1
CINDY GERARD
Cykl Dzikie serca 01
Ni srebro, ni złoto...
2
PROLOG
Została jego żoną dziesięć lat temu, a jeszcze wcześniej stała się
całym jego życiem. W dniu, w którym ciemnooka Emma DuPree
rodem z Missisipi zjawiła się po raz pierwszy - roztaczając wokół
czar swojej południowej natury - w uświęconych tradycją
korytarzach liceum w Jackson, urodzony w Wyoming chłopak z
Dzikiego Zachodu, Garrett James, zakochał się w niej na zabój.
Miała szesnaście lat. On był prawie mężczyzną. Tamtego
styczniowego popołudnia, kiedy wpadli na siebie przed drzwiami do
jednej ze szkolnych pracowni, w Jackson Hole sypał gęsty śnieg.
Zakłopotana, uśmiechnęła się nieśmiało sponad stosu wypadających
jej z rąk podręczników i nagle w chłód zimowego dnia wdarł się
powiew namiętnego południowego żaru.
Stracił głowę od samego początku. Zachwyciła go jej smukła
sylwetka, lśniące kasztanowe włosy i ten przeciągły, nieświadomie
seksowny akcent. Sprawiła, że ugięły się pod nim nogi, a nagle
przebudzone osiemnastoletnie serce zmiękło jak wosk. I choć minęło
już tyle lat, wciąż tak na niego działała.
I dlatego tak bardzo teraz cierpiał.
Tracił ją. Po tych wszystkich latach miłości, zdawało się że
dozgonnej, tracił ją. I, na litość boską, nie miał pojęcia, jak naprawić
to, co się zepsuło.
Kiedy prowadził swoją matkę przez długą nawę kościoła,
wypatrzył w tłumie Emmę. Ich oczy spotkały się. Wystarczyła mu
jedna krótka chwila, zanim Emma odwróciła wzrok, żeby boleśnie
odczuć brak choćby cienia czułości w jej cynamonowych oczach.
Zebrał siły, żeby zdławić w sobie dręczące poczucie straty. To nie
ten dzień i nie pora, żeby myśleć o małżeńskich kłopotach. Ten dzień
należał do innej kobiety jego życia. I gotów był zrobić wszystko, żeby
ona zapamiętała tę uroczystość na zawsze.
RS
3
Z dumą i wzruszeniem prowadził matkę do mężczyzny, który miał
ją pojąć za żonę.
Minęło siedemnaście lat, od kiedy Garrett i jego bracia stracili
ojca, a Maya James pochowała męża. W sercach jej synów nikt nie
mógł zająć miejsca Jonathana Jamesa, ale Logan Bradford
zaofiarował ich matce szansę na nowe szczęście. I za to wszyscy trzej
bracia byli mu wdzięczni.
Bradford nie wahałby się, nawet gdyby synowie Mai nie
zaakceptowali tego małżeństwa. Albo nie wiedział, albo nic go to nie
obchodziło, że bracia James, wzorem swoich odległych, żyjących na
bakier z prawem przodków, stanowili klan zawadiaków, z którymi
nikt nie chciał zadzierać.
Garrett musiał przyznać, że dobrze sobie zasłużyli na taką
reputację. Wszyscy trzej byli chłopakami „z piekła rodem". Jako
dorośli mężczyźni cieszyli się podobną opinią.
Jonathan James pozostawił młodą żonę ze zbolałym sercem i
trójką zdezorientowanych, przejętych bezradnym gniewem synów.
Ich bunt był nieunikniony. Pomimo to Mai udało się utrzymać firmę
budowlaną Jonathana i dobrze wychować swoich chłopców. Wyrośli
na mężczyzn z żelaznymi zasadami moralnymi, choć tak bardzo się
różnili od innych.
Garrett był najstarszy i zajął przy oblubienicy miejsce należne jej
ojcu. Pełnił na ślubie podwójną rolę, bo na prośbę pana młodego
został jego pierwszym drużbą. Pierwszym, czyli najlepszym -
wiedział, że jego młodsi bracia tak właśnie na niego patrzyli. Co za
ironia! Tylko on znał przyczynę, dla której przez całe życie robił
wszystko, żeby ich nie zawieść. Tylko on żył z poczuciem winy i
odpowiedzialności, które sprawiało, że wcale nie czuł się najlepszym
z nich.
Pojawienie się Bradforda w życiu jego matki oznaczało dla
Garretta zdjęcie z niego części obowiązków, które wziął na siebie w
wieku szesnastu lat. Nic jednak nie było w stanie zmniejszyć
poczucia winy, które gryzło go od śmierci ojca.
Z poczuciem winy musiał sobie radzić sam, ale we wszystkich
RS
4
innych sprawach bracia Jamesowie byli wzorem solidarności. Jeden
za wszystkich, wszyscy za jednego - a klan nie przebaczał łatwo.
Dziś jednak zupełnie nie wyglądali na twardzieli, pomyślał
Garrett, patrząc na stojących przy pierwszej ławce Claya i Jesse'a.
Przyglądali się matce z pobłażliwymi minami, wzrokiem pełnym
czułości.
Garrett był wyższy od braci, ale oni też mieli ponad metr
osiemdziesiąt wzrostu. Często mu mówiono, że wszyscy trzej
odziedziczyli najlepsze cechy rodziców. Ich uroda odzwierciedlała
całe bogactwo rodowodu ze strony ojca, w którym nie brakło
również krwi indiańskiej. Europejscy przodkowie obdarzyli ich za
pośrednictwem matki delikatną, arystokratyczną budową kośćca i
niezwykłym błękitem oczu. Odziedziczyli też po nich ogromną
pracowitość i poszanowanie wartości rodzinnych.
Wartości rodzinne. Z nich trzech to Garrett przywiązywał do nich
największą wagę. Mimowolnie jego wzrok powędrował w kierunku
Emmy. Stała przy pierwszej ławce i trzymała za rękę ich ośmioletnią
córkę. Patrząc na nich, nikt by się nie domyślił, że rodzinie, którą
cenił sobie ponad wszystko, groził rozpad.
Uścisk delikatnych palców na jego ramieniu przypomniał mu o
matce. Upomniała go znaczącym mrugnięciem. Ścisnął jej małą, lecz
silną dłoń, uśmiechnął się i odłożył swoje problemy na bok. Potem
jego spojrzenie powędrowało z powrotem ku braciom.
Co za drużyna! Clay, trzydziestojednolatek, był także wspólnikiem
Garretta. Przyłączył się do kierowanej przez brata firmy budowlanej
- odziedziczonej po ojcu - kiedy przed kilku laty ich matka z wyraźną
ulgą zrzekła się kontroli nad przedsiębiorstwem.
Garrett podejrzewał, że Clay zaczyna myśleć o stabilizacji.
Powodzenia, drogie panie, pomyślał z czułym rozbawieniem.
Niejedna z jego przedsiębiorczych adoratorek łamała sobie głowę,
jak by tu przekonać Claya, że to właśnie z nią powinien się
ustabilizować. Ale Claya nie interesowały kobiety przedsiębiorcze.
On potrzebował żony, której wystarczyłoby domowe ognisko. Takiej,
która chciałaby wychowywać dzieci i troszczyć się o męża. Pragnął
RS
5
kobiety, która przedkładałaby jego karierę nad swoją, kobiety z
rzadkiego, jeśli już nie wymarłego gatunku. Uśmiechnąwszy się
krzywo pod nosem, Garrett zaczął się zastanawiać, czy Clay i Maddie
Brannigan, nietuzinkowa i obdarzona ognistym temperamentem
przyjaciółka Emmy, przyznają się w końcu, jak bardzo coś ich ku
sobie ciągnie.
Garrett uśmiechnął się szerzej, gdy przeniósł wzrok na drugiego
brata. Kochał i szanował ich obydwu, ale do Jesse'a miał szczególną
słabość.
Najmłodszy w rodzinie, Jesse miał dwadzieścia osiem lat i
najgorliwiej z całej trójki udowadniał, że nie przypadkiem nosi
nazwisko James. Już od dnia swoich urodzin radośnie, z
nieokiełznanym entuzjazmem pracował na reputację zawadiaki.
Przywykły do noszenia dżinsów, Jesse poprawił ukradkiem
kołnierzyk nakrochmalonej białej koszuli, a potem splótł przed sobą
stwardniałe dłonie. W przeciwieństwie do Claya, który był raczej
wybredny, Jesse nadzwyczaj hojnie obdarzał kobiety swoimi
uczuciami. Kochał je wszystkie. Najróżniejsze. W każdym stylu. Na
wszelkie sposoby.
- Słuchaj, Emma jest rzeczywiście wyjątkową kobietą - przyznał
Jesse kilka lat temu. - Ale ja chyba nigdy nie zrozumiem, dlaczego
facet, któremu niczego nie brakuje, zadowala się jednym kwiatkiem.
Przecież są całe łąki polnych kwiatów, które aż się proszą, żeby ktoś
je zerwał.
Ze swoimi barczystymi ramionami, dołeczkami w policzkach i
zawadiacką pewnością siebie Jesse bez trudu przenosił się z kwiatka
na kwiatek. Spędzając życie na arenach rodeo, miewał ku temu aż
nazbyt wiele okazji i z upodobaniem je wykorzystywał. A brał
kobiety takimi, jakie były - szalone, lekkomyślne i nieprzewidywalne
jak byki, które ujeżdżał. W przeciwieństwie do Logana Brad-forda,
pomyślał Garrett, przenosząc wzrok na mężczyznę, który miał odtąd
dzielić życie z jego matką.
Bradford nie byłby tym, kim jest - dyrektorem ekonomicznym
wysoko wyspecjalizowanej, przynoszącej wielkie zyski firmy
RS
6
marketingowej - gdyby pozwalał sobie na beztroskę. Miał dość
zdrowego rozsądku i inteligencji, aby wiedzieć, że klan Jamesów
weźmie sprawy w swoje ręce, jeśli nie będzie traktował ich matki z
należytym szacunkiem i poświęceniem. Garrett był przekonany, że
się na nim nie zawiedzie.
Gdy podeszli do ołtarza, Maya ścisnęła ramię syna, który
pocałował ją delikatnie w policzek i uwolnił jej dłoń.
Wzrok Logana powędrował w kierunku dwóch młodszych synów
Mai, a potem spoczął na Garretcie. Odtąd nie wy będziecie się o nią
troszczyć, panowie. Z radością i ulgą Garrett przyjął do wiadomości
nie wypowiedziane przesłanie Logana. A szczęście malujące się na
twarzy matki rozwiało jego ostatnie wątpliwości.
Cofnął się o krok, dołączając do braci i wtedy już z całą
brutalnością dotarła do niego świadomość, że jego własne szczęście
z Emmą dogorywa.
Z zaciśniętymi ustami patrzył na twarz kobiety, którą kochał, i nie
widział w jej oczach niczego poza udręką. Znowu zaczął się
zastanawiać - robił to codziennie od kilku miesięcy - w jaki sposób
mógłby naprawić to, co się między nimi zepsuło.
Jutro, powtarzał sobie uparcie przez cały niemiłosiernie dłużący
się dzień. Jutro wyrwie się wcześniej z pracy, tak jak Emmie obiecał.
Uporządkuje domowe sprawy, ustalą od nowa, co w ich życiu jest
najważniejsze. Jedno było pewne: z ich małżeństwem działo się coś
złego. Coś, czego on nie chciał dotąd przyjąć do wiadomości i
nazwać. Coś, przez co nie spał po nocach, zastanawiając się, gdzie
zacząć szukać miłości, którą z Emmą zgubili.
RS
7
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Maj, dwa miesiące później.
Pomimo hipochondrycznych skłonności Violi DuPree Emma
James kochała swoją matkę i martwiła się o nią. Jednak nigdy dotąd
nie przyszło jej na myśl, że będzie kiedyś dziękowała medycynie za
obfite zapasy środków uspokajających, którymi Viola leczyła swoje
stargane nerwy.
Ale też nigdy nie przyszło jej na myśl, że przyłapie Garretta z inną
kobietą.
Zerknęła przez ramię, żeby upewnić się, że matka ciągle śpi, i
otworzyła apteczkę. Chociaż drżały jej ręce, zdołała wysypać na dłoń
kilka tabletek z właściwej buteleczki. Walcząc z poczuciem winy,
odstawiła opakowanie na półkę, przeszła na palcach przez sypialnię
i wymknęła się cichutko z domu.
Starała się o tym nie myśleć, ale kiedy jechała do rzeźnika, a
potem na targ, obraz Garretta i tamtej blondynki wciąż pojawiał się
przed jej oczami. Ogarniały ją wtedy mdłości. A potem przejmowało
dotkliwe poczucie straty.
Garrett nie widział jej. A ona nie miała dosyć odwagi, żeby
doprowadzić do konfrontacji. Nie mogła zrobić tego na oczach tylu
ludzi, w piękne majowe popołudnie. Śpiew ptaków, odurzający,
słodki zapach świeżych kwiatów -i jej mąż, ojciec jej dziecka w
ramionach innej kobiety.
Przełknęła łzy i skręciła w lewo. Teraz wszystko zaczyna nabierać
sensu. Dlaczego nie zauważyła znaków ostrzegawczych? Te
przeciągające się do późnego wieczora zebrania. Te nagłe, nie
planowane noclegi poza domem. Powinna była się domyślić. To, że
mąż zamykał się przed nią przez ostatnie kilka miesięcy, nie było
skutkiem zmęczenia, jak to sobie próbowała tłumaczyć. Oznaczało
znudzenie. Znudzenie nią i ich małżeństwem.
RS
8
Jak mogła być tak głupia! Afektowana, łatwowierna idiotka! Łzy
zamgliły jej oczy. A przecież matka ją ostrzegała. Od samego
początku powtarzała, że związek z Garrettem Jamesem skończy się
klęską. Garrett James ją zniszczy, złamie jej serce.
Na wpół odrętwiała, dojechała jakoś do domu. Tylko ślepa
odwaga pozwoliła jej przetrwać godziny dzielące ją od powrotu
męża.
Zawsze mu się podobała w jedwabnej bieliźnie. Kiedy kilka godzin
później Garrett przekraczał próg domu, zastał ją w jedwabnej
bladoniebieskiej bluzie od pidżamy, za dużej i rozpiętej, opadającej
luźno na dopasowane spodnie.
Z zaciekawieniem wędrował wzrokiem po jej ciele, zatrzymując
się na niczym nie skrępowanych piersiach pod połyskującym
materiałem. Potem spojrzał na jej długie, kasztanowate włosy,
lśniące, rozpuszczone, kokieteryjnie zasłaniające jedno oko.
Ze ściągniętymi brwiami podszedł do stołu w jadalni, na którym
stały świeczki i kryształowe kielichy napełnione burgundzkim
winem.
- Przecież byłaś zajęta... - Postawił na podłodze teczkę z
dokumentami. - Lekcje skończyły się dziś wcześniej?
Nie przestawała się uśmiechać. Opanowywała tę sztukę przez
sześć lat pracy w szkole. Trzecioklasiści potrafili wyprowadzić z
równowagi nawet świętego. Ale teraz nie czuła się jak święta. Czuła
się skrzywdzona. Zraniona do żywego.
- Awaria wodociągu - wyjaśniła tonem wpadającym w zaśpiew,
który Garrett nazywał pamięcią Missisipi. Mieszkając od wielu lat w
Wyoming, pozbyła się tego akcentu. Pojawiał się tylko wtedy, kiedy
była zła. Mając nadzieję, że tym razem Garrett go nie zauważył,
skupiła się, żeby zapanować nad głosem. - Odwołali wszystkie lekcje.
Prawie cały dzień siedziałam w domu i przygotowywałam się do
jutrzejszych zajęć.
- Wygląda na to, że przygotowałaś coś jeszcze. - Roziskrzonym
wzrokiem spoglądał to na stół, to na nią. - Obchodzimy jakąś
uroczystość?
RS
9
Tak, pomyślała. Obchodzimy. Obchodzimy hucznie zgon mojej
głupoty.
Starała się wyrzucić z pamięci obraz Garretta tulącego kochankę,
ale okazało się to niewykonalne. Wciąż miała to przed oczami: ich
tajemnicze uśmiechy, gdy pochylali się ku sobie przez stolik ulicznej
kafejki i pożerali się wzrokiem. Smukłe, wypielęgnowane dłonie tej
kobiety. Szkarłatne paznokcie zanurzające się w gęste, cudowne
włosy Garretta z zachłanną poufałością.
Zawsze kochała jego włosy. Czarne. Bujne. Należące tylko do niej.
Dziesięć lat temu zmusiła go do obietnicy, że po ślubie nie pozwoli
ich dotknąć nikomu poza nią i fryzjerem.
To była obietnica młodego kochanka. Żartobliwa. Głupia.
Romantyczna. Metafora wzajemnego oddania. Dzisiaj widziała, jak
łamie tę obietnicę. I nie mogła znieść myśli o wszystkich innych
przysięgach, które złamał.
Zmusiła się do odpowiedzi na czające się w jego oczach pytanie.
- Kiedy zadzwoniłeś z wiadomością że wrócisz później,
pomyślałam sobie, że będziesz miał za sobą następny ciężki dzień
pracy. - Emma starała się z całych sił, żeby jej głos brzmiał spokojnie,
a oczy nie zdradzały prawdziwych uczuć. - Pomyślałam też, że
przyda nam się intymna kolacja we dwoje.
Uśmiechnął się. Tym charakterystycznym, nieco krzywym
uśmiechem. Takim właśnie uśmiechem ją zdobył. Tym samym
uśmiechem skłonił ją dziesięć lat temu do wypowiedzenia słowa
„tak", gdy poprosił ją o rękę.
I tym samym uśmiechem obdarzał też dziś tę blondynkę.
Skręcało ją z bólu.
- To brzmi obiecująco - mruknął, rozluźniając węzeł krawata. -
Gdzie jest Groszek?
Na wzmiankę o ośmioletniej Sarze Jane, słodkim Groszku tatusia,
Emma miała ochotę zawyć z rozpaczy. Sara będzie następną ofiarą
tej wojny, którą sprowokował Garrett. Choćby z tego powodu nigdy
mu tego nie wybaczy.
- Przenocuje u Maddie.
RS
10
Maddie Brannigan była najlepszą przyjaciółką Emmy. Garrett
zrozumiał. Zalśniły mu radośnie oczy.
- Naprawdę?
Emma skinęła głową, rzucając mu namiętne spojrzenie.
Kiedy objął ją ramionami, zamknęła oczy, walcząc z bólem,
rozpamiętując zdradzoną miłość, tłumiąc w sobie upokorzenie.
- Napij się - wyszeptała, umykając przed jego pocałunkiem.
Chwyciła kieliszek z winem i przycisnęła mu go do ust.
Spróbował, przełknął pierwszy łyk, uśmiechnął się.
- Dobre.
- Wypij więcej - zachęcała. - Przed kolacją zdążysz wziąć
prysznic, jeśli masz na to ochotę.
- Mam ochotę. Zaraz wracam. - Postawił kieliszek na stole i
musnął palcem policzek Emmy.
Kiedy wchodził po schodach, patrzyła na niego odrętwiała.
Dopiero na dźwięk zatrzaskujących się za nim drzwi łazienki i
otwieranego prysznica ruszyła na sztywnych nogach do kuchni.
Czuła się upokorzona i wykorzystana. Powstrzymała łzy,
opanowała się i wyłożyła na srebrny półmisek pieczony antrykot, po
czym zaniosła go do pokoju stołowego.
Patrzyła nieobecnym, ołowianym wzrokiem, jak Garrett wychodzi
z łazienki, wypija swoje wino i napełnia jeszcze raz obydwa kieliszki.
W świetle świec jego mokre włosy miały niemal granatowy
odcień. Aż zapłonęły mu oczy, kiedy odwrócił się i zobaczył, że ona
stoi obok. Podał jej kieliszek z perlistym burgundem.
- Za nas - wyszeptała.
- Za nas...
Zaprosiła go do stołu, potem wzięła głęboki oddech i czekała, aż
mieszanka alkoholu i valium zrobi swoje.
Nie trwało to długo. A kiedy Garrett poczuł efekt mikstury, Emma
była zbyt otępiała z bólu, żeby przerazić się tym, co zrobiła.
- To jest... cu... dow... ne - wydukał z trudem, a potem powoli,
jakby z niedowierzaniem, pokręcił głową.
Emma pomyślała o Sarze Jane i o tym, jak zmarnował dziesięć lat
RS
11
ich małżeństwa. Patrzyła na niego twardym wzrokiem.
- Coś nie tak? - zapytała głuchym, bezbarwnym glosom.
- Nie... tak... sam... nie wiem... Jestem jakiś.... oszołomiony.
Szukał zmętniałymi oczyma jej twarzy, nie rozumiejąc, co się
dzieje. W końcu opadły mu powieki. Widelec z brzękiem uderzył o
talerz, a Garrett powoli, jak w zwolnionym filmie, upadł na stół bez
przytomności.
Emma patrzyła na niego przez chwilę pustym wzrokiem, potem
podniosła się z krzesła, okrążyła stół i stanęła przy nim.
Chwyciła go za włosy i podniosła mu głowę, uważnie przyglądając
się twarzy.
Był taki piękny. Zbyt piękny. I zbyt męski, żeby jakaś kobieta
mogła mu się oprzeć. Miał mocną, wydatną szczękę. Głębokie bruzdy
na policzkach podkreślały wykrój jego ust, zmysłową linię warg.
Dotknęła drżącymi palcami jego twarzy, a potem wplatała je i
wyplatała z jego włosów.
W końcu pozwoliła sobie na płacz.
- Ty zakłamany skurwielu - wyszeptała. - Jak mogłeś mi to
zrobić? Jak mogłeś nam to zrobić? Nie miałeś prawa. Nie miałeś
prawa pozwolić innej kobiecie... - Zachłysnęła się łzami.
Dotykać swoich włosów, pomyślała z przejmującym smutkiem,
przypominając sobie o niewinnej młodzieńczej obietnicy.
Ciężkim, posuwistym krokiem powlokła się schodami do głównej
sypialni. Trzęsącymi się dłońmi otworzyła szafkę z lekarstwami.
Jego brzytwa wydała jej się podstępnie lekka.
Ostrze było nowe. Ostre. Wpatrywała się w nie, a potem spojrzała
na swoją zapłakaną twarz w lustrze. Starała się nie myśleć o tym, co
chce zrobić.
W pierwszym przebłysku odzyskiwanej z trudem świadomości
Garrett zacisnął mocno oczy, a potem je otworzył.
Błąd. Wielki błąd.
Ból przeszywał mu czaszkę, jakby ktoś wbił w nią zardzewiały
gwóźdź. Piekły go przeraźliwie powieki, a jego głowy - czuł, że ma
ich co najmniej dziesięć - pulsowały w opętańczym w rytmie. W
RS
12
ustach czuł smak zgnilizny.
Poruszył się na krześle i zakołysał do przodu. Oparł łokcie o stół,
ukrył twarz w dłoniach, starając się uwolnić z lepkiej pajęczyny.
- Co się do cholery stało...? - Jego głos, brzmiący jak warkot
zardzewiałej skrzyni biegów, załamał się, gdy Garrett przesunął
palcami po twarzy, a potem dalej po włosach.
Zerwał się z krzesła, zapominając o dręczącym go bólu. Pijackim,
chybotliwym krokiem dowlókł się do lustra w przedpokoju - i
dopiero wtedy zawył z przerażenia.
Nie ma ich! Nie ma ani jednego włosa! Ani jednego samotnego
kosmyka. Jego wygolona czaszka przypominała bilardową kulę.
Wgapiał się w swoje nieszczęsne odbicie, pojękując i szlochając na
przemian. Był w szoku. Zamknął oczy i przez chwilę modlił się, żeby
cały ten koszmar okazał się tylko snem.
Gdy sprawdził, że naprawdę nie ma włosów, wymamrotał jakieś
przekleństwo i nagle dostrzegł coś jeszcze, coś, co odebrało mu dech
w piersiach. Nie tylko był łysy - on krwawił.
Otworzył szerzej oczy i odetchnął z ulgą. To nie była krew, te
czerwone smugi na jego nagiej czaszce wyglądały jak... Szminka?
Spojrzał jeszcze raz. Tak, to była szminka do ust. Takiego koloru
używała Emma.
Zmarszczył brwi i w końcu zobaczył, że karmazynowe linie na
skórze jego głowy, gołej i różowej jak pupa niemowlęcia, układają się
w jakieś litery. Mrużąc z wysiłkiem oczy, próbował odczytać
widziane odwrotnie w lustrze wyrazy. W końcu poddał się,
pokuśtykał do biurka po notes i pióro. Kilka sekund później znał
treść komunikatu.
Strata włosów była niczym w porównaniu z tym, co przeczytał.
„Chcę rozwodu" - czerwone krzykliwe litery poraziły go jak
piorun.
Na ugiętych nogach oparł się o ścianę, przeciągnął dłonią po nie
istniejących włosach i zamknął oczy.
- Przyjechałem do domu na kolację - mamrotał. - Moja żona
mnie uwodziła.
RS
13
I to wszystko. Odepchnął się od ściany, oparł dłonie o stolik w
korytarzu i zwiesił głowę. Niczego więcej nie zapamiętał. Niczego, do
jasnej cholery!
Powoli uniósł głowę. Zamglonym wzrokiem spojrzał jeszcze raz
na swoje żałosne odbicie w lustrze, a potem parsknął histerycznym
śmiechem.
- Nie łam się, James... W najbliższym czasie nie będziesz miał
żadnych problemów z fryzurą.
- Coś ty zrobił ze swoimi włosami?
Garrett czekał cierpliwie przed drzwiami domu swojej teściowej,
aż jej pobladła twarz odzyska naturalny kolor.
- Powiedz mi, Violo - zaczął spokojnie - czy jest u ciebie Emma?
Viola DuPree wpatrywała się w łysą głowę zięcia. Potem zmrużyła
jasnobrązowe oczy, rzuciła mu oskarżycielskie spojrzenie i
skrzyżowała ręce pod biustem.
- Wiedziałam, że kiedyś do tego dojdzie. Zabrnąłeś w ślepy
zaułek, prawda? Pracowałeś od świtu do nocy, brałeś dodatkowe
godziny, żeby zarobić coraz więcej pieniędzy, aż w końcu coś pękło.
Przyłączyłeś się do jakiejś sekty, prawda, mój drogi?
Odkąd ją znał, Viola żyła w swoim własnym małym świecie, na
swój własny dziwaczny sposób. Była dobroduszna i nieszkodliwa i
aż do dzisiaj jej stosunek do różnych spraw niewiele Garretta
obchodził. Dziś jednak musiał odwołać się do jej rozsądku.
- Proszę, Vi, muszę odnaleźć Emmę. Powiedz mi po prostu, czy
jest tutaj, czy nie.
Teściowa, jak przystało na osobę pochodzącą z amerykańskiego
Południa, przyglądała mu się z łagodną miną, ale w jej oczach czaiła
się wyraźna trwoga.
- Tym ludziom z sekt chodzi tylko o pieniądze. Czytałam o tym.
Wstydź się, Garrett. I nie myśl sobie, że jeśli jesteś moim zięciem, to
uda ci się wyłudzić ode mnie jakieś pieniądze, w żadnym wypadku.
Płacę na swój kościół i nie wierzę w te...
- Violo - przerwał jej Garrett. - Nie przystąpiłem do żadnej
sekty. Nie potrzebuję twoich pieniędzy. Chcę tylko odnaleźć Emmę.
RS
14
Wiesz może, gdzie ona jest?
- Drużyna pływacka - powiedziała po dłuższej chwili milczenia.
- Wstąpiłeś do drużyny pływackiej, prawda? Często oglądam zdjęcia
tych chłopców i oni zawsze golą głowy. Ale trzydzieści trzy lata to
chyba trochę za późno, żeby brać się za wyczynowe pływanie. Wiem,
że jesteś w dobrej formie, ale naprawdę powinieneś być trochę
bardziej praktyczny. Zupełnie jak z tym czarnym luksusowym
samochodem, który kupiłeś na wiosnę...
- Violo, proszę cię! - Cierpliwość Garretta się wyczerpała. - Czy
możesz mnie spokojnie wysłuchać? Nie przystąpiłem do sekty. Nie
należę do drużyny pływackiej. Nie ogoliłem sobie głowy. Emma to
zrobiła. Próbowała mnie uwieść, a potem nafaszerowała jakimiś
prochami... I ogoliła mi głowę. Muszę ją znaleźć, żeby dowiedzieć się,
o co chodzi.
- Chyba... chyba wezmę lekarstwo. - Viola zerkała niespokojnie
to na ulicę, to na Garretta. - Może poczekałbyś chwilkę w swoim
samochodzie? - Uśmiechnęła się łagodnie. - Wezmę lekarstwo i
zadzwonię pod 911. Oni zaraz przyjadą i pomogą ci ją znaleźć. Na
pewno ci się spodoba krótka przejażdżka w dużej białej furgonetce.
Z syreną! Wszyscy chłopcy uwielbiają wyjące syreny.
Zdusił w sobie przekleństwo i westchnął, zrezygnowany.
Spróbował po raz ostatni dogadać się z teściową najspokojniejszym
głosem, na jaki potrafił się zdobyć.
- Violo, posłuchaj. Dobrze wiem, że brzmi to
nieprawdopodobnie, ale uwierz mi: ja nie oszalałem! Zaczynam się
martwić, że to z Emmą jest coś... Sam nie wiem... Ostatnio wydawała
się jakaś nieszczęśliwa. Nie była sobą. Może... może przechodzi jakieś
załamanie nerwowe. W każdym razie nie mam pojęcia, gdzie ona
jest. I gdzie jest Groszek. Boję się o nie.
Viola wpatrywała się w zięcia badawczym wzrokiem,
zastanawiając się, co powiedzieć.
- Przysięgam na Boga, Violo. Jestem równie zdrów na umyśle,
jak ty... - Zawahał się na moment. Porównanie swojego stanu umysłu
ze stanem psychicznym teściowej nie było chyba najszczęśliwszym
RS
15
argumentem. - Proszę cię, powiedz mi: widziałaś ją czy nie?
- Nie, mój drogi, nie widziałam jej. I nie wiem, gdzie ona jest. Ale
jedno wiem na pewno. Jeżeli Emma zrobiła ci coś takiego, musiała
mieć nadzwyczaj ważny powód - rzuciła oskarżycielskim tonem
Viola i zatrzasnęła mu przed nosem drzwi.
- Wspaniale - mruknął i ruszył do samochodu.
Z piskiem opon i zgrzytem przekładanych biegów pognał do
Maddie z nadzieją, że tam znajdzie odpowiedź.
- Stój tak, jak stoisz. I nie mów ani słowa - ostrzegł Garrett
Maddie Brannigan, najlepszą przyjaciółkę Emmy, w tym samym
momencie, kiedy otworzyła drzwi. Patrząc na niego z urazą, stała
przez dłuższą chwilę w progu, aż w końcu wybuchła spazmatycznym
chichotem.
Mając metr pięćdziesiąt pięć wzrostu, nastroszoną czuprynę,
ubrana w długą kolorową spódnicę i ogromną różową bluzę, Maddie
wyglądała zupełnie nieszkodliwie, jak zagubione „dziecko kwiat" z
lat sześćdziesiątych. Garrett pamiętał jednak, że jadowite meduzy też
wyglądają nieszkodliwie i że Maddie ma bardzo cięty język.
- Ja nie żartuję, Maddie. Nie życzę sobie ani jednego słowa o
moich włosach.
- O jakich włosach? - zapytała Maddie z kamienną twarzą, z
całych sił powstrzymując następny atak śmiechu. Na próżno.
- Wiesz, gdzie może być Emma? - wycedził Garrett, wyraźnie
oddzielając poszczególne słowa.
Chichot ustał tak nagle, jak się zaczął. Twarz Maddie zmieniła się,
przybierając wyraz pobłażliwej pewności siebie.
- Nawet jeśli wiem, to ci nie powiem.
Pogarda w jej głosie podpowiedziała Garrettowi, że tym razem
trafił. Oparł dłoń o framugę drzwi i rzucił tonem nie znoszącym
sprzeciwu:
- Chcę się z nią widzieć.
- No więc, powiem ci, łysa pało, że ona nie chce widzieć ciebie -
odparowała Maddie jadowitym głosem.
- Maddie... - Garrett z całych sił próbował stłumić w sobie złość.
RS
16
- Nie mam najmniejszego pojęcia, co ją do tego popchnęło. Wróciłem
z pracy do domu. Zaczęliśmy jeść obiad. A potem pamiętam już tylko,
że obudziłem się z głową na stole, na podłodze było pełno moich
włosów, a na czaszce miałem nabazgraną szminką wiadomość, że
Emma chce rozwodu.
- Jasne, mogła ci to powiedzieć z bukietem kwiatów w ręce, ale
wydaje mi się, że taki sposób byłby mniej przekonujący.
- Co tu się, do cholery, dzieje?! - wybuchnął Garrett, blokując
stopą drzwi, gdy Maddie próbowała mu je zatrzasnąć przed nosem. -
Jestem jej mężem, mam prawo wiedzieć!
- Straciłeś swoje prawa, chłoptasiu, kiedy zdecydowałeś się
publicznie, w biały dzień, romansować ze swoją blond panienką. -
Maddie wbiła mu w tors palec. - Gdybym była facetem, zrobiłabym z
ciebie marmoladę, ty flirtujący dupku!
- Flirtujący? Chwileczkę...
- Nie udawaj świętoszka! Zrobiłeś błąd, ty amancie za dychę!
Zraniłeś moją najlepszą przyjaciółkę. I jeśli mówisz: chwileczkę...
- Maddie, znasz mnie. Kocham Emmę. Nie oszukuję jej.
Przez jedną ulotną, króciutką chwilę Maddie wierzyła mu.
Przynajmniej chciała mu uwierzyć. Widział to w jej oczach, przez
ułamek sekundy, zanim wypełniły się gniewem.
- Myślałam, że cię znam. A teraz wiem tylko, że zraniłeś Emmę. I
bądź pewny, że nawet diabeł ci nie pomoże wejść do mojego domu,
żeby się z nią zobaczyć. - Chwyciła parasolkę z wieszaka i dźgnęła go
nią z całej siły w brzuch.
