0
CINDY GERARD
Dzikie serca 03
Wszystko, co
najważniejsze
Tytuł oryginału - The Outlaw Jesse James
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Psia Morda jak zwykle dawał się we znaki obsłudze boksu, potrząsając
swoją wielką rogatą głową i rycząc jak oszalały. Ten stary byk uwielbiał
zrzucać jeźdźców z siodła, ale nigdy nie lubił stać spokojnie na tyle długo,
żeby dać sobie zaciągnąć prawidłowo sznur. I tylko doświadczony jeździec
o stalowych nerwach mógł się utrzymać na jego grzbiecie przez przepisowe
osiem sekund, kiedy bramka boksu wreszcie się otwierała.
Jeżeli ktokolwiek miał szansę poradzić sobie z tym bykiem, to
zdaniem Sloan Gantry był nim właśnie ten kowboj, który go dosiadł. Patrząc
z zainteresowaniem na jeźdźca, Sloan zaczepiła obcas buta na dolnym
szczeblu ogrodzenia areny i odrzuciła za ramię ciężki, czarny warkocz.
Oparła na poręczy zgięte ręce, rozejrzała się po zatłoczonym stadionie,
potem skierowała wzrok z powrotem na bramkę numer cztery.
Jesse James, pomyślała, pozwalając wkraść się wspomnieniom w
panujący wokół niej zgiełk. Była upalna lipcowa noc, taka jak dzisiaj, kiedy
siedem lat temu spotkali się po raz pierwszy twarzą w twarz - i było to
właśnie tutaj, na dorocznym rodeo w Rapids City.
Miała wtedy siedemnaście lat. Była wysoka i chuda jak tyczka, z
kościstymi łokciami i wystającymi kolanami.
Metalowy aparat na zębach skutecznie powstrzymywał ją od
uśmiechu. Tamtego lata, kiedy ojciec zabrał ją na objazd zawodów rodeo,
Jesse prawie jej nie zauważał. A ona była nim zauroczona. Jego smukłą
sylwetką, kołyszącym się kowbojskim chodem i obiecującym uśmiechem,
który działał na kobiety jak magnes i budził w nich grzeszne myśli.
RS
2
Z tego, co słyszała, nie na próżno. Mówiono, że Jesse James,
gdziekolwiek się pojawiał, od Jackson Hole aż po Fort Worth, zostawiał za
sobą złamane serca. Nietrudno zgadnąć, dlaczego.
Trzeba przyznać, że mając siedemnaście lat, Sloan znalazła się w
dużych opałach. Jesse mógł złamać jej dziewczęce serce. Tylko że teraz, w
wieku dwudziestu czterech lat, Sloan miała już za sobą bolesną życiową
nauczkę. Doświadczenie mówiło jej, że Jesse James to jeszcze jeden opętany
swoją pasją kowboj. Zawsze w pogoni za następnym rodeo, wyższą pozycją
w rankingach, marzeniem o mistrzostwie kraju. A ona nie potrzebowała
kłopotów i cierpienia, które taki mężczyzna mógł wnieść do jej życia.
Lecz nawet pamiętając o tym wszystkim, nie mogła powstrzymać się
od patrzenia na niego. I tak jak cały tłum na widowni nie mogła nie myśleć o
tym kowboju, który podbił serce Ameryki swoim promiennym uśmiechem i
brawurą.
Wiedziała, że Jesse musi mieć teraz dwadzieścia dziewięć lat, jest
najmłodszym spośród trzech braci i że to właśnie on, jako jedyny z nich,
postanowił stać się za wszelką cenę godnym legendy swojego nazwiska -
legendy o niepokonanej bandzie Jamesów. Kilka miesięcy temu wyczytała
w artykule, który ukazał się w „Aktualnościach" Związku Zawodowych
Jeźdźców Rodeo, że Jesse urodził się w czasie zamieci śnieżnej w Wyoming
i odtąd, niczym tamta zamieć, z radosną beztroską sprawiał same kłopoty.
Kłopoty szczególnego rodzaju - zachwycając widzów brawurową jazdą i
łamiąc kobiece serca uśmiechem, któremu nie sposób było się oprzeć.
Podobnie jak tłum na widowni, Sloan patrzyła na Jesse^ w
gorączkowym napięciu. Skrzyżował szerokie ramiona i kiedy, byk znowu
niespokojnie wierzgnął, kowboj uśmiechnął się do mężczyzny
RS
3
odpowiedzialnego za obsługę boksu. Hałas otwieranej gwałtownie
metalowej bramki, a potem ryk rozjuszonego zwierzęcia przetoczyły się po
arenie - i tłum widzów zamilkł w pełnym oczekiwania napięciu.
Ten człowiek miał nerwy ze stali. I tak jak obaj jego bracia, którzy byli
biznesmenami i o których Sloan czytała w tym samym artykule, był więcej
niż przystojny. Mimo kowbojskiego kapelusza na głowie uwagę przykuwały
jego ciemne, gęste włosy, nieco dłuższe niż u innych jeźdźców - następne
świadectwo buntowniczego usposobienia.
Był też wyższy niż większość zawodników rodeo -mierzył ponad metr
osiemdziesiąt - ale tak jak wszyscy dobrzy jeźdźcy, był atletycznie
zbudowany. Sloan wciąż patrzyła na jego szeroki uśmiech i elektryzująco
niebieskie, roziskrzone oczy... oczy, w których było tyle ognia i
zadziorności. Potrząsnęła głową, wiedząc, że powinna odwrócić wzrok.
Ale nie zrobiła tego. Kiedy Jesse skinął głową i bramka boksu
gwałtownie się otworzyła, kurczowo zacisnęła palce na poręczy barierki.
Psia Morda wypadł z boksu jak bomba. Sloan wstrzymała oddech, a
potem tylko patrzyła na arenę. Przez osiem nieznośnie długich sekund byk
usiłował zrzucić jeźdźca z siodła, wierzgał kopytami, rzucał się, obracał w
szalonym tempie, wzbijając tumany kurzu na arenie.
Wrzask tłumu był ogłuszający. Mistrzostwo jazdy Jesse^ sprawiało, że
był porównywany do takich legend rodeo jak Ty Murray czy Tuff
Heideman.
Kiedy rozległ się sygnał - długie, przenikliwe buczenie, które przebiło
się przez gwizdy i aplauz kibiców -Jesse wciąż jeszcze siedział na grzbiecie
byka. Psia Morda był oszalały z wściekłości. Mężczyźni zwani klownami
ratunkowymi wbiegli już na arenę, żeby odciągnąć jego uwagę, kiedy
RS
4
jeździec znajdzie się na ziemi. Jesse wykorzystał dogodny moment,
wyswobodził się z liny, zeskoczył na nogi i biegiem opuścił arenę.
Tłum oszalał z zachwytu. Kiedy sędziowie ustalili werdykt i
sprawozdawca ogłosił niewiarygodny wynik osiemdziesięciu dziewięciu
punktów na sto, Jesse podrzucił w górę swój kowbojski kapelusz za
czterysta dolarów i pomachał wiwatującym fanom.
Tanie popisy, pomyślała Sloan, ale mimo to uśmiechnęła się, kiedy Jesse
podniósł z ziemi swój kapelusz i puścił się pędem przez arenę w jej kierunku.
Przesadził jednym skokiem ogrodzenie i wylądował tuż przy niej. Bez słowa
powitania wziął ją w ramiom, uśmiechnął się i zakręcił nią dookoła. Potem
pochylił się i złożył na jej ustach pocałunek, który wywołał gwizdy na
widowni i sprawił, że nagła fala gorąca oblała jej ciało od stóp aż po
korzonki włosów.
Zanim Sloan zdążyła złapać oddech, Jesse wypuścił ją z objęć, ostatni
raz pomachał rozradowanej widowni i zniknął za ścianą boksów.
- Witaj ponownie, Jesse - wymamrotała oszołomiona, kiedy jego
sylwetka wtopiła się w morze kowbojskich kapeluszy.
Późnym wieczorem Jesse, zajęty pakowaniem swoich rzeczy do
bagażnika samochodu, zauważył długonogą dziewczynę przemierzającą
parking i maszerującą w jego kierunku.
Gwiazdy na niebie Południowej Dakoty przesłoniła gruba warstwa
chmur, ale parking był jasno oświetlony i Jesse widział dokładnie twarz i
sylwetkę nieznajomej. Wsparty na łokciu o poręcz bagażnika, zsunął z czoła
kapelusz i zajął się podziwianiem widoku.
A naprawdę było co podziwiać.
RS
5
Dziewczyna miała lśniące kruczoczarne włosy splecione w ciężki
warkocz, który sięgał aż do pasa. Brązowe oczy o odcieniu gałki
muszkatołowej, zwiastujące nieomylnie gwałtowny temperament, rzucały
iskry spod ronda filcowego kapelusza. Kości policzkowe, jakby stworzone
na okładki ilustrowanych magazynów, przypominały o niezbyt odległym
pokrewieństwie z rdzennymi Amerykanami - Jesse założyłby się, że z
Indianami Cherokee, bo z tego plemienia pochodził również jego
prapradziadek. Na myśl o konfrontacji z wojownikiem - instynktownie
wyczuwał, że ta dziewczyna należała do tego gatunku ludzi - zawrzała w
nim krew.
Bez wątpienia była wojownikiem, ale była też, a może przede
wszystkim, kobietą. Delikatny, falujący ruch pod kieszonkami jej dżinsowej
koszuli dobitnie podkreślał ten fakt, Ale przecież to wszystko zauważył już
wcześniej, kiedy przeskoczył ogrodzenie areny, wziął ją w ramiona i
pocałował w zmysłowe, seksowne usta.
Przytulona do niego, wydała mu się delikatna jak poranna mgiełka. A
przy tym tak oszołomiona, jak jego przyjaciel D. B., kiedy to ostatnim razem
rozstał się z grzbietem byka i wylądował na ziemi. Jesse pamiętał każdy
szczegół, każdą sekundę tego pocałunku. Jego smak, przyspieszone bicie ich
serc, uczucie bliskości, kobiecy zapach pośród unoszącej się w powietrzu
woni kurzu i zwierząt.
Nie żałował tego, co zrobił - nigdy nie żałował pocałunku z piękną
kobietą - doszedł jednak do wniosku, że powinien zdobyć się na
przeprosiny. Choćby tylko po to, żeby ją zaczepić i dowiedzieć się, kim jest.
- Proszę pani! - zawołał, kiedy minęła go szybkim krokiem, i ruszył za
nią.
RS
6
Dziewczyna zatrzymała się i odwróciła. Jej zaciekawione spojrzenie
szybko spochmurniało.
- A... to pan.
Jesse uśmiechnął się mimo woli. Ta dziewczyna nie wyglądała na
uszczęśliwioną jego widokiem. I sądząc po sposobie, w jaki oparła ręce na
biodrach, nie miała ochoty na dłuższą pogawędkę.
- Tak. - Jesse udawał zmieszanie. - To ja. Jeśli chodzi o ten dzisiejszy
incydent... myślę, że jestem pani winien przeprosiny
Sloan zmierzyła go chłodnym spojrzeniem, a potem. przechyliła
głowę, jakby chciała powiedzieć: „No... słucham, na co czekasz".
Jesse z trudem powstrzymał się, żeby nie wziąć jej znowu w objęcia,
wtulić się w nią, powiedzieć, jak bardzo mu się podoba. Mógł to zrobić, ale
jego zdrowy rozsądek i jej nieruchome spojrzenie ostrzegły go, że nie tędy
droga.
- Prawdę mówiąc, sam nie wiem, co we mnie wstąpiło. Chyba dałem
się ponieść nastrojowi chwili. Pierwszą rzeczą, którą zobaczyłem po
wylądowaniu na ziemi, była pani śliczna buzia uśmiechająca się do mnie.
Nie mogłem się powstrzymać. To było silniejsze ode mnie. I naprawdę mi
przykro, jeśli wprawiłem panią w zakłopotanie. Ale niech pani nie oczekuje
ode mnie przeprosin za pocałunek - dodał szybko, kiedy wzrok dziewczyny
złagodniał - bo tego nigdy nie będę żałował.
Posłał jej najpiękniejszy ze swoich uśmiechów. Większość kobiet nie
potrafiła mu się oprzeć, ale ona wyraźnie do tej większości nie należała.
- Panie James, słyszałam, że ma pan na swoim koncie wiele takich
pocałunków, których powinien pan się wstydzić.
RS
7
- W takim razie... - uśmiechnął się szerzej, słysząc w jej głosie
zaczepną nutę - słuchała pani jakichś pożałowania godnych plotek, panno...
- Gantry. Sloan Gantry.
Zanim Sloan się odwróciła, by odejść, w jej oczach zamigotały
uwodzicielskie iskierki, które tak go oczarowały, że dopiero po chwili
dotarły do niego jej słowa.
Gantry? Sloan Gantry?
Z szeroko otwartymi ustami i zamętem w głowie patrzył, jak Sloan się
oddala, zostawiając go osłupiałego na środku parkingu.
To była ta mała Sloan Gantry? Ta chuda, koścista Sloan, która
dostawała furii, kiedy nazywał ją Country, i robiła się czerwona jak burak,
kiedy kpił z jej aparatu ortodontycznego? Mała Sloan, która kilka lat temu
objeżdżała ze swoim tatusiem kolejne zawody rodeo?
Przesunął dłonią po karku, nasunął na czoło kapelusz i zaczął liczyć.
Kiedy to było? Sześć lat temu? Może siedem? Przez ten czas z brzydkiego
kaczątka Sloan wyrosła na skończoną piękność... Dzika róża. Ocknął się z
zamyślenia i ruszył biegiem, żeby ją dogonić.
- Hej, Country, zaczekaj!
Spóźnił się. Sloan szybko wsiadła do brązowego samochodu z
rejestracją stanu Montana i natychmiast ruszyła z miejsca.
Z szeroko rozstawionymi nogami i rękami w tylnych kieszeniach
spodni patrzył, jak Sloan wyjeżdża z parkingu. Był trochę oszołomiony i
bardzo poruszony.
Tom Stringer, jeździec rodeo, z którym Jesse zawsze podróżował,
podszedł do samochodu i patrzył na przyjaciela z nie ukrywaną ciekawością.
W przeciwieństwie do Jesse'a, którego natura obdarzyła wyjątkową urodą i
RS
8
muskularnym ciałem, Tom, zwany przez przyjaciół D. B. -Dubeltowy
Brzydal - wyróżniał się kościstymi ramionami, nogami prostowanymi na
beczce i twarzą, która wyglądała tak, jakby uformowało ją solidne kopnięcie
końskiego kopyta.
Jesse dokuczał czasami D. B., że ten, nie dość, że brzydki, był sporo
przerośnięty jak na zawodnika rodeo. Mimo swoich czterdziestu dwóch lat
D. B. był jednak nadal świetnym jeźdźcem, choć nie miał już szans na
zdobycie mistrzostwa kraju. Jeździł, bo kochał rodeo. Jesse często martwił
się o niego, ale rozumiał dobrze, co ciągnęło D. B. na arenę.
Od dawna byli przyjaciółmi, a kilka lat temu postanowili jeździć
razem. Przemierzali kraj w poszukiwaniu kolejnych zawodów, zgodnie z
planem narzuconym przez sponsorów Jesse'a. Dzielili się kosztami podróży,
a po groźnych upadkach wyciągali się nawzajem z areny i odwozili na ostry
dyżur, jeśli wymagała tego sytuacja.
- Ostatnio widziałem taki uśmiech na twojej twarzy - mruknął D. B. -
kiedy solidnie rozbiłeś sobie głowę.
- No więc wyobraź sobie... - Jesse klepnął go w ramię - że czuję się
właśnie tak, jakbym wyrżnął głową o ziemię.
D. B. zmierzył przyjaciela bacznym spojrzeniem, a potem podążył za
jego wzrokiem. Patrzyli, jak brązowa furgonetka opuszcza parking i wjeżdża
na autostradę. Kiedy reflektory nadjeżdżającego z przeciwka samochodu
oświetliły sylwetkę kobiety za kierownicą, D. B. mruknął:
- Nigdy nie widziałem, żeby jakaś kobieta zrobiła na tobie takie
wrażenie.
RS
9
- Jakie znowu wrażenie? - Jesse odwrócił głowę. - To po prostu dawna
znajoma. Córka Cheta Gantry'ego. Znasz go? To ten hodowca ze Snowy
River w Montanie.
- Jasne, że znam Gantry'ego.
- Kiedy Sloan ostatnio widziałem, była jeszcze dzieckiem. To
wszystko. Zmieniła się.
- Musiała się bardzo zmienić.
Oj tak, pomyślał Jesse, odwracając w końcu wzrok od autostrady.
Zmieniła się tak bardzo, że nagłe zaczął się zastanawiać, dokąd Sloan
pojechała. Nie miał jednak szansy rozwiązać tej zagadki dzisiejszego
wieczoru. Od miejsca następnych zawodów rodeo dzieliło go prawie
osiemset kilometrów. Każdy następny występ przybliżał go do tytułu
mistrza świata, na który ciężko pracował od siedmiu lat. Do tej pory nie
zdarzyło się nic, co mogłoby pokrzyżować jego plany. Teraz też nie
zamierzał ich zmieniać, a na pewno nie dla kobiety, nawet dla takiej, jak
Sloan Gantry.
Nie dlatego, że nie kochał kobiet. Uwielbiał je wszystkie. Brunetki,
blondynki, puszyste i chude - ale tylko tak długo, dopóki dobrze się bawił.
Rodeo było jedyną stałą kochanką, jakiej potrzebował, ku wielkiemu rozcza-
rowaniu jego rodziny.
Usadowił się za kierownicą i poczekał, aż D. B. wdrapie się na
siedzenie pasażera i zatrzaśnie drzwi.
- Musimy dojechać do Sioux Falls przed świtem.
Jesse nacisnął gaz i ruszył z parkingu. Zawsze z przyjemnością, bez
najmniejszego żalu, zostawiał za sobą wszystko i ruszał w następną trasę.
Teraz więc, kiedy włączał się do ruchu na autostradzie, nie mógł zrozumieć,
RS
10
dlaczego wciąż myśli o Sloan, o jej ciemnych, poważnych oczach i
kuszących ustach, i czemu tak bardzo żałuje straconej okazji.
- Witaj, kowboju! Jak się miewa mój ulubieniec?
Pięcioletni Noah Gantry zerwał się na głos mamy, upuścił małe
wiaderko z owsem i pobiegł w stronę jej wyciągniętych ramion.
- Loomy urodziła dziecko - oświadczył po serii powitalnych całusów i
uścisków.
- Naprawdę? - zapytała Sloan z entuzjazmem, jakiego wymagała ta
nowina, i nie bez uczucia ulgi. Loomy była jedną z najlepszych klaczy w
Snowy River. Tej wiosny przysporzyła im zmartwień, bo przewidywany
termin narodzin źrebaka dawno już minął.
- Tak, i to klaczkę. - Noah wyśliznął się z objęć mamy i ruszył w
kierunku stajni. - Chcesz ją zobaczyć?
- No jasne. Prowadź, wspólniku.
Sloan pozwoliła się ciągnąć do stajni, słuchając z uśmiechem
bezładnego szczebiotu swojego synka o tym, co zdarzyło się w Snowy River
w czasie jej dwutygodniowej nieobecności.
Wciąż dziękowała Bogu za to, że obdarzył ją tym małym chłopcem o
słodkiej twarzyczce i bystrych oczach, zawsze roześmianym, z podbródkiem
świadczącym o niezwykłym uporze, który odziedziczył po dziadku. Cieszyła
się każdą spędzoną z nim chwilą i czuła wyrzuty sumienia z powodu każdej
chwili rozłąki.
Niestety, farmy Snowy River, specjalizującej się w hodowli i
wynajmowaniu zwierząt na rodeo, nie stać było na razie na zatrudnienie
większej liczby pracowników, dlatego podróże w interesach należały do
obowiązków Sloan. Po prawie trzydziestu latach ciężkiej pracy jej ojciec
RS
11
miał już dość dalekich podróży. Lubił sypiać we własnym łóżku,
przesiadywać we własnym fotelu. Wolał też sam doglądać zwierząt, niż
zdawać się na wynajętych pomocników.
Nie mogła go za to winić. Ani za to, że pragnął spędzać więcej czasu w
dolinie, która zawsze była ich domem. To przecież Snowy River, jej
krystalicznie czyste strumienie, widoki na ośnieżone szczyty i
wszechobecne tu poczucie wolności i spokoju przygnały Sloan w zeszłym
roku do domu. To tęsknota za Snowy River i perspektywa wychowania syna
w rodzinnym gnieździe kazały jej zrezygnować z posady w towarzystwie
ubezpieczeniowym w Butte, przyjąć propozycję ojca i zostać jego
wspólniczką.
Wiedziała od początku, że będzie musiała podróżować, a w zeszłym
miesiącu zgodziła się przejąć ten obowiązek w całości na siebie. Tak
naprawdę nie miała nic przeciwko podróżom. Lubiła emocje związane z
rodeo, z życiem w drodze, a także z prowadzeniem interesów.
Ale bardzo tęskniła za dzieckiem.
Uśmiechnęła się do niego uszczęśliwiona, jak zwykle po powrocie,
chcąc zobaczyć w oczach synka odbicie siebie samej. I kiedy te
czekoladowe oczy śmiały się do niej pełne dumy ze źrebaka, oczy Sloan
przesłoniła mgiełka wzruszenia.
- Prawda, że jest ładna, mamusiu?
Sloan przykucnęła, objęła synka ramieniem i przyciągnęła do siebie.
- Jest śliczna jak z obrazka. Tak, Loomy, mówimy o twojej córce -
powiedziała łagodnym głosem, kiedy klacz spojrzała na nich dużymi,
wilgotnymi oczami i cicho parsknęła. - Spisałaś się naprawdę świetnie. Jeśli
RS
12
ta mała odziedziczy choć połowę twojego wigoru i będzie zrzucała jeźdźców
z siodła, zarobi dla Snowy River mnóstwo pieniędzy.
- Mamo... - Noah westchnął, zmartwiony - ona nie jest taka duża, żeby
mogła zrzucić kogoś z siodła.
- Tak, rzeczywiście - zgodziła się Sloan, łaskocząc chłopca w szyję. -
Ale zobaczysz, jakim będzie dużym koniem za kilka lat. Powiedz, bardzo
rozrabiałeś, gdy mnie tu nie było? Widzę, że ktoś sprawił ci nowe buty.
Noah wystawił czubek swojego lśniącego kowbojskiego buta i
uśmiechnął się z dumą.
- Dziadek mi je dał.
- Musiałeś być bardzo miły dla dziadka i babci Ellie.
Ellie Gantry, macocha Sloan, była dla niej zawsze prawdziwą mamą.
Jej biologiczna matka, która była dziewczyną z miasta i nigdy nie
przystosowała się do życia na ranczu, wyjechała po łzawych przeprosinach i
obietnicy, że „będzie w kontakcie", kiedy Sloan miała pięć lat. Jedynymi
formami owego kontaktu były kartki przysyłane na Boże Narodzenie i na
urodziny córki. Kilka miesięcy po osiemnastych urodzinach Sloan nadeszła
wiadomość, że Laura zginęła w wypadku samochodowym.
Jedynym uczuciem, na jakie mogła zdobyć się wtedy Sloan, była pełna
melancholii tęsknota za kobietą, której nigdy naprawdę nie poznała, ale
która głęboko zraniła ją i jej ojca.
Ellie zdołała ukoić jej tęsknotę wiele lat temu. Chet poślubił tę prostą
kobietę o wielkim sercu, kiedy Sloan miała dziesięć lat. Nie tylko uczyniła
Cheta szczęśliwym, ale w pełni wynagrodziła Sloan bolesny brak matczynej
miłości.
RS
13
Wieczorem Sloan ułożyła Noaha do snu w pościeli pachnącej wiatrem
i słońcem. Zmówiła razem z synkiem modlitwę, dziękując Bogu za miłość
panującą w rodzinie, szczęśliwy dom i za bezcenny skarb, jakim było jej
dziecko. Ale kiedy wślizgnęła się do własnej pościeli, wyczerpana męczącą
podróżą, poprosiła jeszcze niebiosa o odrobinę wsparcia. Wkrótce czekał ją
wyjazd do północnego Kolorado.
Wiedziała, że będzie potrzebować pomocy, by dotrwać spokojnie do
końca sezonu. Trzeba będzie uporać się z interesami, życiem w drodze i,
niestety, ze słabością do pewnego seksownego kowboja o mrocznych
oczach, rozświetlanych blaskiem, który nie zwiastowały niczego dobrego.
Po raz pierwszy swobodnie pomyślała o tamtym pocałunku na arenie.
Koniuszkiem palca dotknęła swoich ust i poczuła, jak płoną. Wargi kowboja
były tak delikatne, a jego zapach stanowił oszałamiającą miksturę męskości,
potu i podniecenia.
Ten pocałunek obudził jej uśpioną kobiecość, wskrzesił zapomniane
przez lata samotności potrzeby. Nie mogła się dłużej oszukiwać. Nagłe
zauroczenie uderzyło w nią z gwałtownością i potęgą gromu.
Do diabła z tym facetem! I do diabła z nią samą za to, że pozwoliła,
aby wspomnienie jego zdradliwego uśmiechu przyprawiało ją o bezsenność.
Nie potrzebowała żadnych kłopotów. I nie mogła sobie pozwolić na stratę
cennego czasu.
Jesse James zyskał nie tylko sławę nieustraszonego jeźdźca, ale i
nałogowego kobieciarza. Miał reputację mężczyzny wiążącego się z
kobietami wyłącznie na krótko i bez zobowiązań. No, a poza tym Sloan z
własnego doświadczenia wiedziała, jak niebezpieczne jest zadurzenie się w
RS
14
seksownym kowboju. Przekonała się, jak ranią czułe słówka bez pokrycia i
związki oparte wyłącznie na pożądaniu.
Kiedyś wdała się w romans z kowbojem i nie mogła sobie pozwolić na
powtórzenie tego samego błędu. Chociaż Noah był żywym przykładem na
to, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, nie zmieniało to faktu,
że został poczęty jako owoc pustych obietnic jeźdźca rodeo i naiwności
niedoświadczonej dziewczyny.
Z rękami skrzyżowanymi pod głową Sloan patrzyła tępym wzrokiem
w sufit. Od dawna już nie rozmyślała o ojcu swojego dziecka. Jace Carson
był skończoną kanalią. Zakochała się w nim pomimo ostrzeżeń swojego
ojca. A kiedy powiedziała Jace'owi, że jest w ciąży, ulotnił się jak dym.
Nigdy więcej go nie widziała.
Przewróciła się na bok z pocieszającą świadomością, że przestała
kochać Jace'a już dawno temu. Przestała go również nienawidzić. Przecież
dał jej syna. I za to zawsze będzie mu wdzięczna. I mądrzejsza, pomyślała,
poprawiając poduszkę.
Była śmiertelnie zmęczona i przybita, ale chciała wierzyć, że po
dobrze przespanej nocy nabierze do swoich kłopotów właściwego dystansu.
A jeśli nie... No cóż, będzie musiała wziąć się w garść i znaleźć dość siły,
żeby trzymać tego kowboja z dala od swoich myśli i, co najważniejsze, z
dala od swojego łóżka.
Snowy River było najważniejsze. Snowy River i sukces, jaki chciała
osiągnąć. Dla swojego ojca. Dla Noaha. Dla siebie.
Jej ojcu zawsze wystarczało, żeby wiązać jakoś koniec z końcem.
Czasami z trudem mu się to udawało. Ale ona nie chciała, żeby wszystko
wciąż wisiało na włosku. Chciała poczucia bezpieczeństwa, stabilności.
RS
15
Może nawet wielkiego sukcesu. Ojciec dał jej szansę i musiała ją jak
najlepiej wykorzystać.
Jedno było pewne: nie mogła sobie pozwolić na żadne ryzyko. Dlatego
nie wolno jej się związać z następnym kowbojem, któremu zależało
wyłącznie na dobrej zabawie.
Nieważne, że tak cudownie całował. Cóż z tego, że tak słodko się
uśmiechał? Nieważne, że pojawiając się w jej życiu, obudził pragnienia, o
których chciała zapomnieć.
RS
16
ROZDZIAŁ DRUGI
Darcy Lathrop z dyktafonem w ręku podążała za Jesse'em i D.B.,
którzy prowadzili ją przez labirynt bramek do zagrody dla byków. Usiłując
za wszelką cenę ominąć leżące na drodze zwierzęce odchody, reporterka
„Denver Post" wślizgnęła się między boksy, żeby rzucić okiem na faworyta,
którego Związek Zawodowych Jeźdźców Rodeo typował do tytułu „byka
roku".
- Powiedział pan, że jak go nazywają?
Choć Jesse nie znosił udzielania wywiadów, należało to jednak do jego
obowiązków. Zmusił się więc do uprzejmego uśmiechu, ale zaraz potem
przywarł wzrokiem do opiętych dżinsów Darcy. Chociaż D. B. zachował na
pozór obojętną twarz, Jesse, zerknąwszy na jego minę, od razu zrozumiał, że
jemu również dziennikarka przypadła do gustu.
- Nazywają go Baby - odpowiedział uprzejmie Jesse i posłał D. B.
spojrzenie, które mówiło: „Do dzieła, przyjacielu, nie trać czasu!"
- Baby - powtórzyła reporterka, a potem wyrecytowała do mikrofonu
zdanie, od którego, jak domyślał się Jesse, zamierzała rozpocząć swój
artykuł: - Nazywają go Baby, a urodził się po to, by zrzucać jeźdźców z
siodła.
D. B. zwiesił głowę. Jesse potrząsnął swoją, nacisnął kapelusz głęboko
na czoło i założył ręce na kark. Zapowiadało się długie i męczące
popołudnie.
- Ten byk budzi strach, prawda? - dodała Darcy, odchodząc od boksu i
podsuwając Jesse'emu mikrofon.
RS
17
Obrzucił ją hardym, powłóczystym spojrzeniem, dając w ten sposób do
zrozumienia, iż docenił jej urodę. Miała wielkomiejski szyk, długie nogi,
bujne, kunsztownie ułożone jasne włosy i oszałamiający biust, który
prowokował do myślenia o znacznie przyjemniejszych sprawach niż ocena
jakiegokolwiek byka.
Jesse szybko się zorientował, że bez większego wysiłku mógłby
zmienić temat rozmowy. Sygnały wysyłane przez Darcy były łatwe do
odczytania - przyjechała tu nie tylko po to, żeby zrobić wywiad z czołowym
jeźdźcem.
Każdego innego dnia, wiedząc, co jej chodzi po głowie, uznałby to za
świetny pomysł. Ale dzisiaj spotkał Sloan Gantry. I kiedy porównał w
myślach obie kobiety, Darcy, z całą swoją elegancją i zachęcającymi
uśmiechami, wypadła bardzo blado.
Nie do końca rozumiał dlaczego, bo tak naprawdę Darcy była
dziewczyną z jego marzeń. Nie szukała komplikacji, liczyła na krótką, miłą
przygodę bez żadnych zobowiązań. Żyć, nie umierać!
A jednak to Sloan - z długimi nogami w roboczych dżinsach, w
ciężkich, pokrytych pyłem areny butach na płaskich obcasach, z bujnymi
włosami splecionymi w ciężki warkocz - nawiedzała go w sennych
marzeniach.
Sloan zachwyciła go swoją autentycznością. Była kobietą z krwi i
kości. Ciężko pracującą. Upartą. Trudną do zdobycia. I nie spotkał dotąd
żadnej, która byłaby równie piękna.
Przeżywał katusze, usiłując usunąć ją ze swoich myśli. Ponowne
spotkanie w Kolorado dolało tylko oliwy do ognia, który tlił się już od
dwóch tygodni. I jakoś zupełnie nie miał nastroju do zabawy.
RS
18
- Przepraszam - powiedział, kiedy Darcy delikatnym chrząknięciem
przywołała go do rzeczywistości. - Zadała mi pani pytanie.
- Mówiliśmy o strachu - przypomniała z uwodzicielskim uśmiechem
na ustach.
Nie licząc już na jakąkolwiek pomoc ze strony D. B., Jesse próbował
wzbudzić w sobie choć odrobinę zainteresowania prowadzoną rozmową. W
końcu Darcy wyraźnie go kusiła, a Sloan - była nieosiągalna.
- O strachu? - powtórzył, posyłając jej zwycięski uśmiech. - Posłuchaj,
Darcy, cały świat tego młodego byka sprowadza się do jednego. - Jesse
spojrzał z szacunkiem na Baby. - To dzikie zwierzę waży prawie tonę i
raczej da się zaprowadzić do rzeźni, niż pozwoli, żeby jakiś kowboj utrzy-
mał się na jego grzbiecie przez osiem długich sekund. Dlatego wypuściło go
kilku najlepszych jeźdźców w tym kraju.
