DanielleSteel
ZYCIENAULICY
Dla Nicka, który znów pomógł tak wielu ludziom, nawet pod swoją nieobecność. Był światłem
przewodnim,którepoprowadziłomnienauliceizatrzymałomnietam,dlaniego.
Dlamoichcudownychdzieci,Beatrix,Trevora,Todda,Sama,Victorii,Vanessy,MaxxaiZary,któremnie
zachęcałyipozwoliłytorobić,choćbyłotoczasochłonne,kosztowneiryzykowne.
Dla Boba, Cody'ego, Jane, Jill, Joego, Johna, Paula, Randy'ego, Tony'ego i Younesa, za lata ciężkiej
pracy,ryzykowaniażycia,hojnegorozdawaniamiłościiczasuorazzato,żesątakniezwykłymiludźmi.
Toprawdziweanioływtejhistorii,zarównodlamnie,jakdlawieluinnych.
Dla wielu, naprawdę wielu cudownych ludzi, których spotkałam na ulicach, za ich życzliwość,
człowieczeństwo, godność, za to, że pozwolili nam pracować w swoim środowisku i że mieliśmy
przywilejimsłużyć.Znajgłębszymszacunkiemoddajęcześćwaszejodwadze,miłościiłasce,dziękując
zalicznedary,któreodwasotrzymałam.
Dla Toma za to, że naciskał na mnie, abym to napisała, pomimo moich protestów, oraz za zachętę do
pracynaulicach,odsamegopoczątku.
Dlawaswszystkich,zpłynącązgłębisercamiłościąiwdzięcznością,iogromnymszacunkiem.
d.s.
A także pamięci Maksa Leavitta, którego wszyscy bardzo kochali i którego będzie nam wszystkim
brakowało.
Gdybynienadzieja,człowiekowipękłobyserce.
(przysłowieszkockie)
Przedmowa
Przezjedenaścielatpracowałamnaulicachzbezdomnymiinieulegawątpliwości,żetoodmieniłomoje
życie.Niemożebyćinaczej,kiedypatrzysięwoczyludzi,którzysązagubieni,cierpią,chorująnacielei
umyśle i z których większość utraciła nadzieję. To zapomniani ludzie, których nikt nie chce znać ani
któryminiktniezamierzazaprzątaćsobiegłowyDlawiększościosóbprzerażającejestsamomyślenieo
nichalboichwidok...agdybytoprzydarzyłosięnam?Tobulwersującamyśl.
Widziałam,jaktam,naulicach,ludziepowolisiędezintegrująijakniektóreosobyniemającedomustają
się istotami pozbawionymi wszelkiego życia, wszelkich nadziei, dla których powrót z ulicy do
normalnościniejestjużmożliwy.Niektórzyzniknęli,niektórzypoumierali,kilkoromłodszychwróciłodo
domu, paru z nich otrzymało pomoc od funkcjonujących dostępnych programów i agencji, większość
jednakwciążtamjest,aichsytuacjapogarszasięzdnianadzień.
Moje cele nigdy nie były wygórowane. Początkowo w ogóle nie stawiałam sobie żadnych celów.
Pogrążonawżałobiepostraciesynapróbowałampomócludziom,którzyzdawalisięcierpiećtakjakja,
choćzinnychpowodów.
Zaczęłam dowiadywać się, czego potrzebują i jak mogę zaspokajać ich potrzeby. A w końcu
uświadomiłamsobie,żemoja„misja",jeżelimożnatakjąnazwać,miałanacelujedynieutrzymanietych
ludzi przy życiu do czasu, gdy pojawi się prawdziwa pomoc, by sprostać ich potrzebom w szerszym
zakresie. Koncentrowałam się na rzeczach podstawowych: utrzymaniu ich przy życiu na ulicach,
zadbaniu,bymieliciepło,sucho,bylinajedzeniiwtejprzerażającejsytuacjimielizapewnionywzględny
komfort.Towszystko,comogłamuczynić.Niemiałamkoneksjipolitycznych,znajomościwrządzieani
funduszy,byocalićichwszystkich,niejestemlekarzemanipsychiatrą,bymóczaradzićichproblemom
zdrowotnym.Byłamjedynieosobą,którachciałauczynić,cowjejmocy,dziękiwsparciudziesięciorga
innych,którzypomoglimistworzyćskuteczniedziałającyzespół.
Wychodziliśmy w teren noc w noc, stawialiśmy czoło temu, z czym się stykaliśmy, i wspomagaliśmy
trzysta osób każdej nocy, w sumie trzy do czterech tysięcy rocznie. Rozdawaliśmy im nowe, czyste
ubrania,przybory,którychpotrzebowali,środkiczystościibezpieczną,paczkowanążywność.
Staraliśmysięteżdawaćimnadzieję,możeudałonamsiędziękitemuocalićkilkaistnień.
Byłodlamnieistotne,abymwtejpracypozostałaanonimowa,zarównodlaludzi,zktórymipracowałam,
jakidlacałegoświata.Byłamprzekonana,żeto,kimjestem,niemaznaczenia,żemambyćtylkokimś,
ktodajetymludziomto,czegowdanymmomenciepotrzebują,amojatożsamośćjestnieistotnaimogłaby
jedynieprzysporzyćniepotrzebnychtrudności.Zresztąwświecie,wktórymżyję,rozmowyomojejpracy
naulicachtakżeniemiałybywiększegosensu.
Byłam pewna, że wszyscy, którzy dowiedzieliby się o tym, traktowaliby to z pogardą, podejrzliwością
albowykorzystalitenfaktjakotrampolinędosławy,ategowolałamuniknąć.
Chciałam to robić bez rozgłosu, po cichu, i tak właśnie było przez ten cały czas. Z moich obserwacji
wynika,żenaulicachnicsięniezmieniło,chybażenagorsze.Jesttamwięcejludziniżkiedykolwiek,a
pieniędzynapomocdlanich-corazmniej,należałobyteżzmienićprawodotyczącehospitalizacjiosób
psychicznie chorych. Zanim jednak cokolwiek będzie można zmienić, ludzie muszą chcieć dostrzec
bezdomnych, a nie udawać, że ich w ogóle nie ma. Oni rozpaczliwie potrzebują naszej pomocy, pod
wieloma względami. My zaś nie możemy im pomóc ani niczego zmienić, jeśli odwracamy się od tego
problemu.
W ubiegłym roku zrozumiałam, że ci ludzie potrzebują czegoś więcej niż czystych, ciepłych, suchych
ubrań, butelkowanej wody, latarek, koców, brezentu, śpiworów, grzebieni, maszynek do golenia,
rękawiczek czy nawet jedzenia. Musiałam dać im swój głos, ten, którego starałam się dotąd nie
wykorzystywać. Jeżeli ja, która obcowałam z tymi ludźmi przez jedenaście lat, nie przemówię w ich
imieniu,toktomiałbytozrobić?Choćzawszezarzekałamsię,żenigdytegoniezrobięiniebędęsięz
tymafiszować,wkońcuuznałam,iżmuszęzabraćgłosipodzielićsięswoimidoświadczeniami.Jestem
dlaświatagłosem,któregooniniemają.Potrzebująwielurzeczy,miejscnoclegowych,opiekimedycznej,
opiekipsychiatrycznej,szkoleńisilnejręki,którapomogłabyimpodźwignąćsięzdna,naktórespadli.
Jednak poza tym wszystkim, poza rzeczami, które możemy zrobić, musimy dać im na początek... dar
nadziei.
To właśnie starałam się robić na ulicach przez te wszystkie lata. Zatrzymujemy nasze furgonetki,
wysiadamy z nich i podchodzimy do ludzi, którzy nigdy wcześniej nas nie widzieli, i zapewne nigdy
więcej nas nie zobaczą, rozdając im torby, których zawartość powinna im pomóc przetrwać kilka
kolejnychtygodnialbonawetmiesięcy
I niczego nie chcemy w zamian. Niczego. Ci ludzie nie musieli wyznawać tej samej religii co my,
podzielać naszych przekonań politycznych, nic z tych rzeczy. Nie musieli wiedzieć, skąd przybywamy i
dlaczego.Niemusielinawetmówićdziękuję,choćzawszetorobili,zawszedziękowali,częściejnawet
niżwiększośćmoichprzyjaciół.
Przezjednąkrótkąchwilęzabsolutną,niezłomnąpewnościąwiedzieli,żektośsięonichtroszczy,żektoś
zjawił
sięnaglejakwodpowiedzinaichmodlitwy.Itopowinnopomócimuwierzyć,żejeszczespotkaichw
życiu coś dobrego. To największy dar, jaki możemy ofiarować sobie wzajemnie, niekiedy nawet
ważniejszyaniżelimiłość,darnadziei.
Rozdział1
Jaktowszystkosięzaczęło
Praca w mobilnym zespole ds. pomocy bezdomnym, która odmieniła moje życie i życie wielu innych
ludzi, rozpoczęła się w bardzo trudnym dla mnie okresie. Mój syn Nick od wczesnego dzieciństwa
wykazywałsymptomychorobyafektywnejdwubiegunowej.Gdymiałosiemnaściemiesięcy,odkryłam,że
jest „inny", ale wiedziałam to już znacznie wcześniej (zaczął chodzić, mając osiem miesięcy, a jako
rocznedzieckomówiłpełnymizdaniamiwdwóchjęzykach).
Wwiekuczterechlatzdradzałjużpierwszeobjawymanii.
Kiedy miał pięć lat, zasięgnęłam porady u lekarzy i psychiatrów, którzy nieco mnie uspokoili,
zapewniając,żechłopiecrozwijasię„nieźle".Gdymiałsiedemlat,naprzemianogarniałymniepanikai
rozpacz,byłampewna,żemójsynekjestchory,błagałamopomocdlaniego,jednakwszyscylekarze,u
którychzasięgałamopinii,uspokajalimnieitwierdzili,żeniedziejesięniczłego.Obecniejestempełna
życzliwościdlalekarzy,którzyszanująwięźłączącąmatkęzdzieckiemiprzyznają,żetowłaśniematka
znaswojedzieckolepiejniżwszyscy.
Wiedziałam,żemójsynekjestchory,alelekarzeniechcieliprzyznaćmiracji.
Kiedy Nick był mały, czyli stosunkowo niedawno, większość psychiatrów uważała, że depresji
maniakalnej, inaczej zwanej chorobą afektywną dwubiegunową, nie sposób zdiagnozować, dopóki
pacjentnieukończydwudziestegorokużyciaiprzedosiągnięciemtegowiekuniemożebyćpoddawany
leczeniu z użyciem stosownych leków Najpopularniejszym lekiem stosowanym wówczas przy terapii
depresjimaniakalnejbyłlit.Gdypewienbardzoszanowanyspecjalistaoddepresjimaniakalnej,którego
znalazłam na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles, podał Nickowi lit, gdy chłopiec miał
zaledwieszesnaścielat,uznanotozarewolucyjneposunięcie.Przezkilkalatlekdziałałcudownie.
Po raz pierwszy od długiego czasu Nick był w stanie wieść, jak dla niego, całkiem zwyczajne życie.
Postawionotakżediagnozę:cierpiałnachorobędwubiegunową.Wówczaszdiagnozowaniekogokolwiek
wtakmłodymwiekubyłorzecząwręczniesłychaną.Dziśpodajesięlitnawetcztero-ipięciolatkom,u
których podejrzewa się wystąpienie zaburzeń afektywnych dwubiegunowych. Kiedy Nick był w tym
wieku,byłotoniedopomyślenia.
Napisałam książkę o nim, o jego chorobie i jego życiu, o jego zwycięstwach i porażkach i o naszej
ogromnejmiłościdoniego,więcniebędętuwdawałasięwszczegóły.Odkądzacząłprzyjmowaćleki,
miałcałedwasolidnelataproduktywnego,normalnegożycia.Wwiekuosiemnastulat,wciążprzyjmując
właściweleki,poczułsięnatyledobrze,żeuparłsię,byprzestaćjeprzyjmować.Kumojemuwielkiemu
zmartwieniuiprzerażeniu,kiedyjeodstawił,momentalniejegostansiępogorszyłipozaledwiepięciu
tygodniachpodjął
pierwszą próbę samobójczą, która omal nie zakończyła się tragedią. Jakimś cudem przeżył i choć
zapewniałmnie,żewięcejtegoniezrobi,dziesięćdnipóźniejponownietargnął
się na swoje życie, lecz i tym razem go odratowano. W ciągu trzech miesięcy jeszcze trzykrotnie
podejmowałpróbysamobójcze,akiedyponowniezacząłbraćleki,jegostanrychłosiępoprawił,jazaśz
naiwnością typową dla kochających rodziców sądziłam, że kryzys został zażegnany Po tych trzech
próbach samobójczych wydawał się szczęśliwszy, zdrowszy, bardziej produktywny i sprawny niż
kiedykolwiek,ażpółrokupotrzeciejpróbiedopadłagogwałtownadepresja.Porazkolejnytargnąłsię
naswojeżyciejedenaściemiesięcypopierwszejpróbieizmarł,mającdziewiętnaścielat.
To był tragiczny czas dla mnie, moich pozostałych ośmiorga dzieci i tych wszystkich, którzy go znali i
kochali.
Choć wszystkie moje dzieci są naprawdę cudowne i jestem im za to bezgranicznie wdzięczna, Nick
pozostawił po sobie ogromną pustkę w naszym życiu i zawsze będzie nam go brakowało. Pierwsze
miesiące po jego śmierci były, delikatnie mówiąc, ponure. Jak wielu pogrążonych w żałobie rodziców
miałamkłopotzżyciemzdnianadzień.
Jakby tego było mało, co się niekiedy zdarza w trudnych chwilach, takich jak śmierć w rodzinie, moje
względnie nowe małżeństwo się rozpadło, być może pod ciężarem tego smutku, a ja po rozejściu się z
mężem jeszcze bardziej posmutniałam. Wydawało mi się, że po tragicznej śmierci Nicka i rozpadzie
małżeństwa moje życie straciło sens. A kiedy zaczęły się zbliżać święta Bożego Narodzenia, ogarnęła
mnieczarnarozpacz.
Przedlatymojanajstarszacórka,wtenczaspiętnastoletnia,uświadomiłamicośbardzoważnego.Miała
poważny wypadek na motorowerze na naszym podjeździe. Uszkadziła sobie wtedy kolano, w wyniku
czegodoznaławyjątkowobolesnej
dolegliwości
zwanej
odruchową
dystrofią
współczulną. Z powodu poważnego uszkodzenia nerwu w kolanie przez następnych siedem lat córka
musiała poddać się kolejnym operacjom i żmudnej rehabilitacji, na przemian poruszając się na wózku
albo o kulach. Dla każdego byłoby to wyzwanie nie lada, a co dopiero dla nastolatki. Była bardzo
dzielna. Aby za dużo nie myślała o swoich problemach, jeden z jej lekarzy zasugerował, że powinna
popracowaćtrochęzludźmidoświadczonymiprzezlosowielebardziejniżona.
Wzięła sobie tę radę do serca i niedługo później zgłosiła się jako wolontariuszka na dziecięcy oddział
onkologiczny. To, co tam zobaczyła, nie tylko pozwoliło jej zapomnieć o własnych problemach, lecz
również pomogło jej odnaleźć prawdziwą pasję i powołanie życiowe. Pracowała tam jako
wolontariuszka, odnajdując w sobie miłość do tych małych pacjentów, i przez wiele lat uczestniczyła
jako wolontariuszka w letnich obozach dla dzieci z chorobami nowotworowymi, a obecnie, po
ukończeniu studiów i zdobyciu kilku fakultetów, jest terapeutką i pracownicą społeczną na oddziale
onkologicznym dla dzieci. Nie potrafię wyobrazić sobie bardziej chwytającego za serce zajęcia i
podziwiam ją za to, ona po prostu kocha swoją pracę. To jej prawdziwa pasja. I jestem pewna, że na
początku, kiedy miała piętnaście lat, to pomogło jej zapomnieć o nodze i dojmującym bólu, który bez
przerwyodczuwała.
Wtychpierwszychtygodniachimiesiącachpośmiercisynaiporozpadziemałżeństwa,usiłującnadać
sensswojemużyciuijakośprzetrwaćtetrudnechwile,codziennieuczęszczałamdokościoła.Rozumiem,
że to nie dla każdego, ale mnie akurat pomagało jakoś żyć z dnia na dzień. I gdy pewnego zimowego
wieczoru przypomniałam sobie, co zrobiła moja córka, będąc jeszcze nastolatką, jak pospieszyła z
pomocąludziomznajdującymsięwznacznietrudniejszejsytuacjiniżonasama,zaczęłammodlićsięoto,
klęczącwmrocznym,rozjaśnionymjedynieblaskiemświec,wnętrzukościoła.Wtedyprzyżyciutrzymały
mnietylkomojedzieciiwiara.Itak,ukrywająctwarzwdłoniach,modliłamsięocoś,copomogłobymi
wytrwaćidałowżyciunowycel,bymmogławspieraćosobydoświadczoneprzezlosdotkliwiejniżja.
Odpowiedźnadeszłaszybciej,niżsięspodziewałam,byłagłośnaiwyraźna,choćbynajmniejnienataką
odpowiedź
czekałam. Nie wiem, czy podświadomie chciałam dostać konkretną wskazówkę, ale na pewno nie
spodziewałam się czegoś takiego. Nie spodobała mi się myśl, która wpadła mi do głowy po krótkiej
modlitwiezprośbąowskazaniemikierunkuiceluwżyciu.Odpowiedźbyłabardzoprosta:
„Pomóżbezdomnym",ajapamiętam,żepomyślałamwtedy:
„Onie!Tylkonieto!!!...błagam!!!".
Klęczałamjeszczeprzezchwilę,poczymzapaliłamkilkaświeczek,udając,żenieusłyszałamwyraźnie
tego przekazu w swojej głowie. Może coś innego? Jakiś inny projekt? Dajmy na to, praca z dziećmi?
Byłam w tym dobra, podobnie jak w wielu innych, schludnych zajęciach. Przez całe życie byłam dość
bojaźliwa,denerwowalimniedziwni,groźniewyglądającyludzie,bałamsię,kiedypijacyalbobezdomni
podchodzilidomnienaulicy.Wolałamniedostrzegaćtychludzi,niedopuścićdopojawieniasięwmoim
uporządkowanym,czystymżyciu.
Starałam się zawsze utrzymywać w domu nienaganny porządek, a moje dzieci były zazwyczaj dobrze
ubrane,aprzynajmniejczyste.Jednaknistąd,nizowądzrozumiałam,żewmoimżyciuniemajużładu.
Po śmierci syna i odejściu męża to życie było zdruzgotane, pogrążyło się w chaosie. Śmierć Nicka
nieomal mnie unicestwiła i przez dobre trzy miesiące po tej tragedii błąkałam się po domu w koszuli
nocnej,zbytroztrzęsiona,bysięubrać,irzadkopamiętałamotym,bysięuczesać.
Wszystkosięzmieniło.
W tych wyjątkowo ciężkich chwilach dzieci były wobec mnie i siebie nawzajem nadzwyczajne.
Przepełniałynasuczuciesolidarnościiwolaprzetrwaniaemanująceoddzieci,któreprzecieżbyływtedy
jeszcze małe (kiedy odszedł ich brat, pięcioro z nich, w wieku od dziewięciu do piętnastu lat, wciąż
pozostawałowdomu).Tozbliżyłonasjeszczebardziej,choćitakbyliśmyzesobąblisko,nawetprzed
śmierciąNicka,iodtejporytawięźtylkosięumocniła.Pamiętam,jakpewnegowieczoru,niedługopo
tym,jakumarł,pomyślałam,gdyzebraliśmysięnakolację,żewyglądamyjakrozbitkowiezTitanicaalbo
innego wraku, skuleni nad talerzami, zaniedbani, milczący lub małomówni w poczuciu wspólnej straty
Mimo to trzymaliśmy się razem, pragnąc przetrwać te trudne chwile i doczekać dnia, gdy życie będzie
mogłopotoczyćsiędalej.Tobyłpowolny,żmudnyproces,zlicznymiwybojamipodrodze.
Wtejatmosferzebezsensużyciaiogólnejrozpaczyprzyszładomnietawiadomość,którąusłyszałamw
kościele.
Pomóżbezdomnym.Nicztego.Mowyniema.Opierałamsiętemuzcałychsił.
Nick zawsze był szczególnie wrażliwy na ciężki los bezdomnych. Kiedy tylko zobaczył bezdomnego,
przerywał
to,coakuratrobił,szedłdonajbliższejrestauracjiczysklepuikupowałmuposiłekoraz„paczkęfajek".
Wracałztympodarunkieminigdynieszczędziłnatoczasu.Odwiedzał
schroniska, a jako główny wokalista zaskakująco popularnej kapeli, kiedy tylko mógł, występował w
rodzinnych przytuliskach. Wiedziałam zatem, że pomoc bezdomnym byłaby dla niego jak najbardziej
sensownaiznacząca,idlategotymtrudniejbyłomizignorowaćtengłos.Ajednakpomysłtenwciążmi
sięniepodobał.Anitrochę.
Założyłam już fundację non profit imienia Nicka, która ma na celu wspomaganie osób chorych
psychicznie. Ale to było coś innego. Nie chodziło o ludzi psychicznie chorych, lecz o bezdomnych.
Ponieważ ten pomysł przyszedł mi do głowy w czasie modlitwy, przesłanie miało dla mnie szczególny
wydźwięk i trudno mi je było zignorować. Zbliżało się Boże Narodzenie i poczułam, jakbym dostała
właśnie zlecenie „z góry". Może trudno mi było to zignorować, ale łatwo z tym polemizować. Bez
względu na to, skąd pochodziło przesłanie, tego wieczoru spędziłam w kościele jeszcze kilka minut na
klęczkach, prowadząc negocjacje. Ależ Boże... może jednak nie to... może coś innego? Nic z tego.
Przesłanie wracało jak reklama podprogowa: Pomóż bezdomnym. Jeżeli to ci się nie podoba, trudno.
Pytałaś,komumaszpomóc.Powiedziałemci.
Aterazidźizajmijsiętym.Tyle.
Chciałam robić wszystko, tylko nie to, ale ogarnęło mnie dziwne, nieprzeparte odczucie, że nie mam
wyboru.
Zapewniamwasjednak,żenieopomaganiebezdomnymmichodziło.Nasamąmyślotymparaliżował
mniestrach.
Przerażała mnie świadomość, że miałabym się do nich zbliżyć. Podejrzewam, że nie jest to niezwykła
reakcja,gdyżwiększośćznaswoliudawać,żebezdomninieistnieją.Ludzietraktująichjakpowietrze,
odwracająwzroklubzwyczajnieobchodząszerokimłukiem.Izpewnościąwoląpozostawićrozwiązanie
tegoproblemuizajmowaniesiębezdomnymikomuśinnemu.Szczerzemówiąc,wswojejignorancjitego
wieczoru ja również podzielałam te odczucia. Jednak jako osoba wierząca uznałam, że powierzono mi
misję.Isłowodaję,wcalesięztegonieucieszyłam.Niebyłojednakodwrotu,niemogłamudawać,że
nieusłyszałamtegoprzekazu.Kiedycichcemwychodziłamzkościoła,żałowałam,żewogólezapytałam.
Rozmyślałam o przesłaniu, które usłyszałam, kiedy wracałam tego wieczoru do domu, myślałam też
następnego dnia i następnego. Jednak wyraźny przekaz nie znikał. I ostatecznie powiedziałam: dobrze,
Boże, już rozumiem, słyszę cię, w porządku, zrobię to. Uważałam, że jeśli zrobię to raz, będę mieć z
głowyIcomitam,razmogłamtozrobić.Nojasne.Zastanowiłamsię,jaktozorganizować.Poprosiłam
kogoś, kto dla mnie pracował, żeby wyszedł ze mną tego wieczoru, tuż przed świętami Bożego
Narodzenia. Kupiłam ciepłe kurtki, stertę śpiworów, trochę wełnianych skarpet i rękawiczek. Nie
pamiętałam ile, zapewne po czterdzieści, pięćdziesiąt sztuk. Wrzuciliśmy to wszystko do furgonetki i
wyruszyliśmywmroźnąnoc.Muszęprzyznać,żezgrzytałamzębami,aleczułamcośwrodzajuprzypływu
adrenaliny.Byłowtymnietylepodniecenie,ilestrach.Niemiałampojęcia,kogoaniconapotkamy,ani
czegomogęsięspodziewać,ibardzochciałamwypełnićmojąmisję,odwalićswoje,abymiećwreszcie
spokój.Wprzesłaniuniebyłomowyotym,żemamtozrobićwięcejniżraz.
Przypomniałam sobie kilku bezdomnych, których widywałam w bramach w mojej okolicy, i najpierw
właśnie tam się zatrzymaliśmy. Zanim wyruszyliśmy, bezdomni już rozłożyli się na noc, kryjąc się za
kawałkamikartonowychpudełistarającsię,najlepiejjakumieli,zapewnićsobieodrobinę
ciepła.
Za
każdym
razem,
kiedy
się
zatrzymywaliśmy, reakcją było zaskoczenie i natychmiastowa wdzięczność. Ich twarze nagle się
rozpromieniały,gdyczyste,nowe,markoweśpiworytrafiałydoichrąk,gdyotrzymywaliciepłekurtkii
natychmiast je na siebie wkładali, podobnie jak rękawiczki, albo zdejmowali stare zniszczone buty, by
nałożyćciepłeskarpetyIkiedytaknanichpatrzyłam,napotykałamichspojrzeniaidotykałamichdłoni,
nie bałam się już, lecz byłam głęboko poruszona ich ciepłem i człowieczeństwem. Nagle się
zawstydziłam,żeprzeztylelatżywiłamwobecnichjakiekolwiekuprzedzenia.Pozanarodzinamimoich
dziecibył
tozpewnościąjedenznajważniejszychwieczorówwmoimżyciu.
Zdążyłamjużboleśnieprzekonaćsięotym,żebezwzględunato,jak„komfortowo"urządziliśmysięw
życiu, niezależnie od naszego statusu i pozycji, chociaż wydaje się nam, że jesteśmy absolutnie
bezpieczni,tonieprawda.
Znajdujemysięnapierwszejlinii,narażeninaburzeizawirowania,bezwzględunato,coosiągnęliśmyi
kimjesteśmy.Utraciłammegoukochanego,cudnegosynka,apotemmęża,któregorównieżkochałam.Na
własnejskórzeprzekonałamsię,żetragediairozczarowaniemogądosięgnąćnaswkażdejchwili.Moja
sytuacjajużsięniepogarszała.
Ludziom przydarzają się jednak inne rzeczy, wyniszczające choroby, tragedie, całe rodziny giną w
pożarach, zarówno wśród bogatych, jak i ubogich. W wypadkach drogowych giną gimnazjaliści i
licealiścimającykochającerodziny,aciludzie,którymwłaśnierozdawałamśpiwory,skończylinaulicy.
Czy zatem ktokolwiek z nas jest bezpieczny? Ani trochę. Złe rzeczy przydarzają się dobrym ludziom
każdegodnia.Asłowa„NiechajBógmamniewswojejopiece"nigdyniewydawałymisięprawdziwsze
niżtejnocyKiedyzaczęliśmyrozdawaćkurtkiiśpiwory,niemogłamprzestaćmyślećotym,jakdumny
byłbyzemnieNick.Ja,któratakczęstostałamztyłu,kiedypodchodziłzciepłymposiłkiemdojakiegoś
bezdomnego,iwydymającwargi,mówiłam,żebygonieobejmował,bomożesięczymśzarazić.
Wybaczmi,Boże.Dojakżeinnegoświatawkroczyłamowegowieczoru.
Po rozdaniu zakupionych rzeczy ludziom w miejscach, o których wiedziałam, zaczęliśmy jeździć po
mieście, przemieszczając się z dzielnicy, w której mieszkałam, do innej, mniej znanej, i było to jak
przekroczenie granicy i wjazd na nieopisane terytoria. Ludzi, których szukałam, nietrudno było znaleźć.
Leżeli w bramach, na parkingach, w ciemnych zaułkach, niekiedy po pięciu czy sześciu, kiedy indziej
dwójkami albo samotnie, zawsze zaskoczeni, nie mogli pojąć, co się właściwie dzieje. Dlaczego
rozdajemy im rzeczy, których rozpaczliwie potrzebują, i nie chcemy niczego w zamian? O co w tym
wszystkim chodzi? Nie byliśmy przedstawicielami żadnego kościoła, żadnej organizacji, związku
wyznaniowego,agencjiczyprzytuliska.Niczegoodnichniechcieliśmy.Poprostusięzatrzymywaliśmy,
pytaliśmy, czy potrzebują tego, co mamy do rozdania, i okazywało się, że tak. Jedni się śmiali, inni
płakali,jeszczeinninasobejmowali,aprzedodjazdemwszyscymówilizgodnie:„Dziękuję.Niechwas
Bóg błogosławi". Wszyscy co do jednego. Byłam pod wrażeniem ich życzliwości, przyzwoitości i
dobrych manier. Nie jestem pewna, czy wszyscy moi znajomi byliby tak skłonni do podziękowań, i nie
przypominałamsobie,kiedyostatnirazktośpowiedziałdomnie„NiechcięBógbłogosławi",nawetw
kościele.
