BARBARA McMAHON
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Natarczywy dźwięk kołatki spowodował, że Margot przyspieszyła kroku. Po chłodnej,
marmurowej posadzce poruszała się niemal bezszelestnie. Jej serce było dziś równie zimne.
Ostatnie tygodnie całkowicie ją wyczerpały. A dzisiejszy pogrzeb dopełnił czary goryczy. Z
jednej strony przejmujący smutek, z drugiej zaś mordercze, niedające wytchnienia słońce. W
lutym... Bardzo dziwne. Ale przecież przez ostatnie kilka tygodni nic nie było jak należy.
Dlaczego więc dzisiaj miałoby być inaczej. Była zmęczona. Zbyt zmęczona, by zajmować się
czymkolwiek. Za dużo stresów. Powinna dać wytchnienie napiętym do granic możliwości
nerwom. Bardziej niż czegokolwiek pragnęła znaleźć się wreszcie w łóżku i po prostu na
moment o tym wszystkim zapomnieć.
Kto to mógł być? Przecież ostatni gość wyszedł już jakiś czas temu. Czyżby ktoś czegoś
zapomniał? Otwierając drzwi, próbowała ułożyć usta w coś na kształt uśmiechu. Lecz ten
nieudolny grymas natychmiast zastygł na jej twarzy. Zamarła. To niemożliwe! Raud Marstall!
Ostatni człowiek na świecie, którego by się dzisiaj spodziewała. Przez ułamek sekundy fala
emocji przeszyła ją boleśnie jak sztylet. Z prawdziwym przerażeniem patrzyła na swojego
męża, niezdolna wydusić z siebie ani słowa. Nie wiedziała, czy bardziej zaskoczona jest jego
wizytą, czy swoją reakcją, tą niepojętą gmatwaniną uczuć, w której niedowierzanie i
wściekłość walczyły o miejsce z rozdzierającym serce żalem i radością. Czego on jeszcze od
niej chciał? I dlaczego właśnie dziś?
- Witaj, Margot - powiedział głosem, którego nigdy nie zdołała wymazać z pamięci.
Wyglądał jeszcze bardziej pociągająco niż kiedykolwiek. - Wybierasz się gdzieś? - zapytał
miękko, bacznie przyglądając się jej czarnej sukience, naszyjnikowi z pereł i gładko
ściągniętym do tyłu włosom.
W korytarzu panował półmrok. Jednak udało jej się dostrzec, że Raud świetnie wygląda. Jak
zwykle krótko przycięte włosy, doskonale skrojony garnitur i niezwykle drogie buty. Może
trochę się postarzał i... jakby zhardział. Emanowała z niego aura sukcesu. Zawsze o nim
marzył. Sukces! To właśnie było dla niego w życiu najważniejsze. A zatem udało mu się
osiągnąć cel. Ale jakim kosztem? Nagły ostry ból przeszył jej ciało. Ożyły w niej trudne do
zniesienia wspomnienia: poczucie zdrady, bezgraniczny smutek i żal po niespełnionych
marzeniach. To w skrócie historia jej małżeństwa.
Zacisnęła dłoń na klamce tak mocno, aż poczuła ból. Jakby od tej chwili miało zależeć całe
jej życie. Wieki minęły od czasu, kiedy ich krótkie, siedmiomiesięczne małżeństwo się
rozpadło. Jeszcze wczoraj przysięgłaby, że Raud nic dla niej nie znaczy; że przerobiła już tę
trudną lekcję; że ma to za sobą. Przez cały ten czas łudziła się, iż skutecznie wyrzuciła go ze
swego życia. Jednak jej reakcja jednoznacznie temu wszystkiemu zaprzeczała. Jakim prawem
Raud przychodzi tu bez uprzedzenia, pomyślała rozgoryczona. Jakby nigdy nic. Po pięciu
latach!
Miała ochotę zatrzasnąć drzwi tuż przed jego nosem. Jednak dobre maniery, wpajane jej od
dzieciństwa, nie pozwoliły na tak bezceremonialne zachowanie. Zapytała, więc z jawną
niechęcią:
- Co ty tu robisz?
- Przyszedłem, żeby się z tobą zobaczyć.
Jego chłodny ton w niczym nie przypominał namiętnego szeptu, jaki słyszała nocami. Ale to
było, zanim ją zawiódł. Zanim się od niej odwrócił, by zająć się innymi, ważniejszymi w jego
mniemaniu rzeczami.
- Nie chcę cię widzieć! - Zabrzmiało to trochę dziecinnie, ale niezbyt się tym przejęła.
Chciała, żeby sobie poszedł. Wystarczająco długo przez niego cierpiała.
- W ciągu ostatnich lat stało się dla mnie jasne... Mam na myśli, że nadszedł czas,
aby... - Przerwało mu czyjeś nawoływanie.
- Kto tam jest, Margot? - W holu pojawiła się Shelby. Jej obcasy stukały głośno po
marmurowej posadzce. - Nie wierzę własnym oczom! Raud! - Zatrzymała się i patrzyła na
niego w osłupieniu. - Nie spodziewałyśmy się ciebie.
- Shelby... - Skinął głową na znak powitania. I ona była w czerni. Łowił wzrokiem
wszelkie różnice i podobieństwa pomiędzy kobietami. Margot była starsza o półtora roku i
kilka centymetrów niższa od swojej młodszej siostry. Obie miały niebieskie oczy, ale Margot
była brunetką, podczas gdy włosy Shelby miały kolor kasztanowy.
- Skąd się tu wziąłeś? - Shelby wyczuwała ogromne napięcie, które dosłownie wisiało
w powietrzu.
Margot zaczęła żałować, iż nie zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Powinna była udawać, że
go nie zna. Nie potrzebowała tego całego zamieszania, a już na pewno nie dzisiaj.
- Właśnie pytałam go o to samo - powiedziała, odwracając się do siostry. - Twierdzi,
że przyszedł spotkać się ze mną. - Była wyraźnie zdenerwowana. Żywiła nadzieję, że
najgorsze ma już za sobą. A tu proszę... Czyżby już nigdy nie dane jej było zaznać spokoju?
- Nie spodziewałyśmy się ciebie, Raud - rzuciła Shelby z chłodnym uśmiechem. - Jak
się dowiedziałeś?
Jeszcze raz obrzucił wzrokiem na czarno ubrane siostry i nagle wszystko zaczęło do siebie
pasować. Wszystko stało się jasne. Jak mógł się nie domyślić?
- Bardzo mi przykro. - Spojrzał ciepło na Margot. -To babcia?
Skinęła na potwierdzenie głową.
Psiakrew. Gorszego momentu nie mogłem wybrać, pomyślał. Przyszedł, żeby porozmawiać o
rozwodzie. Ich małżeństwo rozpadło się kilka lat temu, chodziło, zatem jedynie o formalne
potwierdzenie istniejącego stanu rzeczy. Wymagane dokumenty, już przygotowane do
podpisu, miał w kieszeni. No cóż, musiał pogodzić się z tym, że tym razem jego osławiona
intuicja zupełnie go zawiodła.
- To wyjaśnia, dlaczego ty otworzyłaś drzwi. Gdyby żyła Harriet, o przepraszam,
twoja babcia, nigdy nie pozwoliłaby na to - powiedział z nutą sarkazmu w głosie.Przechodząc
koło Margot, dostrzegł, że jest blada i mizerna. Na moment zrobiło mu się jej żal. Lecz już po
chwili otrząsnął się i przypomniał sobie, po co tu przyszedł. Co robiła przez te pięć długich
lat? Oczywiście, poza permanentnym unikaniem go... Wiele razy próbował się z nią
skontaktować, lecz ona nigdy nie przejawiała ochoty, by się z nim spotkać.
- Kiedy Harriet zmarła? - zapytał po chwili.
- W czwartek. Właśnie wróciłyśmy z pogrzebu. -Margot puściła wreszcie klamkę i
westchnęła głęboko. Pozwoliła, żeby poszedł przodem. Zastanawiała się, co powinna zrobić.
Zdecydowanie nie chciała go tutaj. Jeszcze bardziej od jego obecności drażniły ją emocje,
wywołane tym nieoczekiwanym pojawieniem się Rauda. I bez tego miała dość problemów.
- Co to za zamieszanie? - Z rozmyślań wyrwał ją głos Georgii, wynurzającej się z
salonu. Zauważyła Rauda i jej twarz natychmiast się rozświetliła. Podbiegła do niego i
zarzuciła ręce na jego szyję. - Raud! Jaka cudowna niespodzianka!
Była prawie tak wysoka, jak siostry. Lecz jej wpadające w popielaty blond włosy czyniły ją
do nich niepodobną. Choć z drugiej strony miała ten sam ujmujący uśmiech i te same
głębokie, niebieskie oczy.Margot przypatrywała się tej scenie z pewnym niesmakiem.
Marzyła w tym momencie, by jej młodsza siostra była nieco mniej spontaniczna. Wiedziała
jednak, że Georgia zawsze miała słabość do Rauda. Kiedyś, będąc jeszcze nastolatką, kochała
się w nim. Zdrajczyni, pomyślała Margot, choć zdawała sobie sprawę, iż Georgia nic tu nie
zawiniła. Ona nie miała o niczym pojęcia. Nie wiedziała, że Raud złamał Margot serce i
zamienił jej życie w piekło. A potem zupełnie zapomniał o swej żonie, nigdy nie próbował się
z nią skontaktować... Nie miała jednak siły teraz o tym myśleć. Uprzytomniła sobie ku
swojemu przerażeniu, że wiele dałaby za to, by móc przytulić się do jego ciepłego,
muskularnego ciała. Ten jeden ostatni raz. Czuła się taka zmęczona i osamotniona.
- Przyszedłeś, aby nam pomóc w załatwianiu formalności i porządkowaniu wszystkich
spraw? - zapytała podekscytowana Georgia. - Brakowało nam ciebie. Prawda, dziewczyny? -
Spojrzała na siostry.
- Nie! - przerwała szorstko Margot. - Nie potrzebujemy twojej pomocy! Jakoś
poradziłyśmy sobie bez ciebie przez te wszystkie lata, to i teraz sobie poradzimy.
Georgia zamarła, słysząc te słowa. Shelby zaś, zaskoczona rozwojem sytuacji, zerkała
nerwowo to na Margot, to na Rauda. Raud zacisnął mocno zęby, lecz jego oczy nie zdradzały
żadnych emocji.
- Przyszedłem, żeby z tobą porozmawiać, Margot. Przyznaję, okoliczności nie są
sprzyjające, ale to ważna sprawa. - Od lat rozmyślał nad słowami, które wypowie, kiedy staną
ze sobą twarzą w twarz. Lecz teraz, kiedy pochowała właśnie babcię, nie był już pewny, co
właściwie chce jej powiedzieć. Wiedział, że była bardzo zżyta z Harriet. Może za dzień lub
dwa, kiedy emocje nieco opadną, będzie mógł przejść do sedna sprawy. Poczeka. Z
pewnością jednak nie wyjdzie stąd, dopóki nie załatwi sprawy. O nie! Podjął decyzję i nie
zamierzał się wycofywać w pół drogi.
- No cóż, nie bardzo wiem, jaka ważna sprawa cię tu sprowadza, lecz muszę przyznać,
że wybrałeś sobie nie najlepszy moment. - Słowa Margot przywołały go do rzeczywistości. -
Nie bardzo rozumiem, dlaczego nie zadzwoniłeś wcześniej. - Najchętniej wyrzuciłaby go za
drzwi. Czuła zamęt w głowie. Aż do dzisiaj żyła w błogim przekonaniu, że uporała się z
widmami przeszłości. Dlaczego więc teraz miała ochotę wykrzyczeć mu w oczy cały swój ból
i żal?
- Przyszedłem, bo musimy porozmawiać. Przez telefon nigdy nam się to nie udało.
Dlatego też postanowiłem zjawić się tu osobiście. Unikanie mnie niczego nie rozwiąże,
Margot - dodał cicho.
- Może Georgia i ja powinnyśmy poczekać w salonie? - zapytała taktownie Shelby.
- Nie, nie ma takiej potrzeby. Raud i ja nie mamy sobie już nic do powiedzenia.
Przykro mi, że fatygowałeś się na darmo - powiedziała cierpko Margot. Odwróciła się i
niemal wbiegła po schodach na górę, jakby chciała uciec od własnych myśli. I tak też było. W
ostatnich tygodniach funkcjonowała na pograniczu wytrzymałości nerwowej. Gdyby teraz nie
wyszła, ż pewnością nie wytrzymałaby tego napięcia i wybuchłaby płaczem. Choroba i
śmierć babci bardzo ją podłamały. Nie miała już sił, by jeszcze zmagać się z Raudem.
Dlaczego musiał pojawić się właśnie teraz, po tylu latach milczenia? Poczuła, że cały świat
wali się jej na głowę. Raz po raz jej myśli przeszywały bolesne wspomnienia. Oto Raud,
mężczyzna, którego kochała bardziej niż samą siebie, zawodzi ją w najtrudniejszym dla niej
momencie życia i zostawia na pastwę losu. Tak, więc najpierw straciła dziecko,a zaraz potem
męża. Przerażeniem i niedowierzaniem zarazem napawała ją myśl, że mimo wszystko jej
miłość do Rauda nie umarła. Nie, to niemożliwe, to nieprawda, szeptała sama do siebie, leżąc
na ogromnym łożu w swojej sypialni. Łzy powoli ściekały jej po policzkach. Nie może sobie
teraz na to pozwolić. To zbyt bolesne. Jaka byłaby dziś, gdyby nie zaznała tych wszystkich
rozkoszy u boku Rauda i... gdyby ich uczucia nie skaziły zdrada i gorzka rozpacz. I jeszcze do
tego wyznanie babci uczynione na chwilę przed śmiercią... Czy to mogła być prawda? Czy
Harriet Beaufort była przerażającą manipulantką i egocentryczką? Mściwą istotą bez serca? A
może to tylko zmyślona historyjka starej, umierającej kobiety?
Tak, zapewne tak, przekonywała Margot samą siebie. Wtuliła się w miękką kołdrę i zamknęła
oczy. Dopadło ją zmęczenie. Marzyła jedynie o tym, żeby zasnąć, ale nie mogła przestać
myśleć o swym mężu. Po co przyszedł?
Raud przyglądał się ze zniecierpliwieniem, jak Margot wbiegała po schodach na górę.
Najchętniej ruszyłby za nią. Miał już szczerze dosyć tych wszystkich wykrętów i uników. O
nie, tym razem nie uda się jej odprawić go z kwitkiem. Mógłby załatwić tę sprawę drogą
oficjalną, przez swoich prawników. Jednak gnany ciekawością, zjawił się tu osobiście. Śmierć
Harriet była dla niego zaskoczeniem. Zastanawiał się, co zrobi Margot teraz, gdy zabrakło jej
powiernicy i opiekunki.
- Chodź, Raud, usiądź z nami - poprosiła Shelby, patrząc z niepokojem za znikającą
Margot. - Jestem pewna, że zaraz wróci. To były bardzo trudne dni.
- Margot jest najbardziej z nas wszystkich zmęczona - odezwała się nagle Georgia. -
To ona opiekowała się babcią podczas choroby.
- Czy Harriet długo chorowała?
- Kilka tygodni. Ale powiedz, co działo się z tobą przez cały ten czas? Od wieków cię
nie widziałam.
- To prawda, minęło trochę czasu.
Weszli do salonu. Nie, w tym domu nic się nie zmieniło od momentu, kiedy był tu po raz
ostatni. Zimno i bezosobowo, jak w muzeum. To rzeczywiście wymarzone otoczenie dla
Harriet. W Natchez w stanie Missisipi było wiele starych domów podobnych do tego. Część z
nich popadała w ruinę. Inne zaś przekazano na rzecz skarbu państwa i uznano za zabytki.
Jedynie nieliczne pozostały w rękach prywatnych.
Trzeba przyznać, że Harriet dbała o dom, który od pokoleń należał do rodziny jej męża. Nie
pozwalała w nim niczego zmienić. Była dumna z każdego mebla, obrazu, z każdego bibelotu.
Kiedyś i Raud myślał, że taki dom zasługuje na wyjątkowe traktowanie. Po jakimś czasie
jednak zaczęła mu ciążyć panująca tu atmosfera bezdusznego chłodu.
Podczas gdy dom pozostawał taki sam, siostry Margot zmieniły się nie do poznania. Shelby
stała się olśniewającą, wysmukłą kobietą. Kiedy widział ją po raz ostatni, miała
dziewiętnaście lat i była niezwykle cicha i nieśmiała. Ciekawe, czy wszystkie trzy siostry
nadal razem tu mieszkały. A może śladem Margot, wyrwały się spod kurateli apodyktycznej
babci i rozpoczęły życie na własny rachunek.
Georgia zaproponowała mu szklaneczkę ponczu i usadowiła się obok niego na szerokiej sofie.
Ona z nich trzech zmieniła się najbardziej. Była jeszcze w ogólniaku, kiedy rozstali się z
Margot. Z cichej i skromnej nastolatki wyrosła na piękną, inteligentną i pewną siebie kobietę.
I bez wątpienia niezwykle gadatliwą. Odkąd usiadła obok Rauda, ani na chwilę nie
przestawała mówić.
- Oczywiście, musiałam przyjechać, tak jak ty, Raud. Rodziny jednoczą się w ciężkich
chwilach, nieprawdaż? Wcale nie było łatwo dostać kilka wolnych dni. Wiesz, szpitale
zawsze mają kłopoty z personelem. A liczba pacjentów rośnie z roku na rok.
- Georgio, przestań już paplać. Pozwól w końcu powiedzieć coś Raudowi - przerwała
jej bezpardonowo Shelby.
Zdecydowanie nie była tak sympatyczna, jak jej młodsza siostra, skonstatował Raud. Czyżby
powodowało nią poczucie lojalności w stosunku do Margot? A może właśnie tak przejawiała
się wrodzona nieśmiałość?
- Dlaczego? To naprawdę bardzo interesujące, co Georgia ma do powiedzenia.
Lata pracy w biznesie utwierdziły go w przekonaniu, że zdecydowanie opłaca się wiedzieć
nieco więcej o ludziach, z którymi będzie się miało do czynienia. Zarówno Georgia, jak i
Shelby były blisko związane z Margot. Właśnie od nich mógł się najwięcej dowiedzieć o
swojej byłej żonie.
- Wciąż mieszkacie tu razem? - skierował pytanie do Shelby.
Potrząsnęła przecząco głową.
- Georgia i ja już od kilku lat mieszkamy w Nowym Orleanie.
- Wyprowadziłyśmy się z domu tak prędko, jak to było możliwe - wyrwało się
Georgii.
Raud uniósł ze zdziwienia brwi.
- Cały ten czas mieszkałyście w Nowym Orleanie? Dlaczego ani razu nie
odezwałyście się do mnie?
- Sądziłam, że nie chcesz mieć nic wspólnego z Beaufortami. - Shelby spojrzała na
niego pytająco. - A poza tym, wiesz przecież, że obracamy się w całkiem innych kręgach
towarzyskich.
- Ale w końcu, jak powiedziała Georgia, jesteśmy rodziną. - Przynajmniej tak długo,
dopóki Margot nie podpisze papierów, które wciąż jeszcze tkwiły w jego kieszeni.
No cóż, kiedy Margot wyprowadziła się od niego, celowo zerwał kontakt z resztą jej rodziny.
Chciał udowodnić całemu światu, a przede wszystkim sobie, że nikogo nie potrzebuje.
Georgia umoczyła usta w ponczu i powiedziała po chwili wahania:
- Brakowało nam ciebie.
Gdyby był szczery, przyznałby, że i jemu ich brakowało. Szczególnie zaś Margot. Był
jedynakiem i sprawiało mu przyjemność obcowanie z nimi przez te kilka krótkich miesięcy
trwania małżeństwa. Zazdrościł im wzajemnej bliskości, łączących je więzów.
- Gdzie mieszkacie?
- Ja niedaleko ulicy świętego Karola, w prześlicznym, przytulnym mieszkaniu.
Georgia zaś w Metaine, u kolegi. Pracuje w pobliskim szpitalu - odpowiedziała Shelby.
- A Margot? - zapytał. Mimo że chciał raz na zawsze wyrzucić ją ze swego życia,
pragnął za wszelką cenę dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Zżerała go ciekawość, która
była silniejsza od innych uczuć. Zaskoczyło go to.
- Ma mieszkanie w Natchez.
- Nigdy nie odwiedza nas w Nowym Orleanie - dorzuciła Georgia.
Zapanowało krępujące milczenie. Każde z nich wiedziało, dlaczego Margot nie przyjeżdża do
Nowego Orleanu. Nikt jednak nie podjął tego tematu. Wspomnienia były zbyt bolesne.
- Zamierzasz zostać tu jakiś czas, prawda? - zapytała Georgia, przerywając milczenie.
- Będzie nam bardzo miło, jeśli zatrzymasz się u nas i pomożesz nam załatwić wszystkie
formalności. Nie można dopuścić, by Margot borykała się z tym sama. Widziałeś, jaka jest
mizerna i zmęczona. A ponieważ jest najstarsza, babcia mianowała ją wykonawczynią swojej
ostatniej woli. Bardzo się o nią martwię.
- Prawdę mówiąc, nie planowałem dłuższego pobytu - przyznał Raud, stawiając
szklankę na stoliku. Wokół piętrzyły się brudne naczynia. To mogło oznaczać, że stypa
zakończyła się tuż przed jego przybyciem. Dzięki Bogu, ominęło go to.
- Bardzo cię proszę! Margot będzie miała z pewnością mnóstwo pytań. Nigdy
wcześniej nie zajmowałyśmy się takimi sprawami - nalegała Georgia, patrząc mu prosto w
oczy.
- Byłoby wspaniale, gdybyś został kilka dni i upewnił się, że Margot radzi sobie jakoś
z tym wszystkim. Nie powinna teraz być sama, ale nie mogłam wyprosić więcej wolnych dni
Byłabym o wiele spokojniejsza, gdybyś się nią zaopiekował - dodała Shelby.
- A ja mam jutro nocny dyżur. Wracamy razem. Zostań, Raud - poprosiła Georgia.
- Jakoś nie wydaje mi się, żeby Margot spodobał się ten pomysł. - Sam był szczerze
zaskoczony swoją odpowiedzią.
Kiedy Margot obudziła się, wokół panowała cisza i ciemność. Zapaliła nocną lampkę i
spojrzała na zegarek. Było po ósmej. Przeciągnęła się leniwie. Wciąż jeszcze była zmęczona.
Przed dwoma miesiącami, zanim już po raz kolejny cały jej świat runął, życie było o wiele
prostsze. Powoli wstała z łóżka, odświeżyła się nieco i zmieniła sukienkę. Uzmysłowiła sobie,
że jest głodna jak wilk. To nic dziwnego, pomyślała, przecież dzisiaj nic nie miałam jeszcze
w ustach. Ciekawe, czy Raud już poszedł.
Schodząc na dół, zastanawiała się, gdzie podziały się Shelby i Georgia. Było cicho, jak
makiem zasiał. Czyżby poszły bez niej na kolację? Popchnęła kuchenne drzwi i zamarła. Na
krześle siedział Raud. Spojrzał na nią badawczo znad gazety. Powoli się wyprostował, a jego
oczy zaczęły podejrzanie błyszczeć.
- Nie sądziłam, że cię tu jeszcze zastanę - wykrztusiła ' z trudem. Przez moment
żałowała, iż nie poprawiła makijażu. Lecz natychmiast przegnała tę niemądrą myśl i zaczęła
się zastanawiać, dlaczego Raud został. Czuła, jak łomocze jej serce. Próbowała nad sobą
zapanować. Powtarzała sobie cały czas w myślach, że ten świetnie zbudowany, pięknie
opalony i pociągający mężczyzna boleśnie ją zranił i zawiódł. Nie wolno jej było o tym
zapominać.
- Niespodzianka. Nie cieszysz się? Twoje siostry się przebierają. Jako że lodówka
świeci pustkami, postanowiliśmy pójść na kolację. Gdzie podziewa się kucharka?
- Dałam jej tydzień wolnego. Nie mogła się pozbierać po śmierci babci.
- Ach tak.., - wymamrotał i oparł się łokciami o blat.
W tej chwili Margot zauważyła, że Raud ma poluzowany krawat i do połowy rozpiętą
koszulę. Podwinięte rękawy ukazywały jego muskularne ramiona. Jakże dobrze je pamiętała.
Odwróciła wzrok, chcąc uciec od natrętnych wspomnień.
- Niektórzy ludzie lubili moją babcię - powiedziała nieco napastliwie. Wiedziała, że on
nigdy do nich nie należał.
- Głodna? - zapytał, celowo zmieniając temat. Zaskoczona, nie wiedziała, co
odpowiedzieć. Marzyła wprawdzie o jakiejś zupie czy choćby kanapce, ale perspektywa
wspólnego posiłku z Raudem przerażała ją Tego byłoby za wiele. Z drugiej strony jednak,
jeśli zaprosił na kolację Shelby i Georgię, musiałaby spędzić ten wieczór samotnie. A kiedy
znów będzie miała okazję zobaczyć swoje siostry? Tak rzadko się widywały...
- Nie rozumiem - powiedział trochę zniecierpliwiony.
- Dlaczego wyglądasz, jakbyś roztrząsała najistotniejszą kwestię swego życia? Jesteś
głodna? To przecież bardzo proste pytanie.
- Nie wiem, czy mam ochotę, by cokolwiek z tobą...
- Urwała raptownie i spojrzała na niego z niechęcią.
Raud wziął głęboki oddech.
- Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać. Potrząsnęła nerwowo głową i cofnęła
się.
- Nie! Nie teraz. Już za późno na jakiekolwiek zmiany czy rozmowy. Jeśli wszyscy są
głodni - zmieniła temat - to przygotuję coś do jedzenia.
- Och... - Georgia wpadła niespodziewanie na Margot. Omijając łukiem siostrę,
wsunęła się do -kuchni. -O, widzę, że już wstałaś. Jesteś głodna? Postanowiliśmy wyskoczyć
gdzieś na kolację.
- To może lepiej... coś zamówić - wyjąkała urywanym głosem Margot.
- Wspaniały pomysł. Czy ten Chińczyk na Royal Street wciąż jeszcze prowadzi
interes? - zapytała wesoło Georgia.
- Tak, czasami tam jadam.
- Zbyt zajęta, żeby krzątać się po kuchni? - rzucił Raud od niechcenia.
Potrząsnęła głową.
- Nie lubię gotować dla samej siebie.
Gdyby na niego nie patrzyła, być może potrafiłaby go ignorować. Traktować obojętnie, jak
kogoś obcego. Po raz pierwszy błogosławiła gadatliwość Georgii. Próbowała zebrać myśli,
gdy nagle usłyszała coś, w co nie mogła wprost uwierzyć. Chyba musiała się przesłyszeć...
- Co powiedziałaś? - zapytała z niedowierzaniem. Georgia spojrzała na nią spokojnie i
uśmiechnęła się szeroko.
- Powiedziałam, że byłybyśmy wdzięczne Raudowi, gdyby zechciał zostać z tobą
kilka dni i pomógł ci uporządkować wszystkie najważniejsze sprawy. Głupio nam zostawiać
cię teraz samą.
Margot nie potrafiła ukryć swojego przerażenia. Odwróciła się powoli i spojrzała na Rauda.
Diabelski błysk w jego oczach nie wróżył niczego dobrego.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Zamierzasz tu zostać? - Margot nie mogła tego po prostu pojąć.
- On ci pomoże. Zrozum - próbowała łagodnie tłumaczyć Georgia.
- Nie potrzebuję żadnej pomocy! A już z całą pewnością nie jego!
Raud patrzył na nią z zachwytem. Nawet z potarganymi włosami i podkrążonymi oczami
wydała mu się bardzo piękna. Próbował się otrząsnąć. Powinien natychmiast wyjąć z kieszeni
papiery i zażądać, by jej podpisała. I tym samym na zawsze zakończyć tę historię. Coś jednak
powstrzymywało go przed takim działaniem. Margot wydała mu się zagubiona, bezbronna i
kompletnie wyczerpana. A może lepiej byłoby zostać i szczerze z nią o wszystkim
porozmawiać?
Przypomniał sobie, co czuł, gdy się tak nagle wyprowadziła. Jak trudno było mu z tym żyć
przez wszystkie te lata. Jak bardzo cierpiał na wieść, że go porzuciła. No właśnie, już wiele
lat temu jasno postawiła sprawę. Tak naprawdę nigdy nie wątpił w to, iż Margot bez wahania
podpisze papiery rozwodowe. Jednak teraz, obserwując jej reakcję, obudziła się w nim
iskierka jakiejś niepojętej nadziei. Na co?
- Przecież powiedziałem ci, że mam zamiar zatrzymać się tu kilka dni. Jeśli nie
potrzebujesz mojej pomocy w związku z testamentem i spadkiem, w porządku. Wyjadę... -
zawiesił głos - gdy tylko uda nam się porozmawiać. - A w myślach dodał: i gdy podpiszesz
papiery.
Margot patrzyła na niego zdumiona, a jej wzrok przepełniony był wściekłością. Przeczesała
nerwowo dłonią włosy. On zaś musiał się powstrzymać, żeby ich nie dotknąć. Pamiętał ich
zapach i jedwabistą miękkość... Czy nadal pachniały liliami? Aby to sprawdzić, wziął głęboki
oddech. Podniosła wzrok. Wciąż jeszcze była zirytowana. Wyglądała jak zbuntowana
nastolatka. Musiał się powstrzymać, by nie wybuchnąć śmiechem.
- Powinniśmy byli porozmawiać pięć lat temu. Teraz nie zostało do powiedzenia już
nic. Marnujesz tylko swój czas! Zresztą, rób, jak uważasz.
- Nie martw się o mój drogocenny czas - odparował natychmiast. - Musimy wyjaśnić
do końca nasze sprawy. Oczywiście, po wyjeździe Georgii i Shelby. Nie zamierzam urządzać
publicznego prania brudów.
- Lepiej będzie pójść gdzieś na kolację. Przebiorę się - powiedziała nagle, zmieniając
temat. Wyszła z kuchni, z wysoko uniesioną głową. Po drodze zastanawiała się, czy uda jej
się wyciągnąć z Rauda prawdziwy powód, dla którego przyjechał. Czego chciał? Nie da się
przecież wymazać przeszłości. I nie ma takich słów, które mogłyby cokolwiek zmienić. Kiedy
ponownie weszła do salonu, Shelby i Georgia przyjaźnie gawędziły z Raudem.
- Zamówiliśmy jedzenie u Chińczyka - wyjaśniła Shelby. - Zaraz powinni przywieźć.
Napijesz się czegoś?
- Siedź - powstrzymała siostrę. - Sama sobie wezmę. Nalewając mrożoną herbatę,
zerknęła ukradkiem na
Rauda. Siedział rozluźniony na krześle obok kanapy, popijając coś ze smukłej szklanki. Jego
spojrzenie wciąż jeszcze onieśmielało ją. Starała się ze wszech miar zapanować nad
emocjami. Raud nie był odpowiednim dla niej mężczyzną. Przekonała się o tym już wiele lat
temu. Kiedy się pobrali, oboje byli bardzo młodzi. Ona skończyła zaledwie dwadzieścia lat, a
on dwadzieścia pięć. Dziś wyglądał dużo poważniej, lecz jakie to miało znaczenie?
