RITA CLAY ESTRADA
DAĆ SZANSĘ MIŁOŚCI
ROZDZIAŁ 1
Czytanie było pasją, która miała swoje wymagania.
Wirginia Gallagher przesunęła paski płóciennej torby
wyładowanej książkami, żeby nie wpijały jej się w ramię.
Ciesząc się na wieczór z książką, wyszła z księgarni i ruszyła
do
samochodu
-
przysadzistego,
osiemnastoletniego
volkswagena. Nie ulegało wątpliwości, że jej gruchot czasy
ś
wietności ma już dawno za sobą. Wirginia wypatrzyła go na
placu z używanymi samochodami, i zdecydowała się go kupić,
aby nie być zmuszoną do korzystania z komunikacji
autobusowej, która nie najlepiej funkcjonowała.
Czyniąc sobie wyrzuty, że za dużo dziś wydała na książki,
położyła torbę na przednim siedzeniu, po czym przeszła na
drugą stronę samochodu. Niechcący kopnęła coś nogą i
przystanęła.
Na asfalcie, kilka centymetrów obok jej buta, leżał
damski, skórzany portfel. Sprawiał wrażenie drogiego. I był
wypchany. Wirginia rozejrzała się wkoło. Na parkingu kręciło
się niewiele osób; wątpliwe, by portfel należał do którejś z
nich. Obok jej wozu było puste miejsce i wydawało się
logiczne, że portfel wypadł komuś, kto tu wcześniej parkował.
To chyba był kremowy mercedes, zatrzymujący się, gdy
zamykała drzwiczki swojego samochodu. Ale teraz zniknął
bez śladu. Nie zostawił plamy oleju, jaka będzie zapewne lśnić
na asfalcie po jej odjeździe.
Podniosła portfel, spodziewając się, że zaraz ktoś dotknie
jej ramienia i zażąda, by mu go oddała. Kiedy to nie nastąpiło,
zajrzała do środka. Prawo jazdy, wydane w stanie Teksas,
przedstawiało sympatyczną starszą panią. Miała siwe włosy,
zmarszczki wokół ust i dołeczki, którymi przed laty na pewno
oczarowała niejednego mężczyznę. Może reagowali na nie do
dziś.
Jej uwagę zwrócił adres. Kobieta mieszkała na
przedmieściach Austin, w pagórkowatej okolicy, zaledwie
kilka kilometrów od ekskluzywnego osiedla nad jeziorem
Travis i niedaleko posiadłości Willie Nelsona. Były to piękne,
dzikie
tereny,
chociaż
ludzie
niechętnie
się
tam
przeprowadzali z uwagi na skąpe zasoby wody w tej części
płaskowyżu Edwards. Ci, którzy tam mieszkali, mieli
zazwyczaj wiele akrów ziemi i mnóstwo pieniędzy.
Ujrzała plik zielonych banknotów - dwudziesto - i
pięćdziesięciodolarowych, wszystkie były starannie ułożone.
Wirginii wystąpiły na czoło kropelki potu. Trzymała w
ręku masę pieniędzy. Zamknęła portfel i otworzyła
powyginane drzwiczki volkswagena. Wsiadła i zaczęła liczyć
banknoty. Czuła na policzkach coraz silniejsze wypieki, a
kiedy doszła do tysiąca dwudziestu dolarów, była pewna, że
doświadcza czegoś w rodzaju uderzenia krwi do głowy, o
którym w kółko opowiadała Sadie.
Tysiąc dolarów! Tysiąc powodów, dla których życie jest
piękne!
Stop, ostrzegła samą siebie. To nie twoje pieniądze. Jeśli
jesteś taką kobietą, za jaką się uważasz, nawet przez chwilę
nie potraktujesz ich jak swoje.
Wrzuciła portfel do torebki i włożyła kluczyk do stacyjki.
Należy jechać do domu i zadzwonić do Właścicielki. Jeśli
będzie miała szczęście, może pani Ila Hunnicut wypłaci jej
znaleźne. Nawet pięćdziesiąt dolarów wydawało jej się teraz
majątkiem. Przypomniała sobie pouczenia matki - niech jej
dusza spoczywa w pokoju. „Nie wystarczy czynić dobrze.
Należy czynić dobrze, kierując się słusznymi pobudkami".
Wirginia i jej dwie młodsze siostry, Elizabeth i Mary, w
dzieciństwie często słyszały te słowa. Ich matka była
prawdziwą skarbnicą mądrości życiowych i chociaż odeszła z
tego świata, zasady, które im wpoiła, pozostały. Co stanowiło
czasem problem, ponieważ wszystkie trzy panny Gallagher
kierowały się , zasadami, nie zawsze pasującymi do czasów i
ś
wiata, w którym przyszło im żyć.
Trzeba jednak stwierdzić, że chociaż na razie osiągnęły
tylko część tego, o czym marzyły, radziły sobie nie najgorzej.
Dopną celu bez niczyjej pomocy i będą z tego dumne. I póki
inny sposób postępowania nie okaże się lepszy, będą dalej
ż
yły zgodnie z radami matki.
Ale marzenia to dobra rzecz. Nikomu nie czynią krzywdy.
Ostatecznie ci, którzy grają na loterii, marzą za każdym
razem, kiedy kupują los...
A gdyby tak zatrzymać pieniądze? - zamyśliła się
Wirginia. Co by z nimi zrobiła? Przyszło jej do głowy tyle
pomysłów, ile dolarów było w portfelu.
Zapłaciłaby z góry komorne i nie musiałaby przez
najbliższe cztery miesiące żyć z ołówkiem w ręku.
Kupiłaby sobie sukienkę - od ponad dwóch lat nie
sprawiła sobie niczego nowego - i poszłaby do fryzjera. A
potem uregulowałaby zaległe rachunki.
Naprawiłaby klimatyzację w samochodzie.
Zapłaciłaby czesne i nie zostałyby jej do spłacenia żadne
pożyczki po ukończeniu ostatniego roku nauki w szkole
gastronomicznej.
Kupiłaby bilet i odwiedziła siostry. Nie widziały się trzy
lata i bardzo się za nimi stęskniła...
Kiedy jechała ulicami Austin do swego małego
mieszkanka w starej kamienicy w południowej części miasta,
lista jej marzeń stawała się coraz dłuższa. Gdy w końcu
zatrzymała samochód, pocieszyła się, że przyjemnie jest
marzyć, ale tysiąc dolarów to za mało, żeby jej życie
zasadniczo się odmieniło. Zresztą wiedziała, że wyrzuty
sumienia nie dałyby jej spokoju, gdyby nie oddała portfela.
Miała ochotę zmienić zdanie, kiedy dotarła do swego
dwupokojowego mieszkania na poddaszu. Wykręciła numer,
który znalazła zatknięty za prawo jazdy, ale w słuchawce było
głucho. Raz, drugi nacisnęła widełki. Sprawdziła przewody,
ż
eby się upewnić, że kontaktują. I domyśliła się wszystkiego.
Wyłączono jej telefon. Znowu. Zapomniała uregulować
rachunek. Zapomniała? Psiakrew, zabrakło jej pieniędzy i
musiała wybierać: zapłacić za prąd czy za telefon. Miała
nadzieję, że firma telekomunikacyjna okaże cierpliwość i
zaczeka tydzień, ale najwyraźniej się przeliczyła.
Westchnęła i usiadła w miękkim fotelu, wypatrzonym w
sklepie z używanymi meblami. Spojrzała na niewielki stos
nowych książek kupionych dziś rano, po czym zaparzyła sobie
filiżankę zielonej herbaty, zwinęła się w kłębek na swym
zniszczonym fotelu i sięgnęła po pierwszą. Była sobota, szósta
po południu.
Właśnie
zakończyła
dwunastogodzinną
zmianę
w
restauracji, więc miała wolne aż do niedzielnego popołudnia.
Zajęcia w szkole wypadały w poniedziałek rano. Mogła
zadzwonić w sprawie wypchanego portfela dopiero jutro z
pracy. Wirginia odetchnęła z ulgą. Miała teraz czas tylko dla
siebie. Będzie czytać, póki nie zmorzy jej sen.
Kiedy w niedzielę wczesnym popołudniem Wirginia
pojawiła się w pracy, wprost rozpierała ją energia. Przez cały
dzień nie robiła nic, tylko czytała i spała. Czuła się tak, jakby
wróciła z tygodniowych wakacji.
Chociaż restauracja „Świt" nie zmieniła się zbytnio w
ciągu ostatnich dziesięcioleci, wciąż chętnie się w niej
stołowano. Nawet w niedziele szumiało tu jak w ulu.
Z ćwierćdolarówką w dłoni Wirginia skierowała się do
automatu telefonicznego. W drugim ręku ściskała karteczkę z
numerem telefonu. Najwyższa pora położyć kres strapieniom
starszej pani. Usłyszała, jak woła do niej Sadie, jedna z
kelnerek.
- Cześć, Ginny! Bądź tak dobra i weź zamówienie sto
jeden. Zanieś je do stolika numer czternaście.
Wirginia wzruszyła ramionami i zrobiła to, o co ją
poproszono. Nie można pozwolić, żeby klient siedział głodny.
Gdy tylko go obsłużyła, znów podeszła do automatu,
wykręciła numer i czekała, aż ktoś podniesie słuchawkę.
Usłyszawszy kobiecy głos, westchnęła z ulgą.
- Czy mogę mówić z panią Hunnicut?
- Kogo mam zaanonsować? - spytała oficjalnie kobieta.
- Wirginię Gallagher. Znalazłam coś, co należy do pani
Hunnicut.
- Jedną chwileczkę.
Sadie znów zaczęła coś do niej krzyczeć, ale tym razem
Wirginia puściła jej nawoływania mimo uszu. Chociaż od
samego początku zamierzała postąpić, jak należało, czuła się
jak złodziej i wydawało się jej, że portfel wypalił dziurę w jej
torebce. Miała wrażenie, że zaraz przedstawiciel prawa położy
na jej ramieniu ciężką rękę i zażąda wyjaśnień.
- Słucham? - rozległ się w słuchawce miły, lekko drżący
głos.
- Dzień dobry pani. My się nie znamy. Mam na imię
Wirginia i znalazłam coś, co należy do pani.
- Mój portfel? - spytała kobieta. Wirginia westchnęła z
ulgą.
- Tak, proszę pani - powiedziała. - Chciałabym go pani
oddać.
- Mój Boże, to wspaniała wiadomość!
Starsza pani była tak uradowana, że Wirginia nie mogła
się nie roześmiać.
- Mam nadzieję. Wyobrażam sobie, że niełatwo byłoby
zastąpić część jego zawartości.
- Jak się nazywasz, moja droga?
- Wirginia Gallagher.
- Prześlicznie. Przywodzi mi na myśl bohaterki baśni i
mitów.
- Dziękuję. - Wirginia zbyła komplement, nie chcąc
odbiegać od tematu. - Jak mogę go pani oddać? A może
chciałaby pani przyjechać i osobiście odebrać? Pracuję w
centrum, przy Szóstej Ulicy.
- Jakiego koloru masz włosy, moja droga?
Wirginia machinalnie dotknęła gęstych pukli, opadających
na ramiona.
- Włosy? Blond, właściwie rudoblond.
- Bardzo oryginalny. Powiem ci coś, moja droga -
odezwała się kobieta konspiracyjnym tonem. - Mój syn
codziennie w drodze do domu mija Szóstą Ulicę. Może cię
któregoś dnia przywieźć do nas. Chcę poznać przemiłą, młodą
osóbkę, która jest na tyle uczciwa, że pragnie się pozbyć
wypchanego portfela, nim zacznie jej ciążyć.
Wirginia się uśmiechnęła. Starsza pani właściwie ją
zrozumiała.
- Bardzo dziękuję, ale mogę go po prostu oddać pani
synowi.
- Nie odmawiaj starszej kobiecie - nie ustępowała pani
Hunnicut. - Chcę ci osobiście podziękować i wręczyć ci
nagrodę - drobny dowód wdzięczności.
- Cóż, zgoda - powiedziała Wirginia, gorączkowo się
zastanawiając, jakie ma plany na najbliższe dni. - Ale nie dziś
ani jutro.
Umówiły się na środę wieczór.
- Mój syn przyjedzie po ciebie - powiedziała pani
Hunnicut pogodnym tonem. - Poznasz go po garniturze od
Brooks Brothers i sztywnych manierach. Poza tym będzie
najprzystojniejszym mężczyzną w restauracji. Jest bardzo
miły. Naprawdę.
Wirginia się roześmiała. Nie ma to jak dumna matka.
- Jestem pewna, że go poznam - powiedziała, nim
odwiesiła słuchawkę.
Ale nie dzięki jego wyglądowi czy uśmiechowi na twarzy,
tylko garniturowi od Brooks Brothers. Niewielu tak ubranych
mężczyzn przekraczało próg „Świtu". Wprawdzie Austin było
stolicą stanu, ale prawdopodobieństwo, że ktoś w garniturze
tej firmy przyjdzie tu coś zjeść, było bliskie zeru. Najpewniej
zdecydowałby się na coś bardziej wytwornego. Istniało
mnóstwo innych, bardziej eleganckich restauracji. Tutaj
przychodzili zwykli urzędnicy i przeciętni obywatele. Mieli do
wyboru sporo dań. Jedzenie było smaczne i kaloryczne, a
obsługa uprzejma.
Sadie wetknęła Wirginii tacę z półmiskami.
- Kto późno przychodzi, ten sam sobie szkodzi -
powiedziała. - Zanieś to natychmiast do stolika numer
jedenaście.
- Wcale się nie spóźniłam. Przyszłam wcześnie -
zaprotestowała Wirginia, ale stwierdziła, że mówi w próżnię.
Starsza koleżanka tak szybko odeszła, jakby chciała uciec.
Wyraźnie przy tym utykała. Widocznie znów ją bolą nogi.
Sadie pracowała tu od ponad piętnastu lat, zaczęła, żeby
zarobić na trójkę dzieci, porzuconych przez ojca. Dzieci
zdążyły dorosnąć, a Sadie nadal pracowała. Tally, właściciel,
obiecał jej niewielkie udziały jako emeryturę, jeśli zostanie i
będzie nadzorowała personel.
Wirginia
zaniosła
dania
klientom,
nieznacznie
uśmiechając się do siebie. Jeszcze cztery miesiące i zajmie się
gotowaniem, a nie obsługiwaniem gości. I to nie w jakiejś
knajpie. Nie, zostanie szefem kuchni we wspaniałej, modnej
restauracji, gdzie jedzenie to przyjemność, a nie konieczność.
A później stanie się właścicielką. Czeka ją świetlana
przyszłość - i pieniądze. W końcu.
Przez całe popołudnie zwijała się jak w ukropie; dopiero
po czwartej mogła sobie zrobić przerwę. Jeśli będzie miała
szczęście, o wpół do piątej skończy pracę. Wyszła tylnymi
drzwiami, usiadła na jednej z drewnianych skrzyń i
zaczerpnęła głęboko powietrza. Potem oparła się o drewnianą
ś
cianę budynku, położyła obolałe nogi na drugiej skrzynce i
wystawiła twarz na ostatnie promienie popołudniowego
słońca. Wkrótce dołączyła do niej Sadie.
- Co za dzień - poskarżyła się, sięgając do kieszeni
poplamionego fartucha po papieros bez filtra. Rozległo się
pstryknięcie zapalniczki, a potem świszczący oddech, kiedy
Sadie zaciągnęła się dymem. - Wszyscy postanowili dzisiaj
zjeść porządny obiad z trzech dań zamiast tych fikuśnych
kanapek z brokułami i ogórkiem - dodała, tak jak już to robiła
milion razy, kiedy ruch był większy niż zazwyczaj.
- Na to wygląda - mruknęła Wirginia, tłumiąc ziewanie.
- Cóż miałaś takiego ważnego, że musiałaś zadzwonić
zaraz po przyjściu?
- Znalazłam wczoraj portfel.
- Naprawdę? Z pieniędzmi?
- Z pieniędzmi. Musiałam zadzwonić do właścicielki. Mój
telefon nie działa.
- Znów zapomniałaś zapłacić rachunek.
- Nie miałam pieniędzy na zapłacenie rachunku -
poprawiła ją Wirginia. - Przez ostatnie dwa tygodnie napiwki
były mniejsze niż kiedykolwiek. Dzięki Bogu, że rozpoczęła
się sesja obrad władz stanowych, w przeciwnym razie
musiałabym poszukać innego zajęcia.
- Nie martw się - powiedziała Sadie, klepiąc młodszą
koleżankę w kolano. - Wkrótce skończysz szkołę i znajdziesz
się po drugiej stronie lady. Nie wiem, dlaczego już nie
pomagasz Tally'emu.
- Ponieważ nie gotuję tego co on. Specjalizuję się w
kuchni z południowego zachodu, a nie w rzymskiej pieczeni i
ziemniakach z torebki polanych sosem z puszki. Poza tym po
całym dniu przygotowywania potraw w szkole wolę roznosić
potrawy niż znowu myśleć o gotowaniu.
- Spokojnie, skarbie. Zbliżasz się do końca tej drogi.
Zajęło ci to dwa lata, ale było warto. Zasługujesz na coś
lepszego i doczekasz się. A wtedy przejdę na emeryturę i będę
nadzorowała twój personel, żeby nie siedzieć bezczynnie. -
Sadie mówiła tak nie pierwszy raz. Ta rozmowa, tak jak i
poprzednie miała umocnić ich wiarę w to, że dla obu nadejdą
kiedyś lepsze czasy.
Wirginia żyła taką nadzieją. Była teraz tak przemęczona,
ż
e rzuciłaby wszystko dla biletu w jedną stronę na jakąś
bezludną wyspę na Morzu Karaibskim, gdzie łowiłaby ryby i
piła mleko kokosowe...
W środę Wirginia znów pracowała z Sadie.
- Czy to dziś ten wielki dzień? - spytała Sadie, zaciągając
się papierosem, gdy obie, korzystając z mniejszego ruchu w
restauracji, wyszły na podwórze.
- Tak. Przyjedzie syn, by mnie zabrać do domu swej
matki. Zjem tam kolację, potem mnie odwiozą.
- Kolację! - wykrzyknęła Sadie. - No, no, ładne rzeczy!
- Hej, Wirginio! - zawołał Tally. - Chodź no tu,
ś
licznotko. Przyszedł ktoś do ciebie.
Otworzyła szeroko oczy.
- Wielkie nieba, już jest!
- Kto?
- Syn pani Hunnicut. - Wirginia wstała i otrzepała spodnie
z kurzu.
- Pani Hunnicut? - powtórzyła Sadie tonem pełnym
niedowierzania. - Matka tego Hunnicuta? Założyciela Ace
Computers?
Wirginia znieruchomiała.
- To ten?
- Przypuszczam, że tak. Kieruje jedną z najbardziej
obiecujących firm w kraju, a ty znalazłaś portfel jego matki.
Szczęściara. - Sadie w zamyśleniu przechyliła głowę. - Może
wypłacą ci hojną nagrodę i przez jakiś czas nie będziesz się
musiała martwić o pieniądze.
- A może dadzą mi tylko kopniaka i powiedzą, żebym się
wynosiła - odparła Wirginia, ale nagle w jej głowie zaczęło się
roić od fantastycznych pomysłów. Może dostanie tyle, że
wystarczy na zapłacenie rachunku za prąd w przyszłym
tygodniu. Czyż to nie byłoby miłe? Uważała, że zasłużyła
sobie na jakąś nagrodę. Nawet pięćdziesiąt dolarów
znaczyłoby teraz dla niej wiele; a sto to w ogóle byłaby pełnia
szczęścia.
Ale o wszystkim zapomniała, kiedy weszła do środka i
Tally wskazał jej w kącie sali mężczyznę pochylonego nad
gazetą. Ubrany był w szary garnitur i chociaż Wirginia nie
była znawczynią, mogła się założyć, że to garnitur od Brooks
Brothers. Sądząc po tkaninie i kroju był bardzo drogi. Do tego
mężczyzna miał czerwono - żółty krawat i jasnożółtą koszulę,
z pewnością jedwabną. Był szczupły, ale miał szerokie plecy i
silne ramiona.
Najbardziej przykuwała uwagę jego twarz. Pociągła,
opalona, z mocno zarysowanymi szczękami, prostym nosem i
wystającymi kośćmi policzkowymi. Gęste, ciemnoblond
włosy przyprószone na skroniach siwizną były nienagannie
ostrzyżone. Na jego widok na usta cisnęło się nie tylko słowo
„przystojny".
Imponujący.
Królewski.
Charyzmatyczny.
Wirginia podeszła do nieznajomego i stała przez minutę.
Ponieważ jej nie zauważył, chrząknęła. Niewiele to dało,
nadal nie uniósł wzroku.
- Panie Hunnicut?
Mężczyzna podniósł jeden starannie wypielęgnowany
palec.
- Jedną chwileczkę.
Salę wypełniały odgłosy odstawianych talerzy oraz
szorowanych rondli i patelni.
Wirginia czekała, patrząc, jak mężczyzna wyjmuje pióro i
zakreśla notowanie jakichś akcji - nie widziała jakich.
Następnie zakręcił pióro, schował je do kieszeni i dopiero
wtedy spojrzał na nią swymi orzechowymi oczami.
- Słucham? Nazywam się Wilder Hunnicut. Przypomniała
sobie, gdzie jest i co zamierza osiągnąć.
- A ja nazywam się Wirginia Gallagher - powiedziała.
Jego mina świadczyła, że nic mu to nie mówi, więc dodała: -
Znalazłam portfel pańskiej matki.
Nagle oczy mu się zaświeciły.
- Ach, tak. Naturalnie. - Jego przepraszający uśmiech -
robiły mu się wtedy w policzkach głębokie dołeczki - mógł
rozjaśnić całą salę. Przypomniała sobie zdjęcie jego matki. -
Przepraszam. Zastanawiałem się nad czymś.
- Rozumiem.
- Mam skłonności do skupiania się na jednej rzeczy i
zapominania o całym świecie.
Wirginia się uśmiechnęła.
- To prawdopodobnie niezbędne, kiedy się stoi na czele
takiej firmy jak pańska.
Uniósł brwi.
- Słyszała pani o Ace Computers?
- Słyszałam o pana komputerach. Zajmują drugie miejsce
na rynku - zauważyła cicho.
- Proszę tego nikomu nie mówić. Moi akcjonariusze
myślą, że jesteśmy pierwsi.
Wirginia zrobiła zdumioną minę.
- Naprawdę? Nie czytają „Wall Street Journal"?
Minęła zaledwie sekunda czy dwie, nim jego uśmiech
przerodził się w głośny, serdeczny śmiech.
Poczuła wielką satysfakcję, że udało jej się go zaskoczyć i
sprowokować do śmiechu. Odnosiła wrażenie, że ten
mężczyzna niezbyt często się śmieje. Poza tym te dołeczki
stanowiły wielką nagrodę.
- Przepraszam. Nie mogłam się powstrzymać. Wilder
Hunnicut złożył gazetę i wstał.
- Mądra dziewczyna. Często zagląda pani do „Journala"?
- Dosyć. Kilku naszych klientów po przejrzeniu gazety
zostawia ją na stoliku. Zabieram ją do domu i sprawdzam, co
zrobić, żeby pomnożyć swoje oszczędności.
Wilder Hunnicut patrzył na nią z niedowierzaniem.
- Gra pani na giełdzie? Skinęła głową.
- Mam dziesięć akcji pana firmy.
- Dziesięć akcji?
- Tak. Nabyłam je poprzez fundusz powierniczy, ale
jeszcze nie dokupiłam następnych. Niebawem to zrobię. Na
razie moje dywidendy przeznaczam na inne walory. -
Wiedziała, że przez jej głos przebija duma. Postanowiła co
tydzień dokładać jednego dolara do małego spadku, jaki jej
zostawiła matka. Dwie siostry Wirginii wybrały inne akcje,
ale ona postanowiła zainwestować w obiecującą firmę
komputerową, będącą własnością mieszkańca Teksasu.
- Bardzo mądrze. Jak długo je pani ma?
- Jakieś trzy lata. Często potrzebne mi były pieniądze, ale
nie sprzedałam ich. Nie zrobię tego nigdy. To będzie moje
zabezpieczenie na przyszłość.
- Obawiam się, że będzie pani potrzebowała więcej niż
dziesięć akcji, by zagwarantować sobie spokojną starość.
- Być może. Ale to dopiero początek - oświadczyła
chłodno. Nie musi tak lekceważąco traktować jej skromnych
oszczędności. Miała więcej od innych. - Ile miał pan akcji,
kiedy był pan w moim wieku?
Uśmiechnął się protekcjonalnie.
- Trochę więcej.
- A ile kupił pan za pieniądze zarobione bez pomocy
rodziny?
- Rozumiem, do czego pani zmierza. - Wilder Hunnicut
zmrużył swoje orzechowe oczy i powiedział z przeciągłym,
południowym akcentem: - Ta dama ma ostre pazurki.
- Myli się pan. Ta dama ma swoją dumę. Uczciwie
zapracowałam na te akcje.
Wsunął gazetę pod pachę.
- Moje' gratulacje. Ja na swoje też. - Jego orzechowe oczy
były zimne. - Jest pani gotowa?
Najwyraźniej doszedł do wniosku, że Wirginia nie
zasługuje na dalszą rozmowę.
- Naturalnie. Tylko pójdę po torebkę.
- Zaczekam na zewnątrz Brązowy minivan zaparkowany
w drugim rzędzie.
- A nie limuzyna?
- Jest wygodniejszy, kiedy się prowadzi interesy. - Wilder
Hunnicut wyszedł, nie oglądając się.
Wirginia patrzyła za nim, zaskoczona, że zachował się tak
obcesowo.
Poszła na zaplecze. Otworzyła zamek szyfrowy swojej
szafki i wyjęła starannie złożoną parę spodni koloru palonej
kawy i sweter. Szybko się przebrała. Nie zamierzała jeść
kolacji z Hunnicutami w stroju kelnerki. Wprawdzie były to
tylko spodnie, ale nie miała w swej garderobie nic lepszego,
zresztą w nich też mogła zrobić korzystne wrażenie. Nie
włoży sukienki - nie należała do ich świata.
Kilka ruchów szczotką, odrobina różu, pociągnięcie ust
brzoskwiniowym błyszczykiem, trochę tuszu na rzęsy i była
gotowa. Prawie. Sięgnęła do torebki i wyciągnęła flakonik
ulubionych perfum o zapachu herbacianej róży. Używała ich
tylko na specjalne okazje; były trochę za drogie, by skrapiać
się nimi na co dzień.
Wepchnęła swój służbowy uniform do szafki, złapała
torebkę i wybiegła na ulicę. Rzeczywiście na rogu, w drugim
rzędzie, stał minivan.
Młody człowiek w ciemnym garniturze, bardziej
przypominający studenta college'u niż kolegę Wildera
Hunnicuta,
stał
tuż
obok
przesuwanych
drzwiczek,
rozmawiając z kimś w środku. Na jej widok wyprostował się i
uśmiechnął szerzej.
- Pani Gallagher?
Spojrzała przez otwarte drzwi furgonetki, ale niewiele
zobaczyła. Przyjrzała się młodemu mężczyźnie, który
widocznie był szoferem. Miał szczerą twarz, z której można
było wyczytać wszystko, me wyłączając entuzjazmu do pracy.
- Tak.
Szerokim gestem wskazał drzwiczki.
- Proszę tędy, szanowna pani.
Szanowna pani? Nie była na tyle stara, by zwracano się do
niej w ten sposób. Był niewiele młodszy od niej! Czując na
swych barkach brzemię lat, wsiadła do samochodu. Nie tego
się spodziewała.
Dach znajdował się znacznie wyżej niż zazwyczaj, zresztą
całe wnętrze wykonano na zamówienie. Ujrzała trzy wygodne
fotele lotnicze, z przodu jednego umieszczono blat do pisania.
Między pozostałymi fotelami stała niska szafka na
dokumenty, służąca również jako stolik do serwowania
drinków. Za miejscem dla kierowcy, do płyty z pleksiglasu,
oddzielającej szoferkę, umocowano mały telewizor.
- Biuro? - spytała, unosząc brwi.
Wilder Hunnicut rozparł się wygodnie na swym
dyrektorskim fotelu i uśmiechnął się do niej.
- Jazda do domu pochłania czterdzieści pięć minut, jeśli
nie ma korków. Dzięki temu gabinetowi na kółkach mogę
codziennie popracować dwie godziny dłużej. To się opłaca.
- Cóż za elegancja - mruknęła pod nosem, rozglądając się
wokół
- Ma pani ochotę na lampkę wina? - spytał. Gazeta, którą
czytał w restauracji, leżała równiutko złożona na stronie z
notowaniami giełdowymi; na monitorze laptopa przesuwały
się liczby, chyba ceny akcji. Z pewnością dobrze
wykorzystywał czas przeznaczany na dojazdy.
- Nie, dziękuję - powiedziała, sznurując usta, nie chcąc go
od tego wszystkiego odciągać. Ustawiając położenie fotela,
starała
się
zachowywać
tak,
jakby
jeździła
takimi
samochodami siedem dni w tygodniu.
Szofer wrzucił bieg. Kiedy ruszyli, Wirginia spostrzegła
Sadie,
stojącą
w
oknie
restauracji.
Prawdopodobnie
zastanawiała się, czy Wirginia wsiadła do właściwego
samochodu. Spodziewała się, że właściciel Ace Computers
jeździ najnowszym porsche, a przynajmniej luksusową
limuzyną.
- Kto by przypuszczał? - mruknęła.
- Ma pani na myśli ten samochód? - Wilder zaśmiał się
cicho. - To dla mnie idealne rozwiązanie. Mogę pogrążyć się
w lekturze, wyglądać przez okno lub pracować na
komputerze. - Wskazał laptopa na stoliku. - Jest podłączony
do mojego komputera w domu i w biurze.
- Jakżeby inaczej. Uśmiechnął się.
- No właśnie.
- I nikt nie przeszkadza - dodała, szukając plusów,
których nie wymienił.
Zadzwonił telefon komórkowy, Wilder sięgnął do kieszeni
marynarki.
- Prawie nikt - powiedział.
Wirginia od razu się zorientowała, że dzwoni jego matka.
- Tak, jesteśmy już w drodze. Tak. Tak. Tak. Nie.
Porozmawiamy, kiedy przyjadę. - Chwila wahania. - Dobrze.
- Matki potrafią wszędzie dopaść swoje dziecko -
powiedziała Wirginia. - Myślę, że mają to zakodowane
genetycznie.
- Owszem, poza tym jest jedną z trzech osób, które znają
ten numer.
- To nie ma znaczenia. Nawet gdyby pan jej nic nie
powiedział, i tak by pana znalazła.
Rozległ się jego głęboki śmiech.
- Ma pani rację. Posiada tak silny instynkt macierzyński,
ż
e chyba zaczęła go rozwijać, jeszcze zanim się urodziłem. -
Smutno pokiwał głową i schował telefon. - Odnoszę wrażenie,
ż
e musiałem mieć starsze rodzeństwo, na którym się
wprawiała, nim się pojawiłem na świecie. Ale, niestety, nie
ma przede mną nikogo, kto by mi torował drogę.
Wirginia skinęła głową, kiedy dotarł do niej ten oczywisty
fakt.
- Jest pan jedynakiem - powiedziała.
- Jak pani zgadła?
- Prymus. - Skinęła głową. - To było łatwe. Roześmiał
się.
- A pani?
-
Jestem
najstarszą
z
trzech
dziewczynek
wychowywanych w irlandzkiej, katolickiej rodzinie na
północy.
- Rety. - Gwizdnął cicho przez zęby. - A myślałem, że nie
ma nic gorszego niż być jedynakiem.
- Przynajmniej jest pan Teksańczykiem z urodzenia.
- A nie z wyboru? Roześmiała się.
- Jeśli się mieszka w Teksasie, człowiek ma zdecydowaną
przewagę, kiedy się tu urodził.
Rozsiadła się wygodnie, wspominając lata dzieciństwa,
jakby to było zaledwie wczoraj.
- Wspaniale było tam mieszkać, ale się cieszę, że
przeniosłam się tutaj. Proszę nie myśleć, że nie kocham swojej
rodziny - dodała pośpiesznie. - Teraz jesteśmy rozrzucone po
kraju, ale kiedy dorastałyśmy, byłyśmy bardzo ze sobą zżyte.
Zawsze jedna z nas grała rolę ruchomego celu. Dzięki temu
mama nie musiała skupiać uwagi na każdej z nas.
Wilder się uśmiechnął.
- Jako jedynak nie miałem w sobie tak rozwiniętego
instynktu stadnego. Mieszkaliśmy na wsi, brakowało nawet
kolegów w sąsiedztwie.
- W tamtych czasach wszyscy troszczyli się o dzieci,
zarówno własne, jak i cudze. Kiedy chodziłam do pierwszej
klasy liceum, umarł mój tata, ale mieliśmy tuzin ojców i
matek, którzy pilnie obserwowali nasze zabawy przed domem.
- Gdzie to było?
- W Mount Clemens w stanie Michigan. Nie krył
zdumienia.
- Daleko stamtąd do Teksasu. Jak trafiła pani do Austin?
- Przyjechałam z dwiema koleżankami. One się
rozmyśliły, ja zostałam. - Uśmiechnęła się. - Ujrzałam jasne
ś
wiatła i wiedziałam, że znalazłam swoje miejsce na ziemi.
- A pani siostry? Czy tylko pani jedna opuściła rodzinne
gniazdo?
- Ależ skądże. Elizabeth Jean mieszka w Atlancie,
zajmuje się nastoletnimi samotnymi matkami. Mary Ellen
pragnie
spełnić
swoje
marzenie;
prowadzi
małą
wypożyczalnię kaset wideo pod Chicago. Jeszcze dwa lata i
stanie się jej właścicielką.
- A pani? Co pani chce robić?
- Od lat pracuję nad tym, żeby zostać kuchmistrzem.
Pozostały mi jeszcze cztery miesiące do ukończenia szkoły
gastronomicznej. Specjalizuję się w potrawach południowego
zachodu.
- Co pani zamierza po ukończeniu szkoły? - nie poddawał
się Wilder. Przeszywał ją swymi orzechowymi oczami, aż
poczuła falę ciepła płynącą od stóp do głowy.
Rozejrzała się po wnętrzu furgonetki, potem spojrzała za
okno, na mijane samochody, byle tylko nie patrzeć na niego.
Ale fala ciepła nie ustępowała.
- Zobaczymy. Zatrudni mnie jakaś modna restauracja jako
praktykantkę, a wkrótce zostanę specem światowej klasy w
swojej dziedzinie. Potem wezmę się do pisania książek, będę
jeździła po świecie, jednym słowem odniosę sukces, tak jak
mi to sądzone.
- Naturalnie - oświadczył sucho, jakby jej marzenie
można było zbyć. Właściwie jej to odpowiadało. Naprawdę o
tym marzyła, ale wolała udawać, że to nic nadzwyczajnego,
niż pozwolić, by ktoś spoza branży robił lekceważące uwagi.
- Naturalnie - powtórzyła. - Ale nawet jeśli nie odbędzie
się wszystko dokładnie tak, jak to przedstawiłam, i tak odniosę
sukces.
- Wszystko zależy od tego, jak się rozumie słowo
„sukces", prawda? - spytał protekcjonalnym tonem.
- Z całą pewnością - przyznała Wirginia. - Najważniejsze,
jak ja je rozumiem, a nie pan.
Wilder się skrzywił.
- Aj! Trafiony.
- Przepraszam - powiedziała tonem pełnym satysfakcji.
Przez chwilę jej się przyglądał, ale ona uparcie unikała jego
wzroku. Wyglądała przez okno, próbując rozpoznać jakieś
charakterystyczne punkty. Nie dostrzegła żadnych.
Wilder westchnął, a potem odwrócił się do laptopa i
wpatrzył się w ekran z takim samym natężeniem, z jakim
wcześniej obserwował dziewczynę.
Wirginia poczuła ulgę, kiedy przestała być traktowana jak
preparat pod mikroskopem. Odnosiła wrażenie, że niewiele
szczegółów uchodzi uwagi Wildera Hunnicuta, gdy postanowi
czemuś się dokładnie przyjrzeć. Prawdopodobnie dlatego
odniósł taki sukces w swojej branży. To nie jego wina, że nie
wie, iż sukces to nie to samo co pieniądze.
Ale nadeszła pora zawieszenia broni. Zbliżali się do domu
Hunnicutów. Wkrótce będzie ją mógł przekazać w ręce matki,
której przypadnie zaszczyt odebrania portfela i wręczenia
Wirginii nagrody. Miała jedynie nadzieję, że nagroda nie
ograniczy się do kolacji; przypomniała sobie o nie
zapłaconym rachunku za telefon.
Była gotowa założyć się o swoje ostatnie siedemnaście
dolarów i osiemdziesiąt centów, że Wilder Hunnicut nie musi
się
martwić
o
pieniądze
na
zapłacenie
rachunku
telefonicznego.
ROZDZIAŁ 2
Minivan zwolnił i po chwili skręcił z szosy w wąską
drogę, biegnącą wzdłuż bystrego strumyka. Minęli jeszcze
jedną bramę, a potem zaczęli zjeżdżać w dół stromego
wzgórza. W końcu Wirginia ujrzała obszerny dom
przywodzący na myśl franciszkańską misję w Alamo. W
złocistożółtych murach odbijały się ostatnie promienie słońca,
chowającego się za wzgórze. Dopiero kiedy skręcili przed
otwarte drzwi do garażu na trzy samochody, Wirginia
stwierdziła, że budynek ma kilka pięter. Przylepiony do
zbocza sprawiał imponujące wrażenie.
- Boże! - szepnęła bezwiednie. - Ależ tu pięknie. Wilder
się roześmiał.
- Proszę zaczekać, aż zobaczy pani resztę.
Ruszyli
kamienną
dróżką
w
kierunku
wielkich,
podwójnych drzwi z rzeźbionego drewna. Wirginia oceniała,
ż
e muszą mieć ze trzy i pół metra wysokości.
- Pochodzą ze starej misji w Meksyku - wyjaśnił Wilder,
uprzedzając jej pytanie. - Podobnie jak rzeźba. - Wskazał nad
wejście, gdzie blisko dwumetrowy, uskrzydlony anioł,
wyrzeźbiony z tego samego drewna co drzwi, chronił dostępu
do domu.
Weszli do wyłożonej terakotą sieni. Było to duże,
kwadratowe pomieszczenie, ozdobione ślicznymi zdjęciami z
przełomu
wieków,
przedstawiającymi
meksykańskich
bandidos w otoczeniu kobiet i dzieci. Pomiędzy fotografiami
umieszczono subtelne akwarele z widokami z Meksyku z
czasów, gdy był kolonią Francuzów.
Z głębi dobiegło stukanie laski.
- Wilderze, to ty?
Wirginia rozpoznała głos pani Hunnicut.
- Tak, mamo. Przywiozłem panią Gallagher.
Pojawiła się drobna, dystyngowana starsza pani z koroną
złotoblond
włosów
przetykanych
siwizną
i
oczami
rozjaśnionymi uśmiechem.
- Wspaniale, będę mogła dziś wieczorem porozmawiać z
kimś, kto nie będzie cytował notowań giełdowych.
- Myślałem, że lubisz rozmawiać o interesach -
powiedział Wilder, uśmiechając się. - Twierdzisz, że tyle się
uczysz.
- Och, nie mów głupstw, Wilderze. W ten sposób chcesz
się na mnie odegrać za czytanie ci bajek, których tak nie
znosiłeś jako dziecko. - Starsza pani spojrzała na Wirginię. Jej
orzechowe oczy trochę wyblakły z upływem lat, ale nadal
zachowały młodzieńczy blask. Pani Hunnicut obrzuciła ją
uważnym spojrzeniem, po czym oświadczyła z zadowoleniem:
- Cóż za cudowny uśmiech. - Wyciągnęła rękę. - A więc
to ty.
- Tak - potwierdziła Wirginia, ściągając torbę z ramienia,
by sięgnąć po portfel. - I mam coś dla pani.
Pani Hunnicut poklepała ją po dłoni.
- Wstrzymaj się z tym trochę, moja droga. Jestem pewna,
ż
e nie zapomnisz mi tego oddać, zanim Sammy odwiezie cię
do domu. - Ujęła Wirginię za ramię i poprowadziła przez
pokój stołowy do ogromnego trójkątnego salonu. W samym
ś
rodku był kominek, a po obu jego stronach szklane ściany,
sięgające aż ku katedralnemu sklepieniu. Drzwi balkonowe
prowadziły na drewniany taras, obiegający cały dom. Starszej
pani nie zamykały się usta.