Razczydwa,kiedyodnajdywałamichwzrok,szeptałam:
„Odmów, proszę, modlitwę za chłopca imieniem Nick", i czułam się skrępowana, że ich w ogóle o to
prosiłam,alesłowasamewypływałyzmoichust.Takczęstoichdokarmiał
i śpiewał dla nich w schroniskach, mogli więc teraz pomodlić się za niego. Może to pomoże. Odszedł
dokładnietrzymiesiącetemu.
Niezadawałampytańbezdomnym,którychspotkałamtegowieczoru,anitym,zktórymizetknęłamsięw
kolejnychlatach.Ludziezawszezastanawiająsię,cosprawiło,żecinieszczęśnicyznaleźlisięnaulicach.
Czy to był pech, złe zarządzanie środkami, alkohol, narkotyki, rozpad małżeństwa albo choroba?
Wszystkotonaraz?Kiedyjednaksięznimistykałam,nieznałamodpowiedzinatepytaniaiczułam,że
nie mam prawa ich zadawać. Teraz mogę się różnych rzeczy domyślać, a niektórzy z bezdomnych z
własnejwoliopowiedzielimiswojelosy,alejanigdyichotoniepytałam.
Ich prywatność to ostatni strzępek godności, jaki im jeszcze pozostał. Nie musieli zdradzać mi, co ich
spotkało,by
„zasłużyć" na to, co chciałam im dać. Prócz zapasów dawałam im swoje serce oraz szacunek. Nie
oczekiwałam niczego w zamian, nawet opowieści o ich życiu, które należały tylko do nich. Czy tego
wieczoru widzieliśmy osoby pod wpływem alkoholu i narkotyków? Kilka. Czy spotkaliśmy osoby
zdradzająceobjawychoróbpsychicznych?Tak,nawetsporo.
Jednakgdybymmiałażyćnaulicywzimie,beznadzieinazmianęwarunkówbytowania,niewiem,czy
niesięgnęłabymponarkotykiialkohol,choćsątoobcemiużywki.Jednakwtakiejsytuacji,wjakiejoni
się znaleźli, kto wie, jak byśmy się zachowali. Robimy, co możemy, by przetrwać. Dla osób chorych
psychicznie,którepowinnybraćleki,najakieichniestaćidoktórychniemajądostępu,alkoholiprochy
stanowiąjedynądostępnąformęprzytępieniabólutowarzyszącegoichcodziennemużyciu.
Czyczułamsięzagrożona?Nie.Czynamgrożonoalbopróbowanostosowaćwobecnasprzemoc?Nie.
Ciludzie,zziębnięci,rozdygotani,przemarznięci,byliprzedewszystkimwdzięczniiżyczliwinam.Tego
pierwszego wieczoru odwiedziliśmy uboższe rejony, ale nie dotarliśmy do naprawdę niebezpiecznych
dzielnic,dokądzapuszczaliśmysiępóźniej.Tobyłnaszchrzestbojowyiprzeszedłstosunkowołagodnie.
Pracownik, którego zabrałam ze sobą, był pod równie silnym wrażeniem jak ja. A skoro nie mieliśmy
pojęcia,cowłaściwierobimyijak,naszawyprawabyłajednąwielkąimprowizacją.
Z tyłu w furgonetce mieliśmy cały stos kurtek (w jednym rozmiarze, chyba L). Wszędzie walały się
śpiwory i przez cały czas szukaliśmy odpowiednich rękawiczek albo skarpet, by wyjść z naręczem
rzeczy, rozdać potrzebującym i pojechać dalej. To nie była gładka operacja, raczej orka na ugorze, ale
wkładaliśmy w to sporo serca. I w sumie uznaliśmy, że idzie nam całkiem nieźle. To, co mieliśmy do
rozdania,wciągugodzinypoznikałowkolejnychbramachiciemnychzaułkach.
Tych ludzi było tak wielu, tylu potrzebujących, że moglibyśmy w jedną noc rozdać setki śpiworów i
kurtek.
Gdybybyłonasstać,moglibyśmyrozdaćichnawettysiąc.
Rozdanie czterdziestu czy pięćdziesięciu kurtek i śpiworów było jak kropla w morzu potrzeb. Nigdy
dotądnieczułamsiętakmałainicnieznacząca.
Ciężko było stawić czoło tak oczywistym potrzebom, niedoli i poczuciu bezradności. To rozdzierało
serce, a w każdym razie ja tak się czułam. Uważałam, że to Bóg kazał mi pomóc bezdomnym. Nie
powiedział,ilerazymamtozrobić.
Sądziłam, że raz wystarczy. Dlatego uważałam to za jedyne w swoim rodzaju nadzwyczajne
doświadczenieibyłamzarazemporuszonaipełnaeuforii,kiedywyskakiwaliśmyzfurgonetki.
Pod wieloma względami była to dla mnie najlepsza noc od bardzo dawna, a z pewnością najbardziej
produktywna.Jaksięłatwodomyślić,przynajmniejnapewienczastoprzeżyciepomogłomizapomniećo
wszystkichtroskach.Ciludziebylibezwątpieniawznaczniegorszympołożeniuniżja.Dlategotamisja,
podjętaprzezemnieowejchłodnej,grudniowejnocy,okazałasięsukcesem.
Później stwierdziłam i powtarzało się to wielokrotnie w późniejszych latach, że Bóg rzucił nam
podkręconąpiłkęwłaśniepodczasnaszegoostatniegopostoju.Zawszetakrobi.
I zawsze skutecznie. W drodze powrotnej do mojego domu zatrzymaliśmy się przed bankiem.
Zobaczyliśmydwiesterty
„rzeczy",pudła,kocicoś,cowyglądałojakśmieci,dopókinieuświadomiłamsobie,żetobyłczyjśdom
albo„kojo",jakjenazywanonaulicyJedenzmężczyzn,którydołączyłdonaswtejpracyniedługopotem
ijestjednymzzałożycieli„grupy",widywałtakiekojairadośniewołał:„Stolikdladwojga!",żebyśmy
wiedzieli, dla ilu osób szykować rzeczy. Tak czy owak wiedzieliśmy, że zatrzymujemy się dla dwóch
osób, i jak dotąd wieczór był naprawdę udany Mieliśmy poczucie dobrze wypełnionego obowiązku i
choćbyłotoniezwykłedoświadczenie,cieszyłamsię,żeniebędęmusiałagopowtarzać.
Gdyzbliżyliśmysiędodrzwibanku,któreznajdowałysięniecowgłębi,ujrzeliśmytylkojednąosobę,
jedenkształtpomiędzydwiemastertami„rzeczy".Trudnobyłookreślić,jakiejpłciiwjakimwiekujest
osoba leżąca na pojedynczym kartonie i nakryta cienkim, postrzępionym kocem. Na skraju tej sterty
rupieci dostrzegłam wózek inwalidzki i domyśliłam się, że spotkamy starszego mężczyznę albo starszą
kobietę.
Zapytaliśmy głośno, czy przydałby się śpiwór albo ciepła kurtka, i spod koca podniosła się młoda
kobieta,poczymspojrzałamiwoczy.Byłapiękna,miałabuzięjakanioł,długieblondwłosy,starannie
uczesane,idużeniebieskieoczy.
Patrzyłanamnie,odrobinęwystraszona,amywyjaśniliśmy,żemamydorozdaniaciepłekurtki,śpiwory,
rękawiczki i skarpety. Zostały nam już tylko dwa komplety i nie zatrzymywaliśmy się, napotykając po
drodzewiększegrupy,abynikogoniezawieśćaniniewywołaćsprzeczki.Tobyłzcałąpewnościąnasz
ostatnipostój.
-Rozdajeciejezadarmo?-spytała,wyraźnieoszołomiona.
Pokiwałamgłowąiuśmiechnęłamsię,gdyjejustawygięłysięwpodkówkęiwybuchnęłapłaczem.Nie
byławstanienicpowiedzieć,siedziałatylkonaulicy,szlochającidygoczączzimna.Podziękowałanam
gorąco,kiedytrochęsięuspokoiła.Powiedziała,żejestzmatką,któraposzładopobliskiegoMcDonalda,
byskorzystaćztoalety,izarazwróci.
Poszliśmy do furgonetki, wzięliśmy pozostałe rzeczy i żałowaliśmy, że nie mamy więcej. Kiedy
wróciliśmy, dziewczyna powiedziała, że ma dwadzieścia jeden lat, raka, właśnie zaczęła chemię i
zaczynatracićwłosy.Słuchałamzzapartymtchem.Byławwiekumoichstarszychdzieci.Jakmogłażyć
na ulicy przykryta jednym cienkim kocem, i brać chemię? Ona wciąż nam dziękowała i płakała, nie
mogąc uwierzyć, że mieliśmy coś, co chcieliśmy jej dać; niedługo potem zjawiła się jej matka i
zaczęliśmyrozmawiaćweczwórkę.Kobietypowiedziały,żebałysiępójśćdoschroniska,bobywałytam
wcześniej krzywdzone (gwałty, rozboje i kradzieże są w schroniskach dla bezdomnych codziennością).
Wolałyspróbowaćżyćnaulicy,gdzieczułysiębezpieczniejsze,niżryzykować,żewschroniskupadną
ofiarą przemocy. Szybko włożyły kurtki, weszły do śpiworów i po dłuższej pogawędce, czując się
kompletniebezradni,życzyliśmyimwszystkiegodobrego.Podziękowałynamrównieszczerzeiżarliwie
jakwszyscyinni,poczymodjechaliśmy.Przezcałądrogędomegodomumilczeliśmy.
Żadneznasnieodezwałosięsłowem.Miałamwciążprzedoczamitowszystko,cozobaczyliśmy,ana
wspomnienie tej pięknej, bardzo chorej dziewczyny serce mi się krajało. Nie dawało mi spokoju
wspomnienie jej twarzy i wszystkiego, co powiedziała. Jeszcze wtedy tego nie wiedziałam, kiedy
wysiadałam z furgonetki pod swoim domem, ale ten ostatni postój przesądził o wszystkim. Widok
dwudziestojednoletniej chorej na raka dziewczyny rozdarł mi serce. Podkręcona piłka rzucona przez
Bogatrafiłamniewdołek.Idałamsięzłapaćnahaczyk.
Rozdział2
Nocdruga
Następnego wieczoru po naszej jednorazowej akcji niesienia pomocy bezdomnym (co to za pomoc?
raptem parę kurtek i śpiworów, toż to kropla w morzu potrzeb) miało odbyć się doroczne,
bożonarodzenioweprzyjęcie,któreurządzałamoddwudziestulat.Setkagościpodkrawatemiwsukniach
wieczorowych,znaneosobistości,celebryci,burmistrz,gromadkapolityków,członkiniKongresu,senator
i kilku sędziów. Choć moje codzienne życie oscylowało pomiędzy gabinetem ortodonty, stadionami
piłkarskimiiparkingami,jaktożyciematkidziewięciorgadzieci,przyjęciaurządzałamzawszezwielką
pompą i dawałam z siebie wszystko. W tym roku co prawda zastanawiałam się nad rezygnacją z
przyjęcia, uznałam jednak, że byłoby o wiele bardziej przygnębiające, gdybyśmy ja i moje dzieci
zdecydowali się na siedzenie w ciemnym domu zamiast spotkać się z przyjaciółmi, zgodnie z rodzinną
tradycją.
Dlategojakcorokuurządziłamprzyjęcie.Włożyłamdługąsuknię,gościemielinasobieeleganckiestroje
idrogieklejnoty.Byłtakżezespółmuzyczny.Ludzietańczyli.Bezwątpieniaimprezabyłacudowna,choć
nie bawiłam się najlepiej, starałam się jednak tego nie okazywać. Prawda była i jest taka, że nawet
gdybymwłożyłanasiebieworekpoziemniakachiposypałagłowępopiołem,niezmieniłobytolosuludzi
naulicach.Innerzeczymogątozmienić,alenierezygnacjazmojejdorocznej,świątecznejimprezy,aw
każdymrazienietegowieczoru.Dlategoprzyjęciesięodbyło.
Jednakżepotym,cozobaczyłampoprzedniegowieczoru,miałamwrażenie,jakbymwychodziłazsiebie.
Byłam zdenerwowana, rozkojarzona, udręczona tym wszystkim, co ujrzeliśmy, a zwłaszcza
wspomnieniemdziewczynyijejmatkipodczasnaszegoostatniegopostoju.
Zostałam
posadzona
obok
burmistrza
i
jakby
mimochodempodjęłamtematstalerosnącejliczbybezdomnychwmieście.Burmistrzbyłmoimdobrym
przyjacielem i z niejakim rozdrażnieniem zaczął utyskiwać, że ludzie, którzy próbują pomagać
bezdomnym,niemająpojęcia,jaksiędotegozabrać,itylkopogarszającałąsytuację.Imwięcejsiędaje
bezdomnym, twierdził, tym bardziej się zakotwiczają i pozostają na ulicach. Ta teoria wydała mi się
dziwna. Dlaczego ktoś miałby chcieć pozostać na ulicy w zamian za śpiwór i parę ciepłych skarpet?
Uznałam, że to bezsensowne (i dalej tak uważam, choć tego wyjaśnienia często używają ci, którzy nie
robiąnic,bypomóc).
Zmieniliśmytemat.Burmistrzijazatańczyliśmyrazczydwaiwkońcuwszyscyrozeszlisiędodomów.
Jawtedyniemaljużwychodziłamzsiebie.Wiedziałamdokładnie,cochcęzrobić.
Miałamtylkonadzieję,żezdołamjeodnaleźćponowniewtymsamymmiejscu,podbankiem.
Pracownik, który pomagał mi poprzedniego wieczoru, tej nocy także pracował. W stroju wieczorowym
wyglądał
zupełnieinaczejniżdzieńwcześniej.Jamiałamnasobiedługączarnąsuknię.Wyjawiłammuswójplan,
kiedytylkogościewyszli,ajegooczyrozjarzyłysię,gdyzgodziłsiętowarzyszyćmiwkrótkimwypadzie
na miasto. Pobiegłam na górę, zrzuciłam suknię i przebrałam się w dżinsy, botki, wełnianą czapeczkę,
sweter i narciarską kurtkę puchową. Pięć minut później wyruszyliśmy w drogę furgonetką. Czułam się
trochęjakRobinHood,wjednejchwilitańczyłamzburmistrzem,awnastępnejpędziłamfurgonetkąw
noc. Jakież było moje rozczarowanie, gdy po dotarciu pod bank nie zastaliśmy tam kobiet, których
szukaliśmy. Szlag. Choć pomysł wydawał się trafiony, ponieśliśmy porażkę. Przez następną godzinę
jeździliśmypomieście.Niechciałamwrócićdodomu,dopókiichnieodnajdziemyNiemogłamznieść
myśliochorejdziewczynieijejmatcepozostającychnaulicach.
Odnaleźliśmyjewciemnymzakamarkuprzypobliskimparkingu,obudziłamjedelikatnie.Młodą,chorą
narakadziewczynęijejmatkę.Nasząuwagęzwróciłbłyskwózkainwalidzkiego.Zaproponowaliśmy,że
odwieziemyjedoschroniska,leczodmówiły,ajadałamimpieniądze,bywystarczyłoimnatygodniowy
noclegwhotelu.Powiedziały,żeznajątaki,wktórymmogłybysięzatrzymać.Znówbył
płacz, uściski, podziękowania i błogosławieństwa. Podaliśmy im numery naszych komórek i
poprosiliśmy,abydałynamznać,jaksobieradzą.
W następnych miesiącach kilkakrotnie odwiedzaliśmy je na ulicy, rozmawialiśmy z nimi przez telefon,
dwukrotniepróbowaliśmyumieścićjewschronisku,aleniechciałytampozostać.Śledziliśmyichlosy
przezbliskorok,możedłużej,niemogączapewnićdługoterminowejpomocy,ajedynieprzekonanie,że
komuś na nich zależy. Zawsze wracały na ulicę, matka była niepokorna i nie przestrzegała zasad
obowiązujących w schronisku. W końcu dowiedzieliśmy się, że dziewczyna zmarła. Nie udało mi się
późniejodnaleźćjejmatki,zniknęłazulic.Niewiem,cosięzniąstało,aletotamłodakobietazpiękną
twarzą i łagodnym usposobieniem sprawiła, że tyle lat zajmowałam się ludźmi żyjącymi na ulicach.
Nigdyjejniezapomnę.Odtamtejporybyłowieletwarzyiwieluludzi,którzychwycilimniezasercei
zaprzątalimójumysł,aletadziewczynaokazałasiędlamniekimśszczególnym.Żałowałamtylko,żenie
mogłam uczynić dla niej nic więcej. Przynajmniej miała świadomość, że komuś na niej zależy To
wszystko,comogliśmyjejpodarować.Itakdługojakmogliśmy,próbowaliśmydaćjejnadzieję.Jednak
onaijejmatkabyłypodobnedowieluosób,którenaulicachczująsięjakwdomupomimozłejpogody,
złychludziizłychczasów.Takimjakoneosobomschroniskawydająsięowielebardziejniebezpieczne,
postrzegają je jako miejsca, gdzie króluje przemoc, przestępczość i rozmaite choroby. Na ulicach mają
przyjaciół i czują się bezpiecznie. Dla niektórych powrót do czterech ścian oznacza samotność, a w
efekciedepresjęiniekiedytargnięciesięnażycie.Choćnaulicachzagrożeniasąoczywiste,dlawielu
bezdomnychtośrodowiskojestjaknajbardziejprzyjazneikomfortowe.
Po drugim spotkaniu z dziewczyną i jej matką poczułam, że wypełniłam swoją misję i zrobiłam, co do
mnienależało.
Cośjednakzmieniłosięwmoimżyciuwciągutychdwóchnocy,jakiśfragmencikmnieprzemieniłsięi
odmieniłmnienazawsze.Niesposóbwrócićpoczymśtakimdotego,cobyło.
Tonazawszezmieniaczłowieka.Gdypoznaszżycienaulicach,tocięodmienia.Wtedyjednakjeszcze
tegoniewiedziałam.
Sądziłam, że będę już miała święty spokój. Przesłanie, jakie otrzymałam, nie nakazywało mi tego
kontynuować, miałam to zrobić i zrobiłam. A potem wróciłam do moich codziennych spraw i
zwyczajnego życia, pracy i dzieci. Nie zamierzałam tego powtarzać. I nagle tydzień później znów mnie
trzepnęło.Tobyłotużprzedświętami.Tymrazemusłyszałam,żemam„wrócićizrobićtojeszczeraz".
Cholera.
Wahałamsiękrócejniżpoprzednimrazem,alemuszęprzyznać,żetrochęsięociągałam.Wkońcujednak
spasowałam. Dobra, dobra, zrobię to. Czasami Bóg bywa ciut natarczywy i kiedy trzeba, potrafi
przykręcićśrubę.Zrobiłto.
Tym razem poprosiłam dwóch pracowników i dwoje moich przyjaciół, aby do mnie dołączyli, i
wypełniliśmyfurgonetkępobrzegi.Tymrazemmieliśmyposiedemdziesiątpięćsztukwszystkiego,nawet
kurtkibyływdwóchrozmiarach(temniejszewsamrazdlakobiet),iwyruszyliśmywzimną,deszczową
noc na ponowną wyprawę na ulice miasta. Zastanawiałam się, czy to wystarczy i czy robimy to po raz
ostatni.Niemiałamjednakcodotegopewnościichybawcaletegoniechciałam.
Para, która do nas dołączyła, idealnie się nadawała do tego rodzaju misji. Byli moimi przyjaciółmi od
wielulatiwielokrotnieuczestniczyliwróżnegorodzajuakcjachcharytatywnych,ostatniozajmowalisię
choryminaAIDS,przynoszącimposiłkiipociechęduchową.Niedoleludzkiegolosuniebyłyimobcei
bardzo się zapalili do pomocy bezdomnym. Byli jedynymi ludźmi, którym zwierzyłam się z tego, co
robiłam.Odsamegopoczątku,niewiemnawetdlaczego,miałamsilneprzekonanie,żeniejesttocoś,o
czymchciałabymmówićalboczymchciałabymdzielićsięzeznajomymi.Zawszeprzepełniałomniesilne
przeświadczenie,żedobreuczynkinależyspełniaćanonimowoiwmilczeniu.
Gdyzaczynaszonichtrąbić,tracąnaznaczeniu,podobniejakwówczas,gdyspodziewaszsiępochwał,
opowiadającotym.
Jedenaścielattrwało,zanimprzerwałammilczenie,azrobiłamto,bypomóctejsprawieitymludziom.I
dlategomuszępowiedziećgłośno,czegodoświadczyłamiczegobyłamświadkiem.Takwielepozostaje
dozrobienia,anawetnajdrobniejszywkładznaszejstronysięliczy.Ubrania,posiłki,opiekamedyczna,
pomocpsychiatryczna,opatrywanieran,dowózdoośrodkówmedycznych,koce,życzliwadłoń.
Nawetniezrzeszeniteżmogąpomóc.Ażebydziałaniaprzynosiłyefekty,potrzebawkładuwieluludzi.Ta
książka to wołanie o pomoc. Tak niewielu z nas usiłuje dotrzeć do ludzi na ulicach, w bezgłośnej,
niewidzialnej wojnie, gdzie zbyt wielu potraciło życie, a przecież tylu można było ocalić, gdyby tylko
ludziewiedzielialbogdybyimzależało.W
każdymmieścieprzecieżdziałakilkagrup,którezpoświęceniempomagająbezdomnym,wieleznichto
organizacje prywatne i zasilane z datków, podczas gdy miasto i władze robią w tej sprawie
zdecydowaniezamało.
JohniJane,para,któradołączyładomnietejdrugiejnocy,toludziewielkiegoserca,życzliwi,niezłomni,
kreatywni i obdarzeni ogromną siłą ducha. Jane, artystka o niezwykłym talencie, która przez wiele lat
pracowaławhandlu,gorliwiezabrałasiędozamówieniapotrzebnychrzeczy,kiedypodzieliłamsięznią
swoimiplanami.John,profesornauniwersytecie,jestoddanymłodym,potrzebującymludziomizawsze
chętnydopomocy
Nawetpodczastejdrugiejwyprawysądziliśmy,żetotylkojednorazowywypad.Iszczerzemówiąc,nie
mieliśmy pojęcia, co właściwie robimy. Znów wszędzie walały się kurtki (w dwóch rozmiarach),
śpiworyipudłazrękawiczkamiiskarpetami.Naszesercabyłynawłaściwymmiejscuiszerokootwarte,
aleniemieliśmypojęcia,kogospotkamyanizczymsięzetkniemy.Niewiedziałamjeszcze,jakwygląda
strukturaśrodowiskabezdomnych,czegopotrzebująciludzie.
Wiedziałam tylko, że są zmarznięci, przemoknięci i wszystko, co możemy im dać, na pewno im się
przyda.Domyślałamsię,żemusząbyćteżgłodni,aleoferowanieimjedzenia,pozaśpiworamiiciepłymi
kurtkami, wydawało mi się nazbyt skomplikowane. Dlatego poprzestaliśmy na pierwotnej koncepcji,
rozdającśpiwory,kurtki,skarpetyirękawice.
Wydawałomisię,żetonajlepsze,comożemyuczynić.
Mysamistanowiliśmyciekawąmieszankęludziiras.
Dwajpracownicy,którychzesobązabrałam,bylinajbardziejzainteresowaniigorliwi.Wtedyjakośsię
nadtymniezastanawiałam,alegdywracamdotegomyślami,muszęprzyznać,żestanowiliśmynaprawdę
„polityczniepoprawną"
gromadkę. Czarnoskóry Afrykanin, Latynos, Azjata i dwie białe. Trzej mężczyźni i dwie kobiety.
Wyruszyliśmy, pełni ekscytacji, dyskutując z przejęciem o nadchodzącej nocy Znów było zimno i tym
razemnadodateklałojakzcebra.
Ubranawkurtkęprzeciwdeszczową-sztormiakzkapturem,którynosiłam,pływającnałódce-musiałam
wyglądaćjakwielka,żółta,gumowakaczkawkombinezonieikaloszach.
Inni też byli ubrani podobnie, ale niezależnie od tego, co mieliśmy na sobie, po drugim czy trzecim
postojubyliśmyprzemoknięcidosuchejnitki.Wzacinającymdeszczuisilnymwietrzeniesposóbbyło
pozostać suchym. A skoro my, ciepło ubrani, byliśmy zziębnięci i przemoczeni, to co powiedzieć o
ludziach, dla których się zatrzymywaliśmy? Niektórzy byli w samych tylko podkoszulkach,
przemokniętychtak,żekleiłysiędoskóry,mokrychdżinsachibutach,wielubyłoboso,wszyscywyraźnie
dygotali,niektórzybylichorzy,mieligorączkęikasłali.Nielicznimielikurtkiimusielipatrzećnanasjak
nakosmitów,zwłaszczanamnie,ubranąwtenkretyńskiżółtysztormiak.
Dobryhumoripogodaducha,podobniejakwymienianepodrodzeżarty,zaczęłynasopuszczaćwmiarę
upływuczasu.
To,coujrzeliśmy,byłoniedozniesienia,wydawałosięwyjątkowoprzygnębiające.Ludzie,dlaktórych
się zatrzymywaliśmy, byli zziębnięci, żałośni i chorzy Kobiety płakały, mężczyźni wyglądali na
otępiałych.Chcieliśmyichprzytulić,anietylkodaćimciepłekurtki.To,comieliśmydozaoferowania,
wydawało się niewystarczające, a ich niedola niepojęta. Co gorsza, zbliżały się święta Bożego
Narodzenia.
Zezrozumiałychwzględówświętanaulicachniemiaływiększegoznaczenia.Niktniewspomniałotym
przezcałąnoc.
Chciałabym, żeby te noce nie były tak ponure, pragnęłabym jakoś poprawić ogólny nastrój, ale to nie
wchodziło w rachubę. Na początku wieczoru nastroje były dość luźne, zapewne z powodu
zdenerwowania.Opuściliśmyswojeterytorium,wkraczającdonieznanegoświata,choćznajdowałsięon
wnaszymmieście,aczasami,kiedysięboisz,łatwiejorozbawienieniżprzyznaniesiędosmutku.
Podczas niemal wszystkich naszych późniejszych wypraw zabijaliśmy czas kiepskimi żartami i
zabawnymi historyjkami (później ekipa zwykle dawała upust emocjom, kiedy sięgałam po pudełko z
pączkami,izachowywałasięjakbandauczniaków).Wmiaręjakmijałykolejnegodzinynocy,stawało
się to coraz mniej zabawne. Na ulicach nie ma się z czego śmiać. To wszystko jest takie poruszające,
bolesne i dotkliwe. Jakby przeciągano cię po drucie kolczastym, do którego przyczepiają się kawałki
ciebie,bynazawszepozostałynatychulicach.
Tej nocy stanęłam nad staruszkiem śpiącym na schodach kościoła w strugach deszczu i łagodnie go
obudziłam.
Trzymałamkurtkęwnadziei,żebędzienaniegopasować,apodpachąmiałamzrolowanyśpiwór.Kiedy
staruszek się obudził, spojrzał na mnie spod półprzymkniętych powiek i wyglądał na pijanego (może
tylkowtensposóbpotrafiłsięogrzaćalbozapomniećosytuacji,wjakiejsięznalazł).
Zamrugał,aleniepotrafiłzrozumieć,cowidzi.
-Czyjaumarłem?-zapytałzezdziwieniemwgłosie.
-Nie,nie-zapewniłamgoipodałammuto,coprzyniosłamdlaniego.
Wciążnamniepatrzył,gdyzbiegałamposchodach,bydołączyćdopozostałych.Podziękowałdonośnie,a
gdy się odwróciłam, by na niego spojrzeć, zobaczyłam, że wciąż kręcąc głową, okrywa się kurtką i
rozkładaśpiwór.
Niemieliśmywtedypoczucia„misji"iniesądzę,byktokolwiekznasmógłtowtensposóbnazwać.Tej
nocyzawitaliśmydoniektórychmniejprzyjaznychczęścimiasta,alenieczuliśmysięzagrożeni.Ludzie
bylizbytzziębnięci,zbytprzemoczeniizbytprzybici,bymócnamzagrozić.