- Właśnie Raud opowiadał nam o planach rozwoju swojego przedsiębiorstwa
frachtowego - powiedziała z ożywieniem Shelby. - To zabawne, ale firma, w której pracuję,
specjalizuje się w ubezpieczeniach dla przewoźników. Może w przyszłości Raud zostanie
naszym klientem. - Popatrzyła na niego z uśmiechem.
Margot opadła ciężko na krzesło naprzeciwko Rauda.
- Masz własne przedsiębiorstwo? - zapytała, nie kryjąc zdziwienia.
Skinął głową.
- Przejąłem kontrolę nad firmą, w której miałem udziały.
Kiedy byli razem, marzył o tym. Nie zdziwiła się, więc zbytnio. Jego słowa stanowiły raczej
potwierdzenie jej dotychczasowych przypuszczeń. Z pewnością jednak musiał się nieźle
naharować i nieraz postawić wszystko na jedną kartę, by osiągnąć upragniony cel. Wiele dla
tego poświęcił, z małżeństwem włącznie, pomyślała z sarkazmem. Nie powiedziała jednak
nic. Nie chciała, by jej słowa zostały niewłaściwie odczytane.
Przez te długie lata często myślała o nim. Brakowało jej jego mocnych ramion i spokoju.
Może jednak zmienił się, od kiedy od niego odeszła. Zastanawiała się, czy znalazło się w jego
intensywnym życiu miejsce dla innej kobiety, czy też bez reszty pochłonęły go interesy. A
może przez wszystkie te lata pracował jak automat i skoncentrowany był na robieniu
pieniędzy, zapominając o wszystkich i wszystkim? Czy dziś wciąż pragnął za wszelką cenę
władzy?
W końcu udało jej się odepchnąć od siebie te natrętne myśli i zmuszając się do zmiany ich
toku, zapytała:
- Kiedy wreszcie przywiozą jedzenie? - Bała się. Nie chciała, by znowu nią zawładnął.
Raud uśmiechnął się szeroko.
- Znowu próbujesz zmienić temat? A może chcesz jedynie zignorować moją
obecność?
- To raczej niewykonalne, skoro rozsiadłeś się tu i zajmujesz pół pokoju - syknęła ze
złością.,
- Ależ zająłem tylko jedno małe krzesełko - rzucił niewinnie, szeroko się przy tym
uśmiechając.
No właśnie, a miała wrażenie, że zdominował cały pokój. Zerknęła spod oka na siostry i nie
mogła wyjść ze zdumienia. Czy Raud na nie działał? Czy nie odczuwały tego przedziwnego,
emanującego z niego magnetyzmu? Czyżby urok Rauda oddziaływał tylko na nią?
Nerwowo odliczała każdą minutę, a kiedy wreszcie przywieźli zamówione potrawy, uparta
się, żeby zjedli w pokoju stołowym. Nie chciała żadnej bliskości z Raudem. Potrzebowała
dystansu, za wszelką cenę dystansu, by nie oszaleć. Mimo iż stół był bardzo długi, trudno jej
było ignorować obecność Rauda. Każde jego spojrzenie wywoływało przyjemne dreszcze.
Kiedy wreszcie skończyli i miała nadzieję, że będzie mogła poplotkować jeszcze chwilę ze
swoimi siostrami, one zebrały naczynia i szybko znikły w kuchni. Margot została więc sam na
sam z Raudem. Czy cały świat sprzysiągł się przeciwko niej?
- Proszę, teraz możemy porozmawiać - rzuciła zaczepnie. Wiedziała, że nie zmruży
oka, jeśli się nie dowie, po co tu przyszedł.
- Wyglądasz na bardzo zmęczoną. Lepiej odłóżmy to na później. Odpocznij teraz.
Połóż się i porządnie wyśpij - powiedział kojącym, nieco zachrypłym półszeptem.
Stary manipulant, przemknęło jej przez myśl. I na dodatek zauważył, w jakiej kiepskiej była
formie, choć ze wszystkich sił starała się robić dobrą minę do złej gry.
Do jadalni weszła Georgia, aby wytrzeć stół.
- Nie przeszkadzam? - zapytała, nie odwracając się w ich stronę.
- Nie, ani trochę - mruknęła Margot, wstając od stołu. Musiała w duchu przyznać
Raudowi rację. Nie miałaby siły na tę rozmowę. - Idę spać - szepnęła bezradnie.
- Fantastycznie. - Raud ucieszył się, że posłuchała jego rady.
- Źle się czujesz? - zaniepokoiła się Georgia.
- Poczuję się lepiej, gdy uda mi się wreszcie wyspać. -I kiedy Raud w końcu zniknie,
dodała w myślach. Może los okaże się łaskawy i sprawy spadkowe nie będą aż tak
skomplikowane. Wówczas naprawdę nie potrzebowałaby pomocy Rauda i już jutro mogłaby
go odesłać tam, skąd przyjechał. Oczywiście, po odbyciu tej cholernej rozmowy, na której mu
jakoby tak bardzo zależało. I mogłaby zacząć przeglądać stare rzeczy, które zostały po babci.
Być może uda jej się przy okazji wyjaśnić nagłe zniknięcie ojca...
- W takim razie do jutra - powiedział ciepło Raud. - Spij dobrze.
Już miała na końcu języka ciętą ripostę, ale coś ją powstrzymało. Może nie chciała dawać mu
satysfakcji? Z pewnością zaś nie chciała sprawiać przykrości Georgii.
Wtulając się w miękką pościel, starała się skupić każdą swoją myśl na ojcu. Próbowała
przypomnieć sobie wszystko, co o nim wiedziała. Przez całe życie wmawiano jej, że ożenił
się z matką wyłącznie dla pieniędzy. To była wersja oficjalna. Dopiero ostatnie słowa Harriet,
wypowiedziane tuż przed śmiercią, zdawały się temu przeczyć. Margot dorastała w
przekonaniu, iż ojciec złamał matce serce i przyczynił się do jej śmierci; że porzucił żonę oraz
dzieci, wybierając wygodniejsze życie. Lecz może wcale tak nie było?
Raud patrzył, jak Margot wychodzi. Rozmyślnie tak pokierował sprawami, by zostać sam i
zyskać trochę na czasie. Otworzył drzwi na werandę. Noc była ciepła. To dobrze, pomyślał.
Trochę odmiany po tym chłodzie panującym w domu. Jutro rano musi koniecznie zadzwonić
do biura i powiadomić sekretarkę, że przez kilka dni nie będzie go w pracy. A kiedy odjadą
siostry Margot, będą mogli się wreszcie rozmówić. To irracjonalne, ale stęsknił się za nią, a
teraz nagle zapragnął mocno ją przytulić.
Wszystko, co ostatnio robił, podporządkowane było wyłącznie logice. Żadnych uczuć. A teraz
przez moment zdawało mu się, że jego pragnienia wymknęły mu się spod kontroli.
Przez pięć lat usiłował wyrzucić Margot ze swego serca. Czasami nawet udawało mu się o
niej zapomnieć. Lecz na ogół natychmiast spotykał kogoś lub natykał się na coś, co w jakiś
sposób przywodziło mu ją na myśl: zapach perfum, jakich używała, piosenka, którą lubiła...
Zdarzało się nawet, że o niej śnił.
Lecz po co to wszystko? Ona należała już do przeszłości. Dobrze o tym wiedział. I przyszedł
czas, aby ostatecznie przeciąć te więzy, aby zacząć żyć od nowa. Tak zadecydował. Więc
dlaczego teraz, kiedy ją zobaczył, miał jeszcze jakieś wątpliwości? Co miała w sobie ta
kobieta, że on, bezwzględny, racjonalny człowiek interesu, zrezygnował z przeprowadzenia
swojego planu?
Margot wstała bardzo późno. Gdy zeszła na dół, obydwie jej siostry były w kuchni i
przygotowywały obiad. Czuła się jakoś dziwnie obco w tym domu. Czy to z powodu Rauda?
Shelby robiła sałatkę z krewetek. Georgia zaś właśnie skończyła nakrywać do stołu.
- Możemy siadać - zawołała.
Margot nie miała najmniejszej ochoty na towarzystwo męża. Przywitała się z nim
nieznacznym ruchem ręki i siadła do stołu. Zapadła krępująca cisza, którą po chwili przerwała
Shelby:
- Bardzo cię przepraszam, Margot, że wszystkie te kłopoty spadają na twoje barki.
Pomyślałam... jeśli miałoby ci to ułatwić sprawę... to ja z pewnością nigdy nie będę chciała
zamieszkać w tym domu. Tak więc wydaje mi się, że powinnyśmy go sprzedać.
Najbardziej zaskoczony był Raud. Popatrzył z niedowierzaniem na Margot.
- Przecież to wasz rodzinny dom! Od wielu pokoleń! Kiwnęła tylko głową.
- Chcesz go sprzedać?
Wprawdzie Shelby zaskoczyła ją, ale pomysł ten wydał jej się całkiem sensowny.
- Kto wie. Może? Z pewnością nie chcę tu mieszkać. Ten dom nie kojarzy mi się z
niczym przyjemnym, za czym miałabym tęsknić. Włącznie z Harriet, która była od zawsze
chłodną, oschłą staruszką, kochającą władzę, pieniądze i bezwzględne posłuszeństwo.
- A i ja o tym nie marzę. Nie mogłam doczekać się chwili, kiedy się wreszcie stąd
wyrwę. Sprzedajmy tę cholerną chałupę
- dodała Georgia po chwili namysłu. - Podzielimy pieniądze i każda z nas będzie sobie
mogła kupić mieszkanie.
- W takim razie musimy przejrzeć wszystkie dokumenty i posortować rzeczy -
podsumowała Margot, drętwiejąc z przerażenia na samą myśl o czekającej ją pracy.
- Dopiero wtedy będzie można sprzedać dom.
- Chryste! Łatwiej poszłoby ze stajnią Augiasza - rzuciła Shelby. - Będę pomagać ci w
weekendy.
- Ja też - zaoferowała Georgia.
- I tak już długo nie było mnie w sklepie - mruknęła niechętnie Margot. - Jessie
poradzi sobie jakoś.
- Może ty mógłbyś pomóc? - zapytała Georgia z szelmowskim uśmiechem.
Raud podniósł głowę i spojrzał na Margot.
- Zostanę kilka dni, przecież powiedziałem.
- Wcale nie musisz - wyrwało jej się. Uśmiechnął się z zadowoleniem. Bawiło go to
jej zmieszanie.
Siostry Margot zamierzały wyjechać zaraz po obiedzie. A ona tymczasem siedziała w
gabinecie i przeglądała dokumenty leżące na biurku. Tam znalazła ją Shelby.
- Dobrze się czujesz? - zapytała i cicho zamknęła za sobą drzwi. Przysiadła na brzegu
biurka i obserwowała ją przez chwilę.
- Jestem zmęczona, to wszystko. Tych kilka ostatnich tygodni zupełnie mnie
wykończyło. No i Raud... Nie spodziewałam się go tutaj.
- Raud świetnie wygląda - powiedziała siostra, uśmiechając się znacząco.
- Tylko bez żadnego swatania! - krzyknęła Margot. Shelby wzruszyła ramionami i
rozejrzała się po pokoju.
- Ludzie się zmieniają. Może wrócił po swoją drugą szansę?
- Wątpię - powiedziała Margot z przekąsem, ale w jej sercu zapłonęła na moment
iskierka nadziei.
- No to niby po co się pojawił? Jak uważasz?
- Nie mam zielonego pojęcia.
- Poczekaj, zapewne dowiesz się już wkrótce. Do tej pory nawet nie miał szansy
pogadać z tobą na osobności.
- Za dzień lub dwa zniknie i znowu wszystko wróci do normy - podsumowała Margot,
nie ukrywając smutku.
Czyżby rzeczywiście chciał zgody? Nurtowało ją pytanie, dlaczego zjawił się tak
niespodziewanie. Zamknęła oczy. O, jak bardzo chciałaby czuć się znowu silna i pełna
energii.
- Do normy... Wciąż nie mogę uwierzyć, że babcia odeszła. Miała na nas ogromny
wpływ i nieustannie ingerowała w nasze życie. - Shelby popadła w zadumę.
- Nie da się ukryć - zgodziła się Margot. - Nie zaznała spokoju, dopóki nie postawiła
na swoim. Zmuszała mnie, żebym umawiała się z tym jej znajomym, Philipem Grantem. Był
starszy ode mnie chyba o pół wieku! A ona wciąż powtarzała, że to byłby cudowny związek.
- Czy dlatego nie rozwiodłaś się, aby nie próbowała cię namówić do zawarcia nowego,
„wspaniałego" układu? - zapytała niespodziewanie Shelby, patrząc siostrze prosto w oczy.
- Układ... właśnie. Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób. Jak sądzisz, czy właśnie
na takich zasadach opierało się małżeństwo naszych dziadków? Rozwód nie wchodził
przecież w grę - zmieniła temat. Nie była w nastroju do zwierzeń. Nagle olśniło ją.
Oczywiście, rozwód. .. To był prawdziwy powód pojawienia się Rauda. Coś boleśnie zakłuło
ją w sercu. Nie była przygotowana na takie rozwiązanie.
- Nie mam pojęcia. Przecież zawsze otaczała wielką czcią nazwisko Beaufort i
wszystko, co się z nim wiązało. Trudno dziś dociec prawdy.
- Ona nie była jedną z nich - Margot spojrzała wymownie na siostrę - i my też nie
jesteśmy.
- Co? A... tak, wiem, o co ci chodzi - powiedziała Shelby, choć nic nie rozumiała.
Margot wzruszyła ramionami. Przez moment zastanawiała się, czy powinna powiedzieć
siostrze o tym, co wyznała jej Harriet tuż przed śmiercią. Ale w jej głowie wciąż panował
wielki zamęt. Mnóstwo pytań, na które nie mogła znaleźć odpowiedzi. Co wydarzyło się tak
naprawdę dwadzieścia trzy lata temu? Czy rzeczywiście ojciec zostawił je, jak powtarzano im
od dzieciństwa? Gdzie był teraz?
Shelby i Georgia odjechały. Margot wyszła na zewnątrz, żeby im pomachać. Stała na
werandzie jeszcze długo po tym, jak znikły z pola widzenia. Popołudnie było niezwykle
parne. Zdała sobie nagle sprawę, że od dłuższego już czasu Raud przypatruje jej się bacznie.
Przebiegł ją dreszcz. Jeśli on w tej chwili nie przestanie, oszaleję, pomyślała. Wzięła więc
głęboki oddech, odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy.
- Możesz iść, jeśli chcesz. - Starała się za wszelką cenę zachować spokój, ale nie
potrafiła ukryć drżenia głosu.
Uśmiech zamarł mu na twarzy.
- Nie skończyliśmy jeszcze. Teraz jest najlepszy moment, aby wszystko wyjaśnić. Co
ty na to?
- Przyszedłeś, żeby rozmawiać o przeszłości?
- Musimy sobie parę rzeczy wyjaśnić, to wszystko.
- To zrobiliśmy już pięć lat temu.
- Czyżby? - Podszedł bliżej. - Tyle razy mówiłem ci, że ucieczka niczego nie zmieni
ani niczego nie rozwiąże. Czy myślałaś o mnie przez te wszystkie lata?
Zanim zdołała odpowiedzieć, Raud pochylił się i pocałował ją. Boże, co za dotyk, smak i
zapach! Chłonęła go każdym nerwem ciała. Na moment cała ta bolesna przeszłość, która
zniszczyła ich piękny świat, przestała istnieć. Jakieś niepojęte, radosne ciepło zalało jej duszę
i ogrzało serce. Dostrzegła, że Raud przygląda jej się bacznie. Jego twarz wyrażała
niepomierne zdziwienie. Powoli zdała sobie sprawę z tego, co przed chwilą zaszło. A
najbardziej przeraził ją fakt, że poczuła się na chwilę szczęśliwa.
- To nieprawda, że cię opuściłam. Opuściłam tylko mieszkanie, w którym byłam
wiecznie sama - usłyszała swój szorstki, obcy głos. Inaczej jednak nie potrafiła. Przeraziło ją,
że wystarczył jeden jego dotyk, by kompletnie zapomniała o otaczającym ją świecie. Jak
mogła do tego dopuścić? Powinna była mu się wyrwać.
Chciała wyjść. Czym prędzej. Nie narażać się więcej na podobne przeżycia. Lecz Raud
zawołał:
- Margot, tym razem nie uda ci się uciec. Nie schowasz się już za spódnicę swojej
babci. Jesteśmy tylko my dwoje -ty i ja.
- Ale ty już wkrótce znikniesz. Jakoś nie mam szczęścia do mężczyzn.
- Jak to? - spytał Raud.
Odwróciła się powoli i spojrzała na niego z jawną wrogością.
- Najpierw mój ojciec, a potem ty. Czy to mało?
- Skoro mnie porównujesz ze swoim ojcem, to może siebie powinnaś porównać ze
swoją matką. Co zrobiła, żeby go zatrzymać?
- Nie wiem, co masz na myśli. - Margot wbiła wzrok w czubek własnego buta. -
Babcia powiedziała mi przed śmiercią coś bardzo dziwnego. Nie wiem, co mam o tym sądzić.
Wynikało z tego, że ojciec nie odszedł od nas z własnej woli. Zmusiła go do tego.
- Jak to możliwe?
- Sama się zastanawiam. Ale tego właśnie chciałabym się dowiedzieć. Przez całe życie
myślałam, że porzucił nas z mojego powodu. Może nie chciał mieć córki albo byłam
nieznośna?
- Na miłość boską, co ty mówisz? Przecież miałaś wtedy trzy lata! To nie mogło mieć
z tobą nic wspólnego.
- Tak. - Skinęła głową. - Teraz to chyba zaczynam rozumieć. Przynajmniej tak mi się
wydaje. Lecz kiedy byłam dzieckiem... Zresztą, podobno w takich sytuacjach dzieci często
obwiniają właśnie siebie.
- Nie sądzę, żeby przyczyna tkwiła w dzieciach. Wówczas twoi rodzice poprzestaliby
na jednym, a stało się inaczej.
- Nie wiem, jak było naprawdę, ale zamierzam to zbadać. I jeśli w papierach babci jest
cokolwiek na ten temat, na pewno to znajdę.
- Oczekujesz, że natkniesz się na jakąś pisemną spowiedź? - zapytał z przekąsem.
- Nie, lecz czuję, że gdzieś musi być coś, co wyjaśni tę sprawę. I ja to znajdę. Może
wcale nie chciał nas zostawić. A to zmieniłoby wszystko.
- Co twoje siostry myślą na ten temat?
- Jeszcze nie poruszałam z nimi tego tematu.
- A może Harriet przed śmiercią majaczyła?
- Niemożliwe. W pierwszej chwili nie zwróciłam na jej słowa uwagi. Ale ona
powtarzała, bez końca: „To ja zmusiłam go do odejścia".
- A co będzie, jeśli niczego nie znajdziesz?
- Jeżeli nie znajdę niczego w domu, będę szukać gdzie indziej. Znajdę kogoś, kto
pamięta tamte czasy.
- Wynajmij prywatnego detektywa.
- O nie, nie chodzi mi wcale o to, by odnaleźć ojca. Chcę tylko wiedzieć, dlaczego
przez te wszystkie lata nigdy nie próbował się z nami skontaktować. Nie mogę tego pojąć.
- I co to zmieni?
- Dla mnie wiele. Zmieni moje uczucia do niego - powiedziała powoli. - Przez całe
życie czułam się opuszczona. Może niepotrzebnie?
Raud tego nie rozumiał. Nigdy nie przeżywał podobnych rozterek. Może z wyjątkiem tych po
odejściu Margot. Prawdę mówiąc, nie miał większej ochoty, by wciągała go w swoje kłopoty.
Dobrze pamiętał, po co tu przyjechał. Ale ona wyglądała na taką samotną i zagubioną. Gdyby
jej teraz powiedział, w jakim celu się zjawił, musiałby natychmiast odejść. A na to również
nie miał jakoś ochoty.
- Zdajesz sobie jednak sprawę, że wszystkie twoje wysiłki mogą pójść na marne? -
rzucił w końcu. - Jeśli chcesz, pomogę ci w poszukiwaniach - zaproponował wbrew wszelkiej
logice.
Zastanawiał się, dlaczego wciąż odsuwa od siebie moment przeprowadzenia ostatecznej
rozmowy. Nie, nie chodziło wcale o ten pocałunek. Nawet nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego
ją pocałował. Po prostu nie mógł się powstrzymać. Lecz nie zmienił swojej decyzji.
Spędzili ze sobą siedem cudownych miesięcy. Potem Margot poroniła i szczęście prysło.
Spakowała swoje rzeczy i odeszła. Rozwód to jedyne rozsądne wyjście. Postanowił, że jutro
rano ostatecznie wręczy jej wszystkie dokumenty. Choć właściwie...
Mógłby zostać na weekend. W biurze spodziewają się go dopiero w poniedziałek. Pomógłby
Margot, a przy okazji udowodniłby sobie, że ona nic już dla niego nie znaczy. Może
dowiedziałby się też, czy Harriet była rzeczywiście aż tak wyrachowaną manipulantką.
- Właściwie, po co twoja babcia miałaby coś takiego robić? - zapytał.
- Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że chciała, aby matka wyszła za kogoś zupełnie
innego. Mama nie usłuchała jej i uciekła z ojcem. W końcu zamieszkali tutaj, z pewnością na
polecenie babki. - Nie chciała przypominać sobie teraz tego wszystkiego, co babcia
opowiadała o jej ojcu. „Nic niewart próżniak", to był chyba najłagodniejszy epitet pod jego
adresem. No cóż, ale Harriet nie była przecież zbyt taktowna.
- Bierzmy się zatem do roboty - powiedział Raud, idąc w kierunku drzwi.
Margot popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
- Myślałam, że chcesz ze mną porozmawiać?
- Może później.
- Nie chcę, żebyś tu został! - rzuciła ze złością.
- A ja nie chciałem, abyś odeszła pięć łat temu. Gdzie zaczynamy?
Dlaczego jest taki uparty? - zastanawiała się, spoglądając na niego niepewnie.
- No dobrze, przyjmuję twoją pomoc - starała się mówić bardzo spokojnie - ale to
wszystko. Żadnych dwuznacznych sytuacji. Zaśmiał się głośno.
- Tego nie mogę ci obiecać. Twoje usta powiedziały mi coś zupełnie innego.
- Nie zamierzam o tym rozmawiać.
- Znowu uciekasz - rzucił, ale już łagodniej. Potrząsnęła nerwowo głową. Skąd
wiedział tak dobrze,co się z nią dzieje? Nigdy by się do tego nie przyznała, ale ucieczka
wydała jej się najlepszym rozwiązaniem.
Dotarli do końca korytarza. Harriet używała tego pokoju jako biura.
- Nie sądzę, aby zajęło nam to wiele czasu - powiedział Raud, rozglądając się wokół.
Znajdowało się tam małe biurko, dębowy sekretarzyk i kilka półek z książkami. - Nie wydaje
mi się też, abyś miała tutaj znaleźć to, czego szukasz. Czy jest jeszcze jakieś miejsce, w
którym Harriet trzymała dokumenty?
- Może na poddaszu. Nigdy nie pozwalała nam się tam bawić.
- Zacznijmy w takim razie tutaj, a potem przekopiemy poddasze.
Margot spojrzała na zegarek.
- Właściwie już czas na kolację. Kucharka wraca dopiero jutro. Mam coś
przygotować?
Otwierając szufladę, mruknął jakby nigdy nic:
- Moglibyśmy zamówić pizzę.
Na szczęście nie widział jej twarzy. Miała wrażenie, że znów powróciła do przeszłości. Kiedy
byli razem, często zamawiali pizzę.
Raud chyba nie do końca zdawał sobie sprawę, jakie wrażenie wywarła na niej ta niewinna
propozycja. Wyjął z szuflady plik dokumentów i zaczął je sortować.
Po chwili podeszła do telefonu i drżącymi palcami wystukała numer. Jakże bardzo się różnili.
Każde z nich żyło we własnym świecie. Zastanawiała się niejednokrotnie, dlaczego Raud nie
wystąpił o rozwód. Chciała go o to zapytać, ale coś ją od tego powstrzymywało. Być może,
kiedy wreszcie upora się ze wszystkimi kłopotami i odkryje prawdę o ojcu, będzie dość silna,
aby na spokojnie dokonać rozrachunku z całą przeszłością. A jeśli Raud nie pragnął rozwodu?
Może ten pocałunek miał udowodnić, że wciąż jeszcze do siebie należą? Nonsens! Najwyższy
czas skoncentrować się na przyszłości.
- Pizza będzie za pół godziny. Co robisz? - zapytała, odkładając słuchawkę.
- Próbuję oddzielić dokumenty od prywatnej korespondencji - odparł, nie podnosząc
wzroku.
Wysunęła więc kolejną szufladę i siadając na krześle, położyła ją sobie na kolanach. Już po
chwili pokój wypełnił szelest przekładanych kartek. Gdy tylko uporządkuje dokumenty,
będzie mogła wystawić dom na sprzedaż. Wtedy nie zostanie już nic, co wiązałoby ją z
Natchez. No, może z wyjątkiem sklepu. Przez chwilę przemknęło jej przez myśl, czy nie
przeprowadzić się do Nowego Orleanu. Byłaby wówczas bliżej Georgii i Shelby. Jednak z
tym miejscem wiązało się zbyt wiele bolesnych przeżyć i wspomnień: Raud, nieudane
małżeństwo, ciąża... Nie, nie mogłaby tego znieść.
Pizza była doskonała. Zjedli ją ze smakiem. Zupełnie jak przed laty.
Raud, wkładając do ust ostatni kawałek, wstał i skierował się do drzwi. Rzucił krótko:
- Zaraz wracam.
Już po chwili usłyszała odgłos uruchamianego silnika, a później nastała cisza. Nie miała
pojęcia, dokąd pojechał i po co, a do tego bez słowa wyjaśnienia. Dlaczego zachowywał się
tak dziwnie? Zawsze trudno było za nim trafić.
ROZDZIAŁ TRZECI
Margot zdawało się przez chwilę, że zmęczenie pomieszało jej zmysły. Rozmarzyła się na
dobre. Może i marzenia są dobre tylko dla głupców, jak zwykła była mówić Harriet, jednak
nie była w stanie pozbyć się natrętnych obrazów, które raz po raz nawiedzały jej myśli.
Marzyła o tym, że Raud zjawi się z bukietem kwiatów, padnie jej do stóp i będzie ją błagał,
by wróciła do niego. Wiedziała dobrze, iż ta wizja nie ma najmniejszego sensu, ale nie
potrafiła się z nią rozstać.
Było już zupełnie ciemno, kiedy usłyszała podjeżdżający pod dom samochód. Siedziała na
werandzie w bujanym fotelu. Wraz ze zmierzchem temperatura spadła i zrobiło się wreszcie
nieco chłodniej. Lekka bryza wiejąca od Missisipi dodawała temu wieczorowi dodatkowego
uroku. Margot przejrzała tyle dokumentów, że w którymś momencie litery zaczęły skakać jej
przed oczami. Szukając chwili wytchnienia, usiadła w mroku na werandzie, gdzie dochodził
ją słodki zapach drzew oliwnych i tajemniczy szum rzeki.Przyglądała się, jak Raud parkuje na
podjeździe i wiedziała już na pewno, że jej marzenia nie mają racji bytu. Raud wyjął z
bagażnika liczne pakunki i skierował się do drzwi. W końcu ją zauważył.
- Myślałam, że zniknąłeś na zawsze - wymamrotała z lekkim wyrzutem w głosie.
Podszedł do niej i opadł zmęczony na krzesło. Pół werandy zastawił torbami z zakupami.
- W samochodzie miałem tylko jedną czystą koszulę. Nie planowałem przecież
dłuższego pobytu. Pomyślałem, że do przekopywania tych zakurzonych papierów przyda mi
się jakieś sportowe ubranie. To bardziej praktyczne niż garnitur od Armaniego.
Kiedy wspominał o garniturze, jego oczy rozbłysły dumą. W końcu osiągnął to, o czym
marzył. Ale czy był szczęśliwy? Co zrobiłaby, gdyby zapytał ją, czy o nim myślała? Czy
przyznałaby się do tych wszystkich bezsennych nocy, gdy czekała, by pojawił się i błagał o
powrót? Nic takiego się jednak nie zdarzyło. Podejrzewała nawet, że poczuł ulgę, uwalniając
się od niej w tak łatwy sposób. Każdy facet chce mieć syna, a ona zawiodła Rauda...
- Wybacz mi - powiedziała głosem przepełnionym bólem.
- Co mam ci wybaczyć? Przecież sam zaproponowałem, że zostanę na weekend.
- Nie, mam na myśli to, że nie donosiłam naszego dziecka - szepnęła. - Wiem, że
zawsze mnie za to obwiniałeś.
- Ależ co ty mówisz! - Był kompletnie zaskoczony. - Margot, coś takiego nigdy nie
przyszłoby mi do głowy.
- A więc to ja sama nie mogę sobie wybaczyć.
- To jakaś bzdura. Nikt nie zawinił w tej sprawie. To było poronienie. Przez jakiś czas
i ja czułem się winny. Gdybyśmy mieszkali gdzie indziej i nie musiałabyś pokonywać dzień
w dzień tych wszystkich schodów, może nie doszłoby do tragedii. Jakże marny był ze mnie
mąż, skoro nie potrafiłem zadbać ani o twoje dobro, ani o dobro naszego dziecka.
- Nie mów tak. To nieprawda. W czasie ciąży ruch jest wręcz wskazany. - Jego słowa
całkowicie ją zaskoczyły. Czyżby nie była mu wtedy obojętna?
- Wiele o tym myślałem i doszedłem do wniosku, że tu w ogóle nikt nie zawinił. Takie
rzeczy po prostu czasami się zdarzają. To tragiczne, ale takie jest życie. Czy potrafiłabyś
podać przyczynę, z powodu której straciliśmy dziecko?
Potrząsnęła przecząco głową i poczuła, jak do oczu napływają jej łzy. Przez te wszystkie lata
wylała już morze łez. Ale tym razem czuła się zupełnie inaczej: mimo bólu, znikło gdzieś
poczucie winy, które nieznośnie jej ciążyło. Zrozumiała, że również Raud cierpiał, bo tak jak
i ona pragnął tego dziecka; chciał, by stworzyli prawdziwą rodzinę. No cóż, nie udało się,
choć bardzo go kochała. Podniosła wzrok. Otaczała ich całkowita ciemność. Tak rozmawiało
się jej o wiele łatwiej. Pocierając nerwowo dłonie, odchrząknęła i zaczęła powoli:
- Dziękuję, że ze mną zostałeś. Nigdy w życiu nie spędziłam w tym domu samotnie
nocy. Zawsze była tu babcia, no i służba.
Zaskoczyła go. Wpatrywał się w nią poprzez mrok, lecz nie odezwał się ani słowem.
- Raud? Jesteś tu? Tak?
Jakże znajomo brzmiał jej głos. Dobrze pamiętał, jak lubiła z nim rozmawiać, kiedy leżeli w
łóżku i otaczała ich ciemność. Zawsze podkreślała, że łatwiej jest jej wtedy wyrazić, co czuje.