- Wypuściło?
- Kowboj na pozór przygotowuje się do normalnej jazdy, ale kiedy
otworzy się bramka, podciąga się na poręczy, a byk sam wpada na arenę.
Traktuje się to jako jazdę bez punktów, a nie jak upadek przed czasem. To
może mieć znaczenie dla końcowego wyniku zawodów. - Jesse uśmiechnął
się. - A dla Baby ma to takie znaczenie, że dożyje następnej jazdy.
- Dla jeźdźca to żaden wstyd - dodał ze stoickim spokojem D. B., po
raz pierwszy włączając się do rozmowy. - To ma sens, jeśli, na przykład,
facet jest poturbowany po poprzednim występie. Albo gdy ma wsiąść na
takiego byka jak Baby, który wbija człowieka w glebę z ogromną siłą i
można się z tego nie wykaraskać.
Jesse skinął głową. Zawrócić byka to mały wstyd, ale jednak cierpiał
na tym honor jeźdźca. On sam miał spotkanie z Baby jeszcze przed sobą. I
RS
19
ani myślał poddawać się bez walki. Prawdę mówiąc, nie mógł się doczekać
dnia, kiedy wylosuje tego wściekłego byczka. Pozostawało mu tylko
cierpliwie czekać, aż los pozwoli im się ze sobą zmierzyć.
- Baby... - Darcy myślała na głos, jakby próbowała porównać to
dziecięce imię z reputacją zwierzęcia. Uśmiech, który posłała Jesse'emu,
powiedział mu zupełnie jasno, że chociaż w tej chwili dziennikarka próbuje
skoncentrować się na artykule, to jednak wciąż myśli o spędzeniu miłego
popołudnia w towarzystwie prawdziwego kowboja. - Ciekawe, czego taka
dziecina potrzebuje do szczęścia?
- Naprawdę niewiele. Paszy, swobody i swojej kozy w zasięgu wzroku.
Jakby w odpowiedzi na te słowa, w narożniku zagrody rozległo się
meczenie. Łaciata koza stała po kolana w ściółce, z zadowoleniem
przeżuwając siano i strzygąc uszami na znak, że nie należy z nią zadzierać.
- Co to za historia z tą kozą? - Darcy zmarszczyła czoło.
- Baby został osierocony przy urodzeniu, a koza stała się jego
zastępczą mamą.
- To znaczy, że wychowała go koza?!
- Tak. - Jesse uśmiechnął się szeroko, spoglądając w stronę zagrody. -
Karmiła go własnym mlekiem, a kiedy stał się za wielki, by schylać się do
jej wymion, wdrapywała się na belę słomy. Od tego czasu są nierozłączni.
- Z wyjątkiem tych ośmiu sekund, kiedy na jego grzbiecie siedzi jakiś
kowboj.
Jesse przełożył ręce przez barierkę i oparł podbródek na zaciśniętych
pięściach.
- Niestety, ten byk nigdy nie pozwolił, żeby choć pyłek utrzymał się na
jego grzbiecie przez osiem sekund, a co dopiero kowboj.
RS
20
- A więc to prawda. Jeszcze nikt go nie dosiadł.
- Jeszcze nie. Ale ja mam zamiar to zrobić.
- Tu naprawdę śmierdzi. - Darcy zmarszczyła znacząco nos.
No jasne, że śmierdzi, pomyślał Jesse, powstrzymując się od
uśmiechu. Między innymi dlatego nalegał, by to spotkanie odbyło się
właśnie przy zagrodach. Miał nadzieję, że zniechęci to elegancką
dziennikarkę do dłuższej konwersacji.
- A może skończymy tę rozmowę przy drinku w jakimś
przyjemniejszym miejscu? - Darcy poparła swoje zaproszenie zachęcającym
uśmiechem. - Albo, jeszcze lepiej, moglibyśmy pojechać do mojego motelu.
Zostawiłam tam laptop i resztę notatek.
Zdecydowanie wyłączając z dalszych planów D. B., zrobiła znaczącą,
długą przerwę, która była najbardziej obcesowym zaproszeniem do łóżka, z
jakim Jesse się zetknął. Kiedy więc pół godziny później odprowadził Darcy
do samochodu i pożegnał, był równie zdziwiony swoją decyzją jak ona.
Na jeszcze bardziej zdumionego wyglądał D. B., gdy po kilku
minutach przyjaciele spotkali się przed oborą.
- Nie spodziewałem się, że wrócisz tak szybko.
- Starzeję się - powiedział Jesse i wzruszył ramionami.
Dwadzieścia dziewięć lat to dla kowboja półmetek kariery, ale po
zawodach Jesse czasami czuł się tak stary jak Matuzalem. Tylko że to akurat
nie był poranek, lecz popołudnie przed jazdą. I kiedy D. B. w milczeniu
szedł obok niego, Jesse wiedział, że nie przekonał tym wykrętem przyjaciela
ani trochę bardziej niż siebie samego.
21
No dobrze, myślał, zmierzając w kierunku boksów i próbując sobie
wmówić, że nie idzie tam tylko po to, aby spotkać Sloan. Więc nie jesteś
stary. Po prostu zwalniasz tempo.
- To nie jest tak, że lecę na każdą - wymamrotał, jak gdyby D. B.
oczekiwał jakichś wyjaśnień.
- Nigdy nie twierdziłem, że tak jest.
- Jak to właściwie jest z tymi kobietami? - ciągnął dalej, jakby nagle
cały rodzaj żeński zaczął wyprowadzać go z równowagi.
- Nie wiedziałem, że coś jest nie w porządku. A przynajmniej nie w
twoim przypadku. Ze mną to inna sprawa. Ja nie dostaję tylu propozycji co
ty.
- Dostajesz, dostajesz. Tak się składa, że wiem coś o pewnej kelnerce
w Boise, która usycha z tęsknoty za tobą.
- To fakt! Ale zdaje się, że nie ona w tej okolicy cierpi katusze.
- Hej! - Jesse zatrzymał się nagle i zmrużył oczy. -Co, do diabła,
chciałeś przez to powiedzieć?
- To, że od spotkania z Sloan Gantry w Rapids City marniejesz w
oczach. Szkoda, że nie widzisz w lustrze swojej miny.
- Bzdura.
- Nie bzdura, tylko fakt! I dam ci dobrą radę, chłopcze: lepiej się obudź
i zacznij myśleć o zawodach, bo skończysz przy kopaniu rowów.
Tuż przed dziesiątą tego wieczoru, po tym, jak byk rasy Brahman,
nazwany trafnie Egzorcystą, uwolnił się od jego ciężaru po trzech sekundach
jazdy, Jesse czuł się właśnie tak, jakby przez cały dzień kopał rowy.
Dosiadał tego zwierzęcia chyba z tuzin razy. Znał jego ruchy równie dobrze
RS
22
jak własne imię. A mimo to dał się zrzucić już przy pierwszym obrocie po
otwarciu bramki.
Kiedy po ośmiu sekundach zabrzmiał sygnał, Jesse podnosił się z
ziemi, wymyślając sobie od głupców. Żadnych pieniędzy za występ, żadnej
nagrody! Cały dzień zmarnowany! A kiedy po zejściu z areny napotkał spo-
jrzenie D. B., obaj wiedzieli, co się stało.
Nie potrafił się skoncentrować. Zwinął sznur, usadowił się mocno na
grzbiecie byka, pochylił głowę, a potem zrobił ten fatalny błąd - pomyślał o
cynamonowych oczach właścicielki Snowy River. I przegrał.
Zamiast skupić się na jeździe, wyobraził sobie jedwabiste, czarne
włosy, uwolnione z warkocza, opadające na opalone ramiona i flirtujące z
koniuszkami cudownych piersi. Zamiast myśleć o sile i furii zwierzęcia,
które miał pod sobą, widział ciemne, kuszące oczy. Słyszał w myśli
westchnienia i cichutkie jęki rozkoszy.
Nie przepadał za smakiem kurzu areny, a tym bardziej za smakiem
porażki. I chociaż kochał zapach, żar i smak pięknych kobiet, nie było na
świecie takiej, która mogłaby stanąć pomiędzy nim a jego celem - tytułem
mistrza kraju.. Aż do tego wieczoru.
Myśląc o sobie z niesmakiem, wrócił do motelu, wziął gorący
prysznic, a potem, opatrując stłuczone ramię i kojąc zranioną dumę,
zdecydował nagle, co powinien zrobić. Nie po to tak ciężko pracował, nie po
to zaszedł tak daleko, żeby dla jakiejkolwiek kobiety wypaść z gry. To był
jego rok. Będzie miał ten tytuł albo umrze. A może się tak zdarzyć, jeżeli
nie przestanie zawracać sobie głowy Sloan i nie odzyska koncentracji.
Sloan niezbyt dobrze czuła się w tym miejscu. Wyglądało jednak na to,
że jest w tym odosobniona. Bar „Pod Kowbojskim Butem", ulubiony lokal
RS
23
zarówno miejscowych, jak i przyjezdnych kibiców rodeo, zawodników oraz
ich ekip, pękał w szwach.
Muzyka country zagłuszała śmiech i rozmowy przekrzykujących się
gości. Piwo lało się strumieniami. A Janey Reno, śliczna, jasnowłosa
zawodniczka „wyścigu między beczkami" (dyscypliny zastrzeżonej
wyłącznie dla kobiet), która namówiła Sloan na ten wieczorny wypad, była
w szampańskim nastroju.
Sloan była w drodze już dwa tygodnie i zdążyła się zorientować, że,
pomimo rywalizacji na arenie ci wszyscy kowboje oraz dziewczyny-
kowbojki po godzinach pracy stanowili jedną wielką rodzinę. Dość szybko i
ona została zaakceptowana i przyjęta do klanu. A to oznaczało, że nie mogła
bez końca wykręcać się i lekceważyć ich zaproszeń.
Wśród kłębiącego się przy barze i na parkiecie tanecznym tłumu
rozpoznawała prawie wszystkie twarze: ujeżdżaczy byków i koni,
kowbojów uprawiających jazdę na małym siodle bez strzemion, ścigających
konno młodego byka, chwytających cielaka na lasso. Nie brakowało też
„króliczków", czyli łowczyń sprzączek, a więc bladolicych kobiet w bardzo
obcisłych dżinsach, uśmiechających się kusząco, które objeżdżają kolejne
zawody rodeo w nadziei upolowania trofeum jeździeckiego, czyli sprzączki
od paska, razem z kowbojem, który taką sprzączkę nosi.
Zważywszy, jak wiele razy mogła spotkać Jesse'a w trasie, Sloan
wykazała się imponującą konsekwencją, unikając go przez ostatnich parę
tygodni. Teraz też usiłowała przekonać samą siebie, że poczuła ulgę, a nie
rozczarowanie, ponieważ nie ma go w tym zatłoczonym barze, ale wibrujący
głos Janey zagłuszył jej myśli.
RS
24
- Nic mnie tak nie rajcuje jak jazda na szybkim koniu albo samotnym
kowboju - oświadczyła ni stąd, ni zowąd, potem zlizała z dłoni sól, wbiła
zęby w plaster cytryny i wychyliła resztę swojej tequili. - Udało mi się już
zdobyć szybkiego konia. Teraz brakuje mi do szczęścia tylko kowboja.
Słysząc to, kilku kowbojów od razu zaoferowało swoje usługi, ale
Janey, która chyba więcej mówiła niż robiła - szczególnie po pięciu
kieliszkach tequili - rozwiała ich nadzieje szyderczym gwizdnięciem i
wytłumaczyła dosadnie, dlaczego żaden jeździec rodeo nie znajdzie się na
liście jej wymarzonych kochanków.
- Ja chcę prawdziwego kowboja - wyznała Janey z zawadiackim, ale
również szczerym uśmiechem - a nie jakiegoś łajzy, który ugania się za
panienkami na jedną noc, ma siano w głowie i żyje z rodeo, od występu do
występu, bo do niczego innego się nie nadaje. Ja chcę poważnego faceta na
stałe, rozumiesz?
Tak, Sloan rozumiała to doskonale. Ojciec Noaha pasował jak ulał do
wyobrażenia Janey o jeźdźcach rodeo. Przystojny i odważny. Kiedy po raz
pierwszy wyszeptał w ciemności jej imię i powiedział, że ją kocha, jej
dziewiętnastoletnie serce zamarło z wrażenia. Dopiero później okazało się,
że jego definicja miłości nie ma nic wspólnego z jej naiwnymi
oczekiwaniami. Więc kiedy wyszło na jaw, że jest w ciąży, została sama. Od
tej pory liczyła na siebie i tylko na siebie. I całkiem dobrze się z tym czuła.
- A ty? - zapytała Janey, odrzuciwszy zaloty jakiegoś rozanielonego
kowboja, któremu zdawało się nie brakować niczego poza rozsądkiem. -
Czego szukasz w mężczyznach?
Sloan pociągnęła łyk piwa ze szklanki, nad którą się działa już dobrą
godzinę.
RS
25
- W mężczyznach? Niczego. Ja szukam sposobu na zrobienie ze
Snowy River dochodowej firmy. Udowodnię im wszystkim, że kobieta też
może się liczyć w tej grze.
To był poważny problem. Hodowlę i handel bydłem tradycyjnie
uważano za wyłącznie męskie zajęcie. I mimo że Sloan pozornie została
zaakceptowana i uznana za partnera przez środowisko kowbojskie, tak
naprawdę jej koledzy po fachu ledwie ją tolerowali. Kiedy zaczęła stawiać
pierwsze kroki w tym zawodzie, żaden z nich nie zdobył się na przyjazny
gest, nikt jej nie powiedział dobrego słowa. Nie pomogła nawet reputacja jej
ojca.
- Czy ktoś tu mówił o grze? - Randy Johnson, kowboj o dziecięcej
twarzy i sile niedźwiedzia, specjalizujący się w dyscyplinie, która polega na
ściganiu konno byczków, a potem powalaniu ich na ziemię, przysiadł się do
ich stolika i zajrzał figlarnie w oczy Sloan. - Ja chętnie zagram. Zagram w
każdą grę, jaką zaproponujesz.
Sloan potrząsnęła tylko głową i uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Nie widzisz, że rozmawiamy, Randy? - spytała Janey przyjacielskim,
ale zdecydowanym tonem. - Nie przeszkadzaj nam.
- Tak, Randy, odejdź i nie przeszkadzaj.
Sloan zdrętwiała. Nie musiała odwracać wzroku, żeby wiedzieć, kogo
ma za plecami. Pamiętała głęboki, lekko zachrypnięty głos Jesse'a aż za
dobrze. I sposób, w jaki cedził słowa przez zęby.
Nieświadomy wiszącego w powietrzu napięcia, Randy obrócił ręką
krzesło zapraszającym gestem.
- Hej, Jesse - powiedział z powitalnym uśmiechem.
RS
26
- Przysiądź się do nas. Przecież nie posiedziałeś dzisiaj na Egzorcyście
dłużej niż dwie sekundy - dodał, chichocząc.
- Zachowuj się przyzwoicie, Randy - ostrzegła go Janey - albo
przypomnę ci twój zeszłoroczny występ w Laramie.
- Nie... tylko nie to! - Na wspomnienie największej kompromitacji w
swojej karierze Randy aż się skulił. -A niech cię, Janey, zawsze znajdziesz
jakiś sposób, żeby faceta zdołować.
- Zdaje się, że oni chcą zostać sami - zaczął Jesse.
- Chodź, Sloan, zatańczymy.
Pomyślała sobie, że na pewno by odmówiła, gdyby Jesse dał jej
szansę. Ale w wyrazie jego twarzy, gdy chwycił ją za rękę i pociągnął na
parkiet, było coś groźnego.
Nawet gdyby nie chwycił jej tak mocno za rękę i nie spojrzał w oczy
tak twardym wzrokiem, nie byłaby w stanie zrobić nic innego, jak tylko
pójść za nim. A czuła, że Jesse prowadzi ją do skraj przepaści i że czeka ją
długi, bolesny upadek.
Popłynęły pierwsze takty ballady Gartha Brooksa. Sloan poddała się
całkowicie muzyce, kiedy Jesse oplótł ją ramionami. I wtedy zrozumiała coś
jeszcze. Będzie musiała uważać na tego kowboja bardziej, niż myślała.
Oprzeć się niemej prośbie w jego oczach i nie ulec ogarniającemu ją
pragnieniu.
Trzeba wziąć się w garść! Nie myśleć o tym, że ich ciała tak idealnie
do siebie pasują i poruszają się, jakby...
Jej piersi ocierały się o tors Jesse'a, jego udo wślizgiwało delikatnie
między jej uda. Wsłuchani w dźwięk muzyki, kołysali się lekko, tuląc się do
siebie.
RS
27
Jesse nie musiał nic mówić. Sloan wiedziała dokładnie,o czym myślał i
czego pragnął. Najpierw powolne, namiętne uwodzenie, potem miłosne
wyznania - i sukces!
I wreszcie krótkie, szybkie „do widzenia". Już kiedyś to przeżyła.
- Miałeś dziś męczący dzień? - Przekrzykując muzykę i uciekając od
jego płomiennego wzroku, przerwała milczenie beznamiętnym pytaniem.
- Do tej pory był nie najlepszy - mruknął Jesse i przytulił ją mocniej. -
Ale może się przyjemnie skończyć.
Sloan odsunęła się i spojrzała na niego z obietnicą w oczach, której nie
zamierzała dotrzymać.
- Potrzebujesz dzisiaj towarzystwa, prawda, Jesse?
Odpowiedział leniwym uśmiechem i zsunął ręce po jej plecach, przez
talię, aż na biodra. Ona jest nie tylko piękna, jest... fantastyczną, pomyślał.
Pochylił głowę i musnął brodą wrażliwe miejsce za jej uchem, tuląc ją do
siebie i kołysząc się w rytm muzyki.
- Czy masz w zanadrzu jakieś inne niespodzianki, o których
powinienem wiedzieć?
Sloan zamknęła oczy i przez krótką chwilę rozkoszowała się bliskością
Jesse'a, dotykiem jego dłoni, gorącym oddechem na szyi.
- Tylko jedną - powiedziała i przycisnęła wargi do jego ucha. -
Wracam teraz do mojego motelu.
Powoli odsunęła się od niego, a jeszcze wolniej uniosła powieki.
Ujrzała głód w jego oczach i wyszeptała jedno słowo, którego Jesse nie
spodziewał się usłyszeć:
- Sama. I nie próbuj za mną jechać, bo i tak nie wejdziesz do mojego
pokoju.
RS
28
Pożegnała się i odwróciła na pięcie, zostawiając go na parkiecie
samego, rozjuszonego jak byk na widok czerwonej płachty.
Jesse spojrzał w kierunku drzwi, potem na D. B., który pojawił się
niespodziewanie u jego boku.
- Niesamowita sztuka... - D. B. z wyrazem najwyższego podziwu na
twarzy pokręcił głową. - Żeby spławić faceta w taki słodki sposób!
Jesse wypił łyk piwa ze szklanki D. B.
- Zaczynasz mnie wkurzać, przyjacielu.
- Po prostu mówię, co widzę.
Jesse wzruszył w końcu ramionami i ruszył do baru.
- Muszę się napić piwa.
- Właśnie wypiłeś moje.
- A teraz wypiję jeszcze jedno. Chodź. Ty stawiasz.
- Wiedziałem, że tak to się skończy - wymamrotał D. B. i z ciężkim
westchnieniem sięgnął po portfel.
RS
29
ROZDZIAŁ TRZECI
Bar był typowo amerykański - tania przydrożna restauracja, z ładą w
kształcie podkowy i poobijanymi, szarymi stolikami. W powietrzu unosił się
całkiem przyjemny zapach wysmażonego bekonu i kłęby papierosowego
dymu.
Sloan nie miała ochoty na towarzystwo ani na rozmowę przy
śniadaniu, wypatrzyła więc wolny stolik w rogu pod oknem, na który padały
przenikające przez plastikową szybę promienie słońca.
Kelnerka o imponującej tuszy, wyglądająca na jakieś sześćdziesiąt lat,
była radosna jak szczygiełek i pełna werwy. Przyjęła z uśmiechem
zamówienie Sloan na „specjalność zakładu", napełniła filiżankę mocną,
gorącą kawą i skrzypiąc podeszwami butów, odeszła na zaplecze.
Piętnaście minut później Sloan kończyła jajecznicę i lekturę
poświęconej finansom kolumny gazety, kiedy połowę strony zasłonił cień.
Wzdrygnęła się zaniepokojona i dopiero po chwili podniosła głowę. Przy jej
stoliku stał w swojej ulubionej, aroganckiej pozie Jesse James.
To nie było to, czego najbardziej potrzebowała o tak wczesnej porze.
Jesse nie był tym, kogo potrzebowała, ani dzisiaj rano, ani kiedykolwiek
indziej.
- Dzień dobry, słoneczko. - Błysnął swoim firmowym uśmiechem i
usiadł naprzeciwko niej przy stoliku.
Sloan rzuciła mu jeszcze jedno beznamiętne spojrzenie zza gazety, a
on sięgnął po jej filiżankę i wypił łyk kawy, pomrukując z zadowolenia.
- Mają tu dużo filiżanek - powiedziała oschle. - Na pewno dadzą ci
jedną, jeśli ładnie poprosisz.
RS
30
- Prosiłem ładnie wczoraj wieczorem. O ile dobrze pamiętam, nic nie
wskórałem.
Głos Jesse'a brzmiał gniewnie i ponuro. Sloan zdobyła się jednak na
chłodny uśmiech.
- Prawdopodobnie prosiłeś niewłaściwą osobę - odpowiedziała,
pochylając głowę nad gazetą.
Jesse wyrwał jej czasopismo i odłożył je na bok.
- Nie sądzę.
Zanim zdążyła wymyślić celną ripostę, zwrócił się z promiennym
uśmiechem do kelnerki, która właśnie podeszła do stolika.
- Dzień dobry, Mabel. Jak się dzisiaj czuje moja ulubiona lisica?
- Bardziej kobieco, niż jesteś sobie w stanie wyobrazić, skarbie.
- Widzisz, Sloan? Ona mnie uwielbia.
Sloan uniosła brwi i zdążyła zauważyć mrugnięcie, które przesłała jej
Mabel.
- Tak, widzę. Całkiem ją opętałeś.
Udając, że poczuł się urażony, Jesse zdjął kapelusz i rozparł się na
krześle. Zdradzały go jednak roześmiane oczy.
- Jeśli nie mogę mieć ciebie, Mabel, to może przynajmniej dostanę
podwójną porcję tego, co zamówiła ta pani. I kawę. Dużo kawy.
- Już się robi! - zaszczebiotała kelnerka i udała się do kuchni.
Sam na sam z Jesse'em, zła z powodu nagłego skrępowania, Sloan
udała zainteresowanie gazetą. Próbowała ignorować jego badawczy wzrok i
przekonać samą siebie, że obecność tego mężczyzny wcale jej nie
przeszkadza - podobnie jak próbowała sobie wmówić, że przeżycia
wczorajszego wieczoru spłynęły po niej jak woda po kaczce.
RS
31
Tak naprawdę spędziła bezsenną noc. Wciąż przeżywała taniec z
Jesse'em, zdawała sobie bowiem sprawę, że była w ogromnym
niebezpieczeństwie. Najbardziej irytująca była świadomość, że przez
moment kusiło ją, żeby ulec jego namowom.
Wyrzucała sobie, że pozwoliła mu się wkraść do swojego życia,
obudzić dawno uśpione pragnienia, o których chciała zapomnieć. Ale
uświadomiła sobie jeszcze jedno. Fakt, że ma nad nim ogromną władzę. I
było to wspaniałe uczucie. Pragnął jej i zrobiłby wszystko, by ją zdobyć.
Mimo iż wiedziała, że jeśli pozwoli sobie na chwilę słabości, wcześniej czy
później popadnie w tarapaty, nie potrafiła przestać o tym myśleć. Chciała się
przekonać, jak daleko może się posunąć, na ile potrafi nim manipulować.
Uważała się za silną kobietę. Ale to nie silna wola zmusiła ją do
zostawienia Jesse'a na środku zatłoczonego parkietu. I nie miało to nic
wspólnego ze świadomym wyborem. Prawda była taka, że to strach kazał jej
odrzucić zaproszenie, które ujrzała w jego aksamitnym głosie i błękitnych
oczach. To dławiący gardło, obezwładniający, paniczny strach wyrwał ją z
jego ramion i kazał wrócić do motelu.
Przeraziła ją reakcja jej ciała. Bała się uwodzicielskiej siły Jesse'a, jego
zapachu, jego bliskości. A najbardziej sparaliżowała ją świadomość, że jeśli
szybko nie ucieknie, znajdzie się w jego łóżku, zakochana w kowboju i
oszukująca samą siebie, że jest to miłość odwzajemniona. Chociaż potem
obdarzyłby ją tylko swym charakterystycznym uśmiechem i z hukiem
zatrzasnął za sobą drzwi.
Zagrała już kiedyś w takim żałosnym przedstawieniu. Z innym
kowbojem w roli głównej, ale nie miała wątpliwości, że finał byłby
podobny. Kochałby się z nią namiętnie, a potem rzucił i zostawił - zbierającą
RS
32
resztki tego, co zostało ze złamanego serca. Nie! Nie chciała nawet o tym
myśleć.
- Długo jeszcze zamierzasz ukrywać się za tą gazetą?
Chociaż nie rozumiała ani słowa, zmusiła się, by dokończyć zdanie,
które zaczęła czytać kilka minut temu. Potem powoli złożyła gazetę i
położyła ją przy swoim talerzu.
- Przepraszam. Mówiłeś coś?
Jesse pochylił się do przodu, podparł dłonią brodę i uśmiechnął się,
patrząc jej prosto w oczy.
- Mówiłem, że wyrosłaś na piękną kobietę. Naprawdę. Słysząc niemal
łomot własnego serca, Sloan odwróciła wzrok od jego niewiarygodnie
błękitnych oczu. Zupełnie straciwszy apetyt, przesunęła się na brzeg ławy.
- Życzę smacznego - powiedziała, zamierzając natychmiast wyjść.
Ogromny skórzany kowbojski but wylądował na ławie, zagradzając jej
drogę ucieczki. Sloan przeniosła spojrzenie na twarz Jesse'a.
- Zabierz to.
- Zapamiętałem twojego ojca jako bardzo otwartego, sympatycznego
człowieka. - Noga Jesse'a powoli opadła na podłogę. - Chyba niewiele po
nim odziedziczyłaś, co? A może znowu ode mnie uciekasz?
Sloan wyśliznęła się zza stolika i starając się opanować drżenie nóg,
odezwała się zadziwiająco mocnym, zdecydowanym głosem:
- Jeśli chcesz marnować czas, to rób to z kimś, kto ma go w nadmiarze.
Ja prowadzę interes, o który muszę dbać. I właśnie teraz powinnam zająć się
bydłem.
Drżącą ręką wzięła ze stolika rachunek, a potem odliczyła pieniądze za
śniadanie i napiwek. Równie wiele wysiłku kosztowało ją dojście pewnym
RS
33
krokiem do drzwi. I pamiętała, żeby broń Boże nie odwrócić się i nie
spojrzeć w te bezczelne, śmiejące się oczy Jesse'a.
On zaś sączył swoją kawę i patrzył za odchodzącą Sloan. Nie mógł
zrozumieć, dlaczego jej ciągłe ucieczki w równym stopniu go intrygują, jak i
denerwują.
- No, do dzieła, kowboju! - rozkazała Mabel, stawiając przed nim
talerz z podwójną porcją jajecznicy, kiełbasą i pszennym tostem. -
Widziałam twoją minę, kiedy ta mała zostawiła cię na lodzie. Najedz się
porządnie, bo będziesz potrzebował dużo siły.
- Jaką minę? - Zadał już to pytanie po raz drugi w ciągu ostatnich
dwóch tygodni i zaczął się zastanawiać, co takiego D. B. i Mabel widzieli w
jego twarzy, czego on sam w ogóle nie zauważał.
Sloan Gantry? Nie omotała go tak bardzo, żeby musiał zbierać siły. Do
diabła, przecież to on ustala zasady. I kiedy tylko znajdzie na nią sposób, to
właśnie Sloan będzie potrzebowała dużo siły, żeby wytrzymać tempo, które
jej narzuci.
Z uśmiechem zabrał się do jedzenia śniadania. Zapowiadało się
interesujące lato. Wiedział, jak rozegrać tę grę. Wiedział, jak dopiąć celu i,
co najważniejsze, jak odejść. Umiał sprawić, by wszyscy zainteresowani
dobrze się bawili. Potrafił doprowadzić do tego, że taka kobieta jak Sloan
Gantry zdecyduje się na chwilę szaleństwa i nie poczuje się zawiedziona.
Czas pracował na jego korzyść. A on dla takiej dzikiej róży z Montany
miał mnóstwo czasu.
Kilka tygodni później Jesse stał na drugim szczeblu ogrodzenia, tuż za
boksem. Przechylił się przez barierkę, żeby pomóc D. B. usadowić się na
RS
34
grzbiecie Cowabungi, byka z hodowli Wild Hills Rodeo. Była gorąca,
sierpniowa noc.
D. B. i ten potężny, dziesięcioletni byk spotkali się na zawodach już
kilka razy, ale to nie zmieniało faktu, że Jesse martwił się o przyjaciela. To
właśnie takie byki jak Cowabunga uświadamiały Jesse'emu, że D. B.
powinien ze względu na swój wiek pomyśleć o zakończeniu kariery.
Ktoś powinien mu o tym powiedzieć. Ktoś powinien mu też doradzić,
żeby bardziej na siebie uważał. Ale Jesse nie chciał być tym kimś. Nie mówi
się kowbojowi, bez względu na jego wiek, żeby jeździł ostrożniej.
Zawodowy jeździec nie może myśleć o niebezpieczeństwie i kontuzjach.
Jeśli zastanawia się nad ryzykiem, to na ogół rzeczywiście ląduje na ziemi,
często z ciężkimi obrażeniami.
- Znasz go - powiedział Jesse, podciągając sznur. -Wyrwie z boksu na
lewo, zrobi dwa wściekłe obroty, uniesie zad, a potem wpadnie w taki
korkociąg, że nic nie będziesz widział. Ciaśniej? Tak może być?
D. B. kiwnął głową i sięgnął po sznur. Jego płaska jak patelnia twarz
zastygła w napięciu.
Jesse machinalnym ruchem podał D. B. puszkę kalafonii. Wprawnym
okiem patrzył, jak jego przyjaciel smaruje rękawice, potem sznur i zaczyna
rytualne owijanie sznura wokół dłoni. D. B. zacisnął na nim palce i mocnym
chwytem kciuka zamknął pięść. Potem włożył do ust ochraniacz, pochylił
głowę i skinął na znak, by otworzono bramkę.
Cowabunga wpadł na arenę jak piorun. Jesse w pełnym napięcia
milczeniu obserwował każdy ruch zarówno jeźdźca, jak i byka. Pochylił się
jednocześnie z przyjacielem, kiedy byk rzucił się w lewo i wbił kolano D. B.
w ogrodzenie. Jesse skrzywił się instynktownie, jakby to on poczuł ból. I
RS
35
wreszcie, gdy zabrzmiał sygnał, a D. B. wciąż siedział na grzbiecie byka,
Jesse uśmiechnął się, odetchnął z ulgą i ruszył do piątej bramki, żeby
przygotować się do swojej jazdy.
Sloan widziała to wszystko. W posępnym nastroju podeszła do Jesse'a,
który stanowczo za późno zaczął rozgrzewać się przed jazdą.
Tym razem wylosował Żółtą Kurtkę, jednego z byków weteranów ze
Snowy River. Żółta Kurtka zrzucał pięćdziesiąt procent jeźdźców, ale
kowboje lubili go dosiadać, bo jeśli udało im się wytrzymać do dzwonka,
zwykle dostawali za jazdę więcej niż osiemdziesiąt punktów. Żeby dać sobie
z nim radę, Jesse powinien być dzisiaj w doskonałej formie.
Zdaniem Sloan nie miał dużych szans. Wszyscy wiedzieli, że od kilku
tygodni jest w kiepskiej kondycji. Po ostatniej jeździe spadł w rankingu z
trzeciego na ósme miejsce i nie mógł sobie pozwolić na więcej takich
wpadek, jeśli chciał brać udział w krajowych finałach w Vegas.
Usiłowała, co prawda, przekonać samą siebie, że nie traktuje kłopotów
Jesse'a emocjonalnie, złościło ją jednak, kiedy zdolny jeździec marnował
dobrze rozpoczęty sezon.
Podeszła do niego, udając zdziwienie na widok leżącego na ziemi
sznura.