Późniejnauczyliśmysię,żechoćnieprzyjemnerównieżdlanas,
te
deszczowe,
zimne
noce
były
dla
nas
najbezpieczniejsze. Kiedy ludzie są zbyt pochłonięci kwestią własnego przetrwania, rzadko, jeżeli w
ogóle,myśląokrzywdzeniuinnych.Niekiedywcieplejsze,spokojniejszenocenaulicachwyczuwasię
niemalnamacalnenapięcie,aniektórzyludziezdająsięszukaćzwady,wścieklinato,coichspotkało,iw
związkuztymmyrównieżjesteśmynarażeninakłopoty.Dłuższeletniednibywałydlanasniebezpieczne,
bo już z daleka mogliśmy zostać zauważeni przez tych, którzy żerowali na innych lub po prostu szukali
okazji, żeby się wyżyć. Robiliśmy, co w naszej mocy, działając w możliwie jak najbezpieczniejszych
warunkach,alepracowaliśmytakżewciemnościachiwniepogodę.Byłonamciężko,podobniejakim,
leczekipaponosiłamniejszeryzyko.
Jednak tamtej drugiej nocy nic nam nie groziło, po prostu napotykaliśmy zziębniętych, ciężko
doświadczonychprzezżycieludzi.Kurtkiiśpiworypomogły,aletobyłozamało.
Przy każdym postoju odkrywałam, że dajemy bezdomnym coś więcej aniżeli tylko suche, ciepłe rzeczy.
Przekazywaliśmyimwiadomość,żeludzie,którzyichnieznająiniczegoodnichniechcą,przejmująsię
nimi na tyle, by wyruszyć w noc i podzielić się potrzebnymi rzeczami. Może z równym powodzeniem
moglibyśmyrozdawaćimkartonowepudła,skrzyniepopomarańczachalbostarekalosze.Świadomość,
że ktoś zadawał sobie trud, by wyjechać do nich w taką ulewę, była bardzo znacząca. Tej nocy
rozdawaliśmydarnadziei,codlanasbyłorównieistotne.Skoroktośnistąd,nizowąd,bezzapowiedzi,
bezważnegomotywu,odwiedziłich,wśrodkunocy,czemutoniemiałobyspotkaćtakżenas,dającnam
to,czegopotrzebujemy?Tobyłdarnadziei,jakiejdotądnieznałam,iuświadomiłamsobie,żeto,cosię
dzieje,jestważnedlanastaksamojakdlanich.Któżniepotrzebujechoćbyodrobinynadzieiwżyciu,
świadomości, że coś może się zmienić, że komuś na nas zależy, że nie tylko złe rzeczy spadają na nas
niespodziewanie,ależemożenasteżspotkaćwżyciucośdobrego.
Podczas jednego z ostatnich postojów potężny mężczyzna, którego mogłabym się przestraszyć, gdybym
byłasamawciemnejuliczce,uśmiechnąłsiędomnieszeroko.Spojrzałwniebo,błyskającpromiennym
uśmiechem, prezentując przepiękne zęby, zaśmiał się w głos i zawołał: „Dzięki ci, Boże!". Echo jego
głosurozbrzmiałoażwmoimsercu.
Oczywiścienamteżpodziękował,zcałegoserca.
Wszędzie, dokąd docieraliśmy, ludzie pytali nas, skąd jesteśmy, do jakiego kościoła, grupy czy
organizacjinależymyOdpowiedźbrzmiałazawsze-dożadnej,jesteśmypoprostugrupąprzyjaciół,która
chce pomagać potrzebującym. Nie potrafiliśmy powiedzieć im dlaczego, sami tego nie wiedzieliśmy,
jeślinieliczyćprzekazu,jakiusłyszałamwkościele,atonawetdlamniebrzmiałodośćdziwnie.Nikomu
otymniepowiedziałam.Ludzie,którymrozdawaliśmyśpiworyikurtki,bylizaskoczeniizdziwieni,ale
takżewdzięczniizadowoleni.
Po kilku pierwszych postojach wśród rzeczy, które wieźliśmy zrobił się nielichy bałagan. Wszędzie
walały się skarpety i rękawiczki, śpiwory wypadały z furgonetki, na szczęście były w plastikowych
pokrowcach,kurtkizsuwałysięzestert,mieszającsięzesobą,bałaganbyłniedoopisania.
Stalepokrzykiwaliśmydosiebienawzajem:skarpety-
potrzebujęwięcejskarpet!NiemogęznaleźćkurtkiwrozmiarzeL,dajciemiMdlajakiejśrozdygotanej,
drobnej kobiety. To było prawdziwe wyzwanie, ale przyświecały nam dobre intencje. Nie byliśmy
nieuporządkowani,leczitakzrobiłsięnieladachaos.Wkońcuznajdowaliśmyto,czegoszukaliśmy,ale
uwijaliśmy się jak w ukropie i za szybko zabrakło nam rzeczy. Znów byłam skonsternowana, że tak
szybkorozdaliśmyswojezapasy,boprzecieżpozostałotakwieluludzi,którzypotrzebująwszystkiego.
Tej nocy mieliśmy dość rzeczy dla siedemdziesięciu pięciu osób i rozdanie ich zajęło nam niespełna
dwiegodzinyNaglewfurgonetcezrobiłosiępusto,niemieliśmyjużkurtek,skarpetanirękawiczekdo
rozdania. Zbyt szybko wszystkiego zabrakło. Nie znosiłam tego momentu, kiedy trzeba było wracać do
domu, starając się nie dostrzegać w bramach ludzi, którym nie byliśmy w stanie pomóc. To było
przeraźliwie bolesne i niekiedy płakaliśmy, mijając ich. Wracając nocą do domu, myślałam nie tylko o
tych, których spotkaliśmy i zaopatrzyliśmy, lecz z bolącym sercem również o tych, którym nie
pomogliśmy,inierazpoświęcałamimznaczniewięcejczasu.Kroplawmorzupotrzeb.Naszedziałania
byłydosłowniekropląwmorzupotrzebtychludzi.
To ciekawe, ale wbrew temu, czego można by oczekiwać, nikt nie prosił nas o pieniądze. Przez
jedenaścielatnaulicachpoproszonomnieopieniądzetylkoraz,konkretnieodolara.
Ludziebylitakwdzięcznizato,cootrzymywali,iodnosilisiędonasztakimszacunkiem,żechybaprzez
myślimnieprzeszło,bypoprosićocoświęcej.Odczasudoczasuproszononasopapierosa,aleteżnie
za często. Ci ludzie byli bardzo poruszeni tym, co dostali, i niewypowiedzianie wręcz wdzięczni.
Domyślam się, że moglibyśmy rozdawać im tylko skarpety albo rękawiczki, a i tak byliby wdzięczni.
Nauczylisięnieoczekiwaćniczegoodżycia,takwieluznichstraciłonadzieję,żewszelkidarjestdla
nichczymścudownym.
Nauczylimniewieleowdzięcznościzato,comamylubcootrzymujemy,bezoczekiwanianacoświęcej.
Naszamałaekipaświetniesiętejnocyspisała.Janenajlepiejznaswszystkichogarniałato,comieliśmy
w furgonetce i co jeszcze zostało, w miarę jak rozdawaliśmy poszczególne rzeczy na ulicach.
Martwiliśmy się głównie tym, że nie mamy dość rzeczy, aby starczyło dla wszystkich, i nie
przystawaliśmyprzygrupach,którebyłyzbytliczne.Niechcieliśmynikogorozczarowaćanirozgniewać,
nie chcieliśmy ryzykować ich gniewu czy frustracji. Jane trzymała rękę na pulsie i wydawała się
niezmordowana, gdy wynajdywała w furgonetce kolejne potrzebne rzeczy John z twarzą przepełnioną
współczuciemiłagodnymspojrzeniemniepozostawiałnajmniejszejwątpliwościcodotego,jakbardzo
nam zależy na tych ludziach. Zupełnie jakby przez całe życie czekał, by móc poznać ich wszystkich, a
tamcireagowalinaniegonatychmiast.Tonyprzemawiałpohiszpańsku,gdyokazywałosiętokonieczne,i
z niekłamaną radością i entuzjazmem rozdawał rzeczy, które mieliśmy w furgonetce. Younes wiózł nas
cierpliwie z jednego miejsca do drugiego, a jego łagodność i gabaryty budziły respekt, poza tym dbał
równieżonaszebezpieczeństwopodczaskolejnychpostojów.MójsynNickteżbyłznamitejnocy,choć
jedynieduchem.Sporoonimmyślałamichciałam,żebymógł
uczestniczyćwtymwszystkimbardziej,boprzecież,pośredniosiędotegoprzyczynił.Wostatniejchwili,
zanim wyruszyliśmy, założyłam jego zegarek. Widok zegarka Nicka na moim nadgarstku przynosił mi
pocieszenie, jakby mój syn także brał czynny udział w naszej nocnej wyprawie. Zawsze nosiłam jego
obrączkę.Iodtejnocy,wyjeżdżającnaulice,nosiłamteżjegozegarek.WtensposóbNickbyłzawszez
nami.
Takczysiaktobyładobranoc,choćnieprzyjemnaideszczowa.Pewnetwarzeizdarzeniazapisałysięw
naszejpamięcinazawsze.Ztyłufurgonetkipozostałnamjedenzestawrzeczy,aleodjakiegośczasunie
widzieliśmy samotnych bezdomnych. Szukaliśmy tylko jednego. No i właśnie wtedy, ma się rozumieć,
Bóg znów rzucił nam podkręconą ostatnią piłkę. Tak jak spotkanie z chorą na raka dziewczyną, ostatni
postój niemal mnie powalił. Dostrzegłam tego mężczyznę kątem oka, prawie go minęliśmy. Siedział w
bramie, w pobliskiej uliczce, samotna postać, kogoś takiego właśnie szukaliśmy Krzyknęłam, żeby
Youneszatrzymał
samochód i wysiedliśmy, a ja podeszłam do tego młodego mężczyzny. Nie wiem dlaczego, ale
wiedziałam,żemiałamspotkaćtegochłopaka,inawetterazłzynapływająmidooczu,kiedyonimpiszę.
Zbliskazobaczyłam,jakijestmłodziutki.Miałdługieblondwłosy,delikatnerysyibył
przemokniętydosuchejnitki.WyglądałtrochęjakJezus.
Twarz miał pokrytą wrzodami, a ja z miejsca pomyślałam o AIDS, ale kiedy tak na niego patrzyłam,
wszystko inne przestało się liczyć. Mamrotał coś niezrozumiale, a jego niebieskie oczy zdawały się
patrzećnawskrośmnie.Mógł
mieć jakieś dziewiętnaście, dwadzieścia lat, był w wieku Nicka, a ja pomyślałam, że jego matka
umarłaby,gdybygoterazzobaczyła.
Był zaledwie chłopcem, siedzącym na schodach, przemoczonym do suchej nitki, ubranym w koszulkę i
dżinsy.
Jedną nogę amputowano mu na wysokości kolana, a jego kule leżały tuż obok, na ulicy. Podeszłam do
niego i na moment mnie zamurowało, nie byłam nawet w stanie dać mu rzeczy które dla niego
przyniosłam.Stałamtylko,ałzyspływałymipopoliczkach,podczasgdyonbredziłcośjakwmalignie.
W
końcupowiedziałam,żemamdlaniegociepłąkurtkęiśpiwór.
Pokiwał głową. Zaproponowałam, że gdzieś go zabiorę, a on zdecydowanie odmówił. Przez chwilę
zastanawiałamsię,czymójumysłwyprawiazemnądziwnesztuczki.Czyzobaczyłamto,byzrozumieć,
jakbardzojesteśmypotrzebni?
A gdyby Nick nie miał przez całe życie tak troskliwej opieki i miłości, gdybym ja nie miała dość
pieniędzy,byzadbaćojegoleczenie,czytakbywłaśnieskończył?Naulicy,zjednąnogą,bredzącybez
ładu i składu, przemoknięty? Ten chłopak był w wieku mojego syna i wydawał się niezrównoważony
psychicznie. Starając się do niego dotrzeć tej nocy, wiedziałam, że robię to także dla jego matki. Czy
gdybytobył
Nick,jakaśkobietazrobiłabytodlamnie?Mogłamtylkomiećnadzieję,żetak.
Zostawiłamprzyniesionerzeczynastopniuobokniegoistałamtamjeszczeprzezdłuższąchwilę,podczas
gdy chłopak wpełzł głębiej w bramę, chroniąc się przed deszczem, i patrzyliśmy na siebie nawzajem.
Powiedziałam: „Niech Bóg ma cię w swojej opiece", bo nie wiedziałam, co innego mogłabym
powiedzieć,izmusiłamsię,abysięodwrócićiodejść,abypozostawićgotaminiespróbowaćuściskać.
Wciąż płakałam, gdy wróciłam do furgonetki, i przez całą drogę powrotną wszyscy milczeliśmy Było
cicho jak makiem zasiał. To był dzień przed Wigilią i wiedziałam, że wspomnienie o tym chłopcu na
zawszepozostaniewmoimsercu.Wprzeciwieństwiedoinnych,naktórychnatykałamsięwkolejnych
latach, kalekiego chłopca nigdy więcej nie spotkałam. Trudno uwierzyć, że jeszcze żyje, zważywszy na
to,wjakimbyłstanietamtejnocy.Cieszyłamsię,żeNickatoniespotkało,iuświadomiłamsobiejeszcze,
jacybyliśmyszczęśliwi,mającgo,pomimotego,cogokonieckońcówspotkało.Tamtejnocyprzyjęłam
tamtegochłopcadoswegosercaipozostaniewnimjużnazawsze.
Rozdział3
Ekipa
Po naszej drugiej nocy na ulicy sądziłam, że wypełniłam swoją misję. W kościele otrzymałam
wiadomość, postąpiłam zgodnie z instrukcją i wyruszyłam na ulice. Dwukrotnie. A nawet trzykrotnie,
jeśliliczyćtenraz,kiedypoprzyjęciuświątecznympojechałam,byodszukaćchorąnarakadziewczynę.
Ale w styczniu wiedziałam już, że to nie było jednorazowe ani nawet dwukrotne wydarzenie.
Pozostawałam w kontakcie z dziewczyną chorą na raka. Dzwoniła do mnie od czasu do czasu, by
powiedzieć, co u niej słychać. To jedyna osoba z ulicy, której dałam swój numer. I kilka razy
umieszczałamjąijejmatkęwschroniskualbowhotelu.
Nigdyniezabawiłytamdłużej.
Zapamiętałam
niemal
wszystkie
twarze,
które
napotkaliśmy do tej pory, a ja uświadomiłam sobie, że potrzeby tych ludzi są tak wielkie, że nie mogę
odwrócićsiędonichplecami.Zbytwielezobaczyłam,byudawać,żetegowszystkiegoniema,żetosię
niedziejetużzarogiem,wmoimmieście.
Były inne rzeczy, które mogłam zrobić, jak choćby działanie we właściwej organizacji. Wiedziałam o
rodzinnymschroniskuiwysyłałamtamprezentynaBożeNarodzenie.W
SanFranciscosądwiewyjątkowowydajnejadłodajniedlabezdomnych.Mogłamprzygotowywaćposiłki
albozmywaćtace.Alenawetbezdomniniechcielibyzjeśćtego,coupichcę.
Oprócz paru wyjątków (steki, kurczak, tacos i francuskie tosty) mój talent kulinarny jak dotąd się nie
objawił, choć potrafię zrobić kanapkę z masłem orzechowym. W życiu nie można robić wszystkiego i
choć lubię gotować dla swojej rodziny, nie jest to dziedzina, w której bryluję. Na szczęście miałam
możliwość zatrudnienia osób, które dla nas gotowały, lecz zawsze dwa razy w tygodniu sama
przygotowywałamposiłkidladzieci(zczegobyłyzapewneśredniozadowolone).
Czasami mi pomagały, dzięki czemu było to przyjemne rodzinne doświadczenie. Po prostu zawsze
nagradzaliśmyoklaskamitych,którzybraliwtymudział,nawetgdychodziłotylkoorozpakowaniesera
czydołożeniesałaty.
UwielbialiśmyzwłaszczaniedzielnewieczoryKiedyjednakNickprzestałuczestniczyćwtychposiłkach,
nie byłam w stanie dłużej ich przygotowywać i w niedzielę zwykle zamawialiśmy pizzę albo coś od
Chińczyka.Nickuwielbiał
tacos.Minąłcałyrok,zanimznówbyłamwstanieprzyrządzaćniedzielneposiłkijużbezjegoudziału.A
kiedytozrobiłam,wyznałamswojemunajstarszemusynowiTrevorowi,żepotrzebowałamroku,abysię
przytymnierozpłakać.Trevorzaśmiałsięizprzekąsemstwierdził,żepotrzebował
dwudziestulat,abymócjeśćmojeposiłki,nieroniącprzytymłez.Itotyle,jeślichodziomojąkuchnię.
Takczyowak,niewiemdlaczego,alemyślopracydlajakiejśorganizacjijużistniejącejipomagającej
bezdomnym nie przypadła mi do gustu. Chciałam kontynuować to, co zaczęliśmy I nawet jeśli było to
czasami niepokojące, a nawet straszne, polubiłam pracę na ulicach. Lubiłam znajdować tych ludzi tam,
gdzie byli, wypatrywać ich i dawać im odzież bezpośrednio do rąk. W ten sposób wiedziałam, co
dostają,iniemusiałambyćuzależnionaodinnychwkwestiidystrybucjitego,cozakupiliśmy
Miałamgłębokieprzekonanie,żeci,którzysąnajbardziejpotrzebującyalboprzynajmniejnajgorzejsobie
radzą,niepotrafiąsamodzielniedotrzećdojadłodajni,kościołówczyschronisk.Chciałampojechaćdo
nichiodnaleźćichtam,gdziesięznajdowali.Wydawałomisię,żejeślitakwłaśniezamierzam
postąpić,
muszę
odpowiednio
wszystko
przemyśleć i mieć uporządkowany plan. Pomówiłam o tym z Jane i postanowiłyśmy zamówić kurtki w
trzechrozmiarachdlamężczyzn,średnie(M),duże(L)ibardzoduże(XL),bozdawałyśmy
sobie
sprawę,
że
rzeczy,
którymi
dysponowaliśmydotejpory,byłyzamałedlanaprawdępostawnychmężczyzn,którychspotykaliśmyna
ulicach,arozmiarMbyłzadużydlakobiet.Naulicachbezdomnychmężczyznbyłoconajmniejdziesięć
razy więcej niż kobiet, ale kobiet i tak było sporo, i postanowiłyśmy zakupić dla nich kurtki w dwóch
rozmiarach. Zamówiłyśmy też skarpety w dwóch rozmiarach. Prócz rękawiczek zamówiłyśmy jeszcze
wełnianemitenki.Naszezamówieniesięrozrastało.Nanastępnąwyprawęmusieliśmymiećpostosztuk
każdegoproduktu.
Zrozumieliśmyprzytym,żepotrzebujemyzespołu,jeżelimamyrobićtoregularnie.Całonocnewyprawy
furgonetką były dla naszej piątki bardzo wyczerpujące, no i musieliśmy również zadbać o
bezpieczeństwo. Znałam dobrze dwóch policjantów i zadzwoniłam do nich, by zapytać, czy pomogliby
namposłużbie.Jedynywarunekzmojejstronybył
taki, że nie wolno im nikomu o tym mówić, co skądinąd im się spodobało. Nie byli pewni, jak policja
zareagowałaby na fakt, że pomagają bezdomnym. Ze swojej strony nalegałam też na anonimowość, bo
sądziłam, że gdyby ktoś dowiedział się o naszej działalności, mogłoby to wywołać niepotrzebne
zamieszanie,albo,cogorsza,zwrócićuwagęmediównamojąosobę,ategochciałamuniknąć.Pragnęłam
działaćincognito.
Stanowiliśmy zespół. Nie było potrzeby, aby ktokolwiek na ulicach wiedział, kim jestem, i chciałam,
żebytakpozostało.
Uważałam,żeanonimowośćzapewnimibezpieczeństwo,danamwiększąswobodę,anicniebudziłowe
mniewiększejodrazyniżmyśl,żeotymwszystkimmogłabysiędowiedziećprasaipaparazzipodążaliby
za nami podczas nocnych wypadów. Wolałam, żeby nasza działalność pozostała tajemnicą. I była nią
przez jedenaście lat, kiedy to po cichu prowadziliśmy naszą małą działalność. Dopiero teraz
postanowiłamostatecznieprzekazaćtoprzesłanieinnymirobiętoniebezwahania,uważamjednak,że
ludziepowinniwiedzieć,cosiędziejeokrokodichdomów,nieomaltużpodichnosem,wewszystkich
miastach. Nie wolno w nieskończoność odwracać wzroku i udawać, że to zjawisko nie istnieje. Pora
uważniej przyjrzeć się bezdomnym i coś z tym zrobić. Dlatego użyczyłam bezdomnym mojego głosu w
nadziei,żezrobięcoświęcejopróczzaopatrywaniaichwśpiworyiciepłekurtki.
RandyiBob,dwajpolicjanci,zmiejscadonasdołączyli.
Nie wiedziałam, jak często będziemy wyruszać na nasze sekretne misje, byłam jednak pewna, że chcę
wyjechać na ulice więcej niż raz i robić to w miarę regularnie. Ostatecznie ustaliliśmy, że będziemy
wyruszać raz w miesiącu, tyle czasu zajmowało nam uzupełnienie zapasów, przygotowanie i zebranie
rzeczy,ijużodsamegopoczątkuprojektbyłdośćdrogi.Postanowiłam,żebędętofinansować,iwłaśnie
takpragnęłamwydawaćswojepieniądze.NiewspierałamjużNickaanidbającejojegobezpieczeństwo
gromadkipielęgniarek,lekarzyipsychiatrów,którzysięnimzajmowali.
Mogłamwydaćtepieniądzenabezdomnych,choćzczasemprojekttenstałsięowielekosztowniejszy
niż opieka nad Nickiem. Uznałam jednak, że dysponuję odpowiednimi środkami, i dzięki nim mogłam
przezczasjakiśkontynuowaćswojądziałalność.Niewiedziałam,jakdługotopotrwa.Zakażdymrazem
byłotodlanasnowe,pouczającedoświadczenie.Izakażdymrazeminne.
Wszyscy zauważyliśmy, że przy każdej wyprawie atmosfera danego wieczoru była niezwykła. Pogoda
wpływała na nastroje osób, z którymi się stykaliśmy, ale poza tym każdej z tych nocy panowała
specyficzna atmosfera. Czasami było bardziej serio, kiedy indziej ponuro, innym razem konkretnie albo
pojawiała się aura osobliwego napięcia, które nam wszystkim wydawało się złowrogie, zdarzało się
jednak, że napięcie było prawie niewyczuwalne, atmosfera się rozluźniała i noc upływała względnie
spokojnie.Zdarzałysięwieczory,kiedywogólenieodczuwaliśmynicszczególnego.
Kiedy indziej ogarniało nas przerażenie, martwiliśmy się o swoje bezpieczeństwo, a na ulicach
wyczuwało się niemal namacalne napięcie. Nie sposób było tego przewidzieć, ale ta aura zawsze tam
była.Atmosferanaulicachzdawałasiężyćwłasnymżyciem.
Ta nieprzewidywalna aura, którą wszyscy wyczuwaliśmy, stanowiła jeszcze jeden powód, dla którego
potrzebowaliśmyodpowiedniegozespołu.
Poza dwoma pracownikami, którzy towarzyszyli mi od pierwszych wypraw, Tonym i Younesem, oraz
dwoma policjantami, których dokooptowaliśmy, jeszcze dwóch pracowników zapragnęło do nas
dołączyć. Cody i Paul byli pielęgniarzami zajmującymi się Nickiem, a po jego śmierci pełnili inne
obowiązki w moim biurze. Paul pracował w ochronie, a Cody jako mój asystent, pomagając przy
kierowaniu fundacją, którą założyliśmy, by uczcić pamięć Nicka. To z powodu Nicka obaj mężczyźni
postanowilizaangażowaćsięwprojektpomocybezdomnym.Choćnigdyniepowiedziałamtegogłośno,
obajwyczuwaliwyraźnie,żetowszystkobyłowjakiśsposóbzwiązanezNickiem.JohniJaneteżsię
przyłączyli.Wtensposóbnaszaekiparozrosłasiędodziewięciorgaosób,aznającobecnąterminologię,
o czym wcześniej nie miałam pojęcia, stanowiliśmy „mobilną grupę terenową" do wspierania
bezdomnychnaulicach.Istniejąinnetakiegrupy,ależadnanierobiłategosamegocomy.
Praktycznieniemamowyokoordynacjidziałańczyłącznościpomiędzygrupamiwyruszającyminaulice
i zazwyczaj zespoły te nie wiedzą o sobie nawzajem. Każda grupa robi swoje najlepiej jak potrafi. W
przyszłościkoordynacjapomiędzytymigrupamibyłabywielcewskazanaimogłabyradykalniezwiększyć
skutecznośćichdziałania.
Otojakwyglądałskładnaszegopierwotnegozespołu:Younes,Tony,Paul,Cody,Bob,Randy,Jane,Johni
ja.
Wydawałosięnam,żetosporo.Późniejdołączyłodonasjeszczedwojezaprzyjaźnionychpolicjantówpo
służbie, Jill i Joe. A o wiele później i tylko kilkakrotnie skorzystałam z pomocy moich zaufanych
przyjaciółizabrałamichzesobą.
Byliwstrząśnięcitym,cozobaczyli;zmusiłamichdozachowaniatajemnicynatemattego,czymwówczas
zajmowałamsięjużregularnie.Takwięcnapoczątkubyłonasdziewięcioro.Okazałosię,żedziałającw
dziewiątkęimającrzeczydlastuosób,potrzebujemywięcejniżjednejfurgonetki.Wgarażuwciążstała
furgonetkaNicka,którąwyruszałwtrasęzeswojąkapelą.Odzewnątrziodśrodkabyłapokrytagraffitii
nalepkami z logo różnych kapel, z którymi wspólnie koncertowali lub wyjeżdżali w trasy - to było
typowedlaNicka.Spodobałmisiępomysł
wykorzystaniajegofurgonetki,boprzecieżwtensposóbmógł
jeszczebardziejprzyłożyćsiędomojejdziałalnościnaulicach.(Noizpowodówczystosentymentalnych
wciążnosiłamnarękujegozegarek,kiedywyruszałamwmiasto.
Możetogłupie,alezawszemnierozczulało,kiedysprawdzałam,któragodzina).
Byłam wdzięczna, że jak dotąd nikt nie ucierpiał (i na szczęście nigdy do tego nie doszło). Zawsze
upominaliśmysięnawzajem,żemusimyzachowaćspokój,jeżeliktośwzespolezaczynałtracićczujność
istawałsięnieostrożnyZabieranienauliceosóbniedoświadczonychtakżebyłoryzykowneistaraliśmy
siętegounikać.Skorotobyłoniebezpiecznedlanich,todlanastakże.Brakczujności,chwilazawahania,
by spytać „ale dlaczego", zamiast zwiewać jak najszybciej, gdy było to konieczne, mogły stanowić
poważnezagrożeniedlanaswszystkich.
Wśródkilkorgaprzyjaciół,którzyodczasudoczasudonasdołączali,bypomócprzywyjmowaniurzeczy
z furgonetki, był mój drogi druh, Michael, osoba wyjątkowo religijna. Podobnie jak Jane i John przez
wiele lat pracował w hospicjum z chorymi na AIDS. Po pracy z nami na ulicach udał się na Bliski
Wschód, a potem do Liberii jako misjonarz, a obecnie przebywa w Brazylii, by tam pomagać
potrzebującym. Był wspaniały, pracując na ulicach, często dołączał do naszej ekipy Prawdę mówiąc,
naszedziałaniaprzebiegałygładko,gdybyłonasdwanaścioro-trzynaścioro.
Łatwiej nam było rozdzielić zadania i czuliśmy się bezpieczniejsi. Więcej ludzi to już było za dużo,
zwykle więc nie zabieraliśmy więcej niż jednego, dwóch zaufanych pracowników. Jedenastoosobowy
zespółztrudemdawałsobieradę.Jednakzabranieniewłaściwegopracownikaprzynosiłowięcejzłego
niżdobrego.Choćnaszepoczynaniaspotykałysięzżyczliwościąosóbpełnychwspółczuciadlaniedoli
innych, ciężka praca fizyczna podczas rozładunku furgonetek, noszenie rzeczy i stawianie czoła
zagrożeniom na ulicach, a także praca w trudnych warunkach, nocą i w niepogodę, wystraszyły
niejednego chętnego, tak że więcej już się nie pojawił. Nie tego się spodziewali i zawsze trudno było
przewidzieć,comożesięwydarzyć,albojakprzygotowaćkogośnato,cogoczeka,aniektórenocebyły
cięższeodinnych.Przywykliśmydozagrożeńitraktowaliśmyjejakocośzwyczajnego,jednakdlatych,
którzy nie mieli z nimi dotąd styczności, mogło to być bardzo stresującym przeżyciem. Dla niektórych
było to zdecydowanie za wiele. Inni jakoś sobie z tym poradzili, ale i tak nie chcieli ponownie do nas
dołączyć.