Kiedyś byli sobie bardzo bliscy. Dlaczego to nie wystarczyło?
- Gdy odeszłam, wiele o tobie myślałam. - Uśmiechnęła się sztucznie. - Wiem, że to
głupie, ale naprawdę wierzyłam, że kiedyś się zjawisz i poprosisz, bym wróciła. - Z trudem
wypowiadała te ostatnie słowa. Coś ściskało ją za gardło.
- W takim razie wybacz, że nie byłem wystarczająco szybki - powiedział oschle,
schylając się po swoje pakunki. - Zaniosę to. Czy przejrzałaś już wszystkie papiery w
gabinecie? - Nie chciał odgrzebywać przeszłości, choć nurtowało go wiele pytań. Choćby to,
czemu nie odpowiadała na jego telefony? Albo czy wróciłaby do niego, gdyby po nią
przyjechał? A może chciała wzbudzić w nim poczucie winy? Ale jak mógł być wówczas dla
niej oparciem, skoro sam tracił grant pod nogami? Wyprostował się. Czuł, jak wzbiera w nim
gniew. Na nią i na siebie. Na to, że uwierzył w ich życiową szansę i że się pomylił, uznając
ten rozdział życia za zamknięty.
- Tak, przejrzałam je, ale nie znalazłam niczego, co dotyczyłoby moich rodziców.
Rano sprawdzę jeszcze w sypialni babci. A potem zamierzam się wziąć za poddasze.
- Zatem... dobranoc.
- Nie chciałeś ze mną przypadkiem porozmawiać? Georgia i Shelby przecież
wyjechały.
Zatrzymał się na chwilę.
- Nie. Nie dzisiaj. Muszę dowiedzieć się, co słychać w mojej firmie.
- Oczywiście, zapomniałam, interesy przede wszystkim. Wybacz mi, że cię
zatrzymuję. - W jej głosie brzmiała nuta sarkazmu.
Na interesach się znał i nieźle sobie w tej dziedzinie radził, wątpił jednak, czy kiedykolwiek
będzie umiał dogadać się z Margot. Przyjechał tu tylko po to, żeby podpisać papiery
rozwodowe. A przemieniło się to w jakąś bezsensowną sentymentalną wyprawę w przeszłość.
I na dodatek od wczoraj przekopuje sterty starych, zakurzonych papierzysk. Nie miał przecież
zamiaru budować z nią wspólnej przyszłości. Nie bardzo rozumiał, jak to się stało.
Margot długo jeszcze siedziała na werandzie. Monotonny szum rzeki koił jej skołatane myśli i
zszarpane nerwy. Ten dzisiejszy wieczór wyjawił jej dużo więcej niż wszystkie tygodnie po
stracie dziecka. Okazało się, że i dla Rauda było to trudne przeżycie. I on czuł się
zrozpaczony. Rzucił się w wir pracy, by nie myśleć o osobistej tragedii. Nie zmieniało to
jednak faktu, że odwrócił się od niej, kiedy najbardziej go potrzebowała. Ożyły w niej
wszystkie niezwykle bolesne wspomnienia. Drżała na całym ciele, choć noc była naprawdę
ciepła. Postanowiła, że jutro porozmawia z nim. Czyżby chciał, by spróbowali jeszcze raz?
Kiedy Margot rano weszła do kuchni, usłyszała śpiew Caroline, długoletniej kucharki babci.
Raud stał przy oknie i popijał kawę. Był odwrócony do niej plecami. Nie zauważył więc, jak
wchodziła. Sweter, który miał na sobie, podkreślał jego szeroki tors i muskularne ramiona.
Raud zmężniał. Wciąż miał piękne włosy. Zapragnęła zanurzyć w nich palce. Potrząsnęła
głową, jakby chciała przegnać te niedorzeczne myśli. Musiała przyznać, że świetnie wyglądał.
Ona miała na sobie stare szorty i wyciągnięty podkoszulek. Niezbyt elegancki strój, lecz
bardzo odpowiedni do przekopywania się przez stosy starych, zakurzonych papierzysk.
- Dzień dobry, panienko Margot. Dobrze panienka spała? - Caroline uśmiechnęła się
do niej promiennie. -Właśnie kończę przygotowywać śniadanie panu Raudowi. A panienka,
co sobie życzy? Chce panienka napić się soku pomarańczowego? A może przygotować jajka
na bekonie? Albo biszkopty z kawą?
Raud odwrócił się i patrzył na Margot tymi swoimi dużymi, ciemnymi oczami. Zdała sobie
jednak sprawę, że nawet nie uśmiechnął się, gdy ją zobaczył. Jakby patrzył na kogoś obcego.
- Dziękuję, Caroline. Poproszę tost i kawę. - Próbowała zachowywać się swobodnie.
Na co właściwie liczyła?
- Kawa jest wprawdzie wspaniała, ale uważam, że powinnaś zjeść porządne śniadanie,
by podołać ciężkiej pracy, jaka nas przecież czeka. Caroline przygotowała prawdziwą ucztę.
- Podejrzewam, że można by wyżywić pułk wojska - zażartowała Margot.
- Nie ma to jak gotować dla dżentelmena. Ma zawsze wilczy apetyt i potrafi docenić
dobre jedzenie - mruknęła nieco naburmuszona Caroline. - Podam w jadalni. A panienka to
chciała jajka na miękko?
- Czy ktoś mnie tu w ogóle słucha? - bąknęła pod nosem Margot i skierowała się do
jadalni.
Raud podążał tuż nią. Nie zdawała sobie sprawy, że jest aż tak blisko. Odwróciła się, chcąc
odpowiedzieć Caroline na jej pytanie i o mało się z nim nie zderzyła. Przez ułamek sekundy
stali tak, patrząc na siebie w milczeniu, po czym on ujął ją za rękę. Za wszelką cenę usiłowała
zignorować dreszcz, jaki wywołał w niej ten dotyk. Daremnie.
Odchrząknęła i zawołała:
- Myślę, że tost mi wystarczy!
Kciuk Rauda delikatnie poruszał się po wewnętrznej stronie jej dłoni. Nie była w stanie
zebrać myśli. Próbowała oswobodzić się z jego uścisku. Ale on, nie odrywając od niej
wzroku, odstawił kubek na stół i objął ją władczo. Zanim zdołała cokolwiek powiedzieć,
pochylił się i pocałował ją. Przez moment nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Po chwili
jednak odpowiedziała mu namiętnym pocałunkiem i mocno wtuliła się w niego. Ogarnęła ją
nagła fala ciepła, lecz resztki rozsądku podpowiadały jej, że powinna znaleźć jakiś racjonalny
argument, który pozwoliłby przerwać to szaleństwo. Tak długo się nie widzieli...
- O rety! Przepraszam, panienko! A niech mnie... -krzyknęła Caroline, która
wynurzyła się z kuchni z tacą zastawioną śniadaniem i przerwała tę intymną scenę. -Siadajcie
i jedzcie, póki gorące - dodała, rozstawiając talerze na stole. Dla Rauda przygotowała miejsce
u szczytu, a Margot posadziła po jego prawej ręce. Spoglądała na nich spod oka, rozkładając
serwetki i sztućce.
Margot wyrwała się z objęć Rauda. Serce waliło jej jak oszalałe. Z trudem łapała oddech. Z
zakłopotaniem spojrzała na Caroline. Lecz w jej oczach dostrzegła zrozumienie. Starała się,
by jej głos brzmiał normalnie. Nie mogła wprost uwierzyć, że Raud znowu ją pocałował i to
w tak władczy sposób, jakby należała do niego. Niepojęte też było to, jak ona sama
zareagowała na tę sytuację. No cóż, była zawiedziona, że Caroline im przerwała. Choć z
drugiej strony powinna być jej wdzięczna. Przecież nie miała zamiaru wracać do Rauda.
Zajęła prędko swoje miejsce i obserwowała go spod oka. Odsunął od stołu krzesło, a
następnie usadowił się blisko niej. Tak blisko, że poczuła, jak musnął kolanem jej nogę.
Przeszył ją nagły dreszcz. Raud zdawał się tego nie dostrzegać. Uśmiechnął się szeroko do
Caroline i nalał sobie jeszcze jedną filiżankę kawy, po czym spojrzał pytająco na Margot.
Kiwnęła tylko głową.
- Powiedz mi, czym się zajmujesz? - zapytał niespodziewanie, rozsmarowując masło
na toście.
Margot spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Dlaczego?
- Po prostu jestem ciekaw. - Wzruszył ramionami. -Shelby wspominała, że masz
własną firmę. Kiedyś bez reszty pochłaniała cię działalność w tych wszystkich organizacjach
charytatywnych - dodał jakby z lekceważeniem i uśmiechnął się.
Zabolał ją ten ton, lecz wyprostowała się i powiedziała:
- To babcia należała do tych organizacji, nie ja. Oczywiście, że pracuję. A niby, z
czego miałabym żyć?
- Nie mam pojęcia. Sądziłem, że wróciłaś do domu. A raczej do dawnego stylu życia.
Bądź szczera, Margot, przecież brakowało ci tego wszystkiego - mówiąc to, potoczył dookoła
wzrokiem - eleganckiej jadalni, tych wszystkich drogocennych mebli, kryształowych
żyrandoli, starej chińskiej porcelany i srebrnego serwisu do kawy. Nasz apartament musiał
wydać ci się ponurą norą. Potrząsnęła z niedowierzaniem głową.
- Oszalałeś? Odeszłam od ciebie, bo byłam w katastrofalnym stanie psychicznym po
stracie dziecka i nie miałam przy sobie nikogo, kto zechciałby mi pomóc.
Oburzyło ją, że mógł coś takiego w ogóle pomyśleć. Wróciła do domu, bo nie miała się gdzie
podziać. Nie, żeby oczekiwała pomocy od babci. Ona zresztą tragedię wnuczki potraktowała
jak trywialny incydent, który może się przytrafić każdemu. Twierdziła też z całym uporem, że
Margot nie powinna liczyć już na Rauda.
- I co, otrzymałaś wsparcie od swojej babci? Powoli potrząsnęła głową.
- Nie.
- Więc co ci to dało?
- Już ci powiedziałam. Miałam wrażenie, że nie chcesz ze mną być. A tu były Shelby i
Georgia.
- Sądziłaś tak, bo nie przybiegłem i nie błagałem cię, byś wróciła? Daj spokój!
Przecież miałem na głowie mnóstwo ważnych spraw.
Wyprostowała się i nerwowo podniosła szklankę do ust.
- Ja powinnam być dla ciebie najważniejsza. Ożeniłeś się ze mną. A okazało się, że
kiedy cię potrzebowałam, nie znalazłeś dla mnie czasu. Wszystko było ode mnie ważniejsze.
- Margot...
- Zamilcz lepiej. Nie chcę tego słuchać. Ta rozmowa jest bez sensu. Wszystko
skończone. Idę na górę. Może w sypialni Harriet znajdę choć ślad odpowiedzi na moje
pytania. Dzisiaj przyjeżdża specjalista, który ma wycenić meble. Jeśli masz chęć pomóc mi,
to świetnie. A jeżeli nie, to może byłoby lepiej, gdybyś wrócił już teraz do Nowego Orleanu.
Była szczęśliwa, że ani razu głos nie odmówił jej posłuszeństwa. Dygotała w środku. Każda
rozmowa z tym człowiekiem wyprowadzała ją z równowagi. Kiedyś, to znaczy zanim straciła
dziecko, było jej z Raudem cudownie. Zaś tygodnie, które przyszły potem, to jeden wielki
koszmar. Nie chciała wracać do tamtego okresu. Potrzebowała spokoju.
Raud skończył posiłek, który z taką pieczołowitością przygotowała Caroline. Skończył, choć
już dawno stracił apetyt. Rzeczywiście, najchętniej wróciłby do siebie. Pobyt w tym domu
mijał się z celem. Nie potrafili już z Margot spokojnie rozmawiać, a do tego wymykała mu się
przy najmniejszej sposobności. Na co on właściwie liczył? Był na siebie wściekły.
Na poddaszu znalazł mnóstwo skrupulatnie podpisanych pudełek. Wybrał dwa sprzed
dwudziestu czterech lat. Zniósł je na dół i postawił na podłodze w sypialni. Margot
przyglądała się jego zdecydowanym ruchom. Gdyby udało im się uniknąć rozmów o
przeszłości, wszystko byłoby o wiele prostsze.
- Wiesz o tym, że te poszukiwania mogą spełznąć na niczym? - rzucił, zdejmując
pokrywę z pierwszego pudełka. - Harriet mogła bredzić przed śmiercią.
- Muszę to sprawdzić. Chociaż spróbować. – Wyjęła z pudła stertę pożółkłych
papierów. Siedział tak blisko niej, że czuła się jak zamknięta w klatce.
- A jeśli dowiesz się czegoś, o czym wolałabyś w ogóle nie wiedzieć?
- Co masz na myśli?
- Sam nie wiem. Może Harriet nie miała wpływu na decyzję twojego ojca? I to, co
przez lata o nim opowiadała, było prawdą? Jak sobie z tym poradzisz?
- Nie będzie to dla mnie niczym nowym, więc jakoś sobie poradzę. - Denerwował ją.
Najchętniej zostałaby sama. Mogłaby wówczas spokojnie zabrać się do pracy. Spoglądała na
niego raz po raz. Był w pełni skoncentrowany na sortowaniu dokumentów.
- Wszelkie śmiecie wrzucaj do kosza - odezwał się nagle. - Nie warto tego składować.
A to, co wydaje ci się ważne, odkładaj na bok.
Po chwili zdała sobie sprawę, że Raud przykuwa niepodzielnie jej uwagę. Obserwowała go
kątem oka, wyobrażając sobie, iż nigdy się nie rozstali. Marzyła, że są szczęśliwą, kochającą
się rodziną. Lecz już po chwili doszła do wniosku, że nawet gdyby miała pięcioro dzieci i tak
zawsze przegrałaby konkurencję z jego firmą. Może więc to małżeństwo od samego początku
było pomyłką? A może mieli jeszcze jakąś szansę?
Spojrzał na nią, jakby czytał w jej myślach.
- No i co?
- Ale z czym?
- Co robisz?
- Myślę.
- O czym?
- Właściwie o niczym - ucięła krótko.
- Śmiesznie wyglądasz, jak tak myślisz o niczym.
- Znalazłeś coś?
- Na razie nie. Przecież teraz rozmawiamy.
- Trochę za późno. Czasami zastanawiałam się, ile dni zabrało ci zorientowanie się, że
wyprowadziłam się z naszego mieszkania. Pewnie zacząłeś coś podejrzewać, gdy zabrakło ci
czystych koszul. Albo kiedy lodówka zaczęła świecić pustkami. Przecież nigdy nie było cię
na tyle długo w domu, byś zdążył zauważyć, że mnie nie ma.
- Nie przesadzaj. Dostrzegłem to natychmiast, pierwszego wieczoru. Mieszkanie było
jakoś dziwnie puste.
- Przestań. - Poczuła, jak jej oczy wypełniają się łzami. Jakże bardzo bolały te
wspomnienia.
- Ucieczką niczego nie rozwiążesz. Obydwoje popełniliśmy błędy. Teraz zależy tylko
od nas, czy uda nam się je naprawić. A jeśli to niemożliwe, nadszedł czas, aby pogodzić się z
tym i zacząć żyć od nowa.
- Zjawiłeś się o pięć lat za późno.
Powinien był podsunąć jej teraz papiery rozwodowe i sprawa byłaby załatwiona. Lepsza
okazja już się nie nadarzy. Dlaczego nie podjął tego tematu? Przecież nigdy nie lubił
odwlekać ważnych spraw.
- Nie powinniśmy byli się pobierać - powiedział z namysłem. Wielokrotnie ćwiczył i
powtarzał te słowa. - Nasze światy były zbyt odległe.
Margot patrzyła na niego oczami wypełnionymi łzami. Nie chciała, żeby taka była prawda. Za
bardzo go jeszcze kochała.
- Kiedy natrafiliśmy na pierwsze problemy, zamiast zbliżyć się do siebie i walczyć z
całym światem, rozstaliśmy się i poszliśmy swoimi drogami. Myślisz, że nie obchodziło mnie
to, że straciliśmy nasze dziecko? Margot, ono było także częścią mnie! - Na chwilę zawiesił
głos. - Mój ojciec był wtedy ciężko chory i nie zostało mu wiele czasu. Tak bardzo chciałem,
by zdążył je jeszcze zobaczyć.
- Nie wiedziałam - szepnęła. To czyniło ich stratę jeszcze bardziej bolesną.
- To i tak by wiele nie zmieniło. Ale gdybyś miała odrobinę cierpliwości, mogłabyś
pławić się w luksusie.
- Nigdy nie chodziło mi o pieniądze! - Zerwała się na równe nogi, zupełnie nie
zważając na łzy, które spływały jej po twarzy. - Potrzebowałam wsparcia, a ciebie przy mnie
właściwie nigdy nie było. Czułam się bezgranicznie samotna...
Raud zmarszczył brwi i odwrócił wzrok.
- Uciekłem w pracę, bo byłem zupełnie bezradny.
- A ja, Raud? Ja nie miałam nic! Tylko puste mieszkanie, puste łóżko i pusty pokój
dziecięcy. Masz rację, nigdy nie powinniśmy byli się pobierać. Oczekiwałam od ciebie czegoś
więcej.
Ich spojrzenia skrzyżowały się.
- Całe dnie spędzałeś w biurze!
- To był jedyny sposób, by zagłuszyć wspomnienia.
- A ja?- krzyknęła.
Zamilkł. Myślała, że już nic nie powie, tylko po prostu wstanie i wyjdzie. W końcu się jednak
odezwał.
- Zawiodłem cię, bardziej niż myślałem.
Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Przyznał się. Powinna, więc być usatysfakcjonowana.
Zamiast tego jednak czuła pustkę. Znowu pustkę i rozpacz. Kochała go.
- Nie ma nadziei, że uda się cofnąć wskazówki zegara, nieprawdaż? - szepnęła.
- Nie można zmienić faktów, kochanie. O nic cię nie obwiniam. Straciłaś dziecko, a ja
nie potrafiłem ci pomóc. Być może to, co zrobiłaś, było najlepszym rozwiązaniem.
- Najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby mój mąż wrócił do mnie - powiedziała
niespodziewanie. Otrzepała ręce z kurzu, okręciła się na pięcie i wyszła z pokoju.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Raud był wściekły. W ciągu jednej chwili potrafiła wyprowadzić go z równowagi. Już wstał,
by pójść za nią, gdy nagle odezwał się jego telefon komórkowy. Sięgnął do kieszeni.
- Marstall - odezwał się chłodno.
- Szefie, przepraszam, jeśli przeszkadzam. - Głos sekretarki brzmiał wesoło.
- Nie. Co jest? - Betty Jean nie dzwoniłaby bez ważnego powodu.
- Dostaliśmy właśnie faks od Bendix. Prosił pan, żeby pana poinformować, jak tylko
nadejdzie. Mam go panu przesłać?
- Tak, ale pocztą elektroniczną. Zaraz włączę komputer.
Ze słuchawką przy uchu szedł w kierunku pokoju, który zajmował. W przeciągu ułamka
sekundy zapomniał o Margot i skoncentrował się na interesach. Gdy włączał komputer,
zauważył, że jego marynarka leży na podłodze. Papiery rozwodowe tkwiły jednak wciąż na
swoim miejscu. Dlaczego nie dał jej ich od razu? Miałby to już dawno z głowy.
Szczegółowo przestudiował faks, co zajęło mu sporo czasu, a następnie udał się na
poszukiwania Margot. Ku swemu zdziwieniu znalazł ją w sypialni Harriet. Przeglądała pudła,
które przyniósł z poddasza. Musiała spędzić tam sporo czasu, jako że śmiecie wysypywały się
z kosza, a obok niej piętrzyła się sterta posortowanych dokumentów. Na krótko oderwała
wzrok od listu, który trzymała w ręku i spojrzała na Rauda. Zaraz jednak powróciła do swojej
pracy.
Usiadł obok niej i zanurzył rękę w pudle. Trochę się już uspokoił. Wbrew wszelkiej logice
postanowił, że dowie się o Margot jak najwięcej: jaka jest i co robiła przez tych pięć długich
lat.
- Nigdy nie wspominałaś o swojej firmie - powiedział po chwili.
Zdziwiona nagłym zainteresowaniem sferą zawodową, spojrzała na niego.
- Założyłam małe studio dekoracji wnętrz. Zaangażowałam dwie dziewczyny do
pomocy. Ale i tak mamy prawdziwe urwanie głowy.
- Wyobrażam sobie. Pewnie masz mnóstwo klientów i jesteś rozchwytywana.
Zaskoczył ją tym stwierdzeniem.
- Dlaczego tak uważasz? Nie miałam żadnego doświadczenia w interesach. W końcu
studiowałam historię sztuki, której zresztą nie skończyłam. Wiesz o tym.
- Myślałem, że może wróciłaś na uniwersytet.
- Nie - rzuciła krótko, sięgając po następną partię papierów. Nie miała dość energii ani
wystarczająco dużo entuzjazmu. Studia były wtedy ostatnią rzeczą, o której myślała.
- Miałem na myśli twój dar robienia czegoś z niczego.
Pamiętasz, jak za marne grosze zrobiłaś z naszego mieszkania cacko? - powiedział Raud,
wrzucając kolejne dokumenty do kosza.
Margot poczuła, że się rumieni.
- Lubiłeś nasze mieszkanie?
- Oczywiście, że lubiłem. Było takie ciepłe i przytulne. - Takie jak ty, dodał w
myślach. Poprzestawiał meble dopiero wtedy, kiedy doszedł do wniosku, że Margot już nigdy
do niego nie wróci. Jego obecne mieszkanie z widokiem na Missisipi kosztowało krocie. Było
zaprojektowane przez jednego z najwybitniejszych architektów wnętrz, a i tak nawet nie
umywało się do tego, które urządzała Margot.
- To bardzo miło z twojej strony. Nigdy wcześniej mi tego nie powiedziałeś. -
Zabrzmiało to jednak jakoś smutno. Gdyby wtedy wiedziała, co czuł, może sprawy
potoczyłyby się całkiem inaczej. Próbowała stworzyć mu dom z prawdziwego zdarzenia. -
Nadal tam mieszkasz? - zapytała cicho. Kochała to miejsce. Tylko tam czuła się jak u siebie.
Raud zaprzeczył ruchem głowy.
- Mieszkam teraz w dzielnicy artystów, z widokiem na rzekę.
- No jasne, to bardziej pasuje do twojego nowego stylu. - Kolejny dowód na to, jak
ogromny sukces osiągnął, jak wysoko wspiął się po szczeblach kariery. Przez chwilę
zastanawiała się, jak wygląda jego nowe mieszkanie. Pewnie jest chłodne i nowoczesne.
Czernie, szarości i chromy.
Spojrzała na ostatnie opróżnione pudełko. Ostatnie. Przerzucili dokumenty z tylu lat, i nic.
Żadnej wzmianki o matce ani o ojcu. - No cóż, klapa - powiedziała, patrząc na warstwę kurzu
pokrywającą jej szorty.
- W takim razie musimy przejrzeć także wcześniejsze roczniki - podsumował Raud. -
A kiedy właściwie odszedł twój ojciec?
- Nie wiem dokładnie. Byłam jeszcze mała. Chyba na krótko przed narodzinami
Georgii.
Przytaszczyli kolejną partię zakurzonych pudeł.
- Gdzie teraz mieszkasz? - zapytał nagle Raud. Miał oczywiście jej adres. Zdobył go
dla niego prywatny detektyw. Chciał jednak usłyszeć to od niej.
- Niedaleko centrum.
- To dobra wizytówka twojej firmy, prawda?
- Urządzałam je, zanim założyłam firmę. Większość rzeczy pochodzi z wyprzedaży
używanych rzeczy. Nic specjalnego.
Uniósł ze zdziwienia brwi. Z pewnością nie to spodziewał się usłyszeć.
- Dlaczego?
- Co dlaczego?
- Dlaczego kupiłaś używane rzeczy?
- Nie miałam zbyt dużo pieniędzy, kiedy zaczynałam. A potrzebny mi był każdy
grosz. Ostatnio nawet zastanawiałam się, czy czegoś tam nie zmienić, ale właściwie po co.
Tylko dlatego, że lepiej mi się powodzi? W sumie dobrze się czuję w tym mieszkaniu.
- I babcia nie protestowała? Margot zaśmiała się i kiwnęła głową.
- Jeszcze jak! Sam wiesz, jak bardzo zależało jej na dobrej opinii.
Trudno byłoby mu to zapomnieć. Harriet nigdy go nie zaakceptowała. Nie pasował do jej
wyobrażenia o przyszłym mężu Margot. Dawniej okropnie go to irytowało, ale dziś był
starszy i rozważniejszy.
- Czasami zastanawiałem się, dlaczego bogactwo miało dla niej takie duże znaczenie.
Czyżby pochodziła z biednej rodziny?
- A czy to powód, dla którego te sprawy są aż tak ważne dla ciebie?
Spojrzał jej prosto w oczy.
- Chciałem zdobyć coś więcej, coś osiągnąć. Przecież to normalne. Jestem mężczyzną.
- Ale to nie powód, żeby zaniedbywać swoją rodzinę - dodała z wyrzutem. - Po co w
ogóle ożeniłeś się ze mną? - zapytała, wstrzymując oddech w oczekiwaniu na odpowiedź.
Ponieważ kochałem cię nad życie, pomyślał, zaskakując samego siebie. Była jego ideałem. I
odwróciła się od niego, odeszła, kiedy pojawiły się problemy.
- Bo... wydawało mi się to słuszne - odpowiedział, wytrzymując jej spojrzenie. Nie
rozumiał jednak, dlaczego ona za niego wyszła. Zawsze sądził, że chciała wyrwać się z domu
rodzinnego.
- A co z miłością? - zapytała drżącym głosem. Przez dłuższą chwilę nie mógł wydusić
z siebie ani jednego słowa.
- Miłość to mrzonka dobra dla nastolatków i poetów. Zaskoczył ją. Poczuła, jak łzy
napływają jej do oczu.
W jednej chwili wypełniła ją pustka i bezgraniczny smutek. Odwróciła wzrok.
- Powinnam się była domyślić. To dlatego nigdy nie mogłeś znaleźć dla mnie czasu -
udało jej się w końcu wykrztusić.
- Harowałem jak wół, żeby zarobić na coś lepszego niż ta nora na trzecim piętrze bez
windy.
Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale nie udało jej się znaleźć odpowiednich słów. Poczucie
straty było zbyt bolesne, wręcz pustoszące.
- Panienko Margot, panienko Margot! - Caroline pojawiła się w drzwiach. - Przyszedł
ten pan od mebli.
- Już idę - Podniosła się i otrzepała z kurzu. Caroline znowu ją uratowała. Raz jeszcze
spojrzała na Rauda, ale natychmiast się odwróciła. Dostrzegła bowiem, że pożera ją
wzrokiem. Poczuła się bardzo nieswojo i czym prędzej pospieszyła na dół.
Trudno było mu skoncentrować się na sortowaniu tych cholernych papierzysk. Margot
wydała mu się jeszcze piękniejsza. Stała się przecudowną, dojrzałą kobietą. I jeszcze ten
tajemniczy smutek w oczach... Pociągała go bardziej niż przed laty. Tego nie przewidział.
Jednak dręczyło go zbyt dużo pytań, na które nie znał odpowiedzi. Zmęczony, otworzył
kolejne pudło. Był przekonany, że niczego interesującego tu nie znajdą, lecz postanowił
wesprzeć Margot w poszukiwaniach jeszcze dzień lub dwa. Do niedzieli zdobędzie jej podpis
na papierach rozwodowych i wróci do Nowego Orleanu.
Minął zaledwie kwadrans, gdy w drzwiach stanęła Margot.
- Powiedział, że to zajmie kilka tygodni. - Na jej twarzy malowało się ogromne
zaskoczenie. - A kiedy wspomniałam o poddaszu, żachnął się tylko i dodał kolejne dwa
tygodnie.
- Spieszy ci się?
- Nie o to chodzi. Po prostu nie przypuszczałam, że to tak długo będzie trwało.
Chciałabym wrócić już do normalnego życia.
- To znaczy do twojej firmy i twojego mieszkania? Spojrzała na niego ostro.
- Tak, właśnie to miałam na myśli.
- A co zdecydowałyście odnośnie mebli? Chcecie sprzedać je razem z domem?
- Georgia i Shelby wybrały te, które pragną zatrzymać. Kilka zaproponuję moim
klientom. Zresztą, może część z nich wstawię do siebie. Niektóre są bardzo wartościowe. A
sprzedaż domu? O tym na razie w ogóle lepiej nie myśleć. Zdaje się, że nie ma zbyt wielu
chętnych na takie stare rezydencje.
I znowu ta melodyjka jego telefonu komórkowego. No tak, interesy przede wszystkim!
- Wiem, szefie, wiem. Powiedział pan, że tylko w ostateczności. Ale mamy problem z
załadunkiem ziarna na Wschodnim Wybrzeżu. Opóźnienie się zwiększa, a kontrahent...
- Niech Joe zajmie się wszystkim, a ty poinformujesz mnie o sprawie, gdy wrócę.
- Czyli kiedy?
- W poniedziałek.
- Na pewno? Niech pan nie zostaje jeszcze dłużej, bo się tu nie pozbieramy.
- To ty musisz pilnować porządku w firmie, za to ci płacę, i to nieźle. Jesteś moją
prawą ręką.
Zaśmiała się.
- Dobrze, przypomnę to panu, gdy przyjdę po podwyżkę. Co pan właściwie tam robi?
- W tej chwili? Sortuję dokumenty sprzed ponad dwudziestu lat. Zobaczymy się w
poniedziałek. Do widzenia.
- To dziwne, że dopiero teraz cię potrzebują - stwierdziła Margot z przekąsem.
- Daruj sobie. Cały czas jesteśmy w kontakcie. Odkąd tu przyjechałem.
- No jasne! Przecież nie możesz pozwolić sobie, by ta wizyta pokrzyżowała ci
interesy.
- Margot, prowadzę duże przedsiębiorstwo. - Jeszcze trochę i ta rozmowa zakończy się
potworną awanturą, pomyślał.
- I oczywiście jest to najważniejsza rzecz w twoim życiu. Mam rację?
- Teraz tak.
Przyciągnęła w swoją stronę jedno z tych nie otwartych jeszcze pudeł i ostentacyjnie
odwróciła się plecami.
Uśmiechnął się pod nosem, widząc ten dziecinny gest. Ale jej słowa wciąż jeszcze brzmiały
echem w jego uszach. Praca była rzeczywiście dla niego ważna. To był zresztą jedyny
pewnik, jedyne oparcie w jego życiu. A dodatkowo sprawdził się w tym. Nikt nie mógł
zakwestionować jego sukcesu.
Margot zerwała starą taśmę oklejającą pudełko. Pochodziło z roku, kiedy zmarła jej matka.
Szybko przebiegała oczami stronę po stronie. Pozornie całkowicie lekceważyła mężczyznę,
który siedział za jej plecami. Lecz tak naprawdę miała ochotę usiąść tak, aby lepiej go
widzieć.
