Wbrew własnej naturze
wzięłam go w ramiona. Jak mogę ci podziękować? Jestem wolna i mogę teraz
walczyć przeciwko Dredgowi.
—Cieszę się że mogłem pomóc, szepnął Jareth, ale nie popełnij błędu i nie zlekceważ
go, Menolly. Dredge jest niebezpieczny. W chwili gdy zorientuje się że połączenie
między wami zostało zerwane, wpadnie we wściekłość (pocałował mnie w czoło).
Jeśli będziesz w okolicy, nie wahaj się przyjść zobaczyć się ze mną. Wierz mi, tu w
Aladril żyjemy bardzo długo. Będę tu. Jako że czas płynie szybko, teleportuję was do
portalu. Zamknijcie oczy i chwyćcie się za ręce.
Choć niechętnie, posłuchałam go. W odróżnieniu ode mnie, Camille była
przyzwyczajona do magii. Zaznajomiwszy się z energiami świątyni, czuła się jak w
domu. Nagle moje uszy wypełnił szum wiatru i poczułam jak grunt pod moimi
stopami się osuwa. Ścisnęłam mocno rękę Camille do tego stopnia, że usłyszałam jak
zapiszczała z bólu.
Zanim zdążyłam rozluźnić uścisk, wszystko wróciło na miejsce. Otworzyłam oczy.
Staliśmy w lesie naprzeciwko portalu, gdzie czekali na nas ci sami trzej strażnicy.
Wzięli od nas naszyjniki następnie poprowadzili do środka.
—Mistrz Jareth prosi byście zabrali ze sobą tego człowieka. Nie zadawajcie żadnych
pytań. Nie rozmawiajcie z nim przed powrotem do domu.
Okazało się że był to zakapturzony mnich, który uczestniczył w rytuale w świątyni,
ten sam który trzymał rubin. Milczał. My także. Przecież Jareth był po naszej stronie.
Musiał mieć dobry powód nalegając by towarzyszył nam kapłan. Osobiście mu
ufałam. Tak oto wszyscy razem przeszliśmy przez portal który zaprowadził nas do
Elqavene, gdzie czekał na nas Trenyth. Z racji iż zbliżał się świt, zaproponował
abyśmy złożyli mu raport po powrocie, po czym się oddalił.
Znalazłszy się w lesie Babci Kojot, spojrzałam w niebo. Za mniej niż godzinę
wzejdzie słońce. Nawet teraz czułam je ukryte za chmurami w płatkach śniegu. Jego
blask spaliłby mnie na popiół. Byłam tak zmęczona, że ledwo trzymałam oczy
otwarte, kiedy znaleźliśmy się przy samochodzie Morio.
Camille odwróciła się w stronę naszego tajemniczego gościa.
—Kim jesteś? spytała.
—To mało ważne, odparłam. Muszę wrócić do domu!
—Ona ma rację, skinął Morio. Nie martw się, wkrótce wszystkiego dowiesz się
sama.
Camille z ciekawością przechyliła głowę na bok.
—Wiesz kim on jest?
—Jareth i ja mieliśmy czas by porozmawiać, w czasie gdy ty pomagałaś Menolly,
powiedział wzruszając ramionami.
Zamilkł i pomimo jej starań, moja siostra nie była w stanie zmusić go do mówienia.
Nasz gość obserwował przez chwilę samochód po czym do niego wsiadł. Wyglądał
jakby nigdy wcześniej nie był na Ziemi.
W domu czekała na nas Delilah z Chasem, podobnie jak Nerissa i Iris. Jak tylko
drzwi za mną się zamknęły, odwróciłam się w stronę naszego nowego przyjaciela.
—Dobrze. Nie mam wiele czasu przed pójściem do łóżka, a nie zamierzam czekać do
jutra aby dowiedzieć się kim jesteś. Więc zdejmij w tej chwili ten kaptur!
Powoli zrobił jak kazałam. Po chwili usłyszałam okrzyk zdziwienia Camille i
Delilah.
—Kto to jest? spytał zniecierpliwiony Chase.
—Shamas! To nasz kuzyn Shamas! wykrzyknęła Camille. Myśleliśmy że nie żyjesz!
Następnie podbiegła by go przytulić. Podobnie jak ona miał czarne włosy, taką samą
bladą skórę i tak samo fioletowe oczy.
Upłynął miesiąc od czasu gdy pracując dla Tanaquar, Shamas został schwytany przez
Lethesanar i skazany na śmierć.
Na szczęście udało mu się uciec z grupą mnichów wysłanych przez Tanaquar w celu
zabicia go (tak by jego śmierć była mniej bolesna, wcześniej był torturowany). Ale
mimo wszystko udało mu się uciec. Potem zniknął i nikt o nim więcej nie słyszał.
—Shamas! Jak... dlaczego... jak to się stało? (nie mogłam uwierzyć własnym oczom).
Wszyscy myśleliśmy że zginąłeś w wyniku wcześniej wywołanej implozji lub czegoś
w tym rodzaju!
Na te słowa nasz kuzyn wybuchnął ochrypłym śmiechem.
—Camille, Delilah, Menolly... tak dobrze was widzieć! Nie byłem pewien czy przed
dołączeniem do naszych przodków zobaczę jeszcze kogoś z naszej rodziny.
Zdjął ubranie, odsłaniając chude ciało. Jego ramiona były pokryte bliznami.
Ostatecznie przed przybyciem mnichów, Lethesanar zdążyła go torturować.
—Pozwólcie mu usiąść, powiedziałam. Nie widzicie że jest wykończony? Jesteś
głodny, Shamas? Chcesz coś do jedzenia?
Mrużąc oczy, przesunął ręką po czole.
—Jestem wstrząśnięty tym wszystkim. Tak wiele rzeczy wydarzyło się w ostatnich
tygodniach! (pozwalając nam zaprowadzić się do salonu, dodał: chętnie napiłbym się
herbaty lub bulionu).
Iris natychmiast wzięła sprawy w swoje ręce.
—Najpierw zupa ze świeżym gorącym pieczywem, następnie herbata. Jesteś zbyt
szczupły i zmęczony. Dziewczyny, przynieście koc i poduszkę, niech usiądzie w
fotelu. Jak z twoimi ranami? Zagoją się? zapytała bez ogródek.
—Tak, odpowiedział Shamas kiwając głową. Mnisi uratowali mi życie. Bylem bliski
śmierci, gdy udało mi się złamać zabezpieczenia i wylądowałem w ich świątyni.
—Udało ci się przedostać do Aladril bez pozwolenia? spytał zaskoczony Morio.
Musisz być bardzo potężny!
—Założę się że królowa Asteria była świadoma jego obecności tam, powiedziałam
Camille. Nie wiem jak, ale ma wpływ na przeznaczenie pociągając za jego sznurki.
Shamas kontynuował rozmowę z Morio.
—Widocznie mam więcej mocy niż myślałem, ale tylko wtedy gdy jestem pod presją.
Nie jestem nawet w stanie ich kontrolować. Porozmawiamy o nich jak odzyskam siły
(następnie rozejrzał się wokoło z wyrazem czystego zdumienia).
Pierwszy raz jestem na Ziemi. Muszę nauczyć się wielu rzeczy.
—Delilah i Camille zajmą się tobą gdy ja będę spać, oświadczyłam rzucając okiem
na zegar. Z przyjemnością zajęłabym się teraz Dredgem, ale nie w swoim obecnym
stanie.
—Idź spać, rzuciła Camille. Oboje z Morio poinformujemy innych o naszych
postępach. Aha, przy okazji, Iris, mam twój kryształ.
Kiedy Camille wręczyła sakiewkę jej oczy zabłysły.
—Nie macie pojęcia jak nam się przyda! wykrzyknęła.
Mimo że byłam ogromnie ciekawa, postanowiłam zachować milczenie.
Ucałowawszy Maggie udałam się do siebie. Czy w końcu uda mi się spać spokojnie?
I nie zawiodłam się. Po raz pierwszy od czasu swojej przemiany nic nie zakłóciło
mojego snu: żadne koszmary, żadne obawy. Moje serce odnalazło spokój.
Rozdział 16
Kiedy obudziłam się, ujrzałam Camille siedzącą w bujanym fotelu, wyglądała na
zdenerwowaną. Pokręciłam głową aby oczyścić umysł.
—Co się dzieje? spytałam. Wyraz twojej twarzy nie wróży nic dobrego.
Zmarszczyła brwi.
—Masz rację. Chodź ze mną, musimy porozmawiać. Na górze czekają na nas Chase,
Wade i Siobhan.
Chase? Wade? Siobhan? Zaskoczona czym prędzej się ubrałam i skierowałam w
stronę schodów.
Na miejscu zastałam Wade'a i Siobhan siedzących na kanapie i rozmawiających
cicho. Co do Iris, siedziała z Maggie w swoim bujanym fotelu który jej kupiliśmy w
prezencie. W kącie Shamas rozmawiał cicho z Morio, podczas gdy Delilah z Anną
Lindą grały w karty przy małym stoliku do kawy.
Dziewczyna wydawała się zupełnie inna od naszego ostatniego spotkania; z czystą
twarzą, nosiła workowate dżinsy i ładny t-shirt. A co najważniejsze, uśmiechała się.
Jednakże to Chase był tym, który przykuł moją uwagę. Siedział obejmując głowę
rękami tak, że nie mogłam zobaczyć wyrazu jego twarzy, ale jego ubranie wyglądało
na pogniecione, co było nietypowe dla kogoś kto ubierał się w Armaniego. Kiedy
odwrócił się i spojrzał na mnie przejechawszy dłonią po twarzy, dostrzegłam że jego
oczy były przekrwione a on sam zdawał się być na granicy wymiotowania.
Camille usiadła obok niego na podnóżku.
—Do dzieła, rzuciła.
—Co się dzieje? Nowe morderstwa? spytałam, ponieważ wydawało mi się to
najbardziej logicznym wytłumaczeniem.
Chase pokręcił głową.
—Nic mi o tym nie wiadomo... przynajmniej na razie. Nie, jest znacznie gorzej.
—Co może być gorsze niż morderstwa?
Odpowiedź przyszła niespodziewanie.
Delilah wręczyła mi pożółkły egzemplarz szmatławca który kochała czytać.
Osobiście nigdy mnie on nie interesował ale moja siostra kochała czytywać brukową
prasę.
Rzuciłam okiem na nagłówek. Tam grubą czcionką było wydrukowane: "Wampiry
opanowały niziny Seattle. "
—W jaki sposób...?
Przebiegłam wzrokiem tekst, omijając ekscytujące historie które nie miały nic
wspólnego z prawdą i które za grosz mnie nie interesowały. Po chwili zrozumiałam
dlaczego wszyscy byli tak zaniepokojeni.
Szef brygady CSL zataił ważne fakty o bandzie krwiożerczych wampirów. W
rzeczywistości według plotek, wielu obywateli Seattle zniknęło bez śladu podczas gdy
słynnego detektywa, Chase'a Johnson'a nic to nie obchodzi.
Jak donosi nasz korespondent, istnieją ślady które wskazują na przerażającą prawdę:
ci niewinni ludzie zostali przemienieni w krwiożercze bestie pijące krew! Nie, wzrok
was nie myli! Czy wiecie że czterdzieści pięć z tych niebezpiecznych stworzeń
przechadza się ulicami Seattle? Tak więc komu powinniśmy powierzyć naszą
ochronę? Policji? Pomyślcie dwa razy zanim zdecydujecie się tak zrobić.
Kylie Wilson, prezes stowarzyszenia Stróżujących Psów, zapowiedział że jego grupa
połączyła siły z Aniołami Wolności. Razem szykują manifestacje przeciwko populacji
nadprzyrodzonych istot zamieszkujących nasze miasto: „gdyby Bóg chciał żeby
nadprzyrodzone istoty żyły w dużych ilościach i na tej ziemi, to wszyscy
urodzilibyśmy się zdegenerowanymi mutantami".
Gdy zapytaliśmy o to głównego inspektora Richarda Devins'a, ten zapewnił nas iż nie
istnieje żaden spisek: "Nie otrzymaliśmy żadnego zgłoszenia o zaginięciu. Gdybyśmy
spędzali czas na ukrywaniu prawdy o popełnionych morderstwach, brakło by go nam
na tropienie prawdziwych przestępców, powiedział nam dziś rano.
Ale nie martwcie się, zajmiemy się zbadaniem sprawy by udowodnić że zarzuty są
nieprawdziwe. W międzyczasie proszę mieszkańców Seattle o niewszczynanie
paniki”.
—Jasna cholera! zawołałam odkładając gazetę i zwracając się w stronę Chase'a.
Macie pomysł dlaczego noworodki nie zostały zgłoszone jako zaginione?
—Anna Linda, co byś powiedziała na poszukanie czegoś do jedzenia w kuchni?
spytała Delilah. Skończymy grać później.
Dziewczyna tylko zachichotała.
—Po prostu chcecie się mnie pozbyć, odparła, następnie spojrzawszy na mnie
podbiegła i przytuliła się do mnie. Dziękuje! Dziękuje że mi pomogłaś!
Zaskoczona odwróciłam się do Siobhan, która posłała mi szeroki uśmiech.
—Anna Linda zamieszka ze swoją ciotką w Boise, wyjaśniła. Z Nerissą odkryłyśmy
że ma tam rodzinę. I niespodzianka! Mąż jej ciotki jest...
—Pozwól mi powiedzieć, pozwól mi powiedzieć! wykrzyknęła Anna Linda
podskakując.
—Ok, śmiało! Przekaż jej dobre wieści sama, rzuciła Siobhan śmiejąc się.
Dziewczyna odwróciła się do mnie.
—Mąż mojej ciotki jest zmiennym wilkiem i oboje mają czteroletnie bliźnięta!
Chłopiec Darrin jest HSP, ale jego siostra Chrissie jest zmienną. Pomogę im na ich
ranczu. Mają farmę mleczną. A potem pomogę cioci Jean z dziećmi, nauczę się
jeździć na koniu i wrócę do szkoły!
Jej oczy lśniły. I nagle miałam ochotę się rozpłakać. Nie z powodu tego, co jej się
przydarzyło ale dlatego, że miała szanse z tego wyjść. Nie wyląduje na ulicy.
Wszystko będzie dobrze. Dorośnie i będzie wiodła szczęśliwe życie.
—Ogromnie się cieszę! Jeśli dobrze rozumiem, twoja matka i ciotka nie rozmawiają
zbytnio ze sobą, co?
Jej wyraz twarzy nieznacznie się zmienił. Pokręciła głową.
—Nie, moja mama powiedziała że ciocia Jean jest zdrajczynią i że jej nie rozumie.
Ale to nie przeszkadza mi z nimi mieszkać.
Ups! Jak matki może nie interesować gdzie żyje jej córka?
Siobhan podeszła i położyła jej ręce na ramionach.
—Chodźmy razem do kuchni coś przekąsić, w ten sposób Delilah będzie mogła
porozmawiać z innymi.
—Dobrze. Czy mogę dostać masło orzechowe? zapytała zmierzając tanecznym
krokiem w stronę kuchni. Iris wstała, biorąc Maggie na ręce.
—Idę z wami. Nadszedł czas aby nakarmić Maggie. Co byś powiedziała na
ciasteczka z masłem orzechowym, kanapkę z indykiem i szklankę mleka?
—Cool! wykrzyknęła znikając w progu a tuż za nią Iris z gargulcem.
Siobhan czekała właśnie na ten moment aby zwrócić się do mnie:
—Uratowałaś ją od piekła. Możesz być z niej dumna... Dzięki tobie będzie mogła się
rozwijać.
Kiedy się oddaliła, poczułam supeł w gardle. Przez długi czas zastanawiałam się, czy
moje dobre uczynki na coś się przydadzą. Teraz byłam o tym przekonana.
Zwróciłam swoją uwagę na Chase'a.
—A propos zaginionych osób… zaczął. Niektóre z nich zostały zgłoszone.
Pociągnąłem za kilka sznurków tak, by sprawy te przychodziły bezpośrednio do
mojego biura. Aby zaoszczędzić czas poczyniłem pewne rozeznanie pośród ich
rodzin i przyjaciół. Mam nadzieję że żadne z nich nie czyta tego szmatławca. Nie
chciałbym by wyobrażali sobie Bóg wie co, snując bezpodstawne przypuszczenia i
domysły.
—Nie mogę uwierzyć że inne noworodki nie zostały zgłoszone. To smutne, rzuciła
Delilah.
—Zgadzam się z tobą, ale byłoby w naszym interesie gdyby w dalszym ciągu tak
pozostało, powiedział gorzko Chase.
—Jaka była reakcja twojego szefa na artykuł? zapytałam.
—Czego? Tego czegoś nie można nazwać artykułem, odrzekł Chase kręcąc głową.
Socjopata który go napisał nienawidzi wszystkich cudzoziemców, niezależnie skąd
pochodzą. W każdym razie aby odpowiedzieć na twoje pytanie, kazał mi się tym
zająć i naprawić to.
Nie omieszkując przy tym zaznaczyć, że sprawa ma być niezwłocznie załatwiona,
jeśli nie chcę spędzić reszty mojego życia na segregowaniu papierków.
—Co zamierzasz zrobić? zapytał Morio.
—Cóż, nie pozostaje mi nic innego jak na nowo je rozpatrzyć. Mam znajomego który
zamieszcza tam większość swoich reklam. Mogę spróbować wywrzeć na niego
nacisk by... raz jeszcze, jak się nazywa autor artykułu?
—Andy Gambit, powiedziała Delilah.
—Dokładnie, Gambit. Zawsze uwielbiał wywlekać stare brudy. Można by spróbować
nałożyć mu kaganiec na jakiś czas. Co się tyczy Devins'a, ten nie popuści tak łatwo.
—Czy podejrzewa że jesteśmy w to zaangażowani?