- To właściwie dom syna. Mój jest o wiele bardziej
tradycyjny. Mieszkam tu od pół roku, wracam do zdrowia po
niegroźnym udarze mózgu. Chociaż bardzo kocham swojego
syna, muszę stwierdzić, że jego dom wygląda jak mury wokół
Sahary.
Wirginia z uznaniem rozejrzała się wkoło. Stonowane,
pustynne kolory podkreślała głęboka, soczysta zieleń, a
szklane ściany nie stanowiły bariery dla tego, co znajdowało
się na zewnątrz. A widok był rzeczywiście wspaniały.
Wirginia poczuła się jak na skraju miniaturowego Wielkiego
Kanionu. Naprzeciwko wznosiło się urwisko odrobinę wyższe
od tego, na którym zbudowano dom; czas i woda wyżłobiły
skały, ukazując warstwa po warstwie przekrój przez
tysiącletnią historię tego miejsca. Szarości przeplatały się z
ciemną czerwienią i jasnymi brązami, a na samej górze
krzewy i drzewa wieńczyły wszystko pasem zieleni.
Podeszła do okna, oszołomiona niezrównaną urodą tych
okolic. Aż jej zabrakło słów. Dnem wapiennego wąwozu
płynął krystalicznie czysty potok, szemrząc radośnie.
- Jak cudownie - szepnęła bezwiednie.
- Prawda? - odezwała się pani Hunnicut. - Bardzo lubię
słuchać
wody.
Obawiam
się,
ż
e
znacznie
rzadziej
odwiedzałabym syna, gdyby wybudował sobie dom gdzie
indziej.
- Ładnych rzeczy się dowiaduję - poskarżył się Wilder,
ale zdradziły go wesołe ogniki w oczach. Widać było, że lubi
towarzystwo matki tak samo jak ona jego. Sprawiali wrażenie
dwóch silnych osobowości, które umiały się zdobyć na
kompromis, szanowały się nawzajem i akceptowały. Wirginia
poczuła ukłucie zazdrości.
Wilder podszedł do niej, trzymając w dłoni kryształowy
kieliszek na wysokiej nóżce.
- Wino? - zaproponował. Spojrzała w jego orzechowe
oczy.
- Dziękuję - powiedziała z uśmiechem, mając nadzieję, że
jej głos nie zdradzał wrażenia, jakie robił na niej ten
imponujący mężczyzna.
Podał matce lampkę wina. Upiła mały łyk i powiedziała:
- Doskonały wybór, Wilderze. - Najwyraźniej oboje byli
znawcami dobrych trunków.
Wirginia się do nich nie zaliczała. Nie wątpiła, że istnieją
setki rzeczy, na których się nie zna i o których nie ma pojęcia,
a które dla nich są czymś oczywistym. Poczuła się jak
Kopciuszek, ale, z drugiej strony, ten wieczór stanowił okazję,
może jedyną w życiu, by otrzeć się o świat, który był dla niej
niedostępny. Jej znajomi z zazdrością będą słuchać o tym, jak
spędziła wieczór w domu sławnego Wildera Hunnicuta,
sącząc wino i zachwycając się niezrównanym widokiem,
kiedy czekała, aż zostanie podana wykwintna kolacja. Może
już nigdy nie trafi jej się podobna gratka.
Wirginia z uśmiechem zwróciła się do Wildera.
- Rzeczywiście wyborne. Dziękuję.
Wilder spojrzał na nią swymi orzechowymi oczami i znów
poczuła falę ciepła w całym ciele.
- Bardzo proszę - powiedział.
Pani Hunnicut zajęła miejsce na zielonej, skórzanej
kanapie i poprosiła:
- Moja droga, bądź tak dobra, usiądź obok mnie i
opowiedz mi o sobie. Czy pochodzisz z Austin?
Wirginia starała się możliwie zwięźle przedstawić swoje
losy, wiedząc, że Wilder, chociaż spoglądał na zachodzące
słońce, przysłuchuje się jej opowieści - już po raz drugi tego
dnia.
- ...no i tu zostałam - zakończyła swą historię.
- Powiedziałaś, że znalazłaś mój portfel. Jeśli dobrze
pamiętam, w tym pasażu handlowym jest księgarnia. Lubisz
czytać książki?
Pytanie zaskoczyło Wirginię. Było tyle rzeczy, o które
mogła ją zapytać.
- Tak, i to bardzo. Nie przepadam za telewizją.
- Ja też lubię czytać. - Pani Hunnicut westchnęła. -
Najpiękniejsze jest to, że książkę, w przeciwieństwie do
telewizora, można zabrać ze sobą wszędzie.
- Odwieczny spór - mruknął Wilder. - Matka uważa, że
powinienem reklamować swoje komputery w książkach, a nie
w telewizji. Nie dostrzega w telewizji żadnych plusów. Mówi,
ż
e z komputerów korzystają „'udzie myślący".
- Sądziłam, że ludzie myślący myślą. Nie przyszło mi do
głowy, że myślą tylko w jeden sposób - powiedziała w
zadumie Wirginia.
Oboje
Hunnicutowie
się
roześmieli.
Wirginia,
zakłopotana, pomyślała, że to z niej się śmieją.
- Masz absolutną słuszność, moja droga - powiedziała
starsza pani, klepiąc jej dłoń. - Niektórym mądrość przychodzi
bez wysiłku, podczas gdy inni upierają się przy swoich
poglądach.
- Nie miałam zamiaru...
- Chciałaś dobrze, i tylko to się liczy. - Spojrzała na syna.
- Wilderze, dolej mi wina albo opowiem Wirginii, jaki z ciebie
nieznośny dzieciak.
- Zamierzałam powiedzieć, że ludzie myślący są otwarci
na wszystkie formy reklamy - usprawiedliwiła się Wirginia. -
Dlaczego zawężać krąg odbiorców? Promocja rządzi się
swoimi prawami, niezależnie od produktu, który ma zostać
sprzedany.
- Być może - przyznał Wilder z kwaśną miną. Czyżby
poczuł się urażony? - pomyślała Wirginia.
- Jesteś bardzo bystra, moja droga, i w dodatku uczciwa.
Niewątpliwie należysz do osób, które znalazłszy portfel,
oddają go prawowitemu właścicielowi.
- Prawda, jakie to szczęście? - Głos Wildera stał się jakiś
odległy. Odwrócił się plecami do obu kobiet i zapatrzył się w
płynącą wodę.
Wirginia sięgnęła do torby.
- Skoro już o tym mowa... - powiedziała i poczuła
wyraźną ulgę, kiedy pani Hunnicut wzięła portfel. - Cieszę się,
ż
e się go wreszcie pozbyłam.
- Inni najprawdopodobniej przywłaszczyliby sobie cudze
pieniądze. - Spojrzała na Wirginię przenikliwym wzrokiem. -
Dlaczego ty tak nie postąpiłaś?
- Jak to się mówi, „to nie w moim stylu". Jako
siedmioletnia dziewczynka zostałam przyłapana w sklepie na
kradzieży batonika. Przeżyłam niewyobrażalne upokorzenie i
przysięgłam sobie, że nigdy więcej nie zrobię niczego
podobnego. - Uśmiechnęła się na wspomnienie.
- Chciałabym, żeby wszyscy wyciągali podobne wnioski z
ż
yciowych doświadczeń - oświadczyła pani Hunnicut,
wzdychając.
W progu pojawiła się kobieta w średnim wieku.
- Podano do stołu, proszę pani.
- Dobrze, Maggie. Dziękuję. - Zwróciła się do Wirginii
wyraźnie zadowolona: - Musimy zatrzymać go przy sobie
przez jakiś czas, zanim gdzieś się wymknie. Rzadko się
zdarza, by tak długo bawił w domu wczesnym wieczorem.
Zazwyczaj odbywa się tuzin akcji dobroczynnych, na których
nieodzowna jest jego obecność, a ponad setka kobiet
nieustannie mu o sobie przypomina, telefonując lub wpadając
z wizytą.
- Gruba przesada - odezwał się Wilder. - Może
dwadzieścia albo trzydzieści. Nie więcej.
Wirginia nie mogła się powstrzymać od śmiechu.
- Często się państwo tak przekomarzają? - spytała.
- Zawsze, kiedy jesteśmy razem. Prawda, mój drogi? -
powiedziała pani Hunnicut, kiedy w imponującej jadalni
Wilder odsuwał jej krzesło.
- Najprawdziwsza prawda - powiedział Wilder, dając
Wirginii znak ręką, by zajęła miejsce u drugiego końca stołu.
Kiedy się zawahała, skinął powtórnie. - Wolę znaleźć się
między paniami niż zostać przez nie skazany na zapomnienie,
siedząc na szarym końcu. - Uśmiechnął się i Wirginia znów
poczuła, jak cała się rozpływa pod wrażeniem jego
zniewalającej męskości.
Usiadła na miejscu, zazwyczaj zarezerwowanym dla pana
domu. Dobrze się na nim czuła. Zamierzała robić karierę w
branży zdominowanej i kontrolowanej przez mężczyzn -
najwięksi amerykańscy i europejscy szefowie kuchni to
mężczyźni. Jeśli jest im równa, z pewnością może zasiadać na
honorowym miejscu przy stole w domu jednego z
największych komputerowych guru w kraju.
- Odnoszę wrażenie, że to, co akurat sobie pani
pomyślała, nie było dla mnie pochlebne - powiedział Wilder,
odsuwając krzesło. Zdaje się, że uważnie ją obserwował i
właściwie odczytał grę uczuć na jej twarzy.
- Myślałam, że potrafię godnie zajmować miejsce u
szczytu stołu - powiedziała, uśmiechając się trochę złośliwie.
- Oczywiście, moja droga - potwierdziła spokojnie pani
Hunnicut, biorąc serwetkę.
Wirginia poszła za jej przykładem.
Rozmowa przy stole potoczyła się gładko. Chociaż
Wirginia starała się okazać interesującym rozmówcą, a także
w pełni docenić wykwintne potrawy, nie mogła przestać
myśleć o mężczyźnie siedzącym między nią a panią Hunnicut.
Nie sposób było oprzeć się uroczemu uśmiechowi Wildera,
nie docenić jego bystrego umysłu i cudownego poczucia
humoru. Nawet sposób, w jaki odnosił się do matki, sprawiał,
ż
e czuła doń mimowolną sympatię.
Rozległ się dzwonek, ale nie przerwali rozmowy. Pani
Hunnicut ciągnęła opowieść o swej przyjaciółce, która w
wieku osiemdziesięciu dziewięciu lat nadal dwa razy w
tygodniu grała w brydża i sama jeździła na brydżowe
przyjęcia ku wielkiemu niepokojowi przyjaciół i rodziny.
Od progu dobiegł kobiecy głos.
- Witam wszystkich.
Wirginia odwróciła się i zobaczyła zgrabną, śliczną
blondynkę w krótkiej, obcisłej sukience, w której się poruszała
niczym modelka.
- Witaj, Greto - powiedział miękko Wilder, uderzając
palcami w nóżkę kieliszka do wina. - Musiałem stracić
poczucie czasu.
- Przyszłam trochę wcześniej, kochanie. Skończyłam w
południe i ucięłam sobie miłą, długą drzemkę. - Uśmiechnęła
się. - Mogę teraz tańczyć całą noc.
- A z kim?
Greta udała, że się gniewa.
- Nie przeciągaj struny, Wilderze, bo rozgłoszę
wszystkim, że po kryjomu pisujesz słowa do piosenek
country. Takich, w których różni nieszczęśnicy skarżą się, że
stracili dom, samochód i ukochaną.
- Odnoszę wrażenie, że byłoby mi trochę łatwiej, gdybym
zdecydował się zrobić karierę jako autor piosenek country.
- Nudziarz.
Pani
Hunnicut
westchnęła
ciężko.
Robi
to
po
mistrzowsku. Z miny Wildera Wirginia wywnioskowała, że to
jedno westchnienie powiedziało mu tyle co całe zdanie. Ale i
tak nie wziął go sobie specjalnie do serca.
- Życzę ci miłego wieczoru, mamo - powiedział i
pocałował ją w czubek głowy. - Nie czekaj na mnie.
- Nie mam zamiaru - mruknęła pani Hunnicut. -
Prowadzisz szalone życie, mój synu.
- Wcale nie, pani Hunnicut - zaszczebiotała Greta i
uwiesiwszy się ramienia Wildera, ruszyła u jego boku w
stronę drzwi.
Wirginia obserwowała ich z uczuciem zazdrości. Kiedy
ostatni raz była na randce? Trzy miesiące temu? Cztery? No
dobrze, może to było rok temu. Wybrała się do kina, a potem
na hamburgera z Johnem, który wyznał, że odkrył, iż jego
ż
ona spotyka się z transwestytą. To była pamiętna randka, ale
nie najwspanialsza w życiu Wirginii. Chociaż akurat teraz nie
miała czasu na romanse, nie traciła nadziei, że gdzieś żyje ktoś
przeznaczony specjalnie dla niej, jej druga połowa.
Nie chodzi o to, że była zazdrosna o Gretę - zresztą nie
miała do tego żadnego prawa. Greta należała do świata
Wildera Hunnicuta - pełnego ludzi bogatych, wpływowych,
dobrze urodzonych. W przeciwieństwie do Wirginii była jedną
z nich.
Głos pani Hunnicut wyrwał ją z zamyślenia.
- Mój syn spotyka się ze ślicznotkami, ale jeszcze nie
znalazł damy swego serca. Kiedy to nastąpi, będzie lojalnym i
kochającym mężem. Tak jak jego ojciec - oświadczyła z
dumą. - To tylko kwestia trafienia na odpowiednią
dziewczynę, a znajdzie szczęście.
- Sprawia wrażenie szczęśliwego - zauważyła Wirginia.
- To pozory - z przekonaniem stwierdziła pani Hunnicut.
- Na mnie czas. - Wirginia złożyła serwetkę i położyła ją
na stole obok nakrycia. - Było mi bardzo miło spotkać się z
panią i jej synem, zobaczyć jego dom i zjeść z państwem
kolację. Jutro muszę wcześnie wstać.
- Rozumiem. Taka śliczna, młoda dziewczyna z
pewnością ma ciekawsze zajęcia niż siedzieć ze starą babą. -
Pani Hunnicut wstała i sięgnęła po swoją laskę. - Chodź,
napijemy się herbaty, a potem Sammy odwiezie cię do domu.
- Naprawdę powinnam... - zaczęła Wirginia.
- Nie omówiłyśmy jeszcze sprawy twojej nagrody -
przerwała jej pani Hunnicut.
- Naprawdę to niepotrzebne... - Na miłość boską, cóż ona
wygaduje? Jak to niepotrzebne? Właśnie, że potrzebne, by
rozwiązać przynajmniej część jej kłopotów finansowych.
Pani Hunnicut już doszła do drzwi.
- Bzdura.
Pojawiła się Maggie ze srebrną tacą, na której był dzbanek
herbaty, dwie filiżanki i ciasteczka. Postawiła tacę na niskim
stoliku, obdarzyła swoją chlebodawczynię konspiracyjnym
uśmiechem, spojrzała nieśmiało na Wirginię i wyszła.
Pani Hunnicut rozlała parujący, aromatyczny napój do
filiżanek.
- Piję gorzką - powiedziała Wirginia, widząc pytanie na
twarzy gospodyni. Sięgnęła po ciasteczko, choć wolałaby
jechać już do domu.
- Wirginio, bądź tak dobra, otwórz tę szafkę i przynieś mi
lampkę naftową stojącą na górnej półce, dobrze?
- Oczywiście, proszę pani - powiedziała i podeszła do
oszklonej witryny. Pękaty, niewielki przedmiot, zrobiony z
szarej i czerwonej glinki, trudno było uznać za coś specjalnie
wyszukanego, ale czarno - czerwony ornament przemienił go
w dzieło sztuki. Lampka była tak mała, że mieściła się w
dłoni. Wzięła ją ostrożnie i postawiła na stoliku obok srebrnej
tacy. Dziwne, jak tu pasowało to dzieło rąk Indian
amerykańskich.
Pani
Hunnicut
uśmiechnęła
się,
wodząc
palcem
wykrzywionym przez artretyzm po czarnej, łamanej linii.
- Mój mąż kupił ten kawałek ziemi, gdy mieliśmy po
dwadzieścia kilka lat i z trudem walczyliśmy o każdy grosz.
Ktoś mu powiedział, że kiedyś jej wartość wzrośnie, i mój
mąż uwierzył. Sprzeciwiałam się kupnu, ale na nic się to
zdało. I dzięki Bogu. Myliłam się.
Wirginia wyjrzała przez okno. Rozumiała zastrzeżenia
pani Hunnicut. Okolice sprawiały wrażenie dzikich, ale z
czasem zostały ujarzmione.
- Wtedy nie było tu niczego. Ani cywilizacji, ani domów,
ani jeziora Travis. Przyjeżdżaliśmy tu na weekendy, spaliśmy
pod rozgwieżdżonym niebem i snuliśmy marzenia o tym, jak
spędzimy resztę naszych dni, razem z dziećmi, grzejąc się w
cieple domowego ogniska.
Westchnęła i napiła się herbaty. Wirginia milczała. Czuła,
ż
e wszelkie uwagi lub pytania byłyby teraz nie na miejscu.
Pani Hunnicut nie była już młoda, ale zachowała bystry umysł
i dokładnie wiedziała, ku czemu zmierza. Ta opowieść z
pewnością nie była czczą paplaniną.
- Pewnego razu wybraliśmy się na wycieczkę i
zapuściliśmy się dalej niż zazwyczaj. Na niewielkim występie
skalnym ujrzeliśmy wejście do jaskini. W tych okolicach nie
było to nic niezwykłego, Ale ta miała jeszcze niewielki otwór,
zarośnięty zielskiem. Mój mąż wziął latarkę i ruszył na
zwiady. Okropnie się denerwowałam, czekając na jego
powrót. Pamiętam, jak wyobrażałam sobie, że za chwilę się
pojawi, goniony przez niedźwiedzia czy innego dzikiego
zwierza. - Roześmiała się.
Wirginia siedziała cicho, wiedząc, że to jeszcze nie koniec
opowieści.
- Mój mąż był geologiem, a tropienie zwierząt to było
jego hobby. Nie bał się ich. Kiedy po jakimś czasie wyłonił się
z ciemności, trzymał glinianą lampkę. Miała knot z kawałka
sznurka, a na dnie odrobinę wypalonego tłuszczu zwierzęcego.
Nie ulegało wątpliwości, że jest bardzo stara. Ale bardziej się
ucieszyłam, widząc męża niż tę lampkę. - Przez jej twarz
przebiegł cień. Nie ulegało wątpliwości, że nadal cierpi po
utracie miłości swego życia. - Widzisz, był dla mnie
wszystkim. Bratnią duszą w całym znaczeniu tego słowa.
Wirginia położyła rękę na dłoni kobiety, wiedząc, że ten
gest niewiele znaczy, ale nic więcej nie mogła zrobić, by ją
pocieszyć.
- Przekonałam się, że jego duch, choć niespokojny, nadal
jest przy mnie. Zaprowadzi mnie do lepszego świata, kiedy
nadejdzie mój czas. Ale nie o tym chciałam mówić. Na czym
stanęłam? - Zmarszczyła czoło. - Ach, tak. A więc tamtej nocy
oczyścił lampkę i ją zapalił. Bąknęłam coś o tym, że nie mamy
pieniędzy, a on wypowiedział życzenie, by mógł mi kiedyś
kupić pierścionek z brylantem wystarczająco wielkim, by
przekonał moją matkę, że potrafi utrzymać rodzinę. Nazajutrz
zaproponowano mu pracę i współwłasność szybu naftowego.
Jak się wkrótce okazało, szyb znajdował się na niezwykle
bogatych złożach ropy. Trudno uwierzyć, że do mnie i mojego
ukochanego należała ich część. W ciągu miesiąca od
znalezienia lampki dostałam pierścionek z brylantem. Nie
muszę dodawać, że moja matka zupełnie innym okiem zaczęła
patrzeć na zięcia. Raz na zawsze skończyły się nasze
problemy finansowe.
- Niezwykła historia.
- Prawda? Ale to jeszcze nie wszystko. Zgodnie z
inskrypcją na spodzie lampki każdy jej właściciel ma prawo
do wypowiedzenia trzech życzeń. Najpierw spełniły się
ż
yczenia mojego męża, potem moje, a teraz chcę ofiarować tę
lampkę tobie. Jest tylko jeden warunek - życzenia muszą być
realne.
- Mnie? - spytała z niedowierzaniem Wirginia.
- Tak, tobie. Do końca tygodnia masz czas, żeby
zadecydować, co wolisz otrzymać: tę lampkę czy pięćset
dolarów. Masz czas do piątku. Wszystko jasne?
Do Wirginii dotarła informacja o pięciuset dolarach, ale w
tej chwili była pod większym wrażeniem. Lampka należała do
ś
wiata marzeń, była zaczarowana i niezwykła, jak cały ten
dzisiejszy wieczór. Później przypomni sobie nie zapłacony
rachunek telefoniczny, teraz myślała o życzeniach...
Wirginia wiedziała, że będzie miała poważny dylemat.
Czekały ją jeszcze cztery trudne miesiące. Pięćset dolarów
rozwiązałoby wiele bieżących problemów, ale jeśli lampka
rzeczywiście jest zaczarowana, ma szansę odmienić całe
swoje życie.
Rozsądek jej podpowiadał, żeby brać pieniądze i zmykać,
ale serce mówiło, by wzięła lampkę i nie traciła nadziei, która
.zrodziła się gdzieś w głębi jej duszy.
ROZDZIAŁ 3
Przez całą drogę powrotną głowę Wirginii zaprzątała
magiczna lampka. Sammy, ten sam, który prowadził
minivana, odwoził ją teraz do domu luksusowym mercedesem.
Zapadła się w fotelu ze skóry miękkiej jak aksamit. Z głośnika
płynęła cicha muzyka. Chciała, żeby ktoś - ktokolwiek -
zobaczył ją, jak zajeżdża przed dom. Ale była realistką. Po
zmroku ulica, przy której mieszkała, zawsze pustoszała. Kiedy
dotarli na miejsce, wysiadła i wyciągnęła rękę do Sammy'ego.
- Dziękuję. Uśmiechnął się szeroko.
- To dla mnie zaszczyt. Przyjadę po panią w piątek.
- Pani Hunnicut już panu powiedziała? - zdziwiła się.
- Nie, ale służba zawsze jest najlepiej poinformowana.
- Dobrze o tym wiedzieć. Nie podjęłam jeszcze decyzji co
do piątku. Nie wiem, czy będę miała wolny wieczór. - Kogo
oszukiwała? Jedyne, co ją mogło powstrzymać, to
niespodziewana śmierć!
- Mam nadzieję, że będzie pani mogła przyjść -
powiedział Sammy. - Pani Hunnicut naprawdę panią polubiła.
A kiedy ona jest szczęśliwa, my wszyscy jesteśmy szczęśliwi
razem z nią.
- Szerokiej drogi! - zawołała Wirginia, kiedy auto
bezszelestnie ruszyło.
Wolno poszła na górę, przygotowała sobie na rano kawę,
rozebrała się i położyła do łóżka. Wpatrywała się w sufit, aż
zmorzył ją sen.
Nazajutrz z samego rana Wirginia zadzwoniła do pani
Hunnicut i przyjęła zaproszenie na piątek. Tych kilka dni
minęło jak z bicza strzelił. Niecierpliwie czekała na wieczór.
Tego popołudnia chyba ze sto razy spoglądała na zegarek.
Kiedy zrobiła sobie przerwę, Sadie już paliła na dworze
papierosa, oczywiście bez filtra.
- A więc to dzisiaj ten wielki dzień?
- Tak. - Wirginia oparła się o skrzynię i wystawiła twarz
na ciepłe promienie słońca. - Za dużo nerwów kosztuje mnie
ta cała historia. Jestem prawie zdecydowana wszystko
odwołać.
- Najpierw odbierz to, co ci się należy. - Sadie należała do
osób praktycznych. - Będą jak znalazł pod koniec miesiąca.
- Chyba masz rację.
- Jak ci się spodobał syn? Prawda, że przystojny? Kobiety
za nim szaleją.
Wirginia poczuła, że się czerwieni.
- Skąd wiesz? - spytała, siląc się na obojętny ton. Sadie
uśmiechnęła się, zakłopotana.
- Czytam plotkarską prasę. Zostało mi to z dawnych lat.
Brukowce w każdym numerze publikują jego zdjęcia. -
Odwróciła wzrok. - Moja najmłodsza córka interesowała się
wszystkimi, którzy mają pieniądze. Ambitnie postanowiła
poślubić kogoś bogatego i mówiła, że aby wyjść za krezusa,
trzeba myśleć jak oni.
- I udało jej się?
- Tak. - Sadie się uśmiechnęła. - Poślubiła najbogatszego
mechanika samochodowego w Kerrville. Mają jedno dziecko,
Beverly pracuje na pół etatu. Jest bardzo szczęśliwa.
- No tak. - Wirginia się roześmiała.
- Ejże, mechanicy całkiem nieźle zarabiają - zaperzyła się
Sadie. - Szczególnie gdy mają własny warsztat, tak jak mój
zięć. Poza tym Beverly stwierdziła, że śledzenie losów
bogaczy to zupełnie co innego niż zadawanie się z nimi.
Wirginia westchnęła ciężko na wspomnienie obiadu z
Hunnicutami. Byli bardzo uprzejmi, miło jej się z nimi
rozmawiało, ale wątpiła, czy sama kiedykolwiek im dorówna,
nawet jeśli odniesie autentyczny sukces w swojej dziedzinie.
Znajdowali się zbyt wysoko w hierarchii społecznej. Co
prawda, polubiła starszą panią i jej bezpośredniość. Jej syn
natomiast całkowicie ją onieśmielał. Właśnie przez to
zachowywała się tak, jakby miała zupełnie pstro w głowie.
Odnosiła wrażenie, że mówiła nie to, co należało, i zrobiła na
nim niekorzystne wrażenie. Na szczęście prawdopodobnie
nigdy więcej się nie spotkają. Sammy przyjedzie po nią,
zabierze ją do pani Hunnicut, by mogła odebrać swoje pięćset
dolarów nagrody, a potem Wirginia zniknie z ich życia.
Skończyła swoją zmianę, przebrała się i czekała na
przyjazd Sammy'ego. Spóźnił się pół godziny.
Wirginii serce biło dwa razy szybciej na myśl o wizycie w
domu Hunnicutów. Nawet przed sobą samą nie przyznałaby
się, że ma nadzieję spotkać gospodarza.
- Czy pojedzie z nami pan Hunnicut? - spytała
Sammy'ego.
- Tak, zabierzemy go po drodze. Będzie na nas czekał w
centrum. Miał pracowity dzień.
A więc spełniło się marzenie, pomyślała z ironią. Będzie
miała przyjemność przejechać się z nim, zanim go porwie
panna Długonoga.
Siedziba władz stanowych była tylko kilka przecznic
dalej, ale przebycie ich zajęło im ponad dziesięć minut. O tej
porze panował zazwyczaj duży ruch, szczególnie podczas
sesji.
Wirginia
siedziała
sztywno
w
fotelu.
Wszystko
wskazywało na to, że Wilder akurat nad czymś pracuje.
Wirginię aż skręcało z ciekawości, cóż to było takiego, ale
bała się dotknąć dokumentów rozłożonych na wielkim blacie z
fornirowanego drewna.
Sammy zaparkował przed starym, majestatycznym
budynkiem. Po bezskutecznej próbie skontaktowania się z
chlebodawcą telefonicznie, zwrócił się do niej:
- Zaraz wrócę. Pan Hunnicut powinien już być na dole.
Wirginia jeszcze raz spojrzała na papiery na biurku. Może
analizował akcje jakiejś innej firmy, która w najbliższych
latach się rozwinie. Może oznacza to drogę do bogactwa.
Może...
Pochyliła się i wyciągnęła szyję, by odczytać kilka
wykresów. Rzeczywiście chodziło o akcje! Ale jakiej firmy?
Jeśli po zapłaceniu rachunków zostanie jej trochę pieniędzy,
może powinna dokupić jeszcze jedną akcję do swego portfela.
Jego firmy lub innej. Może takiej, która dawała nadzieje na
pewny zysk, ponieważ stała się przedmiotem analizy
specjalisty. Pokusa była zbyt silna. Szybko wyjrzała przez
okno. Nie widząc Sammy'ego, całą uwagę skupiła na
papierach leżących na biurku.
Poczuła miły dreszczyk emocji. Nie myliła się. Nazwa
jakiegoś zakładu użyteczności publicznej ze środkowego
zachodu przewijała się kilka razy na wykresach i w tabelach,
wydruki komputerowe ukazywały przewidywane tempo
wzrostu. Bez zastanowienia sięgnęła po kartki.
Pukanie do drzwi samochodu sprawiło, że aż podskoczyła
w fotelu. Uniosła wzrok i poczuła, jak oblewa się rumieńcem.
Wilder otworzył drzwi, spojrzał na nią, a potem na kartkę,
którą trzymała w dłoni.
- Czy wszystko jasne, czy też mam wytłumaczyć to, co
studiuje pani z taką uwagą?
Wirginii serce podeszło do gardła.
- Och! Ja...ja...
Spojrzała na dokument, jakby zaskoczona, że znalazł się w
jej ręku. Próbowała odzyskać spokój. Nie była szpiegiem
przemysłowym - interesowała się tylko doniesieniami
giełdowymi. Spojrzała mu prosto w oczy.
- Bardzo mi głupio, że mnie pan przyłapał. Nudziło mi
się, więc zaczęłam przeglądać wykresy... leżały na samym
wierzchu.
- A potem zobaczyła pani biuletyn giełdowy - dokończył
oschle. - Chociaż nie był przeznaczony dla pani oczu, doszła
pani do wniosku, że może go pani przeczytać.
Wirginia chciała zaprotestować, ale stwierdziła, że na nic
by się to zdało.
- No właśnie - powiedziała spokojnie. - Przepraszam, jeśli
złamałam jakieś prawo. Nudziło mi się... - Urwała.
- A pani jest molem książkowym. - Westchnął, wsiadając
do samochodu, i opadł na fotel za blatem. - Czyta pani
wszystko, co się znajdzie w zasięgu wzroku.
- Gdyby miał pan instrukcje komputerowe po niemiecku,
siedziałabym, próbując zrozumieć słowo czy dwa.
Zmarszczył czoło.
- Mam do czynienia z molami książkowymi. Zapomniała
pani, że moja matka też się do nich zalicza? - Spojrzał na
Wirginię. - Gdzie ma pani swoją książkę? Myślałem, że
wszyscy zapaleni czytelnicy noszą przy sobie coś na taką
okoliczność.
- Zazwyczaj tak robię, ale ponieważ wzięłam małą
torebkę
- wskazała kopertę na długim pasku - nie miałam miejsca
na książkę.
- A więc nudziła się pani. - Wyciągnął rękę. - Czy
otrzymam biuletyn z powrotem, czy też zamierza go pani
zatrzymać?
Znów spojrzała na swoją dłoń, jakby należała do kogoś
innego. Zaczerwieniła się jeszcze mocniej.
- Och. Przepraszam. Wręczyła mu dokument.
- Dziękuję. - Dopiero teraz się uśmiechnął. Wystarczyło,
by serce zabiło jej mocniej.
W tej chwili Sammy otworzył przednie drzwiczki i zajął
miejsce kierowcy.
- Przepraszam. Nie zauważyłem, kiedy pan wyszedł. Jego
słowa odwróciły na chwilę uwagę Wildera.
- Nie szkodzi, Sammy. Zatrzymał mnie senator Chisom i
wyszedłem frontowymi drzwiami.
- Rozumiem, proszę pana.
Minivan płynnie włączył się do ruchu. Wirginia
najchętniej zapadłaby się pod ziemię.
- Raport dotyczy firmy o szerokim profilu działalności
- odezwał się Wilder jak gdyby nigdy nic. - Uznałem, że
to ciekawe w sytuacji, kiedy wszyscy stawiają na
specjalizację.
- Zorientowałam się, że to zakład użyteczności publicznej
- powiedziała nieśmiało Wirginia. - Często pan inwestuje w
takie firmy?
Wilder skinął głową i zaczął wyjaśniać wykres i jego opis.
Wirginia niewiele rozumiała, ponieważ nie mogła oderwać
wzroku od jego ust. Wywierały na nią wprost hipnotyzujący
wpływ.
- Cholera. - Zarumieniła się, kiedy mimo woli wymknęło
jej się to słowo.
Oczy Wildera zrobiły się okrągłe ze zdumienia.
- Słucham?
Wszystko wskazywało na to, że w jego obecności potrafi
się tylko rumienić.
- Przepraszam, nie wiedziałam, że myślę na głos.
- Ponieważ rozmawialiśmy o akcjach, wnoszę, że nie
spodobało się pani coś, co powiedziałem.
Kiedy masz wątpliwości, wal prosto z mostu. Ostatecznie
nie miała nic do stracenia. Jeśli zdradzi mu swoje myśli, może
przynajmniej zapamięta ją jako naiwną, prostą dziewczynę,
która uważała go za supermana.
- Jest pan bardzo przystojny, ale prawdopodobnie dobrze
pan o tym wie, przeglądając się codziennie w lustrze.
Pomyślałam, że każdy lubi słuchać komplementów,
szczególnie z ust kogoś, kto nie musi się przypochlebiać.
- Czy stara się pani zdobyć punkty?
- Ależ skądże - zaprzeczyła. - Mówię to, bo to prawda.
Pana matka i ja, praktycznie biorąc, już zakończyłyśmy
sprawę portfela, nie zostało nic poza odebraniem przeze mnie
nagrody - nie chodzi o to, żebym uważała, że coś mi się
należy, ale zaproponowano mi, a ja się zgodziłam. Oczywiście
wezmę gotówkę, a nie lampkę... - Urwała. Widziała, że
słuchając jej, zmienia się na twarzy.
Znów się tak zachowała. Najpierw dała się ponieść
nerwom, a potem sama zapędziła się w kozi róg.
- Cholera - bąknęła pod nosem.
- Tak, wiem. Uważa pani, że jestem przystojny.
W innych okolicznościach zaśmiałaby się, ale powiedział
to z tak poważną miną, że się zawahała.
Odchyliła się na oparcie fotela i westchnęła głęboko.
- Przepraszam. Kiedy się zdenerwuję, zawsze tak się
zachowuję.
- Staje się pani rozmowna?
- Plotę trzy po trzy.
- Rozumiem. A teraz jest pani zdenerwowana.
Położyła ręce na kolanach i przez chwilę się w nie
wpatrywała. A potem spojrzała prosto w jego orzechowe oczy.
- Tak.
- Czy to ja tak na panią wpływam?
- Tak. - Potrząsnęła głową. - Nie. - Skinęła głową. I tak
zrobiła już z siebie idiotkę. Pora z tym skończyć. - Tak.
- Na pewno?
- Tak.
- Przykro mi, że tak na panią działam. - Zmarszczył czoło.
- Jaką lampkę?
Wytrzeszczyła oczy.
- Słucham?
- Wspomniała pani o jakiejś lampie. - W jego tonie dało
się słyszeć zniecierpliwienie. - Co to za lampa? -
Prawdopodobnie tak zwracał się do swych pracowników,
kiedy chciał od nich uzyskać informację. Ale z nią mu się to
nie uda.
- Skoro nic pan o tym nie wie, lepiej niech to pozostanie
między mną a pana matką.
Bardzo wolno i wyraźnie powtórzył:
- Jaka lampa?
No dobrze, może czuje się trochę onieśmielona. Poza tym
cóż szkodzi, jeśli mu powie?
- Pana matka zdaje się wierzyć, że to zaczarowana
lampka. Powiedziała, że znalazł ją pana ojciec w jaskini.
Nigdy pan o niej nie słyszał?
Nagle jego twarz się rozpogodziła. Wybuchnął gromkim,
szczerym śmiechem.
- Mój Boże! - powiedział w końcu. - Proszę mi nie
mówić, że dała się pani nabrać na tę historyjkę!
- Nie dałam - z przekonaniem stwierdziła Wirginia.
Gdyby Wilder był spostrzegawczy, zorientowałby się, co to
znaczy. Ale niczego nie zauważył. - Pana matka
zaproponowała mi do wyboru lampkę i pieniądze.
- I pani się zdecydowała na lampkę? - Aż się zakrztusił ze
ś
miechu.
- Rozważałam tę propozycję jak wszystkie.
- Nie wątpię. Dziwię się, że nie wybrała pani lampy. -
Znów się roześmiał.
Tego było już za wiele. Wirginia usiadła prosto i
uśmiechnęła się słodko.
- Wie pan, podczas naszego pierwszego spotkania
podziwiałam pana stosunek do matki. Pan, taki zajęty,
odnoszący sukcesy, ważny, przystojny, a stara się sprawić
przyjemność starszej osobie. Ale się myliłam, prawda? Cały
czas w głębi duszy naśmiewał się pan z niej. - Spoważniała. - I
ze mnie prawdopodobnie też.
- Ejże, chwileczkę... - zaczął. Ale nie pozwoliła mu
skończyć.
- Nigdy bym nie pomyślała, że może pan być podły, ale
widocznie robiąc karierę, pozbył się pan skrupułów nawet w
stosunku do własnej matki, nie wspominając o kimś tak mało,
ż
eby nie powiedzieć nic nie znaczącym jak ja.
- Wcale nie...
- Ale nie bawi mnie pana ton. Może mnie pan podrzucić
do domu i pojechać gdzie chce. A później, kiedy już mnie nie
będzie,
może
pan
opowiadać
o
naiwnej,
uczciwej
dziewczynie, którą znalazła gdzieś pańska matka i skłoniła do
przyjęcia bezwartościowej lampki, ponieważ wiązała się z nią
romantyczna historyjka.
Jej sarkazm najwyraźniej wcale go nie zbił z tropu.
- No, no - powiedział cicho, tonem pełnym podziwu.
Patrzył na nią, jakby zobaczył ją po raz pierwszy. - A więc
zamierza pani wziąć lampę? Moja matka wykręciła się tanim
kosztem, prawda?
Nie dotarło do niego ani jedno słowo Wirginii, nie mówiąc
już o tym, że nie poczuł się dotknięty.
- Panie Hunnicut, jeszcze nie powiedziałam, co wybiorę.
Wymieniłam tylko, co mi zaproponowała pana matka.
Uniósł brwi.
- I broniąc jej, zaatakowała pani mnie, panno Gallagher.
Zapamiętał jej nazwisko. Nie zdziwiła się, ale wolałaby, żeby
zapomniał. Nie chciała, by w przyszłości wymieniał je z
drwiną. Zresztą nie da mu powodu. Ostatecznie nie jest taka
głupia, żeby wziąć lampę - jest tylko wystarczająco głupia, by
stawać w jej obronie!
Samochód zwolnił, a po chwili skręcił. Wirginia
uzmysłowiła sobie, że dojechali na miejsce. Wyprostowała się
i obrzuciła go spojrzeniem zarezerwowanym dla tych, których
chciała onieśmielić.
- Nie jestem pewna, ale nie wydaje mi się, żeby to była
pańska sprawa. To dotyczy tylko mnie i pana matki.
Samochód się zatrzymał i Sammy wysiadł. Moment
później był przy drzwiczkach. Wirginia niejasno zdawała
sobie z tego sprawę, ale całą uwagę skupiła na Wilderze, który
patrzył na nią, jakby była bakterią pod mikroskopem.
Drzwi się otworzyły. Wilder okazał się szybszy od niej;
zerwał się ze swojego miejsca i wysiadł.
Wyciągnął rękę.
- Pozwoli pani?
Przybrała
dumną
minę.
Zamierzała
z
królewską
wyniosłością
przyjąć
jego
pomoc
przy
wysiadaniu.
Tymczasem straciła równowagę i wpadła prosto w jego
rozpostarte ramiona. Po raz kolejny oblała się rumieńcem.
- Cholera - szepnęła pod nosem.
- Całkowicie się zgadzam, panno Gallagher.
Kiedy mówił, czuła na swym policzku wznoszenie się i
opadanie jego szerokiej klatki piersiowej. To było cudowne
uczucie. Niesłychanie cudowne, całkowicie oszałamiające...