Powoli wracała do równowagi. Wiedziała przecież, że Raud jest pracoholikiem. Na początku
nawet popierała jego aspiracje i była z niego dumna. Wszystko zmieniło się, gdy poroniła.
Potrzebowała go bardziej niż kiedykolwiek, ale on był wciąż nieobecny, bez przerwy
pracował. To, co kiedyś akceptowała w pełni, stało się kością niezgody. Dlaczego zatem nie
potrafiła przestać o nim myśleć? Jakie to głupie. Jak mogła być zainteresowana facetem, który
przedkładał pracę ponad miłość?
Była tak zaaferowana własnymi myślami, że o mały włos nie przegapiłaby listu, który
trzymała w ręku. Już miała wrzucić go do kosza, gdy nagle cofnęła rękę. Zaczęła czytać, a jej
serce powoli wypełniała nadzieja.
- Raud, posłuchaj - powiedziała podekscytowana. W jednej chwili zapomniała, że
postanowiła go ignorować. - Mam tu list - dodała, odwracając kartkę - od kogoś o imieniu
Edith. Wygląda na to, że była przyjaciółką Harriet. Słuchaj:
„Moja droga Harriet, wciąż nie mogę pogodzić się ze śmiercią Amandy".
Spojrzała na niego. Był skupiony.
- Amanda to moja matka. Raud skinął głową.
- Pamiętam. Ciągnęła więc dalej:
„Kiedy myślę o tych trzech sierotach, chce mi się płakać. A szczególnie dlatego, że wcale nie
musiało dojść do tej tragedii. I nie ma znaczenia, co powiesz. Gdybyś tylko nie wtrącała się
do ich małżeństwa, Amanda nie poddałaby się. Ona kochała Sama, a on ją uwielbiał. Jakie
znaczenie mogło mieć to, że nie pochodził z zamożnej rodziny? Czasami się zastanawiam,
czy sumienie w ogóle pozwala ci w nocy spać?"
Margot przebiegła oczami list do końca.
- Reszta jest o jakichś wspólnych znajomych. A na końcu podpis: „Twoja przyjaciółka
Edith". - Oczy Margot błyszczały. - To dowód, że Harriet maczała w tym palce.
- Rzeczywiście, to jest jakiś ślad.
- Ciekawe, czy go po prostu wyrzuciła, czy tak mu dopiekła, że miał wszystkiego
dosyć i sam odszedł? -mamrotała pod nosem, czytając list jeszcze raz, jakby miała znaleźć
tam odpowiedź.
- Zobaczmy, czy są tu gdzieś jeszcze jakieś listy od Edith - rzucił Raud.
- Nie sądzę. Znając babcię, zerwała z nią wszystkie kontakty. Harriet nie zniosłaby
słów krytyki pod swoim adresem. A swoją drogą to dziwne, że zachowała ten list.
- Pewnie nie spodziewała się, że ktoś kiedyś będzie grzebał w tych pudłach i go
znajdzie.
Margot kiwnęła głową.
- Nigdy też nie przyszłoby mi to do głowy, gdyby nie jej zadziwiające wyznanie przed
śmiercią.
- Ale to wcale nie znaczy, że uda nam się odkryć całą prawdę.
- Być może ojciec wcale nas nie porzucił, a to zmienia wszystko - powiedziała powoli.
- Zawsze wierzyłam święcie we wszystko, co mówiła Harriet. Czy cały mój świat opierał się
zatem na kłamstwie? Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie ważne, by odkryć prawdę.
- No dobrze, a jeśli ojciec was nie porzucił, co zamierzasz? Miał przecież tyle lat, żeby
skontaktować się z wami. A jednak tego nie zrobił.
Wzruszyła ramionami.
- Może zginął albo przeprowadził się na drugi koniec świata? A może ona miała na
niego jakiegoś haka i po prostu się bał? Najważniejsze, że nie zostawił nas z własnej woli.
Coś go do tego zmusiło. Jestem pewna.
- I to ci wystarczy? Nie chcesz wiedzieć, gdzie jest i co się z nim dzieje?
Zamyśliła się.
- Nie, niekoniecznie. Chcę zrozumieć.
- Sądzę w takim razie, że te papiery ci w tym nie pomogą. - Wstał, by rozprostować
kości. Najchętniej poszedłby pobiegać, ale pora nie była zbyt sprzyjająca. Już teraz żar lał się
z nieba, a miało być jeszcze cieplej. Może wieczorem, pomyślał.
- Więc co twoim zdaniem powinnam zrobić?
- Porozmawiaj ze służbą twojej babki. Spróbuj wyciągnąć z nich, co się wtedy
wydarzyło. Przecież dwadzieścia lat temu to musiała być głośna afera.
- Nie przypuszczam. Babcia niechętnie mówiła o takich sprawach. Zawsze zbywała
nas, gdy pytałyśmy o cokolwiek na temat ojca.
Stał tuż przed nią i przeciągał się raz po raz. Starała się nie patrzeć w jego stronę, ale nie było
to łatwe. To już nie był ten szczupły, młodziutki mężczyzna, którego poślubiła przed laty.
Muskularne ramiona i szeroki tors Rauda przyciągały nieustannie jej uwagę. Przez moment
odczuła głęboki żal, że nie są już razem, że tak potoczyły się ich losy. Czy był na siebie zły,
że pozwolił jej odejść? Czy widywał się z innymi kobietami?
- I co teraz? - zapytał, spoglądając na nią z ukosa.
- Ale co?
- Masz przedziwny wyraz twarzy. O czym myślisz?
- O niczym - skłamała, wpatrując się w trzymany w dłoni list.
Raud przeszedł przez pokój, starannie omijając porozkładane na podłodze papiery.
- Co się dzieje? - zapytał, unosząc delikatnie do góry podbródek Margot.
- Zastanawiałam się, czy są w twoim życiu jakieś kobiety - wyrwało jej się zupełnie
nieoczekiwanie. Przecież to nie moja sprawa, pomyślała. Co prawda była jego żoną, ale jakie
to miało znaczenie?
- Nie. Zapomniałaś chyba, że jestem żonaty. To dziwne, ale nie miałem ochoty z
nikim się spotykać.
Próbowała zignorować ten dziwny niepokój, który wywołał jego dotyk. Marzyła, aby jego
dłoń podążyła dalej. Spojrzała mu w twarz i dostrzegła bruzdy, których kilka lat temu jeszcze
nie było. Zdała sobie sprawę z nieuchronnego upływu czasu.
- Byłem pewien, że Harriet będzie cię przekonywać, abyś się ze mną rozwiodła.
- Próbowała.
- I co?
Odsunęła jego dłoń i wyprostowała się. Z trudem przełknęła ślinę. To były naprawdę bolesne
wspomnienia.
- Nie chciałam rozwieść się z tobą. Nie mogła mnie do tego zmusić.
- A teraz? - zapytał niespodziewanie.
- Panienko Margot, czy państwo zejdą na lunch? - zawołała z dołu Caroline.
- Zaraz schodzimy! - Znowu jakimś cudem udało jej się uniknąć konfrontacji. Nie
chciała rozmawiać ani o małżeństwie, ani o rozwodzie. Potrzebowała trochę czasu, żeby
uporządkować myśli. Miała już wyjść z pokoju, gdy Raud chwycił ją za rękę.
- Nie skończyliśmy jeszcze, Margot.
- Być może, ale mam teraz tysiąc spraw na głowie, a Caroline jest jedyną osobą, na
której pomoc mogę liczyć. Nie chciałabym jej urazić. Inaczej będę musiała sama borykać się
z tym wszystkim.
- To, że spóźnimy się o kilka minut, na pewno jej specjalnie nie urazi.
Wyrwała ramię z jego uścisku i ruszyła przed siebie.
- Ale my możemy równie dobrze porozmawiać później.
Po południu starała się na wszelkie sposoby unikać go. Zadzwoniła do biura. Zależało jej
bardzo na tym, aby w firmie wszystko funkcjonowało bez zarzutu. Przed kolacją usiłowała
przekonać samą siebie, że jednak powinna z Raudem porozmawiać. Zastanawiała się, jak
sprawić, by przestali sobie skakać do oczu.
Poprosiła Caroline, aby podała na werandzie, w cieniu wielkich dębów. Nie chciała jeść w
zimnej i nieprzytulnej jadalni. Zbyt dobrze pamiętała ciężką, sztywną atmosferę panującą tam
podczas posiłków. Włożyła letnią, jasnoróżową sukienkę i stwierdziła z zadowoleniem, że na
jej policzkach pojawiły się wreszcie delikatne kolory. Raud również się przebrał. Wyglądał
świetnie.
- Napijesz się czegoś?
- Nie, dziękuję, mrożona herbata mi wystarczy. - Stół nakryty przez Caroline
prezentował się niezwykle okazale. Porcelana, kryształy, srebra... - Gdy byłyśmy
dziewczynkami, Harriet nie pozwalała podawać na porcelanie. Zawsze powtarzała, że małe
dzieci mają maślane ręce i że nie potrafią docenić pięknych rzeczy. Czasami mam ochotę
wytłuc te wszystkie piękne talerze.
Skinął głową.
- Ale po co? Ona i tak się o tym już nie dowie.
- Masz rację - odpowiedziała, odkładając talerz na miejsce. - Nie miałyśmy wcale
takiego cudownego dzieciństwa, jak sądzisz.
- Tak podejrzewałem.
- Dlatego zawsze uwielbiałam słuchać opowieści o twoim dzieciństwie.
- Też nie było zbyt szczęśliwe. Byliśmy naprawdę biedni. Czasem nie było co do
garnka włożyć...
- A te wszystkie zabawy, psikusy, wypady z przyjaciółmi? To, jak obchodziliście
wszystkie święta? U nas było zawsze chłodno i dostojnie. Nawet nie wiem, jaka była moja
matka. Taka sama jak Harriet? A może po prostu nie miała dość siły, by się jej
przeciwstawić? Ciekawe, jak potoczyłoby się moje życie, gdybym nie straciła tak wcześnie
rodziców? Babci chodziło tylko o to, aby wydać nas bogato za mąż.
- Właśnie, a ty wyszłaś za mnie...
Nastała chwila ciszy, która zdawała się trwać w nieskończoność. Margot czuła, że powinna
coś powiedzieć, ale przez zaciśniętą krtań nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Do oczu
napłynęły jej łzy. Dlaczego pozwolili, by szczęście wymknęło im się z rąk? Te wszystkie lata
spędzone bez Rauda wydały jej się teraz takie smutne i bardzo samotne.
- Przygotowałam pieczonego kurczaka - powiedziała Caroline, wtaczając na werandę
wózek zastawiony najróżniejszymi smakołykami. -I macie mi to wszystko zjeść!
Margot odwróciła głowę. Nie chciała, by ktokolwiek widział jej łzy.
Szarzało już, gdy skończyli kolację. Raud wyprostował się, a jego twarz rozświetlił
promienny uśmiech.
- Najlepszy posiłek, jaki jadłem od lat.
- Sam gotujesz? - zapytała z zaciekawieniem. Tak bardzo chciała się czegoś o nim
dowiedzieć.
- Najczęściej jadam na mieście.
- Kiedyś wyobrażałam sobie, że jadanie na mieście jest wielką przyjemnością. Ale
odkąd mam firmę i stało się to moją codziennością, zmieniłam zdanie. Wolę talerz zupy w
domu niż wystawny obiad w ekskluzywnej restauracji.
Raud kiwnął na potwierdzenie głową, lecz myślał o czymś zupełnie innym. Czas
przeprowadzić decydującą rozmowę. To doskonały moment.
- Masz ochotę przespacerować się brzegiem rzeki? -zaproponowała. - Teraz
wieczorem jest tam szczególnie pięknie.
- Z miłą chęcią.
Przeszli przez ogród, a następnie wąską ścieżką aż nad brzeg. Missisipi płynęła leniwie,
ciężko przetaczając swe czarne i błotniste wody. Było już zupełnie ciemno i tylko gwiazdy
oświetlały im drogę.
- Jak uchronimy się od wpadnięcia do wody, gdy zgasną wszystkie światła? - zapytał
dość niespodziewanie Raud.
Zaśmiała się lekko.
- Za chwilę pojawi się księżyc. To wystarczy. Nie potrzebujemy przecież
wielkomiejskich latarni.
- Nie zapominaj, że mówisz do chłopaka, który wychował się na wsi. Po raz pierwszy
przyjechałem do miasta, kiedy miałem czternaście lat.
- No właśnie. Tym bardziej więc nie powinieneś mieć stracha. - Uśmiechnęła się. -
Poza tym znam ten brzeg jak własną kieszeń. Zaufaj mi.
To był błąd, wielki błąd. Wiedziała o tym już w momencie, gdy splotły się ich palce, gdy
poczuła silny uścisk jego dłoni. Wciąż go kochała. Zastanawiała się w tej chwili, co było dla
niej bardziej bolesne: czy to, że straciła dziecko, czy to, że on się od niej odwrócił. Zadrżała
na wspomnienie jego silnych ramion. Przypomniała sobie, jak jej nadzieja umierała dzień po
dniu, kiedy się nie odzywał.
A może to ona powinna była walczyć o ich małżeństwo? Taka myśl przyszła jej do głowy po
raz pierwszy. Zawsze i za wszystko obwiniała Rauda. Ale czyż sama była bez winy? Cały
czas czekała, aż on zrobi pierwszy krok. A może to ona powinna była wyjść mu wtedy
naprzeciw?
- Margot...
- Tak, Raud? - Czyżby dostali od losu drugą szansę? Odwróciła się.
- Pytałaś mnie, czy myślałem o tobie po naszym rozstaniu. Nawet nie masz pojęcia,
jak bardzo intensywnie
- zaczął.
- I ja myślałam o tobie cały czas - wyznała.
- Co myślałaś? Aż boję się zapytać.
Czy powinna powiedzieć mu prawdę? Jakie miało to po tylu latach znaczenie?
- Na początku byłam wściekła - zaczęła powoli. Boże, całe szczęście, że jest ciemno.
- Mogę sobie wyobrazić - mruknął.
- Tak bardzo cię potrzebowałam.
- Kiedy?
- Cały czas - powiedziała po chwili milczenia. - Jednak najbardziej, gdy straciłam
dziecko. Po powrocie ze szpitala spędziłeś ze mną niespełna godzinę, a potem byłeś bez
przerwy w pracy: kiedy się budziłam i kiedy kładłam się spać. A może nawet w nocy. Takie
przynajmniej miałam wrażenie.
Poczuła, jak jego palce mocniej zaciskają się na jej dłoni.
- A gdzie indziej miałbym być?
- Nie wiem. Przyszło mi do głowy, że może miałeś...
- Urwała nagle.
- Co miałem? Masz na myśli inne kobiety?
- Spotykałeś się z kimś?
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Dobrze wiesz, że jesteś dla mnie najbardziej pociągającą kobietą, jaką w życiu
spotkałem. Jak mogłaś coś takiego pomyśleć?
- No, to gdzie podziewałeś się przez ten cały czas? Raud przeczesał dłonią włosy.
- Obwiniałem się za to, że straciliśmy dziecko. Nie stworzyłem ci odpowiednich
warunków... Rzuciłem się w wir pracy, bo tylko tak potrafiłem odegnać od siebie natrętne
myśli.
- Ależ, Raud, powiedziałam ci, że to nie miało żadnego znaczenia. Lekarz wyraził się
jasno. Coś takiego może się każdemu przytrafić i nic na to nie można zaradzić. To dziecko po
prostu nie miało się urodzić. Walczyłam z tą myślą przez długie miesiące i wiem, jak trudna
jest do zaakceptowania. - Na chwilę zawiesiła głos. Potem wzięła głęboki oddech i
powiedziała: - Kochałam nasze mieszkanie. To był mój pierwszy prawdziwy dom.
- A rezydencja Beaufort? Przecież to jest prawdziwy rodzinny dom.
- Nie, to był dom babci. Jej życiowa misja. Ale dla mnie to tylko miejsce, w którym
dorastałam. Dopiero w naszym mieszkaniu czułam się jak w domu. U siebie.
- Nigdy mi o tym nie powiedziałaś. - Spojrzał jej prosto w oczy.
- Myślałam, że to oczywiste. Robiłam przecież wszystko, żeby było tam jak
najbardziej przytulnie.
- To prawda. To był twój dom. Ty go stworzyłaś. I kiedy odeszłaś, stał się zimny i
bezosobowy. Nie mogłem tam zostać. Wszystko mi ciebie przypominało. To było nie do
zniesienia.
- Nie przyszło mi do głowy... Nie powinnam była czekać, aż po mnie przyjedziesz. To
było także moje małżeństwo. Dopiero dziś uświadomiłam sobie, że powinnam o nie walczyć.
Ale cóż ja wtedy wiedziałam o życiu? Gdybyś po mnie przyjechał, uwierzyłabym, że coś dla
ciebie znaczę.
Żachnął się.
- Chyba w to nie wątpiłaś? Przyznaję, nie potrafiłem być dla ciebie oparciem.
Próbowałem, ale nic z tego nie wyszło.
Powoli i trochę niepewnie uniosła do góry rękę i delikatnie pogładziła go opuszkami palców
po twarzy.
- Byłam młoda. Bardzo młoda i niedojrzała. Raczej dziecko niż kobieta. Nie
wiedziałam wówczas, że czas leczy wszystkie rany. No, może nie do końca. Wciąż jeszcze
budzę się czasami w środku nocy i wydaje mi się, że słyszę płacz dziecka. Pragnę przytulić je
do siebie i ukołysać. Zachowuję się, jakbym oszalała. Dziś miałoby już prawie pięć lat.
- Zaklinam cię, Margot, przestań w końcu o tym myśleć. To zbyt bolesne.
- Wiem, ale czasami jest to silniejsze ode mnie. Objął ją i mocno przytulił. Poczuła
silne uderzenia serca Randa i... jego dłoń wędrującą po jej ciele. Zamiast spodziewanego
spokoju, zawładnęła nią fala podniecenia. Boże, jak on bosko pachniał. Podniosła głowę.
Miała nadzieję, że w blasku gwiazd i księżyca zobaczy w jego oczach iskierki sympatii.
- Jestem ci bardzo wdzięczna za pomoc, której mi teraz udzielasz - szepnęła.
A kiedy jego usta dotknęły jej warg, nie chciała już dłużej się bronić. Odpowiedziała mu
namiętnym pocałunkiem. Pocałunkiem z głębi duszy, z głębi serca... Od tak dawna nie
zaznała męskich pieszczot, tego dziwnie ekscytującego uczucia, jakby drżącego oczekiwania.
Tego nie potrafiło nic zastąpić. Zdała sobie sprawę, jak bardzo brakowało jej Rauda. Zdawało
jej się, że wszystko wokół przestało istnieć, przestało się liczyć. Odpłynęło gdzieś w nieznane
i zostali tylko on i ona. W ich własnym świecie. Świecie miłości i pożądania.
Gdy powróciła do rzeczywistości, Raud patrzył na nią rozognionymi oczami. Jeszcze raz
musnął delikatnie jej usta.
- Wróćmy do domu, Margot, proszę - wyszeptał, pieszcząc jej dłoń.
W pierwszej chwili zaszokował ją tą propozycją. Ale przecież tak wiele ich łączyło. I czy nie
tego właśnie pragnęła? W tej kwestii nic się nie zmieniło. Gdy był tak blisko niej, nie mogła
zebrać myśli. A kiedy ją dotykał, rozniecał wręcz ogień pożądania. Pragnęła tylko rozkoszy.
Czuła się wolna i lekka jak ptak. Nie chciała się teraz z nim rozdzielać. Może to dobra chwila,
by pozwolić odejść przeszłości i spróbować raz jeszcze. Po raz pierwszy od wielu lat czuła, że
żyje. Pociągnąwszy go więc za rękę, ruszyła po omacku w stronę domu.
Świadomość tego, co za chwilę miało się wydarzyć, działała na nią jak afrodyzjak. Miała
wrażenie, że nie idzie, lecz płynie ponad ziemią. Jednak gdy znaleźli się już w domu, poczuła,
jak ogarnia ją panika. Ostre światło lamp przywróciło ją do rzeczywistości. Rozstali się
przecież tyle lat temu. I to jak?
Na szczęście Raud nie pozostawił jej wiele czasu do namysłu. Kiedy dotknął jej ust,
wiedziała, że ten ogień ugasi tylko wspólnie spędzona noc. Nawet gdyby to nie miało nic
zmienić, gdyby znowu przegrała w konkurencji z jego firmą, będzie miała jeszcze jedno
cudowne wspomnienie.
Pociągnął ją za sobą do sypialni i zamknął drzwi. Objął ją tak mocno, że z trudem łapała
oddech. Czy on zdawał sobie sprawę, że należą do siebie? Całował ją. Szaleńczo. Na podłogę
spadały raz po raz części ich garderoby. Żadnych wątpliwości. Żadnych oporów. Wiedziała,
czego pragnie teraz najbardziej. Rozkoszy, jaką zawsze znajdowała w jego ramionach.
Przeszłość przestała się liczyć. A może będzie to krok w nową przyszłość?
Ułożył ją na łóżku. A kiedy znalazł się tuż obok, poczuła się przez moment zawstydzona.
Czyżby po długiej podróży znalazła się znowu w domu?
Głośny dzwonek telefonu wyrwał ją ze snu. Dopiero świtało, ale niebo już teraz porażało
nieskazitelnym błękitem. Przez uchylone okno wpadało do pokoju chłodne powietrze
poranka. Ocuciło ją. Odwróciła się i spojrzała na Rauda. Jej serce wciąż jeszcze biło
przyspieszonym rytmem. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko naprawdę się wydarzyło.
Jego komórka terkotała nieustannie. Najchętniej roztrzaskałaby ją na kawałki. Raud zaraz się
obudzi i czar pryśnie. Otworzył oczy i spojrzał na nią.
- Dzień dobry. - Pocałował ją delikatnie. Usiadł na łóżku i zanim zdążyła coś
powiedzieć, sięgnął po telefon.
Nie tak wyobrażała sobie tę scenę. Zacisnęła dłonie w pięści. Dzisiejszej nocy kochali
się jak szaleńcy, lecz w świetle dnia czuła się trochę zawstydzona, jak po pierwszym razie.
- Marstall - odezwał się szorstko. -I niech tym razem będzie to coś naprawdę ważnego,
bo inaczej cię wyleję. - Wystarczył mu jeden rzut oka na Margot, na której twarzy malowała
się ogromna frustracja. Wiedział, co pomyślała, i tym razem nie mógł jej mieć tego za złe.
Lecz Betty Jean pracowała już z nim od pięciu lat i nie zadzwoniłaby bez poważnego
powodu.
- Szefie, mam niezbyt dobrą wiadomość. Jeden z naszych tankowców wpadł na
mieliznę przy Baltimore. Kapitan twierdzi, że to wina pilota, ale oni oskarżają nas. Joe nie
daje sobie rady, a Martin nie ma pańskiego pełnomocnictwa, jednak przygotował już oficjalną
skargę.
- Cholera jasna - syknął wściekły. - Co za pech! -Podszedł do okna. Która to godzina?
Boże, o wiele wcześniej, niż zamierzał wstać. - Kiedy to się stało?
- Kilka godzin temu. Zadzwonili do mnie, bo nie mogli się z panem połączyć.
- Który statek?
- „Betsy Ross".
- Jakiś wyciek?
- Nic mi o tym nie wiadomo.
- Dzięki Bogu. Będę tam, jak najszybciej się da.
- Przepraszam, szefie, że psuję panu weekend. Nawet nie odpowiedział, tylko szybko
się rozłączył.
Spojrzał na Margot i natychmiast utwierdził się w przekonaniu, że ma na karku aż dwie
poważne katastrofy.
- Muszę tam jechać - zaczaj niechętnie.
- Jedź - powiedziała, nie patrząc na niego, tylko potarła nerwowo ręce.
- Proszę cię, bądź rozsądna! Czy uważasz, że to zaplanowałem? Jeden z naszych
tankowców osiadł na mieliźnie. To poważna sprawa. Muszę wracać.
- Więc wracaj - powiedziała beznamiętnie. - Nikt cię przecież nie zatrzymuje.
- Do diabła, spójrz na mnie! - Podszedł blisko, przeszywając ją wzrokiem.
Powoli podniosła głowę. Na jej twarzy malował się głęboki zawód. Była wściekła.
- Nie złość się. - Pocałował jej lekko nabrzmiałe wargi. Bardzo jej pragnął, ale w tej
chwili nie było na to czasu. - Wrócę, jak tylko będę mógł.
- Nie wysilaj się - ucięła szorstko. - Sama sobie poradzę z moimi sprawami. Tak
naprawdę nie ma potrzeby, abyś mieszał się do mojego życia.
I znowu te głupie dyskusje, a przecież miał teraz ważniejsze sprawy na głowie. Otworzył
szafę w poszukiwaniu czystego ubrania. Wyjął koszulę i spodnie, i poszedł do łazienki. W
głowie miał mętlik. Szczerze mówiąc, niezbyt jasne były te informacje. Zastanawiał się, czy
Martin napisał już protokół ze wstępnym oszacowaniem strat.
Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi do łazienki, Margot wyskoczyła z łóżka. Podniosła z
podłogi swoją sukienkę i raz jeszcze zerknęła na skotłowaną pościel. Ta noc była cudowna,
pomyślała. Gdyby nie ten głupi telefon, z pewnością teraz znów by się kochali, a potem
zabrałaby go na długi, leniwy piknik w popołudniowym słońcu. O przyszłości też nie zdążyli
porozmawiać. Marzenia... złudne, głupie marzenia, powiedziała do siebie gorzko.
Rzeczywistość była taka, że on znowu wyjeżdżał, a ona zostawała sama.
Idąc w kierunku drzwi, zahaczyła o krzesło. Marynarka Rauda wolno zsunęła się na podłogę.
Zawsze kładł swoje ubrania na krzesłach, a ona musiała odwieszać je do szafy. No cóż,
niektóre nawyki są trudne do wyplenienia, pomyślała, uśmiechając się pod nosem.
Pochyliła się, żeby ją podnieść, gdy z wewnętrznej kieszeni wypadł jakiś plik dokumentów.
Machinalnie zerknęła na pierwszą stronę i ku swemu zaskoczeniu ujrzała tam swoje
nazwisko. Wyprostowała się powoli i dopiero gdy przeczytała nagłówek, wszystko stało się
jasne. Papiery rozwodowe.
Ciężko opadła na brzeg łóżka. Nie wierząc własnym oczom, wpatrywała się w wydrukowane
litery. Boże, jak mogła być taka głupia! Taka naiwna! Podczas gdy w jej głowie zrodził się
pomysł, że tym razem los im sprzyja i że na pewno im się uda, Raud z zimną krwią planował
rozwód. Cóż z niej za idiotka! Jej policzki płonęły. Poczuła, jak przeszywa ją nagły ból.
Znowu nadużył jej zaufania, wykorzystał ją. Jak nastolatka dała mu się owinąć wokół palca.
Dlaczego nie powiedział od razu, o co mu chodzi?
- Zadzwonię do ciebie. - Raud zatrzymał się w drzwiach. Spojrzał na nią i dostrzegł,
że trzyma w ręku dobrze mu znane dokumenty. Zesztywniał.
- Zadzwonisz do mnie w związku z rozwodem? To o tym chciałeś ze mną
porozmawiać? - zapytała spokojnie. Za spokojnie. Znowu złamał jej serce. Jak mógł jej coś
takiego zrobić?
- Margot, kochanie, ja...
- Przestań, ty podły kłamco! Po co była ta ostatnia noc? Dlaczego nie powiedziałeś, po
co tu przyjechałeś? Chcesz się rozwieść? - Rzuciła w niego papierami. - Proszę bardzo!
Raud nie poruszył się z miejsca, a kartki z szelestem opadły na podłogę. Margot
wybiegła z pokoju.
- Poczekaj! - Jego głos zabrzmiał jak rozkaz. Odwróciła się.
- Spodziewam się, że nie potrzebujesz pomocy. Sam załatwisz wszystkie formalności,
nieprawdaż? A teraz wracaj, skąd przyszedłeś. I jeszcze jedno: nigdy tu się więcej nie
pokazuj!
- Margot!
- Daj sobie spokój. - Była naprawdę przerażona tym, że aż tak bardzo mogła się
pomylić. Szybko pobiegła do swojego pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi, byle tylko nie
rozpłakać się w obecności Rauda. To też coś warte. Lecz teraz nieprzerwanie spływały po jej
policzkach stróżki łez. Ta ostatnia noc była naprawdę cudowna... ale jak mogła dać się tak
nabrać? Czuła się zdradzona. Jej serce zdawało się być rozdarte na strzępy. Tego było za
wiele jak na nią jedną.
- Margot, otwórz! - Raud energicznie dobijał się do drzwi. - Wpuść mnie!
Wstrzymała oddech. To nie było do niego podobne. Przecież spieszył się do pracy, pomyślała
z sarkazmem. Jego firma tonie!
- Margot, nie mogę tak stąd wyjść! Zaczerpnęła powietrza.
- Odejdź, Raud. Po prostu odejdź!
- Zrozum, mam naprawdę poważne kłopoty i muszę tam pojechać. Czy myślisz, że
tego chcę?
- Odejdź i więcej nie wracaj! - Czas mijał, a ona w żaden sposób nie mogła
powstrzymać łez. Czemu nie powiedział jej od razu, w jakim celu tu się pojawił? Dlaczego
pozwolił jej marzyć?
- Muszę iść, ale wrócę! Pamiętaj, wrócę! Możesz na mnie liczyć!
Jeszcze jeden straszny dzień, który ciągnął się W nieskończoność. Snując się po domu,
ignorowała sterty papierów, które walały się po podłodze. Do kolacji nie zrobiła nic. Siedziała
na schodach werandy i czekała, aż Caroline zawoła ją do jadalni. Powietrze było gorące i
parne. Tysiące myśli kłębiło się w jej głowie, ale przede wszystkim jej serce rozdzierał wielki
smutek. Jak mogła do tego dopuścić? Dlaczego jej to zrobił? Nie, musi zapomnieć zarówno o
nim, jak i o tej nocy. Im wcześniej to nastąpi, tym lepiej. Koniecznie.
Zadzwonił telefon. Zadrżała. Czyżby był to Raud? Wprost rzuciła się na słuchawkę.
- Słucham?
- Cześć, siostro. Jak się miewasz?
Margot usiłowała ukryć rozczarowanie.
- Georgia! Co za niespodzianka? U mnie wszystko w porządku. Wczoraj byli
fachowcy od antyków. Zjawili się tu całym stadem. Każdy był specjalistą w innej branży.
Stanowczo twierdzili, że potrzebują kilku tygodni, by uporać się z tym wszystkim, a ja
naiwnie myślałam, że wystarczy im kilka dni.
- Raud jest z tobą?
- Nie - ucięła szorstko.
- O, myślałam, że zostanie przez weekend.
- Miał jakieś problemy w firmie. Wiesz, że dla niego praca jest święta.
- Udało się wam pogadać?
- Oczywiście. - Jej głos brzmiał jednak bardzo rzeczowo. Wiedziała, do czego Georgia
zmierza. - A co, uważasz, że ignorowałam go przez cały czas?