Nie potrzeba nam było aby zaczął węszyć, wsadzając nos w sprawy OIA. Na
szczęście Chase zapewnił mnie, że nam to nie grozi.
—Nie, jedyne czego się spodziewam to to, że wykorzysta to jako pretekst by mnie
prześladować, czekając aż powinie mi się noga. Nie może znieść myśli, że moja
brygada odnosi sukcesy! Gdy rozmawiałem z nim o niej po raz pierwszy, próbował
zgnieść mnie niczym robaka. Tak naprawdę zaczął mnie nienawidzić po tym, gdy
OIA i gubernator Tomas powierzyli mi kierowanie brygadą.
Delilah przytuliła się do niego i pocałowała delikatnie w policzek.
—To dlatego traktuje cię w ten sposób?
—Tak. Z perspektywy czasu myślę, że jest po prostu zazdrosny. Z pomocą
przyjaciela uda mi się znaleźć wyjaśnienie ostatnich zaginięć. Dopilnuję by Devins
nie posłużył się nimi przeciwko mnie.
Biedak wyglądał na tak zagubionego, że prawie chciałam go objąć, ale to z
pewnością przyprawiłoby go o atak serca. Tak więc dodałam jedynie:
—Wiemy gdzie się ukrywa Dredge. Planujemy zająć się nim dzisiaj wieczorem. To
bardzo niebezpieczne, ale mamy szansę wygrać (tu zwróciłam się do Delilah). Rzecz
jasna jeśli jest z nim jego klan, zapowiada się ostra walka. Jednak na chwilę obecną
nic o nich nie wiemy. Sama nie wiem co myśleć. Delilah, może udałoby ci się
wyświetlić mapę miasta na komputerze? Chciałabym pokazać wszystkim gdzie to
jest.
—Jasne, powiedziała włączając swój laptop. Camille opowiedziała nam co się
wydarzyło w Aladril.
Jej słowa zawisły w powietrzu, wypełnione tysiącami pytań i komentarzy. Musiałam
coś powiedzieć zanim posypią się litościwe przeprosiny...
—Kotku, Camille, posłuchajcie mnie obie. To co uczynił mi Dredge... niezależnie
cobyście zrobiły... nic tego nie zmieni.
Na dzień dzisiejszy muszę nauczyć się z tym żyć i używać kart które mam w ręku
(będę musiała popracować nad usunięciem poczucia winy którą wyczytałam w ich
oczach, a które nie wnosi nic dobrego a może jedynie szkodzić). Dzięki Jarethowi w
końcu zaakceptowałam to kim jestem; Dredge nie ma już nade mną żadnej kontroli.
Jareth ofiarował mi największy dar jaki istnieje i zamierzam z niego w pełni
skorzystać.
—Dlaczego nam nie powiedziałaś? zapytała Delilah, uderzając w klawiaturę. Nie
byliśmy świadomi ogromu cierpień jakich musiałaś doświadczyć.
„Let It Be”, zgodnie ze słowami słynnej piosenki Beatlesów... nawet jeśli nie lubiłam
ich muzyki i nie byłam chrześcijanką, idealnie odzwierciedlały to, jak się teraz
czułam.
—Ona ma rację. Najważniejsze co się liczy to to, że Menolly jest wolna. Skupmy się
na tym, ponieważ Dredge nie zamierza powitać nas z otwartymi ramionami. Zamiast
tego, raczej pokaże nam kły…
—Dokładnie, odparła moja siostra stawiając komputer na stoliku do kawy. To jest
mapa centrum miasta. Aby powiększyć, kliknij raz i użyj skali po prawej stronie.
Uklękłam spoglądając w ekran.
—Tutaj, powiedziałam powiększając obraz. Widzicie ten magazyn? To tu ukrywa się
Dredge, naprzeciwko pomnika i restauracji Sushirama. Prawdopodobnie trzecie lub
czwarte piętro. Upewnię się na miejscu.
Delilah obserwowała mapę przez moje ramię.
—Jeśli się nie mylę, to ten magazyn został przekształcony w hotel i klub nocny. Teraz
nazywa się Halcyon.
—Tak właśnie myślałam. Spotkałam kiedyś jego szefa. To jeden z tych, którzy
uważają że wszystkie nadprzyrodzone istoty są dobre a jedynie nierozumiane przez
otoczenie.
Znaliśmy takich zarówno na Ziemi, jak i w krainie wróżek. Byli oni przekonani, że
inne rasy są lepsze od nich. Zazwyczaj kończyli ze złamanym sercem gdy zdali sobie
sprawę, że człowiek był jedynie człowiekiem, wróżka wróżką i że istoty
nadprzyrodzone jak również pojęcie dobra i zła nie miało nic wspólnego z aktem
urodzenia.
—Zobaczmy co można tam jeszcze znaleźć, powiedziała Delilah otwierając drugą
stronę.
Podczas gdy Delilah zajęta była buszowaniem po internecie, odwróciłam głowę do
Camille i Morio którzy dzielili fotel. Shamas siedział naprzeciwko przyglądając im
się z podziwem.
—Jak się masz? zapytał Morio, siadając obok niego. Czy moje siostry wyjaśniły ci
życie na Ziemi?
—Spędziłem cały ranek oglądając teeleewizję, powiedział przeciągając „e”. Nigdy
nie udało mi się zrozumieć, w jaki sposób ludzie różnią się od nas i jak pojawił się
mur między naszymi kulturami. Zawsze myślałem że poruszali się wózkami na
dwóch kołach i walczyli na miecze.
—Jak w domu? rzuciłam z uśmiechem. Pogódź się z tym. My rozwinęliśmy magię,
oni technologie.
Shamas się zaśmiał.
—To prawda. Ale jak udało wam się przystosować? Nie wiem jak długo zniosę życie
wśród ludzi, którzy są tak ograniczeni i nie posiadają większej głębi.
Przyjrzałam mu się, wiedząc że Camille i Delilah usłyszały jego komentarz.
Osobiście mnie to nie dotyczyło, ale za każdym razem gdy ktoś obrażał członka
naszej rodziny, wiedziałam że moje siostry czuły się zranione.
Po chwili podeszłam do niego, chcąc mu utrzeć nosa.
—Drogi kuzynie, jest jedna rzecz o której nigdy nie należy zapominać. Nasza matka
była człowiekiem. Czystej krwi. W rezultacie wszystkie trzy jesteśmy w połowie
ludźmi. Ograniczeni, jak ich nazywasz, nie różnią się bardziej od pretensjonalnych
idiotów którzy używają magii częściej niż własnego mózgu. Zrozumiałeś? zapytałam
tonem, który nie pozostawiał miejsca na dalsze komentarze.
Mrugając popatrzył na mnie, po czym zwrócił się do moich sióstr.
—Przykro mi, przeprosił pochylając głowę. Nie sądziłem że tak to odbierzecie.
Chyba trochę się boję. Krainę wróżek znam jak własną kieszeń ale nie wrócę tam
przed długi czas. A tu... Nie wiem jak przetrwać.
—Członkowie naszej rodziny nie raz używali tej zniewagi, odparła Delilah.
Przynajmniej tutaj nie musimy tego znosić. Jesteśmy w domu.
Nagle poczułam oznakę zbliżającej się transformacji.
—Kotku, uspokój się. Nie mamy czasu do stracenia (rzuciłam mu pochmurne
spojrzenie). Nie denerwuj jej tak. Ona jest bardzo wrażliwa na krytykę, szczególnie
tę która dotyczy rodziny i naszych bliskich.
—Wszystko w porządku moje kochanie, odparł Chase kładąc dłoń na jej kolanie.
—Tak, wszystko będzie dobrze, odparła.
Mogłabym jednak przysiąc, że usłyszałam jak wyszeptała„ do diabła z tobą”.
—Czy teraz możemy skupić się na naszym problemie? spytałam, unosząc się ku
sufitowi (zawsze czułam się lepiej na wysokości). Delilah, znalazłaś coś?
Skinęła głową.
—Tak, sześćdziesiąt lat temu Halcyon pełnił rolę magazynu a zarazem tartaku. Statki
z Półwyspu Olimpijskiego składowały tam swój ładunek. Niestety, trzydzieści lat
temu podczas kryzysu gospodarczego, magazyn został opuszczony. Cztery lata temu
kupił go Exo Reed, następnie został on poddany konserwacji i przekształcony w hotel
i klub nocny Halcyon, którego głównymi klientami są nadprzyrodzone istoty tak z
Ziemi, jak i z krainy wróżek. Nie widzę żadnego związku z OIA. Hmm... ma nawet
cztery gwiazdki.
—A Exo Reed? zapytał Morio.
—Zmiennokształtny aktywista broniący praw istot nadprzyrodzonych do posiadania
broni palnej.
—Żona? Dzieci? zapytał Chase.
—Tak, jest żonaty i ma troje dzieci. Reed jest również prezesem Ligi Myśliwych
Seattle.
—Świetnie, jakby tego jeszcze nam było trzeba... dobry Samarytanin, który chodzi
po mieście z bronią i zamienia się w wilka przy pełni księżyca, mruknął inspektor.
Kiedy wybuchnęłam śmiechem, Delilah i Camille spojrzały na mnie ze zdziwieniem.
—Co? Nie ma racji! Zmienni trzymają rękę na spuście szczególnie podczas pełni...
ale z jego rodziną i stanowiskiem nie sądzę by udzielił gościny Dredgowi, gdyby
tylko wiedział jakim naprawdę jest potworem.
—Zwłaszcza że jego rodzina mieszka z nim w hotelu, dorzuciła Delilah spojrzawszy
na ostatnią stronę w internecie. Jak na razie to wszystko co udało mi się znaleźć.
—Tak więc pójdziemy rozglądnąć się po Halcyonie, powiedziałam wstając i
chwytając swoje klucze. Jakie samochody bierzemy?
—Pojadę z Chasem.
—Camille i ja weźmiemy moją terenówkę, powiedział Morio. W tym czasie Camille
ześlizgnęła się z jego kolan wygładzając sukienkę.
—Mogę pójść z wami? zapytał Shamas.
—Nie, zostaniesz w domu z Iris. Nie jesteś gotowy do tego rodzaju walki. Cholera!
dlaczego Trillian jeszcze nie wrócił?! (przerwało nam pukanie do drzwi). Pójdę
otworzyć, rzuciłam.
Kiedy otworzyłam drzwi uderzył mnie podmuch wiatru i śniegu, a wraz z nim Roz
który trzymał zakrwawiony ręcznik przy szyi.
—O cholera! Wchodź szybko! rzuciłam wciągając go do środka. Był ranny. Idźcie po
wodę i środki opatrunkowe, a ja ... (zatrzymałam się w miejscu. Zapach krwi
przypomniał mi ambrozję. Z wzrokiem wbitym w ręcznik, poczułam jak rośnie we
mnie pragnienie). Camille!!
Gdy tylko usłyszała mój drżący głos, rzuciła się w moją stronę.
—Idź stań w kącie i popatrz przez okno do czasu, aż nie odzyskasz nad sobą kontroli.
Delilah, poproś o pomoc Iris. Potrzebujemy ręczników, wody i środków
opatrunkowych. Natychmiast!
Podczas gdy Delilah zajęta była wykonaniem polecenia Camille, ja zmusiłam się do
rozkoszowania oczu widokiem nocy i zapanowania nad pragnieniem. Po chwili udało
mi się uspokoić.
—Co się stało? Wszystko w porządku? spytałam nie wykonując żadnego ruchu.
—Tak, odparł ochryple. Znalazłem je. Nowo narodzone wampiry. Jak również to
warzywo które zwiecie Wisterią.
—Wisteria? Widziałeś ją? Gdzie ona się ukrywa?! krzyknęłam odwróciwszy się do
niego.
W tej chwili zapach i widok krwi już mi nie przeszkadzał… gdy się dowiedziałam że
ta suka była gdzieś w pobliżu.
Roz podniósł głowę i spojrzał na mnie zrobiwszy krok do tyłu.
—Co ci się stało? Tak bardzo się zmieniłaś! Wyglądasz na bardziej spokojną.
—Wyjaśnię ci później, zaufaj mi. Teraz mam szansę go pokonać. Opowiedz nam co
się stało.
W tej samej chwili pojawiły się Delilah i Iris z miską ciepłej wody, kilkoma
ręcznikami i apteczką.
—Ponieważ ataki miały miejsce w pobliżu ZOO, postanowiłem patrolować tamtejsze
okolice. Aha, przy okazji, widziałyście nagłówki?
—Tak, tak. Mów dalej.
Gdy Camille zaczęła czyścić jego ranę, skrzywił się.
—W porządku, chciałem tylko sprawdzić. Tak jak mówiłem, wybrałem się na patrol i
korzystając z okazji postanowiłem rozejrzeć się po krzakach; użyłem w tym celu
zaklęcia kamuflażu. Nie upłynęły dwie godziny gdy usłyszałem jak ktoś walczy. Idąc
za dźwiękiem, znalazłem się twarzą w twarz z wampirzycą która nam uciekła
ostatniej nocy. Trenowała nimfę.
—Nimfę?
—Tak wywnioskowałem z opisu który mi dałyście. W każdym razie czy pamiętasz
tamtego młodego chłopaka?
—Nastolatek? zapytała Camille z westchnieniem.
—Tak. Przyprowadził ze sobą dziewczynę, która nie mogła mieć więcej jak
szesnaście lat. Rzecz jasna nie wiedziała kim był do czasu, aż nie ujrzała Wisterii i
wampirzycy która z nią ćwiczyła. Próbowała uciec. Ale wtedy nimfa ją chwyciła i
przytrzymała pozwalając mu się na niej pożywić.
—Udało mu się? zapytałam ponuro.
—Bierzesz mnie za amatora? Nie, udaremniłem ich małe przyjęcie. Dziewczyna
najadła się więcej strachu niż szkody. Za to z chłopaka została jedynie kupka pyłu. Z
wampirzycy również. Wtedy Wisteria wpadła w szał!
Ta suka zraniła mnie swoimi pazurami! (nagle podskoczył). Ał! Co robisz?!
—Nie ruszaj się, zgromiła go Camille nakładając antybakteryjny krem na ranę.
Musimy działać szybko, rany zadane przez driady mogą bardzo szybko przekształcić
się w zaraźliwego grzyba. I to zaledwie w dwie minuty. Zamierzam zaszyć jedno z
nacięć. Rana jest zbyt głęboka.
—Fuj! zawołał Chase z grymasem na twarzy. Chyba nie będzie szyć szyi tego typa?
Nie tutaj! Wciąż nie mogę uwierzyć, co muszę przy was znosić. Następnym razem
przestawicie mi Frankensteina? Albo... o nie, Dracula naprawdę istnieje.
Westchnął tak głośno, że nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Shamas tak samo.
—To za dużo dla ciebie? spytał.
—Dla każdego byłoby za dużo, odpowiedział z uśmiechem Chase, ale i tak nie
zamieniłbym tego na nic innego.
Delilah podeszła przyglądając się jak Camille zszywa ranę Roza.
—Masz więcej blizn niż ja! wykrzyknęła Delilah pokazując mu swoje. Czy
możliwym jest że Wisteria pragnie zostać wampirem?
—Moim zdaniem, straciła jedynie resztki zdrowego rozsądku. Jest gorsza od
wściekłego psa! (Roz zadrżał, gdy Camille przecięła szew zębami). Pachniesz
seksem, szepnął na tyle głośno by wszyscy usłyszeli, kładąc rękę na jej talii.
—Co ci mówiłam?! zaczęłam.
Moja siostra odeszła dając mu pstryczek w czoło.
—A ty stwarzasz same problemy, rzuciła z uśmiechem. Nie dotykać. Kochałam się
już dzisiaj i to trzy razy.
—Dobrze wiedzieć, powiedział Roz. Tak więc z bandażem będę jak nowy. Mieliście
właśnie zamiar wyruszyć, prawda?
—A ja wiem gdzie się ukrywa wasz przyjaciel, rzucił. Dlatego tu przyjechałem... To
znaczy pominąwszy zadrapnięcie wściekłej kotki... Bez urazy, Delilah.
—Nie ma sprawy, odpowiedziała.
—Wiesz, gdzie jest Erin? spytała Camille wstając i zakładając swoją pelerynę.
Dlaczego nie powiedziałeś od razu?
—Ponieważ potrzebowałem by ktoś mnie opatrzył, młoda kobieto. Jest więziona i
trzymana przez noworodki. Nie wiem dokładnie gdzie, ale moim zdaniem wystarczy
śledzić naszą roślinę.
—Nie jest z Dredgem?
Nie wiedziałam czy mam się śmiać, czy płakać.
Oznaczało to, że być może nie torturowano jej. Niezależnie od wszystkiego
powinniśmy ją jak najszybciej odnaleźć.
Camille przerwała moje rozmyślania.
—W ciągu najbliższych godzin Dredge nadal tam będzie. Ale nie Erin. Zwłaszcza
jeśli Wisteria jest wściekła. Zobacz co zrobiła Delilah i Rozowi... wolę nie myśleć co
może zrobić Erin. Dobrze wiesz jaki ma stosunek do ludzi.
—Masz rację, powiedziałam patrząc na nią. Erin jest tam sama z bandą nowo
narodzonych wampirów i nimfą która ma pretensje do całej ludzkości. Uwolnienie jej
będzie naszym priorytetem. Roz, pokaż nam miejsce gdzie ich znalazłeś. Ich
kryjówka nie powinna być daleko. Założył swój płaszcz.
—Nie ma problemu. Kto idzie z nami?
—Delilah, Camille, Chase i Morio. Shamas zostaje tutaj z Iris.
—Będę ich dobrze pilnować, powiedziała do mnie Iris by mnie uspokoić. Wraz z
Anną Lindą pomoże mi piec ciasteczka.
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, ta pchnęła go w stronę kuchni.
—Dobrze, chodźmy! (wówczas uświadomiłam sobie, że Roz nie miał samochodu.
