Cunningham Elaine Pieśni i Miecze 05 Kule snow

background image
background image

Elaine Cunningham

KULE SNÓW

background image

Arilyn spoglądała w bursztynowe oczy Elaitha Craulnobera, zdziwiona jego

niespodziewanym pojawieniem się.

- To zaskakujące – powiedział elf słodkim głosem, który brzmiał niemal jak pieśń. –

Sądziłem, że zastanę tu innego posłańca.

Strząsnęła jego dłoń z ramienia i stanęła w pozycji bojowej.
- Jeśli masz broń, wyciągnij ją – wycedziła przez zęby. – Twoja wiadomość zaraz zostanie

dostarczona.

background image

Nieznanemu wizjonerowi,

który posadził stare sosny,

pod którymi rosną białe fiołki,

gdzie po raz pierwszy śniłam o elfach.

background image

Prolog

Półorg szedł do otwartych drzwi tawerny, niosąc ostatniego z gości za sznurek, który służył

tamtemu za pasek do spodni. Mężczyzna miotał się jak ryba na haczyku i wyrzucał z siebie
słone portowe przekleństwa, jednak wydawało się to nie robić najmniejszego wrażenia na
wykidajle. Hamish, prawie siedem stóp podłości i mięśni, mógł podnieść i przenieść
dowolnego klienta „Marynowanego Rybaka” tak łatwo, jak zwykły człowiek niesie za sznurek
paczkę zawiniętych w papier ryb.

- Podnieść kotwicę i spływaj na własnych żaglach – mruknął Hamish, szykując się do

wyrzucenia wymachującego kończynami mężczyzny za drzwi. – Tak czy inaczej, zaraz
wpadniesz na mieliznę.

W tych stronach było to poważne ostrzeżenie, ale mężczyzna go nie pojął. Półorg odczekał,

aż tamten osłabnie, po czym uniósł ramiona i wyrzucił go w noc. Protesty gościa zmieniły się
w jęk, po czym rozległo się stłumione łupnięcie.

Hamish zdecydowanie zatrzasnął drzwi. Drewno zatrzeszczało o drewno, gdy półorg
założył grubą dębową zasuwę. Wyrzucony na zewnątrz gość dobijać się do zamkniętych

drzwi.

Dwie służebne przestały wycierać rozlane piwo, spojrzały na siebie ukradkiem i

westchnęły z rezygnacją. Jedna z nich, śniada, mizerna dziewczyna, której rozmarzone oczy nie
pasowały do niedożywionego ciała, rzuciła srebrną monetę na stół i sięgnęła po duży,
opróżniony do połowy kufel. Uniosła go wysoko jak szermierz, który rzuca wyzwanie, i
odwróciła się do ładnej blondynki, z którą pracowała razem w tawernie na mocnej zmianie.

- I co ty na to, Lilly? Czy skończę, zanim stary Elton straci przytomność albo wreszcie się

wyniesie?

Lilly przekrzywiła głowę i nasłuchiwała. Słabe, nieregularne uderzenia pięścią już ucichły.

Wyciągnęła z kieszeni taką samą monetę, niepomna na fakt, że stanowi ona lwią część jej
nocnych zarobków.

- Peg, stawiam na to, że skończysz – powiedziała, rzucając monetę z mną kobiety pewnej

zwycięstwa.

Potem spojrzała na półogra, który z lekkim uśmieszkiem przyglądał się znanemu mu

zakładowi.

- Będę sędzią – powiedział, unosząc oczy ku pociemniałym belkom sufitu.
Chuda barmanka kiwnęła głowa, przyjmując wyzwanie, po czym odchyliła głowę do tyłu i

zaczęła łapczywie pić. Lilly podeszła i zasłoniła jej uszy, jakby chcąc się upewnić, że zakład
będzie rozegrany sprawiedliwie.

Tak jak spodziewała się Lilly, protesty Eltona ucichły, zanim kufel Peg został osuszony do

dna. Nie miał to jednak żadnego wpływu na wynik zakładu.

Lilly poczekała, aż jej przyjaciółka skończy pić, po czym oderwała dłonie od uszu

dziewczyny i dała jej lekkiego klapsa w pośladki.

- Znowu wygrałaś, dziewczynko. Masz takie szczęście, że chyba jesteś ulubienicą Tymory.

Domyślam się, że rzuciłaś miedziaka czy dwa w stronę jej świątyni.

Zaskoczona dziewczyna przerwała w połowie zbierania nagrody.
- Tak – przyznała. – Ale nie ma niczego złego w pomaganiu szczęściu, prawda?
- Jasne, że nie, dziewczyno. – Lilly spojrzała z udawaną surowością w stronę półogra,

background image

jakby zobowiązywała go do zachowania tajemnicy. Hamish uniósł dłonie i odszedł; nie chciał
być uczestnikiem rytuału, którego nigdy do końca nie rozumiał.

Dla Lilly była to okazja do dania Peg tak bardzo potrzebnych jej pieniędzy, jak również

umożliwienia jej zjedzenia i wypicia tego, co zostało w gospodzie. Tak robiło wiele
tawernianych dziewek, lecz duma Peg nie pozwalała jej na to. Myszkowanie w zapasach
tawerny mogło skończyć się wyrzuceniem z pracy, dlatego dla takich dziewczyn jak Peg często
jedynym posiłkiem były resztki piwa, chleba i słonych ogórków. Lilly również się nie
przelewało, ale za to miała kilka zalet: radosny uśmiech, cięty język, gęste włosy w rzadko
spotykanym odcieniu czerwonego złota i kuszące kształty. Dziewczyny obdarzone w ten
sposób przez naturę zawsze mogły liczyć na otrzymanie dodatkowej monety.

Obecnie jednak dodatkowy zarobek był czymś rzadkim w cieszącej się złą sławą Dzielnicy

Portowej Waterdeep. Lilly popatrzyła smętnie na zamkniętej drzwi.

- Gdyby to było zeszłe lat, Elton i jego kumple wciąż by tu pili.
- A my nadal byśmy pracowały – odparła Peg. – Tak długo, aż zaczęłybyśmy na stojąco

zasypiać.

Lilly kiwnęła głową, gdyż często tak właśnie bywało. „Marynowany”, podobnie jak

większość tawern w porcie, był otwarty tak długo, jak długo choć jeden człowiek czy potwór
mógł dać monetę za miskę rozwodnionego gulaszu i cienkie piwo, lecz lato 1368 roku było
wyjątkowo ciężkie. Wiele statków zaginęło, a to oznaczało, że do portu przybywało mniej
towaru i kupcy mniej zarabiali. Na statkach, nabrzeżu czy w magazynach potrzeba było mniej
ludzi, dlatego ci, którzy nie mieli pracy, musieli zająć się grabieżą. Dla żeglarzy i dokerów,
którzy zwykle przychodzili upijać się w „Marynowanym”, nadeszły ciężkie czasy. Lilly
słyszała pełne zdenerwowania szepty młodych panów i dam, którzy od czasu do czasu
przychodzili do skromnej tawerny, spragnieni nowych wiadomości. Kilku najbogatszych
kupców Waterdeep mówiło nawet o znalezieniu innych dróg wwożenia i wywożenia towarów
z portowego miasta. Oczywiście kiedy orientowali się, że ktoś ich podsłuchuje, natychmiast
przestawali narzekać i zaczynali rozwodzić się nad nieustającą prosperity. Ale Lilly nie
dałaby za te wiadomości nawet złamanego miedziaka.

Spojrzała na Peg. Młoda dziewczyna układała drewno w kominku, aby ogień palił się aż

do rana, ale jej oczy cały czas spoglądały na przeciwległą ścianę. Wisiało tam na drewnianych
kołkach kilka podniszczonych instrumentów, czekających na tych nielicznych gości, którzy
woleli raczej na nich grać niż rozbijać nimi głowy innych klientów. Chuda twarz Peg wyrażała
wielką tęsknotę.

Lilly wyprostowała się i wzięła od boki.
- Uciekaj, dziewczynko! – rzekła. – Moja kolej, aby to dokończyć.
Peg nie trzeba było zachęcać. Przebiegła przez salę i chwyciła stare skrzypce i smyczek.

Jej stopy niemal tańczyły na schodach, jakby w oczekiwaniu na muzykę zapomniały o długich
godzinach harówki.

Pozostawiona sama sobie, Lilly szybko doprowadziła tawernę do porządku. Kiedy

wszystko było już zrobione, wytarła dłonie w fartuch i sięgnęła do tyłu, aby rozwiązać
tasiemki. Ku jej irytacji zacisnęły się w twarde supły. Nie było w tym nic niezwykłego nie
sposób było zliczyć niezdarnych gości, którzy usiłując uszczypnąć ją w pośladek. Zaplątywali
się w tasiemki jej fartucha albo saszetki.

Lilly westchnęła i dała sobie spokój. Wyjęła z kieszeni mały nóż i przecięła tasiemki,

przeklinając cicho wszystkich klientów tawerny, którzy skazali ją na godzinę męki i z igłą i

background image

nitkę. Świnie, wszyscy, co do jednego!

Jednak kiedyś, nie tak dawno temu, niektórzy gości nie byli tacy źli i nie miała nic

przeciwko ich zainteresowaniu jej osobą. Lilly odrzuciła fartuch i weszła za bar. Ukrywała
tam butelkę dobrego elfiego wina, który dał jej odwiedzający tawernę lord. Nalała sobie
odrobinę, aby się nim rozkoszować, i przemówiła do niemal pustej butelki.

- Niebezpiecznie jest pić coś takiego jak ty. Przez cydr i sikacze, które tu mamy, niemal

straciłam smak. I co ja mam, pytam się, z tym zrobić?

Butelka nie miała w tej sprawie nic do powiedzenia. Lilly westchnęła i odrzuciła z twarzy

niesforny kosmyk o barwie czerwonego złota. Nagle poczuła się bardzo zmęczona, zapragnęła
jak najszybciej znaleźć się w swoim małym pokoiku nad salą. Wypiła jednym haustem rzadkie
wino, po czym weszła po schodach prowadzących do sypialni.

Zatrzymała się przy drzwiach, oparła o framugę i spojrzała na pokój. Kiedyś wydawał się

jej niemal pałacem – własny pokój, bezpieczne miejsce, gdzie mogła złożyć swoje rzeczy,
łóżko, którego nie musiała z nikim dzielić, jeśli tak postanowiła. Teraz spoglądała na pokój
tak, jakby mógłby spojrzeć jej ukochany.

Pokój był mały, ciemny, bez okna i kominka. Stałą w nim wąska, zapadnięta leżanka i

popękana misa do mycia, a na ścianie było stare lustro wymagające ponownego posrebrzenia i
haki, na których mogła powiesić swoje dwie sukienki i czystą bluzkę. W pokoju obok Peg
rzępoliła na starych skrzypkach, które odpowiadały jej piskami kojarzącymi się z
przydeptanym kotem.

Lilly weszła do pokoju i pokręciła głową, jakby chcąc zaprzeczyć skrzeczącej wokół niej

rzeczywistości. Zamknęła drzwi i usiadła na łóżku. Sięgnęła pod kapę i zaczęła grzebać w
zbitym w kłęby sianie, aż znalazła to, czego szukała. Wyciągnęła z kryjówki małą kulę z
opalizującego kryształu.

Wystarczyło jej tylko przez chwilę na nią popatrzeć, aby poczuć radość, że nawet ona,

zwykła dziewka z tawerny, może posiadać kulę snów. W tym mieście było to coś nowego,
cudowna magiczna zabawka. Oczywiście nie można było kupić jej na bazarze, bo magowie
krzywili się, słysząc o korzystaniu z magii, za którą nie płacono im ani miedziaka. Jednak w
Mieście Wspaniałości nie było rzeczy, których nie można by kupić, o ile ktoś wiedział, gdzie
ich szukać.

Niewiele było tajemnych ścieżek w Waterdeep, których by Lilly nie znała. Kupowała już

wcześniej kule snów i uważała, że były warte każdego miedziaka, które za nie zapłaciła.
Jednak ta była wyjątkowa – dostała ją w prezencie od ukochanego. Był szlachcicem. Z
pewnością bardzo starannie wybrał ten konkretny sen, wiedząc, jak bardzo chciała wejść do
jego świata!

Lilly przymknęła oczy i przywołała w myślach przystojną, nieco łajdacką twarz. Kiedy

zacisnęła palce wokół świecącej kuli, wpadła w trans wprowadzający ją w sen.

Najpierw usłyszała muzykę, cudowną muzykę, jakże różną od przyśpiewek

wykrzykiwanych od czasu do czasu przez gości tawerny. Następnie ubogi pokój zniknął. Lilly
uniosła dłonie i obracała je w jedną i drugą stronę, dziwiąc się ich nieskazitelnej bieli, a
potem zaskoczona wygładziła jasnobłękitny jedwab swojej sukni.

Nagle znalazła się w wielkiej sali pełnej wspaniałych gości. Na drugim końcu sali

dostrzegła w tłumie swego ukochanego pociągającego wino i wyczekująco rozglądającego się
wokół. Kiedy ją zobaczył, jego twarz rozjaśniła się. Nim zdążyła ku niemu ruszyć, spośród
tańczących wyszedł inny pan i zgiął się przed nią w dwornym ukłonie, którego nie mogłaby

background image

spodziewać się żadna kobieta niższego stanu. Lilly wdzięcznie skinęła głową i popłynęła w
jego ramiona, by dołączyć do skomplikowanego koła tancerzy.

Jej ukochany przyglądał się temu z boku, uśmiechając się radośnie. Kiedy skończył się

pierwszy taniec, podszedł, aby ją przejąć. Potem tańczyli i weselili się, aż wosk z setek
pachnących świec zaczął zwisać ze srebrnych kandelabrów niczym delikatna koronka. Lilly
znała każdą figurę tańca, chociaż nigdy się go nie uczyła. Pamiętała smak migoczącego wina,
choć taki przysmak nigdy nie znalazł się w jej ubogiej tawernie, w której spędzała większość
dnia. Śmiała się, flirtowała i nawet śpiewała, czując się piękniejsza, bardziej elokwentna i
pożądana niż kiedykolwiek w życiu. A co najważniejsze, była damą pośród patrycjatu
Waterdeep, tych wyniosłych istot świecących niczym zimowe gwiazdy, które nigdy, przenigdy
nie uznałyby jej za kogoś równego sobie.

Poza snem oczywiście.
W płynny rytm tanecznej muzyki wdarł się pisk starych skrzypiec. Zaskoczona Lilly

pomyliła kroki i zachwiała się. Ramiona ukochanego zacisnęły się wokół jej talii, by ją
podtrzymać. W jego oczach dostrzegła aprobatę dla tego, co najwyraźniej uznał ze element
flirtu.

Jednak sen już zaczął się rozwiewać. Nie będzie czasu na spełnienie obietnic kryjących się

w czarującym uśmiechu jej pana.

Lilly poczuła gwałtowny przypływ paniki. Wyrwała się z objęć ukochanego, uniosła fałdy

jedwabnej sukienki i uciekła niczym szczur z doków.

Zbiegła w pośpiechu po marmurowych schodach wiodących ku anonimowości ulic.

Musiała uciec, im sen się rozwieje. Jeśli będzie musiała patrzeć, jak podziw w oczach w jej
ukochanego zmienia się w pełne wyższości spojrzenie, jakim zwykle obrzuca ładne, chętne
służebne, umrze.

Lilly zwolniła kroku. Wróciło zmęczenie, spotęgowane teraz przez znikający sen; poczuła

się tak, jakby biegła przez wodę. Nagle okazało się, że siedzi na krawędzi zapadającego się
posłania i tępo spogląda w zbyt dobrze znane odbicie w porysowanym i zmatowiałym lustrze.

Jedwabie i klejnoty zniknęły. Znowu była służącą odzianą w burą spódnicę z szorstkiej

wełny i sznurowaną bluzkę, zbyt energicznie praną i zbyt starannie prasowaną, aby wyglądała
naprawdę jarmarcznie. Oczy miała ciemne i duże, lecz głębokie cienie pod nimi i widoczne w
nich nierealne sny sprawiały, że wyglądały jak dwa zdeptane bratki. W brudnej dłoni ściskała
kulę snów, która teraz była matowobiała, całkowicie i nieodwracalnie pozbawiona magii.

Lilly z westchnieniem odłożyła kulę i sięgnęła po szal. Zakryła ciemnym materiałem jasne

włosy i zbiegła po trzeszczących tylnych schodach ku alejce. Jej stopy zwinnie unikały luźnych
desek, aby nie wywoływać protestów starego drewna.

Z ponurym uśmiechem przypominała sobie długie marmurowe schody, które pokazała jej

kula, i stukot delikatnych pantofelków, kiedy biegła korytarzem. W prawdziwym życiu była za
to cicha niczym cień. Była to podstawowa umiejętność złodzieja, a ci, którym nie udało się jej
posiąść, rzadko dożywali starości.

Lilly nie lubiła swojej pracy, ale wykonywała ją dobrze. W końcu musiała z czegoś żyć. Za

kilka nocy znów będzie mogła cieszyć się kolejną ucieczką z Dzielnicy Portowej. Tymczasem
to było jej życie, i czy jej się to podobało, czy nie, musiała się z tym pogodzić.

Jej pierwsza ofiara była łatwa do ograbienia. Gruby ochroniarz magazynów leżał w

uliczce za „Marynowanym Rybakiem”. Jego głowa opierała się na porzuconej skrzyni, a
obwisłe policzki trzęsły się od głośnego pijackiego chrapania. Lilly przyjrzała mu się

background image

doświadczonym okiem, po czym wyciągnęła z kieszeni nóż i zaczęła się skradać. Jednym
ruchem rozcięła starą skórę jego buta i kilka nie wydanych miedziaków wysypało się na ulice.
Pozbierała je i schowała do kieszeni.

Wtopiła się w mgłę i cienie przyglądające do ścian domów, rozważając następne

posunięcie. Krąg światła lampy znaczył koniec uliczki. Dochodzące z tawerny „Pod
Szybującym Pegazem” rozmowy i śmiechy niespodziewanie stały się głośniejsze, kiedy drzwi
po raz ostatni dzisiaj otworzyły się. Wspólne bełkotanie wylało się na ulicę, gdy kumple od
kufla odchodzili, zataczając się, w noc. Doświadczenie podpowiadało Lilly, iż są spore
szanse, że przynajmniej jeden z nich będzie przechodził obok niej.

Złodziejka wcisnęła się w szczelinę między dwoma kamiennymi budynkami. Po chwili

usłyszała zbliżające się w jej stronę kroki.

Mężczyzna, oceniła, niezbyt wysoki. Nosi nowe buty o twardej podeszwie, która oznacza

dzieło bogatego szewca. Nierówny rytm kroków świadczył o tym, iż wypił dość, aby mu się
nogi plątały, ale nadal był na tyle trzeźwy, by w miarę równo gwizdać melodię popularnej
ballady.

Lilly z satysfakcją pokiwała głową. Jeden pijak na noc wystarczy; okradanie ich było

doprawdy mało podniecające. Wyjęła z kieszeni miały zakrzywiony nóż i czekała, aż jej ofiara
podejdzie bliżej.

Warto było czekać! Mężczyzna był bogato odziany i w jego kieszeniach brzęczały monety;

prawdopodobnie był to członek gildii, a może ktoś z patrycjatu. Lilly wyciągnęła rękę po
sakiewkę, która wisiała u jego pasa.

- Maurice? Ach, tutaj jesteś, ty beznadziejny łotrze!
Głos dochodził z końca alei. Należał do kobiety mówiącej z egzotycznym akcentem i był

pełen śmiechu, zabawy i takiej pewności siebie, jaką daje tylko uroda i bogactwo. Lilly
zacisnęła zęby, kiedy mężczyzna o imieniu Maurice odwrócił się z rozjaśnioną twarzą w
stronę kobiety i rzemyki sakiewki znalazły się całkowicie poza jej zasięgiem.

- Lady Isabeau! Sądziłem, że wyszłaś wyraz z innymi.
- Och, kochanie – rzekła kobieta, wkładając w te słowa tyle dramatyzmu, że Lilly niemal

zobaczyła jej wydęte wargi i ruch ozdobionej klejnotami dłoni. – To sami tchórze!
Wyolbrzymiają niebezpieczeństwa wokół siebie, po czym odjeżdżają w zamkniętych
powozach ze strażą i woźnicami. Ale ty! – Zmysłowy głos przeszedł niemal w mruczenie. – Ty
jesteś prawdziwym mężczyzną, który nie boi się stawić czoła niebezpieczeństwom nocy.

Słowa kobiety kryły w sobie całe mnóstwo znaczeń. W oczach mężczyzny najpierw

zapłonął jasny, niemożliwy do pomylenia z niczym innym płomień, jednak wkrótce jego twarz
ściągnął grymas.

Lilly uśmiechnął się, znając prawdziwy powód tej zmiany. Nie był pierwszym, który szukał

spokoju w ciemnej uliczce po całej nocy picia, aby potem zatrzymać powóz towarzyszy, kiedy
wyjedzie zza rogu ulicy Żeglarskiej. Pojawienie się lady Isabeau zakłóciło ten plan; wyglądał
na głęboko rozdartego między swoimi pragnieniami a kusząca obietnicą kryjącą się w słowach
szlachcianki.

- Nawet główne ulice są niebezpieczne – ostrzegł damę. – A te uliczki mogą być wręcz

zabójcze. Nalegam, abyś wróciła do pozostałych gości.

Delikatny stukot pantofelków Isabeau zaczął się jednak zbliżać.
- Nie boję się. Obronisz mnie, prawda?
Nie, odparła cicho i dobitnie Lilly. Dwa gołąbki naraz są równie łatwe do oskubania jak

background image

jeden – nie dla takiego zwykłego kieszonkowca jak ona, ale czy ta głupia baba nie słyszała, że
wielu złodziei z Dzielnicy Portowej chętnie rżnie nie tylko mieszki? Kobieta weszła w krąg
światła i Lilly natychmiast zapomniała o swoim uczuciu pogardy.

Lady Isabeau była bardzo atrakcyjna; miała śniadą, egzotyczną urodę, która doskonale

pasowała do jej głosu. Gęste i lśniące czarne włosy miała starannie upięte wokół kształtnej
głowy, a część spadała w loczkach na ramiona. Oczy miała duże, w kolorze łagodnego brązu,
nos o szlachetnym profilu, usta pełne, wykrzywione w zachęcającym uśmiechu. Jej bujny biust
narażał na szwank wytrzymałość sznurówek gorsetu głęboko wyciętej czerwonej sukni, zaś
smukłą kibić otaczał haftowany pas zdobiony szlachetnymi kamieniami. Lilly westchnęła z
zazdrości.

Lady Isabeau zmarszczyła czarną jak heban brew. Przez jedną straszną chwilę Lilly

pomyślała, że szlachcianka mogła ją usłyszeć, ale kobita cały czas spoglądała z podziwem na
bohaterskiego Maurice’a, nawet nie zwracając się w stronę kryjówki Lilly.

- Skoro mówisz, że zagrożenie jest tak duże, zatem musi tak być. – Isabeau wsunęła dłoń

pod ramię mężczyzny. – Z pewnością nie zostawisz mnie tutaj samej?

- Odprowadzę cię do ulicy Żeglarskiej, a potem muszę udać się w swoją drogę –

powiedział dwornie. – Pewne rzeczy nie mogą czekać do rana.

W tych słowach kryły się złowrogie spotkania, honorowe pojedynki, zamknięte w wieżach

dziewice.

Lilly uniosła dłoń do ust, aby nie parsknąć śmiechem.
Isabeau kiwnęła głowa, po czym wyjęła z fałd szaty małą srebrną buteleczkę.
- Skoro tak mówisz… wypijemy strzemiennego?
Szlachcic wziął buteleczkę i przechylił do góry dnem, po czym oboje zniknęli Lilly z oczu.

Złodziejka odczekała, aż wszystko ucichło, a potem wyszła, skradając się ostrożnie w stronę
głównej ulicy.

Omal nie wpadła na Maurice’a. leżał na końcu uliczki twarzą do ziemi, tuż za kręgiem

przymglonego światła latarni. Jego wspaniałe ubranie było poplamione mocno śmierdzącymi
alkoholami, ale Lilly wątpiła, aby poddał się tak silnemu upojeniu. Pochyliła się i ostrożnie
dotknęła palcami szyi mężczyzny. Miał słaby, ale regularny puls. Zdziwiona przejechała dłonią
po włosach, szukając wyjaśnienia jego obecnego stanu. U podstawy czaszki wyczuła niewielki
guz. Obudzi się z mocnym bólem głowy… i, rzecz jasna, bez sakiewki.

Rozwścieczona Lilly poderwała się na nogi. Szlachcianka czy nie, żadna przyzwoita

kobieta nie podwija ogona i nie ucieka, pozostawiając przyjaciela samego w obliczu
niebezpieczeństwa! Ta wyfiokowana flądra nawet nie zadała sobie trudu, aby wszcząć alarm!

Podeszła cicho do latarni i rozejrzała się wokół, szukając śladu uciekającej Isabeau. W

pobliskiej uliczce mignął skrawek czerwieni. Choć rzadko oskubywała gołąbeczki, ta kobieta
była najbardziej zasługującą na to osobą, jak Lilly widziała w ciągu ostatniego miesiąca.

Śledzenie szlachcianki było całkiem łatwe. Isabeau ani razu nie obejrzała się za siebie, tak

bardzo jej uwagę przyciągał cichy turkot nadjeżdżającego z przeciwnej strony powozu. Lilly
dogoniła ją niemal w połowie ulicy i teraz cichutko skradała się za nią. Zauważyła głęboką
kieszeń przymocowaną do zdobionego klejnotami pasa; była to duża torba w tym samym
odcieniu szkarłatu co szata Isabeau, pomyślała tak, aby ginęła w fałdach sukni.

Sprytne, pomyślała Lilly. Nawet jeśli kieszeń jest pełna i ciężka, słaby złodziej może w

ogóle jej nie dostrzec. Lekko niczym duch przecięła sznurki, po czym cofnęła się w cień, aby
przeliczyć swój łup.

background image

Kiedy otworzyła torbę, jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Wewnątrz spoczywała

wyszywana klejnotami sakiewką, którą ostatnio nosił nieszczęsny Maurice.

- Jesteś dobra – powiedział głęboki kobiecy głos – ale ja jestem lepsza.
Lilly przeniosła spojrzenie z dwukrotnie skradzionych monet na szlachetnie urodzoną

„gołąbeczkę”. Nim zdążyła zareagować, lady Isabeau wyciągnęła w jej stronę ozdobione
pierścieniami dłonie. Jedną ręką chwyciła torbę, szarpiąc ją do góry, a drugą zanurkowała pod
szal, chwyciła ją za włosy i zaczęła z ogromną siłą ciągnąć jej głowę w dół.

Lilly chwiejnie cofnęła się do tyłu, pozbawiona torby i, sądząc po bólu głowy,

przynajmniej garści loków. Oparła się ciężko o ścianę.

Usiłując mruganiem odpędzić sprzed oczu gwiazdy, wyciągnęła nóż i skoczyła do przodu.

Isabeau stanęła na szeroko rozstawionych nogach i zamachnęła się jedwabną torbą niczym
biczem.

Nie było czasu na unik. Lilly machnęła nożem; wprawdzie nie trafiła kobiety, ale udało jej

się rozciąć torbę. Monety rozsypały się z brzękiem po ziemi, ale torba nadal była tak ciężka,
że następne uderzenie odepchnęło dziewczynę do tyłu. Nóż wypadł z jej dłoni i wylądował
wśród rozsypanego łupu Isabeau.

Kobieta skoczyła do przodu, sycząc jak rozwścieczony kot i zakrzywiając palce niczym

pazury. Lilly złapała ja za nadgarstki, usiłując trzymając się z dala od wymachujących dłoni.

Teraz razem kręciły się i pochylały w ponurej parodii tańca z zapamiętanego snu Lilly.

Walczyły tak zaciekle, a wspomnienia były tak boleśnie wyraziste, że dopóki Lilly nie
zaplątała się w skraj szala, nawet nie zdawała sobie sprawy, że spadł jej z głowy.

Lekkie potknięcie, chwila wahania wystarczyły, by szlachcianka uwolniła ręce i zacisnęła

je na włosach Lilly. Upadły w plątaninie spódnic, turlając się, drapiąc, szarpiąc, uderzając
pięściami i gryząc.

Niespodziewanie Isabeau ucichła. Lilly spodziewała się, że wyfiokowana szlachcianka

będzie wrzeszczeć niczym banshee, nie zdając sobie sprawy, że w tej części miasta krzyki
mogą ściągnąć na jej głowę jeszcze większe kłopoty. Najwyraźniej jednak wiedziała o życiu
na ulicy więcej niż sugerował jej wygląd.

Lilly znała kilka sztuczek obcych tej przebranej złodzieje. Lata opędzania od nachalnych

klientów sprawiły, że była również trudna do uchwycenia jak piskorz; mogłaby się założyć, że
gdyby bardzo tego chciała, nawet gladiatorzy elfiego lorda nie zdołaliby jej utrzymać. Choć
była niższy od Isabeau i przynajmniej o kilkanaście funtów lżejsza, szala zwycięstwa powoli
zaczęła przechylać się na jej stronę.

W końcu udało jej się usiąść na kobiecie i przygwoździć jej ramiona do ziemi. Ofiara,

wciąż wściekła, lecz zachowująca nienaturalne milczenie, wiła się i rzucała pod nią niczym
nieokiełznana klacz.

Lilly łapała powietrze długimi haustami, przygotowana na walkę, dopóki słońce nie

wstanie albo jej przeciwniczka nie podda się. Nawet dla dobra Peg nie założyłaby się, co
nastąpi najpierw.

Wreszcie Isabeau osłabła, a potem niespodziewanie przestała się szarpać i skierowała

wzrok na coś znajdującego się na końcu alejki. Lilly, spodziewając się najstarszej sztuczki
uliczników, tylko wzmocniła uścisk.

Po chwili dotarło do niej, że w ciemnych oczach szlachcianki kryje się nie spryt, ale czysta

chciwość. Lilly zaryzykowała rzut oka w tę samą stronę.

Do lampy zbliżał się samotny mężczyzna, rozglądając się ukradkiem wokoło. Był potężny,

background image

miał długą brodę, lecz jego strój nie świadczył o zamożności.

- To nie szlachcic – oceniła po cichu Isabeau. – Zaufany sługa wysłany z misją. Pora i

miejsce wskazując, że ta misja musi wykraczać poza granice prawa.

- Jeszcze jej nie wypełnił – dodała Lilly, nim zdążyła się nad tym lepiej zastanowić. –

Szuka kogoś.

Isabeau spojrzała na nią.
- Słusznie. A to oznacza, że nadal może mieć przy sobie zapłatę.
- Najprawdopodobniej.
Milczały przez chwilę.
- Mogłybyśmy się podzielić – zasugerowała Isabeau.
- Tak, mogłybyśmy – prychnęła cicho Lilly. – Łatwo by nam było razem pozbawić tego

szczerego i poważnego człowieka jego pieniędzy! Wybacz, że to mówię, ale w walce nie
jesteś zbyt przydatna.

Isabeau wzruszyła ramionami.
- To nie ma znaczenia. Zawsze mogę znaleźć kogoś, kto będzie walczyć za mnie.
- Aha, i to miałabym być ja?
- Czy jestem idiotką, aby marnować taki talent? – odparła Isabeau. – Masz dobre i ciche

stopy. Odwrócę uwagę tego gołąbka, a ty go oskubiesz.

Dziwne słowa jak na kobietę w jedwabiach i klejnotach. Lilly usiadła na piętach i

zachichotała z niedowierzaniem.

- Kim ty jesteś? – spytała.
- Isabeau Thione, córka z nieprawego łoża lady Lucii Thione z Tethyru – powiedziała

dumnym, a zarazem szyderczym tonem; było to nazwisko tak niesławnej gałęzi królewskiego
rodu, że nawet Lilly o nich słyszała. Szlachcianka uśmiechnęła się szelmowsko i dodała: – Do
niedawna znana jako Sofia, dziewka z tawerny i złodziejka. Jestem nowa w Waterdeep i
staram się przeżyć najlepiej jak potrafię.

Dziewka z tawerny i szlachetnie urodzona złodziejka! Te słowa odezwały się w sercu Lilly

głębokim, wyraźnym akordem.

Czyż nie są do siebie podobne? Jednak Isabeau, ze swoimi klejnotami i jedwabiami oraz

otwartym dworem opłacanym przez dżentelmenów-lekkoduchów, osiągnęła to, co Lilly
oglądała jedynie w snach. Być może dowie się, jak ta kobieta to zrobiła.

W jej kłębiących się myślach pojawiła się kolejna, jeszcze bardziej podniecająca. Czyżby

sny z kul, które ją oczarowywały i zarazem dręczyły, nie były niemożliwymi do spełnienia
marzeniami, lecz wróżyły jej przyszłe losy? W kulach kryła się wielka magia; Lilly czuła ich
moc, choć nie mogła tego zrozumieć. Być może to nie przypadek, że tej nocy skrzyżowały się
drogi dwóch złodziejek z nieprawego łoża.

Lilly powoli rozluźniła uścisk i cofnęła się. Obie kobiety wstały i zaczęły wygładzać

swoje suknie oraz rozczochrane włosy.

- Jeśli mamy to zrobić, musimy się pospieszyć – powiedziała Lilly.
Koleżanka po fachu uśmiechnęła się tak, że jej oczy zwęziły się jak u polującego kota.
- Zatem jesteśmy wspólniczkami. Jak mam cię nazywać?

Podała jej jedynie imię. Jedno słowo, nic więcej. Żadnego nazwiska ani tytułu, żadnej
historii lub przyszłości. Zawsze bolało ją, że nosi takie samo imię, jakie daje się białej klaczy
lub ukochanemu kotu.

Szlachcianka miała podobne zdanie.

background image

- Lilly? – powtórzyła, wyginając brew w wysoki łuk.
Drwina malująca się na ślicznej twarzy Isabeau skłoniła ją do wypowiedzenia po raz

pierwszy w życiu jej najgłębszego, najbardziej strzeżonego sekretu.

Uniosła podbródek gestem, który miał wyrażać dumę szlachcianki, i dodała:
- Mów mi Lilly Thann.

background image

Rozdział pierwszy

Lato powoli odchodziło w przeszłość. Na niebie nad Waterdeep pojawiły się gwiazdy

będące pierwszą zapowiedzią zimowych konstelacji: Auril Królowa Mrozu, Biały Smok, Łzy
Elfki. Gwiazdy były piękne, lecz niewielu mieszkańców tego wielkiego miasta zauważało je,
gdy zaślepiały ich znacznie bardziej przyziemne wspaniałości.

Młody szlachcic przemykający tonącymi w ciemnościach uliczkami nie zwracał uwagi nie

tylko na gwiazdy, ale także na miasto i tłum ludzi; żył perspektywą mającego się wkrótce
odbyć spotkania. Oczyma duszy wciąż widział obraz półelfki, obraz na tyle wyraźny i jasny,
by pokonać mrok wielu miesięcy rozłąki.

Niemal wystarczająco jasny, by przyćmić tkwiącą na dnie jego serca urazę do przyczyny

ich rozstań.

Danilo Thann odsunął te myśli na bok. Jakie mogą mieć znaczenie takie nocy jak ta? Arilyn

wróciła do miasta, tak jak obiecała, akurat na Bal Klejnotów, pierwszy z dożynkowych
festynów. Wyrzucił z myśli ostatnie dwa festyny, na które musiał pójść bez niej, świadectwa
dwóch kolejnych lat, które przeminęły, nie przynosząc spełnienie obietnic.

Pokój, który Arilyn wynajmowała podczas swoich rzadkich wizyt w mieście, mieścił się w

robotniczej Dzielnicy Południowej, na trzecim piętrze starego kamiennego budynku, w którym
dawniej mieszkali członkowie gildii. Danilo włożył dużą paczkę pod pachę i otworzył wielkie
drzwi.

Wszedł do sieni i kiwnął głową na powitanie w kierunku zasłoniętej alkowy po lewej

stronie. Jedyną odpowiedzią było burknięcie pełniącego tam wartę strażnika – podstarzałego
krasnoluda, którego kwadratowe, pokryte palami dłonie wciąż pewnie trzymały kuszę.

Danilo wbiegł po schodach, biorąc po trzy stopnie na raz. Drzwi do pokoju Arilyn były

zamknięte i zabezpieczoną magią, którą on sam rzucił. Cicho, choć z mniejszą niż zwykle
finezją, otworzył zamki i zneutralizował czary. Pchnął drzwi i ku swemu zaskoczeniu odkrył,
że Arilyn wciąż śpi.

Przez chwilę stał i przyglądał się. Dan czerpał ogromną przyjemność z przyglądania się,

jak Arilyn śpi, i wtedy, kiedy wędrowali razem w służbie Harfiarzy, spędzał w ten sposób
wiele godzin. Będąc zaledwie półelfką, znajdowała odpoczynek w ludzkim śnie, a nie w
głębokim trasie swoich przodków. Nie było to może nic wielkiego, ale dla Danila myśl, że
Arilyn potrzebuje snu, była czymś, co ich łączyło, czymś, czemu nie mogła zaprzeczyć ani tego
zmienić.

Danilo przyglądał się półelfce, szukając wszystkich drobnych zmian, które przyniosło lato.

Rozsypane na poduszce czarne włosy były dłuższe. Choć wydawało się to nieprawdopodobne,
była jeszcze szczuplejsza niż wtedy, gdy rozstali się na drodze na północ od Wrót Baldura.
Kiedy spała, wydawała się blada jak porcelanowa fiuka i niemal tak samo delikatna. Usta
Dana wykrzywiły się w ironicznym uśmiechu, kiedy przeniósł wzrok na leżący obok niej
miecz w pochwie.

Kiedy tak przyglądał się księżycowemu ostrzu, magicznemu mieczowi, dzięki któremu

poznali się, a potem rozstali, jego serce wypełniło uczucie podobne do nienawiści.

W tej chwili ostrze było ciemne, jego magia drzemała. Nie rozświetlało go zielone światło

oznaczające kolejnej wezwanie od leśnych elfów.

Danilo opędził się od tych ponurych myśli i wślizgnął się do pokoju. Postawił paczkę na

background image

stole i wyciągnął zza pasa parę sztyletów.

Cichy zgrzyt metalu obudził śpiącą wojowniczkę. Arilyn zerwała się i rzuciła w stronę

dźwięku niemal w tej samej chwili, kiedy otworzyła oczy. W dłoni trzymała długi błyszczący
nóż.

Danilo zrobił krok do przodu, unosząc skrzyżowane lśniące sztylety. Ostrze elfki

ześlizgnęło się po ich krawędziach, sypiąc iskrami. Arilyn zręcznie odskoczyła i przez długą
chwilę stali niemal twarzą w twarz; gdyby nie skrzyżowana broń, można by rzec, że niczym
zakochani.

- Widzę, że nadal śpisz ze stalą pod poduszką. Dobrze wiedzieć, że pewne rzeczy nie

zmieniając się – zażartował Danilo, chowając sztylety. Pożałował swoich słów niemal w tej
samej chwili, kiedy je wypowiedział. Nawet jemu ten żart wydał się wymuszony, zabrzmiał
jak wyzwanie, niemal jako oskarżenie.

Arilyn rzuciła nóż na łóżko.
- A niech cię, Dan! Czemu wciąż tak się skradasz? To cud, że jeszcze żyjesz.
- Tak, często mi to mówią.
Milczenie, które teraz zapadło, było długie i trochę krępujące. Arilyn niespodziewanie

przypomniała sobie o swoim wyglądzie. Jej oczy rozszerzyły się, a dłonie uniosły do
zmierzwionych włosów.

- Bal Klejnotów. Nie mam jeszcze przebrania.
Z jakiegoś powodu fakt, że przejmowała się sprawami jego świata na tyle, by o tym

pamiętać, sprawił mu absurdalną przyjemność.

- Jeśli chcesz, możemy nie iść na bal. W końcu dopiero co wróciłaś.
- Tego popołudnia – potwierdziła – po długiej podróży i dwóch nie przespanych nocach.

Jednak ty jesteś tam oczekiwany, a ja obiecałam być z tobą.

Wydawało się, że odebrała własne słowa tak, jak on mógł je odebrać: przypomniała sobie

wszystkie obietnice, które złożyła i których nie dotrzymała. Przełknęła nerwowo ślinę i
kiwnęła brodą w stronę stołu.

- Co jest w tej paczce?
- Kiedy dotarła do mnie wiadomość, że się spóźnisz, pozwoliłem sobie wybrać jakieś

przebranie o barwie szlachetnego kamienia.

- Aha. Niech zgadnę: szafir?
Oboje uśmiechnęli się. Na początku ich znajomości, kiedy Danilo bardzo starał się, aby

przekonać ją i wszystkich dookoła, że jest głupim, płytkim dandysem, ułożył kilka banalnych
pieśni, w których porównywał jej oczy do tych szlachetnych kamieni. Arilyn uniosła brew i
zaczęła nucić melodię jednej z nich.

Ten żart usunął resztki rezerwy między nimi. Danilo zachichotał i cudownie się wykrzywił.
- Najlepszą rzeczą u starych przyjaciół jest to, że dobrze cię znają. Oczywiście jest to

również najgorsza rzecz.

- Starych przyjaciół – powtórzyła. Wypowiedziała te słowa obojętnie, ale kryło się w nich

pytanie. Czy właśnie mają stać się… tylko starymi przyjaciółmi i nikim więcej?

Danilo długo w myślach odpowiedzi, aż wreszcie znalazł taka, która mogłaby być

satysfakcjonująca. Ich życie może się zmienić, ale jedna rzecz zawsze pozostanie niezmienna:
głęboka i często niemożliwa do wytłumaczenia miłość, zrodzona w dniu, kiedy Arilyn porwała
go z karczmy. Rozerwał owijający paczkę papier i pokazał jej wykonaną przez elfy suknię;
była skrojona z granatowego aksamitu ze szlachetną prostotą.

background image

- Szafir – potwierdził z uśmiechem – i pasujące do tego klejnoty. Oszczędzę ci

wysłuchiwania pieśni, która przygotowałem na tę okazję.

Arilyn zachichotała i wzięła suknię z jego rąk, po czym odrzuciła ją na bok z takim samym

lekceważeniem, jak wcześniej uczyniła to z nożem. Danilo otworzył ramiona, a ona wpadła
prosto w nie.

- Tęskniłam za tobą – wymruczała mu w pierś.
Ze strony milczącej półelfki było to rzadkie wyznanie. Tak naprawdę Danilo mógł policzyć

na palcach jednej ręki chwile, kiedy mówili o takich sprawach, odkąd pewnej nocy cztery lata
temu postanowili ogłosić swoje zaręczyny na Balu Klejnotów. Rzeczywistość w dość
dramatycznych sposób pokrzyżowała ich plany, przez co znaleźli się na drodze długiej rozłąki.

Przysięgał sobie, że dzisiaj ta droga dobiegnie końca.
Wziął ją za ramiona i odsunął od siebie.
- Obejrzyj dokładnie paczkę. Obejrzyj wszystko to, co tam znajdziesz, gdyż nigdy nie

ujrzysz tego z bliska.

Arilyn uśmiechnęła się, po czym zrobiła tak, jak jej powiedział. Jej oczy rozszerzyły się ze

zdziwienia, kiedy spomiędzy papierów wyciągnęła czarny hełm z zasłoną.

- Hełm Lorda – wyszeptała. Był to jeden z magicznych artefaktów, które stanowiły znak i

jednocześnie maskowały Lordów Waterdeep, mężczyzn i kobiety pochodzących ze wszystkich
sfer i wybranych, by rządzić miastem. Na jej twarzy pojawiło się zrozumienie. – To twój?

Dan ze smutkiem pokiwał głową.
- Nie bardzo mi pasuje. Khelben wcisnął mi go cztery lata temu. Powiedziałbym ci

wcześniej, ale…

Głos mu się załamał. Arilyn kiwnęła głową, okazując zrozumienie. Wiadomo było, że

Lordowie nie mówią nikomu o swojej tożsamości z wyjątkiem osób, z którymi wchodzili w
związki małżeńskie, lecz nawet na takie zaufanie krzywo patrzono. Tylko Piergeiron
Paladinson, Pierwszy Lord miasta, był znany z imienia.

- Czemu mówisz mi o tym teraz? – Spojrzała na szafirową suknię i jej twarz zachmurzyła

się na wspomnienie przysięgi, którą mieli wypowiedzieć na Balu Klejnotów cztery lata temu.

Danilo był przygotowany na taką reakcję, lecz mimo to zabolało go serce.
- Mogę powiedzieć ci teraz, gdyż mam zamiar z tego zrezygnować – powiedział lekko. –

Ostatnio między Harfiarzami a paladynami z Waterdeep były jakieś tarcia. Lord Piergeiron,
jak można było się spodziewać, opowiada się po stronie sprawiedliwości. Bardzo chciał –
rzekłbym, że nawet gorliwie zabiegał – o zwolnienie mnie z tego obowiązku. Przekazałem też
straszliwemu Khelbenowi Arunsunowi, że nie zamierzam przejmować jego obowiązków
opiekuna Wieży Czarnokija.

Arilyn zmarszczyła brwi, kiedy Danilo wspomniał swojego krewniaka i mentora, a

wcześniej jej przełożonego u Harfiarzy.

- Sądziłem, że już dawno temu porzuciłem ten pomysł.
Jest ostrożna, zauważył Dan, chce zyskać na czasie, aby rozważyć wnioski płynące z

usłyszanych wiadomości.

- Niby tak; jak wiesz, kiedy jakiś czas temu ogłosiłem, że chcę być bardem, łaskawie

zgodził się. Jednak wciąż dawał mi cenne księgi czarów, dzielił się okruchami swojej mocy,
przekazywał mi sekrety, które przywiązałyby mnie do Harfiarzy i do niego samego. Zanim się
zorientowałem, zacząłem przychodzić do niego niemal codziennie. Dowodziłem nawet innymi
Harfiarzami. – Wzruszył ramionami. – Nasz drogi Khelben jest podstępny.

background image

Arilyn uśmiechnęła się, słysząc ten szyderczy ton, ale w jej oczach mignął gniew.
- Nawet własny cień Khelbena Arunsuna nie opisałby go lepiej! Dobrze zrobiłeś, że

uwolniłeś się od niego. Nadal masz broszę?

Była to bolesna sprawa; obydwoje nosili brosze, dzięki którym rozpoznawano w nich

Harfiarzy, członków na wpół tajnej organizacji zajmującej się utrzymywaniem równowagi na
świecie i upamiętnianiem opowieści o wielkich czynach. Jednak Arilyn było coraz bardziej
nie po drodze z Harfiarzami w ogóle, a z Khelbenem Arunsunem w szczególności. Dlatego po
ich ostatniej wspólnej misji i uratowaniu Isabeau Thione Arilyn rozstała się z Khelbenem i
Harfiarzami.

Jednak Danilo nie był jeszcze gotów, aby postąpić w ten sam sposób. Dotknął ramienia,

gdzie pod tabardem była przypięta do koszuli niewielka srebrna harfa umieszczona w
zakrzywionym półksiężycu.

- Tę broszę powierzył mi dobry człowiek. Przez wzgląd na niego miałem ją zawsze nosić i

starać się być godnym jego zaufania.

I jego córki.
Te słowa pozostały nie wypowiedziane, ale głębokie zmieszanie w oczach Arilyn

świadczyło o tym, że je usłyszała.

- Ja także mam broszę Harfiarzy, by uczcić pamięć mojego ojca, ale to jedyny powód.

Moja lojalność wyraża się w inny sposób.

- Tak, wiem o tym aż za dobrze – rzekł Danilo z większą goryczą niż zamierzał. Uniósł

dłoń, aby powstrzymać jej wyjaśnienia. – Nie, nic nie mów. Już to przerabialiśmy. To, co
zrobiłaś, zrobiłaś z miłości do mnie. Żałuje, że skutek był odmienny od zamierzonego, ale nie
będę cię winić za twoje zamiary.

Jego spojrzenie ponownie spoczęło na księżycowym ostrzu, elfim mieczu przekazywanym z

pokolenia na pokolenie, do którego każdy właściciel mógł dodawać własną magiczną moc.
Dla matki Arilyn otworzył magiczną bramę między światem jej ludzkiego ukochanego, a
odległą wyspą elfów Evermeet. Stało się to przyczyną elfiego ludu, a wiele lat później
doprowadziło do długiego łańcucha wydarzeń, na skutek których Arilyn zwróciła na siebie
uwagę Harfiarzy z Waterdeep. Danilowi nakazano śledzić ją. Podczas tej misji jego i Arilyn
połączyły więzy zaufania, przyjaźni i czegoś głębszego i znacznie bardziej złożonego niż
miłość. Arilyn scedowała na niego prawo do księżycowej klingi i jej nocy. Czyniąc tak,
złamała wielowiekową tradycję, gdyż ostrzem mógł posługiwać się tylko jego prawowity
właściciel. Postępując w ten sposób, nieświadomie skazała go na wieczną służbę magicznemu
mieczowi.

Była to cena, którą Danila z chęcią zapłaciłby za więź, jaką im dawał, ale tak naprawdę

nigdy nie miał wyboru. Kiedy Arilyn uświadomiła sobie skutki swojej decyzji, wzięła na
siebie ciężar uwolnienia przyjaciela od służby, na którą nie wstąpił dobrowolnie. W ten
sposób złamała mistyczną elfią więź łączącą ją z mieczem. Miecz dał Arilyn inną moc i stał
się lojalny wobec kogoś innego.

Teraz jedynie ostrzegał ją, kiedy leśny lud potrzebował oręża bohatera. Małe grupki elfów

żyły w rozproszeniu w lasach Faerunu, wiele z nich znajdowało się w niebezpieczeństwie lub
chyliło ku upadkowi. Coraz częściej sny Arilyn nawiedzały majaki, a miecz częściej lśnił
zielonym światłem niż spoczywał w spokoju. Choć wiedziała, że dysponuje tylko jednym
mieczem i nie może pomóc każdemu elfowi w potrzebie, wezwania te były zbyt silne, by
mogła je ignorować, dlatego niemal przez cały czas była w drodze, i nie mogło być inaczej.

background image

- Rób to, co musisz – powiedział cicho Danilo. – Nic mnie nie trzyma w Waterdeep i nie

ma powodu, dla którego nie mógłbym wyruszyć z tobą w drogę.

Ale był powód, i obydwoje o tym wiedzieli. Wśród leśnych elfów, które rzadko miały do

czynienia z obcymi nawet ze swojego rodzaju, Arilyn, księżycowa elfka z domieszką ludzkiej
krwi, była kimś dziwnym. Jednak stała się bohaterką trwającej przez wieki legendy o
księżycowym ostrzu i w ten sposób otrzymała to, czego pragnęła przez całe życie: prawdziwą
akceptację ze strony elfiego ludu. Żaden inny człowiek nie mógłby tego osiągnąć.

- Nie, nie ma powodów – odpowiedziała niezbyt przekonująco. Spojrzała mu w oczy i

zmusiła się do uśmiechu. – Wygląda na to, że uwolniłeś się od wszystkich spraw, z wyjątkiem
jednej. Tej nocy musisz sprostać oczekiwaniom twojej rodziny. Kiedy zaczyna się bal?

Danilo wyjrzał przez okno. Zapadł już zmierzch, ulice rozjaśniał słaby blask lamp.
- Sądzę, że za godzinę. Jeśli się pospieszymy, spóźnimy się elegancko – powiedział i

potwierdził te słowa eleganckim uśmiechem. – A jeśli nie będziemy się spieszyć, spóźnimy się
skandalicznie.

- To kusząca propozycja, lordzie Thann – powiedziała poważnym tonem, choć jej oczy się

śmiały. – Ale lepiej idź beze mnie, dogonię cię najszybciej, jak zdołam. Ponieważ to wasze
rodzinne przyjęcie, twoja nieobecność zostanie zauważona i należycie oceniona.

- Lady Cassandra widzi wszystko – mruknął, wspominając przerażająca kobietę, która dała

mu życie i zarządzała majątkiem rodu Thann z żelazną wolą i niemałym talentem.

W błękitno-złotych oczach Arilyn pojawił się twardy błysk typowy dla wojowników,

którzy usłyszeli imię swojego największego wroga.

- To prawda. Nawet bez spóźnienia wywołamy swego rodzaju skandal.
- Tak trzymać – rzekł z uznaniem.
***
Nie minęło więcej czasu niż godzina, gdy Arilyn wysiadła z wynajętego powozu przed

bramą willi rodu Thann. Duża, zbudowana z białego marmuru posiadłość zajmowała niemal
cały kwartał Dzielnicy Północnej. Wyglądało na to, że Danilo pozwolił sobie na nieścisłe
określenie godziny rozpoczęcia przyjęcia i że uroczystości trwało już od dłuższego czasu.

Arilyn rozglądało się wokół niczym wojownik na polu bitwy. Choć Bal Klejnotów był

jednym z ostatnich bali letniego sezonu, w tym jasnym miejscu szarość i chłód nadchodzącej
zimy zdawały się znikać. Nawet ciemności nocy trzymano na dystans. Księżyc wieńczący
spadzisty dach willi był jasny i okrągły jak letnia róża, zaś w otaczających dom ogrodach kule
światła pływały tam i z powrotem niczym wielkie różnobarwne świetliki. Przez otwarte okna
dobiegały wybuchy śmiechu i dźwięki tanecznej muzyki.

Poszła za niewielką grupką spóźnionych gości, przeklinając wąską spódnicę, która

zmuszała ją do stawiania drobnych kroczków. Cały tłum gości zgromadził się w wielkiej Sali
oświetlonej blaskiem tysięcy świec. Tancerze odziani w jaskrawe kostiumy o barwie
szlachetnych kamieni wirowali w takt muzyki. Inni goście sączyli rzadkie wina będące
źródłem zamożności rodziny lub słuchali utalentowanych muzyków, którzy znajdowali się
dosłownie wszędzie. Pary udawały się do wspaniale udekorowanych alków i altanek, aby
zrywać tam ostatnie kwiaty letniego romansu.

Arilyn musiała przyznać, że był to niezły spektakl. Ten bał miał być ukoronowaniem całego

sezonu, dlatego patrycjat wznosił się na szczyty wyrafinowania, każdy gość usiłował przebić
innych jakością tkanin, pięknem stroju i jego zdobieniem. Było jasne, że tego dnia wszystko
musi być doskonałe. Cassandra Thann, głowa swojego klanu i królowa elity, nie

background image

przygotowałaby tego inaczej.

Jedyny zakłócający przyjęcie dźwięk – o ile można w ten sposób nazwać radosny śmiech –

dochodził z odległego kąta wielkiej sali. Arilyn skierowała się w tamtą stronę.

Przecisnęła się przez tłum otaczający Danila, kiedy ten zaczął opowiadać swoje przygody z

lubiącym zagadki smokiem. Była to historia komiczna i całkiem różna od tej, którą słyszała
Arilyn. Wątpiła, aby ci, którzy przeżyli to spotkanie, mogli rozpoznać je w tej opowieści, choć
prawda w jakiś sposób jednak przebijała się przez słowa barda nawet wtedy, kiedy krył się za
maską błazna.

Przyjrzała się człowiekowi, który był jej partnerem u Harfiarzy i wciąż trzymał jej serce w

swoich dłoniach. Danilo wyglądał jak miły i zabawny dandys, szczodrze obdarzony urodą,
bogactwem i dobrym towarzystwem. Był wysoki, szczupły, pełen wdzięku i dobrych manier, o
proporcjonalnej sylwetce i twarzy, i dobrze czuł się w wyszukanych strojach, jakich wymagały
takie przyjęcia. Rękawy jego wspaniałej szmaragdowej kurtki były rozcięte, odsłaniając jasną
podszewkę ze złotogłowiu. Złoto błyszczało również na jego rozgestykulowanych dłoniach i w
słabym blasku gęstej czupryny, która spadała mu aż na ramiona.

Złoty, pomyślała. Oto najlepiej opisujące go słowo. Nie umiałaby bez namysłu wymienić

zalety, której by nie miał, zadania, którego nie wykonałby niemal z nieprzyzwoitą łatwością.
Wyglądało na to, że Danilo pozostaje w zgodzie z samym sobą. Wydawało się też, że nie jest
w swojej opinii odosobniony, gdyż szelmowski uśmiech i figlarny błysk w jego szarych
oczach instynktownie wywoływały uśmiechy wszystkich, którzy na niego patrzyli.

Arilyn wciąż dziwiła się, co taka złota, radosna osoba widzi ciekawego w niej, elfie,

której życie pochłaniają jedynie obowiązki i niebezpieczeństwa. Mimo to kiedy ją dostrzegł,
w jego oczach rozbłysła autentyczna radość, nie mająca nic wspólnego z maską wesołości,
którą nosił podczas jej nieobecności.

- Arilyn, musisz to zobaczyć! – zawołał, przekrzykując oklaski, jakie zebrał za swoją

opowieść. Odsłonił przedmiot, który trzymał w dłoni – częściowo rozwiniętą różę w rzadkim
kolorze głębokiego błękitu.

Przez grupę gości przeszedł szmer zaciekawienia. Takie rośliny były owsiane legendą,

znano je tylko w odległym Evermeet. Danilo jakoś zdobył kilka tych skarbów od ludu elfów.
Aby uczcić swoją wybrankę, postanowił urządzić ogród przy swojej miejskiej rezydencji na
modłę elfią, i to w taki sposób, aby przyćmił nawet najlepsze ogrody Evermeet. Tutejsze damy
często powtarzały tę romantyczną opowieść, zawsze kończąc ją pełnym tęsknoty
westchnieniem. Teraz w jej stronę zwróciło się wiele par oczu, niektóre z zazdrością, niektóre
tylko z ciekawością.

Wielu gości patrzyło także z wyrzutem na przypięty u jej pasa miecz. Była jedyną uzbrojoną

osobą na sali. Wprawdzie księżycowe ostrze było rzeczą bezcenną, wartą więcej niż klejnoty
zdobiące z tuzin gości, ale jednak była to broń. Jeszcze bardziej prawdopodobne było, iż
niektórzy słyszeli o jej paskudnej reputacji i uważali miecz zabójcy nie tylko za faux pas, ale i
zagrożenie.

Arilyn zignorowała te spojrzenie i podeszła do Danila. Pogładziła palcami jego

wyciągniętą dłoń i symboliczną różę, po czym cofnęła się, aby obejrzeć czar, który
najwyraźniej zamierzał rzucić w hołdzie dla niej.

Trzymając różę w wyciągniętej ręce, Danilo zaśpiewał. Kiedy cofnął dłoń, błękitny kwiat

trwał zawieszony w powietrzu. Potem nadal śpiewając, wyciągnął z torebki u pasa szczyptę
ciemnego proszku o delikatnym, choć nie pozostawiającym wątpliwości zapachu obory.

background image

Rozsypał go na posadzce, po czym rozwijając zaklęcie, rozsypał kolejną warstwę proszku,
tym razem o zapachu łąki i letniego deszczu. Potem nastąpiła seria szybkich i płynnych ruchów
rękami, którym towarzyszyła pieśń w języku elfów.

Wokół rzucającego zaklęcie barda zaczęła gromadzić się moc pod postacią zielonego

światła. Towarzystwo wokół Danila zamilkło, kiedy zielona aura również ich otoczyła. Potem
w całej sali przycichły wszystkie śmiechy i rozmowy, goście oczekiwali na efekty zaklęć. Ich
twarze wyrażały różny stopień zaciekawienia, zdziwienia albo – w przypadku, którzy znali
reputację Danila – obawy.

Zaklęcie zakończyło się wysoką, dźwięczną nutą. Niektórzy widzowie nagromadzili śpiew

oklaskami, ale większość tylko gapiła się na zachodzące na ich oczach przemiany.

Błękitna róża rosła – ale nie tak, jak zwykle rosną róże, lecz z tą samą dziwną szybkością,

z jaką troll regeneruje swoje odcięte kończyny albo hydrze odrastają dwie głowy ucięte
toporem wojownika. Jednak w przeciwieństwie do tych regenerujących się potworów, kiedy
elfia róża osiągnęła naturalną wielkość, nie przestała dalej rosnąć.

Jej łodyga stała się pniem, z którego pomknęły w stronę sufitu gałęzie, zaś korzenie zaczęły

czołgać się po marmurowej posadzce. Rozległ się szum rozwijających się liści. Pączki pękały,
wydając dźwięki przypominające odkorkowywanie przez niewidzialne skrzaty małych
buteleczek musującego wina. W ciągu kilku chwil magiczny krzak pokryły dziesiątki, a potem
setki rzadkich błękitnych róż.

Wielki krzak sięgał już do połowy wysokości sali, a gałęzie zaczęły łamać się pod

własnym ciężarem. Tempo wzrostu wcale nie malało. To może być problem, pomyślała Arilyn.
Skrzywiła się i położyła dłoń na rękojeści miecza.

Wdzięcznie wznoszące się gałęzie utworzyły leniwy łuk, po czym zaczęły opadać w stronę

posadzki.

Szmer podziwu niespodziewanie urwał się, a chwilę później rozległy się ostrzegawcze

krzyki. Gałęzie krzaku zaczęły sięgać w stronę gości niczym szpony setek nurkujących
sokołów.

Zaczęto wzywać Khelbena Arunsuna, spokrewnionego z rodziną Thann najpotężniejszego

maga w Waterdeep, ale arcymaga nie było właśnie na sali. Zgiełk narastał; kilku pomniejszych
magów usiłowało na własną rękę powstrzymać wymykającą się spod kontroli magię, ale udało
im się jedynie dokonać zmiany koloru kwiatów z elfiego błękitu na bardziej tradycyjny kolor.
Krzew nadal się rozrastał.

Wszystko to trwało krócej niż ta opowieść. Początkowo Danilo stał osłupiały ze

zdziwienia w samym centrum zielonej burzy, nie tknięty przez rozwijające się kolce i gałęzie.
Po chwili jednak dostrzegł, że Arilyn może nie mieć tyle szczęścia. Zbyt wiele razy była
świadkiem jego „nieudanych” zaklęć, dlatego obawiał się, iż nie zrozumie, że tym razem
niebezpieczeństwo jest jak najbardziej prawdziwe. Stała i patrzyła, nie uciekając na widok
zbliżających się kolców.

- Elegard aquilar! – zawołał Danilo, modląc się, by Arilyn wyczytała prawdę kryjącą się

w starym elfim okrzyku bojowym.

Tak jak się spodziewał, szafirowe źrenice półelfi zwęziły się jak u gotowego do starcia

wojownika. Kiedy rozwijające się gałęzie zaczęły zbliżać się do niej, wyciągnęła z pochwy
księżycowe ostrze. Uniosła miecz w samą porę, by odbić pierwszy atak liści, po czym wpadła
w zręczny, wyćwiczony rytm.

Niektóre kolczaste odrosty zanurkowały w tłum wycofujących się gości, rozdzierając ich

background image

stroje i wplątując się w rozwiane włosy. Wybuchła panika, szlachetnie urodzeni gorączkowo
szukali dróg ucieczki. Wdzięczne tancerki plątały się w swoich przezroczystych sukniach i
przewracały. Dobrze wychowani dżentelmeni przeskakiwali nad nimi, chcąc jak najszybciej
znaleźć się w bezpiecznym miejscu. Wszyscy muzycy opuścili swoje miejsca, z wyjątkiem
jednego dowcipnego grajka z flażoletem, który zagrał pierwsze żałosne nuty piosenki „Moja
ukochana to wędrująca róża”.

Wśród tego wszystkiego ostrze Arilyn tańczyło i cięło. Wokół niej piętrzyły się stosy

odciętych gałęzi, utrudniając jej zlikwidowanie przyczyny całego zamieszania.

To znaczy krzaku, a nie tego, kto rzucił czar.
Taką przynajmniej nadzieję miał Danilo.
Jednak nie mógł być całkiem pewien. Kiedy Arilyn wreszcie przedarła się przez straszliwą

roślinę i ruszyła w jego stronę, w jej ciemnych oczach była ponura wściekłość.

Danilo nie mógł jej winić. Był znany ze swoich źle rzucanych czarów, ale nigdy nie

żartował sobie w ten sposób z Arilyn. Drgnął, kiedy jedna z gałęzi sięgnęła do sukni
dziewczyny. Szafirowy aksamit pękł z głośnym trzaskiem; suknia była rozerwana od biodra aż
do kostki, a na odsłoniętej nodze widać było cienką strużkę krwi.

Ręka Danila odruchowo sięgnęła tam, gdzie zwykle wisiał jego miecz, ale przypomniał

sobie, że nie ma broni.

- Stój – rozkazała Arilyn i skoczyła do przodu, tnąc mieczem tak blisko niego, iż Danilo

poczuł na twarzy podmuch powietrza.

Cofnął się o krok, usiłując znaleźć jakiś sposób na pokonanie zielonej bariery pomiędzy

nim i dziewczyną. Niespodziewanie krzak przestał rosnąć. Zatrzymane w pół drogi gałęzie
zaczęły świecić zielonym światłem, a te odcięte rozwiały się we mgle; na marmurowej
podłodze pozostała tylko jedna na wpół rozwinięta róża.

Kątem oka Danilo dostrzegł, że goście powoli wracają do sali z minami wyrażającymi

ostrożność, ale i ciekawość. Jego uwaga była jednak skupiona wyłącznie na stojącej przed nim
ponurej, rozczochranej kobiecie. Usiłował znaleźć jakieś wyjaśnienie, ale jego zwykle
obrotny język był teraz jak obciążony kamieniem.

- Co za wyjątkowa sztuczka. Po raz kolejny, muszę dodać – rozległ się za jego plecami aż

zbyt dobrze mu znany kobiecy głos.

Nie patrząc w lodowato błękitne oczy mówiącej, Danilo wiedział, że ironiczny komentarz

matki odnosi się zarówno do jego nieudanego zaklęcia, jak i reakcji Arilyn.

Ona najwyraźniej również tak to zrozumiała. Spojrzenie półelfki spoczęło z uznaniem na

twarzy Danila, a potem na dalej tkwiącym w jej dłoniach mieczu. Wsunęła broń z powrotem
do pochwy i odwróciła się do gospodyni.

- Przepraszam, że zakłóciłam przyjęcie. Po raz kolejny, muszę dodać – odparła sucho.

Wskazała na swoją podartą suknię. – Wybacz, lady Thann, ale lepiej będzie, jeśli się
przebiorę.

Cassandra Thann przyglądała się półelfce z niesmakiem.
- Co do tego – rzekł i zrobiła przerwę, która miała wyrażać „ale niczego innego” –

jesteśmy całkiem zgodne. Suzanne wskaże ci pokój dla gości z odpowiednią garderobą.
Wybierz coś, co będzie ci pasować.

Był to starannie zawoalowany rozkaz. Arilyn skwitowała te słowa eleganckim skinieniem

głowy, po czym podążyła za służącą, która przybiegła spełnić życzenie pani.

Danilo chwycił dziewczynę za ramie, kiedy przechodziła obok.

background image

- Porozmawiamy o tym później – rzekł tak, aby tylko ona go usłyszała.
Spojrzała mu prosto w oczy i uniosła hebanową brew.
- Co do tego – odparła równie cicho – możesz postawić własną…
w tej chwili znowu rozległa się skoczna muzyka, która zagłuszyła jej ostatnie słowa.

Jednak Danilo był pewien, że wie, co chciała mu rzec.

Przyglądał się, jak odchodzi normalnym krokiem, gdyż ciasna suknia z aksamitu już jej nie

krępowała. Westchnął i odwrócił się, by stawić czoła lady Thann, drugiej z dwóch
najważniejszych w jego życiu kobiet.

Cassandra Thann była – a przynajmniej tak sądziła większość mieszkańców Waterdeep –

siostrą Khelbena Arunsuna. Była również matką dziewięciorga dzieci, które dostarczyły jej
małej gromadki wnuków. Prawdopodobnie przeżyła już ponad sześćdziesiąt zim, lecz mimo
przecinających czoło zmarszczek niezadowolenia, wyglądała na zaledwie o dziesięć lat
starszą od swojego najstarszego syna. Starannie ułożone włosy były gęste i błyszczące, a
sylwetka szczupła i pełna energii. Wiek nie zatarł ładnych, ostrych linii policzków oraz
szczęki. Plotki mówiły, że Cassandra zawdzięcza swoją urodę eliksirom długowieczności, ale
Danilo w to nie wierzył. Bardziej prawdopodobne było to, że lata po prostu nie ważyły się jej
dotknąć.

- Przyjęcie, które zostanie w pamięci – zauważył lekkim tonem. Z założonymi do tyłu

rękami przyglądał się wznowionemu tańcowi. – Są odporni, nieprawdaż?

- Dobrze, że są – odparła Cassandra, a ostry ton jej głosu kontrastował z uśmiechem na

twarzy. – Twój śmieszny występ niemal położył kres balowi.

Danilo zobaczył, jak Myrna Cassalanter, młoda kobieta o włosach barwionych jasną henną

i oczach głodnego drapieżnika, zbliża się do jego starego przyjaciela Regneta Amcathry.
Plotka głosiła, że ród Cassalanter ma połączyć się z bogatym rodem Amcathra;
prawdopodobnie była to plotka rozsiewana przez samą Myrnę. Przyjaciel, jak wiedział Dan,
miał na ten temat inne zdanie. Na twarzy biednego Regneta wiodącego Myrnę na parkiet
malowała się panika, słabo zamaskowana elegancją. Wyglądało na to, że ta noc dla nikogo nie
będzie łatwa.

- Wczesny koniec balu to byłaby katastrofa – mruknął Danilo.
- Nalegałeś, aby w tym roku pojawić się tutaj – zauważyła lady Cassandra. Jej wzrok

podążał za wychodzącą z sali Arilyn, po czym zwróciła się w stronę syna. – Mam nadzieję, że
tym razem nie będzie żadnych oświadczyn?

Jej słowa osadziły Danila w miejscu. Przez chwilę dziwił się, skąd Cassandra

dowiedziała się o ich planach sprzed czterech lat. Po namyśle doszedł do wniosku, że
komentarz jego matki ma więcej wspólnego z tradycją niż z jasnowidzeniem. Ogłaszanie
zaręczy w porze żniw i letnich festiwali było bardzo popularne. Mimo to jej słowa zmieszały
go.

- A gdyby tak było? – spytał wyzywająco.
Cassandra uśmiechnęła się i na jej twarzy pojawiła się doprowadzająca go do wściekłości

mieszanka ulgi i zadowolenia. – Też tak sądziłam. Pogłoski o twoim… związku… z tą półelfką
musiały być przesadzone.

Danilo był całkowicie zaskoczony.
- Arilyn jest moją towarzyszką od ponad sześciu lat, i poza katastrofą na balu cztery lata

temu nie zgłosiłaś wobec niej żadnych istotnych zastrzeżeń. Dlaczego zatem teraz?

- Czemu? – odparła kobieta. – Jako najemniczka była nawet bardziej niż dobrze

background image

wyszkolona, a kiedy ktoś wynajmuje osobę o takich zdolnościach, musi liczyć się również z
niedogodnościami wynikającymi z przypadkowej walki. Tamtego roku na balu na szczęście
nikomu nie stała się żadna krzywda. Ten rok to zupełnie co innego. Nie myśl, iż nie słyszałam,
jak młode damy wzdychają na myśl o naszym elfim ogrodzie. Mężczyzna nie obdarowuje
zwykłej najemniczki szafirami i błękitnymi różami.

- Arilyn nigdy nie była zwykłą najemniczką.
Cassandra syknęła przez zaciśnięte zęby.
- Zatem to prawda. Danilo, pora, abyś wziął pod uwagę swoją pozycję. Nie jesteś

chłopcem, który może tracić czas na błahostki.

Z trudem opanował się i powstrzymał gniew, który rozpalał się w nim niczym płomień.
- Ostrożnie, matko – powiedział cicho. – Są rzeczy, których nie zniosę nawet z twoich ust.
- Lepiej, abyś usłyszał je ode mnie niż od obcego. Ta półelfka nie jest warta twojej uwagi,

i koniec.

Danilo przez dłuższą chwilę przyglądał się tancerzom, nim zmusił się do odpowiedzi.
- Ta rozmowa musi skończyć się teraz, zanim nasze stosunki staną się nie do naprawienia. Z

całym szacunkiem, moja pani, gdybyś była mężczyzną, byłbym zmuszony prosić cię o
odwołanie tych słów.

- Gdybyś ty był mężczyzną, ta rozmowa w ogóle nie byłaby potrzeba! – warknęła. Jej

gniew zniknął tak szybko, jak się pojawił. – Synu, muszę być z tobą szczera.

- Wyobraź sobie moje zdziwienie – mruknął.
Cassandra puściła tą uwagę mimo uszu. Wzięła od przechodzącego służącego kieliszek

wina i wykonała nim szeroki gest, wskazując na migoczący tłum.

- Rozejrzyj się. Czy zauważyłeś, że wśród szlachty Waterdeep nie ma elfów?
Wzruszył ramionami.
- Tak. I co z tego?
- Być może powinieneś wziąć to pod uwagę.
Danilo strzelił palcami.
- A co z Dezlentyrami? Corinn i Corinna to półelfy, a mimo to Corinn ma tytuł.
- Możesz być pewien, że ten tytuł wkrótce zostanie zakwestionowany – powiedziała

roztargnionym tonem. – To dzieci elfiej żony lorda Arlosa. Jego pierwszej żony – podkreśliła.
– Pamiętasz, w jakich okolicznościach zmarła?

Danilo przypomniał sobie opowieść, którą słyszał za młodu i o której dawno już

zapomniał.

- Znalezioną ją martwą w ogrodzie – rzekł powoli. – Jeśli dobrze pamiętam, lord Arlos

twierdził uparcie, że była to robota najętych zabójców. Uważał, że jego wrogowie nie chcą
widzieć wśród tutejszych szlachty innych ras niż ludzie i że śmierć żony była tego rezultatem.
Z pewnością przemawiała przez niego tylko złość rozżalonego człowieka!

Cassandra jeszcze raz spojrzała mu w oczy.
- Naprawdę?
Zaległa ciężka cisza, gdyż Danilo nie wiedział, co ma odpowiedzieć na taki absurd. Nim

odzyskał władzę w języku, matka już odeszła i została wchłonięta przez krąg tańczących.

***
Arilyn szła lśniącymi korytarzami, próbując ignorować ciernie, które wbiły się w jej zbyt

delikatne pantofelki. W tym momencie chętnie sprzedałaby swego najlepszego konia za parę
grubych, praktycznych butów. Nie tylko ochroniłyby jej stopy przed kolcami, ale również

background image

pozwoliłyby wymierzyć Danilowi solidnego kopniaka w tyłek.

Co go napadło? To prawda, że bardzo lubi płatać figle. Prawda też, że nosi maskę

płytkiego, głupiego modnisia. Mogła to pojąć zwłaszcza że jego udawana głupota dostarczała
jej wiele rozrywki. Nauczyła się już spoglądać poprzez zasłony jego żartów prosto w sedno
sprawy; zwykle okazywało się, iż w pełni zgadza się z celami Danila, choć nie zawsze
pochwalała jego metody działania. Ale jego dzisiejszy wybryk był dla niej nie do pojęcia.

Kiedy gniew Arilyn osłabł, przypomniała sobie zaskoczenie malujące się na twarzy

Danila, a potem jak użył elfiego języka, aby ją ostrzec. Było to dziwne, biorąc pod uwagę jego
starania, aby ukryć przed innymi znajomość tego języka. Nie, to, co wydarzyło się dzisiejszej
nocy, było czymś więcej niż tylko zwykłym dowcipem.

- Czy jesteśmy już na miejscu? – spytała służącą, kiedy skręciły w kolejny korytarz.
Dziewczyna obejrzała się przez ramię i uśmiechnęła.
- To wspaniałe przyjęcie, nawet jeśli z małą niespodzianką. Pewnie z niecierpliwością

oczekuje pani powrotu na salę.

Arilyn wzniosła oczy w górę i powstrzymała się od komentarza. Być może według ludzkich

standardów to jest wspaniałe przyjęcie, ale nie mogła nie porównywać tutejszych bali z elfami
festynami. Tutaj w centrum zgromadzeń zawsze są polityka, interesy i intrygi. Ludzie
mieszkający w miastach nie znają prawdziwej rozrywki.

Ta dziewczyna także nie może nic wiedzieć o radości i poczuciu jedności, cechujących

elfie zabawy. Sądząc po jej czystym i beztroskim uśmiechu, nie wie też nic o złamanych
sercach i rodzących się z tego potem komplikacjach. Arilyn nie wiedziała, czy dziewczynie
należy współczuć, czy też jej zazdrości.

Wreszcie służąca wskazała jej pokój. Potem przynosiła jeden jaskrawy strój za drugim,

wychwalając zalety każdego z nich. Zirytowana Arilyn wskazała wreszcie na srebrną suknię,
która miała mniej więcej właściwy rozmiar… i była na tyle luźna, że zapewniała swobodę
ruchów. Zdjęła jedwabne pantofelki i dała je służącej, aby coś z nimi zrobiła. Dziewczyna
krzyknęła z przerażenia na widok kolców wbitych w tkaninę, po czym zabrała się do
wyciągania ich i ścierania plam krwi.

Pozostawiona sama sobie, Arilyn szybko zrzuciła zniszczoną suknię i założyła drugą.

Usunęła z loków kawałki gałązek i liście, pozostawiając unoszącą się wokół jej ramion czarną
aureolę kręconych włosów. Przestępując niecierpliwie z jednej bosej stopy na drugą, czekała,
aż buty zostaną jej zwrócone.

- Obawiam się, że są całkiem zniszczone – powiedziała wreszcie służąca i spojrzała na

Arilyn pełnym żalu wzrokiem. – Zakrwawiłaś je.

- To bardzo nierozważnie z mojej strony – odparła sucho półelfka. Wskazała brodą na

wielką garderobę sąsiadującą z sypialnią. – Są tam jakieś buty?

Oczy dziewczyny zrobiły się okrągłe i zaczęła coś mamrotać. Arilyn czekała, unosząc

brew. Wreszcie służąca z westchnieniem poddała się. Chwilę potem wyszła z garderoby,
trzymając w dwóch palcach parę skórzanych butów na cienkiej podeszwie.

- One nie są odpowiednie – zaczęła. – Lady Cassandra kazała mi zająć się panią i znaleźć

odpowiednie ubranie. Nie podziękuje mi za to.

Arilyn stłumiła westchnienie. Buty były z pewnością elfim dziełem, gdyż żaden ludzki

rzemieślnik nie zdołałby zabarwić mięciutkiej skóry jelenia na tak głęboki odcień błękitu, a do
tego niemal migotały magią. Najprawdopodobniej były warte więcej niż noszone przez Arilyn
srebrny naszyjnik i szafiry.

background image

- Elfy w nich tańczą – zapewniła dziewczynę.
- No, cóż…
- Jeśli to cię martwi, przyślij do mnie lady Cassandrę – powiedziała zdecydowanie Arilyn.

– Już ja to załatwię.

Służąca zastanawiała się przez chwilę. Jej twarz powoli rozjaśnił uśmiech.
- Z chęcią bym to zobaczyła – powiedziała cicho.
Arilyn zachichotała.
- Daj te buty. Jeśli zacznie się walka, nie przeleję pierwszej kropli krwi, dopóki nie

upewnię się, że siedzisz w pierwszym rzędzie. Zgoda?

- Zgoda.
Buty przeszły z ręki do ręki i już po chwili Arilyn przemierzała sama korytarzem. Po kilku

pierwszych zakrętach uświadomiła sobie, że nic tutaj nie wygląda znajomo. Była zbyt zajęta
własnymi myślami, by zwracać uwagę na drogę. Teraz ona, elfka zdolna wytropić jelenia przy
blasku księżyca i śledzić drogę wiewiórki na drzewach, była całkowicie zagubiona w
labiryncie pokojów i korytarzy.

- Czy Bran nie byłby ze mnie dumny? – wymruczała, wspominając ludzkiego łowcę, który

był jej mistrzem. Jeśli Danilo dowie się o jej przygodzie, będzie gadać o tym bez końca.
Zdecydowana zachować tę sprawę tylko dla siebie, szła dalej, kiwając głową mijanym od
czasu do czasu służącym i gościom.

Z każdym zakrętem jej nastrój pogarszał się coraz bardziej. Wreszcie postanowiła poddać

się i zapytać o drogę pierwszą osobę, którą napotka.

Słysząc odgłosy rozmowy dobiegające z pokoju na końcu korytarza, pospieszyła tam,

poruszając się w pożyczonych elfich butach cicho niczym cień. Podchodząc do drzwi,
zwolniła i zaczęła nasłuchiwać, czekając na odpowiednią chwilę, aby przeszkodzić
rozmawiającym.

- Moim zdaniem w Waterdeep i tak jest za dużo magii.
To zdanie wypowiedziane z emfazą znajomym męskim głosem z lekkim akcentem sprawiło,

że Arilyn zatrzymała się w pół kroku. Nie takich słów należałoby spodziewać się z ust
Khelbena Arunsuna, najpotężniejszego maga w mieście i długoletniego mentora Danila.

Arilyn skrzywiła się na myśl, że ma takie szczęście. Jeśli zapyta o drogę obecne tam osoby,

Danilo z pewnością dowie się o jej przygodzie.

- Twoja propozycja jest ciekawa, lordzie Eltorchul, lecz niebezpieczna – oznajmił gruby,

zrzędliwy męski głos.

To mógłby być Maskar Wands, domyśliła się Arilyn. Danilo często wspominał, że stary

mag jest nerwowy jak znosząca jaja kwoka.

- Niebezpieczna? Jak to? Kule snów zostały starannie sprawdzone. Obiekty badań były nim

zainteresowane, a nawet chętne do pomocy, i choć nie były to zbyt ważne osoby, z
przyjemnością powiem, iż nie poniosły żadnego uszczerbku. Wręcz przeciwnie, kule snów
dały im kilka chwil wytchnienia od ich ponurych małych żywotów.

W głosie mężczyzny pobrzmiewały dobrze wyuczone niemal muzyczne dźwięki, a zawarta

w jego słowach delikatna drwina sprawiła, że Arilyn uśmiechnęła się. To na pewno Oth
Eltorchul, członek rodziny magów, która zajmuje się nauczaniem magii i magicznymi
eksperymentami. Znała go tylko z widzenia. Był to wysoki człowiek o typowych dla swojego
rodu włosach koloru płomienia i żółtych oczach przywodzących na myśl skupione spojrzenie
polującej sowy. Danilo studiował kilka lat razem z lordem Eltorchulem, ojcem Otha, ale nie

background image

miał najlepszej opinii o jego synu. W tej chwili Arilyn była skłonna przychylić się do zdania
Dana.

- Skąd pochodzę te sny? – spytał nieznajomy głos.
Nastąpiła krótka chwila ciszy, przerwana szyderczym śmiechem Otha. Arilyn sądziła, że

było to rozsądne pytanie. Wszystkie sny skąd pochodzą.

- To magiczne iluzję, lordzie Gundwynd, i nic więcej. Wykreowane zdarzenia, które śniące

postrzega tak, jakby były prawdziwe. To całkowicie nieszkodliwe.

- Magia nigdy nie jest całkowicie nieszkodliwa – zauważył Khelben. – Wie o tym każdy

rozsądny człowiek, niezależnie od tego, czy jest magiem, czy nie.

Rozległo się szuranie gwałtownie odsuwanego krzesła.
- Nazywasz mnie głupcem, lodzie Arunsunie?
- I obrażam wszystkich tu zgromadzonych? – W głosie arcymaga brzmiało rozdrażnienie. –

Po co mówić, że niebo jest niebieskie, skoro wszyscy mają oczy i mogą to sprawdzić?

- Popatrz na to!
Arilyn czuła, że w najbliższym czasie nie będzie dobrej okazji do wkroczenia do komnaty.

Zrobiła dwa kroki do tyłu, kiedy zatrzymał ją inny znajomy głos.

- Siadaj, Oth – powiedziała stanowczo lady Cassandra – i posłuchaj naszej opinii, o którą

prosiłeś. Powiem wprost. Nikt nie będzie sprzedawał twoich kul snów, gdyż będzie temu
przeciwny każdy mag w tym mieście. Każda próba sprzedaży iluzji na jarmarcznym straganie
to głupie wyzwanie rzucone ich mocy i prawu do prowadzenia magicznej działalności. Nie
chcę mieć nic wspólnego z tym ani z tymi, którzy będą się tym zajmować.

Rozległ się szmer aprobaty.
- Kule snów mogą stać się popularne – upierał się Oth. – Można na nich wiele zarobić.
- Można także zarobić na handlu niewolnikami, truciznami i pewnymi odmianami ziela

fajkowego. Lecz takie rzeczy są prawnie zakazane, Oth, i dobrze o tym wiesz.

- Nie ma zakazu sprzedaży kul snów – zaprotestował Oth.
- Ale będzie – oznajmił ktoś, kogo Arilyn rozpoznała jako Boraldana Ilzimmera.

Zauważyła również, że mężczyźnie wcale nie podoba się to, co sam powiedział. – Gildia
magów ma w tym mieście znaczne wpływy i ich działania wkrótce będą wspierane przez
prawo.

- Dobrze powiedziane, lordzie Ilzimmer. Zakon Czujnych Magów i Obrońców postara się,

aby uznać te świecidełka za nielegalny towar. Jeśli z jakichś powodów tego nie zrobią,
dopilnuję osobiście, by tak się stało.

Może i głos Maskara Wandsa osłabł z wiekiem, ale Arilyn nie miała wątpliwości, że zrobi

dokładnie to, co powiedział. Prawdopodobnie był najbardziej staromodnym magiem w
mieście i gwałtownie przeciwstawiał się używaniu magii w lekkomyślny i nieodpowiedzialny
sposób.

- Racja – rzekł głęboki młody męski głos, którego Arilyn nie mogła rozpoznać. – Nie

znajdziesz tu inwestorów, Oth. Kto wyłoży ciężkie pieniądze na niepowodzenie?

- Nie jest to słowo, jakiego bym użyła – poprawiła go lady Cassandra. – Jak zauważył Oth,

na tych zabawkach można zarobić. Zakaz sprzedaży spowoduje, że ten produkt znajdzie się w
rękach handlarzy, którzy będą mieli mniej skrupułów.

Pociągnęła nosem.
- Nie tak jak my.
- Zaskakujesz mnie, lady Thann – powiedział Boraldan Ilzimmer. – W przeszłości twoje

background image

słowa i czyn doskonale do siebie pasowały. A teraz mówisz o pozbawionych skrupułów
łotrach, podczas gdy gościsz pod swym dachem elfiego lorda Elaitha Craulnobera.
Przestawanie z elfami, choćby nawet honorowymi, raczej nie jest czymś stosownym.

- To pomysł mojego syna, nie mój – odpowiedziała krótko Cassandra. – Być może na zbyt

wiele mu pozwalam.

Arilyn była zaskoczona tą wiadomością; nie wiedziała Elaitha wśród gości.
Danilo i Elaith byli wrogami od czasu, kiedy ich obu poznała. Zmieniło się to tego lata,

kiedy Danio odpłacił elfowi za zdradę, ratując mu życie. Elaith mógł być łotrem i łajdakiem,
ale nadal pozostawał elfem i postępował według elfiego kodeksu honorowego. Dlatego
nazwał Danila Przyjacielem Elfów, co jest największym zaszczytem, jaki może spotkać
człowieka. Być może Danilo sądził, że zaproszenie Elaitha na bal jest jedyną naturalną rzeczą,
jaką mógł uczynić. Arilyn była w stanie zrozumieć, czemu Cassandra sądzi inaczej.

- Nie ufam elfowi i nie pochwalam zaliczenia go do towarzystwa – powiedział obojętnym

tonem Boraldan. – Jeśli będą jakieś problemy…

- Poradzimy sobie z nim – przerwała mu stanowczo Cassandra. – Czy zgadzamy się co do

tego, że lord Oth nie będzie sprzedawał swoich zabawek?

- Jeśli nie ja, zrobi to ktoś inny – powiedział z uporem Oth. – Kiedy powstaje coś nowego,

nie może pozostać długo w ukryciu. Plotki o tych cudeńkach będą się rozchodzić. Ktoś
znajdzie sposób, aby na nich zarobić. Lepiej, aby to był ktoś z nas.

Po jego słowach zapadło długie, ciężkie milczenie, którego Arilyn nie mogła

zinterpretować.

- W handlu obowiązują pewne ograniczenia – powiedziała ostrożnie Cassandra Thann –

które nie zawsze są oczywiste dla tych, którzy kupują i sprzedają w sklepach oraz na
straganach. Ci, którzy próbują je obejść, często tego żałują.

- Jestem dziedzicem lordowskiego tytułu Eltorchul – powiedział z oburzeniem Oth. – Czy

ty mu grozisz?

- Wcale nie – powiedziała oschle kobieta – ale prosiłeś nas o posłuchanie i poradę, więc

udzieliliśmy ci jej.

- Rozumiem – rzekł sztywno Oth.
Arilyn niczego nie rozumiała, ale nie była specjalnie zainteresowana dowiedzeniem się

czegoś więcej. Nie chciała też zostać przyłapana na podsłuchiwaniu. Skierowała się ku
kręconym schodom na końcu korytarza i zbiegła nimi w dół. Prędzej czy później, rozumowała,
dotrze na parter, a blask bijący z głównej sali sprawi, że łatwo będzie tam trafić.

Minęło kilka chwil i Arilyn uznała, że zeszła już na tyle głęboko, iż na pewno jest znacznie

poniżej parteru, lecz nie znalazła żadnych drzwi. Klatka schodowa robiła się coraz węższa, a
migoczące światło pochodni osadzonych w metalowych uchwytach ustąpiło miejsca
ciemności. Jej wzrok dostosował się, przechodząc z widzenia wymagającego światła na elfie
widzenie, gdzie ciepło jest postrzegane jako zestaw subtelnych, złożonych wzorów.

Schody skończyły się w ciemnym i cichym korytarzu pod posiadłością Thannów. Po jednej

stronie znajdowało się duże, chłodne pomieszczenie zastawione półkami pełnymi zakurzonych
butelek. Thannowie handlowali winem, Danilo często wspominał o ich piwnicach. Arilyn
tylko rzuciła okiem na ten skarbiec. Jej uwagę przyciągnęły bowiem odciski stóp, które
przekroczyły te drzwi.

Były to duże i słabe ślady ciepła. Było ich co najmniej kilka. Uklękła, aby lepiej im się

przyjrzeć, i jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia.

background image

Ślady należały do trenów – dużych jaszczurowatych istot żyjących pod ziemią i

wychodzących na powierzchnię tylko po to, aby sprzedać swoje usługi. Arilyn miała powody,
aby o nich wiedzieć, gdyż byli zabójcami i nie raz skrzyżowania z nimi miecze. Według jej
doświadczeń, nie zbliżali się do powierzchni ziemi bez jakiejś konkretnej morderczej
przyczyny. Wiedziała też, że ciała trenów ogrzewają się i ochładzają, dopasowując do
temperatury otoczenia, zatem ślady ich stóp były słabo wyczuwalne, nawet jeśli były świeże.

Te były bardzo świeże.
Arilyn cicho wstała i wysunęła miecz z pochwy. Jej własne stopy, odziane w elfie buty i

chronione magią, nie zostawały żadnych śladów, kiedy ruszyła tropem zabójców.

background image

Rozdział drugi

Danilo wyjrzał przez wąskie, wysokie okno wielkiej sali. Powrót zajmował Arilyn dwa

razy więcej czasu niż się spodziewał.

Z zamyślenia wyrwało go solidne klepnięcie w ramię. Wysoki mężczyzna o kręconych

brązowych włosach przyglądał mu się z udawanym przerażeniem.

- Spójrz no na siebie! Stoisz tutaj jak osaczony zając! Powiedz jak długo czekasz na tę

kobietę?

Danilo uśmiechnął się krzywo do swego przyjaciela Regneta Amcathry, po czym skłonił się

Myrnie Cassalanter, szepczącej coś do kobiety w szmaragdowej sukni, na której twarzy
malował się wyraz zgorszenia.

- Prawie tak samo długo, jak ty unikasz tamtej.
Regnet odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się.
- To znaczy wieczność! A noc wciąż jest młoda! Jednak nie mówiłem tylko o dzisiejszej

nocy. Tak naprawdę, Dan, minęły chyba całe lata, odkąd ostatni raz wyszliśmy razem na
jednego i sikorki. Wiesz, że po tej stronie świata jest wiele kobiet.

- Lecz liczy się tylko jedna. – Spojrzenie Danila przemknęło po drzwiach, za którymi

zniknęła Arilyn.

Regnet pokręcił głową.
- Jedna! – jęknął. – Kiedy pomyślę, jakie pęta sobie nałożyłeś!
- Mam tez inne wady – zapewnił go Danilo, unosząc pusty puchar.
- Cóż, to jakaś pociecha. – Szlachcic rozejrzał się wokół i jego oczy rozbłysły, kiedy po

drugiej stronie Sali dostrzegł ładniutką służącą. – Mamy szczęście. Oto widok, który obu nas
uraduje.

Podeszli do stołu i Regnet natychmiast zaczął flirtować. Danilo musiał pochwalić jego

wybór. Dziewczyna była promienną panną o rudozłotych włosach, wesołych szarych oczach i
dołeczkach w policzkach, pokazujących się w przypływie dobrego humoru. Jej głos miał
szorstki akcent robotników z Doków, ale jej dowcipowi niczego nie brakowało.

- Nie zrozum mnie źle – poradziła Regentowi – ale lepiej będzie, jeśli sobie stąd

pójdziesz. Właśnie zbliża się bagienny płomyk.