Rozumieliśmytoibyliśmyimwdzięcznizapomoc,choćbytylkojednorazową.
Kiedyzaczęliśmypracowaćnaulicach,korzystaliśmyzdwóchfurgonetek,awkońcudołączyliśmytakże
trzecią,furgonetkęNicka.Widokjegopojazduzawszeprzepełniał
mnie przeświadczeniem, że Nick jest z nami. Trzecią furgonetkę rozładowywaliśmy zwykle w połowie
nocy (co sprawiało, że my do tego czasu nie mieliśmy już nic do roboty, a reszta z powodów
bezpieczeństwamusiałasięuwijać).Ostateczniewyjeżdżaliśmynauliceczteremafurgonetkamipełnymi
rzeczy i opracowaliśmy system ich rozładunku. Użycie ciężarówek byłoby zbyt uciążliwe. Cztery
furgonetki pełne rzeczy to było wszystko, na co mogliśmy sobie pozwolić. Gdyby było nas na to stać,
zabieralibyśmydwarazytyle,bopotrzebyzawszesąolbrzymie.
Gdy nasz zespół zaczął się rozrastać, zebraliśmy grupę ochotników, aby sortowali i pakowali rzeczy.
Zajmowało to zwykle dwa - trzy weekendy, a Jane nadzorowała dostawy i zawartość zamówień. Z
czasembyliśmycorazlepiejzorganizowani.
Nanasze„misje"wyjeżdżaliśmypełnymifurgonetkamiparęminutposzóstejwieczorem.Uważaliśmy,że
najlepiej prowadzić działalność nocami, bo za dnia bezdomni przenoszą się z miejsca na miejsce ze
swoimdobytkiemwstarychwózkachsklepowych.Łatwiejichodnaleźć,kiedyjużzatrzymająsięgdzieś
nanoc,dlategowyruszaliśmypozmierzchu,kiedymyrównieżnierzucaliśmysiętakwoczy.Ajazawsze
wduchumodliłamsię,abynikomunicsięniestało.
Pomimo entuzjazmu i oddania sprawie, nawet na samym początku miałam świadomość, tak jak i my
wszyscy, zagrożeń czyhających na nas na ulicach i ryzyka, które podejmowaliśmy. Nie ustaliliśmy, jak
poradzimy sobie z tymi zagrożeniami, ale dwie rzeczy dały mi złudne poczucie bezpieczeństwa. Jedną
byłaświadomość,żetenpomysł
przyszedł mi do głowy w kościele, jak zatem coś mogłoby się nam przytrafić, skoro wyruszaliśmy, by
wypełniaćdziełoboże?Wspomniałamkiedyśotymksiędzu,któryodpowiedział,żekościółniewynosi
naołtarzegłupców.
Święta racja. Dopiero po jakimś czasie uświadomiłam sobie, że kościelna proweniencja pomysłu nie
gwarantujenambezpieczeństwapodczasdziałalnościnaulicach.Bynajmniej.
Przez te wszystkie lata zdarzyło się kilka niebezpiecznych incydentów. Trzeba zawsze mieć się na
baczności,byćczujnym,bystrym,aniekiedynależyszybkobraćnogizapas.
Drugąrzeczą,którasprawiła,żeczułamsięwzględniebezpiecznie,byłaobecnośćdwóchpolicjantóww
naszej grupie. Jednak nawet to nie gwarantowało nam absolutnego bezpieczeństwa, co uświadomiłam
sobiepóźniej,gdybyliśmyrozproszeniinierazznajdowaliśmysięsamnasamzgrupamibezdomnych,w
niebezpiecznych okolicach, a zła przygoda może wydarzyć się naprawdę szybko. Tak więc obecność
dwóchpolicjantówbardzonampomogła.Gdybynieoni,niewiem,czywytrwałabymtakdługo.Raczej
nie,cidwajstanowiliważnyelementzespołuidziękinimwszyscyczuliśmysiębezpieczniejsi.Nigdynie
musieliśmykorzystaćzichumiejętnościzawodowych,aleichświadomość,ostrożność,instynktiwiedza
objawiającesiępodczasrozwiązywanianiebezpiecznychsytuacjiocaliłynasniejednokrotnieipozwoliły
uniknąćpoważniejszychkłopotów.
Wyruszającnakolejnywypad,przypominałamsobienierazfilmwidzianywdzieciństwie,opowiadający
otoreadorach,którzyprzedwyjściemnaarenęzawszesięmodlili.Todziwne,aleczułamsiępodobnie,
niewiedząc,zczymprzyjdzienamsięzetknąć,modliłamsięjednak,abyśmywszyscywrócilizwyprawy
caliizdrowi.Udziałwmszyświętejprzedkolejnymwyjazdemnaulicestałsiędlamnieswegorodzaju
rytuałem,podobniejakzapalenieświeczekzawszystkichczłonkównaszegozespołu.Nawetgdyczułam
sięswobodnie,nigdyniezapominałamoczyhającychnanasniebezpieczeństwachorazotym,żenadnami
wszystkimiczuwaopatrznośćboża,imogłammiećjedynienadzieję,żewykonujemyJegodziełonajlepiej
jakmożemy.
Przed wyruszeniem nikt z nas nie miał czasu, aby coś zjeść, więc ktoś pomyślał, żeby zabrać duże
pudełkopączków,którezczasemstałosięobiektemwielużartów,alewłaśnietepączkipozwalałynam
przetrwać noc. Później, próbując dodać naszym wyjazdom nieco luksusu, Bob zaczął zabierać pudełko
rogalików z migdałami. Te dwie rzeczy stały się swoistą tradycją naszych wyjazdów. Na nieszczęście
oba pudełka stały w furgonetce najbliżej mnie i za każdym razem zjadałam więcej słodyczy, niż
powinnam,aleefektbyłtaki,jakpowinien!Tobyłaszalonadietananoce,kiedypotrzebowaliśmysporo
energii, ale żadne z nas nie jadło podczas tych wypraw nic więcej, no może poza prażoną kukurydzą
przynoszoną niekiedy przez Jill. Zazwyczaj byliśmy za bardzo podekscytowani i zbyt napompowani
adrenaliną, abyśmy mogli cokolwiek przełknąć. Gdy chciało się nam pić, piliśmy napoje gazowane lub
wodęmineralną.
Nigdyniestawaliśmynakawę,nawetgdybyliśmyzziębnięci.
Niechcieliśmyzwalniać,zatrzymywaćsię,marnowaćczasu.
Mieliśmyważniejszesprawy
Zakażdymrazemkierowaliśmysięnapołudniedwiemafurgonetkamijadącymijednazadrugą,mijając
niewielkipark,gdziebezdomnirozkładalisięnatrawniku,nawetgdybyłozimno.Niematamżadnego
schronienia, ale jest sporo miejsca, a po drugiej stronie ulicy stoi kościół i przy wejściu koczuje kilku
bezdomnych.Tomiejscetradycyjniestałosiępierwszymprzystankiemnanaszejtrasieizwyklepanował
tam spory ruch. Na początku rozdawaliśmy rzeczy luzem, aż Jane wszystko to uporządkowała,
rozkładając poszczególne produkty według rozmiarów do odpowiednich pudeł, dobrze i czytelnie
oznakowanych,awjednymsamochodziemieliśmytylkośpiworyGdydysponowaliśmykurtkamimęskimi
w trzech rozmiarach i damskimi w dwóch, pierwszym moim pytaniem, gdy podchodziłam do ludzi po
tym, jak poinformowałam, że mamy dla nich rzeczy, było, przepraszam, nosi pan rozmiar L czy XL?
Mężczyźnipatrzylinamniejaknawariatkę,azespółzemnieżartował.(Terazpotrafięnaokoocenić,jaki
ktośnosirozmiar).Byłosporożarcikówomodziezimowejwprzeciwieństwiedomodywiosennejio
tym, czy ktoś będzie chciał później dokonać jakichś przeróbek. To pomagało przetrwać początek
wieczoruwewzględniedobrychnastrojachimogliśmyrozdaćludziomodzieżtak,byfaktycznienanich
pasowała.
Mającwzespoledwóchgliniarzy,byliśmynatyleodważni,żetejnocyzapuściliśmysięwniecomniej
przyjazne rejony, i później też to robiliśmy Może bezzasadnie, ale czuliśmy się pewniej i chcieliśmy
dotrzećtam,gdziebyliśmynajbardziejpotrzebni.Policjancisprawili,żenieczuliśmystrachu,wiedzieli,
cotrzebarobić,aczegonależyunikać.
Ustaliliśmy wstępnie podstawowe zasady bezpieczeństwa i granice pomiędzy dzielnicami. W mieście
byłotylubezdomnych,żemieliśmyzczegowybierać.PostanowiliśmyunikaćPanhandle,fragmentuparku
niedalekosłynnegoniegdyś HaightAshbury,bo zwyklekoczowałotam sporoprzejezdnychdzieciaków,
niemalwszystkiebyłynaćpanepouszy,aichbezdomnośćczęstowiązałasięznałogiem.
Chcieliśmy dotrzeć do tych najbiedniejszych bezdomnych, będących na samym dnie i niemających się
gdzie podziać. (A nie do „śmietanki" z samej góry, jak mówi się na niektórych bardziej zaradnych
bezdomnych).
Obawialiśmysię,żedzieciakikoczującewparkubędąsprzedawaćotrzymaneodnasśpiwory,bywten
sposóbzarobićnanarkotyki,atobyłobysprzeczneznaszymcelem.
Poza tym niektóre zakątki parku nasi koledzy policjanci uważali za zbyt niebezpieczne. Musielibyśmy
przedzieraćsięprzezchaszczepociemkuimogliśmyzostaćnapadnięci.Z
tego samego powodu zrezygnowaliśmy z wizyt w Hunter's Point, gdzie przemoc na ulicach nie miała
sobie równych i gdzie zbyt często dochodziło do strzelaniny - to miejsce było dla nas za bardzo
niebezpieczne. Wyeliminowaliśmy jeszcze jeden rejon, gdzie najczęściej używaną bronią była brudna
strzykawka. Policjanci z naszego zespołu stwierdzili, że gdybyśmy pracowali w Tenderloin,
najprawdopodobniejweszlibyśmy
w
drogę
handlarzom
narkotyków
i
przypłacilibyśmy to życiem. Szósta Ulica była mekką handlarzy narkotyków, miejscem, gdzie często
dochodziło do strzelanin, a Bob i Randy stwierdzili, że na Szóstej Ulicy prędzej czy później ktoś nas
kropnie,więcskreśliliśmytomiejsce.
Jednak pomimo tych zdroworozsądkowych ograniczeń pozostało nam całkiem sporo dzielnic miasta,
głównie tych na południe od Market Street, gdzie mogliśmy napotkać mnóstwo bezdomnych. To był
ogromnyobszar,atewciążwzględnieniebezpiecznemiejscadawałynamzajęcienacałenoce.
Muszę przyznać, że od czasu do czasu zapuszczaliśmy się w miejsca, których powinniśmy unikać, w
okolice,któreobiecaliśmyomijać,alestaraliśmysięnieprzebywaćtamdługoizwijaliśmysięstamtąd
możliwie jak najszybciej. Bob i Randy doradzali nam, żebyśmy wszędzie, dokąd się udajemy, robili
swojeijaknajszybciejsięstamtądzabierali,niedawaliludziomzadużoczasudonamysłu,abyniemogli
nas zaatakować, zwłaszcza w jakimś niebezpiecznym zakątku szczególnie niebezpiecznej dzielnicy W
tych bezpiecznych mogliśmy zabawić nieco dłużej, ale też nie za długo. Tej procedury staraliśmy się
trzymaćizawszespełniaćswojezadanie,nawetgdypopełnialiśmybłędyizapuszczaliśmysiętam,gdzie
niepowinniśmy.Szybkieisprawnedziałanieipospieszneprzemieszczaniesięzmiejscanamiejsceza
każdym razem zdawały egzamin. Nie mieliśmy potrzeby zatrzymywania się gdziekolwiek na dłużej,
rozdawaliśmy,comieliśmy,iodjeżdżaliśmy.Niewpadaliśmynaplotkiczyzwizytątowarzyską,leczw
konkretnymcelu.
Kolejne ustalenia zrobiliśmy już na samym początku, a dotyczyły ewentualnej próby uprowadzenia
furgonetki.Wieluludziżyjącychnaulicachmabroń.Niektórzymająbrońpalną,aleczęściejtrafiająsię
nożeigroźbadźgnięcianożemstałasiędlanassporymzagrożeniemwpracy,kiedybyliśmywbliskim
kontakcie
z
bezdomnymi.
Niejednokrotnie
zapytywałam samą siebie, co właściwie robię. Jestem samotną matką dziewięciorga dzieci, które mnie
potrzebują.
Ryzykowanie życia podczas pracy dla bezdomnych wydawało mi się niewłaściwe, a niekiedy wręcz
głupie, odczuwałam jednak przemożną chęć kontynuowania tego, co zaczęliśmy, podobnie jak reszta
naszej ekipy. Miałam silne poczucie odpowiedzialności wobec reszty zespołu. Martwiłam się, że ktoś
mógłby ucierpieć, i wszyscy patrzyliśmy na siebie nawzajem czujnym okiem. Nie zawsze to było
możliwe, ale przynajmniej się staraliśmy. Mimo to nieraz byliśmy rozdzielani albo znajdowaliśmy się
samnasamzgrupkaminierzadkowrogodonasnastawionychbezdomnych.Jednakokazaliśmysiędość
rozsądniiwdodatkudopisałonamszczęście,zacojestemnaprawdęgłębokowdzięczna.
Ustaliliśmy,żejeśliktośkiedykolwieknaszaatakujeizechceprzejąćfurgonetkialboto,cownichjest,
oddamy pojazdy i rzeczy bez słowa sprzeciwu. Nie ma sensu umierać za furgonetkę pełną śpiworów.
Uzgodniliśmy między sobą, że jeśli coś takiego się zdarzy, oddamy kluczyki i samochód, nie stawiając
oporu ani o nic nie pytając. Na szczęście nigdy do niego nie doszło, ale przynajmniej mieliśmy jasno
sprecyzowanepriorytetyiplan,nawypadekgdybysprawyprzybrałyniewłaściwyobrót.
W ciągu lat próbowaliśmy podejmować różne inne środki bezpieczeństwa, lecz okazywały się mało
skuteczne. Na przykład po kilku latach postanowiliśmy nabyć komplet krótkofalówek, gdyż często
zdarzałosię,żewtrakciepracynaulicachbyliśmyrozdzielaniiodłączaniodgrupyW
furgonetkachzawszezostawałokilkaosóbrozdającychrzeczy,większośćjednakwychodziławterenw
poszukiwaniubezdomnych,abyupewnićsię,żeznajdziemywszystkich,którzytamkoczują,wbramach,
ciemnych zaułkach i pod wiaduktami. Komunikowanie się przez radio w wypadku zagrożenia albo
odniesienia przez kogoś obrażeń czy choćby tylko w celu poinformowania, ilu bezdomnych koczuje w
zaułku,mogłonambardzopomóc,zwiększyłobynaszebezpieczeństwoiwzmogłobynasząefektywność.
Jednakjużzapierwszymrazem,kiedyludziezulicyzobaczylinaszkrótkofalówkami,rozpierzchlisięjak
szczury, bo myśleli, że jesteśmy z policji. Tak więc krótkofalówek używaliśmy nie dłużej niż przez
godzinę,amożenawetkrócej.Kiepskipomysł.Ostateczniedlabezpieczeństwapostawiliśmynagwizdki,
nosiliśmyjezawieszonenaszyi,abyużyćichwraziekonieczności,ibyłtocałkiemsensownypomysł.
Nigdyznichnieskorzystaliśmy.Zespółjednakużywałichzakażdymrazem,kiedysięgałamdopudełkaz
pączkami. To mnie nie powstrzymało. Przy każdym wyjeździe udawało mi się zjeść dwa - trzy pączki.
Ignorowałam gwizdki, bo pączki były tego warte! No i byłam głodna po tylu nocnych postojach. Niech
więcsobiegwiżdżą!
Nowością wprowadzoną przez dwóch policjantów podczas ich pierwszej wyprawy było powitanie
okrzykiem „Joł!". Nie wiem, czy to żargon gliniarski, męski czy uliczny, ale kiedy podchodziliśmy do
ludzi, witali ich głośnym „Joł!". Bardzo głośnym „Joł!". Staraliśmy się nie straszyć ludzi. Bezdomni są
ostrożni, często przerażeni. Żyją w sytuacji zagrożenia, a choroby psychiczne na ulicach to nic
niezwykłego.Nienależywięcpodkradaćsiędoludzipocichu,bomożnawystraszyćichnaśmierćalbo
spowodowaćniebezpiecznąreakcję.
Dlategotrzebagłośnozapowiedziećswojeprzybycie,żebybezdomnimieliczasocenićsytuację,poczuć
się w niej komfortowo, zrozumieć, po co przychodzisz, i móc powiedzieć, że nie życzą sobie twojej
obecności, jeśli z jakichś powodów nie chcą, abyś się do nich zbliżał. Mają do tego prawo. A „Joł!"
RandyegoiBobaspełniałoswojezadanie.Tobyłodlamniecośnowego,bomamdośćcichy,piskliwy
głosik,takżenawetkiedykrzyczałam,ludziepytali:co?Akiedymówięnormalnie,niktmnieniesłyszy.
Jestemokropnienieśmiałaimówiębardzocichymgłosem.Mojepierwsze„Joł!"byłowręczżałosne,jak
szeptmałegodziecka.
Potrzebowałamczasu,bymoje„Joł!"stałosięwyraziste.
Terazprzyznamzdumą,żemoje„Joł"możepowalićcięnatyłek.
Joł! To powitanie typowe dla ludzi z ulicy, używają go, by zwrócić twoją uwagę i zmusić, żebyś się
zatrzymał.
Wracaliśmy do furgonetki w trakcie naszej trzeciej nocy po kolejnym postoju, kiedy podbiegł do nas
mężczyzna,chcączatrzymaćnas,zanimodjedziemyWołałwnasząstronę:„Joł,aniołki!".Zaczekaliśmy
naniego,ajabyłamzaskoczonajegosłowami.Podziękowałnamgorącozato,corobimy,ipowiedział,
że musimy być aniołami przybywającymi, by pomóc innym. Daliśmy mu to, czego potrzebował, i
odjechaliśmy, zabierając ze sobą w prezencie nową nazwę dla naszej grupy. Od tej pory nazywaliśmy
naszzespółterenowy
„Joł, aniołki!". I tak samo nazwaliśmy fundację założoną wiele lat później. Aniołki stały się naszym
podstawowym symbolem. Jane dopilnowała, aby pod lusterkiem wstecznym zawisła przywieszka z
hasłem: „Chronieni przez aniołki", pojawiły się też liczne maskotki w kształcie aniołków. Liczne, dość
wulgarne żarciki, którymi przerzucaliśmy się podczas postojów, nie kwalifikowały nas do grona
aniołków,alepomagałynamzachowaćdobryhumor,noispodobałysięnamaniołkijakologozespołu.
Tejnocymiałomiejscejeszczejednoniezwykłezdarzenie.
Przejeżdżaliśmy
powoli
pod
wiaduktem,
wypatrującśpiącychtamludzi,byłoichtamnaprawdęwielu,gdynaglenajednejzkolumnzobaczyliśmy
dużyrysunekwykonanykredą.Przystanęliśmy.Rysunekprzedstawiał
chłopca i był wykonany w pastelowych kolorach. Chłopiec miał skrzydła. To był nasz aniołek.
Zobaczyliśmytenznakpotym,jakzasłużenielubnieokreślononasaniołami.Łzynapłynęłymidooczu,
botenchłopiec,araczejaniołekzeskrzydłami,wyglądałjakmójsynNick.Toonbyłaniołkiem,który
namtowarzyszył.JohniJanewrócilikilkadnipóźniej,żebygosfotografować,izrobiliztegonadrukna
bluzę, w prezencie dla mnie. To szczególny prezent i ma dla mnie wyjątkowe znaczenie. Był idealnym
znakiemnapierwsząwspólnąnocnaszegozespołu,właśnietejnocynarodziłasięekipa„Joł,aniołki".
Tej nocy rozdawanie rzeczy poszło nam wyjątkowo gładko. Wyciąganie kompletów z furgonetki i
pilnowanie,bykażdypotrzebującydostałśpiwór,kurtkęwodpowiednimrozmiarze,poparzeskarpeti
rękawiczek, nie było szczególnie skomplikowane. Dorzuciliśmy też po parze wełnianych mitenek,
użytecznych,gdynocebyłyszczególniechłodne.
Samateżjenosiłam.Czasamiludzieprosiliododatkowąparęskarpetalbokurtkędlanieobecnegomęża
albo dziewczyny, dawaliśmy im, czego chcieli, ale dystrybucja zapasów z furgonetki przypominała
oblężeniesklepikuwdniuwielkiejwyprzedaży.Szybkorobiliśmyswoje,aJanestarałasię,bywszystko
przebiegałowsposóbzorganizowanyZawszepilnowała,byśmynierobilizbędnegobałaganu,rozdając
rzeczy szybciej, niż to było konieczne, a bezdomni czekali cierpliwie, aż przygotujemy kolejne naręcze
rzeczy, które mieliśmy im przekazać. Dla nas to był zaledwie początek i wciąż jeszcze musieliśmy się
sporonauczyćotym,cobyłopotrzebneicosięsprawdzi.
Przepełnieninowąeuforiąipasjąwjechaliśmytejnocywgłąbciemnegozaułkaizobaczyliśmydwielub
trzyosobyśpiącewbramachwuliczcenapołudnieodMarket.
Wyglądałonato,żepowinnopójśćgładko.Problempojawił
się,kiedywuliczkęzanamiwjechaładrugafurgonetka,uniemożliwiającnamwyjazd,azciemnychnori
bramwypełzłojakichśczterdziestumłodychludzi,choćwcześniejichniezauważyliśmy.Zrobiłsięspory
tłum,acogorsza,tedzieciakiwydawałysięmocnonaćpane.Tenzaułekznajdował
się niebezpiecznie blisko bardzo groźnej Szóstej Ulicy, a wcześniej uzgodniliśmy, że tego miejsca
będziemyunikać.
Zaułek nie wyglądał groźnie. Okazało się jednak, że jest groźny Nagle zostaliśmy otoczeni przez liczną
grupę agresywnych młodych ludzi, którzy zaczęli przekomarzać się z nami i między sobą, my zaś ze
swojejstronyobawialiśmysię,żeniemamydośćrzeczy,abywystarczyłodlawszystkich,bobyłoichze
trzy,czteryrazywięcejniżnas.Przepychalisięipokrzykiwali,aktośznaswprzypływiezdenerwowania
zamknął furgonetkę, zostawiając kluczyki w środku, i zostaliśmy uwięzieni poza pojazdem, na ulicy,
pośród gromady naćpanych młodych ludzi. Oceniłam sytuację i choć jestem wierząca, wymamrotałam
pod nosem: „O cholera!", co miało odnosić się do naszej niekomfortowej sytuacji. Szczerze mówiąc,
spodziewałamsię,żewszyscyzostaniemytejnocyzamordowani.
Wciąż dysponowaliśmy drugą furgonetką i mogliśmy nią uciec, ale ta pierwsza stała z włączonym
silnikiem i zamkniętymi drzwiami, tak że nie mogliśmy do niej wsiąść, i koniec końców cała nasza
spanikowana piątka wgramoliła się do drugiego pojazdu, co było wyjściem awaryjnym. Kilka sekund
później Randy wydał z siebie tubalne „Joł", nakazując tamtym, aby ustawili się w kolejce, i głośno
poinformował
ich,żemamydośćrzeczy,abywystarczyłodlawszystkich.
Kumojemuzdziwieniu,choćzpewnymociąganiem,nawetciznajbardziejmętnymioczamiinajbardziej
agresywni ustawili się w kolejce. Randy wydawał się spokojny i panował nad sytuacją. Pozostali nasi
ludzieczujnieśledzilirozwójwydarzeń,aJaneijazabrałyśmysiędosortowaniakurtek,czapekiinnych
rzeczy,rozdającjewekspresowymtempie.
Tony tymczasem znalazł w swojej furgonetce zapasowe kluczyki do naszej i udało się nam otworzyć
pojazd.
Rozdaliśmytylerzeczy,ilebyłotrzeba,mężczyźni,którychobdarowaliśmy,uspokoilisię,akilkaminut
później druga furgonetka, która blokowała wyjazd pierwszej, opuściła zaułek. Jane i ja dosłownie
wpadłyśmy do naszej furgonetki przez tylne drzwi i wylądowałyśmy na stercie śpiworów, wybuchając
nerwowymśmiechem.Pochwilidrzwizostałyzamknięteiodjechaliśmy.Wszystkodobre,cosiędobrze
kończy,aletasytuacjabyłagroźniejsza,niżmoglibyśmysobietegożyczyć,iuzgodniliśmy,żeodtejpory
niebędziemywjeżdżaćwżadneślepeuliczkiczyciemnezaułkiizakażdymrazemdobrzesięrozejrzymy,
zanimwyskoczymyzsamochodunaulicę.Tonieuchroniłonasprzedkilkomagroźniejszymiincydentami
w przyszłości, ale stopniowo zaczęliśmy uczyć się rzeczy, o których musieliśmy pamiętać, aby nic nam
sięniestało,inacopowinniśmyzwracaćszczególnąuwagę.Pierwszawyprawadużegozespołuposzła
nam całkiem nieźle, jeżeli nie liczyć kilku drobnych wpadek, przy czym najpoważniejszą z nich był
incydentwślepejuliczce.Janeijawciążśmiejemysięnawspomnienietego,jakwpadłyśmytamtejnocy
dofurgonetki.Wyglądało,jakbyśmyleciały,aleprawdajesttaka,żetylkoszczęśliwymzrządzeniemlosu
zdołaliśmywydostaćsięstamtądcało.
Tej nocy rozdaliśmy sto kompletów. Znów pojawiły się rozczulające, przejmujące momenty, a ostatni
postójsprawił,żenamwszystkimkrajałosięserce.Zawszetakbyło.
Wyjeżdżaliśmy spod mojego domu w dobrych nastrojach, pojadając pączki i dowcipkując, a w drodze
powrotnej byliśmy pogrążeni w milczeniu, rozmyślaliśmy o ludziach, których spotkaliśmy, o chwilach,
którewspólniedzieliliśmyiktórenazawszemiałypozostaćwnaszejpamięci.Takjakjakilkatygodni
temu, tak cała reszta naszego zespołu zrozumiała, że to, co ujrzeliśmy, odmieniło nasze życie. Jak
mogłoby być inaczej? Musielibyśmy chyba być martwi, żeby nie chłonąć do swoich dusz tego
wszystkiego,cowidzieliśmyzakażdymrazem,kiedywyruszaliśmynaulice.
Rozdział4
Corobimy(alboczegonierobimy),bypomóc?
Kiedyrozpoczynałampracęnaulicach,zzaskoczeniemuświadomiłamsobie,jakogromnajestwrogość
naszegomiastawobecbezdomnych.Podejrzewam,żetaksamojestwewszystkichmiastach.WBeverly
Hills nie uświadczysz bezdomnego. Co się z nimi dzieje? Dokąd ich wywożą? Co robią, aby się ich
pozbyć?WNowymJorkuażsięroiodbezdomnych,choćmiastotwierdzi,żepoczyniłopewnekroki,aby
uporać się z tym problemem. Czyżby? Jak? Dobrze poinformowane źródła donoszą, że jednym ze
sposobów na uporanie się z problemem bezdomnych w Nowym Jorku jest rozdawanie im biletów na
autobusdoNewJersey.WSanFranciscotakżeistniejepodobnyprogrampolegającynarozdawaniuim
biletównaautobusydalekobieżne.
Dokądkolwiek. Niech się wynoszą z naszego miasta. To jak nowoczesna wersja gry w trzy kubki.
Przekładaszkulkęgdzieindziejitamjąukrywasz.
Władzemiejskieuważająbezdomnychkoczującychnaulicachiwbramachzaelementpsującywizerunek
ichmiasta.
Dlategochcąpozbyćsiętegoproblemu.Kupcyskarżąsię,żebezdomniźlewpływająnaichinteresy.We
wszystkich miastach funkcjonują programy, które mają na celu usunięcie bezdomnych z ulic, a
przynajmniejtaksięmówi.Prawdajesttaka,żetylkocinajbardziejzaradnispośródbezdomnychsąw
stanie uczestniczyć w tych programach i potrafią znaleźć do nich dostęp. Kolejki nie mają końca,
formularzesąniezrozumiałe,trudnosprostaćżądanymwymaganiom,brakteżodpowiednichkwalifikacji.
