Rita Clay Estrada
TA SAMA MIŁOŚĆ
(Twice loved)
PROLOG
Drogi Dzienniczku!
To z pewnością najbardziej ekscytujące zdarzenie, jakie mnie w życiu spotkało!
Wyobraź sobie, że ostatnie trzy tygodnie przed rozpoczęciem studiów spędzę we
Włoszech, w Vernazzy! Kiedy moja najukochańsza kuzynka Tina straciła głowę dla
pewnego włoskiego przystojniaka, uznałam, że to bardzo romantyczne, ale nigdy nie
przypuszczałam, że go poślubi i wyjedzie z Ameryki! I właśnie tutaj, w Vernazzy,
zamieszka! Nie do wiary! A wydawało się, że należy do osób pewnie stąpających po
ziemi.
Jest tylko o trzy lata starsza ode mnie, ale czasem w porównaniu ze mną,
osiemnastolatką, zachowuje się jak stuletnia szacowna matrona. Nie wyobrażałam
sobie, że Tina Simpson, obecnie pani Arturowa Sottosanti, zdobędzie się na
przenosiny do Włoch. Jeśli jednak starczyło jej śmiałości, by zmienić nazwisko z
pospolitego na wielce wyszukane, czemuż miałaby nie pójść za ciosem i nie
spróbować życia europejskiej awangardy? Jeśli ja się zakocham (a do tego nie
dojdzie!), też będą ode mnie wymagać, żebym pojechała w świat za mężem.
I chyba dlatego nigdy nie wyjdę za mąż. To nie impreza dla feministki.
W każdym razie tu oto zaczynasz swoją rolę powiernika, mój dzienniczku – w
wiosce rybackiej Vernazza, na południe od włoskiej Riwiery. Tę okolicę nazwano
Cinaue Terre (Pięć Krain), ponieważ z brzegu wyrasta jak gdyby pięć wypustek,
głęboko wrzynających się w Morze Śródziemne. Na każdym cyplu jest wieś przytulona
do średniowiecznego zamku. Czyż to nie prześliczne?
Na tym kończę swój pierwszy zapis. Obiecałam mamie prowadzić dziennik
podczas podróży. To może się okazać trudne. Nigdy wcześniej nie zapisywałam
swoich myśli, ale mama mówi, że kiedyś, po latach, będę miała pamiątkę wrażeń z
pierwszego kontaktu z Europą. Sama prowadzi dziennik od dwunastego roku życia.
Twierdzi, że sięgała do dawnych zapisków, aby przypomnieć sobie, jak to jest, kiedy
się ma dwanaście lat. W tym właśnie wieku stałam się nie do wytrzymania. Cóż,
spróbuję pisać, ale chyba jestem na to za stara.
Drogi Dzienniczku!
Włożyłam do plecaka dwie kanapki z serem i butelkę wody. Powędrowałam do
następnej miejscowości. Wydeptana ścieżka wiodła przez szczyty stożków
wulkanicznych. Przez całą drogę miałam zapierający dech w piersiach widok na
Morze Śródziemne na dole, tarasowe winnice na zboczach i zamki na wzgórzach.
Kraina z baśni!
Może po studiach znajdę tu pracę i zostanę u Tiny? Dobrze nam razem.
Rozumiemy się jak rodzone siostry. Kiedy napomykam o powrocie do domu, jej oczy
przybierają dziwny wyraz. Ar turo chyba też odczytuje go jako tęsknotę za rodzicami,
za rodzinnymi stronami, bo ściska żonę za rękę albo całuje ją w policzek. Wie, że
Tinie będzie mnie brakowało, kiedy wyjadę.
Młodzi małżonkowie planują podróż do Luizjany w pierwszą rocznicę ślubu. Są
oboje tacy romantyczni... Myślę, że mama i tata też tacy byli. Ciekawe, czy
kiedykolwiek i ja poczuję się taka szczęśliwa.
Drogi Dzienniczku!
Spędziłam cudowny poranek, ucząc się zagniatać ciasto, wałkować, zwijać i kroić
najprawdziwszy włoski makaron. Tina też nigdy jeszcze tego nie robiła, więc jej
teściowa nam pokazała. Wyglądałyśmy zupełnie jak w telewizyjnych programach dla
gospodyń domowych. Tina uczy się włoskiego, a Mama Rosa próbuje mówić po
angielsku. Ja natomiast nieźle wypowiadam się na migi. Zwariowany to widok, ale, o
dziwo, świetnie się dogadujemy.
Zanim skończyłyśmy się babrać w cieście, usiłując równo zwinąć rozwałkowane
placki, byłyśmy od stóp do głów unurzane w mące. W życiu się tak nie uśmiałam!
Codzienne zapiski podobają mi się coraz bardziej. Myślę, że będę dalej prowadzić
dzienniczek, lecz po powrocie do domu przemianuję go na poważny dziennik. Cóż,
ostatecznie zostałam studentką pierwszego roku Uniwersytetu Luizjana.
Drogi Dzienniczku!
Poznałam dziś cudownego faceta. Nazywa się David Marshall i pochodzi z
Atlanty (w Georgii). Właśnie skończył college, a od września zaczyna studia
prawnicze. Prawo! No, no... Jest zaledwie o cztery lata ode mnie starszy. Podróżuje z
przyjacielem, Jerrym. Nie przepadam za nim. Ma w sobie coś, co mnie irytuje.
Cóż, jestem zakochana po uszy – jak by powiedziała mama. Przysiadłam sobie na
mojej ulubionej skałce i wymyślałam arcymądry i błyskotliwy tekst pocztówki do
Diedry – królowej balu maturalnego – kiedy usłyszałam urzekający niski głos, który
zapytał, czy to moja prywatna skała. Już miałam odpowiedzieć, że nie, i podniosłam
wzrok. Przede mną stał fantastycznie wyglądający facet. Na widok jego uśmiechu po
prostu się rozpłynęłam.
Ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i ciemne włosy. Po zdjęciu okularów
przeciwsłonecznych okazało się, że ma intensywnie niebieskie oczy. Nie mogłam z
siebie wydusić słowa! Dorosła dziewczyna, zaczyna studia, pojechała sama do
Europy, a tak ją zatkało! Po głowie kołatało mi tylko jedno słowo, którego w żadnym
wypadku nie wolno było użyć: cholera!
Nieznajomy uśmiechnął się, usiadł obok i wbił wzrok w morze. Gapiłam się na
niego. Z bliska wydawał się jeszcze piękniejszy. I wciąż nie przychodziło mi na myśl
nic, czym mogłabym zagaić rozmowę.
Kiedy sobie jednak przypominam tę sytuację, muszę stwierdzić, że on również się
nie odzywał. Westchnął tylko zadowolony. Nie jestem pewna, lecz sądzę, że podobnie
jak ja zachwycił się okolicą Cinque Terre. Po bardzo długiej chwili (trwającej pewnie
z godzinę) zaczęliśmy opowiadać o naszych domach w Stanach Zjednoczonych i o
sobie. Gdy słońce chyliło się nad horyzontem, podnieśliśmy się jednocześnie i w
milczeniu wróciliśmy na dziedziniec kościelny. To było takie romantyczne!
Drogi Dzienniczku!
Dziś znów spotkałam Davida. Wędrowaliśmy tą samą ścieżką do sąsiedniej
wioski. To tylko trzy godziny marszu, a jest tam plaża o drobnym wulkanicznym
piasku. A poza tym, po takiej ilości makaronu, jaką pochłonęłam poprzedniego
wieczora, potrzebowałam spaceru.
Wracając do głównego wątku: David! Rozmawialiśmy o płytach, filmach,
książkach i znów o płytach. Mamy tyle cech wspólnych! David śmieje się z moich
dowcipów i słucha moich rozważań, jak gdybym była najmądrzejszą,
najinteligentniejszą kobietą świata.
Po kąpieli słonecznej na plaży zjedliśmy placek prawdziwej włoskiej pizzy (która,
drogi Dzienniczku, w niczym nie przypomina swej amerykańskiej imienniczki) i
poszliśmy z powrotem. Dzień już się kończył. Schodząc serpentyną z ostatniego
wzgórza, spojrzeliśmy w dół na bajkową wioskę. Nie mogłam wprost oderwać wzroku
od wąskiej doliny i mrocznej baszty, górującej nad bladoniebieskim horyzontem po
przeciwnej stronie.
David również się zatrzymał. Było oczywiste, że oboje nas ogarnęły te same
uczucia. Podniósł dłoń i położył na moim ramieniu. Ogarnęła mnie fala gorąca.
Bałam się odetchnąć, aby go nie spłoszyć i nie skłonić do cofnięcia ręki. Przez jedną
cudowną chwilę czułam się częścią przyrody, ziemi, powietrza, włoskiego krajobrazu.
Wspaniały, ulotny moment. Przestraszyła mnie jednak myśl, że poczułam się także
cząstką Dańda.
Nie jestem jeszcze gotowa, aby zaakceptować to uczucie.
Drogi Dzienniczku!
Poznałam Dańda zaledwie tydzień temu, a nie pamiętam, jak wyglądało moje
ż
ycie, zanim na niego trafiłam. Spotykamy się każdego ranka przy naszej skale i
planujemy cały dzień. Bez względu na to co robimy, dopóki jesteśmy razem – bawimy
się świetnie!
Wciąż nie lubię Jerry’ego, przyjaciela Davida. Zawsze patrzy na mnie z
głupawym uśmieszkiem, jak gdyby wiedział coś, czego ja nie wiem. Odnoszę wrażenie,
ż
e chciałby zniszczyć szczęście moje i Dańda. Parę razy pytałam Davida o
przyjaciela, ale wzruszał tylko ramionami i mówił, żęto zwykły sposób bycia Jerry
‘ego. Potem zmieniał temat. Sądzę jednak, że męczą go dziwaczne maniery kolegi,
ponieważ stara się trzymać z dala od niego.
Dziś spędziliśmy razem niezwykły wieczór. Włóczyliśmy się wąskimi, krętymi
uliczkami rybackiej wioski. Wymieniłam pozdrowienia z kilkoma przyjaciółkami
Mamy Rosy, które siedziały na ławeczkach i plotkowały, pilnując bawiących się
wnuków. Wydaje mi się, że nas obserwowały. Sądzę, że uznały nas za miłą i dobraną
parę, bo uśmiechały się, kiwały głowami i szeptały coś do siebie.
Wreszcie dotarliśmy do naszego ulubionego miejsca na szczycie wzgórza, na
tyłach zamku, naprzeciwko niewielkiego cmentarza. Trzymając się za ręce,
podziwialiśmy zachodzące słońce i pogrążającą się w mroku dolinę. Tuż przed
zapadnięciem nocy David oparł się o ścianę zamku i przygarnął mnie do siebie.
Oparłam głowę na jego ramieniu. Obserwowaliśmy, jak morze zmienia barwę z
pomarańczowoczerwonej na kruczoczarną. Piękny i smutny zarazem widok...
Wtedy David mnie pocałował! Naprawdę, pocałował! To była najcudowniejsza
chwila w moim życiu. Kiedy wreszcie znalazłam dość siły, aby otworzyć oczy, David
uśmiechnął się. Bez słowa prowadził mnie dróżką do wioski. Wypiliśmy colę na
stopniach kościoła świętej Małgorzaty. Wydawało mi się, że całowałam się z nim
przez całą noc.
David mówi na mnie „Annie” zamiast „Suzanne”. Twierdzi, że Suzanne to imię
dla staruszki. Nigdy przedtem nie miałam żadnego przezwiska czy pseudonimu.
Bardzo mi się to podoba!
Przez resztę wieczoru, kiedy tylko spojrzałam na Davida, uśmiechał się tak
słodko, że robiło mi się rozkosznie ciepło.
Drogi Dzienniczku!
Zaniedbuję codzienne zapiski, a przecież obiecywałam sumiennie notować
wydarzenia kolejnych dni spędzonych we Włoszech. Tyle się dzieje... Przez ostatnie
dwa tygodnie bardzo wydoroślałam. Czuję się jak całkiem inna osoba. Tina rzuca mi
dziwne spojrzenia i wciąż pyta, czy wszystko w porządku. Powtarzam jej, że tak, lecz
widzę troskę w oczach kuzynki. Staram się za wiele nie opowiadać o Dańdzie, aby
uśpić jej iście matczyną podejrzliwość. Niełatwa to sprawa.
Dziś znów idziemy podziwiać zachód słońca spod murów zamku. Tym razem
jednak David ma urządzić kolację na świeżym powietrzu. Ostrzegł Jerry’ego, aby nie
deptał nam po piętach. Nie mogę się już doczekać!
Drogi Dzienniczku!
Przed dwoma dniami David i ja zostaliśmy kochankami. Kochankami – cóż za
cudowne, wspaniałe, przypieczętowujące dorosłość słowo. Niewiele jednak mówiące
o tym, co się zdarzyło.
Przytuleni patrzyliśmy na księżyc wschodzący nad szczytami gór. Zaczęłam
pieścić Davida. Dotykał mnie. Nagle coś się we mnie zmieniło i zapragnęłam
odważniejszych pieszczot. Wiedziałam, co nastąpi, nie wiedziałam jednak, co i jak
robić. Zresztą to nie miało znaczenia. David pokazywał mi drogę, a ja kroczyłam za
nim bez zastanowienia. Nie myliłam się. Był najdelikatniejszym, najczulszym,
najtroskliwszym mężczyzną na świecie. Kiedy osiągnęliśmy punkt najwyższej
rozkoszy, myślałam, że stanęłam u wrót niebios. I tak się rzeczywiście stało. Już nigdy
nie będę tą samą dziewczyną. Nigdy. David zmienił moje ciało i moje życie.
Kocham go! Wiedziałam to od tygodnia, lecz bałam się powiedzieć czy napisać,
ponieważ sądziłam, że możemy się już nigdy nie zobaczyć. Nie chciałam żyć ze
ś
wiadomością, że kocham człowieka, z którym nie mogę się połączyć. Ubiegłej nocy
David powiedział jednak, że już nigdy się nie rozstaniemy. Będziemy się spotykać
podczas przerw w nauce i wakacji. Będziemy do siebie dzwonić. Kiedy David skończy
studia prawnicze, przeprowadzi się bliżej mnie, tak byśmy mogli być razem.
Razem: jeszcze jedno cudowne słowo.
Drogi Dzienniczku!
David jest naprawdę kimś niezwykłym. Siedzieliśmy na naszym kamieniu.
Patrzyliśmy na wschód słońca. Bawiliśmy się w chowanego w winnicach.
Trzymaliśmy się za ręce i wspólnie modliliśmy się w dziewięćsetletnim kościele.
Wspinaliśmy się na skały. Znów się kochaliśmy. I znów.
Nigdy nie byłam taka szczęśliwa.
Drogi Dzienniczku!
David wyjechał. Dziś rano, o szóstej trzydzieści. Nawet się ze mną nie pożegnał...
Kiedy przyszłam na naszą skałę, czekał tam Jeny ze swoim normalnym uśmieszkiem.
Wręczył mi kartkę od Davida. Powiedział, że David został wezwany do domu w nagłej
sprawie rodzinnej i że skontaktuje się ze mną później, kiedy upora się z domowymi
problemami. Dzięki Bogu wpisałam mu do notesu swój adres. Za żadne skarby nie
poprosiłabym Jeny’ego o przekazanie wiadomości!
List Davida zawierał wszystko, co chciałam wiedzieć. Napisał: Kocham cię.
Zadzwonię wkrótce. Ściskam. David”.
Jeny zdobył się na złośliwy komentarz na temat radości, jaką sprawił mi
wakacyjny romans. Puściłam jego słowa mimo uszu. Miałam przecież list Davida.
Jeny nie orientował się nawet, jak bliska połączyła nas więź. Nie wiedział, że David
mnie kocha.
Spędziłam cały dzień na naszej skale.
Drogi Dzienniczku!
Za każdym razem, kiedy zabieram się do pakowania rzeczy, wybucham płaczem.
Składam bluzkę i płaczę. Wiem, że to głupie, ale nie potrafię się powstrzymać. David
wyjechał tydzień temu. Chociaż z niecierpliwością oczekuję powrotu do domu i chwili,
gdy usłyszę jego głos w słuchawce, nic już nie będzie tak jak w Vernazzy, gdzie
przeżyłam cudowne wakacje.
Może wrócimy tu na nasz miodowy miesiąc? Cóż, wiem, że o tym nie
rozmawialiśmy, lecz David i ja zamierzamy się pobrać. To jedna z tych sekretnych
przysiąg, które nie potrzebują potwierdzenia słów. Będziemy żyli szczęśliwie,
wychowując z radością co najmniej czworo dzieci. Będziemy też bardzo bogaci.
David dostanie intratną posadę radcy prawnego, a ja będę wspaniałą matką i
nauczycielką. A więc dlaczego płaczę?
Drogi Dzienniczku!
Strasznie tęsknię za Davidem. Miałam notować na twoich kartkach wrażenia z
pobytu we Włoszech, lecz od dwóch tygodni jestem w domu i dalej prowadzę zapiski.
To pozwala mi zachować ciągłość przeżyć i wspomnień chwil spędzonych wspólnie z
Davidem.
Boję się. Spodziewałam się, że zastanę w domu jego list. Nie napisał. Jakoś się
trzymam pochłonięta pierwszymi wykładami, kompletowaniem podręczników i
aklimatyzowaniem się na studiach. Zamiast co minutę myślę o Davidzie co pięć
minut...
Wczoraj wieczorem dzwoniłam nawet do informacji telefonicznej w Atlancie.
Pytałam o numer Davida. Pamiętałam tylko, że mieszka z mamą i ojczymem (którego
nazwiska nie znałam) Cóż, powinniśmy byli zawczasu wymienić adresy i numery
telefonów. Sądziliśmy jednak, że mamy przed sobą cały tydzień na takie szczegóły...
Co się dzieje? Może David zgubił notes i usiłuje teraz rozpaczliwie się ze mną
skontaktować?
Drogi Dzienniczku!
Nie wiem, co robić. Minął miesiąc od mojego powrotu do domu. David nie
napisał, nie zatelefonował. Dzwoniłam na wydział prawa uniwersytetu, na którym
zamierzał podjąć studia, lecz okazało się, że nie złożył tam dokumentów.
Myślałam, że tak dobrze go znam! Nie mogę wprost uwierzyć. Słyszałam o
facetach, którzy łżą jak z nut, aby zaciągnąć dziewczynę do łóżka. Rozmawialiśmy z
Davidem o rozwiązłości obyczajowej zapoczątkowanej w latach sześćdziesiątych i
wydawało się, że oboje jej nie pochwalamy. Chyba udawał.
Nie! Nie mogę uwierzyć. To pasuje bardziej do Jerry’ego, David był inny. Na
litość boską, poznał moje najskrytsze tajemnice! Nie zdradziłabym mu ich, gdybym
podejrzewała, że usiłował mnie wykorzystać.
Tak nie było.
Na pewno!
Drogi Dzienniczku!
Zadzwoniłam do mamy do pracy i poprosiłam, żeby wróciła wcześniej. Na Boga,
jak ja się ze wszystkiego wytłumaczę? Uwielbiam swoje studia, ale w tym stanie nie
mogę myśleć o nauce. Jestem kłębkiem nerwów. JV głowie mam mętlik. Płaczę,
zarzucam sobie głupotę, znów płaczę... Może mama znajdzie jakieś wyjście? Nie
wiem, co robić.
David się nie odzywa.
Jestem w ciąży.
ROZDZIAŁ 1
Dwadzieścia dwa lata później.
Suzanne Lane wysiadła z pociągu i stanęła na moście, skąd rozpościerał się widok
na Vernazzę, niewielką włoską wioskę rybacką. Wzięła głęboki oddech. Poczuła
jedyny w swoim rodzaju zapach, stanowiący mieszaninę woni pieczonego chleba, ryb,
cierpkiego wina, żaru słońca i wilgotnego powietrza.
Prawie nic się tu nie zmieniło. Kilka nowych domów wyrosło na zboczu wzgórza.
Trochę więcej mieszkańców chodziło po brukowanych kocimi łbami uliczkach. Przy
deptaku powstało kilka sklepów i restauracji. Nadal jednak obowiązywał zakaz
wjazdu samochodami z nabrzeża w wąskie zaułki.
– Suzanne! – Donośny głos Tiny przebił się przez okrzyki dzieci i jazgot
plotkujących kobiet.
Suzanne uważnie przyjrzała się grupce ludzi czekającej koło mostku, zanim
spostrzegła kuzynkę. Zachowała drobną sylwetkę i młodzieńczy wigor, lecz pewne
szczegóły zdradzały jej wiek. Srebrne nitki, połyskujące w popołudniowym słońcu,
przetykały tu i ówdzie ciemne włosy. Po licznych porodach i nieustannym jedzeniu
pizzy i makaronu talia Tiny straciła dawną smukłość. Ale w oczach paliły się wciąż te
same figlarne ogniki.
Z walizką w dłoni Suzanne zbiegła po schodach i padła w objęcia kuzynki.
Ś
miały się i płakały z radości. Suzanne wyrwała się wreszcie z uścisku i zmierzyła
kuzynkę bacznym spojrzeniem. Wzruszenie dławiło jej gardło.
– Tęskniłam za tobą – wyznała Tina, przerywając pełne napięcia milczenie. Znów
pocałowała Suzanne w policzek.
– Ja też za tobą tęskniłam. Niełatwo żyć, kiedy najlepsza przyjaciółka mieszka w
innym, dalekim kraju. Nie wystarcza jedna rozmowa telefoniczna na miesiąc –
stwierdziła Suzanne.
– Odwiedziłam cię przed trzema laty – przypomniała Tina, biorąc kuzynkę pod
ramię.
Pospieszyły w dół uliczki, ku nabrzeżu, w stronę domu Tiny i Artura i restauracji,
która była ich własnością.
– Od tego czasu nie rozpieszczałaś mnie listami – oświadczyła Suzanne z
wyrzutem. – Co się właściwie stało?
Tina wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok.
– A czegóż można się spodziewać, kiedy wszystkie moje na pozór rozgarnięte i
odpowiedzialne dzieci postanowiły na nowo przeżyć dzieciństwo, nie wkraczając
nawet w dorosłość?
Suzanne roześmiała się.
– Naprawdę?
Tina pokiwała głową.
– Niestety. Zaczęło się kiedy wspomniałam, że chciałabym częściej odwiedzać
ojczyznę. Natychmiast okazało się, że dzieci nie potrafią w ogóle obejść się bez
mamy. Nagle obarczyły mnie mnóstwem spraw, gotowaniem, naprawianiem ubrania i
wszelkimi domowymi obowiązkami.
Zdumiona Suzanne szeroko otwarła oczy. Dzieci Tiny dotychczas były bardzo
samodzielne.
– Ależ te obowiązki muszą cię wyczerpywać!
– To prawda. Mam ochotę wszystkich udusić! – Głos Tiny zabrzmiał stanowczo.
– Zamierzam poważnie porozmawiać z ich ojcem, który prawdopodobnie przywoła
potomstwo do rozsądku.
– Jestem zaskoczona, ale jeśli Arturo da dzieciom nauczkę, możesz być pewna, że
zrobi to z miłości do nich i z troski o ciebie.
Tina westchnęła ciężko, a jej twarz przybrała smutny wyraz.
– Wiem. Tylko to go trzyma przy życiu.
Zanim doszły do rynku, śmiały się już obie. Jakiś mężczyzna stojący na stopniach
starego kościoła w rogu placu z zapartym tchem obserwował, jak kobiety kroczą w
promieniach słońca tworzącego nad ich głowami tęczową aureolę.
Tina i Suzanne powoli zmierzały do restauracji. Minęły grupkę dzieci grających w
piłkę i usiadły przy stoliku na tarasie. Suzanne rozejrzała się z ciekawością: nowe
parasole, świeżo wyszorowany dziedziniec, białe stoliki lśniące czystością.
– Wasza nowa restauracja świetnie się prezentuje. Arturo ma talenty
organizacyjne, ty kulinarne, czy może się wam więc nie poszczęścić?
– O, tak, idzie jak po maśle – odrzekła Tina ironicznie. – Większość przepisów
kulinarnych, które wykorzystuję, zapożyczyłam od Mamy Rosy. Oczywiście
zmieniłam to i owo. Ale upodobań klienteli ani frekwencji w lokalu nie da się
przewidzieć metodami naukowymi.
– Sądziłam, że ten rodzaj wiedzy zdobywa się wraz z doświadczeniem.
– Owszem. Trzeba też po prostu mieć nosa.
– Czy mogę ci w czymś pomóc?
– Ach, nie – roześmiała się Tina. – Przecież przyjechałaś tu przekonać się, czy
potrafisz napisać wielką współczesną amerykańską powieść. Właśnie po to wynajęłaś
na dwa miesiące mieszkanie u Garzolów. Chcesz znaleźć ciszę i spokój i zacząć coś
nowego.
– Dokładnie tak to sobie wyobrażam. Pracuję jako nauczycielka i doszłam do
wniosku, że nie wolno popadać w rutynę. To grozi zanudzeniem się na śmierć.
– W tych stronach nie można się nudzić – oświadczyła Tina. – Kiedy przybyłam
tu przed laty, myślałam, że musiałam upaść na głowę, aby zakochać się w jakimś
Włochu i zamieszkać w obcym kraju, w leżącej na uboczu wiosce rybackiej. Mój
problem polegał na tym, że uważałam to co małe za nudne. A małe jest piękne!
– A wiec zmieniłaś zdanie?
Suzanne zawsze się dziwiła, w jaki sposób Tina wytrzymuje w wiosce liczącej
ledwie pięciuset mieszkańców. Sama lubiła przyjeżdżać tu w odwiedziny, lecz równie
chętnie wracała do domu, do Nowego Orleanu. Do udogodnień cywilizacji. Do barów
szybkiej obsługi.
– Oczywiście. Wiesz, czasem ogarnia mnie dziwne uczucie, że jestem biologiem,
który przez mikroskop obserwuje życie tej maleńkiej mieściny. Widzę wyraźnie
szczegóły, na które nie zwróciłabym uwagi w Nowym Orleanie.
– No popatrz, popatrz! – odezwała się Suzanne żartobliwie. – Wielka myśl jak na
kogoś, kto mierzy metr pięćdziesiąt wzrostu.
Tina ukazała białe zęby w uśmiechu.
– Zawsze byłam niedoceniana. Widocznie ludzie sądzą, że mój niski wzrost ma
coś wspólnego z rozmiarami mózgu.
– A nie ma?
– Nie ma. Za to wszyscy, którzy głoszą takie bzdury, prawdopodobnie cierpią na
zanik mózgu.
Obie wybuchneły śmiechem. Dwunastoletnia Teresa pojawiła się w drzwiach
restauracji. W drobnych dłoniach ostrożnie niosła tacę z dwiema szklankami,
kostkami lodu i dzbankiem zimnej wody. Odstawiła tacę, uściskała ciotkę i wróciła do
ś
rodka.
– Czy zobaczę tylko jedną osobę z twojej rodziny?
– Arturo jest w lokalu – zapewniła Tina. – Obiecał, że będę miała cały dzień
wolny od zajęć domowych. Chcę pobyć trochę sam na sam z tobą i Arturo mi to
umożliwił. Wiem jednak, że przeżywa męki. Wolałby siedzieć tu z nami i słuchać
plotek. Pod tym względem przypomina wścibskie żony rybaków.
– Myślisz, że wkrótce do nas dołączy?
– Wcale mi się to nie uśmiecha. Zresztą Arturo wie, że nie puściłabym mu tego
płazem.
Suzanne zastanowiła się nad sytuacją. Niewątpliwie Tinie dobrze zrobiłoby
wyrwanie się na dzień z domu, sama jednak nie zdecydowałaby się na to. Należało
zatem zastosować fortel.