Danilo podążył za jej wzrokiem i wybuchnął śmiechem. Myrna Cassalanter nadchodziła ze

wzrokiem wbitym w Regneta. Jej szkarłatne włosy i jeszcze jaśniejsza suknia sprawiały, że
rzeczywiście wyglądała jak niesiony wiatrem ognik. Bagienne płomyki były uznawane za
bardzo zły omen, zaś w praktyce palące się gazy bagienne pozostawiały paskudny zapach. Dan
nie mógł wyobrazić sobie lepszej charakterystyki Myrny, plotkarki z zawodu i powołania.

Kiedy Myrna odciągnęła swoją ofiarę na parkiet, Danilo wzniósł w stronę dziewczyny

pusty kielich. Posłała mu krótki, szelmowski uśmieszek i wzruszyła ramionami.

- Widziałam wystarczająco dużo takich rzeczy, aby nazywać je po imieniu.
- Bagienne ogniki? – spytał z uśmiechem Dan.
- To byłoby przyjemne! – odparła tęsknie dziewczyna. – Nie, nigdy nie wyszłam poza

miejskie mury.

Sięgnął po stojącą na stole butelkę i nalał sobie do kielicha. W głosie dziewczyny nie było

użalania się nad sobą, lecz była w nim prawdziwa tęsknota – echo jego własnej niespokojnej
natury.

background image

- Dokąd chciałabyś się udać?
Znowu wzruszyła ramionami.
- Każde miejsce, gdzie nie śmierdzi rybami oraz piwem, będzie mi się podobać.
Danilo roześmiał się i wziął dojrzałą brzoskwinię z tacy niesionej przez przechodzącego

obok służącego.

- To nieco pomaga, kiedy jestem niespokojny. Spróbuj, czy ten smak nie przywołuje

obrazów ciepłego słońca i odległych krain.

- Och, nie jadam, kiedy jestem na służbie – zaprotestowała, choć oglądała owoc, jakby był

rzadkim klejnotem. – A jeśli schowam ją do kieszeni, ludzie mogą źle o mnie pomyśleć.

Pokiwał ze zrozumieniem głową. Kradzieże wśród służby były surowo karane. Mimo

wszystko odmawianie im odrobiny przyjemności nie wydawało mu się w porządku.

- Podaj mi zatem swoje imię, a prześlę ci kilka brzoskwiń.
- Naprawdę? – spytała z niedowierzaniem. – Wraz ze skrzynką elfiego wina, jak

przypuszczam…

Przerwała, gdyż coś odwróciło jej uwagę. Danilo podążył za jej wzrokiem i skrzywił się.

Niedaleko od nich wyjątkowo hojnie obdarzona przez naturę młoda kobieta tańczyła z pięknym
szlachcicem. Ręce obojga były znacznie bardziej zajęte niż nogi. Normalnie Danilo nie
przejąłby się tym – w końcu spojrzenia, jakimi Myrna obrzucała Regneta, były jeszcze mniej
subtelne – ale miał powody, aby tej kobiecie nie ufać. Wygląda na to, że złodziejka Sofia ma
nieco problemów z przemianą w lady Isabeau.

- Przepraszam – mruknął, odstawiając szklankę.
Na ładnej twarzy dziewczyny pojawił się wyraz głębokiego zmieszania.
- Należy być przy niej ostrożnym, proszę pana. Owszem, jest piękna jak włosy ropuchy, ale

ona zawsze oznacza kłopoty.

- Masz bardzo dobre – oko skomentował na odchodnym. – Dzięki za radę. Zapamiętam ją.
- Lilly – powiedziała nagle.
Odwrócił się, unosząc pytająco brew.
- Moje imię – wyjaśniła dziewczyna. – Chciałeś je poznać. Twoje imię już znam. –

Ponownie uśmiechnęła się. – Zostało głośno wypowiedziane.

- Tak, mogę to sobie wyobrazić – rzekł, rozkoszując się poczuciem humoru kobiety, nawet

jeśli działo się to jego kosztem. Dotknął czoła w salucie.

- Lilly, to była wyjątkowa przyjemność.
Zgrabnie odbił Isabeau partnerowi i niezauważalnie skierował ją w tańcu w stronę alkowy.
Kiedy tylko nikt ich nie widział, Isabeau odskoczyła od niego. Skrzyżowała ramiona, ale

nie w obronie, lecz by lepiej uwydatnić swoje wdzięki widoczne między rubinowym
naszyjnikiem i nisko wyciętą suknią.

- Domagasz się spłaty długów, lordzie Thann? – rzekła szyderczo. – Schadzka w zamian za

moje ocalenie? Spodziewałam się, że możesz zażądać zapłaty w tej monecie, ale nie
publicznie.

Danilo wyciągnął w jej stronę odwróconą wnętrzem do góry dłoń.
- Masz rację, rzeczywiście chcę coś odebrać. Oddawaj.
Wydęła wargi jak uosobienie urażonej niewinności.
- Nie rozumiem.
- Najwyraźniej. Mam ci przypomnieć, że jesteś Isabeau Thione, szlachcianką

spokrewnioną z domem panującym Tethyru? Wiem, że to dla ciebie coś nowego, ale musisz

background image

nauczyć się zachowywać zgodnie z wymogami szlachty Waterdeep.

- Ho ho! – Posłała mu zimny, szyderczy uśmiech i cicho zaklaskała w dłonie. – Główna

nagroda za najbardziej dętą przemowę tego wieczoru! Tak naprawdę, lordzie Thann, jedyna
różnica między mną i tymi pięknisiami polega na tym, iż oni kradną większe sumy i zwykle
tym, którzy nie mogą pozwolić sobie na straty. Jestem tu zaledwie od kilku tygodni i tyle już
wiem!

Danilo nie pozwolił kobiecie odwrócić jego uwagi.
- Nie wzbudzisz we mnie poczucia winy – ostrzegł ją. – Tam są osoby, które chętnie

odesłałyby cię z powrotem do Tethyru.

Isabeau nagle ochłonęła. Jej czarne oczy spoczęły na elfie o srebrnych włosach i czujnych

bursztynowych oczach jastrzębia.

- Dobrze – rzekła potulnie i zaczęła opróżniać kieszenie. W ciągu kilku chwil ręce Dana

były pełne przedmiotów, które zabrała partnerom w czasie tańca; były to monety, naszyjniki,
mała kryształowa kula, a nawet pierścień – nietypowy egzemplarz z dużym różanym
kwarcytem.

Z niedowierzaniem przyjrzał się łupom.
- Czy masz pojęcie, jak wiele czasu zajmie mi zwrócenie tych rzeczy właścicielom bez

wzbudzania podejrzeń?

Kobieta złożyła ręce nad swoim bujnym biustem i uśmiechnęła się.
- Oddaj je mnie, a oszczędzisz sobie kłopotu.
Danilo westchnął i wsypał skarby do torby u pasa.
- Powinnaś stąd iść, Isabeau. Porozmawiamy o tym później.
- Mam nadzieję, że znacznie później – powiedziała dumnie. Jej wzrok przez chwilę

przeskakiwał po tańczących, bez wątpienia szukając jednej z ofiar. Potem wymknęła się z
alkowy i wtopiła w wirującą jedwabną mgłę na parkiecie.

Przez chwilę Dana kusiło, żeby za nią podążyć. W końcu to on i Arilyn sprowadzili

Isabeau do Waterdeep. Choć później oboje tego żałowali i odrzucili argumenty Harfiarzy,
którzy zlecili im tę misję, poczuwali się do odpowiedzialności: musieli ocalić Waterdeep
przed Isabeau.

***
Elaith Craulnober widział, jak Danilo wciąga do alkowy kobietę z południa, i był pewien,

że wie, jaki jest tego powód. Była złodziejką złapaną na gorącym uczynku. Tego lata ukradła
jemu – jemu! – sztylet, co niemal zaprowadziło go na szubienicę.

To sprawiło, że Isabeau Thione stała się w Waterdeep kimś wyjątkowym. Była jedyną

osobą, która poważnie zagroziła Elaithowi i jeszcze żyła. Elf nie uczyniłby dla niej wyjątku,
gdyby nie dług, jaki zaciągnął u Danila Thanna. Jak mógłby odmówić czegoś tak błahego jak
życie kobiety w zamian za uratowane jego życia?

On i ludzki bard przebyli razem długą drogę. Elaith wynajął kiedyś zbirów, aby zabili

Danila; uważał to zadanie za zbyt trywialne, aby podejmować się go osobiście. Jednak od tego
czasu jego stosunek do młodego lorda Thanna zmienił się z absolutnej nienawiści w niechętny
szacunek. Gdyby nie Danilo, Elaith zostałby zabity przez bandę żądnych zemsty za
morderstwo, którego nie popełnił. Elaith postanowił spłacić dług po elfiemu i nazwał
człowieka Przyjacielem Elfów.

Przyjaciel Elfów. Był to rzadki dar, przysięga całkowitej akceptacji i lojalności, zaszczyt,

który spotykał ludzi.

background image

Była to również najgłupsza rzecz, jaką uczynił w ciągu ostatnich dziesięcioleci.
Dowodem na to była jego obecność na tym przeklętym przyjęciu. Z wyjątkiem kilku

wynajętych muzyków i półelfiej ukochanej Danila, Elaith był tutaj jedynym elfem.
Stwierdzenie, że przyciągał spojrzenia, byłoby grubym nieporozumieniem. Elaith wolał
bowiem nie zwracać na siebie uwagi. Ze względu na naturę jego poczynań, wydawało się to
całkowicie zrozumiałe.

Był elfim łotrem, którego życie już od dawna toczyło się ciemną i pokręconą ścieżką. Jego

majątek pochodził z działalności obejmującej całą gamę przedsięwzięć, od legalnych, poprzez
podejrzane, do całkiem nielegalnych. Ostatnio jednak przybyła mu cała garść cnót, które były
dla niego, delikatnie mówiąc, piekielnie niewygodne. Honor, lojalność, tradycja – to były
rzeczy, które Elaith dawno temu odrzucił, a teraz były one niepewnej jakości i mocno
nadgryzione przez mole.

Jeden z bardziej podpitych gości zmierzał wprost w jego stronę. Elaith przyjrzał mu się z

niechęcią. Nie był to wyjątkowo imponujący okaz człowieka. Średniego wzrostu, miał wąskie,
pochylone ramiona i zapadła pierś. Cały tłuszcz zgromadził się w jego udach i pośladkach.
Płowe włosy miał przycięte przy samej głowie, a brodę przystrzyżoną w szpic – bez wątpienia
po to, aby przypominać satyra. Efekt końcowy nie przywodził na myśl niczego bardziej
podniosłego niż chodzącego na dwóch nogach kozła.

Kupiec natychmiast zaczął zasypywać Elaitha opowieściami. Ponieważ jedyną drogą

ucieczki, jaką znał elf, był szybki cios sztyletem i jeszcze szybsze opuszczenie balu, pozwalał
strumieniowi słów płynąć, jednocześnie obserwując tłum.

Na takich zgromadzeniach można wiele się nauczyć, a bystre oko od razu dostrzegło

możliwość odbycia kilku ciekawych spotkań, zawarcia kilku niezwykłych tajnych sojuszy i
wejścia w kilka jawnie zawiązanych układów. Od dawna był zdania, że informacja jest
równie cenna jak złoto, dlatego starał się zebrać jej tak dużo, by powetować sobie obecność
na tym męczącym przyjęciu.

- …sprzedam elfi klejnot – chwalił się kupiec.
Uwaga Elaitha natychmiast przeniosła się na dręczyciela.
- Elfi klejnot – powtórzył.
- Duża rzecz. – Cokolwiek promieniał na widok okazanego mu zainteresowania. – Rubin

pełen magii. – Nachylił się i dał elfowi mocnego kuksańca. – I z każdym dniem coraz
pełniejszy, nie?

Elaith z ponurą miną dodał aroganckiego łotra do listy tych ludzi, w których pogrzebach z

rozkoszą wziąłby udział. Lista ta, zauważył, rosła równie szybko jak krzak Danila. Znacznie
lepiej byłoby zabijać przeciwników od razu, bez odkładania tego na późniejszy termin.
Isabeau Thione mogła pozostawać poza zasięgiem miecz Elaitha, ale ten człowiek był
chroniony tylko przez strzep nie potwierdzonej informacji.

- Jestem nieuważny – rzekł serdecznie Elaith. – Umknęło mi twoje imię.
Kupiec wyprostował się, tylko lekko się kołysząc.
- Mizzen Doaz z Silverymoon. Sprzedawca klejnotów i kryształów najlepszej jakości.
- Oczywiście. A ten dżentelmen, który jest celem twojego przebiegłego planu?
Pytania Elaitha odniosły niespodziewany skutek. Kiedy kupiec zbierał się już do

odpowiedzi, nagle jego uśmieszek zniknął, zamglone spojrzenie wyostrzyło się, a potem
rozjaśniło strachem.

- Znam cię – powiedział trzeźwiejszym niż do tej pory tonem. – Ależ ze mnie głupiec.

background image

Jesteś Tym Elfem.

Mężczyzna obrócił się na pięcie i oddalił z nie pasującym do niego pośpiechem, a

pozostawiony sam sobie Elaith przyciągał kilka zdziwionych spojrzeń i spowodował
naoliwienie kilka obrotnych języków.

To skutek długiego i źle przeżytego żywota, zauważył. Przez dziesiątki lat ukrywał swojego

złe uczynki za przystojnymi elfimi rysami i urokiem osobistym. Wreszcie jego czyny w jakiś
sposób zostały ujawnione i wpłynęły na jego reputację.
Biorąc to pod uwagę, nie był zbyt zaskoczony, kiedy służący dyskretnie wręczył mu
wiadomość wraz z kielichem wina. Prawdopodobnie była to prośba straszliwej gospodyni,
aby się wynosił. Równie prawdopodobnie mogła to być wiadomość od jednego z rzekomo
poważnych i szanowanych członków patrycjatu, którzy zamierzał ubić z nim interes poza tym
kapiącym od złota pałacem

Rzut oka na papier wyjaśnił całą sprawę. Labirynt linii wskazywał, że to bez wątpienia

mapa. Ciekawe. Żaden z bogatych kupców raczej nie ryzykowałby kontaktu z nim, gdyby
sprawa nie była niezwykle pilna. Najprawdopodobniej było to wezwanie od członka rodziny
Thann lub, sądząc po skomplikowanej mapie, jednego z ich podwładnych. Z Mizzenem będzie
miał czas uporać się później.

***
Pozostawiony sam w alkowie, Danilo zaczął zastanawiać się nad kłopotliwą sytuacją.

Isabeau okradła ponad tuzin gości. Jeśli wyjdzie na jaw, że na przyjęciu grasował złodziej, dla
lady Cassandry będzie to oznaczać śmierć towarzyską i ogromny wstyd. Mimo wszystkich
zadrażnień z matką, Danilo nie chciałby widzieć, jak znosi takie poniżenie.

Nie sądził jednak, aby była całkowicie bez winny. Ostrzegał lady Cassandrę, że także

rzeczy mogą się zdarzyć, bo Isabeau Thione sprawiała kłopoty od dnia, w którym się poznali.
Lecz matka była tak przejęta nazwiskiem Thione, że musiała mieć na swoim dożynkowym
święcie jednego z członków odrodzonej rodziny królewskiej z Tethyru.

Cóż, on zrobił swoje. Była to decyzja lady Cassandry i ona będzie musiała uporać się z

konsekwencjami.

Nagle przyszła mu do głowy myśl tak oczywista i mrożąca krew w żyłach, że aż poczuł ją

niczym uderzenie lodowej pięści.

- Jeśli będą jakieś kłopoty, spadną na Elaitha – mruknął. – A niech to! Czemu nie

pomyślałem o tym wcześniej?

Danilo wyciągnął z torby garść łupów Isabeau i przyjrzał się migoczącym świecidełkom.

Jego uwagę przyciągały znaki na pierścieniu. W różowym kamieniu wyrzeźbiony był skaczący
płomień otoczony siedmioma drobnymi łzami: symbol Mystry, bogini magii.

Głośno jęknął. Czy to w swojej ignorancji, czy w przypływie wyjątkowej arogancji,

Isabeau okradła maga!

Uniosła pierścień, aby lepiej mu się przyjrzeć. W oprawie znajdowały się malutkie

zawiasy wskazujące na istnienie tajnego schowka. Znalazł i uwolnił zatrzask, po czym uniósł
wieczko. Na jego wewnętrznej stronie znajdował się wytrawiony obrazek staromodnej
wysokiej czapki maga – herb rodziny Eltorchul. Wnętrze pierścienia wypełniła proszek koloru
starej kości słoniowej.

Dan ostrożnie powąchał proszek. Najprawdopodobniej była to drobno zmielona kość, bez

wątpienia składnik czarów Eltorchulów służących do zmiany postaci.

- Uważaj – powiedział ktoś surowym ojcowskim tonem – bo zamienisz się w osła.

background image

Spojrzał w pociągłą, ascetyczną twarz Otha Eltorchula i z wielkim trudem przywołał

dobroduszny uśmiech.

- Niektórzy mogliby twierdzić, że taka przemiana jest niemożliwa. Zakładam, że pierścień

należy do ciebie?

Mag z rodu Eltorchul był zbyt dobrze wychowany, aby po prostu zabrać pierścień z dłoni

Danila, więc podszedł tak blisko, jak tylko zezwalały na to dobre obyczaje, i zaczął rozmowę.

- Musiałem go zostawić w toalecie. Jak wszedłeś w jego posiadanie?
- Podniosła go jakaś dama i prosiła mnie, aby znalazł właściciela – powiedział Danilo, i

było to dość bliskie prawdy. – Muszę przyznać, że to szczęśliwy zbieg okoliczności, że się
tutaj znalazłeś.

- To żaden zbieg okoliczności. Szukałem cię, by zadać ci pytanie.
Uwadze Danila nie umknął fakt, że to wyzwanie musiało Otha zaboleć.
- Doprawdy?
- Błękitna róża. Elfia wojowniczka.
Danilo nie był pewien, do czego ta rozmowa zmierza, ale wątpił, by mu się spodobała. W

jego delikatnym skinieniu głowy kryła się nikła zachęta.

Mag zawahał się; najwyraźniej nie był zadowolony, że znalazł się w pozycji proszącego.
- Słyszałem, że potrafisz posługiwać się elfią magią znaną jako pieśń czarów. Ta magia jest

poza moim zasięgiem. Jeśli posiadasz taką wiedzę, chciałbym, abyś mnie tego nauczył.

To nie było pytanie, które spodziewał się Danilo, a zarazem było to ostatnie pytanie, na

jakie chciałby udzielić odpowiedzi.

Rzeczywiście udało mu się raz rzucić wyjątkowe elfie zaklęcie na zaczarowanej elfiej

harfie, ale już nigdy później nie był w stanie uchwycić wymykającego mu się ducha elfiej
pieśni czarów. Do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że magia księżycowego ostrza Arilyn
połączyła jego los z losem elfów tak głębokimi mistycznym więzami. Kiedy połączenie zostało
przerwane, ten delikatny związek z elfią magią zniknął. Nikomu o tym nie mówił i także nie
zamierzał mówić.

- Wiesz, jak plotki rosną w miarę opowiadania – powiedział lekkim tonem.
- Zatem nie potrafisz rzucać pieśni czarów?
Dan nie był pewien, czy na twarzy Otha odmalowało się rozczarowanie, czy ulga.
- Nie, nie potrafię.
- No, cóż, to żadna niespodzianka. Elfy są bardzo skąpe, jeśli chodzi o nauczanie takich

rzeczy.

Ta mieszanka arogancji i ignorancji zdenerwowała Dana, choć wiedział, że nie powinna.

W końcu Oth podtrzymywał fortunę swojej rodziny dzięki tworzeniu i sprzedawaniu nowych
zaklęć. Prawdopodobnie spotkał się z jakimś elfim mędrcem obładowany zaklęciami jak
wielbłąd i chciał je wymienić na magię, którą elfy ceniły sobie bardziej niż rodowe pamiątki
czy koronne klejnoty. Ten obraz wywołał na twarzy Danila słaby, złośliwy uśmieszek. Szybko
go stłumił, nie chcąc maga obrazić.

Jednak uwaga Otha była już skupiona na czymś innym. Przyglądał się z namysłem Isabeau.
- Piękna kobieta – powiedziała Danilo, mając nadzieję, że to jedyny powód

zainteresowania się nią Otha. Całkiem możliwe, że mag zdołał wyśledzić drogę, którą odbył
jego pierścień, i zapytanie o pieśni czarów było tylko bajeczką przesłaniającą jego prawdziwe
zamiary. Jednak kiedy Oth przyglądał się pięknej złodziejce, na jego twarzy nie było śladu
gniewu.

background image

- Bardzo piękna – zgodził się mag. – Jeśli mi wybaczysz, spróbuję poprosić ją o ostatni

taniec.

Potem spojrzał na Danila.
- Postąpiłbyś słusznie, młodzieńcze, gdybyś zrobił to samo. Jest tu wiele dobrze

urodzonych dam.

Znaczenie tych słów było jasne i obraźliwe. Danilo postąpił tak, jak zachowałby się każdy

mężczyzna o jego pozycji, kiedy obraża się imię i część jego damy. Zrobił krok do przodu,
odruchowo sięgając do pasa po miecz, i oczekując formalnego wyzwania.

Jego zachowanie rozśmieszyło maga.
- Młody lordzie Thann, jesteś nie uzbrojony. Mogą dodać, iż nie tylko w jednym tego słowa

znaczeniu. Jeśli ten fascynujący pokaz sztuki ogrodniczej były szczytem twoim magicznych
talentów, lepiej by było. Gdybyś pozostawił Sztukę w spokoju, a co dopiero wyzywanie na
pojedynek bardziej doświadczonego maga.

Ironia w słowach Otha spowodowała, że w głowie Danila zaczęła tętnić moc, śpiewała w

jego krwi, pulsowała w końcach palców. Mógłby zgnieść tę wyniosłą ludzką ropuchę i nawet
nie ubrudzić sobie przy tym butów. Świadomość tego kusiła go, ale i odrzucała.

W końcu pochylił głowę, jak przystało na dżentelmena ustępującego przed równym sobie.
- Sądzę, iż zgodzimy się, lordzie Eltorchul, że nierówne wyzwanie nie przysparza honoru

żadnemu z nas.

Przez dłuższą chwilę mag spoglądał na niego, jakby zastanawiał się, czy słowa Danila

wyrażają samokrytykę, czy subtelną obrazę. Zarumienił się przy tym tak mocno, że jego
szczupła twarz stała się niemal równie czerwona jak włosy. Wreszcie odpowiedział na ukłon
Danila, odwrócił się na pięcie i wmieszał w tłum.

***
Arilyn przekradała się tunelami, podążając słabym, stopniowo zanikającym śladem. Kiedy

skręcała za róg, wszystkie jej zmysły były tak czujne, że aż szumiały, ale ostrzegający przed
niebezpieczeństwami miecz cały czas milczał. Dlatego też omal nie weszła w zasadzkę;
ostrzegło ją mignięcie języka podobnego do języka wielkiego węża.

Zamarła, wiedząc, że treny dostrzegają ruch. Kiedy istoty nie zareagowały, powoli wtopiła

się w cienie, aby lepiej im się przyjrzeć.

Mimo doskonałego elfiego wzroku minęło kilka uderzeń serca, zanim zdołała je zobaczyć

w ciemnościach. Były podobne do kameleona, dopasowywały się barwą ciała, fakturą, a
nawet cieplnym wzorem do kamiennych murów. Było ich pięcioro – wysokie, pokryte łuskami
i dobrze zbudowane potwory chodzące na dwóch nogach. Ich krótkie, szczątkowe ogony
świadczyły o pochodzeniu od jaszczuroludzi, podobnie jak szerokie, okrutnie wykrzywione
pyski pełne ostrych jaszczurzych zębów. Wszystkie trzymały w wielkich dłoniach długie
sztylety, choć ich pazury wskazywały, że taka broń nie jest im potrzebna. Jeden z nich,
największy, prawdopodobnie dowódca, miał niewielki nóż podobny do ostrza kosy.

Kiedy Arilyn uświadomiła sobie, do czego to ostrze służy, poczuła, że w jej gardle rośnie

wielka kula. Zakrzywiony nóż nie był bowiem narzędziem do zabijania, ale do patroszenia
żywej ofiary, którą pożywiają się treny. Są to bardzo skuteczni, nienasyceni zabójcy, którzy nie
pozostawiają po sobie zbyt wielu śladów. Dostrzegła cienką strużkę śliny spływającej z
kącika zębatej paszczy wodza, jakby czekał na ofiarę. Wszystkie istoty były spięte do nagłego
skoku, lecz nie atakowały.

Dla Arilyn stało się jasne, że treny nie wyczuwają jej obecności. To dobrze. Poczeka i

background image

pomoże temu, kto wpadnie w tę zasadzkę.

Nagle szczupła dłoń opadła na jej ramię, a druga chwyciła za rękę trzymającą miecz w

elfim znaku pokoju. Arilyn obróciła się zaskoczona i zmartwiona, że ktoś mógł niepostrzeżenie
zbliżyć się do niej.

Stała twarzą w twarz ze szczupłym księżycowym elfem o srebrnych włosach – elfem,

którego znała znacznie lepiej niż by chciała.

background image

Rozdział trzeci

Nie było sensu odkładać tego na później, reszta łupu Isabeau musiała zostać zwrócona.

Danilo wyjął z torby srebrną bransoletę i zaczął przyglądać się jej, szukając jakichś znaków
właściciela.

Niski mężczyzna o płowych włosach wpadł do alkowy i cofnął się, kiedy zobaczył, że nie

jest sam. Z wybałuszonymi oczami i rzadką szpiczastą bródką przypomniał Danowi
spanikowanego kozła. Pogodziwszy się z tym, iż ten wieczór obfituje w różne dziwne
wydarzenia, szlachcic wstał.

- Czy coś się stało, panie? Czy mogę jakoś pomóc?
Mężczyzna opadł na opuszczone przez Danila krzesło, łapiąc powietrze krótkimi,

urywanymi haustami.

- Nie. Nie, on wyszedł. Muszę tylko odetchnąć.
Przerażenie w oczach mężczyzny uruchomić dzwonki alarmowe w głowie Danila.

Doskonale wiedział, kto na przyjęciu mógłby wywołać takie emocje.

- Jeśli ktoś cię obraził, lady Cassandra z pewnością powinna o tym wiedzieć – zauważył.
- Nie ma takiej potrzeby. Dałem sobie radę – odparł krótko mężczyzna, zebrał się i wstał.

Złożywszy chude ramiona, ukłonił się Danilowi i zniknął w tłumie.

Danilo podążył za nim, przebiegając wzrokiem po sali w poszukiwaniu szczupłej, jasnej

sylwetki Elaitha Craulnobera. Elf wybrał jako swój kolor księżycowy kamień. Wśród jasnych
czerwieni, zieleni obraz błękitów jego srebrzyste włosy i blada satyna kostiumu – mleczna
biel złamana i cieniowana błękitem – sprawiały, że elf wyglądał jak żywe ostrze. Przez chwilę
Danilo zastanawiał się, czy Elaith świadomie stworzył taki wizerunek.

Lecz nie, było to mało prawdopodobne. Księżycowy kamień był kamieniem

półszlachetnym, doskonałym przewodnikiem magicznej energii. Często używany w magii
elfów, był fundamentem mocy księżycowych ostrzy. Elaith posiadał taki miecz, ale ten od
dawna pozostawał w uśpieniu, uważając, że elf nie jest wart noszenia go. Przez wiele lat
księżycowe ostrze było dla Elaitha symbolem niełaski i porażki. Miał wielkie problemy z
przebudzeniem miecza, który miał pozostawać pod jego opieką dotąd, dopóki jego jedyna
córka nie osiągnie odpowiedniego wieku. Cóż innego zatem może znaczyć kostium elfa, jeśli
nie pragnienie odzyskania honoru?

Ale w takim razie dlaczego Elaitha nie ma w sali?
Czemu mężczyzna z kozią bródką tak się bał?
Znając Elaitha, na to drugie pytanie Danilo mógł dać dowolną liczbę odpowiedzi. Z

westchnieniem wrzucił skradzioną bransoletę z powrotem do torby i skierował się do drzwi.
Byłoby dobrze spytać stajennych, czy Elaith nie wyjeżdżał, a jeśli nie, odnaleźć go i położyć
kres złu, w które był zaangażowany. Przez chwilę Danilo rozumiał irytację swojej matki.
Dzięki jego wysiłkom na liście gości przyjęcia lady Cassandry znaleźli się złodziejka z
Tethyru, znana półelfia zabójczy i śmiertelnie niebezpieczny elf, który był najlepiej
prosperującym władcą półświatka na północ od Skullport.

- Aby przejść samego siebie – wymruczał, idąc przez ogród – w przyszłym roku będę

musiał postarać się o parę illithidów i czerwonego smoka.

***
Arilyn spoglądała w bursztynowe oczy Elaitha Craulnobera, zdziwiona jego

background image

niespodziewanym pojawieniem się.

- To zaskakujące – powiedział elf słodkim głosem, który brzmiał niemal jak pieśń. –

Sądziłem, że zastanę tu innego posłańca.

Strząsnęła jego dłoń z ramienia i stanęła w pozycji bojowej.
- Jeśli masz broń, wyciągnij ją – wycedziła przez zęby. – Twoja wiadomość zaraz zostanie

dostarczona.

Elaith jednym płynnym ruchem wyciągnął ukryte w rękawach dwa noże. Jego zmieszanie i

wahanie były widoczne nawet dla jej reagującego na ciepło wzroku.

Nadbiegł tren i na obliczu elfa pojawił się wyraz ulgi. Oto wróg, z który może walczyć bez

zastrzeżeń. Skoczył do przodu z szybkością atakującego węża, unosząc wysoko ostrza, aby
przejąć pierwsze uderzenie stwora.

Arilyn usłyszała brzęk stali, ale jej uwaga była już skupiona na dwóch atakujących ją

trenach. W potężnych dłoniach trzymali noże skierowane ostrzem w dół, aby móc
wyprowadzać szybkie pchnięcia.

Przed ich atakami trudno było się bronić. Arilyn uniknęła pierwszego pchnięcia zejściem w

bok i uniosła miecz do sparowania. Opadający nóż ześlizgnął się bezpiecznie po ostrzu.

Szybko odskoczyła i zanurkowała pod nożem drugiego trena. Starając się pozostawać poza

zasięgiem paskudnym kolców, które wystrzeliły z jego łokci, zawirowała i trzymając miecz w
obu rękach, zaatakowała.

Z szybkością i zwinnością nietypową dla tak dużej istoty trenowi udało się cofnąć o dwa

kroki i odchylić mocno w bok, unosząc ramiona do góry dla zachowania równowagi.

Arilyn spodziewała się tego. Zmieniła kierunek swojego ciosu, przeniosła ciężar ciała na

tylną nogę, a potem zrobiła krok do przodu i mocno pchnęła. Miecz wbił się w odsłoniętą
pachę trena. Poczuła, jak ostrzec ociera się o kość, i naparła całym ciałem.

Księżycowe ostrze weszło głęboko w jaszczurze ciało, przebijając płuca i szukając

głównego serca istoty. Z paszczy potwora buchnęła krew, co dowodziło, że dobrze celowała.

Arilyn oparła stopę na ciele trena i wyciągnęła miecz, a potem odwróciła się do

pierwszego atakującego. Księżycowe ostrze cięło powietrze ze świstem, aż rozległ się zgrzyt
metalu na jaszczurzych łuskach. Na całej szerokości piersi trena pojawiła się krwawa pręga.

Dziewczyna cofnęła się o kilka kroków i oceniła sytuację. Cięcie, które zadała, nie było

śmiertelne. Warcząc ze złości, potwór chwycił brzegi rany, usiłując je przycisnąć. Jego
jaszczurcze oczy rozbłysły, kiedy przymierzał się do następnego ataku.

Nagle tunel wypełniły śmierdzące wyziewy. Arilyn cofnęła się, kaszląc i dusząc się od

smrodu. Chwilę potem był przy niej Elaith i wciskał jej w dłoń kawałek tkaniny. Choć
wątpiła, by była to skuteczna ochrona przed otępiającymi wyziewami, przycisnęła ją do nosa.

Wciągnęła w nozdrza słaby kwiatowy zapach, po którym poczuła się jak po zbyt szybkim

wypiciu musującego wina. Antidotum zaczęło działać i już po chwili ohydny odór stał się
tylko złym wspomnieniem. Arilyn otarła łzy z oczu i uniosła miecz do pozycji obronnej.

W samą porę. Sądząc, że jest już wyeliminowana z walki, ranny tren zbliżał się, aby ją

dobić. Jedna z jego pazurzastych łap, wciąż przyciskała ranę, druga sięgała do jej gardła. Za
nim zbliżał się dowódca trenów, unosząc do góry podobne do kosy ostrze.

Arilyn odskoczyła poza zasięg łapy. Nim zdążyła zaatakować, w stronę napastnika śmignął

mały srebrny sztylet i wbił się głęboko w wąską szczelinę, którą zrobił jej miecz.

Zerknął na Elaitha, zastanawiając się, jak mógł ocenić jej położenie, jednocześnie

walcząc. Okazało się, że właściwie jest już po wszystkim. Elf powalił jedną z istot, a teraz

background image

bliźniacze sztylety radziły sobie z drugą tak, jak rekin radzi sobie z rannym wielorybem –
odcinając kawałek po kawałku.

Gniew wezbrał w niej niczym gorący przypływ. Elaith pomógł jej raz czy dwa razy, ale co

stało się z jego kodeksem? W jego metodach walki nie ma zbyt wiele honoru, a na jego obliczu
maluje się ponura satysfakcja.

Zacisnęła zęby, zdecydowana jak najszybciej zakończyć walkę. Dwóch przeciwników już

nie żyło. Trafiony nożem trzeci tren zatrzymał się tak gwałtownie, jakby wpadł na magiczny
mur. Jego pazury wykonywały w powietrzu drobne, szybkie ruchy, po czym zacisnęły się na
rzuconym przez Elaitha ostrzu. Ciało potwora zesztywniało i zaczęło pochylać się do przodu.

Na ten widok dowódca trenów zaryczał z gniewu i ruszył na półelfkę. Jego zakrzywione

ostrze cięło powietrze, gotowe do zbierania śmiertelnego żniwa.

Arilyn uskoczyła w bok, tak że umierający potwór nagle znalazł się między nią a jej

przeciwnikiem. Tren atakował dalej, zbyt rozzłoszczony, by się zatrzymać. Jego zakrzywione
ostrze wbiło się głęboko w miękkie fałdy gardła umierającego towarzysza. Zanim zdołał
uwolnić broń, upadające ciało pociągnęło go za sobą. Arilyn skoczyła do przodu i wbiła
miecz w oko zabójcy.

Jednak tren był dla niej zbyt szybki. Z rykiem odrzucił do tyłu wielką głowę i wyrwał sierp

z przeciętego gardła towarzysza, po czym cofnął się i wtopił w cień tak dokładnie, jak kropla
wody wtapia się w morze.

W pierwszym odruchu Arilyn chciała go ścigać, ale lata spędzone na polu walki nauczyły

ją nie odwracać się zbyt szybko plecami do przeciwnika. Obróciła się, trzymając miecz w
pozycji do parowania, gotowa stawić czoła ostatniemu trenowi… lub elfiemu przeciwnikowi.

Ale tren już wił się z bólu, krwawiąc z tuzina ran. Na jego ciele nie było miejsca nie

noszącego śladów walki. Długie ramiona stwora zwisały bezwładnie a pazury drapały
kamienną podłogę, gdy chwiał się na nogach.

Jednak Elaith wcale nie zamierzał kończyć zabawy. Arilyn widywała koty, które okazywały

więcej litości torturowanej przez siebie wiewiórce i miały z tego mniej satysfakcji.

- Skończ to! – warknęła.
Elf posłał jej krótkie, zaskoczone spojrzenie, jakby nagle przypomniała mu, gdzie się

znajduje i kim jest. Przez chwilę Arilyn mogłaby przysiąc, że na jego przystojnej twarzy
pojawił się wyraz wstydu.

Elaith opuścił ociekającą krwią broń na podłogę i z fałdy swego świątecznego stroju

wyciągnął smukły nóż. Szybkim ruchem wsadził ostrze prosto w kącik wąskich ust potwora.
Srebrny nóż przeszedł przez pancerz i wyszedł po drugiej stronie gardła trena, umożliwiając
odpływ krwi. Stwór osunął się szybko, niemal wdzięczny, na splamioną krwią podłogę.

Przez długą chwilę elf i półelfka przyglądali się sobie nawzajem. W głowie Arilyn

walczyły ze sobą niesmak i wdzięczność.

- Powinnam ci podziękować… – zaczęła wreszcie.
- Wbrew sobie – uciął Elaith. Uniósł dłoń, by zatrzymać słowa, które zwykle jeden elf

wypowiada do drugiego po wspólnej walce. – Nie jesteś mi niczego dłużna, księżniczko. Od
dzieciństwa jestem zobowiązany do służenia panującemu domowi. Mój miecz należy do
ciebie.

Jego słowa zamknęły usta Arilyn, i Elaithowi bez wątpienia właśnie o to chodziło. Elfi łotr

był jedną z kilku osób, które wiedziały o jej dziedzictwie, i jedynym elfem, który otwarcie to
uznawał. Wśród Tel’Quessarów – było to elfie określenie oznaczające po prostu „lud” – bycie

background image

córką wygnanej księżniczki z mieszanego małżeństwa nie przynosiło zaszczytu. Z jakimś
powodów Elaith zdawał się myśleć inaczej.

Arilyn odwróciła się i zajęła czyszczeniem miecza.
- Powinniśmy pobiec za uciekającym trenem.
- Bez wątpienia – rzekł Elaith i słabo się uśmiechnął. – Jednak o ile się nie myśl, na górze

czeka na ciebie następna walka. Ten wieczór obfituje w dziwne wydarzenia.

Arilyn nie próbowała dyskutować na ten temat. Najpierw nieudane zaklęcie Danila, a

potem dziwna rozmowa, którą podsłuchała.

Przypomniały jej się słowa, które wypowiedziała Cassandra Thann – obietnica uporania

się z wszelkimi kłopotami, jakie mógłby sprawiać Elaith. Po walce z opłaconymi zabójcami te
słowa miały nowy i ponury wydźwięk.

Potrząsnęła głową, aby zaprzeczyć tej absurdalnej myśli. Lady Cassandra może być

smokiem na dwóch nogach, lecz Arilyn nie mogła wyobrazić sobie, że wynajęła zabójców, by
zajęli się źle zachowującymi się gośćmi. Z drugiej jednak strony istniało ryzyko, że Elaith
mógł tak właśnie pomyśleć i przedsięwziąć odpowiednie kroki.

Elf kopnął jedno z ciał trenów.
- Ciekawe, kto ich wynajął – powiedział, z niepokojącą trafnością wypowiadając na głos

jej obawy.

Arilyn przełknęła ślinę.
- Masz jakieś podejrzenia?
- Liczba możliwości jest niemal nieskończona – powiedział niedbale. – Sądzisz, że to

zdarzyło się pierwszy raz? Nie przejmuj się. Ja też nie zamierzam się przejmować.

- Porozmawiam o tym z Danilem – powiedziała cicho Arilyn. Miała wrażenie, że Elaith

doszukuje się w jej słowach, jakichś ukrytych znaczeń.

Ale elf szybko stłumił jej obawy.
- Czy sądzisz, że lord Thann zaprosił mnie do swego domu, abym spotkał się z tymi

zabójcami?

- Nie!
- Ja też nie. – Elaith chyba chciał powiedzieć coś więcej, ale tylko pokręcił głową i

odwrócił się.

Arilyn pozwoliła mu odejść. Jak słusznie zauważył, czekała ją jeszcze jedna walka. Kiedy

elf zniknął na dobre z jej oczu, ruszyła jego śladem przez labirynt podziemnych przejść.
Doszła do ukrytych drzwi i krótkich kamiennych schodów, które prowadziły do otwartej klapy.
To, co widać było w górze, wyglądało jak ogrodowa szopa. Niebo było czarne jak aksamit,
księżyc minął już najwyższy punkt. Jej wycieczka trwała znacznie dłużej niż się spodziewała.

Czekał ją Bal Klejnotów. Arilyn mogłaby wymienić od ręki z tuzin pól bitewnych, na które

szła z większym entuzjazmem i mniejszym strachem. Z głębokim westchnieniem wyprostowała
plecy, podkasała pożyczoną suknię i zdecydowanym krokiem zaczęła wspinać się po
schodach.

***
Lampka oliwna na stoliku obok łóżka zamigotała i zgasła. W przyćmionym świetle

buzującego w kominku ognia Oth Eltorchul przyglądał się kobiecie wyciągniętej leniwie u
jego boku.

- Przyjemne zakończenie dość żałosnego wieczoru – powiedział.
Przyjemne zakończenie? Czy to wszystko, co ma do powiedzenia? Isabeau odsłoniła zęby

background image

w szybkim uśmiechu, który miał być odpowiedzią na jego słowa.

Potem przeniosła spojrzenie na szaty maga, które starannie zawiesił na kołkach.

Doświadczone oko Isabeau oceniło wartość rzeczy schowanych w ukrytych kieszeniach. Musi
być naprawdę znaczna, aby ten wieczór – i ten mężczyzna – był wart jej wysiłku.

Jej suknia w kolorze rubinu leżała na podłodze niczym plama rozlanego wina. Pierścionki,

kolczyki i naszyjnik z czerwonych kamieni leżały na stoliku obok. Rzecz jasna, były szklane; w
obecnej chwili Isabeau nie stać było na nic więcej, choć zamierzała jak najszybciej zmienić tę
sytuację. Jak na razie noc okazała się gorzej niż nieudana. Interwencja Danila Thanna
sprawiła, że była mocno stratna. Chcąc przyspieszyć sprawy, Isabeau niecierpliwie
przyglądała się twarzy Otha, szukając na niej oznak sennego rozleniwienia.

Jednak mag był w wylewnym nastroju i gotów do powtarzania skarg, których musiała

wysłuchiwać przez cała drogę do „Atłasowej Sylfidy”.

- Wiesz, pożałują, że mi odmówili. Potraktowali mnie jak jakiegoś natrętnego plebejusza,

bez śladu szacunku należnego osobie mojego pochodzenia. Niewielka inwestycja, chwilowe
poparcie – cóż to jest dla takich Thannów, Ilzimmerów i Gundwyndów? Kule snów mogłyby
uczynić wszystkie trzy rodziny bardzo bogatymi!

Isabeau owinęła sobie wokół palca pasemko ognistych włosów Otha.
- I tak są już bogaci, panie.
Oth posłał jej rozzłoszczone spojrzenie, jednocześnie wyrywając włosy spomiędzy jej

palców.

- Nie darzysz kul odpowiednim szacunkiem. Gdybyś choć raz posmakowała ich magii,

mówiłabyś zupełnie inaczej!

Ta uwaga nagle pobudziła go do działania. Usiadł gwałtownie, odruchowo gładząc

zmierzwione czerwone włosy.

- Czego pragniesz? Jakich cudów chcesz doświadczyć?
Uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Panie, w tej chwili jestem bardzo zadowolona.
Ruchem dłoni mag zbagatelizował to pochlebstwo.
- Pochodzisz z królewskiego domu Tethyru, ale słyszałem, że zostałaś wychowana w

przybranej rodzinie nigdy nie postawiłaś nogi na ojczystej ziemi. Czy chciałabyś odzyskać to,
co mogło być twoje, choćby na chwilę? Chcesz zobaczyć pałac? Rozkoszować się audiencją u
nowej królowej?

Nie czekając na odpowiedź, Oth zerwał się i podszedł do swojego płaszcza. Przejrzał

kieszenie i wyciągnął małą, delikatnie połyskującą kulę. Położył ją na dłoni Isabeau.

- Trzymaj. Zamknij oczy i wyobraź sobie słońce nad wieżami z różowego marmuru.
Isabeau zrobiła tak, jak jej polecił, ale bardziej po to, aby poprawić mu humor, niż z chęci

ujrzenia iluzji. Czemu miałaby zadowalać się ulotnym snem? Zawsze żyła w myśl prostej
zasady: brała to, co chciała. Jej horyzontów już nie ograniczała położona na uboczu i
prowadzona przez gnoma tawerna, która była jedynym znanym jej domem. Teraz jej terytorium
było wielkie, bogato miasto, a palce aż ją swędziały, by brać wszystko to, co do tej pory
jedynie widziały jej oczy.

Mimo to dziwny zapach kusił ją. Isabeau oddychała głęboko, pozwalając aromatowi

południowego słońca przepływać przez nią wraz z gęstym, wypełnionym wonią kwiatów
ciepłem, zapachem słodko-piżmowych owoców i rzadkich przypraw. Nagle zapach wybuchnął
światłem niczym fajerwerki na festynie, po czym oświetlił scenę tak bogatą, że serce Isabeau

background image

aż zakłuło z tęsknoty.

Panowie i damy, wezyrowie i dworacy byli bogato odziani i zasiadali przy stołach

nakrytych haftowanymi obrusami i zastawionych z prawdziwie królewskim przepychem. Na
srebrnych tacach piętrzyły się rzadkie tropikalne owoce. Znad drobnych pikantnych
pasztecików unosił się delikatny zapach. Na każdym stole znajdował się pieczony paw. Ich
błękitne i zielone ogony, ułożone z niezwykłym artyzmem, sprawiały wrażenie, że dumne ptaki
zapraszając biesiadników do uczty. Za stołami widać było ściany pałacu z różowego marmuru,
ożywione cudownymi gobelinami.

W tej chwili nikt nie jadł. Wszyscy obecni unieśli puchary w toaście. Isabeau wydawało

się, że spoglądają na nią, na lady Isabeau Thione z królewskiego rodu Tethyru. W odpowiedzi
na toast wdzięcznie i władczo skinęła głową.

- Zdrowie królowej Zarandy! – wykrzyknął gruby mężczyzna o tłustych czarnych włosach.
- Zdrowie! – powtórzyli wszyscy jednym głosem.
Isabeau przełknęła upokorzenie i sięgnęła po puchar. Ledwie zdążyła unieść go do ust, a

już toast został spełniony. Ku jej uldze – i zasmuceniu – nikt zdawał się tego nie zauważyć.
Wszystkie oczy były zwrócone na kobietę siedzącą przy królewskim stole.

Isabeau dyskretnie spojrzała w bok. Zaranda była ładną kobietą wchodzącą w wiek średni.

Miała szczupłe ciało wojownika, ostre rysy twarzy, a gęste ciemne włosy ozdabiały siwe
pasemka. Była ubrana prosto i nie nosiła żadnych ozdób z wyjątkiem srebrnej korony; nie
sprawiała wrażenia poruszonej okrzykami ani otaczającym ją splendorem. Isabeau wydawało
się, że nowa królowa – prosta kobieta, do tego z północy, pomniejszy mag i najemniczka, która
w niewyjaśniony sposób zajęła tron, jej tron – jest zupełnie nie na swoim miejscu.

Nie wiedziała, skąd ta myśl przyszła jej do głowy. Nigdy nie uważała swojego niedawno

odkrytego dziedzictwa jako drogi, którą należałoby podążać, a raczej jako okazję do
korzystania z życia. Teraz widziała dyskretnie spojrzenia posyłane w jej stronę, lekkie ukłony
ciemnych głów z południa, kiedy unosili kielichy w fałszywym toaście dla fałszywej królowej.

Isabeau przebudziła się gwałtownie, z oczami wciąż błyszczącymi od oglądania tych

obrazów. Spojrzała na kryształową kulę i zapragnęła, aby magia nadal trwała, lecz mała była
zimna i cicha.

Obróciła się wściekła w stronę Otha.
- Oddaj mi to! To za mało!
Mag odchylił głowę do tyłu i roześmiał się.
- Oto jej piękno, nieprawdaż? Nigdy nie dość jednego snu! Otwierają się nowe

perspektywy, pojawiają nowe możliwości. Ponieważ niewiele osób ma dość sprytu, talentu
albo charakteru, by zamieniać swoje sny w rzeczywistość, z chęcią zapłacą każde pieniądze za
spełnianie snów w łatwiejszy sposób.

Jego beztroskie słowa umocniły postanowienie Isabeau. Ona ma dość sprytu i solnej woli,

aby podążać własną drogą, a ta kula otwiera przed nią świat nowych możliwości.

- To zadziwiająca zabawka, mój panie – rzekła, pochylając głowę niczym szermierz

ustępujący pierwszeństwa. – Potężni kupcy postąpili głupio, odmawiając ci pomocy. Ja nigdy
bym tak nie zrobiła. – Uśmiechnęła się i zapraszająco poklepała skotłowaną pościel.

Jednak Oth wciąż był zaaferowany innymi sprawami.
- Oni nie zdają sobie sprawy, że kule snów i tak będą sprzedawane, niezależnie od tego,

czy im się to podoba, czy nie. Próbowano już je skraść, zdobyć ich magiczne sekrety. Ten
paskudny kundel Mizzen był najgorszy z nich wszystkich!

background image

- Mizzen – powtórzyła, przypominając sobie jakąś zasłyszaną pogłoskę. – Kupiec

klejnotów?

- Ten sam. – Spojrzenie Otha stało się przebiegłe. – Podtrzymywałem jego niedorzeczne

ambicje tak długo, jak go potrzebowałem. To on wydobywał i odpowiednio kształtował
kryształy, na które potem ja rzucałem zaklęcia. Pozostało tylko przysłać statkiem do Waterdeep
gotowe kule snów.

Jego brew zmarszczyła się w zaciekłym gniewie.
- No i wprowadzić je na rynek bez pomocy wielkich kupców!
Jeśli o to chodzi, Isabeau miała kilka własnych pomysłów. Najpierw jednak musi ukołysać

tego mężczyznę do snu.

Wstała z łóżka i przerwała nerwowo spacer Otha.
- Powiedz mi, panie – szepnęła, splatając ramiona na jego szyi – czy masz kulę snów, dla

dwóch osób?

Spojrzał na nią bystro i nagle poczuł dla niej szacunek.
- Nigdy o tym nie pomyślałem – zdziwił się. – Wyobraź sobie te możliwość! Znudzony

szlachcic z zazdrosną żoną mógłby zachowywać zasady przyzwoitości, a w tym czasie
dogadzać jej wysokości! Z kolei jego dama mogłaby mieć swojego męża tak, jak ją to
zadowala.

- Takie zabawki powinno sprzedawać się hurtem – stwierdziła Isabeau i spojrzała z

namysłem na płaszcz maga. – A może spróbujemy?

Znacznie później, kiedy księżyc już prawie zaszedł, a w kominku pozostało tylko kilka

płonących głowni, Isabeau ostrożnie opuściła łóżko. Nie miała wątpliwości, że kule snów
będą dobrze się sprzedawać. Jednak ona już nigdy ich nie użyje. Im szybciej pozbędzie się kul
oraz Otha, tym lepiej.

Isabeau podkradła się do szat maga i szybko opróżniło mu kieszenie. Oth miał kilka

niezłych klejnotów, wypchaną pieniędzmi sakiewkę i niewielki srebrny nóż, jakim dżentelmeni
posługują się przy stole. Wsunęła to do kieszeni sprytnie ukrytych w jej ciężkich halkach i
pomiędzy fiszbinami gorsetu.

Zawahała się tylko przez moment, zanim zabrała się za rabowanie jego płaszcza.

Zdecydowanym ruchem zaczęła wyciągać jedną po drugiej kule snów. Było ich niemal tuzin –
to mała fortuna! Zignorowała ciche buczenie ich kuszącej magii i ukryła łup wraz z własną
biżuterią w przygotowanych schowkach.

Jak dotąd była to najśmielsza i najbardziej ryzykowna kradzież w jej życiu. Gdy skończyła,

jej ręce były mokre od potu i trzęsły się. Wytarła je o halki, wzięła długi, uspokajający
oddech, po czym ułożyła się w łóżku obok śpiącego maga.

***
Arilyn biegła przez ogród w stronę wielkiej sali. Sądząc po strumieniu powozów

odjeżdżających z turkotem sprzed willi i dobiegających z wnętrza leniwych tonach muzyki,
przyjęcie miało się już ku końcowi.

Danilo spotkał ją przy drzwiach; był uśmiechnięty, ale w jego oczach kryła się troska.
- Przepraszam – warknęła.
Spojrzał na nią zaskoczony, po czym wybuchnął śmiechem.
- Nie masz pojęcia, jak mi brakowało tego twojego wyjątkowego uroku!
Dziewczyna skrzywiła się.
- Zostałam zatrzymana.

background image

- Tak właśnie myślałem. – Wziął ją za ramię i wyprowadził do ogrodu. – Tej sukni wciąż

trzyma się jakiś słaby zapach. To chyba nie jest woń nieumarłej istoty?

- Zombi z trena. Zupełnie jakby żywe nie były wystarczająco paskudne.
Danilo cofnął się, spoglądając na nią ze zdziwieniem i głęboką troską.
- Tren? Tutaj, w rodzinnych piwnicach?
- Wiesz coś o nich?
- To paskudne stwory. Zabójcy do wynajęcia, prawda?
Arilyn kiwnęła głową zadowolona, że oszczędzono jej dalszych wyjaśnień. Minęły całe

lata, odkąd udawała zabójczynię, ale mimo to nadal było jej ciężko, gdy wspominała tamte
mroczne czasy.

- Jest jeszcze coś.
Kiedy spacerowali, opowiedziała mu ze wszystkimi szczegółami o rozmowie, którą

podsłuchała, oraz o ataku na Elaitha Craulnobera. Danilo nie przerywał jej, ale jego twarz
była coraz bardziej napięta.

- Nie wiem, w co Elaith wpakował się ostatnio – zakończyła Arilyn – ale niewykluczone,

że ktoś zaaranżował to spotkanie, aby się z nim porachować.

W oczach Danila błysnął gniew.
- Sądzisz, że lady Cassandra jest za to odpowiedzialna?
- Nikogo nie osądzam, powtarzam ci tylko to, co usłyszałam. Niezależnie od tego, kto zlecił

ten atak, powinieneś spodziewać się kłopotów. Elaith Craulnober nie pozwala, aby go
bezkarnie znieważać.

Na twarzy mężczyzny pojawiło się zakłopotanie.
- Wciąż nie ufasz Elaithowi.
- A ty? – odparła. – Ale zanim podążymy tym tropem, może wyjaśnisz mi, co cię opętało,

aby wypełnić wielką salę krzakiem róży aż do nieba?

Danilo beztrosko machnął dłonią.
- Zamierzałem sprezentować ci bukiet, a nie cały różany labirynt.
- Cóż zatem się stało? – naciskała.
- Sam chciałbym wiedzieć – powiedział już poważniejszym tonem. – To mnie martwi. W

świetle twojej opowieści problemy z czarami mają wytłumaczenie.

- Nie jestem pewna, czy cię rozumiem.
Danilo zatrzymał się i wciągnął ją do porośniętej dzikim winem alkowy. Jego twarz była

tak ponura, jak nigdy przedtem.

- Jak to się stało, że natknęłaś się na zasadzkę trenów? – spytał cicho. – Jak to możliwe, że

Elaith cię zaskoczył?

To był dotkliwy cios. Skrzyżowała ramiona i spojrzała na niego.
- Do rzeczy!
Rzucił okiem na wiszący u jej pasa miecz.
- Magia twojego księżycowego ostrza powinna była uprzedzić cię o niebezpieczeństwie.
Ją również to martwiło, lecz do tej pory nie miała czasu, aby się nad tym zastanowić.
- To zaklęcie, które dzisiaj rzuciłem, znam bardzo dobrze – mówił dalej Danilo. – To jedno

ze słabszych elfich zaklęć, którego mógłby nauczyć się ludzki mag, mając odpowiednią ilość
złota i czasu. Rzucam je również łatwo, jak twój miecz rozcina melon. Jak sądzisz, czemu
zawiodły twoja elfia magia i moja?

Jego pytanie miało gryzący, gorzki posmak. Arilyn czuła, do czego zmierza. Cofnęła się o

background image

krok.

- Oskarżasz o to księżycowe ostrze?
- A czemu nie? Czy ten po trzykroć przeklęty miecz nie miał wpływu na to wszystko, co jest

między nami? – spytał ostro. – Poznaliśmy się, gdy jego magia zniszczyła tuzin Harfiarzy, w
tym wielu moich przyjaciół! Związał nas razem, kiedy ty zbyt upierałaś się przy byciu elfką,
aby podążyć za głosem swego serca. I to on nas rozdzielił, kiedy postanowiłaś zerwać te
więzy.

Ból widoczny w jego oczach sprawił, że aż zabolało ją serce. Zniknął dobroduszny dandys

i zabawny dworak. Nigdy tak wyraźnie i boleśnie nie dostrzegła, jak wiele jej dobrowolna
ofiara kosztowała jej najbliższego przyjaciela.

- Dan – powiedziała cicho, wyciągając do niego rękę.
Nie patrzył na nią. Odwrócił się i obserwował zachodzący księżyc, jakby wszystkie

mądrości elfich bogów były wypisane na jego lśniącej powierzchni.

- Byłem głupcem – wyszeptał. – Cokolwiek bym zrobił, nie zmieni faktu, że jesteś już

związana gdzie indziej. Magia księżycowego ostrza dopilnuje, aby nic nie odwracało twojej
uwagi.

- Chyba sam w to wierzysz! – rzekła z oburzeniem, kiedy dotarło do niej znaczenie tych

słów.

Westchnął i wsunął dłoń we włosy.
- Nie jestem pewien, w co wierzyć. Przez całe życie miałem do czynienia z magią i wiem,

że niektóre mocą są nieprzychylne innym. Może twój miecz uważa mnie za zagrożenie dla
twojej drogi i dlatego zmusza cię do dokonania wyboru.

- To absurd! – powiedziała, usiłując sprawiać wrażenie głęboko o tym przekonanej. Tak

naprawdę słowa Danila zdawały się niepokojąco prawdziwe.

- Już raz oddałam miecz – powiedziała i uśmiechnęła się smutno.
Wreszcie odwrócił się do niej.
- Aby uwolnić mojego ducha od służby, której sam nie wybrałem – oznajmił. – Czy

naprawdę masz o mnie aż tak złe mniemanie, że wierzysz, iż zaakceptuję twoje poświęcenie?
To właśnie zrobisz, jeśli świadomie odwrócisz się od obowiązków, które przyjęłaś na siebie
jako powierniczka miecza.

Arilyn nie znalazła słów, aby zaprzeczyć tej prostej prawdzie. Odwróciła się i wyszła z

alkowy, jakby mogła w ten sposób uciec od cienia, który pojawił się między nimi po słowach
Dana.

Dogonił ją. Przez jakiś czas szli razem w ciszy przerywanej tylko głosami żegnających się

gości i szelestem suchych iści, świadczącym o tym, że lato bezpowrotnie minęło.

Kiedy dotarli do dalekiej bramy, Danilo ujął jej dłoń i uniósł do ust. Jego spojrzenie było

posępne, lecz stanowcze.

- Uwolniłaś mnie już raz, choć o to nie prosiłem. Jakże ja mogę tego nie zrobić?
Przeżywali już wiele pożegnań, ale to było inne. Na myśl, że może być ostatnie, Arilyn

ogarnęła sięgająca dna duszy rozpacz. Dławiący ból wstrząsnął nią znacznie boleśniej niż
jakakolwiek odniesiona przez nią rana. Potrząsnęła głową, usiłując wydobyć jakieś słowa ze
ściśniętego gardła.

Za późno. Danilo odszedł, została po nim chmurka delikatnych srebrzystych pyłków. Przez

chwilę unosiły się w powietrzu, po czym spadły na zamierający ogród niczym łzy.

Księżycowe ostrze u jej boku zaczęło buczeć słabą, znajomą magią – po raz pierwszy od

background image

chwili, kiedy weszła do domu Thannów.

background image

Rozdział czwarty

Siedząc w głównej sali „Atłasowej Sylfidy”, Elaith Craulnober pociągnął łyk piwa i

przyglądał się, jak obsługa szykuje się do porannego posiłku. W powietrzu unosiły się
cudowne zapachy: wędzona ryba, owsianka słodzona miodem i suszonymi owocami, świeży
chleb oraz bogaty aromat palonego drewna jabłoni. Karczma była świetnie zarządzana i
przynosiła duże zyski. Elaith zatroszczył się o to. Szczęśliwym zrządzeniem losu jego cel
zadekował się właśnie w tym miejscu, chociaż elf i tak by go znalazł.

- Twoja zapłata – powiedział, kładąc na stole niewielki skórzany woreczek. – Dobra

robota, Zorn. Daj dodatkową monetę woźnicy, który tak szybko nas tu przywiózł.

Zdawało się, że wielkie, opalone na brąz dłonie najemnika pochłonęły sakiewkę, kiedy

rozwiązał ją, by policzyć leżące wewnątrz monety. Zorn był potężnym mężczyzną, opalonym
wskutek wielu lat pracy jako ochroniarz karawan. Był mocny w rękach i słaby w rozumie, i
Elaith uważał, że jest zabawny. Głowa mężczyzny była całkiem łysa, a nad jego górną wargą i
na podbródku rosły gęste, kręcone włosy. Według elfa był to rezultat migracji na południe.
Jeśli sprawy będą dalej tak szły, wkrótce Zorn będzie miał stopy zarośnięte jak niziołek.

- Tylko czterdzieści sztuk złota – powiedział ponuro. – Musiałem niektórym coś odpalić.
W dobry humor Elaitha wkradła się irytacja. Po raz pierwszy mężczyzna ośmielił się

sugerować, że jego wynagrodzenie jest za małe. Był to przypadek, obok którego Elaith nie
mógł przejść obojętnie.

- Oczywiście, że tak – powiedział, jakby tłumaczył coś nierozgarniętemu dziecku. – W ten

sposób gromadzisz informacje, i jeśli pamiętasz, za to właśnie ci płace.

Zorn skrzywił się.
- Nie dałeś mi wiele czasu. Zerwałem z łóżka ponad dwudziestu ludzi. Niektórzy żądali

podwójnej zapłaty, niektórzy przysięgali, że nie chcą już mieć ze mną nic wspólnego.

- Ukoisz ich gniew tymi monetami i będą gotowi, kiedy znów będę potrzebował ciebie, a ty

ich.

- Wiesz, ile dla mnie zostanie?
Cierpliwość Elaitha była już na wyczerpaniu.
- Tylko twoje życie, jeśli zaraz nie przestaniesz jęczeć!
Pod zarostem najemnika zaczął pojawiać się słaby rumieniec świadczący o tłumionym

gniewie.

- Skoro tak mówisz… – mruknął i podniósł swoje masywne cielsko z krzesła.
Z lekkim ukłonem odwrócił się i wyszedł z tawerny. Elaith westchnął i zwrócił się w

stronę niskiej, czujnej kobiety kryjącej się w cieniu szatni. Rzekoma służąca wstała i wyszła
za Zornem. Pozwoli mu dokończyć jego sprawy, po czym upewni się, że to zadanie było jego
ostatnią misją.

Szkoda tracić dobrego informatora. Zorn miał kontakty wśród najemników i w gildii

przewoźników, był też doskonały do wymuszania informacji od wynajętych strażników, lecz
Elaith miał na swoich usługach wielu takich ludzi. Do południa jego służący i oficerowie
rozdadzą kilkanaście takich sakiewek. I nie będą wiedzieli o sobie nawzajem.

Elaith postrzegał swoje sprawy zawodowe jako głębokich podziemny strumień zasilany

wieloma mniejszymi strumyczkami. Strata Zorna nie wpłynie zbytnio na całość, a tak jest
lepiej niż gdyby miał ponosić choćby najmniejsze ryzyko. Wynajęte przez niego osoby były mu

background image

całkowicie oddane, ponieważ wiedziały, że będą dobrze opłacone i traktowane, a także
dlatego, iż miały świadomość, jak wiele może ich kosztować choćby najmniejsza zdrada.

Elaith uniósł kubek i wypił za pamięć umierającego najemnika.
***
Biały wir magicznej podróży zniknął. Danilo stał w ciemnym, chłodnym pokoju. Nie tego

oczekiwał w swojej wytwornej miejskiej rezydencji od Monroe’a, zaradnego niziołka
pełniącego funkcję lokaja. Był jednak za bardzo zbolały, by przejmować się takimi sprawami.
Monroe mógłby spalić całe to miejsce i nic by go to nie obchodziło. Zamknął oczy i ciężko
westchnął.

- Co tu robisz o tej porze? – spytał niski, wściekły i lekko akcentowany męski głos.
Głos Khelbena Arunsuna.
Danio otworzył gwałtownie oczy i ujrzał po drugiej stronie komnaty wysoką ciemną

postać.

- Wujku? To ty?
- Biorąc pod uwagę, że to sypialnia Laerel i że lada chwila spodziewam się jej powrotu,

mam nadzieję, że to nikt inny! Mów, co chcesz, chłopcze, i to szybko.

Dłonie Danila zamigotały w geście tworzenia kuli światła. Mieszanka światła i cienia

odsłoniła twarde, surowe rysy arcymaga Waterdeep.

Khelben Arunsun był mężczyzną w średnim wieku. Był wysoki, szeroki w ramionach i

dobrze zbudowany. Jego włosy były lekko przerzedzone, ale te, które jeszcze mu zostały, były
ciemne i bez śladu siwizny. Brodę miał gęstą i starannie przystrzyżoną, z dodającym szacunku
srebrnym pasemkiem pośrodku. Ciemne brwi nad niemal czarnymi oczyma zmarszczyły się w
skupieniu.

Mimo obecnego stanu ducha Danilo zauważył komizm całej sytuacji.
- Przysięgam na Mystrę, wujku, że jesteś jedyną żywą osobą, która potrafi wyglądać godnie

nawet w nocnej koszuli.

Grymas na twarz maga stał się jeszcze wyraźniejszy.
- Tylko niewielu śmiertelników zdołałby pokonać magiczne bariery strzegące tej wieży.

Jeśli chcesz nadal wśród nich pozostać, mów szybko i do rzeczy!

Słaby uśmiech Danila zniknął. Bez wątpienia Khelben zasługiwał na jakieś słowo

wyjaśnienia, choć prawdę mówiąc, Danilo nie mógłby wskazać miejsca, osoby i rozmowy,
której by chętniej uniknął.

- Źle rzucone zaklęcie, wujku, i nic więcej. Przepraszam, już udaję się w swoją drogę.
Arcymag nie zamierzał jednak pozostawić tej sprawy w spokoju.
- Co się z tobą dzieje? Jesteś chory? Zaczarowany? A może ze szczętem zgłupiałeś?

Słyszałem o żarcie, którego dopuściłeś się na przyjęciu Cassandry… Zresztą kto nie słyszał?

- Wujku…
- A teraz to! Czy już nie dość przyczyniłeś się do ożywienia jednego wieczoru? Nie sądzę,

aby Cassandra była ucieszona tą sztuczką z kwiatami, Arilyn zapewne też. Jeśli chcesz płatać
tak niepoważne figle, powinieneś mieć na tyle rozumu, aby ich ofiarami byli ci, którzy nie
będą w stanie zemścić się. A w dodatku…

- Wujku! – Dan uciął tyradę maga ostrym głosem i uniesioną dłonią. – Uwierz mi, nie

chciałem uczynić ze sztuczki z kwiatami żartu. Tak samo nie zamierzałem pojawić się tutaj.

Gniew powoli znikał z twarzy arcymaga, zastąpiła go pogłębiająca się troska.
- Czy to prawda?

background image

- Tylko i wyłącznie.
Khelben pokiwał głową, przyglądając się młodemu magowi.
- To może być coś poważnego. Są takie czary – dzięki Bystrze, że nie jest ich zbyt wiele –

które mogą wywoływać podobne efekty. Czy kupiłeś kolejny śpiewający miecz lub jakąś
podobną głupotę?

- Nie, nic z tych rzeczy. Czy musimy teraz o tym rozmawiać?
Arcymag tylko uniósł brew. Danilo westchnął i zaczął opowiadać o swoich podejrzeniach.
- Jak wiesz, magia księżycowego ostrza Arilyn nie zawsze jest stabilna… – zaczął.
- Wyczuwam w tobie odrobinę elfiej magii – przerwał mu Khelben.
Danilo miał już w końcu języka przyznanie się, że rzeczywiście poddał się temu

wpływowi, ale przypomniał sobie słowa matki, Otha, Regneta i wielu innych, którzy
krytykowali go za podążanie za głosem serca. Na myśl, że Khelben także mógłby mieć jakieś
uwagi, zawrzała w nim złość.

- Nie musisz martwić się o mnie – powiedział gniewnie. – Nie chcę, aby Arilyn wybierała

między mną i księżycowym ostrzem. To jedyna rzecz na tym i każdym innym świecie, która
zmusiłaby mnie do zrezygnowania z niej, choć jest półelfką. Jeśli ten pomysł nie podoba ci
się, byłbym wdzięczny, gdybyś zachował uwagi dla siebie.

Khelben wyglądał na autentycznie zdziwionego.
- Czemu miałby mi się nie podobać? Arilyn to dobra kobieta. Być może nawet lepsza niż

na to zasługujesz.

To nie była odpowiedź, jakiej Danilo się spodziewał.
- Akceptujesz ją?
Usta arcymaga wykrzywiły się w uśmiechu, po czym wykonał szeroki gest obejmujący

sypialnię i portret pięknej damy o srebrnych włosach.

- Jakże mógłbym inaczej? Wiesz, że matka Laerel była półelfką.
- Nie, nie wiedziałem – odparł Dan. Tak naprawdę o Laerel, jednej ze słynnych Siedmiu

Sióstr, niewiele było wiadomo.

- Matka Laerel była dobrą kobietą, lecz jak wielu półelfów nie miała łatwego życia.

Zresztą mój ojciec też, jeśli o to chodzi – ciągnął dalej Khelben.

Ta informacja zwaliła Danila z nóg. Usiadł na krawędzi łóżka Laerel i zaskoczony

przyjrzał się arcymagowi.

- Twój ojciec był półelfem – rzekł. – Zatem w rodzinie Arunsunów jest elfia krew! Lady

Cassandra też ją ma i przekazała ją mnie.

- Tak, taka jest normalna kolej rzeczy – powiedział zirytowanym tonem Khelben.- Jednak

są powody, dla których Cassandra nie podziękowałaby mi za opowiedzenie ci tej historii ani
tobie za jej dalsze rozpowszechnianie.

Danilo stłumił uśmiech. Chociaż Khelben Arunsun nie był, jak powszechnie uważano,

młodszym bratem Cassandry Thann, widać było, że bardzo ją podziwia.

- Twój sekret jest bezpieczny i dziękuję ci, że mi o tym powiedziałeś – rzekł Danilo z głębi

serca. Może była to drobna rzecz, ale wydawało mu się, że jest to klucz do wielu nurtujących
go wątpliwości. Już od dziecka z niewiadomych względów pociągało go wszystko, co elfie.
Teraz lepiej rozumiał, dlaczego elfka tak mocno zawładnęła jego sercem… i dlaczego tak
dobrze pojmowali elfi sposób myślenia, że by gotów zostawić ją, gdyby zaszła taka potrzeba.

- Co teraz zrobisz?
Pytanie maga zaskoczyło Danila, podobnie jak delikatny ton, którym zostało zadane.

background image

Zwykle Khelben wygłaszał zdecydowane opinie, wydawał rozkazy lub ostro zadawał pytania.
Wobec Danila, którym interesował się w krępujący ojcowski sposób, był wyjątkowo
stanowczy, lecz teraz surowy wyraz twarzy arcymaga łagodziła autentyczna troska. To
wszystko skłoniło Danila do zrobienia czegoś, czego nie robił od wielu lat: poproszenia o
radę.

- A co mi radzisz?
Spojrzenie Khelbena przeniosło się na portret Laerel, a potem na młodego człowieka.
- Znajdź Arilyn i napraw wszystko między wami. Jeśli jest tak, jak przypuszczasz, i magia

księżycowego ostrza stała się niestabilna, dziewczyna będzie potrzebować twojej rady i
pomocy. Bądź jednak ostrożny z używaniem magii. Być może dopóki wszystko nie wróci do
normalności, powinieneś poświęcić się sztuce bardów.

- Zaiste dziwne to słowa – mruknął Danilo.
- Wcale nie. Magia to wielki dar, ale niektóre rzeczy są znacznie ważniejsze.
- Jestem zadowolona, że to powiedziałeś, mój panie – rozległ się rozbawiony srebrzysty

głos. Obaj mężczyźni odwrócili się do Laerel, która przysłuchiwała się im zupełnie nie
skrępowana faktem, iż jest odziana w niewiele więcej ponad swoje srebrne włosy. Skinęła
głową w stronę Danila, po czym uśmiechnęła się do Khelbena z taką serdecznością, że
młodszy mężczyzna miał wątpliwości, czy ona w ogóle go dostrzega.

Natychmiast wstał.
- Musze już iść.
Mimo ostrzeżenia Khelbena, Danilo szybko przywołał srebrną ścieżkę magii i wkroczył w

jej wir. Tym razem zaklęcie dobrze zadziałało i znalazł się we własnym gabinecie.

W kominku płonął słaby ogień, a na stole stała przed jego ulubionym krzesłem nakryta

szklany kloszem taca pełna śniadaniowych ciasteczek. Wszystko wyglądało tak, jak należało
się spodziewać po zapobiegliwym Monroe.

Danilo opadł na krzesło i potarł dłońmi twarz. Niespodziewana rozmowa z Khelbenem nie

dała mu zbyt wielkiej nadziei. Arcymag wspominał, że wyczuwa w im elfią magię, i
zasugerował, że najbardziej prawdopodobnym jej źródłem jest księżycowe ostrze.

Wprawdzie Khelben nie doradzał Danowi trzymać się z dala od Arilyn, lecz przywołał

obraz Laerel, aby poprzez swoje wywody. To nie było zbyt pocieszające. Nie tak wiele lat
temu Khelben poświęcił swoją moc, aby wyrwać Laerel spod władzy Korony Cierni, złego
artefaktu, który miał nad nią całkowitą kontrolę. Danilo także uważał, że Laerel była tego
warta. Podobnie było z Arilyn. Chętnie pozbyłby się swojej mocy z wyjątkiem kilku
najbardziej podstawowych sztuczek i wcale nie uważałby tego za wielką stratę.

Ale co z jej magią? Elf i księżycowe ostrze byli nie do rozdzielenia, łączyły ich mistyczne

więzy. Jak mógłby usprawiedliwić ich zerwanie i jaką cenę musiałaby zapłacić Arilyn, gdyby
to zrobiła?

Rozważał te sprawy tak długo, póki ogień w kominku nie zmienił się w popiół, a ciemne

niebo nie rozjaśniło się. Kiedy wszystkie za i przeciw zostały wyliczone i rozważone nie raz,
ale kilkanaście razy, Danilo spojrzał przez wschodnie okno i zaczął modlić się, aby nadejście
świtu przyniosło mu oświecenie.

***
Wschodzące słońce przebijało się przez mgłę otaczającą portowe miasto i górne okna

„Sylfidy”. Mimo to Isabeau udawała, że śpi; nie było to łatwe zadanie, biorąc pod uwagę, że
Oth Eltorchul obudził się i już odkrył swoją stratę.

background image

Tak więc udawała, że śpi, podczas gdy on szukał, mruczał, klął i złościł się. Leżała

nieruchomo, póki nie złapał jej za ramiona i nie potrząsnął. Westchnęła i usiadła na łóżku,
mając nadzieję, że na jej twarzy maluje się odpowiednio wielkie i wiarygodne zaskoczenie.

- Żyjesz – rzekł ponuro, spoglądając w jej szeroko otwarte oczy. – To dobrze. Zaczynałem

się już martwić, że złodziej udusił cię podczas snu.

- Złodziej?!
Dłoń Isabeau powędrowała w stronę szyi, jakby szukała naszyjnika. Potem dziewczyna

podskoczyła do nocnego stolika, gdzie pozostawiła swoje klejnoty, i schowała je w dłoni, po
czym uklękła i zaczęła bębnic pięściami w pierś maga.

- Jak to się mogło stać?! – krzyknęła. – Nie założyłeś zabezpieczeń? Nie masz służących,

którzy staliby na straży? Moje rubiny! Wszystkie zniknęły! – Jej głos wznosił się coraz wyżej,
po czym przeszedł w spazmatyczny szloch.

Oth odetchnął ją na bok i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.
- To nie był zwykły złodziej. Aby przebić się przez zabezpieczenia, które umieściłem na

drzwiach i oknach, trzeba było niezłej magii. Może jest tu jakieś ukryte wejście. Nie
pomyślałem, aby to sprawdzić.

Spojrzał z wyrzutem na Isabeau, jakby winił ją za to, iż odwróciła jego uwagę. Nie chcąc

się temu poddać, podniosła głowę, otarła łzy i popatrzyła na niego z hardą miną.

- Co zamierzasz z tym zrobić? – spytała.
To pytanie przywróciło Othowi rozsądek. Isabeau spodziewała się tego. Jeśli szlachta i

magowie byli tak bardzo przeciwko kulom snów, jak mówił Oth, nie będą zachwyceni
wiadomością, że około tuzina z nich znajduje się w sprzedaży. Nie uwierzą też w niewinność
maga. Kradzież cennych kul snów zaraz po tym, jak jego oferta została zdecydowanie
odrzucona, wydawała się zbyt podejrzana.

- No? – naciskała. – Zawołasz Straż, aby to zgłosić, czy ja mam to zrobić?
Po chwili intensywnej walki z samym sobą mag złapał jej ubranie i rzucił.
- Zapomnij o tym. To nie ma znaczenia.
Isabeau przerwała zakładanie przez głowę koszuli, jakby jego słowa ogłuszyły ją. Jednym

szybkim i wściekłym ruchem obciągnęła bieliznę, po czym wstała z łóżka. Podeszła do Otha i
ze złością wbiła mu palec w pierś.

- Moje rubiny mają znaczenie! Jeśli chcesz, abym milczała, musisz mi wynagrodzić stratę.
Szczupła twarz Otha zbladła z gniewu.
- Wymuszenie nie jest najlepszym rozwiązaniem dla samotnej kobiety.
W jego głosie kryła się zimna, niebezpieczna nuta, dlatego przerażenie na twarzy Isabeau

nie było całkowicie udawane. Cofnęła się o dwa kroki, rozkładając błagalnie ręce.

- Niczego takiego nie miałam na myśli, panie. Jestem zrozpaczona z powodu straty moich

klejnotów. Masz moje słowo, że niczego nie powiem. Nie zrobię tego w żadnym wypadku z
obawy o twoje i moje dobre imię. Wiele osób widziało, jak odjeżdżamy z posiadłości
Thannów w jednym powozie.

Chociaż jej wzrok był szczery i niewinny, Oth wolał upewnić się, czy jej słowa nie kryją

drugiego, znacznie subtelniejszego ostrzeżenia. Wreszcie uniósł dłonie w geście rezygnacji.

- Nie płacz już nad tymi świecidełkami. Rodzina Eltorchul zadba o odpowiednie

zadośćuczynienie. Jednak nim zaczniesz o tym rozpowiadać, wiedz, że twoje nowe rubiny
nakładają na noszącą ją osobę nakaz milczenia!

To drobiazg, o którym nie miała zamiaru poinformować pasera, któremu je przekaże. Zgięła

background image

się w niskim ukłonie.

- To więcej niż ośmieliłabym się prosić, mój panie.
Oth zdjął z palca pierścień i wcisnął w jej dłoń.
- Weź to. Pokaż go zarządcy którejkolwiek z posiadłości Eltorchul, a on zajmie się tobą.
Isabeau wzięła pierścień.
- Odprowadzisz mnie, panie? – spytała niezobowiązującym tonem.
Mag prychnął.
- Złodziej przyszedł i wyszedł. Co jeszcze może ci zabrać oprócz tego, co już straciłaś?

Albo sama mu dałaś – dodał.

Sapnęła z gniewu, słysząc jego paskudną insynuację.
- Nie jesteś dżentelmenem!
Oth uśmiechnął się.
- Nie będę zaprzeczał. Jakże bym mógł? Choć jesteś od niedawna w Waterdeep, śmiem

twierdzić, że sprawdziłaś już dość bogaczy, by być w tej kwestii ekspertem.

Isabeau chwyciła lampę oliwną i rzuciła nią w maga. Nie ruszył się, tylko wykonał krótki,

gwałtowny ruch rękami. Lampa zadrżała w powietrzu i rozbiła się o ziemię deszczem
szklanych odłamków i kropli pachnącej oliwy. Oth bez słowa odwrócił się i wyszedł z pokoju,
pozostawiając Isabeau trzęsącą się z gniewu.

I strachu. A także triumfu i podniecenia zmieszanego z nagła, cudowną ulgą.
Wydobyła z siebie długi, cichy okrzyk zwycięstwa. Udało się! Skarb Otha należy do niej, i

to bez wzbudzania żadnych podejrzeń!

Szybko skończyła się ubierać, po czym zeszła tylnymi schodami i przez ukryte przejście

udała się na poszukiwanie człowieka, który mógłby sprzedać dla niej te skarby i pomóc jej
stanąć mocniej na nogach na drodze, którą sobie wybrała.

***
Kiedy Oth Eltorchul wpadł do sali „Atłasowej Sylfidy”, Elaith już na niego czekał.
- Powóz – zażądał mag od służącej – i wino na czas oczekiwania. Mały puchar. I pamiętaj,

nie chcę długo czekać.

Elaith spojrzał na kobietę i uniósł w górę dwa palce. Ruszyła, aby zrealizować

zamówienie. Elf wstał i podszedł do stołu maga, po czym usiadł na pustym krześle.

Mag przyjrzał mu się ze źle skrywanym niesmakiem.
- Ta tawerna jest niemal pusta, elfie. Z pewnością znajdziesz sobie jakieś inne miejsce.
Nim Elaith zdążył odpowiedzieć, podszedł do nich potężny, dobrze uzbrojony ochroniarz i

lekko skinął Othowi głową. Potem nachyli się i cicho powiedział:

- Lord Craulnober może siadać, gdzie chce. On jest właścicielem tej tawerny.
- Aha, rozumiem. – Oth uśmiechnął się słabo do gospodarza, który rozłożył dłonie w geście

dezaprobaty. – Wygląda na to, że jestem twoim gościem.

- Płacącym gościem – rzekł serdecznie Elaith, aby nie było co do tego żadnych

wątpliwości.
- Całkiem nieźle. – Mag podniósł głowę, gdy służąca przyniosła butelkę wina, a jego twarz
pociemniała, kiedy postawiła na stole dwa puchary. – Dołączysz do mnie? – spytał przez
zaciśnięte zęby.

- To bardzo miło z twojej strony. – Elaith wziął butelkę i nalał dwie spore porcje elfiego

wina. Zwykle nie marnował tego cennego trunku dla człowieka, ale lekki, niemal kwiatowy
smak wina maskował fakt, że dawało ono potężniejszego kopa niż głodny centaur.

background image

Oth napił się więcej niż pozwalała przyzwoitość, a kiedy puchar był już pusty, odstawił go

z hukiem na stół i spojrzał na swego gospodarza.

- Co za interesy tu prowadzisz, elfie?
Jego głos był już niewyraźny. Z pewnością jego zdolność oceny sytuacji również była

zachwiana, bo inaczej nie ośmieliłby się tak bezczelnie mówić. Elaith puścił to pytanie mimo
uszu.

- Pragnę, aby obsługa w „Sylfidzie” była niezrównana. Jeśli masz powód do narzekań,

mów, a sprawa zostanie załatwiona.

Oth pociągnął nosem i nadstawił puchar po dolewkę.
- Tego, co mi zabrano, nie można zastąpić niczym innym.
Elaith zaczął domyślać się, w czym rzecz. Nalał drugi kielich i czekał, aż mag go wypije.
- Może da się to jakoś zrekompensować.
- Ha! – prychnął Oth bez większego przekonania. Jego twarz, chuda i ponura jak u jucznego

muła, była ściągnięta rozpaczą.

- Jeśli zostałeś obrabowany podczas pobytu tutaj, reputacja – i zyskowność – tego miejsca

zostały narażone na szwank. Wierz mi – rzekł szczerze Elaith – wykorzystam wszelkie
dostępne mi środki, aby zguba została odnaleziona i, skoro jesteś tym tak przejęty, twoja
krzywa została wynagrodzona.

Oth popatrzył na niego z pijackim sprytem.
- To nie był jakiś mały złodziej – rzekł. – Skarb został skradziony wtedy, kiedy spałem,

mimo założonych przeze mnie zabezpieczeń.

Elf starannie stłumił zaskoczenie i gniew. Wprawdzie goście zawsze chętniej tłumaczą

swoje straty kradzieżą niż własnym roztargnieniem, lecz mimo wszystko gospoda powinna być
zabezpieczona przed złodziejami. Jeśli opowieść Eltorchula jest prawdziwa, służący Elaitha
odpowiedzą za to.

- Nie martw się o złapanie złodzieja. Powiedz mi tylko, co zginęło, a ja to odnajdę.
- Nieco monet, może ze sto sztuk platyny – powiedział przebiegle Oth. Elaith podejrzewał,

że prawdziwa kwota była zaledwie jedną trzecią wymienionej sumy. – Kilka sztuk biżuterii:
złoty pierścień, grawerowana bransoleta, również ze złota. Rubinowy naszyjnik ze srebrnym
filigranem oraz dopasowane do niego kolczyki i pierścionki.

Elaith nadstawił ucha.
- Była z tobą kobieta? Gdzie jest teraz?
- Wyszła – odparł krótko Oth. – Bardzo zmartwiła się tą kradzieżą.
- Jestem w stanie to sobie wyobrazić – mruknął elf, pamiętając, by sprawdzić tożsamość

tej damy. – A co tobie zginęło?

Mag zawahał się. Malujące się na jego twarzy niezdecydowanie szybko jednak ustąpiło

przed potężnym naciskiem chciwości i skutkami działania elfiego wina.

- Było coś jeszcze. Kule snów, przynajmniej tuzin.
- Kule snów – powtórzył Elaith.
- Małe kryształowe kule – wyjaśnił Oth. – Są magiczne. Iluzja doświadczana jako wyraźny

sen, w którym śniący umieszcza samego siebie.

Od pewnego czasu Elaith słyszał plotki na temat tych nowych magicznych zabawek. Było

popularne wśród służby i najemników.

- To ciekawa sprawa. Wyobrażam sobie, jak wiele osób w tym mieście zapłaciłoby za coś

takiego małą fortunę.

background image

- I tak robię – rzekł chełpliwie Oth. Nachylił się w stronę elfa. – Zaproponowałeś mi

swoją pomoc. Znajdź kule i zwróć mi je, a to ci się opłaci.

Elaith stłumił podniecenie. To było bardziej oczywiste przyznanie się do posiadania

magicznych kul niż się spodziewał. Być może uda mu się wyjść na swoje. Pochylił głowę
jakby w namyśle.

- Oczywiście mogę to zrobić…
Najwyraźniej Oth nie był jeszcze całkowicie pokonany przez elfie wino. Jego ostre rysy

przybrały ostrożny wyraz.

- Ale?
Elf uśmiechnął się przepraszająco.
- Prowadzę tu interesy. Skoro jest szansa na duży zarobek, czemu miałbym zadowalać się

zwykła nagrodę? Nieważne, jak hojna by była – dodał pojednawczo.

Oth przez chwilę rozważał te słowa, a potem na jego twarzy znów zagościł chytry

uśmieszek.

- Słyszałem o twoich interesach. Nie szanujesz zbytnio prawa.
- Prawo to rzecz godna szacunku i często dość wygodna. Ale równie często nie.
- Właśnie. – Oth nagle podjął decyzję. – Znajdziesz kule snów. Potem dam ci inne, a ty

wymyślisz sposób, jak je sprzedawać… Sposób tak pokrętny, aby nie można było dotrzeć do
mnie. Czy da się to zrobić?

- Byłbyś zaskoczony, gdybyś dowiedział się, ile interesów w tym mieście jest załatwianych

właśnie w taki sposób. – Po raz pierwszy Elaith mówił całkiem szczerze.

- Zatem ustalone – rzekł mag. Podjąwszy decyzję, przestał już walczyć z kuszącą

kołysanką, którą nuciło w jego żyłach elfie wino. Wstał chwiejnie i rozejrzał się po sali,
usiłując przypomnieć sobie, czego szukał.

Elaith machnął na służącą.
- Wezwij powóz dla lorda Eltorchula – polecił – i wsadź go do środka – dodał tak cicho,

by Oth go nie dosłyszał.

Kiwnęła głową i objęła maga w pasie.
- Tędy, panie – rzekła, prowadząc go do drzwi i czekającego za nimi powozu.
Kiedy wyszli, elf wstał i wymknął się tylnymi drzwiami. Okrążył budynek i przejechał

rękami po gładkimi kamiennym murze, aby otworzyć ukryte tu drzwi. Tak jak się spodziewał,
zdobiące korytarz pajęczyny były podarte. Jakiś sprytny złodziej odkrył te drzwi i skutecznie
je wykorzystał.

To czyniło jego zadanie łatwiejszym. Każdy, kto był na tyle dobry, by znaleźć to ukryte

wejście, jest również zdolny sam sprzedać łup. Monety, klejnoty i magiczne przedmioty. W
całym Waterdeep było może ze czterech paserów, którzy mogliby odsprzedać wszystko z
niewielkim ryzykiem i niezłym zyskiem. Elaith będzie miał kule snów, nim dzień dobiegnie
końca.

Ale nie odda ich Othowi Eltorchulowi. Nie sprzeda ich też jako kolejnej głupiej zabawki

dla ludzi wierzących, że sny mogą zostać kupione, a nie że trzeba na nie zasłużyć.

Zastanawiał się, czy którykolwiek z tych durniów, nie wyłączając Otha Eltorchula, rozumie

prawdziwą cenę tych umykających snów. Jeśli się nie myli, mag nie ma pojęcia, jak
wściekłego tygrysa szarpie za ogon. A jeśli bardzo się nie myli, kule snów mogą być
najcenniejszymi i najbardziej niebezpiecznymi magicznymi przedmiotami, jakie widział w
swojej karierze.

background image

Jeszcze cenniejsza była nadzieja, że dostanie w swoje ręce elfi artefakt, który, jak

podejrzewał, kryje się za tą magią. Będzie mógł sprawdzić moc elfiego klejnotu i
odpowiedzieć sobie raz na zawsze na pytanie, które męczy go od ponad wieku: czy resztki
jego elfiego honoru to tylko złudzenie, a on jest osobą całkowicie oddaną złu.

- Oto sen – mruknął z ponurą ironią – za którym warto podążać.
***
Arilyn powitała wschodzące słońce jako znak, że najgorsza noc jej życia wreszcie zmierza

ku końcowi. Nie było z natury osobą nadmiernie oddającą się rozważaniom, ale od chwili
opuszczenia willi Thannów przez całą drogę walczyła z kilkoma ważnymi spostrzeżeniami.
Teraz jedyne, co pozostało, to przekonać Danila do jej toku myślenia.

Jego miejska rezydencja była dość daleko od pokoju, w którym mieszkała, lecz był to

bardzo przyjemny spacer. Powietrze było gęste od zapachu ognia, na którym szykowano
śniadanie, i stukotu wozów wiozących towary na targ. Kiedy zaczynał się Bal Klejnotów,
większość mieszkańców już spała, a teraz zdążą wykonać połowę swoich codziennych zajęć,
nim śpiochy wreszcie wyjrzą na słońce.

Arilyn nie mogła nie zauważyć, że między nią i Danilem jest jeszcze jedna różnica. On jest

nawykły do rytmu życie w mieście, podczas gdy ona spędziła większość czasu w drodze i była
przyzwyczajona do widoku słońca oraz gwiazd. Nie była to drobna rzecz, lecz w tej chwili,
tak jak wszystko inne, wydawała się jej nieważna.

Przeszła przez ulicę za domem Danila i wspięła się po kamiennym ogrodzeniu. Zeskoczyła

lekko do znajdującego się za murem ogrodu i instynktownie rozejrzała się w poszukiwaniu
niebezpieczeństwa. Nie znajdując niczego, co mogłoby ją zatrzymać, zerwała błękitną różę i
podkradła się do witrażowego okna ulubionego pokoju Danila.

Tak jak się spodziewała, był w swoim prywatnym gabinecie. Przeskoczyła przez parapet i

weszła do pokoju.

- Myliłeś się – powiedziała.
Danilo znieruchomiał, po czym spojrzał na nią tak, jakby była duchem. Jego wzrok

przesunął się na księżycowe ostrze u jej pasa.

- Myliłem się?
- Nie bądź taki zaskoczony. Z pewnością rzadkością zdarzało się to już wcześniej –

powiedziała z udawaną lekkością. Nie czekając na jego odpowiedź, ciągnęła dalej. – Nie
mówię, że nie masz racji co do miecza. Jego magia rzeczywiście jest nieco… skomplikowana.
Już raz zachowywał się dziwnie i nie twierdzę, że to nie może się powtórzyć, ale nie zgadzam
się ze stwierdzeniem, że to ty jesteś za to odpowiedzialny.

Pokręcił głową.
- A jeśli mam rację? Nie pozwolę ci podjąć takiego ryzyka.
- Pozwolić mi? Nie powstrzymasz mnie! Jeszcze nie skończyłam – powiedziała, kiedy

Danilo chciał jej przerwać. – Zastanów się. Gdyby to była prawda, zostalibyśmy rozdzieleni
już pierwszego dnia, kiedy się spotkaliśmy. W pierwszej godzinie!