Ostry, przeszywający ból zwarł mu kolana. Zgiął się wpół i w tym
samym momencie zatrzasnęły się z hukiem drzwi.
Łapiąc oddech, zatoczył się na korytarz, uderzył ramieniem w
ścianę i powoli osunął się na posadzkę.
- Powariowali - mruknął przez zęby, zwijając się z bólu. -
Wszyscy... wszyscy powariowali.
Kiedy wreszcie udało mu się zaczerpnąć powietrza, wymknął się z
budynku niczym podstępny drań, za którego wszyscy go uważali.
RS
17
ROZDZIAŁ DRUGI
W poniedziałek rano Garrett, sztywny jakby kij połknął, wkroczył
do biura „James Construction Company", firmy budowlanej, którą
prowadził razem z Clayem. Agnes Crawford, ich sekretarka, już
miała otworzyć usta, ale lodowate spojrzenie Garretta skutecznie ją
powstrzymało. Gładząc nerwowo siwe włosy, obserwowała przez
grube szkła okularów, jak szef idzie prosto do swojego gabinetu i
zatrzaskuje za sobą drzwi.
Garrett rozsiadł się w skórzanym fotelu i czekał. Wiedział, że
Agnes już podnosi słuchawkę, żeby wezwać Claya. Wiedział też, że
nie ma wyboru - po prostu musi to wszystko przecierpieć.
Na szczęście dziś musiał stanąć oko w oko tylko z Clayem. Gdzie
podziewa się Jesse, wiedział tylko wiatr. Mógł być wszędzie: od
Cheyenne po Fort Worth, ścigając w tumanach kurzu swoje marzenie
o tytule mistrza świata w ujeżdżaniu byków.
Garrett nie doliczył nawet do dziesięciu, kiedy Clay walił już
pięścią w drzwi i bez zaproszenia wszedł do pokoju.
- Tylko nic nie mów - ostrzegł go Garrett ostrym jak brzytwa
tonem, co dla każdego poza jego braćmi byłoby dostateczną
przestrogą.
Clay przymknął na chwilę oczy, jakby zamyślił się nad czymś
głęboko, potem skrzyżował ręce na piersi i oparł się plecami o drzwi.
- Wyglądasz dzisiaj jakoś inaczej - zagaił spokojnie. - Ale nie
bardzo wiem, na czym to polega, bo oślepia mnie światło odbijające
się od twojej czaszki. - Sięgnął do kieszeni skórzanej kamizelki po
okulary słoneczne. - Jasno tu jak cholera.
- Przeciągasz strunę - ostrzegł go Garrett przez zaciśnięte zęby.
- Ja przeciągam strunę? - Clay zerwał okulary z nosa,
gwałtownie odpychając się od drzwi. - Jak Emma zobaczy tę twoją
fryzurę a la Michael Jordan, szlag ją trafi. Staa-ary... wyglądasz
okropnie.
- To nie ja się tak urządziłem.
RS
18
- Co znaczy, że zapłaciłeś komuś, żeby to zrobił. Jeszcze gorzej...
- mruknął Clay.
- To dzieło Emmy - wyznał Garrett, patrząc bratu prosto w oczy.
Clay zmarszczył brwi, jakby nie wierząc własnym uszom.
- Żartujesz... - Clay uśmiechnął się krzywo. Garrett ciężko
westchnął, włożył ręce do kieszeni i przygarbiony podszedł do okna.
- Odeszła ode mnie.
- Och ty... - Clay miał minę, jakby raptem uszło z niego całe
powietrze. - Ale... co się, do diabła, stało?
- Sam chciałbym wiedzieć. Zdaje się, że Emma podejrzewa mnie
o zdradę.
Z ust Claya wyrwało się następne „och".
- W takim razie masz cholerne szczęście, że nie użyła tej
brzytwy do czegoś innego.
- Co ja mam robić? - Garrett powoli odwrócił się od okna.
Clay przyglądał się bratu zmartwiony. Do tej pory Garrett musiał
odpowiadać na takie pytania. To do niego przychodzili ze swoimi
kłopotami młodsi bracia. Od niego oczekiwali rady. Niespodziewana
zamiana ról zbiła Claya z tropu.
- Może porozmawiajmy najpierw o tym, co ty zmalowałeś...
- Przecież mnie znasz.
- Tak, znam... Więc skąd te podejrzenia Emmy?
- W piątek spotkałem się na lunchu z Glorią Richards, żeby
pogadać o interesach. - Garrett osunął się na fotel.
- O rany, chłopie... Znowu przystąpiła do szturmu, co?
- Ona jest jak czołg. A wydawało mi się, że wszystko
przewidziałem i nic mi nie może grozić. Zarezerwowałem stolik u
Shady'ego - wiesz, w tej knajpie na wolnym powietrzu na rogu Piątej
i Dwudziestej Drugiej. Myślałem, że jeśli spotkamy się w miejscu
publicznym, ta kobieta będzie trzymała ręce przy sobie. Emma
musiała tam być i pewnie widziała ją w akcji...
- Cholera, to się nazywa mieć pecha...
- No właśnie - przytaknął Garrett z grobową miną.
- Próbowałeś z nią porozmawiać?
RS
19
- W tym właśnie problem. Nie mam z nią żadnego kontaktu.
Choć tak naprawdę to tylko część problemu - przyznał po chwili
namysłu, gdy Clay usiadł na brzegu biurka. - Wiem, że od dłuższego
czasu była nieszczęśliwa. .. Ale nie mam pojęcia, dlaczego tak łatwo
uwierzyła w to, co wydawało jej się, że widzi. Dlaczego mi o tym po
prostu nie powiedziała, żeby wyjaśnić sprawę. Dlaczego... - Położył
dłoń na głowie, - Dlaczego mi to zrobiła?
- Powtarzam ci: dziękuj losowi, że straciłeś tylko włosy.
Odrastają, w przeciwieństwie dci innych części ciała.
Dowcip Claya na niewiele się zdał; w pokoju zaległa ponura cisza.
Garrett ukrył twarz w dłoniach.
- To moja wina... - usłyszał smętne wyznanie Claya.
- Twoja wina? Co ty wygadujesz?
- Przesadzasz z robotą, Garrett. Bierzesz na siebie za dużo
obowiązków. A ja nie powinienem do tego dopuszczać. Trzeba było
wypędzać cię do domu i koniec.
- Do niczego byś mnie nie zmusił. Poza tym i tak ci nie
dopłacam. A sam biorę tyle wolnego, ile tylko mogę.
- Tak? A kiedy ostatnim razem wróciłeś do domu przed siódmą?
Kiedy miałeś wolny weekend?
Clay zamilkł, widząc, że Garrett kuli ramiona. Jakby dotarła do
niego w końcu prawda.
- Hej. - Wyciągnął rękę przez biurko i poklepał brata po plecach.
- Czy ty ją ciągle kochasz?
Spojrzenie Garretta wystarczyło mu za odpowiedź.
- Więc napraw to. Zrób coś, żeby do ciebie wróciła.
- Jasne. Wyrwę ją ot, tak sobie spod opiekuńczych skrzydeł
mamusi, stalowej magnolii, i tego pit bulla - jej najlepszej
przyjaciółki. Przez cały weekend nie udało mi się zbliżyć się do
Emmy.
Tym razem Clay podszedł do okna. Zastanawiał się przez dłuższą
chwilę i nagle odwrócił się na pięcie z szerokim uśmiechem na
ustach.
- Jest tylko jedno wyjście.
RS
20
- Czyli... - Garrett zerknął na niego podejrzliwie.
- Zawsze się zastanawiałem, jakie trzeba mieć motywacje, żeby
kogoś porwać. No i nadarza się okazja... -ciągnął Clay z zawadiackim
błyskiem w oku.
- Spadaj. - Garrett wymamrotał pod nosem przekleństwo.
- No dobra, tak sobie tylko powiedziałem. - Clay był na tyle
rozsądny, żeby przerwać rozmowę i wyjść bezszelestnie z gabinetu.
Emma już nie podskakiwała jak oparzona, kiedy dzwonił telefon -
ale i tym razem nie podniosła słuchawki.
Patrzyła przed siebie nieobecnym wzrokiem i głaskała
machinalnie Maxwella, pomrukującego leniwie kocura Maddie, który
zwinął się w kłębek na jej kolanach. Odczekała jak zwykle do
czwartego dzwonka i wysłuchała krótkiego, nagranego przez Maddie
komunikatu, że nie ma jej w domu. A potem usiłowała ignorować
głos Garretta wdzierający się w ciszę popołudnia.
- Emmo, proszę cię. Podnieś słuchawkę. Wiem, że tam jesteś.
Nieruchoma jak posąg, omijając wzrokiem telefon, patrzyła w dal
przez okno mieszczącego się na trzecim piętrze mieszkania Maddie.
Minął tydzień, od kiedy opuściła Garretta. Tydzień, w którym
nieustannie dręczyły ją wyrzuty sumienia. Tydzień, w którym nie
odbierała jego telefonów i w którym usprawiedliwiała się, zrzucając
winę na Garretta za doprowadzenie jej do ostateczności.
Przeżyła jakoś tych kilka ostatnich dni roku szkolnego. Ale gdyby
Garrett ją zobaczył, zauważyłby od razu, że całkiem się rozkleiła -
wychudła, nic nie jadła, nie spała, i nie była już nawet zdolna do
płaczu.
- Emmo, nie rób mi tego.
Ból pod powiekami zapowiadał łzy, które się jednak nie pojawiły,
a głos Garretta - ten sam ochrypły, aksamitny głos, którym jeszcze
nie tak dawno wyszeptywał jej nocami słodkie obietnice, głos
ukochanego mężczyzny -znowu osłabiał jej wolę oporu.
Lecz bez względu na to, ile razy Garrett jeszcze zadzwoni, bez
względu na to, ile bólu usłyszy w jego głosie, przed oczyma zawsze
będzie miała ich oboje. Swego męża z tamtą kobietą.
RS
21
- Emmo... jak mamy to wszystko naprawić, jeśli nie chcesz ze
mną rozmawiać?
Dzwonił każdego dnia. Czasami cztery, pięć razy. I każdego dnia
Emma walczyła z pokusą uwierzenia, że da się jeszcze coś między
nimi naprawić.
- Dobrze. Nic nie mów. I nic nie rób. Siedź tam sobie jak w
mysiej dziurze i zniszcz to wszystko, co było najważniejsze w
naszym życiu. Jestem zmęczony, Emmo. Nie wytrzymam tego dłużej.
Nie wytrzymam... - powtórzył głosem tak zmęczonym, tak
przygnębionym, że Emma poczuła w sercu ten sam ból, który
przepełniał jego serce. - Słuchaj... powiedz tylko Groszkowi, że ją
kocham. Możesz to dla mnie zrobić? I powiedz jej, że spotkam się z
nią w parku o czwartej. I powtórz Maddie czy komukolwiek, kto z nią
będzie, żeby poczekali na mnie, gdybym spóźnił się kilka minut.
Muszę się z nią zobaczyć, bez ciebie... Tylko ona mi pozostała.
Emma odrzuciła do tyłu głowę. Poczuła tak mocny ucisk w gardle,
że nie była w stanie przełknąć śliny.
Mogła od niego odejść, mogła mu nigdy nie przebaczyć tego, co
zrobił, ale nie potrafiła przestać go kochać. I nie mogła odebrać mu
jego córki. Tak jak nie była w stanie odebrać Sarze miłości jej taty.
Garrett zawsze był dobrym ojcem. Mimo że tak wiele godzin
zabierała mu praca, udawało mu się znaleźć czas dla Sary.
Maddie, która przez cały czas stała za nią bez słowa, położyła dłoń
na jej ramieniu. Emma uścisnęła ją, potem zdjęła z kolan
rozczarowanego kocura, położyła go na sofie i wyszła do kuchni.
Maddie ruszyła za nią, ale zatrzymała się w progu.
- Mężczyźni to parszywe świnie - powiedziała, kręcąc się
nerwowo i szeleszcząc długą spódnicą.
- Bardzo odkrywcze stwierdzenie. - Emma uśmiechnęła się
blado. - Chyba nigdy dotąd nie słyszałam tak dosadnego określenia.
W każdym razie nie z ust kobiety, która miewa średnio dwie i pół
nocne randki na tydzień.
- No wiesz, do czegoś się jednak przydają. Sztuka polega na tym,
żeby pozbywać się ich we właściwym momencie, jak tylko zrobią
RS
22
swoje.
- Matyldo... - Emma jeszcze raz się uśmiechnęła. - Wiem, że
wcale nie jesteś taka, choćbyś nie wiem jak blefowała.
- A ty zawsze musisz mi zepsuć zabawę - odcięła się Maddie,
zadowolona, że poprawiła nieco nastrój Emmy. - Systematycznie
rujnujesz moją złą reputację - oświadczyła, podając Emmie
ciasteczko.
- Rujnuję różne rzeczy. Reputacje. Małżeństwa. Szczególnie
własne.
- Przestań. - Z twarzy Maddie znikł uśmiech. - Jak możesz
obwiniać o to siebie? To nie ty zabawiałaś się na boku.
- Ale to ja go do tego doprowadziłam. - Emma wbiła wzrok w
swoje dłonie.
Maddie zaklęła z uśmiechem, ale dosadnie. Ani myślała dać za
wygraną.
- Emmo...
- Wcale go nie usprawiedliwiam; I nie powiedziałam, że mu to
wybaczę. Po prostu przyznaję, że mam w tym swój udział.
- Naprawdę? A co ty takiego zrobiłaś?
Emma odwróciła się. Zrobiła mnóstwo rzeczy. Dwa lata temu,
kiedy powinna była szukać oparcia w Garretcie, odwróciła się od
niego. Ale tak bardzo cierpiała po stracie dziecka. Dziecka, o które
tyle lat się starali. Maleństwa, które zdążyli pokochać całym sercem,
choć żyło w jej łonie tylko kilka tygodni.
- Oboje doprowadziliśmy do tej sytuacji. Ja... ja po prostu nie
zdawałam sobie sprawy, nie przypuszczałam, że przeze mnie
posunie się aż tak daleko. Nie sądziłam, że jest zdolny do zdrady.
Ogarnął ją paniczny strach. Ścisnęła dłońmi kubek do kawy,
odpierając napad gwałtownego drżenia. Z obłędem w oczach
spojrzała na Maddie.
- Boże, co ja zrobiłam? Jak mogłam mu to zrobić?
- Zasłużył na coś gorszego. Poza tym byłaś w szoku - łagodnie
usprawiedliwiała ją Maddie.
- Straciłam panowanie nad sobą. I wcale go nie odzyskałam.
RS
23
Czasami... czasami wydaje mi się, że nie wiem, kim jestem.
- Za to ja wiem, kim jesteś. I wiem też, kim nie jesteś. - Maddie
położyła dłoń na ramieniu Emmy. - Nie jesteś szalona, jeśli o to ci
chodzi. Jesteś nieodporna na ból i zareagowałaś na to, co cię
spotkało. I miałaś do tego prawo, do jasnej cholery. Jeśli
trzymałabym wówczas w ręku tę brzytwę, twój ukochany śpiewałby
teraz sopranem.
Emma nawet się nie uśmiechnęła.
- Zgoda. - Maddie zmieniła front. - Rzeczywiście, twoja reakcja
była gwałtowna. I nawet trochę ryzykowna. Co nie oznacza, że nie
miałaś prawa trochę zaszaleć. Nawet tobie, zrównoważonej,
rozsądnej, cierpliwej Emmie James, mogą czasami puścić nerwy.
Każdy ma jakąś granicę wytrzymałości. Ale to niczego nie zmienia -
jesteś tym, kim jesteś.
- Więc kim ja jestem? Możesz mi to powiedzieć?
- Jesteś zwolenniczką naturalnego rodzenia, choć wszyscy
naokoło popierają porody w znieczuleniu - przypomniała jej Maddie
z naciskiem. - Kobietą, która uparła się, że pomimo formalnego
zakazu zostanie nauczycielką i dopięła swego. Jesteś cudowną matką
i dobrym człowiekiem. Potrafisz być silna. Więc wykaraskasz się z
tarapatów i pokażesz Garrettowi i całemu światu, na co cię stać.
Życzliwe słowa. Emma chciałaby w to wszystko wierzyć - tak jak
wierzyła kiedyś Garrettowi. Jak wierzyła w siłę ich małżeństwa.
- Daj sobie trochę czasu - łagodny głos Maddie wdzierał się w jej
myśli. - Jesteś silniejsza, niż ci się wydaje. Poradzisz sobie.
Przejdziesz przez to.
Tak, pomyślała Emma, wzdychając ciężko. Przejdzie przez to. Ale
jakim kosztem?
Garrett nie wierzył własnym oczom. Czekał w parku od wpół do
czwartej, choć był pewien, że ani Viola, ani Maddie nie pojawią się z
Sarą przed umówioną godziną.
Lecz to nie jego teściowa i nie Maddie prowadziła do niego Sarę.
To była Emma.
Serce podeszło mu do gardła. Powoli zszedł z karuzeli, otrzepał
RS
24
dżinsy z piasku i niezdecydowanym krokiem ruszył im na spotkanie.
Sara, gdy tylko go zobaczyła, roześmiała się uszczęśliwiona i
pognała w jego kierunku,
- Tato! - wykrzyknęła, kiedy podnosił ją do góry i przytulał do
piersi.
- Cześć, dziecinko. - Garrett ucałował jej aksamitną szyję,
pachnącą słońcem, życiem i ledwie wyczuwalnymi perfumami matki.
- Jak się ma najsłodszy Groszek w ogródku? - zapytał, kiedy kucnął i
odsunął od siebie Sarę, żeby móc na nią patrzeć.
Ledwie powstrzymał łzy, kiedy córka zbeształa go za zwracanie
się do niej tym dziecinnym imieniem, a potem spojrzała na niego
uduchowionymi oczami swojej matki.
- Tęsknię za tobą, tatusiu.
- Ja też za tobą tęsknię, kochanie - mruknął załamującym się
głosem. - Ja też. Ale dziś nadrobimy stracony czas, dobrze?
- Dobrze! - zgodziła się dziewczynka i dopiero po chwili - z
nieśmiałym uśmiechem i nadzieją w oczach -zadała nieuchronne
pytanie: - Czy mogę dotknąć?
Nie zdołał się powstrzymać i parsknął śmiechem.
- No dobrze. - Udając zniecierpliwienie, ściągnął z głowy czarny
kowbojski kapelusz i pozwolił jej się pogłaskać po łysinie.
- Łaskocze! - zapiszczała z uciechy.
- Bo włosy odrastają.
- To dobrze - szepnęła mu do ucha. - Wolę cię z włosami.
Dziadek mojej koleżanki Jamie też nie ma ani jednego włoska, ale
ona mówi, że jemu już nic nie odrośnie, bo jest łysy.
- Mnie to, na szczęście, nie grozi. Za kilka miesięcy będę miał
mnóstwo włosów, obiecuję. Pozwolisz, że porozmawiam teraz przez
minutkę z mamą? A potem reszta popołudnia należy do nas.
Sary spoważniała na moment, spoglądając to na matkę, to na ojca.
- Dobrze. To ja w tym czasie przywitam się z Cary. Jest tam, na
placu zabaw.
Garrett zerknął przez ramię i odszukał wśród dzieci przyjaciółkę
Sary. Potem przeniósł wzrok na Emmę.
RS
25
- U ciebie wszystko dobrze, Em?
Kiedy Emma po chwili wahania skinęła głową, przytulił córkę i z
czułym klapsem w pupę posłał ją do przyjaciółki.
A potem stał bez słowa, jak skamieniały, z jedną ręką na karku, a
drugą wepchniętą do kieszeni. Dłonie mu się pociły jak skazańcowi
prowadzonemu na egzekucję.
Długo czekał na tę chwilę. Tyle razy powtarzał sobie w myślach to,
co powie, jeśli Emma kiedykolwiek zechce go wysłuchać. A teraz...
mógł tylko patrzeć na nią. Na jej zapadnięte policzki, na oczy, w
których brak było blasku, na chłodny, nieprzenikniony wyraz
twarzy. A jednak wciąż była dla niego najpiękniejszą kobietą na
świecie.
Jego brązowooka dziewczyna. Widywał te oczy koloru kawy
zamglone łzami radości, śmiejące się beztrosko, ciemniejące z
namiętności... I choć mierzyła go teraz nieufnym wzrokiem, nic nie
mogło stłumić w nim wspomnień ani osłabić radości patrzenia na
nią znowu.
Miała rozpuszczone włosy. Słońce odbijało się w nich
kasztanowatym blaskiem, iskrzyło czerwonymi i złotymi ognikami.
Niezwykle rześka jak na tę porę czerwcowa bryza unosiła je z
ramion i fruwającymi kosmykami smagała jej twarz. Tę twarz, która
prześladowała go nocami i nie opuszczała ani na chwilę przez całe
dni.
Kiedy uniosła dłoń, żeby wsunąć za uszy rozwiewane wiatrem
kosmyki włosów, zauważył, że nie ma na palcu ślubnej obrączki.
I wtedy coś w nim pękło. Coś umarło. Powinien się spodziewać... A
jednak nie był na to przygotowany. Nie był przygotowany na nic, co
go ostatnio spotkało.
- Sara... wygląda dobrze - wykrztusił w końcu, usiłując
przełamać panujące między nimi napięcie.
- Tęskni za tobą.
- To moja wina?
- Tak - odpowiedziała zdecydowanie Emma. - I sądzę, że
powinieneś się do tego przyznać.
RS
26
Zakrył dłonią usta, spojrzał gdzieś w dal, odetchnął głęboko, a
potem znów spojrzał na Emmę.
- Nie zdradzałem cię, Em. Wiem, co ci się wydaje, że widziałaś...
- Proszę, nie...
Przeraził go jej całkowicie beznamiętny głos, jej oczy, w których
nie lśniła ani jedna łezka.
- Nie? Mam się nie bronić? Nie mam prawa wiedzieć, dlaczego
uważasz, że w moim życiu jest jakaś inna kobieta?
- Nie mogę tego zrobić, Garrett. Naprawdę nie mogę. Po prostu
chcę poskładać jakoś moje własne życie.
- Twoje życie? - Garrett walczył z bólem i gniewem i starał się
nie podnieść głosu. - A co się stało z naszym życiem?
- Z naszym życiem - powtórzyła drętwym głosem Emma. -
Nasze życie... nasze wspólne życie... skończyło się. Już jakiś czas
temu. Musiałam tylko przejrzeć na oczy, żeby zdać sobie z tego
sprawę.
- Em, co mam powiedzieć, żebyś mi uwierzyła? Na miłość boską,
co ja takiego zrobiłem? Dlaczego przestałaś mi ufać?
Wyczuł moment jej słabości i przez chwilę pragnął, żeby cierpiała
tak, jak on cierpi. Natychmiast tego pożałował, ale z jej twarzy
zniknął już cień wahania. Schowała się z powrotem za swoją
obojętnością jak za betonowym murem.
- Nie będę ci utrudniała kontaktów z Sarą - oświadczyła
modulowanym tonem, rozmyślnie lekceważąc jego pytania. - To
dlatego sama ją dziś przyprowadziłam, zamiast wyręczyć się Maddie
albo matką. Chciałam ci to powiedzieć osobiście. I prosić cię, żebyś
więcej do mnie nie dzwonił.
Garrett zacisnął dłonie w pięści, żeby nie chwycić jej i siłą nie
przełamać w niej uporu. Ale Emma była już taka zdruzgotana. I taka
krucha. Bał się, że jeśli tylko jej dotknie albo powie coś
niewłaściwego, od katastrofy nie będzie odwrotu,
- Muszę jakoś poskładać swoje życie, Garrett. Nie mogłabym
tego zrobić przy tobie, bo bez przerwy przypominałbyś mi o moich
klęskach.
RS
27
- Twoich klęskach? Emmo, o czym ty, do diabła, mówisz? -
wyrzucił z siebie jednym tchem.
- Staram ci się wytłumaczyć, że biorę na siebie część winy. Tyle
mogę zrobić. Ale nie potrafię być nadal twoją żoną.
- Nie rozumiem. Nic z tego nie rozumiem. - Garrettowi
pociemniało w oczach. Słowa Emmy pozbawiły go ostatnich
argumentów i zdławiły w nim wolę walki.
- Więc będziesz musiał sam do tego dojść.
- Ale co takiego się stało, że nie możemy wyjaśnić tego
wspólnie?
- Tak potoczyło się życie. Twoje i moje. I gdzieś po drodze
przestało być naszym życiem. - Emma zamilkła, żeby kilka razy
głęboko odetchnąć. - Jeżeli ty nie wniesiesz sprawy o rozwód, to ja to
zrobię.
Ziemia zakołysała się Garrettowi pod stopami. W jakiś sposób
zdołał jednak odzyskać przytomność umysłu.
- Nie chcę rozwodu - wymówił każde słowo oddzielnie, jakby
kontrolując poszczególne sylaby, choć daleki był od poczucia, że
jeszcze cokolwiek kontroluje. - Chcę ciebie. Pragnę ocalić nasze
małżeństwo. Chcę mieć z powrotem normalną rodzinę. Chcę, żebyś
wróciła... - skończył ochrypłym szeptem, powoli podchodząc do
Emmy.
Ostatni raz spojrzała mu w oczy. I ostatni raz odmówiła jego
prośbie.
- O ósmej Maddie będzie czekała na Sarę przed swoim domem.
- Do diabła z Maddie! - Garrett czuł, że nerwy odmawiają mu
posłuszeństwa. - Mara gdzieś widywanie cię tylko przypadkiem i
spotykanie się z Sarą w dniach i godzinach wyznaczonych przez jakiś
przeklęty grafik! Jesteś moją żoną. A ona jest moją córką.
Emma zerknęła na Garretta, zatrzymała na chwilę na nim wzrok, a
potem odwróciła się i ruszyła w stronę samochodu.
- Jak możesz tak po prostu odwrócić się plecami i odejść? - Nie
myśląc już o konsekwencjach, Garrett chwycił ją za ramię i szarpiąc,
odwrócił do siebie. - Powiedz mi... powiedz, że już mnie nie kochasz,
RS
28
a zostawię cię w spokoju.
Zażądał deklaracji, której być może wcale nie chciał usłyszeć. Ale
rozsądek go opuścił. Garrett już nie dbał o ostrożność.
- Jeśli powiesz, że za mną nie tęsknisz, nigdy więcej nie będę
zawracał ci głowy.
Przyszpilił Emmę wzrokiem, przyciągnął mocno do siebie i
porwał w ramiona, tam gdzie było jej miejsce.
I wtedy instynkt wziął górę. Instynkt i pragnienie.
Wpił się ustami w jej usta, zanurzył w niej, sycąc się zachłannie
tak dobrze znanym upajającym smakiem. Boże, jak za tym tęsknił...
Za gładkością skóry Emmy, jej ciepłem i zapachem.
Trzymał ją w ramionach i błagał opatrzność, żeby ta kobieta
wróciła do niego, żeby znów mogli się kochać.
Jego modlitwy pozostały bez odpowiedzi.
Powoli odsunął się od Emmy, targany bólem i pożądaniem. Emma
drżała jak osika. Oczy, które kiedyś rozpalały namiętność w jego
oczach, pozostały zimne jak lód. Twarz, którą pokochał na zawsze,
była teraz wyzuta z jakichkolwiek uczuć jak wyschnięty kawał
drewna.
- Powiedz mi, że mnie nie kochasz - powtórzył chrapliwym
głosem, natarczywie domagając się odpowiedzi, choć nie wiedział,
czy chce ją usłyszeć.
Ale odpowiedzią było milczenie.
A na nadchodzące dnie i noce pozostał mu tylko widok
oddalającej się sylwetki Emmy.
RS
29
ROZDZIAŁ TRZECI
- Synku, wiesz, jak cię kocham, ale, prawdę mówiąc, wyglądasz
jak cień człowieka. - Maya James Bradford przywitała Garretta z
typową dla siebie szczerością.
- Widzę, mamo, że małżeństwo ani trochę nie stępiło twojego
języka. - Garrett uśmiechnął się blado, nie podnosząc wzroku znad
rozłożonych na desce kreślarskiej projektów.
Minęły trzy miesiące, od kiedy Maya i Logan Bradford wymienili
obrączki. A jego trzy tygodnie temu opuściła Emma. Nie było dnia,
żeby za nią nie tęsknił i nie wił się w mękach, usiłując znaleźć
sposób, w jaki mógłby skłonić ją do powrotu. Cieszył się, choć może
nie był w stanie tego okazać, szczęściem swojej matki. Ale jej
wieczorna wizyta w biurze wcale go nie ucieszyła, szczególnie że już
jej pierwsze słowa zwiastowały to, do czego zmierza.
- To do ciebie niepodobne, Garrett. - Nie czekając na
zaproszenie, usiadła obok niego na stołku.
Dopiero teraz na nią spojrzał. Mimo że zbliżała się do
sześćdziesiątki, wciąż była atrakcyjną, pełną życia kobietą.
Pogratulował w duchu Loganowi dobrego smaku i łutu szczęścia.
- Ty z tymi rumieńcami na policzkach też nie jesteś do siebie
podobna, mamo - odpowiedział żartobliwym tonem, licząc, że
odciągnie matkę w ten sposób od zamiaru szczerej rozmowy na
temat jego kłopotów małżeńskich.
- Co słychać u Logana?
- Logan jest wspaniały - odpowiedziała Maya bez wahania. - Ale
nie przyszłam tutaj rozmawiać o nim.
- Jeżeli przyszłaś porozmawiać o Emmie, to lepiej nie zaczynaj,
dobrze?
- Nie przyszłam po to, żeby rozdrapywać twoje rany. Po prostu
nie mogę pojąć, dlaczego to tak długo trwa. Dlaczego ona nie wraca?
Przecież się kochacie. Zawsze się kochaliście.
- Odpowiem ci słowami Tiny Turner: „A co ma do tego miłość?"
RS
30
- odparł z sarkazmem, który wcale nie sprawił mu ulgi. - Emma chce
rozwodu. Postawiła sprawę jasno. A ja mam dość błagania.
Gdy zamilkł, Maya położyła dłoń na jego ramieniu.
- Nie chcę się wtrącać, ale pozwól, że ci o czymś przypomnę.
Twój ojciec... Jesteś tak do niego podobny - wtrąciła rzewnie, zanim
skończyła myśl. - Twój ojciec nigdy się nie poddawał, jeżeli w coś
naprawdę wierzył.
Garrett zamknął oczy.
- Jeżeli wierzysz w swoją miłość, to duma jest jedyną rzeczą,
która stoi ci na drodze. Weź sobie kilka dni urlopu
- nawiasem mówiąc, od dawna jesteś przepracowany -i walcz o
nią.
Przez dłuższą chwilę Maya przyglądała się nieruchomemu
profilowi syna, w końcu jednak poddała się i wyszła.
Od dnia, w którym spotkali się w parku, Garrett szanował
życzenie Emmy i nie zakłócał jej spokoju. Ale jego matka miała sporo
racji. Powodowała nim wrodzona duma, a nie tylko prośba Emmy. A
nawet w końcu czerwca duma jest cholernie zimnym towarzyszem
w łóżku. Z drugiej strony, przyznając nawet rację mamie, to właśnie
duma utrzymywała go przy życiu. Duma i spotkania z Sarą.
Dni upływały mu na pracy. Na noce nie znalazł lekarstwa. Gloria
oczywiście czekała na niego z otwartymi ramionami, ale nawet przez
myśl mu nie przeszło, żeby skorzystać z jej zaproszenia. Nie chciał
żadnej innej kobiety w swoim łóżku. Pragnął tylko swojej żony.
Zaczynał nienawidzić siebie za tę słabość, liczył jednak w duchu na
to, że Emma, jeśli da jej trochę czasu, zmieni w końcu zdanie. Modlił
się o to.
Dopiero w dniu, w którym przysłała mu pozew rozwodowy - choć
dotąd go nie podpisał - przyjął do wiadomości fakt, że ona naprawdę
chce się z nim rozstać. Sara jednak, w swojej dziecięcej niewinności,
po prostu się z tym nie pogodziła.
- Mamusia dostała pracę na lato u cioci Maddie - powiedziała
któregoś dnia, zajadając się hamburgerem i frytkami w swoim
ulubionym barze.
RS
31
Sklep Maddie - o wdzięcznej nazwie „Artykuły Pierwszej
Potrzeby" - był modną, ekskluzywną galerią, przyciągającą tłumy
rozmaitego autoramentu sław, znakomitości i multimilionerów.
Można w niej było podziwiać, a także kupić, nie tylko oryginalną
ceramikę autorstwa Maddie, ale też rzeźby, tkaniny i płótna innych
miejscowych artystów.
- Mama pilnuje sklepu Maddie, zajmuje się klientami i robi
różne inne rzeczy - tłumaczyła Sara ojcu z dumą w głosie.
Na wzmiankę o Emmie Garrett stracił apetyt i przestały mu
smakować frytki.
- Podoba jej się ta praca?
- Maddie jej płaci. Chyba mamie się to podoba. Często mówi, że
pewnie szybko przeprowadzimy się do własnego mieszkania.
Patrzył nieobecnym wzrokiem w okno. Emma zawsze uwielbiała
wakacje. Uwielbiała spędzać dużo czasu w domu. I być jego żoną.
Uwielbiała wiele rzeczy, rozmyślał ponuro.
- Myślisz, że to ją uszczęśliwi? Własne mieszkanie?
- Mam nadzieję, że tak. - Sara wzruszyła ramionami. - Bo teraz
mamusia nie jest szczęśliwa.
„Bo teraz mamusia nie jest szczęśliwa".
Przez kilka następnych dni słowa Sary tłukły się echem w głowie
Garretta. Próbował sobie wmówić, że cieszy się z cierpienia Emmy,
ale myśl o jej nieszczęściu tylko potęgowała jego własne.
„Bo teraz mamusia nie jest szczęśliwa".
Może był zbyt dumny. Ale czy istnieje jakaś obiektywna norma
dumy?