Więc jak się tu dostał? Roz, idziesz ze mną.
Jak zwykle Delilah pojechała z Chasem a Camille z Morio. Kiedy to wszystko
wreszcie się skończy, wszyscy będziemy potrzebowali wakacji! Miejsce do którego
się wybieraliśmy nie znajdowało się na liście 10 najciekawszych atrakcji
turystycznych...
Rozdział 17
W samochodzie, Roz rozpiął płaszcz upewniając się czy niczego nie zapomniał. Po
dźwięku metalu wywnioskowałam, że był bardzo dobrze wyposażony.
—Kołki ok, nunchakus ok, dmuchawka, rzutki ok, mikro uzi ok, sztylety ok...
—Chwileczkę! Uzi?! zawołałam, odwracając się do niego (na czorta inkubowi broń
automatyczna?! Co zamierzał z nią zrobić?). Skądeś ją wytrzasnął?!
—Mam swoje źródła, odpowiedział szczerząc zęby. Ale to bezużyteczne wobec
wampirów (schował pistolet do kabury i wyciągnął cały zapas kołków). Dzisiejszego
wieczora te maleństwa mogą nam się przydać. Dla twojej informacji, mam również
srebrny łańcuch, kilka talizmanów... co jeszcze?…
Chociaż starałam się skupić na prowadzeniu, nie potrafiłam się powstrzymać od
zerkania na niego, szczególnie gdy wziął swoją torbę na kolana sprawdzając
dokładnie jej zawartość.
—Masz tam prawdziwy arsenał, ale wciąż chciałabym wiedzieć dlaczego królowa
Asteria wysłała cię do nas.
—Nie jesteś jedyną która zadaje mi to pytanie, odpowiedział. Lepiej zrobisz
przyjmując moją pomoc nie zadając pytań.
—Czy ona wie co ze sobą taszczysz?
—Tak, nie martw się.
Zamknąwszy torbę, zostawił płaszcz otwarty tak, by mieć łatwy dostęp do broni.
Nie mając nic ciekawszego do roboty zaczęłam przyglądać się jego czarnym
skórzanym spodniom i dopasowanemu podkoszulkowi, który idealnie podkreślał i
uwydatniał jego mięśnie. Jego brzuch był pokryty cienką warstwą potu.
Wtedy poczułam jak coś się budzi w środku mnie. Odwróciłam głowę skupiając całą
uwagę na drodze. Wystarczy tego.
—Podziwiasz widoki? zapytał z uśmiechem.
—Udam że tego nie słyszałam. Jesteśmy tu by uratować Erin, to wszystko.
—Skoro tak mówisz, powiedział wzruszając ramionami. Czy jesteś świadoma, że
twoja przyjaciółka może być…
—Martwa? Albo jeszcze gorzej? Wiem. Camille i Delilah również. Ale i tak nie
możemy jej porzucić... jeśli istnieje choćby mała szansa aby ją ocalić, musimy z niej
skorzystać.
Skręciłam w lewo, kierując się na południe miasta.
—Masz w sobie coś innego, zauważył z ciekawością. Zmieniłaś się. Twój strach
zniknął. Chcesz o tym porozmawiać?
—Nie, odpowiedziałam. Nie bardzo. Wszystko co musisz wiedzieć to to, że teraz
mogę zmierzyć się z Dredgem i zwyciężyć. Co wcześniej nie było możliwe... nie
zanim...
—Hmm...
To była jego jedyna odpowiedź (ale coś mi mówiło że tak tego nie zostawi). Skręć
tutaj, potem jeszcze raz w lewo. Możesz zaparkować na parkingu. Ich kryjówka jest
niedaleko stąd.
Ruszyłam pierwsza, Camille i Delilah za mną. Pomimo ciemności lód nie zniknął.
Ten szczegół mocno mnie uderzył. Loki! Loki miał duszę Dredge'a w swoich rękach.
—Niektórzy mówią że świat zginie od ognia, inni że od lodu...
—Co? spytał zaskoczony Roz.
—To fragment wiersza który kiedyś czytała mi Camille. Ogień i lód... nietypowa
zima... Loki i Dredge... Nie rozumiesz? Dredge jest połączony z Lokim, Władcą
Chaosu! W momencie gdy przekroczyli portal, przynieśli ze sobą na Ziemię tę
energię. Dlatego pogoda się popsuła. Wszystko nie jest tak jak być powinno, jak
śnieg który spadł w tym roku i stale się utrzymuje!
—Co ty opowiadasz? Loki i Dredge? zapytał Roz tracąc cierpliwość.
Zirytowana westchnęłam.
—Odkryłam że Dredge jest ściśle związany z Lokim, swoim Panem. W
rzeczywistości jego moc wynika częściowo z faktu, że służy on półbogowi; jest
niczym katalizator. Loki i jego wilczy syn Fenris spędzają czas na sianiu chaosu na
świecie. Oznacza to, że być może Dredge jest jego narzędziem by stworzyć własną
wersję Ragnarocka. Od początku zimy coś wisi w powietrzu. Zgadnij kto się teraz
pojawia?
Roz się wyprostował.
—Dredge jest połączony z Lokim? Loki jest wampirem?
—W pewnym sensie tak. Przynajmniej na tyle aby przemienić Dredge'a (nie
wiedziałam jak to wytłumaczyć). Tak już jest. Zaufaj mi.
—Jak to odkryłaś? Cholera! To oznacza, że jest o wiele bardziej niebezpieczny niż
myślałem! Nic dziwnego że do tej pory nikt nie zdołał go złapać.
—Nie proś bym ci to wyjaśniła. Nie chcę wchodzić w szczegóły, odparłam.
Przeszłam ceremonię aby uwolnić się spod wpływu mojego Pana.
Roz sapnął ze zdziwienia.
—Menolly, czy zdajesz sobie sprawę co to oznacza?
—Tak. Jak już powiedziałam, nie pytaj mnie o więcej bo nic ci nie powiem. Nie chcę
mówić ile mnie to kosztowało.
—Nie miałem zamiaru się wtrącać. Masz jaja, to muszę ci przyznać. Czy zdajesz
sobie sprawę, że złamałaś kardynalną zasadę swojej rasy?
Wzruszając ramionami zaparkowałam i wyłączyłam silnik.
—Co mam ci na to odpowiedzieć? Że mam to w dupie?
—Najwidoczniej tak, odparł z ochrypłym śmiechem. Inni już są, chodźmy skopać
kilka wampirzych tyłków.
Gdy wysiadł z samochodu, przyjrzałam się jego twarzy: wydłużona, ciemna i słabo
ogolona z widocznym strachem w oczach. Wieść o Lokim i Dredge'u zaskoczyły go,
burząc jego pewność siebie. Gdy dołączyła do nas reszta, Roz rozdał wszystkim po
kołku. Wsadziłam swój za pasek od spodni.
—Pójdziemy na przełaj przez zagajnik gdzie rosną sosny i wierzby, rzuciłam.
Postanowiłam przejąć prowadzenie na wypadek gdybyśmy się natknęli na więcej
nieumarłych. Zbliżając się do drzew, poczułam dreszcz wzdłuż kręgosłupa.
—Są bardzo blisko, odparłam. Albo ich kryjówka nie jest wystarczająco dobrze
ukryta. Ale równie dobrze ktoś mógł wybrać się na wieczorny spacer.
Po chwili Camille i Delilah się rozdzieliły.
Camille podniosła ręce do nieba, podczas gdy Delilah posłużyła się swoim
rozwiniętym węchem. Chase i Morio pilnowali tyłów.
Po chwili Camille opuściła ramiona.
—Matka Księżyca śpiewa dzisiaj dla nas. Zaleca abyśmy zwrócili szczególną uwagę
na drzewa. Są one strażnikami pewnej złośliwej istoty.
—Czuję driadę. Założymy się że kręci się gdzieś w okolicy? spytała Delilah,
wyciągając nóż z cholewy i srebrny sztylet przymocowany do nadgarstka. Jestem
gotowa.
—Chodźmy. Kiedy skończymy tutaj zajmiemy się Dredgem. Nade wszystko nie
zapominajcie o jednym: żadnej litości! Wisteria nie będzie łatwa do pokonania, ale
nie da rady przeciwko broni palnej, oświadczyłam robiąc krok do przodu i stając
blisko Roza.
Reszta poszła naszym śladem. Delilah i Chase ustawili się w pozycji ochraniając
Camille i Morio którzy pracowali nad zaklęciem.
Ledwo weszliśmy w gąszcz, przed nami rozpostarły się gigantyczne paprocie
ukazując trzy nimfy. Wisteria była w samym środku.
—Cóż, czy to nie nasze porywające i drapieżne siostrzyczki?! wykrzyknęła. Za
późno dziewczyny. Teraz jesteście na naszym terytorium!
Z uśmiechem na twarzy, spojrzałam jej w oczy.
—Jak zawsze pewna siebie jak widzę, odparłam dając znak Rozowi by pozwolił
przejść Camille i Morio.
Widząc ich, driady podały sobie ręce i zewsząd zaczęły wyrastać cierniste krzaki róż.
Nie miałam zbytnio ochoty ocierać się o nie. Natomiast Camille wybuchnęła
śmiechem.
—To wszystko na co was stać? zapytała, chwytając Morio za rękę by rzucić nowe
zaklęcie, które echem odbiło się między drzewami.
Z nieba uderzyła srebrna błyskawica trafiając w ciernie i spalając je doszczętnie,
zupełnie jak po uderzeniu młotem w lodową rzeźbę.
Wisteria krzyknęła. Gdy jej przyjaciółki dały nogę, ona sama wyciągnęła w naszą
stronę ręce. Po chwili jej palce drgnęły tworząc długie pręty skierowane w kierunku
Camille, które następnie owinęły się wokół jej talii więżąc ją.
—Ogień lisa! wykrzyknął Morio w stronę Wisterii.
Rzucił w jej kierunku kulę światła, która trafiła ją między oczy a następnie
eksplodowała. Korzystając z tymczasowej ślepoty Wisterii, Delilah przebiegła
między gałęziami, podbiegła do niej i wbiła jej nóż w klatkę piersiową.
—Suka!! krzyknęła tamta pędząc ku mnie.
Skoczyłam w bok robiąc unik. Następnie płynnym ruchem złapałam ją za głowę i
szarpnęłam mocno by po chwili usłyszeć chrupnięcie łamanego karku. Kiedy ją
puściłam, upadła na ziemię. Za sobą usłyszałam dwie pozostałe, uciekające w stronę
parkingu.
—Biegniemy za nimi? spytała Delilah.
Rzuciłam okiem w ich stronę.
—Nie, zostawcie je. Naszym priorytetem są noworodki. Ale zanim cokolwiek
zrobimy, chcę się upewnić że ta suka jest naprawdę martwa. Ma ktoś ogień?
Roz wyjął z kieszeni małą kulę.
—Cofnijcie się wszyscy!
—Czy to nie wyrządzi krzywdy zwierzętom? zapytała Delilah.
Pokręcił głową.
—Nie, jest magiczna. Płomień w niej zawarty i nie starczy na długo. Lepiej się
pospiesz.
Roz odbezpieczył kulę i rzucił ją na klatkę piersiową Wisterii.
Płomienie które objęły jej ciało były tak jasne, że zabolały mnie oczy, ale po kilku
sekundach zniknęły a po Wisterii została jedynie kupka popiołu.
—Chcę taką samą! wykrzyknęła Delilah.
—Zawsze możesz pomarzyć, odparł Roz.
—Co tam jeszcze ukrywasz pod płaszczem? zapytała Camille, pochodząc i
przyglądając mu się.
—Będę szczęśliwy mogąc ci wszystko pokazać jeśli tylko zechcesz kochanie, odparł
Roz kuszącym głosem trzepocząc rzęsami. Pobawimy się w lekarza?
—Wystarczy tego! Idziemy! przerwałam im.
—Wierzby ucichły, Wisteria musiała je kontrolować. Teraz po prostu patrzą na nas, to
wszystko.
Naszym oczom ukazała się dróżka. Musieli nie lada się namęczyć by ukryć ją przed
przechodniami. Pokryte śniegiem paprocie błyszczały w ciemnym lesie, obecny
zewsząd hałas zdradzał obecność wiewiórek i innych stworzeń które żyły w pobliżu
ZOO.
—Tamtędy, zauważyłam.
Mogłam wyczuć wampiry w powietrzu. Wszyscy mieliśmy ten sam zapach co ziemia
na cmentarzu. Była to mieszanina zapachów takich jak stare kości, cisów
pospolitych, lilii i obietnicy nocy pełnej namiętności. Wampiry zawsze rozpoznawały
podobne sobie istoty co oznaczało, że jeśli są gdzieś w pobliżu, wiedzą o mojej
obecności, o tym że się zbliżam.
Pokonując drogę przez krzaki, Camille nagle poklepała mnie po ramieniu.
—Tam, widzisz? spytała wskazując przed siebie.
Zwęziłam oczy i wytężając wzrok starałam się wniknąć w otaczającą nas ciemność.
Dokładnie przed nami było wejście do schronu z prowadzącymi do niego
kamiennymi schodami. Prawdopodobnie były to ruiny starego porzuconego kiedyś
domu. W każdym razie udało im się znaleźć wygodne lokum. Dredge niewątpliwie
zaangażował nimfy aby te znalazły mu kryjówkę.
—Chodźmy. Przygotujcie kołki. I pilnujcie pleców, rzuciłam po czym zwróciwszy
się w stronę Roza dodałam: ty i ja pójdziemy przodem.
Mam najmniejszą szansę zostać ranną, zaraz po mnie ty. Camille, Morio trzymajcie
się za Rozem. Po was Chase. Delilah zamyka pochód.
Kamienne schody były popękane a w ich szczelinach rosła trawa. Śnieg i lód pokrył
cementową powierzchnię. Zaczęłam powoli schodzić, trzymając cały czas rękę na
kołku wetkniętym za pasek. Na dole znajdowały się drzwi, słabo oświetlone lampą
wiszącą krzywo na ścianie. Nie wiedziałam co to było za miejsce, ale było ono sporo
pod powierzchnią ziemi.
Zmarszczyłam brwi. Drzwi były metalowe, pancerne, otwierane kołem.
Przypominały mi te z filmów o II Wojnie Światowej.
—Bunkier! wymamrotał Chase.
—Co takiego?
—Schron przeciwatomowy. Założę się że został zbudowany w okresie zimnej wojny,
powiedział wzdychając. Poprzedni właściciel zapomniał o nim wspomnieć.
Zimna wojna. Pojęcie to brzmiało mi znajomo, ale nie miało teraz znaczenia w
porównaniu z wampirami, które czekały na nas po drugiej stronie. Z każdym
krokiem ich zapach stawał o coraz silniejszy. Nie wiedziałam ilu ich jest.
Domyślałam się jednak że co najmniej czterech.
—Bądźcie ostrożni. Następnie jednym kopnięciem rozwaliłam drzwi wpadając do
środka. Roz natychmiast dołączył do mnie. Tam w głębi poruszały się cienie.
Znaleźliśmy się w korytarzu prowadzącym do większej sali, gdzie z boku było dwoje
drzwi. Rozejrzawszy się zauważyłam iż przyjdzie nam się zmierzyć z trzema
wampirami. Postanowiłam że zajmę się tym najbliżej mnie, podczas gdy Roz
podszedł do drugiego. Bitwa rozpoczęła się gdy trzeci z nich rzucił się na Camille.
Moim przeciwnikiem była kobieta. Zanim się zorientowałam, wampirzyca
podgwizdując uderzyła mnie grzbietem dłoni. Cholera! pomyślałam upadając do tyłu.
Ewidentnie miała doświadczenie w sztukach walki. Już przed swoją śmiercią musiała
być bardzo silna. W chwili gdy walnęłam w ziemię, obróciłam się gwałtownie stając
twardo na nogach. Nadszedł czas na znalezienie lepszego kąta do ataku, aby nie
pozwolić jej się dotknąć. Szybko się uczyłam. Uderzyć raz, nie dwa razy.
—Dlaczego im pomagasz? zapytała, dając mi znak bym się zbliżyła. Dołącz do nas
siostro, jesteś jedną z nas.
—Jestem równie blisko ogra jak was, odpowiedziałam splunąwszy.
Darowałabym ci życie i nauczyła cię kontrolować twoje pragnienie, ale coś mi mówi
że nie jesteś do tego zdolna.
—Dlaczego powinnam być? Nasz pan obiecał nam plac zabaw.
To powiedziawszy ponownie zaatakowała. Tylko że tym razem obserwowałam każdy
jej ruch, w pełnej gotowości. Kiedy rzuciła się na mnie, zrobiłam unik chwytając ją
za ramię.
—Przykro mi, ale nie mogę dłużej zostać. Nie mam czasu na zabawę, rzuciłam.
Śmierć być może sprawiła, że była silniejsza ale ja również, ponadto miałam
przewagę. Gdy próbowała się uwolnić, przyciągnęłam ją do siebie a następnie
wbiłam jej kołek prosto w serce. Po tym eksplodowała przemieniając sie w popiół.
Odzyskawszy swój kołek, odwróciłam się by zobaczyć jak radzą sobie inni. W tej
samej chwili Roz załatwił jednego z mężczyzn. Pozostał jeden.
Ostatni wampir stał i trzymając Camille za gardło próbował ją ugryźć. Wtedy
wkroczył Morio, który wymówiwszy „lis” zaczął się przemieniać na naszych oczach.
Był to pierwszy raz gdy zobaczyłam go w jego demonicznej postaci.