Na jego twarzy pojawiło się rozbawienie.
- Tak, chyba przypominam sobie brak entuzjazmu.
Arilyn zaczęła powoli się przechadzać.
- Właśnie. Jednak ty to przetrzymałeś i zaczęliśmy działać razem. Zostaliśmy przyjaciółmi,

co przypominało wspólne wtaczanie na górę wielkiego głazu. Na każdym kroku walczyłam z
tobą, a ty mimo to zawsze popychałeś mnie do przodu, ścigałeś albo zmuszałeś do zrobienia

background image

czegoś, wykazując przy tym humor, wdzięk albo po prostu upór. Dlatego domyślam się, iż
uważasz, że to wszystko się skończy, kiedy tylko powiesz, że tak ma być. – Spojrzała na niego.
– Cóż, ale tak się nie stanie. Już do tego przywykłam.

Danilo wstał i zatrzymał się tuż przed nią.
- Chcesz, abyśmy zostali razem?
- Czyż właśnie tego nie powiedziałam? – westchnęła.
Potem ciągnęła dalej.
- Nie wiem, jak to przetrwamy. Miałeś rację, mówiąc, że nie mogę zrezygnować z

księżycowego ostrza. To oznacza, że będę w drodze częściej niż nie będę. Chcesz opuścić
miasto wraz ze mną, ale czy rozumiesz, co to będzie znaczyło? Niektóre społeczności leśnych
elfów mogą cię przyjąć, ale większość cię nie zechce. Wiele razy będziesz musiał siedzieć
sam w niewielkich miasteczkach na skraju lasu, podczas gdy ja wejdę między drzewa.

Danilo zaczynał dostrzegać w jej rozumowaniu pewną logikę, choć wcale mu się to nie

podobało.

- Zatem sądzisz, że powinniśmy działać tak, jak przez ostatnie cztery lata. Ty wykonujesz

swoje obowiązki, ja swoje, a potem przez kilka dni jesteśmy razem.

- Jeśli rzeczywiście między twoją i moją magią istnieje jakiś konflikt, to może być

najlepsze rozwiązanie. – Zawahała się. – Jest jeszcze inny sposób.

- Słucham z uwagą.
Arilyn rozejrzała się z zakłopotaniem po gabinecie.
- Czy możemy udać się do mojego pokoju? Nie mogę przestać zastanawiać się, kiedy

wjedzie tu twój służący z wózkiem i herbatą.

Danilo wyciągnął rękę. Arilyn ujęła ją, po czym razem wtopili się w szum srebrno-białej

ścieżki, która łączyła ich mieszkania. Podróż trwała tylko chwilę, ale Arilyn z ulgą poczuła
pod nogami twarde deski podłogi. Danilo nie skomentował jej niechęci do magicznych
podróży, tylko opuścił wzrok na jej zaciśniętą dłoń i zmiażdżoną błękitną różę.

Dziewczyna podeszła do łóżka i pozwoliła delikatnym płatkom opaść na pościel.
Danilo szybko odwrócił wzrok i przełknął ślinę.
- Słucham.
- Od czasu, kiedy wyruszyłam do Waterdeep, nie miałam żadnych snów, żadnych wezwań

od Tel’Quessar. Może to oznaczać, że wszystko jest dobrze. Ale może również oznaczać, że
magia miecza została zakłócona, zanim dotarłam do miasta, i wówczas niewykluczone, że ty
jesteś tego sprawcą. Jest tez trzecia możliwość. Być może czeka mnie tu, w tym mieście,
jakieś zadanie. Jeśli tak, będziemy mieli czas, aby sprawdzić, co zakłóca magię księżycowego
miecza i twoją. Nie ma sensu ścigać wroga, którego nie możemy nawet nazwać.

Jej słowa przywołały na twarz Danila słaby, smutny uśmiech.
- Jeśli tak jest, zachowałem się jak tchórz i głupiec.
- Zauważyłam, że ludzie często są przesadnie ostrożni, kiedy chodzi o dobro ich

najbliższych. Możesz zaakceptować to, że postąpię jak wojowniczka, ale nie możesz pogodzić
się z tym, że zawiedzie magia mojej broni. Zastanawiam się, czy masz większe zaufanie do
moich umiejętności, czy do mojego miecza.

Spojrzał na nią z szacunkiem.
- Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. Twoja logika jest powalająca.
Wzruszyła ramionami.
- Problemy są jak wrogowie: nazywasz je, śledzisz, a potem robisz to, co trzeba, aby je

background image

zabić.

Danilo roześmiał się z ulgą. Być może nie dostrzegał rozwiązań, dzięki którym mogliby być

razem, ale otwarte podejście do sprawy Arilyn pozwalało mu wierzyć, że jest to możliwe.

- Zatem co teraz zrobimy?
- Załóżmy, że moje zadanie rzeczywiście dotyczy Waterdeep. Jak długo dbam o elfi lud,

wątpię, by jakieś inne sprawy poza najistotniejszymi odwołały mnie do lasu.

W sercu Danila zaczęła kiełkować nadzieja. Ujął ją za rękę i zaprowadził do łóżka, a kiedy

usiedli, dalej trzymał jej dłoń w swojej.

- A jej leśne elfy będą cię potrzebować, będą musiały pomyśleć także o mnie. To takie

proste.

- Nie ujmowałabym tego w ten sposób – ostrzegła go. – Jeśli chodzi o elfy, nigdy nic nie

jest proste.

Danilo oparł policzek na dłoni.
- A jakie marzenie jest proste?
- To prawda, ale…
Powstrzymał ją, kładąc dłoń na jej ustach.
- Czy ktoś powiedział ci kiedyś, że za dużo gadasz?
- Bardzo zabawne, kiedy ty to mówisz – wymamrotała przez jego palce.
Przymknęła oczy i Danilo zaczął lekko gładzić palcami linię jej szczęki, a potem sięgnął

dalej i dotknął delikatnych czubków jej elfich uszu. Zaledwie kilka osób wiedziało, że jest to
bardzo intymny gest. Wiele lat temu, w pierwszym przypływie gorącej młodzieńczej krwi,
Danilo został starannie wyszkolony w tych sprawach przez elfią Harfiarkę.

Arilyn spojrzała na niego z udawaną podejrzliwością.
- Skąd wiesz o takich rzeczach?
- To efekty starannej, wszechstronnej edukacji. – Wyciągnął w jej stronę dłonie obrócone

wnętrzem do góry.

Półelfka bez wahania położyła czubki swoich palców na jego palcach, a potem ich dłonie

powoli zetknęły się ze sobą. Był to znacznie bardziej intymny gest niż pocałunek czy uścisk,
gdyż był wstępem do elfiego rytuału splatania dłoni, obrządku bardzo osobistego i tak starego
jak pory roku. Ich spojrzenia były nieruchome, serca otwierały się na drugą osobę; zaczynał
się krąg.

- Lato właśnie minęło, księżyc żniwiarzy skłania się ku zachodowi – wypowiedziała

Arilyn pierwsze słowa tradycyjnej przysięgi, którą mieli złożyć.

Danilo był ciekaw, czy ona wie, iż mówi po elficku. Był to wyraz akceptacji, i musiał ją

uhonorować tak, jak zrobiłby to każdy człowiek. Według elfich standardów, ich wspólny czas
będzie bardzo krótki. On umrze, kiedy ona wciąż jeszcze będzie młoda; ale czy to oznacza, że
ma nie żyć? Być może nic nie jest proste, jeśli chodzi o elfy, ale dla niego było to jasne:
wyrzeczenie się Arilyn oznaczało wyrzeczenie się życia.

Wypowiedzieli kolejne linijki przysięgi. Słowom towarzyszyły pełne wdzięku ruchy, które

miały moc zaklęć i subtelność blasku gwiazd. Danilo nie wiedział, kiedy słowa ucichły, i
wcale go to nie obchodziło.

Elfie rytuały trwały bardzo długo i były wręcz w torturujący sposób słodkie. W pewnym

momencie połączyły się z rytuałem ich własnego pomysłu, który mimo swojej nowości wcale
nie był mniej uświęcony.

Wytrzymałość Arilyn na elfie subtelności skończyła się wcześniej niż u Danila.

background image

Dziewczyna odchyliła się do tyłu i rozdarła krępującą ją bluzkę, całkowicie zapominając o
guzikach.

Odgłos rozdzierania materiału zaskoczył ją. Danilo wybuchnął śmiechem, widząc jej

osłupienie; po chwili ona również do niego dołączyła. Złączeni radością, którą tylko on był w
stanie w niej wyzwolić, upadli na łóżko, skąpani w błękitnym świetle magii księżycowego
ostrza.

Minęła chwila, nim przez ich wspólne zapomnienie przebił się płynący z tego faktu

wniosek.

Arilyn gwałtownie usiadła.
- A niech to! – warknęła, spoglądając na miecz.
Danilo ciężko westchnął i ze zrozumieniem pokiwał głową. Światło miecza było błękitne,

a nie jasnozielone, co oznaczało, że nie czeka ich podróż do lasu. Była to jakaś pociecha.
Niebezpieczeństwo, przed którym przestrzegało światło, znajdowało się na wyciągnięcie ręki.
Nazwać je, wyśledzić, zabić. To coś, z czym mógł sobie poradzić.

Sięgnął po pas z mieczem i buty, usiłując przypomnieć sobie, jak znalazły się na podłodze.

Arilyn była szybsza; w ciągu kilku chwil była ubrana i gotowa do walki.

Kiedy wyciągnęła elfi miecz, jej oczy przybrały nieobecny wyraz.
- Tren – mruknęła. – W tym domu.
Po chwili zniknęła, zbiegając po schodach i wykrzykując ostrzeżenie do czuwającego na

dole krasnoluda. Danilo pobiegł za nią, wyciągając po drodze miecz.

Zasłona oddzielająca wnękę strażnika od korytarza zaszeleściła i cztery wielkie pazury

rozdarły tkaninę. Wyskoczyła zza niej ohydna jaszczuropodobna kreatura wzrostu wysokiego
człowieka i przynajmniej kilkadziesiąt funtów cięższa.

Dan zatrzymał się tak zaskoczony, że zapomniał o swoim bezpieczeństwie. Słyszał, że treny

przypominają jaszczuroludzi, ale odpowiadało to prawdzie mniej więcej w takim samym
stopniu jak to, że krasnoludy z grubsza przypominają ludzi. Krępa i bardzo silna istota składała
się niemal z samych mięśni osłoniętych zieloną skórą. Z jej kręgosłupa wyrastały kolce,
podobnie jak z łokci i kolan. Długie, silne ramiona kończyły się tak wielkimi dłońmi, że każdy
zakończony pazurem palec był długości ludzkiej dłoni. Kościsty grzbiet nad okiem stwora
przecinała długa, wyraźna szrama.

- Tym razem – powiedziała istota głosem brzmiącym niczym spadające po zboczu głazy –

dokończymy to.

- Uważaj na pazury – warknęła Arilyn do Danila.
- A ty uważaj na krasnoluda – odparł Dan. Skoczył na Arilyn i razem stoczyli się z kilku

ostatnich stopni.

W samą porę. Tak jak podejrzewał, tren już skończył ze strażnikiem. Stwór sięgnął w głąb

alkowy i wyciągnął stamtąd mała tarczę oraz urwaną nogę krasnoluda wraz z butem, po czym
rzucił tym w atakujących go ludzi.

Kiedy spadali ze schodów, okropna broń przeleciała nad nimi i uderzyła w stopień tak

mocno, że drewno aż popękało.

Arilyn przeturlała się i zerwała na równe nogi. Zadała trzy szybkie ciosy. Księżycowe

ostrze stukało w drewnianą tarcze, którą tren zwinnie odbijał jej uderzenia. Potem istota
zrobiła krok do tyłu, pochyliła się i machnęła długa łapą. Arilyn zrobiła unik i odpowiedziała
szybki pchnięciem. Księżycowe ostrze zatonęło głęboko w przedramieniu trena.

Z zadziwiającą szybkością istota przeniosła ciężar ciała na jedną nogę i wyrwała miecz z

background image

rany, pociągając Arilyn za sobą. Nim dziewczyna odzyskała równowagę, tren brutalnie uderzył
ją tarczą.

Szczupła półelfka potoczyła się do tyłu. Danilo zaatakował, nie mając w dłoniach niczego

poza kawałkiem jasnozielonego jedwabiu. Rzucił go w stronę potwora. Warknąwszy z
pogarda, tren odbił ten śmieszny pocisk.

Jednak Danilo już zaczął rzucać czar i tkanina zmieniła się w otaczającą trena cienką kulę.

stwór cofnął się w stronę otwartych drzwi, próbując rozedrzeć swoje więzienie tarczą i
pazurami. Na jego porośniętych kłami policzkach zaczęły pojawiać się błyszczące krople
czarnego oleju. Ale magiczna kula zdążyła zamknąć się i tylko odrobina tej śmierdzącej broni
wpadła do pokoju.

Kulę wypełniła wirująca, cuchnąca mgła; tren rozpaczliwie starał się umknąć przed mocą

własnego odoru. Szybko zrozumiał, że to się nie uda, i spojrzał swoimi żółtymi oczami na
wściekłą półelfkę. Arilyn skradała się z uniesionym mieczem, gotowa, zadać cios.

Zmieniając taktykę, tren wypuścił tarczę, odskoczył od napastników i opadł na ręce.

Biegnąc na czworakach, zaczął toczyć kulę w stronę otwartych drzwi. Drewniane belki jęczały
i dygotały, kiedy zamknięty w kuli tren przebiegał po nich.

Danilo wypadł za nim na ulice, Arilyn deptała mu po piętach. Szybko przeciskali się przez

poranny tłum. Nie mieli na swojej drodze zbyt wielu przeszkód, o co zadbał uciekający tren.
Na jego widok przechodnie umykali z krzykiem na boki, konie płoszyły się, bijąc kopytami w
powietrze i rżąc z przerażenia. Jeden z wozów przewrócił się i cały ładunek kapisty wysypał
się na bruk. Danilo usunął kopniakiem jedną z nich i pobiegł dalej.

- Ten czar nie potrwa długo – wydyszał, zmęczony dotrzymywaniem kroku bardziej zwinnej

półelfce.

Już po chwili zielona kula zniknęła niczym mydlana bańka i uwolniony tren wpadł w

boczną uliczkę.

Tam niespodziewanie zatrzymał się, pochylił i wyciągnął do przodu swoje masywne

ramiona.

- Nie sądzę – mruknęła Arilyn, biegnąc wprost na trena.
Zanim Danilo zdołał odgadnąć jej zamiary, skoczyła na potwora, nie zatrzymując się

nawet, by wyciągnąć miecz. Wylądowała z twarzą na wysokości pyska trena, stając na tym, co
usiłował podnieść. Dan dostrzegł błysk stali, a potem zobaczył, jak jej nóż mknie ku sercu
trena.

Mięśnie potwora napięły się i tren pociągnął za klapę osłaniająca wejście do kanału.

Zamek ustąpił ze zgrzytem metalu. Potem tren wyprostował się i Arilyn przeleciała nad jego
masywnym ramieniem. Danilo zauważył, że w jej dłoniach nie ma już noża.

Nagle poderwanie klapy do góry sprawiło, że nie zdążyła dobrze wycelować. Tren

wyciągnął nóż z ramienia i z pogardą odrzucił go na bok, a jego długi czarny język wysunął się
do przodu, jakby chciał spróbować smaku półelfki.

- Moja – warknął i skoczył do kanału.
Arilyn była już na nogach i zaczynała schodzić w dół po drabinie, nim Danilo otrząsnął się

z szoku po jej śmiałym ataku. Zaklął soczyście i podszedł do włazu.

- Co teraz?
Spojrzała na niego tak, jakby nagle zzieleniał niczym tren.
- Pójdziemy za nim.
Danilo popatrzył na swoje eleganckie zamszowe buty i jęknął. Były nowe i zostaną

background image

zniszczone, ale nie ma na to rady. Arilyn pójdzie tam, niezależnie od tego, czy będzie jej
towarzyszył, czy nie.

Danilo wiele słyszał o skomplikowanym labiryncie kanałów pod Waterdeep, które służyły

jako ukryta droga. To było jego pierwsze bezpośrednie zetknięcie się z nimi, i to, co zobaczył,
było dla niego zaskakujące. Niektóre tunele wykończono starannie obrobionym i
dopasowanym kamieniem; równie dobrze mogłyby to być korytarze w jakimś zamku albo
krasnoludzkiej twierdzy. Inne były po prostu wykute w skale. Co chwila pojawiały się jakieś
zakręty, w krótkim czasie stracił wszelkie poczucie kierunku. Niejeden raz kamienną podłogę
zastępowały żelazne kraty. Wrzucane przez nie kamienie długo spadały i czasem lądowały z
głuchym stukiem na skałach, a czasem z głośnym pluskiem w wodzie. Ślady pozostawione
wysoko na murze wskazywały, że tunele były zalewane. Po kilku godzinach brodzenia po
kostki w szlamie Danilo doszedł do wniosku, że już najwyższa pora na kolejne oczyszczenie
tuneli, ale pod warunkiem, że tajemnicze siły, które rządzą takimi sprawami, poczekają, aż oni
je opuszczą.

- Pewnie wyjdę na ignoranta – rzekł stłumionym głosem, gdyż zatykał sobie nos – ale jak

zamierzasz go wyśledzić? Z pewnością nie po zapachu! Czego my szukamy?

Arilyn zatrzymała się na skrzyżowaniu tuneli i zastanawiała, dokąd iść dalej.
- Powiem ci, kiedy znajdę.
- Och, cudownie – rzekł z ironią. – Z całym szacunkiem, moja droga, pragnę ci powiedzieć,

że nastrój już całkiem prysł.

Półelfka z roztargnieniem pokiwała głową, po czym ruszyła do przodu, by przyjrzeć się

kilku znakom na murze.

- Tędy.
Danilo westchnął i podszedł bliżej.
- Skąd wiesz?
- Znak. Tren, który nas zaatakował, był przywódcą klanu. Zostawił ślady, którymi miała

podążyć reszta. – Spojrzała ponuro przez ramię. – Spotkali się tutaj wcześniej i rozdzielili,
aby wypełnić różne zadania.

- To dziwne, że poprowadził cię ich śladem – orzekł Dan. – Może to pułapka?
- Możliwe – przyznała, ale nie zwolniła kroku. Dan pokręcił głową i ruszył za nią.
Doszli aż do końca tunelu, po czy wspięli się po drabinie do góry. Znaleźli się w jakimś

wąskim, ciemnym pomieszczeniu, które prowadziło wprost do góry.

Arilyn zacisnęła zęby.
- Szyb do wyrzucania śmieci – powiedziała krótko. Postukała w świeże znaki wydrapane

pazurem w kamieniu. – Idziemy na górę.

Szyb był wyjątkowo długi. Wspinali się powoli, gdyż kamień był gładki, a bloki starannie

do siebie dopasowane. Ostrożnie sprawdzali każdy uchwyt czy oparcie, gdyż często to, co
wyglądało jak mała kamienna półka, było jedynie nagromadzonym pyłem.

- Dobra wiadomość- wydyszał Danilo, kiedy podciągnął się na bezpiecznym uchwycie –

sądząc po zapachach i substancjach, które zalegają na kamieniach, to nie jest wylot wygódki.

Arilyn spojrzała na niego.
- To już wiemy. A jaka jest zła wiadomość?
- O ile się nie myślę, to wieża czarodzieja – rzekł ponuro. – Lepiej pozwól mi iść

przodem.

Kiwnęła głową na znak zgody. Po chwili dostrzegł znikający błękitny blask. Był to ponury

background image

dowód magicznej walki, najprawdopodobniej przegranej. Danilo przyspieszył, mając nadzieję
dotrzeć do nieznanego maga, póki wciąż jeszcze było coś do uratowania.

Wreszcie dotarł do krawędzi szybu. Ostrożnie wyjrzał na zewnątrz, świadom możliwość

ataku albo ze strony triumfującego trena, albo wściekłego maga.

W pomieszczeniu było cicho i pusto. Danilo wygramolił się i przeturlał po podłodze.

Wyciągnął dłoń i pomógł wyjść Arilyn, po czym rozejrzał się po komnacie.

Był to dobrze wyposażony ośmiokątny gabinet. Na czterech ścianach umieszczono półki, na

których w równych szeregach stały fiolki, pudełka i kociołki. Tu i ówdzie rozstawiono kilka
małych stolików. Podczas walki zostały przewrócone, a ich zawartość rozsypała się po
wypolerowanej kamiennej podłodze. W powietrzu unosił się gryzący zapach, jakby po
rozbłysku setki błyskawic – dowód, że używano tu magii obronnej. Nie było jednak śladu
trena ani maga, który z nim walczył.

Arilyn podeszła do sterty śmieci i kopnęła ją.
- Spójrz – rzekła ponuro, wskazując na coś palcem.
Podszedł i z trudem przełknął ślinę. Na ziemi leżała wnętrzem do góry odcięta ludzka dłoń;

palce zaciskały się w ostatnim, proszącym geście.

- To znak – wyjaśniła obojętnym tonem półelfka. – Treny zjadają swoje ofiary, chyba że ich

pracodawca chce zostawić ostrzeżenie lub wiadomość. Wtedy pozostawiają rękę lub nogę.

- Na dłoni jest pierścień – zauważył Danilo.
Trąciła rękę butem, obracając ją grzbietem do góry. Dłoń była blada jak wypolerowana

kość i lekko piegowata. Na palcach widać było kilka rudych włosów. Pierścień był złoty, a w
różowych krysztale górskim wygrawerowano mały skaczący płomień otoczony kręgiem
siedmiu gwiazd.

- Symbol Mystry – zauważyła Arilyn. – To oznacza maga.
Danilo pochylił się, by lepiej się przyjrzeć. Pierścień był mu znany. Szybko znalazł

zatrzask i otworzył skrytkę. Tak jak się spodziewał, na wewnętrznej stronie wieczka był
wyrzeźbiony szpiczasty kapelusz maga. Schowek był pusty.

Wyprostował się.
- Przypomniałem sobie, co powiedziałaś o podsłuchanej zeszłej nocy rozmowie. Wygląda

na to, że Maskar Wands miał więcej racji niż myślał, nazywając kule snów niebezpiecznymi
zabawkami.

Kiedy Arilyn spojrzała na niego pytająco, wskazał odciętą dłoń.
- To jest – a dokładniej mówiąc, był – Oth Eltorchul.

background image

Rozdział piąty

Przeczucie dotknęło Arilyn niczym zimowy chłód lub cień przechodzącego obok ducha.
- Sądzisz, że Oth Eltorchul został zabity z powodu kul snów?
- Prawdę mówiąc, nie zakładałbym się o to – odparł Dan. – Pamiętaj, że go znałem.

Równie dobrze mógł wywołać gniew byłego ucznia albo znajomego maga, ale owszem, jest to
możliwe.

- Wszyscy obecni na podsłuchanym przeze mnie spotkaniu byli przeciwni używaniu kul

snów. Być może ktoś z nich wynajął trena. Dowiedzmy się, kto tam był a znajdziemy punkt
zaczepienia.

Danilo skrzyżował ramiona i zmarszczył brwi.
- Chwileczkę. Punkt zaczepienia? Zamierzasz podążyć za zabójcą?
- A ty nie?
- Nie widzę, jaki to ma związek ze służeniem elfiemu ludowi.
- Może nie ma – wzruszył ramionami – ale mimo to mogę nie mieć wyboru.
Spojrzał na nią przenikliwie.
- To mi się nie spodoba, prawda?
- Nie widzę w tym żadnego sensu – zaczęła, przechadzając się wśród bałaganu. – Z

początku myślałam, że atak trenów podczas Balu Klejnotów był skierowany przeciw
Elaithowi. Ale ja byłam tam pierwsza, a potem ten sam tren pojawił się w moim domu.
Możliwe, że ten drugi atak był zemstą trena – zabiła kilku z jego klanu i zraniłam go – ale jest
także możliwe, że to ja, a nie Elaith, byłam głównym celem ataku.

Westchnęła ciężko.
- Jest także inna możliwość. Jak zauważyłeś, znaki, które nas tu zaprowadziły, były nieco

podejrzane.

Wyglądało na to, że Danilo pogubił się, więc Arilyn niechętnie ciągnęła dalej.
- Wiadomo, że niektórzy zabójcy od czasu do czasu współpracują z trenami. Treny mają

silne mięśnie i potrafią pozbyć się ciała. Znasz moje reputację. Niektórzy mogą zapytać, jak to
się stało, że to właśnie ja znalazłam się tutaj pierwsza po ataku trena. Rodzina Eltorchul
będzie chciała poznać odpowiedź na to pytanie.

Jego twarz zachmurzyła się.
- Z pewnością te pogłoski już dawno ustały! Przez lata nie słyszałem, aby ktoś mówił o

tobie jako o zabójczyni.

- Jednak nawet teraz nie wyobrażam sobie, aby twoi współrodacy przyjęli mnie w swoje

szeregi!

- Tylko dlatego, że jesteś półelfką – zapewnił ją gorąco. Kiedy uświadomił sobie, co

powiedział, na jego twarzy pojawił się wyraz zawstydzenia.

Arilyn szybko odwróciła się, aby jej reakcja nie pogłębiła smutku Dana. Prawdopodobnie

znacznie lepiej od niego rozumiała, jakie skutki miała ich przyjaźń w świecie młodego
szlachcica. Aby uciąć dalszą rozmowę, zaczęła przekopywać się przez śmieci z większym
zapałem niż to było konieczne.

Po chwili jednak zagadka naprawdę ją pochłonęła. Zaczęła krążyć po ośmiokątnym pokoju,

przyglądając się bałaganowi w poszukiwaniu jakiegokolwiek najdrobniejszego śladu.

Stoły maga zostały przewrócone, kawałki ceramiki leżały na podłodze wraz z masą

background image

rozmaitych dziwnych składników do zaklęć, których Arilyn nie potrafiła rozpoznać. Co
dziwne, żadna półka nie została zniszczona, jakby mag świadomie starał się unikać
uszkodzenia ich zawartości. Wydawało się to nielogiczne, ale Arilyn słyszała o osobach, które
chroniły swoje dobra bardziej niż własne życie.

- Jaka jest wartość tego? – spytała, wskazując na półki.
Wzrok Danila prześlizgnął się po szeregach szklanych i srebrnych butelek, rzeźbionych

drewnianych pudełek i starannie upakowanych zwojów.

- To jest bezcenne – przyznał. – To świetnie wyposażony gabinet.
- Wart, by za niego umrzeć?
- Tego bym nie powiedział. Rozumiem jednak twój tok rozumowania. To nie była zwykła

walka. Dziwi mnie co innego: tu jest znacznie mniej krwi niż należałoby się spodziewać.

- Przy atakach trenów to nic dziwnego. Są… czyste. Ponadto posilają się z niezwykłą

szybkością. Z drugiej strony możliwe, że Oth zmarł gdzie indziej, a tę dłoń pozostawiono tutaj,
aby ktoś ją znalazł.

- Ten ktoś to ty – zmarszczył brew Danilo . –To mi się coraz bardziej nie podoba, ale nie

możemy odrzucić przypuszczenia, że to Elaith był celem pierwszego ataku trenów. Być może
powinniśmy sprawdzić, co on wie.

Arilyn nie uśmiechało się szukać elfiego łotra, ale dostrzegała w tym sens. Wskazała głowa

drzwi i wyciągnęła miecz.

- Tren dawno już odszedł, ale możemy przy wyjściu napotkać opór.
- Chwileczkę. – Danilo zdjął z półki rzeźbioną drewnianą szkatułkę, wysypał z niej na

podłogę suszone zioła, po czym, ku jej zaskoczeniu, upchnął odciętą dłoń w środku. Starannie
zamknął zapięcie i wsunął pudełko pod pachę.

- Co ty wyrabiasz?
- Lepiej, abym to ja opowiedział o wszystkim Straży niż ty – wyjaśnił. – W końcu kiedyś

uczyłem się z rodziną Eltorchul i mogłem mieć jakiś powód, by wejść do wieży Otha. Nikt nie
musi wiedzieć, że tutaj byłaś.

Arilyn chciała zaprotestować, ale widząc uparte spojrzenie przyjaciela, odwróciła się i

podeszła do drzwi.

- Dobrze, że oddałeś hełm Lorda – mruknęła. – Nie nazwałabym twojego postępowania

czuwaniem nad przestrzeganiem prawa w tym mieście.

- Przecież nie złamałaś go, prawda? Przynajmniej ostatnio?
- Właśnie tu weszłam – powiedziała z odrobiną czarnego humoru.
- Cóż, zgoda – odparł tonem sugerującym, że sprawa została załatwiona.
Dziewczyna poprowadziła go kręconymi schodami w dół, do głównego korytarza. Budynek

przylegający do wieży maga był niewielki – centralny korytarz z kilkoma pokojami dla służby
po obu stronach i pomieszczenia gospodarcze. Nie było tu żywego ducha, więc wyszli na
zewnątrz przez nikogo nie zatrzymywani.

Ponieważ udało im się zajść tak daleko, Arilyn uznała, że można już bezpiecznie zacząć

poszukiwania zabójcy Otha. Wskazała głową na powozownię, skąd dochodził słaby pomruk.
Schowała miecz i ruszyła w tamtą stronę.

Wysoki mężczyzna o cienkich jasnych włosach był zajęty wyciąganiem kamienia z kopyta

gniadosza. Trzy podobnie umaszczone rumaki przeżuwały spokojnie siano w sąsiednich
starannie utrzymanych boksach; obok stał elegancki powóz, którego koła wciąż pokrywała
warstwa ulicznego kurzu.

background image

Mężczyzna podniósł głowę, kiedy padł na niego cień Arilyn. Jego usta wykrzywiły się z

pogardą i uniósł niewielki nożyk, jakby chciał odpędzić natrętnego psa.

- Spadaj – warknął – ale już. Nie ma tu dla ciebie pracy. Mój pan pieszej zamieniłby coś

takiego jak ty w jaszczurkę niż wynajął do pracy.

Nagle zobaczył Dana. Nawet w dzisiejszym żałosnym stanie wyglądał na człowieka

bogatego i z dobrej rodziny. Woźnica zerwał się na równe nogi z zaskoczeniem na twarzy,
kiedy rozpoznał herb z krukiem i jednorożcem.

- Mój panie – wyjąkał. – Nie…
- Najwyraźniej mówisz o lordzie Eltorchulu – rzekł Danilo, ucinając jego przeprosiny. –

Może zatem powiesz mi, gdzie on jest. Nikt nie odpowiadał, kiedy pukaliśmy.

- I nie odpowie, panie – odparł szybko mężczyzna, najżyźniej chcąc naprawić wszelkie

wyrządzone przez siebie krzywdy. – Lord Oth dał służbie wolny dzień, aby mogli bawić się na
festynach. Sam zawiozłem go zeszłej nocy do posiadłości Thannów.

- A stamtąd?
Woźnica zawahał się, najwyraźniej nie wiedząc, czy może mówić o sprawach swego pana.

Danilo pokazał mu dużą srebrną monetę.

- Już zapomniałem, co zamierzałeś mi powiedzieć. Spróbuj przekonać mnie, bym

zapomniał o tym, że obraziłeś moją damę.

Mężczyzna spojrzał z niedowierzaniem na Arilyn. Chyba powinna zrozumieć, dlaczego tak

ją potraktować. Odziana w skórzane spodnie i buty, pozbawiona wszelkich ozdób poza elfim
mieczem, wyglądała jak szukający zarobku najemnik, których było pełno w mieście.

Woźnica złapał monetę, którą rzucił mu Dan, i kiwnął głową, zgadzając się na

przekupstwo.

- Zawiozłem lorda Otha do tawerny w Dzielnicy Morskiej. „Atłasowa Sylfida”. Była z nim

kobieta. – Na szczupłej twarzy pojawił się lekki uśmiech, a palce nakreśliły w powietrzu
obfite kształty.

- Rozumiem – rzekł Danilo. – Możesz powiedzieć mi coś bardziej konkretnego?
- Czerwona suknia, czarne włosy, duże ciemne oczy. Śniada skóra, ale nie tak jak i

Calimszytek. Nos zakrzywiony jak sejmitar. Szczupła, ale nie chuda, jeśli wiesz, co mam na
myśli. – Aby nie było żadnych wątpliwości, o co mu chodzi, ustawił złożone w miseczki
dłonie w pewnej odległości od piersi.

Arilyn syknęła przez zaciśnięte zęby. Isabeau Thione, bez wątpienia. Czy to możliwe, by ta

wiecznie sprawiająca kłopoty baba przeszła od kradzieży do morderstwa?

Tak, uznała, to całkiem możliwe. Arilyn nie wiedziała, co Oth zrobił Isabeau, ale na pewno

miała powód, aby wynająć kogoś do zaatakowania Elaitha Craulnobera. Tego samego lata elf
wraz z Danilem i Arilyn debatowali nad losem Isabeau. Niewiele brakowało, a Elaith
sprzedałby kobietę tej frakcji z Tethyru, która zaoferowała za nią, najwyższą cenę. Dla niego
nie miało żadnego znaczenia, czy nabywcy chcieli wykorzystać bękarta z rody Thione jako
pionka w politycznej rozgrywce, czy też woleli całkowicie go usunąć. Znając złą reputację
Elaitha, Isabeau nie miała powodu wierzyć, że elf nie zrobi tego, co postanowił. Gdyby tylko
mogła jako pierwsza go zaatakować, prawdopodobnie by to zrobiła. A jak lepiej odwrócić od
siebie uwagę niż przeprowadzić oba ataki pod samym nosem półelfiej zabójczyni?

Arilyn przestępowała niecierpliwie z nogi na nogę, czekając, aż Danilo wszystko załatwi.

Po kilku dodatkowych pytaniach wręczył mężczyźnie drugą monetę i wyszli na ulicę.

- Isabeau nienawidziła Elaitha. Była z Othem – zauważyła Arilyn. – A więc mamy już dwie

background image

osoby z trzech zaatakowanych przez treny.

- A ty jesteś trzecią. Dlaczego?
Przypomniała sobie uratowanie Isabeau i zaciekły opór, jaki stawiała złodziejka, gdy

Arilyn napotkała ją poza gnomią twierdzą.

- Kiedy Isabeau zdała sobie sprawę, co czeka ją w Waterdeep, oczywiście wolała zostać

uratowana, ale namówienie jej do tego przypominało przemawianie mułowi do rozsądku.
Czasem trzeba go zdzielić kijem w łeb, aby zwrócić jego uwagę.

- Aha. Znając Isabeau, domyślam się, że to musiał być bardzo duży kij.
- Można to tak określić. Prawdopodobnie ma do mnie o to żal. Jest jeszcze coś… –

Zawahała się przez chwilę, po czym mówiła dalej. – Nie zbliżyłeś się do niej podczas całej
podróży do Waterdeep. Nie sądzę, aby była przyzwyczajona do tego, że się ją ignoruje.
Ponieważ nie należy do tych, którzy obwiniają o cokolwiek samego siebie, nie byłabym
zaskoczona, gdyby miała o to żal do nas. Sprawianie mnie kłopotów byłoby karą za twoje
zachowanie.

Danilo wpadł we wściekłość.
- Zaczynam żałować przysięgi, którą przyjąłem od Elaitha w sprawie jej bezpieczeństwa.

A skoro o nim mowa, chodźmy zobaczyć się z nim – o ile przypomnę sobie, w którym ze
swoich domów właśnie przebywa!

Zatrzymał przejeżdżający powóz. Na drzwiach był wymalowany znak gildii przewoźników,

świadczący o tym, że jest to wóz do wynajęcia – podobnie jak eskorta niziołków. Mały
woźnica uchylił śliwkowej czapki i pociągnął za lejce. Drugi niziołek zeskoczył z siedzenia
obok i otworzył drzwi, uśmiechając się wyczekująco do Arilyn.

Zbyt zmęczona, by się kłócić, opadła na pluszowe siedzenie. Powóz szarpnął i potoczył się

w stronę kamienia, na którym tego ranka postanowiła wygrzewać się elfia żmija.

***
Elaith Craulnober nie był w dobrym humorze. Nigdy nie był w dobrym humorze, gdy

zasiadał nad księgami rachunkowymi. Na widok zapisanych w nich liczb wielu kupców
zaczęłoby tańczyć z radości, i Elaith tak naprawdę także nie był niezadowolony z rezultatów
swojej ostatniej wyprawy do Skullport. On po prostu nienawidził samego liczenia.

Szkoda, że w tej sprawie nie mógł na nikim polegać. Oczywiście, że byli skrybowie, którzy

zapisywali wydatki i podsumowywali transakcje z całego dnia. Byli inni, którzy zbierali te
informacje i przekazywali je dalej. Różne grupy, niektóre małe, niektóre liczące kilka tuzinów
osób, doglądały rozległych interesów Elaitha, lecz każda grupa była niczym pokój z oknami i
drzwiami wychodzącymi na szeroki świat, lecz bez korytarzy prowadzących do innych
pokojów. Tylko Elaith znał całe swoim imperium.

Mały miedziany dzwonek zawieszony nad jego głową melodyjnie zadzwonił. Elaith, niemal

zadowolony, że ktoś mu przerywa, pociągnął za zdobiony sznur, wyrażając zgodę na audiencję.

Drzwi otworzyły się bezszelestnie. Stary elfi sługa podszedł do biurka Elaitha i podał mu

niewielką srebrną tacę.

Elf spojrzał na bilet wizytowy i lekko się uśmiechnął. Młody lord Thann bez wątpienia

przybywa z butelką elfiego wina i przeprosinami okraszonymi głupimi anegdotkami, choć
przez to wcale nie mniej szczerymi. To, co Elaith powiedział Arilyn zeszłej nocy, było
prawdą: nie wierzył, by Danilo wysłał mu zaproszenie na bal tylko po to, by wciągnąć go w
zasadzkę. Nie mógł jednak nie podejrzewać innych członków rodziny Thann. Rzecz jasna, nie
było powodu, by Danilo o tym wiedział.

background image

- Proś go.
- Ich, panie. Jest z nim księżycowa wojowniczka – rzekł służący, okazując Arilyn szacunek

należny każdemu elfowi noszącemu księżycowe ostrze. Jeśli miał jakiekolwiek własne zdanie
na temat tego, czy półelfka zasługuje na ten honor, rozsądnie zachował je dla siebie.

Elaith wstał, kiedy niezwykła para weszła do jego gabinetu. Na widok ich zniszczonych

ubrań słowa powitania zamarły mu na ustach. Obydwoje byli zmoknięci i zakurzeni jak konie,
które biegły zbyt długo i zbyt szybko. Ich ubrania były poplamione rozmaitymi substancjami,
które prawdopodobne były usuwane w pośpiechu i bez pomocy służby. Czarne włosy Arilyn
były w dzikim nieładzie, a blada twarz brudna. Oboje mieli pokaleczone palce, jakby wsadzili
ręce do gnomie maszynki do robienia kiełbasek.

- Gdzieście, na Dziewięć Piekieł, byli? – spytał.
Danilo padł na krzesło, po czym postawił na stoliku obok coś, co wyglądało jak duża

drewniana tabakiera. – Walczyliśmy z trenami, spacerowaliśmy po kanałach, wspinaliśmy się
na mury. Nic niezwykłego. A jak tobie minął poranek?

Skonsternowany elf spojrzał na Arilyn.
- Kolejny atak trenów?
- Dwa – odparła i przedstawiła mu w kilku prostych zdaniach całą sytuację.
Elaith z namysłem pokiwał głową. Wszystko pasowało. Naprawdę to zrobili.
- Zeszłej nocy Oth Eltorchul i Isabeau byli w „Atłasowej Sylfidzie” – powiedział

obojętnym tonem Arilyn.

Elf wiedział, co usłyszy dalej.
- Zakładam, że zajrzeliście tam, szukając mnie, i dowiedzieliście się, zapewne nie bez

użycia środków perswazji, że widziano mnie rozmawiającego z lordem Eltorchulem.

- Przyszliśmy tu, aby czegoś się dowiedzieć, a nie rzucać oskarżenia – wtrącił szybko

Danilo. – Trzy ataki trenów jednego dnia i wszystkie zagrażające bezpieczeństwu albo
reputacji Arilyn. Są też pewne cechy wspólne: wszyscy zaatakowali byli na Balu Klejnotów,
wszyscy mieli do czynienia z Isabeau Thione. Czy dostrzegasz coś, co przeoczyłem?

- Nic, czego nie powiedziałbym zeszłej nocy – rzekł Elaith. – To nie pierwszy raz ktoś

podejmuje kroki mające na celu moje szybsze zejście z tego świata. I, biorąc wszystko pod
uwagę, nie ostatni. Nie wiem, co wywołało właśnie ten atak, tak samo jak nic mi nie wiadomo
o pozostałych dwóch.

- Sprawdzimy to – rzekła Arilyn.
Najwyraźniej podejrzewała go, niezależnie od tego, co mógł myśleć Danilo. Ta

świadomość ubodła elfa bardziej niż powinna.

Uśmiechnęła się lekko i dwornie skłonił.
- Uważam się za ostrzeżonego. Lordzie Thann, co znajduje się w tym pudełku? – spytał,

bardziej dla zmiany tematu niż z rzeczywistej ciekawości.

Danilo poruszył się niespokojnie.
- To, co pozostało z Otha.
- Aha, rozumiem. Przekaż dowody Straży – mruknął elf bez większego zainteresowania.
- Właściwie to myślałem raczej nad przekazaniem tego rodzinie Eltorchul w celu

ewentualnego wskrzeszenia zabitego.

Elaith poczuł, że ogarnia go gniew, gwałtowny i całkowicie elfi. Na twarzy Arilyn

dostrzegł takie same uczucia. Przynajmniej w tej kwestii mają podobne zdanie.

Wskrzeszenie? Typowa ludzka arogancja! Elf nie mógł wyobrazić sobie niczego bardziej

background image

egoistycznego i odpychającego niż zakłócanie pośmiertnego życia przyjaciela lub krewnego.

- Czemu ludzie robią takie rzeczy? – spytał.
- Najprawdopodobniej dlatego, że możemy – odparł znużonym tonem Danilo. – Trudno

pogodzić się z tym, że ukochana osoba zniknęła na zawsze, skoro istnieje magia, która może
przywrócić ją do życia.

- Mogłeś wspomnieć o tym wcześniej – warknęła Arilyn.
Danilo wzruszył ramionami i popatrzył to na jednego, to na drugiego wściekłego elfa.
- Zawsze lubię dzielić się złymi wieściami, kiedy przeciwnicy mają nade mną znaczną

przewagę liczebną. Dzięki temu jestem w dobrej formie.

Elaith stanął między nimi, aby kłótnia nie rozpętała się na dobre.
- Z przykrością słucham o waszych kłopotach, ale nie mogę powiedzieć wam niczego, co

mogłoby się przydać. Czy zastanawiałeś się nad tym, że w tym dramacie to nie ja gram główną
rolę? Że tren w tunelu pod domem Thannów śledzić Arilyn, a nie czekał na mnie?

- Ja się zastanawiałam – przyznała Arilyn i w jej oczach pojawiło się zaciekawienie. –

Czy oni mieli powód, aby spodziewać się tam ciebie?

Elf przeklął sam siebie za nieuwagę. Jeśli ta uparta półelfka dowie się, że został zwabiony

w głąb tunelu, nie spocznie dotąd, dopóki nie dowie się, kto wysłał wiadomość. Szybko dotrze
do jego związku z kulami snów. A na to nie może sobie pozwolić.

- Oczywiście nie mogliście wiedzieć, że dostrzegłem cię w korytarzu i podążyłem za tobą

do tuneli – rzekł gładko. – Wyglądałaś na zagubioną. Chciałem zaproponować ci swoją
pomoc.

Arilyn posłała szybkie, niemal przepełnione poczuciem winy spojrzenie w stronę Danila,

po czym popatrzyła spokojnie na Elaitha.

- Jeśli przyjdzie ci do głowy cokolwiek, co mogłoby nam pomóc, czy skontaktujesz się z

Danem?

Uwadze elfa nie umknął fakt, że Arilyn pominęła siebie w tym łańcuchu informacji. Elaith

pochylił głowę w kolejnym ukłonie.

- Zawsze na twoje usługi, księżniczko.
Wkrótce potem goście wyszli. Kiedy tylko drzwi gabinetu zamknęły się, Elaith podszedł do

kominka i popatrzył niewidzącymi oczyma w ogień.

Co ma teraz zrobić? Musi mieć i będzie miał kule snów; ta potrzeba nie zmieniła się wraz

ze śmiercią Otha. Teraz jednak będzie musiał ukrywać się, a może nawet rywalizować z
poczynaniami tej dwójki. W każdym przypadku wolałby uważać ich raczej za sojuszników niż
za wrogów. Złożył im przysięgę, nawiązał najgłębsze znane elfom więzi, które sięgały do
samej istoty jego zapomnianego honoru.

Danilo miał tytuł Przyjaciela Elfów. Elaith nigdy nie słyszał, aby jakikolwiek elf, czy to w

rzeczywistości, czy w legendach, złamał taką przysięgę. Arilyn zaś uważał, choć była tylko
półelfką, zarówno za krewniaczkę, jak i swoją panią. Rodzina Craulnober była dalszą gałęzią
królewskiego rodu elfów. Pierwszy miecz Elaitha był zaprzysiężony w służbie rodu
Księżycowego Kwiatu, a Arilyn była córką zniesławionej i wygnanej księżniczki Amnestii.
Powinna być jego córką, gdyby nie to, że popadł w niełaskę.

Elf stanowczo odsunął na bok wszystkie te myśli; zawsze wiodły go do rozpaczy. Nie

prosperowałby tak dobrze przez te wszystkie lata z dala od Evermeet, gdyby rozpaczał nad
tym, co było już przeszłością.

Lepiej zastanowić się nad śmiercią Otha Eltorchula. Niewiele było osób, które bardziej

background image

zasługiwałyby na taki los, i wiele takich, które mogły to zlecić. Kilku potężnych magów miało
powody, aby go nienawidzić. Krążyły też plotki o kilku kobietach rozwścieczonych tym, w jaki
sposób je potraktował. Elaith wiedział przynajmniej o czterech szlacheckich rodzinach, które
chciały zdławić handel kulami snów, mniej więcej z takich samych powodów, z jakich narastał
opór wobec jego interesów w Skullport. Legalny handel w Waterdeep był starannie
kontrolowany. Nielegalny był kontrolowany jeszcze staranniej.

W końcu Elaith zaczął myśleć o handlarzu kryształami, Mizzenie Doarze. Mizzen zwierzył

mu się po pijanemu z paru rzeczy. Elaith miał powody, aby połączyć jego przechwałki na temat
„elfiego kamienia” z magicznymi zabawkami Otha Eltorchula. Jeśli klejnot jest tym, co ma na
myśli Elaith, a kupiec naprawdę go posiada, Mizzen byłby pierwszym podejrzanym o zlecenie
morderstwa, jaki przyszedł elfowi do głowy.

Przez krótką chwilę zastanawiał się nad sensem poszukiwania klejnotu. Nie tak dawno

temu Mizzen miał wspaniałą reputację. Ostatnio jednaj Elaith słyszał pogłoski o jego
ciemnych interesach, poczynając od podrabiania klejnotów, a na ordynarnych oszustwach
kończąc. W przypadku kogoś będącego pod wpływem elfiego kamienia nawet morderstwo nie
było wykluczone.

- Jestem gotów przyjąć wyzwanie – mruknął.
Kilka lat temu przeprowadziłby to ryzykowne przedsięwzięcie po cichu. W końcu czyż nie

odsunął się od wszystkiego, co elfie? Dla niego elfi klejnot był tylko rzadkim i legendarnym
kamieniem, niczym więcej. Wystarczyło, by go posiadał.

Tak było, zanim przypomniał sobie cenę honoru, zanim spojrzał w twarz swojej maleńkiej

córeczki i wymarzył dla niej rzeczy, o których sam już dawno zapomniał. Tak było, zanim
odbył wyprawę w celu przebudzenia księżycowego ostrza rodu Craulnober i przechowania go
dla swojej dziedziczki, zanim dostrzegł i uszanował królewską krew płynącą w żyłach tej
półelfki o ostrych rysach. Zanim stworzył święte więzy łączące go z Przyjacielem Elfów.

Robiąc te wszystkie rzeczy, Elaith odrywał fragment po fragmencie swojej starannie

budowanej skorupy, wystawiając się na bardzo realne zagrożenie ze strony wypaczonej magii
elfiego kamienia. Jeśli jest w nim dość dobra, klejnot będzie starał się go pokonać. Jeśli
naprawdę jest zły, klejnot podda się jego woli, gdyż będzie to najlepsza droga do czynienia
zła. Tak czy inaczej, kamień zmieni całe jego życie, ale przynajmniej wreszcie dowie się
prawdy o sobie samym.

- Lepiej przyjąć zło bez zastrzeżeń niż zostać przez nie pokonanym – dumał Elaith.
Kiedy to powiedział, znów ruszyła spirala jego myśli. Jeśli nie wyprze się resztki honoru,

jaka mu pozostała, to czy i tak naprawdę nie będzie pokonany?

Elf nie wiedział, co o tym myśleć. To nie był taki problem, jakimi zwykle się zajmował. W

jego świecie albo coś było, albo nie. Albo był honorowym wojownikiem z Evermeet, albo
draniem w niełasce. Nie mógł być zarówno jednym, jak i drugim.

A jednak był.
Elaith podszedł do biurka i wrzucił rejestry do stojącej obok otwartej skrzyni. Księgi

zniknęły i powrócą jedynie na jego żądanie.

- Thasilier! – zawołał.
Pojawił się elfi służący.
- Wyślij informacje do moich kapitanów – warknął Elaith. – Każ im stawić się na

spotkanie w południe w Wieży Zielonej Polany. Niech ci, którzy tam mieszkają, znajdą sobie
na ten czas jakieś inne zajęcia.

background image

Zaskoczenie przeważyło nad niewzruszonym spokojem sługi.
- Panie?
- Wykonać – rzekł Elaith zimnym, groźnym głosem.
Elf skłonił się i odwrócił, posłuszny nawet rozkazowi wypędzenia elfów z jednego z

niewielu bezpiecznych miejsc w mieście. Elaith był właścicielem ogrodu i wieży i mógł
korzystać z nich wtedy, kiedy uważał to za stosowne.

Nie był już Strażnikiem, kapitanem elfiej Gwardii Królewskiej. Nich elfy z Waterdeep

radzą sobie same najlepiej jak potrafią.

To samo zamierzał uczynić Elaith.
***
Isabeau Thione szła ulicą w stronę eleganckiego budynku z kamienia, w którym mieścił się

sklep „Wyborne Perfumy Diloontiera”. Nigdy nie miała okazji odwiedzić tego sklepu, a
dokładniej mówiąc, dość pieniędzy, aby coś kupić. Teraz dzięki Othowi Eltorchulowi miała
taką możliwość.

Gdy weszła do sklepu, starała się nie okazywać wrażenia, jakie zrobiły na niej szeregi

migoczących butelek na półkach, rzadkie kosztowne przyprawy oraz wyciągi, których zapach
wisiał w powietrzu. Sala była wyposażona równie elegancko, jak pokój każdej szlachetnie
urodzonej damy. Duże łukowate drzwi prowadziły do drugiego pokoju, gdzie na stołach leżały
stosy świeżych kwiatów. Dwaj młodzi czeladnicy miażdżyli w moździerzu kwiaty i ziła na
jednolitą masę. Inny chłopak ostrożnie wkładał zioła i kawałki skórek cytrusów w fiolki
zawierające mocne alkohole, aby uzyskać esencję.

Właściciel sklepu wpadł do pomieszczenia, aby ją powitać. Diloontier był niskim

mężczyzną, niewiele wyższym od Isabeau. Miał bardzo chude kończyny i zapadniętą twarz, ale
jego pas wisiał pod niewielkim zaokrąglonym brzuszkiem. Ciemne włosy nasmarował
olejkiem i zaczesał do tyłu, zaś uśmiech na jego cienkich wargach był wyjątkowo szeroki.
Mężczyzna przypominał żabę. Isabeau lekko kiwnęła głową, ściągnęła rękawiczki podsunęła
mu pod nos nadgarstek.

- Te perfumy przygotowano dla mnie w Zazesspurze – rzekła szyfrem. – Czy możesz zrobić

coś podobnego?

Niski mężczyzna delikatnie pociągnął nosem.
- Paczula, cytryna i skrzydłokwiat – uznał – oraz coś jeszcze.
Był to odzew. Isabeau poczuła przypływ ulgi; szukała kogoś takiego z wielkim wysiłkiem i

nakładem kosztów, i dobrze było wiedzieć, że na coś to się przydało. Słowa Diloontiera
wskazywały, że ma na sprzedaż rzeczy nie oferowane w żadnym porządnym sklepie: trucizny,
eliksiry i różne dziwne usługi.

Isabeau rzuciła okiem w stronę drzwi, by upewnić się, że nie są obserwowani, po czym

wyjęła z torby woreczek z kulami snów.

- To jest właśnie to coś jeszcze – powiedziała. – Mam nadzieję, że możesz je dla mnie

sprzedać.

Perfumiarz włożył rękę do woreczka i wyciągnął jedną z kul. Jego oczy rozszerzyły się ze

zdziwienia.

- Owszem, mogę. Słyszałem o nich, podobnie jak część szlachty. Tak wiele razy pytano

mnie o kule, że jestem pewien, iż będę mógł sprzedać szybko każdą ilość, która może znaleźć
się w twoim posiadaniu – rzekł.

- Za jaką cenę?

background image

Diloontier wyglądał na oburzonego.
- Dama nie powinna interesować się takimi rzeczami. Wszystkim się zajmę i zawiadomię

pani służącego.

Isabeau nie chciała, aby potraktował ją protekcjonalnie albo zbył pochlebstwem. Podeszła

do półki migoczącej eleganckimi srebrnymi fiolkami i wybrała niewielką buteleczkę. Potem
odwróciła się do perfumiarz i wrzuciła ją do swojej torby.

- Połowa – rzekła zimno, spoglądając na lekko zaniepokojonego mężczyznę. – Chcę dostać

połowę kwoty, za którą sprzedasz każdą z kul snów. Nie próbuj mnie oszukać.

- Ależ, pani! – zaprotestował.
- Nie próbuj – powiedziała cicho, klepiąc po torbie – albo nakarmię cię jedną z twoich

własnych trucizn. A teraz, kiedy jesteśmy już umówieni, pozwól, że przejdę do innych spraw,
w których możesz mi pomóc…

***
Arilyn i Danilo schodzili długimi schodami z czarnego marmuru, prowadzącymi do

frontowych drzwi Domu Czarnego Kamienia, jednej z ulubionych rezydencji Elaitha. W
przeciwieństwie do większości domów w mieście, ten nie miał na parterze okien ani drzwi.
Goście musieli wspinać się do drzwi po wąskich i pozbawionych poręczy schodach, które na
dodatek były gładkie i śliskie jak podłoga w sali balowej.

Arilyn musiała przyznać, że było to sprytne rozwiązanie, dzięki któremu dom był

wyjątkowo łatwy do obrony. Ci, którzy chcieliby zaatakować siedzibę elfa, musieliby walczyć
na tych niebezpiecznych schodach, a poza tym mogliby wspinać się na nie tylko pojedynczo.
Arilyn wcale nie zdziwiłaby się, gdyby kamienne gryfy stojące po obu stronach na ziemi tak
naprawdę były magicznymi konstruktami, czekającymi tylko na to, by rzucić się na spadających
ze schodów.

Szybko zbiegła na dół i wsiadła do czekającego powozu.
- Kłamie – powiedziała obojętnie.
Danilo nie mógł nie zgodzić się. Wskoczył na siedzenie, podał woźnicy niziołkowi swój

adres, po czym zatrzasnął drewniane drzwi.

- Przynajmniej nie oskarża rodziny Thann. Nie zależy mi na odnowieniu nienawiści.
- Nie bez powodu nazywają go Wężem – zauważyła. – Wąż wszystkich kąsa, niezależnie

od tego, czy uzna cię za wroga, czy za przyjaciela. To po prostu leży w jego naturze.

- Nie jestem tego taki pewien – sprzeciwił się Danilo. – Jest kilka rzeczy, które nawet

Elaith uważa za święte. Nie nazwał mnie Przyjacielem Elfów ot tak sobie. Wierzę, że będzie
honorował naszą więź.

- Dopóki jest to dla niego wygodne. – Arilyn usadowiła się na siedzeniu i wyciągnęła

przed siebie nogi. Spojrzenie, które posłała w stronę Danila, graniczyło z błaganiem. –
Przynajmniej rozważ taką możliwość, że mogę mieć rację.

- Tyle zrobię. – Danilo zastukał w drewniane drzwi. – Zmiana planów – powiedział do

wychylonego na koźle woźnicy. – Zawieź nas do „Zadziwiającej Przeszłości” na ulicy
Jedwabi.

Półelfka wydawała się zaskoczona, słysząc nazwę ulicy, na której mieściły się sklepy z

eleganckimi fatałaszkami.

- O co chodzi?
- Kule snów to zaledwie część odpowiedzi na zagadkę – wyjaśnił Danilo. – Tego jestem

niemal pewien. Być może Elaith jest w to bardziej zaangażowany niż chciałby przyznać. Każę

background image

komuś go śledzić.

Arilyn skinęła głową. Było to z jego strony większe ustępstwo niż się spodziewała.
- Harfiarz?
- Jeden z przypisanych mi agentów, ostatnio zwolniony, by zajął się własnymi sprawami.

Nazywa się Bronwyn. Odnajduje zaginione rzeczy; w pewnym sensie jest uczoną. Jest
najlepiej poinformowana, jeśli chodzi o dawne i współczesne skarby i ma kontakty zarówno
wśród handlarzy drogimi kamieniami, jak i kryształami. Te kule snów musiały gdzieś zostać
wydobyte, oszlifowane i wypolerowane. Ona będzie w stanie odkryć, kto to zrobił – podobnie
jak Elaith, jeśli naprawdę zamierza podążać tą ścieżką.

Arilyn kiwnęła głową, zgadzając się na ten plan, i usiadła wygodniej, spoglądając na

przesuwające się za oknem miasto. Powóz jechał na wschód, gdzie znajdowały się eleganckie
sklepy i tawerny. Zapach morza był coraz wyraźniejszy, mieszał się z zapachami
dochodzącymi z tawern, piekarni i cukierni.

Dzień był ładny, na chodnikach gromadzili się ludzie chcący cieszyć się ostatnimi ciepłymi

dniami. Nim księżyc odmieni się dwa razy, wielu z nich opuści miasto w poszukiwaniu
łagodniejszego klimatu.

Ulice były tak zatłoczone, że przejazd był niemożliwy. Danilo zapłacił niziołkowi i ruszył

pieszo przez tłum w stronę eleganckiego, zbudowanego z ciemnego drewna budynku.

Szyld zdobiła wyrzeźbiona i pomalowana klepsydra oraz napis informujący, że tutaj mieści

się „Zadziwiająca Przeszłość”, wykonany nie w jednym, ale w trzech językach: handlowym,
znanym jako wspólny, elfim oraz runicznym krasnoludzkim. Za okami z małych płytek szkła, z
których każda była ozdobiona takim samym wzorem z klepsydrą, znajdował się miły dla oka
bałagan błyskotek i skarbów.

Arilyn polubiła Bronwyn od pierwszego spojrzenia. Harfiarka była przeciętnego wzrostu,

niemal o głowę niższa od Arilyn. Nie nosiła broni ani nie poruszała się jak wyszkolony
wojownik, lecz w jej ruchach nie było śladu słabości. Była zadbana, miała na sobie tunikę i
spodnie w dopasowanych rudawych odcieniach. Jej duże brązowe oczy błyszczały
inteligencją, a spojrzenie było ciepłe i skupione. Drobna dłoń, która podała Arilyn na
przywitanie, była ozdobiona tylko plamami atramentu i odciskami.

- Miło mi – powiedziała ciepło Bronwyn. – Dan mówił mi o tobie.
- O tobie też mówił, że jesteś uczoną i poszukiwaczką przygód – odparła, dostrzegając

prawdziwość obu tych określeń.

Kobieta roześmiała się.
- Świetnie! To wyraźny znak, że czegoś ode mnie chce.
- Jestem winny – rzekł z uśmiechem Dan i szybko przedstawił jej całą sytuację.
- Znam Elaitha Craulnobera – mruknęła Bronwyn i spojrzała na nich z kwaśnym

uśmiechem. – Albo macie o mnie bardzo dobre zdanie, albo bardzo złe.

- Zadawanie się z nim często powoduje obie tych rzeczy – przyznał.
- Cóż, i dlatego tu jesteście – powiedziała Bronwyn, jakby to było coś oczywistego. – Jak

się okazje, mam do wykonania legalne zadanie… a mówiąc dokładniej, nielegalne.

Podeszła do szkatułki i wyjęła z niej wodospad migoczących bladozielonych kamieni,

starannie ułożonych w naszyjnik. – To oliwin, w krajach północnych uważany za kamień
półszlachetny, ale wysoko ceniony w Mulhorandzie i krajach Starego Imperium jako kamień
godny królów. Śliczny, nieprawdaż?

Arilyn wzruszyła ramionami. Biżuteria była całkiem ładna, ale nie miała związku ze

background image

sprawą.

- Masz dobre oko – pogratulowała jej Bronwyn, błędnie odczytując jej brak entuzjazmu. –

W tym naszyjniku są tylko dwa prawdziwe oliwiny. Reszta to szkiełka. Handlarz klejnotami,
który mnie wynajął, chciał takich więcej. Jeśli Elaith węszy wśród handlarzy kryształami,
mam powód, aby za nim podążyć… a przynajmniej rozdać trochę kuksańców.

- Wspaniale – zgodził się radośnie Danilo, wstając.
- Dopiero co tu przyszliście – złajała go. – Może Arilyn zechce zobaczyć nieco elfich

rzeczy?

Danilo przybrał zbolały wyraz twarzy i sięgnął do sakiewki.
- Czy nie mówiłem ci, że jest w tym dobra? – spytał Arilyn.
- Te rzeczy nie są na sprzedaż – powiedziała Bronwyn z iskierką dobrego humoru, kiedy

poprowadziła ich do długiego, nakrytego szkłem pudełka.

- Zdobyłam to dla elfów Panteonu. Szczerze mówiąc, mam nadzieję, że może mi coś

wyjaśnisz. Lubię znać historię rzeczy, które zbieram. Wygląda to na osobiste rzeczy, które
najwyraźniej miały dla właściciela również znaczenie sakralne.

Serce Arilyn waliło jak młotem, kiedy przyglądała się przedmiotom w pudełku. Był tam

niewielki flet z zielonego kryształu, szmaragdowy naszyjnik, skórzany pas farbowany na
zielono i ozdobiony pięknymi mistycznymi wzorami. Była też niewielka stylizowana rzeźba
Hannali Celanil, elfiej bogini piękna, wyrzeźbiona w zielono żyłkowanym marmurze.

- Ten kolor ma znaczenie, nieprawdaż? – spytała Bronwyn.
- Tak. – Arilyn przełknęła ślinę. – To dary na Śródlecie, ofiarowywane podczas święta. Jak

powiedziałaś, są to osobiste rzeczy. Są też święte, ale nie w taki sposób, by móc je powiązać
z pojęciami bogów i świątyń.

- Fascynujące! Co możesz mi powiedzieć o tym święcie?
- Nic. – Arilyn osłodziła swoją odpowiedź delikatnym uśmiechem. – Przykro mi, ale tego

nie da się wytłumaczyć. Niektórych elfich rytuałów nie wolno ludziom opisywać, a nawet
gdyby można było, nie byliby w stanie w pełni ich doświadczyć ani zrozumieć.

Bronwyn zerknęła na Danila, który z zaciekawieniem przeglądał jakieś stare tomiszcza w

drugim końcu sklepu.

- Ludzie używają Splotu – powiedziała, mając na myśli mistyczną siłę kształtującą wszelką

magię – ale to elfy są jego częścią. Stanowią także jedność z ziemią, morzem, ścieżkami
słońca i gwiazd. Tyle wiem, nawet jeśli nigdy nie doświadczyłam tego tak jak ty. Słyszałam, że
pory przesilenia i równonocy sa dla elfów święte. Wiem, że z tej okazji prymitywne kultury
ludzkie odprawiały rytuały płodności. Nie zamierzam obrażać cię sugestią, że elfie festiwale
to jest to samo i nic więcej.

- Rozumiesz więcej niż myślałam – odparła Arilyn. Ku jej zaskoczeniu, mówienie o tym

było nie tylko łatwe, ale i dawało radość. – Nie obraziłaś mnie. Tak, wśród elfów to pora
zabaw. Zawiązuje się wtedy wiele małżeństw, na wiele rozmaitych sposobów czci się
przyjaźnie, lecz to święto ma również znaczenie mistyczne – więzi łączącej wszystkie elfy ze
Splotem i samym kołem życia.

- Są tam przyjmowane tylko elfy – dodała kobieta i uśmiechnęła się. – Rozumiem to, choć

tylko do pewnego stopnia. Być może Dan opowiedział ci o mnie. Większą część życia
spędziłam poszukując mojej rodziny, mojej przeszłości. Było to dla mnie wszystko. Wreszcie
odnalazłam mojego ojca i w ciągu kilku godzin straciłam go, ale wyszłam z tego, po raz
pierwszy w życiu czując się pełną osobą. Nie mogę sobie wyobrazić, co znaczyłoby dla

background image

półelfki zaproszenie na taką uroczystość.

Arilyn poczuła ciepły, współczujący wzrok kobiety. Wyjęła z kieszeni spodni mały

kamienny nożyk, ostry jak stal i pokryty pierzastym wzorem, i wręczyła go Bronwyn.

- Dodaj to do skarbca świątyni. Jest tak samo cenny jak wszystko, co tam się znajduje.
Kobieta zawahała się, po raz pierwszy okazując zrozumienie bardziej ludzkie niż elfie.
- Jesteś pewna, że chcesz rozstać się z tym?
- Dary składane podczas święta Śródlecia są częścią całości. Koło obraca się i wraz z

nadejściem kolejnego lata dary są ofiarowywane od nowa.

Bronwyn skinęła głową w podzięce. Arilyn wręczyła jej kamienny nóż, dar od Lisiego

Ognia, elfa, który jako pierwszy okazał jej prawdziwą akceptację, jakiej nigdy nie zaznała od
ludu swojej matki, i który odmienił jej życie. Bez Lisiego Ognia nie doszłaby do ładu ze swoją
rozdwojoną naturą i nie poczuła, że choć jej dusza jest elfia, serce należy do ludzkiego
mężczyzny.

Głośny stuk odwrócił jej uwagę. Spojrzała na Danila. Pochylił się szybko, by podnieść

księgę, którą upuścił, lecz wcześniej Arilyn dostrzegła jego spojrzenie, które powędrowała od
noża w jej dłoni w stronę zielonych skarbów szkatułce Bronwyn. Na jego twarzy pojawiło się
zaskoczenie.

Bronwyn popatrzyła na Danila, a potem na Arilyn, i jej brązowe oczy rozszerzyły się ze

smutku.

- Nie wiedział.
- Nie.
Arilyn nigdy nie widziała potrzebny, by mówić mu o tamtej nocy Śródlecia. Początkowo

radość z ponownego spotkania z Danem odsunęła na bok wszystkie inne sprawy. Wkrótce
potem została odwołana do lasu, aby pomóc otoczonym tam elfom. Od tamtej pory nie miała
zbyt wiele okazji, by przypomnieć sobie o uświęconych radościach Śródlecia.

Teraz próbowała spojrzeć na wszystko tak, jak mógłby to widzieć Danilo. Niewielu ludzi

rozumiało prawdziwą naturę elfich świąt, jednak Danilo wiedział o elfach więcej niż
większość osób, a to, co wiedział, wysoko sobie cenił.

Ale zeszłej nocy był gotów raczej poddać się niż rozdzielić ją od magii elfiego miecza.

Arilyn nie była pewna, jak zareaguje na wieść, że miała elfiego kochanka.

- Wszystko będzie dobrze – powiedziała cicho Bronwyn. – Dan wie, że ci, którzy się

kochali, mogą pozostawić przeszłość za sobą i zostać przyjaciółmi.

Arilyn spojrzała na nią z nagłym zrozumieniem. Nie czuła się zazdrosna o te słowa.

Zazdrość byłaby niegodną odpowiedzią na dobrze pojmowaną troskę Bronwyn.

- Czemu mi to mówisz?
- Dla jego dobra – powiedziała kobieta, ujmując Arilyn za rękę jak siostra. – Wykorzystaj

to, jeśli będziesz musiała, tylko nie pozwól mu zrobić czegoś szlachetnego i głupiego.

Półelfka spojrzała na swoją nową przyjaciółkę z lekkim uśmiechem.
- Najwyraźniej wiesz, że łatwiej to powiedzieć niż zrobić.
- I co z tego? Mężczyźni nie zostali stworzeni po to, aby ułatwiać nam życie – oznajmiła

Bronwyn. – Oni po prostu są.

Mimo powagi sytuacji te słowa rozbawiły półelfkę.
- Masz jeszcze jakieś rady?
- Tak. – Bronwyn kiwnęła głową w stronę Dana, który spoglądał na ścianę i z

roztargnieniem grzebał w delikatnej biżuterii z korali. – Zabierz go stąd, zanim coś zniszczy.

background image

Rozdział szósty

Szum i ruch na ulicach otoczył Danila i Arilyn, kiedy tylko opuścili „Zadziwiającą

Przeszłość”. Sklep Bronwyn znajdował się niedaleko od dużego bazaru pod gołym niebem,
który dominował nad północnym krańcem Dzielnicy Zamkowej Waterdeep.

Przedzierali się w milczeniu przez tłum. Zwykle Danilo bardzo lubił widok i dźwięk tej

barwnej dzielnicy, ale dziś czuł się tak, jakby szedł przez iluzję. Jego zmysły odbierały
wibrujące, melodyjne nawoływania handlarzy, słony, ciepły zapach precli niesionych na żerdzi
w kształcie litery T przez młodego mężczyznę o bardzo piegowatej twarzy i jaskrawo
purpurowej czapce. Słyszał głośne szepty dwóch chłopaczków, którzy wychylali się z okna na
piętrze, usiłując za pomocą szpagatu i drewnianych haczyków porwać kilka precli.

Przedzierał się przez labirynt sklepów z pewnością, jaką daje doświadczenie. Przez całe

lata Danilo spędzał na targu bardzo wiele czasu. W tym miejscu było niemal wszystko, czego
mógł zapragnąć bogaty mężczyzna. Kupcy z Wybrzeża Mieczy przywozili tu towary z
najdalszych zakątków Faerunu, a także z innych egzotycznych krain. Rzemieślnicy z Dzielnicy
Handlowej jechali na północ wozami wyładowanymi podstawowymi niezbędnymi rzeczami:
beczkami, uprzężami i siodłami, żelaznymi przedmiotami do podtrzymywania ognia i
mieszania w kociołkach. Kowale, bednarze, piwowarzy, szewcy – wszyscy wystawiali swoje
towary na targu obok jedwabi i kamieni z odległych krain. Kiedy słońca wznosiło się wyżej,
w powietrzu zaczynał się rozchodzić delikatny zapach; to handlarze i właściciele tawern
rozpalali ogień, szykując się do przygotowywania południowego posiłku.

Jedyną rzeczą, której tu brakowało i której teraz pragnął Danilo, by spokój. Odpowiedzi,

które chciał usłyszeć, byłyby trudne do zniesienia w takich warunkach. Nie mógł też
wykrzykiwać tak osobistych pytań w hałasie porannego handlowania.

Skręcił z ulicy Bazarowej w znacznie cichszą aleję, wzdłuż której stały domy. Arilyn bez

sprzeciwu podążała za nim. Im dalej na zachód, tym tłum coraz bardziej rzedł, aż wreszcie
znaleźli się sami na szerokim, wyłożonym kamieniami chodniku na ulicy Suldouna.

Budynek, który Danilo nazywał domem, był wysoki, wąski i elegancki. Wciśnięto go

między podobne budynki, których większość znajdowała się w posiadaniu synów kupieckich
rodzin. Fronton domu wykonano z kamienia, a stromy dach pokryto wielobarwnymi
dachówkami. Po obu stronach drzwi umieszczono wysokie okna przeszklone kolorowymi
płytkami. Ozdobna żelazna brama zamykała niewielkie frontowe podwórko; biegnące za nią
po obu stronach budynku wąskie ścieżki prowadziły do ogrodu.

Danilo zatrzymał się przed bramą. Zamierzał poprowadzić Arilyn do elfiego ogrodu, nad

którego zaplanowaniem i upiększeniem spędził prawie cztery lata. Ogród był wielkim
osiągnięciem i dumą jego elfiego ogrodnika. Mógł pochwalić się kwiatami dzwoniącymi przy
dotyku morskiej bryzy, błękitnymi różami oplatającymi staranie wykonane pergole. Obok
nieruchomej małej sadzawki spoczywały w dumnych i pięknych pozach kopie dwóch elfich
posągów; oryginały przekazał do Panteonu.

Niespodziewanie jednak wydało mu się to niczym więcej, jak tylko typowym dla jego

stanu pretensjonalnym kaprysem. Jeśli osiągnąłbym tym cokolwiek, to tylko to, że
przypomniałby Arilyn, jak wielka jest przepaść między nim i elfim ludem, któremu służy.

Otworzył mocne dębowe drzwi i rzucił kapelusz służącemu. Niziołek popatrzył uważnie na

pana, po czym odszedł, nie proponując gościowi zwykłego poczęstunku.

background image

Po lewej stronie korytarza znajdował się gabinet Danila, bogato urządzony pokój wyłożony

ciemnym chultańskim tekiem, zmiękczonym dywanami i obiciami w ciepłych kremowo-
szkarłatnych odcieniach. Magia strzegła ten pokój przed ciekawskimi oczami i uszami,
zapewniając całkowitą dyskrecję.

Arilyn weszła za nim do gabinetu i przysunęła krzesło bliżej kominka. Usiadła i spokojnie

popatrzyła na niego.

- Załatwmy to.
Bezpośredni, lecz raczej nie obiecujący początek. Danilo podszedł do półki nad

kominkiem i podniósł niewielką elfią rzeźbę, której przyglądał się bez zainteresowania,
zbierając myśli.

- Cztery lata temu, nim rozstaliśmy się w Zazesspurze, powiedziałem ci, co czuje moje

serce – zaczął. – Nie miałaś czasu powiedzieć mi „tak” lub „nie”. Nasze drogi musiały się
rozejść; ja udałem się do Wysokiego Lasu, by stawić czoła wyzwaniu szalonej kobiety,
rzuconego wszystkim bardom północnych krain, a ty do Lasu Tethyr. Kiedy nasze zadania
zostały wykonane, powiedziałem ci to samo jeszcze raz, a ty byłaś tego samego zdania. Jednak
sprawy uległy zmianie. Widziałem to, choć nie rozumiałem, jak bardzo.

- To oczywiste.
To nie była odpowiedź, której oczekiwał. Odłożył statuetkę i obrócił się, aby popatrzeć na

nią.

- Zatem oświeć mnie, proszę.
Półelfka złożyła ramiona na piersi i wyciągnęła do przodu nogi.
- Zacznijmy od tego. Czy pytałam cię kiedyś, jak spędzałeś każdy dzień i każda noc w ciągu

ostatnich kilku lat?

- Nie, ale to co innego – rzekł zdecydowanie.
Uniosła hebanową brew.
- Tak? Jak to?
- Te głupie zabawy, które odbywają się w tym mieście, są bez znaczenia.
- Czyżby?
Spojrzał na nią z lekkim zmęczeniem.
- Zawsze mistrzyni miecza. Czy nie możesz choć przez chwilę nie atakować?
Arilyn zastanowiła się, po czym kiwnęła głową.
- Będę zatem mówić krótko. To prawda, wiem, co działo się w twoim sercu, kiedy

rozstaliśmy się, ale nie wiedziałem, co dzieje się w moim. Dopóki nie znałam swojego
miejsca, nie mogłam odpowiedzieć ci „tak” lub „nie”. Teraz znalazłam to miejsce.

- Wśród elfów.
- Przez większą część życia mieszkałam i działałam między ludźmi. – Dotknęła ukrytego w

pochwie księżycowego ostrza. – To moje jedyne elfie dziedzictwo. Zawsze czułam, że ta broń
określa, kim jestem, ale nic o niej nie wiedziałam. Aby zrozumieć księżycowe ostrze,
musiałam stać się w pełni elfką, choćby tylko na krótką chwilę. Częścią tego był czas
spędzony wśród leśnych elfów, włącznie z uroczystościami Śródlecia. Bez tego nie
zrozumiałabym siebie i swojego serca.

Danilo nie mógł zaprzeczyć logice tych słów, ale nie mógł także tak łatwo tego

zaakceptować. Przez długą chwilę wyglądał przez okno; odruchowo dostrzegł, że liście
zaczynają już przybierać jesienne barwy. Przyjmował i odrzucał wiele różnych odpowiedzi,
ale ta, którą wreszcie wypowiedział, byłą całkiem nieoczekiwana.

background image

- Jak sądzę, to nie będzie elegancko, jeśli spytam o jego imię.
- Lisi Ogień – odpowiedziała bez wahania. – Był przywódcą zachodniego klanu. Był i

pozostaje moim wypróbowanym przyjacielem.

Ciężko było tego słuchać, w jej słowach kryło się mnóstwo rzeczy, o których wolał nie

myśleć.

- Wracałaś do lasu kilka razy – powiedział ostrożnie.
- To prawda. Mam swoje obowiązki.
Przyszła mu do głowy pewna bolesna myśl.
- Czy jest także dziecko?
Jej oczy pociemniały z zaskoczenia i gniewu.
- Czy sądzisz, że zapomniałabym ci o tym powiedzieć? A może wyobrażasz sobie, jak

wślizguję się o północy do domu dla samotnych najemniczek?

Gdyby myślał nieco rozsądniej, uznałby ten obrazek za bardzo zabawny.
- Zgadza się. Przyjmij moje przeprosiny… Ta wiadomość nieco mnie zdenerwowała. –

Zastanowił się przez chwilę, po czym dodał z delikatnym, smutnym uśmiechem. – Można by to
nazwać najdoskonalszym niedopowiedzeniem, jakie kiedykolwiek wyszło z moich ust.

- Porozmawiajmy o tym. – Półelfka wstała i spojrzała na niego z góry. – Przeżyłam ponad

czterdzieści lat, w większości lat trudnych. Czy spodziewałeś się, że trafisz na dziewicę?

- Cóż…
- Rozumiem. A ja mam uwierzyć, że przez cały czas kierowałeś się kodeksem

paladyńskim?

- Raczej nie – westchnął. – Ale łatwiej byłoby mi zrozumieć cała stada kochanków, gdyby

byli ludźmi.

Uniosła dłonie.
- Ależ to śmieszne!
- Naprawdę? Kiedy opuściłaś las, byliśmy poprzez magię twojego miecza połączeni

więzami elfiego związku. Przysięgałaś, że twoje serce należy do mnie. A jednak pozostałaś
wierna leśnym elfom i utrzymywałaś to w tajemnicy przede mną. I co ja mam o tym myśleć?

Na jej twarzy pojawiło się zmęczenie.
- Czy gdybym powiedziała ci o tym od razu, coś by to zmieniło?
- Prawdopodobnie nie – przyznał. Wahał się przez chwilę, próbując rozeznać się w

chaosie własnych uczuć. – Wybacz mi. Chciałem zmiany i przez ostatnie dwa dni los zdawał
się wyjątkowo sprzyjać spełnieniu tego pragnienia. Dzięki naszemu drogiemu arcymagowi
właśnie dowiedziałem się, że w naszej rodzinie płynie elfia krew. Nie jest to błaha rzecz i
znaczy dla mnie więcej niż mogę wyrazić, ale kiedy zastanawiam się nad rozwojem sytuacji,
obawiam się, że to wino jest jednak zbyt rozcieńczone.

W jej oczach pojawiło się najpierw zrozumienie, a potem niedowierzanie.
- Czy ja dobrze słyszę? Obawiasz się porównania do elfa?
- To dość uproszczone widzenie sprawy – powiedział, krzywiąc się na myśl, jak głupio to

zabrzmiało. – Pozwól, że wyrażę to nieco lepiej. Wiem, jak elfy traktują półelfy. Znam cię od
ponad sześciu lat i wiem, jak to cię bolało. Częścią serca naprawdę jestem szczęśliwy, że
znalazłaś akceptację, której szukałaś u elfiego ludu, ale jak większość zakochanych, mam w
tym swój osobisty interes.

Westchnął.
- I tu jest pies pogrzebany. Znając cię tak, jak cię znam, zastanawiam się, czy byłabyś

background image

szczęśliwa z ludzkim mężczyzną.

Arilyn długo nie odpowiadała. Wstała i zaczęła chodzić po pokoju, jakby pomagało jej to

zebrać myśli.

- Szczęście… Słyszałam, jak wiele osób wymawia to słowo, i nigdy nie rozumiałam, co

ono znaczy. Oni, jak przypuszczam, też nie. Wyobrażają sobie nie kończący się spokój, błogość
i wygodę albo coś podobnego.

Jego usta wykrzywiły się w słabym uśmiechu.
- Mówisz tak, jakbyś opisywała niższe poziomy Otchłani.
- Jestem wojowniczką – rzekła krótko. – Matka włożyła mi w rękę drewniany miecz, kiedy

tylko umiałam chodzić, a niedługo potem metalowy. Nigdy nie myślałam w kategoriach
wygody, komfortu i takich tam rzeczy. Ale teraz wiem jedno: wolałabym walczyć raczej z tobą
niż z kimkolwiek innym.

Spoglądał na nią przez dłuższą chwilę.
- Ze mną czy u mojego boku?
Na jej ustach pojawił się uśmiech.
- Chyba chodzi tu o oba przypadki. Czy to cię zadowala?
Uniósł jej dłoń do ust i pocałował delikatne białe palce, po czym pogładził kciukiem

typowe dla wojowników odciski na dłoni.

- To dla mnie większe szczęście niż jakikolwiek człowiek – czy elf – miałby prawo

oczekiwać!

***
Ich pierwsze starcie nie dało długo na siebie czekać. Zatrzymali następny powóz i przez

całą drogę do domu Eltorchula Arilyn sprzeciwiała się decyzji, którą podjął Danilo. Jechali
na zachód; znad morza przyszedł typowy dla zmiany pór roku nagły szkwał. Uderzenia deszczu
i pomruk grzmotu tworzyły kontrapunkt dla ich sprzeczki.

- Oth Eltorchul nie żyje – powiedziała Arilyn. – Jego duch udał się w takie zaświaty, na

jakie sobie za życia zasłużył. Kim jesteś, aby go tam niepokoić?

- Kim jestem, aby podejmować taką czy inną decyzję? To sprawa jego rodziny. W każdy,

razie muszą dowiedzieć się o losie swojego krewniaka.

Przez chwilę spoglądała ponuro na pudełko, które Danilo postawił na podłodze między

nimi.

- Jak zamierzasz im to ogłosić? Wręczysz im to?
- Zaufaj mi, mam odrobinę rozsądku! Musisz przyznać, że kiedy wszystko im opowiem,

będą mieli pełne prawo do tego pudełka. Nawet jeśli nie będą chcieli wskrzeszać Otha, będą
mogli pochować jego szczątki. Rodzina Eltorchul ma grobowiec w Mieście Umarłych…
Słyszałem, że całkiem duży. Chyba im się przydaje. To liczna rodzina, w której dość często
przytrafiają się różne tragedie. Jak sądzę, to ryzyko związane z magicznymi badaniami i
nauczaniem magii. Pamiętam, że niektórzy z moich wcześniejszych nauczycieli nieraz byli
całkiem blisko śmierci. Czy opowiadałem ci, jak pewnego razu broda Althola zajęła się
płomieniem od świecącego atramentu, który stworzyłem?

Uciszyła go spojrzeniem, po czym odwróciła się, aby spojrzeć na miasto. Ród Eltorchul,

jak wiele szlachetnych rodzin Waterdeep, miał w mieście więcej niż jedną posiadłość i
prawdopodobnie kilka poza miejskimi murami. Wynajęty powóz wiózł ich przez Dzielnicę
Morską, najbogatszą i cieszącą się najlepszą opinią dzielnicę miasta.

Arilyn rzadko miała powód, aby tu zaglądać, dlatego uważnie oglądała i zapamiętywała

background image

mijane budynki i drogi. Ulice były tu szerokie, wybrukowane gładko obrobionym kamieniem.
Za wysokimi murami kryły się bogate rezydencje i kompleksy świątyń. Wiele z nich miało tak
dziwną konstrukcję, że z pewnością musiały być postawione i podtrzymywane dzięki magii.
Zdobiły je liczne wieżyczki, balkony, zwieńczenia. Czuwające na budynkami gargulce
spoglądały na miasto kamiennym wzrokiem. Jaskrawe flagi łopotały w deszczu i na wietrze.

- Ta dzielnica wkrótce opustoszeje – stwierdził Danilo. – Ten wiatr niesie ze sobą

zapowiedź zimy.

Arilyn posępnie pokiwała głową. Jej nastrój pogorszył się jeszcze bardziej, kiedy skręcili

w Drogę Jutrzenki i w polu widzenia pojawiła się wieża Eltorchula.

Ta skomplikowana budowla wznosiła się na najbardziej wysuniętym na wschód rogu

wąskiej ulicy znanej jako Aleja Widm. Mimo ostrożnego podejścia do ludzkiej magii, Arilyn
poczuła chłód, spoglądając na to niezwykle miejsce.

Wieże z kamienia o barwie mgły wznosiły się aż do nieba; łączyły je chodniki i schody,

które zdawały się prowadzić wszędzie i donikąd. W tym architektonicznym gąszczu latało
bezgłośnie kilka humunkulusów – małych stworków ze skrzydełkami nietoperza, służących
jako chowańce maga. Nad jedną z wież unosiły się w górę wstęgi błękitnego dymu – dowód
trwającej wewnątrz budowli magicznej aktywności.

Kiedy wysiedli z powozu, Arilyn dostrzegła, że kamienny chodnik przed bramą jest tak

pociemniały, jakby paliło się tu ze sto ognisk albo uderzyło kilka piorunów.

- To tyle, jeśli chodzi o nieproszonych gości – mruknął Danilo, sięgając do sznura od

dzwonka.

Na jego dźwięk zjawiła się śniada młoda kobieta w uczniowskiej sukience i fartuchu.

Danilo poprosił o rozmowę z Thespem Eltorchulem, głową rodu. Dziewczyna wpuściła ich i
odeszła, by wysuszyć ich mokre okrycia, a oni usiedli pod gobelinem przedstawiającym
koronację jakiegoś dawnego króla – najprawdopodobniej przodka króla Azouna z Cormyru,
choć Arilyn nie byłą całkiem pewna, którego z kilka Azounów tkacz zamierzał uczcić.

Po kilku chwilach wyszedł im na spotkanie lord Eltorchul. Był to wysoki mężczyzna, wcale

nie posunięty w latach, o godnym wyglądzie i szaro-beżowych włosach. Nietrudno było
wyobrazić sobie, jaki kolor miały włosy maga wcześniej, patrząc na idącą obok niego kobietę
o splotach barwy płomienia.

Serce Arilyn zamarło. Z zasłyszanych opinii znała Erryę Eltorchul jako rozpuszczoną,

zjadliwą żmiję. Choć wieść niosła, że w skarbcu rodziny pomału prześwituje dno, młoda
kobieta miała na sobie kosztowną czerwoną suknię i warte majątek granaty. Jej szmaragdowe
oczy przez chwilę taksowały Arilyn, a potem na jej twarzy pojawił się wyraz pogardy.
Przeniosła wzrok na Danila.

- Powrót zajął ci wiele czasu – powiedziała, udając nadąsaną.
Danilo skwitował jej słowa lekkim ukłonem i zwrócił się, jak wymaga zwyczaj, do

najstarszego członka rodu.

- Minęło trochę czasu, odkąd studiowałem z lordem Eltorchulem. – Znów skłonił się przed

starym magiem. – To moje zaniedbanie, panie, iż nie złożyłem wcześniej wyrazów
uszanowania.

Mag spojrzał z miłością i wyrzutem na swoją córkę.
- Jak to miło przekonać się, że nie cała młodzież Waterdeep zapomniała o dobrych

manierach! Lordzie Thann, moja uczennica powiedziała, że chcesz rozmawiać ze mną o moim
synu i że w tej sprawie nie możesz nikomu innemu ufać.

background image

- Zgadza się. Czy moglibyśmy porozmawiać w cztery oczy?
Lord Eltorchul po raz pierwszy spojrzał na Arilyn i jego brew zmarszczyła się z

dezaprobatą. Arilyn nie wiedziała, czy przyczyną jest jej półelfie dziedzictwo, czy też fakt, że
przy pasie ma miecz, a nie torbę na magiczne komponenty.

- W cztery oczy? Tak, zdecydowanie – wymruczał.
- Wcale nie! – sprzeciwiła się Errya. Pochyliła się, podniosła przechodzącego obok kota i

spojrzała na swego ojca ponad głową zwierzęcia. – Ta nędzna uczennica powiedziała, że nasi
goście mają wieści o Otchcie. Chciałabym je usłyszeć.

Lord Eltorchul przystał na to z rezygnacją i zaprosił ich do małego bocznego saloniku.

Przeszli obok trzech wystawionych w korytarzu zbroi płytowych. Choć ich zasłony były
uniesione, by pokazać, że zbroję są puste, wszyscy trzej „rycerze” gwałtownie unieśli pięści w
zgrzytającym pozdrowieniu. Stary mag nie zwrócił na to najmniejszej uwagi i poprowadził
gości dalej. Kiedy już wszyscy rozsiedli się i zaproponowano im wino, herbatę albo niuch
tabaki, za co podziękowali, gospodarz głęboko westchnął.

- Co tym razem zrobił mój syn?
- Panie, z żalem przynoszę złe wieści. Dzisiejszego ranka udałem się w nagłej sprawie do

wieży Otha. – Danilo zerknął na Arilyn, nakazując jej, by pozwoliła mu opowiedzieć tę
historię tak, jak uważa za stosowne. – Drzwi były otwarte. Nikt nie odpowiadał na wołanie,
zatem pozwoliłem sobie wejść i sprawdzić, co się dzieje. W gabinecie panował straszliwy
bałagan. Miała tam miejsce jakaś walka, ale było już za późno, aby pomóc. Panie, jest mi
bardzo przykro.

Stary mag spojrzał na niego, niczego nie rozumiejąc.
- Walka? Jaka walka?
Arilyn pochyliła się do przodu, ignorując ciche ostrzeżenie Danila. Uważała, że najlepiej

będzie ciąć szybko.

- Wygląda na to, że twój syn został zabity przez trena – potężnego jaszczuroczłeka

mordującego za pieniądze. Przykro mi.

Lord Eltorchul wydał cichy, stłumiony jęk przerażenia. Spojrzenie Arilyn przeniosło się na

Erryę. Młoda kobieta przyjęła tę informację ze stoickim spokojem. Jej umalowane usta
zacisnęły się w wąską linię, a cała twarz była jak wykuta z marmuru. Arilyn wróciła
wzrokiem do maga.

- Przykro mi, że musze o to pytać, ale czy wiesz, kto mógłby pragnąć śmierci Otha?
Lord Eltorchul popatrzył na swoje splecione dłonie.
- Nie. Zupełnie nie wiem. – Podniósł na Danila zdziwiony wzrok. – Nie żyje? Jesteś

pewien?

- Tren zostawił znak. – Danilo opisał wszystko tak delikatnie, jak tylko było to możliwe, a

potem wręczył mężczyźnie pierścień zdjęty z palca Otha. – Widziałem ten pierścień na dłoni
twojego syna nie dalej jak dwa dni temu.

- Tak, należy do niego – mruknął mag. – Widziałem, że go nosił. Zatem to prawda. Nie żyję.
- Tak, lecz być może znasz jakiegoś znacznego kapłana…
Kiedy stary człowiek pojął, o czym mówi Danilo, jego oczy rozświetliła odrobina nadziei.
- Tak. Tak! Gdyby tylko była szansa…
- Nie ma jej – warknęła Errya. Zacisnęła dłonie na spoczywającym na jej kolanach burym

kocie, wywołując syk protestu. – Znałam swojego brata lepiej niż ty, ojcze. Nie chciałby
wskrzeszenia. Był magiem, nie cierpiał kapłanów i ich magii. Czy sądzisz, że Oth przyjąłby

background image

dar z ich rąk, nawet gdyby to było jego życie?

- Sądzę, że masz rację – powiedział lord Eltorchul zmęczonym głosem. Pochylił się i ukrył

twarz w dłoniach.

Jego córka spojrzała ze złością na gości.
- Taka sugestia nie pasuje do ciebie, Danilo, ale czegóż innego mogłam się spodziewać?

Oto, co się dzieje po ślubie z elfim wyrzutkiem!

- Wystarczy. – Arilyn wstała, by wyjść.
Dan położył dłoń na jej ramieniu.
- Zapominasz się, Errya. To nie ma nic wspólnego z Arilyn. Wręcz przeciwnie. Elfy nie

wierzą zakłócanie życia po śmierci.

- Ale jest tutaj, prawda? – spytał ostro kobieta, pochylając się nad kotem. – A Oth nie żyje,

prawda?

Kot znowu syknął, ale Errya zignorowała to. Danilo poderwał się, aby stanąć obok Arilyn,

i popatrzył zimno na kobietę.

- Rozumiem, że jesteś w rozpaczy, ale bacz, kogo oskarżasz.
Usta Erryi wykrzywiły się.
- Spokojnie. Ten mieszaniec nie ma z tym nic wspólnego. Oth zginął, gdyż skumał się z

Elaithem Craulnoberem. Wiem o tym!

Jej głos uniósł się histerycznie i osiągnął rejestry, od których aż bolały uszy. Arilyn

spostrzegła, że przygnieciony kot położył uszy po sobie, chcąc przeczekać tę nawałnicę, i
pożałowała, że nie może zrobić tego samego.