- Jednak zamierzasz dzisiaj wystąpić? A już myślałam, że
postanowiłeś zadowolić się rolą niańki. -Uśmiechnęła się cierpko. Taki
weteran jak Tom Stringer nie potrzebuje anioła stróża, a ty już od pół
godziny powinieneś się rozgrzewać.
- Po prostu pomagałem kumplowi. - Jesse ledwie na nią spojrzał.
- Więc pozwól, że dam ci przyjacielską radę. D. B. potrafi radzić sobie
sam, a ty lepiej zadbaj o własne sprawy.
RS
36
- Kochanie... - Jego białe zęby rozbłysły w szerokim uśmiechu. -
Chętnie przyjmę od ciebie coś znacznie ciekawszego niż dobra rada.
- Daj spokój, Jesse... - Głośnym westchnieniem chciała uświadomić
kowbojowi, który miał reputację nałogowego uwodziciela, że ona nie ma ani
czasu, ani cierpliwości na jego banalne gierki; - A moją radę jednak
przemyśl. Nie chciałabym, żeby któryś z moich byków oszpecił tę ładną
buzię tylko dlatego, że nie skoncentrowałeś się na jeździe. Pomyśl o
wszystkich złamanych sercach swoich wielbicielek.
- Uważaj, Country! - Jesse wyprostował się, zapiął kamizelkę, a potem
czubkiem palca pogładził jej policzek. - Bo jeszcze pomyślę, że ci na mnie
zależy.
Jego gest zupełnie wytrącił Sloan z równowagi. Przez chwilę stała
nieruchomo, gdy długie, silne palce Jesse'a zatrzymały się na jej twarzy w
delikatnej pieszczocie. Wreszcie pozbierała się jakoś i odsunęła od niego.
Jesse posłał jej promienny uśmiech, zaczepił sznur o palik i zaczął
smarować go kalafonią.
Kiedy wreszcie padł sygnał, wyraz jego twarz zmienił się nie do
poznania. Bezgranicznie skoncentrowany, jakby nieobecny, bez słowa
wsunął dłoń w rękawicę do jazdy, wspiął się na ogrodzenie i usadowił na
grzbiecie Żółtej Kurtki.
Sloan patrzyła na przygotowania Jesse'a i nagle dotarło do niej
znaczenie jego słów.
„Bo jeszcze pomyślę, że ci na mnie zależy".
Walczyła z tymi słowami, z zawartą w nich prawdą, wreszcie,
zrezygnowana, westchnęła. To było naprawdę trudne. Niełatwo było
przyznać, a jeszcze trudniej pogodzić się z tym, że Jesse ma jednak rację.
RS
37
Zależało jej na nim, chociaż nie było to mądre. Ani bezpieczne. I, na
nieszczęście dla niej, prawdziwe. I ta prawda spadła na nią jak grom z
jasnego nieba.
Zawsze lubiła obserwować ludzi, a ponieważ bywała często na
zawodach, zauważyła kilka godnych odnotowania cech charakteru „
zawadiaki Jesse'a Jamesa", jak lubili nazywać go dziennikarze. Doszła do
wniosku, że pomijając jego śmiałą, czasem wręcz brawurową jazdę, nie
zasłużył sobie nawet w połowie na opinie, jakie głosiła o nim prasa.
Dziennikarze uwielbiali dorabiać anegdoty do jego przezwiska i wizerunku,
który sami stworzyli. Uwielbiali jego zabójczy uśmiech i reputację
kobieciarza.
W oczach swoich kolegów po fachu Jesse nie był żadnym zawadiaką.
Był prawdziwym graczem zespołowym w indywidualnym i niebezpiecznym
sporcie. Zawsze nadstawiał za kogoś karku. Najboleśniejszą kontuzję
odniósł kilka lat temu, nie w czasie jazdy, lecz w zagrodzie dla bydła.
Wskoczył do środka, kiedy byk przygwoździł do ogrodzenia jakiegoś
początkującego jeźdźca. Pomagając nieszczęśnikowi się uwolnić, Jesse
zwichnął bark. Skończyło się na operacji chirurgicznej, która wykluczyła go
z zawodów na resztę sezonu i przekreśliła szanse na tytuł mistrza w ciągu
dwóch kolejnych lat.
Z powodu takich historii, a również dlatego, iż trudno było przeoczyć
fakt, że Jesse'owi naprawdę zależało na ludziach, Sloan uznała swoją troskę
o kowboja za wybaczalną. I było chyba rzeczą zrozumiałą, że wyznaczenie
granic tego uczucia sprawiało jej pewien kłopot, bo pod maską flirciarza z
pewnością kryło się dużo więcej, niż Jesse miał ochotę komukolwiek
pokazać.
RS
38
Zmęczona rozmyślaniami, wdrapała się na ogrodzenie i przechyliła
przez barierkę, udając, że sprawdza, czy wszystko w porządku z Żółtą
Kurtką.
- Z bramki wyskoczy w lewo - powiedziała, kiedy Jesse zaciskał sznur.
- Zrobi korkociąg i spróbuje wyrzucić cię na prawą stronę.
Jeszcze mocniej zacisnął sznur, a potem zaczął go owijać.
- Poradzę sobie.
- Jeżeli poradzisz sobie lepiej niż ze wszystkimi bykami od czasu
Rapids City, to będzie to bardzo pożądana zmiana.
Jesse uśmiechnął się tylko i poprawił dosiad.
Sloan spochmurniała, widząc, że zacisnął sznur trochę za mocno, co
zwiększało ryzyko wypadku. Jeżeli bykowi uda się zrzucić jeźdźca, ten
nadal będzie trzymał sznur i zawiśnie u boku rozjuszonego zwierzęcia.
Zauważyła też zupełnie inne szczegóły - siłę jego muskularnego
przedramienia, które zniknęło w jeździeckiej rękawicy, nie osłoniony
ochraniaczami przód dżinsów, tworzący kształt odwróconej litery U i
całkiem niezamierzenie podkreślający jego męskie walory. I błysk w
oczach, uważnych, skupionych na grzbiecie byka.
Wreszcie był gotów. Podpowiedziało jej to przyspieszone bicie serca,
zanim jeszcze Jesse skinął głową.
Bramka otworzyła się z hukiem, tłum zaryczał... i po siedmiu
sekundach było po wszystkim. Jesse wylądował na ziemi sekundę przed
dzwonkiem. Jeden z najlepszych byków Sloan zrzucił jeźdźca z pierwszej
dziesiątki faworytów mistrzostw z taką łatwością, jakby uwalniał się od
muchy na grzbiecie.
RS
39
Dopiero kiedy Sloan zobaczyła, że Jesse podniósł się z areny o
własnych siłach, odetchnęła z ulgą, potrząsnęła głową i poszła do
następnego w kolejce byka. Nie miała czasu i ochoty martwić się o kowboja
i o to, co napisze o nim prasa. Musiała zająć się pracą.
Ujeżdżanie byków tradycyjnie było ostatnią konkurencją wieczoru.
Mimo że Sloan miała dwóch pomocników, zawsze sama doglądała każdego
zwierzęcia przed występem i śledziła każdą jazdę, żeby upewnić się, że
zarówno byk, jak i kowboj wyszli z niej bez szwanku.
Dzisiejsze zawody dobiegały już końca, ale Sloan musiała jeszcze
dopilnować, żeby Żółta Kurtka i pozostałe zwierzęta zostały należycie
oporządzone.
Jesse James poradzi sobie sam, pomyślała. I chociaż wiedziała, że
kowboj łatwo może znaleźć ukojenie w innych ramionach, i mimo że ta
myśl była dla niej bolesna, postanowiła, że na pewno nie będą to jej
ramiona.
Dotarła do motelu za piętnaście jedenasta. Wyczerpana, wzięła szybki
prysznic i od razu poszła do łóżka. Prawie zasypiała, kiedy zadzwonił
telefon.
Natychmiast pomyślała o Noahu. Goś się musiało stać... Zapaliła
lampkę i mrużąc oczy, poszukała ręką słuchawki.
- Halo? - wymamrotała, odgarniając z policzków włosy.
- Mam twoją kozę.
Zmarszczyła czoło, próbując wyłowić z tego oświadczenia jakiś sens.
- Co?
RS
40
- Twoją kozę. Mam twoją kozę. Spotkaj się ze mną za piętnaście minut
na starym moście przy południowych rogatkach. Będziemy negocjować
warunki jej uwolnienia.
-Negocjować? Co... Kto mówi?
- Jeżeli jesteś mądra, nie będziesz do nikogo dzwonić. I przyjedziesz
sama.
W końcu rozjaśniło jej się w głowie i zaklęła pod nosem.
- Do jasnej cholery, Randy, czy to ty? Nikt się nie odezwał.
- Odczep się, słyszysz? Jestem za bardzo zmęczona, żeby zajmować
się głupstwami.
Bo to był bardzo głupi dowcip. Wszyscy ludzie związani z rodeo
wiedzieli, że bez swojej kozy Baby nie da się załadować na ciężarówkę, a
nawet wyprowadzić z zagrody. Żartowano czasem, że każdy kowboj z
odrobiną pomyślunku mógłby wyeliminować najtrudniejszego byka z
zawodów, porywając kozę. Powszechnie jednak wiadomo, że ujeżdżacze
byków nie grzeszą rozumem, dlatego natychmiast przyszedł Sloan do głowy
Randy Johnson, ten zawsze uśmiechnięty jeździec konny, ó niezbyt
błyskotliwym i nieco dziwacznym poczuciu humoru.
- Piętnaście minut - powtórzył porywacz głębokim, przytłumionym
głosem, a potem odłożył słuchawkę.
Sloan popatrzyła na telefon. Co za głupek robi mi dowcipy, pomyślała,
zastanawiając się jednocześnie, czy nie naciągnąć kołdry na głowę i
przetrwać w ten sposób do rana. Ale znała Randy'ego i ludzi jego pokroju.
Robienie kawałów było ich ulubionym zajęciem i gotowi byli stanąć na
głowie, żeby doprowadzić całą rzecz do końca.
RS
41
Chcąc, nie chcąc, włożyła dżinsy, skarpetki i kowbojskie buty. Na
podkoszulek, w którym spała, narzuciła dżinsową koszulę, przeczesała
palcami włosy i związała je rzemykiem. Wyjęła z komódki kluczyki od
samochodu i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Pięć minut zajęło jej dojechanie z jedynego w miasteczku motelu do
stajni dla bydła, gdzie dowiedziała się, że istotnie koza zniknęła. Następne
dziesięć minut trwało znalezienie ulicy Old Mill i dojechanie nią do ślepego
zaułka nad rzeką.
Księżyc był przysłonięty chmurami, dlatego, wysiadając z samochodu,
zostawiła włączone długie światła.
- No dobrze - powiedziała, starając się, żeby jej głos brzmiał jak
najspokojniej. - Zrobiłam, co chciałeś. A teraz oddaj mi moją kozę, a ja
wrócę do motelu i wreszcie porządnie się wyśpię.
Nie poruszył się żaden cień. Żaden głos nie przerwał ciszy.
- Randy, jeżeli to ty, postaram się, żebyś już nigdy nie miał spokojnej
nocy.
Ciszę zakłócał jedynie szum silnika samochodu. Kręcąc ze złości
głową, wyłączyła stacyjkę, ale zostawiła włączone światła.
-Nianiu!
Delikatny powiew letniego wiatru zmarszczył powierzchnię płytkiej,
wolno płynącej rzeki. Oddech Sloan uspokoił się, zestroił z rytmicznym
pluskiem wody.
- Nianiu, jesteś tam?
Powitało ją ciche, dochodzące z niezbyt daleka meczenie.
Nie zastanawiając się ani chwili, Sloan ruszyła przed siebie. Grunt był
prawie równy. Reflektory samochodu oświetlały około trzydzieści metrów
RS
42
drogi. Ale to w świetle księżyca zobaczyła scenę, która przyprawiła ją o
przyspieszone bicie serca.
Niania stała po kolana w świeżym sianie, przeżuwała je głośno i
wyglądała na zadowoloną. Sloan westchnęła z ulgą, ale na widok porywacza
zawrzała w niej krew.
RS
43
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Powinnam była się domyślić - warknęła Sloan przez zaciśnięte zęby.
- Cześć, Country! - Jesse z szerokim uśmiechem wyjął z kącika ust
źdźbło trawy. - Miło cię widzieć.
Z piorunującej mieszanki wstrząsających nią uczuć -zdziwienia, złości
i nieproszonej nutki podniecenia -złość wydała się Sloan
najbezpieczniejszym i najprostszym wyborem.
- Wypchaj się, ty...
- Ostrożnie - przerwał jej Jesse z kpiącym uśmieszkiem. - Niania jest
damą.
- Oddaj mi ją i wracam do motelu.
Podeszła do niego stanowczym krokiem, sięgnęła po sznurek, którym
przywiązał kozę, ale Jesse natychmiast schował go za plecami.
- Kochanie-zaśmiał się-nie po to zadałem sobie tyle trudu, żeby ci tę
kozę od razu oddawać. Musimy ponegocjować.
Kiedy indziej być może przeraziłby ją wygląd, jaki nadawały jego
twarzy mroczne cienie. Lecz teraz nie lęk spowodował, że serce podeszło
Sloan do gardła. W każdym razie nie lęk o życie.
Bliskość tego mężczyzny wyzwalała w niej dawno stłumiony instynkt
pożądania, który z każdym dniem, teraz nawet z każdą sekundą, trudniej
było utrzymać na wodzy. Robiła wszystko co w jej mocy, by nie dopuścić
do spotkania z nim sam na sam, a jemu, niech go szlag, udało się w końcu
zapędzić ją do narożnika. Wszelkimi sposobami starała się do niego
zniechęcić, ale to też nie skutkowało. Jesse był jak cierń w żywym ciele, jak
zaraza. Zarazem zbyt uprzejmy i czarujący, by potrafiła dłużej stawiać mu
RS
44
opór. Szukając rozpaczliwie jakiejś deski ratunku, Sloan odegrała scenę
zniecierpliwienia.
- Jesse, czeka mnie jutro cholernie ciężki dzień i nie mam czasu na
głupstwa.
- Wszystko według ustalonego scenariusza, prawda? Żadnych
odstępstw.
- Jakiego scenariusza? O czym ty mówisz? - Sloan nerwowym ruchem
głowy zrzuciła włosy z ramion na plecy.
- Mówię o tym, jak się mają różne sprawy. - Twarz Jesse'a emanowała
spokojem, a głos zniewalał kojącą, leniwą pieszczotą. - To ciekawe, że
jakimś cudem już w kolejnych zawodach nie udaje mi się wylosować Baby.
Jak i to, że jeśli tylko nie chroni cię tłum ludzi, uciekasz na mój widok.
Czekał na zaprzeczenie. Sloan chciała zaprzeczyć, ale nie mogła
wydobyć z siebie ani słowa. Ledwie udawało się jej oddychać.
- Jestem cierpliwy... - ciągnął tym swoim hipnotyzującym głosem - ale
muszę powiedzieć, że twoje ucieczki powoli zaczynają mnie męczyć. Zdaje
się, że nadszedł czas, żeby coś zmienić. Może namówię cię, byś zamiast
uciekać, przybiegła do mnie...
Powiedział to tak wprost, z takim podstępnym, czarującym wdziękiem,
że omal nie poddała się jego urokowi i nie zrobiła tego ostatniego kroku,
jaki ich dzielił. Omal!
Sloan jednak zaczerpnęła głęboko powietrza i uspokoiła oddech.
Zmusiła się, by nie uciec wzrokiem od twarzy Jesse'a, w świetle księżyca
piękniejszej niż kiedykolwiek, i od jego wyzywającego spojrzenia.
- Nie uciekam - powiedziała w końcu, świadoma, że kłamie i że Jesse
o tym dobrze wie.
RS
45
- Więc udowodnij to, Country... - Przysunął się do niej, rozwiązał
skórzany rzemyk na karku i rozpuścił jej włosy. - Nie uciekaj teraz.
Był tak blisko, że pomimo ciemności Sloan mogłaby przysiąc, że
dokładnie widzi tę fascynującą granicę między błękitem jego tęczówek a
czernią źrenic. Tak blisko, że jego piżmowy zapach drażnił jej zmysły
niczym mroczny, erotyczny sen.
Oddychała nierówno, rozpaczliwie próbując sobie przypomnieć,
dlaczego tego nie chce.
Potrafiła jednak myśleć tylko o tym, dlaczego tego pragnie.
Tak długo...
Już tyle czasu minęło, od kiedy dotykała ją mocna, pełna skrywanej
niecierpliwości męska dłoń. Od tak dawna nikt nie szeptał do niej w nocy,
nie rozpalał jej namiętności.
A Jesse jej pragnął i Sloan wyczuła moment, w którym odpowiedział
na budzące się w niej pożądanie. Kiedy szorstką dłonią zebrał w garść jej
włosy i delikatnie przyciągnął ją do siebie, ich oddechy spotkały się w
nocnym mroku. Jeden wyszeptywał obietnice, drugi walczył z pragnieniem,
żeby w nie uwierzyć.
Zapomniała, jak bardzo boli tak pragnąć. Jak niebezpiecznie jest ulec
ze świadomością, że skończy się to katastrofą. A jednak chciała tego.
Marzyła, by Jesse ją całował, wziął w ramiona i poprowadził, dokąd tylko
zechce.
Ale instynkt samozachowawczy nie dawał za wygraną. Konieczność
samokontroli również. Jedno i drugie zrodziło się w ramionach innego
mężczyzny, a potem towarzyszyło jej przez lata walki o przetrwanie, kiedy
musiała samotnie radzić sobie w życiu. Nie tak szybko! ostrzegawczy głos
RS
46
przywrócił ją rzeczywistości ponurym przypomnieniem, że w kuszącym
uśmiechu kowboja czai się niebezpieczeństwo.
- Czego ode mnie oczekujesz, Jesse? - szepnęła, kiedy jego wargi z
czułością, jakiej się po nim nie spodziewała, dotknęły jej policzka. -
Cokolwiek by to było - dodała napiętym jak struna głosem - nie mogę ci
tego dać.
Jesse zawahał się, a potem niechętnie odsunął. Zobaczył w oczach
Sloan wolę walki i dziki upór. Westchnął głęboko, próbując ustalić, czego
właściwie od niej chce. Udawał przed sobą samym, że wcale nie poruszyła
go nutka lęku w jej głosie.
Odwrócił się plecami i patrzył na igrające z nurtem rzeki promienie
księżyca.
Czego od niej właściwie oczekiwał? Do diabła, wydawało mu się, że
to całkiem oczywiste. Marzył o tym, by pójść z nią do łóżka. Od samego
początku. Od wieczoru w Rapid City, choć minął prawie miesiąc, nie
pragnął żadnej innej kobiety. I żył jak mnich, a przecież okazji nie
brakowało.
Dopóki nie pojawiła się ta dziewczyna, jego życie seksualne było
bujne i nieskomplikowane. Zawsze był ostrożny. I pochlebiała mu myśl, że
jest porządnym facetem. Nie zapraszał do łóżka kobiet, które nie
akceptowały podstawowej zasady - żadnych zobowiązań.
I nigdy, przenigdy, nie wplątał się w miłosną przygodę. Nie przeżywał
żadnych sercowych rozterek i tragedii.
Teraz też nie chodziło mu o serce Sloan. Pragnął tylko jej ciała. Jedyny
kłopot polegał na tym, że to ciało należało do kogoś, kto budził w nim
RS
47
sympatię i szacunek. Sloan była typem kobiety na całe życie - i ta
świadomość zaczęła go dręczyć.
Nigdy nie dążył do takiego związku. Pragnął tylko przyjemności, którą
potrafił dawać i brać, kobiecego ciepła w swoim łóżku. I poczucia, że
przynajmniej od czasu do czasu nie jest sam.
Zamknął oczy, woląc nie dociekać, dlaczego uczepiła się go ta żałosna
myśl. Tak jak nie chciał rozmyślać o tym, że prawdopodobnie i Sloan
czasami musi doznawać uczucia bolesnej pustki. I że upór, z jakim zaciekle
stara się utrzymać dystans, ma swoje źródło w cierpieniu.
Coś o tym wiedział i, do diabła, nie zamierzał poddawać się tym
odczuciom. Ani tej nocy, ani żadnej następnej.
I co teraz? Pragnął Sloan. Wiedział, że jest kobietą, która potrzebuje
czegoś, czego on nie może jej ofiarować, a mimo to nie był zdolny usunąć
jej ze swoich myśli. Tęsknił za nią, kiedy mijali się w trasie, a gdy wreszcie
wpadali na siebie, nie potrafił zostawić jej w spokoju.
Nagle uświadomił sobie, że jej ciemne oczy przyglądają mu się z
ostrożną niepewnością. Nie znalazł słów, by przerwać milczenie, które
wisiało nad nimi jak wielki, mroczny znak zapytania. Sloan wyręczyła go.
- Musimy coś ustalić, Jesse.
- Zdaje się, że wszystko jest jasne - odpowiedział, wściekły na siebie,
że pozwolił, aby sprawy tak się skomplikowały. - Podobasz mi się. Ciągnie
mnie do ciebie jak diabli i nie wydaje mi się, że pragnę cię bez wzajemności.
Spodziewał się zaprzeczeń, ale Sloan zaskoczyła go niechętnym
kiwnięciem głowy.
- Jeśli cię to uszczęśliwi, to przyznaję, że z wzajemnością. Ale to
zwykły pociąg fizyczny. Czysta biologia. A ja na to nie idę, rozumiesz? Nie
RS
48
jestem „króliczkiem" lecącym na kowbojskie sprzączki i nie wpadam w
amok na myśl o łóżku mistrza rodeo. Nie interesują mnie przygody na jedną
noc, kończące się uprzejmą propozycją, żeby nie dzwonić następnego dnia.
Jesse skrzywił się, zdegustowany zarówno tym, co Sloan o nim sądzi,
jak i trafnością jej sądu. Otrzymał cios prosto w żołądek.
- Więc dajmy sobie spokój - ciągnęła Sloan bardziej nerwowo, niżby
tego chciała. - Oszczędzimy sobie czasu i kłopotów. Są przecież... -
zawahała się, szukając odpowiedniej metafory - inne place zabaw, które z
pewnością lepiej zaspokoją twoje zachcianki.
Zasady. Ta kobieta ma ich w nadmiarze. I do tego intuicja. Człowieku,
pomyślał smętnie Jesse, ale cię podsumowała...
- Wyluzuj się, Country. Nie bój się nazywać rzeczy po imieniu.
Sloan spojrzała mu w oczy i zobaczyła w nich z trudem maskowane
rozbawienie. Przez moment walczyła z uśmiechem, który wprawił w drżenie
kąciki jej ust, w końcu jednak musiała się poddać.
- Ja ciebie nie osądzam, Jesse. To twoja sprawa, jak żyjesz, i nic
nikomu do tego. Chcę ci po prostu powiedzieć, że nawet gdybym miała
ochotę na tę grę, to nie stać mnie na to. Prowadzę interes. I mam swoje
plany. Mam też... - Zamilkła, żeby znaleźć właściwe słowo i po chwili
dodała: - Zobowiązania. Nie mogę pozwolić sobie na żadne wyskoki.
Wyłożyła kawę na ławę, pomyślał Jesse. Nie powiedziała jednak
wszystkiego. Jakie zobowiązania tak skwapliwie przed nim ukrywa?
Dlaczego się boi? Jest kobietą. Ma swoje potrzeby. Oboje są dorośli. I nie
zamierzają się przecież ranić... Ostatnia myśl podpowiedziała mu jedno z
możliwych rozwiązań.
- Sparzyłaś się na jednym z takich wyskoków, prawda, Sloan?
RS
49
Przez chwilę milczała jak zaklęta, dając mu do zrozumienia, że nie
zamierza zaspokoić jego ciekawości. Ale odpowiedziały mu jej brązowe
oczy, tak przejmująco szczere. Sparzyła się i to porządnie.
Nie ucieszyła go ta prawda. Przydarzyło jej się coś złego, to pewne.
Ktoś wyrządził jej krzywdę i pewnie był to facet podobny do niego.
- Dla mojego taty Snowy River znaczy wszystko. -Sloan skierowała
rozmowę na bezpieczniejszy temat. -Dla mnie też. Chcę osiągnąć to, o czym
on zawsze marzył, a co nigdy mu się nie udało.
W tym samym momencie, w którym to powiedziała, na jej twarzy
pojawiło się poczucie winy. Z nikim nie zamierzała się dzielić swoimi
prywatnymi sprawami, a jednak wyrwało jej się... Coś, do czego nigdy by
się nie przyznała, gdyby Jesse nie wyprowadził jej z równowagi.
Właśnie niechcący przyznała, że jej ojciec nie potrafił odnieść sukcesu.
Zupełnie jakby powiedziała, że ją zawiódł. I tak jak przedtem Jesse odczytał
w jej oczach ból, tak teraz widział w nich wyrzuty sumienia - i do listy
niezaprzeczalnych zalet jej charakteru musiał dodać lojalność.
Niech to wszyscy diabli... Zaczęło robić mu się duszno. Zwabił ją
tutaj, nie spodziewając się takiego rozwoju sytuacji. Chciał pocałunku, może
dwóch. Pragnął zobaczyć, co z tego wyniknie. Żadnych komplikacji!
A Sloan wszystko pogmatwała. Zmusiła go do myślenia o niej nie jako
o kolejnej łóżkowej zdobyczy, ale jako o kobiecie, która ma swoje potrzeby,
pragnienia i życie naznaczone piętnem rozczarowań.
Jesse może i szukał łatwej rozrywki, ale na pewno nie kosztem Sloan.
Nie był aż takim egoistą. Czy miał teraz jakieś inne wyjście, niż wycofać się
rakiem i zapomnieć o całej sprawie? Było jednak coś, co nie dawało mu
RS
50
spokoju - owe tajemnicze zobowiązania, o których napomknęła, ale
najwyraźniej nie miała ochoty wdawać się w szczegóły.
Jesse doszedł nagle do wniosku, że Sloan zasługuje na kilka słów
pocieszenia.
- Wiem, że chłopaki nie przyjmują cię z otwartymi ramionami -
mówiąc to, miał na myśli hodowców bydła, którzy nie akceptowali w swoim
gronie kobiet - ale daj im trochę czasu, a zmienią zdanie. - Uśmiechnął się,
widząc jej sceptyczne spojrzenie. - Teraz pilnie cię obserwują, uwierz mi na
słowo. Zyskujesz opinię profesjonalistki. Szanują cię. Prędzej czy później
zapomną, że jesteś inaczej zbudowana i w końcu dadzą ci klucz do męskiej
toalety.
Nawet nie podejrzewał, ile radości sprawi mu uśmiech na jej twarzy. I
ani trochę nie żałował, że pozwolił sobie na nieco grubiański żart, żeby go
wywołać.
- Wszyscy mamy jakiś cel w życiu...
Chciał, żeby była pewna, że ją rozumie. Bo naprawdę rozumiał tę
dziewczynę. Siedem lat temu postanowił, że zdobędzie mistrzostwo świata.
To jedyny tytuł, który dotąd zawsze umykał mu sprzed nosa.
Rozpoczęła się druga połowa sezonu i Jesse wciąż mieścił się w
pierwszej dziesiątce, a od pierwszego miejsca dzieliło go tylko jakieś tysiąc
punktów. Jeżeli nie odniesie kontuzji i przełamie złą passę, przez miesiąc
uda mu się odrobić straty, finansowe i punktowe.
Na tym etapie kariery nie chodziło jednak o pieniądze. Imprez rodeo
było tak dużo, że pieniędzy starczało dla wszystkich, którzy jeździli ostro i
nie stracili zdrowia. Kiedyś do głowy by mu nie przyszło, że będzie tyle
zarabiać. Więc nie, nie chodzi mu o nagrodę pieniężną. Jedynie o tytuł.
RS
51
Dobrze wiedział, co to znaczy mieć wyznaczony cel. Potrafi więc teraz
zachować się przyzwoicie i uszanować pragnienia Sloan.
Ona chce zadbać o swój interes. Nie ma ochoty wdawać się z nim w
romantyczne afery. I jeszcze te zobowiązania! Owszem, nie jego sprawa, ale
dręczyła go ciekawość, a wyobraźnia podsuwała najrozmaitsze scenariusze.
Jeżeli Sloan chce trzymać go na dystans, to nie ma sprawy!
Ale, do cholery, wcale mu się to nie podoba i niech ona nie liczy na to,
że on ułatwi jej utrzymanie tego dystansu.
- Dobrze, Country - zaczął mało przekonującym tonem. - Wygrałaś.
Koniec przepychanek, zgoda?
To, że zobaczył w jej oczach więcej rozczarowania niż ulgi, sprawiło
mu odrobinę satysfakcji, ale o wiele trudniej przyszło mu zaakceptować sens
tego wyrzeczenia.
- Ale jeśli kiedyś...
- Nie - odpowiedziała tak szybko, że mimowolnie się uśmiechnął... i
znowu zaczął się zastanawiać, jak bardzo musiała się kiedyś sparzyć.
- W porządku - zgodził się bez większego przekonania. Nagle poczuł,
że ma ochotę ją sprowokować i jeszcze raz wyprowadzić z równowagi.
Choć na chwilę! Skoro zgodził się na wyrzeczenia, uznał, że powinien
wytargować przynajmniej to, co zaplanował, podstępnie ją tu ściągając.
- A więc... - rzekł z uśmiechem. - Zakończmy negocjacje i zmykajmy
stąd.
- Negocjacje? - Sloan spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem.
- Koza - przypomniał jej. - To przez nią tu jesteśmy. Zapomniałaś? Nie
ustaliliśmy jeszcze okupu.
RS
52
Mierząc go badawczym wzrokiem, Sloan zmrużyła oczy, ale i tak
rozpoznał moment, w którym zdecydowała się podjąć grę i pójść na
ustępstwo, na którym mu tak bardzo zależało. Domyślał się również, że
zrobiła to z szacunku dla zasad fair play - on zgodził się wycofać, oddając jej
zwycięstwo w sytuacji patowej, ona więc postanowiła wspaniałomyślnie
podarować mu kilka punktów.
Uwielbiał kobiece wyczucie fair play. -
- Dobrze, James. Skończmy to wreszcie. Jaka jest twoja cena?
- Koza jest twoja za pocałunek - oświadczył z tryumfalnym błyskiem
w oczach.
- Powiedziałeś, że się wycofujesz! - Sloan zrobiła krok do tyłu.
- Tak, kochanie. Wycofuję się. Ale chcę tego pocałunku. Nie powinno
ci to sprawić przykrości... Otwarcie postawiliśmy sprawę fizycznego
pociągu i oboje wiemy, co do siebie czujemy, więc w czym problem? Nie
sądzisz, że rozładowanie napięcia obojgu nam dobrze zrobi? Poza tym...
zaczynam podejrzewać, że jeśli cię teraz nie pocałuję, to już nigdy nie
dosiądę żadnego byka.
Sloan otworzyła ze zdumienia usta i pokręciła głową.
- To chyba najgłupsza wymówka, jaką w życiu słyszałam. Próbujesz
zwalić na mnie winę za swoje niepowodzenia?
- Sama sobie odpowiedz, Sloan. Przecież dobrze wiesz, że ujeżdżacze
byków są przesądni. Weź, na przykład, takiego D. B. W dniu zawodów
nigdy nie zje cykorii, bo boi się, że w najtrudniejszym momencie strach go
obleci.
Sloan w oczach wciąż miała gniew, ale kąciki jej ust uniosły się w
mimowolnym uśmiechu. Tak ją rozbawiło to nonsensowne bajdurzenie, że
RS
53
nawet nie zareagowała, gdy Jesse położył dłonie na jej ramionach i powoli
przyciągnął do siebie.
- A ja... przeżywam najgorsze pasmo niepowodzeń w swojej karierze i
jakoś tak się składa, że im bardziej chcę cię pocałować, tym gorzej jeżdżę.
Wszystko wskazuje na to, że moje zwycięstwa zależą od tego pocałunku.
Boże, jaka ona była piękna w blasku księżyca, kiedy z miną
wyrażającą coś pomiędzy stanowczą odmową a rozbawieniem mierzyła go
wzrokiem, starając się dociec, na ile stroi sobie z niej żarty.
- Czy ty wiesz, co wygadujesz?
- Uwierz mi! - Jesse spuścił głowę dla lepszego efektu. - Wiem. To
smutne i żałosne, kiedy mężczyzna upada tak nisko, że porywa kozę, żeby
wymóc pocałunek na pięknej kobiecie.
Bez cienia skruchy przyciągnął ją do siebie ruchem tak naturalnym,
jakby robił to każdej nocy. Zapomniał o pozorach. Wspaniałe piersi Sloan
przylegały do jego torsu, szczupłe uda ocierały się o jego nogi i Jesse
potrafił myśleć już tylko o jednym.