- Mam na myśli, czy rozmawialiście o waszym małżeństwie. Może zarysowała się
jakaś szansa?
- W tej sprawie bez zmian - ucięła Margot krótko. Cóż innego mogła powiedzieć?
Cały jej świat stanął znowu na głowie, jednak nie zamierzała dzielić się tym z kimkolwiek, a
już na pewno nie z młodszą siostrą.
- W przyszłym tygodniu będę miała kilka wolnych dni. Mogę wpaść do ciebie i pomóc
ci - zaproponowała.
Trzeba przyznać, że była to bardzo kusząca propozycja, ale coś jej podpowiadało, że nie
powinna się zgodzić. Nie chciała rozmawiać z Georgią ani o swoich sprawach osobistych, ani
o rewelacjach, których dowiedziała się o babci. Znów wszystko było więc nie tak.
- Właściwie nie ma tu już wiele do zrobienia. Wracam do pracy w poniedziałek, a
resztą spraw zajmę się wieczorami. I tak nic się nie da zrobić, dopóki meble nie zostaną
wycenione. A kiedy to wszystko wreszcie się skończy, przygotuję ci rzeczy, które sobie
wybrałaś. Jeśli chcesz, mogę ci je wysłać.
- Nie widzę takiej potrzeby, przyjadę po nie ciężarówką, przecież nie ma tego aż tak
wiele. A resztę rzeczy sprzedaj i zarób dla nas dużo forsy.
Georgia paplała jeszcze przez kilka minut, zanim się rozłączyła. Na szczęście rozmowy z
młodszą siostrą dobrze nastrajały Margot, więc odkładała słuchawkę z uśmiechem na twarzy.
Gdy szła schodami na górę, aż ją kusiło, aby zajrzeć do pokoju Rauda. Ciekawa była, co stało
się z dokumentami, które rzuciła mu w twarz. Miała nieodpartą chęć, żeby tam wejść i
zobaczyć, czy wciąż jeszcze leżą na podłodze. A może zabrał je ze sobą?
Nagle rozległ się dzwonek telefonu. Aż podskoczyła, wyrwana z własnych rozmyślań.
- Halo, Margot?
To był Raud. Natychmiast zesztywniała. Tak bardzo chciała, żeby zadzwonił, lecz teraz miała
ochotę rzucić słuchawkę. Bała się tego, co miał jej do powiedzenia.
- Słucham?
- Chciałem sprawdzić, czy u ciebie wszystko w porządku?
- Tak. Do widzenia.
- Poczekaj! Pomyślałem, że może chciałabyś wiedzieć, co się u mnie dzieje? Na
szczęście nie było wycieku ropy i teraz przepompowujemy ją do innego tankowca.
Następny przypływ uwolni statek i będzie można ocenić straty.
- Cieszę się, że nie było wycieku.
- Tak? Jest jeszcze jeden drobny problem - dodał już nieco odprężony. - Mam ważne
spotkanie w tym tygodniu i niestety nie mogę go odwołać.
- I co z tego? - Margot nawet nie próbowała silić się na uprzejmość.
- Tylko tyle, że jeszcze przez kilka dni nie będę mógł przyjechać.
- Wcale nie oczekuję, że tu się pojawisz. Twoje intencje są nader jasne - odparła
chłodno. Zranił ją boleśnie i była wściekła, że okazała się tak naiwna.
- Przyjadę, jak tylko będę mógł. Na pewno. Jego otwartość trochę ją rozbroiła.
- Nie masz już po co tu przyjeżdżać - powiedziała jednak. - Do widzenia.
Powoli odłożyła słuchawkę. Tak, jutro będzie zajęty pracą i zapomni o niej. Wyłączyła
telefon, bo nie chciała już z nikim dzisiaj rozmawiać. Weszła na piętro, ciekawość jednak
zwyciężyła. Zajrzała do pokoju, który ostatnio zajmował Raud. Drzwi były szeroko otwarte, a
po Raudzie nie pozostał choćby najmniejszy ślad. Caroline wszystko zdążyła posprzątać.
Znikły również dokumenty. No cóż, pewnie zabrał je ze sobą. Może i ona powinna podjąć w
tej sprawie jakieś kroki? Postanowiła, że porozmawia ze swoim adwokatem.
Mijały dni. Margot rzuciła się w wir pracy. W weekend przyjechała do niej Shelby, aby
pomóc w doprowadzeniu do końca spraw związanych z domem. Margot ucieszyła się. Aż
korciło ją, żeby podzielić się z siostrą dziwną historią, którą usłyszała od Harriet.
Powstrzymała się jednak, nie było bowiem sensu niepokoić jej jakimiś przypuszczeniami.
Spakowały wszystkie ubrania babci i przekazały organizacji charytatywnej. Spośród książek
wybrały wartościowsze pozycje i zostawiły je do sprzedaży, a resztę przekazały bibliotece
miejskiej. Przez cały czas, aż do niedzielnej kolacji, Shelby nie wspominała o Raudzie.
- Czy Raud się odzywał? - zapytała ni z tego, ni z owego. Margot zaprzeczyła ruchem
głowy.
- Georgia powiedziała mi, że musiał nagle wyjechać w związku z jakimiś problemami
- naciskała.
- Yhm... - potaknęła Margot. Wypiła łyk mrożonej herbaty, sięgnęła po bułkę i zaczęła
smarować ją masłem.
- Margot, o co chodzi? - Shelby była zupełnie zdezorientowana.
- O nic. Przyjechał i trochę mi pomógł, aż wreszcie upomniała się o niego firma i
przepadł. Koniec historii.
Shelby przypatrywała się bacznie siostrze.
- Co jest? Wyduś to z siebie.
Przez moment pomyślała, że mogłaby jej o wszystkim opowiedzieć, jak to przez kilka godzin
była szczęśliwa i na moment odzyskała nadzieję, że jej życie się odmieni. Nie chciała jednak
litości. Nie po raz drugi.
- To wszystko, siostro. A czy mówiłam ci, że zadzwonił do mnie w piątek adwokat?
Poprosiłam go, aby przygotował wszystkie dokumenty do podpisu. Wspominał, że pojawiło
się coś nowego. W środę mam się z nim spotkać.
- Mówiłaś już o tym wczoraj. No cóż, będzie tak, jak postanowisz. Jesteśmy ci z
Georgią bardzo wdzięczne, że zajęłaś się sprawami spadku.
- Ciekawe, czy uda nam się szybko sprzedać ten dom?
- Nie przypuszczam. - Shelby rozejrzała się znacząco dookoła i zmarszczyła nos. - I to
z wielu powodów. A z drugiej strony to dziwne, że żadna z nas nie czuje się związana z tym
miejscem.
- Zastanawiasz się czasami, jak wyglądałoby nasze życie, gdyby ojciec nie odszedł? -
rzuciła niespodziewanie Margot.
- Gdyby nas nie zostawił? Kiedy byłam mała, marzyłam o tym, by wrócił, zabrał nas
od Harriet, i że będę mogła do późna oglądać telewizję.
Margot uśmiechnęła się pod nosem. A więc nie była jedyną osobą, która mocno przeżyła
zniknięcie ojca.
- Zawszę się zadręczałam, że to moja wina - dodała po chwili.
Shelby roześmiała się.
- To nonsens, siostro! Miałaś wtedy zaledwie trzy lata, a ja leżałam jeszcze w beciku.
Nic złego nie mogłyśmy mu zrobić.
- Teraz i ja o tym wiem, ale będąc dzieckiem, tak właśnie myślałam.
Głośne pukanie do drzwi przerwało ich rozważania.
- Spodziewasz się kogoś? - spytała Shelby. Margot pokręciła przecząco głową.
Caroline poszła otworzyć. Obie siostry zamilkły i wytężyły słuch. W chwilę później w jadalni
pojawił się Raud, a tuż za nim uśmiechnięta Caroline.
- Proszę, proszę, niech pan usiądzie! Zaraz przyniosę talerz. Musi pan być głodny po
tak długiej podróży. Mamy tu dziś dużo różnych smakołyków. Aha, z pewnością napije się
pan mrożonej herbaty. Zaraz wracam.
Raud skinął głową na przywitanie.
- Dobry wieczór - powiedział siadając.
- Co ty tu robisz? - Margot nie mogła wyjść ze zdziwienia. Spojrzała na siostrę, ale i
ona niewiele z tego rozumiała. - Nie spodziewałam się ciebie. - Miała nadzieję, że wyraz jej
twarzy nie zdradzi radości, jaką odczuła na jego widok.
- Jak to? - W oczach Rauda również malowało się zdziwienie. - Przecież
powiedziałem, że wrócę, jak tylko będzie to możliwe. Załatwiłem wszystko, co konieczne, a
teraz mam kilka dni wolnego. Miło cię znowu widzieć, Shelby. Pomożesz nam w
poszukiwaniach?
- Shelby wyjeżdża po kolacji - ucięła krótko, mrużąc oczy. Chciała mu jakoś dać znać,
by porzucił ten niewygodny temat. - Podczas weekendu uporządkowałyśmy sporo rzeczy, to
znaczy wszystkie ubrania i książki po Harriet.
- Po co opowiadasz Raudowi te szczegóły? - zdziwiła się Shelby.
Margot poczuła się jak idiotka. Najchętniej udusiłaby teraz swoją siostrę, a Rauda wywaliła
za drzwi. Dlaczego zakłócali jej spokój? No cóż, z nim jakoś sobie poradzi, najpierw jednak
Shelby musi stąd wyjechać.
Ona widać jednak nie spieszyła się z opuszczeniem domu i po kolacji zaproponowała, by
usiedli na werandzie. A zatem, zebrało się jej na pogawędkę. Margot udawało się od czasu do
czasu wtrącić jakąś uwagę, lecz pod koniec wieczoru była taka udręczona, że miała ochotę
wyć. Zdała sobie sprawę, że teraz trudno jej już będzie pozbyć się Rauda. A Shelby, o Boże, o
której ona dojedzie do domu?
Jakby czytając w jej myślach, siostra spojrzała na zegarek i krzyknęła:
- O rany, ale się zagadałam! Raud, było mi niezwykle miło, że mogliśmy pogadać po
tylu latach.
- Pomóc ci z bagażem? - zapytał wstając.
- Nie, dziękuję, mam tylko małą torbę i włożyłam ją do samochodu już przed kolacją.
Margot, trzymaj się i daj znać, jak ci poszło u adwokata. - Mocno przytuliła siostrę. -
Trzymajcie się - rzuciła raz jeszcze, zanim ruszyła do auta.
Margot nie odezwała się ani słowem, dopóki samochód siostry nie zniknął za bramą.
Odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z facetem, który doprowadzał ją do szału.
- Jak śmiałeś tu wrócić?!
- Ja też się cieszę, że cię widzę. - Przytulił ją do siebie i pocałował.
Przez kilka sekund próbowała jeszcze walczyć, lecz pożądanie okazało się silniejsze. Dobrze
wiedział, jak ją zdobyć. Kiedy poczuła jego wargi na swoich ustach, skapitulowała.
Niezależnie od tego, co się między nimi zdarzyło, jej ciało reagowało na niego zawsze w ten
sam sposób. Nie umiała mu się oprzeć. Zebrała w sobie wszystkie siły i odepchnęła go. Była
wściekła nie tylko na niego, ale i na samą siebie.
- Więcej tego nie rób!
- Lubię to, a biorąc pod uwagę twoją reakcję, jestem pewien, że ty także.
- To nie ma nic do rzeczy.
- Ależ ma, jest to bowiem oczywisty dowód, że coś iskrzy między nami.
- To tylko seks, a z tym akurat nigdy nie mieliśmy problemów. A propos, przywiozłeś
ze sobą papiery rozwodowe?
- Margot, musimy porozmawiać...
- Powtarzasz się jak zdarta płyta. To wszystko, co masz do powiedzenia? Gdzie byłeś
przed pięcioma laty, kiedy ja chciałam z tobą porozmawiać? Teraz nie mamy o czym mówić.
- Myślę, że się mylisz. Twoje ciało mi to mówi. Może jeszcze coś da się uratować.
- Żyjemy w dwóch światach. Ty masz swoją firmę, a ja swoją...
- W takim razie może mnie teraz lepiej rozumiesz - wpadł jej w słowo. - Nie będę cię
przepraszał za to, że ciężko harowałem. Chciałem stworzyć ci warunki, do których byłaś
przyzwyczajona.
Odwróciła się.
- Raud, wiesz dobrze, że mi na tym nie zależało. Chciałam być kochana, pragnęłam
założyć rodzinę! Czy w ogóle coś dla ciebie znaczyłam?
- Oczywiście. Jak możesz to kwestionować?
- No, to dlaczego chcesz się ze mną rozwieść? Podrapał się po głowie i poluźnił
krawat.
- Tak poradził mi jeden z moich adwokatów. Zamrugała z niedowierzaniem oczami.
- Twój adwokat? - Przyglądała mu się nic nie rozumiejąc. Co jeszcze miało ją dzisiaj
spotkać?
Wziął głęboki oddech i ciągnął dalej.
- Moja firma się rozrasta, zamierzam rozszerzyć działalność. Przewidywane zyski są
olbrzymie i dlatego Alex zasugerował mi, abym się rozwiódł dla ochrony własnych
interesów.
Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami... i nagle uświadomiła sobie znaczenie jego
słów. Chciał się uchronić przed podziałem majątku!
- Poradził ci, abyś pozbył się żony, dopóki jesteś jeszcze względnie biedny?
Raud spojrzał na nią zamyślony i skinął głową. Zastanawiał się teraz, jak w ogóle mógł
przystać na taki pomysł. Przez te wszystkie lata, od kiedy byli w separacji, Margot nigdy nie
zażądała od niego pieniędzy, a poza tym miała spadek po swojej babci. Niczego od niego nie
potrzebowała.
- Żałuję, że nie zabrałeś tych dokumentów ze sobą. Podpisałabym ci je natychmiast! -
powiedziała głęboko dotknięta i wbiegła do domu.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Raud odetchnął ciężko. Ta niezwykła noc odświeżyła jego wspomnienia i pobudziła gorące
uczucia do Margot. Powoli odzyskiwał nadzieję, że może jednak nie wszystko jeszcze było
stracone. Zatęsknił za nią bardziej, niż się sam tego spodziewał. Szczególnie boleśnie odczuł
to w swoim wielkim domu, na ogromnym łożu... gdy zamiast spać, leżał bezsennie i ciągle o
niej rozmyślał. Boże, jak delikatna i miękka jest jej skóra, jak cudownie pachną jej włosy...
Bez końca rozpamiętywał wspólnie spędzone noce.
Gdy teraz stał na werandzie, z zamkniętymi oczami, mógłby przysiąc, że czuje zapach jej
perfum. Otrząsnął się i poszedł do samochodu, by wziąć swoją walizkę. Miał nadzieję, że
mimo wszystko uda im się znaleźć wspólny język i wpaść na jakieś rozwiązanie, z którym
mógłby żyć.
Margot usłyszała jego kroki i skrzypnięcie zamykanych drzwi. A więc jednak zamierzał
zostać. Na chwilę przepełniła ją radość, ale zaraz potem złość. Zupełnie się z nią nie liczył.
Nie rozumiała, dlaczego nie odjechał. Czy nie wyraziła się dostatecznie jasno? Nie, przecież
jej sprzeciw był aż nadto wyraźny. Przez" moment pomyślała, że jego determinacja graniczy
z bezczelnością. Uświadomiła sobie jednak, że zawsze taki był: całkowicie skoncentrowany
na wyznaczonym celu.
Szybko przebrała się w piżamę i wśliznęła do łóżka. Zgasiła światło i leżała w ciemności,
próbując zasnąć. Za dobrze jednak pamiętała dotyk jego rąk i namiętność ust. Przewracała się
więc z boku na bok, nie mogąc odegnać od siebie dręczących ją wspomnień.
- Margot?
Nagle z tarasu okalającego dom usłyszała cichy szept.
- Margot...
- Idź sobie, śpię - wymamrotała, udając, że ziewa.
- Chodź, porozmawiamy. W żaden sposób nie mogę zasnąć. Jest tak ciepło...
- To już nie mój kłopot - powiedziała, siadając na łóżku. Gdzie, do diabła, położyła
swój szlafrok?
- Chodź, chociaż na chwilę - prosił ją kusząco.
W końcu natrafiła ręką na peniuar i narzuciła go na siebie. Związała włosy w kitkę i wyszła
na balkon. Poczuła przyjemny chłód pod stopami. W słabym świetle księżyca dostrzegła
postać Rauda. Stał oparty o ścianę i patrzył w dal.
- Nie bardzo wiem, po co i o czym miałabym z tobą rozmawiać, bo i tak całkowicie
ignorujesz to, co mówię. Wyraźnie ci powiedziałam, że nie chcę, abyś został, a teraz jeszcze
nie dajesz mi spać.
- Dlaczego nie zgadzasz się, abym tu został? - Wzruszyła ramionami i postąpiła kilka
kroków w jego kierunku, a on dodał: - To ciekawe, nigdy przedtem nie kłóciliśmy się, choć
zawsze miałaś pretensję, że nie ma mnie w domu.
- Czy to takie dziwne? Po prostu chciałam mieć męża, a nie zasobne konto w banku.
- Pamiętam nasze długie przechadzki nad Missisipi? Boże, jak on to ciepło powiedział.
Spojrzała na niego zaskoczona. Od kiedy stał się taki sentymentalny?
- To było cudowne - ciągnął dalej.
- O tak! I jacy byliśmy wtedy szczęśliwi! Te nie kończące się rozmowy o marzeniach i
wspólnych planach na przyszłość...
- Gdyby przyszło mi wyliczać, dlaczego byłem z tobą szczęśliwy, stałbym tu chyba do
rana. - Jego głos drżał.
Patrzyła na niego z niedowierzaniem. To nie był ten sam Raud.
- Miło to słyszeć z twoich ust.
- Taka jest prawda. Żałuję każdej chwili, którą spędziłem bez ciebie.
Margot nie mogła uwierzyć własnym uszom. Czyżby się przesłyszała?
- Więc dlaczego nie przyjechałeś wtedy po mnie? -zapytała nagle. - Jeśli ci naprawdę
tak na mnie zależało, dlaczego pozwoliłeś mi odejść?
- Rana była wówczas jeszcze zbyt świeża. Czy sądzisz, że strata dziecka nie dotknęła
mnie w żaden sposób? Tak bardzo chciałem zostać ojcem... - Zamyślił się na chwilę. - Kiedy
próbowałem rozmawiać z tobą, przerywałaś mi i natychmiast zmieniałaś temat. Odwróciłaś
się ode mnie, Margot.
- To nieprawda, wcale się nie odwróciłam - zaprotestowała gwałtownie, próbując
zagłuszyć coraz silniejsze wątpliwości.
- Tak to właśnie odczułem.
Pogubiła się w tym wszystkim. Była przekonana, że chciał trzymać się od niej z daleka.
Czyżby to ona wpędziła go w pracoholizm? Tak bardzo wtedy rozpaczała i koncentrowła się
tylko na swoim nieszczęściu. Strata dziecka była najtragiczniejszym momentem w jej życiu i
nie przyszło jej nawet do głowy, że i on nie umiał sobie z tym poradzić.
- Wybacz mi, Raud, ale byłam przekonana, że jestem zupełnie osamotniona w tym
nieszczęściu.
Skinął tylko głową.
- Rozpacz czyni dziwne rzeczy z ludźmi. Szkoda, że wtedy nie wiedzieliśmy o tym.
Kiedy odeszłaś, spędziłem dużo czasu z moimi rodzicami, a gdy zabrakło ojca, z matką.
- Zawsze ją lubiłam, to bardzo mądra kobieta.
- Tak. To ona pomogła mi się pogodzić ze stratą dziecka, a potem z twoim odejściem.
- Boże, taka matka to prawdziwy skarb. Harriet powtarzała mi, że powinnam o tym
wszystkim zapomnieć i żyć jakby nigdy nic. No cóż, moje siostry nie potrafiły mi pomóc,
choć muszę przyznać, że bardzo się starały. Nawet się nie domyślasz, jak strasznie ciężko mi
było...
- Domyślam się. Wciąż jeszcze cierpisz.
Poczuła jego dłoń na swoim ramieniu. Nie mogła się powstrzymać. Zarzuciła mu ręce na
szyję i mocno się do niego przytuliła. Jak bezpiecznie było w jego ramionach. Wreszcie
mogła mu powiedzieć, co wtedy czuła.
- Twoja matka... czy nigdy nie próbowała cię nakłonić, abyś się ze mną spotkał?
- Po kolejnej nieudanej próbie powiedziała, że to nie ma większego sensu i że
powinienem się z tym pogodzić.
- Po jakiej nieudanej próbie? - zapytała. - Czy mam przez to rozumieć, że usiłowałeś
skontaktować się ze mną?
- No, a te wszystkie moje telefony i listy bez odpowiedzi, oraz pokojówka informująca
mnie za każdym razem, że nie ma cię w domu, choć chwilę wcześniej sam widziałem, jak do
niego wchodzisz? Jak byś to nazwala?
Margot była kompletnie zdezorientowana. Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
- Raud, ja zupełnie nie wiem, o czym ty mówisz! W jednej chwili wszystko stało się
dla niego jasne.
- Ta cholerna Harriet! - wybuchnął. - To z pewnością jej sprawka.
- Ale co? - Margot nadal nic nie rozumiała.
- Zadzwoniłem już pierwszego wieczoru, kiedy po powrocie do domu stwierdziłem, że
odeszłaś. Odebrała Harriet i powiedziała, że nie chcesz ze mną rozmawiać. Dzwoniłem
codziennie przez dwa tygodnie. Zawsze była chłodna i zdystansowana. Powtarzała mi
nieustannie, że nie chcesz mnie znać. Błagałem ją, byś do mnie zadzwoniła...
- Raud, przestań! To niemożliwe! - Potrząsnęła głową, przerażona tym, co przed
chwilą usłyszała. - Nikt nigdy nie przekazał mi choćby jednej wiadomości. -Wbiła paznokcie
w jego ramiona. - To nie może być prawda! - krzyknęła.
Pogładził ją po włosach i przycisnął do siebie jeszcze mocniej.
- Tak właśnie było. Dzwoniłem, wysyłałem listy, ba, nawet byłem tu kilka razy...
Margot trzęsła się jak w febrze.
- To znaczy, że cały ten czas chciałeś mnie zabrać do domu?
- Marzyłem o tym, aby choć cię zobaczyć, aby porozmawiać z tobą, przytulić...
Niemal wyłem z rozpaczy. Nie dość, że straciliśmy dziecko, to wszystko wskazywało, że
stracę również i ciebie. Lecz z ust Harriet padała zawsze ta sama odpowiedź. A służba, z
pewnością ze strachu przed twoją babką, twierdziła, że nie ma cię w domu i nie wiadomo,
kiedy będziesz.
- Dlaczego tego nie sprawdziłeś?
- Zrobiłem to. Widząc, jak wchodzisz do domu, pobiegłem za tobą. Gdy zadzwoniłem
do drzwi, pojawiła się Harriet i powiedziała, że obwiniasz mnie za wszystko, co się stało i nie
chcesz mnie znać. A ponieważ nie odzywałaś się, po prostu zacząłem w to wierzyć.
Margot wtuliła się w niego. Jak Harriet mogła jej to zrobić? Wiedziała przecież dobrze, że
bardzo brakowało jej Rauda. Sprzeczały się o niego tygodniami. Po jej policzkach potoczyły
się ciężkie łzy.
- Gdy się trochę otrząsnęłam, zaczęłam przebąkiwać, że chcę wrócić do ciebie, ale ona
powtarzała mi wciąż, że popełnię wielki błąd, i że gdyby ci na mnie zależało, to sam byś się
zjawił. Wtedy to wszystko wydawało mi się logiczne. Poza tym byłam zrozpaczona i nie
potrafiłam zebrać myśli.
Raud ujął dłonią podbródek Margot i podniósł jej głowę do góry. Spojrzał w oczy żony i
powiedział:
- Okłamywała nas obydwoje.
- Zniszczyła nasze życie...
Dlaczego ona sama nigdy nie wpadła na to, by skontaktować się z nim? Jeden telefon
wyjaśniłby wszystko, powinna była przecież walczyć o swoje małżeństwo. Czy teraz było już
na to za późno? Poczuła się kompletnie zdruzgotana. Wiedziała, że Raud jej nie oszukiwał.
- I co teraz z tym zrobimy? - spytała niepewnie. Oto bowiem okazało się, że w jej
życiu wszystko było jedną wielką ułudą, gdyż opierało się na kłamstwie. Czy w takim razie
uczucia do Rauda są prawdziwe?
- Zastanów się, czego ty sama chcesz.
- Teraz niczego już nie jestem pewna. Potrzebuję trochę czasu. - Najchętniej
schowałaby się w jakimś ciemnym kącie, z dala od świata. Musiała uporządkować swoje
myśli. Wiedziała, że go zrani, ale musiała to powiedzieć. - Zjawiłeś się kilka dni temu z
papierami rozwodowymi. Chcę podpisać te papiery - powiedziała powoli. -Tak chyba będzie
najlepiej.
- Najlepiej? Dla kogo?
- Dla nas obojga. Spędziliśmy kiedyś ze sobą siedem cudownych miesięcy.
Ubóstwiałam być twoją żoną i każdą chwilę, którą z tobą spędziłam, lecz to, co stało się
później, wszystko zmieniło, a przede wszystkim zmieniliśmy się my. Nie jesteśmy już tymi
samymi ludźmi, co pięć lat temu. Jak mam poradzić sobie z tym, że moja babka wyrządziła
nam taką krzywdę?
- Na Boga, przecież nie możesz czuć się odpowiedzialna za to, co ona zrobiła. - Przez
dłuższą chwilę nie odzywał się. Westchnął głęboko. - W porządku, Margot, jeśli tego
naprawdę chcesz... Ale proszę cię, spędź ze mną tę dzisiejszą noc. Przynajmniej będziemy
mieli co wspominać przez te wszystkie długie, samotne lata, które nadejdą. - Wziął ją w
ramiona i mocno pocałował. Pokusa była zbyt wielka. Tylko przy nim mogła o wszystkim
zapomnieć.
- Raud... - Głos Margot drżał. Czuła, że nie powinna tego robić. Mają się kochać, a
rano powiedzieć sobie „żegnaj"? Tak po prostu?
- Ciii... - Jego usta musnęły jej spragnione wargi.
- Nie mogę. - Odsunęła się gwałtownie i wybiegła z pokoju.
Obudziła się wcześnie rano. Przez moment kołysała ją jeszcze słodka nieświadomość półsnu.
Lecz już po chwili uświadomiła sobie wydarzenia wczorajszego wieczoru. Raud uwodził ją
tak słodko. Ach, gdyby się zgodziła, kochaliby się tej nocy aż do utraty tchu. Zrzuciła z siebie
prześcieradło i usiadła na łóżku. Gdy szła do łazienki, dostrzegła Rauda. Stał w holu. A więc
był już na nogach.
- Dobrze spałaś? - zapytał.
- Jako tako. Dziękuję. - Nie przyznała się oczywiście, że w żaden sposób nie mogła
zasnąć, że długo walczyła ze sobą, ze swoimi myślami.
Nerwowo spojrzała na niego kątem oka. Nie wydawał się być załamany ani zrozpaczony. Jej
postanowienie zeszłego wieczoru nie zrobiło na nim najwyraźniej specjalnego wrażenia.
Kiedy usiedli do śniadania, uśmiechnęła się.
- Opowiedz mi coś o swojej firmie. Spojrzał na nią zdziwiony.
- Naprawdę cię to interesuje?
- Jestem ciekawa, jak udało ci się osiągnąć taki sukces.
Raud zaczął od samego początku. A była to długa opowieść. Opowieść o ciężkiej pracy, o
ryzyku, o kłopotach finansowych. Słuchała go z zainteresowaniem, od czasu do czasu zadając
jakieś dodatkowe pytanie. Bezustannie jednak dźwięczały w jej głowie słowa, które
wypowiedział wczorajszego wieczoru.
Naprawdę aż tak bardzo ją kochał? To dziwne, ale po tylu latach wciąż jeszcze czuła do niego
niepojęty, magiczny wręcz pociąg. Może rzeczywiście nie powinna jeszcze podpisywać tych
papierów rozwodowych. Może uda im się jakimś cudem zbudować wspólną przyszłość...
Ciekawe, jak by zareagował na taką niespodziewaną sugestię z jej strony.
- Co masz dzisiaj w planie, Raud? - zapytała nagle, zmieniając temat. - Zamierzasz
zostać jeszcze trochę?
Zdziwiony, popatrzył na nią.
- Mieliśmy chyba dokończyć sortowanie sterty dokumentów?
- Po śniadaniu muszę iść do pracy. Mam pewne zobowiązania. Sam wiesz, jak to jest...
- Tego się nie spodziewałem. Czy to nie ty zawsze mówiłaś, że nie ma mnie w domu,
kiedy jestem potrzebny? Myślałem, prawdę mówiąc, że wspólnie uporamy się z tymi
papierami. Zamiast tego, ty sobie wychodzisz...
- Zrobimy to w takim razie po południu, jeśli nie masz nic przeciwko temu. A teraz
muszę już naprawdę iść.
- W porządku.
- Chcesz mi dać do zrozumienia, że i ja powinnam być dla ciebie tak wyrozumiała,
kiedy byliśmy razem?
Uśmiechnął się pod nosem i zmarszczył brwi.
- Może powinnaś to przemyśleć.
Gdy znalazła się na górze, odetchnęła z ulgą. Czyżby zaczęły dręczyć ją wyrzuty sumienia?
Wyglądało na to, że nie zawsze miała rację. Szybko się ubrała i zeszła na dół. Raud zmierzył
ją wzrokiem od stóp do głów.
- Cudownie wyglądasz - powiedział z nie skrywanym zachwytem. Ta bordowa
garsonka leży na niej, jak ulał. I jak cudownie współgra z jej karnacją i odcieniem włosów.
Och, jęknął w duchu. Wygląda tak kobieco, tak seksy. Czuł, jak dopada go pożądanie.
Najchętniej zaniósłby Margot na górę, zasunął wszystkie zasłony, a potem kochał się z nią
przez cały dzień. Nie mógł już dłużej się oszukiwać. Wciąż jeszcze coś do niej czuł.
- Jak długo cię nie będzie?
- Wrócę na obiad. Jestem pewna, że do tego czasu znajdziesz sobie jakieś zajęcie.
Powinieneś odpocząć. Chyba że musisz wracać do Nowego Orleanu? - powiedziała, nie
odwracając się.
Dostrzegł, że unika jego wzroku. Uśmiechnął się więc i zawołał za nią:
- Skoro mi tak radzisz, zorientuję się w sytuacji. Jednak wydaje mi się, że wydałem
już wszystkie konieczne dyspozycje. Poszperam jeszcze w tych starociach. Czy wam z Shelby
udało się coś znaleźć?
- Przecież powiedziałam ci, że przejrzałyśmy tylko ubrania, osobiste drobiazgi i
książki! - odkrzyknęła, idąc w stronę garażu. - Ona nic nie wie.
- A kiedy masz zamiar jej powiedzieć?
- Kiedy będę już pewna.
Raud zszedł na podjazd. Przejeżdżając obok niego, uśmiechnęła się i pomachała mu ręką.