Wysoki na dwa i pół metra ze świecącymi oczami i miedzianym futrem. Wyglądał jak
człowiek-lis na dwóch nogach z długim owłosionym pyskiem. Nie było w nim nic z
tchórzliwego lisa. Był demonem, do tego wkurwionym! Jego nos był ciemny i
wilgotny a z nozdrzy wydobywały się kłęby pary. Kiedy się uśmiechnął, w półmroku
bunkra błysnął rząd ostrych niczym żyletki zębów. Nadal miał ręce i nogi. Jednak
pokryte one były futrem a jego paznokcie zamieniły się w długie zakrzywione
pazury. Bez zastanawiania się zjechałam wzrokiem niżej. Wow! Nic dziwnego, że
Camille miała do niego słabość. Morio może nie był zbyt wysoki ani muskularny, ale
rekompensował to gdzie indziej...
Pochwycił napastnika za kołnierz i szybkim ruchem odrzucił z dala od Camille.
Wampir wydał okrzyk przerażenia. Przez chwilę zdawało mi się że widzę pozory
człowieczeństwa w jego martwych oczach. Ale po sekundzie strach zniknął z jego
oczu i rzucił się na Morio dotykając jego ramienia.
Demon lis odpowiedział natychmiast. Rozpruł mianowicie pazurami jego klatkę
piersiową. Delilah, która do tej pory ochraniała Chase'a, interweniowała podbiegając
i wbijając kołek w jego serce. Po chwili została z niego kupka pyłu, podobnie jak z
innych.
Morio zwrócił się do Camille.
—Wszystko w porządku? zapytał głosem który odbił się echem w całym
pomieszczeniu.
—Tak, nie udało mu się mnie zranić, odpowiedziała patrząc na niego. Czego nie
można powiedzieć o tobie...
Po odzyskaniu ludzkiej postaci, pokręcił głową i złapał swoją torbę.
—Nie przejmuj się. To tylko zadraśnięcie, odrzekł rzucając okiem na ranę i rozdartą
koszulę. Nie masz się czym martwić.
Teraz kiedy walka się skończyła, miałam okazje rozejrzeć się po wnętrzu.
Moją uwagę przykuło dwoje drzwi. Dwie potencjalne kryjówki dla wampirów.
Powietrze wypełniał zapach krwi, ale nie przeszkadzało mi to. Wciąż byłam pod
wrażeniem transformacji Morio. Mimo to wiedziałam że muszę być czujna,
domyślając się że gdzieś tutaj kryją się inne wampiry.
—Bądź ostrożny. Twoja rana jest równie apetyczna jak boczek... zaczęłam
otworzywszy jedne z drzwi, zza których wyszło dwóch krwiopijców. Co mówiłam?!
krzyknęłam stając u boku Roza.
Tym razem walka była znacznie krótsza. Camille rzuciła zaklęcie oślepiające.
Niestety, te zamiast uderzyć w naszych wrogów którzy znajdowali się pośrodku sali i
oślepić ich, odbiło się oślepiając również ją. W rezultacie czego nie była wstanie się
bronić a tym bardziej walczyć.
Oboje z Rozem rzuciliśmy się jej na ratunek. W tym samym czasie tamci zniknęli
równie szybko jak się pojawili.
—Cholera! Wiem teraz czym są płonące świece.
—Masz racje, bardzo je przypominały, rzuciłam. Wszystko w porządku?
Zakasłała, próbując przełknąć.
—Czuje się jakbym wytrąbiła całą butelkę whisky, ale poza tym myślę że wszystko
w porządku.
Morio zadrwił, a Camille mrugnęła do niego.
—Nie patrz tak na mnie, bronił się. To było zabawne i dobrze o tym wiesz.
—Zamknij się, słyszę coś, powiedziała podnosząc rękę. Po drugiej stronie pokoju.. to
powiedziawszy z zamachem otworzyła drugie drzwi. Erin! znalazłam Erin!
Weszłam do pokoju upewniając się, że jesteśmy sami. Za mną weszła Delilah z
chłopakami.
Erin siedziała na ziemi związana, z gołymi piersiami. Zazwyczaj tak pełna życia,
teraz była ledwo żywa, do tego poważnie ranna. Jej krew plamiła ściany i podłogę.
Nie ulegało wątpliwości że wampiry się nią karmiły. Musiałam użyć całej swojej siły
woli by nie rzucić się w jej stronę.
Pomimo całego strachu jaki od niej bił, nie mogłam się powstrzymać od wysunięcia
kłów... walcząc z bestią wewnątrz mnie.
Camille przykucnęła obok niej badając jej puls. Blada podniosła głowę spojrzawszy
na mnie.
—Ona umiera. Nie przeżyje tego. Nawet jeśli jakimś cudem w ciągu kilku minut
przyjedzie karetka, nie ma szans by otrzymała do tego czasu wystarczającą ilość krwi
(jej oczy rozbłysły). Chcę aby wszyscy odpowiedzialni za to zginęli, wszyscy którzy
tu są!!
Przyszła moja kolej by podejść do Erin. Jeszcze żyła i nadal oddychała ale z trudem.
Jednak Camille miała rację: nie potrwa długo jak odetchnie po raz ostatni.
Camille zwróciła się do mnie.
—Możesz ją uratować, powiedziała.
—Co? W jaki sposób?! Nigdy nie uda mi się jej dostarczyć na czas do szpitala!
Zagubiona rozejrzałam się po innych. Roz i Morio spoglądali na mnie ze
zrozumieniem, podczas gdy Chase nie zdawał sobie sprawy z tego co się dzieje.
—Tak, interweniowała Delilah stając u boku Erin. Tylko ty możesz ją ocalić,
Menolly. Musisz to zrobić! Ona nie prosiła się by umrzeć. Nie chciała umrzeć.
Wtedy zrozumiałam czego wszyscy ode mnie oczekują...
—Co? ! Żartujecie!! chcecie abym ją przemieniła?? zrobiłam krok do tyłu stając
blisko Roza. Nie wierzę że mnie o to prosicie!
Sama myśl o tym wywołuje we mnie wstręt.
Camille delikatnie położyła jej głowę na kolanach Delilah następnie wstała z
błyszczącymi oczami.
—To co przytrafiło się tobie było zupełnie inne. Erin pełniła funkcję spiżarni, poza
tym nie ma żadnych innych blizn. Nigdy się o to nie prosiła. Nie rozumiesz? Jeśli nic
nie zrobisz, ona umrze!
—Ludzie umierają Camille, powiedziałam patrząc na ciało które leżało na ziemi.
Ludzie żyją i umierają. Taki jest porządek rzeczy.
—To nie zrządzenie losu, wtrąciła Delilah. Ona nie będzie jak inne noworodki.
Spójrz na Wade'a, Sassy... nawet samą siebie! Jesteście inni ponieważ tak
wybraliście. Możesz pomóc Erin stać stać się taką właśnie osobą.
—Przypominasz sobie słowa Babci Kojot? spytała Camille, przechylając głowę na
bok i świdrując mnie wzrokiem. Pamiętasz co ci powiedziała? Będziesz musiała
postąpić na przekór swoim zasadom. Ale wiem że tak właśnie trzeba. Przemiana Erin
w wampira jest najlepszą rzeczą jaką można zrobić.
Czując panikę, spojrzałam na Morio oczekując że jej zaprzeczy.
—Powiedz jej że nie ma racji, błagałam, że wszystko to podyktowane jest
pragnieniem uratowania Erin.
Morio pokręcił głową.
—Jeśli Babcia Kojot to przepowiedziała, nie mogę zrobić nic innego jak wesprzeć
Camille. Czarownice Losu zawsze mówią prawdę.
Nie zważając na mój zszokowany wygląd, Camille była zdeterminowana by mnie
przekonać.
—Zaufaj mi gdy mówię, że Erin odegra ważną rolę w przyszłości. Musisz zrobić
wszystko by tak się stało. Do jasnej cholery!! Przemień ją! Czy ci się to podoba czy
nie, musisz to zrobić!
Była tak wściekła, że zaczęłam się jej bać. Mój umysł zaczął płatać mi figle. Co
takiego powiedziała mi Babcia Kojot?
"Menolly, musisz zrobić coś, czego poprzysięgłaś nigdy nie zrobić. Kiedy nadejdzie
czas, zrozumiesz o co mi chodziło. Za wszelką cenę będziesz chciała się z tego
wymigać. Nawet jeśli sama myśl o zrobieniu tego wzbudza w tobie obrzydzenie,
pamiętaj - nie możesz uciec! Los nas wszystkich zależy od tego co postanowisz
zrobić... lub tego czego nie zrobisz. Nie zawiedź mnie. Jeśli mnie nie posłuchasz,
zakłócisz równowagę”
Więc to było to? Mówiła o transformacji Erin?
Zatrzymałam się na chwilę by przyjrzeć się swoim uczuciom, zaglądając wgłąb
swojej duszy. Pamiętam że kiedy odzyskałam zdrowe zmysły, obiecałam sobie że
nigdy nikogo nie przemienię. Tym samym nie zwiększę liczby ofiar.
Ale... jeśli Babcia Kojot, Camille i Delilah mają rację??
Czy przeznaczeniem Erin było stać się wampirem? W tym przypadku, kto będzie
lepszy od przemienienia jej wampira ode mnie? Mogę dać jej to wszystko czego
odmówił mi mój Pan: przewodnika, świadomości i miłości. Mogłabym pomóc jej
przystosować się do nowego życia, tym samym poradzić sobie z wstrząsem jakim jest
ogarniające cię pragnienie krwi. Czy to właśnie jest droga którą powinnam podążać?
—Pospiesz się, nie zostało jej wiele czasu, powiedziała Delilah. Camille chwyciła
mnie za nadgarstek.
—Zrób to do diabła! Jeśli nie zrobisz tego teraz, to przysięgam że naślę na ciebie
Matkę Księżyca, Menolly. Uwierz mi, nie mówię tu teraz wyłącznie jako
przyjaciółka Erin. Ja wiem że ona musi żyć, czuję to! nie ma innego sposobu by jej
pomóc.
Usłyszałam jak Delilah zaczyna drżeć. Pod wpływem gniewu i strachu, gotowa była
się przekształcić.
—Cholera! zawołałam. Delilah, zostań z nami, kotku! O kurwa! Camille weź ją w
ramiona. Pomóż jej się uspokoić, tak aby zachowała ludzką postać. Zrobię to, OK?!
Stanę się Panem Erin. Ale nigdy więcej mi nie gróź!! Zrozumiałaś?!
Bez odpowiedzi, Camille rzuciła się w kierunku naszej kici biorąc ją w ramiona,
podczas gdy ja podeszłam do Erin starając się jednocześnie za dużo nie myśleć.
Pochyliłam się nad nią, tuż nad jej otwartym gardłem; mimo wszystko pozostanie jej
tam niewielka blizna. Kiedy poczułam jej ciepłą krew spływającą mi do gardła,
paznokciem nacięłam swój nadgarstek i docisnęłam go do jej ust.
—Erin, to ja, Menolly. Jeśli chcesz przeżyć, musisz pić.
Jeśli nie wypijesz mojej krwi, umrzesz (podtrzymywałam ją jedną ręką, jak dziecko
przyciskając nadgarstek do jej ust). Otworzyła oczy i zamrugała starając się mnie
zobaczyć. Posłuchaj mnie. Masz wybór. Jeśli wypijesz uczynię cię wampirem i
pomogę ci kontrolować twoje pragnienie. Nie staniesz się potworem. Ale jeśli
zdecydujesz inaczej, nie będę cię zmuszać. Decyzja należy do ciebie.
Delilah w ramionach Camille obserwowała nas ani na chwilę nie spuszczając z nas
wzroku.
Roz, Morio i Chase stali na straży przed drzwiami. Nawet jeśli Chase nic nie
powiedział, wyglądał na zakłopotanego.
—Erin pij proszę, powiedziała Camille (obok niej stali Deliliah z Chasem).
Potrzebujemy cię. Świat cię potrzebuje. Przeznaczenie ma swoje plany wobec ciebie.
Jeśli odmówisz pomocy Menolly, przyszłość ulegnie zmianie. Babcia Kojot
przewidziała że ta chwila nadejdzie.
Nasze oczy się spotkały. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć ale jej usta były tak
suche, że zagryzła wargi krwawiąc.
—Ty... ty obiecasz być ze mną? Strzec mnie? Zabijesz mnie jeśli stanę się potworem?
Nie chcę być jak oni! Tu splunęła.
Zrozumiałam że mówiła o noworodkach.
—Przysięgam ci to z całego serca i całej mojej duszy. Jeśli wypijesz moją krew, będę
z tobą do końca. Nie pozwolę ci pogrążyć się w koszmarze.
W co ja się pakuję? Nie miałam najmniejszego pojęcia co mnie czeka. Jednak w
momencie kiedy wypowiedziałam te słowa, wiedziałam że podjęłam właściwą
decyzję.
Kiedy wzięła krótki oddech, zdałam sobie sprawę, że była bliska śmierci.
—Więc wypiję, powiedziała.
Przycisnęłam nadgarstek do jej ust.
—Ssij tak mocno, jak to tylko możliwe. Kilka kropel wystarczy, aby cię przemienić
w wampira, ale potrzeba znacznie więcej by postawić cię na nogi. Poza tym
przemiana będzie o wiele łatwiejsza.
Kiedy zaczęła lizać krople krwi wypływające z moich żył, zamknęłam oczy walcząc
z emocjami które niespodziewanie we mnie się obudziły. Moje sumienie krzyczało
bym przestała i pozwoliła jej spocząć z jej przodkami. Jednak moja intuicja mówiła
mi, bym pozwoliła jej pić, przemieniła ją w wampira i zrobiła wszystko co w mojej
mocy aby przeżyła.
Zaskakująco silna. Erin udało się wypić równowartość pół filiżanki mojej krwi przed
tym jak dostała drgawek w moich ramionach. Po czym całkowicie przestała się
ruszać.
—Nie żyje? Myślałam że zamierzasz ją przemienić! krzyknęła Camille, której głos
rozbrzmiał w całym pomieszczeniu.
Przyjrzałam jej się. Choć kochałam moją siostrę, miałam straszną ochotę dać jej w
dziób. Ale powstrzymałam się, przypominając sobie że była zdenerwowana i
nieświadoma tego jak odbywa się transformacja.
—Och, możesz mi wierzyć że to jeszcze nie koniec, rzuciłam. W każdej chwili się
przemieni. To tylko kwestia czasu.
—Co mamy robić w międzyczasie?
Rzuciłam okiem na Chase'a który głaskał Delilah. Kiedy zaczęła błyszczeć
zakaszlałam.
—Lepiej zrobisz jak ją postawisz, Johnson. Ona wraca do siebie.
Wstałam i podałam jej swoje spodnie, następnie odwróciłam się do mojej drugiej
siostry.
—To proste. Czekamy. Więc uspokój się i siadaj. Aha, przy okazji będziemy
potrzebowali dla niej przekąski. Kiedy się obudzi będzie umierała z pragnienia. Jeśli
nikt z was nie zgłasza się na ochotnika by zostać wolontariuszem, trzeba znaleźć
kogoś innego.
—Zajmę się tym, wtrącił nagle Roz z uśmiechem. Wiem jak to załatwić. Następnie
zniknął, nie dając mi czasu na odpowiedź i zostawiając nas w ciszy nocy.
Rozdział 18
Jako że nigdy wcześniej nikogo nie przemieniłam, nie znałam wszystkich
wewnętrznych mechanizmów. Byłam jednak pewna, że nie może być to gorsze od
mojego własnego odrodzenia.
Szokiem było kiedy otworzyłam oczy i przekonałam się że nadal żyję, ale jeszcze
większym szokiem było gdy próbując oddychać zakrztusiłam się. W tym momencie
zdałam sobie sprawę że jestem martwa. Po prostu odmówiono mi dostępu do innego
świata. Potem przyszło szaleństwo a z nim pragnienie. Erin przynajmniej miała
wybór. Miałam tylko nadzieję, że nie pożałuje swojej decyzji.
Rozejrzałam się wokół. Podłoga zasłana była porozrzucanymi poduszkami i
zasłonami.
—Pozbierajcie wszystkie zasłony i zróbcie z nich łóżko, natomiast pośrodku pokoju
możecie umieścić torebki wypełnione krwią.
Morio z Chasem zabrali się do pracy, podczas gdy Camille i Delilah przeszukiwały
bunkier w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby nam się przydać.
—Wszyscy trzymajcie się poza zasięgiem Erin. Kiedy się zbudzi, będzie
zdezorientowana i spragniona. Potrzeba pożywienia się jest tak silna, że nie zawaha
się zaatakować kogokolwiek.
Nagle ciszę przerwał dzwonek mojego telefonu. Nie zwlekając wyjęłam go,
zastanawiając się kto mógł do mnie dzwonić? Ostrzegłam Chrysandrę że dzisiejszej
nocy będę nieosiągalna a poza nią niewiele osób znało mój numer telefonu.
Sprawdziłam kto dzwoni, Iris. O cholera! Co się stało?
—Iris? Co się dzieje? spytałam udawszy się schodami w górę, gdzie odbiór był
lepszy. Pospiesz się, jestem w dość delikatnej sytuacji. O co chodzi?
Iris wzięła głęboki oddech.
—Wiem. Roz jest tutaj i chce z tobą porozmawiać. Aha, i Trillian właśnie wrócił.
Ton jej głosu zaniepokoił mnie.
—Nic mu nie jest?
—Jest ranny. Został postrzelony przez łucznika Lethesanar.
Cholera! Jak niby miałam powiedzieć o tym Camille?!
—Czy żyje? Byłam zaskoczona pragnieniem pomodlenia się za kochanka mojej
siostry.
—Opowiedz mi wszystko.
—Będzie żył, ale stracił dużo krwi. Przez długi czas będzie leżeć w łóżku. Więc nie
licz że wam dzisiaj pomoże. Ma zwichnięte ramię. Zadzwoniłam do Sharah by
przyjechała i go opatrzyła (brzmiała jakby się spieszyła). Będzie tu za chwilę. W
międzyczasie daje ci do telefonu Roza.
—OK, odpowiedziałam.