Był ciepły letni wieczór, kiedy wyszedł na spacer i zatrzymał się
przed galerią „Artykuły Pierwszej Potrzeby". Stojąc na miękkich
nogach, obserwował Emmę przez okno witryny. Wyglądała pięknie,
ale była taka odrętwiała, taka nieobecna, że z przerażenia coś
ścisnęło go w dołku. Nie minął miesiąc, odkąd od niego odeszła, a
była już tylko cieniem pogodnej, ciepłej kobiety, która była jego
żoną. Bladym wspomnieniem dziewczyny ze śmiejącymi się oczami,
dziewczyny, która umiała kochać całym sercem.
RS
32
„Twój ojciec nigdy się nie poddawał, jeżeli naprawdę w coś
wierzył". Podobnie jak słowa Sary, to zdanie matki dręczyło go przez
całe dnie. Ale gdy zobaczył znowu swoją żonę, poddał się.
Cóż za głupia, żałosna wymówka. Tak pogrążył się w biadoleniu
nad samym sobą, tak dotkliwie czuł się skrzywdzony, że
zrezygnował z walki.
Jonathan James nigdy z niczego łatwo nie rezygnował. Nigdy nie
unikał walki. A on, jego syn, uchyla się od najważniejszej batalii
swojego życia.
Nie, już nie. Nagle zdecydował, że będzie walczył. I ani myślał
walczyć fair.
- A niech to! - Clay wybuchnął niepohamowanym śmiechem,
gdy kilka tygodni później on i Jesse spotkali się z Garrettem w jego
domu. - Jasne, że to zrobimy.
Dobiegała północ, kiedy uzgadniali ostatnie szczegóły planu.
- Tak na zdrowy rozum, to myśl o popełnieniu przestępstwa
federalnego nie powinna nastrajać mnie do śmiechu - powiedział
Jesse, sięgając do lodówki po następną butelkę piwa. - Ale coś mi
mówi, że zanosi się na drakę nie z tej ziemi
- Powtarzam wam od samego początku, że jeżeli macie ochotę
się wycofać, nie ma sprawy. Powiedzcie to mi wprost i zmieniamy
temat. - Miny obu braci wystarczyły Garrettowi za odpowiedź.
A więc nadszedł czas, pomyślał z ulgą. Od podjęcia decyzji minął
prawie miesiąc. Teraz nie mógł już czekać ani minuty dłużej.
- No to do dzieła! - Garrett chwycił swój czarny kowbojski
kapelusz i nasunął go na czoło. Clay i Jesse ruszyli za nim do drzwi.
Noc była wyjątkowo mroczna. Cienki rąbek księżyca tylko parę
razy wyjrzał zza grubej warstwy przesuwających się po niebie
ciężkich, ołowianych chmur. Czarny pikap z przyczepą do przewozu
koni stojący w uliczce za domem, w którym mieszkała Maddie
Brannigan, ledwie majaczył na tle egipskich ciemności.
Jesse na wszelki wypadek nie zgasił silnika. Wyśliznął się zza
kierownicy i stanął za przyczepą, żeby w razie potrzeby uciszyć
konie.
RS
33
Garrett z Clayem u boku okrążył pięciopiętrowy budynek i
wystukał numer kodu otwierającego drzwi do klatki schodowej.
Znalazł go kiedyś przypadkiem w bucie Sary.
- Tylko bez żadnych wygłupów - warknął Garrett, kiedy
wdrapali się na trzecie piętro. - Po prostu trzymaj się dokładnie
planu. I nie próbuj kłócić się z Maddie.
Clay nabrał głęboko powietrza i nacisnął dzwonek. Garrett
przylgnął plecami do ściany, poza polem widzenia osoby
otwierającej drzwi.
Usłyszał cichy trzask otwieranego zamka i brzęk łańcucha. A
potem zaspany głos Maddie.
- Co ty, u licha, tu robisz?
- Cześć, Maddie. Obudziłem cię? Przepraszam, ale w związku z
twoim sklepem wpadł mi do głowy pewien pomysł i - wierz mi - nie
mogłem z tym czekać do rana.
Garrett wstrzymał oddech, zastanawiając się, czy Maddie połknie
przynętę. Kilka miesięcy temu doszła do wniosku, że jej galeria „pęka
w szwach" i - z pewnymi oporami - zleciła firmie braci Jamesów
wybudowanie nowego lokalu.
Z oporami, bo pomijając ostatnie konflikty z Garrettem, ani ona,
ani Clay, z którym chodziła do szkoły, nie pozbyli się manii
młodzieńczego współzawodnictwa. Clay bił ją we wszystkim - od
baseballe po bilard. Był bezlitosnym, chełpliwym typem zwycięzcy. A
ona nie lubiła przegrywać. I nie należała do osób, które łatwo
przebaczają albo zapominają.
Maddie miała jednak żyłkę do interesów i choć wciąż czuła
niechęć do Claya, nigdy by sobie nie pozwoliła na podjęcie
niewłaściwej decyzji z powodu dziecięcych utarczek. A firma „James
Construction Company" była najlepsza w mieście -
bezkonkurencyjna pod każdym względem.
Od tygodni prosiła Claya, który lepiej od brata rozumiał jej wizję
nowej galerii, żeby wpadł do niej ze wstępnym projektem.
Maddie wahała się przez chwilę, ale w końcu poprosiła Claya,
żeby poczekał, aż ona włoży szlafrok. Garrett głęboko odetchnął.
RS
34
Teraz nie było odwrotu. Albo odzyska swoje szczęście, albo zostanie
oskarżony o porwanie.
Przez pięć minut Garrett umierał z niepokoju, potem podszedł
cicho do drzwi. Jeżeli Clay zrobił, co do niego należało, zamek
powinien być otwarty.
Wilgotną od potu dłonią przekręcił ostrożnie gałkę klamki i
zakradł się do środka.
Z wyjątkiem kuchni, w której Maddie przeglądała z
zaciekawieniem projekty, mieszkanie pogrążone było w mroku.
Bezgłośnie zamknął za sobą drzwi i ruszył korytarzem, omal nie
tratując kota, który leniwie wyszedł mu na spotkanie.
Kiedyś bardzo często odwiedzali z Emmą Maddie i dlatego Garrett
dobrze znał rozkład mieszkania. Skradając się niczym złodziej,
otworzył drzwi sypialni i wśliznął się do środka.
Jego mała słodka Sara spała spokojnie. Przysiadł na brzegu łóżka i
pochylił się, żeby pocałować córkę w czoło.
Obudziła się, ziewnęła, piąstkami potarła zaspane oczy i
uśmiechnęła się.
- Cześć, tatusiu. - Gramoląc się w pościeli, uklękła i przytuliła się
do niego.
- Cześć, kochanie. - Garrett przycisnął ją mocno do piersi. - Czy
przerwałem ci jakiś piękny sen?
Dziewczynka zaprzeczyła ruchem głowy i odsunęła się.
- Czy to właśnie ta noc?
- Tak, kochanie. - Odsunął jej z policzka kosmyk włosów.
Na początku zastanawiał się, czy mądrze jest pokładać tyle
zaufania w ośmioletniej córce. Utrzymanie w tajemnicy tak
ryzykownego przedsięwzięcia mogło być dla dziecka wielkim
ciężarem. Nigdy by sobie jednak nie darował, gdyby nagłe zniknięcie
matki oraz wszelkie tego konsekwencje narobiły więcej szkód niż
prawda.
Opowiedział więc małej o wszystkim, gotowy zrezygnować ze
swojego szalonego pomysłu, gdyby córka przyjęła go z lękiem.
Niepotrzebnie się martwił. Sara Jane wysłuchała opowieści o
RS
35
porwaniu mamy do sekretnej kryjówki z entuzjazmem, z jakim
zwykle reagowała na bajki.
- Mamusi na pewno się to spodoba. A kiedy wrócicie, znowu
będzie się uśmiechała, prawda?
- Oczywiście, córeczko. - Garrett przytulił ją z całej siły,
dziękując Bogu, że Sara nie przestała mu ufać. - Kiedy mama wróci,
znowu będzie się uśmiechała. A teraz śpij, dobrze? - Położył jej
główkę z powrotem na poduszce i podciągnął kołdrę pod samą
brodę małej. - Rano, kiedy ciocia Maddie będzie się złościła i biegała
w kółko jak stara kwoka, pamiętaj, że mama jest ze mną bezpieczna.
Zgoda?
Sara uśmiechnęła się szeroko i naśladując gest, który setki razy
widziała u wujka Claya, uniosła w górę obydwa kciuki.
- Kocham cię, mój Groszku.
- Ja też cię kocham, tatusiu - wyszeptała, a potem, gdy ojciec
położył palec na ustach, przypominając o konieczności zachowania
tajemnicy, kiwnęła tylko głową.
Emma coraz gorzej sypiała. A kiedy już udawało się jej zasnąć,
dręczyły ją niespokojne, namiętne sny. O Garretcie. O nich obojgu. O
ich wspólnych, upojnych nocach.
Budziła się roztrzęsiona. Cała drżąca. Rozpalona. Bez Garretta.
Zawsze bez niego. Nienawidziła się za to, że wciąż go tak pragnie, że
po tym, co zrobił, nie przestała go kochać.
Ta noc miała być inna. Tej nocy powinna spać. Głębokim,
uzdrawiającym snem. Maddie jej to obiecała.
Wyczerpana bezsennością Emma James, zatwardziała
abstynentka, dała się przekonać Maddie, że odrobina wina dla
relaksu nie może jej zaszkodzić, i bez większego oporu zgodziła się
uczcić z przyjaciółką swój pierwszy miesiąc pracy w galerii.
Postanowiła pić, dopóki nie ogarnie jej senność. A potem położy się
do łóżka i zaśnie. Po prostu zaśnie.
Od kilku godzin była w łóżku, ale sen nie nadchodził. Leżała z
zamkniętymi oczami. Wirowało jej w głowie, a leniwie i ciężko bijące
serce ostrzegało ją, że balansuje na krawędzi jakiejś nieznanej
RS
36
przepaści, w którą nie ma zamiaru skakać... Miała wrażenie, że
znowu śni - ale tym razem na jawie.
Wszystko, co docierało do niej z mroku nocy, zdawało się
wyolbrzymione. Dźwięk otwieranych i sekundę potem zamykanych
drzwi do jej sypialni. Zapach Garretta. Zapach piżma, męskości i
wspomnień ich miłosnych nocy. Muśnięcie jego oddechu.
Gdyby nie oszołomienie winem, pewnie uwierzyłaby zmysłom i
odkryła realną obecność Garretta. A tak napawała się nią z
zamkniętymi oczami. Uległa jej magii. W świetle dnia nie mogła
pozwolić sobie na to, żeby go pragnąć, ale nie potrafiła walczyć z tym
pragnieniem w mroku nocy.
- Emmo...
Usłyszała jego szept. A kiedy jego wargi musnęły jej usta - tak
delikatnie, tak czule - poddała się szaleńczej fantazji. Westchnęła na
powitanie, zapraszając go cichym jękiem rozkoszy.
Ogarnęła ją niewypowiedziana rozkosz. Zanurzyła się w niej z
radością, jakby wreszcie przybiła do właściwego portu. Jak często
czuła na swoich piersiach bicie jego serca? Ile razy łączyły się w
mroku ich oddechy? Kobiety i mężczyzny. Tej kobiety i tego
mężczyzny - jedynego mężczyzny, którego kiedykolwiek kochała.
Mrucząc coś niewyraźnie, Garrett odsunął się. Ogłuszona nagłą
stratą, Emma jęknęła żałośnie. Znowu za nim tęskniła. Wciąż za nim
tęskniła.
- Chodź ze mną... - usłyszała jego błagalny szept.
Lecz nawet rozmarzona i oszołomiona winem, wiedziała, że nie
może z nim odejść. Nie w tej chwili. Nie po tym, co się stało.
Zaprzeczyła ruchem głowy, ale gdy dotknęła jego twarzy...
- Nie odchodź - powiedziała.
Dopiero teraz, kiedy poczuła pod palcami szorstką szczecinę jego
zarostu, zdała sobie sprawę, że to nie sen, że Garrett naprawdę tu
jest.
- Garr... - otworzyła oczy.
Przerwała w pół słowa, gdy leciutko przycisnął palce do jej warg.
- Chodź ze mną, Em... - kusił ją głosem z najpiękniejszych snów,
RS
37
otulał ciepłym, kojącym oddechem. -Wolałbym, żeby to był twój
wybór... ale, kochanie, nie mam teraz czasu na targi.
- Co...
Delikatna, ale mocna dłoń zakryła jej usta, a szorstki policzek
przywarł do jej policzka.
Emmę ogarnęła wściekłość. Garrett nie miał prawa. Nie miał
prawa wdzierać się w jej sny, wkradać do jej sypialni. Nie miał prawa
wzniecać ognia, który z takim trudem usiłowała w sobie zdławić.
Wskrzeszać pragnień, które pogrzebała razem z nadzieją.
Zacisnęła palce na jego nadgarstkach i rozpoczęła walkę.
Bezradność i jego cierpliwe „Ciii, obudzisz Sarę" doprowadziły ją do
dzikiej furii.
Wyprężyła się i odepchnęła go. Udało jej się przetoczyć przez
łóżko, ale jej wolność trwała najwyżej sekundę. Garrett chwycił ją za
kostkę, przyciągnął do siebie i uwięził pod ciężarem swego ciała.
- Em... proszę, posłuchaj mnie przez chwilkę.
Nie miała odwagi słuchać. Ani nie czuła się na siłach. Gorący
oddech Garretta pieścił jej twarz. Jego zapach i wspomnienie
miłosnych nocy podniecały ją, nęciły, odbierały rozsądek, krusząc
wolę dochowania danej sobie obietnicy.
Nie była pewna, skąd się wzięła jej wola walki. Nie wiedziała
nawet, z czym walczy - z nim czy ze swoją słabością. To ze słabości
wyśniła go tutaj. Ze słabości pragnęła, żeby się tu zjawił. Ale instynkt
kazał jej bronić się przed nim za wszelką cenę. Zbyt wiele
wycierpiała, usiłując wyeliminować go ze swojego życia. Nie mogła
zrezygnować ze wszystkiego, co już zdobyła, ulegając jednej upojnej
chwili słabości.
Ogarnęła ją panika. Popłoch, gwałtowny zastrzyk adrenaliny i
spora dawka wina - wszystko to razem wpłynęło piorunująco na
stan jej ducha. Niczym dziki kot wysunęła pazury. Walczyła jak
tygrys. I w końcu wyrwała się, triumfalnie stając po drugiej stronie
łóżka.
Zwycięstwo to jednak było krótkotrwałe i chwiejne. Krew
odpłynęła jej z głowy w tej samej sekundzie, w której ogłuszył ją
RS
38
alkohol. Zakołysała się, poczuła, że odpływa w nieświadomość, i
osunęła się bezwładnie niczym ręka pokerzysty, który właśnie
przegrał o wielką stawkę.
Garrett, obawiając się, że Maddie może usłyszeć ich szamotaninę,
pozwolił Emmie wymknąć się na chwilę. Musiał zmienić taktykę.
Gotów był tłumaczyć się, usprawiedliwiać, a nawet przepraszać -
byle tylko uspokoić Emmę - i wtedy zdał sobie sprawę, że coś jest nie
w porządku.
- Em? - wyszeptał i w odruchu paniki przeskoczył przez łóżko,
chwytając ją w tym samym momencie, gdy ugięły się pod nią kolana.
- Co ty jej, u diabła, zrobiłaś!?
Maddie i Clay jednocześnie podnieśli głowy znad projektów
rozłożonych na kuchennym stole.
- Odpowiedz! - warknął Garrett, trzymając nieprzytomną Emmę
na rękach. - Co jej się stało?
Maddie oniemiała z wrażenia, ale zrozumienie sytuacji nie zajęło
jej zbyt wiele czasu.
- Wy podłe, podstępne gady... - Poderwała się z krzesła. - Wy,
żałosne szumowiny...
- Daruj sobie - syknął złowrogo Garrett. - Chcę wiedzieć, co się z
nią stało!
- Nic takiego, z czego nie zdoła się wyleczyć, wybijając sobie
ciebie z głowy raz na zawsze. - Maddie z wojowniczą miną
skrzyżowała ręce na piersiach.
- Zabieram ją do szpitala.
- Lepiej daj sobie z tym spokój - parsknęła pogardliwie Maddie.
- Nic jej nie jest, oczywiście nie licząc kaca, który czeka ją jutro rano.
Spięty do granic wytrzymałości, Garrett spojrzał z
niedowierzaniem na wiotką, nie dającą znaków życia kobietę, którą
trzymał na rękach.
- Chcesz powiedzieć, że ona jest... pijana?
- Jak marynarz, który po długim rejsie zszedł na ląd. - Widząc
oskarżające błyski w oczach Garretta, Maddie obronnym gestem
wzruszyła ramionami. - No dobra... Wydawało mi się, że to niezły
RS
39
pomysł. Zapomniałam, że ma taką słabą głowę.
- Upiłaś ją - wycedził przez zaciśnięte zęby Garrett.
- Nie. To ty ją upiłeś, kochasiu. A teraz wypuść ją albo,
przysięgam, zadzwonię na policję.
- Do nikogo nie zadzwonisz. - Garrett odetchnął głęboko,
walcząc z kipiącą w nim złością. - Słuchaj, Maddie, wiem, że ty też ją
kochasz. I tylko dlatego, choć naprawdę dużo mnie to kosztuje,
znoszę twoją bezczelność. Ale czy to ci się podoba, czy nie, zabieram
ją ze sobą.
Z furią w oczach kiwnął na Claya i ruszył do drzwi.
- Pilnuj jej - rzucił bratu przez ramię i wyszedł, niosąc na rękach
nieprzytomną żonę.
- Słyszałaś go. - Clay uśmiechnął się drwiąco, sięgnął po
przewód telefoniczny i wyrwał go z gniazdka. - Mam pilnować, żebyś
była spokojna. Może sama zaproponujesz, jak się najlepiej do tego
zabrać?
Maddie patrzyła na niego tak, jak gdyby był tłustą plamą na
samym środku jej białego dywanu.
- Tylko mnie dotknij, a połamię ci graby tak skutecznie, że już
nigdy do niczego ci się nie przydadzą- ostrzegła, wymachując
słuchawką telefoniczną jak maczugą.
- A kto wybuduje twoją nową galerię? - Clay uśmiechnął się
szeroko. - No, Matildo, rozchmurz się... - Z premedytacją użył jej
pełnego imienia, co tylko Emmie uchodziło na sucho. - Wkurza cię
jak diabli, że dałaś się wykiwać. To mogę zrozumieć. Wiesz jednak,
że Garrett nigdy nie skrzywdzi Emmy. On po prostu chce z nią
porozmawiać. Chyba możesz mu na to pozwolić? I możesz pozwolić
na to Emmie, jeśli naprawdę jesteś jej przyjaciółką. Chyba że twój
jadowity język idzie w parze z kamiennym sercem.
Dostrzegł w oczach Maddie iskierkę współczucia, ale gdy
spojrzała w kierunku drzwi, wiedział już, że do końca wojny daleko.
- Jesteś podłym gadem.
- Czułe słówka w niczym ci nie pomogą, kochanie.
- Czyżby? - Maddie zmrużyła oczy i uśmiechając się przymilnie,
RS
40
odłożyła aparat. - Może więc porozmawiamy inaczej - językiem,
który na pewno zrozumiesz. - Podeszła do niego na wyciągnięcie
ręki.
Trzepocząc rzęsami, położyła mu dłoń na torsie, a sekundę
później kopnęła go kolanem w krocze.
Clay zatoczył się z przeraźliwym jękiem, ale jakimś cudem - mimo
że Maddie zrobiła błyskawiczny unik -udało mu się złapać ją za
włosy.
Upadli na podłogę, okładając się wzajemnie czym się tylko dało i
mamrocząc pod nosem wiązanki przekleństw.
- Zupełnie jak... w dawnych czasach... - warknął Clay przez
zaciśnięte zęby, zmuszony walczyć całkiem serio.
W końcu wciągnął Maddie pod siebie i przyciskając ją do podłogi
całym ciężarem ciała, czekał, aż minie najgorszy ból.
Maddie miotała się pod nim zdyszana, klnąc jak szewc.
- Nie możesz mnie tak trzymać, puszczaj!
- Niedoczekanie twoje. - Teraz, gdy ból znacznie zelżał, te
zapasy zaczęły mu się nawet podobać.
Błyskawiczny unik oszczędził policzkom Claya bliskiego
spotkania z jej paznokciami. Przycisnął drobne, ruchliwe ręce do
podłogi nad głową, niemal dotykając ustami warg Maddie.
- Jeżeli tylko zobaczę twój wysunięty jęzor, słowo daję, że
odgryzę go - ostrzegła.
Była nieposkromioną złośnicą. Clay zastanawiał się więc, czy
warto ryzykować, gdy nagle coś go tknęło.
Maddie w tej samej chwili zdała sobie sprawę, że mają
publiczność.
Oboje jednocześnie unieśli głowy i zobaczyli w korytarzu Sarę
Jane. Dziewczynka przecierała zaspane oczy.
- Bawicie się w całuski? - spytała z groźną miną, okręcając
wokół palca kosmyk włosów.
- Nie sądzisz... nie sądzisz, że powinnaś wrócić do łóżka,
kochanie? - odezwała się podniesionym głosem Maddie.
Sara pokiwała ze zrozumieniem głową.
RS
41
- Tatuś zawsze mi to mówi, kiedy bawią się z mamą w całuski. -
Westchnęła z rezygnacją, odwróciła się i poszła z powrotem do
swojego pokoju.
- No więc - zaczął Clay po długiej chwili milczenia, kiedy oboje
byli aż nadto świadomi bliskości swoich ciał i pikanterii sytuacji. -
Masz ochotę na zabawę w całuski?
Maddie wciągnęła głęboko powietrze i nabrawszy sił, zgromiła go
lodowatym spojrzeniem.
- Niedoczekanie twoje, ty gadzie.
RS
42
ROZDZIAŁ CZWARTY
Niebo rozchmurzyło się akurat w chwili, gdy samochód, z
Jesse'em za kierownicą i Emmą zwiniętą na kolanach Garretta,
zatrzymał się u podnóża gór Wind River Range, gdzie kończyła się
droga.
Garrett próbował się łudzić, że Emma po prostu śpi, gdy
przenosząc ją z pikapa na koński grzbiet, słyszał senne
pomrukiwanie i nerwowe westchnienia. Dobrze jednak wiedział, że
jest kompletnie pijana.
- Jesteś pewien, że się po prostu ubzdryngoliła? - Jesse zerknął
na nich przez ramię. On i jego koń, kiedy wspinali się po wyboistym
zboczu góry, byli jednością. - Strasznie długo ją trzyma.
Garrett spojrzał na zroszone potem czoło Emmy. Owinął ją
mocniej śpiworem i podciągnął go pod samą brodę. Potem ułożył ją
wygodniej na swoich kolanach.
- Nic jej nie jest - odpowiedział bratu z nadzieją, że się nie myli.
Emma spała spokojnie, a jej oddech był równy.
Jesse skinął tylko głową. Nasunął na twarz kolorową chustę
chroniącą go przed uderzeniami gałęzi i skupił się na prowadzeniu
konia.
Kiedy godzinę wcześniej wyprowadzili zwierzęta z przyczepy i
ukryli w zagajniku samochód, umówili się, że Jesse będzie przecierał
szlak. Garrett nie chciał ryzykować samotnej wspinaczki brzegiem
wąwozu, gdy w grę wchodziło bezpieczeństwo Emmy. W dzień
byłaby to fraszka, ale w mroku nocy zawsze mogło grozić coś
nieprzewidzianego.
Wszyscy trzej bracia znali tę okolicę równie dobrze jak własne
odbicia w lustrze. Miłość do Wind River - gór i rzeki o tej samej
nazwie - była u nich tak naturalna jak sposób mówienia, tak
niezbywalna jak duma i honor. Z rzeką Wind byli za pan brat od
dziecka. To w jej nurtach i pośród wiszących nad nią szczytów
urzeczywistniali swoje młodzieńcze fantazje. Tam byli góralami.
RS
43
Tam, wzorem swoich osławionych przodków, bywali drwiącymi z
prawa zawadiakami. Tam żyli według zasad obowiązujących na
Dzikim Zachodzie, gnani wiatrem, wolni jak szybujące między
turniami ptaki.
To było jedyne miejsce, do którego powracali w wieku męskim,
żeby odnaleźć samych siebie.
Tutaj Garrett spędził najpiękniejsze chwile swojej przeszłości - i
kiedy osiągnęli wreszcie szczyt i zaczęli schodzić w dolinę, w której
gdzieś daleko wyłaniał się z ciemności dach chatki, gotów był
postawić wszystko na jedną kartę, byle ziściła się jego nadzieja, że
tutaj również przeżyje najlepsze chwile swojej przyszłości.
Emmę obudził leciutki powiew wiatru, śpiew ptaków i nieznośny
ból głowy. Z trudem otworzyła oczy - i osłupiała z wrażenia.
Wszystko wokół, gdziekolwiek spojrzała, czegokolwiek dotknęła,
było obce i wspaniałe.
Leżała pod starą, miękką i ciepłą kołdrą na równie starym, bardzo
szerokim łóżku. Na dębowej nocnej szafce stał wazon z ogromnym
bukietem dzikich irysów, jaskrów i złotych traw. Przez otwarte okno
wdzierało się ostre górskie powietrze, zapach sosnowego lasu,
złociste promienie słońca. Z jakiegoś miejsca tego, co uznała, że musi
być małą drewnianą chatą, dobiegała woń świeżo zaparzonej kawy i
smażonego bekonu.
Całkiem zdezorientowana, czubkami palców uścisnęła pulsujące
skronie, a potem przeciągnęła się ostrożnie. Wyglądało na to, że z
wyjątkiem bólu głowy fizycznie nic jej nie dolega - co nie zmieniało
faktu, że jedyną rzeczą, którą rozpoznawała w obcym otoczeniu, była
jej biała nocna koszula.
Nad głową miała ażurową konstrukcję belek, które
podtrzymywały łamany sufit wykonany z surowych desek -sądząc
po ich naturalnej, brązowej barwie, wiele lat temu. Surową prostotę
poddasza urozmaicały tylko porozwieszane na drewnianych
ścianach fotografie. Starała się dociec, dlaczego twarze mężczyzn na
jednym ze zdjęć wydają się jej znajome, kiedy usłyszała skrzypienie
podłogi.
RS
44
Odwróciła się i zobaczyła Garretta. Patrzył na nią z ostatniego
stopnia schodów czujnym, skupionym wzrokiem.
Poczuła ulgę i gniew jednocześnie. Ukłucie bólu, ciekawość,
niedowierzanie... Ale najbardziej przejmująca była świadomość jego
obecności. Jego wyglądu. Zapachu. I świadomość tego przeklętego
pragnienia, które wcale w niej nie umarło - nie osłabło nawet - a
przecież od ich rozstania minęło tyle czasu.
Ileż to razy widziała go właśnie takiego: na bosaka, w niebieskich
dżinsach, z kubkiem parującej kawy w dłoni. Patrzył na nią
przenikliwie błękitnymi, zamyślonymi oczami. Włosy, które tak
bezlitośnie zgoliła, prawie już odrosły do ich poprzedniej długości.
Garrett przeczesywał je teraz palcami.
Był uosobieniem męskości, ucieleśnieniem siły i zmysłowości.
Piękny jak zawsze.
Kiedyś należał do niej. Kiedyś naprawdę go znała. Ale mężczyzna,
który teraz na nią patrzył, był dla niej kimś zagadkowym. Zaczynała
podejrzewać, że ona sama jest dla siebie zagadką.
Zebrała kołdrę na piersiach i usiadła. Nie wiedziała, gdzie jest, jak
się tu dostała i dlaczego złość -złość usprawiedliwiona - przejmuje ją
z mniejszą siłą niż to gorące pragnienie.
- Jak się czujesz? - Garrett podszedł do niej wolno i przysiadł na
brzegu łóżka w bezpiecznej odległości.
Jego miękki, ochrypły pomruk wywołał w jej ciele zmysłowe
dreszcze.
Najpierw zignorowała jego pytanie, a kiedy zapanowała nad sobą,
postanowiła wyjaśnić sytuację.
- Co to wszystko ma znaczyć, Garrett? Gdzie jest Sara?
- U Maddie. Obie wiedzą, że jesteś ze mną. - Z uprzejmym
uśmiechem podał Emmie kawę, a gdy się zawahała, sam włożył
kubek w jej dłonie.
Zamknęła oczy. Z bezgłośnym jękiem przypomniała sobie
wieczór, który Maddie zaproponowała uczcić butelką wina. To
wyjaśniało ból głowy. I te mgliste, poszarpane jak we śnie obrazy:
Garrett szepczący coś w środku nocy, pomruk silnika,
RS
45
podskakiwanie na wyboistej drodze, przyjemny zapach końskiej
sierści...
- Wczoraj wieczorem... - Położyła się z powrotem, usiłując
złożyć te fragmenty w jedną całość. - Przyszedłeś do Maddie. I
przywiozłeś mnie tutaj... Nie... Nie wierzę, że ci na to pozwoliła.
Mimo że Garrett starał się utrzymać powagę, jeden z kącików jego
ust uniósł się leciutko w górę.
- Nie powiedziałem wcale, że pozwoliła. Zrozumiała tylko, że jej
zgoda nie jest konieczna.
- Chcesz powiedzieć, że mnie... porwałeś?
- Jeżeli tak chcesz to nazywać...
- A jak inaczej można to nazwać? - W tonie głosu Emmy więcej
było zdumienia niż złości.
- Zgodzisz się chyba ze mną, że nie miałem wielkiego wyboru.
- Boże... - Emma usiadła wyprostowana, walcząc z bólem, który
nową, potężną falą zapulsował jej w głowie. - Nie wierzę, naprawdę
w to nie wierzę.
- Jeżeli będzie to dla ciebie jakąś pociechą, to przyznaję, że ja
sam nie bardzo mogę w to uwierzyć. - Garrett uśmiechnął się ze
skruchą. - To jedna z takich historii, o których mówimy, że w swoim
czasie pomysł wydawał się zupełnie sensowny.
- Byłeś... byłeś pijany?
- Nie. - Niepewny uśmiech Garretta powoli nabierał bardziej
zdecydowanego charakteru. - Ale na szczęście dla mnie ty byłaś
niezbyt trzeźwa.
- Przestań szczerzyć zęby. To wcale nie jest śmieszne!
- Mam nadzieję, że przyjdzie dzień, kiedy oboje będziemy się z
tego śmiać.
Emma zaprzeczyła ruchem głowy i od razu tego pożałowała -
szarpiący ból przeszył jej skronie.
- Nie, Garrett, to nigdy nie będzie śmieszne. Wszystko między
nami skończone. Nie wiem, co uknułeś, ale nie mam zamiaru brać w
tym udziału. Chcę, żebyś zawiózł mnie z powrotem do Jackson.
Natychmiast.
RS
46
Garrett spojrzał na nią uważnie, wstał z łóżka i podszedł do okna.
Potem wsunął ręce do kieszeni i patrzył ponuro w dal.
- Musimy porozmawiać, Em. A w Jackson nigdy do tego nie
dojdzie. - Kiedy się do niej odwrócił, na jego ustach nie było śladu
uśmiechu, z oczu zniknęły wesołe błyski.
- Właśnie dlatego przywiozłem cię tutaj. Żebyśmy przez kilka
dni byli sami i dali sobie szansę... naprawienia tego, co się zepsuło.
Emma nie słyszała w jego głosie nawet cienia groźby. Mówił z
łagodną determinacją. Poczuła się tak, jakby ktoś zacisnął pięść na
jej sercu. Z determinacją umiała sobie poradzić, ale nie z
łagodnością.
- Za późno, żeby cokolwiek naprawiać.
- Być może - zgodził się Garrett po długiej chwili milczenia. -
Może masz rację. Prawdę mówiąc, sam już nie wiem, co myśleć.
Wiem tylko, że chcę spróbować. - Posłuchaj... - Znów usiadł na
brzegu łóżka. - Zdaję sobie sprawę, że wykradanie cię w środku nocy
było szaleństwem. Może jest mi trochę głupio, ale powtarzam: nie
dałaś mi innej szansy. Zrobiłem więc to, co musiałem.
Był zbyt blisko. Stał się zbyt przekonujący. Zbyt łatwo byłoby po
prostu ulec. Tylko w jeden sposób mogła zwalczyć tę pokusę.
- Więc pewnie zrozumiesz, kiedy powiem ci, że ja też muszę
zrobić to, co muszę, czyli wynieść się stąd!
Wpadła w panikę. Jego bliskość stała się nie do zniesienia; czuła,
że jeszcze chwila i nie zdoła mu się oprzeć. W ostatnim obronnym
odruchu wyskoczyła z łóżka. Oszołomienie i ból spadły na nią
równocześnie. Zachwiała się, szukając po omacku czegoś, na czym
mogłaby się oprzeć - i znalazła dłoń Garretta. Silną. Pewną.
Przyjacielską.
Chciała cofnąć rękę, ale przeklęte kolana odmówiły jej
posłuszeństwa. Wtedy Garrett przyciągnął ją do siebie.
- Puść mnie. - Walcząc jednocześnie z nim i ze swoim
pragnieniem, Emma odpychała się pięściami od jego torsu. - Chcę
odejść - przekonywała z całym uporem, na jaki potrafiła się zdobyć.
- Nie. - Wzrok Garretta stał się nagle tak twardy jak jego ciało. -
RS
47
Ty chcesz uciec.
Już otwierała usta, żeby zaprzeczyć, ale ubiegł ją -przypominając
prawdę, do której nie chciała się przyznać nawet sama przed sobą.
- Chcesz uciec, tak jak uciekłaś od naszego małżeństwa.
Garrett spodziewał się gniewu Emmy. Na swój własny nie był
przygotowany. Nie wziął też pod uwagę, jak bardzo był spragniony
jej bliskości. Gdy tylko wziął ją w ramiona, błyskawica pożądania
przeszyła jego ciało.
Poprzedniego wieczora, gdy wkradł się do jej sypialni, nie potrafił
się powstrzymać i pocałował ją. Przyjęła go, spragniona, z żarem,
którego w ich małżeństwie zaczęło od pewnego czasu brakować.