Miesiącamiczekasięnaopiekęmedyczną,detoksimiejscewprzytulisku.Niekiedytrzebaczekaćażrok,
podczas gdy oczekujący coraz bardziej tracą nadzieję, podupadają na zdrowiu, zapadają na różne
choroby, a nawet umierają. Fundusze są obcinane i redukowane w zastraszającym tempie, niektóre
programyzaśznikajązupełnie,podczasgdypotencjalniklienciczekająnadarmonaichwdrożenie.
Jednymzesposobówpostępowaniazbezdomnymijest
„zdejmowanieśmietanki",czyliselekcjonowanieludzi,którzyrokująnajwiększenadziejeisąnajbardziej
zdatni.Sąteżjednakcimniejzdatni,mniejzaradni,cierpiącynaróżnechoroby,wtymtakżepsychiczne,
kalecyiułomni,którzytrafilinasamodnotegosystemuiktórymniktniepomaga,botam,gdzieugrzęźli,
nie dociera żadna pomoc. Właśnie takich ludzi poszukiwałam podczas swoich nocnych wypraw. Ludzi,
którzy nie byli w stanie dotrzeć do darmowych garkuchni i którzy często z uzasadnionych powodów
obawiali się schronisk albo byli zbyt zaburzeni, by ich tam wpuszczono, a sami nie potrafili wypełnić
niezbędnych formularzy, by otrzymać potrzebną pomoc. To rzeczywiście zapomniani ludzie ulicy i ci,
którzysąwnajwiększejpotrzebie.Jeżelimydonichniedotrzemy,toktotozrobi?Niktalboprawienikt.
Nie wiem jak wy, ale ja nie cierpię wizyt w różnych urzędach, stanie w kolejce w sklepie przyprawia
mnieomdłości,aodsamegopatrzenianasześciostronicowyformularzmózgmisięlasuje.Jakktoś,kto
znalazł się na samym dnie, ma otrzymać pomoc od systemu, skoro nawet próba dodzwonienia się do
kogoś wtrąca w otchłań cyberpiekła? W dzisiejszych czasach dodzwonienie się do lekarza, firmy
ubezpieczeniowej, na pocztę, do urzędu paszportowego, do placówki linii lotniczej czy choćby do
lokalnejinformacjistajesięprawdziwymkoszmarem.Jakludzie,którzysąitakroztrzęsieniizagubieni,
mająsobieztymporadzić?Otóżto-niemogą.Poddająsię.
Cogorsza,agencjeiludzie,którzypowinniimpomóc,sąprzepracowani,brakujeimwsparciairównież
siępoddają.
Za mało jest prawdziwych, dostępnych programów dla bezdomnych w każdym mieście. Mówi się, że
Filadelfia najlepiej ze wszystkich miast w naszym kraju radzi sobie z tym problemem. Nie wiem, jak
naprawdę tam jest. W San Francisco, gdzie wszyscy na ulicach zgodnie przyznają, że schroniska są
wyjątkowoniebezpieczne,abywogóledostaćsiędośrodka,musiszbyćnamiejscuprzedosiemnastą,a
jednym
z kryteriów przyjęcia jest „nieprzejawianie dziwacznych zachowań". Życie na ulicach jest z definicji
przejawem „dziwacznego zachowania". A ilu z nas przejawia zachowania, które można by uznać za
dziwne?Niektórzyzmoichznajomychbywająchimeryczniimiewająnapadyzłości,azatemnapewno
niewpuszczonobyichdoschroniska.Wielumoichprzyjaciółniesłyniezpunktualności.
Samateżmiewamztymproblemy.Niewszyscy,którzychcąznaleźćsięwschronisku,sąwstaniedotrzeć
namiejscepunktualnienaosiemnastąalbowcześniej,byustawićsięwkolejce.Jakmożemyułatwićtym
ludziom życie? Albo raczej jak im je utrudniamy? Czy naprawdę im pomagamy? Czy musimy jeszcze
bardziejkomplikowaćimżycie,zważywszynaitakjużtrudnąsytuację,wjakiejsięznaleźli?
Jak zauważyłam, bezdomni są najczęściej nękani przez system. Kiedy zaczęłam pracować na ulicach,
niejednokrotnie słyszałam niepokojący akronim WSE Nie miałam pojęcia, co oznacza. Równie dobrze
mógłbyćodpowiednikiemKGB.Cotozaagencja,którawzbudzanaulicachtakązgrozę?
Niebawemdowiedziałamsię,żetenskrótoznaczaWydział
SprawPublicznych.Teoriajesttaka,żeskorociludzieuparlisię,żechcążyćnaulicach,tomusimyich
tylko umyć, ubrać i nauczyć paru rzeczy Przyznam szczerze, że to, co posiadają bezdomni, wygląda jak
sterta śmieci. Ale dodam przy tym, że miałam dzieci i mężczyzn, więc wiem, że sterty w ich pokojach
wyglądałypodobnie.Jakmaszzadbaćoporządek,gdymieszkaszwkartonie,awszystko,coposiadasz,
mieścisięwstarym,zdezelowanymwózkusklepowym?Wydział
SprawPublicznychrozwiązujetenproblem.Zjawiająsięzwielkąśmieciarkąikiedybezdomnioddalą
się na chwilę, choćby do publicznej toalety albo żeby wyżebrać coś do jedzenia, szukają dla siebie
jakiejś pracy lub po prostu próbują się zdrzemnąć, śmieciarka WSP zabiera cały ich dobytek i w ten
sposóbsprzątaich„bałagan".Inaglebezdomnyniemagdziespać,niemaconasiebiewłożyć,traciteż
resztkitego,co-oczywiściewwielkimcudzysłowie-„posiadał".KiedyśmieciarkazWSPzrobiswoje,
bezdomnymniezostajenicpróczciuchów,któremająnasobie,itanichgumowychklapekznalezionychw
jakimś śmietniku. WSP wyjeżdża w teren, by niszczyć obozowiska bezdomnych, likwidować ich koja i
usuwaćwszystkieśmieci,czylito,cobezdomnizdołalizgromadzić.Jednazteoriigłosi,żejakbezdomny
niebędziemiałnic,abymócprzetrwać,będziezmuszonyzejśćzulicy.
Totakniedziała.Ciludzieniemajądokądpójść.Niektórzyznichsązbytchorzynacieleiumyśle,aby
mócrobićcoświęcejpozatym,corobią,izamiastpomócimdostaćsięwbezpiecznemiejscealbow
jakiśsposóbichwesprzeć,WSP
odbiera im wszystko, co mają, pozostawiając ich jeszcze bardziej bezradnych, bezbronnych i źle
wyposażonych do przetrwania niż do tej pory Dla mnie to jawny przykład nękania. Musimy robić coś
innego niż tylko przyjeżdżać i wywozić śmieciarkami cały ich dobytek, pozostawiając tych
nieszczęśnikówszlochającychnaulicyNiewielewidziałamprzykładówrówniebezlitosnych,okrutnych
zachowań niż ta właśnie taktyka postępowania pozostawiająca ludzi jeszcze bardziej zdruzgotanych,
upokorzonych i zrozpaczonych, odartych z resztek tego, co mieli, i tym samym jeszcze boleśniej
doświadczonychprzezżycie.Jakokrutnemusibyćmiasto?
Kilkalattemu,kiedywSanFranciscobudowanonowystadioniniebyłjeszczeukończony,nieopodal,na
wolnej parceli, koczowali bezdomni. W szczytowym okresie musiało tam żyć około dwustu osób, w
namiotach, kartonach, śpiworach i skleconych samodzielnie szałasach. Takie obozowiska mają swoje
dobrestrony,zapewniająswoistąochronętymbardziejbezbronnymspośródbezdomnych.
Zazwyczajwgrupiesiła,choćniezawszetakbywa.
Patrzyłam, jak to obozowisko powstaje i rozrasta się w miarę upływu czasu. Było jak małe miasto i
działało w uporządkowany sposób. Aż tu nagle, któregoś dnia, kiedy przyjechaliśmy tam furgonetkami,
ujrzeliśmypobojowisko,jakbyprzeszedłtamtędyhuragan.Niezostałonicpróczpogruchotanychresztek,
zmiażdżonych pod kołami wielkich ciężarówek. Ciężkie pojazdy WSP zniszczyły wcześniej tego dnia
całe obozowisko, zabierając dobytek bezdomnym i rozwalając to, co pozostało. Gdy dotarliśmy na
miejsce,zastaliśmydziesiątkipochlipującychludzipogrążonychwszoku,bonaglezostalizniczym.To
byłascenajakpotrzęsieniuziemi.Niemieliczasu,byocalićto,czegopotrzebowalilubcobyłodlanich
ważne.Obózzrównanozziemią,zniszczono,usunięto,podobniejakcałydobytekbezdomnych.
Jak miasto może mówić o rozwiązywaniu problemu bezdomnych, skoro traktuje ich w tak nieludzki
sposób? Nie potrafię zliczyć, ile razy napotykaliśmy na swojej drodze zdruzgotanych ludzi,
szlochających, że WSP odebrał im wszystko, co mieli. Za każdym razem, kiedy to słyszałam, wszystko
wywracało mi się w żołądku. Patrzyłam na ich twarze i w ich oczy, widziałam łzy spływające po ich
policzkach. Jeżeli to najlepszy sposób na rozwiązanie tego problemu, to tylko źle świadczy o nas i o
naszychmiastach.Z
przykrością muszę też stwierdzić, że bezdomnych na naszych ulicach jest tyle samo, ile jedenaście lat
temu,amożenawetwięcej.Śmiemtwierdzić,żeichliczbazrokunaroksięzwiększa.
W San Francisco nie istnieje rzetelny system mogący określić liczbę bezdomnych. Raz do roku garstka
ludziwyruszapieszododzielnic,gdzie,jakwiadomo,żyjąbezdomni.Kwestorzyprzezjednąnocwroku
przemierzają miasto, by policzyć bezdomnych. Jak mówi dyrektor jednej z agencji zapewniającej
darmowąopiekęlekarskąipsychiatrycznądlabezdomnych,StowarzyszenieAudubonapoświęcawięcej
czasu,troskiipieniędzynaliczenieptakówniżmynaliczeniebezdomnych.Podczastejjednejnocy
„zliczania bezdomnych" kwestorzy liczą wszystkich bezdomnych, których napotkają na swojej drodze.
Wszyscy,którzyakuratwtedyspędzalinocwschronisku,kupowalikawęwMcDonaldzie,jedliposiłek
w darmowej garkuchni czy dopisało im szczęście i znaleźli się na tę noc w pokoju hotelowym, zostają
pominięci i nieuwzględnieni w żadnych statystykach. W rezultacie liczba oficjalnie policzonych
bezdomnych nijak ma się do rzeczywistej liczby ludzi żyjących na ulicach. W San Francisco
zarejestrowano ponad siedem tysięcy bezdomnych. Któregoś razu ta liczba spadła do ponad pięciu
tysięcy. (Czy noc, kiedy dokonywano zliczania, była zimna? Czy większość bezdomnych zeszła z ulic i
gdzieśsięschroniła?Amożewiększośćznichodebraławłaśniezasiłekiwykorzystałatepieniądze,by
najednąnoczadekowaćsięwhotelach?Amożemniejbyłokwestorów?).
Kościół
dysponuje
bardziej
prawdopodobnymi
statystykami,bowcałymmieścieorganizujedarmoweposiłkidlabezdomnychiwydajeichponadmilion
rocznie, a zgodnie z szacunkami kościoła, na ulicach San Francisco żyje prawie dwadzieścia tysięcy
bezdomnych.Policjapracującanaulicach,wrejonach,gdziekoczująbezdomni,uważa,żejestichgrubo
ponaddwadzieściatysięcy.Jazeswejstronypozwolęsobieprzyznać,żenapodstawieliczbyosób,które
obsłużyliśmy (około trzech tysięcy rocznie), zakładam, że bezdomnych jest około dwudziestu tysięcy,
czyli tyle, ile nieoficjalnie podaje miejscowa policja. To spora różnica wobec tych pięciu czy siedmiu
tysięcy, o których mówią oficjalnie miejskie statystyki, i wprowadzanie w błąd reszty mieszkańców,
którymwydajesię,żeproblemniejestzbytdotkliwy.Cowięcej,taliczbaniezmniejszasię,azkażdym
rokiemwrasta.MożepowinniśmypoprosićbardziejrzetelneidokładneStowarzyszenieAudubona,żeby
wprzyszłościprzeprowadziłodlanasspisbezdomnych.
Cokolwiek robimy, aby zmniejszyć liczbę osób żyjących na ulicach, to się nie sprawdza. Jeżeli lejesz
wodę na ogień, a on nie gaśnie, potrzeba więcej wody Jeżeli populacja bezdomnych rośnie nie tylko u
nas, w Stanach, lecz także w Europie, oznacza to, że podejmowane działania nie są dość efektywne.
Potrzebujemywięcejprogramów,więcejpieniędzy,więcejpomocy,więcejpracowników,więcejludzi,
którym by zależało, więcej obywateli chcących dostrzec ten problem i uczynić coś, aby temu zaradzić.
Ignorowanieproblemuczynękanieniesąodpowiednimirozwiązaniami.
Rozwiązaniemjestwiększaświadomość,większeidostępniejszefunduszeorazszerszapomoc.
Jedną z rzeczy, które zwróciły moją uwagę, kiedy zaczęłam pracować na ulicach, było zróżnicowanie
osób, jakie tam spotykaliśmy Byli tak różni jak powody, dla których znaleźli się na ulicy. Jednym z
najbardziej poruszających przykładów była młoda kobieta po dwudziestce, która w letnią noc miała na
sobiejedwabnąsukienkęwkwiatki,uczesanewłosy,anaszyinosiłasznursztucznychpereł.Tojednaz
osób, które spotykałam regularnie przez ostatnie jedenaście lat. Początkowo z przerażeniem
obserwowałamprocesjejupadkuibyłotookropneprzeżycie.Jedwabnasukienkaiperłyzniknęłybardzo
szybko. Dziś, jedenaście lat później, ta kobieta, niewiele po trzydziestce, nie ma już w ogóle zębów,
straciła nogę, porusza się na wózku, od czasu do czasu trafia za kratki i wygląda naprawdę fatalnie.
Jednak kiedy ją spotykam, a przyznaję, że jej szukam, zawsze jest życzliwa, miła i uśmiechnięta.
Gawędzimyprzezchwilę,aonaopowiadami,couniejsłychać.Dajemyjejprzywiezionerzeczy,aona
za każdym razem serdecznie nam dziękuje. Nie ulega wątpliwości, że w jej wypadku system się nie
sprawdza.
Takobietaodlatżyjewnamiocienakońcuulicy.Myślę,żeodjakiegośczasuzażywanarkotyki,może
cierpiteżnajakąśchorobęumysłową,tegoniewiem.Widzętylko,cosięzniądzieje,odkądzamieszkała
naulicy.Niezadajęjejniewygodnychpytań.Toniemojasprawa,jakdoszłodotego,żerunęławotchłań
piekielnąiwylądowałanaulicy.Mogęjedynieodwiedzićjącokilkatygodnialboraznamiesiąc.
Martwięsię,kiedyjejniewidzę.Najbardziejniepokoimnie,cobędziezniądalej.Ktojejpomoże?Jak
możnaprzerwaćtenzjazdporównipochyłej?Idlaczegoniktniepomógłjejzejśćzulicy?
Spotykamytamnaprawdęróżnychludzi.Todziwne,alekażdawyprawajestinna,jeżelichodziorasęi
wiekludzi,zjakimisięspotykamyWłaściwieniewiemdlaczego.Niekiedywidujęjedyniestarszych(po
czterdziestce i pięćdziesiątce), Afroamerykanów, którzy stanowią siedemdziesiąt pięć procent
bezdomnychspotykanychpodczasnaszychnocnychwypraw.Kiedyindziejspotykamwyłączniebiałych,
zwyklepotrzydziestce,którzywyglądająnazaradnych,odniedawnasąnaulicachichoćmoglibywrócić
do życia w społeczności, coś gdzieś im nie wyszło. Kobiety są zawsze w mniejszości i nawet jeśli
pojawiły się na ulicach niedawno, wydają się w lepszej formie niż mężczyźni. Bezdomni, którzy od
niedawna żyją na ulicach, też prezentują się nieco lepiej. Czasami widuje się kobiety, które żyją tam
dłużej,isąnaprawdęwfatalnymstanie.Odnoszęwrażenie,żekobietyniewytrzymujądługiegożyciana
ulicy.Wtymrokuzmarłakobieta,którączęstowidywałam,sądziłamżebyłaposześćdziesiątce.
Przeżyłam wstrząs, kiedy w jej nekrologu przeczytałam, że była kiedyś modelką, a zmarła w wieku
trzydziestudwóchczytrzechlat.
Niewiem,cosprawia,żeludzielądująnaulicy.Niekiedybalansująniebezpieczniebliskogranicyigdy
coś pójdzie nie tak, spadają na samo dno. Niektórzy są tam tylko tymczasowo, z łatwością można im
pomóc i wyzwolić ich z tego, inni zaś przebywają tam tak długo, że jak w przypadku nieuleczalnej
choroby wiadomo, iż nie ma już dla nich powrotu do tego, kim niegdyś byli. Niektórzy próbowali
walczyć,inniewidentniesiępoddali.Jedniprzyodrobinieszczęściamoglibypowrócićdospołeczności,
inniniesąwstanie,anawetniechcielibysięwniejodnaleźćanidoniejdostosować.
Zbytwielu(większość)cierpinaróżnegorodzajuchorobypsychiczneibezpomocyniemaszanssobie
poradzić.
Pozbawienipomocyosamotnieni,opuszczeniprzezrodziny,anawetmającyrodziny,którepragnęłybyich
wesprzeć, ale nie mogą z powodu obostrzenia przepisów prawnych dotyczących chorób psychicznych,
ludziecinadobresięzatracają.
Wszyscy oni trafiają na ulice, a my w ten czy inny sposób sprawiamy im zawód. Rosnąca populacja
bezdomnych w naszych miastach stanowi wyraźny wskaźnik, że pomoc, jaką oferujemy tym ludziom,
obecniejestniewystarczającainieskuteczna.
Pomimo
dobrych
intencji,
kolejnych
wdrażanych programów ludzie w potrzebie wciąż nie otrzymują tego, czego poszukują, i nie dostają
pomocy,którajestimpotrzebna.
Niektórzy twierdzą, że bezdomność to efekt zbyt małej liczby szpitali psychiatrycznych. Problem jest
jednakowielebardziejzłożony.Nawetgdybyśmymielidośćszpitali,niemasposobunaumieszczenie
tamtychludziinakłonienieich,bytampozostaliipoddalisięleczeniu.Toniepopularnaopiniawśród
wieluosób,zwyjątkiemnajbardziejdoświadczonychspecjalistów,aleoddawnaodnoszęwrażenie,że
nasz obecny system, w którym chorzy psychicznie muszą wyrazić zgodę na hospitalizację (o ile nie
zostanąuznanizagroźnychdlaspołeczeństwa),jestmiłąteorią,alesięniesprawdza.W
obecnymsystemiedecyzjęozgodzienapoddaniesięhospitalizacjipozostawiasięwgestiiosobychorej
psychicznie.ToodniejwszystkozależyAprawdęmówiąc,wielu,jeśliniewiększość,chorychniejestw
staniepodjąćsamodzielnietejdecyzji.Osobymającewrodziniechorychpsychicznieniemogąuczynić
nic,byzabraćichzulicyczyumieścićwszpitalunaleczenie.Cieszęsię,żeniemusiałamprzechodzićtej
gehennyzNickiem.Jednakkilkoromoichprzyjaciółmadorosłedzieci(potrzydziestceiczterdziestce),
którezostałybezdomnymiiktórychutracilinawielelat.Niemożnaabsolutnienicztymzrobićiczęściej
niż w szpitalu ludzie ci lądują w więzieniu, jeśli tylko przekroczą granicę wytyczoną dla nich przez
społeczeństwoalbowjakiśsposóbswoimzachowaniemzłamiąobowiązująceprawo.
Wiem, że taka postawa jest niepopularna, ale ja niezłomnie wierzę, iż potrzebujemy praw, które
pozwoliłyby nam w niektórych przypadkach na hospitalizację ludzi w celu poddania ich leczeniu i
zapewnieniu bezpieczeństwa nawet bez ich zgody. Może ludzie, którzy ustanawiają prawa, albo
obywatele,którzynanichgłosują,niezdająsobiesprawy,jakbezbronnisąbezdomninaulicachmiasti
jakieprawdziweniebezpieczeństwaimgrożą.Prawa,któreobecnieobowiązują,sąopartenasłusznych
założeniach i nie dopuszczają do sytuacji, o których wszyscy czytaliśmy przed laty, kiedy Bogu ducha
winne,zdrowenaumyśleosobyzamykanowbrewichwolidoszpitalipsychiatrycznych,apowodemtego
byłazwyklechciwośćrodzinyizłemotywy.
Obecneprawozapobiegatakimincydentom,aledziałatorównocześniewdrugąstronęiniesposóbdziś
hospitalizować tych, którzy potrzebują tego najbardziej, choć zapewniłoby im to niezbędną pomoc i
ochronę.Mamyzwiązaneręce.Decyzjazależywyłącznieodsamychzainteresowanych,awwiększości
przypadkówludziecisąostatnimi,którzypowinnijąpodejmować.Dlategozamiastleczeniaczypomocy
zestronytych,którymnanichzależy,mamynaulicachcorazwięcejbezdomnych.Ogólnieprzyjmujesię,
że od osiemdziesięciu do dziewięćdziesięciu procent bezdomnych cierpi na różnego rodzaju choroby
psychiczne, a my im nie pomagamy oni zaś nie otrzymują niezbędnej pomocy Aby móc hospitalizować
osobę przejawiającą oznaki choroby psychicznej, dla oceny jej stanu zdrowia mamy w San Francisco
kodeks znany jako „5250", który dopuszcza hospitalizowanie osoby zachowującej się dziwnie lub
nieodpowiednio na siedemdziesiąt dwie godziny. To daje specjalistom w dziedzinie zdrowia
psychicznegotrzydninazbadaniestanuzdrowiadanejosobyipodjęciedecyzji,czymożeonastanowić
potencjalnezagrożeniedlasiebielubinnych.Jeżelinie,prawieniemożliwejestprzedłużenietegookresu
na mocy kodeksu „5250", a przecież określenie natury zaburzeń psychicznych wymaga zwykle znacznie
więcej czasu. Wydaje mi się również, że to za krótko, by ocenić, czy dana osoba może stanowić
zagrożenie dla siebie lub innych. A jeżeli to inni są zagrożeniem dla niej? Nie możemy hospitalizować
bezdomnych, aby ich ochronić, bez względu na to, w jak kiepskim są stanie, zarówno fizycznym, jak i
psychicznym.Dopókisaminiestanąsię„zagrożeniem",sąwolni,mogąwrócićdoświata,gdziestanąsię
ofiarami,gdziestalegroziimniebezpieczeństwoigdzieniesąwstanieradzićsobiezwymogamiżycia
naulicachizciągłymizagrożeniami.
Choćtomożezabrzmiećbrutalnie,czasamidecyzjęnależałobypodjąćzanich.
Jednak przy obecnie obowiązującym prawie ci z nas, którzy mogliby chcieć im pomóc, ochraniać ich i
leczyć, mają związane ręce. Nie możemy uczynić nic, żeby im pomóc, i musimy patrzeć, jak odchodzą,
mając nadzieję że nie pogrążą się zupełnie. Ludzie, którzy najbardziej potrzebują pomocy, prześlizgują
sięprzezszczelinę.
Bezdomność nie wynika tylko z braku pracy czy mieszkania. Aż nazbyt często jest konsekwencją
pojawieniasięzaburzeńumysłowych.Niektórzyludzieniechcąpostępować
zgodniezregułamiobowiązującymiw
społeczeństwie, ale w większości przypadków to psychicznie chorzy trafiają na samo dno i nie mają
gdziesiępodziać.
Widziszich,jakpchająswojewózki,jakmamrocządosiebie,śpiąwbramach,mieszkająwkartonowych
pudłach,przemoknięcidosuchejnitkiizmarznięci.Byćmożeniestanowiądlaciebiezagrożenia,alenie
potrafiąsobiepomóc.
Aciznas,którzyrozpaczliwiepragnęlibysięnimizająć,rodzinaalboktośinnyniesąwstaniedonich
dotrzeć,pozyskaćdlanichpomocyanisprowadzićichdodomu.
Myślę, że to obecnie jeden z najpoważniejszych problemów społeczeństwa i problem miast, który
wyrwałsięspodkontroli,aistniejąceprawoniemożetemuzaradzić.
Wtymkonkretnymprzypadkuprawochroniącenielicznychkrzywdziowielewięcejludzi.Umieszczenie
kogoś w zakładzie psychiatrycznym to trauma. Wiem. Sama to przechodziłam. Ale ból jest jeszcze
większy, gdy widzisz, jak ci ludzie błąkają się po ulicach i prędzej czy później, wycieńczeni i
zrezygnowani,umierająjedenpodrugim.
Krótko mówiąc, potrzebujemy lepszego, skuteczniejszego prawa, aby rozwiązywać ten problem. A
prawdajesttaka,żewielubezdomnych,którzynapozórfunkcjonująnormalnie,wcaletacyniesą.Śmiem
twierdzić, że jedynie niewielki procent bezdomnych trafił na ulicę wskutek braku pieniędzy, złego
zarządzania środkami albo utraty pracy Większość trafiła tam, bo nie umie funkcjonować w naszym
społeczeństwie,awtenczywinnysposóbniepotrafizdobyćpotrzebnegowsparciaizdananasiebie,
zupełniesiępogubiła.
Tak jak tonący ci bezdomni nie potrafią sami sobie pomóc. To my musimy o to zadbać, my, sprawnie
funkcjonującyczłonkowiespołeczeństwa.Cozatemmożemyterazzrobić?
Odwrócić się do nich plecami i pozwolić, żeby utonęli, czy może jednak wyciągnąć do nich pomocną
dłoń?Mamnadzieję,żewszyscyjednogłośnieodpowiemy,żenależywyciągnąćdonichpomocnądłońi
wesprzećichnamniejsząiwiększąskalę,każdapomocsięliczyZczasemnasilegislatorzybędąmusieli
zadbaćowprowadzeniepoprawekwprawie,dziękiktórymtapomocstaniesięmożliwa.
Bezdomność nie należy do tych atrakcyjnych spraw, do których ludzie się garną. Nie mamy tu do
czynieniazcudownymi,uroczymidziećmiopromiennychuśmiechach.
Bezdomnisązmęczeni,przybici,pozbawienizębóworazkończyn,aichciałapokrytesąjątrzącymisię
ranami.Cuchną,potrzebująkąpieli.Budząwnaslęk,nietylkoswoimwyglądemczyzachowaniem,ale
dlategożegdyprzyjrzymysięimbliżej,mimowolnieczujemylęk,żebynamsiętonieprzytrafiło.Jednak
ludzieci,taksamojaknasiprzyjacieleikrewni,rozpaczliwiepotrzebująnaszejpomocyJakwiększość
dziecisaminiepotrafiąznaleźćdrogipowrotnej.TomyMUSIMYimpomóc.
Rozdział5
Kimsąciludzie?
Choćniejestniczymniezwykłym,żezapominamtwarzlubnazwiskoosobyspotkanejnaraucie,rzadko
zapominamtwarzosoby,którązobaczyłamnaulicyNiektóreznichwidywałamwielokrotnie,innetylko
razipotemznikałynazawsze.Zastanawiałamsięnieraz,cosięznimistało.Czyludzieciprzenieślisię
doinnegomiasta?Czyposzlidojakiegośschroniska?Czyzjawilisięjacyśkrewniiprzekonaliichdo
powrotu do domu? A może są w więzieniu? Albo nie żyją? Na ulicach często słyszy się o śmierci.
Cokolwieksięznimistało,tetwarzebędępamiętaćnazawsze,chociażnigdyniepoznałamhistoriitych
ludzi,aniprzedtem,anipotem.
Nigdyniepytałamich,jaktosięstało,żeznaleźlisięnaulicyCzułam,żejestemimwinnatęodrobinę
szacunku.
Najczęściej widywałam kobietę, o której wspominałam już wcześniej, tę, która na początku nosiła
niebieskąjedwabnąsukienkęwkwiatkiisztuczneperły,aterazjeździnawózku,straciławszystkiezębyi
nogę. Mimo to jest zawsze radosna, uprzejma, życzliwa i pełna wdzięczności za wszystko, co od nas
dostaje.
