Galenorn Yasmine Siostry księzyca 2 Oszukana

background image
background image

„Siostry Księżyca” tom 2

Tłumaczenie z francuskiego: fort12

Jesteśmy siostrami d'Artigo: w połowie ludźmi w połowie wróżkami,
agentkami CIA. Moja siostra Camille jest czarownicą. Menolly jest
wampirem.

A ja? Jestem Delilah, w stresujących sytuacjach zamieniam się w kota.

A mówiąc o stresie: Zachary Lionnesse, reprezentant stada pum,
zatrudnił nas do odnalezienia sprawcy serii morderstw, którego
ofiarami padają członkowie jego stada. Skończ

Od razu zrozumiałam, że za wszystkim kryje się Skrzydlaty Cien.
Naszym zadaniem będzie dowiedzieć się dlaczego. Ale ludzka krew
która płynie w naszych żyłach sprawi, że znajdziemy się w
śmiertelnym niebezpieczeństwie. Nie jestem jedynie salonowym
kotkiem i udowodnię to wszystkim!

background image

Rozdział 1

Noc była jasna i mroźna. Wysoko na niebie świecił księżyc,okrągły i pełny, zupełnie
jak jedna z tych kul śnieżnych którymi lubią się bawić ludzkie dzieci w czasie świąt
Bożego Narodzenia.

Mimo zimna czułam się tutaj lepiej niż w domu, gdzie Maggie kochała obsypywać
całe moje futro pocałunkami a Iris łapała mnie i zamykała w specjalnej torbie by
następnie przyciąć mi pazury. Jednego byłam pewna, nigdy więcej nie pozwolę
nikomu zrujnować mojego manicure który kosztował mnie pięćdziesiąt dolarów w
pobliskim salonie.

Znajdowałam się blisko pawilonu gdy nagle coś usłyszałam. Zatrzymałam się
nadsłuchując. Hałas powtórzył się… na wszystkie świętości! Oby nie był to Rapido,
pies sąsiada. Ten mały rozrabiaka był najbardziej wytrwałym bassetem jakiego
poznałam, który do tego uwielbiał mnie gonić. Cóż, szczerze mówiąc był jedynym
psem jakiego znałam. Miał zwyczaj pojawiać się znikąd szczekając jak pijany
troglodyta.

Chociaż z łatwością mogłam mu uciec to nie zmieniało faktu, że mu nie ufałam.
Rozglądałam się więc wokoło mając cichą nadzieje, że to jednak nie on. Lepiej być
ostrożnym.

Po chwili gdy Rapido się nie pojawił a ja nadal słyszałam dziwne odgłosy, moja
ciekawość zwyciężyła; zaczęłam się zastanawiać skąd pochodzą. Może był to opos
lub skunks?. Musiałam się kontrolować by za nim nie pobiec. Pamiętam jak za
pierwszym razem pozwoliłam sobie biegać za jednym... wróciłam spryskana
smrodem, moje siostry wyśmiewały się ze mnie przez parę tygodni.

Jednak mój instynkt mówił mi, że nie byłam śledzona przez zwierzę. Przynajmniej
nie takie, jakie można tu było spotkać na co dzień. Nie byłam czarownicą jak moja
siostra Camille, ale miałam swoją własną intuicję która mówiła mi wyraźnie że nie
jestem sama. Podnosząc głowę w górę wzięłam głęboki oddech. Tam!
Subtelny zapach wielkiego kota, a dokładniej zmiennej kotki!
Ostrożnie zbliżyłam się do domu wspinając po schodach na górę. Nie mogło być
mowy bym została na otwartej przestrzeni.

Jeśli demon postanowiłby na mnie zapolować, nie mogłabym wiele zrobić. Biorąc
pod uwagę mój rozmiar, zwiastowało to szybką i bolesną śmierć. Znalazłszy się
bezpiecznie blisko domu, przysiadłam na poręczy schodów która dawała mi lepszy
punkt obserwacyjny.

background image

Szykując się do skoku, pochyliłam się kręcąc niespokojnie. Jednak przed
osiągnięciem trzeciego stopnia, mój kochany puszysty ogon zdecydował złośliwe
przytulić się do krzaka jeżyn pełnego cierni.

Cholera! pomyślałam upadając na ziemię brzuchem z rozłożonymi na boki łapami,
zupełne jak w jednym z odcinków przygód ptaszka Tweety i kota Sylwestra.

Zamrugałam. Moja godność ucierpiała. Potrząsając głową, udało mi się stanąć na
czterech łapach, czekała na mnie jednak przykra niespodzianka... mój ogon nadal był
uczepiony ciernistego krzaka. Wydałam jęk rozczarowania.

Dlaczego musiałam mieć takie długie futro? Nawet jeśli byłam najpiękniejszym
kotem w sąsiedztwie, w chwilach takich jak ta wygląd nie wydawał się
najważniejszy. Prawda była taka że utknęłam.

Znikąd pojawił się nagle owad, który brzęczał mi wokół głowy. Stawiając uszy,
oparłam się pokusie machnięcia ogonem. Nie, zostaw go w spokoju, pomyślałam.
Masz ważniejsze rzeczy do roboty niż zajmowanie się komarem... jak na przykład
uwolnienie się od tego pieprzonego krzaka! Będąc w postaci kota o wiele trudniej
było mi się kontrolować. Ponadto moją uwagę rozpraszały chrząszcze, pająki i liście
niesione przez wiatr.

Starając się oswobodzić, na nowo szarpnęłam ogonem i poczułam silny ból u
podstawy kręgosłupa co mi powiedziało, że może nie był to taki dobry pomysł.

Co teraz? Nie mogłam się przemienić podczas pełni księżyca a przynajmniej nie
przed świtem. Ponadto Camille była zajęta swoim własnym polowaniem a Menolly
była na spotkaniu anonimowych wampirów. Nikt nie przyjdzie mi z pomocą...

Zaciskając zęby i biorąc głęboki oddech, spróbowałam jeszcze raz. Tym razem
prawie mi się udało nie licząc garści wyrwanego futra… A potem ... psia kość!!
Sfrustrowana przykucnęłam, uważając by jeszcze bardziej się nie zaplątać. Nie ma
co, noc zapowiadała się coraz gorzej.

Na domiar złego nie miałam swojej codziennej dawki telewizji. Obie z Menolly
bywałyśmy zajęte manicure, jedząc popcorn i rozmawiając o Camille i jej
kochankach.

Nagle usłyszałam mysz podgryzająca żywopłot Camille. Złapanie jej zajęło mi
dosłownie ułamek sekundy .Trzymając ją między łapami, zrobiło mi się żal gdy
pomyślałam o małych dzieciach, które czekały na nią w domu. Przebiegły gryzoń!.

Ileż to razy słyszałam że jestem zbyt litościwa?

background image

Camille nie omieszkała mi o tym regularnie przypominać. I nie myliła się...
pozwoliłam odejść myszy dodając jedynie groźne: ”Wynoś się stąd albo będzie po
tobie”.

Moje siostry nie wiedziały że będąc w postaci kota potrafię rozmawiać ze
zwierzętami. To był mój świat do którego nikt nie miał dostępu.

Camille była połączona z Matką Księżyca. Menolly kierowało jej pragnienie krwi ...
nawet jeśli stało się to stosunkowo niedawno gdy Klan Elwing zamienił ją w
wampira wbrew jej woli. To nie było tak, żeby chciała stać się krwiopijcą! Całe swoje
życie utrzymywałam mój dar w tajemnicy. I nie miałam zamiaru z nikim się nim
dzielić.

Kiedy tylko mysz się oddaliła, zajęłam się swoją toaletą, by odkryć że złapałam
pchły! Potrzebna mi była specjalna kąpiel lub pipety ze środkiem przeciwpchelnym.
To w połączeniu z różanymi perfumami sprawiało, że moja skóra była sucha i
pokrywała się pokrzywką. Po prostu super! Jeszcze tego mi tylko brakowało.

Tak oto stałam się gospodarzem dla pcheł, uczepiona krzaka i pokryta kolcami. Do
tego wszystkiego byłam śledzona przez zmiennego kota. Zapowiadał się niezły
ubaw! Denerwowało mnie gdy ludzie myśleli, że zmienni spędzają księżycowe noce
by wyrazić swoją ciemną stronę. Jeśli miała to być zabawa, to wolałabym już dobrą
książkę i kubek gorącego mleka.

W lesie kolejny hałas przykuł moją uwagę. Cokolwiek miało by to być,
zdecydowałam że muszę się uwolnić. Niestety ciernie tkwiły zbyt głęboko.
Niezależnie od bólu musiałam coś zrobić.

Nie mogłam liczyć że intruz okaże się przyjacielem. Zamykając oczy,
przygotowałam się psychicznie na pozostawienie sporej kępki futra na krzaku gdy
nagle usłyszałam szelest. Z nerwami na wierzchu odwróciłam się.

Tam, oświetlona światłem księżyca stała myszka której darowałam życie. Stojąc na
tylnych łapkach zmarszczyła nosek i zastrzygła wąsikami obserwując mnie.

Mimo iż mój instynkt kazał mi się na nią rzucić, powstrzymałam się, próbując wysłać
jej miły uśmiech w stylu: "Hej! Jak się masz?"

—Potrzebujesz pomocy? zapytała piskliwym głosem.

—A według ciebie? Czy wyglądam jakbym potrzebowała pomocy? odparłam.

Spojrzała na mnie poważnie.

background image

—Nie mam czasu do stracenia. Moje dzieci są głodne. Czy potrzebujesz pomocy?
Tak czy nie?

Na Świętą Matkę! Kogo Bogowie postanowili przysłać mi na pomoc! Wystarczająco
upokarzające było puścić ją wolno, by następnie przyjąć pomocną dłoń od przekąski!

—Chyba nie mam wyboru, mruknęłam, wysyłając jednocześnie moje ego na
przejażdżkę do piekła..

Jej oczy zabłysły. Wyprostowała się i wypięła pierś do przodu.

—Wiec, powiedz to!

—Powiedzieć co?

—Myszy są najlepsze, a koty to dranie.

—Co? Naprawdę myślisz że to powiem?! Hej! Czekaj! (widząc moją reakcję
odwróciła się do mnie plecami gotowa odejść). Wracaj, proszę!

—Powiesz to? spytała przez ramię.

Skrzywiłam się. Tak naprawdę nie miałam wyboru. Mając nadzieję, że nikt się nie
dowie, skinęłam głową.

—Myszy są najlepsze, a koty to dranie.

No i proszę. Ostateczne upokorzenie. Noc osiągnęła apogeum.

Zadowolona z siebie, powąchała mnie a następnie zbadała mój ogon. Przez
pogryzienie trochę tu trochę tam, udało jej się uwolnić moje futro od jeżyn. Jeszcze
gdzieniegdzie miałam wbite kolce ale mogłam się już poruszyć i tylko to się liczyło.
Jak tylko mysz skończyła, podziękowałam jej z zaciśniętymi wargami.

Po wzięciu głębokiego oddechu i nie zastanawiając się dłużej, pognałam ile siły w
łapach do domu.

Drzwi były zamknięte, ale specjalnie dla mnie została zainstalowana w nich klapka.
Camille rzuciła na nią czar który sprawiał że rozpoznawała moja aurę, nie
wpuszczając nikogo oprócz mnie.

Będąc w środku podrapałam w drzwi od kuchni czekając aż Iris mi otworzy. Tak też
się stało. Zobaczywszy mnie, wzięła mnie na ręce drapiąc pod brodą.

background image

Nie protestowałam zbytnio na tę odrobinę czułości z jej strony.

Iris kochała koty, a mnie traktowała jak własnego. Talon-haltija była mała i pulchna z
uśmiechem który potrafił stopić lodowiec. Była związana z pewną fińską rodziną aż
do jej śmierci. Następnie wstąpiła do OIA. .

Początkowo pracowała w księgarni Camille, zajmując się po trosze wszystkim. Ale z
czasem gdy na naszej drodze pojawił się demon Luc le Terrible, wszyscy
zdecydowaliśmy że lepiej będzie jak przeniesie się na stałe do nas. Dbała o dom,
zajmowała się Maggie a ponadto pomagała nam gdy jej potrzebowałyśmy. Była dla
nas jak ukochana ciocia.

—Biedna kicia. Miałaś zły dzień? spytała oglądając moje futro. Co to jest? Ogon
pełen cierni? I pchły? (zmarszczyła nos). Co jeszcze sobie zrobiłaś? Chodź Delilah,
zajmiemy się tym. Musimy się rozprawić z tymi kołtunami zanim się przemienisz,
ale niezależnie od wszystkiego będziesz miała obolałe pośladki…

Ucieczka nie miała sensu. Nawet jeśli chciałabym jej opowiedzieć o mojej wyprawie
to wiedziałam, że i tak mnie nie zrozumie. Będąc w postaci kota mogłam słyszeć i
rozumieć ludzi i wróżki, niestety nie znalazłam sposobu porozumiewania się w obu
kierunkach.

Kiedy postawiła mnie na blacie i wyjęła nożyczki, uspokoiłam się. Wszystko było
dobrze o ile nie będzie chciała obcinać mi pazurów. Może kiedy wróci Camille i
Menolly uda nam się dojść, kto dostał się na teren posiadłości.

Z zachodem słońca leżałam zwinięta w kłębek blisko kominka pomrukując i czekając
na powrót Menolly i Camille, ale ciepło z kominka było zbyt miłe... było mi tak
wygodnie kiedy leżałam sobie na poduszce którą podarowała mi na urodziny
Camille, że po chwili wpadłam w objęcia Morfeusza.

Obudziłam się w połowie przemieniona. Nikt mi nie wierzył gdy mówiłam, że to nie
jest bolesne. Możliwe że byłoby to bolesne gdyby było wynikiem czaru, jednak dla
mnie było to jak zmiana ubrania. Mówiąc to zauważyłam, że moja obróżka zniknęła.
Leżałam ubrana w spodnie od piżamy i koszulkę na ramionkach. Iris miała rację:
miałam obolałe pośladki.

—Wygląda na to że nasz kotek jest już z nami!

Głos Menolly zadzwonił w moich uszach sprawiając, że wypuściłam poduszkę. Na
raz moje wąsiki zniknęły i na powrót przemieniłam się w człowieka.

Zamrugałam oczami spoglądając przez okno. Za godzinę będzie świtać.

background image

—Wykorzystujesz czas do ostatniej chwili, co? spytałam ochrypłym głosem.

Kiedy zaburczało mi w brzuchu zdałam sobie sprawę, że byłam głodna. Starałam się
sobie przypomnieć kiedy i co ostatnio jadłam. Na pewno nie mysz... i to mówił kot!
Kobieta będzie musiała umieścić parę kawałków sera w miejscu gdzie żyje mysia
rodzina. Biedactwo... Nawet jeśli wykorzystała sytuację było mi jej żal i nie chciałam
jej przestraszyć .

—Wyglądasz jakbyś miała fatalną noc, stwierdziła Menolly smutno.

Siedziała na kanapie z Maggie na kolanach. Mała jadła swoja mieszankę śmietanki
wymieszanej z cynamonem, cukrem i szałwią.

Gargul i Camille stały się sobie bardzo bliskie, były wręcz nierozłączne od kiedy
moja siostra ją uratowała. Łączyła je najdziwniejsza przyjaźń jaką widziałam. Czas
pokaże czy okaże się równie inteligentna jak kot. Była słodko żywiołowa i wszyscy
byliśmy pod jej urokiem.

—Mam dobrą wymówkę, odpowiedziałam masując sobie jednoczenie pupę. Po
ostatniej nocy skończyłam z tyłkiem pełnym cierni.

—Wspaniale! Sama mam podobnie. Nic nie jadłam i jestem głodna (kiedy się
skrzywiłam, machnęła tylko ręką). Przynajmniej nadal jestem piękna, powiedziała
obserwując mój rozczochrany wygląd. Nawet po polowaniu. Za to ty masz wygląd
asa pikowego (posłałam jej mordercze spojrzenie). Co? Zgubiłaś w nocy swoje
poczucie humoru?

—Zostaw mnie w spokoju, odparłam. (Mój żołądek na nowo przypomniał mi o sobie.
Naprawdę muszę coś zjeść). Jestem głodna, śmierdzę i Iris musiała wyciąć mi parę
kępek futra. Nigdy nie wyglądam dobrze po pełni księżyca (zazwyczaj po powrocie
brałam długi prysznic i wskakiwałam w swoją piżamę z Hello Kitty...). Ponadto
jestem pewna że twoje ofiary wcale nie uważają cię za tak piękną, dodałam.

—Większość moich posiłków jest tak oczarowana, że same do mnie przychodzą,
odpowiedziała Menolly uśmiechając się. Wierz mi, oni to kochają.

Sarkazm Menolly pozostawał stałym elementem jej natury. Siostra czy nie, miałam
świadomość że jest niebezpieczna. Piękna to pewne ale również niewyobrażalnie
niebezpieczna.

—Jasne, kochają! To do czasu aż nie zrozumieją, że wysysasz ich krew.

Potrząsając głową chwyciłam pudełko pączków lezące na stoliku do kawy.

background image

Wysyłał mi je Chase, który myślał że jest moim chłopakiem tylko dlatego, że
sypialiśmy ze sobą raz w tygodniu. Wszystko się zmieniło kiedy wraz z nimi wysłał
mi tuzin róż i zabawkę dla kota, moje serce zabiło mocniej! Naprawdę dobrze mnie
rozumiał.

—Więc co się stało? Żadnych zboczeńców?

Skrzywiłam się przeciągając. Moje mięśnie potrzebowały trochę ćwiczeń. Miałam
zamiar wybrać się do siłowni późnym popołudniem, gdzie zaproponowano mi nawet
dożywotnią kartę członkowską, ponieważ budziłam powszechne zainteresowanie
ludzi, którzy uwielbiali obserwować mnie wyciskająca z siebie siódme poty. Bycie
pół wróżką miało swoje zalety.

—W każdym razie ja żadnego dziś nie spotkałam. Wypiłam trochę z faceta po czym
wymazałam mu pamięć i pozwoliłam odejść. Wzięłam tylko tyle by ugasić
pragnienie. Za kilka dni będę musiała się wybrać na polowanie w prawdziwym tego
słowa znaczeniu.

Z jej lodowato niebieskimi oczami i warkoczykami we włosach przypominała Bo
Derek. Kiedy pokręciła głową, perły z kości słoniowej w jej włosach ocierały się o
siebie zupełnie jak kości szkieletu w tańcu. Przypominały jej czasy kiedy żyła i nie
była jeszcze wampirem.

—Chcesz powiedzieć że masz potrzebę zabicia, rzuciłam.

Zadzwonił telefon po czym ucichł, zapewne Iris go odebrała.

—Dokładnie, odpowiedziała Menolly wzruszając ramionami.

Ton głosu zdradzał jej głód. Jako młody wampir, nadal potrzebowała pić dużo i
często.

Patrząc na nią trudno było sobie wyobrazić, że moja siostra piła krew, może z
wyjątkiem jej porcelanowej cery.

Miała jedynie metr sześćdziesiąt centymetrów wzrostu a mimo to mogla nosić na
ramieniu demona jakby był dzieckiem, podobnie opróżnić kogoś ze krwi bez
mrugnięcia okiem. Choć była najmłodsza, to czasami zdawała się stara jak góry.
Camille, najstarsza z nas, była czarownicą i mierzyła metr siedemdziesiąt. Z jej
brązowymi lokami i fioletowymi oczami ze srebrnymi refleksami, była najbardziej
pragmatyczna z nas wszystkich. Patrząc na nią, trudno było w to uwierzyć. W kwestii
ubioru jej gust krzyczał fetyszyzmem.

background image

A ja? Byłam kadetem... nawet jeśli obie z Menolly uparcie traktowały mnie jak
dziecko. Przynajmniej biłam je obie na głowę swoim wzrostem.

Mierząc metr osiemdziesiąt pięć, drobnej budowy acz umięśniona. W niczym nie
przypominałam kotka salonowego z wyjątkiem moich nocnych maratonów
telewizyjnych. Moje włosy były sztywne jak kij i sięgały mi do pasa. Zmęczona ich
pielęgnacją, ścięłam je i tak oto sięgały mi teraz do ramienia.

Magia Camille była tak nieprzewidywalna i chaotyczna jak jej smak w doborze
kochanków. Menolly,natomiast mimo swoich zdolności wspinania się na drzewa
wysokie na trzydzieści metrów, też nie okazała się wystarczająco sprawna kiedy
podczas jednej z misji szpiegowania klanu wampirów renegatów spadła i została
pojmana. Następnie była torturowana, przemieniona w wampira wbrew swojej woli i
pozostawiona sama sobie.

Jeśli chodzi o mnie… moja umiejętność zmiany kształtu okazała się
nieprzewidywalna i nie zawsze byłam w stanie ją kontrolować. I nawet jeśli byłam
zmienną to niestety nie przemieniałam się w piękną lwicę, tylko długowłosego
złotego kota, którego ogon od czasu do czasu sprawiał psikusy (jak ostatnim razem,
uwieziony w krzaku jeżyn cały w pchłach).

Do diabła! Już czułam działanie środka przeciwpchelnego... widać Iris sobie nie
żałowała aplikując mi go... potrzebowałam wziąć prysznic zanim cała pokryje się
wysypką.

—Gdzie jest Camille? spytałam. Muszę koniecznie z nią porozmawiać.

Rozejrzałam się wokoło, szukając czegoś co zdradziłoby jej obecność w domu. Brak
szpilek i jakichkolwiek gorsetów. W powietrzu unosił się jedynie zapach siarki...
kolejny rezultat jej czarów.

—Powiedziała że przed powrotem do domu zobaczy się z Morio, odparła Menolly.

Iris pojawiła się w drzwiach.

—Camille dzwoniła. Niedługo będzie. Zajmę się sklepem. Tymczasem Camille
powinna koniecznie odpocząć. Możecie jej przekazać że czekam na nią o trzynastej?
Skinęłam jej głową.

„Półksiężyc Indigo” była księgarnią Camille, ale tak naprawdę pełniła rolę
przykrywki i była odpowiednikiem tutejszej CIA dla której pracowałyśmy.

background image

Szczerze mówiąc ci kretyni wysłali nas na Ziemie myśląc, że jesteśmy
bezmózgowymi laluniami. Ale tu się mylili, byłyśmy inteligentne. Byłyśmy piękne! I
niestety – ich zdaniem - byłyśmy ich najgorszymi agentkami... Jednak zamiast
odesłać nas z powrotem , zdecydowali się umieścić nas w połowie drogi prowadzącej
do piekła.

Kilka miesięcy temu miałyśmy wątpliwą przyjemność poznać trzy demony z
podziemnego królestwa. Poszukiwali zaginionej pieczęci, jednej z wielu, które
połączone razem otwierają wrota umożliwiając Skrzydlatemu Cieniowi i jego zbirom
inwazję na Ziemię i Królestwo Wróżek. Ledwo udało nam się ujść z życiem.

Potem była wyprawa do krainy elfów i spotkanie z królową Asterią. W międzyczasie
okazało się, że nasze miasto nękane jest przez wojnę domową.

Widząc martwe demony królowa Asteria zdecydowała, że będziemy pracować teraz
dla niej, czy nam się to podoba czy nie. Aha, i jeszcze jeden malutki szczegół: OIA
nie mogla się o niczym dowiedzieć. Zasada nr 1: Nigdy nie przeciwstawiaj się
potężnej, żyjącej przez tysiąclecia królowej elfów.

Przynajmniej jednego byłyśmy pewne: jeden demon krył za sobą inne... Oddział
Degath ukrywał się gdzieś ze swoją armią. Nawet przy pomocy miłośników Camille,
Trilliana i Morio, jak również przystojnego smoka Flama i naszego starego Chase'a,
mojego chłopaka, mielibyśmy niełatwe zadanie by się obronić.

Naraz otworzyły się drzwi ukazując w progu Camille dzierżąca wielki miecz. Jak
zwykle miała na sobie długą sięgającą kostek spódnicę koloru śliwki, top bez
ramiączek z czarnej koronki a na nogach czarne skórzane buty wiązane wzdłuż łydki,
na niebotycznie wysokim obcasie. Jej oczy lśniły srebrzystym blaskiem.

Niewątpliwie uprawiała magię, bił od niej blask nieporównywalny z niczym innym.
Czar który wokół rozsiewała był tak wielki, że byłam zaskoczona iż nie znajduje się
w jej pobliżu horda mężczyzn.

Z nas trojga to ona przyciągała najwięcej męskich spojrzeń. To jak pachniała
zapraszało do gry a kryjące się pod ubraniem kształty nie pozostawiały wiele dla
wyobraźni.
Jednak Camille posiadała również inne oblicze.
Po śmierci naszej matki zajęła się nami, zresztą nadal to robi. W tym czasie nawet nie
będąc jeszcze wampirem, Menolly ewoluowała w swoim własnym świecie, natomiast
Camille stała się filarem rodziny, dla nas i naszego ojca.

—Coś wyłączyło zabezpieczenia, powiedziała. Czuję to. Co wydarzyło się ostatniej
nocy? spytała.

background image

Natychmiast usiadłam.

—Właściwie to czekałam aż wrócisz (spojrzała przez okno, za niedługo będzie
świtać) Chcę żebyś wyszła ze mną na zewnątrz, chcę ci coś pokazać. Ostatniej nocy
wyczulam zmiennego kota. Przynajmniej tak mi się wydaje... To że była pełnia a ja
byłam w formie kota mogło stępić mój osąd.

Podeszła do mnie i przeczesała moje włosy palcami... był to jej nawyk który
kochałam i którego nienawidziłam jednocześnie.

—Ok, przyjrzyjmy się temu, kotku (zwracając się do Menolly dodała: lepiej będzie
jak udasz się do siebie, prawie świta. Jestem zaskoczona, że nie jesteś zmęczona).

—Tak jestem, powiedziała Menolly przecierając oczy. Położę Maggie spać a potem
sama pójdę się położyć.

W przeciwieństwie do wielu wampirów, Menolly spała w prawdziwym łóżku na
modłę Marthty Stewart. Jej sypialnia mieściła się w piwnicy do której prowadziło
tajne przejście. Oprócz nas wiedziała o nim jedynie Iris.

Poprowadziłam Camille do ogrodu na tyłach domu. Będąc w swojej ludzkiej postaci,
wszystko wydawało mi się inne. W chwili jak ujrzałam ciernie, poczułam jak rośnie
we mnie gniew. Zatrzymałem się i zabrałam za ich wyrywanie.

—Co ty wyprawiasz?! zapytała.

—To gówno ostatniej nocy przyczepiło się do mojego ogona, warknęłam. Zadzwonię
do ogrodnika i poproszę żeby się tego pozbył.

Po chwili mordowania się z krzakiem, udało mi się go wyrwać i odrzucić na bok.

—Jasne... ale to odrośnie głupia! Uważaj proszę i nie wyrwij przez pomyłkę mojego
pokrzyku wilczej jagody i tojady powiedziała tłumiąc chichot, podczas gdy ja
pokazałam jej miejsce gdzie poczułam intruza. Wnioskuję że musi boleć cię tyłek?

—Gorzej niż myślisz, odpowiedziałam.
Twoje zabezpieczenia coś wykryły czy jest to jedynie kwestia przypadku? spytałam.

Jako że były to czary, Camille była jedyną która potrafiła znaleźć przyczynę.
Zamknęła oczy.

—Nie jest to demon. Ale nie możemy zapominać że Lucowi udało się zwerbować
Wisterię (nagle się zatrzymała).

background image

Wiedziałaś że wczoraj Trillian wprowadził się do Chase'a, dopóki czegoś nie
znajdzie?

Zamrugałam. Chase nic mi nie wspomniał kiedy ostatnio go widziałam.

—Nie. Myślisz że długo wytrzymają razem?!

Trillian był Svartånem, kuzynem czarnych elfów. Uganiał się za Camille od przeszło
roku. A teraz na nowo zostali kochankami.

—Nie wiem, ale to i tak lepsze niż to co sugerowała Menolly, powiedziała drżąc.

Nasza siostra zasugerowała mu by zamieszkał z Morio. Naturalnie nie omieszkała
uśmiechać się przy tym od ucha do ucha. Wiedziałyśmy że Menolly uwielbia
konfrontacje. Jej pomysł na udany wieczór to rozróba i bójka w Voyagerze.

—Nie powinnam była jej zmuszać do oglądania Jerry Springera... rzuciłam
podnosząc oczy do nieba.

Morio, Yokai-kitsune - lis demon-kreska-duch natury - był kolejnym kochankiem
Camille. Po przygodzie w pobliżu góry Rainier nie marnowali czasu. Camille miała
słabość do niebezpiecznych mężczyzn, działała na nich niczym magnes.

Z powodu ich wspólnego zainteresowania Camille, Trillian i Morio zawarli cichy
rozejm. Mimo to nie przeszkadzało im to w rywalizowaniu o jej uczucia.

Dobrze że wróżki nie są z natury monogamiczne... W przeciwnym razie, biorąc pod
uwagę ilość testosteronu, bylibyśmy świadkami niejednego rozlewu krwi.

—Przynajmniej nie zabije Chase'a bo jest moim chłopakiem, ale… ze względu na
nich dwojga mam nadzieję, że Trillian niebawem znajdzie sobie własne lokum,
dodałam z figlarnym uśmiechem. Założę się że... odparłam wyjmując z kieszeni 20
dolarów, … że nie wytrzymają razem dłużej niż dwa tygodnie.

—Umowa stoi, odpowiedziała Camille z uśmiechem. W najlepszym wypadku daje
im trzy. Nagle zatrzymała się i spojrzała w górę. Stój! Czuję coś.
Bardzo słabe... ale nie…
Zanurkowała w krzaki i i uklękła przed dużym dębem z widokiem na las za naszym
domem, oglądając go ze wszystkich stron. Podobnie jak ona rozejrzałam się
dokładniej wokoło i znalazłam ślady. Prowadziły od drzewa w kierunku krzaków
jagód, jeżyn i paproci.

Naraz z wysoka zaczęła rzucać we mnie sójka.

background image

Mała rozrabiaka, pomyślałam próbując ją złapać. Musiała wyczuć na mnie kota.
Marszcząc nos rzuciłam się na nią. Zaczęła jeszcze głośniej jazgotać. Kolejny ptak
dołączył do niej i teraz oba obserwowały mnie z góry.

—Nie dałam wam żadnego powodu, wymamrotałam. O ile oczywiście nie chcecie
służyć mi za śniadanie.

—Delilah! (głos Camille sprowadził mnie na ziemię). Jej wyraz twarzy zdradzał
zaskoczenie i zmęczenie. Wiem co się tu czaiło.

—Naprawdę? Co to było? spytałam, opierając się leniwie o pień dębu.

Wszystko byle nie demon, pomyślałam. Byle nie demon! Nawet gdybym była w
stanie go pokonać, to zapewne w stresującej sytuacji zamieniłabym się w kota.

—Miałaś rację. To był zmienny kot. A dokładniej była to Puma. I oznaczyła swoje
terytorium na drzewie.

—Fuj! zawołałam marszcząc nos.

Zmienna Puma? Obejrzałam pień, następnie spojrzałam w stronę domu. Dlaczego
oznaczyła je jako swoje terytorium?

Teren należał do nas. Czy to robota Skrzydlatego Cienia? Czyżby wysłał tu jednego
ze swoich zbirów? A jeśli nie ma z nimi nic wspólnego? To czego może chcieć od nas
Puma?

background image

Rozdział 2

Moje siostry i ja mieszkałyśmy w starym dwupiętrowym wiktoriańskim domu na
przedmieściach Belles-Faire, jednej z najbardziej obskurnych dzielnic Seattle. Na
szczęście miałyśmy wystarczająco duży teren co pozwalało nam na odrobinę
prywatności.

Mieszkanie Menolly mieściło sie w piwnicy. Camille mieszkała na pierwszym
piętrze, ja na drugim, parter pozostawał wspólny. Co do Iris, zajmowała mały pokój
obok kuchni. Pokój był mały, to prawda, ale jej to odpowiadało. Poza tym w zamian
za pomoc w pracach domowych mieszkała u nas za darmo.

Kilka dni po pełni księżyca, kiedy właśnie kończyłam jeść omlet z trzema serami, do
kuchni lekkim krokiem weszła Camille.

—Śniadanie gotowe? zapytała z błyszczącymi oczami.

Skinęłam głową. Obie z Iris na zmianę zajmowałyśmy się przygotowywaniem
śniadań.

—Zrobiłam omlet. Tosty są na stole.

—Ładnie pachnie, odparła.

Jak zawsze kiedy chodziło o strój, moja siostra nigdy nie robiła rzeczy połowicznie.
Tego dnia miała na sobie jaskrawoczerwoną suknię z dekoltem bez pleców i srebrny
pas. Po dokładnym przyjrzeniu się jej, musiałam przyznać że była piękna.

—Nowy facet na horyzoncie? spytałam uśmiechając się.

—Jakbym nie miała dość problemów ze swoimi, odpowiedziała śmiejąc się. Nie.
Jeśli chcesz wiedzieć, dziś w sklepie odbywa się spotkanie Obserwatorów Wróżek.
Zawsze staram się dobrze wyglądać kiedy przychodzą z wizytą. Ponadto daje mi to
pretekst by się wystroić.
Nawet gdybym chciała, nie mogłabym nosić ubrań Camille. Moja szafa wypełniona
była jeansami biodrówkami, koszulkami, golfami i swetrami.

W mojej pracy prywatnego detektywa było to wręcz niezbędne. Nieraz przyszło mi
ukrywać się w krzakach lub wspinać po schodach przeciwpożarowych. Ponadto przy
moim wzroście nie potrzebowałam szpilek. Jeśli chodzi o obuwie to pierwszeństwo
miały moje buty motocyklowe.

background image

Po chwili dołączyła do nas Iris.

—Śniadanie gotowe, powiedziałam wskazując na stół. Nie zwlekając zajęła swoje
miejsce. Mimo iż miała jedynie metr dwadzieścia wzrostu, była w stanie pokonać
dorosłego mężczyznę lub zwierzę. Zdążyłam poznać ją na tyle dobrze by wiedzieć,
że gdy jest wściekła lepiej z nią nie zadzierać.

—W czym mogę wam dziś pomóc? spytała.

Camille otworzyła swoją agendę.

— Chciałabym żebyś po południu pomogła mi w sklepie. Obserwatorzy Wróżek
zjawią się tam o 15-tej. Jeśli mogłabyś być koło 14-tej, byłoby super.

—Nie ma problemu (Iris miała niesamowitą pamięć). Coś jeszcze?

—Czy mogłabyś przed południem wziąć Maggie na spacer? Trochę świeżego
powietrza dobrze jej zrobi. Ale bądź ostrożna. Nie wiemy jeszcze kim jest nasza
tajemnicza Puma, dlatego nie oddalaj się zbyt od domu.

—OK, powiedziała skinąwszy głową. O, Delilah, nie chcę się skarżyć ale nie
wyczyściłaś swojej kuwety.

—Tak, też to zauważyłam, powiedziała Camille. Nie zapominaj że nie mamy
pokojówki dlatego wszystko musimy robić same. Tym bardziej sprzątać po sobie.

Kiedy podniosła rękę mierzwiąc moje włosy złapałam ją za kciuk gryząc
wystarczająco mocno by poczuła. Kiedy krzyknęła ze zdziwienia, uśmiechnęłam się.

—Nawet nie zostawiłam śladu, więc nie nie próbuj wymusić na mnie poczucia winy.
Stale psujesz mi fryzurę, mam już tego dość. Co do kuwety, przepraszam zupełnie o
niej zapomniałam, zajmę się nią po powrocie.

Od dnia przybycia wszystkie na zmianę zajmowałyśmy się sprzątaniem.

Z braku pokojówki, byłyśmy zmuszone opracować grafik tak by każda wiedziała co
ją czeka każdego dnia.

Moja kuweta to i tak nic. Kiedy pomyślę o Menolly i jej legowisku, a dokładniej
specjalnie wydzielonej przestrzeni gdzie zwykła doprowadzać się do porządku po
każdym karmieniu... brr! było to ostatnie miejsce jakie miałam ochotę sprzątać.

background image

—Wiem o czym myślisz, powiedziała Camille uśmiechając się. Ja też się cieszę że
nie muszę sprzątać po Menolly, nawet jeśli mam mocniejszy żołądek od ciebie.

—Hej! Ja nic nie powiedziałam …

Jeszcze nie do końca pogodziłam się z myślą, że moja siostra stała się wampirem w
przeciwieństwie do Camille, której udało się to nad wyraz prędko...

Odwróciłam się spoglądając przez okno.

—Już czas. Chodźmy. Iris, miłego dnia! Wiesz jak się z nami skontaktować gdyby
coś było nie tak.

Wziąwszy Maggie na ręce ucałowałam ją, tak samo Camille, po chwili musiała
interweniować Iris odrywając ją od nas niemal siłą (gargulce są silne).

—Możecie już iść. Zajmę się małą, powiedziała wsadzając ją do parku.

Po narzuceniu na siebie czarnego eleganckiego płaszcza, Camille wyszła na zimne
powietrze. Sama narzuciłam na siebie moją skórzaną kurtkę, sprawdzając
jednocześnie czy mój srebrny nóż ukryty w cholewie dobrze leży. W swoim czasie
nosiłam rewolwer, ale z racji iż zawierał żelazo nie było dla mnie wygodnym
używanie go. W zamian Chase podarował mi robionego na zamówienie Glocka.
Nigdy nie miałam okazji z niego skorzystać, wiedząc dobrze że nie ma on żadnego
wpływu na demony.

Chase zaopatrzył się w specjalne naboje będące w stanie ranić wróżki, inne
zawierające srebro sprawdzały się przeciwko wilkołakom.

Tego grudniowego ranka niebo było pochmurne zapowiadając śnieg. Co prawda
Seattle nie było najbardziej śnieżnym miejscem na świecie jednak i tu zdarzało się, że
całkiem nieźle popadało pokrywając wszystko sporą warstwą puchu.

Po wysłaniu mi buziaka, Camille wskoczyła do swojego Lexusa stojącego na
podjeździe i odjechała. Tymczasem ja skierowałam się w stronę mojego Jeepa
Wranglera. Rozgrzewając silnik, wróciłam myślami do naszej tajemniczej Pumy.
Jej zapach nadal tu był ale ani Camille ani Menolly nie wyczuły w pobliżu żadnej
demonicznej energii. Co nie oznaczało, że jej tam nie było.

Po ostatnich przejściach ze Skrzydlatym Cieniem, mój optymizm został rozbity przez
twardą rzeczywistość.

Księgarnia Camille znajdowała się spory kawałek stąd.

background image

Miałam tam swoje biuro na drugim piętrze. Dzięki wejściu mieszczącemu się na
tyłach, moi klienci mogli przychodzić do mnie poza godzinami otwarcia księgarni.

Udało mi się znaleźć miejsce parkingowe, było jednak tak zimno że spory kawałek
drogi od auta przeszłam szybkim krokiem. Jak zwykle Lexus Camille był
zaparkowany przed sklepem. Znałam jej sekret, a wierzcie mi że nie miał on nic
wspólnego ze szczęściem. Od miesięcy prosiłam ją by załatwiła mi jedno takie
miejsce parkingowe, ale jak do tej pory nie dostałam jeszcze odpowiedzi. Zaczynam
myśleć iż robi to celowo.

Kiedy weszłam do sklepu powitała mnie Erin Mathews, prezes Klubu Obserwatorów
Wróżek i jej przyjaciel Cleo Blanco. Uśmiechnęłam się. Cleo i Erin byli
najfajniejszymi ludźmi jakich znałam. Kochałam spędzać z nimi czas, zwłaszcza z
Cleo.

Erin była właścicielką sklepu z bielizną parę ulic stąd. Co do Cleo, pracował jako
kobieta... Jego alter ego nosiło imię Tim Winthrop, student inżynierii komputerowej i
ojciec małej dziewczynki z którą spędzał wszystkie weekendy niezależenie od
okoliczności.

Erin i Cleo byli kompletnymi przeciwieństwami. Nawet jeśli Erin sprzedawała
bieliznę, to sama preferowała dżinsy, podkoszulki, flanelowe koszule i buty górskie;
strój ten doskonale odzwierciedlał jej osobowość. Natomiast Cleo w przebraniu
kobiety miał dość specyficzny gust w doborze ubrań. Podobnie miał bardzo
ekstrawagancki temperament.

Nawet będąc tego samego wzrostu co ja, nosił wysokie buty z imitacji skóry,
czerwone niczym wóz strażacki, które sięgały mu prawie do krocza. Co w połączeniu
z zielonymi legginsami podkreślającymi jego pośladki i sweter w paski z rodzaju
tych tunikowatych. Pod spodem zapewne krył się wyściełany biustonosz. Na głowie
miał platyno-blond perukę i sztuczne rzęsy.

Jako że Camille była zajęta rozmową z Erin , usiadłam na blacie obok niego, klepiąc
go po ręce.

—Co nowego? Oprócz nowych poduszek powietrznych? spytałam uśmiechając się i
wskazując na jego piersi. Skąd je wytrzasnąłeś? Ze sklepu z zabawkami? Czy są
przynajmniej prawdziwe?

—Och, kogo my tu mamy? Czy to nie Delilah, nasz PD.... prywatny detektyw?
wykrzyknął Cleo drwiącym tonem, prostując się. Możesz podziękować Erin za mój
nowy wygląd. Chciałem go przetestować przed wieczornym spektaklem.

background image

Usłyszawszy swoje imię, Erin odwróciła się. Cleo mrugnął do niej.

—Chciałem tylko powiedzieć, że wszystko to zasługa Erin. Czy mówiłem ci już jak
bardzo podobają mi się twoje zęby? Są hiper-sexy! Chłopaki muszą ustawiać się w
kolejce.

W przeciwieństwie do Menolly, której kły wysuwały się i chowały w zależności od
nastroju (co było normą u wampirów), moje były stale widoczne.

—Są częścią mojej natury, mój chłopcze, tego kim jestem. Ale nie są one praktyczne,
w szczególności gdy jestem zła, niejednokrotnie zdarzyło mi się przygryźć sobie
język.

Nie trzeba mówić, że również ugryzłam Chase'a raz czy dwa. Po tym zdecydowałam
że będę trzymała się z daleka od jego klejnotów rodzinnych. O dziwo, nie
protestował zbytnio...

Z tego powodu też byliśmy od dwóch tygodni w celibacie, co było dla niego bolesne.
W przeciwieństwie do Camille, długo zwlekałam z utratą dziewictwa. Wreszcie
zrozumiałam dlaczego jest tyle szumu wokół seksu. Było mi coraz trudniej
kontrolować swoje hormony.

—Erin cię rozpieszcza! Założę się że to miseczka F!

—Miau! Kobieta kot zazdrosna?

Cleo posłał mi duży uśmiech by pokazać że żartuje. Jeszcze nie do końca się
pogodził z tym kim jestem , ale miał więcej odwagi niż większość ludzi których
spotkałam, to musiałam mu przyznać.

—Wierz mi, odpowiedziałam z uśmiechem. Jeśli miałabym być zazdrosna o czyjeś
piersi to byłyby to piersi Camille: E ! I są naturalne...

—Hej! Nie jestem głucha, wiecie?!

Camille oplotła ramię wokół talii Cleo. Ten z lubieżnym uśmiechem na twarzy
polizał ją po szyi.

—Witaj, mała czarownico. Wiesz że gotowy jestem zmienić dla ciebie drużynę,
kochanie?

—Nie ma pośpiechu kochanie, powiedziała Camille głaszcząc go po brodzie. Moje
łóżko jest już pełne po brzegi.

background image

Cleo roześmiał się ciepło

—W każdym razie, Jason by mnie zabił. Jest cudownie zaborczy.

—I wzajemnie, dodałam.

Jason był jego chłopakiem. Tworzyli najbardziej niezwykłą parę. W przeciwieństwie
do Cleo, miał ciemną karnację i czarne włosy. Posiadał warsztat samochodowy. Ich
przyszłość zapowiadała się obiecująco.

—Więc kiedy ślub? zapytałam, wskazując na sygnet na jego palcu.

Mrugnął do mnie.
—Kto wie?

—Cóż, czas otwierać, rzuciła Camille spoglądając na zegarek. Delilah, idziesz do
siebie czy zamierzasz tu trochę posiedzieć? spytała.

Sposób w jaki na mnie spojrzała mówił wyraźnie na jaką odpowiedź liczy.

—Idę, idę! Zeskoczyłam niechętnie z blatu opuszczając ciepło sklepu i udałam się do
swojego biura. Na górze było przeraźliwie zimno, nie dochodziło tam ciepło z dołu.

By nie zamarznąć musiałam zainwestować w system ogrzewania. Na szczęście OIA
zajęła się rachunkiem. Kochałam ich wkurzać... korzystając z każdej nadarzającej się
okazji.

—Możesz tu zostać i pomóc mi poukładać te książki, zaproponowała Camille
popychając mnie w kierunku ogromnej ich sterty.

—Dzięki, ale lepiej zabiorę się do pracy. Za dziesięć minut mam spotkanie z nowym
klientem . Jeśli przyjdzie przyślij go tu do mnie.

—Do zobaczenia później kotku, odparła machając mi ręką.

Na szczycie schodów był mały korytarz prowadzący do trzech pomieszczeń: WC,
szafy na miotły gdzie trzymaliśmy nasze produkty do czyszczenia i moje biuro. Nie
mogłyśmy liczyć na to, że OIA przyśle nam sprzątaczkę a nie mogłyśmy ryzykować
zatrudniając kogoś obcego.

Ale miałyśmy Iris, która przychodziła raz w tygodniu posprzątać i wynieść śmieci.
Bałam się dnia kiedy spotka kogoś, wyjdzie za mąż i tym samym przestanie dla nas
pracować.

background image

Otwierając drzwi które prowadziły do mego biura, rozejrzałam się jeszcze wokoło.
Byłyśmy znane z ostrożności. Pewnego dnia może nam to uratować życie.

Poczekalnia była skromnie urządzona. Mieściły się w niej stara kanapa, dwa krzesła i
stół na którym było kilka czasopism, lampa i dzwonek. Odwróciłam tabliczkę z
napisem na „otwarte”. Obserwując swoje biuro zdałam sobie sprawę jak bardzo
czułam się samotna. Naturalnie, otrzymywałam zlecenia i nieraz przyszło mi
odkrywać tajemnice kobiet zdradzanych przez mężów. Ale czy byłam tak naprawdę
komuś potrzebna?

Gdybym tylko mogla wrócić do siebie... Cholera, myśląc o tym nie miałam pojęcia
co miałabym tam robić. Staliśmy w obliczu wojny domowej a z naszymi
umiejętnościami dostałybyśmy zapewne powołanie do wojska. Przynajmniej
wiedziałyśmy, że musimy walczyć i przetrwać aby opowiedzieć naszą historię.

Będąc już u siebie zdjęłam kurtkę i włączyłam grzejnik. Uwagę zwracało na siebie
ogromne dębowe biurko i skórzany fotel połatany taśmą który udało mi się dostać z
drugiej ręki. Naprzeciw stały dwa składane krzesła.

Jedyne co było tu żywe i sprawiało że czułam się choć odrobinę lepiej, to rośliny
które mogły znieść niskie temperatury i brak światła. Na ścianie wisiało zdjęcie
polany które przypominało mi dom. Iris udało się wynaleźć parę drobiazgów i
umieścić je tu i tam, co sprawiało że to ponure miejsce nabrało odrobinę ciepła a tym
samym dzięki kwiatom byłam wstanie lepiej w nim oddychać. Iris wymyła również
jedno okno dzięki czemu mogłam zobaczyć skrawek nieba w tej dżungli pełnej cegieł
i zaprawy.

Zatrzymałam się w pobliżu konsoli gdzie stał posąg bogini Bastet, egipskiego kota
stojącego na zielono-złotej serwetce. Wokół niej umieściłam naszyjnik z turkusowych
paciorków, wazon pełen świeżych kwiatów, sistrum i kobaltowo-szklaną piramidę.
Dalej stał brązowy świecznik mieszczący dużą zieloną świecę.
Zapalając ją nabrałam powietrza.
—Pani, prowadź mnie. Chroń. Moje serce jest z Tobą na zawsze.

Powtarzałam tę prostą modlitwę rano i wieczorem. Bastet czuwała nad wszystkimi
kotami. Była równoznaczna z Matką Księżyca której służyła Camille.

Po tym od razu poczułam się lepiej. Gotowa do pracy usiadłam w fotelu i zabrałam
się za otwieranie poczty. Dwa rachunki. Zaproszenie na seminarium na temat
procedur policyjnych dla prywatnych detektywów. Przypomnienie że czeka mnie
przegląd techniczny jeepa... W każdym razie nic ważnego. W chwili gdy odkładałam
listy na bok, w poczekalni zadzwonił dzwonek.

background image

Odrzucając na bok moją pogłębiającą się depresję, rzuciłam okiem na zegarek. Mój
nowy klient - a raczej potencjalny klient – zjawił się punktualnie. Wychodząc mu na
spotkanie, bez ostrzeżenia poczułam zawroty głowy. Co jest?... Mrugając starałam
się zebrać myśli przed otwarciem drzwi...

Mężczyzna czekający w poczekalni mierzył dziesięć centymetrów więcej ode mnie.
Nosił wysadzaną ćwiekami skórzaną kurtkę która podkreślała jego szczupłą sylwetkę
o szerokich, umięśnionych ramionach. Jego blond włosy sięgały mu do kołnierzyka.
Wystarczyło że spojrzałam mu w oczy by wiedzieć kim był.

Z głową przechyloną lekko na bok, zaoferował mi ramię.

—Zachary Lyonnesse do usług.

Kiedy jego palce dotknęły moich, zadrżałam czując że brakuje mi powietrza. Ciepło
jego ciała przeszło mnie na wskroś pełznąć do mego ramienia. Ponadto znajomy
zapach powiedział mi wszystko co musiałam wiedzieć. OK, może nie wszystko ale
wystarczająco dużo na początek Odzyskawszy zimną krew, gestem zaprosiłam go do
swojego biura.

—Delilah D'Artigo. Więc powiedz mi, Zachary Lyonnesse, co takiego kombinujesz
wkraczając na teren naszej posiadłości i szpiegując nas?

Z głową odrzuconą do tyłu zaśmiał się krótko.

—Wiedziałem że mnie zdemaskujesz. Powiedziałem o tym Wenus, dziecku księżyca,
ale podobnie jak ja nie była do końca przekonana. Cieszę się że dobrze cię oceniłem,
powiedział ściszając głos.

Cóż, przynajmniej nie próbował mnie okłamywać… chrząknęłam.

—Zechcesz odpowiedzieć na moje pytanie, panie Puma?
Usłyszawszy wyzwanie w swoim głosie wiedziałam, że sama proszę się o kłopoty.
Zaczęłam krążyć wokół niego. Mój instynkt kazał mi bronić mojego terytorium.
Dzięki Bogu udało mi się wystarczająco kontrolować bo wiedziałam że kot stojący
naprzeciwko mnie był Pumą. Musze o tym pamiętać...

Jego wzrok pojaśniał a na jego ustach pojawił się lekki uśmiech.

—Nie strosz futerka kochanie. W przeciwieństwie do tego co myślisz, nie mam
zamiaru zrobić ci krzywdy, jestem jedynie posłańcem. Chcesz wiedzieć dlaczego cię
obserwowałem? Dlatego że chcę cię zatrudnić. Ale na początek chciałem sprawdzić z
kim mam do czynienia.

background image

Prawdę mówiąc nie wiem już komu ufać... zaufanie jest ważniejsze niż cokolwiek
innego.

Przebiegłam językiem po czubku moich kłów. Jego arogancja mnie irytowała. Ale był
większy i bardziej niebezpieczny ode mnie, przynajmniej w swojej postaci Pumy.
Szanowałam hierarchię i znałam swoje miejsce.

—Czego chcesz? spytałam.

Spojrzawszy na mnie napiął ramiona nie dając mi zapomnieć kim jest.

—Jestem członkiem stada Pum z gór Rainier. Potrzebujemy detektywa, kogoś kto
będzie w stanie zrozumieć naszą sytuację... wyjątkową sytuację. To bardzo delikatna
sprawa. Słyszeliśmy o tobie i twoich siostrach. Wiem że jesteście w połowie
wróżkami, a ty jesteś zmienną kotką. Wydawało się naturalne, aby poprosić o pomoc
kogoś podobnego do nas.

Mrużąc oczy, położył rękę na czole.

—Masz gorączkę? Chcesz aspirynę? (nie zamierzałam składać broni szczególnie
przed kimś kogo nie znam i kto jest silniejszy ode mnie. Ale naprawdę nie wyglądał
za dobrze, do tego stopnia że zaczęłam się o niego martwic i chciałam mu jakoś
pomóc. Nie wiedzieć czemu, czułam do niego sympatię). Usiądź.

Złapałam go za ramię i poprowadziłam do krzesła. Jego wzrok stracił swój blask.
Stał się ciemny i udręczony. Nie opierając się pozwolił mi się posadzić.

—Ktoś zabija członków naszego stada mruknął.

Nic dziwnego że był zdenerwowany! Podeszłam do biurka i siadając na fotelu
skinęłam mu głową aby kontynuował.

—Opowiedz mi więcej.
Zachary podrapał się w brodę. Nie mogłam powstrzymać się od myśli, że zarośnięty
wyglądał wyjątkowo atrakcyjnie.

—Chcielibyśmy dowiedzieć się kto za tym stoi. Próbowaliśmy prowadzić własne
śledztwo, ale była to jedynie strata czasu. Jesteśmy zawsze za późno, zawsze o jeden
krok do tyłu. Pięciu członków naszego stada zostało zabitych w ciągu ostatnich
pięciu tygodni i nie wstydzę się przyznać że wszyscy jesteśmy przerażeni.

—Czy poinformowaliście o wszystkim policję? spytałam choć z góry znałam
odpowiedź.

background image

—To ich nie obchodzi. Nawet nie wiedzą od czego zacząć. Ofiary nie zostały zabite
przez człowieka, o tym mogę cię zapewnić.

Zapatrzona w ziemię nie mogłam się powstrzymać od szurania stopą o dywan.
Olśniło mnie, że brygada Chase'a może nam pomóc. Muszę z nim o tym
porozmawiać.

—Filiżankę herbaty? zaproponowałam.

W biurze miałam mikrofalówkę, obok której trzymałam zapas makaronu instant,
herbaty, czekolady... Przygotowanie dwóch filiżanek wody zajęło dwie minuty.

—Dziękuję, odparł starając się stłumić ziewnięcie. Czuję się jakbym nie spał od kilku
dni... tak też zapewne muszę wyglądać.

Uśmiechnęłam się.

—Wyglądasz bardzo dobrze, powiedziałam maczając torebkę herbaty w filiżance
wrzątku. Proszę. Mięta dobrze ci zrobi.

Siadając za biurkiem złapałam długopis (licząc że później wpiszę swoje notatki do
komputera). Opowiedz mi wszystko i niczego nie pomiń. Każdy szczegół może być
ważny.

Zachary podniósł filiżankę z herbatą wdychając jej aromat. Siadając wygodniej na
krześle wydał długie westchnienie.

—Pierwsze morderstwo miało miejsce w zeszłym miesiącu. Dzień po pełni księżyca
Sheila nie wróciła do domu.

—Sheila? zapytałam. Ma nazwisko?

—Nie, wyjaśnię ci wszystko później, powiedział. Na początku myśleliśmy że po
prostu zasnęła w lesie, ale w południe zaczęliśmy się martwić. Więc wysłaliśmy
ekipę poszukiwawczą: została znaleziona martwa w pobliżu strumienia w swojej
zwierzęcej postaci.

—Co oznacza, że została zabita przed wschodem słońca.

—Dokładnie, odparł pochylając się do przodu, jego głos się załamał. Nie miała
więcej niż kroplę krwi w organizmie i ... wszystko było... wewnątrz. Ona była
całkowicie osuszona. A jej serce zostało wyrwane. Nie udało nam się go odnaleźć.

background image

Skrzywiłam się. Co mogłam powiedzieć po wysłuchaniu takiej historii? „Przykro mi”
jakoś nie wydawało mi się wystarczającym, dlatego zdecydowałam się zadać mu
pytanie:

—Podejrzewasz kto mógł ją zabić? Jak udało wam się wyjaśnić jej zniknięcie
władzom?

Zachary wzruszył ramionami.

—Nie wiedzieliśmy jak. Żadna z ofiar nie miała prawdziwych wrogów. Wszystkie
były cenione w naszej społeczności. Co do policji... niektórzy członkowie naszego
plemienia wciąż żyją poza społeczeństwem. Oni nie wychodzą poza terytorium, w
przeciwieństwie do innych osób takich jak ja, którzy mają numer ubezpieczenia
społecznego, pracę i pieniądze by zapłacić rachunki. Sami płacimy za wszystko. Ci
którzy nie chcą się integrować, mogą liczyć na pomoc społeczeństwa w inny sposób.
Sheila nie miała metryki urodzenia ani numeru ubezpieczenia społecznego. Nie była
w żadnej bazie danych, dlatego nikt nie zauważył jej zniknięcia (potarł skronie).
Jesteśmy jedynymi którzy ją kochali.

Kiedy mówił, robiłam notatki. To był najbardziej poważny i tajemniczy przypadek z
jakim się spotkałam. Ponadto po raz pierwszy inny zmienny poprosił mnie o pomoc.

—Czy możesz dać mi nazwiska wszystkich ofiar, proszę?

—Mówiłem ci już o Sheili. Jej rodzice dołączyli do naszego stada parę lat temu.
Wciąż żyją. Po niej byli: Darrin i Anna Jackson, nowożeńcy. Zniknęli z kempingu.

—Z kempingu? O tej porze roku? zapytałam, patrząc w okno z widokiem na aleję z
tyłu.

Chmury miały srebrzysty połysk a temperatura wynosiła około zera.

—Zmienne Pumy są wytrzymałe. W końcu jesteśmy Pumami z gór Rainier.

W jego głosie brzmiała szczera duma...

—Jesteśmy przyzwyczajeni do niskich temperatur, kontynuował, więc kemping o tej
porze roku nie jest problemem. W każdym razie ich ciała znaleziono w tym samym
miejscu, w którym znaleziono ciało Sheili : niedaleko Arrastry, opuszczonej kopalni
w pobliżu Pinnacle Rock.

Termin nie był mi znany.

background image

—Arrastra?

—Rodzaj młyna używanego przez poszukiwaczy i stawianego zazwyczaj w pobliżu
rzek. Były one wykorzystywane do mielenia rudy by łatwiej było znaleźć złoto. Sama
zobaczysz, jeśli przyjedziesz rzucić na wszystko okiem.

Nieświadomie moje myśli uciekły daleko stąd. Patrząc na niego nie mogłam oprzeć
się wrażeniu, że był wyjątkowo atrakcyjnym przedstawicielem swego gatunku, z jego
mięśniami ukrytymi pod marynarką.....

Odzyskując szybko swoje zmysły które podryfowały w kierunku na który nie byłam
przygotowana, zapytałam:

—Czy wszystkie ciała zostały znalezione w tym samym miejscu? spytałam.
Skinął głową.

—Rzeka płynie od strony gór. Todd Veshkam zniknął podczas rąbania drewna. Jego
ciało również odnaleźliśmy w pobliżu Arrastry. I wszystkie ciała były w takim
samym stanie, pozbawione serc.

—Sheila, Darrin, Anna, Todd... czy nie wspominałeś o pięciu ofiarach?
spytałam z ręką zastygłą w powietrzu.

—Tak, odpowiedział przymknąwszy oczy. Ostatnia ofiara nazywała się Hattie
Lyonnesse.

Jego głos był pełen gniewu. Podnosząc na niego wzrok, widziałam jak jego oczy
lśniły dziko i niebezpiecznie.

—Lyonnesse? Czy to nie twoje nazwisko?

Zachary skinął głową.

—Hattie była moją siostrą. Chcę znaleźć drania który ją zabił by położyć kres jego
nędznej egzystencji.

background image

Rozdział 3

Twoja siostra? (odłożyłam pióro. Poczułam się naprawdę źle. Instynktownie
pochyliłam się by wziąć go za rękę). Och, Zachary, naprawdę bardzo mi przykro. Nie
zdawałam sobie sprawy…

Przez chwilę obserwował moją wyciągniętą rękę i nic nie mówił, po czym pogładził
ją opuszkami palców...

—Proszę. Nie rób tego. Nic nie można powiedzieć. Zmarła i nie można jej już
pomóc. Jedyne co możesz zrobić, to pomóc mi znaleźć sukinsyna który ją zabił. To
nie przywróci jej życia ale to wszystko na co liczy moja rodzina.

Nie wiedząc co powiedzieć, chrząknęłam.

—Jaka była? Opowiedz mi o niej.

Uśmiechnął się lekko, co wystarczyło by jego ponura jak do tej pory twarz nabrała
innego wyrazu.

—Hattie była jedną z tych kobiet które urodziły się by zostać matkami. Wiesz co
mam na myśli? Nie miała jeszcze dzieci ale wszyscy wiedzieli, że pewnego dnia
stworzy dom z gromadką małych. Hattie mieszkała z matką. Nasz ojciec nie żyje.
Został postrzelony przez jakiegoś idiotę trzy lata temu podczas pełni księżyca. Ten
głupiec był na tyle durny by znaleźć się między tatą a jego upolowaną zdobyczą.
Myślał że mój ojciec zechce go zaatakować w następnej kolejności. Strzelił do niego
trzy razy. Ojcu udało się ukryć w krzakach, gdzie zmarł. Facet zwiał nie oglądając się
nawet za siebie.

—Kto znalazł twojego ojca? spytałam z wzrokiem utkwionym w biurku.

Życie w moim świecie również było trudne ale tutaj sztuka przeżycia okazała się
znacznie trudniejsza.
—Hattie i ja, następnego dnia rano. Wykrwawił się na śmierć... W każdym razie po
tym wypadku Hattie wróciła do matki. Przyjaźniła się z jednym z naszych, Nathanem
Jolietem. Nigdy nie nauczył się żyć w społeczeństwie z ludźmi, zresztą nie sądzę by
naprawdę tego chciał. W zamian za pożywienie zajmuje się po trochu wszystkim.

—Była zaręczona... szepnęłam.

—Tak, Hattie nigdy nie miała wielkich ambicji. Była zadowolona z prostego życia.

background image

Była dumna z tego kim jest: członkiem stada Pum. Pragnęła zachować nasze
pochodzenie i dziedzictwo (wstał i podszedł do okna). Wyszłaby za mąż w przyszłym
miesiącu... kiedy zaczęły się zabójstwa. Pierwsza Sheila i Darrin i Anna i Todd.

—Kiedy zmarła Hattie, uświadomiłem sobie że nie może tak dłużej być.

Kreśląc kółka na kartce, zastanawiałam się czy doszłoby do naszego spotkania gdyby
ofiarą nie padł członek jego rodziny. Kiedy się odwrócił, wyczytałam z jego twarzy iż
dokładnie wie o czym myślałam i że go zraniłam.

—Naprawdę tak myślisz? Że jestem tu tylko z powodu mojej siostry? Taka jest twoja
opinia o mnie?

Zdezorientowana pokręciłam głową.

—Przykro mi. Nie to miałam na myśli.

Nie miałam zamiaru mówić mu jakie jest, tak naprawdę, moje zdanie.

—Nie chciałem być nieuprzejmy, ale ostatnio jestem spięty. Wiem że nie miałaś
niczego złego na myśli. A odpowiedź na Twoje pytanie brzmi "nie". Chciałem się z
tobą zobaczyć zaraz po znalezieniu Anny i Darrina, kiedy to uświadomiłem sobie, że
zabójstwo Sheili nie było odosobnionym przypadkiem, ale zabroniono mi. Po
śmierci mojego ojca, zająłem jego miejsce w radzie. Ale mimo moich pomysłów,
starszyzna myśli że jestem zbyt młody by traktować mnie poważnie.

Aha. Znowu mamy do czynienia z hierarchią. Zachary znajdował się na samym jej
dole. Będzie musiał utorować sobie drogę za pomocą pazurów i kłów.

—Po śmierci Todda zaakceptowano mój pomysł poszukania pomocy kogoś z
zewnątrz. Pewnego dnia Hattie wyszła na spacer i nie wróciła. Po tym wydarzeniu
rada w końcu uznała że potrzebujemy pomocy. Ktoś atakuje naszych ludzi. Musimy
znaleźć sprawcę i powstrzymać go. Cholera! Nie mogę już nic zrobić dla Hattie,
powiedział uderzając w biurko. Ale może uda nam się powstrzymać następne
morderstwa.
Siadając głębiej w fotelu obróciłam się, kładąc nogi na parapecie.

—Potrzebujesz kogoś, kto ma doświadczenie. Co sprawiło że myślisz iż się do tego
nadaję? spytałam, dodając jednocześnie: jestem stosunkowo nowa w tym zawodzie.

Zachary posłał mi lekki uśmiech.

background image

—Myślę że sprawy którymi się zajmujesz, są o wiele bardziej poważne niż byś
chciała przyznać. Wątpię byś spędzała większość czasu na tropieniu niewiernych
żon. Według plotek miałyście starcie ze zmiennokształtnym. A sądząc po zapachu
demonów w pobliżu waszych drzwi, które weszły nimi acz nigdy już nie wyszły...
Obserwowałem ciebie i twoje siostry. Nie pozostajecie niezauważone, jak mogłabyś
sądzić. Możesz przekazać Camille, że jej zabezpieczenia działają idealnie, nawet
naszemu szamanowi nie udało się ich przełamać.

Słuchając go, zastanawiałam się kto rozgłasza plotki na nasz temat? Jasnym jest że
trudno było ukryć śmierć harpii, czarodzieja i demona kalibru Luca, zwłaszcza tutaj.
Byłyśmy na pierwszych stronach gazet, szczególnie że sprzedawały je wróżki...

Ponieważ nie odpowiedziałam, uznał że się zgadzam.

—Więc kiedy przyjedziesz rzucić na wszystko okiem?

Westchnęłam. Czułam że za wszystkim kryje się coś o wiele bardziej poważnego.
Wszystkie ofiary znaleziono w tym samym miejscu, zamordowane w ten sam sposób.
Jeśli weźmiemy pod uwagę stan ciał, mogło być to tylko dziełem psychopaty. A może
mamy tu do czynienia z rozmawiającym ze zmarłymi na banicji? Gdyby tylko nie
problem serc, które zostały wyrwane...

—Dobrze. Przyjadę, ale nic nie obiecuję.

Nadeszła najtrudniejsza część, a mianowicie kwestia honorarium. Trudno bym prosiła
go o pieniądze, zwłaszcza iż podobnie jak ja był zmiennym. Na szczęście zanim
zebrałam się na odwagę, Zachary sam poruszył ten temat,

—Czy zaliczka w postaci pięciuset dolarów wystarczy? Nie pozostaje ci nic więcej
jak przyjechać i przyjrzeć się wszystkiemu na miejscu. Jeśli uznasz że uda ci się nam
pomóc uzgodnimy kwestie opłat. W przeciwnym razie zaliczka powinna wystarczyć
na poświęcony nam czas.

W chwili gdy przeczesał ręką włosy, dotarł do mnie zapach jego ciała. Czując
dreszcze, ze ściśniętym gardłem patrzyłam jak kładzie pieniądze na moim biurku.
Nabierając powietrza w płuca odzyskałam równowagę i powiedziałam:
—W porządku. Czy sobota ci odpowiada? Powiedzmy około 18- tej? Wezmę swoje
siostry.

Będę miała wystarczająco dużo czasu by wszystko zorganizować tak, byśmy
wszystkie mogły pojechać razem. Nie ma mowy bym wybrała się tam sama. Nie
mamy tu do czynienia z wierzycielem. Ten kto za tym stoi, jest bezwzględnym
mordercą.

background image

—Nie ma problemu, powiedział. Dam ci później adres. A tak między nami, możesz
mi mówić Zach, powiedział ochrypłym głosem.

Przygotowując pokwitowanie nie spuszczałam z niego wzroku. Nie nosił obrączki ale
to i tak o niczym nie świadczyło. Nie wiedziałam jak się mają te sprawy w jego
stadzie. Koty nie są co prawda monogamiczne, ale te żyjące na Ziemi spędziły życie
wśród ludzi... tym bardziej nie miałam pojęcia jak traktują życie prywatne.

Kiedy chwycił kawałek papieru który mu podałam, jego ręka zatrzymała się na mojej
głaszcząc ją delikatnie. Zdenerwowana całym zajściem a jednocześnie porwana w
wir emocji których nie oczekiwałam, nieświadomie podniosłam na niego wzrok i
pozwoliłam by mój urok wróżki wydostał się na zewnątrz. Biorąc głęboki oddech,
pochylił się do przodu. Gdy otworzyłam usta, jego twarz zatrzymała się dosłownie
parę centymetrów od mojej.

—Masz najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałem, Delilah D'Artigo.

Następnie równie cicho jak jak padający śnieg, opuścił moje biuro i zniknął.

Kiedy wróciłam do domu zastałam Camille zwiniętą na kanapie z Trillianem, jej
kochankiem numer jeden. Mówiąc numer jeden miałam na myśli pożerającą ją
obsesję do kochanka: Svartana, dużego, ciemnego i niebezpiecznego. Z jego ciemną
skórą, długimi włosami i srebrnymi oczami Trillian był piękny jak żaden znany mi
mężczyzna. Choćby dlatego powinien zostać zabroniony; był jedyny w swoim
rodzaju i dobrze o tym wiedział.

Oboje byli od siebie uzależnieni. A łącząca ich seksualna więź była nierozerwalna.
Mimo iż oboje mogli posiadać innych kochanków, magia która ich połączyła była
czymś, czemu oboje nie mogli się oprzeć. Nie przepadałam za nim. Wiedziałam
jednak ze zależy mu na Camille.

—Menolly wstała? spytałam biorąc garść chipsów kukurydzianych.

Chociaż brakowało mi domu, kochałam tutejsze jedzenie, oglądanie tutejszych
programów i wiele innych aspektów ludzkiej kultury.
Camille skinęła głową wskazując na kuchnię.

—Tak, karmi Maggie. Jeśli jesteś głodna, Iris zrobiła spaghetti, zostało mnóstwo. Ja
już jadłam.

Chrząknęłam. Widząc wyraz twarzy Trilliana, wolałam nie myśleć o jakim deserze
myśli.

background image

—Zaraz wracam, powiedziałam kierując się do kuchni.

Obok pieca siedziała Menolly karmiąc Maggie i mówiąc do niej cały czas
pieszczotliwie. Kurcze! Dlaczego nie wzięłam swojego aparatu fotograficznego?
Mogłabym im zrobić zdjęcie i później ją nim szantażować. Chociaż jakby na to nie
spojrzeć, Menolly nie mogla zostać sfotografowana. Niektóre legendy niestety
mówiły prawdę. Opierając się o szafkę, chrząknęłam.

—Jak się ma dzisiaj nasza mała dziewczynka?

Na moje słowa Menolly podskoczyła pod sufit. Na krótką chwilę jej oczy zrobiły się
czerwone ale zaraz przybrały na powrót swój błękitny kolor.

—Tak nie może być! Czy nie możesz trochę hałasować wchodząc? Mówiłyśmy ci z
Camille, że nie powinno się mnie zaskakiwać! Mogłam cię zranić lub jeszcze gorzej,
mogłam zrobić krzywdę Maggie!

No i proszę, po raz kolejny się zaczyna. Byłam jedną z niewielu zdolną zaskoczyć
Menolly, ryzykując przy tym wiele na co przykładem jest Camille i jej blizny na
ramieniu. Niezależnie od wszystkiego, nie pomyślałam o bezpieczeństwie Maggie.

Spuściłam wzrok.

—Przykro mi.

—Obie z Camille ostrzegałyśmy cię już... odparła wsadzając jednocześnie Maggie do
parku.

To była kropla, która przelała czarę goryczy. Zdejmując kurtkę powiesiłam ją na
oparciu krzesła.

—Mam dość tego że stale mówicie mi co mam robić! Popełniłam błąd i przepraszam.
Będę bardziej ostrożna, więc przestańcie traktować mnie jak dziecko! Do diabła!
Menolly, jestem starsza od ciebie! Może nie jestem tak silna jak ty i nie potrafię
strzelać błyskawicami jak Camille ale to nie znaczy, że jestem naiwna.
Myślałam że robię wystarczająco dużo hałasu wchodząc. Stop. Widocznie jestem
cichsza niż myślałam. Stop. Dopilnuję by to się nie powtórzyło. Stop. Więc przestań
mnie traktować jak upośledzoną. Koniec wiadomości.

—Nie jesteś w dobrym nastroju... Dobra, dobra - powiedziała. Przepraszam, nie
miałam zamiaru cię zranić, kociaku.

Nie rozumiała mojej reakcji i chyba nigdy nie zrozumie.

background image

Czasami moje siostry były naprawdę tępe.

—To nie ma znaczenia, odparłam marszcząc brwi. Słuchaj, mam informacje które
mogą zainteresować ciebie i Camille. Możesz przyjść do salonu?

Teraz przyszła pora na Menolly aby się skrzywić.

—Trillian tam jest, powiedziała jak gdyby miała coś paskudnego w ustach (kiedy
posłałam jej ostrzegawcze spojrzenie, skapitulowała). Ok, chodźmy...

Przed wyjściem nałożyłam sobie sporą porcję spaghetti. Siedząc na pianinie, Menolly
nie przestawała patrzeć wilkiem na Trilliana, nie starając się nawet ukryć co o nim
myśli. Oboje z Camille zdawali się nie zwracać na nią uwagi.

Usadowiłam się w fotelu gotowa opowiedzieć im o Zacharym, kiedy zadzwonił
dzwonek do drzwi. Menolly poszła otworzyć. Kiedy wróciła jej twarz nie wróżyła nic
dobrego. Za nią stała postać w pelerynie z twarzą ukrytą w kapturze. W pierwszej
chwili go nie zauważyłam co było niepokojące zważywszy na mój koci słuch...

—W czym możemy ci pomóc? zapytałam.

Po odłożeniu talerza na bok, wstałam. Pokój wypełniła silna magia.

—Wręcz przeciwnie, to ja przyszedłem pomóc wam, odpowiedział cicho nasz
tajemniczy gość.

Kiedy zdjął kaptur, ujrzeliśmy bladego i chudego niczym trzcina elfa. Jego włosy
były koloru promieni słońca. Na czole miał symbol Elqavene, dworu królowej
Asterii. Mieliśmy przed sobą Trenytha, doradcę królowej. Już dawno nas nie
odwiedzał... wstrzymałam oddech. Czy stało sie coś złego z pieczęcią? Albo z
Tomem Lanem?

—Proszę usiąść, powiedziałam wskazując na najbliższy fotel.

Trenyth podziękował, jednocześnie odrzucając zaproszenie.
—Dziękuję, wolę stać, powiedział nie spuszczając wzroku z Menolly. Nie mogę
długo zostać. Jej Królewska Mość potrzebuje mnie. Przyszedłem by ofiarować wam
prezent od Trybunału... od naszych czarowników. Królowa Asteria kazała zrobić go
specjalnie dla was. Po czym wyjął zieloną sakiewkę i mi ją podał.

Jej materiał był zaskakująco miękki. Na dodatek magia która od niej emanowała...
pochodziła z ziemi, kamienia, kości i kryształu; była wręcz przytłaczająca. Na
wierzchu była wyhaftowana pieczęć królowej. Bez słowa podałam ją Camille.

background image

Kiedy go otworzyła, ujrzeliśmy musująca kryształową strzałę która świeciła niczym
promień słońca uwięziony w krysztale.