Mógł ją wtedy posiąść.
Mógł wziąć ją teraz. Od razu. I oboje o tym wiedzieli.
W każdym jej oddechu czaiło się bolesne podniecenie. Każdy
centymetr jej rozpalonego ciała zapraszał do miłości.
Garrett wiedział, jak sprawić, żeby go błagała. Wiedział też, jak
sprawić, żeby przyjemność wyrwała jej krzyk z gardła, jak
doprowadzić ją na skraj bólu, a potem wyzwolić. Był pewien, że
mógłby na powrót uczynić ją swoją, choćby tylko na jedną chwilę.
Ale jedna chwila na nic by się zdała. Fizyczna ulga, rozładowanie -
to za mało, żeby zabliźnić jej rany. Emma potrzebowała czegoś
więcej. On także. I teraz, bardziej niż kiedykolwiek, powinien o tym
pamiętać.
Zaczerpnął głęboko powietrza, powoli odetchnął, a potem
ostrożnie zwolnił uścisk. Zareagowała na to małe ustępstwo z
gwałtownością, jakiej się nie spodziewał. Najpierw wymierzyła mu
cios w pierś, a potem próbowała go odepchnąć. Zacisnął ręce na jej
ramionach.
- Posłuchaj mnie, posłuchaj - powtarzał. - Przestań się szarpać!
Nie miała szansy wygrać w tej walce. Wykorzystywał ją. Zarzucał
potokiem słów, których wcale nie chciała słyszeć.
- Uciekasz, bo się boisz. Ale czas już przejrzeć na oczy, Em.
Musisz wysłuchać prawdy. Pomyliłaś się - zaczął łagodniejszym
tonem, licząc, że Emma przyzna mu rację. - To, co widziałaś, to była
RS
48
rozmowa z klientką. Nic więcej. Do niczego jej nie zachęcałem. Nie
spałem z nią. I sądzę, że ty o tym wiesz, ale boisz się. Po tym, co mi
zrobiłaś, boisz się spojrzeć prawdzie w oczy.
Emma milczała. Oddychała z trudem. Fizycznie musiała czuć się
pokonana, ale jej zaciekle błyszczące oczy nie zdradzały cienia
uległości. Milczała uparcie, więc Garrett ponownie rozluźnił uścisk.
Tym razem nie rzuciła się na niego.
- I co, Em? Zastanawiasz się, czy nie popełniłaś błędu? Zdawało
się, że całkiem opuściła ją wola walki. Garrett pogładził czule jej
ramiona, wypuścił z objęć i patrzył, jak wraca do łóżka. Bezwiednie
przyciągnęła kolana do piersi, oplotła wokół nich ręce i spuściła
głowę.
Po długiej chwili wahania Garrett postanowił zaryzykować i
usiadł przy niej. Odruchowo zacisnął dłoń na jej kostce. Kiedyś tuliła
się do niego po takim uspokajającym geście. Dzisiaj cofnęła stopę.
- Myślisz, że uda ci się wykręcić? - zapytała łagodnym, lecz
beznamiętnie suchym tonem, nie wróżącym niczego dobrego.
- Czy mi się uda...? - Garrett wiedział tylko, że nie ma zamiaru
się poddawać. - Nie jestem pewny, czy mi się uda. Ale stawka jest tak
wysoka, że musiałem spróbować. Jak mogłem wysłuchiwać zwierzeń
Sary - zmusił się do łagodnego tonu - o tym, jak jej mamusia jest
nieszczęśliwa, i nie spróbować tego zmienić? Jak długo mogłem
patrzeć na ciebie - wychudzoną, bladą, apatyczną - i nic nie robić? -
Uniósł palcem jej brodę, tak że musiała spojrzeć mu w oczy. - Jak
mógłbym cię kochać, dostrzegać, że cierpisz, i nie chcieć tego
zmienić?
Emma z całych sił starała się podsycać w sobie gniew, ale była u
kresu wytrzymałości. Zbyt bardzo chciała mu uwierzyć. Zbyt bardzo
czuła się winna, po tym, co mu zrobiła. Lecz wtedy stanęło jej przed
oczami wspomnienie kobiety, do której on uśmiechał się tak poufale,
tak jak wolno mu było uśmiechać się tylko do niej. Do nikogo więcej.
To wspomnienie sprowadziło ją z obłoków na ziemię.
- Niech cię cholera! Niech szlag trafi twoje bajdurzenie, że
chcesz coś naprawiać, kiedy to właśnie ty wszystko zepsułeś. Chcesz
RS
49
ze mną pogrywać w ten sposób, powtarzając: „jak mogłem, jak
mógłbym"? Świetnie, mogę z tobą zagrać. Zmieńmy tylko pytanie na
„jak mogłeś"? Jak mogłeś mówić, że mnie kochasz, i pójść do łóżka z
inną kobietą?
Rzucając to oskarżenie, Emma widziała, jak pochmurnieje twarz
Garretta, co tylko zwiększyło jej udrękę. Z nieludzkim wysiłkiem
przełknęła łzy.
- Jak mogłeś mi to zrobić, a potem jeszcze kłamać? Żyły
nabrzmiały mu na szyi, ale głos pozostał spokojny, niebezpiecznie
spokojny.
- Jak mam ci to wytłumaczyć? Nie ma w moim życiu innej
kobiety. Nie było żadnego romansu. Nic się nie wydarzyło.
Emma wbiła paznokcie w kołdrę, przeklinając się w duchu za to,
że chce mu uwierzyć, przeklinając Garretta za to, że potrafił zamącić
jej w głowie.
- Nie traktuj mnie jak ostatniej kretynki. Dobrze wiem, co
widziałam. - Parsknęła gorzkim śmiechem. - Ta kobieta leciała na
ciebie jak diabli i uwodziła cię. A ty nie miałeś nic przeciwko temu.
- To była klientka.
- Jasne! - Emma machnęła ręką. - I tylko tyle masz do
powiedzenia, prawda?
- Nie, do diabła. Po prostu staram się ci wyjaśnić...
- Proszę bardzo, wyjaśniaj! Jeżeli nie jesteście kochankami, to
dlaczego ona śmiała dotykać cię w ten sposób? Tylko kobieta, która
wie, że facet właśnie na to czeka, zachowuje się tak obcesowo.
- W porządku... - powiedział Garrett zmienionym tonem, w
którym bunt mieszał się z poczuciem winy. -Więc może rzeczywiście
wysyłałem jej... podświadomie jakieś sygnały. Od dawna czułem, że
się ode mnie odwracasz. Coraz częściej uciekałaś ode mnie w łóżku,
coraz rzadziej przytulałaś się... Więc może mnie po prostu wzięło,
kiedy atrakcyjna kobieta dawała mi do zrozumienia, że jestem godny
pożądania.
Chociaż każde jego słowo przepojone było poczuciem winy,
oburzenie zaparło Emmie dech w piersiach. Tak, odwracała się od
RS
50
niego, ale przecież nie bardziej niż on od niej.
- I może poczułem się zraniony. Nie wiem. Może nawet trochę z
tą kobietą flirtowałem, żeby polepszyć swoje samopoczucie. Ale nic
więcej. Do niczego między nami nie doszło.
W tonie głosu Garretta Emma usłyszała coś, co dotknęło ją
bardziej niż słowa. Gdy wreszcie udało jej się odzyskać mowę,
wydobyła z siebie jedynie ochrypły szept.
- Więc uważasz, że to wszystko moja wina?
- Nie, do diabła! - Garrett zaklął soczyście kilka razy, potem
złapał się za głowę, wstał z łóżka i sztywnym krokiem zaczął
przemierzać pokój. - Staram się być z tobą szczery - wyrzucił z siebie
po chwili, zgrzytając zębami. - Sądzisz, że jestem z siebie dumny?
Uważasz, że czułem się jak prawdziwy mężczyzna, gdy zachęcałem
tamtą kobietę, zamiast zniechęcać, choć dobrze wiedziałem, że nic z
tego nie będzie? Cierpiałem. Byłem po prostu samotny. - W jego
głosie drżał gniew. - Byłem samotny - powtórzył. - Tak bardzo
samotny, że w pewnej sekundzie przeszła mi przez głowę myśl, że
nawet gdybym się z przespał z tamtą kobietą, byłbym
usprawiedliwiony.
To wyznanie spadło na Emmę jak grom z jasnego nieba. Zakryła
dłońmi uszy. Nie mogła tego dalej słuchać.
- Zamilcz!
Nie potrafiła jednak zatrzymać potoku swoich myśli. I po raz
pierwszy poczuła prawdziwy strach, gdy słowa, które kłębiły się w
jej głowie i które musiała z siebie wyrzucić, w ostatniej chwili
uwięzły jej w gardle. Rozpaczliwie starała się o nich zapomnieć, ale
te słowa zbyt boleśnie drążyły jej mózg, by mogła je w sobie stłumić.
Sączyły się jak strużka krwi z rany, skapywały jak łzy przed
paroksyzmem szlochu.
- Emmo...
- Nie. Nie mam zamiaru wysłuchiwać, jak odwracasz kota
ogonem i wmawiasz mi, że to moja wina. Nie pozwolę sobie na to!
Nie ze mną takie gierki. Nie pozwolę, żebyś zrobił ze mną to, co mój
ojciec zrobił z moją matką. Nigdy ci się to nie uda!
RS
51
Głuche milczenie zawisło nad nimi jak ciężka burzowa chmura.
Aż do tej chwili Emma nie wiedziała. Nie podejrzewała nawet, że
źródłem jej nieustającego lęku było zrujnowane życie jej matki.
- O mój Boże... - wyszeptała w kompletnym szoku. - Mój Boże... -
mamrotała pokonana przez prawdę, chowając twarz w dłoniach.
Garrett patrzył, jak krew odpływa z jej twarzy. Powinien był
wiedzieć. Powinien zauważyć i domyślić się, skąd biorą się jej lęki.
Znał historię jej matki. Posłuszna, obowiązkowa żona. Nigdy nie
podnosząca głosu, pochodząca z wyższych sfer amerykańskiego
Południa, Viola DuPree zostawiła za sobą Missisipi i wszystko, co
było jej bliskie, żeby podążyć za mężem do Jackson. Zdecydowana za
wszelką cenę bronić swego małżeństwa, godziła się na kłamstwa
ukochanego nawet wtedy, kiedy jego liczne romanse przestały być
dla kogokolwiek tajemnicą. Poświęciła dla niego życie, porzuciła
dumę i zrezygnowała z godności - tylko po to, żeby rozwiódł się z nią
w pół roku po przeprowadzce do Wyoming i odszedł z kobietą, dla
której nie zawahał się porzucić rodziny.
Viola nigdy się z tego nie otrząsnęła. Spustoszenie okazało się
całkowite, klęska sromotna. Kiedyś tryskająca życiem, kochająca
kobieta, zamknęła się w świecie zapomnienia. Przepustką do tego
świata były recepty lekarskie, które uwolniły jej życie od bólu
depresji.
Dlatego Emma, piękna, dumna kobieta, boi się panicznie tego, co
przydarzyło się jej matce. Dlatego jemu przypisuje grzechy swojego
ojca - bez względu na to, czy ma ku temu jakiś powód, czy nie.
- Emmo? Kochanie... - Garrett dotknął jej włosów i delikatnie je
pogładził. - Czy to jest prawdziwy powód naszych kłopotów?
Emma patrzyła na niego rozbieganym, przerażonym wzrokiem.
Garrett był pewien, że nie zauważyła nawet, kiedy zaczęła płakać. Z
rozdartym sercem przyciągnął ją do siebie i zamknął w ramionach.
Walka wyczerpała ją bez reszty. Przylgnęła do niego, jak w
czasach, gdy byli parą młodych kochanków, i zaniosła się głośnym
szlochem.
Opłakiwała matkę. Opłakiwała siebie. I choć może by się do tego
RS
52
nie przyznała, Garrett wiedział, że opłakiwała również to wszystko,
co utracili.
Kiedy wylała ostatnią łzę, odsunął z jej policzków mokre kosmyki
włosów.
- Kocham twoją matkę, Em. Wiem, że ty też ją kochasz. Ale nie
jesteś nią - wyszeptał, obejmując dłońmi jej twarz. - I nigdy nie
będziesz do niej podobna. A ja nie jestem twoim ojcem. Nigdy nie
zrobiłbym tego, co on uczynił twojej matce. Pomyśl o tym. Pomyśl, a
na pewno się ze mną zgodzisz.
Siedział z nią tak przez długą chwilę, nie spodziewając się żadnej
reakcji. Zastanawiał się, jak mogli tak zaniedbać swoją miłość. Tak
oddalić się od siebie i dopuścić, żeby podświadome lęki zagroziły ich
przyszłości. W końcu udręczony tymi myślami, odsunął Emmę
delikatnie od siebie i położył na łóżku.
- Wiem, że mamy różne problemy, Em - wyszeptał, okrywając ją
kołdrą. - Wiedziałem o tym od dawna, ale błagam, uwierz mi, że
żadnym z tych problemów nie jest inna kobieta.
Zamknęła opuchnięte od łez powieki i przytuliła się do poduszki.
- Dla mnie istnieje tylko jedna kobieta. Na zawsze. Potrzebuję
jej. Potrzebuję jej pomocy, żeby znaleźć sposób na wygrzebanie się z
tego bałaganu. Proszę, zostań ze mną. Daj nam chociaż.... chociaż
tydzień, żebyśmy mogli sprawdzić, czy to się uda.
Garrett nie miał pojęcia, co jeszcze może zrobić. Co powiedzieć.
Czuł się równie przygnębiony, wyczerpany i pobity jak Emma. Miał
coraz mniejszą nadzieję, że ich rany dadzą się zagoić. Delikatnie
ścisnął jej ramię.
- Odpocznij teraz. Kiedy będziesz miała ochotę wstać, w skrzyni
pod oknem znajdziesz jakieś ubrania. Potem spokojnie
porozmawiamy.
Stał jeszcze z minutę na szczycie schodów, ale nie doczekał się
żadnej reakcji. Emma nie zawołała go. Nie poprosiła, żeby został.
Odwróciła się do ściany i pozwoliła mu odejść.
RS
53
ROZDZIAŁ PIĄTY
Garrett zostawił Emmę na poddaszu, a sam wyszedł na taras
okalający chatkę. Wyciągnął się w wiklinowym fotelu, bose stopy
skrzyżował na poręczy i walczył się ze znużeniem
obezwładniającym jego umysł.
Pewien był, że jeśli tylko zostanie z Emmą sam na sam, uda mu się
wszystko naprawić. Lecz teraz, po tym, co od niej usłyszał - stracił tę
pewność.
Bał się o nią. I dlatego zaczął bać się o nich oboje.
W końcu zmęczenie wzięło górę nad rozterkami. Zasnął,
zastanawiając się, czy Emma dalej będzie się upierała, żeby odwiózł
ją z powrotem do Jackson. Obudził się z tą samą dręczącą myślą i z
poczuciem, że nie jest sam.
Powoli wyprostował się w fotelu, przeciągnął się, próbując
rozluźnić sztywne ramiona, wreszcie odwrócił się i zobaczył Emmę.
Stała obok, ubrana w nowe dżinsy i żółty bawełniany sweter,
który kupił dla niej poprzedniego dnia. Na stopach miała jasnożółte
zamszowe mokasyny. Wyszczotkowane, lśniące włosy spięła złotą
spinką, którą zostawił jej na toaletce.
Powieki miała nieco opuchnięte, ale wyglądała na wypoczętą i
wyspaną. Mimo że bardzo schudła i była blada jak ściana, wciąż
elektryzowała go swoją urodą. Jednak to, co zobaczył w jej oczach,
poruszyło go najbardziej.
Walczyła ze sobą, nie podjęła jeszcze decyzji, a to oznaczało, że nie
przestała się bać.
Z uczuciem ssania w dołku przyglądał się jej profilowi. Uczepiła
się belki podtrzymującej daszek nad tarasem, przytuliła policzek do
szorstkiego drewna i nieruchomym wzrokiem patrzyła w dół doliny.
Jej milczenie mogło oznaczać wszystko...
- Wypoczęłaś? - zapytał cicho Garrett.
- Od bardzo dawna nie spałam tak twardo.
- Widocznie tego potrzebowałaś. - Jeszcze jedna banalna,
RS
54
nieszkodliwa uwaga.
Oboje dobrze rozumieli znaczenie tej słownej gry. Wykręcali się.
Żadne z nich nie chciało podjąć wątku, który poprowadziłby ich do
sedna sprawy.
Emma zerknęła na Garretta przez ramię, potem odwróciła wzrok
w kierunku rzeki. Na drugim brzegu jej srebrzystego, rwącego nurtu
wyniosłe sosny i drżące osiki wspinały się po łagodnych zboczach
wzgórza, otwierając panoramę dalekich, ośnieżonych szczytów.
- Jak tu pięknie.
Następny truizm, a jednak w sercu Garretta zatliła się iskierka
nadziei.
- Dlatego, między innymi, przywiozłem cię właśnie tutaj.
Miałem nadzieję, że ten widok skusi cię do zostania. Pozostaje mi
teraz zapytać, czy przynęta była skuteczna...
Oboje wiedzieli, że piękno doliny Wind River nie wpłynie na
decyzję Emmy i oboje zdawali sobie sprawę, że od jej odpowiedzi
zależy wszystko.
Emma milczała zbyt długo. Garrett nie mógł czekać w
nieskończoność.
- Dziesięć lat, Em - użył ostatniego argumentu, jaki mu pozostał.
- To powinno być warte jednego tygodnia.
Tylko jednego tygodnia. Czy nie możemy dać sobie siedmiu dni i
przekonać się, czy pozostało jeszcze coś do uratowania?
- A jeśli nic nie pozostało? Jeśli nie ma już niczego, co można by
ratować?
Teraz on patrzył w dolinę, zaciskając dłonie na poręczy tarasu.
- Wtedy oboje stąd wyjedziemy ze świadomością, że
przynajmniej spróbowaliśmy.
Sekundy wlokły się niemiłosiernie. Gdzieś w oddali zakrakał kruk,
wiatr szeptał pomiędzy sosnami. Rzeka, szemrząc, wiła się w
odwiecznym skalnym korycie. Niezliczone odgłosy doliny Garrett
rejestrował całkiem bezwiednie, tak jak odgłos własnego oddechu i
głuche walenie serca. Aż nagle usłyszał swoje imię.
- Garrett...
RS
55
Odwrócił się i zlustrował wzrokiem Emmę, od twarzy po
wyciągniętą do niego dłoń.
Wahała się, ale jednak ją wyciągnęła do niego. Po raz pierwszy, od
kiedy to wszystko się zaczęło, zobaczył w jej oczach cień nadziei.
Odepchnął się od poręczy. Zamknął jej małą dłoń w swojej
wielkiej dłoni i podniósł ją do ust.
- Zostaniesz?
Milczała. Wciąż milczała, a on nie mógł znieść tego milczenia.
Potem spojrzała mu w oczy i przez kilka sekund przyglądała się jego
twarzy.
- Em...?
- Zostaję.
Jeżeli ulga mogłaby być jeszcze słodsza, na pewno by sączył jej
słodycz bez końca. Jeżeli nadzieja mogłaby być bardziej porywająca,
wyrosłyby mu skrzydła. Chciał wziąć Emmę w ramiona, zanieść do
łóżka i wykochać wszystkie ich problemy.
Emma jednak była krucha jak szkło. I ciągle się wahała.
Garrett stłumił w sobie podniecenie i zbliżył się do niej jak do
płochliwego źrebaka - ostrożnie i z troską.
- Zrobię wszystko, żebyś tego nie żałowała.
Na chwilę, na całą wieczność, spotkały się ich oczy, a potem Emma
rzuciła mu się w ramiona.
Z tą samą desperacją, która zmusiła Garretta do porwania żony w
środku nocy, zanurzył palce w jej włosach i przyciągnął ją do siebie.
- Poradzimy sobie, wszystko naprawimy. - Pocałował ją w
czubek głowy, walcząc z uczuciem, które wezbrało w nim tak mocno,
że aż zaczęły szczypać go oczy. - Dowiemy się przez ten tydzień, co
nam nie wychodziło, a potem to naprawimy.
Delikatnie odsunął Emmę od siebie i ujął w dłonie jej szczupłe
ramiona.
- Chcę, żebyś wróciła - mówił ze ściśniętym gardłem. - Pragnę,
żeby wróciła do mnie kobieta, którą pokochałem na zawsze.
Odważna i kochająca. Kobieta, która zawsze ma swoje własne zdanie
i nigdy nie chowa głowy w piasek.
RS
56
- A jeżeli tej kobiety już nie ma? - spytała Emma z lękiem i
rozpaczą w głosie. - Jeżeli stała się maniaczką, która zawędrowała w
ślepą uliczkę i oszołomiła narkotykiem ojca swojego dziecka? Jeżeli
ta kobieta sama już nie wie, kim jest i czego chce?
- Wtedy razem ją odnajdziemy. Rozczarowałem cię, Em. Zdaję
sobie z tego sprawę, ale nie w taki sposób, jak myślisz.
Przez chwilę szukał właściwych słów.
- Popełniałem błędy. Oboje je popełnialiśmy. Zanim się jednak
zabierzemy do szukania ich i naprawienia, musisz uwierzyć, że
jednego błędu nigdy nie popełniłem. Nigdy nie było w moim życiu
żadnej innej kobiety. Nigdy!
Emma zamknęła oczy, z trudem łapiąc oddech.
- Daj mi po prostu szansę. Chcę, żebyś znowu mi zaufała. Daj
nam obojgu szansę, żebyśmy mogli w siebie wierzyć.
- A jeżeli nam się nie uda?
- Wtedy podpiszę zgodę na rozwód, jeśli ciągle będziesz tego
chciała.
Garrett znowu zobaczył w jej oczach strach. Wystarczył jeden
nieostrożny krok, żeby Emma zmieniła zdanie, ale on nie zamierzał
do tego dopuścić. Porozumienie, jakie zawarli, było bardzo kruche.
Jej rozpacz zbyt głęboka, a rany zbyt świeże, żeby je rozdrapywać.
Jeszcze nie teraz. Zresztą to samo mógł powiedzieć o sobie.
Musiał pozostawić i jej, i sobie dużo swobody. Oboje powinni
odetchnąć i zająć się drobnymi, codziennymi sprawami. Wystarczyła
mu sama świadomość, że Emma zostaje. Tak bardzo podniosła go na
duchu, że o niczym więcej nie śmiał nawet marzyć.
- Nie jadłaś śniadania, nie mówiąc o lunchu - powiedział z
uśmiechem. - Może spróbujemy to nadrobić, co ty na to?
Bez słowa podszedł do drzwi i otworzył je przed Emmą. Wahała
się przez ułamek sekundy, ale odwzajemniła uśmiech i przeszła
przez próg.
Emma usiadła przy wyciosanym z surowego sosnowego drewna
stole, a potem patrzyła, jak Garrett wyjmuje z lodówki jedzenie i
przygotowuje kanapki.
RS
57
Przygnębiona, myślała o swoim porannym odkryciu. Nieznośnie
upokarzająca była świadomość, że nawet przed sobą ukrywała
własne lęki. Bała się o swoje małżeństwo, podświadomie zakładając,
że stanie się lustrzanym odbiciem małżeństwa jej matki. A najgorsze,
że owym skrywanym, obsesyjnym lękiem wyrządziła krzywdę
Garrettowi i Sarze.
A jednak ulga - nagle i niespodziewanie - wzięła górę nad żalem i
niepewnością. Podjęła decyzję - pierwszą, którą uważała za słuszną,
od nocy, kiedy opuściła Garretta. Cokolwiek miało zdarzyć się w
najbliższych dniach, jakkolwiek miało się to skończyć, przynajmniej
odważyła się spróbować.
Ale nie tylko dlatego poczuła ulgę. Kiedy zobaczyła Garretta na
ostatnim stopniu schodów prowadzących na poddasze, poczucie
bezpieczeństwa stało się silniejsze od gniewu. Powinna być wściekła
na niego za to porwanie, ale gdy uświadomiła sobie, jak bardzo mu
na niej zależy, obudziła się w niej ta część serca, która od bardzo
dawna trwała w letargu.
Po tych wszystkich miesiącach bez Garretta Emma miała ochotę
rzucić mu się w ramiona i kochać się z nim do utraty tchu. Kusił ją,
kiedy po prostu szedł, na bosaka, w dżinsach opinających wąskie
biodra. Wciąż miał ciało atlety. Zawsze wyglądał jak wyjęty spod
prawa banita - cała trójka Jamesów tak wyglądała - z ciemnymi
włosami opadającymi bezładnie na czoło, z oczami w kolorze
letniego burzowego nieba.
Jego wielkie, silne dłonie, zajęte teraz przygotowaniem kanapek,
były dłońmi ciężko pracującego mężczyzny, a bywały też delikatne
albo zmysłowo gwałtowne. Na wspomnienie tych dłoni błądzących
po jej ciele Emmę przeszył dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Niemal
jednocześnie w jej głowie odezwał się dzwonek alarmowy. Zbyt
wiele wycierpiała, żeby nie zdawać sobie sprawy, że zaspokojenie
pożądania nie rozwiązałoby żadnego z ich problemów.
- Powiesz mi wreszcie, gdzie jesteśmy?
- Może sama zgadniesz?
- To nie są góry Teton - odpowiedziała Emma po chwili
RS
58
zastanowienia, wzruszając ramionami.
- Masz rację. Jesteśmy w górach Wind River Range.
- Wind River? - Emma powoli rozejrzała się wokół z
niedowierzaniem. - W takim razie to jest ta chata... To znaczy, że
jestem na uświęconej ziemi.
Garrett zachichotał, słysząc zdumienie w jej głosie. Ja-mesowie od
lat nie robili żadnej tajemnicy z tego, że dom, który wybudował ich
ojciec, to terytorium przeznaczone wyłącznie dla mężczyzn. Z
wyjątkiem ich matki żadna kobieta nie przekroczyła nigdy jego
progów.
- Nie złamałeś żadnej uświęconej zasady, zabierając mnie tutaj?
Nim Garrett zdążył odpowiedzieć, Emma zmarszczyła brwi,
przypominając sobie coś jeszcze.
- Myślałam, że do tej doliny można dostać się tylko pieszo albo
ko... - przerwała w pół słowa. - Przywiozłeś mnie tutaj na końskim
grzbiecie, a ja tego nie pamiętam?
- Nigdy nie piłaś alkoholu, Em... Teraz już oboje wiemy,
dlaczego. No właśnie, a jak tam twoja głowa?
- Podejrzewam, że lepiej funkcjonuje niż twoja... tego dnia, kiedy
od ciebie odeszłam - odpowiedziała z poczuciem winy w głosie.
Od tamtego koszmarnego wieczoru nieustannie, przez całe dnie i
noce, dręczyły ją wyrzuty sumienia. Oszołomiła Garretta
barbituranami. Ogoliła mu głowę. Zniszczyła jego życie i pozbawiła
go dziecka. Zrobiła to powodowana chorobliwymi lękami.
To prawda, że ich małżeństwo znalazło się w kłopotach. To fakt,
że przeżyła szok i bardzo cierpiała, kiedy zobaczyła go z tamtą
kobietą. Nic jednak nie mogło usprawiedliwić tego, co zrobiła.
Spojrzała na swoje dłonie.
- Bardzo... bardzo cię przepraszam. Ciągle jeszcze nie mogę
uwierzyć, że... coś takiego...
- Hej, nie myśl o tym teraz. Przed nami cały tydzień. Odpuśćmy
to sobie, zgoda?
Jak zwykle chciał ją chronić. Chronienie jej przed kłopotami i
przykrościami było jedną z rzeczy, w których Garrett był mistrzem.
RS
59
Zawsze zależało mu na tym, żeby czuła się bezpiecznie. Był taki silny
i opiekuńczy. A jej to odpowiadało i bez najmniejszych oporów
chroniła się pod parasolem jego siły. Teraz zaczynała podejrzewać,
że jej przyzwolenie na taki układ przyczyniło się do kłopotów, w
które wpadli.
Ale przecież tu nie chodzi o siłę Garretta, pomyślała ponuro.
Problem w tym, że jej od dawna brakowało siły.
Od tego powinna zacząć. Żeby myśleć o jakiejkolwiek szansie
uratowania ich związku, musiała rozprawić się ze swoją słabością.
Garrett chciał dać jej na to czas. On wcześniej zrozumiał, że to,
czego najbardziej jej trzeba, to właśnie czas.
Żeby przerwać panujące milczenie, Emma rozejrzała się po chacie
i powiedziała:
- Całkiem imponująca... Zawsze pożerała mnie ciekawość, jak tu
jest. I do głowy mi nie przyszło, że kiedyś to wszystko zobaczę na
własne oczy.
Garrett uśmiechnął się łagodnie, kładąc przed Emmą usmażony
bekon, sałatę, pomidory i chleb. Wymownym gestem podniósł
dzbanek z kawą. Gdy Emma skinęła głową, wyjął dwa kubki i
napełnił je.
- Ta chata zawsze była dla nas czymś wyjątkowym. Zbudował ją
nasz ojciec. Ogłosiliśmy ją męskim sanktuarium, choć byliśmy wtedy
chłopcami udającymi mężczyzn.
- Chyba powinnam czuć się zaszczycona tym, że jednak tu
jestem? - spytała cicho Emma.
- W tych okolicznościach - uśmiechnął się przekornie Garrett -
czując się uhonorowana, jesteś niezwykle wspaniałomyślna.
Nie miał tego zamiaru, ale niechcący otworzył przed nią jeszcze
jedną furtkę do rozmowy na temat, którego chciał uniknąć. Ponieważ
Emma nie skorzystała z okazji, doszedł do wniosku, że miał rację,
odkładając rozmowę na później.
- A co twoi bracia na to, że tu jestem? Brali w tym udział,
prawda? Jamesowie zawsze trzymają się razem.
- Nawet jeśli narażają się na oskarżenie o kidnaping.
RS
60
- No właśnie... Moją matkę ta historia może wyprowadzić z
równowagi.
Garrett postawił przed nią pełny talerz kanapek, usiadł na krześle
po drugiej stronie stołu i zaczął jeść.
- Jesse się tym zajmuje.
- Jesse zajmuje się moją matką?
- Ma ją uspokoić. Twoja matka uwielbia Jesse'a. Roześmiany
mały chórzysta z tym swoim „proszę pani" oczarował ją raz na
zawsze. Mam nadzieję, że przekona ją, iż czujesz się świetnie i jesteś
w dobrych rękach.
Emma wzięła kanapkę, wyobrażając sobie Jesse'a ze swoją matką.
- Ta sztuczka powinna się udać.
- Wierzę w jego spryt. - Garrett uśmiechnął się
porozumiewawczo. - Bo Jesse sądzi, że jest stanowczo za ładny, żeby
iść na dwadzieścia lat do więzienia.
- A co z twoją matką?
Garrett spoważniał i oparł ręce na stole.
- Kazała ci przekazać, że bardzo cię kocha i prosi o wybaczenie,
bo... dała mi błogosławieństwo na drogę. Poza tym liczy, że
spodobała ci się bielizna, którą dla ciebie wybrała.
Garrett patrzył, jak policzki Emmy pokrywają się rumieńcem.
Rozumiał przyczynę jej zmieszania, bo widział tę bieliznę. Chciał
zobaczyć ją w tej bieliźnie. I bez bielizny... Szybko odsunął od siebie
te myśli i zaczął jeść kanapkę.
- Ale jak udało wam się wykiwać Maddie?
- To było zadanie Claya.
- Następny interesujący plan...
- Coś w tym rodzaju. Kiedy wczoraj wieczorem wynosiłem cię z
domu Maddie, ona lżyła mojego brata i klęła jak szewc.
- Chciała jak najlepiej.
- Wiem. Posłuchaj... - Garrett wyczuł, że za chwilę wpadną w
sidła, które starali się obejść. - Chcę ci coś zaproponować.
Oparł się łokciami o stół, czekając, aż Emma poświęci mu całą
swoją uwagę.
RS
61
- Mamy problemy, Em. Ale mamy też za sobą wspólną
przeszłość. Dobre czasy. Tamtego dnia w parku poprosiłem cię,
żebyś powiedziała mi, że mnie już nie kochasz. Nie zrobiłaś tego.
Wolałem wierzyć, że nie możesz tego powiedzieć. I chociaż nie
spodziewam się, że to potwierdzisz, teraz też wolę w to wierzyć.
Wyciągnął ręce i ujął jej dłonie. Nie broniła się, więc mówił dalej.
- Kocham cię, Em. Nigdy nie przestałem cię kochać. Przez
następne kilka dni chcę ci o tym przypomnieć i spróbować odzyskać
to, co straciliśmy.
- Garrett...
- Jeszcze chwilkę. Nam obojgu zbyt trudno jest mówić o tym, co
ułożyło się źle. Nie zaczynajmy więc od tego. Zacznijmy od tego, co
było dobre. Przypomnijmy sobie, co kiedyś mieliśmy, i spróbujmy to
odzyskać.
- Powrót do przeszłości niczego nie rozwiąże. - Emma spojrzała
smutno na ich połączone w uścisku dłonie.
- Może masz rację - przyznał Garrett. - Ale teraz właśnie tego
potrzebujemy. Musimy znowu poczuć grunt pod stopami.
Emma nie odpowiedziała ani słowem. Ale też nie cofnęła dłoni.
Garrett zaczął ją głaskać. Wyczuł moment, w którym zrezygnowała z
walki i wybrała uległość.
- Jak to zrobimy? - spytała cichym, tęsknym głosem. - W jaki
sposób zdołamy wrócić do przeszłości?
- To zmartwienie zostaw mnie, dobrze?
Jonathan James zbudował drewniany dom w dolinie Wind River
dla siebie i swojej młodziutkiej żony. Ale kiedy rodzina zaczęła się
powiększać, a potem chłopcy wyrośli, ze stojącej na uboczu chaty
korzystali bardziej oni niż ich rodzice.
Przez wszystkie ich dziecięce i młodzieńcze lata Jonathan zabierał
synów w góry na długie weekendy i stopniowo wszyscy trzej
chłopcy zaczęli uważać chatę i okoliczną ziemię za swoje terytorium.