Uniosła głowę.
Patrzył na jej lekko rozchylone usta, na wargach błąkał mu
się uśmiech.
Na chwilę czas jakby się zatrzymał. Dokładnie wiedziała,
gdzie są jego ręce. Jedną położył jej na ramieniu, drugą
delikatnie, lecz mocno podtrzymywał ją za biodro.
- Ale ze mnie niezdara - powiedziała tak cicho, że jej głos
zabrzmiał jak z głębi studni.
- To moja wina - zaprzeczył.
Ż
adne z nich się nie poruszyło. Po kilku sekundach, które
zdawały się wiecznością, znów spojrzała na niego i jego pełne
usta. Z bliska były niezwykle kuszące.
Wilder zwolnił uścisk i delikatnie odsunął ją od siebie.
- Nic się pani nie stało?
- Nie. Tylko mi głupio.
- Niepotrzebnie. To się mogło przydarzyć każdemu.
- Dziękuję - powiedziała. - Doceniam, że wziął pan na
siebie część winy.
- Wcale nie - poprawił ją. - Straciła pani równowagę. Ja
panią złapałem.
- Racja. - Miała nadzieję, że już nigdy się nie spotkają.
Albo wprost przeciwnie: że spotkają się jeszcze tyle razy, że
to drobne wydarzenie przesłonią wspomnienia innych
wspólnie spędzonych chwil.
- No cóż - odezwała się, nadal zakłopotana. -
Przypuszczam, że pana matka na nas czeka. Chodźmy do niej.
Minęła obu mężczyzn i skierowała się ku drzwiom,
mówiąc sobie, że kiedyś ten wieczór się wreszcie skończy.
Teraz liczyło się tylko to, że będzie o pięćset dolarów
bogatsza i o dwoje znajomych uboższa.
Kolejny dowód, że w życiu zawsze jest coś za coś.
Wilder obserwując Wirginię idącą w kierunku domu,
próbował powstrzymać uśmiech, mówiąc sobie w duchu, że ta
kobieta jest doprawdy irytująca, zbyt niezależna, o wszystkim
ma własne zdanie. Cechy, których nie znosił u kobiet.
Z drugiej strony była słodka, niegłupia i gotowa do
rozmów na każdy temat, nie dbała też o to, czy jej rozmówca
podziela jej opinie. Bardzo niezwykłe. Och, i jeszcze jedno.
Była taka miła w dotyku.
Kiedy trzymał ją w ramionach, uderzyło go, jaka jest
wiotka, smukła i miękka. Niezwykłe u szczupłych kobiet.
Zazwyczaj były kościste, czego zdecydowanie nie lubił.
Daj spokój, Hunnicut, upomniał się w myślach. Był
wystarczająco mądry, by wiedzieć, że wykroczenie poza
własny krąg towarzyski może okazać się' niebezpieczne.
Każda kobieta w większym czy mniejszym stopniu wierzy w
bajkę o Kopciuszku. Jedne bardziej od innych. Z
doświadczenia wiedział, że im która biedniejsza, tym mocniej
wierzy.
Niepotrzebny mu taki kłopot.
Spotykał się z Gretą od ponad roku, ale nie myśleli o
małżeństwie, więc nie istniała obawa, że matka skazana
będzie na synową, której nie lubi. Prawdę mówiąc, nie
zanosiło się, by poślubił kogokolwiek.
Stosunkowo wcześnie doszedł do wniosku, że małżeństwo
to umowa handlowa - a nie był gotów, by dla kobiety
zrezygnować z wolności, pieniędzy i czasu. Nietrudno mu
było znaleźć chętne do nawiązania flirtu czy romansu -
wyczuwały pieniądze i lgnęły do niego jak muchy do miodu.
Poza tym był dość inteligentny, przystojny i miał poczucie
humoru, ale ich skwapliwość sprawiała, że stał się czujny.
Greta była jedną z niewielu uczciwych kobiet, jakie znał.
Nie kryła, że kocha jego pieniądze i bogatych ludzi z
towarzystwa, wśród których się obraca. Powiedziała mu
również, że jest znakomitym kochankiem. Potraktował te
słowa z dużą dozą sceptycyzmu. Jak wszystkie kobiety,
potrafiła naginać prawdę dla własnych korzyści.
Zresztą on też tak postępował. Ale nigdy się nie
okłamywał, dlatego przyznał sam przed sobą, że Wirginia
Gallagher dziwnie go pociąga.
Zadzwonił z telefonu komórkowego i odwołał wszystkie
spotkania na wieczór, po czym ruszył za nią do domu. Za nic
w świecie nie zrezygnuje z tego obiadu. Jeśli Wirginia
wybierze lampkę, pragnął poznać jej pierwsze życzenie.
ROZDZIAŁ 4
Wirginia starała się zachowywać naturalnie, co nie było
łatwe, ponieważ Wilder zajmował miejsce naprzeciwko i
często zwracał na nią wzrok. Pani Hunnicut zdawała się nie
mniej zaskoczona od Wirginii udziałem syna w wieczornym
posiłku. Kiedy w pewnym momencie orzekła, że pora na
kawę, nawet nie zapytała Wildera, czy się z nimi napije,
uznając, że w tej sytuacji to oczywiste.
Milczący do tej pory Wilder zwrócił się do Wirginii,
- Wiem już, że lubi pani grać na giełdzie. Czym jeszcze
się pani zajmuje? Jakie są pani plany na przyszłość, pani
Gallagher?
- Jak już wspomniałam, pragnę zostać mistrzem sztuki
kulinarnej. Chciałabym otworzyć własną restaurację.
- Ilu kucharkom to się udało? - spytał, nie kryjąc korni.
- Jak często idzie pan do restauracji drugi czy trzeci raz,
by zjeść to samo? - spytała wyzywająco. - I czy zamawia pan
jakąś potrawę wyłącznie w jednym lokalu, czy też próbuje pan
to samo danie w innych restauracjach?
- Oczywiście, że próbuję.
-
Ulubionym
daniem
Wildera
jest
jesiotr,
przygotowywany w restauracji Conrada. Przysięga, że nigdzie
mu tak nie smakuje jak tam - wtrąciła starsza pani, zupełnie
nie zważając na gniewne spojrzenie syna.
- Każdemu szefowi kuchni zależy na jak najlepszej opinii.
Fakt, że po pierwszej wizycie w lokalu gość powraca i chwali
potrawy, to dla szefa kuchni jak brawa dla aktora.
- Czy kiedykolwiek to panią spotkało? - spytał Wilder.
- Na razie zajmuję się gotowaniem tylko w szkole,
podczas zajęć. Prawdę mówiąc, nie ma u nas restauracji, która
specjalizowałaby się w potrawach z południowego zachodu,
moich ulubionych.
- I pani zamierza to zmienić? - rzucił Wilder
powątpiewającym tonem.
- Sugeruje pan, że nie potrafię? Uśmiechnął się lekko
zmieszany.
- Znów mi się udało, tak? Uraziłem pani uczucia.
- Owszem - powiedziała pani Hunnicut, zanim Wirginia
zdołała otworzyć usta. - Powinieneś się wstydzić.
- Tylko żartowałem. Trzeba traktować życie z
przymrużeniem oka, szczególnie sprawy zawodowe.
- Bardzo słusznie - zauważyła Wirginia. - A jak pana
interesy w branży komputerowej?
Nie wypadł z roli, najwyraźniej świetnie się bawiąc.
- Dziękuję, dobrze.
- A pańscy konkurenci? Też idzie im dobrze?
- Starają się jak mogą, jeśli wziąć pod uwagę, że hasz
produkt jest najlepszy.
- Ciekawa jestem, czy są tego samego zdania.
- Och, nie daje im to spokoju, moja droga. Cóż, jedna z
tych wielkich korporacji próbowała podkupić mojego syna...
- W porządku, mamo - powiedział cicho Wilder, nie
przestając przeszywać Wirginii wzrokiem. - Nie musisz
stawać w mojej obronie. Sam sobie doskonale dam radę.
- Bardzo mnie to interesuje - zapewniła Wirginia.
- Nie chciałbym zanudzać pani szczegółami.
- Nie ma obawy.
W progu pojawiła się Maggie, trzymając w rękach tacę z
porcelanowymi,
eleganckimi
filiżankami
napełnionymi
aromatyczną kawą.
- Co teraz? - spytał Wilder, wypiwszy łyk. - Czy wreszcie
spytasz naszego gościa, na co się zdecydował, jeśli idzie o
znaleźne?
- Ach, więc to cię tak interesuje. - Pani Hunnicut
spoglądała to na syna, to na Wirginię. - Czy dlatego
postanowiłeś zostać na obiedzie, Wilderze? Spodziewałeś się
przedstawienia?
Uśmiechnął się wyrozumiale.
- Skądże znowu. Ale nie chcę, żeby mnie cokolwiek
ominęło. - Rozsiadł się wygodnie i utkwił wzrok w Wirginię. -
Intryguje mnie, co wybierze panna Gallagher. Byłem pewny,
ż
e zdecyduje się na lampkę, ale bardzo szybko wyprowadziła
mnie z błędu.
- Panie Hunnicut, nic takiego nie powiedziałam. Jeśli
nawiązuje pan do naszej rozmowy w samochodzie, proszę nie
przekręcać faktów.
- Przepraszam. Musiałem zapomnieć. Nie zdarza się to
często, ale czasem to czy owo wylatuje mi z głowy. Czy
zechciałaby pani odświeżyć moją pamięć?
- Dokuczają panu, panie Hunnicut? - spytała Maggie,
podając gorący jabłecznik, przybrany bitą śmietaną.
- Jeszcze jak, Maggie. Zaczynam podejrzewać, że panna
Gallagher jest wojującą feministką.
- Bzdura - oświadczyła zdecydowanie pani Hunnicut. -
Nie wiem, dlaczego przez cały wieczór dokuczasz tak miłej
osobie. Uważam, że należą się jej przeprosiny.
Wilder lekko skłonił głowę. Gest ten wyrażał raczej
łaskawe przyzwolenie niż przeprosiny.
- Panno Gallagher, najmocniej przepraszam. Nie chciałem
pani dotknąć, a jednocześnie wybaczam wszystko, co pani
powiedziała czy zrobiła niestosownego.
- Doprawdy, mój drogi...
- Przyjmuję przeprosiny i nie gniewam się, panie
Hunnicut. - Wirginia, nie bacząc na dobre wychowanie,
wpadła starszej pani w słowo. Niech go diabli. To była aluzja
do grzebania w jego papierach.
- Mój drogi... - powtórzyła karcąco pani Hunnicut.
- A więc co zamierza pani wybrać? - nie ustępował
Wilder.
- To sprawa między mną a pana matką - oświadczyła
stanowczo Wirginia. Nie chciała widzieć jego triumfującej
miny, kiedy zdecyduje się na pieniądze.
- Uważam, że byłoby wspaniale, gdyby Wilder usłyszał,
co wybrałaś - powiedziała starsza pani. - Najwyższy czas,
ż
eby sobie uświadomił, że nie wszyscy podejmują decyzje,
biorąc pod uwagę jedynie wymierne korzyści finansowe.
Wilder uśmiechnął się, nie kryjąc satysfakcji. Chociaż
zwracał się do matki, patrzył na Wirginię.
- Coś mi się wydaje, mamo, że czeka cię niemiłe
rozczarowanie.
- A mnie się zdaje, że się mylisz, mój drogi. Po pierwsze
Wirginia to Irlandka - musi zatem cenić duchową stronę życia,
a także wierzyć w magię. Po drugie, ma silną osobowość i
wolę zdobycia pozycji. Chce zrobić to sama, nie ogląda się na
innych, by ją wyręczyli - zakończyła pani Hunnicut.
Wirginia wolałaby nie słyszeć tej pochwalnej mowy,
ponieważ obligowała ją do jednoznacznego wyboru.
- Wszystko to prawda - mruknął Wilder.
Wirginia nie miała odwagi na niego spojrzeć. Żałowała, że
w ogóle znalazła ten nieszczęsny portfel. Wyniknęły z tego
same komplikacje, a teraz znalazła się między młotem a
kowadłem - cokolwiek postanowi, obróci się to przeciwko
niej. Jeśli wybierze nagrodę pieniężną, zapłaci rachunek, ale
zawiedzie przykro starszą panią, którą zdążyła polubić. Jeśli
zdecyduje się na magiczną lampę, pozostanie z długiem.
- Co postanowiłaś, moja droga? - spytała pani Hunnicut. -
Proszę, nie sugeruj się tym, o czym mówiliśmy. Decyzja
należy wyłącznie do ciebie.
Wirginia z wdzięcznością spojrzała na starszą panią. Obie
jednak wiedziały, że miała na myśli lampkę. Z kolei
przeniosła wzrok na Wildera i zaraz tego pożałowała. Jego
mina uraziła ją. Jako osoba impulsywna zdawała sobie
sprawę, że w tym momencie sprawa została przesądzona.
- Nie ulega wątpliwości, że naprawdę potrzebuję tych
pieniędzy, ale zgadzam się z pani zdaniem, że czasem trzeba
kierować się w życiu intuicją i zdać się na wiarę. -
Zaczerpnęła głęboko powietrza, mając nadzieję, że z jej ust
padną właściwe słowa. - Chciałabym zatrzymać lampkę -
powiedziała, w dalszym ciągu zdziwiona swoją decyzją.
Wilder wyglądał na nie mniej zaskoczonego. Tylko pani
Hunnicut promieniała zadowoleniem.
- I dostaniesz ją, moja droga. Przekonasz się, że wszystkie
twoje drobne strapienia znikną, jeśli tylko wypowiesz
właściwe życzenie.
- Mam nadzieję - powiedziała żarliwie Wirginia. - Mam
głęboką nadzieję.
- A niech mnie - mruknął pod nosem Wilder. - Nie wierzę
własnym uszom.
Wirginia miała ochotę się rozpłakać, czując jednocześnie
ulgę i rozczarowanie. Przynajmniej było już po wszystkim,
chociaż
nie
mogła
liczyć
na
zapłacenie
rachunku
telefonicznego.
Wirginia
otrzymała
szczegółowe
instrukcje,
jak
posługiwać się lampą. Pani Hunnicut była bardzo precyzyjna,
a zarazem niezwykle serdeczna, jakby chciała przeprosić, że
mimo woli pozbawiła Wirginię pięciuset dolarów nagrody.
Wilder nie przeszedł z nimi do salonu. Prawdę mówiąc,
nie pokazał się do chwili, gdy Wirginia zdecydowała się na
zakończenie wizyty. Nagle, jakby wiedziony intuicją, pojawił
się na progu salonu.
- Mamo, odwiozę naszego gościa do domu. Dałem
Sammy'emu wolny wieczór.
Pani Hunnicut pożegnała się wylewnie z Wirginią, długo
ś
ciskając jej dłoń.
- Powodzenia, moja droga. Jeszcze raz dziękuję ci za
portfel. Cieszę się, że miałam okazję cię poznać. Jestem
przekonana, że powiedzie ci się we wszystkim, co
postanowisz. Pamiętaj, formułuj życzenia tak, aby z każdego
uzyskać jak najwięcej.
Wirginia uśmiechnęła się blado.
- Dziękuję. Postaram się. - Z tymi słowami opuściła salon
i wraz z Wilderem ruszyła do wyjścia.
Na podjeździe czekał już na nich mercedes. Wirginia
wyjaśniła mu pokrótce, jak dojechać do jej domu, i w
samochodzie zapanowała cisza.
W nikłym świetle odcinał się wyrazisty profil Wildera,
jakby wykuty w marmurze: prosty, szlachetny nos, wgłębienie
tuż powyżej pełnych ust, silnie zarysowany podbródek i
wystające kości policzkowe. Z powodzeniem mógł być
gwiazdorem filmowym, a jednocześnie nietrudno było
wyobrazić go sobie, prowadzącego zebranie zarządu lub
dowodzącego
oddziałem
ż
ołnierzy.
Był
urodzonym
przywódcą. Najwidoczniej nie była odosobniona w swej
ocenie Wildera Hunnicuta, pomyślała z ironią. Stał na czele
jednej z najpotężniejszych firm komputerowych w Stanach
Zjednoczonych, która z każdym dniem umacniała swoją
pozycję.
- Można wiedzieć, o czym pani myśli? Jego słowa
wyrwały ją z zadumy.
- Że ma pan w sobie coś z przywódcy, co sprawia, że
wszyscy podążają za panem jak owieczki.
- Wszyscy z wyjątkiem pani.
- Z wyjątkiem mnie.
- Podczas obiadu byłem pewny, że wiem, na co się pani
zdecyduje. - Spojrzał na nią wyraźnie zaintrygowany. - Proszę
mi więc powiedzieć, co skłoniło panią do wybrania lampy?
- O co panu chodzi? - spytała ostrożnie.
- Że do samego końca zamierzała pani poprosić o
pieniądze. Co sprawiło, że postąpiła pani inaczej?
W pierwszej chwili chciała się bronić, ale nie miała do
tego serca. Trzymała karton z glinianą lampką zamiast
portmonetki z pieniędzmi, które by rozwiązały jej
najpilniejsze problemy. Może równie dobrze zrzucić część
winy na niego.
- Pan.
- Ja?
- Tak. Sprowokował mnie pan, żebym postąpiła nie tak,
jak sobie pan założył. Jakby pan o tym nie wiedział.
Zignorował jej uwagę.
- No, no, myślałem, że jest pani bardziej... stanowcza i nie
pozwala wpływać na swoje decyzje.
- W innych okolicznościach tak by się stało - przyznała. -
Ale już wcześniej byłam w rozterce i kiedy zaczął sobie pan
pokpiwać ze mnie...
- Powinna pani trwać przy swoim.
- Tak jak pan?
- Moi rodzice wiedzieli, co sądzę o takich bzdurach jak
magiczna lampa. Przez jakiś czas mama czekała, by
podarować ją mojej żonie. Ale widząc, że jeszcze długo nie
zamierzam się z nikim wiązać, zrezygnowała.
- Szczęściarz. Uśmiechnął się.
- Poza tym napis na ścianie jaskim, w której znaleziono
lampę, głosił, że spełniają się tylko dwa zestawy życzeń na
rodzinę. Tak się składa, że mama wypowiedziała ostatnie
ż
yczenie z myślą o tacie.
- Czy się spełniło?
- Można powiedzieć, że tak.
Umierała z ciekawości. Pani Hunnicut nie wspomniała o
tym ani słówkiem.
- Jakie było jej życzenie?
- Chciała, żeby tata nie umarł na atak serca. Był wówczas
w szpitalu, po rozległym zawale. Lekarze jej powiedzieli, że
kolejnego nie przeżyje.
- A więc jej życzenie się spełniło?
- Tak - oświadczył oschle Wilder. - Zmarł na anewryzm.
- Wtedy?
- Nie - przyznał niechętnie. - Pięć lat później.
- Czyli na dobrą sprawę lampa przedłużyła mu życie o
pięć lat. O tyle więcej czasu mógł spędzić z pańską matką.
Według mnie to niegłupie życzenie.
- Jeśli wierzy pani w moc tej lampy, chyba potrafi pani
uwierzyć we wszystko. Zresztą to nie ma znaczenia. Tato
wierzył w nią wystarczająco długo, by wyzdrowieć i jeszcze
trochę cieszyć się życiem. I za to jestem wdzięczny tej
przeklętej lampie.
Wilder zatrzymał samochód przed starym budynkiem,
który nazywała swym domem. Wyłączył silnik, ale zamiast się
pożegnać, odwrócił się w fotelu twarzą do Wirginii. To ją
ośmieliło do kontynuowania tematu.
- Ale próbował mnie pan zniechęcić do lampki.
Dlaczego?
- Po prostu nie chciałem, żeby się pani oparzyła, proszę
wybaczyć ten kalambur. Wiem, że jeśli matka zaproponowała
pani lampkę, to musiała panią polubić. Od dawna chciała ją
komuś przekazać, ale nigdy nie trafiła na nikogo, kto byłby jej
wart, jak mawiała. Zachodzę w głowę, jak to się stało, że w
pani ujrzała osobę godną jej skarbu.
- Może nie powinno mnie to interesować, ale dlaczego nie
zamierza się pan ożenić? Wydawało mi się, że większość
mężczyzn pragnie mieć potomka, który przejmie nazwisko i
przedłuży ród.
Wilder wzruszył ramionami.
- Kobiety mają w zwyczaju wymagać więcej, niż mogę
dać. Nie zrezygnuję z firmy, by się kimś opiekować. Moja
ż
ona powinna sama umieć zadbać o siebie. Zbyt ciężko
pracuję. Póki jestem kawalerem, mogę stawiać warunki.
- Rozumiem - powiedziała w zamyśleniu, przechyliwszy
głowę. - Ma pan manię panowania nad światem.
- Odziedziczyłem ją - przyznał. Najwyraźniej nie zdając
sobie sprawy z tego, co robi, wolno, pieszczotliwie przesuwał
palcami po jej ramieniu. - Gdyby pani tego nie zauważyła,
moja matka lubi sprawować kontrolę nad wszystkim. Jeśli
chce pani znać moje zdanie, uważam, że maczała w tym palce.
Wirginia starała się skupić na jego słowach, nie zważając
na pieszczotliwy dotyk dłoni.
- Chce mi pan wmówić, że zgubiła portfel tak, żebym
właśnie ja go znalazła?
Uśmiechnął się.
- A więc też przyszło to pani na myśl? Skinęła głową.
- Owszem, chociaż nie bardzo rozumiem, jak mogłoby się
to stać.
- Ja też nie, ale moja matka jest bardzo pomysłowa. Już
by znalazła jakiś sposób. - Popatrzył badawczo na Wirginię. -
Czy spotkała ją pani wcześniej?
Odpowiedź na to pytanie nie nastręczała trudności.
- Nigdy.
Zapadła cisza. Wirginia słyszała gwałtowne bicie
własnego serca. Czekała... na co? Czuła się coraz bardziej
spięta. Kiedy doszła do wniosku, że czas się pożegnać, Wilder
zrobił coś, co ją powstrzymało - przesunął dłonią po jej
policzku.
- Jest pani naprawdę bardzo ładna - powiedział.
- Tylko potrzebował pan trochę czasu, by to zauważyć,
tak? Na widok jego uśmiechu serce w niej stopniało jak wosk.
- Wirginio, odznacza się pani subtelną urodą, taką, która
podbija mężczyznę, zanim się zorientuje, co się stało.
W ciemnościach łatwiej było przyznawać się do marzeń i
słabości.
- Chyba wolałabym cieszyć się w pełni rozkwitłą urodą.
Taką, która powala mężczyzn z nóg.
Musnął opuszkami palców jej rozchylone wargi.
- Śliczne usta.
- Dziękuję. Moja matka byłaby zadowolona, słysząc to.
Mawiała, że to ona je zaprojektowała.
Równie dobrze mogli się znajdować na bezludnej wyspie -
dla Wirginii świat przestał istnieć. Liczyło się tylko to, że była
sam na sam z fascynującym mężczyzną, który samą
obecnością wywoływał nie znane jej dotąd emocje. Popadła w
rodzaj transu, niezdolna się poruszyć.
- Jesteś naprawdę bardzo ładna - powiedział cicho, jakby
z ociąganiem.
- Dziękuję. A ty jesteś bardzo przystojny. - Mogła
przynajmniej zrewanżować mu się komplementem, tym
bardziej że była to szczera prawda.
Widziała, że Wilder stara się powstrzymać uśmiech.
- Dziękuję. Czy mogę cię pocałować? Uczciwość zawsze
popłaca.
- Tak - szepnęła.
Jeszcze nigdy w życiu nie doznała niczego podobnego. Z
chwilą gdy ich usta się zetknęły, odniosła wrażenie, że zapada
w cudowną niemoc, a przy życiu trzymają ją jedynie miękkie i
gorące wargi Wildera. Przytulił ją mocniej i zaczął całować
jeszcze żarliwiej, bardziej namiętnie, jakby miało się to nigdy
nie powtórzyć.
Zacisnęła lekko dłonie, przesuwając nimi po jego
szerokich ramionach. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że
zduszony jęk wydobył się z jego ust, a nie jej. Kiedy próbował
się wyswobodzić z jej objęć, wcale nie miała ochoty przerwać
pocałunku. Zaczerpnął głęboko powietrza.
- Przepraszam, nie spodziewałem się tego - powiedział w
końcu, wyraźnie zakłopotany.
Wirginia
pokryła
zmieszanie
krótkim,
nerwowym
ś
miechem.
- Ja też nie.
- Przepraszam. Nie chciałem... Nie próbowałem...
Odgarnęła włosy z twarzy i wziąwszy głęboki oddech,
skłamała:
- Nic się nie stało, nie ma za co przepraszać. Uśmiechnął
się krzywo.
- Pani Gallagher, miło mi było panią poznać. To było coś
nowego.
- Dziękuję. Pan też jest nietuzinkowym mężczyzną -
odparła i zaczęła się rozglądać za torebką. - I doceniam
prezent od pana matki. Proszę nie czynić sobie wyrzutów, że
wybrałam właśnie lampkę. To była moja decyzja i do nikogo
nie mogę mieć pretensji.
Roześmiał się.
- Wie pani, mogła pani zyskać nade mną przewagę.
Gdyby nic pani nie powiedziała, do końca życia miałbym
poczucie winy. Albo może wypisałbym pani czek na pięćset
dolarów, by pozbyć się wyrzutów sumienia.
- Cóż, nic nie stoi na przeszkodzie. Jestem gotowa na to
przystać, jeśli w ten sposób pomogę przyjacielowi w biedzie.
- Kto jest tym przyjacielem? Pani czy ja?
- Oboje nimi jesteśmy.
- Ale już sprawiła pani, że poczułem się lepiej.
- No cóż, moja strata. Znowu. - Sięgnęła do klamki. -
Dziękuję za odwiezienie do domu. Miło było poznać pana i
pańską matkę, panie Hunnicut. Wyciągnął do niej rękę.
- Cała przyjemność po mojej strome, Wirginio. Życzę
pani powodzenia.
Uścisnęła krótko jego dłoń, wysiadła i zatrzasnęła
drzwiczki, po czym pobiegła w stronę zaniedbanego, starego
domu.
Był piękny, ciepły wieczór, ale na zmianę to czuła
dreszcze, to robiło jej się gorąco. Nie obejrzała się za siebie.
Poszła prosto na górę i otworzyła drzwi do mieszkania. Zanim
je zamknęła, usłyszała, jak auto odjeżdża.
- Założę się o milion dolarów, że nie pojechał do domu -
mruknęła Wirginia. Zapewne udał się na jakieś eleganckie
przyjęcie, na którym aż się roi od kobiet mądrzejszych i
piękniejszych od niej. Prawdopodobnie nie wychylają się ze
swym zdaniem i nie są tak szczere. Wiedzą, co to takt.
- Dalej, Gallagher - powiedziała do siebie. - Weź się w
garść. Nic ci nie przyjdzie z rozczulania się nad sobą. One nie
muszą sobie łamać głowy, jak przeżyć. One nie muszą
wybierać, czy zatankować samochód do pełna, czy raz w
tygodniu zjeść porządny kawałek mięsa. Ich jedynym
zmartwieniem jest to, czy rajstopy są wystarczająco cienkie
oraz czy przeczytały ostatni bestseller i wyrobiły sobie o nim
właściwą opinię.
Wirginia wiedziała, że źle robi, ale nie mogła się
powstrzymać, by nie ciągnąć tej litanii różnic między sobą a
kobietami z towarzystwa. W końcu, samotna i rozżalona,
rozpłakała się myśląc: Do diabła z udawaniem silnej kobiety.
W środku nocy, po bezskutecznych próbach zaśnięcia,
Wirginia usiadła na podłodze w sypialni, wykorzystując jako
oparcie starą kanapę. Światło księżyca wpadało przez okno.
Miała mętlik w głowie. Nie ma sensu się zadręczać, że nie
wybrała pieniędzy. Dostała przecież lampkę, a nie zaszkodzi
przekonać się, czy rzeczywiście jest magiczna.
Długo zastanawiała się nad swoim pierwszym życzeniem.
Potem ostrożnie napełniła mały, gliniany zbiorniczek, zapaliła
knot i przystąpiła do drobiazgowego wykonywania instrukcji
przekazanych przez panią Hunnicut. Obracała lampę,
obserwując, jak tańczy mały, żółty płomyk.
- Chciałabym zdobyć pracę, która zapewni mi wygodne
ż
ycie, a jednocześnie pozwoli kontynuować naukę i osiągnąć
sukces w obranej dziedzinie - powiedziała wyraźnie. A potem
dodała, na wypadek gdyby bogowie nie trzymali się tak ściśle
zasady, że życzenie musi być jednozdaniowe, co tak mocno
podkreślała pani Hunnicut. - A gdybym od czasu do czasu
natknęła się na Wildera Hunnicuta, żeby mu udowodnić, jak
sobie świetnie radzę, to byłoby jeszcze lepiej.
Westchnęła.
A więc stało się.
Może to tylko głupia zabawa, ale wypowiedziała swoje
pierwsze życzenie. Była to nagroda pocieszenia za. rezygnację
z pieniędzy. Gdyby nie Wilder, siedziałaby teraz i wypisywała
czek na firmę telekomunikacyjną, a nie gadała do lampki.
Zresztą nie do końca było to prawdą. On ją tylko
sprowokował. Sama dokonała wyboru. To niesprawiedliwe
zwalać winę na niego. Kiedy ciemne, nocne niebo zaczęło
szarzeć, Wirginia znów wsunęła się pod kołdrę. Zostały jej
jeszcze dwie godziny do budzika i zamierzała wykorzystać
każdą minutę.
Wilder stał na tarasie owinięty w ciepły szlafrok i
spoglądał na lekką poświatę na wschodzie. Świtało, a on znów
spał zaledwie kilka godzin. Wzdrygnął się.
Przynajmniej tym razem nie musi zrzucać winy na nocne
przyjęcie czy stres wywołany pracą. Tym razem mógł zwalić
winę na coś innego. A raczej na kogoś innego. Na Wirginię
Gallagher.
Była
niezwykle
bystrą
osóbką,
swymi
przenikliwymi, niebieskimi oczami dostrzegała więcej niż
inni. Jeśli sądzić po jej szczupłej figurze, nie odżywiała się
regularnie. Chociaż była wysoka - miała może metr
siedemdziesiąt - nie garbiła się ani nie udawała, że jest mała.
Była dumna i szczera. Patrzyła prosto w oczy.
Nie dawała mu spokoju, odkąd ją zobaczył po raz
pierwszy. Ale teraz, po tym jak odwołał przyjęcie, by odwieźć
ją do tej rudery, którą nazywała domem, wiedział, że go
oczarowała. A pocałunek sprawił, że zupełnie stracił głowę.
Nieprawda. Od początku coś go w niej pociągało, ale
próbował się bronić, udając zarozumialca i traktując ją czasem
niegrzecznie, czasem protekcjonalnie.
Nigdy wcześniej nie próbował prowokować kobiety.
Zdarzyło mu się to po raz pierwszy. Dlaczego skłonił Wirginię
to wybrania tej bezwartościowej lampy? Wiedział, co robi, ale
nie mógł się powstrzymać. To nie miało najmniejszego sensu,
ale ta kobieta wyzwoliła w nim jakieś nowe cechy.
Sprawiała, że czuł się sfrustrowany i poirytowany, wciąż
go czymś zaskakiwała, ale podobało mu się to. Przy niej nic
się nie dało przewidzieć. Miał nadzieję, oczywiście ze
względu na nią, że wszystko dobrze się ułoży. Potrzebne jej
było wsparcie, by dokończyć naukę, ale nie wątpił, że otrzyma
skądś pomoc. Jest inteligentna, pomysłowa i z pewnością da
sobie radę.
Zaprzyjaźniła się z jego matką, wiedział więc, że wszystko
będzie dobrze.
Wąski prostokąt nieba pojaśniał. Przypominał płomień
ś
wiecy gdzieś w oddali. Zamrugał i płomyk zniknął.
Ciekawe.
W chwilę później wpadł na pewien pomysł i już wiedział,
co zrobi.
Może pomóc Wirginii, matce i własnemu sumieniu.
- A myślałem, że jestem go pozbawiony - mruknął pod
nosem. Poczuł się zdecydowanie lepiej, układając sobie w
głowie plan, który wprowadzi w życie, gdy tylko przekona
matkę, że ma szansę powodzenia.
To będzie scenariusz, w którym są sami zwycięzcy, taki,
jakie lubił najbardziej.
ROZDZIAŁ 5
To był okropny dzień. Ledwie Wirginia zdążyła
uregulować rachunek za telefon, a już wyłączyli jej prąd.
Zapłaciła za elektryczność przed pójściem do pracy i miała
nadzieję, że po powrocie do domu światło już będzie. Na
domiar złego gości było jak na lekarstwo i nie mogła liczyć na
to, że podreperuje skromny budżet napiwkami. W dodatku
Tally polecił jej zrobić porządki w szafkach kuchennych - coś,
czego unikała nawet w domu. Podeszła do niej Sadie.
- Spójrz, kto siedzi przy oknie - szepnęła.
- Kto?
- Twój chłopak.
- Nie mam... - Wirginii zrobiło się gorąco, jakby cierpiała
na owe uderzenia krwi do głowy, o których ciągle mówiła
Sadie. Rozejrzała się. - Gdzie?
- Stolik czternasty.
Wilder Hunnicut siedział, czytając gazetę, przed nim stała
filiżanka kawy. Był niezwykle elegancki i zabójczo
przystojny. Pochylił głowę, jego silne ramiona napięły się
lekko pod marynarką.
Cztery dni temu odwiózł ją do domu. Była przekonana, że
już nigdy więcej się nie spotkają. Co tu robił? Jeśli zamierza
odzyskać lampkę matki, czeka go przykra niespodzianka.
Wirginia zdążyła się przywiązać do pamiątki, którą postawiła
na honorowym miejscu na nocnej szafce przy łóżku.
Odstawiła tacę na ladę i ruszyła w stronę stolika numer
czternaście z wojowniczą miną, chociaż nie bardzo wiedziała,
przeciwko czemu się buntuje.
- Życzy pan sobie czegoś?
Starała się zachować spokój, kiedy rzucił jej ten swój
zniewalający uśmiech.
- Świetnie wyglądasz, Wirginio. Jak się masz?
- Dziękuję, nie narzekam.
- A jak lampa?
- Dlaczego pan pyta? - Zmrużyła oczy. - Chce ją pan
odkupić?
Uśmiechnął się.
- Nie. Przynajmniej nie dzisiaj. Zastanawiałem się, czy
cię nie zainteresuje inna propozycja.
- Słucham?
-
Czyżbyś
się
czuła
urażona
samym
słowem
„propozycja"?
- Nie, póki nie poznam szczegółów. Znów się uśmiechnął.
- To dość rozsądne. Umiesz pisać na maszynie?
- Tak.
- Potrafisz założyć i prowadzić kartotekę? Zaintrygował
ją.
- Tak. Poznałam abecadło, kiedy byłam jeszcze małą
dziewczynką. O co chodzi?
- Moja matka poszukuje osobistej sekretarki na kilka
godzin dziennie, mnie też by się przydała niewielka pomoc.
Proponujemy pensję, pokój i wyżywienie oraz zwrot
wszystkich kosztów. Czy jesteś zainteresowana?
- Czy to żart?
- To uczciwa propozycja. Przysięgam.
- Co to znaczy kilka godzin? Nie mogę opuszczać zajęć w
szkole.
Rozproszył jej obawy.
- Wiemy o tym i jakoś to załatwimy. Najważniejsze,
ż
ebyś była do dyspozycji rano i wieczorami, by wysyłać
zaproszenia i umawiać wizyty oraz dopilnować rozkładu zajęć
na następny dzień. W ten sposób zdejmę z barków matki
ogromny ciężar. Denerwuje się, kiedy coś nie jest załatwione
tak jak należy.
Wirginia nie wierzyła własnym uszom. To zbyt piękne, by
mogło być prawdziwe. To po prostu niemożliwe! - pomyślała,
ale nie omieszkała spytać:
- Od kiedy miałabym zacząć?
- Od jutra.
- A ile wynosiłaby moja pensja? - odważyła się zapytać.
Wilder wymienił taką kwotę, że oczy zrobiły jej się okrągłe ze
zdumienia.
- Muszę tu złożyć tygodniowe wymówienie.
- Trudno. Będziesz mi potrzebna najpóźniej pod koniec
tygodnia. - Wyciągnął wizytówkę i napisał na odwrocie
numer. - Natalie to moja asystentka. Zadzwoń do niej, zajmie
się wszystkim.
- Przy przeprowadzce?
- Wszystkim. - Odłożył pióro i rozsiadł się wygodnie. -
Polubisz Natalie. Należy do osób, na których można polegać.
Jeśli musisz gdzieś przechować swoje meble, też zwróć się do
niej. Zapozna cię również z kilkoma najbliższymi
spotkaniami, podczas których mamie potrzebna będzie twoja
pomoc. - Wstał i znaleźli się tak blisko siebie, że Wirginię
oblała fala gorąca. Przypomniała sobie, jak pocałował ją w
samochodzie, a ona oddała mu pocałunek z zapamiętaniem i
gwałtownością, o które siebie nie posądzała.
Wilder musiał myśleć o tym samym, widziała to w jego
orzechowych oczach. Odwrócił wzrok. Rzucając banknot
pięciodolarowy, powiedział:
- Od dnia, w którym się wprowadzisz, będziesz
otrzymywała pensję.
Wirginia spojrzała na niego, a potem na wizytówkę.
- Mogę pracować tylko przez cztery miesiące.
Wilder położył jej dłoń na ramieniu i uścisnął je lekko.
Gdy uświadomił sobie, co robi, szybko opuścił rękę.
- Wiem. Nie szkodzi.
Najwyraźniej się cieszył, że propozycja tak ją oszołomiła.
Wirginia wolałaby okazać dystans i opanowanie, ale to było
niemożliwe. To wszystko spadło na nią tak nagle! Patrzyła
przez okno, jak wsiadł do minivana, który niemal natychmiast
ruszył. Wciąż nie mogła uwierzyć, że to prawda.
Nieoczekiwany uśmiech losu, i to w chwili, gdy podupadła na
duchu. Koniec trosk o dach nad głową, o rachunki za prąd i
telefon, dosyć biegania z tacą od stolika do stolika.
Podeszła do niej Sadle.
- Zdradzisz, czego chciał przystojny pan Hunnicut?
- Nigdy byś nie zgadła. Zaproponował, żebym została
sekretarką jego matki. - Wirginia spojrzała na przyjaciółkę. -
Oferuje mi mieszkanie, wyżywienie, wysoką pensję, a do tego
będę mogła nadal chodzić do szkoły. - Nagle z całą jasnością
uświadomiła sobie, jak niewiarygodne szczęście ją spotkało, i
musiała się nim z kimś podzielić. - Och, czy to nie cudowne?!
- wykrzyknęła, obejmując Sadie.
- Rozumiem, że składasz wymówienie? - stwierdziła
sucho koleżanka, ale jej rozradowane spojrzenie mówiło, że
cieszy się z nieoczekiwanej odmiany losu Wirginii. -
Wspaniale, skarbie. Tylko bądź ostrożna.
- Dlaczego? Nie widzę w tym nic podejrzanego.
- Właśnie dlatego. - Sadie spojrzała na nią surowo. -
Zapamiętaj moje słowa: ten facet pragnie twojego ciała.
Wirginia poczuła, że się rumieni, i roześmiała się.
- Zapamiętaj moje słowa, Sadie: nie będzie mnie musiał
długo prosić.
- Naprawdę ci się podoba?
- Tak.
- W takim razie łap swoje szczęście, dziewczyno -
powiedziała Sadie. - Kiedy wpadniesz do nas po raz ostatni?
- Ty o tym decydujesz.
- Pojutrze.
- W takim razie kończę pojutrze. - Znów objęła
przyjaciółkę. - Ale będę przychodzić, żeby się z tobą
zobaczyć. Nie zapomnę o tobie.
Sadie uśmiechnęła się do niej.
- Mam nadzieję. - Odwróciła się i spojrzała na ladę, gdzie
podgrzewano świeżo przygotowane potrawy. - No, a teraz
zanieś to klientom, zanim zażądają darmowego jedzenia.
Wirginia przemknęła przez salę i zrobiła, co jej kazano.
Właściwie kręciła się jak fryga do końca dnia, póki nie
nadeszła pora, by iść do domu.