—Co to jest? spytała.

—Amulet z ognia i lodu (Trenyth wskazał na słońce wewnątrz kwarcu). Ten kryształ
wykrywa techniki szpiegowania: bariery ochronne, podsłuch, pułapki. Królowa
zleciła zrobienie go swoim magom zaraz po waszej audiencji dwa miesiące temu. Oto
co stworzyli.

Camille westchnęła z ulgą.

—Dziękuję. Podziękuj proszę królowej. Nie mamy wielu informacji dla ciebie ale
jesteśmy czujni.

Nie dziękuj mi jeszcze, zostałem poproszony by was ostrzec, kontynuował.
Nasi informatorzy sygnalizują, że Degath ze swoją drużyną kilka dni temu
przeszli portal. I o planowanym ataku na Pentangle, matkę magii, która na
próżno próbowała odnaleźć ślady demonów. Mamy powody przypuszczać że
przeniosły się do Seattle. Tak więc przygotujcie się.

—O Bogowie, znowu oni! Wiesz może o jakie demony chodzi? spytałam…

W powietrzu wisiała nowa bitwa.

—W tym cały problem, odparł Trenyth kręcąc głową. Nie jesteśmy pewni, ale
wszyscy noszą znak Skrzydlatego Cienia na swoich tarczach, „błyskawice ognia”.
Niemniej jednak jesteśmy przekonani, że jest wśród nich demon Jansshi. Strażnicy
portalu nie mogli zidentyfikować dwóch pozostałych.

Na próżno szukałam w pamięci czegoś, co mogłoby nam pomóc.

—Nie przypominam sobie kim jest Jansshi.

Camille odchrząknęła.

—Są podobne do Jiangshi ale nie sądzę by przyjmowali ludzką formę. Jiangshi, znani
także jako „skoczne trupy”, powiedziała. Pochodzą z Chin.

Elf skinął głową.

—Jednak Jansshi są bardziej niebezpieczni. To nie są zombie, ale głupie i złośliwe
demony. Biorą serca swoich ofiar i pożerają je.

background image

W pewnym sensie to szumowiny z Podziemnego Królestwa. Skrzydlaty Cień musiał
ich rekrutować aby stać się potężniejszym. Jansshi mają ludzki wygląd, z potwornie
zdeformowanym brzuchem i wgłębionym tułowiem.

—Serce? zawołałam.

Podobnie jak te ze stada Pum, również zostały pozbawione serc. Pytanie: co tamci
robili na terytorium Pum?

—Tak, te należące do strażników zniknęły, odpowiedział Trenyth.

Z żołądkiem związanym w supeł, podniosłam rękę.

—Jeszcze jedna rzecz: czy ciała zostały pozbawione krwi? Zupełnie jak gdyby ich
wnętrzności zostały zmumifikowane...?

Nie chciałam uchodzić za zbyt podekscytowaną.

—Nie, powiedział potrząsając głową. Dlaczego?

—Nie wiem... to może nie mieć nic wspólnego...

Kiedy moje oczy spoczęły na talerzu spaghetti, poczułam naraz jak żołądek
podchodzi mi do gardła. Nie zastanawiając się rzuciłam się w stronę kuchni aby tam
spryskać twarz zimną wodą. Kiedy tylko pomyślałam o Lucu i jego zbirach, moja
nadzieja legła w gruzach. Teraz byłam już pewna że nie był to odosobniony
przypadek.

Camille miała rację. Byliśmy na skraju wojny której nie mogłyśmy uniknąć.
Zapewne niebawem wyśle do nas swoich zbirów... pozostaje pytanie z kim dokładnie
przyjdzie nam się zmierzyć tym razem?

Kiedy wróciłam do pokoju, Trenyth właśnie zbierał się do wyjścia.

—Trzymajcie kryształ w bezpiecznym miejscu. Królowa Asteria skontaktuje się z
wami wkrótce. Nie otrzymacie za dużo pomocy od d’Y’Elestrial, wierzcie mi, dodał
nie rozwijając tematu. W ciągu kilku sekund zniknął jak duch.

Na nowo same, nie wiedziałyśmy co o tym wszystkim myśleć. Wreszcie Camille
odezwała się jako pierwsza.

—Wygląda na to, że przyjdzie nam się zmierzyć z demonami. Przynajmniej tym
razem zostałyśmy ostrzeżone. Przed pójściem spać wzmocnie ochronę.

background image

Menolly, jeśli dziś wieczorem zdarzy się coś niezwykłego w Voyagerze, natychmiast
wracaj. Obie miejcie telefony pod ręką.

—Myślę że mam już ślad, ale nie wiem jak te dwa wydarzenia są ze sobą powiązane.
Spotkałam się dziś z naszą Pumą. Dowiedziałam się dlaczego nas szpieguje. To jest
mój nowy klient.

—Naprawdę? zapytała Camille marszcząc brwi. Jak się nazywa? Czego chciał?

Pokrótce zrelacjonowałam naszą rozmowę.

—Ten kto zabił pięcioro z jego stada, pozbawił ofiary serc.

—Myślałam że demony przeszły portal zaledwie parę dni temu? Podczas gdy
pierwsze morderstwo miało miejsce przeszło miesiąc temu... zauważyła Menolly. Nie
możemy pozwolić by nasza paranoja zwyciężyła.

—Masz rację, powiedziałam wzruszając ramionami. Przyszło mi do głowy że stoi za
tym rozmawiający ze zmarłymi, po tym jak wszystkie serca ofiar zniknęły. Co do
mumifikacji nie mam pojęcia.

Camille zmarszczyła brwi.

—To dobra hipoteza. Rozmawiający ze zmarłymi zawsze biorą serca ofiar.

—Tak, przytaknęłam niepewnie (niejednokrotnie widywałam ich w akcji; zawsze
czułam przy nich falę mdłości i strach...). Jedno jest pewne: ktoś zabija członków
stada Pum. Chciałabym abyście mi towarzyszyły tam w sobotni wieczór.

—Oczywiście, odparła Camille.

Menolly przytaknęła.

—Też chciałbym być zaproszony, wtrącił Trillian.
Kiedy Camille go pacnęła, posłał jej spojrzenie które sprawiło że zadrżałam. Za to
moja siostra nie przestawała się śmiać.

Lepiej zrobimy gdy dowiemy się czegoś o naszych demonach. Musimy
znaleźć ich słabe punkty, jeśli takowe istnieją, powiedziała Menolly. Martwi
mnie to, że Trenyth powiedział że są głupi. Jeśli Jansshi reprezentuje mięśnie
drużyny, to kto gra rolę mózgu? Jeśli chodzi o mnie, to nie spieszy mi się tego
dowiedzieć.

background image

To jest nas dwie, wymamrotałam.

Nagle na górze rozległ się dźwięk gongu. Co mogło oznaczać tylko jedno.

—Lustro! wykrzyknęła Camille

Nie zwlekając, wszyscy udaliśmy się na górę.

Stworzone przez społeczność czarownic lustro było swego rodzajem wideotelefonem,
który pozwał nam komunikować się z domem. Zważywszy iż Y'Elestrial był na
krawędzi wojny domowej, nic nie mogło nas już zaskoczyć, szczególnie po ostatnich
rewelacjach. Od przeszło miesiąca OIA nie kontaktowała się z nami, co zaczynało
nas niepokoić. Nie mając żadnych wieści z domu byłyśmy gotowe udać się tam, byle
tylko upewnić się że z naszym ojcem jest wszystko w porządku.

Nasz ojciec jako członek Straży, był wierny Trybunałowi i Koronie, jednak w
ostatnim czasie jego lojalność została wielokrotnie poddana próbie przez naszą
królową trolli. Tak naprawdę nie była ona trollem; była o wiele ładniejsza i nie
mieszkała pod mostem. Lethesanar była natomiast pod wpływem opium a na dodatek
gustowała w torturach. Kiedy ostatni raz rozmawiałyśmy z ojcem, starał się
zachować neutralność, ale wkrótce będzie musiał dokonać wyboru. Jeśli zdecyduje
się posłuchać swego sumienia, stanie w obliczu poważnego zagrożenia. Wszyscy
wiedzieliśmy jak królowa traktowała zdrajców.

Camille zajęła miejsce przed lustrem, my zaś trzymaliśmy się z tyłu włącznie z
Trillianem, który oparł się o framugę drzwi. Wewnątrz lustra zawirowała mgła
tworząc chaotyczny wir otwierający łącze między dwoma wymiarami.

—Camille, powiedziała moja siostra.

Lustro działało trochę jak komputer rozpoznając głos. Po przybyciu na Ziemię byłam
ogromnie zafascynowana tutejszą technologią. Komputery działały na mnie niczym
kocimiętka.

Po chwili mgła zniknęła i znaleźliśmy się twarzą w twarz z naszym ojcem. Oboje z
Camille byli podobni do siebie jak dwie krople wody. Sama przypominałam bardziej
naszą matkę. Natomiast Menolly odziedziczyła geny nieznanego przodka.

Średniego wzrostu i szczuplej budowy ciała, nasz ojciec miał taki sam kolor włosów
jak Camille; podobnie oczy które były fioletowe z domieszką srebra. Nie miał na
sobie munduru. Z tego co udało mi się zobaczyć, był w domu. Większość byłych
członków Gwardii posiadała lustro.

background image

Zbliżyłam sie i posłałam mu całusa.

—Hej, martwiliśmy się o ciebie. Co się dzieje?

Zamrugał na chwilę przed tym jak uśmiechnął się do nas.

—Coraz bardziej przypominasz matkę, niech jej dusza spoczywa w pokoju
(przyglądał nam się po kolei... na jego twarzy pojawiły się nowe zmarszczki).
Menolly? Jak się masz moje dziecko?

Jeszcze nie do końca pogodził się z myślą, że jego Menolly jest wampirem. Jego
nienawiść do starożytnych nieumarłych nie zmiękła nawet po tym, jak Menolly stała
się jednym z nich.

Menolly skinęła mu lekko głową. Mimo iż nie należała do wylewnych, wiedziałam
że cieszy się widząc go.

—Nie narzekam, zbyt wiele się dzieje.

Camille odchrząknęła.

—Miło cię widzieć. Byłyśmy gotowe złożyć ci wizytę.

—Co się dzieje? spytałam. Dobrze się czujesz? Czy jest szansa że nie dojdzie do
wojny?

Mimo iż byłam z natury optymistką, z góry znałam odpowiedź na swoje pytanie. Ale
mimo wszystko, gdzieś w środku mnie, nadal tliła się nadzieja.

—Szansa? Nie, moje córki, to jest dopiero początek. Powstają koalicje. Gobliny
zawarły traktat z Lethesanar wysyłając swoje wojska. Svartånie i elfy stanęły po
stronie Tanaquar. Królowa wróżek oficjalnie podpisała rozejm z królem Svartalfheim,
który zaoferował jej wsparcie wojskowe. Jak się zapewne domyślacie, decyzja ta
wstrząsnęła wszystkimi.
—Nic dziwnego, wymamrotałam.

Wieczni wrogowie. Elfy i Svartanie. Tysiące lat temu ich linie zostały oddzielone
mimo iż obie wywodziły się z tej samej rasy. Svartanie wybrali ciemność podczas
gdy elfy pozostały w świetle. Jeżeli dziś zawarły przymierze oznaczało to, iż sytuacja
jest naprawdę niewesoła.

Ojciec nie wiedział że Królowa Asteria zdecydowała, byśmy dla niej pracowały. Co
technicznie rzecz biorąc uczyniło z nas zdrajców.

background image

Niezależnie od wszystkiego nie miałyśmy wyboru znajdując się miedzy młotem a
kowadłem.

Westchnął głęboko.

—Nie mam zbyt wiele czasu dzisiaj, a są sprawy o których powinnyście się
dowiedzieć. Od tego może zależeć wasze życie.

Jego słowa podziałały na mnie jak zimny prysznic.

—Nie mów mi że znaleźli sposób, by wskrzesić Luca le Terrible! zawołałam.
Demony, zombie, ghule, dość!!

—Mówię poważnie Delilah, powiedział ojciec spoglądając przez ramię (za nim
zobaczyłam zegar który przywiozła nasza matka ze sobą poślubiając naszego ojca).
Musze wkrótce wracać więc słuchajcie uważnie.

Odchrząknął.

—Według plotek, Lethesanar przygotowuje się do przeprowadzenia frontalnego
ataku przeciwko Svartalfheim. Gdyby do tego doszło, moje sumienie nie pozwoliłoby
mi w nim uczestniczyć.

Wyraz jego twarzy odzwierciedlał wszystkie jego uczucia, nawet jeśli nie odważył
się nam o nich powiedzieć. Nasz ojciec gotowy był porzucić gwardię! Gdyby został
złapany, czekałaby go egzekucja.

—Co zamierzasz zrobić? zapytałam.

—Szczerze mówiąc, zaczął potrząsając głową, nie mam pojęcia. Znajdę sposób aby
się z wami skontaktować. Zająłem się już waszymi rzeczami chowając je w miejscu,
gdzie będą bezpieczne. Wasza ciotka Rythwar wie gdzie one są. Została zmuszona do
opuszczenia Y'Elestrial. Mieszka daleko poza granicami miasta. Za jej głowę została
wyznaczona nagroda.

Wszystkie byłyśmy wstrząśnięte. Ciotka była przyjaciółką królowej i żyła na dworze.

—O cholera, co się stało? spytałam.

—Pracowała dla Tanaquar (ojciec wziął głęboki oddech po czym wypuścił powoli
powietrze). O wszystkim dowiedziała się Lethesanar. Skazała ją na karę śmierci.
Rythwar uciekła i się ukrywa. I... (zamilkł, patrząc niepewnie). Nie wiem jak wam to
powiedzieć.

background image

—Nie martw się o nas, powiedz o co chodzi.

Cokolwiek miał nam do powiedzenia, czułam że nie spodoba mi się to co usłyszę.

—Ze względu na związek Camille z Trillianem, możecie wszystkie zostać bez pracy.
Jeśli tak się stanie, nie zwlekajcie z powrotem, zanim królowa nie zamknie
wszystkich portali. Ryzykujecie bycie uwięzionymi na Ziemi.

Zakaszlałam.

—Pozostają jeszcze inne portale, jak ten Babci Kojot i ten Pentangle. Nie są pod
jurysdykcją OIA (ta myśl przypomniała mi o demonach z którymi przyjdzie nam się
zmierzyć). W rzeczywistości powstała nowa brygada Degath.

Na ułamek sekundy ojciec zamknął oczy.

—Przykro mi, moje córki. Czuję że minie trochę czasu nim wszystko wróci do
normy.

Kiedy przetarł oczy i spojrzał na nas, wydał mi się znacznie starszy i bardziej
zmęczony niż zwykle.

—Możecie się pożegnać z OIA, powiedział Trillian poważnym tonem. Może
powinnyście posłuchać ojca i wrócić.

—Nie możemy tak po prostu odejść, przerwała Camille. Skrzydlaty Cień jest zbyt
wielkim zagrożeniem. Jeśli zdobędzie wszystkie pieczęcie, oba światy przestaną
istnieć. Nie będziemy nawet miały się gdzie ukryć.

—Camille ma rację, mruknęłam. Co sprawia że myślisz iż w świecie wróżek
będziemy bezpieczne? Bądźmy realistami, siedzimy po uszy w gównie.

—Nie do końca, zauważył ojciec. Wspomniałyście że królowa Asteria wam
uwierzyła.
Rzucając na niego okiem, zastanawiałam się czy wiedział... Camille zapewne
pomyślała to samo, bo spojrzała na mnie z boku i spytała szeptem: "Myślisz że
powinniśmy mu powiedzieć?", potrząsnęłam głową. Nawet jeśli bardzo chciałam, nie
mogliśmy ryzykować. Zbyt wiele zależało od naszej dyskrecji.

—Tak, odparłam w końcu. Wierzy nam. Dlaczego do nas nie dołączysz? Twoja
pomoc by nam się przydała.

Potrząsnął głową.

background image

—Nie mogę (usłyszałyśmy jakiś hałas po jego stronie). Ktoś zapukał do drzwi.
Muszę iść. Nie sądzę by udało mi się z wami skontaktować w najbliższym czasie.
Pamiętajcie że Rythwar wie o wszystkim. Mieszka w małym domku obok Riellsring,
nad rzeką która prowadzi w góry Nebelvuori. Tuż przed osypiskiem jest polana pełna
dębów. Za nią znajdziecie krzewy dzikich jagód. Mieszka jakieś dwa kilometry w
stronę gór. Nie szukajcie ścieżki, nie ma żadnej. I nie mówcie o tym nikomu.

Hałas stawał się coraz głośniejszy. Ktoś uderzył w drzwi. Następnie głos:

—Kapitanie! Królowa prosi o twoją obecność w sądzie. Ofensywa przeciwko
Svartalfheim odbędzie się dzisiaj, sir!

Ojciec posłał nam ostatnie spojrzenie pełne rozpaczy.

—Zaczęło się, powiedział. Jeśli coś mi się stanie nie zapomnijcie że was kocham. I
wasza matka również. Podążajcie za głosem sumienia i róbcie to co uważacie za
słuszne nie martwiąc się o wynik. Jestem z was dumny…

—Ojcze! zawołała Camille zbliżając twarz do lustra.

Co do mnie, nie mogłam oderwać oczu od coraz to ciemniejszego lodu
pokrywającego taflę lustra. Połączenie zostało przerwane...

—Na boginię Bastet, albo pójdzie na wojnę albo okaże się zdrajcą. Co my teraz
zrobimy?

Menolly westchnęła.

—To co nam powiedział: będziemy słuchać naszego sumienia. Delilah, jesteśmy
całkowicie bezradne siedząc w domu. Co gorsza możemy skończyć w więzieniu.
Musimy robić wszystko jak do tej pory i modlić się do bogów, by czuwali nad ojcem
i ciotką Rythwar. W międzyczasie, powiedziała rzucając okiem na zegar, lepiej
oswójcie się z myślą, że możemy być szpiegowane. Muszę iść do pracy.
W nocy Menolly pracowała w Voyagerze. Zmarszczyłam brwi. Jak po tym wszystkim
Menolly może tak po prostu iść spokojnie do pracy? Po przybyciu na Ziemię
czułyśmy radość która z czasem przemieniła się w koszmar. Menolly miała rację, nic
więcej nie mogłyśmy zrobić. Mimo iż umierałam z pragnienia by wrócić i wszystko
naprawić.

—Jeśli kiedykolwiek uda mi dostać w swoje ręce Lethesanar... wymamrotałam.

Będąc już na dole, Camille położyła rękę na moim ramieniu.

background image

—Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. Ojciec jest inteligentny. Ciotka Rythwar
również. Jeśli faktycznie zostaniemy zwolnione to zapewniam cię, że istnieje wiele
rzeczy które podobają mi się bardziej niż cały ten biurokratyczny koszmar.

Uśmiechnęłam się do niej by po chwili roześmiać się na dobre.

—I to ja niby jestem optymistką? Dziękuję. Dawka "żyli długo i szczęśliwie i mieli
dużo dzieci" zawsze dobrze mi robi.

Byliśmy z powrotem w salonie, ale nasze myśli pozostały z naszym ojcem.

background image

Rozdział 4

Następnego dnia sytuacja nie uległa poprawie. Wszyscy byliśmy na krawędzi. A
zostanie złapaną w korytarzu prowadzącym do kuchni przez Trillina nie poprawiło
absolutnie mojego samopoczucia.

Jak zawsze elegancki Svartan miał na sobie czarne dżinsy, szary sweter z golfem i
buty sięgające mu za kostkę. Skórzana kurtka ukazywała jego szczupłą talię. Oboje z
Camille tworzyli ładną parę. Z wyglądu przypominał coś pomiędzy piratem a ninją.
Niewątpliwie Trillian był przystojnym mężczyzną, to musiałam mu przyznać... był
też aroganckim dupkiem, tak, ale nadal przystojnym.

—Dzień dobry, powitałam go, ziewając (jak zwykle nie mogłam długo zasnąć.
Liczyłam iż uda mi się zdrzemnąć w ciągu dnia. Sprowadziły mnie zapachy kiełbasek
i naleśników dochodzące z kuchni). Jesteś gotowy na śniadanie? Najwyraźniej Iris
jest w kuchni szykując nam pyszności.

—Jest świetną kucharką, powiedział zatrzymując mnie i kładąc dłoń na moim
ramieniu. Zanim pójdziesz, chcę abyś obiecała że coś dla mnie zrobisz, Delilah...

Jego oczy miały kolor stopionego lodu. Gdybym była słabsza, od razu bym się
zgodziła bez zadawania zbędnych pytań. Ale zbyt dobrze go znałam. Było w tym coś
podejrzanego.

—Czego chcesz?

—Nadal mi nie ufasz? spytał z lekkim uśmiechem, który działał na Camille ale nie na
mnie... sprawiał że dostawałam gęsiej skórki. Svartån był przebiegły, zaradny i nie
można było go lekceważyć.

Chciałbym abyś pomogła mi przekonać Chase'a że go nie okradnę, nie zwiążę, nie
wykastruję, nie zniszczę ani nie ograbię jego mieszkania. Z rękoma splecionymi za
plecami, kołysał się na piętach. Jego uśmiech był jak u krokodyla gotowego rzucić
się na swą ofiarę. Twój chłopak nie pozwala bym zostawał sam w jego mieszkaniu.
—Aha, o to chodzi, powiedziałam z uśmiechem. Śmiem podejrzewać, że wasz
układzik nie działa za dobrze. Dlaczego nie znajdziesz sobie czegoś własnego?

—Nie chcę brać byle czego, odparł zniecierpliwiony.

—Chcesz raczej powiedzieć, że nie masz pieniędzy by znaleźć sobie coś lepszego...
Przykro mi, ale nie mam zamiaru wtrącać się w wasze sprawy. Ostrzegałyśmy was z
Camille że jest to zły pomysł, ale i tak nas nie słuchaliście.

background image

A teraz zaledwie parę dni mieszkania razem i już narzekasz.

Nawet gdybym chciała uciąć rozmowę, ciekawość zwyciężyła.

—W rzeczywistości Trillian, jak to zrobiłeś że Chase się zgodził?

Naprawdę nie umiałam tego zrozumieć. Chase nie był głupi i uwielbiał swoją
prywatność. Ponadto wiedziałam że nie ufa Trillianowi. Wiec jak tych dwoje zostało
współlokatorami? Nawet jeśli było to tymczasowe rozwiązanie... nie dawało mi to
spokoju.

Nie odpowiadając, Svartan odwrócił się kierując w stronę kuchni. Za późno,
zdradziły go oczy. Złapałam go za za ramię i obróciłam w swoją stronę.

—Oczarowałeś go, prawda? Użyłeś swojego cholernego magnetyzmu który mają
tylko Svartanie! Wiedziałeś że nie będzie mógł ci się oprzeć! (z rękami na biodrach
pochyliłam się w jego stronę, byłam trochę wyższa od niego). To cios poniżej pasa...
ty arogancki i…

—Czy muszę odświeżyć twoją pamięć? przerwał przyglądając się swoim
paznokciom. To dzięki twojej krwi i bycia w połowie wróżką sprawiłaś, że nasz
inspektor oszalał na twoim punkcie, więc nie próbuj wzbudzać we mnie poczucia
winy. Jak by zareagowała Camille, gdyby się dowiedziała że oczarowałaś naszego
znakomitego detektywa?

Zszokowana zrobiłam krok do tyłu. Trillian odkrył, że użyłam swojego uroku na
Chase pierwszej nocy, kiedy on sam nie zdawał sobie z tego sprawy. Następnego dnia
czułam się winna, że nie powiedziałam o tym Camille. Według niej to Chase zrobił
pierwszy krok. On również tak myślał. I Menolly. Szczerze mówiąc, nie miałam
zamiaru mówić im prawdy.

Trillian zaśmiał się złowieszczo.

—Ona nic nie wie, prawda? Nie powiedziałaś jej że omamiłaś swojego chłopaka?

Posłałam mu mordercze spojrzenie.

—Chase nie przestawał uganiać się za Camille a ona nie była nim zainteresowana...
więc ja…

Uwolniłaś ją od niego? To jest zbyt śmieszne, powiedział. Chodź moja kotko,
przekąsimy coś. Ty i ja mamy ze sobą dużo wspólnego. Więcej niż chciałabyś
przyznać. Mimo że Camille potrafi być bezwzględna, to zawsze atakuje wprost.

background image

Podczas gdy ty, ty nie jesteś w rzeczywistości takim znowu bezbronnym kotkiem...

Milczałam zaciskając zęby. Idiota czy nie, Trillian miał dar obserwacji. I czytał we
mnie jak w krysztale. Byłam zainteresowana Chase, bo byłam ciekawa seksu. Był
przystojny i wolny. Nawet jeśli wiedziałam, że Camille nie jest nim zainteresowana,
zdecydowałam że muszę jej go ukraść. Przy pierwszej okazji użyłam na nim swojego
uroku i tak oto byłam równie winna jak Trillian.

—Nie rozmawiałam z siostrą, ponieważ…

—Och, nie musisz się przede mną tłumaczyć. Zupełnie mnie to nie obchodzi.
Przynajmniej teraz może przestaniesz wtrącać się w mój związek z Camille lub
sposób w jaki korzystam z uroków.

Pragnęłam zetrzeć z jego twarzy jego uśmieszek, mówiąc mu jednocześnie że nie
mamy ze sobą nic wspólnego. I że nigdy nie upadnę tak nisko jak on. Ale nie
chciałam też okłamywać samej siebie.

—Na początku mi się nie podobał, tym bardziej byłam zaskoczona że zwrócił na
mnie uwagę.

Trillian przepuścił mnie przodem. Potrząsając głową weszłam do kuchni, gdzie
krzątała się już Iris.

Nagle zatrzymałam się w miejscu tak, że idący za mną Trillian wpadł na mnie.

—Jeśli masz problem z Chasem, rozwiąż go sam, szepnęłam.

Ale posłuchaj mnie: jeśli go skrzywdzisz, to poproszę Menolly żeby się tobą zajęła.
Wiesz że cię nie lubi. Ona czeka tylko na nasz sygnał, możesz mi wierzyć.

Trillian nie przestawał się podśmiewać pod nosem. Mijając mnie, podszedł do Iris i
pocałował ją w policzek. Ta podała mu talerz.

—Jedz ile chcesz, starczy dla wszystkich.
Siadając na końcu stołu, wziął naleśnik smarując go masłem i miodem.

Iris posłała mi figlarny uśmiech. Była jedyną która potrafiła rozmawiać z nim tym
tonem, wydając rozkazy. Zgodnie z tym co mówiła Camille, Iris przypominała mu
matkę. Osobiście trudno było mi w to uwierzyć...

Napełniłam sobie talerz i nalałam szklankę mleka. Obserwując mnie pałaszującą
wszystko z wielkim apetytem, posłała mi zadowolony uśmiech.

background image

—Co masz dzisiaj w planach? spytałam.

Po wyłączeniu kuchenki, wspięła się na stołek. W tym samym czasie odgłos kroków
na schodach poinformował nas o tym, że wstała Camille. Kiedy weszła jest twarz
rozjaśnił uśmiech.

—Jedzenie! wykrzyknęła podchodząc do Trilliana i całując go.

Ich pocałunek wywołał iskry. W tym momencie zdałam sobie sprawę z łączącej ich
więzi. Przerwała im Iris, rozdzielając ich.

—Pospieszcie się żebym mogła posprzątać. Jest prawie przesilenie zimowe, musimy
zacząć przygotowania do świąt.

Rzuciłam okiem na Camille.

—Bez ojca to nie będzie to samo... Czy jest to warte wysiłku?

Camille wzruszyła ramionami.

—Zadaje sobie to samo pytanie ale to tradycja, Delilah. Mama kochała tę porę roku i
szczerze mówiąc, przypomnienie sobie tych czasów dobrze mi zrobi.

W naszym świecie, w wigilię przesilenia zimowego udawaliśmy się nad jezioro w
pobliże Y'Leveshan Falling Erulizi. O tej porze roku, wszystko było zamrożone i
lśniło jak kryształ. Zbieraliśmy się nad brzegiem do rytuału północy na cześć
Królowej Śniegu i Króla Ostrokrzewu. Magia była tam słodka jak miód, a wschód
słońca wspaniały; zamarznięte pola błyszczały pod ciężarem świeżego śniegu.

Nasza matka przyjęła tradycje Y'Elestrial mieszając je z własnymi. Oprócz udziału w
uroczystościach w mieście, dekorowaliśmy cały dom liśćmi ostrokrzewu. Udało jej
się nawet przekonać ojca, by każdego roku ścinał choinkę którą ozdabialiśmy
kryształami i amuletami. Wtedy cały dom lśnił.

Nagle zapragnęłam odtworzyć festiwal przesilenia zimowego tutaj, w tym
zapomnianym przez bogów świecie.

—Może moglibyśmy zrobić rytuał w pobliżu brzozy przy stawie?

Iris uśmiechnęła się do mnie.

—Myślę że to wspaniały pomysł, odparła. Udekorujemy dziś dom. Możecie mi
zaufać, wszystkim się zajmę.

background image

Camille oparła się na krześle.

—Dziękuję. Nade wszystko jesteś członkiem rodziny.

—Mówiąc o tym, Delilah, masz czas aby odebrać mój kostium? zapytała Iris.
Jest już zapłacony. Jill dzwoniła do mnie że jest już gotowy.

Skinęłam głową.

—Nie ma problemu, będziesz go dziś miała.

Camille rzuciła okiem na zegarek.

—Ach! Musimy się spieszyć. Zobaczę co uda mi się znaleźć w pracy na temat
demonów Jansshi.

Poszłam za nią do salonu z Trillianem depczącym nam po piętach. Kiedy
zakładaliśmy nasze kurtki, Trillian odwrócił się w moją stronę.

—Pomówisz z Chasem? spytał triumfalnie.

Westchnęłam patrząc na Camille. Trzymał mnie w garści i dobrze o tym wiedział.

—Tak, przy pierwszej okazji.

Wszyscy wyszliśmy na zewnątrz, udając się każde do swojego samochodu. Nie
mogłam się powstrzymać wybuchając śmiechem, gdy Trillian poślizgnął się na stosie
zmrożonych liści i padł japą w dół, u stóp Camille. Śmiejąc się pokonałam ostrożnie
drogę do swojego jeepa.

Kiedy dotarłam do swojego biura, wiał lodowaty wiatr a temperatura spadła poniżej
zera. Kładąc torbę na stole, wyjęłam notes z adresami, siadając w fotelu i obserwując
pochmurne niebo przez okno.
Srebrne... czas śniegu, jak powiedziała Camille która potrafiła wyczuwać śnieg w
powietrzu. Jeśli było coś na czym się znała, to był to zapach pioruna, śniegu i
deszczu.

Po znalezieniu numeru telefonu którego szukałam, podniosłam słuchawkę. Znałam
jedną zmienną która mieszkała w mieście. Posiadała mnóstwo informacji na temat
magicznych stworzeń żyjących w Seattle. Jeśli ktoś może mi powiedzieć coś o
Pumach z Rainier, to na pewno jest to Siobhan.

background image

Wybrałam jej numer telefonu. Siobhan była Selkie, zmienną foką, która mieszkała
pod numerem 39, w apartamencie blisko morza, żeby mogła łatwo się wsunąć do
wody gdy tego potrzebowała.

—Tak, słucham? powiedziała sprawiając wrażenie, jakby brakowało jej tchu.

—Miau!

Zaśmiała się.

—Delilah, tak się cieszę że cię słyszę! Co słychać?

—Zastanawiałam się czy mogłabym do ciebie wpaść, aby porozmawiać o klanie
zmiennych z gór Rainier. Miałam nadzieję że powiesz mi coś o nich.

Mucha wylądowała mi na nosie. Przegoniłam ją. Nawet o tej porze roku budynek
pełen był owadów, gryzoni oraz wszelkiego rodzaju cudownych stworzeń.

—O który klan chodzi?

—O klan Pum z gór Rainier, odpowiedziałam.

Nastąpiła cisza po drugiej stronie.

—Możesz przyjść za półtorej godziny, jeśli chcesz. Niewiele wiem. Jest to zwarta
grupa. Jak do tej pory wszystko układało się dobrze, jednak ostatnimi czasy
zapanował tam chaos. Warto byś była świadoma pewnych rzeczy, zanim zaczniesz
wtrącać się w ich sprawy.

Po sprawdzeniu jej adresu, chwyciłam kurtkę i wyszłam. Przed wizytą u Siobhan
miałam czas, by odebrać kostium Iris. Będąc już w swoim jeepie, zastanawiałam się
czy chaos o którym wspomniała był spowodowany śmiercią członków ich stada. Jeśli
było to właśnie to, to co się tam wydarzyło?

Targ tętnił życiem, wszyscy robili świąteczne zakupy. Ten półotwarty rynek był dumą
Seattle z przeszło dwustoma sprzedawcami. Astronomiczna liczba kupców
wynajmowała o tej porze roku wszystko co się dało. Grajkowie, mimowie, magowie i
mnóstwo innych artystów. Wszystko to przypominało mi o domu. Menolly nigdy
naprawdę nie miała szansy ujrzeć tego, co ja w tej chwili. W czasie gdy się budziła,
wszystko już było zamknięte. Camille i ja uwielbiałyśmy robić tu zakupy. Unikałam
tylko sprzedawców ryb... zbyt kuszące.

background image

Przepychając się między straganami, rozkoszowałam się zapachem świeżych ziół
których nie było wiele o tej porze roku. Nagle wpadły na mnie trzy dziewczynki.
Najmłodsza z nich nie mogla mieć więcej niż siedem lat, wpadła na mnie prawie
mnie przewracając. Wszystkie trzy zamarły, podniosły głowy przyglądając mi się z
szeroko otwartymi oczami, by po chwili zacząć się gwałtownie cofać.

—Ty jesteś wróżką! powiedziała wystarczająco cicho by nikt z przechodni jej nie
usłyszał. Mrugnęłam do niej.

—Zgadza się. Nazywam się Delilah.

Nie podałam jej ręki. Bycie zbyt przyjaznym z ludzkim dzieckiem, łatwo mogło być
błędnie interpretowane. Mimo to zrobiło mi się smutno i sama nie wiedziałam
dlaczego.

Położyła dłoń na ustach. Jej przyjaciółki również były zdumione. Wreszcie
dziewczyna z czerwonymi włosami i twarzą pokrytą piegami, zwróciła się do mnie:

—Dzień dobry! Mam na imię Tanya. Czy jesteś księżniczką? Zawsze chciałam
spotkać księżniczkę wróżek! zawołała.

Zrobiło mi się przykro bo wiedziałam że muszę ją rozczarować, potrząsnęłam głową.

—Nie, Tanya, nie jestem księżniczką. Jestem po prostu normalną wróżką.

—Jesteś złą kobietą, wtrąciła druga, ta która mnie potrąciła. Moja mama powiedziała,
że wszystkie wróżki to dziwki. Dlatego tata nas opuścił.

O mój Boże! Co miałam na to odpowiedzieć? Czy ta mała naprawdę rozumiała
znaczenie słowa "dziwka"? Mam nadzieję że nie. Wzdychając, odpowiedziałam:

—Niektóre wróżki powodują problemy inne nie. Podobnie jak ludzie…

Zatrzymałam się. Nie wiedziałam jak mam wytłumaczyć to co miałam na myśli.

Tanya, rudowłosa, posłała mi duży uśmiech a potem zwróciła się w stronę swojej
koleżanki.

—Janie, to jest jak z chłopcami którzy dokuczają nam w szkole. To że Billy
pociągnął mnie za włosy nie znaczy że wszyscy chłopcy są źli.

—Masz rację, zgodziłam się, gdy nagle podeszła do nas duża szczupła kobieta.

background image

Janie, ta która powiedziała że zniszczyłam jej rodzinę, ukryła za nią. Matka i córka,
nie było wątpliwości.

—Trzymaj się z dala od mojej córki kurwo, syknęła kobieta wystarczająco głośno
abym ją usłyszała.

Rzuciłam okiem na Janie. Co za strata dorastać z takim uczuciem nienawiści! Co z
niej wyrośnie mając taki przykład w domu?

—Nie chcę się wtrącać w sprawy które mnie nie dotyczą.... zaczęłam nie widząc co
jeszcze mogłabym dodać.

Strata czasu. Już miałam odejść, gdy Tanya chwyciła mnie za kurtkę patrząc na mnie
uważnie.

—Jestem przekonana że jesteś księżniczką, szepnęła.

Uśmiechnęłam się mrugnąwszy do niej.

—Może... ale jestem tu incognito, więc nie mów nikomu, OK?

Odeszła chichocząc, rozpromieniona. OK, skłamałam. Ale w tym przypadku
wydawało mi się to uzasadnione.

Sklep gdzie miałam odebrać kostium Iris był wyspecjalizowany w szyciu strojów jak
te, które można było spotkać w bajkach. Właścicielką była pani Tucker, wybitna
krawcowa. W ostatnich miesiącach Iris wielokrotnie korzystała z jej usług. Opierając
się o ladę, uśmiechnęłam się widząc smoki stojące na na półce obok kasy. Camille
powinna chyba kupić jednego Flamowi... nie byłby to taki zły pomysł... chociaż
lepiej nie, to głupi pomysł. O ile mi wiadomo miał złote posągi gdzieś w swojej
jaskini.

—W czym mogę ci pomóc? zapytała Jill z uśmiechem na twarzy.

Trzymała w ręce tasiemkę koloru zorzy polarnej.

—Przyszłam odebrać kostium Iris. Iris Kuusi.

Iris posługiwała się nazwiskiem fińskiej rodziny dla której pracowała, aż do ich
śmierci. Często opowiadała nam o latach spędzonych z nimi.

Jill odłożyła na bok metr krawiecki.

background image

—A tak, powiedziała mi że ktoś przyjdzie dziś odebrać jej kostium. Mam wrażenie że
już się spotkałyśmy... powiedziała wyciągając rękę.

Uścisnęłam delikatnie jej dłoń.

—Raz. Towarzyszyłam Iris przy odbiorze zamówionych fartuchów szytych na miarę.
Jestem Delilah D'Artigo.

—A tak, teraz pamiętam! Jej sukienka jest gotowa. Poczekaj tutaj, zaraz wracam
(powiedziała znikając na zapleczu, trzymając w ręce białe pudełko przewiązane
czerwoną wstążką). Proszę. Niech da znać jeśli będą potrzebne poprawki. Ogromnie
się cieszę że mogłam cię zobaczyć, powiedziała.

Gdy wróciła do pracy, wzięłam od niej pudełko. Przed świętami każdy był zajęty.

—Miłego dnia, powiedziałam życząc jej tego z całego serca.

—Tobie również, odpowiedziała. Wyszłam ze sklepu i ruszyłam w kierunku wyjścia
z targu.

By odwiedzić Siobhan, musiałam przejść przez Park Discovery składający się z
dwustu hektarów łąk, zarośli i lasów. Należał do niego również rezerwat morski o
długości trzech kilometrów wzdłuż wybrzeża.

Często przychodziłyśmy tu z Camille by pospacerować lub przemyśleć parę rzeczy.
Podczas odpływu można było zobaczyć i usłyszeć mewy przechadzające się po
mokrym piasku. Zawsze miałam wrażenie, że mogę tu lepiej oddychać spoglądając
na górę Olimp od strony zatoki. Osobiście wolałabym chodzić po lesie, ale Camille
uwielbiała spacery po plaży. Park dawał wiele możliwości.

Po pokonaniu licznych krętych uliczek które otaczały park, zatrzymałam się przed
parterowym budynkiem. Był to duży dom składający się z czterech oddzielnych
apartamentów. Daleko od zgiełku miasta, dom Siobhan zachował atmosferę
minionych czasów. Już na pierwszy rzut oka sprawiał bardzo przyjazne wrażenie
zupełnie jak te rodzinne pensjonaty.

Wysiadając z jeepa skierowałam się w stronę schodów po prawej stronie budynku.
Były tam po dwa mieszkania na każdym piętrze, ze schodami po obu stronach
prowadzącymi do apartamentów powyżej.

Jedno było pewne, budynek potrzebował liftingu. Uszkodzona przez wiatr i deszcz
pokrywająca go farba trzeszczała odchodząc płatami. Podobnie rzecz się miała z
otaczającymi go krzakami i krzewami, gdzie bluszcz piął się po ścianach.

background image

Z trawnika obok był piękny widok na zatokę.

Pokonawszy schody, zapukałam w białe drzwi ze złotym napisem: B2. Po chwili
zostałam wpuszczona do środka przez Siobhan, wysoką i chudą z długimi czarnymi
włosami. Miała na sobie jasnoszarą lnianą spódnicę i golf, co od razu przywiodło mi
na myśl obserwowanie Księżyca w zimną jesienią noc.

—Witaj! Wejdź! powiedziała zamykając za mną drzwi.

Siobhan poruszała się jak cień z jednej strony pokoju na drugą.

Jej dom odzwierciedlał jej naturę. Wszędzie wisiały obrazy przedstawiające morze i
jego fale. Kanapa i sofa ze srebrnego zamszu i szarego drewna, przypominające
gałęzie wyrzucone przez morze. Nawet kwiaty miały kolor oceanu: białe róże i blado
fioletowe orchidee z odrobiną różu.

—Chcesz coś do jedzenia? spytała z talerzem wędzonego łososia i krakersami w ręce.

Mój żołądek dał o sobie znać. Spałaszowałam wszystko z wielkim apetytem a
następnie wytarłam usta serwetką.

Siedząc w salonie z widokiem na zatokę, zastanawiałam się od jak dawna żyje w
mieście. Wróżki ziemne żyły tutaj równie długo jak ich siostry i bracia w moim
świecie. Siobhan mogla mieć sto lat lub nawet i pięćset.

—Kiedy przybyłaś do Seattle? zapytałam, patrząc jak wiatr uderza w morze tworząc
na nim linie piany.

Posłała mi lekki uśmiech.

—Przybyłam na Ellis Island dawno temu. Nie byłam jeszcze wtedy kobietą epoki,
kazano mi opuścić dom i rozpocząć nowe życie.

—Dlaczego?

—Nasza linia była zagrożona. Związki ze spokrewnionymi były problemem.
Dlatego starszyzna naszego klanu wybrała pięćdziesięciu z nas i kazała nam
wyemigrować do Nowego Świata.

Chcieli byśmy rozpoczęli nowe życie aby nasza linia przetrwała i została
wzmocniona krwią Selkies, zmiennymi z Ameryki Północnej. Wiesz, największe
klany żyją właśnie tutaj.

background image

Skinęłam głową. Wiedziałam że tutejsi zmienni napotykali problemy z powodu zbyt
bliskiego pokrewieństwa. W czasie gdy populacja ludzi stale rosła, ich i nasza malała
z każdym dniem. Jeśli dodamy do tego jeszcze problemy terytorialne... wszystko to
spowodowało znaczne szkody w naszej demografii.

—Życie ziemnego zmiennego jest trudne, prawda? zapytałam.

Potrząsnęła głową.

—Nie mamy wielkiego wyboru. W przeciwieństwie do innych wróżek, w celu
posiadania potomstwa Selkies są zmuszeni łączyć się między sobą. To nie jest jak w
filmach, gdzie ugryziony staje się zmiennym ze wszystkimi jego cechami.

Na Ziemi zmienne wilki były sterylizowane, by zapobiec ich atakom. Tak samo było
w krainie wróżek. W moim przypadku z powodu mojej mieszanej krwi, nigdy nie
będę mogla urodzić zmiennego...

Moja kocia strona była wynikiem wypadku genetycznego. Dla ludzi mojego ojca
była wręcz skazą.

—Więc kiedy wysłali nas na ocean, udałam się do wybrzeża. Powinni byli wysłać
kogoś innego na moje miejsce. Nie mogę zajść w ciążę, a tu nie ma uzdrowicieli dla
mojego gatunku. Przynajmniej nie takiego jakiego mi trzeba. Miałam nadzieję na
posiadanie gromadki dzieci. Mój chłopak okazał się cierpliwy ale obawiam się, że
nigdy nie uda nam się założyć rodziny.

Jej głos drżał, chciałam wziąć ją w ramiona i przytulic. Nagle do głowy przyszła mi
jedna myśl!

—Słuchaj, czy będzie ci przeszkadzało jeśli porozmawiam z lekarzami z OIA?
Poproszę ich żeby cię zbadali. Może udałoby im się znaleźć przyczynę?

Jej twarz pojaśniała. Po raz pierwszy ujrzałam na niej cień uśmiechu.

—Och, Delilah to by zmieniło całe moje życie! Kocham Mitcha i nie wyobrażam go
sobie z inną kobietą …
Nasza populacja spadła do poziomu, gdzie wszystkie płodne Selkies - obu płci -
powinny przyczynić się do wzrostu naszej puli genowej. Jeśli nie mogę mieć dzieci,
Mitch będzie musiał zapłodnić inną zmienną a tym samym opiekować się nią. Być
może powinnam rozważyć tę możliwość... ale naprawdę nie chcę się nim z nikim
dzielić.

—Nie mogę nic obiecać... to wszystko co mogę zrobić.

background image

Rozpromieniona na nowo, usiadła.

—Więc co chciałabyś wiedzieć o Pumach z Rainier?

Po połknięciu kolejnego kawałka łososia pochyliłam się, opierając łokcie na kolanach
i z pochyloną głową powiedziałam :

—Zachary Lyonnesse przyszedł do mojego biura. Nie mogę ci powiedzieć dlaczego,
wymaga tego klauzula poufności - ale chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej o
jego klanie. Jacy są? Czy mają wrogów?

Siobhan zmarszczyła brwi koncentrując się.

—To jest bardzo stary klan. Nie mieszają się z innymi i przestrzegają praw. Nie znam
nikogo kto mógłby ich winić, za wyjątkiem... W rzeczywistości widzę tylko dwie
możliwości. Jest mniejszy klan Pum na wschód od Waszyngtonu, który ich nie lubi.
Ale nie są wystarczająco silni aby stawić im czoło. Dla nich wszystko zależy od siły i
sprytu.

—Czy znasz nazwę tego klanu?

Zmrużyła oczy patrząc w okno. Po chwili odpowiedziała:

—Myślę że to stado d’Icicle Falls, ale nie jestem pewna. Jest jeszcze inna możliwość.
Nie wiem dlaczego, ale jest jeszcze inna grupa która postrzega Pumy jako swoich
wrogów.

—O kogo chodzi? zapytałam wyjmując swój notatnik.

—Według moich źródeł, szepnęła pochylając się do przodu, Pumy z gór Rainier
miały konflikt z klanem „Myśliwi Księżyca”. Z tego co zrozumiałam, spór ten
spowodował wiele ofiar śmiertelnych w ostatnich latach. Nie mam pojęcia czy nadal
są w stanie wojny.

—Klan Myśliwych Księżyca? Nic mi to nie mówi. Czy są naprawdę zmiennymi?
Skrzyżowała ramiona, drżąc.

—Nazywają się tak, ale nie są naturalnymi zmiennymi. Według plotek czerpią swoje
moce zła od szamana, który ich stworzył ponad tysiąc lat temu. Są stworzeniami
ciemności, zdrajcami, którzy odmawiają przestrzegania zasad naszej społeczności.
Ale są naprawdę bardzo niebezpieczni, do tego stopnia że nikt nie ośmieli się stanąć z
nimi twarzą w twarz.

background image

Kiedy mówiła, pokój wydawał się pociemnieć. Mrowienie u nasady szyi powiedziało
mi, że poruszamy się po grząskim gruncie. W ostatnim czasie byliśmy tak zajęci
wszystkim, że nawet nie przyszło nam do głowy by uzupełnić nasza bazę danych na
temat innych zmiennych. Na szczęście Chase dał mi swobodny dostęp do swoich
rejestrów.

—Więc to delikatny temat... jacy oni są?

Poprosiła mnie bym poczekała, podeszła do drzwi aby wyjrzeć na zewnątrz. Po
chwili zamknęła je na klucz i oparła się o nie, biorąc głęboki oddech. Potem obejrzała
sufit i ściany i wróciła na kanapę.

—Jak zdążyłaś zauważyć, nie lubię o nich mówić. Podobnie jak reszta członków
klanu fok, wolę nie mieć z nimi nic wspólnego i trzymać się od nich jak najdalej
(pochyliła się ku mnie). Klan „Myśliwych Księżyca” jest gniazdem pająków kątnika.

—Pająki? Zmienne pająki?

—Powiedziałam już, nie są naturalne, są one częścią zmiennokształtnych.

—O cholera! zawołałam.

Mój żołądek zafalował. Zmienne Pająki istniały w krainie wróżek. Niektóre miały
gniazda nie powodując żadnych problemów, ale inne były okrutne i pokręcone.
Zwykle ukrywały się w głębi lasu by tam tworzyć ogromne miasta i kolonie. Jeśli ci
nie byli naturalnymi zmiennymi, to mogli być jeszcze gorsi od tamtych.

I co gorsza był to rodzaj jadowitych pająków, który występował na północno-
zachodnim Pacyfiku. W swojej zwierzęcej postaci, prowadziły wojny z innymi
gatunkami w celu wyeliminowania konkurencji. Mogę sobie wyobrazić jak robią to
samo z tutejszymi klanami.

—Gdzie żyją? zapytałam. Teraz rozumiałam dlaczego Siobhan zbadała ściany i sufit
przed powiedzeniem mi o nich czegoś więcej.

Każdy, kto może przemienić się w równie małe zwierzę jak pająk, jest zdolny do
szpiegowania wroga samemu nie będąc widzianym.

Siobhan potrząsnęła głową.

—Nie mam pojęcia, odpowiedziała. Gdzieś w lesie, jak sądzę, ale mogę się mylić.

Nie mogłam się powstrzymać by nie sięgnąć po jeszcze jeden kawałek łososia.

background image

—To jest pyszne! OK, czy przychodzi ci do głowy jeszcze ktoś inny?

Posłała mi słaby uśmiech.

—Może paczka Loco Lobo, grupa zmiennych na południowym zachodzie. Wilki i
Pumy nie zgadzają się ze sobą za dobrze. A poza tym, wszystko w porządku? Masz
coś zaplanowane na święta?

I tak oto nasza rozmowa zeszła na inne tematy.

Opowiadałam jej o swoich planach i napięcie zdawało się maleć z każdą chwilą. Klan
pająków przerażał Siobhan. Nie miałam co do tego wątpliwości.
Obiecałam zadzwonić natychmiast po skontaktowaniu się z lekarzami z OIA.

Na zewnątrz wiał orzeźwiający wiatr od zatoki, niosąc zapach śniegu. Po południu
niebo lśniło srebrzystym blaskiem.

Nagle poczułam jakbym została pchnięta nożem w serce, zupełnie jak gdyby sopel z
dachu oderwał się trafiając mnie... stałam jak sparaliżowana. W głowie miałam tylko
jedną myśl : znaleźć się bezpieczne w domu, zadzwonić do Zacharego mówiąc mu że
odmawiam zajęcia się sprawą. Wiedziałam jednak że to niemożliwe, do czasu dopóki
drużyna Degath jest częścią obrazu.

Odpalając silnik w samochodzie, poczułam ze coś mnie łaskocze. Pająk, nie większy
od paznokcia małego palca chodził mi po ręce. Bez wahania, wyrzuciłam go przez
okno.

—To cię nauczy, szepnęłam. Jeśli jesteś szpiegiem, to zrozumiesz co siostry ARTiGO
robią ze swoimi wrogami.

Wycierając ręce o dżinsy, włączyłam się do ruchu. Po powrocie do domu poproszę
Iris aby wyczyściła jeepa.

background image

Rozdział 5

Kiedy się zatrzymałam przy McDonaldzie aby zamówić colę, była prawie piętnasta.
Rzuciłam okiem na swój telefon komórkowy. Żadnej wiadomości. Nacisnęłam 4;
wyświetlił mi się zaprogramowany numer Chase'a, czekałam cierpliwie aż odbierze.

—Witaj piękna, przywitał mnie miękkim głosem. Co słychać?

—Chciałabym abyś poszukał dla mnie pewnych informacji (słysząc w jego glosie
dziwna nutkę, dodałam: czy moglibyśmy się zobaczyć dziś po południu? Jestem
zajęta dziś wieczorem a brakuje mi ciebie...

Odchrząknąwszy, odparł:

—Też chciałbym cię zobaczyć. Nie mam dziś wiele do roboty, myślę że uda mi się
wyrwać na godzinkę lub dwie. Spotkamy się u mnie?

—OK, za pół godziny jeśli nie będzie korków.

Chase mieszkał w Renton, na południe od Seattle, gdzie czynsz był tańszy ale
dzielnica mniej bezpieczna. Pozwalało mu to na zakup drogich ciuchów w których
gustował. Przebijając się przez przez labirynt ulic prowadzących do jego mieszkania,
rozmyślałam o ostatnich kilku miesiącach które spędziliśmy razem.

Chase pozostawał dla mnie zagadką. Nie mogłam powiedzieć żebym go kochała, ale
podobał mi się i to bardzo. Żywiłam dla niego więcej uczuć niż dla kogokolwiek
innego w moim życiu. Udało mu się zdobyć mój szacunek ze względu na oddanie
swojej pracy.

Mimo że nie byłam tak aktywna seksualnie jak Camille, przynajmniej nie tak
otwarcie, to jednak monogamia wydawała mi się szaloną koncepcją. Dlatego też już
na samym początku ostrzegłam go, że nie szukam niczego poważnego, przynajmniej
na razie. Jak do tej pory wszystko było w porządku.
Pierwszy raz nie okazał się niczym wyjątkowym. Chciałam się tylko dowiedzieć o co
tyle szumu wokół seksu. W mojej postaci kota straciłam dziewictwo z Tommym,
pięknym, szarym, długowłosym kotem. Ale szczerze mówiąc, koty są dość
egocentryczne i Tommy nie był tutaj wyjątkiem. Dlatego też wszystko skończyło się
zanim jeszcze zdążyło się zacząć. Jego rozmowa obracała się głównie wokół
polowania na myszy i motyle oraz wokół psów sąsiadów którym chciał dać dobrą
nauczkę tak aby bały się do niego podchodzić. Bardzo go lubiłam, jednak nasza wizja
świata różniła się diametralnie.

background image

Po jakimś trzecim razie, moje relacje z Chasem uległy zmianie. Może były to
hormony albo moja krew wróżki. W każdym razie moje orgazmy były tak
intensywne, że groziły przeciążeniem; czułam się jak podłączona do prądu.

Po zaparkowaniu przed jego budynkiem, skierowałam się do wejścia. Drżąc z zimna
wspięłam się po schodach.

Chase czekał na mnie z uśmiechem na twarzy. Widząc go takim, poczułam jak bardzo
go pragnę i jak bardzo mi go brakowało.

—Witaj piękna, powiedział miękkim głosem. Czego dzisiaj pragniesz?

Chciałam porozmawiać z nim o Trillianie i moim śledztwie. Chciałam również
podzielić się z nim tym wszystkim czego się ostatnio dowiedziałam, ale w tej jednej
chwili wszystkie moje myśli wyparowały.

—Kochaj się ze mną, powiedziałam rzucając torbę na podłogę i zdejmując kurtkę.

Kiedy podszedł do mnie poczułam mrowienie wzdłuż kręgosłupa. Następnie
płynnym gestem oplótł ramię wokół mojej tali, rękę wplótł w moje włosy.

Nawet nie wiem kiedy znaleźliśmy się w sypialni, gdzie przyparł mnie do ściany
wsunąwszy rękę pod bluzkę, by pieścić moje piersi przez stanik Z racji iż byliśmy
tego samego wzrostu, mogliśmy patrzeć sobie w oczy...

Ułożył mnie na na łóżku, po czym zaczął zdejmować z siebie ubranie. Leżąc na
plecach zaczęłam delikatnie gładzic swój brzuch, podczas gdy on patrzył na mnie
cały czas. Muskularny i gotowy...

—Podnieść nogi, powiedział

Drażniąc się z nim leniwie, pozwoliłam mu sobie zdjąć jeden but a następnie drugi.
Wstrzymałam oddech, kiedy pochylił się nade mną aby ustami wyznaczyć drogę
wokół mojego pępka by następnie dobrać się do moich dżinsów.
Wokół słychać było dźwięk zdejmowanych ubrać. Uporawszy się z resztą, złapał
mnie za rękę i usiadł za mną, oplatając nogi wokół mojej talii. Poczułam jak brakuje
mi powietrza. Kiedy zaczął masować moje piersi szczypiąc sutki, poczułam jak robię
się coraz bardziej mokra. Po chwili poczułam jego palce w moim najbardziej
intymnym miejscu. Zaskoczona wydałam okrzyk.

—Na miłość boską, tylko się nie zatrzymuj, powiedziałam ochrypłym głosem.
Doprowadzasz mnie do szału. Chase zaśmiał się.

background image

—To jest pomysł moja piękna, szepnął mi do ucha. Sprawić że oszalejesz by
następnie poznęcać się nad tobą...

—Ty? Znęcający się nade mną? odpowiedziałam w tym samym tonie.

Szybka jak kot, zmieniłam naszą pozycję. Siedząc na nim, posłałam mu mój
najpiękniejszy uśmiech, pieszcząc swoje piersi koniuszkami palców by następnie
objąć je dłońmi.

—Chcesz mnie, inspektorze? Chciałbyś pobawić się z małą kotką?

Z uśmiechem na twarzy założył ręce za głowę.

—Dobrze wiesz czego chcę, kochanie.

—Więc musisz powiedzieć "proszę," odparłam drażniąc się z nim i kołysząc
jednocześnie biodrami.

Nie mogłam się powstrzymać, wydawał mi się tak apetyczny.

Kiedy posłał mi błagalny uśmiech, wiedziałam że wygrałam.

—Jeśli każesz mi dłużej czekać - eksploduję, powiedział

Delikatnie osunęłam się na niego, podczas gdy on uniósł biodra tak, że spotkaliśmy
się w połowie drogi. Zatopił się głęboko we mnie. Z głową odrzuconą do tyłu, dałam
się ponieść rytmowi. Gdy ja skupiłam się na jego wchodzących i wychodzących
ruchach, Chase począł pieścić inną wrażliwą część mnie... podczas gdy jego druga
ręka spoczęła na mojej piersi.

—Och, proszę, nie przestawaj, szepnęłam czując pierwsze napływające fale
przyjemności. Mocniej!

Odwrócił nasze pozycje tak, że znalazłam się pod nim, czując go jeszcze głębiej.
Miałam ochotę krzyczeć. Otworzyłam usta aby żebrać o więcej, gdy nadeszło
wyzwolenie które było tak potężne jak nigdy dotąd.

Nagle w tym właśnie momencie, ujrzałam nad sobą Zacharego Lyonnesse patrzącego
na mnie… poczułam jednocześnie jakbym budziła się z najpiękniejszego snu jaki
kiedykolwiek miałam. Słyszałam i czułam Chase'a , który dysząc z wysiłku, starał się
za wszelką cenę dobiec do mety.

—Co jest...? spytałam sama siebie.

background image

Zamrugałam. Chase spojrzał na mnie z niepokojem, jednakże przyjemność i rychły
koniec sprawiły że nie był wstanie o nic mnie zapytać.

Odrzuciłam swoje wątpliwości na bok i zmusiłam się by się schylić całując go.
Odnalazłszy na nowo wspólny rytm daliśmy się porwać fali.

Leżąc, już po wszystkim, z tacą sera, krakersami i masłem orzechowym,
rozmyślałam nad tym co właśnie mi się przytrafiło. Chase położył rękę na moim
ramieniu.

—Coś nie tak? spytał. Chcesz więcej?

Uśmiechnęłam się.

—Wszystko w porządku. To było fantastyczne. Po prostu trochę się martwię.

Co było prawdą. Nie wiem, czy moja wizja była wynikiem snu czy może
psychicznego połączenia. Oboje byliśmy zmiennymi nasze energie mogły zostać
naruszone.

W każdym razie czułam się odrobinę winna, ponieważ było to bodźcem do
najpotężniejszego orgazmu jaki kiedykolwiek miałam: dzikiego, niemal zwierzęcego.

Przyszło mi do głowy, że kochanie się z innym zmiennym może tak właśnie
wyglądać. W tej chwili zrozumiałam również, dlaczego nikt z jego stada nie mieszał
się z ludźmi. Jak mam o tym porozmawiać z Chasem? Jak opisać mu to co czuję... ?

Z westchnieniem odsunęłam kosmyki włosów wpadające mi do oczu. Zdecydowałam
że zostawię wszystko tak jak jest. Mieliśmy ważniejsze sprawy do rozwiązania.

Nie zwlekając opowiedziałam Chasowi o wizycie Zacharego z pominięciem rzecz
jasna tego, jak atrakcyjny mi się wydał i mojej rozmowy z Siobhan.

—Więc po pierwsze, potrzebuję abyś pogrzebał w bazie danych na temat Zacharego
jak również wszystkich ofiar. Czy mógłbyś również popytać wśród swoich
informatorów czy nie wiedzą czegoś na temat klanu Myśliwych Księżyca?

Po zanotowaniu wszystkiego, usiadł i napił się wody. Zobaczyłam na jego ramieniu
nowy plaster antynikotynowy. Camille i ja nie tolerowałyśmy dymu z papierosów.
Niepokoił nasze zmysły. Rzecz jasna problem ten nie dotyczył Menolly. Chase
mógłby palić przy niej jak smok a dla niej nie miałoby to żadnego znaczenia.

background image

W rzeczywistości od naszej pierwszej spędzonej razem nocy, Chase nie zapalił ani
jednego papierosa ani cygara. Dotrzymał słowa rzucając palenie i żując gumę. Był to
jeden z powodów, dla którego nie chciałam go zranić.

—Nie ma problemu kochanie. Coś jeszcze?

—Tak... Czy mógłbyś poprosić lekarza z OIA by zbadał Siobhan? Ona musi się
dowiedzieć jakie są powody jej dotychczasowej niepłodności. Może uda nam się jej
pomóc. Pomogła mi kiedy tego potrzebowałam, dlatego chcę się jej odwzajemnić.

—Załatwione. Och, przy okazji, mam coś dla ciebie, powiedział z błyskiem
podniecenia w oczach.

—Co?

Chase uwielbiał dawać mi drobne prezenty. Co nigdy nie miało żadnego podtekstu.

—Proszę, otwórz!

Wręczył mi małe pudełko z dołączoną do niego czerwoną różą.

Po powąchaniu odłożyłam ją na bok. Następnie ogromnie ciekawa rozwinęłam
opakowanie rzucając okiem na to co było w środku.

—Czy nie robisz się aby zbyt zuchwały? spytałam śmiejąc się.

—Nikt nie zna mojej dziewczyny tak jak ja! powiedział z uśmiechem.

Śmiejąc się wyjęłam z pudełka małe myszki.

—Czy mówiłam ci już że jesteś niesamowity? zapytałam.

Przyglądając im się dokładniej, tak właśnie myślałam. Każdy może podarować
komuś diamenty.
Chase był jedynym który myślał o tych wszystkich rzeczach, którymi lubiłam się
bawić.

Po wszystkim wstałam, przeczesując dłonią włosy i sprawdzając swój makijaż. Chase
usiadł obok mnie na łóżku podnosząc brwi.

Włożył spodnie i zapiął koszulę. Nadal nie rozumiałam dlaczego wolał garnitury
zamiast dżinsów, ale taki już był. Zachichotał.

background image

—Naprawdę myślisz, że pozwolę Trillianowi zostać tu samemu? Nie mam pojęcia co
sprawiło że się zgodziłem aby ze mną zamieszkał. Chyba nie byłem sobą.

Zawiązał krawat i przeczesał włosy. Jeśli chodzi o mnie, wolałam zachować
milczenie. Mogłam naturalnie powiedzieć mu całą prawdę ale tym samym
wykopałabym jeszcze głębszy rów pomiędzy nim a Trillianem .

Jakoś wątpię by Chase zrozumiał wszystko dowiedziawszy się prawdy.

—Wkrótce coś znajdzie, jestem tego pewna. Myślę tylko, że chciałby przyprowadzić
tutaj Camille... tak żeby pobyć z nią trochę sam na sam.

W chwili gdy wypowiedziałam te słowa, wiedziałam że popełniłam błąd, niestety
było już za późno. Chase wyraźnie zbladł.

—To znaczy że chcesz żeby się tu kochali?... Ja... trochę dziwnym wydaje mi się by
Camille... żeby Camille z Trillianem...

Uniosłam brew. Wiedziałam! Od zawsze mu się podobała.

—Możemy o niej porozmawiać jeśli chcesz, odparłam. Nie przeszkadza mi że nadal
ci się podoba. Jednak ostrzegam cię, nawet nie myśl o jakimś trójkącie, bo nigdy się
na to nie zgodzę.

Chase obserwował mnie z tajemniczym wyrazem twarzy.

—Czy proponowałem ci kiedykolwiek trójkąt? Nie. Czy zamierzam? Absolutnie nie.

Ponadto, dodał z uśmiechem na twarzy, obie rozerwałybyście mnie na strzępy
gdybym was zdenerwował. Powiedz mi, co ona w nim widzi? Osobiście za grosz mu
nie ufam.

Marszcząc brwi, starałam się znaleźć najlepszy sposób, jak wyjaśnić Chasowi
najprościej życie uczuciowe mojej siostry.
—Trillian jest Svartånem. Czy to nie wystarczy? Svartanie słyną z technik
seksualnych. Podobnie wróżki. Za to krasnoludy i elfy są bardziej podobne do ludzi.

—Co sprawia że Svartanie są tak wyjątkowi? I czy dotyczy to tylko mężczyzn?
spytał prowadząc mnie do kuchni, gdzie wyciągnął dwie butelki wody mineralnej z
lodówki i podając mi jedną. Pytałem o to Camille, ale nigdy mi nie odpowiedziała.
Chyba pomyślała że się z nim porównuje.

Opierając się o ladę, wzięłam łyk San Pellegrino.

background image

Ponieważ bąbelki łaskotały mnie w nos, kichnęłam.

—To nie dotyczy jedynie mężczyzn. Wszyscy Svartanie mają ten sam seksualny
magnetyzm. Kiedy sypiasz z jednym z nich, tworzy się między wami więź, która jest
nie do złamania. Camille należy do Trilliana. Magia która ich łączy jest tak silna, że
jedynie śmierć może ich rozdzielić.

—Chcesz powiedzieć że są związani ze sobą zarówno na poziomie magicznym jak
seksualnym? zapytał Chase.

—Dokładnie. Prawie oszalała porzucając go. Normalnie Trillian powinien być w
stanie pozbyć się tego przekleństwa.

—Więc dlaczego tego nie zrobił? Czy on ją kocha?

Wzruszyłam ramionami.

—Trudno powiedzieć, ale nie sądzę by był w stanie ją porzucić. Może to kwestia
magii księżyca i jego krwi która zmienia wszystko. Trillian jest w równym stopniu
uzależniony od Camille jak ona od niego. Jestem prawie pewna, że nie pozwoli jej
nigdy więcej uciec. Dlaczego tak bardzo cię to interesuje?

—Po prostu chciałem wiedzieć. Powiedz mi coś więcej.

—Dlaczego? Myślisz że to pozwoli ci go poznać?

Nagle naszła mnie myśl, że jestem dla niego jedynie substytutem. Nie muszę
dodawać że nie spodobało mi się to uczucie. Na szczęście Chase natychmiast rozwiał
moje wątpliwości.

—Bo jest twoją siostrą. Jeśli jest ona dla ciebie ważna to chce w tym być. To samo
dotyczy Menolly... nawet jeśli niepokoi mnie fakt że jest wampirem. Ale spróbuję.

Staram się zrozumieć twój świat, bo pragnę być jego częścią.
Zaskoczona nie wiedziałam co powiedzieć. Co jak co, ale nie spodziewałam się takiej
odpowiedzi.

—Przykro mi, nie chciałam być tak nieprzyjemna (kiedy położyłam rękę na jego
ramieniu, uśmiechnął się). Jestem trochę przewrażliwiona. No dobrze, powiem ci
wszystko. Trillian nie jest świętym. W przeszłości zrobił wiele haniebnych rzeczy.

Jednak będąc z Camille bardzo się zmienił, dlatego myślę że być może naprawdę jest
w niej zakochany. Wierz mi, nie jest to coś co można często spotkać.

background image

Chase przygryzł wargę.

—Teraz rozumiem... A ty? Brakuje ci tego?... bycia ze swoimi?

Więc o to chodzi. Chase próbuje dowiedzieć się, czy miałabym ochotę przespać się z
kimś podobnym do mnie. Innym zmiennym. Co oznaczało, że naprawdę mu na mnie
zależało. W przeciwnym razie by nie pytał.

Patrząc wstecz na moją reakcję na Zacharego uświadomiłam sobie, że Chase miał
powód do zmartwień. Cholera! Naprawdę nie chciałam więcej o tym myśleć mówiąc
sobie: „Uspokój się, nie ma potrzeby panikować”. Wiedziałam że prosta odpowiedź
mu nie wystarczy.

Sfrustrowana szukałam drogi ucieczki.

—Seks jest źródłem energii dla wróżek, ale dla Svartån jest czymś znacznie
głębszym. Seks jest integralną częścią ich istoty. Wszyscy partnerzy uzależniają się
od siebie w równym stopniu. Co do Camille, ona sama dobrowolnie się na to
zgodziła . To coś co leży w jej naturze.

Na przykład ja i Menolly nigdy nie zgodziłybyśmy się na podobny układ... pomimo
naszych własnych dziwactw w łóżku …

Nie powiedziałam Chasowi o moich przygodach w postaci kota... Gdzieś w środku
wiedziałam, że nie był na to jeszcze gotowy. Co do Menolly, odkąd stała się
wampirem, jej życie uczuciowe było dla mnie zagadką. Szczerze mówiąc nie byłam
pewna, czy chcę wiedzieć jakie ono teraz jest.

Po chwili dodałam.

—Chase, wiesz że seks jest dla mnie czymś nowym. Wiesz że nigdy nie spałam z
kimś ze swoich. To na pewno się stanie. Ale na razie jestem z tobą i jestem z tego
zadowolona. Nie mogę obiecać że do końca życia będę ci wierna. Jeszcze nie.
Jednak jestem szczera gdy mówię, że uwielbiam spędzać z tobą czas. Jesteś dobrym
człowiekiem, jesteś sexy i kocham to co mamy.

Warknął.

—Co powinienem w takim razie zrobić z Trillianem? zapytał. On mnie denerwuje.

—Nie pozostaje ci nic innego jak pomóc mu znaleźć mieszkanie. Trillian jest bardzo
inteligentny, ale nie wie w jaki sposób znaleźć mieszkanie które będzie mu
odpowiadało a jednocześnie będzie mieściło się w jego budżecie.

background image

Chase zachichotał.

—Uwielbiam kiedy używasz przestarzałych słów, kobieto. Co „wypada” od wieków,
tego nie słyszałem. Prawdopodobnie masz rację... z wyjątkiem jego inteligencji.
Pomogę mu z ogłoszeniami. Może to przyspieszy jego wyprowadzkę. Ponieważ jest
Svartanem, może użyć swojego uroku aby przekonać właścicieli do obniżenia
czynszu.

Chciałam powiedzieć że to nie w porządku, ale w porę ugryzłam się w język. Obojgu
im wyjdzie na dobre kiedy zamieszkają osobno.

—Lepiej już pójdę, powiedziałam spoglądając na zegarek. A czy ty nie powinieneś
wracać do pracy, detektywie?

Chase posłał mi uśmiech małego chłopca.

—Tak... tyle że ostatnio niewiele się dzieje. O ile mi wiadomo wszystko działa
prawidłowo. Pogrzebię trochę i zadzwonię wieczorem by powiedzieć ci co
znalazłem. Ach byłbym zapomniał: jak nazywa się twoja przyjaciółka?

—Siobhan Morgan. Jej numer telefonu to 555-7325.

Chase wszystko zapisał.

—Siobhan, ok. Porozmawiam z lekarzem i dam ci znać.

Po ucałowaniu mnie w czoło, przyciągnął mnie do siebie całując jak należy.

Kiedy odzyskałam oddech oboje wyszliśmy. Śnieg padał coraz mocniej, zadrżałam.
Zima była ciężką porą roku; wszystko było skute lodem.

Patrząc w dół ujrzałam, że ziemia była pokryta cienką warstwą bieli.
—Zastanawiam się jak długo to będzie trwało, powiedział Chase.

—Możesz spytać Camille. Jest związana z pogodą: błyskawice, śnieg, wszystko co
jest niesione przez wiatr.

Chase otworzył drzwi mojego jeepa. Do zobaczenia później, powiedział machając
mi. Nie wiadomo skąd naszło mnie przeczucie, że w powietrzu coś wisi...

Kiedy zaparkowałam na podjeździe, Lexus Camille już tam stał co oznaczało, że
zamknęła sklep wcześniej. Będąc w środku usłyszałam śmiech dochodzący z salonu.
Rzeczywiście, Iris i Camille ubierały choinkę wysoką na co najmniej trzy metry.

background image

Prawie dotykała sufitu. Była ozdobiona kryształowymi księżycami i słońcami-
twarzami. Do tego bombki w kolorze kości słoniowej i długie złote girlandy tworzące
masę linii.

—Iris, mam twoją paczkę, powiedziałam pokazując jej pudełko.

—Fantastycznie! odparła. To jest moja sukienka na święto zimowego przesilenia.
Możesz ją położyć na krześle? Co o tym myślisz?

Rozglądnęłam się wokoło podziwiając pięknie urządzony salon. Choinkę ozdabiała
girlanda z owiniętą dookoła żurawiną. Gałęzie obwiązane były wstęgami i girlandami
w kolorze burgunda. Iris cofnęła się, podziwiając swoje dzieło. Kiedy klasnęła w ręce
reszta dekoracji uniosła się w powietrzu by osiąść na najwyższych gałęziach.

—Ty i twoja magia domu, powiedziałam z uśmiechem. To bardzo wygodne.
Potrząsnęła głową.

—Tylko wtedy gdy jest związane z domem.

Camille rozpromieniona wyciągnęła do mnie rękę. Dołączyłam do niej, oplatając
ramię wokół jej talii. Oparła głowę na moim ramieniu.

—Chciałabym żeby mama żyła... i mogla to zobaczyć, odparłam. Jest naprawdę
pięknie, spodobało by jej się.

—Masz rację, powiedziała Camille. Ojcu również. Szkoda że nie mamy od niego
żadnych wieści, nie lubię się tak martwić. Trillian wrócił do siebie. Postara się
poszukać ciotki Rythwar by mieć pewność, że jest bezpieczna i czy nie ma dla nas
jakiś wiadomości.

Moja irytacja Trillianem zmalała.
Dla mnie i Menolly było tak, jakby w ogóle nie istniał. Jednak stale walczył przy
naszym boku...

Na zewnątrz zapadał zmierzch. Usłyszałyśmy w kuchni ruch. Chwilę później
dołączyła do nas Menolly. Widać dopiero co się obudziła, bo nie miała czasu aby się
uczesać. Tego wieczoru miała na sobie czarne spodnie i sweter z dekoltem w
kształcie litery „V” w kolorze błękitnego kobaltu. Wyglądała pięknie.

—Widzę że byłyście zajęte, powiedziała uśmiechając się.

Na widok jej wpół wysuniętych kłów, zadrżałam.

background image

—Widać ci kły, zauważyłam.

Mrugając przejechała po nich językiem.