- Co wobec tego można zrobić?! – ciągnęła Errya. – Nic! W dawnych czasach

odpowiednio zajmowano się obcymi. Jeśli mi nie wierzysz, spytaj Arlosa Dezlentyra i… au!

Krzyknęła boleśnie, kiedy bury kot drapnął ją mocno w rękę, i rzuciła nim przez pokój.

Zwierzak z kocią zwinnością przekręcił się w powietrzu i wylądował na czterech łapach,
uderzając ogonem w podłogę, po czym spojrzał złowróżbnie na kobietę. Potrząsnęła głową i
zwróciła się do gości.

- Powiedziałeś już z czym tu przyszedłeś. Jak widzisz, mego ojca przepełnia żal. Zostaw

mi pudełko i odejdź.

Arilyn z chęcią spełniła jej życzenie. Kiedy przechodziła obok cichych, pustych zbroi,

słyszała jak Danilo składa kondolencje najstarszemu z rodu Eltorchul i obiecuje pomoc w
odnalezieniu zabójcy jego syna. W odpowiedzi na te słowa rozległ się krzyk Erryi, który
wreszcie wyprowadził maga z równowagi. Czarodziej zaczął cicho płakać. Errya pozostawiła
go i stukając gniewnie pantofelkami, ruszyła zakolem, który odważył się podnieść na nią łapę,
jakby ta zniewaga była znacznie gorsza od śmierci brata i żalu starego ojca.

Kiedy zamknęły się drzwi za szlachetnymi członkami rodziny Eltorchul, Arilyn nie

wiedziała czy głęboki smutek maga jest spowodowany stratą, którą rodzina właśnie poniosła,
czy tym, co teraz wciąż będzie musiał znosić.

***
Każdego ranka na Placu Białego Byka, otwartym terenie w sercu Dzielnicy Południowej,

zbierało się kilka karawan. To była dzielnica pracy Waterdeep. Z ciasno stojących wokół
placu budynków unosił się dym. Z pobliskich kuźni dobiegał zgrzyt metalu uderzającego o
metal, a z klatek dla bydła rozlegało się nerwowe porykiwanie. Głuche uderzenia podków o
ubitą ziemią zapowiadałby nadejście mleczarki z krową. Ze sklepu siodlarza dolatywał ciepły,
ziemisty zapach skóry.

background image

Lecz wszystkie te powszednie rzeczy bladły wobec niezwykłej sceny, jaka dzisiaj

rozgrywała się na placu. Elaith Craulnober był kupcem i poszukiwaniem przygód od ponad stu
lat, ale mimo to jeszcze nigdy nie widział tak dziwnej karawany.

Służący krzątali się wokół, rozstawiając płócienne namioty, które miały osłaniać wozy

przed nagłą ulewą. Duży palec ożył szelestem wielkich skrzydeł, gruchaniem, warkotem i
rżeniem tuzinów rwących się do nieba rumaków. Kilka czwórek pegazów uderzało kopytami o
ziemię. Stajenni noszący barwy rodu Gundwynd wiązali konie na długich, mocnych linach.
Obok każdej grupy pegazów stał lekki powóz bez kół i płóz. Pod północną ścianą siedziały
niczym kwoki gryfy, które wsuwały swoje lwie przednie łapy pod skrzydła na piersiach. Duże
skórzane kaptury okrywające ich sokole głowy zapobiegały zbyt wczesnemu odlotowi.

Ten typowo ludzki wynalazek budził w Elaithcie gniew. Powstrzymywanie ptaka przed

lataniem było czymś nie do pojęcia, a jednak ludzie właśnie tak robili. Zakrywali głowy
sokołom, z którymi polowali, aby po zakończeniu łowów zachowywały się spokojnie.
Przycinali skrzydła gęsiom, aby grzecznie pływały po sadzawkach przy młynach. Niektórzy
głupcy łapali nawet w sieci śpiewające ptaki i przycinali im skrzydła, aby trzymać je dla
ozdoby w swoich ogrodach. Oczywiście z nadejściem zimy ptaki ginęły, ale to już ich nie
obchodziło, to był problem służących.

Wybuch serdecznego śmiechu przerwał ponure rozmyślania elfa. Odwrócił się i ujrzał

niezwykłą zabawę.

Złocisty wierzchowiec przeciął drogę przechodzącemu tędy tragarzowi i półorkowi w

pogoni za kawałkiem mięsa. Nie był to koń, lecz wielki orzeł o zimnych oczach drapieżnika i
zakrzywionym, poszarpanym dziobie. Już sam jego widok mroził krew w żyłach każdego
człowieka. Ptak otworzył dziób i jego ogromna głowa błyskawicznie wysunęła się do przodu.

Tragarz zaskrzeczał, upuścił swój ładunek i pospiesznie odskoczył na bok. Wywołało to

kolejny wybuch śmiechu, radosny i dziki, lecz bez złośliwości.

Elaith także uśmiechnął się. Towarzysz orła, młody elf, który prawdopodobnie niedawno

skończył dwieście lat, rzucił w stronę swego skrzydlatego wierzchowca następny kawałek
mięsa. Ptak zwinnie chwycił go i odchylił głowę do tyłu, aby jedzenie mogło ześlizgnąć się do
gardła. Półork spojrzał z wyrzutem na psotnego elfa i uciekł.

Z tłumu wyszły trzy inne elfy i zaczęły rozmawiać z bratem. Podobnie jak Elaith, były

księżycowymi elfami: wysokimi i smukłymi niczym sztylety. Wszyscy mieli srebrzyste włosy i
oczy w kolorach kamieni szlachetnych: bursztynu, jadeitu, topazu. W ich słowach słychać było
akcent dalekiego Evermeet, zaś na tunikach nosili niemal już zapomniane znaki.

Zaskoczony Elaith zmarszczył brwi. Jeźdźcy Orłów tutaj, na kontynencie? Ci młodzieńcy

byli najbardziej zaciekłymi obrońcami elfiej wyspy. Czemu tutaj przybyli?

Młody dowódca dostrzegł jego uważnie spojrzenie. Przez chwilę sprawiał wrażenie

zaskoczonego, po czym jego twarz rozjaśniła się niczym słońce.

Podszedł do Elaitha i wyciągnął lewą dłoń wnętrzem do góry, tak jak elf witający drugiego

elfa.

- Lordzie Craulnober, cóż za zaszczyt! Mój ojciec służył pod twoim dowództwem w

Gwardii Pałacowej, kiedy byłem prawie tak młody – choć, dzięki bogom, nie tak paskudny –
jak ci ludzie! – Uśmiechnął się i zgiął w ukłonie. – Garelith Leafbower, do usług.

Te słowa oraz szacunek, z jakim zostały wypowiedziane, dotknęły wspomnień, o których

Elaith dawno już zapomniał. Odpowiedział na powitanie grzecznie, lecz bez wylewności.

- Wiele czasu minęło od chwili, kiedy opuściłem wyspę. – Ponieważ złość na młokosa

background image

pozostała, nie mógł powstrzymać się przed dodaniem: – Co tu robisz? Czy Evermeet nie
potrzebuje już Jeźdźców Orłów?

Młody elf roześmiał się.
- O niczym takim nie słyszałem! Wyspa jest taka sama jak zawsze. Piękna, nietknięta… i

nudna ponad wszelkie wyobrażenie! Ci chłopcy i ja pragnęli czegoś nowego.

- Czego spodziewacie się jako strażnic karawan?
- To honorowa praca – rzekł elf, wzruszając ramionami, po czym znów się uśmiechnął. –

Przynajmniej jest w tym jakaś przygoda! Podążamy do Silverymoon. Słyszałem o tym
cudownym mieście i czarodziejce, która nim rządzi.

Jeźdźcy Garelitha zbliżyli się; ich oczy o barwie klejnotów lśniły ciekawością i

uniesieniem. Irytacja Elaitha powoli znikała, kiedy odpowiadał na ich pytania i radował się
słuchaniem melodyjnego języka elfów.

Nagle padł na nich wysoki, potężny cień. Na ożywionej twarzy Garelitha natychmiast

pojawiła się nieprzenikniona maska, jaką elfy zawsze pokazują obcym.

- Kapitanie Rhep – rzekł oficjalnym tonem, pochylając głowę w geście, jakim elfi

wojownicy zwykli zauważać, ale nie honorować nagłe wtrącenie się do rozmowy.

Rhep przeszedł między Jeźdźcami Orłów i stanął niemal na nogach Elaitha. Był potężnym

mężczyzną, przewyższającym elfa niemal o pół głowy, szerokim w ramionach jak niedźwieżuk
i niemal tak samo włochatym. Spod jego skórzanego hełmu wystawały ciemnobrązowe włosy.
Górną wargę i podbródek porastał mocny, nierówno przycięty zarost. Rysy twarzy były
toporne, a szeroki i płaski nos wskazywał na orczego przodka w nieodległej przeszłości. Rhep
miał na sobie skórzaną zbroję, a na twarzy pewny siebie uśmiech. Elaith pomyślał, że obaj
wyglądają jak katapulta i sztylet. Człowiek bez wątpienia był na tyle głupi, by uważać się za
lepszy oręż.

- Możesz kupić sobie miejsce w tej karawanie, ale te elfy odpowiadają przede mną –

warknął Rhep.

- Doprawdy? Od kiedy to Ilzimmer wynajmuje Jeźdźców Orłów? – spytał Elaith z lekkim

uśmieszkiem.

- Pracuję dla Gundwynda – warknął wielki mężczyzna i wskazał na niskiego faceta o

szpakowatej brodzie, zajętego zabezpieczaniem ładunku.

Było to kłamstwo i Elaith dobrze o tym wiedział. Rhep był żołnierzem z klanu Ilzimmera,

lecz zarówno on, jak i lordowie z tego szlachetnego domu zadali sobie wiele trudu, by ukryć
ten fakt. W końcu mogło to doprowadzić do postawienia im zbyt niewygodnych pytań,
dlaczego rodzina handlarzy drogimi kamieniami potrzebuje armii najemników.

- Pracuję dla lorda Gundwynda – powtórzył Rhep – i ty też, póki będziesz jechał z

karawaną. To wstyd, że Gundwynd upadł tak nisko, iż musi przyjmować takich jak ty!

Garelith zrobił krok do przodu i jego zielone oczy zabłysły w odpowiedzi na tę obelgę.
- Zważaj na swoje słowa, człeku! To były kapitan Królewskiej Gwardii.
Mężczyzna wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Nieco wypadł z obiegu, co? Czyżby król elfów zmarł w czasie twojej zmiany,

Craulnober?

- Oczywiście, że nie – odparł spokojnie Elaith, nie dając się sprowokować. – Śmierć króla

Zaora miała miejsce ponad pięćdziesiąt lat temu. W tym czasie byłem już w Waterdeep, a było
to na długo przed tym, zanim twoi przodkowie zawarli bardzo bliską znajomość z
goblinoidami.

background image

Twarz wielkoluda zrobiła się purpurowa. Wyciągnął zza pasa maczugę i zamachnął się nią.
Elaith umknął przed ciosem i przyskoczył do niego z dwoma błyszczącymi nożami w

dłoniach. Czubek jednego smukłego ostrza wbijał się w podbródek mężczyzny, zaś drugi nóż
był wycelowany w jego ucho.

Rhep rozejrzał się wokół, oczekująco pomocy od strażników karawany. Cztery elfy miały

w rękach smukłe noże, ale ich czujne oczy spoglądały raczej na Rhepa niż na jego
przeciwnika.

- Zdradliwie śmiecie – warknął. – Wkrótce zapłacicie za to, i to we własnej monecie!
- Może to wyjaśnisz – powiedział uprzejmie Elaith. Aby jednak Rhep nie pomylił rozkazu z

prośbą – a także dlatego, że miał na to wielką ochotę – machnął nieco nożem wycelowanym w
ucho, delikatnie rozcinając małżowinę.

Mężczyzna zaryczał jak kastrowany baran.
- Nie miałem niczego złego na myśli – mruknął. – Zły pieniądz zawsze powraca, to

wszystko.

Elf nie był pewien, czy powinien przyjąć do wiadomości ten wyświechtany frazes, ale ich

rozmowa zaczynała już przyciągać uwagę innych, a Elaith nie chciał stracić swego miejsca w
karawanie przez jakiegoś bezwartościowego półorczego mieszańca. Dlatego opuścił ostrza i
cofnął się, składając mężczyźnie lekki, ironiczny ukłon; była to zniewaga, której gbur nawet
nie zauważył. Rhep odszedł, przeklinając pod nosem.

Elf przyglądał się, jak odchodzi, po czym zwrócił się ku Jeźdźcom Orłów.
- Uważajcie na niego – powiedział cicho. – Znam go. Kłopoty idą za nim krok w krok.
- Wygląda na bufona – zauważył Garelith – ale zdaję się na twój osąd. Znasz chmury, które

gromadzą się nad tą górą, i wierzę, że uprzedzisz nas o nadchodzącej burzy.

- To nie będzie możliwe. Najlepiej, aby nas razem nie widziano.
Czterej Jeźdźcy Orłów wyglądali na zaskoczonych.
- Dlaczego? – spytał ten o oczach barwy topazu.
Uśmiech Elaitha był nieco ironiczny.
- Wkrótce się dowiesz.
Nim młode elfy zdążyły zapytać go o coś jeszcze, Elaith odwrócił się i odszedł. Ich

pochlebstwa niemal go przeraziły. W tej chwili powitałby z radością jakiekolwiek inne
towarzystwo, które potraktowałoby go z właściwą, znaną mu mieszanką strachu i szacunku.

- Kamienie! – zaklął ktoś niskim, burkliwym głosem.
- Krasnolud – wymruczał Elaith znużonym tonem. Czy ten dzień może być jeszcze gorszy?
- Chcesz powiedzieć, że polecimy na zachód? – spytał krasnolud.
- Skrzydlatym koniem – odpowiedział zdecydowany kobiecy głos. – Zawsze powtarzałeś,

że możesz jeździć na wszystkim, co ma cztery nogi.

Elaith obrócił się w stronę znajomego głosu i jego nastrój pogorszył się jeszcze bardziej.

Znał tę kobietę; Bronwyn była kupcem o wyjątkowo przebiegłym charakterze. Choć był
zainteresowany znajomością z nią, to nie była odpowiednia chwila. Jeszcze mniej podobało
mu się to, że miała za towarzysza podróży krasnoluda.

Krasnolud był wyjątkowo niskim, kwadratowym osobnikiem. Chmura kasztanowych

włosów sięgała mu do ramion, zaś na pierś opadała długa ruda broda. Zarost nad górną wargą
był zgolony. W jego oczach czaiła się burza. Na widocznym na jego szyi rzemieniu wisiała
podkowa. Krasnolud położył na niej dłoń, jakby chciał w ten sposób potwierdzić słowa
Bronwyn o jego jeździeckich zdolnościach.

background image

- Wszystko, co ma cztery nogi – powtórzył. – To prawda, ale pod warunkiem, że te cztery

nogi mają pod sobą solidny grunt!

Bronwyn zerknęła w niebo, po czym uśmiechnęła się do niego krzywo.
- Chmury sprawiają dziś wrażenie wyjątkowo grubych.
Krasnolud szyderczo prychnął.
- Słuchaj, Ebenezerze – powiedziała kobieta tonem kończącym dyskusję. – Mam interesy w

Silverymoon. Jeśli chcesz, możesz zostać.

- A kto tu mówi o zostaniu? – spytał krasnolud i wskazał grubym palcem na

nieokiełznanego pegaza. – Ten jest chyba wolny. Od jakiegoś czasu mam go na oku.

Krasnolud spokojnie podszedł do konia z kostką klonowego cukru w wielkiej pięści.

Bronwyn przyglądała się, jak odchodzi, po czym jej wzrok spoczął na Elaithcie. Po chwili
wahania nalała wina do drewnianych kubków i wyciągnęła rękę zapraszającym gestem.

Elaith podszedł i wziął kubek.
- Czy zawsze jesteś taka hojna dla obcych?
Jej uśmiech był szybki i ostry niczym sztylet.
- Och, znam cię, przynajmniej tak dobrze, jak tego ode mnie oczekują. Jesteś Elaith

Craulnober i wygląda na to, że posiadasz nieprzyzwoicie duży kawałek Waterdeep. – Uniosła
kubek w toaście.

Rozbawiony wypił łyk wina.
- Twoje imię również jest mi znane. Jak rozumiem, ty także podróżujesz z tą karawaną?
- To ostatnia podróż di Silverymoon, nim zacznie się zima. – Wskazała kubkiem na

niskiego mężczyznę ze szpiczastą bródką o mizernym, zmęczonym obliczu. – Oto Mizzen
Doar… a właściwie to, co z niego zostało! Wygląda na niego zużytego, nieprawdaż?
Słyszałam, że bywał na wielu festynach na zakończenie lata. Sądząc po jego wyglądzie, klan
rozrabiających koboldów jest lepszy dla zdrowia niż przyjęcia dla arystokracji.

Ta uwaga wywołała uśmiech na twarzy elfa. Słyszał, że Bronwyn ma miły, bezpośredni styl

bycia, który zjednywał wszystkich, i okazuje się, że on także nie jest odporny na jej urok.
Wciąż jednak pozostawał ostrożny.

- Znasz go?
- Tak dobrze, jak powinnam. Handluje kryształami i mniej cennymi kamieniami

szlachetnymi.

- Podobnymi jak inni – badał dalej – choć niektórzy handlują bliżej domu niż w

Silverymoon.

- To prawda, ale żaden z nich nie ma takiego wyboru jak Mizzen. – Kobieta rozejrzała się

wokoło, jakby sprawdzała, czy nikt ich nie słyszy. – W tym mieście wygląd jest bardzo ważny
– powiedziała. – Nawet w czasach upadku fortun nikt nie chce rozstawać się z biżuterią, więc
trzymają swoje cacka, lecz w miarę potrzeby sprzedają pojedyncze kamienie…

- …i zastępują je kryształami – dokończył Elaith.
Bronwyn wzruszyła ramionami, jakby uważała tę sprawę za zbyt niesmaczną, by o niej

mówić. Elf rozumiał, że w takich poczynaniach kryła się możliwość zarobku, zwłaszcza dla
kobiety, która zajmowała się produkcją fałszywych monet i biżuterii.

Nie mógł nie zastanawiać się, czy Bronwyn nie prowadzi jeszcze jakichś innych interesów,

czy nie zajmuje się podobnymi jak on sprawami. Jeśli o niego chodzi, raczej ją lubił, dlatego
miał szczerą nadzieję, że nie będzie musiał jej zabić.
- Kamienie! – wybuchnął krasnolud. – Chętnie też bym cię ugryzł, ty długonosa podróbko

background image

gołębia!

Elf rzucił okiem w tę stronę, skąd dochodził krzyk. Ebenezer stał przed pegazem, z którym

starał się zaprzyjaźnić, i potrząsnął ręką. Skrzydlaty koń schrupał cukier. Po czym zarżał cicho
w taki sposób, jakby się śmiał.

Elaith rozmyślał. Nadal miał nadzieję, że Bronwyn bezpiecznie wyjdzie z tej podróży; z

drugiej strony jednak z chęcią pozbawiłby populację krasnoludów w Waterdeep przynajmniej
jednego osobnika.

- Wygląda na to, że twój… towarzysz spotkał kogoś równego sobie – zauważył.
Bronwyn wybuchnął radosnym śmiechem.
- Masz więcej racji niż przypuszczasz. Ta dwójka za godzinę będzie szczerze

zaprzyjaźniona. Im gorszy koń, tym bardziej Ebenezer się stara.

- To ryzykowne – zauważył nie bez przyjemność elf. – Musi umieć zdobyć zaufanie

wierzchowca w każdych warunkach. Pegazy latają wysoko i są bardzo narowiste.

Uśmiech Bronwyn pozostał, ale z jej oczu zniknęło ciepło.
- Jeśli któryś z moich przyjaciół spada, ja staram się go złapać.
Ich oczy zetknęły się na chwilę, sformułowali w myślach wyzwanie, przyjęli je i

odpowiedzieli. Elaith jako pierwszy wykonał niewielki, subtelny gest ręką – gest pełen dumy,
lecz będący częściowo przeprosinami, a częściowo wyrazem uznania, że udało się uniknąć
starcia.

- D’rienne – rzekła cicho Bronwyn, używając tradycyjnego elfiego słowa określającego

potencjalne wyzwanie, którego zdołano uniknąć.

Nim zaskoczony elf zdążył odpowiedzieć, odwróciła się i odeszła do swojego przyjaciela

krasnoluda.

Pozostawiony sam sobie Elaith poczuł smutek z powodu niespodziewanego spotkania z

Jeźdźcami Orłów – najwyraźniej podziałało na niego bardziej niż myślał – oraz pokazu
wiedzy Bronwyn w świetle prawdziwego celu jej podróży. Najwyraźniej Bronwyn studiowała
kultury, których artefaktów poszukiwała. Czy to możliwe, że ona wie o elfim kamieniu i
uczciwie ostrzegła go, że szukają tego samego?

Przyglądała się, jak kobieta spokojnie głaszcze pegaza i z nieco ironicznym współczuciem

przytakuje tyradom Ebenezera.

Nie brakowało jej odwagi ani stylu. Wstyd byłoby ją zabijać. Elaith uniósł drewniany

kubek w milczących toaście – i prawdopodobnie na pożegnanie.

***
Szkwał ucichł w chwili, kiedy Arilyn i Danilo opuszczali posiadłość Eltorchulów. Brama

sama się otworzyła. Spiesznie wyszli na ulicę, odruchowo omijając ciemne plamy na chodniku
z takim samym ostrożnym szacunkiem, z jakim odwiedzający cmentarze omijają groby.

- Studiowałeś z nimi? Jak mogłeś wytrzymać w tym miejscu? – dopytywała się Arilyn.
Jej towarzysz wzruszył ramionami i skręcił w boczną uliczkę.
- Lord Eltorchul nie jest taki zły. Bardzo poważnie traktuje sztukę magiczną, dlatego

poświęcił się sprawie właściwego nauczania magii. Oth zaś był zbyt zaangażowany w swoje
badania, aby zajmować się uczniami.

Arilyn w roztargnieniu pokiwała głowa, właściwie nie słysząc jego słów. Czuła delikatne

magiczne ostrzeżenie. Dotknęła schowanego w pochwie księżycowego ostrza.

- Jesteśmy śledzeni – powiedziała.
Danilo obejrzał się za siebie. Nagła ulewa zagoniła wszystkich do domów, na wąskim

background image

chodniku nikogo nie było. Tu i tam między płytami utworzyły się kałuże, przejście suchą nogą
było niemożliwe. Poza ich mokrymi śladami nie widać było żadnych innych. Słońce śmiało
przedzierało się teraz przez chmury. Świeciło niemal nad ich głowami, nie dając cienia, w
którym mogliby schować się wrogowie. Danilo uniósł głowę i przyjrzał się dachom.

- Nic nie widzę… jeszcze.
Nie zmieniając kroku, sięgnął do torby z komponentami i rzucił zaklęcie mające wykryć

działanie magii. Błękitne światło zaklęcia otoczyło jego torbę, śpiewający miecz, który
zatrzymał sobie jako nowość, i księżycowe ostrze Arilyn. W okolicy nie było żadnych innych
czarów. Nikt nie śledził ich w płaszczu niewidzialności.

Kiedy światło zaklęcia, ostrzeżenie księżycowego ostrza stało się jeszcze silniejsze;

pojawił się błękitny blask.

- Ktoś za nami idzie – powtórzyła z uporem Arilyn i położyła dłoń na rękojeści miecza,

gotowa walczyć z niewidocznym jeszcze przeciwnikiem.

Nagle płyta chodnikowa pod jej stopą zadrżała i pękła na setki kawałków.
Z dziury wynurzyła się duża jaszczura głowa i wielka pazurzasta łapa sięgnęła w kierunku

nóg Arilyn.

Dziewczyna odskoczyła i wyciągnęła miecz z pochwy. Tren złapał za krawędź dziury i

jednym płynnym ruchem podciągnął się do góry. Potem bestia wyciągnęła zza pasa
zakrzywiony nóż o ząbkowanym ostrzu i wykręconym jelcu, przeznaczony do blokowania i
łamania mieczy.

Arilyn nie mogła wyobrazić sobie lepszej broni dla trena. Dysponując długimi ramionami,

istota mogła z łatwością sięgnąć ponad zakleszczonym czy złamanym mieczem przeciwnika i
jednym ruchem pazurów rozerwać mu gardło. Była to stara sztuczka zabójców: skupić uwagę
przeciwnika na jednym zagrożeniu i zaatakować z innej strony.

Krótko mówiąc, nie będzie to starcie, na które byłby przygotowany Danilo. Obejrzała się.

Już wyciągnął swój miecz i zamierzał stanąć koło niej.

- Cofnij się. To moja walka – powiedziała. Spojrzał na nią z wahaniem, więc dodała

wyjaśniająco: – Wąska uliczka.

Wahał się jeszcze przez moment, po czym cofnął się, aby zrobić jej miejsce.
Wrogowie okrążali się wzajemnie z opuszczonym orężem. Nóż trena nie był dłuższy od

sztyletu, ale miał tak długie ramiona, że zasięg jego ostrza niemal dorównywał zasięgowi
miecza Arilyn. Spróbowała szybkiego pchnięcia z wypadu, które tren natychmiast pochwycił
zakrzywionym jelcem. Nie puszczając jej broni, obrócił się wokół osi i z całej siły naparł na
miecz dziewczyny.

Elfi metal wrzasnął w proteście, kiedy żelazny jelec przesunął się wzdłuż księżycowego

ostrza, po czym zatrzymał się i gwałtownie obrócił. Słabsze ostrze pękłoby na kawałki. Arilyn
pochyliła się w stronę trena, aby zmniejszyć nacisk na miecz.

Zakrzywione pazury wolnej ręki potwora wysunęły się w stronę jej gardła. Półelfka

wyrwała broń, ale była zbyt blisko, aby sparować cios. Uderzyła z łokcia, chwytając masywny
nadgarstek trena i ciągnąc go do góry, aby uniemożliwić mu atak.

Tren chybił celu, ale jego pazury zaplątały się we włosy półelfki. Arilyn przechyliła

gwałtownie głowę, poczuła ból. Odskoczyła. Kiedy tren zaatakował, zadając kolejny pełen
wściekłości, cios skręcone pasemka jej włosów frunęły za jego pazurami niczym wstążki.

Tym razem dziewczyna uniosła miecz. Księżycowe ostrze wycięło głęboką linię w

łuskowatym pancerzu na przedramieniu stwora. Potem Arilyn zmieniła kierunek ciosu,

background image

opuszczając miecz i celując w jego ścięgna pod kolanami.

Tren opuścił nóż, aby sparować, i znów złapał miecz półelfki w zakrzywiony jelec.

Podniósł w górę pazurzastą łapę, aby postawić ją na zaklinowanej broni, najwyraźniej chcąc
złamać jej miecz.

Arilyn obróciła ostrze krawędzią do góry. Potwór zaryczał z gniewu i bólu, kiedy ostrze

wbiło się głęboko w jego łapę. Potem dziewczyna poderwała miecz w górę, przecinając
cienkie łuski na podeszwie i uszkadzając kość. Odcięty palec z pazurem upadł na chodnik.

Skurczona istota zaczęła ją okrążać, wydając słabe, gniewne syki, a Arilyn obracała się

wraz z nią z nadstawionym mieczem. Przewidywała jego następne ruchy. I rzeczywiście, kiedy
tren ustawił ją tak, by miała za plecami dziurę w chodniku, opuścił głowę jak szarżujący byk i
skoczył na nią, wyciągając w jej stronę wielkie łapy.

Arilyn zwinnie uskoczyła w bok i zakręciła się na pięcie. Jej miecz ciął atakującego

potwora po żebrach, pozostawiając długą, głęboką ranę. Pociągnęła ostrze w górę i w głąb, a
potem wepchnęła je między żebra.

Ostre szarpnięcie wpadającego w dziurę trena niemal wyrwało jej ramiona ze stawów, a

potem, kiedy ciało zsunęło się z ostrza, poleciała do tyłu.

Wpadła prosto w ramiona Danila. Okazało się, że trzymał ją za pas; prawdopodobnie

złapał ją w chwili, kiedy ugodziła śmiertelnie trena

- Nie powinieneś wtrącać się do walki – przypomniała mu. – A gdyby poszło źle i

pociągnęłabym cię za sobą?

Obrócił ją, aby móc popatrzeć w jej twarz.
- Oszczędziłabyś mi kłopotu skakania za tobą.
Skwitowała to kiwnięciem głowy, potem spojrzała w stronę dziury.
- Lepiej ruszajmy. Wkrótce będzie też po drugim trenie.
- Jak to? – Na jego twarzy pojawił się zbolały wyraz, kiedy pojął znaczenie jej słów. – Nie

chcesz chyba powiedzieć, że te istoty pożerają się nawzajem? – spytał, choć dźwięki
dochodzące z dziury wystarczyły za odpowiedź.

- To cena porażki – powiedziała Arilyn, ruszając biegiem. – Śmiem twierdzić, że jest ich

tam około pięciu czy sześciu. Teraz pozostali będą tylko bardziej zdeterminowani. Obecnie to
sprawa honoru. To znaczy tak, jak treny pojmują honor.

Danilo zrównał się z nią.
- Niezła motywacja! Nikt też na pewno nie odmówi pokrzepienia się dobrą strawą.
Spojrzała na niego nieufnie, ale w tym ponurym żarcie dostrzegła jakąś logikę.
- To też – zgodziła się.
Biegli dotąd, aż dotarli do szerokiej, zatłoczonej ulicy. Danilo zatrzymał powóz i obiecał

niziołkowi podwójną stawkę, jeśli szybko dowiezie ich do Dzielnicy Północnej. Niziołek
ruszył tak szybko, że aż wywołał gniewne okrzyki niektórych przechodniów.

Arilyn usiadła wygodnie na pluszowym siedzeniu, pewna, że wynajęty woźnica będzie

szybszy od jakiegokolwiek trena, który odważy się ich ścigać.

Ale wciąż dręczyło ją przekonanie, że ona i Danilo nie są sami.

background image

Rozdział siódmy

Danilo pozostawił Arilyn w jej pokoju i udał się do Dzielnicy Północnej, do rodzinnej

willi Thannów. Po raz pierwszy spokojnie uliczki nie wywoływały typowej reakcji –
rozdrażnienia i nudy oraz przyprawiającej o mdłości pewności, że prawdopodobnie nie
wydarzy się tu nic szczególnie groźnego lub ciekawego.

To dziwne, pomyślał, jak dawne wyobrażenia potrafią wpływać na myślenie człowieka

jeszcze długo po tym, gdy okaże się, że są fałszywe.

Spokój panujący w Dzielnicy Północnej był zwodniczy dla tego, kto znał miasto i jego

długą, często burzliwą historię. Danilo był dobrze zaznajomiony z tymi sprawami, dlatego
powtarzające się ataki trenów traktował jako poważną zapowiedź nadchodzącego zagrożenia.

Nie minęło wiele pokoleń od czasu, kiedy Waterdeep było rozdzierane przez Wojny Gildii.

Rodziny kupieckie wynajmowały armie najemników, które walczyły ze sobą na ulicach miasta.
Wielu szlachciców zginęło wtedy z rąk zabójców, od trucizn i magii. Zniszczono całe rodziny.
Choć ta era należała już do przeszłości, Danilo znał na tyle historię, by wiedzieć, że takie
wydarzenia nie toczą się według schematu liniowego, ale spiralnie. Ostatni raz korzystano z
usług zabójczych trenów podczas Wojen. Całkiem możliwe, że ich pojawienie się oznacza
powrót tamtych czasów, walkę jednej rodziny przeciwko drugiej.

Była to najbardziej niepokojąca możliwość, ale jeśli jest prawdziwa, pojawiał się związek

między wszystkimi atakami trenów. Tylko jeden zakończył się śmiercią – ten, w którym zginął
Oth – a wszystkie pozostałe zdawały się być powiązane z Eltorchulem. Tren zaatakował
Elaitha, który miał układy z Othem. Arilyn towarzyszyła Elaithowi, w ten sposób ściągając na
siebie gniew klanu trenów, a także wraz z Danilem badała okoliczności śmierci Otha. Oboje
dwa razy się wtrącili i prawdopodobnie to wystarczyło, aby dodać imiona do imion ofiar
wydrapanych w kryjówkach trenów pod miastem.

Było to niepokojąco wiarygodne wyjaśnienie. Danilo zamierzał przedyskutować je jeszcze

z kimś innym. Choć znał wielu mędrców i uczonych Waterdeep, nie mógłby wymienić nikogo,
kto wiedziałby więcej o historii miasta niż lady Cassandra.

Rozmowa, która go czekała, bez wątpienia może okazać się… interesująca. Nie tak dawno

temu Cassandra była bardzo zainteresowana wbiciem do głowy najmłodszego syna tej uczonej
wiedzy, którą ona posiadała. Dan przypuszczał, iż matka oczekiwała, że podąży jej śladami.
Mimo to czuł, że przyjmie tak późne spotkanie bez entuzjazmu.

Znalazł ją w bibliotece, tak jak to było do przewidzenia. Przez chwilę stał w drzwiach i

przyglądał się tej niepospolitej kobiecie, której zawdzięczał życie.

Cassandra siedziała na niskiej ławie, odziana w dzienną suknię z błękitnej tkaniny;

wyglądała elegancko i dostojnie, niczym królowa z legend. Gęste jasne włosy upięła wokół
głowy, a jej twarz pozbawiona zmarszczek była surowa. Całonocna zabawa nie zostawiła
żadnego śladu ani na kobiecie, ani na domu, którym rządziła. Podczas kiedy większość
członków socjety Waterdeep jeszcze spała, ona spokojnie dyktowała polecenia parze
służących, mistrzowi doków i skrybie.

Słysząc pukanie do drzwi, uniosła głowę.
- Wcześnie wstałeś – zauważyła.
Danilo wszedł do pokoju.
- Nie miałem okazji, aby usunąć. Jak na razie to dzień pełen wrażeń. Czy mogę ci o nich

background image

opowiedzieć?
Cassandra w niemal niedostrzegalny sposób zesztywniała i spojrzała w stronę nagle
zaciekawionego skryby. Danilo stłumił uśmiech. Na mocy prawa – a nierzadko także magii –
skrybom nie wolno było ujawniać tajemnic, które powierzali pergaminowi, ale niejeden z nich
zarobił na boku dodatkowe pieniądze, sprzedając zasłyszane plotki takim odbiorcom jak
Myrna Cassalanter. A tego Cassandra Thann by nie zniosła.

Odwróciła się do służących.
- Julianie, możesz przedłużyć naszym sprzedawcom w Amnie kredyt. Do rocznego

zamówienia dodaj tradycyjne czterdzieści beczek korzennego wina na święto zimowego
przesilenia, Gunthur, jeśli to możliwe, do jutrzejszego południa chciałabym zobaczyć
wszystkie zapisy okrętów Thannów za miesiące Flamerule i Eleasias.

Niespodziewana panika na twarzy mistrza doków wskazywała że nie jest to całkiem

możliwe. Danilo niemal słyszał stuk paciorków liczydła, przesuwających się w głowie
mężczyzny, kiedy wyliczał, ile godzin zajmie mu wykonanie tego zadania.

Nie czekając na odpowiedź, lady Cassandra z wdziękiem wstała.
- Na dzisiaj to koniec. Przyjdźcie do mnie jutro rano o zwykłej porze.
Wyglądała surowo i niedostępne do chwili, kiedy wszyscy wyszli z pokoju i zamknęli za

sobą ciężkie drewniane drzwi. Twarz, którą zwróciła w stronę syna, wyrażała rezygnację i
irytację.

- Możesz wszystko opowiedzieć, tylko bez zwykłego koloryzowania, jeśli można –

powiedziała sucho. – Nie mam nastroju do żartów.

Danilo nalał sobie szkarłatnego wina z karafki stojącej na stoliku matki. Wciągnął w

nozdrza głęboki, złożony zapach korzeni i łyknął.

- Jesteś pewna, że te dodatkowe czterdzieści beczek wystarczy? To wino jest wyjątkowo

dobre. Po pierwszym spróbowaniu wieść rozejdzie się bardzo szybko. Sprzedasz wszystko
lepszym tawernom w ciągu dziesięciu dni i nic nie zostanie na zamówienia ze sklepów, a co
dopiero dla tych, którzy mają prywatne piwniczki. Jak pewnie wiesz, po raz pierwszy w tym
roku festyn zimowego przesilenia sponsorować będzie szkła bardów. Gwarantuję, że tylko oni
zamówią przynajmniej dwadzieścia beczek.

W lodowato błękitnych oczach Cassandry zamigotała ciekawość.
- Dobrze. Dopilnuj tego. – Usiadła z powrotem na ławie. – Ale nie po to tu przyszedłeś.

Wątpię, abyś opuści łóżko tylko po to, by pomnożyć rodzinną fortunę.

Danilo uniósł puchar.
- Jesteś tak samo mądra jak piękna, moja pani. Zgadza się, potrzebuję twojej rady.
- Naprawdę? – Matka spojrzała na niego uważnie.
- Tak. Ostatnio pojawił się niepokojący tren. Wygląda na to że zginie i zostaje zjedzonych

więcej ludzi niż to zwykle bywa. Zawsze wszystkie kierowałaś, matko, zatem przypuszczam,
iż najlepiej będzie zacząć rozmowę od ciebie.

Twarz Cassandry zbladła, a na policzkach pojawiły się plamy jaskrawego rumieńca.
- Treny? Jaszczurowaci zabójcy tutaj? Co to za nonsens? Jeśli to kolejna z twoich gierek,

zapewniam cię, że wcale nie jest zabawna!

- Zauważ, że nie jestem rozbawiony – powiedział Danilo, siadając naprzeciw matki. –

Arilyn natknęła się na nich zeszłej nocy. Nawiasem mówiąc, każ służbie posprzątać korytarze
między piwnica na wina a starą zbrojownią dla najemników. Śmiem twierdzić, że panuje tam
niezły bałagan.

background image

Kobieta spojrzała na niego, jakby mówił językiem orków.
- Atak tutaj, podczas Balu Klejnotów? Na kogo?
Jej zaskoczenie wydawało się całkowite i autentyczne. Choć Danilo tak naprawdę nigdy

nie wierzył, by jego matka miała cokolwiek wspólnego z tymi atakami, poczuł ulgę.

- Elaith Craulnober – powiedział zdecydowanie, ucinając wszelkie komentarze, które

najwyraźniej chciała poczynić – zaproszony przeze mnie i chroniony prawem gościnności.

- Nie pouczaj mnie o moich powinnościach! – odparła z rozdrażnieniem kobieta. – Nie

miałeś prawa zapraszać tego drania na tak szacowne przyjęcie! A twoja… towarzyszka… nie
powinna była wtrącać się!

Oczy Danila zwęziły się.
- Sądzisz, że powinna przejść obok i zostawić samotnego elfa w rękach pięciu trenów?
- Pięciu trenów – powtórzyła Cassandra bezbarwnym głosem. Ta wieść ujęła nieco jej

sztywności i teraz nie wygląda już jak królowa-wojowniczka, lecz jak kobieta z tuzinem
wnuków. Jednak ta chwila szybko minęła. – Co było potem?

- Walczyli. Czterech zginęło, jeden uciekł.
- Na runy Oghmy! – Cassandra wstała i zaczęła przechadzać się; jej twarz była

zachmurzona gniewem i troską. – Teraz może zrozumieć mój sprzeciw wobec twojego
uporczywego romansu z tą kobietą! Jeśli tego nie pojmujesz, wkrótce zrozumiesz… chyba że
jesteś takim głupcem, jakiego zawsze udawałeś.

Ta przemowa matki zaskoczyła Danila.
- A więc przejrzałaś moją grę. Nie sądzę, aby potrafił to ktoś inny w rodzinie.
Kobieta pociągnęła nosem.
- Czy sądzisz, że tak mało wiem o tym, co dzieje się pod moim własnym dachem? Wiem

więcej niż ci się wydaje. Jak się okazało, twoje decyzja o udawaniu głupka w służbie
Harfiarzy znakomicie przysłużyła się rodzinnym interesom. Handlarzy winem muszą wiedzieć,
co się dzieje. Tyle nauczyłeś się, pewnie przypadkiem, wtykając nos w projekty Khelbena.

- Jedna tawerna na wieczór – zażartował Danilo, aby ukryć zaskoczenie. – Nie ma lepszej

wiedzy niż ta z pierwszej ręki.

- Właśnie – powiedziała sucho. – A teraz, po tych wszystkich latach znęcania się nad

mistrzami i nauczycielami muzyki, jesteś uznanym bardem! W sumie wybory, jakich dokonałeś
w życiu, nie różniły się tak bardzo od tego, co ja wybrałam dla ciebie. Przynajmniej do
niedawna.

To, co miała na myśli, było oczywiste i wyjątkowo irytujące. Danilo nadzwyczaj ostrożnie

odstawił kieliszek, starając się stłumić chęć ciśnięcia nim o ścianę.

- To prowadzi nas do kilku innych pytań – powiedział spokojnie. – Dlaczego jesteś tak

przeciwna Arilyn?

- Osobiście nie mam nic przeciwko niej. Nie mogłeś wybrać sobie lepszego towarzysza

podróży. Jednak nadchodzi pora, kiedy powinieneś znaleźć sobie małżonkę. Półelfia
najemniczka nie jest odpowiednia dla kogoś twojego stanu.

- Zatem zmienię stan. Wszystko, co robię dla tego miasta czy rodziny, może zostać

wykonane przez kogoś innego. Dlaczego nie mogę podążyć za tym, czego chcę?

Cassandra rozłożyła dłonie.
- A dlaczego nie miałbyś zatrzymać się teraz?
Puścił to pytanie mimo uszu.
- Dziwi mnie też, dlaczego sądzisz, iż Arilyn postąpiła źle, pomagając jednemu z gości

background image

Thannów. Czy uważałabyś inaczej, gdyby obiektem ataku była jedna ze szlacheckich córek?

Kobieta zastanowiła się nad tym pytaniem dłużej niż Danilo się spodziewał – dłużej,

pomyślała, niż na to zasługiwało.

- Oczywiście to całkiem co innego, ale nawet gdyby tak było, nie powinna była się

mieszać.

Zdumiony Danilo pokręcił głową.
- Z pewnością nie chcesz, aby w twojej posiadłości rządzili zabójcy!
Spojrzenie, które posłała mu Cassandra, było posępne.
- Powinieneś był słychać – rzekła cicho – lekcji, które próbowałam ci przekazać, kiedy

byłeś chłopcem.

- Wojny Gildii, skrytobójstwa, chaos – powiedział niecierpliwie Danilo. – Tak, pamiętam

to dobrze.

Matka pokręciła głową.
- Nie do końca uporaliśmy się z przeszłością. Kto powinien o tym wiedzieć lepiej niż

bard?

Danilo przyglądał się jej przez chwilę.
- Jest jednak jakaś opowieść, której nigdy nie słyszałem, prawda?
- I lepiej niech tak zostanie – powiedziała. Na jej twarzy pojawił się smutek, jakby

żałowała, że powiedziała aż tyle. Uniosła podbródek, a jej oczy przybrały zwykły surowy
wyraz. – Zostaw to, mój synu. To nie jest materiał na karczemną piosenkę.

- A może jest. Dzisiaj zginął człowiek. Oth Eltorchul padł ofiarą kolejnego ataku trenów.

Arilyn i ja zanieśliśmy wiadomość o tym lordowi Eltorchulowi. Byliśmy śledzeni i zostaliśmy
zaatakowani przez treny wkrótce potem, jak wyszliśmy z jego posiadłości w Dzielnicy
Morskiej.

Z twarzy Cassandry odpłynęła krew.
- Trzymaj się od tego z dala.
Szybko zastanowił się, czy opowiedzieć jej także o ataku w domu Arilyn.
- Wreszcie dałaś mi radę, którą mógłbym się kierować! – powiedział z wisielczym

humorem. – Obawiam się jednak, że będzie to trudne.

- Nie mogę ci dać lepszej.
W jej głosie słychać było zdecydowanie. Milczeli przez dłuższy czas, po czym Danilo

wstał. Cassandra odprowadziła go do drzwi, a wyraz jej twarzy był bardziej surowy niż
czasach jego najgorszych chłopięcych wybryków. Kiedy zamierzał już otworzyć drzwi, ujęła
go za ramię.

- Jeszcze jedno. Nie pytaj o to więcej ani mnie, ani nikogo innego. Lepiej ci będzie bez tej

wiedzy.

Pogładził jej dłoń i delikatnie uwolnił się z jej uścisku.
- Dziwne słowa jak na kobietę, która szczyci się być uczoną.
- Jeszcze wyżej cenię swoją skórę – powiedziała krótko. – Choć często dawałeś mi

powody, bym uważała inaczej, wolałabym, aby twoja też była cała.

Danilo spojrzał na nią zaskoczony.
- Twoje buty. Są z jakiegoś jaszczura, prawda?
- Owszem. Czemu pytasz?
- Treny mają swoją modę, która dla nas jest tak ohydna, jak nasza dla nich. Nie zawsze

pożerają swoje ofiary w całości. Możliwe, że jeden lub kilka naszych przodków skończyło

background image

jako fragment ich stroju lub sakiewka.

- Aha. Jestem wzruszony twoją troską, ale zamierzam skończyć jako przepaska biodrowa

jakiegoś trena – powiedział ostro Danilo. – Pewna dama niedawno wspomniała o wyborach,
jakich dokonałem, i o tym, jak bardzo zbiegły się z jej własnymi nadziejami i celami. Ta sama
dama sugerowała, że jej najmłodszy syn nie jest głupcem. Zaufaj mi, zdołam odnaleźć własną
drogę.

- Ufam ci – powiedziała Cassandra, a na jej twarzy widać było emocje, których Danilo nie

mógł zrozumieć. – I obawiam się tego niemal tak samo jak trenów.

***
W stromych górach otaczających Silverymoon bardzo stare drzewa kuliły się razem niczym

wojownicy wokół ognia, wymieniający się opowieściami o dawnych czynach. Las był tak
gęsty, a woda spływała kanionami i między skałami tak gwałtownie, że podniebna karawana
musiała okrążyć teren kilka razy, zanim znalazła odpowiednie do wylądowania miejsce.

Elaith zauważył polanę na szczycie wzgórza wcześniej niż przewodnik karawany zaczął ku

niej opadać. Kiedy woźnica, złoty elf w służbie lorda Gundwynda, sprowadzał pegazy w dół
po coraz bardziej zacieśniającej się spirali, chwycił mocniej krawędź podniebnego rydwanu.

Spodziewał się, że zaraz po wylądowaniu karawany wszyscy wysiądą. Tymczasem jednak

pasażerowie dalej stali albo siedzieli i spoglądali w milczeniu na słynny Księżycowy Most
prowadzący do Silverymoon.

Migoczące konstrukcja, przypominająca raczej dziecięce bańki mydlane niż zwykłą

budowlę z kamienia i drewna, wznosiła się łukiem nad rzeką Rauvin. Ostatnie promienie
słońca zdawały się przystawać na dłużej nad tą niematerialną budowlą. Pod mostem – i
poprzez niego – można było zobaczyć wzburzone wody Rauvin, przelewające się nad
kamieniami i płyciznami w ślepym biegu na południe.

- Nie przejdę po czymś takim – oznajmił Ebenezer z typowym – według Elaitha –

krasnoludzkim tchórzostwem.

Bronwyn ześlizgnęła się ostrożnie ze swojego gryfa.
- Podczas całej drogi z Waterdeep do Silverymoon w dole pod tobą także niczego nie było

– zauważyła całkiem rozsądnie.

Krasnolud prychnął. Nim zaczął znowu narzekać, Rhep zeskoczył ze swojego rydwanu i

podszedł do grupy najemników.

- Rozbijemy tu na noc obóz, a z pierwszym brzaskiem pojedziemy do miasta.
W odpowiedzi rozległ się pomruk. Wszyscy poza Jeźdźcami Orłów i stajennymi w służbie

lorda Gundwynda podróżowali przez dwa dni w warunkach, które były ekscytujące, ale i
jednocześnie przerażające, z myślą o całonocnych hulankach. Niewiele miejsc w krainach
Północy miało więcej uroku niż Silverymoon. Ponadto wiadomo było, że z nadejściem nocy na
wzgórzach poza miastem roją się orki, dzikie bestie i inne niebezpieczeństwa. Obwarowane
miasto wydawało się znacznie bardziej bezpieczne i atrakcyjne.

Elaith także był zdziwiony, że pokonali taki dystans w ciągu dwóch dni, wykorzystując

niezwykłe i kosztowne środki transportu, a teraz, kiedy cel podróży jest w zasięgu wzroku,
wszystko ryzykują.

Nie tylko Elaith tak myślał. Wielu kupców zaczęło protestować, ale wielki najemnik tylko

na nich spojrzał i od razu ucichli. Słowo przewodnika karawany było prawem, nawet dla
kupców, którzy go wynajęli. Rhep odszedł i zaczął wykrzykiwać strażnikom rozkazy.

Niewiele było do wyładowania, gdyż przewozili głównie małe, cenne przedmioty.

background image

Strażnicy szybko uporali się z tym, po czym otoczyli skarb rydwanami. Tuż za nimi spętali
swoje groźne rumaki, zakładając, że dzikie pegazy, gryfy i wielkie orły będą skuteczniej
odpędzać złodziei niż najlepsi ludzcy najemnicy, których lord Gundwynd mógłby zatrudnić.
Potem strażnicy i kupcy rozłożyli obóz; niektórzy grzali się przy rozrzuconych ogniskach, inni,
mnie spragnieni towarzystwa, szukali względnej prywatności na skraju polany.

Elaith wybrał sobie miejsce nad polaną, niemal na granicy drzew, pośród kamieni i

połamanych gałęzi. Kamienie oddzielały go od reszty towarzystwa, a jednocześnie zapewniały
dobry widok na polanę. Było to świetne miejsce do obrony, które elf umocnił kilkoma sidłami
i pułapkami w kształcie półksiężyca. Większość elfów uważała je za coś obrzydliwego, ale za
to były całkiem skuteczne.

Elf ukrył jeszcze tu i tam kilka noży do rzucania, po czym szybko rozpalił ogień.

Rozepchnął na boki płonące kawałki drewna i ustawił pośrodku mały podróżny kociołek. Wlał
do niego nieco wody z butelki, dorzucił kilka suszonych grzybów i ziół. Kiedy się udusiły
zasiadł, aby radować się samotnością i obserwować towarzyszy podróży.

Bronwyn była zajęta wraz ze strażnikami wyładunkiem. Żartowała i odpychała ich natrętne

dłonie, a robiła to z takim wdziękiem, że towarzysze podróży wreszcie z uśmiechem odeszli i
pozostawili, ją samą. Elf podziwiał jej pewność siebie, nie wspominając o dobrym guście,
skoro nie chciała mieć nic wspólnego z tymi gburami.

Nie podobało mu się jednak, że kobieta zaczęła iść w stronę jego obozu. Zatrzymała się na

samym skraju blasku ognia, rzucając na niego niepewne spojrzenia.

- Pozwolisz, że do ciebie dołączę? – spytała. Kiedy się zawahał, dodała: – Jestem jedyną

kobietą w obozie.

Brwi Elaitha uniosły się do góry.
- Nie potrzebujesz takiej reklamy. Wielu odszukałoby cię nawet w tłumie kurtyzan.
Jego odpowiedź wywołała wybuch śmiechu.
- To rzeczywiście zabrzmiało jak propozycja – przyznała. – Ale nie zamierzona. Tak

naprawdę to chciałabym gdzieś się przespać i szukam bezpiecznego miejsca.

- Tutaj?
Wzruszyła ramionami, podążając za jego myślą.
- Nie przeszkadzałam ci w interesach i nie mam niczego, co warto by było ukraść. Według

wszelkich plotek, nie interesujesz się ludzkimi kobietami. Z mojego punktu widzenia zapewnia
mi to największe bezpieczeństwo, jakie mogę w tych warunkach osiągnąć. Jeśli to ci nie
odpowiada, znajdę sobie inne miejsce.

- W porządku. – Teraz, kiedy Elaith rozważył sprawę, dostrzegał korzyści z obecności

potencjalnego rywala w pobliżu. – Uważaj na ten poszarpany kamień.

Ominęła duży głaz, kiwając głową z aprobatą na widok okrągłej pułapki.
- Dużo ich tu masz?
- Kilka.
- To dobrze. Będzie mi się lepiej spało.
Elaith zrobił jej miejsce przy ognisku.
- A gdzie krasnolud?
- Gdzie jest – odparła krótko. – Wylosował pierwszą wartę. Och, popatrz na to! – zawołała

nagle, wskazując palcem.

Elf spojrzał w tamtą stronę. Na drugim końcu polany ogień wzbił się aż pod niebo. Wśród

płomieni tańczyły różnobarwne światła i skomplikowane wzory. Na te ognia widać było

background image

smukłe sylwetki Jeźdźców Orłów. Garelith, sądząc po ożywieniu malującym się na jego
twarzy i gestach rąk, opowiadał jakąś historię.

- Opowieści przy ognisku – rzekł Elaith. – Odrobina magii, której uczy się elfie dzieci.
- To zupełnie przyćmiewa te wszystkie godziny, które spędziłam, spoglądając w płomienie

– powiedziała Bronwyn, a w jej głosie słychać było podziw i radość. – Jaka szkoda, że nie
mogę usłyszeć ich historii! Jednak elfy nigdy nie opowiedzą ich w mojej obecności.

- Bez wątpienia masz rację. – Nagle rozległ się gromki śmiech i płomienie stały się

błękitne i różowe, przybierając formę niesamowicie splecionych ze sobą postaci. –
Niekoniecznie z tych powodów, o jakich myślisz – dodał Elaith.

Bronwyn spoglądała przez chwilę w ogień, po czym usiadła.
Elf nalał zupy do swojego podróżnego kubka i podał gościowi. Kobieta wyjęła podobny

kubek ze swojej torby i podała mu. Przez chwilę jedli w milczeniu.

Wreszcie ciekawość Elaitha zwyciężyła.
- Uderza mnie twoja bezpośredniość, a mimo to nie spytałaś, po co jadę do Silverymoon.
- Lepiej, abym nie wiedziała! – rzekła rozbawiona. – Prawdę mówiąc, ten sezon jest dla

mnie bardzo ciężki. Mam wiele spraw do załatwienia. Wolę pilnować swoich interesów, nie
mam głowy do zajmowania się cudzymi.

- Zatem przez jakiś czas zostaniesz w Silverymoon.
- Tyle, ile będzie trzeba. Sądzę, że kilka dni.
Po drugiej stronie polany Jeźdźcy Orłów zaczęli głośną grę w kości. Bronwyn zareagowała

lekkim, przyjaznym uśmiechem, co potwierdziło podejrzenia elfa co do jej wiedzy na ich temat
i prawdziwych przyczyn jej wędrówki.

- Wygląda na to, że ich zachowanie wcale cię nie zaskakuje – zauważył.
- A powinno? Są młodzi, pełni radości i lubią dobre towarzystwo. Mają prawo się cieszyć.
- Wielu ludzi nie uważa radości za elfią cnotę. Sądzę, że nie najlepiej nas znacie.
Znów wzruszyła ramionami.
- Robiłam już wszelkie możliwe interesy znajomość obyczajów innych bardzo mi w tym

pomogła.

- Rozumiem. – Postanowił zadać to samo pytanie trochę inaczej. – Wybacz, ale trudno mi

wyobrazić sobie baśniowy lud powierzający swoje zaginione skarby człowiekowi.

Bronwyn skwitowała to kiwnięciem głowy.
- Niektórzy tak sądzą. Inni szanują rezultaty mojej pracy i dobrze za nie płacą. Czemu

pytasz?

- Być może pewnego dnia ja także będę potrzebował twoich usług – rzekł niedbale elf.

Spojrzał na gwiazdy, aby sprawdzić godzinę i pochylił głowę przepraszającym gestem. – Zły
ze mnie gospodarz. Pozwalam ci mówić, kiedy ty wyraziłaś chęć udania się na spoczynek.

Stłumiła ziewnięcie i sięgnęła po swój śpiwór.
- Nie będę zaprzeczać.
Elaith siedział przy ogniu jeszcze ogniu jeszcze długo po tym, jak oddech kobiety stał się

spokojny i równy, co oznaczało, że usnęła. Od czasu do czasu odpływał w marzenie, pełen
czujności sen, który odnawiał siły elfów.

Jednak tej nocy nie było mu dane wypocząć. Po raz pierwszy od wielu lat zobaczył w

marzeniach strzelające w niebo białe wieże Pałacu Księżycowego Kamienia. Jechał na białym
koniu ulicami stolicy Evermeet. Jego serce przepełniała duma z przynależności do własnej
rasy oraz jego odpowiedniej pozycji, biło w niecierpliwym oczekiwaniu na spotkanie, które

background image

miało zaraz nastąpić. Amnestria, najmłodsza córka króla Zaora i królowej Amlauril, zgodziła
się na zaręczyny. Przysłała mu wiadomość, że chce spotkać się z narzeczonym o wschodzie
księżyca.

Zgrzyt ciężkich butów na kamiennym podłożu wyrwał Elaitha ze snu. Jego wyczulone

zmysły rozpoznały zapowiedź niebezpieczeństwa, ale jeszcze przez chwilę nie zwracał na to
uwagi. Sen był tak wyraźny, że pozostawił po sobie uczucie straty przewyższające inne
uczucia.

Evermeet nie istniało dla niego. Amnestria od dawna nie żyła. Jej półelfia córka gardziła

nim, i nie bez powodu. Cóż wobec tego mogło się liczyć?

Elaith przyglądał się beznamiętnie, jak duża postać wychodzi spomiędzy drzew i idzie w

stronę ich obozu. Kątem oka zauważył niewielki ruch; to drobna dłoń Bronwyn zacisnęła się
na nożu. Poza tym sprawiała wrażenie, że śpi. Nie poruszała się, a jej oddech był powolny i
równy.

- Spodziewasz się kłopotów? – spytał cicho elf.
- Ostrzegałam cię o takiej możliwości – odparła. Jej powieki nieco się uchyliły i spojrzała

na dużego, brodatego mężczyznę, który skradła się w ich stronę.

- Rhep – westchnęła zrezygnowana. – Niektórzy rozumieją słowo „nie” tylko wtedy, kiedy

jest poparte pchnięciem noża albo ognistą kulą.

Elaith poczuł niesmak. Nigdy nie potrafił zrozumieć, dlaczego jakikolwiek ludzki

mężczyzna mógłby próbować wymusić zainteresowanie nie chcącej tego kobiety. W takich
zabawach nie było przecież wcale radości. Z drugiej strony perspektywa walki pozwalała mu
oderwać się od własnych myśli, zapewniała chwilę wytchnienia od rozpaczy.

- Z chęcią odwrócę jego uwagę – zaproponował.
- Dzięki, ale nie chcę, abyś z mego powodu popadł w jakieś tarapaty. Nie obraź się, ale kto

uwierzy, że walczyłeś w obronie mojego honoru? Zacznę krzyczeć i niech inni interweniują.

- Nie licz na to – ostrzegł ją. Spojrzała na niego zdziwiona, więc dodał: – Rhep jest w

żołdzie rodziny Ilzimmer. Jest przewodnikiem karawany, co oznacza, że choć lord Gundwynd
dostarczył wierzchowce i kilku strażników, to Ilzimmer zgarnia lwią część zysku z tej podróży.
Większość najemników odpowiada przed Rhepem. Od tych ludzi nie otrzymasz ani wielkiej
pomocy, ani rekompensaty później. Ród Ilzimmer jest znany ze złych obyczajów i nie będzie
zbytnio przejmował się zachowaniem swoich podwładnych. Gdybyś była kobietą równą im,
mogliby zareagować oburzeniem. Jednak w tej sytuacji nie możesz oczekiwać żadnej pomocy.

- Brutalne słowa, ale wiedza warta zapamiętania – rzekła Bronwyn. – Wrócę zatem do

obozu okrężną drogą. – Wyślizgnęła się ze śpiwora i wsunęła niczym wąż między dwa głazy
oddzielające obóz Elaitha od drzew.

Rhep skrzywił się, kiedy zobaczył tylko czujnego elfa i popioły niewielkiego ogniska.
- Gdzie kobieta, elfie?
Elaith wstał z grubym kijem w ręce i rzucił go w stronę nadchodzącego. Paść zatrzasnęła

się, przecinając drewno na dwa równe kawałki. Najemnik odskoczył do tyłu i podniósł obie
ręce do góry, by odbić lecące szczapy. Jego wściekłość jeszcze bardziej wzrosła, kiedy
uświadomił sobie, jak jego zachowanie mogło zostać odczytane.

- Obóz jest zabezpieczony – powiedział spokojnie Elaith. – Lepiej zostań tam, gdzie jesteś.
- Tchórz! – parsknął Rhep, jakby bardzo chciał przekonać samego siebie, że to słowo

odnosi się do kogoś innego. – Zostaw swoje zabawki i chodź na otwarty teren! Wybierz
miejsce, jeśli nie boisz się walczyć z prawdziwym mężczyzną.

background image

- Las – powiedział krótko Elaith, po czym odwrócił się i odszedł, odciągając mężczyznę

od kryjówki Bronwyn. Po chwili usłyszał za sobą ciężkie, lecz ostrożne kroki najemnika.
Słyszał też cichy zgrzyt metalu o metal, kiedy Rhep wyciągał miecz.

To naprawdę tchórz, pomyślał z pogardą elf i przyspieszył nieco kroku, aby znaleźć się

poza zasięgiem zdradzieckiego miecza.

Kiedy uznał, że odeszli na tyle daleko, by hałas nie zbudził obozu, odwrócił się, by stawić

czoła przeciwnikowi. Wyciągnął z rękawa nóż i jednym płynnym ruchem machnął nim. Ostrze
przecięło pasek na ramieniu, który podtrzymywał pas Rhepa. Zawieszona na nim broń zsunęła
się na ziemię.

Rhep odruchowo schylił się, by ją podnieść, a wtedy elf złapał go za włosy i pociągnął

jego głowę jeszcze mocniej w dół. W tym samym momencie poderwał do góry kolano. Twarz
człowieka uderzyła o metal wzmacniający podróżne skórznie Elaitha. W zetknięciu z elfim
metalem kość poddała się z głośnym trzaskiem.

Elaith odrzucił mężczyznę na bok. Rhep upadł ciężko na plecy, trzymając się za paskudnie

złamany nos. Jego miecz zadzwonił na kamieniach.

Elf podłożył nogę pod jelec i jednym kopnięciem podrzucił broń do góry. Z łatwością

chwycił spadający miecz i odsunął go na długość ramienia, aby lepiej mu się przyjrzeć.
Skrzywił się, widząc poszczerbioną krawędź, i podszedł do leżącego mężczyzny.

- Ty pierwszy wyciągnąłeś broń – oznajmił. – Ja broniłem się najlepiej, jak potrafiłem. –

Każde słowo elf podkreślał kopniakiem w żebra. – Na pewno pokonałbyś mnie, ale w
ciemnościach potknąłeś się i wpadłeś na własny miecz. Tragiczna historia, nieprawdaż? I
pomyśleć, że masz zaszczyt usłyszeć ją jako pierwszy.

Potem wymierzył Rhepowi ostatniego kopniaka w podstawę kręgosłupa i uniósł jego

prymitywną broń do zadania ostatecznego ciosu…

Jakaś mała dłoń złapała go za kostkę i pociągnęła. Elaith puścił miecz i obrócił się,

próbując odzyskać równowagę. Rzucił wściekłe spojrzenie w stronę tego, kto mu
przeszkodził.

Rudobrody krasnolud, którego Bronwyn nazywała Ebenezerem, cmoknął z dezaprobatą.
- Ten człowiek leży – zauważył. – Wolałbym, aby takie zabawy były rozgrywane na

równym poziomie.

Elaith mocno machnął nogą; krasnolud puścił go i z zadziwiającą zręcznością odskoczył.

Potem wścibska mała ropucha uniosła miecz Rhepa, szyderczo zasalutowała i oddała go
właścicielowi.

- Zabieraj się do roboty – rzekł krasnolud. – Mam ochotę na odrobinę zabawy.
Najwyraźniej Rhep również. Używając miecza jako laski, najemnik chwiejnie podniósł się

na nogi. Złamany nos zaczynał puchnąć, o czym świadczył mocno świszczący oddech, ale w
jego oczach malowała się nienawiść, która pomagała mu o tym zapomnieć.

Elf wyciągnął parę sztyletów z pochew ukrytych pod nagolennikami. Ruszył w stronę

dziwacznej pary z jednym ostrzem uniesionym wysoko i celującym w Rhepa, a drugim
wymierzonym w gardło krasnoluda.

Usłyszał odgłos padającego ciała i poczuł, że Ebenezer turla się w jego stronę. Przeskoczył

nad krępym, przysadzistym krasnoludem i rzucił się do ataku na Rhepa, lecz jego pchniecie
wymierzone w najemnika minęło go o włos. Rhep z łatwością sparował nóż elfa i mocno
uderzył pięścią ponad skrzyżowanymi ostrzami,

Elaith uchylił się, lecz cios trafił go w ramię i obrócił bokiem. Najemnik wyszczerzył

background image

triumfalnie zęby i zaatakował.

Ale jego wyszczerbiony miecz nawet nie zbliżył się do elfa. Nagle między walczącymi

pojawił się krasnoludzki topór, który odbił broń Rhepa. Mężczyzna i elf odwrócili się
zaskoczeni w stronę Ebenezera.

- Graj uczciwie – powiedział z naganą w głosie krasnolud, obchodząc łukiem walczących.

– Wygląda na to, że teraz twoja kolej, elfie.

Elaithowi nie trzeba było tego przypominać. Ignorując tępy ból w ramieniu, zrobił krok do

przodu i uderzył, pragnąc szybko zakończyć walkę.

Jego przeciwnik zdawał się równie zdeterminowany. Rhep rzucił się do ataku, tnąc i

rąbiąc, jakby elf był dębem, który postanowił pociąć na drzewca do strzał. Mimo całej swojej
szybkości i zwinności, Elaith musiał się bronić. Jego bliźniacze ostrza migotały w szarym
blasku dnia, łapiąc pierwsze skośne promienie porannego słońca. Żaden z walczących nie
mógł zyskać przewagi. Krasnolud dalej interweniował to na rzecz jednego, to drugiego, dbając
o zachowanie równowagi.

Niespodziewanie elf przejrzał jego grę. Bronwyn dawno już odeszła… a jej towarzysz

wolał upewnić się, że Elaith będzie zbyt zajęty, aby za nią podążyć.

Kiedy uświadomił sobie, że został oszukany, rozgorzał w nim gniew. Szybko jednak

opanował go i przyjrzał się przeciwnikowi. Oczy najemnika wciąż płonęły zdecydowanie, ale
krwawił jak ugodzony wieloryb. Elf sparował kolejny ciężki atak i cofnął się o kilka kroków.

- Mam już dość tego krasnoluda – powiedział zdecydowanie. – Dlaczego mamy walczyć

dla jego przyjemności? Zabijmy go, a później skończmy nasze porachunki.

Rhep splunął krwawą śliną prosto pod nogi elfa. – Nie wsiadłbym z tobą nawet do jednej

szalupy!

Uniósł miecz, by zadać następny cios.
Elf zanurkował pod wykonanym z duży rozmachem cięciem, a potem prostując się, zrobił

mieczem cienką rysę od ramienia aż do łokcia przeciwnika.

- Dobry cios – pogratulował mu Ebenezer. – Długo ci to zajęło.
Elaith uznał słowa krasnoluda raczej za zniewagę niż pochwałę jego umiejętności.

Zdecydowany zakończyć sprawę, wyprowadził pchnięcie płazem sztyletu w policzek Rhepa.

- Posłuchaj – warknął nagle i cofnął się.
Dotarły do nich, z trudem przebijając się przez ciężki oddech Rhepa, odgłosy

przygotowywania karawany do odjazdu.

- Nie zamierzam iść na piechotę do Silverymoon – rzekł Elaith. – Jeśli zabiję cię teraz,

właśnie to będzie mnie czekało. Odłóżmy walkę do innego razu i przejdźmy do ważniejszych
spraw.

Schował sztylety do pochew i ruszył w stronę obozu. Rhep pozwolił mu przejść obok, po

czym skoczył mu na plecy.

Cierpliwość Elaitha skończyła się. Przewidując ten atak, zrobił unik i złapał mężczyznę za

rękę, a potem obrócił się, wykręcając mu ją do tyłu. Miecz zadzwonił o ziemię, najemnik padł
na kolana z nienaturalnie wysoko uniesioną ręką. Elaith ciągnął ramię Rhepa w górę tak długo,
aż z głośnym trzaskiem wyskoczyło ze stawu. Mężczyzna wrzasnął z bólu i gniewu, po czym
nieprzytomny padł na ziemię.

Elaith odwrócił się w stronę krasnoluda, ale Ebenezer zniknął.
Przez chwilę zastanawiał się, czy go nie ścigać, ale wątpił w sens tego posunięcia.

Krasnolud bez wątpienia wrócił do karawany, niosąc wieść, że Bronwyn i Elaith – którzy

background image

siedzieli przy oddalonym ognisku – postanowili sam wyruszyć w dalszą drogę. Gdyby Elaith
pokazał się bez Bronwyn, musiałby wytłumaczyć im, co się stało z kobietą. Nikt nie uwierzy,
że jest niewinny, a już z całą pewnością nie wtedy, kiedy znajdą swojego kapitana i zobaczą,
w jakim jest stanie.

Sfrustrowany Elaith odwrócił się i wszedł między drzewa. Poruszając się lekko między

cieniami, ominął obóz i skierował się w stronę leżącego przed nim miasta.

Słońce wisiało już wysoko nad Księżycowym Mostem, kiedy Elaith dotarł do Silverymoon

sam i w paskudnym nastroju. Spytał napotkanego przechodnia o drogę, po cym skierował się
przez plątaninę uliczek w stronę sklepu z szyldem, na którym znajdował się oszlifowany
kamień.

Minął przedpokój i ruszył w stronę zamkniętych drzwi. Stojący przy nich dwaj strażnicy

uważnie przyglądali się nadchodzącemu ponuremu elfowi. Nie zwalniając, Elaith wyciągnął
parę błyszczących noży i w jednej chwili obaj mężczyźni zostali przygwożdżeni za gardła do
framugi drzwi.

Elf odsunął dłoń jednego z umierających strażników i mocno kopnął drzwi. Odskoczyły na

bok z dźwiękiem przypominającym uderzenie gromu.

Za kontuarem stał Mizzen we własnej osobie, z wyraźnym zadowoleniem gładząc kozią

bródkę. Kiedy elf wpadł do środka, zamarł, po czym wydał cichy ostrzegawczy skrzek i
gorączkowym ruchem sięgnął do wiszącego za nim sznura od dzwonka.
Elaith szybko wyciągnął kolejny nóż i rzucił, przybijając sznur do ściany.

- W kwestii formalnej – powiedział do kulącego się za kontuarem kupca – alarm nic by nie

dał.

- Straż… – zaczął Mizzen.
- Przykro mi bardzo – powiedział elf, składając lekki, szyderczy ukłon. – Jeśli to stanowi

dla ciebie jakąś pociechę, wciąż trwają na posterunkach.

Kupiec zbladł, po czym spanikowany sięgnął pod ladę, wyciągnął stamtąd garść

kryształów i szlachetnych kamieni i zaczął bombardować nimi elfa.

Elaith odbił kilka kamieni, po czym chwycił wyjątkowo duży jaspis i odrzucił go z

powrotem. Kamień trafił Mizzena w sam środek czoła. Kupiec uniósł oczy do góry, jakby
chciał sprawdzić, jaki to klejnot go uderzył, po czym powoli odchylił się do tyłu i poleciał na
wyładowaną różnymi rzeczami półkę. Kryształowe drobiazgi posypały się na swojego twórcę
niczym kolorowy deszcz.

Mrucząc pod nosem, elf złapał częściowo napełniony dzbanek wina i wylał jego zawartość

na nieprzytomnego mężczyznę. Mizzen natychmiast ocknął się, plując z oburzeniem. Jego
protesty ustały, kiedy tylko przypomniał sobie okoliczności, w jakich się znajduje.

- Bierz to – błagał, wykonując dłońmi gest ogarniający połowę sklepu.
Elaith rozejrzał się wokoło, ale nie był pod szczególnym wrażeniem.
- Kryształowego smoka? Butelki perfum? Nie chcę.
- Za… zatem c… co? Dla… dlaczego? – wybełkotał Mizzen.
- Chciałem kupić klejnot, o którym mówiłeś jakieś trzy noce temu, lecz sądzę, że teraz po

prostu go sobie wezmę, ponieważ swoją irytację zapłaciłem za niego więcej niż jest wart.

- Ach, o to chodzi! – Wyglądało na to, że na wieść o tak ograniczonym zakresie rabunku

Mizzenowi ulżyło. – Przyszła tu jakaś młoda kobieta. Proponowała więcej pieniędzy niż wart
jest rubin takiej wielkości. Nikt nie może mieć pretensji do człowieka interesu o czerpanie
zysku – rzekł bogobojnie.

background image

- Dopóki nie sprzedaje da zysku dóbr należących do kogoś innego. Sądzę, że ten kamień był

własnością Otha Eltorchula.

- Lord Eltorchul – powtórzył Mizzen, a jego głos nabierał mocy w miarę, jak wkradał się

do niego gniew. – Ten kamień ledwie pokryje wydatki, jakie z jego powodu poniosłem. Był
oszustem i kłamcą! Ukrywał się za swoim tytułem i zachowywał tak, jakby nikt z ludu nie miał
prawa domagać się należnej mu zapłaty.

Ta opowieść wydała się Elaithowi prawdziwa. Według jego doświadczenia, im ktoś był

bogatszy albo bardziej utytułowany, tym mniej przejmował się finansami. Ponieważ ród
Eltorchul nie uginał się pod ciężarem gotówki, kupcy tacy jak Mizzen rzadko widywali
należną im zapłatę. Elaith nie mógł więc winić go za to, że stara się zrekompensować sobie
poniesione straty.

- A co z kulami snów?
Mizzen wyglądał na zaskoczonego tym pytaniem, ale tylko przez chwilę.
- Zniknęły – odparł krótko. – Lord Eltorchul kazał wysłać je do Waterdeep tą samą drogą,

którą tutaj dotarły.

Wiadomość nie ucieszyła Elaitha, lecz pomyślał, że z tą niedogodnością upora się potem.
- A co z kamieniem? Ty coś wiesz o jego prawdziwej wartości… kiedy za dużo wypiłeś,

nazwałeś go „elfim klejnotem”. Czemu go sprzedałeś?

- Nie lubiłem go – odparł krótko człowiek.
Aby zachęcić mężczyznę do dalszych zwierzeń, elf wyciągnął zza pasa nóż i zaczął bawić

się nim, przerzucając z jednej dłoni do drugiej.

- Kule snów. Oth używał Mhaorkiira Hadryad – elfiego klejnotu – do tworzenia tych

przedmiotów.

- To prawda – odparł szybko Mizzen, a jego oczy z pełną przerażenia fascynacją

wpatrywały się w migoczący sztylet. – Mówił, że to stary elfi artefakt zawierający
wspomnienia całego zaginionego rodu. Umieścił niektóre z tych wspomnień w kryształowych
kulach, aby ten, kto zapłaci, mógł je uwolnić.

Nie uwolnić, ale wymienić, pomyślał Elaith. Za każdym razem, kiedy jakiś głupi drań

używał tej zabawki, jeden z jego własnych snów przechodził do kamienia kiira. Bez wątpienia
później Oth w nich grzebał, zachowując pożyteczne, a przemieniając resztę w inne magiczne
fantazje.

Z pozoru wyglądało to na pomysłowy sposób zbierania informacji. Elaith niemal

podziwiał człowieka, który potrafił tak zarabiać na artefaktach zła. Opanowanie magii przez
Otha przewyższało zdolności Elaitha, ale na jego nieszczęście ograniczała go własna
arogancja i ludzka ignorancja. Elaitha również można było oskarżyć o to pierwsze, ale w
przeciwieństwie do Eltorchula wiedział, co klejnot potrafi i jak bardzo może być groźny. Kiira
zaliczał się do najpotężniejszych elfich przedmiotów. Mhaorkiira, czyli „ciemny klejnot”, był
jedynym kamieniem, który został wypaczony przez zło. W jakiś sposób wchłonął chore
ambicje wymarłego dawno temu rodu Hadryad, co przyspieszyło zagładę tej starej rodziny.

- W jaki sposób sa wykonywane te kule snów? – spytał ostro Elaith.
- Nie wiem. Lord Eltorchul nigdy nie zwierzył mi się z tego sekretu.
Mizzen zrozumiał swoją pomyłkę, kiedy tylko wypowiedział te słowa. Jego oczy zrobiły

się wielkie ze strachu, po czym pojawiła się w nich gotowość na śmierć.

Elf przychylił się do jego prośby.
Potem Elaith zrzucił ze ściany pozłacane zwierciadło – jedyną ozdobę wiszącą na

background image

rzeźbionym polerowanym drewnie. Dla jego wspaniałego elfiego wzroku ukryte drzwi były
doskonale widoczne. Delikatnie przejechał palcami po rzeźbieniach i uwolnił zatrzask.

Wewnątrz sejfu znajdowała się sterta klejnotów – prawdziwych klejnotów, które, jak

sądził Mizzen, można zastąpić kryształami. Elaith wrzucił zawartość sejfu do sakiewki i
wymknął się tylnymi drzwiami na ulicę. Odnalezienie latającej karawany powinno być łatwe.
Musi jeszcze tylko znaleźć Mhaorkiira Hadryad, a potem dogadać się z Bronwyn i jej
krasnoludzkim towarzyszem.

Tak jak przypuszczał, w Silverymoon wszyscy mówili o dziwnej karawanie, ale ku jego

rozczarowaniu okazało się, że wędrówka przez las zajęła mu sporo czasu i karawana już
opuściła miasto na świeżych wierzchowcach.

Zdenerwowany elf odszukał stajnie, w których karawana zatrzymała się na krótki

odpoczynek. Para elfich stajennych w liberiach Gundwyndów zajmowała się kopytami,
bokami i skrzydłami zmęczonych pegazów.

Elaith sięgnął do miecza, ale szybko zmienił zdanie. To były złote elfy, dobrze uzbrojone i

w dobrej kondycji. Walka z nimi zajmie mu więcej czasu niż mógłby na to poświęcić.

- Muszę pożyczyć jednego z waszych koni – powiedział obojętnym tonem. – Zapłacę każdą

cenę.

Elfy popatrzyły na niego zaskoczone taką prośbą padającą z ust spokrewnionego

Tel’Quessara – nawet jeśli był on księżycowym elfem.

- To nie są zwykłe konie – zauważył jeden z nich. – A nawet gdyby były, mają za sobą

długą drogę i zasłużyły na dzień odpoczynku.

- To ważne.
- Co jest tak ważnego, by usprawiedliwiało latanie na zmęczony pegazie? – spytał drugi

stajenny tonem sugerującym, że pytanie jest całkowicie retoryczne.

Ale Elaith miał na nie odpowiedź.
- Mhaorkiira Hadryad – powiedział krótko. – Ludzki poszukiwacz przygód z karawany

Gundwynda ma przy sobie ciemnego kiira.

Elfy popatrzyły na niego okrągłymi oczami.
- Został odnaleziony? Ale jak? Był zaginiony przez… Ile? Ponad trzy stulecia?
- Wolicie omawiać błędy w historii elfów czy chcecie, abym sprowadził ten kamień, zanim

spowoduje więcej kłopotów?

Stajenni nie kłócili się z nim już dłużej. Jeden z nich spakował zapasy na podróż, podczas

gdy drugi założył siodło i uprząż na grzbiet protestującego pegaza i wyprowadził go na
podwórze.

Znalezienie się na jego grzbiecie zajęło Elaithowi więcej czasu niż by chciał, gdyż zwierzę

cofało się, prychało i rżało za każdym razem, kiedy do niego podchodził.

- Nie jeździłeś na pegazach, prawda? – spytał jeden z elfów przepraszającym tonem. – On

to wyczuwa.

Skrzydlaty koń ma wyjątkowo wyostrzone zmysły, pomyślał Elaith, dlatego towarzyszący

mi zamach zemsty i śmierci bez wątpienia przeraża tę magiczną istotę.

Wreszcie pegaz uspokoił się na tyle, że Elaith mógł wsiąść na jego grzbiet. Magiczny

rumak natychmiast rozwinął wielkie białe skrzydła i uniósł się w powietrze.

Elf przytulił się do siodła, podczas gdy zwierzę wzbijało się coraz wyżej, opadało i

zataczało wielkie koła. Rumak sprawdzał go, reagował ostro na szarpnięcia lejc, robił bokami
w jedną lub drugą stronę, lecz Elaith przywarł do niego mocno jak łuska do węża. Wreszcie

background image

wydawało się, że skrzydlaty rumak zrozumiał, a nawet pogodził się z pośpiechem jeźdźca.
Kiedy Elaith puścił wodze pegaza, ten ruszył równym tempem w stronę Waterdeep.

Mile przepływały pod nimi tak gładko, jak jesienne liście spadające z drzew. Dzień miał

się ku końcowi i wkrótce Elaith musiał osłonić oczy przed słońcem. Choć białe boki pegaza
były pokryte pianą, Elaith pędził dalej, mając znaleźć przed zapadnięciem zmroku polanę, na
której karawana spędziła pierwszą noc w drodze do Silverymoon.

Dostrzegł karawanę, zanim jeszcze zauważył polanę. Sylwetki rysujące się na tle

czerwono-złotego zachodu słońca zniżały się, kołując, w stronę doliny i czystej, zimnej wody
spływającej z gór do głębokiej sadzawki.

Elaith objął spojrzeniem cała polanę; zastanawiał się, czy będzie to dobre pole bitwy. Bo

nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że będzie musiał walczyć. Strażnicy karawany mogli
nie walczyć w obronie bezpieczeństwa i czci Bronwyn, ale na pewno nie pozwolą, by
obrabował ją jakiś elfi łotrzyk. Elaith mógłby ewentualnie oczekiwać pomocy ze strony
znajdujących się w karawanie elfów, lecz była to ostateczność. Już żałował, że powiedział o
tym stajennym Gundwynda. Im więcej elfów wie o tym, że Mhaorkiira został odnaleziony, tym
mniejsze będzie miał szanse zachowania kamienia dla siebie, kiedy już będzie po wszystkim.

Nagle jego wzrok przyciągnęła odrobina koloru widoczna koło wodospadu, tam, gdzie

powinna być jedynie naga skała. Elaith od razu zrozumiał, co to znaczy, północne wzgórza
były pocięte jaskiniami i korytarzami. Elf przyjrzał się bacznie, mrużąc oczy tak, by jego
wzrok korzystał nie ze zmniejszającego się światła dnia, lecz ze wzorców cieplnych.

W lesie było co najmniej kilka wzorców, niemal niezauważalnych nawet dla jego oczu.

Była to grupa kilku mężczyzn kulących się przy wejściu do małej jaskini; wyglądali jak
polujące koty czekające na okazję do skoku. Inni czaili się na skalnych półkach i za drzewami,
odziani w płaszcze o barwach przypominających kolory skał i pni drzew.

Karawana – jego karawana – miała właśnie wylądować w samym środku zasadzki.

background image

Rozdział ósmy

Posiadłość rodu Dezlentyra była jedną z najskromniejszych budowli w Dzielnicy

Północnej. Za żelazną bramą strzeżoną przez parę potężnych wiązów stał niewielki i
wdzięczny dom, zbudowany z kamienia i drewnianych belek w taki sposób, że wyglądał, jakby
tam wyrósł. W mieście pełnym przepychu i splendoru było to coś niezwykłego i przypominało
Arilyn domy z odległej Evereski – wspólnoty księżycowych elfów, którzy polowali w lasach i
strzegli tajemnic Wzgórz Szarego Płaszcza.

Przez chwilę dopadła ją tęsknota za domem, choć minęło wiele lat od czasu, kiedy jako

mała sierota opuściła Wzgórza. Nie było tam dla niej miejsca. Nie będzie też, przypomniała
sobie, w Waterdeep, o ile nie uda jej się rozwiązać problemu, który ostatnio się pojawił.

Ostatnie trzy dni nie przyniosły niczego poza frustracją. Lord Eltorchul poprosił ją i

Danila, aby zachowali wiadomość o śmierci Otha w tajemnicy, by rodzina mogła podjąć
decyzję w sprawie ewentualnego wskrzeszenia go. Uszanowanie tej prośby nie pozwalało
Arilyn zadawać żadnych pytań. Isabeau Thione ukryła się. Bronwyn jeszcze nie wróciła z
Silverymoon. Dan udał się do bibliotek Candlekeep, aby zgłębić historię księżycowych ostrzy,
mając nadzieję, że znajdzie coś, co wyjaśnił ciągłe kaprysy magii jej miecza.

Arilyn, której cierpliwość była już na wyczerpani, postanowiła poszukać odpowiedzi w

przeszłości.

Powiedziała strażnikom o celu swego przybycia. Po chwili brama otworzyła się i wyszedł

jej na spotkanie młody służący. Miał na sobie prostą tunikę, spodnie i znoszone buty. Był
wyjątkowo przystojnym mężczyzną – wysokim, o złotych włosach i tak regularnych rysach
twarzy, że można by go uznać za pięknego, gdyby nie opalona skóra i nieco łobuzerski czubek
brody. Wyglądał jak książę przebrany za służącego. Kiedy podszedł bliżej, Arilyn
zorientowała się, że jest półelfem.

To nie służący, uświadomiła sobie, ale Corinn, dziedzic. W tym mieście półelfy należały

do rzadkości, a on i jego siostra bliźniaczka stanowili wyjątek wśród szlachty.

Kiedy ją zobaczył, wzrok mu się rozjaśnił, zawołał ją po imieniu i wyciągnął dłoń jak do

przyjaciela.

- Spotkaliśmy się jakiś czas temu na jednym z przyjęć Galindy Raventree – przypomniał

jej, po czym błysnął wspaniałym uśmiechem. – Dobrze znowu cię widzieć w przyjemniejszych
okolicznościach!

Arilyn lekko ścisnęła jego nadgarstki.
- Mam nadzieję, że kiedy usłyszysz, z czym przychodzę, nadal będziesz tak uważał.

Chciałabym porozmawiać z twoim ojcem. Powiedz mi, jeśli moja opowieść będzie dla niego
zbyt bolesna.

Twarz młodego szlachcica przybrała ponury wyraz, kiedy opowiedziała mu o walce z

bandą zabójców, ich elfiej ofierze, a następnie o kilku próbach napaści na nią.

Natychmiast zorientował się, co miała na myśli.
- Często widuje się ciebie w towarzystwie Danila Thanna – powiedział z namysłem. – Jest

wyróżniającym się członkiem naszej sfery. Jeśli obawy mojego ojca są uzasadnione, w
mieście mogą znaleźć się tacy, dla których taka prawa to śmiertelna obraza. Tak, mój ojciec
powinien o tym usłyszeć.

Zabrał ją do niewielkiego bocznego salonu i obiecał, że szybko powróci. Czekając, Arilyn

background image

spacerowała po pokoju, aż zatrzymała się przed portretem złotowłosej elfki.

Matka Corinna wyglądała na młodszą od swoich własnych dzieci. Gdyby nie padła ofiarą

nieznanego zabójcy, bez wątpienia wyglądałaby teraz tak samo, jak piętnaście lat temu, jak
kwiat, który nigdy nie umiera, podczas gdy wszystko dookoła marnieje i schnie.

Arilyn rozumiała zbyt dobrze, że półelfy są skazane na wieczne niezrozumienie zarówno

przez swoich ludzkich, jak i elfich krewniaków. Chociaż była o dwadzieścia lat starsza od
Danila, spodziewała się, że przeżyje go o wiek. Mogła oczekiwać, iż zobaczy, jak jej dzieci
starzeją się i umierają. Nie był to godny pozazdroszczenia wyrok, ale wolała to od losu
Sibylanthry Dezlentyr. Arilyn nie zamierzała paść ofiarą zabójców wynajętych do strzeżenia
czystości krwi szlachty Waterdeep.

Arlos Dezlentyr przyszedł wraz z snem. Był niskim, szczupłym mężczyzną, który wyglądał

jak cień rzucany przez jasny blask jego potomka, lecz głos, którym ją powitał, był głęboki,
dźwięczny i miał w sobie piękno, które mogło zwrócić uwagę i podbić serce elfki. Miał
również pełen wdzięku urok. Pochylił się nad dłonią Arilyn w dwornym ukłonie, którym
zaszczycił ją jak królową.

- Corinn przekazał mi twoją historię – westchnął i usiadł na krześle. – Jeśli twoje obawy

są prawdziwe, moje dzieci również mogą być w niebezpieczeństwie.

- Dowiem się, jak wygląda prawda, i przekażę ci wiadomość – obiecała. – Rozumiem, że

Corinn i Corinna rzadko bywają w Waterdeep. Dopóki nie znajdziemy odpowiedzi, lepiej
trzymaj ich z dala od ciekawskich spojrzeń.

- Dobry pomysł. – Lord Arlos spojrzał na portret. – Wiesz, że moja pierwsza żona była

czarodziejką. Miałem nadzieję, że dzieci Sibylanthry przejmą coś ze sztuki matki, ale jak na
razie obydwoje mają zbyt duży apetyt na przygody. Teraz dostrzegam w tym
błogosławieństwo.

Odwrócił się do swego syna.
- Corinn, możesz teraz zrealizować swój plan opłynięcia wokół Chultu i założenia portów

na południu. Niebezpieczne morza Tethyru są lepsze niż to, co grozi ci w mieście. Zacznij
natychmiast przygotowania.

Półelf błysnął świetlistym uśmiechem. Skłonił się przed ojcem, po czym uniósł do ust dłoń

Arilyn.

- Dziękuję – powiedział cicho i z uczuciem, po czym zniknął niczym złoty ptak.
Arilyn jeszcze przez ponad godzinę rozmawiała ze starym człowiekiem, wspominając

Evereskę, która była rodzinnym domem jego żony. Dowiedziała się, że Sibylanthry został
znaleziona martwa w ogrodzie. Nie było żadnych ran, śladów choroby czy walki ani typowych
śladów użycia tuziny. Jednak jej mąż był przekonany i do tej pory jest pewien, że była to
robota zabójcy. Lord Arlos mógłby tak opowiadać do wschodu księżyca, lecz Arilyn wreszcie
zaczęła się zbierać. Na odchodnym spytała, czy mógłby jej pokazać kuchenne ogrody.

Jej prośba zaskoczyła szlachcica, lecz chętnie ją spełnił. Przeszli między grządkami późnej

kapusty i usychających ziół. Arilyn skierowała się w stronę szopy służącej do przesadzania i
suszenia roślin. Tam znalazła to, czego szukała. Duża cysterna przechodziła w tunel, którym
wrzucane przez służbę odpadki wpadały wprost do kanału.

- Wyjdę tędy. Zabójca również wyszedł tą drogą – wyjaśniła i pokręciła głową. –

Dlaczego nikt nie pomyślał o tym wcześniej?

Z wieloletniego doświadczenia Arilyn wiedziała, że aby odnaleźć zabójcę, musi myśleć

tak samo jak on. Z trudem odsunęła ciężką pokrywę, po czym uniosła rękę w pożegnalnym

background image

geście i opuściła się w ciemny otwór.

Znalazła wydłubane w kamieniu niewielkie wgłębienia na dłonie. Tak jak się spodziewała,

otwory ciągnęły się wzdłuż muru, dzięki czemu nie musiała schodzić na dno kanału. Takie
rzeczy były pilnie strzeżonym sekretem gildii, które zajmowały się czyszczeniem kanałów, lecz
Arilyn miała sporo doświadczenia w wykorzystywaniu tych przejść dla swoich własnych
celów.

Niepokoiło ją, jak łatwo znów zaczyna myśleć i działać jak zabójca. Ta rola zawsze była

dla niej trudna, a teraz, po tych wszystkich latach spędzonych jako szanowany przyjaciel
elfów, była trudna podwójnie. Ale być może to jedyna rola, którą przeznaczenie pozwoliło jej
odgrywać w świecie ludzi.

Odrzuciła te myśli i skupiła się na czekającym ją zadaniu. Po jakichś stu krokach tunel

zaczynał łagodnie wznosić się.

Był czysty i suchy, wyglądał na całkiem nowy. Biorąc pod uwagę pojawienie się trenów w

mieście, było to dość ciekawe. Po Wojnach Gildii niektóre tunele zostały zamurowane i
magiczne zabezpieczone, aby odciąć groźnym rasom dostęp do miasta, lecz możliwe, że ktoś
bardzo zdeterminowany wykonał nowe korytarze.

Niespodziewanie kilka kawałków układanki wskoczyło na swoje miejsce. Aleja Straży w

Dzielnicy Północnej była uważana za bezpieczne miejsce, choć czasem w mrocznych cieniach
znajdowało odcięte ludzkie stopy. Pierwszy taki przypadek zdarzył się jakieś piętnaście lat
temu, mniej więcej w tym samym czasie, kiedy zginęła lady Dezlentyr. Karczemne plotki
głosiły, że odcinanie stopy było karą stosowaną przez stara gildię złodziei i że być może
oznacza to jej powrót. Arilyn słyszała także głupie dowcipy o „odpowiadaniu z wolnej stopy”.
Jednak w świetle ostatnich faktów można by sądzić, że za tymi zabójstwami stali nie ludzcy
złodzieje, ale treny. Pojawiało się natychmiast pytanie, kto ich opłaca i jaki jest cel tej
trwającej od ponad piętnastu lat złowrogiej działalności.