Kiedy nazajutrz zadzwoniła do Natalie, machina ruszyła.
Stawili się ludzie z firmy przewozowej i spakowali cały jej
ruchomy dobytek, a stare meble przewieźli do przechowalni.
Nie minęły cztery dni, odkąd Wilder złożył jej propozycję, a
ona już zlikwidowała mieszkanie i przeniosła się do
imponującej rezydencji właściciela Ace Computers.
W głowie jej się kręciło, że wszystko odbywa się w tak
zawrotnym tempie.
Jednego dnia patrzyła, jak wywożą jej meble, a nazajutrz
obudziła się w przestronnej sypialni, której okna wychodziły
na Lick Creek. Popijała kawę z małego, zainstalowanego w jej
pokoju ekspresu, stojąc przy balustradzie rozległego balkonu
wiszącego nad płynącą niżej wodą. Przez chwilę obserwowała
jastrzębia, szybującego w powietrzu nad jej głową.
Rozkoszowała się nie tylko widokiem, ale i wonnym, rześkim
powietrzem. Jeśli śni, to niech ten sen trwa, nie chce się
obudzić.
Wstała wcześnie, by cieszyć się początkiem nowego dnia,
i spędziła na balkonie ponad godzinę, podziwiając okolicę.
Niechętnie wróciła i zaczęła się szykować na spotkanie innych
zmian w swym życiu.
Z bocznego patia Wilder obserwował, jak skorodowany,
ż
ółty volkswagen rusza z podjazdu. Nawet stąd rozpoznał
rudoblond włosy Wirginii.
- Czy ten gruchot to jej samochód? - spytała pani
Hunnicut. Siedziała za stolikiem z kutego żelaza, z filiżanką
aromatycznej kawy.
- Tak. - Uśmiechnął się. - Mamo, zapomniałaś, jak to jest
być biednym? Trzeba się zadowalać tym, na co człowieka
stać.
- Nie, nie zapomniałam, ale to nie znaczy, że podoba mi
się ten hałas. Dlaczego nie każesz Manuelowi zajrzeć do
silnika i sprawdzić, czy nie da się czegoś z nim zrobić?
- Powiem mu - obiecał Wilder. - Uważasz, że to się uda?
- Oczywiście - stwierdziła z przekonaniem matka. -
Wirginia zeszła dziś rano, wypiła szklankę soku i z
wdzięczności omal nie pocałowała mnie w rękę. Przed
wyjściem godzinę doprowadzała do porządku mój rozkład
zajęć. Jest ładna, bystra, troskliwa i oddana. Nie mogłabym
żą
dać niczego więcej od sekretarki. Jest dokładnie taka, jak mi
ją opisywano...
- A kiedy się o niej dowiedziałaś, mamo? - spytał cicho
Wilder, odwracając się do matki. Od początku przeczuwał, że
pojawienie się Wirginii w ich życiu to kolejna próba
przedstawienia mu jeszcze jednej kobiety, która byłaby
cudowną synową. Świadomość tego pomagała mu zachować
dystans wobec Wirginii aż do tamtego wieczoru w
samochodzie. Był zdecydowany dać odpór wszelkim próbom
zaciągnięcia go do ołtarza, a że jego matka uparła się go
wyswatać, najwidoczniej znalazła inny sposób.
- Kiedy sprawdzałam jej referencje, mój drogi -
stwierdziła niewinnie. - Ma przyjaciółkę imieniem Sadie,
która wprost nie mogła się jej nachwalić. A tak się składa, że
Sadie robi zakupy w tej samej księgarni co ja. Spotkałyśmy się
tam - oczywiście przypadkiem.
- Oczywiście - powtórzył nie bez ironii. - Cóż za
szczęśliwy zbieg okoliczności!
- Sadie zna Wirginię od dawna - ciągnęła pani Hunnicut,
udając, że nie dostrzega złośliwości syna. - Chwaliła, jaka z
niej odpowiedzialna i mądra młoda kobieta. Właściciel
księgarni oświadczył, że od roku jest stałą klientką i czyta
wszystko, co jej wpadnie w ręce. - Spojrzała na ogród, a
potem znów na Wildera. - Ufam molom książkowym, mój
drogi. A ty?
- Też - powiedział sucho. - Nie mam wyboru. Są
wszędzie. - Musiał oddać matce sprawiedliwość: inteligentnie
to przeprowadziła. Ale wcześniej czy później zmusi ją do
odkrycia kart i wtedy położy kres tej maskaradzie. A do tego
czasu będzie udawał, że bierze tę opowieść za dobrą monetę.
- Zawsze masz wybór, synu. Jesteś wystarczająco mądry,
by wiedzieć, kiedy mam rację.
- Porozmawiamy wieczorem - powiedział, całując ją w
policzek. - Muszę już jechać.
- Miłego dnia, mój drogi. Do zobaczenia. - Patrzyła, jak
Wilder się oddala, nim rzuciła mu ostatnie pytanie: - Czy zjesz
dzisiaj obiad w domu?
- Dziś nie. Mam spotkanie z handlowcami - odparł, nim
zniknął za rogiem.
- Mam nadzieję, że teraz będziesz trochę częściej jadał w
domu, skoro mamy pomoc w osobie Wirginii! - zawołała za
nim pani Hunnicut.
Udał, że nie usłyszał. Wprawdzie z własnej woli
zaproponował Wirginii pobyt i pracę w swoim domu, ale miał
ś
wiadomość, że pojawiła się ona za sprawą matki, która
zawsze dostawała to, czego chciała. Tak długo wierciła dziurę
w brzuchu ojcu i jemu, póki nie ustąpili. Wilder miał
przeczucie, że znów go to czeka. Może powinien ją mianować
dyrektorem firmy. Oczywiście to wszystko jego wina.
Zatrudniając Wirginię, zasadził jabłoń w samym środku
swego rajskiego ogrodu. Rozmyślał o tym wszystkim w
drodze do Austin, i nie były to wesołe myśli, ale na jego
ustach wciąż błąkał się cień uśmiechu na wspomnienie ładnej,
nieco
zwariowanej
dziewczyny
w
rozklekotanym
volkswagenie.
- A jutro ma pani o wpół do trzeciej wizytę kontrolną u
okulisty - powiedziała Wirginia, zaglądając do swego nowego
terminarza.
- Będzie mi potrzebny Sammy, moja droga - oświadczyła
pani Hunmcut, popijając herbatę. Siedziała w bujanym fotelu
obok otwartych drzwi balkonowych. Był ciepły, słoneczny
dzień, do pokoju wpadał lekki wietrzyk. - Powiesz mu o tym?
Och, obiecałam sobie, że jutro rano wpadnę do księgarni.
Sammy będzie mi potrzebny godzinę wcześniej, żebym mogła
załatwić jedno i drugie, skoro już będę w mieście.
- Tak jest. - Wirginia zapisała sobie w kalendarzu, a
potem sprawdziła, czy o niczym nie zapomniała. - Aha, pan
Hunnicut zapowiedział, że dziś wieczorem zje obiad w domu i
prosił, by Maggie przygotowała mu sałatkę.
- Dałam jej wychodne, moja droga. Powiedziałam jej,
ż
eby zrobiła dla mnie coś lekkiego i wyszła wcześniej. -
Starsza pani sprawiała wrażenie zmartwionej. - Mówiąc
szczerze,
wolałabym,
ż
eby
Wilder
raz
na
zawsze
zadecydował, czy będzie jadać w domu, czy nie. Powinien
zacząć prowadzić regularny tryb życia - dodała.
- Jest zapracowany - usprawiedliwiła go Wirginia, nie
chcąc się przyznać, że też chciałaby częściej widywać
Wildera. Nie potrafiła przestać o nim myśleć i chociaż
wolałaby, żeby było inaczej, po tygodniu mieszkania z nim
pod jednym dachem poddała się.
- To tęga głowa i wulkan energii - powiedziała z dumą
pani Hunnicut. - Mimo wszystko powinien się ustatkować i
założyć rodzinę. Dzięki temu spojrzy na świat z innej
perspektywy. Dużo lepszej.
Według wszelkiego prawdopodobieństwa jego wybranką
zostanie jakaś dobrze urodzona piękność, pomyślała Wirginia.
Ogarnął ją smutek, choć wiedziała, że ona sama nie ma
ż
adnych szans.
- Proszę się nie martwić obiadem. Przygotuję coś
smacznego dla nas wszystkich. - Spojrzała na starszą panią. -
Jeśli oczywiście pani zdaniem Maggie nie będzie miała nic
przeciwko temu, żebym kręciła się po jej kuchni.
- Nie powie jednego słowa, moja droga, jeśli wszystko
zastanie po staremu. - Oczy jej rozbłysły. - A co to będzie za
obiad?
Wirginia się roześmiała.
- Najzwyklejszy pod słońcem. Ostatecznie to nie moja
kuchnia. Muszę się ograniczyć do tych produktów, które w
niej znajdę.
- O ile znam Maggie, znajdziesz wszystko, co ci będzie
potrzebne. Wilder ma w zwyczaju późno wracać do domu i
prosić o sałatkę. Jak chcesz, możesz z nią porozmawiać.
- Zrobię to - obiecała Wirginia. - Czy o niczym nie
zapomniałam?
- Nie, moja droga. Ta Natalie to niezwykła dziewczyna.
Zajmuje się wszystkim z wielkim poświęceniem. Przejęła
obowiązki, kiedy poprzednia sekretarka przestała sobie dawać
radę. Stanowczo się przepracowuje. Wilder się boi, że Natalie
się wypali i odejdzie. Dlatego chętnie korzysta z każdej
możliwości ulżenia jej w obowiązkach.
Wirginia
była
trochę
zazdrosna
o
Natalie.
Jej
profesjonalizm zrobił na niej duże wrażenie. Wydawało się, że
potrafi sprostać każdej trudności, stawić czoło każdemu
problemowi. A przy tym wszystkim nie okazywała
zdenerwowania czy znużenia. Demonstrowała spokój, dobry
humor i pogodę ducha. Można też było liczyć na jej dyskrecję.
- Skontaktuję się z Natalie dziś po południu i upewnię się,
czy panujemy nad sytuacją - powiedziała Wirginia. - Do
zobaczenia wieczorem.
- Dziękuję, moja droga. - Pani Hunnicut najwyraźniej
myślami była gdzie indziej. Z napięciem wpatrywała się w
wyszywaną makatkę, którą trzymała na kolanach.
Dziesięć minut później zadzwonił Wilder.
- Co słychać, czy w domu wszystko w porządku? Jak
sobie radzisz? - spytał.
Wirginia ucieszyła się, słysząc jego głos.
- Na razie próbuję o niczym nie zapomnieć, co wcale nie
jest takie łatwe. Muszę nabrać wprawy w panowaniu nad tymi
wszystkimi drobiazgami. Nie dam głowy, czy czegoś nie
przeoczę, czy będę w stanie dopilnować wszystkiego - nawet
mając taki terminarz.
- Może pocieszy cię to, że Natalie jest o tobie jak
najlepszego zdania. A kto jak kto, ale ona nie jest skłonna do
prawienia komplementów, zwłaszcza innej kobiecie.
- A pan jej wierzy?
- Oczywiście. Dlatego jest moją asystentką.
Wirginia, pod wpływem impulsu, powiedziała pierwszą
rzecz, jaka jej przyszła do głowy.
- To wcale dobrze o niej nie świadczy. Znów się
roześmiał.
- Szczerość za szczerość - dowiedz się, że podzielam jej
opinię. Wracając do rzeczy, telefonuję, ponieważ zostawiłem
w domu dokumenty, które niespodziewanie okazały się
potrzebne. To pilne, czy mogłabyś mi je podrzucić w drodze
do szkoły?
- Nie mam dziś zajęć, ale oczywiście mogę przywieźć
panu dokumenty. Gdzie leżą i dokąd mam je dostarczyć?
Wilder wyjaśnił, gdzie znajdzie dokumenty i jak można
dojechać do firmy, i Wirginia odłożyła słuchawkę. Ucieszyła
się, że Wilder ceni jej inteligencję. Nie pierwszy raz ktoś jej
powiedział, że jest mądra, ale zawsze było to w innym
kontekście, na przykład: Jesteś taka bystra, dlaczego nie
zrobisz czegoś ze swoim życiem? Albo: Jesteś zbyt
inteligentna, by zrezygnować ze szkoły, powinnaś uczyć się
dalej. Albo: Jesteś dla mnie za mądra. Czy nikt ci nie
powiedział, że mężczyźni nie lubią, jak dziewczyna zadziera
nosa?
Poinformowawszy Sammy'ego o planie zajęć starszej
pani, Wirginia ruszyła swoim leciwym wozem do Austin,
ś
piewając na cały głos jak najszczęśliwsza osoba pod słońcem.
Odnalazła imponującą siedzibę Ace Computers i wkrótce
parkowała na wolnym stanowisku tuż obok samochodu
Wildera, który właśnie w tym miejscu radził jej stanąć.
Pięć minut później pukała do sekretariatu, w którym
królowała Natalie. Zdążyły zamienić parę słów, gdy w
drzwiach gabinetu stanął Wilder, trzymając w ręku plik
papierów. Był bez marynarki, w samej wykrochmalonej, białej
koszuli i czerwono - granatowym krawacie.
- O, jesteś już, Wirginio. Cieszę się, że udało ci się
dojechać.
- Dzień dobry, szefie. To nic trudnego, kiedy się wie, jak
to zrobić - zażartowała. - Sprawia pan wrażenie pochłoniętego
pracą nad jakimś projektem.
- Bo jestem. - Spojrzał na Natalie i uśmiechnął się. -
Chociaż znam takich, którym wszystko przychodzi łatwo, nie
muszą się trudzić w pocie czoła.
- Ma na myśli mnie - powiedziała Natalie. - Poproś
kobietę, żeby coś zrobiła, a zrobi to dobrze. Zwróć się do
mężczyzny, a będzie przejęty i zaaferowany.
- Wynoszę się stąd. Dwie wygadane kobiety to trochę za
dużo jak dla mnie.
Do sekretariatu wszedł nie znany Wirginii mężczyzna,
wyraźnie zdenerwowany. Wilder i Natalie natychmiast
przybrali poważne miny.
- Allan, możesz na chwilę do mnie zajrzeć? Muszę coś z
tobą omówić - powiedział Wilder, prowadząc mężczyznę do
swego gabinetu.
- Zapomniałam mu oddać dokumenty - powiedziała
Wirginia
przyciszonym
głosem,
chociaż
drzwi
były
zamknięte.
Natalie odwróciła się do biurka i sięgnęła po swój notes.
- Nie szkodzi. Poprosił, żebyś chwilę zaczekała. Jesteś
następna w kolejce na dywanik.
- O, nie! - Wirginia starała się żartować, żeby Natalie nie
zauważyła, jaka jest podniecona. - Na mnie też będzie
wrzeszczał.
- Wilder nigdy nie podnosi głosu. Jest spokojny, widać,
ż
e wszystko się w nim gotuje, ale nigdy nie wybucha. -
Natalie się uśmiechnęła. - Widzę, dokąd zmierza, zanim tam
dotrze. Miałam okazję dobrze go poznać, w końcu jestem jego
asystentką.
W drzwiach do gabinetu Wildera stanęli obaj mężczyźni.
- Zamelduję się z informacjami - obiecał Allan, rzucił
przez ramię uśmiech i wyszedł pośpiesznie na korytarz. Widać
było, że z ulgą opuszcza gabinet szefa.
- Wirginio, czy mogę cię prosić na chwilę? - spytał
Wilder.
- Rozkaz pana - mruknęła pod nosem. Natalie się
uśmiechnęła.
- Trzymaj się. Nie taki diabeł straszny, jak go malują.
Gabinet Wildera był wielki i elegancko, ze smakiem
urządzony. Starannie dobrano meble, zadbano o stonowaną
kolorystykę. W jednym końcu stało ogromne biurko, a
naprzeciwko stół konferencyjny i dwanaście krzeseł. Wirginia
stwierdziła, że gabinet robi wrażenie.
Wilder zajął miejsce za biurkiem i skrzyżował ręce na
piersiach. Zdecydowała się usiąść na jednym z zielonych foteli
po drugiej stronie biurka.
- Czy miałabyś ochotę zwiedzić naszą firmę?
- Z największą przyjemnością.
Podniósł się zza biurka i podszedł do fotela Wirginii, która
też już wstała. Stali blisko siebie, tak blisko, że czuła jego
ciepły oddech na swych włosach. Spojrzał na jej usta.
Zaczerwieniła się, serce zaczęło jej szybciej bić.
- Wirginio... - Głos mu zamarł. Rozchyliła usta i zwilżyła
je językiem. Westchnął, porywając ją w ramiona i tuląc
mocno. Całym ciałem przywarła do niego. Jego usta dotknęły
jej
warg w pocałunku, który był delikatny jak ciepły deszcz, i
aksamitny jak zmierzch.
Wirginia wiedziała od dawna, tylko nie dopuszczała do
siebie tej myśli: zakochała się w Wilderze. Głupio,
beznadziejnie, ale nieodwołalnie.
ROZDZIAŁ 6
Wirginia zamknęła oczy i wtuliła się w ramiona Wildera.
Wziął ją w jasyr, a ona nie zamierzała się uwolnić - nie chciała
nawet myśleć o tym, by kiedykolwiek się z nim rozstać.
Kocham cię! Pragnęła wypowiedzieć te słowa. Przeżyć
dreszcz emocji, wyznając swą tajemnicę światu. Chciała
krzyczeć do ludzi w korytarzu, w samochodach na parkingu,
do każdego, kto gotów był jej słuchać. U Wirginii miłość nie
narastała jak wolno wzbierające wody przypływu. Zalewała ją
ni - czym gwałtowna fala powodzi, zmiatając wszystko po
drodze prócz samej miłości.
Kiedy Wilder przestał ją całować, poczuła się odtrącona.
Odsunął się, wzdychając ciężko. Przesunęła pieszczotliwie
dłońmi po chłodnym materiale jego koszuli, a potem opuściła
ręce. Czuła zakłopotanie na myśl, że mógł z jej twarzy
wyczytać miłość.
Gdy ujrzała jego minę, stwierdziła, że słusznie uczyniła,
powstrzymując się od wyznań. Był wyraźnie zadowolony z
siebie.
- Wiedziałem - powiedział ściszonym głosem. -
Widziałem, że jesteś gorąca i...
- Chętna? - wtrąciła. Uniosła brwi tak jak on, kiedy
przybierał protekcjonalny ton. - Oczywiście. W przeciwnym
razie nie mógłbyś mnie pocałować.
W pierwszej chwili nie zrozumiał.
- Nie udawaj skromnisi. Lubisz to, tak samo jak ja.
- Owszem. Ale to nie znaczy... Tym razem to on jej
przerwał.
- Że jesteś łatwa? Wcale tak nie myślałem. - Uśmiechnął
się i przesunął palcem po jej ustach. Było to równie
podniecające jak pocałunek. - Wirginio Gallagher, jesteś inna
niż większość kobiet. Fascynujesz mnie. Słowo daję, że nie
potrafię cię rozgryźć.
Mając nadzieję, że nogi się pod nią nie ugną, cofnęła się o
krok.
- A kiedy już mnie pan rozgryzie, panie Hunnicut...
- Wilderze - poprawił ją z uśmiechem, ukazując czarujące
dołeczki.
- Wilderze... skończy się fascynacja. Przejdę do historii, a
ty będziesz całował inną za zamkniętymi drzwiami swego
gabinetu.
- Zazwyczaj nie robię tego w biurze. - W tonie jego głosu
dźwięczała nutka delikatnego przekomarzania się, ale udała,
ż
e tego nie słyszy.
- Punkt sporny, niewart dociekań - oświadczyła. - Ale z
przyjemnością obejrzę firmę, jeśli oczywiście oferta jest
jeszcze aktualna. To może być jedyna okazja.
- Wiem - powiedział. - Odejdziesz za trzy czy cztery
miesiące.
Uśmiechnęła się słodko.
- Nie zapomniałeś.
Oparł się o biurko. Jego twarz była szczera, spojrzenie
ż
artobliwe i najwyraźniej bawiła go ta rozmowa.
- To, co osiągnąłem, zawdzięczam pamiętaniu o
drobiazgach - zażartował. Wyciągnął rękę. - Panno Gallagher,
czy pozwoli pani, że ją oprowadzę po mojej firmie
komputerowej?
- Obejrzę ją z największą przyjemnością, panie Hunnicut
- odparła łaskawie.
- W takim razie chodźmy - powiedział, biorąc ją za rękę.
Przy drzwiach puścił jej dłoń, ale spojrzenie, którym ją
obrzucił, było tęskne i gorące.
Tego wieczora Wirginia dla siebie i pani Hunnicut
przygotowała posiłek, który zjadły w kuchni. Wilder, wbrew
zapowiedziom, nie przyjechał do domu i Wirginia zachodziła
w głowę dlaczego. Czyżby uznał, że niepotrzebnie
przekroczyli pewne granice i wolał unikać jej towarzystwa?
Może wyczytał miłość w jej oczach i przestraszył się
komplikacji? Może zdecydował, że lepiej zdusić uczucie w
zarodku - dla dobra ich obojga.
Kiedy oprowadzał ją po swej firmie, udawała, że to
naturalne, że idzie obok niego. A jednak wiedziała, że nie
powinna pozować na jego dziewczynę. Rozpierała ją duma,
bo. była z nim, a jednocześnie czuła się jak oszustka. Ludzie
mijali ich i gapili się na nią, ponieważ szła z Wilderem.
Niestety, on najwyraźniej nie podzielał jej odczuć. Z każdą
minutą stawał się bardziej oficjalny, bardziej odległy.
Serdecznie i życzliwie witał się ze wszystkimi, począwszy od
specjalistów
wydziału
badawczo
-
rozwojowego,
a
skończywszy na montażystach na linii produkcyjnej. Znał
nazwiska, rozpoznawał twarze. Pracownicy witali go z
uśmiechem, widać ,było, że darzą szefa autentyczną sympatią.
Po powrocie do biura Natalie miała dla Wildera pilną
wiadomość, Wirginia przeprosiła więc i pożegnała się. W
drodze do domu rozmyślała o wizycie w firmie i o tym, jak
różne oblicza Wildera miała okazję ujrzeć. Przyjacielski szef,
wymagający pracodawca,
1
namiętny mężczyzna, uprzejmy
ś
wiatowiec...
- Czy mój syn był dziś bardziej ludzki, moja droga? -
Pytanie wyrwało Wirginię z zadumy. Próbowała wykręcić się
od odpowiedzi, ale starsza pani nie zniechęcała się tak łatwo.
- Czy się uśmiechał? Żartował? Czy też zachowywał się,
jakby miał do czynienia z jakimś nadętym członkiem zarządu?
- Był czarujący. - I jego pocałunek też, dodała w myślach
Wirginia.
- Cóż, to zawsze coś.
Wirginia wstała i wstawiła swój talerz do zlewu. Miała
nadzieję, że starsza pani nie zauważyła, jak mało zjadła. Nagle
straciła apetyt.
- Czy mam przygotować sałatkę dla pana Hunnicuta i
zostawić na później?
- Nie - odparła pani Hunnicut znużonym tonem. - Jeśli
zgłodniał, na pewno coś zjadł. Czy mi się to podoba, czy nie,
jest zdecydowany żyć po swojemu.
- A czy kiedykolwiek myślała pani, że będzie inaczej?
- Nie, ale miałam nadzieję, że przed śmiercią doczekam
się wnucząt? Prawdę mówiąc, chciałam być blisko, żeby przez
kilka lat móc je rozpieszczać. - Posmutniała jeszcze bardziej. -
Jeśli nadal będzie postępował tak jak do tej pory, moje
ż
yczenie nigdy się nie spełni.
Wirginia odwróciła się, zaskoczona.
- Wypowiedziała pani takie życzenie i się nie spełniło? -
Nie spodziewała się usłyszeć od pani Hunnicut, że lampa
czasem zawodzi.
- Nie. Nie pomyślałam, by zawierzyć tę sprawę magicznej
lampie. Przyjęłam za oczywiste, że Wilder będzie miał dzieci.
Wypowiedziałam
wszystkie
ż
yczenia,
zanim
sobie
uświadomiłam, że mój syn okaże się zbyt uparty, by się
zakochać, ożenić i obdarzyć mnie wnukami, dopóki jeszcze
będę mogła się nimi cieszyć! - Miała bardzo żałosną minę, ale
zdradził ją radosny błysk w oczach.
Wirginia się roześmiała.
- Nie sądzę, by to miało coś wspólnego z uporem.
Podejrzewam, że chodzi raczej o znalezienie odpowiedniej
kandydatki.
- Cóż, niemal wszystkie panny na wydaniu z kilku
największych miast Ameryki paradowały przed moim synem,
pragnąc, by je zauważył - powiedziała. - I nic z tego nie
wyszło. Sama próbowałam... - Wzięła do ust trochę sałatki i
zaczęła ją przeżuwać, jakby nie widząc zaintrygowanego
spojrzenia dziewczyny.
- Czego pani próbowała? - nie wytrzymała Wirginia.
- Modlić się. Próbowałam się modlić, moja droga -
powiedziała pani Hunnicut, dodając do sałatki odrobinę sosu. -
Dotychczas nie miałam szczęścia, ale nie przestaję.
Wirginia wątpiła, czy starsza pani mówi prawdę. Nie
sprawiała wrażenia szczególnie pobożnej. Jako osoba aktywna
starałaby się raczej wpłynąć na bieg wypadków niż czekać na
ich rozwój. Szczerze mówiąc, chwilami odnosiła wrażenie, że
nie przez przypadek znalazła się w rezydencji Hunnicutów, ale
za każdym razem tłumaczyła sobie, że jej podejrzenia są
całkowicie nieuzasadnione. Ostatecznie pani Hunnicut
próbowała doprowadzić swego syna do ołtarza od lat i dotąd
jej się to nie udało. Czemu miałaby tracić czas na skromną,
przeciętną dziewczynę, która nie mogła pochwalić się ani
pokaźnym kontem, ani właściwym pochodzeniem? Zdawała
sobie przecież sprawę, że Wirginię i jej syna dzieli społeczna
przepaść.
Przepaść... Otóż to. Za wysokie progi na twoje nogi,
powiedziała sobie w duchu Wirginia, co wcale nie poprawiło
jej nastroju.
Po kolacji sprzątnęła kuchnię, zajrzała do pani Hunnicut,
która czytała w gabinecie, i gdy usłyszała, że nie jest już
potrzebna, poszła prosto do swego pokoju.
Właściwie nie chciało jej się spać, ale się rozebrała. Aby
poprawić sobie humor, włożyła frywolną, koronkową koszulę
nocną, ledwo zakrywającą uda, którą dostała w prezencie od
Elizabeth Jean. Siostra, wręczając prezent, dodała, że pora, by
Wirginia zaczęła wkładać do łóżka coś innego niż bawełniane
podkoszulki. W rodzinie żartowano, że Wirginia zdobędzie
mężczyznę, najpierw częstując go smakołykami własnej
produkcji, aż nie będzie się mógł ruszyć, a potem zagadując
na śmierć.
W opinii większości mężczyzn nie zachowywała się
wystarczająco zalotnie, nie nosiła seksownej bielizny i głosiła
zbyt niezależne poglądy. Nie przejmowała się tym specjalnie -
aż do tej pory.
Wyszła na balkon i usiadła, opierając się plecami o mur
domu. Nabrała głęboko powietrza i starała się odprężyć,
słuchając kojącego szemrania strumyka.
Spojrzała na rozgwieżdżone niebo i wypowiedziała
ż
yczenie: „Żeby mężczyzna, którego kochała, też poczuł do
niej miłość". Ale on nie kochał nikogo i przypuszczała, że
nigdy nie czuł tego, co ona w tej chwili. Wielka szkoda.
- Księżniczko, dziewczę moje, spuśćże mi włosy swoje!
- Niespodziewanie dobiegł ją męski głos. Wirginia
wychyliła się i zobaczyła Wildera stojącego na balkonie
poniżej.
- Niewłaściwa bajka. Nikt mnie nie uwięził w wieży i nie
mam wystarczająco długich włosów - odpowiedziała, nie
mogąc powstrzymać uśmiechu zadowolenia. Wrócił do domu.
Dokądkolwiek Wilder poszedł dziś wieczorem i z kimkolwiek
był, wrócił do domu.
- Racja - powiedział. Pociągnął łyk z pękatego kieliszka i
przez chwilę milczał. Wirginia już miała zapytać, jak mu
minął wieczór, gdy znów się do niej zwrócił: - Królewno
Ś
nieżko, pozbądź się swych krasnoludków i wpuść mnie.
- Mój książę, już masz klucz - odpowiedziała poważniej,
niż zamierzała.
- A jeśli z niego skorzystam? - Patrzył na nią równie
poważnie. - Co się stanie?
- Nie wiemy, prawda?
- Och, Królewno Śnieżko - westchnął smutno. - Ani
jednego słowa zachęty? Żadnych obietnic dozgonnej miłości?
Ż
adnych recept na spełnienie?
- Nie mam kryształowej kuli - odparła miękko. - Tylko
swój rozum i takie talenty, jakimi obdarzyli mnie bogowie.
Wyciągnął w jej stronę rękę z kieliszkiem.
- Wypiję za to. Masz ochotę na lampkę koniaku? Będzie
ci się lepiej spało.
- Dlaczego? Czyżbym wyglądała na osobę cierpiącą na
bezsenność?
- Jest późno, a ty nie śpisz, chociaż włożyłaś nocną
koszulę. To mówi samo za siebie.
Jaki był sens zaprzeczać - szczególnie gdy chodziło o
bezsenność.
- Chętnie się napiję czerwonego wina.
- Zaraz tam będę. - Dopił to, co miał w kieliszku, i
zniknął. Myśl, że jest tak blisko, że za chwilę przyjdzie do jej
pokoju, na jej balkon - była zachwycająca. Zabroniona.
Grzeszna. Cudowna.
Wirginia wstała, zastanawiając się, co przewidują w takiej
sytuacji zasady dobrego wychowania. Prawdopodobnie
powinna złapać szlafrok, lecz trzeba go mieć. Może powinna
się przebrać. Ale w co? Zresztą to, co miała na sobie,
zakrywało nie mniej niż niektóre jej sukienki.
- Niech będzie, co ma być - szepnęła, nie wierząc, że jej
marzenia mogłyby się kiedykolwiek spełnić.
Otworzyły się drzwi jej sypialni i w progu stanął Wilder.
Ś
wiatło z korytarza padło na jej łóżko. Zamknął drzwi nogą i
strumień światła zniknął.
Stała w drzwiach balkonowych, czekając w napięciu na to,
co nastąpi. Wilder przeszedł po puszystym dywanie i
zatrzymał się kilka centymetrów od niej. Poczuła na sobie
jego zmysłowe spojrzenie.
- Wiesz, jaka jesteś piękna? - Jego głos wywołał dreszcz
w całym ciele.
- Jestem nie umalowana - powiedziała, czerwieniąc się.
- Niepotrzebny ci makijaż.
- Mam potargane włosy. Spojrzał na jej fryzurę.
- Idealnie.
- Jestem boso. Uśmiechnął się zmysłowo.
- Dzięki Bogu. Jesteś ubrana, by się kochać, a nie iść na
pieszą wycieczkę.
Cała rozpływała się w środku. Oddech stał się krótki,
policzki piekły, a serce biło niespokojnie.
- Czy to dla mnie? - spytała z wysiłkiem.
Wilder spojrzał na kieliszek tak, jakby ujrzał go po raz
pierwszy w życiu. Wyciągnął dłoń.,
- Tak. Wypij duszkiem. Uśmiechnęła się, biorąc kieliszek.
- Nie będziesz miał nic przeciwko temu, jeśli będę je
sączyła?
- Ależ skądże. Będę się rozkoszował każdym twoim
ruchem. - Słyszała w jego głosie napięcie. - Wezwano mnie na
spotkanie - ciągnął - w przeciwnym razie wróciłbym
wcześniej, by spędzić z tobą długi, cudowny wieczór,
delektując się pocałunkami, którymi kusisz bogów.
- Ale z ciebie romantyk - powiedziała z przekąsem, by
choć na ułamek sekundy udać, że potrafi wyzwolić się spod
jego uroku.
- Marnujemy czas - oświadczył. - Chcę jak najszybciej
mieć cię w ramionach.
- Słucham?
- Wirginio, nie udawaj, że nie usłyszałaś albo nie
zrozumiałaś. Zamierzam cię tulić i całować. Kochać się z
tobą.
Fala gorąca przeszła przez jej ciało. Spojrzała na jego
dłonie, a potem znów na jego twarz. Byli bardzo blisko siebie,
dzielił ich tylko próg drzwi balkonowych.
- Czy dlatego mnie zatrudniłeś? Żeby było ci łatwiej
zaciągnąć mnie do łóżka?
- Nic podobnego. Zaproponowałem ci pracę, ponieważ
moja matka cię polubiła, a ponadto uznałem, że doskonale
sobie poradzisz. I nie pomyliłem się. Chcę się z tobą kochać,
ponieważ od momentu pocałunku nie jestem w stanie myśleć
o niczym innym. Sądziłem, że podzielasz moje odczucia.
Jakie proste wytłumaczenie. Szczere i trafne. Pora
powiedzieć tak lub nie.
- Tak - odparła.
- Co tak? - spytał.
- Tak, chcę się z tobą kochać. Napięcie trochę zelżało.
- Nie o to pytałem - powiedział. - Tego już się
domyśliłem. Chcę wiedzieć, czy zrobisz to dzisiaj.
- Tak. Tak. Tak.
Wilder wyjął jej z ręki kieliszek i postawił na toaletce
obok swojego. Potem znów spojrzał na nią, stojącą w świetle
księżyca. Wyciągnął ręce.
- Chodź tu.
- Czy często rozkazujesz kobietom?
- Zazwyczaj, choć w innych okolicznościach. - Wiedziała,
ż
e jego cierpliwość się wyczerpała. Nie miał ochoty na
przekomarzanie się.
Wyciągnął rękę i chwycił Wirginię za przegub, delikatnie,
lecz stanowczo przyciągając ją do siebie. Położył jej dłoń na
swym ramieniu.
- Dotknij mnie - powiedział. - Nie bój się.
Objął ją w pasie, a potem zsunął dłonie na jej biodra.
Miała dłoń zaciśniętą w pięść, ale stopniowo wyprostowała
palce i zaczęła głaskać jego kark.
Kiedy ich usta się spotkały, poczuła się tak, jakby
zawładnął nią całą. Jego wargi były miękkie, ciepłe,
zmysłowe. Potwierdził to, co wiedziała od dawna - że potrafi
całować jak nikt na świecie. Zasługiwał na nagrodę, na medal,
na cudowną noc miłości.
Mógł być z każdą kobietą, ale wolał wrócić do domu.
Wybrał ją. Serce Wirginii przepełniało szczęście. Obejmowała
go i próbowała mu okazać, co czuje, wkładając w pocałunek
całą miłość.
Znów jęknął, krew pulsowała mu w żyłach tak mocno, że
czuła to pod palcami. To ona wywoływała w nim taką reakcję.
Ona i nikt inny. Zakręciło jej się w głowie. Wilder sprawiał,
ż
e czuła się najbardziej kobieca ze wszystkich kobiet. Dodało
jej to odwagi.
- Co robisz, kiedy kobiety wydają ci rozkazy? - spytała. -
A może tylko tobie wolno rozkazywać?
Zmrużył oczy.
- O co ci chodzi? Spojrzała na niego spod rzęs.
- Zdejmij koszulę.
- Teraz?
- Czyż to nie najodpowiedniejszy moment? - zauważyła,
pociągając za jego rozwiązany krawat i rzucając go na
podłogę.
Puścił ją gwałtownie, aż się lekko zatoczyła. Obserwowała
jego ruchy, szybkie, pewne i niecierpliwe. Rozpiął wszystkie
guziki u koszuli i wyciągnął ją ze spodni. Położył ręce na
biodrach i spojrzał na nią.
- Wystarczy?
- Nie - powiedziała wolno. - Jeszcze.
- Nie, póki nie ściągniesz tego atłasowego fatałaszka,
ż
ebym mógł cię całą zobaczyć. - W jego spojrzeniu było tyle
namiętności, że ledwo mogła je znieść. - Zrobisz to sama albo
ja to zrobię.
- Dlaczego ją w ogóle zdejmować? - Igrała z ogniem i
bardzo jej się to podobało. Kochała go, czemu miała nie
kochać wszystkich jego niebezpiecznych nastrojów?
- Wirginio... - mruknął. Dalej go prowokowała.
- Ty pierwszy. Ściągnął spodnie.
Z jej ust wyrwał się zduszony okrzyk.
- Zdaje się, że ujawniłeś swoje zamiary - powiedziała w
końcu zduszonym szeptem.
- Teraz ty zrób to samo - powiedział. - Wolno.
- Nie należę do tych, którzy psują zabawę.
- Więc na co czekasz?
Posłuchała, jakby była bezwolna. Była wysoka i szczupła,
ale teraz czuła, że jej ciało jest gibkie i prężne - śliczne i
spragnione miłości.
Dopiero kiedy odważyła się spojrzeć na niego, stwierdziła,
ż
e wpatruje się w nią wzrokiem pełnym pożądania.
Wstrzymała oddech, czekając.
- Mój Boże - wyszeptał w końcu, wyciągając rękę. To
wystarczyło. Wirginia przestała odczuwać niepewność i
skrępowanie. Jego następne słowa rozwiały ostatnie
wątpliwości. - Ależ jesteś piękna.
Znów porwał ją w ramiona i całował żarliwie, a ona nie
potrafiła mu się oprzeć, pozbyła się wszelkich hamulców, cala
oddała się Wilderowi. Ujęła jego dłoń i pociągnęła go w
kierunku łóżka.
- Nie uważasz, że czas skorzystać z tego mebla?
- Najwyższa pora - przyznał, pośpiesznie ściągając
pozostałe części garderoby. Po chwili leżał przy niej,
obejmując ją, całując jej piersi wilgotnymi, gorącymi ustami i
sprawiając, że wiła się z rozkoszy.
- Dotknij mnie - szepnął. - Ja też chcę czuć dotyk twych
rąk.
Posłuchała go, początkowo jej pieszczoty były nieśmiałe,
potem bardziej odważne. Kiedy przykrył ją swym ciałem, była
gotowa. Wszedł w nią i wypełnił ją całą. Nie mogłaby czekać
ani chwili dłużej.
Widziała tęczę za tęczą, przenosiły ją do krainy, w której
nigdy jeszcze nie była. Bojąc się, że spadnie w otchłań,
uchwyciła się ramion Wildera.
Gdzieś z oddali usłyszała jego śmiech. Potem
znieruchomiał, jęknął i ukrył twarz w zagłębieniu jej szyi.
Czuła na ramieniu jego gorący oddech. Przytuliła się do niego,
nie chcąc wypuścić z objęć mężczyzny, którego kochała.
Poczuła, że całuje ją w ramię.
- Byłaś niesamowita. Wiesz o tym?
Uśmiechnęła się, oczy miała nadal zamknięte, jakby nie
chciała opuścić zaczarowanej, tęczowej krainy.
- Dziękuję, szefie.
Odsunął się, wystawiając jej piersi i brzuch na podmuch
chłodnego powietrza.
- Nie, kochanie. To ja ci dziękuję.
- Dokąd idziesz?
- Zostało mi jeszcze trochę papierkowej roboty - odparł,
wkładając w ciemnościach spodnie i koszulę. Pochylił się i
cmoknął ją w lekko rozchylone usta. - Ale ci dziękuję za taki...
cudowny przerywnik.
Wirginię zmroziły te słowa.
- Rozumiem.
Wilder wziął buty i skarpetki i podszedł do drzwi.
- Wiedziałem, że zrozumiesz. Dobranoc, skarbie.
Wiedząc, że światło z korytarza pada na jej twarz,
przywołała na twarz uśmiech. To nic, że był sztuczny. Lepsze
to niż zdradzić się z ogromnym rozczarowaniem, jakie
przyniosły jego słowa. Nigdy się nie dowie, jak bardzo ją
zasmuciły.
- Dobranoc, Wilderze. Przyjemnych snów.
ROZDZIAŁ 7
Wirginia zwinęła się w kłębek i wcisnęła twarz w
poduszkę. Płakała, a nie chciała, by ktokolwiek się o tym
dowiedział. Przepełniał ją żal, nie tyle do Wildera, ile do losu.