Również w wieku męskim - razem albo osobno - spędzali tam dużo
czasu.
Kilka kosmetycznych zabiegów przystosowało chatkę do
RS
62
ugoszczenia w niej kobiety. Z pomocą Logana, który okazał się
zakamuflowanym romantykiem, Garrett przygotował zapasy
jedzenia, naprawił generator, żeby mieli elektryczność, poprowadził
wodociąg od rzeki i umył okna. Kupił nawet nową pościel i po długiej
dyskusji z samym sobą wyposażył się w drobiazgi przydatne do
stworzenia odpowiedniego nastroju i odzyskania Emmy.
Po lunchu oprowadził żonę po chatce, która składała się z
poddasza, jednego wielkiego pokoju na dole służącego za salon,
jadalnię i kuchnię, małej łazienki oraz sypialni z piętrowymi łóżkami.
Przez chwilę podziwiali panoramę doliny.
- Co chciałabyś robić? - spytał, gdy wyszli na okalającą domek
werandę. - Teraz ty tu rządzisz, Em. Przywiozłem kilka książek i
płyty.
Podziękowała mu uśmiechem, ale jej oczy powędrowały jej w
kierunku rzeki.
- Mam ochotę na spacer. Jest taki piękny dzień.
- Wolisz spacerować sama, czy życzysz sobie towarzystwa?
- Z przyjemnością skorzystam z towarzystwa. - Emma
uśmiechnęła się niepewnie, myśląc o tym, jak serdecznie dosyć ma
samotności.
Nie pamiętała nawet, kiedy ostatnio pozwoliła sobie na czerpanie
radości z czegoś tak zwykłego jak spacer w słoneczny dzień.
Przez ostatnie trzy miesiące wiodła życie, które było niczym
innym jak pustą egzystencją. Dzisiaj czuła powiew wiatru na
policzkach, patrzyła z zachwytem na niebo, wsłuchiwała się w
szelest sosnowych gałązek i igieł pod stopami.
Pozwoliła Garrettowi chwycić się za rękę, kiedy pokonywali
zwalony pień. Śmiała się, kiedy zerwał kilka kwiatów i wplótł je w jej
włosy. Jej mąż dzielił się z nią swoją doliną i zapraszał ją, by uznała
ją też za swoją.
Wszystko stało się nagle łatwe. Łatwo było domagać się małej
porcji szczęścia, pozbyć się smutków, zapomnieć o lękach. Łatwo
było patrzeć na mężczyznę, w którym była zakochana, i marzyć o
przyszłości tak harmonijnej jak śpiew płynącej rzeki i muzyka
RS
63
wiatru.
Ironia losu polegała na tym, że to właśnie Garrett -mężczyzna,
który strącił ją w otchłań mroku - ofiarował jej teraz światło. Ale na
razie nie przychodził jej do głowy nikt inny, na kogo chciałaby liczyć.
RS
64
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Spędzone razem popołudnie, zdaniem Garretta, dobrze wróżyło
na przyszłość. Emma złagodniała. Uśmiechała się, odprężyła,
pozbyła tego ostrego czujnego spojrzenia i przestała wracać do tego,
co przywiodło ich małżeństwo na skraj przepaści.
Kiedy tuż przed zmierzchem zastał ją w wiklinowym fotelu,
korzystającą z ostatnich promieni zachodzącego słońca, zdecydował,
że pora już, małymi kroczkami, przejść do trudniejszego zadania.
- Wyglądasz w tym fotelu na całkiem zadowoloną, Emmy Lou -
powiedział z żartobliwym błyskiem w oczach. - A urodą zaćmiłaś
zachód słońca.
- Nie nazywałeś mnie Emmy Lou, od kiedy skończyłam
szesnaście lat. Pamiętam, jak mozoliłeś się z zapięciem mojego
biustonosza na tylnym siedzeniu samochodu.
- Coś takiego... Ciekawe, czy zdołam cię namówić do mniej
selektywnego traktowania swojej pamięci.
- Spróbuj... - Emma uśmiechnęła się pobłażliwie. -Zobaczymy, co
z tego wyniknie.
Oparł się o poręcz tarasu. Słońce grzało mu plecy, a na policzkach
Emmy malował się pąsowy rumieniec. Garretta ogarniało coraz
większe pożądanie.
- Pamiętasz, kiedy pierwszy raz poprosiłem cię, żebyś ze mną
poszła na randkę?
- Nie przypominam sobie, żebyś prosił. To było coś w tym stylu:
„Grają dziś dobry film. Możesz ze mną pójść, jeśli chcesz".
- Ostatni wielki romantyk! - jęknął Garrett, spuszczając głowę.
- Nie było tak źle - ciągnęła Emma. - Pamiętam, że
przytrzymałeś dla mnie drzwi w tym kinie. Wydało mi się to całkiem
romantyczne.
- Prawdopodobnie zrobiłem to ze strachu, bo gdybym
zapomniał o dobrych manierach, a zobaczyłaby to któraś z
przyjaciółek mojej mamy, natychmiast by jej o tym doniosła. A z
RS
65
mamą nie było żartów.
- Więc tylko udawałeś wtedy dżentelmena?
- Żeby podziwiać twój tajemniczy uśmiech? Jasne. Przynajmniej
na początku. - Oczarowany uśmiechem, o którym mówił, spojrzał
Emmie głęboko w oczy. - Ale potem... Potem odkryłem w tobie coś,
co kazało mi zachowywać się jak należy. Otwierać przed tobą drzwi,
kupować ci kwiaty... przeskakiwać góry.
Emma podniosła się z fotela i stanęła przy nim, opierając się o
poręcz werandy.
- A czekała na to przynajmniej połowa dziewcząt ze starszej
klasy... A ja, skromne, nieśmiałe dziewczątko z niższej klasy, za
każdym razem, kiedy obdarzałeś mnie uśmiechem typu „cześć,
dziecinko", miałam kolana jak z waty.
- Uśmiechem typu „cześć, dziecinko"? - Garrett wzdrygnął się. -
Okropne! Co za frajer był ze mnie. Dlaczego w ogóle zgodziłaś się na
to spotkanie?
- Z powodu filmu. Całe lato marzyłam, żeby go obejrzeć.
- Więc nie dla mojego nieodpartego uroku?
- Uroku też ci nie brakowało. Zwłaszcza wówczas, kiedy
przestawałeś grać supermana. - Emma skrzyżowała ręce na
piersiach, wyraźnie ubawiona jego zakłopotaniem. – Był jeszcze
jeden uśmiech, taki, którego nie wykorzystywałeś jako przynęty. O,
właśnie. - Wyraźnie złagodniał jej wzrok, gdy zobaczyła, że unoszą
się kąciki ust Garretta. - Właśnie taki! To ten uśmiech sprawił, że
powiedziałam „tak".
- Widzisz jakąś szansę na to, żeby mój uśmiech znowu zadziałał,
na przykład dziś wieczorem? - Garrett spojrzał na nią niemal
błagalnie.
Natychmiast spoważniała. Rozumiał to. Pomyślała, że prosi o coś
więcej niż o randkę. I chciałby o to prosić, ale było jeszcze za na to
wcześnie.
- Umówiliśmy się, że zaczynamy wszystko od początku,
prawda? Chodzi mi tylko o randkę. Wybierzesz się dziś ze mną do
kina, Emmo DuPree?
RS
66
Emma odprężyła się i rozejrzała się po dolinie, wodząc wzrokiem
po gęstej ścianie lasu. Nigdzie nie doszukała się śladu cywilizacji.
- Do kina? Gdzie tu znajdziesz jakieś kino?
- Trzeba wykrzesać z siebie trochę wiary - mruknął Garrett,
wyciągając do niej dłoń. - Zaufaj mi.
Emma, choć z oporami, zaczynała mu znowu ufać. Powoli, krok po
kroczku, zamierzał wynagrodzić jej to zaufanie swoją szczerością.
- Dama życzy sobie oglądać film, więc zabieram ją do kina.
Poczekaj tu na mnie. Zaraz wracam.
Przygotowując się na ten tydzień, Garrett z Loganem przynajmniej
dziesięć razy wspinali się na końskich grzbietach do chatki.
Dostarczyli jedzenie, wino i gaz do generatora. Garrett sam wtargał
na górę książki, odtwarzacz kompaktowy i telewizor z
magnetowidem, którego mało nie stracił, bo klacz spłoszyła się i
pognała między wielkie głazy. Gdy jednak wprowadził Emmę do
chatki, nie żałował ani swoich obolałych mięśni, ani nadwerężonego
kręgosłupa.
Jej cudowny uśmiech wystarczył za nagrodę. I błądzące w jej
oczach pytanie. A potem odpowiedź na to pytanie, Tak, on zrobił to
dla mnie. Garrett natychmiast zrobiłby to raz jeszcze, żeby zobaczyć
jej promieniejącą minę.
Posadził ją na sofie i zasypał zapasami popcornu, wody sodowej i
słodyczy.
- Ho, ho, coś mi to przypomina. - Emma wsunęła między kolana
puszkę z wodą sodową i zaczęła mocować się z pudełkiem „Milk
Duds". - Na naszą pierwszą randkę kupiłeś to samo.
- Chciałem ci zaimponować.
- A ja sobie pomyślałam, że jesteś po prostu okropnym
żarłokiem.
- Spudłowałem, prawda? - westchnął Garrett.
- Niezupełnie. - W piwnych oczach Emmy pojawiły się
przekorne błyski. - Może trochę przesadziłeś. Pomyślałam, że było
bardzo miło.
- A ja pomyślałem, że pachniesz jak łąka pełna kwiatów. Emma
RS
67
roześmiała się beztrosko, zmagając się z wielką miską popcornu,
którą udało jej się w końcu umieścić na kolanach.
- To dlatego, że za bardzo przyzwyczaiłeś się do zapachów
szatni przy sali gimnastycznej. A ja tak się zdenerwowałam, że
rozlałam na sweter połowę buteleczki z perfumami „Gardenia".
Myślałam, że nigdy się pozbędę się tego zapachu.
- Twój sweter... - powtórzył bezwiednie. - Jak ty wyglądałaś w
tym swetrze. Wiesz, ile razy „przypadkowo" dotykałem twoich
piersi, udając, że sięgam po popcorn?
- Dwadzieścia siedem.
Emma zaśmiała się, kiedy Garrett bezsilnie opadł na sofę.
- To takie upokarzające, zdać sobie sprawę, że ta cała moja
subtelna gra była dla ciebie taka przejrzysta. Em? - Garrett zamilkł,
widząc, że nagle znieruchomiała. - Coś nie tak?
- Nic, nic.
Zerknął na ekran telewizora, na który patrzyła Emma.
- Jak udało ci się znaleźć ten film? Nie... naprawdę nie sądziłam,
że pamiętasz. Zresztą miałam wrażenie, że ten film nie bardzo ci się
podobał.
- Podobało mi się, że jestem z tobą.
Emma nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Garrett zadał
sobie tyle trudu, odnalazł kasetę ze starym filmem, zadbał o nastrój -
to wszystko rozpaliło w niej uśpione, dawno zapomniane uczucia.
Podróż w czasie okazała się taka łatwa. Dzięki Garret-towi.
Siedzieli obok siebie, prawie się dotykając, oboje nękani
pragnieniem czułości.
W tej samej sekundzie sięgnęli po popcorn. Musnęli się palcami,
potem, ociągając się, cofnęli dłonie. Magiczne iskierki wibrowały tak
jak wtedy, za pierwszym razem, rozbudzając w nich pragnienie
czegoś więcej.
Przez długą chwilę oglądali film w milczeniu. Jeszcze dłużej Emma
zastanawiała się, kiedy Garrett uczyni następny ruch. I zupełnie tak
samo jak przed laty, na pierwszej randce, rozmyślała, co zrobi, kiedy
wreszcie on na ten ruch się zdecyduje.
RS
68
Przyjemność oczekiwania rosła z każda sekundą. Emma boleśnie
uświadamiała sobie każdy oddech Garretta, każdy najdelikatniejszy
ruch bioder, równomierny rytm pulsu, piżmowy zapach jego skóry.
Roześmiała się w duchu z samej siebie. Nie była przecież
nastolatką ciekawą smaku pierwszego pocałunku. Była dojrzałą
kobietą, która dobrze znała smak pocałunków tego mężczyzny. Ale
właśnie ta wiedza przepajała oczekiwanie nieopisaną rozkoszą.
W końcu, kiedy Garrett, udając, że się przeciąga, uniósł ręce nad
głowę, Emma drgnęła gwałtownie. Trzeźwym wzrokiem i ledwie
widocznym przeczącym ruchem głowy odpowiedziała na pytanie
malujące się w jego oczach.
- Jeżeli dobrze pamiętam - szepnął, rozdmuchując drobne
włoski na jej skroniach - kiedyś zaczynaliśmy właśnie w ten sposób.
Popisując się beztroską nonszalancją, powoli zsunął ramię z
oparcia sofy.
- Krok drugi - mówił z leniwym uśmiechem - powoli, prawie
niezauważalnie, ramię ześlizguje się na dół po oparciu, aż...
- Aż? - zachęciła go Emma, gdy zawiesił dramatycznie głos.
- Aż... to właśnie następny krok, wymagający prawdziwej
finezji... aż nadchodzi pora na zarzucenie przynęty.
- Przynęty...? - Nawet uśmiech Garretta nie był w stanie
złagodzić bolesnego napięcia.
- Niewinny uśmiech... - Garrett ochoczo go zademonstrował-
...sięgnięcie po popcorn... i ręka bezpiecznie ląduje na niczego nie
spodziewającym się ramieniu.
- Co za skomplikowane manewry. Nie... nie miałam pojęcia o
tych taktycznych zawiłościach sztuki podrywania. - Emma
próbowała odwzajemnić żartobliwy uśmiech męża, ale zdradził ją
ochrypły, niski głos.
- To rzeczywiście skomplikowana choreografia. - Jego wzrok
zatrzymał się na jej ustach.
Chwila beztroski i żartobliwego przekomarzania minęła. Oboje
czuli się bezsilni wobec pożądania, które oplą-tywało ich
niewidoczną, mocną siecią. Garrett chciał ją pocałować. I Emma
RS
69
wiedziała, że jeśli teraz spróbuje, pozwoli mu na to.
Widziała, jak niebezpiecznie pociemniały mu oczy. Pochylił się ku
niej, ujął dłonią pod brodę i ostatnim wysiłkiem woli skierował
swoją uwagę z powrotem na film.
Minęło kilka sekund, zanim Emma zorientowała się, że
wstrzymała oddech, i kilka następnych, zanim udało jej się wypuścić
z płuc powietrze. Sama już nie wiedziała, czy przed chwilą uniknęła
niebezpiecznego upadku, czy też wisi nad przepaścią, uczepiona
skały.
Z wielkim trudem próbowała trzymać się reguł gry Garretta.
Próbowała się odprężyć. Starała się nawet poczuć wdzięczność za to,
że okazał się taki wstrzemięźliwy, ale frustracja i rozczarowanie nie
ustąpiły.
Później - dużo później - uśmiech znowu zakradł się na jej usta.
Garrett rzeczywiście miał zbójecką naturę - postępował dokładnie
według założonego planu. Kiedy jego ręka, jak gdyby nigdy nic,
znalazła się na jej ramieniu, ona natychmiast skorzystała z okazji,
żeby się do niego przytulić.
- Jak miło - wymruczał, przyciskając usta do jej włosów.
I zupełnie jak na pierwszej randce Emma zorientowała się, że nie
chce, aby ten wieczór się skończył. Lecz musiał się skończyć, jak
wszystkie dobre rzeczy.
Kiedy Garrett wstał i pomógł jej się podnieść, Emma wyczuła, że
on też godzi się z tym niechętnie.
Od sofy do schodów na poddasze było niecałe dziesięć kroków.
Emma policzyła je dokładnie.
- Pamiętasz, jak skończyliśmy naszą pierwszą randkę?
- zapytał chrypiącym szeptem Garrett, stawiając ją na
pierwszym schodku.
- Pamiętam dokładnie wszystko.
- Moje serce biło wtedy tak jak teraz. - Garrett przycisnął do
piersi jej dłoń.
- Moje też...
- Mogę cię pocałować, Em? Tak jak tamtego wieczora w świetle
RS
70
księżyca przed progiem twojego domu?
- Tego akurat nie pamiętam. - Emma wpatrywała się
zafascynowana w nabrzmiałe, pulsujące żyły na skroniach Garretta.
- Czego nie pamiętasz? - Objął dłońmi jej talię. Jego głos
oszałamiał ją niczym grzane wino. Oszałamiał i zanurzał w
tęsknocie.
- Tego, jak zapytałeś, czy możesz mnie pocałować.
- Wtedy byłem młodszy. Dostałem to, czego chciałem. -
Przycisnął czoło do jej czoła.
- A czego chcesz teraz, Garrett? - zapytała Emma, wzdychając.
- Tego, chcę tego. - Z gardłowym jękiem przygarnął ją do siebie.
Nie chodziło mu o niewinny, nieśmiały pocałunek uczennicy.
Chciał głębokiego, namiętnego pocałunku kobiety. Dała mu go. A on
przyjął ten dar. Bez wahania. Z dziką pożądliwością.
Emma wciąż jednak wyczuwała jego wstrzemięźliwość. W
napiętych mięśniach obejmujących ją ramion, w smaku ust.
Dosłownie drżał z pragnienia.
Poddała się temu pragnieniu. Rozkoszowała się twardymi jak stal
ramionami Garretta, rozpływała się w gorączce jego ciała.
Kiedy cofnął się o krok, oboje nie mogli złapać tchu. I rozpaczliwie
chcieli, żeby ten pocałunek był tylko początkiem czegoś więcej. Może
Emma pozwoliłaby, żeby tak się stało, ale to Garrett, z bezlitosną
konsekwencją, odsunął ją od siebie.
- Dobranoc, Em.
Patrzyła na niego z bólem. Widziała, że ledwie nad sobą panował.
Czuła, że wystarczyłoby jedno jej słowo, żeby stracił kontrolę. Jedno
dotknięcie.
To nagłe poczucie władzy przeraziło Emmę i upokorzyło.
Otworzyło też przed nią nowe możliwości. Musiała oswoić się z tym
odkryciem, przemyśleć wszystko dokładnie, zanim zastanowi się, co
z tym począć.
- Dobranoc, Garrett. - Jej szept wdarł się w martwą ciszę,
potęgując panujące między nimi napięcie.
- Kolorowych snów. - Musnął czubkami palców jej policzek. -
RS
71
Zobaczymy się rano.
- Rano - powtórzyła Emma, patrząc, jak Garrett wymyka się z
pokoju i znika w ciemnościach nocy.
Emma wspinała się po schodach na poddasze. Mała nocna lampka
przy łóżku zalewała pokój słabym światłem. Emma rozebrała się i
włożyła nocną koszulę. Pościel była zimna tak jak letnia noc w
górach.
Leżała, wsłuchując się w ciszę. Wiatr szemrał w gałęziach drzew, a
gdzieś w oddali pohukiwała sowa. Na dole otworzyły się tylne drzwi,
potem zamknęły z cichym trzaskiem. To znaczy, że Garrett wrócił do
chatki. Tupanie bosych stóp po deskach podłogi niosło się echem w
całym domku. Emma usłyszała jakieś szelesty, cichy zgrzyt i w końcu
dźwięki łagodnej muzyki.
Następne odgłosy rozpoznała z bólem w piersiach.
Garrett rozbierał się. Trzask rozsuwanego zamka błyskawicznego,
dżinsy zsuwające się po muskularnych nogach. Emma mogła sobie
wyobrazić, jak w ciemności układa pod głową poduszkę, a zimna
pościel szeleści, otulając wyciągnięte na sofie ciało.
Starała się nie myśleć o jego gorącym ciele, o żarliwym pocałunku
na dobranoc. Przypomniała sobie, że ciągle jeszcze poszukuje
odpowiedzi na pytanie, kim właściwie jest i do czego to wszystko
prowadzi.
Gniada klacz miała delikatny pysk i mocne kopyta. Właśnie
dlatego Garrett wybrał ją ze stadka, które hodował, a także ze
względu na jej rozmiary i temperament. Bez cienia sprzeciwu szła
wszędzie, gdzie tylko sobie życzył, i z łatwością radziła sobie z
ciężarem dwojga ludzi na rozłożystym grzbiecie.
Garrett radził sobie znacznie gorzej. Emma siedziała za nim i
każdy krok konia powodował, że jej piersi ocierały się o jego plecy,
burząc mu krew w żyłach. Każda zmiana kierunku, każde zejście w
dół powodowało, że otulała go mocniej swoimi szczupłymi udami.
To było piekło. I niebo. Bycie przy Emmie tak blisko i świadomość,
że nie może z tym nic zrobić, powoli i systematycznie doprowadzały
go do szaleństwa.
RS
72
Konna przejażdżka wydawała się takim dobrym pomysłem. Miała
przypomnieć ich drugą randkę. Emma od razu się rozpromieniła,
kiedy po porannej kąpieli i obfitym śniadaniu zaproponował jej tę
jazdę.
Pogratulował sobie w duchu wyboru atrakcji i dopiero gdy usiadł
w siodle i usadził Emmę za sobą, zrozumiał swój błąd. A potem
przebyli kilometry górskich ścieżek i grani, przekroczyli chyba setki
wytryskujących nie wiadomo skąd strumyków. I Garrett nie był już
w nastroju, żeby sobie gratulować.
Skąpani w promieniach przedzierającego się przez konary drzew
słońca napawali się pięknem gór i doliny, a on po tysiąckroć umierał
- przy każdym intymnym dotknięciu, z każdym podmuchem oddechu
Emmy na karku, z każdym zaciśnięciem się jej delikatnych, długich
palców na jego talii.
Był napięty jak cięciwa kuszy. Zdenerwowany do granic
wytrzymałości zatrzymał konia na krawędzi przepaści głębszej od
urwisk, na które się wspinali. W odruchu desperacji zerknął w górę,
szacując kąt padania promieni słonecznych.
- Zbliża się południe. Może damy odpocząć koniowi i zjemy
lunch? - Postarał się, żeby propozycja zabrzmiała niewinnie i
beztrosko.
- Mnie też przyda się przerwa. Nie wiem, kiedy ostatnio
spędziłam tyle czasu w siodle - odrzekła Emma.
Kiedy przeciągnęła się i zmieniła pozycję, o mało nie dostał
szczękościsku. Rozpaczliwie rozglądał się dookoła, wreszcie znalazł
odpowiednie miejsce na brzegu rzeki i pospieszył klacz.
- Tu będzie dobrze. - Nie pytając Emmy o zdanie, ściągnął
wodze. Klacz ledwie zdążyła się zatrzymać, gdy przerzucił nogę
przez przedni łęk siodła i zeskoczył na ziemię.
Odwrócił się do Emmy z ponurą miną i wyciągnął ręce, żeby
pomóc jej zejść. Chociaż spojrzała na niego nieco zdziwiona, ufność, z
jaką oparła dłonie na jego barkach, była tym, czego potrzebował i co
rozładowało napięcie. Przypomniał sobie, po co to wszystko.
Chodziło o czas. I o zaufanie. O powolne odnajdywanie drogi ku
RS
73
sobie.
Westchnął głęboko, objął Emmę w talii i postawił ją na ziemi.
- Poluzuję popręg i zdejmę uzdę, a ty przygotuj ucztę, dobrze? -
Wręczył jej torbę z kocem i jedzeniem.
- Zgoda. - Obarczona ciężarem, rozejrzała się, szukając
najlepszego miejsca.
Wybrała właściwe. Tylko tyle Garrett jej powiedział, gdy po chwili
stanął u jej boku.
- Szkoda, że nigdy wcześniej tu nie trafiłam. Ta cała dolina jest
taka... przyjazna - Emma znalazła w końcu odpowiednie słowo. -
Góry Teton są piękne, ale hordy turystów przemierzają wszystkie
szlaki i nie ma ani jednego miejsca, gdzie można by się cieszyć ich
pięknem w samotności. A tu jest wręcz niewiarygodnie.
Emma też była niewiarygodna. Wysiłek fizyczny, długi mocny sen,
trochę dobrego jedzenia - i na jej policzkach znowu pojawiły się
zdrowe rumieńce, a w oczach pogodny blask.
Garrett chciałby wierzyć, że te cudowne zmiany to jego zasługa.
Wiedział jednak, że Emma zawdzięcza je samej sobie. W gruncie
rzeczy zawsze była silną kobietą. Radziła sobie z codziennymi
przeszkodami na swój własny sposób, charakterystyczny dla osób
pochodzących z Południa. Dopiero w ostatnich miesiącach
poprzedzających ich rozstanie Garrett zauważył, że ta siła zaczyna
gdzieś znikać. I wtedy, i teraz zastanawiał się nad przyczyną tej
zmiany.
Na szczęście wszystko wskazywało na to, że Emma się pozbierała.
Według niego na tym polegała prawdziwa siła. Feniks powstający z
mitycznych popiołów. Zdumiewająca transformacja. Warto było
czekać.
- Już wiem, dlaczego chcieliście zatrzymać to miejsce tylko dla
siebie - powiedziała, rozkładając wraz z Garrettem koc.
- Ta dolina była dla naszej trójki miejscem magicznym - sceną,
ogromnym amfiteatrem natury, w którym odgrywaliśmy różne
dziecięce spektakle, bawiliśmy się w przestępców i stróżów prawa...
- Garrett zamilkł na chwilę, ostrożnie dobierając słowa. - Nawet gdy
RS
74
dorośliśmy, Wind River pozostało dla nas źródłem wspomnień,
czymś w rodzaju starego przyjaciela, który jest i czeka.
Dla mężczyzny walczącego o swoje małżeństwo ta dolina była też
wspaniałym polem bitwy. Dobrze znany teren działał na jego
korzyść i zwiększał szanse zwycięstwa.
Ale kiedy jej o tym wszystkim opowiadał, nie prowadził żadnej
gry, mówił szczerze. I całym sercem wierzył w magiczną potęgę
miłości.
- Teraz, kiedy i ty poznałaś tę dolinę, wiem, że na ciebie też
czekała. - Kiedy rozłożyli koc, Garrett wyprostował się i rozejrzał
wokoło, tym razem uważnie.
- Znam to miejsce... - Był trochę zdziwiony, że nie rozpoznał go
od razu.
- Znasz pewnie wszystkie zakątki w tej okolicy. - Emma podała
mu jabłko i kanapkę.
- Ale w dzieciństwie to miejsce było dla nas wyjątkowe. Spójrz
na ten wielki głaz, ten brązowy, podobny do leżącej butelki. Jeśli
przyjrzysz się mu bliżej, znajdziesz wydrapane przez nas inicjały. -
Garrett uśmiechnął się na to wspomnienie. - Spędzaliśmy tutaj całe
godziny, szukając złota.
- Złota? Jakiego złota?
- Złota Franka i Jesse'a.
- Popraw mnie, jeśli się mylę, ale zawsze myślałam, że Frank i
Jesse Jamesowie terroryzowali porządnych ludzi nieco dalej stąd,
gdzieś w Arkansas i Missouri.
- No tak, ale zapominasz, że byli też moimi dalekimi przodkami.
A każda rodzina ma swoje sekrety. - Garrett uśmiechnął się,
przypominając sobie, ilu rodzinnych opowieści nasłuchali się z
Clayem i Jesse'em, ilu legend.
- Tato uwielbiał opowiadać o nich różne historie i zawsze
powtarzał, że tylko rodzina wiedziała, iż ukryli się właśnie tutaj, bo
nikt nie zamierzał ich ścigać tak daleko. Prawdopodobnie zakopali
gdzieś w tej dolinie duże ilości złota, które zrabowali z pociągu w
Arkansas. Właśnie tego złota szukałem z Clayem i Jesse'em każdego
RS
75
lata.
- Ale go nie znaleźliście.
- Nie. Natrafiliśmy jednak na kilka śladów: kolbę starej strzelby,
zardzewiały zawias, który mógł być kiedyś częścią żelaznej skrzyni,
kilka zużytych łusek po nabojach. Dostatecznie dużo, żeby nie
zrezygnować.
- To musiała być fantastyczna zabawa.
- Tak, to była fantastyczna zabawa. - Garrett nagle spoważniał. -
Fantastycznie było szukać i fantastycznie było wierzyć.
- A teraz? Wierzysz jeszcze w istnienie ukrytego skarbu?
Popatrzył na rzekę. Płytką w tym miejscu, jak zwykle w lipcu, z wodą
nie głębszą niż do kolan i tak przejrzystą, jak przejrzyste były jego
uczucia do Emmy.
- Nigdy nie przestałem wierzyć. W wiele rzeczy - dodał,
pozwalając sobie na luksus głębokiego spojrzenia w jej oczy.
Ona też wciąż wierzyła. Garrett widział to. Wierzyła w nich i
postanowiła, że nie zrezygnuje. Jeszcze nie. A jeśli wszystko potoczy
się tak, jak zaplanował, nigdy nie zrezygnuje.
- Zbyt długo mnie tu nie było - powiedział z żalem w głosie.
- Tęskniłeś za tą doliną.
- Tak, tęskniłem. - Zjadł kanapkę i wyciągnął się na kocu,
opierając głowę na łokciach. Wygrzewał się w lipcowym słońcu,
obserwując klacz pasącą się leniwie dwadzieścia metrów dalej, nie
rozmyślał jednak o pięknej pogodzie, lecz o tym, co stracił.
- I brakuje ci ojca.
Aż zakręciło mu się w głowie, gdy dotarło do niego to spokojne
stwierdzenie faktu. Intuicja Emmy była porażająca. Miał szesnaście
lat, kiedy zmarł jego ojciec. Musiały minąć całe lata od jego śmierci,
żeby w końcu poczuł w sobie dość siły i uznał, że ma prawo wrócić
do doliny. Wszystkim chłopcom zajęło to bardzo dużo czasu. I
rzadko przyjeżdżali tu razem. To było zbyt trudne. W samotności
było trochę łatwiej uporać się ze wspomnieniami. A w jego
przypadku - walczyć z poczuciem winy.
- Chcesz o tym porozmawiać?
RS
76
Łagodny głos Emmy wśliznął się w jego myśli niczym szlachetna,
pomocna dłoń. Ale ciągle był spięty.
- Tęsknisz za nim - powtórzyła. - Nigdy nie mówiłeś mi, jak ta
strata na ciebie wpłynęła. Na chłopca, a potem na mężczyznę.
Miała rację. Może popełnił błąd, nie rozmawiając z nią o tym. Ale
trudno mu było dzielić się tym bólem z kimkolwiek, nawet z Emmą.
Szczególnie z nią.
- Jest zbyt piękny dzień, żeby grzebać w mrocznych
wspomnieniach. - Garrett uśmiechnął się, żeby złagodzić przykry ton
swojego głosu.
Emma spoważniała i Garrett wiedział już, że ryzykuje wszystko,
co udało mu się do tej pory osiągnąć. Ale nie potrafił zdobyć się na
zwierzenia. Nie mógł otwierać swoich ran, licząc jednocześnie, że
zdoła uleczyć jej rany.
- Obiecuję... - dotknął dłonią policzka Emmy -...że pewnego dnia
porozmawiamy o tym. Ale dzisiejszy dzień jest zbyt wyjątkowy. A ja
mam do wypełnienia misję.
Emma czuła się rozczarowana, ale dała się odwieść od tematu.
- Misję? - spytała podejrzliwie. - A jaką misję? Garrett usiadł i
zaczął ściągać buty, a potem skarpetki.
Uśmiechnął się zaczepnym, przekornym, rozbrajającym
uśmiechem.
- Kluczową rolę odgrywa w niej woda. Właśnie tutaj godzinami
brodziliśmy w rzece, budowaliśmy tamy, próbowaliśmy gołymi
rękami łapać pstrągi.
Kiedy usiłował dotknąć jej stóp, Emma, wiedziona instynktem
samozachowawczym, odskoczyła na brzeg koca i podkuliła nogi.
- Co ty robisz?
- Co robię? Nie pamiętasz, że zawsze miałem fioła na punkcie
twoich stóp? - Śmiejąc się, chwycił jej stopy i ułożył je swoich
kolanach.
Walczyła, wijąc się i parskając nerwowym śmiechem, ale Garrett
był zbyt szybki. I zbyt silny. Błyskawicznie ściągnął jej buty i
skarpetki.
RS
77
- Nie masz żadnego fioła na punkcie moich stóp! -krzyczała
Emma, kiedy Garrett wstawał, ciągnąc ją za sobą i biorąc na ręce.
- Nie? - spytał przeciągle, udając zamyślenie, i ruszył do rzeki. -
Wiesz, chyba masz rację. Musiało mi chodzić o Jesse'a.
Sekundę później Emma wrzasnęła przestraszona, gdy nagle
podrzucił ją do góry.
Zaciskając zęby i wykrzykując raz po raz „au", zmusił ją do
uśmiechu. W końcu przedarł się przez skałki i ostre kamienie do
rzeki.
- A niech to szlag... - wydukał, posapując, kiedy lodowata woda
obmyła mu kostki. - Zaraz zamarznę.
- Straciłeś rozum. - Rozczulona trudem, jaki zadał sobie, żeby ją
rozbawić, Emma znowu parsknęła śmiechem. - I jeżeli choć przez
sekundę myślałeś, że będę z tobą brodziła w tej lodowatej rzece, to
znaczy, że jesteś nieuleczalnie chory.
- To dodaje wigoru - wystękał Garrett, ostrożnymi kroczkami
wchodząc głębiej do wody.
- Widzę... - Emma chwyciła go za szyję tak mocno, jak gdyby był
kołem ratunkowym. - Szczególnie twoim szczękającym zębom.
- Pokochasz to - zapewniał ją Garrett, nie dając się zbić z tropu.
- Więc kochaj to i za mnie. Ja na to nie idę.
- Tak? Nie możesz wykrzesać z siebie trochę entuzjazmu dla tej
przygody?
- Nie mam zamiaru dostać zapalenia płuc.
- Szok trwa tylko chwilę - upierał się Garrett. - Teraz już prawie
nie czuję, że woda jest zimna.
- Pewnie ci zdrętwiały stopy. Kojarzy ci się z czymś słowo
hipotermia?