Arilyn przyglądała się ścianom, szukając zadrapań, którymi treny oznaczały sobie drogę.

Tunele okazały się pokręcone jak krowia ścieżka. Półelfka podążała przez wiele godzin za
słabo widocznymi tu i ówdzie znakami, aż wreszcie zrozumiała, że powinna iść korytarzem,
który nie jest oznaczony.

Okazało się to rozsądnym pomysłem. W ścianie tego tunelu Arilyn znalazła tajemne drzwi,

a za nimi drabinę prowadząca do pomieszczenia, które wyglądało jak drewniana szopa.
Wspięła się na szczebel i rozejrzała ostrożnie wokoło.

Szopę wypełniały zmieszane aromaty, co było błogosławieństwem po smrodzie kanałów. Z

żerdzi zwisały pęczki suszonych ziół. Na wysokich drewnianych platformach leżały sterty
skórki cytrynowej i suszonych kwiatów. Na półkach stały butelki wypełnione kolorowymi
płynami, w których oddawały swój aromat kwiaty, zioła, laski wanilii oraz mnóstwo innych
delikatnych substancji.

Arilyn wydostała się z szopy i stanęła w alejce. Rozpoznała ulicę i sklep, do którego

należała mała szopa; była to perfumeria Diloontiera. Krążyły plotki, że właściciel sprzedaje
też trucizny, ale nikt go nie złapał za rękę. Ceny Diloontiera były przystępne tylko dla
najbogatszych – szlachty, która mogła za delikatne zapachy wyłożyć worki złota. I którą stać
było na zlecenie wykopania nowych tuneli i wynajęcie jaszczurowatych zabójców. Arilyn
pomyślała sobie, że lista klientów Diloontiera mogłaby być bardzo ciekawa.

Według niej, ta droga była tak wyraźna, że wydawało się niemożliwe, aby nikt nie

pomyślał o sprawdzeniu jej. Jednak mogło się to brać z powszechnie panującej w Waterdeep

background image

opinii, że zabójcy, których jest niewielu, nie mają swojej gildii i nie sprawują władzy, a zatem
nie stanowią żadnego zagrożenia.

Arilyn wiedziała jednak, jakich szkód może narobić jedno niewidzialne ostrze. Być może

do załatwienia tych spraw potrzeba kogoś takiego jak ona.

Stare nawyki szybko powróciły; Arilyn wślizgnęła się w cienie cicho jak polujący kot.
***
Elaith zaklął i wbił pięty w boki skrzydlatej klaczy. Pochyliwszy się nad jej karkiem,

ustawił ją do lotu nurkowego.

Wiatr ryczał mu w uszach, aż zaczął obawiać się, że już nigdy nie usłyszy niczego innego.

W chwili, kiedy to pomyślał, przez ogłuszający huk przedarł się krzyk orła. Za nim rozległ się
jeszcze bardziej przerażający dźwięk – wznoszący się i opadający elfki okrzyk bojowy.
Jeźdźcy Orłów dostrzegli zasadzkę.

Nadlecieli z czterech stroń świata, atakując w doskonale skoordynowany sposób. Ich

wierzchowce wiedzione instynktem drapieżników nurkowały z dzikim błyskiem w oczach i
wyciągniętymi pazurami, by pochwycić ofiarę. Był to wspaniały, choć przerażający widok:
typowy atak elfów.

Była to również najgorsza możliwa strategia.
Wiatr stłumił krzyk Elaitha. Nie słyszał własnego głosu. Nie słyszał też huku uderzeń

katapult, choć wyczuwał przez skórę, że taka broń musi tam być. W końcu bandyci znali szlaki
podróży karawan, znaleźli to oddalone miejsce. Wiedzieli, jakim siłom będą musieli stawić
czoła i jak najlepiej je pokonać.

Nagle w jego stronę poleciały niczym wielkie liście porwane podmuchem zimowego

wiatru złote pióra. Wśród nich znajdowały się mordercze pociski: wyrzucone z katapult
kawałki metalu i kamienia.

Elaith odruchowo uchylił się, mocno ściągając wodze pegaza. Skrzydlaty koń odchylił

głowę do tyłu i elf widział przez ułamek sekundy dzikie z przerażenia białka jego oczu… i
paskudny metalowy przedmiot wystający z jego szyi.

Pochylił się i wyciągnął go. Był to pajączek, kula pokryta skręconymi trójkątnymi kolcami.

Na szczęście wbiła się w uprząż, a nie w szyję konia.

Wielkie orły nie miały tyle szczęścia. Dwa z tych wspaniałych ptaków leżały na ziemi jak

porzucone szmaty. Trzeci spadał z bezwładnym strzaskanym skrzydłem. Elaith usłyszał
wściekły okrzyk Garelitha Leafbowera, kiedy ostatni z Jeźdźców ruszył do ataku.

Po pierwszej salwie szybko nastąpiła druga, a potem trzecia. Pegaz Elaitha wzbijał się

coraz wyżej, zginając niebezpiecznie skrzydła, aby pochwycić wznoszące prądy powietrza.
Potem klacz wyrównała lot i krążyła, rozpaczliwie rżąc. Elaith doskonale ją rozumiał, choć
nie wiedział, za kim pegaz tak rozpacza. Wyostrzonymi przez bitwę zmysłami odczuwał śmierć
młodych Jeźdźców tak mocno, jak zadaną jemu samemu ranę. Ponaglił rozdrażnionego
wierzchowca do zejścia w dół, aby ocenić sytuację.

W dolinie i na niebie panował całkowity chaos. Spłoszone pegazy walczyły gorączkowo,

by uwolnić się z uprzęży. Podniebne rydwany kręciły się w kółko, wyrzucając towary i
pasażerów. Gryfy uderzały w powietrze lwimi łapami, jakby usiłowały przebić sobie drogę
poprzez zabójczy rój pocisków. Bandyci biegali, dobijali rannych i zbierali rozrzucone dobra.
Niewielu z tych, co przeżyli upadek, było w stanie stawiać opór. Obawiając się utraty
swojego skarbu, Elaith zmusił pegaza do zejścia jeszcze niżej.

Kamienista, splamiona krwią ziemia mknęła im na spotkanie, kiedy pegaz nurkował. W

background image

ostatniej chwili wyrównał lot i zatoczył szerokie koło z rozpostartymi skrzydłami, a potem
uderzył o ziemię. Elaith ściągnął wodze, by zatrzymać wierzchowca, i zeskoczył na ziemię.
Wyciągnął miecz i skierował się w tę stronę, gdzie trwała najgorętsza walka.

- Stawaj i walcz! – zaryczał nad jego głową aż zbyt dobrze znany głos krasnoluda. – Nie

macie już więcej hamulców, co?

Elaith uchylił się, gdy pegaz Ebenezera przeleciał nisko z wyszczerzonymi w dzikim

grymasie zębami. Jeździec nie czekał, aż wyląduje, zeskoczył w powietrzu z wyciągniętymi
rękami i spadł na trzech uciekających rabusiów, powalając ich jak zdeptane kwiaty.

Ze środka walki wyłoniła się szczupła postać w barwach jesieni. Posługując się

kawałkiem lejc jak batem, odpędzała bandytów od rannego elfiego stajennego, gorączkowo
rozglądając się w poszukiwaniu lepszej broni.

Elaith przedarł się do Bronwyn. Wcisnąwszy kobiecie do ręki sztylet, zajął miejsce za jej

plecami.

Bronwyn chlasnęła ostrzem niskiego, czarnookiego bandytę. Złodziej uchylił się i

odskoczył, gubiąc kapelusz. Elf wycelował swój miecz w jego długie i bujne czarne sploty,
gdy złodziej schylił się po nakrycie głowy. Spojrzał na fontannę krwi i odepchnął na bok
mężczyznę, któremu Bronwyn właśnie poderżnęła gardło.

- Dzięki – wydyszała, unosząc zakrwawioną broń.
- Nie dziękuj – odparł zimno elf. – Wszystko ma swoją cenę.
Nie było już czasu na rozmowy. Elaith sparował nożem wysokie cięcie sejmitarem, po

czym wbił miecz w szeroką pierś atakującego go mężczyzny. Kopnięciem zepchnął ciało z
ostrza i rzucił się na kolejnego napastnika. Czterema krótkimi, szybkimi ruchami pozostawił
krwawą błyskawicę na jego torsie. Człowiek padł na kolana, a Bronwyn skorzystała z tego, by
wskoczyć mu na plecy. Wykorzystując jego zaskoczenie, z łatwością pokonała bandytę.

Dobrze im się razem walczyło. Wprawdzie umiejętnościami i doświadczeniem Bronwyn

nie dorównywała Elaithowi, ale za to nie była tak jak on zaślepiona gniewem. Za każdym
razem, kiedy elfa zaczynał wciągać wir walki, wkraczała i kończyła sprawę. Elaith
odwdzięczał się jej po swojemu, przyjmując na siebie ataki, których ona sama nie mogła
sparować.

Ku swemu zaskoczeniu stwierdził, że gorączka walki wypaliła w nim pragnienie

zemszczenia się na tej sprytniej babie. Bo jak mógł jej życzyć śmierci po tym, gdy przez cały
czas starał się zachować jej ciało i duszę w jednym kawałku? Musi dostać Mhaorkiira, ale
jeśli znajdzie sposób na pozostawienie Bronwyn przy życiu, na pewno skorzysta z niego.

Wreszcie zostali sami; ciszę przerywały tylko dobiegające z oddali uderzenia metalu i

metal i jęki rannych. Bronwyn przyglądała się czujnie Elaithowi, zdając się rozumieć i
potwierdzać jego plan. Nim zdążyła się odezwać, podszedł do nich Ebenezer z jednym okiem
zapuchniętym i tuniką ciemną od krwi.

Bronwyn przyjrzała mu się z niechęcią.
- Czy choć odrobina tej krwi należy do ciebie?
- Można tak powiedzieć. Przynajmniej na nią zarobiłem. – Krasnolud dotknął

zapuchniętego oka i uśmiechnął się ponuro.

Nie była to odpowiednia chwila do rozmowy, lecz Elaith nie mógł pozwolić sobie na

jakąkolwiek zwłokę.

- Rubin. Chcę dostać go z powrotem.
W czekoladowych oczach kobiety pojawiło się zadowoleniem z siebie.

background image

- Kiedy go kupowałem, nie wiedziałam, że należy do ciebie. W każdym razie nie mam go.
Widząc, że jej nie wierzy, kiwnęła głową w stronę leżącej na ziemi niewielkiej skórzanej

torby, rzemienie zostały odcięte, torba była pusta. Bronwyn podeszła i podniosła ją, po czym
wsadziła dłoń do środka.

- Kamienie! – zaklęła.
Krasnolud nadstawił uszu.
- Jakieś kłopoty?
Bronwyn wyciągnęła niewielki okrągły kryształ i pokazała mu.
- Kłopoty – przyznał.
- Co to? – spytał Elaith.
Bronwyn potrząsnęła torbą.
- To torba przeniesienia. Wszystko, co do niej włożę, powinno znaleźć się w bezpiecznym

miejscu w Waterdeep. Jej magia nie działa!

Elaithowi przyszła do głowy możliwa przyczyna tego zjawiska, ale była tak paskudna, że

wolał o tym nie mówić. Wyciągnąć dłoń.

- Kryształ.
- W zamian za rozejm – odparła kobieta, cały czas nie zapominając, że jest kupcem. –

Oboje straciliśmy to, czego szukamy. Uznajmy, że wyrównaliśmy rachunki.

Na znak zgody Elaith złożył lekki ukłon, a wtedy Bronwyn podała mu kulę. Niewielki

migoczący kryształ tkwił we wnętrzu jego dłoni jak żywa istota. Jego elfie zmysły wyczuwały
uwięzioną w nim magię. Szybko wrzucił kulę do sakiewki, zdając sobie wreszcie sprawę z
ogromu ryzyka – i niebywałej okazji.

Kule dawały sny i zabierały inne, lecz moc napędzająca tę wymianę pochodziła ze

znajdującej się gdzieś w pobliżu magii. Najwyraźniej kule snów działały w podobny sposób,
jak legendarne zaklęcie magicznego ognia.

Zamiary Elaitha wobec Mhaorkiira nie zmieniły się, ale w kulach dostrzegł nowy i znaczny

potencjał. Nie tylko posiądzie wiedzę, która będzie należeć wyłącznie do niego, ale także
będzie miał możliwość zakłócania magicznych zaklęć i wprowadzania magów w błąd. Do
tego wszystkiego brakowało mu tylko klejnotu kiira.

Zdobędzie go i nie będzie takiej ceny krwi, którą uzna za zbyt wysoką.
***
W jaskini ukrytej za wodospadem, głęboko w górach otaczających splamioną krwią dolinę,

ocaleni bandyci zrzucili maski i kaptury, po czym zaczęli przekopywać się przez zdobyte
skarby.

Isabeau Thione przechadzała się wśród nich; w ciemnych spodniach i szkarłatnej koszuli

wyglądała jak królowa piratów. Rzadko czuła taką radość; żartowała z najętymi zbirami i
hojną ręką rozdawała im kawałki skarbu.

Zgorszona tym wszystkim Lilly kuliła się w głębi jaskini. Choć nie brała udziału w walce,

wszystko widziała. Jeszcze nigdy nie zetknęła się z czymś tak okrutnym.

Nie, właściwie to nie do końca była prawda. Poprzedni kucharz z „Marynowanego

Rybaka” kupił kiedyś małe stadko kurcząt na gulasz. Dla zabawy wypuścił je w tylnej uliczce i
ćwiartował maczetą. Kucharz zniknął już dawno temu. Plotka głosiła, że skończył w
„Ramionach Mystry”, jednym z domów opieki dla szaleńców z Waterdeep. W takich miejscach
zajmowano się głównie ludźmi, którzy padli ofiarą źle wykorzystanej magii, oraz troszczono
się o tych, którzy oszaleli w innych sposób. W tym momencie Lilly również czuła się

background image

niebezpiecznie bliska szaleństwa.

List skradziony wielkiemu brodatemu mężczyźnie, którego wraz z Isabeau okradły w nocy,

kiedy się poznały, opisywał trasę przejazdu tej karawany. To zwykły rabunek, przekonywała ją
Isabeau, tylko że ofiarą jest nie szlachcic, a karawana. Lilly nie doceniła tej kobiety, a ten błąd
czynił ją winną rozlewu krwi w takim samym stopniu, jak każdego z tych najemnych zbirów.

Nie może dłużej pozostać z Isabeau. Ta kobieta jest krwiożercza niczym troll. Kto wie, co

zrobi potem? Nie, nie może zostać z Isabeau… a być może nawet w Waterdeep. Musi znaleźć
sobie jakieś miejsce, gdzie będzie mogła się ukryć, dojść do ładu z tym, rozrobiła, spróbować
naprawić swoje błędy i zacząć wszystko od nowa.

Głośny brzęk wyrwał ją z tych pełnych poczucia winy myśli. Dwaj najemnicy stali twarzą

w twarz, trzymając w rękach połówki rozdartego worka. Przez chwilę patrzyli, jak rozsypane
monety toczą się po ziemi, po czym zaczęli się tłuc. Isabeau krzyknęła na pozostałych, aby ich
rozdzielili, ale większość z nich tylko dołączyła do bijatyki.

Zapanował chaos. Lilly wiedziała, co robić w takich chwilach – najlepszych kradzieży

dokonywała właśnie podczas bójek.

Wcisnęła się w sam środek walki i udając, że się potyka, szybkim ruchem zgarnęła trochę

monet i klejnotów, po czym wrzuciła je do kieszeni. Kiedy stała, poczuła silny cios.

Szczęka eksplodowała bólem, głowa odskoczyła do tyłu… i zapadła ciemność.
Obudził ją odgłos kapania wody, zgodny z dziwnym rytmem pulsowania w jej skroniach.

Ostrożnie otworzyła jedno oko. Isabeau leżała obok niej z pełnym zadowolenia uśmiechem na
twarzy i stertą skarbów obok.

Była to kupca błyszczących białych kul. Tęsknota przepłynęła przez Lilly niczym

uzdrawiający przypływ. Usiadła i wyciągnęła rękę po jedną z nich, zaciskając dłoń wokół
kojącej magii.

- Znasz je? – spytała Isabeau.
Lilly próbowała poruszyć bolącą szczęką, ale uznała, że kiwnięcie głową wystarczy.
Isabeau uśmiechnęła się.
- Pewnie chciałabyś swoją część? Siedem wystarczy?
Była to śmiesznie niska zapłata, lecz Lilly uznała to za dobrą okazję do wykręcenia się z tej

sprawy.

- Wystałczy – wybełkotała.
Jej głos poniósł się echem po pustej grocie. Panująca tu cisza sprawiła, że cała

zesztywniała z przerażenia. Niczym lunatyk wstała i chwiejnie ruszyła przez podejrzanie cichą
jaskinię.

Najemnicy leżeli powykręcani w nienaturalnych pozach, z ich ust otwartych w niemym

krzyku wystawały sczerniałe języki. Kieszenie ich ubrań były wywrócone na lewą stronę,
torby otwarte i splądrowane.

Lilly uniosła dłoń do ust i obróciła się w stronę Isabeau, nie mogąc uwierzyć w to, co

widzi.

- Zastanawiasz się pewnie, jak przeniesiemy ładunek – powiedziała kobieta, źle odczytując

jej przerażenie. – Zamówieni tragarze dobrze znają te korytarze. Przeniosą towar do podziemi
Waterdeep szybciej niż zrobiłaby to karawana na powierzchni.

Jeden z cieni poruszył się i wszedł w krąg światła. Lilly cofnęła się, kręcąc z

niedowierzaniem głową.

Isabeau nie wydawała się zaskoczona nagłym pojawieniem się wielkiego dwunożnego

background image

jaszczura. Podeszła do niego i wręczyła mu porządnie wykonany krótki miecz.

- Ostrze Amcathry – powiedziała. – Kiedy dotrzecie do Skullport, dostaniecie jeszcze

cztery.

Wielkie pazury zacisnęły się na rękojeści miecza i istota mruknęła z wyraźnym

zadowoleniem. Isabeau spojrzała na Lilly, rozbawiona jej reakcją.

- Poznaj trena – powiedziała. – Powinnaś przyzwyczaić się do nich, bo teraz będziemy

robić z nimi wyjątkowo dużo interesów.

Przekrzywiła głowę i przyjrzała się skamieniałej z przerażenia wspólniczce. Zmrużyła

oczy i odwróciła się do potwora.

- Wygląda na to, że Lilly cię nie akceptuje. Pokaż jej, co dzieje się z tymi, którzy mówią o

rzeczach, które powinny pozostać ukryte w cieniu.

Wykrzywiona, pełna kłów paszcza rozwarła się w jaszczurzym uśmiechu. Potwór mruknął i

pochylił się nad ciałem jednego z najemników. Duża pazurzasta łapa zacisnęła się wokół
wystawionego języka. Jedno szarpnięcie… i język znalazł się w uśmiechniętej zębatej paszczy
trena.

Poprzez wirującą mgłę, która nagle ją otoczyła, Lilly słyszała niosące się po jaskini

pomruki. Z cieni wyszło więcej trenów, aby się posilić.

Lilly zaczęła krzyczeć. Czuła, jak Isabeau łaja ją i uderza po twarzy, lecz nie mogła

przestać. Opadła na kamienną podłogę, zakrywając dłońmi uszy, by nie słyszeć odgłosów
straszliwej uczty, i krzyczała, krzyczała, póki znów nie ogarnęła jej litościwa ciemność.

background image

Rozdział dziewiąty

Wiatr, który omiatał ulice, podrywał w górę opadłe liście i mocno szarpał spódnicami

kobiet, niósł w sobie woń jesieni.

Danilo przyciskał rękę do głowy, aby utrzymać kapelusz pod takim kątem, jaki dyktowała

obecna moda.

- Wybrałaś sobie złą porę na rozwijanie zamiłowania do zakupów – powiedział do swojej

towarzyszki.

Arilyn niecierpliwym ruchem odrzuciła lok z czoła.
- A jeśli uliczka plotka mówi prawdę i handlarz sprzedaje coś więcej niż tylko pachnidła i

balsamy?

- trudno w to uwierzyć. Diloontier cieszy się nieskazitelną opinią. Wiele kupieckich rodzin

robi z nim interesy. Jego pachnidła są dobre, a eliksiry nieszkodliwe i z wiarygodnego źródła.
Uwierz mi, gildia magów ma go na oku, podobnie jak wszystkich, którzy parają się słabą
magią.

- A co z tunelami? – nie ustępowała Arilyn.
- Moja droga, to miasto zbudowano właściwie na mrowisku. Różne istoty kopały tunele w

Waterdeep od czasu, kiedy tym krajem rządziły smoki. To nie jest żaden dowód.

Arilyn wzruszyła ramionami i pchnęła drzwi do sklepu. Zatrzymała się tak gwałtownie, że

Danilo wpadł na nią.

Cassandra Thann spojrzała na nich znad dużej butli, którą trzymała w rękach. Po chwili

wahania oddała ją Diloontierowi.

- Mieszanka nie jest dość klarowna. Zawiera zbyt wiele przypraw. Nie chcę pachnieć jak

pudding na święto zimowe.

- Zaraz tego dopilnuję – powiedziała kupiec i skłonił się, po czym obrócił się i pstryknął

palcami w stronę jednego z uczniów.

- Harmon, zajmij się tym panem, a ja poprawię kompozycję.
Zniknął, pozostawiając dwie kobiety spoglądając na siebie jak szermierze pozbawieni

oręża.

- Bardzo lubię pudding na święto zimowe – rzekła Arilyn. – A skoro tobie ten zapach nie

pasuje, może to ja powinnam go kupić.

Cassandra przez chwilę sprawiała wrażenie zakłopotanej. Szybko jednak skryła swoje

zmieszanie za zimnym uśmiechem.

- Moja droga, ten zapach jest dla ciebie zbyt… oficjalny. Z pewnością w tym sklepie jest

coś, co będzie lepiej do ciebie pasować.

Półelfka postanowiła zareagować na tę subtelną zniewagę, korzystając ze swojej ponurej

reputacji. Złożyła ręce na piersi i pozwoliła, aby jej wzrok zobojętniał, stał się zimny niczym
spojrzenie polującego sokoła lub zabójcy do wynajęcia.

- Ja też tak słyszałam. Nie muszę używać takich rzeczy, ale chętnie dowiem się, kto by

mógł.

Przez długą chwilę spoglądały na siebie. Wreszcie Cassandra przeniosła spojrzenie na

swojego syna, zdjęła z półki niewielką fiolkę i wręczyła mu.

- Weź to jako prezent dla swojej… damy i idź. Dobrze zrobisz, jeśli posłuchasz mojej rady.
Potem założyła rękawiczki i udała się do czekającego na nią powozu.

background image

Danilo odprawił asystenta ruchem ręki. Kiedy wyszli na ulicę, spojrzał przepraszająco na

swoją przyjaciółkę.

- Przypuszczam, iż zdajesz sobie sprawę, że jej nie chodziło o perfumy – mruknął.
- Taka myśl mi zaświtała – odpowiedziała Arilyn z nutką sarkazmu. – Czy Cassandra tylko

żywi awersję do półelfich zabójców, czy też miała na myśli jakąś konkretną radę?

- Nie jestem całkiem pewien – przyznał. – Bardzo nalegała, bym nie angażował się w

wyjaśnienie przyczyn śmierci Otha, lecz złożyłem to na karb jej niechęci do skandali.
Prawdopodobnie z tego samego powodu troszczy się o to, w jakim towarzystwie się obracam.
Jak zauważyłaś, niektórzy przedstawiciele szlachty krzywo patrzą na związki osób z ich sfery z
innymi rasami.

Po raz pierwszy Danilo przyznał, że taki problem może istnieć. Arilyn uznała, że nadeszła

pora, by wyłożyć karty na stół.

- Wczoraj rozmawiałam z Arlosem Dezlentyrem.
Danilo spojrzał na nią ostro.
- Powiedział ci o swojej pierwszej żonie?
- Zatem słyszałeś o tej historii. Jej śmierć wywołała niezłe poruszenie wśród elfów. Wielu

było oburzonych, że nie podjęto żadnych prawdziwych starań, by odnaleźć mordercę.

- O ile rzeczywiście została zamordowana.
- Sibylanthry była młodą elfką, zdrową i zadowoloną ze swej pracy, męża i małych dzieci.

Co zatem mogłoby tu wchodzić w grę?

Kiedy Danilo nie odpowiedział, ciągnęła dalej:
- Przyznajesz, że ludzie z twojej sfery niechętnie oglądają cię z półelfką. Ktoś był

zadowolony, że Arlos Dezlentyr poślubił elfkę. Tunele trenów łączą posiadłość Dezlentyrów
ze sklepem Diloontiera. Czy dowiemy się, dlaczego, czy też wolisz spędzić resztę życia
sprawdzając, czy w każdym cieniu nie kryje się zasadzka?

- Jest coś w tym, co mówisz – rzekł – powoli. – Ale czy mamy powody, aby wierzyć, że

ataki trenów były wymierzone nie w Otha Eltorchula, a w tych, którzy ostatnio przypadkiem
mieli z nim do czynienia? Kiedy prawda o jego śmierci zostanie ujawniona, nie będzie
powodu do obaw.

Arilyn pociągnęła nosem.
- Naprawdę – ciągnął Dan – nikt spośród szlachty nie życzy ci źle. Co prawda niektórzy

mogą być niezadowoleni z towarzystwa, jakie sobie wybrałem, ale raczej nie mogą obawiać
się, że nasze przyszłe dzieci będą stanowiły zagrożenie dla dziedziczenia. W końcu linia rodu
Thann jest długa jak krasnoludzka ballada.

Przez jakiś czas szli w milczeniu, nim odezwał się ponownie.
- Twoja wzmianka o lady Dezlentyr zdenerwowała mnie. Lady Cassandra przypomniała mi

tę historię kilka nocy temu – rzekł powoli. – Wtedy uznała, że to dobra opowieść z morałem
jako przestrogą. Choć mówię to z bólem, nie jestem pewien, czy miało to być ostrzeżenie, czy
pogróżka.

Arilyn nie odpowiedziała od razu, dając mu czas, by pojął wagę swoich własnych słów,

zanim ona poruszy kolejną bolesną sprawę.

- Te perfumy, które wybrała twoja matka… Czy rozpoznasz tę butelkę, jeśli zobaczysz ją na

półce pośród innych?

- Tak sądzę. Dlaczego pytasz?
- Lady Cassandra oddała ją szybko, kiedy tylko nas zobaczyła. Jeśli chcemy dowieść, że

background image

Diloontier sprzedaje coś innego niż zwykłe perfumy, to może być punkt zaczepienia. Słyszałeś,
co powiedziałam do niej w sklepie.

- Tak, słyszałem, ale nie bardzo zrozumiałem, co się pod tym kryło.
- Dałam jej do zrozumienia, że te eliksiry lub inne rzeczy w tym sklepie mogą być

truciznami. Powiedziałam jej, że nie zamierzam z nich skorzystać, ale szukam tych, którzy
mogą. Zabójca ścigający zabójców. Zrozumiała to i dlatego nas ostrzegła.

- Znam ludzi, którzy mogą dla mnie sprawdzić, co to jest i jak działa. Znalezienie

odpowiedzi zajmie mi kilka dni, lecz sądzę, że jest to informacja warta zdobycia.

Danilo przetrawiał tę wiadomość w ciszy.
- Nie zrozum mnie źle, ale sądzę, że sprawdzanie perfum będzie stratą Czaus.
- Ale…
Uciął jej słowa uniesioną dłonią.
- Diloontier zaniósł butlę na zaplecze, mówiąc, że poprawi kompozycję. Do tej pory

składniki uległy już zmianie. Musimy szukać gdzie indziej.

Arilyn nie mogła zaprzeczyć logice jego wypowiedzi. Zacisnęła zęby i skwitowała ją

krótkim kiwnięciem głowy. Nie rozmawiali już więcej, a ona nie mogła nie zastanawiać się,
czy Danilo nie odczuł ulgi, kiedy na końcu uliczki pojawił się mur.

Ona ma księżycowe ostrze i obowiązek wobec elfów. Danilo ma tytuł i przywileje oraz

szlacheckie przywiązanie do rodziny i równych sobie. Jednej rzeczy była całkowicie pewna:
nim ta sprawa się skończy, on lub ona będą musieli poświęcić coś bardzo, bardzo cennego.
Miała tylko nadzieję, że nie siebie nawzajem.

Jednak szczerze mówiąc, nie sądziła, by mogło być inaczej.
***
Lilly szła szybko ulicami Dzielnicy Zamkowej. Rzadko i niechętnie odwiedzała ten kapiący

złotem zakątek Waterdeep, lecz teraz kierowała nią determinacja, podobnie jak podczas
straszliwej drogi powrotnej.

Ta dzielnica była dla niej tak samo obca, jak tunele i jaskinie. W Dzielnicy Zamkowej nie

było wiele pracy, gdyż karczmy szukały służby o gładkiej mowie i dobrych manierach, a nie
śmiała uprawiać złodziejskiego rzemiosła tak blisko zamku i hordy patrolujących teren
strażników.

Nerwowo wytarła dłonie o swoją najlepszą sukienkę; miała nadzieję, że nie wygląda zbyt

podejrzanie. Kiedy skręciła w ulicę Miecza, odprowadzało ją niejedno męskie spojrzenie.
Zwykle Lilly uważała to za rzecz zupełnie naturalną, za wyrażony bez słów komplement. Dziś
jednak obawiała się spojrzeń świadczących o tym, że znajduje się nie na swoim miejscu.

Ta myśl sprawiła, że serce zaczęło jej szybko bić, a krew zaszumiała w uszach jak tuzin

komarów.

- Mam dreszcze, to wszystko. Nie ma powodu do obaw – uspokajała samą siebie

najbardziej pewnym tonem, na jaki było ją stać.

Uniosła dumnie głowę i weszła do sklepu Rzadkich i Wspaniałych Skarbów Balthorra z

taką pewnością siebie, jakby robiła to co najmniej dwa razy w każdej dekadzie.

Właściciel uniósł głowę. Lilly zahamowała na piętach, nie przygotowana na tak straszny

widok. Słyszała, że Balthorra stracił oko w walce z chimerą, ale nie spodziewała się, że
będzie obnosił się z tym jak z herbem. Miał szklane oko, ale o dziwo, była to tylko biała kula,
nic więcej. Lilly dziwnie kojarzyła się ona z kulami snów.

- Przyszłam coś sprzedać – powiedziała bardziej gniewnie niż zamierzałam.

background image

Balthorra przyjrzał się jej swoim zdrowym okiem, wstał i machnął głową w stronę

oddzielonego zasłoną pokoju.

Lilly poszła za nim, po czym szybko wysypała monety na dół.
- To platyna. Nie wszyscy przyjmą je od kogoś takiego jak ja bez zadawania pytań. Możesz

wymienić je na coś drobniejszego?

Mężczyzna przyjrzał się dużym błyszczącym krążkom.
- Dwieście sztuk srebra – powiedział.
Szybko przeliczyła to i uznała, że cena jest przyzwoita.
- To też – dodała, kładąc na stole rubin.
Balthorr uniósł go i przyjrzał mu się uważnie.
- Bardzo ładny, jednak jest zbyt duży, aby był prawdziwy.
Serce Lilly na chwilę zamarło, lecz szybko wzięła się w garść, mając pewność, że ten

kamień jest czymś bardzo wyjątkowym, niemal żywą istotą. Wcale nie był taki wielki – nie
większy niż paznokieć jej najmniejszego palca.

- To kamień szlachetny – powiedziała z przekonaniem. – Słyszałam, że znasz się na takich

rzeczach.

Mężczyzna rozłożył ręce i wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć, że nie może go

oskarżać o to, iż chce ubić jak najlepszy interes.

- Dwieście sztuk złota w sztabkach. Ani miedziaka więcej.
Od tej kwoty Lilly aż zakręciło się w głowie. Nigdy w życiu nie wyobrażała sobie takiej

sumy! Z taką ilością pieniędzy mogłaby udać się na zachód aż do Cormyru i zostałoby jeszcze,
aby wziąć lekcje języka i dobrych manier oraz kupić sobie odpowiednie ubrania. Znalazłaby
pracę w dobrym sklepie i wyszła na swoje bez uciekania się do kradzieży.

- Biorę – rzekła. Wiedziała, że powinna się targować, ale nie chciała ryzykować utraty tej

ratującej jej życie kwoty. Przyglądała się uważnie, jak mężczyzna kładzie na wadze sto sztuk
złota i równoważy je kilkoma małymi lśniącymi sztabkami, a potem wkłada je do małego
woreczka.

Kiedy skończył, złapała woreczek, zaskoczona, że złoto może być tak ciężkie.
Nie przejmując się zasadami przyzwoitości, podkasała spódnicę i przymocowała woreczek

do pasa, który ściskał jej koszulkę. Sprzedawca zerknął w jej stronę, ale wydawał się
znacznie bardziej zainteresowany rubinem i platynowymi monetami, które właśnie zdobył.

Potem Lilly wybiegła ze sklepu i rozejrzała się za powozem. Była to ekstrawagancja, ale

wiedziała, że lepiej stracić kilka monet na przejazd do kryjówki – a jej pokoik w tawernie pod
czujnym okiem Hamisha półogra był najbezpieczniejszym miejscem, jakie znała – niż
ryzykować utratę wszystkiego na rzecz znajomych złodziei.

Trzy powozy gildii przejechały, nie zatrzymując się na jej wołanie. Wreszcie jeden

zahamował, a para niziołków zeskoczyła na ziemię, by pomóc jej wsiąść. Powóz nie był pusty,
ale przecież Lilly nie spodziewała się, że będzie go miała wyłącznie dla siebie. Na jednym
siedzeniu ulokowali się mężczyzna i kobieta. Usiadła naprzeciwko nich, grzecznie spoglądając
w inną stronę, aby zapewnić towarzyszom podróży odrobinę prywatności.

- Małe zakupy, co?
Głos był mocno akcentowany, dźwięczący lodem i przerażająco znajomy. Lilly

podskoczyła i spojrzała z wyrzutem na swoją towarzyszkę.

- Właśnie – wybełkotała, usiłując bez powodzenia wytrzymać twarde spojrzenie czarnych

oczu Isabeau Thione. – Sprzedałam właśnie jedną z kul snów, tak jak się umawiałyśmy.

background image

Kupiłam za to wspaniały obiad i ten nowy kapelusz…

- Oszczędź mi szczegółów. Śledziłam cię i wiem, że nie przechodziłaś obok karczmy czy

modystki. Domyślam się, że sprzedałaś wszystkie siedem kul snów. Chciałabym zobaczyć, ile
są warte.

Isabeau kiwnęła głową na swojego towarzysza, w którym Lilly rozpoznała herszta

bandytów, jedynego, który przeżył napad.

- Przytrzymaj ją.
Lilly rzuciła się do klamki, zamierzając wyskoczyć na ulicę. Duża dłoń złapała ją za

nadgarstek i pociągnęła do tyłu. Potem zbir chwycił jej drugą rękę i uniósł nad głowę,
przyciskając ją do ścianki powozu.

- Będę krzyczeć – zagroziła Lilly.
- Zginiesz – odparła Isabeau. Wyciągnęła z kieszeni jedwabną chustkę i zwinęła ją w kulę.

Złapała Lilly za szczękę i mocno ścisnęła, po czym wepchnęła chustkę w jej usta.

Następnie zwinne ręce kobiety zaczęły ją przeszukiwać; niemal natychmiast znalazła ukryty

woreczek z pieniędzmi. Isabeau wyciągnęła mały wąski nożyk i rozcięła jej sukienkę.
Wysypała zawartość woreczka na podołek i uniosła ze zdziwienia czarne brwi.

- Niezła z niej handlarka, co? Nigdy nie sądziłam, że można tyle dostać za kilka kul

snów… co do których ustaliłyśmy, że zatrzymasz je dla siebie.

Lilly przyglądała się bezradnie, jak wspólniczka wsuwa sztabki złota do swoich kieszeni.
- W normalnych warunkach nalegałabym na równy podział – powiedziała Isabeau ze

słodkim, fałszywym uśmiechem – ale ponieważ uznałaś za stosowne zmienić naszą umowę,
sądzę, że za karę powinnam wziąć całość. To chyba uczciwe, co?

Fałszywy uśmiech zniknął z jej twarzy niczym odrzucony płaszcz.
- Twoja chciwość i beztroska mogły sprowadzić na mnie kłopoty. Nigdy nie wchodź mi

znowu w drogę. Mam nadzieję, iż wiesz, że nie możesz nikomu powiedzieć o tym, co
zrobiłyśmy, bez skazywania się na powieszenie na miejskich murach.

Lilly przesadnie mocno pokiwała głową, choć ta pogróżka była mniej przerażająca niż

ponury pokaz możliwości trenów.

- Dobrze. Rozumiemy się. Skontaktuję się z tobą, kiedy znów będę ci potrzebować. –

Isabeau odwróciła się do swojego pomocnika. – Możesz ją wysadzić w następnej alejce.

Nie czekając, aż powóz zatrzyma się, bandyta otworzył drzwi i wyrzucił dziewczynę na

ulicę.

Uderzyła o bruk i potoczyła się, zatrzymując na stercie drewnianych skrzyń, a powóz

pojechał dalej.

Lilly dźwignęła się na nogi; głowa bolała ją od uderzenia o kamienie, świat wirował jak

szalony, a na dodatek podczas upadku boleśnie skręciła kostkę. Na ramieniu miała długie
krwawiące otarcie, bolał ją policzek. W uszach jej dzwoniło, przed oczami migotały
jaskrawe, kolorowe iskierki. Jej sukienka była podarta, pomijając rozcięcia wykonane nożem
Isabeau. Nie miała pieniędzy na przejazd, a pierwszy ostrożny krok wywołał w jej
poobijanym ciele igły bólu.

Nie mam wyboru, powiedziała sobie, usiłując pokonać fale ciemności, jednak ciało nie

chciało jej słuchać. Ledwie była świadoma odgłosu zbliżających się ciężkich kroków i
zapachu skórzanej zbroi dwóch mężczyzn.

- Co my tu mamy? – spytał jeden z nich i zwinął między palcami jej czerwono-złoty lok. –

Chyba truskawkową babeczkę, ale z dala od piekarni.

background image

Drugi z mężczyzn odepchnął jego dłoń.
- Ty głupi draniu! Spójrz na tę buzię. To ktoś z Thannów albo ja jestem trójnogim ogrem.

Jeśli lady Cassandra dowie się, że napastowałeś jedną z nich, oprawi nasze jaja w srebro i
będzie nosić w diademie.

Jego towarzysz coś burknął.
- Lepiej odprowadzić ją do domu. Masz pieniądze na powóz?
- Nie! Straż nie płaci dobrze. Zaraz… mam trzy srebrniki. A ty?
Lilly usiłowała zaprotestować, podczas gdy mężczyźni zbierali monety, ale z jej ust

wydobył się tylko cichy, zbolały jęk, kiedy jeden z mężczyzn uniósł ją w ramionach, zatrzymał
powóz i ruszyli szybko w stronę Dzielnicy Północnej i posiadłości Thannów. Czekało ją coś,
o czym marzyła przez całe życie. Miała spotkać swojego ojca, ale ta perspektywa napełniała
ją przerażeniem.

Jej ojciec.
Nigdy nie zastanawiała się, jak to będzie, kiedy go spotka, a jeszcze mniej myślała o

zwróceniu się do niego o pomoc. Spodziewała się, że ją wypędzi – o ile w ogóle udałoby się
jej dostać przed jego oblicze. Lilly wolałaby raczej dalej leżeć w alejce niż zetknąć się z
pogardą, której oczekiwała.

***
Lord Rhammas Thann obracał w rękach drewniany przedmiot: płaskorzeźbę

przedstawiającą kruka siedzącego na głowie konia. Było to dobre, ale nie mistrzowskie
wykonanie. Człowiek mógłby nawet wyrzucić coś takiego pod wpływem kaprysu.

- To rzeczywiście herb mojej rodziny, chyba pamiętam ten naszyjnik. Jak weszłaś w jego

posiadanie?

Lilly przyłożyła dłonie do pulsujących skroni i wzięła głęboki, uspokajający oddech.
- Dała mi go matka, proszę pana, opowiadając mi swoją historię…
- Którą, jak śmiem przypuszczać, zamierzasz podzielić się ze mną. Nie mam za wiele

czasu, więc przejdź, proszę, do rzeczy.

Lilly nie bardzo rozumiała jego pośpiech. Pokój, do którego została zabrana, był gabinetem

pana domu, ale nie widziała żadnych śladów wskazujących na to, by kiedykolwiek tu
pracowano. Na półce leżało kilka książek, lecz ich okładki nie były pogięte i porysowane do
czytania. Zakurzone pióro wystawało ze szklanego kałamarza, w którym był tylko wyschnięty
atrament. Jedyną rzeczą, która wyglądała na używaną, była rozrzucona na stole talia kart z
oślimi uszami.

Sam szlachcic okazywał oznaki znudzenia. Kiedyś Rhammas Thann musiał być przystojnym

mężczyzną; wciąż miał dość imponującą postać. Jego włosy były gęste i srebrne, a oczy, choć
zamglone – Lilly nie umiała określić, czy od nadużywania rannego piwa, czy z braku
zainteresowania życiem, jakie prowadził – miały zaskakujący odcień srebrzystej szarości.
Mogła zrozumieć, dlaczego matka mówiła o tym, człowieku z taką tęsknotą.

- Dała mi go matka wraz z imieniem. Powiedziała, aby cię odszukać i powiedzieć ci o tym,

jeśli kiedykolwiek byłabym w potrzebie. Teraz jestem lecz możesz mi wierzyć, że nigdy nie
zamierzałam tu przychodzić.

- Powiedziałaś, że nazywasz się Lilly – przypomniał sobie. – Przykro mi, ale nie widzę w

tym imieniu niczego znaczącego.

- A przypominasz sobie miejsce zwane „Ogrodem Driad”? To była tawerna w Dzielnicy

Portowej, dawno już nieczynna. Wszystkie dziewczyny nosiły nazwy kwiatów. Margerytka,

background image

Groszek, Róża. Moja matka miała na imię Fiołek. Jeśli to ci pomoże, kolor jej włosów był
taki sam jak moich.

Mężczyzna coś sobie przypomniał, bo otworzył szeroko oczy i po raz pierwszy przyjrzał

się jej uważnie.

- Dziecko Fiołka… i moje, jak sądzę. Tak, oczywiście. Widać podobieństwo.
- To samo powiedział twój służący, chowając mnie przed wzrokiem innych – stwierdziła z

goryczą Lilly. Kiedy stanęła w wejściu dla służby, lokaj – surowy gość, który wyglądał tak,
jakby dyskrecja stanowiła podstawę jego kodeksu moralnego – rzucił tylko okiem na jej twarz
i szybko zaprowadził ją do prywatnego pokoju. Tam opatrzył jej rany, napił ją paskudnie
smakującym leczącym eliksirem i wysłuchał jej opowieści. Następnie szybko wyszedł, aby
zorganizować spotkanie z ojcem, nawet nie pytając o wisiorek, który chciała pokazać jako
dowód.

- To dobry człowiek – mruknął w zadumie lord. Westchnął i popatrzył na nią zakłopotany. –

Skoro już tu jesteś, czego chcesz?

Rodziny. Domu. Nazwiska.
Ale Lilly nie wymieniła żadnej z tych rzeczy.
- Mam nieco kłopotów, panie. Nie chcę cię niepokoić, ale muszę opuścić miasto

najszybciej, jak to jest możliwe.

Ten pomysł najwyraźniej bardzo przypadł mu do gustu.
- Tak, tak będzie najlepiej. Każę wszystko przygotować. Wychodząc, zatrzymaj się i

porozmawiaj z lokajem… Nie, to nic nie da – mruknął. – Cassandra prowadzi rachunki, więc
wyłapie każdy nadzwyczajny wydatek i nie spocznie, póki nie dowie się, na co to poszło. Nie,
to niemożliwe.

Serce Lilly zamarło. Wstała i wykonała lekki, pozbawiony gracji ukłon.
- Zatem ruszam swoją drogą, panie, przykro mi, że zabrałam ci czas.
Jego oczy znowu spoczęły na niej, lecz tym razem w szarych otchłaniach pojawiła się

odrobina żalu.

- Nie odtrącę żadnego ze swoich dzieci, niezależnie od ich pochodzenia. Wyślę kogoś, kto

się tym zajmie.

Dygnęła po raz wtóry i odwróciła się do drzwi.
- Jeszcze jedno – powiedział lord. Lilly spojrzała na niego pytająco. – Twoja matka. Czy

dobrze się miewa?

- Nie żyję od dawna, lecz jestem pewna, iż doceniłaby, że o nią pytasz.
Jej słowa zabrzmiały jak wyrzut, choć wcale tego nie chciała. Rhammas ledwie skinął

głową, jakby spodziewał się takiego ciosu… i na niego zasługiwał.

Ponura rezygnacja malująca się na jego twarzy zdenerwowała ją bardziej niż okrutne

odrzucenie lub oskarżenie o kradzież. Oczekiwała obu tych rzeczy. Nie spodziewała się
jednak, że znajdzie wrak człowieka złamanego przez nieustanne drobne troski i łatwe
bogactwo.

To nie był ojciec, jakiego sobie wyobrażała, ani życie, o którym śniła. Lilly odwróciła się i

przeszła przez kwatery służby do dyskretnego tylnego wyjścia, które wskazał jej służący. Po
raz pierwszy od czasu kradzieży nie żałowała utraty pieniędzy. Jeśli taka ma być cena
bogactwa, to jest ona zbyt wysoka.

***
Tego samego popołudnia Elaith wszedł do zamkniętego ogrodu, gratulując sobie decyzji

background image

wykorzystania na miejsce spotkania Wieży Zielonej Łąki. Czekała na niego grupa najemników.
Niektórzy z nich byli tu już od kilku godzin. Zgromadzenie w jednym miejscu dużej grupy osób
nigdy nie było mądrym posunięciem, gdyż mogło niepotrzebnie zwrócić czyjąś uwagę, dlatego
przybywali pojedynczo lub po dwóch w pewnym odstępie czasu, co nie wzbudzało podejrzeń.

Na długim stole leżały rozrzucone resztki biesiady; psy gryzły porzucone w trawie kości,

służące sprzątały puste tace. Kilka kobiet i paru ładnych młodzieńców, którzy zostali wynajęci
do innych zadań, siedzieli na kolanach najemników, inni zaś zniknęli w poszukiwaniu
względnej prywatności w altanach, niegdyś starannie utrzymywanych przez troskliwie elfie
ręce.

- Dość – warknął Elaith, podchodząc do stołu. Najemnicy poderwali się jak lalki uwiązane

na jednej nitce, zrzucając na ziemię towarzyszy niedawnej wspólnej zabawy.

Ci jednak wcale nie sprawiali wrażenia zakłopotanych. Zebrali rozrzucone łaszki oraz

resztki godności i wymknęli się przez ogrodową bramę.

Największy z kapitanów – kobieta z krain Północy o włosach koloru płomienia – spojrzała

tęsknie na znikających młodzieńców. To na niej Elaith wyładował swój gniew.

- Hildagriff, złóż raport.
- Z Dzielnicy Zamkowej: Balthorr nabył wielki rubin. Chce za niego sześćset sztuk złota.
Była to wiadomość, którą Elaith pragnął usłyszeć. Kule snów już zostały zlokalizowane, a

klejnot kiira był ostatnim brakującym, a zarazem najważniejszym elementem planu Otha
Eltorchula. Elf nie dał po sobie poznać, jak ważna jest ta wiadomość, lecz wysłuchał
pozostałych pobieżnych raportów i odesłał wszystkich do swoich zadań.

Kiedy tylko został sam, ruszył w stronę dzielnicy, o której wspomniała Hildagriff. Było to

zadanie zbyt poważne, aby powierzać je podwładnym. W kwestii Mhaorkiira, mrocznego
klejnotu, nie mógł nikomu zaufać.

Później jeszcze tego samego dnia Elaith nie był już taki pewien, czy da sobie radę z elfim

klejnotem. Był piękny – znacznie przewyższał powstające w umyśle wyobrażenia. Kolor miał
czysty i bez skazy, był idealnie przycięty i oszlifowany, by wychwytywać światło. Kiira był
cudem elfich jubilerów. I elfiej magii.

Ale niepokoiła go mroczna, przyzywająca moc kamienia. Nawet ponure legendy, które

słyszał od dzieciństwa, nie wspominały, iż Mhaorkiira Hadryad jest tak zły, że zniszczył
bardzo stary elfi ród. Tylko ostatni z elfich magów, tak okrutny, że mógłby być orkiem, drowem
lub innym wynaturzeniem, zdołał całkowicie nagiąć go do swej woli. Od tego czasu klejnot
znajdowano kilka razy, ale zawsze popada w zapomnienie wraz ze zniszczeniem elfa, który
ośmielił się go wziąć. Była to wysoka stawka; Elaith wiedział, że jego życie dosłownie
zawiśnie na włosku. Czy poznanie krańca swoich możliwości naprawdę jest tak istotne?

- Chcesz go? – spytał Balthorr, widząc jego wahanie. – Jeśli nie, z łatwością go sprzedam.

Tego popołudnia pytały o niego dwie lub trzy osoby.

Jej słowa zaciekawiły Elaitha.
- Składali jakieś oferty?
- Nie – przyznał paser, a Elaith nie drążył dalej tematu.
Tak więc kiira należy do niego. Klejnot ułożył się w jego dłoni z westchnieniem

zadowolenia, jakby wreszcie odnalazł swojego prawowitego właściciela. W tej samej chwili
nadzieja Elaitha umarła, a serce zamieniło się w kamień. Miał odpowiedź na swoje pytanie.
Poza klejnotem nie pozostało mu nic elfiego. To będzie musiało wystarczyć – to i moc, jaką mu
da.

background image

Zostawił kamień w dobrze strzeżonym miejscu i pospieszył do Dzielnicy Portowej, aby

spotkać się z drugą grupą informatorów, sprowadzonych tunelem łączącym wieżę i pobliski
magazyn. Członkowie obu grup nie poznaliby się, mijając się na ulicy. Już wiele lat temu
nauczył się, że ci, którzy żyją tak jak on, muszą zachowywać wyjątkowe środki ostrożności.

Wślizgnął się do magazynu i ruszył przez labirynt piętrzących się aż pod sufit skrzyń. Nagle

sterta przed nim zawaliła się, blokując przejście.

Zza góry skrzyń wyskoczyła trójka zamaskowanych mężczyzn, podczas gdy czterej inni

zbliżali się od tyłu. Elf rozejrzał się w obie strony. Kilku innych ludzki klęczało, trzymając
wycelowane prosto w jego serce kusze.

Uświadomił sobie, że znalazł się w pułapce, i poczuł przygnębienie. Uniósł ręce, by

pokazać, że nie ma żadnej broni, i zwrócił się do największego z zamaskowanych ludzi,
wiedząc, że o hierarchii panującej wśród ludzkich zbirów przesądza prymitywna siła fizyczna.

- Gdybyście chcieli mnie zabić, już byście to zrobili – zauważył. – Teraz, skoro mnie masz,

mów, o co chodzi.

- Przynosimy ci wiadomość – dobiegł spod kaptura znajomy szorstki głos. – Bierzesz na

siebie zbyt wiele. Nazywają cię elfim lordem.

- Jestem nim z urodzenia i własności – zauważył Elaith. – Moje włości zarówno w tym

mieście, jak i poza nim przewyższają wielkością posiadłości niektórych kupieckich rodów.
Włącznie z twoim – dodał chytrze.

Niespodziewane wzdrygnięcie było potwierdzenie jego przypuszczeń. Aż do tej pory

Elaith nie był pewien, czy pod kapturem ukrywa się Rhep, kapitan najemników. Dobrze.
Przynajmniej wie, z kim ma do czynienia.

- To miasto ma swoje prawa i obyczaje – ciągnął mężczyzna, jakby pragnął kontynuować

rozmowę na własnych warunkach.

- Doprawdy? – uśmiechnął się bezczelnie Elaith. – Nie słyszałem o prawie pozwalającym

na wdzieranie się uzbrojonym intruzom. Wasza mała wizyta musi być zatem składana w imię
jakichś lokalnych obyczajów.

- Uważaj na swój język, elfie – warknął Rhep. – Przestajesz być mile widziany w

Waterdeep. Baw się we właściciela tawerny, jeśli chcesz, ale trzymaj się swojego handlu ze
Skullport. To ostatnie ostrzeżenie.

- Dobrze – odparł elf. – Uważam tę wizytę za zakończoną. Proszę, zanieście swoim panom

moje wyrazy ubolewania.

Sięgnął do kieszeni ukrytej w szwie kamizelki i wyciągnął stamtąd mała srebrną różdżkę.

Potem wycelował nią w ustawioną wysoko skrzynię oznaczoną znakiem, którego żaden z tych
łotrów nie potrafiłby odczytać.

Z różdżki wyskoczył deszcz i skierek i utworzył grot, który pomknął w stronę skrzyni i

eksplodował. Kiedy zawartość skrzyni – proch dymny, nielegalny i tak samo
nieprzewidywalny jak romanse driad – zajęła się płomieniem, nastąpił wybuch.

Płonące strumienie spadały w dół, strzelając na boki i sycząc. Strzelcy rzucili kusze i padli

na ziemię, usiłując schować się pod chwiejącymi się stosami skrzyń.

Elaith wyciągnął miecz i pobiegł w stronę trójki mężczyzn strzegących zablokowanego

wyjścia. Pochylił się i przebił jednemu z nich brzuch, po czym przeniósł ciężar ciała na tylną
nogę i uniósł zakrwawioną broń, by odeprzeć atak drugiego. Szybkim obrotem dłoni rozbroił
go, a kolejnym zwinnym ruchem poderżnął przeciwnikowi gardło. Cofając miecz, zablokował
ostrze ostatniego mężczyzny. Unosząc złączone miecze w górę, wycelował srebrną różdżkę w

background image

jego pierś.

Pojawił się kolejny niewielki grot światła i zatopił się w ciało mężczyzny. Po chwili

magiczna broń eksplodowała, zamieniając człowieka w krwawą miazgę.

Elf przebiegł po przewróconych skrzyniach i zwinnie zeskoczył na drugą stronę. Szybko

znalazł drugie ukryte drzwi, o których tylko on wiedział, i wślizgnął się do tunelu
prowadzącego do sklepu krawca dwie ulice dalej.

Kiedy wychodził z przymierzalni, usłyszał dzwony wzywające straż do ugaszenia ognia.

Nie przejmował się tym zbytnio; magazyn był zbudowany z solidnego kamienia, który
wytrzyma żar, no i nie było tam nic wartościowego, a na stratę kilku pustych skrzyń mógł sobie
pozwolić.

Nie żałował też, że kilku „gońców” przeżyło. Jeśli zaniosą kupcom wiadomość o jego

odmowie, tym lepiej. W końcu ma Mhaorkiira i kule snów. Posiada więc doskonałą broń do
zaatakowania tych, którzy mieli największy interes w przekazaniu mu takiej wiadomości.

To właśnie zamierzał zrobić – zaatakować i zemści się. Jego zemsta będzie długotrwała,

bardzo zabawna… i zabójcza.

Elf ruszył szybkim krokiem w stronę swojego ufortyfikowanego domu i przyzywającej go

potężnej magii ciemnego klejnotu.

background image

Rozdział dziesiąty

Arilyn prowadziła przez wąskie uliczki Skullport, a Danilo deptał jej po piętach. Choć

miasto leżało dokładnie pod jego rodzinnym Waterdeep i oba były portami, nie mógł
wyobrazić sobie dwóch bardziej różniących się od siebie miejsc.

Tutaj wszystko było zaniedbane, nędzne i paskudne. Prowizoryczne budynki pochylały się

niepewnie niczym statki wyrzucone na mieliznę. Istoty należące przynajmniej do dwóch
tuzinów ras, w tym wielu wyjętych spod prawa w mieście na górze, przeciskały się przez
zatłoczone ulice. Brutalny tłum przewrócił jednonogiego żebraka. Nie wolał o pomoc,
najwyraźniej zdając sobie sprawę, że nikt nie pomoże, lecz starał się wstać, podpierając się
zrobioną samodzielnie laską. Jego wygląd, podobnie jak większość osób w Skullport, był
mylący. Wcale nie okazał się bezradny, gdy zwinnie odciął ucho gobelinowi, który usiłował
opróżnić mu kieszenie. Podobnie jak żebrak, goblin także nie szukał pomocy. Złapał kawałek
ucha, przycisnął go do głowy i odbiegł w poszukiwaniu znachora… lub igły i lustra.

Towarzysz Arilyn patrzył na to wszystko z narastającym przerażeniem. Ona sama zaczynała

już żałować, że sprowadziła Danila do tego mokrego, paskudnego miejsca, gdzie prawo nie
istnieje. Choć na skutek jej nalegań założył proste ubranie pasujące raczej do dokera niż do
dobrze urodzonego barda, wyglądał żałośnie i całkowicie nie na swoim miejscu.

- Muszę przyznać, że tu wcale nie jest lepiej niż w cysternie Otha – stwierdził. –

Przynajmniej tam było sucho.

Arilyn dobrze go rozumiała. W Skullport woda była wszędzie. Choć było to miasto

portowe, leżało całkowicie pod poziomem morza. Kapiąca z góry woda gromadziła się w
kałużach na chodnikach. Stanowiły one pokarm dla dziwnych, powolnie rozrastających się
pleśni i lśniących grzybów, porastających mur prowizorycznych budynków lub wystających ze
szpar w chodnikach. Zapach zgnilizny i wilgoci przenikał wszystko, wokół światła lamp
widać było śmierdzącą mgłę. Już po kilku minutach pobytu w tym miejscu ubranie. Arilyn
zaczęło przylegać do jej ciała, a nastrój jej towarzysza stał się niemal tak samo dokuczliwy
jak gęste, wilgotne powietrze.

- Chciałeś być częścią mojego świata – powiedziała złośliwie. – Ja zwykle ląduje właśnie

w takich miejscach.

Danilo spojrzał znacząco na jej ciemny i milczący miecz.
- Założę się, że w tym miejscu jest niewielu leśnych elfów. Czy nie powinniśmy poszukać

któregoś z nich gdzie indziej?

Oderwała od szyi mokry kołnierzyk bluzki i odgarnęła z czoła wilgotny lok.
- Im szybciej skończymy, tym szybciej stąd wyjdziemy.
Wskazała na rząd niebezpiecznie chwiejących się drewnianych domów, które wyglądały

jak patrol pijanych orków, i zaczęła iść wijącą się między nimi uliczką.

Idąc za nią, Danilo wyjątkowo szpetnie zaklął.
- A czego my właściwie szukamy?
- Perfum – odparła krótko Arilyn. Właśnie przechodzili obok dość podejrzanie

wyglądającej sterty. Okazało się, że to odchody mantikory. Dziewczyna przyspieszyła kroku.
Były jeszcze dość świeże, a ona nie miała zamiaru stawiać czoła potworowi o ciele lwa i
twarzy oraz sprycie człowieka.

- Perfum? Dobry pomysł – pochwalił ją. – Biorąc pod uwagę miejsce, w którym się

background image

znajdujemy, proponuję, abyśmy kupili co najmniej beczkę.

Obejrzała się przez ramię.
- Będziesz tak jęczeć całą drogę?
- Sądzę, że z powrotem również.
Zza rogu wyszła trójka koboldów i ruszyła w ich stronę. Były paskudnymi istotami

podobnymi do goblinów; ich łyse głowy sięgały najwyżej do pasa Arilyn, a wyłupiaste żółte
oczy błyszczały gorączkowo. Koboldy machały swoimi szczurzymi ogonami, jakby próbowały
naśladować psy chcące podlizać się swojemu panu. Miały ręce zajęte tkaninami. Arilyn nie
zwolniła kroku.

- Popatrzeć, może kupić – powiedział przymilnie jeden z nich, biegnąc u boku półelfki. –

Duzio dobra płaszcze. Mało niesione. Tylko jeden z krew i flaki, ale już suche.

- Oto zawołanie, którego mógłby pozazdrościć każdy domokrążca z Waterdeep – mruknął

Danilo. Zwolnił i spojrzał na kobolda. – Krew i flaki, co? Ktoś dodatkowo płaci za takie
ozdoby?

- Pewnie, pewnie. Ty chcesz, my dajemy.
- Aha. Doskonały układ, pod warunkiem, że nie jest się źródłem tych ozdóbek.
Te słowa najwyraźniej zbiły z tropu małego kupca. Przysiadł na piętach i zamachał z

konsternacją szczurzym ogonem, lecz po chwili wstał i koboldy szybko ruszyły dalej.

- Nie zaczepiaj ich – powiedziała cicho Arilyn. – Chcesz tu zginąć?
- Oczywiście, że nie, ale trzy koboldy to żadne zagrożenie.
- Jedna mysz też nie. Problem polega na tym, że nigdy nie ma jednej myszy. Zawsze w

pobliżu jest ich wiele. Jak myślisz, w jaki sposób trzy koboldy zdobyły swój towar?

Logika jej rozumowania skłoniła Danila do ruszenia dalej. Szedł za półelfką, podczas gdy

ona maszerowała krętymi uliczkami zaniedbanego miasta w stronę małego sklepu, gdzie
zabójcy kupowali śmierć.

- „Trucizny Pantagory” – przeczytał Danilo na szyldzie. – Żadnego udawania, żadnych

tajemniczych szeptów. To coś nowego.

Arilyn spojrzała na niego ostrzegawczo i pchnęła drzwi. To, co zastali wewnątrz,

wyglądało jak pobojowisko na Północy lub koszmar rzeźnika.

Powietrze było aż gęste od charakterystycznego słodkiego miedzianego zapachu. Nad

zakrwawionymi ciałami bzyczały muchy. Ciemne kałuże wsiąkały w stare drewno posadzki.
Gdzieniegdzie krew, która trysnęła aż na belki stropowe, spływała w dół, co wyglądało tak,
jakby deski płakały długimi czarnymi łzami nad losem handlarza truciznami.

Arilyn nigdy nie widziała czegoś takiego. Kopnęła pusty but, dziwiąc się, jak mógł spaść z

nogi właściciela. Odruchowo policzył w myślach liczbę porzuconych butów i trupów.
Rachunek nie zgadzał się. Prawdopodobnie właściciel buta został unicestwiony tak dokładnie,
jakby trafił go smoczy ogień.

Zatrzymała się przy jednym z ciał. Komuś, kto widział śmierć tak często jak ona, ciało

mogło dużo powiedzieć bez potrzeby uciekania się do czarów czy modlitw.

Znaki były sprzeczne i mocno niepokojące. Ciało mężczyzny pokrywały cienkie, precyzyjne

cięcia. Arilyn przewróciła zwłoki i uniosła w górę koszulę. Na karku widać było niewielkie
zasinienie. Nic dziwnego. Nim umarł, w jego ciele nie zostało już wiele krwi. Miecz o
cienkim ostrzu, którym zabito tego człowieka, zadał wiele ran; śmierć nadchodziła bardzo
powoli, życie uchodziło kropla po kropli.

Dziwne zachowanie jak na złodzieja. Rzecz jasna, możliwe, że był to skrytobójca, może

background image

stały klient, któremu łatwiej było zabić niż zapłacić. Jednak Arilyn wydawało się, że żaden
zabójca obdarzony instynktem przeżycia nigdy nie zaryzykowałby takiej straty czasu i energii.
To zabójstwo miało wszelkie oznaki zemsty albo gniewu, tak wielkiego szaleństwa, że już nie
miało umiaru.

Sprawa broni była jeszcze dziwniejsza. Żadna wykonana przez ludzi broń nie była tak

cienka i ostra. Ten człowiek został zabity elfią bronią. Co do tego Arilyn miała całkowitą
pewność. Lud jej matki to byli zaciekli, często bezlitośni wojownicy, lecz niewielu z nich było
aż tak zdeprawowanych. Znała tylko dwóch, trzech zdolnych do czegoś takiego. Prawdę
mówiąc, całkiem niedawno widziała, jak Elaith Craulnober bawił się trenem w bardzo
podobny sposób.

Jej wyczulony słuch wychwycił odgłosy ostrożnego stąpania po chodniku przed sklepem.

Wstała i skradając się w stronę drzwi, jednym płynnym ruchem wyciągnęła miecz; gestem
nakazała Danilowi stanąć po drugiej stronie wejścia.

Drzwi powoli otworzyły się i do środka zajrzała drobna, przestraszona twarz. Arilyn

zrobiła krok do przodu i przyłożyła czubek miecza do gardła Diloontiera.

Sprzedawca perfum zaskrzeczał i zacisnął oczy, jakby chciał odpędzić koszmar grożącego

mu miecza i widoku rzezi w sklepie. Jego twarz przybrała barwę starego pergaminu, a nogi
drżały mu jak węgorz w galarecie.

Nim Arilyn zdążyła się odezwać, Danilo złapał chwiejącego się mężczyznę za przód

koszuli i wciągnął go do środka. Potrząsnął handlarzem jak terier szczurem. To przywróciło
mężczyźnie nieco rumieńców. Kiedy zaczął wyrywać się z siłą świadczącą o tym, iż może stać
na własnych nogach, Danilo puścił go.

Diloontier ostrożnie otworzył jedno oko i zadrżał.
- Za późno – zajęczał. – Wszystko zniknęło!
- To nasuwa kilka ciekawych pytań. Przejdziemy do nich we właściwym czasie –

zapewniła go Arilyn i znowu przytknęła miecz do jego gardła.

- Co wiesz o trenach?
Wzrok mężczyzny umknął w bok.
- Nigdy o nich nie słyszałem.
Miecz lekko nacisnął na jego gardło.
- To dziwne, bo tunele ze znakami trenów łączą się pod twoim sklepem. Dziwne, że drzwi

z kanałów prowadzącą do twojej suszarni. Albo opowiesz o tym mnie, albo staniesz przed
Radą Lordów.

- Powiew! – zapiszczał mężczyzna. – Tak, to prawda, czasem pomagam bogatym panom i

damom, którzy potrzebują usług trenów. Organizuję spotkania, ale przez osobę drugą, trzecią
albo dwudziestą czwartą! Naprawdę! Dlatego nie mogę podać tobie ani nikomu innemu
nazwisk moich klientów.

Arilyn była ciekawa, jak zareagowałby mężczyzna, gdyby podała mu jedno nazwisko.

Spojrzała na Danila wzrokiem, w którym było pytanie i zarazem przeprosiny. Zacisnął usta,
ale skinął przyzwalająco głową. Zwróciła się do Diloontiera.

- Dobrze. Skoro nie możesz podać nazwisk swoich klientów, zrobię to za ciebie. Lady

Cassandra Thann.

- Jestem sprzedawcą perfum. Wielu szlachetnie urodzonych odwiedza mój sklep – zaczął

wymijająco, i w tym momencie rozległ się pełen zaskoczenia jęk bólu. Spojrzała z
przerażeniem w dół, na czubek miecza półelfki i kapiącą mu na gors krew.

background image

- To nie była ważna żyła – powiedziała obojętnie Arilyn – ale wiem, które z nich są ważne.
- Nie mogę ci nic powiedzieć! Moi klienci cenią dyskrecję! – zaprotestował.
- Bardziej niż ty cenisz swoje własne gardło?
Diloontier nie potrzebował wiele czasu, by rozważyć jej słowa.
- Eliksiry młodości – powiedział tak szybko, iż te słowa niemal wpadły na siebie, chcąc

jak najszybciej wydostać się z jego ust. – Lady Cassandra kupuje je od bardzo dawna z
nadejściem każdego miesiąca. Wybacz mi, ale jak mogłaby powstrzymać uciekające lata, aby
nie niszczyły jej urody?

- Widzę, że nie znasz jej dobrze – rzekł sucho Danilo. – Jeśli ktokolwiek jest w stanie

wyzwać Ojca Czas na pojedynek i wygrać, to właśnie ona.

Arilyn opuściła miecz.
- Co tu chciałeś kupić?
- Właściwie jakie to ma znaczenie? Nie ma tu już niczego cennego. Nie zabiłem tych ludzi,

naprawdę. Z tego, co widzę, sądzę, że ty to zrobiłaś!

Wzrok półelfki stwardniał, lecz od razu uświadomiła sobie, że Diloontier ma wszelkie

podstawy, aby tak sądzić. Nie tylko ona potrafiła rozpoznać ślady cięcia elfim mieczem, a na
dodatek zastał ją nad ciałem ofiary. Na szczęście Diloontier musiał dbać o własną reputację.

- Wspomnij komukolwiek o naszej obecności tutaj – warknęła – a kapitan straży przeczyta

anonimowy list o twojej wizycie w tym miejscu. Uciekaj!

Diloontier skoczył w stronę wyjścia. Jego buty wybijały pospieszny, nierówny rytm na

drewnianym chodniku. Półelfka westchnęła i schowała miecz do pochwy.

Danilo popatrzył na nią ostro.
- Puściłaś go. Wierzy mu?
- O lady Cassandrze? Nie wierzę w ani jedno słowo. Po co jej eliksiry młodości, skoro ma

w sobie elfią krew? Choć podejrzewam, że zamiast przyznać się do swojego pochodzenia
będzie wolała podtrzymywać kłamstwa Diloontiera.

Nie próbował jej zaprzeczyć.
- Nie ma tu już nic więcej do oglądania.
Przez długą chwilę Arilyn milczała. Właściwie to przypuszczała, że w tym mieście będzie

znacznie więcej do zobaczenia. To z tutejszych tuneli wychodziły treny, tak samo jak trucizny,
które najprawdopodobniej zabiły lady Dezlentyr. Arilyn włożyła wiele wysiłku, by znaleźć
dostawcę Diloontiera, odwiedzając nie widzianych od lat starych znajomych i zaciągając
długi, o których spłacie bała się nawet pomyśleć.

Jednak w tej chwili nie mogli nic więcej zrobić. W tym miejscu nie znaleźli żadnej

odpowiedzi, za to pojawiły się nowe kłopotliwe pytania.

- Tego, co chciał kupić Diloontier, już dawno tu nie ma – zgodziła się. Trąciła butem jedno

z ciał. – Ma to ten, kto ich zabił.

- Zabił, aby sporządzić truciznę – zastanawiał się Danilo. – Nie jest to raczej bezpośredni

sposób załatwiania interesów, nieprawdaż? Wiesz, nie jestem ekspertem w tych sprawach, ale
wydaje mi się, że transakcja przebiegałaby o wiele szybciej, gdyby wyeliminować
pośrednika.

Arilyn dokładnie tak zamierzała zrobić, lecz nie była jeszcze gotowa, by wyrazić swoje

zamiary na głos. Danilo bardziej wierzył elfom niż ona, ufał Elaithowi Craulnoberowi i
przysiędze Przyjaciela Elfów. Nie mogła tego zniszczyć, dopóki nie będzie pewna, że jej
podejrzenia są prawdą, a nie wynikiem jej własnych uprzedzeń.

background image

Nie była też gotowa stawić czoła swojej dawnej roli, w którą weszła z taką łatwością. Na

każdym kroku spotykała się ze wspomnieniami o jej złej reputacji. Szczerze mówiąc, lepiej
czuła się w podziemiach Waterdeep niż na szlacheckim balu. Jej ludzka natura brała górę,
podczas gdy magia księżycowego ostrza była jedynie sporadyczna. Jak tak dalej pójdzie,
Danilo nie będzie musiał martwić się niewygodami spędzania reszty życia u boku bohaterki
elfów.

Arilyn spojrzała na księżycowe ostrze, mając odrobinę nadziei, że wezwie ją słabym

zielonym światłem do jej obowiązków. Oczywiście tak się nie stało.

Ciekawe, pomyślała, czy to jeszcze kiedykolwiek się zdarzy.
***
Kiedy wrócili do miasta na górze, Danilo od razu udał się do łazienki, aby w gorącej

wannie pozbyć się paskudnego odoru podziemnego miasta. Kiedy służący zapukał do drzwi,
Danilo jeszcze moczył się w wodzie.

- Przepraszam, panie, lecz przyszła niezwykle pilna wiadomość od lorda Rhammasa.
Tylko wieść o nagłym ataku smoków byłaby bardziej niespodziewana. Danilo wyskoczył z

wanny, rozpryskując wodę i pianę niczym stadko małych, przestraszonych ptaków, złapał
ręcznik i wyszedł z przebieralni.

- Ktoś jest ranny? Chory? Czy to Judith? Bogowie! Lada dzień ma pierwszy raz rodzić!
Niziołek starł z czoła bańkę pachnącego mydła.
- Twoja siostra czuje się dobrze, panie. Ma jeszcze cały księżyc do urodzenia dziecka –

przypomniał Danowi. – Ta wiadomość dotyczy bardzo delikatnej sprawy natury osobistej.
Twój ojciec nakazuje ci, byś jak najszybciej spotkał się z nim w tawernie „Roześmiana
Syrena”. Przyprowadzę konia pod główna bramę.

Nieco uspokojony, lecz wciąż bardzo zdziwiony Danilo szybko ubrał się i pojechał kilka

przecznic dalej do wykwintnej tawerny.

„Roześmiana Syrena” była jednym z niewielu takich lokali w statecznej Dzielnicy

Północnej. Znana była zarówno ze wspaniałych stołów do gry, jak i małych pokoików
wynajmowanych na godziny. Danilo wiedział, iż lord Rhammas ceni ją jako miejsce, gdzie
można porozmawiać i zagrać z innymi, równie leniwymi szlachetnie urodzonymi, lecz nigdy
nie przyszłoby mu do głowy, że jego ojciec korzysta Ti z pokoików. A już na pewno nie
przypuszczał, że kiedykolwiek zostanie tu zaproszony przez własnego ojca.

Jego ciekawość nigdy nie była większa niż w chwili, kiedy zsiadł z konia przed wielką,

paskudną figurą centaura. Rzucił lejce stajennemu i pospieszył schodami do głównej Sali.

Jeden ze stojących na straży minotaurów skinął głową, rozpoznając w nim członka klubu.

Stwór gestem nakazał mu iść za sobą, po czym ruszył przodem; z każdym ruchem widać było,
jak jego potężne mięśnie przesuwają się pod skórą. Długie zakrzywione rogi otarły się o nisko
wiszący kandelabr, wywołując ciche dzwonienie kryształów, które kojarzyło się z gromadą
szepczących, chichoczących i skrywających twarze w dłoniach dziewcząt.

Minotaur zatrzymał się przed grubymi dębowymi drzwiami i parsknął, jakby dając do

zrozumienia, że jego misja jest skończona… a przynajmniej będzie, kiedy Danilo już wejdzie
do pokoju. Ten dźwięk przypominał odgłos byka przygotowującego się do szarży, i mężczyzna
odniósł wrażenie, że może tam wejść sam albo zostanie wrzucony na rogach. Dał stworowi
drobną monetę, po czym wślizgnął się do środka.

Rhammas Thann wstał, wyciągnął dłoń w geście powitania. Danilo ujął dłoń ojca, jakby to

była najnormalniejsza rzecz na świecie. Usiedli przy małym stoliku i przez kilka minut

background image

prowadzili bezsensowną rozmowę; takie rozmowy poprzedzały wszystkie spotkania, które
odbywały się w tym pokoju.

Wreszcie Rhammas przeszedł do rzeczy.
- Mam dość duży osobisty majątek. Fundusz, który twoja matka i ja założyliśmy przy

twoich narodzinach się tysiąckrotnie, co pozwoli ci żyć na odpowiednim poziomie przez
resztę twoich dni. Posiadasz również udziały w handlu winem i w szkole bardów. Słyszałem,
że oba interesy bardzo dobrze prosperują.
Danilo ostrożnie skinął głową.

- Owszem, taka jest prawda.
- Mam powód, aby prosić cię, żebyś podzielił się niewielką częścią twojego majątku –

powiedział oficjalnym tonem i z wyraźną niechęcią lord Rhammas. Mężczyzna zawahał się i
skrzywił, zanim zaczął dalej mówić. – To bardzo delikatna sprawa, nie chciałbym, aby
dowiedziała się o tym twoja matka.

- Rozumiem. – Danio usiadł wygodniej i czekał, zastanawiając się nad przyczyną

wezwania go tutaj.

Ze wszystkich potomków Thannów on był najmniej zaangażowany w sprawy rodzinne i

miał najmniej powodów do donoszenia o czymkolwiek lady Cassandrze. Judith, najbliższa mu
wiekiem i temperamentem siostra, również zamierzała postępować wedle swojej własnej
woli, lecz jej mąż, kapitan kupieckiego statku, niezwykle imponujący mężczyzna, który
twierdził, iż jest dalekim krewnym królewskiego rodu Cormyru, zawdzięczał swoją pozycję i
bogactwo pomocy Thannów, dlatego był posłuszny wszelkim kaprysom lady Cassandry. Judith
była jeszcze zbyt nim oczarowana, by zorientować się, z jaką ropuchą dzieli łoże, i niczego
przed mężem nie ukrywała. Lord Rhammas nie mógł oczekiwać od niej dyskrecji.

- Sprawa osobista? – Danilo starał się nadać swojemu głosowi spokojnie brzmienie.
- Właśnie. Nim zacznę mówić, musisz dać mi słowo, że nie wykorzystasz tego w jednej z

twoich głupich ballad.

- Masz moje słowo – odparł krótko Danilo. Ta uwaga zabolała go bardzie niż powinna.

Choć był przyzwyczajony do pobłażliwego lekceważenia ze strony rodziny, granie wybranej
przez siebie roli stawało się coraz trudniejsze.

- Słuchaj zatem. Pewna moja znajoma znalazła się w kłopotach i chce cicho i szybko

opuścić miasto. Dyskrecja jest tutaj najważniejsza. Twoja matka wspominała, że masz
znajomości wśród Harfiarzy. Czy kiedykolwiek udało ci się zorganizować coś takiego?

- Wiele razy – zapewnił go Danilo. Oczywiście nigdy nie przypuszczał, że dojdzie do tego,

iż pozna kochankę ojca, na dodatek z dzieckiem.

Nie był pewien, jak powinien się czuć. Dzieci z nieprawego łoża nie były wśród szlachty

czymś wyjątkowym, zresztą wśród pospólstwa także. Wiele związków zawierano wyłącznie
dla zysku lub wygody, dlatego dzieci poczęte poza nimi były zwykle uznawane i akceptowane.

Mimo to rozumiał pragnienie ojca, by utrzymać tę sprawę w tajemnicy przed lady

Cassandrą, i nie mógł go obwiniać, że pragnie pozbyć się kłopotu z jak największą dyskrecją.
Nie był jednak pewien, czy powinien tę niespodziewaną prośbę potraktować jako dowód
zaufania.

Była to pierwsza rzecz, o którą ojciec go prosił. Niezależnie od tego, co Rhammas o nim

myślał, Danilo właściwie nie mógł mu odmówić.

- W ciągu kilku dni wydostanę damę z miasta i dopilnuję, by niczego jej nie brakowało.

Wystarczy?

background image

- Wspaniale. – Rhammas położył na stole złożony kawałek pergaminu. – Znajdziesz ją pod

tym adresem. Oczekuje twojej wizyty tej nocy. Mam nadzieję, że będzie ci to pasować.

Wcale mu to nie pasowało. Miał zupełnie inne plany na nadchodzącą noc. Jego służący

właśnie przygotowywali prywatną ucztę dla dwojga, po czym ich pan i jego dama mieli mieć
dom wyłącznie dla siebie – to znaczy przez godzinę lub dwie, zanim zajmą się kolejnymi
obowiązkami towarzyskimi Danila.

Poczuł frustrację. Jeszcze jeden obowiązek, i tym razem nie mógł nawet winić za to

księżycowego ostrza Arilyn.

- Tego bym nie powiedział – odparł – ale mimo to wszystko będzie załatwione tak, jak

sobie życzysz.

***
Kiedy Danilo posłał Arilyn wiadomość o zmianie planów na wieczór, dziewczyna wróciła

z posłańcem i nalegała, by towarzyszyć mu do Dzielnicy Portowej. Mężczyzna wydawał jej
się dziwnie przejęty czekającym go zadaniem i małomówny.

To prosta sprawa, powiedział. Nawiąże z kobietą kontakt, potem dwóch agentów Harfiarzy

zrealizuje plan. Arilyn była pewna, że to wszystko prawda, lecz czuła, że jakieś sprawy nie
zostały do końca dopowiedziana.

Jej wątpliwości zmieniły się w pewność, kiedy drzwi do komnaty otworzyła młoda

kobieta.

Arilyn spoglądała to na Danila, to na dziewczynę. Podobieństwo było duże. Choć

dziewczyna miała włosy w niezwykłym odcieniu bladego czerwonego złota, jej twarz miała
takie same ostre rysy. Była równie szczupła i pełna wdzięku; jej postać kojarzyła się z
tancerkami albo – co bardzo zaskoczyło Arilyn – złotymi elfami. Dziewczyna na pewno miała
elfiego przodka, i to nie dalej niż dwa, trzy pokolenia wstecz. Arilyn nigdy wcześniej nie
widziała dowodu odległego elfiego dziedzictwa Danila, ale bez wątpienia był on tutaj, w
postaci twarz jego siostry.

Podobieństwo nie kończyło się na tym. Niepewny uśmiech dziewczyny był podobnie

figlarny, a szybkie, badawcze spojrzenie, jakim obrzuciła swych gości, dowodziło jej
inteligencji. Arilyn mogłaby założyć się, że niewiele rzeczy uchodziło jej uwadze.

W każdym razie to, co dziewczyna ujrzała, musiała ją uspokoić, bo zrobiła krok do tyłu i

wskazała na biedny pokoik gestem, który był jednocześnie szczerym powitaniem i autoironią.
- Dziękuję, że przyszedłeś, lordzie Thann.

- Lilly – powiedział zdziwiony Danilo. – Nie spodziewałem się widzieć tutaj ciebie.
- Nie wątpię. – Spojrzała na półelfkę i posłała jej lekki porozumiewawczy uśmiech, który

potwierdzał spostrzeżenia Arilyn i stanowił pozbawiony słów komentarz na temat ludzkiej
ślepoty.

- Dziękuję, że przyszłaś. Biorąc pod uwagę, jak niebezpiecznie jest w tej części miasta, to

miło, że towarzyszysz lordowi Thannowi.

- Wkrótce będziesz bezpieczna – zapewniła ją Arilyn i dała znak Danilowi, aby objaśnił

Lilly swój plan.

Ale jego uwagę przyciągnął niewielki przedmiot leżący na łóżku.
- Czy to jest to, co myślę? – spytał.
Lilly drgnęła.
- Tak sądzę. Obawiam się, że to moja słabość.
- Niebezpieczna słabość – rzekł jeszcze bardziej surowo niż Khelben Arunsun. Arilyn

background image

przez chwilę zastanawiała się, czy mu o tym powiedzieć, ale uznała, że lepiej odłożyć to na
później. Zawsze rozsądniej jest mieć jakąś ukrytą broń.

Po kilku słowach o zbyt lekkim traktowaniu magii Danilo przeszedł do wyjaśnienia planu.

Pod koniec nocnej zmiany w lokalu pojawią się dwaj Harfiarze, Hector i Cynthia. Hector
wjedzie małym krytym wozem w boczną uliczkę, Cynthia zaś wślizgnie się do pokoju Lilly.
Zamienią się ubraniami i Cynthia pozostanie tutaj jako Lilly, a Hector zawiezie prawdziwą
Lilly do Bramy Północnej i odda ją pod opiekę dyskretnego przewodnika karawany, który
zabierze ją na wieś. Stamtąd uda się do Suzail wraz ze świeżym cydrem. Na każdym etapie
podróży Lilly dostanie pieniądze i mieszkanie. Poważniejsza kwota będzie na nią czekać w
Suzail; wystarczy, by zaczęła nowe życie, takie, jakie sama sobie wybierze.

Kiedy Lilly słuchała słów Danila, w jej oczach pojawiły się łzy.
- To twoje dzieło, nie ojca. Daję za to głowę – powiedziała cicho. – To więcej niż

pragnęłam w najśmielszych marzeniach, lecz mimo wszystko smutno mi będzie stąd odjeżdżać.

- Trudno zostawiać dom i rodzinę – zgodził się Danilo.
Arilyn poczuła współczucie, kiedy uświadomiła sobie, jaki nie zamierzony ból mogą

wywołać te słowa.

Z oczu dziewczyny polały się łzy. Szybko otarła je grzbietem dłoni i uśmiechnęła się

niepewnie.

- No, tak to już jest.
Kiedy zbierali się już do wyjścia, Lilly dygnęła przed Danilem i wyciągnęła obie ręce do

Arilyn. Było to pożegnanie typowe dla kobiet z niższych klas; wyrażało proste stwierdzenie,
że druga osoba jest na tyle ważna, że warto dla niej oderwać się od pracy, choćby na krótką
chwilę. Arilyn rozumiała, co ten gest oznacza: tyko w ten sposób Lilly mogła przyznać się do
pokrewieństwa z lordem Thannem.

Delikatnie odsunęła na bok wyciągnięte dłonie Lilly i przytuliła ją w siostrzanym uścisku.
- Siła Corellona, piękno Hannali, radość Aerali – wypowiedziała cicho tradycyjne elfie

błogosławieństwo w języku ich prababek.

Lilly odsunęła się i uśmiechnęła.
- Minęło wiele lat od chwili, kiedy słyszałam te słowa. Tego samego życzę tobie,

dziewczyno, choć tak bardzo szanuję te słowa, że nie wymawiam ich swoim niezgrabnym
ozorem. A teraz idźcie, nim Hamish źle zrozumie cel tej wizyty i spróbuje wyciągnąć od was
opłatę za godzinę w tym pokoiku. – Zamachała dłońmi, jakby wyganiała kury.

Zeszli po trzeszczących tylnych schodach prosto na alejkę, gdzie Danilo z niezwykłym

wigorem zajął się problemem wyjazdu dziewczyny. Chciał wiedzieć, gdzie zdaniem Arilyn
należałoby zaparkować wóz, gdzie mogłyby kryć się zasadzki, w jaki sposób upewnić się, czy
nie trzeba dodatkowych strażników. Omawiali plany tej drobnej ucieczki z drobiazgowości,
którą pasowałaby raczej do dworu króla Azouna.

Kiedy wszystko zostało już ustalone, Danilo stał się dziwnie milczący. Na twarzy barda

pojawiło się nietypowe dla niego zadumanie. Arilyn zaczęła zastanawiać się, czy
rzeczywiście nie wiedziało o tożsamości Lilly. W końcu ciekawość zwyciężyła.

- Czy lady Cassandra wie o niej?
Spojrzał na nią zaskoczony.
- Z pewnością ja jej nie powiadomię! Jeśli lord Rhammas chce spowiadać się ze swoich

kochanek, musi to zrobić sam.

- Na to jest już trochę zbyt późno – powiedziała chłodno Arilyn. Kiedy Danilo spojrzał na

background image

nią zaskoczony, wyciągnęła z torby niewielkie brązowe lusterko i podsunęła mu pod twarz.

- Przyjrzyj się uważniej i spróbuj przypomnieć sobie, gdzie po raz ostatni widziałeś te rysy

twarzy. Sądzę, że ty – i twoja siostra – macie odrobinę elfiej krwi z różnych matek, lecz oboje
macie oczy swojego ojca.

Jego twarz stężała, po czym wolno skinął głową.
- Oczywiście, powinienem było to zauważyć. Ale być może zauważyłem… Lilly to wesoła

dziewczyna, od razu ją polubiłem. Podawała na Balu Klejnotów – wyjaśnił. Nagle w jego
oczach błysnął gniew. – Podawała w domu własnego ojca! Jak Rhammas mógł narazić własne
dziecko na taką zniewagę?

- Może o tym nie wiedział. Ty dowiedziałeś się o tym przed chwilą.
- Pewnie tak – przyznał Danilo i na jego ustach pojawił się słaby uśmieszek. – Siostra.

Cudownie. Mam tyle rodzeństwa, że ta informacja już nie robi na mnie wrażenia.

- Ona ciebie potrzebuje. Inni nie – zauważyła Arilyn.
Danilo sprawiał wrażenie zaskoczonego, a potem zadowolonego.
- Na to wygląda. – Spojrzał na nią z ukosa. – Co byś powiedziała na spędzenie zimy w

Suzail? To blisko Cormanthyru. Jeśli wieszcze mają rację i zima będzie ostra, pojawią się
problemy zmniejszania obszaru elfiego lasu przez wycinanie drzew na opał, i wtedy i tak
będziesz musiała udać się w tamtą stronę.

- To prawda.
- Zatem postanowione – rzekł radośnie, biorąc jej słowa za zgodę.
Arilyn słuchała, jak z przejęciem snuje plany wspólnego spędzenia czasu i urządzenia

nowego życia swojej siostry. Wydawało się to tak łatwe, a on by tak pełen nadziei, że niemal
uwierzyła, iż może się tak stać.

Zerknęła na księżycowe ostrze, niemal bojąc się, iż rozbłyśnie ostrzegawczym światłem

lub będzie szumieć krążącą w nim cicho energią. Jednak elfi miecz milczał, jakby wreszcie był
zadowolony, że może dzielić radość i nadzieję Danila.

background image

Rozdział jedenasty

Nie minęła jeszcze północ, a Danilo był już świadkiem zniszczenia około dwudziestu

beczułek wina oraz następujących w wyniku tego dwóch zaręczyn, tuzina tajnych umów
handlowych i trzech wyzwań na pojedynki, które miały odbyć się jutrzejszym rankiem.
Oceniając z tego punktu widzenia, doroczny bal kostiumowy u Galindy Raventree był jak
zwykle udany.

Oczywiście był też zgrzyt związany z przybyciem Haedraka. Miasto opętane manią

szlachectwa nie mogło oprzeć się roszczeniom, jakie ten młody mężczyzna zgłaszała do tronu.
Przez wiele lat powszechnie uważano, że królewski dom Tethyru został wybity w straszliwych
wojnach. Przeżyło tylko kilku dalszych krewnych i od czasu do czasu któryś z nich zgłaszał
pretensje do zasiadania na tronie, lecz jedynie Haedrak przybył do Waterdeep z bezspornymi
referencjami, z których wcale nie najmniejszą było poparcie Elminstera i barda Storma
Srebrnorękiego. Haedrak wyraził pragnienie złączenia się węzłem małżeńskim z Zarandą,
czarodziejką, która została najemnikiem, a ostatnio obwołano ja królową Zazesspuru, oraz
połączenia wysiłków na rzecz zjednoczenia całego Tethyru. Szukał w Waterdeep poparcia
bogatych, znudzonych i spragnionych przygód szlachciców dla odzyskania Tethyru.

Danilo przypuszczał, że Haedrakowi całkiem nieźle się to uda. Śniady, szczupły mężczyzna

o poważnej twarzy i z niewielką szpiczastą bródką wyglądał raczej jak skryba niż wojownik,
lecz mieszkańcy Waterdeep, oczarowani tym, iż płynie w nim królewska krew, bez wątpienia
będą chcieli zebrać się pod jego sztandarem. Było coś niemal śmiesznego w tym, jak
szlachetnie urodzeni deptali sobie po piętach, byle tylko znaleźć się w cieniu Haedraka.

Najzabawniejsza jednak w tym wszystkim była, zdaniem Danila, Arilyn. Sklepikarka, u

której kupowali kostiumu, przebrała ją za Tytanię, legendarną królową faerie.

Okazało się to wspaniałym pomysłem, gdyż dzięki elfiemu dziedzictwu dziewczyna

zmieniła się z ponurej wojowniczki w piękność o zapierającej dech w piersiach urodzie.
Kostium był cudeńkiem, składał się z przezroczystych skrzydełek i błyszczących srebrzystych
sukien na halkach. Sklepikarka na tym nie poprzestała, ułożyła czarne włosy Arilyn w loki
posypane srebrzystym pyłem. Jej oczy – głęboki, żywy błękit nakrapiany złotem – zawsze
zwracały uwagę, lecz kosmetyki sprawiły, iż teraz były wielkie, egzotycznie skośne i
intensywnie błękitne na tle jasnej skóry. Na ten widok Danio musiał pogratulować samemu
sobie, że stracił serce dla tak cudownej kobiety.

Teraz z rozbawieniem patrzył, jak szlachetnie urodzeni panowie kłaniają się w pas

królowej faerie, a półelfka patrzy na nich obojętnym, zimnym wzrokiem, jakby była na polu
bitwy, a nie na balu. Stając oko w oko z groźną Arilyn, nawet najbardziej nachalny czy
podchmielony gość nagle przypominał sobie, że ma pilne sprawy do załatwienia w drugim
końcu sali, i znikał.

Zabawa Danila zdawała się nie mieć końca. Przypuszczał, że to wskazuje na jakieś

poważne braki w jego charakterze, lecz nie wiedział, jak temu zaradzić. Arilyn zawsze
dostarczała mu wielkiej radości, i teraz też tak było. Ukłonił się z żartobliwym współczuciem
ostatniemu z odpędzonych zalotników, po czym strzepnął z mankietu nie istniejący pyłek.

- Wyglądasz na zadowolonego z siebie – zauważył Regnet Amcathra.
Radość z tego wieczoru stała się jeszcze większa, kiedy Danilo stanął twarzą w twarz ze

swym starym przyjacielem.

background image

- A czemu by nie? Uzyskanie wzajemności tej damy to nie byle co. Lubię sądzić, że

zawdzięczam je moim osobistym zaletom, jakkolwiek sa one dobrze ukryte.

Szlachcic zachichotał. Nagle przerwał, widząc, jak dwaj mężczyźni przebrani za centaura

rączo cwałują w pogoni za niezbyt szybko uciekającą nimfą.