Kochanek wziął tylko to, co mu tak chętnie ofiarowała.
Najwyraźniej nie odwzajemniał jej uczucia, w przeciwnym
razie po tym, co między nimi zaszło, tuliłby ją i szeptał do
ucha wszystkie te cudowne, zachwycające słowa, które
pragnęła usłyszeć. Tymczasem uciekł, jakby go ktoś gonił.
Serce miała złamane, a duszę zranioną, i temu właśnie winien
był los, który sprawił, że kochała bez wzajemności,
nieszczęśliwie.
Wirginia na próżno próbowała zasnąć. Przewracała się na
łóżku, pełna niespokojnych myśli. Jak wszystko by się
potoczyło, gdyby zachowała się inaczej? Czy potrafi rano
spojrzeć mu w oczy? A może powinna natychmiast odejść?
Gdzie znajdzie równie luksusowe warunki i atrakcyjne
zajęcie? Na powrót do restauracji nie miała ochoty. Zresztą, co
powiedziałaby pani Hunnicut? Nie mogłaby jej zbyć.
Gdy nadszedł świt, wiedziała już, jak powinna się
zachować, by jakoś przeżyć najbliższe trzy i pół miesiąca. Bo
w gruncie rzeczy nic się nie zmieniło. Naiwnie wyobrażała
sobie, że wszystko się zmieni, kiedy Wilder weźmie ją w
ramiona, i pojmie, że ją kocha. Widocznie tak się dzieje tylko
na filmach i w piosenkach o miłości. W życiu jest inaczej.
Uświadomiła sobie teraz, że on nie ma pojęcia o
uczuciach. Jest zbyt pochłonięty sobą i sprawami firmy, by
cokolwiek spostrzec czy się domyślić. Poczuła ulgę. Wszystko
zostało po staremu.
Rano jak gdyby nigdy nic może zejść na śniadanie i się
uśmiechać. Na pewno będzie odczuwała skrępowanie, ale
może udawać, że nic się nie stało. To było najrozsądniejsze
wyjście. Nikt się nie dowie, jaka jest głupia! Po policzkach
znowu potoczyły się łzy, ale poczuła się trochę lepiej.
Jej umiejętności aktorskie zostaną wystawione na ciężką
próbę...
Wilder stał przed lustrem i po raz trzeci próbował
zawiązać krawat. Szło mu to wyjątkowo opornie. Pół nocy
wyrzucał sobie, że dał się ponieść zmysłom. Wiedział, że nie
powinien kochać się z Wirginią. Był jej pracodawcą,
mieszkała w jego domu, pomagała jego matce. Doprawdy,
sytuacja jak z kiepskiego melodramatu. W dodatku uciekł od
niej jak tchórz, mimo że wieczór był tak cudowny.
Najwyraźniej w obecności Wirginii, słodkiej i powabnej,
jednocześnie uległej i czupurnej, na przemian niewinnej i
wyzywającej, przestawał być sobą. Mruknął pod nosem jakieś
przekleństwo i ze złością szarpnął krawat. Zaczął go
zawiązywać po raz czwarty.
Gdyby istniała najmniejsza szansa wymazania tego, co się
zdarzyło ostatniej nocy, odwrócenia biegu wydarzeń... Ale
niestety taka możliwość nie wchodzi w rachubę. Pozostaje mu
zachować się jak na dorosłego i odpowiedzialnego mężczyznę
przystało - ponieść konsekwencje swego postępowania i
stawić czoło rzeczywistości, przyznać się do błędu i naprawić
go. Wilder zszedł do jadalni. Promienie porannego słońca
rozświetlały pokój, odbijając się od białych ścian. Wirginia i
jego matka właśnie jadły śniadanie. Po raz pierwszy przyszło
mu do głowy, że chciałby, aby jego matka na tyle wydobrzała,
by mogła wrócić do swego domu. Zwróciła się do niego z
uśmiechem, nieświadoma myśli syna. Natychmiast na jej
twarzy pojawił się wyraz troski.
- Mój Boże, Wilderze! Wyglądasz, jakbyś przez całą noc
nie zmrużył oka! Dobrze się czujesz?
Poczuł na sobie wzrok Wirginii, ale nie odważył się na nią
spojrzeć.
- Niezbyt - powiedział krótko. - Boli mnie głowa.
- Czy to nie dolegliwość, do której mają prawo wyłącznie
kobiety? - odezwała się cicho Wirginia.
Czyżby w jej głosie dźwięczała drwina? Przyjrzał się jej
uważnie. Stanęła teraz obok jego matki, w ręku trzymała
kalendarz, w którym zapisywała terminy i polecenia. Tak, na
jej ustach błąkał się uśmiech, promienny, beztroski, wyraźnie
adresowany do niego. Trochę się odprężył.
- Kobiety mają tylko wyłączność na głośne uskarżanie się
na ból głowy - odparł zaczepnie.
- Bardzo mi przykro, że źle się pan czuje - stwierdziła
Wirginia i tym razem niewątpliwie dosłyszał kpinę w jej
głosie. Zdawała się mówić: Ty biedny głupcze. Żałuj, że nie
jesteś taki dowcipny i bystry jak ja. Ale ja jestem kobietą.
Rzeczywiście, głupiec z niego! Gryzł się przez całą noc,
ż
e wykorzystał biedną, słodką, niewinną Wirginię, że nie
będzie śmiał spojrzeć jej w twarz, a tymczasem widzi
zadowoloną z siebie kobietę, która rozpoczyna kolejny dzień,
jak gdyby nie przywiązywała wagi do tego, co stało się
poprzedniego wieczoru.
Podszedł do kredensu i nalał sobie filiżankę kawy, dodając
do niej śmietankę i cukier. Na ogół pił czarną, ale to nie był
zwyczajny ranek.
- Widzę, że ty od rana jesteś w wyśmienitym humorze.
Dobrze się czujesz, jak sądzę?
- Cudownie - odparła promiennie. - Gotowa stawić czoło
nowemu dniu. A pan? Dobrze pan spał? - Usiadła z
wdziękiem obok jego matki i spojrzała na niego pytająco,
jakby nie miała żadnych trosk.
- Nie. - To wszystko, co zamierzał powiedzieć na ten
temat. Sięgnął po bułkę, grubo posmarował ją twarożkiem i
marmoladą pomarańczową, po czym ugryzł ją z takim
apetytem, jakby od dawna nie miał nic w ustach.
- Jak tam twoje wczorajsze spotkanie? - spytała pani
Hunnicut.
- Spotkanie? - Przypomniał sobie jedwabistą, gładką
skórę Wirginii, jej pełne piersi i krągłe biodra.
- Czy nie dlatego nie przyszedłeś na obiad? - nie
poddawała się matka.
- Tak. Przepraszam. - Wypił kawę i odstawił filiżankę.
Nagle stracił apetyt. - Muszę już iść, spóźnię się do pracy. Do
zobaczenia wieczorem. - Zdecydowanym ruchem podniósł się
ze swego miejsca.
- Miłego dnia, panie Wilderze - powiedziała Wirginia.
Spojrzał na nią ukradkiem, ale nie potrafił się zorientować, co
kryje się pod uprzejmym uśmiechem.
- Dziękuję - wymamrotał i pospiesznie opuścił jadalnię.
W holu chwycił neseser i wyszedł na podjazd, gdzie
powinien czekać samochód z kierowcą.
Zachowanie Wirginii zadziwiło go. Spodziewał się, że
urządzi scenę, obawiał się wyrzutów, biadolenia i łez, liczył
się z pretensjami. Nic takiego go nie spotkało. Prawdę
mówiąc, Wirginia sprawiała wrażenie, że jej wcale na nim nie
zależy. Czyżby był jej obojętny? Może okazał się tak
kiepskim kochankiem, że nie dbała o to, czy kiedykolwiek
znów się zobaczą? Może ostatnia noc nic dla niej nie znaczyła.
Ta ostatnia myśl wyraźnie go zaniepokoiła.
Wirginia
postarała
się,
by
zajęcia
w
szkole
gastronomicznej całkowicie pochłonęły jej uwagę. Nadszedł
szczególny dzień - owoc pracy uczniów miał zostać oceniony
przez specjalną komisję, złożoną po części z nauczycieli, a po
części z ludzi z branży, prowadzących własne lokale. Od
werdyktu komisji wiele zależało. Charlie Feather, znany
specjalista od potraw z południowego zachodu, przystanął
przy stanowisku Wirginii.
- Świetnie sobie radzisz.
- Dziękuję. Chciałabym jak najwięcej się nauczyć, by w
ten sposób zarabiać na życie.
- Uważam cię za swoją najlepszą uczennicę. Czeka cię
wspaniała przyszłość, tylko najpierw musisz skończyć szkołę i
uzyskać dyplom. Wytrwaj, a nie pożałujesz.
Nauczyciel nie był skory do pochwał, dlatego też jego
uznanie było szczególnie cenne. Rzuciła mu promienny
uśmiech.
- Dziękuję. Żebym tylko nie zawiodła pana nadziei...
- Jestem o to spokojny. Już się sprawdziłaś.
Przeszedł dalej, by zorientować się, jak radzą sobie
pozostali, a Wirginia wróciła do pracy nad wykwintną
potrawą. Polała ją kilkoma łyżkami jasnozielonego sosu z
awokado, po czym ułożyła z boku talerza plasterki ananasa.
Po chwili dołożyła ćwiartkę pomarańczy, jeszcze jedną łyżkę
sosu i postawiła talerz obok innych. Rozluźniła się i w tym
momencie jej myśli poszybowały w kierunku Wildera.
Od pamiętnego poranka po pełnym wrażeń wieczorze
minęły dwa tygodnie. Zgodnie z postanowieniem Wirginia
zachowywała się tak, jak gdyby nic się nie wydarzyło, jakby
nie doszło pomiędzy nią a Wilderem do zbliżenia. Zdawała
sobie sprawę, że Wilder dał się ponieść nastrojowi chwili, że
wbrew swojemu usposobieniu zachował się spontanicznie. W
całej tej sytuacji to jedno było dla zakochanej Wirginii
pocieszające. Chociaż oboje wyczuwali istniejące pomiędzy
nimi zmysłowe napięcie, starali się je ignorować, utrzymując
poprawne, w miarę przyjacielskie stosunki. Czasem nawet jak
dawniej przekomarzali się i żartowali...
Wirginia, zadowolona z efektu pracy, czekała na
ogłoszenie wyników. Powinna pilnie zważać na to, co się
dzieje - konkurencja była silna, a opinia szkoły miała duże
znaczenie przy zdobyciu atrakcyjnej pracy. Próbowała się
skupić, ale jej głowę wciąż zaprzątały myśli o Wilderze.
Podszedł do niej Charlie Feather.
- Gratuluję - powiedział z zadowoloną miną. - Znów ci się
udało. Uczeń dorównał mistrzowi.
Uśmiechnęła się.
- Naprawdę?
- Naprawdę. Przeszłaś samą siebie, moja droga. Jeszcze
raz gratuluję - powtórzył z naciskiem.
Uszczęśliwiona i nieco oszołomiona Wirginia zrozumiała,
ż
e w słowach nauczyciela kryje się jakiś podtekst. Popatrzyła
uważnie na starszego pana.
- Czy ma pan coś szczególnego na myśli?
- A i owszem - odparł z widoczną satysfakcją. - Jeśli
chcesz wiedzieć, to dwóch z naszych szanownych jurorów
prowadzi renomowane restauracje w Dallas, i obaj wyrazili
zainteresowanie twoją osobą.
- Niemożliwe - szepnęła. - Którzy to?
- Nie mogę nic bliższego powiedzieć, póki sami się do
ciebie nie zwrócą. Nie wypada mi uprzedzać ich propozycji.
To delikatna sprawa, lepiej dmuchać na zimne. - Uśmiechnął
się. - Nie martw się, wszystko będzie dobrze, tylko słuchaj
swego nauczyciela.
Ogarnęło ją podniecenie na myśl, że ma szansę otrzymać
pracę w jednej z najlepszych restauracji w Teksasie. Musiało o
takie chodzić, inaczej Charles Feather nie byłby taki
zadowolony z siebie i z niej. Jest na dobrej drodze, by odnieść
wymarzony sukces. Co więcej, tak się stanie! Czuła to.
Ze wszystkimi szczegółami przypomniała sobie moment,
kiedy to wbrew zdrowemu rozsądkowi, pełna mieszanych
uczuć wypowiedziała życzenie, przekonana o magicznej mocy
lampki. Pani Hunnicut zapewniała, że doświadczyła jej na
sobie i że Wirginia się nie zawiedzie. Wszystko wskazywało
na to, że pani Hunnicut miała rację. Przez całą drogę do domu
układała sobie w myślach listę rzeczy, które kupi za swą
pierwszą wypłatę.
Po pierwsze samochód. To sprawa najważniejsza. Miała
już serdecznie dosyć swojego gruchota. Tak, to zdecydowanie
najpilniejszy zakup.
Wybierze się do renomowanego, modnego fryzjera. Co za
frajda być uczesanym przez fachowca! Jak przyjemnie mieć
fryzurę jak z żurnala, w której będzie jej do twarzy, a nie
ograniczać się do tego, by włosy nie wpadały jej do oczu!
I może kupi sobie coś z ubrania. Wprawdzie specjalnie jej
nie przeszkadzało, że nosi rzeczy używane. Prawdę mówiąc,
na ogół lubiła linię lat sześćdziesiątych, ale nie zawsze.
Zdarzały się takie okazje, kiedy chciała wyglądać elegancko i
wystrzałowo.
Wirginia zaparkowała przed garażem ze zgrzytem i
piskiem, którymi stary volkswagen dawał jej do zrozumienia,
ż
e należy mu się już odpoczynek, i wyskoczyła z wozu,
ożywiona wspaniałymi perspektywami.
Sammy, stojący obok drzwi do garażu, uśmiechnął się.
- Zdaje się, że miałaś wspaniały dzień.
- Tak. Właśnie się dowiedziałam od swojego nauczyciela,
ż
e ubiegają się o mnie dwie, podkreślam: dwie - uniosła w
górę dwa palce - restauracje w Dallas! - Zakręciła się w kółko,
jakby z kimś tańczyła. - To najlepsza wiadomość, odkąd
podjęłam naukę.
Kierowca ujął ją za ręce, położył je sobie na ramionach i
puścił się z nią w tany.
- Jestem szczęśliwy, widząc twoją radość - powiedział. -
Zatańczymy znowu, kiedy ja otrzymam promocję.
- Dobrze sobie radzisz?
- Niezbyt, ale zdam na pewno. Już moja w tym głowa.
- Naturalnie! Pamiętaj, że trzymam cię za słowo. Wierzę
w ciebie!
- Wielkie dzięki. Nie mam wyjścia, muszę zdać.
- Czy to prywatne przyjęcie, czy też każdy może się
przyłączyć?
Wirginia i Sammy stanęli jak wryci, słysząc kpiący, lekko
naganny ton pracodawcy. Wilder stał na skraju podjazdu, ręce
wsunął do kieszeni smokinga. Najwyraźniej wybierał się na
przyjęcie w wytwornym towarzystwie. Wirginia, chociaż
miała świadomość, że nie robi niczego niestosownego,
zarumieniła się aż po korzonki włosów. Nie wyrwała się
jednak z objęć Sammy'ego, to on cofnął się, opuszczając ręce.
- To prywatne przyjęcie, ale naturalnie może się pan
przyłączyć - odparła Wirginia, opanowując zmieszanie. - Kto
wie, może pan nawet przydać tej imprezie nieco splendoru -
dorzuciła żartobliwie. Zawahała się, po czym dodała: - Proszę
pana. - Chciała mu w ten sposób dać do zrozumienia, że zna
swoje miejsce, i dobrze wie, że ona i Sammy są tylko
pracownikami, a on ich szefem. Miała również nadzieję
przypomnieć Wilderowi, że odnosi się do niej z dystansem od
pewnego czasu, a ściślej od dwóch tygodni.
Sammy podszedł do drzwi garażowych i wystukał kod na
klawiaturze. Drzwi się podniosły i po chwili Sammy zniknął.
- Cóż to za okazja? - spytał Wilder.
- Dowiedziałam się, że aż dwu właścicieli znanych
restauracji zastanawia się, czy mnie nie zatrudnić, i z tego, co
wiem, są bliscy tej decyzji.
- Ciebie?
- Tak! - Roześmiała się. - Nie byłabym taka
podekscytowana, gdyby chodziło o jednego z moich
znajomych szefów kuchni.
Wilder nawet się nie uśmiechnął.
- Kiedy?
Wirginia wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Prawdopodobnie skontaktują się ze mną w
ciągu tygodnia po rozdaniu dyplomów. - Przechyliła głowę i
spojrzała na niego. - Mógłby pan okazać więcej radości, że mi
się powiodło - dodała.
Uśmiechnął się lekko.
- Cieszę się. Oczywiście, że się cieszę. Moim zdaniem, w
pełni zasłużyłaś na to, by cię zauważono. Prędzej czy później
należało się tego spodziewać. Mówiąc szczerze, nie sądziłem,
ż
e tak szybko uda ci się spełnić marzenia.
- Na szczęście stało się to prędzej, a nie później, choć na
pewno nie są to moje jedyne marzenia. - Wirginia otrząsnęła
się już z zakłopotania. Wrócił radosny nastrój, którego nawet
Wilder nie mógł zepsuć. - W każdym razie początek został
zrobiony, a to już coś!
- Gratuluję sukcesu. W pełni na niego zasłużyłaś.
-
Dziękuję.
Jeszcze
nie
odbyłam
rozmów
kwalifikacyjnych.
- Z pewnością się powiodą. Za bardzo pragniesz odnieść
sukces, by nie dopiąć swego.
Wirginia zaśmiała się lekko.
- Powiedział pan to takim tonem, jakby to było coś
nagannego. Dziwnie to brzmi w pana ustach.
- Nie miałem takiego zamiaru, przepraszam. - Wilder
ruszył w stronę garażu. - Powodzenia. - Kiedy już stał koło
samochodu, odwrócił się i rzucił od niechcenia: - Jeśli nie
zamierzasz iść wcześnie spać, moglibyśmy uczcić twoje
zwycięstwo lampką dobrego wina.
Uśmiechnęła się.
- Będzie mi bardzo miło.
- Znakomicie, a zatem do zobaczenia koło dziesiątej -
powiedział wyraźnie zadowolony i wreszcie nieco się
rozchmurzył. Na jego ustach pojawił się nawet cień uśmiechu.
Wirginia patrzyła za odjeżdżającym samochodem.
Dopiero gdy zniknął w alei prowadzącej do bramy, pozwoliła
sobie na głośny okrzyk radości.
Co za wspaniały dzień!
Wilderowi aż pobielały palce, tak kurczowo ściskał
kierownicę. Wziął jeszcze jeden głęboki oddech i zdjął nogę z
gazu, zwalniając do rozsądnych stu dziesięciu kilometrów na
godzinę.
Próbował sobie wmawiać, że przyczyną jego stanu ducha,
irytacji i zdenerwowania był jedynie bardzo długi i ciężki
dzień. Dobrze jednak wiedział, że sprawa ma się zgoła
odmiennie.
Kiedy ujrzał Wirginię w ramionach Sammy'ego, ogarnęła
go tak silna zazdrość, że przez ułamek sekundy nic nie widział
ani nie słyszał. Zdarzyło mu się to po raz pierwszy w życiu.
Musiał kilka razy głęboko zaczerpnąć powietrza, nim był w
stanie się odezwać, a i tak głos go zdradził - był daleki od
zwykłej uprzejmości. Stał w milczeniu, kiedy inny mężczyzna
trzyma w ramionach kobietę, z którą on... którą on... No
właśnie, co? Pragnął jej? Pożądał aż do bólu? Marzył, by
znowu się z nią kochać, chociaż wiedział, że nie powinien?
Uderzył pięścią w kierownicę.
- Co tu się dzieje, do jasnej cholery! Kim ona jest, że tak
mi zalazła za skórę?!
Po prostu jeszcze jedną kobietą, uspokoił się w duchu, ale
dobrze wiedział, że to nieprawda. Gdyby była jedną z wielu,
nie zaprzątałby sobie nią głowy. Rozstałby się z nią równie
łatwo i prędko jak z pozostałymi. To, że się kochali, do
niczego by go nie zobowiązywało.
Tymczasem stało się inaczej. Nie przestawał myśleć o
Wirginii, nie potrafił zapomnieć euforii i harmonii ich
zbliżenia. Pragnął tej kobiety. Chciał ją mieć tylko dla siebie,
wiedzieć, że należy do niego.
To zwykłe pożądanie, powiedział sobie. Zgoda, może nie
takie zwykłe, bo do tego stopnia gwałtowne i dojmujące, że
nie pozwalało o sobie zapomnieć. Ale na pewno nie miłość.
Skąd ta pewność? Polubił i zaakceptował Wirginię,
Podobały mu się jej zadziorność i upór w dążeniu do celu,
fakt, że była uczciwa, miała własne zdanie i łatwo nie dawała
zbić się z tropu. Była zarazem słodka i mądra, a jej uśmiech
go zniewalał. Wiedział, że jej pragnie od chwili, kiedy ujrzał
ten uśmiech. Zdusił to pragnienie w zarodku, ale na niewiele
to się zdało. Wystarczył jeden impuls, a nie oparł się chęci
wzięcia jej w ramiona.
Czy naprawdę nie zrozumiała, że dane im było przeżyć
coś nadzwyczajnego, niezwykłego, o co nie tak łatwo
pomiędzy kobietą a mężczyzną? Czy musi jej tłumaczyć, jak
bardzo do siebie pasują? Tak bardzo, że aż boi się o tym
myśleć?
Wydaje się, że Wirginia nawet nie domyśla się stanu jego
ducha, nie ma pojęcia o rozterkach. Musi odbyć z nią poważną
rozmowę, wszystko jej wytłumaczyć. A potem będzie ją mógł
mieć tylko dla siebie.
- Oto szampan, którym chciałbym uczcić twój sukces -
powiedział cicho Wilder, ale Wirginia usłyszała każde słowo.
Wyjrzała przez balustradę, by spojrzeć na niego, stojącego na
swym balkonie w blasku księżyca. Wciąż był w smokingu,
muszkę miał rozwiązaną, w jednym ręku trzymał butelkę, w
drugim dwa kieliszki.
- Przynieś go tu - szepnęła. - Chociaż wystarczyłoby
piwo.
- Nie ma mowy. - Uśmiechnął się. - Jak świętować, to na
całego.
- W takim razie przynieś go tu - powtórzyła.
Z radości, że dotrzymał słowa i nie zapomniał o obietnicy,
zaszumiało jej w głowie, jakby już wypiła kilka kieliszków
szampana.
Po chwili zjawił się Wilder, niosąc butelkę i kieliszki.
- Dobry wieczór. Czy zdążyłaś już wznieść toast za
własną pomyślność? - spytał.
- Po obiedzie wypiłyśmy po dodatkowej lampce wina z
twoją matką, która szczerze mi gratulowała.
- A z Sammym?
- Z Sammym? Nie bardzo rozumiem, o co...
- Czy z nim też wychyliłaś kieliszek za dalsze
powodzenie?
- Nie, ale wydaje mi się, że to nie powinno cię obchodzić.
A może się mylę?
- Owszem, mylisz się. Ach, tak.
Oto pan i władca upomina się o swoje prawa, pomyślała.
Tyle że nie upoważniła go do tego, by taktował ją jak swoją
własność. Okoliczności również go nie usprawiedliwiały.
Niemal uciekł z jej sypialni i nie pojawił się w niej aż do
dzisiejszego wieczora; traktował ją oficjalnie, z dystansem,
jakby do niczego pomiędzy nimi nie doszło; nie interesował
się dotąd, co ona porabia, jak się czuje; nie opowiadał jej się z
tego, co sam robi. A teraz próbuje jej dyktować, jak powinna
postępować i z kim się zadawać?!
Zesztywniała.
- Dlaczego chciałeś cieszyć się ze mną pomyślnymi dla
mnie wieściami?
- Ponieważ się kochaliśmy. Ponieważ muszę ci wyjaśnić
co nieco i postawić jasno sprawę, jeśli to ma trwać.
Z uwagą i skupieniem manipulował przy korku.
- Trwać? Co ma trwać? Korek wyleciał z hukiem.
' - Nie udawaj, Wirginio, że nie wiesz, o czym mówię. -
Nalał szampana, nie odrywając wzroku od kieliszków. -
Próbuję jedynie ci uświadomić, że staliśmy się sobie bliscy.
- Zabawne usłyszeć to od kogoś, kto się z tobą kochał, a
potem uciekł i przez dwa tygodnie ani na ten temat nie
rozmawiał, ani nawet nie próbował się do ciebie zbliżyć.
Wręczył jej kieliszek, potem wziął swój. Z pozoru
zachowywał się swobodnie i naturalnie, jak zazwyczaj.
Spojrzenie, jakim obrzucił Wirginię, było jednak niespokojne.
- A więc doszłaś do wniosku, że to była tylko przygoda.
- Przecież nie wróciłeś. Ponadto demonstrowałeś
obojętność, jakby ci na mnie kompletnie nie zależało,
traktowałeś jak każdego innego pracownika, jak... chociażby
Sammy'ego.
Wilder zesztywniał.
- Co mi przypomina o moim wcześniejszym pytaniu. Co z
Sammym?
Spojrzała Wilderowi prosto w oczy i powiedziała z mocą:
- Nie masz prawa wypytywać mnie o moje życie osobiste,
tak samo jak ja ciebie o twoje.
- Ach, tak. - Oparł się o balustradę. - Wiesz, jak zranić
mężczyznę.
Sączyła szampana, żałując tej rozmowy. I tak nie
odważyła się zapytać o to, co ją naprawdę interesowało: gdzie
i z kim spędzał wieczory od dwóch tygodni, od czasu gdy po
raz pierwszy i ostatni byli razem.
- Prawda boli, czyż nie?
Nie odpowiedział. Zewsząd dobiegały odgłosy wieczoru -
ś
wierszcze cykały, czasem huknęła sowa, strumień wygrywał
własną melodię na kamieniach, ale oni milczeli.
W końcu Wilder odezwał się pierwszy.
- Zostałem cichym wspólnikiem w nowym klubie. Dziś
wieczorem odbyło się uroczyste otwarcie.
Znów pociągnęła łyk. Jej kieliszek był prawie pusty.
- Musiało być miło.
- Poszedłem sam.
Zrobiło się jej lekko na duszy.
- Nie widziałam Sammy'ego od chwili twego wyjazdu.
Prawdę mówiąc, dzisiaj spotkałam go po raz pierwszy od
trzech dni, kiedy to zawiózł twoją matkę do lekarza.
Poweselał.
- Czy możemy zacząć od nowa? Ogarnęła ją
niewysłowiona radość.
- Niczego bardziej nie pragnę - odważyła się wyznać.
Westchnął, potem spojrzał na nią z ogniem w oczach.
- Wirginio, chcę, żebyś mnie objęła. Pragnę cię tulić i w
twoich ramionach zapomnieć o całym świecie.
Ostrożnie postawiła swój kieliszek na balustradzie i
odwróciła się do niego. Zebrała całą odwagę i zadała mu
pytanie, które dręczyło ją od początku:
- Wilderze, czy masz jeszcze kogoś?
- Nie. Odkąd się pojawiłaś w moim życiu, nie ma nikogo
poza tobą. - Dotknął jej policzka, potem przesunął dłoń na jej
szyję; poczuł pod palcem nierówne bicie pulsu. - A ty?
- Nie było nikogo od bardzo dawna. Na długo, nim
przeniosłam się do Austin - powiedziała cicho, przytulając się
do jego szerokiej piersi. Objęła go w pasie. - Potem pojawiłeś
się ty.
- A teraz?
Wiedziała, o co chodzi. Szukał potwierdzenia, że
Sammy'ego i ją nic nie łączy. Widać było, że zależy mu na
niej bardziej, niż to okazuje.
- Nadal nie ma nikogo poza tobą.
Odstawił kieliszek i wziął ją w ramiona z westchnieniem
zadowolenia.
- Teraz, kiedy wyjaśniliśmy sobie wszystko, czy dasz się
namówić na upojną noc we dwoje?
- Nie jestem pewna. - Przechyliła głowę. - Jutro rano będę
potrzebna swemu szefowi. Nie moglibyśmy poprzestać na
połowie upojnej nocy we dwoje?
- Powiedz swemu szefowi, żeby się wypchał. Masz prawo
do życia osobistego.
Uśmiechnęła się do niego.
- Zrobię to. Ale jeśli mnie wyrzuci, znajdziesz się w
tarapatach.
- Zaryzykuję - powiedział Wilder, zanim ją pocałował.
Wirginia znalazła się tam, gdzie tak bardzo chciała być - w
ramionach Wildera. Pragnęła tylko, by kochał ją równie
mocno jak ona jego.
Może z czasem...
Na razie jej pragnął, a to nie to samo. Nie należy mylić
pożądania z miłością, wynikają z tego same nieporozumienia
lub rozczarowania. Ona go kocha, a on jest na dobrej drodze i
może z czasem... Zakazała sobie myśleć i całkowicie oddała
się we władanie zmysłów.
ROZDZIAŁ 8
Tym razem Wilder nie zostawił Wirginii samej - tulił ją
długo i czule, mówił, jaka jest cudowna, jak wspaniale jest się
z nią kochać, zapewniał, że wyjątkowo do siebie pasują. Nie
było to wprawdzie to samo, co wyznanie, że darzy ją miłością,
ale na początek dobre i to. Przytuliła twarz do jego piersi,
porośniętej delikatnymi włoskami. Wilder jeszcze mocniej ją
przygarnął.
- Jesteś niezwykła - szepnął.
- Dziękuję - powiedziała, chociaż najchętniej wyrzuciłaby
z siebie całą prawdę: że nagłe i wbrew zdrowemu rozsądkowi
zakochała się w nim, że zdaje sobie sprawę, iż przynależą do
dwóch różnych światów i ta miłość nie ma przyszłości, ale nic
nie może poradzić na swoje uczucie. Oczywiście zachowała to
wyznanie dla siebie i ograniczyła się do stwierdzenia: - Ty też
jesteś nietuzinkowym mężczyzną.
- Naprawdę? Dlaczego? Pocałowała go czule w pierś.
- Ilu znasz mężczyzn, którzy założyli firmę, zaczynając
prawie od zera i tak szybko osiągnęli sukces? - spytała.
- Setki.
- Teraz rozumiesz? - Znów wtuliła twarz w jego pierś. -
W Stanach Zjednoczonych mieszkają miliony ludzi, co roku
powstają tysiące nowych przedsiębiorstw. Tylko kilkaset
utrzymuje się przez rok, znacznie mniej działa dłużej. Tobie
się udało.
Roześmiał się głośno.
- Jesteś cudowna - orzekł. - Przypomnij mi, żebym
porozmawiał z tobą przed spotkaniem zarządu, łatwiej
przyjdzie mi stawić mu czoło.
- Dobrze - powiedziała i choć próbowała się
powstrzymać, ziewnęła.
- Biedactwo. Zmęczyłem cię. Spij. Porozmawiamy jutro.
- Kiedy znów cię zobaczę? - odważyła się spytać,
pragnąc, by nie musiała czekać dwa tygodnie na następne
spotkanie.
- Jutro wieczorem. - Pocałował ją w czubek głowy. -
Chyba nie sądzisz, że mi się tak łatwo wymkniesz, co?
- Mam nadzieję, że nie - przyznała szczerze Wirginia.
W uścisku silnych ramion Wildera czuła się cudownie,
jakby właśnie na niego czekała całe życie. Jej kobiecość
zyskała
akceptację
i
spełnienie,
to
było
bardzo
satysfakcjonujące. No i ma władzę nad tym wyjątkowym
mężczyzną. Przynajmniej na razie. Co będzie później, nie
wiadomo.
- Zobaczymy się na śniadaniu - powiedział i odsunął się
od niej. Wirginia wyczuwała, że robi to niechętnie, i
zastanawiała się, dlaczego ją zostawia, skoro tego nie chce.
Zabrakło jej śmiałości, by o to spytać.
Pochylił się i pocałował jej rozchylone usta.
- Zobaczymy się na śniadaniu - powtórzył. - Spij dobrze.
Wirginia zebrała się na odwagę.
- Rzeczywiście musisz już iść?
- Tak. Jutro z samego rana prowadzę zebranie zarządu.
Sprawy, które będziemy omawiać, są bardzo ważne.
Naprawdę muszę jeszcze zajrzeć do dokumentów.
Pocieszające było to, że tym razem Wilder nie uciekał od
niej. Rozumiała, że rzeczywiście musi popracować. Co
oczywiście nie oznaczało, że Wirginia chętnie się z nim
rozstawała.
- Czy mogę ci jakoś pomóc?
- Nie teraz. Może następnym razem. A więc będzie
następny raz.
- Wiesz, gdzie mnie szukać, jeśli zmienisz zdanie -
powiedziała.
Roześmiał się cicho, zmysłowo, a po chwili już go nie
było.
Wirginia leżała, marząc o tym, jak by to było cudownie,
gdyby Wilder odwzajemniał jej miłość, a nie tylko pożądał jej
ciała. Ona go szanowała i podziwiała, widziała się u jego boku
w przyszłości, jednym słowem - kochała Wildera. Była o tym
przekonana. Co jej po tym, skoro nie wiadomo, czy on ją
kiedykolwiek pokocha? A jeśli mu się znudzi? Tyle
atrakcyjnych, godnych go kobiet krąży wokół niego, zarzuca
na niego sieci...
Lampa, magiczna lampa - oto sposób na twoje kłopoty,
dziewczyno. Czyżbyś o niej zapomniała? Przecież już jedno
twoje życzenie spełniła, sama się o tym przekonałaś.
Wyskoczyła z łóżka i otworzyła garderobę, po czym ostrożnie
wyjęte z pudełka starą lampę. Rękami drżącymi z podniecenia
zapaliła knot i wypowiedziała drugie życzenie.
- Proszę, spraw, by pokochał mnie mężczyzna, którego ja
kocham - powiedziała, dobitnie akcentując każde słowo. -
Chodzi mi o to, by żyć szczęśliwie z mężczyzną, który mnie
kocha i zawsze chce być ze mną - dodała, pomna pouczenia
pani Hunnicut, by życzenie było jasno i wyraźnie
sprecyzowane.
Zgasiła lampę, ostrożnie włożyła ją do pudełka i odstawiła
na miejsce. Usypiała z lżejszym sercem, przekonana, że dobre
duchy jej nie zawiodą i postarają się, by życzenie się spełniło.
Dopiero
nazajutrz
rano
uświadomiła
sobie,
jak
nierozważnie postąpiła, wypowiadając pod wpływem impulsu
ż
yczenie. Oto nie wymieniła imienia Wildera. Popełniła
poważny błąd. Powinna poprosić, by to Wilder, a nie kto inny,
pokochał ją tak mocno i trwale jak ona jego. Pani Hunnicut
uprzedzała przecież, że niezwykle istotny jest sposób
sformułowania życzenia - nie powinien pozostawiać pola dla
domysłów. Czy to znaczy, że powinna jeszcze raz
wypowiedzieć życzenie, tym razem niczego istotnego nie
pomijając?
Coś
ją
przed
tym
powstrzymało.
Musi
zaufać
czarodziejskiej lampie. Pani Hunnicut napominała, że lampa
zachowuje swą moc tylko wtedy, gdy się w nią wierzy.
Wirginia postanowiła zaczekać i przekonać się, czy i tym
razem lampa jej nie zawiedzie. Jej pierwsze życzenie już się
przecież spełniło.
Wilder był w znakomitym nastroju - ostatnio tryskał
energią i dobrym humorem, wszystko szło mu jak z płatka. Po
pracy pędził do domu jak na skrzydłach. Upłynął miesiąc,
odkąd wszystko sobie z Wirginią wyjaśnili. Ich związek stał
się faktem. Spotykali się regularnie i niepostrzeżenie Wirginia
wrosła w jego życie. Nie potrafił sobie wyobrazić, że mogłoby
jej zabraknąć w jego domu.
Oczywiście, powtarzał sobie, nie jest przywiązany do
Wirginii bardziej niż do kobiet, które napotkał na swojej
drodze, i zdawało mu się, że nie odsłonił się przed nią bardziej
niż przed innymi. Co prawda, tuląc ją w ramionach po
upojnych chwilach, które im było dane wspólnie przeżywać,
opowiadał jej o wszystkim, co go spotkało - zarówno o
kłopotach, jak i zabawnych wydarzeniach. Słuchała i śmiała
się, czasem robiła jakąś uwagę, na ogół celną.
Ona z kolei mówiła mu o zajęciach w szkole
gastronomicznej. Opowiadała zabawne historyjki i opisywała
ludzi, których nigdy nie widział na oczy, ale którzy dzięki jej
opowieściom stali się postaciami z krwi i kości,
wzbudzającymi jego żywe zainteresowanie.
Tak, był zadowolony z życia i roli, jaką grała w nim
Wirginia. Doceniał pracowitość i staranność, z jaką zajmowała
się powierzonymi jej zadaniami. Matka wyraźnie przywiązała
się do Wirginii, polubiła jej szczerość, bezpretensjonalność i
radość życia, ceniła upór w dążeniu do celu. Była szczęśliwa,
ż
e ma kogoś, kto zdjął jej z barków uciążliwe codzienne
sprawy.
Wychodząc, skinął na pożegnanie recepcjonistce i wolnym
krokiem ruszył na parking, do miejsca zarezerwowanego dla
jego samochodu. Prowadził dziś sam, po drodze zamierzał
bowiem wpaść do klubu i porozmawiać ze znajomym
senatorem z Dallas. Potem pojedzie prosto do domu. Na myśl
o czekającej na niego Wirginii mocniej nacisnął pedał gazu.
- Gdzie jest Wirginia? - spytał poirytowany Wilder,
starając się, by nie zabrzmiało to zbyt obcesowo.
Pani Hunnicut zrobiła zdziwioną minę.
- Nie mam pojęcia, mój drogi. Wirginia nie musi mi się
opowiadać z tego, co robi, kiedy ma wolne. A ja nie pytam. -
Spojrzała na ponurą twarz syna. - A czemu ty się tym
interesujesz?
- Mieliśmy porozmawiać o kilku spotkaniach, które
zaplanowałem na ten tydzień - odpowiedział Wilder, pilnując,
by matka nie zorientowała się, jak bardzo jest zły i
rozczarowany. Musiał zobaczyć Wirginię, i to natychmiast.
Czekał cały dzień na to, by ujrzeć radość w jej oczach i ciepły
uśmiech, nasycić się jej widokiem i obecnością. Specjalnie
skrócił spotkanie, wcześniej wrócił do domu, a jej nie ma.
Powinna tu być, powinna na niego czekać, a przynajmniej
zostawić jakąś wiadomość!
- Przekaż to mnie, a przypilnuję, by zapisała wszystko w
terminarzu.
- W porządku, mamo. Zaczekam. - Nalał dwa kieliszki
wina i bez słowa jeden podał matce.
- Przepraszam, że poruszam ten temat, ale chyba.,. chyba
nie myślisz poważnie o Wirginii, mój drogi? Wiesz, że nie jest
taka jak kobiety, z którymi zwykle się spotykasz. - Matka
spojrzała na niego uważnie. Czytała, kiedy wszedł, książka
leżała na jej kolanach okładką do góry. Widział, że to jakiś
romans.
- Co konkretnie masz na myśli? - spytał.
Pani Hunnicut nie odpowiedziała, jakby nie dosłyszała
pytania. Ciągnęła swą myśl:
- Jest odważna i pełna energii, inteligentna i ambitna - a
jej celem nie jest usidlenie cię i małżeństwo. Ona nie zamierza
ż
yć na czyjś rachunek, ma własne plany i marzenia, a sukces
chce zawdzięczać sobie.
Wilder słuchał w milczeniu, po czym, wskazując na
książkę, powiedział:
- Jeśli wolno mi zwrócić ci uwagę, to pochłaniasz za dużo
tych czytadeł, mamo. Otaczający cię ludzie to nie postaci z
kart romansu. Coś mi się zdaje, że dajesz się ponosić
wyobraźni. A co do przymiotów Wirginii, to choć trochę
przesadzasz, generalnie zgadzam się z twoją oceną.
- To dobrze, mój drogi.
- Znam cię, mamo. Przedstawiasz mi jakąś ślicznotkę i
masz nadzieję, że połknę przynętę. Nie spoczniesz, póki nie
ujrzysz mnie na ślubnym kobiercu.