- Gdybym nie znał cię lepiej, pomyślałbym, że tchórzysz -
roześmiał się Garrett.
Nie zdążyła zaprzeczyć. Najpierw zawyła głośno, długo i
przeciągle, a potem dziko wrzasnęła, kiedy wyjął ręce spod jej nóg i
końcami palców musnęła powierzchnię wody.
Ze zwinnością, o jaką by siebie nie podejrzewała, zacisnęła mu
RS
78
ręce na szyi, owinęła nogi wokół jego talii i splotła je w kostkach.
Zaskoczony jej błyskawiczną reakcją, Garrett instynktownie
chwycił ją za pośladki.
- To zaczyna być interesujące...
- Powtarzam, nie wejdę do tej wody. - Emma czuła, jak
rumieniec oblewa ją aż po bose stopy.
- Już wiem... - Garrett uśmiechnął się wyzywająco. -Zaproponuję
ci w zamian inne ekscytujące doświadczenie.
- Słucham? Chcesz się ze mną targować? - Emma rozluźniła na
chwilę uchwyt, żeby odsunąć opadające jej na oczy włosy.
- Tak, pobawimy się w targowanie. Jak kiedyś. Pamiętasz?
O tak, pamiętała. Bawili się, przekomarzali i cieszyli jak dzieci. Aż
do ostatniej nocy niemal zapomniała, jak to było. Nie przyznawała
się przed sobą, jak bardzo jej brakowało tych beztroskich,
nonsensownych zabaw. Tak jak nie przyznawała się przed sobą, jak
bardzo tęskniła do pocałunków Garretta.
- Pamiętam - wyszeptała, gdy jego wzrok zatrzymał się na jej
ustach, a dłonie zaczęły głaskać jej plecy długimi, leniwymi
pociągnięciami.
- Zaraz cię pocałuję, Em - szepnął Garrett, zbliżając usta do jej
warg. - Pomyślałem, że powinnaś o tym wiedzieć, ale tym razem nie
zamierzam prosić o pozwolenie.
RS
79
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Pocałunek Garretta był czuły i gorący. Odpowiedź Emmy żarliwa.
Rozgrzana słońcem, ponaglana letnim wiatrem, przed chwilą
delikatna i kusząca, w mgnieniu oka stała się spragniona i
natarczywa... i porwała go za sobą.
Pulsujące, niczym nie tłumione pożądanie wdarło się w jej żyły z
gwałtownością sztormowej fali. Przywarła do męża i mocno
zacisnęła nogi wokół jego talii.
Nagle ręce Garretta zaczęły błądzić wszędzie. Objął Emmę
ramionami z nie kontrolowaną siłą, szeroko rozstawiając nogi, żeby
nie stracić równowagi. Potknął się jednak na skalistym dnie, kiedy
Emma, wijąc się, dopasowywała się lepiej do jego ciała.
I wtedy upadli. Na nic zdało się niezdarne dreptanie i jego
fizyczna siła. Prawo ciążenia okazało się nieubłagane.
W ostatnim ułamku sekundy Garrett obrócił się, biorąc na siebie
główny ciężar uderzenia. Runęli w nurt rzeki, rozpryskując fontannę
wody.
Przeszywające zimno zgasiło żar ich pocałunku niczym wielki
kubeł lodu. Garrett upadł na plecy, nie wypuszczając Emmy z objęć.
Chociaż pół metra wody zamortyzowało uderzenie, ból
rozszarpywał mu mięśnie. Emma zeskoczyła z niego z szybkością
rakiety i wylądowała obok.
Parskając wodą, dławiła się, próbując złapać oddech. Kiedy
wreszcie zaczerpnęła powietrza i uwierzyła, że to nie jest jej ostatnie
tchnienie, odsunęła z twarzy mokre włosy i poczuła, jak ogarnia ją
panika. Garrett wciąż leżał na plecach, nieruchomo jak trup.
Zerwała się na równe nogi, zaparła stopami, chwyciła koszulę
Garretta i pociągnęła go z całej siły. Wyprostowała się tak
błyskawicznie, że straciła równowagę i siadła na nim okrakiem.
Zaczaj śmiać się jak idiota. Śmiał się, do jasnej cholery, a ona tak się
przestraszyła!
- To nie jest śmieszne! - Emma zapomniała o lęku i wpadła w
RS
80
złość.
Garrett odchylił do tyłu głowę i dosłownie ryczał ze śmiechu.
Dotknięta do żywego, Emma uderzyła go z całej siły w pierś.
- Ty kretynie, myślałam, że jesteś ranny!
- Jestem, jestem. - Oczy mu lśniły, piękne perliste białka w
promieniach słońca błyszczały jak srebro. - Jestem ranny jak diabli.
Założę się, że na lewym policzku mam gigantyczny siniak.
Emma nie zamierzała reagować na jego bezczelny śmiech, którym
najwidoczniej chciał ją zarazić.
- Nic ci się nie stało? - spytał.
- Nie - fuknęła, żeby wiedział, że wciąż jest wściekła, choć z
trudem udało jej się zachować powagę. - Wszystko w porządku. Poza
tym, że za chwilę zamarznę na śmierć. - Mimowolny dreszcz
potwierdził jej obawę.
- Masz gęsią skórkę. - Garrett, nagle skruszony, zaczął pocierać
dłońmi jej ramiona.
Ale rozgrzał jej nie tylko ramiona. I chyba zdawał sobie z tego
sprawę.
W jego promieniujących łagodnym ciepłem roześmianych oczach
Emma zobaczyła ogień.
Powoli podążyła śladem jego wzroku.
Pod koronkowymi miseczkami biustonosza i cienką bluzką
koniuszki jej piersi, zesztywniałe z zimna i podniecenia, wyglądały
prowokująco.
- Lepiej... - mruknął Garrett ochrypłym głosem - .. .lepiej ruszmy
się stąd, zanim naprawdę się przeziębisz...
- Tak... Chyba tak będzie lepiej.
Ale nie poruszyła się nawet. Nie potrafiła. Nie mogła, kiedy
Garrett patrzył na nią w ten sposób. Chciała, żeby jej dotknął, żeby
pieścił ją przez mokrą bawełnę i rozgrzał jej krew.
- Em?
Zachrypnięty pomruk przebiegł dreszczem po jej kręgosłupie
niczym szorstkie, zachłanne palce. Patrzyła na usta męża,
przypominając sobie, jak smakują. Powoli zlizała kropelkę wody z
RS
81
górnej wargi.
Garrett jęknął. Ona nie miała pojęcia! Nie miała najmniejszego
pojęcia, jak na niego działa. Gdyby się domyślała, na pewno wzięłaby
nogi za pas.
Widok jej pełnych piersi z ciemnymi, nabrzmiałymi sutkami
doprowadzał go do szaleństwa. Dobrze pamiętał, jak pod
dotknięciem jego palców zamieniały się w twarde diamenty.
Pamiętał ich smak - słodyczy, miłości i seksu.
Wiedział jednak, że musi wstać, bo inaczej przyjmie zaproszenie,
które wysyłały jej półprzymknięte oczy, i zacznie coś, czego ona nie
jest jeszcze gotowa zaakceptować.
Odwołując się do resztek swojej silnej woli, chwycił Emmę w talii i
zaciskając zęby, zdjął z siebie. Cofnął dłonie, gdy upewnił się, że stoi
mocno na nogach. Dopiero wtedy ośmielił się wstać, wdzięczny
lodowatej wodzie, że pomogła ochłonąć jego ciału.
- Lepiej wracajmy - wychrypiał.
Widząc zakłopotanie Emmy, dał jej trochę czasu na to, żeby
wróciła do rzeczywistości, zapanowała nad sobą i przyjęła do
wiadomości, że on się wycofał. I jeszcze chwilę na to, żeby
przypomniała sobie, dlaczego.
Emma rzuciła mu przelotny, zmieszany uśmiech i odwróciła
wzrok w stronę rzeki, która w niezbornym tańcu przetaczała się
ponad skalistym dnem.
Ciężko nad sobą pracowała, żeby oprzytomnieć. Przez kilkanaście
sekund na jej twarzy malowała się najwyższa koncentracja, która
znienacka ustąpiła miejsca ciekawości. Zmarszczyła brwi i utkwiła
wzrok w jakimś punkcie kilka metrów dalej.
Zanim Garrett zdążył zapytać, odskoczyła od niego w nurt rzeki,
rozpluskując wodę.
- Em... - Garrett przesunął palcami po mokrych włosach-...co ty...
- Moment - przerwała mu, unosząc otwartą dłoń. Stojąc po
kolana w wodzie, schyliła się i zanurzyła rękę po łokieć. Szukała
czegoś, potem z pomocą drugiej ręki odsunęła spory kamień. Kiedy
się wyprostowała, trzymała w dłoni połyskujący krążek wielkości
RS
82
srebrnej ćwierćdolarówki.
- Garrett, zobacz.
Podszedł do niej, brodząc w wodzie.
- Czy to... czy to naprawdę jest...
Błysk w jej oczach ustępował tylko blaskowi odbijających się od
wody promieni słonecznych i lśnieniu monety, którą ściskała w
palcach.
Podała mu ją, pąsowa z wrażenia. Garrett obrócił monetę w dłoni,
oszacował wagę i przyjrzał się jej uważnie.
- To złoto...
- Wiedziałam! Złoto Franka i Jesse'a?
- Moneta wygląda na starą. Udało ci się, Em. - Oddał jej złoty
krążek z uśmiechem i podziwem w oczach. -Udało ci się to, czego nie
dokonał żaden z nas. Znalazłaś skarb, a przynajmniej jego część. To
pierwszy prawdziwy dowód na to, że mógł rzeczywiście istnieć.
Dobrze schowaj tę monetę.
Emma, pokrzepiona jego uznaniem, wetknęła monetę do kieszeni
i zaczęła oglądać dno rzeki przez krystalicznie czystą wodę.
- Może znajdziemy więcej monet.
Garrett skinął głową na znak, że to samo przyszło mu do głowy.
Z dziecięcym zapałem przeszukiwali dno przez następne dół
godziny. Nie znaleźli jednak ani jednej monety i w końcu zimna
Woda wypędziła ich na brzeg.
Runęli na koc, żeby ogrzać się w słońcu i wysuszyć ubrania.
Emma wyjęła monetę z kieszeni, zachwycając się jej kolorem.
Zadziwiło ją, że tak długo utrzymuje ciepło jej ciała.
- Jest piękna, prawda? - spytała, przyjemnie zmęczona i wciąż
zaskoczona swoim odkryciem.
- Ty jesteś piękna.
Na dźwięk aksamitnie ochrypłego głosu Garretta jej palce
znieruchomiały na połyskliwej powierzchni monety. Daleko jej było
do piękna. Miała wilgotne, lepkie ubranie, rozczochrane przez wiatr,
ociekające wodą włosy i ani odrobiny makijażu, ale gdy spojrzała
Garrettowi w oczy, poczuła się naprawdę piękna.
RS
83
Coś zmieniło się między nimi, właśnie w tym momencie. Coś,
czego Emma nie potrafiła opisać ani nazwać. Chociaż nie było to
jeszcze pojednanie, czuła, że są już dużo dalej niż na początku drogi.
Po chwili doszła do wniosku, że chodzi o bezpieczny, wspólny
grunt pod nogami, o nadawanie na tej samej fali, wspólny cel - i
spodobał jej się taki obrót sprawy. Spodobał już poprzedniego
wieczoru, podczas cudownego pocałunku na schodach. Właśnie tego
chciała, gdy namiętny, gorący pocałunek w lodowatej rzece obudził
na nowo jej pragnienie, bolesne i słodkie jednocześnie.
W niej też coś się zmieniło. Pożądanie Garretta przywróciło jej
pewność i wiarę w siebie, wzbudziło nadzieję i wzmocniło poczucie
własnej wartości. Postanowiła, że popłynie z prądem i zobaczy,
dokąd ich to zawiedzie. Uśmiechnęła się, spoglądając w aksamitne,
błękitne oczy męża.
- Chodzi ci tylko o moją monetę.
- Właśnie o nią. - Obdarzył ją delikatnym, czułym uśmiechem,
który zadziałał jak najczulsza pieszczota. -Ale to ty jesteś piękna. I
cieszy mnie to, że się śmiejesz, Em. Kiedy to widzę, mam ochotę
znaleźć dla ciebie całe wiadro złota.
Nie chodzi o złoto, chciała mu powiedzieć. To te chwile są utkane
ze złotej przędzy przez mężczyznę jej życia. Nie mogła jednak tego
zrobić. Jeszcze nie. A może nigdy tego nie zrobi, jeśli nie uda im się
przekroczyć niewidzialnej linii i otworzyć się przed sobą. Jeżeli sama
nie przekroczy tej linii i nie otworzy się przed nim.
Odzyskana pewność siebie pomogła Emmie zwalczyć jej dawne
lęki - przed własną nieudolnością i niedostosowaniem. Chociaż nadal
podstępnie wdzierały się w to ciepłe, lipcowe popołudnie,
postanowiła, że nie pozwoli im niczego zepsuć.
Zbliżali się do siebie. Kiedy zapytała Garretta o ojca, bardzo
zbliżyli się do przerzucenia mostu nad tym, co Emma odczuwała jako
dzielącą ich przepaść. Gdyby wtedy się przełamał i opowiedział jej o
czymś tak osobistym, tak bolesnym, dałby jej dosyć siły, żeby zrobiła
to samo.
Dziś zamknął się przed nią - tak jak zawsze, kiedy miał jakiś
RS
84
problem - nie zdając sobie sprawy, że w ten sposób skłania ją do
ukrywania własnych problemów przed nim.
Właśnie brak otwartości był głównym źródłem ich
nieporozumień. Ale to mogło się zmienić. Emma wiedziała, że
Garrett daje jej wszystko - majątek, opiekę, pożądanie - wszystko z
wyjątkiem tej części siebie, którą postanowił trzymać pod kluczem.
A przecież, jeśli znowu mają być razem, musi dowiedzieć się, co
czyni go słabym, i znaleźć klucz do jego siły. Tego potrzebowała
najbardziej.
Trzy miesiące temu to samo poczucie nieprzystosowania, z
którym dzisiaj z powodzeniem się zmagała, doprowadziło ją na skraj
rozpaczy. Teraz już o tym wiedziała. Tak jak zrozumiała, że Garrett
nigdy by jej nie zdradził. Wtedy jednak nie było zdolna tego pojąć. Bo
jej zwykła siła gdzieś wyparowała, a poczucie własnej wartości
rozsypało się w proch.
Postanowiła walczyć. Nie miała zamiaru poddać się
przygnębieniu. Nie teraz, gdy osiągnęli już tak wiele. Garrett miał
rację w tak wielu sprawach. Ona nie jest jego matką. On nie jest jej
ojcem. A lata, które spędzili ze sobą, były dobrymi latami. Nie
pozwoli, żeby przyszłość wymykała im się z rąk.
To postanowienie dodało jej sił. Potarła kciukiem błyszczącą,
ciepłą monetę. Ciesząc się odzyskaną nadzieją, podrzuciła pieniądz
do góry.
- Nie bardzo dbasz o swój skarb. - Garrett chwycił monetę w
locie, przyjrzał się jej, a potem zerknął na Emmę.
- Dbam - odpowiedziała, wytrzymując jego wzrok. -I zawsze
będę dbała.
Gdy wracali do domu, słońce zmieniło się w gorejącą kulę
morelowego złota i czerwieniejącego różu. Garrett zaproponował
Emmie prysznic, a sam zajął się klaczą i jej obrokiem.
Potrzebował trochę samotności, żeby się uspokoić. I spokojnie
pomyśleć.
Był jak opętany. Ciągle czuł tulące się do niego ciepłe i wilgotne
ciało Emmy. Ciągle czuł jej dotyk. I nie potrafił pozbyć się myśli, że
RS
85
nastąpiła w niej jakaś subtelna zmiana, że inaczej na niego
reagowała. W jej oczach pojawiła się łagodność, którą słyszał też w
jej słowach.
Przełamywali lody. Intuicja nie mogła go mylić. Podpowiadała mu
też, że teraz, bardziej niż kiedykolwiek, musi postępować bardzo
ostrożnie. Nie może tego zepsuć. A zepsułby, gdyby nie znalazł
sposobu na okiełznanie swojego pożądania.
To był ten twardy orzech do zgryzienia - dosłownie, przyznał
Garrett, zaciskając wargi - i nie miał pojęcia, jak długo uda mu się
panować nad sobą. Nie za długo, jeżeli Emma będzie zachowywała
się tak jak wczoraj wieczorem albo dziś po południu.
Dlatego z rozmysłem zajął się klaczą. Narąbał nawet drewna do
kominka, choć wątpił, czy będą go potrzebowali.
Ponurym wzrokiem długo wpatrywał się w chatę, w końcu wspiął
się po schodach na ganek i wrzucił naręcze jesionowych szczap do
stojącej przy drzwiach skrzyni.
Kiedy uznał z satysfakcją, że jest gotów na kolejną noc celibatu,
odetchnął głęboko i wszedł do środka.
Ciche skrzypienie drewnianej podłogi na górze zdradzało, że
Emma jest na poddaszu. Wdzięczny za następne kilka minut
wytchnienia, ruszył prosto pod prysznic -i tam jego mocne
postanowienie pękło jak mydlana bańka. . Małą łazienkę wypełniały
resztki zapachu Emmy. Oprócz bielizny Maya wybrała też dla niej
szampon. Delikatnie pachniał kwiatami, prowokacyjnie kobieco,
obezwładniająco, zmysłowo. Wyobraźnię Garretta zaatakowały
wspomnienia. On i Emma w kłębach pary, dzielący się mydłem i
seksem, obmywani ciepłym strumieniem wody. Po raz drugi tego
dnia musiał potraktować swoje ciało lodowatą kąpielą.
Gdy w końcu zakręcił kran i usunął z twarzy mokre włosy, sięgnął
ręką za zasłonę kabiny po ręcznik. Nie znalazł go, więc odsunął
zasłonę - i poczuł, jak jego serce wpada w oszalały galop.
Po drugiej stronie stała Emma z ręcznikiem w dłoniach.
- Czy tego szukasz? - spytała łagodnym szeptem z
uwodzicielskim południowym akcentem, bez cienia udawanej
RS
86
niewinności.
- Dzięki - wydukał, gdy po długiej chwili odzyskał głos.
Gapiąc się na nią otępiałym wzrokiem, chwycił ręcznik. Emma
oparła się o umywalkę i bez zażenowania patrzyła, jak jej mąż się
wyciera.
Błyszczące wilgotne włosy opadały jej na ramiona, pasek
różowego jedwabnego szlafroka luźno oplatał talię. Przestąpiła z
nogi na nogę, gdy Garrett zawiązywał ręcznik na biodrach. Poły jej
różowego szlafroka rozchyliły się.
Piersi, prześwitujące przez francuską koronkę skąpej nocnej
koszuli, nabijały się z jego wstrzemięźliwości, która chwilę wcześniej
napawała go taką dumą.
Garrett rozpaczliwie chciał, żeby sprawy toczyły się niespiesznie,
w swoim czasie. Lecz obecność Emmy skurczyła właśnie strefę
spokoju do wielkości znaczka pocztowego. A o niespiesznej realizacji
planu mógł zapomnieć.
Senny, powłóczysty wzrok Emmy był niczym innym jak
zaproszeniem i Garrett wiedział, że je przyjmie, na dobre lub na złe.
Wyszedł spod prysznica, przysunął się do niej i poczuł, że cała
krew napływa mu do lędźwi, tam, gdzie zetknęły się ich ciała.
- Wszystko zaplanowałem - zachrypiał. - Nie będziemy się
spieszyli. - Schylił się, dotykając ustami jej szyi i rozwiązał pasek
szlafroka.
- Miałem zamiar cię uwodzić... - Zsunął różowy jedwab z jej
ramion i poczuł, jak przeszywa ją dreszcz. -Obsypać cię kwiatami -
wymruczał, przerywając na chwilę serię pocałunków - i flirtować
przy świecach.
Kiedy Emma westchnęła namiętnie, porwał ją w ramiona i ruszył
na poddasze.
- I przy muzyce. Cholera, miała być muzyka...
- Przepraszam, że zburzyłam twoje plany.
Kiedy zarzucała mu ręce na szyję, dostrzegł, że się uśmiecha.
- Poradzę sobie - szepnął, kładąc ją do łóżka. - Będę
improwizował. - Zanurzył się w wonne zagłębienie między jej
RS
87
piersiami i ściągnął z ramion tasiemki seksownej czarnej koszuli.
A potem zatracił się w niej bez pamięci. Pieścił jej pełne piersi,
aksamitny brzuch, kremowe, sprężyste uda.
Patrzył na nią, półnagą, zatopioną w pragnieniu, i poczuł, że
wrócił do domu po miesiącach tortury erotycznych marzeń.
- Zobacz... - Drżącą dłonią muskał jej nagą pierś. - Trzęsę się,
jakby to był pierwszy raz.
- Bo to jest jak pierwszy raz. - Nakryła jego dłoń swoją dłonią i
poprowadziła ją na drugą pierś. - Przez ciebie nie mogę oddychać.
A Garrett przez nią obawiał się o swoje serce zupełnie tak samo,
jak wtedy, kiedy po raz pierwszy odważył się ją pocałować, kiedy po
raz pierwszy dotknął swoją gruboskórną dłonią wrażliwego
koniuszka jej piersi.
Nagle zapał Emmy, niespodziewanie ulegające mu ciało, dokonały
tego, czemu nie podołała jego własna samokontrola. Z bólem
powściągnął pożądanie.
To kobieta, którą kochał. Kobieta, której omal nie stracił. Nie miał
zamiaru ryzykować, że znowu to się stanie - nie przez przypływ
dzikiej, nienasyconej żądzy.
Uniósł głowę i odgarnął włosy z jej twarzy. Uśmiechnął się prosto
w jej rozpromienione namiętnością oczy.
- Kochaj mnie, Garrett.
- Jestem tu, kochanie, jestem.
Zsunął przez biodra jej koronkową koszulę i odrzucił ją na bok.
Bez pośpiechu, z cierpliwością, którą ofiarowywał Emmie w dowód
swoich uczuć, zajął się jej spragnionym ciałem.
- Spokojnie - wyszeptał, gdy podniecona do bólu, krzyczała jego
imię, błagając o więcej. - Mamy przed sobą całą noc, cały tydzień...
- Pragnę cię. We mnie... Ze mną... - Prężąc się, kołysała biodrami,
rytmicznie, potęgując pieszczotę palców.
- Już niedługo... - obiecał. - Już niedługo...
Z jękiem udręki zesztywniała i drżąc cała, zacisnęła jego dłoń.
Jej bezprzytomne pogrążenie się w rozkoszy było najbardziej
erotyczną sceną, jaką Garrett widział i jaką śnił w swoim życiu.
RS
88
Wiedział, że Emma przeznaczyła ją dla niego i tylko dla niego. Nawet
własne spełnienie nie przyniosłoby mu większej radości. Zyskał
nowe siły, żeby jeszcze poczekać.
- Boże, jaka ty jesteś piękna... - Kiedy Emma przestała drżeć,
Garrett przyciągnął ją do siebie, a ona wtuliła się w niego.
Emma nie była w stanie mówić. Ledwie oddychała i nie
obchodziło jej zupełnie, czy jeszcze kiedykolwiek świadomie o
czymś pomyśli. Wystarczało jej to, co czuła.
To było tak dawno. Tak długo nie dotykał jej w ten sposób. Tak
długo trwało, nim poczuła, że może mu na to pozwolić. Przecież już
zanim go opuściła, odsunęli się od siebie.
Uniosła ciężkie powieki, gdy Garrett zaczął wędrować palcem po
jej policzku. Chwyciła go i włożyła go sobie do ust. Smakował nim,
smakował nią i wzbudził nowe ukłucie pożądania, tak gorące, jakby
przypalano ją żywym ogniem.
- Teraz - zażądała, wciągając Garretta na siebie i otwierając się,
żeby go przyjąć.
- Teraz... Na zawsze.
Owinęła nogi wokół jego bioder, zatopiła palce w jego
umięśnionych ramionach, wychodziła naprzeciw kolejnym,
potężniejącym falom. Krzyknęła rozpaczliwie, kiedy jej ciało
przeszył nagły prąd. Tym razem tak ogłuszający, tak gwałtowny, że
straciła poczucie czasu i miejsca, opuściła ją świadomość
wszystkiego poza rozedrganym żarem i zmysłowym rytmem.
Garrett wypełnił ją całkowicie, aksamitną stalą i płynnym
jedwabiem. Z gardłowym jękiem wspiął się na szczyt i spadł w
mroczną otchłań upojnej rozkoszy.
Garrett widział, jak Emma się budziła. Zawsze kochał oglądać to
subtelne przejście z głębokiego snu do mglistej, zanurzonej w
półśnie świadomości.
Delikatnie masował szczupłe, białe biodro żony. Schylił się i objął
wargami aksamitny wierzchołek jej piersi. Jej reakcja była tak
instynktowna, tak bezgranicznie szczera i zmysłowa, że nie przerwał
pieszczoty.
RS
89
Wiotka dłoń wplotła się w jego włosy, pieściła go, przyciskała do
piersi w niemym zaproszeniu.
- Brakowało mi tego. Tęskniłem za tym, żeby budzić cię w ten
sposób - wyszeptał Garrett, obejmując drugą pierś Emmy.
Zamruczała i płynnym ruchem wspięła się na niego, odwracając
role. Ułożyła go na plecach i przycisnęła do materaca, opierając
dłonie na jego barkach. Pochyliła się i patrząc mu w oczy, potarła
piersiami o jego tors.
- Teraz możemy porozmawiać o uległości. Doprowadzała go do
szaleństwa - przynajmniej bardzo się starała. Zawsze, gdy się
kochali, Garrett był bardzo uważny. Kiedy pierwszy raz znaleźli się
w łóżku, Emma miała osiemnaście lat. Była dziewicą. On zaś miał
duże doświadczenie i nie wolno mu było tego wykorzystywać.
Pragnął jej, ale dbał o nią jak o kruchą roślinę i zachowywał
ostrożność.
Zawsze był ostrożny. Pragnął jej tak bardzo, tak zachłannie, że
gdyby kiedykolwiek pozwolił sobie na szaleństwo i puścił wodze
swojej żądzy, zniszczyłby ją - fizycznie i emocjonalnie.
Teraz też trzymał w ryzach swoje pragnienie. Dbał o to, żeby dać
więcej, niż brał. Ostrożnie zgadywał jej pragnienia, stawiając je
przed swoimi.
Emma walczyła o władzę, chciała, żeby Garrett błagał ją o rozkosz.
Ale jego taktyka była bezlitosna i przebiegła. Odpowiadał na każdy
jej ruch, podsycając płomień, rozbudzając w niej żądzę, aż do
momentu, gdy jej rozpaczliwe pragnienie, by go zaspokoić, stawało
się niecierpliwym żądaniem, by być zaspokojoną.
Pieszczotami i gorącymi pocałunkami znowu sprawił, że straciła
oddech i poddała się w miłosnym pojedynku. Wyprężyła się jak
spięta ostrogą i błagała, żeby Garrett porwał ją przez szczyt.
Kochając ją pogrążoną w błogości, podążył za nią, rozpływając się
w słodkim paroksyzmie spełnienia.
Kilka godzin później burczenie w brzuchu i chłód wygoniły
Garretta z łóżka. Ostrożnie, żeby nie obudzić Emmy, wstał, włożył
koszulę i dżinsy i cichutko zszedł po schodach.
RS
90
Wypił duszkiem szklankę mleka, potem uraczył się duszoną
wołowiną, którą przygotowała dla nich Maya. Kończył właśnie
pierwszą porcję, kiedy Emma na palcach zbiegła po schodach i
przyłączyła się do niego.
Miał wciąż zarumienione snem policzki i kusząco zmierzwione
włosy. Przesunął po nich palcami. Emma z powściągliwą miną otuliła
się szczelnie różowym jedwabnym szlafrokiem.
Podszedł do niej, przyciągnął ją do siebie i przytrzymał przez
chwilę.
- Wszystko w porządku?
- Tak. - Odsunęła się powoli i zajęła szukaniem talerza.
Wszystko w jej zachowaniu, od sztywnych ramion po unikanie
jego wzroku, przemawiało za inną odpowiedzią.
- Em? - Chwycił ją za rękę i odwrócił ku sobie. - Kochanie, o co
chodzi? Czy coś się stało?
- Nie. - Zamknęła oczy, po chwili je otworzyła i wykrzywiła
wargi w wymuszonym uśmiechu. - Po prostu... nie wiem, jestem
chyba trochę zdenerwowana.
- Zdenerwowana? - Garrett milczał przez chwilę, zanim to
wreszcie do niego dotarło, i poczuł, że ogarnia go panika.
- To stało się za wcześnie, prawda? Wiem, ponaglałem cię.
- Nie, to wcale nie stało się za wcześnie. Nie ponaglałeś mnie.
Garrett wyczuwał w jej słowach tłumioną niecierpliwość,
opanowała się jednak i jeszcze raz spróbowała się uśmiechnąć.
- To ja przyszłam do ciebie, pamiętasz?
- I co z tego? O co ci chodzi? Em... czy byłem zbyt brutalny,
nieokrzesany?
- Nie, Garrett. Nie byłeś brutalny. Nigdy nie jesteś brutalny.
Zachowałeś się jak dżentelmen. Byłeś wspaniały...
Powiedziała to w taki sposób, że Garrett nie poczuł się zbyt
przyjemnie. Nim zdążył ją o to zapytać, obdarzyła go następnym,
zbyt olśniewającym uśmiechem.
- Po prostu... daj mi trochę czasu na przystosowanie się... na
przystosowanie się do nas. Do fizycznej strony naszego związku,
RS
91
zgoda?
Znowu się uśmiechnęła. A Garrett ciągle czuł, że nie powiedziała
mu wszystkiego, że jest jeszcze coś więcej.
- A teraz nakarmisz mnie wreszcie, czy mam stać tu do rana z
pustym talerzem?
Marszcząc brwi, Garrett nałożył na jej talerz porcję duszonej
wołowiny. Jednak gdy usiadł z nią do stołu, poprawił mu się nieco
humor na myśl o powrocie do miejsca, w którym Emma znalazła
złotą monetę, i o dalszych poszukiwaniach.
Mimo to w głębi duszy nadal trapił go niepokój. Dopiero kiedy
Emma zaprowadziła go z powrotem na poddasze, pozwoliła kochać
się w cieple pościeli, dał porwać się nocy, czarowi chwili i tej
kobiecie - i zapomniał, że nie wszystko między nimi jest w porządku.
RS
92
ROZDZIAŁ ÓSMY
Emma obudziła się w pełnym świetle dnia. Panującą wokół ciszę
zakłócał tylko głęboki, równy oddech śpiącego przy niej Garretta.
Nie chciała go budzić. Potrzebowała trochę samotności, żeby
wszystko przemyśleć. Ostrożnie wywinęła się z kokonu jego ramion.
Narzuciła szlafrok, zeszła na palcach po schodach i zaparzyła kawę. Z
parującym kubkiem w dłoni ściągnęła koc z sofy i wyszła na
zewnątrz. Potem rozsiadła się na tarasie w wielkim wiklinowym
fotelu, żeby zdecydować, co robić dalej.
Poranek mienił się wszystkimi barwami tęczy, a w powietrzu
rozbrzmiewał nieprzerwany ptasi koncert. Słoneczne promienie
odbijały się w niespokojnych wodach rzeki, iskrzących się niczym
zwój wyszywanego diamentami jedwabiu.
Piękno poranka zapierało dech w piersiach, ale Emma myślała
tylko problemach, z którymi musiała się uporać.
Miłosna noc z Garrettem była cudowna. Być może przełamała
barierę tak długo przeszkadzającą im w intymnych zbliżeniach, ale
tak naprawdę nie rozwiązała żadnego z ich problemów.
W łóżku Garrett uświadomił jej, z jak wieloma rzeczami muszą
sobie poradzić, jeśli naprawdę chcą, żeby ich małżeństwo wróciło na
właściwe tory.
Ale jak mu o tym powiedzieć? Jak wyjaśnić, że jest wspaniałym
kochankiem, usiłującym spełnić wszelkie jej pragnienia, a
jednocześnie wytłumaczyć, że to nie wystarcza? W jaki sposób może
mu powiedzieć, że było cudownie, ale że dał jej wszystko oprócz
siebie i zgody na to, żeby podzielili się kontrolą i odpowiedzialnością
- w miłości i w życiu? Co ma zrobić, żeby Garrett zrozumiał, że jego
zahamowania - to, że nie umie sobie pozwolić na niczym nie
skrępowaną wolność w łóżku - przenoszą się na inne sfery ich życia i
są najgłębszą przyczyną nieporozumień, które doprowadziły ich
małżeństwo na skraj przepaści?
Splotła dłonie na ciepłym kubku i głęboko westchnęła. Garrett był
RS
93
bardzo dumnym mężczyzną. Mężczyzną, który dźwigał każdą
odpowiedzialność bez słowa skargi. Nie kierował się egoizmem, ale
przez to, że nie potrafił podzielić się swoją odpowiedzialnością,
pozbawiał ją czegoś bardzo ważnego - czegoś, co pozwoliłoby jej
czuć się partnerką, a nie bezwolnym kobieciątkiem, które trzeba
prowadzić za rękę.
Przez całe lata starała się nie czuć urazy i nie robić problemu z
tego, że mąż zamykał się w sobie i swoje własne pragnienia trzymał
zawsze w ryzach.
I przez te całe lata popełniała błąd.
Zamknęła oczy. Ponosiła nie mniejszą winę za rozpad ich
małżeństwa niż Garrett, bo czując się zraniona tym, że mąż nie
traktuje jej jak partnerki, nie powiedziała mu o tym.
Przecież zawsze uważała, że powinien mieć do niej więcej
zaufania. A jednak kiedy kochali się ostatniej nocy, znowu pozwoliła
sobą manipulować, oddała mu całą władzę, a on uznał, że wszystko
jest jak należy, bo dał jej rozkosz. Tej ostatniej nocy, tak jak przez
ostatnie dziesięć lat, poddając się bez walki, znowu zrobiła im
obojgu krzywdę.