– Założę się o wycieczkę do Florencji, którą zresztą i tak ci funduję, że nie minie
piętnaście minut, a Arturo przyjdzie do nas i spyta, czy może się przysiąść.
– Zakład stoi, jak mawia młodzież. – Na potwierdzenie Tina wyciągnęła rękę. –
Arturo okazał mi wielką wspaniałomyślność i tak się przejął, że wątpię, aby odważył
się pojawić przed upływem godziny.
Uścisnęły sobie dłonie. Tina roześmiała się.
– Uwielbiam Florencję o tej porze roku. Zadziwiające... Kwadrans spędzony z
kuzynką sprawił, że dla Suzanne czas cofnął się o wiele lat. Znów czuła się młoda i
gotowa podbijać świat. śycie jednak potoczyło się zupełnie inaczej...
Tina opadła na oparcie krzesła i przeciągnęła się. Odgarnęła z szyi wilgotne
ciemne kosmyki. Wietrzyk rozkosznie chłodził skórę.
– Kiedy przyjadą Dawn i Eve? – spytała.
– Nie wcześniej niż pod koniec miesiąca. Dawn świetnie się bawi jako starsza
siostra, pokazując Eve Europę.
– To dobre dziewczyny, Suzanne. Kiedy rozwiodłaś się z ich ojcem, bardzo
martwiły się o ciebie. Parę razy dzwoniły do mnie z budek telefonicznych, z liceum i
z uczelni.
Suzanne była zaskoczona i wzruszona troską córek.
– Nic o tym nie wiedziałam.
– Nie chciały, żebyś się dowiedziała. Troszczyły się o to, żeby ci było dobrze w
ż
yciu.
– Dlatego właśnie odeszłam od Johna. Zawsze odgrywał rolę wszechwiedzącego
mędrca. – Nie mogła tłumaczyć, nawet kuzynce, że jej małżeństwo rozpadło się,
ponieważ John nie życzył sobie mieć do czynienia w życiu i w łóżku z dorosłą
kobietą. Pragnął, aby pozostała wciąż jego nieśmiałą uczennicą. – Z czasem, gdy
dojrzałam i zamierzałam sama podejmować decyzje, okazało się, że nie był na to
przygotowany. Wolał pozostać nauczycielem i surowym ojcem rodziny. Dzięki
Johnowi wydoroślałam, ale samodzielnie to sobie uświadomiłam.
– Musisz to wytłumaczyć córkom.
Tina miała rację. Suzanne unikała rozmów na temat rozwodu. Widocznie
niesłusznie. Drogi małżonków rozeszły się przed prawie trzema laty, lecz rozwód
zalegalizowano dopiero ubiegłej wiosny. Gdy Suzanne dostała orzeczenie sądu na
piśmie, dziewczynki prawdopodobnie również poczuły ulgę.
– Kiedy dotrą tu wreszcie po wielkiej włóczędze, porozmawiam z nimi.
Tina odstawiła szklankę.
– Czy John sugerował, aby teraz powiedzieć Dawn prawdę o jej ojcu?
Suzanne zamarła.
– Ależ, Tino, John jest naprawdę ojcem Dawn. Został nim, kiedy miała roczek.
Okazał jej dużo serca. Kiedy miała dwa latka, adoptował ją. Dawn jest dzieckiem
Johna. Koniec dyskusji.
– W porządku, moja droga. Nie chciałam cię zdenerwować. Zastanawiałam się
tylko, czy dla Johna rozwód coś zmienił.
– Absolutnie nic.
Zapadła kłopotliwa cisza. Pierwsza przerwała ją Tina, zagadnęła kuzynkę o pracę.
Suzanne podjęła temat z zapałem.
– Uwielbiam uczyć nastolatków, ale, jak wiesz, pragnę spróbować sił na polu
literatury. Poświęcę na to całe lato. Czuję się taka szczęśliwa. Mamie dopisuje
zdrowie. Obiecała się zająć moim domem. Słynie z talentów ogrodniczych. Nawet
nieznajomi ludzie przychodzą, żeby obejrzeć jej wspaniały ogród.
– I ciocia Julia wpuszcza wszystkich bez pytania?
– Niestety. Nie możemy jakoś jej nakłonić do zachowania nawet minimum
ostrożności. – Suzanne westchnęła. – Zwłaszcza ostatnio. Zgłosił się, na przykład,
reporter z miejscowej gazety, żeby zrobić kilka zdjęć ilustrujących najważniejszy
artykuł numeru.
– Zamierzasz sama napisać tekst? Suzanne potrząsnęła głową.
– Droga kuzynko, ja nie pisuję o rzeczach, które istnieją naprawdę. Moją domeną
jest fikcja literacka.
Obok stolika stanął wysoki mężczyzna. Uśmiechnięta Suzanne podniosła wzrok.
Myślała, że wygrała zakład, ale to nie Arturo przyszedł powitać gościa.
Nieznajomy miał ciemne kręcone włosy i niebieskie oczy. Ubrany był w białą
koszulę, szorty i drogie tenisówki. Przez muskularne ramię przewiesił skórzany
plecak.
Wstrzymała oddech. Serce przestało bić.
– Suzanne? – odezwał się niskim, ochrypłym głosem.
Pamiętała ten stanowczy, zmysłowy ton. Nerwowo oblizała wargi.
– Tak? – szepnęła, modląc się, żeby... On... To nie mógł być...
– David Marshall. Pamiętasz mnie? – Uścisnął jej rękę. – Poznaliśmy się dawno
temu. Minęło już chyba dwadzieścia dwa lata. Ale nigdy, w najśmielszych snach nie
spodziewałem się, że znów cię tu spotkam. To się nazywa mieć szczęście!
Natychmiast ożyły wszystkie wspomnienia. Suzanne z trudem odzyskała
panowanie nad sobą.
– David?
Rozpromienił się w uśmiechu.
– David Marshall? Kiwnął głową.
Suzanne przez chwilę czuła nawet radość. Bezlitosna pamięć o przeszłości
okazała się jednak silniejsza. Serce kobiety trzepotało w piersiach niczym uwięziony
ptak.
Nie zdobyła się na uśmiech ani na życzliwe powitanie. Najchętniej zapadłaby się
pod ziemię.
Wyrwała rękę z jego dłoni i wstała z miejsca.
– Właśnie wychodziłam – oznajmiła drżącym głosem. – Miło było znów cię
zobaczyć.
– Ależ...
Podniosła walizkę i na sztywnych nogach ruszyła w stronę domu. W chłodnym
wnętrzu zaczęła dygotać.
Wiedziała, że nie pozwoli jej, ot tak, po prostu odejść. Jeszcze nigdy w życiu nie
czuła się tak zbita z tropu.
David Marshall był w Vernazzy.
Całą sobą pragnęła się do niego przytulić.
Zaczęła modlić się w duchu, aby nie poznał prawdziwej historii jej życia.
ROZDZIAŁ 2
Suzanne wyglądała przez okno jadalni, nie widziała jednak ani różnobarwnych
ubrań rozwieszonych na sznurze, ani promieni słonecznych igrających z cieniami na
ozdobionych sztukaterią ścianach. Nie słyszała nawet subtelnej muzyki klasycznej
wypełniającej przedwieczorne powietrze.
Myślała o jednym: o człowieku, którego bliskość czuła wręcz fizycznie.
Wiedziała, że wciąż stoi na placyku. Czeka.
Nie miała ochoty ani śmiałości spojrzeć mu prosto w oczy.
Podeszła do lustra wiszącego przy drzwiach. Zobaczyła odbicie czterdziestoletniej
kobiety o jasnej cerze, orzechowych oczach, z których wyczytać można było prawdę
ojej trudnym życiu, i drobnych zmarszczkach wokół wydatnych, skorych do śmiechu
ust. Srebrne nitki przetykały tu i ówdzie brązowe włosy. Smukłe ciało zachowało
dawną sprężystość. Tylko skóra brzucha zdradzała, że nieobce jej było
macierzyństwo.
Gdzie się podziały te wszystkie lata? Suzanne spostrzegła nagle w lustrze młodą
dziewczynę, której ciekawość życia nie zna granic i która niecierpliwie czeka na
chłopca ze snów. Na Davida.
Na wspomnienie cierpień doznanych po odejściu ukochanego odezwał się dawny
ż
al.
Minione lata, dzieci i były mąż, John – wszystko to pomogło jej przezwyciężyć
skutki dramatycznego doświadczenia. Widocznie jednak nie do końca, skoro znów
dał o sobie znać ból opuszczonej kobiety. Pojawił się w oczach, w bruzdach wokół
ust. W sercu.
Młoda dziewczyna krzyczała: dlaczego?! Dojrzała Suzanne wciąż nie znała
odpowiedzi.
Postępek Davida zabił w niej radosną, romantyczną miłość. Postarzała się i
zgorzkniała. Nie przypominała dawnej Suzanne, z zapałem i ufnością patrzącej w
przyszłość.
Powrócił paniczny strach osiemnastolatki. Musiała się schować! Musiała uciec.
Nigdy więcej nie spotkać Davida.
Jej starsza córka, Dawn, nie mogła poznać swego prawdziwego ojca. Suzanne nie
pozwoliłaby na to. To by zniszczyło jej życie.
Suzanne pamiętała, jak burzliwie Dawn wkroczyła w okres dojrzewania. Gdy
skończyła czternaście lat, przeszła swoistą przemianę z aniołka w diabełka. Suzanne
nie spodziewała się, że jej córka wypowie wojnę dosłownie całemu światu.
Gardziła wszelkimi uwagami matki. Znajdowała sobie najdziwniejszych
przyjaciół w dziurawych dżinsach i koszulkach reklamujących krzykliwe zespoły
rockowe. Suzanne błagała, krzyczała, płakała, rozkazywała... Nic nie pomagało.
Dawn puszczała mimo uszu słowa dorosłych, a zwłaszcza rodziców.
Gdyby Suzanne miała bogatsze doświadczenie i wykazała więcej stanowczości,
zareagowałaby wcześniej na niebezpieczne objawy. Niestety, tak się nie stało.
Po roku okropnego zachowania córki sytuacja w domu była nie do wytrzymania.
Jedno głośniej wypowiedziane słowo wywoływało karczemne awantury. Eve,
zapatrzona w starszą siostrę, płakała bez powodu albo udawała, że nic się nie
zmieniło. John najgorzej znosił ten okres. Za zamkniętymi drzwiami małżeńskiej
sypialni szeptał, wściekły, oskarżenia pod adresem prawdziwego ojca Dawn,
przypisując domniemanym defektom jego psychiki winę za nieznośne zachowanie
dziewczynki. Skarżył się, że płaci za grzechy innego mężczyzny. Ostre, krzywdzące
słowa wznosiły barierę między mężem a żoną.
W dzień swoich szesnastych urodzin Dawn oszalała. Wbiła sobie do głowy, że
powinna dostać w prezencie samochód. Dostała od rodziców radio z zegarem. Zaczęła
rozbijać sprzęty.
John i Suzanne podjęli decyzję. Umieścili Dawn na obserwacji w szpitalu. Tam
wyszło na jaw, że ukochana córka zażywa narkotyki. W rodzicielskim zaślepieniu
nawet tego nie zauważyli.
Po dwóch miesiącach do domu wróciła inna Dawn. Obiektem jej ataków stała się
teraz Suzanne. Terapeuta wyjaśnił, że tak się czasem dzieje. Osoba najbliższa pada
ofiarą wściekłości.
Suzanne musiała wykazać dużo cierpliwości, miłości i dobrej woli, aby nie
utracić kontaktu z córką. Tylko dzięki boskiej opatrzności Dawn ukończyła liceum.
Suzanne rozpierała matczyna duma, kiedy oceny maturalne córki okazały się na tyle
dobre, aby przyjęto ją do college’u (który zresztą niedawno ukończyła). W ciągu
ostatnich dwóch lat Dawn i Suzanne mozolnie odbudowywały wzajemną więź. Gdyby
teraz Dawn odkryła kłamstwa dotyczące ojca, położyłoby to kres jej dobrym
stosunkom z matką. A na to Suzanne nie zgodziłaby się za żadne skarby.
Miała ochotę krzyczeć z rozpaczy. Spostrzegła, że zatroskana Tina stanęła na
progu. Starała się odzyskać panowanie nad sobą.
– Czy on tu kiedyś był, Tino? Widziałaś go i nic mi nie powiedziałaś?
Kuzynka potrząsnęła głową.
– Nie, nigdy. Jak się czujesz?
Suzanne, oczywiście, uwierzyła. Spotkanie z Davidem było czysto przypadkowe.
Gdyby jej szukał, zajrzałby wcześniej do restauracji Tiny. A więc los znów okrutnie
sobie z niej zadrwił.
Odetchnęła głęboko i pośpieszyła z odpowiedzią, aby uspokoić kuzynkę.
– Nic mi nie jest. Naprawdę. Ot, wystraszyłam się trochę.
Tina wyraźnie się odprężyła.
– Widząc twoją reakcję, można by pomyśleć, że ktoś ci rzucił granat pod nogi. Ja
też się śmiertelnie wystraszyłam.
Suzanne nie zdobyła się na uśmiech.
– Zrobiłam z siebie kompletną idiotkę?
– Nie, ale przyznam, że zachowałaś się dziwnie. Przecież ten facet nie ma pojęcia,
o co chodzi. Uciekałaś niczym narwana nastolatka uczulona na sierść kota, przy czym
trudno nawet sobie wyobrazić Davida Marshalla jako parszywego kocura.
Tina zamknęła drzwi i podeszła do kanapy.
– Nie wiedziałam, co robić – westchnęła Suzanne, usiłując rozprostować
splecione kurczowo palce.
– To paskudny wilkołak w ludzkiej skórze – ponuro zażartowała Tina. – Nie
zapominaj, że trafił na ciebie przypadkiem. Nie czynił najmniejszych starań przez
dwadzieścia dwa lata, aby choć zadzwonić do ciebie. Wygodnie się urządził.
Suzanne usiadła na kanapie obok kuzynki i wbiła wzrok w widok za oknem.
– Ale nie pochwalasz mojego zachowania?
– Oczywiście, że nie – odparła Tina szczerze. – Jestem twoją kuzynką i najlepszą
przyjaciółką. Uważam jednak, że takim postępowaniem wzbudziłabyś podejrzenia
każdego mężczyzny. Musisz udawać obojętność.
– Wiem – szepnęła Suzanne. – Wszystko popsułam! Powinnam być zimna jak
lód. Udać, że go nie znam. Wiele rzeczy należało przeprowadzić inaczej. Zwłaszcza
dwadzieścia dwa lata temu. Ale tak się nie stało, więc teraz trzeba naprawić błąd.
Następnym razem, kiedy go spotkam, powiem, że cierpię z powodu zmiany
szerokości geograficznej i że boli mnie żołądek.
– W porządku – stwierdziła Tina ironicznie. – Nie będzie się już zastanawiał nad
twoją dziwną reakcją. Po prostu przyjmie to do wiadomości i odejdzie.
– Wątpisz w to?
– Oczywiście.
Cierpliwa, dobra Tina przytuliła kuzynkę.
– W takim razie co robić?
– Zachowuj się, jak gdyby miło ci było znów się z nim spotkać. I koniec. Uśpisz
jego podejrzenia, okazując chłodną uprzejmość. Będzie się wydawało, że nie zależy ci
na tej znajomości. Rzecz całkiem normalna.
Suzanne starała się wziąć się w garść. Tina miała rację. Podanie Davidowi
spoconej dłoni tylko pogorszyło sytuację. Poczuła kolejny skurcz żołądka. Nie czas na
mdłości! Powinna ułożyć plan działań. Należy pokazać, że spotkanie Davida traktuje
jak zwykły zbieg okoliczności.
Spróbowała się uśmiechnąć.
– Otwieramy nasz teatrzyk, co? Tina kiwnęła głową.
– Właśnie tak. Na pewno świetnie dasz sobie radę i dostaniesz za tę rolę
nominację do Oscara.
– Niewątpliwie.
Teraz, kiedy już wiedziała, jak postąpić, mogła się wreszcie rozluźnić.
– Czujesz się na siłach, aby powitać Artura i resztę rodziny i wypić z nami
drinka? Zarezerwowaliśmy dla ciebie najlepszy stolik. Dzieci czekają.
– Jestem gotowa – oznajmiła Suzanne, lecz mimo woli pomyślała o Marii
Antoninie szykującej się na szafot. Wstała i uściskała kuzynkę. – Dzięki, Tino.
– Drobnostka. Zasługujesz na więcej. Naprawdę.
– Pewien starożytny filozof mawiał, że każdy ma taki los, na jaki zasługuje.
Tina parsknęła.
– Ho, ho! Filozof! Nawet ja bym na to wpadła! Ale nikt mi nie zapłaci za moje
złote myśli.
Ze ściśniętym żołądkiem, lecz uspokojonym sercem Suzanne zeszła po schodach.
Udawała, że wszystko wróciło do normy. Dla dobra Tiny i swego własnego.
Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że kłopoty dopiero się zaczną. W przeszłości
krzywdy, które spotkały jej starszą córkę Dawn, odbijały się również na Eve. Suzanne
pragnęła za wszelką cenę uchronić obie przed bolesną prawdą. śywiła nadzieję, że
sprosta zadaniu...
Z pięściami w kieszeniach David Marshall wyglądał przez okno swego
apartamentu na ostatnim, piątym piętrze starej kamienicy. Dom stał nad brzegiem
zatoki, tuż poniżej ruin zamku z dziesiątego wieku. Rozpościerał się stąd wspaniały
widok na uroczy placyk i bladoniebieskie morze odbijające złote promienie słońca.
Niewiele się tu zmieniło. Niektóre budynki parokrotnie przemalowano.
Wybudowano stację kolejową. Wzrosła liczba mieszkańców. Po przeciwległej stronie
placu trwał od wieków kamienny kościół, w którym modlili się rybacy.
David nie zwracał jednak uwagi na malownicze widoki. Jego myśli krążyły wokół
Suzanne. Widział ją zaledwie przed paroma minutami.
Nie miał wielkich nadziei. Przez dwadzieścia dwa lata snuł marzenia o tej chwili.
Wszystko się sprzysięgło przeciwko niemu. Był pewien, że nie spotka w Vernazzy
nawet Tiny. Czyż mógł przypuszczać, że kuzynka Suzanne mieszka tu jeszcze?
Znalazł nie tylko Tinę, lecz i Suzanne. Marzenie się spełniło.
Dlaczegóż jednak tak dziwnie się zachowała? Poznała go, to oczywiste. Odeszła
jednak zdenerwowana i spięta, gdy zaledwie parę chwil wcześniej wydawała się
beztroska, roześmiana, rozkoszująca się śródziemnomorskim słońcem. To nie miało
sensu.
Czyżby wciąż żywiła pretensję o to, że się nie odezwał? Spodziewał się, że po
tylu latach okaże więcej ciekawości niż gniewu.
Dobrze, że w ogóle go pamiętała po tak długim czasie. Wtedy miała tylko
osiemnaście lat... Piękna, ufna dziewczyna. Czy zdawała sobie sprawę, jak bardzo się
w niej zakochał? Prawdopodobnie nie. Była za młoda, aby ocenić głębię uczuć. David
sam nie wiedział, czy tego żałować, czy się cieszyć.
Skoro nie była świadoma siły jego zaangażowania, nie wiedziała również, jak
bardzo za nią tęsknił przez minione dwadzieścia dwa lata. Kiedy kochał się z żoną,
marzył o Suzanne. W końcu wybrał się do Włoch, by spróbować ją odnaleźć i
przekonać się, czy powinien położyć kres fantazjom, czy też na fundamentach
dawnego romansu zbudować nowy związek.
Liczna rodzina wyszła przed dom sąsiadujący z restauracją. Na jednym ze
stolików przed lokalem rozstawiono naczynia, miski z chipsami, wielki dzban wina.
Wszyscy zasiedli do stołu. Język angielski mieszał się z włoskim.
David przypomniał sobie własne młode lata. Najstarszy syn Tiny był chyba w tym
wieku co on podczas pierwszej podróży po Europie, tuż po ukończeniu college’u.
Pamiętał, że chciał zdobyć świat i cieszyć się życiem. Z wszystkiego czerpał dla
siebie korzyść i naukę. Tylko młodzi ludzie bywają tacy zachłanni, zadziorni, naiwni.
Sądzą, że świat kręci się wokół ich osoby.
Trzeba było straconych złudzeń innej młodej kobiety i własnych gorzkich
doświadczeń, aby zrozumieć, że Ziemia kreci się jednak wokół Słońca...
Po dwudziestu dwóch latach nadeszła jego kolej. Dostał szansę spełnienia
najskrytszych pragnień. Przybył tu z nadzieją, że trafi na ślad Suzanne. Znalazł ją
samą. Teraz była kobietą – jeszcze piękniejszą niż zapowiadała się w młodości.
Suzanne stanęła na progu domu z Tiną u boku. Nawet ze sporej odległości
dostrzegł, że wrócił jej dobry humor. Czyżby dlatego, że nie musiała znosić jego
obecności? W napięciu obserwował, jak podchodzi do stołu i wita się z krewnymi,
ś
ciska i całuje dzieci. Duża, wesoła rodzina. Szczęśliwa Tina. Szczęśliwy Arturo.
David zawsze marzył o dużej rodzinie. Tak jak Annie, czyli Suzanne. Często o tym
rozmawiali.
Zastanawiał się, ile dzieci ma Suzanne. Tyle czasu jej nie widział, ale był pewny,
ż
e nie wiodła samotnego życia. Taka młoda, piękna dziewczyna... Kogo poślubiła?
Czy była szczęśliwa w małżeństwie? A może się rozwiodła? Przez całe lata te pytania
dręczyły Davida. Wkrótce usłyszy odpowiedź. Na razie musiał się zadowolić rolą
obserwatora.
Tymczasem Suzanne wesoło rozmawiała z dziećmi Tiny. Jej śmiech ledwie
dobiegał do uszu Davida. A on myślał, jak wyglądałoby ich wspólne życie, gdyby
zrealizowali młodzieńcze plany. Czy dziś wciąż byliby zakochani? Tak mocno jak na
początku? Gdyby los im sprzyjał, podróżowaliby teraz razem po Europie. Cieszyliby
się swoim towarzystwem jak każda zżyta para. Odgadywaliby nawzajem swoje
pragnienia. Czy Suzanne zachowałaby dawny entuzjazm, szalone pomysły, cudowną
ś
wieżość i śmiałość?
Odpowiedział sobie w duchu na te pytania. Tak! – wołało serce, a pod powiekami
wzbierały łzy. Stracili tyle czasu. Czy zdołają nadrobić zaległości? Tak wiele zależało
od Suzanne i jej decyzji. Jeśli czekał na nią mąż... David otrząsnął się z zazdrości.
Postanowił na razie się tym nie martwić. Właściwie nie przyjechał do Vernazzy dla
Suzanne. Przyjechał zwalczyć własne koszmary i lęki.
Przyciągnął krzesło do okna i rozsiadł się wygodnie. Skrzyżował ramiona na
piersiach. Nie spuszczał wzroku z Annie. Chciał, aby marzenia stały się
rzeczywistością.
Wbrew obawom Suzanne nic niezwykłego się nie wydarzyło. Obecność rodziny
Tiny bardzo jej pomogła. Udało się jej nawet przez parę minut nie myśleć o Davidzie.
Nie zniknęła jednak groźba jego powtórnego spotkania.
Arturo wspaniale gotował. Przygotował niezbyt wysmażoną rybę, pieczone
ziemniaki i sałatkę ogórkowo-cebulową pokropioną oliwą z oliwek i cudownie
przyprawioną. Do dzbana wciąż dolewano wino. Dzieci i dorośli śmiali się i
ż
artowali. Nawet Mama Rosa, matka Artura i jego prawa ręka, wyrwała się z kuchni
na chwilę, aby dzielić radość z rodziną.
Uroczystość zakończyła się późno, kiedy na niebie pojawił się księżyc w trzeciej
kwadrze. Zamknięto wszystkie restauracje na rynku. Krewni Tiny sprzątali ze stołu.
Pobrzękiwały talerze. Nie milkły pogawędki.
Po wielkiej dyskusji postanowiono, że gość honorowy nie może pomagać przy
sprzątaniu, tak więc Suzanne przysiadła na murku okalającym kościół i tylko
przyglądała się krzątaninie. Najstarszy syn Tiny, Vittono, oświadczył, że w dniu
przyjazdu powinno się dać jej możliwość odpoczynku. Jeśli chciałaby się włączyć do
domowych obowiązków, mogłaby co najwyżej wziąć udział w myciu kałamarnic.
Oczywiście żartobliwe ogniki w jego oczach zdradzały sprytny zamysł chłopca.
Wiedział, że do takiej pracy Suzanne nie będzie się palić.
Fale uderzały leniwie o stare, kamienne nabrzeże portowe. Monotonny, stłumiony
dźwięk zwykle wpływał na Suzanne uspokajająco, lecz w tych okolicznościach nie
potrafiła pozbyć się wewnętrznego napięcia. Rozglądała się po pustym rynku.
Bezwiednie przeniosła wzrok na otwarte, ciemne okno po przeciwnej stronie
placu. Zamarła. Spostrzegła Davida, który obserwował ją, nawet się z tym nie kryjąc.
Jak na zwolnionym filmie podniósł rękę i pomachał.
Suzanne machinalnie odpowiedziała tym samym gestem. Udawała obojętność,
chociaż wiedziała, że nie wyprowadzi Davida w pole. Czuła, że łączy ją z tym
mężczyzną niewidzialna więź. Miała wrażenie, że jakaś siła pcha ją w jego stronę.
Zastanawiała się, czy David ma podobne doznania.
Gniew podpowiadał Suzanne, by nie zaprzątała sobie głowy ukochanym sprzed
lat. Serce nie chciało słuchać tej rady. David przyglądał się jej otwarcie, chłonąc
każdy jej gest, każde spojrzenie. Patrzyła pustym wzrokiem przed siebie, na niewielki
port i morze. Blask księżyca srebrzył spokojne, łagodne fale. Suzanne chciała się
wreszcie rozluźnić, odpocząć, lecz napięcie mięśni wciąż nie ustępowało.
Jak natrętne muchy powracały myśli o Davidzie. Co zamierzał? Czy nadal mu się
podobała?
Dosyć – nakazała sobie. Nie zaniosłaby dłużej bezczynnego siedzenia. Wstała z
murku i ruszyła w stronę Tiny stojącej na progu kuchni.
Oznajmiła, że jest zmęczona po podróży i chciałaby już się położyć. Uściskała
kuzynkę. Ucałowała wszystkie dzieci po kolei. Najpierw najstarszego,
dwudziestojednoletniego Vittoria, nieśmiałego, o typowo włoskiej męskiej urodzie.
Zaczerwienił się z zakłopotania.
Potem Suzanne przytuliła szesnastoletnią Ginę o krągłych, kobiecych kształtach,
trzynastoletnią Tatti oraz dwunastoletnie bliźniaki – Teresę i Tony’ego, zaś na końcu
onieśmieloną, słodką dziewięcioletnią Marię.
Arturo wyłączył światła i zamknął na klucz drzwi restauracji. Zmęczenie coraz
bardziej dokuczało Suzanne.
Wiedziała, że David nadal tkwi w ciemnym oknie, i nie patrzyła w tamtą stronę.
Weszła do swojego pokoju. Nie zapaliła lampy. Odchyliła zasłonę i odważyła się
zerknąć.
Zauważyła Davida. Chociaż ledwo było widać ciemną sylwetkę, Suzanne
wydawało się, że mężczyzna patrzy wprost na nią.
Rozebrała się i wsunęła pod chłodną kołdrę. Zamknęła oczy, ale sen nie
nadchodził. Mijały godziny. Zdrzemnęła się dopiero nad ranem. Nękały ją dziwne,
nieprzyjemne sny.