Wróciła krótko przed pierwszą. Przed domem stały dwa nie znane jej samochody. Weszła do
środka i usłyszała szmer prowadzonych na górze rozmów. W pokoju, w którym znajdowały
się wszystkie pudła, siedział Raud z dwiema obcymi kobietami. Cała trójka zajęta była
sortowaniem dokumentów. Margot zastygła w progu.
- Co się tu dzieje? Raud wstał z podłogi.
- Poznaj Wendy i Stellę. Miłe panie, to jest Margot Beaufort.
Margot spojrzała na wypełniony kosz i sterty pustych pudeł piętrzących się pod ścianą. Nie da
się ukryć. Odwalili kawał dobrej roboty.
- Raud, czy mogłabym cię prosić na chwilę? - zapytała, wycofując się do holu. -
Możesz mi powiedzieć, co te kobiety tu robią? - szepnęła.
- Wynająłem dwie pracownice do pomocy. W ten sposób powinniśmy zakończyć tę
zabawę już jutro.
- Nie chcę, aby moje prywatne sprawy były na ustach całego miasta.
- Uspokój się, Margot. Żadna z tych kobiet nawet nie słyszała o twojej babce. Mają
tylko oddzielić śmiecie od dokumentów i korespondencji. Nie bój się, dobre imię Harriet nie
zostanie skalane.
- Nie chodzi mi o jej dobre imię. Nie uważasz, że powinieneś mnie wcześniej zapytać
o zdanie?
- Nie było cię, a one są naprawdę dobre.
- I z pewnością bardzo drogie. Ile?
- O to nie musisz się już martwić.
- Nie, ty na pewno nie będziesz za to płacił.
- Dlaczego nie, to ja je wynająłem. Proszę, pozwól im działać.
Margot była zrozpaczona, że spędzą popołudnie z dwiema zupełnie obcymi osobami. Jednak
Wendy i Stella rzeczywiście świetnie pracowały. O godzinie piątej prawie wszystkie pudełka
były opróżnione.
- Z resztą już się jakoś uporamy - powiedział, kiedy zostali sami. - Jednak potem
czeka nas najbardziej czasochłonna część pracy. Będziesz musiała przeczytać te wszystkie
dokumenty. Na szczęście wiesz, czego szukasz, a papiery zostały ułożone w porządku
chronologicznym.
- Co będzie, jeśli niczego nie znajdę? - Popatrzyła bez entuzjazmu na piętrzące się
dokumenty.
- Nie będzie ci łatwo z tym żyć; z myślą, że babka zniszczyła małżeństwo twoich
rodziców.
- Nie wiem, ale jakoś trudno mi w to wszystko uwierzyć. Faktem jest, że Harriet była
trudna, ale...
- Uważała, że wszystko, co robi, jest słuszne. Nie znosiła sprzeciwu i bezwzględnie
tępiła jakiekolwiek jego przejawy.
- Wiem, wiem cos' o tym. - Przymknęła powieki. -Nigdy nie udało mi się spełnić
oczekiwań babci. - Intuicja podpowiadała Margot zawsze, że nie powinna słuchać babki.
Dlaczego nie zaufała wtedy samej sobie i swoim uczuciom? Dlaczego?
Kolację zjedli na werandzie. Harriet nigdy na to nie zezwalała. Wszystko musiało być pod jej
rządami nienaganne. Margot pomyślała automatycznie o ich mieszkaniu. Zawsze stroniła od
pretensjonalności i przesadnej elegancji. Ich meble... mój Boże, to była jedna wielka
zbieranina. Ale wszystkie jakimś dziwnym trafem pasowały do siebie. Jakże różniło się ono
od nieprzytulnej rezydencji Beaufortów.
- Długo zamierzasz tu zostać?
- A co, chcesz się mnie pozbyć?
- Nie, ale dziwię się, że nie spieszysz się do swojej firmy.
- Poradzą sobie. Poza tym, są przecież telefony, faksy, komputery...
Margot dawno już nie była taka szczęśliwa. A kiedy Caroline wniosła ciasto bananowe i
kawę, pomyślała, że to jest jedna z tych ulotnych chwil w życiu, w których odczuwamy błogi
spokój i ukojenie. Teraz mogła się porwać na wszystko. Mijały długie godziny, a oni
rozmawiali. O filmach, o książkach, o znajomych. Zaskoczyło ją to, że mimo intensywnej
pracy znajdował czas na kino i książki. Potem mówili o rodzicach. Wciąż jeszcze słychać
było w głosie Rauda smutek, gdy rozmowa zeszła na jego ojca.
- Gdzie teraz mieszka twoja matka? Na Florydzie?
- Owszem, ma tam mały domek.
- A co stało się z waszym domem rodzinnym?
- Po śmierci ojca matka nie chciała tam dłużej mieszkać. Zbyt wiele bolesnych
wspomnień.
- A nam tak się dziwiłeś, choć rezydencja mojej babci nigdy nie emanowała ciepłem i
szczęściem. Pamiętasz, jak bardzo lubiliśmy odwiedzać twoich rodziców? To był prawdziwy
dom.
- Szczęśliwy, choć ubogi.
- Dobrze wiesz, że pieniądze nie dają szczęścia. Nie brakuje ci tej atmosfery, która w
nim panowała?
- Czasami tak, ale bardzo polubiłem Nowy Orlean. Chciałbym ci jakoś pomóc,
Margot, byś i ty urządziła sobie swoje własne gniazdko. Powiedz śmiało, może potrzebujesz
pieniędzy...
Margot spojrzała na niego ostro.
- Jeśli nie przestaniesz w ten sposób ze mną rozmawiać, nie podpiszę tych papierów
rozwodowych!
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Noc była ciepła i cicha. Tylko Missisipi szemrała gdzieś w oddali. Margot upiła łyk kawy.
Żałowała, że poruszyła temat rozwodu. Czuła pewien niesmak. Marzyła o tym, by nikt i nic
nie zakłóciło im tego urokliwego wieczoru. Wieczór, wieczór... to jej ulubiona pora dnia.
Pamiętała, gdy jako dziecko, wbrew wyraźnym zakazom babci, wymykała się z swojego
pokoju do sióstr. Wszystkie trzy wskakiwały do jednego łóżka. Dzieliły się swoimi
marzeniami i snuły plany na przyszłość. Georgia wtulała się w nią jak mały kociak, a Shelby
chciała być zawsze od brzegu. Margot siedziała więc w środku, pomiędzy siostrami, które
kochała, i czuła się tak bezpiecznie, daleka od złych myśli i lęków.
- Chciałbym... jeśli to możliwe, zobaczyć jutro twoją firmę. - Raud przywołał ją do
rzeczywistości.
Zaskoczył ją.
- Chcesz jechać ze mną rano?
- Wolałbym przyjechać trochę później. Muszę załatwić przedtem parę spraw. Co
powiesz na lunch w Natchez?
- Z przyjemnością.
Dzień zbliżał się ku końcowi. Margot zastanawiała się, czy Raud podejmie dzisiejszej
nocy jeszcze jedną próbę. Nie, żeby tego oczekiwała, ale wspomnienia nie dawały jej
spokoju. Chciała czegoś więcej... Lecz jak miała to wyrazić?
- Jest jeszcze wcześnie - powiedziała nagle. - Pójdę chyba poprzeglądać dokumenty. -
Miała nadzieję, że jej to odradzi, że zaproponuje coś bardziej atrakcyjnego...
- Pomóc ci?
Nic z tego, pomyślała.
- Nie, nie ma takiej potrzeby - dodała wbrew sobie. I już po chwili żałowała swoich
słów. Znowu poczuła się samotna.
Wieczór nie okazał się dla niej zbyt owocny. Poszukiwania nie przyniosły większych
rezultatów. W zamian za to przed jej oczami coraz ostrzej zarysowywał się obraz Harriet
Beaufort, jako nieustępliwej, bezwzględnej manipulantki. Była zmęczona. Raud nawet na
chwilę do niej nie zajrzał. Postanowiła położyć się spać.
Wszystkie światła w domu były pogaszone. Palił się jedynie kinkiet przy schodach. Zaraz po
wejściu do swojego pokoju, otworzyła drzwi na taras. Czyżby spodziewała się, że zobaczy
tam Rauda; że on porwie ją w ramiona i zabierze do cudownej krainy rozkoszy? Jednak nic
takiego się nie wydarzyło. Była głęboko zawiedziona, gdy układała się do snu. Następnego
dnia w pracy przez całe przedpołudnie zerkała na zegarek. Dobrze, że nie ma jeszcze Jessie.
Pomyślałaby, że jej szefowa do reszty zwariowała. Była już jedenasta, a Raud wciąż się nie
pokazywał. Margot rozejrzała się dookoła. Była naprawdę dumna z tego, co osiągnęła. Lubiła
swoje biuro. W urządzenie go włożyła całe swoje serce. To niby tylko dwa pomieszczenia,
oba utrzymane w beżu i burgundzie... ale emanowała z nich ciepła, przyjazna atmosfera.
Również klienci byli tego samego zdania. Tu i ówdzie wisiały jej najlepsze projekty. Chciała,
żeby to zobaczył. Niech wie, że i ona coś osiągnęła.
Raud zaparkował swój samochód nieopodal biura Margot. Zaskoczył go fakt, że było
położone przy jednej z lepszych ulic handlowych, pośród eleganckich i modnych butików.
Nieźle, pomyślał. Miotały nim sprzeczne uczucia. Kiedyś pragnął zdobyć dla niej wszystko.
Chciał się nią opiekować. Była bezbronna jak dziecko. A teraz, no cóż, założyła własną firmę,
która całkiem nieźle prosperowała i nie potrzebowała już jego pieniędzy. Nawet zgodziła się
podpisać papiery rozwodowe i nie żądała żadnej odprawy. A gdy sprzeda rezydencję, stanie
się zupełnie niezależna. Przyjechał tu, gdyż wiodła go ciekawość. Margot natomiast nigdy nie
interesowała się jego firmą. Nie obchodziło jej to.
- Raud! - Jej twarz rozświetliła się na jego widok.
Ucieszyła się bardziej, niż przypuszczał. Dlatego że go zobaczyła, czy dlatego, że chciała się
pochwalić... A miała czym. To, co zobaczył, zrobiło na nim duże wrażenie. Był z niej dumny.
Choć z drugiej strony nie wróżyło dobrze ich wspólnej przyszłości. Margot po prostu nie
potrzebowała jego opieki.
Na lunch zabrała go do swojej ulubionej restauracji. Panowała tam ciepła, rodzinna atmosfera.
Właścicielka przywitała ich serdecznie i wskazała stolik na patio. Był dla nich
zarezerwowany. Bujna, pnąca winorośl i szmer wody w skalnej fontannie stanowiły
wyjątkowo romantyczną oprawę.
- A teraz powiedz, co naprawdę myślisz - spytała Margot trochę niepewnie.
- Chodzi ci o firmę? Przecież już mówiłem. Odwaliłaś kawał fantastycznej roboty!
- To w końcu nic wielkiego. - Uśmiechnęła się skromnie. - To nie to, co twoje
przedsiębiorstwo.
- Ale dokonałaś tego całkowicie sama i jak sądzę, masz niezłe dochody...
Kiwnęła głową. Na jej potrzeby wystarczało, ale miała nadzieję, że po sprzedaży rezydencji
będzie mogła rozwinąć swoją działalność. Pomysłów miała pod dostatkiem.
- Opowiedz mi, jak to wszystko się zaczęło? Kochała mówić o firmie. Stała się jej
pasją.
- Może jednak nie powinnaś pozbawiać się rezydencji. Byłaby świetną wizytówką dla
twego talentu.
- Nie - ucięła krótko. - Już o tym rozmawialiśmy. Jak zawsze uparta, pomyślał.
- A twoje mieszkanie, gdzie ono jest? - Przypomniał sobie, że dziś kończy się ich
krótka idylla. Najpóźniej jutro rano musi wrócić do biura. Tak więc dziś wieczorem da jej
papiery do podpisania. I tak zakończy się ich sen o szczęściu.
- Kilka domów stąd.
- Mógłbym je zobaczyć?
- Moje mieszkanie? Po co?
- Żeby zaspokoić ciekawość.
- Jeśli ci na tym zależy... Ale prawdę mówiąc, odkąd babcia zaczęła chorować, nie
mieszkam tam. Czasem wpadam na krótko, by odebrać pocztę i przewietrzyć pokoje.
Mieszkanie Margot znajdowało się w jednym z tych starych, doskonale utrzymanych domów
przy ulicy pełnej kwiatów i zieleni. Na klatkę schodową prowadziły pięknie zdobione,
drewniane drzwi. W ogóle wszystko było tu z drewna i lśniło czystością. I posadzka, i schody,
i urokliwa, ozdobna balustrada.
Weszli na górę. Margot przekręciła klucz w zamku.
Poczuł się przez moment tak, jakby znalazł się w innej krainie. Pastelowe żółcie i zielenie
emanowały ciepłem, wręcz zapraszały do środka. Rośliny były wszędzie. W skrzynkach za
oknem petunie, w rogach balkonu girlandy kolorowych kwiatów, a na stole w salonie stała
gustowna donica z błękitnymi fiołkami. Przez olbrzymie okna, sięgające prawie sufitu,
wpadało mnóstwo światła. Wygodne, choć nieco staromodne meble pokryte jasnymi
narzutami rzucały cień na błyszczącą dębową podłogę. Nic na pokaz, żadnego pozerstwa.
Cała Margot. Uśmiechnął się pod nosem.
- Harriet musiała nie znosić tego miejsca.
- Dziękuję. To najpiękniejszy komplement. Napijesz się czegoś?
- Może mrożonej herbaty, jeśli masz.
- Zaraz przygotuję. Usiądź.
Przyglądał się obrazom i licznym bibelotom rozstawionym w pokoju. Nagle dostrzegł zdjęcie.
Były na nim trzy siostry. Ucieszył się. To on je zrobił, przed laty, kiedy Georgia i Shelby
przyjechały po zakończeniu roku szkolnego do Nowego Orleanu. Wyglądają tu na takie
szczęśliwe... Odstawił zdjęcie na miejsce i westchnął. Zdał sobie sprawę, jak bardzo zmienili
się od tego czasu. Nie byli już ani tacy młodzi, ani tacy beztroscy. Zajrzał do kuchni. Była
maleńka. Taka miniaturka rzeczywistości.
- Pomóc ci?
- Nie ma w czym. Poczekaj cierpliwie.
Oparł się więc o ścianę i przyglądał zgrabnym ruchom Margot. Właśnie postawiła na tacy
kubki i dzbanek z herbatą. Schyliła się po lód. Zwykle trzymała dzbanek z herbatą w
lodówce, ale przecież ostatnio w ogóle nie bywała w tym domu.
Usiedli w saloniku, przy stole. Odwróciła się i zauważyła migające światełko sekretarki.
Nacisnęła więc guzik i rozległo się ciche:
- Cześć, Margot. Nie słyszałam cię od wieków. Spróbuję w rezydencji.
Potem sygnał i znowu głos Susan:
- Cześć, Margot. To znowu ja. Trudno cię złapać. Caroline powiedziała, że jesteś w
pracy, twoja asystentka, że jesteś na lunchu. Jak przesłuchasz, zadzwoń koniecznie.
Sygnał i męski silny bas:
- Margot, tu Philip. Jak się masz? Próbowałem się do ciebie dodzwonić.
Bezskutecznie. Z miłą chęcią pomogę ci w sprawie rezydencji. Daj znać.
Sygnał. Cisza.
- Kim jest Philip? - spytał Raud.
- Znajomy.
- Jak dobry znajomy?
- Nie wiem, co masz na myśli. A jak ty klasyfikujesz swoich znajomych?
- Na przykład według tego, czy ich do siebie zapraszam. No to jak?
- No więc Susan przychodzi tu bardzo często.
- Susan Carmody? Skinęła głową.
- Nie sądziłam, że będziesz ją pamiętał.
- Znacie się przecież od wieków.
- Ale my nie zdążyliśmy spędzić zbyt wiele czasu z moimi przyjaciółmi przez tych
siedem miesięcy...
- Philip też tu często przychodzi? - Jego głos lekko zadrżał.
Czyżby Raud był zazdrosny?
- Właściwie to nie twoja sprawa. Ale jeśli cię to tak bardzo interesuje, odpowiem ci:
jeszcze nigdy tu nie był.
- Dopóki nie podpiszesz papierów, to jest moja sprawa. Jesteś w końcu moją żoną.
Przysunął się do niej i chciał ją pocałować, ale odepchnęła go delikatnie.
- Daj spokój, Raud. Między nami już wszystko skończone. Nie sądziłeś chyba, że żyję
tu w całkowitym odosobnieniu. Zjawiłeś się po pięciu latach...
- Ale jestem! I w końcu możemy porozmawiać.
- Nie chciałeś się przypadkiem rozwieść?
- Margot, coś trzeba postanowić. Albo zakończyć tę historię... albo spróbować raz
jeszcze.
W końcu powiedział na głos to, o czym myślał od wielu dni. Miał zamiar się z nią rozwieść,
dlaczego więc tak nagle zmienił zdanie?
- To nie będzie takie proste. Ty mieszkasz w Nowym Orleanie, a ja tutaj. Jak to sobie
wyobrażasz?
- Przynajmniej powinniśmy spróbować to rozważyć.
- Sama nie wiem. - Rozejrzała się dookoła. Udało jej się zbudować życie na nowo.
Czy rzeczywiście chciała to wszystko zmieniać?
- Wpadnij kiedyś w weekend. Przekonasz się, czy jeszcze lubisz Nowy Orlean. Nie
byłaś tam przecież od wieków - zaproponował.
- Nie byłam tam długie pięć lat. - Może to rzeczywiście niezły pomysł. Tylko na
weekend. Jeśli miałoby to cokolwiek zmienić w jej życiu, przecież może im się udać... - Ale
w tym tygodniu nie mogę. Ma przylecieć do mnie klient z Nowego Jorku. Nie chciałabym go
stracić. A przekładałam już to spotkanie z powodu Harriet.
- Może więc w przyszłym? Pokiwała powoli głową.
- Dobrze, myślę, że to będzie możliwe. " - Przyjedź już w piątek.
- Jeśli mi się uda wyrwać. To są miłe strony bycia swoim własnym szefem.
Spojrzała na niego. W oczach Rauda pojawiły się wesołe ogniki. Czy aż tak bardzo się
ucieszył?
- No dobra, to teraz zdradź mi tę słodką tajemnicę. Kim jest Philip?
- Philip to znajomy Harriet. Jest grubo po pięćdziesiątce. Nie musisz być o niego
zazdrosny.
Na twarzy Rauda pojawił się szeroki uśmiech. Taki uśmiech roztopiłby nawet najbardziej
zatwardziałe serce. Zerknął na zegarek.
- Wybacz mi, ale muszę już lecieć. Chciałbym zdążyć do biura przed zamknięciem. W
takim razie do zobaczenia za dwa tygodnie.
- Jak to? Poczekaj. Nic nie mówiłeś, że wyjeżdżasz.
I co, tak po prostu wychodzisz? - Patrzyła z niedowierzaniem, jak wkłada marynarkę. -
Przecież nie mam zielonego pojęcia, ani gdzie mieszkasz, ani gdzie pracujesz.
Sięgnął ręką do kieszeni i wyciągnął wizytówkę.
- A więc do następnego piątku, Margot. Może uda ci się przyjechać już na lunch. Daj
mi znać.
Wyszedł, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. Podbiegła do okna. Patrzyła, jak idzie w dół
ulicy. Po chwili zniknął za rogiem. Cholera, zaklęła pod nosem. Była przekonana, że zostanie
do końca tygodnia. Ależ się wygłupiła! Oparła czoło o chłodną szybę. Zdała sobie sprawę, że
ledwo Raud wyszedł, zaczęła za nim tęsknić.
Następnego ranka umówiona była z adwokatem. Nic o tym nie wspominała Raudowi. Zresztą,
sama nie wiedziała, o co chodzi. Jej wizyta jednak nie trwała zbyt długo. Stała teraz w pełnym
słońcu i próbowała zebrać myśli. Naprawdę była zszokowana. Powoli ruszyła w stronę
samochodu. Musi porozmawiać z Shelby i Georgią. Na siedzenie obok kierowcy rzuciła
grubą kopertę. One tak bardzo Uczyły na pieniądze ze sprzedaży rezydencji. Co powiedzą,
kiedy dowiedzą się, że poza długami nic nie zostało? Koniecznie musi się z nimi spotkać. To
nie jest rozmowa na telefon. Oparła się o fotel i zamknęła oczy. Była niewyobrażalnie
zmęczona i przybita. Wieści, które przekazał jej adwokat, były wyjątkowo niepomyślne.
Harriet, aby zachować pozory dostatku, narobiła mnóstwo długów. Jak mogła?
Margot nie chciała, aby Raud dowiedział się o jej problemach. A jego propozycję powinna
chyba rozważyć raz jeszcze...
ROZDZIAŁ ÓSMY
Tydzień ciągnął się w nieskończoność. Najpierw praca, potem nie kończące się przeglądanie
rodzinnych papierów. Weekend też nie był lepszy. Spotkanie z klientką okazało się
prawdziwą katastrofą. Ta kobieta swoim niezdecydowaniem doprowadziła Margot do skrajnej
rozpaczy. O ile bardziej wolałaby być teraz w Nowym Orleanie. Na dodatek w przyszłym
tygodniu czekała ją trudna rozmowa z Georgią i Shelby. Co do Harriet nie miała już
najmniejszych wątpliwości. Zapewne rozwód ich rodziców był również jej sprawką. Około
ósmej zadzwonił telefon.
- Witaj, Margot.
To był Raud. Jej serce zadrżało. Więc jednak zadzwonił. Mocniej przycisnęła słuchawkę do
ucha. Oddałaby wszystko, żeby go teraz zobaczyć, być z nim.
- Cześć. Co słychać?
- Nic takiego. Chciałem ci powiedzieć... Chciałbym, byś była tu teraz przy mnie.
- Ja też tego pragnę - wyznała szczerze.
- To miłe, co mówisz. A jak wypadło spotkanie z klientami?
- Och, to był prawdziwy horror. Nie dość, że ta kobieta nie wiedziała, czego chce, to
nawet nie była pewna, co jej się podoba. Oczekiwała ode mnie cudów.
- I co, udało ci się jakoś ją zadowolić?
- Dałam jej całą masę próbek. Mamy spotkać się jeszcze raz w środę. To ona musi
wybrać. Powiedz lepiej, jak zakończyła się historia z twoim tankowcem?
- Na szczęście nie był uszkodzony. Po przeglądzie technicznym wrócił więc do pracy.
- Dzięki Bogu. Czy takie wypadki zdarzają się często?
- Raczej sporadycznie.
- Na czym właściwie polega twoja praca? - Chciała jak najdłużej zatrzymać go przy
telefonie.
- Opowiem ci, jak przyjedziesz. A jak mają się dokumenty?
- Sporo już przejrzałam, ale jakoś wątpię, że uda mi się cokolwiek wyjaśnić.
Znalazłam jednak akt zgonu mojej mamy i nasze akty urodzenia. To też coś.
- Nie wiedziałaś, kiedy zmarła?
- Wiedziałam. Czasami odwiedzałyśmy jej grób. Tam wypisane są daty. Ale jakoś
dziwnie przyjemnie było trzymać w ręku te dokumenty. Figuruje tam również mój ojciec,
Sam Williams.
- Willams?
- Używałyśmy nazwiska panieńskiego mojej matki.
- Dlaczego?
- Nie wiem dokładnie. Nie przypominam sobie, by nazwisko taty było w ogóle
kiedykolwiek wymieniane. Nie natknęłam się jednak na żadne dokumenty regulujące prawnie
zmianę nazwiska. Zawsze byłyśmy pannami Beaufort. Więc może nasze małżeństwo nie jest
prawomocne?
- Nie żartuj...
- No wiesz, pomyślałam, że to mogłoby pomóc..
- Jak to?
- W związku z naszym rozwodem.
- Pogadamy o tym w przyszłym tygodniu, Margot, kiedy przyjedziesz.
- W porządku. Postaram się dotrzeć na lunch.
- Świetnie!
- Raud, jest jeszcze jedna sprawa. W sobotę... umówiłam się na lunch z siostrami.
Mam nadzieję, że znajdziesz sobie jakieś zajęcie. - Nie chciała, by dowiedział się o długach.
- Nie jestem zaproszony?
- Wybacz, to babskie sprawy.
- Zarezerwuj sobie w takim razie czas na kolację.
- No jasne.
Odłożyła słuchawkę. Nie była zbyt pewna siebie. Z jednej strony chciała go jak najprędzej
zobaczyć, z drugiej jednak obawiała się tego, co przyniesie przyszłość.
W piątek przed wyjazdem odchodziła od zmysłów. Co najmniej cztery razy pakowała się i
rozpakowywała. Zależało jej, by Raud dostrzegł, jak długą drogę pokonała od tamtego czasu.
Nie była już nieśmiałym dziewczątkiem, lecz dojrzałą kobietą.
Mijały kilometry, a Margot stawała się coraz bardziej nerwowa. Chciała zobaczyć się z
Raudem i z siostrami, choć oba te spotkania nie zapowiadały się na łatwe. Jednak przede
wszystkim obawiała się powrotu do Nowego Orleanu. Kiedyś była tam bardzo szczęśliwa,
lecz to właśnie tam miała miejsce największa tragedia jej życia. Bała się wspomnień...
Spędzili razem tylko jedno Boże Narodzenie. .. Ach, przypomniała sobie, jaka była
szczęśliwa, gdy dowiedziała się, że jest w ciąży. Oboje szaleli z radości. Pamiętała też, kiedy
kupili pierwszego pluszowego misia... i jak Raud upierał się przy piłce nożnej. Jak długo
trwało, nim zrozumiał, że to wcale nie musi być chłopiec... Miała nadzieję, że teraz lepiej
potrafi poradzić sobie z wyzwaniami losu. W końcu jest o pięć lat starsza. Postanowiła
walczyć o swoje małżeństwo.
Dużo czasu zajęło jej dotarcie do centrum miasta. Z każdą chwilą przybywało samochodów.
Utworzył się korek. Bez trudu jednak trafiła pod adres, który podał jej Raud. Spojrzała na
zegarek. Przyjechała o wiele za wcześnie. Weszła do budki telefonicznej i wystukała jego
numer. Drżała z podniecenia.
- Gdzie jesteś? - zapytał. . - Na dole.
- Wejdziesz na górę, czy też wolisz od razu iść coś zjeść? Decyduj.
- Chętnie zobaczę twoje biuro.
- Zatem wejdź. Jedenaste piętro.
Już po chwili znalazła się w przytulnej recepcji. Wisiał nad nią duży szyld: Błękitna Gwiazda
- przedsiębiorstwo frachtowe.
- W czym mogę pani pomóc? - zapytała recepcjonistka siedząca za biurkiem. Była
młodą, jasnowłosą kobietą.
- Chciałabym zobaczyć się z panem Marstallem - powiedziała z tajemniczym
uśmiechem.
- Czy pan Marstall pani oczekuje?
Chłodny ton, jakim zwróciła się do Margot, natychmiast zmazał uśmiech z jej twarzy.
- Tak.
- Kogo mam zaanonsować?
- Jestem jego żoną - rzuciła krótko. Rozpierała ją duma. Od tylu lat nie wypowiadała
tych słów. Dobrze jej to zrobiło. Czyżby już podjęła decyzję? Czyżby chciała podjąć próbę
ratowania ich małżeństwa? A może zrobiła to, żeby zobaczyć głupkowaty wyraz twarzy
recepcjonistki. W tym momencie zauważyła Rauda dziarsko idącego w jej kierunku.
- Margot!
Kątem oka obserwując recepcjonistkę, wspięła się na pałce i pocałowała go w policzek.
- Cześć, kochanie.
- Cieszę się, że dojechałaś bezpiecznie. - Zachowywał się całkiem naturalnie, jakby
spodziewał się takiego powitania.
Wsunęła rękę pod jego ramię i uśmiechnęła się.
- Ale już zapomniałam, jakie okropne korki są w tym mieście. Oprowadzisz mnie po
biurze?
Kiwnął głową.
- Tak, oczywiście. - A gdy się oddalili, zapytał szeptem: - Czy możesz mi wyjaśnić, co
to za gra, w którą się bawisz?
Spojrzała na niego niewinnie.
- O co ci chodzi, Raud? Czy żona nie może przywitać się ze swoim mężem?
- Racja!
Recepcjonistka patrzyła na nich pytająco, nic z tego nie rozumiejąc.
Po chwili Raud wciągnął Margot do biura i przywitał gorącym pocałunkiem. Czyżby mieli
zapomnieć o lunchu? - pomyślała.
A prawda była taka, że przejrzał jej grę i chciał najwyraźniej dać nauczkę. Lecz dotyk jej ust
sprawił, że o wszystkim zapomniał. Marzył jedynie, by móc trzymać ją w ramionach i
odkrywać krągłości ciała; czuć ręce Margot zaplecione na swoim karku. Jeszcze mocniej wpił
się w jej usta. Pragnął jej, jak żadnej kobiety w życiu. Z trudem łapała oddech. Uśmiechnął
się szelmowsko. A może warto było ratować jeszcze to małżeństwo. Gdy ją uwolnił z uścisku,
zapytała, patrząc na niego roześmianymi oczami:
- Co to miało znaczyć?
- Jak to? Czy mąż nie może przywitać się ze swoją żoną?
- A co z lunchem?
- Jesteś gotowa? - Sam miał ochotę na dużo, dużo więcej. Lecz poznał już wszystkie
zalety cierpliwości. A poza tym, był świetnym negocjatorem.
- Przede wszystkim jestem bardzo głodna - powiedziała nagle Margot. Tak się
denerwowała, że od wczoraj nie miała nic w ustach. Teraz zdawało jej się, że mogłaby zjeść
konia z kopytami. - Ale może w końcu oprowadzisz mnie po biurze?
- Oczywiście. Jak będziemy wychodzić - obiecał.
- Na dziś jesteś już wolny?
- Tak. - Podszedł do biurka, żeby uporządkować papiery. - I przez cały weekend
również. - Spojrzał na nią znacząco i mrugnął okiem.
- Co będziemy robić?
- Porwę cię na wielką włóczęgę po mieście.
To dziwne uczucie być tu znowu, pomyślała. Jego biuro znajdowało się niedaleko dzielnicy
francuskiej. A w oddali widniała majestatyczna Missisipi.
- Gdzie zaparkowałaś? - zapytał niespodziewanie.
- Niedaleko. Przy następnej przecznicy.
- Daj mi kluczyki. Poproszę jednego z moich pracowników, by zaprowadził samochód
do mojego garażu.
No, no, no, pomyślała. Co za ekstrawagancja. Sięgnęła do torebki. Ciekawe, czy jest
naprawdę szczęśliwy, czy tylko pozuje?
Przelecieli przez biuro jak burza. Mimo to jednak zdążył jej wszystkich przedstawić. Na lunch
zabrał ją do małego, przytulnego bistro niedaleko biura. Potem zaproponował, żeby
powłóczyli się po dzielnicy francuskiej, tak jak kiedyś. Przedtem jednak chciał się przebrać.