Postanowiłam trochę poczekać z powiedzeniem Camille o Trillianie. Jeśli zacznie się
o niego martwić, nie będzie w stanie w pełni skoncentrować się na naszej misji. Poza
tym Iris zapewniła mnie że będzie żył, nie było powodu niepotrzebnie jej martwić.
Roz przejął słuchawkę.
—Znalazłem ochotnika. Nie posiadam twojego radaru do wynajdowania tych
naprawdę złych, a nie chciałem wybrać kogoś niewinnego, ponieważ dobrze wiem że
Erin nigdy by sobie tego nie wybaczyła.
—Więc kogo znalazłeś? I w jaki sposób w tak krótkim czasie dotarłeś do domu? Nie
prowadzisz, prawda?
—To nie ma znaczenia. Problemem jest tożsamość dawcy. Nie spodoba ci się kto to.
—Dlaczego? (coś mi mówiło że miał rację. Czułam, że nie spodoba mi się to co
usłyszę). Kto to jest?
Odchrząknął.
—Wasz przyjaciel. Cleo... Tim Winthrop. Udało mi się go szybko znaleźć, ponadto
wydał mi się najrozsądniejszym wyborem. Kiedy powiedziałem mu o Erin,
natychmiast się zgodził.
Cholera! Jasne że się zgodził! Erin była dla niego niczym członek rodziny. Wzięłam
głęboki oddech. Wszystko szło coraz gorzej. Tim powinien pomyśleć o swojej córce!
Co się z nią stanie jeśli coś pójdzie nie tak?
—Poczekaj, porozmawiam o tym z innymi. Wyłączyłam dzwonek telefonu a
następnie wróciłam do bunkra by wyjaśnić sytuację Camille i Delilah. Chase i Morio
również słuchali, ale obaj jednogłośnie uznali że to do nas należy podjęcie decyzji.
—I co o tym sądzicie? spytałam. Mam przekazać Rozowi aby przyprowadził Tima?
—Ile zostało nam czasu zanim się obudzi? spytała Camille z wzrokiem wbitym w
martwe ciało Erin.
Pokręciłam głową.
—Nie mam pojęcia. Ale myślę że niedużo.
—Moim zdaniem nie mamy wyboru, interweniowała Delilah. Erin potrzebuje krwi.
Trzeba nam dawcy. Nie mamy czasu na szukanie kogoś innego, ponadto Tim sam się
zgłosił. Nie pozostaje nam nic innego jak dopilnować, by Erin nie osuszyła go
całkowicie.
—Delilah ma rację, zauważyła Camille skinąwszy głową. Tim zna ryzyko. Przekaż
Rozowi aby się pospieszył.
Z wyrazu ich twarzy wywnioskowałam że doskonale wiedziały co robimy.
Wzięłyśmy odpowiedzialność za przemianę Erin, więc teraz musimy zmierzyć się z
jej konsekwencjami. Zabicie mojej własnej „córki” było ostatnią rzeczą jakiej
pragnęłam.
Po powrocie na schody, wznowiłam rozmowę.
—Wracaj z Timem. I pospiesz się, nie zostało nam wiele czasu.
—Zaraz będziemy, odparł po czym się rozłączył.
Nie miałam czasu spytać go jak zamierzał tak szybko wrócić. Upewniwszy się że w
pobliżu nikt się nie kręci, wróciłam do Erin.
—Za niedługo tu będą. Miejmy nadzieje że Roz umie latać, powiedziałam klękając
obok mojej protegowanej.
Była zimna, zimniejsza niż śmierć. Wzięłam ją za rękę i zamknęłam oczy,
przypominając sobie swoje własne doświadczenia.
—Jak to jest? zapytała Camille. Co ona teraz czuje?
—Kiedy zdajesz sobie sprawę, że stale jesteś połączona z ciałem, wracasz do niego.
Widziałaś moje wspomnienia. Lodowy tunel... następnie szkarłatne żyły które łączą
ciało z umysłem. Tętnice wypełnione żywym ogniem. Wszystko wokół pachnie
krwią. Żołądek mnie bolał. Byłam głodna, spragniona.
—Żądza krwi, zauważyła Delilah.
—Tak... żądza krwi. To zupełnie tak... jakby wszystko inne wokół przestało istnieć.
Niczym otwarta swędząca rana. Jedyne o czym wówczas myślałam, to by kogoś
zaatakować. Pożywić się.
Spuściłam głowę. Nigdy wcześniej nie rozmawiałam o tym z moimi siostrami. Nie
był to temat który mogłyby łatwo zrozumieć. Przynajmniej tak do tej pory myślałam.
Ku mojemu zaskoczeniu, Camille skinęła głową.
—Czuję się tak samo w czasie polowania. Podczas pełni księżyca, jeśli nie pozwolę
ponieść się magii Matki Księżyca, ta może sprawić że oszaleję. Jeśli nie będę biegać
po lesie, stracę głowę. A kiedy poluję... nic z wyjątkiem śmierci nie może mnie
zatrzymać.
—To zupełnie jak ja, odparłam zaskoczona dokładnością jej opisu.
—Dokładnie to samo czuję gdy przemieniam się w czasie pełni, wtrąciła Delilah. Nic
nie mogę z tym zrobić. Jest jeszcze gorzej, jeśli ktoś lub coś mi to uniemożliwia,
mam wrażenie że umrę. Jest to tym bardziej trudne, odkąd stałam się narzeczoną
śmierci. Szczególnie gdy Władca Jesieni kontroluje moją przemianę w panterę i nie
zawsze ostrzega mnie o swojej obecności.
Przyglądałam się ciału Erin. Ostatecznie obie na swój własny sposób doskonale mnie
rozumiały. Nigdy wcześniej nie myślałam porównywać się z nimi, ale obie miały
rację. Wszystkie trzy walczyłyśmy by utrzymać kontrolę nad naszą prawdziwą
naturą.
—Być może powinnam była powiedzieć wam o tym wcześniej, szepnęłam.
Nigdy nie pomyślałam że macie swoje własne wewnętrzne demony i że podobnie jak
ja, odpowiadacie przed wyższymi siłami. Teraz wreszcie wiem ale nigdy wcześniej
nie myślałam o tym.
Podniosłam głowę. Oczywistym było to, że Chase i Morio nam się przysłuchują.
—A ty, Chase? Czy jest coś, czego nie możesz kontrolować? Coś, za co odpowiadasz
bez słuchania sumienia?
Zaskoczony iż został uwzględniony w rozmowie, zmarszczył brwi.
—Nie jestem pewien. Ludzie lubią wierzyć, że kontrolują swój własny mały świat,
podczas gdy w rzeczywistości dają się nieść wydarzeniom. Nie mówiąc nawet o tych,
którzy przyciągani są przez ludzi, którzy dawno stracili zdrowy rozsadek... takich jak
ekstremiści religijni, psychopaci i inni im podobni.
Delilah wpatrywała się w niego z ciekawością.
—Wierzysz w Boga? spytała.
Chase wzruszył ramionami.
—Nie twierdzę że nie istnieją wyższe siły, ale czy mam się do nich modlić?
Odpowiedź brzmi: nie. Przekonałem się na własnej skórze, że mogę polegać
wyłącznie na samym sobie. Mój ojciec był ćpunem, który zniknął gdy byłem jeszcze
dzieckiem, a matka była szalona. Jako że nie była ona w stanie wytrzymać długo w
tym samym miejscu pracy, żyliśmy dzięki wsparciu opieki społecznej.
Kiedy oboje z Delilah spojrzeli na siebie, zdałam sobie sprawę że nie rozmawiali o
tym wcześniej.
—Kto się tobą zajmował? zapytałam.
—Ja sam. Jako nastolatek rano rozprowadzałem gazety, natomiast po szkole
pracowałem w McDonaldzie zaś wieczorami dorabiałem jako dostawca w chińskiej
restauracji. Dzięki temu byłem w stanie zapłacić czynsz i starczało mi jeszcze na
wyżywienie.
—A twoja matka nie zrobiła nic aby ci pomóc? zapytała Delilah.
Ton jej głosu zdradzał złość. Nic dziwnego że unikał rozmowy z nią. Delilah
powiedziała mi, że oboje z matką nie byli ze sobą blisko i prawie nigdy nie dzwonili
do siebie. Teraz rozumiałam dlaczego.
—Była zbyt zajęta szukaniem idealnego mężczyzny aby się o mnie martwić. A kiedy
zdarzyło mi się obrazić któregoś z nich, ten nie omieszkał mi przyłożyć. Jako jedyna
dostawała pieniądze na jedzenie. Tylko ona. Z pieniędzy które dostawała z opieki
społecznej kupowała ubrania i alkohol. Podczas gdy ja spędzałem dni w pracy.
Miałem do wyboru to, lub przyłączenie się do gangu - a to nie było w moim stylu.
—Pomoc społeczna? spytałam.
—Otrzymywała pomoc jako samotna matka, wyjaśnił Chase.
—Och! A twój ojciec nigdy nie wrócił? spytała Camille, marszcząc brwi.
Pokręcił głową.
—Nie, nigdy więcej go nie widziałem. Kiedy byłem w akademii policyjnej, rzekł
wzruszając ramionami, moja matka w końcu ponownie wyszła za mąż.
Nagle naszą rozmowę przerwał hałas. Erin się poruszyła. Zostało nam zaledwie kilka
minut.
—Cholera, cholera, cholera! Gdzie się podziewają Roz i Tim?
—Tutaj! powiedział ktoś w korytarzu.
Po chwili do sali weszło dwóch mężczyzn. Tim był tak blady, że wyglądał jakby
wyszedł prosto z magla. A może to Roz przywiózł go tutaj na latającym dywanie?
Niezależnie od wszystkiego, liczyło się to że obaj tu byli.
—Tim, posłuchaj mnie uważnie. Nie mam czasu aby wszystko ci wyjaśnić. Erin lada
moment się zbudzi i będzie spragniona. Jeśli nadal jesteś chętny, pomogę ci. Powinna
wypić wystarczająco dużo, by nie zapaść w śpiączkę. Innymi słowy, kiedy skończy
będziesz zdrowo osłabiony. Nie jesteś anemikiem? Nie masz żadnych problemów
zdrowotnych? Wirusy i infekcje nic jej nie zrobią. To o ciebie należy się martwić.
Pokręcił głową, patrząc na martwe ciało Erin.
—Czy ja również stanę się wampirem? spytał.
—Nie, przynajmniej do czasu aż nie wypijesz jej krwi. Tim, posłuchaj mnie. Istnieje
możliwość, że coś pójdzie nie tak. Jestem od niej silniejsza. Zrobię wszystko co w
mojej mocy aby powstrzymać ją przed zabiciem cię. Jestem tego pewna na jakieś
dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Nic więcej nie mogę ci obiecać.
Nie było potrzeby wspominać mu o tym, że jego przyjaciółka może zwariować i
pogrążyć się w ciemnej stronie wampiryzmu. W tym przypadku będę zmuszona ją
zabić.
Tim zdjął koszulę.
—Jak dużo wypije? spytał.
Jak zaczarowana przyglądałam się jego klatce piersiowej i mięśniom.
—Wow, dbasz o siebie! wykrzyknęłam bez zastanowienia.
Uśmiechnął się, patrząc w dół.
—Jason lubi mnie takim.
—Czy on wie że tu jesteś?
—Nie, nie zrozumiałby tego. Nie sądzę abym mu to kiedyś powiedział.
—OK (z tego co wiedziałam o Jasonie, nie było wątpliwości że Tim zostanie singlem
gdy jego narzeczony dowie się, co zamierza zrobić). Dobrze. Liczy się to, że
zaproponowałeś Erin pomoc. W ten sposób, być może, nie złamie ci karku w
przypływie namiętności a i mi będzie łatwiej nad nią zapanować. Nie bądź
zaskoczony jeśli cię nie rozpozna, nie daj się przestraszyć. Kiedy się obudzi, będzie
czuła strach i pragnienie. Dopiero później przypomni sobie kim jest.
—Menolly!! zawołała Camille tonem, który od razu przykuł moją uwagę.
W jednej chwili odwróciłam się w stronę Erin która dostała konwulsji.
—Wszyscy wychodzą z wyjątkiem Tima i mnie. Poczekajcie na zewnątrz w głównej
sali i nie wchodźcie dopóki wam nie zezwolę.
Chase i Morio posłuchali mnie od razu, podczas gdy Delilah z Camille wahały się.
—Pospieszcie się! Wyjdźcie stąd natychmiast! Nie będę w stanie w pełni skupić się
na Erin, jeśli będę musiała się jeszcze o was martwić!!
W końcu wszyscy wyszli. Zostałam tylko ja i Tim.
—Bądź w kącie dopóki cię nie zawołam. Jeśli zmieniłeś zdanie, musisz mi o tym
powiedzieć teraz.
Ponieważ w takim przypadku będę musiała wbić jej kołek w serce i wolałabym to
zrobić zanim się obudzi.
Tim wyraźnie zbladł.
—Erin przyjęła mnie pod swój dach kiedy moja żona odkryła że jestem gejem i
wyrzuciła mnie z domu. Pomogła mi być szczerym w stosunku do Patty i samego
siebie. Pomogła mi ponownie znaleźć język z moją córką. To było bardzo trudne.
Musiałem pogodzić się z faktem, że moje decyzje mogą skrzywdzić bliskie mi osoby,
zawsze była tam ze mną, by mnie wspierać. Chce się jej odwdzięczyć, Menolly.
Jestem jej to winny.
Kiwając głową, zbliżyłam się do Erin. Z jej ust wypłynęła czerwona piana.
Transformacja nigdy nie była ładnym widokiem. Była trudna i nieprzyjemna. Nie
miała nic wspólnego z tym co ukazywały filmy kategorii B. To nie było zmysłowe
doświadczenie, jak chcieli byśmy wierzyli. Do tego trzeba było trochę poczekać. W
rzeczywistości dopóki noworodek nie odzyskał przytomności, było to bardzo
podobne do ataku cukrzyka.
—Erin... Erin, słyszysz mnie?
Starałam się trzymać w odległości. To że mnie zaatakuje było kwestią czasu, ale
przynajmniej w ten sposób nie zrobi sobie krzywdy.
Jak tylko otworzyła oczy, wyprostowała się. Ujrzałam znajomy wyraz na jej twarzy.
Noworodki nie panikowały, nie wszystkie. Nie do czasu gdy zdały sobie sprawę, że
nie oddychają. Widocznie Erin dzieliła nie tylko moją krew. Z szeroko otwartymi
oczami, zaczęła drapać paznokciami swoją szyję.
—Natychmiast przestań! Erin! Wystarczy! Wszystko będzie dobrze! Nie staraj się
oddychać. Nie potrzebujesz więcej oddychać. Uspokój się.
Drżąc, posłuchała mnie i oblizała wargi. Kiedy spojrzała na mnie, zadrżała. Tak samo
zareagowałam widząc Dredge'a. Wampiry były w stanie rozpoznać swojego Pana a
więź między nimi była silniejsza niż jakakolwiek inna przysięga.
Biorąc pod uwagę pragnienie które widziałam w jej oczach, rozbiegane spojrzenie i
zdezorientowany wyraz twarzy, wszystko to świadczyło o tym, iż nie do końca zdaje
sobie sprawę z tego co się dzieje, tym samym czuje się zagubiona. Kiedy podczołgała
się do mnie, nie potrafiłam jej znienawidzić. Nienawidziłam samą siebie za to, co jej
zrobiłam.
—Wszystko w porządku? zapytał Tim.
Wyczuwalna w jego głosie pewność siebie i zaufanie, uspokoiły mnie. Nie było
obrzydzenia w jego oczach, jedynie ulga na widok Erin. Dostrzegł moje zdziwienie.
—To moja przyjaciółka. Umrze bez mojej pomocy. Pozwól mi jej pomóc.
Ponieważ nie wiedziałam co odpowiedzieć, skinęłam głową.
—Zbliż się powoli.
Przykucnęłam za nią by położyć jedną rękę na jej ramieniu, podczas gdy drugą
gładziłam jej włosy. Zanim się nie pożywi, będzie słaba. Nie próbowała walczyć.
Zamiast tego odwróciła głowę w moją stronę, jakby chciała zapytać co się dzieje. W
tej chwili reagowała lepiej niż większość noworodków. Rozpoznała mnie pomimo
swego pragnienia i nie tylko dlatego, że byłam jej Panią.
Tim podał jej swój nadgarstek.
—Erin, wiesz, kim jestem? Tim. Pomogę ci. Będziesz piła moją krew. Wszystko
będzie dobrze…
Jego głos był kojący, ten sam którego używał podczas swoich występów. Tak właśnie
sobie wyobrażałam, jak opowiada wieczorami bajki swojej córce.
Erin również wydawała się być otwarta. Wpatrywała się w niego z głową
przechyloną na bok. Nie przerywając kontaktu wzrokowego, pochyliła się w stronę
jego nadgarstka z wysuniętymi wszystkimi kłami.
Na wszelki wypadek starałam się ją trzymać jak najdalej od głównej arterii. Nie
musiała pić bezpośrednio ze źródła. Gdy czubki jej zębów przebiły ciało, Tim sapnął
ze zdziwieniem.
—Boli cię? spytałam, podczas gdy Erin zaczęła pić, liżąc jednocześnie miejsce
nakłucia w celu stymulowania przepływu krwi.
—Nie, odparł Tim zatrząsłszy się. Nie, to nie boli. Czuję się jak w raju. O mój Boże,
nie spodziewałem się czegoś takiego...
Obserwując ich oboje, poczułam się dumna z mojej dziewczynki. Szło jej o wiele
lepiej niż mnie. Dredge wysłał mnie do domu spragnioną, dając mi jedynie tyle bym
zdołała stanąć na nogach. W rezultacie w drodze do domu dokonałam prawdziwej
masakry.