David nie spuszczał wzroku z okna pokoju, w którym zamajaczyła sylwetka
Suzanne. Świadomość, że znajduje się tak blisko, niemal na wyciągnięcie ramienia,
działała krzepiąco.
Kiedy obserwował Suzanne w towarzystwie rodziny Tiny, zaskoczył go jej
absolutny spokój. Była taka sama jak w czasach ich młodości: pogodna, delikatna i
bardzo atrakcyjna. Przed dwudziestu dwu laty uważał, że mógłby spędzić z nią resztę
ż
ycia. Los pomieszał mu szyki. Za późno na żale.
Ś
ciągnął ubranie, położył się i zamknął oczy. Nawiedziły go wspomnienia
dawnych dobrych czasów. Czy Suzanne śniła p tym samym? Miał taką nadzieję.
Zasnął niemal natychmiast.
Późnym popołudniem Suzanne zeszła po schodach. Usiadła na słońcu z małymi
kuzyneczkami. Wiele wysiłku kosztowało ją udawanie, że czuje się świetnie. Jej
wzrok nieustannie wędrował ku zakamarkom okolicznych budynków, gdzie mógł się
ukryć David. Bała się, że ją obserwuje. Prowadzili ze sobą grę jak kot z myszką.
Suzanne godziła się na to. Gotowa była prowadzić tę grę bez końca, byle uchronić
córkę przed poznaniem prawdy.
Obawa o teraźniejszość mieszała się z rozpamiętywaniem przeszłości. Pamiętała
spotkania z Davidem. Stawała przy murze kościoła i niecierpliwie wypatrywała
ukochanego. Modliła się, aby pojawił się jak najszybciej. Teraz modliła się o coś
wręcz przeciwnego.
Jakże okrutnie igrał z nią los! Dlaczego David musiał przyjechać do Vernazzy
właśnie teraz? Ich znajomość przed laty trwała tylko trzy tygodnie. Trzy tygodnie na
progu dorosłego życia, o którym nie mieli pojęcia.
Podświadomość szeptała: trzy cudowne tygodnie, których wspomnienia syciły ją
przez dwadzieścia dwa lata i których owocem było przecież dziecko. Suzanne
stłumiła w sobie podszepty. Nie chciała w ogóle o tym myśleć.
Łudziła się, że David zawitał do Włoch na parę dni; wiedziała jednak, że nie
powinna na to liczyć. Takie rozwiązanie wydawało się zbyt proste.
Potrzebowała jakiejś zmiany, ruchu. Zdecydowała się na spacer. Obiecała
rodzinie, że wróci na wspólny obiad, i ruszyła ścieżką obok stacji kolejowej, przez
parking, po zboczu wzgórza ku winnicom.
Zapach zroszonej deszczem, świeżo zaoranej ziemi drażnił przyjemnie nozdrza.
Przywoływał w pamięci obrazy, z którymi tak rozpaczliwie walczyła. Ścieżka wiodła
grzbietem wzgórza między szpalerami winorośli. Tu i ówdzie starsze kobiety,
mieszkanki wioski, zgięte wpół pełły chwasty. Od wieków robotnice winnic nosiły
takie same ubrania: obszerne czarne spódnice, bawełniane bluzki i chusty na włosach.
Tam, gdzie z lądu wyrzynał się w morze cypel, ścieżka się rozgałęziała. Jedna
odnoga wiodła do następnej wioski. Suzanne wdrapała się na wielki czarny kamień.
Usiadła z kolanami pod brodą i patrzyła w dół na bajkową wioskę w wąwozie.
Za każdym razem kiedy tu przychodziła, zadziwiało ją piękno tej okolicy. U
podnóża pnących się do nieba gór Bóg stworzył schronienie dla rybaków żyjących z
darów morza.
Wzdłuż wybrzeża, aż do placu przy porcie tłoczyły się pastelowe domki. Wieża
kościelna służyła rybakom za drogowskaz.
Port obsługiwał również inną wieś położoną po drugiej stronie zatoczki,
największą spośród pięciu miejscowości tej okolicy. Miała najkorzystniejszą
lokalizację, więc rozkwitała, podczas gdy przycupnięta nieco na uboczu Vernazza
właściwie od stuleci się nie rozwijała. Dopiero ostatnio linia kolejowa połączyła
wszystkie cyple tego zakątka Włoch. Wcześniej łącznikiem Vernazzy ze światem była
droga pamiętająca czasy średniowiecza i tak wąska, że nie mieściły się na niej
samochody. Na szczycie wzgórza wybudowano duży parking.
Suzanne wzięła głęboki oddech. Poczuła się na tyle swobodnie, że się
uśmiechnęła. Nazajutrz miała zacząć pisać powieść. Zapowiadało się pracowite lato, o
jakim zawsze marzyła.
Niestety...
– Czy to miejsce także i w twojej pamięci przywołuje mnóstwo wspomnień?
Suzanne podskoczyła jak oparzona. Podniosła wzrok. Patrzyły na nią wesołe,
niebieskie oczy.
– Przestraszyłeś mnie.
– Przepraszam, Annie. – Nie wyglądał ani trochę na skruszonego. – Nie chciałem
cię zaskoczyć. Wracam właśnie z Monterosso. Zobaczyłem, że tu siedzisz. –
Rozejrzał się. – Szczerze mówiąc, siedzisz na środku ścieżki.
– Wiem.
Z pustką w głowie Suzanne udawała, że jest pochłonięta podziwianiem
krajobrazu. Zapomniała o swoim misternie ułożonym planie.
– Annie, dobrze się czujesz?
Tylko David zwracał się do niej per Annie. Nikt jej tak nie nazywał po jego
odejściu. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jej tego brakowało.
Skinęła głową onieśmielona.
– Pewnie masz różne rzeczy do załatwienia. Nie chciałabym ci zabierać cennego
czasu.
Zaśmiał się cicho. Ciarki przeszły jej po plecach.
– Przyjechałem tu załatwić jedną sprawę. Odnaleźć ciebie.
Przerażona Suzanne szeroko otworzyła oczy.
– Odnaleźć mnie? Po co?
– Po prostu tego potrzebowałem – odparł otwarcie. – Nie przestawałem o tobie
myśleć od naszego rozstania.
Ś
miech Suzanne zabrzmiał nieprzekonująco nawet w jej własnych uszach.
– Całkiem o tobie zapomniałam. Gdyby nie wczorajsze spotkanie... – skłamała. A
o czym, do diabła miałabym pamiętać? śe omamił biedną naiwną dziewczynę? śe
byłam zbyt młoda i głupia, aby widzieć w życiu ciemne strony? – pomyślała z
goryczą.
Uśmiech zniknął z twarzy Davida.
– Szkoda, że tak twierdzisz. Zapamiętałem czułą, kochającą, radosną dziewczynę.
Cieszyły ją te same rzeczy co mnie. Dzieliliśmy wspólnie spędzane słoneczne
popołudnia. Wieczorami tuliłem w ramionach istotę tak delikatną i słodką, że czułem
się jak w niebie.
Suzanne zadrżała.
– Jakie poetyckie wyznanie – zadrwiła. – Miałeś tak cudowne wspomnienia, że aż
cię zamroczyły. Nie zadzwoniłeś ani nie napisałeś.
– To nie znaczy, że zapomniałem. Los pokierował moim życiem w niefortunny
sposób.
Los? W Suzanne obudził się gniew. Jak śmiał zwalać winę na zły los!
– Zapisałam ci swój adres w notesie. Jak rozumiem, los nie okazał się zbyt
złośliwy, nie zgubiłeś notesu.
– Nie dopuściła go do głosu. – Ciekawe, że ja nie miałam twojego adresu.
Zmrużył oczy.
– A więc pamiętasz – odezwał się cicho.
– Oczywiście – wybuchnęła wściekła na siebie i na niego.
– Były pewne powody – stwierdził pojednawczo.
– Chciałabyś o nich usłyszeć?
Dumnie uniosła podbródek. Nie zamierzała dać mu satysfakcji, okazując
zainteresowanie.
– Nie, dziękuję.
Podniosła się z kamienia i stanęła obok Davida. Patrzył na nią bez słowa. Kiedy
ruszyła ścieżką w dół wzgórza, zawołał, by zaczekała.
Z trudem opanowała zdenerwowanie. Odwróciła się i posłała mu chłodne
spojrzenie.
– Tak?
– Jesteś mężatką?
Serce Suzanne zabiło szybciej.
– A czy każda kobieta musi być mężatką? – odrzekła cierpko, nie życząc sobie
rozmów na temat małżeństwa, które niedawno zakończyło się rozwodem. Nie
potrafiła jednak powstrzymać własnej ciekawości. – Ożeniłeś się?
– Jestem wdowcem – oznajmił i posmutniał. Wyraz jego oczu powiedział
Suzanne, że bardzo kochał zmarłą żonę.
– Bardzo mi przykro – odezwała się łagodnie.
– Była gotowa na śmierć. Cierpiała bardzo długo. Suzanne wiedziała, że nie
wolno jej zadać następnego pytania, ale...
– Rak?
Kiwnął głową.
– Annie?
– Słucham?
– Wciąż jesteś piękna.
– Do widzenia, Davidzie.
Pobiegła w dół na złamanie karku. Wiatr rozwiewał włosy i pieścił skórę. Krew
krążyła żywiej. Czuła się wspaniale. Nie wiedziała, czy ucieka od Davida, czy biegnie
ku życiu i jego nowym obietnicom.
Całkiem bez powodu poczuła nagle radość życia. Po raz pierwszy od wielu lat.
Kochała życie! Vernazzę, Włochy!
Przybyła do Vernazzy wczoraj i natychmiast przeżyła wstrząs. Był tutaj David.
Twierdził, że przyjechał spotkać się z nią. Nie wiadomo, w jakim celu, ale przysięgła
sobie, że więcej nie da się sprowokować do tak intymnej wymiany zdań jak dziś po
południu. Przyjechała, aby pisać, i tylko tym będzie się zajmować. A poza tym jest
teraz dojrzałą kobietą, a nie naiwnym podlotkiem. Od jutra zaczyna pisać, przyrzekła
sobie.
ROZDZIAŁ 3
Po obiedzie zjedzonym w towarzystwie rodziny Tiny Suzanne wymówiła się od
dalszej rozmowy i uciekła do wynajętego przez siebie mieszkania. Właściwie nie
miała jeszcze okazji dobrze mu się przyjrzeć.
Najstarszy syn Garzolów zaprosił rodzinę do Chicago. Chciał przedstawić
krewnym narzeczoną i pochwalić się firmą, którą prowadził – warsztatem
samochodowym specjalizującym się w naprawach porsche.
Apartament Garzolów sąsiadował z domem Tiny, zapewniał więc Suzanne bliski
kontakt z rodziną a zarazem poczucie prywatności. Ponieważ morze czasem zalewało
najniżej położone tereny, w budynkach przy rynku parter zajmowały na ogół sklepy i
magazyny. Dopiero na pierwszym piętrze znajdowały się mieszkania, zazwyczaj
składające się z obszernej jadalni, kuchni i (już na wyższej kondygnacji) salonu.
Ostatnie piętro przeznaczono na sypialnie i łazienkę.
Suzanne wyobrażała sobie liczną włoską rodzinę zgromadzoną wokół stołu i
grającą w monopol lub układającą puzzle z tysiąca elementów. Dziwiła się, jak na tej
niewielkiej, jej zdaniem, przestrzeni mogło się wychować czworo dzieci. W Nowym
Orleanie, w dzielnicy, w której mieszkała, dom Garzolów uchodziłby wręcz za ubogi.
W wyposażeniu nie było ani kabiny prysznicowej, ani wanny do masażu, ani innych,
wydawałoby się, powszechnych urządzeń.
Musiała przyznać, że jej, jako Amerykance, trudno byłoby żyć bez udogodnień
cywilizacyjnych, z drugiej zaś strony zazdrościła Garzolom. Tworzyli zgraną,
kochającą się rodzinę, cieszącą się sobą i życiem.
Zawsze chciała do takiej przynależeć. Tymczasem wzrastała jako osamotniona
jedynaczka. Brakowało jej poczucia wspólnoty.
Rodzice bardzo ją kochali, to oczywiste. Matka pomogła Suzanne pozbierać się
po rozwodzie. Bez jej wsparcia nie rozwikłałaby wszystkich swoich problemów.
Nadal była zwolenniczką licznej szczęśliwej rodziny.
Jako dziecko przyzwyczaiła się nie polegać na innych ani nie wiązać się z żadną
grupą. Nie znaczy to jednak, że nie żywiła tęsknot i nie potrzebowała bliskości. Tyle
ż
e były one głęboko ukryte.
Kiedy poznała Davida, jej pragnienia ożyły. Mieli założyć rodzinę i wychować
wiele dzieci. Suzanne zamierzała pracować jako nauczycielka i tak rzeczywiście się
stało. David chciał zostać radcą prawnym. Czy zrealizował plany? Czy spłodził
czworo dzieci? Czy jego małżeństwo należało do udanych? Jeśli wyraz jego twarzy
nie kłamał, znaczyło to, że był szczęśliwym mężem i, prawdopodobnie, ojcem.
Mnóstwo pytań dręczyło Suzanne. Postanowiła, że zada je przy najbliższej okazji.
Ostatecznie oboje byli dorośli! Jak dobrzy starzy przyjaciele spotkali się po latach i
chcieli usłyszeć, co się przez ten czas wydarzyło.
Rozległo się pukanie do drzwi. Suzanne podskoczyła jak mała dziewczynka
przyłapana na wyjadaniu konfitur.
W drzwiach stanęła Maria, najmłodsza córka Tiny.
– Mama poleciła ci to dać – odezwała się onieśmielona, wyciągając rękę z
przesyłką. – Kazała też przypomnieć, że dziś na kolację jemy pizzę babci Rosy.
Suzanne uśmiechnęła się. Maria mówiła po angielsku z lekkim śpiewnym
akcentem prowincji Cajun. Pochyliła się i ucałowała dziewczynkę w policzek.
Dziecko odpłaciło uśmiechem, który skruszyłby najtwardsze serce.
– Dziękuję, Mario. Powiedz mamie, że nadal uwielbiam pizzę. Dziękuję za
zaproszenie. Jaką pizzę przyrządziła babcia?
– Margaritę! – odpowiedziała zachwycona mała, szeroko otwierając oczy. – Moją
ulubioną!
– Zaraz przyjdę – obiecała Suzanne.
Dziewczynka zbiegła po schodach i zniknęła w wąskiej uliczce. Suzanne wyjrzała
przez okno. Powtarzała sobie w myślach, że życie nie obeszło się z nią najgorzej. Ma
pracę, którą kocha, życzliwych krewnych, wspaniałe dzieci i plany twórczości
artystycznej. Nikt i nic nie mogło zakłócić jej wakacji w Vernazzy. David z
pewnością wkrótce wyjedzie, a ona spędzi resztę lata, odpoczywając i pisząc powieść.
Przesyłka okazała się widokówką nadesłaną przez córki:
Zakochałyśmy się w Pompejach. Przepłakałyśmy całą wycieczkę. Neapol jest
cudowny i smutny zarazem. Capri to totalny odlot. Można się tu opalać nago, bez
białych śladów od kostiumu! Nie możemy się już doczekać spotkania z tobą w
przyszłym miesiącu. Opowiemy ci o wszystkich niesamowitych rzeczach, jakie nam
się przytrafiły. I pomyśleć, że sądziłaś, iż będziemy bezpieczne, bo Dawn zna szlaki i
ma ogólną orientację... Pozdrowienia dla Tiny i kuzynów. Uściski dla Ciebie, Mamo.
Eve i Dawn.
Suzanne z niecierpliwością oczekiwała przyjazdu córek. Tak szybko dorastały.
Jesienią Eve zaczynała college. Na Dawn czekała posada księgowej w Baton Rouge,
półtorej godziny drogi od domu.
Jej starsza, dwudziestojednoletnia córka stała się młodą, odpowiedzialną kobietą.
W niczym nie przypominała zbuntowanej nastolatki.
Dawno zapomniała o burzliwym okresie dojrzewania. Jej usposobienie stopniowo
łagodniało, aż w ostatnim roku Suzanne z zachwytem stwierdziła, że wszyscy mogą
jej pozazdrościć córki.
Więź między matką a Dawn opierała się na przyjaźni, zaufaniu i miłości. Obie
wykazały sporo dobrej woli, aby przezwyciężyć trudną przeszłość.
David był ojcem Dawn. Biologicznym ojcem. John ją adoptował i wychował.
Suzanne poznała Johna, kiedy była w ciąży, a wyszła za niego, gdy mała miała
roczek. Dawn uwierzyła, że prawdziwy ojciec zmarł przed jej narodzinami. Matka nie
chciała niszczyć głęboko zakorzenionego przeświadczenia córki.
Kochała obie swoje dziewczyny, ale wobec starszej wykazywała większą troskę.
Znajomy psychiatra stwierdził nawet, że jest nadopiekuńcza, a to z powodu
okoliczności, które towarzyszyły pojawieniu się Dawn na świecie.
Suzanne nie wyjawiała prawdy przez tyle lat i nie zamierzała tego zmieniać, aby
nie narazić na szwank z takim trudem budowanej więzi z córką.
Nie mogła pozwolić, aby David brutalnie wtargnął do jej uporządkowanego życia.
David stał na murach zamku i spoglądał w dół na wioskę. Wystarczyło zrobić
zdjęcie, a plakat reklamowy biura podróży byłby gotowy.
To tutaj odnalazł miłość swego życia. W tym samym miejscu po latach spotkał
ukochaną kobietę po raz drugi, by przekonać się, że łączące ich kiedyś uczucie nie
umarło. Czy odniosła podobne wrażenie?
Los sprawił, że ich drogi w przeszłości się rozeszły. Teraz była żoną kogoś
innego. Jakże mogło mu tak zależeć na zamężnej kobiecie? Kiedy odezwie się
sumienie? Na razie nie czuł winy ani żalu. Tylko miłość.
Wytężył wzrok. Dostrzegł na rynku znaną sylwetkę.
Annie, wróć do mnie! – Powtarzał w myślach te słowa jak magiczne zaklęcie.
Przez całe lata śnił o niej. Pragnął jej.
Przez chwilę wydawało mu się, że stojąca na rynku kobieta była jedynie
wytworem jego udręczonej wyobraźni. Jednak namiętność, jaką wyzwalał w nim jej
widok, była równie silna jak przed dwudziestu dwu laty.
Annie na pewno go nie widziała, chociaż wolałby, by było inaczej. Wolałby
znajdować się teraz przy niej.
Spostrzegł, że ruszyła w stronę starego kościoła. Bez zastanowienia zsunął się z
muru. Przy odrobinie szczęścia Annie zjawi się za chwilę. A on ją powita.
– Co byś powiedziała na szklaneczkę miejscowego wina? – spytał, gdy
wychodziła z kościoła. Błogosławił los, że zdążył.
– Wypiję z przyjemnością – odparła Suzanne.
Wybrali restaurację na świeżym powietrzu. Rozłożyste parasole dawały
schronienie przed promieniami popołudniowego słońca. Suzanne wiedziała, że David
będzie na nią czekał. Przeczuwała to.
Kelner przyniósł karafkę z zamówionym winem. David nalał do szklaneczek do
pełna. Zaczęła sączyć złocisty trunek o lekkim, owocowym smaku, który rozsławił
imię Vernazzy na całym świecie.
– O czym myślisz? – spytał niskim, ciepłym głosem. W jej uszach ten głos
brzmiał jak najpiękniejsza muzyka. Spojrzała prosto w niebieskie oczy.
– Dlaczego pytasz?
– Fascynuje mnie ten temat.
– Marzę – odrzekła szczerze.
– O czym?
– O tym i o owym – wymigała się od odpowiedzi. – Lepiej powiedz, co tu robisz.
– Szukam ciebie.
– Poważnie?
– Poważnie.
– Dlaczego?
– Musiałem cię odnaleźć.
Nie wiedziała, co powiedzieć. Nie była jeszcze przygotowana na zanurzenie się
we wspomnienia, na przywołanie przyszłości.
Zdecydowała się na zmianę tematu.
– Zostałeś radcą prawnym?
– A wiec nie zapomniałaś – skomentował, a Suzanne oblała się rumieńcem. –
Tak, chociaż zacząłem studia prawnicze z rocznym opóźnieniem. Wraz z trzema
wspólnikami prowadzimy kancelarię adwokacką. Specjalizujemy się w obsłudze
prawnej firm wydobywających ropę naftową.
– To chyba...
– Nieciekawe. Wiem. Według większości ludzi. – Uśmiechnął się szeroko,
upodabniając się do dawnego Davida. – Ale ja to lubię.
– Czy sytuacja twojej kancelarii zależy od cen ropy naftowej?
Potrząsnął głową. Promień słońca rozświetlił jego ciemne włosy.
– Nie bardzo. Zajmujemy się kontraktami dotyczącymi świeżo otwieranych
szybów lub bilansami płatniczymi.
– To brzmi... Roześmiał się ochryple.
– Wiem. Nudno. Mój syn twierdzi tak samo. Powinna się spodziewać takiej
informacji. Fakt, że David ma dziecko, jednak ją zabolał. No cóż, siedział naprzeciw
niej nie beztroski chłopak, lecz dorosły mężczyzna, który tak jak ona miał za sobą
dwadzieścia dwa lata własnego życia.
– Syna?
– Ma na imię Jason. Teraz wędruje po francuskiej Riwierze. Obiecałem mu
wycieczkę po Europie w nagrodę za zdanie matury. Jestem tu na wypadek, gdyby
mnie potrzebował. – David roześmiał się, a po plecach Suzanne przebiegły ciarki. –
Zdaję sobie sprawę, że bawiłby się lepiej, gdybym siedział po drugiej stronie
Atlantyku.
Suzanne poczuła ukłucie zazdrości. I co z tego, że się ożenił i miał dziecko?
Przecież postąpiła tak samo, czyż nie? Nigdy jednak nie była szczęśliwa, zapewne w
przeciwieństwie do Davida. I już to stanowiło powód do zazdrości.
Odchrząknęła.
– Czy syn zamierza iść w ślady ojca i także zostać prawnikiem?
– Nie. Chce być psychologiem. Uważa, że prawnicy są zakałą ludzkości.
– Ach, tak – mruknęła Suzanne.
Poczuła sympatię do nieznajomego chłopca. Jason i Eve mieli wiele wspólnego.
Eve, jak przystało na osiemnastolatkę, wygłaszała bezkompromisowe opinie tonem
nie dopuszczającym dyskusji. Chciała uczyć dzieci specjalnej troski, spieszyć z misją
miłosierdzia.
– Wydaje się, że znasz te problemy. Masz dzieci? Suzanne wpadła w popłoch.
Gorączkowo myślała, jak wybrnąć z sytuacji.
– Tak – odezwała się ostrożnie. – Mam dwie córki. David obracał w ręku
szklaneczkę. Nie odrywał oczu od Suzanne.
– Są podobne do twojego męża? Spojrzała nieufnie.
– Starsza córka, Dawn, jest podobna do ojca, natomiast młodsza do mnie.
David uśmiechnął się gorzko.
– Założę się, że obie są piękne. Położył rękę na dłoni Suzanne. Zadrżała.
– Oczywiście – potwierdziła półgłosem.
Z trudem powstrzymała łzy. Przed laty poruszyła przecież niebo i ziemię, aby
odnaleźć ojca swego pierwszego dziecka i powiedzieć mu, jaką ma śliczną córeczkę.
– Och, Annie. Chciałbym przeżyć z tobą te lata, patrzeć, jak się zmieniasz.
Cofnęła dłoń. Bała się wspomnień, które to imię przywoływało.
– Zdążyłam już dorosnąć. Dziękuję za zainteresowanie – spróbowała obrócić
słowa mężczyzny w żart. Nie udało się.
– Wcale tego nie kwestionuję. Jesteś teraz jeszcze piękniejsza.
Zamilkła. Nie miała ochoty na flirty.
– Na długo przyjechałaś? Starannie odstawiła szklaneczkę.
– Na kilka tygodni – oświadczyła wymijająco. – A ty?
– Na dwa tygodnie. Obiecałem Jasonowi dwa tygodnie wakacji w Europie.
– No tak.
Suzanne natychmiast się rozluźniła. Dwa tygodnie. Odjedzie, zanim pojawią się
jej córki. Nigdy się nie dowie...
– Zjesz ze mną kolację dziś wieczór?
Suzanne obawiała się spojrzeć mu prosto w oczy. Czemu nie? Skoro już tu był,
jego towarzystwo sprawiało jej przyjemność... Był wdowcem, ona rozwódką, o czym
nie wiedział.
Nie oparła się pokusie.
– Bardzo chętnie.
– A więc dobrze. Wpadnę po ciebie o wpół do ósmej.
– Umówmy się od razu w restauracji. Potrząsnął głową.
– Przyjdę po ciebie. Pamiętaj, to randka.
Na dźwięk tego słowa serce Suzanne zabiło żywiej. Zareagowała zupełnie jak
nastolatka.
– Przepraszam. Nie zdawałam sobie z tego sprawy. Zapomniałam już, jakie
reguły obowiązują w takiej sytuacji – zażartowała. – Czy jeszcze na coś powinnam
zwrócić uwagę?
– Nie. Jako mężczyzna otworzę drzwi i zaprowadzę cię do stolika, podsunę ci
krzesło, zaś na pożegnanie cmoknę w policzek.
Uniosła brwi. Udała wyniosłość i obojętność, lecz serce waliło jak młotem.
Pocałunek! Nieważne, że niewinny.
– To wszystko? – Tak.
Uśmiechnął się uspokajająco, ale w jego oczach wyczytała oczekiwanie.
Zwłaszcza na pocałunek. Podniosła się.
– Dziękuję za wino. Muszę się starannie przygotować na wieczór.
– Do zobaczenia.
W drodze do domu czuła wciąż na skórze jego gorące spojrzenie. Dopiero w
cieniu schodów odetchnęła głęboko.
David odjedzie za dwa tygodnie, powinna cieszyć się jego towarzystwem. Czyż
nie o tym marzą kobiety: spotkać swojego pierwszego kochanka i spytać, jak ułożyło
mu się życie? Czy nie pragną dowiedzieć się, że są nadal kochane?
Kłopot w tym, jak unikać rozmowy o Dawn. Mogło to okazać się trudne. Przecież
dzieci stanowiły część jej życia.
Igrała z ogniem, lecz istniały szanse na uniknięcie katastrofy. Kiedy dziewczynki
przyjadą, będzie już po wszystkim.
Przypomniała sobie, że postawiła na kredensie w jadalni fotografię córek w
srebrnych ramkach. Popędziła i zdjęła zdjęcie z półki. Nie należało prowokować losu.
David obserwował Annie do chwili, gdy zniknęła w bramie domu. Rozpierała go
radość. Annie zje z nim dziś kolację!
Dopił wino, ale to nie wyśmienity trunek wprawił go w euforię. Zawdzięczał ten
stan kobiecie i miał niejasne przeczucie, że wie, jak go nazwać. Miłość. Obudziły się
w nim uczucia, które dawno uznał za umarłe.
Nalał następną szklaneczkę, rozsiadł się wygodnie i popatrzył na błękitne,
spokojne morze. Rozgrzana skóra polubiła ciepło letniego słońca. Nagle David poczuł
się młody, jakby cofnęły się wskazówki zegara biologicznego. Młodzieńcza witalność
w połączeniu z życiowym doświadczeniem mogły stanowić interesujące i wiele
obiecujące połączenie.
Jedno wiedział na pewno. Musi udowodnić Suzanne, że wspólne marzenia sprzed
dwudziestu dwóch lat mają szansę się ziścić.
– Wyglądasz wspaniale! – rzekł David z aprobatą, stając w progu.
– Dziękuję – bąknęła pod nosem zmieszana Suzanne, czując, że czerwieni się po
same uszy. Następnie dodała: – Może wejdziesz? Napijesz się wina?