—Ups, przepraszam. Umieram z głodu. Na pewno wyjdę dziś odrobinę wcześniej by
się pożywić.

Camille przytaknęła. Moją uwagę przyciągnęło jednak coś innego. Jedna z
zawieszonych ozdób przedstawiająca wspaniałego pawia koloru kości słoniowej z
długim zachwycającym ogonem. Było coś w jego piórach co zapierało mi dech w
piersiach. Zmarszczyłam nos. O psia kość! Próbowałam się odwrócić ale było już za
późno. Pokój zaczął się kręcić i poczułam jak wpadam w wir. Wszystko to działo się
poza mną, zupełnie jakbym przekraczała wymiar i rzeczywistość.

Moje ręce zamieniły się w łapy a paznokcie w pazury. Cały mój szkielet uległ
zmianie podobnie jak moje uszy. Odrzuciwszy głowę w tył poddałam się
transformacji nie mogąc z nią dłużej walczyć.

Złote futro i cztery łapy. Nie do końca kot, raczej pomieszanie magii i rodowodów.
Wszystko się zmieniło. Pokój stał się większy, kolory zniknęły, wszystko było w
odcieniach szarości. Powietrze wypełnione było perfumami Camille, gumą do żucia
Iris o smaku cynamonu, jodłowymi igłami i zapachem gotującego sie obiadu w
kuchni. Wszystko pachniało o wiele silniej niż zwykle... zamrugałam ponownie i
było po wszystkim.

Widziałam swoje łapy i złote futro które stawało pod wpływem najlżejszego
powiewu. Byłam z powrotem w domu. W czasach które chciałam na zawsze
zachować w pamięci, gdzie życie było łatwiejsze, wybory prostsze a świat wydawał
się o wiele mniej skomplikowany. „Zmienna”, tak dzieci na mnie wołały w szkole.
Mówiły tak drwiąc ze mnie. Jakimś sposobem wiedziały co sprawi, że się przemienię
wbrew swojej woli... i nigdy nie będę chciała wrócić.
Nagle zadziałał instynkt wymiatając wszystkie wspomnienia. Pokój wyglądał jak
wielki plac zabaw z wiszącymi w zasięgu łap zabawkami. Spadające gałęzie wzdłuż
ścian były tak kuszące! I drzewo... to drzewo! Przyciągało jak niezdobyty szczyt, z
wszystkimi tymi czekającymi na mnie zabawkami. Zmarszczywszy nos,
zamruczałam, miaucząc jednocześnie podekscytowana.

Nie mogąc się dłużej powstrzymać, ruszyłam biegiem w kierunku drzewa.
Natychmiast, rzuciła się na mnie Camille ale że była znacznie większa, a co za tym
idzie mniej zgrabna, wymsknęłam się jej warcząc i nastroszając złote futro.

Wykluczone by miała sabotować moje plany!

background image

Prześlizgnęłam się pomiędzy jej nogami sprawiając, że straciła równowagę.
Jednocześnie usłyszałam mgliste "O, cholera!", Camille wpadła na mały stolik
wydając przy tym „uff”.

Wtedy przyszła kolej na Menolly, która też ośmieliła się stanąć na mojej drodze. Jej
odruchy były lepsze niż moje. Próbować ją obejść, wpadłam w poślizg. Szorując po
podłodze, starałam się za wszelką cenę wyhamować, niestety byłam na prostej linii
do drzewa.

Do wyścigu dołączyła Iris. Jednak kot mojego kalibru może poruszać się znacznie
szybciej niż jakikolwiek duch domu. Skacząc przez nią, wylądowałam w dolnych
gałęziach drzewa. W chwili gdy poczułam drewno pod moimi łapami, zaczęłam
torować sobie drogę przez gałęzie nie martwiąc się przy tym że wszystkie ozdoby
spadały... gorączkowo kontynuowałam swoją wspinaczkę, nie do końca wiedząc co
będzie dalej, czując jednocześnie jak żywica oblepia całe moje futro.

Na zdechłą mysz! Wszyscy będą na mnie wściekli! Czując narastającą panikę,
zaczęłam wspinać się wyżej by tam znaleźć kryjówkę. Dokładnie pod pięcioramienną
gwiazdą która rozświetlała cały pokój. Zaniepokojona spojrzałam zza igieł. W moim
małym schronisku czułam się bezpieczna. Ponadto miałam widok na cały pokój!
Zadowolona z siebie zaczęłam mruczeć.

Poniżej stały Camille i Iris. Wskazując na mnie palcem Camille zawołała:

—Delilah! Natychmiast stamtąd złaź! Słyszysz mnie?! Wiem że rozumiesz co
mówię!

Z rękami na biodrach, posłała mi mordercze spojrzenie.

Zdenerwowana jęknęłam.
Nagle zaskoczył mnie hałas.
Odwróciłam głowę, aby zobaczyć Menolly unoszącą się blisko mnie.

Przeklęty wampir! Taka cicha!

Próbując mnie złapać, szepnęła:

—Chodź ze mną, mój kotku;

Postanowiłam odrzucić zaproszenie. Chciały żebym zeszła z drzewa?! Nie ma
problemu... Ale zrobię to po swojemu. Ostrożnie zrobiłam krok do przodu, stąpając
po gałęzi. Niestety była ona zbyt cienka i zaczęłam tracić równowagę.

background image

Zmieniając taktykę zaczęłam schodzić wzdłuż jodły, strącając wszystkie ozdoby
które były na mojej drodze.

Kiedy wylądowałam brutalnie na ziemi, usłyszałam jeszcze krzyk Camille. Szok
sprawił że zaczęłam się przemieniać. Zbyt szybko i nadal trzymając się gałęzi
drzewa. Kiedy moje nogi rosły, do głowy przyszedł mi kiepski pomysł aby się
obrócić.

—Do diabła! Uwaga!!

W całym tym zamieszaniu zdążyłam jeszcze usłyszeć głos Menolly... Leżąc w stosie
tłuczonego szkła oraz gałązek, spojrzałam przez ramię by ujrzeć drzewo wysokie na
trzy metry pochylone z wdziękiem w moim kierunku.

—Wynoście się stamtąd! krzyknęła Camille ciągnąc ze sobą Iris

Menolly tracąc koncentrację spadła na ziemię. Jeśli chodzi o mnie, miałam poczucie
bycia uwiezioną w najgorszym z koszmarów. Zaraz stanie się coś strasznego a ja
byłam jak sparaliżowana, podczas gdy akcja zdawała się rozgrywać w zwolnionym
tempie.

Chroniąc głowę rękami i chowając twarz w dywan, słyszałam tylko jak drzewo
upadło z hukiem przygniatając mnie. Pojemnik z wodą w którym stało przewrócił się
zalewając mnie od pasa w dół. Kiedy wszystko się uspokoiło i zapanowała cisza,
odważyłam się nabrać powietrza w płuca i otworzyć oczy.

—Delilah! Delilah! wszystko w porządku?

Camille wydala ochrypły okrzyk.

—Kotku? Kotku? (Menolly starała się do mnie dostać z prawej strony) żyjesz?

—Co byś zrobiła gdybym nie żyła? Przemieniłabyś mnie w wampira?

—To nie byłoby możliwe jeśli byłabyś już martwa, ale może Camille udałoby się
zamienić cię w zombie...

—Kurcze, to był żart!! (Próbowałam wydobyć się spod drzewa; nic nie wydawało się
być złamane). Pomóż mi się stąd wydostać!

Gdy Menolly podniosła jodłę, Camille pomogła mi się spod niej wydostać. Pokryta
żywicą i cała podrapana, obmacałam ostrożnie ręce i nogi.

background image

—Żadnych złamań, odparłam.

—Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej... powiedziała Camille, smutnym wzrokiem
spoglądając na zrujnowane drzewo.

—Jeśli dobrze pamiętam, kiedy byłyśmy dziećmi mama miała zwyczaj
przywiązywania jodły do sufitu, prawda? zapytała Menolly.

Zarumieniłam się zawstydzona i jednocześnie zła. To nie moja wina że wszystkie
ozdoby były tak jasne i kuszące. Mogło być jeszcze gorzej.

—Cóż, myślę że lepiej będzie jak same udacie się na zakupy świąteczne...

Przynajmniej wypadek miał miejsce w domu, gdzie po wszystkim mogłam schować
się w swoim pokoju.

W trakcie szacowania szkód, zadzwonił telefon. Iris ze łzami w oczach poszła
odebrać. Westchnęłam podczas gdy Menolly udało się podnieść drzewo.

Po znalezieniu haka, drutu i śruby, Menolly zajęła się przymocowywaniem go do
sufitu. Sama w tym czasie poszłam poszukać zmiotki i łopatki.

—Delilah, telefon do ciebie. Posprzątam a jutro dokupię co trzeba, powiedziała.

Widziałam że była zdenerwowana. Nie ma się czemu dziwić, w pięć minut
zniszczyłam całą jej pracę. W tej kwestii w ogóle się nie zmieniłam.

—Odbiorę w kuchni, odparłam. Naprawdę mi przykro Iris, rzuciłam.

Chwytając telefon, spojrzałam przez okno na padający śnieg. Byłam zaskoczona
słysząc w słuchawce głos Zacharego.

—Delilah?

Brzmiał jakby brakowało mu tchu, co było dziwne zważywszy na to w jak dobrej był
kondycji fizycznej.

—Tak, to ja. O co chodzi?

Coś w jego głosie sprawiło, że doznałam nieprzyjemnych dreszczy. Przyszło mi na
myśl, że może dzwoni żeby się umówić ale zaraz odepchnęłam tą myśl.

—Będziesz jutro, prawda?

background image

—Tak, odparłam (jego ton ponownie uświadomił mi, że coś jest nie tak). Coś nie tak?
Stało się coś?

—Doszło do kolejnego morderstwa, powiedział. Jeden ze strażników którzy
obserwowali nasz obszar został zabity. Delilah, za wszelką cenę musimy znaleźć
sprawcę, inaczej zabije nas wszystkich!

Kątem oka ujrzałam pająka na ścianie, nie zastanawiając się zgniotłam go.

—Będziemy, zapewniłam go wycierając krew z palców. Zachary, niech nikt nigdzie
nie wychodzi sam. Na twoim miejscu zebrałabym wszystkich razem na noc.

—Tak, powiedział głosem który zdradzał jego frustrację. Tylko że nie chcę
pozostawiać naszych granic niestrzeżonych. Wciąż obserwujemy główne wejście, ale
zamiast dwóch strażników, postawię czterech. Wiec do jutra wieczór, powiedział.

—Do jutra, odpowiedziałam rozłączając się.

Musiałam dowiedzieć się czegoś więcej o Klanie Pająków. Wystarczyło złożyć
wizytę Władcy Jesieni, który wiedział o nich wszystko, podobnie jak o nietoperzach,
starych liściach i nocnej mgle.

Mieszkał w pałacu ognia i lodu, daleko w Północnym Królestwie dostępnym jedynie
poprzez północny wiatr. Był jedynym zdolnym nam pomóc. Oczywiście cena której
zażąda za pomoc będzie wysoka... Dlatego mało kto miał odwagę prosić go o
cokolwiek...

background image

Rozdział 6

Z żołądkiem jak supeł, wróciłam do salonu. Pomysł złożenia wizyty Władcy Jesieni
przyprawiał mnie o gęsią skórkę tym bardziej, że wiedziałam co powiedzą na to
Camille i Menolly.

Nawet jeśli był przywiązany do Ziemi, to żył również w elementarnym świecie.
Ponadto miał powiązania z Władcą Płomieni i Władcą Królestwa Zmarłych.

Niezależnie od wszystkiego, sama myśl pchania się w ramiona mieszkańca piekła
wydawała się o wiele bardziej przyjemna niż walka z przestępcami z podziemnego
królestwa, które samo w sobie było odrażające...

Iris zamiatała salon, czy może wypadało by raczej powiedzieć, że robiła to miotła
kierowana przez nią. Menolly przywiązała jodłę do sufitu. Wszystkie trzy
rozmawiały o zakupie potrzebnych ozdób.

—Co według ciebie, Delilah, ma najmniejszą szansę wzbudzenia twojego
zainteresowania? zapytała Camille.

Zamrugałam. Nigdy się nad tym zbytnio nie zastanawiałam. Zwlekając z
przedstawieniem im swoich planów i telefonie od Zacharego, skupiłam się nad
odpowiedzią.

—Uwielbiam wszystko co świeci i wisi. W przeciwieństwie do tych wszystkich
bombek z satyny które nie świecą i niełatwo je stłuc. No chyba żeby po nich chodzić.

—Dobry pomysł! zauważyła Iris. Myślę że dekoracje w tym stylu powinny zadziałać.
Chyba że... wzniosę barierę ochronną wokół choinki... to może być rozwiązanie.

—Możesz to zrobić? zapytałam.

Potrząsnęła głową.

—Początkowo moja rodzina używała tego zaklęcia, aby utrzymać psy i koty z dala
od spiżarni. Ale mogę dostosować je do choinki. To nie zrobi ci krzywdy, obiecuję.
To jest trochę jak odstraszacz.

—A w mojej ludzkiej postaci?

background image

—Myślę, że nie będzie miało na ciebie żadnego wpływu, jeśli nie jesteś w formie
kota, odparła, marszcząc brwi. Ale nic nie mogę obiecać. Jestem niemal pewna że tak
właśnie będzie.

Kiedy skończyłyśmy porządkować salon, westchnęłam rozglądając się wokół.

—Naprawdę wszystko zniszczyłam, prawda? Iris, powinnaś umieścić najbardziej
delikatne dekoracje na samym dole a następnie rzucić swoje zaklęcie. Ja tymczasem
postaram się kontrolować.

Nie chciałam zepsuć świąt. W moich wspomnieniach z dzieciństwa, nasza matka
również kładła duży nacisk na zabezpieczenia, tak by ograniczyć szkody.

—OK, powiedziała Iris. Mam nadzieję że będziesz grzeczna. Nastawię wodę na
herbatę. Miałyśmy wystarczająco dużo emocji jak na jeden wieczór.

Wszystkie trzy usiadłyśmy na kanapie.

—Zgadzam się z Iris, powiedziałam spoglądając morderczym wzrokiem na drzewo.
Ale pozostaje jeszcze jedna rzecz...

—Co się dzieje?

Camille ściszyła muzykę. Był to „Dziadek do orzechów” Czajkowskiego. Każda z
nich usiadła obok mnie i podobnie jak wtedy gdy byłyśmy dziećmi, splotłyśmy razem
ręce.

Opowiedziałam im o mojej wizycie u Siobhan i rozmowie z Zacharym.

—Więc tak, klan Myśliwych Księżyca jest dużym gniazdem zmiennych pająków?
Które... Camille wyglądała jakby połknęła język.

—Nie boję się pająków, ale nie mamy tutaj do czynienia ze zwykłymi pająkami,
które wspinają się po rynnie. Normalnie nie stanowią zagrożenia. Jednak te nie dość
że są zmienne, to na pewno są również inteligentne... nie wiadomo do czego są
zdolne! Fuj! zawołała Camille wzdrygając się.

Właśnie miałam im powiedzieć o Władcy Jesieni, gdy ponownie zadzwonił telefon.
To był Chase.
—Witaj kotku, mam informacje o które prosiłaś. Albo przynajmniej to co udało mi
się znaleźć.

—Poczekaj sekundkę, wezmę tylko długopis.

background image

—Jak chcesz, ale nie sądzę by był ci potrzebny.

—Daje cię na głośność powiedziałam, dając znak Camille i Menolly. Słyszysz mnie?
Wszystkie zamieniamy się w słuch...

—Dobrze, od razu przejdę do rzeczy. Znalazłem coś o Zacharym Lyonnesse: został
aresztowany dwa lata temu po bójce w pubie. Nikt nie złożył skargi. Tym samym
sprawa została zamknięta. Oboje zostali zwolnieni i skończyło się jedynie na
upomnieniu.

—Z kim się pobił? spytałam, jednocześnie wszystko notując.

Z Gephem von Spynnem

Czy możesz przeliterować, proszę?

Po chwili Chase mówił dalej:

—Wysoki, z krótkimi włosami czesanymi szczotką. Nie ma wątpliwości, że oboje za
sobą nie przepadają. Zachary otrzymał paskudną ranę kutą w ramię. Lekarz musiał
mu założyć trzydzieści szwów. On sam nie chciał żadnego znieczulenia ani środka
uspokajającego. Świadkowie mówią, że była to walka na śmierć i życie.

Geph von Spynne. Nazwisko nic mi nie mówiło. Jednak wydawało się dziwnie
znajome, zupełnie jakbym je już gdzieś słyszała ale zapomniała o tym.

—Czy twoi informatorzy powiedzieli ci coś o nim i o klanie Myśliwych Księżyca?

Chase odchrząknął.

—Hmm, nie... jak tylko wymieniłem jego nazwisko i nazwę klanu, wszyscy zamknęli
się w sobie jak ostrygi w swoich skorupach. Nawet kiedy zaoferowałem im 20
dolarów... normalnie skłonni są sprzedać własną matkę za kieliszek whisky. A tutaj
nic... Myślę że coś wiedzą ale boją się mówić. Może wam się uda?

Zamrugałam.

—Zrobimy co w naszej mocy. Czy ktoś już kontaktował się z Siobhan?

—W tej kwestii, odparł, mam lepsze wieści. Jacinth wyznaczyła jej wizytę na
zrobienie wszystkich badań.

Przy odrobinie szczęścia, może uda nam się rozwiązać problem twojej przyjaciółki.
Przy odrobinie szczęścia …

background image

—Dziękuję ci serce moje, odparłam. Do zobaczenia jutro.

Kiedy odłożyłam słuchawkę uświadomiłam sobie, że mam węzeł w żołądku
wielkości piłki baseballowej.

—Cóż, nie posunęliśmy się zbytnio do przodu, zauważyła Camille marszcząc brwi...
Od czego by tu zacząć?

—Zawsze mogę spróbować wydusić coś ze stałych bywalców w Voyagerze,
zaproponowała Menolly. Może ktoś będzie coś wiedzieć.

—Sekundkę! powiedziałam podnosząc rękę. Do głowy przyszedł mi pewien pomysł.
Myśliwi Księżyca są pająkami. Wszędzie mogą mieć szpiegów. W rogu baru, w
domu... szepnęłam spoglądając w sufit.

—Nie jesteśmy nawet pewni czy mają coś wspólnego z morderstwami, więc
dlaczego mieliby mieć szpiegów w Voyagerze? spytała Menolly, po czym wzbiła się
w powietrze aby sprawdzić czy mocowanie choinki dobrze trzyma.

—To przeczucie, odpowiedziałam. Zaufaj mi, jestem pewna że są zaangażowane w
sprawę. I wiem jak możemy dowiedzieć się więcej o ich tajemnicach, ale nie spodoba
wam się mój pomysł... Przyznaję że to ryzykowne, ale myślę że warto.

—Kogo masz na myśli? zapytała Camille. I o jakie ryzyko chodzi?

Menolly spojrzała na mnie swoimi lodowato niebieskimi oczami.

—Już wiem. Kompletnie zwariowałaś!.

Spojrzałam jej odważnie w oczy nie spuszczając wzroku.

—Zdaję sobie sprawę z ryzyka, ale nie mamy tutaj do czynienia ze zwykłym
seryjnym mordercą, który zdecydował się wybić wszystkie Pumy! Choć raz chcę
abyś mi zaufała. Mnie i mojemu instynktowi.

—Kotku, szepnęła (jej oczy zdawały się przebijać mnie na wylot, fakt że prawie w
ogóle nie mrugała sprawiał, że czułam się niekomfortowo. Kręcąc głową przerwałam
nasz kontakt wzrokowy, znany trick wampirów...). To nie jest tak że ci nie ufamy,
tylko że…

—Wystarczy! Mam już dość! (z rękami na biodrach wstałam, stając dokładnie
naprzeciw moich sióstr). Obie myślicie że jestem bezmyślną blondynką, prawda?
Kimś kto nie jest w stanie samodzielnie myśleć?!

background image

—Delilah, proszę, wymamrotała Camille, starając się załagodzić atmosferę. Nikt
nigdy tak nie powiedział Żadna z nas nie myśli że jesteś głupia…

—Zamknij się choć raz i posłuchaj mnie, dobrze?!!

Czułam jak pod wpływem emocji kontury zacierają się. Zamknąwszy oczy starałam
się zachować kontrolę. Naprawdę nie miałam zamiaru przemieniać sie drugi raz tego
samego wieczoru... Nabrawszy powietrza w płuca wypuściłam je i kontynuowałam:

—Dobrze. Powiem wam co myślę. Zachowujecie się jakbym żyła w balonie gdzie
świat jest piękny i miły. Ale to nieprawda! A przynajmniej nie w tym przypadku!
Macie rację, lubię myśleć że ludzie mają dobre serca... i uwielbiam słońce i kwiaty.
Kocham polować na myszy. Wszystko to jednak zmieniło się po naszym spotkaniu z
Luke le Terrible. Podobnie po starciu z Wisterią. Nadal jestem na nią wściekła.

Ciągle noszę bliznę na szyi, w miejscu gdzie ugryzła mnie próbuje otworzyć tętnicę.
Wiedząc jednak że została uwięziona w lochu królowej elfów, starałam się więcej o
tym nie myśleć.

—Zrozumiałam, powiedziała Camille rzucając okiem na Menolly. Jeśli właśnie to
mówi ci twoja intuicja, wierzę ci. W końcu posiadasz w swoich żyłach magię kota.
Jeśli instynkt powiedział ci że tak właśnie masz zrobić, to nie pozostaje nam nic
innego jak ci towarzyszyć. Dzięki mojej magii, mogę przewidzieć pewne rzeczy...
jednak jest to wiedza nabyta z którą się nie urodziłam. Natomiast ty Menolly....

Zatrzymała się i zamknęła usta. W przeciwieństwie do Camille, obie z Menolly
nigdy nie miałyśmy szóstego zmysłu.

—A ja... nie mam nic takiego, z wyjątkiem moich odruchów. Z racji kim jestem, mój
słuch polepszył się dziesięciokrotnie i stałam się detektorem nieumarłych,
powiedziała z uśmiechem Menolly. Taka jest prawda, więc nie należy się niczego
wstydzić. Masz rację. Mam tendencję do zapominania, że koty wyczuwają rzeczy o
których my nie mamy pojęcia. Szczerze mówiąc, nie byłabym zaskoczona gdyby
nasza kotka miała więcej asów w rękawie.

Kiedy przysłała mi znaczące spojrzenie, odwróciłam głowę. Nie byłam jeszcze
gotowa by mówić z nimi o pewnych sprawach. Prawdą jest że odkryłam u siebie
wiele ciekawych rzeczy o których istnieniu nie miałam pojęcia, ale jak na razie sama
byłam w fazie odkryć... nie mówiąc o zrozumieniu wszystkiego. Moje nowe moce
pojawiły się po tym, jak przespałam się z Chasem i kiedy walczyliśmy z demonami.

—Tak więc, według ciebie co powinniśmy zrobić? zapytała cicho Camille.

background image

Pochylając się położyła ręce na moich ramionach. Przez to czułam wpływ Matki
Księżyca. Wszystkie byłyśmy w fazie zmian... ewoluowałyśmy. Kto wie co nas
jeszcze czeka? Moc Camille była inna i różniła się znacznie od mojej.

Zanim odpowiedziałam, wzięłam głęboki oddech i powoli wypuściłam powietrze.

—Musimy udać się do północnego królestwa na spotkanie z Władcą Jesieni. On jest
panem wszystkiego co pełza, w tym pająków. Jeśli ktoś coś wie o Klanie Myśliwych
Księżyca to jest to on. Według Siobhan, plotka mówi że zostali stworzeni przez złego
szamana tysiąc lat temu. Jeśli to prawda, to mieli wystarczająco dużo czasu na to, by
zbudować i wzmocnić swoje gniazdo. Pragnę dowiedzieć się dlaczego nie
zaatakowali wcześniej? Co im przeszkodziło? I jakie są motywy ich działań? Czy jest
możliwe że mamy tu do czynienia ze Skrzydlatym Cieniem?

Kiedy echo moich słów zawisło w powietrzu, do salonu weszła Iris z tacą na której
stał imbryk ze świeżo zaparzoną herbatą ozdobiony kwiatami oraz trzy kubki.
Przyniosła również szklankę krwi dla Menolly i talerz ciastek.

Po postawieniu tacy na stole, odwróciła się do mnie z rękami na biodrach.

—Oszalałaś? Myślisz że możesz, ot tak sobie, udać się do królestwa Władcy Jesieni i
powiedzieć "Hej kolego, powiesz mi coś o pająkach...."?

Słowo „kolega” w jej ustach sprawiło, że wybuchnęłam śmiechem, podobnie jak
moje siostry. Z podniesioną brwią przybrała jeden ze swoich najbardziej surowych
tonów by powiedzieć:

—Jeśli nie będziecie grzeczne, posypie wasze łóżka elfim pyłem. Zajmie wam parę
tygodni pozbycie się go.

—Tak proszę pani, odparła Menolly

Iris była jedną z niewielu osób z którymi Menolly nie wdawała się w dyskusje.
Biorąc do ręki kubek herbaty, rozkoszowałam się jej aromatem miodu i kwiatu
pomarańczy.

—Hmm, herbata z kwiatami z Richya?

Iris przytaknęła.

—W ostatnim tygodniu udałam się do świata wróżek aby zrobić zakupy. Ponieważ
wiem jak bardzo ją lubicie, uzupełniłam nasze zapasy.

background image

Patrząc na nas słuchających jej z zapartym tchem, mówiła dalej: Nie, nie byłam w
Y'Elestrial. Więc nie mogę wam powiedzieć, co się tam dzieje.
Ale twój ojciec miał rację, wojna wisi w powietrzu. Wszystko na to wskazuje.

W jednej chwili nasze myśli wróciły do domu, ogrzewając nasze serca.

—Gdzie byłaś? zapytała Camille z rozmarzonym wyrazem twarzy.

—W Aladril, mieście proroków. Zdecydowali się pozostać neutralni w konflikcie
między Tanaquar i Lethesanar. Odmawiają zajęcia stanowiska, na swoje szczęście
mają wystarczająco silną magię by nikt nie mógł ich do niczego zmusić.

Iris zamrugała,wziąwszy łyk herbaty.

Aladril jest wspaniałym miastem, z wieżami i minaretami wznoszącymi się ku niebu.
Całe miasto wyryto w marmurze i nikt nie wie od kiedy istnieje. Narodziło się z
Cienia Mgły, jeszcze długo przed wielkim podziałem. To jest magiczne miasto.
Podróżujący są mile widziani zaś wszystkie interesy odbywają się za zamkniętymi
drzwiami. Nikt nie wiedział czy prorocy byli ludźmi czy nie, ale nie ulegało
wątpliwości że żyli znaczenie dłużej od nich.

—Wróćmy do naszych spraw... więc uważasz że powinniśmy udać się do północnych
królestw? zapytała Menolly unosząc kieliszek w toaście. To trudna i długa podróż.
Jak tam trafimy? Nie ma tam portali... przynajmniej ja nic o nich nie wiem.

Iris pokręciła głową.

—Lepiej zrobicie trzymając się z daleka. Lepiej nie zadzierać z tego rodzaju siłami.
Władca Jesieni jest potężny i niebezpieczny. Wywodzi się z bardzo niebezpiecznej
rasy. Z powodu Robyna, Księcia Dębu, ludzie i wróżki myślą że wszyscy mu
podobni są mili i życzliwi. Ale są w błędzie! (naraz doszedł nas jęk z kuchni).
Maggie się obudziła. Pójdę do niej, odparła Iris.

Kiedy wyszła z pokoju, Camille westchnęła głęboko.

—Myślę że wiem, jak możemy się tam dostać. Wadą jest to, że będziemy mieć dług...
bardzo duży dług.

—Jak? spytałam

Ciepło z kominka i wypita wcześniej herbata sprawiły, że zachciało mi się spać.
Zbliżała się pora mojej drzemki.

background image

Camille odchrząknęła.

—Flam może nas tam zabrać.

Zapadła cisza. Po chwili Menolly zakrztusiła się i zaczęła pluć krwią. Bez
zastanowienia odsunęłam się jak najdalej od niej.

—Cholera, Camille! zawołałam. Czy jesteś świadoma że w zamian może zażądać
Bóg wie czego? Flam może jest szczery jak na smoka, ale uwielbia bawić się nami.
Każe sobie dużo zapłacić, tego możesz być pewna!

Camille wzruszyła ramionami.

—Jeśli chcesz się tam dostać, Flam jest najlepszym rozwiązaniem. Żył w północnych
królestwach. Prawdopodobnie zna tamte okolice lepiej od nas.

Wiedziałam że miała rację. Najwyraźniej Menolly również. Odstawiła na stolik pusty
kieliszek.

—Proponuję kompromis. Wpierw udamy się do Zacharego, aby zobaczyć co się tam
dzieje. Następnie zdecydujemy co dalej. Jeśli faktycznie klan Myśliwych Księżyca
jest w to zamieszany, poprosimy o pomoc Flama. Czy Babcia Kojot nie może nam
pomóc? spytała Menolly. Byłoby to mniej ryzykowne.

—Mniej ryzykowne? Żartujesz sobie?! Przypomnij sobie czego Babcia Kojot
ostatnim razem zażądała w zamian za informacje! wykrzyknęła Camille. Zgadzam się
z Delilah. łatwiej przyjdzie nam się dogadać z elementarnymi niż czarownicami losu.

Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, co powiedziała Menolly.

—OK, więc tak właśnie zrobimy. Nie warto się spieszyć gdy nie wiemy z czym
mamy do czynienia. Tyle że mam to... to uczucie.....

Sięgając wgłąb siebie, wiedziałam że Klan Myśliwych był we wszystko
zaangażowany. W chwili kiedy Siobhan powiedziała mi o nich, alarm został
uruchomiony w mojej głowie.

—Cóż, jeśli to wszystko, to idę do łóżka, powiedziała Camille wstając.

—Co? Ani Trilliana ani Morio? zapytałam z uśmiechem.

—Nie dzisiaj. Trillian jest w krainie wróżek, pamiętasz? Co do Morio…. wolę go na
razie nie nie widzieć.

background image

Jestem zbyt zmęczona by myśleć, a tym bardziej by uprawiać miłość.

—Jeśli chodzi o mnie, zdrzemnę się kilka godzin, odparłam. Spotkamy się później,
powiedziałam do Menolly która właśnie chwyciła swoją kurtkę. Idziesz do Voyagera?

Potrząsnęła głową.
—Tak, pracuję dzisiaj, ale wyjdę trochę wcześniej, muszę wpierw zapolować.

Nie chcąc by poczuła się zażenowana, mrugnęłam do niej.

—Nie pij za dużo, zażartowałam i zadzwoń do nas, jeśli napotkasz jakieś kłopoty.

Po wszystkim Menolly zniknęła za drzwiami. Po chwili wróciła Iris z Maggie.

—Wyprowadziłam ją na zewnątrz aby załatwiła swoje potrzeby. Mogłybyśmy zagrać
w Trivia Mania.

Od czasu gdy portale zostały udostępnione, można było znaleźć mnóstwo danych na
nasz temat: gier, strojów i innych rzeczy. Gra którą zaproponowała Iris była
wszystkim dobrze znana.

Camille posłała mi spojrzenie które oznaczało, że wieczór był wystarczająco długi i
czas na sen, po czym zabrała się za porządkowanie stołu.

W tym czasie wzięłam Maggie na ręce głaszcząc ją. Jej futerko było jedwabiste.
Uwielbiałam drapać ją za uszami. Jej oddech pachniał cynamonem co pozwoliło mi
na chwile zapomnieć o wszystkich troskach.

Następnej nocy czekała nas wyprawa na terytorium Pum. Dzień był długi. Camille
nie miała jak do tej pory żadnych wieści od Trilliana o Ojcu i ciotce Rythwar.

Natomiast Menolly nie udało się dowiedzieć niczego nowego o Klanie Pająków. Na
domiar wszystkiego nie udało nam się nic znaleźć na temat demonów Jansshi ani
sposobu w jaki można by je wyeliminować. Tak więc na chwilę obecną utknęłyśmy
w martwym punkcie.

W południe zadzwoniłam do Chase'a, który tym razem był zawalony robotą.
Prowadził dochodzenie w sprawie morderstwa krasnoluda z krainy wróżek, który
zginął w pobliżu portu w Seattle. Z tego co mi powiedział, obawiał się że we
wszystko zamieszane są Stróżujące Psy, co nie napawało optymizmem.

background image

Nie muszę mówić, że nie będziemy musieli długo czekać na odwet ze strony
wróżek... OIA nie była zupełnie zainteresowana rozwiązaniem tej sprawy i
znalezieniem winnego. Coś mi mówiło, że od teraz możemy liczyć wyłącznie na
siebie samych.

Wojna domowa, demony poruszające się swobodnie pomiędzy naszymi światami...
przyszłość rysowała się w ponurych barwach.

Camille prowadziła, obok niej zasiadł Morio. Wyglądał dziś wyjątkowo przystojnie
choć nigdy go takim nie postrzegałam.
Tego dnia jego długie włosy były związane w koński ogon a kozia bródka i wąsy
były doskonale przycięte. Wyglądał na zadbanego, ale bez przesady.

—Wszyscy gotowi? spytała Camille.

—Tak, odparłam zmieniając pozycję.

Na dzisiejszy wieczór założyłam tunikę a do niej legginsy, do tego skórzane kozaki.
Moje ubrania były utkane z pajęczyn przez co były bardzo ciepłe, pozwalając mi
płynnie poruszać się w zaroślach.

Gdy dotarliśmy do skrzyżowania prowadzącego do Elkins Road, Camille skręciła w
lewo. Była 17:30 a już zdążył zapaść zmrok. O tej porze roku, słońce zachodziło o
wiele szybciej. Najdłuższa noc w roku zbliżała się wielkimi krokami. Menolly
kochała zimowe wieczory, które zdawały się trwać wiecznie co pozwalało jej dłużej
cieszyć się światem.

Studiując mapę którą dał mi Zachary, rzuciłam okiem przez okno. Nie było jeszcze
widać Księżyca, ale czuło się w powietrzu jego wpływ. Zastanawiałam się co
oznacza pełnia dla stada Pum, gdy wszyscy się przekształcają?

Nagle naszła mnie nieodparta chęć by znaleźć się pośród tych, którzy rozumieją moją
drugą naturę. W jednej chwili ujrzałam twarz Zacharego.

Westchnąwszy starałam się skupić na drodze, jednak cały czas moje myśli krążyły
wokół otaczającej nas nocy i mijanych krajobrazów za oknem. Morio obserwując
mnie w lusterku, zdawał się domyślać mego stanu ducha, zupełnie jakby wiedział o
czym właśnie myślałam. Nawet jeśli nie taki jak ja, to był jednak zmiennokształtnym,
co pozwalało mu lepiej mnie zrozumieć.

—To tutaj, powiedziała Camille przerywając moje rozmyślania i zwalniając.

Na lewo od drogi stały dwa słupy pośrodku których znajdowała się brama.

background image

Przed każdym z nich stał uzbrojony strażnik. Gdy samochód się zatrzymał,
wysiadłam kierując się do najbliżej stojącego.

—Nazywam się Delilah D'Artigo a to moje siostry. Jesteśmy umówieni z Zacharym
powiedziałam, przyglądając się dyskretnie jego broni.

Obaj nie wyglądali na specjalnie gościnnych, ponadto ubrani byli w maskującą
odzież, co dodatkowo sprawiało że czułam się jeszcze bardziej nerwowa. Miałam
przy sobie co prawda nóż, ale wątpię by był mi przydatny, zwłaszcza w stosunku do
dwóch gór mięśni gotowych skoczyć mi do gardła w każdej chwili.
Przyglądając mi się, strażnik zajrzał do samochodu.

—Kto to jest? zapytał wyższy z nich. Miał ogoloną głowę.

—Morio, przyjaciel. Jego magia jest związana z Ziemią, odpowiedziałam.

Byłam pewna że zaraz mnie przeszukają po czym zapakują do samochodu i odeślą w
drogę powrotną do domu.

—Za bramą jedźcie prosto kierując się na dom na szczycie. Następnie zaparkujcie i
zapukajcie do drzwi. Nigdzie indziej nie wolno wam się poruszać bez naszej zgody,
jasne? Dotyczy to całej waszej czwórki, dodał.

Zamrugałam. Niezbyt przyjazny... pomyślałam. Jednak od razu postawiłam się na
jego miejscu. Wielu z jego stada zostało ostatnio zamordowanych, dlatego w jakiś
sposób rozumiałam jego zachowanie.

—Jasne, odpowiedziałam.

Camille uśmiechnęła się do nich. Menolly uparcie spoglądała przez okno. Zaś Morio
zachowywał milczenie.

Strażnicy wycofali się, pozwalając nam przejechać. Samochód ruszył. Jechaliśmy
drogą która prowadziła do samego serca stada Pum... Na myśl o ujrzeniu Zacharego,
moje serce fiknęło koziołka. Żeby się uspokoić przywołałam w pamięci obraz
Chase'a.

Nie mogłam uwolnić się od myśli, że moje spotkanie z Zacharym nie było
przypadkowe i że sam los zesłał mi Pumę.

Po drodze mijaliśmy inne domy. Niektóre były małe, przypominały chatki, inne były
dużymi gospodarstwami. Od kiedy Pumy tutaj żyją? Nie było wątpliwości, że były tu
bezpieczne, z dala od myśliwych i kłusowników.

background image

Dojechawszy na miejsce, zaparkowaliśmy. Dom stał dokładnie przed nami.

Dwupiętrowy, ogromny, wydawał się być dziełem rzemieślników. Schody
prowadzące na ganek były ręcznie robione i świeżo nawoskowane. Drzwi i ściany
były wykonane z drewna. Przyglądając się temu pałacowi który wydawał się nie
pasować w takim miejscu, Camille wzięła głęboki oddech.

—Te ściany zawierają ochronne zaklęcia, powiedziała. Potężną magię. Ktoś tutaj
wykonał dobrą robotę.

Ledwie wspięliśmy się na schody, gdy drzwi otworzyły się a w progu stanął Zachary.
Ruszając mu na spotkanie, zdążyłam ujrzeć smutek na jego twarzy.
Położył mi ręce na ramionach i ze łzami spojrzał w oczy.

—Delilah, tak się cieszę że cię widzę! Ponownie straciliśmy jednego z naszych. Jest
nim Shawn, nasz kuzyn. Musisz pomóc nam znaleźć tego psychopatę.

background image

Rozdział 7

Zachary oparł się o ścianę. Na zewnątrz dołączyło do nas trzech mężczyzn. W
powietrzu czuć było strach.

Wszyscy byli do siebie podobni. Blond włosy, oczy koloru topazu, duży nos. Byli
wysocy i umięśnieni. Wydawali się być starsi od Zacharego, jeden z nich kulał.

Z niewiadomego powodu zadrżałam, aż zdałam sobie sprawę że moje ciało reaguje
na bliskość mężczyzn Pum. Nieważne że byłam kotem a oni zmiennymi Pumami.

Camille, Morio i Menolly podeszli stając u mego boku. Spojrzawszy Zacharemu
prosto w oczy i wskazując na moje siostry powiedziałam:

—Przedstawiam ci moje siostry, Camille i Menolly oraz Morio który jest naszym
przyjacielem.

Zachary skinął im głową.

—Dziękuję wam za przybycie.

—Przykro mi z powodu twojego kuzyna, powiedziałam.

W chwili gdy Camille wyciągnęła do niego rękę na powitanie, Zachary uścisnął ją,
choć z wahaniem.

—Żałuję że poznajemy się w tych okolicznościach. Czy twój kuzyn... nadal jest tam,
gdzie go znaleźliście?

Skinąwszy głową, przesunął ręką po twarzy.

—Tak, udało mi się przekonać Radę by pozostawić go tak do czasu waszego
przyjazdu. Pomyślałem że może uda się wam coś znaleźć.
—Możesz nas do niego zaprowadzić? spytałam.

Dał nam znak abyśmy poszli za nim. Pochód zamykali trzej mężczyźni, którzy z nim
przyszli. Jeden z nich syknął w twarz Menolly, która posłała mu rozdrażnione
spojrzenie, zachowując jednak milczenie.

Ponieważ teren był rozległy, czekała nas długa droga. Zach zabrał nas na skraj lasu.
Musiałam stawiać duże kroki by za nim nadążyć.

background image

—Chciałam przyjechać wcześniej ale musieliśmy czekać do zachodu słońca.
Zależało mi na tym aby była z nami Menolly. Ona ma bardzo rozwinięte zmysły.

—Jest wampirem, prawda? zapytał rozglądając się wokoło i nie spuszczając wzroku
ze ścieżki.

W przeciągu godziny wzejdzie księżyc który teraz krył się za chmurami. Niebo
iskrzyło się, zapowiadając opady śniegu. Noc była ciemna, jednakże z racji iż
wszyscy byliśmy istotami nadprzyrodzonymi, nikt z nas nie miał problemu z
widzeniem w ciemności.

—Menolly jest wciąż młodym wampirem. Została przemieniona dwanaście lat temu.
Przeszła intensywne szkolenie by nauczyć się kontrolować swoje impulsy. Nie masz
się czego obawiać z jej strony. Oboje z Camille ją chronimy. Tak więc jeśli uważasz
że to konieczne, to porozmawiaj ze swoimi ludźmi. Jeśli ktoś odważy się podnieść na
nią rękę, wykopie sobie własny grób.

Mimo iż Zachary obudził we mnie coś o czego istnieniu do tej pory nie zdawałam
sobie sprawy jak również to, iż zaczęłam żywic do niego pewne uczucia, to lojalność
wobec moich sióstr i rodziny stała na pierwszym miejscu.

—Zrozumiałem, odrzekł. Nikt nie zrobi jej krzywdy. Ostrzegam jednak, Tyler nie
lubi wampirów. Ale przypilnuję aby zachowywał się przyzwoicie.

Wychodząc z lasu skinął nam abyśmy się zatrzymali. Zaraz wracamy, powiedział
zwracając się do swoich ludzi.

—Co się dzieje? zapytała Camille.

—Zwróciłam mu uwagę, że patrzenie na nas z góry nie jest uprzejmym sposobem na
witanie gości których prosi się o pomoc. Menolly się uśmiechnęła.

—Jak gdyby te chuderlaki mogły mnie przestraszyć! Ale dziękuję kotku, powiedziała
cicho, wiesz że też będę cię chronić.
—Nasze dziecko rośnie, dodała Camille.

—Już wam mówiłam że nie jestem waszą małą bezbronną siostrzyczką , odparłam
puszczając do nich oczko. Po czym odwróciłam się widząc jak Zachary wraca ze
swoimi ludźmi.

—Zapomniałem was sobie przedstawić, powiedział. Oto Tyler Nolan, Ajax
Savanaugh i Venus, dziecko księżyca.

background image

Venus był tym, który kulał. Coś mi mówiło że nieczęsto pojawia się w miejscach
publicznych. Wydawał się najbardziej dziki z nich wszystkich. W rzeczywistości
wyglądał bardziej jak zmienny ze świata wróżek. Kiedy się uśmiechnął, zobaczyłam
czubki jego kłów które w odróżnieniu do moich, na co dzień były niewidoczne.

Tyler, ten który wcześniej patrzył z byka na Menolly, skinął nam głową stojąc cały
czas na straży i nie spuszczając wzroku z Menolly. Podobnie Ajax. W
przeciwieństwie do innych, Venus uśmiechnął się do nas wszystkich.

—Witam moi przyjaciele, dziękuję za przybycie i za to ze zgodziliście się nam
pomóc, powiedział, kłaniając się. (Nawet jeśli mówił do nas, ani na chwile nie spuścił
wzroku z Menolly). Kiedy pierwszy raz Zachary zaproponował nam byśmy z wami
porozmawiali, nie zgodziliśmy się. Teraz jednak myślę, że potrzebujemy waszej
pomocy. Czujcie się proszę jak u siebie.

Kiedy do nas podszedł, inni się wycofali, podobnie Zachary. Oczywiście Venus miał
wysoką pozycję w stadzie. Jego władza była niemal namacalna. Zastanawiałam się
czy był ich przywódcą? Po chwili poczułam jak dotyka mojej aury jakby ją badał.
Kiedy spojrzał mi w oczy wiedziałam już kim był.

Venus, dziecko księżyca, był rzeczywiście przywódcą stada Pum, nie będąc ich
królem ale ich szamanem. Używał magii w taki sam sposób jak Camille.

Camille zdała się również to zauważyć, podchodząc do niego lekko przechyliła
głowę na bok.

—Patriarcha, powiedziała. Służysz Matce Księżyca, czyż nie? spytała

Uśmiechnął się i wyciągnął do niej rękę którą przyjęła bez wahania.

—Tak moje dziecko, podobnie jak ty służę Matce Księżyca. Z tą różnicą że ty jesteś
przywiązana do niej swoją duszą i jest ona z tobą od dnia twoich narodzin.

—Tak właśnie powiedziała mi moja matka w dniu moich narodzin gdy moja
przyszłość została wyczytana w runach, odpowiedziała.

Venus przytaknął.

—Widzisz? Podczas gdy moja lojalność do niej jest wynikiem mojej krwi i magii
której się nauczyłem będąc jeszcze na kolanach mojego ojca. Księżyc pozwala mi
korzystać z jego magii dla dobra mego stada ale nie jestem jego synem tak jak ty
jesteś jego córką.

background image

Pochylając się, pocałował ją w czoło, w miejscu gdzie przyłożył usta pojawił się
blask. Jesteś tu bezpieczna jako nasz przyjaciel, chyba że nas zdradzisz. Camille
skinęła mu głową i ukłoniła się, podczas gdy on odwrócił się w stronę Morio.

—Mój bracie lisie, mimo iż się różnimy, wiele nas łączy, oboje się przekształcamy.
Rozumiesz ten aspekt naszej natury. Bądź naszym gościem i naszym przyjacielem
dopóty, dopóki będziesz szanować nasze prawa i zwyczaje. I podobnie jak z Camille
pocałował go w czoło.

—Patriarcho, zrobię wszystko aby stanąć na wysokości zadania, odpowiedział Morio.

Wsłuchując się w głos Venus wiedziałam, że jego magia była potężniejsza niż
wszystkie nasze razem wzięte. A pomimo tego nie udało mu się rozwiązać sprawy
morderstw... czułam że naprawdę wpakowaliśmy się w kłopoty.

Kiedy przyszła kolej Menolly, ta z wahaniem podała mu swoje ręce. Po złączeniu ich
dłoni, szaman uniósł je ku niebu, podwijając jednocześnie rękawy jej swetra i
ukazując tym samym widoczne tam liczne blizny. Całe jej ciało było w ten sposób
okaleczone ale o tym wiedzieli nieliczni.

—Och, moja córko, co oni ci zrobili? Spojrzał jej prosto w oczy i nie spuszczał z niej
wzroku. Większość uważa cię za demona a jednak jesteś kimś więcej, prawda? Nic
nie ukazuje twojej prawdziwej natury... czyż nie?

Gdy mówił, jego słowa wydawały się unosić w powietrzu. Słychać było grzmoty.
Śnieg padał coraz mocniej i mocniej, otulając nas niczym biała chmura tancerzy
proszących o ostatni pocałunek przed obróceniem się w nicość.

Menolly wydawała się być zaskoczona. Ale zamiast odpowiedzieć, zaskoczyła mnie
milcząc. Na dodatek pozwoliła Venus pocałować się w czoło. Widząc jej poruszające
się nozdrza wiedziałam że czuje jego krew i słyszy bicie jego serca. Niemniej jednak
pozostała w bezruchu, jak posąg z porcelany, podczas gdy na jej twarz spadały liczne
płatki śniegu.

—Witaj na naszej ziemi, bądź naszym gościem i przyjacielem, córko nocy, ale proszę
nie karm się naszymi ludźmi ani naszymi zwierzętami, inaczej będziemy zmuszeni
cię zabić. Zrozumiałaś?

Szaman wytrzymał jej wzrok. Po krótkiej chwili ciszy, Menolly skinęła głową w
dalszym ciągu zachowując milczenie.

W końcu podszedł do mnie. Kiedy wziął moje ręce w swoje, zalało mnie uczucie
jakbym została wciągnięta w wir.

background image

Potem miałam wizję młodego Venus w górach, przekształcającego się w pumę i
mężczyzny wyruszającego na poszukiwanie czegoś tak abstrakcyjnego, że wydawało
się to nie mieć żadnej nazwy. Miał kochanków podobnych sobie, zarówno mężczyzn
jak kobiety i wszyscy tańczyli nago w gęstym lesie.

Dzięki swej dzikiej naturze był częścią istoty gór Rainier, należał do ziemi. Zaczęłam
rozumieć dlaczego stado wybrało to miejsce, zakupiło wiele hektarów ziemi by
stworzyć tu swoją własną społeczność. Ich miejsce było tutaj, w pobliżu wulkanu i
gór z którymi Pumy były związane krwią.

—Zmienna, czujesz się zagubiona, nie mylę się prawda? Nie masz stada. Masz
rodzinę, ale nie masz klanu ani miejsca gdzie przynależysz a które mogłabyś nazwać
swoim domem (mówił powoli, niemal szepcząc). Nie bój się być kim jesteś.

Skrzywiłam się. Naraz przypomniałam sobie swoje dzieciństwo i przezwiska dzieci.
Jakże tego nienawidziłam! „Spacerująca z wiatrem” podróżowała po świecie i nigdy
nigdzie nie zagrzała miejsca. Zawsze sama... wizja bycia właśnie taką przerażała
mnie. Po śmierci matki uczepiłam się Camille, starając się być jak najbliżej niej. Ale
pomimo całej miłości jaką mi dała, nigdy tak naprawdę nie udało się jej zastąpić mi
matki.

Venus wziął moje ręce w swoje, ściskając je delikatnie.

—Nie bój się obrać ścieżki którą wyznaczył ci los, moje dziecko. Losy niektórych z
nas każą nam iść z wiatrem tak, by służyć bogom i swemu przeznaczeniu. Ty i twoje
siostry przynależycie do dwóch światów, jesteście rozdarte między nimi... Przestań
się martwić. Teraz jesteś przyjacielem naszego klanu i zawsze będziesz tu mile
widziana. Ponadto jeśli czujesz potrzebę, będziesz mile widziana w okresie Pełni, by
razem z nami przemierzać las, mimo iż w porównaniu do nas masz rozmiar kociaka.

Gdy jego usta musnęły moje czoło, ogarnęła mnie fala mocy. Mrugnął do mnie by
ponownie uścisnąć mi dłoń.

—Jesteś bardziej wyjątkowa niż myślisz, mój kotku.
Myślę, że możesz być zaskoczona tym co odkryjesz, a co ukryte jest w głębi twojej
duszy.

Byłam ciekawa wiedząc jednocześnie, że nieprędko przyjdzie mi się tego
dowiedzieć. Zmusiłam się by skupić uwagę na grupie. Jasne było że Zachary, Tyler i
Ajax uczestniczyli już w tym rytuale, bo wszyscy stali na baczność z poważnym
wyrazem twarzy i splecionymi rękami. Venus zrobił krok do tyłu.

—Jesteśmy gotowi. Zaprowadźmy ich teraz do ciała Shawn'a.

background image

Zachary wydawał się być na granicy złamania ale z racji tego kim był, musiał dawać
dobry przykład. Nikt z obecnych nie zdawał się kwestionować rozkazów Venus.

Podeszłam do Zacharego i wzięłam go za rękę, po czym wszyscy ruszyliśmy w
milczeniu. Za nami Camille i Venus rozmawiali cicho, szepcząc do siebie. Dalej szli
Morio i Menolly a za nimi Ajax i Tyler.

Sosny były pokryte śniegiem, pnie porośnięte wrzosem i borówkami. W moim
świecie lasy żyły swoim własnym życiem, te tutaj zdawały się milczeć, co mnie
denerwowało. Tutaj las zdawał się mieć swoją własną świadomość a człowieka
postrzegał jako bezużytecznego intruza. Duchy leśne i Driady były tolerowane, ale
tylko zwierzęta były tutaj tak naprawdę bezpieczne. Cała reszta stanowiła jedynie tło
krajobrazu.

Ciemne krzewy i liście. Wokół błyszczące oczy obserwujące nas z ukrycia w
ciemnościach. Mijając drzewa słyszałam ich szum. Nagle przed nami ciszę przerwał
szum rzeki.

Ujrzałam rysujący się w ciemnościach kształt Arrastry. Był to młyn wykorzystywany
do mielenia rudy i odzyskiwania cennego złota, które wypełniało marzenia i nadzieje
poszukiwaczy. Z tego co zrozumiałam, dawniej roiło się tutaj od górników. Wróżki
wolały srebro jednak rozumiałam chęć posiadania innych metali szlachetnych.

Camille i Venus przestali rozmawiać. Zbliżając się poczułam jak włosy stają mi na
karku dęba, czułam że jesteśmy już blisko miejsca zbrodni. Zachary ruchem głowy
wskazał na widoczną wyrwę w lesie.

—Przejdziemy przez rzekę tamtędy, powiedział wskazując na polanę po drugiej
stronie. To tam właśnie znaleźliśmy ciała. Zainstalowaliśmy nawet parę pułapek i
postawiliśmy strażników. Jeśli mam być szczery, Shawn był jednym z nich, ale coś
lub ktoś wzięło go z zaskoczenia.

—Myślałam że powiedziałeś Delilah, że strażników postawicie jedynie w okolicy
domów? zapytała Menolly

—Takie mieliśmy intencje, odparł Venus ale Shawn przekonał nas że nic mu nie
grozi. Widać zabójcy udało się go podejść kiedy był sam. Kiedy Jesse go znalazł, był
już martwy. Zach pokręcił głową.

—Jesteśmy w sytuacji podbramkowej. Rada ostatecznie uznała że potrzebna jest nam
pomoc. Jeśli nic się nie zmieni to niebawem przestaniemy istnieć. Mamy zamiar
wysłać kobiety i dzieci poza terytorium na górę Baker... do plemienia Niebieskiego
Szlaku.

background image

—Plemię Niebieskiego Szlaku? zapytała Camille. To inne stado zmiennych Pum?

—Niedźwiedzi, odpowiedział Venus. Grupa Indian. Zawarliśmy z nimi sojusz na
wypadek gdyby któremuś z nas groziła zagłada. Tak by uniknąć katastrofy z gór St.
Helens, która zdziesiątkowała stado łosi.

—Trochę na to późno, wtrącił Ajax. Chcę zabrać ze sobą mojego syna i pozwolić mu
spocząć w spokoju.

Jego głos nie zdradzał żadnych emocji, teraz jednak zrozumiałam dlaczego ten
mężczyzna wydawał mi się tak odległy. Jeśli Shawn był kuzynem Zacha, to Ajax
powinien być jego wujkiem. A to był jego syn, leżący teraz bez życia na śniegu...

Camille powstrzymała się od powiedzenia czegoś, podczas gdy Zachary prowadził
nas w górę doliny wzdłuż rzeki, której wody nie były zamarznięte, jednak kamienie
pokryte były warstwą lodu i śniegu. Na środku polany widoczne były pozostałości po
ognisku. Wtedy przypomniałam sobie jak Zach mówił mi o młodym małżeństwie
biwakującym tutaj... Patrząc teraz na to miejsce stwierdziłam iż było ono wręcz
stworzone do tego typu wypraw i spotkań...

Wiatr przyniósł w naszą stronę zapach krwi. Spojrzałam przez ramię na Menolly i
Camille. One również to poczuły. Twarz Menolly zdradzała jej pragnienie, tym
bardziej byłam zadowolona że przybywszy tutaj wpierw zapolowała.

W pobliżu rzeki obok dużego kamienia, leżało ciało młodego mężczyzny. Lub
przynajmniej to, co z niego pozostało. Jego włosy były koloru pszenicy i poplamione
zaschniętą krwią. Jego skóra wyglądała jak stary pergamin, tak jak gdyby została
zmumifikowana. Jego gardło było podcięte tak, że teraz jego głowa opadała.
Odwróciłam wzrok, drżąc. Ale przedtem zdążyłam ujrzeć na jego twarzy zamrożony
wyraz terroru, który na zawsze pozostanie mi w pamięci.

Spojrzawszy w niebo ujrzałam wyłaniający się zza chmur Księżyc. Obecni tu
mężczyźni byli do siebie uderzająco podobni. Co nie dawało mi spokoju to fakt, że
Shawn był jedynie nastolatkiem wkraczającym w dorosłe życie, które nagle tak
brutalnie zostało mu odebrane. Nigdy już nikogo nie spotka, nie zakocha się i nie
założy rodziny ani nie zdobędzie zawodu. Biorąc głęboki oddech, starałam się ukryć
moje uczucia.

—Kto mógł dokonać tego w tak krótkim czasie? Gdzie był w tym czasie jego
przyjaciel? Nawet jeśli musiał pójść za potrzebą, to zajęło mu to zaledwie kilka
minut! Jednak wszystkie płyny z jego ciała zdały się wyparować, powiedziała.
Menolly klęczała blisko ciała potrząsając głową. Nawet wampir nie jest w stanie tego
zrobić!

background image

—Wszystkie ofiary były w tym stanie. Na początku myśleliśmy, że to naturalny
proces, ponieważ nie od razu udało nam się odnaleźć ciała, powiedział Venus. Czy
teraz rozumiecie dlaczego tak się boimy?

Usiadł na śniegu i wziął delikatnie rękę Shawn'a w swoją.

—Starałem się odnaleźć mordercę w moich snach, ale mgła ciągle przeszkadza mojej
wizji. Wszystkie czary i magiczne pułapki jakie zastawiłem... nic z tego nie działa.

Ajax stał blisko Menolly, zapatrzony w nurt rzeki.

—Jeśli możecie coś zrobić, nieważne co by to miało być - wszystko co może nam
pomóc w odnalezieniu mordercy, będziecie mieli moją nieskończoną wdzięczność,
powiedział szorstko. Pomogę tobie i twoim siostrom jak tylko będę mógł. Zapłacę
każdą cenę. Ale błagam was na wszystkie świętości, pomóżcie znaleźć nam tego, kto
zabił mojego syna!

Mężczyzna upadł. Łzy spływały mu po policzkach, płakał w ciszy skąpany w świetle
księżyca.

Camille zbliżyła się cicho do ciała by powąchać jego koszulę.

—Jest tu zapach którego nie znam...

—Zauważyliśmy to samo, powiedział Venus. Myślałem, że znam zapach wszystkich
stworzeń żyjących w okolicy, ale ten jest dla mnie nowy i wprawia mnie w stan
alarmowy. Stale mam wrażenie, że powinienem skądeś go znać i rozpoznać.

Usiadłam obok Menolly i zadrżałam, gdy mój tyłek dotknął zaśnieżonej ziemi.

—To nie jest zapach nieumarłych, tego jestem pewna, powiedziała Menolly. Zupełnie
jak demona... prawie, ale nie do końca. Co sądzisz, Camille?

Camille pochyliła się spoglądając w szkliste oczy Shawna.

—Żałuję że rozmawiający ze zmarłymi nie mogą nam pomóc. Chyba żeby miał w
sobie krople krwi wróżek...

Odwróciła się do Zacha który pokręcił głową.

—Nie ma mowy. Był w stu procentach ziemianinem.

—Tak właśnie myślałam, powiedziała nadal badając ciało Shawna.

background image

Dotknęła palcem jego warg, następnie nosa. Masz rację, Menolly; czuję bardzo słaby
zapach demona. Ale jest coś jeszcze... coś co jest pod nim obejmując go... to bardzo
dziwne.

Obserwowałam otaczającą nas polanę i nagle moja koncentracja została przerwana.
Coś kazało mi się udać w strone brzegu... wokół wznosiły się ogromne głazy. Kładąc
rękę na jednym z nich poczułam coś... Wiedziałam że muszę się wspiąć na sam
szczyt. Mój instynkt mówił mi, że muszę koniecznie to sprawdzić.

—Dokąd to prowadzi? spytałam przez ramię, wskazując na górujące nad nami
szczyty.

Zachary i Tyler dołączyli do mnie, po nich Menolly.

Venus, Camille i Morio zajęli się przygotowaniem ciała do transportu. Ajax,
tymczasem stale wpatrywał się w płynącą rzekę. Zach spojrzał w górę.

—Nie wiem. Nigdy tam nie byłem, powiedział.

—A ty, Tyler? zapytałam. Tyler pokręcił głową.

—Nie powinniśmy się tym przejmować, odparł.

—Cóż, jestem innego zdania. Tam coś jest.

Menolly zbliżyła się do mnie.

—Idę z tobą kotku,rzuciła.

To powiedziawszy zaczęła się wspinać. W tym momencie miałam wrażenie oglądania
dawnej Menolly, jeszcze przed jej przemianą.
Poruszała się zręcznie i sprawnie, wykorzystując swoje paznokcie.

Wzięłam głęboki oddech. Byłam wysportowana. Jestem w stanie to zrobić.

—Dobra, teraz moja kolej…

—Jesteś pewna że chcesz spróbować? Może się to skończyć upadkiem w przepaść!
ostrzegł mnie Tyler. Mógłbym iść po sprzęt...

—Nie ma takiej potrzeby. Będę ostrożna. Nie lubię co prawda wody, ale kocham
wysokość.

background image

Kierując się intuicją i iście kocią zwinnością, zaczęłam powoli piąć się do góry.
Uważając gdzie stawiam stopy i starając się trzymać jak najbliżej ściany, noga za
nogą, krok za krokiem, nabierałam wysokości. Stawiając jednocześnie czoła górze...

Gdy śnieg zaczął padać mocniej, nie byłam w stanie ocenić jak wysoko się znajduję.
Nade mną w polu widzenia była Menolly. Chociaż mogła z łatwością lewitować i
dostać się na sam szczyt w kilka minut, to jednak wybrała najtrudniejszą drogę...
udowadniając sobie jaką jest naprawdę... Żadnych skarg, tylko prosty wybór.

W końcu wszystkie tak właśnie robiłyśmy, pomyślałam szukając jednocześnie
oparcia dla stóp. Całe nasze życie opierało się na dokonywaniu wyborów. Podobnie
jak ciotka Rythwar, która postanowiła odwrócić się plecami od Lethesanar...
Podobnie jak ojciec. Podobnie jak my, decydując się pozostać na ziemi i chronić oba
nasze światy najlepiej jak tylko mogłyśmy.

—Znalazłam półkę! krzyknęła Menolly.

—Daleko jeszcze? zapytałam

—Nie więcej niż trzy metry i jesteśmy, odparła.

Miała rację. Kilka minut później, moja ręka wymacała półkę a Menolly chwyciła
mnie za nadgarstek, pomagając mi się wdrapać.

Oddychając i starając się dojść do siebie po wysiłku, rozglądałam się wokoło.
Gzyms na którym się znajdowałyśmy miał około trzech metrów szerokości, i był
praktycznie niemożliwy do zobaczenia z dołu nawet w świetle dziennym. Wszystko
wokół pokryte było dzikim winem i jeżynami. Wstałam i po paru krokach ujrzałam
zaśnieżone wejście do jaskini.

—Jaskinia? zapytałam.
—Na to wygląda. Widać dawno nikt z niej nie korzystał, powiedziała Menolly. Ale
spójrz tam, ktoś wyrąbał przejście w jeżynach. I tu też, dodała wskazując na mały
otwór. Nie zrobił się sam, powinnyśmy to sprawdzić.

Usuwając blokujące połamane gałęzie i śnieg , zajrzałyśmy do środka.

—Chciałabym mieć latarkę. Obie nie za dobrze widzimy, przez co możemy coś
przeoczyć.

—Zostań tu i nie wchodź beze mnie, powiedziała kierując się lekkim krokiem wgłąb
jaskini.

background image

Zupełnie jak latawiec na wietrze, kierowana ruchem powietrza unosiła się niczym
piórko na wietrze. Menolly nie umiała tak naprawdę latać, poza tym gdy przeobrażała
się w nietoperza. Ale tej sztuczki jeszcze do końca nie opanowała... natomiast bardzo
dobrze potrafiła unosić się w powietrzu, pływać i szybować.

Jej moc miała swoje granice i nadal wiele musiała się nauczyć, ale mimo to była
bardzo przydatna. Żeby na przykład przymocować choinkę do sufitu lub złapać mnie
za kark uwieszoną zasłony.

Chwilę później wróciła z Camille, która trzymała się jej z całych sił. Obie
wylądowały z głuchym łoskotem w śniegu. Po włączeniu latarki, Camille skierowała
się w głąb jaskini.

—Co my tu mamy?

—Nie jestem pewna, odpowiedziałam. Chodźmy zobaczyć. Po czym odsunęłam
gałęzie skutecznie broniące wejścia.

Kiedy coś lepkiego spadło mi na twarz, podskoczyłam nerwowo, wpadając na
Camille która była za mną.

—Co się dzieje? Wszystko ok? spytała

Otarłam twarz ręką. Pajęczyna... psia kość !!

—W porządku, ale nie podoba mi się to wcale, powiedziałam wchodząc głębiej.

Camille szła za mną, za nią szła Menolly zabezpieczając nasze tyły. Jaskinia była
oświetlona sztucznym światłem, mieniąc się od tysięcy pajęczyn. Czyste i
krystaliczne, tkane były we wszystkich kierunkach. Nie było w nich żadnej symetrii,
tylko szalony kalejdoskop piękna.

—Pająki, mruknęła Camille. Czy to są… ?

Prowadzenie przejęła Menolly, usuwając pajęczyny i tym samym torując nam drogę.
Po znalezieniu się w samym środku jaskini, znalazłyśmy skulone coś w rogu...

—Lepiej zapytaj Zacharego, czy inny członek jego stada nie zniknął... ktoś kim nikt
się nie przejmował, powiedziała.

—Uch... (naprawdę nie chciałam wiedzieć, ale musiałam zapytać), to co to jest... ?

—Tak, to ciało jest dokładnie w takim samym stanie jak inne.

background image

Myślę że teraz nie możemy już mieć żadnych wątpliwości co do zaangażowania we
wszystko klanu Myśliwych Księżyca. Jasnym jest że terytorium Pum stało się ich
spiżarnią.

background image

Rozdział 8

Zrozumienie znaczenia słów Menolly zajęło mi chwilę. Wreszcie jednak wszystko
wydało mi się jaśniejsze. Klan Myśliwych Księżyca żywił się członkami stada Pum.
Czy istnieje lepszy sposób by pozbyć się rywali?

—Na Świętą Matkę! To jest szaleństwo! zawołałam drżąc.

Rozejrzałam się wokoło. Zdawało się że jesteśmy same... jak na razie...

—To dobry sposób aby pozbyć się swoich wrogów... zupełnie tak, jak robiły to stare
plemiona. Niezupełnie kanibalizm ale blisko, powiedziała Camille. Pytanie brzmi:
dlaczego się tu znaleźli i dlaczego właśnie teraz?

Nagle usłyszałam jakiś dźwięk z prawej strony. Podniosłam rękę dając znać by
zachowały ciszę.

—Ciii, powiedziałam pochyliwszy się (dźwięk się powtórzył). Wynosimy się stąd!
Zabieramy ciało i opuszczamy to miejsce!

—Pająki? mruknęła Camille

Odpowiedziałam skinieniem głowy. Menolly złapała ciało i wszystkie skierowałyśmy
się do wyjścia. Jednak po drodze moja pięta zahaczyła o coś i wylądowałam na
ziemi.

—O kurcze... wymamrotałam pocierając brodę, coś owinęło się wokół mojej nogi

Camille poświeciła mi latarką, wokół leżały kości połączone paskami skóry. Z
grymasem na twarzy przyglądałam im się podniósłszy je do światła. Związane razem
tworzyły coś na kształt tarczy.

Weźmiemy je ze sobą, może czegoś się dowiemy, powiedziałam przekazując je
Camille która była mniej wrażliwa ode mnie.
—Masz rację, powiedziała. Pospieszmy się. Naprawdę nie chcę skończyć jak ten...
biedak.

Po powrocie na półkę musiałyśmy znaleźć drogę w dół. Na szczęście okazała się
łatwiejsza od wspinaczki w górę. Po przewieszeniu sobie naszego znaleziska przez
ramię, Camille zbliżyła się do Menolly oplatając ramiona wokół niej.

—Nienawidzę wysokości, wymamrotała z zamkniętymi oczami.

background image

Nie mając czasu na kłótnie i nie wiedząc czy ktoś nie kryje się w jaskini, na przykład
armia zmiennych pająków chcących nas uciszyć... Menolly stanęła nad przepaścią.

—Taïaut! krzyknęła Menolly.

Z ciałem pod pachą i naszą siostra na plecach, Menolly skoczyła! Camille krzyczała
trzymając się jej kurczowo. Prawda że leciały ciut szybko... zupełnie jakby Menolly
była sama. Biorąc pod uwagę reakcję Camille, byłam zadowolona że nie ma z nami
Chase'a. Co prawda znosił nasze „małe dziwactwa” lepiej niż jakikolwiek inny
człowiek ale nawet jak dla niego nasza „mała przygoda” mogła by się okazać
przysłowiową kroplą... a szczerze mówiąc sama nie czułam się komfortowo...

Menolly udało się szczęśliwie wylądować. Położywszy ciało na ziemi, pozwoliła
Camille stanąć na własnych nogach. Z każdym dniem staje się coraz silniejsza,
pomyślałam częściowo schodząc a częściowo ześlizgując się w dół po osypisku.

Na dole czekali na nas Morio z Zacharym i resztą.

—Musimy porozmawiać, powiedziałam dołączając do nich. Lepiej zrobimy
wynosząc się stąd w bezpieczne i jasne miejsce, dodałam. Sytuacja jest poważna.

Zach przyjrzał się zwłokom.

—Jeszcze jeden? spytał, po czym zachwiał się oparłszy o skałę.

—Najwyraźniej. Czy zniknął ostatnio ktoś jeszcze? Ktoś kogo ciała nie odnaleziono?
zapytała Camille

Z zaciśniętymi ustami, pokręcił głową.

—Nie. Wracajmy lepiej do głównego budynku.

Kiedy zaproponował że poniesie ciało, Menolly odmówiła.

—Mogę... je... nieważne. Delilah ma rację, wynośmy się stąd. Nawet będąc w grupie
nie jesteśmy bezpieczni, powiedziała stając na czele.

Śnieg nadal padał. Czułam że czeka nas zima stulecia.

Zapominając o pogodzie, skupiłam się na bezpiecznym dotarciu do domu.
Dotarłszy na miejsce i pokonawszy schody znalazłam się w oświetlonym przez
żyrandol holu.

background image

Hol był przestronny z brązowymi marmurowymi płytami które ciągnęły się aż do
korytarza. Wielkie szerokie schody, wypolerowane podłogi. Dom miał cztery piętra.
Balustrada ozdobiona była złotem. Mimo pewnej surowości, czułam że byli
zamożnym klanem. Po każdej stronie schodów stały ogromne donice z figowcami.
Na lewo i na prawo prowadził korytarz który doprowadził nas do ciężkich
podwójnych drzwi.

—Przynieście ciało tutaj, powiedział Zachary. I nade wszystko nie hałasujcie, nie
wiemy z czym mamy do czynienia.

Menolly podążyła za nim z ciałem przewieszonym przez ramię. My zaś czekaliśmy w
ciszy.

—Tylne drzwi, powiedział wskazując na drzwi po lewej.

Upewniwszy się że pokój jest pusty, gestem zaprosił nas do środka.

Znaleźliśmy się w ogromnej bibliotece z regałami na ścianach, od podłogi po sufit.
Stało tam biurko, skórzana sofa oraz kilka foteli oraz podnóżki tu i tam. Wszystko
wykonane było z solidnego wiśniowego drewna. Morio usiadł na stołku razem z
Camille.

Menolly ułożyła denata na kanapie podczas gdy Zach zamknął drzwi. Następnie
zapalił lampę przyglądając mu się z bliska. Klęcząc blisko ciała, potrząsnął głową i
zwrócił się do nas.

—Nie mam pojęcia kim jest ten człowiek. Nie jest stąd, tego jestem pewien.

—No cóż... może to nieproszony gość? Czy nie ma na sobie myśliwskiej kurtki?

Nawet jeśli nie znaleźliśmy przy nim żadnej broni, mógł ją zabrać jego zabójca.

—Nie przypomina mi nikogo kogo znam, choć jego kurtka jest wiatroodporna,
powiedział Zach.
Jedynie cudzoziemcom udaje się dostać na nasze terytorium, a i to zwykle przez
pomyłkę. Jest niepodobny do żadnego z naszych sąsiadów. I naprawdę nie mam
pojęcia kim jest. Czy raczej był (drapiąc się po głowie, usiadł). Więc znaleźliście go
na górze? I co tam chowasz za plecach z tyłu? zapytał Camille.

Moja siostra wyjęła znalezisko i położyła go na biurku tak by wszyscy mogli mu się
dokładniej przyjrzeć. Były to bez wątpienia ludzkie kości, które powiązane razem
tworzyły coś w rodzaju symbolu. Znajomy widok skórzanych rzemyków sprawił, że
zadrżałam. Czułam że pochodzą z tego samego miejsca co kości.

background image

Rzuciłam okiem na Morio.

—Czy to jest to o czym myślę?

—Nie znam tego symbolu, zaczęłam kiedy Camille przerwała mi machnięciem ręki.

—Ja znam, powiedziała. W ostatnich miesiącach spędziłam sporo czasu czytając i
analizując stare teksty na temat magii (posyłając mi zmęczone spojrzenie, mówiła
dalej). Myślałam że może to być przydatne, więc poprosiłam Iris by zdobyła je dla
mnie.

Zaniepokojona rzuciłam okiem na Zacha, który nie spuszczał wzroku z ciała.
Zniżając głos, ciągnęła dalej:

—Jeden z tekstów poświęcony był demonom. Symbol który widzimy jest jednym z
wielu używanych przez brygadę Degath. Trenyth miał rację, mamy do czynienia z
nową bandą skautów z piekła rodem. I nawet bez tego, tarcza którą tutaj mamy
przesiąknięta jest demonem. We wszystko zamieszany jest Skrzydlaty Cień. Moim
zdaniem, udało mu się przeciągnąć zmienne pająki na swoją stronę.

—Skrzydlaty Cień? Brygada Degath? Co to wszystko znaczy? zapytał Zach.

Kurcze! Zapomniałam że jego słuch był równie dobry jak mój.

—Powiedziałaś „zmienne pająki”? Mówisz o klanie Myśliwych Księżyca?

Zanim odpowiedziałam, musiałam wpierw dowiedzieć się na ile mogę mu zaufać.

—Słyszałeś o nich? spytałam.

Jego twarz pociemniała.

—Aż za wiele. Myślisz że to ich sprawka?

—Tak, odpowiedziałam cicho. Posłuchaj mnie. Jak długo ciągnie się spór pomiędzy
wami a klanem Myśliwych Księżyca? Pomogłoby nam gdybyśmy wiedzieli czemu
ze sobą walczycie?.

Przez chwilę się zastanawiał z zamkniętymi oczami. Potem się odezwał.

—Nie wiem. Ostatni atak był... cóż, w czasie ostatniego ataku byłem jeszcze
dzieckiem. Przegnaliśmy ich z naszych ziem kiedy znaleźliśmy ich gniazdo w lesie.
Ale to było dwadzieścia lat temu.

background image

Jak i dlaczego jesteśmy wrogami, nie mam pojęcia. Nikt nie wspomina klanu
Myśliwych Księżyca, chyba że jest to absolutnie konieczne. Mogę spróbować
dowiedzieć się o nich czegoś więcej ale to zajmie trochę czasu.