- Chcę cię pocałować, Country. Taka jest moja cena. I zamierzam
pobrać opłatę.
- Zdajesz sobie sprawę, że takie błaganie o jeden pocałunek naraża na
szwank twoją złą sławę?
- Ciągle bronisz się przede mną, kochanie. Pozwól, że ci powiem, jak
to będzie. - Jesse uśmiechał się, zafascynowany w równej mierze oporem
Sloan, jak i zmysłowym kształtem jej ust.
Zrobił kilka kroków tył, ciągnąc ją za sobą, i oparł się plecami o skałę.
- Pocałuję cię, bo chcę tego. Pocałuję, bo ty chcesz, żebym to zrobił... -
Uniósł palec, gdy Sloan otworzyła usta, żeby zaprotestować -... A oboje
RS
54
wiemy, że chodzi tylko o ten pocałunek i o nic więcej, spróbujmy więc się
odprężyć i mieć Z tego trochę frajdy.
- Umieram z ciekawości, czy te twoje kity zawsze działają?
- Zaraz się przekonamy. - Jesse przytulił ją do siebie, potem chwycił
jej dłonie i położył na swoim torsie. - Po prostu poddaj się temu... To tylko
przyjacielski pocałunek. Chodź, kochanie... - Jęknął cicho, gdy jej piersi
otarły się o jego tors, zmieniając go w jeden twardy, napięty mięsień. - Okaż
trochę litości.
- Skoro tak ładnie prosisz...
Przerwał jej w pół zdania i z cichym mruknięciem wpił się ustami w
jej wargi. A potem utonął w oceanie smaków oraz doznań i wydało mu się,
że czekał na to całą wieczność. Była chłodnym jedwabiem, który z każdą
chwilą zmieniał się w ciepły, mięciutki aksamit. Wyszeptanym marzeniem,
które przerosło jego najśmielsze, najsłodsze sny. Sloan zrezygnowała z
czujnej powściągliwości, a z takim trudem wynegocjowany pocałunek
przeistoczył się w wystawną ucztę rozkoszy.
Odurzony Jesse chciał coraz więcej. Zanurzył dłonie w jej
jedwabistych włosach, potem wsunął je pod luźną bluzkę i już nic prócz
iskrzącego żaru nie dzieliło go od gładkiej, aksamitnej skóry. Dzikie
pragnienie pochłonęło go niczym gęsta mgła. Jęknął głośno, kiedy Sloan
poddała się namiętności, czepiając się jego ramion, prężąc jak struna,
otwarta i oddana, poruszając się w narzuconym przez niego, gorączkowym
rytmie.
- Słodki Boże - wykrztusił, odrywając usta od jej warg.
Sloan, ciągle jeszcze drżąc, próbowała się opamiętać i wyrwać z jego
ramion.
RS
55
- Jeszcze nie! Poczekaj... jeszcze sekundę. - Jesse chwycił ją mocno,
starając się odzyskać oddech.
Kiedy pomyślał, czym to grozi, odsunął ją od siebie trzęsącymi się
dłońmi, niechętnie i powoli. Równie niechętnie uświadamiał sobie, co
właściwie się stało.
To obłęd, pomyślał. Z trudem udało mu się zdobyć na blady uśmiech.
Rozstrajała go myśl, że nigdy dotąd żadna kobieta nie doprowadziła go do
takiego stanu - w każdym razie żadna nie dokonała tego zwyczajnym
pocałunkiem.
Tylko że to wcale nie był zwyczajny pocałunek. Nie dla niego. Dla
Sloan też nie, jeśli szkarłatny rumieniec na jej policzkach mógł o czymś
świadczyć. Nie tylko on miał kłopoty z zejściem z obłoków na ziemię. Ale,
chcąc nie chcąc, on pierwszy musiał postawić obie stopy na twardym
gruncie i spojrzeć z dystansem na to, co się wydarzyło.
- Jak na pocałunek z litości, to było niesamowite doznanie - oznajmił z
krzywym uśmieszkiem, żeby rozładować jakoś napięcie.
Na szczęście udało mu się rozśmieszyć Sloan. I choć ciągle drżała,
mógł wreszcie głęboko odetchnąć.
- Tylko nie myśl sobie, że wciąż jestem skłonna litować się nad tobą.
Dzięki Bogu, pomyślał z ulgą i rozczarowaniem jednocześnie. Gdyby
doszło do następnej rundy, jego słynną umiejętność samokontroli diabli by
wzięli....
Jesse poprawił kapelusz i podjął decyzję. Musi natychmiast uciekać od
tej niezwykłej, kobiety gdzie pieprz rośnie, bo inaczej zupełnie się zatraci,
padnie przed nią na kolana, i zacznie ją błagać. o jeszcze jeden pocałunek.
RS
56
ROZDZIAŁ PIĄTY
Kiedy Jesse postanawiał coś zrobić, robił to z rozmachem. Nie tylko
więc zostawił Sloan w spokoju, ale zaraz następnego poranka wziął nogi za
pas i opuścił Wyoming, ruszając na tygodniowe zawody w południowym
Kolorado. Potem zaniosło go do Teksasu, gdzie zdobył kilka punktów na
mityngu w Houston. Teraz miał krótką przerwę między występami i mknął
autostradą prosto do Jackson Hole, do rodzinnego domu.
Była jasna, rozgwieżdżona, wrześniowa noc. Towarzyszyło mu tylko
ciche pochrapywanie leżącego z tyłu D. B. i szmer płynącej z radia muzyki
country. Długa droga dawała mu trochę czasu na zebranie myśli, nieznośnie
pogmatwanych od chwili pamiętnego pocałunku ze Sloan.
Już następnego dnia dokonał skrupulatnego rachunku sumienia i
zdecydował się unikać tej pięknej dziewczyny oddanej całą duszą hodowli
bydła, choć jej usta stworzono do całowania, a ciało do miłości. Nie
wspominając o mrocznych oczach, które kusiły, żeby przeniknąć ich głębię i
poznać najskrytsze tajemnice ich właścicielki.
Nigdy przedtem nie pragnął poznać kobiety w ten sposób. Nie
odczuwał też potrzeby odkrywania jej tajemnic. Niespodziewany pociąg do
Sloan był o wiele bardziej niebezpieczny odjazdy na grzbiecie tony
dynamitu z krótkim lontem, ukrytej w skórze byka o łagodnych oczach.
Namówił więc D. B. na podróż na południe. Nie była to ucieczka,
przekonywał się żarliwie. Po prostu potrzebował paru tygodni rozłąki z tą
dziewczyną, żeby nabrać do sprawy dystansu i skupić się na swojej karierze.
RS
57
I udało się, pomyślał z satysfakcją. Zdobył pierwszą nagrodę dwa razy
w Kolorado i na wszystkich zawodach w Teksasie. Zła passa minęła. Odbił
się od dna.
Dopuszczał jednak do siebie i taką przyjemną myśl, że być może to
wyłudzony od Sloan pocałunek przyniósł mu szczęście i odmienił zły los.
Pocałunek niezwykły. Gorący, słodki jak miód, aromatyczny i pikantny. I, o
czym nie należało zapominać, zabarwiony pokusą zasypania Sloan
obietnicami, których nie mógłby dotrzymać.
Co było, minęło, pomyślał, bębniąc palcami po kierownicy. Nie ma
sensu tracić czasu ani sił na oswajanie tej dzikiej kobiety. O tak, jest piękna i
pachnie jak róża.
Ale zaplątanie się w gąszcz jej kolczastych liści może wolnemu
mężczyźnie skomplikować życie. Pokrzyżować plany, zburzyć spokój. Ona
jest typem kobiety na zawsze. On zaś jest typem mężczyzny na chwilę. I nie
wolno nikogo ranić, a szczególnie Sloan, rozbudzaniem oczekiwań bez
najmniejszych szans na ich spełnienie teraz czy kiedykolwiek w przyszłości.
Odetchnął z ulgą, przypominając sobie, jak bliski był popełnienia
strasznego błędu. Do dziś nie mógł pojąć, o czym wtedy myślał. Stąpał z tą
dziewczyną po grząskim gruncie. Prowadził zwykłą gierkę z niezwykłą
partnerką - i nim się zorientował, ona podwyższyła stawkę i nie stać go było
na to, żeby grać dalej. Wycofał się więc, ponosząc porażkę, ale nie stracił
przynajmniej ostatniej koszuli, a i serce pozostało na właściwym miejscu.
Zdał sobie nagle sprawę, że rozmyśla o sercu. Koniec świata... O sercu
Sloan, o tym, że mógł je złamać. I o swoim, bo jak niewiele brakowało, by
Sloan je zdobyła.
RS
58
Co z niego za głupiec. Pozwolił jej zbliżyć się do siebie w sposób, na
jaki nie pozwalał dotąd żadnej innej kobiecie.
Na szczęście nie musiał już się niczym martwić, bo nie groziło mu z
jej strony żadne niebezpieczeństwo. Miał to za sobą!
Odzyskał spokój, decydując się na odbycie długo odwlekanej,
spóźnionej podróży do domu. Mama, telefonując do niego, wielokrotnie
nalegała, żeby pojawił się na najbliższej rodzinnej uroczystości. Najwyższy
czas, żeby przekonała się na własne oczy, że syn wciąż jest w jednym
kawałku, o czym tak trudno było przekonać ją na odległość.
Uśmiechnął się na myśl o rodzinie, na którą zawsze mógł liczyć. Ale
powroty były bolesne. W domu nawiedzało go szarpiące uczucie pustki
pozostałej po ojcu, który zmarł, gdy Jesse był zaledwie trzynastoletnim
chłopcem.
Natychmiast odsunął od siebie ponure myśli. Teraz, kiedy znów
wspina się na szczyt, nie powinien się dekoncentrować. Do grudniowych
finałów w Vegas pozostały raptem trzy miesiące i żeby być pewnym tytułu,
musi znaleźć się na pierwszej pozycji w rankingu.
- Same wesela i dzieciaki - mruknął Jesse pod nosem, rozglądając się
po podwórzu za domem swojej matki, Mai James. Mieszkała teraz ze swoim
nowym mężem, Loganem Bradfordem. Wyglądało na to, że w ostatnich
czasach jego rodzinę dotknęła w tym względzie istna klęska urodzaju. I,
prawdę mówiąc, wyprowadzało go to odrobinę z równowagi.
Popijał gazowaną wodę, ubolewając duchu, że to nie zimne piwo, i
patrzył na mamę, która po piętnastu latach wdowieństwa w lutym zeszłego
roku wyszła powtórnie za mąż. Promieniała radością. Jesse wiedział, że
RS
59
powodem uśmiechu na jej twarzy jest nie tylko jej własne szczęście, ale
także obecność w domu wszystkich synów: Garretta, Claya i jego.
Nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy patrzył na Claya obejmującego
swoją żonę, Maddie. I pomyśleć, że były momenty, kiedy zdawało się, że ta
kobieta prędzej go zamorduje, niż za niego wyjdzie. A teraz nikt by w to nie
uwierzył. Mała córeczka była oczywistym dowodem ich miłości.
- Czy te szczęśliwe małżeństwa i dzieci nie skłaniają cię do refleksji
nad sobą, braciszku? - spytał Garrett, przysiadając obok na stoliku z kutego
żelaza.
- Raczej napawają cichą nadzieją, że w tej rodzinie Bozia swój plan już
wykonała.
- Któregoś dnia - ciągnął Garrett z uśmiechem - jakieś słodkie
dziewczę wysadzi cię z siodła i ugniesz się jak Clay i ja.
Jesse obruszył się i mimowolnie pomyślał o Sloan Gantry.
- Zaczynasz przynudzać jak mama - burknął.
- Nie bardzo jej się podoba, że ciągle jesteś sam.
- Nie podoba jej się moje zajęcie. Liczy na to, że żona i małe
wrzeszczące dzieci skłonią mnie do porzucenia rodeo i zajęcia się czymś
bardziej godnym szacunku
- Chodzi jej raczej o coś mniej niebezpiecznego. Jesse nie umiał
przekonać rodziny, żeby przestała się o niego zamartwiać. Robił jednak, co
w jego mocy, żeby oszczędzić im nerwów. Po tym, jak w pierwszym roku
startów połamał kilka żeber i doznał lekkiego wstrząsu mózgu, nauczył się
nie wspominać o swoich kontuzjach. A gdy prasa i inne media plotły o jego
wypadkach, natychmiast zaprzeczał tym doniesieniom. Złamania, siniaki i
RS
60
zszywanie ran stanowiło nieodłączną część jego zawodu. Dreszcz emocji
również. To dla niego zawsze wracał na arenę.
- Ujeżdżanie byków nie jest niebezpieczne - powiedział z
lekceważącym uśmieszkiem. - Kłopoty zaczynają się dopiero wtedy, kiedy
byk cię zrzuci. Staram się do tego nie dopuszczać.
- Nie boisz się, że kiedyś jedno z tych napędzanych sianem bydląt
pokiereszuje ci twoją ładną buzię? A wtedy skończysz jak stary D. B. i
nigdy już nie znajdziesz dla siebie właściwej kobiety.
- D. B. nie ma żadnego problemu z babami. - Jesse uśmiechnął się na
myśl o przyjacielu. - Jest tak brzydki, że kobiety odkrywają w tym jego
szczególny wdzięk. A on umie to wykorzystać.
Garrett zaniósł się śmiechem.
- Jednak uważaj na siebie. Mama się martwi. Wszyscy się o ciebie
martwimy. - Garrett poklepał Jesse'a po plecach i wrócił do Emmy.
Tych dwoje łączy coś wyjątkowego, pomyślał Jesse. Coś, co pozwoliło
im przetrwać naprawdę ciężki okres. Dziewięcioletnia Sara i
kilkumiesięczny chłopczyk tulący się do Emmy byli dowodem tej więzi.
Rodzice dali mu imię po dziadku - Jonathan. Nawet patrząc na chłopczyka z
daleka, Jesse mógłby przysiąc, że niemowlę jest podobne do swego
imiennika.
Byłbyś z nich dumny, tato, pomyślał Jesse, przyglądając się braciom.
W dzieciństwie byli nieznośnymi łobuziakami, ale potem stali się
statecznymi ludźmi. Garrett z Clayem przejęli firmę budowlaną założoną
przez Jonathana i osiągnęli wielki sukces.
RS
61
A co ojciec powiedziałby o mnie? Pochwaliłby, że idę własną drogą,
czy zbeształ za to, że nie potrafię się ustatkować i przysparzam zmartwień
mamie?
Tego Jesse nigdy się już nie dowie. Kiedy zmarł ojciec, był
trzynastoletnim chłopcem. Poczuł się oszukany i to uczucie tkwiło w nim do
dzisiaj. Oszukany, bezradny, pozbawiony wsparcia. Nigdy nie udało mu się
otrząsnąć po tej stracie, w przeciwieństwie do Claya i Garretta, którzy po
okresie żałoby rzucili się w wir życia.
Dla Jesse'a czas jakby się zatrzymał. Oczyma wyobraźni widział wciąż
dumnie uśmiechniętego ojca, który nazywał go swoim kochanym łobuzem,
Przysiągłby, że czasami słyszy jego słowa: Nikt nie poskromi mojego
najmłodszego syna.
Ojciec miał rację. Jesse nigdzie nie zagrzał miejsca na tyle długo, żeby
pozwolić komukolwiek się poskromić lub choćby zbliżyć do siebie.
Ze Sloan mogło być inaczej. Mogło..
Wypił łyk wody, nie spuszczając oczu z braci i ich żon. Na ich
twarzach malowała się niczym nie zmącona radość życia. Coś ścisnęło go w
dołku. Nie zdołał powstrzymać natrętnego pytania: czy przypadkiem czegoś
nie traci? Czy po latach życia na krawędzi, kiedy to odpowiadał tylko za
siebie, znajdzie kogoś, kto uśmierzy tę bolesną pustkę, która - czemu tak
długo zaprzeczał - rodzi się z samotności? Czy o to właśnie chodzi w
związku jednego mężczyzny z jedną kobietą?
- Musimy już jechać, chłopcze, jeśli chcemy zdążyć do Launders.
Jesse odwrócił się do D. B., westchnął ciężko i skrzywił usta w
drwiącym uśmiechu.
RS
62
- Ty stary włóczykiju, świerzbi cię, żeby znaleźć się wreszcie w
motelu i pogruchać z recepcjonistką, z którą tak błyskawicznie
zaprzyjaźniłeś się ostatnim razem?
- Tym razem trafiłeś w dziesiątkę, Jesse. - D. B. poczerwieniał jak
burak. - Czy facet nie może sobie czasem pomarzyć?
Może. Jesse przyznał mu w duchu rację i gdy znowu spojrzał na braci,
poczuł zazdrość.
Kiedy wstał, żeby się pożegnać, a czarne oczy Sloan znowu wkradły
się do jego myśli, pozbył się tego obrazu, przypominając sobie dwa
podstawowe fakty. Po pierwsze, nie był stworzony do zakładania rodziny. A
po drugie, nawet gdyby był, Sloan potrzebowała zupełnie innego faceta.
W Launders zarówno Jesse, jak i D. B. zdobyli punktowane miejsca.
Wczesnym rankiem następnego dnia wyruszyli do Bozeman i już w
południe byli w tym miasteczku.
Czasami docierali na miejsce tuż przed zawodami, a po nich
natychmiast znów ruszali w drogę. Tym razem, dla odmiany, mieli przed
sobą cały wolny dzień na odpoczynek.
D. B., który spał przez całą drogę, obudził się pełen werwy, gotów do
działania. Jesse podrzucił go do przyjaciół, a sam pojechał do motelu, w
którym zawsze się zatrzymywali.
W dwupiętrowym motelu w kształcie podkowy zajmowali pokój na
parterze z drzwiami wychodzącymi prosto na parking. Jesse wyjmował
rzeczy z bagażnika, już ciesząc się na popołudniową drzemkę, kiedy wyczuł,
że ktoś go obserwuje.
Rozejrzał się po parkingu i w końcu spostrzegł maleńkiego kowboja,
siedzącego na krawężniku pięć stanowisk dalej. Chłopiec miał najwyżej
RS
63
cztery, pięć lat, z metr dziesięć wzrostu, licząc razem z kapeluszem, i
mierzył Jesse'a wzrokiem, w którym niepewność mieszała się z podziwem.
- Cześć, kowboju. - Rozbawiony Jesse stuknął palcem w rondo
kapelusza na powitanie.
- Hej - odpowiedział chłopczyk poważnym tonem zmęczonego życiem
faceta. - Ty jesteś Jesse James.
- Tak, to ja. - Jesse uśmiechnął się zdziwiony, że mały zna się na
rodeo.
- Jesteś całkiem dobry - przyznał wspaniałomyślnie chłopiec - ale ten
byk i tak cię zrzuci.
I tyle zostało z kultu bohaterów! Przygryzając wargi, żeby nie
wybuchnąć śmiechem, Jesse podszedł do chłopca i przysiadł obok.
- Zrzucało mnie wiele byków - wyznał, patrząc w poważne piwne
oczy, które, choć to nieprawdopodobne, wydały mu się dziwnie znajome. -
A który z nich, według ciebie, rozdepcze mi tym razem kapelusz?
- Nazywa się Baby - odpowiedział chłopiec bez wahania. - Nikt nie da
rady Baby, prócz mnie oczywiście.
- Ach tak... Masz rację, to rzeczywiście numer jeden. Ale ty sobie z
nim radzisz, prawda?
- Prawda, bez przerwy na nim jeżdżę. Przynajmniej wtedy, kiedy
pozwoli mi mama.
- Mamy przeważnie nie lubią, kiedy synowie chcą być kowbojami.
Twoja musi być wyjątkowo wyrozumiała. -Jesse walczył, żeby zachować
powagę, na którą zasługiwała ta rozmowa.
Małą surową twarzyczkę rozjaśnił anielski uśmiech cherubinka. Jesse
jednak nie wątpił, że kryje się pod nim mnóstwo chłopięcej zuchwałości.
RS
64
- Tak, a do tego jest jeszcze ładna - stwierdził z dumą mały kowboj
- Naprawdę? Wiesz, mężczyzna nie powinien pragnąć więcej niż
wspaniałego byka do ujeżdżania i widoku ładnej buzi przed zaśnięciem.
Bywały takie dni, kiedy mnie by to wystarczyło do szczęścia.
Nagle przed oczyma stanęła mu twarz Sloan. I już nie mógł pozbyć się
tego obrazu ani oszukiwać się dalej. Był opętany jedną myślą. Czarne jak
noc włosy pieszczące jego tors, uśmiechnięte oczy koloru topniejącej czeko-
lady...
Ten chłopiec też ma takie oczy, pomyślał Jesse oszołomiony.
Poczuł gęsią skórkę na karku. Zmrużył oczy i obrzucił malca długim,
badawczym spojrzeniem.
- Jak się nazywasz, kowboju? - spytał ostrożnie w momencie, kiedy
dziecko odwróciło głowę na dźwięk otwieranych drzwi.
- Noah, chodź tutaj, kochanie. Jeżeli chcesz iść na basen, musisz
nałożyć kąpielówki.
Jesse nie zobaczył nikogo za otwartymi drzwiami. Nie musiał.
Wszędzie poznałby ten głos. Teraz wiedział już, dlaczego, patrząc na
chłopca, pomyślał o Sloan.
Jakby dostał obuchem w głowę. Zrozumiał, co Sloan miała na myśli,
mówiąc o zobowiązaniach.
Ten mały jest jej synkiem.
Wstrząśnięty, wstał z krawężnika razem z chłopcem.
- Mamo - zawołał Noah i z niewinną dziecięcą ufnością chwycił
Jesse'a za rękę. - Znalazłem sobie ujeżdżacza byków.
RS
65
- Więc puść go wolno - odpowiedziała Sloan, śmiejąc się - bo nie
możesz go... - stanęła w progu i zobaczyła Jesse'a -... zatrzymać -
dokończyła zdanie i szybko odwróciła wzrok.
A Jesse stał jak wryty z kompletnym zamętem w głowie.
Dziecko, myślał, nie mogąc obudzić się z odrętwienia. I to ciało,
uzupełnił ponuro, patrząc na opinający Sloan czarny kostium kąpielowy.
Przylegająca do skóry lycra, wycięcia na udach i między piersiami. Z
pewnością nie było w tym stroju nic szczególnie wyzywającego. Ale to, co
ujrzał Jesse, stało się pożywką dla jego wyobraźni.
- Cześć, Jesse. - Sloan odzyskała panowanie nad sobą i zdobyła się na
uśmiech.
- Cześć, Country - mruknął, wsuwając kciuki za pasek spodni. -
Zapomniałem, że zakontraktowałaś się na tę imprezę.
Akurat! Wcale nie zapomniał. Po prostu bardzo chciał o tym nie
pamiętać. Robił, co mógł, żeby wyrzucić z pamięci obraz jej twarzy w
blasku księżyca, jej warg nabrzmiałych od pocałunku.
- No tak... - Sloan postawiła przed sobą Noaha, jakby dziecko mogło ją
osłonić przed wzrokiem Jesse'a. - Te trasy to szaleństwo. Czasami wstaję
rano i długo nie mogę sobie przypomnieć, gdzie jestem.
Nie miałaby tego problemu, gdyby budziła się w moim łóżku,
pomyślał Jesse smętnie. Może zapomniałaby na krótko, jak się nazywa, ale z
pewnością wiedziałaby, gdzie jest - i z kim.
Nie potrafił pozbyć się tych natrętnych myśli i nie był w stanie ruszyć
się z miejsca.
- Poznałeś już Noaha. Mam nadzieję, że nie zanudził cię na śmierć.
RS
66
Jesse spojrzał na chłopca, znowu oszołomiony jego podobieństwem do
matki.
- Ucięliśmy sobie krótką pogawędkę, prawda, kowboju? Noah
uśmiechnął się od ucha do ucha i kiwnął głową.
- Przepraszam... - zaczęła Sloan, gdy wzrok Jesse'a błądził między
jedną a drugą parą brązowych oczu - ale musimy już iść. Obiecałam
Noahowi pływanie w basenie, a mam jeszcze sporo roboty.
Cofnęła się do pokoju. Jesse zrozumiał, że znowu przed nim ucieka.
Nie był tylko pewny, czy go to cieszy, czy denerwuje.
- Zobaczymy się później.
- Tak, później - wymamrotał, ale szybko pozbierał się na tyle, żeby
odpowiedzieć machnięciem dłoni na „pa, pa" Noaha.
Stał jeszcze przez chwilę przed zamkniętymi drzwiami swojego
pokoju. Serce waliło mu w piersi jak oszalałe, a kark oblewał zimny pot.
Sloan ma syna!
Nie potrafił zapanować nad eksplozją uczuć, które wyzwoliła w nim ta
nowina. Nie potrafił ich nawet nazwać.
Zazdrość? To pierwsze przyszło mu do głowy, chociaż z całych sił
walczył z absurdalnością takiej myśli. Na pewno ogarnął go nagły przypływ
opiekuńczości, choć zupełnie nie miał pojęcia, skąd się wziął i dlaczego jest
tak silny. Poza tym, z jakiegoś niezrozumiałego powodu, miał bolesne
poczucie wykluczenia poza nawias. Sloan ma dziecko! A więc był inny
mężczyzna. Mężczyzna, którego kochała wystarczająco, żeby mieć z nim
dziecko. Może Sloan nadal go kocha, chociaż plotki głosiły, że w tej chwili
nie ma w jej życiu mężczyzny.
RS
67
Z drugiej jednak strony... o dziecku w tych plotkach też nie było
mowy. Znowu coś ścisnęło go w dołku.
Ogarnęło go pragnienie, które wyolbrzymiało wszystkie inne uczucia.
To Jesse był w stanie zrozumieć. Zaczynało się od pożądania, ale były
jeszcze jakieś inne tęsknoty, które osnuwały wszystkie jego myśli. Miał
wrażenie, że jest jednym wielkim kłębkiem smutku.
Zaklął pod nosem, chwycił torbę ze sprzętem i zaczął zmagać się z
zamkiem u drzwi. Potem przestąpił próg,rzucił torbę na podłogę, wyciągnął
się na łóżku i spuścił żaluzje.
Leżał w ciemności.
Przez resztę popołudnia Jesse walczył z pokusą, żeby pobiec na basen i
odegrać rolę ratownika wobec kobiety, która najwyraźniej nie widziała dla
niego miejsca w swoim życiu.
- Dystans - warknął wściekle, podkładając ręce pod głowę. - Dużo ci
dał ten cholerny dystans. Dwa zmarnowane tygodnie, ty głupi durniu.
Żałosne! Unikał Sloan, żeby wybić ją sobie z głowy. I nawet
wydawało mu się, że odrobił tę lekcję. Dopóki nie zobaczył tej kobiety.
Dopóki nie spojrzał w jej oczy.
Dopóki nie wyczytał w nich niepokoju.
Patrzył wytrwale w sufit i w końcu, z rzadką u niego trzeźwością
umysłu, zrozumiał powód tego niepokoju.
Sloan jest kobietą samotną. Samotną kobietą z dzieckiem, które kocha
i za które jest odpowiedzialna. Dla niej życie nie jest zabawą, tak jak dla
niego. Dla Sloan życie to twarda rzeczywistość. Dziecko jest żywym
dowodem na to, jak wiele może się zdarzyć.
RS
68
Trudno się dziwić, że Sloan nie chce ryzykować, pomyślał z
niesmakiem. Żył tak, jak ona by żyć nie mogła, nawet gdyby chciała. Nie
mogła sobie na to pozwolić. Jesse nie wiedział, co znaczy odpowiedzialność
i obowiązek. Odpowiadał tylko za siebie. Żadnych zobowiązań, tylko
własne zachcianki, trasy zawodów i przelotne flirty.
A Sloan wie o życiu znacznie więcej. Wie, co to znaczy odpowiadać
za kogoś, dać mu jeść i zapewniać dach nad głową. I zna cenę, którą musi
płacić za pewność, że tego kogoś nie zawiedzie.
Chryste! W porównaniu z problemami, z jakimi Sloan zmaga się
każdego dnia, jego kłopoty są marną kupką końskiego łajna.
Sięgnął do kieszeni koszuli i wyjął z niej rzemyk, który nosił od
pamiętnej księżycowej nocy w Wyoming. Ten, którym Sloan wiązała włosy
i który jej wtedy zabrał.
Miał zamiar go wyrzucić, ale jakoś do tego nie doszło.
A teraz, kiedy już rozumiał, jak niebezpieczna była jego gra dla
kobiety takiej jak Sloan, chce czy nie, powinien wreszcie zrobić coś
sensownego. Dla odmiany uzna czyjeś pragnienia za ważniejsze od swoich.
Nie chodzi o to, jak bardzo jej pragnie. I nie o to, ile zamieszania Sloan
mogłaby narobić w jego sercu i w jego życiu.
Tu nie chodzi o niego.
Chodzi o nią i o to, co on mógłby zrobić z jej życiem.
O to, że musi - ze względu na nią, nie na siebie - dotrzymać danej jej
obietnicy, zostawić ją w spokoju i wynieść się do diabła.
RS
69
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Praca. Praca jest lekarstwem na wszystkie zmartwienia. Tata zawsze to
powtarzał, kiedy coś ją trapiło. No i co? Ponad godzinę Sloan krzątała się
przy zwierzętach i jakoś nie poczuła się wyleczona. Jak na silną kobietę, za
jaką się uważała, była zmęczona, skołowana i pusta w środku. Nie z powodu
Jesse'a Jamesa, pomyślała ponuro.
Chociaż... Jesse, z tymi swoimi błękitnymi, przenikliwymi oczami,
może rzeczywiście nie był główną przyczyną jej podłego nastroju, ale z
pewnością dołożył swoje trzy grosze. Kiedy zobaczyła wczoraj Noaha
czepiającego się jego wielkiej dłoni, zamarło w niej serce. W pierwszym
odruchu pomyślała, jakie to smutne, że Noah nie ma ojca, którego tak
potrzebuje. Po chwili żałowała, że to właśnie Jesse jej o tym przypomniał.
Nie widziała go prawie od trzech tygodni. Tyle czasu minęło od tej
nocy, kiedy zwabił ją nad rzekę i pocałował.
Ten nieszczęsny pocałunek prześladował ją. Złościł. Budził
pragnienie, tęsknotę i przypominał, że musi trzymać się od tego kowboja z
daleka.
Tamtej nocy Jesse miał nad nią władzę. Wczoraj zdała sobie sprawę z
tego, że wciąż ją ma. Niełatwo było jej to przyznać, ale czasami trudno
pogodzić się z prawdą.
Przyjęła ten fakt do wiadomości. Gdyby Jesse całował ją wtedy dłużej,
gdyby nie przestał jej dotykać i zechciał, żeby położyła się z nim na
miękkiej trawie nad rzeką, kochałaby się z nim.
I nie potrafiłaby o tym zapomnieć.
I przepadłaby z kretesem.
RS
70
Tak, czuła się zagubiona, lecz gdy udawało jej się wyrzucić go siłą ze
swoich myśli, spadało na nią jeszcze dotkliwsze poczucie straty coraz
trudniejsze do zniesienia.
Jej tata z Ellie zaledwie godzinę temu zabrali Noaha do domu w
Snowy River, a ona już za nim tęskniła. Cierpiała, kiedy wyjeżdżał, jakby
rozstawali się na nie wiadomo jak długo. Zawsze tak było i nic nie mogła na
to poradzić.
- Cześć, Country.
Tak pogrążyła się w użalaniu nad swoim losem, że nie usłyszała
kroków nadchodzącego Jesse'a. Zaskoczył ją tak bardzo, że wypuściła
gumowy wąż, którym nalewała wodę do koryta Baby. Natychmiast go
podniosła, odwróciła się, żeby zakręcić kran, i nagle uświadomiła sobie, że
drżą jej ręce.
Nie była w nastroju na to spotkanie. Za bardzo tęskniła za Noahem.
- Cześć - odpowiedziała, chwytając widły, żeby dorzucić bykowi
siana. Liczyła, że Jesse szybko sobie pójdzie i nie będzie musiała się zmagać
z jeszcze jedną słabością.
- Gdzie mały?
Zesztywniała. Potem walczyła w milczeniu z obrazem słodkiej buzi
Noaha przylepionej do szyby samochodu i jego pulchnej rączki, machającej
jej na pożegnanie.
- Myślę, że jest w połowie drogi do domu.
- Nie chciał pokręcić się przy rodeo?
Kątem oka dostrzegła, że Jesse oparł się o poręcz boksu i zaczął drapać
za uszami kozę. Najwidoczniej nigdzie się nie wybierał.
RS
71
- Chciał zostać... - Sloan z trudem panowała nad głosem. - Ale nie
mogę jednocześnie opiekować się nim i dbać o interes, więc... - przerwała
nagle, przeklinając łzy, które cisnęły się jej do oczu.