– Nie jestem spragniony – odparł z uśmiechem. – Skracałem sobie czas
oczekiwania, pijąc wodę mineralną.
Stanął bliżej i utkwił wzrok w ustach Suzanne.
– Czy chciałabyś podyskutować o zaletach win i butelkowanych wód
mineralnych?
– Nie – szepnęła.
Miał taki czarujący uśmiech. I był tak blisko...
– Nie sądzisz, że powinniśmy uporać się z tym jak najszybciej? – spytał cichym,
łagodnym głosem.
– Z czym?
– Z naszym pocałunkiem.
Poczuła na policzku jego oddech. Zamknęła oczy, aby otrząsnąć się z natrętnych
erotycznych wizji.
– Nie pamiętam, żebyś prosił mnie o pocałunek.
– Ja też nie. Pomyślałem tylko, że skoro oboje czujemy się niezręcznie z powodu
braku pierwszego pocałunku, najlepszym wyjściem będzie pokonanie tej przeszkody.
A potem zajmiemy się planami na wieczór, nie zaprzątając już sobie głowy tym
problemem.
– Czyżby rzeczywiście wisiało nad nami niebezpieczeństwo?
Powoli pokiwał głową.
– Jak mityczny miecz Damoklesa.
– No cóż – odezwała się niepewnie. – Trochę mnie przeraziłeś. A zatem jeden
pocałunek i idziemy na kolację.
Nieco szorstkie palce dotknęły jej ramion. Przyciągnął ją do siebie.
– Zgoda – szepnął i pochylił głowę. Zbliżył wargi do jej ust. Wstrzymała oddech.
Bała się poruszyć, aby nie spłoszyć Davida. Nie chciała tracić kontaktu z jego ciałem.
Zacisnęła ręce na muskularnych ramionach. Ufnie przywarła do Davida. Objęła go za
szyję.
David nie zmienił się. Stał się może nawet jeszcze przystojniejszy,
atrakcyjniejszy. Ożyły wspomnienia z czasów młodości. Były wyraźniejsze,
intensywniejsze niż zwykle.
David tulił dygocącą z emocji Suzanne. W delikatnym, słodkim pocałunku zawarł
całą swoją namiętność. Podświadomie obawiał się, że Suzanne zniknie nagle,
rozpłynie się w powietrzu niczym zjawa. Odwlekał moment przerwania pocałunku,
ale w końcu musiał on nastąpić.
– Niektóre rzeczy z wiekiem smakują lepiej – stwierdził.
Na obojgu pocałunek wywarł wielkie wrażenie.
– Na przykład wino. Co jeszcze masz na myśli? Cofnęła się o krok i podniosła
wzrok. Drżącymi palcami pogładziła Davida po skroni. Pragnęła podtrzymać choćby
taki kontakt z jego ciałem. Odetchnęła głęboko. Błagała serce, aby przestało tak
szaleńczo bić.
– Ciebie. – Pochylił się i lekko pocałował jej dłoń. – Oczywiście, że ciebie.
– A ja ciebie – szepnęła.
– Pamiętam nasze pocałunki sprzed lat – westchnął. – Zawsze tak silnie na ciebie
reagowałem, Annie.
Roześmiała się nerwowo.
– Tym razem reagowałeś na przeszłość. Na to, co minęło.
Zmrużył niebieskie oczy.
– Naprawdę w to wierzysz? Skinęła głową.
– Oczywiście. Przeżywamy ponownie młodzieńcze zauroczenie. To wszystko.
Błysnął zębami w uśmiechu.
– Kłamczucha. Porozmawiamy o tym kiedy indziej.
Odsunęli się od siebie. Suzanne zrobiło się zimno. Zabrakło ciepła, które
emanowało z ciała Davida. śałowała, że skończył się magiczny moment.
– Idziemy? Umieram z głodu – oświadczyła.
– Cieszę się, że jesteś głodna. Zamówiłem u szefa kuchni coś specjalnego.
– Czy zdołam wymówić nazwę tej smakowitości? Zaśmiał się.
– Zobaczymy. Wszystko przed nami.
Kiedy schodzili ze schodów, zastanawiała się, co dla każdego nich znaczyło
słowo „wszystko”. Jej wystarczyłby widok twarzy Davida...
ROZDZIAŁ 4
Stare zamkowe mury były skąpane w promieniach zachodzącego słońca. Bez
skrzącego się w falach jasnego światła dnia morze wydawało się atramentowe, a skały
czarne niczym smoła. Ktoś w wiosce nastawił głośno radio. W wieczornym powietrzu
rozbrzmiewała włoska aria.
Na stole czekało wytrawne wino, chłodna woda mineralna i ryba w galarecie na
przystawkę. David zamówił potrawy wcześniej, tak więc Suzanne nie pozostawało nic
innego, jak rozkoszować się piękną scenerią. Właściwie nie miała wyboru, poza
wpatrywaniem się w swego partnera. Gdyby zdecydowała się na to drugie, David
mógłby pomyśleć, że to jego chciała zjeść na kolację.
– Zawsze marzyłem, żeby być tutaj. Z tobą. Spuściła wzrok. Przypomniała sobie
jednak, że nie powinna dawać Davidowi podstaw do przypuszczeń, że nie jest jej
obojętny. Śmiało spojrzała mu prosto w oczy.
– Przed dwudziestu dwu laty nie było jeszcze tej restauracji.
Uniósł brwi i spojrzał niczym radca prawny przy stole rokowań.
– Nie marzyłem o siedzeniu w restauracji. Wyobrażałem sobie nas dwoje nad
Morzem Śródziemnym. – Zmierzył uważnym wzrokiem jej ciało. – Kiedyś byłem
zazdrosny o wiatr, który dotykał twojej skóry.
– Jakie to romantyczne – stwierdziła nieco ironicznie, zbita z tropu żarliwością
jego słów.
Zamierzała się bronić, obracając ich randkę w żart.
– Jesteś zdenerwowana. – Tak.
– Dlaczego?
Suzanne nie chciała odpowiadać, ale jakiś wewnętrzny głos kazał jej mówić.
– Przez cały czas bacznie mnie obserwujesz. Nawet kiedy pozornie się odprężasz,
nie opuszcza cię czujność. Nie wiem, co widzisz, kiedy na mnie patrzysz, ale mam
wrażenie, że widzisz więcej, niżbym sobie życzyła.
– Dręczy cię poczucie winy? Wyrzuty sumienia? Obawiasz się wyjawienia
swoich tajemnic i prawd?
– Nie. – Zabrzmiało to zbyt rozpaczliwie. Suzanne usiłowała opanować
wzburzenie. – Każda osoba chroniąca swoją prywatność zareagowałaby w ten sposób.
– A ty bardzo chronisz prywatność, prawda? – David upił łyk wina. – Wcześniej
nie zwróciłem uwagi na ten rys twojej osobowości.
– Jestem skryta.
Jakże się zmieniła! Zniknął młodzieńczy zapał i chęć podejmowania
ryzykownych wyzwań.
– Opowiedz o swoim życiu, Annie.
Bardzo tego chciała. Tym razem zwyciężyła jednak ostrożność.
– Po ukończeniu studiów podjęłam pracę w szkole. Uwielbiam uczyć młodzież,
ale to dość męczące zajęcie. Jak już wspomniałam, mam dwie córki. Czarujące
dorosłe panny. Mieszkamy niedaleko miejsca, gdzie się wychowałam. Pozostała mi
fascynacja Nowym Orleanem, chociaż nie przepadam za tamtejszym wilgotnym
klimatem.
– W jakim wieku są córki?
Czy wolno jej było skłamać? Posunęłaby się do o wiele poważniejszych
przestępstw, byle zataić prawdę przed Davidem.
– Dwadzieścia i osiemnaście lat.
– Szkoda, że nie przywiozłaś ich ze sobą. Suzanne odetchnęła z ulgą. Chyba
niebezpieczeństwo minęło.
– Tak. Marzą o odwiedzeniu rodziny Tiny. Tina i Arturo tylko raz przyjechali z
wizytą do Nowego Orleanu. Nasze dzieci bardzo się zaprzyjaźniły, zwłaszcza Dawn i
Vittorio.
– Vittorio to najstarszy syn Tiny? Suzanne kiwnęła głową.
– Tak, są rówieśnikami. Vittorio mieszkał u nas, kiedy studiował w Luizjanie,
zresztą na tej samej uczelni co Dawn.
– A twój mąż? Jaki on jest? Następne kłamstwo. Ile jeszcze przed nią?
– Jest geologiem. Specjalizuje się w poszukiwaniach ropy naftowej. Lubi swoją
pracę. Kiedy dziewczynki dorastały, wiedziały znacznie więcej o procesach
górotwórczych niż o szyciu i gotowaniu.
Wspomniała dawne dobre czasy. Uśmiechnęła się z nostalgią.
– Kochasz go?
Spostrzegł jej spłoszony wzrok. Odwróciła głowę w stronę morza.
Na szczęście pojawił się kelner i przerwał kłopotliwe milczenie. Podał pulchne
pierożki ravioli ze szpinakiem, polane sosem śmietankowym. David i Suzanne zajęli
się jedzeniem. Nie musieli rozmawiać.
Fale uderzały rytmicznie o brzeg. Świergotliwe ptaki mościły się w gniazdach
wśród drzew. Zrobiło się chłodniej. Nad stolikami restauracji zapłonął sznur
różnobarwnych lampek.
David odezwał się pierwszy.
– Powinniśmy kiedyś zorganizować spotkanie naszych dzieci. Sądzę, że dobrze to
na nie wpłynie. Jason na pewno będzie zadowolony – Skąd wiesz? Nie znasz moich
córek.
– Rozmawiałem z Jasonem o tobie, Suzanne. Wie, że zakochaliśmy się w sobie,
kiedy poznaliśmy się we Włoszech. Wie również, że teraz wybrałem się do Vernazzy,
aby trafić na twój ślad, a może nawet cię odnaleźć.
Poczuła ukłucie w sercu. Daremne nadzieje Davida... Gdybyż spotkali się w
Vernazzy, kiedy Dawn była malutka. Nie teraz!
– Czasem lepiej nie przywoływać duchów przeszłości. Poza tym przez twoje
ż
ycie po tamtej podróży do Europy z pewnością przewinęło się wiele kobiet.
David skrzyżował ręce na piersiach.
– Na jakiej podstawie tak twierdzisz?
– Nie zadzwoniłeś nigdy do mnie, ale ożeniłeś się i masz syna.
– Byliśmy młodzi i tacy zakochani, Annie. Nie powiedziałem ci o wszystkim. A
powinienem parę spraw wyjaśnić na samym początku naszej znajomości.
Ton jego głosu sprawił, że ciarki przebiegły po plecach Suzanne.
– A jakież to tajemnice wagi państwowej przemilczałeś?
– Trudno ci uwierzyć, tak? – Roześmiał się gorzko. – Im dłużej ukrywałem
prawdę, tym bardziej czułem się winny. Wierzyłem jednak, że gdy tylko uporam się z
wszelkimi problemami domowymi, zadzwonię do ciebie, wytłumaczę, dlaczego
wyjechałem bez pożegnania, i znów będziemy szczęśliwi.
– Czy twój przyjaciel, Jerry, znał ten sekret? David kiwnął głową.
– Tak.
– A więc nareszcie zdradzisz tajemnicę – odezwała się Suzanne tak obojętnym
tonem, że sama była zaskoczona.
– Chciałem stanąć na progu twego domu, kiedy tylko wróciłaś do Stanów.
Chciałem cię porwać.
– Jeślibym ci na to pozwoliła.
Serce Suzanne zatrzepotało. śycie kilku osób wyglądałoby całkiem inaczej, gdyby
David rzeczywiście tak postąpił...
Wyraz jego oczu mówił jej, że nie pytałby wcale o pozwolenie.
– Wtedy myśleliśmy podobnie.
Nie zaprzeczyła. Zachowała się jak idiotka. Dobrze, że w końcu zrozumiała swój
błąd. Teraz po raz drugi David zarzucał sieć, ale ona nie zamierzała dać się złapać.
– Może – odparła z rezerwą. – Opowiedz, co stanęło na przeszkodzie twoim
zamiarom.
– Annie, kiedy cię poznałem, byłem zaręczony. Świat zawirował przed jej
oczami. Chwyciła się kurczowo blatu stolika.
– Formalnie zaręczony? Skinął głową.
– W czerwcu owego roku, w dniu wręczania dyplomów, ofiarowałem swojej
dziewczynie pierścionek zaręczynowy. Nie wiedziałem, że w sierpniu spotkam
kobietę, dzięki której na wszystko spojrzę inaczej. Także na kwestię ożenku. – Twarz
Davida stężała. Suzanne ogarnęło współczucie. – Znaliśmy się od dzieciństwa.
Barbara i ja mieszkaliśmy przy tej samej ulicy. Stanowiliśmy parę na lekcjach tańca w
liceum. Razem tańczyliśmy na szkolnych balach i prywatkach. Równocześnie
ukończyliśmy szkołę średnią i studia. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi.
Suzanne wydawało się, że lada moment serce wyskoczy jej z piersi. David był już
zaręczony, kiedy wyznawał jej miłość! Wpadła we wściekłość. A więc stała na z góry
straconej pozycji!
– Postanowiliśmy się pobrać podczas świąt Bożego Narodzenia, kiedy ja miałem
przerwę w zajęciach, a Barbara ferie w szkole, w której zaczynała pracę.
– Była nauczycielką?
– Tak, angielskiego. W liceum.
Łzy cisnęły się do oczu Suzanne. Nie mogła rozpłakać się przy Davidzie. Dopiero
potem, w ciszy swojego mieszkania przepłacze całą noc...
– Musi ci jej bardzo brakować – zdobyła się na uwagę.
Te słowa ledwo przeszły jej przez gardło.
– To prawda. Jason tęskni jeszcze bardziej. Uwielbiał matkę. Pomagał nawet ją
pielęgnować, kiedy wyjeżdżałem w interesach.
– Smutna historia.
Suzanne straciła apetyt. Wino smakowało jak ocet. Chciała jak najszybciej uciec
od towarzystwa Davida.
Odsunęła krzesło.
– Mam nadzieję, że mi wybaczysz, Davidzie. Nie czuję się dobrze. Muszę trochę
poleżeć.
– Suzanne, zaczekaj. Wstał i chwycił ją za rękę.
Była szybsza. Wywinęła się i ruszyła do schodów.
– Proszę cię, dokończ kolację – rzuciła za siebie. – Porozmawiamy później, kiedy
dojdę do siebie. Obiecuję.
– Suzanne, nie odchodź – prosił. Wiedział jednak, że jej nie zatrzyma.
Był zaręczony, a mimo to kochał się z nią! Zaszła z nim w ciążę. Odszedł bez
słowa do swojej cudownej narzeczonej, a ona została sama. Z dzieckiem.
Po powrocie do apartamentu Garzolów, gdy już była bezpieczna, nie mogła się
oprzeć pokusie i wyjrzała przez okno.
David stał nadal na tarasie restauracji. Zadrżała. Odniosła wrażenie, że czai się w
mroku na ofiarę, którą miała być ona.
Jęknęła jak zranione zwierzę i rozszlochała się z bezsilności, gniewu i rozpaczy.
Usiadła na podłodze. Straciła poczucie czasu. Wyschło jej w gardle, a powieki
spuchły od płaczu. Dygotała na całym ciele.
Jakże była dziecinna i naiwna. Snuła marzenia o wspólnym życiu z ukochanym, a
w tym samym czasie jego narzeczona czyniła przygotowania do wesela!
Doskonale pamięta, że wtedy święta Bożego Narodzenia spędziła w domu. Wciąż
zastanawiała się, dlaczego David nie zadzwonił. Była w piątym miesiącu ciąży i
gdzieś głęboko w sercu tliła się odrobina nadziei...
Teraz wszystko się wyjaśniło.
Nie zdziwiło jej pukanie do drzwi. Zerknęła na zegarek. David dał jej godzinę na
przetrawienie świeżo zasłyszanych rewelacji. Pewnie będzie chciał opowiadać dalej.
Nie zamierzała tego słuchać.
Cała odrętwiała, podniosła się z podłogi i otworzyła drzwi. David czekał oparty o
futrynę, z rękami w kieszeniach, z zasępioną miną.
Bąknął pod nosem jakieś przeprosiny i objął ją mocno. Nie broniła się. Nie miała
siły. Oddech Davida ogrzewał jej skronie. Dłonie gładziły zesztywniałe ramiona i
plecy.
Było jej zimno. W żyłach krążyła nie krew, lecz lodowata woda.
David znów coś mruknął pod nosem. Nie słuchała. Jej myśli krążyły wokół tej
jednej sprawy. Starała się przypomnieć sobie sytuacje, kiedy zachowała się jak
idiotka. A było ich wiele. Zbyt wiele.
Cofnął się o krok i spojrzał z powagą.
– Jeszcze nie skończyłem mówić.
– Wystarczy. Co jeszcze mógłbyś dodać do tej historii, aby mnie przebłagać? –
spytała, opanowując drżenie głosu.
– Dużo – odrzekł ponuro.
Usiadł na kanapie i pociągnął Suzanne na swoje kolana.
– Proszę, opowiedz resztę i miejmy to wreszcie za sobą – szepnęła, wdychając
zapach męskiej wody kolońskiej i specyficzną, niepowtarzalną woń Davida. Tylko on
potrafił tak ją głaskać po plecach.
– Kochałem cię, Annie – odezwał się cicho.
Nie oczekiwała tego. Podniosła wzrok. Tym razem nie skrywała gniewu.
– Zachowaj dla siebie te kłamstwa. Gdybyś darzył mnie uczuciem, powiedziałbyś
prawdę.
– Niespodziewanie dla samego siebie zakochałem się w tobie. I od tego momentu
wszystko zaczęło się komplikować.
– Nie żartuj.
– Pamiętasz nasze pierwsze spotkania? Spacerowaliśmy, rozmawiając o
książkach, płytach i planach na przyszłość. Lubiłaś zażarte dyskusje, kiedy uważałaś,
ż
e nie mam racji, a ja uwielbiałem cię prowokować.
– Jak miło z twojej strony! Puścił mimo uszu złośliwą uwagę.
– Nie planowałem żadnego romansu, a przynajmniej tak sobie wmawiałem.
Udawałem, że nic się nie dzieje i że jesteśmy tylko przyjaciółmi. Tylko Jerry wiedział
od razu, że się zakochałem.
– Cudownie – ironizowała Suzanne. – Wzbraniałeś się przed zaangażowaniem
uczuciowym, ale nic ci nie przeszkadzało sypiać ze mną. Mówiąc twoimi słowami,
nie planowałeś romansu, tylko wakacyjną przygodę.
Twarz mu stężała.
– Tak nie było, i dobrze o tym wiesz.
Suzanne wyrwała się z jego objęć. Wstała i oparła ręce na biodrach. Pochyliła się.
– Właśnie ubierasz swoje nędzne postępki w falbanki i koronki. Nie uda ci się
mnie zwieść, Davidzie!
I wtedy wybuchnął. Wściekłość i uraza wzięły górę nad wyrozumiałością.
– I kto to mówi?! Nie marnowałaś czasu, szukając pocieszenia w ramionach
innego mężczyzny. Wróciłaś do domu i natychmiast wyszłaś za mąż! To ty postawiłaś
kreskę na naszym związku. Gdyby ci zależało, zadzwoniłabyś albo napisała!
Potężny cios. Suzanne zaczerpnęła głęboko tchu, zanim odpowiedziała.
– A jak to miałam zrobić? Nigdy nie podałeś mi adresu ani numeru telefonu!
Zamarł. Zdumiony, otworzył szeroko niebieskie oczy, a potem zmrużył je z
niedowierzaniem.
– Jerry dał ci mój adres. Tak twierdził.
– Kłamał.
– Nie wierzę. Suzanne przełknęła ślinę.
– Nie obchodzi mnie, czy wierzysz, czy nie. Wiem, że poruszyłam niebo i ziemię,
aby cię odnaleźć. Nie znałam nazwiska twego ojczyma, więc nie mogłam iść tym
tropem. Nie złożyłeś też dokumentów na uczelni, o której wspominałeś. Czekałam, aż
dasz jakiś znak. Miałeś mój adres w notesie!
Niebieskie oczy straciły zacięty wyraz.
– Patrzyłem na niego często. Dotąd pamiętam numer telefonu.
Suzanne skrzyżowała ramiona na piersiach.
– Jasne. Wykręcałeś go przez sen.
– 555-2391. Zacisnęła powieki.
– Dlaczego nie zadzwoniłeś?
David zmierzwił dłonią ciemne włosy. Wstał i podszedł do okna.
– Wróciłem tak nagle do domu, ponieważ Barbara została ranna w wypadku
samochodowym i nic nie wróżyło, że przeżyje.
W głosie Davida rozbrzmiewał autentyczny ból, a przecież Suzanne nie była
pozbawiona serca.
– Myślałem, że kiedy Barbara wyzdrowieje, powiem jej natychmiast o tobie.
Rodzice już o tobie wiedzieli. Nie byli zachwycani, ale pewnie by się z tym pogodzili.
Niestety, przez trzy tygodnie Barbara nie odzyskiwała przytomności. Zamartwiałem
się. Nie odstępowałem jej łóżka na krok. I jak to zwykle robią ludzie w
dramatycznych sytuacjach, zawierałem układy z Bogiem. Obiecywałem, że jeśli ocali
Barbarę, zrobię to czy tamto. Nie mogłem do ciebie zadzwonić. Przyrzekłem sobie, że
powiem o tobie Barbarze, kiedy tylko będę mógł. Najpierw jednak chciałem być
pewny, że uczyniłem wszystko co w ludzkiej mocy, aby Barbara wyzdrowiała.
– O dobry Boże – westchnęła Suzanne.
– Kiedy odzyskała przytomność, niewiele pamiętała oprócz naszych planów
weselnych. Wracała z zakupów w sklepie „Młoda Para” i została potrącona przez
pijanego kierowcę. Okazało się, że jest sparaliżowana, od pasa w dół i nigdy nie
będzie chodzić. Nastąpiło uszkodzenie rdzenia kręgowego.
Suzanne stała nieruchomo.
– Ożeniłeś się zatem.
– Tak, Barbara była moim najbliższym przyjacielem. Łączyło nas nie tylko
uczucie, lecz także wspomnienia, przeżycia, marzenia. Sądzę, patrząc z perspektywy
czasu, że gdybym odwrócił się od Barbary, wyrzekłbym się jak gdyby własnej
rodziny.
– Trudno jest opierać małżeństwo jedynie na przyjaźni – zauważyła,
zastanawiając się, czy dotyczyło to też jej związku.
– Nie. Niektórzy ludzie w ciągu całego życia nie zaznają tak głębokiej, szczerej
przyjaźni, jaka łączyła mnie i Barbarę. Głęboko im współczuję. Nigdy nie dowiedzą
się, co znaczy ofiarować coś przyjacielowi lub coś od niego otrzymać. Chociaż nie
jest to miłość w tradycyjnym pojęciu, istnieje porozumienie dusz, a to znaczy, że nie
chcesz skrzywdzić ani zranić drugiej osoby.
David odwrócił się i spojrzał prosto w oczy Suzanne.
– Powiedziałem jej o tobie.
– Co zrobiłeś? Uśmiechnął się gorzko.
– Nie miałem wyboru. Jason skończył trzynaście lat i został najlepszym
sportowcem klasy. Byłem bardzo z niego dumny. Wybieraliśmy się na uroczyste
wręczenie nagrody. Barbara podsłuchała rozmowę rodziców. Matka mówiła, że
powinienem się cieszyć z podjęcia decyzji o niezrywaniu zaręczyn.
– O dobry Boże – wyrwało się Suzanne. Rozumiała, jak wielkie rozczarowanie
musiała przeżyć Barbara. Ich losy w gruncie rzeczy ułożyły się podobne. – I jak
zareagowała?
– Oświadczyła, że zawsze podejrzewała, że w moim życiu istniała jeszcze inna
kobieta, ale starała się to ignorować. Stwierdziła, że powinienem był zerwać
zaręczyny, ponieważ ona nie chciała mnie unieszczęśliwiać. Spytała, czy chcę
rozwodu.
Suzanne nie odrywała wzroku od Davida. Płakał i nie krył się z tym. Łzy płynęły
mu po policzkach. Cierpiała razem z nim, bohaterem wstrząsającej historii.
– Co jej właściwie powiedziałeś? – odważyła się wreszcie zapytać.
– Prawdę – stwierdził krótko. – Oznajmiłem, że za żadne skarby nie zmieniłbym
przeszłości, że ją kocham i czuję się szczęśliwy, dzieląc z nią życie. Nie żałuję ani
jednego wypowiedzianego wtedy słowa. Nie dałem jej całej mojej miłości, lecz ona
obdarowała mnie swoim uczuciem bez reszty. Byłem wielkim szczęściarzem. Jason
miał wspaniałą matkę. To najmilsza, najodważniejsza i najżyczliwsza kobieta, jaką
znałem.
Suzanne nie broniła się już przed łzami. Nie wiedziała tylko, czy płacze nad sobą,
nad Barbarą czy nad Davidem.
– Kiedy zmarła?
David potarł muskularny kark.
– Dwa lata temu. W zimie złapała grypę. Grypa ciągnęła się i przekształciła w
zapalenie płuc. Barbara zmarła po trzech tygodniach. Organizm nie zdołał zwalczyć
choroby. Dwadzieścia lat przebywania na wózku inwalidzkim zebrało żniwo.
Zaniechała ćwiczeń gimnastycznych. Twierdziła, że i tak nic jej nie przywróci władzy
w nogach.
Coś w Suzanne pękło. Objęła Davida. Przytuliła go. Zaczęła głaskać po plecach.
Oboje byli spragnieni ciepła, zrozumienia i bliskości drugiego człowieka. Tylko w ten
sposób Suzanne mogła okazać przepełniające ją współczucie kochanemu niegdyś
mężczyźnie. Niegdyś? Trzymanie go w ramionach okazało się tak naturalne jak
oddychanie.
Wdzięczny, dał upust skrywanym od lat uczuciom. Zadrżał od tłumionego
szlochu. Suzanne wybuchnęła głośnym płaczem.
David powoli odzyskiwał panowanie nad sobą. Nie przestawali jednak się
obejmować. Czuła na policzku jego oddech. Garnęli się do siebie, po potrzebowali się
nawzajem. Suzanne wierzyła, że tylko jego obecność może jej przynieść pocieszenie.
Nie musiała nic mówić. Nie wolno jej nic powiedzieć.
Nagle, jakby bez udziału woli, znaleźli się pośrodku salonu, potem w korytarzu, a
wreszcie na schodach prowadzących do sypialni.
Suzanne nie była zaskoczona swoim zachowaniem. Ileż to razy śniła o tym, że
znowu kocha się z Davidem. Nie była również zakłopotana. Fakt, że idą do jej
sypialni, przyjęła jako coś zupełnie oczywistego. Wzajemna bliskość była najlepszym
lekarstwem na ból, jaki wywołały wspomnienia.
Łagodne światło księżyca spowijało wnętrze pokoju. Suzanne wydawało się, że
tysiące świec oświetlają postać Davida. Nie drżały jej ręce, kiedy rozpinała guziki
męskiej koszuli i wyciągała ją zza paska. Dotknęła zapięcia spodni. Położył rękę na
jej dłoni.
– Czy jesteś pewna, Annie? – spytał z powagą. – Nic nie rób z litości.
– Wcale nie zamierzam. Uśmiechnął się powoli.
– W takim razie – mruknął ochryple, rozpinając jej bluzkę – pozwolisz, że ja się
tym zajmę.
– Bardzo proszę – szepnęła. Poczuła się niewiarygodnie szczęśliwa.