—Spróbuj. W międzyczasie może powinieneś powiedzieć nam, dlaczego biłeś się z
Gephem von Spynnem dwa lata temu, powiedziałam pochylając się w jego stronię.

—Wiesz również o tym? spytał spięty. Walczyliśmy, to prawda, ale oprócz kilku
połamanych kości nie miało to żadnych konsekwencji.

Po konsultacji spojrzeniem z Menolly i Camille, skinęłam głową.

—Tak wiemy o wszystkim... nie pytaj mnie skąd. Co się stało? Drgnąwszy
odpowiedział.

—Zaatakował jedną z naszych kobiet i próbował ją zgwałcić. Zostałem powołany do
ukarania go ale okazał się być silniejszy niż myślałem. Ranił mnie nożem kiedy ja
używałem jedynie pięści. Krótko po wszystkim zniknął (spojrzał na ciało leżące na
kanapie). Tak więc według ciebie, klan ten podpisał pakt z grupą demonów?

Westchnęłam.

—Nie jesteśmy pewni. Powiedzmy że wszystko na to wskazuje. Ale nie mów o tym
nikomu! Przynajmniej na razie. Nie ma powodu do wzniecania paniki. Szczególnie
jeśli mamy rację... co często się zdarza...

—Nie ma problemu, powiedział Zachary zaciskając usta tak, jakby myślał o czymś
intensywnie. Nie zdziwiłbym się gdyby faktycznie byli w zmowie z demonami. To
banda rzezimieszków. Od dzieciństwa uczono mnie aby uważać na nich. Widocznie
mój ojciec miał rację gdy mówił że nie życzą nam dobrze.

—Dopóki nie poznamy prawdy nie będziemy wysuwać daleko idących wniosków,
zrozumiano?

—Przy okazji, czy wiecie dlaczego demony przyłączyły się do klanu Myśliwych
Księżyca? zapytał zdziwiony. Jasne że są szaleni i pokręceni, ale demony są tutaj
dość rzadkie, prawda? Co z tego będą mieli?

—To jest pytanie za milion dolarów, odpowiedziała Menolly. Zwróciwszy się do
Camille dodałam:

—Widać nie ominie nas wizyta u Flama, wymamrotałam.

background image

—Słuchaj, powiedziałam. Do czasu do kiedy nie uda nam się rozwiązać zagadki
zabójstw myślę, że byłoby lepiej gdybyście unikali lasu. Nie chodźcie tam, chyba że
w grupie minimum trzech a do tego uzbrojeni po zęby. Kiedy dowiemy się czegoś
więcej, zadzwonię do ciebie.

Następnie wstałam otrzepując dżinsy. Po sekundzie podeszła do nas Menolly.

—Powinniście skontaktować się z waszym szamanem. Może jemu uda się rozpoznać
ofiarę, powiedziała wskazując na ciało na kanapie.

Zachary skinął głową po czym wyszedł. W chwili gdy zamknęły się za nim drzwi,
Morio dał nam znać byśmy milczeli i z palcem na ustach wskazał na coś w rogu
pokoju. Za wazonem z kwiatami umieszczona była kamera, ledwo widoczna.

Tak oto wszyscy czekaliśmy w ciszy do powrotu Zacha i Venus, który zajął się
badaniem ciała. Kiedy skończył, zaczął przechadzać się po pokoju tam i z powrotem.

—To jest człowiek którego wynajęliśmy do inspekcja stacji uzdatniania wody w
pobliżu rzeki, służącej do nawadniania naszych sadów.

—Człowiek? To wszystko komplikuje, wtrąciła Camille.

—Nic dodać nic ując, dodałam.

Jeśli chodzi o zabójstwa Pum, nie musieliśmy nikogo wtajemniczać. Jednakże śmierć
człowieka stanowiła problem...

—Musimy porozmawiać z Chasem, powiedziałam. Ten człowiek na pewno ma
rodzinę. Jeśli policja znajdzie w jego dokumentach wzmiankę o waszym rezerwacie,
zwali wam się na głowę. Pozwólcie nam powiadomić brygadę CSI.

—Delilah ma rację, przytaknął Morio. Kiedy go ostatnio widzieliście?

Wnioskując z wyrazu twarzy, Venus był w pełni świadomy zagrożenia na jakie
narażone jest jego stado.

—Byliśmy umówieni na dzisiaj na godzinę piętnastą po południu. Pokazałem mu w
skrócie zabudowania i teren nad rzeką, nie sądziłem jednak że zechce się oddalić na
własną rękę. Dlatego też kiedy się nie pojawił, pomyślałem że skończył inspekcję i
opuścił nasze terytorium.

Camille dokonała szybkiej kalkulacji.

background image

—Więc zostaje wam kilka godzin, góra jedna doba przed tym jak policja zapuka do
waszych drzwi. Nawet jeśli powiecie im że nikogo takiego nie znacie, tamci nie
dadzą wam spokoju. Czy naprawdę macie intencje się w to pakować? Jedno było
pewne, moja siostra wiedziała jak być przekonująca.

Venus pokręcił głową i odpowiedział:

—Zadzwoń do kogo trzeba i zbierz potrzebnych ci ludzi. Nie potrzeba nam by obcy
dowiedzieli się, że na naszym terytorium został zamordowany człowiek. Nikt nie
musi i nie powinien wiedzieć kim jesteśmy. Żałuję że nie poprosiłem was o pomoc
kiedy zmarła Sheila.

Zachary jęknął.

—Jeśli poparłbyś mnie przed Radą, nic nie musielibyśmy teraz robić a wszyscy by
jeszcze żyli. Włącznie z moją siostrą i kuzynem.

—Przestańcie się teraz kłócić. Nie czas ani miejsce na to, skarciłam ich.

Camille przytaknęła.

—Ona ma rację. Delilah zadzwoń do Chase'a. Jeśli wolisz, sama mogę to zrobić...

Westchnęłam przeciągle.

—Nie, dam sobie radę.

Wyjmując z kieszeni komórkę zdałam sobie sprawę, że nie mam zasięgu. Może to
jedynie moje przeczucie, jednak czułam że kontakt ze światem zewnętrznym Pum
jest ograniczony do minimum.

—Muszę skorzystać z waszego telefonu.

Zach wskazał na drugą stronę biurka.

—Tam. Naciśnij 9 by wyjść z naszej sieci.

—Naprawdę, macie tutaj świetny sprzęt, powiedziałam podnosząc słuchawkę.

Po naciśnięciu klawisza 9, wybrałam numer Chase'a. Kiedy nikt nie odebrał,
wybrałam numer do jego biura. Miałam szczęście, był jeszcze w pracy i w o wiele
lepszym nastroju niż w ciągu dnia.

background image

—Złapaliśmy go! Złapaliśmy mordercę krasnoluda! A może powinienem powiedzieć
„zabójców”? To dwaj członkowie miejscowego gangu. Dranie zabili go w imię
rytuału przyłączenia się do tamtejszej sekty. Słyszałaś może o „Aniołach Wolności”?

—Nie przypominam sobie, odpowiedziałam.

—Wydaje się, że to gałąź wywodząca się od Stróżujących Psów, ale nie jestem
pewien. Udało mi się wstawić tam swojego człowieka i wysłałem raport do OIA ale
wciąż nie mam od nich odpowiedzi. Tymczasem przetrzymamy ich do czasu, aż
Centrala czegoś nie postanowi. Możliwe że zażądają ich ekstradycji, co może
skomplikować wiele rzeczy. A ty, jak się masz kochanie? spytał.

Mimo że nie chciałam psuć mu dobrego nastroju, opowiedziałam mu pokrótce co
znaleźliśmy.

—Zmienne Pumy pragną wpierw pochować zmarłych, a znając sytuację to chyba
najlepsze rozwiązanie. Sprawę komplikuje fakt iż ostatnia ofiara była człowiekiem...
Mamy wszelkie powody by sądzić, że zabiły go zmienne pająki.

—Zmienne pająki? Cholera! Masz na myśli klan Myśliwych Księżyca?

—Hmm, hmm, wymamrotałam na wypadek gdyby ktoś podsłuchiwał naszą
rozmowę. Słuchaj, zrób co masz zrobić i dołącz do nas. Pospiesz się, proszę!

Wydawało się że Chase zrozumiał mój problem.

—Znalazłaś coś... wiesz co? spytał cicho.

—Niestety tak. Porozmawiamy później. Przyprowadź ze sobą zespół medyczny,
może nam się przydać. Tymczasem musimy dowiedzieć się czegoś więcej na temat
tego człowieka. Czy miał rodzinę, krewnych których trzeba by poinformować o jego
śmierci... takie rzeczy.

Przy odrobinie szczęścia, okaże się bezdzietnym kawalerem bez rodziców.

Podczas gdy czekaliśmy na Chase'a, Venus poprosił Zacha żeby przyniósł nam coś do
picia. Ponieważ nie wiedziałam czy mogę im zaufać odmówiłam, podobnie Menolly.
Camille i Morio poprosili o gorącą czekoladę.

Zbliżyłam się do okna z widokiem na drogę prowadzącą do lasu i otworzyłam je,
wcześniej odgarniając aksamitne zasłony. Nadal padał drobny śnieg. Przed świtem
zacznie padać deszcz, co w połączeniu ze stopionym śniegiem sprawi że drogi będą
śliskie.

background image

Zachary stanął za mną. Podobało mi się to, chociaż nie lubiłam jak ktoś patrzył mi
przez ramię. Kiedy się odwróciłam, stuknęliśmy się głowami.

—Ups, przepraszam!

Chociaż sytuacja mnie krępowała, zmusiłam się do uśmiechu. Część mnie chciała
stąd iść i zapomnieć o istnieniu Pum.

Zach pochylił się ku mnie, szepcząc mi do ucha:

—Jesteś z kimś?

Jego oddech na mojej szyi sprawił że zadrżałam.

—Tak... mam kogoś, odpowiedziałam Następnie nie wiedząc co mnie opętało,
dodałam: Ale jestem w połowie wróżką. Nie jesteśmy naprawdę monogamiczne...

Zachary milczał przez chwilę, po czym skinął głową.

—Rozumiem. Porozmawiamy później.

Potem dołączył do Venus. Wciąż był obecny w mojej aurze i myślach.

Kiedy przybył Chase z ekipą, mieliśmy wielką ochotę wracać do domu. Camille i
Morio zostali razem stłoczeni w dużym fotelu. Usiadła mu na kolanach, podczas gdy
on obsypywał ją delikatnymi pocałunkami po policzkach, szepcząc jej przy tym coś
do ucha.

Menolly czekała i wszystko obserwowała z rogu sufitu, lewitując. Po rzuceniu okiem
na wszystkich, Chase nie krył zdziwienia. Po chwili dołączył do nas Zach i Venus.

Mimo iż zżerała go ciekawość, w obliczu Venus zachował pytania dla siebie.
—Gdzie jest ciało?

Nagle poczułam się bardzo szczęśliwa że jest z nami. Przyniósł ze sobą poczucie
bezpieczeństwa i czegoś dobrze mi znanego. Ciesząc się że mam kogoś na kim mogę
skupić uwagę, dołączyłam do niego. Menolly sfrunęła na ziemię siadając na rogu
biurka ze skrzyżowanymi nogami. Nawet jeśli nie przepadała za Chasem, to okazała
się na tyle uprzejma, by nie zabawiać się w nietoperza w jego obecności.

Kiedy zespół medyczny zajęty był badaniem ciała, ja zbliżyłam się do inspektora
szepcząc mu do ucha:

background image

—Nie mów tutaj nic co jest tajemnicą i ma rangę „poufne”. Coś jest nie tak, ale nie
wiem jeszcze co. Przynajmniej na razie.

Skinął głową i pocałował mnie w policzek. Kątem oka widziałam Zacha, który nam
się przyglądał. Jego złote oczy były przesłonięte i przyciemnione tak, że trudno było
mi cokolwiek z nich wyczytać. Cofnęłam się, czując że nikt z nas nie jest tu
bezpieczny, włączając w to również Pumy. Noc była pełna niebezpieczeństw, a my
byliśmy żywymi celami.

Kilka minut później, Sharah, lekarka elf, podeszła by z nami porozmawiać.

—To faktycznie jest człowiek. Nie ulega wątpliwości że wszystkie jego płyny
podobnie jak organy wewnętrzne... Chase przerwał jej gestem dłoni.

—Wiem że potrzebujesz więcej czasu na przeprowadzenie sekcji zwłok, aby móc
powiedzieć nam coś więcej (Sharah wpierw zamrugała, widać jednak zrozumiała bo
skinęła mu głową). Przenieście zwłoki do kwatery głównej i bierzcie się do roboty.
Jutro z samego rana chcę mieć raport na moim biurku.

—Tak sir, odpowiedziała Sharah, po czym kierując się do swoich ludzi dodała:
Słyszeliście inspektora. Bierzmy się do roboty, nie mamy całej nocy do dyspozycji!

Wszyscy w asyście towarzyszących nam Pum, udaliśmy się w stronę drzwi.
Niespodziewanie Chase oplótł rękę wokół mojej talii.

—Będziemy was informować na bieżąco, powiedziałam.

—Dobrze, odparł Zach spoglądając przeciągle na Chase'a. Dziękuję za szybkie
przybycie inspektorze. Szczególnie iż sprawa nie leży w waszej jurysdykcji.

Wyczuwalne w jego glosie wyzwanie było subtelne do tego stopnia, że
zastanawiałam się czy Chase zwrócił na nie uwagę...
Język jego ciała i spojrzenie jakim go taksował od stóp do głowy mówiły same za
siebie.

—Jestem pewien że waszemu szeryfowi nie spodobałoby się to, że wchodzę na jego
terytorium mieszając się w jego sprawy. Chcesz żebym wpadł do jego biura i
wszystko mu wyjaśnił? Korzystając że tu jestem, mogę go również poinformować że
wszyscy jesteście zmiennymi Pumami. Tak czy inaczej będę miał dobrą wymówkę
dlaczego działam na jego terenie.

Zach odchrząknął.

background image

—To nie będzie konieczne, powiedział marszcząc brwi.

Po chwili lodowatej ciszy, odprowadził nas do drzwi. Tam czekał na nas Tyler, który
odprowadził nas do samochodu.

—Zadzwonię do ciebie jutro, powiedziałam do Zacha głosem jak najbardziej
neutralnym.

Zach skinął głową, cicho jak noc. Jednakże kiedy wsiadałam do samochodu, czułam
na sobie jego wzrok. Tyler wyglądał na niezadowolonego. Odniosłam wrażenie że nie
cieszy go nasza obecność tutaj.

Camille czekała aż Chase uruchomi swój samochód. Zanim ruszyliśmy, napisałam na
kartce wiadomość dla wszystkich:

”Nie mówcie o niczym innym jak o pogodzie. Jestem pewna że ktoś grzebał przy
naszym samochodzie. Zajmę się tym jutro.”

Tak więc przez całą drogę powrotną rozmawialiśmy o świątecznym obiedzie.

Kiedy przyjechaliśmy do domu, Chase już na nas czekał.

—Mój Boże, to było męczące! wykrzyknęła Camille wspinając się po schodach do
wejścia, niosąc też ze sobą tarczę. Czy bezpiecznie będzie zostawić ją na zewnątrz?
Nie mam ochoty więcej jej dzisiaj oglądać, dodała. Czy jesteś pewna że samochód
jest na podsłuchu?

Skinęłam głową.

—Na sto procent. Ktoś nas podsłuchiwał. Przypomnij mi abyśmy jutro użyli
kryształu od Trenytha.

—Dobry pomysł, skinęła głową. Królowa Asteria miała rację, nie dalibyśmy sobie
rady bez jej pomocy.

Morio otworzył drzwi, puszczając nas przodem. Menolly skierowała się bezpośrednio
do kuchni, a my udaliśmy się salonu. Każdy zajął pierwsze miejsce z brzegu.

Chase pokręcił głową.

—To ciało... co się stało z tym człowiekiem? spytał.

—Trawienie zewnętrzne, powiedział Morio.

background image

Wszystkie oczy skierowały się na niego.

—Trawienie zewnętrzne? zawołałam. Fuj!

—Skąd wiesz? zapytał Chase.

Morio poluzował kołnierzyk przy koszuli.

—Hej, to nie moja wina że mam dyplom z biologii! Według mnie znajdą jakieś
enzymy trawienne w jego organizmie. Jeśli to klan Myśliwych Księżyca, to
prawdopodobnie wpierw otruli swoje ofiary używając paraliżujących neurotoksyn.
Po tym mogli tylko ssać przez... dobrze... przez istniejący otwór...

—Dziękuję bardzo za szczegóły, mruknął Chase trochę zielony na twarzy. Co cię
naszło żeby mi o tym mówić? Przez ciebie będę mieć teraz koszmary! Wszystko było
o wiele prostsze zanim się pojawiliście. Mam nadzieję że zdajecie sobie z tego
sprawę!

Zaśmiałam się po raz pierwszy tego wieczoru.

—Chase, zmienne pająki były na Ziemi na długo przed naszym przybyciem.
Podobnie Morio i Pumy. Musisz pogodzić się z faktem, że od zawsze żyły tu istoty
nadprzyrodzone. Różnica polega na tym, że wcześniej nikt nie wierzył w ich
istnienie. Co nie oznacza że ich tu nie było.

—Czasami chciałbym wrócić do tego co było przedtem, wymamrotał uśmiechając się
do mnie. Zapomnij o tym co powiedziałem! Gdyby nie to, nigdy bym cię nie spotkał.

Menolly weszła do pokoju. Miała na sobie dżinsy i jasnoniebieski sweter. Rzuciła
okiem na zegarek.

—Muszę iść do Voyagera. Wszystko zajęło nam o wiele więcej czasu niż myślałam.
Pamiętajcie że jutro jest spotkanie Anonimowych Wampirów. Chcę by jedna z was
poszła tam ze mną, powiedziała taksując nas obie wzrokiem. Obiecałyście że
pomożecie Wadowi zwiększyć liczbę członków w postaci osób towarzyszących.

—Starasz się po prostu zyskać poparcie osób z zewnątrz na sfinansowanie
stowarzyszenia, które nie mogłoby istnieć bez jego żyjących członków, rzuciła
Camille. OK, OK, jedna z nas będzie ci jutro towarzyszyła.

Menolly się uśmiechnęła.

—Znasz mnie na wylot, powiedziała. Iris zostawiła dla was karteczkę w kuchni.

background image

Nakarmiła Maggie i przygotowała dla was obiad; jest w lodówce. Zrobiła gulasz
wołowy. Sprawdziłam, jest go wystarczająco dużo by starczyło dla was wszystkich,
dodała.

Chase spojrzał na nią.

—Dziękuję, powiedział zaskoczony.

Menolly wzruszyła ramionami.

—I tak mnie nie będzie z wami, wyjaśniła.

Po czym zniknęła zanim mogliśmy jej powiedzieć „dobranoc" i "uważaj na siebie”.

Ledwie drzwi zamknęły się za nią, usłyszeliśmy hałas z kuchni który powiedział nam
że wróciła Iris.

—W końcu jesteście! Brałam kąpiel i już miałam się kłaść. Ale teraz kiedy już
jesteście, odgrzeje wam obiad przed pójściem spać.

—Sami możemy to zrobić, ... Iris, zaczęła Camille, ale ta jej przerwała.

—Nie mów głupstw, wiesz że mi to nie przeszkadza. Poza tym wszystkim, wam
przydałby się dobry prysznic. Idźcie się umyć a ja tymczasem wszystko przygotuję.
Następnie rozejrzała się wokół. Menolly już nie ma?

—Nie, musiała iść do pracy.

Skinąwszy głową zniknęła w kuchni. Po chwili wszyscy popatrzyliśmy po sobie
nawzajem. Wyglądaliśmy jakbyśmy wyszli z kąpieli błotnej.

—Cóż, Iris ma rację. Oprócz Chase'a, wszyscy jesteśmy brudni. Lepiej posłuchajmy
Iris i weźmy kąpiel. Spotkamy się później w kuchni. Chase, dlaczego w
międzyczasie nie dotrzymasz towarzystwa Iris?

Naraz przez myśl przeszedł mi obraz nas razem pod prysznicem. Ale szczerze
mówiąc, byłam zbyt zmęczona by robić coś więcej niż pomoczenie się w ciepłej
wodzie.

Camille poszła do swojego pokoju z Morio. Nie było wątpliwości że wezmą wspólny
prysznic.

—Niech nie zajmie wam to całej nocy! rzuciłam kierując się do siebie.

background image

Moje mieszkanie mieściło się na drugim piętrze. Nie było tak duże jak apartament
Camille, ale było moje i kochałam je. Miałam do swojej dyspozycji trzy pokoje i
łazienkę, co w zupełności mi wystarczało. Miałam tam swoje biuro, pokój zabaw w
którym stało drzewko dla kota i wiele innych zabawek. Wokoło pełno było
rozmaitych poduszek. To tutaj właśnie uwielbiałam się zdrzemnąć. Czułam się tu
bardziej komfortowo niż w łóżku.

Łazienka była pełna żeli pod prysznic i innych pachnideł. Nie tak uporządkowana jak
łazienka Camille, była tu jednak masa kremów i pudrów wszelkiego rodzaju.
Podobnie jak Camille uwielbiałam bąbelki.

Po rozebraniu się i załadowaniu brudnych rzeczy do kosza z bielizną, weszłam do
wanny. Pod wpływem gorącej wody poczułam się wspaniale. Chwyciłam za szczotkę
z miękkiego włosia, dokładnie się nią szorując.

Po wyjściu z wanny wysuszyłam włosy potrząsając nimi tak, by ułożyły się jak
należy. Po założeniu swojej ulubionej piżamy, szlafroka i kapci, skierowałam się do
kuchni.

Iris i Chase siedzieli już przy stole. Chase popijał herbatę trzymając Maggie na
kolanach, podczas gdy Iris opowiadała mu historię swojego życia. Aby być szczerym
muszę powiedzieć, że wszyscy uwielbiali wysłuchiwać jej opowieści o życiu w
Finlandii. Widać Chase nie był tutaj wyjątkiem. Iris była inteligentna, ładna i nad
wyraz miła. Wszyscy czuli się swobodnie w jej towarzystwie. Do tego stopnia, że
zdejmowali nawet buty i kładli nogi na stole zupełnie jakby byli u siebie.

Nalałam sobie filiżankę herbaty, po czym wzięłam Maggie na ręce. I tu czekała na
mnie miła niespodzianka, gargulec otoczyła moją szyję ramionami i zaczęła lizać
mnie po policzku. Potem położyła głowę na moim ramieniu, jej puszyste futro
załaskotało mnie w brodę.
Starając się obejść Maggie, Chase złożył długi pocałunek na moich ustach.
Zadrżałam. Jak mogłam mu powiedzieć o Zacharym? Czy w ogóle powinnam mu
cokolwiek mówić?

Wybuch śmiechu powiedział nam, że wracają Camille z Morio.

Camille miała na sobie fioletowy peniuar a Morio niebieski szlafrok i ciemno
niebieskie spodnie od piżamy. Oboje zasiedli do stołu, podczas gdy Iris krzątała się
po kuchni przygotowując nasz posiłek a na deser formę pełną domowych ciasteczek.

—Musimy porozmawiać o wielu rzeczach, zaczęła Camille. Jutro będę chciała
przyjrzeć się dokładniej tarczy. Chcę wiedzieć do czego służyła klanowi Myśliwych
Księżyca. Ta sprawa cuchnie mi demonami i ich energią.

background image

—Jest wiele rzeczy których musimy się dowiedzieć, odpowiedział Chase.

Zadzwoniłem do Sharah gdy byłyście pod prysznicem. Ofiara nazywała się Ben
Jones. Na szczęście nie miał rodziny która by się o niego mogła upomnieć i zgłosić
jego zniknięcie. Pracował dla firmy wodociągowej. Tak jak powiedział Morio,
wszystkie jego organy wewnętrzne zostały usunięte poza sercem które wydaje się być
wyrwane wcześniej... a dokładniej jako pierwsze. Mamy tutaj do czynienia z
wyjątkowo straszną zbrodnią. Myślicie że jest szansa, iż OIA się nią zainteresuje?
Wiem, że Pumy są ziemianami....

—Ale będziemy potrzebować każdej pomocy jaką uda nam się pozyskać, dodałam.

Nie obchodzi mnie co zrobi OIA. Może Trillian powie nam coś więcej kiedy wróci.
Camille, kiedy Trillian ma wrócić? Spytałam. Wzruszyła ramionami.

—Myślałam że dzisiaj, ale musiałam się pomylić. Jednak biorąc pod uwagę to, co
powiedział Ojciec, możemy przestać polegać na agencji.

—Nie rozumiem dlaczego oddział Degath zaatakował Pumy.... i dlaczego użył do
tego klanu Myśliwych Księżyca aby ci wykonali za niego brudną robotę? Skrzydlaty
Cień nie wydaje się być typem, który spocznie na laurach wysługując się
marionetkami. Musimy dowiedzieć się jak najwięcej na temat Klanu Pająków. Wiem
dokładnie w jaki sposób możemy uzyskać odpowiedzi na dręczące nas pytania.

—Nie podoba mi się ten pomysł, ale myślę że masz rację, odpowiedziała Camille.
Teraz gdy wiemy że we wszystko zaangażowane są demony... podczas kiedy ty udasz
się z Menolly na spotkanie Anonimowych Wampirów, ja złożę wizytę Flamowi.
Jestem pewna że nam pomoże. Mam tylko nadzieję, że jego cena nie będzie zbyt
wysoka i że nie będziemy tego żałować.

background image

Rozdział 9

Kiedy się obudziłam był już ranek i wzeszło słońce. Kurczę! Spałam dłużej niż
myślałam. Na szczęście była niedziela więc nie trzeba było się spieszyć do pracy.
Szczerze mówiąc mój grafik był dużo luźniejszy niż Camille, która otwierała
księgarnię o stałych porach, z wyjątkiem dni gdy pomagała jej Iris lub kiedy Menolly
pracowała w Voyagerze... tak więc mogłam zorganizować swój dzień jak chciałam.
Mimo że przez to zarabiałam mniej... ale nie przeszkadzało mi to.

Rzut oka przez okno powiedział mi, że dzień był suchy i zimny, bez przymrozków.
Temperatura wynosiła około trzech stopni. Śnieg zaczął już powoli topnieć,
wymieszany z ziemią tworzył błoto.

Zrobiłam jeszcze parę ćwiczeń przed wzięciem szybkiego prysznica. Z szafy
wygrzebałam czarne spodnie i ładny podkoszulek z wizerunkiem dzwoneczka
przyjmującego pozę Betty Boop z napisem: "Nic nie przebije wróżki".

Po tym jak wyszczotkowałam włosy, umyłam twarz i zęby, zeszłam na na parter
gdzie zapach śniadania wypełniał powietrze. W kuchni była Camille z Iris; obie
przygotowały dzisiaj naleśniki z jagodami, kiełbaski z syropem klonowym,
jajecznicę i mus jabłkowy z bitą śmietaną. Iris przygotowała mi filiżankę gorącego
mleka posypanego cynamonem i cukrem.

Oblizałam usta.

—Od rana jesteście na nogach. Chcecie obie grać kury domowe?

Camille uśmiechnęła się do mnie, przypominając mi jednocześnie o czekających nas
dziś sprawach, tym samym psując mój dobry nastrój.

—Stale myślisz o wczorajszej nocy? Być może straciłam dużo z mojego optymizmu
od naszego przybycia na Ziemię i mojej naiwności że "wszystko będzie dobrze" ale
sama myśl o pająkach i zmiennych Pumach nie była moim ulubionym sposobem na
rozpoczęcie dnia.
—Nadal nie mam żadnych wieści od Trilliana, odparła.

Zmarszczyłam brwi.

—Być może król Svartån poprosił go aby został dłużej. Albo Tanaquar? Nie wiem
jaka jest jego rola w tej wojnie. Nigdy się nad tym zbytnio nie zastanawiałam.
Szczerze mówiąc, nigdy nie pytałam o to Trilliana...

background image

Byłyśmy same. Menolly spała u siebie, za to Maggie bawiła się plastikową miską
stukając w nią drewnianą łyżką i będąc w zasięgu naszego wzroku. Jej widok sprawił
że się uśmiechnęłam.

Gargulce poruszały się na dwóch nogach. Z racji ciężaru ich skrzydeł, utrzymanie
równowagi sprawiało im sporo kłopotów. Dlatego też Maggie poruszała się jak
ludzkie dzieci, na czworakach. Jakiś czas temu poprosiliśmy lekarza z OIA aby ją
zbadał, by upewnić się że rozwija się prawidłowo, zważywszy jej przeszłość...

—Trillian pełni rolę posłańca między królem Svartån a Tanaquar. Teraz kiedy
przeniósł się do świata wróżek, jego praca jest łatwiejsza... mam tylko nadzieję że nie
da się złapać Lethesanar, inaczej będzie po nim.

Iris pokręciła głową.

—Ten chłopak nie ma łatwego życia. Gdybym była jego wrogiem, trzymałabym się
jak najdalej od niego, zaś jako przyjaciel pragnęłabym go mieć u swego boku,
powiedziała Iris patrząc na Camille. Dziwię się że OIA robi problemy z powodu
waszego związku. Już dawno powinni zostawić was w spokoju.

—Ja też, i to mnie martwi, powiedziała moja siostra. Nadal czekam na werdykt. W
każdym razie wracając do tematu, mimo iż Trillian ma wysoko postawionych
przyjaciół, na niewiele się to zdaje. Sam nie posiada tytułu, płacą mu jak innym przez
co wiele osób nie zdaje sobie sprawy z jego istnienia.

Wydawało się to logiczne. Trillian miał cechy szpiega pierwszej klasy.

—Co zamierzasz dzisiaj robić? zapytałam.

Wzruszyła ramionami.

—Poczekam na jego powrót, tak myślę. Morio wpadnie później i oboje będziemy
chcieli bliżej przyjrzeć się tarczy. Potem zamierzam odwiedzić Flama (jej twarz stała
się bardziej poważna). Zajmie nam to na pewno całe popołudnie.

—Wiem że cena będzie wysoka, ale nie widzę innego sposobu w jaki moglibyśmy się
szybko dostać do północnych królestw. Po tym co odkryliśmy wczoraj... dodałam.

Zadrżałam. Camille pokręciła głową.

—Rozumiem. Po tym co pająki zrobiły temu biedakowi... nie podoba mi się myśl że
mogą one być praktycznie wszędzie. Czy są w stanie przybrać kształt czegoś
większego?

background image

Wzruszyłam ramionami.

—Nie mam pojęcia i osobiście nie chcę się tego dowiedzieć.

Camille zmarszczyła brwi.

—Ja też nie, ale wiedza że są wielkości normalnych pająków nie sprawia, abym czuła
się bezpieczniej. Postaram się znaleźć na nie jakieś zaklęcie.

—Czemu nie kupisz bomby? zapytała Iris (jej oczy błyszczały psotnie). Na pewno
będzie to bardziej skuteczne.

Stłumiłam chichot. Pomimo morderczego spojrzenia jakie posłała mi Camille, sama
nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.

—To może być niebezpieczne dla Maggie. Moja magia potrafi być czasami
nieprzewidywalna. Jednak dzięki Morio który pomaga mi nad nią zapanować,
wszystko powoli zaczyna się układać. Dzięki niemu moje zaklęcia stają się o wiele
bardziej precyzyjne, choć daleko im jeszcze do perfekcji.

—Jesteś pewna że nie chcesz by któreś z nas towarzyszyło ci dziś po południu?

Sama myśl o udaniu się do Flama by żebrać o jego pomoc budziła we mnie mieszane
uczucia. Niezależnie od ceny jaką przyjdzie nam zapłacić, gra była warta świeczki.

Odniosłam dziwne wrażenie że Camille czerpie z tego korzyści dla siebie samej...
Jeśli mam być szczera, ten smok mnie przerażał. Nieważne jak gorący i imponujący
był w swojej ludzkiej postaci. Nieważne jak bardzo był mądry i jak starą wiedzę
posiadał. Nie ulegało kwestii iż posiada niewyobrażalne moce. Jeden fałszywy krok z
naszej strony a skończymy jako jego danie główne.

Inaczej rzecz się miała z Camille która nie pozwalała mu się obrażać i cała sytuacja
zdawała się ją bawić. Sam Flam wydał się być nią zainteresowany w równej mierze
jak ona nim.
Potrząsnęła głową.

—Dzięki, ale wydaje mi się że będzie lepiej jak pójdę sama. A ty zostań i pomóż Iris.
Wykorzystaj czas i odpocznij, czuję że wkrótce nie będziemy miały chwili dla siebie.

Korzystając z okazji, postanowiłam zaoferować gałązkę oliwną Iris.

—Dobrze Iris, dlaczego nie przejedziemy się dzisiaj po południu na zakupy do
centrum handlowego? Jestem ci winna za te wszystkie zniszczone ozdoby.

background image

Iris podniosła głowę spoglądając na mnie.

—Zakupy? Masz na myśli prawdziwe zakupy? Obiecasz że będziesz się kontrolować
i nie przemienisz się w samym środku centrum handlowego?

Rumieniąc się skinęłam głową,.

—Zrobię co w mojej mocy. Nic nie mogę ci obiecać ale postaram się być ostrożna.

—To znaczy że będę musiała odwracać twoją uwagę od dekoracji? zapytała Iris
wzdychając. Zupełnie jak dziecko w dziale z zabawkami?

—Po trosze tak, powiedziałam odwracając się do Camille. Cóż, jeśli o mnie chodzi
skończyłam jeść. Pójdę teraz zająć się twoim samochodem.

Po założeniu kurtki wyszłam. Ogród pogrążony był w zimowym śnie. Z nadejściem
wiosny wszystko rozkwitnie kaskadą kolorów i barw. Zasadzone przed zimą cebulki
kwiatów zakwitną w przyszłym roku. Jednak pomimo panującego chłodu i ponurego
krajobrazu, nasz ogród nigdy nie zaliczał się do tych „uporządkowanych” z
przyciętymi równo żywopłotami i równymi grządkami. Może dlatego miał w sobie
dzikie piękno.

Rozglądając się wokoło, moją uwagę przykuła rosnąca niedaleko stawu brzoza. Nie
miałam jednak teraz czasu na zabawy, czekała mnie ważna praca. Jedno było pewne,
nie byłam miejskim kotem. Kochałam przestrzenie, nie tolerowałam ograniczeń i
wszelkiego rodzaju zakazów. Niezależnie czy byłam w mojej kociej postaci czy też
ludzkiej.

Porzucając rozmyślania, skierowałam swoją uwagę na samochód Camille.

Jej Lexus był piękny. Utrzymany w doskonałym stanie, czasem wbrew stanowi jej
konta bankowego.

Wykorzystywała w tym celu swój seksapil, co gwarantowało jej zniżki za serwis i
części zamienne. Czasami z Menolly brałyśmy ją ze sobą kiedy same musiałyśmy
wymienić coś w naszych samochodach. Sposób sprawdzony i skuteczny.

Po wyjęciu kryształu który dała nam królowa Asteria, zamknęłam oczy czując jego
moc. Czułam jak magia zawarta w krysztale emituje w stałym rytmie ogrzewając
moją skórę. Choć nie byłam czarownicą, energia ta wydała mi się dziwnie znajoma.

Magia elfów sięgała dużo dalej niż większości czarodziejów.

background image

Czerpali ją z drzew, głębokich i ciemnych jaskiń, starożytnych rzek płynących na
dawno już zapomnianych dzikich terenach.

Powoli, odmierzając kroki, zaczęłam okrążać auto nie spuszczając wzroku z
kryształu, który zmieniał swą barwę przechodząc z bladego błękitu do czystej bieli do
chwili, gdy zbliżyłam się do bagażnika.

Nagle, wewnątrz kryształu który przybrał barwę słońca, zaczął kształtować się słaby
odcień różu. Bingo!

Kiedy otworzyłam bagażnik, kryształ zaczął błyszczeć silniej. Nagle zatrzymałam
się. Może to mój instynkt a może coś innego, wyjąwszy z kieszeni latarkę
oświetliłam wnętrze bagażnika. Po chwili musiałam pogratulować sobie
przezorności!

W dolnej części bagażnika ktoś przymocował metalowy krążek wielkości monety.
Pluskwa, nie ma wątpliwości. Był jednak inny problem... wokół krążyły dwa
brązowe pająki z długimi nogami. Coś mi mówiło że nie są to zwykłe domowe
pająki. Byli to strażnicy. Gdybym była mniej ostrożna, mogli by mnie ugryźć.

Tak by ich nie niepokoić, powoli cofnęłam rękę. Jeśli zaalarmowane znikną pod
wykładziną, nigdy nie uda nam się ich odnaleźć. Delikatnie zamknęłam bagażnik i
skierowałam się z powrotem do domu.

W kuchni zastałam Iris i Camille, obie wkładały naczynia do zmywarki.

—Mamy pluskwę, powiedziałam, ale jest strzeżona przez dwóch strażników.
Najwyraźniej ich zaczarowano, co oznacza że nie zadziała środek owadobójczy.
Jedynym rozwiązaniem jest je złapać i zabić; nie możemy pozwolić im uciec.

—Znam zaklęcie które może pomóc, powiedziała Iris marszcząc brwi. Ale będę
potrzebowała pióra sępa i kawałka pajęczyny.

—Mam pajęczynę, odparła Camille. O jakie zaklęcie chodzi?
—Kruk – Wrona coś takiego. Idę poszukać mojej różdżki. Kiedy Iris zniknęła w
swoim pokoju na tyłach kuchni, zwróciłam się do Camille.

—Iris pomaga nam coraz więcej. Cieszę się że mieszka z nami.

—Ja również. Zastanawiam się tylko jak wiele z tych stworzeń zdążyło zadomowić
się w moim samochodzie. Nie jestem pewna czy mam ochotę jechać nim do Flama.
Kto wie, co kryje się w środku!

background image

—Klan Myśliwych Księżyca z pewnością ma wszędzie swoich szpiegów. Widocznie
chcieli poznać powód naszej wizyty na terenie Pum i wykorzystali chwilę kiedy
udaliśmy się do lasu. Na szczęście w porę odkryliśmy ich podsłuch!

Obserwowałam sufit marszcząc brwi. Swędziała mnie skóra. Mimo iż wiedziałam, że
to psychosomatyczne, podrapałam się w ramię.

—Pozostaje pytanie czy nie umieścili swoich szpiegów również w domu.
Camille, zaczynam się bać!

Camille podeszła do mnie i przytuliła.

—Nie martw się, wszystko będzie dobrze, szepnęła. Jak na razie wszystkie
zabezpieczenia działają bezbłędnie. Teraz kiedy o tym myślę, wydaje mi się to
dziwne. Te pająki są niebezpieczne. Zastanawiam się, co może się jeszcze zdarzyć…

—Nie mam pojęcia, ale im więcej wiem o członkach Klanu Pająków, tym mniej mi
się podobają.

—Poprosimy o zdanie Trilliana kiedy wróci. On wie naprawdę bardzo dużo o czarnej
magii (westchnąwszy podniosła słuchawkę). Zadzwonię do Morio żeby po mnie
przyjechał. Jego samochód powinien być bezpieczny. Ale mimo to zostaw mi
kryształ, kto wie, może mi się przydać. W międzyczasie powinnaś sprawdzić Jaguara
Menolly i swojego Jeepa. Lepiej być ostrożnym. Ja tymczasem pójdę zanieść Iris
potrzebne rzeczy.

Wyszłam z domu a następnie zaczęłam ponownie ten sam rytuał wokół naszych
samochodów. Wszystko zdawało się być w porządku. Kiedy spojrzałam w kierunku
domu, ujrzałam Camille i Iris idące w moim kierunku. Duch domu ubrana była w
zieloną sukienkę, która uwydatniała jej kształty i wyśmienitą formę. Mimo że była w
wieku naszej ciotki, była całkiem sexy.

Gdy się zbliżyły, rzuciłam klucze Iris. Złapała je a następnie otworzyła bagażnik.
Camille stała z boku trzymając potrzebne rekwizyty.
Trzymając w ręce pióro, Iris zaczęła mamrotać niezrozumiałe dla mnie słowa.
Następnie dmuchnęła na pluskwę i pająki. Powietrze wypełnił szron, zamrażając
wszystko na swojej drodze. Z jej ust unosiła się para. Byłam tak zaskoczona, że
prawie upadłam. Pająki zostały zamrożone. Iris trzymała w ręce słoik a następnie
używając swojej różdżki, załadowała je do środka i zamknęła pokrywkę.

Kiedy odwróciła się w naszą stronę pokazując z dumą swój łup, obie byłyśmy pod
wielkim wrażeniem. Mimo iż pająki zostały zamrożone, czułam że nie były martwe.

background image

—Mam je! Teraz zajmijcie się pluskwą podczas gdy ja wyślę je do piekła. Po tym
wybierzemy się na zakupy.

Kiedy weszła do domu, potrząsnęłam głową.

—Ona jest naprawdę niesamowita. Jak byśmy sobie bez niej poradziły? Ponadto
jestem prawie pewna że OIA jej płaci.

Camille zmarszczyła brwi.

—Tak, i odmówiła powrotu do świata wróżek. Poza tym Iris jest wróżką ziemną, to
zrozumiałe że wolała zostać tutaj (pocałowała mnie w policzek). Dziękuje za
znalezienie pluskwy.

Po uściskaniu jej, skierowałam się do swojego auta zajmując miejsce kierowcy.
Camille siedziała na miejscu pasażera; obie czekałyśmy na przybycie Morio.

—Co jest? Myślisz o czymś? spytała.

—Nie bardzo, odpowiedziałam patrząc na zewnątrz. Jestem trochę wstrząśnięta całą
sprawą. Martwię się o Ojca i ciotkę Rythwar. Wszystko komplikuje mój pociąg do
Zacha, czuje się przy nim nieswojo. Szczerze mówiąc, całe stado Pum tak na mnie
działa. Oni coś ukrywają, Camille, jestem tego pewna. I jest to coś ważnego.

Kiedy tak mówiłam, zdałam sobie sprawę że to uczucie nie opuściło mnie odkąd
postawiłam stopę na ziemi Pum. Ukrywali coś głęboko w tajemnicy, coś co teraz
zabijało ich jedno po drugim.

—Myślisz że są w zmowie z demonami? Ze Skrzydlatym Cieniem? spytała.

Pomyślałam przez chwilę.

—Nie, to nie ma sensu. Nie sądzę by byli czarnymi charakterami w tej historii.

Co prawda tarcza nie była bardzo daleko od ich domu, ale myślę że należy ona do
Pająków. Dlatego musimy się koniecznie dowiedzieć o co tutaj chodzi.

—Klany i tutejsze plemiona przywiązują duże znaczenie do swoich terytoriów.
Większe aniżeli u nas, powiedziała Camille. Może demony nie mają z tym nic
wspólnego? Czy możliwe jest że Pająki poprosiły demony by te pomogły im pozbyć
się Pum?

O tym nie pomyślałam.

background image

—Myślę że jest to możliwe. W naszym świecie klany wydają się lepiej dogadywać,
są nieco bardziej otwarte na innych niż ci tutaj.

Naraz u szczytu schodów ujrzeliśmy Iris. Miała na sobie spódnicę i sweter, na
wierzch nałożyła płaszcz z aksamitu.

—Pozbyłam się pająków. To nie były zmienne pająki ale były zaczarowane. Nie
musicie się już nimi martwić. Upiekły się na grzankę.

Nagle miałam koszmarną wizję.

—Chyba nie umieściłaś ich w piekarniku?!

—Jak mogłabym zrobić coś takiego! zawołała zszokowana. To byłoby zbyt okrutne.
Nie, wsadziłam je do kuchenki mikrofalowej, dodała.

Patrzyłam na nią mrugając. Camille otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale
natychmiast je zamknęła.

Iris wzruszyła ramionami.

—Co? Zadeptanie ich nic by nie dało, ktoś mógłby je ożywić. Chciałam się ich
pozbyć na dobre. Jako że mikrofale i magia nie idą ze sobą w parze... pomyślałam że
to najlepsze rozwiązanie. Nie martw się, umieściłam je w uprzednio przygotowanej
torbie.

Nawet jeśli jadłam myszy, szczury i motyle, w tej chwili miałam problem z
utrzymaniem swojego śniadania. Kiedy spojrzałam na Camille, zdałam sobie sprawę,
że ma ten sam problem.

—Tak, dobrze... dziękuję, powiedziała moja siostra przed opuszczeniem samochodu.
Przed wyjazdem z Morio zaniosę Maggie do Menolly, krzyknęła kierując się w stronę
domu.
Pomachałam jej, po czym pomogłam Iris wspiąć się do Jeepa i zapiąć pas.

—No to ruszajmy, nie chcę wracać zbyt późno, powiedziała.

Zadowolona mając ją po swojej stronie, ruszyłam kierując się na jedną z
największych ulic handlowych w okolicy. Dwie godziny później zaparkowałam
samochód przed naszym domem, następnie przyjrzałam się Iris, która wciąż była
wściekła...

—Nadal się dąsasz? spytałam, posyłając jej uśmiech. Już cię przeprosiłam.

background image

Obładowana torbami wysiadła z Jeepa. Poszłam za nią, starając się ją jakoś uspokoić.

—Nie zdawałam sobie sprawy! To nie była moja wina! wyjaśniłam, starając się
pomóc w pakunkach.

Wyrwała mi z ręki torbę szczególnie błyszczącą.

—Nie mogę uwierzyć że to zrobiłaś! zawołała wspinając się po schodach.

Zwolniłam, podnosząc jedną z toreb która jej upadła.

—Posłuchaj, pewnego dnia będę w stanie lepiej kontrolować swe instynkty, ale w
międzyczasie będziesz musiała zaakceptować to, że nie zawsze udaje mi się nad
wszystkim panować.

Idąc za nią starałam się nie pozostawać zbytnio w tyle. Iris choć mała, była bardzo
szybka. Odwróciła się prędko, rzucając torby na ganek.

—A jak wytłumaczysz dzieciom, dlaczego zabiłaś tego indyka?! Prawie go
zaszlachtowałaś!! Może i lubię jeść indyka na Święto Dziękczynienia czy Boże
Narodzenie, ale przynajmniej wpierw upewniam się że jest martwy! Spójrz na siebie!
Ty.... cała jesteś w piórach!

Zakląwszy pchnęła drzwi.

Zasmucona spojrzałam w dół na sweter, który był cały w piórach. Ups! Z
westchnieniem zaczęłam usuwać jedno po drugim. To nie była moja wina że
sprzedawali żywe zwierzęta a ten indyk wyglądał tak apetycznie...

—Słuchaj, dogadam się w właścicielem sklepu, dobrze? Zadzwonię do nich i powiem
że to nie twoja wina i że nie powinni odmawiać ci wstępu, ok?

—To jest jeszcze jeden problem! To mój ulubiony sklep!
Nie chcę być z niego wywalona! (położyła torby na kuchennym blacie). Cóż...
postaraj się tylko... albo nic! Nagle dojrzałam na jej ustach słaby uśmiech...

—Musisz przyznać że to było zabawne, rzuciłam.

—Nie dla ptaków, odparła, po czym wybuchnęła śmiechem. OK, to było zabawne, co
nie zmienia faktu, że zostałam pozbawiona wstępu do ulubionego i jednego z
niewielu w okolicy centrów handlowych.

—Hej! Sama powiedziałaś, że mamy wszystko co potrzebne.

background image

Poza tym za wszystko zapłaciłam z własnej kieszeni, co nie powinno teraz obracać
się przeciwko mnie! Rzuciłam się w strone lodówki grzebiąc w niej. Miałam ochotę
na drób. Natychmiast! Na górnej półce, były szczątki z KFC. Nad wyraz szczęśliwa
zaczęłam je jeść. Chcesz? spytałam wyciągając w jej strone skrzydełko.

—Nie, dziękuję! powiedziała Iris rozpakowując zakupy.

Przynajmniej się uśmiechała. Wyjęła zakupione dekoracje i świece, a następnie
złożywszy wszystkie torby wyszła zanieść je do schowka na tyłach domu.

Nagle usłyszałam krzyk. Nie czekając ani sekundy rzuciłam udko z kurczaka i
pobiegłam do drzwi.

Z mrożącym krew wyrazem twarzy zobaczyłam Iris, która stała zapatrzona w
ogromną pajęczynę rozpiętą pod gankiem. Pajęczyna była gruba jak lina. Nigdy
wcześniej nie widziałam czegoś takiego. Silna jak stal, owinięta była wokół dobrze
mi znanego starego kota, który uwielbiał przechadzać się po naszym lesie. Na imię
miał Cromwell, był moim przyjacielem.

Podobnie jak w przypadku Pum, jego ciało było zupełnie suche, niczym arkusz
papieru złożony na pół w który został zawinięty i przewiązany gumką wokół szyi.

Poczułam dreszcze. Moje serce się ścisnęło. Podeszłam a następnie uwolniłam go z
masy pajęczyn. Po czym zaniosłam i położyłam na stole, gdzie Iris trzymała
wszystkie swoje narzędzia ogrodnicze. Odwinąwszy papier naszła mnie straszna
ochota kogoś zamordować.

Cromwell był kotem którego życie wypełnione było bitwami. Często rozmawialiśmy
o nich w pełni księżyca. Od najmłodszych lat nie lubił towarzystwa ludzi. Wolał
trzymać się od nich z dala. Większość sąsiadów zostawiała mu coś do zjedzenia. Był
stary i chory, być może umierający. Jednak nadal uparcie trzymał się życia pragnąc
żyć i przezwyciężyć swój los.

—On nie zasłużył na to, szepnęłam z łzami w oczach. Stałam nad jego ciałem
zaciskając pięści i nie pragnąc niczego innego jak dorwać drania który to zrobił. Jak
również pokazać mu, jak to jest stracić życie i godność.

Iris podeszła głaszcząc mnie po plecach.

—Przykro mi. Widywałam go w okolicy. On był twoim przyjacielem, prawda?

Spojrzałam na nią, zastanawiając się co wie o moim kocim życiu. Skinęłam jej a
następnie chwyciłam lniany worek chcąc go nim przykryć.

background image

Iris położyła dłoń na mojej powstrzymując mnie.

—Zaraz wracam. Pilnuj go.

Czekając na Iris, zwróciłam uwagę na coś, co było napisane na papierze w który
został owinięty. Dość nieporadna pisownia mówiła:

”Ciekawość zabiła kota. Odejdź i zostaw Pumy z gór Rainier, inaczej ty i twoje
siostry spotka taki sam los jak twojego przyjaciela.”

Iris wróciła z jedwabną haftowaną poszewką na poduszkę w tulipany i stokrotki. Jej
własną. Podziękowałam jej spojrzeniem.

Bezszelestnie zdjęłam notatkę i schowałam ją do kieszeni. Wspólnie ułożyłyśmy go
wewnątrz jedwabnego całunu. Iris związała ją fioletowa atłasową wstążką i spojrzała
na mnie wyczekująco. Po czym machnęła ręką i cała pajęczyna rozleciała się w pył.
Wzięłam łopatę, a następnie dałam znać Iris by wzięła Cromwella i poszła za mną.
Na podwórku pod młodym dębem wykopałam dziurę. Iris ułożyła w niej ciało.

—Chcesz powiedzieć kilka słów? spytała.

Pomyślałam przez chwilę i potrząsnęłam głową. Cromwell nie lubił ceremonii. To nie
był kot domowy ale wojownik, prawdziwy kocur. Gdyby był człowiekiem, byłby
żołnierzem lub wojownikiem. Nie chciałby gładkich słówek i kwiatów. Więc
wysłałam mu jedynie pocałunek.

—Niech Pani Bastet powita cię w swoich ramionach mój przyjacielu, szepnęłam
przed zasypaniem grobu ziemią.

W drodze powrotnej, pokazałam Iris list. Nie wydała się nim zmartwiona.

—To cię nie powstrzyma, mam nadzieję? spytała

—Popełnili błąd chcąc dobrać się do mnie poprzez zabicie go, powiedziałam
warcząc. Pokonaliśmy demony. To tylko gniazdo pająków i to oni powinni się nas
bać!

Będąc jeszcze na ganku a później w domu, rozglądałam się wokoło: ściany, sufit i
każdy kąt pokoju, aby upewnić się że nie jesteśmy obserwowane.

background image

Rozdział 10

Dokładnie o 16:30 obudziła się Menolly i wraz z Maggie dołączyła do mnie. Kiedy
siedziała w bujanym fotelu tuląc Maggie, opowiedziałam jej co się stało. Camille i
Morio jeszcze nie wrócili ale nagrali wiadomość na automatycznej sekretarce że się
spóźnią.

—Rozumiem że będziesz mi towarzyszyła na spotkaniu?

Nic nie wspomniała o pająkach i Cromwellu. Skinęłam głową.

—Najpierw muszę się przebrać. Cała jestem w piórach z indyka.

—Indyka? zapytała Menolly; Iris zachichotała.

Pokręciłam głową

—No dalej, powiedz jej... aż się palisz do tego! krzyknęłam wybiegając z pokoju.

Kiedy wchodziłam po schodach, słyszałam ich śmiech. Miały niezły ubaw i to
niewątpliwie moim kosztem.

Po wrzuceniu brudnych rzeczy do kosza postanowiłam wziąć szybki prysznic.
Spotkanie rozpocznie się o 20-stej. Ze względu na długie zimowe noce i
bezpieczeństwo osób towarzyszących, spotkania odbywały się wcześniej i trwały do
23-ciej.

Po ubraniu się, zeszłam na na parter i zauważyłam że Menolly również się przebrała.
Teraz miała na sobie długą spódnicę, niebiesko-zielony sweter i skórzane brązowe
buty na wysokim obcasie. Nałożyła nawet odrobinę różu na policzki, co w połączeniu
z jej alabastrową skórą wyglądało nienaturalnie.
Kiedy podeszłam do niej i starłam go z jej policzków, wzniosła oczy do nieba.

—OK, OK... zrozumiałam! Sama to zrobię! zawołała.

—Błyszczyk wygląda dobrze, ale te rumieńce...

Przed pójściem do łazienki, przekazała mi Maggie. Kiedy po chwili wróciła,
wyglądała już normalnie. Po zostawieniu Maggie pod opieką Iris, wyszłyśmy.

Noc była jasna i zimna a temperatura gwałtownie spadała. Nawet mając na sobie
kurtkę, czułam jak bardzo jest zimno. Menolly nie założyła nawet płaszcza.

background image

Klimat i zmiany temperatur nie miały na nią żadnego wpływu. Zakładała coś tylko
wtedy, gdy pasowało jej to do stroju lub kiedy padało.

Kiedy nalegała że poprowadzi, zajęłam miejsce pasażera i oparłszy głowę o
zagłówek wróciłam myślami do Cromwella, Zacharego i Myśliwych Księżyca.

Uczestniczenie w spotkaniu Anonimowych Wampirów było ostatnią rzeczą na którą
miałam ochotę. Widząc jednak że spotkania te pomagają Menolly, zgodziłam się
niezależnie od własnego zdania na ten temat.

—Cóż, zaczęłam gdy usiadła i zapięła pas bezpieczeństwa. W drogę!

Kiedy przyjechaliśmy, spotkanie trwało w najlepsze. Większość wampirów które
uczestniczyły w grupie Wade'a, starało się żyć z ludźmi w zgodzie.

Niektórzy pracowali lub byli żonaci z ludźmi, inni przychodzili tu na ochotnika.
Większość obecnych stanowili ludzie.

W ciągu ostatnich dwóch miesięcy Menolly była w parze z Sassy Branson, która
pracowała nad nowym, bardziej reprezentacyjnym wizerunkiem nieumarłych
uczestniczących w spotkaniach. Na przykład obecni tu goście, którzy na początku
przychodzili pokryci brudem i krwią, teraz byli czyści i schludni, chociaż nadal
ubierali sie na czarno.

Byli również dwaj fani firmy Microsoft, którzy nauczyli się czesać włosy i zmieniać
koszulę! Tad Radcliffe był uroczy, z jego długimi sięgającymi pośladków włosami
związanymi w koński ogon. Towarzyszyła mu jego dziewczyna będąca człowiekiem.
Sprawiała wrażenie znerwicowanej, bardziej niż kot zamknięty w psiarni.
Był też Albert, pulchny młody człowiek, który przypominał mi sprzedawcę
komiksów o Simsonach. Spędzał czas na narzekaniu na swój los.
Było to w pewien sposób zrozumiałe; nie mógł już jeść i pić jak przedtem... on
również przyszedł z osobą towarzyszącą, gburowatym facetem, który był
człowiekiem ubranym w bluzę z nadrukiem Red Dwarf.

Inni pozostawali w cieniu: młoda kobieta, która wydawała się zadawać sobie pytanie
”Co ja tu robię?”, wampir starej daty ubrany w kostium Drakuli, tak by terroryzować
swoje ofiary i piękna kobieta, która wyglądała jak skandynawska hostessa. Żadne z
nich nie mówiło dużo. Wyglądali na zdenerwowanych i znudzonych jednocześnie.
Mimo to pojawiali się tu tydzień po tygodniu przyciągani towarzyskim życiem
którego odmówiło im społeczeństwo. Cała trójka była wyrzutkami.

Sassy Branson była tu stałym bywalcem. W chwili przekroczenia progu wysłała nam
pocałunek.

background image

—Nie zapomniałam o przyjęciu świątecznym, prawda? spytała głosem kryjącym w
sobie pewną obietnicę.

Była osobą znaną w Seattle. Jak do tej pory nie zdradziła swoim przyjaciołom kim
jest. Nie opuszczała swego domu i kultywowała wizerunek ekscentrycznego
samotnika, który wychodzi tylko wieczorami organizując przyjęcia.

—Zapisałam to w swoim kalendarzu, odpowiedziałam z uśmiechem. Jeśli się nie
mylę to 22? Dzień po przesileniu?

To pozwalało nam na zorganizowanie naszej własnej rodzinnej uroczystości.
Menolly uśmiechnęła się do Sassy na powitanie, nawet kiedy wdała się z nią w
pogawędkę, jej wzrok krążył wokoło. Dobrze wiedziałam kogo szuka: Wade'a
Stevensa, organizatora całej imprezy. Odkąd się poznali, zdarzyło im się wychodzić
gdzieś razem od czasu do czasu.

Kiedy spojrzała w górę, rzuciłam okiem na podium. Stał tam z włosami jak szczotka,
naznaczonymi patyną wieku. Mierzył metr siedemdziesiąt pięć, dobrze zbudowany
ale bez przesady. Nosił okulary - nawet jeśli ich nie potrzebował. Miał na sobie
klasyczne dżinsy i biały T-shirt; na wierzch zarzucił otwartą hawajską koszulę.

—Och nie, tylko nie to, wyszeptała półgłosem Menolly.
—Co jest? spytałam

Wszyscy zdawali się milknąć. Żadnych śladów walki ani pokazu kłów. Wszyscy
zachowywali się przyzwoicie, grając w grę zatytułowaną „rodzina-i-przyjaciele” w
comiesięcznych spotkaniach.
—Spójrz tam, obok Wade'a, odparła.

Blisko Wade'a stała kobieta wampir, która nie przypominała mi nikogo kogo znam.
Mała i krępa z natapirowaną szopą na głowie. Mała i przysadzista. Jej torba
wydawała się wystarczająco duża by pomieścić cały skradziony łup. Najwyraźniej
Wade odziedziczył po niej oczy i nos.

—Och mój Boże! To jego matka? zapytałam, nie mogąc odwrócić od nich wzroku.
Nie mów mi że to jest również…

—Wampir? O tak! Miałam nadzieję że nie będę musiała się z nią spotykać, ale
najwyraźniej postanowiła przyjść i zobaczyć co Wade tutaj robi, powiedziała
marszcząc brwi.

Wade wyglądał na ciut zdenerwowanego. Jego dobry humor wydawał się być
wymuszony, ponadto był bledszy niż zwykle.

background image

Wszystko się zmieniło kiedy spojrzał w naszym kierunku i nas zobaczył. Dał nam
znak byśmy do niego podeszły. Torując sobie drogę między krzesłami, Menolly
westchnęła.

—Chodźmy i załatwmy to, powiedziała.

—Z tego co wiem, jestem jedyną osobą którą może skrzywdzić....

—Nie rozumiesz, powiedziała. Nigdy nie słyszałaś jak Wade opowiada o swojej
matce. Nie mogę uwierzyć, że ktoś był na tyle głupi i przemienił ją w wampira. Jeśli
pewnego dnia spotkam tego imbecyla, przetrącę mu wszystkie gnaty.

Prawie się zakrztusiłam, kaszląc. Ta jakby wyczuwając naszą obecność, odwróciła się
w naszą stronę. W ciągu kilku sekund znalazła się przy nas, grzebiąc w swojej
wielkiej torbie. Kiedy wreszcie znalazła to czego szukała, a były to tabletki na kaszel,
podała mi jedną.

—Masz moja kochana, wyglądasz jakbyś coś złapała. Weź, nalegam! ciągnęła gdy
odmówiłam. Mam ich dużo, a ty, ty... ty jeszcze żyjesz. Jeśli jej nie weźmiesz,
złapiesz zapalenie płuc i..., wierzcie mi, tak ładna dziewczyna jak ty nie może być do
końca życia przykuta do łóżka. Nie masz naszej odporności na choroby, wiesz...
Masz, dobrze ci zrobi. Weź ją! Po czym wcisnęła mi ją w rękę.

Po tym odwróciła się do swojego syna i poklepała go po ramieniu. No i dobrze! Nie
stój tam tak! Przedstaw nas sobie!

Wade zamknął na chwilę oczy, prawdopodobnie aby przekonać się, że to jedynie
koszmar, a kiedy się obudzi jego matka zniknie. Kiedy je otworzył, ona nadal tam
była. Zmusił się do uśmiechu.

—Mamo, przedstawiam ci Delilah D'ARTiGO. I jej siostrę Menolly. Mówiłem ci o
nich pamiętasz? Dziewczyny, to jest moja matka, Belinda Stevens.

Matka Wade obejrzała nas od stóp do głów, jakbyśmy były porzuconymi kotami które
jej syn przyprowadził do domu. W szczególności Menolly. Mimo uśmiechu, jej oczy
pozostały zimne. Po dłuższej chwili podała nam dłoń. Pomysł dotknięcia nas widać
nie przypadł jej do gustu.

Kiedy Menolly uścisnęła jej dłoń, ta wydala okrzyk bólu lub zdziwienia. Jeśli o mnie
chodzi skinęłam jej głową.

—Miło mi was poznać dziewczyny, powiedziała.

background image

Wade powiedział mi że jesteście w połowie wróżkami (przy czym słowo „wróżka” w
jej ustach zabrzmiało jak obelga lub co najmniej wstydliwa choroba). Macie siostrę,
prawda? To ta która nosi dopasowane gorsety tak, że człowiek zastanawia się jak jej
cycki jeszcze z nich nie wyskoczyły, czyż nie?

Menolly zakaszlała i właśnie zamierzała coś powiedzieć, kiedy ją powstrzymałam
dając jej kuksańca w bok. Spojrzała na mnie.

Belinda Stevens należała do najbardziej szalonych kobiet. Nieważne kim była:
macochą. Ignorując jej wcześniejszą wypowiedź, dodałam.

—Camille jest siłą natury, kryje w sobie potężne moce, oświadczyłam. Jest
dynamiczna i pełna życia. Nie dałybyśmy sobie bez niej rady.

Wade podszedł do matki i położył rękę na jej ramieniu.

—Schowaj kły mamo. To są moi przyjaciele.

—Z tego co mi mówiłeś, Menolly jest dla ciebie kimś więcej niż przyjacielem. Po
czym uniosła znacząco brew w bardzo dobrej imitacji Spocka przed położeniem
swojej torby na krześle.

Więc powiedzcie mi dziewczyny, jak długo jesteś na naszej planecie?

—Wolimy określenie "świat" a nie "planeta".
Poza tym nie jesteśmy obcymi, zauważyła Menolly oschłym tonem. W przeszłości
nasze światy były ze sobą połączone. Bardzo dawno temu.

—Widzę..., powiedziała Belinda. Więc, jak długo jesteście na naszym świecie?

—Około siedem... może osiem miesięcy.

Oczy Menolly zaczęły świecić blaskiem, który mi się nie spodobał. Tak w ogóle, to
spojrzenie to rezerwowała dla tych co budzili w niej obrzydzenie i byli prawdziwą
plagą, jak na przykład Trillian, wino musujące lub karaluchy…

—A od kiedy to jesteś wampirem, kochanie? spytała miodowym głosem.

Menolly westchnęła. Oczywiście, Wade nie uprzedził matki że są tematy których
lepiej jest nie poruszać, inaczej nie była by taka ciekawa.

—Dwanaście ziemskich lat pani Stevens. A pani? Kiedy została pani zabita?

background image

Belinda zamrugała jakby była zdziwiona, że zadano jej tak intymne pytanie,
następnie wzruszyła ramionami.

—Dwa lata temu i dziękuje za to Bogu. Teraz mogę opiekować się synem na
wieczność!

Zainteresowany skrzywił się, Menolly wzięła głęboki oddech... odruch, ponieważ nie
musiała oddychać. Położyłam rękę na jej ramieniu i ścisnęłam mocno. Napięła się, po
czym uspokoiła.

—Jakie to godne podziwu! zawołała, natomiast Wade rzucił jej rozpaczliwe
spojrzenie.

Widać nic nie było w stanie powstrzymać jego matki kiedy za coś się brała...

Po chwili Belinda kontynuowała:

—Dwanaście lat? Byłaś chyba bardzo młoda, gdy to się stało! Krótkie doświadczenia
życiowe... jaka szkoda!

To było zbyt wiele, nawet dla Menolly!

—Właściwie to jestem chyba tak stara, jak ty gdy umarłaś... tyle że ładniejsza.
Jestem najmłodszą z rodzeństwa, więc według waszego kalendarza nie licząc
ostatnich dwunastu lat mam około pięćdziesięciu pięciu lat. Czy jest jeszcze coś co
chciałaby pani wiedzieć? Liczba mężczyzn, z którymi spałam? Mój rozmiar stanika?

Ups! Woląc uniknąć fajerwerków, rozejrzałam się w poszukiwaniu Sassy Branson.
Lubiła mnie. Jeśli coś się stanie, obroni mnie. Bez jej pomocy nie będę miała żadnej
szansy wydostać się żywa z pokoju pełnego podekscytowanych wampirów.

Nagle potknęłam się lądując na jej kolanach. Okazało się że siedziała dokładnie za
mną. Przytuliła mnie szepcząc mi do ucha:

—Założę się że Menolly pragnie wdeptać w ziemię serce tej kobiety. Szkoda że nie
może tego zrobić. Przynajmniej nie tutaj. Słuchaj, atmosfera zaczyna się rozgrzewać.
Trzymaj się blisko mnie, ok? powiedziała drżąc.

Wiedziałam że słyszy bicie mojego serca. Pragnęłam uciec ale wiedziałam, że to
najgorszy pomysł. Więc po prostu skinęłam głową.

Część zebranych wydała się zastygnąć w oczekiwaniu, inni zaczęli powoli
wycofywać w kierunku wyjścia.

background image

Widać walka między dwiema kobietami wydała się być większości z nich
ekscytującym pomysłem, szczególnie ze mną w roli przegryzki.

Na szczęście Wade interweniował stając pomiędzy nimi.

—Mamo, Menolly, wystarczy! Nie walczymy tutaj, powiedział rozglądając się
wokoło i patrząc na każdego z osobna.

Mów za siebie doktorku, pomyślałam. Menolly uwielbiała się bić. I najwyraźniej
Belinda nie miała zamiaru jej odpuścić.

—Proszę, mamo, kontynuował głosem tak niskim, że ledwo go słyszałam (musiałam
wytężyć cały mój koci słuch). To jest moja grupa. Nie każ mi się wstydzić przed
nimi.

—Jak chcesz! Zapomnij że cię urodziłam a poród trwał trzydzieści dwie godziny!
Zapomnij że dzięki mnie mogłeś studiować medycynę podczas gdy twój
bezwartościowy ojciec zniknął.

A ja zawsze się starałam żebyś miał co jeść i w czym chodzić. Teraz jesteś już
dorosły. Pragnę tylko twojego szczęścia.
Ale gdy próbuję dowiedzieć się czegoś więcej o dziewczynie w której się
zakochałeś, oboje wbijacie mi nóż w serce z powodu moich pytań. Nie martw się o
mnie, jestem starą kobietą, moje uczucia się nie liczą…

Z zaciśniętymi ustami Wade spojrzał w sufit i pokręcił głową.

—Przykro mi, mamo. Jestem wdzięczny za wszystko co dla mnie zrobiłaś…

—I to wszystko co zawsze będę robić! Będę twoją matką na wieczność, jeśli twój
brak zainteresowania nie zamieni mnie przedtem w proch!

Menolly zagryzła wargę tak mocno, że mogłam zobaczyć ślady jej zębów. Położyła
dłoń na ramieniu Wade'a.

—Myślę że nadszedł czas aby rozpocząć spotkanie.

Nie zwracając uwagi na Belindę, odeszła. Poradź sobie z tym! pomyślałam.

Właśnie miałam zrobić to samo desperacko próbując nie wybuchnąć śmiechem, gdy
Sassy zrobiła ostatnią rzecz jakiej oczekiwałam: przyłożyła swoje usta do moich i
zaczęła gładzic moje piersi.

background image

Zaskoczona faktem jaką przyjemność sprawił mi jej pocałunek i pieszczoty,
pozwoliłam jej kontynuować. Nie miałam nic przeciwko dalszym igraszkom później,
w jej mieszkaniu.

Po chwili jednak zrozumiałam niebezpieczeństwo w jakim się znalazłam... Starając
się nie panikować, zrobiłam wszystko aby ją odepchnąć. Przypomniały mi się słowa
Menolly: "Nigdy nie jesteś bezpieczna z wampirem. Nigdy nie dopuść do intymnych
kontaktów z nim. I nie waż ofiarować się jakiemukolwiek z nich jako osobisty bank
krwi".

Nie zrozumcie mnie źle, sam pomysł kusił mnie już od jakiegoś czasu i
prawdopodobnie kiedyś tak się stanie, jednak tutaj chodziło o coś zupełnie innego.
Sassy była wampirem, ponadto mimo mojej początkowej reakcji nie zamierzałam
posuwać się dalej.

Kiedy zacząłem się martwić czy aby nie za prędko ją odrzuciłam, ta cofnęła się. Jej
oczy błyszczały. Złapała mnie za rękę i zaprowadziła na koniec sali.
—Przepraszam, wymamrotała. Chciałam tylko powstrzymać cię przed
wybuchnięciem śmiechem. Co nie przyniosło by nic dobrego.
Większość wampirów jest zbyt poważna, wszystko biorą na poważnie i nie podoba
im się śmiech innych.

—Ty taka nie jesteś, prawda? spytałam zanim zdążyłam ugryźć się w język.

—Oczywiście że nie, odparła uśmiechając się i poprawiając uczesanie. Kochanie, nie
żyłabym tak długo gdybym wszystko brała serio. Musimy wiedzieć kiedy należy się
śmiać ze wszystkiego. To coś czego nauczyłam się dawno temu i mam nadzieję nigdy
tego nie zapomnieć.

—Dziękuję, szepnęłam wciąż wstrząśnięta moją wcześniejszą reakcją. W końcu to
odwróciło naszą uwagę od melodramatu granego przez Wade'a i jego matkę,
dodałam. Byłam pewna że obie z Menolly rzucą się sobie do gardeł.

Sassy stłumiła śmiech.

—Uważam że to zabawne. Menolly próbująca uzyskać akceptację matki Wade'a.

W mojej opinii, Menolly nie chciała być tak naprawdę przez nią zaakceptowana.
Jednak zachowam to dla siebie.

—Swoją drogą żal mi tego biedaka, ciągnęła. Ktoś mu zgotował prawdziwe piekło
przemieniając jego matkę w wampira. Teraz będzie ją miał na garbie przez całą
wieczność.

background image

Mogę cię zapewnić, że kobiety jak ona nigdy nie porzucają kontroli nad swoimi
synami.

Kiedy spojrzałam na całą trójkę, wzdrygnęłam się. Jeszcze jeden powód dlaczego
nigdy nie będę chciała wyjść za mąż. Wystarczało mi to co miałam. Na powrót
skoncentrowałam się na Sassy.

—Cieszymy się na imprezę u ciebie, powiedziałam żeby zmienić temat.

Jej twarz się rozjaśniła.

—Moja kochana, to będzie wydarzenie sezonu! Cieszę się że przyjdziesz, dodała
odrzucając wpadające jej do oczu kosmyki włosów. Jesteś naprawdę ładna,
powiedziała ochrypłym głosem.

Zrozumiałam że Sassy ukrywa coś więcej niż to że jest wampirem.
Nie było wątpliwości że preferuje bliskość kobiet nad mężczyzn.
Kiedy zlustrowała mnie od stóp do głów, poczułam jak wszystko się we mnie napina.
Przerażające było to, że czułam się gotowa aby odpowiedzieć na jej zaproszenie.

—Mój chłopak często mi to mówi, powiedziałam.

Spojrzała na mnie pełna ciekawości, następnie pokręciła głową i odwróciła się.

—Wygląda na to że spotkanie się zaczęło, powiedziała. Proszę byś pamiętała że
większość z moich starych znajomych którzy będą obecni na przyjęciu, nie wie że
jestem wampirem, dlatego proszę zachowaj to dla siebie.

Chichocząc raz jeszcze poprawiła jeden ze swoich srebrnych kosmyków. Jej sukienka
koloru śliwki i narzucona na nią etola koloru piasku wydawała się nie pasować do
miejsca. Spojrzawszy na nią zdałam sobie sprawę, że była samotną kobietą, nie była
jak inne. Może dlatego od razu ją polubiłam.

Kiedy Menolly zaparkowała samochód przed domem, w końcu zdecydowałam się
coś powiedzieć. Zaraz po spotkaniu gdy otworzyłam usta, kazała mi się zamknąć.

Całą drogę powrotną czułam jak się gotowała w sobie. Co przełożyło się na jej jazdę,
kiedy pruła sto na godzinę mimo iż nalegałam by zwolniła. Nawet nie zauważyła
kiedy uruchomiłam CD z CCR, zespołem którego nienawidziła.

Subaru Morio i Harley Trilliana już tam były. Kiedy miałyśmy już wejść, Menolly
mnie zatrzymała.

background image

—Kotku, przepraszam że byłam dla ciebie tak niegrzeczna. Musiałam się uspokoić.
Nie sądziłam że matka Wade'a okaże się taką suką!

—Znalazłaby miejsce w show Jerry Springera, zauważyłam chichocząc.

Mój komentarz sprawił że się uśmiechnęła. Oplotła rękę wokół mojej talii.

—Masz rację, powiedziała, i dlatego zostaniemy z Wadem tylko przyjaciółmi. Nie
sądzę bym zniosła wizyty jego matki choćby był najlepszym kochankiem na świecie.
Którym nie jest. Ale lubię go i nadal będę mu pomagała ale na tym koniec. Żadnych
randek. Wykluczone! Chodź, zobaczymy co za wieści przynosi nam nasze piekielne
trio.

W środku cała trójka leniuchowała w najlepsze na kanapie. Trillian siedział obok
Camille, po jej lewej stronie trzymając rękę na jej udzie. Morio z prawej, oplatając ją
ramieniem.
—Dobrze się bawiliście kiedy nas nie było? spytałam zanim zdołałam się
powstrzymać.