Złapali więc taksówkę i pojechali do niego. Mieszkał w dzielnicy, w której stare magazyny
zostały przerobione na ekskluzywne apartamenty. Nowoczesną windą wjechali na górę. Boże,
jakże to miejsce różniło się od ich małego, przytulnego mieszkania przy uniwersytecie.
Weszła do środka i od razu poczuła się nieswojo. O rety! Tu było jak w muzeum.
- Jak ci się podoba?
- Jest - zawiesiła na chwilę głos - ciekawe. - Próbowała mówić przekonująco. W holu
dostrzegła swoją walizkę i kluczyki od samochodu. - Gdzie mogłabym się przebrać?
Podszedł do niej i przytrzymał dłonią jej twarz.
- A gdzie chcesz się rozlokować? W mojej sypialni czy w pokoju gościnnym?
Na chwilę zaniemówiła. Nie spodziewała się tak bezpośredniej propozycji.
- W pokoju gościnnym - wykrztusiła wreszcie. Jeszcze dużo czasu upłynie, zanim
będę potrafiła zachowywać się przy nim zupełnie swobodnie, pomyślała.
Nawet jeśli poczuł się zawiedziony czy dotknięty, nie dał po sobie niczego poznać. Wziął jej
bagaże i rzucił przez ramię:
- Chodź ze mną.
Kiedy została sama, zaczęła zastanawiać się, co włożyć. Zdecydowała się na prostą
spódniczkę i lekką, lnianą bluzkę. Przeczesała włosy i spojrzała w lustro. Nie najgorzej,
pomyślała i uśmiechnęła się do siebie. Jej oczy błyszczały, a na policzkach malował się
delikatny rumieniec.
Raud był w salonie. Rozmawiał przez telefon. Gdy weszła, odwrócił się i uśmiechnął.
- Muszę być jutro w firmie około pierwszej, ale nie zabierze mi to zbyt dużo czasu.
- Znowu interesy? - Przytuliła się do niego jakby nigdy nic. Jakby było to czymś
zupełnie naturalnym.
Odłożył słuchawkę i pocałował Margot w policzek.
- Niestety. Ale to tylko dlatego, że umówiłaś się na jutrzejszy lunch z siostrami. Poza
tym, przez cały weekend jestem do twojej dyspozycji.
- W takim razie w porządku. Dokąd mnie porywasz?
- Jax?
- Świetnie! Traktujesz mnie jak turystkę.
Przebudowana gorzelnia była siedzibą modnych sklepów. To jedna z większych atrakcji
turystycznych Nowego Orleanu.
- Masz wygodne buty?
- No jasne. A w razie czego będę biegała na bosaka. Ujął jej dłoń. Ich palce splotły się
natychmiast.
- Chodźmy zabawić się w turystów.
Francuska dzielnica... Dopadły ją wspomnienia. Była to najtańsza forma spędzania wolnego
czasu, a jednocześnie szansa znalezienia tanich drobiazgów do mieszkania. Czasami zdawało
jej się, że nigdy się nie rozstali. Kiedy indziej znowu, że Raud jest zupełnie obcym
człowiekiem. Sama już nie wiedziała, co ma o tym sądzić. Wiedziała natomiast, że musi
wziąć się w garść. Ten weekend mógł bowiem okazać się najważniejszy w jej całym życiu.
Chodzili to tu, to tam. Oglądali wystawy, sklepy... Przyglądali się rysownikom na ulicy... W
maleńkich, nastrojowych kawiarenkach popijali na przemian kawę i sok. Wieczorem poszli na
wystawną kolację, a później pośród świateł migocących neonów powrócili, do apartamentu
Rauda. Dopiero kiedy zapalił światło w salonie, mogła dokładnie obejrzeć pomieszczenie.
Jedno było pewne, to miejsce nie mogło nikomu wydać się przyjemne.
- Co tak naprawdę myślisz o moim mieszkaniu? - zapytał.
- Już ci powiedziałam, jest... ciekawe i bardzo nowoczesne. W niczym nie przypomina
naszego poprzedniego mieszkania.
- Kiedy się tu wprowadzałem, chciałem czegoś kompletnie innego. Ale teraz, sam już
właściwie nie wiem. Napijesz się czegoś?
- Chętnie. Mrożonej herbaty.
Jeszcze raz potoczyła wzrokiem po ścianach i meblach.
- Jest bardzo chłodne. Powinieneś wprowadzić tu trochę barwy... ożywić je - zawołała.
Była ciekawa, jak wyglądają inne pomieszczenia. Poszła za nim do kuchni.
- Sprawia wrażenie, jakby tu nikt nie mieszkał - powiedziała z zastanowieniem.
- Mieszkam tu od lat, a projekt drogo mnie kosztował.
- Nalał do szklanek herbatę. Podniósł wzrok i spojrzał na nią. - Chcesz się tym zająć?
- Nie mam pojęcia, czego byś chciał. Musiałbyś mi coś podpowiedzieć.
- Znam twój gust. Zostawiam ci wolną rękę, Margot. Jestem pewien, że będę
zadowolony ze wszystkiego, co wymyślisz.
Kiwnęła głową, a przed jej oczami zaczęły przesuwać się obrazy. Już widziała, jak można by
zmienić tę martwą przestrzeń w coś interesującego, ale zarazem ciepłego i przytulnego.
Popijali herbatę, siedząc w wygodnych fotelach i rozmawiali o tym, co zmieniło się w
Nowym Orleanie. Spoglądali przez okno na migocące światła po drugiej stronie rzeki i na
wolno poruszające się, ozdobione kolorowymi lampkami barki.
Margot zauważyła, że jest bardzo wyciszona. A kiedy zapadł wieczór, Raud wyjął szklankę z
jej dłoni i odstawił na stół. Po chwili już siedziała na jego kolanach i mocno się do niego
przytulała.
- Nadszedł czas, żebyśmy porozmawiali o nas - szepnął jej do ucha.
W pokoju było niemal zupełnie ciemno. Wpadała jedynie lekka poświata z zewnątrz. Margot
nie odzywała się przez chwilę. Było jej naprawdę dobrze. Znowu czuła się bezpieczna.
- Brakowało mi ciebie przez ten tydzień - wyznała w końcu.
- Tak?
- Tylko tyle? Nic więcej nie powiesz?
- Co, że i mnie ciebie brakowało?
- Mogłeś zadzwonić.
- Zrobiłem to przecież. Nie pamiętasz? - Tylko raz...
- Ty w ogóle nie zadzwoniłaś.
- To racja. I ja mogłam wykręcić numer. - Powinni nawzajem potraktować siebie
poważnie. Przypomniała sobie, jak bardzo potrzebowała pogadać z kimś w środę, po
rozmowie z prawnikiem. Ale przecież Raud nie powinien na razie dowiedzieć się o jej
kłopotach.
- Jeśli mamy spróbować raz jeszcze, musimy porozmawiać o naszych oczekiwaniach.
W ten sposób łatwiej uniknąć nieprzyjemnych niespodzianek i rozczarowań.
Margot zdała sobie sprawę, że nawet słowem nie wspomniał o miłości. Czyżby jego uczucia
całkowicie się wypaliły?
- A czego ty oczekujesz? - spytała cicho. Pogłaskał ją po dłoni. Poczuła falę ciepła.
- Chciałbym, byśmy razem zamieszkali.
- To oczywiste. - Pokiwała głową. - Co będzie z twoją firrną?
Myślała już nad tym przez cały poprzedni tydzień.
- Sądzę, że najlepszym wyjściem byłoby powierzyć ją Jessie. Uczynię ją wspólniczką,
a potem może otworzę filię tutaj. Bardzo trudno będzie zostawić mi moich klientów... Chyba
trudniej jeszcze, niż zacząć wszystko od początku. Przerażają mnie trochę koszty tego
przedsięwzięcia i konkurencja.
- Pomogę ci, jeśli tylko pozwolisz...
- A co będzie z twoją pracą?
- Nie chciałbym cię oszukiwać. Pochłania masę mego czasu. Jedyne, co mogę obiecać,
to to, że będę starał się wracać do domu na kolację... no i weekendy będą święte.
- To już wszystko, czy masz jeszcze coś w zanadrzu? - zapytała niepewnie.
- Dzieci...
Tego bała się najbardziej. Poczuła nagłe ukłucie w sercu.
- Nie chciałabym przeżywać tego jeszcze raz. Nie podołałabym temu. - Łzy potoczyły
się po jej twarzy.
- Ale obydwoje pragnęliśmy przecież dzieci - powiedział miękko. - Ja wciąż chcę.
Byłabyś cudowną matką.
Wstała nagle i podeszła do okna.
- Nie, Raud. Jeśli to warunek, lepiej zapomnijmy o całej sprawie.
- Ależ, Margot, nie jest przecież powiedziane, że znowu poronisz.
- Istnieje jednak takie prawdopodobieństwo - szepnęła, z trudem opanowując drżenie
głosu. Tak bardzo pragnęła dziecka. Ale ryzyko, że je straci, po prostu ją porażało.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Następnego poranka zbudził Margot zapach świeżo zaparzonej kawy. Przeciągnęła się leniwie
na łóżku i rozejrzała po pokoju. Niemal wszystko było tu śnieżnobiałe. Przez moment poczuła
się jak w niebie. Ale jakimś dziwnym niebie, bez duszy. Albo raczej jakiejś lodowej krainie?
Zastanawiało ją, kim był dekorator wnętrz, który urządzał mieszkanie Rauda. Może, gdyby
ona śmiało weszła na ten rynek, miałaby całkiem niezłe szanse, by osiągnąć dużo większy
sukces niż dotychczas.
Usiadła na łóżku. Wydawało jej się, że po wczorajszej rozmowie jeszcze bardziej się z
Raudem od siebie oddalili. Czy to jednak był błąd, że przyjechała tutaj? Może dała się złapać
na jego niezbyt realną wizję przyszłości. Poza tym, on chciał dzieci. Z tym się nie liczyła.
Wyjrzała przez okno. Niebo było nieskazitelnie niebieskie. Zza horyzontu wytaczało się
leniwie słońce. Do spotkania z Shelby i Georgią miała jeszcze mnóstwo czasu. Wzięła więc
długi prysznic i włożyła lekką sukienkę na ramiączkach. Jasne sandałki świetnie dopełniały
stroju. Nie miała dzisiaj ochoty włóczyć się po mieście. Chciała pobyć trochę z Raudem.
Może uda im się coś ustalić.
Kiedy weszła do kuchni, siedział już przy stole i czytał gazetę, Przed nim stał kubek z kawą.
Wszystko wyglądało tak zwyczajnie, naturalnie... Miała ochotę rzucić się w jego ramiona i
całować go do utraty tchu; pozwolić, aby jego namiętność rozproszyła wszystkie dręczące ją
wątpliwości. Zamiast tego jednak bąknęła:
- Dzień dobry.
Nie wiedziała, czy jest wściekły, bo spędził dzisiejszą noc samotnie, czy też nie. Jednak gdy
tylko na nią spojrzał, zrozumiała, że jej podejrzenia były niesłuszne. Jego oczy rozświetliła
prawdziwa radość.
- Dobrze spałaś? - zapytał.
- Nie za bardzo. - Wzruszyła ramionami. - Ale to nie z winy łóżka.
- Może w takim razie dlatego, że pragnęłaś, abym znalazł się przy tobie? - Odwrócił
się i nalał do kubka kawy. Usiadł przy stole, postawił przed nią kubek i delikatnie musnął
dłonią jej twarz. - No więc?
W jego oczach igrały diabelskie ogniki. Przedtem zastanawiała się, czy uda jej się jakoś
uniknąć tego tematu.
- Może rzeczywiście powinniśmy to jakoś inaczej rozegrać - przyznała niechętnie.
Musiał się opanować, by nie wybuchnąć gromkim śmiechem.
- Być może. Ale mamy czas. A póki co, co chciałabyś zjeść na śniadanie?
- Zamierzasz przygotować je sam? - Spojrzała na niego zdziwiona.
- Mówiąc szczerze, sądziłem, że to raczej ty będziesz się upierała, aby czynić honory
domu. Od lat nie miałem przyjemności raczyć się tymi smakołykami, które potrafisz
przyrządzać.
- Mogłabym zrobić ci omlet - zaproponowała z uśmiechem.
Przypomniała sobie, jak bardzo się zawsze o nie dopominał. Pamiętała praktycznie wszystko,
co dotyczyło Rauda. Rauda, którego znała i kochała. Ale czy on ją również kochał? Czy w
ogóle kiedykolwiek coś do niej czuł?
- No dobrze, ja przygotuję ci dzisiaj coś smacznego, a ty mi się jutro zrewanżujesz -
powiedziała, otwierając po kolei wszystkie szafki i szuflady w poszukiwaniu potrzebnych jej
rzeczy.
- Na jutro wymyśliłem coś całkiem innego. Pójdziemy do tej małej knajpki... chyba
pamiętasz jeszcze „Cafe du Monde". Będziemy siedzieć tam jak dawniej, wcinać świeże
rogaliki, sączyć aromatyczną kawę i czytać poranne gazety. Co ty na to?
Uśmiechnęła się szeroko. Dawniej odwiedzali to miejsce każdego niedzielnego poranka. To
była taka ich tradycja. Wzruszyła się, że jeszcze nie zapomniał.
- O której spotykasz się z Georgią i Shelby?
- O wpół do pierwszej - powiedziała, podrzucając omlet na patelni. Sprawiło jej
przyjemność, że Raud pochwalił jej smaczną kuchnię. Teraz rzadko gotowała. Tylko dla
siebie nie było warto.
- A gdzie?
- „Fluid" - odparła krótko. Wybrała to miejsce, bo zapewniało spokój i ciszę. W
zasadzie mogły spotkać się u Shelby, ale Margot miała chęć zaprosić siostry na obiad. Coś w
rodzaju małej uroczystości na cześć jej ewentualnego powrotu do Nowego Orleanu.
- Jeśli chcesz, podrzucę cię tam i odbiorę, kiedy będę wracał - zaproponował,
pałaszując ze smakiem omlet z konfiturą, który dla niego przygotowała,
- Nie, po co. Nie ma takiej potrzeby. Któraś z nich może mnie przecież podrzucić.
Raud wstał nagle i wyszedł z kuchni. Lecz już za chwilę wrócił.
- Proszę! To na wypadek, gdybyś wróciła wcześniej. Wręczył jej klucze do
mieszkania. Wyglądały na nigdy nie używane. Zaskoczył ją. W życiu nie pomyślałaby, że tak
postąpi.
Raud jakby czytał w jej myślach.
- Nie bój się, to cię do niczego nie zobowiązuje.
- OK. - Powolnym ruchem schowała je do torebki. - Postaram się nie zgubić.
- Myślałaś już o tym, jak można by zmienić to miejsce? - zapytał, wkładając ostatni
kęs omletu do ust.
- Owszem...
Margot przedstawiła mu kilka propozycji dotyczących przede wszystkim zmiany kolorów i
większości mebli. Słuchał, bujając się na krześle i kiwał potakująco głową.
- No cóż, widzę, że masz gotowy plan. Nic, tylko zabierać się do roboty.
- Nie przesadzaj. Przecież ja nawet nie widziałam jeszcze całego mieszkania.
- No, to chodź! Pokażę ci każdy zakamarek. - Wprowadzając ją do przestronnego
pokoju, zakreślił ręką w powietrzu szeroki łuk i uroczyście powiedział: - Oto moja sypialnia!
- Pochylił się i delikatnie musnął wargami jej usta. - Nasz pokój? -spytał niespodziewanie.
Jej serce stanęło na chwilę w miejscu. Rozejrzała się po pokoju. Olbrzymie, owalne łoże
dominowało nad całością. Niedbale ułożona, ciemnoniebieska pościel podkreślała męski
charakter tego pomieszczenia. Margot wybrałaby raczej kwiaty i pastele. Ale jakoś nie była w
stanie wyobrazić sobie Rauda śpiącego w pościeli w kwiaty.
- I co myślisz? - zapytał troszkę niecierpliwie.
- To najładniejszy pokój w całym mieszkaniu. I jest taki... prawdziwie twój. Ale reszta
wygląda, jakby tam nikt nigdy nie mieszkał.
W pokoju Rauda panował drobny nieład. Na nocnym stoliku leżała sterta książek i jakieś
drobniaki, a na stole kluczyki od samochodu i stos gazet. Na niewielkiej półce nad łóżkiem
stała duża fotografia jego rodziców. Swojej nie dostrzegła nigdzie. Lecz czego się
spodziewała, przecież porzuciła go przed laty.
- No i co?
- Tutaj nie zmieniałabym w ogóle niczego - powiedziała po krótkim zastanowieniu. To
wnętrze świetnie do ciebie pasuje.
- A do nas?
- To się jeszcze zobaczy...
- Mogłabyś tu spać?
Nagła fala ciepła wypełniła jej ciało. Budzić się u jego boku, dotykać, całować... i kochać się
z nim. Przeszył ją dreszcz rozkoszy. Nie powinna była odchodzić od niego, wtedy, przed
pięcioma laty. Znowu poczuła złość na babkę Harriet.
Raud przytulił ją mocno, a potem szepnął:
- Sprawdzimy, czy łóżko jest wygodne?
Zanim jednak zdołała mu odpowiedzieć, zaczął ją pieścić i całować. Nie potrafiła mu się
oprzeć.
Na spotkanie we „Fluidzie" zjawiła się mocno spóźniona. Obie siostry czekały już na nią.
Przyspieszyła więc kroku.
- Przepraszam, bardzo was przepraszam. Długo czekacie? - sapnęła, siadając.
- Nie. - Georgia zmarszczyła groźnie brwi, a potem wymieniła porozumiewawcze
spojrzenie z Shelby. -A coś ty robiła tyle czasu? - zapytała podejrzliwie.
Margot, zmieszała się, a obie siostry wybuchły gromkim śmiechem.
- W porządku. Jak byśmy nie wiedziały.
- Natychmiast przestańcie. - Czuła się trochę niezręcznie. - Nie patrzcie tak na mnie!
O co wam chodzi? - Margot ukryła twarz za menu. Chciała uciec od ciekawskich spojrzeń
sióstr.
Shelby wyjęła jej kartę z rąk.
- No, powiedz nam, co jest grane? Czyżbyś miała z nim romans?
- Nie można już mieć romansu z własnym mężem? - odparła nieco rozzłoszczona
Margot. - Po tym, jak spędziliśmy kilka dni razem w rezydencji, doszliśmy do wniosku, że
moglibyśmy spróbować zacząć wszystko od nowa. A nuż uda nam się uratować coś z tego
związku.
- To dlatego się dziś spotkałyśmy? Świętujemy wasze zejście? - zapytała z uśmiechem
Georgia.
- Nie, jeszcze sama nie wiem, co z tego wyjdzie. To nic pewnego. Zresztą, kiedy Raud
pojawił się w Natchez, miał ze sobą papiery rozwodowe.
- Rozwód? - wybuchła Shelby. - Dlaczego? Nic już z tego nie rozumiem, ale to w
końcu wasza sprawa. A jak się czujesz w Nowym Orleanie? - Wiedziała dobrze, że po tym, co
się wydarzyło, Margot nie przepadała za tym miastem.
- Jakoś to znoszę. - Margot starała się przywołać na twarz uśmiech, ale wypadł
niestety dość blado. Wspomnienia wciąż jeszcze sprawiały jej ból.
- Jeśli się rzeczywiście zejdziecie z Raudem, powinniście mieć czym prędzej dziecko -
rzuciła niespodziewanie Georgia. Była święcie przekonana o słuszności swoich słów, jak
nigdy dotąd.
- O nie! - ucięła krótko Margot. - W żadnym wypadku nie zaryzykuję jeszcze raz.
Obie siostry popatrzyły na nią mocno zdziwione.
- Margot, dlaczego? Przecież nigdzie nie jest powiedziane, że znowu poronisz. Mogę
się założyć, że będziecie mieli z Raudem prześliczne dzieci. Pamiętam, jak szalałaś z radości,
kiedy dowiedziałaś się, że jesteś w ciąży. Nie wierzę, że nie chcesz mieć dzieci. - Shelby nie
dawała za wygraną.
- Nie zaryzykuję! Przenigdy! - powiedziała dobitnie. Zdała sobie sprawę, że one jej
nie rozumieją. Drugi raz by tego już nie przeżyła. - Ale nie zaprosiłam was tu, aby rozmawiać
o mojej przyszłości. Gdy tylko coś z Raudem postanowimy, na pewno dowiecie się jako
pierwsze. Póki co, mam jednak złe wiadomości. Dotyczą rezydencji.
Pojawiła się kelnerka. Złożyły zamówienie, a kiedy zostały znowu same, Shelby zwróciła się
do Margot: - No dobrze, powiedz teraz, o co chodzi?
Margot odetchnęła głęboko, jakby chciała sobie w ten sposób dodać otuchy.
- Nie ma żadnych pieniędzy - powiedziała powoli. Jej głos drżał. Nie potrafiła ukryć
oburzenia.
- Słucham? - zapytała Georgia z niedowierzaniem. -Jak to nie ma? Przecież babcia
prowadziła tak dostatnie życie! I tyle miała służby!
- No właśnie, też tak myślałam. Ale to wszystko za pożyczone pieniądze. Nawet
hipoteka rezydencji jest zadłużona. Tak powiedział adwokat i tak wynika z dokumentów,
które przeglądałam. Nie bez powodu skrzętnie je przed nami ukrywała.
- Jak to, tak zupełnie nic...? - powtórzyła z przerażeniem Georgia.
- Jeśli sprzedamy dom, będziemy w stanie spłacić długi. Miejmy też nadzieję, że
wystarczy na zapłacenie podatków. A ze sprzedaży mebli trzeba będzie zapłacić rachunki za
szpital.
- Co z biżuterią? - rzuciła Shelby. - Za to też wpadnie nam kilka groszy.
- No właśnie. Te dwa naszyjniki, to dokładne kopie. Oryginały Harriet sprzedała wiele
lat temu.
- Więc dlatego chciała, żebyśmy bogato wyszły za mąż! - powiedziała Georgia.
- Nie sądzę. To było zawsze jej celem - dodała Shelby.
- Pamiętam, że jak byłyśmy jeszcze bardzo małe, powtarzała nam, jak ważne są
pieniądze i dobre maniery.
- Jest jeszcze coś...
- Chyba już nic gorszego nie może nam się przytrafić.
- Shelby spojrzała na starszą siostrę spod oka.
- Tym razem nie chodzi o pieniądze. To dotyczy naszego ojca.
Shelby i Georgia zamarły w bezruchu.
- Poczekaj, poczekaj. Pozwól, niech zgadnę. W ogóle nie ożenił się z naszą matką! -
rzuciła Shelby.
- Wręcz przeciwnie. Nazywał się Sam Williams.
- Słucham? - Georgia w dalszym ciągu nie mogła wyjść z osłupienia.
- Nigdy was nie zastanawiało, dlaczego nosimy nazwisko babci?
- Może mama wróciła do swojego panieńskiego nazwiska, kiedy ojciec ją porzucił? -
podsunęła Georgia.
- A ja myślę, że to raczej sprawka babci. Tak samo jak wtedy, kiedy rozstałam się z
Raudem... Nalegała, żebym się rozwiodła i wróciła do panieńskiego nazwiska. Miała niezłego
hopla na tym punkcie. Jesteście ode mnie młodsze, więc sporo was ominęło.
- A zatem nasz papa nazywał się Sam Williams - powiedziała Shelby z goryczą w
głosie.
- Nie sądzę, żeby nas opuścił z własnej woli - wycedziła powoli Margot. Zastanawiała
się, czy to dla nich nie za dużo, jak na jeden raz.
Kelnerka przyniosła zamówione dania. Zapytała, czy sobie jeszcze czegoś życzą. Kiedy
znikła, żadna z nich nawet nie spojrzała na stojące przed nimi smakołyki.
- Być może powinnam powiedzieć wam o tym wcześniej, ale chciałam mieć pewność.
Harriet, majacząc przed śmiercią, wyznała, że wyrzuciła Sama.
- To nic nie znaczy. - Georgia próbowała ratować sytuację. - Bardzo często widziałam
takie scenki w szpitalu.
- Możliwe. Jednak w połączeniu z listem, który znalazłam w jej szpargałach, ma to
sens. Niestety. - Starała się im wszystko rzeczowo wyjaśnić, przytaczając dosłowne
wypowiedzi Harriet i jej przyjaciółki Edith. Opowiedziała też siostrom o tym, jak babci udało
się rozdzielić ją z Raudem. O przebiegłości, bezwzględności i sprycie starej kobiety.
Shelby i Georgia nie mogły uwierzyć własnym uszom.
- Co za wiedźma! Jak ona mogła ci coś takiego zrobić? - syknęła Georgia.
- Łatwo sobie wyobrazić, co czułam, kiedy się o tym wszystkim dowiedziałam. No i
jeszcze ta sprawa z ojcem. .. - Wbiła wzrok w talerz. - Zawsze myślałam, że to przeze mnie...
że zrobiłam coś złego, tata zdenerwował się na mnie i odszedł.
- Sama chyba w to nie wierzysz... - Georgia wzruszyła ramionami.
- Dziś już nie, ale kiedyś tak właśnie myślałam.
- Wiesz coś o nim? Żyje jeszcze? - spytała Shelby. Drążyła ją ciekawość.
- Nie mam zielonego pojęcia.
- Ale ja chciałabym się dowiedzieć! Jeśli on żyje, chcę dowiedzieć się, dlaczego nas
opuścił. I czemu nigdy nie próbował się z nami skontaktować? - rzuciła nagle nerwowo
Shelby. Mówiła bardzo szybko, nie mogąc zapanować nad zdenerwowaniem.
- Właśnie! - przytaknęła jej Georgia.
- Myślę, że babcia maczała w tym palce. Zrobię wszystko, żeby poznać całą prawdę i
wtedy będziemy mogły go odszukać.
Zapadła grobowa cisza. Żadna z nich nie odzywała się przez dłuższą chwilę. Georgia dłubała
bezmyślnie widelcem w rybie spoczywającej przed nią na talerzu, a Shelby rysowała wzorki
na zaparowanej szklance z lodowatą wodą.
Shelby odezwała się jako pierwsza.
- No i co robimy? Margot potrząsnęła głową
- Nie wiem. Dlatego chciałam, żebyśmy się spotkały. Musimy coś zadecydować.
- Jeżeli będziemy chciały szybko sprzedać rezydencję, nie dostaniemy za nią dobrej
ceny. - Shelby wyglądała na zdruzgotaną.
- Mogę się założyć, że Raud mógłby nam pomóc -odezwała się milcząca do tej pory
Georgia.
- O nie! Nie poproszę go o to - powiedziała stanowczo Margot.
- Dlaczego nie? - zdziwiła się Shelby. - Skoro macie zacząć wszystko od nowa? Jeśli
wierzyć choćby w połowie plotkom, które krążą na jego temat, jest po prostu obrzydliwie
bogaty.
- No świetnie! Jeszcze gotów pomyśleć, że chcę do niego wrócić dla jego pieniędzy.
- Daj spokój. Nie pomyśli tak. Przecież on szalał na twoim punkcie -- przypomniała jej
Shelby.
- Przestań! - syknęła Margot. - To na nic. Lepiej sprzedajmy czym prędzej te
wszystkie cholerne rzeczy i będziemy miały raz na zawsze problem z głowy!
- Babcia będzie się w grobie przewracać - dodała Shelby z jakąś dziwną satysfakcją.
Wszystkie trzy spojrzały po sobie i wybuchły głośnym śmiechem.
- No, to postanowione. Powiedz coś więcej o Raudzie - poprosiła Georgia.
Było już późne popołudnie, gdy Shelby odwiozła Margot do domu. Ustaliły, że spotkają się w
Natchez w nadchodzący weekend i spróbują razem pozałatwiać wszystkie sprawy związane z
kłopotliwym spadkiem.
Margot wstąpiła po drodze do supermarketu. Postanowiła przygotować na kolację ulubioną
potrawę Rauda -krewetki po kreolsku. Otworzyła drzwi. Rauda jeszcze nie było. Poczuła się
trochę zawiedziona. Ale przecież nie umawiali się na żadną konkretną godzinę. Poszła do
kuchni i zajęła się przygotowaniem kolacji. Lubiła kulinarne eksperymenty. Pozwalało jej to
zapomnieć choć na parę godzin o problemach. Od tak dawna nie gotowała dla nikogo.
Postanowiła nakryć do stołu. Raud miał niezliczoną ilość naczyń. Talerzy, misek, miseczek...
Jedną z nich poznała. Dużą, niebieską, trochę wyszczerbioną... Zdziwiła się, że ją zatrzymał.
Kupili ją w pierwszym tygodniu małżeństwa w sklepiku obok uniwersytetu. Przypomniała
sobie, jak bardzo byli wtedy ze sobą szczęśliwi. A potem nastąpiły te wszystkie samotne lata.
Oczy Margot wypełniły się łzami, a z jej piersi wyrwało się łkanie.
- Margot! Co się stało? - Odwrócił jej twarz w swoją stronę. Wyjął chustkę i otarł łzy.
Spojrzała na niego, zagryzając mocno dolną wargę. Nie chciała, żeby ją oglądał w takim
stanie.
- Uderzyłaś się?
Mocno się do niego przytuliła.
- Tęskniłam za tobą.
- Przecież nie było mnie zaledwie kilka godzin - powiedział, głaszcząc ją delikatnie.
Pokręciła głową.
- Ale mnie chodzi o te całe pięć lat! - Nie potrafiła powstrzymać łez. - Oddałabym
wszystko, żeby móc cofnąć wskazówki zegara.
- Margot, mamy przecież przed sobą całe życie! Wzięła głęboki oddech. Czas na
podjęcie decyzji, pomyślała.
- Więc spędźmy je razem... Nie wyobrażam sobie kolejnych lat bez ciebie. - Dwie
cienkie strużki nieprzerwanie spływały po jej policzkach.
- Tak, tak właśnie się stanie - powiedział Raud stanowczo i pocałował ją.
Cały świat zawirował przed oczami Margot. Wiedziała, że tylko z Raudem chce dzielić
wszystkie dni i noce, radości i zmartwienia.
Spojrzał jej głęboko w oczy i wydało mu się, że wszystko zrozumiał. Porwał ją w ramiona i
zaniósł do sypialni.
- Jesteś pewna, że nie będziesz tego żałować? - zapytał niepewnie.
- Przejdźmy przez wszystko, co przyniesie los, razem. - Tak bardzo go pragnęła i tak
bardzo go kochała. Zycie bez niego nie miało już dla niej sensu.
Gdy po kilku godzinach sprzątała kuchnię, zdała sobie nagle sprawę, że Raud pieścił ją i
całował, ale nie powiedział ani razu, że ją kocha. Ani słowa o miłości. Zresztą i ona też tego
nie powiedziała. Ale przecież ją kochał. Na pewno. Gdyby tak nie było, nie chciałby, żeby do
niego wróciła.
Zapadł już zmrok. Raud stał przy oknie i wpatrywał się w rzekę. Kolacja była wspaniała. Jego
ulubione krewetki po kreolsku. Upił odrobinę koniaku z kieliszka. Dlaczego płakała? Czy
wspomnienia są dla niej aż tak bolesne? Było im tak cudownie, kiedy się kochali. A jednak
coś musiało być nie tak.