Kiedy pół godziny później na tarasie pojawił się Garrett, Emmę
wciąż dręczyły te same pytania, ale na jego widok zmiękło jej serce.
- Dzień dobry - przywitał ją zachrypniętym głosem i obrzucił
czułym spojrzeniem.
Stał na bosaka, w samych dżinsach, z rękami skrzyżowanymi na
piersiach, z rozczochranymi włosami.
Ten wielki, silny mężczyzna, który przejmował się wszystkim -
poza własnymi potrzebami - wyglądał równie bezradnie jak ich
córka. Ostatnią rzeczą, jaka przyszłaby teraz Emmie do głowy, to
zranić go. Już nie. Wystarczająco dużo miała na swoim sumieniu.
- Umrzesz z zimna - powiedziała z uśmiechem.
- Więc umrę szczęśliwy.
Odsunął się od poręczy, pochylił nad nią i pocałował ją w usta.
- Idę zrobić śniadanie. - Musnął palcem jej policzek. Emma w
milczeniu patrzyła, jak wychodzi do kuchni.
RS
94
Zdecydowała, że zaraz po śniadaniu zabierze się do
najtrudniejszego zadania w swoim życiu. A potem modliła się o
intuicję i duchową siłę, które by jej w tym pomogły. Gdy jednak
Garrett przyszedł po nią, nakarmił ją i zaciągnął znowu na poddasze,
nie umiała zmusić się do działania. Nie w takiej chwili. Nie mogła,
gdy patrzył na nią w taki sposób, a odzyskana intymność wciąż tak
bardzo była narażona na ciosy. Więc pozwoliła mu się kochać.
Garrett pieścił ją ostrożnie i czule, jakby była tak krucha jak szkło.
Kiedy Garrett prowadził osiodłaną klacz pod chatę, powtarzał
sobie, że wszystko idzie wspaniale. Emma była taka otwarta, uległa i
radosna w łóżku. Zaniepokoił go ten jeden moment w nocy, kiedy
zeszła do kuchni, ale doszedł do wniosku, że szuka problemów tam,
gdzie ich nie ma. Jej wyjaśnienie, że trochę się denerwuje, miało
przecież sens. Do diabła, on sam też był spięty.
A to, że dziś rano Emma wydawała się nieobecna i zamyślona, to
na pewno dlatego, że ciągle czuła się trochę bezradna. Kiedy
przywiózł ją tutaj, była kompletnie wyczerpana, ale po dwóch dniach
stała się znowu sobą. Tą samą Emmą, w której się zakochał -
pogodną, roześmianą, kochającą. I nie widział już naprawdę niczego,
co zagrażałoby ich wspólnej przyszłości.
Jednak gdy Emma siadła za nim w siodle i ruszyli w drogę, intuicja
podpowiadała mu, że nie wszystko jest w porządku, a jeśli on sądzi
inaczej, to po prostu się oszukuje.
Dzień był jednak zbyt piękny, a ich nastrój zbyt pogodny, żeby
psuć go niejasnymi podejrzeniami. Więc Garrett nie pozwolił sobie
na ryzyko. Z zapałem przeszukiwali dno rzeki. Uśmiechali się i
zaśmiewali - i udawali, że wszystko jest jak należy.
Jedynym rezultatem poszukiwań ukrytego złota okazały się
przemarznięte stopy i przemoczone dżinsy. Garrett wyciągnął w
końcu Emmę na brzeg, położył na kocu -a potem kochał się z nią w
pełnym blasku słońca.
Wieczorem zrealizował plan, który spalił na panewce
poprzedniego dnia. Zjedli kolację przy świecach i muzyce -
piosenkach z roku matury Emmy, które, podobnie jak ulubiony film,
RS
95
miały ożywić ich wspomnienia.
Księżyc, sługa kochanków, zerkał przez okno, rzucając złoty blask
na włosy Emmy, a oni tańczyli przytuleni, spowici we wspomnienia i
magię - a potem spędzili noc na niestrudzonej miłości. I z
wyczerpania zapomnieli o rozterkach.
Następne dni rozpoczynały się słonecznymi porankami, a
kończyły szalonymi nocami. Nie zbliżyli się ani o krok do
odnalezienia skarbu; jedyną zdobyczą pozostała złota moneta, którą
znalazła Emma. Lecz Emma doszła do wniosku, że doszukali się
skarbu równie drogocennego. Nigdy nie była bardziej pewna swojej
miłości do Garretta. Nigdy nie była bardziej pewna jego miłości do
niej, ale też nie przestawał dręczyć jej niepokój - bo wciąż nie
wiedziała, co zrobić, żeby ich miłość jeszcze raz nie została
wystawiona na tak ogromne niebezpieczeństwo.
Próby nakłonienia Garretta, żeby się przed nią otworzył, spełzły
na niczym, ale w tych górach znalazła rozwiązania kilku własnych
problemów. Przede wszystkim uwierzyła, że odnalazła samą siebie.
Odzyskała emocjonalną równowagę. Już nie balansowała na skraju
przepaści.
Odkryła swoją słabość, stawiła jej czoło i przepędziła na cztery
wiatry. Bez Garretta byłoby to o wiele trudniejsze, ale przynajmniej
wiedziała, że jest do tego zdolna.
Dopiero czwartego dnia, kiedy siedziała na schodach werandy i
obserwowała Garretta pracującego przy ujęciu wody na brzegu
rzeki, musiała przyznać, że ociągając się, a może starając się zyskać
na czasie, stanęła w martwym punkcie. Kiedy czyniła nieśmiałe
próby skłonienia Garretta do zwierzeń, gdy się z nim kochała -
zawsze pozwalała mu przejąć inicjatywę i bezwolnie mu ulegała.
Patrzyła teraz na Garretta i miała serce przepełnione miłością. Ale
czuła też lęk, bała się o ich przyszłość. Tydzień prawie się kończył. Za
parę dni mieli wrócić do Jackson, a ona ciągle nie zdobyła się na
rozmowę, która mogła albo naprawić, albo zniszczyć ich
małżeństwo.
W końcu dotarło do niej, że nie ma wyjścia, musi opanować strach
RS
96
i podjąć to wyzwanie. On nie przejdzie przez ten most, popychany
delikatnymi szturchnięciami. Nie zdoła tego zrobić, jeśli ciągle myśli,
że chroni ją przed sobą - fizycznie i emocjonalnie. Nie uda mu się,
jeśli chronienie jej pozostaje jego głównym życiowym celem.
Emma nie miała walecznej natury, ale czas szybko uciekał. Jeśli
mieli opuścić Wind River i znowu stać się rodziną, musiała pokonać
swoją naturę i zmusić Garretta, żeby się przed nią otworzył.
Dziś wieczorem, zdecydowała, kiedy mąż podniósł głowę i
uśmiechnął się do niej. Ta noc zdecyduje, czy odnajdą swoją
przyszłość, czy też ją zaprzepaszczą.
Garrett prowadził Emmę na taras oblany światłem księżyca, a z
odtwarzacza płynęły rzewne pojękiwania saksofonu i pokrzepiające
słowa piosenki.
Objął Emmę, pocałował... i odczuł pełnię życia, coś, o czym trzy
miesiące temu myślał, że jest stracone na zawsze. Wszystko, na co
miał nadzieję, wszystko, na co liczył, przebiegało dokładnie tak, jak
sobie zaplanował.
Emma znowu należała do niego. Znowu była sobą.
I Garrett pewny był, że już nic nigdy ich nie poróżni.
Położył jej dłoń na swojej piersi, pod którą jego serce waliło jak
opętane, z radości i podniecenia.
- Czujesz? To ty tak na mnie działasz, Em. Zawsze tak działałaś.
Kołysali się w rytm muzyki, w którą wkradały się odgłosy nocy i
bicie dwóch serc.
- Pamiętam to. - Emma przytuliła policzek do jego ramienia. - To
ostatnia piosenka, jaką zagrali na moim balu maturalnym.
- A naszą pierwszą noc pamiętasz?
- Tak - szepnęła.
- Nie wyobrażasz sobie nawet, jak się męczyłem, czekając na
ciebie... - Garrett zachichotał cicho. - Jak myślisz, mamy szansę
powtórzyć dziś tamtą noc?
Spodziewał się nieśmiałego uśmiechu Emmy. Zamiast niego
zobaczył w jej oczach rzewny smutek, a kiedy się odezwała, poraziło
go przygnębienie w jej głosie.
RS
97
- To działo się bardzo dawno temu. Byliśmy wtedy tacy młodzi.
Tacy zakochani. I nie mieliśmy pojęcia o tym, co złego może zdarzyć
się między kobietą a mężczyzną.
Emma ostrożnie odsunęła się od niego i podeszła do poręczy
werandy.
Garrett, zakłopotany jej niespodziewaną zmianą nastroju, stanął
za nią, przytulił się do jej pleców i czekał, aż powie, co ją dręczy.
- To była najpiękniejsza noc w moim życiu. - Odwróciła się
nagle i wpatrywała w niego z nadzieją. - Chcę poczuć to znowu. Tę
wolność. Tę porywającą swobodę. Przypomnij mi to, Garrett.
Zapomniałam już, jak to jest, żyć chwilą i kochać się bez zahamowań.
Wpiła mu się w usta namiętnym, rozpaczliwie gwałtownym
pocałunkiem.
Garrett nie zdążył się niczemu zdziwić, bo żądza wzburzyła mu
krew niczym atak gorączki. Starał się nad nią panować, ale Emma
natychmiast odzyskała swoją nad nim władzę. Brutalnie szarpnęła
palcami jego włosy, żarłocznie gniotła wargami jego usta.
- Em... kochanie... zwolnij tempo - dyszał ciężko, obezwładniony
jej namiętnością.
Jakby niczego nie słyszała. Złapała oddech i obdarzyła go jeszcze
bardziej zachłannym, niemal brutalnym pocałunkiem. Potem
zerwała z niego koszulę.
- Kochanie... - jęczał Garrett, kiedy gryzła i całowała jego brodę.
Dysząc, wciągnął głęboko powietrze, gdy skubnęła zębami jego sutek
i zajęła się sprzączką paska u spodni.
Żądza, czysta, prymitywna, cielesna żądza schwyciła go w sidła,
kiedy długie, delikatne palce Emmy rozpięły rozporek i wśliznęły się
do środka.
Garrett o niczym już nie myślał. Czuł tylko dzikie, nienasycone
pragnienie, gdy jak oszalały walczył z suwakiem dżinsów Emmy, a
potem zdarł je brutalnie z jej bioder. Pożądanie jak narkotyk
wsączyło się w jego krew i wyzwoliło śpiące w nim zwierzę.
Podniósł Emmę i przy dusił ją do zewnętrznej ściany domku.
Otumaniony, czuł, jak Emma rozdrapuje mu paznokciami plecy, a
RS
98
jego ręce zaciskają się na jej biodrach.
Wszedłby w nią, gdy nie powstrzymał go jej krzyk. I nie
zapanowałby nad rękami, gdyby nie jej delikatna skóra.
Zaklął przez zaciśnięte zęby i odsunął się od niej. Potem,
wymyślając sobie w duchu od najgorszych, próbował oprzytomnieć.
Nie miał pojęcia, ile czasu minęło, zanim poczuł, że może jej
dotknąć, nie rzucając się na nią jak zwierzę. Nie wiedział, jak długo
stała, opierając się o ścianę, z oczami przepełnionymi grozą.
- Em... - Przytulił się do niej, żeby ją uspokoić, ale też by nie
widzieć jej zawiedzionej miny. Ogarnął go wstyd i przygnębienie. -
Nie wiem, jak to się stało. Kochanie, nie zrobiłem ci krzywdy?
- Nie. - Emma dyszała ciężko, wyrzucając z siebie krótkie,
urywane oddechy. - Nie, nie zrobiłeś mi żadnej krzywdy.
- Przepraszam, tak mi przykro. Wyrwała się z jego uścisku.
- Nie chcę, żeby było ci przykro. - W jej oczach pojawiły się
niebezpiecznie wojownicze błyski.
- Byłem brutalny. Rzuciłem się na ciebie. - Odgarnął włosy z jej
policzków.
- Byłeś naturalny i prawdziwy. - Emma odsunęła jego dłoń ze
swojej twarzy. - Wziąłeś mnie. A przynajmniej chciałeś, zanim
odezwały się w tobie te przeklęte zasady. - Jej oczy miotały
błyskawice. - Pierwszy raz... prawie ci się udało pozbyć tej cholernej
samokontroli, z której jesteś taki dumny. Mało brakowało, a
wziąłbyś mnie jak normalną kobietę.
Ze zwycięskim błyskiem w oczach schyliła się i naciągnęła z
powrotem dżinsy.
- Nie drażnij mnie swoimi przeprosinami. Do diabła, niech ci
przynajmniej nie będzie przykro.
Odepchnęła go ramieniem, szarpnęła rozsuwane drzwi i weszła
do domu.
Zakłopotanie odebrało Garrettowi mowę. Bez słowa patrzył, jak
Emma odchodzi. Spodziewał się jej złości. Zasłużył na nią. I
rzeczywiście była wściekła - ale nie dlatego, że był brutalny, tylko
dlatego, że ją za to przepraszał.
RS
99
Zbity z tropu, chwycił się za głowę, nie mając najmniejszego
pojęcia, co o tym myśleć. W końcu wszedł za Emmą do środka.
Sącząca się z odtwarzacza muzyka powinna przynieść mu ulgę.
Ale słodka melodia w zderzeniu z rozgardiaszem w jego głowie
zabrzmiała jak drapanie paznokciem po szybie. Uderzył dłonią w
wyłącznik, odetchnął głęboko, żeby się uspokoić, i ruszył przez pokój
do Emmy.
Stała odwrócona plecami, przygarbiona, z rękoma złożonymi na
piersiach.
- Staram się - zaczął ostrożnie - ale, do jasnej cholery, nie
rozumiem, o co chodzi.
- O szacunek - odrzekła Emma z taką zajadłością, że Garrett
mimowolnie cofnął się o krok. - Chodzi o liczenie się z moją wolą, z
moimi pragnieniami. Chodzi o traktowanie mnie jak kobiety.
- Zawsze traktowałem cię jak kobietę! - Garrett walczył z
budzącą się w nim złością.
- Traktowałeś mnie jak kruchą porcelanową lalkę.
- Masz pretensje, że dbam o ciebie?
- Nie chciałam, żeby zabrzmiało to jak zarzut. - Emma, kręcąc
głową, spojrzała w sufit. - Sposób, w jaki mnie traktujesz, jest... jest
cudowny.
- Cudowny? I kocham cię też cudownie? - spytał Garrett
drwiąco. - To znaczy, że już wszystko w porządku, misja spełniona.
Cudowny? Dokładnie o to mi chodziło.
Czuł się tak, jakby usuwała się pod nim ziemia. Włożył ręce do
kieszeni i starał się uspokoić.
- Myślałem, że dzięki temu jest ci ze mną dobrze.
- Bo jest dobrze.
Jej łagodny, czuły ton zmieszał go jeszcze bardziej.
- Jest nie tylko dobrze. Jest cudownie, słodko i wszystko jest...
całkowicie pod kontrolą.
Garrett zaczynał tracić cierpliwość.
- Nie rozumiem. Naprawdę wierzyłem, że wszystko dobrze się
układa. Czego ty właściwie ode mnie oczekujesz?
RS
100
Emma zdała sobie sprawę, że zrobiła dokładnie to, czego chciała
uniknąć. Zraniła go, uderzając z siłą kuli armatniej w najczulsze
miejsce - w niepohamowaną dumę Jamesów. Ale nie mogła się już
wycofać, teraz, kiedy zdobyła się wreszcie na odwagę.
- Chcę, żebyś coś zrozumiał, Garrett. Potrzebuję tego. Mnie
samej zajęło bardzo dużo czasu, żeby to pojąć. I chcę, żebyś uważnie
wysłuchał tego, co ci powiem. Teraz, bardziej niż kiedykolwiek,
musimy mieć pewność, że umiemy ze sobą rozmawiać.
- Sądziłem, że umiemy ze sobą rozmawiać. - Garrett zerknął
ponuro w stronę poddasza.
Emma westchnęła głęboko.
- Jeżeli tylko to, że ja cię kocham i ty mnie kochasz,
wystarczyłoby nam do szczęścia, nie byłoby nas tutaj, prawda?
Nie mogła teraz pozwolić, żeby poczucie winy zawróciło ją z
drogi. Bez względu na to, jak jej słowa go zranią.
- Poza tym, wcale ze sobą nie rozmawialiśmy. To ja z tobą
rozmawiałam. To ja ci opowiedziałam o trudnej miłości do swojej
matki, przyznałam się do kompleksów i lęków.
Emma zamilkła, żeby nabrać sił, a Garrett patrzył na nią spode
łba.
- Rzeczywiście, podtrzymywałeś mnie na duchu, byłeś
tolerancyjny i wspaniały, ale sam nie radziłeś sobie ze swoimi
problemami.
- Problemami? Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Ja nie mam
żadnych problemów.
- Czyżby?
Zapanowała głucha, dudniąca cisza.
- Mów do mnie, Garrett - poprosiła w końcu Emma, a spojrzenie
i ton jej głosu nie pozostawiały Garrettowi złudzeń, że wykręty na
nic się tym razem nie zdadzą.
- Rozmawiaj ze mną, albo po powrocie do Jackson pójdziemy
każde swoją drogą.
- Więc po tym wszystkim, co przeszliśmy, i po ostatnim
tygodniu... ciągle myślisz o rozwodzie?
RS
101
- Garrett, to ty nadajesz sens mojemu życiu i dzięki tobie jestem
silna. Odejście od ciebie jest ostatnią rzeczą, jaką chciałabym zrobić.
Ale bez względu na to, jak bardzo cię kocham, nie mogę z tobą dalej
żyć, jeśli nie stanę się dla ciebie partnerką w każdym znaczeniu tego
słowa.
- A ja wciąż nie wiem, czego ode mnie oczekujesz. - Patrzył na
nią twardym wzrokiem.
- Dobrze wiesz. Po prostu nie chcesz mi tego dać. Wstała z fotela
i podeszła do drzwi. Przygładziła włosy i odwróciła się.
- Słuchaj, ja wiem, że to nie leży w twojej naturze. Sądzę, iż tkwi
w tobie coś takiego... To pewnie przerost męskiej dumy, która żąda,
żebyś milczał, znosił wszystko ze stoickim spokojem i radził sobie
bez niczyjej pomocy. Być silnym. Być niepokonanym. Nie pozwolić,
żeby ktoś widział, jak się boisz i cierpisz. Tylko że ja wiem lepiej -
ciągnęła łagodnie Emma, podchodząc do Garretta. - Wiem, że
cierpisz. Wiem, kiedy cierpisz, ale nie chcesz się do tego przyznać.
Nie mogę tego znieść, Garrett, kiedy zamykasz się i zostajesz sam ze
swoim bólem. To jakby dwie strony tego samego ostrza -ja cierpię,
bo ty cierpisz, cierpię, bo nie pozwalasz, żebym ci pomogła.
Rozumiała, co oznacza jego milczenie. Garrett wiedział, że to, co
mu powiedziała, nie jest pozbawione sensu, ale upierał się, żeby nie
przyjąć tego do wiadomości.
- Przez cały tydzień starałam się skłonić cię do rozmowy.
Bezskutecznie. Jeździłam konno, wędrowałam, szukałam złota.
Wciągnąłeś mnie w rozmowę o Sarze, o mojej matce, a o czym ty
mówiłeś? O swoich braciach.
O Mai i Loganie. Ani razu nie rozmawialiśmy o tobie. Garrett
zacisnął zęby i wlepił wzrok w jakiś punkt ponad jej głową.
- I nie dlatego, że się nie starałam. Ale za każdym razem, kiedy
otwierałam przed tobą drzwi, prosząc, żebyś mi zaufał, ty zamykałeś
je z powrotem. Nie z trzaskiem, bo to nie leży w twojej naturze.
Używałeś subtelnych wykrętów, czułych uśmiechów, namiętnych
pocałunków.
I prowadziłeś mnie prosto do następnej klęski, którą ponosiłam w
RS
102
łóżku.
- Chciałem przywołać wspomnienia - bronił się Garrett. -
Pragnąłem cię kochać. Chciałem robić to wszystko, co robi dwoje
zakochanych ludzi.
- Wszystko oprócz rozmowy o sobie, o tym, co cię gnębi.
Westchnął głęboko.
- Muszę wreszcie zrozumieć, Garrett. Muszę wiedzieć, jak
wpłynęła na ciebie strata ojca. Wiem, że jako najstarszy z braci
wziąłeś na swoje barki odpowiedzialność za całą rodzinę. Do ciebie
bracia zwracali się z każdą sprawą, oczekiwali rady i odpowiedzi na
każde pytanie. Wszyscy na ciebie liczyli. Nie stać cię było na luksus,
żeby kogokolwiek zawieść. Tak jest do dzisiaj. Więc pracujesz coraz
ciężej i coraz dłużej. Chcę wiedzieć, dlaczego nie pozwolisz sobie na
trochę luzu i bezczynności, dlaczego firma pochłonęła cię do tego
stopnia, że nie masz czasu dla siebie.
- Uważaj! - warknął Garrett z taką wściekłością, że serce
podeszło Emmie do gardła.
- Dlaczego? - spytała niemal ze strachem, ale w głębi serca
wiedziała, że nie ma odwrotu. Poruszyła tak czułą strunę, że tylko
otwarcie rany mogło przynieść Garrettowi ulgę. - Dlaczego? -
powtórzyła z naciskiem. - Bo mogłabym odkryć, że to wszystko jest
ponad twoje siły?
Wzięła go za rękę i poprowadziła do stołu, przy którym usiedli
naprzeciwko siebie.
- Garrett - zaczęła łagodniej. - Nawet wówczas, kiedy się
kochamy, kiedy jest nam cudownie, czuję, jak się hamujesz. Nawet
wtedy nie pozwalasz sobie na pełną swobodę.
Skrzywił się, wyraźnie dając jej do zrozumienia, że odeprze
wszystkie zarzuty. Położyła na stole zaciśnięte w pięści dłonie.
- Uwielbiam, jak mnie dotykasz. Kocham cię za to, że wcześniej
ode mnie wiesz, czego chcę. Dajesz mi wszystko, o co tylko może
prosić kobieta. Wszystko - powtórzyła łagodnie. - Wszystko oprócz
siebie. Nawet w łóżku nie mówisz, co czujesz, czego ode mnie
pragniesz. A ja potrzebuję ciebie całego. Bez ograniczeń. Przed
RS
103
chwilą - tam na tarasie - omal mi tego nie dałeś. A potem zdążyłeś się
wycofać.
Nagle Emma pojęła, że zrozumiał. I znała odpowiedź, zanim ją
usłyszała.
- Nie chcę cię skrzywdzić - mruknął ponuro.
- Skrzywdzić? Jakim cudem mógłbyś mnie skrzywdzić, jeśli z
takim zapałem troszczysz się o mnie?
Nawet w jej własnych uszach te słowa zabrzmiały brutalnie.
Zmieszana, pogłaskała Garretta po dłoniach.
- Wiem, że tego nie chcesz, ale ranisz mnie za każdym razem,
kiedy rezygnujesz z własnych pragnień. Cierpię, gdy traktujesz mnie
jak mimozę z Południa, a nie normalną kobietę.
- Wcale cię tak nie traktuję. - Garrettowi posmutniały oczy. -
Nigdy tak o tobie nie pomyślałem. Starałem się tobą opiekować,
chronić cię... Co w tym złego?
- Nic, nic złego. Kocham cię za to. Ale czasami potrzebuję czegoś
więcej. Chciałabym się kiedyś przekonać, że potrzebujesz mnie tak
bardzo jak ja ciebie.
Jedyną reakcją, jakiej się Emma doczekała, było głębokie
westchnienie, naciskała więc dalej.
- Potrzebuję partnera, Garrett. Partnera, nie anioła stróża.
Tamtego dnia... - ciągnęła ściszonym głosem - .. .kiedy zobaczyłam
cię z tą kobietą...
Garrett wstał tak raptownie, że krzesło przesunęło się po
podłodze z nieprzyjemnym zgrzytem.
- Myślałem, że to mamy już za sobą. Ile razy mam ci powtarzać?!
Jak mam ci to wytłumaczyć? Nie spałem z nią!
- Wiem. Teraz już to wiem - powtórzyła Emma, jakby chciała
upewnić się, że ją zrozumiał.
- Więc dlaczego znów do tego wracasz?
- Bo chcę, żebyś się dowiedział, co się ze mną wtedy działo.
RS
104
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Garrett utkwił wzrok w jakimś zagubionym w mroku punkcie.
Zamykał się. Stawką w tym sporze była jego boleśnie zraniona duma.
Zdając sobie z tego sprawę, Emma postanowiła działać powoli i
ostrożnie, ale nie rezygnować, bez względu na koszty.
- Proszę, nie zamykaj się przede mną. Przywiozłeś mnie tutaj,
bo chciałeś coś naprawić. Garrett, zrozum, jeśli chcemy rozwiązać
ten węzeł gordyjski, musimy wyjaśnić sobie mnóstwo
nieporozumień. A skoro nie potrafimy uporać się nawet z tym
jednym, nie mamy żadnych szans...
Westchnęła głęboko, zebrała wszystkie siły i podjęła następną
próbę.
- Kiedy cię zobaczyłam z tamtą kobietą, uznałam, że
towarzystwo osoby, która jest... - tak ją wtedy oceniłam - moim
przeciwieństwem, sprawia ci przyjemność. Była agresywna,
wyrafinowana, wyzywająca. Więc zadałam sobie pytanie, czy
właśnie takiej kobiety potrzebujesz. Kogoś, kim ja być nie mogę, bo
mi na to nie pozwalasz.
Garrett spuścił tylko głowę. Jego milczenie Emma uznała za
wymowniejsze od jakichkolwiek słów.
- Więc co zrobiłam? Zagrałam swoją rolę. Rozsypałam się na
kawałki jak porcelanowa figurka. Widziałam tylko ciebie z tą silną,
niezależną kobietą - i nienawidziłam się, bo ona miała wszystko,
czego mnie brakowało.
Emma zamknęła oczy. Przepędziła wspomnienie, które wciąż
bolało.
- Czułam się, jakbym to ja wepchnęła cię w jej objęcia przez to,
że stałam się taka, jaką chciałeś mnie widzieć. Byłam wściekła na
siebie, za swoją uległość. I na ciebie za to, że mnie do niej skłaniałeś.
Nie potrafiłam spokojnie o tym myśleć. Reagowałam spontanicznie i
postanowiłam z tym skończyć na własnych warunkach.
To właśnie wtedy zaczęłam cię nienawidzić. W każdym razie
RS
105
powiedziałam sobie, że powinnam cię znienawidzić. Nie tylko
dlatego, że posądzałam cię o zdradę, ale też za to, że zrobiłeś ze mnie
kobietę kompletnie uzależnioną, bezradną i nijaką.
A na to wszystko kładł się cieniem obraz mojej matki. Pokonanej,
żyjącej w narkotycznym odurzeniu, nie buntującej się przeciwko
mężowi, który zdradzał ją bez skrupułów. Biedaczka uważała, że to
jej wina, bo go zawiodła - nie była kobietą, której potrzebował. A ja,
Garrett, sądziłam, że jestem taka sama.
Emma zamilkła na chwilę. Jeszcze raz przeżywała tamten
potworny, przerażający dzień.
- Wstyd mi się do tego przyznać, ale rzeczywiście myślałam,
żeby pójść drogą mojej matki. Trzymałam w ręku lekarstwo na
zapomnienie i pomyślałam nawet, żeby pójść o krok dalej i skończyć
ze sobą.
- Jezu! - wyrwało się Garrettowi przez ściśnięte gardło.
- I wtedy postanowiłam, że nie pozwolę, żeby mnie to złamało. -
Emma mówiła dalej, choć wiedziała, jak bardzo rani Garretta. -
Właśnie wtedy zdecydowałam, że jeśli ktoś ma za to zapłacić, to ty, a
nie ja. Tylko że i tak zapłaciliśmy oboje.
Położyła mu dłoń na ramieniu i w końcu Garrett odwrócił się i
spojrzał na nią. Miał udrękę w oczach.
- Przykro mi, że sprawiam ci ból. Ale jeżeli chcemy zacząć
wszystko od początku, musisz wiedzieć... To było podłe. Straszne.
Nie jestem ci w stanie powiedzieć, jak bardzo żałuję.
- Dlaczego nie przyszłaś z tym do mnie? Zrozumiałbym.
- Bo ty zawsze rozumiesz. - Emma pokręciła głową ze smutnym
uśmiechem. - Powiedziałbyś, że wszystko jest w porządku. Pewnie
bym ci w końcu uwierzyła i tak by się to skończyło. Zdjąłbyś ze mnie
winę i wziął ją na siebie. To jest nasz największy problem, Garrett.
- Na miłość boską, Em! To, że potrafię cię zrozumieć, uważasz za
problem?
- Problem w tym, że nigdy nie wiem, co naprawdę myślisz. Nie
znam twoich prawdziwych uczuć, bo zawsze mnie przed nimi
chronisz.
RS
106
- Myślałem, że na tym między innymi polega miłość.
- Polega też na uczciwości i szczerości. Brakuje mi tego.
- Nie wiem, co mam ci powiedzieć, po prostu nie wiem. -
Cierpliwość Garretta zdawała się wyczerpywać.
- To, co czujesz. Może najpierw powiedz mi, co czułeś, kiedy ci
ogoliłam głowę.
Garrett powlókł się z powrotem do stołu i opadł ciężko na krzesło.
Siedział sztywno, potem schował twarz w dłoniach.
- Garrett?
- Nie naciskaj, Em. Nie zniosę dzisiaj więcej ciosów. Na pewno
nie chciałabyś usłyszeć, co czułem.
- Dlaczego? Bo może mnie to zranić? Bo mógłbyś stracić
panowanie nad sobą? Do diabła, Garrett! Odurzyłam cię prochami,
ogoliłam ci głowę. Opuściłam cię, oskarżając o zdradę. Ciebie,
człowieka, który jest tak dumny ze swojej uczciwości i z poczucia
honoru. Powinieneś mnie znienawidzić.
- Myślisz, że nie chciałem? - Po raz pierwszy puściły mu nerwy.
Trzasnął pięścią w stół, a na jego twarzy malowała się furia. -
Myślisz, że nie chciałem cię znienawidzić? Tysiące razy przeklinałem
cię za to, co mi zrobiłaś. I co zrobiłaś nam.
- Ale walczyłeś z tym i jak zwykle zapanowałeś nad złymi
uczuciami, prawda?
- Starałem się zrozumieć - odpowiedział, ważąc każde słowo. -
Starałem się doszukać w tym jakiegoś sensu. A teraz ty mi
opowiadasz, że nie życzysz sobie mojego zrozumienia. Że nie chcesz
mojej opieki. Pewnie nigdy jej nie chciałaś.
Poderwał się z krzesła, boleśnie ugodzony, upokorzony
poczuciem klęski.
- Kochałem ciebie, tylko ciebie, i nigdy nie dałem ci
najmniejszego powodu, żebyś zwątpiła w tę miłość. Tak, chciałem
znienawidzić cię za to, co mi zrobiłaś. A jednak dalej cię kochałem. A
miłość oznaczała dla mnie troskę o ciebie. Uważałem, że muszę cię
chronić choćby przede mną samym.
Przymknął powieki i wciągnął głęboko powietrze. Zrozpaczony i
RS
107
bezradny, spojrzał jej w oczy.
- Daję ci wszystko, co mam, Em. Całego siebie. Nie wiem, jak
mógłbym zrobić to inaczej. A teraz mówisz mi, że to nie wystarcza.
Nawet nie próbowała go zatrzymać, gdy pchnął drzwi i sztywnym
krokiem wyszedł z domu. Nie wiedziała, co jeszcze może powiedzieć.
Pozwoliła mu więc odejść ze swoim gniewem, a sama, powłócząc
nogami, wspięła się na poddasze.
A potem się modliła. Modliła się o niego i o siebie. I o to, żeby nie
okazało się, że właśnie zaprzepaściła nadzieję na uratowanie ich
małżeństwa.
Włączyła lampkę przy łóżku i położyła się w ubraniu. Czas wlókł
się leniwie, a ona liczyła minuty, wpatrując się w księżyc.
Kiedy usłyszała skrzypienie otwieranych drzwi, różowa poświata
brzasku wkradała się w mrok nocy. I znowu zapanowała cisza,
zakłócana tylko biciem jej serca. Dopiero po chwili usłyszała
szuranie butów po drewnianej podłodze, a potem skrzypienie
schodów.
Przewróciła się na bok i patrzyła, jak Garrett podchodzi do łóżka.
Z pobladłą twarzą i zmęczonym wzrokiem siadł odwrócony plecami
do niej po drugiej stronie łóżka.
- Tak bardzo... - zaczął łamiącym się głosem, całkiem rozbity -
...tak bardzo cię kocham. Czasami ta miłość mnie przeraża. Nie
wiedziałem, Em. To prawda, że zawsze staram się nad sobą
panować, że zawsze się hamowałem, ale nie wiedziałem, że to cię
rani.
Wyprostował się, zacisnął w pięści dłonie i wbił je w materac.
- Nigdy nie wiedziałem, jak sobie z tym poradzić. Nie potrafiłem
być przy tobie sobą, pozwolić sobie na szczerość, nie krzywdząc cię
przy tym. Aż w końcu uświadomiłaś mi, że to był błąd.
Zrozumiał. A ona poczuła niewysłowioną ulgę, która stopiła
ostatnie okruchy lodu w jej sercu. Uklękła za nim, przygryzając
wargę, żeby nie wybuchnąć płaczem. Objęła go i przytuliła policzek
do jego szerokich pleców.
- Garrett... Zawsze cię kochałam, ale brakowało mi jednej,
RS
108
jedynej rzeczy - pewności, że jestem ci potrzebna tak bardzo jak ty
mnie.
- Nigdy nie przyszło mi do głowy, że możesz o tym nie wiedzieć.
Ani to, że moja powściągliwość może cię upokarzać.