Camille spojrzała na mnie zła, ale po chwili na jej ustach zagościł uśmiech
rezygnacji.

Morio i Trillian też wyglądali na zmartwionych. Cóż, szczerze mówiąc Morio
wydawał się zaniepokojony, Trillian natomiast wyciągnął się na całą długość.

Menolly usiadła na podnóżku, podczas gdy ja zajęłam wolny fotel.

—OK, ojciec, wojna, tarcza, Flam... opowiedz nam wszystko, rzekłam.

Trillian zachichotał.

—Z tego co wiem, wasz ojciec jest bezpieczny. Zniknął w lesie w którym ukrywa się
wasza ciotka. Co prawda za jej głowę została wyznaczona nagroda ale jak dotychczas
nie została złapana. Wojna jest w pełnym rozkwicie. Y'Elestrial zaatakował
Svartalfheim, rozpoczęła się bitwa.

Kiedy Trillian westchnął, zdałam sobie sprawę, że podobnie jak my nie jest
zadowolony z sytuacji.

—Jak się ma do tego wszystkiego OIA, spytała Menolly.

—Agencja została zarekwirowana przez wojsko. Jeśli coś się stanie, kawaleria nie
przyjdzie nam z pomocą. Przynajmniej wasz ojciec i ciotka są bezpieczni.

background image

Rzuciłam okiem na Menolly.

—A tarcza? I Flam?

Na te słowa twarz Trilliana pociemniała nieznacznie ale wystarczająco bym
zrozumiała że był wściekły z powodu smoka.

Camille przygryzła wargę.

—Zgodnie z oczekiwaniami, tarcza jest pełna demonicznej energii. Założę się że
należy do jednego z nich. Daliśmy ją na przechowanie Flamowi. Wolałam nie
trzymać jej tutaj.

Mimo iż nie miałam ochoty pytać, musiałam to zrobić.
—Co Flam myśli o tym wszystkim?

Camille wstała i podeszła do okna.

—Wieje wzbudzający nudności wiatr. Szepcze nasze imiona. Czuję to tak wyraźnie,
jak bicie serca. Odwróciła się. Flam zgodził się nam pomóc. Nie musimy udawać się
do Północnego Królestwa. Flam otworzy dla nas portal który doprowadzi nas do
Władcy Jesieni. Według niego jest to najlepsze i najszybsze rozwiązanie. W
rzeczywistości jedyne...

—Czego chce w zamian? zapytała Menolly. Musi być cena, zwłaszcza gdy ma się do
czynienia ze smokiem tak starym jak on.

Na te słowa Trillian zerwał się i pognał do kuchni. Wnioskując z dochodzących
stamtąd hałasów, grzebał w lodówce. Dziwne... Trillian był zawsze opanowany. Był
jednym z tych co nie poddają się emocjom. Rzuciłam okiem na Menolly.

Camille odchrząknęła.

—W zamian za pomoc, zgodziłam się zostać jego towarzyszką... przez tydzień.

Zajmiemy się szczegółami później, po załatwieniu wszystkich spraw związanych z
Pumami. Zrobi ze mną co zechce, o ile nie będzie to kolidowało z moimi
zobowiązaniami wobec was i Królowej Elfów.

Konkubina. Nawet jeśli nie odważyła się użyć tego terminu, to ten odbił się echem w
mojej głowie. Tak czy owak, Flam znalazł sposób by osiągnąć swoje cele, pod
doskonałym pretekstem. Dobrze zagrane. Był smokiem, nigdy nie powinniśmy o tym
zapominać...

background image

Głośny trzask, a następnie "Gdzie jest ketchup do jasnej i niespodziewanej
cholery?!!", poinformował nas, że Trillian był naprawdę zły. Morio pokręcił głową.

—Cena jest wysoka, ale decyzja należy do ciebie. Zostanie kochanką smoka na
pewno nie jest łatwe. Ale myślę że dotrzyma słowa. O tyle o ile to możliwe.
Powiedział wyraźnie jakiej ceny oczekuje. Na twoim miejscu odpocząłbym przed
tym tygodniem Camille, powiedział z lekkim uśmiechem. Kiedy to się stanie,
będziesz bardzo zajętą kobietą.

Zaskoczona, odwróciła się. Kiedy nasz wzrok się spotkał, mrugnął do mnie.
Spojrzałam na Menolly, dla której temat zdawał się być zamknięty.
—A w zamian? Co obiecał dokładnie? spytała.

—W zamian otworzy portal który prowadzi do północnych królestw i pozwoli nam
spotkać się z Władcą Jesieni. Menolly, uważam że lepiej będzie jak pójdziemy tam
sami. Zaklęcie musi zostać rzucone w godzinach popołudniowych. Flam nalegał by
Delilah, Zachary i Morio byli obecni. Nie zaprosił za to Trilliana, zauważyła z
uśmiechem. Nie sądzę by spodobał mu się pomysł…

—Smokowi nie podoba się fakt, że do mnie należysz, a ja mu cię tylko wypożyczam.
I tylko pod warunkiem że obieca zwrócić cię w jednym kawałku, powiedział Trillian,
stając w progu.

Kanapka którą trzymał w ręku zrobiona była w opłakany sposób. Nie chcąc by
ubabrał wszystko wokół musztardą, podeszłam do niego.

—Szczerze mówiąc, wiem że nie jesteś szczęśliwy, ale to już staje się śmieszne. Daj
mi, zrobię ci drugą. Jeśli Iris nie poszła jeszcze spać, sama może ci zrobić.

Trillian niechętnie oddal mi swoją ogromną kanapkę. Pobiegłam do kuchni, gdzie
wyrzuciłam ją do kosza na śmieci i umyłam ręce.

Następnie wzięłam się za przygotowywanie dwóch nowych, w tym jednej dla siebie.
Po wszystkim zajrzałam jeszcze do pokoju Iris by upewnić się, że Maggie śpi.

Po swoim powrocie zastałam Trilliana, który nie przestawał krytykować Flama,
naskoczył też na Morio za to, że ten zgodził się zaakceptować ich porozumienie.

—Co miałem zrobić? zapytał Morio. Ona nie należy do mnie. Jeśli ma ochotę
pieprzyć smoka, to ja nie będę jej powstrzymywał. A szczerze mówiąc, po obejrzeniu
tej tarczy nie będę nawet próbował. Jeśli Flam może dostarczyć nam informacji
których potrzebujemy, zgadzam się. Ponadto nie wydaje się to niepokoić samej
Camille, więc dlaczego mamy się martwić?

background image

Camille nie wydawała się być zmartwiona. W rzeczywistości obserwując ją
powiedziałabym, że moja siostra nie może się już doczekać... Znając Flama,
wiedziałam że zrobi wszystko aby jej zaimponować tak, by doceniła ich związek. Kto
wie, może jej się spodoba?....

Kiedy Trillian zawarczał, Menolly posłała mu zirytowane spojrzenie.

—Och, wymyśl sobie powód! Chyba się nie boisz że zrobi jej krzywdę!
Naprawdę martwi cię to, że jego „sprzęt” okaże się lepszy od twojego! Szczerze
mówiąc, nawet w ludzkiej postaci możesz być pewien, że będzie dobrze
wyposażony... i imponujący. Konkurencja będzie trudna…

—Nie pamiętam abym pytał cię o zdanie, Vampirella. Idź się pobawić kołkami! dodał
wbijając zęby w kanapkę którą mu przygotowałam. Menolly syknęła ale się nie
poruszyła.

—Przestańcie się obydwoje sprzeczać! Musimy to zrobić. Nie ma innego
rozwiązania. Camille dokonała wyboru. Na tym koniec. Myślicie że możemy wziąć
Chase'a z nami?

Camille pokręciła głową.

—Nie, Flam wyraźnie powiedział kto może z nami iść. Upierał się by przyszedł
Zach.

Co przypomniało mi o Cromwellu i ostrzeżeniu.

—Zanim zdecydujemy kto idzie, muszę wam coś powiedzieć. Czy Iris coś wam już
mówiła? Kiedy wróciliśmy wcześniej…

—Powiedziała nam o kocie i wiadomości, przerwał mi Morio (jego oczy błyszczały).
Przykro mi z powodu Cromwella.

—Na szczęście Maggie była w piwnicy z Menolly! rzuciła Camille, dając mi tym
nowy powód do zmartwień. Nie można zostawiać jej samej. Powinna być z Menolly
lub w sklepie z Iris.

—Co teraz zrobimy? Poprosimy Zacha by nam towarzyszył? zapytała Menolly. Czy
jest jeszcze coś, co powinniśmy wiedzieć o naszej wizycie u Władcy Jesieni?

Camille zmarszczyła brwi.

—Spytam Matkę Księżyca. Zaraz będę z powrotem.

background image

Na to obaj wstali jak na komendę. Zanim jednak dotarli do drzwi, Menolly pchnęła
ich z powrotem na miejsce.

—Ja ją ochronię. Zostańcie tutaj, powiedziała podczas gdy obaj posłali w jej stronę
mordercze spojrzenia.
Na szczęście nie byli na tyle głupi, aby się sprzeciwić.

Podczas gdy czekaliśmy na ich powrót, zadzwonił telefon. Odebrałam, dzwonił
Chase. Szybko powiedziałam mu co odkryliśmy. Oczywiście nie spodobało mu się,
że Zachary będzie nam towarzyszyć, mimo iż starał się tego nie okazać. Czasami
mężczyźni nie zdają sobie sprawy że się o nich martwimy, nieważne czy są ludźmi,
Svartanami czy smokiem....

—Zadzwonię do ciebie kiedy dowiem się czegoś więcej. W międzyczasie nie próbuj
kontaktować się z OIA. Wszystko przewrócone jest do góry nogami. Jeśli będziemy
potrzebowali pomocy, zwrócimy się o nią do królowej Asterii.

—Kogo? zapytał
—Królowej Elfów. Mówiłam ci o niej, pamiętasz?

Kiedy pojawiły się Camille z Menolly, wysłałam mu szybkiego buziaka i
rozłączyłam się. Camille zaczęła krążyć po salonie.

—Matka Księżyca odmawia rozmowy ze mną, ale wiem że jest to najlepsze
rozwiązanie. Jest coś do nauczenia się… i do wygrania. Nie obchodzi mnie co to.

Z zamkniętymi oczami badałam zakamarki swojego umysłu. Jest... choć to jeszcze
szept niesiony przez wiatr... powinniśmy iść. W szczególności ja. Choć była to
również sprawa Zacha, oboje byliśmy w nią zaangażowani. Na dobre i na złe.

—Masz rację. Zadzwonię do Zacha, powiedziałam podnosząc słuchawkę.
—Poczekaj, powiedziała. Jest coś jeszcze.

Odłożyłam słuchawkę na miejsce.

—Ci którzy zabili Cromwella, pokonali moje zabezpieczenia. Po powrocie byłam
zbyt zaaferowana wszystkim aby to zauważyć, ale teraz czuję to wyraźnie. Oni ich
nie wyłączyli oni je rozwalili w pył! Ci którzy to zrobili posiadają wielką moc
magiczną. Po północy gdy księżyc wzejdzie, postaram się je odbudować i zobaczyć
czy uda mi się znaleźć coś innego.

—To nie wróży nic dobrego.

background image

Aby zniszczyć zabezpieczenia Camille, musieli być naprawdę silni. Może nie zawsze
radziła sobie z zaklęciami, jednak stawianie barier ochronnych było jej konikiem,
czymś w czym była naprawdę najlepsza.
Przypomniałam sobie pierwszą wizytę Zacharego w moim biurze. Powiedział mi, że
ich szaman nie był w stanie przełamać naszych zabezpieczeń, co oznacza że nasi
wrogowie są bardziej potężni niż Venus. Byliśmy w tarapatach, magia Venus
wydawała się nie być wystarczająco silna.

Ponownie podniosłam słuchawkę.

—Jako że Menolly z nami nie idzie, wyruszymy najszybciej jak się da. O której
mamy być u Flama?

—Powiedział byśmy przyszli jutro około piętnastej, odpowiedziała Camille. Idę
obudzić Iris. Poproszę ją by zajęła się jutro sklepem i by wzięła Maggie ze sobą.
Poproś Chase'a aby wpadł jutro aby się upewnić że obie mają się dobrze. To mnie
uspokoi.

Wybierając numer Zacharego, skinęłam jej głową. Nie opuszczał mnie obraz
Cromwella całkowicie osuszonego i zawiniętego w płótno. Członkowie stada Zacha
byli ważni, ale ich nie znałam. Podczas gdy Cromwell okazał się być niewinną ofiarą
która znalazła się w środku niebezpiecznej gry. W niewłaściwym miejscu w
niewłaściwym czasie. Zrobię wszystko co w mojej mocy aby żaden człowiek,
zmienny czy zwierze, nie skończyło tak jak on.

background image

Rozdział 11

Następnego dnia, wzięłam szybki prysznic po czym zeszłam na dół. Wkrótce zjawił
się Zach. Z parodniowym zarostem wyglądał bardzo męsko. Mimo że nie byłam
pewna co do niego czuję, fascynował mnie swoim wyglądem drwala.

Wchodząc otarł się o mnie, moje tętno przyspieszyło. Wstrzymałam oddech. Zachary
pachniał piżmem, wanilią i cynamonem. To sprawiło że miałam ochotę rzucić się na
niego i nie puszczać.

—Nie jestem pewien w czym mogę wam być pomocny, powiedział. Prawdę
powiedziawszy nigdy wcześniej nie słyszałem o Królestwie Północy czy Władcy
Jesieni.

Po zdjęciu płaszcza usiadł na krześle.

—Masz trochę kawy? zapytał. Usypiam na stojąco.

Powąchałam powietrze, z kuchni unosił się zapach świeżo parzonej kawy.

—Myślę że Camille zaparzyła świeżą. Śmietanka i cukier?

—Nie, czarna jak atrament i gęsta jak błoto. Dziękuję.

Kiedy wyciągnął ręce nad głowę, ujrzałam jego mięśnie i wąską talię.

Starałam się nie patrzeć, ale czułam się zafascynowana. Zapach jego potu sprawił że
zadrżałam, niezdecydowana co mam powiedzieć lub zrobić.

Zmrużył oczy.

—Wyglądasz dzisiaj inaczej, zauważył.

—W jakim sensie? zapytałam.

Czułam jego wzrok pieszczący mnie. Zach się roześmiał.
—Sam nie wiem. Wyglądasz doroślej. Bardziej żywa, pełna energii. Ale jako że
jestem zmęczony, może być to tylko moje wrażenie. Ale... jesteś tak…

Po kilku minutach dyskomfortu, kiedy nie wiedziałam co mam powiedzieć lub
zrobić, zmusiłam się by wyjąkać:

background image

—Przyniosę kawę. W rzeczywistości, dodałam, Królestwo Północy nie znajduje się
na żadnej mapie. Istnieje ono poza naszym światem i możemy się tam dostać poprzez
niebiański portal. Ale to i tak nie ma znaczenia, bo Flam sam wezwie Władcę Jesieni.

Zostawiając go by miał czas przetrawić wszystkie informacje, poszłam do kuchni,
Camille stała blisko kuchenki popijając kawę. Miała na sobie długą spódnice i sweter
z golfem koloru śliwki. Do tego parę skórzanych butów które sięgały jej za kolana.
Praktyczne na dłuższe wędrówki, mimo siedmio-centymetrowych obcasów.

Nigdy jej nie pytałam jak może chodzić po lesie na obcasach? Widać dla niej
wydawało się to naturalne. Osobiście wolałam wygodne dżinsy, sweter z golfem
koloru turkusowego, jak wody tropikalne, do tego parę tenisówek.

Stanęłam obok niej i oparłszy się o zlew zamknęłam oczy aby pomyśleć o tym, co
czuję do Zacha. Widać było że oboje przyciągamy się wzajemne. Musiałam
zdecydować co z tym zrobić.

—Wszystko w porządku? zapytała Camille, patrząc zmartwionym wzrokiem.

—Tak, tak myślę. Zach przyjechał. Poprosił o filiżankę kawy.

Ze względu na moje niezdecydowanie lub sam zmysł obserwacji Camille, moja
siostra odłożyła kubek i odwróciła się do mnie z uśmiechem.

—Masz na niego ochotę? Przyznaj się!

Wzruszyłam ramionami.

—W tym cały problem. Sama nic już nie wiem. Od samego początku... nie wiem czy
to wina hormonów czy tego, że naprawdę mnie pociąga, ale tak czy owak to uczucie
rośnie z każdą chwilą coraz bardziej.

Z westchnieniem Camille nalała sobie nową filiżankę kawy.

—Prosił o śmietankę i cukier? Kiedy potrząsnęłam głową, kontynuowała. Myślę że
pod względem uczuć bardzo przypominasz naszą matkę.

—Może, jak na razie nie czuję się winna w stosunku do Chase'a... (tu zatrzymałam
się, by ocenić co czułam).
Mówiłam prawdę, ale coś we mnie było niezdecydowane. Po chwili ciągnęłam dalej:

—Zachary jest sexy. Jest zmienną Pumą i wygląda na porządnego faceta. To
normalne że czuje do niego pociąg.

background image

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest to coś czego ode mnie się oczekuje. To co
łączy mnie z Chasem nie wydaje się być logiczne. On nie ma w sobie za grosz magii,
jest zaborczy, mimo że stara się wierzyć że jest inaczej. Zestarzeje się i umrze przede
mną… ale mimo to czuję się z nim dobrze.

—Więc może jednak przypominasz bardziej Ojca niż Matkę.

Siedząc na blacie westchnęłam, machając nogami.

—Gdy jestem obok Zacharego czuję się zakłopotana, jakbym nie mogła się
kontrolować. Nie czuję się przy nim komfortowo i nie wiem dlaczego.

—Chcesz rady? Kiedy skinęłam głową, Camille ciągnęła dalej: nie zawracaj sobie
tym głowy. Niech to samo przyjdzie. Na razie musimy myśleć o ważniejszych
rzeczach. Więc na razie odstaw wszystko na bok. Jeśli przeznaczone jest wam zostać
kochankami, tak się stanie.

Nie mogłam przestać wpatrywać się w filiżankę z kawą. Ciemna parująca ciecz na
powierzchni której powstała piana.

—Myślę że nie pozostaje mi nic więcej do zrobienia (wziąwszy kubek kawy
zauważyłam coś, co leżało na papierowym talerzu w pobliżu kuchenki
mikrofalowej). Co to jest? spytałam.

—Coś ważnego. Chciałam ci o tym powiedzieć, ale zboczyłyśmy z tematu. Kolejny
powód abyś wstrzymała się z rzucaniem na Zacha.

Spojrzałam na talerz. Zawierał kawałki lepkiej pajęczyny, jak te w którą został
zawinięty Cromwell.

—Co się dzieje?

—Przed świtem zajęłam się analizą pajęczyny. W rzeczywistości obudziłam się
wcześniej. Jako że nie mogłam spać, poszłam zobaczyć czy nowe zabezpieczenia
dobrze działają. Następnie przyjrzałam się werandzie... z tego wszystkiego
zapomniałam zrobić to wczoraj.

Zatrzymała się, wyraźnie zaniepokojona.

—I co?

—I... oczywiście, znalazłam pozostałości energii ale było coś jeszcze, zupełnie jakby
była ona dziełem dwóch magów.

background image

Więc przyjrzałam jej się dokładniej tak by stwierdzić kto był tym drugim.

Skinęłam głową.

—Co znalazłaś? Demoniczną energię? Demona Janshi?

—To jest problem, powiedziała kręcąc głową. To nie była demoniczna energia ale
taka, która należała do zmiennej Pumy. Magicznego kota.

Zajęło mi chwilę, aby przetrawić jej słowa.

—Żartujesz sobie? Czy nie mogą to być moje stare ślady?

Potrząsnęła głową i kontynuowała szeptem:

—Nie, i aby się upewnić zbadałam ciało Cromwella. Były na nim silne wibracje
energii kota.

—Skąd możesz to wiedzieć? Pochowałam go! (nie mogła mieć racji, to by wyjaśniało
zbyt wiele rzeczy o których wolałam nie myśleć). Może zmienna Puma śledziła
mordercę Cromwella? Może starała się go powstrzymać?

Oparła się o ladę marszcząc brwi.

—Po tym jak wyczułam kocią magię za domem, ekshumowałam ciało Cromwella
(mówiąc to posłała mi przepraszające spojrzenie). Uwierz mi... nie zrobiłabym tego
jeśli sytuacja by tego nie wymagała. To był jedyny sposób aby dowiedzieć się czegoś
więcej.

Byłam w szoku. Wykopała ciało Cromwella?! Zmienna Puma działająca w zmowie z
pająkami? Nagle odwróciłam się w stronę korytarza który prowadził do salonu.

—Czy to może być Zachary? Czy on próbuje nas oszukać? Myślisz że jest w zmowie
z pająkami? Czy demonami? Czy możliwe jest, że wszystko zostało od początku
zaplanowane?

Zaczęłam się trząść. A gdyby faktycznie tak było? A jeśli to pułapka? I ktoś pcha nas
w ramiona Skrzydlatego Cienia? Camille położyła rękę na moim ramieniu.

—Nie sądzę by Zachary był winny. W przeciwnym razie Flam nie sugerowałby
abyśmy zabierali go ze sobą.

background image

—Gdy odtworzyłam swoje zabezpieczenia, nastawiłam je tak by wykrywały tę
właśnie energię. Jako że nie zareagowały, Zach pozostaje czysty.

—Więc może to Puma z innego klanu? Są inni, choć z tego co wiem Rainier to
najbardziej aktywny i szanowany klan. Westchnęłam. Czy ty... czy Cromwell…?

—Pochowałam go ponownie z wieńcem kwiatów wokół ciała i dwiema monetami na
oczach dla wioślarza który przewiezie go przez rzekę do Pani Bastet. Zaufaj mi,
odmówiłam modlitwę za spokój jego duszy. Jest ponownie bezpieczny w ramionach
Matki Kotów. Co do Zacharego… jestem prawie pewna, że nie ma on z tym nic
wspólnego. Ale na wypadek gdyby ktoś posługiwał się nim… bądź czujna. I nie mów
mu o ostrzeżeniu lub o Cromwellu. Nigdy nie wiadomo, może nieświadomie ostrzec
naszych wrogów.

Po tym postawiła dwie filiżanki kawy na tacy z talerzem ciasteczek i udała się do
salonu. Podążyłam za nią w ciszy. Chciałam wierzyć, że to tylko szaleniec który
zabił kota, ale Camille miała rację. Jeśli na naszym ganku faktycznie była zmienna
Puma... Dopóki nie dowiemy się czegoś więcej, lepiej nie mówić o tym nikomu.
Oznaczało to także, że muszę zachować dystans w stosunku do Zacharego.
Przynajmniej nie będę musiała zawracać sobie dłużej głowy naszym przyciąganiem.
Trzeba widzieć we wszystkim dobre strony.

Tym razem los wyznaczył nam ciemną drogę. Niestety, nie mogłyśmy zrobić nic
innego jak nią podążać. Może nawet staniemy się łatwym celem... życie nie zostawiło
nam wyboru, podążałyśmy za naszym przeznaczeniem.

Podczas jazdy Zachary siedział z tyłu ze mną, podczas gdy Morio prowadził.
Zdecydowaliśmy się wziąć jego terenówkę. Na miejscu pasażera siedziała Camille
oglądając krajobraz za oknem.

Morio jak zwykle sprawiał wrażenie opanowanego. Bardziej z ciekawości niż
zainteresowania, zastanawiałam się jaki jest w łóżku? ale szybko odsunęłam tę myśl.
Niezależnie od wszystkiego był związany z Camille i pomimo iż go lubiłam, nie był
w moim typie.

Spojrzałam przez okno. Zbliżaliśmy się do zakrętu i drogi która prowadziła do
dawnego majątku Toma Lane'a. Kiedy zajęła się nim królowa elfów Asteria, Flam
zobowiązał się zająć jego domem. Płacąc wszystkie podatki za grunt i dom Toma,
Flam nie pozwolił nikomu się tam przenieść i odkryć jego tajemnicy.

Morio zwolnił skręcając w lewo. Rosnące wokół surowe sosny strzegły posiadłości w
ciszy. Kwiaty i inne rośliny spały, czekając na pocałunek wiosny by ta obudziła je tak
jak śpiące księżniczki budzi pocałunek królewicza.

background image

W powietrzu unosiła się mgiełka otulając niestopniałe kopce śniegu. Zbliżaliśmy się
do gór. Nie było wątpliwości, że w najbliższych dniach wszystko ponownie pokryje
się warstwą puchu.
Po chwili naszym oczom ukazał się dom. Stara ciężarówka Toma nadal tam stała,
nieużywana i zardzewiała. Miejsce sprawiało poczucie pustki.

—Ktoś tu mieszka, zauważyła Camille. Popatrzcie, z komina unosi się dym.

Morio zaparkował i wyłączył silnik.

—Flam? Może lubi siedzieć przed kominkiem w swojej ludzkiej postaci.

—Być może, odpowiedziała moja siostra, ale nigdy nie wiadomo.

Zach przełknął głośno. Pomimo swego neutralnego wyrazu twarzy, jego niepokój był
wręcz namacalny.

—Czy smoki lubią Pumy? zapytał lekko napiętym głosem.

—Ach... masz na myśli czy lubią jeść Pumy? spytałam.

Skinął głową.

—Tak, to właśnie miałem na myśli...

Camille odwróciła się do nas uśmiechając.

—Smoki wolą krowy jako posiłek, i dziewice do innych rzeczy. Nie jesteś krową,
więc na chwilę obecną możesz czuć się bezpiecznie. Za to w kwestii dotyczącej
dziewic…

Nie kończąc zdania mrugnęła do mnie, co sprawiło że się zarumieniłam.

—A mówiąc poważnie. Flam nie jest zwykłym smokiem, rzekła z śmiechem. Po
czym wysiadła kierując się w stronę domu.

—Tak, ale wątpię by istniał naprawdę zwykły smok. No cóż, zobaczmy kto ukrywa
się w środku!

Morio i Camille poszli przodem. Zbliżywszy się zdałam sobie sprawę, że to miejsce
było teraz o wiele lepiej utrzymane niż poprzednio. Ktoś poświęcił czas zasadzając
kwiaty wzdłuż domu. Stopnie na ganek zostały również naprawione. Flam? Nie,
majsterkowanie nie było jego konikiem. Czy aby na pewno?

background image

Zdawało się że Camille pomyślała dokładnie to samo co ja, rozglądając się z
ciekawością wokoło, po czym spojrzała na mnie wzruszając ramionami.
Nagle drzwi otworzyły się ukazując w progu dziwnego człowieka ubranego w
legginsy i tunikę, pochodzące niewątpliwie ze starożytnego świata.
Kiedy nas zobaczył, jego oczy pojaśniały. Wyciągnął ręce w naszą stronę.

—Siostry D’Artigo przyszły odwiedzić Georgio! Ale gdzie jest wasza siostra? Ach
tak, prawda, nie może wychodzić w dzień, powiedział podchodząc do nas.

—Czy to nie nasz stary dobry Georgio Profeta?! zawołałam z uśmiechem. Jak leci
George?

George, jak przewidywałam, posłał nam ciepły uśmiech.

—Nadal doglądam smoka, oczywiście! Jest sprytny, przebiegły i dyskretny, ale
dobrze wiem że jest w pobliżu. Pewnego dnia gdy najmniej będzie się tego
spodziewał, uderzę! W międzyczasie pozwalam mu spokojnie się przechadzać. Sam
nie wiem dlaczego pozwolił mi się tu wprowadzić.

Wprowadzić tutaj? Bogowie, co on zrobił? Jeśli dobrze zrozumiałam, Georgio
Profeta to zabójca smoków który ściga go od lat. Ten sam który nie miał
najmniejszych szans by "zabić bestię", korzystał teraz w najlepsze z gościny smoka!
Widać Flamowi zrobiło się go żal, w końcu stracił on kontakt z rzeczywistością już
dawno temu.

Po rzuceniu mi spojrzenia, Camille wyszła mu naprzeciw.

—Święty George! Jaki jesteś sprytny! Jestem pewna, że niczego nie podejrzewa. Sam
zająłeś się remontem domu? zapytała.

Potrząsnął głową.

—Nie, po śmierci babci miesiąc temu, smok zwabił mnie tutaj i oferował mi swoją
przyjaźń z zamiarem kontrolowania moich działań. Więc skorzystałem z jego
podstępu. Pomógł mi w naprawach i powiedział, że mogę tu zostać tak długo jak
będę chciał. Oczywiście zrobił to aby mieć na mnie oko! Zabijałem smoki, dzieliłem
łoże z księżniczkami...

Nagle coś zwróciło jego uwagę i zamilkł. Zupełnie jakby ktoś nacisnął przycisk.

W tym samym czasie ujrzeliśmy Flama wyłaniającego się z lasu. Miał ludzką postać
co było dobre, bo przed domem nie było wystarczająco wolnej przestrzeni aby
pomieścić smoka. Lekkim krokiem dołączył do nas.

background image

Duży, z długimi włosami i oczami koloru lodu, Flam było piękny, wieczny w tym
świecie. Emanowała z niego arogancja. Po wysłaniu w naszą stronę wyraźnego
ostrzeżenia... nie wydając przy tym żadnego dźwięku, chwycił Georgio za rękę i
wprowadził do środka.

—Widzę że George się zapędził, rzekł.

Obie z Camille wzruszyłyśmy ramionami po czym podążyłyśmy za nim. Za nami szli
Morio i Zachary.

Wewnątrz, ściany domu pokrywały reprodukcje obrazów przedstawiające św. Jerzego
w jego walce ze smokiem. Tom był obecny w każdym znajdującym się tu meblu i
dekoracjach, co było na miejscu. W rogu salonu wisiała kolczuga.

Po doprowadzeniu go do krzesła, Flam pomógł mu usiąść. Potem zagwizdał swoistą
melodię. Po chwili z kuchni wyszła starsza kobieta. Była ubrana w fartuch zarzucony
na kwiecisty szlafrok. Miała długie siwe włosy zebrane w schludny kok.

—Chciałbym przedstawić ci moich przyjaciół, powiedział Flam. Estelle, oto Camille,
jej siostra Delilah, Morio i... Zachary, jak mniemam?

Skinął w jego stronę. Zachary zdawał się być całkowicie zbity z tropu.

—Oni też są smokami? zapytała Estelle.

—Nie, odparł Flam. Oni nie są smokami. Jeśli zechcą mogą sprawić, że staniesz się
częścią ich natury, ale nic ich do tego nie zobowiązuje. Czy możesz zaprowadzić
Georgio do jego pokoju i upewnić się, że ma wszystko co potrzebne?

Kiwając głową Estelle chwyciła Georgio za ramię prowadząc go wgłąb domu. Flam
obserwował ich odejście.

—Jesteście w samą porę. Bardzo dobrze.

—Jedna chwila, przerwałam. Nie tak szybko. Kim jest Estelle i dlaczego Georgio tu
mieszka?

Flam posłał mi długie i zimne spojrzenie.

—Nie rozumiem dlaczego miałoby cię to interesować.

Krew zastygła mi w żyłach. Wyobraźcie sobie: kotek który klepie ogromną bestię.
Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że nie był to dobry pomysł.

background image

Po chwili Flam odpowiedział:

—Jeśli naprawdę chcesz wiedzieć, Estelle pracowała w służbie babci Georgio. Była
jej opiekunką od lat. Znalazłem go w ogrodzie kilka tygodni temu. Ponieważ jego
babcia umarła, poszedłem do miasta aby porozmawiać z panną Estelle Dugan.
Zgodziła się tutaj przyjechać i zająć Georgio. Babcia nic mu nie zostawiła, a on sam
nie ma żadnej rodziny.

Jako że sam nie może zadbać o siebie, zaoferowałem obojgu dach nad głową,
niewielkie kieszonkowe na jedzenie i ubrania, a także sumkę pieniędzy dla Estelle by
mogła odłożyć coś na starość... przynajmniej to co jej zostanie (następnie wskazał na
drzwi).

—Chodźmy. Zaklęcie musi być rzucone w godzinach popołudniowych. Kiedy stanął
obok Camille, spojrzał na mnie i dodał: zanim zadasz mi pytanie: tak, ona wie że
jestem smokiem. I nie, nie jest tym zdziwiona.

Następnie objął Camille ramieniem w zaborczym geście i poprowadził nas do
ogrodu. Temat został zamknięty. Nie byłam głupia, wiedziałam kiedy przestać.

Tak więc szliśmy za Flamem przez krzaki.

—Jesteś pewna że chcesz to zrobić? spytał Zachary stając bliżej mnie.

—Po tym jak dotarłam tak daleko, nie chcę zbaczać z mojej ścieżki. Po chwili z
wahaniem postanowiłam rozwiązać drażniący mnie temat. Zach, muszę cię o coś
zapytać. Przede wszystkim nie zrozum mnie źle. Czy dobrze znasz członków
swojego klanu? Czy są jacyś nowi? Czy oddałbyś swoje życie w ręce ich wszystkich?

Zamrugał.

—Dlaczego? Podejrzewasz że ktoś z nami pogrywa?

—Po prostu muszę to wiedzieć. Zaufaj mi... to jest ważne.

Chciałam mu powiedzieć o energii Pumy którą znaleźliśmy za domem, ale Camille
odradziła mi to.

Zachary wyglądał na zmęczonego i zdezorientowanego. Zatrzymał wzrok na ziemi.

—Szczerze? Nie wiem... w ostatnich miesiącach dołączyli do nas inni z dalszej
rodziny, którzy mieszkali w innych klanach. Nie mogliśmy im powiedzieć "nie".
Chciałbym tylko wiedzieć, co się dzieje.

background image

W ten sposób mógłbym lepiej odpowiedzieć na twoje pytanie.

W świetle naszych własnych problemów rodzinnych odpowiedziałam:

—Czasami nie można ufać nikomu poza samym sobą. Czasami gdy świat przewróci
się do góry nogami, jedyne co możesz zrobić to spróbować złapać się czegoś tak, by
wyjść z tego w jednym kawałku.

Posłał mi pytające spojrzenie.

—Rozumiem że sama masz problemy?

—Wierz mi, wszyscy siedzimy po szyję w gównie.

Obserwowałam otoczenie. Roślinność była tu gęstsza niż ostatnim razem. Może po
odejściu Titanii mogła w końcu rosnąć jak chciała? A może było to dzieło Flama?
Pokręciłam głową.

—Nie martw się o nas. Jesteśmy do tego przyzwyczajone. Na razie musimy skupić
się na twoim problemie. Powiedziałeś mi że macie nowych członków. Czy na pewno
wiesz o nich wszystko? Czy któreś z nich mogło wcześniej należeć do klanu
pająków?

Jaki był związek pomiędzy demonami, pająkami i ostatnimi atakami na Pumy?

—Nie mam pojęcia, ale mogę ich zapytać, powiedział Zach.

—Jeśli chcesz. Możemy wyjaśnić im sytuację.

Przyszło mi do głowy, że wiedząc więcej o członkach stada moglibyśmy
zidentyfikować zdrajcę, jednak Zach odrzucił mój pomysł.

—Delilah..., hmm..., zaczął z rumieńcami na twarzy. Wielu naszych członków prosiło
byśmy was więcej nie zapraszali. Nawet za zgodą Venus niektórzy są przeciwni
waszej obecności na naszej ziemi. Przykro mi. Próbowałem to jakoś rozwiązać...

—Co?! zawołałam (zatrzymałam się i odwróciłam w jego stronę). Jeśli dobrze
zrozumiałam, nie chcą nas bo jesteśmy obcymi? Czy może z powodu tego kim
jesteśmy?

Odmówił spojrzenia mi w oczy.

—Nie myśl, że się z nimi zgadzam. To nie tak.

background image

Ale rozmawialiśmy... niektórzy z naszych członków myślą, że nie jesteście... że nie
macie dobrego wpływu. Nie lubią wampirów, nie mają zaufania do Camille bo ona
jest sexy i…

—Dalej kontynuuj, powiedziałam czekając na ostateczny cios.

—Wiec dobrze, nie lubią cię ponieważ… nie jesteś prawdziwą zmienną (zaczął się
jąkać). Jesteś tylko zmienną z powodu genetycznej nieprawidłowości, więc nie masz
tej samej krwi w swoich żyłach co my. Venus próbował z nimi rozmawiać, ale starsi
odmawiają...

Zatrzymał się i kopnął w ziemię. Wstrząśnięta ich odrzuceniem, wzięłam głęboki
oddech. Zaskoczona poczułam jak moje oczy wypełniają się łzami.
—Widzę, odpowiedziałam najzimniejszym tonem na jaki mogłam się zdobyć.
Czułam jak rośnie we mnie gniew. Miałam ochotę zawrócić i zostawić wszystko w
diabły. Niech sami radzą sobie ze swoimi problemami! Jeśli dobrze zrozumiałam,
powiedziałam upewniając się że nie zobaczy moich łez, chcecie i potrzebujecie
naszej pomocy, ale nie chcecie nas więcej widzieć. Jak miło z waszej strony! Jak
miło że stawiacie nas w niebezpieczeństwie podczas gdy cała reszta waszego
zakichanego stada patrzy na nas z góry! Cóż, coś ci powiem!! Po tym co usłyszałam,
powinnam w jednej chwili zostawić was w cholerę! Sami sobie poradźcie!! Jak do tej
pory nieźle wam idzie...

—Nie! zawołał Zach. Zdawał się być zdesperowany, i szczerze mówiąc na to
liczyłam. Tak jak mówiłem, to nie jest to co myślę...

—Ach tak, przepraszam! Mówisz w imieniu klanu! Twoja ukochana rodzina
potrzebuje naszej pomocy, abyśmy rozwiązały jej problemy tak, by sami nie musieli
sobie brudzić rąk. Ale nie możemy stanąć na waszej świętej ziemi, bo jesteśmy dla
was robactwem?! Cóż, powiem ci coś: sama pochodzę z rodu z którego jestem
dumna.

—Delilah... proszę, powiedział głosem pełnym paniki.

—Och, zamknij się! Jak już mówiłam, lepiej zrobię dając sobie spokój, chyba że
wasz problem stanie się naszym. Mój przyjaciel kot został zamordowany jako
ostrzeżenie. Znalazłam go osuszonego z wiadomością, byśmy zakończyły nasze
dochodzenie.

—Nie zwalaj winy za działania pająków na mój klan, zaczął.

Miałam już tego po dziurki w nosie!

background image

—Pająki nie były jedynymi zamieszanymi w to. Była duża dawka magicznego kota
na scenie! Jakaś zmienna Puma przyglądała się jak tamci zabijają Cromwella!!

Mój nagły wybuch zaalarmował resztę grupy. Kiedy się odwrócili w naszą stronę
uświadomiłam sobie, że właśnie wyjawiłam mu jeden z naszych sekretów, ale teraz
po tym co usłyszałam było mi już wszystko jedno. Jedyne co się liczyło, to wyjść z
tego bez większych szkód. Mieliśmy oddział Degath do złapania. Ich powiązania z
klanem pająków były na drugim planie. Na razie musiałyśmy znaleźć i zabić demony.

Zach chwycił mnie za rękę i wyjąkał:

—Zmienna Puma? Nic mi o tym nie mówiłaś! To dlatego pytałaś, czy ufam
każdemu?

Odepchnęłam go.
W jednej chwili mój umysł zalały wspomnienia i obrazy z dzieciństwa, gdzie
wszystkie byłyśmy wyśmiewane i gnębione z powodu naszego pochodzenia.

—Mam gdzieś ciebie i twój klan!! Kiedy tylko znajdziemy mordercę, zapłacicie nam,
a my nie będziemy więcej plamić waszej ziemi!

Nagle podszedł Flam i chwycił nas za uszy.

—Wystarczy! Możecie sprzeczać się później, zrozumiano?!

Spojrzałam na smoka. Jego oczy były zimne jak lód. Czułam że nie zawaha się użyć
siły, jeśli nie będziemy mu posłuszni.

—Dobrze, odpowiedziałam. Chodźmy.

Odsunęłam się i wznowiłam marsz. Pragnienie aby się przekształcić było silne jak
nigdy, ale musiałam wytrzymać. Choć marzyłam by uciec, zapolować na ćmy i
zapomnieć o całym tym stresie i napięciu. Było to jednak złe miejsce aby wypuścić
kota na powierzchnię.

Więc zmusiłam się aby spojrzeć na krajobraz, myśląc o choince w domu, Iris i jej
pięknych dekoracjach. O Chasie i jego uczuciach do mnie. O wszystkim co
odwracało moją uwagę. Wreszcie po raz ostatni wzięłam głęboki oddech, mój gniew
zniknął i obiecałam sobie zmasakrować stado Pum po naszym powrocie.

Po drodze Zach próbował jeszcze ze mną rozmawiać, ale przyspieszyłam
wyprzedzając go i znajdując się poza jego zasięgiem.

background image

Nad nami plątanina olbrzymich gałęzi jodeł i cedrów utworzyła coś na kształt
zadaszenia blokując przepływ światła. Przy pniach piętrzyły się jagody i krzaki
jałowca. Ziemię pokrywały suche, zamarznięte liście i brązowe igły. Tu i tam widać
było warstwę zamarzniętego śniegu. Po drugiej stronie drogi, korzenie drzew
wyrastały z ziemi oplatając je swymi ramionami.

W miarę naszego marszu, zauważyłam że drzewa jakby pociemniały od naszej
ostatniej wizyty, las zyskał czyste sumienie. Było to wszędzie widoczne. Tutejszy las
był o wiele mniej gościnny niż ten w moim świecie. Mimo że kochałam przyrodę,
wiedziałam że muszę mieć się na baczności.

Po drodze kilka razy miałam wrażenie, że zobaczyłam magiczne stworzenia ukryte za
pniami pokrytymi mchem lub gałęziami. Ilekroć odwróciłam się w ich kierunku, nie
było tam nic prócz liści szeleszczących na wietrze.

Większość HSP (zwykłych ludzi) myliło wróżki z duchami natury. Pomimo
wspólnych korzeni, byliśmy bardzo różni.

Rodzina od strony mojego ojca przypominała ludzi o wiele bardziej niż duchy natury,
które często okazywały się nieprzewidywalne i dziwne. Ponadto miała zupełnie różny
wygląd. Duchy natury na ogół przypominają rośliny z którymi są związane.

Po wzięciu głębokiego oddechu, zmusiłam się aby podejść do Camille. Flam szedł na
przodzie aby pokazać nam drogę. Morio podszedł do Zacha. Słyszałam ich szepty.
Zastanawiałam się o czym rozmawiają. Jednak moja duma nie pozwoliła mi spytać.
Zaalarmował nas szelest w zaroślach. Kojot lub pies... Nie czułam jednak żadnej
magii. Zanurzając się głębiej w las zauważyłam, że temperatura spadła gwałtownie.
Zapięłam kurtkę szczelnie się nią otulając. Niebo obiecywało więcej śniegu.

—Hej kotku! Odwagi!

Nieczęsto Camille wołała na mnie „kotku” jak Menolly. Camille robiła to tylko
wtedy, kiedy była zmartwiona.

—To jest po prostu... lubiłam go, Camille. Lubiłam go a teraz dowiaduję się, że
wszyscy jego przyjaciele myślą że jesteśmy mniej niż niczym. Dokładnie jak wtedy
gdy byłyśmy dziećmi. To pozostawiło głębokie rany i gorzki posmak.

—Pamiętasz co powiedział ci Venus? Nie wstydź się bycia „spacerującą z wiatrem”.
Jesteśmy siostrami losu moja droga, to niełatwa rola. Z jakiegoś powodu
zdecydowałyśmy się przeciwdziałać Skrzydlatemu Cieniowi. Więc tak, to jest
przerażające, ale nie miałybyśmy dziś odwagi zmierzyć się z tym, gdyby nie nasze
dzieciństwo, które nie było różowe ale które dało nam siłę.

background image

Nauczyłyśmy się walczyć, bo nie miałyśmy innego wyboru. A teraz walczymy
przeciwko demonom, ponieważ jesteśmy do tego stworzone.

Oplotła rękę wokół mojej talii i przytuliła mnie.

—Delilah, cokolwiek się stanie, zawsze możesz na mnie liczyć i na Menolly. Zawsze
będziemy z tobą. Pamiętaj że cię kochamy. Jesteśmy rodziną bez względu na to co
życie nam zgotuje. Ojciec cię kocha i ciotka Rythwar też. I Iris i Maggie.

Spuściłam głowę. Chociaż zdarzało jej się być egocentryczką, to kiedy mówiła
sercem trudno było wątpić w jej słowa. Pochyliłam się by pocałować ją w czoło.

—Zawsze byłaś dla mnie przykładem, szepnęłam. Bierzesz rzeczy jakimi są,
śmiejesz się w twarz tym którzy cię obrażają. Zazdroszczę ci twojego podejścia do
wszystkiego.

—Słyszałam co ci powiedział Zach, powiedziała wzdychając. Jeśli we wszystko nie
byłyby zamieszane demony, sama powiedziałabym im żeby szli do diabła. Wzięłam
ją za rękę.

—Dlaczego, psia krew, to wszystko jest takie skomplikowane?! Przynajmniej Chase
mnie szanuje. To już coś! Camille przytaknęła.

—Chase okazał się lepszy niż myślałam. Nadal co prawda nie rozumiem co ty w nim
widzisz, ale dzięki temu nie dotknęłabyś Trilliana włócznią z dziesięciu metrów,
powiedziała śmiejąc się.

—Raczej dwudziestu, odparłam z uśmiechem. Cóż, zapomnijmy teraz o tym i
zajmijmy się ważniejszymi rzeczami. Po wszystkim zastanowię się co zrobić z
Zachem.

W tym samym czasie dotarliśmy do końca drogi i znaleźliśmy się na polanie. Drzewa
kołysały swoimi gałęziami ocierając się o siebie nawzajem. Wkrótce zaczęły padać
błyszczące kryształki lodu tak, że ledwo mogłam śledzić ruch płatków śniegu.
Rozglądałam się wokoło szukając śladów Titanii ale nie było żadnego.

Nie było powodu bym pytała o to Flama. Wyczerpałam swój limit pytań na dzisiaj.
Nawet jeśli myśleliśmy że smoki nie jedzą ludzi, sam Flam nigdy tego nie
potwierdził.

Wspiąwszy się na kopiec, Flam dał nam znak byśmy się zatrzymali.

—Usunę zasłonę między nami a królestwem Władcy Jesieni. Następnie go wywołam.

background image

Przyjdzie albo nie. Jednakże jeśli się pojawi pamiętajcie, że nie mam władzy nad jego
działaniami. Nie zbliżajcie się do zasłony płomieni. Najdelikatniejszy dotyk a
zostanie z was kupka popiołu.

Po tych słowach wysłał nam zalotny uśmiech. Po chwili wszelki ślad jego
człowieczeństwa zniknął. Niczym kolumna lodu, stał tam, błyszczący, zimny i
fascynujący.

Słyszałam Camille która westchnęła zaskoczona, po czym skamieniała na widok
swego przyszłego kochanka.

Nagle Flam odchylił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem. Jego śmiech był niczym
wybuch gromu roznoszący się po całym lesie. Przez chwilę myślałam, że był opętany
ale zmieniłam zdanie, gdy spojrzał w naszą stronę rzucając nam przenikliwe
spojrzenie. Jego oczy - jasne jak diamenty w czarnym aksamicie nocy - iskrzyły się i
falowały na nocnym nieboskłonie.

Kiedy podniósł lewą rękę do rozgwieżdżonego nieba, błyskawice strzeliły do jego
ramienia otulając go płonącą niebiesko-białą aurą.

Camille upadła na kolana. Jej twarz wyrażała podziw i pożądanie. Flam nie zwrócił
na nią żadnej uwagi.

—Dracon Dracon, Dracon... wzywam ogień bogów, płomienie moich ojców, ostrza
lodu z krainy umarłych. Spalcie portal. Płomienie z mojej krwi, utwórzcie bramę!
Prawą ręka narysował pentagram nad kopcem. Na środku runy ukazała się zasłona
światła. Przygotujcie się! krzyknął głośno.

Kiedy odwróciłam się do niego, jego postać smoka zdawała się być zamgloną, jakby
wrócił do naturalnej postaci, jednocześnie zachowując swój ludzki wygląd.

Gdy zbliżyliśmy się wszyscy, Flam wyrecytował zaklęcie w języku którego nie
rozumiałam. Jego słowa uniosły się rytmem w powietrzu, przechodząc w staccato
podczas gdy wewnątrz run zaczęły tańczyć płomienie.

Mieszając się wzajemnie utworzyły zasłonę. Światła błękitu, kobaltu i szafiru
wirowały w tańcu. Nagle jego głos stał się mocniejszy i pojawiła się kurtyna ognia.

—Władco Jesieni, wzywam cię pomiędzy nas! Pojaw się teraz!

I tak oto, w środku ognia, pojawił się kontur sylwetki... Władca Jesieni odpowiedział
na nasze wezwanie.

background image

Rozdział 12

Najpierw jedna stopa następnie druga przekroczyła zasłonę płomieni. Wypolerowane
buty były czarne jak smoła, bez żadnego zadrapania. Z każdym krokiem szron spadał
z każdego z obcasów.

Następnie za parawanem pojawiła się w wirze liści peleryna, która napuszyła się
niczym pióra. Władca Jesieni opuścił swój świat by wkroczyć do naszego. Czułam
się z jednej strony przerażona a z drugiej stałam skamieniała przyglądając mu się z
ciekawością. Kiedy zszedł z kopca, panująca wokoło absolutna cisza była wręcz
namacalna tak, że słyszałam oddechy wszystkich obecnych na polanie.

Władca Jesieni. Nie ma wątpliwości. Był władcą płomieni i jesiennych wiatrów które
wstrząsały oknami. Władcą dyni, gleby i pachnących rumieniących się liści. Wraz z
jego pojawieniem się, w powietrzu wyczuć można było zapach odległych pożarów
niesionych północnymi wiatrami.

Zbliżył się do nas. Z włosami równie czarnymi jak jego buty, okalającymi jego bladą,
niemal przezroczystą twarz. Jego oczy, niczym nadprzyrodzone płomienie, patrzyły
wprost na mnie, pokonując wszystkie moje blokady i sprawiając że byłam niemal
naga, słaba i uległa. Po raz pierwszy poczułam się tak wyeksponowana.

—Zejdź mi z drogi smoku! Mijając Flama zbliżył się wyciągając do mnie ręce,
dziesięć zakrzywionych szklanych puginałów wycelowanych w moim kierunku.
Wezwałaś mnie. Powiedz czego sobie życzysz.

Flam przyjrzał się Władcy Jesieni po czym się wycofał. Jeśli o mnie chodzi,
przełknęłam ślinę... jeśli smok był mu posłuszny, to musiał być on bardzo potężny.
Zmusiłam się by zrobić krok do przodu. W tej samej chwili Camille stanęła za mną.

—Zabezpieczam twoje tyły, wyszeptała drżącym głosem.

Pomyślałam o wizycie Camille u babci Kojot i zastanawiałam się jak mogła znaleźć
w sobie siłę by udać się tam samej? Nie chciałabym zmierzyć się sama z Władcą
Jesieni nie wiedząc, że mam ich przy swoim boku. Nie byłam na tyle odważna.

Spojrzałam na jego ręce, nie wiedząc czy powinnam ich dotykać. Cichy głosik
wewnątrz mnie namawiał mnie bym to zrobiła. Idąc za głosem instynktu tak właśnie
postąpiłam. W jednej chwili znalazłam się tuż przy nim.

Ogień i lód. W szoku prawie zemdlałam. Jedna z jego rąk była gorąca druga zimna.

background image

Kiedy dwie przeciwstawne sobie siły zaczęły pełznąć wzdłuż mych ramion i dalej w
kierunku szyi, poczułam jak opadam w jego ramiona. Otulił nas oboje swoim
płaszczem z liści i przytulił do siebie.

Spod warstwy ubrań słyszałam krzyki Flama i Camille, w następnej chwili
usłyszałam grzmot po czym wszystko ucichło. Starałam się uwolnić ale jego uścisk
był zbyt silny. Ledwo mogłam oddychać. Próbowałam się przemienić, bez
powodzenia. Jego magia była zbyt potężna. Starałam się skoncentrować na
oddychaniu.

Oddychaj...

Zapach wilgoci... zewsząd otoczył mnie zapach pleśni i nocnego ogniska. Niesiony
przez północny wiatr nucił słowa lodu i mrozu. Pieszczota lodowej jesieni…

Wygasa…

Powoli... wypuściłam powietrze z płuc z odrobiną zimna. Ponownie.

Oddychaj...

W ustach poczułam… smak ziemi z grobów i martwych ciał. Władca Jesieni pochylił
się i pocałował mnie w czoło, oznaczając mnie ogniem który pochłaniał mnie od
wewnątrz.

Wygasa…

Kiedy ponownie nabrałam powietrza w płuca, puścił mnie. Chwiejąc się, potknęłam
się o korzeń i upadłam. Czołgając się, zdołałam oddalić się od niego. Camille uklękła
obok mnie wzdychając głośno. Kiedy wstałam, zauważyłam że nasi towarzysze
potrząsali głowami jakby właśnie się obudzili. Flam ostrzegł Zacha i Morio by byli
czujni.

Spojrzałam na Władcę Jesieni, który czekał cierpliwie i w milczeniu.
Kiedy Camille pomogła mi się podnieść, zdałam sobie sprawę że moje czoło jest
jakieś inne, dziwne, jakby coś zostało na nim inkrustowane. Chciałam właśnie
zapytać o to Camille, gdy ujrzałam jak jej oczy się rozszerzają i nim zdążyłam
cokolwiek powiedzieć, Camille sama zadała mi pytanie.

—Kotku! zawołała, twoje czoło!

—Co na nim jest? Coś czuję, ale nie wiem co to.

background image

Jej wyraz twarzy mnie przeraził. Czyżbym została zmieniona w żabę? Lub jedną z
tych istot z czarnej laguny, podobnych do lemurów – rodzaj Cryptos z krainy
wróżek?

Camille delikatnie pogładziła moje czoło.

—Delilah, masz wytatuowaną kosę na czole.

—Co? Dlaczego? (usiadłam i zwróciłam się w stronę Władcy Jesieni, który cały czas
milczał). Co to jest? Co mi zrobiłeś?

Mój gniew był większy niż mój strach. Władca Jesieni spojrzał na mnie, miał lekko
dwa metry wzrostu, posłał mi kpiący, lekko zakręcony uśmiech.

—Przyszłaś do mnie prosząc o informacje. Zawsze jest cena do zapłacenia, jeśli
zwracasz się o pomoc do założycieli tego świata. Wszyscy którzy potrzebują mojej
pomocy muszą płacić za moje usługi.

Zawahałam się. Chciałam mu powiedzieć że to nie było w porządku, że nie miałam
wyboru… ale widząc jego spojrzenie zrozumiałam, że nie jest to dobry pomysł.
Niczego nie można było cofnąć, ani uciec od tego.

—Co mi zrobiłeś? zapytałam ponownie.

Wzruszył ramionami.

—Dowiesz się już wkrótce. Teraz zadaj mi pytanie zanim odejdę.

Kazał nam usiąść na zwalonym drzewie. Ponownie się zawahałam, zastanawiając się
co się ze mną stało? Czy uda nam się wyjść z tego w jednym kawałku? Usiadłam na
pniu pokrytym mchem.

Kiedy zajął miejsce obok mnie, oddaliłam się ciut zachowując pozory uprzejmości..
Obserwował mnie nie spuszczając ze mnie wzroku ani na chwilę.
—Już od bardzo dawna nikt nie był na tyle głupi lub odważny by mnie wzywać,
zauważył. Co chciałabyś wiedzieć?

Wzięłam głęboki oddech. Cóż, nadal czułam na nim zapach dymu, zimnych grobów i
ogniska. Ale to wystarczyło bym się uspokoiła.

—Szukamy informacji o grupie pająków. Zmiennych pająków. Klanie Myśliwych
Księżyca. Jako że panujesz nad pajęczakami pomyśleliśmy, że może będziesz w
stanie nam pomóc.

background image

Wydają się one być powiązane z demonami z Podziemnego Królestwa. Obawiamy
się że współpracują ze Skrzydlatym Cieniem.

Zachary zaskoczył mnie pokonując swój strach i zabierając głos:

—Czy wiesz, dlaczego nas zabijają? Jestem członkiem stada Pum z gór Rainier.
Pająki zabijają nas jeden po drugim.

Władca Jesieni zamrugał. Był to pierwszy raz gdy okazał zaskoczenie. Kiedy
otworzył usta, uciekła z nich chmura mrozu spływając do jego rąk i tworząc coś na
kształt lodowej tabliczki. Wyciągnęłam szyję by zobaczyć czy jest coś na niej
napisane, ale wszystko co mogłam zobaczyć to jakieś dziwne znaki. Po chwili
tabliczka ta stopniała.

—Jesteście wszyscy w niebezpieczeństwie. Kyoka wrócił. Żyje w nowym ciele.

—Kyoka? zapytałam.

Władca Jesieni odchrząknął.

—Tysiące lat temu, Kyoka był szamanem na kontynencie północnoamerykańskim.
Rządził swoimi ludzi żelazną ręką. Jego ambicja doprowadziła go do upadku.
Przestał być częścią równowagi i naturalnego porządku rzeczy. Używał magii by
przekształcać swoich w coś ohydnego i obrzydliwego. Dlatego wygnałem go i
uczyniłem z niego pariasa. Zhańbił pająki i ich naturę.

Następnie zwrócił się do Zacha.

—Einarr, jeden z twoich przodków przepłynął morza aby dotrzeć do Nowego Świata,
jednocześnie obraził Kyoka tym samym robiąc sobie z niego wroga.

—Mój przodek?! zawołał Zach.

Zaskoczony usiadł i skupił uwagę na Władcy Jesieni. Było jasne że korzenie dużo dla
niego znaczyły.
—Jesteś bezpośrednim potomkiem Einarr'a o żelaznych rękach. Kiedy dotarł do
wybrzeży Ameryki Północnej, Einarr stracił żonę i kilku towarzyszy, wszystko to
zasługa zmiennych pająków. Po tym zaprzysiągł znaleźć i zabić Kyoka. Kilka lat
później udało mu się pomścić swoich.

—Dlaczego nie zabiłeś tego Kyoka wiedząc że jest niebezpieczny? zapytał Zach.

Władca Jesieni posłał mu zakłopotane spojrzenie.

background image

—Dlaczego miałbym to robić? Kyoka nie jest pierwszym ani ostatnim który zakłóca
równowagę. Gdybym musiał interweniować za każdym razem kiedy płótno zostaje
rozdarte i zszyte, nigdy nie miałbym chwili spokoju.

Kładąc rękę na ramieniu Zacha, Morio dał mu znać by ten nie wdawał się w dalsze
dyskusje i nie zaprzeczał niczemu. Wyraźnie niezadowolony Zach zachował
milczenie.

—Kontynuujmy dalej, powiedział Władca Jesieni. W nagrodę za odwagę i
bohaterstwo, oferowałem Einarrowi prezent. Dałem mu moc i zdolność
przekształcenia się w górskiego lwa. Tak więc wszyscy jego potomkowie rodzili się z
tymi umiejętnościami, nie wiedząc że żyją w moim cieniu. Pumy, Pantery, Górskie
Lwy: wszyscy są moimi dziećmi.

Zrozumiałam że nie jest to jedyna jego tajemnica.. że nie powiedział nam
wszystkiego.

—Czy dałeś Einarrowi coś jeszcze? Być może wisiorek?

Kiedy nasze oczy się spotkały, na nowo poczułam jak coś przyciąga mnie do niego.
Chciałam zaszyć się w jego płaszczu i spać tam przez tysiąclecia.

—Wiesz za dużo, odparł. Tak, dałem mu duchową pieczęć ale nie wiem gdzie teraz
się ona znajduje. Upłynęły tysiące lat. Myślę że klan pająków nie ma pojęcia o celu
jego działań. Co się tyczy demonów, one wiedzą dokładnie czego szukają. Możecie
być tego pewni.

Miałam wrażenie jakbym otrzymała cios w głowę. Brygada Degath nie była tam
jedynie dla zabawy. Przybyli tu w poszukiwaniu drugiej pieczęci duchowej.
Odwróciłam się w stronę Camille.

—Z pewnością wierzą że stado Pum odziedziczyło po Einarrze pieczęć duchową.

—Chciałabym abyś choć raz się myliła, mruknęła Camille, po czym zwróciła się do
Władcy Jesieni. Czy powrót Kyoka jest wystarczającym powodem aby pająki
zawiązały pakt z demonami?

Władca Jesieni potrząsnął głową i ponownie dmuchnął. Pojawiła się nowa tabliczka
którą powoli przeczytał. Kiedy się odezwał, jego głos był jak grzmot rozchodzący się
na całej polanie.

—Wydaje się że przybrał wygląd jednego z nich. Kiedy Einarr zniszczył Kyoka, jego

background image

dusza została wysłana do głębin Podziemnego Królestwa. Przebywała tam aż do
pojawienia się Skrzydlatego Cienia. Ten dał mu nowe ciało i misję: by zebrał swoich
ludzi i zniszczył potomków Einarra. W tym samym czasie demony wyruszyły na
poszukiwanie drugiej pieczęci. Kyoka przybrał ludzką postać. Po raz kolejny jest
zmiennym ale nie pająkiem.

—Wiedziałam! zawołałam. Zmiennemu pająkowi który zabił Cromwella
towarzyszyła Puma. To był prawdopodobnie Kyoka! Odwracając się chwyciłam
Zacha za ramiona. Mamy go pod nosem Zach! Jest pomiędzy twoimi. Próbuje
odnaleźć zaginioną pieczęć, zabijając po drodze członków twojego stada.

Zachary wyraźnie zbladł.

—To oznacza, że zdrajcą jest jeden z niedawno przybyłych. Muszę wracać! A jeśli
jest już za późno?!

Obserwując go zdałam sobie sprawę, że jego panika nam nie pomoże. Zach nie
zdawał sobie sprawy jak ważne są pieczęcie duchowe i jak beznadziejna była
sytuacja.

—Jeszcze jedno pytanie, powiedziałam stając naprzeciw Władcy Jesieni. Gdzie się
znajduje klan Myśliwych Księżyca? Czy wiesz gdzie mają swoje gniazdo?

Zamrugał powoli oczami.

—Poza miastem na wschodzie gdzie woda spada na skały, znajdziesz podnóże
pokryte ogromnymi drzewami. Tam poszukaj złotej drogi, ona zaprowadzi was do ich
gniazda (to powiedziawszy wstał i zbliżył się do kurtyny płomieni, następnie
zatrzymawszy się posłał nam swoje ostatnie spojrzenie). Czy nie jest za późno?
Jeszcze nie. Ale trzeba działać szybko. Zniszczcie je. Są obrzydliwe. Nie ma dla nich
miejsca w moim świecie ani wśród moich dzieci.

Po tych słowach zniknął przechodząc przez pentagram. Portal został zamknięty.
Znaleźliśmy się sam na sam z naszymi lękami.
Flam przemówił jako pierwszy:

—Drugą pieczęć duchową? spytał patrząc znacząco na Camille.

Staraliśmy się by zignorował istnienie pieczęci. Ale gdy towarzyszył nam w drodze
do Królowej Elfów, wszystko wyszło na jaw. Jako że pamięć smoków jest
niezawodna i dokładna (szczególnie jeśli chodzi o skarby), nie mieliśmy dużej
nadziei że o nich zapomni.

background image

Zastanawiałam się czy mógłby nas zdradzić aby samemu je odnaleźć. Bo nawet jeśli
teraz nam pomagał, to nie wolno nam było zapominać, że smoki były głównie
najemnikami no i niezależnie od wszystkiego pozostawały smokami.

—Nie słyszeliście co powiedział? wykrzyknął Zach wskazując palcem na ścieżkę.
Mamy u siebie zdrajcę! Być może właśnie kogoś zabija gdy my tu rozmawiamy!
Muszę wracać do domu!!

—Czekaj, rzucił Flam. Zaraz będę z powrotem. I nie próbujcie ruszać się beze mnie!

Zniknął za drzwiami w kopcu, których wcześniej nawet nie zauważyłam.

Camille podniosła głowę i spoglądając w niebo pokłoniła się Matce Księżyca ukrytej
za chmurami.

Westchnęła. Jej wzrok spoczął na Zachu i na mnie.

—Zach, lepiej zrobimy wyjaśniając ci wszystko, powiedziała. Masz prawo wiedzieć
z kim walczysz. Ale przedtem musisz obiecać, że nikomu nic nie powiesz.

Zamrugał przed odwróceniem się w moją stronę. Skinął głową. Nadal byłam na niego
zła ale musiałam odłożyć moje zranione ego na bok.

—Ona ma rację. Nie wolno ci nikomu powiedzieć tego co usłyszysz.

—Dobrze, odparł niepewnie. Obiecuję.

—To nie wystarczy, odparła Camille. Musisz złożyć przysięgę krwi. Nie możemy
ryzykować. Nie masz pojęcia o grożącym nam wszystkim niebezpieczeństwie. Życie
nas wszystkich od tego zależy.

Zamrugał ponownie.

—OK, do dzieła.
Wyciągnęłam swój srebrny nóż z buta.

—To ja przyjmę twoją przysięgę, powiedziałam. Kiedy spojrzał na mnie pytająco,
dodałam: oboje jesteśmy zmiennymi... mimo iż ja jestem tylko genetyczną anomalią.

Zadrżał. Podniosłam ostrze które zabłysło. Widok krwi i ran nie przeszkadzał mi, o
ile ktoś nie zdecydował się ich lizać. W wyniku kontaktu z ostrzem, na jego dłoni
ukazała się czerwona linia po naciśnięciu której popłynęła krew.

background image

Zach uśmiechnął się, ale ręki nie cofnął.

—Na krew twojego ciała, na krew twoich przodków, przysięgasz dotrzymać
tajemnicy lub ponieść karę, jeśli nas okłamiesz?

—Macie moje słowo, powiedział powoli.

W świecie nadprzyrodzonym przysięga krwi miała takie samo znaczenie jak kontrakt.
Jeśli Zach złamałby daną nam obietnicę, mielibyśmy wszelkie prawo na niego
zapolować i go zabić, chyba że we wszystko wmieszałaby się policja.

—Opowiedzcie mi teraz wszystko, powiedział.
—Pamiętaj że poprzysiągłeś milczenie.

Westchnęłam. Z pomocą Camille i Morio opowiedzieliśmy mu co się dzieje w
podziemnym królestwie, jak również wyjaśniliśmy mu czym są pieczęcie duchowe i
dlaczego mają tak wielkie znaczenie dla obu naszych światów. Wysłuchawszy
wszystkiego usiadł na ziemi wyraźnie zakłopotany.

Wtedy wrócił Flam. Skinął byśmy za nim poszli.

Przebrał się. Miał teraz na sobie białe dżinsy, które idealnie opinały jego ładny tyłek i
jasnoszary sweter z golfem. Jego długie włosy zostały zaplecione. Po raz pierwszy
zdałam sobie sprawę, że był całkiem łakomym kąskiem... Zanim w ogóle zdałam
sobie sprawę z tego co robię, rzuciłam zazdrosne spojrzenie Camille. Nie obieraj
drogi, pomyślałam, na której nie będziesz mogła się zatrzymać ani z której zawrócić.

—Chodźmy. W nocy ta trasa jest dla was niebezpieczna, rzekł.

Chwyciłam Zacha za rękę ale zanim zrobiłam krok, obrócił mnie w swoją stronę i
pocałował.

Zaskoczona nie protestowałam i pozwoliłam się objąć. Ten pierwszy kontakt
przypominał w smaku ciemne stare porto. Rozgrzewające cię od środka.
Zach wydał pomruk przytulając mnie mocniej do siebie. Jedną rękę trzymał na moich
plecach drugą pieścił moje pośladki. Gdy zdałam sobie sprawę co się dzieje,
odepchnęłam go.

—Nie Zach... nie tutaj i nie teraz.

Na powrót przyciągnął mnie do siebie i pocałował w ucho.

—Masz taką samą ochotę jak ja, szepnął.

background image

—Nie jestem prawdziwą zmienną, więc lepiej zrobisz puszczając mnie zanim twój
klan dowie się o wszystkim, odparłam uwalniając się z jego ramion. Musimy dogonić
Flama i resztę.

Zach pokiwał głową i zamruczał, po czym pozwolił mi odejść. Ponieważ nie
wiedziałam co więcej mogłabym dodać, pobiegłam w stronę Camille i Morio. Za
sobą słyszałam kroki Zacha.

—Delilah? Delilah! zawołał, ale nie odpowiedziałam.

Moje ciało pragnęło Zacha. Ale nadal dzwoniły mi w uszach jego słowa i
świadomość co myśli o nas jego stado. Nie mogłam udawać że wszystko jest w
porządku i postępować tak jak gdyby nic się nie stało. Jeszcze nie.

Ścieżka doprowadziła nas do podwórka na tyłach domu Georgio. Do tego czasu
zdążyłam odstawić na bok wszystkie swoje myśli o Zachu. Nawet jeśli uda nam się
dotrzeć bezpiecznie do domu, czy zdołamy zapobiec zdobyciu pieczęci duchowej
przez Kyoka i klan pająków?

Gdy dotarliśmy do auta, wszystko czego chciałam to wziąć prysznic, zdrzemnąć się i
zjeść. Flam postanowił nam towarzyszyć do domu. Zaniepokojona wydarzeniami
popołudnia, zapytałam:

—Czy nie powinniśmy wpierw zaglądnąć do Pum? Mamy po drodze.

Zach westchnął.

—Jasny gwint! mam ochotę wrócić do domu. Ale jeśli wpadniemy w pułapkę?

—Czy mówiłeś komuś o naszym dzisiejszym wypadzie? spytała Camille.

Zamknęła oczy. Wiedziałam że modli się aby utrzymał język za zębami. Zach
westchnął.
—Tak, rozmawiałem z Venus dzieckiem księżyca. To wszystko.

—Wiec może mamy jeszcze szansę, wtrącił Morio. Venus nie jest zdrajcą.

—Nie jest jednym z nowo przybyłych, prawda? spytałam

Zachary pokręcił głową.

—Nie jest. W przeciwnym razie nie mógłby być naszym szamanem. Mamy trzech
nowo przybyłych w ciągu ostatnich sześciu tygodni. Shannon i Dodge z Oregonu.

background image

Byli już częścią naszego stada przed przeprowadzką na południe. Więc to nie mogą
być oni. Następnie, jest...Tyler.

Tyler? Kawałki układanki zaczęły wskakiwać na swoje miejsce... od początku nie
podobało mi jego podejście do nas.

—Skąd pochodzi? Kto mu dał referencje?

—Przybył z południa, Nowy Meksyk. Powiedział nam że był częścią klanu
pustynnych Pum. Miał nawet list polecający. Jednak… wiem kto sprawdzał jego
referencje, mogę spróbować dowiedzieć się o nim czegoś więcej, powiedział... więc
gdzie chcielibyście się zatrzymać w pierwszej kolejności? Może pojadę z wami?
Zostawiłem u was samochód.

Camille pokręciła głową.

—Wpierw pojedźmy do domu. Nie ma sensu zajmować się w tej chwili Tylerem.
Musimy opracować plan działania.

Morio usiadł za kierownicą. Flam otworzył tylne drzwi i skinął na Camille aby do
niego dołączyła.

—Usiądź obok mnie. Zachary siądzie z przodu, powiedział tonem który nie pozwalał
na dalsze dyskusje.

Moja siostra posłała mu mordercze spojrzenie ale kiedy szepnął jej coś do ucha, ta
bez szemrania zrobiła jak kazał. Morio obserwował ich we wstecznym lusterku na co
Flam posłał mu zadowolony z siebie uśmieszek. Temat został zamknięty.

W środku oplótł ją ramieniem, na co Camille wtuliła się w niego sadowiąc wygodnie.
Nie potrafię powiedzieć czy była zdenerwowana i czy czuła się swobodnie.

Jeśli chodzi o mnie, to uważałam że najlepszy sposób radzenia sobie ze smokiem to
nie zwracanie uwagi na jego arogancję i skoncentrowanie się na problemach do
rozwiązania.

—Dobrze, jesteśmy gotowi, powiedziałam. Morio, zawieź nas szybko do domu!

Morio uruchomił samochód i ruszyliśmy w drogę powrotną która trwała dwie
godziny, w całkowitej ciszy.

Zach nadal był w szoku i nie bez powodu.

background image

Mogę sobie tylko wyobrazić co czuł odkrywając, iż osoba której ufał w istocie była
jego największym wrogiem.

Camille wydawała się być wyczerpana, założę się że marzyła o masażu. Morio skupił
się na prowadzeniu, podczas gdy ja myślałam o znaku na czole, zastanawiając się co
też może oznaczać?

Czułam się inna, ale nie wiedziałam tak naprawdę w jaki sposób. Po chwili wyjęłam
lusterko z kieszeni i otworzyłam je. Przerażona przyglądałam się swemu odbiciu.
Czarny znak w kształcie sierpa księżyca został osadzony w środku mojego czoła.
Dotykając go opuszkami palców, obrysowałam jego kontur.

Naraz poczułam dreszcz wzdłuż kręgosłupa tak, że wstrzymałam oddech. Poczułam
się przyciągana przez tę samą energię jaką czułam będąc otulona płaszczem Władcy
Jesieni. Naraz echem w mojej głowie odbił się głos. Ktoś się roześmiał. „Należysz do
mnie. Mój czas jest twoim”.

—Co?? Co masz na myśli?

Starałam się coś powiedzieć, ale słowa utknęły mi w gardle. Nasze oczy się spotkały.
Porwana przez ogień jego spojrzenia, pozwoliłam by wziął mnie za rękę. Ponownie
moje zmysły zalał zapach ziemi. Czułam się jakbym stała nad przepaścią, gotowa do
skoku. Z trudem udało mi się zapanować nad zmysłami, walcząc i starając się uciec.

Pogładził moje czoło zmuszając mnie do podniesienia podbródka i spojrzenia mu w
oczy.

—Pozwolę ci teraz odejść zmienna, powiedział z ochrypłym śmiechem, ale wiem że
wrócisz do mnie. Wszyscy ci którzy do mnie należą, w końcu znajdują do mnie
drogę. W międzyczasie gdy spojrzysz w lustro upewnij się, że mnie tam nie ma. Za
każdym razem kiedy zobaczysz dym, przypomnisz sobie zapach i dotyk jesieni,
ponieważ jestem twoim przeznaczeniem.

Po tych słowach zniknął a ja zostałam sama. Jednakże stale mogłam wyczuć że
jestem obserwowana. Był jak duch w mojej pamięci.
Nagle podskoczyłam dotykając palcami znaku na swoim czole.

Camille spojrzała na mnie.

—Co się dzieje? Delilah? Dobrze się czujesz?

Byłyśmy siostrami. Wiedziała że coś się stało.

background image

—Powiem ci później, odpowiedziałam (nie miałam ochoty mówić o tym przy
wszystkich). Czy od naszej wizyty u Władcy Jesieni odczuwasz coś niezwykłego?
Jak na przykład wizje? spytałam.

Camille pokręciła głową i spojrzała na mnie czujnie.

—Masz rację. Odłóżmy tę rozmowę na później, gdy będziemy bezpieczni.

—Czy mogłybyście mówić odrobinę ciszej? wtrącił Morio. Śnieg pada coraz mocniej
a ja próbuję skoncentrować się na drodze.