Upił kolejny łyk i nagle sobie uświadomił, że nie padło ani słowo na temat miłości. Nie
powiedziała mu, że go kocha. Może niepotrzebnie wyjawił jej powody, dla których chciał się
z nią rozejść?
Boże, czyżby chodziło jej o pieniądze? Nie, nie ma mowy. Nie wierzył, aby tak mogło być.
Zbyt dobrze znał Margot. Lecz jednak coś zaczęło drążyć go od środka, coś nie dawało mu
spokoju.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Margot nie miała ochoty opuszczać Nowego Orleanu. Jednak w domu czekało ją zbyt wiele
spraw do załatwienia. Raud także wolałby, by została jeszcze kilka dni.
- Im szybciej tam pojadę, tym prędzej będę mogła się do ciebie przeprowadzić.
- Przyjadę w środę - powiedział, całując ją delikatnie.
- To cudownie! - Uściskała go z radością. - Będę odliczać każdą minutę... - szepnęła
mu do ucha.
Przez ostatnie lata myślała, że przejdzie przez życie samotnie. Teraz los podarował im drugą
szansę.
- Jedź ostrożnie - poprosił z troską w głosie i pocałował ją namiętnie na pożegnanie.
Po powrocie z Nowego Orleanu Margot miała dni szczelnie wypełnione rozlicznymi
zajęciami. W poniedziałek spotkała się z agentem od nieruchomości. We wtorek zaś odbyła
poważną rozmowę ze swoimi pracownikami. Jessie z radością przyjęła propozycję zostania
wspólniczką Margot. Dobrze więc, że przynajmniej ze sklepem nie będzie żadnych
problemów.
Wpadła też do rezydencji i przejrzała do końca korespondencję. Niestety, nie znalazła niczego
więcej, co dotyczyłoby jej ojca. Ale nadal była przekonana, że to babka zniszczyła
małżeństwo rodziców. W zasadzie nie potrzebowała już żadnego dowodu. Caroline
przygotowała kolację. Podając do stołu, powiedziała:
- Przyszło sporo poczty, odkąd panienka była tu po raz ostatni. Ale niech panienka
najpierw zje, a potem czytanie. - Mówiąc to, położyła stertę kopert obok jej nakrycia.
Margot kiwnęła głową i poczekała, aż Caroline wyjdzie. Zaraz potem wzięła stosik do ręki i
zaczęła go przeglądać. Jej wzrok przykuła koperta zaadresowana czyjąś niepewną, drżącą
ręką: „Do wnuczek Harriet Beaufort".
Zaintrygowana otworzyła ją natychmiast. Była tam kartka z kondolencjami od Edith Strong.
To z pewnością ta przyjaciółka babki, która pisała do niej przed laty. Na odwrocie koperty
widniał adres zwrotny. Był to dom starców położony niedaleko Natchez.
Margot poderwała się i pobiegła do telefonu.
- Marstall.
Głos Rauda był jak zwykle mocny i głęboki. Uwielbiała go słuchać.
- Cześć, tu Margot. Zgadnij, co dostałam?
- Główną wygraną na loterii?
- Lepiej! Pamiętasz list od Edith, w którym wspominała, że Harriet maczała palce w
rozejściu się moich rodziców?
- Oczywiście, że pamiętam.
- Myślę, że mam kartkę od tej samej Edith. Przysłała kondolencje. Raud, ona mieszka
niedaleko Natchez!
- Chcesz się z nią spotkać?
- Koniecznie! Może będzie pamiętała szczegóły tego wydarzenia sprzed lat?
- Dobrze. Jeśli chcesz, pójdziemy tam razem. Przyjadę do ciebie jutro koło pierwszej.
Margot najchętniej wsiadłaby do samochodu i pojechała tam natychmiast. Ale to przecież i
tak niczego nie zmieni. Mogła więc spokojnie poczekać na Rauda. Będzie jej raźniej.
- Ale wpadnij do mnie do biura. Tylko się nie spóźnij!
- Będę punktualnie. Obiecuję. Bardzo się już za tobą stęskniłem...
Boże, jak działał na nią ten jego przytłumiony głos. Poczuła, jak drży od środka. Zamknęła
oczy.
- Ja też marzę, by cię zobaczyć. Nie mogę się już doczekać...
- Na szczęście, do jutra niedaleko. Trzymaj się, kochanie. Całuję cię.
- Więc do jutra.
I znowu będą razem. Tak się rozmarzyła, iż niemal zapomniała o Edith. Bardzo tęskniła za
Raudem. Ten weekend udowodnił, że należeli do siebie.
W środę, już od rana nie mogła się na niczym skupić. Na samą myśl o kawie zrobiło jej się
niedobrze. Z trudem zjadła tost i wypiła kilka łyków herbaty. Wzięła kartkę od Edith i
pojechała do pracy. Za każdym razem, gdy ktoś wchodził do sklepu, podskakiwała z radości
w nadziei, że to Raud. Kiedy Jessie zaproponowała, że zjedzą wspólnie lunch, grzecznie
odmówiła. Nie miała najmniejszej ochoty na jedzenie. Była zdenerwowana. Może dzisiaj
pozna prawdę o swoim ojcu? Może dowie się, co zrobiła wówczas jej babcia, żeby pozbyć się
niechcianego zięcia? A jeśli nie? No cóż, trudno. Teraz najważniejszy był dla niej Raud i ich
wspólne plany. To na nich chciała skupić całą swoją uwagę.
Stanął w drzwiach dokładnie o pierwszej. Wszedł i natychmiast wypełnił sobą całą
przestrzeń. Emanowało z niego tyle energii... Margot chwyciła torebkę i wybiegła mu
naprzeciw.
- Witaj! - powiedziała radośnie.
- Cześć, kochanie. - Mocno ją pocałował.
- Tęskniłam za tobą - zamruczała jak kotka. - Nie lubię tych rozstań, ale powroty są
takie słodkie...
Objął ją wpół i przycisnął do siebie.
- Pojedźmy teraz odszukać tę przyjaciółkę Harriet. -A potem będę cię miał tylko dla
siebie, pomyślał.
- Mam nadzieję, że ona coś pamięta z tamtych lat -szepnęła Margot, z trudem łapiąc
oddech.
Podróż nie trwała zbyt długo. Zaparkowali samochód i wysiedli. Margot poczuła mdłości.
Miała nadzieję, że uda im się wreszcie rozwiązać tę zagadkę. A jeśli nie, czy będzie miała
siłę, aby dalej szukać? Czy może raczej da sobie spokój i zajmie się swoim małżeństwem? Jej
rodzice nie mieli tej szansy...
Po chwili znaleźli się w środku. Recepcjonistka skierował ich do przytulnego pokoju, w
którym mieli zaczekać na Edith. Upłynęło zaledwie kilka minut, gdy pielęgniarka przywiozła
na wózku małą, bardzo szczupłą staruszkę.
- Edith Strong? - zapytała Margot, wyciągając dłoń na powitanie.
- Tak, tak. Nieczęsto miewam gości. Kim jesteś, moje dziecko?
Wyglądała dużo starzej niż Harriet. Była siwa, a jej twarz żłobiła siateczka zmarszczek.
- Nazywam się Margot Beaufort. Jestem najstarszą wnuczką Harriet. Wczoraj
dostałam od pani kartkę.
Edith wskazała jej miejsce obok siebie.
- Usiądź, dziecino. Byłam przekonana, że odejdę z tego świata przed Harriet. Tyle
miała wigoru... Sądziłam, że nas wszystkich przeżyje... Parę lat temu upadlam i złamałam
biodro. To mógł być mój koniec. Ale jak widać, żyję, choć nigdy już nie będę chodzić o
własnych siłach.
- Harriet była pani przyjaciółką? - Margot próbowała naprowadzić starszą panią na
właściwy temat. Rozpierała ją niecierpliwość.
- O tak, byłyśmy przyjaciółkami przez wiele lat. - Jej głos nabrał nagle mocy. -
Przeżyłyśmy w naszych wzajemnych kontaktach różne wzloty i upadki...
- A przyczyną jednego z tych upadków było to, że Harriet wyrzuciła z domu mojego
ojca?
Staruszka spojrzała zdziwiona na Margot.
- To i o tym wiesz? Margot pokiwała głową.
- Nie znam szczegółów, ale miałam nadzieję, że pani mi je zdradzi.
Przez chwilę Edith patrzyła na nią ze współczuciem, a potem zaczęła opowieść.
- Powiedziałam jej wtedy, że jest szalona. Dopiero kiedy Amanda zmarła, zaczęła
żałować swojego kroku. Gdyby się w to małżeństwo nie wtrącała, wasza matka żyłaby
pewnie do dziś. Ale Harriet zawsze i za wszelką cenę chciała wszystko i wszystkich sobie
podporządkować. Kiedy Amanda wyszła za Sama Williamsa, wasza babka była wściekła.
- Jak zdołała spowodować, by ojciec od nas odszedł i nigdy więcej się nie pojawił? -
zapytała Margot bez ogródek.
- Amanda wyszła za Sama w Nowym Orleanie. On zaś pracował na platformie
wiertniczej. A Harriet dowiedziała się o ich ślubie na krótko przed twoim urodzeniem,
Margot. Sam był taki przystojny i dobrze zbudowany. Miał ciemne włosy... - spojrzała na
Margot - jesteś nawet do niego podobna. I uwielbiał cię. Wiele razy widziałam, jak się z tobą
bawił. Podrzucał cię do góry, śmiał się i nazywał cię swoim słoneczkiem.
Margot przełknęła z trudem. W jej oczach zakręciły się łzy. A więc kochał ją i nie chciał
odejść.
- Co się w takim razie stało?
- Tom Prescott... - - wyrwało się staruszce.
- Jak to Tom Prescott? - Margot znała to nazwisko. To była jedna z najstarszych i
najbogatszych rodzin nad Missisipi. Dorobili się fortuny na handlu bawełną i ryżem.
- Tom chciał się ożenić z twoją matką. Harriet robiła wszystko, by doprowadzić do
tego małżeństwa. Jednak Amanda była po uszy zakochana w twoim ojcu. I wtedy Harriet przy
pomocy sędziego Sutherlanda wrobiła Sama w morderstwo. Na obrzeżach Natchez zginął
stary człowiek. Długo nie mogli znaleźć sprawcy i w końcu za sprawą twojej babki oskarżyli
o tę zbrodnię Sama. Tym łatwiej jej to poszło, że sędzia Sutherland przez lata zabiegał o
względy Harriet.
- Oskarżyli mojego ojca o morderstwo?
- Harriet spotkała się z Samem w cztery oczy i poinformowała go, że ma niezbity
dowód na jego udział w tej zbrodni i że nie użyje go, jeśli Sam odejdzie. I odszedł. Odszedł,
aby chronić swoją rodzinę. Niedługo potem zmarła Amanda. Ze złamanym sercem. Było to
wkrótce po tym, jak urodziła się jej trzecia córeczka. Jak ona ma na imię?
- Georgia.
- O właśnie, Georgia. Nie sądzę, żeby Sam w ogóle wiedział, że ma trzecie dziecko.
Nie jestem nawet pewna, czy dowiedział się o śmierci Amandy. - Edith zapatrzyła się gdzieś
w przestrzeń. - Byli tacy młodzi, zakochani i szczęśliwi... I chyba to najbardziej drażniło
Harriet. Chciała koniecznie, żeby Amanda weszła do rodziny Prescottów. Lecz zamiast tego,
Amanda zmarła. Wiem, że potem Harriet żałowała swego postępku.
- Dlaczego jednak Sam nigdy nie próbował skontaktować się z nami?
- Kochanie, gdyby się tylko pojawił w pobliżu, zaraz by go schwytali i wtrącili do
więzienia. Nie wygrałby z Beaufortami. - Zawiesiła na chwilę głos. - Powiedziałam jej wtedy,
że zrobiła rzecz straszną. Kiedy jej nie wyszło z Amandą, stwierdziła, że nic straconego, bo
ma jeszcze trzy szanse, to znaczy was.
- Żadna z nas nie była w stanie nigdy jej zadowolić. - Margot spojrzała na Rauda. Stał
pod ścianą i milczał. -- Sądzę jednak, że Harriet nie wyciągnęła z tego zdarzenia żadnych
wniosków. Prawie udało jej się rozbić i moje małżeństwo.
Edith spojrzała na nią ze zrozumieniem.
- Wiem, dziecko. Kiedyś pisałam do niej w tej sprawie. Zresztą nasza przyjaźń już
później nigdy nie była taka sama. A kiedy się przeprowadziłam, praktycznie w ogóle
przestałyśmy się z Harriet widywać. Było mi jednak naprawdę przykro, kiedy się
dowiedziałam o jej śmierci. Znałyśmy się w końcu od dziecka - zakończyła swą smutną
opowieść Edith.
Do samochodu wracali w milczeniu. Domyślał się, co Margot czuje. Nie mógł wręcz pojąć,
jak Harriet była do tego wszystkiego zdolna.
- Jesteś blada. Dobrze się czujesz? Skinęła głową.
- Żal mi moich rodziców - dodała po chwili. - Boję się myśleć, do czego była skłonna
posunąć się ta kobieta, byle tylko postawić na swoim. Ciekawe, co stało się z listem
gończym?
- To możemy sprawdzić na policji - powiedział łagodnie, przytulając ją do siebie. -
Cieszę się, że pozwoliłaś mi tu ze sobą przyjechać.
- To ja dziękuję. - Wspięła się na palce i pocałowała go delikatnie w policzek. - Nie
mogę się doczekać, żeby opowiedzieć o tym wszystkim Georgii i Shelby. Co teraz robimy?
- Możemy wstąpić na policję. Oni pomogliby również odnaleźć twego ojca.
- Myślę, że jeszcze do tego nie dojrzałam. Muszę się najpierw z tym wszystkim
oswoić.
Na policji nie było nawet śladu po liście gończym. A może groźba Harriet była w ogóle
bezpodstawna? Albo może sędzia Sutherland zniszczył go dawno temu?
Potem wstąpili jeszcze do biblioteki miejskiej. Raud zasugerował, że byłoby dobrze przejrzeć
lokalną prasę z tamtego okresu. Bez trudu znaleźli artykuł o tajemniczej śmierci robotnika z
obrzeży Natchez. A potem inny, o parę miesięcy późniejszy, w którym informowano o
umorzeniu śledztwa.
- Boże, jakie to straszne - powiedziała cicho, patrząc na Rauda. - Dobrze, że chociaż
my mieliśmy trochę więcej szczęścia.
- Ta wasza babcia była bardzo niebezpieczną kobietą. Dokąd jedziemy?
- Jedźmy do rezydencji. Caroline z pewnością czeka na nas z kolacją. .
- To brzmi obiecująco!
- Tylko się nie przyzwyczajaj. Jeśli rzeczywiście otworzę filię w Nowym Orleanie, nie
będę miała czasu na przygotowywanie wyszukanych potraw.
- No cóż, jakoś to przeżyję -- powiedział i czule ucałował jej dłoń.
Gdy wchodzili do domu, zadzwoniła komórka Rauda. Margot szepnęła mu do ucha, że
pójdzie przebrać się w coś lżejszego.
Była bardzo zmęczona i psychicznie wyczerpana. Trochę za dużo przeżyć, jak na jeden dzień.
Najchętniej przespałaby się choć godzinkę. Powinna też zadzwonić do Georgii i Shelby, ale
postanowiła odłożyć to na później.
- Panienko Margot, kolacja! - Caroline delikatnie nią potrząsała.
Margot otworzyła oczy. Czyżby zasnęła?
- Mogłaby panienka poszukać pana Rauda? Najpierw widziałam go na dole, potem w
gabinecie, a teraz to już sama nie wiem, gdzie jest. Nie chcę, żeby jedzenie wystygło.
Prędko się odświeżyła, uczesała i zbiegła na dół, zaglądając to tu, to tam, ale Rauda nigdzie
nie było. Wyszła w końcu na werandę. Stał tam oparty o jeden z filarów. Wydawał całkowicie
nieobecny duchem.
- Cześć - powiedziała z uśmiechem. On jednak nawet nie spojrzał w jej kierunku. Jego
twarz wyprana była z jakichkolwiek emocji. Czyżby otrzymał jakąś złą wiadomość? Jej serce
zaczęło bić jak oszalałe. - Caroline prosi na kolację - powiedziała niepewnie.
- Nie zostanę na kolacji.
- Co się stało?
Patrzył na nią nieprzyjaźnie, a jego wzrok zdawał się przeszywać ją na wylot.
- To ty mi powiedz! - Podszedł do niej i złapał ją za ramiona. - Nie zamierzałaś mi
powiedzieć o długach twojej babci? - rzucił wściekły.
Margot zamarła.
- Nie wiem. To w końcu sprawa moja i moich sióstr. Ciebie w żadnym stopniu nie
dotyczy.
- Nie sądzisz, że to szczególny zbieg okoliczności? Zdecydowałaś się wrócić do mnie
dopiero wtedy, gdy dowiedziałaś się, że nie masz ani grosza!
- Sądzisz więc, że chciałam wrócić do ciebie dla twoich pieniędzy? - Jego słowa
bardzo ją zraniły. - Jak mogłeś coś takiego pomyśleć?
- Kiedy się o tym dowiedziałaś? - zapytał szorstko. Nie spieszyła się z odpowiedzią.
Podniosła głowę i spojrzała na niego z lekceważeniem.
- O proszę, przesłuchanie! A więc dobrze, uszanuję twoje detektywistyczne zapędy, w
środę! To dlatego wezwał mnie adwokat. I dlatego też chciałam spotkać się z siostrami. Ta
cała sprawa nie ma z tobą nic wspólnego. Chyba że byłeś zainteresowany moim spadkiem, a
nie mną? W końcu to ty przyjechałeś tu z papierami rozwodowymi, a potem nagle zmieniłeś
zdanie! - Wyrwała się z jego uścisku i cofnęła o kilka kroków. - A tak na marginesie, jakim
cudem dowiedziałeś się o tym?
- Dziś po południu zadzwonił twój adwokat. Nie odpowiadałaś na wołania Caroline,
więc ja odebrałem.
- Jakim prawem to zrobiłeś?
- A nie sądzisz, że to nadzwyczajny zbieg okoliczności, że postanowiłaś ratować nasze
małżeństwo właśnie w momencie, w którym dowiedziałaś się o swojej opłakanej sytuacji
finansowej?
Margot poczuła mdłości. Jak bardzo nietrafnie to interpretował. Po pierwsze, podjęła tę
decyzję, zanim dowiedziała się o zadłużeniu, a po drugie... kochała go przecież. Czyżby tego
nie widział?
- W takim razie... jeśli tak uważasz - każde słowo przychodziło jej z trudem - to
odejdź!
- A może zechcesz mi coś wyjaśnić? Zaprzeczyła stanowczym ruchem głowy. Jak
mogła się sama tak oszukiwać? Jaka druga szansa? Nie ma żadnej szansy i nigdy nie było!
Choć raz słowa jej babci się sprawdziły. Trzeba było się już wtedy z nim rozwieść i ułożyć
sobie życie na nowo. Na co liczyła?
- Nie zamierzam się przed tobą tłumaczyć. Jeśli mi nie wierzysz, nie mamy w ogóle o
czym ze sobą rozmawiać. Lepiej będzie, jeśli się rozstaniemy!
Jak bardzo pragnęła, by przytulił ją i powiedział, że ją kocha i że pieniądze nie mają żadnego
znaczenia. Ale on odwrócił się i po prostu wyszedł.
Tego wieczoru Margot nie przełknęła ani kęsa. Wcześnie położyła się do łóżka, lecz sen nie
przychodził. Jak Raud mógł o niej coś takiego pomyśleć?
Następnego dnia rano zebrała wszystkie potrzebne jej dokumenty, po raz ostatni obeszła dom
i wydała dyspozycje Caroline. Poprosiła ją, aby dom był odkurzany i wietrzony codziennie,
aż do dnia sprzedaży. Nie chciała myśleć o Raudzie. Wiedziała, że praca pomoże jej o nim
zapomnieć. Zamknęła za sobą drzwi i ruszyła do biura. Jednak brak snu szybko dał o sobie
znać. Poczuła silne zmęczenie i zrobiło jej się słabo. Przeprosiła Jessie i poszła do siebie.
Teraz nie mogła już wycofać się z partnerstwa z Jessie, choć filia w Nowym Orleanie nigdy
nie powstanie.
W sobotę spała do późna, a kiedy wstała, poczuła się wreszcie w miarę wypoczęta i
zrelaksowana. Zadzwoniła do Shelby i poprosiła, żeby do niej nie przyjeżdżała. Opowiedziała
też o tym, czego dowiedziała się od Edith i upoważniła siostrę do przekazania tych informacji
Georgii.
- A poza tym, wszystko w porządku, Margot? - zapytała
Shelby zaniepokojona. - Masz dziwny głos, jakby wszystko przestało mieć dla ciebie
jakiekolwiek znaczenie.
- A co miałoby być nie w porządku? - Chyba nie była jednak zbyt przekonująca. No
cóż, nigdy nie umiała dobrze kłamać.
- Nie wiem, ale wydajesz mi się taka nieobecna, potwornie smutna.
O co chodziło Shelby?
- Ta historia z naszym ojcem złamała mamie serce. Dlatego umarła.
- Przecież babka zawsze powtarzała, że to z powodu grypy... - powiedziała wzburzona
Shelby. -I co my teraz zrobimy, Margot?
- Trzeba będzie to wszystko jak najprędzej sprzedać. Pooznaczałam rzeczy, które
zdecydowałyśmy się zatrzymać. Mam nadzieję, że wystarczy nam pieniędzy na pokrycie
wszystkich rachunków i podatków.
- A co z tobą i z Raudem?
Margot poczuła nagły ból w piersiach.
- Nie będzie żadnego powrotu - ucięła krótko. Nie chciała jednak o tym rozmawiać.
To zbyt mocno bolało. Szybko więc odłożyła słuchawkę. Była zdumiona własną reakcją.
Ręce jej drżały, a całe ciało przenikały gwałtowne dreszcze. Ile będzie ją jeszcze kosztować
to rozstanie? No cóż, musi przyzwyczaić się do tej myśli. Im prędzej to się stanie, tym lepiej
dla niej.
W poniedziałek dostała list od adwokata Rauda. Były to papiery rozwodowe. Podarła je i
odesłała z powrotem. Postanowiła dać mu nauczkę za to, jak ją potraktował.
We wtorek Raud zadzwonił do jej biura. Odebrała Jessie i powiedziała, że Margot jest
nieobecna.
W czwartek dotarł kolejny list polecony. Kolejny komplet papierów rozwodowych. Tym
razem już ich nie podarła. Przeczytała je bardzo dokładnie.
W piątek miała dwa ważne spotkania. Po południu słaniała się ze zmęczenia na nogach.
Postanowiła, że jutro rano pojedzie do Nowego Orleanu. Spotka się z Raudem i wreszcie
zakończy całą tę historię.
W sobotę o dziewiątej piętnaście zaparkowała samochód przed jego domem. Odsiedziała
dłuższą chwilę w aucie, chcąc zapanować nad nerwami. Już miała nacisnąć dzwonek, gdy
przypomniała sobie, że ma klucze. Była tego świadoma, że następne minuty zadecydują o jej
dalszym życiu. Ogarnął ją dziwny spokój.
Otworzyła drzwi do mieszkania. W powietrzu unosił się zapach świeżo zaparzonej kawy.
Pewnie je śniadanie, pomyślała ze smutkiem. Spojrzała na zegarek. Było kilka minut po wpół
do dziesiątej. Czyż nie powinien być w biurze? Zawsze pracował w sobotnie przedpołudnia.
Przeszła parę kroków i zatrzymała się w kuchennych drzwiach. Była zaskoczona tym, co
zobaczyła. Raud wyglądał na bardzo zmęczonego. Miał podkrążone oczy i pokryte zarostem
policzki. Stara rozciągnięta koszulka prezentowała się żałośnie. Siedział przy stole i czytał
poranną gazetę.
Kiedy podniósł wzrok, zamarł z przerażenia. Gazeta nieomal wypadła mu z rąk. Margot
wyprostowała się i postąpiła kilka kroków w jego kierunku.
- Mam ci do powiedzenia dwie rzeczy. Przyjechałam, bo chcę to zrobić osobiście. Od
ciebie zależy, jak zakończymy to szaleństwo.
- Jakie szaleństwo?
Jego głos zawsze wywierał na niej piorunujące wrażenie. Poczuła, że cała drży. Próbowała
jednak nie okazywać swoich emocji. Tym razem nie o to jej chodziło. Wyjęła z torebki
papiery rozwodowe i inne dokumenty, które wręczył jej wczoraj adwokat.
- To, co mam do powiedzenia, powiem tylko raz. Możesz to zaakceptować lub nie.
Jeśli nie, bezzwłocznie podpiszę papiery, które mi przysłałeś, a także ten, przygotowany przez
mojego adwokata. Zrzekam się w nim przypadającej mi części twojego majątku. Nie chcę od
ciebie nic. Oczekuję też, że i ty podpiszesz podobny dokument dotyczący mojego majątku.
Wpatrywał się w nią, jakby chciał odgadnąć, o co jej chodzi.
- Interesujące.
- Kocham cię - wyznała. - Zdałam sobie sprawę, że nie powiedziałam ci tego, odkąd
się rozstaliśmy. Nie wiem, co ty czujesz, ale chciałam, żebyś to wiedział. Kocham cię od
pierwszego dnia, w którym cię ujrzałam. I dlatego pragnęłam, abyśmy spróbowali jeszcze
raz... Dlatego też nigdy się z tobą nie rozwiodłam i nigdy nie spotykałam się z innymi
mężczyznami. Dla nikogo poza tobą nie było w moim życiu miejsca.
Wstał i powoli podszedł do niej. Delikatnie pogłaskał jej twarz.
- A jeśli powiem, że ci nie wierzę?
- Wtedy podpiszę wszystkie dokumenty. Mówiłam już. Pod warunkiem, że ty
podpiszesz te, które przygotował mój adwokat - powiedziała Margot.
W tej chwili zdał sobie sprawę, że nikogo w życiu tak bardzo nie kochał, jak jej. I nikogo
innego nie chciał kochać. Przez te pięć lat próbował przekonać sam siebie, że może bez niej
żyć. Jednak teraz zrozumiał, jak bardzo się mylił. Marzył, by była przy nim. Czy naprawdę go
kochała? Spojrzał jej głęboko w oczy. Ujął jej twarz w swoje dłonie i powiedział:
- Kocham cię, Margot!
Odetchnęła z ulgą, a w jej oczach pojawiły się łzy. - O Boże, blefowałam! Nie myśl, że
mogłabym bez ciebie żyć, przestać cię kochać... Niezależnie od tego, co byś mi odpowiedział.
Wiedział, że go nie okłamywała.
- To był dobry blef.
Schylił się i mocno ją pocałował.
Zapadł już zmrok. Leżeli mocno do siebie przytuleni.
- Poczekaj, ale ty mówiłaś przecież o dwóch rzeczach. Jest więc jeszcze coś, o czym
nie wiem. Mam nadzieję, że to nic strasznego. Najgorsze mamy chyba już za sobą.
- Tak bardzo bałam się tu dzisiaj przyjść - na moment zawiesiła głos - ale jeszcze
bardziej boję się ciąży.
Poczuł skurcz żołądka. Tak bardzo pragnął mieć dzieci. Tak bardzo chciał przekazać im
miłość, którą otrzymał od swoich rodziców. Uczyć je żyć i kochać... No ale cóż, Margot była
ważniejsza. Nie może jej narażać... Wziął głęboki oddech.
- Zatem, nie będziemy mieć dzieci - powiedział bardzo spokojnie.
- O, Raud! - Zaśmiała się przez łzy. - Dziękuję, że to powiedziałeś. Jednak trochę za
późno. Ja już jestem w ciąży.
- Słucham? - wyrwało mu się.
- Wczoraj byłam u lekarza. Powiedział, że wszystko będzie OK. Ale jeśli nie... Raud,
ja się boję.
- Margot, kochanie! Przyrzekam ci, że tym razem zrobię wszystko, by ci się nic złego
nie przytrafiło.
- Wystarczy, że mnie kochasz i ja o tym wiem. Zobaczysz, tym razem nam się uda -
szepnęła i pocałowała go w policzek. - Ale - zaczęła nieśmiało -jest jeszcze coś...
- O co chodzi? Jeszcze o czymś nie wiem?
- Nie, ale... powiesz, że to głupie. Wtedy, nie wzięliśmy ślubu kościelnego. A skoro
mamy zacząć od nowa, pomyślałam, że...
- Biała suknia i welon? - Uśmiechnął się.
- Nie biała. Ale na pewno śliczna.
- I w ogóle wszystko tym razem będzie jak należy. Nie jakiś tam urząd, tylko kościół.
W obecności twoich sióstr i całej rodziny. Moja mama na pewno oszaleje ze szczęścia, kiedy
się dowie...
- Nie uważasz, że to głupie?
- To cudowny pomysł. Teraz nic już nas nie rozdzieli.
Trzy miesiące później.
- Wyglądasz cudownie - powiedziała Shelby, wpinając we włosy Margot różę.
- Wyglądam jak hipopotam - marudziła. Ale zaraz odwróciła się do lustra i pogłaskała
lekko wypukły już brzuch. Niebieska, satynowa sukienka skutecznie maskowała krągłości
figury. - Narzeczona nie powinna być w czwartym miesiącu ciąży. Szczególnie gdy idzie do
ślubu kościelnego.
- Ale żona może. - Shelby mocno przytuliła siostrę. - Życzę ci, żeby tym razem
wszystko się wam udało.
- Jak tam nasza panna młoda? - zapytała Georgia, podając Margot bukiet czerwonych
róż. - To od twego ukochanego.
Shelby zajrzała do kościoła.
- Zebrało się chyba pół Natchez. To miło, że posłaliście samochód po Edith.
- Tak, to przemiła osoba - dorzuciła Georgia. - Przecież to dzięki niej dowiedziałyśmy
się prawdy o naszym ojcu. Nie starałaś się go odnaleźć?
Margot potrząsnęła głową.
- Jeszcze nie. Pewnie ułożył sobie na nowo życie. To zrozumiałe i wcale go za to nie
winię. Ale któregoś dnia go odnajdę. Teraz mam mnóstwo spraw na głowie: dom, rodzinę, no
i jeszcze chcę otworzyć filię... - Margot uśmiechnęła się niewinnie.
- Zaczynają grać marsza weselnego - zawołała Georgia i mocno przytuliła się do
starszej siostry. - Bądź szczęśliwa.
Margot powoli ruszyła główną nawą kościoła w stronę mężczyzny, którego zawsze kochała.
Jej siostry podążyły za nią. Kiedy już znalazła się przy nim, prędko chwyciła go za dłoń,
jakby chciała powiedzieć: „Jesteś już mój!". Teraz byli silniejsi, dojrzalsi i gotowi sprostać
wszelkim trudnościom, które pojawią się na ich wspólnej drodze do szczęścia.
- Kocham cię - szepnęła.
- Moja najdroższa i ja cię kocham. Zawsze będę cię kochał. Obiecuję ci! - Złożył na
jej ustach gorący pocałunek, zanim jeszcze pastor zdążył powiedzieć choćby jedno słowo.
KONIEC