Kiedy poczułam jak jej energia się stabilizuje, delikatnie odsunęłam ją od Tima który
upadł nieprzytomny na ziemię, nie zdając sobie w pełni sprawy z grożącego mu
niebezpieczeństwa. Erin najpierw próbowała walczyć, ale gdy nasze oczy się
spotkały, puściła jego nadgarstek.
—Tim... Tim!!
Zaskoczony, spojrzał na mnie.
—Hmm??
—Odsuń się! Powoli się odczołgaj. Natychmiast! Wystarczająco dużo wypiła
(czekałam aż mnie posłucha, następnie odwróciłam się do Erin zmuszając ją by
spojrzała mi prosto w oczy). Erin, nie poznajesz mnie?
Patrzyła na mnie przez chwilę, następnie skinęła głową.
—Menolly. Co się stało? Gdzie ja jestem?
—Czy pamiętasz jak zostałaś porwana? spytałam powoli.
Jeśli nie pamiętała wszystkich szczegółów, nie chciałam przypominać jej ich zbyt
brutalnie, ale tu znowu mnie zaskoczyła.
—Tak, odpowiedziała wpatrując się w ziemię. Porwały mnie wampiry i prawie mnie
zabiły.
—Zabiły cię ale udało nam się cię znaleźć zanim umarłaś. Czy wiesz co chcę
powiedzieć?
Podczas gdy krew płynęła w jej żyłach dając jej siłę, rzuciła okiem na Tima.
—Jestem teraz taka jak ty, szepnęła odwracając głowę w moją stronę. Jestem
wampirem i piłam krew mojego najlepszego przyjaciela. To było dobre. Chcę więcej.
Co się ze mną stanie?
Na te słowa przytuliłam ją do siebie. Odwzajemniła mój uścisk po trzykroć.
—Wszystko będzie dobrze. Nie pójdziesz drogą terroru i zniszczenia. Nie staniesz się
potworem. Naturalnie jesteśmy drapieżnikami a naszym pożywieniem jest krew. Ale
tylko ty możesz zdecydować kim będą twoje ofiary i czy będą czuć przyjemność czy
ból. Będę z tobą aby ci pomóc. Moi przyjaciele ze stowarzyszenia Anonimowych
Wampirów również.
Po chwili odepchnęłam ją lekko by spojrzeć jej z powagą w oczy.
—W zamian Erin musisz wiedzieć jedno: jestem twoją Panią. Podsumowując, jeśli
zdecydujesz się zabijać niewinnych ludzi, zapoluję na ciebie i zabiję cię. Zawsze
będę w stanie cię odnaleźć. Zrozumiałaś?
Erin zadrżała.
—Tak, dokonałam wyboru. Nie zawiodę cię, Menolly.
Ugryzłam się w język. Gdyby mnie tutaj nie było, nic podobnego by się nie stało.
Dredge nie siałby spustoszenia ani nie byłby zagrożeniem dla moich przyjaciół.
Jednak nie miałam czasu na spekulacje. Powinniśmy skupić się na chwili obecnej.
Przynajmniej te ostatnie dwanaście lat nauczyło mnie jednej rzeczy: nie wylewaj
żalów na coś czego nie możesz już zmienić. Zamiast tego skoncentruj się na chwili
obecnej i na tym co przyniesie przyszłość. Teraz, kiedy udało mi się uwolnić od więzi
łączącej mnie z Dredgem, będę mogła go zniszczyć i tym samym uratować Ziemię od
zła.
Zwróciłam się do Tima.
—Czy możesz poszukać Delilah?
Skinął głową kierując się do drzwi. W tej samej chwili Erin wpadła w panikę.
—Nie mogę oddychać!
—Nie, nie możesz, przypomnij sobie! Nie możesz oddychać jak dawniej. Nie próbuj
i nie martw się o to. Nie umrzesz. Ani się nie udusisz. Aby powiedzieć ci prawdę,
oddychanie wymaga koncentracji. To nic więcej jak odruch. Twój mózg próbuje
przywrócić swoje stare nawyki, ale jako wampir nie potrzebujesz tlenu. Twój
metabolizm nie wiedział by co z nim zrobić.
—Jak zdołam się nauczyć tego wszystkiego? spytała, najwyraźniej przerażona.
Chwyciłam ją za ramiona.
—Posłuchaj mnie. Posłuchaj mnie uważnie. Po pierwsze, przestać walczyć. Wypuść
powietrze które nabrałaś. Nie oddychaj. Pozwól uwolnić się od myśli o tym.
Powietrze uciekło z jej płuc.
—Bardzo dobrze. Teraz chcę abyś zamknęła oczy. Spójrz wewnątrz siebie. Dobrze
się skoncentruj. W porządku? Czy masz uczucie że się udusisz jeśli nie będziesz
oddychać?
Posłuchała mnie. Następnie, po chwili milczenia, odezwała się znowu.
—Nie, jeśli nie staram się oddychać, nie zdaję sobie sprawy że moje płuca nie
pracują.
—Masz absolutną rację. Panika nachodzi cię tylko wtedy, gdy twój mózg prosi cię o
zrobienie czegoś, do czego twój organizm nie jest przygotowany. Jesteś jak
najbardziej w stanie wziąć głęboki oddech, ale wpierw musisz przygotować do tego
swoje płuca. Jest to częścią transformacji.
Podczas gdy Erin starała się uspokoić, ja trzymałam ją cały czas za ręce. Po chwili
weszła Delilah z Timem.
—Wszystko w porządku? zapytała, stawiając ostrożnie kroki.
—Delilah! Nie jestem pewna... co mam robić. Nie będę mogła dłużej zajmować się
moim sklepem, prawda? I nie mogę wrócić do domu, nie po tym kim się stałam!
Menolly, co się ze mną stanie?
—Nauczysz się wszystkiego co trzeba, zapewniłam ją z uśmiechem. Delilah, idź z
Rozem do Sassy Branson i poproś by tu przyszła. Jeśli jej nie zastaniesz, zadzwoń do
Wade'a. Albo jeszcze lepiej, wpierw zadzwoń do niego. Specjalizuje się w adaptacji
noworodków (podałam jej swoją komórkę). Znajdziesz jego numer w książce
telefonicznej.
—Nie ma zasięgu. Muszę wyjść.
—Nie idź sama. Zabierz ze sobą Roza. Wróć tu zanim udasz się do Sassy. Pospiesz
się, nie mamy czasu do stracenia.
Tim odchrząknął.
—Erin, mogę poprosić kogoś aby zajął się twoim butikiem przez kilka dni. Jak na
przykład którąś z protegowanych Lindsey, wiesz, założycielki schroniska „Zielonej
Bogini”. Każda z nich potrzebuje tymczasowej pracy.
Kiedy przygryzł wargę, pokręciłam głową wskazując na krople krwi. Wytarł je
szybko wierzchem dłoni, posyłając mi przepraszający uśmiech.
Mimo, że nic nie mówiła, wiedziałam że wciąż walczy by nie stracić kontroli.
Większość wampirów dostawała szału zaraz po przemianie. Zajmowało im wiele
czasu aby uświadomić sobie, że nic już nie będzie tak jak dawniej.
—Dziękuję, odparła, ale nie mów jej co się stało. Jeszcze nie. Najpierw muszę się w
tym odnaleźć. Powiedz jej że jestem chora.
—Nie ma problemu, odrzekł Tim.
—Powinieneś wrócić do drugiego pokoju, przerwałam mu. Erin musi odpocząć bez
rozpraszania jakim jest dźwięk bicia twojego serca. Bije tak głośno, że słyszę je aż
tutaj.
Skinął głową.
—W porządku. Erin, nadal cię kocham, ok? W przeciwnym razie nigdy bym nie
zaproponował ci swojej krwi.
—Dziękuję, wyszeptała gdy wychodził z pokoju.
Po chwili milczenia Delilah zabrała głos.
—Wade będzie tu w ciągu kilku minut. Nie ma potrzeby by iść do Sassy, była w
domu kiedy dzwoniłam. Przygotowuje pokój dla Erin.
Kilka minut później wszedł Wade.
—Delilah wyjaśniła mi wszystko, powiedział. Zabiliście noworodki.
—Większość. Myślę, że niektóre z nich uciekły. Musimy mieć się na baczności.
Zajmiemy się nimi jak zniszczymy Dredge'a. A na razie, czy mógłbyś zaprowadzić
Erin do Sassy? I upewnić się, że Tim wróci bezpiecznie do domu? Jako mój
przyjaciel jest w niebezpieczeństwie. Poza tym jeśli mam być szczera, Erin zabrała
mu ciut za dużo krwi. Nie zdaje sobie z tego sprawy, ale jest bardzo osłabiony.
Wade pokręcił głową.
—Myślę że będzie bezpieczniej, jeśli Tim wróci do was. Iris jest w stanie doskonale
go chronić, prawda?
—Masz całkowitą rację. Delilah, poproś Roza czy mógłby zaprowadzić Tima do
naszego domu a następnie wrócić tutaj tak szybko, jak to tylko możliwe. Nie mam
pojęcia jak może poruszać się tak szybko, ale teraz to gra na naszą korzyść.
Kiedy ruszyła do drzwi, zwróciłam swoją uwagę na Erin.
—Posłuchaj mnie. Wade jest moim bardzo dobrym przyjacielem. Stworzył
stowarzyszenie do którego należę. Słyszałaś mnie zapewne jak mówiłam o nim:
Stowarzyszenie Anonimowych Wampirów.
—Tak, odpowiedziała kiwając energicznie głową, doskonale widzę co masz na myśli.
Witaj Wade!
—Witaj Erin, powiedział spokojnie. Witamy w innym świecie!
—Wade będzie ci towarzyszył do Sassy Branson która również jest wampirem i
należy do Stowarzyszenia. Razem pomogą ci dostosować się do nowego życia. Jeśli
o mnie chodzi, czeka mnie dzisiaj walka. Jeśli uda mi się z niej wyjść zwycięsko,
odnajdę cię. W międzyczasie, chcę abyś poszła z Wadem i słuchała się go we
wszystkim. Możesz mu zaufać.
Tak jak się spodziewałam, jej pragnienie sprawienia mi przyjemności zwyciężyło.
Wade pomógł jej wstać podając jej dłoń.
Dredge użył tej samej sztuczki aby wysłać mnie abym zabiła swoją rodzinę. Na
szczęście moja nienawiść do niego i wspomnienia z tortur sprawiły, że
oprzytomniałam. Udało mi się dotrzeć do domu i zamknąć w swoim pokoju przed
zaatakowaniem Camille. Potem interweniowała OIA. Przynajmniej Erin nie będzie
miała po mnie złych wspomnień. W rzeczywistości jej transformacja poszła o wiele
lepiej niż myślałam.
Gdy Wade poprowadził ją na zewnątrz, poszłam za nimi obserwując jak oboje
znikają w ciemnościach. Erin już nigdy nie zobaczy słonecznego dnia, nigdy nie
poczuje ciepła słonecznych promieni. Jednak dokonała wyboru... który nie był tak
naprawdę jedynym. Umrzeć lub żyć wiecznie. O ile mi wiadomo, żaden znany mi
wampir nie żył dłużej niż pięćset lat. Co się stało z najstarszymi? Kto to wie?
Może nie było już żadnego? Może wampiryzm nie był tak stary jak wszyscy myśleli?
Może... po spędzeniu wieczności będąc uwięzionym w tym samym ciele, popełniali
samobójstwo? Nie zamierzałam żyć tak długo by się o tym przekonać. Jedynie do
czasu jak moje siostry dołączą do naszych przodków, co nastąpi... za jakieś tysiąc lat?
Z pewnością większość wróżek osiągnęła ten wiek. Ale wieczność? Nie ma mowy!
Jak tylko tamtych dwoje zniknęło, zwróciłam się do pozostałych.
—Wszystko powinno być w porządku. Myślę że sobie poradzi. Choć wolałabym aby
nie musiała przez to przechodzić.
Chase odchrząknął.
—Tak, odpowiedział. Jak dla mnie, będę musiał znaleźć pretekst zniknięcia
właścicielki sklepu z bielizną, zanim rzucą się na mnie wszystkie pismaki.
—Pomożemy ci, powiedziałam. Erin może zadzwonić do kilku przyjaciół i
powiedzieć im że bierze urlop. Albo coś w tym stylu.
—Cóż, nie warto byśmy tu jeszcze siedzieli, powiedziała Camille. Co teraz zrobimy?
Dałam im znak by wyszli ze mną na zewnątrz.
—Co zrobimy? Kiedy wróci Roz, wyruszymy na poszukiwanie Dredge'a i
wyrównamy z nim rachunki!
Sprawdziłam czy moje kołki są na miejscu. Tak czy inaczej zamierzałam z nim
skończyć. I to będę ja która zada mu śmiertelny cios!
Rozdział 19
W nocy Seattle było piękne, a to za sprawą kontrastu jaki dawały ciemne zaułki w
połączeniu z musującymi światłami wieżowców i Space Needle.
Z biegiem czasu polubiłam obrazy i dźwięki śpiącego miasta. Oczywiście wszędzie
ujrzeć można było włóczęgów, studentów, prostytutki i zwykłych bywalców. A gangi
i inni bandyci siedzieli w swoich samochodach podkręcając obroty silnika. Jednak
Seattle samo wiedziało jak się bronić.
Kiedy znaleźliśmy się na parkingu w pobliżu hotelu, w oddali, oświetlona światłami
z mola, błyszczała woda w porcie. Cisi niczym noc, stanęliśmy wszyscy między
dwoma budynkami. Patrząc na zachód mogłam dostrzec drogę prowadzącą do
centrum miasta. Natomiast na wschodzie mieścił się oczekujący nas rząd magazynów
i budynków.
—Tam, powiedziałam wskazując na Halcyon. Miejsce spotkań wszystkich
nadprzyrodzonych istot zamieszkujących miasto i jego obrzeża. Mam nadzieję że ten
gnojek nadal tam jest.
Parking wylany był betonem i pokryty żwirem, na którym namalowane zostały linie
graniczne wskazujące miejsca do parkowania. Tu i tam zainstalowano lampy. Oprócz
nas stało tu niewiele aut. Jednym z nich był Hummer, który miał indywidualną
tablicę rejestracyjną "SEXYSUCC".
Pokazałam ją innym.
—Założę się o wszystko, że ten tu należy do sukuba.
Camille się roześmiała.
—Czasami myślę, że dobrze zrobiłam.
—Tak, ale twoją pierwszą miłością pozostaje magia, wtrącił Morio.
Rzuciłam okiem na Delilah. Wyglądało na to że Morio zna ją lepiej niż myślałam.
—Dobra, słuchajcie. Wszyscy wiemy że Dredge jest bardzo niebezpieczny. Ale
pamiętajcie że jest również sadystą. Lubi wyrządzać krzywdę innym wokoło. Jeśli
uda mu się złapać kogoś z nas, będzie starał się go złamać. Nie zadowoli go proste
morderstwo.
—Naprawdę myślisz że mamy szansę go pokonać? zapytała nagle Camille
poważnym głosem. A co zrobimy z resztą klanu Elwing?
—Stanowią problem ale dziwnym trafem słyszeliśmy jedynie o Dredge'u. Natomiast
nic o jego szeryfach. W każdym razie jeśli nie zabijemy go dzisiaj, spędzimy resztę
naszego życia oglądając się przez ramię, a wszyscy nasi przyjaciele i członkowie
naszej rodziny będą w niebezpieczeństwie.
W najgorszym wypadku będę w stanie uciec. Roz również. Inni jednak… szczególnie
Chase ale również moje siostry i Morio nie byli nieśmiertelni. Gdy zbliżaliśmy się do
budynku, skinęłam na wszystkich aby byli w pogotowiu pozostając w cieniu tak, by
nikt z okien mieszczących się powyżej parkingu nie mógł nas dostrzec.
—Trzeba odkryć na którym piętrze się znajduje. Wątpię by powiedzieli nam to w
recepcji. Nawet bez swoich wampirzych mocy, Dredge wie jak być uroczym. Założę
się, że nie wiedzieliby o kim mówimy. Zapewne poprosił ich aby nie mówili o nim
nikomu.
Przyjrzałam się oknom, po czym odwróciłam się w stronę portu. Tam. Pomnik
wyciągał dłonie w stronę morza. To był obraz który widziałam oczami Dredge'a.
Zaraz z tyłu mieściła się restauracja Sushirama. Co oznaczało że… na powrót
spojrzałam w kierunku hotelu.
—Czwarte okno na lewo. Tego jestem pewna. Natomiast które piętro?
Powoli wzniosłam się w powietrze. Nie pierwsze. Drugie tym bardziej. Może
trzecie? Na czwartym pstryknęłam palcami lądując na ziemi.
—Czwarte piętro, czwarte okno z lewej. Chodźmy! powiedziałam prowadząc ich do
środka.
Halcyon był hotelem; na parterze mieścił się nocny klub. Jak większość z wielu
niedawno otwartych klubów, klientelę stanowiły w większości istoty
nadprzyrodzone ziemskiego pochodzenia. Jednak dopóki obywało się bez
problemów, istoty z innego świata były tu mile widziane. Od wejścia uderzyła nas
muzyka i gwar. Z głośników krzyczeli The Doors.
—Można by powiedzieć że wokół płynie heroina, zauważyła Camille.
—Do czasu dopoki nie jest to Z-fen... powiedziałam, rozglądając się wokół.
Miała rację. Wystrój tego miejsca wydawał sie pochodzić prosto z psychodelicznego
delirium, z lampami na kształt lejącej sie lawy i fosforyzujących plakatów
zdobiących ściany. Zamrugałam. Exo Reed miał dość specyficzne fantazje…
—Myślisz że Exo gdzieś tu jest? spytała Delilah.
—Nie wiem, odpowiedziałam, ale nie zapominajmy że mieszka tu ze swoją rodziną.