Danilo także przyglądał się temu dziwnemu obrazkowi. Głowa centaura bez wątpienia

należała do Simona Ilzimmera, maga o czarnej brodzie i szerokich barach, który wydawał się
tak podobny do satyra, iż Danilo wolałby nie zakładać się o to, czy jego kopyta są sztuczne.

Drugi koniec centaura nie był tak zmotywowany do pościgu, lecz odważnie dreptał z tyłu.

Nie był jednak wystarczająco zwinny i strój rozdarł się, a „centaur” rozpadł się na dwie
części. Nie zrażony tym Simon pogalopował dalej za nimfą. Anonimowy zad, która to rola bez
wątpienia przypadła służącemu lub dalszemu, mniej zamożnemu członkowi rodziny, zrobił
kilka chwiejnych kroków w pogoni za przodem. Szybko jednak porzucił ten zamiar i odszedł
w poszukiwaniu pełnego kielicha, najwyraźniej nie przejmując się docinkami, które
wywoływała jego część stroju.

Regnet z niesmakiem pokręcił głową.
- Po tym spektaklu jestem niemal skłonny uwierzyć w to, co mówią o rodzie Ilzimmer.
Danilo już miał na końcu języka pytanie, co to miałoby być, lecz uświadomił sobie, że

przecież on i Arilyn przybyli tu po to, by zbierać informacje, więc wysłuchiwanie barwnych
opowieści, jakie krążyły na temat Simona Ilzimmera, nie ma wielkiego sensu.

- Wstydź się rozpowiadać takie historie! Za dużo przebywasz w towarzystwie Myrny –

zauważył Danilo.

Z piersi przyjaciela wyrwało się westchnienie.
- Co do tego jesteśmy całkiem zgodni. A jeśli mowa o tej damie, wygląda na to, że szuka

mnie w tłumie. Pozwolisz, że wybiegnę na ulicę.

- Oczywiście – odparł Danilo. – Odciągnę jej uwagę, ale to wszystko, co jestem w stanie

zrobić w imię przyjaźni.

Regnet prychnął dobrodusznie.
- Nie przejmuj się, ja nawet tego bym dla ciebie nie zrobił. Żegnaj, tchórzu.
Dan zaśmiał się i odwrócił, by popatrzeć, co dzieje się na Sali. Tak naprawdę nie był w

nastroju do zabawy, ale chciał wykorzystać okazję i przyjrzeć się ludziom ze swojej sfery, czy
nie zauważy oznak tak głębokiej nieprzyjaźni, że mogłaby skłonić kogoś z nich do zabicia
Otha. Na balu kostiumowym zgromadziło się całe towarzystwo Waterdeep, gdyż było to
ostatnie wielkie przyjęcie przed wyjazdem wielu zamożnych kupców do ich wiejskich
posiadłości bądź wilii na południu. Był to jeden z najbardziej wystawnych i ulubionych przez
Danila balów sezonu.

Przynajmniej do tego roku, gdy zapanowała moda na leśne kostiumy. Poza typowymi

piratami, orkami, druidami z Moonshae i drowami, wielu gości było przebranych za leśne elfy.

Nawet Myrna Cassalanter wybrała taki kostium – chyba tylko po to, by odsłonić duże

fragmenty swojej kremowej skóry. Niemal każdy z nich był pokryty spiralnymi wzorami w
kolorze brązu i zieleni, będącymi wyobrażeniem jakiegoś artysty o tatuażach dzikich elfów. W
rude włosy wetknęła pawie pióra, a na szyi zawiesiła naszyjnik z porcelanowych paciorków
w kształcie smoczych zębów.

Wszystkie te fałszywe leśne elfy tylko pobudzały Danila do bolesnych rozmyślań. Reakcja

Arilyn była całkiem niespodziewana i w niczym mu nie pomagała. Kiedy tylko dziewczyna
rzuciła okiem na Myrnę, zawróciła i ostentacyjnie wyszła z Sali. Danilo znalazł ją w

background image

przebieralni, gdzie trzymała się za boki i turlała ze śmiechu.

- Wiem, to wszystko jest nieautentyczne – zauważył Danilo.
Otarła łzy płynące ciurkiem z oczu i dalej się śmiała.
- W ogóle niepodobnie. – Skrzywiła się i skubnęła przezroczyste warstwy spódnic. – Ale

kim ja jestem, aby o tym mówić? Kiedy ostatni raz widziałeś faerie mającą sześć stóp
wzrostu?

Odpowiedź na to pytanie brzmiała „dosyć dawno”. Postanowili, że tego wieczoru będą

bawić się osobno, gdyż szlachetnie urodzeni na pewno chętniej podzielą się jakąś plotką, jeśli
w pobliżu nie będzie półelfki. Ona miała znacznie lepszy słuch niż człowiek, mogła zatem
zbierać informacje w innych sposób.

Poza rozmowami o roszczeniach Haedraka, większość plotek, jakie usłyszał Danilo,

dotyczyła gospodyni balu. Przyglądał się, jak Galinda Raventree niemal szybuje nad posadzką,
gromadząc razem pasujących do siebie gości i niemal tak samo energicznie rozpędzając tych,
którzy mogliby doprowadzić do konfrontacji. Ta kobieta jest cudem, pomyślał; często mówił
towarzyszom Lordom, że byłaby wspaniałym dyplomatą.

Towarzyszom Lordom? Danilo skrzywił się, uświadomiwszy sobie, że jeszcze nie oddał

hełmu Lorda Piergeironowi. Jego uwagę zaprzątało wiele innych spraw. Ale teraz z wielką
radością zostawi za sobą miasto i jego problemy i znacznie kształtować swoje życie w taki
sposób, który bardziej mu odpowiada.

Powrócił myślami do Lilly i poważnej rozmowy, jaką zamierzał odbyć z lordem

Rhammasem o obowiązkach wobec rodziny – wszystkich jej członków, niezależnie od tego,
czy urodzili się z prawego, czy nieprawego łoża.

Oddał pusty puchar mijającemu go służącemu i ruszył na poszukiwanie ojca. Nie było to

nic trudnego – podążył za aromatem fajkowego dymu do Sali, gdzie lord Rhammas i około
tuzina jemu podobnych prowadziło wojnę cienkimi, pomalowanymi kawałkami pergaminu.

Danilo nigdy nie lubił kart, ale grzecznie czekał, aż Rhammas znudzi się rozgrywką.

Wreszcie starszy mężczyzna rzucił karty na stół i oznajmił, że potrzebuje trochę świeżego
powietrza.

W odpowiedzi na cichą prośbę syna wyszli razem do ogrodu. Żaden z nich nie odezwał się

aż do chwili, kiedy Danilo był pewien, że nie są podsłuchiwani.

- Wszystko zostało przygotowane tak, jak chciałeś, panie.
Starszy mężczyzna skinął głową.
- Zatem wszystko gotowe? Dobrze.
- Dziwni mnie jednak pewna rzecz: czemu Lilly nie pojawiła się wcześniej? Nie

wiedziałeś o niej?

Rhammas posłał mu miażdżące spojrzenie.
- Sprawa została załatwiona. Są inne, znacznie ważniejsze.
Ważniejsze niż właśnie odnaleziona córka? Danilo nie powiedział tego głośno, lecz z

błysku gniewu w oczach ojca zorientował się, że nie zdołał usunąć ze swojej twarzy złości.
Cóż, skoro i tak ojciec poznał jego opinię na ten temat, równie dobrze mogą powiesić go za
owcę, jak i za barana.

- Nie mogę wyobrazić sobie czegoś ważniejszego – powiedział cicho.
- Zatem najwyraźniej nie słyszałeś o napadzie na powietrzną karawanę konsorcjum.
Po raz pierwszy ojciec powiedział w jego obecności o rodzinnych interesach. Zaskoczenie

wywołane tym faktem szybko ustąpiło; kiedy Danilo uzmysłowił sobie, jakie wnioski płyną z

background image

tych słów, pojawiła się irytacja, a potem przerażenie.

- Karawana była wspólnym przedsięwzięciem kilku rodzin – wyjaśnił Rhammas, nie

zwracając uwagi na zaskoczenie syna. – Przewozili klejnoty, miecze, posążki i tak dalej;
polecieli do Silverymoon, aby przywieźć tego więcej.

Słowa ojca zrobiły ponure obawy o bezpieczeństwo Bronwyn. Przesłała mu informację, że

zamierza dołączyć do powietrznej karawany organizowanej przez rodziny Ilzimmerów i
Gundwyndów, w której wykupili też przejazd Elaith Craulnober i Mizzen Doar.

- Polecieli – powtórzył.
Rhammas uznał to za pytanie.
- Gryfy, pegazy, duże ptaki. Sprytny pomysł, lecz wszyscy ostrzegaliśmy lorda Gundwynda,

że jeśli sprawy źle pójdą, straci fortunę. Te bestie były przynajmniej tak samo drogie jak
towar.

- Były?
Tym razem Danilo naprawdę zadał pytanie. Jeśli te dzikie bestie zostały zabite, atak musiał

być miażdżący!

Ojciec albo puścił to pytanie mimo uszu, albo postanowił nie wdawać się w tak

nieprzyjemne sprawy.

- Muszę przyznać, że dotychczas nie reagowałeś tak oszczędnie. To coś nowego.
Danilo nie zastanawiał się, czy to jest komplement, czy zniewaga. Jeśli w tej karawanie

jechali Bronwyn i Elaith, jedno z nich albo obydwoje mogą nie żyć.

- Czy ktoś ocalał?
- Och, lord Gundwynd zniósł to doskonale. To stary, twardy ptaszek; tego człowieka nie

zabiłoby się nawet tasakiem. Podobnie jak najemników i większości kupców. Karawana
straciła kilku strażników i pomocników oraz ładunek, rzecz jasna.

Była to jak na lorda Rammasa niezwykle długa wypowiedź. Uniósł fajkę w geście

oznaczającym koniec rozmowy. Zaciągnął się, zmarszczył czoło, po czym przyjrzał się jej
uważniej. Smuga dymu zniknęła. Mruknął coś niezrozumiale i odszedł, aby poszukać ognia.

Danilo rozejrzał się po sali w poszukiwaniu źródła dalszych informacji. Niedaleko

zobaczył Myrnę Cassalanter. Plotkarka mówiła coś cichym, rozgorączkowanym szeptem do
dwóch młodych kobiet – dziwnej pary, ponieważ jedna była przebrana za pasterkę i miała
nawet zdobiony wstążkami kij, a druga była owinięta futrem i nosiła na patyku wilczą maskę.
Ta, która strzegła owiec, i ta, która na nie polowała, słuchały z identyczną przyjemnością na
twarzy, a spojrzenia, jakimi obrzucały gospodynię, nie pozostawiały wątpliwości co do tego,
kogo Myrna obgaduje. Mimo to Danilo podszedł bliżej. Wprawdzie Myrna jest denerwująca,
lecz za to może się przydać.

- Widzicie, nasza Galinda ma długi – wyjaśniała – lecz aby wszystko wyglądało po

staremu, zamieniła klejnoty na szkiełka.

- Jej biżuteria wygląda tak samo jak zwykle – zauważyła jedna z kobiet, spoglądając na

szmaragdowy wisior na szyi Galindy.

- Te szkiełka to świetna robota, jeśli uznać fałszowanie biżuterii za sztukę. – Myrna

zamilkła, aby dodać wagi następnym słowom. – Najwyraźniej rodzina Ilzimmer tak uważa.

Na widok zbliżającego się Dana na jej twarzy pojawiło się paskudne zadowolenie.
- Lord Thann. Bez wątpienia słyszał pan o powietrznej karawanie? Oczywiście, że tak,

przecież to twoja rodzinna zainwestowała w ten interes.

W nacisku, jaki położyła na ostatnie słowo, kryła się paskudna insynuacja. Jaka, tego

background image

Danilo nie był pewien. Przywołał na twarz dobrotliwy uśmiech.

- Właśnie chciałem o to spytać. Czy wiesz coś więcej niż powszechnie wiadomo?
Kobieta przechyliła jasną główkę i przyjrzała się mu tak, jak handlarz końmi spogląda na

zwierzę od pługa, które można jeszcze sprzedać.

- Słyszałam, że korzenne wino z tegorocznych zbiorów będzie doskonale. Dziesięć butelek

będzie stanowić godziwą zapłatę.

Towarzyszki Myrny zmarszczyły brwi, najwyraźniej zdegustowane takim kupczeniem na

towarzyskim przyjęciu, ukłoniły się sztywno i odeszły.

- To dziwne, że szukasz odpowiedzi u mnie – rzekła Myrna, najwyraźniej świetnie się

bawiąc. – Są inni, którzy mogliby powiedzieć ci coś za mniejszą opłatą lub nawet za darmo.

Danilo nie był w nastroju do słownych pojedynków.
- Za krótką i szybka odpowiedź możesz spodziewać się dodatkowej butelki wina.
Kobieta wydęła wargi.
- No, dobrze. Ludzie plotkują, że to była robota kogoś z karawany. Bandyci byli dobrze i

odpowiednio uzbrojeni i kryli się w miejscu, które karawana wykorzystywała na postój.
Najbardziej podejrzany jest oczywiście Elaith Craulnober. Podróżowała z karawaną do
Silverymoon, lecz nie wrócił. Ale wiele osób widziało, jak brał udział w walce. Zniknął
wkrótce potem, jadąc na pegazie Gundwynda.

Ta wiadomość była niepokojąca, lecz nie całkiem zaskakująca. Niezależnie od tego, czy elf

brał udział w kradzieży, czy nie, i tak był podejrzany.

- A Bronwyn?
- Kto?
- Młoda kobieta, która kieruje „Zadziwiającą Przeszłością”. Byłaś w jej sklepie

przynajmniej z tuzin razy. Niska, długie brązowe włosy, duże oczy.

- Ach, ona. – Ton kobiety był lekceważący, niemal pogardliwy.
- Wiesz, co się z nią stało? – naciskał Dan.
Myrna wzruszyła ramionami, sprawiając wrażenie niezadowolonej z tego, iż zadaje się jej

pytania, na które nie zna odpowiedzi – nawet jeśli chodzi tylko o zwykłą handlarkę.

- Spytaj elfa. Był tam.
Wskazała na drugi koniec sali. Oczy Danila rozszerzyły się ze zdziwienia na widok

wysokiej, szczupłej postaci odzianej w ciemną purpurę i srebro. Elaith wybrał ozdobny strój z
dalekiej przeszłości, noszony zarówno przez ludzki, jak i elfy na dworach Tethyru. Albo miał
niezwykle wyczucie, albo jego kostium był czymś takim, jak zielony płaszcz w lesie – próbą
wtopienia się w otoczenie. Aby uczcić Haedraka, wiele osób nosiło purpurę.

Danilo podszedł do elfa tak szybko, jak tylko pozwalał mu na to tłum.
- Słyszałem, że miałeś pełną wrażeń podróż – zaczął.
Elf posłał mu szyderczy uśmiech.
Darujmy sobie grzeczność i przejdźmy do sedna sprawy. Kiedy opuszczałem Bronwyn,

była w dobrym zdrowiu, choć w podłym towarzystwie. Jest bardzo zaradną młodą kobietą.
Bardzo zaradną – podkreślił ze smutkiem.

Danilo zaczynał rozumieć, jak się rzeczy mają, i poczuł się winny, że zgodził się, aby

Bronwyn śledziła Elaitha.

- Zawsze miło mi o niej słyszeć – powiedział ostrożnie. – To moja stara przyjaciółka.
- I nowy Harfiarz – odparł elf. – Oszczędź mi sofistyki. Jestem śledzony przez Harfiarzy i

różnych innych. To nic nowego. Nie wiem, czy masz jakiś związek z zadaniem Bronwyn, i

background image

właściwie to mnie nie interesuje. Jestem natomiast pewien, że ciebie interesuje rezultat jej
pracy.

- Cóż, skoro o tym mówisz…
- Zarówno ja, jak i Bronwyn straciliśmy skarb podczas napadu… za który, mogę cię

zapewnić, nie jestem odpowiedzialny.

Jego słowa zatrzymały Danila w miejscu.
- Cóż, to tyle, jeśli chodzi o zręczną fintę, czyi wymianę atak-parowanie. Zostałem

rozbrojony, zanim zdołałem wyciągnąć miecz – powiedział.

Elf uniósł srebrną brew.
- Doprawdy? Tak łatwo wierzysz w moje słowa?
- Dlaczego miałbym postąpić inaczej?
- Wiele osób uznałoby twoje zaufanie za coś niemądrego – zauważył Elaith. – I nie bez

powodu.

Danilo wzruszył ramionami. To prawda, ale instynkt podpowiadał mu, że elf nie kłamie.

Bardzo chciał usłyszeć, co Bronwyn opowiedziałaby o ich spotkaniu, ale od dnia, kiedy elf
złożył przysięgę Przyjaciela Elfów, nie miał powodu, by wątpić w jego słowa. Tak naprawdę
Elaith był zadziwiająco szczery, niekiedy nawet bardziej niż Dan, który kazał go śledzić, a
teraz był bliski pozbycia się odpowiedzialności, jakiej wymagała przysięga.

- Tutaj również coś się zdarzyło. – W Kiku słowach opowiedział elfowi o swojej właśnie

odnalezionej siostrze. – Arilyn i ja ruszamy na wschód, aby spotkać się z nią w Suzail.

Elaith przyjrzał mu się z nieprzeniknionym wyrazem bursztynowych oczu.
- Czemu mi o tym mówisz?
- Nie wierzysz, że to tylko grzeczna rozmowa? – odparł z uśmiechem, który szybko zniknął.

– Muszę przyznać, że trochę szkoda mi opuszczać miasto. Zostałeś zaatakowany przez trena,
możesz być w niebezpieczeństwie. Przysięga Przyjaciela Elfów działa w obie strony. Waham
się, czy zostawić sprawę nie rozwikłaną. Arilyn ma jeszcze większe wątpliwości.

- Arilyn? – Ta wiadomość najwyraźniej zaskoczyła elfa. – Czyżby z mojego powodu?
- Niezupełnie – odparł Danilo, choć wyraz twarzy Elaitha sprawił, iż żałował, ze nie może

odpowiedzieć inaczej. – Jak wiesz, ostatnio księżycowe ostrze Arilyn zaczęło ją wzywać.
Ponieważ przez jakiś czas milczało, jest przekonana, iż jej obowiązek wobec elfiego ludu
dotyczy czegoś w Waterdeep. Być może twoje ostatnie nieszczęścia mają z tym jakiś związek.

- Wątpię – rzekł lekko Elaith – ale nie zastanawiaj się nad tym. Jeśli możesz, odprowadź

swoją niedawno odnalezioną siostrę do Suzail. Zima w Waterdeep to ponury czas. Dobrze
zrobisz, jeśli jej unikniesz.

Danilo wychwycił w tonie elfa nutkę ironii… oraz ostrzeżenie.
- Wątpię, by tegorocznym mrozom nie towarzyszyły jakieś rozrywki.
Elaith uśmiechnął się, ale samymi ustami; jego złote oczy były pełne tajemnic jak u kota.
- Tak, sądzę, że możesz mieć rację.
***
Tymczasem Arilyn zaliczała kolejne tańce z karnetu, przechodząc od jednego partnera do

drugiego i usiłując dowiedzieć się czegoś od każdego z nich. Powtarzała sobie, że to niczym
nie różni się od tego, co robiła jako uczennica mistrza szermierki. Złożone figury taneczne
przypominały tuziny układów, które ćwiczyła za młodu. Przewidywanie ruchów partnera w
tańcu niewiele różniło się od walki. Parowanie dowcipu flirtującego szlachcica miało wiele
wspólnego z pojedynkiem, zaś wbijanie w plecy brutalnych pogłosek przypominało celne

background image

pchnięcia ostrzem. Jednak o północy Arilyn była już wyczerpana. Szczęka bolała ją od
nieszczerych uśmiechów i powstrzymywania się od wyjątkowo wrednych uwag.

Było to szczególnie trudne, kiedy chodziło o rozmowy dotyczące odzyskania Tethyru.

Arilyn wciąż czuła ból po swoim zaangażowaniu się w nieszczęścia tego kraju. Spędziła
wiele miesięcy jako członek gildii zabójców, dowiadując się wiele o obecnych i przyszłych
władcach i przedzierając się przez sieć ich tajnych działań i najgorszych intryg. Jej ostatnią
misją dla Harfiarzy było „uratowanie” Isabeau Thione. Usunięcie potencjalnej dziedziczki
Tethyru umocniło prawa Zarandy, jak również wpływy wspierającej nową królową tethyrskiej
szlachty. Arilyn zrobiłaby wszystko, co w jej mocy, aby pomóc Harfiarzom, ale zbyt wiele
wiedziała o ludziach, których wspierali. Jej protesty zostały zbyte argumentami o politycznych
szansach, bezpiecznych szlakach handlowych i ważnych aliansach. Nikogo też zdawało się nie
obchodzić, że Isabeau szybko zaczęła zachowywać się również karygodnie, jak najgorsi
przedstawiciele tethyrskiej szlachty. Bawiła się w Waterdeep, częściowo korzystając z
funduszy Harfiarzy. Zdegustowana Arilyn porzuciła szeregi organizacji i skupiła całą swoją
uwagę na obowiązkach wobec elfów. A mimo to była teraz tutaj, tańczyła z następnym królem
Tethyru i prowadziła błahą rozmowę z cała salą szlachty, świadoma, że ktoś tutaj mógł
zapłacić za jej śmierć.

Na balach Galindy Raventree starano się unikać wszystkich ponurych tematów. Teraz też

nie mówiło się o śmierci Otha Eltorchula. Jedyne wyjaśnienie, jakie przyszło Arilyn do głowy,
było takie, iż Errya Eltorchul uznała, że należy utrzymywać tę wiadomość w tajemnicy jak
najdłużej, w nadziei, że uda się sprzedać stworzone przez uczniów zaklęcia i eliksiry jako
dzieło jej brata. Jedna rzecz była pewna: kiedy ta wiadomość wyjdzie na jaw, fortuna
Eltorchulów skończy się. Arilyn polubiła głowę tego rodu i wątpiła, by posunął się do takiej
nieuczciwości; możliwe, że pogrążywszy się w żalu, dał zbyt wiele swobody swojej
przekupnej córce.

Popularnym tematem wieczoru była za to opowieść o zasadzce zastawionej na karawanę.

Przyćmiła ona nawet wrażenie, jakie wywołały snujące się po sali tandetne, spasione imitacje
elfów, odziane w niewiele więcej ponad zielone i brązowe malunki.

Arilyn pilnie słuchała, o czym mówiło się w jej otoczeniu. Jedni utrzymywali, że kradzież

była zorganizowana przez elfiego lorda. Drudzy, mówiący ciszej i bardzo tajemniczo,
sugerowali, że zdrajca pochodził z jednej z rodzin konsorcjum, które wyłożyły pieniądze na
podróż karawany.

Lord Gundwynd znajdował się na samym końcu listy prawdopodobnych sprawców; w

końcu to on zapewnił latające wierzchowce i elfich strażników, i jego straty były olbrzymie. Z
drugiej strony elfi minstrele zauważyli z pewny niesmakiem, że Gundwynd używał elfich
najemników do tego samego, do czego orki używały podczas bitwy goblinów: by zwrócić
uwagę nieprzyjaciela i skłonić go do pokazania swoich pozycji, dając „cenniejszym”
wojownikom czas na zorientowanie się w sytuacji. Elfy wprawdzie nie mówiły, że to
Gundwynd zorganizował zasadzkę, lecz ich opinia o tym człowieku i jego metodach działania
była bardzo krytyczna.

Rodzina Amcathra sprzedawcy dobrej broni, straciła kilka drogich mieczy i sztyletów

wykonanych przez ich rzemieślników z Silverymoon, ale reputacja rodu była zbyt dobra, ale
została przez to zszargana.

Z rodziną Ilzimmerów było związanych wiele drobnych skandali. Boraldan Ilzimmer,

głowa rodu i człowiek niezbyt lubiany, podobno czekał na małą fortunę w kryształach i

background image

klejnotach, która miała przybyć karawaną z zachodu. Oczywiście kiedy plotki Myrny rozeszły
się, nikt nie był pewien, jak wielką część jego oficjalnych strat stanowiły prawdziwe klejnoty,
a ile bezwartościowe kolorowe szkiełka.

Była też rodzina Thann, która zdawała się maczać palce we wszystkim, co zdarzało się w

mieście, przynajmniej jeśli chodzi o handel. Według doniesień, ich straty nie były wielkie i
ograniczały się do tego, co zainwestowali w tę nową metodę podróży. Gdyby okazało się, że
rzeczywiście poinformowali i opłacili bandytów, ich inwestycja mogłaby szybko przynieść
duży zysk.

Te wieści bardzo Arilyn martwiły. Pamiętała o wojnach między rodami Waterdeep i nie

podobało jej się to, że stare czasy wracają.

Odszukała w tłumie lady Cassandrę. Kobieta odziana była w lśniącą srebrzysto-błękitną

suknię, która przypominała łuski syreny. Była jak zwykle spokojna i opanowana i nic nie
wskazywało na to, by w ogóle słyszała jakieś plotki, a co dopiero by dawały jej powód do
zmartwienia.

Widząc, że Cassandra żegna się z Galindą Raventree o niezwykle wcześniej porze, Arilyn

podążyła za starszą kobietą do jej powozu i wślizgnęła się do środka, nim zaskoczony foryś
zdążył zasłonić sobą drzwi.

- W porządku, Nelson – powiedziała lady Cassandra zrezygnowanym tonem. Przesunęła

się, aby zrobić jej miejsce, z rozbawieniem spoglądając na skrzydełka przy stroju Arilyn. –
Każ woźnicy okrążyć kwartał.

Nie odezwała się więcej, dopóki skrzypienie kół i turkot powozu nie zagłuszyły jej słów.

Odrzuciła na bok wolno opadające piórko.

- Czy w Kraju Faerie panuje spokój? Gubienie piór może być oznaką zdenerwowania. -

Och, przepraszam. – Arilyn, niemal wdzięczna za tę uwagę, zdarła z ramion denerwujące ją
skrzydła i niecierpliwym gestem wyrzuciła przez okno.

- Zakładam, że chodzi o coś bardzo ważnego?
- Pani mi to powie. – Szybko przedstawiła szlachciance cała sytuację. Na twarzy

Cassandry pojawiał się na przemian pokój i osłupienie.

- Plotki nie są całkowicie bezpodstawne – rzekła ostrożnie. – To prawda Thannowie nie

stracili za wiele, ale trudno przyjąć, że jeden z członków konsorcjum zdradził innych.

- Tak? Dlaczego?
- Odpowiedź jest dość oczywista. Przypomnij sobie nasze dzieje… i zniszczenia z czasów

Wojen Gildii, kiedy rodziny walczyły ze sobą na ulicach. Żaden z rodów nie sądzi, że teraz
wygra, dlatego nikt nie zaangażuje się w taką awanturę. Tylko przybysze z zewnątrz, którzy
usiłują wepchnąć nogę między drzwi, mogliby próbować tak głupiej rzeczy.

- Wcale nie tak głupiej – zauważyła półelfka. – Według moich informacji, w tej zasadzce

zginęły prawie dwa tuziny ludzi i elfów. Ładunek zniknął. Niektórzy mogą uważać to za
sukces.

Szlachcianka posłała Arilyn lekceważący uśmiech.
- Plotki są jak pijany człowiek – zauważyła. – Cały czas gada głupoty, aż wreszcie

wymknie mu się prawda, której inaczej nie mógłby powiedzieć.

- Na przykład jaka?
- Zastanówmy się nad Elaithem Craulnoberem. Niewielu odważyło się rzucać oskarżenia

na elfiego lorda, a jeśli już to zrobili, to odwoływali je potem przed Radą Lordów. Ci, którzy
upierali się przy swoim, nigdy nie byli w stanie udowodnić jego złych uczynków. Jednak tym

background image

razem Craulnober przesadził i prawa o nim będzie szeroko znana.

- Wątpię – powiedziała bez wahania Arilyn. – Znam Elaitha od kilku lat. Nie twierdzę, że

jest bez skazy, ale nigdy nie widziałam, aby działał tak otwarcie i tak głupio. Jest pewien
powód, dla którego jego potknięcia tak trudno zauważyć. Jest sprytny.

- Ograbienie powietrznej karawany było sprytnym pomysłem.
- Widziałam bardziej sprytne – odparła bez ogródek półelfka. – Zrobienie zasadzki

wymagało dobrej informacji, lecz niewiele sprytu. Nie widzę w tym udziału Elaitha.

Cassandra wbiła w nią niedowierzania spojrzenie.
- Bronisz go?
- Próbuję dostrzec wszystkie aspekty tej sprawy. Tutaj chodzi o coś więcej niż zwykły

bandycki napad. Danilo powiedział, iż powiadomił cię o śmierci Otha Eltorchula z rąk
trenów. Ostatnio Elaith został przez nich zaatakowany… w twojej willi.

Twarde spojrzenie szlachcianki ani na chwilę nie zmiękło.
- Jak przypuszczam, obarczasz odpowiedzialnością Thannów.
- Ja nie, lecz możliwe, że zrobi to Elaith.
- Rozumiem, i to tym bardziej uzasadnia zemstę przez atak na nasze interesy.
Jej rozumowanie było całkiem logiczne, lecz Arilyn pokręciła głową.
- Wiesz, kto zginął w tej zasadzce? W większości elfy. Wśród nich było czterech młodych

wojowników, którzy niedawno opuścili Evermeet. Byli Jeźdźcami Orłów i jednymi z
najbardziej szanowanych elfich wojowników. Niezależnie od tego, Elaith mógł zrobić, nie
wierzę, aby skazał tych chłopców na pewną śmierć.

- Czemu nie? Jeśli w karczemnych opowieściach jest choć ziarno prawdy, Elaith zabił w

swoim złym życiu setki osób.

- Ale nigdy nie zabił elfa – odparła z naciskiem Arilyn. – O ile wiem, nigdy. Przyznaję, że

nie jest to powód do chwały, ale jest to zasada elfiego kodeksu. Wszystko, co wiem o
Elaithcie Craulnoberze, każe mi wierzyć, że w tej sprawie jest niewinny.

Cassandra odchyliła się na oparcie i spojrzała na młodą kobietę lodowatym wzrokiem.
- Oczywiście zdajesz sobie sprawę z tego, co mówisz. Oskarżasz przynajmniej jedną

rodzinę o zdradę, kradzież i morderstwo. To bardzo poważne oskarżenia.

Półelfka nawet nie mrugnęła okiem.
- Ktoś bardzo dobrze i z wyprzedzeniem znał trasę karawany, po czym zastawił pułapkę. I

ktoś odpowiada za śmierć tych elfów. Moim zdaniem jest dopilnować, aby za to zapłacił. Jeśli
z jakiegoś powodu tego nie zrobię, najprawdopodobniej zrobi to Elaith Craulnober. Choć raz
powinna pani posłuchać tego, co mówią plotki, i nie traktować nas niepoważnie.

Kobieta skrzywiła się.
- Wezmę to pod uwagę – powiedziała niespodziewanie. – Sądzę, iż powinnam

podziękować ci za ostrzeżenie.

- Nie trzeba. Po prostu nie lekceważ go.
- Zatem umowa stoi – zgodziła się szlachcianka. – Nie wspomnę, że towarzyszka mojego

syna – podejrzana o to, że jest zabójcą, jak mi sama skwapliwie o tym przypomniałaś – węszy
wśród przedstawicieli mojej sfery w poszukiwaniu zdrajcy. I bez kierowania podejrzeń na
nasz dom wystarczy mi skandali! – Spojrzała na Arilyn z ukosa. – Czy jest jakaś szansa, że uda
się zawrócić cię z tej ścieżki?

- Nie ma.
Cassandra kiwnęła głowa, jakby spodziewała się tego.

background image

- W takim razie ja też cię ostrzegam. Z tego śledztwa nie wyjdzie nic dobrego ani dla

ciebie, ani dla Danila. Jeśli już musisz, miej oczy szeroko otwarte, miecz w dłoni i czuwaj nad
moim synem.

- Tak, jak robiłam to przez ostatnie sześć lat – powiedziała sztywno Arilyn.
- Doprawdy? To dziwne, biorąc pod uwagę, jak rzadko widać cię u boku Danila. Nie

przejmuj się. Twoje poświęcenie dla elfiego ludu jest godne podziwu, to pewne. Ach, znów
jesteśmy przy bramie. Oczywiście wrócisz na bal?

To był rozkaz, a nie pytasz. Ponieważ Arilyn nie widziała sensu w przedłużaniu tej

rozmowy, wysiadła i przyglądała się odjeżdżającemu powozowi.

Słowa lady Cassandry mocno ją zaniepokoiły. Aż do tej chwili opędzała się od

eleganckiego sarkazmu i drobnych przytyków tak łatwo, jakby to był natrętny komar. Była do
tego przyzwyczajona, gdyż nawet najbardziej butny ludzki szlachcic nie mógł równać się z
elfami, dla których półelfy były ulubionym celem złośliwości.

Jednak tym razem było inaczej; szlachcianka przedarła się przez zasłonę Arilyn niczym

mistrz miecza i trafiła ją prosto w serce. Użyła do tego najbardziej niebezpiecznej broni –
bolesnej prawdy powiedzianej prosto w oczy.

- Prawda to najostrzejszy miecz – mruknęła Arilyn. Te słowa umocniły ją w jej

postanowieniu; podkasała suknię i skierowała się w stronę posiadłości Raventree. Ona i
Danilo dotrą do prawdy, a ta broń posłuży do przecięcia fałszu i intryg, do przywrócenia
właściwego porządku rzeczy.

Jej uwagę przyciągnął lekki ruch. Było to jedno z odrzuconych przez nią skrzydeł; wiatr

zagnał jej na kamienny mur otaczający ogród Galindy. Leżało tam niczym umierający ptak na
tle ciemnego kamienia i wirujących w powietrzu suchych liści.

Arilyn nie była przesądna, lecz wydawało jej się, że to fałszywe skrzydło coś

przepowiada. Już raz odrzuciła iluzję i rezultatem tego była śmierć. Choć nie zawahała się w
swoim postanowieniu dotarcia do prawdy, nie mogła nie zastanawiać się kto, jeszcze może
paść ofiarą tego ostrego miecza.

***
Lilly szybko spakowała swoje rzeczy, nie mogąc doczekać się wyjazdu z Waterdeep ku

wolności. Nie było tego wiele – kilku ubrań, cenne kule snów, grzebień z kości słoniowej bez
kilku zębów, pogięty cynowy kubek i niewielki, ale dobrze zachowany zestaw nożyków i
wytrychów.

Wahała się przez chwilę, czy umieścić te narzędzia w worku, gdyż zdawały się nie

pasować do świetlanej przyszłości, jaka ją czeka. Jednak po namyśle wsadziła je do środka i
mocno zapięła tobołek. Nigdy nie wiadomo, czy jeszcze się nie przydadzą.

Drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że aż uderzyły o ścianę. Lilly podskoczyła i sięgnęła

po broń. Za późno, przypomniała sobie, już ją spakowałem.

Isabeau wpadła jak liść gnany wichurą, tak rozczochrana i wściekła, jakby była w samym

środku bitwy.

- Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha – zauważyła Lilly – i to niezbyt przyjaznego.
Ta uwaga wywołała słaby uśmiech na bladych ustach kobiety. Nieco oprzytomniała, lecz

wciąż biegała po pokoju, jakby szukała czegoś bardzo ważnego. Szczególnie zainteresował ją
płócienny worek Lilly.

- Wyjeżdżasz? – spytała, bawiąc się sznurkami mocującymi sakiewkę do pasa.
Lilly rzuciła worek za siebie.

background image

- Zabieram to do pralni, to wszystko.
Kobieta przyglądała się jej przez chwilę, po czym uśmiechnęła się.
- Na dole pytali o ciebie mężczyzna i kobieta.
Serce Lilly zamarło.
- Oczywiście – ciągnęła kobieta dalej – kiedy dowiedziałam się, czego chcą, udałam, że

jestem tobą. Mam powody, by na kilka dni opuścić to miasto. Nie masz nic przeciwko temu,
bym zajęła twoje miejsce, prawda?

Nim Lilly zdążyła się ruszyć, kobieta zamachnęła się sakiewką i mocno uderzyła ją w ucho.

Pokój zawirował, nagle poczuła pod kolanami twardą podłogę.

Potem Isabeau zadarła spódnicę i wymierzyła jej kopniaka prosto pod żebra. Pozbawiona

tchu Lilly nie mogła walczyć, kiedy Isabeau wepchnęła jej do ust pachnącą chusteczkę.

Następnie kobieta uklękła obok niej, niosła dłoń do ust i dmuchnęła, jakby chciała przesłać

jej pocałunek. W stronę twarzy Lilly poleciał czerwony pył.

Zaskoczona dziewczyna natychmiast uświadomiła sobie, co się stało. Wokół niej rozwinęła

się cienka mgiełka, która przesłoniła jej wolę działania i zdolność poruszania się. Czuła się
tak, jakby była w mocy kuli snów, lecz nie było w tym ani przyjemności, ani zapomnienia.
Choć Lilly nie mogła rozkazywać swojemu ciału, doświadczyła wszystkiego, co działo się
wokół niej. Poczuła drugi ogłuszający cios w głowę, a potem zaciskający się wokół jej
nadgarstków sznur i suchy zapach kurzu, gdy kobieta wepchnęła ją pod łóżko.

Poprzez unieruchamiającą mgiełkę Lilly słyszała skrzypienie starych drewnianych

schodów, zapowiadające nadejście jej wybawicielki. Walczyła bez skutku, by dać jej znać o
swojej obecności. Wreszcie z coraz większą rozpaczą nasłuchiwała, jak Isabeau zajmuje jej
miejsce.

Harfiarka była również niska i szczupła jak Lilly, i choć jej czerwone włosy nie były aż tak

gęste, jasne i lśniące, była do niej bardzo podobna. Wzięła sukienkę, którą Isabeau wyciągnęła
z bagaży Lilly, i dała jej wierzchnią tunikę i spodnie, w których przyszła do tawerny. Cynthia
zdziwiły nieco ciemne włosy Isabeau, lecz przyjęła wyjaśnienie o potrzebie zmiany wyglądu,
w czym pomógł jej za pięć miedziaków uczeń czarodzieja. Lilly nie potępiała Harfiarki za jej
łatwowierność, wiedziała, jak złodziejka potrafi być przekonująca.

Kiedy kobiety zamieniły się strojami, Isabeau przemknęła tylnymi schodami do alejki i

czekającego tam powozu.

Łóżko niebezpiecznie ugięło się, kiedy młoda Harfiarka usiadła na jego krawędzi. Nuciła

sobie, aby zabić czas do zamknięcia tawerny, kiedy na ulicach będzie wystarczająco ciemno,
by mogła wyjść.

Schody znowu zatrzeszczały, tym razem głośniej. Cynthia wstała i podkradła się do drzwi,

które powoli zaczęły się otwierać.

Ze swojego miejsca pod łóżkiem Lilly zobaczyła wielkie, zakończone pazurami łapy.

Włożyła całą siłę woli w daremną próbę wykrzyczenia ostrzeżenia.

Wreszcie cisza została przerwana, ale nie przez nią, lecz przez nagły atak trena. Potwór

skoczył do przodu i stęknął, zadając potężny cios.

Nie było czasu na krzyki, nawet gdyby Lilly mogła to zrobić. Harfiarka upadła ciężko na

ziemię. Oczy Lilly rozszerzyły się z przerażenia, kiedy krew dziewczyny zaczęła rozlewać się
w kałużę, a potem płynąć szerokimi strumykami w stronę łóżka. Wydawało jej się, że to
oskarżycielskie palce wskazujące na jej kryjówkę.

Mimo to była zaskoczona, kiedy wielka zielona łapa wsunęła się pod łóżko i złapała ją za

background image

spódnicę. Potwór wyciągnął ją stamtąd jednym ruchem, a potem postawił na nogi.

Jakimś otulonym przez mgłę zakątkiem umysłu Lilly pojęła, że może stać o własnych siłach.

Trucizna, którą podała jej Isabeau, zaczynała tracić swoją moc. Jednak ogromny strach był
niemal tak samo paraliżujący. Stała skamieniała niczym mysz przed drapieżnikiem,
spoglądając szeroko otwartymi oczami na szczerzącego w uśmiechu kły trena.

- Masz kilka bardzo interesujących snów – zauważyła istota melodyjnym głosem. – To

niemal wstyd, aby położyć im kres. Jednak, jak widzisz, jest to konieczne. To krok w stronę
końca, którego bardzo pragnę. Podobnie jak tego.

I tren pokazał jej kawałek pergaminu. Była to wiadomość, którą Isabeau ukradła brodatemu

mężczyźnie: szczegółowo opisana trasa powietrznej karawany. Na dole był podpis. Było to
nazwisko jej tajemnego ukochanego.

- Odnajdą cię i dowiedzą się, co zrobiłaś. Oczywiście będą winić za wszystko twojego

wymuskanego kochanka. Zapłaci za każdą stratę, za każdą śmierć. Twoja rodzina, rzecz jasna,
także. O tak, rodzina Thann również zapłaci.

Lilly pokręciła głową w pełnym udręki sprzeciwie. Jej kochanek nie ma z tym nic

wspólnego! To ona jest złodziejem, a nie on! Nigdy, przenigdy nie chce, by ktokolwiek przez
nią umierał!

Kiedy usiłowała nabrać powietrza, by zaprotestować, istota zaczęła się zmieniać. Jej

masywne ciało stawało się coraz wyższe i szczuplejsze, a rysy wyostrzały się.

Lilly pomyślała, że już rozumie, dlaczego Isabeau Thione ucieka przed takim

przeciwnikiem, dlaczego skradła jej szansę ucieczki i zmusiła ją, aby stawiła czoła temu
przystojnemu potworowi.

Morderczy gość uśmiechnął się, jakby świadomość, iż poznała jego prawdziwą naturę i

zamiary, sprawiała mu przyjemność. Potem uśmiech rozciągnął się i jego twarz przeobraziła
się w pysk jaszczura. Pojawiły się na niej łuski, a z kłów fałszywego trena pociekła ślina.
Uniósł w górę poplamione krwią Cynthii zakrzywione pazury. W jego oczach czaiła się chora
przyjemność. Zamierzał rozkoszować się jej przerażeniem tak, jak prawdziwy tren
delektowałby się jej ciałem.

Lilly postanowiła, że nie będzie zamykać oczu. Może nie żyła jak szlachcianka, ale na

pewno może zadecydować, jak chce zginąć.

Resztkami sił walczyła z unieruchamiającą ją trucizna. Wreszcie uniosła dumnie podbródek

i odważnie popatrzyła na stwora, kiedy jego mordercze pazury opadły.

background image

Rozdział dwunasty

Ranek wstał jasny i słoneczny. Na zachód od Waterdeep, za północną bramą, ciągnęły się

łagodnie pofalowane łąki, a za nimi rósł malowniczy las. Było to ulubione miejsce patrycjatu,
idealne do konnych przejażdżek i polowań. Dobiegające z oddali szczekanie ogarów i
podniecone okrzyki jeźdźców świadczyły o tym, że właśnie odbywa się gonitwa za lisem.
Błękitne niebo było upstrzone zataczającymi koła sylwetkami polujących jastrzębi. Słabe
uderzenia naganiaczy o drzewa miały zapędzić ofiarę ku czekającym na nią myśliwym.

Żadna ludzka postać nie zakłócała tego krajobrazu. W powietrzu czuło się zapach

schnących jesiennych dębowych liści, nieuchwytną woń ostatnich kwiatów, słodki aromat
jabłek i cydru, dolatujący z wozów, które z trudem toczyły się po ubitych piaszczystych
drogach w kierunku targowisk. Elaith Craulnober starał się skoncentrować na miłych rzeczach
i zapomnieć o niechęci do towarzyszącej mu kobiety.

W tak piękny dzień powinno to być łatwe. Jechał na swoim najlepszym siwym koniu, a na

poprzeczce umocowanej do łęku siodła siedział bez kaptura i uwięzi wędrowny sokół.

Mały sokół Myrny Cassalanter był spętany zgodnie z ludzką modą i siedział na jej ręce, na

skórzanej rękawicy. Elf powstrzymywał się od komentarza. Jeśli wytrzyma towarzystwo tej
okropnej kobiety i zdoła miło się uśmiechać, słuchając, jak ona radośnie zabija dobre imię
jednego po drugim przedstawiciela swojej sfery, z pewnością wybaczy jej traktowanie ptaków
łownych. W końcu cóż to znaczy dla elfa, którego wewnętrzny mrok przerasta i kontroluje
mrok Mhaorkiira?

Wreszcie kobieta zdjęła kaptur z głowy ptaka i rzuciła go w powietrze. Niewielki

drapieżnik poszybował wdzięcznie w poszukiwaniu ofiary i swobody.

- Mądrze robisz, że zajmujesz się tą sprawą – powiedziała Myrna, wracając do kwestii,

która była celem ich spotkania. – Pojawiły się plotki na temat strat, jakie ponieśli elfi
najemnicy Gundwyndów. Mówi się, że lord Gundwynd wiedziało ataku i wykorzystał elfy
jako mięso armatnie.

Uśmiechnęła się nieprzyjemnie.
- Z pewnością możesz wykorzystać tę sytuację. Wiele elfów porzuci służbę i Gundwyndów

i zacznie szukać innego pracodawcy. Pewnie będziesz w stanie wynająć ich za znacznie niższą
zapłatę.

- To ważna informacja – przyznał ostrożnie Elaith. Nie zacząłby rozsiewać tej plotki,

gdyby nie była ważna.

- Podejrzewa się równie Ilzimmerów – powiedziała z lubością Myrna. – To także możesz

wykorzystać. Krąży pewna wyjątkowo pikantna opowieść o Simonie Ilzimmerze, pomniejszym
mag lubiącym odwiedzać kurtyzany w odmienionej postaci. Tylko garstka ochroniarzy do
wynajęcia chce jeszcze mieć z nim do czynienia.

- To chyba nie jest coś, co by mi się przydało – powiedziała sucho Elaith – a

rozpowszechnianie takich plotek może narazić cię na niepopularność.

- Wręcz przeciwnie! Zapotrzebowanie na takie historie jest olbrzymie!
Elf musiał przyznać przed samym sobą, że zdanie Myrny na temat ludzkiej natury jest

nieprzyjemnie bliskie prawdy.

- Być może odpłacę ci podobną historią – powiedział. Kiedy Myrna z radością pokiwała

głową, dodał: – Mówi się, iż lord Gundwynd jest wściekły na swoją najmłodszą córką

background image

Belindę o to, że zadaje się z elfim stajennym.

Kobieta klasnęła w dłonie.
- Och, toż to bezcenna wiadomość! Belindę Gundwynd! Kiedy spogląda się na tę nadętą

małą wydrę, ma się wrażenie, że na jej łonie nie stopi się nawet naszyjnik z lody. Stajenny – to
i tak wystarczająco oburzające, a do tego elf! Nie wiesz, jak szlachetnie urodzeni brzydzą się
nimi.

- Och, mama o tym niejakie pojęcie – odparł, myśląc o pięciu trenach i szlacheckiej

rodzinie, która wynajęła ich, by go zabić. Ale już wkrótce próba zamachu na jego życie
zostanie pomszczona. Jego interesy w Skullport i Waterdeep pozostaną nie naruszone, gdyż ci,
którzy mają powody, by mu przeszkadzać, będą mieli teraz mnóstwo spraw na głowie. Kiedy
opadnie bitewny pył, prawdopodobnie ci ludzie już nie będą w stanie mu zagrozić,
przynajmniej przez długi, długi czas.

Być może będą to drastyczne środki, ale jego zdaniem zbyt długo czekał na wyrównanie

rachunków.

***
Bal kostiumowy trwał do świtu. Goście Galindy Raventree wypili toast na powitanie

nowego dnia, po czym rozeszli się, chcąc tę noc odespać. Danilo i Arilyn również wyszli. Po
zmianie kostiumów na mniej wymyślne ubrania udali się do „Zadziwiającej Przeszłości”, by
sprawdzić, co się dzieje z Bronwyn.

Młoda kobieta nie była zadowolona z rezultatów swojej wycieczki.
- Zdobyłam jedną z kul snów, których szukaliście – powiedziała. – Inne zniknęły, zanim

dotarłam do sklepu Mizzena. Ale znalazłam bardzo ciekawy klejnot.

Opowiedziała im o rubinie i jej podejrzeniach, że może posiadać jakąś magię.
Arilyn, która dotąd słuchała jej opowieści z niewielkim zainteresowaniem, usiadła

wyprostowana jak struna.

- Czy ten kamień miał wielkość ususzonej fasolki, był idealnie okrągły i miał niewielkie

zwijające się spiralnie fasetki?

Bronwyn kiwnęła głową.
- Tak. Znasz go?
Półelfka zaczęła spacerować po sklepie.
- Nie ma elfa, który by go nie znał! Słyszałaś o klejnotach kiira?
- To chyba jakieś kamienie pamięci – powiedziała ostrożnie Bronwyn. – Artefakty z

dawnych wieków, przekazywane w rodzinach z pokolenia na pokolenie. Legendy mówią, iż
zawierają połączoną mądrość ich wcześniej posiadaczy.

- To nie legenda – powiedziała krótko Arilyn – to prawda. Dawno temu jeden z właścicieli

kiira zwrócił się w stronę zła, a wtedy klejnot został w jakiś sposób skażony, aby
odzwierciedlić jego charakter. Rubin stał się złodziejem wspomnień – wspomnień innych
ludzi. Niejedna drużyna szukała go przez całe lata. Za tym kamieniem podążają kłopoty; te
osoby, które weszły w posiadanie rubinu, zostały wypaczone przez jego moc.

- Rubin zdobyli bandyci – powiedział Danilo ze złością. – Najpewniej sprzedali go jak

zwykły kamień, nie wiedząc, co mają!

- To już się stało – odparła Bronwyn. – Śladem rubinu trafiłam do pasera w Waterdeep. Po

krótkiej rozmowie opisał kobietę, która go sprzedała. Była młoda, ładna i krągła, rudoblond,
ubrana schludnie, choć nie bogato. Mówiła z mocnym akcentem z doków.

- Czy to nie brzmi znajomo?

background image

Arilyn i Danilo spojrzeli po sobie z zakłopotaniem.
- Ten opis niepokojąco pasuje do młodej kobiety, którą ostatnio poznaliśmy – przyznaliśmy

– przyznał Dan. – Sprawdzę to od razu. A co do kamienia… zakładam, że paser już go nie ma,
inaczej ty byś go dostała. Co ci powiedział o nabywcy?

- Nic nie mogło go nakłonić do udzielenia mi odpowiedzi, lecz domyślam się, że maczał w

tym palce Elaith Craulnober. Podczas podróży wspominał o kamienia, a on naprawdę potrafi
zastraszyć – dokończyła Bronwyn.

Po tych słowach zapadło długie, pełne zakłopotania milczenie. W końcu kobieta spytała:
- Czy mogę wam jeszcze w czymś pomóc?
Arilyn pokręciła głową i wstała.
- Trzymaj się od tego z dala. To cud, że Elaith pozwolił ci żyć. Nie drażnij go, zwłaszcza

teraz.

Wyszła zdecydowanym krokiem ze sklepu, kierując się w stronę Wieży Czarnokija.
- Dokąd idziemy? – spytał Danilo, choć doskonale wiedział, i wcale mu się to nie

podobało.

- Wspominałeś, że w żyłach Khelbena płynie elfia krew. On wie o magicznych

przedmiotach więcej niż ja kiedykolwiek słyszałam, zatem powinien także wiedzieć co niego
o kamieniach kiira. Zamierzam z nim porozmawiać.

- W jakim celu? – mruknął Dan.
Nie marudził już jednak więcej i szybko rzucił niewielkie zaklęcie, które przeniosło ich

przez solidne kamienne ogrodzenie, a potem kolejne, które zaprowadziło ich do wieży
arcymaga.

Khelben był w domu i zajmował się tróją uczniów. Zostawił ich pod opieką Laerel i

zaprowadził gości do prywatnego gabinetu, gdzie z powagą wysłuchał ich opowieści.

- Wniosek jest następujący – zakończyła Arilyn. – Czy to możliwe, że Mhaorkiira i kule

snów są ze sobą powiązane?

- Jest to całkiem prawdopodobne – zgodził się arcymag. Potem milczał przez długą chwilę.

– Z tego powodu musisz zostawić tę sprawę w spokoju.

- To niemożliwe. Jeśli Elaith naprawdę posiada kiira, powinien wiedzieć, że to jest bardzo

niebezpieczne – zaprotestował Danilo.

- On to wie – powiedział zrezygnowanym tonem Khelben. – Ponadto musicie zrozumieć, że

kiira ma moc kierowania swego właściciela w stronę zła. Śmiem twierdzić, że wasz
przyjaciel z własnej woli pokonał już kilka zakrętów na tej drodze. Niezależnie od tego, co
zamierza, nie podziękuje wam, że się wtrącacie. Dam wam taką samą radę, jaką wy daliście
Bronwyn: trzymajcie się od niego z dala. Trzeba się z nim uporać, ale nie zrobię tego ci,
którzy mu ufają.

Po krótkim wahaniu Danilo poddał się sile argumentów maga.
- Zrobię tak, jak powiedziałeś – rzekł z głębokim smutkiem.
***
Prosto z Wieży Czarnokija Danilo udał się do niewielkiej tawerny, gdzie często spotykał

się z podlegającymi mu Harfiarzami. Hector był tam o umówionej godzinie; na jego wąskiej,
pokrytej plamami twarzy malowało się zadowolenie.

- Zakładam, że wszystko poszło dobrze – powiedział Danilo, siadając w drewnianej loży

naprzeciw towarzysza.

Niski mężczyzna skinął głową.

background image

- Muszę jeszcze spotkać się z siostrą. Cynthia powiedziała, że jeśli trzeba będzie

przekonać kogoś, że kobieta cały czas znajduje się w pokoju, pozostanie tam przez całą noc i
poranek.

- Czy nasza przesyłka dotarła bezpiecznie do domu w sadzie?
- Byłam tan i pojechała dalej – potwierdził Hector. – Ona nie lubi zbytnio wsi. Słyszałem,

że cały czas na coś narzekała. Nasz człowiek dał jej konia z rzędem i dalej pojechała sama. –
Wzruszył ramionami. – Prawdę mówiąc, byli szczęśliwi, że się jej pozbyli. Sądzę, że jest
bezpieczna i znajduje się już daleko za miastem.

Ten opis wcale nie pasował do ciepłej i wesołej dziewczyny, jaką znał Danilo. Poczuł

niepokój.

- Opisz mi tę kobietę.
Hector zaśmiał się krótko.
- Najpierw obiecaj, że nie powtórzysz użytych przeze mnie słów mojej żonie, matce ani

kapłanowi.

Niepokój Danila jeszcze się pogłębił.
- Skoro ma tak zły charakter, skup się na jej wyglądzie.
- To łatwe – przyznał mężczyzna – ale obowiązują te same zasady dyskrecji. Niech

bogowie mi pomogą, co za figura! Jedyną rzeczą, którą stoi równie dumnie i bez podpórek,
jest Księżycowy Most prowadzący do Silverymoon. Piękna twarz, choć mężczyźnie zajmie
chwilę czasu, nim spojrzy tak wysoko. Oczy o barwie zimowego portera w czystym kubku.
Włosy jak ciemna chmura.

Danilo zerwał się tak gwałtownie, że drewniana ława aż pod skoczyła.
- Niech to, Hector, zabrałeś niewłaściwą kobietę!
Na twarzy młodego Harfiarza pojawił się wyraz takiego przerażenia, iż Danilo pożałował,

że nie może uspokoić go, że to nie jego wina.

Wypadł z tawerny i ruszył do Dzielnicy Portowej, jakby goniły go demony. Zeskoczył z

konia i zostawił go przed „Marynowanym Rybakiem” nawet bez przywiązywania. Przebiegł
przez całą tawernę i zaczął wspinać się po tylnych schodach.

Wykidajło półorg kazał mu zatrzymać się, po czym ruszył za nim po schodach. Zastopował

go jednak miecz Arilyn. Kobieta stała u szczytu schodów ze świecącym ostrzem w
wyciągniętej ręce, blokując przejście. Jej twarz był zacięta i ponura, wargi mocno zaciśnięte i
blade.

- Ściągnęło mnie tu księżycowe ostrze – zwróciło się do Danila – ale ostrzeżenie przyszło

za późno. Przygotuj się na najgorsze.

Choć jej słowa nie były całkiem zaskakujące, Danilo nie spodziewał się jednak, że będzie

je przepełniać tak głęboki, niemal przytłaczający smutek. Zostawił Arilyn, by zajęła się
półogrem, sam zaś wszedł do cichej komnaty. Przez dłuższą chwilę stał bez ruchu i przyglądał
się temu, co w niej zastał.

Cynthia leżała rozciągnięta na podłodze. Jej chude ciało okrywał zniszczony i połatany

strój barmanki. Gardło kobiety zostało rozpłatane aż do kości, a krew popłynęła po podłodze i
połączyła się z drugim strumieniem krwi.

Lilly leżała na boku. Jej oczy były otwarte i spokojnie wpatrywały się w przyszłość, która

dla niej już nie istniała.

Danilo opadł na kolana i delikatnie zamknął powieki młodej kobiety. Przeszył go żal, gdy

pomyślał o radości, jaką mógł wnieść w życie Lilly, a ona w jego.

background image

Potem zdjął z małego palca pierścień, na którym wyrzeźbiono konia i kurka – herb rodu

Thann – i wsunął go na dłoń Lilly. Podniósł drobne, zimne palce do warg…

background image

Rozdział trzynasty

Danilo nie wiedział, jak długo klęczał nad ciałem siostry. Czas rozpłynął się we mgle.

Niewyraźnie słyszał niski, melodyjny głos Arilyn wyjaśniającej wszystko półogrowi, który
najwyraźniej uważał się za opiekuna Lilly.

- Wiedziałem – stwierdził szorstkim głosem wykidajło, rzucając w stronę Danila

oskarżające spojrzenia. – Dobra dziewczyna, za dobra, że wyrosnąć na tych bagnach. Szkoda,
że dotarcie tutaj zajęło wam tak dużo czasu.

Danilo wstał.
- Nie mogę temu zaprzeczyć, panie. Pozwól mi coś dla niej zrobić. Jeśli to możliwe, czy

mógłby przysłać mi tutaj jakiegoś służącego? Zabieram ją do domu – powiedział stanowczo –
ale nie w takim stanie.

Półogr pokiwał głową i zawołał kogoś o imieniu Peg. Do komnaty wślizgnęła się chuda,

ciemnooka dziewczyna, która z siostrzaną delikatnością zaczęła zajmować się Lilly. Inni
służący ruszyli wypełniać polecenia. Nie chcieli przyjąć pieniędzy od Danila, była to ich
ostatnia przysługa dla zmarłej przyjaciółki.

Arilyn wzięła go za ramię i poprowadziła na dół, do tawerny. Danilo odmówił przyjęcia

butelki, którą półogr, najwyraźniej nie tylko wykidajło, ale i właściciel tego przybytku, posłał
do jego stołu. Nawet całkowicie trzeźwy i przytomny, z trudem odpychał od siebie czarną
mgłę smutku i żalu.

Ich gospodarz natomiast usadowił się przy stoliku pełnym pustych kufli i ponuro wpatrywał

się w resztki napoju w kubku; wyglądał jak człowiek, któremu zgasło ostatnie światełko.

W końcu Peg zeszła do tawerny i zaprosiła ich na górę. Lilly leżała odziana w prosta biała

sukienkę, którą dała jej jedna ze służebnych dziewek.

- Potrzebny będzie szal – powiedziała dziewczyna apatycznym, nieprzytomnym głosem,

przyglądając się ranom na gardle Lilly – albo może kwiaty. – Podziękowała skinieniem głowy,
gdy Danilo położył na jej dłoni kilka srebrnych monet, po czym ciężko wyszła z komnaty.

- Treny – stwierdziła cicho Arilyn, wskazując a cztery cięte rany. – Rozstaw szponów

pasuje.

W powietrzu wisiało nie wypowiedziane pytanie. Żadne z nich nie chciało nawet

zastanawiać się, co powstrzymało gadzich zabójców przed dokończenie zadania w typowy dla
nich sposób

- Szlachetnie urodzony mag, elfi łotrzyk, półelfka, a teraz Lilly – mruknął Danilo. – Gdzie

w tym wszystkim sens?

Arilyn pokazała mu niedużą świecącą kulę.
- Znalazłam to w pokoju Lilly. Jeśli to ona miała kiira, pieniądze, które za niego dostała,

już dawno się skończyły.

Szybko wziął kulę snów z jej dłoni i wsunął ją do buta.
- Lepiej, żeby nikt się o tym nie dowiedział. Odnajdę tego, kto to zrobił, lecz lis jest

ostrożny, gdy wie, że jego tropem podążają ogary. Czy w komnacie było coś jeszcze, co może
nam pomóc?

Półelfka zawahała się.
- Kawałek pergaminu. Jakiś liścik, jak sądzę, ale był zbyt zakrwawiony, by go rozwinąć,

nie mówiąc już o przeczytaniu. Lilly musiała sięgnąć po niego w ostatniej chwili i utopiła go

background image

we własnej krwi.

- Jakiej tajemnicy strzegła? – mruknął Danilo, przyglądając się nieruchomej twarzy siostry.

– Kogo dotyczyły jej ostatnie myśli?

W drzwiach pojawił się półogr.
- Wszystko gotowe – stwierdził ponuro. Odrzucając wszelkie propozycje pomocy, sam

zaniósł ciało Lilly do czekającego na nich powozu.

Zamknięty powóz powoli pojechał w stronę posiadłości Thannów. Kiedy Danilo i Arilyn

upewnili się, że został umieszczony w powozowni, ruszyli w stronę willi. Wieści o ich
przybyciu już dotarły do pana i pani. Cassandra czekała na nich drzwiach, jej twarz była blada
z wściekłości.

- Jak śmieliście przywieźć mi ją pod same drzwi? – spytała ostro.
Danilo zignorował ją – prawdopodobnie dama po raz pierwszy została obrażona w taki

sposób – i ponad jej ramieniem zwrócił się do ojca.

- Mój panie, Lilly była w niebezpieczeństwie. Musiałeś o tym wiedzieć, a jednak

powiedziałeś mi, że to tylko drobny kłopot. Teraz twoja córka, a moja siostra nie żyje. Przykro
mi, jeśli sprawia ci to ból, moja pani – tu zwrócił się do Cassandry – ale ta kwestia już dawno
powinna była ujrzeć światło dzienne.

Nim Cassandra zdążyła odpowiedzieć, do komnaty wpadł niczym pomiatany przez burzę

strach na wróble zarządca. Arilyn nigdy nie widziała służącego w takim nieładzie. Koszula
mężczyzny wyszła ze spodni, szarfa i symbol oznaczające jego pozycję leżały krzywo, zaś
pasma jego rzadkich piaskowych włosów stały na głowie niczym kawałki słomy. Lekka
opuchlizna górne wargi nadawała jego twarzy pewną asymetrię, którą u niego mężczyzny
można by uznać za łajdacki uśmieszek.

- Lord Gundwynd pragnie was widzieć, pani – ogłosił z godnością, lecz nieco niewyraźnie.
- Nie teraz, Yartsworth – stwierdzili zgodnie wszyscy obecni.
- Ale on nalega. – Zarządca ostrożnie dotknął czubkiem palca opuchniętej wargi.
- Wprowadź go – powiedziała oburzona Cassandra.
Niewysoki siwy mężczyzna wpadł do środka. Nim zdołał wykrztusić choć słowo, lady

Cassandra napadła na niego niczym wicher.

- To już przesada, Gundwynd! Możesz bezkarnie znęcać się nad swoimi sługami, lecz nie

pozwalaj sobie na poniewieranie osób zatrudnionych przez mnie.

Lord Gundwynd cofnął się o krok, nieco zbity z pantałyku, lecz zaraz odzyskał rezon.
- Rozumiem twoją aluzję – powiedział zimno. – Słyszałaś o moich kłopotach, ale któż o

nich nie słyszał?

- Ród Thann również poniósł straty – przypomniała mu.
- Gdyby tylko te straty skończyły się na zasadzce! – wybuchnął. – Wszystkie zatrudnione

przeze mnie elfy odeszły. Wiesz, jak trudno znaleźć jeźdźców powietrznych rumaków? A jakby
tego było za mało, słyszałem, że wszyscy elfiej krwi w mieście i poza nim zrezygnują z
korzystania z powietrznego transportu Gundwyndów i nie będą kupować ani sprzedawać
towarów przewożonych przez moją rodzinę. Na bogów, ten skandal może oznaczać dla mnie
ruinę!

- Przyjmij wyrazy współczucia – powiedział ironicznie Danilo. Arilyn zauważyła, że

zbliżył się przy tym do niej, jakby chciał – może nieświadomie – podkreślić swoją lojalność.

Lord odwrócił się do niego.
- Wkrótce tego pożałujesz! Wcale bym się nie zdziwił, gdybyś maczał palce w tej aferze, ty

background image

i ten elf, z którym trzymasz. Ta tutaj również – dodał, spoglądając gniewnie na Arilyn. – Cóż,
wkrótce prawda wyjdzie na jaw. Wytoczę proces Thannom i Ilzimmerom, i niech zajmą się
tym Lordowie!

Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Lord Rhammas był tak blady, że Danilo bał się, iż może

zemdleć.
Cassandra zrobiła krok w stronę męża, jakby jej bliskość mogła dodać mu sił.

- Próżne groźby, Gundwynd. Masz zbyt wiele do stracenia, by podjąć takie działania.
- Mojej rodzinie grozi ruina, niesława! Czy myślisz, że jeśli do tego dojdzie, będzie mnie

obchodzić, co stanie się ze mną?

Danilo zauważył w całej tej sprawie pewną logikę. Według Bronwyn, kule snów opuściły

sklep Mizzena tego samego dnia, gdy karawana Gundwynda powróciła do Waterdeep. Kobieta
opowiedziała mu też o popsutej magicznej torbie przeniesienia i niedużej kryształowej kuli,
która w niej pozostała. Lilly, która sprzedała rubin ukradziony z karawany, w chwili śmierci
miała przy sobie kulę snów. Był pewien, że rozwiązanie zagadki śmierci siostry wiąże się z
tymi wypadkami. Nie myśląc o konsekwencjach, Danilo sięgnął do buta i wyjął kulę snów,
którą Arilyn znalazła w komnacie Lilly.

- Czy wśród utraconego towaru były też takie przedmioty?
Twarz lorda Gundwynda przybrała odcień ciemnego fioletu i mężczyzna skierował wzrok

na Cassandrę. Przez kilka chwil dyszał i mruczał, aż w końcu przyznał, że rzeczywiście były.

- Umówiliśmy się – stwierdziła zimno dama – że nikt z nas nie będzie popierał sprzedaży

tych zabawek!

- Zgoda na ich dostarczenie została wyrażona na długo przed naszą umową. Zawarli ją

Mizzen Doar i Oth Eltorchul. Zgłoś się do którego z nich. – Jego oczy zwęziły się do szparek,
gdy przyglądał się kuli w dłoni Danila. – Skąd ją masz?

- Z uliczki za bazarem – skłamał gładko Danilo. – Złodzieje muszą być wyjątkowo obrotni,

skoro towar trafił już na ulicę.

Kupiec prychnął z niedowierzaniem.
- Wiedziałem! – wybuchnął. – Za tym wszystkim stoi rodzina Thannów i ten elfi lord.

Koniec z naszą umową, moja pani! Zanim to wszystko się skończy, doprowadzę was do ruiny.
– Przeciął powietrze gestem oznaczającym koniec rozmowy – a może egzekucję – obrócił się
na pięcie i wyszedł.

Cassandra odetchnęła głęboko, by się uspokoić, i zwróciła się do syna.
- Danilo, zadam ci to samo pytanie, co lord Gundwynd. Skąd wziąłeś tę piekielną rzecz?
- Była w posiadaniu Lilly – odpowiedział bez ogródek Danilo. – W świetle śmierci Otha

rozsądne wydaje się założenie, że to kule snów przynajmniej w części doprowadziły do
śmierci Lilly.

Arystokratka zbladła.
- Czy masz pojęcie… jakiekolwiek pojęcie… co właśnie zrobiłeś?
- Wiem, że miałem siostrę, że była w niebezpieczeństwie i potrzebowała mojej pomocy.

Wiem, że ją zawiodłem. Teraz ona nie żyje, a ja mam zamiar dowiedzieć się, dlaczego.

- Sentymentalne bzdury. – Spojrzała pełnymi złości niebieskimi oczami na półelfkę. – Czy

ty nie możesz przemówić mu do rozumu?

Arilyn tylko wzruszyła ramionami.
Cassandra westchnęła.
- Pozwól, że wyjaśnię ci, o co chodzi. Napaści na karawany zdarzają się często. Piraci,

background image

bandyci… to ryzyko zawodowe. Ta kradzież była niezwykła, ale mogliśmy w tajemnicy
wyjaśnić sprawę do końca. Nie wiadomo, dlaczego plotki zmieniły się w salonową
zgadywankę, w której wszyscy są podejrzani. Pokazując to… to coś… w chwili, gdy
Gundwynd bełkotał o zasadzce, tylko dolałeś oliwy do ognia. Jak myślisz, do jakich
wniosków dojdzie, gdy dowie się, co przywiozłeś do rodzinnej posiadłości? Czy myślisz, że
on nie doda dwóch do dwóch? Przez ciebie wygląda na to, że w tę kradzież uwikłany był
bękart Rhammasa!

- Nie takie były moje zamiary… – zaczął Danilo.
- Zamiary się nie liczą. Za to bardzo liczą się wrażenia. To może postawić ród Thann w

pozycji nie do obrony. Kiedy ten nowy skandal wyjdzie na jaw – a wyjdzie, bo zrobiłeś
wszystko, żeby tak się stało! – nikt nie uwierzy, że dziewczyna działała bez pomocy naszego
klanu.

- Jak rozsądna osoba może dojść do takiego wniosku? – sprzeciwił się lord Rhammas. –

Dopiero po napadzie na karawanę dowiedziałem się, że dziewczyna istnieje! Choć znałem ją
słabo, śmiem twierdzić, że moim zdaniem nie mogła brać udziału w tej plugawej sprawie.

- Och, a ja jestem pewna, że całe Waterdeep przyjmie twoje słowa tak, jakby powiedział je

sam Ao – odparła arystokratka. Jej gniewne spojrzenie przenosiło się z ojca na syna i z
powrotem. – Jesteście dwójką dzieciaków, które nie zauważają całości spraw, zaślepione
przez bezwartościową wywłokę!

- To wyjątkowo gruboskóre, nawet jak na ciebie – odpowiedział podobnym tonem Danilo.
- Myśl sobie, co chcesz, ale bądź mi posłuszny. Niech ta sprawa umrze razem z

dziewczyną. Ty i Arilyn narobiliście więcej kłopotów niż możecie naprawić urokiem
osobistym, pieniędzmi, walką i czarami.

Danilo przez dłuższą chwilę przyglądał się matce.
- Wybacz mi, moja pani, lecz muszę zauważyć, że twoje słowa można potraktować jako

groźbę.

- Naprawdę? – Jej uśmiech był ostry jak nóż. – Cieszę się, że tak mówisz. To dowód, że

jednak nie jesteś takim głupcem, jak wskazywały na to wydarzenia dzisiejszego dnia!

- Ale…
- Dosyć – przerwała mu zimnym, rozkazującym tonem. Nagle zmieniła taktykę. – Czy

będziesz zadowolony, jeśli uznamy dziewczynę za członka rodziny i pochowany ją w
grobowcu Thannów?

To ustępstwo zaskoczyło Danila, jego gniew nieco złagodniał.
- Dziękuję, ale szczerze mówiąc, to nie zakończy tej sprawy.
- Być może nie – mruknęła Cassandra – ale zrobimy wszystko, co w naszej mocy.
***
Arilyn opuściła willę Thannów, pozostawiając Danila, aby omówił z lad Cassandrą

kwestię pogrzebu Lilly. Podążyła za Isabeau do sadów, gdzie potwierdziła i tamtejszych
farmerów opowieść przekazaną Danilowi przez Hectora.

Isabeau wyjechała wkrótce po tym, jak ratownicy umieścili ją w bezpiecznym miejscu,

wcześniej jednak zdążyła obrazić farmerów, którzy ryzykowali własne bezpieczeństwo dla
podopiecznych Harfiarzy. Odnalazłszy ślad konia Isabeau, Arilyn zaczęła zastanawiać się,
dokąd kobieta mogła się udać i jakiego przyjęcia tam oczekiwała.

Wyglądała na to, że ambicje lady Isabeau idą w górę szybciej niż spódnice kurtyzan. Kilka

miesięcy wcześniej, kiedy znaleźli ją na drodze na północ od Wrót Baldura , była szczęśliwa,

background image

że w ogóle opuściła zapomnianą wioskę gnomów, w której spędziła całe życie. Waterdeep
radowało ją, podobnie jak skromny majątek, który tam na nią czekał – spadek po matce, która
została zmuszona do opuszczenia miasta i nie zabrała niczego ze sobą. Teraz zdawało się, że
Isabeau nie wystarcza już przemiana ze służebnej dziewki w damę o pewnej pozycji i majątku.
Ze złodziejki stała się morderczynią.

Arilyn była tego pewna; nie wiadomo, czy Isabeau była odpowiedziała za los maga Otha

Eltorchula, czy nie, ale pozostawiła Lilly na pewną śmierć, a to czyniło ją równie winną,
jakby sama poderżnęła dziewczynie gardło.

Kobieta potraktowała także bez litości zwierzęta, które towarzyszyły jej w drodze. Zmusiła

wypożyczonego konia do szybkiego biegu, zupełnie nie przejmując się jego bezpieczeństwem.
Poprzedniej nocy była pełnia i każdy z siedmiu odłamków, które podążały po niebie za srebrną
kulą, świecił tak jasno jak błędny ognik, ale nawet problem wykorzystania światła nie
usprawiedliwiał tak szybkiego galopowania po nierównym tereni.

Arilyn podążyła tropem Isabeau. Droga była teraz szersza, las przeszedł w uprawne pola.

Minęła kilka zadbanych chatek, przejechała przez sad pełen późnych owoców i dotarła do
imponującej wiejskiej posiadłości.

Nie wiedziała, do kogo należą te ziemie. Wielu bogatych kupców z Waterdeep miało farmy,

stajnie lub wiejskie posiadłości na północy. Jednego mogła być jedna pewna – właściciel
miał dość dziwne upodobania.

Dworek i otaczający go mur wybudowano z szarego kamienia w ponurym odcieniu, który

zdawał się stapiać z nadchodzącym zmrokiem. Na murach i wieżach pełniły straż gargulce,
głównie w postaci uskrzydlonych kotów z wampirycznymi uśmiechami. Arilyn nawet nie
próbowała wejść przez strażnicę, choć wartownicy zdawali się bardziej zajęci grą w kości niż
swoimi obowiązkami. Gdy grupa chłopów ciągnących wóz wypełniony płodami późnego lata
zbliżyła się do bramy, Arilyn zostawiła konia w cieniu sadu i wyjęła z juków długą, cienką
linę.

Przekradła się na tyły dworku i rzuciła linę. Pierwszy raz jej nie udało się, ale za drugim

razem lina zaczepiła się o jednego z gargulców. Szybko wspięła się na mur i chowając się za
rozrośnięty wiąz, spuściła sznur po drugiej stornie muru i ześlizgnęła się na dół.

Podczas gdy kucharze targowali się z chłopami o cenę marchwi i kapusty, a strażnicy

zwracali uwagę głównie na kucharzy, Arilyn wkradła się do budynku przez kuchenne wejście.
Tam postanowiła poczekać na nadejście nocy. Jej decyzja okazała się trafna, ponieważ ciężkie
gobeliny i draperie, które miały na celu ocieplenie pomieszczenia, zapewniały mnóstwo
kryjówek.

Gdy zrobiła się ciemno i cicho, Arilyn wyszła na korytarz. Nikt jej nie zaczepiał;

najwyraźniej służący mało przejmowali się swoimi obowiązkami pod nieobecność pana.
Sprawdzała po kolei każdą sypialnię. Wszystkie były puste; widocznie szlachetnie urodzona
rodzina przebywała poza rezydencją.

Wreszcie na końcu długiego korytarza, w pobliżu balkonu wychodzącego na ogród, Arilyn

zobaczyła zamknięte drzwi. Nacisnęła klamkę, lecz drzwi nie otworzyły się. Wyjęła z torby
kawałek cienkiego papieru i podsunęła go pod klamkę, by złapać klucz, po czy włożyła do
zamka wytrych. Niestety, klucz został wyjęty, ale ponieważ włamywanie się nie było jej obce,
wkrótce pokonała zamek i ostrożnie otworzyła drzwi.

Przez okrągłe okno umieszczone wysoko na jednej ze ścian wpadało do środka światło

księżyca, oblewając swym blaskiem śpiącą kobietę i jej bujne czarne loki rozrzucone na

background image

poduszce. Bez wątpienia było to Isabeau Thione. Arilyn uważnie rozejrzała się po komnacie,
nim zdecydowała się na działanie.

Komnata miała luksusowy, lecz nieco makabryczny wystrój. Łoże było ogromne, przykryte

ciężką kapą z czerwonego jak krew aksamitu. Draperie z podobnego materiału tworzyły
baldachim i zwieszały się z okien. W rogu pokoju pełniła straż rzeźba mężczyzny z głową kota,
a uskrzydlone koty-gargulce gapiły się na nią z kolumienek i półek rozwieszonych po całym
pomieszczeniu. Poza śpiącą Isabeau, jedyną żywą istotą w komnacie był zwinięty w nogach
łóżka bury kot. Na jej widok zwierzę uniosło głowę, spojrzała na nią sennie, ziewnęło i znów
poszło spać.

Arilyn zaczęła poszukiwać ukrytych drzwi. Po rozsunięciu jednej z aksamitnych zasłon

ujrzała balkon. Na wypadek, gdyby była konieczna szybka ewakuacja, przywiązała do barierki
kawałek liny, po czym odwróciła się w stronę śpiącej Isabeau.

Skoczyła na łóżko i chwyciła ją za nadgarstki, unieruchamiając jej ręce nad głową. Kot

miauknął i zniknął pod łóżkiem, a kobieta obudziła się z mało eleganckim krzykiem.

- Nie krzycz, bo połamię ci palce – powiedziała cicho Arilyn.
Groźba była bardzo poważna, gdyż dotyczyła najcenniejszego narzędzia pracy złodzieja.

Już prędzej tancerka wolałaby stracić władzę w nogach, a artysta oczy.

Isabeau znieruchomiała.
- Co ty tutaj robisz?
- Właśnie miałam zapytać cię o to samo. – Arilyn szybko rozejrzała się dookoła. – Co to za

miejsce? Tu jest więcej kotów niż w całym Cormyrze.

- To posiadłość Eltorchulów – powiedziała dumnie kobieta. – Jestem tu na ich zaproszenie.
- A któż cię zaprosił?
- Oczywiście lord Oth. On i ja jesteśmy… bliskimi przyjaciółmi.
Arilyn zastanawiała się, jakie jeszcze oszustwa i mroczne czyny Isabeau mogą kryć się za

tą przechwałką. Zdecydowała się na atak.

- Kłamiesz – powiedziała.
Isabeau nie połknęła jednak przynęty.
- Skąd wiesz?
- Lord Oth nie żyje. Co ty na to? – spytała Arilyn.
W oczach kobiety pojawiła się panika.
- Puść mnie, a powiem ci wszystko, co wiem – powiedziała zduszonym głosem.
Arilyn odsunęła się nieco i stanęła przy łóżku, splatając ręce na piersi. Była barmanka

usiadła i odgarnęła włosy z twarzy, która nagle pobladła.

- Jesteś pewna, że nie żyje? Kto go zabił?
Ciekawe, pomyślała Arilyn, że od razu doszła do takiego wniosku.
- Skąd wiesz, że jego śmierć nie była wynikiem choroby lub wypadku?
Kobieta cicho prychnęła.
- Na ile go znam, powiedziałabym, że to cud, iż przeżył tak długo.
- Wydałaś się jednak zmartwiona, słysząc o jego śmierci.
- Naturalnie! Lord Oth był bogatym i potężnym człowiekiem. Mógłby okazać się przydatny.

Widzisz to? – Isabeau uniosła dłoń, by pochwalić się różowo-złotym pierścieniem na
środkowym palcu. – Dał mi ten pierścień i powiedział, że mam go pokazać, kiedy będę
chciała skorzystać z tej posiadłości.

- Wybrałaś ciekawy moment, by wykorzystać pierścień – powiedziała zimno Arilyn. –

background image

Kobieta, której miejsce zajęłaś, nie żyje.

Isabeau nawet nie mrugnęła okiem.
- I co z tego? Dzielnica Portowa to niebezpieczne miejsce.
- Szczególnie, gdy w okolicy kręcą się treny.
- Treny? – Kobieta uniosła okryte jedwabiem ramię. – To słowo nic dla mnie nie znaczy.
Półelfka próbowała się uspokoić.
- Dobrze, w takim razie co cię łączyło z Lilly?
- Z kim?
Jej znudzony, drwiący ton i wyzywające spojrzenie zdenerwowało Arilyn. Wiedziała, że

ma dwie możliwości: może grać w grę tej kobiety według własnych zasad lub pozwolić, by
tamta potraktowała ją jak pionka we własnej grze.

Uderzyła w piękną, szyderczo uśmiechniętą twarz, po czym podniosła Isabeau za włosy.
- Zacznijmy od nowa – zaproponowała zimnym, niebezpiecznym tonem.
W oczach Isabeau pojawił się strach. Ostrożnie zdjęła dłonie Arilyn ze swoich włosów.
- Mówisz o tej rudej służebnej dziewce. Tak, zajęłam jej miejsce, słyszałam jak mężczyzna

i kobieta mówią o wysłaniu młodej kobiety w bezpieczne miejsce za miastem. Czemu miała to
być ona, a nie ja? Wykorzystałam tę okazję tak, jak tonący chwyta rzuconą linę. Odmówiłabyś
takiemu człowiekowi pomocy, żądając, by zginął, podczas gdy ty zastanawiałabyś się, czy ktoś
inny nie jest tego bardziej wart?

Arilyn złożyła ręce na piersi. W jakim to szambie?
- Uciekałam przed elfem. Wiesz, którym. Polowała na mnie.
Półelfka starała się zachować obojętny wyraz twarzy, rozważając usłyszane rewelacje.

Musiała przyznać, że historia Isabeau wydaje się prawdopodobna. Wiele miesięcy wcześniej
Elaith obiecał Danilowi, że pozwoli Isabeau żyć. Być może elfi łotrzyk uznał, że już
wystarczająco długo dotrzymywał obietnicy. Jeśli rzeczywiście podążał za Isabeau,
najprawdopodobniej to on stał za śmiercią Lilly. Miał tyle rodzajów broni, że mógł bez trudu
imitować ślady pazurów trenów. Z pewnością Elaith miał pewną wiedzę na ten temat.

W tym momencie w jej umyśle pojawiła się inna, jeszcze mroczniejsza myśl. Może treny-

zabójcy, na których natknęła się w willi Thannów, nie przygotowywali zasadzki, lecz przyszli
na umówione spotkanie? Errya Eltorchul powiedziała, że jej brat prowadził interesy z
Elaithem. Być może doszło między nimi do konfliktu i elf postanowił doprowadził do śmierci
Otha. A kiedy został nakryty razem z trenami, zabił kilka z nich dla zatajenia prawdy.

Arilyn musiała jednak od razu przyznać, że byłoby to wyjątkowo mało prawdopodobne. Po

pierwsze, groziło zemstą trenów. Po drugie, Elaith razem z pięcioma trenami mógł ją bez trudu
pokonać, a wtedy nie byłoby świadka zdarzenia, który mógłby o tym opowiedzieć. Ale z
drugiej strony, jak sama mówiła lady Cassandrze, nigdy nie słyszała, by Elaith zabił innego
elfa.

Ponownie zwróciła uwagę na czujnie obserwującą ją Isabeau. W słowach kobiety mogło

być ziarno prawdy, lecz Arilyn nie ufała jej i nie mogła uwierzyć, że Isabeau tak po prostu
znalazła się w tawernie Lilly. Wiedziała, co mogło zaprowadzić Elaitha do drzwi Lilly, i
potrafiła bez trudu wyobrazić sobie, że Isabeau miała w tym swój udział.

- Jaka sama mówiłaś, Dzielnica Portowa to niebezpieczne miejsce – powiedziała, udając,

że przyjmuje wyjaśnienia kobiety. – Niedawno Lilly sprzedała paserowi duży rubin i pewnie
miała sporo gotówki.

Oczy Isabeau pociemniały z wściekłości, kobieta zaczęła walić pięściami w łóżko.

background image

- A to mała oszustka!
Natychmiast jednak zauważyła swój błąd, uświadomiła sobie, że została podstępnie

nakłoniona do powiedzenia tego, czego nie zamierzała powiedzieć. Pragnienie zemsty i
wściekłość tak wykrzywiły jej twarz i pozbawiły ją urody, że Arilyn aż zaparło dech w
piersiach.

Z trudem powstrzymała się przed odruchowym zrobieniem kroku do tyłu. Ostatnim razem

cofnęła się podczas przypadkowego spotkania z ranną panterą, ale był to raczej taktyczny
manewr niż objaw strachu. Teraz zobaczyła w Isabeau prawdziwe niebezpieczną kobietę.

W tej samej chwili, gdy ta myśl pojawiła się w głowie Arilyn, Isabeau zeskoczyła z łóżka

niczym kot i rzuciła się, ale nie na nią, lecz na rzeźbę mężczyzny z głową kota. Popchnęła ją z
całej siły w stronę półelfki.

Arilyn instynktownie uchyliła się, a kamienna rzeźba wyciągnęła rękę i oparła się o ścianę

dla utrzymania równowagi. Namalowane oczy nabrały głębi, a potem blasku.

Isabeau najwyraźniej nie spodziewała się tego. Wskoczyła z powrotem na łóżko i oparła

się plecami o wezgłowie. Jej oczy były ogromne z przerażenia.

Człowiek-kot rzucił się na Arilyn z odsłoniętymi w zabójczym uśmiechu kłami o barwie

alabastru. Dziewczyna rzuciła się w stronę magicznego strażnika i przeturlała pod nim.

Potem szybko podniosła się i wyjęła miecz, choć wiedziała, że to niewiele jej da. Kot,

mimo iż poruszał się błyskawicznie, był przecież z kamienia.

Zwierzę wyciągnęło łapę w jej stronę. Arilyn zadała cios; komnatę rozświetliły iskry, gdy

stal uderzyła o kamień. Druga łapa kota zacisnęła się na ostrzu i wyrwała miecz z dłoni Arilyn.
Człowiek-kot odrzucił ostrze w drugą stronę komnaty i zamachnął się łapą.

Arilyn nie zdążyła uniknąć ciosu, ale na szczęście została tylko posiniaczona, a nie ciężko

ranna. Kamienny kot miał schowane pazury, a zatem na razie bawił się nią. Kiedy wysunie
szpony, będzie po niej.

Pod wpływem impulsu Arilyn rzuciła się na Isabeau i zerwała jej sygnet z palca. Uniosła

go w stronę kota i nakazała stworowi zatrzymać się.

Przez przerażająco długą chwilę magiczny strażnik przyglądał się jej nieprzeniknionymi

kocimi oczyma. Arilyn wolała nie myśleć, co by było, gdyby okazało się, że się pomyliła.

Ale na szczęście kot odwrócił się i posłusznie poszedł na swoje miejsce. Przyjął elegancką

pozę, a światło w jego oczach przygasło. Arilyn odetchnęła z ulgą.

- Nie myśl, że to już koniec – powiedziała Isabeau i jej ciemne oczy błysnęły z

zadowolenia.

Półelfka usłyszała głowy i szybkie kroki służących wspinających się po schodach. Zaczęli

walić w drzwi.

Najwyraźniej był to sygnał do kolejnego ataku. Uskrzydlone gargulce zaczęły się poruszać.

Arilyn skoczyła po miecz i przykucnęła, gotowa do walki. W przeciwieństwie do pierwszego
przeciwnika, gargulce tylko wyglądały tak, jakby były z kamienia. W rzeczywistości były
żywymi istotami, a to, co żyje, może też umrzeć.

Uchyliła się przed atakującym stworem i zadała mu cios zza pleców. Ostrze przecięło

nietoperzowe skrzydło. Stwór spadł na łóżko, rozrywając poszwę i rozrzucając dookoła
pierze.

Isabeau zaczęła cofać się w stronę okna, najwyraźniej zamierzając skorzystać z liny Arilyn.
- Nie tym razem – mruknęła półelfka. Skoczyła na kobietę i chwyciła ją za nocną koszulę.

Potem mocno popchnęła ją w głąb komnaty, a sama stanęła przy oknie, aby uniemożliwić jej

background image

ucieczkę.

Tymczasem zaalarmowani słudzy zdążyli już znaleźć prowizoryczny taran i teraz walili nim

w drzwi. Z każdym uderzeniem deski coraz bardziej zapadały się do środka.

Arilyn spojrzała groźnie na Isabeau.
- Jeszcze z tobą nie skończyłam.
- Ależ skończyłaś. – Kobieta wskazała na drzwi. Sztaba zaczynała już pękać.
Półelfka przeskoczyła przez barierkę balkonu i zaczęła zsuwać się po linie. Nie miała

innego wyjścia, jak tylko się wycofać. Isabeau nie mogłaby jej oficjalnie oskarżyć, lecz gdyby
słudzy Eltorchulów znaleźli ją na terenie posiadłości, miałaby wielkie kłopoty. Kary za
najście domów lordów bywały bardzo surowe.

Pobiegła przez ogród w stronę liny, którą zostawiła ukrytą za wiązem. Szybko wspięła się

na mur i wróciła do sadu; czekająca na nią klacz przycwałowała do swojej pani.

Arilyn chwyciła łęk siodła i wskoczyła na nie. Pochyliła się nisko nad szyją klaczy i kazała

jej ruszać w stronę Waterdeep. Trzeba będzie zająć się Isabeau, lecz sama nie może tego
zrobić.

W jej głowie pojawiło się pytanie, którego nie zadawała sobie od wielu lat: kto uwierzy w

słowo znanego zabójcy?

***
Drzwi pękły i wpadły do środka, a za nimi pół tuzina służących. Isabeau ściągnęła koszulę

nocną pod samą szyją i cofnęła się, jakby to najście nie było próbą ratunku, lecz zagrożeniem
jej godności.

Jedna z pokojówek chwyciła kapę i nakryła nią ramiona Isabeau.
- Co się stało, pani? Jesteś ranna?
Drżąca Isabeau uśmiechnęła się do swojej widowni.
- Nie, i to dzięki waszej szybkiej reakcji. Jakiś mężczyzna wszedł przez balkon. Chyba

chciał mnie okraść, ale rzeźby obudziły się i zaczęły z nim walczyć. To było straszne, straszne!

- Uspokój się, pani – rzekła pokojówka. – Jak widzisz, magia pana zapewni ci

bezpieczeństwo.

- Po tym wszystkim nie mogę tu zostać! – wykrzyknęła Isabeau. – Natychmiast osiodłajcie

mojego konia.

- Do świtu pozostało jeszcze wiele godzin – zaprotestował jeden z mężczyzn, ale wzrok

Isabeau spowodował, że ustąpił. – Możemy posłać z tobą strażnika.

- Byłabym za to niezmiernie wdzięczna. Może zajmiecie się przygotowaniami, podczas gdy

ja będę się ubierać? – zaproponowała.

Służący wycofali się, zostawiając Isabeau samą. Była wściekła. Gwałtownie otworzyła

szafę i zaczęła wyrzucać na łóżko bogate ubiory, jednocześnie zastanawiając się, co dalej
robić. Bez opieki Otha była w trudnej sytuacji. Ta przeklęte półelfka sprowokowała ją do
wypowiedzenia słów, które mogą świadczyć o tym, że miała coś wspólnego z napaścią na
powietrzną karawanę.

I co jej to dało? Skarb zaginął. Towary zostały przewiezione do Skullport, ale skradziono

je, nim Diloontier zdążył je zabrać w jej imieniu. Tak w każdym razie twierdził. Isabeau wcale
by się nie zdziwiła, gdyby okazało się, że handlarz perfumami oszukał ją.

I co teraz? Nie ma żadnego bogactwa, ma mało pieniędzy i dwa pracowite ogary na jej

tropie. Isabeau dobrze wiedziała, że Arilyn i jej przystojny towarzysz są niezmordowani, gdy
chodzi o jedną z tych ich małych krucjat. Przeklinając pod nosem, wyciągnęła spod łóżka

background image

nieduży podróżny kuferek i zaczęła wrzucać do niego ubrania.

- Zabierasz to, co do ciebie nie należy – rozległ się za jej plecami zimny męski głos.
Isabeau odwróciła się, osłaniając ręką gardło. W cieniu stała wysoka, szczupła postać i

uśmiechała się z rozbawieniem.

Jej serce zaczęło szaleńczo bić. Poczuła dziwne zawroty głowy, a podłoga zaczęła kołysać

się, jakby była zaczarowanym dywanem, który zaraz uniesie się do lotu. Chwyciła się
baldachimu, żeby nie upaść.

- To ty! – wydyszała. – To ty za mną podążałeś!
- Najwyraźniej jesteś bardziej zaskoczona niż powinnaś być – odpowiedział intruz.
- Co masz zamiar ze mną zrobić? – spytała drżącym głosem.
W jego uśmiechu było szyderstwo.
- Rola delikatnej panienki nie pasuje do ciebie. Nie mam zamiaru cię zabijać.
- To co w takim razie?
- To ostrzeżenie, nic więcej. Nie szukaj kul snów. Nie będę tolerował dalszego wtrącania

się.