To bystra kobieta i wiem, że ma dzieci. Wspominała o nich i jak w przypadku wielu kobiet z ulicy jej
dzieci są z jej matką. Często jednak bywa tak, że dzieci bezdomnych znajdują się w ośrodkach
opiekuńczychalbowrodzinachzastępczych.
Podczasjednejzmoichpierwszychwyprawspotkałammężczyznę,którywyskoczyłzkonteneranaśmieci
jakdiablikzpudełka.Winnymczasieimiejscuprzeraziłbymnienaśmierćimuszęprzyznać,żenawettej
nocy trochę się wystraszyłam. Włosy miał długie, pozlepiane w strąki, wzrok dziki, twarz umorusaną i
ogólniecałybyłbrudny.Usiłujączachowaćzimnąkrew,wyjaśniłam,comammudozaoferowania,aon,
stojącwkontenerzenaśmieci,pokiwał
głową. Podbiegłam do furgonetki po śpiwór i kurtkę dla niego, kiedy tylko powiedział mi, jaki nosi
rozmiar. Dałam mu jeszcze czapkę, skarpety i rękawiczki. Wszystko to zniknęło w głębi kontenera, w
którymmieszkał.Aja,ponieważjestemniska,niebyłamwstaniezajrzećdośrodka.Jużmiałamodejść,
kiedydobiegłmniejegogłos.
-Ijakwyglądam?-spytał.
Odwróciłam się, by ujrzeć, jak się do mnie uśmiecha, nadal brudny i umorusany, ale w narzuconej na
stare rzeczy nowiutkiej ciepłej kurtce. Wydaje mi się, że podczas tamtego wyjazdu kurtki, które
rozdawaliśmy,byłyjasnoszare(zawszebraliśmytakie,jakieakuratbyłydostępne,bochoćzoczywistych
względówwoleliśmyciemniejsze,niezawszemogliśmyjedostać).Kiedyodwróciłamsię,bynaniego
spojrzeć, uśmiechnął się do mnie promiennie, z nieskrywaną dumą. Wręcz tryskał radością. Ta chwila
byłatakniezwykła,żełzynapłynęłymidooczuiteżodpowiedziałamuśmiechem.
Jakimścudemwrazzciepłąkurtkązdołaliśmyoddaćmuczłowieczeństwoidumę.
-Wyglądaszwspaniale!-odkrzyknęłamdoniegozabsolutnąszczerością,ajegouśmiechsięposzerzył.
-Dziękuję!-odparłinigdyniktniewzruszyłmnietakjaktenczłowiek.
Wciąż często o nim myślę, nazywając go „I jak wyglądam?", aby go zidentyfikować, kiedy o nim
rozmawiamy.Wydawałsiętakiszczęśliwy,atachwilabyłanaprawdębezcenna.Pomachałamdoniego,a
kiedyszłamdofurgonetki,zawołałjeszcze:„NiechcięBógbłogosławi!"izniknąłwewnątrzkontenera.
Byłjednymztychludzi,którychnigdywięcejniespotkałam,alejakwieluinnychnigdygoniezapomnę.
Kolejna kobieta, którą widziałam tylko raz, pchała o północy wózek w pobliżu miejskiego ośrodka
pomocyspołecznejwSanFrancisco.Tookolica,gdziekoczujenocąwieleosób.Któregośrazupowstało
tammiasteczkonamiotowe,którezostałozlikwidowaneprzezmiasto.Terazludzieśpiąwbramachina
schodach, w gąszczu kartonowych pudeł. Była potężną kobietą, szła równym, miarowym krokiem,
pchając przed sobą wózek, i nie wiedzieć czemu przywiodła mi na myśl angielskie nianie, które
widywałam w dzieciństwie, spacerujące z wózkami po parku. W tym wózku miała cały swój dobytek,
byłategosporasterta,alestarannieułożona.Tobyłjedenznaszychostatnichwyjazdówprzedświętami
Bożego Narodzenia. Podeszliśmy do niej, powiedzieliśmy, co mamy, a ona przystanęła i odrzekła, że
chętnie to przyjmie. Gdy tak rozmawialiśmy, zauważyłam, że włosy ma ułożone w małe kucyki i
warkoczyki. Z każdego z nich zwieszała się srebrna świąteczna bombka. Wyglądała jak żywa choinka
albojakreniferzkartkiświątecznej.Z
bombkamizawieszonyminaporożu.Możewydawaćsięidiotyczne,alebardzomisiętospodobało.Na
ulicach raczej nie obchodzi się świąt. A mnie serce się krajało za każdym razem, kiedy mówiłam
„wesołych świąt". Same te słowa brzmią jak afront, kiedy wypowiadasz je do kogoś, kto całą swoją
uwagępoświęcanaprzetrwanieiżyciezdnianadzień.
Wesołych? Uch... W okolicznościach, w jakich znaleźli się ci ludzie, to muszą być obraźliwe życzenia,
czyżnie?Czasaminiepotrafiętegozsiebiewykrztusić.Jednakkobietazesrebrnymi
bombkami
najwyraźniej
zamierzałauczcić
nadchodząceświęta.
Kiedyotrzymałaodnaskompletrzeczy,spojrzałamiprostowoczy.Nieuśmiechałasię,patrzyłatylkoz
przejęciem.
-MamnaimięBrenda-powiedziaławyraźnie.-Proszę,niezapomnijmnie.
-Niezapomnę-zapewniłam,zastanawiającsię,iluludzijązapomniałotam,skądpochodziła.-Obiecuję
-
powiedziałamgłośno.
I nigdy jej nie zapomniałam. Za każdym razem, kiedy tamtędy przejeżdżam, myślę o stąpającej dumnie
Brendzie,idącejgodnie,zesrebrnymibombkamiwewłosach.Nigdyjejniezapomnę.Bonibyjak?
Przy dworcu autobusowym, gdzie znajdowaliśmy wielu naszych „klientów" koczujących pod wiatami,
było bezpieczniej niż w innych miejscach, bo silne oświetlenie nie pozwalało, by ktokolwiek
niepostrzeżenie podkradł się do nich. Rozdaliśmy tam wiele kompletów rzeczy. Niebawem to miejsce
stało się naszym regularnym postojem. Którejś nocy, w samym środku kontrolowanego chaosu
rozdawaniatorebzodzieżąwtrzechrozmiarachztrzechfurgonetek,podszedłdomniejakiśmężczyzna,
popatrzyłnamniezuwagąipowiedział:
-JestemRandy.Pomodliszsięzamnie?
Sądziłam,żechce,żebymtozrobiłaodrazu,izrobiłabymto,gdybypoprosił,choćnigdywcześniejtego
nierobiliśmy,aleteżniktnigdyotonieprosił.
-Teraz?-spytałamcicho,botaprośbawydałamisięszczególna.
- Nie - odparł, kręcąc głową i ani na chwilę nie spuszczając ze mnie wzroku. - Później... jak już
pojedziecie...
pomódlsięzaRandy'ego.
Robiętoodlat.Jegoimięnazawszewryłomisięwpamięć.Aleobiecałam.IwciążmodlęsięzaRandy
'ego.
Kobieta,któraujęłamniezaserce,pojawiłasięnanaszejdrodzewpierwszymrokudziałalności.Była
młoda, jasnowłosa i ładniutka, po dwudziestce. Wtedy pierwszy raz usłyszałam słowo „kojo". W jej
wypadkutobyłdobrzezbudowanyszałaszdopasowanychkartonowychpudeł
ustawiony pomiędzy dwoma filarami wiaduktu. Wyszła ze swego legowiska, dygocząc z zimna, a ja
słusznieokreśliłam,żejestwszóstymmiesiącuciąży.Bardzosięniąprzejęłamiporozmawiałamojej
ciąży.Powiedziała,żeodczasudoczasuchodzinabadaniakontrolne,choćnierobitegoregularnie.To,
co dla niej mieliśmy, wydawało się takie niewystarczające, zważywszy na jej stan i życie na ulicy
Powiedziała, że jest sama, po czym dodała, że to jej trzecie dziecko. Wyjaśniła, że kiedy urodziła
wcześniej, dzieci zabrała opieka społeczna, a potem ona wróciła na ulicę. Powiedziała to ze łzami w
oczachiwyraźnymdrżeniempodbródka.Nieodważyłamsięzapytać,gdziejestjejrodzina,czymożejej
pomóc,ijaktowszystkosięstało.Alespotkaniezniąmocnomnąwstrząsnęło.Jakmogłaprzechodzić
przeztowszystko,apotemoddaćdziecko?
Ale co stałoby się z dzieckiem, gdyby musiało żyć na ulicy tak jak ona? Pomyślałam o kobietach w
strefach działań wojennych albo w krajach, gdzie panuje głód i nędza, które czasami pokazują w
telewizji.Iotocośtakiegodziałosiętu,nanaszychulicach,wmieścierzekomo„cywilizowanym".
Późniejdowiedziałamsięopewnejagencjirządowejigrupieprywatnychochotników,którzyzapewniają
bezdomnymbadaniaiopiekęprenatalną,więckierowałamdonichwielekobiet.Wtedyjednakjeszczeo
nichniewiedziałam.
Widywaliśmy ją często w kolejnych miesiącach dzielących ją od rozwiązania. Nadeszła już wiosna, a
onaanitrochęsięnieskarżyła,byławdzięcznazawszystko,coodnasotrzymywała,myzaśdawaliśmy
jejpotrójneracjeżywności.
Odbierałato,codlaniejprzynosiliśmy,iznikaławswoichkartonach.Byłasama,niemiałanikogo,kto
mógłbyjejpomóc.Któregośdnia,kiedyznowutamprzyjechaliśmy,jej
„kojo"zniknęło,choćtoniejestadekwatneokreślenie.
KartonyleżałyzłożonenaulicyMogłamsięjedyniedomyślić,żeurodziła,aleniewiedziałam,cosięz
niąstało.Nigdywięcejjejniespotkałaminiemampojęcia,gdziejestteraz.
Najsmutniejsze w tych wszystkich przypadkach, zwłaszcza gdy chodzi o starsze osoby spotykane na
ulicach,jestto,żekiedyznikają,niewiesz,czyichstansiępoprawił,czymożepogorszył.Niewiesz,czy
znaleźlisobiejakieślokum,wyjechaligdzieś,amożezapadlinajakąśchorobęalboumarli.Wszyscyci
ludzie,którychtwarzenazawszepozostaływmojejpamięci,mogąjużnieżyć.Alewmojejpamięcioni
wszyscy wciąż żyją. Brenda, Randy... „I jak wyglądam?"... młoda ciężarna matka... jednonoga
dziewczynanawózku,którakiedyśnosiłanaszyisznursztucznychpereł...
nazawszepozostanączęściąmnieimoichdoświadczeńzpracyzbezdomnymi.
Kolejny mężczyzna, który wywarł na mnie wielkie wrażenie, podszedł do naszej furgonetki, kiedy
podjechaliśmypodbibliotekępubliczną.Musieliśmyzachowaćostrożność,boniekiedyprzebywałotam
sporoludzi,odczterdziestudopięćdziesięciuosób,aniedalekostądnaMarketStreetkwitł
handelnarkotykami.Gdyludziedowiadywalisięonas,schodzilisięcałymitabunami.Agdybyzabrakło
namrzeczydorozdania,moglibyśmyznaleźćsięwpoważnychtarapatach.
Pozatymnielubięrozczarowywaćludzi,niepotowyruszaliśmynaulice.Musieliśmyjednakbraćpod
uwagę ryzyko. Ci ludzie są naprawdę zdesperowani, a sytuację jeszcze pogarszają narkotyki. Dlatego
musieliśmybardzouważać,gdziesięzatrzymujemy,ileosóbjestwokolicyiczymamydośćrzeczydo
rozdania. (Nieraz odjeżdżając, miałam łzy w oczach i patrzyłam na twarze bezdomnych, kiedy już
rozdaliśmywszystkiezapasy.Zawszebędębardziejpamiętaćtych,dlaktórychzabrakłorzeczy,niżtych,
którzyjedostali.
Widoktychpozostawianychzpustymirękaminieodmiennierozdzierałmiserce).
Aletamtejnocypodbibliotekąbyłowzględniespokojnie.
Za furgonetką ustawiło się około trzydziestu osób. Jakiś bezdomny dzieciak ćwiczył jazdę na desce na
schodach przed biblioteką i raz po raz podjeżdżał, by z nami pogawędzić, podczas gdy inni stali
cierpliwiewkolejce.Tejnocybylitosamimężczyźni(zwyklenadziesięciuspotykanychmężczyzntrafia
sięjednakobieta,chybażenocesącieplejszeiwtedyspotykasięwięcejkobiet.Zimąwiększośćkobiet
woliudaćsiędoschronisk,mimoiżjesttamniebezpiecznie,inaulicachpozostajątylkotenajbardziej
zahartowane i w najcięższym stanie). Gdy mężczyźni ustawili się w kolejce, zauważyłam wśród nich
jednegowgarniturze,białejkoszuliipodkrawatemispojrzałamnaniegozdezaprobatą.Obawiałamsię,
że ustawił się w kolejce, by dostać coś za darmo, i że wcale nie jest bezdomny Powiedziałam coś do
jednegozmoichwspółpracowników,pytając,cotenfacetrobiwkolejce,nacomójczłowiekodparł,że
wszystkogra,bowidział,jaktenfacetwychodziześpiworależącegonastopniachprzedbiblioteką.Od
czasudoczasu,gdypracowaliśmy
w bardziej przyjaznej okolicy, ludzie podchodzili do nas z ciekawości. Kiedy zobaczyli, co robimy,
zwykleodnosilisiędonasżyczliwie.Przeztewszystkielatatylkokilkarazyzdarzyłosię,żejacyśludzie
chcieliwyciągnąćodnascośzadarmo,mimożeniebylibezdomni.
Podejrzewałam, że facetem w garniturze kierują podobne pobudki. Kiedy dowiedziałam się, że spał w
śpiworze przed biblioteką, uspokoiłam się, ale nigdy więcej nie spotkałam na ulicach drugiego takiego
jakon.Niektórzyzludzi,którychspotykamy,sązdumiewającoczyści,kilkumłodychbezdomnychusiłuje
znaleźć pracę, dba o siebie, czesze włosy i goli się, i choć nosi czyste, sportowe obuwie, buty bardzo
szybkosiębrudzą.Nigdydotądniespotkałamjednakbezdomnegowgarniturzeikrawacie.Tokompletnie
zbiłomnieztropu.
Kręciłamsięztyłu,przyfurgonetce,bymóclepiejmusięprzyjrzeć,gdypodejdzie,iwkońcudoczekał
sięnaswojąkolej.Odnalazłmojespojrzenie,ajauśmiechnęłamsiędoniego.Niemogłamspytać:Co
panturobi?Aleitakopowiedziałmiswojąhistorię,cojestnaulicachrzadkością,amynigdyonicnie
pytamyUlicznaetykietaizwyczajnaprzyzwoitośćzabraniająnamtego.Najbardziejzdumiałomnieto,że
opróczszaregogarnituruwprążkiiczystejbiałejkoszuliipoluzowanego,eleganckiegokrawatamiałna
sobiewypolerowanenaglansbutyNosiłokularybezoprawekimiał
niezłąfryzurę.Wyglądałjakmójbankier,maklergiełdowyalboktóryśzmoichprzyjaciół.Nigdybymsię
nie domyśliła, że jest bezdomny. Gdyby mi go przedstawiono i powiedziano, że to bezdomny,
pomyślałabym,żektośmniewkręca.Jaktowogólemożliwe?
Nie przedstawił się, choć niektórzy bezdomni to robią, jakby chcieli zostać w ten sposób zapamiętani.
Powiedział,żebyłwysokiejrangipracownikiemwDolinieKrzemowej,niedawnozostawiłagożona,a
wcześniej przekroczyli budżet, popadli w długi i w efekcie stracił wszystko, a ostatnio także pracę.
Próbował znaleźć zatrudnienie w swojej branży i nikt, nawet jego rodzina, nie wiedział, że jest
bezdomny.Pokręcił
siętrochęprzynaszłaknionyrozmowy.
Zjakiegośpowoduniezdecydowałsiępójśćdoschroniska
-
skądinądsłusznie.Schroniskabywają
niebezpieczneitonawetdlaludzi,którzyniewyglądająjakon.Zabardzobysiętamwyróżniałistałby
się automatycznie celem. W końcu musiał odejść i patrzyliśmy, jak powoli wspina się na stopnie z
naręczemotrzymanychodnasrzeczy.
Byłnambardzowdzięczny,azanimodszedł,życzyliśmymupowodzeniawznalezieniupracy.Jednakten
człowiek sprawił, że wszyscy byliśmy wstrząśnięci. Widywaliśmy tak wielu ludzi, że trudno było nam
znaleźć pomost pomiędzy nami inny niż nasze wspólne człowieczeństwo. Nie wiedzieliśmy, skąd
pochodzą, i zwracaliśmy się do nich ze współczuciem. Jednak historia tego człowieka wzbudziła w
naszychsercachnieopisanylęk.Seriabłędów,zwykłypech,nadmiernewydatki,nieudanemałżeństwoi
utrata pracy w niewłaściwym czasie. To przydarza się wielu ludziom, choć są oni zazwyczaj w stanie
zejśćzulicyiwrócićdospołeczeństwa,oilewgręniewejdąnarkotykiialkohol.
Myśląconimwdrodzedodomu,wszyscymilczeliśmy.
ByłjakpodkręconapiłkarzuconaprzezBogapodczasnaszegoostatniegopostoju,podobniejakwieczór
wcześniej Brenda ze srebrnymi bombkami we włosach. W drodze do domu zawsze trafiało się coś, co
dawałonamdomyślenia.
Kolejni ludzie, których zawsze wspominam z uśmiechem, byli, jak sądzę, nastolatkami. Dziewczyna i
chłopak,międzyszesnastymaosiemnastymrokiemżycia,choćwyglądalidojrzale.Rzadkomamyokazję
widywaćnastolatków,adziecitojużwogóle.Bezdomnedziecisąniemalnatychmiastzabieraneprzez
policjęiprzewożonedoschronisk,miejmynadzieję,żerazemzrodzicami.Przezjedenaścielatnigdynie
widziałam na ulicy dziecka. Wiele ciężarnych kobiet, ale żadnych niemowląt czy małych dzieci. Nigdy.
Jeżeli chodzi o nastolatków (spotyka się ich rzadko w grupach większych niż osiem, dziesięć osób),
przypada ich pięciu na siedmiuset dorosłych. Nie przebywają w tych samych miejscach co dorośli, od
których raczej stronią. W San Francisco okupują zwykle obszar zwany Panhandle, na obrzeżach parku
Golden Gate, gdzie dla nas jest zbyt niebezpiecznie, bo musielibyśmy przedzierać się po ciemku przez
chaszcze.Pozatymwiększośćdzieciakównaulicachbierzenarkotyki.Sąbardziejniżdorośliskłonnido
sprzedażyotrzymanychodnasrzeczy.
Widzieliśmy, że nasi klienci wkładają na siebie nowe rzeczy, i wiemy, że ich nikomu nie sprzedadzą.
Nastolatek jest bardziej chętny do sprzedaży nowego śpiwora czy kurtki za narkotyki, a nie o to nam
przecież chodzi. Wśród dorosłych też jest sporo narkomanów, ale dorośli rzadko decydują się na
sprzedaż odzieży, którą od nas dostają. Kilkoro moich przyjaciół, którym opowiedziałam o naszej
działalności, krzywiąc się, stwierdziło, że bezdomni na pewno sprzedali otrzymane od nas rzeczy, aby
zdobyć pieniądze na narkotyki, ale to mylne i uwłaczające przypuszczenie. Ich potrzeby są zbyt duże,
wdzięczność ewidentna, gdy patrzymy, jak zaglądają do toreb, wkładają kurtki i sięgają po jedzenie.
Zaledwie kilkoro obdarowanych pozbyło się rzeczy od nas. A jeżdżąc po mieście pomiędzy kolejnymi
wypadami,nierazwidywałamznajometorby,wktórychrozdajemynaszerzeczy,leżącewśródrozmaitych
rupieciwwózkachsklepowychjakszczególniecennynabytek,więcwiem,żeichzawartośćniezostała
przehandlowana.
Dzieciakinaulicachtozupełnieinnabajka.Ikiedymówię
„dzieciaki", mam na myśli nastolatków. Niektóre są na ulicach, bo w domu były molestowane i
maltretowane (niestety tak bywa w większości przypadków), a zagrożenia wiążące się z bezdomnością
nie mogą być gorsze niż te, z którymi miały do czynienia w rodzinnym domu. Inne dzieciaki ćpają.
Niektóreżyjąnaulicachodlat.Niejestniczymniezwykłym,gdywrozmowieznastolatkiemdowiadujesz
się,żeonlubonażyjenaulicyjużodczterech,pięciulat.Niechcąwrócićdodomu,dorastająnaulicach
irobiąto,comuszą,abyprzeżyć.
Właśnieichnajtrudniejjestmitampozostawić,botakbardzoprzypominająmimojedzieciichciałabym
móc uczynić dla nich coś więcej, choć odnoszą się do nas nieufnie. Nie chcą, byśmy ich gdziekolwiek
zabierali, odsyłali do domu albo zabierali z ulicy wbrew ich woli. Jedyną rzeczą, którą zawsze robię,
jestpowiadomienieznanejorganizacjizSanFranciscozwanejLarkinStreet,którazapewniabezdomnej
młodzieży opiekę medyczną, schronienie, edukację, pracę, detoks, rehabilitację, programy walki z
głodemnarkotycznym,programdladzieciakówchorychnaAIDSorazpowrótnałonorodziny,jeślisobie
tegożyczą.
Istniejąspecjalnegrupydziałającewterenie,zarównopiesze,jakiwyposażonewpojazdy,ajazawsze
informujęjeotym,gdziewidziałambezdomnychmłodychludzi,wiedząc,żetamcidonichdotrą,imając
nadzieję,żezdołająprzekonaćichdoprzeniesieniasiędoschroniska.Czasamiimsięudaje,czasemnie.
Alezawszepróbują.
Rzadkospotykaliśmynaulicynastolatków,aletamtejnocywjechaliśmywciemnąuliczkęiniepamiętam,
czyzauważyliśmynamiot,czystertękartonowychpudeł,alestamtądwłaśniewyszłaparajakbyżywcem
wyjęta z filmu, okładki płyty albo programu MTV Nigdy dotąd nie widziałam takich punków. Ćwieki,
łańcuchy, czerń i skóra, dziewczyna nosiła wysokie do kolan buty bojówki. Chłopak miał irokeza, co
prawdaprzylizanego,alezawsze,adotegoobojemielimnóstwokolczykówitatuaży,jednakmimotego
całego szaleństwa wyglądali tak pięknie i ekstremalnie, że wszyscy się uśmiechnęliśmy (oczywiście
gdyby moje dzieciaki zrobiły z sobą coś takiego, miałyby szlaban na sto lat). Jednak tych dwoje
wyglądało naprawdę świetnie. Pogawędziliśmy z nimi przez chwilę, przekazaliśmy rzeczy i tyle. Nie
chcieli od nas żadnej innej pomocy. Na swój szalony, obrazoburczy sposób stanowili jeden z
najpiękniejszychwidokówtejnocy.NiebyliostatniąpodkręconąpiłkąrzuconąnamwtedyprzezBoga,
spotkaliśmysięznimiwpołowiekursu,aleichwidokpoprawiłnamwszystkimhumornajakiśczas.
Mogłabymprzytoczyćjeszczewieleporuszających,chwytającychzaserce,zabawnych,wstrząsającychi
zaskakujących opowieści o bezdomnych. Jak choćby o kobiecie, która wyskoczyła ze swojego
kartonowegokojawbramiezokrzykiem:
-Skądwiedzieliście?Dziśsąmojeurodziny!
Była wniebowzięta, wszyscy ją uściskaliśmy i złożyliśmy życzenia urodzinowe. Albo o mężczyźnie
owiniętymodstópdogłówwznalezionągdzieśfolięaluminiową,któramiałagoogrzać.Byłateżkobieta
ztuzinemkotównasmyczach,którąwidywaliśmyprawieprzezrok.Zawszebałamsiępsównaulicach.
Ludziespotykanipodczasnaszychkursówwciąguparuminuttrafialidomegoserca,alenieichpitbulei
wygłodniałe kundle. Mieliśmy dostatecznie dużo spraw na głowie, by przejmować się jeszcze tym, że
możemyzostaćzaatakowaniipogryzieniprzezpsy.Lubiępsy,samamamparę,alepsynaulicachwciąż
mnie przerażają. Ekipa często śmiała się ze mnie z tego powodu. Pokażcie mi faceta, który wygląda,
jakby miał cię zaraz zabić, a stawię mu czoło bez większych problemów. Ale pokażcie mi psa
szczerzącego kły, a zacznę zwiewać, gdzie pieprz rośnie, i czekając na powrót reszty zespołu, będę
opiekowaćsiępączkami.Nodobra,zjemzedwa,zwiórkamiczekoladowymi,żebyjakośumilićsobieto
oczekiwanie.Niktniejestdoskonały
Rozdział6
Niektóregroźnezdarzenia
Nie wszystkie osoby spotykane na ulicach są przyjaźnie nastawione. Mieliśmy wiele szczęścia i
przeżyliśmyzaledwiekilkagroźnychzdarzeń.Ogólnieludzie,którychspotykaliśmy,odnosilisiędonas
życzliwie i z wdzięcznością, a niekiedy wręcz z troską o nas. Było jednak kilka wypadków które
upewniły nas, że zawsze musimy mieć się na baczności, pozostawać czujni i uważni. Odbywaliśmy
wyprawydoobcego,groźnegoświata.Złatwościąmogliśmystaćsięobiektem,naktórymktośchciałby
wyładowaćswójgniew,frustracjęlubstrach.Jakjużwspomniałam,ustaliliśmy,żepewnychterenówz
wiadomychwzględówbędziemyunikać.
Powieluniepokojącychzdarzeniachpostanowiliśmyomijaćmiejsca,gdzieludzieżyliwsamochodach,
starychciężarówkachiszkolnychautobusach.Zagrożeniepolegałonatym,żeniemogliśmyzobaczyć,kto
jestwśrodku,ilejesttamosóbiilemożewyskoczyćześrodka,kiedyotworząsiędrzwi.
Lubiępracowaćnaotwartejprzestrzeni,kiedywidzęwyraźniecałą
okolicę
wokoło,
współpracowników
i
ludzi
zamierzających w naszą stronę. Nie znoszę niespodzianek, a te autobusy i ciężarówki mogły
zagwarantowaćnammnóstwonieprzyjemnychniespodzianek.Pokilkutakichincydentachpostanowiliśmy
ich unikać. I ogólnie rzecz biorąc, bywaliśmy dość dzielni w kwestii doboru miejsc, w które się
zapuszczaliśmy. Niektóre z naszych posunięć były z gruntu nieostrożne i nieroztropne, wręcz głupie w
całej swej niewinności i determinacji. Na szczęście opatrzność nam sprzyjała i spotkaliśmy całe
mnóstwowspaniałychludzi.
Niekiedynawetcimniejcudownibylidlanasswoistymbłogosławieństwem.
Częstoupominaliśmysięwzajemnie,bymożliwiejaknajskrupulatniejwypatrywaćbroni.Podejrzewam,
że wiele osób, z którymi mamy do czynienia, posiada broń, począwszy od pistoletów poprzez noże po
zwykłe brzytwy. Widziałam kiedyś błysk brzytwy w dłoni opuszczonej wzdłuż ciała i ukradkiem
wsuwanej do kieszeni. Mamy świadomość zagrożenia. I sami staramy się go nie stwarzać. Niczego od
nich nie chcemy, nie bierzemy, lecz dajemy. Jeśli jednak ktoś jest chory psychicznie, a co gorsza, jeśli
poczuje się zszokowany, przerażony lub zdezorientowany, może zareagować gwałtownym wybuchem
przemocy. Nadjeżdżając, uprzedzamy o naszej obecności donośnym „Joł!". Staramy się być dobrze
widoczni,głośnowyjaśniamy,comamydozaoferowania,iteoretyczniewgrupiejesteśmybezpieczni.
Prawie zawsze jest nas jedenaścioro, poruszamy się trzema furgonetkami, choć po wyjściu z pojazdów
zdarzasię,żesięrozpraszamy.Nierobimytegocelowo,staramysiętrzymaćwparachlubwgrupach,ale
zdarza się, że bezdomnych jest za dużo, są za bardzo rozproszeni, albo wjeżdżamy w uliczkę, która
okazujesięwęższaiciemniejsza,niżsięspodziewaliśmy,azbramalbociemnychzaułkówwyłaniasię
kilkadziesiątosób,choćspodziewaliśmysięzaledwiedwóchczytrzech.Niezależnieodtegojakbardzo
staramysiębyćostrożni,naulicachspororyzykujemyNaprawdęzcałegosercajestemwdzięczna,żenie
doszłodogroźnychiniebezpiecznychincydentówiżenikomuznasnicsięniestało.Przedwyjazdemw
kolejnykurszawszezapalamświeczkizabezpieczeństwocałejekipy.