- To chyba niełatwe, co? - spytał po dłuższej chwili, głosem tak
czułym i pełnym zrozumienia, że Sloan pozwoliła popłynąć tym łzom.
A niech go diabli porwą! Niech go szlag trafi za to, że się tu zjawił, za
to jego współczucie i za to, że miała ochotę wypłakać się na jego ramieniu.
Przywołała się do porządku i odwróciła do niego plecami. Nie, tylko
nie to! Nie chciała, żeby widział, jak pogrąża się w litości nad sobą, jak
walczy z pokusą, żeby znaleźć się w jego objęciach.
- Tak, to niełatwe - odpowiedziała po chwili, uznając, że się już
pozbierała. - Ale taki jest układ. Nie można mieć wszystkiego. Czasami... -
wyrwało się jej bezwiednie -czasami tęsknię za nim w trasie tak bardzo, że
po prostu muszę go zobaczyć.
Ze złością starła z policzka następną łzę.
- Na szczęście tata i Ellie rozumieją to i przywożą go do mnie, jeśli nie
mam czasu na podróż do domu, tak jak ostatnio.
Do licha, pomyślał Jesse, obserwując bezradnie, jak Sloan walczy ze
sobą, żeby się kompletnie nie rozkleić.
Nigdy jej takiej nie widział. Nie dostrzegał bezbronności, starannie
skrywanej pod maską chłodu i ironii.
Nie mógł znieść tego widoku. Chciał przyciągnąć Sloan do siebie,
objąć i choć trochę pocieszyć.
Wiedział jednak, że nie doprowadziłoby to do niczego dobrego.
Patrzył posępnie na jej dumnie wyprostowane ramiona i w ostatnim odruchu
zdrowego rozsądku udało mu się utrzymać ręce przy sobie.
RS
72
Tylko dlaczego, do cholery, nie użył tego rozsądku wcześniej, zanim
go tu licho przyniosło. Nie stałby teraz ze ściśniętym żalem gardłem i nie
był mimowolnym świadkiem jej cierpienia.
Nie szukał jej, wpadł na nią przez przypadek. Do diabła, prędzej czy
później musiał się na nią natknąć. Wolałby jednak, żeby stało się to później.
O wiele później. Kiedy Sloan nie będzie cierpiała, a on nie będzie odczuwał
potrzeby udowodnienia sobie, że potrafi być dla kobiety kimś, kim nigdy
dotąd nie próbował być. Przyjacielem.
Nie wiedział nawet, czy jest do tego zdolny. Ale ona właśnie w tej
chwili potrzebowała przyjaciela, dlatego, z braku lepszego kandydata,
musiał wziąć się w garść i podjąć się tej roli.
Jakby włożył parę nowych butów. Zawsze najpierw są ciasne i
uwierają.
Przypomniał sobie wnioski, do których doszedł wczoraj, kiedy w
ciemnym motelowym pokoju przeżywał własne rozterki. Tu nie chodzi o
jego dalsze życie, o jego pragnienia. Chodzi wyłącznie o Sloan.
- Twój synek jest stuprocentowym małym kowbojem - zagaił w końcu,
czując niemałą ulgę, kiedy Sloan wyprostowała przygarbione plecy. Krótki
promienny uśmiech, którym go obdarzyła, choć trochę wymuszony, ośmielił
go jeszcze bardziej.
- Tak, jest bardzo dzielny.
- Miałem niezłą uciechę, kiedy opowiadał mi, że tylko on potrafi
jeździć na tym twoim strasznym byku.
- Gdybyś zobaczył go na grzbiecie Baby, miałbyś jeszcze większą
uciechę. Tak, tak - dodała z szerokim uśmiechem, widząc w oczach Jesse'a
RS
73
niedowierzanie. -Z jakiegoś powodu Baby nie tylko toleruje go na sobie, ale
nawet zdaje się to lubić.
- A niech mnie... - Marszcząc brwi, Jesse przeniósł wzrok na byka,
który był postrachem wszystkich jeźdźców. - Uważasz, że to rozsądne?
- Rozsądne? Chciałeś zapytać, czy bezpieczne? No więc jedno i
drugie. To niesamowite, jak Baby łagodnieje w towarzystwie Noaha. W
moim też. - Wyszła z boksu, sprawdzając, czy bykowi starczy wody. - Nie
lubi tylko kowbojów. Zawsze uważałam, że zna się na ludziach.
Znowu tryskała energią i siłą, a uśmiechnęła się tak łagodnie, że Jesse
musiał odwzajemnić jej uśmiech.
W tym jej uśmiechu było coś fascynującego. Wrażliwy mężczyzna
mógłby się w nim zatracić, a potem wymyślać tysiące sposobów, żeby
widywać go częściej.
Jednak mądry mężczyzna, zdecydowany postępować właściwie,
zdałby sobie sprawę, że skoro Sloan już doszła do siebie, powinien
pożegnać się i odejść.
Niestety, w obecności tej kobiety Jesse nie zachowywał się jak mądry
mężczyzna. Został. Nie bardzo wiedział, dlaczego powlókł się za nią do
następnego boksu. I czemu ciężar spadł mu z serca, gdy smutek na dobre
znikł z jej oczu. I dlaczego potem szedł za nią krok w krok, od boksu do
boksu.
- Nie masz ludzi do tej roboty? - spytał, pomagając jej podnieść worek
z karmą.
- Dałam im wolne popołudnie. Praca fizyczna dobrze mi robi.
Znał tę metodę. Sam był jej zwolennikiem. Gdy napadała go chandra,
wyciągał z bagażnika hantle i ćwiczył do upadłego.
RS
74
Zanim się zorientował, kilka minut pocieszającej rozmowy
przeciągnęło się w kwadrans, kwadrans w pół godziny. Z widłami w rękach
wyrzucał gnój z boksów, dźwigał wiadra z karmą, napełniał koryta wodą.
Trzy razy Sloan zapytała go, czy nie ma niczego lepszego do roboty.
Za każdym razem zdawało mu się, że coś wymyśli. Nie wymyślił. Sloan
wzruszyła więc ramionami, zakpiła, że babranie się w gnoju degraduje
prawdziwego kowboja, i wcisnęła mu widły w dłonie.
A Jesse jak głupi tylko się uśmiechnął i pracował dalej. I mówił.
Opowiadał o swojej rodzinie, o swojej matce i jej nowym mężu. O
Garretcie, Clayu, ich żonach i dzieciach, i o tym, że gdyby zobaczyli go
teraz z widłami w rękach, wypominaliby mu to do końca życia.
Nie miał zielonego pojęcia, dlaczego tyle mówi. Czemu wciąż tu jest.
Przecież obiecał Sloan - i sobie - że zostawi ją w spokoju. I gotów był zrobić
wszystko, do cholery, żeby tej obietnicy dotrzymać, a kręcąc się przy niej,
utrudniał tylko sytuację.
Ale nie potrafił zmusić się do wyjścia.
Został więc, raz po raz przypominając sobie, że utrzymywanie
fizycznego dystansu jest dla nich obojga najlepszym rozwiązaniem. Bo
Sloan ma dziecko, za które jest odpowiedzialna, i prowadzi biznes, któremu
musi poświęcić dużo uwagi.
I dlatego, że jemu w głowie tylko zabawa i przygody bez zobowiązań.
Nie stać go na odrzucenie zasad, którymi dawno temu zaczął się kierować:
nigdy nie angażować się w coś, z czego nie można się w porę wycofać.
Trzymać kobiety na dystans. Nigdy nie pozwolić im wpływać na swoje
życie.
RS
75
Lecz został tu ze Sloan. Chciał zostać. I nie miał najmniejszego
pojęcia, dlaczego.
- Zdaje się, że jestem twoją dłużniczką, Jesse - powiedziała Sloan,
wyjmując mu z dłoni gumowy wąż. - Dzięki tobie uporałam się z tą robotą
dwa razy szybciej.
- Tak... - Jesse rozejrzał się, zdziwiony, że uprzątnęli już ostami boks -
i nie wykręcisz się tanim kosztem - zaśmiał się, opuszczając podwinięte
rękawy.
- Pozwoliłabym ci wyznaczyć cenę, ale diabli wiedzą, w jakie kłopoty
byś mnie wpędził. Co powiesz na kolację?
Wiedział, że powinien powiedzieć: „To nie jest konieczne... Dajmy
temu spokój". Lecz gdy patrzył prosto w jej oczy, uświadomił sobie, że
pomysł spotykania się ze Sloan na niezobowiązującej, przyjacielskiej stopie
podoba mu się prawie tak samo, jak perspektywa bardziej intymnych
przyjemności. Prawie, przyznał po chwili, bo przecież nie mógł oszukiwać
samego siebie.
- Zgoda. Problem w tym, że zwykle nie jadam przed zawodami. A
potem będzie już zbyt późno na kolację.
- Nie ma sprawy, każę chłopcom oporządzić bydło na noc. Należy mi
się wolny wieczór.
- Z tego, co słyszałem, należy ci się on od dawna. Wszyscy wiedzieli,
że Sloan harowała równie ciężko albo ciężej od mężczyzn. Nawet zamknięty
klub starych hodowców musiał to w końcu przyznać i dać jej święty spokój.
Jesse ucieszył się, że niechcący, dzięki niemu, Sloan pozwoli sobie na trochę
luzu.
RS
76
- Więc jesteśmy umówieni na randkę, tak? - spytała i natychmiast się
poprawiła. - Nie, nie na randkę. To się nazywa dobicie targu.
- Nazwij to, jak chcesz. - Jesse uśmiechnął się na pożegnanie, chwycił
kapelusz i wyszedł, zanim pochłonęły go niebezpieczne myśli.
Do niczego nie dojdzie, przekonywał sam siebie stanowczo,
przebierając się na wieczorne zawody. Spędzone ze Sloan popołudnie było
tylko jednym z tych dziwnych zbiegów okoliczności, które od czasu do
czasu przydarzają się wszystkim ludziom.
Widział, jak cierpiała, i sam się sobie dziwił, że stanął na wysokości
zadania i pomógł jej przez to przejść. Nic wielkiego. Nic, co odmieniłoby jej
życie.
To prawda, że niechcący poznał inną Sloan - wrażliwą, bezradną, nie
potrafiącą ukryć bólu - a pocieszając ją, i w sobie odkrył coś, czego istnienia
nawet nie podejrzewał.
Ale to nic nie znaczy. Nie znaczy, że chciałby dowiedzieć się o niej
jeszcze więcej. I nie chodzi o to, że nagle zapragnął opiekować się nią, ulżyć
jej doli, sprawić, żeby chciała go mieć u swego boku.
- No właśnie - mruknął, przeciągając brzytwą po brodzie i gapiąc się
na głupca w lustrze. - To nic nie znaczy.
Nic, poza tym, że istniała całkiem realna, bardzo niepokojąca
możliwość, że pragnienie, by być dla Sloan Gantry kimś więcej, niż był dla
jakiejkolwiek innej kobiety, już nigdy go nie opuści.
Po kilku sekundach było po wszystkim. Po sekundach, które zdawały
się wiecznością, kiedy skamieniały tłum, w bezradnym, niemym przerażeniu
śledził zmagania człowieka z bykiem.
RS
77
W pierwszej sekundzie D. B. trzymał się dzielnie, wymachując wolną
ręką dla utrzymania równowagi i mocno przyciskając nogę do boku
zwierzęcia. W następnej wypuścił sznur - jedyne narzędzie umożliwiające
utrzymanie się na grzbiecie rozjuszonego byka.
Poszybował wysoko w górę, potem spadał jak kończący lot oszczep,
aż wreszcie uderzył o ziemię. Toczył się jeszcze, bezwładnie odbijając się
od podłoża areny, w końcu znieruchomiał, całkiem bezbronny, dokładnie
wtedy, gdy Burzowa Chmura odwrócił się i wzniecając racicami tumany
kurzu, spuścił uzbrojoną w rogi głowę i ruszył do ataku.
Klowni podskakiwali jak szaleni, starając się skierować na siebie
uwagę byka, który szarżował na nieprzytomnego kowboja. Spiker zasłonił
dłonią mikrofon i wrzeszczał do kogoś, żeby natychmiast sprowadzić
karetkę.
Jesse patrzył na wszystko jak na koszmarny sen, wyrywając się trzem
kolegom, którzy nie pozwalali mu przeskoczyć ogrodzenia i popędzić na
ratunek D. B.
Podchodząc do sprawy racjonalnie, Jesse wiedział, że mają rację.
Klowni znali się na rzeczy, a jego interwencja tylko zwiększyłaby ryzyko,
nie pomagając w niczym D. B. Ekipa, która wyglądała na beztroskich
błaznów, w rzeczywistości stanowiła pogotowie ratownicze ujeżdżaczy
byków.
Ale Jesse nie był w stanie logicznie myśleć. Czuł się tak, jakby to jego
wściekły byk roznosił na strzępy, podrzucał niczym szmacianą lalkę aż do
momentu, w którym klownom udało się odciągnąć uwagę bydlęcia od
pokiereszowanego ciała D. B. i wypędzić go z areny.
RS
78
Tłum wstrzymał oddech, gdy sanitariusze biegli do D. B. z noszami i
zestawem pierwszej pomocy. Jesse skoczył za nimi jak błyskawica. Czas
wlókł się w nieskończoność, nim wreszcie rozbłysło światło i przez otwartą
wcześniej bramę wjechał na arenę ambulans. Sanitariusze ostrożnie
podnieśli nieprzytomnego, połamanego i zakrwawionego D. B. i wsunęli go
na noszach do środka.
— Ma jakichś krewnych? - spytał ponuro jeden z nich. Jesse z trudem
przełknął ślinę. Krew była wszędzie.
Noga D. B. wykręcona była pod dziwnym kątem, kamizelka
rozszarpana przez wielkie racice i ostre rogi.
- Ja jestem jego krewnym - odpowiedział, wspinając się do ambulansu.
Spojrzał na sanitariusza wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu. Sprzeciwu nie
było.
W czasie jazdy do szpitala starał się o niczym nie myśleć. Nie czuł też
niczego poza przyprawiającym o mdłości strachem.
Syrena wyła, ambulans z piskiem opon pokonywał kolejne zakręty.
Sanitariusze w szalonym pośpiechu tamowali upływającą krew rannego,
kontrolowali jego oddech i pracę serca.
Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów Jesse pochylił głowę i
modlił się. Prosił Boga o ocalenie przyjaciela.
Sloan udało się dotrzeć do szpitala dopiero po północy. Wciąż miała
przed oczami widok połamanego, krwawiącego D. B.
To nie byk ze Snowy River tak się nad nim pastwił, ale równie dobrze
mogłoby tak być. Z możliwością takiego wypadku liczy się każdy zawodnik,
kiedy siada na potężnym grzbiecie, stawiając siłę i rozum człowieka
przeciwko furii zwierzęcia. Z taką możliwością musi się też liczyć każdy
RS
79
hodowca. Ale świadomość, że wypadki się zdarzają, nie przynosi ulgi, kiedy
do nich dochodzi.
Zatrzymała się przy punkcie informacyjnym. To, co usłyszała, nie było
pocieszające. Przywieźli D. B. ponad trzy godziny temu i ciągle leżał na
stole operacyjnym. Chwilę później odnalazła Jesse'a w poczekalni oddziału
intensywnej terapii.
Siedział z łokciami wspartymi o kolana, czołem ukrytym w dłoniach,
nisko opuszczonym kapeluszem, zaciśniętą szczęką i zamkniętymi oczami.
Sloan nabrała głęboko powietrza i podeszła do niego. Nie podniósł
głowy, gdy usiadła obok, ale wiedziała, że czuje jej obecność. Nie zmuszała
go do rozmowy. Milczała.
Kiedy wsiadła do półciężarówki i ruszyła do szpitala, nie miała
pojęcia, dlaczego tam jedzie. Wiedziała tylko, że musi jechać. Jedyne, co
mogła zrobić dla D. B., to modlić się, i modliła się żarliwie. Była jednak
pewna, że Jesse cierpi i chciała być przy nim, pomóc mu, tak jak on pomógł
jej dzisiejszego popołudnia.
Już dawno przekonała się, że jego zła reputacja jest tarczą ochronną,
opartą na misternej konstrukcji przechwałek i zmyśleń. Jesse stworzył
wizerunek siebie jako zblazowanego starego wygi, kowboja zawadiaki,
któremu w głowie tylko zabawa, kobiety i kolejny bar w jakiejś dziurze.
Ukrywał się za tym wizerunkiem.
Lecz prawdziwy Jesse James potrafił być oddanym przyjacielem. I na
pewno nie był pozbawiony głębszych uczuć.
Odkryła coś jeszcze. Coś, o co podejrzewała tego kowboja od jakiegoś
czasu, ale o czym przekonała się dopiero wtedy, kiedy pracował z nią w
stajni i opowiadał o swojej rodzinie. Na pewno by temu zaprzeczył, ale Jesse
RS
80
James, który co wieczór bez cienia lęku wystawiał się na niebezpieczeństwo
porównywalne z katastrofą kolejową, ukrywał pod maską szorstkości
zadziwiającą wrażliwość i bezradność. Sloan długo nie potrafiła właściwie
tego określić. Lecz wówczas, gdy sama bezradnie zmagała się ze smutkiem,
odkryła w nim tę samą słabość.
Jesse wciąż przed czymś uciekał. Nie pozwalał nikomu zbliżyć się do
siebie, przed nikim się nie otwierał. Bał się liczyć na czyjąkolwiek pomoc. Z
ich rozmowy jasno wynikało, że kocha swoją rodzinę - ale uciekał nawet od
niej, bojąc się wplątywać bliskich w swoje pogmatwane życie. Sloan nie
wiedziała, co jest źródłem tego lęku. Wiedziała tylko, że nie chce, żeby
Jesse bał się tej nocy. I żeby był sam.
- Jeszcze niedawno... - Jesse odezwał się tak niespodziewanie, jakby
nie był świadom, że wypowiada na głos swoje myśli. - Tak niedawno temu -
powtórzył udręczonym głosem. - Przypomniałem sobie pewien sierpniowy
dzień, sprzed kilku lat. Nie byliśmy jeszcze kumplami, ale już od paru lat
bez przerwy wpadaliśmy na siebie.
Zamilkł i przez chwilę pocierał kciukami skronie.
- Utknęliśmy w Cody. Co za klapa! Padało od tygodnia i wcale nie
zanosiło się na zmianę pogody. Wszyscy byli zdołowani, w podłych
nastrojach, bo nie mogli startować. D. B. postanowił coś z tym zrobić.
Ponury uśmiech pojawił się na jego wargach.
- Ten łobuz namówił Charliego Lemona, żeby osiodłał konia.
Wytrzasnął skądś narty wodne i zanim coś do nas dotarło, wielki gniadosz
Charliego galopował przez arenę, rozpryskując błoto, a D. B., trzymając się
liny, którą przywiązał do siodła, szusował za nim na nartach. W życiu nie
widziałem czegoś równie zabawnego.
RS
81
Nawet najmniejsza iskierka rozbawienia nie rozjaśniła mu oczu.
Podniósł głowę i patrzył przed siebie nieprzytomnym wzrokiem.
- Był ubłocony po czubek głowy. Białe miał tylko zęby, kiedy je
wyszczerzył w błazeńskim uśmiechu. Cholerny głupiec.
Przesunął dłonią po twarzy i opadł ciężko na oparcie kanapy.
- Robi się za stary do tej roboty. Ktoś powinien mu to wygarnąć.
- Wydaje mi się, że robi to, na co ma ochotę. Nie wyobrażam sobie,
żeby czyjekolwiek zdanie mogło to zmienić - odrzekła Sloan.
- Pewnie masz rację... - Spojrzał na nią zbolałym wzrokiem. - Sloan,
co ty właściwie tutaj robisz?
- Pomyślałam sobie, że może potrzebujesz towarzystwa.
- Dlaczego? - Jesse przypatrywał się jej twarzy oświetlonej zimnym,
sterylnym światłem.
Nie pytał, dlaczego o tym pomyślała. Był ciekaw, dlaczego w ogóle
przyjechała. Pytał, dlaczego się nim przejmuje.
- Dlatego, że przyjaciele dbają o siebie. Doszłam do wniosku, że teraz
nie tylko D. B. potrzebuje kogoś, kto o niego zadba.
- To nie ja leżę na stole operacyjnym.
- Nie, ale to ty się gryziesz. D. B. jest pod dobrą opieką, Jesse.
Położyła mu dłoń na przedramieniu i poczuła pod palcami naprężające
się mimowolnie mięśnie. Poczekała, aż Jesse się rozluźni, a potem on,
niespodziewanie dla nich obojga, przykrył jej dłoń swoją dłonią. Sloan
zrozumiała, że teraz Jesse czerpał od niej siłę.
Ich oczy spotkały się. Jego były tak błękitne i tak umęczone, że
wzruszenie ścisnęło ją za gardło. I właśnie w tej chwili, jak grom z jasnego
RS
82
nieba, spadła na nią jeszcze jedna niezaprzeczalna prawda. Prawda, z którą
tak trudno było jej się pogodzić. I jednocześnie tak łatwo.
Kochała go.
To było takie łatwe.
To było takie cudowne.
I takie niemądre.
RS
83
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Kocha Jesse'a Jamesa. Głęboko i beznadziejnie. I choć to pewnie
największa pomyłka jej życia, Sloan odczuła ogromną ulgę, gdy w końcu
przyznała się do tego. Nieważne, że tylko przed sobą.
Powinno ją przerazić to odkrycie, a jednak z jakiegoś niewiadomego
powodu wcale się nie bała. Choć nie przemknęło jej nawet przez myśl, że
Jesse może odwzajemniać jej uczucie, a nawet gdyby odwzajemniał, że z nią
zostanie. Aż taka głupia nie była.
Dobrze wiedziała, jaki jest Jesse. I co może dać kobiecie - dużo dobrej
zabawy bez żadnych zobowiązań. Tym razem jednak jest dostatecznie
mądra, żeby to zrozumieć. I dostatecznie silna, żeby poradzić sobie z bólem,
kiedy on odejdzie.
A będzie bolało na pewno. Pogodziła się też z kilkoma innymi
przykrymi prawdami, których wcześniej nie chciała do siebie dopuścić.
Od kilku lat żyła samotnie. Bez mężczyzny. Brakowało jej miłości i
seksu. Radości, jaką mężczyzna taki jak Jesse James mógł wnieść do życia
wypełnionego pracą, odpowiedzialnością za dziecko i chyba niczym więcej.
Podjęła decyzję. Całkiem świadomie postanowiła przyjąć od Jesse'a to,
co sam zechce jej dać. Bez zadawania pytań. Bez żadnych obietnic. Będzie
cieszyć się każdą chwilą. A potem zachowa w pamięci wspomnienia i bę-
dzie żyć dalej.
Dzisiejszy wieczór w brutalny sposób przypomniał im wszystkim, że
życie jest krótkie. Że życie jest skarbem. A jej uświadomił, że marnuje je jak
głupia, uciekając przed jedynym mężczyzną, który może je rozjaśnić,
choćby tylko na chwilę.
RS
84
Postanowiła coś jeszcze. Jesse nigdy się nie dowie, co ona do niego
czuje. To będzie jej tajemnica. Grzeszna tajemnica.
Poczuła, jak jego dłoń tężeje nagle pod jej palcami, zobaczyła, jak
wstrzymał oddech. Podążyła za jego wzrokiem ku drzwiom poczekalni.
- Czy ktoś czeka na informację o Tomie Stringerze? - Lekarz w
zielonym fartuchu rozejrzał się po pokoju.
Wstała. Jesse podniósł się na sztywnych nogach, a Yancy i Jerome,
koledzy D. B., którzy pili kawę w drugim końcu poczekalni, podeszli do
nich, bladzi z przejęcia.
- My - odpowiedziała Sloan, a trzej kowboje milczeli z minami
ponurymi jak chmura gradowa.
- Jest nieźle połamany. - Lekarz nie tracił czasu. -Wielomiejscowe
złamania kości policzkowych i szczęki, połamane żebra, obojczyk i lewa
kość udowa. Ale to najmniejsze zmartwienie. Musieliśmy usunąć mu
śledzionę. Ma paskudnie stłuczone nerki. Z tym można żyć. Ale wciąż nie
wiadomo, jakie będą skutki urazu czaszki. Wezwaliśmy neurochirurga,
jednego z najlepszych w okolicy. Będzie go operował.
Zamilkł i pokiwał bezradnie głową.
- Zjawi się jednak najwcześniej za kilka godzin. A i wtedy nic
pewnego nie będzie można powiedzieć. Przykro mi. Decydujące będą
najbliższe dwadzieścia cztery godziny.
- Przeżyje?
Sloan ścisnęła mocniej dłoń Jesse'a, widząc w jego wzroku błaganie o
odpowiedź, którą chciał usłyszeć.
- Jeżeli nie nastąpią nieprzewidziane komplikacje, przeżyje... - Chirurg
zamilkł i przez chwilę się zastanawiał. - To zależy, ile jeszcze tli się w nim
RS
85
życia i czy jest silny. Przykro mi, wolałbym przekazać państwu lepsze
nowiny.
- Ale będzie mógł znowu jeździć, prawda, doktorze? - zapytał
zdesperowany Yancy.
- Martwmy się lepiej tym, czy będzie mógł chodzić.
- Doktor ze smutnym uśmiechem na twarzy wyszedł z poczekalni.
Cała czwórka stała jak sparaliżowana, wpatrując się w drzwi, które za
sobą zamknął lekarz, jakby w oczekiwaniu, że zaraz je uchyli i sprostuje
straszną omyłkę: „Nie, to nie o tego pacjenta chodziło. Z D. B. wszystko
będzie dobrze".
- Czy... czy on ma jakąś rodzinę? Może powinniśmy do kogoś
zadzwonić? - Sloan przerwała w końcu milczenie.
- Ma siostrę - odpowiedział Jesse drewnianym głosem. - Już ją
zawiadomiłem. Jedzie tu z Sheridan.
Yancy i Jerome wrócili do swojej kawy, bezradni i przerażeni.
- Może wrócicie już do motelu - zaproponowała nieśmiało Sloan. - My
z Jesse'em tu zostaniemy. Jeśli dowiemy się czegoś więcej, natychmiast do
was zadzwonimy.
Ociągali się, lecz w końcu podali nazwę motelu i zostawili ich samych.
Sloan i Jesse modlili się w ciszy, zmagając się z lękiem, łudząc się
nadzieją, buntując się przeciwko własnej bezradności.
O trzeciej nad ranem medycy pozwolili im wreszcie zobaczyć D. B.
Nie był to pocieszający widok, choć pielęgniarka z intensywnej terapii
zapewniała, że stan pacjenta ustabilizował się i jak na tak poważne
obrażenia, ma się on całkiem dobrze.
Ze ściśniętym gardłem Jesse podszedł do łóżka D. B.
RS
86
- Cześć, wspólniku - wyszeptał przyjacielowi prosto do uchą. -
Znalazłeś diabelski sposób, żeby zwrócić na siebie uwagę.
Lekkie poruszenie dłoni mogło świadczyć, że D. B. go usłyszał.
- Mam dobre wieści. - Jesse z całej siły próbował zachować beztroski
ton. - Włożyli tyle roboty w tę twoją paskudną gębę, że teraz ciebie
będziemy nazywać ładną buźką.
Kiedy w odpowiedzi D. B. poruszył kącikiem opuchniętych ust, Jesse
omal nie wrzasnął z radości.
- Nie wiem, czy lubię mieć konkurencję - mówił dalej, nie poznając
własnego głosu - ale myślę, że jakoś sobie z tym poradzimy.
- Myślę - świsnęło spomiędzy pokiereszowanych warg D. B., i wtedy
Jesse po raz pierwszy, od kiedy zobaczył przyjaciela w szpitalnym łóżku,
głęboko odetchnął.
Sloan stała przy drzwiach, połykając łzy. Kiedy pielęgniarka
upomniała delikatnie Jesse'a, że pora kończyć wizytę, obiecał D. B., że
wróci do niego jutro.
Jesse przyjechał do szpitala w karetce razem z D. B., ona własnym
pikapem, było więc oczywiste, że wrócą do motelu razem.
- Ciągle jestem ci winna kolację - przypomniała Sloan, podczas gdy
wyczerpany Jesse opadł bezwładnie na fotel dla pasażera.
- Kiedyś skorzystam z zaproszenia.
- Musisz coś zjeść, Jesse. Zamknął oczy.
- Ja jestem głodna. O tej porze zwykle jadam śniadania. Dotrzymasz
mi towarzystwa?
Intuicja podpowiadała jej, że Jesse nie odmówi. Milczał, skręciła więc
do pierwszego całodobowego baru, który wypatrzyła po drodze.
RS
87
Jesse zjadł niewiele, ale wystarczająco dużo, by sprawić jej odrobinę
satysfakcji.
O wpół do piątej nad ranem wjechali na motelowy parking. Przez
chwilę siedzieli bez słowa, wyczerpani i przygnębieni, wsłuchując się w
szum zamierającego silnika. Wreszcie Sloan odwróciła głowę w stronę
Jesse'a.
Patrzył na nią wyczekująco, błękitnymi, zasnutymi mgiełką
bezradności oczami. Pochyliła się ku niemu.
- On jest silny - zaczęła, czytając w jego myślach.
- Wyjdzie z tego.
- Tak - odpowiedział, zaciskając palce na jej dłoniach.
- Jest silny.
On sam nie wyglądał teraz na twardego. I wcale nie był przekonany, że
D. B. z tego wyjdzie. Sloan też nie była najlepszej myśli. Musieli jednak
mieć nadzieję. I trzymać się razem.
- Dzięki - powiedział zachrypniętym z przejęcia głosem.
Nie zdołał wydusić z siebie tego, co mówiły jego oczy: dzięki, że
przyjechałaś do D. B., dzięki, że przyjechałaś tam dla mnie. Dlaczego to
zrobiłaś?
W tej samej sekundzie, w której Sloan spojrzała mu prosto w oczy,
Jesse zaczął pojmować, dlaczego. Poczuł się jak rażony piorunem.
Nie dlatego, że on jej potrzebował. Była tu, bo chciała z nim być.
Oszołomiony, patrzył w oczy kobiety, która z niewzruszoną siłą
dawała mu schronienie w zawierusze niepewności. Widział w nich o wiele
więcej niż powierzchowne piękno. Dostrzegł współczucie, pogodę ducha,
RS
88
pewność i skromność. A pod tym wszystkim ujrzał coś, od czego powinien
uciekać, bardziej ze względu na nią niż na siebie.
Kochała go.
Niewymownie bolesne pragnienie napełniło go uczuciami tak
głębokimi, że musiał wypuścić jej dłoń, by Sloan nie zorientowała się, że
cały drży.
Boże, co się z nią dzieje? To nie jest to, czego potrzeba jej do
szczęścia. On nie jest odpowiednim facetem. Ani przez chwilę nie myślał o
miłości. Pragnął trzymać ją w ramionach, posiąść jej piękne ciało, ale nie
serce.
A ona go pokochała.
Najgorsze zrządzenie losu, jakie go kiedykolwiek dotknęło. Właśnie
teraz, gdy najbardziej jej potrzebuje, kiedy tak bardzo pragnie zatracić się w
jej słodkich ustach, w cudownych kształtach jej ciała, czerpać siłę z jej
oddania, jęków rozkoszy - nie wolno mu ryzykować... Właśnie teraz, kiedy
ma wymówkę, żeby wziąć to, co chętnie by mu ofiarowała, ona zmienia
reguły gry.
Miał ochotę wyć z wściekłości. Wykrzyczeć jej prosto w oczy, że nie
ma ani szczypty rozumu w głowie. Wyobraża sobie, że może kochać takiego
hulakę jak on? Właśnie ona - kobieta, której udało się przemycić do głowy
samolubnego włóczęgi słowa „na zawsze", choć nie miał najmniejszego
pojęcia, co one znaczą - patrzy na niego w ten sposób...
Nagle coś w nim pękło. Jeszcze nigdy nie czuł się takim egoistą. D. B.
walczy ze śmiercią, Sloan popełnia największy błąd swego życia, a on, jak
zawsze, myśli tylko o sobie.
RS
89
Nie potrafił sobie z tym poradzić. Odwrócił wzrok, pchnął ramieniem
drzwi i wyskoczył z samochodu. Uciekł od Sloan, żeby nie zobaczyć
zdumienia w jej oczach. Nie chciał myśleć o tym, że mógłby w jej ramio-
nach zapomnieć o całym świecie, rozkoszować się jej miłością i...
skomplikować wszystko jeszcze bardziej.
- Dobrze się czujesz?
Jej pełne niepokoju pytanie zatrzymało go w miejscu. Cholera, może
Sloan uzna go za gbura, ale nie wolno mu się odwrócić. Nie miał odwagi
tego zrobić.