W lusterku jego twarz była surowa. Jego wzrok utkwiony był we Flamie i jego
ramieniu oplatającym Camille. Widać nawet demon lis też bywa zazdrosny.

Kiedy dotarliśmy w końcu do domu, obserwując otoczenie zauważyłam że Iris nie
próżnowała. Werandę zdobiły girlandy lampek. Na ścianie obok drzwi wisiał
ogromny wieniec ozdobiony czerwonymi wstążkami i złotymi koralikami. Pachniał
tak wspaniale, że miałam ochotę go zjeść.

Wchodząc po stopniach starałam sobie przypomnieć to co powiedział Władca Jesieni
o gnieździe klanu Myśliwych Księżyca.

"Poza miastem na wschodzie, gdzie woda spada na skały, u podnóża góry".

Prawdopodobnie miał na myśli przedmieścia Seattle nad brzegiem jeziora
Washington. Pejzaż przedstawiający rożne miasta bez widocznych granic. Ich
ekonomia i gospodarka bazowała na takich firmach jak Microsoft, Nintendo i
dziesiątkach innych im podobnych firm informatycznych.

Co do wodospadu, sama jeszcze nie wiedziałam co myśleć. Jak do tej pory, nie
miałyśmy jeszcze czasu poznać na dobre tutejszych malowniczych okolic.

Bałyśmy się znaleźć gdzieś na pustyni, gdzie woda i drzewa były jedynie odległym
wspomnieniem. Postanowiłam że zadzwonię do Chase'a i spytam go o zdanie.

Zaraz po wejściu do domu powitała nas Iris z Maggie w ramionach. Kiedy zobaczyła
nas całych i zdrowych, jej twarz się rozjaśniła.

—Dzięki bogom że jesteście cali i bezpieczni. Martwiliśmy się o was!

—My? Odwróciłam się i dopiero teraz zauważyłam samochód Chase'a. Chase jest
tutaj?

background image

—Tak i umiera z niepokoju. Przyjechał zaraz po pracy. Ach! Trillian wrócił. Wieczór
był interesujący, zapewniam was.

Wyraz jej twarzy był bardziej wymowny niż tysiąc słów. Miałam wrażenie, że tych
dwoje znalazło wspólny język.

—Wyobrażam sobie ich rozmowę, powiedziałam zanim zdążyłam ugryźć się w
język. Wszystko w porządku Iris?

—Tak, wydarzyły się dzisiaj pewne rzeczy (ton jej głosu nie wróżył nic dobrego).
Przyglądała mi się przez chwilę przechylając głowę, po czym spytała: Delilah, co
masz na czole?

—To część wiadomości... ale jeszcze nie wiem, czy są dobre czy złe,
odpowiedziałam. Wskazując palcem na pokój obok spytałam: Trillian i Chase są w
salonie?

Skinęła głową.

—Idę przygotować coś w kuchni. Idźcie i usiądźcie ale nie zaczynajcie beze mnie!
wykrzyknęła.

Wiedząc że Chase tu jest, zdałam sobie sprawę że nie będę musiała do niego
dzwonić... Wadą wszystkiego było to, że wypadało bym powiedziała mu o pocałunku
Zacha... wcale nie miałam na to ochoty ale byłam mu to winna. Niechętnie
rozejrzałam się wokół.

Ku mojemu zdziwieniu, obaj z Trillianem siedzieli przy małym stoliku i grali w
szachy. Trillian grał czarnymi, Chase białymi co miało sens. Byli tak skupieni na
grze, że nie usłyszeli jak weszliśmy.

Po posłaniu mi figlarnego uśmiechu, Camille podeszła do nich na palcach chcąc ich
zaskoczyć ale pomimo swoich starań musiała zwrócić uwagę Trilliana, bo ten nagle
zerwał się podskoczywszy do niej. Następnie przytulił do siebie całując namiętnie a
przedtem posyłając zabójcze spojrzenie w stronę Flama.
—Dobrze mieć cię w domu, powiedział na tyle głośno by wszyscy usłyszeli. Blisko
mnie.

Jego oczy nie spuszczały wzroku z Flama jakby chciał zapytać: "No i co masz zamiar
z tym zrobić? "

Bez słowa smok usiadł na kanapie krzyżując nogi. Morio skinął głową w stronę
Chase'a i Trilliana, następnie z westchnieniem zajął miejsce na podnóżku.

background image

Zach natomiast przyglądał się bacznie Chasowi. Jeśli szybko czegoś nie zrobię
wszyscy znajdziemy się w samym środku wojny testosteronu.

Chase podał mi broń.

—Kochanie, tak się cieszę że wróciłaś cała i zdrowa.

Co ja teraz zrobię? Camille była przyzwyczajona do takich sytuacji ale ja nie.

Biorąc głęboki oddech, zbliżyłam się i pocałowałam go serdecznie. Kiedy owinął
ramiona wokół mnie, poczułam się bezpiecznie. Ale czy to wystarczy?

Weszła Iris niosąc tacę pełną sera, sosów i chleba, skinęła wszystkim i usiadła.

—Gdzie jest Menolly? spytałam, rzucając okiem na zegar. Słońce zaszło przeszło
dwie godziny temu. Gdzie ona może być?

—Tutaj, odpowiedział znajomy głos od drzwi (odwróciłam się znajdując się twarzą w
twarz z moją siostrą). Nic wam się nie stało! rzuciła. Kotku, chodź tutaj (to nie była
prośba ale rozkaz. Podeszłam do niej i pochyliłam się tak, jak o to prosiła. Palcem
obrysowała kontury znaku zdobiącego moje czoło by następnie westchnąć, cofając
się). Kto ci to zrobił?

—Władca Jesieni, wyszeptałam. Dlaczego? Poczułaś coś?

Jej oczy stały się krwistoczerwone a kiedy przemówiła zauważyłam, że jej kły były
wydłużone.

—Naznaczył cię. Jako swoją własność. Co zrobiłaś? Powiedz mi że nic mu nie
obiecywałaś! To jest znak „narzeczonej śmierci”, kotku. I nie ma sposobu aby go
usunąć.

—Niech Bogowie się nad nami zmiłują! zawołała Iris.

—Nie... wymamrotałam, to niemożliwe... nic podobnego mu nie obiecywałam!
Powiedział mi że otrzymał swoją zapłatę, ale nie powiedział co nią miało być.

Jednakże w sercu wiedziałam, że zostałam wrobiona. Iris miała rację: Elementarni
Władcy byli przerażający i przebiegli. Nie mieli nic wspólnego z ludźmi lub nawet
Sidhe. Mieli własne zasady a wszystko zależało od ich widzimisię.

Nagle Chase wstał.

background image

—Co tu się dzieje? Jak możesz tak mówić? Delilah nigdy nie złożyłaby takiej
obietnicy!

Menolly spojrzała na niego pogardliwie.

—Oczywiście że nie. Ale musisz coś zrozumieć, Chase. Słuchaj uważnie bo nie będę
powtarzać: Elementarnych nie interesuje co myślą ludzie lub wróżki. Oni są
elementarną częścią obu światów. Reprezentują nieograniczoną władzę. Żaden z
przepisów czy to naszych czy innych ich nie obowiązuje. Mogą robić co chcą i kiedy
chcą. Tylko bogowie mogą interweniować.

Blady i w szoku, Chase powoli usiadł.

—Co z tobą będzie? spytał.

Spojrzałam na Menolly.

—Nie wiem, ale nie zostawię tak tego. Myślę... zacznijmy od początku. Okazało się
że nasz wróg nie ograniczył się jedynie do grupy pająków będących pod kontrolą
Degath.

Camille w milczeniu przygotowała dwie kanapki. Podała mi jedną po czym
ponownie zajęła miejsce na biurku. Menolly wstała i skierowała się w stronę choinki.

Widać zaklęcie Iris działało, bo nawet patrząc na wszystkie wiszące tam dekoracje
nie czułam chęci podejścia do niej, nie mówiąc nawet o innych rzeczach.
Przełknęłam kęs kanapki nie czując przy tym jej smaku. Byłam wyczerpana.
Rzuciwszy okiem na Camille, mówiłam dalej.

—Uporajmy się z tym jak najszybciej. Nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam,
padam ze zmęczenia.

Camille potrząsnęła głową.

—Ja również (następnie zwracając się do Trilliana, dodała: mimo iż umieram z
ciekawości, zacznijmy od małej eskapady tak, by Zachary mógł wrócić do domu).

Kiedy powiedziałam wszystkim o swojej wizji, Camille spojrzała na Menolly która
jedynie skinęła głową.

—Wszystko pasuje. Sprawił że jesteś jego.

background image

—Czy byłabyś tak uprzejma i wyjaśniła mi co to jest „oblubienica śmierci"?

Czułam jak kęs który zjadłam chwilę temu staje mi kością w gardle. Miałam nadzieję
że wszystko będzie dobrze i że nie obudzę się z okropnym bólem brzucha.

—Ostrzegam, nie spodoba ci się to.

—Dzięki, ale sama o tym zdecyduję... pośpiesz się i powiedz mi co się dzieje, tak
bym mogła znaleźć rozwiązanie!

Będąc strzępkiem nerwów, wytarłam ręce i usiadłam w pozycji lotosu. Do
wszystkiego dołożył się koszmarny ból głowy.

Niewzruszona Menolly lewitująca do tej pory nad choinką zeszła do naszego
poziomu. Jej twarz była zalana krwawymi łzami. To nie wróżyło dobrze...

—Kotku, Władca Jesieni nie jest zwykłym elementarnym. Jest również żniwiarzem.
Czekając na was zrobiłam małe rozeznanie. Władca Jesieni kolekcjonuje w swoim
pałacu dusze by następnie te mu służyły. Kobiety te zwane są „narzeczonymi
śmierci". Przypominają Walkirie. To one zbierają dusze które on wcześniej
naznaczył.

Poczułam że brakuje mi powietrza a moje serce zaraz wyskoczy mi z piersi.

—Umrę?

—Nie! Nie to miałam na myśli! (uklękła przede mną i wzięła mnie za rękę). Zostań z
nami, Delilah! Nie przemieniaj się. To nie tak...

Próbowałam trzymać się tego co mówiła i nie zmieniać kształtu ale magia kota była
silniejsza ode mnie, musiałam się jej poddać. W jednej chwili wpadłam w wir gdzie
dwie moje natury spotkały się ze sobą... walcząc o dominację... moje ciało wydało mi
się dziwnie ciężkie...

Zapach tropikalnych kwiatów był odurzający. Wszystko wokół zaczęło się zmieniać.
Ujrzałam krzewy winorośli, pnącza i drzewa tak wielkie, że nie mogłam zobaczyć
nieba. Byłam tam siedząc na jednej z gałęzi. Nagle w dole coś przykuło moją uwagę.

Dzika świnia spacerowała po suchych liściach. Na jej widok obudził się we mnie
wściekły głód, nie mogłam mu się oprzeć. Wstałam. Nie ważyłam więcej jak pięć
kilogramów. W jednej chwili przemieniłam się na nowo.

Teraz moje łapy były ogromne, kruczoczarne i lśniące.

background image

Gdy zeskoczyłam z drzewa i wylądowałam w pobliżu świni, poczułam uderzenie
błyskawicy. Zwierzę zawyło i uciekło. Pobiegłam za nim, gnana żądzą polowania.

Właśnie byłam gotowa do skoku, gdy przerwał mi głos rozwiewając mgłę otaczającą
moje myśli. Głos był naglący. Musiałam pogodzić się z myślą że nici z polowania.
Czując gniew na osobę która odważyła się zakłócić moje polowanie, odwróciłam się.

Tam w świetle księżyca stała złota Puma.

—Delilah, wróć do nas. Tak trzeba. To nie ty, Delilah, jeszcze nie. Czas jeszcze nie
nadszedł. Wracaj! rozkazał głos.

Nie chciałam jej słuchać i wracać, ale nie byłam w stanie jej się sprzeciwić. Puma
pachniała dominującym samcem. Nie mogłam zrobić nic innego jak się jej poddać.
Niechętnie podążyłam za nią przez dżunglę.

Gdzie byłam? Co się dzieje? Próbowałam zawołać kogoś na pomoc ale słowa nie
chciały wyjść z moich ust. Po tym pochłonęła mnie ciemność...

background image

Rozdział 13

Na świętą Bastet! Co mi się stało? spytałam siadając.

Nie byłam pewna czy się przemieniłam. Jedyne co pamiętam to zapach krwi i
świnia…

Kiedy Iris klęknęła przede mną, spróbowałam wstać, drżąc. Pomogła mi usiąść na
kanapie.

Rozglądnęłam się wokół i poczułam bicie własnego serca i ogarniającą mnie panikę.

—Zach... gdzie jest Zachary? Nic mu nie jest?

Nawet nie wiem dlaczego się o niego martwiłam, bałam się że coś mu się stało.

—Jest tam, odpowiedziała Iris kierując się w stronę kuchni.

W tej samej chwili zza choinki wyszła ogromna Puma. To był Zach. Podszedł do
kanapy i powąchał mnie, po czym poszedł za Iris do kuchni. Morio dołączył do nich.

—Będę mu towarzyszył na wypadek gdyby potrzebował pomocy po transformacji,
powiedział.

Miałam mdłości i nie bardzo rozumiałam co się stało. Oparłam się o poduszki
masując jednocześnie skronie. Chase dołączył do mnie, patrząc na mnie
zmartwionym wzrokiem. Położył dłoń na moim ramieniu. Wdzięczna nie
protestowałam gdy podłożył mi poduszkę pod głowę, ani kiedy wziął mnie za rękę
pomagając mi się uspokoić. Menolly usiadła obok niego, kiwając mu głową na znak
uznania.

—Proszę, połóż to na czole kochanie, powiedziała Iris podając mi wilgotną
ściereczkę. Gdy umieściła ją na moim czole, uspokoiłam się i byłam w stanie jasno
myśleć.

—Pij, poleciła Camille, wpychając mi w dłoń butelkę wody. Wypij wszystko.
Prawdopodobnie jesteś odwodniona. Woda dobrze ci zrobi.

Wzięłam łyk, odkrywając z radością że to woda gazowana o smaku czarnej
porzeczki. Miałam wrażenie jakbym była otoczona przez mgłę, która skutecznie
starała się ukryć moją wizję.

background image

Stojąc przy kominku, Flam i Trillian obserwowali mnie uważnie. Wyraz twarzy
smoka był nieczytelny natomiast Svartana zaniepokojony. Po chwili byłam w stanie
ponownie normalnie oddychać i pokój przestał wirować. Usiadłam prosto starając
się zebrać myśli.

Po chwili wrócił Morio a z nim Zach, którego oczy błyszczały dzikim blaskiem. Na
powrót był człowiekiem, jak gdyby nic się nie stało. W powietrzu poczułam silny
zapach piżma na który mimowolnie się skrzywiłam. Chase spojrzał na Zacha,
następnie na mnie ale nic nie powiedział. Iris tymczasem nie umiała ukryć
malujących się na jej twarzy uczuć.

—Lepiej pójdę zaparzyć herbatę, przyniosę też ciastka, powiedziała kierując się do
kuchni.

Poczułam się zażenowana. Wpatrując się w ziemię, zakaszlałam.

—Przepraszam za to, mruknęłam. Czy... czy się przemieniłam? Nie pamiętam...

Menolly pokręciła głową i powiedziała poważnym głosem:

—Nie kotku, nie przemieniłaś się, miałaś drgawki. Pamiętasz co się stało? Dobrze się
czujesz??

Drgawki? To było nowe i przerażające doświadczenie. Jedyne co czułam w tej chwili
to wstyd. Żołądek bolał mnie trochę, poza tym czułam jakbym walnęła głową o
ziemię ale poza tym wszystko wydawało się być w porządku. Tyle tylko że nie
pamiętałam co się działo przez ostatnie pół godziny... wzruszyłam ramionami.

—Myślę że tak, odpowiedziałam w końcu.

Wzięłam głęboki oddech, następnie powoli wypuściłam powietrze. Nie. Wcale nie.
W rzeczywistości, o dziwo, czułam się silniejsza niż przed... przed czym?

—Zachary, dlaczego się przemieniłeś? spytałam mrugając.

Zachary westchnął ponuro.

—Nie wiem.

Pamiętam że spadłaś na ziemię, po czym poczułem w powietrzu zapach zmiennej
kotki. Miałem zawroty głowy. Potem obudziłem się w kuchni, obok Morio. Nie
podoba mi się to w ogóle. To jest pierwszy raz, gdy zapomniałem co robiłem w mojej
zwierzęcej postaci.

background image

—Mnie również się to nie podoba, powiedziałam marszcząc brwi. Czy powiedziałam
lub zrobiłam coś zanim straciłam przytomność?

Menolly i Camille spojrzały na siebie.

—Menolly mówiła ci o znaku na twoim czole i o narzeczonych śmierci.

Do diaska!

—Zapomniałam. Wpadłam w panikę czy coś takiego.

Nawet gdybym nie była histeryczką, to tego typu wiadomości każdym by
wstrząsnęły. Zwracając się do Menolly dodałam:

—Prawdopodobnie już cię o to pytałam, ale nie pamiętam. Czy to oznacza, że
wyznaczono nagrodę za moją głowę? Umrę?

—Próbowałam ci powiedzieć. Większość narzeczonych śmierci jest wróżkami, z
wyjątkiem niektórych ludzi. Wyglądają jak walkirie, chyba że nie są
Skandynawkami. W nocy Samhain zbierają dusze wybrane przez Władcę Jesieni i
zaprowadzają je do piekła. Narzeczone śmierci należą do Władcy Jesieni. Grają
zarówno rolę jego kobiet jak i towarzyszek.

Co?! To jakiś żart!

—Nie ma mowy! Nie zrobię tego. Władca Elementarny czy nie, nie mam zamiaru
poślubić faceta który jest równie przerażający (nagle do głowy przyszedł mi pewien
pomysł). Uch... co mi zrobi jeśli go nie posłucham? Jeśli nie będę mu posłuszna?

—Nie jestem pewna czy chciałabyś to wiedzieć, odparła. Z tego co wiem, musisz być
martwa zanim zabierze cię do swego królestwa, ale mogę się mylić. Nie zabije cię.
Na chwile obecną jedynie cię naznaczył. Proponuję abyś przestała o tym myśleć.
Mamy czas by znaleźć sposób jak cię z tego wydostać.

Świetnie. Kiedy umrę, nie będę mogła dołączyć do moich przodków. Zamiast tego
przyjdzie mi spędzić wieczność z Władcą Jesieni jako jego trofeum! Będąc w jego
służbie... daleko mi było do śmiechu.

—Mów co chcesz. Ty nie możesz umrzeć. Przynajmniej nie po raz drugi. Menolly
wzruszyła ramionami.

—W tej chwili mamy ważniejsze problemy do rozwiązania. Uwolnimy cię z jego
uścisku, obiecuję.

background image

Usiadłam warcząc pod nosem. Camille posłała mi jedno z tych swoich spojrzeń, gdy
nie wiedziała co zrobić ani co powiedzieć. Zmarszczyłam brwi.

—Dobra, ale chcę żebyśmy znaleźli rozwiązanie jak najszybciej. Wyobraźcie sobie
że mam wypadek lub załatwi mnie demon z drużyny Degath! Co się wtedy ze mną
stanie??!

Zachary wstał i odchrząknął:

—Przepraszam że przeszkadzam, ale muszę wrócić do domu aby upewnić się że
wszystko jest w porządku. Zrobię rozeznanie i spróbuję się czegoś dowiedzieć o
Tylerze. Jakby co, dam wam znać.

To powiedziawszy skierował się do drzwi. Nie wiem czy powinnam była czuć się
obrażona. W końcu nie codziennie dowiadujesz się tylu przerażających rzeczy o
sobie. Choćby dlatego zasługiwałam i oczekiwałam na coś "więcej", szczególnie od
kogoś kto mnie pragnął. Ale Zach nie zdawał sobie tak naprawdę sprawy z tego, co
się stało. Byłoby dla niego niewątpliwie szokiem gdyby zrozumiał w co wdepnął.

Towarzyszyłam mu do drzwi. Na zewnątrz stojąc na ganku, skrzyżowałam ramiona
aby się ogrzać. Deszcz na nowo przemienił się w śnieg a temperatura zaczęła
gwałtownie spadać. W rzeczywistości zimne powietrze sprawiało, że bolał mnie nos.

—Wszystko w porządku? spytałam.

Wzruszył ramionami.

—Sam nie wiem. Poczuję się lepiej gdy złapiemy Kyoka. Nie jestem pewien czy
dobrze wszystko zrozumiałem, mam na myśli demony i pieczęcie duchowe. Poza tym
że są niebezpieczne. Może i jestem istotą nadprzyrodzoną ale jestem też związany z
Ziemią. Zdaję sobie sprawę, że widzę świat z ludzkiej strony (urwał...). Wasz świat
bardzo różni się od naszego z wszystkimi jego demonami, wojnami, królami i
królowymi...

Nagle zatrzymał się wpatrując w ziemię. Zrobiłam krok w jego stronę. Nadal otaczał
go zapach Pumy. Ten magiczny kot obudził we mnie pragnienie tak silne, że nie
mogłam pozostać obojętna. Zaczęłam taksować go wzrokiem, zaczynając od nóg
podkreślonych parą dopasowanych dżinsów. Kiedy dotarłam do jego szerokich
ramion… mimowolnie z moich ust wydobył się „miau”. Następnie doszłam do jego
potarganych włosów i oczu koloru topazu.

Moje serce waliło, ale zmusiłam się by mu odpowiedzieć.

background image

—Zach, nie jesteśmy inne ponad to co wiesz. OK, może trochę ale dążymy do tych
samych rzeczy jak Ziemianie: miłość, przyjaźń, rodzina, pokój, życie bez problemów.
Nie różnimy się zanadto od siebie, prawda?

Być może próbowałam mu wytłumaczyć, że nie byłyśmy bestiami. A może chciałam
przekonać samą siebie, że nie jestem „spacerującą z wiatrem”? Że byłam kimś
normalnym, z rodziną i przyjaciółmi, jak każdy inny. W każdym razie niezależnie od
wszystkiego, Zach chwycił mnie za ramiona przyciągając do siebie. Próbowałam się
wykręcić tłumacząc sobie, że nie było to dobre miejsce ani pora. Ale w następnej
sekundzie nie obchodziło mnie co będzie dalej...

—Nie wiem co się stało po mojej transformacji, mruknął. Jednak gdy na nowo stałem
się człowiekiem, byłem tak podekscytowany, że czułem jakbym miał wybuchnąć.

Przyłożył usta do moich włosów i szepnął:

—Pragnę cię, Delilah. Nie obchodzi mnie czy jesteś prawdziwą zmienną lub w
połowie wróżką lub nawet w połowie zebrą! Nie mam nic wspólnego z tym, co
mówią członkowie mojego klanu. Chcę cię... pode mną, w moim łóżku, w moich
ramionach. Chcę zobaczyć twoją twarz w ekstazie wiedząc, że jestem jej przyczyną.
Decyzja należy do ciebie, ale nie każ mi zbyt długo czekać.

Po tym jego usta napotkały moje i straciłam zdolność myślenia. Przyciskając mnie do
ściany, nakrył sobą każdy centymetr mojego ciała. Czułam jego pragnienie... twarde i
palące. A jednak... a jednak wiedziałam, że jeśli go poproszę to się zatrzyma.
Gdybym go o to poprosiła... więc dlaczego nie otwierałam ust??

Nagle zaskoczył nas dźwięk otwieranych drzwi. Odwróciłam się tylko po to, by
znaleźć się twarzą w twarz z Chasem.

Nie mogłam nic wyczytać z jego twarzy i szczerze mówiąc, nie byłam pewna czy
chciałam... Jednak jego zranione spojrzenie uderzyło mnie jak sztylet w serce. W
moich żyłach obudziła się krew mojej matki. Odsunęłam się od Zacha, który bez
słowa podszedł do swojego samochodu. Gdy do niego wsiadł, zwróciłam się do
Chase'a.

—Chase... musimy porozmawiać. Nic się nie wydarzyło...

—Nic? Najwyraźniej nie mamy tej samej definicji słowa "nic" (skrzywił się i mówił
dalej). Powinienem się był domyślić. Po raz pierwszy jestem wierny jednej kobiecie,
i mam z tego powodu przerąbane.

Ton jego głosu sprawił że się najeżyłam.

background image

—Proszę?! Nigdy nie było między nami umowy o wyłączność.

Odnośnie Zacharego, objęłam go, to prawda. Dwa razy, jeśli naprawdę chcesz
wiedzieć. To wszystko.

—Czy jest to chwila kiedy mam ci przyklasnąć? Być zapewnionym że jedynie
zabawiasz się z tym gościem?! Złapał mnie za ramiona potrząsając. Delilah, on nigdy
nie da ci tego co ja ci daję. Ten facet jest niebezpieczny. On nie zna cię tak dobrze jak
ja.

Nie miałam ochoty z nim o tym rozmawiać, nie teraz.

—Wystarczy, szepnęłam odpychając go. Masz rację. Znasz mnie. Ty wiesz wszystko
co trzeba wiedzieć o moich przodkach, moim dziedzictwie i wszystkim co za tym
idzie. Powinieneś wiedzieć, że nie sypiam z pierwszym jaki się nawinie. Ale
Zachary... jest w nim coś… nie mogę i nie potrafię tego wyjaśnić.

Chase posłał mi mroczne spojrzenie, wzdychając.

—Tak, wiem. Ale to nie znaczy, żeby mi się to podobało.

Przyjrzawszy mu się, postanowiłam ciut go przesłuchać.

—A ty? Jesteś zazwyczaj wierny swoim dziewczynom? Nie oszukałeś i nie
zdradziłeś nigdy żadnej?

Zamrugał i odwrócił głowę.

—Zdarzyło ci się to prawda? Nawet jeśli wcześniej obiecałeś im wierność. Jestem
pewna że więcej niż raz byłeś im niewierny .

Wyglądał jakby połknął muchę.

—Nie, to nie prawda! Kiedy zmarszczyłam brwi z niedowierzaniem, wzruszył
ramionami. No OK, byłem niewierny raz czy dwa. Ale nigdy wcześniej nie
pragnąłem być z jedną kobietą. Nie spotkałem właściwej. Aż do dzisiaj. Nawet jeśli...
nie dokończył zdania, wyraźnie zrozumiałam co chciał powiedzieć.

Skrzyżowawszy ramiona, oparłam się o poręcz.

—W tym układzie dobrze zrobimy ustalając zasady natychmiast, co o tym myślisz?
Nie poproszę cie abyś był mi wierny i vice versa, ale nie ma mowy o kłamstwach i
ukrywaniu się. Jeśli pójdę z kimś do łóżka, powiem ci o tym.

background image

Tego samego oczekuję od ciebie.

Czekałam na jego odpowiedź. Wszystko byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby ludzie
mówili szczerze o swoich związkach i seksie.
Oparty o balustradę, Chase obserwował padający śnieg.

—Dobrze. Na razie. Jednakże jeśli zdecydujesz się pójść do łóżka z Zacharym, nie
chcę znać wszystkich krwawych szczegółów. Nie jestem aż tak liberalny. Nie chcę
wiedzieć ile razy doprowadził cię do szczytu ani jak dużego ma ptaszka, ok?

Następnie udał się w kierunku drzwi. Nasz związek nabierał nowego znaczenia, nie
byłam pewna czy będzie ono dobre czy nie.

—OK, odpowiedziałam idąc za nim. W każdym razie mam nadzieję, że wiesz jak
bardzo kocham być z tobą, bo to jest prawda.

Niestety zniknął już wewnątrz domu.

Kiedy wróciłam do pokoju, Trillian opierał się o biurko podziwiając choinkę i bawiąc
się jednocześnie obojętnie kartami. Podczas gdy Flam nie próżnował, objąwszy
Camille ramieniem. Morio i Menolly rozmawiali. Iris zmywała naczynia w kuchni;
kiedy skończyła dołączyła do nas z Maggie, sadowiąc się z nią w bujanym fotelu.

Kiedy Trillian mnie zobaczył, westchnął głośno.

—Skończyłaś już? Czy mogę zmienić temat? Mam dla was wiadomości dotyczące
waszej rodziny i toczącej się wojny. Chciałbym opowiedzieć wam o tym, zanim
Menolly wyjdzie do pracy.

Wyglądał na złego.

—Co się dzieje? spytała Camille, próbując wstać.

Rozbawiony tym Flam powstrzymał ją przyciągając do siebie. Trillian uniósł brew,
ale zachował milczenie. Obawiał się smoka i miał rację. Zazdrosny chłopak który
zapomina że za przystojną twarzą kryje się prawdziwy, ziejący ogniem starożytny
smok, jest idiotą. Na dodatek martwym idiotą. Trillian dobrze o tym wiedział.

—Wasz ojciec i ciotka mają się dobrze. Niestety jeden z waszych kuzynów został
aresztowany, powiedział Trillian.

—Kto? zapytałam w tym samym czasie co Camille.

background image

Trillian podniósł głowę.

—Shamas. Odkryli że jest szpiegiem Tanaquar.

Shamas zawsze sprawiał kłopoty, był głuchy na ostrzeżenia krewnych . Jeśli został
oskarżony o zdradę, czeka go śmierć, powolna i bolesna.
—Więc to koniec, mruknęłam z pochyloną głową.

—Nie będzie cierpiał, powiedział Trillian ponuro, obiecuję wam to. Tanaquar jest
łaskawa dla swoich wiernych sług. Na czas trwania wojny, król Svartalfheim oddał
do jej dyspozycji triadę pod rozkazami Jakaris.

Spojrzałam na Camille i Menolly. Wiedziałyśmy doskonale co to oznacza. Mnisi
Jakaris, bogowie śmierci Svartan, byli wykwalifikowanymi zabójcami. Wytropią
Shamas następnie jeden szybki strzał w serce i koniec. Umrze ale nie będzie cierpieć.
Przynajmniej nie za długo.

Chase pochylił się i ukrył twarz w dłoniach, patrząc w ziemię. Marszcząc brwi,
Morio bawił się frędzlami podnóżka. Camille udało się uwolnić, po czym dołączyła
do Trilliana.

—Tym lepiej, powiedziała. Nie będzie cierpiał i umrze z godnością. Czy ojciec wie?

Trillian posłał jej ponure spojrzenie.

—Tak, poszedłem zobaczyć się z nim przed przekroczeniem portalu. Rozmawiałem
również z waszą ciotką.

Ciotka Rythwar była przybraną matką Shamasa. Ciotka Olanda, jego rodzicielka,
mieszkała w odległej dolinie Saulovent. Była to mała wspólnota wróżek drzewno-
sadowniczych.

—Czego jeszcze się dowiedziałeś?

Drżąc, Camille bawiła się jedną z ozdób z choinki. W dzieciństwie oboje przyjaźnili
się z Shamasem. Niestety, teraz nic więcej nie możemy dla niego zrobić.

Trillian podszedł do okna, wpatrując się w burzliwą noc.

—Wojna podzieliła Y'Elestrial. Lethesanar nakazała pobór do wojska dla wróżów
mających jeszcze mleko pod nosem. Rodziny wywożą i ukrywają swoje dzieci
daleko, chcąc je chronić. Oficerowie masowo dezerterują. Królowa wyznacza na ich
miejsce żądnych władzy arystokratów. Lista zdrajców nadal rośnie, wierzcie mi.

background image

Cieszcie się że waszemu ojcu i ciotce udało się uciec w porę. Wszędzie roi się od
szpiegów.

—Coś jeszcze? zapytałam, choć tak naprawdę nie chciałam nic więcej wiedzieć.

Y'Elestrial było pięknym miastem ale w krótkim czasie jego malownicze ulice
zostały zalane krwią wrogów.

—Tak, odparł odwracając się do nas. Na czas wojny OIA została rozwiązana. Portale
już nie będą monitorowane.

Informacja ta wstrząsnęła nami. Spojrzałam na Menolly, której oczy zabłysły na
czerwono. Camille wstała i zaklęła szpetnie, co wywołało rumieniec na twarzy
Chase'a. Nie wiedząc co zrobić, również wstałam.

—To śmieszne! wtrąciła Iris. Właśnie w takich momentach jak teraz, cieszę się że
jestem związana z Ziemią. Nie możecie teraz wrócić. Kto zajmie się Skrzydlatym
Cieniem?

—Ona ma rację, powiedziała Menolly. Mówisz nam że zostawią wszystko bez
nadzoru, tym samym pozwalając by wszystko zamieniło się w nicość? Dlaczego nikt
nas nie uprzedził?

Trillian przyglądał się swoim paznokciom dodając nonszalanckim tonem:

—Wysłannik nigdy nie przekroczył portalu. Zgłosiłem to Tanaquar która odbyła małą
pogawędkę z szefem OIA.

—Szef z nią rozmawiał?!

Nie mogłam w to uwierzyć, to było zbyt dziwne aby mogło być prawdziwe.

—Jest podwójnym agentem. Nie pytajcie mnie jak i dlaczego. Po prostu mi zaufajcie.
Oboje doszli do kompromisu.

Podwójnym agentem? Szef pracuje dla wroga? Było gorzej niż myślałam.
Pomyślałam że jeśli wrócilibyśmy teraz, to może udałoby nam się wszystko naprawić
ale po głębszym zastanowieniu stwierdziłam, że nie warto sugerować podobnych
rzeczy.

Zmarszczyłam brwi i zapytałam:

—Ilu agentów tutaj zostanie? Wystarczająco by utrzymać portale?

background image

—Nie. Ani do walki z demonami. Nie chciałem wam tego mówić ale jesteście
jedynymi które mogą powstrzymać Skrzydlatego Cienia do czasu, gdy Tanaquar
przejmie kontrolę nas Y'Elestrial.

Po prostu świetnie! Królowa Elfów i Tanaquar mają nadzieję że same rozwiążemy
wszystko. Musimy się naprawdę lepiej postarać...

Trillian pokręcił głową.

—Wiem o czym myślicie ale wszystko zależy tak naprawdę od was trojga i waszych
sojuszników. Pomogę wam, oczywiście. Będę z wami do czasu gdy Tanaquar nie
wezwie mnie do siebie.

—Wiemy, powiedziała ponuro Camille. Chcę po prostu wiedzieć na kogo możemy
liczyć.

Chase zmarszczył brwi.

—To dobry pomysł by skontaktować się z agentami którzy zostali na Ziemi. Mogą
być cennymi sojusznikami.

—Jeszcze jedno, wtrącił Trillian odwracając się w stronę Chase'a. Przykro mi to
mówić, ale straciłeś pracę. Przynajmniej jeśli chodzi o OIA. Oni nie mają już
kontaktu z agentami na Ziemi.

—W przypadku gdybyś nie zauważył, dawno już to pojąłem, odpowiedział inspektor.

Kiedy wydawało się że oboje rzucą się sobie do gardeł, przerwałam im wtrącając:

—A my? Co z nami?

Trillian wzruszył ramionami.

—Powinnyście być tu bezpieczne. Kupiłyście ten dom z pieniędzy waszego ojca a
nie OIA. Zresztą już niedługo żaden agent nie przekroczy portalu. Dla
bezpieczeństwa radzę byście więcej nie korzystały z lustra. Jeśli zdecydujecie się
wrócić, nie pokazujcie się w Y'Elestrial.

Patrzyłyśmy na niego w skupieniu. Wszyscy wiedzieli co się święci, ale nikt nie miał
odwagi spytać. Wreszcie Camille mruknęła:

—Dlaczego?

background image

Po raz pierwszy ujrzałam strach w oczach Trilliana.

—Ponieważ została wyznaczona nagroda za wasze głowy.

—Niewątpliwie zostaniemy skazane na karę śmierci, dodałam.

Chase zerwał się gwałtownie.

—Nagroda za wasze głowy?!! Co to za gówno?! Wasza królowa jest szalona!
zawołał.

Jego gniew zdawał się opadać kiedy wzięłam go za rękę.

—To prawda, Lethesanar nie myśli jasno. Jako że sama nie ma dzieci, nie ma
księżniczki która zajęłaby jej miejsce. Czuję że zechce rządzić tak długo, jak to
możliwe.

—Ale Tanaquar ma dwie córki, wtrącił Trillian, i umie zachować zimną krew. To
może obrócić się na jej korzyść.

—Dokąd prowadzi portal w Voyagerze? zapytał nagle Flam, włączając się do
rozmowy.

—Jest bezpośrednio połączony z Y'Elestrial, odpowiedziała Menolly lewitując.
Lepiej zrobimy znajdując sposób na przekierunkowanie go. W międzyczasie,
możemy używać portalu Babci Kojot, który przerzuci nas bezpiecznie do Elqavene,
elfiego miasta.

—Cóż, rzekłam, wszyscy jesteśmy bezrobotni! A inni agenci? Masz ich nazwiska?

Trillian trzymał w ręce teczkę.

—Pomyślałem że może wam się ona przydać. Jest w niej lista nazwisk wszystkich
agentów wraz z ich adresami. Inna rzecz że oni nic nie wiedzą o Skrzydlatym Cieniu.

Najwyraźniej OIA nie uznała za stosowne poinformować ich o tym, jednocześnie
nigdy oficjalnie nie uznając zagrożenia najazdu Ziemi przez demony.

W mordę jeża! Znaczyło to, że agenci którzy pozostali na Ziemi, znaleźli się w
niebezpieczeństwie nie zdając sobie z niego nawet sprawy.

Podał mi teczkę.

background image

—Myślę że mają prawo wiedzieć czego się spodziewać. Po powrocie skontaktuję się
z waszym ojcem i powiem mu że jesteście całe i zdrowe.

—Dziękuję, mruknęłam ponuro.

Oprócz tego co mogłyśmy ugrać, nie było wątpliwości że utknęłyśmy tu na dobre,
bez nadziei na uzyskanie jakiegokolwiek wsparcia ze strony naszych. No może nie
tak do końca, bo jednak miałyśmy tutaj sojuszników którzy, kto wie, może
odpowiedzą na nasz apel?...

Nagle przyszła mi głowy pewna myśl.

—Czy myślicie że można by przeprogramować lustro tak, byśmy mogli
skontaktować się z królową Asterią? Byłoby to wygodniejsze niż oczekiwanie, aż
sama wyśle do nas jednego ze swoich posłańców.

Camille zaklaskała.

—Bardzo dobry pomysł! Ale czy to możliwe? Moja magia nie jest wystarczająco
silna. Nie chciałabym podejmować takiego ryzyka.

—Jutro o świcie udam się do Elqavene i postaram się ich przekonać aby podesłali
nam jednego ze swoich magów, wtrącił Trillian ziewając. Te różnice czasowe w
świecie astralnym mnie wykańczają.

Zbyt częste podróżowanie przez portale miało swoje konsekwencje, bezsenność,
odchylenia metaboliczne, itp. Od czasu ataku zmiennokształtnego, Trillian kursował
między Ziemią a krainą wróżek kilka razy w tygodniu.

—Chodź do mojego pokoju, powiedziała Camille biorąc go za rękę.

—Z radością, moja miłości. Dał jej znak by poszła pierwsza, podczas gdy sam
odwrócił się do Flama i rzekł chłodnym i spokojnym głosem, jak u żmii: Nigdy o tym
nie zapomnij, tylko ci ją wypożyczam. Nie obchodzi mnie, czy jesteś smokiem czy
kimś innym. Ona jest moja. Zrozumiano?

Flam się roześmiał.

—Jak chcesz, nie będę stawał pomiędzy wami dwojgiem, powiedział.

Jakoś wątpiłam w jego szczerość. Kiedy oboje zniknęli, Menolly spojrzała na zegar.

background image

—Lepiej zrobię zbierając się do pracy (chwyciła klucze, torebkę i uroczy mały
skórzany woreczek. Nie mam pojęcia skąd go wytrzasnęła. Miał kształt nietoperza z
rozpostartymi skrzydłami, może był częścią kostiumu Halloween dla jakiegoś
dzieciaka?). Musze zacząć oszczędzać i odkładać wszystko co tam zarobię.

—W każdym razie nie możesz nic wysyłać do domu, odparłam.

Potrząsnęła głową.

—To mi przypomina... jestem pewna że OIA nie zadbała o część administracyjną.
Lepiej sprawdzę jak się ma sprawa z czynszem i kredytem na Voyagera i księgarnię.
Przynajmniej jeśli chodzi o bar i mieszczący się tam portal, nie możemy pozwolić
sobie na jego utratę.

Skrzywiłam się, robiąc notatki.
—Dobry pomysł. Ostatnią rzeczą jakiej potrzebujemy to mieć komorników na garbie.

Morio wstał przeciągając się.

—Będę towarzyszył Flamowi, oznajmił. Za niedługo wrócę. Jeśli nie macie nic
przeciwko, prześpię się w saloniku.

—Absolutnie, odparłam. Zostawię kartkę Iris.

Po tych słowach oboje z Flamem wyszli, zostawiając mnie sam na sam z Chasem.
Spojrzałam na niego i westchnęłam.

—Nic z tego nie rozumiem, ale jestem tak zmęczona że ledwo myślę.

Tak wiele rzeczy nam umknęło. Czy zdołamy to wszystko przetrwać? Żałowałam że
nie jestem na powrót dzieckiem kiedy wszystko wydawało się być prostsze.

Po chwili Chase podszedł do mnie kładąc mi ręce na ramionach i przytulając do
siebie.

—Przykro mi, mruknął. Przykro mi że zachowywałem się jak dupek. Wiem kim
jesteś i kocham cię za to. Nie chcę abyś zmieniała się dla mnie, ale to trudne dla
mnie, wiesz? Pierwszy raz mam tyle uczuć dla kobiety. Nie spodziewałem się tego.

Oplatając ręce wokół jego bioder, położyłam głowę na jego ramieniu wtulając się w
niego.

—Moja matka i ojciec byli w stanie stworzyć udany związek.

background image

Chase, nie jestem pewna czy sama jestem w stanie to zrobić. Jestem... ”spacerująca z
wiatrem”. Nie mam swojego miejsca. Jestem po trosze wszędzie. Jesteś pewien że
zniesiesz tą niepewność? Czy zdołasz żyć z myślą, że sypiam z innymi
mężczyznami? Nie jestem jak Camille. Nie mam wystarczająco dużo doświadczenia
aby wiedzieć czego chcę. Seks to wciąż nowość dla mnie, ale moje hormony
obudziły się do życia a dla wróżek nie ma bardziej potężnej siły...

Chase pocałował mnie w czoło przed pocałowaniem mnie w usta.
—Będę musiał się przyzwyczaić. Zawsze się zastanawiałem, jak Trillian i Morio
mogą dzielić się między sobą Camille ale myślę, że teraz rozumiem. Wolę mieć
jedynie część twojego czasu, niż nigdy nie być w stanie dotknąć, pocałować czy
kochać się z tobą..

Przełknęłam gulę w gardle. Chciałam obiecać mu coś co wiedziałam że chciał
usłyszeć, ale nie mogłam, nie byłam w stanie. Okłamując go, okłamałabym samą
siebie. Dlatego wybrałam rozwiązanie najbliższe prawdy. Złapałam go za rękę,
prowadząc do swojego pokoju...

background image

Rozdział 14

Po zamknięciu drzwi sypialni, Chase posłał mi spojrzenie pełne pożądania. Czułam
jak się pod nim topię. Zwykle to Chase był promotorem, jednak tym razem chciałam
wziąć sprawy w swoje ręce.

Zanim zdążył otworzyć usta pchnęłam go na łóżko. Zaskoczony otworzył oczy, gdy
na nim usiadłam. Po chwili posłał mi szeroki uśmiech. Najwyraźniej nie
przeszkadzało mu to w najmniejszym stopniu.

Guzik po guziku rozpięłam mu koszulę odsłaniając jego tors. Następnie pochyliłam
się całując każdy centymetr jego ciała. Delektując się jego słonym smakiem,
schodziłam coraz niżej i niżej. Kiedy doszłam do paska rozpięłam go zdając sobie
sprawę że moje wysiłki nie poszły na marne. Kiedy pomogłam mu zdjąć spodnie,
jęknął.

—Delilah... zaczął, ale ja wiedziałam co zrobić aby przedłużyć jego tortury...

Powoli wysunęłam czubek swojego języka i poczęłam lizać jego członek od
podstawy i kierując się ku dołowi. Nie mogłam wziąć go w usta z powodu moich
kłów; próbowaliśmy raz ale zrezygnowaliśmy z tego. Wystarczająco podniecające
było ssanie go i o wiele bezpieczniejsze...

Wsunąwszy palce w moje włosy przyciągnął mnie do siebie. W powietrzu uniósł się
jego piżmowy zapach uderzając mi do głowy i potęgując tym samym moje
pożądanie.

Wycofałam się, zdejmując swój golf. Z gorączkowym i rozpalonym spojrzeniem,
Chase obserwował każdy mój ruch, kiedy rozpięłam stanik i zdjęłam go odrzucając
na bok. Wstałam z łóżka, zdejmując z siebie resztę moich ubrań. Z rękami
założonymi za głowę, Chase spojrzał na mnie pomagając mi zdjąć ostatni dzielący
nas skrawek materiału... i odrzucając go.

Czekał cierpliwie zdając sobie sprawę, że tym razem wszystko rozwinie się po mojej
myśli. Noc należała do mnie.
Klęcząc u jego stóp, zdjęłam mu buty i pomogłam mu pozbyć się spodni. Następnie
usiadłam mu na kolanach a on owinął ręce wokół mojej talii. Nie zwlekając przyłożył
usta do mojej piersi. Czując jego język na skórze, zadrżałam. Wtedy poczułam jego
palce wślizgujące się we mnie i pocierające mnie delikatnie. Napięcie stawało się
coraz silniejsze.

background image

Nie mogąc znieść więcej, odepchnęłam jego rękę opuszczając swoje ciało i witając
go tak głęboko, jak tylko mogłam. Opadłam przytulając się do niego i całując go.

Oplatając ramiona wokół mojej talii, przyciągnął mnie do siebie. Odnaleźliśmy
wspólny rytm który odpowiadał nam obojgu. Pozwoliłam ponieść się fali,
zapominając o Władcy Jesieni, wojnie i całej reszcie.

Po wszystkim leżąc w łóżku i popijając piwo korzenne, przyglądałam się Chasowi
który właśnie zmieniał swój plaster antynikotynowy. Niechętnie zmusiłam się by na
nowo wrócić do „tu i teraz”, do naszych problemów.

—Chase, czy pamiętasz kiedy mówiłam ci o tym co powiedział Władca Jesieni o
klanie Myśliwych Księżyca? spytałam, szukając jednocześnie w mojej szafce nocnej
schowanych tam batonów czekoladowych. Mam! Znalazłam! Chowałam je tam w
razie, gdyby w nocy naszła mnie ochota na małe co nieco.

Chase podciągnął koc na piersi, gruby niebieski patchwork.

—Jezu jak zimno! Czy śnieg przestał padać? spytał

—Nie mam pojęcia, sprawdzę, odparłam wstając.

Mimo panującego w pomieszczeniu chłodu, zmusiłam się by podejść do okna. Na
zewnątrz śnieg na nowo zaczął padać. Na pierwszy rzut oka było siedem lub osiem
centymetrów.

—Nie nie przestał i nie wygląda jakby chciał przestać. Na moje oko nie uda nam się
uciec, zapowiada się prawdziwa zamieć. Więc jak? Pamiętasz?

—Co? Ach tak, zmienne pająki! Nie, nie bardzo. Straciłem wątek gdy Menolly
wspomniała o narzeczonych śmierci (przykleiwszy nowy plaster, stary wyrzucił do
kosza). Hej, od jutra zmniejszę dawki, ostatecznie prawie mi się udało zerwać z tym
złym nawykiem, dzięki tobie kochanie. To wszystko twoja zasługa.

Posłałam mu szeroki uśmiech. Dym papierosowy przeszkadzał mi tak bardzo, że
zrobiłabym wszystko aby go uniknąć. Jakby na to nie patrzeć, jemu też to dobrze
zrobi.

—To fantastycznie! Ogromnie się cieszę! zawołałam, zrywając opakowanie z mojego
batona, gotowa pochłonąć go w jednym kęsie. Niestety, Chase spojrzał na mnie jak
zbity pies i czułam się zobligowana do zaoferowania mu połowy. Pytam, bo Władca
Jesieni mówił o wodospadzie na wschód od Seattle. Mówi ci to coś?

background image

Po przełknięciu ostatniego kęsa czekolady, wyskoczyłam z łóżka w poszukiwaniu
mojej piżamy. Wbrew powszechnemu przekonaniu, ciepło wcale nie dochodziło tu z
dołu. Jeśli mam być szczera, mój pokój był zawsze najzimniejszy a dokładniej całe
piętro.

Chase zastanawiał się przez chwilę nad moim pytaniem.

—Tak, chyba wiem co mógł mieć na myśli: miasto Snoqualmie, na wschód od
Issaquah z jego wodospadami. Są piękne: pokazywali je w Twin Peaks. Z początku
myślałem, że to dziwny serial ale od czasu waszego przybycia, życie nie jest tutaj
takie samo.

Jest tam pawilon, bardzo piękne miejsce. Będąc w Snoqualmie, aby dotrzeć do
wodospadu trzeba najpierw przejść przez góry. Wszystko pozostaje w stanie
nienaruszonym, piękne i dzikie.

—Góry... to ma sens. Władca Jesieni powiedział nam, że to właśnie tam znajdziemy
ich gniazdo, u podnóża gór w pobliżu wodospadu. To idealne miejsce, blisko miasta
i na tyle daleko, że nikt ich nie zauważa (zastanowiłam się przez chwilę). Chase,
musisz ich znaleźć. Zachary będzie mieć oko na Tylera. Jeśli jest w to zaangażowany,
to musi od czasu do czasu kontaktować się ze swoimi, zwłaszcza jeśli myśli że nikt
go nie podejrzewa.

—Chciałabym mieć na niego oko. Gdy kiedy opuści rezerwat, będę go śledzić.

Spojrzałam na niego z ukosa.

—Mogę się tym zająć. Albo Morio albo oboje razem. W mojej postaci kota i jego
lisa, nie damy się rozpoznać.

—Ale oni wiedzą że jesteś zmienną kotką, prawda? zapytał potrząsając głową.
Byłoby bardziej rozsądne aby wysłać Morio. Nie podoba mi się pomysł, że śledzisz
Pumę. Poza tym Morio w postaci superbohatera jest znacznie szybszy od ciebie,
prawda?

Zaśmiałam się.

—„Superbohatera”? Dobre, naprawdę dobre! Powtórzę mu to!
Ale to prawda, masz rację. W swojej postaci lisa Morio ma prędkość światła.
Możemy wysyłać go do rezerwatu i poprosić, żeby zadzwonił jak Tyler wyjdzie.

Ziewając Chase oparł się o wezgłowie i zaczął się bawić koralikami z naszyjnika
który mu dałam.

background image

Podarowałam mu go aby myślał o czymś innym niż trzymanie papierosa.

—Chciałem cię o coś zapytać: jakie są, twoim zdaniem, powiązania między
ofiarami? Wiem że są członkami stada ale co poza tym? Dlaczego właśnie oni?
(skrzywił się). Nie rozumiem logiki mordercy.

Usiadłam prosto bekając przy tym lekko... Chase miał talent do zadawania pytań,
praca inspektora była jego powołaniem, podczas jeśli o mnie chodzi, bycie agentem
OIA traktowałam bardziej jako hobby. Poznałam tajniki pracy detektywa ale w
świecie wróżek moja praca ograniczała się w większości przypadków do ratowania
ludzi lub tropienia przestępców. OIA była znacznie bardziej znana z eliminowania
niewygodnych osobników.

—Szczerze powiedziawszy, nie wiem. Jak wiesz, niektóre z ofiar nie zostały
uwzględnione w żadnym rejestrze. Oni nawet nie próbowali stać się częścią
społeczeństwa, woleli pozostać wśród swoich ludzi.

Chase westchnął cicho.

—Nazbyt samotne życie, jeśli chcesz znać moje zdanie. Przed waszym pojawieniem
się, bycie zmiennym musiało być dla nich trudne. Stale musieli się ukrywać. Żal mi
ich.

—W tym świecie panują ludzie, a przynajmniej tak myślą, ale mniejszości jak ta
istnieją od zarania dziejów. Zawsze jest jakaś grupa mocniejsza niż inne, co często
kończy się fatalnie dla tych słabszych, bo nie mają na tyle siły by się oprzeć
(wyjęłam więcej koców). Poczekaj sekundkę, zaraz wracam.

Poszłam do swojego biura po laptop, następnie wróciłam z nim sadowiąc się na nowo
w łóżku. Po podłączeniu go w pobliżu mojego stolika, włączyłam go i czekałam aż
się załaduje. Po wpisaniu hasła, kliknęłam na przeglądarkę.

—Co robisz? zapytał, obserwując ekran przez moje ramię.

—Chcę spojrzeć na swoje notatki na temat ofiar. Kliknęłam na folder o nazwie
„Stado Pum” i sekcję, którą stworzyłam na temat ofiar. Łączyło ich jedno: wszyscy
byli członkami stada...

—Nie wszyscy, wtrącił Chase. Nie zapominaj o hydrauliku. Ben Jones.

—Masz rację. Jednak on wydaje mi się być intruzem. Być może morderca myślał, że
był członkiem stada? Zresztą, innym wspólnym punktem jest miejsce gdzie zostały
odkryte ofiary: Arrastra.

background image

Tuż u podnóża skał, gdzie odkryliśmy jaskinię zamieszkaną przez pająki.

Myślałam chwilę.

—Wiesz co myślę? Nie sądzę by pająki miały inny powód niż przynależność do stada
Pum. Ofiary były po prostu w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie.
Obecnie nikt nie jest na Ziemi bezpieczny. Jeśli Tyler faktycznie jest w to
zamieszany, to klan pająków wie że jego kryjówka została odkryta. To tylko kwestia
czasu zanim zabiją wszystkich, którzy staną na ich drodze do duchowej pieczęci.
Moim zdaniem Tyler zabija z zemsty. Redukując stado Pum i zdobywając pieczęć,
upiecze dwie pieczenie przy jednym ogniu.

—Jeśli dobrze rozumiem, Skrzydlaty Cień wskrzesił Kyoka w ciele zmiennej Pumy...
powiedział Chase. Co ewidentnie okazało się porażką. Nie rozumiem, jak to działa.

—Ja też nie, ale nie sądzę by Kyoka został wskrzeszony. Myślę że on ukradł ciało.
Szamani są w stanie to zrobić o ile są wystarczająco silni. A Kyoka ewidentnie taki
jest, skoro był w stanie przekształcić swoje plemię w zmienne pająki. Jeśli spojrzymy
na wszystkich nowo przybyłych, to może być tylko Tyler. Ponadto Tyler jest
imieniem, które niewątpliwie należało do osoby która wcześniej była właścicielem
ciała.

Kyoka stał się pasażerem.

Pasażerowie były to dusze, których misją było dosłownie zabrać komuś ciało. Mogli
posiadać lub zniszczyć inną duszę, narzucając jej swoją wolę. To była przerażająca
moc. Zdarzała się na szczęście rzadko, ale się zdarzała. Tyler był z pewnością słabym
człowiekiem, chorym lub uległym. Kyoka natomiast był niewiarygodnie silnym
szamanem.

—Pasażerowie? zapytał Chase. Słyszałem o nich, ale nie wiedziałem że naprawdę
istnieją. Rzecz jasna ogólnie mało wiedziałem przed waszym przyjazdem…
powiedział śmiejąc się. Przynajmniej nigdy nie nudzę sie w pracy.

—Mówiąc o pracy, czy po rozpadzie OIA nie stałeś się bezrobotny?

—Nie. Nawet gdy Devins zapragnie mnie zdegradować... ale nie ma takiego ryzyka,
zrobiłem zbyt wiele dla tej brygady.
Z pewnością zechce przenieść mnie gdzie indziej. Na przykład do kryminalnych.

—Hmm, mruknęłam w zamyśleniu. Oficjalnie, kto w twojej brygadzie komunikuje
się z OIA?

background image

Chase zmarszczył brwi.

—Ja, a dlaczego pytasz?

—Cóż, odpowiedziałam uśmiechając się. Czy OIA komunikuje się z innymi ludźmi?

Mój pomysł podobał mi się coraz bardziej. Mając dostęp do bazy danych brygady,
możemy stworzyć własną OIA.

—Tylko lekarze - chwileczkę, rozumiem dokąd zmierzasz. Chcesz żebym nadal
udawał jak gdyby nic się nie stało! Sturlał się z łóżka i poszedł do łazienki. To jest
śmieszne! Złapią nas!

—Jak? Zapytałam stojąc za zamkniętymi drzwiami. Devins nigdy nie żądał od ciebie
sprawozdań. Powiedziałeś mi że nie dba o misje, chyba że sprawiłyby że stanie się
bohaterem w świetle jupiterów! Lekarze składają raporty tobie i wszyscy są elfami.
Nie porzucą nas. To jest doskonałe. Stworzymy nową OIA! Kiedy już skontaktujemy
się z innymi agentami na Ziemi, może zgodzą się do nas przyłączyć. Ponadto
wszyscy są pro-Tanaquar. Jestem tego pewna!

Po chwili Chase wyszedł z łazienki, wycierając ręce w ręcznik. Doceniałam jego
czystość. Pachniał jak mydło z dzikich kwiatów obok umywalki.

—Naprawdę tak myślisz? Spytał ze zmarszczonymi brwiami i wzrokiem utkwionym
w łóżku. Myślisz że nam się uda?

—Jeśli nam się nie uda, Ziemia zostanie zniszczona, kraina wróżek również. Demony
zniszczą wszystko co stanie im na drodze.

Chase westchnął głęboko.

—Jeśli chcesz znać moje zdanie, jesteś szalona. Ale jeśli to zadziała... to być może
uda nam się stworzyć nowy zespół. Jako bazę wybierzemy Seattle, do tego możemy
zaangażować naszych własnych agentów spośród ludzi i istot nadprzyrodzonych.

—Pozostaje kwestia, jak będziemy im płacić? Devins nie powinien o niczym
wiedzieć. Musimy też zmienić miejsce docelowe portalu w Voyagerze, który
nieuchronnie wzbudzi wiele pytań (westchnęłam).
Mamy sporo rzeczy do załatwienia ale nie widzę innego rozwiązania.

—Myślisz że uda nam się znaleźć wolontariuszy? zasugerował Chase. Osoby którym
możemy powiedzieć prawdę i które zechcą dobrowolnie poświecić swój czas na
walkę ze Skrzydlatym Cieniem?

background image

Nie mamy zbyt wielu lekarzy znających metabolizm wróżek. Będziemy również
potrzebować kogoś, kto zna się na komputerach, tak byśmy mogli śledzić przepływ
wszystkich podróżnych. Uśmiechnęłam się. Programistę? Żaden problem!

—W tym przypadku, myślę że mogę pomóc. Znam osobę której potrzebujemy.

—Porozmawiamy jutro, powiedział wracając do łóżka. Kiedy zbliżyłam się do niego,
poczułam jego erekcje napierającą na mój brzuch . Co byś powiedział na druga turę
kotka siedzącego na gałęzi?

—Zajmę się gałęzią, a ty zajmij się dobrze kotkiem, wyszeptałam. I nie byłam
rozczarowana...

Z każdym krokiem gdy poruszałam się w dżungli, kakofonia ptaków cichła z każdym
moim krokiem. Zaczął padać deszcz tworząc na konarach kryształowe krople,
ścieżkę porastała plątanina roślinności.

Zapadła noc. Wkrótce mój wróg wyruszy na polowanie. Postawiłam uszy
nadsłuchując najmniejszego ruchu, dźwięków nocnych stworzeń... poruszając się
powoli poczułam w powietrzu kwaśny zapach rozkładających się liści, których
kruche ogonki leżały rozciągnięte na ziemi, wszystko wokół porastały rosnące w
mchu grzyby.

Bez najmniejszego hałasu, skradałam się prowadzona przez mój nos. Wiedziałam że
moi wrogowie byli blisko ale nie pamiętałam ich tożsamości ani powodu dla którego
za nimi podążałam. Moim jedynym celem było ich ścigać i oczyścić przed
dostarczeniem ich mojemu Panu, który oczekiwał mnie z otwartymi ramionami.

Na mojej drodze wyrastały coraz to nowe rośliny, mogłabym przysiąc że prawie
słyszę ich szept. Jednakże ponieważ ich dusze były ciemne, nie zatrzymywałam się
by ich posłuchać ani zastanawiać się nad znaczeniem tego co mówią. W odróżnieniu
od północnych lasów z porastającymi je dzikimi kwiatami, tutejsze komary i inne im
podobne stworzonka nie wahały się cię pożreć jeśli podeszłaś za blisko.

Wreszcie natrafiłam na ślad ich kryjówki. Skręcając w prawo, udałam się przez
zarośla i znalazłam się na polanie oświetlonej musującym światłem.
Kiedy ją przekroczyłam, dżungla zniknęła ustępując miejsca krystalicznemu
wodospadowi. Rosły tu cedry, sosny i klony.
Huk wodospadu i wody spływającej poniżej do rzeki, jej krystalicznie czysta tafla
błyszczała niczym lód. Obie strony wąwozu pokryte były cienką warstwą śniegu.
Zatrzymałam się. Co mam teraz zrobić?

background image

Wzięłam głęboki oddech wypełniając płuca zimnym powietrzem. To właśnie wtedy
poczułam słaby, przenoszony przez wiatr zapach mojej ofiary, poza wodospadem na
utwardzonej drodze prowadzącej wgłąb lasu.

Rzucając okiem tu i tam, pobiegłam za nim ale w zasięgu wzroku nie było nikogo.
Wtedy ujrzałam inne ścieżki prowadzące do lasu. Czułam jak śnieg oblepia mi łapy,
wzdrygałam się przy każdym kroku.

Po długich poszukiwaniach które zdawały się trwać wiecznie, poczułam silny zapach,
prawie mogłam go posmakować. Otworzyłam usta by poczuć na języku metaliczny
smak krwi. Świeża krew. Zabili kogoś niedawno.

Szłam dalej, kiedy coś mnie powstrzymało. Podniosłam głowę i zobaczyłam złote
pale. Ochota by przyspieszyć podwoiła się. Zaczęłam biec, skręcając i skręcając
dobiegłam do ścieżki porośniętej wokół sosnami uginającymi się pod ciężarem
śniegu.

Tu droga się rozwidlała; nie wahałam się. Powoli łapa za łapą zaczęłam się wspinać
po błotnistej skarpie wąwozu, spojrzałam w bok. Poniżej płynęła rzeka, niosąc na
powierzchni kawałki lodu. Jej prąd był tak silny, że poczułam się jakbym stała nad
brzegiem tygrysiej rzeki podczas topnienia zimowych śniegów.

Zbocza wąwozu i strome klify pokrywały jeżyny i ciernie. Ich kolce straciły swe
liście i obiecywały bolesne lądowanie tym, którzy nie będą ostrożni . Zmarszczyłam
nos, koncentrując się na moim szlaku.

Burza śnieżna uspokoiła się ukazując rozproszone chmury i kryjący się za nimi
księżyc.

Nagle nieznany głos szepnął:

—W przeszłości na tych ziemiach żyli nasi ludzie. Byliśmy sługami księżyca.

Zaskoczona, rozglądnęłam się wokoło i odkryłam stojącego niedaleko mnie
mężczyznę. Nie był wysoki, miał jednak twarde spojrzenie. Jego czarne włosy były
zaplecione w dwa długie warkocze które opadały mu do bioder. Miał na sobie coś w
rodzaju sukni. Natychmiast zrozumiałam że był Indianinem... duchem Indianina.

—Gdzie się wybierasz przyjacielu? spytał.

Nie mogłam mówić, przynajmniej nie słowami. Wtedy stworzyłam mentalne
wrażenie zapachu i moje pragnienie zapolowania, wysyłając je w jego stronę.

background image

Wydawało się że zrozumiał, bo skinął głową przed wskazaniem na szczelinę w
zboczu góry.

—Znajdziesz je tam, ale nie możesz iść sama. Nie tak. Te obrzydliwości zbezcześciły
naszą ziemię. Twoja pomoc jest mile widziana. Jednakże będziesz musiała wrócić do
ludzkiej postaci. Czy rozumiesz? Nie możesz zmierzyć się z nimi w tej postaci.

Zdawał się być zaniepokojony, zastanowiłam się. Musiałam być na płaszczyźnie
astralnej, przenosząc się z dala od mego ciała. Rzadko mi się to zdarzało. Camille
była do tego bardziej przyzwyczajona. Ale z jakiegoś powodu którego nie znałam,
znalazłam się tutaj. Nie mogę się wycofać, niezależnie od wszystkiego muszę
kontynuować.

Dziękując mu, szybkim krokiem udałam się w stronę wejścia. Było ono na tyle
wysokie, że człowiek mógł przejść przez nie swobodnie i tak szerokie, że mogło ich
przejść trzech. Wahałam się przez chwilę. Zapach krwi stawał się coraz silniejszy.
Wszystkie moje zmysły krzyczały: „Idź za nim, idź za nim!” Wejście prowadziło do
wnętrza jaskini.

Powoli ruszyłam, uruchamiając wszystkie swoje zmysły. Zewsząd patrzyły na mnie
setki lśniących czerwonych oczu. Nagle zawisłam z łapą w powietrzu, zatrzymałam
się: coś wyszło. Przede mną pojawił się człowiek, przynajmniej z wyglądu. Wysoki i
chudy z błyszczącymi oczami poruszał się jak pajęczak. Kiedy wydał z siebie
mieszaninę syczenia i trzasków, jego głos wzbudził we mnie mój wewnętrzny alarm!
Ten człowiek był złem wcielonym!

Czerwone oczy rozproszone na drzewach poczęły zbliżać się do mnie, błyszcząc jak
świetliki. Mimo że znajdowałam się na płaszczyźnie astralnej, cofnęłam się. W tej
samej chwili spojrzał w moim kierunku. Uśmiechając się zaczął się zbliżać.

O rzesz! Zobaczył mnie! Co powinnam teraz zrobić?!

—Mamy gościa, oznajmił nadto silnym głosem.

Och nie! Nie był całkowicie na płaszczyźnie fizycznej, był częścią tej astralnej!
Robiąc krok do tyłu, zastanawiałam się czy jestem w stanie z nim walczyć. Potem sto
owłosionych łap pojawiło się znikąd i zdałam sobie sprawę, że wszyscy jesteśmy w
tej samej płaszczyźnie. Duch próbował mnie ostrzec, ale nie usłuchałam go.

—Co powiecie na zabawę moje dzieci, zapytał mężczyzna.

Nagle zza drzew wyłoniło się co najmniej kilkanaście ciemnych stworzeń. Ich ciała
były jak u pająków powykręcane i chorobliwie chude.

background image

Ich przegubowe nogi zgięte pod niepokojącym kątem...

Z rykiem rzuciłam się do ucieczki w przeciwnym kierunku. Kiedy na nowo ujrzałam
na swej drodze ducha, ten dał mi znak bym się nie zatrzymywała. Za mną pojawiło
się oślepiające światło. Sądząc po krzykach, pająki nie wydawały się być
zadowolone, jednak nie miałam zamiaru zatrzymywać się aby to sprawdzić. Biegłam
ile sił w łapach ku złotym palom. Czując duszność odwróciłam się. Nikogo.
Przynajmniej jak na razie. Mój mały palec mówił mi, że nie zostało mi wiele czasu
zanim te stworzenia mnie dopadną. Pobiegłam dalej kierując się w stronę wodospadu,
poczułam jak pod moimi stopami ziemia zaczęła się trząść a niebo stało się czarne...

—Delilah! Delilah! Obudź się moja piękna! Delilah?

Głos Chase'a zdołał przebić się przez otaczającą mnie mgłę. Mrugając ujrzałam go
pochylonego nade mną, za nim paliło się światło. Pomógł mi usiąść.

—Wszystko w porządku? Musiałaś mieć przerażający koszmar! Chwycił butelkę
wody, która stała na nocnej szafce i podał mi ją. Masz, napij się.

Woda zdołała złagodzić suchość i pragnienie w moim gardle. Po chwili bicie mojego
serca uspokoiło się, pokręciłam głową. Sen który śniłam zaczął się rozmywać, choć
pamiętałam jeszcze niektóre jego fragmenty.

—Na świętą Bastet, nie mogę w to uwierzyć…

Wycierając usta, usiadłam opierając się o zagłówek. Objąwszy się ramionami,
oparłam brodę na kolanach.

—Co to było? Chyba że nie chcesz o tym rozmawiać... spytał Chase, otulając nas
oboje kocem.

Temperatura w pomieszczeniu była zbliżona do tej z epoki lodowcowej, Chase
począł mi delikatnie rozcierać ramiona.

—Myślę że wiem gdzie znaleźć klan Myśliwych Księżyca, powiedziałam starając się
zrozumieć swój sen (gdzieś w środku mnie była czarna pantera nie kot...
Prawdopodobnie to moja wyobraźnia płata mi figle... ale nie cała reszta). W pobliżu
wodospadu była droga. Snoqualmie, czyż nie?

Skinął głową.

background image

—OK, musimy znaleźć drogę która prowadzi do lasu od rozwidlenia dróg, która
nazywa się... Droga... Aleja... lub Promenada Złotych Pali a... na zboczu góry
znajduje się jaskinia. To właśnie w niej pająki mają swoje gniazdo. Pamiętasz zdjęcie
człowieka które nam pokazałeś? Geph…

—Geph von Spynne, facet który walczył z Zacharym?

Ziewając, chwycił swój notes.

—Dokładnie tak. Wygląda jakby nimi dowodził, a przynajmniej był we wszystko
zamieszany. Uwierz mi, ten facet jest niebezpieczny.

—A jeśli dodamy Kyoka i dwóch innych członków brygady Degath...

—Uzyskamy zabójczą kombinację.

Wygramoliwszy się z łóżka, chwyciłam paczkę chipsów kukurydzianych leżących na
mojej komodzie. Zazwyczaj kiedy budziłam się w środku nocy, oglądałam Jerry
Springera. Jednak tym razem mój sen wydawał się tak realny, że nie mogłam przestać
myśleć o niczym innym niż o obserwujących mnie zewsząd czerwonych oczach.

A duch który mnie prowadził. Kim był? Dlaczego mi pomógł? Miałam masę pytań
bez odpowiedzi...

Kiedy podeszłam do okna, Chase dołączył do mnie na chwilę. Potem pocałował mnie
w policzek i wrócił do łóżka zgasiwszy światło. Jeśli o mnie chodzi, obserwowałam
śnieg pokrywający wszystko cienką warstwą puchu niczym welon... zastanawiając
się co mnie jeszcze czeka?

background image

Rozdział 15

Kiedy się obudziłam, świat wydawał się znacznie większy. Mrugając zrozumiałam,
że leżałam zwinięta w kłębek na poduszce obok Chase'a, który spojrzał na mnie z
lekkim uśmiechem. Podrapał mnie za uszami głaszcząc moje futerko. Było mi tak
dobrze, że nie chciałam by przestał. Trąciłam go łebkiem na znak by nie przestawał.
Następnie udałam się do stóp łóżka, skąd zeskoczyłam. Zamknąwszy oczy
skoncentrowałam się na przemianie.

Będąc na powrót sobą, ubrana w piżamę z potarganymi włosami, spojrzałam na
Chase'a. Widząc mnie klęczącą na podłodze, zaczął się śmiać.

—Zaczynam się do tego przyzwyczajać, powiedział wstając z łóżka i przeciągając
się.

Stanęłam ziewając.

—To dobrze, bo nie wygląda żeby miało się to zmienić.

Spędzając noc z Chasem miałam zwyczaj budzić sie w postaci kota leżąc zwinięta w
kłębek na poduszce obok niego. Wtedy zwykle głaskał mnie zanim na powrót się
przemieniłam. Mój wewnętrzny kot to uwielbiał.

—Co zamierzasz dzisiaj robić? zapytał. Postanowiłem wykorzystać twój pomysł.
Zobaczę czy uda mi się dowiedzieć czegoś więcej w sprawie OIA. Potrzebujemy
czasu i wszelkich informacji, co nie będzie możliwe jeśli brygada przestanie istnieć.

—OK, odparłam przyglądając mu się. Chase wyglądał naprawdę dobrze. Miał płaski
brzuch mimo wielkiej ilości czekolady jaką pochłaniał, niejeden by mu zazdrościł.
Oglądanie go nagim sprawiło że traciłam zdrowy rozsadek. Rzuciłam okiem na
zegar, dochodziła szósta rano. Hej, szepnęłam rozpinając górę od piżamy. Co byś
powiedział gdybyśmy rozpoczęli dzień od małych ćwiczeń?

Kiedy pozwoliłam by piżama upadła , nasze spojrzenia się skrzyżowały, żadne słowa
nie były potrzebne...

Po wzięciu prysznica i ubraniu się, zeszliśmy na dół. Iris zdążyła przygotować
śniadanie. Camille pomagała jej przy Maggie, sadzając ją w specjalnym krzesełku i
stawiając przed nią miseczkę słodkiej śmietanki z cynamonem i szałwią,
jednocześnie nakrywając do stołu.

background image

—Zostaw to mnie, powiedział Chase biorąc od niej talerze.

—Dziękuję, odparła. Wiesz, nie jesteś taki zły.

—Potraktuję to jako komplement. Usiądź i porozmawiaj z siostrą, powiedział
posyłając jej uśmiech który zmienił się odkąd byliśmy razem. Camille usiadła przy
stole i skinęła bym do niej dołączyła.

—Przed pójściem do łóżka Menolly zostawiła nam notatkę, powiedziała podając mi
kartkę. Zrobiła małe rozeznanie. Zarówno księgarnia jak Voyager zostały zakupione
przez OIA więc nie trzeba uiszczać żadnych wpłat. Pozostaje nam jedynie płacenie
podatków. Obie nieruchomości są wystawione na nasze nazwisko, nie powinno być
żadnych problemów. Przy odrobinie szczęścia, OIA lub cokolwiek co z niej zostało,
o nas zapomni.

—Wreszcie jakaś dobra wiadomość! zawołałam chwytając od Chase'a talerz pełen
naleśników, jajek i bekonu. Gdzie jest Trillian?

Wydawało się że w pobliżu nie ma żadnego z kochanków Camille.

—Wyruszył wcześnie rano do krainy wróżek. Tanaquar go wykończy... poza tym
chciał również podzielić się naszymi planami z Ojcem. Morio udał się do miasta.
Powiedział że chce coś sprawdzić.

Camille podała Maggie gwizdek-zabawkę, a ta zaczęła robić straszny harmider
uderzając nim w swoje krzesełko. Po chwili dołączyła do nas Iris.

—Myślę że nadszedł czas by zacząć podawać jej stałe pokarmy, coś więcej niż
mieszankę śmietanki, zauważyła Iris biorąc się za jedzenie (jak na tak małą osobę
jadła nadzwyczaj dużo. Właściwie dotyczyło to wszystkich wróżek. W porównaniu z
ludźmi jadłyśmy jak przysłowiowe świnki). Można by zacząć od kilku gramów
mielonego mięsa, raz dziennie. Po miesiącu możemy przejść do dwóch posiłków
dziennie.

—Bardzo dobrze. Jaki rodzaj mięsa jedzą gargulce? zapytała Camille.
—A co macie? odpowiedziała Iris z uśmiechem. Aha, byłabym zapomniała! zawołała
ześlizgując się ze swojego taboretu i kierując w stronę biblioteki skrywającej tajne
wejście do apartamentów Menolly. Pokażę wam o co poprosiła mnie Menolly gdy
ostatnim razem byłam w krainie wróżek. Podobno to najlepsza książka na temat
gargulców.