Przepełniała ją radość, ogarniało pożądanie...
David zdjął jej bluzkę. Wziął w dłonie krągłe i pełne kobiece piersi. Wstrzymała
oddech. Palce dotarły do ciemnych aureoli brodawek i zatrzymały się tam, dopóki
sutki się nie obudziły.
– Jakże jesteś wrażliwa na dotyk – szepnął. – Jaka piękna. Piękniejsza niż we
wspomnieniach.
– Mamy nierówne szanse w tej grze.
David jednym niecierpliwym ruchem pozbył się swojej koszuli. Upadła na
podłogę. Dłonie mężczyzny powróciły do przerwanej wędrówki po ciele Suzanne.
– Jesteś taka piękna. Lubisz być dotykana?
– Lubię, kiedy ty mnie dotykasz.
– Ja też to lubię. Dotykaj mnie – poprosił szeptem. Przesunęła dłonią po szerokim
torsie. Musnęła płaską brodawkę. Pogładziła ciemne włosy na piersiach. Dotarła aż do
paska. Zaczęła rozpinać spodnie. David przejął inicjatywę. Gorączkowo manipulował
przy guzikach spódnicy Suzanne.
Stali nadzy na środku pokoju w srebrzystej księżycowej poświacie, ogarnięci
namiętnością. Suzanne uniosła głowę i przytuliła go mocno. Nie pocałował jej jednak.
– Davidzie – odezwała się półgłosem. – Proszę...
– Uwielbiam brzmienie twego głosu, kiedy mnie pragniesz – szepnął. –
Wypowiedz raz jeszcze moje imię.
– David. David. David.
Zamknął jej usta pocałunkiem. Cały drżący, poprowadził Suzanne do łóżka.
Położył się obok i wpatrywał w jej twarz, na której odbijały się czułość i pożądanie.
Każda pieszczota była jak balsam na zranioną duszę. Każde dotknięcie obiecywało
rozkosz. Namiętność doszła do szczytu i wtedy Suzanne usłyszała swój krzyk, który
wydarło z niej spełnienie.
ROZDZIAŁ 5
David widział przez okno rozgwieżdżone niebo. Suzanne spała z głową na jego
piersi. Drobną dłoń położyła na jego barku, jak gdyby nawet przez sen nie chciała go
puścić. Podobało mu się to. Przygarnął ją mocno do siebie.
Miał ochotę krzyczeć ze szczęścia; obwieścić całemu światu, że kocha i jest
kochany. Zamknąć Suzanne ciasno w ramionach i puścić się w szalony taniec po
pokoju.
Nie mógł jednak tego zrobić. W każdym razie nie teraz. Kto wie, co przyniesie
przyszłość? Przez ostatni tydzień dopuszczał się czynów, do których, jak sądził
wcześniej, nie był zdolny ani on, ani Suzanne. Nigdy nie zdradził żony. Nigdy nie
przyszło mu na myśl, aby przyprawić rogi innemu mężczyźnie. I oto kochał się z
mężatką. Sama świadomość tego faktu powinna w nim wywoływać poczucie winy.
Chodziło jednak o Suzanne, jego ukochaną sprzed lat, którą szczęśliwie odnalazł i
której, jak się okazało, nie przestał darzyć uczuciem. Przez dwadzieścia dwa lata tak
często wyobrażał sobie taką sytuację, że jej realność natychmiast uznał za coś
naturalnego.
Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że Suzanne mogłaby kochać się z innym
mężczyzną, nawet z mężem. Tym bardziej teraz.
Musieli znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Oczywistym rozwiązaniem wydawał się
rozwód Suzanne. Wymagało to cierpliwości i tymczasowej rozłąki dwojga
kochanków, ale poświęcenie było konieczne, jeśli mieli zamiar resztę życia spędzić
razem.
Potem Suzanne zostanie jego żoną. Tak jak to planowali przed laty, zanim na
przeszkodzie nie stanęła im tragedia Barbary.
David zamknął oczy i westchnął. Policzył się z przeszłością. Dzieci z ich
poprzednich małżeństw na pewno nie były pomyłką. Mieli przed sobą wspólną
przyszłość. A na to nigdy nie jest za późno...
A jednak było za późno. Tak stwierdziła Suzanne. Patrzyła na znikające gwiazdy i
stopniowo jaśniejące niebo. Wyroki losu sprawiły, że nie mogła związać się z
Davidem na dłużej niż dwa tygodnie wakacji. Łzy cisnęły się do oczu, lecz zdołała je
powstrzymać.
Za kilka dni odejdzie z życia Davida i wspólnie przeżyte chwile staną się
cudownym wspomnieniem. Nigdy nie powie córce prawdy o jej ojcu. Nigdy.
Doszli z Davidem do granicy, której nie powinni byli przekraczać, jeśli nie chcieli
narażać się na niebezpieczeństwo.
Z zapierającą dech wyrazistością pamiętała noc, kiedy Dawn uciekła z domu.
Miała prawie szesnaście lat i oświadczyła, że będzie wychodzić i przychodzić według
własnego uznania. Suzanne wprowadziła w domu „godzinę policyjną”. Dawn
zaprotestowała, wrzeszcząc, że nie przyjmie narzuconych jej reguł. Wybiegła,
trzaskając drzwiami. Nie wróciła na noc.
Suzanne czekała do rana. Nie zmrużyła oka. Płakała, modliła się i przeklinała na
przemian. Nazajutrz, późnym wieczorem, policja przyprowadziła niepokorną,
awanturującą się córkę. Jednak noc spędzona na ulicy musiała wystraszyć Dawn, bo
więcej nie uciekała.
Okres wiecznych konfliktów miedzy matką a córką przeszedł do historii. Teraz
potrafiły szczerze ze sobą rozmawiać. Suzanne za żadne skarby nie zaprzepaściłaby
tej bliskości. Nie mogła. Jakiż sens miałoby przyznanie się, że przez tyle lat żyła w
kłamstwie? Dawn nie zdawała sobie nawet sprawy, w jakich okolicznościach przyszła
na świat. Dzięki temu wszyscy czuli się bezpiecznie.
Szczęśliwe chwile spędzone z Davidem w Vernazzy były tylko przelotnym
uśmiechem losu. I tak musiało pozostać.
Nie walczyła już ze łzami. Z twarzą mokrą od płaczu przytuliła się mocniej do
Davida. Powinna się śmiać i cieszyć tym, co ją spotkało. Należało jej się to. Chciała
zabrać do Nowego Orleanu wspomnienia czarodziejskiego lata i karmić się nimi przez
resztę samotnego życia.
David westchnął przez sen i przylgnął do niej całym ciałem. Suzanne zamknęła
oczy, chcąc zapamiętać jego dotyk i zapach. Zachować w pamięci na zawsze...
Taras okazał się wspaniałym miejscem na zjedzenie niespiesznego śniadania.
Kochali się o świcie, a potem Suzanne narzuciła lekką sukienkę, zaparzyła kawę i
przygotowała grzanki z cynamonem.
Zanieśli tacę ze śniadaniem na taras. Rozpościerał się stąd widok na wioskę,
winnice i ciemnoniebieskie morze. Słońce zalewało ziemię gorącym, złotym
blaskiem.
– Jeszcze kawy? – spytała Suzanne, nalewając parujący napój do białego kubka.
– Jak mi dobrze – mruknął David z zamkniętymi oczami. Wystawił twarz do
słońca. – Jak w raju.
– Dziękuję – odparła z żartobliwą dumą. Uśmiechnął się i położył rękę na jej
udzie.
– Włochy, słońce i ty... Czuję się jak w niebie.
– Brzmi to prawdopodobnie – przyznała Suzanne. Od słów Davida dostała gęsiej
skórki. Od dawna nie słyszała takich komplementów. Świetnie to na nią działało.
– Annie? – zagadnął, nie otwierając oczu.
W jego głosie zabrzmiała nuta powagi. Suzanne natychmiast czujnie nadstawiła
uszu.
– Tak?
– Czy jesteś szczęśliwą mężatką?
Na jej usta cisnęła się odpowiedź: nie. Tak długo była nieszczęśliwa... Dopiero w
rok po rozstaniu zrozumiała, jak niedopasowane małżeństwo tworzyli z Johnem.
Teraz, po trzech latach, nabrała pewności, że samotne życie o wiele bardziej jej
odpowiada. Orzeczenie przez sąd rozwodu tylko potwierdziło to, co od dawna
podpowiadało jej serce.
– Moje małżeństwo nie należy do zbyt udanych – zaryzykowała twierdzenie.
David nie wiedział, że jest rozwiedziona, i nie mógł się dowiedzieć.
– Więc wypłacz się z tego teraz.
– Dlaczego właśnie teraz?
Otworzył szeroko oczy i przypatrywał jej się badawczo przez chwilę, zanim
odpowiedział.
– Czy nie wydaje ci się niemoralne, że poślubiłaś jednego mężczyznę, a kochasz
się z drugim?
Chciała się bronić, ale nie miała możliwości. Irytowała ją własna bezsilność.
– Skoro zarzucasz mi niemoralność – wybuchnęła gniewem – najpierw oceń sam
siebie. Przecież kochasz się z mężatką. To cię nie niepokoi?
Instynkt i zdrowy rozsądek podpowiadały jej, aby uciąć ten romans i odejść.
Jednak w głębi duszy wciąż marzyła o spełnieniu najskrytszych pragnień. Jak długo
bowiem można żyć przeszłością i wspomnieniami o szczęściu?
– Dobrze wiesz, że to nie to samo – zniecierpliwił się.
Znalazł się sędzia! Suzanne ze złośliwym zadowoleniem pomyślała, że David
jako wspólnik ich „grzechu” ma nieczyste sumienie.
– Nieprawda. Nie spiesz się z ferowaniem wyroków. Przecież nic o mnie nie
wiesz.
– Czy nasze spotkanie wnosi w ogóle jakąś odmianę do twego życia? – burknął
wściekły.
– Chodzi ci o to, że ty nie jesteś z nikim związany?
– Właśnie.
David nie wiedział o Dawn. Suzanne nie mogła ryzykować, że córka odtrąci ją,
poznawszy prawdę. Postępowała nie całkiem tak, jak należy, ale nie miała wyboru.
Jej wzrok ponad dachami, kominami i antenami telewizyjnymi powędrował ku
morzu. Nie zwracała uwagi na jego piękno. Widziała jedynie pustkę czekającego ją
ż
ycia.
Otrząsnęła się ze złych myśli. Co się stało, to się nie odstanie. Musi wziąć się w
garść. Po powrocie do domu i codziennych zajęć odzyskała poczucie sensu istnienia.
Westchnienie Davida przerwało pełną napięcia ciszę.
– W porządku, Annie – stwierdził znużony. – Wyraźnie dążysz do kłótni, ale ja
nie dam się wciągnąć. Porozmawiamy o tym innym razem. – Pochylił się i wziął ją za
ręce. – Bardzo cię proszę, zacznij już o tym myśleć. Wkrótce do tego wrócimy. Mamy
dla siebie tak niewiele czasu.
Przyglądała się badawczo jego twarzy. W oczach Davida pojawiła się
stanowczość. Rysy się wyostrzyły, zmarszczka przecięła czoło. Wybrał chyba nie
najlepszy moment na omawianie tak zasadniczych kwestii. Świadom porażki, wycofał
się szybko. Suzanne było to na rękę.
Kiwnęła głową.
– Zgoda. Co dziś porabiamy?
– Wsiądziemy do pociągu jadącego wzdłuż wybrzeża, znajdziemy jakąś pustą
plażę i urządzimy sobie piknik.
Suzanne szeroko otworzyła oczy.
– Nie żartujesz? Zaśmiał się.
– Marzyłem o tym od lat. I wreszcie moje marzenia mogą się spełnić.
– W Oklahomie nie uczestniczyłeś w piknikach? – spytała żartobliwym tonem.
– Nie. Barbara, unieruchomiona na wózku inwalidzkim, nie chciała nam sprawiać
kłopotu. A po jej śmierci przed dwoma laty Jason i ja nie znajdowaliśmy czasu na
wycieczki. – W ton jego głosu wkradł się smutek jak zawsze, gdy wspominał Barbarę.
Szybko jednak uśmiechnął się. – Marzyłem o pikniku właśnie we Włoszech. Z tobą.
– Z osiemnastolatką, a nie z kobietą czterdziestoletnią – stwierdziła gorzko.
– Wiek nie gra roli – orzekł głosem pełnym skrywanej namiętności.
Podświadomie wyczuła jego intencje. Ciało natychmiast zareagowało na
zmysłowe spojrzenie Davida. Brodawki stwardniały pod cienkim materiałem.
David wstał, wziął ją za rękę i sprowadził po schodach do sypialni.
Ich spotkanie po latach wywołało komplikacje, ale również obudziło uśpione
zmysły. Rozwikłanie poplątanych losów wymagało czasu.
Namiętność domagała się zaspokojenia od razu. Niezwłocznie...
Na drugiej stacji za Vernazzą pociąg zatrzymał się w pamiętającej średniowiecze
wiosce, której granice nie sięgały brzegu morza. Po przejściu pół kilometra po
kamienistej ścieżce Suzanne i David dotarli na plażę. Skały dzieliły piaszczystą
przestrzeń na mnóstwo zacisznych, przytulnych, intymnych ustroni, dających
schronienie nawet przed wiatrem.
David rozebrał się do kąpielówek. Obserwował Suzanne zdejmującą sukienkę.
Podziwiał jej zgrabne, jędrne ciało, nie zniekształcone dwoma porodami i upływem
czasu. Owszem, wokół oczu pojawiały się zmarszczki, kiedy Suzanne się śmiała, zaś
czoło przecinała bruzda, gdy marszczyła brwi, lecz lata tylko przydały jej seksapilu.
Zachowywała się o wiele powściągliwiej niż jako dziewczyna. Wręcz z rezerwą.
Chwilami jednak dawała upust młodzieńczej spontaniczności i radości życia. Chciał,
aby u jego boku zachowywała się tak jak najczęściej.
Suzanne rozpostarła na piasku koc i położyła się. Zamknęła oczy. Davidowi
przypomniał się poranek, kiedy zmysłowa, uwodzicielska Suzanne obudziła w nim
uśpione zmysły. I znów namiętność dała o sobie znać. Nigdy nie przestanie pożądać
miłości swego życia.
Nie otwierając oczu, Suzanne poklepała koc obok siebie.
– Może byś popracował nad swoją opalenizną?
– Wolałbym popracować nad twoim ponętnym ciałem.
Uśmiechnęła się.
– Na stojąco?
Przesunęła się nieco na kocu. Davidowi zaparło dech. Jak to się stało, że po latach
wciąż tak silnie reagował na bliskość tej kobiety? Poczuł się znów jak nastolatek,
gotowy do podboju świata i kobiety, która go zauroczyła.
Położył się obok niej na boku i pogładził gładką mleczną skórę od żeber aż do
brzucha.
Chwyciła go za rękę.
– To łaskocze.
– Naprawdę?
Roześmiał się i nie przerwał pieszczoty. Palce ledwo muskały ciało Suzanne.
– Tak – przyznała cicho. Przejęła inicjatywę. Poprowadziła dłoń Davida po
ponętnych krągłościach. Posłusznie poddał się przewodniczce, niecierpliwie czekając
na to, co nastąpi potem.
Przesunęła jego rękę po biodrach, po łukach poszczególnych żeber, szyi.
Poznawał każdy zakątek jej ciała. Oddychał szybko, łapczywie. Pragnął jej
rozpaczliwie, aż do bólu.
Na razie pozwalał się prowadzić, lecz gdy w okolicach piersi Suzanne zawahała
się, przejął inicjatywę. Dotknął kciukiem wrażliwej brodawki. Suzanne zadrżała.
Zdecydowanym ruchem ściągnął z niej kostium kąpielowy.
Pochylił głowę. Na skórze Suzanne zatańczył jego język. Wstrzymała oddech.
Zamarła. Nagle zrozumiał, że od dawna nie przeżyła czegoś takiego.
Wpadł w zachwyt. A więc jej małżeństwo rzeczywiście nie jest szczęśliwe!
Zdradziła ją reakcja w najintymniejszych chwilach. Powinien wcześniej się
zorientować!
Westchnęła. Błyskawicznie odnalazł źródło rozkoszy. Wyprężyła się, ożyła.
Dotykała go. Milcząc, błagała, aby całował ją wszędzie. I tak się stało.
Dygotała w jego ramionach. Jęczała i krzyczała z rozkoszy. A potem już tylko
uspokajał trzepoczące jak oszalałe serce.
Otworzyła oczy. Pogładziła muskularny tors.
– Dziękuję ci – odezwała się cicho. Uśmiechnął się z wysiłkiem.
– Proszę bardzo.
Skłoniła go, aby położył się na plecach. Zerknęła uwodzicielsko.
– Teraz ja podaruję ci chwilę szczęścia...
Kolację zjedli w restauracji Tiny i Artura. Usiedli w najdalszym kącie długiej,
wąskiej sali.
– Opowiedz o swoim życiu – poprosiła, nawijając spaghetti na widelec. – Jak
wygląda twój typowy dzień?
David wypił łyk wina.
– Właściwie nie wiem, jak to teraz się ułoży – odparł. – Jason zdał do college’u,
więc zmieni się mój rozkład zajęć obowiązujący od dwunastu lat.
Suzanne świetnie to rozumiała. Sama przeszła przez podobne doświadczenie,
kiedy Dawn skończyła liceum i podjęła dalszą naukę. Eve rozpoczynała studia po
wakacjach. Obie córki będą poza domem.
Odchrząknęła zakłopotana. W głowie kłębiły się najrozmaitsze myśli.
– Wyjeżdża do innego miasta czy będzie studiował w miejscowej uczelni?
– Chce zostać, ja zaś wolę, aby wyjechał.
– Naprawdę? Sądziłam, że każdy osiemnastolatek pragnie wyrwać się z domu,
spod oka rodziców.
– Czy tak było w przypadku twojej córki? – rzucił David zdawkowo.
– Dawn będzie biegłą księgową – odparła wymijająco Suzanne.
W drzwiach kuchni pojawił się Arturo. Podszedł do ich stolika, wycierając dłonie
w fartuch.
– Dobre, co? – zagadnął zadowolony. – Robię najlepszą w świecie sałatkę
fettuccine Alfredo. Wszyscy tak twierdzą. Nawet Tina.
Suzanne roześmiała się.
– Wyśmienita – przyznała. – Jak zwykle, Arturo. Dziękujemy.
Okazało się, że Arturo nie zamierzał ograniczyć się do rutynowego okazania
zainteresowania gościom. Zmierzył wzrokiem Davida.
– Pan już tu był, ale chyba ładnych parę lat temu, co?
Suzanne poczuła, że się rumieni. Zastanawiała się gorączkowo, jak powstrzymać
Artura przed zbytnim gadulstwem.
David uspokajająco pogładził ją po dłoni.
– Tak. Poznałem Suzanne tuż po ukończeniu studiów. Suzanne była wtedy świeżo
upieczoną maturzystką.
– Ożenił się pan?
– Tak. Mam syna, który teraz odpoczywa w Saint Tropez.
– Saint Tropez to ładne miejsce, ale nie tak ładne jak Włochy, prawda? – Kiedy
przebrzmiał grzecznościowy śmiech, Arturo spojrzał surowo na Amerykanina. – Nie
chce pan chyba skrzywdzić naszej Suzanne, co? Ma pan przecież rodzinę w Stanach.
– Jestem wdowcem – podkreślił dobitnie David. – I wcale nie zamierzam
skrzywdzić Suzanne.
– W takim razie wszystko w porządku. – Arturo mrugnął do kuzynki i uśmiechnął
się. – Jedzenie smakuje?
– Jest wyśmienite.
– Jedzcie na zdrowie i sobie nie żałujcie. Wrócił do kuchni.
– Czy on tak się troszczy o wszystkich krewnych, czy tylko o ciebie? – spytał
rozbawiony David.
Suzanne odprężyła się. Jej tajemnice nie wyszły na jaw.
– Powinieneś zobaczyć Artura w towarzystwie córek. Współczuję mężczyznom,
którzy okażą zainteresowanie dziewczynom z rodziny Sottosantich.
– Ja także.
Roześmiani, stuknęli się szklaneczkami.
– Oto dlaczego należy się cieszyć pełnoletnością. Człowiek nie musi się wciąż
liczyć ze zdaniem rodziców.
– Otóż to – potwierdziła Suzanne. Wypiła łyk wina i dodała. – W powiedzeniu, że
trzeba się starzeć godnie, tkwi głęboka prawda.
David bawił się nawijaniem makaronu na widelec.
– Sądzisz, że na starość ludzie mogą zachować optymizm i dobry humor?
– Nie – odparła z głębokim przekonaniem. – Można próbować, ale nikomu nie
uda się to w stu procentach. Trudy życia i odpowiedzialność za bliskich nie pozostają
bez wpływu na stosunek do świata i innych ludzi.
– Czasem przesadzamy z ostrożnością. Obawiamy się zawierania przyjaźni.
Suzanne natychmiast przypomniała sobie tak zwane serdeczne przyjaciółki ze
szkoły, które opuściły ją, gdy dowiedziały się, że jest w ciąży z Dawn. Nikt poza
najbliższą rodziną nie udzielił jej wtedy moralnego wsparcia.
Potem pojawił się John. Suzanne, która na skutek przeżyć zamknęła się w sobie i
odsunęła od ludzi, ujrzała nagle człowieka równie samotnego jak ona. Uznała go za
duchowego brata. Wierzyła, że będzie się nią opiekował i okazywał wyrozumiałość.
Spotkała się z zupełnie inną postawą. John czerpał radość z wytykania błędów,
oczywiście, dla jej własnego dobra. Im dłużej byli razem, tym więcej wad znajdował u
Suzanne.
– Annie?
Głos Davida wyrwał ją z ponurego zamyślenia. Spróbowała się uśmiechnąć.
– Przepraszam. O czym mówiłeś? Pochylił się zatroskany nad stołem.
– Dobrze się czujesz?
– Świetnie. Naprawdę.
W milczeniu dokończyli posiłek, a potem wyszli na rynek. Po schodach wspięli
się na taras średniowiecznej wieży.
Stojąc przy kamiennym murze, patrzyli na przepiękny widok. Nocą Vernazza
wydawała się jeszcze bardziej malownicza. Z nieba sączył się jedwabisty, przymglony
blask księżyca. Za zatoczką migotały światła sąsiedniej wioski.
David położył dłonie na biodrach Suzanne i spojrzał na nią ciepło, ze
wzruszeniem.
– Annie, co się stało? Czym wywołałem twój refleksyjny nastrój?
Suzanne była zdumiona faktem, że David reaguje na najmniejszą zmianę w jej
zachowaniu i wyrazie twarzy. Nie spotkała w życiu nikogo, włącznie z mężem, kto
dostrzegałby takie subtelności i, co więcej, dociekał ich przyczyn.
Potrząsnęła głową, odganiając myśli na temat swego nieudanego małżeństwa.
Dostała od losu wspaniały podarunek: dwa tygodnie szczęścia z Davidem.
Wspomnienia tych chwil miały jej wystarczyć na resztę życia. Pora na radość, a
smutki odłóżmy na później!
– Nic takiego – odrzekła. – Czasem po prostu nachodzi mnie melancholia.
Wiedziała, że nie ukryje przed Davidem smutku, który wyzierał z jej oczu.
David nie dawał za wygraną.
– Czy z twoimi dziećmi wszystko w porządku? Miałaś od nich jakąś wiadomość
ostatnio?
– Córki czują się świetnie.
Była wściekła na samą siebie. Powinna się cieszyć chwilą i korzystać z podarunku
losu, a nie psuć humoru im obojgu.
– Chodź!
Pociągnęła go za rękę. Przesadzili niski murek i zsunęli się po skałkach na pustą
plażę. Suzanne spojrzała parę razy przez ramię, aby sprawdzić, czy David wciąż na
nią patrzy. Patrzył.
Szum wody i plusk fal rozbijających się o skalisty brzeg odbijał się echem w
nadmorskich jaskiniach. Był tylko ten niesamowity dźwięk, noc i oni.
David chciał coś powiedzieć, lecz Suzanne położyła mu palce na ustach.
– Posłuchaj – szepnęła.
Gdzieś w oddali popiskiwał nietoperz. Spóźniona mewa zatrzepotała skrzydłami.
, Spojrzała mu prosto w oczy.
– Kocham takie chwile – odezwała się półgłosem.
– A ja kocham ciebie.
Stali nieruchomo w ciemności. Suzanne szukała słów, którymi mogłaby wyrazić
uczucia. Pogłaskała Davida po twarzy. Obwiodła palcem kontur jego ust.
– Ta noc należy do nas – powiedziała cicho. – Tej nocy wyruszymy ku gwiazdom.
A jutro wszystko będzie inaczej.
Cofnęła się o krok. Z wystudiowanym spokojem zdjęła bluzkę i rzuciła na piasek.
Rozpięła biustonosz, potem luźne spodnie. Ściągnęła majteczki. Uśmiechnęła się.
– Przyłączysz się? – zaproponowała.
David paru niecierpliwymi ruchami pozbył się ubrania. Jak zahipnotyzowany, nie
odrywał wzroku od Suzanne, która powoli zanurzała się w morzu. Potem
zanurkowała, wypłynęła i szybko zaczęła oddalać się od brzegu. Ramiona energicznie
rozgarniały wodę. Księżyc srebrzył krople na jej skórze.
David przyglądał się jak zahipnotyzowany. Suzanne wydała mu się boginią. A
przecież należała do niego! Stanowili dwie uzupełniające się połówki. Pospieszył w
ś
lad za nią. Już ją doganiał, gdy umknęła mu pod wodę. Obejrzał się.
Mokre włosy Suzanne błyszczały w świetle księżyca. Uśmiechała się. Kusiła.
Wabiła.
David poczuł się znów jak dwudziestolatek. Niewielu ludziom dana jest taka
szansa.
Zanurkował i objął Suzanne. Wybuchnęli śmiechem.
– Jesteś szybszy. To nie fair! – zawołała.
– Dałem ci fory – przypomniał, przyciągając ją do siebie. – Ścigaliśmy się w
uczciwy sposób. Wygrał lepszy zawodnik.
– Dyskryminujesz kobietę! – zażartowała, odchylając głowę do pocałunku.
Ich języki zetknęły się. Suzanne potarła piersiami o szorstki zarost na męskim
torsie. Jęknął. Wyniósł ją z morza i położył na wciąż ciepłym piasku.
Oczy Suzanne błyszczały niczym szmaragdy. Odgarnęła mokre kosmyki z twarzy
Davida. Nie potrafił dłużej zapanować nad pożądaniem.
Połączył się z nią. Powitała go z radością. Jednocześnie dotarli na szczyt rozkoszy
i obwieścili to okrzykami.
Kiedy odpoczywali po miłosnym spełnieniu, David wyczuł, że Suzanne chciałaby
mu się zwierzyć. Bardzo pragnął wiedzieć, o czym myśli ukochana kobieta. Nie miał
jednak odwagi zapytać...
Vernazza
Przez cały czas mam na końcu języka słowo „miłość”. Tysiąc razy dziennie
powstrzymuję się przed wypowiedzeniem go. Przynajmniej wolno mi napisać:
„Kocham Davida”.
Zawsze go kochałam i zawsze będę kochać. O takiej miłości dotychczas jedynie
czytałam w romansach. Nigdy nie czułam się równie kobieco i uwodzicielsko. Nigdy
nie miałam w sobie tyle energii życiowej.
Wiem też, że kiedy się rozstaniemy, będę samotna aż do bólu.
ROZDZIAŁ 6
– Mama?
Suzanne stała w salonie Tiny ze słuchawką przyciśniętą do ucha. Jak dobrze było
znów usłyszeć głos Dawn!
– Cześć, Dawn. Jak się macie? Gdzie jesteście?