- Prześpij się trochę, Country - powiedział zmęczonym głosem.
I odszedł. Wmawiając sobie, że postępuje uczciwie, tak jak nakazuje
mu honor... ale najchętniej trzasnąłby pięścią w najbliższą betonową ścianę.
Sloan skończyła suszyć włosy po krótkim, gorącym prysznicu, gdy
usłyszała nieśmiałe pukanie do drzwi.
Zerknęła na zegarek. Od rozstania z Jesse'em minęło raptem
dwadzieścia minut. Była pewna, że to on.
Z drżącym sercem otworzyła drzwi.
Stał oparty bezwładnie o framugę, blady z wycieńczenia i
zrezygnowany. W rozpiętej koszuli, bez kapelusza, z mokrymi włosami i nie
ogoloną twarzą wydawał się jeszcze bardziej bezradny. Nogawki dżinsów
załamywały się na jego bosych stopach.
Wyglądał żałośnie. A kiedy podniósł wzrok i Sloan wyczytała w jego
oczach, że zaraz będzie ją przepraszać za brak silnej woli, poczuła, że kocha
go jeszcze bardziej.
- Powiedz, żebym wracał do siebie - poprosił smętnie. Bez cienia
wahania wyciągnęła dłoń.
RS
90
Jesse ciężko westchnął, oparł głowę o framugę i opuścił powieki.
- Powiedz, że jestem cholernym samolubnym łobuzem, który powinien
zachować się wreszcie jak mężczyzna, zostawić cię w spokoju i samemu dać
sobie radę.
- Jesse - szepnęła. - Jest zimno. Wejdź do środka.
- Country, jestem ostatnim facetem, którego powinnaś wpuścić do
domu. - Przeniósł wzrok z jej twarzy na wyciągniętą dłoń.
- Sama podejmuję decyzje, Jesse. A ty masz o sobie zbyt wielkie
mniemanie.
Kiedy z wojowniczą miną stanął na środku pokoju, podeszła i ścisnęła
kurczowo jego dłonie.
- Nie jestem ze szkła, Jesse. Nie rozsypię się na kawałki, gdy
zatrzaśniesz za sobą drzwi.
- A zrobię to na pewno - przestrzegł ją tak szybko i gorliwie, że Sloan
mu nie uwierzyła. - Odejdę. Odejdę, zanim się obejrzysz. Nie zasługujesz na
to.
Spojrzała spokojnie w jego ponure oczy.
- Pozwolisz, że sama zadecyduję, z kim powinnam się zadawać i na co
zasługuję? - szepnęła łagodnie. - Nie pocałujesz mnie?
Serce mu zamarło, a potem zaczęło bić jak szalone i nie chciało się
uspokoić.
- Pocałuj mnie, Jesse. - mruknęła, wsuwając palce w jego włosy. -
Pocałuj mnie tak jak wtedy nad rzeką.
Ostatni raz spróbował coś powiedzieć. Próbował postąpić właściwie.
RS
91
Ale gdy przykryła mu dłonią usta, zrozumiał, że nie potrafi odmówić
kobiecie, która właśnie zaprosiła go do łóżka. I nie było w tym niczego
niewłaściwego.
Przestał myśleć i nie próbował już okiełznać swojego pragnienia.
Wszystkie harde obietnice, które sobie składał, rozpłynęły się w niebiańskiej
obietnicy, jaką ofiarowało mu jej ciało.
Aksamitne, uwodzicielskie, sprężyste. Wiedział, że Sloan taka będzie.
Wiedział, że znajdzie w jej ramionach ukojenie. Wpatrywał się w jej oczy,
w jej twarz ukrytą w półcieniu, i miał wrażenie, że śni.
Jej włosy były wciąż wilgotne. Chwycił czarny gęsty kosmyk,
zanurzył głowę w ciężkiej, jedwabistej fali i głęboko wciągnął powietrze.
- Róże - wymruczał. - Pachniesz jak dzikie róże. Odsunął włosy za
ramię, potem przesunął dłonią po jej policzku.
- Czuję pod palcami ich płatki - wyszeptał, dotykając jej brody i
delikatnej szyi. - Od pierwszego pocałunku marzyłem o tych różach... -
Muskał pocałunkami jej twarz, pieszcząc oddechem, całując bez pośpiechu
delikatną skórę. - Chciałem tylko tych róż - oznajmił drżącym szeptem,
kiedy w końcu dotarł do ust Sloan.
Poznał mnóstwo kobiet, ale nigdy dotąd nie odczuwał takiej rozkoszy.
Całował Sloan gwałtownie, zachłannie, nie dając jej wytchnienia i żądając
coraz więcej - aż zaczęła pojękiwać żałośnie, a jej usta stały się tak
namiętne, jak tego pragnął.
Był u kresu wytrzymałości. Koniec z udręką pożądania i koniec z
poczuciem winy. Przekroczył granicę, kiedy tu przyszedł, więc teraz weźmie
to, o czym od dawna marzył.
RS
92
Zerwał z siebie koszulę i sięgnął do zamka spodni. Zaklął cicho przez
zęby, gdy go ubiegła. Jęknął, gdy przewracała go na plecy, żeby dokończyć
dzieła.
To była najsłodsza tortura. Leżał na wznak, patrząc szklanym
wzrokiem, jak Sloan powoli i ostrożnie rozpina zamek jego spodni. Kiedy
uniósł biodra, zdecydowanym ruchem chwyciła dżinsy w pasie, ściągnęła je
i rzuciła w nogi łóżka.
Jej spojrzenie było równie mroczne jak jego myśli, kiedy długimi,
szczupłymi palcami otuliła jego pulsującą męskość.
- Jesteś piękny - szepnęła, z rozkoszą błądząc po nim wzrokiem, od
stóp do głów, i znowu tam, gdzie go pieściła.
Piękny. Żadna inna kobieta nie użyła takiego słowa. Mówiły, że jest
seksowny, przystojny, że jest ogierem.
Lecz żadnej nie przyszło do głowy łechtać jego próżności w tak
śmieszny sposób.
- Z tymi bliznami?
- Z tymi bliznami. - Pochyliła się, przyciskając usta do małej kreski na
łuku brwiowym, pamiątki z Reno; szramy na podbródku, której dorobił się
w ocenionej na dziewięćdziesiąt pięć punktów jeździe w Oklahoma City, do
blizny po operacji obojczyka i jeszcze kilku innych.
Każda pieszczota ust Sloan przyspieszała rytm jego serca.
Była śmiała. Dumna i pewna siebie. Bezwstydnie piękna. Nie mylił
się, kiedy zobaczył ją pierwszym razem w Rapids City. Była brązowoskórą
wojowniczką, a w jej żyłach płynęła niewielka, ale zauważalna domieszka
indiańskiej krwi. Pragnął jej rozpaczliwie, tak jak dotąd nie pragnął żadnej
innej kobiety.
RS
93
Zebrał w garście jej włosy, usiadł i przewrócił ją na plecy.
- Jesteś piękna.
- Przedrzeźniasz mnie. - Uśmiechnęła się, chwyciła jego rękę i
przycisnęła ją do ust.
- To słowo pasuje do ciebie o wiele bardziej. Jesteś nieporównywalnie
ładniejsza ode mnie - mruczał, zsuwając dłoń między jej piersi. Potem
pochylił się i pieścił je ustami przez biały luźny podkoszulek. -I
delikatniejsza...
Wyprostował się. Ogień palił go w lędźwiach, kiedy patrzył, jak
nabrzmiała sutka zaznacza się pod wilgotną bawełną.
Jednocześnie chwycili za brzeg podkoszulka i razem go ściągnęli.
Zanim jej głowa dotknęła z powrotem poduszki, zachłanne usta Jesse'a już
witały jej nagość.
Poddawała się jego pieszczotom z namiętnym oddaniem, była
bezgranicznie szczera i swobodna, rozpaczliwie wdzięczna za rozkosz, jaką
jej dawał.
Jego palce musnęły wyprężony koniuszek piersi, prześliznęły się po
ciepłym zagłębieniu brzucha i zsunęły pod jedwabny trójkąt bielizny. Sloan
wygięła się, witając jego dłoń, i krótkim zduszonym westchnieniem
wyszeptała jego imię.
Jej wilgotny, gładki żar odebrał mu dech w piersiach. To dla niego
rozkwitła. Dla niego jest właśnie taka.
Wyzwoliła w nim żądzę, której nic już nie mogło powstrzymać.
Ledwie panował nad sobą, gdy zrywał z niej jedwabne majteczki, potem
rzucił się do spodni po małą paczuszkę i niezdarnie się zabezpieczył.
RS
94
Był jak w amoku, gdy przykrywał ją sobą, przyciskał jej dłonie do
poduszki nad głową, niecierpliwymi pchnięciami kolan rozchylał jej uda.
Próbował, naprawdę próbował ochłonąć, nie zapomnieć się do końca,
zwolnić tempo, pamiętać o jej potrzebach...
Lecz gdy szepnęła jego imię, przyciągnęła go do siebie z błagalnym
„Jesse, proszę... ", zapomniał o tym ostatnim odruchu rycerskości i zanurzył
się w niej głęboko jednym mocnym pchnięciem.
Znieruchomiał. Otulony aksamitem, schwytany w pułapkę słodkiego,
pulsującego żaru. Przez długą chwilę sycił się tym wrażeniem, z ustami
przyciśniętymi do szyi Sloan, torsem wtulonym w jej piersi.
Nie wytrzymała. Uniosła biodra, przesunęła dłońmi po jego plecach,
zacisnęła kruche palce na jego biodrach i przyciągnęła go mocniej.
Z jękiem udręczenia i ekstazy rozpoczął odwieczny taniec życia. Starał
się panować nad tempem. Smakować, zatracić się w oddaniu Sloan, roztopić
w mgle jej westchnień. Z każdym jednak ruchem unosiła go wyżej,
zapraszała głębiej, aż ukojenie przekształciło się w naglącą konieczność, a
leniwy rytm miłości w gwałtowną pogoń ognia za ogniem, kobiety za
mężczyzną.
Mając zmysły przepojone zapachem Sloan, Jesse wyszeptał jej imię i
pozwolił, żeby dopełniła się rozkosz.
Długo potem dochodził do siebie. Kiedy drżącą ręką sięgnął ku jej
twarzy, poczuł ciepłą wilgoć na skroniach. Scałował jej łzy, przewrócił się
na plecy i wciągnął ją na siebie. Z wzruszeniem ściskającym mu gardło,
przytulił ją do piersi i zamknął w ramionach.
Zmęczony, targany uczuciami, których nie potrafił pojąć, budzącymi
zbyt wielki lęk, żeby się do nich przyznać, zapadł w sen.
RS
95
ROZDZIAŁ ÓSMY
Gdy Jesse się obudził, pokój pogrążony był w mroku, ale przez szparę
w zasłonach przenikał jaskrawy snop światła. Sloan już wstała, zostawiając
po sobie ciepłe miejsce w łóżku.
Przewrócił się na plecy, założył ręce pod głowę i wsłuchując się w
szum prysznica, wciągał w nozdrza zapach parzącej się na stoliku kawy.
Powinien wstać. Pojechać do szpitala, sprawdzić, jak czuje się D. B., a
potem przywiązać się do najbliższych torów kolejowych i czekać, aż tysiące
ton stali zetrą w pył jego nędzne ciało.
Jest samolubnym łobuzem. Wykorzystał jedyną kobietę, która
naprawdę na to nie zasługiwała. Przeklinał się, wyzywał od niegodziwców,
dobrze jednak wiedział, że gdyby miał szansę cofnąć czas, postąpiłby tak
samo. Jeszcze raz zatraciłby się w jej kojących ramionach.
Ich miłosna noc była najcudowniejszym wydarzeniem w jego życiu.
Miał na swoim koncie wiele miłosnych podbojów. Doświadczył namiętnego
seksu z kobietami, które radziły sobie z ciałem mężczyzny jak zawodowe
aktorki z rolą na scenie. Z żadną z nich nie przeżył jednak czegoś tak
oszałamiającego jak ze Sloan - dziką różą, która nie przypuszczała na
pewno, że zada się kiedykolwiek z kimś takim jak on.
Kiedy wynurzyła się z zaparowanej łazienki, wiedział już, że jego
kariera uwodziciela ma się ku końcowi.
Wilgotne włosy spięła złotą klamrą na szczycie głowy. Krótki
ciemnogranatowy szlafrok ledwie przykrywał jej pośladki. Jesse'owi zaschło
w gardle. Znowu jej pragnął. Chciał się z nią kochać w tej chwili. I nagle
RS
96
uderzyła go myśl, że jeśli nie będzie się pilnował, nigdy nie przestanie jej
pragnąć.
- Dzwoniłam do szpitala. Stan D. B. z krytycznego zmienił się na
poważny. Udało mi się porozmawiać z jego siostrą. Jest dobrej myśli. D. B.
nie może mówić, ale kiwnięciami głowy odpowiada na pytania.
Mówiła dalej, a Jesse wpatrywał się w jej twarz. Wiadomość o D. B.
zdjęła mu nieco ciężaru z serca. Ale to, że Sloan celowo unikała jego
wzroku, przydało nowego.
Usiadł, wsunął poduszkę za plecy i oparł się o wezgłowie łóżka. Nie
był w stanie oderwać od Sloan wzroku. Gdy wyjmowała z opakowania
plastykowe kubki, widział, jak drżą jej ręce. Ostrożnie podniosła czajnik,
pytając uprzejmie, czy Jesse nie ma ochoty na kawę.
- Mam ochotę na coś innego. Chodź, usiądź tu... - Poklepał
zachęcająco materac.
Podeszła, usiadła niepewnie i nerwowo zaczęła wygładzać
prześcieradło.
- Spójrz na mnie, Country. Powiedz, co ci chodzi po głowie.
- Pomyślałam sobie... - Ręce jej znieruchomiały i nabrała głęboko
powietrza - że właśnie przeklinasz swoją głupotę, i spodziewałam się
przeprosin, co naprawdę by mnie wkurzyło.
- Wściekłabyś się, gdybym cię przeprosił? - Z jakiegoś niezgłębionego
powodu zachciało mu się śmiać.
- Potrzebowałeś wczoraj kogoś, Jesse, a ja chciałam być tym kimś.
Cierpiałeś z powodu D. B, widziałam to. I wykorzystałam okazję.
- Sloan...
RS
97
- Pozwól mi skończyć. Wiem, że myślisz, iż było odwrotnie, więc
chyba jesteśmy, kwita. Nie rób ze mnie ofiary, Jesse. Poszłam na to z
własnej woli, rozumiesz? I wiedziałam, że to nie potrwa wiecznie.
Jesse patrzył na jej długą szyję i delikatną jak płatki kwiatu skórę.
Nagle zdał sobie sprawę, ile stalowej siły kryje się za tymi kruchymi
kształtami.
- Więc... jeśli martwisz się, że mnie wykorzystałeś... to wiedz, że do
tanga trzeba dwojga. Zamierzam wziąć od ciebie, co tylko się da, wszystko,
co zechcesz mi ofiarować... - ciągnęła, z uporem patrząc mu prosto w oczy -
... nawet jeśli to miała być tylko ta jedna noc. Przyjmę to. Chcę tego.
- Być może - dodała po długiej chwili milczenia -chcę tego z
identycznego powodu, dla którego ty musisz ujeżdżać byki. Życie to wielkie
ryzyko. Mam dosyć ostrożności. Więc proszę... błagam, nie przepraszaj
mnie. I nie waż się mieć poczucia winy.
- Więc czego ode mnie oczekujesz, Sloan? - spytał nieswoim głosem,
kompletnie zbity z tropu.
- Uczciwości - odpowiedziała bez wahania. - Zwyczajnej uczciwości.
Nie chcę żadnych obietnic. Nie obiecuj mi, że zostaniesz, albo kiedy już
odejdziesz, że wrócisz... Nie obiecuj niczego, czego nie możesz dać.
Mówiła z takim przekonaniem, z takim dzikim uporem w oczach.
Powinien czuć ulgę, a jednak ogarnęła go złość. Na nią i na siebie. Ona
zasługiwała na obietnice. Zasługiwała na dozgonną miłość. I choćby jeszcze
mocniej temu zaprzeczała, jej oczy mówiły, że pragnie tych obietnic.
Jesse był jednak słabszy od swojego gniewu. Słabszy od swoich
postanowień. Tak słaby, że nagle przyłapał się na tym, że sięga po jej złotą
klamrę i uwalnia włosy Sloan. Zanurzył dłonie w ich jedwabistym gąszczu,
RS
98
a potem mruczał uszczęśliwiony, kiedy wspinała mu się na kolana,
rozwiązując pasek szlafroka.
Oboje wzięli następny krótki prysznic i razem pojechali do szpitala.
Stan D. B. był nadal poważny, ale rokowania optymistyczne. Jeśli w ciągu
najbliższych dwudziestu czterech godzin nie pojawią się niespodziewane
komplikacje, wszystko powinno się dobrze skończyć.
Jesse cieszył się, że rodeo miało potrwać jeszcze cztery dni. Nie chciał
wyjeżdżać z miasta, zanim upewni się, że najgorsze już minęło. Postanowił
pobyć w szpitalu aż do wieczora, dopóki nie będzie musiał wrócić na arenę.
Sloan miała obowiązki, zostawiła więc Jesse'a z D. B., a sama wróciła
do zwierząt, żeby sprawdzić, czy wszystko jest gotowe do wieczornych
zawodów. Mogła wreszcie spokojnie przetrawić wydarzenia ostatniej doby.
D. B. wciąż nie opuszczał jej myśli, tak jak Jesse i noc, którą z nim spędziła.
To było cudowne przeżycie, jeszcze nigdy z nikim tak się nie kochała.
Zgoda, jej doświadczenie było raczej skromne, jego - ogromne. Sprawił
jednak, że czuła się tak, jakby była jego pierwszą i zarazem ostatnią kobietą.
Sprawdzając szczegół po szczególe stan przygotowań do wieczornego
rodeo, wyśmiewała w duchu absurdalność takiego pomysłu. Jesse był
dokładnie taki, na jakiego wyglądał. Należał do facetów, którzy kochają tę
kobietę, z którą akurat są. Nie lubił nikogo ranić, ale ani mu było w głowie
zakochiwać się w kimkolwiek na zawsze.
Cóż, Sloan znała reguły gry i obiecała sobie - żadnych żalów. Lecz po
nocy spędzonej w ramionach Jesse'a zdała sobie sprawę, że się oszukiwała.
Będzie tego żałować i to gorzko. Dopiero teraz zrozumiała, co znaczy
kochać się z mężczyzną jak kobieta, a nie jak tamto dziewczę z cielęcymi
RS
99
oczami, które uległo ojcu Noaha. Więc kiedy Jesse odejdzie, będzie
żałowała bardziej, niż potrafiła to sobie wyobrazić.
Ale takie jest życie. Zdecydowała się na ryzyko i potrafi z tym żyć. I
stać ją na to, żeby Jesse nigdy się nie dowiedział, jak bardzo będzie cierpiała
po jego odejściu.
Tego samego dnia wieczorem, kiedy patrzyła, jak Jesse dosiada
wielkiego Char-Braya, nie mogła się powstrzymać od porównania ryzyka,
jakie podejmuje ona, wiążąc się z Jesse'em, z niebezpieczeństwem, na jakie
narażają się jeźdźcy rodeo.
Katastrofalna jazda D. B. przypomniała im wszystkim, że ta zabawa
jest naprawdę niebezpieczna. Jeszcze nigdy w życiu Sloan tak się nie bała,
nigdy nie drżały jej tak ręce jak w chwili, gdy bramka otworzyła się i na
arenę wyskoczył byk, miotając Jesse'em na wszystkie strony.
Tego wieczoru w Jesse'a wstąpiła nowa, niezwykła siła. Z jego oczu
strzelały dzikie błyskawice. Bez cienia lęku, przekraczając wszelkie granice
ryzyka, przylepiony niczym rzep do grzbietu ogromnego byka, walczył z
toną nieposkromionej furii przez osiem długich zwycięskich sekund. Dostał
pierwszą nagrodę. Kiedy schodził z areny, Sloan wyczytała z jego twarzy, że
dziś toczył tę walkę specjalnie dla D. B.
Kiedy o północy wszedł do jej pokoju i porwał ją w ramiona, tę samą
gwałtowność, tę samą gorączkową żądzę wyczuwała w jego objęciach. Ale
zwycięstwa, które ogłosił, wciągając ją do łóżka, potrzebował tylko dla
siebie. Wziął ją z dziką pożądliwością, kochał długo z nieokrzesaną mocą,
przekraczając granicę, za którą popędliwość idzie o lepsze z zachłannością,
a przyjemność flirtuje z bólem.
RS
100
Kiedy leżała pod nim, wyczerpana i kompletnie bezbronna, zamknął ją
w ramionach, obsypał jej oczy kojącymi pocałunkami, i zaczął kochać
znowu. Tym razem czule i delikatnie, spełniając każde z jej pragnień, wyci-
skając z oczu łzy wzruszenia.
Był późny wieczór po ostatnim rodeo w Bozeman. Właśnie skończyli
miłosną ucztę, którą postanowili uczcić poprawę stanu zdrowia D. B. Jesse,
zmęczony, zasnął u jej boku.
Sloan leżała z otwartymi oczami, czując, że dzisiaj sen nie przyniesie
jej ukojenia.
Rano ich drogi miały się rozejść. Jesse pójdzie w swoją stronę, ona w
swoją. Tydzień namiętnej miłości pozostanie tylko wspomnieniem.
Od samego początku Sloan liczyła się z taką możliwością. I jeśli to
koniec, potrafi sobie z tym poradzić. Nie po raz pierwszy musiała pogodzić
się ze stratą. Mama odeszła, gdy ona miała pięć lat, ojciec Noaha, zanim
chłopiec zdążył się urodzić. Wikłając się w przygodę z Jesse'em Jamesem,
nie powtórzyła błędu i nie roiła sobie, że słowo „żegnaj" należy do innej
bajki.
Próbując otrząsnąć się z ponurych myśli, zamknęła oczy i obróciła się
na bok. Wtedy zadzwonił telefon.
- Halo - mruknęła.
- Cześć, kochanie, mówi tata.
- Tato - powtórzyła jak echo, siadając na brzegu łóżka. - Co się stało?
Coś z Noahem?
- Nic się nie stało. Przepraszam, jeśli cię przestraszyłem.
Jesse obudził się i pogłaskał jej biodro w pocieszającym geście.
Odetchnęła z ulgą i ścisnęła jego dłoń na znak, że wszystko w porządku.
RS
101
- Przepraszam, że dzwonię tak późno. Dzwoniłem wcześniej, ale
pewnie zajmowałaś się jeszcze zwierzętami. A potem chyba zdrzemnąłem
się w fotelu.
- Nic nie szkodzi - zapewniła gorliwie i omal nie jęknęła na głos, kiedy
oprócz czułej dłoni na biodrze poczuła ciepły oddech Jesse'a na karku. - Co
chciałeś mi powiedzieć, tatusiu?
- Chodzi o to, że doszliśmy z Ellie do wniosku, że najwyższy czas,
żebyś trochę odpoczęła. Ciężko harowałaś, kochanie. Zastąpię cię na jakiś
tydzień, żebyś mogła spędzić trochę czasu z małym.
Na myśl o całym tygodniu, który spędzi w Snowy River z Noahem,
omal nie krzyknęła z radości. Nie zdążyła, bo poczucie obowiązku szybko
sprowadziło ją z obłoków na ziemię.
- Nie mogę was o to prosić.
- O nic nie prosisz, kochanie. A ja nie daję ci wyboru. Zaczynam się
pakować, jak tylko odłożę słuchawkę. Ruszamy ze wschodem słońca. Poślij
chłopców ze zwierzętami do Idaho. My podrzucimy ci Noaha do motelu, a
potem ich dogonimy.
- Ale...
- Żadnego ale. Kończę, a ty się prześpij. Zobaczymy się rano.
- Dziękuję ci, tatusiu - szepnęła czule, zanim ojciec przerwał
połączenie.
Siedziała bez ruchu na brzegu łóżka, a ciszę zakłócał tylko przerywany
sygnał telefonu.
- Wszystko w porządku? - spytał Jesse zaspanym głosem.
RS
102
- W jak najlepszym. - Powoli odłożyła słuchawkę. -Wygląda na to, że
mam wakacje. Przywożą tu Noaha... rano... potem przez tydzień zastąpią
mnie na trasie, a ja będę mogła pobyć z nim trochę w domu.
Tęskniła za Noahem aż do bólu, więc perspektywa spędzenia z nim
całego tygodnia wprawiła ją w radosne podniecenie. Ale tę radość przyćmił
drugi skutek nieoczekiwanych wakacji. Kończyły się jej chwile z Jesse'em.
Nie trzeba było słów. Milczenie obwieszczało tę prawdę dostatecznie
jasno.
- Będę za tobą tęsknił, Country - wymruczał czule, kładąc ją delikatnie
obok siebie.
- Tak - szepnęła, wtulając się w jego gorące ramiona. A potem
uśmiechnęła się łagodnie, zanurzyła wargi w jego ustach i zatraciła w
gorzko-słodkim pocałunku.
Jesse spędził za kierownicą niezliczoną ilość nocy. Trzy lata temu
przejechał jednym ciągiem przez cały Teksas, zjawiając się na miejscu
kwadrans przed zawodami. Zimą dwa lata temu przemierzył Nevadę, żeby
wsiąść na byka, który kiedyś go sponiewierał. Rodeo oznaczyło życie w
drodze. Byk dający dużo punktów i perspektywa dzikiej jazdy bywały
wystarczającym powodem, żeby gnać przez mrok, pokonywać tysiące
kilometrów dla ośmiu przejmujących dreszczem sekund.
Jednak nigdy dotąd nie jechał przez całą noc do kobiety.
Minęły cztery dni od ich pożegnania. Powtarzając sobie, że przecież
wszystko nie mogło skończyć się lepiej, tak nagle i bezproblemowo, Jesse
wsiadł do swojej pół-ciężarówki, wpadł do niepocieszonego, ale szczęśliwie
odzyskującego zdrowie D. B. i pognał do Idaho na następne rodeo.
RS
103
Poszło mu beznadziejnie, a w drugim dniu zawodów wycofał się z
konkurencji z powodu stłuczonego uda. Tylko że tak naprawdę nie noga
była prawdziwym powodem tej decyzji. Z owym prawdziwym powodem nie
potrafił się jeszcze pogodzić. I nie do końca rozumiał, dlaczego o siódmej
rano, po prawie dziesięciu godzinach nocnej jazdy, wjeżdża do Snowy
River, zamiast wygrzewać się w łóżku jednego z tych „ślicznych
kwiatuszków, których uprawia całe grządki", jak naśmiewał się z niego D.
B.
Z ciekawości, wmawiał sobie, wysiadając z kabiny.
Dręczyła go po prostu ciekawość, jak wygląda Snowy River i jak radzi
sobie Sloan po ich niespodziewanym rozstaniu.
To wszystko. Nic dodać, nic ująć. Narzucił na ramiona starą dżinsową
kurtkę i ruszył ku stajni, z której dobiegał śmiech chłopca.
A jednak to coś więcej, musiał przyznać, poczuwszy dziwne
szarpnięcie w piersi, kiedy wszedł do stajni i zobaczył Sloan z Noahem.
Klęczała w świeżej, wonnej słomie, ubrana w gruby żółty sweter i
wytarte dżinsy. Miała rozpuszczone włosy, jakby wstała niedawno z łóżka i
nie zdążyła ich zapleść w warkocz.
Śmiała się w głos, patrząc, jak Noah z oczami płonącymi jak lampki na
choince ugania się za uciekającym w podskokach małym kotkiem.
Jesse wstrzymał oddech i stał jak zaczarowany, patrząc na tych dwoje -
roześmianych, skąpanych w słońcu - powtarzając sobie, że tylko ktoś
martwy albo niespełna rozumu nie rozczuliłby się na taki widok. Że taka
scena poruszyłaby serce każdego normalnego mężczyzny. Nawet takiego,
który nie zamierza się w nic angażować.
- Cześć, Country - odezwał się, zmieszany.
RS
104
Matka i syn odwrócili się jednocześnie. W przeciwieństwie do Sloan,
której mina wyrażała coś pomiędzy szokiem a niepewnością, Noah po
prostu się uśmiechnął, nie wypuszczając z pulchnych dziecięcych rączek
wijącego się kotka.
- Cześć, Jesse. Widziałeś moje małe kotki?
- Cześć, kowboju. - Jesse tak długo nie mógł oderwać wzroku od
Sloan, że z buzi Noaha zniknął uśmiech. - Wygląda na to, że masz ich na
kopy.
- Chcesz jednego? - Nie czekając na odpowiedź, Noah podbiegł do
Jesse'a z uwięzionym w obu dłoniach kotkiem.
Potknął się i już miał upaść, gdy Jesse chwycił go i posadził sobie na
biodrze.
- Rozbijesz sobie nos, kolego. - Śmiejąc się, pogłaskał łebek
puszystego kociaka.
Noah zawtórował mu donośnym, ochrypłym rechotem, zupełnie nie
pasującym do małego chłopca, co jeszcze bardziej rozbawiło Jesse'a.
Zaśmiewając się, zerknął sponad głowy Noaha prosto w oczy Sloan i wtedy
zdał sobie sprawę, że ona jeszcze się do niego nie uśmiechnęła.
Stała ze skrzyżowanymi na piersiach rękami, z dłońmi wciśniętymi
pod łokcie, jakby chciała osłonić je przed chłodem - albo odgrodzić się od
niego.
- Skąd się tu wziąłeś, Jesse? - spytała niepewnym tonem, w którym nie
doszukał się jednak wrogości.
- Wpadłem na filiżankę kawy. - Postawił Noaha na ziemi, żegnając go
lekkim klapsem w pupę. - Nie przypuszczam, żebyś miała w domu piwo?
- Nie powinieneś być teraz w Idaho?
RS
105
- Stłukłem sobie trochę nogę i pomyślałem, że pozwolę jej kilka dni
odpocząć.
Tutaj, z tobą, jeśli mi na to pozwolisz, mówiły jego oczy, kiedy czekał
na jej odpowiedź - z niepokojem, jaki po raz ostatni odczuwał jako
nastolatek przed pierwszą randką.
Sloan milczała przez długą chwilę, a w jej ciemnych oczach Jesse nie
umiał doszukać się niczego poza niepewnością.
Cień uśmiechu pojawił się w kącikach jej ust w samą porę. Nigdy by
nie zgadła, jak bardzo brakowało mu tlenu, kiedy przeszła obok niego,
kierując się do domu.
- Zaparzę kawę - oznajmiła. - Noah błagał mnie rano o naleśniki,
wygląda więc na to, że masz dzisiaj trochę szczęścia.
Nigdy by się do tego nie przyznał, ale ulga była równie słodka, jak
widok długich nóg i kształtnych bioder Sloan, kiedy maszerowała w stronę
domu.
RS
106
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Więc potrafisz gotować - powiedział Jesse, gdy uporał się z jajkami
na bekonie, a potem stosem naleśników z jagodami.
Uśmiechnęła się tylko i nalała mu kawy. Potem podeszła do
zlewozmywaka i układając w zmywarce naczynia, próbowała się pozbierać.
Widok Jesse'a stojącego rano w stajni i patrzącego na nią bez słowa był dla
niej więcej niż szokiem. Zniweczył cały wysiłek, z jakim przez kilka
ostatnich dni próbowała o nim zapomnieć.
Potrzebowała tego rozstania, żeby dojść do siebie. Zostawić za sobą to,
co wspólnie przeżyli, i zacząć sobie radzić bez Jesse'a.
Myślała, że jest na dobrej drodze do odzyskania równowagi
psychicznej. I nagle on się pojawił. Patrzył na nią z dzikim głodem w
oczach. To nie było czyste pożądanie. Jego oczy zdradzały słabość, do jakiej
on sam za nic by się nie przyznał. Sloan miała świadomość, że Jesse nigdy
nie otworzy przed nią tych zamkniętych drzwi.
Nie wiedziała, przed czym on tak ucieka, i nie miała pojęcia, dlaczego
do niej przyjechał. Ale nie była na tyle naiwna, by uwierzyć, że ma na niego
jakikolwiek wpływ, że mogłaby go zmienić... Wiedziała też, że nie jest w
stanie uleczyć żadnej z ran jego duszy, które z takim wysiłkiem ukrywał.
Grała więc swoją rolę. Robiła to, bo nie mogła dopuścić, żeby Jesse się
dowiedział, jakie wrażenie wywarła na niej ta niespodziewana wizyta. I jak
wiele będzie ją kosztowało kolejne pożegnanie.
- Miałbyś ochotę na przejażdżkę?