- Wiesz co, Wilderze, dochodzę do wniosku, że to ty
przesadzasz - powiedziała pani Hunnicut z przekąsem.
Zignorował jej uwagę.
- Nie pozwolisz, żebym znalazł sobie kobietę, która
będzie mi odpowiadać, wolisz narzucić mi taką, która podoba
się tobie. Tylko że to nie doprowadzi do niczego dobrego.
- Przynajmniej próbuję, a mam dobre intencje. Czas
pomyśleć o założeniu rodziny, życie nie może koncentrować
się tylko wokół kariery i konta w banku. Pragnę, by mój syn
zaznał szczęścia. Czy to naganne?
- A konkretnie, czego ode mnie oczekujesz?
- Chcę, żebyś znalazł sobie kobietę, której będzie na tobie
zależało, i sam ją pokochał. Z moich obserwacji wynika, że
jesteś skłonny zaakceptować tylko taką, która bez protestu
zgodzi się na twoje warunki, nie będzie ingerować w twoje
zajęcia, pozwoli ci przesiadywać w firmie, słowem, jak to się
mówi, weźmie cię z dobrodziejstwem inwentarza.
- Idealna żona - stwierdził, wiedząc, że matkę zirytują te
słowa.
-
Powiedz
mi
prawdę,
synu
-
powiedziała
nadspodziewanie łagodnie. - Co tak naprawdę sądzisz o naszej
Wirginii?
Wilder stał się czujny. Obrzucił matkę badawczym
spojrzeniem, ponieważ doskonale zdawał sobie sprawę, że
starsza pani potrafi manipulować ludźmi, a co do niego ma
określone plany.
- Zgadzam się z tobą, mamo. Uważam, że „nasza
Wirginia" jest ładną, kompetentną, inteligentną i ambitną
młodą kobietą. Jestem zadowolony, że ją zatrudniliśmy, i
cieszę się, że zostanie z nami jeszcze przez miesiąc czy coś
koło tego - odparł pojednawczym tonem. - Czy to chciałaś
usłyszeć?
- Niezupełnie - odrzekła niezbyt zadowolona. - Nie będę
cię dłużej zatrzymywać, synu. Wracam do swojej lektury. -
Spojrzała na niego z nadzieją. - Chyba że masz ochotę na
partyjkę remika? Po cencie za punkt?
- Nie dzisiaj, mamo. Może kiedy indziej.
Odstawił swój kieliszek i skierował się do sypialni, nie
mogąc uwolnić się od niepokoju i rozdrażnienia. Zdjął
garnitur, wciągnął znoszone szorty i sandały i zbiegł na dół,
do patia, pokonując po dwa stopnie naraz. Musiał się
przewietrzyć, popatrzeć na otaczającą przyrodę, która
nieodmiennie wprawiała go w podziw, pozwalała zapomnieć o
problemach, koiła nerwy.
W chwilę później brodził w lodowatym strumieniu. Często
tu przychodził, odkąd zamieszkał w swoim domu, rozkoszując
się ciszą, przerywaną tylko głosami ptaków i pluskiem
strumienia. Jak zwykle nastrój mu się poprawił, pozbył się
wszystkich natrętnych myśli poza jedną: gdzie, do cholery,
podziewa się Wirginia Gallagher?
Niespodziewanie naszła go ochota, by zajrzeć do jaskini,
którą jego rodzice tyle razy odwiedzali. Stanowiła nieodłączne
tło opowieści ojca o małej glinianej lampce, która była mu tak
droga. Podczas pobytu w college'u Wilder zobaczył podobną
lampkę na wystawie sztuki greckiej. Kiedy wspomniał o tym
ojcu, starszy pan zrobił oko i powiedział, że słyszał, iż ponoć
dotarły w te strony również inne ludy i czy to nie cudowne, że
Grecy nauczyli mieszkańców Ameryki Północnej tego i
owego. Od tamtej pory Wilder traktował opowieść o
magicznej lampie z przymrużeniem oka. Podejrzewał nawet,
ż
e ojciec mógł podrzucić lampkę do jaskini, by zrobić żonie
niezwykły prezent.
Tak czy inaczej, głęboka wiara pani Hunnicut w moc
lampy nigdy się nie zachwiała. I chociaż mogło się to
wydawać dziwne, po ataku serca ojciec zaczął podzielać
przekonanie swej żony. Czyżby zapomniał, że to „cudowne
znalezisko" po prostu kupił w sklepie? A może ojcu potrzebna
była świadomość, że istnieje jeszcze jakaś dodatkowa szansa,
zapasowe wyjście? Ta myśl zaskoczyła Wildera. Nigdy dotąd
nie przyszło mu to do głowy.
Skalista
ś
cieżka
porośnięta
po
bokach
niskimi,
kolczastymi krzakami pięła się w górę zbocza. Wilder
przystanął i wpatrywał się w płytką jaskinię, w której jego
ojciec rzekomo znalazł zaczarowaną lampę. Nie był tu od lat.
Ogarnął
go
dziwny
niepokój,
ale
przypisał
to
przepracowaniu i rozdrażnieniu, w jakie wprawiła go
nieobecność Wirginii. Powinna być w domu, skoro
spodziewał się ją zastać. Przywykł do tego, że to jego
partnerki o niego zabiegają, czekają cierpliwie, przypominają
mu o terminach spotkań, zjawiają się nie zapowiedziane czy
wręcz nękają go telefonami. Fakt, taki stan rzeczy szybko go
nużył, ale z drugiej strony o ile łatwiej być z kobietą, która
dostosowuje się do planów, potrzeb i pragnień mężczyzny.
Tyle tylko, że takie kobiety nie rozpalały go w takim
stopniu jak Wirginia. Od pamiętnego wieczoru, podczas
którego po raz drugi się kochali, to ona ustalała reguły gry, a
on musiał się do nich dostosować, czy tego chciał, czy nie. W
hierarchii ustalonej przez Wirginię jej obowiązki, zarówno w
domu, jak i w szkole, znalazły się na pierwszym miejscu, nie
przestała realizować swoich planów i nie czyniła żadnych
aluzji do przyszłości ich związku. Zresztą, trudno mówić o
jakimś związku - spotykali się tylko wtedy, gdy ona miała
czas.
Wspiął się na urwisko, stawiając pewnie nogi na
kamiennych stopniach, które pokonywał już tyle razy. Był tu
wielokrotnie z ojcem. Zaszywali się w jaskini i prowadzili
długie i szczere rozmowy. Nie było tematu, nie było sprawy,
której nie mogliby tu omówić i przeanalizować. Dzięki ojcu
Wilder wiele się nauczył, na przykład, jak formułować
problemy, a potem logicznie je roztrząsać, by dojść do
satysfakcjonującego wniosku; jak dyskutować, przedstawiać
swoje racje, przekonać do nich rozmówcę. Wilder otrzymał
staranne wykształcenie i został w pełni przygotowany przez
uczelnię do pracy menedżera, ale dopiero po latach
uświadomił sobie, jak wiele zawdzięcza ojcu. Trudno było
przecenić to, czego się od niego nauczył.
Wilder usiadł na płaskim, szerokim kamieniu tuż przed
skalnym występem i rozejrzał się wokół. To był naprawdę
piękny zakątek. Z prawej strony widział okazały, elegancki
dom, który kazał zbudować w tym miejscu dziesięć lat temu,
kiedy otrzymał od ojca ten kawałek ziemi. Było to idealne
miejsce do założenia gniazda i chowania nawet gromadki
dzieci.
Ale jeszcze nie teraz.
Teraz taka wizja napawała go przerażeniem.
Był jedynakiem i marzył o braciach i siostrach. Jego
rodzice też chcieli mieć więcej dzieci, ale nie było im dane.
Ani ojciec, ani matka nigdy nie poruszali tego tematu w
rozmowach z Wilderem, a on swoje marzenia zachował dla
siebie i gdy dorósł, obiecał sobie, że kiedyś po jego własnym
domu będzie biegać kilkoro dzieci. Kiedyś...
Z zamyślenia wyrwał go chrzęst osuwających się
kamyków. Najwyraźniej ktoś postanowił zakłócić jego
samotność. Odwrócił głowę i zobaczył Wirginię, ubraną w
jaskrawozielone szorty i czarną, odsłaniającą talię koszulkę.
Znajdowała się jeszcze w pewnej odległości, ale już
uśmiechała się promiennie.
- Dobry wieczór! - zawołała, podchodząc do niego. - Nie
mogłam się oprzeć, by nie przyjść za tobą. Mam nadzieję, że
nie przeszkadzam? - spytała, przyglądając mu się badawczo. -
Jeśli chcesz być sam, powiedz. Zrozumiem. Mogę obejrzeć tę
jaskinię kiedy indziej.
Na jej widok Wildera ogarnęła niewysłowiona ulga.
Zatem nie była z innym, nigdzie nie wyjechała. Wstał i
wyciągnął rękę.
- Skoro już tu jesteś - powiedział, zanim sobie
uświadomił, jak niegrzecznie musiało to zabrzmieć. Nie
chciał, żeby się domyśliła, jak bardzo cieszy go jej obecność.
Osłodził te nieco szorstkie słowa uśmiechem. - I tak chciałem
ci pokazać galerię sztuki.
- Galerię sztuki? Skinął głową.
- Oryginalną galerię Hunnicutów. Coś specjalnego dla
specjalnych gości.
Na te słowa oczy jej rozbłysły.
- Ależ by było cudownie! - Spojrzała na jego usta i słowa,
które chciała powiedzieć, uwięzły jej w gardle. - Nie
miałabym nic przeciwko temu, żebyś mnie najpierw
pocałował - powiedziała jak zwykle bezpośrednio. Wilder
bardzo to sobie cenił.
- To ty jesteś cudowna - szepnął pomiędzy pocałunkami,
tuląc ją w ramionach.
Wirginia uśmiechnęła się szelmowsko.
- Najcudowniejsza - poprawiła żartobliwym tonem. - Jak
mogłeś tak się pomylić. A teraz udowodnij, że nie oszukiwałeś
i galeria istnieje.
Nie puszczając Wirginii z objęć, zaprowadził ją w
kierunku płytkiej jaskini.
- Proszę bardzo - oświadczył, zataczając wolną ręką łuk. -
Jesteśmy na miejscu.
Wirginia wywinęła się z ramion Wildera i podeszła do
ś
ciany, przyglądając się w skupieniu kilku rysunkom,
wykonanym wyblakłą czerwoną farbą. Odstąpiła o krok,
przechyliła głowę, po czym znowu podeszła bliżej. Wilder
patrząc na nią, przypomniał sobie, jak kiedyś sam podziwiał te
rysunki. Teraz, z Wirginią u boku, spoglądał na nie, jakby je
ujrzał po raz pierwszy w życiu.
- Wspaniałe - powiedziała cicho.
- Prawda? Rozejrzała się wkoło.
- A gdzie jest właściwa jaskinia?
- Zapieczętowana.
Ale nie dała się zbyć tak łatwo.
- Gdzie?
Wskazał na krzak, wyrastający ze szczeliny w wielkiej
skale.
- Tam.
Wirginia patrzyła z niedowierzaniem.
- Zatarasowałeś wejście skałą?
- Jest zabezpieczone drutem kolczastym, potem
cementem, a na końcu skałą. Mój ojciec postanowił zagrodzić
wejście po tym, jak spędziliśmy prawie cały dzień,
wydobywając pewnego speleologa amatora. Zaklinował się w
rozpadlinie.
- Kiedy to było?
- Jakieś piętnaście lat temu. To prywatna własność i
odpowiadamy za to, co się stanie na jej terenie, nawet jeśli
dotyczy to nieproszonych gości. Jaskinia groziła zawaleniem,
więc dla bezpieczeństwa należało ją zamknąć. Jeśli w
przyszłości ktoś zechce ją szczegółowo zbadać, wejście
można bez trudu odsłonić.
Wirginia wpatrywała się w skraj otworu.
- Sprawia wrażenie niedużej.
- Samo wejście jest wąskie, ale potem jaskinia się
rozszerza. Razem z ojcem zbadaliśmy ją dokładnie przed
zapieczętowaniem. Jest fantastyczna, ale napawa lękiem. -
Wilder się uśmiechnął. Miło było wspominać dzieciństwo,
ojca, który był mu tak bliski i który nie skąpił synowi czasu,
chociaż był zapracowany.
- Wygląda na to, że ojca można ci pozazdrościć -
powiedziała Wirginia z typową dla siebie szczerością. W jej
tonie przebijała nutka zazdrości.
- To prawda. Wspomnienia o nim są mi drogie.
- Uważasz, że będziesz równie dobrym ojcem? - spytała
Wirginia.
- Dlaczego pytasz?
- Z ciekawości. Po prostu - odparła, bynajmniej nie
speszona. - Nie doszukuj się w tym żadnych podtekstów.
Czasem zastanawiam się, jaką ja będę matką. Nie wyobrażam
sobie rodziny bez dzieci.
Usiadła na płaskim kamieniu i rozejrzała się wokół. Z jej
miny można było wywnioskować, że jest zachwycona
widokiem dzikiej, nie ujarzmionej przyrody.
- Pewnego dnia wyjdę za mąż - ciągnęła - i mam nadzieję,
ż
e mój wybranek też będzie chciał mieć dzieci.
Na myśl, że Wirginia zostanie czyjąś żoną i towarzyszką
ż
ycia, Wildera ogarnęło rozdrażnienie. Uświadomił sobie, że
to zwykła zazdrość.
- Może zabrzmi to zarozumiale, ale sądzę, że będę
wspaniałym ojcem. Na razie nie jestem gotowy do podjęcia
tak ważnej decyzji. Sprowadzić dziecko na świat, to znaczy
wziąć na siebie odpowiedzialność za jego wychowanie na
wiele lat. Doprowadzić dziecko do dorosłości to poważny
obowiązek. Człowiek powinien być przekonany, że tego chce
i że sobie poradzi.
Wirginii obce były tego rodzaju zastrzeżenia.
- Ja już tęsknię do chwili, gdy wezmę swoje maleństwo w
ramiona. To musi być wspaniałe uczucie. Małe dzieci są takie
słodkie.
- A co z twoją karierą zawodową?
Obrzuciła go spojrzeniem, w którym zdziwienie mieszało
się z rozbawieniem.
- Wyobraź sobie, drogi Wilderze, że niektórzy mężczyźni
chcą w równym stopniu jak ich żony odpowiadać za dzieci,
chcą uczestniczyć w ich wychowywaniu, mieć wpływ na ich
rozwój. Co więcej, rozumieją, że kobieta ma potrzebę
zaistnienia w życiu nie tylko jako żona i matka. To się nazywa
partnerstwo, a nie dyktatura mężczyzn.
- Być może, Wirginio, kiedyś będzie to powszechny
model rodziny, ale na razie to kobieta wychowuje dzieci i
prowadzi dom. Trzeba trzeźwo patrzeć na świat, a nie bujać w
obłokach. Przypominam ci, że gdybyś zdecydowała się na
pieniądze, byłabyś bogatsza o pięćset dolarów, a na dodatek
miałabyś tę pracę.
- Może tak, może nie. Nie jestem pewna, czy
zaproponowałbyś mi pracę, gdybym wybrała pieniądze
zamiast lampy.
- Może tak, może nie - powtórzył. - Nigdy się tego nie
dowiemy, prawda?
- Nie, ale jednego możemy być pewni. Ty, Wilderze,
obracasz się w specyficznym środowisku zdominowanym
przez bogatych i wpływowych mężczyzn, którzy przywykli do
tego, że są w centrum uwagi i że wszyscy im się kłaniają w
pas, i posłusznie wykonują ich polecenia. Świat się na nich nie
kończy, zapewniam cię, a ponadto ten patriarchalny styl staje
się niemodny.
- W takim razie wszyscy, których znam, są nie na bieżąco
- stwierdził ironicznie Wilder.
- Wiesz, że na całym świecie najwolniej zmienia się
ludzka świadomość. Trudno porzucić stare przyzwyczajenia i
nawyki. Odmienić sposób funkcjonowania, przestawić
hierarchię wartości - mówiła Wirginia z wypiekami na twarzy.
- Pieniądze to nie wszystko, one nie mogą stać się celem.
Człowiek potrzebuje czegoś więcej niż tylko zasobnego konta.
- Wirginia zapalała się coraz bardziej. - Potrzebuje drugiego
człowieka.
- Nie masz wysokiego mniemania o mężczyznach, którzy
poświęcają się karierze, prawda?
- Stworzyłeś potężną firmę, i za to wysoko cię cenię.
Uważam, że zapłaciłeś za to samotnością, chociaż sam nawet
o tym nie wiesz, ponieważ jesteś otoczony ludźmi, którzy stale
czegoś od ciebie chcą.
Zesztywniał, jakby wymierzyła mu policzek.
- Nie użalaj się nade mną - odparł ostro. - Nie potrzebuję
niczyjego współczucia, także twojego.
Wirginia wstała i położyła mu rękę na ramieniu.
- Przepraszam.
Zanim zdołał cokolwiek powiedzieć, ruszyła w dół
zbocza.
W pierwszym odruchu Wilder chciał ją zatrzymać, wziąć
w ramiona, wtulić twarz w jej włosy, szeptać, jak bardzo za
nią tęsknił, jak czekał...
Ale nie zrobił nic. Obserwował jej oddalającą się sylwetkę
w milczeniu. Próbował przekonać sam siebie, że dojmujące
poczucie osamotnienia, które nagle go ogarnęło, wzięło się z
tęsknoty za beztroskim dzieciństwem i ojcem. Niepotrzebnie
odwiedził miejsce, z którym wiązało się tyle wspomnień i
które uświadomiło mu, że minione lata nie wrócą.
Fakt, że Wirginia go zostawiła, nie miał z jego podłym
nastrojem nic wspólnego. Tak przynajmniej sobie powiedział.
Tego samego wieczoru Wirginia zdecydowała się przyjąć
zaproszenie znajomych ze szkoły, którzy już wcześniej
namawiali ją na udział w koleżeńskim spotkaniu. Po burzliwej
rozmowie z Wilderem doszła do wniosku, że dobrze jej zrobi
zmiana otoczenia i spojrzenie z dystansu na pewne sprawy.
Gdy Wirginia przyjechała, przyjęcie było w pełnym toku.
Towarzystwo, które zebrało się w mieszkaniu Brandona,
miało już nieco w czubie. Dyskutowano na najróżniejsze
tematy, od polityki do mody, choć z czarem rozmowa zaczęła
się obracać wokół szkoły, perspektyw znalezienia atrakcyjnej
pracy, planów na przyszłość. Me zabrakło zabawnych
historyjek o nauczycielach i anegdot o słynnych szefach
kuchni. Panowała swobodna atmosfera, śmiano się i
ż
artowano.
Wirginia znała tych ludzi, niektórych lubiła, a jednak była
duchem nieobecna. Zastanawiała się, co porabia Wilder, czy
tęskni za nią, czy brakuje mu jej towarzystwa. Tak bardzo
pragnęła, by ją pokochał, ale teraz wątpiła, czy tak się stanie.
Wróciła do domu późno, przygnębiona. Włożyła nocną
koszulę, usiadła na brzegu łóżka i utkwiła wzrok w bose
stopy.
Powiedziała mu szczerze to, co myśli, i tym go spłoszyła.
A może wręcz przestraszyła? Kiedy wreszcie nauczy się
trzymać język za zębami? Czy zawsze musi tak spontanicznie
reagować? Nie pomoże jej żadna czarodziejska lampa, jeśli
nie zmieni swego postępowania.
Rozległo się dyskretne pukanie do drzwi. Zaskoczona
Wirginia uniosła głowę. W progu stał Wilder.
- Wróciłaś - powiedział.
- Tak.
- Martwiłem się.
- Niepotrzebnie.
- Brakowało... brakowało mi ciebie.
- Przykro mi.
- Miło spędziłaś czas?
- Bardzo miło. Dziękuję, że zapytałeś.
- Wszystko w porządku? Skinęła głową.
- Tak. Przepraszam, jeśli dziś po południu cię uraziłam.
Nie miałam takiego zamiaru. Czasem plotę, co mi ślina na
język przyniesie.
- A czasem masz rację.
- Cóż... - Zawahała się, speszona. Pragnęła, by Wilder
wziął ją w ramiona, zamiast tak stać w otwartych drzwiach,
ale krępowała się mu to powiedzieć.
- Wirginio - zaczął, wchodząc do pokoju - czuję się w
obowiązku uprzedzić cię, że nie mogę ci obiecać, iż zawsze
będziemy razem. Być może do końca życia z nikim się nie
zwiążę.
Jedno, co wiem na pewno, to że pragnę być z tobą tak
długo, jak to tylko możliwe.
A zatem tymczasowy związek, którego ramy wyznaczy
Wilder, a nie ona. Pytanie, czy jest gotowa na to przystać. A
cóż innego jej pozostaje? Musi zaryzykować, przecież go
kocha. Wirginia uśmiechnęła się smutno.
- I znowu postawisz na swoim - powiedziała. Potem
wolno wyciągnęła do niego rękę.
Wilder ujął jej dłoń. I nie wypuścił jej przez całą noc.
ROZDZIAŁ 9
Wirginia ani przez moment nie żałowała swojej decyzji.
Chcąc nie chcąc, musiała przyjąć reguły narzucone ich
związkowi przez Wildera, mimo to czuła się szczęśliwa. Nocą
w ramionach ukochanego przeżywała cudowne chwile, a
każdego ranka, u progu dnia, spotykała go w patiu.
Rozmawiali, przeglądali gazety, śmiali się i cieszyli swoim
widokiem. Łączyła ich coraz większa zażyłość. Czasami
przysiadała się do nich pani Hunnicut, by w ich towarzystwie
wypić poranną kawę.
Wirginia czuła się tak, jakby miała skrzydła u ramion -
lekko, beztrosko, radośnie. Cieniem na jej cudowne
samopoczucie kładła się świadomość, że ta sytuacja nie będzie
trwać wiecznie. Wcześniej czy później zapał Wildera
ostygnie, a zainteresowanie, okazywane obecnie Wirginii na
każdym kroku, zblednie. Liczyła na to, że dojdzie do tego
później, że zdąży się nacieszyć bliskością Wildera. Cały czas
miała też cichą nadzieję, że Wilder ją pokocha. Jeśli tak się nie
stanie, pozostaną jej przynajmniej piękne wspomnienia. Tego
jej nikt nigdy nie odbierze.
Dwa tygodnie później Wilder stawił się w patiu na
ś
niadaniu z okazałą herbacianą różą w dłoni.
- Witam panie - przywitał się, ale widział tylko Wirginię.
Nie ukrywał swego zachwytu. - Śliczny mamy dzień.
- Prawda? - rzuciła znad gazety, siląc się na obojętność,
co nie przyszło jej łatwo. Miała świeżo w pamięci upojne
chwile, i najchętniej padłaby Wilderowi w ramiona.
- Róża dla naszej wspaniałej pomocnicy - powiedział,
wręczając Wirginii kwiat. - Chcę prosić o przysługę, więc
pomyślałem, że nie zaszkodzi nastawić cię do mnie
przychylnie - wyjaśnił żartobliwym tonem.
- Najwyraźniej nie życzysz sobie pomocy matki -
zauważyła nieco zgryźliwie pani Hunnicut - skoro mnie nie
przyniosłeś róży.
- Wybacz, mamo, nie miałem najmniejszego zamiaru cię
urazić. Jestem głęboko przekonany o tym, że nie opuścisz
mnie w ciężkiej chwili. Jeśli chodzi o Wirginię, nie jestem
tego taki pewny.
- Naprawdę? A o jakich to ciężkich chwilach mówimy,
panie Hunnicut? Czy chodzi o coś, co wykracza poza moje
obowiązki, czy też wiąże się z dodatkowymi kosztami?
- Czas to pieniądz, droga Wirginio. Twój czas, moje
pieniądze.
- Bardzo mi odpowiada ta kombinacja.
Wilder usiadł obok Wirginii tak, że dotykał nogą jej
kolana. Nie po raz pierwszy przekonywała się, że
wykorzystuje każdą nadarzającą się okazję, by jej dotknąć.
Skłamałaby, gdyby twierdziła, że to jej nie pochlebia.
- Wydaję przyjęcie dla kilku naszych największych
dystrybutorów. Zależy mi na tym, żeby wyjechali zadowoleni
z pobytu w naszym mieście. Chciałbym, żebyś włączyła się do
przygotowań, szczególnie w sprawach kulinarnych. I
oczywiście żebyś była obecna na przyjęciu.
- Z największą przyjemnością zrobię co w mojej mocy.
Jeszcze dziś skontaktuję się z Natalie.
Pojawiła się Maggie, niosąc tacę ze śniadaniem dla pana
domu. O to, by Wirginia i pani Hunnicut zaspokoiły głód,
zadbała już wcześniej.
- Kiedy ma być to przyjęcie, panie Wilderze? - spytała.
- Pod koniec przyszłego tygodnia i obiecuję ci, Maggie,
ż
e tym razem goście nie będą nocować w domu. Ulokujemy
ich w hotelu, oczywiście najlepszym, jaki wchodzi w rachubę.
- Przepraszam, że pana wypytuję, ale wiem z własnego
doświadczenia, że już kilka dni naprzód przed takimi
imprezami zaczyna się urywać telefon. I ja, i moje obolałe
nogi jesteśmy wdzięczne, kiedy wiemy, co się szykuje.
- Daj spokój, Maggie. Mówisz, jakbyś była staruszką -
ofuknęła ją pani Hunnicut.
- Pięćdziesiąt sześć lat to nie tak mało - odparła Maggie.
- Bzdury! - wykrzyknęła pani Hunnicut. - Pięćdziesiąt
sześć lat to po prostu nic. Koniec, kropka. Jestem jedenaś...
parę lat starsza, a mimo to nie uważam się za osobę sędziwą.
W porównaniu ze mną jesteś podlotkiem, moja droga.
- Skoro pani tak twierdzi... Ale przysięgam, że moje nogi
o tym nie wiedzą - odrzekła Maggie. - Szczególnie jeśli
uwzględnić gusty pana tego domu.
- Co masz na myśli?
Wirginia struchlała. Czyżby Maggie zorientowała się,
gdzie i u kogo Wilder spędza noce?
- Konstrukcję tego domu, a zwłaszcza te trzy piętra,
proszę pani. Dzięki bieganiu po schodach moje serce
pozostaje młode, ale nogi się zestarzały.
Wirginia roześmiała się, uspokojona. Kochała Wildera i
nie wstydziła się swojego postępowania, z całą świadomością
przystała na jego warunki. Wolałaby jednak, żeby jego matka,
a jej chlebodawczyni nie dowiadywała się od służby, gdzie
syn spędza większość nocy. Wciąż łudziła się nadzieją, że
nadejdzie taki dzień, gdy Wilder sam uzna za bezsensowne
ukrywanie ich związku i otwarcie ogłosi, że się kochają.
Spojrzała spod rzęs na Wildera. Pił kawę, ale nie odrywał
zachwyconego spojrzenia od niej. Zachwyconego? A może
zakochanego? Dałaby wszystko, by tak właśnie było. Nie
marzyła o niczym innym, jak tylko o tym, by dane jej było
kochać z wzajemnością. Gdyby tylko staranniej sformułowała
ostatnie życzenie. ..
Kiedy Wilder udał się do biura, Wirginia uznała, że na nią
też pora. Nie miała dziś zajęć w szkole, mogła więc spotkać
się z Natalie i ustalić szczegóły dotyczące przyjęcia. Ale
najpierw musiała coś sprawdzić.
- Pani Hunnicut, czy mogę pani przeszkodzić?
- Oczywiście, moja droga, o co chodzi?
- Chciałabym zapytać o coś, co dotyczy magicznej lampy.
Co trzeba zrobić, żeby zmienić życzenie?
Starsza pani posłała Wirginii uważne spojrzenie znad
okularów w cienkiej złotej oprawce.
- Moja droga, nie można zmienić życzenia. Dlatego cię
przestrzegłam, żebyś dobrze się zastanowiła, zanim je
wypowiesz, po czym starannie je sformułowała. Czy
wypowiedziałaś już trzy życzenia?
- Nie, ale drugie nie było zbyt precyzyjne - wyjaśniła
zażenowana Wirginia. - Chciałabym, żeby zabrzmiało bardziej
jednoznacznie.
- Musiałabyś to traktować jak trzecie życzenie.
- Na pewno?
- Niestety tak - raz wypowiedzianego życzenia nie można
już zmienić.
- Cóż, dziękuję - powiedziała Wirginia, wyraźnie
zawiedziona.
- Moja droga, jeśli potrzebujesz pieniędzy, możesz
zawsze wypowiedzieć trzy życzenia, a potem sprzedać lampę.
Jestem pewna, że każde szanujące się muzeum kupi ją za
przyzwoitą sumkę. Ale jeśli nie zależy ci na pieniądzach, to po
wykorzystaniu życzeń podaruj lampę kobiecie, która, twoim
zdaniem, na nią zasługuje. Postąpisz szlachetnie, dając komuś
szansę spełnienia najskrytszych marzeń.
- Czy to koniecznie musi być kobieta? Matka Wildera
zaśmiała się.
- Nie. Wydaje mi się jednak, że nawet w dzisiejszych
czasach nam, kobietom, przydaje się dodatkowe wsparcie i
odwołanie do magii.
- Boję się wypowiedzieć trzecie życzenie - przyznała
Wirginia. - A jeśli się okaże, że będę jeszcze kiedyś
potrzebowała wstawiennictwa lampy?
- Doskonale cię rozumiem, moja droga. Czułam
dokładnie to samo. - Pani Hunnicut się zamyśliła. - Dlatego
bardzo się cieszyłam, kiedy mogłam poprosić lampę o coś, co
było naprawdę ważne dla życia i szczęścia moich bliskich, a
nie o jakieś nic nie znaczące błahostki.
Ma rację, pomyślała Wirginia, kierując się w stronę
biblioteki, by zatelefonować do Natalie. Nie należy myśleć
tylko o sobie - to do niczego nie prowadzi. Człowiek może
być szczęśliwy tylko z drugim człowiekiem.
Nie
zastała
Natalie
i
zostawiła
wiadomość
na
automatycznej sekretarce. „Nat? Tu Wirginia. Chciałabym
porozumieć się z tobą w sprawie przyjęcia dla gości pana
Hunnicuta".
Tydzień minął jak z bicza trzasł. Wirginia miała okazję po
raz kolejny się przekonać, że Natalie jest osobą znakomicie
zorganizowaną. W głowie miała komputer, pamiętała o
najmniejszych
drobiazgach.
Wirginia
zapragnęła
jej
dorównać, ale jej wysiłki nie na wiele się zdały i o mało nie
nabawiła się kompleksów. W chwili słabości przyznała się do
tego Natalie i dodała:
- Twój profesjonalizm jest imponujący.
Natalie uśmiechnęła się, ale bez wyższości, po czym
powiedziała:
- Nie przesadzajmy. Wiem, że jestem dobra, ale to nie
tylko moja zasługa. Miałam znakomitych nauczycieli, teraz
korzystam z doświadczenia i rutyny.
Wirginia popatrzyła na Natalie z niedowierzaniem. Ta
kobieta nie miała pojęcia, że jest nieocenionym skarbem, tak
samo jak nie zdawała sobie sprawy ze swej nieprzeciętnej
urody. Doprawdy, zdumiewające. Prawdę mówiąc, Wirginia
zastanawiała się, dlaczego Wilder nie zwrócił na to uwagi - jej
zdaniem on i Natalie wspaniale do siebie pasowali. Z tego, co
wiedziała, nigdy nie przekroczyli granicy dzielącej pracę
zawodową i życie prywatne - on był szefem, ona asystentką,
dopuszczaną, co prawda, do różnych tajemnic, ale wyłącznie
służbowych. Nie miała, oczywiście, zamiaru popychać
Wildera w ramiona innej kobiety. Starała się tylko zrozumieć
motywy jego postępowania. Prawie każdą noc spędzał teraz w
jej sypialni. Kochał się z nią, jakby nie mógł się nią nasycić,
jakby... coś do niej czuł. Wirginia już dawno była pewna, że
jest zakochana, ale też nie chciała łudzić się co do uczuć
Wildera
W dniu, na który zaplanowano uroczyste spotkanie z
dystrybutorami, Wirginię ogarnęła wielka trema; czuła się tak,
jakby to był dzień jej matury, a ona miała w imieniu
wszystkich uczniów wygłosić mowę pożegnalną do grona
pedagogicznego.
Zależało jej na tym, żeby przyjęcie wypadło jak najlepiej
ze względu na Wildera. Chciała zyskać w jego oczach, a
jednocześnie mu pomóc. Natalie dała jej wolną rękę i do
niczego się nie wtrącała. Jeśli coś wypadnie nie tak, całą winę
będzie ponosiła Wirginia. To na nią spadną gromy, jeśli się
okaże, że menu zostało niewłaściwie dobrane, potrawy są
niesmaczne czy nieładnie podane.
Wirginia zrobiła przegląd swej skromnej garderoby i
uznała, że zdecydowanie nie ma co na siebie włożyć na tę
wyjątkową okazję. Kupiła więc sobie nową sukienkę, w której
nie powinna czuć się na tym ekskluzywnym przyjęciu jak
uboga krewna.
Zabrała nową sukienkę ze sobą do biura, żeby nie tracić
czasu na jeżdżenie tam i z powrotem. To wpływ Wildera.
Starał się nie marnować ani chwili i Wirginia zaczęła go
naśladować. Sprawna organizacja, mówił, to klucz do
wszystkiego.
Przebrała się w damskiej toalecie. Przystanęła przed
lustrem, zastanawiając się, czy to naprawdę ona. Wyglądała
lepiej niż kiedykolwiek. Chociaż raz jej włosy układały się jak
należy. Otaczały miękko twarz i zwijały się za uszami w
pierścionki. Makijaż, przy którym pomogła jej Natalie, był w
sam raz: brzoskwiniowy podkład, cieniutka warstewka
matującego pudru, tusz do rzęs i brązowy cień do powiek.
Wirginia nie wierzyła własnym oczom. Nie przypuszczała, że
kosmetyki mogą aż tak zmienić wygląd kobiety.
- A teraz, odwagi! - powiedziała do swego odbicia w
lustrze. - Zapomnij o zdenerwowaniu. Idź i zachowuj się
naturalnie. W każdym razie się postaraj. - Odetchnęła głęboko
i otworzyła drzwi na korytarz.
W pobliżu wind dostrzegła Natalie i Wildera. Witali gości.
Natalie sprawiała wrażenie swobodnej i opanowanej,
uśmiechała się i uprzejmie odpowiadała na pytania. Wirginia
dałaby wiele za to, by choć w połowie jej dorównać.
Skierowała się prosto do niewielkiej kuchni na zapleczu
sali posiedzeń. Trzy kobiety krzątały się gorączkowo,
układając jedzenie na półmiskach i salaterkach, szykując
najrozmaitsze przekąski i dodatki do potraw. Kelnerzy
wpadali i wypadali, - roznosząc tace pełne kieliszków.
Szefowa tej ekipy - sympatyczna starsza pani, która znała
się na swej robocie, jeśli sądzić po referencjach - uśmiechnęła
się do Wirginii.
- Goście już są?
- Zdaje się, że większość. A tu wszystko w porządku?
- Nie lepiej i nie gorzej niż zwykle przy takich okazjach.
Zbił się półmisek, część truskawek trzeba było wyrzucić,
zupełnie się nie nadawały. - Starsza pani odgarnęła z czoła
kosmyk.
- Już nigdy więcej takich nie kupię.
- Idę z szampanem! - krzyknął jeden z kelnerów,
balansując tacą.
Wirginia cofnęła się, by go przepuścić, spojrzała na
kieliszki i zatrzymała go.
- Chwileczkę. Co tu robią te plastykowe kieliszki?
- Tylko część jest z plastyku. Znalazłem w kredensie i
pomyślałem, że je wykorzystam, zamiast czekać na umycie
szklanych.
- Nie. Mają być wyłącznie szklane - zaoponowała
Wirginia.
- Jeśli zabrakło, sam je umyj. - Urwała i przyjrzała mu się.
- Ogarnij się trochę, na twój widok goście dostaną
niestrawności.
Kelner westchnął ciężko i spojrzał na nią krzywo, ale
zrobił, co mu kazano.
Wirginia wyszła, by rzucić okiem na salę. Pracowała całe
popołudnie, by wszystko wyglądało jak należy. Z
zadowoleniem mogła teraz stwierdzić, że osiągnęła cel.
Usłyszała, jak ktoś szepcze jej prosto do ucha:
- Pochwaliłaś już samą siebie?
- Jeszcze nie, Wilderze, ale niebawem to zrobię -
powiedziała cicho i zwróciła się w jego stronę. Był taki
przystojny, że aż odebrało jej mowę. Musiał świeżo się ogolić,
stała wystarczająco blisko, by czuć zapach jego wody
kolońskiej. Wilder miał na sobie smoking - niewątpliwie szyty
na miarę - który uwydatniał jego szerokie ramiona i wąskie
biodra.
- Czy zdałem egzamin? - spytał żartobliwie.
- Dostałeś piątkę z plusem, ponieważ wiesz, jak wiązać
muszkę - odparła. - Wygląda tak dobrze, jakby była na gumce.
- Och, dokładnie o to mi chodziło, proszę pani.
- W takim razie osiągnąłeś swój cel - oświadczyła
łaskawie, spoglądając nad jego ramieniem na grupkę tłoczącą
się w wejściu. Z ulgą stwierdziła, że Natalie idzie z kelnerem
w tamtą stronę. Znów spojrzała na Wildera, który przyglądał
się jej z uwagą. - Ale mogłeś kupić na gumce i oszczędzić
sobie trudu.
- Cóż za maniery. Kto cię nauczył takiego zachowania w
towarzystwie? - spytał z żartobliwą przyganą.
Zrobiła niewinną minkę.
- Zbyt bezpośrednia i rzeczowa?
- Tak. - Westchnął. - Przynajmniej wiem, czego się mogę
spodziewać. - Zmierzył ją od stóp do głów. - Też powiem bez
ogródek. Do tej pory uważałem, że najbardziej uroczo
wyglądasz w tej cieniutkiej jedwabnej koszulce. Okazuje się,
ż
e byłem w błędzie i możesz prezentować się jeszcze lepiej,
wprost wspaniale.
- Dzięki. Ty też.
- Co ja też? - spytał.
- Wyglądasz wspaniale.
- Myślałem, że nigdy tego nie powiesz. Jak ci się podoba
moja muszka?
- Jest fantastyczna. Wszystko w tobie jest fantastyczne.
- Fantastyczne - podchwycił jakiś mężczyzna. Klepnął
Wildera w ramię i dodał: - Niedoceniane słowo, prawda?
- Wreszcie przyszedłeś. Miałeś powitać pana Tito.
- Powitałem pana Tito kilka minut po tobie - odparł
mężczyzna i spojrzał z podziwem na Wirginię. - Fantastyczna.
Cała trójka wybuchnęła śmiechem.
- Pozwól sobie przedstawić: Wirginia Gallagher - .
powiedział Wilder.
- Pete Major. Najlepszy przyjaciel pani szefa. Wspomniał
o pani, ale nie miałem pojęcia, że jest pani śliczna jak gwiazda
filmowa. Mój stary druh Wilder widocznie nie odrywa wzroku
od monitora komputera, jeśli do tej pory tego nie zauważył.
Należą się pani szczególne względy.
- Cóż, dziękuję - powiedziała Wirginia, nieco zakłopotana
bezpośredniością przyjaciela Wildera. - Chyba pan jednak
przesadza.
Pete nawet nie spojrzał na Wildera.
- Ani trochę! - wykrzyknął. - Znam dobrze jego matkę i
wiem, że to nie jej wina. Starała się jak mogła nauczyć go
dobrych manier, ale niektórzy chłopcy są wyjątkowo tępi.
Wilder milczał, wyraźnie nadąsany. Widać paplanina
przyjaciela nie przypadła mu do gustu.
- Jest kochana, prawda?
' - I siedzi na kanapie, czekając, aż się z nią przywitasz -
zauważył zgryźliwie Wilder.
Wirginia spojrzała w tamtą stronę.
- Rzeczywiście - bąknęła. - Proszę mi wybaczyć, panie
Major. Obowiązki, choć przyjemne, wzywają.
Skinął głową.
- Jestem do pani usług, jak tylko będzie pani wolna.
Obiecaj mi taniec, Wirginio, a będę w niebie.