Podała nam książkę w skórzanej oprawie. „Jak leczyć i karmić Gargulce leśne”. Czy
nie jest idealna?

background image

—Jak możemy być pewni, że Maggie jest leśnym gargulcem? zapytałam. Poza tym
technicznie rzecz biorąc, urodziła się w Podziemnym Królestwie.

Potrząsając głową, Iris zaczęła kartkować poszczególne strony książki.

—Według tego co jest w niej napisane, leśne gargulce są jedynymi które mają sierść i
są porośnięte łuskami i skorupą jak u żółwia. To strategia samoobrony, bycia
niezauważonym w lesie.

Chase odchrząknął.

—Rodzaj kamuflażu?

—Dokładnie, powiedziała. W rzeczywistości najczęściej spotykane gatunki są czarne
i szare i mieszkają w górach. Brązowo czerwonawe na pustyni. Oczywiście wszystkie
mogą krzyżować się ze sobą ale ogólnie, dziecko dziedziczy kolor po matce. Oznacza
to, że przodkowie Maggie mieszkali w lesie.

—Czy książka mówi coś o tym jak szybko powinny się rozwijać? spytałam
uśmiechając się.

Sam fakt że Menolly poświeciła czas by znaleźć książkę na temat gargulców,
świadczy o tym jak bliską jej się stała Maggie.

Iris na nowo zagłębiła się w lekturę...

—Cóż, nie zaczęła jeszcze chodzić ale to nic nie znaczy. Może zająć pięć ziemskich
lat, zanim zrobi pierwszy krok. Poza tym nie znam jej dokładnego wieku. Nie mówi
jeszcze. Wszystko zależy od jej wieku i od tego, czy była karmiona piersią.

Mieszanka którą jej podawaliśmy przypominała mleko matki, dlatego też często była
ona zalecana osieroconym gargulcom.

—Zobaczymy, powiedziałam odwracając się do Chase'a.
Może korzystając z okazji powiesz im o naszym planie?

Mamrocząc, Chase, zaczął wprowadzać je w szczegóły naszego planu, podczas gdy
ja przygotowywałam listę rzeczy do załatwienia. Po pierwsze musiałam zadzwonić
do Zacha i spytać go czy znalazł coś na temat Tylera. Przy odrobinie szczęścia, być
może dowiedział się czegoś na temat pieczęci duchowej.

Rzuciłam okiem na Chase'a.

background image

—OIA potrzebuje eksperta komputerowego, dobrze zrozumiałam prawda? skinął
głową.

—Tak, dałaś mi do zrozumienia że znasz kogoś takiego? Myślę że byłoby lepiej,
gdyby był człowiekiem a przynajmniej ziemianinem.

—Szczerze mówiąc znam kogoś, odpowiedziałam posyłając Camille szeroki
uśmiech. Co jeśli włączylibyśmy w naszą przygodę Cleo? Możemy zapłacić mu
trochę, wiem że nie odmówi dodatkowych groszy. Albo możemy pozwolić mu jeść i
pić za darmo w Voyagerze.

Camille roześmiała się radośnie.

—To dobry pomysł! Myślę że Cleo będzie doskonały.

—Kim jest Cleo? zapytał Chase.

—Cleo Blanco... cóż, technicznie nazywa się Tim Winthrop – ale używa obu. Cleo
Blanco jest jego pseudonimem. W ciągu dnia studiuje informatykę wieczorami staje
się kobietą. Jest zaręczony z naszym mechanikiem Jasonem Bindsem.

—Czy można mu zaufać? zapytał Chase, kończąc ostatniego naleśnika i bekon.

—Myślę że tak, odpowiedziała Camille.

—Nie ma wątpliwości! zawołała Iris. Rozmawiałam z nim kilka razy. Jest dobrym
człowiekiem i dobrym ojcem dla swojej córki. Zdarzyło mi się nawet spotkać jego
byłą żonę. Piękna kobieta... chyba widziałam pierścionek z diamentem na jej palcu.
Musiała się zaręczyć lub ponownie wyjść za mąż.

Posłałam jej spojrzenie pełne podziwu.

—Cóż za zmysł obserwacji!

Zanotowałam sobie aby z nim porozmawiać.

—To mi odpowiada, odparł Chase. Pójdę do siebie i się przygotuję. Muszę wszystko
zaplanować. Jako że wszyscy lekarze OIA są elfami, nie powinno być żadnego
problemu. Następnie wstał przytulając mnie do siebie. Bądź ostrożna kochanie. Nie
chcę by coś ci się stało.

Spojrzawszy mu w oczy nie mogłam wątpić w jego szczerość. Być może go nie
doceniałam.

background image

Pochylając się pocałowałam go, odgarniając kosmyki włosów które wpadły mu do
oczu.

—Tylko jeśli obiecasz że sam będziesz ostrożny.

Roześmiał się i pocałował mnie w nos.

—Zadzwoń i daj znać jak ci idzie. Ja tymczasem pogrzebię na temat Snoqualmie i
okolic. Zobaczę czy uda mi się znaleźć drogę do złotych pali.

Kiedy zamknął za sobą drzwi, opowiedziałam Camille i Iris swój sen.

—Nie jestem pewna co się wydarzyło. Byłam na planie astralnym, ale nie byłam w
swojej normalnej postaci. W każdym razie wiemy gdzie szukać klanu Myśliwych
Księżyca. Założę się że Chase dowie się więcej i to jeszcze przed wieczorem.

Camille zaczęła sprzątać ze stołu.

—Wiesz, w końcu Chase okazał się znacznie bardziej użyteczny niż myślałam.

Przerwało nam pukanie do drzwi. Podczas gdy Iris i Camille nadal sprzątały po
śniadaniu, poszłam otworzyć drzwi.

Uderzył mnie podmuch zimnego powietrza. W nocy wszystko pokryło się puchem.
Na progu z płatkami śniegu we włosach stał Zach. Drżąc, z przerażonym wyrazem
twarzy, trzymał ręce w kieszeniach.

—Dzięki bogu że jesteś, powiedział ja zaś odsunęłam się wpuszczając go do środka.
Miałem nadzieję że cię jeszcze zastanę.

Jego ubranie było pomięte i wyglądał jakby nie spał całą noc.

—Co się stało?

Poprowadziłam go do kuchni, gdzie Iris rzuciwszy na niego okiem, zabrała się za
parzenie herbaty.

—Mamy duże problemy, wyjaśnił, siadając na krześle. Oparł łokcie na stole,
wyraźnie wyczerpany. Potrzebujemy waszej pomocy. Rada starszych poprosiła mnie
bym was błagał o pomoc. Dadzą wam wszystko czego zechcecie.

—Co się stało? spytałam raz jeszcze.

background image

Obie z Camille usiadłyśmy. (To nie wróżyło dobrze. Czułam ogarniającą mnie
panikę). Zacznij wszystko od początku.

—Zadzwoniłem do klanu Tylera, skąd pochodzi. Według nich, Tyler zmarł cztery
miesiące temu (z przekrwionymi oczami pochylił głowę). Jego ciało zostało
skradzione tuż przed pogrzebem. Nie udało im się go odnaleźć. Prawdą jest że chciał
się do nas przyłączyć i dali mu referencje ale nie odzyskali papierów po jego śmierci.

—I nikt się z wami w tej sprawie nie skontaktował?

OIA żądała zwykle zbyt wielu informacji, zaletą tego było jednak to, że nie zdarzały
się tego typu sytuacje.

—Nie wiedzieliśmy że miał zamiar się do nas przyłączyć, ciągnął Zach. Na ogół
wystarcza list polecający. Nie jesteśmy formalistami. Więc kiedy Tyler pojawił sie z
tymi dokumentami, założyliśmy że wszystko jest w porządku. Nawet nie
pofatygowaliśmy się tego sprawdzić, ponieważ wszystko zdawało się zgadzać.

—Ale czy to nie otwiera drzwi innym oszustom? zapytała Camille potrząsając głową.
Nigdy nie pomyśleliście że ktoś może chcieć wkręcić się pomiędzy was?

—Do tej pory to nigdy nie było problemem, odpowiedział Zach marszcząc brwi, ale
myślę że nasza polityka przyjęć musi ulec zmianie.

—Do diabla! zawołała Iris. Czy to oznacza, że Tyler jest zombie?

—I pasażerem. Kyoka ewidentnie wpierw go zabił. Czy powiedzieli ci jak zginął?

—Nie było sekcji zwłok. To wbrew naszych przekonaniom religijnym. Najwyraźniej
miał zapalenie oskrzeli. Kiedy znaleźli go martwego, stwierdzili że miał
niewydolność oddechową.

—Kyoka musiał ukraść jego duszę, powiedziałam. Założę się że pozbył się jej
pozostawiając jedynie pustą skorupę. Serce przestaje bić a ciało wydaje się spać.

Jako że Tyler był chory a wy odmawiacie poddania ciała autopsji, to doskonały plan.
—W rzeczywistości, przerwała mi Camille, technicznie rzecz biorąc Tyler wciąż jest
zombie, dopóki żyje w nim dusza Kyoka. Menolly nie ocenia tego w kategorii
nieumarłych.

—Nieumarli nie mają duszy? zapytał Zach.

—Tylko niektórzy, odpowiedziała Camille. Na przykład wampiry.

background image

Po zabiciu ich dusza kontynuuje swoją drogę, co nie tyczy się zombie ani ghuli. Nie
możemy tak naprawdę mówić o transformacji. Raczej są one wykorzystywane jako
marionetki. Dusza Tylera dołączyła do jego przodków. Ona nie ma już żadnego
związku z ciałem.

—To ma sens, odparłam rzucając okiem na Zacha wijącego się w fotelu. Zach, nie
mów mi że Tyler wie że go podejrzewasz?!

Spuścił głowę.

—Tak, zaskoczył mnie gdy rozmawiałem przez telefon i uciekł zanim zdążyłem
zareagować... Kiedy odłożyłem słuchawkę, już go nie było. Jako że nie udało się go
odnaleźć, zorganizowałem nadzwyczajne zebranie. Venus się nie pojawił. Okazało
się, że jego dom został splądrowany; nie ma wątpliwości że się bronił. Szukaliśmy
wszędzie ale bez rezultatu.

—Na wszystkich świętych! Myślisz że mają Venus?!

Było coraz gorzej.

Skinął głową.

—Nie znaleźliśmy ciała a Tyler wie jakie moce posiada Venus.

—Jeśli ktoś wie gdzie znajduje sie duchowa pieczęć, to na pewno on, odparłam
drżąc.

Klan Myśliwych Księżyca, demony użyją wszystkich środków by zmusić go do
mówienia. Pająki są niebezpieczne ale w połączeniu ze Skrzydlatym Cieniem zakres
tortur jakie posiadają wprawia w zawroty głowy. Jeśli nie uda nam się go szybko
odnaleźć, Venus umrze.

—Tak, myślałem o tym, powiedział Zach oparłszy się o oparcie krzesła. Wziął
głęboki oddech, gdy Iris postawiła przed nim filiżankę herbaty.
Dziękuję, rzucił. Opowiedziałem wszystko Radzie, wszystko co mogło by ich
przekonać, że pająki były i są w zmowie z demonami. Poprosili bym się z wami
zobaczył.
—Co robi twój klan teraz, gdy rozmawiamy?

—Starszyzna ewakuuje kobiety i dzieci. Zwróciliśmy się o pomoc do stada wilków z
Olimpu. Wysyłają do nas dwudziestu swoich ludzi (ramiona Zacha opadły). Nie
wiem co robić. Rada nigdy nie zdoła wam się odwdzięczyć jeśli zdołacie nam jakoś
pomóc.

background image

—Będziemy potrzebować Menolly, Chase'a i wszystkich których zdołamy ściągnąć
na swoją stronę. Być może udało nam się pokonać samym Luca le Terrible ale
przeciwko całemu gniazdu zmiennych pająków, demonów i Kyoka nie miałyśmy
żadnych szans, nie bez wsparcia.

Camille musiała pomyśleć to samo, bo zapytała:

—Z kim możemy się skontaktować? Jest Morio. Chciałabym żeby był z nami
Trillian, jest utalentowany w walce. Flam, oczywiście. Widzisz kogoś innego?

—Nie zapominaj o Chasie, rzuciłam. Myślisz że Babcia Kojot zechce nam pomóc?

Potrząsnęła głową.

—Wątpię. Ona zazwyczaj nie ingeruje w sprawy innych, chyba że… najdzie ją taka
ochota. Jestem pewna że doskonale zdaje sobie sprawę z tego co się dzieje. Może
Menolly zna kogoś godnego zaufania w Voyagerze?

Zachary odchrząknął.

—Mogę wam obiecać pomoc jednego z naszych najlepszych członków. Jest jednym z
najdzielniejszych strażników (jego lewe oko drgnęło). Ma na imię Rhonda.

—Rhonda? zapytałam. Też jest zmienną Pumą?

Zach przytaknął.

—Tak, jak również moją byłą narzeczoną. Rozstaliśmy się w zeszłym roku.

Informacja ta ścięła mnie z nóg.. Byłam tak zajęta naszymi własnymi problemami, że
nie wyobrażałam sobie że miał dziewczynę. Szok wywołany tą informacją trwał
jednak zaledwie kilka sekund. Zaczęłam się zastanawiać jak wyglądała? Sytuacja
stawała się poważna. Nie mogłam pozwolić sobie na myślenie o tym teraz, musiałam
skoncentrować się na czekającym nas zadaniu..

—Świetnie, powiedziała Camille. Przyda nam się (wyczytałam z jej oczu, że wie o
czym myślałam). Myślę że to wszystko, dodała.

—I co teraz? spytałam przeciągając się (czułam jakby oblazły mnie mrówki, w
sytuacji stresu potrzebowałam ruchu). Nie możemy wyruszyć dopóki nie obudzi się
Menolly. Co zrobimy ze sklepem?

background image

—Iris, mogłabyś się dzisiaj zająć sklepem? zapytała Camille wstając.

—Nie ma sprawy. Pójdę się przebrać. Zabiorę Maggie, powiedziała po czym wyszła.

—A my? Co będziemy robić do wieczora?

Camille westchnęła głęboko.

—Pójdę do Flama i poproszę go o pomoc.

—OK, ale nie pozwól by coś cię rozproszyło, dodałam z uśmiechem (gdy zbladła,
zrozumiałam że boi stać się kochanką smoka, na dodatek przez cały tydzień). Zach,
czy mógłbyś poczekać na nas w salonie? Chciałabym porozmawiać z Camille na
osobności.

—Nie macie nic przeciwko, jeśli zrobię sobie małą drzemkę na waszej kanapie?
zapytał. Jestem wyczerpany.

Pokręciłam głową.

—Wcale, odpowiedziałam (podał mi pustą filiżankę po herbacie). Możesz wziąć koc
który leży na krześle, dodałam.

Kiedy wyszedł, zwróciłam się do Camille:

—Czy jesteś pewna że chcesz to zrobić? Mówię o twojej umowie z Flamem.

Uśmiechnęła się.

—Jakbym miała jakiś wybór. Jest bardzo przystojny, poza tym jest między nami
chemia, ale…

—Ale to smok, szepnęłam.

—Tak, to problem rozmiaru, rzekła kiwając głową. Mam nadzieję, że jedyny... nie
mogę przestać myśleć, co jeśli okaże się za duży? Czy będzie mnie bolało?
Spojrzała na ogród przez okno. Czy nie uważasz, że powinniśmy postawić karmnik
dla ptaków? wydają się być głodne.

Dołączyłam do niej i obie obserwowałyśmy ogród pokryty płaszczem śniegu.

—Ech... karmnik dla ptaków, może sprawić że przyjdą mi do głowy głupie pomysły,
Camille. Pomyśl przez chwilę. Nagle kuchnie wypełnił jej serdeczny śmiech.

background image

—To jest to co w tobie lubię, kotku. Zawsze potrafisz mnie rozśmieszyć. Nie martw
się o mnie. Wszystko będzie w porządku. Jestem pewna że Flam będzie ostrożny. A
ty? Jak się masz?

—Sama nie wiem. Nadal nie wiem co czuję do Zacha oprócz tego, że mnie pociąga
fizycznie. Nie jestem pewna...

—A Chase?

—Rozmawialiśmy o tym i pokłóciliśmy się. W każdym razie uzgodniliśmy, że każde
może przespać się z kim zechce mówiąc o tym drugiemu. Ale szczerze
powiedziawszy, sama nie wiem co zrobi Chase, jeśli prześpię się z Zachem (bawiłam
się liśćmi, które leżały na krawędzi okna a które przypominały nogi pająka). Na razie
to nieważne. Musimy skupić się na demonach i na Kyoka, zanim wszystko
skomplikuje się jeszcze bardziej. Jak długo nie będzie Trilliana? Czułabym się lepiej
jeśli by nam towarzyszył do Snoqualmie.

Camille miała mi właśnie odpowiedzieć, gdy moją uwagę przykuł ruch. Patrząc w
górę, zobaczyłam brązowego pająka w oknie nad nami, częściowo ukrytego za
palczatką cytrynową, którą Camille postawiła blisko zlewu. Dając jej kuksańca,
pokazałam jej pajęczaka. Czy był szpiegiem? Czy zwykłym domowym pająkiem? W
tym samym czasie weszła Iris.

—Maggie jest w moim pokoju. Jeśli zobaczycie ją bawiącą się… Dałam jej znak by
nic więcej nie mówiła.

Chwytając taboret, wspięła się na niego. Kiedy pochyliła się chcąc go złapać, pająk
uciekł do szafy. Zaskoczona Iris straciła równowagę. Od razu rzuciłam się jej na
pomoc ale było za późno. Z głośnym klapnięciem wylądowała na ziemi.

—Iris! Iris ! wszystko w porządku? zawołała zaniepokojona Camille. Uklękła obok
niej, podczas gdy ja starałam się wytropić pająka.

Siadając, Iris podniosła rękę i zawołała:
—Piilevä otus, tulee esiin!
Pojawił się oślepiający błysk, uderzając w bestię całą siłą i powalając ją na ziemię.
Kilka sekund później, powietrze zaczęło błyszczeć wokół niego. Znałam to uczucie
aż za dobrze! Istota zmieniała kształt!

—Na świętą Matkę! To zmienny pająk!

Do tej pory myślałam, że to kolejny strażnik, zupełne jak ci znajdujący się w
bagażniku auta Camille.

background image

Nie sądziłam że mamy do czynienia z członkiem Klanu Myśliwych. Odwróciłam się i
złapałam pierwszą rzecz jaka wpadła mi w ręce, był to tasak.

Camille uniosła ręce do nieba, poczułam moc księżycowej energii którą wezwała.
Pająk zniknął ustępując miejsca mężczyźnie i w jednej chwili dał w długą -
pobiegłam za nim. Jak na mój gust, za szybko doszedł do siebie. Musi mieć lepszy
refleks niż myślałam, ażeby poruszać się tak szybko zaraz po transformacji,
zwłaszcza wymuszonej.

Był wysoki i szczupły, może trochę za bardzo. Ubrany w dżinsy, czarną tunikę i
mokasyny, przyjął pozycję do ataku. Zrobiłam krok, jakbym chciała podejść,
ubolewając że nie mam przy sobie mojego noża. Tasak nie został stworzony do
walki.

—Poddaj się, rzuciłam. Jeśli to zrobisz darujemy ci życie. To było oczywiście
kłamstwo. Dobrze wiedziałam że nie możemy pozwolić mu odejść. To Camille
pomogła mi zrozumieć kim byłyśmy i że nie powinniśmy robić prezentów naszym
wrogom.

—Jasne, odpowiedział poważnym głosem. Ani przez sekundę ci nie uwierzyłem
blondasku.

Gestem tak szybkim że ledwie udało mi się coś dostrzec, wyciągnął coś z buta. Iris
stała za mną. Słyszałam jak mruczy zaklęcie, nie spuszczałam wzroku z naszego
przeciwnika.

—Atak! Rzuciła Camille.

Błysk energii przeleciał zaledwie kilka milimetrów od mojego ramienia, by trafić go
w nogę. Jasna cholera! Camille użyła błyskawicy w domu!

—Co ty robisz? Chcesz wszystko usmażyć! wrzasnęłam.

Nagle zatrzymała się. Uderzenie nic mu nie zrobiło! Oddalił się na długość ręki.

—Co...? wymamrotała zmieszana.

Zaśmiawszy się, mężczyzna położył dłoń na ustach. W tym samym czasie, Iris
rzuciła się między nogi Camille powalając ją na ziemię. Naraz rozbrzmiał świst
lecącej strzałki która wbiła się w ścianę za nami, przelatując dokładnie w miejscu
gdzie kilka sekund wcześniej stała Camille! Miniaturowa dmuchawka! Broń używana
w Ameryce Południowej; silnym dmuchnięciem wystrzeliwuje się z niej małą
strzałkę (zwaną również igłą), niekiedy zatrutą!

background image

—Jeśli myślisz, że pójdzie ci tak łatwo z siostrami D’Artigo, to jesteś w błędzie!
krzyknęłam zbliżając się do niego tak, aby jednocześnie nie być na linii jego strzału.
Odwrócił się w moją stronę milczący, ujrzałam błysk rozbawienia w jego oczach.

—Dokładnie tak blondyno, przyjdź po mnie, wyszeptał podnosząc ponownie do ust
dmuchawkę.

Nie mając czasu na namyślanie sie ani żadnego planu, rzuciłam się na niego z
impetem... jednak on przewidział mój ruch. Gdy znalazłam się nad nim wyrzucił
ramiona do góry by mnie złapać. Natychmiast też zmienił naszą pozycję, trzymając
mnie za nadgarstki. Jak na kogoś tak chudego był bardzo silny!

—I dobrze, to ciekawe, powiedział uśmiechając się.

Wtedy zobaczyłam jego kły. Nie były one tak długie jak te Menolly ale z pewnością
mogły narobić szkód. W tym momencie podniósł jeden z moich nadgarstków do ust.
Jasny gwint! Ujrzałam na jego kłach krople! Trucizna! Jakby na to nie patrzeć, był
pająkiem! Nawet w ludzkiej postaci, jego ukąszenie było jadowite.

—Nie sądzę! krzyknęłam podnosząc kolana do piersi.

Zaskoczony nie miał czasu zareagować kiedy z całej siły uderzyłam go w jego
klejnoty rodzinne. Następnie zmieniłam naszą pozycję, tak oto znalazłam się nad
nim. Dociskając kolanem tam gdzie wcześniej uderzyłam tak mocno jak tylko
możliwe.

Walka była skończona. Podczas gdy on próbował się uwolnić, Iris spokojnie podeszła
i palnęła go w głowę patelnią! Zaskoczona spojrzałam na nią. Oczywiście
wiedziałam że była w stanie walczyć ale szybkość z jaką zareagowała zaskoczyła
mnie.

—To musi boleć, powiedziałam odchrząknąwszy. Wiesz jak korzystać z patelni!

—Trzeba umieć improwizować, odparła z uśmiechem.
W swoim czasie uczestniczyłam w niejednej bójce. W Finlandii byłam najmłodsza w
rodzinie. Od czasu do czasu odwiedzał nas duch Kobold albo inne stworzenie gotowe
siać spustoszenie (westchnęła). Tęsknię za tymi czasami, powiedziała. Mimo że
niełatwo było z nimi żyć, byli dobrymi ludźmi. Dałabym wszystko by nadal żyli, a
teraz ich linia przestała istnieć.

Podczas gdy Iris opowiadała o swojej przeszłości, Camille przyniosła sznur by
związać naszego wroga. Za ręce i nogi - do krzesła. Aby nie powtarzać tego samego
błędu co z Wisterią kilka miesięcy temu, zakneblowałyśmy go.

background image

Grzebiąc w jego kieszeniach Camille znalazła portfel.

—Nic specjalnego, 10 dolarów... czekaj, mam dowód tożsamości. Horace von
Spynne. Von Spynne... czy to nie nazwisko faceta który walczył z Zachem dwa lata
temu?

—Tak, to jego nazwisko, odpowiedziałam. Geph von Spynne. Najwyraźniej należą
do tej samej rodziny. Są bardzo podobni. Co z nim zrobimy?

—Na razie zamkniemy go w schowku na szczotki.

Tak też zrobiłyśmy. Nasz schowek coraz bardziej przypominał celę więzienną.
Wisteria również w niej gościła. Obserwując nasz ogród, Camille zmarszczyła brwi.

—Zastanawiam się dlaczego mój atak nic mu nie zrobił. Odbił się od niego zupełnie
jakby miał tarczę energetyczną. I jak pokonał moje zabezpieczenia bez uruchamiania
alarmu? Zaraz będę z powrotem. Chcę mieć pewność że nadal są aktywne.

Mamrocząc coś pod nosem, Iris podniosła patelnię; wykonana była ze stali
nierdzewnej. Patelnia była tak duża, że Iris mogla w niej swobodnie usiąść. Musiała
być naprawdę silna skoro zdołała nią walczyć.

Posłałam jej szeroki uśmiech.

—Naprawdę się cieszę że z nami mieszkasz, ale czy jesteś pewna że chcesz tu
zostać? Czasami robi się niebezpiecznie.

—Dokąd miałabym pójść? spytała. OIA została rozwiązana, a moja fińska rodzina od
dawna nie żyje. Jestem wolnym agentem. I kocham was, jesteście zabawne i czuję że
mnie potrzebujecie.

Jej słowa przypomniały mi, że duchy domu miały potrzebę czuć się pełnoprawnymi
członkami rodziny. Wtedy są wierni aż do śmierci.
—Możesz być tego pewna, powiedziałam, potrzebujemy cię. Maggie również.

—To mi wystarczy, powiedziała śmiejąc się lekko. Co zrobimy z „ośmionogim
panem”? (jej oczy pociemniały). Delilah, wiesz że nie możemy go puścić. Od razu
pobiegłby do swoich i powiedział im o wszystkim. Nie możemy ryzykować że
odkryją nasze mocne i słabe strony. Nie mamy wielkiego wyboru, musimy go
wyeliminować.

Ach tak, Iris była równie urocza jak nieubłagana i bezpośrednia.

background image

—Wiem. Nie podoba mi się pomysł zabicia go, ale zgadzam się z tobą. Dlaczego
twoim zdaniem atak Camille nie zadziałał ? Ona staje się z każdym dniem coraz
lepsza... co się stało?

Marszcząc brwi, Iris zaglądnęła raz jeszcze do schowka.

—W dalszym ciągu jest nieprzytomny, powiedziała dotykając jej ramienia. Następnie
zamknęła drzwi i odwróciła się do mnie. Myślę że jest naturalnie chroniony przed
magią księżyca.

Wskazała na pistolet i strzałkę tkwiącą w ścianie.

—Miał dmuchawkę a mimo to nie umiał się nią posługiwać. Moim zdaniem dopiero
co przybył. W przeciwnym razie, jeśli trucizna jest tak niebezpieczna jak myślę,
powinniśmy już wszyscy nie żyć.

Usłyszałyśmy otwierające się drzwi, w progu stanęła Camille z Morio.

—Więc? Zabezpieczenia nadal działają?

Potrząsnęła głową.

—Nie. I z jakiegoś powodu nie zauważyłam tego wcześniej.

—Wiem dlaczego, odezwał się Morio. Rozmawiałem z kilkoma osobami w mieście
koncentrując się na niektórych punktach. Najwyraźniej za sprawą swego niesławnego
twórcy, członkowie Klanu nie boją się magii księżycowej. Kyoka posługiwał się
magią księżyca i wykorzystywał ją do swoich celów. W ten sposób udało im się
osiągnąć swego rodzaju odporność, która przekazywana jest z pokolenia na
pokolenie. Mogą również poruszać się swobodnie po naszym ogrodzie, ponieważ
zabezpieczenia pochodzą od Matki Księżyca.

—Cholera, wykrzyknęła Camille. Co ja mam zrobić? Nie jestem „super kobietą”!
Lepiej zrobię jak zacznę ćwiczyć z mieczem....

—Czy jestem jedyną która zdała sobie sprawę, że Zach jeszcze nie wstał? spytałam,
przypominając sobie o jego obecności.

Iris zbladła.

—Nikt nie byłby w stanie spać po tym co tu się działo.

—Też tak myślę, odpowiedziałam kierując się biegiem w stronę salonu.

background image

Z zieloną cerą, Zach zwisał z kanapy. Zbadałam jego szyję i ramiona. Tam ujrzałam
dwa ledwo widoczne małe otwory w jego szyi, precyzyjne i zbyt realne.

—Został ugryziony! Myślisz że w domu mogą być inni członkowie Klanu? Maggie!

Właśnie się podnosiłam gdy Iris wyprzedziła mnie pędząc w stronę kuchni.
Usłyszałam jak duch domu otwiera sekretne przejście; w napięciu czekałam
wytężając uszy a jednocześnie szukając u Zacha pulsu.

—Wszystko z nią w porządku, powiedziała Camille która weszła trzymając Maggie
w ramionach. Menolly nie może umrzeć, przynajmniej nie przez otrucie.

—Nie, ale zawsze mogą ją zakołkować.

—Cholera, nie pomyślałam o tym! Poproszę Iris żeby miała na nią oko. Co z
Zachem?

Wyczułam słabe bicie jego serca. Wszystko to prawdopodobnie z powodu szoku.

—Potrzebny mi koc. I podajcie mi mój telefon. Zadzwonię do Chase'a, niech przyśle
zespól medyczny. Są jedynymi zdolnymi mu pomóc!

W tej chwili olśniło mnie, że musimy znaleźć więcej lekarzy zdolnych leczyć
ziemskie stworzenia.

Podczas gdy Camille poszła poszukać Iris, zadzwoniłam do Chase'a starając się nie
tracić zimnej krwi. Morio stanął za mną i położył zimną dłoń na moim ramieniu.

—Co teraz zrobimy? zapytałam. Spryskamy cały dom środkiem owadobójczym?

Skinął głową.

—Tak i będziemy potrzebowali do tego celu ogromniasty aerozol.

Siedziałam koło Zacha ściskając go za rękę i modląc się, by Chase zdążył na czas. Co
takiego zarezerwował dla nas Klan Pająków? Z demonami u boku zdolni są
wymyślić coś co może zamienić nasze życie w piekło. O ile nie wyślą nas tam
bezpośrednio...

background image

Rozdział 16

Chciałabym ci pomóc przy Zachu, ale ktoś musi iść do Flama i przekonać go aby
podał nam pomocną dłoń, powiedziała Camille. Iris jest w piwnicy z Maggie i
Menolly. Myśli nad zaklęciem chroniącym nas przed jadem pająków.

—Wracaj szybko. I pomyśl co zrobimy z tym typem w schowku.

Nawet jeśli nie chciałam aby szła, i tak nie było zbyt wiele do zrobienia.

Camille i Morio właśnie szykowali się do wyjścia, gdy Chase i jego ekipa wpadli do
domu niczym trąba powietrzna. Było z nimi dwóch lekarzy z OIA oraz Sharah,
siostrzenica królowej Asterii. Przedstawiła nam swojego bladego i chudego kolegę.

Mallen, bo tak miał na imię, wydawał się za młody by móc się golić, a tym bardziej
by być uzdrowicielem, jednak w odróżnieniu od wróżek, wygląd elfów bywał często
mylący. Z pewnością był o wiele starszy od nas.

—Upewnijcie się że nie ma pająka! krzyknęłam zanim wszyscy zbliżyli się do Zacha
który nadal był nieprzytomny i ciężko oddychał.

—Elfy mają naturalną odporność na ich jad, powiedziała Sharah z uśmiechem.
Mówiłaś że jest zmienną Pumą?

Skinęłam głową.

—Jest członkiem stada Pum z Mount Rainier. Został ugryziony przez zmiennego
pająka. Udało nam się złapać jednego z ich szpiegów, zamknęłyśmy go w naszym
schowku.

Odsuwając się i robiąc im miejsce, Chase podszedł do mnie oplatając rękę wokół
mojej talii.

—Mam wieści dotyczące drogi do złotych pali i Snoqualmie.
—Poczekaj z tym, szepnęłam.

Wpierw chciałam poznać stan Zacha.
Sharah i Mallen mierzyli mu ciśnienie i osłuchiwali serce. Po chwili wymienili kilka
słów, których nie usłyszałam. Mallen wyjął worek i podał go jej. Ta przygotowała
strzykawkę i wstrzyknęła jej zawartość w ramię Zacha, po chwili powtórzyła całą
operację raz jeszcze. Kiedy zorientowała się że lek nie działa, pokręciła głową i
przygotowała trzecią strzykawkę.

background image

Zaczęłam już myśleć, że nazwisko Zacha zostanie dodane do listy ofiar klanu
Pająków, kiedy jego ramię się poruszyło. Wracał do siebie! Ale nagle, zanim
którekolwiek z nas zdążyło zareagować, jego ciało zesztywniało i dostało drgawek.
Jego oczy wyglądały jakby chciały wyjść z orbit. Z jego ust zaczęła wypływać ślina
zmieszana z krwią. Rzuciłam się ku niemu, chcąc go przytrzymać w miejscu.

—Zejdź mi z drogi! zawołała Sharah,odpychając mnie (odwróciła się do Mallena).
Poaj mu glassophan! Pospiesz się!

Mallen rozerwał koszulę Zacha podczas gdy Sharah wyjęła następną strzykawkę ze
sterylną osłoną, wypełnioną po brzegi i bardzo dużą. Podała mu ją, a on wstrzyknął ją
w jego pierś. Nie mogłam powstrzymać się od wzdrygnięcia. Po tym jak lek został
wstrzyknięty, drżenie ustało. Zach zesztywniał i upadł do tyłu.

—Och, mój Boże! Czy on nie żyje? spytałam, klękając obok niego (z jego ust stale
wypływała lekko różowa piana). Czy ma obrażenia wewnętrzne?

Elf skinął głową.

—Jad tego pająka jest bardzo niebezpieczny. Gdybyśmy przybyli później mógłby
zniszczyć jego najważniejsze organy i zabić go. Glassophan jest serum
wynalezionym przez naszych techno-magów. Pomaga zneutralizować neurotoksyny.

—Techno-magów? spytałam zaskoczona.

Siadając otarła pot z czoła.

—Królowa Asteria wyznaczyła kilku z naszych magów, aby nauczyli się metod pracy
techników na Ziemi. Udało im się połączyć swoją magię z ich technologią,
pomagając elfom przekraczającym portale. Nazywamy ich techno-magami.

To na pewno oni stworzyli kryształ który pomógł nam znaleźć pluskwę w
samochodzie Camille. Muszę to sobie zapamiętać. Wskazując gestem dłoni na Zacha
spytałam:

—Potrzebujecie czegoś? Kocy? Wody? Powiedz czego wam trzeba a ja to przyniosę.

Kiedy położyła rękę na jego czole, jęknął cicho.

—Nie może mu być zimno i nie może się odwodnić. Budź go co godzinę i podawaj
mu szklankę wody. Ale przede wszystkim musi spać. Nie ruszaj go, dodała tonem
ostrzeżenia. W najbliższych dniach musi unikać jakiegokolwiek wysiłku. Jego
narządy wewnętrzne potrzebują czasu, by wyleczyć obrażenia.

background image

Wrócimy jutro by sprawdzić jak się ma.

Jęknęłam. Potrzebowałyśmy jego pomocy by zaatakować gniazdo pająków. Patrząc
na Sharah wiedziałam, że nie było o tym mowy.

—Nie ma problemu, odpowiedziałam w końcu, nie mogłam się powstrzymać i
dodałam: zostaniecie z nami na Ziemi? Chowając stetoskop pomagała Mallenowi
zebrać swoje rzeczy.

—Po rozmowie z Chasem zdecydowaliśmy, że dołączymy do waszej nowej agencji.
Nie jesteśmy posłuszni Lethesanar. Biorąc pod uwagę obecną sytuację, jeśli królowa
Asteria wyrazi zgodę, zostaniemy tu. Wysłaliśmy jej naszą prośbę tego ranka.

—Teraz kiedy Zachowi nic już nie grozi, co zrobimy z szpiegiem? spytał Chase.
Pozwól mi go zobaczyć.

Zaprowadziłam go do kuchni i otworzyłam drzwi od schowka. Mężczyzna nadal był
nieprzytomny. Nie było wątpliwości że Iris nie spudłowała...

Chase przyjrzał mu się od stóp do głów.

—Jest podobny do Gepha von Spynne'a, prawda? Możliwe że pochodzą z tej samej
rodziny.

—Tak, sama zadałam sobie to pytanie. Co z nim zrobimy? Naturalnie przesłuchamy
ale co potem?

—Dlaczego nie zostawimy go Menolly? zasugerował unikając mojego wzroku. Nie
sądzę by miała coś przeciwko temu.

Pomysł ten wstrząsnął mną bardziej, niż myślałam. Zawsze myślałam że Menolly
zabija bez żalu. Ale to była tylko moja wizja. Tak naprawdę nie miałam pojęcia co
wtedy czuła.

—Powiedziałem coś nie tak? zapytał Chase. Wyglądasz na zaskoczoną, zupełnie
jakby ktoś dał ci w twarz.

—Nie, nie... odpowiedziałam. Tyle, że... to może się udać. Porozmawiam o tym z
Camille kiedy wróci.

W sercu wiedziałam, że Menolly się zgodzi. Ale nie byłam pewna, jak mam
zareagować.

background image

Zagryzając wargi, starałam się nie zapominać że nie powinniśmy odczuwać
współczucia dla Skrzydlatego Cienia i jego sługusów, nawet jeśli byli po części
ludźmi, demonami czy istotami nadprzyrodzonymi. Po tym wstałam, wiedząc dobrze
co powinnam zrobić.

—Jak tylko wróci Camille przesłuchamy go, do tego czasu powinien się obudzić.

Rozległo się pukanie do drzwi. Kiedy poszłam otworzyć, znalazłam się twarzą w
twarz z Trenythem. Za nim stał elf, który wydawał się mieć koło sześćdziesiątki co
oznacza, że miał więcej niż tysiąc lat. Pomimo tego iż wyglądał na mola
książkowego, to gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, odczulam nagłe pragnienie
ukrycia się w mysiej dziurze. Był potężny i inteligentny.

Trenyth rozwinął pergamin który trzymał w dłoni.

—Trillian przekazał nam waszą wiadomość w sprawie przestrojenia lustra tak by
móc kontaktować się z Trybunałem Elfów. Jej wysokość królowa Asteria uznała że
pomysł jest ciekawy. Dlatego wysyła wam jednego ze swoich techno-magów, Ronyla
aby ten zajął się lustrem (podał mi pergamin). Potrzebuję twojego podpisu zanim
oddam dokument Jej Królewskiej Mości.

Biorąc od niego papier, zaczęłam rozglądać się za długopisem. Jedyny jaki znalazłam
był różowy. Uśmiechnęłam się w duchu. Co może być bardziej adekwatne dla
królowej elfów? Po podpisaniu oddalam pergamin posłańcowi.

—Może pokażę ci lustro? spytałam.

Ronyl skinął głową, zwróciłam się w strone Chase'a.

—Pilnuj Zacha i uważaj na pająki. Całkowicie wystarczy nam jedno otrucie.

—Otrucie? (głos techno-maga nie był taki zły jak sobie wyobrażałam). Macie
problemy z pająkami? spytał.

—Ze zmiennymi pająkami i ich zwierzątkami. Ziemne pająki są bardzo jadowite.
Moje siostry i ja na pewno byśmy ucierpiały gdyby nas to spotkało, ale ponieważ
jesteśmy w połowie ludźmi nigdy nie wiadomo... w każdym razie nie ma kwestii że
nie mamy zamiaru być świnkami doświadczalnymi (ruchem głowy wskazałam na
Zacha).
Niestety, nasi wrogowie posiadają udoskonalony jad, do tego potrafią przemieniać się
w pająki... są bardzo trudne do wykrycia zanim nie jest za późno. Udało im się
również opracować swego rodzaju odporność na magię księżyca. Mój przyjaciel
który jest zmienną Pumą został ugryziony. Prawie go straciliśmy.

background image

Ronyl wydawał się zastanawiać nad czymś przez chwilę.

—Mogę pomóc wam odpędzić te szkodniki. Przed wyjazdem rzucę zaklęcie wokół
waszej posiadłości. To powinno wystarczyć aby usunąć pająki na okres około trzech-
czterech miesięcy, nieważne czy naturalne czy nie. Co ty na to?

Miałam ochotę zatańczyć z radości.

—Niech Bastet wam błogosławi, odpowiedziałam. Czy będziesz potrzebował czegoś
w szczególności?

Posłał mi lekki uśmiech.

—Zaufaj mi. Do rzucania czarów nie potrzebuję niczego więcej niż moc która
znajduje się w moim sercu. Teraz jeśli zaprowadzisz mnie do lustra, zajmę się swoją
pracą.

Po zaprowadzeniu go do apartamentów Camille, usunęłam zasłonę, przykrywającą
lustro. Ten zbliżył się a następnie dokładnie je zbadał dotykając ramy lustra.

—Bardzo ładnie wykonane. Ten kto je zaprojektował, znał się na swojej pracy.
Ustawię je tak byście mogły łączyć się z Trenythem. Minusem jest to, że
nie będzie reagowało na głos ale na hasło. Czy to ci odpowiada?

—Bardzo dobrze, odpowiedziałam.

Hasło nie było tak bezpieczne jak rozpoznawanie głosu, jednak wtedy Iris, Morio i
Trillian również mogliby z niego korzystać.

—Potrzebuję samotności. Zostaw mnie samego, proszę.

Po tych słowach odwrócił się, jakbym była niewidzialna. Czułam magię która zaczęła
otaczać lustro i postanowiłam go posłuchać. Wszyscy czarodzieje mieli swoje małe
sekrety. Nie chciałam zobaczyć czegoś czego nie powinnam. Czasem wiedza może
być niebezpieczna.

Kiedy dołączyłam do Chase'a i innych, uświadomiłam sobie że Trenyth zajął się
badaniem Zacha, uklękłam obok niego.

—Został poważnie ranny. To dzięki naszym uzdrowicielom udało mu z tego wyjść,
powiedział ponuro. Te kreatury przeciwko którym walczycie... mają związek ze
Skrzydlatym Cieniem? spytał.

background image

Skinęłam głową.

—Mieliśmy zamiar podzielić się tym z królową Asterią ale naszym jedynym
sposobem kontaktu z nią jest wysłanie Trilliana.
Ponadto nie wiem czy nam uwierzy, ponieważ…

Zatrzymałam się, niezdecydowana by poruszać temat mojego uprzedzenia wobec
Svartån. Nie wydało mi się to uprzejme, zwłaszcza po tym co dla nas zrobili.

Trenyth odwrócił się do mnie.

—Czasy są niebezpieczne. Stare sojusze jak i stare nieprzyjaźnie muszą zostać
odstawione na bok. Do czasu dopóki nie zrobi czegoś czego nie powinien, Trillian
będzie mile widziany w naszych progach. Tymczasem zanim Ronyl skończy, możesz
przedstawić mi swój raport (wyjął notes i uśmiechnął się do mnie; popatrzyłam na
niego ze zdumieniem). Uczymy się od innych, nawet jeśli sami popełniamy przy tym
błędy... Nie mam nic przeciwko ludzkim pomysłom. Poza tym notatniki i długopisy
są bardzo praktyczne.

Opowiedziałam mu wszystko co się wydarzyło od czasu jego ostatniej wizyty. Pod
koniec mojego opowiadania milczał przez chwilę, kontemplując swoje notatki.

—Nie mogę uwierzyć, że wezwałaś Władcę Jesieni! Nie jestem pewien czy jesteś
najbardziej szaloną kobietą jaką znam, czy najbardziej odważną jaką kiedykolwiek
spotkałem (spojrzał na moje czoło). A teraz nosisz jego znak. Ale jest coś więcej. Coś
się w tobie zmieniło od naszego ostatniego spotkania, Delilah D'ARTiGO. Czuję to
głęboko w sobie. Nie zdajesz sobie jeszcze sprawy ze swoich nowych mocy, zupełnie
jak lew który śpi, a który po przebudzeniu zdaje sobie sprawę ze swojej siły.

Obserwując go, zastanawiałam się co miał na myśli?.

—Masz dar jasnowidzenia?

—Nie, ale umiem czytać energię. Dlatego Jego Królewska Mość używa mnie jako
posłańca. Widzę to co kryje się między słowami, a tym samym mogę przedstawić jej
prawdziwe fakty. Nie masz nic przeciwko?

Kiedy się zgodziłam wziął moją dłoń w swoje ręce i zamknął oczy. Czułam na swojej
skórze łaskotanie piórka. Zaczęłam się zastanawiać czy miał żonę, rodzinę, dom. Na
ogół ci którzy sprawowali wysokie stanowiska, rezygnowali z posiadania życia
osobistego i poświęcali się duszą i ciałem swojej funkcji. Jak ktoś może dokonać
takiego wyboru? Nie mogłam sobie tego wyobrazić. Jak mogłabym zrezygnować ze
swojej rodziny?

background image

Mimo iż nie zawsze było nam łatwo, przeznaczenie było okrutnym kochankiem.

Podczas gdy Trenyth stale badał moją energię, do mojej świadomości doszło że sama
czuje jego energię... Nagle ujrzałam tajemnicę jaką skrywało jego serce. Był
zakochany w królowej. Kochał ją ponad wszelką nadzieję i pragnął z nią być. Czcił ją
niczym boginię. Była jego księżycem i gwiazdami.
Czując falę emocji, próbowałam się uwolnić. Nie chciałam by wiedział, że
naruszyłam jego najskrytsze myśli. Nagle otworzył oczy.

—Masz wszystko co potrzeba, aby zostać ekspertem od empatii, zauważył. Czy
wiesz że masz dwie twarze, które są podłączone do jednej duszy i nie są one ani
ludzkie ani wróżek? Jesteś bliźniaczką, nie mylę się, prawda?

—Co? Co masz na myśli?

Nie miałam pojęcia o czym mówił. Uwalniając rękę, usiadłam.

—Delilah, wśród zmiennych istnieje bardzo niewiele bliźniąt. A jeszcze mniej wśród
wróżek, ale czasami się to jednak zdarza. Głównie w wyniku małżeństw mieszanych.
Twoja siostra nie żyje, prawda? Była zmienną jak ty?

Co?? nie wierząc w to co słyszę, zamrugałam. Gdybym miała siostrę bliźniaczkę,
Matka by mi powiedziała.

—Nie, nie wiedziałam. Co sprawia że tak myślisz?

Wydawał się zaskoczony.

—Masz cienie bliźniąt - jeden ukryty w ciemności i inny skierowany w stronę
światła. Cienie zmiennych. To dlatego że twoja siostra nie żyje. Często zdarza się, że
ta która przeżywa, dziedziczy zmienną formę tej która umarła. I staje się zmienną o
dwóch twarzach, może przybierać obie formy zgodnie ze swoją wolą.

Z żołądkiem jak supeł, wstałam i skierowałam się do kuchni aby napić się wody. Gdy
patrzyłam przez okno na ogród, Chase dołączył do mnie i położył rękę na moich
plecach.

—Coś się stało? zapytał.

—Nie wiem. Trenyth powiedział... Chase, w moim śnie byłam w zwierzęcej postaci,
ale to nie był kot. Nie pamiętam... a jeśli on ma rację? Jeżeli urosła we mnie inna
forma? A co mam myśleć o moich ostatnich drgawkach? Co one oznaczają? Nigdy
nie zdarzyło mi się nic podobnego.

background image

—Kiedy to się zaczęło? zapytał Chase.

Myślałam przez chwilę.

—Po otrzymaniu znaku Władcy Jesieni. Coś się zmieniło, ale nie wiem jeszcze co
(odwróciłam się do niego). Obawiam się, że nie będę w stanie dłużej tego ukrywać.

Pocałował mnie w czoło a następnie w usta, głaszcząc je czubkiem języka. Potem
przytulił mnie do siebie.

—Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Myślisz że Twoi rodzice mogliby ukrywać
przed tobą istnienie siostry bliźniaczki? Czasami ludzie z jakiś powodów nie
przyznają się do tego typu rzeczy.

Próbowałam postawić się na miejscu mojej matki ale było to niemożliwe. Nawet jeśli
przypominałam ją z wyglądu, nie byłam w stanie wiedzieć co zrobiłaby w podobnej
sytuacji.

—Moja matka była człowiekiem, może nie chciała abym się dowiedziała, by
uchronić mnie od poczucia winy. Jednak Ojciec by mi powiedział. Albo Camille,
gdyby wiedziała.

Poruszając się jak na zwolnionym filmie, usiadłam przy stole objąwszy głowę
rękami.

—Nie wiem co robić. Jeśli naprawdę mam drugą formę, to kiedy ją poznam? Czy
będę ją w stanie kontrolować?

Chase westchnął siadając przy mnie i podsuwając mi talerzyk ciasteczek.

—Zjedz coś. Jeśli chodzi o rodziców, nie mam pojęcia. Powinnaś zapytać Ojca. Co
do drugiej postaci... sama się przekonasz.

Wiedziałam że miał rację. Nie było sensu martwić się na zapas. Łatwiej powiedzieć
niż zrobić...

Nagle trzasnęły drzwi. Weszła Camille a tuż za nią Morio i Flam. Przyjrzałam im się.

—Szybko poszło, powiedziałam rzucając okiem na zegarek.

—Właśnie mieliśmy wjechać na autostradę, kiedy zobaczyliśmy Flama. Na co ten
posłał nam swój uśmieszek.

background image

—W czasie trwania naszej umowy, będę wiedział kiedy o mnie myślisz, powiedział
cicho (Camille zaczęła się rumienić i jąkać. Podniósł rękę na znak by przestała).
Chciałem oszczędzić wam drogi dlatego skorzystałem ze skrótu.

—Chcesz powiedzieć, że możesz wiedzieć gdzie znajduje się Camille do czasu
waszego tygodnia rozpusty? zapytałam.

Nawet jeśli było to nieprzyzwoite, to mogło okazać sie przydatne jeśli coś by się jej
stało.
Potrząsnął głową.

—Nie całkiem. Ona musi myśleć o mnie. Dziś na przykład kiedy myślała o przyjściu
do mnie, mogłem zobaczyć gdzie jest i zaoszczędzić trochę czasu, powiedział
mrugając mi. Nie mogę tak naprawdę czytać w twoich myślach... wielka szkoda.

Camille potrząsnęła głową.

—Jesteś niepoprawny.

—Jestem smokiem. Nie możesz oczekiwać po mnie niczego mniej.

Jego głos zdradzał zagrożenie a on sam wydawał się tym cieszyć. To on dyktował
zasady.

—Domyślam się, odpowiedziała. W każdym razie niedługo się dowiem, nieprawdaż?

—Wszystko w swoim czasie, powiedział Flam. Jedna rzecz na raz.

W skrócie powiedziałam im o Ronylu, lustrze i stanie Zacha.

—Zach został otruty ale wyjdzie z tego. Mamy jednak o jednego mniej. Zanim
zabierzemy się za przesłuchiwanie naszego szpiega, chciałabym porozmawiać na
osobności z Camille.

Chase podniósł się i skinął na Flama i Morio.

—Chodźcie, zobaczymy jak się ma Zach i co powiedzą lekarze.

Kiedy wyszli, Camille spojrzała na mnie z zaciekawieniem.

—Co się dzieje? Chase wychodził z siebie żeby się ich stąd pozbyć.

—Musze zapytać cię o coś ważnego i oczekuje szczerej odpowiedzi.

background image

—Jasne, o co chodzi? spytała mrugając.

—Czy miałam bliźniaczkę? Lub bliźniaka? Który urodził się martwy.

Wstrzymałam oddech mając nadzieję i wierząc, że powie „tak”. Oznaczałoby to, że
moi rodzice mnie okłamali a Camille ukrywała przede mną prawdę przez wszystkie
te lata. Oznaczałoby to, że w pewnym sensie w chwili urodzenia straciłam część
siebie. Jej twierdząca odpowiedz oznaczałaby również, że gdzieś w środku mnie żyje
moja druga połowa, przynajmniej w części.

—Czy miałaś kogo?? Gdzie się tego dowiedziałaś?

—Odpowiedz mi tak lub nie.

Chciałam znać prawdę, bez owijania w bawełnę.

—Co gdybym ci powiedziała, że nie wiem? Nie sądzę by tak było ale nie jestem
pewna. W każdym razie nikt nigdy mi o tym nie mówił (nie kłamała, tego byłam
pewna). Dobra, opowiesz mi teraz co się stało?

Kiedy powtórzyłam jej słowa Trenytha, wyglądała na zaskoczoną i zaniepokojoną.

—Więc zastanawiam się zadając sobie pytania: jaka jest druga natura ukryta
wewnątrz mnie? Czy miałam bliźniaczkę?

Zapadła cisza, cierpliwie czekałam na reakcję mojej siostry. Mijały sekundy.
Wróciłam myślami do swojego dzieciństwa, próbując przypomnieć sobie czy już
wtedy brakowało mi kogoś. Oczywiście, zawsze czułam się nie na swoim miejscu,
ale dotyczyło to całej naszej trójki. Marzyłam o miejscu które zaakceptuje mnie taką
jaka jestem. Jednakże istniała różnica pomiędzy byciem odrzuconym a utratą siostry.
Mimo iż bardzo się starałam, nie mogłam znaleźć żadnych dowodów na to, że
istniała.

Wreszcie Camille pokręciła głową.

—Nie wiem, Delilah. Nie pamiętam wiele z okresu przed twoimi narodzinami. Och,
mgliście pamiętam naszych rodziców i nasz dom... i trochę wakacje... ale kiedy
matka miała pierwsze skurcze, wysłali mnie do ciotki Rythwar. Matka miała trudną
ciąże z powodu mieszaniny naszej i jej krwi.

—Mam tylko nadzieję, że ta druga forma, niezależnie czym jest, nie zdecyduje się
ujawnić w niewłaściwym czasie (wstałam z krzesła). Porozmawiam z Ojcem
następnym razem.

background image

Camille wzięła mnie w ramiona i położyła głowę na moim ramieniu.

—Mam nadzieję że będzie następny raz, szepnęła przerywając milczenie i skrywając
obawy nas obu.

Spojrzałam na zegarek.

—Jeszcze godzina i wstanie Menolly. Lepiej przygotujmy listę pytań dla naszego
szpiega. Czuję że tak się to nie skończy, musimy postarać się wydobyć z niego jak
najwięcej informacji.

Po tych słowach, obie dołączyłyśmy do reszty. Zapowiadała się krwawa i mordercza
noc. Wszystko to sprawiało, że miałam ochotę zamknąć się gdzieś na klucz i
zapomnieć o wszystkim. Kiedy weszliśmy do salonu, Zach właśnie się przebudził a
Sharah Mallen zbierali się do wyjścia.

—Dopilnuj aby odpoczywał w spokoju, niech pije zupę, sok, dużo płynów, a co
najważniejsze nie pozwól, by ponownie został ugryziony. To byłoby dla niego
śmiertelne.

Odprowadziwszy ich do drzwi, spojrzałam w niebo. Camille podeszła stając za mną.

—Będzie jeszcze padał śnieg, zauważyła.

—Czy na pewno? spytałam, patrząc na biały puch pokrywający ziemię. Spadło już
dziesięć centymetrów!

—Seattle być może znane jest z deszczu, ale wierz mi, czuję to w powietrzu i w głębi
mojej istoty. Nadchodząca burza sprawi, że całe miasto zostanie odcięte na kilka dni.
Cieszę się że Iris zdecydowała się pozostać w domu.

—Jeśli masz rację, powinniśmy być gotowi do wyjazdu jak tylko wstanie Menolly,
powiedziałam.

Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam techno-maga który schodził cicho po schodach .

—Wasze lustro jest teraz bezpośrednio połączone z biurem Trenytha, powiedział
wskazując na posłańca królowej. Nikt nie zauważy różnicy. Jedynie po starannym
zbadaniu można by odkryć magię elfów. Jeśli wasze miasto będzie chciało się z wami
skontaktować, pomyśli że lustro nie działa (rzucił okiem na Zacha). Ach tak, problem
pająków. Pójdę popracować na zewnątrz. To nie potrwa długo.

Camille wyglądała jakby chciała do niego dołączyć, ten potrząsnął głową.

background image

—Dziękuję ale pracuję sam, wyjaśnił tonem niemal aroganckim.

—Dobrze, odparła.

Wiedziałam że się powstrzymuje by nie rzucić mu zjadliwej riposty. Lepiej było
zachować pewne myśli dla siebie. Na szczęście zadzwonił telefon i Camille poszła
odebrać.

Kiedy Ronyl wyszedł, zwróciłam się do Zacha który rozmawiał z kimś przez telefon.
Kiedy odłożył słuchawkę, usiadłam obok niego i wzięłam go za rękę.

—Jak się czujesz?
—Jak ktoś z kogo chcieli zrobić potrawkę dla pająków. Kiedy byłyście w kuchni,
Trenyth, Sharah i Mallen przeszukali salon. Znaleźli pająka który mnie ugryzł i go
rozdeptali.

—Mamy szpiega związanego w schowku, powiedziałam. Oboje z pewnością pojawili
się w tym samym czasie. Z kim rozmawiałeś?

—Zadzwoniłem do stada aby powiedzieć im że wszystko w porządku i aby nikogo tu
nie przysyłali, wyjaśnił. Rhonda powinna się niedługo pojawić.

Z walącym sercem spojrzałam na niego. Jak wygląda? Czy jest piękna? Silniejsza
ode mnie? Czy mówił jej coś o mnie? Podczas gdy ja pozostałam nieruchoma, na
jego twarzy pojawił się uśmieszek. Chase ukląkł obok mnie. Wiedziałam że podobnie
jak Zach, zastanawia się jak zareaguję. I co miałam z nimi zrobić?

background image

Rozdział 17

A co gdybyśmy poszli po Horacego?! wykrzyknęła Camille prowadząc nas do
kuchni.

—Czy ma ktoś pomysł jak go przekonać do mówienia? Szczególnie że nie ma on
powodu by cokolwiek nam powiedzieć, mruknęłam zapatrzona w schowek.

Trenyth i Iris pozostali w salonie aby mieć oko na Zacha i Maggie. Flam i Chase
dołączyli do nas. Smok oparł się o stół.

—Przyprowadźcie go, sprawię że zacznie mówić, zaufajcie mi, rzekł.

Horace był przytomny a zapach jego strachu wypełniał powietrze wokół nas. Byłam
dumna ze swoich węzłów. Od incydentu z Wisterią trenowałam z Camille.

Nawet gdyby próbował walczyć, to i tak nie byłby w stanie, wyglądał na zmęczonego
spędziwszy kilka godzin nieprzytomny po uderzeniu Iris, związany i zamknięty w
schowku. Flam uśmiechając się, pochylił się w jego stronę.

—Mamy do ciebie kilka pytań. Ale zanim odmówisz, posłuchaj co mam do
powiedzenia: jeśli zachowasz milczenie, darujemy ci życie. Zabiorę cię ze sobą i
staniesz się moją zabawką. Jestem pewien, że oboje znajdziemy wiele zabawnych
gier. Aha, jeśli zadajesz sobie pytanie: to tak, jestem smokiem. Cóż... będziesz
współpracować?

Na te słowa Horace zbladł skuliwszy się na krześle. Flam kontynuował:

—Twój wybór. Czy teraz, czy później, uwierz mi w końcu zaczniesz mówić. Ale im
prędzej to zrobisz tym mniej będziesz cierpieć.

Raz... dwa... trzy... Horace w końcu skinął głową.
Flam usunął knebel, kiedy nagle otworzyły się drzwi. Camille która była najbliżej
zawołała:

—Kto tam?

W tej samej chwili wszedł Trillian. Horace zaczął panikować. Flam natychmiast
zrozumiał sytuację i zdecydował się ją wykorzystać na naszą korzyść. Podnosząc
rękę, spojrzał na Trilliana:

Czekaj, zanim się nim zajmiesz, mamy zamiar zadać mu kilka pytań.

background image

Svartån jedynie wzruszył ramionami.

—OK, ale jeśli nie będzie współpracować, chętnie się nim zajmę (następnie położył
rękę na ramieniu Camille i wskazał na salon). Musimy porozmawiać. Marszcząc
brwi, Camille spojrzała na naszego szpiega.

—OK, Delilah, notuj wszystko co powie, po czym wyszła z Trillianem.

Flam delikatnie zdjął mu knebel.

—Najmniejszy podejrzany ruch nie byłby dobrym pomysłem. Zrozumiałeś? Horace
skinął głową.

—Tak, rozumiem! Tylko na litość boską, nie zostawiajcie mnie na łaskę tego
Svartana! błagał. Wolę już być twoją zabawką. Wiem do czego są zdolni i nie chcę
tego doświadczyć.

Dziwne. Skąd brał się jego strach przed Svartanami? Urodził się na Ziemi. Skąd
wiedział o ich istnieniu?

—Nazywasz sie Horace von Spynne? zaczął Flam.

Chwyciłam notes i długopis.

—Tak, to prawda, wykrztusił.

Ze skrzyżowanymi ramionami, Chase nie spuszczał z niego wzroku.

—Pochodzisz z tej samej rodziny co Geph von Spynne?

Horace skinął głową.
—To mój kuzyn.
Podeszłam bliżej.

—Czy byłeś tu już z Kyoką? zapytałam

Najwyraźniej nie spodziewał się tego pytania, bo spojrzał na mnie z wyrazem
niedowierzania w oczach.

—Kto wam o nim powiedział ?

—Nie twój interes, odpowiedziałam pochylając się ku niemu. Wiemy wiele rzeczy.
Wiemy o Kyoka i o demonach współpracujących z klanem Myśliwych Księżyca.

background image

Czy masz świadomość że dla Skrzydlatego Cienia jesteś pionkiem, że zamierza on
najechać Ziemię? Że nie daruje wam życia pomimo wszystkich swoich obietnic?

Horace zamrugał.

—Demon Jansshi nam to obiecał, Kyoka nas nie zawiedzie.

—Już to zrobił, wtrącił Flam. Posłał cię na misję samobójczą. Naprawdę myślisz, że
o niczym nie wiemy? On myśli tylko o sobie. Klan Myśliwych Księżyca jest tylko
narzędziem dla osiągnięcia celu.

Zaczęłam rozumieć taktykę Flama. Jeśli Horace pomyśli że Kyoka woli demony, to
może powie nam to, co chcemy wiedzieć.

—On ma rację, rzuciłam. Kyoka wie że mamy na niego oko. Mimo to wysłał cię tu,
bez szans abyś wyszedł z tego żywym. Co obiecał ci w zamian? Pieniądze? Dłuższe
życie? Moc?

Gdy Horace zaczął pękać, wiedziałam że trafiłam w sedno.

—Co się stało? Miałeś zamiar zająć miejsce Kyoka? A ten cię ubiegł? (gdy nie
odpowiedział, zwróciłam się do Flama). Lepiej zrobimy jak zawołamy Svartana,
niech się nim zajmie. Horace, mam nadzieję że jesteś gotowy aby zmierzyć się ze
swoim najgorszym koszmarem…

—Nie! Powiem wam wszystko! Zapłakał kiedy Flam zbliżył się do drzwi. Powiem
wam wszystko. Wiem co Svartånie są w stanie zrobić. Lianel jest tego najlepszym
przykładem.

Lianel? Kim był ten Lianel?

—OK, opowiedz nam wszystko i pospiesz się.
Horace zadrżał.

—Co chcecie wiedzieć? mruknął.

—Dlaczego nie zaczniesz od początku? spytałam biorąc do reki swój długopis.

Dziesięć minut później powiedział nam wszystko, co miał na sumieniu. Pod koniec
jego historii, był spocony jak wół. Miał powody by się bać, jeśli my go nie zabijemy,
zrobi to Kyoka.

Poszłam do salonu, gdzie Camille i Trillian rozmawiali z Zachem.

background image

—Trillian, szpieg podał nam informacje które koniecznie musisz przekazać dalej.
Jeden Svartån współpracuje ze Skrzydlatym Cieniem. To może mieć znaczenie w
wojnie ale nie jestem pewna. Nazywa się Lianel…

—Lianel?! zawołał Trillian podnosząc się. Powiedziałaś Lianel?

—Tak, dokładnie tak się nazywa, powiedziałam usuwając mu się z drogi. Dlaczego?
Kim on jest?

—Jest poszukiwany za gwałt i morderstwo. Zgwałcił a następnie pociął na kawałki
siostrzenicę króla Svartalfheim. Ona wciąż żyła kiedy... to się stało. Zabił również jej
ochroniarzy. Dziewczyna była... młoda, powiedział przy czym wyglądał jakby miał
mdłości. Naprawdę młoda... Lianel czczący i oddający cześć Jakaris.

To wystarczyło bym poczuła dreszcze; byłam daleka od chęci spotkania go.

—Dobrze, jest w zmowie z Kyoką i demonami Jansshi. Dlatego mieliśmy problem z
ustaleniem miejsca gdzie się ukrywają. Drużyna Degath liczy więcej niż jednego
demona.

—Lianel jest gorszy od demona. Ekspert od tortur.

Potrząsając głową, Trillian opadł na krzesło.

Czy Horace powiedział coś jeszcze? spytała Camille

—Potwierdził lokalizację gniazda i podał nam przybliżoną liczbę pająków z którymi
przyjdzie nam walczyć. Potwierdził że jest z nimi Venus, dziecko Księżyca. Tak więc
musimy być ostrożni, by nie użyli go przeciwko nam... Jeśli jeszcze żyje, oczywiście.

Camille rzuciła okiem na zegar.

—Menolly niedługo wstanie. Możesz zwolnić kuchnię?

Zaprosiłam wszystkich do salonu. W tym czasie Flam ponownie zakneblował
Horacego i zapakował go do schowka. Wrócił też Ronyl. Mimo pokrywającego go
śniegu, wydawał się zadowolony z siebie.

—Zabezpieczenia przed pająkami działają. Powinniście widzieć jak zmiatały! Nie
wiem ile było wśród nich pająków ziemskich ale w sumie były ich setki! To powinno
działać przez kilka miesięcy. W międzyczasie proponuję zainwestować w packę na
muchy, powiedział zwracając się do Trenytha. Cóż, nadszedł czas abyśmy się
zbierali.

background image

Jego kolega przytaknął.

—Tak, muszę zdać raport mojej królowej. Skontaktuję się jutro z wami przez lustro
by dowiedzieć się jak wam poszło.

—Naprawdę w nas wierzysz, zauważyłam.

—To prawda, odparł z uśmiechem. Ale bazuję na tym, co udało wam się osiągnąć do
tej pory. Nie traćcie wiary. To może być przeszkodą na polu bitwy.

Kiedy obaj skierowali się do wyjścia, miałam wielką ochotę pobiec za nimi i
przekonać ich by do nas dołączyli. Ale wiedziałam, że sami mają swoją własną
wojnę. Zamknęłam za nimi drzwi, gdy mignęła mi Menolly, za nią w odległości
trzymała się Iris z Maggie.

—Kto jest zamknięty w schowku? spytała. Czuję jego strach wokół na kilometr! To
budzi mój głód!

Och nie! Potrzebowała się pożywić, to oczywiste, a my mieliśmy dla niej gotowy
posiłek w szafie .

—Siadaj, powiedziała Camille. Mamy ci wiele rzeczy do opowiedzenia i bardzo
niewiele czasu.

Podczas gdy Menolly stanęła przy choince - zdawała się cieszyć wszystkimi
wiszącymi ozdobami - my opowiedziałyśmy jej co się wydarzyło, na co ta rzucała
jedynie „gdybym tylko nie spała” lub „możemy naprawdę skontaktować się z elfami
poprzez lustro”?

—Więc co z nim zrobimy? zapytała w końcu.

—Dlaczego nie przekąsisz czegoś? zaproponował Trillian, zupełnie jakby
proponował kanapki z pieczoną wołowiną.

Zacisnęłam zęby. Camille, skinęła głową.

—To najlepsze rozwiązanie. Nie możemy mu ufać. Jeśli zdecydujemy się go trzymać
w zamknięciu, w końcu kiedyś uda mu się uciec a wtedy może narobić kaszy. Przy
pierwszej okazji sprzeda nas temu, który najwięcej zapłaci. Wisteria przynajmniej
nauczyła nas czegoś.

Wiedziałam że mieli rację, ale moje sumienie nie pozwalało mi się z tym pogodzić.

background image

Pamięć o ofiarach które zginęły z ręki pająków sprawiła, że wiedziałam iż
współczucie nie było tu właściwe, szczególnie iż oni sami go nie okazywali.

Po chwili podniosłam głowę.

—Menolly, potrzebujesz pomocy?

Potrząsnęła głową.

—Nie, odpowiedziała ze smutkiem (w jej oczach wyczytałam, że smutek był
skierowany dla mnie). Jesteśmy żołnierzami kotku, szepnęła. Tak jak Ojciec...
Czasem musimy robić rzeczy, które nam się nie podobają.

Kiedy poszła do kuchni zwróciłam się do Zacha.

—Kiedy przybędzie Rhonda?

—Wkrótce. Powinna niedługo być, powiedział. Myślę że ją polubisz.

Osobiście nie byłam tego taka pewna. Naraz z kuchni dotarły do nas odgłosy walki.
Co jeśli bym się przemieniła?

—Pójdę się ubrać. Ty również powinnaś Camille. Zapowiada się chłodna noc. Choć.

Poszła za mną po schodach. Stanąwszy przed swoimi drzwiami, odwróciła się do
mnie.

—Wiem jak bardzo cała ta sytuacja ci ciąży, powiedziała. Mnie również, też jestem
tym zmęczona.

Przełknęłam gulę w gardle.

—Nie cierpię być zaangażowana we wszystkie te morderstwa. Nie możemy wrócić
do domu, a świadomość że nasz ojciec i ciotka są w niebezpieczeństwie sprawia, że
czuję się bezsilna.

—Mówiąc o rodzinie, Trillian przekazał mi wieści o Shamasie…

—Nie żyje, prawda? szepnęłam.

Potrząsnęła głową.

—Nie! To jest to, co chciałam ci powiedzieć.

background image

Właśnie mieli sprawić że jego serce przestanie bić gdy... nie rozumiem jak to zrobił.
W każdym razie użył ich własnego zaklęcia by... dobrze... zniknąć. Nie wiem czy
żyje, i nikt nie wie dokąd uciekł.

—Cholera! zawołałam, nie mogąc oderwać od niej wzroku (to była pierwsza dobra
wiadomość jaką usłyszałam od wieków). Nie uważasz chyba, że była to… implozja,
prawda? (przeciwieństwo eksplozji).

Na samą myśl czułam się wręcz chora, ale nie mogliśmy wykluczyć takiej
możliwości. Wykorzystanie magii kogoś innego na własną korzyść okazywało się
często bardzo niebezpieczne. Ale w jego przypadku nie miało to wielkiego znaczenia,
ponieważ nie miał wiele do stracenia.

Camille się skrzywiła.

—To możliwe. Bogowie wiedzą, że mogło się to przytrafić mnie, ale Shamas? Nie,
on jest bardzo potężny. Nie pamiętam jakie konkretnie moce odziedziczył po ciotce
Olandzie i wuju Tryysie. Niezależnie od wszystkiego muszą być cudowne, bo dzięki
nim udało mu się prysnąć.

Lethesanar była wściekła kiedy się o tym dowiedziała. Według informatora Trilliana,
scena w sali tronowej nie należała do miłych. W swoim gniewie, królowa zabiła troje
sług i posłańca który przyniósł jej te wieści, wyrwała mu serce.

—Na Świętą Matkę! Szepnęłam. Jak wszystkie wróżki, Lethesanar była
impulsywna... rasa naszego ojca nigdy nie należała do posłusznych. Myśl o tym
sprawiła, że żołądek podjechał mi do gardła. W mojej opinii, nikt nigdy więcej nie
ośmieli się przynieść jej złych wieści.

—Ze szkodą dla niej, rzekła Camille wzruszając ramionami. Mam nadzieję, że
Tanaquar szybko przejmie rządy. Lepiej się pospieszmy. Pójdę się przebrać.
Zobaczymy się na dole? Gdy tylko pojawi się przyjaciółka Zacha, wyjeżdżamy.
Musimy położyć kres temu wszystkiemu i to jeszcze tego wieczora.
Skinąwszy jej głową udałam się do siebie. Camille miała rację. Nadszedł czas by
powstrzymać Klan Pająków i wszystkich którzy z nimi trzymają. Być może uda nam
się w ten sposób popsuć plany Skrzydlatemu Cieniowi. Jeśli jeszcze do tego
zdobędziemy drugą duchową pieczęć... Wreszcie byłby jakiś powód do radości.

Włożyłam dżinsy a pod nie założyłam rajstopy, zapowiadała się bowiem mroźna noc.
Pod mój zielony sweter z golfem założyłam bawełniany „caraco”. Wszystko
nadawało się idealnie do tego rodzaju misji.

Przekopałam szafę do góry nogami, by znaleźć swoją czarną zamszową kurtkę.

background image

Była cieplejsza od skórzanej która nie miała podpinki. Stroju dopełniały rękawiczki,
czarna bandana na głowę i traperki. W tym stroju mogłam poruszać się swobodnie po
lesie, nawet podczas złej pogody, a co najważniejsze było mi ciepło.

Ubierając się, starałam się nie myśleć za dużo o Rhondzie. Nie było potrzeby
katować się niepotrzebnie.

Ujrzawszy Camille nie wiedziałam co powiedzieć, jej strój mnie zaskoczył. Zamiast
jak zwykle długiej spódnicy, wybrała dopasowane kalesony i grubą tunikę z golfem.
Wszystko razem w cudowny sposób otulało kształty jej ciała. Na nogach miała
sznurowane botki, skórzane rękawiczki i pelerynę z pajęczego jedwabiu.

Całość wydawała się pochodzić prosto z reklamy Vogue'a, może tylko modelka była
ciut bardziej zaokrąglona...

—To jest pierwszy raz, kiedy widzę cię noszącą rzeczy równie… praktyczne,
zauważyłam uśmiechając się. To dużo zmienia.

—Nie zachwyca mnie to, ale mamy do czynienia z pająkami które gryzą... nie mam
zamiaru pokazywać im za dużo odsłoniętej skóry, odparła patrząc w niebo. Chodźmy.

Kiedy weszłyśmy do salonu, Rhonda już tam była. Zatrzymałam się. To była laska!
Piękna, elegancka, typ dominujący. Niższa ode mnie ale szczupła i wysportowana.
Miała długie złote włosy zaplecione w warkocz a jej strój był doskonale dobrany.
Zdradzała ją jej postawa: wiedziała jak walczyć, to wydawało się oczywiste. Sama
jednak postrzegałam ją bardziej jako królową imprezy i może nie przez przypadek...

Gdy podała mi rękę, uścisnęłam ją bez wahania. Jej uścisk był mocny i ciepły. Nie
zdając sobie sprawy podeszłam do niej bliżej, chcąc być częścią jej kręgu. Ale
zdałam sobie sprawę z niewidzialnej linii dzielącej nas obie. To nie był snobizm z jej
strony. Stała po prostu znacznie wyżej w hierarchii niż ja i to się nigdy nie zmieni.

Kiedy się cofnęłam, nasze oczy się spotkały.
—Cieszymy się widząc cię, powiedziała Camille stając przede mną.

W odróżnieniu ode mnie, nie wydawała się oczarowana jej wyglądem.

—Tak, wtrąciła Menolly stając przy naszym boku. Dziękuję za przybycie. Twoja
pomoc bardzo nam się przyda.