- Niezły pomysł - odpowiedział z udawaną swobodą.
RS
107
- Włożę tylko buty i możemy siodłać konie, jeśli wytrzymasz dłużej
niż osiem sekund.
- Myślałem, że to już sprawdziliśmy... wiele razy. - Jesse uniósł
znacząco brwi, podniósł się leniwie i zdjął z wieszaka kapelusz. - Chodź,
Country, zobaczymy, kto lepiej trzyma się w siodle.
Sloan obdarzyła go przelotnym uśmiechem i odwróciła się do Noaha.
- Chodź, juniorze, przebierzemy cię w coś cieplejszego.
Jesse odwrócił głowę od kominka, kiedy Sloan wślizgnęła się
bezszelestnie do salonu.
- No i co, poddał się?
- Śpi jak aniołek - powiedziała z uśmiechem, opadając na fotel
naprzeciwko kanapy, na której siedział Jesse.
Patrzył na nią tak samo, z tym samym żarem w oczach, jak dziś rano,
w zalanej słońcem stajni, kiedy klęczała w sianie. I poczuł ten sam dziwny
ból, który ścisnął mu wtedy serce. Ten sam, który chwytał go raz po raz,
kiedy Sloan galopowała przez dolinę, z rozwianymi włosami i dumnie
uniesioną głową.
Wolałby to zapisać na konto swojego zmęczenia. Jechał prawie całą
noc, a większą część dnia spędził w siodle. Ale tak jak stojący na gzymsie
kominka stary dębowy zegar jednostajnym tykaniem akompaniował cichym
trzaskom ognia, tak jego dręczyło podejrzenie, że przebył bardzo długą
drogę, która nie ma nic wspólnego z odległością na mapie.
Sloan przyjęła go w swoim domu. Noah przypomniał mu, jak to jest
znowu poczuć się dzieckiem. A patrząc w ich oczy, zrozumiał, czym jest
poczucie dumy, czułość, przynależność do rodziny.
Ból wrócił.
RS
108
Wyciągnął nogi w stronę kominka i postanowił zadać w końcu pytanie,
które przez cały dzień nie dawało mu spokoju.
- Gdzie jest ojciec Noaha? - Wpatrywał się w twarz Sloan, licząc na
reakcję, która powiedziałaby mu więcej niż słowa.
Sloan przeniosła wzrok z filiżanki z kawą na kominek i lekko, ale
znacząco, wzruszyła ramionami.
- Według ostatnich wieści ujeżdża mustangi na pokazach rodeo dla
turystów gdzieś w Mesguite. Ale to było kilka lat temu. Nie mam pojęcia,
gdzie jest teraz.
- Więc nie jesteście w kontakcie...
- W kontakcie? - Kącik jej ust uniósł się w bardzo wyniosłym,
cynicznym i zarazem smutnym uśmieszku. - Nie, nie jesteśmy w kontakcie.
Jesse nie do końca wiedział, dlaczego nie chce zostawić tego tematu w
spokoju. Może dlatego, że odezwało się w nim poczucie winy. Ojciec Noaha
też jest kowbojem z rodeo. Takim jak Jesse, któremu perspektywa zmierze-
nia się z wysoko ocenianym w rankingu bydlęciem wystarcza, żeby odejść
w siną dal... zostawiając za sobą coś cennego.
- Nie spotyka się z Noahem? - drążył dalej,
- Nigdy go nie widział. Wieczorem powiedziałam mu, że jestem w
ciąży, a rano już go nie było. Koniec historii!
Nie, pomyślał ponuro. Może to był początek historii, ale na pewno nie
jej koniec.
Przed oczami stanął mu obraz sierpniowego księżyca odbijającego się
w leniwym nurcie rzeki. Dobrze pamiętał, co powiedział. Sparzyłaś się na
jednej z takich historii, prawda, Sloan?
RS
109
Nie sparzyła się. Została porzucona. Jakiś włóczęga bez serca kochał
się z nią, a potem ani myślał ponosić tego konsekwencji.
Nic dziwnego, że nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Jesse był
ulepiony z tej samej gliny co ojciec Noaha.
Patrzył tępo w ogień kominka. Jego przyjazd tutaj był błędem.
Wiedział to od początku. Ale miał też nadzieję, że nie będzie żałował tego
błędu. Chciał pobyć trochę ze Sloan. Zobaczyć ją właśnie tutaj, gdzie jest w
swoim żywiole. Snowy River było dla niej czymś więcej niż domem.
Zrozumiał, że tutaj mieszka jej serce. W tej dolinie. Z tym chłopcem.
Zamknął oczy. Chłopiec. To oddzielna historia. Wystarczył jeden
spędzony razem dzień, żeby ten pędrak pozbawiony ojca, który patrzył na
niego z hardą miną i podziwem w oczach, zalazł mu porządnie za skórę.
To nie fair wobec Sloan i Noaha. Bo Jesse nie może stać się dla nich
tym, kogo potrzebują.
Więc co będzie dalej? Spojrzał na Sloan. Pragnął jej, zastanawiając się,
jakim cudem tak wplątał się w tę historię, skoro jedyną rzeczą, której nie
mógł zrobić, to zostać tutaj.
Inną rzeczą, której nie mógł zrobić, to przestać patrzeć na Sloan. Na jej
piękną szyję. Na jej ciało. Na dumne rysy jej twarzy.
Ona zasługuje na coś więcej niż porzucenie. Na wiele więcej niż te
okruchy, które mogą jej ofiarować faceci jemu podobni.
Ale kiedy w nikłym świetle gasnącego kominka Sloan spojrzała mu w
oczy, Jesse wiedział, że weźmie to, co ona mu ofiaruje. I wiedział, że rano
wyjedzie.
- Jesteśmy, moi drodzy, na arenie Lazy E w Guthrie, w Oklahomie, a
przy mnie stoi Jesse James. Jesse, opowiedz nam o tej jeździe.
RS
110
Ledwie zipiąc, ale wciąż na wysokich obrotach, które zawdzięczał
kipiącej w nim adrenalinie, Jesse przygładził włosy i poprawił kapelusz.
- To wspaniały byk, Avery - powiedział do mikrofonu. - Wylosowałem
go w maju w Houston i dał mi wtedy osiemdziesiąt pięć punktów.
Wiedziałem, że jeśli uda mi go dzisiaj przetrzymać, będę miał szansę na
wygraną.
- I rzeczywiście go przetrzymałeś. Ten stary wyga zrobił wszystko,
żeby cię zrzucić, a ty się wciąż trzymałeś. Spójrzmy na powtórkę.
Telewidzowie oglądali zwolniony film w domach, a Avery z Jesse'em
na monitorze.
- Człowieku, jak ci się to udało? - Avery zaniósł się śmiechem.
- Chyba miałem szczęście - odpowiedział Jesse do kamery,
przesuwając dłonią po twarzy i demonstrując w uśmiechu dwa dołeczki w
policzkach, za które go kochali wszyscy kibice rodeo.
- Jeśli chce, niech sobie nazywa to szczęściem. - Kamera objęła teraz
obu rozmówców. - Ale ten kowboj popisał się niezwykłą brawurą. Tylko
dzięki żelaznej woli i talentowi wydostał się z dołka i zbliżył do pierwszego
miejsca w rankingu. Tym krótkim komentarzem żegnam się z państwem z
Lazy E. Spotkamy się za dwa tygodnie, szóstego grudnia, na Narodowych
Finałach Rodeo w Las Vegas, w Nevadzie.
- Cięcie. Koniec na dzisiaj, koledzy - zarządził producent w gasnącym
świetle reflektorów.
- Jeszcze raz dziękuję za wywiad, Jesse. - Avery wyciągnął dłoń na
pożegnanie.
- Nie ma za co. Cieszę się, że znalazłem się w gronie zwycięzców.
RS
111
Jesse chwycił sznur na byki, ramieniem otworzył furtkę i ruszył alejką
między brykającymi w zagrodach zwierzętami. Potem zebrał resztę sprzętu i
wrzucił go do wynajętej półciężarówki.
- Jedziesz na balangę? - spytał go Yancy, gdy siadał za kierownicą.
Balangą Yancy nazwał wieńczące rodeo przyjęcie urządzane przez
Lazy E oraz sponsorów - między innymi sponsora Jesse'a. To sponsorzy
opłacili podróż na południe, po której Jesse tak wiele sobie obiecywał.
Opuścił trasę Badlands dwa miesiące temu, przekonując się, że tego
wymaga jego kariera. Sponsor zgodził się i z wielką ochotą udostępnił mu
prywatny samolot.
Poza tym Jesse miał nadzieję, że kilka słodkich magnolii i odrobina
południowej gościnności będą najlepszym lekarstwem na dręczące go
rozmyślania o dzikiej róży z Montany, której, choć nigdy o tym nie
wspomniała, brakowało tego jednego, czego on jej dać nie mógł - stałego
związku.
To przyjęcie dobrze by mu zrobiło. Nie mówiąc o tym, że
organizatorzy liczyli na jego obecność.
Ale odrzucił zaproszenie, jak kilka innych w ostatnim czasie, bez
względu na to, czy chodziło o huczną zabawę, czy randkę we dwoje.
Pojechał do motelu.
Z kwaśną minę wyszedł spod prysznica, pozbył się ręcznika i padł na
łóżko. Nie miał zamiaru roztrząsać, dlaczego leży w nim sam. Nie chciał
myśleć o chmurze czarnych włosów połyskujących w blasku księżyca,
gładkich i tak długich, że miałoby się ochotę w nich zatracić.
A te oczy... Zasnął ze wspomnieniem pięknych, kuszących oczu, z
marzeniem, by utonąć w ich głębi.
RS
112
- Sloan, zacznij mnie słuchać- upominała ją siedząca po przeciwnej
stronie stolika Janey, kiedy napełniły już swoje talerze w niewiarygodnie
wykwintnym bufecie śniadaniowym Pałacu Cesarskiego.
- Przecież słucham. - Sloan zebrała wreszcie siły, żeby wysłuchać
artykułu o grudniowych finałach rodeo w Las Vegas.
- No więc tak... - Janey uparła się, żeby przeczytać Sloan wszystko,
słowo w słowo.
„Dla piętnastki najlepszych, najtwardszych i, jak niektórzy sądzą,
najbardziej szalonych amerykańskich ujeżdżaczy byków, odbywające się
każdego grudnia w Las Vegas Narodowe Finały Rodeo stanowią
najpoważniejszą próbę sił. Na tę arenę dostaje się tylko elita, lecz dopiero
wtedy, gdy zapłaci wpisowe, na które składają się pojedynki z najlepszymi
bykami, dwanaście miesięcy podróży po pustych autostradach i w
zatłoczonych samolotach oraz nader częste wizyty w szpitalach".
- Słuchasz? - spytała Janey, widząc znad gazety, z jakim
zaangażowaniem Sloan smaruje masłem bułkę.
- Słucham, słucham... - Sloan zacisnęła palce na trzonku noża, żeby
ukryć drżenie rąk.
- No dobra, teraz będzie o Jessie i Baby.
„W swojej karierze Jesse James przeżył to wszystko. Z
temperamentem szaleńca i niewinną duszą dziecka. Z podniesioną głową,
stalowym uchwytem sznura i nie znającym lęku hartem ducha, który
zatrzymywał bicie serca jego matki za każdym razem, gdy on obejmował
grzbiet wściekłego potwora swoimi długimi, smukłymi nogami - potwora
mającego tylko jeden cel: zrzucić jej syna na ziemię".
RS
113
- Świetne, co? - Janey nie mogła się doszukać śladu zachwytu na
twarzy Sloan.
„Od kilku tygodni Jesse James, żeby spaść na ziemię, musi mieć
naprawdę zły dzień, a za przeciwnika byka zabójcę. Wszyscy miłośnicy
rodeo wiedzą jednak, że jest jeszcze byk, który nie zmierzył się z zawadiaką
Jamesem.
To Baby, byk ze Snowy River, koronowany król byków tego roku,
faworyt bukmacherów przed rundą eliminacyjną, która odbędzie się już za
dziewięć dni. "
Od czasów Beaudaciousa, niezwyciężonego pogromcy, nie mieliśmy
do czynienia z bykiem tej klasy. To zwierzę ma szansę na pierwszy rok
kariery bez porażki, a farma River Snow już może liczyć na wysokie
dochody...
Długo oczekiwana konfrontacja z pewnością zasłuży na tytuł
pojedynku stulecia... "
- Niezły ten komentarz, co?
- Niezły - przyznała Sloan, starając się wykrzesać z siebie choć trochę
entuzjazmu, kiedy Janey litościwie odłożyła gazetę.
Zamiast cieszyć się sławą Snowy River i Baby, Sloan zadręczała się
myślami o nieuniknionym spotkaniu z Jesse'em.
Minęły ponad dwa miesiące od październikowego poranka, kiedy Jesse
opuścił Snowy River. Od nocy, kiedy kochał się z nią tak czule, jak gdyby
na przekór jej zapewnieniom uwierzył, że jest krucha jak kryształ. Potem
musnął wargami jej czoło i łamiącym się głosem powiedział „trzymaj się".
RS
114
Wiedziała, że to koniec. I była pewna, że będzie bardzo długo cierpieć.
A teraz zrozumiała, że musi jakoś przetrwać następne dziesięć dni, a potem
zająć się swoim życiem.
Przedsięwzięła wszelkie środki ostrożności. Zarezerwowała pokój w
małym, nieznanym hotelu, z dala od utartych szlaków, wiedząc, że
większość zawodników wybrała MGM Grand. Miała też nadzieję, że
podczas zawodów,które każdego dnia ściągają siedemnaście tysięcy
widzów, ma spore szanse zgubić się w tłumie.
I udawało jej się przez pierwsze pięć wieczorów. Oczywiście
widywała Jesse'a z daleka. Oglądała jego jazdy i jego zwycięstwa. Unikała
jednak spotkania twarzą w twarz, bo choć wiedziała, że jest nieuniknione,
wolała odwlekać je bez końca. Jesse unikał jej równie starannie.
Szóstego dnia wieczorem wpadła na D. B. i wyściskała go za
wszystkie czasy. Dla tego spotkania warto było przyjechać do Vegas,
pomyślała z radością. Zobaczyć D. B, kręcącego się w centrum wydarzeń,
mimo że fatalnie kulał i z powodu „rozbitej kierownicy", jak on to określał,
nie mógł nawet marzyć o powrocie na arenę.
- Grunt, że jestem w jednym kawałku - powiedział z właściwym sobie
stoickim spokojem, zwierzając się, że otwiera szkołę ujeżdżania byków na
własnym kawałku ziemi pod Bozeman.
Siódmego wieczoru szczęście ją opuściło.
Rzuciła ostatnie spojrzenie na Baby, jak zwykle nie mogąc nadziwić
się, że wydaje się łagodny i spokojny. Obok kręciło się jeszcze tylko kilku
kowbojów, oporządzających przed snem ostatnie sztuki bydła. Nagle cisza,
którą zakłócało tylko senne pochrapywanie zwierząt, zawibrowała
napięciem.
RS
115
Sloan znieruchomiała, ugodzona nieomylnym przeczuciem, że Jesse
jest gdzieś blisko. I że patrzy na nią.
Nie podnosząc wzroku, wyszła z boksu i zamknęła furtkę na haczyk.
W mimowolnym napięciu wyczekiwała momentu, w którym usłyszy swoje
imię.
- Cześć, Country.
Jego głos był łagodny, prawie nieśmiały. Stał tuż obok, z utkwionym
w niej posępnym, nieodgadnionym wzrokiem. Był tak piękny, że patrząc na
niego, niemal odczuwała fizyczny ból.
- Cześć, Jesse - odpowiedziała cicho, przekonując samą siebie
rozpaczliwie, że poradzi sobie, że stać ją na to, żeby patrzeć na niego,
rozmawiać z nim i ocalić swoje serce przed katastrofą. - Dobrze ci idzie
powiedziała po długiej chwili kłopotliwego milczenia, kiedy nic nie wska-
zywało na to, że Jesse wydusi z siebie jeszcze jakieś słowo.
- Tak... Tobie też.
- Tak. U mnie wszystko dobrze. Kłamała. Nie było dobrze. Było
bardzo źle. Tęskniła do niego. Pragnęła go. A najbardziej bolała ją
świadomość, że to pragnienie nigdy się nie spełni i nigdy nie będzie go
miała - przynajmniej nie w taki sposób, który coś by dla niej znaczył.
Przez chwilę myślała, że Jesse podejdzie do niej. Gotowa była nawet
zapomnieć o dumie i błagać, żeby zrobił ten krok.
Ale ta krótka chwila minęła. A wraz z nią jej słabość.
Jesse ostatni raz spojrzał w jej oczy, głęboko i badawczo. Potem
kiwnął tylko głową, jakby zadowolony z tego, co w nich zobaczył, odwrócił
się i odszedł.
RS
116
Siedemnaście tysięcy widzów nie mogło usiedzieć w miejscu. Zebrani
wstrzymali jednocześnie oddech, utkwiwszy wzrok w bramce numer pięć,
za którą stał byk roku, Baby ze Snowy River.
Nagle zgiełk ucichł, zmienił się w szemrzący pomruk, gdy snop
światła zatrzymał się na bramce, za którą Jesse James wspiął się na poręcz i
powoli opuścił na grzbiet byka.
Przez cały rok los oszczędził im spotkania. Przez cały rok media
szykowały się do tego pojedynku, podsycając nastroje nie kończącymi się
spekulacjami i komentarzami.
Dla Jesse'a była to gra o wszystko i zebrani o tym wiedzieli. Gdyby
dokonał tego, czego nie dokonał nikt przed nim - utrzymał się na grzbiecie
Baby przez osiem sekund - tytuł mistrza miałby w kieszeni. Gdyby mu się
nie udało, gdyby Baby zmieszał go z kurzem areny, jak wszystkich innych
przed nim, wtedy o zwycięstwie zdecydowałaby runda finałowa. Pojedynek
Jesse'a z objawieniem sezonu Cole'em Davisem, nowicjuszem z Teksasu,
który we wrześniu wspiął się błyskawicznie na szczyt list rankingowych.
Sekundy wlokły się niczym godziny, a tłum wpatrywał się w każde
zachwianie bioder Jesse'a, w jego napięte mięśnie, w każdy ruch jego głowy.
Wreszcie zawodnik skończył owijać sznur wokół dłoni, poprawił uchwyt.
Już czas!
Jesse nie myślał o dziennikarzach. Nie myślał o tłumie widzów. Kiedy
włożył do ust ochraniacz i jeszcze raz sprawdził uchwyt, myślał już tylko o
czekającej go jeździe. Potem zamknął oczy i wyczuł miotającą się pod nim
tonę czystej, pierwotnej wściekłości.
RS
117
Wyprostowany, z ugiętą w łokciu ręką, przetarł czoło, wciągnął
głęboko powietrze i zdecydował się na to nieodwołalne kiwnięcie głową,
które sygnalizowało obsłudze, że czas otworzyć bramkę.
Ryk widowni był ogłuszający. Wszyscy jednocześnie zerwali się na
równe nogi, żeby przywitać owacją swojego bohatera. Byk wpadł na arenę
jak trąba powietrzna.
I nagle wszystko, co o tym zawodniku wypisywano przez cały rok,
zdawałoby się z dużą dozą fantazji i przesady, okazało się prawdą.
Baby nie wierzgał. On eksplodował, wzbijając się w powietrze w
bezładnych piruetach. Tona żywej energii przerzucała jeźdźca po swoim
twardym grzbiecie. Kiedy w trzeciej sekundzie wyrzucony w górę Jesse
wylądował na garbie byka z ostrym przechyłem na prawą rękę, wydawało
się, że jest po wszystkim. W ostatniej chwili zdołał wbić lewą stopę w bok
potwora, przerzucić ciężar ciała i odzyskać równowagę.
Rozdzierający bębenki uszu ryk widowni uczcił to chwilowe
zwycięstwo, by natychmiast zgasnąć żałosnym jękiem, gdy Baby zakręcił
zadem pełne koło i stanął dęba na przednich nogach, nie przestając się przy
tym obracać.
Rozwścieczony, wyrzucił Jesse'a w spiralny lot, a potem, sam jeszcze
będąc w powietrzu, rzucił się ostro w lewo, ściągając jeźdźca z powrotem w
najniebezpieczniejsze zagłębienie przy karku.
Wyczuwając swoją przewagę, Baby ruszył do ostatecznego starcia.
Jeszcze raz wygiął grzbiet w lewo, zanurkował w dół, wywinął szaleńczą
spiralę i pognał przez arenę. Ponieważ Jesse ciągle się trzymał, byk zawrócił
w miejscu i rzucił się z diabelską furią w kierunku ogrodzenia.
RS
118
Tym razem Jesse nie mógł się wybronić. Zanim zdążył spróbować
kontry, Baby przypuścił szturm, robiąc następną spiralę, która
przypieczętowała los Jesse'a. Wystrzelony jak z procy ułamek sekundy
przed gwizdkiem, po krótkim locie runął na ogrodzenie.
Tłum jęknął, a potem czekał w milczeniu, które zakłócił jedynie
przenikliwy gwizd ogłaszający olśniewające zwycięstwo byka Baby i
sromotną klęskę Jesse'a.
Kiedy ekipa medyczna wynosiła Jesse'a na noszach, słychać było tylko
nieliczne, nerwowe i pełne nadziei okrzyki na cześć pokonanego bohatera.
Sloan oglądała to wszystko od początku do końca. Od przygotowań w
boksie do momentu, w którym Jesse uderzył w płot, strach ściskał jej gardło.
Teraz też mogła tylko patrzeć. Sparaliżowana lękiem. Tak jak jego krewni,
którzy przyjechali, by go dopingować, a teraz stali, patrząc bezradnie, jak
sanitariusze wsuwają nosze do karetki.
RS
119
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Czuję się świetnie - upierał się dwie godziny później Jesse, żałując,
że nie zabrzmiało to bardziej przekonująco. Musiał jednak mówić cicho, bo
ból przeszywał mu głowę i klatkę piersiową. - W dzieciństwie Garrett z
Clayem urządzali mnie znacznie gorzej. Nie muszę tu leżeć.
- Jesse - tłumaczyła Maya z rzadką u niej surowością. - Nie możesz
dzisiaj wyjść ze szpitala. Nie chcę o rym słyszeć. Masz złamane trzy żebra i
wstrząs mózgu. Mój Boże... jesteś cały w siniakach... W życiu nie widziałam
czegoś podobnego... - Głos jej się załamał, przycisnęła do ust drżące palce i
szybko się odwróciła, ale Jesse zdążył zobaczyć łzy w jej oczach.
- Przekonajcie go - zwróciła się błagalnie do Garretta i Claya.
Garrett zerknął na Claya, który wzruszył ramionami, ale dał się
namówić.
- Daj spokój, Jesse - powiedział szorstko. - To tylko jedna noc. Może
tobie wydaje się to niepotrzebne, ale mnie tak. Ustąp jej. Zamartwia się,
chociaż staraliśmy się ją przekonać, że nic nie uszkodzi takiego zakutego łba
jak twój.
- Zrób to dla nas! - Uśmiech Garretta nikogo nie oszukał, bo tak jak
cała rodzina, martwił się o Jesse'a. – Nie jestem Florence Nightingale,
braciszku, i jeśli w nocy będziesz potrzebował pomocy, nie będę wiedział,
co robić.
- Ani ja - dodał Clay. - Chyba nie chcesz absorbować sobą mamy i
Logana?
RS
120
Nie grają fair, pomyślał smętnie Jesse. Nie chciał zostać w tym
cholernym szpitalu. Doskonale wiedział, że będą go tu bez końca dźgali,
kłuli i prześwietlali.
Spojrzał na matkę dzielnie powstrzymującą łzy i postanowił się
poddać.
- Dobra - mruknął. - Zostanę. Ale tylko na tę noc. Cała rodzina
odetchnęła z ulgą.
Jesse zamknął oczy. Głową i żebra bolały go jak diabli. I był
zmęczony. Tak zmęczony, że ledwie poczuł wargi mamy na czole i jej czułą
dłoń odgarniającą mu włosy. Tak zmęczony, że nawet nie usłyszał cichego
„dobranoc" i skrzypienia zamykanych drzwi.
Nie miał pojęcia, ile czasu minęło, kiedy znowu otworzył oczy.
Minuty? Godziny? Ale nie mógł się spodziewać bardziej kojącego widoku.
Przyszła Sloan! Miał nadzieję, że przyjdzie. Liczył na to jak cholera.
W głębi duszy był przekonany, że ją zobaczy.
Stała przy oknie, odwrócona plecami do łóżka, oparta ciężko o
framugę, jakby ledwie utrzymywała się na nogach. Ból głowy stępiał, osłabł
i w końcu całkiem ustąpił miejsca uporczywemu kłuciu w sercu.
- Cześć, Country - zaskoczył go własny skrzeczący głos, ogłuszyła
udręka na jej twarzy, kiedy się odwróciła.
Płakała. Cicho i przejmująco. Przez niego! Miał ochotę wyć.
- Podejdź do mnie - szepnął ochryple, wyciągając rękę.
Nie wahała się. Zwyczajnie podeszła, ujęła jego dłoń i zmoczyła ją
swoimi łzami.
- Nie... Boże, nie rób tego! - Przyciągnął ją bliżej. - Nic mi nie jest,
kochanie. Naprawdę. Sloan, proszę cię...
RS
121
Robiła, co mogła, żeby się uśmiechnąć, ale wyglądała przez to na
jeszcze bardziej udręczoną.
- Nic mi nie jest - powtórzył Jesse z naciskiem, chwycił ją za dłoń i
posadził obok siebie na brzegu łóżka.
Patrzyła na ich splecione palce. W końcu odetchnęła, zdobyła się na
odwagę i spojrzała mu w oczy.
- Tak... - zmusiła się do bladego uśmiechu. - Mam nadzieję, że jesteś w
lepszym stanie niż ogrodzenie. Musieli wymienić cały panel.
Jesse uśmiechnął się szeroko i dopiero wtedy się odprężyła.
- Prawdę mówiąc, liczyłem na to, że go zostawią i przybiją tabliczkę
pamiątkową z napisem: „Tu wyrżnął głową Jesse James. Poddał ten panel
piekielnej próbie". Żyję, więc mogę sobie pożartować. Mogło być gorzej.
- Ścisnął jej dłoń, widząc, że Sloan znów jest bliska płaczu.
- Przykro mi... - W tych dwóch słowach zmieściła cały swój żal.
- Wiem. - Jesse wzruszył ramionami, specjalnie dla niej nadrabiając
miną. - Co za cholerny byk! Zafundował mi jazdę życia.
Znowu zapadło milczenie, wypełnione jego rozczarowaniem, jej
niepewnością i troską.
- Wybacz mi - odezwała się w końcu. - Nie chciałam cię budzić. W
ogóle nie powinno mnie tu być, więc już sobie pójdę... chciałam... Chciałam
tylko sprawdzić, czy z tobą wszystko w porządku.
Podniosła się. Jesse chwycił jej rękę, spojrzał głęboko w mokre od łez
oczy i już wiedział, że nie pozwoli jej odejść. Nie teraz! Nigdy więcej!
- Tęskniłem za tobą, Country - mruknął, wystawiając na próbę uczucia,
które zbyt długa trzymał na wodzy. - Potwornie za tobą tęskniłem.
Unikała jego wzroku, starając się uporać ze znaczeniem tych słów.
RS
122
- Mnie też ciebie brakowało, kowboju. Ale nie jesteś w formie, która
by mnie zadowalała, więc zostawiam cię. Musisz sobie poszukać
pocieszenia gdzie indziej.
Nie wierzył w ani jedno jej słowo. Kłamała, żeby ukryć prawdziwe
uczucia. Tym spiętym uśmiechem próbowała zlekceważyć jego wyznanie i
zamaskować swoje kłamstwo.
Ścisnął kurczowo jej dłoń, gdy znów chciała wstawać.
- Jak bardzo? Powiedz mi, jak bardzo za mną tęskniłaś?
Dopóki nie usłyszał własnych słów, nie miał pojęcia, jak bardzo
pragnął zadać to pytanie.
- Powiedz, że myśląc o mnie, nie sypiałaś po nocach. Że nie zmrużyłaś
oka, bo tak bardzo chciałaś mnie dotknąć. Że wstrzymywałaś oddech i
marzyłaś, żeby mieć mnie w sobie.
Sloan była bliska załamania. Przygryzła dolną wargę, lekceważąc
samotną łzę, która spływała po jej policzku.
- Jesse, proszę, nie... To i tak jest trudne! Nie komplikuj wszystkiego
jeszcze bardziej.
- Nie chciałbym gderać - Jesse zmęczonym uśmiechem przywitał
lśniące w jej oczach łzy - ale sama wszystko utrudniasz, Country.
Uporał się z ostrym jak cięcie noża bólem żeber, nie przestając głaskać
jej dłoni.
- Usiądź. Proszę! Głowa mi pęka i nie mam siły na kłótnie. I za bardzo
bolą mnie żebra, żeby się z tobą szarpać. No więc usiądź, dobrze?. Muszę ci
coś powiedzieć.
RS
123
Gdzieś w zakamarkach jego pękającej głowy i rozdartego serca czaiła
się wątpliwość, czy będzie potrafił wszystko jej wytłumaczyć. W końcu
jednak zaryzykował.
- Wtargnęłaś w moje życie. Zakłócasz mi spokój - zaczął bez ogródek.
- Bez przerwy, w każdej chwili i wszędzie. Tylko dlatego, że jesteś. Tylko
dlatego, że jesteś sobą. Nie potrafię wyrzucić cię ze swoich myśli. Nie
potrafię pozbyć się ciebie stąd - dotknął zaciśniętą pięścią okolic swojego
serca, patrząc na kapiące z jej oczu łzy.
- Miało mi się to nigdy nie przydarzyć - wyznał z gorzkim uśmiechem.
- Ale przydarzyło się. Kocham cię, Sloan. Kocham cię. I kocham tego
twojego ancymonka.
Patrzył w jej mokre od łez oczy i czuł, że ogarnia go panika.
- Pomóż mi, Country. Powiedz coś.
Nie miał wyboru. Musiał puścić jej rękę. Wstała, podeszła do okna,
przez moment bez słowa wpatrywała się w mrok.
- Co chcesz ode mnie usłyszeć, Jesse? Że cię kocham? Chyba wiesz o
tym... - Zerknęła na niego przez ramię.
- Wydaje mi się, że od początku wiedziałeś. Chcesz usłyszeć, że ci
wierzę? Że wierzę w twoją miłość? - Sloan odwróciła się z powrotem do
okna, dotykając palcami szyby. - Wierzę. A przynajmniej wierzę, że chcesz
mnie kochać.
- Wierzysz, że chcę cię kochać? Co to znaczy? Odwróciła się do niego.
Zmęczona, zakłopotana, rozdarta, oparła się plecami o ścianę.
- W tym właśnie problem, Jesse. Nie wiem, co dla ciebie znaczy:
kochać. Czy to znaczy, że jestem tą jedyną? Że zapomnisz o wszystkich
innych? I o wielu innych rzeczach?
RS
124
Patrzył na nią bezradnym wzrokiem.
- A gdy miłość zacznie wiązać się z jakimiś obowiązkami?
Wyrzeczeniami? Czy wtedy okaże się, że kochasz mnie wtedy, kiedy jest ci
wygodnie? Że będziesz mnie kochał tak długo, dopóki twoja skłonność do
włóczęgi nie okaże się silniejsza?
Podniósł dłoń i bezradnie ją opuścił. Niczego nie rozumiał.
- Nie wiem, co jeszcze mogę ci powiedzieć. Chcę, żebyś była ze mną.
Na zawsze. W moim życiu ty jesteś najważniejsza. Ty i Noah... - Znowu
szukał właściwych słów. - Ten tytuł w mistrzostwach, postaraj się
zrozumieć, to dla mnie zwycięstwo bez znaczenia, jeśli ty nie zechcesz
dzielić ze mną moich radości.
- Czy ty sam siebie słyszysz? - Sloan odrzuciła do tyłu głowę, z trudem
łapiąc powietrze. - Wiesz, co przed chwilą powiedziałeś? Jesteś w szpitalu.
Dowiedziałam się, że masz wstrząs mózgu i połamane żebra, a ty ciągle
bredzisz coś o mistrzowskim tytule? Masz zamiar jutro jeździć, prawda?
Jesse zobaczył w jej oczach gniew, bezradność i rozpacz.
- Muszę jechać. Sloan... jestem tak blisko celu. Zbyt blisko, żeby teraz
rezygnować.
- A twoja miłość, Jesse? Zrezygnowałbyś z czegoś dla miłości? -
Patrzyła na niego tak błagalnie, że w końcu zrozumiał.