Zrobiła zdumioną minę.
- Taniec?
Trzech muzyków siedziało w kącie, grając utwory
klasyczne na flet, skrzypce i wiolonczelę.
- Oczywiście, nie słyszała pani? Mozart to ostatni szał.
Nie mogła się powstrzymać od uśmiechu.
- Zostawię miejsce w swoim karneciku - obiecała.
- Pete, wydaje mi się, że pani Gallagher musi wrócić do
obowiązków - wycedził Wilder, nie kryjąc irytacji.
- Cóż, stary druhu - w głosie Pete'a Majora można było
dosłyszeć nutkę wyzwania, ale jego uśmiech zdawał się
szczery - jeśli pozwolisz, odprowadzę panią Gallagher, by
móc jej dotrzymywać towarzystwa trochę dłużej, i przywitam
się z twoją mamą.
- Chciałem cię przedstawić panu Williamsowi -
powiedział Wilder.
- Dobrze. Później, stary.
Pete ujął Wirginię pod ramię i ruszył z nią przez salę. Po
drodze wziął z tacy kieliszek szampana i podał jej.
- Od dawna jesteście przyjaciółmi? - spytała Wirginia,
sącząc szampana.
- Znam go od szóstej klasy szkoły podstawowej. – Pete
wziął kieliszek dla siebie. - Wystarczająco długo, by wiedzieć,
kiedy Wilder jest naprawdę zły, jak na przykład teraz.
- Teraz? Przecież nie ma żadnego powodu.
- Zgadzam się, nie ma. Dobrze mu zrobi, jak się trochę
podenerwuje. Mówię to jako jego przyjaciel, a nie wróg, który
mu zazdrości. Wszystko przychodzi mu łatwo, zbyt łatwo.
Także powodzenie u kobiet, Pora, by poznał cierpienia
zwykłych śmiertelników.
- Dlaczego pan uznał, że w ogóle go interesuję?
- Znam go od szóstej klasy, zapomniała pani?
Dotarli do pani Hunnicut, Pete pochylił się, by pocałować
ją w policzek.
- Jak się czuje moja ulubiona mamusia?
- Pete! Tak się cieszę, że przyszedłeś. Jak ci się podoba w
San Antonio?
- Całkiem, całkiem, ale na szczęście do Austin jest tylko
godzina drogi.
- Znowu przekraczasz dozwoloną prędkość - upomniała
go pani Hunnicut. - Do Austin jest dwie godziny spokojnej,
zgodnej z przepisami jazdy.
Pete przysiadł na skórzanej kanapie.
- A może ja trochę ustąpię, pani trochę ustąpi i
przystaniemy na półtorej godziny?
- Przepraszam państwa - bąknęła Wirginia. - Muszę
dopilnować kelnerów.
Zostawiła ich pogrążonych w rozmowie i przeszła się po
sali, sprawdzając dyskretnie, czy goście mają wszystko, co
potrzeba. Rzuciła okiem na bufet, żeby przekonać się, czy nie
należy donieść jedzenia, posłała kelnera po świeże sztućce i
talerze, kazała uzupełnić zimne napoje.
Poszukała wzrokiem Wildera i przekonała się, że
rozmawia z grupką mężczyzn, którzy właśnie się pojawili.
Przedstawiał ich gościom stojącym przy bufecie. Najwyraźniej
był zbyt zajęty, by zauważyć jej spojrzenie.
Wirginia postanowiła zajrzeć do kuchni, sprawdzić, czy
szykują już ciepłe potrawy i czy nie potrzebują jej pomocy.
Wilder rozmawiał z przybywającymi gośćmi, witał ich i
przedstawiał sobie, a jednocześnie kątem oka obserwował
Wirginię, gdy tylko przechodziła przez salę. Musiał przyznać,
ż
e wygląda uroczo. Zbeształ się w duchu za swoje
zachowanie. Nie powinien okazywać irytacji, lecz raczej
obrócić docinki Pete'a w żart. Wystarczyło kilka słów, ale
Wilder dał się ponieść nastrojowi chwili. A Pete tylko na tym
skorzystał, Wirginii wydał się zapewne czarujący, zwłaszcza
gdy popatrzyła na chmurną minę Wildera.
Pojawiła się ponownie i Wilder, niczym radar,
natychmiast to wyczuł. Zauważył, że dyskretnie zwróciła
uwagę jednemu z kelnerów, po czym skontrolowała, jak
prezentuje się bufet. Nie sprawiała przy tym wrażenia
speszonej, choć Wilder domyślał się, że występowała po raz
pierwszy w podobnej roli. Radziła sobie znakomicie - w miarę
swobodna, dyskretna, uważna, słowem, właściwa kobieta na
właściwym miejscu.
Wildera ogarnęła prawdziwa duma. Pod wpływem
impulsu zapragnął nagle głośno zakomunikować wszystkim
obecnym, że ta piękna i utalentowana kobieta należy do niego,
i wara od niej innym mężczyznom. Jednak się nie odważył, to
nie było w jego stylu. Nie zwykł obnosić się ze swoimi
prywatnymi sprawami, czynić ze swojego życia osobistego
publiczną tajemnicę.
Zresztą, po co ktoś ma się dowiedzieć, jak mocno jest
związany z Wirginią i co do niej czuje. Sam dopiero niedawno
zdał sobie z tego sprawę i jeszcze nie zdążył się zastanowić co
dalej. Niewykluczone, że Wirginia niedługo wyjedzie, z
entuzjazmem opowiadała mu o dwóch właścicielach
renomowanych restauracji, którzy poważnie rozważali
możliwość zaangażowania jej na dłużej.
Pete nie odstępował Wirginii przez cały wieczór. Sypał
dowcipami, nie oszczędzał też nikogo z obecnych, robiąc o
nich kąśliwe uwagi.
- Widzisz tego młodego przystojniaka? Wirginia skinęła
głową.
-
To
największy
producent
mikroelementów
komputerowych na Tajwanie.
- Musi być bardzo bogaty - powiedziała.
- To prawda, ale nie odważył się sprzeciwić matce, kiedy
mu przedstawiła kandydatkę na żonę.
- Naprawdę?
Pete smutno pokiwał głową.
- Wybrała dziewczynę tak pospolitą, że na jej widok
baran by zbaraniał. Ale młoda dama jest bogata i nie
przeszkadza jej, że mamusia wszystkim rządzi.
Wirginia starała się zachować powagę, by śmiechem nie
zwrócić na siebie uwagi.
- Dlaczego syn się zgadza, by matka wtrącała się w jego
ż
ycie osobiste? - spytała.
- Ponieważ jest właścicielką większości akcji jego firmy,
a on kocha pieniądze.
- Naprawdę?
- Słowo honoru. Zagroziła, że pozbawi go jego własnej
firmy.
Wirginia kątem oka dostrzegła, że matka Wildera daje jej
znaki. Przeprosiła Pete'a.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że wszyscy zajadają się
przekąskami twojego pomysłu - oznajmiła pani Hunnict. -
Wszyscy, nie wyłączając twego szefa. Wilder tak się puszy, że
można by pomyśleć, iż sam wymyślił te cudeńka.
- Cieszę się z tego, to znaczy... cieszy mnie, że moje
umiejętności kulinarne na coś się przydały - odparła Wirginia,
dumna z pochwały osoby bywałej w świecie. Uwagę na temat
Wildera zbyła jednak milczeniem.
- Moja droga, twoje umiejętności są wystarczające, by
zaprowadzić cię bardzo daleko od Wildera, jeśli takie jest
twoje życzenie.
- Wcale nie chcę... - wyrwało się Wirginii.
- Wiem - wpadła jej w słowo starsza pani - do tego się to
wszystko sprowadza, prawda?
Wirginia nie wiedziała, co odpowiedzieć. Czyżby pani
Hunnicut zorientowała się, co ją łączy z jej synem, czy
odgadła jej uczucia? Czy rozmawiała na ten temat z
Wilderem? Czy będzie sprzyjać Wirginii? Oto kolejna
komplikacja...
ROZDZIAŁ 10
Wirginia wtuliła się w ramiona Wildera, który przygarnął
ją jeszcze mocniej i pocałował czule w czubek głowy. Czuła
się cudownie - adorowana i kochana, podziwiana i pożądana.
W takim też nastroju zapadła w sen.
Goście musieli dobrze się bawić, ponieważ przyjęcie
przeciągnęło się o dobre dwie godziny. Wirginia dopilnowała,
by zatrudniona ekipa pozostawiła po sobie porządek, i dopiero
wtedy zgodziła się wracać do domu. Do rezydencji zajechali
już po północy. Niebawem Wilder zjawił się w pokoju
Wirginii i tym razem nie opuścił go przed świtem. Kochali się
jak szaleni, Wilder był na przemian czuły i namiętny,
delikatny i gwałtowny. Wyczerpani przeżyciami wieczoru i
oszołomieni mocą miłosnych doznań zasnęli nie wiedzieć
kiedy.
Z głębokiego snu Wirginię wyrwały dopiero promienie
słońca, które wdarły się do pokoju przez gęste, starannie
udrapowane firanki. Starając się nie obudzić Wildera, który
nadal tulił ją do siebie, spojrzała przez ramię na radio z
budzikiem, stojące na nocnej szafce. Coś podobnego! To już
ta godzina? Zrobiło się naprawdę późno. Nawet jeśli się
pośpieszy, spóźni się do szkoły o całe pół godziny.
Ostatni tydzień zajęć został starannie zaplanowany -
każdego dnia gościli szefa kuchni z innego zakątka kraju.
Wirginia obiecała sobie, że nie straci ani minuty. To, czego się
nauczy, będzie jej wyposażeniem na życie.
Wyszła spod kołdry i właśnie rozglądała się za
szlafrokiem, gdy dobiegł ją zaspany głos:
- Ej! Co ty najlepszego robisz? Wracaj do łóżka,
kochanie. Odwróciła głowę i napotkała spojrzenie Wildera.
Wyglądało na to, że całkiem się rozbudził.
- Za niespełna godzinę rozpoczynają się zajęcia w szkole.
Wolałabym ich nie opuszczać, tym bardziej że i tak za kilka
dni będzie już po wszystkim.
- Nie możesz raz iść na wagary?
- Czyżbyś miał zamiar zostać dziś w domu?
- Cóż... - Zmarszczył czoło. - Jeszcze z godzinkę.
Podeszła do drzwi łazienki, starając się, by nie zobaczył jej
urażonej miny.
- Nie mam godzinki. Jeśli się nie pośpieszę, zjawię się w
połowie zajęć.
- Co ci szkodzi, ten jeden raz. Chyba nic takiego się nie
stanie...
Rzuciła mu przez ramię gniewne spojrzenie. Oczywiście
jej obowiązki nie są istotne, jedna lekcja mniej, jedna więcej -
kogo to interesuje? Liczy się tylko praca Wildera, jego
terminy i zobowiązania, które należy traktować z największą
powagą. On tego oczekuje i nie przyjmuje do wiadomości, że
inni mają swoje plany i zadania.
- Przecież wiesz, że te ostatnie zajęcia mogą być
decydujące. Prawdę mówiąc, dziwię ci się, że namawiasz
mnie do wagarów. Ciekawa jestem, dlaczego ty nigdy z
niczego nie rezygnujesz - dodała z przekąsem, po czym
ruszyła do łazienki, zamknęła trochę za głośno drzwi i
odkręciła prysznic. Kiedy skończyła toaletę, nie zastała
Wildera w pokoju.
- Mógł przynajmniej posłać łóżko - burknęła pod nosem.
Szybko wygładziła prześcieradła i strząsnęła kołdrę.
Wciągnęła dżinsy, złapała pierwszy z brzegu bawełniany
podkoszulek, chwyciła torbę i zbiegła na parking.
Ze starego volkswagena niewiele dało się wycisnąć, mimo
ż
e Wirginia mocno naciskała pedał gazu. Spóźniona zajechała
pod budynek szkoły i w ostatniej chwili wpadła do sali, w
której odbywały się zajęcia. Szef kuchni jednego z najbardziej
eleganckich ośrodków rekreacyjnych w Dallas omawiał
właśnie całodzienny jadłospis dla osób pragnących zachować
szczupłą sylwetkę.
Charlie Feather spojrzał na Wirginię z widoczną pretensją
- dotychczas była jego najpilniejszą uczennicą i jeszcze ani
razu nie spóźniła się ani nie opuściła zajęć. Wirginii zrobiło
się głupio, ponieważ lubiła Feathera i wiedziała, że dobrze jej
ż
yczy.
Po wykładzie, jak zwykle, odbyły się ćwiczenia. Potem
nauczyciel podszedł do Wirginii i rzekł nie bez przygany:
- Jeśli zapewniasz, że stawisz się punktualnie, to
dotrzymuj obietnicy chociażby we własnym dobrze pojętym
interesie. Chciałem przedstawić cię panu Pierce'owi.
- Przepraszam, ale czy teraz to nie będzie możliwe?
- Za późno. - Charlie Feather wskazał na drzwi. - Musiał
już nas opuścić, inaczej spóźniłby się na samolot. Siła wyższa,
nic nie mogę na to poradzić. Nie można oczekiwać, by pan
Pierce zmieniał plany z powodu jednej uczennicy.
- Jeszcze raz bardzo pana przepraszam. To moja wina.
Zaspałam. Wczoraj wieczorem pomagałam w organizacji
przyjęcia, potem zostałam, by wszystkiego dopilnować, i siłą
rzeczy późno wróciłam.
- Musisz zdecydować, co jest dla ciebie najważniejsze, na
czym ci najbardziej zależy - powiedział nauczyciel. - W
przeciwnym razie nie osiągniesz celu, choćbyś się nie wiem
jak starała.
Odszedł,
zostawiając
Wirginię
przygnębioną
i
niezadowoloną z siebie. Pracowała z całych sił, dokładała
starań, dzięki temu odnosiła sukcesy tam, gdzie innym się nie
udawało. Czy teraz ma pozwolić, by cały ten wysiłek poszedł
na marne? Nauczyciel ma rację. Musi zadecydować, co jest
dla niej najważniejsze i na czym tak naprawdę jej zależy i ani
na chwilę o tym nie zapominać.
Łatwo powiedzieć! Dopóki w jej życiu nie pojawił się
Wilder, miała sprecyzowane plany, wyznaczone cele i dążyła
do nich, przekonana, że prędzej czy później dopnie swego.
Nie brakowało jej uporu ani chęci do pracy. Od kiedy
związała się z Wilderem, przestała kierować swoim życiem,
znalazła się w pewnym zawirowaniu. Kochała, ale nie miała
podstaw, by na tym nie odwzajemnionym uczuciu budować
przyszłość, chociażby szczerze sobie tego życzyła.
Ż
yczenia... Wszystko zaczęło się od nich, a ściślej od
magicznej lampy. Gdyby wybrała pieniądze, prawdopodobnie
nie zostałaby zatrudniona przez Hunnicutów i nie znalazłaby
się teraz w kłopotliwej sytuacji. Najwyraźniej traciła głowę,
skoro zaczynała zaniedbywać coś, na czym jej naprawdę
zależało, czyli pracę.
Ma cały ten galimatias na własne życzenie. Sama, przez
nikogo nie nakłaniana, związała się z Wilderem. Ale teraz
pora wszystko zmienić. Musi spojrzeć prawdzie w oczy: nie
kochał jej i nigdy nie pokocha, jedyne, na co mogła liczyć, to
własny sukces zawodowy.
Rozmyślając o tym wszystkim, nie spiesząc się, jechała do
rezydencji Hunnicutów. Zaparkowała na podjeździe i
energicznym krokiem weszła do domu, jakby podjęła decyzję.
Panią Hunnicut zastała w salonie. Siedziała na bujanym fotelu
w pobliżu okna, zajęta jakąś robótką.
- Wcześnie wróciłaś - zauważyła z zadowoleniem. -
Bardzo mnie to cieszy. Może chwilę porozmawiamy?
Znudziła mi się samotność.
Wirginia przysiadła na kanapie i wzięła głęboki oddech.
- W czwartek odbędzie się wręczenie dyplomów.
Chciałabym zaprosić panią, pana Hunnicuta i Pete'a Majora na
uroczysty obiad wydawany dla absolwentów i ich gości.
Starsza pani odłożyła robótkę i przycisnęła ręce do piersi.
- Wirginio, nie mogę mówić za swego syna ani jego
najlepszego
przyjaciela,
ale
czuję
się
zaszczycona
zaproszeniem i z wielką chęcią je przyjmuję. Gdzie i o której
mam się stawić?
Wirginia podała jej wszystkie szczegóły, a potem zamilkła
ze spuszczoną głową.
- Wydaje mi się, że coś cię gryzie. Możesz być ze mną
szczera - powiedziała zachęcającym tonem pani Hunnicut.
- Chciałabym nazajutrz po obiedzie absolwentów
zakończyć naszą współpracę.
- Pragnęłam, żeby sprawy ułożyły się inaczej. Wiązałam
takie wielkie nadzieje z... - Pani Hunnicut urwała z
westchnieniem. Posmutniała.
Wirginia nie wiedziała, czy starsza pani zdaje sobie
sprawę z tego, że poniekąd się zdradziła. Sama miała mętlik w
głowie, jedna myśl goniła drugą.
- Ja też. - Zmusiła się do uśmiechu. - Ale wszystko, co
dobre, kiedyś się kończy.
- Skoro tak uważasz, moja droga. - Pani Hunnicut
pochyliła głowę nad robótką. - Czy wspominałaś już o tym
mojemu synowi?
- Jeszcze nie - odparła Wirginia - ale zrobię to.
- Będzie rozczarowany. Chyba liczył na to, że
przedłużysz swój pobyt u nas, że może zechcesz jeszcze
trochę tu zostać, podjąć pracę w jakiejś restauracji w mieście.
Wirginia była szczerze zdziwiona. Wilder nigdy nawet nie
napomknął o takiej możliwości. A szkoda, ale teraz już za
późno na zmianę decyzji. Zbyt długo dała się wodzić za nos.
Podniosła się, mówiąc:
- Najwidoczniej nie jest to mi pisane. Długo nie zapomnę
pani dobroci, pani Hunnicut. Pomogła mi pani osiągnąć cel i
nie wiem, jak pani za to dziękować.
- Rozumiem. Musisz kroczyć swoją drogą. Miałam tylko
nadzieję, zresztą tak jak i Wilder, że będziesz chciała z nami
zostać. - Spoglądała na Wirginię swymi mądrymi, brązowymi
oczami, jakby potrafiła zajrzeć w głąb jej duszy. - Jesteś
pewna, że podjęłaś słuszną decyzję?
Wirginia z trudem powstrzymała łzy, które napłynęły jej
do oczu.
- Tak - szepnęła, po czym opuściła salon szybkim
krokiem, jakby ją coś goniło. Jeśli ma się rozpłakać, zrobi to
w czterech ścianach swego pokoju, tak by nikt tego nie
widział.
Rzuciła się na łóżko i schowała twarz w poduszkę. Nagle
uświadomiła sobie, że czuje zapach wody kolońskiej Wildera.
A niech go diabli! Nawet w swoim pokoju nie może uwolnić
się od jego obecności. A czy to zresztą jej pokój? Już od
dłuższego czasu dzieli go z Wilderem prawie każdej nocy.
Właśnie, kochają się w nocy, po kryjomu, a w dzień udają, że
nic ich nie łączy. Czy tego chciała, o tym marzyła, tego sobie
ż
yczyła - żeby ukochany mężczyzna wstydził się lub obawiał
głośno przyznać do związku z nią? Życzenia... Niech diabli
porwą życzenia!
Wilder nie potrafił uwolnić się od myśli o Wirginii.
Rozmyślał o niej podczas roboczej odprawy z Natalie,
zebrania zarządu i konferencji z dystrybutorami ze
wschodniego
wybrzeża,
których
gościli
poprzedniego
wieczoru.
Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu zdarzyło mu się
tak mocno zaangażować. Nie przypominał sobie, by
kiedykolwiek przedtem kobieta odrywała jego uwagę od
spraw zawodowych, by aż tak przejmował się jej nastrojami.
A teraz tak właśnie było.
Dręczyły go wyrzuty sumienia. Dziś rano Wirginia była na
niego zła - widział to w jej spojrzeniu, słyszał w tonie głosu.
Miała powody. Po raz kolejny, choć nie zamierzony
potraktował ją jak zabawkę, dał jej do zrozumienia, że
powinna dostosować się do jego trybu życia, nie wykazał
wystarczającego zainteresowania jej sprawami.
Ubolewał nad swoim zachowaniem i miał świadomość, że
winien jest Wirginii jeśli nie przeprosiny, to przynajmniej
wyjaśnienie.
Ponoć
dobrymi
chęciami
jest
piekło
wybrukowane... Po pracy wyciągnął Pete'a na spotkanie, choć
nie byli wcześniej umówieni, tylko po to, by później wrócić
do domu. Wiedział, że w ten sposób odsuwa sprawę w czasie i
ż
e nie uniknie usprawiedliwienia się przed Wirginią.
- Co za pechowy dzień! - poskarżył się Pete, kiedy
kelnerka odeszła, pozostawiając na ich stoliku dwa kufle piwa.
Umówili się w modnym barze w centrum miasta. Przy
pozostałych stolikach raczyli się piwem mężczyźni w
koszulach i krawatach, marynarki rzucili na oparcia krzeseł.
Sądząc po ich minach, to był okropny dzień dla wszystkich.
- Co się stało?
- Powielarnia nie dostarczyła na czas mojego raportu,
więc nie byłem zaznajomiony z materiałem tak, jak
powinienem. Nowy kongresman z San Antonio postanowił
sprawdzić, czy uda mu się publicznie natrzeć mi uszu. - Pete
pociągnął łyk piwa. - A co u ciebie?
- Stara bieda - burknął Wilder.
- I dlatego postanowiłeś iść na piwo ze swoim bliskim
przyjacielem, zamiast zjeść obiad w jakiejś modnej restauracji
lub pojechać do domu do jednej z najsłodszych istot, jakie
ostatnio widziałem? - Pete uniósł pytająco brwi i zaraz dodał:
- Myślę, że nie.
- I masz rację.
Wilder wiedział, że jego przyjaciel tak długo będzie go
męczył, aż wydobędzie prawdę.
- Powtarzam, co u ciebie? - spytał Pete.
- Praca, praca i nic tylko praca. Właśnie ustalamy budżet,
to prawdziwe piekło.
- Jak zawsze. - Pete rozsiadł się wygodniej. - Chciałbym,
ż
eby moje zmagania z budżetem przypominały twoje. Nie
brakuje ci pieniędzy, nie jesteś tylko pewny, czy lepiej
przeznaczyć je na badania i rozwój czy może na reklamę i
promocję, ewentualnie zwiększenie zatrudnienia. A może
rozdać je biednym, a zarządowi wypłacić premię? Na co się
zdecydować? - Pete zrobił zabawną minę.
- Upraszczasz, stary. Mam swoje problemy, i to wcale nie
mniejsze niż twoje. Nasza firma to nie samograj.
- Dobrze, dobrze, mów, co chcesz, ja wiem swoje. W
takim razie musisz przeżywać jakieś kłopoty osobiste. Z
powodu Grety? Zauważyłem, że nie było jej na przyjęciu.
Wilder uprzytomnił sobie, że nie spotyka się z nią od
ponad trzech miesięcy. Odkąd pojawiła się Wirginia.
- A co u ciebie?
- Cóż, nie będę miał powodów do narzekań, jeśli mi się
uda zainteresować swoją skromną osobą tę twoją nową
sekretarkę.
- Pete uśmiechnął się szeroko. - Jest urocza, a do tego ma
głowę na karku. Cóż za połączenie!
- Mówisz o Wirginii?
- Pewnie, że o Wirginii. Nie zauważyłeś, że wpadła mi w
oko?
Wilder musiał zebrać całą siłę woli, by nie wybuchnąć.
- Nie, chyba nie.
- Myślę, że też się jej spodobałem.
- Dlaczego tak sądzisz? - Wilder ledwie trzymał się na
wodzy.
- Była otwarta i życzliwa. Często się do mnie uśmiechała.
I chyba podoba się jej moje poczucie humoru. Wiesz, że na
ogół kobiety uważają, że mam osobliwe poczucie humoru.
Wirginia do nich nie należy.
- Uważam, że potraktowała cię po prostu uprzejmie, jak
przystało na dobrze wychowaną, znającą swoje miejsce osobę.
- Wilder za wszelką cenę starał się mówić obojętnym
tonem.
- Czyżbyś był zazdrosny?
- Nie jestem zazdrosny! - Tym razem Wilder podniósł
głos.
- Uważam, że Wirginia nie należy do kobiet, które polują
na mężczyzn, a zwłaszcza bogatych mężczyzn. Zachowuje się
naturalnie i sympatycznie w stosunku do wszystkich, i tyle.
- A dziś po południu - ciągnął nie zrażony Pete,
uśmiechając się z zadowoleniem - zadzwoniła i zostawiła
wiadomość mojej sekretarce. Ni mniej, ni więcej, tylko
zaprasza mnie na swoją promocję, na czwartek.
Wilder zmartwiał. Ale z niego dureń! Zupełnie zapomniał,
ż
e w tym tygodniu Wirginia kończy szkołę i może wyjechać,
by podjąć pracę choćby w tym swoim ukochanym Dallas. Parę
razy wspominała mu o takiej możliwości, ale on szybko
wyrzucił tę informację z głowy. Prawdę mówiąc, starał się
zadawać jak najmniej pytań o jej przyszłość, by nie
wyciągnęła z tego wniosku, że mu na niej zależy. Wolał
wierzyć, że sprawa jakoś sama się rozwiąże, a z drugiej strony
pragnął, żeby Wirginia została pod jego dachem. Ale w jakim
charakterze? Był bogatym i wpływowym Wilderem
Hunnicutem, a ona tylko młodą, samotną dziewczyną, która
chciała zostać szefem kuchni.
Jego rozmyślania przerwał Pete:
- Oddzwoniłem, ale już jej nie było, więc tylko
zostawiłem
wiadomość,
ż
e
przyjdę
z
największą
przyjemnością i dziękuję za zaproszenie.
Kelnerka przyniosła jeszcze dwa piwa.
- Ale, ale, musisz znać szczegóły, gdzie i o której to się
odbędzie?
- Przykro mi, że cię rozczaruję, ale nie mam pojęcia. Nie
wspominała dotychczas o rozdaniu dyplomów. Masz pretekst,
ż
eby jeszcze raz do niej zadzwonić - odparł Wilder z
przekąsem.
- Nie bądź taki zgorzkniały, stary. Miałeś okazję, ale z
niej nie skorzystałeś. Teraz moja kolej przekonać się, czy ta
ś
liczna dama zechce, bym rzucił jej swą miłość do stóp.
- Pete, nie błaznuj. Od początku zachowuj się tak, jak
chcesz się zachowywać do końca, w przeciwnym razie nigdy
nie uszczęśliwisz żadnej kobiety.
- Masz rację. Przypuszczam, że ty tak właśnie
postępujesz. Doszedłeś do wniosku, że kobieta od samego
początku powinna znać swoje miejsce i wiedzieć, że może
liczyć tylko na tyle, na ile jej pozwolisz. Dzięki, ale
zaryzykuję i zrobię po swojemu. Przynajmniej nie udaję, że
nie mam wad. Jestem gotów zmienić się na lepsze dla kobiety,
która zawładnie moim sercem. Tobie, drogi przyjacielu, brak
spontaniczności. Boisz się okazać uczucie, żeby ktoś
przypadkiem nie pomyślał, że jesteś słaby.
Wilder się skrzywił.
- Co ty wiesz.
- Znam cię od lat i wiele twoich przyjaciółek wypłakiwało
się na moim ramieniu. Mam dość dobre informacje o tym, jak
traktujesz płeć piękną.
- Nic nie wiesz, stary. Tylko ci się tak wydaje. - Wilder
wstał raptownie i rzucił napiwek na stół. - Muszę wracać do
domu. Obiecałem mamie, że będę dziś wcześniej.
Pete miał wyraźnie speszoną minę.
- Ej, stary, przepraszam, jeśli cię uraziłem. Nie
wiedziałem, że to twój czuły punkt. - Podniósł się ze swego
miejsca i wyciągnął dłoń.
Wilder zmusił się, by ją uścisnąć.
Już wcześniej poruszali ten temat, ale dawniej Wilder
nigdy się nie obrażał. Teraz, chociaż się starał, odczuwał
złość.
- Porozmawiamy kiedy indziej - skwitował oschle i
wyszedł z baru, nie oglądając się za siebie.
Przez całą drogę do domu Wilder próbował zapanować
nad sobą. Włączył komputer i zmusił się do skupienia na
problemach, które oderwałyby jego myśli od pewnej uroczej,
upartej osóbki i uczuć, jakie w nim wzbudza. Kiedy Sammy
zaparkował na podjeździe, Wilder wziął się w garść.
Matkę zastał w salonie. Siedziała w fotelu w pobliżu okna,
na kolanach trzymała robótkę, tak smutnej miny nie widział u
niej od lat. Przystanął zaniepokojony. Kochał i szanował
matkę. Była wierną i lojalną towarzyszką życia ojca,
koleżanką i przyjaciółką swego syna. Obu najważniejszym
mężczyznom swego życia poświęciła wiele starań i uczuć, a
przy tym nie zrezygnowała z samej siebie, własnych
zainteresowań i dążeń.
Nie była już najmłodsza, ale zachowała silną osobowość;
miała skrystalizowane poglądy na wiele spraw i nadal
potrafiła cieszyć się życiem. Miał cholerne szczęście, że wciąż
była obecna w jego życiu.
- Mam nadzieję, że dobrze się czujesz - powiedział,
pochylając się, by pocałować ją w pomarszczony policzek. -
Czy coś cię gryzie?
Podniosła wzrok znad robótki i uśmiechnęła się.
- Cieszę się, że jesteś w domu. Brakowało mi ciebie. -
Spojrzała za okno. - Właśnie myślałam, jak wielką część
swego życia spędziłam tutaj. Gdziekolwiek się odwrócę,
ogarniają mnie miłe wspomnienia związane z twoim ojcem, z
tobą, z moimi marzeniami. - Znów na niego spojrzała, oczy
miała wciąż smutne, choć twarz rozświetlał łagodny uśmiech.
- Ja też pamiętam wiele wspaniałych momentów: wspólne
pikniki i wycieczki, wyprawy z ojcem, długie rozmowy,
ś
więta.
Pani Hunnicut skinęła głową.
- Pamiętam, jak się cieszyłeś, kiedy budowałeś ten dom. -
Rzuciła synowi wymowne spojrzenie. - Miałam nadzieję, że
doczekam chwili, kiedy moje wnuki będą się tu bawiły i... -
Westchnęła. - No, cóż.
- Mamo, daj spokój. Słowo daję, że gdybym spotkał
odpowiednią dziewczynę, natychmiast bym się z nią ożenił.
Choćby dla twojej przyjemności.
- Chciałam tylko... - Potrząsnęła lekko głową. - Chciałam
ujrzeć cię szczęśliwego, zanim odejdę. Wiem, że to egoizm z
mojej strony, ale takie już są matki. Właśnie dziś
postanowiłam obejrzeć się za siebie i zobaczyć, co osiągnęłam
w życiu. Przeżyłam wiele cudownych chwil, Wilderze, ale
większość z nich nastąpiła, kiedy poznałam i poślubiłam
twego ojca. Być z kimś, kogo się kocha i komu się ufa, kto
kocha ciebie i ufa tobie, to prawdziwe szczęście. Nie
mniejszym jest mieć dziecko i patrzeć, jak rośnie na twoich
oczach, dojrzewa, dorośleje, staje się takie, jak się marzyło.
- Chcesz powiedzieć, że jesteś ze mnie dumna?
- Jeszcze jak, mój kochany. Twój ojciec był moją wielką
miłością, ale bez ciebie moje życie byłoby niepełne, puste.
Dowiedziałam się o tym, gdy cię urodziłam.
- I ja też nie będę o tym wiedział, póki się nie ożenię i nie
będę miał dziecka. To chcesz powiedzieć?
- Właśnie.
- Masz kogoś na oku? - spytał żartobliwym tonem,
próbując rozchmurzyć matkę.
- Kpisz ze wszystkiego, ale ty tylko udajesz, że jesteś
zadowolony ze swojego życia osobistego. Kłopot w tym, że
myślisz, że zjadłeś wszystkie rozumy, a tymczasem tak nie
jest. Powinieneś czasem posłuchać kobiety, która już tyle lat
ż
yje na świecie i niejedno widziała, a w dodatku życzy ci jak
najlepiej. Uwierz mi - podkreśliła z mocą pani Hunnicut.
- Zapamiętam to sobie - powiedział Wilder, kierując się
na górę do swojej sypialni.
- Wirginia odchodzi w tym tygodniu! - zawołała za nim
pani Hunnicut.
- Słyszałem - odparł, nie zatrzymując się. - Będzie nam
wszystkim jej brakowało.
- Niektórym bardziej niż innym - zauważyła jego matka.
ROZDZIAŁ 11
Uroczysta kolacja, na którą świeżo upieczeni absolwenci
zaprosili rodziny, przyjaciół i znajomych, została pomyślana
jako sprawdzian ich umiejętności. Młodzi ludzie mieli
opracować oryginalne menu, a następnie przygotować
poszczególne potrawy. Wirginii przypadły przystawki.
Dostała, jak i pozostali koledzy, wolną rękę, przy czym
Charlie Feather zastrzegł sobie możliwość ingerowania w
pracę zarówno Wirginii, jak i innych uczniów. Władzom
szkolnym zależało na tym, by zaproszeni goście byli jak
najlepszego zdania o poziomie szkoły.
W wieczór i poranek poprzedzający przyjęcie z okazji
promocji Wirginia zaanektowała na wiele godzin kuchnię w
rezydencji Hunnicutów. Wypróbowała różne przepisy,
zestawy i kompozycje, starając się przygotować naprawdę
oryginalne i smaczne przystawki. Maggie i pani Hunnicut nie
mogły się nachwalić jesiotra w sosie migdałowym i
najróżniejszych sałatek, którymi je poczęstowała, by poznać
ich opinię.
Wirginia zadawała sobie w duchu pytanie, czy Wilder
pojawi się na przyjęciu. Nie widzieli się od trzech dni i
zastanawiała się, czy to przypadek, czy też Wilder jej unika.
Musiał usłyszeć od matki, że Wirginia nie zamierza
przedłużać pobytu w jego domu i rezygnuje z dalszej pracy.
Jak się zachowa? Sytuacja będzie wymagała od niego decyzji,
jakiejkolwiek decyzji. Chyba po tym, co ich połączyło, nie
zechce potraktować jej jak przygodnej znajomej?
Zakochana Wirginia miała przynajmniej taką nadzieję.
Dlatego też gdy zaczęli się schodzić goście, co chwila
spoglądała na drzwi. W pewnym momencie ujrzała panią
Hunnicut prowadzoną pod rękę przez syna. Towarzyszył im
Pete. Wirginia pamiętała również o Sadie, która na początku
pracy w barze trochę jej matkowała. Znalazła dla niej miejsce
przy stole wydzielonym dla palących.
Lisa, która odpowiadała za to, aby pod koniec posiłku na
stołach znalazły się jak najsmaczniejsze desery, a teraz stała
obok przejętej Wirginii, szepnęła z uznaniem:
- Patrzcie państwo, kto przyszedł! Wilder Hunnicut we
własnej osobie. A ta starsza pani to chyba jego matka. No, no,
moje gratulacje, Wirginio, wiem, że to twój gość. Powinnaś
zostać królową wieczoru. Nie dość, że dwóch właścicieli
pierwszorzędnych
restauracji
w
Dallas
się
tobą
zainteresowało, to jeden z najbardziej rozchwytywanych
kawalerów przyjął od ciebie zaproszenie. Nic, tylko
pozazdrościć!
- A tymczasem mnie zżera trema.
- Dziewczęta, przestańcie plotkować o gościach i bierzcie
się do roboty! Jeszcze nie wszystko gotowe! - Charlie Feather
przy wołał je do porządku. Był równie przejęty jak jego
uczennice.
- Chyba ma rację, zostało jeszcze co nieco do zrobienia -
odezwała się Lisa i dodała: - Złam nogę.
- Ty też - bąknęła machinalnie Wirginia. Spojrzała
jeszcze raz na poważną twarz Wildera, po czym wróciła do
pracy.
W menu figurowało kilka rodzajów przystawek i trzeba
było liczyć się z tym, że każdy z gości może zażyczyć sobie
czegoś innego. Zastanawiała się, dlaczego Wilder ma taką
skwaszoną minę. Czy nękały go jakieś problemy? W końcu
zmusiła się, by przestać o nim myśleć. To ważny moment w
jej życiu, od niego może zależeć, jak potoczy się jej kariera
zawodowa, nie pora teraz zaprzątać sobie głowę mężczyzną,
który nie odwzajemniał jej uczuć.
Wirginia westchnęła. Wiedziała, że Pete się nią interesuje,
i to nawet bardzo. Cóż z tego, skoro ona do niego nic nie
czuje. Owszem, jest miły, zabawny, ma niezwykłe poczucie
humoru i prawdopodobnie okazałby się zgodnym partnerem,
dobrym mężem i ojcem. Ona jednak kocha innego. Wirginia
westchnęła jeszcze raz nad przewrotnością losu i zajęła się
zamówieniami, które zaczęły spływać z sali. W kuchni
zapanowała gorączkowa krzątanina.
- Lepiej wybrać kobietę, która ma ambicje zawodowe -
wyraził swoje zdanie Pete. - To zazwyczaj oznacza, że jest
inteligentna i poradzi sobie ze wszystkim.
- A szczególnie z wychowywaniem dzieci - wtrąciła pani
Hunnicut.
- Jestem dokładnie tego samego zdania. - Pete się
uśmiechnął. - Jedyne, co trzeba zrobić, to przekonać ją, by
zechciała zostać w domu.
- Współczesnym kobietom ani w głowie rezygnacja z
celów, które sobie wytyczyły. Chcą wszystkiego - zauważył
cierpko Wilder.
- A ty jesteś inny? - spytała go matka.
- Nie, ale firma to moje życie. W pewnym sensie ją
stworzyłem. Jej poświęcam wszystko - oświadczył Wilder,
wiedząc, jak nieprzekonująco to zabrzmiało. - Nie mam czasu
na nic innego.
- Bzdura - oświadczyła zdecydowanie jego matka. -
Właściwie obaj nie różnicie się zbytnio od mężczyzn z mojego
pokolenia. Uważacie, że macie prawo wymagać, by kobieta
była na każde wasze skinienie, ale jednocześnie oczekujecie,
ż
e da wam spokój, ponieważ zajmujecie się swoimi
„ważnymi" sprawami. - Na jej twarzy odmalowało się
rozczarowanie, wzrok utkwiła w syna. - Nic dziwnego, że
kobiety szukają sobie bawidamków. Przynajmniej nie mają
wygórowanych żądań i nie trzeba im usługiwać. Gdybym była
młodsza, pokazałabym wam, gdzie raki zimują, drodzy męscy
szowiniści!
Pete zrobił zdumioną minę, ale Wilder przez lata zdążył
przyzwyczaić się do bezpośredniości matki oraz jej poglądów.
Lubiła mieć swoje zdanie o wszystkim i wcale się z tym nie
kryła.
- A wszystko to mówi kobieta, która wierzy w cudowne
lampy. - Wilder zrobił porozumiewawczą minę do Pete'a. -
Nawiasem mówiąc, wolałbym, żebyś jako moja matka
wspierała mnie w poszukiwaniu idealnej partnerki.
-
Uważaj,
ż
ebyś
nie
przedobrzył,
Wilderze.
Niewykluczone, że kiedy znajdziesz taką kobietę, ona cię nie
zechce, ponieważ będzie wolała idealnego mężczyznę, a nie
ciebie.
Pete się roześmiał, a Wilder spytał z udaną pretensją:
- Mamo, czy przypadkiem nie powinnaś być po mojej
stronie?
- Jestem, mój drogi, jestem jak najbardziej - odparła pani
Hunnicut - ale czuję się tam samotnie, ponieważ ciebie tam
nie ma, mimo że powinieneś. Sam sobie rzucasz kłody, pod
nogi.
Rozmowa się urwała, ponieważ podano przystawki.
Wilder i jego matka byli zachwyceni łososiem, a Pete zajadał
z apetytem oryginalnie podanego tatara.