—To nie jest najlepsze miejsce do wychowywania dzieci, zauważył Chase. Gdyby
nie był zmiennym wilkiem nie zawahałbym się poinformować o wszystkim opieki
społecznej.
Dałam mu znak by się zamknął.
—Nie to chciałem powiedzieć. Jako że wokół mogą znajdować się dzieci, nie należy
nikogo narażać na niebezpieczeństwo, zwłaszcza Exo. Jeśli Dredge go oczarował,
może na nas donieść nie wiedząc nawet o tym. Zrozumiano?
—Dobrze. Winda czy schody? spytała Delilah, wskazując na schody po drugiej
stronie sali. Nawet jeśli winda była szybsza, pokój Dredge'a znajdował się zaledwie
na czwartym piętrze.
—Schody. Przynajmniej po otwarciu drzwi nie ryzykujemy stanąć twarzą w twarz z
Dredgem lub jednym z jego sługusów.
Wspinając się w pośpiechu po schodach, zaczęłam się zastanawiać jak sobie z nim
poradzimy. Oprócz tego że był bardzo silny, Dredge związany był z Lokim, swoim
Panem. Moje serce mówiło mi że możemy wygrać. Jednak rozsądek ostrzegał by nie
ogłaszać zwycięstwa zbyt szybko, jeśli nie chcę aby skończyło się to katastrofą.
Zupełnie jakby czytała w moich myślach, Delilah powiedziała:
—Co robimy? Domyślam się że oboje z Rozem idziecie pierwsi?
Skinęłam głową.
—Tak, w ten sposób łatwiej się obronimy.
—Poza tym oboje pragniemy zemsty, dodał ponuro Roz. Pamiętajcie że zabił moją
rodzinę. Całą.
—Spróbujecie wpakować mu kołek w serce? zapytała Camille zatrzymując się przed
trzecim piętrem. Czy możemy osiągnąć coś magią?
Oparłam się o ścianę.
—Jeśli to zrobimy, nie będzie miał trudności w pokonaniu nas. Nie, walka będzie o
wiele dłuższa i trudniejsza. Jest podatny na pewne formy magii. Czy jesteś może
przypadkiem w stanie go wskrzesić? zapytałam pół żartem. Wszakże Morio zdawał
się znać magię śmierci. Podejrzewałam że ukrywał przed nami niektóre ze swoich
mocy. To z pewnością by go zabiło.
—Nie, do tego trzeba by potężnego nekromanty, powiedział.
Chase zdawał się myśleć dokładnie to co ja.
—Oboje z Camille dużo trenujecie. Nie macie w swoim repertuarze nic na wampira?
Morio spojrzał na Camille wzruszając ramionami.
—Być może. Możemy go spowolnić lub stworzyć iluzję. Czy on się czegoś boi?
Zastanawiałam się chwilę nad odpowiedzią.
—Tak, a przynajmniej sprawia takie wrażenie. Istnieje ktoś przed kim czuje respekt.
Czy można sprawić by uwierzył że Fenris stoi tuż za nami?
—Fenris? zawołał Roz, patrząc na mnie. Aha... myślę że wiem dokąd zmierzasz.
—Kim jest Fenris? zapytał Chase.
Camille zmarszczyła brwi.
—Ogromny wilk. Jest synem Lokiego.
—Mogę stworzyć jego iluzję, ale tylko na kilka minut, powiedział Morio kiwając
głową. Nasze oszustwo bardzo szybko wyjdzie na jaw.
—Kilka sekund mi wystarczy, odparłam. Chcę by wilk stał tuż za nami gdy
wejdziemy do jego pokoju. Zmiana planów. Camille, ty i Delilah pójdziecie ze mną
przodem. Ty Roz, razem z Morio trzymacie się tuż za nami. Chase zostaje na tyłach i
dba o rannych tak by nie groziło im niebezpieczeństwo. Roz, co masz nam do
zaproponowania?
—Idę z kołkiem ale mam też asa w rękawie (pokazał nam czerwoną petardę). To
petarda z której wydobywa się dym o smaku czosnku. Zapala się w kontakcie z
nieumarłym. To cudo sprawi że tamten narobi w spodnie. Niezależnie od wszystkiego
ból go zdekoncentruje. Na ciebie również zadziała Menolly, dlatego jak tylko go
użyję, zabierz swój śliczny tyłek i czym prędzej stamtąd zmykaj.
Skrzywiłam się.
—Fuj, trzymaj to coś z dala ode mnie i koniecznie daj mi znać zanim jej użyjesz
(zamknęłam oczy. Nie było powodu aby dłużej czekać). OK, chodźmy. Bądźcie
ostrożni, proszę. Wyczerpałam mój limit przemieniania innych w wampiry jak na
jeden wieczór. Wierzcie mi, nie chcecie wpaść w łapy Dredge'a!
Minutę później dotarliśmy na czwarte piętro. Korytarz był pusty. Policzyłam drzwi
następnie zatrzymałam się przed tymi za którymi powinien znajdować się Dredge.
Poczułam przytłaczający zapach wampira. Nie ulegało wątpliwości że był świadomy
śmierci swoich noworodków i tego kto je zabił. W przeciwnym razie nie czekałby na
nas.
Zwróciłam się do pozostałych.
—Chodźmy! szepnęłam następnie pchnęłam drzwi wchodząc do środka za mną
Camille i Delilah.
Nagle zapanowała cisza. Kiedy weszłyśmy, przez chwilę pomyślałam że ludzie
przestali rozmawiać. Wtedy zdałam sobie sprawę, że oprócz Dredge 'a w pokoju nie
było żadnego innego wampira.
—Menolly, jęknęła Delilah.
Kiedy spojrzałam przez ramię, zdałam sobie sprawę że moje siostry były jedynymi
które weszły za mną, reszta pozostała na zewnątrz.
Z triumfalnym uśmiechem na ustach, Dredge siedział przy biurku stojącym blisko
okna. Był zupełnie taki, jakim go zapamiętałam: piękny, niebezpieczny, od stóp do
głów ubrany w skóry.
—Zajęło ci to trochę, zauważył. Co? Liczyłaś że mnie zaskoczysz?
—Cholera! wzniósł magiczną barierę, powiedziała Camille obserwując drzwi.
Menolly, inni nie mogą tutaj wejść.
Gdy się wycofała poczułam jak jej energia staje się coraz silniejsza. Nagle wydała się
ona uwolnić w postaci oślepiającego światła.
Wtedy skorzystałam z okazji aby rzucić się na Dredge'a który chronił oczy, ale po
chwili energia mojej siostry straciła moc. Ledwie miałam czas na to by zrobić krok
do tyłu gdy ten złapał mnie za nadgarstek.
Jasny gwint! Pieprzona krew która wszystko popsuła! Musiałam grać na zwłokę by
dać czas chłopakom na pokonanie bariery.
—Co? Rozdzieliłeś nas bo bałeś się zmierzyć z nami wszystkimi w tym samym
czasie?
Podgwizdując pokręcił głową.
—Wręcz przeciwnie, moja śliczna Menolly. Wolałem powitać was w małym gronie.
Jedynie wróżki mogą przekroczyć tę barierę. Nie demon i nie człowiek. A... tak,
dobrze wiem że zadajesz się z inkubem i demonem lisem. Nieszczęśliwie dla was,
zaprosiłem tylko was troje na nasze małe party. Nie możecie również stąd wyjść.
Bilet w jedną stronę. Tak oto jesteśmy stojąc twarzą w twarz... ty i ja... i twoje siostry,
powiedział zacierając ręce. Myślę że spodoba mi się ten wieczór i że w pełni go
wykorzystam.
Rozejrzałam wokół siebie.
—Gdzie są twoje zbiry, Dredge?
—Na zewnątrz. Dałem im kilka misji do wykonania. Wierz mi, nie będę ich
potrzebował po zaklęciu jakie dla was przygotowałem.
Cholera, to oznaczało że były gdzieś na wolności.
—Więc na co czekasz Dredge? Wiem wszystko o tobie. Znam imię twojego Pana.
Ze skrzyżowanymi ramionami Dredge machnął na mnie palcem.
—Menolly, Menolly, Menolly, wstydź się, moja córko. Z powodu twojego złego
zachowania, będę musiał pociąć cię na kawałeczki. Po tym zajmę się twoimi
siostrami. Obie je zgwałcę aż będą mnie błagać abym je zabił. Następnie przemienię
je i wyślę w miasto by terroryzowały jego mieszkańców.
—Zostaw je w spokoju. To jest między mną a tobą.
W jednej sekundzie jego uśmiech zniknął, odsłaniając twarz bez litości.
—Zamknij się! To ja decyduję jak się sprawy potoczą!
Z wypełnionym nienawiścią wzrokiem jakiego u mojej siostry nigdy wcześniej nie
widziałam, Camille wzniosła ręce do nieba i zaczęła recytować mantrę:
Na światło księżyca na czystość słońca
Na gniew myśliwego budzę cię
Sięgnij do mego bólu i gniewu
Przeszyj moje ciało piorunem deszczu
Niczym grom z jasnego nieba niebieska fala uderzyła trafiając w biurko za Dredgem,
roztrzaskując je w drzazgi. Kawałek drewna zatonął w jego ramieniu. Chybiony.
Następnie niebieski płomień uderzył w metalowe ramy łóżka spalając doszczętnie
prześcieradła.
Dredge zmrużył niebezpiecznie oczy.
—Właśnie załatwiłaś sobie bilet w jedną stronę do piekła moja droga, powiedział
zbliżając się do Camille.
—Nie!! zawołała Delilah wyjmując swój sztylet.
Gdy srebrne ostrze zatonęło w jego ramieniu, Dredge się wycofał co dało czas
Camille by uciec na drugą stronę pokoju. Bardzo szybko ogień zaczął się
rozprzestrzeniać, pokój wypełniła chmura dymu. Słyszałam Camille mruczącą nowe
zaklęcie. Po chwili zaczął padać deszcz gasząc płomienie i zalewając nas.
Korzystając z zamieszania, rzuciłam się w stronę Dredge'a z kołkiem w ręce.
Wyczuwając moją obecność odwrócił się, oboje upadliśmy na ziemię. Będąc na górze
starał się rozorać paznokciami moje gardło, ale udało mi się go powstrzymać kładąc
ręce na jego ramionach i odpychając go.
—Dlaczego?! Dlaczego mnie zdradziłaś! Niewdzięczna suko! Brudna dziwko! Jak
śmiesz mnie wyzywać? Jak zdołałaś zerwać naszą więź?! Jak śmiałaś to zrobić!
Wstając zadał mi cios w brzuch. Jeśli bym żyła, już byłabym martwa. A tak tylko się
zachwiałam.
—Zostaw ją w spokoju! krzyknęła Delilah.
Usłyszałam jak Dredge jęknął odwróciwszy się w jej stronę. Moja siostra zadała mu
cios w prawe ramię. To nie wystarczy aby go zabić, ale rana zadana srebrnym
ostrzem z pewnością sprawi że będzie cierpiał męki.
Korzystając z tej jednej chwili, wstałam. Dredge właśnie odwracał się w moją stronę
gdy Camille rzuciła nowe zaklęcie. Niestety udało mu się pochwycić Delilah
używając jej niczym tarczy w starciu przeciwko Camille i jej zaklęciu.
Camille natychmiast odbiła atak pioruna, który odbił się od ramienia Delilah
następnie uderzył w okno roztrzaskując je.
Jęcząc z bólu, moja siostra zwróciła się do Dredge'a.
—Pijący krew z nas obojga! zawołała.
Na początku myślałam że zamierza przekształcić się w kota, co nie grało by na naszą
korzyść. Wtedy poczułam w powietrzu zapach ogniska. O kurczę! ... widocznie ktoś
nie chciał by jego narzeczona śmierci umarła... Kiedy wydała z siebie pierwszy
pomruk, Dredge wydawał się być nerwowy. Ta chwila jego nieuwagi była mi
potrzebna bym wkroczyła do gry z moim kołkiem.
Zdołał odeprzeć mój atak ale nie zdał sobie sprawy z obecności Camille, która stała z
tyłu. Trzymała coś w dłoni. Było to mniejsze niż kołek. Skoczyła mu na plecy a nogi
okręciła wokół jego talii, następnie zacisnęła obie dłonie na jego szyi. Zanim miał
czas by ją zrzucić, ta wcisnęła mu coś w usta zakrywając je dłonią i trzymając je
zamknięte. W rewanżu Dredge pociął jej uda paznokciami.
Usłyszałam przytłumiony dźwięk, po tym puściła go i upadła na ziemię z
zakrwawionymi udami.
Wciągnęłam powietrze. O cholera! Wiedziałam już co zrobiła! Wetknęła mu w gardło
petardę z czosnkiem którą dał jej Roz! Chwilę później w błysku światła Delilah
przemieniła się w czarną panterę a jej ryk odbił się echem w pokoju.
—Co jest...? wykrztusił Dredge zanosząc się kaszlem.
Drapiąc się po gardle zaczął wykazywać oznaki bólu.
—To boli, co? Myślałam że lubisz ból?
Nie zważając na unoszący się w powietrzu zapach czosnku i zawroty głowy,
zbliżyłam się do niego skupiając się na jedynej misji, którą było wyeliminować
wroga. To była jedyna rzecz która się liczyła.
—Więc na pewno spodoba ci się to! zawołałam, dając mu kopniaka w brzuch.
Uderzenie sprawiło że przeleciał przez pokój uderzając w ścianę z rozpostartymi
ramionami. Kiedy upadł na ziemię, pokój zadrżał ponownie. Próbował wstać, ale
Delilah była szybsza. Zatopiła zęby w jego nodze tak głęboko, że ujrzałam blask
kości, wyrwała mu kawałek mięsa.
—Odsuń się Delilah! On jest mój!!
Posłała mi pytające spojrzenie, następnie wycofała się. Kiedy zbliżyłam się do niego,
Dredge próbował ponownie wstać. Nie czekając dłużej wbiłam mu kołek w serce, tak
głęboko jak to tylko możliwe.
—Giń!
W ciszy obserwował kawałek drewna osadzonego w swojej piersi.
Dlaczego nie wybuchnął? Gdzie był problem? Wtedy zobaczyłam stojący za nim cień
mężczyzny. Stał w otoczeniu płomieni a tuż przy nim trzymany na łańcuchu stał
ogromny wilk. Oboje zarówno mężczyzna jak wilk spojrzeli na mnie drwiącym
wzrokiem. Następnie Loki odwrócił się do Dredge'a wybuchając śmiechem.
—Nadeszła twoja godzina by zapłacić za swoje czyny, powiedział głosem który odbił
się echem w całym pomieszczeniu kakofonią perkusji i wyciem wiatru.
—Nie, jeszcze nie! Jeszcze nie! zawołał Dredge próbując pozbyć się kołka.
—Nie ma mowy!
Rzuciłam się do niego, nie martwiąc się rozgrywającą przed moimi oczami sceną.
Uchwyciwszy wystający z jego piersi czubek kołka walczyłam z moim Panem z
całych moich sił.
—To jeszcze nie koniec, rzucił gdy jego drwiące oczy spotkały mój wzrok. Nie
skończyłem z tobą.
—Nigdy nie słyszałeś o rozwodach sukinsynu?
Zadając mu ostateczny cios, upadłam na niego przygniatając go i obiema dłońmi
wbijając kołek jeszcze głębiej. Ten przebił jego serce i przeszedł na wylot dotykając
ziemi. Usłyszałam śmiech Lokiego, natomiast przeszło tysiącletnie ciało Dredge'a
przemieniło się w popiół zaśmiecając dywan. Upadłam na ziemię przed półbogiem.
Odgarniając włosy podniosłam głowę i spojrzałam mu w twarz. Loki stał trzymając
w dłoniach kulę energii. Duszę Dredge'a. Cofnęłam się zrobiwszy krok do tyłu. Co
się teraz stanie? Wbrew wszystkiemu, pan L. tylko zlustrował mnie wzrokiem z góry
na dół a następnie mrugnął do mnie. Słyszałam jeszcze krzyczącego Dredge'a, a
może powinnam powiedzieć, jego duszę; po czym wszyscy trzej zniknęli.
—Camille? Możesz wstać?
Przemieniwszy się na powrót, Delilah rzuciła się w stronę naszej siostry której nogi
wciąż krwawiły.
—Gdzie on jest? zapytał Morio wpadając do pokoju.
Bariera zniknęła. Rozejrzał się wokół, po chwili zobaczył zakrwawiony kołek i
wyciągnął własne wnioski.
—Wszyscy w porządku? Camille? Camille! wykrzyknął rzucając się ku Delilah,
która próbowała zatrzymać krwawienie przyciskając do rany resztki prześcieradeł.
Następnie weszli Roz z Chasem. Inkub dał znak obojgu aby się odsunęli od Camille.
—Pozwólcie mi to zrobić. Przyniosłem ze sobą balsam uzdrawiający. Powstrzyma
krwawienie do czasu aż lekarz ją zbada.
Kiedy nałożył balsam, Camille się skrzywiła.
—Na wszystkich świętych, to piecze!
—Odpłacam ci się za szwy które mi nałożyłaś, odpowiedział uśmiechając się.
—Więc nie ma go już ? Nie żyje? zapytał Chase podgwizdując. Co wyście zrobiły z
tym biednym pokojem! Popękane ściany, spalone łóżko, podarty dywan, rozbite
szyby... Jedno jest pewne, nigdy nie pozwolę wam ze mną zamieszkać.
Zaśmiałam się.
—Dziękuję, panie uważającym się za bystrzaka. Jeśli chcesz wiedzieć, Camille
przywołała pioruny by te pobawiły się z nami. To wywołało pożar. Następnie spadł
deszcz i ugasił go. Jednak to ja jestem odpowiedzialna za ścianę...
Chase przyjrzał nam się, każdej po kolei, po czym wybuchnął śmiechem.