Żołądek podszedł mu do gardła. Przeszył go ból, który nie miał nic
wspólnego z połamanymi żebrami.
- Prosisz o zbyt wiele.
Zacisnęła dłonie w pięści. Utkwiła wzrok w podłodze, potem spojrzała
na niego.
RS
125
- Jeśli chcę, żebyś był cały i zdrów, i to jest zbyt wiele... Jeśli błagam,
żebyś nie jeździł tak, jak dotychczas, czyli lekkomyślnie i ryzykownie, i to
jest zbyt wiele...
Teraz Jesse się odwrócił, zacisnął zęby i patrzył nieprzeniknionym,
twardym wzrokiem w sufit.
- Czy zadałeś sobie kiedyś pytanie, dlaczego tak ryzykujesz, Jesse?
Zawsze? Za każdym razem, kiedy wyjeżdżasz na arenę? Czy zastanowiłeś
się choć raz, co cię pcha na krawędź przepaści, skoro większość ludzi
wybiera bezpieczną odległość? Nie myślałeś o tym, prawda? Leżysz tutaj,
szczęśliwy, że żyjesz, i nie zadałeś sobie nawet pytania, dlaczego musisz
jutro zaryzykować, czemu chcesz postawić wszystko na jedną kartę.
Nie musiał patrzeć na Sloan, żeby wiedzieć, że jej oczy znowu są
pełne łez. Palących, gorzkich, przełykanych w milczeniu.
- Ale ja nie chcę ryzykować, Jesse. Tu nie chodzi o to, co robisz, tylko
o to, jak to robisz. I dlaczego. Nie mam pojęcia, co cię do tego popycha. Nie
wiem, kiedy powiesz sobie: dosyć. Czy wtedy, gdy skończysz jak D. B. ?
Dasz sobie spokój z rodeo dopiero wtedy, gdy będziesz tak sponiewierany i
połamany, że ledwie będziesz w stanie chodzić? A kiedy dasz sobie spokój
ze mną? Kiedy już nie będę potrafiła cię zadowolić, czy wtedy, gdy
zatęsknisz do ostrzejszych podniet?
- Rodeo to moje życie. Nie proś mnie, żebym z niego zrezygnował.
Sloan podeszła do łóżka, zaciskając na piersiach skrzyżowane ręce,
jakby tylko to mogło utrzymać ją w jednym kawałku.
- Nie proszę cię, żebyś porzucił rodeo. Proszę, żebyś się zastanowił,
dlaczego jest ono dla ciebie takie ważne. Proszę, żebyś znalazł odpowiedź
na pytanie, dlaczego nigdy od tego nie uciekasz, dlaczego to jest jedyna
RS
126
naprawdę ważna rzecz w twoim życiu? Jeżeli mnie nie posłuchasz, nigdy nie
dowiesz się, co to znaczy z kimś być, zostać z kimś.
- Ja mogłabym na to pójść — mówiła, gdy Jesse z zaciętą miną błądził
wzrokiem po pokoju. - Jeżeli okaże się, że nie potrafię spełnić twoich
pragnień, poradzę sobie. Żeby być z tobą, zgodziłabym się na każde ryzyko,
nawet takie, że pewnego ranka obudzę się bez ciebie. Ale nie wolno mi
narażać na takie ryzyko Noaha. On tak bardzo chce mieć ojca, Jesse. Nie
mogę dopuścić, żebyś wszedł w tę rolę, a potem zranił go, odchodząc...
odchodząc pewnego dnia od nas obojga.
- Nie mam zamiaru od was odchodzić.
Sloan pokręciła głową i spojrzała mu w oczy z druzgocącą pewnością
swojej racji.
- Ty nie odejdziesz, Jesse. Ty uciekniesz. Stale będziesz uciekał, chyba
że natychmiast zadasz sobie pytanie, jakie są tego powody. Masz obrażenia,
które zatrzymałyby normalnego człowieka w łóżku na całe tygodnie, a ty
opowiadasz mi o występie w jutrzejszych zawodach.
- Muszę jutro wystąpić - powtórzył błagalnie. Raniło to jego dumę i
poczucie honoru, ale w ten sposób błagał Sloan o zgodę na swój występ. -
Nie jesteś w stanie tego zrozumieć.
- Mylisz się, Jesse - zaprzeczyła cicho. - Doskonale rozumiem. To ty
niczego nie pojąłeś.
Słowa krótkiego pożegnania tłukły mu się echem po głowie, zanim je
naprawdę wyszeptała. Bardzo długo po pocałunku Jesse czuł dotyk jej ust na
czole. I bardzo długo paliła mu policzek jej łza, po tym, jak Sloan zamknęła
za sobą drzwi szpitalnego pokoju i opuściła jego życie.
RS
127
Na arenie Thomas Mac panowała wyjątkowo uroczysta i gorączkowa
atmosfera. To był finał finałów - ostatni, wielki wieczór. A do loży
sędziowskiej docierały coraz to nowe plotki.
Niemożliwe miało stać się rzeczywistością. Po mrożącym krew w
żyłach uderzeniu w płot - wypadku, po którym Jesse James wylądował w
szpitalu, widownię obiegła wieść, że faworyt tych zawodów zamierza
jednak wystartować.
Napięcie rosło z każdą chwilą, dopóki w czasie dekoracji zwycięzców
z poprzednich sześciu wieczorów spekulacje nie stały się faktem. Jesse
James pokazał się na arenie w stroju do jazdy.
- Panie i panowie - zawołał spiker melodyjnym głosem - nawet ktoś
całkiem zdrowy musi wykrzesać z siebie wielką odwagę, żeby przywiązać
się do jednego z tych rozjuszonych byków, wyskakujących z bramki z siłą
huraganu. W tej dziesiątej, finałowej rundzie wśród szesnastu zawodników
nie znajdziecie takiego, który nie miałby na sobie śladów potłuczeń. Ale
muszę wam powiedzieć, że trzeba czegoś więcej niż odwagi, żeby opuścić
wygodne szpitalne łóżko i zjawić się tu ze wstrząsem mózgu i połamanymi
żebrami po to tylko, żeby pokazać nam swoją klasę. Kochani, niech nasz
bohater usłyszy, że to doceniacie! Pokażcie mu, ile dla was znaczy to, że tak
się zawziął i chce dziś wystąpić.
Gwizdy, piski i burza oklasków przywitały Jesse'a, kiedy światło
reflektora zatrzymało się na bramce numer dwa.
Z zaciętą miną obserwował chłopców szarpiących się z Nocnym
Koszmarem, potężnym, nakrapianym bykiem, którego w maju w Houston
ujeżdżał aż do gwizdka, zyskując dziewięćdziesiąt dwa punkty. Jeżeli zdoła
to powtórzyć, będzie mistrzem.
RS
128
Ból już się nie liczył. Jesse nie musiał już wysłuchiwać błagań matki
czy też znosić pogróżek brata, który zapowiedział, że przy wiąże go do
łóżka. Ani oglądać krzywego spojrzenia D. B., bez słów radzącego mu, żeby
się wycofał. Ani rozmyślać o rozpaczliwej bezradności w oczach Sloan...
Kiedy siadał na grzbiecie Nocnego Koszmaru, ostry ból przeszył mu
żebra. Walcząc z zawrotem głowy, pochylił się i chwycił sznur, a drugi jego
koniec wręczył Yancy'emu.
- Zaciśnij mocno - powiedział.
Wiedział, że Sloan jest w pobliżu. Gdzieś w tłumie. Patrzy, cierpi,
przeklina go i myśli, że wszystko rozumie, a nie rozumie niczego.
Nie rozumie, co go do tego pcha. Co sprawia, że jest taki, jaki jest...
Odwrócił się, słysząc swoje imię. Z niepokoju w oczach Yancy' ego
wysnuł wniosek, że ten musiał wołać go kilka razy.
- Sprawdź. - Yancy z kamienną twarzą wręczył mu sznur.
Przez długą chwilę nieruchomo, z zamglonym wzrokiem siedział na
kołyszącym się pod nim grzbiecie byka, czując ból przy każdym głębszym
oddechu. Wreszcie odruchowo zaczął okręcać sznur. Wokół dłoni, za
przegubem, jeszcze raz wokół dłoni, między palcami, w końcu zacisnął go
mocno w stalowej pięści.
Tłum ucichł. Olbrzymia bestia porykiwała, wierzgała, szykowała do
boju swoje mięśnie, krew i kości, żeby zmasakrować, przeżuć i wypluć
śmiałka, który siedzi na jej grzbiecie.
Jedź, Jesse! Pokaż im, na co cię stać, synu.
Zawsze, przed każdą jazdą, te słowa ojca rozbrzmiewały mu w głowie.
Słowa przeniknięte wiarą. Pełne dumy. Boleśnie pamiętne. To one dawały
RS
129
mu siłę. Polegał na nich. Były wyzwaniem, które prowadziło go do zwy-
cięstw.
- Jesteś gotowy, Jesse?
Powoli uniósł wzrok, natrafiając na wyczekujące spojrzenie szefa
bramki. Jeszcze wolniej poszukał kobiety, która prosiła o zbyt wiele.
Patrzyła na niego. Stała nie dalej niż półtora metra za boksem. Z
oczami porażonymi lękiem, błyszczącymi od łez.
Odwrócił się. Zamknął oczy. Głęboko odetchnął.
Pokaż im, na co cię stać, synu! Słowa ojca dudniły echem w jego
głowie, aż w końcu, pośród tysięcy podnieconych fanów, znalazł się sam na
sam z ponurą nagą prawdą.
Po raz pierwszy w życiu Jesse pojął, jaki wpływ miały na niego słowa
ojca, słowa, które towarzyszyły mu od trzynastego roku życia. I wreszcie
zrozumiał, czyje oczekiwania próbował spełniać.
Ta prawda była okrutna. Odkrycie wręcz paraliżujące. A brzemię nagle
stało się ponad jego siły.
Sloan zrozumiała to dużo wcześniej. Nie siłę, która nim powodowała,
a on jej nawet nie rozumiał. Aż do tej chwili. Ona zrozumiała, że Jesse sam
musi wybrać czas i miejsce, w których zmierzy się z nękającymi go
problemami.
Czas właśnie nadszedł. I to jest to miejsce.
Jego mistrzostwo może zależeć od tej ostatniej jazdy, ale jego życie -
nagle Jesse zdał sobie z tego jasno sprawę - nie. Jego życie zależy od
kobiety, która jako jedyna potrafi go przy sobie zatrzymać. Jego życie
zależy od tej, która zmusiła go, żeby poszukał odpowiedzi na najważniejsze
pytania.
RS
130
Teraz wszystko stało się łatwe. To, co powinien zrobić. Decyzja, którą
musi podjąć.
Porzuca przeszłość dla teraźniejszości i wybiera życie ponad śmierć.
Zamienia dumę na miłość. Udowodni to przy świadkach, przy
ogromnej liczbie świadków.
Przed siedemnastoma tysiącami widzów na arenie Mac Thomas i
milionami telewidzów porzucił ułudę i postawił na przyszłość. Jesse
wypowiedział dwa słowa, które nigdy dotąd nie przeszły mu przez gardło.
- Wypuść go.
Szef bramki wymienił znaczące spojrzenie z Yancym.
- Czy możesz to powtórzyć, Jesse?
Jesse powoli odwinął sznur, potem podciągnął się na poręczy i
zeskoczył z Nocnego Koszmaru.
- Powiedziałem, wypuście go, chłopcy. Dzisiaj nic z tego.
Wszystkie oczy wpatrywały się w otwierającą się bramkę.
Wszystkie serca zamarły, kiedy byk bez jeźdźca zwycięsko szarżował
na pustą arenę.
A stało się tak dlatego, że ów jeździec odkrył właśnie siłę w tym, co
zawsze uważał za słabość. Odnalazł mądrość w oczach kobiety, którą
pokochał.
Ledwie przeskoczył przez poręcz i stanął na ziemi, Sloan była w jego
ramionach. Trzymał w objęciach jedyny skarb, na którym mu naprawdę
zależało.
- Kocham cię - wyszeptał, nie bacząc na owację, którą urządziła mu
publiczność za akt odwagi, o jaką się nigdy nie podejrzewał. - Kocham cię.
RS
131
- Wiem - zamruczała Sloan, obsypując pocałunkami jego usta i
policzki - Och, Jesse.. Jesse... wiem.
Troskliwość, z jaką zajęła się nim Sloan, była nieznanym
doświadczeniem. Jesse rozkoszował się każdą chwilą.
Żeby rzucić mu się w ramiona, musiała przedrzeć się przez morze
podążających ku niemu ludzi. Teraz Jesse wisiał u jej boku, a ona torowała
im drogę z tak wymowną miną, że nikomu nawet przez myśl by nie
przeszło, żeby ich zatrzymać.
Nie przystawała przy nikim, zlekceważyła nawet bardzo
zaintrygowanych, bardzo zdziwionych i sądząc po wysoko uniesionych
kciukach, bardzo zadowolonych starszych braci Jesse'a.
Podobało mu się to.
Ale ponad wszystko podobała mu się miłość w jej oczach, kiedy
pomagała mu położyć się do łóżka, a potem kładła się obok niego.
Czuł zawroty głowy. Żebra dokuczały, a ból odbierał mu wszystkie
siły, ale Jesse nigdy nie pragnął Sloan równie mocno jak teraz.
- Wolałbym, żebyś nie dawała mi tych tabletek przeciwbólowych -
wymruczał, głaszcząc jej ciepłe, gładkie plecy. - Tracę po nich przytomność.
- To dobrze. Musisz się przespać. Sen to zdrowie.
- Muszę się z tobą kochać - wyszeptał, doskonale zdając sobie sprawę,
że przynajmniej tej nocy może sobie o tym jedynie pomarzyć. - Czy wiesz,
jak długo trwa nasz post?
Zadrżała, gdy jego dłoń powędrowała w dół po jej biodrze.
- Odrobimy stracony czas, kiedy będziesz w lepszym stanie.
- Nigdy nie byłem silniejszy! Przecież jestem z tobą - mruknął i
zanurzył dłoń w jej włosy. - Przez cały czas wiedziałaś, dlaczego tak żyję.
RS
132
- Wiedziałam, że wciąż uciekasz. Ale nie miałam pojęcia, dlaczego.
- Ja też nie wiedziałem. Aż do dzisiejszego wieczoru. To ty mnie
zmusiłaś, żebym zadał sobie to pytanie.
Umilkł na chwilę, chłonąc zapach i ciepło ciała Sloan, ciesząc się ulgą,
jaką przyniosło mu to wyznanie.
- W ułamku sekundy wszystko stało się takie jasne. Przez wszystkie te
lata gnałem na oślep do przodu dla ojca... uciekając przed bólem po jego
stracie.
- Musiał być niezwykły.
- Kochałem go. Uwielbiałem. Zrobiłbym dla niego wszystko. Kiedy
umarł... Sam nie wiem... Chyba nie chciałem o nim zapomnieć. Teraz to
widzę. Kurczowo czepiałem się wspomnień. Starałem się być takim
facetem, z jakiego on byłby dumny... i uciekałem przed bólem. Sądziłem, że
jeśli bardzo się postaram, jeśli zaryzykuję, będę odważny, to spełnię jego
oczekiwania. Sądziłem, że jeśli nikomu nie pozwolę się do siebie zbliżyć, to
nigdy już nie będę tak cierpiał.
- Musiał być z ciebie bardzo dumny, Jesse. Gdyby tak nie było, nie
wspominałbyś go z taką miłością. Już nigdy nie będziesz musiał uciekać.
- Dzięki tobie. Nie mógłbym cię kochać, gdybyś nie pokazała mi, o co
w tym wszystkim chodzi.
Zamknął w dłoniach jej twarz.
- Jesteś tą jedyną, najważniejszą dla mnie kobietą -szeptał cicho. -
Pierwszą. Ostatnią. Na zawsze. Ty i Noah.
Musnął kciukiem jej policzek, spojrzał głęboko w ciemne oczy swojej
dzikiej róży i uznał, że jest najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
RS
133
- Wczoraj... uznałaś, że nie wiem, co dla mnie znaczy kochać. Wtedy
nie umiałem ci tego powiedzieć. Dziś już mogę.
Zobaczył w jej oczach to, czego szukał przez całe życie.
- Kochać cię to znaczy patrzeć na ciebie i cieszyć się tym aż do bólu.
Dotykać cię i nie chcieć nigdy przestać. Jesteś wszystkim, co najlepsze w
moim życiu... jak oddychanie świeżym powietrzem, spanie w czystej
pościeli, zjadanie lodów prosto z opakowania - uśmiechnął się. -Jak
oglądanie zachodu słońca...
- Jesse...
- Tak, wiem. - Pogrążył się w leniwym zadowoleniu, tuląc pod brodą
jej głowę. - Zaczynam bredzić po tych pigułkach. Poza tym nie jestem poetą.
Ale naprawdę cię kocham. Resztę życia spędzimy razem i zdążę ci pokazać,
co dla mnie znaczy miłość. Na przykład: zapomnieć o wszystkich innych
kobietach - wymruczał na koniec, zapadając w słodki, leczniczy sen,
trzymając w objęciach kobietę, która odmieniła jego życie. - Zapomnieć o
wszystkim innym.
RS
134
EPILOG
Chociaż przedtem kochała i to bardzo głęboko, Sloan nigdy nie
uważała siebie za osobę łatwo ulegającą emocjom. Dopóki nie została żoną
Jesse'a, a on nie stał się ojcem Noaha. Teraz mazała się albo wpadała w
dzikie podniecenie w najdziwniejszych momentach.
Tak jak teraz. Był chłodny czerwcowy zmierzch, słońce szykowało się
do widowiskowego zachodu, znikając powoli za poszarpanym grzbietem
Wind River Range. Sloan siedziała w fotelu z grubo ciosanego drewna na ta-
rasie okalającym chatkę, którą ojciec Jesse'a zbudował ponad trzydzieści lat
temu. Pogrążyła się we wspomnieniach. Tymi wspomnieniami dzielił się z
nią jej mąż przez cały tydzień, który spędzili razem z Noahem w górskiej
samotni Jamesów.
Jesse przywiózł ją do tej doliny, tak jak Garrett przywiózł swoją żonę
Emmę, a Clay Maddie. Stało się to tradycją braci Jamesów, choć kiedyś
Wind River było wyłącznie męską kryjówką, ustroniem, stworzonym przez
Jonathana Jamesa specjalnie dla synów, w którym mogliby dawać upust
swoim chłopięcym fantazjom. A oni od kilku lat zapraszali tu swoje żony i
dzieci w najtrudniejszych lub najdonioślejszych chwilach swojego dorosłego
życia.
Pięć dni temu, kiedy wspinali się tu na końskich grzbietach, na
ostatniej grani, za którą roztaczała się dolina, Sloan ujrzała w oczach Jesse'a
miłość. Chatka była w jego dzieciństwie miejscem czarodziejskim. Wryła
się w jego duszę tak, jak srebrny nurt rzeki wrył się w dolinę.
RS
135
Tutaj dorastał. A teraz, kiedy Sloan patrzyła, jak dwie czarnowłose
głowy pochylają się nad złowioną rybą, ciągle widziała w tym wspaniałym
mężczyźnie chłopca.
Powinna ich zawołać. Robiło się ciemno. Jeszcze nie jedli obiadu i
zapowiadało się, że ten dzień skończy się tak jak poprzednie. Noah,
wyczerpany i szczęśliwy jak nigdy, zaśnie nad talerzem. Zostawiła ich
jednak w spokoju, ojca z synem bawiących się nad rzeką, zapisując ten
obraz głęboko w swoim sercu.
Czuła się wzbogacona i bezpieczna. A później, wieczorem, kiedy
Noah już smacznie spał, tuliła się do Jesse'a przy rozpalonym kominku,
upajając się uczuciem doskonałej pełni.
- Zdaje się, że jesteś z siebie bardzo zadowolona. - Głos Jesse'a był
radosny jak jego uśmiech.
- Tak - odpowiedziała z westchnieniem. — I mam ku temu powody. W
końcu nie każdej kobiecie udaje się ujarzmić takiego gagatka.
- Nigdy sobie nie odpuścisz?
- Jeszcze wiele wody w rzece upłynie...
Ich wesele było prawdziwą ucztą dla prasy. Rozpisywano się o nim
równie obszernie jak o dramatycznym finale mistrzostw rodeo. Nie tylko
Jesse nie zdobył w dziesiątej rundzie punktów- Już wczesnym rankiem po
tym pamiętnym wieczorze, kiedy Jesse poddał się bez walki i wypuścił byka
zwanego Nocnym Koszmarem, dowiedzieli się, że Cole Davis, debiutant,
który miał szansę wyprzedzić Jesse'a w punktacji, runął na ziemię tuż przed
gwizdkiem.
I tak po dwunastu miesiącach ciężkiej harówki na arenach, tysiącach
zdobytych dolarów i punktów, Jesse wyprzedził konkurenta o ledwie
RS
136
siedemdziesiąt sześć punktów i zdobył tytuł, na który polował od siedmiu
lat.
Nagłówki w gazetach były równie uroczyste jak uśmiech Jesse'a.
„Jesse James - faworyt Finałów Rodeo rodem spod ciemnej gwiazdy -
zdobywa tytuł w dziesiątej rundzie".
W następnym tygodniu pojawiła się jednak seria tytułów, na widok
których Sloan nie umiała powstrzymać się od śmiechu, a Jesse warczał na
samo ich wspomnienie.
„Hodowca Roku ma już swego mężczyznę. Sloan Gantry wychodzi za
Jesse'a Jamesa, gagatka, którego wcześniej nie udało się usidlić żadnej
kobiecie".
Jesse zaproponował, żeby ślub odbył się na wiosnę. Sloan wybrała
kaplicę w Vegas. W obecności rodziny i przy dźwiękach muzyki Elvisa
została jego żoną, a on, choć procedura adopcyjna nie została zakończona,
został ojcem Noaha w każdym calu.
Był już całkiem zdrów. I nie miał wątpliwości, co jest dla niego
najważniejsze. Kiedy jeździł - a w marcu zaczął znowu startować - robił to
dla przyjemności, dla sportu, a nie po to, żeby komukolwiek coś
udowadniać.
Po powrocie do Snowy River Sloan często przyłapywała go na tym,
jak, oparty o żerdź ogrodzenia, wpatruje się w Baby. Wiedziała, że Jesse
zamierza kiedyś ujeździć tego byka. I to „kiedyś" całkiem jej odpowiadało.
Teraz liczył się dla niej tylko dzień dzisiejszy.
- Opowiedz mi jeszcze raz tę historię - poprosiła. -Wiesz, tę o zlocie
gangu Jamesów.
- Jesteś równie nieznośna jak Noah.
RS
137
- Nie daj się prosić... Emma i Maddie traktują legendę całkiem serio.
- Moje bratowe są niepoprawnymi marzycielkami.
- Opowiadaj, kowboju! Jeśli dobrze się spiszesz, mam dla ciebie małe
co nieco-mruknęła przeciągle.
- Takie obietnice... - Jesse przerwał jej długim namiętnym
pocałunkiem - zapewnią ci wszystko, na co tylko masz ochotę. Ale co byś
powiedziała na to, żebyśmy bajkami zajęli się trochę później, a teraz przeszli
do małego co nieco?
- Nie! - Sloan roześmiała się. - Bo im więcej mam czasu, żeby o tym
myśleć... - rozpięła trzy górne guziki jego koszuli - tym lepsze pomysły
przychodzą mi do głowy.
- Słuchaj więc uważnie, bo nie będę powtarzał. Jak tylko skończę,
muszę dostać swoją nagrodę. Od kiedy pamiętam, tata wciąż nam opowiadał
o Jessie i Franku Jamesach i ich ostatnim głośnym napadzie na pociąg w
Arkansas. Podobno nasi przodkowie ruszyli ze złotem na zachód i
zatrzymali się właśnie w tej okolicy, przy najbliższym zakolu rzeki, żeby
uciec przed pogonią.
- Ale dzielni chłopcy szeryfa wyniuchali ich kryjówkę...
- Kto tu opowiada? Ja czy ty? - Skarcił ją surowym wzrokiem. - W
każdym razie zostawili gdzieś tutaj skarb, którego nikt dotychczas nie
odkrył, a sami dali nogę.
- A wy, jako chłopcy, szukaliście go w każde letnie wakacje.
- Całymi dniami przeczesywaliśmy dolinę i okoliczne góry. Nie
znaleźliśmy nawet centa.
- Aż Emma z Garrettem wyłowili z rzeki złotą monetę i odkryli mapę.
RS
138
- A Maddie z Clayem odcyfrowali ją i w pustej skrzyni znaleźli drugą
pojedynczą monetę.
- I list - przypomniała mu.
- Zupełnie o nim zapomniałem. Poczekaj chwilę. Wysunął się z jej
objęć, podszedł do starego dębowego biurka i zaczął przeszukiwać szuflady.
- Mam. - Wrócił z pożółkłymi ze starości kawałkami papieru w
dłoniach.
Sloan wychyliła się niecierpliwie i patrząc mężowi przez ramię,
przeczytała notatkę.
Złoto jest skarbem głupców. Skarbem ludzi mądrych jest coś
droższego. Zaczyna i kończy się na domu.
J. James.
- Co to może znaczyć?
- Nie mam pojęcia... - Jesse zamyślił się na moment, złożył list i rzucił
go na stolik przy sofie. Potem wyciągnął się, tuląc Sloan i przyciskając ją do
miękkich poduszek. -A teraz czas na nagrodę, dziewczynko.
Roześmiała się i ulegając pokusie chwili, z radością przywitała jego
usta.
Zatopili się w długim, namiętnym pocałunku. Potem Sloan przesunęła
jego głowę ku swojej szyi, odchyliła się, mrucząc przeciągle, kiedy obnażał
jej piersi.
- Słodka... Jesteś taka słodka.
Sloan zmrużyła oczy i ospale, bliska omdlenia, zatraciła się w miłości,
pozwalając Jesse'owi robić to, co robił bardzo- bardzo dobrze.
Później, dużo później, kiedy w palenisku tlił się już tylko wątły
płomień i oboje dryfowali z sennym prądem miłosnego spełnienia, Sloan
RS
139
powędrowała wzrokiem ku masywnemu kominkowi, który był dziełem rąk
Jonathana Jamesa. I ku pamiątkom z przeszłości - fotografiom chłopców,
starej gwintówce i makatce z napisem „Dom, słodki dom" wiszącej po
prawej stronie gzymsu.
Było coś uderzającego w tym kobiecym akcencie wnętrza urządzonego
przez mężczyznę. Przeczytała napis raz jeszcze i znalazła w nim coś więcej.
Dreszczyk emocji prześliznął się po jej kręgosłupie, iskra nadziei przyspie-
szyła bicie serca.
- Jesse - szepnęła, wyrywając męża z półsnu. - Jesse, obudź się.
- Hm... - mruknął, przyciskając jej udo długą, muskularną nogą.
- Jesse... Jesse, posłuchaj.
- Co? Coś nie tak?
- Ta makatka... - Wskazała palcem gzyms kominka. - Czy to twoja
mama ją wyhaftowała?
- Co? - Jesse uniósł się, żeby podążyć za jej wzrokiem. - Chyba tak. Na
pewno tak. Teraz przypominam sobie, z jaką pompą tato ją tam wieszał.
- Pompą? - powtórzyła, coraz bardziej rozgorączkowana. - O co ci
chodzi?
- Zaraz... powiedział coś w tym rodzaju: „nigdy nie zapomnijcie tych
trzech słów, chłopcy... " - Jesse podparł się na łokciu. - Co cię tak nagle
zaciekawiło w tej makatce?
- Sama nie wiem. Po prostu... po prostu mam jakieś przeczucie. Te
słowa! „Dom, słodki dom". I ten list... co w nim było?
Jesse usiadł, chwycił dżinsy, włożył je i podał Sloan swoją koszulę.
Potem chwycił list.
RS
140
Złoto jest skarbem głupców. Skarbem ludzi mądrych jest coś
droższego. Zaczyna i kończy się na domu. J. James.
- Zaczyna i kończy się na domu... - powtórzył, spoglądając na
makatkę, na której pierwszym i ostatnim słowem było właśnie „dom".
- Dom, słodki dom! - krzyknęli jednocześnie, wiedząc już, że są bliscy
wielkiego odkrycia.
Jesse podszedł do gzymsu i sięgnął po makatkę. Kiedy zdjął ją z
gwoździa, zobaczył pod spodem obluzowany kamień.
- Jesse - Sloan uczepiła się kurczowo jego ramienia, wstrzymując
oddech, gdy mocował się z kamieniem wielkości małej piłki do gry.
Wsadził rękę do kryjówki w ścianie i ostrożnie wyjął z niej atłasowy
woreczek.
Usiedli na kanapie i bez słowa wpatrywali się w zdobycz.
- Ty to otwórz - powiedział zmienionym głosem Jesse.
Sloan wahała się, dopóki nie potwierdził skinieniem głowy, że
naprawdę chce, żeby ona to zrobiła.
Drżącymi palcami rozsunęła sznureczek i zdumionym wzrokiem
spojrzała na jeszcze jeden kawałek pożółkłego papieru i jeszcze jedną
samotną złotą monetę, którą oboje spodziewali się znaleźć.
Jesse spojrzał w jej pełne zdumienia oczy.
- Czytaj. No, proszę cię.
Ze ściśniętym gardłem rozłożyła kartkę.
Chłopcy, jeśli do tej pory się tego nie domyśliliście, to musicie
wiedzieć, że opowieści o złocie gangu Jamesa były bajką, którą wyssałem z
palca, żeby was czymś zająć i żebyśmy mieli was z mamą z głowy.
Przerwała, zawieszając głos.
RS
141
- Czytaj dalej. Wszystko w porządku. Sloan zaczerpnęła głęboko
powietrza.
I zadziałało. Nigdy nie musieliśmy się zastanawiać, gdzie jesteście ani
co robicie - szukanie złota było waszym jedynym zajęciem. To ja wrzuciłem
monetę do rzeki. Razem z mamą narysowaliśmy mapę i ukryliśmy ją w
grocie. I to ja, a nie żaden Jesse z przeszłości, podpisałem ten list, który
doprowadził was do ostatniego odkrycia.
Sloan zerknęła na Jesse'a. Patrzył zamyślony na monetę.
Mam nadzieję - czytała dalej - że poszukiwanie było dobrą zabawą i że
dostarczyło wam tyle radości, ile samo odkrycie. Mam też nadzieję, że była
to dobra lekcja.
Garrett, przyglądałem się, jak dorastasz w tych górach, i podziwiałem
twoje rozsądne podejście do życia. Widziałem też silnego mężczyznę, jakim
się staniesz. Clay - zawsze lubiłeś dowodzić, i to ty organizowałeś
poszukiwania, co dało mi pewność, że ty też znajdziesz swoje miejsce w tym
wielkim świecie.
Jesse...
Sloan zamilkła, potem, przełknąwszy łzy, czytała dalej.
Moje dzikie dziecko. Patrzyłem, jak żyjesz marzeniami, nie oglądając
się na konsekwencje. Pokazałeś mi, z jakiej jesteś gliny, synu, i mam
nadzieję, że twoje poszukiwania zaprowadzą cię tam, dokąd tylko zechcesz-
A więc... jeżeli wszystko poszło tak, jak należy, każdy z was ma jedną
monetę. Nie wydajcie ich od razu, dobrze ? I... mam nadzieję, że czegoś się
nauczyliście. Ten pierwszy list powiedział wam to, co najważniejsze,
chłopcy. Skarbem mądrych ludzi jest coś droższego od złota. Zawsze o tym
pamiętajcie.
RS
142
Zobaczymy się na kolacji, chłopcy... A następnego lata urządzimy
sobie ten spływ kajakowy, o który suszyliście mi głowę przez okrągły rok.
Kocham was. Tato.
Sloan zamknęła oczy, powstrzymując łzy. Myślała o miłości, którą
tchnęło każde słowo Jonathana Jamesa, i o lecie, które nigdy nie nadeszło.
- Och, Jesse.
- Nie płacz... - Wziął ją w ramiona. - Wszystko jest w porządku.
I naprawdę wszystko było w porządku, uświadomił sobie Jesse,
odczuwając radość życia przenikającą go aż do szpiku kości.
Oddychał pełną piersią. Ramiona obejmujące Sloan były pewne i silne.
- Mój ojciec był mądrym człowiekiem. On wiedział. Wiedział, że będę
szukał tak długo, aż znajdę to, co najważniejsze w moim życiu. Ciebie,
Sloan. - Otarł płynące po policzkach żony łzy i wcisnął w jej ciepłą dłoń
złotą monetę, tak dla niego drogocenną...
- To ciebie szukałem. To ty jesteś najważniejsza. Jesteś moim życiem,
moim domem... Wszystko zaczyna się i kończy na tobie.
RS