Menolly również nie zwróciła uwagi na na wygląd zmiennej Pumy, bo szybko
zniknęła w kuchni.

background image

Rhonda rzuciła okiem na Zacha.

—Czy przeżyje? zapytała

Skinęłam głową.

—Lekarzom udało się w porę interweniować i zneutralizować truciznę. Jednak przez
kilka dni nie wolno mu się męczyć. Dlatego nie może nam towarzyszyć.

—Czy chłopcy mówili ci o sytuacji? zapytała Camille.

Kiwając głową, Rhonda obserwowała Trilliana który spokojnie stał. Absolutnie nie
wydawał się być nią zainteresowany, patrząc na nią pustym wzrokiem. Po chwili
zamrugała i odwróciła głowę. Miałam wrażenie, że przywykła być w centrum uwagi
co dzisiaj nie miało miejsca.

Wstałam z krzesła.

—Dobra, przed wyjazdem powinniśmy opracować plan. Camille, teraz kiedy wiemy
że magia księżyca nie działa na pająki, jakiej broni zamierzasz użyć?

—Mojego miecza. Znam kilka zaklęć które nie wymagają energii księżyca. Może uda
mi się przekonać żywioły wiatru lub ziemi by nam pomogły. Jeśli je wkurzymy,
istnieje ryzyko że obrócą się przeciwko nam...

—Użyjemy tego w ostateczności, rzuciłam. Będę walczyła jak zwykle. A ty, Chase?

—Mam rewolwer oczywiście, i mój nunchaku, odparł unosząc broń. Srebrne kule na
nic się zdadzą więc ich nawet nie brałem.

—Bardzo dobrze. Flam, Trillian, Morio?
Morio uniósł brew.

—Mój repertuar zawiera wiele zaklęć i iluzji. A jeśli nic z tego nie zadziała, będę
walczyć w mojej prawdziwej postaci. Wierz mi, moja demoniczna strona nie jest
przyjemna.

Jego spokojny ton sprawił że się uśmiechnęłam. Odkąd pamiętam, nigdy tak
naprawdę nie widziałam jego demonicznego wyglądu. Flam tymczasem wyglądał na
znudzonego.

—Jestem smokiem. Zrobię to, co robię najlepiej.

background image

Trillian pokazał nam piło-kształtny miecz, po czym schował go z powrotem do
pochwy. Nic więcej do dodania.

—Dobrze, teraz kiedy mamy to już z głowy, lepiej zrobimy ruszając, powiedział
Flam wstając.

W tym samym czasie weszła Iris niosąc na tacy miskę bulionu z kurczaka i kanapkę.
Maggie leżała zwinięta w kłębek w nogach Zacha.

—Bądźcie ostrożni. Nie mam zamiaru wyruszać wam na ratunek, rzuciła Iris.

Camille wzięła ją w ramiona.

—Będziemy z powrotem tak szybko, jak to możliwe. Niezależnie od wszystkiego
Menolly wróci przed wschodem słońca. W razie jakichkolwiek problemów, użyj
lustra i skontaktuj się z Trenythem.

Iris skinęła głową.

—Zrozumiałam. Nie podejmujcie niepotrzebnego ryzyka. Wystarczy jeden błąd by...

Na koniec pomachała nam jeszcze ręką. Schodziliśmy po stopniach, czując jak nasze
stopy zanurzają się w śniegu.

Podzieliliśmy się na dwie grupy. Chase, Rhonda i Menolly mieli jechać ze mną
Jeepem. Camille, Trillian i Flam z Morio jego Subaru. Kiedy Rhonda nalegała aby
usiąść z przodu zamiast Menolly, nie mogłam jej odmówić. Nawet jeśli wolałam, by
to moja siostra siedziała obok mnie, nie chciałam już na samym początku zaczynać
kłótni.

Ruszając, zastanawiałam się czy do wschodu słońca nadal będziemy żyli.
I czy uda nam się odnaleźć Venus i drugą pieczęć duchową zanim zrobi to Skrzydlaty
Cień.
By dojechać do Snoqualmie z Belles-Faire, trzeba przejechać najdłuższy most
pontonowy na świecie Seattle w Minneapolis i St Paul, następnie wjechać na
autostradę 405 i I-90. Zjazd prowadzi do Snoqualmie.

O 20stej ruch był płynny. Dlatego mogliśmy w miarę łatwo dotrzeć do celu. Śnieg i
lód spowalniał wielu kierowców, oprócz tych co mieli terenówki z licencją na
prowadzenie w niebezpiecznym terenie.

Nadal padał śnieg, osadzając się. Burza miała w sobie coś dziwnego, coś wręcz
magicznego.

background image

Jeśli uda nam się wyjść z tego cało, poproszę Camille by w moim imieniu zadała
pytanie duchom pogody. Tak w ogóle, istoty te nie zwracały uwagi na śmiertelników
i wolały towarzystwo elementarnych, ale robiły mały wyjątek dla czarownic które
korzystają z elementarnej magii.

Kiedy skręciłam na I-90, sprawdziłam czy Morio trzyma się za mną. Kierowaliśmy
się do górskich wodospadów. Oczywiście będziemy musieli zatrzymać się wcześniej
przed przełęczą Snoqualmie Pass, dalej czekała nas już wspinaczka. Nawet teraz
rozglądając się w ciemności, zauważyłam że im bliżej byliśmy aktywnych wulkanów
i starożytnych gór, otaczający nas krajobraz zmieniał się. Tutejsze szczyty zrodziły
się pod wpływem ruchów tektonicznych i cierpienia Ziemi.

Ruch był mały. Większość ludzi robiła swoje zakupy świąteczne, inni zostali w domu
w cieple. Więc mieliśmy drogę prawie dla siebie.

—Co zrobimy na miejscu? zapytała Rhonda.

—Nic łatwiejszego! odpowiedziałam. Znajdziemy Kyoka i pająki i wybijemy je.
Następnie uwolnimy Venus.

—Jeśli dobrze rozumiem, nie masz prawdziwego planu, rzuciła pogardliwie.

Ścisnęłam mocniej kierownicę. Nawet jeśli jej uwaga działała mi na nerwy, nie
zamierzałam dać jej się sprowokować.

—Mamy szczęście że znaleźliśmy ich gniazdo. Tak więc najlepiej jest
improwizować. Jeśli masz lepszy pomysł, nie wahaj się moja piękna, twój klan nie
może już sobie pozwolić na czekanie.

Natychmiast ucichła. Widziałam że ją zraniłam ale nie obchodziło mnie to. W miarę
jak zbliżaliśmy się do Snoqualmie, czułam pajęczynę utkaną przez Klan Pająków.
Była jak cień rosnący we mgle i zapuszczający korzenie, jeśli nie zdecydujemy się
nic zrobić. Wszystkie moje zmysły były w pogotowiu.

Chase poprosił bym skręciła na drogę do Creek Parson. Miała dwa pasy ruchu.
Sunęliśmy po oblodzonym asfalcie; zapomniałam o wszystkim skupiając się na
drodze. Nagle Menolly która do tej pory milczała, pochyliła się do przodu wypatrując
czegoś w ciemnościach.

—Pachnie mi tu demonem. Nie wiem kiedy ale przejeżdżał tędy demon, powiedziała.
Spojrzałam na nią w lusterku, jej oczy były czerwone a kły wydłużone.

Mrugnęła, uśmiechając się do mnie.

background image

—Demon Jansshi, ciągnęła. Są padlinożercami, jedzą wszystko co wpadnie im w
łapy. Zapewne na ich czele stoi Kyoka. Obaj z Lionelem są inteligentni, znacznie
bardziej niż same demony które cuchną siarką.

Rhonda odchrząknęła.

—Nigdy wcześniej nie walczyłam z demonem, wyznała.

Nagle wydała się mniej pewna siebie.

—My tak, odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. Mogą być przerażające, ale w tym
przypadku zarówno Kyoka jak Lianel mogą sprawić nam więcej problemów niż same
demony Jansshi. I nie zapominaj o pająkach. W moim śnie, Geph von Spynne był
wyjątkowo silny. Ponadto może on poruszać się w planie astralnym. Jestem tego
pewna.

—Jeszcze kilometr i skręć, rzucił Chase. Kieruj się na drogę złotych pali.

Mój puls przyspieszył. Skupiłam się na prowadzeniu. Krajobraz wydawał znajomy.
Poczułam jakby brakowało mi powietrza. Cholera, to wszystko prawda!

—Ukrywają się w jaskini. Nie mam zamiaru wpaść w pułapkę, ale wątpię by czekali
na nas na zewnątrz. Musimy do nich pójść. To nie wróży dobrze. Chase wyciągnął
telefon i wybrał numer. Kiedy zaczął mówić, spojrzałam na niego pytającym
wzrokiem. Zakrył mikrofon ręką i szepnął:

—To Camille. Wyjaśniam jej co i jak...

Na nowo skoncentrowałam się na drodze, kiedy nagle znalazłam się naprzeciw znaku
z napisem: „ Droga Złotych Pali”, ta sama o której śniłam.
W mojej wizji przyjechałam z drugiej strony ale nie miało to teraz znaczenia.

Biorąc głęboki oddech, odwróciłam się w lewo; zaraz za mną trzymał się Morio.
Pokonując wyboistą drogę, starałam się sobie przypomnieć drogę do gniazda.
Wszystko wokół wydawało się inne, głównie z powodu śniegu i lodu. Nagle ujrzałam
miejsce którego szukałam. Zatrzymawszy się na poboczu drogi, wyłączyłam silnik.

—To tutaj, wyjaśniłam. Widzisz czarny punkt między dwoma sosnami, tam? To jest
nasza droga do gniazda.

Niechętnie rozpięłam pasy i wysiadłam z samochodu. Inni poszli za moim
przykładem. Chase wyjął rzeczy które przygotowaliśmy.

background image

Założywszy plecak, raz jeszcze upewniłam się czy moje noże w cholewie i na
nadgarstku są dobrze umocowane. W tym samym czasie zaparkował Morio. Kiedy
wszyscy wysiedli, zebraliśmy się razem.

—Macie wszystko czego potrzebujecie? zapytała Camille. Gdy wszyscy skinęli
głowami, spojrzała na chmury i zamknęła oczy. Matka Księżyca jest z nami i chroni
nas.

—Pani Bastet, prowadź nas i chroń, dodałam. Pomóż nam przetrwać bitwę, wzmocnij
naszą magię i zaczaruj nasze ostrza. Spojrzałam w niebo. Wybiła godzina.

—Dobrze, chodźmy!

Druga pieczęć była w niebezpieczeństwie, nie mogliśmy dłużej czekać.

Ruszyłam wspinając się między sosnami gdy podmuch wiatru wstrząsnął gałęziami,
znak na moim czole zapłonął, przebudzając się do życia. Mój puls przyspieszył,
poczułam falę ciepła w moich żyłach. Wstrząśnięta ale silniejsza niż kiedykolwiek,
wyprostowałam sie. Ktoś usłyszał nasze modlitwy i część mnie zastanawiała się kto
zechciał na nie odpowiedzieć?

—Ruszamy! zawołałam zagłębiając się w las, podczas gdy cała reszta szła za mną w
milczeniu.

background image

Rozdział 18

W lesie, mój wzrok nagle się zmienił. Widziałam wszystko zupełnie jakbym miała na
sobie okulary na podczerwień. Zaskoczona zamrugałam. Camille która była tuż za
mną, złapała mnie za ramię.

—Wszystko w porządku? mruknęła.

Zamrugałam by mieć pewność że to nie jakaś sztuczka. I nie była to żadna sztuczka,
wszystko wydawało mi się jasne jak w dzień, przynajmniej kolory.

—Sama nie wiem, odparłam wyjaśniając jej sytuację. Przynajmniej to daje mi
przewagę. Gdzie jest Menolly? dodałam, odwracając się do niej i rozglądając
wokoło.

—Tam w górze, popatrz. Widzisz ją?

Camille pokazała mi latającego nisko nietoperza. Stopniowo Menolly nauczyła się
kontrolować swoje przemiany, choć na chwilę obecną trwały one bardzo krótko.

—Wow! Jest w tym coraz lepsza! zawołałam. Ale nie może przebywać tam zbyt
długo. Myślę że nie przekroczyła jeszcze swego limitu dziesięciu minut.

—Przynajmniej próbuje. Teraz albo nigdy. Być może mogłaby się ukryć gdzieś na
drzewie i poczekać aż dotrzemy do jaskini. Może być elementem zaskoczenia.

Nawet jeśli starała się brzmieć na entuzjastycznie nastawioną, to zdradzał ją wyraz
twarzy. Podobnie jak ja wiedziała, że w ciągu w najbliższych kilku godzin wydarzy
się dużo rzeczy.

Nasza wspinaczka doprowadziła nas na skraj wąwozu z mojego snu. Pochylając się
nad przepaścią, Camille obserwowała płynącą poniżej rzekę.

—Nie chciałabym się tam znaleźć, powiedziała wskazując porastające wąwóz
cierniste krzewy.

—Co stamtąd widać? zapytał Chase z drugiej strony ścieżki. Masz czas by się
rozejrzeć?

Obie dołączyłyśmy do niego. Flam rzucił okiem we wskazanym kierunku.

—Nie powinniście tamtędy iść, powiedział potrząsając głową.

background image

Być może mi by się to udało ale nie wam.

—Dlaczego? zapytałam.

—Ta część lasu jest zamieszkana przez Indian, którzy nazywają siebie Ludem
Księżyca. Z pewnością jest tam jedno z ich świętych cmentarzysk. Czuję ich duchy,
wyjaśnił Flam.

—Mój przewodnik! Mówił mi o swoich braciach służących Księżycowi!

Na te słowa powiał wiatr a wszystko wokół nas zamilkło. Niedaleko pojawiła się
przezroczysta sylwetka, której aura oświetliła noc. To był duch z mojego snu! Teraz
patrzył pytająco na Flama, Morio i Trilliana.

Skłoniłam mu się mając nadzieję, że to dobry sposób aby okazać mu szacunek.

—Znowu się spotykamy, powiedziałam.

Świetnie, teraz mówiłam jak bohaterka jednej z powieści. Przechylił głowę na bok.

—Czy ja cię znam? spytał, po czym wysłał mi szeroki uśmiech. Ach tak, pamiętam
cię. Ale tamtej nocy przybyłaś w swojej zwierzęcej postaci.

Skinęłam głową.

—Przyszliśmy zająć się zmiennymi pająkami. Czy możesz nam pomóc?

—Nie mogę opuścić tego miejsca, odparł potrząsając głową. Śmiało moi przyjaciele,
niech duchy będą z wami.

Powiedziawszy to, zniknął.

—Co powinniśmy z tym zrobić? spytała Rhonda.

—Nic, odparłam. Nauczyłam się nie przejmować pewnymi rzeczami, były stratą
czasu. Chodźmy, musimy iść dalej.
Gdy kierowaliśmy się przez gąszcz w kierunku jaskini, zaczął padać śnieg i wzmógł
się wiatr. Po wylądowaniu w pobliżu, Menolly na powrót się przemieniła.

—Nie mogę latać przy tym wietrze. Nie na wiele wam się zdam. Za to jeśli chodzi o
wspinanie się, nie ma problemu.

—Przynajmniej próbowałaś, rzuciłam. Nie widzę nikogo poza nami, a ty?

background image

—Moglibyśmy rozpalić ogień by zobaczyć czy w ciemności nie czają się jakieś oczy,
ale to zdradziłoby naszą obecność (Chase stanął obok mnie, rozglądając się wokoło i
nie spuszczając wzroku z porastających cały obszar krzewów borówek). Do ciebie
należy decyzja Delilah. Co robimy?

Rzuciłam okiem na Camille która pokręciła głową.

—Chase ma rację. To twój sen, ty decydujesz.

Na zdechłą mysz! Miałam nadzieję że mnie to minie. Camille wiedziałaby co robić,
zawsze wiedziała jak postępować. Ja nie za bardzo. Jednak wyraz jej twarzy
wyraźnie mówił, że nie zmieni zdania. Sama musiałam podjąć decyzję. Po wzięciu
głębokiego oddechu, rozejrzałam się wokół.

—Nie powinniśmy iść wszyscy razem, jeśli mają broń dalekiego zasięgu, to już po
nas...

—Na przykład AK-47?, zapytał Chase.

Posłałam mu ponure spojrzenie.

—Myślałam raczej o zaklęciu, czymś w rodzaju pola ochronnego. Menolly, wiem, że
nie możesz latać, ale za to potrafisz poruszać się bezszelestnie i nie masz ciepłoty
ciała. Czy mogłabyś zbliżyć się do skraju lasu i sprawdzić czy nikt nie kryje się poza
jaskinią? W moim śnie było ich tam bardzo wielu.

—Jeśli zobaczę jakiegoś to co mam zrobić?

—Zajmij się nim tak cicho jak to możliwe, odpowiedziałam chłodno.

—Dobrze, powiedziała po czym odeszła.

Zmarszczyłam brwi.

—Flam, ty pójdziesz z nami przodem, Trillian, Chase i Rhonda za nami. Morio? Czy
znasz zaklęcie niewidzialności? W ten sposób moglibyście z Camille być
zwiadowcami.

Morio podrapał się w głowę.

—Powinno mi się udać. Camille chodź, zobaczymy czy zadziała. Postarajcie się być
cicho do czasu aż zbliżymy się do jaskini. Zaklęcie nie potrwa długo, ale powinno
pozwolić nam wejść bez problemu do jaskini.

background image

Morio wymamrotał zaklęcie, następnie oboje z Camille zniknęli. Uspokojona
czekałam z resztą by dać im czas na rozejrzenie się po jaskini. Po chwili dałam znać
innym by ruszyli.

Dobra chodźmy, powiedziałam. Nie zadawajcie pytań i nie bierzcie jeńców. Mamy
do wykonania dwa zadania: uwolnić Venus - dziecko księżyca oraz zabić Kyoka,
Lianela i demona Jansshi.

Powoli, tak cicho jak to tylko było możliwe, zbliżyłam się z Flamem do jaskini. Jak
do tej pory nikt nie stanął nam na drodze. W miarę jak się zbliżaliśmy, zaczęłam
nabierać podejrzeń... Nagle moją uwagę przykuł dochodzący z wnętrza hałas; dałam
znać reszcie aby się zatrzymali.

W wejściu do jaskini pojawiło się dwóch mężczyzn którzy wyglądem przypominali
tych z rodziny Von Spynne'a. Byli wysocy i chudzi, wydawało się to być cechą
Myśliwych Księżyca.

Ujrzawszy nas, zatrzymali się przyglądając nam się, zupełnie jakbyśmy byli
klaunami na przyjęciu lub nosili futra z własnoręcznie upolowanych zwierząt.
Miałam zamiar wykorzystać ich zaskoczenie. Wyjmując nóż miałam właśnie zamiar
podejść do nich kiedy interweniował Flam: chwycił obu za gardła a następnie uderzył
głowami o siebie.

Po zbadaniu ich, zwrócił się do mnie:

—Są jedynie nieprzytomni. Powinnaś skończyć.

Drżąc spojrzałam na nich. Trillian wydawał się dostrzegać moje wahanie, bo
odepchnął mnie i przykucnąwszy podciął im gardła.

Obserwując upływ ich krwi, mój horror zaczął zamieniać się stopniowo w fascynację
z powodu jej zapachu. Naszło mnie poczucie tęsknoty, ciemna moc tak stara niczym
góry. Przerażona, przyspieszyłam kroku doganiając Flama w jaskini.

Wejście do tunelu było na tyle szerokie by pozwolić przejść koło siebie trzem
mężczyznom i okrągłe jak wnętrze rury. Przypomniało mi to film dokumentalny z
Animal Planet o największych pająkach na świecie. Kyoka będąc potężnym
szamanem, z pewnością bawił się też genetyką. Przejście było bardzo długie z
otworami po każdej stronie.
Nadal czułam krew na zewnątrz, ale teraz mieszała się ona z innymi zapachami.

Zaskoczyła mnie unosząca się w powietrzu ostra mieszanina potu, moczu i kału.
Mogłam dostrzec zapach seksu, gnicia i psującej się żywności.

background image

Starając się uspokoić poczułam mdłości,.

—Delilah? Wszystko w porządku? spytał Chase, łapiąc mnie za łokieć aby mnie
wesprzeć.

—Myślę że tak, odpowiedziałam.

Zagłębiając się coraz bardziej do gniazda, starałam się skupić na stawianiu kroków.
Prawie dotarliśmy do pierwszego skrzyżowania, gdy nagle rozległ się krzyk. Czując
nagły ból podniosłam rękę do głowy i zobaczyłam że Rhonda robi to samo.

—Co to było? zapytał Trillian mijając mnie; Flam i Chase deptali mi po piętach.

Miałam właśnie zrobić krok, gdy ktoś złapał mnie za łokieć.

—Delilah, to ja, szepnął mi do ucha głos.

—Camille? (biorąc pod uwagę brak odpowiedzi, zmarszczyłam brwi). Gdybyś
zapomniała, to przypominam ci że cię nie widzę...

—A tak, to prawda! wykrzyknęła. Posłuchaj, zamierzamy z Morio się rozejrzeć.
Morio wyczuł niedaleko magię kota. Chcesz do nas dołączyć?

—Nie mogę pójść za tobą nie widząc cię, odpowiedziałam. Nagle od ściany blisko
mnie oderwał się cień, podskoczyłam. Cholera! Co jest?!

—Cicho, to ja, zapewniła mnie Menolly zbliżając się. Poprowadzę cię, mogę słyszeć
kroki Camille i Morio. Mój słuch jest lepszy niż twój.

Rzuciłam okiem na Rhondę.

—Chcesz iść z nami? zaproponowałam.

Mimo strachu który wyczytałam w jej oczach, odparła:

—Będę was kryła.

Naraz doszły nas krzyki dochodzące z pasażu, gdzie byli Trillian, Flam i Chase.
Nieznany głos wołający o pomoc. Wszystko co mogliśmy zrobić, to mieć nadzieję że
nasi przyjaciele są bezpieczni.

Minąwszy dwa inne wejścia, skręciliśmy w lewo.

background image

Przedtem ujrzałam mężczyzn pędzących z przeciwnego kierunku, prawdopodobnie w
odpowiedzi na krzyk ich towarzysza.

Ścieżka doprowadziła nas do dużej sali. Tu ściany były zaokrąglone, widać było iż
zostały wykute ręcznie w skale. Sufit był na co najmniej sześciu metrach wysokości.
Patrząc w górę, ujrzałam w ciemności pajęczyny; wolałam nie myśleć o tym, co
mogło się tam kryć. Liczne otwory innych tuneli prowadziły do wnętrza góry.

Nagle mój wzrok padł na podwyższenie w samym środku sali. Nic dziwnego że
Morio poczuł magię kota! Oprócz tego co wyglądało jak wielkie jajo, był tam Venus
związany za nadgarstki i kostki, przywiązany do kamiennego koła, nagi, stał
pochylony do przodu o tyle, na ile pozwalały mu więzy. Całe jego ciało pokrywały
ślady oparzeń i skaleczeń. Jego nos był złamany a oczy ciemne. Nie mogłam
odwrócić od niego wzroku, przełknęłam gulę w gardle.

Wokół niego stało trzech mężczyzn. Jeden z nich trzymał w ręce bicz, inny grzał nad
ogniem pogrzebacz. Jeśli chodzi o trzeciego, stał oparty o stalagmit i wyglądał na
znudzonego.

Menolly jęknęła. W jednej chwili jej oczy nabrały szkarłatnej barwy a po jej
policzkach spływały krwawe łzy. Bez słowa, rzuciła się w stronę tego który trzymał
pogrzebacz.

Odwróciłam się do Rhondy.

—Teraz już wiedzą że tu jesteśmy. Do roboty!

Złapawszy kij, rzuciła się do walki. Uzbrojona w nóż poszłam za jej przykładem.

—Co...?! zawołał nasz przeciwnik zobaczywszy Menolly.

Z wysuniętymi kłami rzuciła się na niego wyrywając mu z ręki pogrzebacz i
zamachnąwszy się, jednym ruchem wyrwała mu obie ręce odrzucając je w drugi
koniec sali.

—Aaaaaaaaaa! ryknął.

Nie mógł powiedzieć nic więcej, bo już była na nim. W ciągu kilku sekund, Menolly
ukręciła mu głowę a następnie upuściła ją bezceremonialnie na ziemię. Żadnej litości.

Podczas gdy Rhonda zajęła się tym „znudzonym”, podeszłam do mężczyzny z batem.
Po przyjrzeniu mi się od stóp do głów przełożył broń z jednej ręki do drugiej.

background image

—Gdzie jest twój ojciec, moja droga? powiedział wyraźnie rozbawiony sytuacją.
Jeśli będziesz grzeczna, przelecę cię a następnie nauczę, że nie wolno mieszać się w
sprawy mężczyzn.

W odpowiedzi, usłyszałam wydobywający z głębi mojego gardła ryk... po chwili
dźwięk ten rozszedł się echem po całej sali. Co to było? Skąd pochodziło? Mimo
lekkiej dekoncentracji, mój przeciwnik uniósł bat.

—Podoba ci się sprawianie bólu, kiciu? Chodź i pobaw się ze swoim mistrzem.

—Dużo gadasz jak na kogoś, kto ukrywa się za skałą.

„Idealnie. Ważne by pozostał gdzie jest...”

Ruszyłam do przodu używając skały jako punktu odbicia. Wykonawszy salto w tył,
wylądowałam bezpośrednio na nim, w stylu Bruce'a Lee. Nie dając mu czasu na
wykonanie ruchu, wbiłam nóż w jego lewy bok celując w serce. Wymamrotał coś, co
brzmiało jak „odpieprz się” i było po wszystkim; następnie wyjęłam nóż.

—Dzięki za pomoc, powiedziałam ocierając ostrze o dżinsy.

Miałam satysfakcję do tego stopnia, że poczułam się zakłopotana. Zaskoczona
rzuciłam okiem w kierunku Rhondy, która także pokonała swojego przeciwnika.
Menolly zajęła się uwalnianiem Venus. Kiedy upadł w jej ramiona, ta ostrożnie
oparła go o skałę.

—Będzie żył, powiedziała. Dużo wycierpiał i będzie miał ogromne blizny. Jej głos
zadrżał. Domyśliłam się, że przypomniała sobie swoje własne doświadczenia z
przeszłości, kiedy to była torturowana i omal nie zginęła. Niektóre blizny znikają z
czasem inne nigdy, nawet jeśli są niewidoczne. Te które nosiła Menolly pozostaną na
wieczność.

Rhonda podbiegła do niej klękając obok Venus.

—Jestem sanitariuszką. Pozwólcie mi go zbadać.

—Gdzie są Camille i Morio? zapytała Menolly odwracając się do mnie.

—Jestem tutaj, powiedział Morio (będąc na powrót widocznym pojawił się w jednym
z tuneli na lewo). Rozdzieliliśmy się z Camille. Znalazłem całą masę pajęczyn i jaj.
Musimy je spalić.

background image

—Jeśli dobrze rozumiem, świadomie zostawiliście nas na pastwę tych świrów?
rzekłam rozglądając się wokoło w poszukiwaniu Camille.

Mogłam poczuć unoszący się w powietrzu zapach jej perfum. Nie mogła być daleko.
—Wiedzieliśmy że dacie sobie radę. Delilah, gdzie jest Camille? Jeszcze nie wróciła?

Pokręciłam głową.

—Nie, i zaczynam się martwić.

Dotarły do nas odgłosy walki z głównego tunelu. Widocznie chłopakom udało się
wywołać ogólną bitwę. Pośród krzyków, usłyszałam głos podobny do Chase'a.
Miałam nadzieję, że jest bezpieczny.

—Coś jej się stało, jestem pewien, kontynuował Morio.

—Co zrobimy z Venus? zapytała Rhonda patrząc zrozpaczonym wzrokiem.

—Wrócimy po niego później, powiedział Morio. W międzyczasie... (nachylając się
nad nim, wymamrotał kilka słów następnie dmuchnął mu w twarz. Kilka sekund
później, Venus zniknął ukryty za iluzją). To powinno wystarczyć.

Po tych słowach popędził do tunelu, gdzie spodziewał się znaleźć Camille.
Rzuciwszy ostatni raz okiem po sali, pobiegłam za nim.

Przejście było wąskie i niskie. Menolly nie miała problemu by przejść, ale ja
musiałam się zdrowo pochylić. Idąc za Morio czułam że zapach perfum Camille
stawał się coraz mocniejszy. Doszliśmy do innej sali, o połowę mniejszej, która
kończyła się przepaścią. Spojrzałam w dół. Od strony ściany prowadziły w dół
kamienne schody. Nawet z moim ulepszonym wzrokiem, nie mogłam dojrzeć gdzie
się kończyły. Wydawało się, że w dole płynie rzeka lub podziemny strumień.

Zwróciłam się do Menolly.

—Słyszysz wodę?

Zamknęła oczy i starała się wsłuchać w ciszę. Po chwili skinęła głową.

—Wygląda na potok. Nie brzmi jak rzeka.

Nabrałam powietrza. Nie ulegało wątpliwości że Camille tam była. Gdzie mogła
pójść?

background image

—Spróbujmy zejść na dół, zaczęłam po czym przerwał mi hałas.

Odwracając się, zdałam sobie sprawę że wyjście blokują nam trzy sylwetki. Jednym
z nich był Geph von Spynne. Drugim był Svartån trzymający rękę wokół talii
Camille, ściskając ją tak mocno iż zdawało się że ta ma problemy z oddychaniem.

Jeśli Trillian wyglądał na niebezpiecznego to ten tu sprawiał, że dostałam gęsiej
skórki. Lianel...

Geph zrobił krok do przodu.

—Znam cię, powiedział machając mi palcem przed twarzą. Gdzieś cię już widziałem!

Kiedy próbowałam wyciągnąć nóż, Lianel pokręcił głową.

—Na twoim miejscu nie robiłbym tego. Nie jeśli chcesz aby twoja siostra nadal żyła
(kiedy ukrył głowę w jej szyi, ta się szarpnęła na co on zacisnął uścisk na jej szyi).
Jest doskonale dojrzała. Chciałbym być w mojej świątyni w Svartalfheim. Wraz z
moimi braćmi moglibyśmy miło spędzić czas.

Pragnienie w jego głosie było niczym zwiędła róża i zepsute do szpiku kości.

Spojrzałam pytająco na Menolly. Była tak wściekła, że mogłam zobaczyć jak
napinają się mięśnie jej szyi.

—Czego chcecie? zapytała.

Geph wysłał uśmiech do swego towarzysza.

—Są gotowi do negocjacji, powiedział. Szkoda że nie pomyśleli o tym wcześniej,
zanim zdecydowali się zaatakować nasze gniazdo.

Lianel miał właśnie odpowiedzieć, gdy Camille wykorzystała jego chwilową
nieuwagę. Używając całej swojej siły, odchyliła się do tyłu sprawiając że stracił
równowagę. Następnie powaliła go na ziemię uderzeniem w żołądek i poprawiając
pięścią w twarz. Geph rzucił się ku niej z zardzewiałym nożem w ręku.

—Nie! krzyknęła Menolly.

Jednak Rhonda zareagowała najszybciej z całej naszej trójki, wkraczając na scenę i
zadając mu kijem cios w brzuch. Na co ten jęknął i zgiął się w pół.

Geph szybko doszedł do siebie przechodząc do kontrataku.

background image

Rhonda ponownie podniosła kij, jednak popełniła błąd odsłaniając pierś swojemu
przeciwnikowi. Ten poruszając się niczym błyskawica, wbił nóż prosto w jej serce.
Rhona krzyknęła i upuściwszy swoją broń upadła z hukiem na ziemię.

Obie z Menolly podbiegłyśmy do niej, ale było już za późno. Jej oczy były puste a
ostrze nadal tkwiło w jej piersi.

Właśnie miał do nas dołączyć Morio kiedy zobaczył Camille, stojącą z rękami
skierowanymi w kierunku Gepha. Jej twarz wykrzywiona była nienawiścią. Tylko
raz zdarzyło mi się widzieć ją taką, było to wtedy kiedy walczyła z Luc le Terrible.

—Mordentant, mordentant, mordentant! krzyknęła.

Na czubkach jej palców pojawił się jasny blask. To nie była magia księżyca. Nie, to
było coś innego, starszego, ciemniejszego i o wiele bardziej niebezpiecznego.

Gdy Morio zbliżył się do niej, ich energie połączyły się ze sobą uderzając Gepha z
całej siły. W jego oczach ujrzałam zaskoczenie; zdążył jeszcze wykrztusić „ to nie tak
miało być”, upuścił nóż i upadł.

Morio dał jej po głowie. Ta zaskoczona opuściła ramiona.

—Nie możesz doprowadzić tego do końca powiedział (zastanawiałam się, co mógł
mieć na myśli). To niebezpieczne. Nie wiesz jeszcze, jak sobie z tym radzić.

Tymczasem Lianel próbował odczołgać się jak najdalej. Znajdował się zaledwie metr
od Menolly, kiedy ta zgniotła go niczym skorupę ślimaka. Zrezygnowany upadł.

Przykucnęłam w pobliżu Rhondy, sprawdzając jej puls. Nic. Nie oddychała a światło
w jej oczach zgasło. Zgasła niczym zachodzące słońce. Patrzyłam na nią przez
chwilę. Zach ją kochał. Myślał nawet o poślubieniu jej. Kiedy poprosił ją o pomoc, ta
nie zawahała się ani przez chwilę. A teraz nie żyje. Gdy zaczęłam szeptać słowa
modlitwy za jej duszę, moja niesłuszna zazdrość ulotniła się w jednej sekundzie,.

—Życie wygasa. Formy znikają. Łańcuchy śmiertelności puszczają, uwalniając
twoją duszę. Obyś znalazła ścieżkę, która doprowadzi cię do twoich przodków. Niech
twoja odwaga i męstwo pozostaną nieśmiertelne i nadal żyją poprzez historię i pieśni.
A twoi rodzice i potomkowie będą dumni z twojej linii. Zaprzestań błąkania się.
Spoczywaj w pokoju.

Głosy mieszały się ze sobą. Podnosząc głowę w górę ujrzałam Menolly i Camille
które modliły się razem ze mną. Potem dołączył do nas Morio, który doglądał Gepha.

background image

Ten wyglądał jakby był w agonii. Zaklęcie które rzuciła na niego Camille
spowodowało u niego śmiertelne rany.

Poprosiwszy Morio by się cofnął, przykucnęłam obok niego.

—Odebrałeś zbyt wiele żyć, szepnęłam.

Jego oczy rozszerzyły się. Poczułam otulającą mnie falę zimna, coś wewnątrz mnie
próbowało wydostać się na powierzchnię. Już nieraz to przerabiałam. Jednak tym
razem było inaczej.
Odrzuciwszy głowę do tyłu starałam się uwolnić tę rzecz tkwiąca głęboko we mnie.
Geph wpadł w konwulsje po czym padł. Naraz w sali rozszedł się od ścian echem
mój ryk, poczułam jak moje napięcie opada.

Menolly podbiegła do mnie.

—W porządku kotku? spytała

Pokręciłam głową.

—Nie wiem. Ale nie mam czasu zastanawiać się nad tym co się ze mną teraz dzieje.
Wrócimy po ciało Rhondy później. Na razie upewnijmy się że inni są bezpieczni.

Moje myśli krążyły wokół Chase'a. Z racji iż był człowiekiem, zdawał się być
najłatwiejszym celem. Przerażona wizją że padnie kolejną ofiarą Kyoka, pobiegłam
do tunelu. Dotarłszy do głównej sali, zobaczyliśmy Trilliana, Flama i Chase'a
biegnących w naszą stronę. Smok nie wyglądał na zadowolonego. Trillian i Chase
wydawali się być przerażeni.

—Co? Co się dzieje?! zapytałam

—Mamy dziesiątki Myśliwych Księżyca na ogonie! zawołał Chase zdyszany (nagle
zatrzymał się przed kamienną platformą). Co jest...?

Jeden gest Morio wystarczył, by przełamać iluzję za którą ukryty był Venus.

—Znaleźliśmy go. Jest ciężko ranny, ale będzie żył.

—To świetne, ale nie jestem pewien czy można powiedzieć to samo o nas, wtrącił
Flam. Nie mogę przemienić się pod ziemią. Nie ma tu wystarczająco dużo miejsca.
Podczas gdy...

Trillian rozejrzał się wokół.

background image

—Gdzie jest dziewczyna? Zmienna Puma?

Zadrżałam.

—Nie żyje. Lianel i von Spynne również. Próbowali wziąć Camille na zakładnika.

Trillian natychmiast zbliżył się do Camille.

—Czy ten drań podniósł na ciebie rękę? zapytał.

—Nie, odpowiedziała, kręcąc głową. Nie miał czasu.
—Wysłałam jego duszę do piekła (kręcąc głową, Svartån odwrócił się w stronę gdzie
znajdowali się nasi wrogowie). Mam nadzieję, że nie będą atakować w tym samym
czasie. Jeśli tylko wejście nie byłoby tak ogromne!

Te słowa dały mi pewien pomysł.

—Zrobimy więcej! Flam, co jeśli przemienisz się tutaj ? Nie będziesz mógł walczyć
ale zajmiesz tyle miejsca że zablokujesz wejście i nie będą mogli wejść tu wszyscy!

—Jakie to urocze. Pierwszy raz jestem proszony aby służyć jako gigantyczny
przycisk do papieru. Ok, skinął głową. Cofnijcie się. Postaram się nie uszkodzić
nikogo, ale nic nie mogę obiecać.

Zrobiliśmy jak kazał, słysząc jednocześnie zbliżające się kroki naszych wrogów.
Jednak zanim mieli możliwość przekroczyć próg, wokół Flama pojawiła się
błyszcząca chmura. Zasłaniając oczy, zrobiłam z Chasem krok do tyłu. Skały pękały,
inne spadały. Kiedy odważyłam się otworzyć oczy, ujrzałam Flama stojącego w całej
swej chwale. W tym samym czasie pojawiło się trzech mężczyzn. Na widok smoka
uciekli z krzykiem.

Miałam właśnie odetchnąć z ulgą, gdy moją uwagę przykuł ruch. Kiedy się
odwróciłam ujrzałam Tylera / Kyoka i demona Jansshi, którzy wyszli właśnie z sali w
której znajdowało się ciało Rhondy. Byliśmy w kłopotach.

background image

Rozdział 19

Oczy Kyoka błyszczały jak u wściekłego psa. Rzuciwszy okiem na Flama, odwrócił
się do demona Jansshi i rzekł:

—Nie może nas zaatakować nie raniąc swoich przyjaciół, powiedział.

Jego towarzysz przytaknął. Wysoki i szczupły, miał wydęty brzuch. W rzeczywistości
z zielonkawą skórą i z pazurami które zawierały truciznę, wyglądał jak karykatura
człowieka. Kiedy otworzył usta, ujrzałam jego ostre zęby. Poruszał się chwiejnie na
ugiętych kolanach. Nic dziwnego że pająki go ceniły; był ich odzwierciedleniem a
jednocześnie największym koszmarem.

Wzięłam głęboki oddech. Jansshi przejmowałam się mniej niż Kyoka. Po spędzeniu
ponad tysiąca lat w podziemnym królestwie, z pewnością poznał wiele sposobów jak
zepsuć komuś życie. Jego moce prawdopodobnie również wzrosły. Bez wątpienia
Lianel udzielił mu cennych rad.

Camille, Trillian i Morio znajdowali się najbliżej demona Jansshi. Stanęli w półkole
w oczekiwaniu na jego atak, natomiast Chase i Menolly byli skoncentrowani na
Kyoka. Flam nadal monitorował wejście. W jaskini było dużo pająków ale były one
świadome tego, co smok może im zrobić. Nie ośmielały zbliżyć się do nas.

W każdej bitwie jest chwila ciszy. Trwa tylko ułamek sekundy, kiedy przeciwnicy
oceniają się nawzajem obmyślając plan działania. Następnie spada biała flaga i
zaczyna się podróż do piekła. Wszyscy czekaliśmy na sygnał do ataku.

Kyoka podniósł rękę. Natychmiast, jak gdybym właśnie obudziła się z długiego snu,
rzuciłam się ku niemu. Po mojej lewej stronie, Chase wyciągnął rewolwer i strzelił,
ale to i tak nic nie dało. Ciało wewnątrz którego żyła dusza Kyoka już było martwe.
Kiedy Chase to zrozumiał, chwycił swój nunchaku.

Po mojej prawej stronie Menolly ruszyła do ataku. Odwracając się do niej, Kyoka
wymamrotał niezrozumiałe słowa. Zatrzymała się w miejscu, unieruchomiona i
przerażona jak lalka z porcelany. Cholera! Znał czary które działały na nieumarłych!
Korzystając z zamieszania, szarpnęłam go za ramię. Ale on tylko się roześmiał dając
mi kopniaka w brzuch i odrzucając na dobre trzy metry...

Lądowanie było twarde. Kiedy udało mi się wstać, Chase postanowił spróbować
swego szczęścia.

background image

Ze swojej strony, Camille i Morio wyglądali jakby mieli zamiar na nowo połączyć
swoje energie, rzucając zaklęcie na demona Jansshi walczącego z Trillianem, który
zręcznie odparowywał jego ciosy rzucając w niego jednocześnie gwiazdkami. Jedna z
nich utknęła w jego czole, na co demon ryknął wyrywając ją i odrzucając na bok.

Camille i Morio wykorzystali ten moment by rzucić zaklęcie. Z ich rąk wystrzeliła
błyskawica, świetliste sztylety skierowane w Jansshi. Kiedy go dosięgły ten z rykiem
bólu zasłonił oczy rękoma, zataczając się.

—Jest ślepy! krzyknął Morio

Trillian chwycił nóż i przyłożywszy ostrze do jego gardła, poderżnął je. Jansshi upadł
do tyłu.

Z naszej strony, Chase podszedł do Kyoka dzierżąc w ręce nunchaku. Gdybyśmy nie
byli w sytuacji życia lub śmierci to przestałabym patrzeć. Marszcząc brwi, Kyoka
podniósł ręce w powietrze. Szykował się do rzucenia nowego zaklęcia. Chwyciłam
pierwszy kamień jaki udało mi się złapać i wycelowałam w jego ramię, tak by złamać
siłę jego zaklęcia. Zaskoczony odwrócił się do mnie. Wszystkie jego plany diabli
wzięli. Chase wykorzystał okazję uderzając go w głowę. Szaman się zachwiał.

Nagle naszą uwagę zwrócił hałas. Niczym jeden mąż odwróciliśmy się wszyscy w
stronę platformy, na której stał Flam. Leżące za nim ogromne jajo zaczęło pękać.
Zanim mogliśmy zareagować, Kyoka rzucił się w jego kierunku i wylądował tuż
obok niego. Kiedy jajo pękło, ze środka wydostała się chmura dymu i pyłu. Kyoka z
krzykiem upadł na ziemię. Stopniowo jego ciało zaczęło ulegać rozkładowi zupełnie
jak w filmie dokumentalnym o medycynie sądowej.

Co to było? Czy żyje? To nie może być takie łatwe, prawda?

W tym czasie opadł kurz a wśród szczątków jaja ukazał się potwór. Koszmar wprost
z moich snów, przerażający, z tułowiem człowieka i ciałem pająka.
Czarne jak noc włosy opadały mu na ramiona, a jego oczy błyszczały. Miał nadęty
brzuch i zgięte nogi zakończone ostrymi pazurami. Jego śmiech odbił się echem po
sali, jego oczy błyszczały szaleństwem. Kyoka odzyskał dawną świetność. A nawet
więcej.

—Cholera, stworzyli mu nowe ciało! zawołałam.

—Toto, mam wrażenie że nie jesteśmy w Kansas, wymamrotał Chase.

Rzuciłam okiem na Menolly która na nowo zaczęła się poruszać. Widząc spojrzenie
Kyoka, cofnęła się natychmiast. Reszta z nas poszła za jej przykładem.

background image

Camille zaczęła coś szeptać na co Morio pokręcił głową.

—To nasza jedyna szansa, nalegała. Zrób to! Nie mamy wyboru. Splatając razem
dłonie oboje zaczęli śpiewać tę samą mantrę, której moja siostra użyła przeciwko
Lianelowi.

—Mordentant, mordentant, mordentant, mordentant…

Czekając aż będą gotowi, Trillian i Menolly ustawili się przed nimi chcąc zapobiec
atakowi Kyoka. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł mi dreszcz. Zrozumiałam naturę ich
zaklęcia. Magia śmierci, jedna z najstarszych magii i najbardziej niszczycielska dla
tego świata. Podczas gdy ich energia rosła, Kyoka poruszył się z niewzruszonym
wyrazem twarzy. Kątem oka ujrzałam jego towarzyszy, którzy mieli taki sam kształt
jak on. Zbliżali się do sali. Musieliśmy działać, i to szybko.

Nagłe w głębi mojej duszy poczułam zawroty głowy. Obudziło się we mnie znajome
uczucie. To coś próbowało zrobić to dzisiaj kilka razy... tym razem nie mogłam się
powstrzymać.

Poddałam się przemianie. Ale nie zmieniałam się w kota. Ta nowa forma była
większa, bardziej dzika i posiadała moc przekraczania tego świata.

Odrzuciłam głowę do tyłu podczas gdy moje kości się dostosowywały. Moja skóra
się wyciągała a z wszystkich moich porów wyrastało futro. Następnie opadłam na
cztery łapy, duże i czarne, z poduszkami na tyle grubymi by móc biegać w dżungli.
Mój kręgosłup rozciągnął się boleśnie. Moje zęby i pazury rosły, stawały się długie i
ostre. Zaostrzył się też mój węch.

Znak na moim czole zaczął palić. Czułam go blisko siebie. Stał w chmurze dymu i
ognia, w koronie z liści na głowie która błyszczała niczym świece świętej Lucie. Jego
płaszcz ukrywał nogi a każdy jego krok zostawiał po sobie ślad mrozu i płomieni.
Kiedy spojrzałam w górę, zobaczyłam swoje odbicie w jego oczach, czarna pantera,
silna i muskularna o szmaragdowych oczach przypominających mieniący się las.

Władca Jesieni pochylił się i dotknął mojego czoła.

—Ukończ misję którą ci powierzyłem, powiedział. Zabij szamana i pogrzeb go na
dobre wraz z jego dziećmi. Daję ci moc korzystania z tej formy.

Po tym na nowo znalazłam się w sali, tyle że byłam sama z Kyoką, wszyscy inni
zniknęli. Kyoka zrobił krok w moim kierunku.

—Więc to tak, wysłał cię do brudnej roboty? Zapytał.

background image

Po raz pierwszy użył Vikinga a teraz Pantery? Więc chodź, moja kotko. Przyjdź i
pobaw się z tatą, powiedział kiwając na mnie.

Ryknęłam i ruszyłam. Kyoka zaatakował mnie błyskawicą energii, która trafiła mnie
w bok ale poczułam ją zaledwie niczym gorącą parę...

Zaskoczony, mój przeciwnik krzyknął z frustracji:

—Co się dzieje? Dlaczego ty nie...

Zanim zdążył dokończyć zdanie, skoczyłam na niego starając się jednocześnie
uniknąć jego ostrych jak sztylety kończyn. Jedno machniecie łapą w której ukryte
były pazury sprawiło że upadł. To było tak proste, jak zgniatanie pająka butem.

Błysk! Rozorałam mu tułów, zaczął obficie krwawić. Zapach jego krwi obudził we
mnie pragnienie tak silne, że wiedziałam iż nie będę w stanie w pełni go zaspokoić.

Błysk! Chwycił mnie za gardło, a jego dwie ręce były niczym imadło. Próbował
skręcić mi kark.

Błysk! Odrzuciwszy głowę do tyłu by się rozpędzić, rzuciłam się na niego wbijając
wszystkie swoje zęby. Moje kły zatopiły się w jego twarzy a smak jego krwi rozlał
się w moich ustach. Miękki i ciepły, spotęgował moje podekscytowanie.

Błysk! Udało mu się uderzyć mnie jedną ze swoich nóg. Poczułam ostry ból.
Wydalam ryk! Wściekła z sercem napełnionym płomieniami Władcy Jesieni,
zebrałam wszystkie swoje siły i ugryzłam go ponownie. Tym razem wbiłam zęby w
jego ramię a następnie w tętnicę szyjną. Co okazało się decydującym ugryzieniem.

Podczas gdy Kyoka się chwiał, sala wokół nas zaczęła się kręcić. Kiedy otworzyłam
oczy, ujrzałam wokół siebie mgłę.
Byłam w swojej ludzkiej postaci, moja lewa noga krwawiła. Stałam naprzeciw ducha
Kyoka unoszącego się nad jego ciałem.

Zupełnie jakbym robiła to już tysiące razy, wyciągnęłam dłoń by go dotknąć. Moje
myśli zalały obrazy ognia i nienawiści. Mężczyzn umierających z powodu tortur i
młodych kobiet służących niczym inkubator i używanych jako pokarm dla młodych
pająków. Miałam wrażenie oglądania niemego filmu. To były wspomnienia Kyoka,
jako szamana, jego życia i tego kiedy tworzył i udoskonalał swoje dzieci.

Mój żołądek był związany w supeł. Czułam się na granicy by nie zwymiotować, gdy
siła potężniejsza niż wszystko co znam kazała mi stanąć prosto z wyprostowanymi
ramionami.

background image

—Kyoka, w imieniu Władcy Jesieni, skazuję cię wyrokiem narzeczonych śmierci na
ostateczną śmierć. Zniknij z tego świata i wszystkich innych. Obróć się w w nicość.
Wróć z powrotem do jeziora ognia i lodu, gdzie wszyscy się narodziliśmy. Przestań
istnieć!

Te słowa nie były mi znane, ale wiedziałam że to mnie wyznaczono bym je
wygłosiła. Kiedy je wypowiadałam, coś wewnątrz mnie zamarzło. Wypuściłam
powietrze i ujrzałam jak z moich ust unosił się płatek śniegu, który następnie się
stopił i zniknął.

Kyoka był martwy. Na dobre i na wieki. Wrócił do nicości.

Chociaż obecność Władcy Jesieni zdawała się zanikać, usłyszałam jego ostatnie
słowa:

—Zrobiłaś dobrą robotę. Czynię cię moim pierwszym żyjącym emisariuszem. Moja
grobowa córko.

Z tymi słowami zniknął, ja z kolei znalazłam się w środku sali, gdzie moi przyjaciele
wykrzykiwali moje imię.

—Delilah, gdzie jesteś? Bogowie! Tam jest!

Chase który był najbliżej, złapał mnie zanim upadłam. Nogi bolały mnie jak nie
powiem co. Zamrugałam, widząc ich biegnących w moją stronę.

—Wszystko w porządku? zapytała Camille, klękając. Delilah, powiedz coś. Gdzie
byłaś? Co się stało? Gdzie jest Kyoka?

Obserwowałam otoczenie. Nie było śladu szamana. Jego ciało zniknęło.
Flam odzyskał zmysły i utrzymywał pozycję, mimo że wyglądało jakby zrezygnowali
i się wycofali.

—Jak długo mnie nie było? udało mi się zapytać.

—Więcej niż kwadrans. Kyoka też (przyjrzała mi się z bliska). Znak na twoim czole!

—Co? Co z nim jest?

Podeszła Menolly. Mężczyźni wykazali się większą dyskrecją.

—Zmienia kolor: złoty, czarny, czerwony.

background image

Kładąc rękę na czole, delikatnie pogładziłam symbol. Moja skóra mrowiła. Czułam
jeszcze obecność Władcy Jesieni.

—Opowiedz nam wszystko, powiedziała Camille patrząc na mnie zmartwionym
wzrokiem.

Tak też zrobiłam.

—Venus potrzebuje lekarza, powiedziała Camille po wysłuchaniu mojej historii.
Musimy też dostarczyć ciało Rhondy jej rodzinie.

Skinęłam głową, milcząc. Trillian zobowiązał się zająć Pumą znikając w sali obok,
kiedy wrócił, niósł ją przewieszoną przez ramię. Flam tymczasem podniósł Venus
jakby ten był dzieckiem. Menolly zajęła się demonem Jansshi i Lianelem. Mieli
zostać dostarczeni królowej elfów.

Morio i Camille zajęli się spaleniem wszystkiego, łącznie z jajami. W drodze
powrotnej oparłam głowę na ramieniu Chase'a. Nikt nie wyszedł nam naprzeciw. W
jaskini nie było oznak życia. Zastanawiałam się gdzie podziała się reszta naszych
wrogów? Prawdopodobnie wszystkich zabił Władca Jesieni. Niezależnie od
wszystkiego, nie musieliśmy się tym teraz martwić.

Drogę powrotną do auta przebyliśmy bez słowa. Tak jak oczekiwaliśmy, czekał na
nas duch Indianina. Widząc nas, skinął nam głową. Kiedy nasze oczy się spotkały, na
jego twarzy pojawił się uśmiech. Milczał.

Po załadowaniu demona i Lianela do bagażnika, wsiedliśmy do samochodu. Rhonda
była obok mnie, przykryta kocem. Pozwoliłam by Chase prowadził. Venus pojechał z
Morio i Trillianem ulokowany z tyłu z Flamem, wpółleżąc na jego kolanach. Tak oto
ruszyliśmy w drogę powrotną do domu.
Obserwowałam ciało Rhondy. Co powiem Zachowi? Na razie byłam zbyt zmęczona
żeby o tym myśleć. Oparłszy się wygodnie zamknęłam oczy, czując jak powoli
zasypiam. Nikt nic nie mówił. Po tym co się dzisiaj stało, słowa wydawały się mało
istotne.

Kiedy przyjechaliśmy do domu, Venus spał. Jego obrażenia nie były miłe dla oczu,
ale przeżyje. Flam zaniósł go do łazienki.

—Chase czy oboje z Morio moglibyście mi pomóc z Venus? Trzeba go umyć i
opatrzyć jego rany, zapytałam.

Obaj przytaknęli.

background image

Po wyładowaniu Lianela i demona z bagażnika auta, Menolly umieściła ich na ganku
z tyłu domu, a Camille i Morio poszli sprawdzić stan zabezpieczeń wokół. Moja noga
przestała krwawić; będę musiała ją oczyścić. Poza tym potrzebowałam wypocząć.
Jeśli Kyoka próbował mnie otruć, to nie udało mu się to.

Skierowałam się do Zacha, musiałam przekazać mu wieści o śmierci Rhondy.
Znalazłszy się w salonie, zamknęłam za sobą drzwi.

Zach odpoczywał. Usiadłam obok niego i wzięłam go za rękę.

—Mam ci coś do powiedzenia, powiedziałam nie wiedząc od czego zacząć.

—Znaleźliśmy Venus. Jest ranny ale będzie żył. Walka była ciężka. Straciliśmy
kogoś…

Zach spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami.

—Rhonda?

Skinęłam głową. Czułam jakbym wbijała mu ostrze w brzuch.

—Zginęła próbując ratować Camille. Walczyła do końca. Przywieźliśmy ze sobą jej
ciało. Będziesz mógł się z nią pożegnać.

Wyglądał na załamanego. Pragnąc za wszelką cenę uśmierzyć jego ból, pochyliłam
się składając delikatny pocałunek na jego ustach. Na co wziął mnie w ramiona
przytulając mocno do siebie. Nie znalazłam w sobie wystarczająco dużo siły by się
wysunąć. Zbyt wiele przeszedł, nie mogłam mu tego zrobić.

—To była dobra dziewczyna... za dobra dla mnie. Nie byliśmy gotowi by wziąć ślub.
Nigdy jej nie kochałem, nie w sposób na jaki zasługiwała, powiedział drżącym
głosem.

Tak wiele się wydarzyło, z całego serca pragnęłam mu jakoś pomóc. Mieliśmy
wyjaśnić sobie wiele rzeczy... najpierw jednak musieliśmy znaleźć drugą pieczęć
duchową, zanim zrobi to Skrzydlaty Cień.

Nagle poczułam jego rękę wślizgującą się pod mój sweter i dotykającą mojej piersi.

—Jestem cała brudna i pokryta krwią, zaprotestowałam słabo.

Dał mi do zrozumienia że nie ma to dla niego znaczenia, a ja nie miałam serca
sprzeczać się z nim o to.

background image

Pozwoliłam by pomógł mi rozpiąć spodnie, zdejmując je. Potem odwracając nasze
pozycje ulokował się między moimi nogami.

—Bądź ostrożny, wciąż jesteś słaby, powiedziałam na co on pokręcił głową.

Obsypał moją twarz pocałunkami a ja otwarłam się na niego, chcąc na nowo poczuć
że żyję. Zadrżałam poczuwszy jak zagłębia się we mnie. Z każdym ruchem,
zatapiając się głębiej i wymazując z mojego umysłu każdą myśl, każde złe
wspomnienie.

—Delilah, potrzebuję cię, szepnął. Jesteś jedyną kobietą jakiej zapragnąłem od czasu
mojej separacji z Rhondą. Pokochaj mnie i kochaj się ze mną.

Moje biodra poruszały się w tym samym tempie co jego. Moje nabrzmiałe
pragnieniem piersi bolały, czułam że jeszcze chwila a eksplodują... Pochylając się,
wziął jeden z moich sutków w usta i zaczął go ssać. Wystrzelił we mnie ogień
podsycony przez jego język. Czułam się coraz bliżej przepaści. Gdziekolwiek
spojrzałam, nie widziałam nic oprócz ognia i lodu, pasji i śmierci.

—Nie mogę cię kochać powiedziałam w końcu. Nawet jeśli bardzo mi na tobie
zależy, nie mogę dać ci mojej miłości.

Mówiąc to w końcu zrozumiałam, co od początku szeptało mi moje serce. Wbrew
wszystkiemu, zakochałam się w Chasie. Czułam się z nim bezpiecznie. Pozwoliłam
by Puma złagodziła mój ból, ale moje serce należało do człowieka...

—Wiec podaruj mi tylko to, powiedział Zach. Tę noc.

I w ostatnim szarpnięciu dotknął mnie głęboko wewnątrz mojej istoty tak, że
ujrzałam gwiazdy. Poczekałam chwilę, zanim zdecydowałam się wstać.

Nadal czułam dziką pasję która nas połączyła – Pumy i Pantery, kota i Pumy,
zmiennego i wróżki. Tłumiąc krzyk, podniosłam się, gdy nagle poczułam jak moje
ciało przyszywają iskry.

Gdy odzyskałam zmysły, odepchnęłam go delikatnie.

—Muszę wstać, Zach. Muszę się ubrać.

Tak szybko jak to możliwe ubrałam się, starając się wyglądać normalnie w razie
gdyby Chase nas zaskoczył.

—To ten detektyw, prawda? zapytał, krzyżując ramiona za głową.

background image

Zakochałaś się w nim i boisz się że nie zrozumie.

Zaskoczona bycia odkrytą, skinęłam głową.

—Już o tym rozmawialiśmy, ale nie jestem pewna czy w praktyce zrozumie fakt że
śpię z kimś innym. Proszę nic mu nie mów. Sama to zrobię... kiedy będę gotowa.

Zachary skinął głową.

—Jak chcesz ale... Delilah, powiedział nagle poważnym głosem, ale nie sądzę byś
mogła z nim stworzyć prawdziwy związek. Nie łudź się. Na dłuższą metę to nie
zadziała. Nawet jeśli nie jesteś świadoma tego teraz. On nie może dać ci tego
wszystkiego czego potrzebujesz. Może sam nie jestem tym kogo ci trzeba, ale on tym
bardziej. Zaufaj mi.

Wycierając usta, zadrżałam: moja rana na nowo się otwarła.

—Jestem ranna, muszę to opatrzyć, zdołałam wykrztusić.

Kiedy zamknęłam za sobą drzwi, zadrżałam na myśl o dniu kiedy będę musiała
powiedzieć Chasowi co zrobiłam.

background image

Rozdział 20

Menolly, Camille i Trillian siedzieli przy stole w kuchni z kubkiem herbaty w ręku.
Iris z szeroko otwartymi oczami słuchała opowieści mojej siostry. Usiadłam z nimi.

—Zach wie o Rhondzie, powiedziałam.

Podnosząc głowę, spostrzegłam że Camille mi się przygląda. Milczała, ale
wiedziałam że czekała nas długa dyskusja. Spojrzałam na zegarek, była prawie
siódma. Słońce wkrótce wzejdzie. Menolly poszła już do siebie.

—Kiedy skontaktujemy się z królową Asterią?

Przerwało nam wejście Morio, Flama i Chase'a a za nimi Venus. Był posiniaczony,
ale zdawał się być w lepszej formie niż wtedy gdy go znaleźliśmy. Chłopcy pomogli
mu usiąść.

—Pomyśleliśmy że to może was zainteresować, powiedział Morio. Pochylając się,
Venus przyjął filiżankę herbaty którą zaproponowała mu Iris.

—Dziękuję wam za uratowanie mi życia. Mam wam coś bardzo ważnego do
powiedzenia (obejmując kubek obiema dłońmi, zadrżał... następnie wziął łyk
gorącego napoju). Hm, jak przyjemnie, słuchajcie, wiem czego szukacie. Tej samej
rzeczy którą chciały odebrać mi demony. Mogę wam powiedzieć, gdzie ona jest.

—Druga pieczęć duchowa? szepnęłam.

Skinął głową.

—Tak. To symbol naszego klanu od czasów gdy znalazł ją Einarr o Żelaznych
Rękach.
—Nie znalazł, wtrąciłam. Podarował mu ją Władca Jesieni jako nagrodę za
zniszczenie Kyoka za pierwszym razem.

Zamrugawszy Venus spojrzał na moje czoło.

—Och moje dziecko, szepnął, więc go poznałaś... (wyciągnął dłoń by delikatnie
pogłaskać symbol na mojej skórze). Podczas mojego stażu, odbyłem rytuał śmierci i
odrodzenia. Podczas mojej podróży spotkałem człowieka, którego kroki zamieniały
się w lód i ogień. Nigdy nie poznałem jego imienia ale gdy mnie dotknął, przekazał
mi moce które teraz posiadam.

background image

Skinęłam głową.

—Rozmawialiśmy o zmianach pór roku, o tym kiedy słońce zaświeci a cień śmierci
zniknie. Tymczasem co moglibyście mi powiedzieć o pieczęci? Musimy usunąć ją z
tego świata, aby uniknąć niebezpieczeństwa że demony ją zdobędą i zdecydują się ją
wykorzystać.

—Poprzedni szaman dał mi ją przed swoją śmiercią (po tych słowach odsunął krzesło
i wskazał na nogę na którą kulał). Pokazał mi jak ją ukryć. Przez wszystkie te wieki
była ukryta w ten sam sposób. To dlatego plemię zaprzecza jej istnieniu. Szaman
trzyma to w tajemnicy, ponieważ czerpie z niej swoją moc. To jedyny sposób jaki
znaleźliśmy aby się chronić. Z chwilą kiedy znajdzie się w waszym posiadaniu,
stracimy naszą siłę i staniemy się bezbronni. Z drugiej strony może nadszedł czas
byśmy zaczęli radzić sobie sami.

Nie dając nam czasu na odpowiedź, podwinął nogawkę spodni i położył rękę na
łydce. Następnie nacisnął, pojawiło się nacięcie, rana zaczęła krwawić ale była
czysta. Wewnątrz ukryty był czerwono – złoty kaboszon z brązu. Kiedy skinął głową
podeszłam i zanurzając rękę w ranie wyjęłam go, po czym rana się zamknęła. Venus
przyłożył rękę w tym miejscu, rana całkowicie się zasklepiła pozostawiając tylko ślad
w postaci blizny.

Przyjrzałam się klejnotowi. Tkwiąca w nim energia zalała mnie oczyszczającą falą,
niwelując cały mój ból i gniew. Wzdychając, spojrzałam w górę gdzie stał Venus z
zamkniętymi oczami, po chwili się odwrócił. Przez te wszystkie lata był w jej
posiadaniu ale nigdy nie miał okazji by jej użyć bezpośrednio. Służył jako
schronienie i osłona podobnie jak jego poprzednicy...

—Drużyna Degath była z pewnością przekonana że dotykałeś talizmanu, nigdy nie
przyszło im do głowy że był ukryty w twoim ciele, wyjaśniłam.

—Na szczęście nie chłostali mnie niżej, wyszeptał z oczami pełnymi łez.
—To pieczęć, nie mylę się prawda? zapytał Zachary wchodząc do kuchni. Zawsze się
zastanawiałem dlaczego kulejesz, wyznał. Czy to oznacza że wszyscy nasi szamani
potrzebowali laski?

Venus przytaknął.
—To jest jedna z naszych cech, pewien rodzaj wymiany w zamian za nasze moce.

Nagle zaczął się śmiać. Wyglądał jakby ubyło mu lat i poczuł się lżejszy .

—Lepiej skontaktujmy się poprzez lustro z Trenythem i powiedzmy mu że
nadchodzimy.

background image

Po tych słowach obie z Camille udałyśmy się na górę. Lustro działało jak marzenie,
tyle że zamiast rozmawiać z Trenythem znaleźliśmy się twarzą w twarz z królową
Asterią we własnej osobie.

—Wyślę do was kogoś kto odbierze od was demony i pieczęć duchową, powiedziała.
Mogę to zrobić od razu (odwróciła się posyłając kogoś po Trenytha). Na chwilę
obecną nie możecie pokazywać się tutaj, mówiła dalej. Nie jesteście tu bezpieczne.

—Wiemy że wyznaczono cenę za... zaczęłam.

Królowa mi przerwała.

—To nie dlatego chciałam z wami rozmawiać. Nawet jeśli jest to dobry powód. Nie,
stało się coś innego...

Camille spojrzała na mnie z niepokojem. Złe wiadomości były szybsze od wiatru.
Cokolwiek miała nam do zakomunikowania, nie mogło być to nic dobrego.
Stłumiłam pragnienie przemienienia sie i ukrycia gdzieś z dala od tego wszystkiego.

—Co się stało?

Wnioskując z wyrazu jej twarzy, królowa nie wyglądała na szczęśliwą...

—Nie wiem jak wam to powiedzieć, więc będę bezpośrednia: Wisteria uciekła. Nie
wiemy w jaki sposób, prawdopodobnie ktoś jej pomógł. Udało jej się zabić
strażników i uciec z celi.

—Na wszystko co święte! Prawdopodobnie spróbuje skontaktować się ze
Skrzydlatym Cieniem (zwróciłam się do mojej siostry...), widać nie jest nam pisany
odpoczynek, nie tym razem.
—Jest gorzej, rzekła Asteria. Według naszych informatorów, dołączyła ona do klanu
Elwing.

—Cholera! To ten sam klan, który…

—Tak, klan który torturował waszą siostrę i przemienił ją w wampira, odpowiedziała
królowa biorąc głęboki oddech. Lepiej będzie jak będziecie się trzymały jak najdalej
od Elqavene dopóki jej nie znajdziemy lub nie będziemy pewni że jej tam nie ma. W
międzyczasie udacie się do Aladril, poprzez portal Pentangle. Tam zapytacie o
mężczyznę imieniem Jareth. Zna historię Klanu Elwing. Może udzielić wam cennych
informacji.

Korzystając z portalu babci Kojot spotkacie się ze mną.

background image

—Miasto proroków? Jareth? Kim on jest? zapytałam.

Królowa Asteria popatrzyła na mnie przez chwilę, zanim zaczęła mówić dalej:

—Droga którą kroczycie jest pełna niebezpieczeństw. Władcy elementarni nie stają
po stronie słabych. Jednak wątpię byście miały wybór. A teraz skupcie się na
dostarczeniu mi ciał, resztą my się zajmiemy.

Trenyth, Ronyl i kilku silnych strażników pojawiło się znikąd, po czym zabrali ciała i
pieczęć duchową. Obie z Camille obserwowałyśmy ich do czasu aż zniknęli.

—Co powiemy Menolly? spytała moja siostra kręcąc głową. Że jej starzy wrogowie
stanęli u boku Skrzydlatego Cienia? Ci sami którzy ją torturowali, następnie
zamienili w wampira i pozostawili na pewną śmierć? I to że, być może, są
następnymi na naszej liście osób do zabicia?

—Nie jestem pewna czy to ułatwi sprawę, odpowiedziałam. Od zawsze pragnęła
zemsty i doskonale ją rozumiem.

Wróciliśmy do samochodu gdzie czekał Trillian. Chase wrócił do siebie by odpocząć.
W całym tym zamieszaniu nie miałam ani czasu ani okazji aby z nim porozmawiać.
Morio i Flam postanowili towarzyszyć Venus i Zachowi, podczas gdy dla Rhondy
będzie to jej ostatnia podróż do domu.

Zostaliśmy zaproszeni na pogrzeb który odbędzie się w ciągu kilku dni. Mimo
smutku wiedzieliśmy że nie możemy odmówić. W końcu Rhonda poświęciła za nas
swoje życie. Nie mogliśmy zlekceważyć okazji aby podziękować jej po raz ostatni i
się pożegnać.

—Nie mogę uwierzyć że to już dzisiaj jest przesilenie zimowe. A jutro czeka nas
przyjecie u Sassy Branson. Nie mam tak naprawdę ochoty tam iść...

Camille przeszła obok niskiej gałęzi z której śnieg oprószył nas obie.

—Tak, ale obiecałyśmy jej że będziemy. Poza tym myślę że dobrze nam to zrobi.
Musimy również koniecznie porozmawiać z Cleo o jego nowej pracy. Czuję że
pokocham z nim pracować (przez chwilę wahałam się przed zadaniem jej pytania,
które przyszło mi do głowy podczas naszej rozmowy z Asterią).

—Powiedz... co jeśli powiedzielibyśmy Menolly o klanie krwi Elwing dopiero po
przyjęciu u Sassy? Zasłużyła sobie chyba na jeden lub dwa spokojne dni, prawda?

Moja siostra spojrzała na mnie.

background image

—Będzie zła. Mam na myśli Menolly.

Patrząc na mój błagalny wyraz twarzy, westchnęła.

—Dobrze już dobrze, ale w razie czego bierzesz całą odpowiedzialność na siebie. W
każdym razie naoglądałam się tyle pająków że wystarczy mi to do końca życia. O!
jest samochód! Chodź, Iris musi na nas czekać. Szykuje nam uroczystość sezonu.

Następnie ruszyła biegiem prosto w ramiona Trilliana. Początkowo był zaskoczony,
ale potem przytulił ją do siebie i zakręcił nią w powietrzu by na koniec pocałować
głośno. Tak oto radośni poszliśmy do domu.

background image

Rozdział 21

Późno w nocy po odpoczynku, wszyscy udaliśmy się za Iris ścieżką która prowadziła
do stawu. Droga przez las była oświetlona lampionami wewnątrz których drżały
płomienie świec. Trillian, Chase, Flam i Morio podążali za nami w pełnej respektu
odległości. Wszyscy oni byli teraz częścią naszej rodziny. Z tej okazji pragnęłyśmy
aby byli z nami.

Miałyśmy na sobie te same odświętne stroje które nosiłyśmy w Y'Elestrial podczas
festiwalu przesilenia zimowego rok temu. Dzięki pajęczemu jedwabiowi z którego
zostały uszyte nasze suknie, oprócz tego iż były piękne były też ciepłe. Nasze
ostatnie wakacje w krainie wróżek... miesiąc później przybyłyśmy na Ziemię.

Suknia Camille naśladowała kolorem księżyc, błyszczący i srebrny, wyszywany
perłami i koralikami koloru kwarcu które z każdym jej krokiem zmieniały kolor
mieniąc się w blasku księżyca.

Moja suknia odbijała promienie słońca, ciepłe i złote z pasem koloru topazu, rękawy
wyszywane były cytrynami.

Menolly od stóp do głów ubrana była na czarno. Nosiła kolczyki z obsydianu i
onyksu a jej usta pomalowane były na czerwono, w kolorze krwi.

W trakcie składania hołdu świętemu Królowi i Królowej Śniegu, moje myśli zaczęły
błądzić daleko stąd. Rzuciłam okiem na Chase'a. Wyglądał na szczęśliwego że go
zaprosiłyśmy, nawet jeśli nie rozumiał co robimy. Co miałam mu powiedzieć? Wiele
dla mnie znaczył. Czy porzuci mnie kiedy się dowie o mojej przygodzie z Zachem?
Czy będzie zły? Co gdybym mu wyjawiła sekrety które ukrywam w sercu? Zbyt
wcześnie by mu powiedzieć że go kocham, prawda? Szczególnie że nie byłam nawet
pewna czym jest prawdziwa miłość.

Tak wiele się zmieniło. Mój świat wywrócił się do góry nogami. Sama się nie
poznawałam.
Może miałam bliźniaczą siostrę, która zmarła i byłam oblubienicą śmierci w służbie
Władcy Jesieni, jednak zapraszając innych do swego życia, musiałam wpierw
zrozumieć co mi się przydarzyło a tym samym poznać swoją drugą połowę.

Drżąc starałam się nie myśleć o swoim pojedynku z Kyoką w mojej formie Pantery
ale te wspomnienia ukryte gdzieś wewnątrz prześladowały mnie raz za razem, nie
pozwalając mi o sobie zapomnieć. Z lekkim okrzykiem upuściłam świecę w śnieg i
poczułam jak na nowo się przemieniam.

background image

Kilka sekund później otulona wirem kolorów, znalazłam się w salonie siedząc na
podłodze w otoczeniu moich sióstr i Iris. Moje złote futro powiewało na wietrze.
Czując się na powrót bezpiecznie, pozwoliłam by Camille ułożyła mnie na swoim
ramieniu. Jej zapach był mi bliski i znajomy, zanurzyłam pyszczek w jej szyi,
mrucząc z satysfakcji i zadowolenia.

Wiedziałyśmy że liczy się każda chwila, dlatego chwytałyśmy się jej pazurami nie
poddając się smutkowi i nie pozwalając by strach zawładnął nami, uniemożliwiając
spełnianie naszych marzeń i udaremniając szansę na szczęśliwe życie. Wiedzieliśmy
że może minąć sporo czasu nim nadejdzie noc jak ta, równie jasna i czysta.

Ponownie skupiłam się na rytuale. Uspokoiwszy się odzyskałam swoją ludzką postać.

W ten zdawałoby się idealny wieczór, wszystko wydawało się być w porządku,
najdłuższa noc w roku... czekaliśmy by oddać hołd wschodzącemu słońcu a tym
samym powitać nowy dzień, a z nim czekające na nas nowe wyzwania.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Galenorn Yasmine Siostry księzyca 5 Nocni łowcy
Galenorn Yasmine Siostry księzyca 4 Smok Wiedźmistrzów
Galenorn Yasmine Siostry księzyca 6 Demon Mistress
Galenorn Yasmine Siostry Księżyca Tom 03 Darkling (nieof )
Galenorn Yasmine Siostry księzyca 9 Krwawa Wyne
Yasmine Galenorn Sisters of the Moon 3 Darkling (v1 0)
Yasmine Galenorn Sisters of the moon 3 Darkling
Pożegnanie sekretarki Siostry Faustyny
Tajemnice księżyca, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZY DZIWNE
Opieka nad siostrą, tom 6
Podziękowanie dla siostry katechetki od dzieci pierwszokomunijnych, Bałagan - czas posprzątać i pouk
Tort owocowy siostry Anastazji, ciasta siostry anastazji
Brat i siostra
2013 Astrologiczny Kalendarz Księżycowy
Jak siostra z bratem w wieku szkolnym
Jesensky M , Leśniakiewicz R Powrót do księżycowej jaskini
Światło księżyca
Preparaty galenowe

więcej podobnych podstron