Isabeau postanowiła odwrócić jego uwagę od siebie.
- Będziesz jednak musiał znosić wtrącanie się dwojga ciekawskich, który już są na twoim

tropie. Znasz ich. To półelfka Arilyn i lord Thann.

Mężczyzna przyjął jej słowa w milczeniu. Potem uniósł dłoń, ukazując niewielką świecącą

kulę.

- Jeśli staną mi na drodze, zginą… ale najpierw dowiem się, jakiej śmierci boją się

najbardziej.

Isabeau zaśmiała się, i ta odrobina zuchwałości w dużej mierze pomogła jej odzyskać

spokój.

- To tyle, jeśli chodzi o chwalebną ideę honoru wśród towarzyszy.
Jego dłoń wysunęła się w stronę kobiety z szybkością atakującego węża. Isabeau obróciła

się w momencie zadania ciosu, dlatego ręka mężczyzny tylko lekko musnęła jej policzek.

- Posłuchaj mnie uważnie – powiedział intruz niskim, drżącym z wściekłości głosem. – Nie

chcę cię więcej widzieć. Sytuacja na południu zmieniła się i teraz będziesz mile widziana w
swojej ojczyźnie. Jedź tam jak najszybciej.

Mężczyzna zniknął w obłoku gryzącego dymu, a wkrótce potem powietrze z cichym sykiem

wypełniło pustkę spowodowaną jego zniknięciem. Nagły wiatr szarpnął włosami i koszulą
Isabeau, po czym ucichł.

Kobieta odgarnęła ciemne loki z twarzy i uświadomiła sobie, że jej kolana drżą jak osika.

Opadła na łóżko i zaczęła zastanawiać się nad całą sytuacją.

Tethyr, kraj jej przodków. Sugestia mężczyzny doskonale pasowała do jej nowych ambicji.

Ale zdecydować się na podróż na dalekie południe to jedno, zaś rzeczywiście udać się tam to
coś zupełnie innego. Nie miała opiekuna, miała niewiele pieniędzy i małe szanse na
wzbogacenie się przed nadejściem zimy. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem był powrót do
Waterdeep i odzyskanie utraconego skarbu. Kiedy tego dokona, powróci do ojczyzny w
wielkim stylu.

Tak, tak właśnie postąpi. Isabeau wstała, całkowicie zdecydowana, i zaczęła upychać w

kuferku szaty należące do jakiejś kobiety z rodu Eltorchul. Zdobędzie kule snów, nawet już
wie, jak do nich dotrzeć.

Niech półelfka i jej adorator polują na magiczne zabawki, a ona będzie podążać za nimi,

background image

tak jak szakal za stadem polujących lwów. Szakale z reguły najadają się do syta.

Wcale nie martwiła się tym, że powodu kul zginęło wiele osób – w tym niektóre z jej ręki.

Ją czeka inny los. Arilyn i Danilo są potężnymi buforami. Jeśli zginą, Isabeau będzie
wiedziała, że musi się wycofać.

Kończąc pakowanie, zaczęła nucić. Służący, którzy zanieśli jej rzeczy do stajni i pomogli

jej wsiąść na konia, z podziwem komentowali jej odwagę i żywotność.

- Nic mi się nie stanie – zapewniła ich. – Na pewno sobie poradzę.
***
Danilo wiedział, że śni, ale ta świadomość wcale go nie pocieszała. Obrazy, nie związane

ze sobą i całkowicie surrealistyczne, pojawiały się jeden po drugim podczas jego płytkiej,
niespokojnej drzemki.

Mały biały kotek bawiący się na dziedzińcu. Nagłe nadejście nocy i pojawienie się sowy.

Mała dziewczyna biegnąca za piłką na ulicę, nieświadoma, że zbliża się powóz… Próbował
coś zrobić, ale okazało się, że nie jest w stanie odezwać się ani poruszyć.

Chłodna dłoń dotknęła jego czoła. Danilo, wciąż zatopiony w sennych obrazach,

błyskawicznie zareagował na nowe zagrożenie. Chwycił szczupły nadgarstek i pociągnął. Z
wielką ulgą odkrył, że nareszcie może się poruszyć. Szybko przekręcił się i przytrzymał intruza
pod sobą.

Znajomy głos wypowiedział jego imię. W końcu wyrwał się z koszmaru i ujrzał twarz

Arilyn. Patrzyła na niego spokojnie, co sprawiło, że poczuł się jeszcze bardziej zażenowany tą
całą sytuację.

- Czy moje zabezpieczenia i zamki są tak kiepskie, że byłaś w stanie przedostać się przez

nie? – spytał.

- Pewnie tak – odpowiedziała łagodnie – choć to Monroe mnie wpuścił.
- Aha. – Dan odsunął się i pozwolił jej wstać. – To pocieszające. – Wstał i zaplótł ręce na

plecach, próbując rozciągnąć zesztywniałe ciało. – Gdzie byłaś?

- Pojechałam za Isabeau.
Zamarł w połowie przeciągania się.
- Jak sądzę, nie żyje.
- Żyje.
- Jesteś niezwykle pobłażliwa. W tym wypadku jednak nie sądzę, bym się z tobą zgadzał.
- Dostanie za swoje – powiedziała z przekonaniem Arilyn. – I to już wkrótce, jak

przypuszczam.

Spojrzał na nią, ostro.
- To znaczy?
- Isabeau twierdzi, że zajęła miejsce Lilly, by ratować życie, gdyż gonił ją Elaith

Craulnober. Dan, nim temu zaprzeczysz, pomyśl, że Elaith najpewniej ma Mhaorkiira.
Pamiętaj, że Lilly mogła go sprzedać.

Danilo odwrócił się do okna. Nadchodził świt, lecz ciemne chmury zasłaniały zachodzący

księżyc.

- Elaith już raz polował na Isabeau i mogę wyobrazić sobie, że znów to robi, ale nie chcę

myśleć, że to on zabił Lilly.

- Istnieje taka możliwość.
- Wiem – przyznał Dan z westchnieniem i potarł twarz rękami, jakby chciał do końca się

obudzić. – Polubiłem tego łotrzyka i naprawdę myślałem, że dotrzyma swojej obietnicy.

background image

Ostatnio jednak odkryłem, że powinien zacząć wątpić, w moją ocenę tych, którzy mnie
otaczają. Nie wiem, co myśleć o śmierci Lilly, lecz czuję się tak, jakbym wraz z cała rodziną
stał na ruchomym piaskach.

- I razem ze mną – dodała cicho Arilyn.
- Nie. Ty robisz to, co musisz.
- Ale efekt jest taki sam. Dane i nie dotrzymane obietnice. Chcesz wiedzieć, jak stoją

sprawy i komu możesz zaufać?

Umilkła. Przez dłuższą chwilę sprawiała wrażenie zmartwionej, jakby walczyła w jakiejś

niewidzialnej bitwie.

- Musisz z nią porozmawiać – powiedziała nagle. – Z Lilly. Wezwij kapłana, przywołaj jej

ducha. Dowiedz się, kto ją zabił, i uspokój swój umysł. Dowiesz się, czy to był Elaith, czy też
nie, i wtedy będziesz mógł zacząć działać.

Przyglądał się jej ze zdumieniem.
- Przecież elfy w to nie wierzą. Kłóciłaś się ze mną w sprawie możliwości wskrzeszenia

Otha.

- Nie podoba mi się to, ale to kwestia elfiej tradycji, a nie zasad. Teraz właśnie tego

potrzebujesz.

Myśl, że jest gotowa odrzucić elfie skrupuły, uznając za ważniejsze jego troski, poruszyła

go do głębi. Łagodnie dotknął jej policzka.

- Dziękuję.
Kobieta odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi.
- Lepiej zabierajmy się do tego.
Danilo powstrzymał uśmiech.
- Masz rację. Jeśli będziemy się ociągać, możemy znaleźć się w sentymentalnej sytuacji.
Półelfka spojrzała podejrzliwie przez ramię, jakby sądziła, że śmieje się z niej.
- Później – stwierdziła krótko – i mam zamiar trzymać cię za słowo.
- W takim razie – odparł Danilo, próbując znaleźć w tej całej sytuacji coś

przyjemniejszego – chyba mogę ci obiecać, że będzie to bardzo krótka rozmowa.

Pojechali do Miasta Umarłych, ogromnego ogrodu, gdzie spoczywało wiele, bardzo wiele

pokoleń mieszkańców Waterdeep, od najlichszego pospólstwa po legendarnych bohaterów z
dawnych czasów. Miasto otaczały wysokie mury, a przy każdej z wymyślnych bram z kutego
żelaza stali strażnicy. Ochrona działała w obie strony: nie pozwalała hienom cmentarnym
bezcześcić grobów i zatrzymywała mieszkańców Miasta w obrębie murów. W Waterdeep
bowiem umarli nie zawsze spoczywali w pokoju.

Przez chwilę Danilo żałował decyzji, jaką podjął. Z pewnością Lilly zasługiwała na

spokój.

- Ona zasługuje na sprawiedliwość – powiedziała stanowczo Arilyn.
Spojrzał na nią zdziwiony.
- Od kiedy to czytasz w moich myślach?
- Tylko w twojej twarzy. Zróbmy to, po co tu przyszliśmy.
Podjechali w milczeniu do bramy i przywiązali konie. Strażnicy wpuścili ich. Ruszyli

przez teren Miasta Umarłych, mijając po drodze olbrzymie, rzeźby i nieduże marmurowe
budowle. Tu i tam stały budynki mające niewiele więcej ponad płytką fasadę, gdyż ich drzwi
prowadziły nie do wnętrza gmachu, lecz do wymiarowych bram.

Danio zatrzymał się przed rzeźbą białego konia i zrywającego się do lotu kruka. Nigdy

background image

wcześniej herb Thannów nie wydawał mu się tak odpowiedzi. Oba zwierzęta były związane z
podróżą – koń pomagał w wędrówkach za życia, a jeśli legenda choć częściowo mówiła
prawdę, kruk był przewodnikiem duszy po śmierci.

- Lilly jest tutaj. – Danilo wskazał głową w stronę niedużego, niskiego budynku stojącego

tuż za rzeźbą.

Arilyn nacisnęła klamkę.
- Zamknięte. Mam się włamać?
- Nie trzeba. – Danilo położył dłoń na marmurowym łbie kruka. Grobowca strzegła magia i

tylko członkowie rodziny mogli wejść do środka. Drzwi otworzyły się cicho i ukazały się
puste pomieszczenia.

Dan wyjął pochodnie z uchwytu przy drzwiach i zapalił ją, po czym zajrzało środka. Na

umieszczonych w ścianach drzwiach napisano imiona pochowanych tutaj zmarłych. Nie
widział jednak nowego napisu oznaczającego miejsce spoczynku Lilly.

- Nie tak się umawialiśmy – mruknął. – Miała leżeć w głównym pomieszczeniu, aż zostanie

przygotowane ostateczne miejsce jej spoczynku. Może lady Cassandra kazała przenieść ciało
Lilly na część cmentarza przeznaczoną dla pospólstwa albo nawet na nie oznaczoną działkę.
Jeśli tak, odpowie za to!

Znaleźli dozorcę, żylastego krasnoluda, odpoczywającego na trawie obok wiecznego

ognia. Krasnolud grzał się w jego płomieniach, leżąc na plecach z rękami za głową i butami
opartymi o nagrobek.

Arilyn chrząknęła; dozorca podniósł się i otrzepał siedzenie, a potem tę samą rękę

wyciągnął do Danila.

- Przykro mi z powodu straty, jaką ponieśliście.
Częste powtarzanie tych słów pozbawiło je jakiegokolwiek współczucia. Danilo uścisnął

wyciągniętą rękę.

- Strata to odpowiednie słowo. Nie mogę znaleźć ciała mojej siostry. Miało być

pochowane w rodzinnym grobowcu.

- A o którą rodzinę chodzi?
Dan powiedział mu, a krasnolud z namysłem podrapał się po głowie.
- Wydaje mi się, że przybyłeś za późno, chłopcze. Ta rodzina szybko pozbywa się sług i

takich tam, co? Ceremonia zakończyła się wczoraj.

Dan i Arilyn spojrzeli na siebie ze zdziwieniem.
- Miała odbyć się dopiero jutro. Gdzie została pogrzebała?
- Nie pochowano jej. Została spalona. – Krasnolud splunął w wieczny ogień i podziwiał

spowodowany tym syk, jakby miał ilustracją jego słów.

- Kto jest odpowiedzialny za tę pomyłkę? – Arilyn wyraźnie była oburzona.
- To nie pomyłka. Mieliśmy takie polecenie.
- Naprawdę? – spytał zimno Danilo. – A kto mógł wydać taki rozkaz?
- Ona nie jest stąd, za co powinienem zapalić świeczkę wszechmocnemu Clangeddinowi! –

odpowiedział gwałtownie krasnolud. Położył tępy palec na nosie i zadarło w górę.

Danilo zaczynał mieć coraz gorsze przeczucia.
- Czy nie mówisz przypadkiem o lady Cassandrze Thann?
- Zakładam, że ją znasz.
Danilo, choć wcale nie miał takiego zamiaru, pokręcił głową.
- Nie – powiedział i uświadomił sobie, że mówi prawdę. – Nie, nie sądzę, bym ją tak

background image

naprawdę znał.

background image

Rozdział czternasty

Danilo znalazł matkę w ogrodzie. Kobieta była zatopiona w lekturze ciężkiej księgi

spoczywającej na jej kolanach. Szybko rzucił zaklęcie, które przygotował w drodze do domu,
zrodzone z kipiącego w nim gniewu.

Zamierzał zmienić słowa w księdze lady Cassandry w oskarżycielskie przypomnienie

umowy, którą zawarli poprzedniego dnia. W chwili kształtowania zaklęcia poczuł jednak, że
magia umyka mu i traci nad nią kontrolę.

Atrament na otwartej stornie księgi stopił się w czarną plamę, która następnie przybrała

barwę krwi i wybuchła płomieniem.

Lady Cassandra zerwała się na równe nogi ze zduszonym okrzykiem. Cenna księga spadła z

jej kolan, a unoszący się z niej dym zwijał się i skręcał w daremnej próbie utworzenia słów,
które poprzedniego dnia wypowiedzieli Dan i jego matka i które on umieścił w zaklęciu.
Umowa została złamana i zaufanie Danila legło w gruzach, ale zaklęcie nie mogło jej sobie
przypomnieć.

Arystokratka przez dłuższą chwilę przyglądała się synowi, powoli uspokajając się.
- Słucham cię – powiedziała w końcu.
- Teraz ja złożę ci obietnicę – odpowiedział cicho, lecz zdecydowanie Danilo. – Dowiem

się, co się stało się z Lilly, mimo wszelkich twoich wysiłków, by to uniemożliwić. Czemu,
matko? Biorąc pod uwagę wydarzenia tego dnia… ostatnich dziesięciu dni… należałoby zadać
sobie pytanie, co masz do ukrycia.

- A właściwie po co? – odparła. – Cała ta sytuacja jest hańbiąca. Córka barmanki w

rodzinnym grobowcu? Co ty sobie myślałeś?

- Zgodziłaś się, ustaliliśmy to!
- Dla twojego własnego dobra. Gdybym ci nie ustąpiła, nie spocząłbyś tak długo, póki

wszystko w każdym szczególe nie wyglądałoby tak, jak to wymyśliłeś.

- I teraz także nie spocznę. – Danilo przyglądał się matce, próbując pojąć, co kryje się za tą

piękną, spokojną twarzą. – Wcale nie interesuje cię Lilly? Jej życie, jej los?

- Nie i nie mam zamiaru dłużej o tym rozmawiać. Ani teraz, ani kiedykolwiek indziej.
- Niech to, matko, jesteś uparta jak pełnej krwi elf!
Jego słowa w końcu zrobiły na niej wrażenie. Na twarzy kobiety pojawiła się

konsternacja, jednak Cassandra szybko opanowała się.

- Powinieneś staranniej dobierać słowa. Niektórzy w tym mieście mogliby z twojej uwagi

zbyt wiele wyczytać.

W umyśle Danila pojawiło się straszliwie, nieprawdopodobne podejrzenie. Może Lilly

została zamordowana dlatego, że była dzieckiem szlacheckiego rodu, które miało w swoich
żyłach więcej niż odrobinę elfiej krwi. Najpierw zaatakowano Arilyn. Potem Elaitha. Być
może ktoś pragnie pozbawić ród Thann wszelkich kontaktów z elfami.

Być może pragnienie Cassandry, by wyprzeć się swojego pochodzenia, jest tak silne, że

uderza we wszystko, co mogłoby jej o tym przypominać.
Szybko- Być może usłyszysz, że Elaith Craulnober przyłożył rękę do śmierci Lilly –
powiedział, gdy był już w stanie spokojnie mówić. – Nie zaprzeczam, że jest to możliwe, ale
dowiem się prawdy. Do tego czasu nie popieram żadnych kroków przeciwko niemu. –
Przerwał, po czym dodał z wyraźnym wysiłkiem: – Ani przeciwko innym osobom elfiej krwi.

background image

Jego matka oniemiała; jak sięgał pamięcią, po raz pierwszy nie była w stanie wykrztusić z

siebie ani słowa.

- Ty śmiesz wydawać mi polecenia? – powiedziała w końcu.
- W pewnym sensie tak. Nasi elfi przodkowie mogą być sprawą bardzo dalekiej

przeszłości, ale chcę, żebyś wiedziała, że jestem z tego dumny.

Z niesmakiem potrząsnęła głową.
- Khelben! – mruknął, wypowiadając imię arcymaga jak przekleństwo. – Musiałeś

dowiedzieć się od niego. Trzeba przyznać, że wybrał doskonały moment, by skończyć z
małomównością i tajemniczością!

- Czy to prawda. Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
- A dlaczego miałabym powiedzieć? Przez całe pokolenia nikt o tym nie pamiętał! Nie ma

potrzeby, by otwierać szafy i pozwalać szkieletom panoszyć się po okolicy.

- Fortuna rodu Thann została zbudowana na handlu niewolnikami – przypomniał jej. –

Uważasz, że lepiej mieć wśród przodków łowców niewolników niż elfy?

- Uważaj, co mówisz – powiedziała, kipiąc z gniewu – i gdzie stąpasz! Elaith Craulnober

zrobił o krok za dużo i zapłaci za swoją arogancję. Uważaj, by nie upaść razem z nim.

Odeszła, pozostawiając Danila pośród ruin podtrzymywanych przez lata iluzji.
***
Arilyn czekała w umówionej tawernie, aż pojawił się księżyc i dopalił ogień w kominku.

W końcu zjawił się Danilo, osmagany wiatrem niczym marynarz i bardziej niż kiedykolwiek
zatroskany. Opadł na ławę i odgarnął z twarzy wilgotne włosy.

- Przepraszam. Spacerowałem po Morskim Murze.
Było to dobre miejsce na rozważania. Nawet w najpiękniejsze dni wiał tam ostry wiatr,

pełen soli, piany i tajemnic. Nic nie oddzielało biegnącej tam ścieżki od wysokiego urwiska
prowadzącego wprost do lodowatej wody poniżej. Można było iść godzinę wzdłuż muru i
przez ten czas nikogo nie napotkać.

Arilyn rzuciła parę monet na stół i wstała. – Chodźmy.
Ruszyli na północ wykutymi w kamiennym murze schodami, a potem przez długi czas szli

wzdłuż muru. Blask księżyca migotał na niezmordowanych falach. Odpływ odsłonił połcie
pąkli rozpaczliwie czepiających się muru. Nie słyszeli niczego poza odgłosem fal
rozbijającym się o brzeg. Arilyn pomyślała, że nigdy nie widziała bardziej samotnego i
opuszczonego miejsca.

- Od czasu do czasu przychodzę tutaj – odezwał się nagle Dan. – Szum fal oczyszcza mój

umysł, pomaga mi myśleć z większą jasnością. Ale dzisiaj mi nie pomógł.

Opowiedział jej o rozmowie z lady Cassandrą i swych straszliwych podejrzeniach.
- Zawsze czułem się oddalony od rodziny, ale nigdy nie uświadamiałem sobie, jak mało o

nich wiem. Nawet nie pomyślałem, że mogliby zwrócić się przeciwko swoim pobratymcom.

- Tak bywa – odpowiedziała krótko, gdyż słowa Dana przypomniały jej własną tragiczną

historię.

Po chwili wahania doszła do wniosku, że jej opowieść może przynieść mu jeśli nie

pocieszenie, to przynajmniej poczucie wspólnoty.

- Moja matka umarła, kiedy miałam zaledwie piętnaście lat – powiedziała. – Półelf w tym

wieku to właściwie dziecko. Jej księżycowe ostrze znalazło się w moim posiadaniu. Zawsze
tego chciała i nawet zaczęła szkolić w tym kierunku, lecz jak wiesz, odeszła, nim mogła
przekazać mi wszystko, co powinnam wiedzieć. Rodzina matki przybyła do Evereski na

background image

pogrzeb. Wszyscy byli odziani w długie szaty i zakapturzeni, zgodnie z wymaganiami
tradycyjnej elfiej żałoby. Słyszałam, jak kłócą się o miecz i jego los. Nie chcieli, abym go
dostała, ale w końcu zostawili go w moim posiadaniu. Dopiero dużo pojęłam, dlaczego. Żaden
z nich nie sądził, że półelf może posługiwać się księżycowym ostrzem. Oczekiwali, że zginę,
kiedy tylko spróbuję nim walczyć, a wtedy rodzina odzyska miecz Amnestrii. Nie ostrzegli
mnie jednak ani słowem ani też niczego nie wyjaśnili.

Danilo zacisnął w gniewie wargi.
- Nic o tym nie wiedziałem.
- Bo to nie jest coś, o czym bym chętnie mówiła. Minęło wiele czasu, nim zrozumiałam, że

rodzina mojej matki nie jest zła ani bezmyślna. Wręcz przeciwnie. Po prostu nie należałam do
ich świat. Według nich, półelfy nie należą do ich ludu i dlatego nie są warte troski. Brzmi to
surowo, lecz mają swojej powody, by tak uważać.

- Mimo wszystko zostałaś pozostawiona sama sobie, i to w bardzo młodym wieku.

Rozumiem, jak to musiało być trudne.

Arilyn zatrzymała się i położyła mu dłoń na ramieniu. Bez słowa objęli się, dwie ciemne

sylwetki na tle nocnego nieba.

- Nie jesteś sam – powiedziała cicho. – Nigdy.
Gdy tak stali, w jej umyśle pojawiła się cieniutka nić, której obecność zawsze wyczuwała,

ale nigdy tak mocno. Teraz zrozumiała, co ona oznacza. Połączyła ich elfie zjednoczenie,
głęboka psychiczna i duchowa więź. Nie była pełna – żadne z nich nie było zdolne do
nawiązania więzi baśniowego ludu, która sięgałaby aż do głębi duszy – lecz i tak oznaczała
coś więcej niż tylko zetknięcie ciał czy serc.

- Ty również – odpowiedział cicho na jej nie nazwane słowami myśli.
Potem Danilo wziął ją w ramiona, jakby była odzianą w jedwab panienką, a nie

wojowniczką. Ku swemu zdziwieniu odkryła, że wcale jej to nie przeszkadza. W tej chwili
ludzkie pożądanie wydawało jej się równe naturalne jak nadejście wiosny.

Objęła ramionami jego szyję. Otoczyła ich magia i ryk morza zginął w szumie zaklęcia

podróży.

Wyszli z białego wiru magii w miejscu, które dla wyostrzonych zmysłów Arilyn zdawało

się równie zaczarowane. Kłody drewna jabłoni trzaskały w kominku, a lampki wypełnione
wonnymi olejkami paliły się słabym płomieniem. Kule z niebieskiego szkła filtrowały światło
lamp i rzucały błękitny blask na całą komnatę. Arilyn spojrzała w dół, spodziewając się, że
jest odziana w ciemnoniebieski jedwab i wybrane przez Danila klejnoty.

- Nie dzisiaj – powiedział, stawiając ją na ziemi.
Sięgnęła do pasa i odrzuciła na bok elfi miecz, gdyż nawet najsłabsze dotknięcie

księżycowego ostrza mogło spowodować oparzenia. Pozwoliła mu upaść na ziemię, niczym
się nie przejmując. Miecz był jej elfim przeznaczeniem, jednak tej nocy miała inne, równie
święte zobowiązanie do wypełnienia.

Danilo łagodnie pogładził ślady na jej ramieniu, pozostawione przez pochwę z nożem. Jej

skóra fascynowała go; badał ją z wyjątkową, powolną delikatnością.

- Blask księżyca na perle – wyszeptał pełnym szacunku tonem, zsuwając jej koszulę z

ramion.

Arilyn poczuła bardzo ludzką niecierpliwość; zaczęła szarpać rzemienie, którymi związane

były z boku jej skórznie.

Danilo zrozumiał ją bez słów i próbował jej pomóc, lecz pragnienie sprawiło, że oboje

background image

byli niezgrabni. W końcu dziewczyna odepchnęła go, pochyliła się i wyjęła ukryty w cholewie
nóż.

Podała go mężczyźnie. Danilo zręcznie przeciął rzemienie, a ona zrzuciła na ziemię

zniszczone strój. Potem tak gwałtownie zdejmowała buty, że jeden z nich uderzył w lampkę
oliwną. Niebieska kula zakołysała się, płomień zamigotał i zgasł.

Ciemność odpowiadała jej, wystarczał blask księżyca. Wypełniał ją w namacalny sposób,

jego srebrzyste światło zbierało się, z każdą chwilą było jaśniejsze. Umysł kobiety oczyszczał
się. Nie było niczego poza tu i teraz. Elfia więź łączyła się z ludzka niecierpliwością, nie było
w tym jednak żadnej dysharmonii, lecz dopełnienie i wspólne uczucie powrotu do domu, tak
dojmujące i słodkie, że wiedziała, iż to wspomnienie pozostanie z nią długo po tym, jak jej
życiowa esencja złączy się z księżycowym ostrzem.

Później zwinęli się razem przy ogniu i przyglądali płomieniom. Nie potrzebowali słów;

słowa służą do przerzucania mostów nad przepaścią, a ich wspólnota czyniła je zbędnymi.
Arilyn wiedziała, że niezależnie od tego, co nadejdzie, żadne z nich już nigdy nie będzie
samotne.

***
Poranek nadszedł powoli, gdyż słońce było przesłonięte chmurami, a słaby deszcz uderzał

o dachy i szumiał wśród opadających liści.

Danilo odwrócił się do śpiącej przy nim kobiety i obudził ją pocałunkiem.
- Bardzo żałuję, że muszę to powiedzieć, ale powinniśmy wstawać. Czekają nas sprawy do

załatwienia.

Przeciągnęła się; wyglądała na zadowoloną i była rozespana jak kot.
- Gdybym wiedziała, co mnie czeka, nie zwlekałabym tak długo.
Uniósł jej dłoń i pocałował ją.
- To tylko moja wina – powiedział z żalem.
Cztery lata temu, gdy wyznali sobie miłość, był zdecydowany, by wszystko, przebiegło tak,

jak wymaga tego tradycja. Ich związek miał zostać pobłogosławiony przez kapłanów Hannali
Celanil, elfiej bogini miłości. Miała to być wspaniała ceremonia i wielkie święto.

- Chciałeś, by wszystko było jak należy – pocieszyła go.
- Wybrałem cholernie głupi początek – powiedział z gorzkim uśmiechem. Po

wstrząsającym doznaniu, jakim było poczucie ich więzi, tradycja i ceremoniał wydawały mu
się niewiele znaczącymi drobiazgami. Łączył ich związek na całe życie, i tak było już od
bardzo dawna.

Mimo to gdzieś w głębi duszy Danilo nadal pragnął ceremonii, symbolu. Sięgnął do stolika

przy łóżku i wyjął z szuflady niedużą szkatułkę. Cztery lata temu kupił obrączkę z szafirami i
księżycowymi kamieniami, którą miał zamiar wręczyć jej na Balu Klejnotów.

- Nie nosisz pierścieni – zauważył – ale może mógłbym przekonać cię, żebyś zrobiła

wyjątek.

Wyciągnęła dłoń.
- W tej chwili jestem bardziej otwarta na perswazję niż mam to w zwyczaju.
Wsunął obrączkę na jej palec.
- Właściwie to szkoda, że nie mogę tego wykorzystać! Ale nie potrafię wymyślić, o co

mógłbym prosić, czego już nie mamy. Być może z wyjątkiem pary nowych skórzanych spodni –
dodał, wskazując na zniszczone ubranie.

Arilyn skrzywiła się, nie rozumiejąc jego słów, ale już po chwili przypomniała sobie i na

background image

jej twarzy pojawił się uśmiech, który bardzo go ucieszył. Zaśmiał się i sięgnął do dzwonka.
Monroe pojawił się niemal natychmiast. Dyskretnie uchylił drzwi i spytał, w czym może
pomóc. Danilo wysłał go na poszukiwanie stroju, który mógłby pasować na Arilyn.

Monroe wrócił zadziwiająco szybko. Zawiesił na oparciu krzesła lnianą koszulę i

spódnicę.

- Prosty strój, ale na razie powinien wystarczyć – powiedział, opuszczając komnatę.
Arilyn z aprobatą przyjrzała się praktycznym ubraniom.
- Twój służący jest rozsądny. Jednak chyba powinnam czuć się dziwnie, noszący ubranie

należące do innej kobiety.

Danilo spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- To są jakieś inne kobiety?
Dała, że jest na niego zła.
- Myśl tak dalej, a będzie się nam dobrze żyło.
Spokój i poczucie jedności zniknęły, gdy tylko wyszli na ulicę. Wzrok Arilyn stał się

twardy i uważny, otoczyła ją aura gotowości do walki.

- Jesteś nerwowa jak wiewiórka – zauważył Dan. – Coś się dzieje?
- Nie jestem pewna. – Półelfka sprawiała wrażenie naprawdę zdziwionej.
- A co z mieczem?
Mówił o nim spokojnie, bez śladu niechęci, która towarzyszyła mu od długiego czasu.
- Nie ostrzega mnie, ale mam wrażenie, że ktoś za nami idzie. Niczego nie słyszę, ale po

prostu to wyczuwam.

Pamiętając o ataku, który nastąpił poprzednim razem, gdy Arilyn miała przeczucie, ruszyli

w stronę bardziej zaludnionych ulic.

Blisko rynku uliczki sprzedawcy robili niezłe interesy. Powietrze wypełniał aromat

pasztecików z mięsem, z koszy pełnych niedużych bochenków świeżego chleba unosiła się
wonna para. Ludzie zjadali je w drodze i popijali kubkiem piwa z beczułki lub świeżego
mleka z wiadra.

Krzyk jakiejś kobiety sprawił, że zatrzymali się w pół kroku.
Nim Danilo zdążył się odwrócił, Arilyn wyciągnęła miecz. Uwagę mężczyzny zwróciły

wykute na nim runy – po jednej dla każdego elfa, który nosił ten miecz i napełnił go nową
mocą. Teraz jeden ze znaków świecił dziwnym białym blaskiem.

Danilo nigdy nie widział, by księżycowe ostrze reagowało w taki sposób. Nie

przypominało to ostrzegającego o zbliżającym się niebezpieczeństwie błękitnego blasku ani
wzywającego Arilyn na pomoc innym elfom łagodnego zielonego połysku.

Kobieta krzyknęła po raz drugi, lecz teraz przypominało to zduszone łkanie. Danilo

oderwał wzrok od księżycowego ostrza. Obok przewróconego stołka i wiadra stała mleczarka,
zupełnie nieświadoma rozlewającego się u jej stóp mleka. Oczy miała rozszerzone z
przerażenia. Dziewczyna nie wydawała się być w niebezpieczeństwie; Danilo podążył za jej
wzrokiem, aby zobaczyć, co ją tak przestraszyło.

Z tyłu za Arilyn stał widmowy obraz elfki, niemal zlewający się ze światłami i cieniami

rzucanymi przez kłębiący się tłum.

Choć postać była niewyraźna i niemal tak przejrzysta jak mydlana bańka, Danilo widział

surową twarz elfki i szafirowe włosy zaplecione tak, by nie przeszkadzały podczas walki.

- Thassitalia – szepnęła Arilyn.
Danilo już słyszał to imię i od razu wiedział, co oznacza. To było widmo elfa –

background image

manifestacja magii księżycowego ostrza i symbol głębokiej więzi między elfem a mieczem.
Thassitalia była przodkiem Arilyn, jednym z elfów, którzy posługiwali się księżycowym
ostrzem i których duch napełniał miecz mocą.

Kiedyś już widział widmo elfa, lecz wtedy wydawał się on bardziej materialny i miał

twarz Arilyn. Były to czasy niepewności i niebezpieczeństwa, gdy magia księżycowego ostrza
została opacznie wykorzystana przez elfiego maga. Arilyn zwierzyła mu się, że często miewa
koszmarne sny, w których to się znowu zdarza. Zdaje się, że jej obawy spełniły się.

Widmowy cień przyglądał się im ze zdziwieniem.
Arilyn również była zaskoczona.
- Nie wzywałam cię – powiedziała w języku elfów. – Natychmiast wracaj do miecza.
Widmo wojowniczki Thassitalia potrząsnęło tylko głowę, ale nie w geście odmowy, lecz

jakby chciało pokazać, że nie słyszy lub nie rozumie.

Danilo chwycił Arilyn za ramię.
- Chodźmy stąd, zanim wywołamy panikę – powiedział cicho.
Kiwnęła głową i ruszyła za nim w kierunku niewielkiego przejścia między dwoma

budynkami. Podążali drogą Harfiarzy, ukrytym szlakiem prowadzącym przez boczne alejki
miasta, dachy i tajemne wejścia do sklepów, których właściciele sympatyzowali ze sprawą
Harfiarzy.

Widmowa elfka podążała za nimi jak trzeci cień.
***
Elaith Craulnober szedł podobnie skomplikowaną drogą i tak cicho jak kot polujący na

szczury.

Mimo swego bogactwa i władzy, elf nadal poruszał się po mieście tak, aby nie zwracać na

siebie uwagi. Wolał, żeby tak było, dlatego niedawne wciągnięcie go do rejestru gości
Galindy Raventree wydawało mu się złym posunięciem.

Wielu bogatych i wpływowych mieszkańców tego miasta znało jego imię, ale nie twarz.

Elaith mógł więc prowadzić z nimi interesy lub w przypadkowych rozmowach zdobywać
informację, których świadomie nie udzieliliby swojemu konkurentowi. Teraz, aby
wyświadczyć przysługę człowiekowi, którego nazwał Przyjacielem Elfów, dał im możliwość
poznania go – a przynajmniej tak im się wydawało. Gdyby mieli o nim prawdziwą wiedzę, nie
wystawialiby przeciwko niemu zamaskowanych ludzi i kiepskich żołnierzy w rodzaju Rhepa.

Elaith nigdy nie doszedłby do takiego bogactwa i nie odniósł takich sukcesów, gdyby

działał otwarcie. Nie przeżyłby też, gdyby zwracano na niego i jego działania zbyt wielką
uwagę. Wzrok bogatych kupców musiał być skierowany w inną stronę.

Odnalazł Rhepa za składem należącym do Ilzimmerów, gdzie rzucał kośćmi razem z trzema

innymi żołnierzami również służącymi temu rodowi. Elaith krył się w cieniu wystarczająco
długo, by przyjrzeć się swojemu przeciwnikowi. Obok grających mężczyzn stała oparta o
przewróconą baryłkę kobieta odziana w tandetną szkarłatną suknię; przyglądała się grze,
najwyraźniej niezbyt przejmując się jej wynikiem. Z grubiańskich komentarzy mężczyzn Elaith
wywnioskował, że miała być nagrodą dla zwycięzcy.

Byłoby dobrze, pomyślał Elaith, gdyby wygrał Rhep. Mógłby wtedy podążyć za mężczyzną,

kiedy ten będzie zażywał popołudniowej rozrywki, i zając się nim.

Rhep nie miał jednak szczęścia, to niski rudobrody mężczyzna z drewnianą nogą

triumfalnie pokuśtykał z kobietą. Jego towarzysze jeszcze parę razy rzucili kośćmi dla sportu,
przez cały czas zastanawiając się nad prawdopodobieństwem znalezienie tawerny, gdzie

background image

mogliby napić się na kredyt. Gdy zbierali się już do odejścia, Rhep zauważył Elaitha.

Mężczyzna zatrzymał się i zaczął klepać po kieszeniach.
- Idź przodem, chłopaki. Chyba zgubiłem najlepszą kostkę – rzekł.
Gdy mężczyźni odeszli wystarczająco daleko, Elaith wyszedł z cienia.
- Nos ładnie ci się goi – powiedział. – Co prawda jest większy i bardziej spłaszczony niż

przedtem, ale po cóż zwracać uwagę na drobiazgi?

Rhep skrzywił się.
- Uważaj, co mówisz, elfie. Jak tak dalej będziesz gadał, zrobię się niemiły.
- Chyba już za późno, żeby się tym martwić, nie sądzisz?
Potężny mężczyzna otworzył szarpnięciem drzwi do składu i wskazał na nie głową.
- Do środka. Zakończmy to tu i teraz.
Elaith ukłonił się i wyciągnął rękę, wskazując, że mężczyzna ma pójść przodem. Żołnierz

zaczerwienił się na wspomnienie swojego wcześniejszego oszustwa. Wyciągnął miecz i ruszył
do składu tyłem, bojąc się odwrócić do elfa plecami.

Elaith pomyślał, że jeśli Rhep chciał go obrazić, to całkiem nieźle mu się tu udało.

Sugestia, że działa tak samo jak on, była perfidnym oszczerstwem.

- Tylko jeden z nas opuści żywy to miejsce – powiedział Rhep.
- Zgoda.
Elf wyjął miecz i zaczął krążyć.
Rhep obracał się, by zawsze mieć go przed sobą, i czekał na pierwsze uderzenie. Elaith

wyświadczył mu tę grzeczność i błyskawicznie zadał cios.

Nim najemnik zdołał sparować, Elaith obrócił się na pięcie i jego miecz zagwizdał tuż

przy uchu Rhepa. Potem opuścił ostrze i przeciął siedzenie skórzanych spodni żołnierza.

Rhep zawył i rzucił się na elfa, lecz Elaitha już tam nie było. Elf poruszał się wraz z

przeciwnikiem, cały czas trzymając się tuż poza zasięgiem jego pola widzenia. Jego następny
cios pozostawił cienką, płytką rysę na policzku mężczyzny.

Potem elf cofnął się i pozwolił Rhepowi zadać cios. Najemnik zasypał go serią krótkich,

mocnych cięć. Elaith, z jedną ręką na rękojeści miecza, a drugą na biodrze, bez trudu sparował
każdy z nich, poruszając się z gracją i elegancją, która niemal graniczyła z pogardą. Złośliwy
uśmieszek nie opuszczał jego warg. Miał zamiar czerpać z tego jak najwięcej przyjemności.

W końcu Rhep cofnął się. Znów krążyli wokół siebie z opuszczonymi nisko mieczami, a w

tym czasie najemnik odzyskiwał siły. Jedną ręką sięgnął do tyłu, by zbadać zadaną mu ranę. Na
dłoni miał krew. Wytarł ją o tunikę i wyszczerzył wyzywająco zęby.

- Zawsze słyszałem, że elfy lubią atakować ludziom tyłu, jeśli wiesz, co chcę powiedzieć.
Elaith zignorował jego prymitywną uwagę.
- Powinieneś uważać się za szczęściarza. Mogłem podciąć ci ścięgna – przypomniał.
Grymas opuścił twarz Rhepa. Jego zuchwałość zniknęła, gdy uświadomił sobie, że walka

mogła skończyć się tak szybko i tak łatwo. Ujrzał siebie leżącego na ziemi, bezradnego,
czekającego na zabójczy cios przeciwnika.

- Żadnych gierek – powiedział ponuro. – Skończmy z tym.
Rzucił się do przodu z mieczem uniesionym wysoko w obu rękach. Mocno ciął, ryzykując

wszystko, by wykorzystać przewagę wzrostu i sił.

Elaith odskakiwał na bok, nawet nie próbując parować, a Rhep dalej atakował, z całej siły

uderzając w elfa.

Elaith musiał przyznać, że była to całkiem niezła strategia. Zmusiła go do chwycenia

background image

miecza oburącz i spowolniła jego ruchy. Był drobniejszy i lżejszy, a ataki Rhepa zmieniły
walkę w pojedynek sił; elf musiał podejść bliżej, niebezpiecznie blisko, i przyjmować
wściekłe ciosy niemal na rękojeść swojego miecza. Ale jednocześnie był teraz tak blisko, że
mógł wprowadzić do akcji drugą broń, kiedy tylko pojawi się okazja.

Rhep domyślił się tego i zaczął się wycofywać. Teraz elf naciskał, podążając za nim krok

za krokiem i przyjmując każdy cios. Coraz bardziej zdesperowany mężczyzna próbował
uderzyć go pięścią. Elf odchylił się w bok, unikając ciosu, po czym opuścił miecz w dół,
przecinając ramię Rhepa, nim ten zdążył je wycofać. Ostrze wbiło się głęboko w zgięcie
łokcia. Żołnierz natychmiast przycisnął rękę do boku, żeby powstrzymać upływ krwi. Nadal
atakował choć już z mniejszą siłą, gdyż teraz mógł walczyć tylko jedną ręką.

Powoli, lecz zdecydowanie elf ciągnął uderzające o siebie ostrza w górę. W końcu miecze

skrzyżowały się wysoko nad ich głowami. Rhepowi udało się zaczepić zakrzywionym jelcem
o ostrze Elaitha i z triumfalnym uśmiechem z całej siły pociągłą je w górę. Myślał, że dzięki
przewadze wzrostu wyrwie broń z dłoni elfa.

A Elaith po prostu puścił rękojeść.
Żołnierz zatoczył się do tyłu, zbyt późno uświadamiając sobie swój błąd. Elaith wyciągnął

bliźniacze noże ukryte w pochwach na przedramionach, zbliżył się jak atakujący wąż i dwoma
ostrzami poderżnął niczym nie osłonięte gardło mężczyzny.

Mieć Rhepa upadł na drewnianą podłogę. Mężczyzna oparł się o ścianę, jego usta

poruszały się, gdy próbował wypowiedzieć ostatnie przekleństwo. Wreszcie w kącikach warg
pojawiły się szkarłatne bąbelki. Wola, dych i życie opuściły jego oczy, pozostawiając w nich
tylko nienawiść. W końcu i to mroczne światło zblakło.

Elaith przyglądał się sztyletom w swoich dłoniach. Był to sztylety Amcathry, najlepsza w

mieście broń ludzkiej produkcji. Bez chwili wahania czy żalu rzucił w żołnierza Ilzimmerów
najpierw jednym, a potem drugim nożem.

- Niech sobie myślą, co chcą – mruknął. Odwrócił się i wtopił w cień, rozważając z

wielką satysfakcją, jakie skutki przyniesie jego działanie.

background image

Rozdział piętnasty

Nietypowe trio – ludzki bard, półelfia wojowniczka i widmo – wędrowało przez cały

poranek ulicami miasta. W końcu Danilo zatrzymał się w ogrodzie na dachu, w miejscu
dostępnym jedynie dla wzroku jeźdźców, którzy leniwie krążyli na gryfach na tle chmur. Miał
nadzieję, że legendarny wzrok bestii o głowach orłów nie jest aż tak ostry, by mogły zauważyć
stojącą za Arilyn widmową elfkę, wspartą o równie widmowy miecz.

- Muszę odnaleźć tego, kto zabił Lilly – wyrzucił z siebie Danilo.
Arilyn przyjrzała mu się z namysłem, po czym odwróciła się i oparła łokciami o mur

ogrodu.

- A próbowałam cię przekonać, żebyś tego nie robił?
- Oczywiście, że nie, ale musisz mi pozwolić na dalsze działanie w samotności.
Półelfka spojrzała na niego przez ramię z wyzywającą miną.
- Zapomnij o tym.
Wyjął ze schowka w bucie niewielką błyszczącą kulę.
- Nie rozumiesz? Coś przeszkadza magii. To muszą być te kule snów.
Przeniósł wzrok na krawędź dachu. Thassitalia właściwie zniknęła, pozostał tylko ledwie

widoczny blady zarys.

- Noszę tę kulę przy sobie od dnia śmierci Lilly. W wyniku jej działania magia twojego

miecza została poważnie wypaczona.

- Podobnie jak twoje zaklęcia na przyjęciu u Thannów. Oth przyniósł ze sobą część kul

snów, by sprzedać je grupie czarodziejów i kupców.

- Wziąłem jedną z nich od Isabeau. Tak, teraz wszystko rozumiem.
Zrobiła krok w jego stronę.
- Jestem czymś więcej niż tylko moim mieczem – powiedziała stanowczo. – A ty jesteś

czymś więcej niż tylko twoją magią.

Przyglądał się jej ze słabym uśmiechem na wargach.
- Zawsze powtarzałaś, że w Waterdeep jest za dużo magii. Wygląda na to, że mamy okazję,

by działać bez niej.

- Zabierajmy się więc do roboty. Załóżmy, że Lilly miała kontakty z bandytami, którzy

napadli na powietrzną karawaną, i zacznijmy od tego.

Przeszli po dachach domów w stronę posiadłości Gundwyndów. Gdy się zbliżyli, Danilo

zauważył kilka kręcących się wokół oddziałów Straży. Ich zielono-czarne skórzane mundury
wyróżniały się w tłumie.

Zeszli na ziemię i podeszli do bramy.
- Nikt nie wchodzi, nikt nie wychodzi – ogłosiła stojąca tam ponura kobieta.
- Co tu się stało?
Strażniczka obrzuciła Danila miażdżącym spojrzeniem.
- Proszę odejść, panie. W tej chwili Gundwyndowie nie przyjmują gości.
Danilo odwrócił się do Arilyn, lecz okazało się, że zniknęła. Grzecznie skinął głową

strażniczce i ruszył w swoją drogę. Obszedł dookoła otoczona murem wille, zatrzymał się dwa
kwartały dalej i usiadł pod potężnym dębem.

Kilka chwil później usłyszał cichy szum liści. Podniósł wzrok i ujrzał Arilyn, która

właśnie lekko zeskakiwała na ziemię z najniższego konara.

background image

- I co? – spytał.
- Jeden ze służących znalazł najmłodszą córkę rodziny, Belindę Gundwynd, martwą w

stajni. Była z elfim stajennym, jedyną osobą elfiej krwi, która pozostała w służbie rodziny.
Wygląda na to, że miał osobisty powód, by zostać. Od jakiegoś czasu krążyły plotki o
Belindzie i jej kochanku. Służący słyszeli rodzinne kłótnie na ten temat. Chcieli ją zmusić, by
rozstała się z nim. Rodzina twierdzi, że jej śmierć była wynikiem samobójstwa kochanków.

- A ty w to nie wierzysz.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Służący, którzy ich znaleźli, powiedzieli, że ciała leżały na sianie, a nie wisiały na

belkach.

- Czy to powód, by zakładać, że Gundwyndowie mylą się?
- Widać, że ostatnio nikogo nie udusiłeś – stwierdziła sucho Arilyn. – To wymaga dużo siły

i zdecydowania. A jeszcze trudniej tego dokonać, kiedy jest się jednocześnie samemu
duszonym. Naprawdę trudno byłoby im zabić się nawzajem.

- Masz rację – zgodził się Danilo. – Jak przypuszczam, Straż nie kupiła tej opowiastki

Gundwyndów.

- Nie dowiedzieli się niczego innego poza wersją wydarzeń Gundwyndów. Służącym,

którzy opowiedzieli mi tę historię, nakazano milczenie. Ruszajmy… Tam stoi strażnik, który
już zaczął zwracać na nas uwagę.

Podczas marszu Danilo próbował dojść do ładu z całą tą sprawą. Podobnie jak Arilyn,

wątpił, by Belindę Gundwynd i jej kochanek sami sprowadzili na siebie śmierć.

W takim razie kto ich zabił? Uprzedzeni do związków z elfami Gundwyndowie? Jeśli tak,

to znaczy, że Danilo od urodzenia żył z istotami jeszcze bardziej okrutnymi niż treny.

- Zjadają samych siebie – mruknął. – I to w imię honoru.
Arilyn posłała mu zatroskane spojrzenie.
- Naprawdę sądzisz, że to właśnie się wydarzyło?
- Trudno zlekceważyć taką możliwość. Skoro mogę podejrzewać własną rodzinę o

pragnienie zerwania wszelkich związków z elfami, to czemu mam nie posądzać o to samo
Gundwyndów?

- To nie wyjaśnia sprawy Otha – zwróciła uwagę Arilyn.
- Zgadza się. To wszystko tylko pogłębia skandal wokół Gundwyndów i elfów. To może

oznaczać koniec ich fortuny.

Danilo przerwał, ponownie przypominając sobie rozmowę rozgniewanego lorda

Gundwynda i lady Cassandry.

- To może oznaczać koniec fortuny Gundwyndów – powtórzył. – Śmierć Belindę i jej

elfiego kochanka jeszcze bardziej potwierdza każdą plotkę na temat tej rodziny. Kto miałby
powód, żeby zrobić coś takiego?

- Przychodzi mi na myśl tylko jedno imię – odpowiedziała Arilyn. – Ktoś, kto widział, jak

elfy giną w zasadzce, i kto mógłby chcieć, by Gundwynd za to cierpiał.

Danilo pokręcił głową.
- To nie Elaith. To po prostu nie ma sensu.
- Wcale nie musi mieć sensu – zwróciła mu uwagę. – Pamiętaj, on może mieć Mhaorkiira.

W przeszłości ci, którzy poddali się mocy ciemnego klejnotu, działali w sposób, który nie miał
sensu dla nikogo innego poza nimi.

- Możliwe – przyznał. – Z pewnością niektórzy w to uwierzą, ale nie lord Gundwynd. On

background image

będzie szukał winnych gdzie indziej.

- Naprawdę? – spytał ostrożnie.
- Thann, Ilzimmer, Gundwynd, Amcathra. Te cztery rody opłaciły nieszczęsną karawanę.

Każdy z nich podejrzewa pozostałe o zdradę i napaść. Być może nie tylko treny mszczą się za
ataki na swój klan.

Arilyn powoli pokiwała głową, podążając za tokiem jego rozumowania.
- Jeśli tak jest – dodał – wkrótce może powrócić czas Wojen Gildii.
***
Arilyn zastanawiała się nad słowami Danila jeszcze długo po tym, jak opuścili willę

Gundwynda.

- Jeśli masz rację, przypuszczam, że będzie to zupełnie inna wojna – powiedziała w końcu.

– Bez armii i rozlewu krwi na ulicach. Jak powiedziała Cassandra, rody bardzo dobrze
pamiętają ten czas i raczej nie chcą jego powrotu. Każdy klan, który zacznie otwarte działania,
zostanie szybko zgnieciony.

Danilo zastanowił się nad tym, po czym kiwnął głową. Spędził wystarczająco wiele czasu

na tajnych posiedzeniach Lordów Waterdeep, by nie dostrzec prawdziwości tych słów.
Lordowie pochodzili z różnych dzielnic i grup społecznych. W rezultacie w mieście nie mogło
zdarzyć się nic, o czym nie słyszeliby jego tajemni władcy. Ich decyzje były wprowadzane w
życie przez Straż oraz niewielką armię gwardzistów i kilku najpotężniejszych magów. Czas,
kiedy w mieście mogła trwać zażarta wojna, należał już do przeszłości.

- Zatem co teraz?
Półelfka zmierzyła go zdziwionym wzrokiem.
- Grasz w szachy, jak sądzę.
- Tak, kiedy nie mogę tego uniknąć bez rozlewu krwi – odpowiedział sucho. – Uważasz, że

to właśnie to? Partia szachów?

- Możliwe. Waterdeep to duże miasto, na każdej ulicy rozgrywa się tysiące partii. Kto

zauważy, stratę jednego pionka czy jednej szachownicy? W ten sposób da się nawet
wytłumaczyć śmierć Otha Eltorchula. Miał powiązania z karawaną. Starał się, by jego kule
snów zostały po cichu dostarczone do miasta.

- Jego plan zrealizował Gundwynd, przy mocnym sprzeciwie lady Cassandry i mimo

porozumienia, jakie zawarły pozostał rodziny – dokończył Danilo. Westchnął i spojrzał na
Arilyn z ukosa. – A co w takim razie ze śmiercią Belindę? Czy to było ostrzeżenie?

- Rodzina Gundwynd pewnie tak właśnie myśli.
- Nie przyjmuję twoich wyjaśnień – powiedział cicho. – Sugerujesz, że kupieckie rodziny

utrzymują w mieście spokój dzięki terrorowi. Czemu miałoby to być konieczne? Mamy w
Waterdeep prawo i wiele potężnych osób, które dbają, aby go przestrzegano.

Arilyn milczała przez kilka chwil.
- Właśnie sam sobie odpowiedziałeś.
Uniósł brew.
- Doprawdy? Być może powinienem zacząć uważniej słuchać samego siebie.
- Ujmę to tak: słyszałeś stare porzekadło o honorze złodziei? Oni mają własny kodeks. To

samo można powiedzieć o zabójcach. Jeśli ktoś staje się zbyt chciwy lub nieostrożny, inni
przywołują go do porządku albo pozbywają się go. Rozumiesz, nie mogą pozwolić, aby
zwracano na nich uwagę.

- Rozumiem, ale przecież mówimy o kilku najbardziej szanowanych rodach Waterdeep!

background image

- Mówimy o kupcach. Żaden z nich nie chciał pakować się w interes z kulami snów, bo

wiedzieli, że magowie sprzeciwią się temu, zanim jeszcze dowiedzą się o zakłóceniach w
działaniu magii. Będą chcieli wiedzieć wszystko na ten temat, a kto wie, do czego mogliby się
przy okazji dogrzebać?

Danilo nie odpowiedział od razu. Przepuścił dwójkę uliczników, którzy przebiegli obok w

wyścigu tak starym jak samo Waterdeep. Chłopcy turlali kijkami parę starych obręczy od
beczek; na ich brudnych twarzach malowały się radosne uśmiechy. Ich beztroska i niewinność
zwróciły uwagę Danila; przez chwilę przyglądał się im i tęsknie wspominał swoje wygodne
stare złudzenia.

- Trudno pogodzić się z twoimi słowami – mruknął.
- Mogę się mylić. – Arilyn zawahała się, po czym dodała: – To by tłumaczyło, dlaczego

twoja matka była tak przejęta, kiedy po śmierci Lilly skojarzono ją z rodziną Thann.

- Lilly została powiązana z rodziną Thann jeszcze przed śmiercią. Dlatego umarła –

powiedział z ponurym przekonaniem. – To był cios wymierzony w rodzinę. Zabójca usunął
pionka.

- Tak, ale Lilly musiała wiedzieć, że zbliża się niebezpieczeństwo. Czemu poszła do

twojego ojca, skoro nigdy wcześniej nie starała się z nim spotkać? Aż do tamtej chwili nikt z
was nie wiedział, że należy do rodziny.

- Ale wiedział o tym ktoś inny. Ktoś, kogo dobrze znała i komu się zwierzyła.
Zastanawiali się przez chwilę w milczeniu.
- Myślałam o tym, w jaki sposób zginęła Lilly – rzekła wreszcie Arilyn. – Wszystko

wskazuje na to, że została zabita przez trena, ale zabójca nie postąpił… tak, jak zwykle
postępują treny.

Usta Danila zacisnęły się w wąską linię.
- Tak? I co z tego?
- A jeśli zabójca nie był trenem? A jeśli tylko przybrał taką postać, by odwrócić

podejrzenia albo dla chorej przyjemności?

Danilo spojrzał na nią bystro, od razu pojmując tok jej rozumowania.
- Chora przyjemność – powtórzyła wolno. – Czy to możliwe, by podczas prezentacji Otha

na Balu Klejnotów był obecny Simon Ilzimmer?

- Być może. Był tam jego kuzyn Boraldan. Słyszałam kilka głosów, których nie jestem w

stanie zidentyfikować. Jeden był bardzo niski, dudniący, zupełnie jak głos krasnoluda.

- To mógł być Simon. Czy poznałabyś ten głos, gdybyś znów go usłyszała?
- Chyba tak – odparła krótko.
Dan uśmiechnął się.
- Sądząc z twojej miny, wołałabyś raczej przejść się jeszcze raz kanałami.
Nie zaprzeczyła. Właściwie to dobrze odgadł jej uczucia. Wśród jej miejskich

informatorów były kobiety z tawern i łaźni. Po kilku ich opowieściach o lordzie Ilzimmerze
nie wyobrażała sobie, by mogła pić z nim wino i przyjaźnie gawędzić.

Danilo zdawał się niej przejęty tą wizyta. Udali się wprost do niewielkiego, ponurego

domu, w którym mieszkał Simon Ilzimmer. Akurat kiedy Danilo wręczał służącemu swój bilet
wizytowy, w pobliskiej świątyni Ilmatera zaczęły dzwonić dzwony. Arilyn bezmyślnie liczyła
uderzenia, zastanawiając się, jak ktoś może poświęcić życie tak strasznej wierze, jak wiara w
Boga Cierpienia. Nim przebrzmiało wezwanie na modły, służący powrócić z wiadomością, że
lord Simon przyjmie ich.

background image

Na pierwszy rzut oka Simon Ilzimmer wcale nie wyglądał na osobę o tak złej sławie. Był

wysokim, barczystym mężczyzną, któremu nieobca była szermierka i konna jazda. Maniery
miał bez zarzutu, zapewnił gościom wszelkie wygody. Wraz z Danilem popijali ciepły zzar i z
wyraźnym zadowoleniem rozmawiali o wspólnych znajomych i ostatnich wydarzeniach.

Rzeczywiście był jednym z członków patrycjatu, którzy spotkali się w willi Thannów.

Arilyn z łatwością rozpoznała jego głęboki, donośny głos. Teraz, kiedy stanęła twarzą w twarz
z Simonem Ilzimmerem, uznała, że mężczyzna jest wyjątkowo trudny do rozgryzienia i chyba
nie całkiem zdrów na umyśle. W jego oczach była pustka, czuło się wyraźny brak związku
między słowami a emocjami. Z drugiej jednak strony wyczuwała wrzącą w nim energię, która
kojarzyła się ze złowrogą ciszą przed uderzeniem szkwału. Wyglądało to tak, jakby w jednej
osobie byli dwaj ludzie: jeden zbyt opanowany, spokojny jak muszla, i drugi jak gwałtowna
burza, która uderza bez ostrzeżenia.

Wystrój jego gabinetu zdawał się to potwierdzać. Choć rozstawione rzadko meble

wyglądały na praktycznie, na ścianach wisiały wzbudzające niepokój obrazy – mroczne wizje
szaleńca. Danilo podszedł bliżej, by przyjrzeć się dziełu przedstawiającemu dwa czerwone
smoki splecione w zaciekłej kopulacji na tle płonących ruin wioski.

- Fascynujące – mruknął. – Malowane z natury?
Arilyn spojrzała na niego ostrzegawczo. Być może Ilzimmerowie nie grzeszą poczuciem

humoru.

- Próbujemy odzyskać dobra skradzione z powietrznej karawany – przerwał im; była już

zmęczona bezsensowną gadaniną i coraz gorzej czuła się w obecności Simona. – Wszystko, co
nam powiesz, może okazać się pomocne.

W ciemnych oczach mężczyzn rozpaliła się i rozbłysła burza.
- Oskarżasz mnie w moim własnym domu?
- Nikt nikogo nie oskarża – powiedział spokojnie Danilo. – Próbujemy zebrać fragmenty

układanki. Ponieważ twoja rodzina również poniosła straty, współpraca leży w naszym
najlepiej pojętym interesie.

Simon spojrzał na niego bystro.
- Lady Cassandra jest sprytna. Przysłanie tutaj jej ukochanego syna jest doskonałym

zagraniem. Wszyscy wiedzą, że masz niewiele wspólnego z rodzinnymi interesami. To świetny
sposób, aby zaprzeczyć jej współudziałowi w całej tej sprawie.

- Czemu miałaby robić coś takiego? Thannowie nie brali udziału w rabunku – powiedział

Danilo z całym przekonaniem, na jakie było go stać. – A jeśli o to chodzi, lady Cassandra nie
wie, że tutaj jestem.

Mag prychnął. Zamierzał powiedzieć coś więcej, ale nagle jego oczy rozszerzyły się z

przerażenia. Skoczył na równe nogi, wskazując przed siebie drżącym palcem.

- Grozisz mi, prawda? Tak, właśnie, w moim własnym domu! Nie dam ci tej satysfakcji!

Idźcie stąd, ale już! Precz!

Głos Simona wzniósł się na wyżyny histerii.
- Powinniśmy zrobić tak, jak mówi – powiedział cicho Danilo. – Jestem magiem, a ja nie

mam zamiaru stawiać mu czoła.

Arilyn nie trzeba było zachęcać. Odwróciła się, by wyjść z pokoju, i natychmiast stanęła

jak wryta.

Miała przed sobą widmo elfiego maga. Był to wysoki elf z włosami zaplecionymi w setki

cienkich warkoczyków. Trzymał widmowe księżycowe ostrze skierowane ku ziemi i opierał

background image

się na nim tak, jak czarodziej mógłby opierać się na swojej lasce. Jego przezroczyste błękitne
oczy błyszczały i spoglądały na Simona z mocą, która wywołała u niego atak przerażenia.

Szybko opuścili dom Ilzimmera, a widoczny mag cicho podążył za nimi. Kiedy znaleźli się

za bramą, Arilyn nakazała elfowi wrócić do miecza. Ku jej uldze widmo rozwiało się w
srebrne iskierki, które zawirowały, ustawiły się w równym szeregu i zaczęły znikać w
księżycowym ostrzu jedna po drugiej niczym stado kaczuszek wchodzących do stawu.

- To zaczyna wymykać się spod kontroli – mruknęła Arilyn, kiedy szybko szli w stronę

domu Danila.

- Przynajmniej widmo elfa zniknęło. Nadal możesz kontrolować miecz. – Danilo mówił jak

ktoś, kto stara się dostrzec dobrze wiadomości tam, gdzie ich nie ma.

- Nie do końca. – Dziewczyna szybko obejrzała się przez ramię. – Nadal czuję się tak,

jakbym była śledzona. Magia księżycowego ostrza jest coraz bardziej niestabilna. Jak mogę
zajmować się swoimi sprawami, skoro w każdej chwili może pojawić się któryś z moich
przodków?

- Spójrz na to z innej strony.
- To znaczy?
- Cóż, przynajmniej nie śledzi nas tren.
- Nie byłabym co do tego taka pewna – rzekła ponuro, patrząc na kamienie pod nogami. –

Pamiętaj, jesteś szóstym synem Thannów, a ja twoją półelfią towarzyszką. Czy możesz
wyobrazić sobie lepszy cel odwetu?

Przez chwilę miał zamiar zaprotestować, potem jednak zamyślił się.
- Belinda była najmłodszą córką Gundwynda.
Odwróciła się do niego ze śmiertelnie poważną miną.
- Ja też to sobie uświadomiłam.
***
- Ta kobieta to prawdziwy skarb – mruknął Elaith, czytając notatkę, którą Myrna

Cassalanter przysłała mu przez zaufanego posłańca na szybkim koniu.

Jej nawet najbardziej nieprawdopodobne wiadomości przynosiły owoce. Przez kilkoma

godzinami Simon Ilzimmer został aresztowany przez Straż za zamordowanie kurtyzany, i to w
jednym z domów Elaitha. Simon był szlachcicem, a mężczyźni i kobiety, którzy mogliby
zeznawać przeciwko niemu, prostymi ludźmi, ale mimo to pomniejszy lord Ilzimmer zawiśnie
na miejskich murach.

Elaith nie przejmował się faktem, że w tym konkretnym przypadku Simon Ilzimmer był

niewinny. Jego śmierć będzie aktem sprawiedliwości, nawet jeśli fakty się nie zgadzają. A co
najważniejsze nikt nie połączy jego śmierci z osobą Elaitha. Jego służący złożą prawdziwe i
wiarygodne zeznania, powiedzą, co widzieli… a raczej wierzyli, że widzą.

Pod kociołkiem ładnie wrze, pomyślał, wracając do czytania wiadomości. Wkrótce zaczną

się represje i szlachta będzie przez jakiś czas bardzo zajęta.

W miarę lektury jego brew zaczęła się marszczyć. Z wielką radością Myrna odnotowała

śmierć tawernianej dziewki, nieprawej córki Rhammasa Thanna. Plotka głosiła, że ciało
zostało zabrane przez Danila Thanna, który nalegał, by dziewczyna spoczęła w rodzinnym
grobowcu.

Elaith sięgnął po dzwonek. Natychmiast pojawił się elfi służący.
- Wyślij wiadomość do lorda Thanna. Powiedz, że proszę o natychmiastowe spotkanie… –

Elf zastanowił się i szybko dodał: – U stóp Panteonu.

background image

Służący ukłonił się i zniknął. Elaith pospieszył w stronę kompleksu świątyń, mając

nadzieję, że jego chęć spotkania nie zostanie źle zrozumiana. Danilo ma powody, by mu nie
ufać, zwłaszcza jeśli poznał historię Mhaorkiira. Bronwyn bez wątpienia opowiedziała mu o
magicznym rubinie, który znalazła w Silverymoon, i zainteresowaniu się nim Elaitha.
Prawdopodobne Arilyn rozpozna go z opisu, a wie, że jego posiadacze zostają przeciągnięci
na stronę zła. To powód do zmartwień – a przynajmniej dla tych, których wiedza o kiira
ogranicza się do legend.

Znalazł ciche miejsce pod wielkimi marmurowymi schodami i zaczął kontemplować posąg

jakiejś bogini. Zamyślona poza nie odzwierciedlała stanu jego umysłu, lecz była typowa dla
elfów, którzy przybywali do świątyni, by znaleźć tu chwilę oddechu od gorączkowego
pośpiechu ludzkiego miasta.

Nawet przytępiona wrażliwość ludzi pozwalała im czuć spokój tej elfiej przystani. Ci,

którzy mijali świątynię, zwalniali kroku i ściszali głos. Elaith przyglądał się, jak Danilo
zatrzymuje konia w odpowiedniej odległości, po czym zsiadła i cicho podchodzi.

- Twój posłaniec mówił, że to pilna sprawa – szepnął.
Elaith zauważył, że przyjaciel nie wygląda najlepiej. W porównaniu z księżycowym elfem

trudno byłoby nazwać go bladym, ale na jego twarzy odcisnęło się kilka nieprzespanych nocy,
a w jego oczach krył się głęboki smutek. Nie było w nim ciepła, humoru ani przyjaźni, która
już zaczęła znaczyć dla elfa więcej niż śmiał przyznać.

Niespodziewanie rozmowa stała się dla Elaitha trudniejsza niż przypuszczał. Elf odwrócił

się i założył dłonie z tyłu.

- Słyszałem o stracie, jaką poniosła twoja rodzina. Przykro mi.
Oczy Danila najpierw zasnuł żal, a potem pojawiła się w nich iskierka gniewu.
- Dla mojej rodziny to żadna strata – rzekł krótko – ale dziękuję ci za współczucie w

imieniu Lilly i moim własnym.

- Współczucie to tani dar. Będąc na twoim miejscu, wolałbym zemstę. Wyglądasz jak ogar,

który pochwycił zapach lisa.

- Raczej skunksa. Owszem, będę ścigał tego gada aż do upadłego.
Elf spodziewał się takiej odpowiedzi, ale nie podobał mu się ponury wyraz twarzy

mężczyzny, widoczny na niej nie znający spoczynku upór. Kiedyś ta cecha ocaliła Elaithowi
życie, ale teraz obawiał się, że może przyczynić się do zakończenia żywota Danila.

- Być może zdołam ci jakoś pomóc – powiedział, próbując nie czuć wyrzutów sumienia na

widok błysku nadziei i wdzięczności w oczach człowieka. Owszem, pomoże, ale lisowi, a nie
ogarowi. Lepiej podrzucić Danilowi inny trop niż pozwolić mu, by zbytnio zbliżył się do
prawdy. Jeśli ogar przeżyje, by następnego dnia znów polować, rozumował, pan Mhaorkiira
będzie wiedział, jak go wykorzystać.

- Wiesz, że prowadzę spore interesy w Dzielnicy portowej. Znałem trochę tę młodą kobietę

– powiedział. – Lubiła się bawić i od czasu do czasu zaglądała do moich jaskiń gry. Ponieważ
stawiam sobie za punkt honoru znać swoich gości, dowiedziałem się, jak się nazywa, a także o
jej pochodzeniu. Ona ma z tobą więcej wspólnego niż wskazywałby na to wygląd.

- Proszę, przejdź szybko do rzeczy – rzekł błagalnie Danilo.
- To może być ciężkie do zniesienia – ostrzegł go elf. – Kilka razy widziałem ją w

towarzystwie jednej z osób z twojej sfery. Twojego przyjaciela, jak sądzę.

Błysk zaskoczenia, nagły żal, a potem przypływ gniewu upewniły Elaitha, że imię tego

człowieka nie jest Danilowi potrzebne. Mimo to powiedział je.

background image

- Regnet Amcathra miał zwyczaj odwiedzać „Marynowanego Rybaka”. Widziano go tam i

w różnych innych miejscach w towarzystwie Lilly.

Elaith pozwolił mężczyźnie przełknąć tę wiadomość, po czym wyciągnął z rękawa małą

paczuszkę i wyjął z niej poczerniały sztylet.

- W jednym z moich magazynów wybuchł pożar. Budynek stoi nie naruszony, ale spłonęło

wszystko, co było wewnątrz, a o to bez wątpienia chodziło. Ten sztylet został znaleziony
między żebrami człowieka będącego na usługach rodziny Ilzimmer. Poznajesz, czyj to wyrób?

Danilo wziął sztylet i obrócił go w dłoniach, po czym oddał elfowi.
- Mój pierwszy miecz był dziełem Amcathrów, tak jak niemal każda broń, którą posiadam

– rzekł obojętnie. – Są nie do podrobienia.

- Są prawie tak samo dobre jak elfia broń – zgodził się Elaith. Dostrzegł w oczach Danila

nagłe zaskoczenie, a potem zrozumienie.

- Przykro mi, że muszę ci o tym mówić – powiedział elf. – Nie wiem, co to znaczy.
- Bądź pewien, że się tego dowiem.
Pełne smutku westchnienie i zatroskane spojrzenie elfa wcale nie były całkowicie

udawane.

- Tak właśnie myślałem. Uważaj na siebie. Rodzina Amcathra jest ostrożna i sprytna. Kto

by pomyślał, że są zdolni do takich rzeczy?

Elaith doskonale wiedział, że klan Amcathra zasługuje na swoją reputację. Nie było

lepszego śladu, który mógłby Danilowi podrzucić, gdyż on podąży nim z iście psią
determinacją, dzięki czemu odciągnie Arilyn od Elaitha. Oczywiście będzie to kosztować
Danila utratę najlepszego przyjaciela, ale dla Elaitha Regnet Amcathra był zbędnym pionkiem.

- Regnet Amcathra. Kto by pomyślał? – powtórzył Danilo ze zbolałym uśmiechem.

Wyciągnął do elfa rękę. – Ciężkie to słowa, ale dziękuję za nie.

Elaith ujął jego rękę i popatrzył w poważne oczy człowieka.
- Od czego są przyjaciele? – powiedział ciepło i z rozmyślą ironią.
***
Regnet Amcathra mieszkał w spokojnej części Dzielnicy Morskiej, która sąsiadowała z

pełnym portem. Danilowi wydawało się, że ten kontrast świetnie pasuje do jego starego
przyjaciela. Rodzina Amcathra była wręcz obrzydliwie bogata, a Regnet, podobnie jak Dan,
był młodszym synem, nie zaangażowanym bezpośrednio w rodzinny interes. Choć jak każdy
mężczyzna z wyższych sfer był znany z zamiłowania do luksusu i beztroski, przejawiał również
zainteresowanie przygodami. Kilka lat temu zebrał drużynę Badaczy Głębin, grupę
znudzonych, młodych szlachciców, którzy udali się do tuneli pod Waterdeep w poszukiwaniu
przygód.

Dan zawsze podziwiał to przedsięwzięcie. Jednak teraz podziemne ścieżki Regneta

zainteresowały go z zupełnie innych powodów. Poszukiwanie przygód często było wygodnym
parawanem dla rabunków, a związki z Podgórą, a ze Skullport w szczególności, były bardzo
podejrzane. Miał szczerą nadzieję, że Regnet nie spotykał się z Lilly i nie miał nic wspólnego
ze sprawą, która doprowadziła do jej śmierci.

Zostawił konia stajennemu i przekroczył żelazną bramę, przytłaczające dzieło w kształcie

trzech par stojących dęba pegazów. Według standardów Dzielnicy morskiej, dom przyjaciela
był niewielki; kiedyś był stajnią pewnego maga, który dysponował niewielkim stadkiem
pegazów. Sam dom spłonął wiele lat temu – kolejna ofiara magii tworzonej bez zastanowienia
się nad możliwymi konsekwencjami – i już nigdy nie został odbudowany.

background image

Drzwi otwarły się, zanim Danilo zdążył zapukać. Uśmiechnął się do służącego niziołka;

moda na tych służących rozpoczęła się na dobre wtedy, gdy wśród znajomych Danila zaczęły
rozchodzić się wieści o skuteczności Monroe’a. niziołek Regneta nosił błękitno-czerwony
uniform, świadczący o tym, że jest na usługach rodu Amcathra, zaś jego włosy były żółte jak
kwiat mlecza. W tej chwili to porównanie było szczególnie trafne, gdyż włosy służącego
sterczały na wszystkie strony.

- Czy coś się stało, Munson?
- Można tak powiedzieć, proszę pana.
Ale zanim zdążył to wyjaśnić, raźne kroki za jego plecami zapowiedziały nadejście pana.
- Dan! Witaj. Jak długi czas upłynął od chwili, kiedy do nas ostatni raz zajrzałeś? Założę

się, że dłuższy niż krasnoludzka broda.

Słowa Regneta były zwykłym stwierdzeniem faktu, w twarzy ani w głosie mężczyzny nie

było wyrzutu. Danilo uścisnął wyciągniętą rękę i odwzajemnił uśmiech przyjaciela ze
szczerym i głębokim smutkiem. Regnet był miły i na swój łajdacki sposób przystojny, miał
kręcone brązowe włosy i oczy koloru leszczyny. Miał swoje wady, jak na przykład porywczy
charakter, ale Danilo nie wierzył, że mógłby wziąć udział w czymś tak podłym i
niepotrzebnym jak zabójstwo Lilly.

Pragnienie dowiedzenia się prawdy pogłębiło jego zdecydowanie.
- Masz czas na rozmowę? – spytał.
- Mam dziś wolne i możesz mi rozkazywać. Musimy się napić. Munson, czy mamy jakiś

zzar?

- Oczywiście, panie, ale…
- Świetnie. Przynieś do pokoju gier. Dan, nie widziałeś jeszcze mojego nowego trofeum. –

Regnet objął przyjaciela ramieniem. Oczy niziołka niemal wyszły z orbit, przez co
przypominał przerażonego pstrąga.

- Panie, muszę z tobą porozmawiać.
- Później – rzekł stanowczo Regnet.
Dan szedł za przyjacielem, słuchając jednym uchem, jak Regnet opowiada o swojej

najnowszej przygodzie – jakichś lodowych tunelach i jaskiniach tak migoczących w krysztale i
lodzie, że jedna pochodnia zamieniała to miejsce w domu luster.

Jednak bardziej ciekawiło go, co tak martwiło niziołka. Służący szedł kilka kroków za

nimi, na jego małej, okrągłej twarzy widoczne było zdenerwowanie. Danilo był w stanie to
zrozumieć. Regnet miał paskudny temperament; Dan mógł to potwierdzić, bo dwa czy trzy razy
znalazł się po niewłaściwej stronie. Podobnie jak wielu mężczyzn z jego sfery, Regnet nie
zwracał uwagi na służących, dopóki wypełniali jego polecenia bez zwłoki i zbędnych pytań.
Po chwili Munson poddał się, westchnął i zniknął w bocznym korytarzu, bez wątpienia
szukając zamówionego przez pana trunku.

Dotarli do podwójnych drzwi. Regnet otworzył je szerokim gestem.
- I co o tym sądzisz? – spytał z dumą.
Danilo rozejrzał się po sali. Porządne, głębokie krzesła stały w nieładzie, na stołach z

wypolerowanego drewna leżały plansze do gry i równe sterty kart. W pobliżu stały niewielkie
misy z kamieniami półszlachetnymi lub wypolerowanymi kryształami, które służyły do
robienia zakładów. Jednak najbardziej rzucała się w oczy kolekcja trofeów. Z półki nad
kominkiem spoglądał wspaniały jeleń; jego ogromne poroże rzucało cień na podłogę. Dziki
niedźwiedź uśmiechał się przewrotnie ze swego miejsca nad tablicą do rzutek. Groźne kły o

background image

rozmiarach i ostrości sztyletów nadawały bestii wyraz godności, której w żaden sposób nie
umniejszała wystająca z pyska para rzutek. Na wielkiej drewnianej palecie umocowano
narwala. Ogromna ryba od dawna był dumą Regneta, gdyż wielkość narwala oraz ząbkowany
miecz na jego pyska sprawiały, że był najtrudniejszą do pokonania i najbardziej niebezpieczną
z łownych ryb. Z zakrzywionym nad głową ogonem narwal wyglądał jak zamarły w pozycji
gotowości mistrz szermierki.

Nowe trofeum do pokoju gier było jeszcze bardziej okazałe. Z kąta po drugiej stronie

komnaty wychylała się wielka, podobna do niedźwiedzia istota. Była wyższa niż człowiek,
miała dziwnie ostro zakończoną głowę i futro barwy okopconego śniegu. Wydatne wargi były
odsłonięte w trwającym w nieskończoność warkocie; między nimi widać było wielkie żółte
kły. Pazurzaste łapy z poduszkami jak u niedźwiedzia jaskiniowego były groźnie uniesione.

- Yeti – powiedział dumnie Regnet. – Trafiłem go tej wiosny w lodowych jaskiniach.
Zbieranie trofeów było typowym zajęciem młodych mężczyzn, ale nie wywoływało

zachwytu Danila.

- Wspaniały zbiór – powiedział bez większego entuzjazmu.
Regnet uśmiechnął się i trącił przyjaciela łokciem.
- Ale nie tak wspaniały, jak moja druga kolekcja wypchanych i wsadzonych na konia

trofeów, co?

Biorąc pod uwagę cel wizyty dana, sprośny dowcip zabolał go tak mocno, jak wyjątkowo

trafny cios pięścią.

- Niestety, przynoszę złe wieści – zaczął.
Uśmiech zniknął twarzy szlachcica. Usiadł na najbliższym krześle i pochylił się do przodu

z łokciami na kolanach i podbródkiem opartym na dłoniach. Kiedy Dan także usiadł, Regnet
kiwnięciem głowy zachęcił go do mówienia.

- Chodzi o młodą kobietę zwaną Lilly. Wiem, że spotykałeś się z nią; była na Balu

Klejnotów, rozmawiałeś z nią. Nie powiedziałeś mi, że znałeś ją już wcześniej i że byliście w
całkiem bliskiej komitywie.

Regnet wytrzeszczył oczy z przerażenia.
- Niech mnie Tymora broni! Tylko nie kolejny bękart!
Nie była to odpowiedź, której spodziewał się Danilo.
- A masz inne?
Szlachcic pociągnął nosem.
- Chyba nie chcesz mi wmówić, że ty nie?! Pomyśl o naszej młodości, o długich nocach

spędzonych na piciu i obmacywaniu dziewek. Tylko ulubieniec Pani Losu albo ktoś
pozbawiony mocy jak krasnolud mógłby uniknąć jednej czy dwóch wpadek. To wyjątkowo
nieodpowiednia pora. W czasie zimowego święta zamierzałem ogłosić swoje zaręczyny.

Gniew zaparł Danilowi dech w piersiach i niemal oślepił swoją intensywnością. Kątem

oka spojrzał na wypchanego yeti, który zdawał się drżeć w pełnym współczucia oburzenia.
Odczekał, aż odzyska zdolność widzenia i mówienia.

- Zabawiałeś się z nią.
- Bez wątpienia tak samo jak inni – odparł Regnet. – Wedle wszelkich danych, ten dzieciak

mógłby równie dobrze być twój!

Danilo zerwał się i uderzył dłonią w stojący między nimi stół.
- Lilly nie była w ciąży – powiedział zimnym, opanowanym głosem – i bacz, jak o niej

mówisz. Była moją siostrą.

background image

Regnet aż podskoczył.
- Nie wiedziałem.
- Ja też dowiedziałem się dopiero kilka dni temu. Już jej nie poznam. – Ta świadomość

wywołała gwałtowny przypływ smutku. Osunął się na krzesło. – Ona nie żyje, Regnet.

- O, bogowie. Dan, przepraszam.
Jego słowa były szczere, świadczyły o prawdziwym współczuciu dla przyjaciela.
Co najważniejsze, Regnet nie sprawiał wrażenia winnego. Minęło kilka chwil. Chcąc

przerwać ciszę, Danilo spytał:

- Której to damie postanowiłeś ofiarować swe serce?
- Może cię to zaskoczyć, ale to porządna kobieta i będzie dobrze dbać o moje sprawy

zawodowe i towarzyskie.

W przeciwieństwie do tawernianej dziewki, dokończył ponuro w myślach Danilo.

Ciekawe, czy Lilly mogłaby uznać za pocieszenie chłodny, rzeczowy ton, jakim Regnet
opisywał jej rywalkę.

- Sprawy zawodowe i towarzyskie? Mówisz jak ktoś zakochany po same uszy. – Danilo nie

był w nastroju do żartów, ale przynajmniej zdołał usunąć ze swego głosu gorycz, jaką czuł z
powodu Lilly.

Regnet uśmiechnął się, wcale nie dotknięty.
- Ta dama ma wiele zalet, lecz te jako pierwsze przychodzą mi do głowy, kiedy pada jej

imię. To doskonała gospodyni.

- Skoro tak mówisz… – rzekł obojętnie Danilo. – Gdyby Galinda Raventree nie była tak

twarda w odtrącaniu kolejnych adoratorów, pomyślałbym, że chodzi o nią.

- Bo właśnie tak jest – odpowiedział nie bez dumy Regnet.
W tym momencie w kącie pokoju rozległ się dziki wrzask. Yeti zakołysał się, jakby

próbował wyrwać się z lodowego grobowca, a potem poleciał do przodu.

Obaj mężczyźni zerwali się na równe nogi. Danilo sięgnął po swoją torbę z komponentami

do zaklęć, a Regnet wyciągnął sztylet.

Yeti upadł na podłogę, przewracając stół; szachowe figury z kości słoniowej rozprysły się

na boki niczym kawałki lodu. Padając, yeti odsłonił ukryte za nim prawdziwe
niebezpieczeństwo.

Stała tam Myrna Cassalanter z pięściami opartymi na biodrach i twarzą wykrzywioną

wściekłością jak u harpii. Wygląda kusząco: barwione henną włosy ułożyła w staranny splot,
który miał Regneta ośmielić – lub zaprosić – do miłosnego dotyku, zaś obcisła szkarłatna
suknia z wyjątkowo głębokim dekoltem odsłaniała jej śnieżnobiałe piersi, teraz trzęsące się z
oburzenia.

- Ty po trzykroć przeklęty trollu! Synu ospowatej dziwki! – wrzasnęła. Jej palce

zakrzywiły się w szpony i ruszyła niczym szarżujący smok.

Regnet odrzucił sztylet i wskoczył za krzesło, z którego właśnie się zerwał, aby zasłonić

się przed atakiem płomiennowłosej wiedźmy.

Chcąc dorwać mężczyznę, który ją odrzucił, wskoczyła we wściekłym szale na krzesło.

Regnet odskoczył w bok, ledwie unikając jej pazurów. Pozbawione oparcia krzesło
przewróciło się do tyłu i Myrna przeturlała się po podłodze.

Potoczyła się w stronę kominka, gdzie zerwała się na nogi ze zręcznością, której

pozazdrościłby jej wędrowny żongler; obiema rękami ściskała żelazny pogrzebacz.

Regnet cofnął się, potykając się o przewrócone krzesło.

background image

- Munson! – zaryczał.
Służący niziołek pojawił się w drzwiach, załamując ręce.
- Próbowałem pana ostrzec… – zaczął.
Następne słowa zagłuszył przeraźliwy wrzask, kiedy kobieta zamachnęła się potężnie

pogrzebaczem. Regnet uchylił się przed ciosem i czubek pogrzebacza zostawił tylko ślad sadzy
na gorsie jego koszuli. Zachęcona sukcesem, Myrna nacierała dalej, wrzeszcząc niczym
banshee i wywijając pogrzebaczem z zapałem, jeśli nie wprawą, godnym elfiego pieśniarza.

Danilo stał z założonymi rękami i obserwował cała tę sytuację. Gdyby Myrna była

mężczyzną – a raczej kobietą szkolona w szermierce – Regnet mógłby rozwiązać sprawę
szybkim zwarciem, jednak przyzwoitość zabraniała mu uszkodzić dobrze urodzoną damę.
Nawet użycie siły do poskromienia jej byłoby źle widziane. Wyglądało na to, że uspokojenie
Myrny wcale nie będzie łatwe. To podejrzenie wzmogło się, kiedy trafiła Regneta w brzuch
tak mocno, że aż zgiął się we dwoje.

Danilo czuł, że powinien ruszyć przyjacielowi na pomoc. Bardzo chciał to zrobić, jednak

w tej chwili uznał to widowisko za zabawne. Co więcej, nie mógł zaprzeczyć, że w ten sposób
dokonuje się jakąś sprawiedliwość. Wątpił, bym sam Tyr wymyślił lepszą kary dla skaczącego
z kwiatka na kwiatek amanta niż gniew jednej z odrzuconych przez niego kobiet. Kimże on był
najmniejszy spośród śmiertelnych, by przeciwstawiać się boskiemu planowi?

Tymczasem Myrna wymierzyła następny solidny cios, tym razem oburęczne uderzenie od

dołu, któremu przyklasnąłby nawet mistrz polo. Trafiła Regneta w podbródek i jego głowa
odskoczyła do tyłu. Przewrócił się i tym sposobem uniknął kolejnego wściekłego ciosu, tym
razem z góry.

Chcąc bronić pana, niziołek złapał Myrnę za rękę. Machnęła łokciem i trafiła go w twarz.

Służący zachwiał się i cofnął, trzymając za oko, które już zaczęło puchnąć i sinieć.

- Zrób coś – błagał przyjaciela Regnet.
Wreszcie Danilo zlitował się i szybko wykonał jedną ze swych sztuczek – drobne zaklęcie

rozgrzewające metal. Końcówka żelaznej broni Myrny rozżarzyła się do czerwoności i plama
gorąca zaczęła przesuwać się po rękojeści w stronę jej pobielałych palców. Nie zauważyła
tego, ścigając cofającego się rakiem Regneta; dopiero gdy cały pogrzebacz zalśnił czerwienią,
puściła broń z nagłym jękiem. Pogrzebacz wylądował na dywanie, który natychmiast zaczął się
tlić.

Zapanował chaos. Munson zaczął gasić pożar płynem, który nawinął mu się pod rękę; na

nieszczęście była to karafka zzaru, którą przyniósł dla swojego pana. Mocny alkohol sprawił,
że dywan stanął w płomieniach. Niziołek ściągnął ze ściany wypchanego pstrąga i zaczął nim
dusić ogień.

Wreszcie wszyscy się uspokoili – wszyscy z wyjątkiem Myrny, która wyglądała tak, jakby

była gotowa do kolejnej rundy.

- Jak mogłeś zadawać się z tą wywłoką! – krzyknęła.
- Uważaj, co mówisz – powiedział Danilo.
Posłała mu piorunujące spojrzenie.
- Nie dziewka z tawerny, ale Gallinda Raventree! Jak mogłeś mnie tak obrazić!
Kobieta podkasała spódnicę i ruszyła do wyjścia niczym chmura gradowa. Przy drzwiach

odwróciła się by zadać ostatni cios.

- Pożałujecie tego. Obaj. – Wyszła, a za nią wyślizgnął się niziołek, mniej obawiając się

gniewu gościa niż tego, co mogło nastąpić później.

background image

Jednak Regnet nie miał teraz głowy do besztania służącego. Wstał i odetchnął z ulgą, ale i z

przerażeniem.

- Przykro mi, Dan. Nie wiem, co z tego wyjdzie. Myrna potrafi być mściwa.
Danila wcale to nie obchodziło, i wyraził swoje zdanie na głos. Była obrzydliwą plotkarą,

pustą i przekupną kobietą, lecz brakowało jej siły i wytrwałości, aby naprawdę komuś
zaszkodzić. Nie żałował tej rozmowy z Regnetem; chociaż nie rzuciła ona żadnego światła na
los Lilly, przynajmniej uspokoił się co do udziału przyjaciela w całej tej sprawie.

Kiedy jednak wyszedł za bramę, zaczął zastanawiać się, skąd Myrna wiedziała, iż Lilly

pracowała w tawernie. On starał się o tym nie mówić. Miał także wrażenie, że wiedziała o
schadzkach Regneta z Lilly, gdyż nie zareagowała na tę informację zaskoczeniem i gniewem.

Danilo postanowił pójść na skróty przez posiadłość Regneta. Był to przyjemny spacer w

cieniu wielkich wiązów ogrodzonych płotami z lawendy – tyczkowatych i przerośniętych o tej
porze roku, lecz wciąż delikatnych. Było to dobre miejsce do rozmyślań, a on musiał pomyśleć
o wielu rzeczach.

Najbardziej dziwił się, że Myrna nie wściekła się, kiedy usłyszała o spotkaniach jej

ukochanego z Lilly. Czy dlatego, że romans z prostą karczemną dziewką, jak powiedziała, nie
miał znaczenia? Większość nobilów z Waterdeep patrzyła przez palce na rozmaite słabości i
flirty, jakie często się tu zdarzały.

A może jednak Myrna zareagowała gniewem wtedy, kiedy po raz pierwszy usłyszała o

Lilly i Regnecie? Gdyby tak było, to sądząc po jej dzisiejszym występie, byłaby w stanie
zlecić zamordowanie rywalki, zwłaszcza osoby, którą uważała za mało znaczącą.

Kiedy tak się zastanawiał, nagle poczuł cios, który rzucił go na delikatny płot.

background image

Rozdział szesnasty

Danilo z trudem podniósł się. Choć przed oczami latały mu gwiazdy, dostrzegł trzy ciemne

postacie zeskakujące z wiązu oraz człowieka, który go uderzył.

Sięgnął po śpiewający miecz, którego magia pobudziła do życia właściciela i tych, którzy

walczyli po jego stronie, jednocześnie pozbawiając ducha przeciwników.

Miecz od razu zaczął nucić ballady, których Dan nauczył go za pomocą magii. Zaintonował

posępny lament w nosowej tonacji języka Turmitów.

Magia broni nie podziałała jednak na przeciwników. Czterej mężczyźni otoczyli go.

Napastnik stojący naprzeciwko niego najpierw zakreślał mieczem koła, a potem zaczął
przerzucać oręż z jednej ręki do drugiej. Był to najwyraźniej pokaz obliczony na zastraszenie.

- I udało mu się – mruknął pod nosem Danilo.
Sięgnął do torby z komponentami i przywołał składniki zaklęcia spowolnienia. Ku jego

osłupienia, czar nie zadziałał, spowodował jedynie, że spadające z drzew liście nagle zaczęły
opierać się wiatrowi.

Śpiewający miecz wydobył z siebie ponure krakanie i umilkł. Wyglądało na to, że opuściła

go magia.

Mężczyzna naprzeciwko Danila wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Widziałem już zardzewiałe miecze, ale nigdy żadnego nie słyszałem!
Skoczył, unosząc miecz do góry.
Danilo zablokował cios. Miecz zazgrzytał i ten ponury dźwięk jakby osłabił jego

zdecydowanie. Kiedy najemnik ponownie uderzył, nie zdążył w porę odskoczyć. Potężny cios,
który trafił go pod żebra, zgiął go wpół i niemal pozbawił tchu.

Kątem oka dostrzegł nacierającego z prawej strony następnego zbira. Pokonując ból,

obrócił się, zablokował cios i odpowiedział. Przez cały ten miecz piszczał, jęczał i narzekał.

Nagle przez jego umysł przemknął niczym szkarłatna błyskawica ognisty pas. Obraz

zachwiał się i minęło uderzenie serca, nim Danilo połączył błysk bólu z długim rozcięciem na
lewym rękawie i czerwienią plamiącą szmaragdowy jedwab.

Mężczyzna stojący za nim kopnął go mocno w krzyż. Nie mógł odwrócić się i bronić ani

też nie chciał, gdyż już zbliżał się następny przeciwnik z mieczem opuszczonym do pchnięcia z
wypadu.

Danilo sparował cios. Opuścił miecz, po czym przeniósł środek ciężkości i uderzył w

górę. Jego ostrze ześlizgnęło się po zastawie i rozcięło mężczyźnie policzek. Poczuł przypływ
zadowolenia. Wynik tej walki zdawał się przesądzony, ale przynajmniej on też zada kilka ran.

Następny cios – płytkie pchnięcie w ramię – zadano z tyłu. Dan obrócił się i także pchnął.

Miecz ześlizgnął się po klamrze u pasa i zanurzył w brzuchu przeciwnika. Wyrwał ostrze,
przerzucił ciężar ciała na zakroczną nogę i sparował atak kolejnego wroga. W tej samej chwili
machnął nogą do tyłu i trafił trzeciego mężczyznę w kolano. Zbir zachwiał się i omal nie
upadł.