- To również moja wina. Dawno temu powinnam była ci o tym
powiedzieć. Ale nie wiedziałam, jak to zrobić. Nie dopuszczałeś mnie
do siebie - nie pozwalałeś sobie pomóc, więc odwróciłam się od
ciebie.
- Odwróć się do mnie, Em. - Garrett położył się na łóżku i
sięgnął po jej rękę. - Potrzebuję tego, teraz.
W jego pocałunku było coś więcej niż miłość i coś więcej niż
przeprosiny.
- Ale dasz mi trochę czasu, żebym nad tym wszystkim
popracował, dobrze?
Emma przycisnęła wargi do jego szyi, tam, gdzie pulsowanie
tętnicy zdradzało, jak bardzo jest poruszony. I czekała.
- To była moja wina - wyrzucił z siebie Garrett ni stąd, ni zowąd,
po długich, rozstrzygających sekundach milczenia.
- O co ty się obwiniasz? - Emma położyła mu dłoń na piersi i
wyczuła gwałtowny łomot serca. - Co takiego zrobiłeś?
- To przeze mnie on nie żyje. - Garrett zamknął oczy i odwrócił
się od niej. - Przeze mnie nie żyje mój ojciec.
W głębi serca Emma spodziewała się tego wyznania. Przez całe te
razem spędzone lata podejrzewała, że jest coś, co nie daje mu
spokoju. Delikatnie przyciągnęła go do siebie i przytuliła do piersi.
Ukrył twarz i oplótł ją ramionami, tak mocno, jakby była ostatnią
jego nadzieją.
- Opowiedz mi. - Przycisnęła usta do czubka jego głowy. -
Opowiedz, proszę...
To było trudne. Nigdy w życiu nie stanął przed trudniejszym
zadaniem. Lecz kiedy już zaczął mówić, wydawało się, że nie
przestanie, dopóki nie zazna łaski ulgi.
- To była sobota. Pomagałem ojcu w każdą sobotę na budowie.
Dawał mi w ten sposób do zrozumienia, że ufa mi i wierzy w moją
RS
109
odpowiedzialność. Mogliśmy spędzić razem trochę czasu, tylko we
dwóch, no i zarabiałem dzięki temu pieniądze, a wtedy nie miałem
ich zbyt wiele.
Przytulił twarz do miękkiego ciała Emmy i poczuł pod policzkiem
mocne, równe bicie jej serca.
- Od jakiegoś już czasu błagałem ojca, żeby pozwolił
poprowadzić mi spychacz. Tego dnia przydarzyła się wyjątkowa
okazja. Roboty przy budowie promenady strasznie się opóźniały.
Trzeba było przygotować wykop pod fundamenty, więc błagałem
ojca dotąd, aż ustąpił. Naprawdę myślałem, że jestem kimś.
Prowadzić taką wielką maszynę! I szło mi znakomicie. Posunąłem się
do przodu jakieś pięć metrów, kiedy go zobaczyłem. Biegł w moim
kierunku, krzyczał i wymachiwał rękami. Ryk silnika zagłuszał jego
słowa. I nie zrozumiałem - w każdym razie nie od razu - że chce,
żebym natychmiast wyskoczył z kabiny. Ojciec wskoczył na spychacz
i zepchnął mnie na ziemię. Turlałem się, połykając i wypluwając
kurz, i zastanawiałem się, co mojemu staremu odbiło, kiedy
usłyszałem eksplozję.
Tysiące razy słyszał ten grzmot w swoich snach. Czuł, jak drży pod
nim ziemia, czuł żar ognia, który oślepił go, gdy wpatrywał się
przerażony w to płonące piekło.
- Maszyna uderzyła w rury z gazem. Nikt nie potrafił pojąć,
dlaczego Jonathan James, człowiek znany ze swojej pedanterii i
ostrożności, nie zauważył znaku ostrzegawczego.
Emma czuła, jak ramiona Garretta zaciskają się wokół niej
kurczowo, i wtedy jej serce przyspieszyło i zaczęło walić jak opętane.
- Ale to nie on był nieostrożny. To ja nie rozumiałem znaczenia
pomarańczowej strzałki wymalowanej sprayem na ziemi. To ja
bawiłem się supermana. Igrałem z ogniem, a on stracił przez to
życie. I przez tyle lat nie przyznałem się nikomu, że to ja
prowadziłem wtedy spychacz. Poświęcił za mnie życie. Wypchnął
mnie i nie zdążył zatrzymać maszyny, żeby uratować siebie.
Teraz Emma zrozumiała. Pojęła, skąd się wzięło jego niezwykłe
poczucie odpowiedzialności. Dlaczego to właśnie Garrett opiekował
RS
110
się matką, pilnował przedsiębiorstwa, nie spuszczał oka z braci. I
dlaczego musiało to wpłynąć na ich małżeństwo.
- Byłeś wtedy chłopcem - szepnęła. - Byłeś dumą swojego ojca, a
to, co zdarzyło się tamtego dnia, było tragicznym, przerażającym
wypadkiem. Nie mam zamiaru spierać się z twoim poczuciem
odpowiedzialności za to, co się stało. Ale powinieneś uzmysłowić
sobie, że twój ojciec nie chciałby, żebyś obwiniał się o jego śmierć.
- Próbowałem. Każdego dnia swojego życia starałem się to
naprawić - dla mego, dla matki i dla braci robiłem wszystko, żeby im
to wynagrodzić.
- Jesteś zmęczony - szepnęła kojącym głosem Emma. - Już nigdy
więcej nie będziesz musiał zmagać się z tym w samotności.
- Potrzebuję cię, Em. Tak bardzo cię potrzebuję.
- Jestem tutaj - wyszeptała. - Zawsze będę.
Kołysała go jak dziecko. Głaskała po włosach. Tuliła go do piersi. I
wreszcie pozwoliła płynąć łzom, które dusiła w sobie tyle lat. Garrett
płakał razem z nią. Jak chłopiec, który stracił ojca, i jak mężczyzna,
który czuje się odpowiedzialny za jego śmierć.
Jego ciche łzy skapywały na piersi żony jeszcze długo po tym, jak
zmorzył go sen, twardy, głęboki, życiodajny. Emma też zasnęła, nie
wypuszczając z objęć ukochanego mężczyzny.
Kiedy obudziła się kilka godzin później, była w pokoju sama.
Promienie słońca wpadały przez okno, przemykając się po ścianach.
Dochodziło południe. Wstała, wybiegła z domu i znalazła Garretta
nad rzeką.
Podeszła i przytuliła się do niego.
Przez długą chwilę Garrett patrzył w milczeniu na rzekę. W
milczeniu błogim i uzdrawiającym. Tajemnice były w jego życiu
źródłem bólu. Prawda otworzyła mu oczy na wiele spraw.
Dotarł do niego fakt, że większość energii poświęcał firmie
budowlanej, którą zostawił mu ojciec. Potrzeba odkupienia winy
doprowadziła przedsiębiorstwo do takiego rozkwitu, że nie
starczało mu już czasu dla Sary i Emmy. A to, że zamknął się przed
nią, podkopało jej ufność i wiarę w siebie.
RS
111
- Miałem tyle szczęścia, że zjawiłaś się w moim życiu. Dlaczego
nie starczyło mi rozumu, żeby uświadomić sobie, jaka jesteś silna?
- Jestem silna dzięki tobie. A razem możemy przenosić góry.
- Nie sądziłem, że mogę kochać cię jeszcze bardziej. - Odwrócił
ją twarzą do siebie. - A jednak, Em. Bez przerwy na nowo się w tobie
zakochuję.
- Nigdy nie przestałam cię kochać. I nigdy nie przestanę. Nie
chciałam cię opuścić. Przenigdy.
Te słowa śniły się Garrettowi po nocach. Tak do nich tęsknił. Tak
długo na nie czekał.
- Powinniśmy mieć drugie dziecko. - Emma przytuliła policzek
do jego torsu.
Garrett nie był przygotowany na taką deklarację ani na lawinę
uczuć, które spadły na niego jak grom z jasnego nieba. Starał się, ale
nie udało mu się nie zesztywnieć.
- Nie - ostrzegła go Emma, wyczuwając jego reakcję. - Błagam,
nie zamykaj się teraz przede mną. Zaszliśmy już tak daleko... Minęły
dwa lata od mojego poronienia. Czas na następną próbę. W każdym
razie musimy o tym porozmawiać.
Garrett westchnął głęboko, rozluźniając mięśnie.
- To jeszcze jedna rozmowa - powiedziała z naciskiem Emma -
której unikaliśmy zbyt długo.
Z brutalną siłą spadła na niego świadomość, że po raz pierwszy do
końca zrozumiał to, co tak naprawdę Emma starała się mu
powiedzieć. Chciała znać jego myśli. A on nie chciał przed nią
niczego ukrywać. Już nie. Tylko na szczerości i zaufaniu mogło się
opierać ich nowe życie
- życie z kobietą, z którą miał dziecko i z którą dzielił przeszłość
zbyt piękną, żeby zniweczyć ją w imię swojej dumy.
Pogrążyli się w bolesnych wspomnieniach. Tak bardzo cieszyło
Emmę to dziecko. Chłopiec. Tak długo się o nie starali. Poronienie ją
zdruzgotało. A fakt, że Garrett wyjechał wtedy w służbową podróż i
Emma musiała sobie radzić z tym w samotności, okazał się ciężkim
ciosem dla nich obojga.
RS
112
- Byłaś taka załamana - przerwał milczenie Garrett. - Zupełnie
nie wiedziałem, co robić. Nie miałem pojęcia, jak ci pomóc.
- Wiem. Ale starałeś się. Tuliłeś mnie, kiedy płakałam. A ja
byłam tak nieszczęśliwa, że nie potrafiłam ci powiedzieć, jak bardzo
boli mnie utrata dziecka, chociaż wiedziałam, że nam obojgu
potrzebna jest rozmowa. Musimy w końcu nauczyć się pytać, Garrett.
Musimy nauczyć się mówić i raz na zawsze porzucić fałszywe
założenie, że ukrywając własne uczucia, chronimy siebie nawzajem.
- Tak bardzo chciałem tego dziecka. - Garrett objął ją mocniej. -
Nie mogłem sobie darować, że nie było mnie wtedy w domu i
musiałaś przeżywać to sama.
- I czułeś się winny. ,
- Tak.
- Czy mamy już to za sobą? Możesz mi obiecać, że przestaniesz
karać się za wszystko, co idzie źle w naszym życiu?
- Mogę obiecać, że spróbuję. - Uśmiechnął się ponuro. - A teraz
zapytam, od kiedy myślisz o następnym dziecku.
- Prawie od chwili, gdy straciłam poprzednie. Ale myślałam, że
ty nie będziesz chciał próbować, bo pewnie winisz mnie za
poronienie i nie wierzysz, że uda mi się donosić następną ciążę.
Garrett zaklął pod nosem.
- Teraz wiem, że to nie miało sensu. Ale właśnie do tego
doprowadza milczenie.
- Mamy to już za sobą. - Garrett pocałował Emmę w czubek
głowy. - Obiecuję. Jeśli chcesz dziecka, ja chcę go równie bardzo.
Pragnę, żebyś była nie tylko moją żoną i kochanką, Em. Od dzisiaj
jesteś moim powiernikiem i moją partnerką. Przysięgam na
wszystko, co mam, że będę ci ufał i oddam ci swoje serce ze
wszystkimi jego tajemnicami. I wierzę, że będziesz mnie kochała z
moją słabością i moją siłą.
- Bądź takim, jakim chcesz być - szepnęła Emma, ocierając
spływającą po policzku łzę. - Dopóki i mnie pozwolisz być zawsze ze
sobą.
- Chodź. - Garrett wziął Emmę za rękę i poprowadził do domu. -
RS
113
Postarajmy się o dziecko.
Wyczerpani tym wszystkim, co przyniósł im poranek, kochali się
słodką, leniwą miłością, a potem natychmiast zasnęli.
Zmierzch przetaczał się już po zachodnim horyzoncie, kiedy
Emma poczuła, że Garrett zaczyna się wiercić, przeciąga się i powoli
budzi. Spieszyła się, żeby zacisnąć ostatni węzeł.
Uśmiechnął się sennie i kusząco, kiedy zauważył ją klęczącą obok
niego, całkiem nagą. Potem spróbował wyciągnąć do niej rękę.
Jego zakłopotanie trwało tak długo, że Emmę zaczęły nękać
wyrzuty sumienia. Wykręcił z trudem szyję i zobaczył, że
przywiązała mu nadgarstki do wezgłowia łóżka.
Sprawdził siłę węzłów, które zawiązała, posługując się całym
zestawem swojej bielizny, a potem rzucił jej długie, pytające
spojrzeniem. Wreszcie w kącikach jego ust pojawił się frywolny
uśmieszek.
- A ja nie wziąłem ze sobą kamery...
Emma odpowiedziała mu błyskiem w oczach, pocałowała leciutko
w policzek i zsunęła się z łóżka.
- A ty dokąd się wybierasz?
- Nie tak daleko - obiecała, owijając się w talii prześcieradłem, a
potem zebrała z podłogi ich ubrania.
Garrett, na dobre już zdziwiony, obserwował ją z czujną miną,
rezygnując z pytań.
- Wygodnie ci? - spytała, zapinając swoje dżinsy, a potem
błyskawicznym ruchem włożyła sweter.
Garrett skinął głową i z coraz większym zdumieniem patrzył, jak
Emma sprawdza węzły.
- Nie mocno? Z krążeniem wszystko w porządku?
- Świetnie. Em, co ty wymyśliłaś?
- Jeszcze chwileczkę. - Przeszła na drugą stronę pokoju,
wyszczotkowała włosy, potem wróciła i usiadła obok niego. - Chcesz
się napić? Może kawy albo szklankę wody?
- Wolałbym otrzymać jakieś wyjaśnienie. -Garrett zachichotał
nerwowo. - Powiesz mi, o co chodzi?
RS
114
- O zaufanie. Otworzyliśmy właśnie nową linię komunikacyjną,
a ja mam zamiar sprawdzić, czy to działa.
- I po to, żeby to sprawdzić, musiałaś przywiązać mnie do
łóżka? - Teraz już Garrettowi zrzedła mina.
- Nie - odpowiedziała nieśmiało i trochę wstydliwie, ale zaraz
potem na jej twarzy zakwitł uśmiech - seksowny, uwodzicielski i
triumfujący. - Po prostu miałam ochotę to zrobić.
Musnęła koniuszkami palców jego nadgarstki, przesunęła je
wolno po nagim ramieniu Garretta, w górę poprzez pachy i
zatrzymała je na torsie.
- Nadeszła chwila prawdy, kochanie.
Czuła, jak jego muskularne ciało napina się, a potem zaczyna
drżeć w bezwiednym przypływie pożądania.
- Chwila prawdy? - Ledwie udało mu się wydusić te słowa, gdy
Emma z takim samym zmysłowym zapałem zajęła się jego drugą
ręką. - Założę się o tę chatę, że przez ostatnie kilka godzin
przeżyliśmy kilka momentów prawdy... a niektóre z nich nawet w
tym łóżku.
Garrett zdusił jęk, gdy Emma sunęła palcami przez gąszcz włosów
na jego piersi, a potem zakreśliła okrąg wokół pępka.
- Masz rację. Przeżyliśmy już kilka momentów prawdy. A ten
będzie ostatni. Ostatni dowód totalnego zaufania.
Obserwując iskierki w jego oczach, Emma wsunęła dłoń pod
prześcieradło i głaszcząc czule, ujęła w dłoń jego męskość.
- A więc... - Garrett wstrzymał oddech - ...chodzi o jeszcze jedną
tajemnicę, która była źródłem nieporozumień.
Emma skinęła głową, potem powoli ściągnęła z męża
prześcieradło. Leżał teraz nagi, ubezwłasnowolniony, zupełnie
bezradny. Mogła z nim zrobić, co tylko chciała.
- Bądź delikatna - mruknął przeciągle. - To mój pierwszy raz.
RS
115
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Jego uśmiech był wymuszony. Oboje mieli tego świadomość.
Garrett czuł się niepewnie. Zbyt długo trzymał się w ryzach, żeby
wiedzieć, na jak wiele może sobie pozwolić.
Emma nie pozostawiła mu wyboru.
Upewniła się, że skupił na niej całą swoją uwagę, wstała i powoli
się rozebrała, specjalnie dla niego.
Garrett patrzył na Emmę, wiedząc, że ona tego od niego oczekuje.
Nie odrywał od niej oczu, zupełnie jakby to robił pod groźbą
rewolweru.
Wiedział, kto tu rządzi. Emma też. Używała swojej władzy, żeby
Garrett pragnął jej jak powietrza. Żeby doprowadzić go do takiego
stanu, w którym uległość staje się mocą, wszelkie hamulce zawodzą,
samokontrola ustępuje miejsca czystej, nieposkromionej żądzy.
W świetle zachodzącego słońca jej skóra miała złoty odcień.
Włosy zasłaniały połowę twarzy, a w piwnych oczach czaił się mrok.
Podeszła do niego z niebezpiecznym, zuchwałym ogniem w oczach.
Dotykała go drżącymi dłońmi, kusiła swoim ciałem z tą samą
wyzywającą śmiałością, z jaką chwilę wcześniej się rozbierała.
Kiedy pochyliła się nad nim i pokryła jego ciało pocałunkami,
Garrett wykrzyczał jej imię i jednym gwałtownym szarpnięciem
zerwał krępujące go jedwabne więzy. Całą siłą woli powstrzymał się
od przejęcia inicjatywy.
Pieścił Emmę, wplatał palce w jej włosy - i pozwalał jej na
wszystko.
Była wonnym żarem, esencją kobiecości. Nieposkromiona i
władcza, doprowadziła go do takiego pożądania, od którego nie ma
odwrotu. Ofiarowała uwięzionej w nim bestii niebezpieczny smak
wolności.
Podniosła głowę i zostawiła go - rozpalonego i nienasyconego.
Zebrał w garść jej włosy, chwycił je mocno i żądał tego, czego nigdy
przedtem nie ośmieliłby się przyjąć. Ale ona miała już inne
RS
116
pragnienie. Nie uległa prośbie jego zaciśniętych szczęk i uwolniła się
od błagających rąk.
Stanęła nad nim - pogańska kapłanka miłości - i uczyniła go
błagalnikiem swojego ołtarza.
Nigdy nie pożądał jej bardziej. To było prymitywne i potężne - a
ona karmiła żądzę, wydzielając strawę kawałek po kawałku, choć
Garrett chciałby dostać wszystko naraz.
Uklękła nad nim, dręcząc go bezwstydną pieszczotą swoich piersi,
aż uniósł się i wziął sutkę jednej z nich w usta. Nie był czuły. Był taki,
jakim chciała go mieć: samolubny i zachłanny, poddał się żądzy,
którą jedynie ona mogła zaspokoić.
Tylko że to nie wystarczało. I nie wystarczyłoby, gdyby nie otuliła
go sobą i nie zaprosiła do środka.
Dzikie, gardłowe warknięcie wyrwało się z ust Garretta, gdy
zacisnął ręce na jej biodrach, domagając się, żeby go przyjęła.
Chwyciła jego męskość w niecierpliwe dłonie i z uśmiechem na
ustach poprowadziła do domu - na swoich warunkach, w wybranej
przez siebie chwili.
Grzech nigdy jeszcze nie był aż tak ponętny. Garrett uniósł biodra
i błagał ją, żeby galopowała z nim poza granice miłości - w
niezbadane królestwo czystej żądzy.
Szybował. A ona była niebem. Garrett był bezlitosną błyskawicą w
szale sztormu, który Emma wyczarowała. Wyczerpany, całkowicie
bezradny, pozwolił, żeby porwał go żywioł.
Pędził jak szalony, coraz szybciej, aż dotarł z Emmą na kraniec
pulsującej ulgi - i do samego końca, porażającego jak śmierć i
przeszywającego ostrym dreszczem, jak wtedy, kiedy jej unikniemy.
Sen zmorzył Garretta jak narkotyk. A kiedy kilka godzin później
obudził się, Emma stała w drugim końcu poddasza. Stała tyłem,
ubrana tylko w jego flanelową koszulę, i oglądała wiszące na ścianie
fotografie. Gdy wyciągnęła rękę, żeby jedną z nich poprawić, spod
rąbka koszuli wyjrzał jej nagi pośladek.
- Wiesz co... - zaczął leniwie Garrett, zakłócając znienacka ciszę -
jeśli już muszę budzić się w pustym łóżku, to stwierdzam, że to, co
RS
117
mnie przywitało, jest jakimś pocieszeniem...
- Przestraszyłeś mnie - odpowiedziała Emma, kiedy udało jej się
złapać oddech. - Nie chciałam cię budzić.
- Już nie śpię, słoneczko. I chcę, żebyś do mnie przyszła. Teraz...
- Zdaje się, że obudziłam śpiącego lwa. - Emma podeszła do
niego z kusicielskim uśmiechem i oparła kolano o brzeg łóżka.
- Zdejmij to.
Gdy rozpinała guziki koszuli, jej oczy najpierw ściemniały, a
potem zapłonęły ogniem. Zrzuciła z ramion koszulę i pozwoliła jej
spaść na podłogę.
- Chyba nie jestem w stanie dziś chodzić. - Garrett w głębi duszy
dziwił się, że ma jeszcze siłę rozmawiać.
- Wcześniej czy później i tak będziemy musieli to sprawdzić.
- Później. Zdecydowanie później.
- Uwielbiam cię. - Emma wybuchnęła głębokim, gardłowym
śmiechem.
- Widzę, że jesteś półżywa.
- A ty całkowicie zaspokojony. Wykończony. I zdany na moją
łaskę.
- Dziękuję ci, Em. - Garrett nagle spoważniał i spojrzał jej w
oczy. - Dziękuję, że mi to pokazałaś. I nie chodzi tylko o seks.
Dziękuję ci za wszystko.
- Polecam się na przyszłość. - W oczach Emmy znowu pojawiły
się figlarne ogniki i powędrowała palcami w dół po torsie Garretta.
- Chcesz mnie zabić. - Chwycił z jękiem jej dłoń.
- Nie o tym myślałam. - Emma usiadła po turecku na środku
łóżka. - Mam jeszcze zamiar cię wykorzystać, partnerze, więc co byś
powiedział na małe śniadanko?
- Zjadłbym konia z kopytami.
- A może być stek i jajka?
- A potem?
- A potem... - zamruczała ochryple Emma, podając mu usta do
ostatniego pocałunku - zabierzesz mnie na poszukiwanie skarbów.
- Znowu?
RS
118
- Znowu. To nasz ostatni dzień w tej okolicy. Musimy
spróbować jeszcze raz.
- Więc wcale nie chodziło ci o mnie - droczył się Garrett z
urażoną miną. - Interesuje się tylko złoto Franka i Jesse'a.
- Najstarsza znana pobudka działania - mężczyzn, i kobiet. Aha,
przypomniało mi się... - Podbiegła boso do zdjęcia - ...To są oni,
prawda?
- Tak. Ojciec odnalazł tę starą fotografię, powiększył ją i
oprawił.
- Jesteście do nich bardzo podobni. Niesamowite... Jak sądzisz,
kiedy zrobiono to zdjęcie?
- Na krótko przed ucieczką braci James z doliny. Legenda głosi,
że to właśnie fotograf z Jackson Hole rozpoznał ich i zawiadomił
lokalnego szeryfa.
- Który z nich to Frank?
- Ten wyglądający na złoczyńcę. Jesse był smarkaczem i
przydawała mu się ta dziecinna buźka. Zupełnie jak nasz Jess. Ale
dlaczego tak się nimi zainteresowałaś?
- Czy zauważyłeś, co Frank ma na szyi?
- Nie zwróciłem na to uwagi. - Garrett wzruszył ramionami.
- Wygląda to na rzemyk z kawałkiem drewna lub czymś
podobnym. - Emma zmarszczyła brwi. - Pamiętasz te rzeczy, które
pokazywałeś mi parę dni temu? No wiesz, kolbę strzelby, jakiś
zawias, łuski po nabojach... To wszystko, co znaleźliście w
dzieciństwie?
- Tak... pamiętam.
- Widzisz... ta rzecz... to, co Frank ma na szyi, wygląda jak łuska
naboju.
Garrett wstał, przekonał się, że może chodzić, i podszedł do
zdjęcia.
- Masz rację. To wygląda na łuskę.
- A jak sądzisz, po co nosił coś takiego na szyi?
- Może to była pamiątka. Coś, co przypominało mu o jakiejś
szczególnej robocie? Kto wie, jak rozumuje kryminalista. - Garrett
RS
119
przyciągnął Emmę do siebie i musnął wargami jej kark. - Chcesz
wiedzieć, nad czym pracuje teraz mój umysł?
- Też mi pytanie! - Zaśmiała się, poddając jego pieszczocie. - Ty
masz wszystko wypisane na twarzy. Ale najpierw trzeba cię
nakarmić. A mnie przydałby się prysznic.
- Dobra myśl. Umyję ci plecy... i co tylko zechcesz.
Po późnym śniadaniu połączonym z lunchem i miłosnej sjeście
Emma i Garrett zajęli się studiowaniem fotografii gangu Jamesów.
Zgadując, co Frank ma na szyi, niemal jednocześnie spojrzeli na starą
sosnową skrzynię z szufladą, w której schowane były skarby
odnalezione w dzieciństwie przez Garretta i jego braci. I ten sam
domysł zaświtał im w głowach.
Piętnaście minut później Garrett obracał w palcach jedną ze
zużytych mosiężnych łusek. Było ich pięć. Cztery były puste, piąta
zamknięta z obu końców. Na mosiężnej porysowanej łusce
zewnętrznej wyżłobiono nieudolnie litery F.J.
- Możesz to otworzyć? - Emmę zżerała ciekawość. Garrett
spróbował podważyć zatyczkę szczypcami.
- Potrzebuję mniejszego i ostrzejszego narzędzia.
- Może być spinka do włosów?
- Daj, spróbuję.
Po kilku minutach zatyczka wyskoczyła i potoczyła się po stole.
- A niech to... - Garrett, krzywiąc się, zajrzał do cylindra o
średnicy mniejszej od jego wskazującego palca. - Coś tam jest, ale nie
mogę tego wyjąć.
- Pokaż, może mnie się uda.
Emma ostrożnie wetknęła w łuskę najmniejszy palec i po chwili
wiercenia wyjęła z niej malutką rolkę wysuszonego, kruchego
papieru.
- To chyba przełom w naszych poszukiwaniach - powiedział z
podnieceniem Garrett. - Rozwiń to. Spróbujemy to odczytać.
- Boję się... Ten papier jest taki kruchy, może rozsypać się w pył.
- Nawilżymy go parą. - Garrett zbiegł na dół, żeby zagotować
wodę w czajniku.
RS
120
Kwadrans później z zapartym tchem wpatrywali się w nieczytelne
litery. Niektóre były zupełnie nie do odcyfrowania, tak bardzo
wyblakł atrament, inne zaś zginęły W załamaniach wiekowego
papieru.
- Można odczytać prawie wszystkie litery w górnym wierszu.
Jest tam W i I.I chyba K. Cholera, nic mi z tego nie wychodzi...
Emma dodała S i Y, i mogli już przeczytać W-I-S-K-Y. W drugiej
linii, chociaż była zaplamiona, wyłoniło się nienaruszone R-I-S.
- Co to może znaczyć? Jak myślisz?
- Nie mam pojęcia. - Garrett wzruszył ramionami i rozsiadł się
wygodnie na krześle. - To może być jakiś szyfr. Na przykład
kombinacja do jakiegoś zamka.
- W-I-S-K-Y R-I-S. - powtórzyła głośno Emma, litera po literze.
Razem dopasowywali litery do różnych słów, zdań i imion. W
końcu Garrett, zniechęcony, pokręcił głową.
- Gramy w pokera połową talii. Można założyć, że Frank był
kiepski z ortografii i chciał napisać „whiskey" i „ryż".
- To musi coś oznaczać. Coś ważnego dla Franka, bo przecież
nosił tę łuskę na szyi.
- Nie mamy nawet pewności, że to ta sama łuska, co na zdjęciu.
Ale powiedzmy, że tak... Wygrzebaliśmy te łuski nad rzeką, niedaleko
miejsca, w którym ty wyłowiłaś złotą monetę. Może Frank zdjął
rzemyk z tą łuską, żeby się wykąpać? A może przedstawiciele prawa
dopadli go bez tego rzemyka i przepędzili z powrotem do Arkansas?
- Naprawdę tak było? I to zdarzyło się tutaj, w dolinie?
- Tak głosi legenda.
- Chciałabym usłyszeć całą tę historię. - Podekscytowana Emma
usiadła obok Garretta przy stole.
- Pamiętaj, że to tylko legenda - uprzedził ją Garrett i zaczął
opowiadać jej to, co przekazał mu ojciec. - Podobno Frank i Jesse
postanowili po ostatniej robocie, tej, która przyniosła im skrzynię
złota, przyczaić się na jakiś czas w dolinie Wind River, a potem
ruszyć do Kalifornii i korzystać z bogactwa. I podobno nie
spodziewali się, że ktoś ich będzie ścigać tak daleko na zachodzie,
RS
121
więc żyli sobie tutaj wygodnie. No i zrobili sobie to zdjęcie, co
skończyło się dla nich tragicznie. Kiedy kilka miesięcy później
zjawiła się obława, byli zupełnie zaskoczeni. Zdążyli tylko osiodłać
konie i pognali do Dodge, wszystko, łącznie ze złotem, zostawiając za
sobą.
- Te litery są ważne - oświadczyła stanowczo Emma. - Frank
musiał to napisać, włożyć do łuski, zapieczętować ją, a potem
przyczepił do rzemyka, który zawsze nosił na szyi. Na pewno
napisał, jak odnaleźć złoto, na wypadek, gdyby los ich od niego
odciął. Ale obu braci James zabito, zanim zdołali tu wrócić.
Garrett patrzył na nią, podpierając rękami brodę.
- Wyglądasz wyjątkowo ładnie, kiedy ogarnia cię taka żarłoczna
chciwość. Wiedziałaś o tym?
- A ty wyglądasz zupełnie jak ten twój kuzyn przestępca.
- Chciałaś przez to coś powiedzieć? - Garrett uniósł wysoko
brwi.
- Siodłaj konia, Garretcie James, musimy odnaleźć skarb.
Olśnienie spadło na Emmę jak grom z jasnego nieba. Ona i Garrett
włóczyli się brzegiem rzeki, kiedy nagle zatrzymała się w miejscu i
chwyciła męża za rękę.
- To nie jest I, tylko O. A dalej to nie S, ale K.
- Słucham...?
- Ta notatka. Jest w niej litera O, tylko że jej część się zamazała. I
to nie było S, tylko jeszcze jedno K. Więc nie RIS, ale ROK. WISKY
ROK - czyli Whiskey Rock!
- Ale to ciągle nic nie znaczy.
- To znaczy wszystko! Patrz. Tam jest ta skała. Ta, która
przypomina butelkę. To na niej wyżłobiliście swoje inicjały.
Frankowi też kojarzyła się z butelką. Rzeczywiście wygląda jak
butelka whiskey. Czyli Whiskey Rock. Ta skała jest kluczem do
zagadki. Dzięki niej dowiemy się, gdzie Jamesowie ukryli złoto.
Garrett zmrużył oczy, przyglądał się to Emmie, to skale.
- To mało prawdopodobne - odrzekł w końcu. - Ale przyjmuję
do wiadomości taką możliwość - dodał szybko, widząc kwaśną minę
RS
122
żony.
- Możliwość? Co za niedowiarek...
- Czy odnalezienie tego złota naprawdę jest dla ciebie takie
ważne?
Emma zwykle nie przywiązywała wagi do symboli, ale nagle
ogarnęła ją niezachwiana wiara w to, że ów skarb jest czymś więcej
niż tylko tematem starej legendy - jest symbolem ich miłości.
Wiecznej i niezniszczalnej. Więc nie odnalezienie złota było dla niej
ważne, tylko uratowanie ich miłości.
- To ty jesteś dla mnie ważny - rzekła i ujęła w dłonie jego
twarz.
- Wziąłem koc - szepnął Garrett.
- Twoja przezorność zostanie wynagrodzona.
- Kocham cię, Em. Zawsze będę cię kochał. - Chwycił ją na ręce i
zaniósł na koc.
Po przeciwległej stronie doliny górski grzbiet przemierzało
dwóch jeźdźców na swoich wierzchowcach. Uważnie spoglądali w
dół.
- I jak sądzisz? - spytał Jesse, opierając przedramię na łęku
siodła. - Bezpiecznie będzie tędy zejść?
Clay oderwał od oczu lornetkę. Podrapał się z uśmiechem po
głowie, a jego wielki gniady wałach zaczął kręcić się pod nim
niespokojnie.
- Niekoniecznie. Dajmy im jeszcze pół godziny. A potem
ruszamy.
- Są tu już od siedmiu dni. Co im da te pół godziny? : - żachnął
się niecierpliwie Jesse.
- Zrozumiesz, jak dorośniesz - odpowiedział Clay,
doprowadzając do furii młodszego brata.
Kilka godzin później czwórka jeźdźców opuszczała ustronie w
Wind River.
Gdy wspięli się na górski grzbiet, Garrett wstrzymał konia.
Patrzyli z Emmą w dół, żegnając się z doliną.
- Bardzo ci przykro, że wyjeżdżamy bez złota osławionego
RS
123
gangu Jamesów?
- Wystarczy mi, że przekazaliśmy pałeczkę twoim braciom -
odrzekła Emma i przytuliła się do niego.
Widział w jej oczach, że myślą o tym samym. To, co zabrali ze sobą
z doliny, było o wiele cenniejsze od złota. Zdobyli pewność, że od
dnia, w którym odnaleźli na powrót swoją miłość, będzie ona trwać
wiecznie - jak rzeka i jak wspomnienie związane z tym wyjątkowym
miejscem.
- Jedźmy do domu. - Garrett spiął klacz.
Emma, ociągając się, spojrzała ostatni raz na dolinę. Cieszyła się z
tygodnia, który spędziła w tym miejscu z Garrettem. Ale tęskniła za
ich córką. I za ich wspólnym życiem.
- Tak - zgodziła się, gdy zaczęli schodzić z przeciwnego stoku
góry. - Czas wracać do domu.
RS