Skład naszego zespołu jest zróżnicowany pod względem etnicznym i to przyciąga do nas ludzi. Mamy
wśród nas Afrykanina, dwóch Azjatów (Chińczyk i Japończyk), choć na ulicach Azjatów nie
uświadczysz,dwóchLatynosówisześciorobiałych.Zjedenaściorgaosóbtworzącychpodstawowyskład
ekipy trzy to kobiety oraz ośmiu mężczyzn, w tym jeden gej. Zespół jest zróżnicowany pod względem
etnicznym i w zasadzie każdy może znaleźć tu coś dla siebie, jeżeli chodzi o preferencje. Jako ekipa
działamyidealnieiuwielbiamy
się
nawzajem.
Praca,
którą
wspólnie
wykonujemy,odtakdawnastanowisilną,łączącąnaswięź.
Uważamy tę więź za świętą, większość z nas nigdy nie opuściła nocnego wyjazdu, chyba że w grę
wchodziły szczególne okoliczności. W ciągu tych jedenastu lat każdy z nas opuścił jeden, góra dwa
wyjazdy z powodu choroby czy jakiegoś zdarzenia losowego. Ja musiałam zostać w domu, bo miałam
problemyzkręgosłupem,aprzezpółrokupracowałamnaulicachznogąwgipsie,potymjakzerwałam
ścięgnoAchillesa.NiktznasniechciałprzegapićtychnocyStaramysięwyruszaćnauliceconajmniej
razwmiesiącu,odwrześniadomaja.
Przerażającemomentyodchodząnadrugiplanpodwpływem
mnóstwa
cudownych
zdarzeń.
Wszyscy
przyznajemy, że bywały trudne chwile, ale staramy się wyciągać z nich wnioski i naukę na przyszłość.
Mamyświadomość,żezłerzeczymogąwydarzyćsiębardzoszybko.
Nasamympoczątkunaszejdziałalnościzetknęliśmysięzestosunkowodużą,zróżnicowanągrupąludzii
w ciągu kilku minut uświadomiliśmy sobie, że weszliśmy w grupę bezdomnych, którą ograbiała banda
wyrostkówTouświadomiłonam,jakbrutalneprawarządzążyciemnaulicach,żesłabiibezbronnistają
sięofiaramibrutalnychprześladowców,którzyodbierająimnawetteskromnedobra,któreudałoimsię
zgromadzić. Nie ulega wątpliwości, że na ulicach istnieją struktury i hierarchia, swoisty „porządek
dziobania". Weszłam w tę grupę jak licealna cheerleaderka, uśmiechając się radośnie do tych, którym
chcieliśmypomóc,gdyjedenzdrapieżcówspojrzałnamnieiprzewróciłoczami.
Chodzę tam w skromnych ciuchach, czyli ubrana zwyczajnie i czysto, ale pewnie nawet w najgorszych
rzeczach,starejczapceikurtcepuchowejwyglądamnaulicyzbytdobrze.
Przywódca
grupy
rabusiów
łypnął
na
mnie
z
niedowierzaniem. „Co ty tu robisz?", spytał z drwiącym uśmieszkiem, a my wszyscy uświadomiliśmy
sobie, że popełniliśmy błąd. Nie moglibyśmy powstrzymać tego, co się działo, to byłoby dla nas zbyt
niebezpieczne i ze smutkiem przyznam, że nikt z nas (nawet gliniarze) nie próbował w to ingerować.
Wyjaśniłampospiesznie,żeprzyjechaliśmy,bomamydorozdaniatrochęrzeczy.Zapytał,czywystarczy
takżedlanich,ajaodparłam,żetak.
-Dobra,więczostawcieteżcośdlanasizabierajciesięstąd-rozkazał.
Naszadobrasamarytankaijejwesołakompaniaweszliwsamśrodekkonfliktu,któryniebyłichsprawą,
isytuacjaprzezmomentzdawałasięnaprawdęgroźna.
Zostawiliśmyrzeczydlawszystkichiszybkosięzwinęliśmy.Byliśmyźli,żebezdomnisąokradani,ale
ucieszyliśmysię,żenamsamymnicsięniestało.Tęlekcjęświadomościwpoiliśmysobiejużnasamym
początku naszej działalności. Nauczyliśmy się, że musimy uważnie obserwować miejsca, w których się
zatrzymujemy.W
niektórych nawet anioły powinny mieć się na baczności. To była nauczka, która sprawiła, że na
przyszłośćstaliśmysięostrożniejsi.
Nieustannieupominamysiebienawzajem,żemusimybyćczujni.Naulicachłatwopoczućsięzbytpewnie
izuchwale.
Zazwyczajwłaśniewtedydochodzidotragedii.
To zdumiewające, ale przez lata znaleźliśmy się zaledwie kilkakrotnie w niebezpiecznych sytuacjach,
zważywszy na to, jakie miejsca regularnie odwiedzaliśmy. Któregoś razu zostałam osaczona przy
furgonetce, gdy czekałam na ulicy na bezdomnych. Osoba stojąca z tyłu furgonetki i wydająca rzeczy z
wnętrzasamochoduryzykuje,żezostaniepchniętanapojazdizmiażdżona,jeżelinapierającagrupaludzi
będziezbytlicznaizbytgwałtowna.Lepiejniestaćnaulicywpojedynkę.Myślę,żewtedytowarzyszyła
mi Jane, a reszta grupy rozproszyła się po całej przecznicy Rozdawaliśmy rzeczy najszybciej, jak to
możliwe.Wśródnapierającegotłumubezdomnychspostrzegłammężczyznęoprzenikliwym,świdrującym
spojrzeniu. Wydawał się zagniewany i zdenerwowany, wręcz biła od niego wrogość, i zauważyłam, że
sięgnąłrękądopaska,jakbycośtampoprawiał.Tomógł
byćpistolet.Cokolwiektobyło,nagleznalazłamsięztymmężczyznątwarząwtwarz,spoglądałnamnie
zgóryzwściekłościąipodejrzliwościązarazem.
-Czemutorobisz?-zwróciłsiędomnie.
- Bo chcę - odparłam, siląc się na spokój. - Myślę, że to ważne, a ludzie potrzebują tego, co dla nich
mamy.
Zdawałomisię,żeprzyglądamisięprzezcałąwieczność,świdrowałmniewzrokiem,ajapomyślałam,
cholera,tenfacetmniezabije.Staliśmytak,żenaszeciałaniemalsięstykały,atłumwciążnapierał.Nie
poruszyłam się. Nie chciałam rozzłościć go jeszcze bardziej i nagle, opuściwszy lewą dłoń do boku,
mężczyzna pokiwał głową, wziął ode mnie komplet rzeczy, po czym spojrzawszy na mnie raz jeszcze,
wymamrotał:
-NiechcięBógbłogosławi,siostro.
Kiedysięoddalił,poczułam,żemammiękkiekolanaiwłaśniewtedy,nieporazpierwszyaninieostatni,
zapytałamsamąsiebie,czyjestemszalona,wyjeżdżającnaulice,icowogóletamrobię.Jestemsamotną
matką z ośmiorgiem dzieci, które mnie potrzebują. Czy to błogosławieństwo, czy raczej szaleństwo?
Czasamitrudnowychwycićróżnicę.Wiemjednak,żenaulicachjestemodważniejszaniżgdziekolwiek
indziej, oczywiście w granicach rozsądku i mając pod ręką przyjaciół. Nie podjęłabym się tego sama.
Choćprzyznaję,żewbardzozimnelubdeszczowenoceniekiedywyruszamsamazkilkomakompletami
rzeczyNiemogęleżećbezpieczniewswoimwygodnymłóżku,myślącobezdomnychtam,naulicach,i
niepróbowaćimjakośpomóc.
InnegorazurozdawaliśmyrzeczyprzyMarketStreet.
Zatrzymaliśmy się, by pomóc kilku bezdomnym śpiącym po bramach, ale na otwartej przestrzeni
zobaczylinasinniizaczęlizbiegaćsięzewszystkichstron.Otoczyłnasprawdziwytłum.Zbytwieluludzi
chciałozbytwieleizbiegłosiędonaszbytszybko.Ustaliliśmymiędzysobąsygnał,gdybypojawiłysię
kłopoty.Wystarczyło,żektośznasrzucigłośno:„Jazda!".Izabieraliśmysięstamtąd,onicniepytając,
bezchwilinamysłu.Jazda...jazda!Naewentualnepytaniabędzieczaspóźniej.Ktośrzuciłsygnał,chyba
Randy,iwskoczyliśmydofurgonetek,pozamykaliśmydrzwiiodjechaliśmy,atłumbezdomnychpopędził
zanami.Gdybymoglisforsowaćiotworzyćdrzwifurgonetek,zrobilibyto.
JednakYounes,PauliBobalboTonyzakierownicątrzeciegopojazdujechalizbytszybkojakdlanich.
Zwialiśmystamtąd,ażsiękurzyło,iodtejporytrzymaliśmysięzdalaodMarketStreet.Tozbytrozległa
przestrzeń, a my za bardzo rzucamy się w oczy. Zagrożenie dla nas jest za duże. Wolimy trzymać się
mniejszych,ciemniejszychuliczek,gdziezagrożenia,zjakimisięstykamy,sąłatwiejszedoopanowania.
Przypuszczalnie jedną z najniebezpieczniejszych nocy, choć nic się nam bezpośrednio nie przydarzyło,
byłanoc,podczasktórejzapuściliśmysięniebezpieczniebliskoniesławnejSzóstejUlicy,gdziekwitnie
handel narkotykami i gdzie, jak ostrzegł nas Randy, możemy z łatwością zarobić kulkę. Zazwyczaj
unikaliśmytejokolicy,jednaktejnocyzapuściliśmysiętrochęzadalekoipoczuliśmyniepokój.
Odjechaliśmystamtądjaknajszybciej,kiedypozbyliśmysiękilkukompletówrzeczyKilkaminutpóźniej
minęłynasradiowozynasygnale.Byłoichsporo.Miejscowewładzeniepatrząprzychylnymwzrokiem
na pomaganie bezdomnym i w pierwszej chwili pomyśleliśmy, że radiowozy jadą po nas. Na samym
początku, zanim jeszcze w ogóle zaczęliśmy, zweryfikowaliśmy naszą działalność pod względem
prawnym.
Wiedziałam z absolutną pewnością, że nie złamaliśmy żadnego przepisu. Jednak niektóre instytucje, w
tymtakżepolicja,patrząkrzywonaosobypomagającebezdomnym.
Łamaliśmymnóstwoniepisanychmiejskichtabu,aleniewchodziliśmywkonfliktzprawem.Wiedziałam
jednak, że gdyby nas złapano, moglibyśmy mieć kłopoty. Zastanawiałam się, czy stróże prawa nie
wpakowaliby mnie za kratki, ot tak, dla zastraszenia. Gdyby do tego doszło, byłam gotowa przyjąć na
siebie całą odpowiedzialność. Bądź co bądź to ja rozkręciłam tę działalność i gdyby było trzeba,
poszłabymzatosiedzieć.Dotegoczasumieliśmywswojejekipieczterechpolicjantówwspierających
naspo służbie. Onitakże nie łamaliżadnych przepisów, ale tobyło dla nichczymś niezwykłym i także
moglizatobeknąć.Takwięczwyżejwymienionychpowodówstaraliśmysięunikaćpolicji.Atejnocy
przemknął
obok nas cały sznur radiowozów. Kilka telefonów wystarczyło, abyśmy się dowiedzieli, że dosłownie
kilkakrokówodmiejsca,gdziepracowaliśmy,ktośzostałzabity.
Policjaszukałamordercy,podejrzewając,żejestjeszczewtejokolicy.Kolejneostrzeżenie.Toniebyło
dobremiejscedlanas.Naulicachludzieginąnietylkozgłodu,wychłodzenia,zpowoduzainfekowanych
ranczywskutekróżnychchorób.
Umierajątakżeodranpostrzałowych.Tobyłodlanassygnałemostrzegawczym.Przestaliśmyrozdawać
rzeczyiwróciliśmydodomujakskarconedzieci.Ostrożniej,proszę!
Zrozumieliśmytreśćtegoprzesłaniaibyliśmywdzięczni,żeinstynktnakazałnamwiać.
Rozdział7
Zapasy...ipluszowemisie
Tak jak każda świadomie prowadzona działalność, niezależnie jakiego rodzaju, nasza również
ewoluowaławmiaręupływuczasu,podobniejakzmieniałysięrodzajiilośćrzeczy,którerozdawaliśmy.
Potrzebowałam czasu, podobnie jak my wszyscy, by zrozumieć, na czym polega nasza misja, poza
najogólniejszymprzesłaniemopomaganiubezdomnym.Pytaniebrzmiało-
jak?Cojestnaszymcelem?Niemogliśmyodmienićichsytuacji,nastałezabraćichzulicy,znaleźćim
dach nad głową, zapewnić detoks, jeśli to było konieczne, albo przeszkolić do pracy Jedenaście
kochającychsercifurgonetkipełnezapasówniewystarczą,byrozwiązaćproblembezdomności.Nocena
ulicybyłyzarazemmagiczneiprzerażające.Anaszymcelemstałosięutrzymaniebezdomnychprzyżyciu
takdługo,jaktomożliwe,ażktoślepiejwyszkolonyzdołaimpomócwkonkretniejszysposób.
Wktórymśmomenciemójprzyjacielzapoczątkowałnaobuwybrzeżachprogramszkoleniadlanajlepiej
rokującychbezdomnych.Sprawabyłagodnauznania,alemoimzdaniemtowciążbyłotylko„zgarnianie
śmietanki".Zgarniał„zwierzchu"
to,
co
najlepsze,
najbardziej
zaradnych
bezdomnych, i udawało mu się przez dłuższy czas utrzymywać ich z dala od ulic. Ocalenie kilkunastu
osóbrocznieodżycianaulicybyłodlaniegowielkimsukcesem.
Rozdawaliśmyjednejnocyoddwustupięćdziesięciudotrzystukompletówrzeczyalenieudawałonam
się zgarnąć tych ludzi z ulicy. Któregoś razu zwróciłam mojemu przyjacielowi uwagę, że jego i moja
misjasąjakpostępowaniematkiiojca.Onnakłaniałbezdomnychdokształceniasięiznajdowaniapracy,
ja koncentrowałam się na staraniach, żeby byli najedzeni, żeby mieli ciepło i sucho. A tak naprawdę
potrzebowalijednegoidrugiego.
Kiedy już zrozumiałam, na czym polega nasza misja, skupiliśmy się na tym, co konieczne, by pomóc
bezdomnympozostaćprzyżyciu.Doświadczeniebyłonaszymnajlepszymnauczycielem.Zaczynaliśmyod
podstawowego zestawu rzeczy i potrzebowaliśmy czasu, by zorientować się, co jest najbardziej
przydatne.Nauczylinastegosamibezdomni.Odsamegopoczątkubyłodlamnieważne,byotrzymywali
czyste, nowe rzeczy dobrej jakości. Nie chciałam im dawać podróbek, rzeczy starych i niepasujących
albo kiepskiej jakości, które zaraz się rozlecą. Pierwszą rzeczą, którą dodaliśmy po ciężkiej zimie i
słotnej jesieni w pierwszym roku naszej działalności, było ponczo przeciwdeszczowe. Nie było sensu
dawaćludziomciepłychkurtek,jeżelizarazcałkiemprzemokną,akurtkanasiąkniewodąjakgąbka.
Ponczoprzeciwdeszczowewydawałosięniezbędne.Którejśnocystarszymężczyznazapytał,czymamy
może szaliki. O to akurat nie było trudno i dodanie szalików do kompletu rzeczy także uznaliśmy za
kwestię niezbędną. Jane dzięki doświadczeniu w handlu była niezrównana. Wyszukiwała rzeczy
najlepszej jakości po preferencyjnych cenach i dokonywała zamówień. Później zaczęliśmy zamawiać
nieprzemakalny brezent do przykrycia śpiworów i do podłożenia pod śpiwory. Do tego czasu kupione
rzeczy wypełniały już wszystkie furgonetki, a komplety okazały się na tyle spore, że trudno było je
wyciągać,przestawiaćiprzenosićzmiejscanamiejsce.Nieulegałowątpliwości,żepotrzebanamtoreb,
doktórychmoglibyśmywkładaćcałekompletyrzeczyJaneznalazłaporządne,czarnetorbyznylonu,do
których mieściło się wszystko, co trzeba. Osobny zespół zajmował się pakowaniem tych toreb w ciągu
weekendów w moim garażu. Wciąż dysponowaliśmy kurtkami męskimi w trzech i damskimi w dwóch
rozmiarach i okazało się, że zostaje nam za dużo damskich kurtek, co oznaczało marnotrawstwo
przestrzeni i pieniędzy Na ulicach nie widywaliśmy wielu kobiet, a ich gabaryty były nie do
przewidzenia.Konieckońcówstwierdziliśmy,żerozmiarM
męskipasujerówniedobrzenakobiety,iprzestaliśmykupowaćspecjalniedamskiekurtki.Abyrozróżnić
rozmiary kurtek w torbach, przywiązywaliśmy żółte wstążki do rączek tych, gdzie były kurtki M-ki,
czerwone dla L-ek i niebieskie dla XL-ek. To ułatwiało dystrybucję zapasów i poprawiało naszą
wydajność.Torbybyłymocne,poręczne,lekkieiwytrzymałe.Odsamegopoczątkukorzystaliśmyztoreb
wkolorzeczarnym.Zazwyczajgdymówiąonasnaulicach,nazywająnas„ludźmizczarnymitorbami"-
staliśmysiędlanichswegorodzajulegendą.
Z czasem dorzucaliśmy do toreb jeszcze inne rzeczy, które okazały się niezbędne albo ważne do
przetrwanianaulicach.
Poza ciepłymi kurtkami dokładaliśmy jeszcze ciepłe dresy, w trzech rozmiarach, tak jak kurtki. A także
kalesony do włożenia pod dresy. Rękawiczki, skarpety, wełniane mitenki i ciepłe szaliki mieliśmy już
wcześniej w naszej ofercie. Długo szukaliśmy odpowiednich butów, a problemem stał się rozmiar
obuwia, aż natknęliśmy się na otwarte sandały, które także nabyliśmy w trzech rozmiarach. Wełniane
rękawiczki do wkładania do cieplejszych rękawic także spotkały się z życzliwym odzewem ze strony
bezdomnych. Bardzo wcześnie dorzuciliśmy do naszych rzeczy poncza przeciwdeszczowe i
nieprzemakalne płachty brezentu, ale później dołożyliśmy jeszcze do tego parasolki. A także latarkę,
notesyipióra,żebybezdomnimoglizostawiaćsobienawzajemwiadomości.
Wyszliśmy naprzeciw tym potrzebom po rozmowach z naszymi klientami. Dla rozrywki dorzuciliśmy
jeszczetaliękart,jakrównieżkilkadrobnychnarzędziwrodzajuotwieraczadopuszek,sztućców,adużo
późniejtakżebutelkęwody.Pomyśleliśmyteż,żegdybyktóremuśzbezdomnychposzczęściłosięnatyle,
że miałby stawić się na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy, potrzebowałby czegoś, żeby
doprowadzićsiędoporządku,iodtejporyzaczęliśmydokładaćdotorbyprzyborydohigienyosobistej.
Grzebienie,maszynkidogolenia,płyndoust,szczoteczkidozębów,dezodorant,chusteczkinawilżanedo
rąk,szampon,tampony.Idotegowszystkiegopomyślałam,żedobrzebyłobydołożyćkostkęporządnego
mydła. Lubię dobre mydło, a to wydawało się luksusem, który można zaoferować zamiast czegoś
pośledniejszego. I tak we względnie krótkim okresie dzięki zawartości naszych toreb bezdomni mogli
miećciepło,suchoiprzyokazjizadbaćohigienę.
Długo powstrzymywaliśmy się przed oferowaniem im żywności. Rozdając żywność bezdomnym, nie
łamaliśmyprawa.Jednakprawoiprzepisydotycząceżywnościsąbardzosurowe.Potrzebazezwoleń,by
rozdawaćporcjeżywnościlubprzygotowywaćjeiserwowaćnamiejscu.Zesmutkiemdowiedzieliśmy
się o obowiązujących obostrzeniach, bo od czasu do czasu zdarzało się, że bezdomni byli podtruwani
jedzeniempodawanymimprzezjakichśpsycholi.Innidawaliimprzeterminowaneprodukty,nienadające
siędospożycia.W
naszymmieściezgodniezprawemniewolnowydawaćbezdomnymgotowanychposiłkówaniżywności
luzem.
Wszystkomusibyćfabryczniepaczkowaneizafoliowane.
Ofiarowanie bezdomnym posiłków wydawało mi się skomplikowane, a oni sami nie mają gdzie
przyrządzać sobie jedzenia, podgrzewać go ani przechowywać. Pomimo częstych próśb nie chciałam
podjąćsiędystrybucjiżywności.
Torby, które rozdawaliśmy i tak już pękały w szwach, a budżet był mocno nadszarpnięty Jednak nasi
klienci często pytali, czy mamy dla nich coś do jedzenia, i sprawiali wrażenie rozczarowanych, gdy
odpowiadaliśmy,żenie.W
końcuzaczęliśmysięzastanawiać,coewentualniemogłobywchodzićwrachubę,acałasprawaokazała
siębardziejskomplikowana,niżsądziłam.
Wszystkosprowadziłosiędoznalezieniaczegoś,comożnabyzjeśćbezkoniecznościprzyrządzaniaczy
późniejszegoprzechowywaniawlodówce.Nabyliśmykonserwyztuńczykiem,kurczakiem,mielonkąitp.
Wszystko,comożnadostaćwpuszce,oczywiściezotwieraczem.
Zakupiliśmy też owoce w puszkach, zupy instant w proszku, owsiankę w proszku, produkty, do których
wystarczyło dodać wrzątku, trzeba było jedynie postarać się o gorącą wodę. Do tego płatki, masło
orzechowe, marmoladę, krakersy, chrupki ziemniaczane, fasolę, suszoną wołowinę, orzechy, suszone
owoce, batony energetyczne, ciastka, batony czekoladowe, kawę, herbatę, gorącą czekoladę instant,
cukieriśmietankęwproszku.Zczasemracjeżywnościowestałysięnatylebogate,żenaszymzdaniem
powinnywystarczaćbezdomnymnatrzytygodnie,gdybytylkorozsądnienimidysponowali.Nasiklienci
bylipodwrażeniem.Torbystałysięcięższe,amyzaczęliśmyzamawiaćwiększezpowodudodawanych
racji żywnościowych, ale dzięki temu mogliśmy zaspokajać więcej ich potrzeb i nikt nie skarżył się na
ciężar toreb. Gdy zresztą okazywały się za ciężkie, na przykład dla kobiet, mężczyźni pomagali im je
zanieśćdomiejsca,gdziekoczowaływkartonowych
pudłachczynamiotach.Wszyscybyli
zadowoleni,żewtorbachpróczrzeczyznalazłysiętakżeproduktyżywnościowe.
Proszono nas także o wodę, ale tego problemu nie byliśmy w stanie rozwiązać. Butelkowana woda
sprawiała,żetorbystawałysięzbytciężkiedonoszenia,takdlanich,jakidlanas.
Odkąd dodaliśmy racje żywnościowe, trudno mi było wyciągnąć ciężkie torby z furgonetki, a gdyby
jeszczedoszładotegowoda,stałobysiętocałkiemniemożliwe.Kobietyzulicyrównieżbysobieztym
nie poradziły Choć często proszono nas też o wodę, nie mogliśmy zaopatrywać w nią bezdomnych.
Zamiast tego zaczęliśmy dawać im puste plastikowe butelki, aby sami mieli ją w co nabrać. To było
najlepsze,comogliśmyzrobić.
Nie zdecydowaliśmy się też dodawać do rzeczy żadnych leków. Choć wielu bezdomnych, których
obsługiwaliśmy, było chorych i potrzebowało leków na lżejsze i cięższe dolegliwości, i z pewnością
przydałyby im się leki na kaszel czy przeziębienie, bałam się dawać im coś, co mogłoby wywołać
uczulenie, a więc spowodować więcej złego niż dobrego. Nie chciałam podejmować takiego ryzyka.
Poza tym czułam, że dając im leki, mogłabym zachęcać ich, by unikali wizyt w przychodniach czy
klinikach, kiedy to było konieczne, więc powstrzymaliśmy się przed tym, choć potrzeby były ogromne.
Był to jednak z naszej strony świadomy wybór i nie zdecydowaliśmy się na wydawanie bezdomnym
jakichkolwiekleków.Poprzestaliśmyjedynienabandażachiśrodkachantyseptycznych.
Ludzie wiedzą, kiedy pojawiamy się na ulicach. Wieści szybko się rozchodzą i wiele osób zdołało
rozgryźćnaszgrafik.Domyślająsię,kiedymogąspodziewaćsięnaszejkolejnejwizyty.Sztuczkapolega
na tym, by odnaleźć nas tej nocy, kiedy wychodzimy w teren. Staraliśmy się odwiedzić możliwie jak
najwięcej miejsc, w których na co dzień żyją i koczują bezdomni. Pytamy ludzi, gdzie jeszcze są
bezdomni,iszukamyich.Odwiedzamystareparkingi,ciemneuliczki,miejscapodwiaduktamiiparcele
przyplacachbudów.Niktniepodejrzewałbynawet,żewtakichmiejscachmogąukrywaćsięiżyćludzie.
Staramysięichodnaleźć.Aoniszukająnas.
Jednymznajbardziejużytecznychnarzędziiśrodkówłącznościnaulicachsą„komórki"ibynajmniejnie
takie, które można schować do kieszeni. W żargonie ulicy „komórka" to osoba na rowerze jeżdżąca od
jednejgrupydodrugiej,przekazującanowinyiinformującaludziotym,cosiędziejewokolicy.Dzięki
„komórkom"krążącymporejonach,któreodwiedzamy,więcejosóbdowiadujesięonasiprzybywawte
pędyJesteśmywdzięczni„komórkom",którepozwalająnamdotrzećdojeszczewiększejgrupyosób.
Liczba
rozdawanych
toreb
szybko
wzrosła
z
siedemdziesięciu pięciu do stu, potem do stu dwudziestu pięciu, a w końcu do stu pięćdziesięciu.
Utrzymywaliśmy ten wynik przez czas jakiś, aż ostatecznie osiągnęliśmy poziom dwustu, dwustu
pięćdziesięciu,akonieckońcówtrzystu.Nietrzebanicrobić,bykwalifikowaćsiędootrzymaniatorby.
Trzeba tam tylko być. Ludzie, którzy mówią, że potrzebują drugiej torby dla męża, żony, chłopaka,
dziewczynyczykolegi,którykoczujewkojutrzyprzecznicedalejijestzbytchory,żebydonasdotrzeć,
też ją dostają. Kim jesteśmy, aby podawać w wątpliwość prawdziwość ich słów? Ich życie i tak jest
dostatecznie ciężkie, nie musimy jeszcze bardziej go utrudniać. Do dziś wierzę, że niemal żadna z tych
osóbnieprzehandlowałaotrzymanejodnastorbyzanarkotykialbozapieniądzenanarkotyki.Wszyscy,
których widzieliśmy, otwierali torby, wkładali otrzymane rzeczy i drżącymi dłońmi rozrywali torebki z
żywnością. Widuję w mieście wiele z tych toreb w rękach tych, do których należą, i w wózkach z ich
cennymdobytkiem.Wwiększościtorbyizawartośćpozostajątam,gdziepowinny.
Kradzieżestanowąnaulicachpoważnyproblemiażnazbytczęstoludziezgłaszająnam,żepadliofiarami
rabunku.
Niepamiętamjuż,ilerazypodczasnaszychkursówludzieprzybiegalidonaszrozpaczeni,mówiąc,żeich
torba została przed kilkoma dniami skradziona (lub zabrana przez WSP i wywieziona na śmieciarce).
"Wiedziałem, że wrócicie", mówili zwykle. „Modliłem się, żebyście przyjechali dziś rano... gdzie
byliście? Potrzebowałem nowej torby, dzięki Bogu przyjechaliście". Zupełnie jakby Opatrzność
wypychałanasnaulicewtenoce,kiedybyliśmynajbardziejpotrzebni.