– Jesteśmy teraz w Wenecji. To absolutnie najwspanialsze miasto świata! Czyste,
zadbane. Taksówkami są tu motorówki. To jedyny środek lokomocji, oprócz,
oczywiście, własnych nóg. – Dawn przerwała, aby odetchnąć, ale nie dopuściła
jeszcze matki do głosu. – Wenecja przypomina mi Vernazzę, którą znam z twoich
opisów. Też nie ma tam samochodów.
Suzanne roześmiała się.
– Widzę, że świetnie się bawicie.
– Kapitalnie! – wykrzyknęła Dawn. – Jakiś podejrzany facet z tatuażem poderwał
Eve, ale zapowiedziałam jej, że to pierwsza i ostatnia randka i musi wrócić do hotelu
przed dziesiątą.
Do uszu rozbawionej Suzanne dobiegł jęk przerażonej Eve. Dawn, jak zwykle
praktyczna, nie pozwalała impulsywnej młodszej siostrze na większą niż w domu
swobodę. Czasem Suzanne myślała, że Eve specjalnie udaje nieposłuszną, aby dać
Dawn zajęcie i powód do satysfakcji.
– Czy Eve też ma na ciebie oko?
– Ma oko na wszystko, co się rusza, ale nie na mnie. Sama potrafię się sobą
zaopiekować.
Eve zaczęła protestować. Zagroziła siostrze, że ją zaknebluje.
Dawn nie zwracała na nią uwagi.
– Jak ci idzie pisanie, mamo?
Suzanne nie miała zbytnich wyrzutów sumienia.
– Nie zaczęłam jeszcze pisać, kochanie – wyznała.
– Myślałam, że palisz się do pracy! A może poznałaś jakiegoś szalenie
przystojnego włoskiego hrabiego i zakochałaś się po uszy?
Suzanne nie mogła powiedzieć córce prawdy: „Spotkałam twojego ojca i
zakochałam się. Powtórnie”.
– W tym roku we Włoszech zaobserwowano deficyt przystojnych hrabiów. Czy
dałabyś wiarę, że żaden z nich nie spędza wakacji w Vernazzy?
– Nie wiedzą, co tracą.
Dawn sądziła, że powinna czasem powiedzieć matce komplement.
– Zawstydzasz mnie – roześmiała się Suzanne. – A teraz poproś do telefonu
siostrę. Muszę jej poprawić humor.
– Zgoda. Pomyślałyśmy, że może wpadniemy do Vernazzy po drodze do
Florencji. Wiesz, mały objazd.
– O, nie. To nie jest dobry pomysł. Zabiorę się do pisania, a wy zwiedzajcie
Florencję, jak długo chcecie. To jedno z najcudowniejszych włoskich miast.
– Mamo, dobrze się czujesz? – spytała Dawn.
– Zamierzałyśmy wpaść tylko na jeden dzień. – Była zawiedziona i urażona. –
Przecież są twoje urodziny!
– Wiem, kochanie. Wiesz co? Zabiorę Tinę i spotkamy się wszystkie we
Florencji. Tą wycieczką uczczę uroczysty dzień. Tina od dawna nie miała urlopu.
Dobrze nam zrobi mała odmiana – zmyślała na poczekaniu.
– Jesteś pewna?
– Oczywiście. Mam jej zafundować tę wycieczkę, bo wygrałam pewien zakład.
Kiedy przyjeżdżacie do Florencji?
– Za tydzień, licząc od najbliższej środy. Suzanne wiedziała, że Dawn jest
zaskoczona jej zachowaniem, ale musiała chronić córkę, a to znaczyło trzymać ją z
daleka od Davida Marshalla.
– Wspaniale. Spotkamy się w waszym hotelu.
– Gdyby plany się zmieniły, zadzwonię do ciebie – oświadczyła udobruchana
Dawn.
– Dobrze, kochanie. A teraz poproś do telefonu miłośniczkę facetów z tatuażem.
Rozległ się wesoły głos Eve. Gawędziła z matką kilka minut. Suzanne upewniła
się raz jeszcze, że córki zrezygnowały z wypadu do Vernazzy i odłożyła słuchawkę.
Tina usiadła na kanapie i wyciągnęła przed siebie bose nogi. Jej wzrok mówił, że
orientuje się w treści rozmowy.
– Wygrałaś zakład?
Suzanne zmusiła się do uśmiechu.
– Pewnie. Powiedziałam, że pojedziesz ze mną do Florencji, jeśli Arturo wyjrzy z
restauracji, zanim minie kwadrans.
Tina zerknęła z uwagą.
– W dniu twojego przyjazdu? Suzanne kiwnęła głową.
– Nie masz wyboru. Wygrałam bez dyskusji.
– A więc jedziemy do Florencji, aby ustrzec dziewczęta przed kontaktem z
Davidem?
– Ujęłaś to z właściwą sobie celnością.
– Nie żartuj sobie ze mnie – odparowała Tina. – Liczą się fakty, droga kuzynko.
Jedziemy do Florencji, żeby dzieci nie spotkały się z Marshallem, prawda?
Suzanne wzięła głęboki oddech.
– Częściowo, a także dlatego że wygrałam zakład. Nie zamartwiaj się, Tino.
Rodzina jakoś przeżyje twoją krótką nieobecność.
Tina była zaskoczona obrotem rzeczy.
– Pamiętałam o naszym zakładzie, ale sądziłam, że ty natychmiast o nim
zapomniałaś.
– Może sprawiałam takie wrażenie. Zaszły wtedy nieprzewidziane okoliczności,
czyli pojawienie się Davida. – Suzanne roześmiała się nerwowo.
– Czy zamierzasz zawsze ukrywać Dawn przed Davidem?
Ten temat stale powracał w rozmowach kuzynek.
– Proszę, Tino, Przestań już! Wiesz, że nie zmienię podjętej decyzji.
– Nawet jeśli postępujesz niewłaściwie?
– Według ciebie! Moim zdaniem postępuję słusznie. Naprawdę.
Tina wyglądała na osobę gotową bronić swego stanowiska, po chwili jednak
opuściła bezsilnie ramiona.
– W porządku, ale i tak nie masz racji. Wyrządzasz krzywdę i córce, i Davidowi.
Dawn zawsze chciała dowiedzieć się, jaki był jej ojciec. Niewiele jej mogłam
powiedzieć.
– Kiedy o tym rozmawiałyście?
– Dwa tygodnie temu, kiedy dziewczęta były w Mediolanie. Dawn zadzwoniła tu
i pytała, czy jej ojciec lubił gotować. Odparłam, że nie wiem.
– Na tym się skończyło?
– Tak, tym razem, ale poprzednio też poruszała ten temat.
Suzanne przeszła do ataku.
– Skoro chce się czegoś dowiedzieć, poradź jej, żeby zwróciła się do mnie.
– Już próbowałam – oznajmiła Tina stanowczo. – Dawn nie chce rozmawiać z
tobą o ojcu, a zwłaszcza o jego śmierci, ponieważ sądzi, że to dla ciebie zbyt bolesne.
Suzanne niespokojnym krokiem przemierzała pokój. W głowie miała gonitwę
myśli.
– Może gdybym powiedziała jej prawdę o ojcu, kiedy była mała, dziś sytuacja
wyglądałaby inaczej... Czy ja wiem? Nigdy jednak nie przypuszczałam, że znów
spotkam Davida. Wspólnie z Johnem postanowiliśmy trzymać się więc wersji o
ś
mierci ojca Dawn. Tak często powtarzaliśmy to kłamstwo, że sami w nie
uwierzyliśmy. – Spojrzała na swoje zaciśnięte dłonie. Powoli rozprostowała palce. –
Za późno, by zmieniać przeszłość. Nie chcę ryzykować utraty jej zaufania.
– Ależ...
Suzanne powstrzymała Tinę uniesioną ręką.
– Dawn zawsze była wręcz chorobliwie prawdomówna. Podejrzewam, że by mi
nie wybaczyła. Kocham ją nad życie i nie chcę jej utracić. – Zadrżała. – Nie
zniosłabym tego.
– Jestem pewna, że Dawn nie przestałaby cię kochać. – W głosie Tiny
pobrzmiewało jednak niezdecydowanie.
– Nie wiem tego ani ja, ani ty. Nie podejmę ryzyka. Dawn nie jest jeszcze
dojrzałym, w pełni odpornym na ciosy człowiekiem. Nie ma pojęcia, jak bardzo
zależy mi na niej i jak mocno przeżyłam konflikt pomiędzy nami. Nie pozwolę
nikomu zniszczyć tak długo budowanej kruchej więzi między matką a córką.
– Zgoda. Wygrałaś. Przyrzekam, że zrobię wszystko, aby nie poznała prawdy.
Wcale nie dlatego, że mogłoby to popsuć wasze stosunki, w co nie wierzę, lecz
dlatego, że sprawiłoby ci to ból. – Tina wstała z kanapy i uściskała kuzynkę. – Nie
chcę cię skrzywdzić, kochanie.
Suzanne uśmiechnęła się przez łzy.
– Na pewno mój plan się powiedzie. Zobaczysz. A poza tym uwielbiasz Florencję
latem...
Po południu Suzanne usiadła przy maszynie do pisania i przejrzała notatki.
Starała się nie myśleć o ostatniej rozmowie z Tiną. Przecież ustaliły wreszcie wspólne
stanowisko. Problem przestał istnieć, więc Suzanne mogła zająć się pisaniem.
Wkręciła do maszyny czystą kartkę. Zaczęła uderzać w klawisze. Nagle znalazła
się w innym świecie, w którym, w przeciwieństwie do własnego życia, sprawowała
władzę absolutną.
Ogarnęło ją twórcze podniecenie. Palce ledwo nadążały za myślami.
Przed oczami przesuwały się postacie z powstającej powieści. Suzanne niemal
słyszała ich głosy i wczuwała się w ich położenie.
Przerwało jej pukanie do drzwi.
– Proszę wejść! – zawołała.
Drzwi otwarły się, lecz nikt się nie odezwał.
– O co chodzi? – spytała, nie podnosząc wzroku.
– Chyba popsuł mi się zegarek.
Głos Davida sprowadził Suzanne na ziemię, do rzeczywistości, w której istniały
problemy i rozterki. Odwróciła się.
Przystojny, ciemnowłosy mężczyzna stał oparty o framugę. Suzanne natychmiast
poczuła niepokój. Znowu przeszłość kładła się cieniem.
– Która godzina?
– Około wpół do siódmej. Jesteśmy umówieni na piknik. Zapomniałaś?
Suzanne wahała się. Pragnęła towarzystwa Davida, lecz z drugiej strony bardzo
chciała dokończyć rozdział. Tak dobrze jej szło!
David zmierzył wzrokiem maszynę do pisania i zdezorientowaną minę Suzanne.
– Chyba ci przeszkodziłem.
Podniósł wiklinowy koszyk stojący u jego stóp i postawił go przy kanapie.
Rozsiadł się wygodnie.
– Nie przejmuj się mną. Dokończ pisanie, a ja w tym czasie przeczytam sobie
artykuł, który mnie zainteresował.
– Aleja...
– Nieważne, ile to potrwa. Jestem już dużym chłopcem i mogę poczekać na
kolację. Nawet całą wieczność. Nie ma sprawy.
Wyrozumiały uśmiech Davida rozczulił Suzanne. Po krótkim wahaniu odwróciła
się do maszyny. Sądziła, że nie będzie zdolna pisać, czując czyjś wzrok na plecach,
lecz tak się nie stało. Przeczytała dwa ostatnie zdania i od razu wkroczyła w
powieściowy świat.
Zdjęła palce z klawiatury, kiedy zdała sobie sprawę, że zaszło słońce i w pokoju
panuje mrok. Zaskoczona, spostrzegła, że David wciąż czeka.
Spał. Zerknęła na czasopismo, które trzymał w dłoni. No tak. Przez grzeczność
udał, że czyta po włosku...
Pochyliła się i musnęła wargami jego usta. Nie poruszył się. Mruknął tylko coś
niewyraźnie.
Spróbowała raz jeszcze. Objął ją i posadził sobie na kolanach. Z zapałem
odwzajemnił pocałunek.
Wreszcie, bez tchu, Suzanne oderwała się od ust Davida.
– Obudziłeś się.
– Oczywiście – stwierdził półgłosem, znów ją całując.
Położyli się na kanapie.
– Podoba mi się to – szepnęła.
– Mnie też.
– Twoje pocałunki są takie sycące.
– Nie przesadzaj. Zajrzyj do koszyka. Na co masz ochotę?
Otworzyła oczy i spojrzała na usta Davida.
– Chcę i twoich pocałunków, i smakowitości, które przyniosłeś w koszyku.
– Ostrzegam: możesz się przejeść! Roześmiała się.
– Cóż, taki los żarłoka!
David przesunął rękę z piersi Suzanne do talii, a potem pogładził krągłe kobiece
biodro.
– Masz figurę zgrabną i szlachetną jak wiolonczela – stwierdził cicho. – Podoba
mi się.
Suzanne dotknęła jego muskularnego ramienia.
– Ty też mi się podobasz. Pochylił głowę do pocałunku.
O wiele, wiele później rozłożyli na podłodze zawartość koszyka. David rozlał
wino do szklanek. Pieczone ziemniaki piętrzyły się na talerzu. Smażone filety rybne w
zalewie śmietanowej czekały w salaterce.
David podał Suzanne kawałek ryby na widelcu. Patrzył, jak przełyka.
– Smakuje? – spytał.
Kiwnęła głową. W chwilach szczęścia smakował cały świat.
– Często urządzasz sobie pikniki w salonie? Suzanne gryzła właśnie ziemniak
podany przez Davida.
– Nie – odpowiedziała niewyraźnie. – A ty?
– Owszem. Na okrągło. W Oklahomie, przeciwnie niż w Nowym Orleanie, zimy
są mroźne i śnieżne. Piknik w salonie to pewne wyjście z sytuacji.
– Twoja rodzina ma szczęście, że na to wpadłeś.
– To był wspólny pomysł. Mój i Jasona. Zaczęliśmy, kiedy Barbara leżała w
szpitalu. W domu panował ponury nastrój. Zamiast iść do baru szybkiej obsługi,
siadaliśmy na podłodze w salonie, przy kominku, i rozmawialiśmy. Przez chwilę
odrywaliśmy się od codziennych trosk.
– Obaj przeżywaliście trudne dni.
– Bezsilne przyglądanie się powolnemu odchodzeniu bliskiej osoby jest
dramatycznym przeżyciem. – Ton głosu Davida zdradzał, że nie prosi o współczucie.
– Jakoś przetrwaliśmy ten okres.
– Nadal ci jej brakuje?
To pytanie wymknęło się Suzanne wbrew woli. Znała przecież odpowiedź.
– Tęsknię za rozmowami z Barbarą. Brakuje mi ogników, które zapalały się w jej
oczach, kiedy wchodziłem do domu. Odczuwam potrzebę rodzinnej wspólnoty i
przynależności. Dwie osoby to za mało.
– Wiem. Czasem nie wystarcza nawet trójka, zwłaszcza jeśli jedno z dzieci jest na
tyle dorosłe, że mogłoby mieć własne potomstwo.
David spojrzał badawczo.
– Zawsze wyobrażałem sobie ciebie w otoczeniu licznej rodziny, co najmniej
czworga dzieci. Dlaczego masz tylko dwoje?
Bała się popatrzeć mu w oczy.
– śycie potoczyło się inaczej.
Nie mogła wyznać, że kiedy Eve miała rok, John postanowił na tym poprzestać.
Drażniła go dziecięca hałaśliwość i niesamodzielność.
Suzanne szybko nauczyła się, że nie powinna namawiać męża na następne dzieci.
Dał jej to jasno do zrozumienia swoim znikaniem z domu w momentach kłopotów z
dziećmi, które przecież nieuchronnie towarzyszą ich wychowaniu.
Dawn zachorowała na świnkę, więc Johnowi natychmiast wypadły wykłady w
mieście. Eve złamała nogę, John zaczął przesiadywać na uczelni do dziewiątej
wieczór pod pozorem nawału pracy papierkowej.
Przy tym uwielbiał dyskutować nad teorią wychowania dzieci. Słowa nic nie
kosztują.
David dotknął zaciśniętej pięści Suzanne.
– Annie, dobrze się czujesz? Zdobyła się na uśmiech.
– Świetnie. – Ponieważ nie wydawał się przekonany, zmieniła temat. – Lubiłeś
studia prawnicze? Spełniły się twoje oczekiwania?
– Nie całkiem. – Uśmiechnął się jak niesforny uczniak. – Straciłem rok z powodu
wypadku Barbary, a potem trudno było mi się wdrożyć na powrót do nauki. Jakoś
przebrnąłem. – Przełknął kęs ryby. – A jakie plany mają twoje córki?
– Dawn skończyła college. Eve zrobiła maturę, tak jak Jason. Obie są niezależne i
obdarzone krewkim temperamentem. Obie wierzą, że podbiją świat.
– Może im się uda. Potrząsnęła głową.
– Nie. Idąc przez życie, zrozumieją, że istnieją przeszkody nie do pokonania.
– Twoje słowa tchną pesymizmem.
– Bez względu na to, co myślę, świat pójdzie swoją drogą.
– Wspominałaś, że Dawn jest podobna do ojca. Opowiedz coś o mężu.
– Dawn jest wysoką, szczupłą, niebieskooką szatynką. Ma bardziej łagodne
usposobienie niż młodsza siostra, ale potrafi pokazać, co potrafi. Lepiej jej nie
drażnić.
David roześmiał się cicho. Suzanne uznała tę sytuację za przedziwną. Siedzieli na
podłodze wynajętego mieszkania i rozmawiali o córce. Ich córce.
– A co powiesz o Eve? Suzanne się odprężyła.
– Jest bardziej pewna siebie, zabawna, zwariowana i psotna. Łobuziak w
spódniczce. Z wyglądu podobna do mnie, lecz swoim zachowaniem nie przypomina
nikogo spośród rodziny. Moja matka twierdzi, że byłam równie porywcza w
młodości, lecz to się skończyło, kiedy zostałam matką.
David sięgnął po następny ziemniak.
– Aż tak zmieniło cię macierzyństwo?
– Nie uwierzyłbyś.
– Pod jakim względem?
Czyż mogła wyznać, że macierzyństwo znaczyło dla niej odrzucenie przez
ukochanego mężczyznę? śe skazywało ją na pasmo upokorzeń, ponieważ w jej
ś
rodowisku potępiano panny z dzieckiem?
– Stałam się odpowiedzialna. Inaczej traktowałam pracę – odparła bez
wewnętrznego przekonania. – Jednak nie straciłam poczucia humoru.
David odgarnął kosmyk włosów z jej policzka. Spojrzała mu prosto w oczy i
nagle znów poczuła się osiemnastoletnią, postrzeloną trzpiotką.
– Jesteś taki przystojny, że aż mnie zęby bolą.
– Takiego komplementu jeszcze nie słyszałem. Skoro jednak tak cię cieszy mój
wygląd, dziękuję Bogu, że stworzył mnie takim właśnie mężczyzną.
– I ja mu dziękuję. Spoważniał.
– Annie, co teraz zrobimy?
Nie mogła udawać, że nie wie, o czym David mówi.
– Nic.
Niebieskie oczy Davida zapłonęły gniewem.
– Na razie trwa nasz wakacyjny romans. Wkrótce nadejdzie pora, aby się
pożegnać. I co dalej? – Pochylił się zatroskany. – Mamy zapomnieć o tym, co znowu
nas połączyło? O to ci chodzi?
Krzywdził ją tymi sugestiami, lecz nie mogła tego okazać. Zamiast wpaść we
wściekłość, uśmiechnęła się słodko.
– Czemu nie? Dokładnie tak postąpiłeś po naszym pierwszym spotkaniu w
Vernazzy.
Cofnął się, jak gdyby go spoliczkowała.
– To cios poniżej pasa, Annie. Nie spodziewałem się tego po tobie.
– Naprawdę? Może dlatego, że wcale mnie nie znasz.
– Może. Sądziłem jednak, że bardzo dobrze znam moją Annie sprzed dwudziestu
dwu lat.
Teraz Suzanne miała powód do gniewu.
– Nie. Skrzywdziłeś ją. Była głupia i naiwna. Nie przypuszczała, że ktoś okaże jej
taki brak serca. Ale myliła się.
– Annie, ja też cierpiałem.
– Wiedziałeś, że brak wiadomości od ciebie wykończy mnie nerwowo. Nie
wpadłeś jednak na myśl, aby wyjaśnić mi, dlaczego się nie odzywasz.
– Zastanawiałem się nad tym, lecz po prostu nie mogłem tego zrobić. Nie
potrafiłem rozmawiać o tragedii, jaką przeżywałem. Uważałem też, że nie zrozumiesz
moich problemów. Byłaś taka młoda, Annie.
– Nie miałeś prawa orzekać w moim imieniu, czy jestem zdolna cię zrozumieć –
stwierdziła ze smutkiem. – Powinieneś zostawić mi swobodę decydowania.
– Starałem się cię ochronić.
– Nie miałeś prawa.
– Sądziłem, że miałem. Suzanne potrząsnęła głową.
– Poznałam brutalną prawdę, że mężczyźni nie mówią tego, co myślą, i nie
dotrzymują obietnic. Gotowi są powiedzieć wszystko, aby dostać to, czego chcą.
Młoda Annie padła ofiarą tej reguły. Ja nie zamierzam.
– To okrutne... – zaczął.
– Gratuluję, Davidzie – nie dopuściła go do głosu. – Dzięki tobie zrozumiałam, co
znaczy nie dotrzymywać przyrzeczeń.
Zerwała się z podłogi i spojrzała na niego z wyrzutem. Powróciły wspomnienia
bolesnych miesięcy po powrocie z Vernazzy. Gdyby David skontaktował się wtedy z
nią, lżej zniosłaby rozstanie i ciążę. I spróbowałaby zrozumieć motywy jego
postępowania.
– Proszę o wybaczenie, Annie, abyśmy mogli żyć dalej z czystym sumieniem.
Razem.
Zacisnęła drżące dłonie.
– Nie. Znajdź inną kobietę, która uwierzy w twoje piękne słówka.
– Zaczynamy od początku Annie? Już to przerabialiśmy!
– Z powodu twego postępku w przeszłości nie mamy przed sobą przyszłości. Nie
mamy już nawet teraźniejszości. Chcę, żebyś stąd wyszedł. I nie wracał nigdy więcej.
Suzanne otworzyła drzwi i zeszła po schodach. Puściła mimo uszu gniewne
okrzyki Davida. Na rynku zaczęła biec w stronę wzgórza, aż zabrakło jej tchu w
piersiach.
Wtedy czterdziestoletnia Suzanne usiadła na ziemi i się rozszlochała.
Vernazza.
Sądziłam, że go znam, i raz jeszcze pozwoliłam, aby złudzenia przesłoniły mi
rzeczywistość. Do diabła z nim! Nie powinnam się wdawać w ten romans. Przez
Davida najlepsze lata mojego życia spędziłam w smutku i samotności.
Mam nadzieję, że nigdy więcej go nie spotkam.
Chociaż już za nim tęsknię.
ROZDZIAŁ 7
Otaczające ciemności były przyjazne, przyniosły ukojenie. Suzanne patrzyła na
nocne niebo. Gwiazdy, którym szeptała swe najskrytsze życzenia, kiedy poznała
Davida, przypomniały teraz gorzko o nie spełnionych marzeniach.
Cóż ona najlepszego narobiła? Nierozważny romans z Davidem sprawił, że znów
cierpiała. Naraziła córkę na niebezpieczeństwo. Jak mogła postąpić tak niemądrze,
ż
eby nie powiedzieć głupio? Przecież uważano ją za osobę praktyczną i rozsądną. W
młodości nie była taka, to oczywiste. Z trudem nauczyła się planować każdy krok, aby
ustrzec się złych decyzji.
I oto właśnie podjęła najgorszą decyzję z możliwych. David był wspaniałym
kochankiem, lecz wprowadził w jej życie niepokój i zachwiał zaufaniem do samej
siebie. Nie wiedziała, czy zdoła zatrzymać niepomyślny bieg wydarzeń. Gotowa
jednak była, w razie ostateczności, położyć kres ich romansowi.
Usłyszała kroki za plecami. Bez wątpienia jego kroki. Wolałaby, aby nie szedł za
nią. Po co w ogóle spotkała go tego lata w Vernazzy!
David odetchnął z ulgą, kiedy ją znalazł. Nie wiedział tylko, czy krzyczeć z
radości, czy też z gniewu. Bał się, że Suzanne popełni jakieś głupstwo.
Na widok jej ponurej miny zapomniał o wymówkach. Usiadł i postanowił się na
razie nie odzywać. Objął Suzanne i oparł głowę na jej ramieniu. Słyszał bicie jej
serca. Czuł lekki, płytki oddech. Była tu, obok niego: żywa, cudowna, delikatna jak
ptak i zarazem twarda jak skała.
– Kocham cię – powiedział wreszcie. Potrząsnęła głową.
– Nie kochasz.
– Naprawdę.
Serce Suzanne zabiło żywiej.
– Nawet nie wiesz, co to miłość – Uwierz mi, wiem. Nie zdajesz sobie nawet
sprawy, jak dobrze wiem.
– Tak? Udowodnij.
Zabrzmiało to jak wyzwanie. David nie podjął rzuconej rękawicy Nie chciał jej
dać pretekstu do zerwania znajomości – Jestem tu, Suzanne – zaczął cicho tuż przy jej
uchu. – Nawet mnie samego zaskoczyło, iż zostałem, mimo że kobieta, którą kocham,
okazała się być mężatką. Jestem przy tobie, ponieważ nie chcę nic robić bez ciebie.
– Dziękuję, że dla mnie poświeciłeś swe szlachetne zasady, wcale jednak o to nie
prosiłam.
Jej głos brzmiał sucho niczym szelest jesiennych liści. Mięśnie napięły się do
granic możliwości. Wydawało się, że lada moment całe ciało eksploduje.
– Wiem. – Przytulił się mocniej. Pragnął położyć głowę na kolanach Suzanne i
zapomnieć o całym świecie. – Ja też nie pytałem cię o pozwolenie.
Zapadło milczenie. Złość powoli ustąpiła. Suzanne się odprężyła. David rozluźnił
uścisk. Nie obawiał się już, że ukochana ucieknie, a gdyby nawet – cóż mógł zrobić?
Była dorosłą, wolną kobietą.
Niezupełnie. Była mężatką zaangażowaną w wakacyjny romans.
Gościła w jego marzeniach od tak dawna, że wszystkie inne okoliczności
przestały się liczyć.
Suzanne położyła rękę na jego dłoni. Czy tym gestem go uspokajała? Zamknął
oczy i chłonął jej zapach. Musnął ustami skroń.
Była tu, teraz, przy nim. Nie żądał niczego więcej. Na razie. Pragnął jednak o
wiele więcej. Postanowił pokonać jej opory i wątpliwości. Potrzebował tylko czasu.
– Chodźmy spać.
Głos Suzanne wyrażał bezradność i rezygnację z buntu. A może David to właśnie
chciał usłyszeć?
– Wszystko będzie dobrze – oświadczył z przekonaniem. – Nie wiem jeszcze, jak
tego dokonamy, ale na pewno nam się uda.
– Nie licz na to, Davidzie.
– Nie ma rzeczy niemożliwych – wykrzesał z siebie resztki optymizmu.
Suzanne uniosła głowę.
– A jednak niemożliwe było, żebyś dał znak życia.
– To co innego.
– Niestety, nie – odparła ze smutkiem. – Równie niemożliwe jak to, abym
połączyła się z tobą po dwudziestu dwu latach.
Myliła się. Musiała się mylić!
– Dlaczego?
Znów potrząsnęła głową.