- Czyż ta dziewczyna nie jest zdolna? - rozpływała się
pani Hunnicut. - Dziś ryba smakuje mi jeszcze bardziej, niż
kiedy ją jadłam po raz pierwszy.
- Po raz pierwszy... ? - zaciekawił się Wilder.
- Pozwoliłam jej korzystać z naszej kuchni, ponieważ
chciała wypróbować różne przepisy i wybrać najlepsze. Mnie i
Maggie zaprosiła na degustację - wyjaśniła pani Hunnicut. -
Nie wiedziałeś o tym?
- Nie - odparł krótko Wilder, starając się nie okazać
irytacji.
- Człowieku, gdyby to ze mną taka cudowna istota
mieszkała pod jednym dachem, każdy wieczór spędzałbym w
domu. Mogłaby, nie szczędząc wysiłków, poświęcać się swej
pracy zawodowej i przez dwadzieścia cztery godziny na dobę
próbować swych sił, a ja byłbym najszczęśliwszym z ludzi.
- Póki sam nie stałbyś się królikiem doświadczalnym -
rzucił kąśliwie Wilder.
- Moi panowie, dość tego - wtrąciła stanowczo starsza
pani. - Przywołuję was do porządku. Nie zapominajcie, że
zostaliście zaproszeni na uroczyste przyjęcie. A co do
Wirginii, zgadzam się z Pete'em: byłaby wspaniałą panią
domu i żoną, a zapewne i matką.
Wilder milczał, świadom, że jego matka uważa, choć
głośno tego nie dodała, że Wirginia „byłaby wspaniałą panią
domu i żoną" nie kogo innego, tylko właśnie jego, Wildera
Hunnicuta. To absurd. Wirginia nie była dla niego
odpowiednią kobietą. Taka w ogóle nie istniała. Czyżby? Po
co oszukiwać samego siebie?
Po
wykwintnym
posiłku,
zakończonym
kawą
i
najróżniejszymi deserami, zaczęła się część oficjalna.
Mężczyzna o rumianej cerze podszedł do mikrofonu i
przedstawił się jako Charlie Feather, jeden z nauczycieli, po
czym prosił na podium tegorocznych absolwentów. Wilder nie
mógł oderwać wzroku od Wirginii. Nie uszło jego uwagi, że
kiedy ich dostrzegła, pomimo zmieszania posłała im
promienny uśmiech.
Charlie Feather przedstawił zgromadzonym specjalnych
gości - szefów kuchni i właścicieli najlepszych restauracji w
kraju, od Kalifornii po Connecticut. Do Wildera powoli
docierało, że Wirginia jest jedną z najlepszych absolwentek i
ż
e o pozyskanie jej do swojego zespołu ubiegają się niektórzy
przedstawiciele branży.
Po zakończeniu części oficjalnej kilku restauratorów
podeszło do Wildera. Jedna z pań, właścicielka restauracji w
Los Angeles, była wyraźnie nim zauroczona, opowiadała, że z
wielkim zadowoleniem korzysta z jego komputerów zarówno
w pracy, jak w domu. Wychodząc, wręczyła mu swoją
wizytówkę.
- Zapraszam do siebie na specjalność zakładu -
powiedziała na odchodnym, po czym oddaliła się, kręcąc
zalotnie biodrami.
- No, no, Wilderze, przychodzą i odchodzą, co? - szepnął
Pete.
- Nie wiem, o co ci chodzi.
- Cóż, lepiej zrozum. Inaczej przegapisz życiową szansę. -
Pete odwrócił się i ruszył prosto w stronę Wirginii. Po chwili
rozmawiał z nią i jej koleżanką.
- Muszę iść - powiedział Wilder do matki. Spojrzała na
niego zaskoczona.
- Nie zostaniesz?
- Nie. Jestem umówiony - skłamał, byle jak najszybciej
się wyrwać i nie patrzeć na Pete'a i Wirginię, roześmianych, w
najlepszej komitywie. - Sammy odwiezie cię do domu. Do
zobaczenia.
- Sprawiasz mi zawód, mój drogi, cały czas miałam
nadzieję, że dobrze cię wychowałam.
- I wcale się nie mylisz. - Pocałował ją w czubek głowy. -
Jestem już dużym chłopcem, mamo, bardzo dużym i
samodzielnym - powiedział i odszedł. Nie na tyle jednak, by
nie usłyszeć uwagi matki.
- Cóż, też bym tak myślała, gdybyś ciągle nie udowadniał
czegoś wprost przeciwnego.
Uciekał, jakby go ktoś gonił. Tak bardzo pragnął porwać
Wirginię w ramiona i uprowadzić gdzieś, gdzie mogliby
zostać zupełnie sami. Chciał, by stanowiła jego wyłączną
własność. Spalało go pożądanie.
Kiedy Wirginia dotarła do domu nad Lick Creek, była
zmęczona, ale pełna entuzjazmu. Złożono jej bardzo
atrakcyjną ofertę. Wprost nie mogła uwierzyć swemu
szczęściu.
Po części oficjalnej jej nauczyciel i mistrz Charlie Feather
przedstawił ją kilku specjalnym gościom. W rezultacie padło
parę interesujących propozycji, z których najbardziej
spodobała jej się ostatnia - pięciogwiazdkowy hotel w Dallas
oferował posadę zastępcy szefa kuchni w restauracji. Nie
wypadało jej zostawić rozmówców, od których tak wiele
zależało. Dlatego też do stolika, przy którym zasiedli
Hunnicutowie i Pete, dotarła dopiero pod koniec przyjęcia. Już
wcześniej kątem oka zauważyła, że Wilder opuścił salę, ale
duma nie pozwoliła jej spytać, dokąd poszedł, choć czuła cierń
w sercu. Oto mężczyzna, na którym naprawdę jej zależało, nie
raczył osobiście pogratulować jej sukcesu. Wielka szkoda!
Pani Hunnicut była szczerze uradowana jej sukcesem; Pete
zaproponował, by wybrali się gdzieś, by to uczcić.
Wirginia podziękowała za zaproszenie, a kiedy Pete
poszedł do baru po drinki, usiadła obok pani Hunnicut.
- To dla ciebie - powiedziała starsza pani, wręczając jej
czek. - Proszę, byś przyjęła te pieniądze, to prezent. - Ujęła
Wirginię pod brodę, by spojrzeć jej prosto w oczy. - Nie mam
córki, ale gdybym miała, chciałabym, by była taka jak ty.
Masz charakter, Wirginio, a podziwiam to u każdego, a
szczególnie u kobiety. Nie liczysz na innych, tylko na siebie,
nie boisz się pracy, i jesteś uczciwa. Każda matka byłaby
dumna z takiej córki.
Wirginii napłynęły łzy do oczu, wzruszyła ją dobroć i
szlachetność pani Hunnicut. Zamrugała szybko, by się nie
rozpłakać.
- Dziękuję. Nie wiem, co takiego zrobiłam, że zasłużyłam
w pani oczach na tak pochlebną opinię. Jest dla mnie bardzo
cenna, tym bardziej że pochodzi z ust tak wspaniałej osoby.
- Nie przesadzajmy. Oczywiście co do mojej osoby. -
Starsza pani podniosła się zza stołu. - Pora wracać do domu.
Sammy nas zawiezie.
- Muszę zostać i pomóc kolegom posprzątać.
- Wilder ma jakieś ważne spotkanie - powiedziała pani
Hunnicut, nie pytana. - Wróci późno.
Wirginia posmutniała i wcale nie starała się tego ukryć.
Jakie znaczenie ma stan jej uczuć? Kogo to obchodzi?
- Domyśliłam się.
- Przykro mi.
- Mnie też. - Uścisnęła starszą panią. - Jeszcze raz za
wszystko bardzo dziękuję. Nie wiem, czy się zobaczymy,
ponieważ wyprowadzę się rano.
- Dokąd się wybierasz?
- Przyjęłam ofertę w Dallas. Będę zastępcą szefa kuchni.
Na razie zamieszkam w hotelu. Zaczynam pracę w przyszłym
tygodniu.
- Przyślij mi swój adres, jak tylko się urządzisz. Wiedz, że
spodziewam się długich listów, w których będziesz mi
opisywać, co u ciebie nowego. - Pani Hunnicut przewiesiła
sobie torebkę przez ramię. - Do zobaczenia rano, nie
wypuszczę cię bez pożegnania. - Wolnym krokiem, nie
spiesząc się, opuściła salę i zniknęła w drzwiach
prowadzących do holu.
- Dokąd poszła pani Hunnicut? - spytał Pete, pojawiając
się obok Wirginii z dwoma kieliszkami szampana.
- Do domu - odparła krótko, by się nie zdradzić z
uczuciami. - Pete, chodźmy gdzieś, dobrze? Gdzieś, gdzie jest
mnóstwo ludzi, którzy nas nie znają.
Pete się uśmiechnął.
- Nie znajdziesz lepszego przewodnika i towarzysza.
Odstawiwszy kieliszki, ujął ją pod ramię i wyprowadził z sali.
Przed budynkiem odszukali jego BMW.
Pojechali do centrum. Zostawili samochód na parkingu, po
czym ruszyli śródmiejskim pasażem, gdzie roiło się od
turystów. Spacerowali pomiędzy nimi, rozmawiając od
niechcenia i słuchając muzyki dobiegającej przez otwarte
drzwi lokali. Miejscowe zespoły miały niezmiennie nadzieję
zainteresować sobą jakiegoś przejezdnego z branży. Potem
wstąpili do cukierni na lody.
- Jest ktoś, kto zawładnął twoim sercem, prawda? - spytał
bez ogródek Pete, gdy siedzieli przy stoliku.
Nie wiedziała, co odpowiedzieć, wahała się. W końcu
wybrała prawdę.
- Tak.
- Rozumiem - powiedział wolno. - A czy ten ktoś czuje to
samo co ty?
- Nie - odparła lakonicznie.
- Czy to Wilder?
- Czy to przesłuchanie? - spytała w odpowiedzi Wirginia.
- Nie denerwuj się. - Pete dotknął jej ramienia, jakby ją
chciał uspokoić. - Bardzo się tobą interesuję, ale to nie
oznacza, że zamierzam stawiać cię w niewygodnej sytuacji.
Wiem, że wyjeżdżasz z Austin. Pamiętaj, że jeśli
kiedykolwiek zechcesz się ze mną spotkać, wystarczy
zadzwonić. Przyjadę, gdziekolwiek będziesz.
- Pete... - zaczęła Wirginia.
Położył jej palec na ustach i uśmiechnął się.
- Nic teraz nie mów. Na nic nie liczę. Chce cię tylko
zapewnić, że masz we mnie przyjaciela.
Ich usta się zetknęły. Był to nadspodziewanie słodki
pocałunek. Jak balsam na obolałe serce.
- Dziękuję - powiedziała cicho. - Chciałabym tylko... -
Urwała. Wystarczy. Narobiła dosyć kłopotu, nie formułując
precyzyjnie swoich życzeń.
- Nie martw się. Nie zraniłaś mi serca, chociaż muszę
przyznać, że moje ego doznało niewielkiego uszczerbku. -
Objął ją w pasie i ruszyli w stronę samochodu. - Ale, jak
wiadomo, od tego się nie umiera - dodał swoim zwykłym
ż
artobliwym tonem.
- Dobrze wiedzieć, że tak łatwo można o mnie zapomnieć
- odparła, ale poczuła ulgę. Pete był taki sympatyczny i
przyjacielski; nie chciała, by cierpiał.
Dotarła do domu dopiero po pierwszej w nocy, ponieważ
rozmawiali jeszcze z Pete'em w samochodzie, gdy odwiózł ją
pod rezydencję Hunnicutów. Wirginia wślizgnęła się na górę,
ale była zbyt spięta, by położyć się do łóżka i usnąć. Zaczęła
się pakować. Nie zajęło jej to dużo czasu. Poprosi, by
przysłano jej później to, co się nie zmieści w bagażniku
samochodu. Siedziała potem na balkonie, póki świt nie
pobielił ścian kanionu.
Gdy zeszła na dół, dowiedziała się od pani Hunnicut, że
Wilder nie wrócił na noc do domu.
- Nie wiem, co się z nim dzieje. - Starsza pani nie kryła
niepokoju. - Wcześniej nie znikał. To nie w jego zwyczaju, nie
zostawiać wiadomości i narażać innych na zdenerwowanie.
- Zawsze odpowiedzialny? - rzuciła z sarkazmem
Wirginia, choć wiedziała, że akurat brak odpowiedzialności
nie należał do wad Wildera. Raczej zimne serce, dodała w
myślach, rozgoryczona. Pilnował, żeby się nie spóźniać na
spotkania i żeby matka miała zapewnioną odpowiednią
opiekę. To on nalegał na zachowanie środków ostrożności,
kiedy się kochali.
- Tak. Zawsze odpowiedzialny - zgodziła się pani
Hunnicut. - Czasami miałam pretensje, że nigdy nie zrobił
niczego pod wpływem chwili, że jest za mało spontaniczny,
impulsywny. Ale teraz, kiedy tak postąpił, nie wiem, czy mi
się to podoba.
- Jestem pewna, że nic mu nie jest - zapewniła ją
Wirginia. - To duży chłopiec, pani Hunnicut. Gdyby pani tu
nie było, nigdy by się pani nie dowiedziała, że spędził noc
poza domem.
- Ani ty.
- Bardzo się cieszę, że panią poznałam. Dziękuję za
pomoc i wsparcie. - Pochyliła się i uścisnęła ją czule. - Proszę
na siebie uważać.
- Chyba masz rację. Mój syn jest dorosły, a ja nie
powinnam wtrącać się do jego spraw.
Wirginia pożegnała się z panią Hunnicut, obiecując, że na
pewno napisze, i pośpiesznie odjechała, jakby się już nie
mogła doczekać, kiedy zza horyzontu wyłoni się Dallas.
Wirginia,
jadąc
autostradą
międzystanową
numer
trzydzieści, rozpamiętywała koleje znajomości z Wilderem i
starała się zrozumieć, dlaczego tak ją potraktował. Na myśl o
tym, że nie tylko się z nią nie pożegnał, ale wręcz jej unikał
przez te kilka ostatnich godzin, rozpłakała się jak dziecko. Z
ż
alu nad sobą, nad nie spełnionym uczuciem, nad
przewrotnym losem.
Nie przestała ronić łez w drodze do hotelu, już na miejscu,
w Dallas. Czuła się nieszczęśliwa i oszukana.
W pokoju hotelowym znowu z jej oczu trysnęły łzy.
Przepłakała niemal całą noc.
Rano, kiedy ujrzała swe odbicie w lustrze - bladą cerę,
cienie pod oczami - ogarnął ją gniew. Ona tu rozpacza,
zamiast nabrać sił przed pierwszym spotkaniem z nowym
przełożonym, a w tym czasie Wilder Hunnicut miło spędza
czas i zapewne nie poświęci jej nawet jednej myśli.
- Niech cię diabli, Wilderze Hunnicutcie! Nie odważyłeś
się na wspólne życie ze mną, i Bóg z tobą.
Doprowadziła się do porządku i opuściła pokój, by zjeść
ś
niadanie z dyrektorem hotelu.
Wilder siedział w swoim gabinecie i nie widzącym
spojrzeniem spoglądał przez okno. Za kilka godzin Wirginia
wyjedzie do Dallas, a jego życie wróci w utarte koleiny, stanie
się takie, jakie było, zanim się pojawiła - ustabilizowane,
uporządkowane, bez nadmiernych emocji... bez miłości.
Wilder wyszedł z biura, dopiero gdy zegar wybił południe.
Pojechał do domu i nie witając się z nikim, położył do
łóżka. Spał do wieczora, a potem wybrał się na bal
dobroczynny. Towarzyszyła mu Greta, niezmiennie urodziwa
i zalotna. Spotkali masę znajomych. Zbyt zmęczony, by silić
się na grzeczność, polecił Sammy'emu odwieźć ją do domu.
Kiedy Wilder w końcu wrócił do rezydencji, poszedł na
górę do swojej sypialni, nalał sobie kieliszek wina, wyszedł na
balkon i spojrzał na księżyc - a potem na inny balkon. Był
pusty.
Uświadomił sobie, że okłamał jedyną osobę, której
przysiągł zawsze mówić prawdę - siebie. Zakochał się - a nie
chciał przyjąć tego do wiadomości. Nie podobał mu się stan
uzależnienia od innej osoby, ataki zazdrości, niepewność,
huśtawka uczuć.
Pokochał Wirginię na przekór wszystkiemu, niejako
wbrew własnym zasadom i wymaganiom, jakie zwykł stawiać
swym partnerkom. A mimo to lub dlatego ją kochał.
Ś
wiatło księżyca padało na jego twarz, odbijając się we
łzach, które płynęły po policzkach.
W tej chwili Wilder był najbardziej samotnym
człowiekiem na świecie.
ROZDZIAŁ 12
Wilder postąpił w charakterystyczny dla siebie sposób:
poszukał zapomnienia w pracy. Nie dało to jednak rezultatów.
Nie potrafił pozbyć się myśli o Wirginii, wciąż miał ją przed
oczami: znużona i zarumieniona leży na łóżku po chwilach
miłosnych uniesień, oparta o balustradę stoi na balkonie w
przewiewnej koszuli nocnej, trzymając w dłoni kieliszek wina,
zaaferowana zdaje jego matce relację z powierzonych jej
zadań. I tak bez końca. Ogromnie mu jej brakowało.
Pani Hunnicut nic nie mówiła na temat Wirginii; patrzyła
tylko na syna ze zrozumieniem, domyślając się jego stanu
ducha.
Po dwóch tygodniach szaleńczej pracy Wilder postanowił
bardziej skutecznie stłumić tęsknotę. Nalegano na niego, by
wziął udział w jakiejś prestiżowej imprezie w Muzeum Sztuki.
Zadzwonił do dziewczyny, którą poznał w ubiegłym tygodniu,
i spytał, czy zgodzi mu się towarzyszyć. Była w siódmym
niebie i natychmiast powiedziała „tak" To połechtało jego
dumę, ale nie wypełniło pustki w sercu. Czuł się podle, jakby
oszukiwał Wirginię.
Spóźniony, wychodził już na umówione na spotkanie, ale,
swoim zwyczajem, zaszedł do salonu, by pożegnać się z
matką. Zastał ją w fotelu przy oknie. Wyglądała na
zamyśloną.
- Wspominasz Wirginię, zgadłem, prawda?
- Tak.
- Powinniśmy jej zaproponować stanowisko szefa naszej
kuchni, może by się skusiła - próbował żartować, ale sam
zdawał sobie sprawę, że wypadło to dość żałośnie.
Pani Hunnicut się nie roześmiała.
- Może. Ale to nie mnie doskwiera głód, tylko tobie.
Wilder wybiegł z domu, lecz nie wsiadł do samochodu,
machnąwszy ręką na spotkanie. Dobrze znaną ścieżką ruszył
na urwisko nad strumieniem, do miejsca, które tak lubił i które
zawsze dobrze go usposabiało do świata.
Musiał przyznać, że matka posłużyła się trafnym
określeniem. Tak, dojmująca potrzeba obecności Wirginii,
odczucia jej bliskości, stała się dla niego równie dotkliwa jak
głód czy pragnienie.
Co on najlepszego wyprawia? Pozwala Wirginii wyjechać
bez pożegnania i nawet nie próbuje się z nią skontaktować,
siedzi po uszy w papierach albo umawia się z jakąś kobietą, na
której mu w ogóle nie zależy...
Nie raczył porozmawiać z Wirginią o ich związku, ani
jednym słowem nie zdradził, co do niej czuje, trzymał ją w
niepewności, a jednak miał nadzieję - na przekór wszystkiemu
- że z nim zostanie. Na czym opierał swe rachuby? Cóż za
zarozumiały głupiec z niego!
Ten stan rzeczy nie mógł trwać dłużej. Wilder postanowił
jak najszybciej zobaczyć się z Wirginią; powiedzieć jej, jak
bardzo mu na niej zależy; dowiedzieć się, co sądzi o ich
znajomości, co do niego czuje. Może wcale nie pragnęła tej
pracy, wyjechała, ponieważ on milczał na temat przyszłości, a
sama nie chciała się narzucać?
Do diabła, czy nie potrafi spojrzeć prawdzie w oczy?
Kocha Wirginię. A czy i ona się w nim nie zakochała? Czy
inaczej zgadzałaby się na ich spotkania, byłaby taka czuła i
oddana? Należała do osób upartych i ambitnych, a zarazem
była szczera i bezpośrednia, niezdolna do intryg i oszustwa.
Stchórzyłeś, stary, strach cię obleciał. Bałeś się
uciążliwości stałego związku i zostałeś z niczym, a mogłeś
być szczęśliwy. Pora przyznać się do błędu i dać szansę
miłości...
Dwa dni później Wilder stał w rozległym holu
ekskluzywnego hotelu w centrum Dallas. Obok niego
przechodzili liczni goście. Niektórzy wyglądali na turystów,
inni, bardziej elegancko ubrani, na biznesmenów. Przez
ogromne
szklane
drzwi
widać
było
obszerną
salę
restauracyjną, w której część stolików była już zajęta. Obok
znajdowało się wejście do nocnego baru.
Przed przyjazdem Wilder posłał Wirginii tuzin róż i
bilecik, w którym napisał, że wybiera się do Dallas i chce się z
nią spotkać. W rezultacie umówili się na dziewiątą wieczór w
restauracji hotelowej. Wilderowi musiała na razie wystarczyć
do szczęścia świadomość, że Wirginia go nie skreśliła. Jeszcze
nie.
Czekając na stolik, Wilder przysłuchiwał się stojącej obok
parze, która nie mogła się nachwalić przystawek podawanych
przez tutejszą kuchnię. Napuszył się jak paw. To zasługa
Wirginii. Przyjemnie było słyszeć takie pochwały, ale
jednocześnie uświadomił sobie, że w ciągu zaledwie dwóch
tygodni wyrobiła sobie markę. Musi jej bardzo zależeć na tej
pracy. Czy w tej sytuacji może jej proponować porzucenie jej,
skoro zaczęła odnosić sukcesy? Opadły go dawne
wątpliwości. Czy Wirginia, spragniona samodzielności i
niezależności, zgodzi się zmienić swoje plany? Miał przecież
zamiar poprosić ją o rękę. Kelner dotknął jego ramienia.
- Pański stolik jest gotów. Przyniosę panu coś do picia.
Kiedy Wilder usadowił się wygodnie, kelner poinformował
go, że szefowa kuchni sama wybrała dla niego potrawy.
- Rozumiem. Czy mogę coś zmienić, jeśli menu kolacji
nie będzie mi odpowiadało?
- Niestety nie, proszę pana - odparł z powagą kelner.
Najpierw były przystawki - Wilder nigdy wcześniej nie jadł
tak oryginalnie pomyślanych i wykonanych specjałów. Były
wyśmienite. Czy Wirginia zamierzała nakarmić go wspaniałe,
ale się nie pokazać? W miarę jak jej nieobecność się
przeciągała, ogarniała go coraz większa niepewność, tak obca
jego naturze.
Po zupie rakowej podano mu medalion z polędwicy, a
następnie sery i deser. Wszystko smakowało wybornie, kelner
był grzeczny, wino dobrane idealnie. Potraktowano Wildera
jak honorowego gościa, brakowało tylko gospodyni wieczoru.
Przy kawie zaczęła go ogarniać irytacja. Wirginia
lekceważyła go wystarczająco długo. Postanowił, że jeśli się
nie pokaże, on jej poszuka. Pojawił się kelner.
- To od szefowej kuchni - poinformował uprzejmie i
wręczył Wilderowi liścik.
Wilder zajrzał do środka pełen obaw, że znajdzie w nim
słowa ostatecznego pożegnania. Z ulgą odkrył, że niczego
takiego tam nie ma. Wirginia napisała: „Jeśli na mnie
zaczekasz, wkrótce do ciebie dołączę".
- Proszę powtórzyć, że będę tutaj - zwrócił się do kelnera.
Kiedy podeszła niemal bezszelestnie do stolika, zauważył, że
zmizerniała. Musiała zapewne bardzo dużo pracować.
Biedactwo, pomyślał Wilder z czułością. Wstał, pocałował
Wirginię lekko na powitanie, żałując, że nie może wziąć jej w
ramiona. Odsunęła się, zanim mógł ją objąć, dając mu tym
samym do zrozumienia, by zachował dystans.
Usiedli, a kelner postawił przed nimi filiżanki ze świeżą,
aromatyczną kawą.
- Jak sobie radzisz? - zagadnął Wilder. - Wyglądasz na
zmęczoną.
- Dziękuję, dobrze - odparła. - Mam sporo pracy. To są
początki i powinnam się wykazać. Ty też nie najlepiej
wyglądasz.
- Usychałem z tęsknoty za tobą - przyznał od razu. Udała,
ż
e nie słyszy.
- Po co te kwiaty?
- Ponieważ na nie zasługujesz, a nigdy ci ich nie
dawałem, kiedy miałem okazję.
- A wizyta?
- Byłem w tych stronach i chciałem zobaczyć, jak sobie
radzisz - skłamał. Nie zamierzała mu pomóc. Nagle ogarnął go
niepokój, że zabraknie mu odwagi, że znowu stchórzy.
- Znalazłeś już idealną kobietę? - spytała, siląc się na
ż
artobliwy ton.
- Tak. A ty mężczyznę swego życia? - Tak.
Stało się to, czego się obawiał. Spóźnił się, pozwolił jej
wyjechać bez rozmowy, bez pożegnania. Ona zrozumiała, że
tym samym z nią zrywa, spotkała kogoś innego i
zaangażowała się. A zatem to koniec. Stracił ją bezpowrotnie,
i to przez własną głupotę i tchórzostwo.
- Czy to Pete? - ośmielił się spytać.
- Nie.
- Ktokolwiek to jest, obojgu wam należą się gratulacje -
powiedział gorzko. - Mam tylko nadzieję, że będziesz
szczęśliwa.
- Kiedyś na pewno tak - odparła dość tajemniczo. - Czy
kolacja ci smakowała?
- To była prawdziwie królewska uczta.
- Cieszę się. To na koszt firmy.
- Przypuszczam, że powrót ze mną do Lick Creek nie
wchodzi w rachubę? - spytał nieśmiało.
- Po co, Wilderze? Co miałabym robić, gdybym wróciła z
tobą?
Nie mógł jej powiedzieć tego, co pragnęła usłyszeć.
- Mogłabyś gotować.
- Dzięki, ale marzy mi się inna klientela.
- Mogę ci znaleźć pracę wszędzie, gdzie zechcesz.
Uniosła głowę.
- Sama mogę sobie znaleźć pracę tam, gdzie chcę.
- Wirginio, czego ode mnie oczekujesz? Powiedz to
głośno, a ja ci odpowiem, czy mogę ci to dać. No, śmiało.
Wirginia wstała, patrząc na niego ze smutkiem.
- Jeśli muszę ci o tym mówić, Wilderze, nie warto prosić.
- Przez chwilę stała niezdecydowana. - Muszę wracać do
kuchni. Proszę, powiedz swej matce, że tęsknię za nią, i mam
nadzieję, że dobrze się czuje.
- Spakowała się i w przyszłym tygodniu wraca do siebie.
Już nie może wytrzymać bez brydża, nie mówiąc o
ukochanych księgarniach. Bardzo by chciała, żebyś ją
odwiedziła.
Wirginia się uśmiechnęła.
- Może kiedyś.
Nie chciał, żeby odeszła, żeby go zostawiła, wciąż liczył
na to, że lody pękną, że Wirginia szepnie tylko słówko, a
wtedy on otworzy przed nią serce.
- Mogę cię odwieźć do domu? - spytał z nadzieją.
- Lepiej nie. - Nagle Wirginia pochyliła się i pocałowała
go lekko w usta. Muśnięcie jej warg było jak dotyk promienia
słońca. Zanim wyciągnął ręce, by ją przygarnąć i zamknąć w
objęciach, wyprostowała się i cofnęła. - Uważaj na siebie,
Wilderze - powiedziała. - Jak zawsze życzę ci wszystkiego
najlepszego.
A potem odeszła.
Wilder siedział bez słowa, patrząc tam, gdzie jeszcze
przed chwilą stała Wirginia. Nie rozumiał, co się stało.
Przecież przyjechał oświadczyć się Wirginii, wyznać, jak
bardzo jej potrzebuje i jak mocno kocha. Dlaczego w ostatniej
chwili zabrakło mu odwagi? Dlaczego pozwolił, by jej chłód
go zmroził? Dystans, z jakim Wirginia się do niego odnosiła,
był przecież uzasadniony. Powinien go przełamać, sprawić, by
mu uwierzyła.
Zdruzgotany podniósł się powoli od stolika. Nic tu po
nim, pora wracać do domu. Tylko jak będzie dalej żył bez
Wirginii, nawet bez nadziei, że kiedyś zmieni zdanie i wróci
do niego?
Wirginia przewracała się w łóżku z boku na bok - sen nie
nadchodził. Rozgorączkowana, powtarzała w myślach jedno
pytanie: Dlaczego tak się stało? Wilder przyjechał do Dallas
specjalnie po to, by się z nią spotkać - domyśliła się tego od
razu. A mimo to rozstali się z niczym, ponieważ znowu nie
odważył się mówić szczerze, znowu zdał się na jej inicjatywę.
Wstała i ostrożnie odpakowała magiczną lampkę, którą
otrzymała od pani Hunnicut, i nie omieszkała zabrać ze sobą
do Dallas. Pozostało jej jedno, ostatnie życzenie. Musi
dołożyć starań, by sformułować je właściwie. Kochała
Wildera i chociaż bardzo cierpiała z jego powodu, pragnęła,
ż
eby był szczęśliwy. A nie będzie szczęśliwy, dopóki nie
pokocha kobiety na tyle mocno, by mur obaw, niechęci,
którym się otoczył, runął raz na zawsze. Pogodziwszy się z
utratą Wildera, wypowiedziała życzenie:
- Niech Wilder Hunnicut znajdzie odpowiednią kobietę,
która da mu szczęście, kobietę, którą obdarzy całym swym
uczuciem, kobietę, która sprawi, że przestanie bać się miłości.
Wirginia nigdy w życiu nie pracowała tak ciężko i miała
pełną świadomość, dlaczego tak postępuje. Oczywiście
zależało jej na wyrobieniu sobie jak najlepszej opinii u
przełożonych - stała przecież na początku swej drogi
zawodowej. Nie musiałaby jednak przesiadywać w restauracji
tylu godzin, gdyby nie chciała zapomnieć o Wilderze. Do
pewnego stopnia to się jej udało: w ciągu długiego dnia pracy
skupiała się na bieżących sprawach.
Nie miała władzy nad swymi snami - w nich Wilder
pojawiał się co noc, tyle że zakochany w niej do szaleństwa.
Dwa tygodnie po wizycie Wildera zwrócono się do
Wirginii o przygotowanie bardzo ważnego prywatnego
przyjęcia. Po raz pierwszy spotkał ją ten zaszczyt i
postanowiła dołożyć wszelkich starań, by sprostać zadaniu.
Spędziła trzy dni nad opracowywaniem menu. Dwa dni
później znalazła w swej poczcie wiadomość, że zostało
zaakceptowane i może rozpocząć przygotowania do przyjęcia,
które miało się odbyć za pięć dni. Ogarnęła ją duma - nie tylko
przyjęto jej propozycję, ale pozostawiono decyzje w kwestii
kupna produktów, wyboru pomocników, nie mówiąc już o
samym gotowaniu. Zamierzała podjąć wyzwanie i nie zawieść
zaufania.
Wysiłek i starania stokrotnie się Wirginii opłaciły. Była
mile zaskoczona, że wszystko przebiega tak gładko - potrawy
były gotowe i podane na czas, kelnerzy uwijali się jak w
ukropie, uprzedzając życzenia gości, pomoce kuchenne nie
leniły się i sprzątały na bieżąco. Wirginia wymknęła się do
pokoju na zapleczu, gdzie pracownicy przychodzili odpocząć.
Tak by chciała podzielić się swym sukcesem z Wilderem.
Usłyszeć od niego słowa uznania, porozmawiać z nim,
pożartować... Zapragnęła wtulić się w jego ramiona, odnaleźć
w nich spokój i miłość...
- Dziewczyno, przestań roić, zejdź na ziemię. Życzenia
się nie spełniają - powiedziała do siebie.
- Odnoszę wrażenie, że się mylisz - rozległ się czyjś cichy
głos.
Wilder. To niemożliwe! On - tutaj? Wirginia odwróciła się
wolno w obawie, że to przywidzenie. Tak bardzo pragnęła
zobaczyć Wildera. Był tu, jak najbardziej rzeczywisty. Jak
zawsze elegancki, stał niedbale oparty o framugę drzwi i
wpatrywał się w Wirginię pełnym pożądania wzrokiem.
- Co ty tu robisz? - wyrwało jej się.
- To przyjęcie wydane przez moją matkę. To zrozumiałe,
ż
e znalazłem się z gronie jej gości. - Uśmiechnął się. - To był
jedyny sposób, by się z tobą spotkać. Nie mogłem już dłużej
czekać. Czas ucieka, a mnie się spieszy.
Wirginia była oszołomiona.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Wiesz aż za dobrze. Proszę, byś uratowała mnie przed
losem gorszym niż śmierć.
- To znaczy?
- Życiem bez ciebie.
Wirginia spojrzała z niedowierzaniem.
- Nigdy nie masz dosyć, prawda?
- Jeśli mówisz o miłości, odpowiedź brzmi „tak". Kocham
cię, Wirginio Gallagher. Jesteś mi niezbędna do życia jak
powietrze. Proszę, wróć do mnie.
Wirginia nakazała sercu, by się uspokoiło, by przestało
galopować jak szalone. Na próżno.
- Czy to żart? - spytała.
- Nigdy nie byłem bardziej poważny niż teraz - odparł
Wilder.
Poczuła się zakłopotana, zdezorientowana.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi tego wcześniej, w Austin?
Dlaczego milczałeś, choć wiedziałeś, że szykuję się do
wyjazdu? A ta kolacja w hotelowej restauracji? Przyjechałeś
specjalnie do Dallas i pozwoliłeś, byśmy rozstali się z niczym.
- Obleciał mnie strach - przyznał Wilder. - Nie
wiedziałem, w którą stronę się odwrócić, by uciec od
męczarni, jakie mi zadawałaś.
- Sam je sobie zadawałeś - poprawiła go. Wilder nie
zaprzeczył.
-
Wiem.
Zawsze
panowałem
nad
wszystkim,
kontrolowałem swoje życie. Nigdy przed nikim nie musiałem
się z niczego tłumaczyć. Potem pojawiłaś się ty i wszystko się
zmieniło. Straciłem panowanie nad sytuacją... Doszło do tego,
ż
e opuściłem się w pracy! Wszystko dlatego, że ciągle
myślałem o tobie. - Podszedł bliżej i przykucnął obok jej
krzesła. - Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje, nie miałem
pojęcia, jak powinienem się zachować, więc zrejterowałem.
Gdy się rozpatrzyłem w sobie, w swoich uczuciach, ciebie już
nie było. Dopiero gdy cię straciłem, zrozumiałem, że nie
potrafię i, co ważniejsze, nie chcę bez ciebie żyć.
- Ja... - Wirginia nie była w stanie sformułować zdania.
Położył dwa palce na jej wargach.
- Nic nie mów, chyba że chcesz powiedzieć, że mnie
kochasz.
Wirginia nabrała głęboko powietrza. To było łatwe.
- Kocham cię - szepnęła.
- Ja też cię kocham. Kocham cię całym sercem. Proszę,
wyjdź za mnie i wróć ze mną do Austin. Uczyń mnie
szczęśliwym.
Wirginia była głęboko przekonana, że nigdy wcześniej
Wilder nikogo o nic nie prosił z taką determinacją. Jego słowa
nabierały przez to jeszcze większej wagi.
- Dobrze - powiedziała. - Zostanę twoją żoną, skoro tego
chcesz i skoro mnie kochasz. Nie mogłabym żyć z dala od
ciebie, Wilderze, zawsze pragnęłam jedynie twego szczęścia.
Objęli się i pocałowali, momentalnie odnajdując tę
niezwykłą bliskość, która ich połączyła. Wilder tulił Wirginię
tak, jakby nigdy już nie chciał wypuścić jej z ramion. Całował
ją z pasją, stęskniony, zakochany, szczęśliwy.
Kiedy się odsunął, Wirginia z trudem odzyskała oddech.
W głowie jej się kręciło od tego wszystkiego. Pragnęła tego,
ale nigdy nie myślała, że jej życzenie się spełni.
- Przypuszczam, że wiesz, co robisz.
- Nie mam pojęcia - mruknął, znów obsypując
pocałunkami jej policzki, czoło, szyję.
- Wiesz, że wolałabym nie ograniczać się do roli pani
domu. Zależy mi na mojej pracy, tym bardziej że początki
okazały się obiecujące i być może mogłabym do czegoś dojść
w swoim zawodzie.
- Powinienem wiedzieć - przytaknął. Oczy mu się śmiały.
- Nie zechcesz dla mężczyzny zrezygnować z kariery
zawodowej.
- A ty zrobiłbyś to dla kobiety?
- Nie - oświadczył zdecydowanie. - Żadne z nas z niczego
nie będzie musiało rezygnować. Nie chcę, żebyś się dla mnie
zmieniała, chcę, żebyś była taka, jaka jesteś. Taką cię
pokochałem.
Radość przepełniła jej serce.
- W takim razie masz szczęście, młody człowieku. Tylko
głupia kobieta nie przyjęłaby propozycji na takich warunkach.
A śmiem twierdzić, że nie jestem głupia.
Wilder roześmiał się, a potem powiedział:
- Z całą pewnością. Zatem umowa stoi. Nie zapominaj o
tym. Jesteśmy po słowie.
EPILOG
Amelia Worthier pochyliła się, by nałożyć na talerz
jeszcze jedną przystawkę.
- Są wyborne - powiedziała. - Nie rozumiem, jak możesz
się nimi nie zajadać.
Ila Hunnicut uśmiechnęła się z dumą.
- To dzieło mojej synowej. Miałam dość okazji
spróbowania jej specjałów. Jest doprawdy mistrzynią.
- Twojej synowej? Nie wiedziałam, że Wilder się ożenił!
Uważam, że taką wiadomością powinnaś się podzielić z
członkami swego kółka brydżowego.
- Cóż, dopiero co się oświadczył - broniła się Ila,
spoglądając na zegarek.
- To wspaniale! - wykrzyknęła Amelia. - Lubisz ją?
- Naturalnie. - Ila pochyliła się nad talerzem. -
Ostatecznie sama ją wybrałam.
Amelia spojrzała ze zdumieniem na swą starą
przyjaciółkę.
- Ty ją wybrałaś? Nie mogę uwierzyć, że twój syn
pozwolił, byś mu organizowała życie!
- Nic o tym nie wie. Jej zresztą też w nic nie
wtajemniczyłam - zwierzyła się Ila. - Takich ważnych spraw
nie można pozostawiać wyłącznie młodym, nigdy nic by z
tego dobrego nie wyszło. Więc... zaaranżowałam wszystko.
- Ale jak?
- Pamiętasz tę kobietę, którą spotykałyśmy w księgarni?
Miała na imię Sadie.
Amelia zmarszczyła czoło.
- Jak przez mgłę.
- Sadie to prosta kobieta, ale twardo stąpa po ziemi i ma
sporo zdrowego rozsądku. Czasem, gdy byłam w pobliżu,
wpadałam do lokalu, w którym pracowała, i ucinałyśmy sobie
pogawędkę o dzieciach. Pewnego dnia powiedziała mi, że zna
dziewczynę, która mi się spodoba. Obserwowałam ją przez
jakiś czas i doszłam do wniosku, że Sadie ma rację.
- Ale czy Wilder ją kocha?
- Tak, i to bardzo. Cóż, potrzebował trochę czasu, żeby to
sobie uświadomić, ale w końcu zrozumiał.
- Z pewnością twój syn jest znakomitą partią. - Amelia
Worthier zmarszczyła brwi. - Chyba nie posłużyłaś się znów
tą historyjką o lampie, co? Pamiętam, że przekonałaś swego
męża, że jest zaczarowana.
- I nadal jest - zapewniła z mocą pani Hunnicut.
- Zamierzasz dać ją tej dziewczynie, by mogła
wypowiedzieć życzenie?
- Już to zrobiłam. - Ila zachichotała. - I jestem pewna, że
wykorzystała wszystkie trzy życzenia.