Podobniezdarzasięnieraz,żejakaśnapotkanaosobakręcigłowązuśmiechemimówi:„Zaopatrzyliście
mnieostatnimrazem.Niczegoniepotrzebuję.Dzięki".Albomówi,żezaśpiwórdziękuje,aleprzydałaby
się kurtka. Na ulicach potrzeby są jasno sprecyzowane, ale chciwość zdarza się rzadko, praktycznie
wcale.Odczasudoczasubezdomnichcąupewnićsię,żeto,comamy,trafidoichprzyjaciół,którzy,jak
twierdzą,potrzebujątychrzeczybardziej.
Nie powiem, żebym nigdy się nie bała, zwłaszcza gdy niektórzy z tych ludzi, wyglądający naprawdę
groźnie,biegliwnasząstronę.Niejestemszalona,tenświatdługopozostawałdlamnienieznany,pełen
ludzi,którzynierzadkowyglądajązłowrogo,sprawiająwrażenieniebezpiecznychczywręczobłąkanych.
Czasamiwydawalisięmniejgroźni,kiedyzaczynałosiędonichmówić.Kiedyindziejtonieprzynosiło
rezultatu albo wywoływało efekt odwrotny, jeszcze gorszy od zamierzonego. Na początku mojej
działalności,którejśnocy,kiedykilkaosóbwyglądającychnaobłąkanepodbiegłodomnie,opanowałam
się i pomyślałam: Gdyby podszedł do mnie Jezus wyglądający jak ten człowiek, czy próbowałabym
uciec?Amożezostałabymtam,spojrzałananiegoiuściskałabymGo?Zmuszałamsię,byujrzećJezusaw
każdym bezdomnym, który budził we mnie strach, i z czasem przestałam się bać i odczuwałam raczej
radosnąeuforię.Aludzie,którzywydawalimisięgroźniistraszni,stawalisięmiliiżyczliwiewitalinas
w swoim świecie. Ta wizja do mnie przemówiła. Aby ją odpowiednio przyswoić, kupiłam na aukcji
dziełsztukiobrazniemalnaturalnychrozmiarów.
PrzedstawiałmalowanykonturczłowiekaztwarząChrystusaikoronącierniowązdrutukolczastegona
głowie; postać była ubrana bardzo kolorowo i miała kurtkę z napisem: „Będę pracował za jedzenie".
Obrazwyglądałjakżywyipowiesiłamgonaścianiewsypialni,abymócwidziećgozłóżka.
Wielokrotniewblaskuksiężycapodrywałamsięnerwowoipatrzyłamnatenobrazprzekonana,żeprzy
wejściudomojejsypialnistoijakiśobcymężczyzna.Zarazjednakprzypominałamsobie,cototakiegoi
comauosabiać.
Uwielbiam ten obraz. Przypomina mi o ludziach, których spotykam na ulicach i wyobrażam ich sobie z
twarzą Chrystusa, i ludzie ci już nie wzbudzają we mnie lęku. To dzieło stale przypomina mi o pracy,
którą tak ukochaliśmy Smutne jest to, że każdej nocy moglibyśmy rozdać cztery czy pięć razy więcej
czarnychtoreb,niżmamyprzygotowanych.
Jednak zakup zapasów do trzystu toreb to droga impreza. Nie stać nas na więcej. Choć chciałabym,
żebyśmy mogli sobie na to pozwolić. Ostatnia rzecz, którą dołączyliśmy, począwszy od świąt Bożego
Narodzeniapewnegoroku,możesięwydawaćszaleństwem,aleokazałosięinaczej.Wciążmamwsobie
coś z dziecka. Wcześnie byłam zmuszona dorosnąć, bo moja matka odeszła, kiedy miałam sześć lat, i
zawszelubiłampluszowemisieorazpociechę,którąprzynosiłyWkażdymznasdrzemiedziecko,którego
obecnośćtrzebaodczasudoczasupotwierdzić.Jednakludzieżyjącynaulicy,walczącyoprzetrwanie,
niemieliczasunaszukaniewsobiewewnętrznegodziecka.Pluszowemisiesądlamnieswegorodzaju
duchem Bożego Narodzenia. I choć święta bywają niekiedy rozczarowujące, tkwiące w nas dziecko
zawsze ma nadzieję, że będzie inaczej. Skoro naszym zadaniem jest dawanie miłości, chciałam, by w
jedne święta w naszych torbach znalazły się także pluszowe misie. To wywołało wśród nas poważną
dyskusję. Czy to dobry pomysł? A może jednak nie. Czy to marnowanie pieniędzy? Czy ktokolwiek
będziechciałpluszaki?Czysiętymprzejmie?Czypowinniśmywkładaćmiśkidotoreb,czyrozdawaćje
osobno?
Większość ekipy uważała, że powinno się je wkładać do toreb, aby zostały tam znalezione później.
Kobietybyłyzdania,żenależydawaćjeosobno,cobyłobybardziejosobistym,ludzkimgestem.Szczerze
mówiąc,nawetjasamauważałam,żewiększośćmiśkówtrafiostateczniedorynsztokaalbodokoszana
śmieci.Jakożedziewięćdziesiątprocentnaszychklientówstanowiąmężczyźniisąonidośćgruboskórni,
trudnobyłoniepomyśleć,żenawidokpluszowegomiśkaroześmiejąsięnamwtwarz.Aleitakchciałam
tozrobić.
Cośwmoimsercuprzekonywałomnie,żetengestjestpotrzebnyTowieledlamnieznaczyło.Chciałam
przynajmniejspróbować,choćbymmiałazrobićzsiebieidiotkę.
W te święta dwie cudowne panie, właścicielki sklepu, podarowały nam trzysta pluszowych miśków, a
późniejjużjekupowaliśmyAletenpierwszyraztobyłeksperymentiwszyscyrobiliśmydobrąminędo
złej gry. Mimo to dumnie zabraliśmy się do rozdawania toreb i dołączonych do nich miśków, życząc
kolejnymobdarowanymbezdomnymwesołychświąt.
Nikt z nas nie był przygotowany na taką reakcję. Pierwszy z obdarowanych, facet mający jakieś metr
dziewięćdziesiąt wzrostu, o gęstych, zmierzwionych włosach, miał zaciętą minę i wyglądał na niezłego
zbója. Spojrzał na nas, na miśka, którego trzymał w ręku, i już byłam pewna, że zaraz wyrzuci go do
kosza,gdymężczyznanaglewybuchnąłłzami.
-Boże-zawołał.-Misiek!NazwęgoOskarJuniorDrugi.
NajwyraźniejsamnazywałsięOskarJunior.Podziękował
ioddaliłsięztorbąwjednejręceimiśkiemprzyciśniętymmocnodopiersiwdrugiej.Takbyłoprzez
caływieczórinoc.
Twardzi,zacięcimężczyźni,aspotkaliśmyichtejnocywielu,tulilidosiebiemiśki,nadawaliimimionai
niemogliwyjśćzpodziwuizdziwienia,aniektórzypoprostustaliipłakalijakdzieci.Kobietomrzecz
jasna miśki też się spodobały i też tuliły je do siebie. Ale to mężczyźni kompletnie nas zaskoczyli,
rozklejającsięnanaszychoczach,wyraźniemięknąciokazującwrażliwośćidelikatnośćtakjakkobiety
Oniteżodrazupokochalitemiśki.Anijednaosobanieodmówiłaprzyjęciatejnocypluszowegomisiai
odtamtejporyzawszejezesobązabieramy.Przeztewszystkielataodmówiłowzięciaichmożezpięć
osób.
Tejnocyuświadomiliśmysobie,żedotknęliśmyjakiegośważnegopunktu.Właśniedlategomiśkiznajdują
sięterazwewszystkichrozdawanychprzeznasczarnychtorbach.Temiśkiczyniącuda.Wjakiśsposób
jednymgestemprzywróciliśmytymludziomnietylkowspomnieniedzieciństwa,lecztakżewrażliwość,
którejimbrakowało.Tejnocyniechodziłooprzetrwanie,ubranie,nakarmienieiprzekazanieimciepłych
rzeczyorazśpiwora...leczodotarciedotejcząstkikażdegoznich,którazostałautraconaizapomniana.
Gdywpatrywalisięwpyszczkimiśkówitulilijedosiebie,jakaścząstkakażdegoznichpowracałado
życia.Tobyłjedenznajbardziejwzruszającychmomentówpodczasnaszejpracynaulicachicieszyłam
się,żemogliśmydaćbezdomnymtemiśki.Parunaszychklientów,którzykilkakrotniebraliodnasrzeczy,
zgromadziłowswoichwózkachcałemisiowerodzinki.
Mężczyźni nie są ani trochę skrępowani pluszakami. Niemal wszystkie miśki mają imiona i są częścią
czegoś,cociludziewsobieodnaleźliiczegoniechcąponownieutracić.Miśkisąwidocznymznakiem
miłości,którejwszyscypragniemyizaktórątęsknimy,pomostempomiędzynaszymiiichsercami.
Myślę, że stały się symbolem tego wszystkiego, co utracili, zapomnieli, ale mieli zawsze nadzieję
odnaleźć.
Rozdział8
Corobiąinnegrupy
To, co zrobiliśmy na ulicach, jest unikalne i jedyne w swoim rodzaju, ponieważ grup terenowych jest
niewiele, a to, co udało nam się zapewnić potrzebującym, stanowi rzecz niepowtarzalną. Oprócz nas
istniejeconajmniejkilkanaprawdęwyjątkowychgrupludzidziałającychnaulicachiwspomagających
populacjębezdomnych.Ponieważwładzefederalne,miejskieistanowenieoferująnależytejpomocy,az
powodu cięć budżetowych zamknięto dużo programów pomocowych, niektórzy obywatele starają się
prywatniezrobić,cowichmocySporoztychgrupfunkcjonujejużodbliskodwudziestulatiwieleznich
to szanowane organizacje osiągające imponujące rezultaty Każda organizacja ma inny, ściśle określony
zakres,celiobszardziałań.Pracująniezależnieodsiebieiprawieniekontaktująsięmiędzysobą.
Ichdziałaczesązbytzajęcipomaganiemludziom,narozmowyniestarczaczasu.Mniejwięcejroktemu
zaczęłam formować koalicję pomiędzy sześcioma spośród tych grup, by dzielić się informacjami i
wymieniać pomysłami i jak lepiej wspomagać bezdomnych. Zdumiewa mnie, że z powodu braku
zainteresowaniazestronyodpowiednichinstytucjigrupyteuformowałysięsame,bysprostaćpotrzebom,
któreniebyłyzaspokajanewżadeninnysposób.NazwaliśmytęnowąkoalicjęMostemNadziei.Jednak
pozagrupamiterenowymizrzeszonymiwtejkoalicjiistniejąrównieżinne,któretakżewykonujądobrą
robotę, służąc jako przykład i wzór do naśladowania dla wszystkich pragnących pomóc, i z łatwością
możnapodobnekomórkizałożyćwinnychmiastach.
Bezdomnośćtoproblemogólnoświatowy,nieograniczasiętylkodojednegomiastaczykraju.
JednąznajbardziejefektywnychorganizacjipracującychzmłodzieżąwSanFranciscojestLarkinStreet
YouthServices.
Pomagamłodzieżywwiekumniejwięcejodjedenastudodwudziestuczterechlat.Zapewniaschronienie,
dach nad głową, opiekę medyczną oraz leczenie dla bezdomnych nastolatków cierpiących na AIDS (co
niestety z powodu szerzącej się wśród nich narkomanii stanowi prawdziwą plagę), porady prawne,
szkoleniawceluzdobyciazatrudnienia,edukację,odzieżimożliwośćpowrotudorodziny,oilejestto
rzeczjasnamożliweiwskazane.
Organizacja ma wiele programów oraz, co jest prawdziwą rzadkością, dwa zespoły terenowe, jeden
pieszyidrugidysponującypojazdami,bynawiązaćkontaktzdzieciakaminaulicachispróbowaćdonich
dotrzeć,anastępnie,jeślitomożliwe,ściągnąćjedoschronisk,ośrodków,awrezultaciezupełniezabrać
zulicy(Zakażdymrazem,gdyspotykamnaulicachnastolatków,kontaktujęsięzludźmizLarkinStreet,a
oninawiązująznimikontaktisprawdzają,czymogąimjakośpomóc).
Inną wyśmienitą grupą działającą na ulicach jest At the Crossroads, założona dwanaście lat temu przez
młodegopracownikaopiekispołecznejspecjalizującegosięwkontaktachzmłodzieżą,któryuważał,że
istniejąceprogramyniedocierajądobezdomnychdzieciaków.Onirównieżmająpieszyzespółterenowy
zaopatrzony w plecaki z podstawowymi zapasami (zwykle małymi buteleczkami, jak te rozdawane w
samolotach, małe szamponiki, płyn do płukania ust, rzeczy łatwe do przenoszenia i schowania w
kieszeni).
Rozdają też prezerwatywy i cukierki. Noszą w plecakach mnóstwo różnych rzeczy Ich prawdziwym
celemjestnawiązanieiutrzymaniekontaktu.Regularniespotykająsięzdzieciakamipodbaramiszybkiej
obsługi albo w bramach, pragnąc odmienić ich los i pomóc im zejść z ulicy, kiedy tylko będą na to
gotowe.Konsultująsięzeswoimiklientamiprzezwielelat,jeślitokonieczne,ipróbująpomócimwieść
wspaniałeżycie,anietylkozadbaćoichprzetrwanieidalsząwegetację.Wyniki,któreosiągnęliprzez
lata,sądoprawdyniezwykłe.
Jestrównieżpewnaniesamowitakobieta,pielęgniarkawywodzącasięspośródwielodzietnejrodzinyo
irlandzkich korzeniach i mająca dwanaścioro rodzeństwa, która od dwudziestu lat działa na ulicach,
oferująckobietomopiekęprenatalną.JejwysiłkizaowocowałypowstaniemProgramuPrenatalnegodla
Bezdomnych,któryrozrósłsiętak,żeobecniepomagarównieżrodzinomidzieciom.Awszystkozaczęło
się od jednej zdeterminowanej kobiety, która wyszła na ulice, podobnie jak At the Crossroads
zapoczątkował jeden młody pracownik społeczny, który doszedł do wniosku, że wychodząc na ulice z
plecakiem,możnazdziałaćwięcej.W
obu przypadkach organizacje te powstały ponad dziesięć lat temu i od tej pory bardzo się rozrosły,
wspomagając niezliczone rzesze bezdomnych. Oni i ludzie im podobni są bohaterami ulic,
nieopiewanymibohaterami.
Street Outreach Senrices, znane też jako SOS, zapewnia opiekę medyczną w nagłych przypadkach i
docieradobezdomnych
furgonetkami,
któredowożąlekarzyi
pielęgniarkidoposzkodowanychpotrzebującychludzizulicy.
Ich wsparcie jest nieocenione, pozwala zaspokoić najbardziej pilne potrzeby medyczne, a jest ich
mnóstwo.
Kiedy zaczynałam swoją działalność już długo istniała grupa lekarzy pracujących na ulicach, oferująca
opiekęmedycznądlachorych,rannychicierpiącychbezdomnych.
Zajmowałasięnajpilniejszymiprzypadkami.Niedawno,pobliskodwudziestulatach,organizacjazostała
rozwiązanainiektórzyzjejczłonkówwyjechalidoFiladelfii,byprowadzićtamtakąsamądziałalność.
Sagejestbardzoszanowanągrupąpomagającąwykorzystywanymimolestowanymkobietom,działaczez
Sagetakżewyruszająwterenpieszo,bynawiązaćkontaktzkobietamizulicyiimpomóc.Ponawiązaniu
kontaktu proponują kobietom wizyty w swoim biurze, gdzie mogą one poddać się różnego rodzaju
terapiomileczeniu.
Wszystkie wymienione przez mnie grupy mają obecnie własne biura, gdzie przyjmują swoich klientów,
ale każda z nich zaczynała jako zespół terenowy, działający na ulicach i wychodzący do tych, którzy
potrzebująichnajbardziej,takjakmytorobiliśmy
Caduceus to grupa oddanych psychiatrów oferujących darmową opiekę psychiatryczną na ulicach (oni
takżemająjużswojebiuro).ConajmniejdwajspośródtychpsychiatrówsąpoHarvardzieito,corobią,
orazoddanie,zjakimdziałają,budziogromnewrażenie.
Glide Memorial Church w samym sercu Tenderloin nie ma zespołu terenowego, jeśli jednak bezdomni
zdołajątamdotrzeć,Glideoferujeimnajbardziejimponującąpomoc,jakąktokolwiekkiedykolwiekmógł
zaproponować bezdomnym, i to pod każdym względem, począwszy od trzech darmowych ciepłych
posiłków dziennie, poprzez dowóz do klinik medycznych i psychiatrycznych, opiekę lekarzy i
wykwalifikowanych pielęgniarek, po zatrudnienie i szkolenia dla młodzieży, zakwaterowanie dla
wszystkich chętnych, program ukończenia liceum, a nawet przygotowanie do nauki w college'u oraz
opiekę nad niemowlętami i małymi dziećmi dla nastolatków mających dzieci. Wydają ponad milion
darmowychposiłkówrocznieiprowadząnaprawdęimponującądziałalność.
Każdaztychorganizacjijestgodnapodziwuzato,corobi,alemogąonerównieżsłużyćjakoprzykładi
źródłoinspiracjidlaludzi,którzychcielibypomócbezdomnymwinnychmiastach.
Choć bezdomność jest problemem światowym, w niektórych krajach sytuacja ta wydaje się nieco
bardziejopanowana.Każdykrajjednakradzisobieztymproblememinaczej.Uspołecznioneleczeniew
AngliiiFrancjizapewnialepszyiszerszydostępdoopiekimedycznejipsychiatrycznej,copozwalana
zabraniezulicznaczniewiększejliczbyosób.
We Francji istnieją mobilne jednostki, furgonetki, karetki i zwykłe auta, którymi lekarze docierają na
ulice.WStanachczegośtakiegoniemaiopiekamedycznanaulicachpraktycznienieistnieje.
PrywatnaorganizacjawParyżuzwanaRestauracjąSercrozwoziżywnośćfurgonetkamiiciężarówkami,
a grupa katolicka Emmaus, założona przez nieżyjącego już Ojca Pierre'a, nie tylko zapewnia centra
oferująceopiekęlekarskąipsychiatryczną,alerównieżdarmowepranie,zakwaterowanieidziałalność
kulturalnąmającąnaceluprzywróceniebezdomnymgodności.Grupatamatakżezespołyterenowe,które
wyruszająnaulicesiedemdniwtygodniuoddziesiątejwieczoremdoósmejrano.Wszyscymamyczego
uczyćsięodsiebienawzajem.
W San Francisco jadłodajnia św. Antoniego wydaje codziennie tysiące darmowych posiłków. Lecz to
wciążzamało,bojestbardzodużoludziżyjącychnaulicach,bezdomnychwmiastachnacałymświecie.
Żadnaaglomeracjaniejestwolnaodtegoproblemu.Dziśbezdomnisąnawetwmałychmiasteczkach.
W Stanach mówi się, że Filadelfia może poszczycić się najbardziej efektywnymi programami dla
bezdomnych, a ja niekiedy się obawiam, że San Francisco to miasto najmniej pod tym względem
skutecznealbojednozwielu,któreniepotrafiporadzićsobieztymproblemem.Paryżjestdziewięćrazy
większyodSanFrancisco,lecztowSanFrancisconaulicachżyjeczteryrazywięcejbezdomnychniżw
Paryżu.
Chciałabym, abyśmy mieli proste, łatwe rozwiązania tego problemu, ale ich nie mamy I chyba jak na
razieniktniewie,jaksięznimuporać.
Bezdomnośćniepolegatylkonabrakudachunadgłową,więcniechodzijedynieoznalezieniedladanej
osobymiejscadożycia.Tuchodziprzedewszystkimozdrowiepsychiczne.
Niezapewniamyodpowiedniejopiekipsychiatrycznej,byzałatwićtęsprawę.Wrezultaciecałemnóstwo
ludzi chorych psychicznie trafia na ulice naszych miast, a za mało osób się tym przejmuje i chciałoby
jakośtemuzaradzić.Topolitycznygorącyziemniakipolitycyniechcąwypowiadaćsięnatentemat,a
obywateledanegomiastaczykrajuodwracająwzrokiignorujątenproblem.Najwyraźniejmusimyciężej
pracowaćizjednoczyćsiły,byznaleźćbardziejefektywnerozwiązanie.
Najpierwjednak,amożenawetprzedewszystkim,musinamnatymzależeć.
Rozdział9
CoTYmożeszzrobićwtejsprawie
Nikt z nas w pojedynkę nie upora się z problemem bezdomności. A nawet jeśli będziemy
współpracować,problemjestnatylezłożonyiolbrzymi,żerozwiązaniegozajmienamwielelat.Trzeba
przeznaczyćwiększefunduszenaprogramypomocoweiorganizacjezajmującesiębezdomnymi.Chorzy
psychiczniepowinnimiećdostępdoopiekimedycznej.Należyzmienićniektóreprzepisyprawne.
Rządy muszą zmierzyć się z problemem, a nie tylko o nim mówić. To zajmie lata. Ale my również
możemycośzrobićnamniejszą,lokalnąskalę.Niewszyscychcąprzyjąćnasiebietakiezobowiązaniena
dłużej,niekażdymaczasiśrodki,bywłączyćsięlubsamemutworzyćzespół,kupowaćpotrzebnerzeczy
czyangażowaćsięwtotak,jakjatozrobiłam.Jednakkażdyzwas,tyrównież,możepomócposwojemu,
nawetnamniejsząskalę.Jeżeliwrzuciszdoswegoautatrzy,czteryczynawetpięćśpiworówalbokilka
ciepłychkurtekizatrzymaszsię,byrozdaćjebezdomnym,którychspotkaszjakiejśzimnejnocy,możesz,
robiącto,uratowaćjednożycie,amożenawetkilka.Możeszteżodmienićdiametralnieczyjślos.
Lekarze mogą zmobilizować się, by zaoferować bezdomnym pomoc medyczną. Psychiatrzy, jak ci z
organizacji Caduceus, mogą służyć bezdomnym wsparciem psychiatrycznym. Ich program zaczął się po
prostuodchodzeniapoulicachirozmówzpotrzebującymi.
Dwadzieścia lat temu jedna pielęgniarka wyszła na ulice, by spotkać się z ciężarnymi kobietami i
zaproponować im darmową opiekę prenatalną. Nie wszyscy mamy czas, większość z nas nie ma
pieniędzy,alemamyumiejętności,sercaijeśliwaszeżyciejestwzględniepoukładane,jeślinieżyjecie
na ulicach, jeżeli dysponujecie jakimikolwiek zdolnościami albo po prostu zależy wam na tyle, by
wyciągnąćdopotrzebującegopomocnądłoń,zaręczam,żemożeciewdiametralnysposóbodmienićich
życie.Jedendwudziestotrzyletnipracowniksocjalnyzarzuciłplecaknaramionaiwyruszyłsamotnie,by
pomówićznastolatkamiśpiącymiwbramachisprawić,żeichżyciestaniesięwspaniałe.Cóżtozadar,
którymmożemysiędzielić,jakbardzomożemyodmienićloskogoś,ktoutraciłwszelkąnadzieję.Nawet
jeśli dasz komuś jeden śpiwór, sprawisz, że tej nocy jednej ludzkiej istocie będzie ciepło, i być może
naweturatujeszjejżycie.Acoważniejsze,pomożeszjejocalićduchaidasznadzieję.Problemmożebyć
ogromny,alepotrzebazdumiewająconiewiele,bywywrzećznaczącywpływnaczyjeśżycie.Możenie
zdołaszzabraćichzulic,aleto,couczynisz,odmieniichżycieitwojerównież.Wszystkojestmożliwe.
Jedendrobnygestmożezmienićżycieinnegoczłowieka.Wspólniemożemyodwrócićbiegwydarzeń.
I cokolwiek zrobisz, rób to z głową. Zachowuj się rozsądnie. Nie przestrasz osoby, do której
podchodzisz. Nie wchodź w pojedynkę pomiędzy dużą grupę bezdomnych, bo nie wiesz, w jakiej
znajdziesz się sytuacji. Nie bądź głupi i nie narażaj się na ryzyko. Nie zapuszczaj się samotnie w
niebezpieczne rejony, bez względu na to jak szlachetne przyświecają ci intencje. Działaj ostrożnie i z
rozmysłem,sąrzeczy,któremożeszzrobić,niczegonieryzykując.Słowaksiędzanazawszezapadłymiw
pamięć - kościół nie wynosi na ołtarze głupców. Z doświadczenia powiem jednak, że dobro, jakie
czynisz, wraca do ciebie. Bezdomni we wszystkich miastach potrzebują naszej pomocy i możesz im
pomócbardziej,niżprzypuszczasz.
Jednazpar,którewywarłynanasniezatartewrażenie,koczowaławbramieiwypatrzyliśmyjąpewnej
zimowejnocy,kiedylałojakzcebra.Właśniewracaliśmypodługimkursieiwfurgonetcezostałynam
jużtylkodwieczarnetorbyByliśmyzmęczeniizziębnięci,alezobaczyliśmydwiepostaciesiedzącew
bramie, więc się zatrzymaliśmy i wysiedliśmy Gdy podeszliśmy, zobaczyłam młodego mężczyznę, jak
sądzę po trzydziestce, w podkoszulku, dżinsach i gumowych klapkach, przemoczonego do suchej nitki.
Naprzeciw niego na betonie siedziała młoda kobieta. Nie mieli absolutnie nic, żadnego koca, żadnego
śpiwora, zapasów, nawet kartonu, na którym mogliby usiąść. Kobieta płakała i dygotała, a kiedy
podeszliśmy,usłyszeliśmy,jakmężczyznacośdoniejszepcze.Zarzuciłjejnaramionakurtkę,gładziłją
po włosach i łagodnym tonem zapewniał, że wszystko będzie dobrze, gdy ona spoglądała na niego
zrozpaczonym wzrokiem. Mimo iż miała na sobie jego kurtkę, wyraźnie drżała, a on zapewniał ją, że
wszystkobędziedobrze.Sukienka,którąmiałanasobie,lepiłasięjejdonóg.
Nigdywżyciuniewidziałambardziejkochającejsiępary,atenmężczyznaoddałjejostatniąrzecz,jaka
mogłamuzapewnićodrobinęciepła,imarzłnazimnie,tulącjądelikatniewramionach.Nieużalałsię
nad swoim losem, nie mówił, jak mu jest zimno ani że to jej wina, iż się tam znaleźli. Próbował ją
uspokajaćipocieszać,odnosiłsiędoniejzmiłością,podczasgdymypodchodziliśmydonichzostatnimi
dwiema czarnymi torbami. To było jak wejście do czyjejś sypialni, oboje unieśli wzrok, by na nas
spojrzeć,amywyjaśniliśmy,żemamydlanichciepłe,sucheubrania,kurtki,śpiworyiprowiant.Oboje
sięwtedyrozpłakali,myzresztąteż,aonspojrzałnaniązuśmiechem,jakbychciał
powiedzieć:Widzisz,mówiłem,żewszystkobędziedobrze.
Choć tego nie planowaliśmy, sprawiliśmy, że jego słowa się spełniły. Stało się z nimi coś cudownego,
podobniejakznami.
Widoktakgorącejmiłościpomiędzydwojgiemludzitoniezwykłydar.Chybanigdywcześniejanipóźniej
niespotkałamłagodniejszegomężczyznyanidwojgabardziejzakochanychiwdzięcznychludzi.
Podziękowali,amyzostawiliśmyichtam,wkładającychsucherzeczy,rozwijającychpłachtybrezentui
śpiwory, oglądających jedzenie. To nie było dla nich ostateczne rozwiązanie, ale przypomnienie, że
sytuacjamożesiępoprawić,imamnadzieję,żetaksięstało.Alenawetwnajczarniejszychchwilachten
mężczyznapotrafiłpocieszyćtękobietęiobojewzajemnieumieliokazaćsobiemiłość.Iwchwili,kiedy
najmniejsiętegospodziewali,pojawiłsiędarnadziei.Nigdyniezapomniałam,coczułampomiędzytymi
dwojgiemtamtejnocy,takjakniezapomniałaminnych.
Jednaktowłaśnietychdwojemłodychuosabiadlamniewszystko,czymjestmiłość.
Cokolwieksięstanie,nigdynietraćcienadziei.Onawciążjest,nawetwchwilachnajcięższejpróbyIw
całej swej łagodności, czułości i pięknie, choć czasami trudno ją dostrzec, jest największym darem w
naszymżyciu.Daremnadziei.Najcenniejszymdarem,jakimmożemydzielićsięnawzajem.
NiechBógmawaszawszewswojejopiece.IobyŻyciebyłodlawasłaskawe.
Zcałąmojąmiłością,
DanielleSteel
TableofContents
Rozpocznij