– Nieważne dlaczego. Liczy się tylko to, że mamy przed sobą cały tydzień we
dwoje. Potem już nigdy się nie zobaczymy. – Pogłaskała go po policzku, a on
pocałował ją w rękę. – To wszystko, co mogę ci ofiarować. Tydzień. Decyduj się.
– Nie bierzesz pod uwagę rozwiązania kompromisowego.
– Bo nie dyskutujemy tu o podwyżce płac. Chodzi o moje życie. Albo przyjmiesz
moje warunki, albo zapomnij, że się w ogóle spotkaliśmy w Vernazzy.
Przeraził się, że może utracić Suzanne. Nie miał wyboru.
– Przyjmuję warunki.
W ciągu ostatnich kilku lat Florencja wzbogaciła się o kilkaset nowych sklepów z
towarami skórzanymi. „Naganiacze” wręczali ulotki przechodniom, aby zwabić
klientów.
Tina obrzuciła nieprzyjaznym spojrzeniem skórzany kostiumik na wystawie.
– Każda kobieta w średnim wieku uwielbia, kiedy przypomina jej się, że straciła
figurę – skomentowała uszczypliwie. – W tę kreację zmieściłoby mi się co najwyżej
jedno udo.
Suzanne wybuchnęła śmiechem.
– Nie martw się, Tino. Ja też bym się w to nie wbiła. Wątpię również, czy Dawn
albo Eve są wystarczająco szczupłe. – Zerknęła na metkę. – To chyba rozmiar Teresy.
Tina spojrzała na kuzynkę z żartobliwym oburzeniem.
– Sądzisz, że rozstałaby się z szufladami pełnymi podkoszulków z barwnymi
nadrukami? Nigdy!
– Masz rację. Wykazałam się zupełnym brakiem orientacji. Może powinnam
kupić ten kostiumik mojej mamie? Jest szczuplejsza ode mnie i od ciebie.
– Jak brzmi to powiedzenie? – spytała Tina. – Nigdy nie można być zbyt
szczupłym ani zbyt bogatym.
– Ani zbyt szczęśliwym. Wiem coś o tym. Przechadzały się wzdłuż ulicy, przy
której mieściły się luksusowe sklepy. Dawn i Eve miały za godzinę zjawić się w
hotelu. Do tego czasu Tina i Suzanne cieszyły się absolutną wolnością.
– Suzanne – zagadnęła Tina, tym razem z powagą w głosie – jak twoja matka
zareagowała na rozwód z Johnem?
– Była zadowolona, że się rozstaliśmy. Uważała Johna za nienasyconego komara,
który wysysa krew najbliższej rodziny. Chyba takich dokładnie słów użyła. Wysysał
ze mnie życie, lecz robił to tak subtelnie, że przez cały czas czułam zaledwie lekkie
ukłucie.
Tina uśmiechnęła się z satysfakcją.
– Powiedziałam mamie, że tylko ktoś, kto chce zostać zabity, daje się zabijać w
ten sposób.
– Nieprawda. Ukąszenie muchy tse-tse wywołuje malarię – zaprotestowała Tina.
– Przestań! – ostrzegła Suzanne.
– Spokojnie. Zastanawiałam się po prostu, jaka byłaby reakcja cioci Julii na
Davida.
– To nie ma znaczenia – oświadczyła zdecydowanie Suzanne. – Wyjadę stąd i
nigdy się już z nim nie zobaczę.
– To dość radykalne rozwiązanie, nie sądzisz? Kochacie się. Widzę, jak na siebie
patrzycie, jak się uśmiechacie, dotykacie. To coś więcej niż przelotny romans.
– Czyż to nie ty nazwałaś go wilkołakiem? Tina nie kryła zakłopotania.
– Tak, ale to było dawno, przed naszym ponownym spotkaniem. Poza tym Arturo
bardzo lubi Davida, a jeśli chodzi o te sprawy, mój mąż ma szósty zmysł.
– Raczej kobiety bywają obdarzone intuicją – sprzeciwiła się Suzanne, chcąc
zyskać na czasie.
– Arturo stanowi wyjątek – podkreśliła Tina z dumą. – Powiedział, że David
kocha cię całym sercem.
– Nieważne. Nie mogę zapłacić takiej wygórowanej ceny za to, żeby stał się
częścią mego życia. Dawn jest moją córką. Ją stawiam na pierwszym miejscu, teraz i
zawsze.
– Czy muszą dowiedzieć się, że są spokrewnieni?
– spytała Tina z nadzieją, wbrew faktom.
– Nie trzeba być geniuszem, żeby to odkryć. Data urodzenia Dawn mówi sama za
siebie. Poza tym ojciec i córka są podobni do siebie jak dwie krople wody.
Jeśli Dawn dowie się, że ojciec żyje i że matka zataiła przed nią prawdę, Suzanne
straci córkę. Wiedziała, że nie zniesie takiego ciosu.
Wolno jej było spędzić jeszcze tydzień z Davidem, a potem oboje powinni
powrócić do ustabilizowanego, wypracowanego przez lata trybu życia. Nie istniało
inne wyjście z sytuacji.
Suzanne i Tina dotarły do hotelu. W barze na końcu holu panował półmrok.
Klimatyzacja działała bez zarzutu, co mile zaskoczyło mieszkankę Nowego Orleanu.
W rodzinnym mieście Suzanne nikt nie przetrwałby gorącego, wilgotnego lata w
pozbawionym klimatyzacji pomieszczeniu. Dziwiło ją, że wielu Europejczyków
obywa się bez tego udogodnienia cywilizacyjnego.
Tina rozsiadła się w głębokim fotelu i westchnęła. Ożywiła się, kiedy kelner
przyniósł zamówioną mrożoną herbatę.
– Patrz, oto namiastka Ameryki! – zawołała.
– Nie rozumiem – stwierdziła Suzanne. Uważnie obejrzała swoją szklankę. Trzy
kostki lodu błyskawicznie topniały.
Zdumiona Tina szeroko otworzyła oczy.
– Podano nam herbatę w wysokich szklankach, z lodem. Nie spotyka się tego w
europejskich domach.
– Wiesz, jestem przyzwyczajona do większej ilości lodu.
– Ach, Amerykanie – zareagowała filozoficznie Tina. – Przesadzamy i z
podgrzewaniem, i ze schładzaniem jedzenia. We wszystkim należy zachować umiar.
Suzanne powoli sączyła orzeźwiający napój. Tina miała rację. Przede wszystkim
umiar. Dotyczyło to zwłaszcza jej uczucia do Davida. Jej obsesji na punkcie Davida.
Wesołe okrzyki wyrwały ją z ponurego zamyślenia. Natychmiast powrócił dobry
humor.
– Mama! – krzyczały jej dziewczęta od wejścia.
Pomachała im. Po powitalnych uściskach i pocałunkach, po zamówieniu wody
sodowej przyszedł czas na przyjrzenie się córkom.
– Eve, schudłaś!
Eve ukazała zęby w uśmiechu.
– Wiem. Cudownie, prawda? A przecież na okrągło jem makaron. Ale dużo
chodzę. Dawn tak mnie goni, że kilogramy po prostu ze mnie spadają.
– Tylko nie przesadzaj. I tak jesteś szczupła.
– Nie martw się, mamo – wtrąciła Dawn. – Eve zostawiła trochę swego ciężaru na
granicy. Po powrocie do domu, kiedy nie będzie miała tyle ruchu, przybierze na
wadze.
Sylwetka Eve przybrała chłopięcy wygląd. Suzanne wolała jednak poprzednie,
dziewczęce kształty córki.
– Mam nadzieję, że się nie mylisz – oświadczyła. Rozsiadły się w fotelach. Dawn
i Eve zaczęły opowiadać o swoich przygodach w pociągach, na dworcach, w
taksówkach i hotelach. Suzanne z ulgą pomyślała, że dziewczętom pozostały już tylko
trzy tygodnie wakacji w Europie. Niektóre z turystycznych doświadczeń córek wydały
się jej dość niebezpiecznie.
Jednak duma z córek przytłumiła niepokój. Wychowała dwie piękne dziewczyny,
o odmiennych usposobieniach i zainteresowaniach, lecz szanujące te różnice i
czerpiące z nich siłę siostrzanej miłości.
Słowa Dawn obudziły jej czujność.
– I wtedy tata powiedział, że mamy dodatkową setkę na wydatki, bo wpłacił tę
sumę na nasze konto jako prezent urodzinowy dla Eve.
– Kiedy z nim rozmawiałyście?
– Nie słuchałaś, mamo – stwierdziła Dawn z wyrzutem. – Wczoraj wieczorem.
Powiedział też, że się żeni.
Suzanne pokiwała głową.
– Wiem. Wspominał o tym przed moim wyjazdem. Eve nadstawiła uszu z
ciekawością.
– Poznałaś tę kobietę? Miła?
– Wydaje mi się, że bardzo miła. Zetknęłyście się z nią na przyjęciu
uniwersyteckim. Jest sekretarką na wydziale, na którym wykłada wasz ojciec.
To dziwne, lecz rozmowa o kandydatce na żonę człowieka, z którym Suzanne
spędziła połowę dorosłego życia, nie sprawiła jej przykrości. Jak gdyby całkiem inna
Suzanne była żoną Johna.
– Nie obchodzi mnie, kim ona jest i co ma wspólnego z tatą. śadna nie może się
równać z tobą, mamo – zadeklarowała Eve lojalnie.
Biedna Eve... Bardzo chciała zachować więź z obojgiem rozwiedzionych
rodziców. Czuła się rozdarta. Między innymi z tego względu Suzanne i John
postanowili nie ukrywać przed dziećmi swoich planów.
– Nie zamierzam się z nią porównywać, nie znaczy to jednak, że jej nie polubisz.
– Naprawdę? Widocznie nie zrobiła na mnie wrażenia, skoro jej nie pamiętam.
– Ja też widziałam ją dość dawno.
– I spodobała ci się, mamo?
– Wydaje mi się, że to odpowiednia osoba dla waszego taty. śyczę mu szczęścia,
a sobie, żeby nie zapomniał o swoich córkach. Pora, abyśmy oboje ułożyli sobie życie.
Córki patrzyły na nią w milczeniu. Niełatwo oswajały się z nową sytuacją.
Suzanne nie miała pretensji o to, że niepokoi je zbliżający się ślub ojca. Sama
potrzebowała czasu, aby przyzwyczaić się do tej myśli. Uważała to za coś
normalnego. Przeżyli wspólnie siedemnaście lat. Łączyło ich mnóstwo spraw.
Dowiadywała się od córek, co słychać u byłego męża. Do Johna chyba również tą
drogą docierały informacje. Suzanne i dziewczęta miały właściwie szczęście. Nawet
po rozwodzie John liczył się z reakcją dzieci na swoje plany małżeńskie.
Eve uśmiechnęła się porozumiewawczo.
– Czyżbyś też kogoś znalazła, mamo? Czy dlatego tak beztrosko przyjmujesz
ożenek taty?
Łagodna, przystojna twarz Davida stanęła przed oczami Suzanne. Zaczerwieniła
się.
– Ależ skąd! Mężczyźni na ogół szybciej zawierają nowe związki po rozwodzie.
To znana prawidłowość. A o ślubie waszego taty rozmawialiśmy od dawna, więc nie
robi już na mnie wrażenia.
– Mamo, dobrze się czujesz? – spytała zatroskana Dawn.
Suzanne wiedziała, że przed bystrym okiem starszej córki nic się nie ukryje.
– Świetnie – zapewniła z głębokim przekonaniem. Pytanie Eve zbiło ją z tropu,
ponieważ dotyczyło jej życia osobistego, nie zaś małżeństwa Johna.
Resztę wieczoru spędziły w restauracji hotelowej. Zjadły europejską kolację bez
pośpiechu, delektując się kolejnymi daniami. Każda z potraw mile łechtała
podniebienie i sprawiała, że nabierały apetytu na następną.
Kiedy Suzanne położyła się wreszcie do łóżka, długo nie mogła zasnąć. Ze
wzrokiem wbitym w sufit zastanawiała się, czy nigdy nie zdoła się pozbyć poczucia
samotności. Czekała na kogoś, kto wypełni puste miejsce w jej życiu. Brakowało jej
takiej osoby od dawna, nawet podczas małżeństwa z Johnem.
Spotkanie z Davidem Marshallem uświadomiło jej, że przez te wszystkie lata
czekała na niego. Dlaczego los zetknął ich tak późno? Pogodziła się z sytuacją i
niewesołymi perspektywami. W pewnym sensie polubiła swoją niezależność.
Wieczór spędzony w towarzystwie córek obnażył przed Suzanne bolesną prawdę:
dziewczęta niedługo nie będą jej potrzebowały. Dorosły, stały się samodzielne. Nie
mogła się im narzucać Jak miała postąpić? Serce podpowiadało jedno: zostać z
Dawidem.
Zdrowy rozsądek mówił: nie. Musiała go posłuchać.
David tęsknił za Suzanne, Arturo – za Tiną. Tęsknota w wykonaniu Artura
przybierała iście operową formę. Snuł się po restauracji, wzdychał, chwytał się za
serce z rozpaczy. David uznał ten fakt za pocieszający. Skoro po dwudziestu dwu
latach małżeństwa Włoch wciąż szalał za żoną, dowodziło to wielkiej siły miłości.
Odwzajemnionej miłości.
Czy Annie też za nim tęskniła?
Czy do końca życia miał pozostać sam? Tak się stanie, jeśli Suzanne nie odejdzie
od męża.
Dla Davida Marshalla nie liczyła się żadna inna kobieta.
Florencja.
Po tygodniu spędzonym z Davidem innym okiem spojrzałam na naszą córkę.
Zdumiewające, jak są do siebie podobni. W każdym słowie i geście.
Coraz trudniej podjąć decyzję. Jaki mam jednak wybór?
ROZDZIAŁ 8
Suzanne i Tina wysiadły z pociągu o zmroku. Ciemne, nisko zawieszone chmury
zasnuły niebo i pędziły gnane wiatrem ku wybrzeżu. Zanosiło się na ulewny deszcz.
Suzanne szybkim krokiem szła za Tiną w dół wzgórza, w stronę rynku. Chociaż
była pora kolacji, w restauracji Artura nie powinien panować tłok. Nieprzyjemna
pogoda na pewno zniechęci klientów do siadania przy stolikach na zewnątrz lokalu,
zaś w środku mogło się pomieścić zaledwie dwadzieścia osób.
Kobiety dotarły na miejsce w chwili, gdy lunął deszcz. Grzmot i błyskawica
obwieściły ich przybycie. Roześmiane wkroczyły do restauracji.
Suzanne natychmiast spostrzegła Davida. Czekał przy barze, a jego chłopięcy
uśmiech podziałał na nią niczym łyk rozgrzewającego koniaku.
Wstał i wyjął walizkę z rąk Suzanne.
– Cieszę się, że wróciłaś do domu.
– Ja też się cieszę.
Wspaniale się złożyło, że mogła zobaczyć córki, ale stęskniła się już za Davidem.
Mieli przed sobą tak mało czasu.
– A wiec jesteście – stwierdził zadowolony Arturo. Odstawił wielką tacę, którą
właśnie niósł, i ucałował żonę w policzek. – Pomożesz mi przy barze, dobrze?
Giuseppe skaleczył się w rękę haczykiem na ryby i żona nie pozwoliła mu dziś
pracować.
– Sądziłem, że jest doświadczonym wędkarzem.
– Jest, ale pokazywał synowi parę sztuczek i chłopak tak się zapalił, że za mocno
pociągnął żyłkę. Trzeba było założyć dwanaście szwów. – Arturo mówił coraz
głośniej, w miarę jak oddalał się z tacą od baru. Absolutnie nie przejmował się tym,
ż
e słychać go w całej restauracji. – śona zaopiekowała się nim jak chorym dzieckiem.
Musiałem dać mu wolne.
– I ty masz mu to za złe? – odezwała się Tina z żartobliwym wyrzutem. – Lubisz
przecież, kiedy cię otaczam matczyną opieką.
Goście przy stolikach wybuchnęli śmiechem. Arturo również poweselał.
Vittorio pojawił się za barem. Z ukłonem podał Suzanne szklaneczkę wina.
– Z wyrazami szacunku od mężczyzny, który wielbi piękne kobiety – powiedział
zabawnie uwodzicielskim tonem.
Suzanne musiała przyznać, że nie bez powodu mówiono o nim „Romeo”.
– Dziękuję, Vittorio. Twój komplement sprawił mi prawdziwą przyjemność. –
Suzanne usiadła na drewnianym stołku barowym. – A czy pan także wielbi piękne
kobiety?
David kiwnął głową. W niebieskich oczach pojawiły się iskierki.
– Tak. Widzę ich tu wiele. Ale tylko pani jest pod każdym względem w moim
typie.
Suzanne nie zdołała się powstrzymać od uśmiechu. Kobiety obecne tego wieczora
w restauracji Artura były to Włoszki, mniej więcej sześćdziesięcioletnie, o
zdecydowanie obfitych kształtach.
– Przemawia przez ciebie stary lubieżnik.
– Chyba tak – zgodził się. – Mój największy problem polega na tym, że moje
myśli krążą wokół jednej tylko kobiety.
– Naprawdę? Znam ją?
– To młoda kobieta. O wiele młodsza niż mogłem się spodziewać.
– Nie ma tu takich kobiet. Ty natomiast zachowujesz się i wyglądasz o wiele
młodziej niż wszyscy znani mi mężczyźni.
– Kiedyś byłem młody, lecz potem opuściła mnie dama z moich snów i
zestarzałem się.
– Przykro mi. Czy dama, o której mowa, mogłaby ci pomóc w jakiś sposób?
– Tak. Istnieje nowa metoda z zakresu tak zwanej medycyny intensywnej. Owa
dama powinna na kilka godzin oddać się do mojej wyłącznej dyspozycji.
Suzanne powoli sączyła wino. Jej serce biło tak mocno, jak gdyby dopiero co
ukończyła wyczerpujący bieg.
– Jesteś pewien co do postawionej diagnozy i przepisanej kuracji?
– Oczywiście. To samo lekarstwo działa znakomicie także na dreszcze i gorączkę.
– Przeciągnął palcem po policzku i ustach Suzanne. – Przebywanie blisko ciebie
wywołuje u mnie dreszcze i gorączkę.
Głos Davida brzmiał ciepło, zmysłowo. Musnął palcem jej podbródek, szyję.
Przełknęła ślinę. Długo obmyślana taktyka nie sprawdzała się w obecności Davida.
Suzanne poczuła się bezbronna.
– Może jesteś podatny na przeziębienia?
– Nie. Nie mam innych objawów grypy. To ty jesteś moim problemem, Annie. I
zawsze byłaś.
Vittorio postawił przed nimi talerz pierożków ravioli. Starannie ułożył dwa
widelce. Spojrzał z zadowoleniem na ciotkę i jej znajomego.
– Mama powiedziała: jedzcie na zdrowie – oświadczył.
Nie odszedł. Z zainteresowaniem obserwował miłosną grę przy barze.
– Dziękujemy – odezwał się David z lekkim przekąsem w głosie.
Suzanne uśmiechnęła się. David nie lubił być obserwowany.
Nadział na widelec kilka pierożków i podniósł do jej ust. Johnowi nie przyszłoby
to do głowy. W gruncie rzeczy był mężczyzną pozbawionym wyobraźni.
Troskliwość, czułość i serdeczność Davida powodowała, że Suzanne czuła się w
pełni kobietą. Pragnęła go. Och, jak bardzo go pragnęła! Chciała, aby stał się częścią
jej życia. Chciała zasypiać i budzić się u jego boku przez resztę życia.
– Masz uśmiech piękniejszy niż Mona Lisa – szepnął David.
– Twoje słowa mile łechcą moją próżność.
– Chcę cię objąć.
– Nie!
Zdumiała ją własna reakcja na tak niewinną propozycję. Przed czym się tak
gwałtownie broniła? Przecież nie zaproponował, żeby się kochali.
– Tak. – Głos Davida hipnotyzował. – Chcę cię tylko objąć i wsłuchać się w
odgłosy nocy. – Pochylił się, a jego szept spowijał Suzanne niczym gorąca mgła. –
Ś
niłem o tym co noc. Wciąż wracałem wspomnieniami do chwil, które spędziliśmy
pod basztą zamkową.
– O słodki Boże...
ś
ar dotarł do najskrytszych zakamarków jej ciała. Odetchnęła głęboko. Nie
umiała panować nad sobą. Do głosu dochodziła ciemna, nieokiełznana, impulsywna
strona jej osobowości.
– Chodźmy do baszty – rzuciła.
– Pada.
Gdzieś blisko uderzył piorun.
– Weźmiemy płaszcze.
David uśmiechnął się powoli. Suzanne chciała krzyczeć z radości.
– Wypij wino.
– Nie potrzebuję.
– Uważajcie na siebie! Strzeżcie się piorunów! – zawołała Tina, widząc, że
wychodzą na ulicę.
David chwycił Suzanne za rękę. Pobiegli przez rynek. Chichotali jak dzieci.
Zatrzymali się po drugiej stronie placu. Suzanne ledwie mogła złapać dech.
– Kiedy byłem małym chłopcem, nie pozwalano mi biegać po deszczu. Wiem
teraz, co straciłem. Tobie rodzice też tego zabraniali?
– Tak, ale ich nie słuchałam.
Mokra bluzka lepiła się do ciała Suzanne. Przylgnęła do piersi. David dotknął
wilgotnego materiału. Suzanne znieruchomiała. Krople deszczu rozpryskiwały się na
bruku. Błyskawice co chwilę rozświetlały niebo na ułamek sekundy.
– Pragnę cię tak bardzo, że cała drżę.
– Drżysz, bo przemokłaś.
– Osusz mnie.
Spojrzał na jej usta. Rozchyliła je zapraszająco. Przygarnął ją mocno i łapczywie
przywarł do jej warg.
– Powiedz, że mnie kochasz – zażądał, mierząc Suzanne surowym, nieustępliwym
wzrokiem. – Powiedz to!
Rozległ się grzmot.
– Kocham cię! – zawołała, chcąc przekrzyczeć piorun. – Kocham cię – szepnęła,
gdy wybrzmiał złowieszczy huk.
Okrzyk Davida odbił się echem od kamiennych ścian.
– Wiedziałem! Wiedziałem! Chodź! Chwycił ją mocno za rękę.
Gdy znaleźli się w jego apartamencie Suzanne miała wrażenie, że topnieje pod
gorącym spojrzeniem Davida.
Ten odetchnął głęboko i wyjął z szafki duże lniane obrusy.
– Rozbierz się i owiń w to – zaproponował. Suzanne błyskawicznie ściągnęła
mokre ubranie i rzuciła je na krzesło. Owinęła wokół ciała lnianą płachtę niczym togę
i zawiązała węzeł.
Odwróciła się. David patrzył na nią uważnie. Owinął obrus wokół bioder.
Wyciągnął rękę.
– Chodźmy na taras.
Drzwi na szczycie schodów były lekko uchylone. David pchnął je energicznie.
Długi strop chronił przed deszczem. Czarne nocne niebo pokryło świat szczelną
kopułą. Spienione morze wydawało się rozwścieczone. Zygzak błyskawicy jak na
zamówienie dał sygnał do rozpoczęcia spektaklu.
David oparł się o ozdobnie otynkowany mur i przyciągnął do siebie Suzanne.
– Od dwóch dni pragnąłem to zrobić – szepnął wprost do jej ucha.
– Patrzeć na burzę? – zażartowała. Przekonała się, że prawdziwą satysfakcję
może czerpać tylko z bliskości i miłości tego jedynego mężczyzny. Dopiero w wieku
czterdziestu lat poznała to uczucie i już wkrótce miała je utracić...
– Wiesz, że też tego pragnęłam – stwierdziła szczerze. Nie zamierzała okłamywać
przynajmniej samej siebie. – Pragnęłam tego ponad wszelkie wyobrażenie.
– Oboje pragnęliśmy tego samego.
Czas stanął w miejscu. Suzanne wiedziała, że marzenia nie są po to, aby się
spełniały. Poznała tę prawdę bardzo wcześnie. Im bardziej porywające marzenie, tym
trudniej się z tym pogodzić.
– Davidzie – zaczęła z obawą, by mężczyzna nie przerwał hipnotyzującej gry.
Nie zniosłaby kolejnego rozczarowania. Czuła się zmęczona walką o szczęście.
Znów zaryzykować? Na próżno? To nie dla niej.
Położył palec na jej ustach.
– Ciiicho – szepnął. – Odpręż się i podziwiaj fajerwerki zsyłane na Ziemię przez
Boga. Mamy resztę życia na uzgadnianie szczegółów. Teraz cieszmy się chwilą.
Posłuchała go. Ona również pragnęła spokoju. Ale szczegóły nigdy nie zostaną
uzgodnione. Ani teraz, ani później. Dostała od losu podarunek: kilka chwil. Powinna
się cieszyć.
Suzanne nie spała dobrze tej nocy. Wierciła się, rzucała i często budziła. David
obejmował ją i przytulał. Natrętne myśli spędzały jej sen z powiek.
Doszła do niebezpiecznego punktu. Głos serca pchał ją w ramiona Davida. Jednak
gdyby straciła miłość córki, życie utraciłoby sens.
Suzanne nie wiedziała, jak postąpić.
Dawn dała się przekonać i zrezygnowała z wcześniejszego przyjazdu do
Vernazzy. Wraz z powrotem Davida do Stanów skończy się ich znajomość. To było
jedyne możliwe rozwiązanie problemów Suzanne.
David bez trudu dostrzegł niepokój dręczący Suzanne. Przekonał się, że nie chce
go prosić o pomoc. Doszedł do wniosku, że to właśnie on, pojawiając się po latach,
stał się przyczyną jej trosk.
Małżeństwo Suzanne z pewnością nie układało się szczęśliwie, w przeciwnym
razie nie angażowałaby się w romans. Zbyt dobrze ją znał, by tego nie wiedzieć. Bez
względu na to, jak bardzo go kochała, nigdy nie uległaby pokusie, gdyby małżeństwo
układało się pomyślnie.
Taka ocena sytuacji uwalniała Davida od wszelkiej odpowiedzialności, nie wątpił
jednak w jej słuszność.
Cóż miał zrobić? Jak doprowadzić do połączenia ich losów na resztę życia?
Dręczyło go poczucie bezsilności.
Pragnął przyjść Suzanne z pomocą, lecz nie dopuściła go do swoich myśli. Nie
pozwoliła, aby stał się jej rycerzem w błyszczącej zbroi. Tolerowała go jedynie w roli
kochanka.
Jęknęła przez sen i przekręciła się na drugi bok. Pogładziła jego tors. Położył rękę
na jej dłoni. Natychmiast się uspokoiła.
Jeszcze cztery dni we dwoje, a potem będzie musiał wracać do Stanów.
Zdecydował, że da Suzanne miesiąc na rozmówienie się z mężem, potem zaś skłoni
ją, aby uznała go oficjalnie za swojego partnera. Uważał, że oboje stanowią dwie
połowy całości. Tym razem nie zamierzał pozwolić, aby czas, okoliczności lub nawet
inny mężczyzna zniweczył szansę na wspólne szczęście.
Gdzieś głęboko w sercu tkwiło przekonanie, że (chociaż nigdy nie przyznałby
tego głośno) sam jest jedyną szansą Suzanne na szczęście.
Suzanne od czterech godzin tkwiła przy maszynie do pisania, kiedy do drzwi
zapukała mała Teresa.
– Mama mówi, że dzwoni Eve. Aż z Sieny! – obwieściła ze zgrozą.
Dziewczynka myślała, że odległość do Sieny równa jest niemal drodze do
Księżyca.
Suzanne zbiegła po schodach i wpadła jak burza do pokoju Tiny, która śmiała się,
stojąc ze słuchawką przy uchu.