—Dzień jak co dzień w życiu sióstr D’Artigo?
Uklękłam obok sterty popiołu i leżącego w niej kołka. Nagle od strony okna powiał
wir wietrzny zabierając wszystko ze sobą. Roz dołączył do mnie po czym oboje
wpatrywaliśmy się w niego jak znika w ciemnej i zimnej nocy Seattle.
—Nie wiem jak nam się to udało. Szczerze mówiąc, nie jestem pewna jak go
zabiłyśmy, odparłam. Czybyśmy były aż tak utalentowane?
—Widocznie tak. Ale być może był też ktoś kto wam w tym trochę pomógł? zapytał
Roz.
Chwycił kołek przyglądając się jego zakrwawionej krawędzi.
—Co chcesz przez to powiedzieć?
—Być może Loki chciał, by ten w końcu zapłacił za swoje czyny. Albo nie. W
każdym razie założę się, że w ciągu kilku dni zima złagodnieje, rzekł kręcąc głową.
Nie mogę uwierzyć że to już koniec. Ścigałem go odkąd ten zabił moją rodzinę.
Przez siedemset lat podążałem za nim przez równiny i góry. I nie mogłem nawet
spojrzeć mu w twarz kiedy umierał.
Spuściłam głowę.
—Żałuję że nie mogłeś być z nami. Dredge odszedł, ale reszta klanu Elwing wciąż
żyje (odwróciłam się do okna). Są gdzieś tam, na zewnątrz.
—Dredge był ich przywódcą. Jeśli traktował ich tak jak ciebie, możesz być ich
wybawcą, zauważył wycierając kołek i chowając go w swoim płaszczu.
—W każdym razie jeśli go wielbili, wkrótce zapragną mnie wyzwać (wstałam
otrzepując tyłek). Będę na nich czekała z kołkiem w ręce.
—I co teraz? zapytał Roz.
—Wracamy do domu. Musimy wyleczyć rany Camille i zdecydować jaki będzie nasz
kolejny krok w walce ze Skrzydlatym Cieniem.
Już miałam odwrócić się do Morio, kiedy Roz złapał mnie za ramię.
—Idę z wami. Mam wam coś do powiedzenia o Skrzydlatym Cieniu co dotyczy
demonów.
Nie czekając na moją odpowiedź, zniknął szybko w holu hotelu. Gdy zebraliśmy
pozostałości Dredge'a, poprosiłam Morio by poszedł wytłumaczyć wszystko Exo
Reed i przekazać mu że pokryjemy wszystkie koszta.
Co takiego wiedział Roz o Skrzydlatym Cieniu?
Dredge był martwy, ale jak wytłumaczyć zachowanie Władcy Chaosu?
Gdy podniosłam Camille by zanieść ją do auta, bo w ten sposób było łatwiej, zapach
jej krwi w ogóle mi nie przeszkadzał.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że część mnie wciąż obawia się powrotu mego Pana.
Niektóre rany nigdy się nie goją. Nawet jeśli spakowałeś już walizki, cena podróży
nadal wyryta jest w twojej duszy.
Rozdział 20
Po powrocie do domu w kuchni czekała na nas Iris. Widząc nas, rozpłakała się.
—Żyjecie! wykrzyknęła. Po sekundzie dostrzegła nogi Camille. O mój Boże! Co się
stało? Przenieście ją na kanapę, wezmę apteczkę.
Gdy wyszła z pokoju, Tim zwrócił się do mnie:
—Nie żyje?
Skinęłam głową.
—Tak. Przemienił się w kupkę popiołu i przeszedł w zapomnienie. Pozostało po nim
jedynie złe wspomnienie...
Po tych słowach zdałam sobie sprawę, że coś po nim zostało: jego dusza
spoczywająca w rękach kogoś jeszcze bardziej sadystycznego niż on sam. Czyżby
swego rodzaju policja strzegąca karmy? Być może. Zapewne Wszechświat śmieje się
teraz z tego.
Spojrzałam na zegar. Była 3:30. Jutrzejszej nocy zamierzałam odwiedzić Erin. Na
razie byłam wykończona. Moim pragnieniem było jedno: zaszyć się w mojej jamie i
odciąć od reszty świata. Wpierw jednak musiałam zająć się pewnymi rzeczami.
Przeszłam do salonu, gdzie Iris zajmowała się opatrywaniem ran Camille.
—Będzie lepiej jeśli to zszyję, powiedziała.
—Czy wszyscy macie pociąg do igieł? zapytał pobladły Chase.
—Jestem w tym bardziej utalentowana od dziewcząt. To wynik lat spędzonych w
służbie u rodziny Kuusi.
Nie było lekarzy mieszkających wystarczająco blisko by radzić sobie w nagłych
wypadkach, a mimo to mogłam wyleczyć rany bardziej skutecznie od nich (to
rzekłszy przegryzła zębami nić a następnie odłożyła na bok szpulkę). Z odrobiną
balsamu i bandaża wyzdrowiejesz w ciągu tygodnia. Oczywiście będziesz miała
blizny, ale będą one niewielkie.
Uśmiechając się, Camille pokręciła głową.
—Będą pasować do tych które mam na ramieniu, rzekła zwracając się do mnie.
Ironia losu?
—Trafna uwaga ale to już przeszłość, odpowiedziałam zastanawiając się
jednocześnie jak mam jej powiedzieć, że Trillian został ranny. Nie będzie szczęśliwa
wiedząc że to przed nią ukryłam. Teraz jednak nie miało to znaczenia. Roz jest tutaj?
—Właśnie przyszedł, odpowiedział głos od drzwi.
Zdjął płaszcz i położył go delikatnie na oparciu krzesła, następnie usiadł na nim.
Spodnie idealnie na nim leżały. Podobnie podkoszulek. Nagle moje myśli pofrunęły
w kierunku w którym nigdy nie myślałam że pofruną.
Być może ostatecznie Roz był idealnym towarzyszem zabaw. Przynajmniej dla kogoś
takiego jak ja. Raz jeszcze wróciłam w myślach do tego pomysłu by następnie go
odsunąć. Za wcześnie na rozmyślanie o tym.
—Więc, co chciałeś nam powiedzieć? spytałam.
—Przyprowadziłem kogoś ze sobą, powiedział wskazując na drzwi.
Zerwałam się. Kogo znowu zaprosił do nas do domu? Jednak gdy do pokoju weszła
zakapturzona postać, od razu rozpoznałam jej energię. Pełnej krwi elf. Starożytny i
potężny. Nie wyglądał mi on na Trenyth'a.
Camille zmrużyła oczy by po chwili wydać okrzyk zaskoczenia.
—Wasza Królewska Mość! zawołała próbując wstać.
Iris popchnęła ją na miejsce.
—Może być nawet królową serca, nie obchodzi mnie to! Nie ruszaj się. Inaczej twoje
rany mogą ponownie się otworzyć.
Gdy nasz gość zdjął kaptur natychmiast wstałam naśladując Delilah.
—Wasza Królewska Mość! Na miłość boską, co pani tu robi? (W tym momencie nie
byłabym zaskoczona, gdyby świat eksplodował. Asteria, królowa elfów, w naszym
domu?? Co się dzieje?) Czy wszystko w porządku? spytałam.
—Ojciec! Czy coś się stało ojcu? zapytała Delilah; następnie się rozpłakała.
Zrobiłam to samo dając tym samym znak Morio i Chasowi aby się pokłonili.
—To tyle jeśli chodzi o maniery, powiedziała królowa. Nie chcę za długo pozostawać
poza Elqavene. Jednakże muszę z wami porozmawiać o sprawach które nie mogą
czekać na wasz powrót. Ale wpierw powiedzcie mi: co z Dredgem?
W skrócie opowiedziałyśmy jej o walce i o związku Dredge'a z Lokim, jak również
ze Skrzydlatym Cieniem. Po wysłuchaniu naszej historii, po prostu skinęła głową.
—Dredge zawsze lubił siać chaos i zamieszanie. Miałam nadzieję że Jareth może mu
pomóc, ale to się nie powiodło. W rzeczywistości biorąc pod uwagę obecność
Lokiego, jestem raczej zaskoczona że Jareth wyszedł z tego żywy. Nikt z nas nie
wiedział o tym. Od początku do końca wszystkich nas oszukał (przerwała
odwróciwszy się do Camille). Moja córko zostałaś ranna. Czy Trillian wie o tym?
Przykro mi że został ranny...
—Co? Trillian jest ranny?! wykrzyknęła Camille wstając.
Również tym razem interweniowała Iris, usadzając ją z powrotem na kanapie.
—Trillian ma się dobrze. Jednak w najbliższym czasie nie będzie mógł wrócić do
krainy wróżek. Nasi wrogowie odkryli że jest naszym szpiegiem (oparła ręce na
biodrach). Jest teraz w swoim pokoju. Oboje będziecie mogli leczyć wasze rany
mając nadzieję, że tym razem bogowie będą nad wami bardziej litościwi… i nade
mną która będzie grała rolę waszej pielęgniarki, odparła Iris wznosząc oczy ku niebu.
—Dlatego tu jestem, powiedziała królowa. Chciałam abyście usłyszeli co mam wam
do powiedzenia prosto z moich ust.
Następnie skinęła na Roza który stanął obok niej.
—Od dzisiaj Rozurial jest moim nowym posłańcem. Zastąpi Trilliana. Zajmie się
przekazywaniem wam ode mnie wiadomości których nie chciałabym przekazywać
poprzez zwierciadło. Wysyłanie do was Trenyth'a stało się zbyt niebezpieczne. Jego
obecność przy moim boku jest zbyt cenna bym miała narażać go na
niebezpieczeństwo.
—Wojna okazała się aż tak niebezpieczna? zapytała Delilah.
Królowa Asteria skinęła głową.
—To prawda, jak wszystkie wojny... ale nie jest to jedyny powód. Poprosiłam
uczonych by przestudiowali starożytne teksty. Poprosiłam też o pomoc proroków
(westchnęła). Posłuchajcie mnie. Najwyraźniej wszystkie duchowe pieczęcie zostały
rozrzucone wokół Seattle. Dlaczego ten konkretny obszar? Nie wiadomo.
Nie wiemy też czy istnieją jakieś potężne siły, które mogłyby nasilić moc pieczęci.
Istnieje również wiele portali o których istnieniu nie wiedzieliśmy a które zostały
otwarte przez Skrzydlatego Cienia. Tym samym nie ma nikogo kto by ich strzegł.
Czy to z tego powodu demony tu przybyły? Tego również nie wiemy. Mogą chcieć to
wykorzystać aby podporządkować sobie Ziemię i Krainę Wróżek. Tak wiele pytań i
tak mało odpowiedzi…
Podczas gdy starałam się przetrawić dopiero co usłyszane wiadomości, głos zabrał
Roz.
—Jeszcze jedno. Trzecia pieczęć a zarazem trzecia część starożytnego talizmanu,
ukryta jest tutaj, w Seattle. Jedyne co odkryłem to to, że ma ona związek z Râksasą.
Camille usiadła zassawszy powietrze.
—Oni są bardzo niebezpieczni! zawołała.
—Kto to jest? zapytał Chase.
—Ziemskie demony. Persowie, powiedział Morio. Bardzo potężni.
—Czy Râksasa pracują dla Skrzydlatego Cienia? spytała Iris posyłając Camille
ponure spojrzenie, na skutek którego ta natychmiast opadła na poduszki.
—Nie wiem, odparł Roz pocierając nos, ale dowiecie się już wkrótce gdy tylko
wyruszycie na poszukiwanie pieczęci. Jest jeszcze kilka rzeczy…
—Których nie chcemy usłyszeć, prawda?
Spoglądając przez okno, przyglądałam się śnieżnej zimowej nocy. Niebo wydawało
się rozjaśniać. Najwyraźniej burza śnieżna zdawała się oddalać. Być może Loki
zabrał ją ze sobą, odchodząc.
—Prawdopodobnie tak młoda damo, odpowiedziała królowa z lekkim uśmiechem.
Udało nam się pojmać ich szpiega.
Zanim umarł, powiedział nam o siatce szpiegowskiej mieszczącej się w pobliżu.
Sądzimy że Skrzydlaty Cień wie, że wszystkie pieczecie duchowe znajdują się
właśnie tutaj. Dlatego wysłali swoich szpiegów tutaj, a nie gdzie indziej.
Cholera!
—Innymi słowy, wiedzą to co my.
—Większość z tego. Nie mamy już przewagi w postaci czasu i wiedzy. W
porównaniu ze Skrzydlatym Cieniem, Dredge był ministrantem.
—Co jeszcze? spytała Camille.
Roz zachichotał.
—Doszło do rebelii wśród cryptos... wycofali się z wojny domowej w Y'Elestrial. Jak
głoszą plotki, w dolinie Willow coś się gotuje. Ma to związek z jednorożcami z
Dahns. Na razie do końca nie wiemy co to jest…
—Nie wszyscy z nas są ignorantami, wtrąciła Asteria wstając. Przygotujcie się na
wizytę posłańca jednorożców, która nastąpi w przeciągu kilku miesięcy. Potrzebna
jest ona by rozwiązać niektóre z problemów. W międzyczasie nie zadawajcie nikomu
żadnych pytań. Po nałożeniu swojej peleryny z kapturem, zwróciła się do Roza.
Muszę wrócić do Elqavene. Moi strażnicy czekają na mnie. Rozurial, czy będziesz
tak miły by towarzyszyć mi do portalu?
Nie dając nam czasu na pożegnanie, odwróciła się i wyszła z pokoju.
Camille natychmiast zażądała zobaczenia się z Trillianem, podczas gdy Chase, Morio
i Delilah zaczęli żywo dyskutować o pieczęciach duchowych. Jeśli o mnie chodzi, w
ciszy skierowałam swoje kroki do kuchni...
Tam Maggie bawiła się jak zwykle w swoim parku. Kiedy wzięłam ją w ramiona,
otarła się o moje ramię. Nie mogłam strawić wszystkich wiadomości. W mgnieniu
oka zostałam rozdzielona z Ojcem, następnie z moim Panem którego nienawidziłam
najbardziej na świecie i w końcu stałam się kimś na kształt matki. Wszystko to w
czasie krótszym niż tydzień.
Iris dołączyła do mnie.
—Wszystko w porządku?
Pokręciłam głową.
—Mniej więcej... nie... tak... nie wiem. Nie wiem co robić i co myśleć. Czuję się
trochę zagubiona.
Iris wspięła się na taboret i oparła łokcie na stole.
—Co się tyczy Nerissy... i Jareth'a. Kochałam się z obojgiem z nich, podczas gdy
wcześniej myślałam że już nigdy nie będę w stanie znieść dotyku mężczyzny. A
potem była Erin. Jestem matką, Iris.
Przysięgałam nigdy nikogo nie przemieniać w wampira a mimo to zrobiłam to. Na
dodatek przyjaciela.
—Nie zabiłaś jej, Menolly. Ocaliłaś ją od śmierci... przynajmniej takiej po której
ludzie nie są w stanie się podnieść.
—Nie rozumiem co się ze mną dzieje.
Przytulając do piersi gargulca, głaskałam go pod brodą by następnie go pocałować w
nos. Potem z powrotem wstawiam go do parku.
Iris zmarszczyła brwi.
—Czasami w naszym życiu pojawiają się ludzie w jednym konkretnym i określonym
celu, powiedziała. Następnie odchodzą. Proponuję być odstawiła swoje obawy na
bok. Nie zmuszaj się do podejmowania decyzji, które nie są gotowe do podjęcia.
Pomyślałam o Nerissie. Jej miękkiej skórze i kojącym dotyku jej dłoni. O Jarethcie
który kochał wampira, obudziłam w nim te wspomnienia gdy zaoferował mi swoją
krew.
—Pewnego dnia Camille zapytała mnie, czy wampiry śnią. Odpowiedziałam jej
trochę zbyt prosto i ogólnikowo jak na tak kompleksowe pytanie. Teraz to ja pytam
samą siebie. Czy wampiry są zdolne do miłości? Czy mogę kogoś kochać?
Mieć kogoś jak moje siostry?
Poczekałam chwilę, nie usłyszałam jednak żadnej odpowiedzi, nawet szeptu.
—Menolly, nie jesteś już kobietą która stała w tym samym miejscu w zeszłym
tygodniu, powiedziała w końcu Iris ześlizgując się z taboretu by następnie ułożyć
ciasteczka na talerzyku. Wiele doświadczyłaś i z wieloma rzeczami przyszło ci się
zmierzyć. Jak sobie wyobrażasz zrozumieć to kim jesteś i co jesteś w stanie zrobić,
zanim pewne rzeczy się nie uleżą?
—Przypuszczam że nie mogę, odparłam kręcąc głową. Dredge próbował mnie
powstrzymać od pokochania kogoś kiedykolwiek.
Od początku chciał, bym zniszczyła moją rodzinę.
—Ale jego już nie ma. A ty jesteś.
—Tak, nie żyje, a ja nadal żyję. Co to znaczy? szepnęłam.
Iris wytarła ręce w fartuch.
—Świat może przestać się kręcić w dowolnym momencie, kochanie. Przezwycięż
swoje lęki, jeden po drugim w miarę ich powstawania.
Po tych słowach poczułam się znacznie lepiej. Zaśmiałam się z o wiele lżejszym
sercem niż kiedykolwiek od mojej śmierci.
—Nadchodzą pierwsze promienie słońca, do wieczora.
—Niech twoje sny będą spokojne, rzuciła za mną Iris podczas gdy ja sama
kierowałam się do tajnego przejścia.
Zdejmując ubranie, przyjrzałam się bliznom pokrywającym moje ciało. Dredge
naznaczył mnie na wieczność ale teraz nie żyje. Została po nim kupka pyłu. Moje
siostry i moi przyjaciele byli bezpieczni. Przemieniłam kogoś w wampira i
podarowano mi najwspanialszy prezent na świecie: wolność.