Po chwili jednak odzyskał równowagę i zaatakował. Skoczył z furią, celując prosto w

serce Danila. Jednak pierwszy napastnik, który szydził ze śpiewającego miecza barda, odbił
ostrze kamrata w bok.

- Nie tak – warknął. Spojrzał na dana i dodał: – Jeszcze nie.
Danilo pomyślał, że te słowa świadczą, iż atak na niego nie miał być egzekucją, lecz

background image

jedynie ostrzeżeniem. Nie był jednak całkowicie pewien.

Uniósł miecz do zasłony i czekał. Przywódca najemników zaczął się zbliżać… i nagle

zamarł w pół kroku. Danilo popatrzył na miecz, który już nie chciał go słuchać, a potem
przeniósł wzrok na szeroki lśniący sztylet wystający z brodu napastnika.

Niespodziewanie sztylet przechylił się na bok i z gardła mężczyzny wystrzeliła szkarłatna

fontanna. Upadł, odsłaniając zimne bursztynowe spojrzenie stojącego za nim elfa. Na jego
widok towarzysze mężczyzn porzucili broń i zaczęli uciekać.

Nie zastanawiając się ani chwili, Danilo ruszył za nimi w pogoń. Elaith zaklął i popędził

za nim.

- Nie nadajesz się do tego – zauważył, kiedy się z nim zrównał.
- Muszę ich zatrzymać – wycedził Dan przez zaciśnięte zęby. – Muszę wiedzieć, kto to

zlecił.

Z bocznej uliczki doleciał ich tętent kopyt, lecz Danilo wcale nie zwalniał. Zirytowany elf

zasyczał.

- Wiesz, przebijasz teraz cała wioskę głupków.
Uwagę elfa zwrócił turkot powozu. Zerknął na mijający ich ekwipaż i dostrzegł, że ma

symbol gildii i jest kierowany przez niziołka. To dobrze.

Wskoczył do karety i szybkim, niedbałym ruchem zepchnął woźnicę z kozła. Z końmi

obszedł się nieco delikatniej – złapał za uzdę i zmusił zaprzęg do zatrzymania się. Otworzył
drzwi i wypędził wrzeszczących pasażerów, po czym wrzucił Dana do powozu. Zatrzasnął
drzwi i wskoczył na kozioł.

Trzasnął lejcami po końskich grzbietach. Przestraszone zwierzęta podjęły przerwany bieg.
Danilo wyczołgał się przez okno na zewnątrz.
- Nie myśl, że jestem niewdzięczny – zaczął – ale…
- Ani słowa – warknął elf, wykonując ostry zakręt. – Chciałeś złapać tych ludzi. To jedyny

sposób, abyś to zrobił, nie wykrwawiając się na śmierć.

Danilo skinął głową. To wszystko, na co miał czas, gdyż na następnym zakręcie zaprzęg

stanął na dwóch kołach. Złapał się krawędzi siedzenia i wbił buty w podpórkę dla nóg, aby
nie ześlizgnąć się na bruk.

- Trzymaj się – powiedział z opóźnieniem Elaith.
Pędzili ulicami, przechylając się to na jedną, to na drugą stronę. Elf nie spuszczał z oka

ostatniego jeźdźca; nie było to łatwe, mimo że ich jazda wymiotła wszystkich z ulic.

Jechali teraz wąską alejką, jedną z tych, które wiły się jak wąż. Powóz kolebał się, iskry

sypały się na bruk i spadały na nich z góry, gdy koła i krawędzie powozu tarły o ściany
mijanych budynków.

Wypadli na zatłoczone podwórze. W ich stronę potoczyły się trzy beczki; jedna z nich

pękła pod kopytami koni. W powietrzu rozszedł się zapach miodu. Kiry uciekały, gdacząc w
głupawym oburzeniu, a handlarze wykrzykiwali obelgi i obrzucali powóz zniszczonymi
towarami.

Elaith odruchowo sięgnął po nóż. Danilo złapał go za ramię, zanim zdążył rzucić.
- Posłuchaj – rzekł ponuro.
Ponad gwarem ulicy słychać było charakterystyczny wznoszący się i opadający dźwięk

rogu Straży. Elaith zaklął i ściągnął wodze, każąc koniom skręcić w boczną uliczkę, ale jej
wylot zamykało czterech mężczyzn w czarno-zielonych łuskowych zbrojach.

- Straż – powiedział Danilo. – Kara za zaatakowanie ich jest bardzo wysoka!

background image

- Miejmy zatem nadzieję, że mają dość rozumu, by zejść nam z drogi – odparł elf. Pochylił

się i strzelił lejcami nad końskimi grzbietami, by zachęcić je do dalszego biegu. Musiały
wyczuć jego ponurą determinację, gdyż stuliły uszy, opuściły łby i zaszarżowały.

Strażnicy w ostatniej chwili odskoczyli na boki. Powóz przejechał obok nich i z piskiem

kół skręcił w prawo; towarzyszyły temu dzikie parsknięcia i kwiki – koński krzyk, jakiego nie
powstydziłby się nawet wierzchowiec paladyna.

- Przynajmniej ktoś ma z tego frajdę – zauważył Danilo. Obejrzał się zaniepokojony przez

ramię, po czym odetchnął z ulgą, widząc czterech mężczyzn podnoszących się z ziemi.

Nagle nad nimi pojawił się zataczający koło cień.
- Gryf z jeźdźcem – zauważył Danilo.
Elaith zaklął i ściągnął wodze, lecz niesione dziką swobodą konie nie zareagowały.
Wielkie skrzydła uderzyły mocniej w powietrze i duże lwie ciało wyprostowało się w

locie, po czym opadło w pełnym gotowości napięciu. Orli dziób kłapnął i jednocześnie z głębi
upierzonego gardła wydobył się groźny koci pomruk.

Spłoszone konie stanęły na tylnych nogach, rżąc z przerażenia. Wóz zachwiał się,

wyrzucając pasażerów na zewnątrz. Elaith od razu był na nogach, gotów do ataku, lecz nie
wyciągnął broni. Leżący na bruku Danilo musiał go za to pochwalić. Otaczało ich
przynajmniej dwudziestu strażników i tuzin gwardzistów, i wszyscy mieli w dłoniach miecze.

Elaith spojrzał na Danila wściekłym wzrokiem.
- Żyjesz? – spytał cierpko.
Obolały przyjaciel dźwignął się na nogi, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Nie do końca.
- To świetnie! – warknął elf, kiedy mężczyźni zaczęli się zbliżać. – Bo nie chciałbym

stracić okazji do zabicia cię własnymi rękami!

***
Drzwi celi zatrzasnęły się. Elaith odwrócił się i spojrzał groźnie na swego towarzysza.

Przez całą drogę do zamku Danilo był dziwnie milczący. Teraz opadł na najbliższą pryczę; elf
zauważył, że jedną ręką podtrzymuje łokieć.

- Bark ci wypadł?
- Tak sądzę, choć nie jestem pewien. Wszystko mnie boli, trudno odróżnić jeden ból od

drugiego.

- Jest pewien niezawodny sposób, aby się dowiedzie. – Elaith złapał mężczyznę za

nadgarstek i mocno szarpnął.

Danilo zaklął stłumionym głosem, po czym spróbował machnąć ręką.
- Zadziałało – powiedział zaskoczony. – Nie ma jakiegoś lepszego sposobu?
- Pewnie, że jest, ale nie chciało mi się go używać – odparł elf. – Ta rana na ręce wymaga

opatrzenia. Mogę ją zaszyć, jeśli chcesz.

- Czym? Haczykiem na ryby? Dzięki, poczekam na uzdrowiciela.
Zawahał się.
- Śledziłeś mnie. Dlaczego?
Elaith zastanawiał się, co odpowiedzieć. Kule snów znalazły się na ulicach, były

sprzedawane tym, którzy posiadali informacje mogące pomóc elfowi w zemście. Wybrał snu
jednego z tych ludzi, najemnika odczuwającego chore pragnienie zadawania bólu bogatym i
uprzywilejowanym mieszkańcom miasta. Elaith widział obraz jego ofiary i nie mógł pozwolić,
by człowieka, którego nazywał Przyjacielem Elfów, spotkał taki los.

background image

Nie, to nie była właściwa odpowiedź.
- Czemu mnie śledziłeś? – powtórzył Danilo.
- Chorobliwa ciekawość.
- Bardzo śmieszne. Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać?
- To nie było trudne. Biorąc pod uwagę, że ty i Regnet jesteście odwieli lat przyjaciółmi,

założyłem, że poszedłeś z nim porozmawiać.

Mężczyzna westchnął.
- Wcale nie jestem pewien, czy jesteśmy przyjaciółmi. Atak za jego domem zaraz po tym,

jak zasugerowałem mu współudział w zabójstwie Lilly? Nie chcę źle myśleć o Regnecie, lecz
nie wiem już, komu mogę ufać.

Elaith milczał przez dług chwilę.
- Widziałem, jak Myrna Cassalanter wychodziła z domu. Wyglądała na wściekłą. Ona

dysponuje odpowiednimi środkami.

- Rzeczywiście groziła mnie i Regentowi – przyznał Danilo. – Możliwe, że wynajęła tych

zbirów, ale do tej pory miała jedynie zabójczy charakter, a nie zabójcze zamiary.

- Możliwe, że wzięła ciebie na cel, ale spudłowała, gdyż cel był zbyt mały – podsunął mu

miłym tonem Elaith.

Danilo spojrzał na niego i skrzywił się.
- Tak zwracasz się do Przyjaciela Elfów?
Elaith pomyślał o Mhaorkiira Hadryad. Niemal czuł jego ciepło, choć kamień był ukryty.

Kierowany jego nakazując chorą magią, odpowiedział z głębi serca:

- Robię, co mogę.
***
Arilyn w głębi duszy uważała, że spędziła w towarzystwie patrycjatu Waterdeep więcej

czasu niż mogłaby wytrzymać zdrowa na umyśle osoba. A mimo to stałą teraz przed
poczerniałą od magii bramą posiadłości Eltorchulów.

Isabeau miała jakiś związek z kradzieżą kul snów. Jaki – tego Arilyn nie była pewna.

Zgodnie z tym, do czego sama się przyznała, kobieta była związana z Othem. Erryi Eltorchul
wymknęło się, że jej brat robił interesu z Elaithem Craulnoberem. Być może uda się
wydobywać z niej coś jeszcze, co pozwoli Arilyn sformułować odpowiedź.

Służący lady Erryi kręcił nosem na brak biletu wizytowego, potem wolno sprawdzał spis

gości, od czasu do czasu spoglądając na nią tak, jakby chciał podkreślić fakt, że półelfka nie
została umieszczona wśród tych, których rodzina oczekiwała.

Po kilku minutach Arilyn straciła cierpliwość. Przeszła obok służącego i ruszyła

korytarzami, szukając gospodyni. Przerażony służący deptał jej po piętach, błagając, aby go
zrozumiała.

- Wystarczy, Orwell – powiedział zimny kobiecy głos. – Poradzę sobie.
Służący skłonił się nisko i szybko odszedł, najwyraźniej rad, że pozbył się

odpowiedzialności.

Przez dłuższą chwilę obie kobiety w milczeniu mierzyły się wzrokiem.
- Czego chcesz? – spytała Errya Eltorchul.
- Informacji – odparła półelfka.
Szlachcianka prychnęła pogardliwie.
- Czy nie masz już poczucia przyzwoitości, że wdzierasz się tutaj i przepytujesz rodzinę w

żałobie?

background image

- To wiążę się z moim pierwszym pytaniem. Czemu nikt nie wie o śmierci Otha?
- To nie twoja sprawa.
- Istoty, które zbiły Otha, śledziły mnie i zaatakowały. A to jak najbardziej moja sprawa. –

Przypomniała sobie słowa Erryi o śmierci pierwszej lady Dezlentyr i dodała: – Nie jestem też
pierwszą osobą z krwią elfów w żyłach, która została zaatakowana.

Na pięknej twarzy gospodyni zagościł chytry, zimny uśmiech.
- Trudno mi nad tym płakać.
- Czemu?
- Z mieszania się z elfami nigdy nic dobrego nie wychodzi. Jesteś na to najlepszym

dowodem!

Arilyn puściła zniewagę mimo uszu.
- Ale twój brat prowadzi interesy z Elaithem Craulnoberem.
Spojrzenie kobiety uciekło w bok.
- Naprawdę? – spytała niewyraźnie.
- Tak powiedziałaś, kiedy przyszliśmy oznajmić ci o śmierci brata. Chciałabym usłyszeć

coś więcej.

Errya odrzuciła głowę do tyłu, jej włosy barwy płomienia zatańczyły z oburzenia.

- Sama go spytaj. Elfa, nie Otha – dodała pospiesznie.

Te dziwne słowa zaskoczyły Arilyn.
- Być może właśnie tak uczynię.
Chytry uśmiech powrócił.
- Jak się pospieszysz, znajdziesz go w zamku. Danila też, jeśli o to chodzi.
- W zamku? – powtórzyła Arilyn, nie rozumiejąc, o czym mówi Errya. Zamek Waterdeep

był wielką budowlą mieszczącą w sobie siedzibę Gwardii, biura i koszary. Straży,
zbrojownię, biura miejskich urzędników i inne rzeczy, między innymi…
- Więzienie – dokończyła głośno, pojmując teraz złośliwą radość tańczącą w zielonych
oczach Erryi. Poczuła gniew, kiedy uświadomiła sobie, że Danilo zignorował jej ostrzeżenie,
by trzymał się z dala od zdradzieckiego elfa.

- Elaith i Danilo? Skoro tyle wiesz, to możesz powiesz mi jeszcze, co zaszło?
- Czy nie wyraziłem się dosyć jasno? – powiedziała kobieta z fałszywą słodyczą. – Oto co

przychodzi z kumania się z niewłaściwymi osobami. A teraz wybacz, ale jesteś tu już za długo.
Nie mam żadnego interesu, by zwracać na siebie uwagę Beshaby – powiedziała, wymawiając
imię bogini złego losu.

Kiedy Arilyn opuściła posiadłość, całą swoją uwagę poświęciła zawartości własnej

sakiewki. Przeliczyła monety, aby sprawdzić, czy ma ich dość, by zapłacić grzywnę za obu
mężczyzn. Nie była pewna, którego z nich w razie czego zostawić, aby zgnił w celi!

***
Jak się okazało, Arilyn nie musiała dokonywać takiego wyboru. Elaith wyszedł z zamku po

godzinie, lecz mimo próśb i gróźb Danila nie chciał powiadomić jego służącego, gdzie
znajduje się pan.

- Tutaj jesteś bezpieczniejszy. – To było wszystko, co elf miał mu do powiedzenia.
Patrząc na ponury wyraz twarzy Arilyn, Danilo był skłonny zgodzić się z nim. Dziewczyna

ruszyła przed siebie tak szybko, że z trudem za nią nadążał.

- Uznaj to za nowe doświadczenie – zasugerował. – Jak często podpisywałaś się pod

zwolnieniem więźnia?

background image

- Zbyt często – mruknęła. – Ale będziesz miał okazję odwdzięczyć mi się. Czuję, że Myrna

Cassalanter zaatakuje mnie pogrzebaczem.

Danilo zachichotał, objął jej kibić i nie puszczał, dopóki nie dotarli do posiadłości Myrny.
Służąca, która zaprowadziła ich do pani, stanęła w progu komnaty i z krzykiem upuściła

tacę na podłogę. Myrna klęczała na dywanie, trzymając się obiema rękami za gardło. Jej twarz
była sina i choć gorączkowo poruszała ustami, nie wydobywał się z nich żaden dźwięk.

Arilyn sięgnęła do torby po niewielką fiolkę, którą trzymała właśnie na takie okazję.

Wyciągnęła zębami korek, chwyciła kobietę za brodę i odgięła jej głowę do tyłu. Wlała płyn
do ust i poczekała, aż spłynie do gardła.

Myrna powoli zaczęła normalnie oddychać. Potem jej twarz zrobiła się chorobliwie

zielona i popędziła w stronę umywalki.

Wymiotowała tak długo, aż była sucha jak Anauroch. Otarła płynące ciurkiem łzy i

obrzuciła swoich wybawców spojrzeniem, w którym było więcej złości niż wdzięczności.

- Chcesz posprzątać po swoim przyjacielu? – wychrypiała w stronę Dana.
Danilo wraz z Arilyn spojrzeli na nią zaskoczeni.
- Nie rozumiem.
- Elaith otruł mnie. Jestem tego pewna! Ostatnia prowadziłam z nim interesy – przyznała

Myrna, a jej głos stawał się coraz mocniejszy. – Niektóre otwarcie, niektóre w tajemnicy.
Zapłatą za niektóre informacje były elfie monety – powiedziała tonem usprawiedliwienia.

- Dlaczego miałby coś takiego zrobić? – spytał Danilo. Kobieta pociągnęła nosem.
- Jesteś głupcem. Nie wiesz, co się wokół ciebie dzieje?
Twarz Arilyn pociemniała i chciała coś powiedzieć, lecz Danilo delikatnie machnął ręką,

każąc jej milczeć. Musi usłyszeć, co plotkarka ma do powiedzenia. Wyjął z torby niewielką
sakiewkę i położył ją na stole.

- Mów dalej – rzekł spokojnie.
Po raz pierwszy widok pieniędzy nie podziałał na Myrnę. Wzięła sakiewkę i odrzuciła z

powrotem w jego stronę.

- Zrobię to z przyjemnością – powiedziała mściwie. – Lady Cassandra dobrze zrobiła, że

trzymała cię z dala od rodzinnych spraw – ciebie, który zjawiasz się na każde żądanie
arcymaga i zadajesz się z Harfiarzami! Co byś zrobił, Harfiarzu, gdybyś dowiedział się, że
udział rodzinny Thann w nielegalnym handlu nie należy do przeszłości? – spytała szyderczo.

- Uważaj, jakie pogłoski powtarzasz – rzekł cicho Arilyn.
- Pogłoski? – Kobieta roześmiała się ironicznie. – Połowa bardów z Waterdeep mówi o

nim jako o Harfiarzu. A co do jego rodziny, to on mi wierzy. Widzę to po jego twarzy!

- Nie tylko Thannowie – powiedział wolno Dan. – Między Waterdeep i Skullport odbywa

się ożywiony handel. To oczywiste, że ktoś, kto miał dość zasobów i władzy, wymusił
porządek, gdyż inaczej zapanowałby chaos.

- Brawo! – Myrna szyderczo zaklaskała w dłonie. – Zrozumiał, że jego ród wcale nie jest

taki wielki! Oczywiście, że nie tylko Thannowie. Jest siedem rodzin, każda ma ściśle
określone pole działania, którego zaciekle strzeże. Nie wymienię ich nazwisk, ale ty z
pewnością znasz przynajmniej dwie z nich.

- Eltorchul – rzekła Arilyn, postrzegając teraz śmierć Otha w zupełnie nowym świetle.
- Ci kucharze eliksirów i kotlarze? Nie! – Myrna przechyliła swoją jasną główkę,

zastanawiając się nad tym. – Chociaż to nie jest całkiem niemożliwe. Obecnie trwająca walka
może zrobić miejsce nowym twarzom… zakładając, rzecz jasna, że te twarze nie mają

background image

szpiczastych uszu! – dodała złośliwie.

Danilo zaczął podążać jej tokiem rozumowania.
- Elaith Craulnober ma w tym mieście wiele interesów, zarówno na ulicach, jak i pod nimi.
- Brawo po raz drugi! – powiedział kobieta. On jest za ambitny i stał się zbyt potężny.

Rodziny zgodziły się, że elfiego lorda należy usunąć.

- A jednak ty dogadywałaś się z nim – zauważyła Arilyn.
Myrna uśmiechnęła się.
- A kto mówi, że nie mogłam stać za niektórymi z prób usunięcia go?
Przez dłuższą chwilę panowało milczenie. Wreszcie Arilyn pochyliła się i podniosła pustą

fiolkę.

- I pomyśleć, że zmarnowałam tak dobre antidotum.
Twarz kobiety zsiniała ze złości.
- Nie uciekniesz przed tym, zapamiętaj to sobie. Czy sądzisz, że rody są zadowolone z

kontaktów Dana z Khelbenem Arunsunem? Z Harfiarzami? Z półelfką?

Przerwała, z wyraźnym wysiłkiem starając się opanować.
- Powiedziałam wam za wiele i bez wątpienia za to zapłacę. Lec każde moje słowo to

szczera prawda. Jeśli spytacie mnie o zdanie – a wiele osób w tym mieście tak robi – to
uważam, że oboje pływacie na wzburzonych i obcych wodach i żadne z was nie dopłynie do
brzegu.

background image

Rozdział siedemnasty

Kierując się nie wypowiedzianym wspólnym pragnieniem, Danilo i Arilyn szukali

pocieszenia w pięknie jego elfiego ogrodu. Stali nad spokojną sadzawką i przez długą chwilę
spoglądali w wodę, jakby to była misa do wróżenia, która może pokazać im, co mają robić.

Danilo nie był w nastroju do rozmów. Wciąż przetrawiał informacje, które tłumaczyły

większość, jeśli nie wszystkie ostatnie wydarzenia.

- Myrna Cassalanter to mściwa kobieta – powiedziała wreszcie Arilyn.
- Nie będę spierał się z tobą, lecz śmiem twierdzić, że w jej słowach jest tyle samo

prawdy, ile jadu – powiedział. – Chyba zgodzisz się ze mną?

- Niezupełnie. Wątpię, czy Elaith jest odpowiedzialny za otrucie Myrny.
Danilo spojrzał na nią zaskoczony.
- Doprawdy?
- Elfy rzadko korzystają z trucizn. Metody Elaitha, choć złe, nadal są elfie.
- Złe? – podchwycił.
Podzieliła się swoimi podejrzeniami, że to Elaith zabił pośrednika ze Skullport, by

odzyskać brakujące kule snów.

- Ślad elfiego miecza był nie do pomylenia z niczym innym. Jeden z mężczyzn rozwiał się

we mgle. Elaith zna się na magii i posiada sporą kolekcję magicznej broni. On mógł to zrobić.

- Ale Myrna twierdziła, że płacono jej elfią monetą.
- I co z tego? To jeszcze bardziej każe mi wierzyć, że ktoś wrabia Elaitha. On nie jest aż

tak głupi.

- Nie jest – zgodził się Danilo – co czyni go jeszcze bardziej niebezpiecznym. Nie podoba

mu się sposób traktowania go. Możliwe, że kilka ostatnich wydarzeń to jego zemsta na
rodzinach patrycjuszy.

Zastanawiali się nad tym w milczeniu. Kurtyzana nie żyła, a Simon Ilzimmer został

oskarżony. Oprócz tego na liście ofiar byli jeszcze Belinda Gundwynd i jej elfi ukochany oraz
Oth Eltorchul.

No i Lilly.
- I ja przyrzekłem go bronić – powiedział cicho Danilo. – Kiedyś poprosił mnie, bym

dowiódł jego niewinności. Muszę dowiedzieć się prawdy, nieważne, dokąd miałaby mnie
zaprowadzić. Ze względy na zaszczyt, jaki mi uczynił, przynajmniej tyle jestem mu winien.

Arilyn kiwnęła głową i ruszyła w stronę bramy.
- Równie dobrze możemy od razu zabrać się do roboty.
***
Isabeau odczekała, aż Arilyn i Danilo znikną jej z oczu, po czym ruszyła do drzwi domu

Myrny Cassalanter, jakby była tam stałym gościem.

Myrna była blada, lecz wyjątkowo spokojna. Wyjaśniła, że przyczyną jej bladości jest

nowa rozrywka, i pokazała drewniane pudełko pełne małych kryształowy kul.

Isabeau wiedziała o nich wszystko – więcej niż ta obrzydliwa kobieta mogła wiedzieć –

lecz słuchała z odrażą, jak rozpromieniona Myrna opowiada o wykorzystaniu nabytej magii, by
żyć w świecie fantazji.

Ona, Isabeau, była zdecydowana zacząć nowe życie.
Ale kule snów nie były drogą do tego celu. Teraz to wiedziała. Skoro znalazły się już w

background image

najbogatszych domach Waterdeep, nie miała wielkiej nadziei na odzyskanie wystarczającej
liczby kul, by zamienić je na pieniądze.

Był jednak inny sposób. Oczywiście ryzykowny, lecz Isabeau uważała go za swoją jedyną

szansę.

Wyjęła z pudełka największą, najjaśniejszą kulę; zauważyła chciwy błysk w oku Myrny.
- Chciałabym wypróbować jedno z tych cudeniek – powiedziała.
Myrna niemal rzuciła się, by wyrwać wielką, cenną kulę z dłoni gościa.
- Ta jest na mój prywatny użytek. Możesz wybrać którąś z pozostałych.
- Możemy się podzielić – zaproponowała Isabeau. – Ty wyśnisz swój sen, a ja swój. Miłe

wytchnienie, by przerwać nudę tego dnia.

Gospodyni z zapałem pokiwała głową. Kiedy jej gość zadowolił się pomniejszy

magicznym snem, wzięła dla siebie dużą kulę snów.

Isabeau odczekała, aż kobieta znajdzie się w głębokim transie. Im większa i jaśniejsza

kula, tym dłuższy i mocniejszy sen. Potem cicho wstała i wsunęła pudełko z kulami snów do
kieszeni. Ostrożnie zdjęła naszyjnik z szyi pogrążonej we śnie kobiety i dołączyła go do
swojego łupu.

Poruszając się cicho niczym duch derwisza, oczyściła komnatę Myrny ze wszystkiego, co

miało jakąś wartość, i uciekła, podczas gdy kobieta wciąż znajdowała się we śnie.

Isabeau nie miała pojęcia, że rozsiewanie plotek tak popłaca; pieniędzmi i klejnotami z tej

kradzieży z łatwością mogłaby opłacić sobie drogę do odległego Tethyru.

Uradowana sukcesem, wybiegła z domu i wsiadła do czekającego powozu. Nawet jeśli

woźnica był zaskoczony poleceniem udania się wprost do Południowej Bramy, nie pokazywał
tego po sobie. Dodatkowa złota moneta na pewno pomoże mu zachować dyskrecję. Jeśli
będzie ostrożna i nie zawiedzie jej szczęście, bezpiecznie dotrze do południowych krain.

Isabeau rozsiadła się wygodnie i zaczęła marzyć o przyszłości jeszcze wspanialszej niż

mogłaby zobaczyć w którejś z magicznych zabawek Otha Eltorchula.

***
Arilyn obudziła się i od razu usiadła obok swego śpiącego przyjaciela. Po chwili jej

oddech wyrównał się i spojrzała na spoczywające obok łóżka księżycowe ostrze.

Było ciemne i milczące. Nieraz w przeszłości budziła się z takich snów i okazywało się, iż

miecz lśni zielonym światłem, które było pewnym znakiem, że San został zesłany przez
potrzebujące pomocy leśne elfy. Tym razem sen był inny. To ona potrzebowała pomocy, a jej
przyjaciele z odległego lasu Tethyru mieli tu przybyć.

Jednak snom nie można ufać. Było na to wiele dowodów, na przykład pięć uwolnionych z

miecza widmowych elfów stojących na straży pokoju.

Magia księżycowego ostrza była coraz bardziej przekorna. Arilyn była niemal pewna, że za

każdym razem miecz zrobi coś innego niż zwykle. Ostrzeżenia albo nie pojawiały się wcale,
albo za późno. Co gorsza, nie można było polegać na jego ciosie – czasem nadchodził zbyt
szybko, czasem w ogóle. Jeśli tak ma być dalej, nie będzie mogła używać go w walce.

Delikatne pukanie do drzwi obudziło śpiącego obok niej mężczyznę. Danilo usiadł i

przeczesał palcami włosy.

- Co się dzieje, Monroe?
- Wiadomość dla lady Arilyn – rzekł niziołek głosem stłumionym przez ciężkie drzwi.
- Dawaj ją.
Niziołek wszedł i wręczył Arilyn kartkę opatrzoną pieczęcią Gwardii Szybko ją złamała i

background image

z narastającym zdziwieniem przeczytała wiadomość.

- Grupa leśnych elfów pyta o mnie u Południowej Bramy – rzekła i w kilku słowach

opowiedziała o swoich podejrzeniach, że miecz odwraca kierunek sennych wezwań.

- Przybyli, aby mi pomóc – zakończyła.
- I co? – Danilo wyczytał z jej twarzy, że jest coś jeszcze.
Arilyn spokojnie popatrzyła w jego oczy.
- To elfy z lasy Tethyr. Powinieneś wiedzieć, że jest z nimi Lisi Ogień.
Danilo przyjął to w milczeniu.
- Chcesz się z nimi od razu spotkać – rzekł po chwili.
To była odpowiedź, którą Arilyn miała nadzieję usłyszeć – bez pytań, bez stawiania

warunków. To jest część jej życia, jej obowiązek, i on właśnie tak to przyjął. Nie pytał, dokąd
się uda, kiedy zadanie zostanie wypełnione. Nadejdzie czas, kiedy Arilyn sama będzie musiała
odpowiedzieć na to pytanie. Ale teraz nie wiedziała, jak.

***
Noc miała się niemal ku końcowi, a Elaith nie mógł zdecydować się, czy kampania

odwracania uwagi szlachetnie urodzonych od jego osoby zakończyła się sukcesem, czy
porażką. Dzięki połączonej magii Mhaorkiira i kul snów uzyskał ważne informacje. Jednak
wieści o kulach snów rozchodziły się po mieście szybko, za szybko. Siły prawa i porządku
zaczynały interesować się nimi.

Tylko tego dnia aresztowano trzech handlarzy kulami. Magowie z Waterdeep wściekali się

na tak rozrzutne korzystanie z magii, a Elaith otrzymał nawet sygnał, że próbowano magicznie
wytropić miejsce powstawania kul.

Zastanawiał się, dokąd takie magiczne śledztwa mogą zaprowadzić. Biorąc pod uwagę

rozproszenie magii, jakie powodowały kule snów, można dotrzeć właściwie wszędzie. Może
nie był zbyt dobry w korzystaniu z magii, ale miał tyle wiedzy, by być pewnym, że nikt nie
wyśledzi jego powiązań z kulami.

Z pewnością nikt też nie będzie go tutaj szukać. Jama Potwora była jednym z najlepiej

strzeżonych sekretów Dzielnicy Portowej.

Elf spoglądał przed jednostronne zwierciadło na lokalny establishment z niesmakiem i

jednocześnie satysfakcją. Areny gladiatorów były w Waterdeep nielegalne; ta cieszyła się
sporą popularnością. Leżała wiele, wiele stóp pod kuźnią i hałaśliwą tawerną. Za dnia stuk
młotów, syk miechów, ochrypłe krzyki i niemal ciągły śpiew kowali tłumiły wszelkie odgłosy
walki oraz wrzaski widzów. W nocy taką samą rolę pełniła tawerna.

Jama Potwora była dużą, okrągłą jaskinią wyrzeźbioną w ilastym łupku. Ściany

oszalowano deskami, by widzowie nie odrywali kawałków skały i nie rzucali nimi w
walczących.

Jak zwykle była to niesforna tłuszcza, uraczona mocnymi trunkami i różnymi niedostępnymi

na rynku rozrywkami. Dym z wielu fajek tworzył gęstą błękitną mgłę. Większość gości
wykrzykiwała i potrząsała pięściami w stronę walczących, lecz kilku udało się do sal na
zapleczu, by obstawiać prywatne zakłady.

Dziś w nocy zakłady były wysokie, gdyż niewielu ludzi wiedziało, jak wycenić rzadkie

potwory, które ze sobą walczyły. Były to nietypowe pary i sprowadzenie ich tutaj kosztowało
elfa sporo pieniędzy i wysiłku.

Większy wojownik był fomorianinem, członkiem rasy dziwadeł, w której nie było dwóch

identycznych osobników. Było to samiec, wielki brutal o czterech muskularnych ramionach i

background image

szerokim torsie zwężającym się ku krótkim, pałąkowatym nogom. Mimo krzywych nóg mierzył
ponad sześć stóp wzrostu. Miał zdeformowaną twarz; jedno oko było wielkie i zwisało mu aż
na policzek, drugie zaś było małe, czerwone i chytre. Jego nos przypominał niedźwiedzi pysk.

Jego przeciwnikiem był yuan-ti, wężowata istota o głowie ramionach człowieka. W tej

chwili człowiek-wąż wygrywał. Owinął się wokół fomorianina i tak go ścisnął, że oczy osiłka
aż wyszły na wierzch. Mimo to nadal walczył. Dwiema rękami ściskał kark węża, a dwie
pozostałe desperacko usiłowały rozerwać miażdżące go sploty.

Twarze potworów były teraz dziwnie podobne. Oba miały usta otwarte we wściekłym

grymasie. Ostro zakończone zęby były odsłonięte, zaś rozdwojone języki migały w
rozpaczliwych, błyskawicznych próbach uderzenia przeciwnika. Wszystko to było bardzo
niesmaczne, zauważył Elaith, ale za to bardzo zyskowne.

Nagle przez zgiełk przebił się głos rogu Straży i przerwał jego miłe rozważania. Trzy

patrole – dwunastu ludzi – zbiegały z hukiem po drewnianych schodach. Ku zaskoczeniu
Elaitha rzucili się prosto na otaczających jaskinię magów, których zaklęcia utrzymywały
potwory wewnątrz kręgu.

- Głupcy – mruknął Elaith.
W chaosie, który teraz nastąpił, yuan-ti natychmiast rozluźnił uścisk i uciekł, znikając w

niewielkiej dziurze prowadzącej do jego kryjówki. Fomorianin zaryczał i zaatakował jak
zamknięta w klatce bestia, która dostrzegła szansę odzyskania wolności. Trzech strażników
rzuciło się na niego, ale z łatwością uniósł dwóch w górę i cisnął nimi na boki. Trzeci został
zmieciony, kiedy w pomieszczeniu rozgorzała zaciekła bijatyka.

Teraz potwór przelatywał wzrokiem jaskinię, szukając Elaitha, elfa, który go pojmał i

uwięził. Na widok lustra zaszarżował i rozbił je trzema pięściami. Kiedy zobaczył za rozbitym
zwierciadłem elfa, w jego oczach rozbłysła dzika radość. Cofnął się kilka kroków, po czym
znowu zaatakował.

Ale nagle został zatrzymany przez lśniący elfi miecz. Zaskoczony Elaith ujrzał stojącą

przed fomorianinem Arilyn.

- Jeśli masz jakąś broń, lepiej ją weź – powiedziała do potwora.
- Nie mówisz tego poważnie zaczął z niedowierzaniem Elaith.
- Nie zabiję nie uzbrojonej istoty – powiedziała z uporem. – Daj mu swój miecz.
Elaith wciąż się wahał, ale fomorianin rozwiązał problem, wyrywając jednemu z widzów

broń wraz z ramieniem. Arilyn uniosła miecz. Fomorianin zaszarżował, widząc stojącego za
dziewczyną elfa; wreszcie ma okazję, by go rozpłatać. Jednak Arilyn nie zeszła mu z drogi. Po
kilku minutach walki zauważyli zbliżających się do nich dwóch strażników. Nagle jeden z nich
stanął jak wryty.

- Nie piszę się na to – rzekł i zawrócił w stronę schodów.
Elaith podążył za jego spojrzeniem i aż sapnął ze zdziwienia. Na skraju areny stała

wysoka, smukła elfka z przezroczystym mieczem; widmowa postać najwyraźniej pilnowała,
aby nikt nie wtrącał się do trwającej walki. Ale nie było to potrzebne, gdyż goście na widok
widma w gorączkowym pośpiechu ruszali w stronę wyjść.

Elaith nie mógł zrobić nawet kroku. Znał tę elfkę. Była to Thassitalia, wojowniczka z

Evermeet. Posługiwała się księżycowym ostrzem, które przekazała Amnestrii, samowolnej
księżniczce o dzikim sercu, którą kochał; teraz ten miecz nosiła Arilyn. Czemu Thassitalia
pojawiła się tutaj? Czy chce mu pomóc bronić się, czy też chce zemścić się na nim za
wszystkie jego złe czyny? A może chce odzyskać Mhaorkiira i zniszczyć elfa, który odważył

background image

się z niego korzystać?!

Zanim zdążył odpowiedzieć sobie na te pytania, widmowa elfka zniknęła. Arilyn

zakończyła walkę i podbiegła do Elaitha.

- Jest stąd jakieś wyjście?
Elaith szybko powrócił do przyziemnych spraw. Ruszył w stronę zaplecza, używając

czubków swoich sztyletów, by usuwać ludzi z drogi. Kiedy wreszcie dotarli na miejsce,
odrzucił na bok niewielki dywan i uniósł klapę w podłodze.

Wskoczyli do środka tunelu i pobiegli. Kiedy wreszcie zatrzymali się, by złapać oddech,

Arilyn od razu przeszła do rzeczy.

- Co masz wspólnego z kulami snów?
Może pojawienie się Thassitalia, a może widok księżycowego ostrza uniesionego w jego

obronie sprawił, że postanowił być szczery.

- Mam je – przyznał, gdyż jak przypuszczał, niewiele jest rzeczy, których ona jeszcze nie

wie. – Kiedy pojawia się okazja, korzystam z nich. W pewien sposób to samoobrona: służą do
tego, aby poróżnić moich wrogów.

- Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co narobiłeś?
- Sprawy wymknęły się spod kontroli. – Czując, że jest teraz znacznie bardziej odsłonięty

niż był przez dziesiątki lat, postanowił opowiedzieć Arilyn kilka naprawdę paskudnych snów,
które ostatnio zaczynały przechodzić przez magiczne kule. – Nie mogę pojąć, skąd się biorą.

Dziewczyna przez chwilę rozważała jego słowa. Nagle w jej głowie zrodziło się

podejrzenie, którego nie mogła do końca nazwać.

- Pozwól, że zobaczę Mhaorkiira.
Widząc wahania elfa, wyciągnęła miecz i odrzuciła go na bok, podobnie jak nóż z buta i

nóż do polowań zza pasa.

- Jestem nie uzbrojona – powiedziała. – Możesz ją z łatwością odebrać.
- Nie o to chodzi.
- Wiem, czym się martwisz – warknęła. – Chwilowy kontakt z klejnotem nie skazi mnie.
Na twarzy elfa malowało się niezdecydowanie, ale w końcu wyciągnął rubin z twarzy

kurtki i wręczył jej.

Arilyn przyglądała się kamieniowi, obracając go ostrożnie i gładząc palcami migoczące

fasetki. Miał piękną barwę głębokiej czerwieni i był doskonale oszlifowany. Wibrowała w
nim magia, nawet ona była w stanie ją wyczuć. Niemniej jednak była pewna, że to nie jest
mroczny kamień z legend.

- Ile za niego dałeś? – spytała.
Elaith sprawiał wrażenie zaskoczonego.
- Sześćset sztuk złota. Czemu pytasz?
- To tylko kawałek kryształu.
Elf nie wiedział, czy jest bardziej zaskoczony, czy wściekły.
- Żądam wyjaśnień – powiedział.
- Nadal żyjesz – rzekła półelfka z uśmiechem. – Wiesz, kim jestem… kim byłam. Jest we

mnie tyle gniewu, że nie potrzebowałabym wymówki, aby cię zabić. Co ważniejsze, Dan też
wciąż żyje, a na dodatek ty przybyłeś mu na pomoc. Wątpię, czy byś to zrobił, będąc pod
wpływem złego kamienia.

Jego uśmiech był pełen goryczy.
- Nie znasz całej legendy, księżniczko. Jeśli kamień trafi na ziarno zła, sprawi, że będzie

background image

ono rosło, ale w przypadku istot absolutnie złych nie ma takiego zagrożenia. Nadal mam czysty
umysł i wolę, mogę podejmować takie decyzje, jakie mi się podobają. Jak to o mnie
świadczy?

Arilyn nigdy nie widziała w oczach żyjącej istoty takiej pustki albo takiej rozpaczy. To

jeszcze bardziej przekonało ją, że ma rację.

- To podróbka – powtórzyła. – Zaprowadź mnie do handlarza, który ci go sprzedał, a

dowiodę tego.

Ruszyli do sklepu w Dzielnicy Zamkowej. Arilyn podeszła do jednookiego mężczyzny i

położyła kamień na stole.

- Sprzedałeś ten kamień.
Wzrok człowieka przeskoczył z twarzy Arilyn na twarz Elaitha, jakby oczekiwał

pozwolenia na mówienie. Elf skinął głową.

- To prawda – rzekł handlarz. – Czemu pytasz
- Jest fałszywy. To kryształ.
Rozgniewany handlarz poderwał się na równe nogi.
- Znam się na kamieniach szlachetnych. To rubin. Daję za to głowę.
- Biorąc pod uwagę naszą obecność, to dosyć ryzykowne stwierdzenie – zauważył

uprzejmie Elaith. – Udowodnij to.

Handlarz wziął kamień i szkło i zaczął mu się przyglądać. Jego spojrzenie na moment

przyblakło i popatrzył z przerażeniem na swoich gości.

- To nie jest kamień, który ci sprzedałem.
- Zapewniam cię, że nie mam innego – odparł Elaith.
- Zatem to nie jest ten, który kupiłem.
Arilyn zaczynała pojmować, w czym leży problem.
- Czy ktoś jeszcze pytał o kamień?
- Dwie albo trzy osoby. Jedną zapamiętałem młoda kobieta, dumna i bogato odziana. Miała

zielone i bardzo rude włosy.

Półelfka zabrała kamień i ujęła Elaitha za ramię. Nim elf zdążył zaprotestować, wyciągnęła

go ze sklepu.

- To Errya Eltorchul – powiedziała krótko. – Musimy z nią porozmawiać.
Elaith skinął głową i zaczął wspinać się po schodach wykutych w grubym murze wokół

sklepu kamieniarza. Półelfka szła tuż za nim. Kiedy wyszli na dach, ruszyli prosto w kierunku
domu Eltorchulów ukrytą ścieżką znaną tylko tym, którzy poruszali się w cieniach.

Arilyn dostosowała się do szybkich kroków elfa. Bez słowa krążyli po dachach wokół

posiadłości Eltorchulów, póki nie zobaczyli Erryi.

Kobieta była w ogrodzie. Zeskoczyli lekko z muru i zaszli ją z dwóch stron. Elaith

wycelował w nią różdżkę; lśniąca kula pomknęła w kierunku kobiety i otoczyła jej głowę i
ramiona, ucinając głośny krzyk. Errya odwróciła się, by uciec ale elf pochwycił ją i niezbyt
delikatnie posadził na ławce.

Uwagę Arilyn przyciągało jednak coś innego. Znajomo wyglądając kot, który zeskoczył z

podołka Erryi, czaił się teraz kilka kroków dalej. Jego szary pręgowany ogon w podnieceniu
uderzał na boki, a w jego oczach widać było całkiem nie koci wyraz gniewu.

To właśnie jego trzymała Errya na kolanach, kiedy przyszli z wiadomością o śmierci Otha.

Był to także ten sam kot, którego Arilyn widziała w pokoju Isabeau w wiejskiej posiadłości
Eltorchulów.

background image

Krótko mówiąc, był to kot-obieżyświat, o ile to w ogóle był kot.
Arilyn rzuciła się do przodu z wyciągniętymi rękami, chcąc złapać burasa, ale zwierzę

zniknęło w chmurze gryzącego błękitnego dymu.

- Co to było, na Dziewięć piekieł? – spytał Elaith.
Arilyn spojrzała na szlachciankę i utwierdziła się w swoich podejrzeniach, widząc w

oczach Erryi panikę i zarazem furię.

- To był – powiedziała z emfazą – Oth Eltorchul.

background image

Rozdział osiemnasty

- Wszystko się zgadza – powiedział Danilo po namyśle, kiedy przedstawili mu całą

sprawę. – Czy pierścień, który Isabeau miała w domu Eltorchulów… był taki sam jak ten,
który znaleźliśmy na uciętej dłoni?

- Nie pomyślałam o tym, ale skoro pytasz, pierścień rzeczywiście był podobny – przyznała

Arilyn. – Był złoty i miał różowy kamień.

- Jestem gotów założył się, że pierścień, który znaleźliśmy, był iluzją. Ręka bez wątpienia

też – Danilo zaczął spacerować tam i z powrotem. – Pamiętasz, w jakim stanie był gabinet
Otha? Stoły przewrócone, podłoga zasłana rozbitą ceramiką i najtańszymi składnikami zaklęć,
lecz półki i cenne fiolki, zwoje oraz pudełka były nie naruszone.

- Nic dziwnego, że rodzina trzymała fakt śmierci Otha w tajemnicy – rzekła półelfka. – Ale

dlaczego chciał udawać trupa?

- Mogę to wyjaśnić – powiedział cicho Elaith – choć już pewnie wszystko wiecie dzięki

obrotnemu językowi Myrny Cassalanter. Nielegalny handel w tym mieście jest starannie
kontrolowany. Przez wiele lat budowałem własne imperium. – Uśmiechnął się słabo. –
Uważam za dowód sukcesu fakt, że wreszcie zostałem uznany za zagrożenie. Od jakiegoś czasu
siedem rodzin przysyłało mi ostrzeżenia. Niektóre delikatne, niektóre mniej.

- Takie jak atak trenów w willi Thannów – powiedziała Arilyn.
- Temu brakowało subtelności – odparł sucho elf – ale niech cię to nie niepokoi, lordzie

Thann. To nie było dzieło twojej rodziny. Oczywiście spodziewano się, że tak właśnie będę
myślał i będę się mścił. To dałoby Thannom powód do połączenia się z innymi w ich
staraniach o usunięcie mnie.

- Zatem lady Cassandra nie brała w tym udziału?
- Tego nie powiedziałem. Mogła nie mieć wyboru i zostać zmuszona do podjęcia działań.
- Jakich działań? – spytała Arilyn.
Przez dłuższą chwilę elf milczał.
- Sądziłem, że posiadam Mhaorkiira. Miałem podstawy, aby tak myśleć. Pozwoliłem

niektórym ludziom korzystać z kul snów i dzięki temu uzyskiwałem od nich informacje, które
potem wykorzystywałem w działaniach przeciw konsorcjum obu miast.

- Jakich działaniach? – spytał ostrożnie Danilo.
- Nie mam nic wspólnego ze śmiercią twojej siostry – zaczął elf.
- To był Oth – powiedziała zdecydowanie Arilyn. – Skoro może zmienić się w kota, to

dlaczego nie w trena? Oczywiście Isabeau miała powody, aby przed nim uciekać. Z tego, co
mówi Elaith, wynika, że okradła go nie raz, lecz dwa razy. A imię Elaitha wymieniła
prawdopodobnie z czystej złośliwości. A co z Belindą Gundwynd?

- Podejrzewam Ilzimmera – powiedział elf zmęczonym głosem. – Droga do wyjaśnienia

tego była dość skomplikowana. Miałem ostrą kłótnię z kapitanem najemników,
wynajmowanym przez tę rodzinę. Zabójcze ostrze wykonane przed ród Amcathra zostało
skradzione podczas zasadzki na karawanę.

Danilo sprawiał wrażenie, że nie rozumie.
- A co to ma wspólnego z klanem Gundwynd?
- Powszechnie wiadomo, że Amcathra nie należy do konsorcjum dwóch miast. Wysłałem

cię do Regneta – przyznał elf – tylko po to, aby odwrócić twoją uwagę, nic więcej. Tak jak

background image

chciałem, Ilzimmerowie uznali, że ostrze było znakiem od Gundwyndów. W końcu zginęło z
ich karawany. Zaatakowanie nim żołnierza Ilzimmerów – zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że
był to przewodnik karawany – mogło zostać uznane za bezpośrednie oskarżenie. Śmierć
Belindy miała być ostrzeżeniem.

- Podobnie jak ataki na mnie i Danila – powiedziała Arilyn. – A co z Simonem

Ilzimmerem?

Uśmiech Elaitha stwardniał.
- To moje dzieło – powiedział bez śladu poczucia winy. – Kobieta była zatrudniona przeze

mnie i umierała na przewlekłą chorobę płuc. Kilka zaklęć iluzji, kilka monet i znalazło się
wiele osób, które przysięgały, że widziały Simona Ilzimmera wychodzącego z jej pokoju.

- Nie będę płakał nad tym człowiekiem, ale i nie mogę tego pochwalić – powiedział

porywczo Danilo. – Odłóżmy na bok kwestię „niewinności” Simona. A co ze świadkami?
Zakładam, że wybrano ich, by rzucili podejrzenie na inną rodzinę i dolali oliwy do ognia?

Elf potwierdził skinieniem głowy.
- Postaram się naprawić to, co się da. Powiedziałeś, że tego samego dnia rozmawiałeś z

Simonem Ilzimmerem. Czy pamiętasz, o której godzinie?

- Akurat dzwoniły w świątyni Ilmatera – przypomniała sobie Arilyn.
- To wszystko tłumaczy – rzekł z zadowoleniem Elaith. – Godzina jest dość zbliżona.

Możecie zatem przemówić w jego obronie. To pomoże wzmocnić więzi między Ilzimmerami a
Thannami. Łatwo będzie zwalić winę na Otha. Wiemy, że mordował, przybierając różne
postacie. Czemu nie mógłby podszyć się pod Simona Ilzimmera?

Danilo zaczął protestować, ale po chwili poddał się z westchnieniem.
- Nim oskarżymy o cokolwiek Otha, musimy go najpierw znaleźć. Pytanie tylko, jak się do

tego zabrać?

- Jest kilka sposobów, ale żaden nie jest zbyt atrakcyjny – powiedział elf. – Moglibyśmy

przekazać sprawę Lordom Waterdeep, ale takie oskarżenia są trudne do udowodnienia i
mogłyby tylko pogłębić spory między rodzinami. Moglibyśmy pozwolić rodzinom rozwiązać
to po swojemu i mieć nadzieję, że rozlew krwi będzie minimalny. Osobiście wolałbym to
drugie rozwiązanie, ale wtedy ty i księżniczka znaleźlibyście się wśród tych, na których brano
by odwet.

Danilo skrzywił się.
- Albo?
Uśmiech elfa był zimny i bezlitosny.
- Moglibyśmy oddać Otha rodzinom dwóch miast, lecz najpierw trzeba go odnaleźć i

unieszkodliwić.

- Niełatwo jest znaleźć nieboszczyka, który może na zawołanie zmieniać wygląd –

zauważyła Arilyn.

- To będzie łatwiejsze niż myślisz – powiedział Elaith. Wyjął z kieszeni czerwony kryształ

i rzucił na stół. – Oth przesyłał mi informacje za pośrednictwem tego kamienia. Chciał, aby
cała nasza trójka dała wciągnąć się w pułapkę. Spełnijmy jego życzenie.

- Słyszałem już lepsze pomysły – powiedział ponuro Danilo – ale proszę, mów dalej.

Dalej może być tylko lepiej.

Elaith wyciągnął rękę i postukał palcem w kamień.
- Za dwa dni nastąpi duży, skoordynowany atak na członków rodzin Thann i Ilzimmer.
- Czemu Oth chce to zrobić?

background image

- Z kilku powodów. Te rodziny rywalizują ze sobą od dawna. Uwierzą, że atak to dzieło

przeciwnika, i będą dalej występować przeciwko sobie. Będą walczyć, póki obie strony nie
osłabną. W pewnym momencie włączą się inne rodziny i rozwiążą problem.

- Czemu Oth chciałby wszczynać między nimi waśnie? – zdziwił się Dan.
- Bogactwo Eltorchulów kurczy się – przypomniał mu elf.
- Nic dziwnego – wtrąciła się Arilyn. – Nowe tunele nie są tanie, podobnie jak usługi

trenów.

- Albo magiczne badania – dodał Danilo. – Koszt stworzenia kul snów musiał być

ogromny.

Elaith pokręcił głową.
- Koszt byłby niski w porównaniu z zyskami, na jakie liczył Oth, gdyby udało mu się

wkręcić swoją rodzinę do handlu między dwoma miastami. Korzystając z kul snów, Oth
mógłby zebrać dość informacji na temat nielegalnego handlu, by przedstawić atrakcyjną ofertę.
Na szczęście – rzekł ponuro elf – jego najbardziej ambitny plan nie udał się. Wciągnął mnie
do handlu kulami snów, bez wątpienia mając nadzieję, że skuszę się i sam zacznę ich używać,
w ten sposób przekazując mu sekrety, których nie zdradziłbym nikomu innemu. Gdyby udało
mu się to, czego nie zdołało uczynić siedem rodzin, czyli doprowadziłby nie tylko do mojej
ruiny, ale także przejął moją fortunę, pozostałe rody przyjęłyby go do swego grona z otwartymi
ramionami.

- Wciąż jednak pozostaje jeszcze kilka luźnych wątków – rzekła Arilyn. – Jasne, że te sfery

nie przepadają za elfami, ale Eltorchulowi wydają się wyjątkowo ich nienawidzić.

- Oth jest arogancki – wyjaśnił Danilo. – Myśl, że odrobina magii mogłaby wyślizgnąć mu

się z rąk, jest dla niego jak obraza. Powinnaś była widzieć jego twarz na Balu Klejnotów,
kiedy prosił mnie, bym nauczył go pieśni czaru.

- Masz rację – zgodził się elf. – Wiele At temu Oth starał się wyciągnąć od kapłanów z

Panteonu elfie zaklęcia, ale został grzecznie odesłany do diabła.

- Sibyanthra Dezlentyr była czarodziejką – zauważyła Arilyn. – Czy to możliwe, by ona też

odmówiła Othowi? Być może wtedy pracował nad Mhaorkiira. Jeśli sądził, iż zbyt wiele wie
o jego zamiarach, mógł uznać, że należy ją uciszyć.

Elaith najpierw był zaskoczony, a potem wściekły.
- To bardzo przekonujące.
- I pasuje. Najprawdopodobniej została otruta. Diloontier zapewnia zarówno trucizny, jak i

usługi trenów… Mówiąc wprost, Oth miał z nim jakieś kontakty. To by tłumaczyło też atak na
Myrnę Cassalanter.

- Nie, to było moje dzieło – przyznał szczerze Elaith i zbył ich niedowierzające spojrzenia

wzruszeniem ramion. – Sama się o to prosiła. Jak sądzicie, kto zlecił atak pod domem
Regneta?

Danilo pomasował skronie.
- Wrócimy do tego później. Zakładam, że wiesz, gdzie mają nastąpić planowane ataki.
- Tak, wiem. – Elaith głęboko westchnął. – Niestety nie mam dość ludzi, by im

przeciwdziałać. Och, mam wielu, lecz w tej sprawie nie mógł nikomu zaufać. Zapas kul snów,
który przejąłem w Skullport, to bez wątpienia nędza w porównaniu z zapasami Otha. Założę
się, że kule snów dostały się w ręce każdego mężczyzny, kobiety i potwora, którzy często
odwiedzali moje przybytki albo brali ode mnie pieniądze.

Elf milczał przez chwilę.

background image

- Jedyne osoby, którym mogę ufać, znajdują się w tym pokoju. Nie znam nikogo innego.
- A ja znam – powiedziała nagle Arilyn.
Danilo wolno pokiwał głową, pojmując, co chce powiedzieć.
- Przybyły do mnie elfy z Tethyru, są gotowe w razie potrzeby walczyć u twego boku. W

mieście są także inne elfy. Mogą zostać zmobilizowane.

Elaith prychnął.
- Wybaczcie, ale nie pojmujecie elfiego sposobu myślenia. Większość elfów z Waterdeep

to złote albo księżycowe elfy, takie jak Arilyn i ja. Myślicie, że pójdą za bandą leśnych elfów,
które dla nich są tylko nieznanymi dzikusami? A może za półelfką? Albo za takim łotrem jak
ja? Elfy z tego miasta znają moją reputację – ciągnął dalej – wielu z nich cierpiało z mojego
powodu. Nie będą więc chcieli mieć z tym nic do czynienia. Nie mają powodu, aby mi ufać,
zwłaszcza kiedy dowiedzą się, że w sprawę wplątany jest też Mhaorkiira Hadryad. Nie,
przepraszam, lecz elfi lud tego miasta nie ma powodu, by zjednoczyć się pod naszym
sztandarem.

- Roześlij gońców – powiedziała Arilyn z ponurym zdecydowaniem. – Zbierz wszystkie

elfy, które znasz. Ja załatwię resztę.

***
Lady Cassandra spojrzała niepewnie na swojego najmłodszego syna.
- Żadnych więcej płonących książek?
- To było tylko zwykłe ostrzeżenie, matko. Dotarłem do końca ścieżki i powinnaś wiedzieć,

co znalazłem.

Kiedy kiwnęła głową na znak zgody, Danilo opowiedział jej, czego się dowiedział.
- Nie zlecałam zabójstw trenom – powiedziała zmartwionym głosem – ale jeśli to wyjdzie

na światło dzienne, nikt nam nie uwierzy i nasza rodzina zostanie obłożona anatemą. Tym
bardziej, kiedy skończyła się wojna między rodami!

- Tak się nie stanie – powiedział stanowczo – a przynajmniej nie w taki sposób, jaki

mógłby nas dotknąć. Choć raz pozwól komuś innemu zająć się tym. Podejmij wszelkie środki
ostrożności, aby chronić rodzinę, ale trzymaj swoich ludzi z dala od tego.

Cassandra nie wyraziła zgody, ale też i nie zaprotestowała.
Po chwili Danilo zadał jej pytanie, na które musiał poznać odpowiedź.
- Arilyn i ja połączyliśmy się więzią w elfim rytuale splatania dłoni. Arilyn nosi mój

pierścień, chcemy się pobrać. Wiedz, że jest moją pierwszą i największą miłością. Jest warta
tego, a nawet znacznie więcej.

- Nigdy w to nie wątpiłam – mruknęła kobieta.
- Powiedz mi zatem, dlaczego tak bardzo byłaś przeciwna naszemu związkowi.
Przez chwilę Cassandra sprawiała wrażenie zmęczonej, niemal kruchej.
- Ty i Arilyn możecie mieć dzieci. Jeśli będą przypominać półelfów, pociągnie to za sobą

wiele pytań.

Danilo kiwnął zachęcająco głową.
- Kiedy mówiłeś o swoim elfim dziedzictwie, sądziłam, że wiesz, lecz kiedy minęło

pierwsze zaskoczenie, uświadomiłam sobie, że Khelben musiał przekazać ci jakąś opowieść o
dawnych przodkach. Syn Aruna miał ojca półelfa. Jednak istnieje znacznie bliższe powiązanie.

Wzięła głęboki oddech.
- Urodziłam się, zanim mój ojciec przybył do Waterdeep. Matka umarła przy moich

narodzinach, był przy niej tylko ojciec. Wkrótce potem powtórnie ożenił się. Z tego związku

background image

urodził się Khelben, którego imię pożyczył arcymag; ja zawsze uważałam jego matkę za
swoją. Niewiele osób wie, że było inaczej. Nikt z żywych nie wie, że moja matka była
półelfką.

- Przynosiło ci to wstyd – powiedział zdziwiony Danilo.
- Nie, ale widziałeś, jak szlachta traktuje osoby mieszanej krwi. – Ruchem ręki ogarnęła

starannie utrzymane domostwo. – Zobacz, co osiągnęłam. Kiedy poślubiłam twojego ojca,
interesy rodziny były w ruinie. Sama zdobyłam dla siebie to miejsce. Nikt z mojej rodziny –
nawet ci posiadający magiczne zdolności, których tak bardzo mi brakowało – nie osiągnął
takiej nobilitacji.

W jej pozornie spokojnym głosie kryło się lekkie drżenie. Nim Danilo ponownie

przemówił, zastanawiał się długo i głęboko.

- Nie mam zamiaru odbierać ci tego, pani.
Pokręciła głową.
- Bez handlu między dwoma miastami wszystko przepadnie. Nie mówię tylko o

pieniądzach. Czy sądzisz, że pozostali pozwolą Thannom przetrwać, gdybyśmy wycofali się z
tego sojuszu?

- Thannowie przetrwają – powiedział stanowczo Danilo.
- Co zatem radzisz? Myślisz, że nie wskażą nas palcami, jeśli rozejdzie się, że jesteś w to

zamieszany?

- O to bądź spokojna – odparł. – Mam sojuszników, których nikt nie powiążę ani z tym

domem, ani z żadnym innym.

Roześmiała się krótko i ironicznie.
- Rób, co musisz, mój synu.
Zawahała się, po czym uśmiechnęła się szczerze – tym bardziej szczerze, że w jej uśmiechu

krył się żart z samej siebie.

- Słodkiej wody i pogodnego uśmiechu, póki znów się nie spotkamy.
To tradycyjne elfie pożegnanie zaskoczyło go; poczuł się zmieszany i jednocześnie głęboko

poruszony. Nie rozumiał tej kobiety i wiedział, że nigdy nie znajdzie drogi przed
wielopoziomowe i pokręcone korytarze jej umysłu. Wiedział jednak, że dała mu swoje
błogosławieństwo słowami, które są dla niego znaczące. Ujął jej dłoń i ucałował, po czym
odwrócił się i wyszedł szybko z komnaty, by przygotować się do czekającej go walki.

background image

Rozdział dziewiętnasty

Zebranie w Wieży Zielonej Łąki nie należało do przyjemnych. Danilo szybko zorientował

się, że ocean, jaką wystawił elfom Elaith, była boleśnie prawdziwa. Niektóre z nich niedawno
zostały usunięte z wieży i wcale nie były szczęśliwe, że teraz wydał im rozkaz stawienia się
tutaj z powrotem.

Nie chciały też za nim podążyć. Matka elfa, który został zabity wraz z Belindą Gundwynd,

gniewnie dopytywała się, czy Elaith miał coś wspólnego ze śmiercią jej syna.

- Powiedz mi, panie – powiedziała z gorzkim szyderstwem – czy to była część twojej

zemsty na szlachetnych rodach?

Zanim Elaith zdążył się odezwać, Arilyn zrobiła krok do przodu. Położyła dłoń na

księżycowym ostrzu.

- Wszyscy wecie, co to jest. Wiecie, że ten miecz nie może rozlać niewinnej krwi i że

nigdy nie może zostać użyty przeciwko elfiemu ludowi Jeśli prośba Elaitha Craulnobera jest
słuszna, a sam elf jest wart naszego zaufania, miecz go uhonoruje. Jeśli nie, podążycie za mną.
Czy zgadzacie się na to?

Na wielu twarzach malowało się zwątpienie, lecz nagle wśród tłumu rozległ się pomruk,

kiedy z małej grupki leśnych elfów wyszedł wysoki mężczyzna. Danilo od razu wiedział, kim
jest. Arilyn mówiła o swoim przyjacielu Lisim Ogniu jako wielkim dowódcy. Elf poruszał się
z płynną gracją wojownika. Dan już wcześniej widział przywódców, których otaczała
nieokreślona siła dodająca innym pewności siebie, nigdy jednak nie widział, by ktoś posiadał
tę zdolność w takim stopniu. Elfy miały zwyczaj nazywania siebie imionami wyrażającymi ich
zdolności albo wygląd; imię Lisiego Ognia pochodziło od jego długich rudych włosów o
barwie połysku lisiego futra. Danilo musiał obiektywnie stwierdzić, że elf jest
prawdopodobnie najprzystojniejszym elfim samcem, jakiego spotkał.

Lisi Ogień zdjął z ramienia bransoletę i rzucił ją pod nogi księżycowego elfa. Dan czytał o

tym rytuale; bez wątpienia na bransolecie były znaki określające go jako dowódcę.

- Uszanuję decyzję księżycowego ostrza, a moi podwładni wraz za mną – powiedział

melodyjnym, mocno akcentowanym elfickim. Leśne elfy podniosły się i stanęły za nim.
Oczywiście nie mogły wiedzieć, że magia księżycowego ostrza jest niegodna zaufania, a nawet
przekorna.

Dopiero w tej chwili Danilo zrozumiał, co chce zrobić Arilyn. Strach zaczął rosnąć w nim

niczym przypływ. Dziewczyna jakby to wyczuła, by odwróciła się i popatrzyła mu prosto w
oczy. Zniknęły wszelkie wątpliwości. W jej oczach było to samo, co w sercu, i Danilo był
pewien, że ono należy do niego. Czuł też, że to ostatnie spojrzenie może być jej cichym
pożegnaniem.

Potem Arilyn spojrzała na Elaitha, wyjęła miecz i uniosła go w salucie.
Pobladły elf wyciągnął swoją broń i odwzajemnił pozdrowienie. Na jego twarzy nie widać

było strachu, choć najwyraźniej spodziewał się śmierci. Danilo podejrzewał, że nawet jej
pragnął. Odpowiedź, której Elaith oczekiwał od Mhaorkiira, nigdy nie przyszła, lecz śmierć z
wyroku księżycowego ostrza, byłaby odzewem na nękające jego duszę pytanie. Danilo
podziwiał tę niezwykłą parę elfów i ich nieprawdopodobną odwagę.

Arilyn uniosła miecz do potężnego ciosu oburącz i ze świstem opuściła go.
Pomieszczenie rozświetlił oślepiający błysk. Przez chwilę przerażony Dan widział zarys

background image

czaszki Arilyn i kości jej ramienia. Kiedy światło zniknęło, półelfka leżała nieruchomo na
podłodze. Miała poczerniałe dłonie, lecz jej oczy wciąż pozostawały otwarte.

Nim Danilo zdążył się poruszyć, Elaith odrzucił miecz i padł na kolana. Zacisnął dłoń i

uderzył nią w pierś półelfki. Potem uderzył znowu, i jeszcze raz. Danilo odruchowo ruszył, by
go powstrzymać, ale Lisi Ogień złapał go za ramię i odciągnął do tyłu.

- Dobrze robi – powiedział cicho przywódca elfów.
Danilo kiwnął głową na znak, że rozumie, po czym uklęknął przy swojej ukochanej oraz

elfim przyjacielu, by obserwować, jak Elaith wykonuje brutalne lecznicze zabiegi.

Wreszcie Arilyn gwałtownie wciągnęła powietrze. Zamknęła oczy, jakby walczyła z

bólem, a potem otworzyła je i popatrzyła na ponure elfy, które przyglądały się całemu
zdarzeniu.

- Macie swój znak – powiedziała słabym, rozgniewanym głosem. – Zróbcie, co każe wam

lord elfów.

- Idź razem z innymi – powiedziała do Danila niska, brązowa niczym strzyżyk elfka. –

Jestem szamanką, zajmę się nią.

Potem spojrzała na Lisiego Ognia, aby pomógł jej przenieść ranną półelfkę, ale przywódca

pokręcił głową i wskazał na Dana.

Danilo ostrożnie wziął Arilyn na ręce i wyszedł z pomieszczenia za szamanką.
- Spodziewałaś się tego – powiedział cicho.
Z wielki wysiłkiem skinęła głową i spojrzała na Elaitha. Księżycowy elf szedł obok Dana,

nie odrywając od niej wzroku. Jego niezachwiany spokój prysnął, kiedy zobaczył, na jak
wielkie poświęcenie zdecydowała się jego „księżniczka” dla elfiego ludu, dla swojego
ludzkiego ukochanego i dla niego.

- Nie masz Mhaorkiira, ale znasz już odpowiedź – powiedziała. – Zadowolony?
Na twarzy elfa malowało się zdziwienie.
- Te wszystkie lata… Te wszystkie rzeczy, które zrobiłem… Nie było już dla nie ratunku…

Nie było odkupienia, przynajmniej tak sądziłem.

- Czasem różnica między bohaterem a łajdakiem – powiedziała ostrożnie – zależy od tego,

kto o nim opowiada. Spytaj te elfy, kim jestem. Powiedzą ci o księżycowym ostrzu. Spytaj
ludzi, a usłyszysz o zabójczyni. Z tobą może być tak samo.

- Zbyt wiele mówisz – skarciła ją szamanka.
Arilyn przymknęła oczy.
- Musiałam to powiedzieć.
Danilo pozostawił ją z energiczną drobną elfką i wrócił do sali. Ponieważ Elaith nie chciał

mówić o tym, co się właśnie zdarzyło, odłożył tę rozmowę na później i poszukał Lisiego
Ognia.

- To był szlachetny gest – powiedział – rzadko spotykający obcych zaszczyt.
Leśny elf uśmiechnął się zagadkowo.
- Widziałem cię już kiedyś na polu bitwy niedaleko mojego lasu. Arilyn przywołała widma

elfów z miecza. Twoje też tam było.

- Ale ta więź została już zerwana.
- Zmieniona – poprawił go Lisi Ogień. – Ona nigdy nie zostaje zerwana. Arilyn potrzebuje

cię.

Jego słowa zaskoczyły Danila.
- W jaki sposób?

background image

- Arilyn jest bardzo odważna, ale jednak jest półelfką i dlatego brakuje jej kilku

przymiotów. Muzyka i lekki śmiech – to rzeczy tak samo ważne dla elfiej duszy jak światło
gwiazd. Ona znajduje je w tobie. Postaraj się jej to dawać, a na zawsze pozostaniesz moim
przyjacielem.

Te słowa stanowiły odpowiedź, na którą Danilo od dawna czekał. Uniósł dłoń w elfim

geście przysięgi. Lisi Ogień roześmiał się i wyciągnął rękę do pozdrowienia, jakim
wymieniali się ludzie. Uścisnęli sobie dłoni, po czym dołączyli do pozostałych, aby
przygotować się do nadchodzącej walki.

background image

Rozdział dwudziesty

Leśne elfy miały zająć dachy. Znalezienie się w kompanii przyjaciół było dla Arilyn

dziwne, lecz zaskakująco przyjemne. Grupa wykonała zadanie z łatwością, skacząc po
nierównej linii dachów jak wiewiórki.

Podkradli się do willi Thannów i okrążyli miejsce, skąd miał nastąpić atak trenów:

ogrodową szopę z fałszywymi drzwiami prowadzącymi do tuneli.

Noc była ciemna, cienki księżyc zbliżał się do nowiu, a mgła gęstniała. Kiedy z szopy

wyjrzał pierwszy tren, wtopili się w cienie. Nawet dla wrażliwych na ciepło oczu Arilyn byli
tylko zimną smugą.

- Nie zobaczy ich nikt inny poza elfami – pomyślała, zakładając strzałę na cięciwę. – Oth

nie spodziewał się tego.

Stojący koło niej Lisi Ogień kiwnął głową i uniósł swój łuk. Na jego znak wszystkie sześć

elfów puściło cięciwy.

Strzały pomknęły niczym ciche zabójcze sokoły. Usłyszeli słaby gardłowy krzyk, który

natychmiast umilkł.

- Dorwaliśmy przynajmniej jednego – powiedziała Arilyn.
- Dwóch – poprawił ją leśny elf. – Jest jeszcze trzech. Ruszamy za nimi?
- Nie trzeba. – Usłyszeli, jak ocalałe treny odciągają zabitych kompanów poza zasięg

strzał. – Pożerają ich, by nie zostawił śladu swojej obecności – wyjaśniła.

Lisi Ogień pokręcił z obrzydzeniem głową.
- Ktoś z nas powinien tu zostać. Ty idź z innymi.
Kiwnęła głową, położyła dłoń na jego ramieniu w pożegnalnym geście i zniknęła, biegnąc

lekko po dachach w stronę domu Ilzimmerów. Nagle zamajaczył przed nią jakiś duży kształt;
pojawił się na krawędzi dachu tak gwałtownie, że omal na niego nie wpadła. Był to tren, który
nazywał siebie Knute, z charakterystyczną ropiejąca pręgą nad okiem.

Tren dotknął rany.
- Niedługo umrę. Ranny wódz klanu nie żyje długo… inni go atakują. Ale umrę odziany w

twoją błękitną skórę.

Arilyn zwinnie odskoczyła do tyłu i wyciągnęła miecz.
- Moda w tym mieście – powiedziała ponuro, zbliżając się po łuku – robi się zupełnie

nieprzewidywalna.

Skoczyła na potwora; jej szybko atak zmusił go do cofnięcia się. Natychmiast obróciła się

bokiem i opuściła nisko miecz.

Knute zablokował jej cios grubym, krótkim ogonem. Ostrze cięło głęboko, ale z rany

wypłynęło niewiele krwi. Tren kopnął na bok odcięty kawałek ogona i skoczył na Arilyn; w
każdej z zakończonych pazurami dłoni miał noże, którymi zadał dwa szybkie ciosy.

Sparowała oba, lecz poczuła w dłoniach ostry ból. Modlitwy szamanki zagoiły poczerniałą

skórę, lecz uderzenie magii księżycowego ostrza zadało głębokie i trudne do wyleczenia rany.
Arilyn przemogła falę słabości i cofnęła się, przygotowując się do następnego ataku.

Ku jej zaskoczeniu atak nie nastąpił. Tren wyglądał na zdziwionego, jego język raz po raz

wysuwał się z paszczy, a duża głowa kiwała się w tył i w przód, jakby potwór próbował
ocenić liczbę przeciwników. Po chwili Arilyn zorientowała się, że on rzeczywiście to robi.
Kątem oka dostrzegła widmową postać pięknego elfki o dużych błękitno-złotych oczach i

background image

włosach barwy szafiru. Spojrzenie, jakie jej posłała – krzepiąco mocne i pełne miłości –
odpędziło wszelką myśl o słabości.

- Matko – szepnęła Arilyn, witając ją z radością, choć był to kolejny znak, że z magią

miecza dzieje się coś dziwnego.

Cofnęła się o kilka kroków i rozejrzała wokoło. Widma wszystkich ośmiu przodków,

którzy nosili jej miecz, stały na dachu w pozycjach bojowych. Spojrzenie trena przeskakiwało
od jednego do drugiego, a język wysuwał się, by poznać ich zapach. Po kilku chwilach stwór
zaczął się zbliżać. W przeciwieństwie do ludzi, nie obawiał się duchów. Skoro nie mógł ich
posmakować, nie były na tyle rzeczywiste, by musiał zawracać sobie nimi głowę.

Tren znowu zaatakował nożami. Dziewczyna obracała mieczem, blokując jego ataki. Każdy

z nich powodował ból w jej poranionych dłoniach, a wkrótce ból stał się tak silny, że jej
wzrok zaczęła przesłaniać czerwona mgła.

Nagle spadł na nią jakiś stęchły ciężar. Przez chwilę Arilyn myślała, że już wzywa ją

zapomnienie, ale niespodziewanie ciężar zniknął i ktoś wyrwał z jej bezładnych rąk
księżycowe ostrze.

Kiedy doszła do siebie, ujrzała przerażoną twarzy Danila. Tren leżał u jej stóp, zabity

trzema cięciami jego miecza.

Popatrzyła na swoje dłonie. Danilo ściskał jej palce tak mocno, że ból odezwał się na

nowo to nie wyrywała ich z dłoni mężczyzny. Jej ręce były zupełnie przezroczyste, mogą
patrzeć przez nie niemal tak, jak patrzyła na miasto widmowe postacie swoich przodków.

- Nie teraz – powiedział Danilo, patrząc wyzywającym wzrokiem na czekające obok

widma. – Jeszcze nie teraz.

Poczuła, jak dzięki łączącej ich więzi w jej poranione ciało wlewają się nowe siły.
- Napełniam się – powiedziała. Jej dłonie odzyskiwały barwę i cielesność. Wyrwała je z

uścisku Danila i uniosła, aby im się przyjrzał. Mężczyzna chwycił jedną dłoń i szybko ją
pocałował. Potem schylił się i podniósł ostrze. Mgliście uprzytomniła sobie, że ono nie zrobi
mu żadnej krzywdy, gdyż magia miecza jest tak bardzo wypaczona, że zwróciła się przeciwko
niej i zaczęła wysysać jej siły życiowe.

- Mhaorkiira – powiedziała, czując, co się dzieje. – Jest blisko.
Danilo zatrzymał się w pół kroku.
- Nic nie zdziałasz, próbując walczyć księżycowym ostrzem. Zostań tu albo zostaw miecz.
Arilyn podniosła się i stanęła na krawędzi dachu.
- Weź go – powiedziała i skoczyła w noc.
Serce Danila na chwilę zamarło, a potem usłyszał ciche uderzenie jej butów, kiedy

wylądowała na dachu zaledwie kilka stóp poniżej. Podniósł miecz i ruszył za nią d perfumerii
Diloontiera, a stamtąd do tuneli.

Właśnie tam miały spotkać się te treny, które przeżyły. Elfy dobrze wykonały swoją robotę

– ocalało zaledwie kilka. Ciała trenów i elfów świadczyły o tym, że walka była bardzo
brutalna. Kiedy Arilyn i Danilo dotarli na miejsce, zobaczyli dużego trena stawiającego
właśnie czoła Elaithowi.

- Łatwe zwycięstwo – powiedziała Arilyn.
Ale Danilo wcale nie był taki pewien. Szybki miecz Elaitha bez trudu radził sobie z nożem

trena, lecz potwór sięgał wolną ręką do woreczka z tkaniny, takiego samego jak te, które noszą
magowie.

- To Oth, daję za to głowę – powiedział zmartwiony. Mag posiadał Mhaorkiira – potężny

background image

mroczny klejnot kradnący pamięć i magię.

Arilyn chwyciła go za ramię.
- Muszę się stąd wydostać – powiedziała z stanowczo. – Elaith walczy o życie. Nie mogę

mu pomóc, ale niestety mogę rozproszyć jego uwagę.

Danilo spojrzał na stojące w pobliżu widmo elfa i nagle wszystko zrozumiał. Twarz

widma, podobna do twarzy Arilyn, była jeszcze piękniejsza, a jego włosy były przezroczyste i
błękitne.

- Księżniczka Amnestria – wyszeptał, pojmując mądrość słów Arilyn. Jeśli cokolwiek

może odwrócić uwagę Elaitha od walki, to twarz jego dawnej ukochanej.

Ale było już za późno. Bursztynowy wzrok Elaitha spoczął na pięknym widmie elfa i na

jego twarzy pojawił się bolesny grymas. Już po chwili elf odzyskał kontrolą nad sobą, lecz
Eltorchulowi ta chwila wahania wystarczyła

Odrzuciła nóż i wykonał szybki gest grubymi palcami obu rąk. Z jego jaszczurzych łap

wyskoczyło czerwone światło i trafiło Elaitha dokładnie w sam środek piersi. Siła uderzenia
zbiła elfa z nóg i cisnęła kilka kroków do tyłu. Uderzył o ścianę tunelu i osunął się na ziemię.

Łuski trena stopiły się w ciało i tkaninę, mag odzyskał swoją normalną postać. Przyjemne

rysy twarzy Otha Eltorchula ściągnęły się i w jego dłoni zalśnił złowrogim światłem czerwony
kamień.

- Umrzesz – powiedział niemal od niechcenia – lecz wcześniej przejmę twoje

wspomnienia.

Nagle Danilo poczuł ostre szarpnięcie, jakby ktoś sięgał do jego piersi i zaciskał żelazne

palce wokół serca. Czuł, jak magia Splotu zmienia się, jak wątek po wątku zaczyna znikać.

Spojrzenie na bladą twarz Arilyn powiedziało mu, że z nią dzieje się to samo. Odbierano

jej przeszłość, jej magię, lecz wyglądało to zupełnie inaczej: widma elfów zaczęły zbliżać się
do maga o płomiennych włosach, opierając się z każdym krokiem, jakby szły pod silny wiatr.
Arilyn również zaczęła iść, ale w stronę księżycowego ostrza, w daremnej próbie
powstrzymania wypaczonej elfiej magii i maga, który nią władał.

Danilo zebrał resztki siły oraz woli i włożył je w zaklęcie okrążenia, którego nauczył się

od lady Cassandry. Tak jak się spodziewał, zaklęcie nie udało się. Wirujące macki ognia
zatańczyły w powietrzu, zakręciły się wokół maga i zniknęły w czerwonym kamieniu
Mhaorkiira.

Mimo to zaklęcie na krótką chwilę rozproszyło Otha. Widma elfów zatrzymały się, a

Danilo znów spróbował, rzucając na Otha magiczną bańkę, w której kiedyś zamknął trena.

Mag zaczął się zmieniać, tym razem w gigantycznego jeża. Długie, grube kolce przebiły

magiczne więzienie, strząsając jego kawałki niczym krople deszczu z uderzonego wiatrem
drzewa.

Z piersi maga wyrwał się skowyt gniewu – skowyt, który przeszedł w żałobne wycie

wilka, a potem skrzek polującej sowy. Ciało maga podążało za głosami, zmieniając co chwila
postać w przypływie nie kontrolowanej magii. Skutek był przerażający, mag zmienił się w
lustro odbijające postacie istot zamieszkujących tysiące koszmarów.

Wreszcie Arilyn dotarła do księżycowego ostrza i pochyliła się, by je podnieść. Jej palce

zacisnęły się na rękojeści… i przeszły przez nią. Ręka dziewczyny opadła w geście
rezygnacji. Dla niej walka skończyła się. Nie mogła zrobić nic innego, jak tylko czekać i
przyglądać się pojedynkowi na zaklęcia między jej ukochanym i oszalały magiem. Był to
najgorszy moment jej życia. Przez głowę przeleciała jej myśl, że będzie to też ostatni moment

background image

jej życia.

Uniosła przezroczystą dłoń, by osłonić wrażliwe oczy przed jaskrawym światłem. Danilo

rzucał w maga wszystkimi kulami ognia i błyskawicami, jakie tylko pamiętał.

Nie, nie w maga, uświadomiła sobie, lecz w kamień Mhaorkiira.
Ogarnęło ją przerażenie, próbowała krzyczeć, by przestał, by uciekał. Taka magia w

najlepszym razie była niebezpieczna. W obecności mrocznego klejnotu mogła okazać się
zabójcza.

Kamień wchłaniał magiczne ataki, z każdym kolejnym stając się coraz jaśniejszy.

Niespodziewanie wybuchł; kawałki kamieni i jaskrawe iskry poleciały we wszystkie kąty
jaskini. Nie było żadnego huku, łomotu czy drżenia, lecz siła eksplozji przeszła przez
niematerialną postać Arilyn, rzucając ją na kolana.

Nigdy nie spotkała się z wrogiem, który dorównywałby temu. W jaskini szalał

bezdźwięczny sztorm, który składał się ze wspomnień, czarów, snów i koszmarów. Z całego
życia – setek żywotów! Jego siła groziła rozerwaniem jej na części

Pośród tego sztormu usłyszała znajomy głos i poczuła znajomą złocistą obecność. Danilo

również się chwiał, również walczył. Jeszcze chwila i on także zniknie.

Potem poczuła znajomy dotyk jego dłoni w umyśle, tak mocny, jak był w rzeczywistości.

Przywarła do niego całą swoją słabnącą wolą, dodając do tego również swoją upartą odwagę.
Wokół nich szalał sztorm, ale okazało się, że razem potrafią go przetrzymać.

Kiedy wreszcie szkarłatna burza ucichła, Arilyn puściła rękę Danila i aż podskoczyła ze

zdziwienia, gdy okazało się, że mężczyzna stoi przynajmniej dwadzieścia kroków od niej.

- Spójrz – powiedział, wskazując na jej elfi miecz.
Księżycowe ostrze lśniło słabym błękitnym blaskiem. Widma elfów zniknęły, lecz każda z

ośmiu run spokojnie błyszczała mocą.

Potem Danilo podszedł do Elaitha i wezwał Arilyn. Słysząc własne kroki na kamieniach,

wiedziała, że jej czas jako widma elfa jeszcze nie nadszedł. Szybki rzut oka na Elaitha
upewnił ją, że on mógł nie mieć tyle szczęścia. Jego obrażenia były poważne.

Oth Eltorchul był w jeszcze gorszym stanie. Mag leżał pod ścianą, a jego oczy były

pozbawione wyrazu jak u noworodka. U jego stóp zobaczyła Mhaorkiira Hadryad. Zniknęło z
niego światło życia i pamięci, pozostał tylko zwykły klejnot. Arilyn podniosła go; nie
wyczuwała śladu złowrogiej magii. Kiira był pusty jak mag, którego umysł zniszczył.

background image

Epilog

Minęły dwa dni, nim Danilo udał się – jak sądził, ostatni raz – do willi Thannów.
Miał wiele do zrobienia, zanim pożegna się z życiem, której do tej pory wiódł. Wręczył

Piergeironowi hełm Lorda i wymusił na Pierwszym Lordzie obietnicę, że znajdzie kogoś, kto
zatroszczy się o potrzeby elfiego ludu. Opłacił w „Ramionach Mystry” opiekę nad Othem
Eltorchulem, którego umysł zdawał się całkowicie zniszczony przez Mhaorkiira. Kule snów
również były bezużyteczne; skrywana w nich maga została uwolniona podczas końcowej burzy
wywołanej walką na zaklęcia. W przyszłości chłopcy i dziewczęta będą grać nimi w kuli,
śniąc zdrowe, niegroźne sny dzieciństwa – sny, które mogą zostać ziszczone nie dzięki magii,
lecz dzięki upływowi czasu.

Tunele trenów zostały zapieczętowane; Regnet i jego Badacze Głębin będą przez jakiś czas

zajęci polowaniem na ocalałe potwory. Errya Eltorchul zniknęła. W posiadłości Eltorchulów
nie znaleziono żadnej dłoni ani stopy, lecz mimo to Danilo żywił pewne podejrzenia. Errya
praktycznie przyznała się do zorganizowania ataku na Elaitha, a odpłacenie jej w podobny
sposób było jak najbardziej w stylu elfa.

Najważniejsze jednak, że Arilyn była i od tej pory zawsze będzie u jego boku. Tethyrowi

groziła nowa wojna, więc oboje zaciągnęli się pod sztandary Haedraka, ale z jednym
zastrzeżeniem: będą walczyć wraz z leśnymi elfami i dla nich. Ktokolwiek w Tethyrze
podniesie broń przeciwko elfiemu ludowi, choćby to był nawet Haedrak, będzie musiał stawić
czoła małej armii północnych elfów zebranych pod wodzą Elaitha. Albo – Arilyn
zapowiedziała to bardzo wyraźnie – taka osoba spotka się z zabójcą, których wciąż jest wielu
w tym kraju, a których imiona ona zna. Ich „propozycja” zapewniła im hojną wdzięcznością
przyszłego króla. Obiecał Elaithowi tytuł i ziemie na południu, zaś Lisiemu Ogniowi
stanowisko doradcy i ambasadora.

- A co z leśnymi elfami? – spytał Danilo.
- Są już w drodze do domu. Mamy zaproszenie, by w czasie jazdy na północ zatrzymać się

w Splątanych Drzewach.

- Na północ? – zdziwił się. – Kiedy ostatni raz patrzyłem na mapę, las Tethyr znajdował

się na południe od Waterdeep.

- To prawda, lecz na północ od Zazesspuru. Z zebranych przeze mnie informacji wynika, że

właśnie tam udała się Isabeau.

- Aha. – Danilo nie pytał dalej. Ponury, zdeterminowany wyraz twarzy Arilyn powiedział

mu wszystko. Znów weszła w rolę zabójczyni, tym razem z własnej woli. Oth Eltorchul został
ukarany za udział w zabójstwie Lilly, lecz Arilyn nadal winiła Isabeau za inne morderstwa.
Będzie ścigać tę kobietę aż do lśniących miast Tethyru albo, jeśli zajdzie taka potrzeba, do
samej Otchłani. Danilo nie sprzeciwiał się temu.

- Elaith pojedzie z nami – oznajmiła. – Prosił, aby zwolnić go z obietnicy chronienia

Isabeau. Zgodziłam się… Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, iż mówiłam w naszym imieniu.

Tym razem Danilo był zaskoczony.
- Sądziłem, że jako świeżo upieczony dowódca będzie miał pełne ręce roboty.
- Czy Elaith kiedykolwiek mógłby być zbyt zapracowany, aby się zemścić?
- Każdy ma jakieś hobby – zgodził się Dan – a jak sama powiedziałaś, różnica między

łotrem a bohaterem często zależy od tego, kto opowiada jego historię. Wydaje mi się, że

background image

wzięłaś na siebie zadanie zapisania na nowo ścieżki jego życia.

Arilyn wzruszyła niecierpliwie ramionami.
- Jest tym, kim zawsze był. Niczego nie zmieniałam.
- Nie zgadzam się – powiedział cicho Danilo. – Czy wiesz, co mi powiedział, gdy

odzyskał przytomność? Spytał o Amnestrię. Najwyraźniej w czasie burzy odnalazł w niej siły,
tak jak my znaleźliśmy ją w sobie. Nie rozumiał, co się stało, i pytał tylko, czy sądzę, że
jeszcze kiedyś ją zobaczy. Zapewniłem go, że tak będzie. I wierzę w to – powiedział
zdecydowanie. – Elf, który myśli o przyszłym życiu, bardziej dba o swój doczesny żywot. Elf,
który ryzykował moc Mhaorkiira, by sprawdzić swój charakter, ma tyle samo odwagi i serca,
co trzech paladynów.

- Wyruszy, aby zabić Isabeau – powiedziała Arilyn, po czym znów wzruszyła ramionami. –

Podobnie jak ja. Kto powie, że on jest zły, a ja dobra tylko dlatego, że posiadam księżycowe
ostrze, które wspiera mnie w moich działaniach?

- Skoro o tym mowa, czy zamierzasz powiedzieć Elaithowi, że magia ostrza zwariowała?
Pomyślała nad tym chwilę i pokręciła głową.
- Nie, nie sądzę. Wierzę, że Elaith jest taki sam jak zawsze, ale ważniejsze jest to, w co on

wierzy.

- Być może księżycowe ostrze mówiło prawdę. Może on nie dojrzał, aby nosić ostrze

Craulnoberowi, lecz jest gotów wziąć na siebie jakieś inne zadanie, które również będzie
służyć elfiemu ludowi.

Arilyn spojrzała na niego zaskoczona.
- Być może.
- Co nie zmienia faktu, że Elaith nadal pozostaje łotrem, bezlitosnym zabójcą o

wspaniałych umiejętnościach.

- To prawda – zgodziła się. – Chodźmy zobaczyć, co jeszcze możemy zrobić.
Udali się do wilii Thannów. Danilo odnalazł lady Cassandrę i opowiedział jej wszystko,

nie szczędząc żadnych szczegółów walki.

- Wprawdzie będziesz musiała naprawić kilka mostów, lecz sądzę, że udało się uniknąć

otwartej wojny – zakończył. – Choć jak wszystkie sukcesy, ten również ma swoją cenę.

- Spodziewałem się tego – powiedziała z rezygnacją Cassandra i jej lodowato błękitne

oczy spoczęły na półelfce.

- Dobrze. Bez żadnych zastrzeżeń przyjmę Arilyn do naszej rodziny.
- Źle mnie zrozumiałaś – rzekł Danilo. – Jeśli chodzi o Arilyn, nie ma mowy o żadnych

targach. Mam dług do spłacenia, i tym razem nie chodzi o naszą fortunę. Przysięga Przyjaciela
Elfów działa w obie strony. Wykorzystaj swoje wpływy i dopilnuj, by konsorcjum nie
próbowało więcej działać przeciwko Elaithowi ani jakiemukolwiek innemu elfowi z
Waterdeep.

- Zbyt wiele ode mnie oczekujesz! – zaprotestowała. – I bez osłaniała tego elfiego łotra

nasza rodzina zajmuje mało znaczącą pozycję.

- Nie zmienię swojej ceny.
Danilo zamilkł, zbierając siły, by mówić dalej. Niełatwo mu było żyć ze świadomością, że

jego rodzina kontrolowała większość nielegalnego handlu w Waterdeep. Jeszcze trudniej było
brać w tym udział, choć, jak zauważyła Cassandra, inaczej by nie przeżyli. Był to jeszcze
jeden powód, dla którego musiał opuścić miasto – nie mógł ich zdradzić, ale nie mógł również
brać udziału w ich interesach.

background image

- Powiem ci jedno: będzie to mniej ryzykowne niż się wydaje. Elaith przekaże część

swoich interesów pod kontrolę Thannów. Pozostanie cichym partnerem i będzie otrzymywał
część zysków.

Cassandra milczała przez chwilę.
- Biorąc pod uwagę nasze ostatnie straty, byłaby to korzystna umowa – powiedziała

wreszcie. – Będę musiała popracować nad szczegółami, ale w zasadzie zgadzam się.

Była to dziwna reakcja, ale Dan postanowił, że tego nie skomentuje, a przynajmniej nie

wprost.

- Zatem sprawa załatwiona, pozostała jeszcze tylko drobna pamiątka.
Ujął dłoń matki i włożył na jej palec wspaniały pierścień z doskonały rubinem.
- To jest… a raczej był… elfi kiira. Proszę, abyś zawsze go nosiła – powiedział cicho –

jako przypomnienie, że nawet największa potęga nie trwa wiecznie. odepchnął od siebie tę
myśl. Nie mógł w to uwierzyć, dziwił się, że w ogóle wpadł mu do głowy taki pomysł.

***

background image

Spis treści

Prolog
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Epilog


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cunningham Elaine Piesni i Miecze 03 Srebrne cienie(1)
Elaine Cunningham Piesni i Miecze 01 Cien Elfa
Elaine Cunningham Piesni i Miecze 02 Piesn Elfa
Elaine Cunningham Piesni i Miecze 03 Srebrne cienie
Elaine Cunningham Piesni i Miecze 02 Piesn Elfa(1)
Cunningham Elaine Dobry interes
Cunningham Elaine Obrzed Krwi
Cunningham Elaine Doradcy i królowie 2 Brama Wody
Cunningham, Elaine Obrzęd krwi
Cunningham Elaine Obrzed Krwi
Cunningham Elaine Obrzed Krwi
Cunningham Elaine Obrzęd krwi
Cunningham Elaine Krainy Podmroku Obrzęd krwi
Cunningham Elaine Doradcy i królowie 3 Wojna Magów
Cunningham Elaine Obrzed Krwi
Forgotten Realms Songs & Swords 01 Elfshadow # Elaine Cunningham
Forgotten Realms Songs & Swords 03 Silver Shadows # Elaine Cunningham
05 Pieśni nad Pieśniami V rtf

więcej podobnych podstron