– Obawiam się, że twoja mama nie uzna tego za zabawne – stwierdziła Tina,
zerkając na kuzynkę. – Lepiej sama jej powiedz.
Zdumiona Suzanne zmarszczyła czoło. Tina oddała jej słuchawkę.
– Cześć, kochanie. Co się stało?
– Mamo, nigdy byś nie uwierzyła!
W głosie Eve brzmiał tłumiony śmiech. Suzanne odetchnęła z ulgą.
– Pewnie spotkało cię coś wesołego, bo Tina śmieje się przez cały czas.
– Cóż, tak i nie. Potknęłam się i skręciłam kostkę. Noga spuchła jak balon.
– Byłaś u lekarza?
– Tak. Kazał mi odpoczywać co najmniej przez tydzień. Mamo, powinnaś poznać
tego lekarza! Kapitalny facet! Co wieczór przynosi mi kolację! Mówi, że nie
powinnam sama wychodzić.
– Ach, doprawdy? Nie przyznałaś się, że jesteś młodą, wyzwoloną kobietą, która
sama umie zadbać o siebie bez pomocy jakiegoś samca?
– W ogóle o tym nie wspomniałam! On pewnie nawet nie słyszał o ruchu
wyzwolenia kobiet. To typ mężczyzny, który chce się opiekować kobietą.
– Niech się lepiej zajmie kimś innym, kochanie. Uciekaj stamtąd, a ja już się tobą
zaopiekuję.
– Ależ, mamo! – jęknęła Eve. – To po prostu przyjaciel, a poza tym przecież
lekarz, na litość boską!
– Niech sobie będzie nawet Einsteinem, a ja chcę cię zobaczyć tutaj, moja panno
– oświadczyła stanowczo Suzanne. – Za tydzień, kiedy podleczysz kostkę, będziesz
mogła dołączyć do siostry.
– Jezu, mamo, mówisz zupełnie jak tata – powiedziała Eve z wyrzutem. –
Spodziewałam się, że wykrzeszesz z siebie trochę entuzjazmu. A tu ciągle to samo...
To nie w porządku.
– Przynajmniej w jednej rzeczy zgadzamy się z twoim ojcem. A teraz daj Dawn
do telefonu.
Wspólnie ze starszą córką uzgodniła szczegóły podróży Eve do Vernazzy. Jazda
pociągiem miała trwać tylko dwie godziny. Przez ten czas Eve powinna trzymać stopę
na siedzeniu. W Vernazzy mogła siedzieć całymi dniami przy oknie i obserwować
ludzi na rynku.
Po skończonej rozmowie Suzanne zerknęła na kuzynkę. Natychmiast przyszło
otrzeźwienie. Usiadła przerażona.
– O Boże! Co ja zrobiłam?
– Czekałam, aż zdasz sobie sprawę z tego, że Eve pozna Davida. Bez wątpienia.
Czy Dawn też przyjeżdża?
– Tylko Eve, ale to i tak problem – stwierdziła Suzanne, gorączkowo szukając w
myślach jakiegoś rozwiązania. – Ona wszędzie wtyka nos.
– No cóż, dobrze, że chociaż Dawn pozostanie z dala od Vernazzy.
Wystarczyłoby jej raz spojrzeć na Davida i odkryłaby swoje prawdziwe korzenie.
– Eve też może to spostrzec. – Suzanne przygryzła wargę.
– Nie. – Tina potrząsnęła głową. – Eve nie zwraca specjalnej uwagi na wygląd.
Interesuje ją raczej osobowość, wnętrze człowieka.
– Mam nadzieję, że się nie mylisz.
– Tylko nie rób wielkiego szumu wokół jej spotkania z Davidem. Im mniej będzie
podejrzewała, tym lepiej. Jeśli zaczniesz ich na siłę rozdzielać, Eve dojdzie do
wniosku, że coś się za tym kryje. Nie spocznie, aż się nie dowie wszystkiego.
– Racja.
Suzanne przycisnęła dłonie do skroni. Nie mogła sobie teraz pozwolić na ból
głowy. Musiała gruntownie przeanalizować sytuację i tak zaaranżować spotkanie Eve
z Davidem, aby córka nie wyrwała się z wiadomością o rozwodzie i nie zorientowała
się, czyim dzieckiem jest Dawn.
– Suzanne, ty zawsze pakujesz się w kłopoty. – Tina wybuchnęła śmiechem. –
Przypominają mi się czasy, kiedy byłaś młoda. Właściwie nic się nie zmieniłaś.
– Dorosłam, Tino. Omijałam kłopoty.
– Aż do dziś – przypomniała kuzynka. – Mam nadzieję, że wszystko się ułoży i
dasz sobie radę.
– Oby sprawy przebiegły po mojej myśli – mruknęła Suzanne bez przekonania.
Splotła palce i bezgłośnie modliła się o życzliwość losu.
Vernazza
Kocham Davida i w przypływie namiętności powiedziałam mu to. Jakże mogłam
zrobić coś takiego? Eve przyjeżdża tutaj. Zacznie wypytywać o Davida. Mam niejasne
przeczucie, że ukartowała ten wypad do Vernazzy. Wiedziała, że będę nalegać, aby się
nią zająć, zwłaszcza gdy wspomniała o lekarzu, Włochu. Ale dlaczego?
ś
ycie szykuje nam tyle niespodzianek... Sądziłam, że w tym wieku powinnam znać
odpowiedzi na niektóre pytania. Niestety, sprawy się komplikują. Jestem już zmęczona
walką o swoje szczęście, ale jak postąpić? Czekam na odpowiedź, na jakiś znak – i
dalej brnę w kłopoty.
ROZDZIAŁ 9
Eve przyjechała w południe. Suzanne i Tina czekały na stacji z czerwonym
wózkiem dziecinnym na wypadek, gdyby Eve miała trudności z pokonaniem o kulach
stromego zejścia na rynek.
Z pociągu wysiadła jasnooka dziewczyna. Kule trzymała w ręce. Lekko utykała.
Starannie obandażowana kostka rzeczywiście spuchła jak balon.
– Naprawdę czuję się już lepiej! – oświadczyła, ściskając matkę i ciotkę.
– Kostka na pewno wygląda lepiej, w to nie wątpimy – stwierdziła ironicznie
Tina, biorąc walizkę Eve.
Suzanne wyczuła aluzję. Eve przyjechała do Vernazzy po coś więcej niż dobrą
opiekę. Miała jakiś inny, ukryty cel. Prędzej czy później tajemnica zostanie
ujawniona.
– Cudowne morskie powietrze – zachwyciła się Eve, oddychając głęboko. –
Uzdrawia człowieka, zanim się zorientuje, że jest chory.
Suzanne bacznie obserwowała córkę, która całkiem sprawnie dokuśtykała do
schodów i zaczęła schodzić. Nabrała pewności, że Eve wszystko uknuła, by wcześniej
przyjechać do Vernazzy.
– Dowodzisz tego własnym przykładem. Wyzdrowiałaś po paru oddechach.
Eve z zapałem godnym lepszej sprawy udawała trudności w chodzeniu.
Zatrzymywała się na każdym stopniu.
– Umieram z głodu! Tak się cieszę, że Tina i Arturo otworzyli restaurację!
Gadatliwość Eve nie uśpiła czujności Suzanne. Spostrzegła, że wzrok córki
wędruje od przechodnia do przechodnia, jak gdyby kogoś wypatrywała. Kuzynów?
Byli przyjaciółmi, nie tylko krewnymi. Korespondowali, wymieniali upominki.
Zarówno córki Suzanne, jak i dzieci Tiny szczyciły się posiadaniem rodziny za
granicą.
Eve usiadła w końcu na wózku, który zaczęła ciągnąć Suzanne. Tina, niosąc
walizkę, szła obok i wypytywała dziewczynę o to, co już widziała we Włoszech. Eve
popisała się znakomitą pamięcią i znajomością mnóstwa szczegółów.
Niepokój Suzanne rósł z każdym krokiem. Instynkt macierzyński mówił jej, że za
niespodziewanym przyjazdem córki coś się kryje i że w jej planie na pewno maczała
palce Dawn.
Z głównej ulicy skręciły na rynek. Przez całą drogę do restauracji Eve dosłownie
nie zamykały się usta. Suzanne zatrzymała wózek przy stoliku, tuż pod ścianą.
Pomogła córce usiąść i położyć chorą stopę na sąsiednim krześle. Kolorowy parasol
chronił przed oślepiającym blaskiem słońca.
Tina zerknęła najpierw na Suzanne, a potem na Eve i postanowiła zrobić coś
pożytecznego.
– Przyniosę coś do jedzenia – zaproponowała.
Suzanne usiadła naprzeciwko Eve. Odgarnęła kosmyk jasnych włosów z twarzy
dziewczyny, która uśmiechnęła się i zakłopotana opuściła wzrok.
– Czy powiesz mi wreszcie, co się właściwie dzieje?
– O czym ty mówisz? – oburzyła się Eve.
– Kochanie, twoja kostka nie jest aż w tak złym stanie, abyś musiała przyjeżdżać
tutaj i rezygnować z wakacyjnych wojaży. Chyba że istnieje jakiś specjalny powód,
dla którego zjawiłaś się w Vernazzy.
– Sama kazałaś mi przyjechać, pamiętasz?
– Dałaś mi do zrozumienia, że omal nie złamałaś nogi, że potrzebujesz stałej
opieki i że nie wiesz, co robić. Widocznie Dawn też straciła głowę.
– Zgadza się – stwierdziła Eve zadowolona, że matka prawidłowo oceniła
sytuację. – Tak więc... jestem!
– Po co? – spytała Suzanne cicho tonem, od którego dziewczyna poczuła się
nieswojo.
– Mamo... – zaczęła.
Uśmiech zniknął z jej radosnej zazwyczaj twarzy. Zmarszczyła brwi i przeniosła
wzrok na błękitne morskie fale.
Suzanne ścisnęła ją za rękę.
– Powiedz mi! Eve zamknęła oczy.
– Strasznie się za tobą stęskniłam, mamo. Zapewne była to prawda. Po raz
pierwszy w życiu Eve rozstała się z matką na tak długo, w dodatku przebywała w
obcym kraju, z dala od domu. Z pewnością jednak nie z tego powodu przyjechała do
Vernazzy. W każdym razie, nie tylko z tego powodu. Musiała istnieć inna przyczyna.
– A poza tym?
Eve wzruszyła ramionami.
– Koniec. Skręcona noga wydawała się świetnym pretekstem do odwiedzenia
ciebie.
– A co z Dawn?
– Nie chciała przerywać podróży szlakiem zabytków średniowiecza.
– Nie było ci szkoda z tego zrezygnować?
– Mam przed sobą całe życie na poznawanie Europy.
– Ale jesteś tu właśnie teraz. W oczach Eve błysnęły łzy.
– Tak. Mamo, dobrze się czujesz? – zapytała zatroskana.
Suzanne uśmiechnęła się szeroko.
– To nie ja skręciłam nogę.
– Kostkę.
– Nieważne.
– Zachowywałaś się dziwnie we Florencji.
– Dziwnie? Dlaczego?
Eve unikała wzroku matki. Nerwowo mięła w palcach serwetkę.
– Sama nie wiem. Jak gdybyś coś przed nami ukrywała. Jakąś ważną tajemnicę.
– Doprawdy, wstrząsające! – skomentowała Suzanne ironicznie, lecz jej serce
zabiło niespokojnie.
– No cóż – Eve przeszła do ataku. – Nie tylko ja tak myślę. Dawn również. Ona
uważa, że i ty, i Tina zachowywałyście się inaczej niż zwykle.
– Rozmawiałyście na temat przyczyn tego podejrzanego zachowania?
– Przypuszczałyśmy, że dowiedziałaś się o planowanym ślubie taty.
– Sprawa się wyjaśniła. Macie inne hipotezy?
Eve zerknęła na matkę wystraszona. Wargi jej drżały.
– No więc?
– Nic wielkiego, mamo. Przecież i tak nie zależało ci już na tacie.
Suzanne nie dawała za wygraną. Musiała się dowiedzieć, co nęka obie córki.
– Co słychać u waszego ojca?
– Ożenił się w zeszłym tygodniu.
W lot pojęła, co się stało. Eve i Dawn liczyły na to, że ojciec zaprosi je na ślub,
skoro zaś nie zrobił tego, znaczyło to, że nie traktuje ich już jako części swego życia.
Przeżyły szok. Poczuły się skrzywdzone.
Mocno uścisnęła rękę córki. Eve nie potrafiła kłamać ani udawać.
– Do diabła z nim! – Eve otarła łzy. – Nie martw się, mamo. Co to nas obchodzi...
Suzanne natychmiast odzyskała panowanie nad sytuacją.
– A jednak obchodzi. Sama widzisz, jak silnie zareagowałaś. Nie tłum w sobie
uczuć, kochanie. Wyrzuć z siebie wszystko, tak będzie lepiej. Wasz ojciec powinien
był zaprosić was na swój ślub.
Suzanne ogarnęło poczucie winy. Czy sama była bez zarzutu? Na jakie stresy
naraziłaby swoje córki, gdyby dowiedziały się prawdy o Davidzie?
Musi skończyć z Davidem, przerwać ten romans, który i tak nie ma przyszłości.
Liczyło się tylko bezpieczeństwo i szczęście córek.
– Kochanie, myślę jednak, że ojciec nie chciał was urazić. Mówię szczerze. Na
pewno nie leżało to w jego zamiarze. Po prostu zrobił to, co od dawna planował.
– I koniec?
Suzanne kiwnęła głową.
– Obawiam się, że tak. Nie winię też Connie. To dobra kobieta. Chyba będą
razem szczęśliwi.
Eve zachichotała.
– Tata powiedział, że ona dodaje do wszystkich potraw oliwy z oliwek, a on
przecież tego nie cierpi.
Suzanne odczuła swoistą satysfakcję. Były mąż krytykował ją przy każdej okazji.
Wierzyła, że trafił wreszcie na kobietę, która oduczy go robienia złośliwych uwag.
Ktoś stanął przy ich stoliku. Eve zerknęła zaciekawiona i aż zaniemówiła z
podziwu. Suzanne wiedziała, kim jest ów przybysz. Tylko jeden mężczyzna mógł
wywołać taki zachwyt córki.
– Witaj, Davidzie.
– Cześć, Annie. Kim jest ta piękna panna ze spuchniętą kostką?
Suzanne spostrzegła błysk ekscytacji w oczach Eve. Westchnęła w duchu. Jakże
mogła winić osiemnastoletnią dziewczynę, że z miejsca poddała się urokowi Davida,
skoro ona, czterdziestolatka, niemal mdlała z wrażenia w jego obecności?
– To moja córka, Eve. Eve, to pan David Marshall. Eve demonstracyjnie położyła
rękę na stoliku, tak że wymusiła wręcz na Davidzie pocałowanie jej dłoni. Pewnie
wyobrażała sobie, że tak powinni się zachowywać mężczyźni w Europie.
Rozpromieniła się. Fascynujący mężczyzna w średnim wieku obudził w niej
instynkt kobiety fatalnej.
– Miło mi pana poznać, panie Marshall. Długo pan jest w Vernazzy?
– Ponad tydzień. Czy jest pani zadowolona z podróży po Europie?
– Uwielbiam Europę! Jest przepiękna i taka stara!
– W sam raz dla młodzieży – parsknął śmiechem David.
Eve była w siódmym niebie. Suzanne znała to uczucie.
– Co pana sprowadza do tej małej wioski? – spytała Eve, mierząc Davida
wzrokiem.
Ciarki przeszły po plecach Suzanne. Eve przekroczyła granice zwykłej
ciekawości.
– Twoja mama.
Prosta odpowiedź Davida przeraziła Suzanne. Eve wyglądała na zdezorientowaną.
– Moja mama?
Zerknęła niepewnie na Suzanne i znów na Davida.
– Tak, twoja mama – powtórzył z naciskiem. – Poznaliśmy się tutaj i
zaprzyjaźniliśmy się przed wielu laty. Wróciłem do Vernazzy, aby ją odnaleźć.
– Naprawdę? – Eve szukała potwierdzenia u matki.
Suzanne zacisnęła rękę pod stołem. Udawała, że to najłatwiejsze pytanie pod
słońcem.
– Poznaliśmy się, kiedy byłam jeszcze dzieckiem, a David kończył właśnie
podróż po Europie. Wrócił do Stanów i poślubił koleżankę z liceum. Zgadza się? –
rzuciła mężczyźnie wyzwanie.
– Oczywiście – odparł z uśmiechem. – Twoja mama była wtedy rzeczywiście
dzieckiem. – Wyraz jego oczu mówił wyraźnie, co miał na myśli. – Ale było w niej
coś szczególnego, niepowtarzalnego. Musiałem tu wrócić i dowiedzieć się, jak
przeżyła te lata.
– Wrócić tutaj? Do restauracji Tiny? Skinął głową.
– Pan zna także Tinę?
– Tak. Przyjechała wtedy do Vernazzy świeżo po ślubie z twoim wujkiem.
Zaczynali wspólne życie.
– Ach, jakie to romantyczne! Przebył pan taki szmat drogi, aby odnaleźć kobietę,
którą poznał pan w młodości! – krzyknęła zachwycona. Szybko zauważyła jednak, że
popełniła nietakt. – To znaczy, we wczesnej młodości. Wciąż jest pan młody!
Wygląda pan nie gorzej niż Kevin Costner. To znaczy, wygląda pan naprawdę
ś
wietnie, chociaż już dwadzieścia lat temu był pan na tyle dorosły, aby umawiać się
na randki.
– Dziękuję za tę serię komplementów. Za parę lat, kiedy będę stary i siwy,
przypomnę sobie słowa pewnej pięknej panny, która w czasach mojej świetności
powiedziała, że jestem przystojny.
– Proszę bardzo. – Eve starała się nadać głosowi niską, „kobiecą” w jej
mniemaniu barwę. Trochę już ochłonęła z pierwszego wrażenia. – Mamo, jak to się
stało, że nigdy nie wspomniałaś o panu Marshallu?
Suzanne zaczerwieniła się mocno. Eve zrozumiała, że ma na koncie kolejną gafę.
– Chodzi mi o to, że nic nie mówiłaś mnie i Dawn. Na pewno inni, na przykład
Tina i babcia, wiedzieli.
– Nie było nic do opowiadania – oświadczyła krótko Suzanne. – A poza tym
dwadzieścia dwa lata temu, po powrocie do domu, poznałam waszego tatę i
zakochałam się.
– No tak, ale najpierw poznałaś ojca Dawn, potem on zmarł...
Eve zamilkła na widok pobladłej nagle matki. David przyjrzał się badawczo
dziewczynie.
– Zmarł?
Eve chwyciła matkę za rękę.
– Tak, w wypadku samochodowym. Mama poznała mojego tatę zaledwie parę
miesięcy później.
Suzanne modliła się w myślach: O Boże, nie teraz, tylko nie teraz. Nastawiła się
na najgorsze. Na oskarżenia ze strony Davida. Na utratę miłości córki.
– Niewątpliwie był to ciężki cios dla twojej mamy – odezwał się David
współczująco.
– O, tak. Tragedia. Wielka tragedia, ale potem mama poznała mojego tatę i się
pobrali.
– Wystarczy. Dość już rozmów na tematy rodzinne – wtrąciła stanowczo
Suzanne.
Eve zaczerwieniła się.
– Ależ, mamo...
– Powiedziałam: dość.
Eve otworzyła usta, lecz zaraz je zamknęła.
Uśmiech Davida zapowiadał, że powrócą do tej kwestii w swoim czasie.
Suzanne wykrzesała z siebie resztkę energii. Wyprostowała ramiona i spojrzała na
niego surowo.
– Nie sądzisz, że powinniśmy odłożyć rozmowę na później?
Zmrużył oczy.
– Do kolacji? O ósmej? Tutaj?
– Nie mogę. Eve dopiero przyjechała, a poza tym ma skręconą kostkę.
– W porządku, mamo. Posiedzę tu do zmroku, a potem Vittorio mi pomoże. Od
czego są przystojni kuzyni?
W jej oczach znów zamigotały wesołe ogniki. Z niecierpliwością czekała na
rozwój wydarzeń. Nigdy nie widziała, by ktoś zalecał się do matki, i nie chciała
stracić takiej okazji.
– O ósmej? – powtórzył David tonem nie dopuszczającym sprzeciwu.
– O ósmej.
Uśmiechnął się niczym myśliwy, który upatrzy! smakowitą zdobycz.
– Wspaniale. Do zobaczenia. Miło mi było cię poznać, Eve. Mam nadzieję, że nie
jest to ostatnie nasze spotkanie.
– Zostaję w Vernazzy! A poza tym chętnie posłucham o tym, jaka była mama w
moim wieku. Nigdy nie chciała nam opowiadać o tym okresie swego życia.
– Przypomnij mi tylko, a sam wszystko ci opiszę – obiecał David i ruszył w
stronę falochronów po przeciwnej stronie cypla.
Nie miał pojęcia, jak groźnie zabrzmiała jego zapowiedź. Suzanne ogarnął strach.
Może należy wybrać inne rozwiązanie. Zabrać córki wcześniej do domu i skrócić
wakacje?
– Co się dzieje? – spytała Eve, kiedy David zniknął za skalnym filarem. –
Poznałaś jako nastolatka takiego fantastycznego faceta i nie zatrzymałaś go przy
sobie? Jak to możliwe? Miał pryszcze? Garbił się? Jeśli nawet, to wyrosła z niego
niezła sztuka. Kapitalny facet! Teraz rozumiem, dlaczego wydawałaś się taka
zatopiona w myślach we Florencji. Niech no Dawn się dowie! A twierdziła, że się
mylę!
– Eve! Wcale nie zachowywałam się dziwnie we Florencji. Po prostu
zastanawiałam się nad moją powieścią. To wszystko.
Wzrok Eve mówił, że nie wierzy w ani jedno słowo.
– W porządku, mamo. Od jak dawna on tu jest?
– Nie odpowiem na żadne pytanie dotyczące Davida. Nie powinnaś się tym
interesować.
– Zawsze głosiłaś pogląd, że to, co dotyczy rodziny, powinno nas interesować.
– To nie to samo, Eve. To, co robię, nie wpływa w żadnym stopniu na naszą
rodzinę. Nie jestem związana z Davidem. A nawet gdyby, to też nie ma znaczenia,
ponieważ nie zamierzam wyjść za mąż.
– Ale...
– śadnych ale – oznajmiła stanowczo Suzanne. – Ciesz się słońcem, morzem i
towarzystwem kuzynów. I pod żadnym pozorem nie wypytuj o nic Davida.
Eve westchnęła. Suzanne pocałowała ją w czubek głowy i zaniosła walizkę do
mieszkania. Przypomniała sobie niedawny przyjazd do Vernazzy i nieoczekiwane
spotkanie Davida. Wtedy też czuła się wyczerpana i zagubiona.
Nie mogła dopuścić do rozmów Eve z Davidem. Na pewno pomocna byłaby w tej
sytuacji stała obecność Tiny.
Vernazza
John się ożenił, a dziewczynki poczuły się obrażone brakiem zaproszenia na ślub.
Mam nadzieję, iż nie będzie za późno, kiedy wreszcie zorientuje się, że ciążą na nim
obowiązki ojcowskie i że nie może bywać ojcem od czasu do czasu, kierując się
własną wygodą.
Znalazł kogoś, na kim skupi uwagę. To chyba dobrze na niego wpłynie. Oboje
potrzebujemy spokoju w nowym, samodzielnym życiu. Oby dobrze traktował Connie.
To miła dziewczyna.
Eve jest zauroczona Davidem. Widzę to w jej oczach. Powiedziała, że Dawn miała
innego ojca niż ona. Drżę na myśl o tym, co się stanie, jeśli David odkryje prawdę.
ROZDZIAŁ 10
– Twoja córka jest równie piękna, a sądząc z iskierek w jej oczach, o wiele
bardziej śmiała i dojrzała niż ty w jej wieku.
Na dźwięk głosu Davida Suzanne przeszedł dreszcz niepokoju. A więc nie
zrezygnował! Dopytywał się uporczywie o jej rodzinę.
– Czy siostra jest do niej podobna?
Jeszcze chwila, a wpadnie w panikę. Z wielkim trudem odzyskała panowanie nad
sobą.
– Tak.
– Nie jesteś dzisiaj rozmowna – zażartował. – Widocznie nie pojmujesz, na czym
polega towarzyska konwersacja. To proste. Zadaję pytanie, a ty odpowiadasz. Potem
ty zadajesz pytanie, a ja odpowiadam. Nic trudnego, ale obie osoby muszą mieć
ochotę na rozmowę.
– Naprawdę? Rewelacja.
David opadł na oparcie krzesła i zmierzył ją badawczym wzrokiem. Zapadła
pełna napięcia cisza. Nie zwracali uwagi na hałaśliwe śpiewy gości przy sąsiednich
stolikach i krzyki dobiegające z rynku.
– O co chodzi, Annie? Nudzę cię?
– Nie. Jestem po prostu zmęczona. To wszystko.
– Zmęczona? Czym? Twoja córka dopiero co przyjechała.
Cierpliwość Suzanne się wyczerpała. Uznała, że nie będzie dłużej się hamować.
Pozwoliła, by zdenerwowanie znalazło ujście w wybuchu gniewu. Rzuciła serwetkę
na stolik.
– Posłuchaj no. Nie mam zwyczaju zwierzać się obcym ludziom ze swoich
problemów. Sama decyduję o tym, co chcę powiedzieć. Skoro wbrew mojej woli
bierzesz mnie na spytki, doczekasz się tego, że w ogóle przestaniemy rozmawiać.
David patrzył na nią spokojnie, bez emocji.
– Dlaczego jak ognia unikasz mówienia o rodzinie?
– Nie twój interes – wybuchneła.
– Czy dlatego, że twoje małżeństwo być może nie wygląda tak, jak je
przedstawiasz?
– Do diabła, nie powinno cię to obchodzić – wycedziła przez zaciśnięte zęby. –
Odchodzę. I będę bardzo zadowolona, jeśli cię więcej nie zobaczę. śyczę miłej
podróży do domu. Zostaw mnie w spokoju!
Wstała, przeniknęła obok Davida, przecisnęła się między ciasno ustawionymi
stolikami i ruszyła do wynajmowanego mieszkania. Dobiegł do niej śmiech Eve.
Dziewczyna rozmawiała z kuzynami i jakimiś młodymi turystami. Vittorio miał jej
potem pomóc wejść na schody. Suzanne potrzebowała samotności, zaś obecność
dociekliwej Eve nie sprzyjałaby ostudzeniu emocji.
Dotarła do domu niemal biegiem. Dopiero w sypialni odetchnęła. Stanęła przy
oknie i wyjrzała na ciemną uliczkę. Łzy popłynęły po policzkach.
Postąpiła tak, jak sama sobie przyrzekła. Co prawda, zerwała z Davidem
wcześniej, niż zamierzała, lecz dotrzymała obietnicy. Powinna się cieszyć, że
zakończyła tę znajomość, zanim córki odkryły bolesną prawdę. Dlaczego więc była
nieszczęśliwa?
– Ponieważ go wciąż kocham – chlipnęła. Kochała go, kiedy miała osiemnaście
lat i, na Boga, wciąż go kocha. Mimo że zniknął i zrzucił na nią cały ciężar
odpowiedzialności za dziecko. Nieważne, że zmarnowała szansę na szczęśliwe
małżeństwo i że jej życie pozbawione było radości, poczucia bliskości, jakiej
doświadczyła w wieku osiemnastu lat dzięki Davidowi.
Z tego wszystkiego zdawała sobie sprawę. I nic na to nie mogła poradzić.
Eve i Dawn należały do niej. Urodziła je i wychowała, dumna z każdego
osiągnięcia córek. Pocieszała je w chwilach porażek. Kochała je nad życie. Stały się
częścią jej samej i nikt ani nic nie mogło tego zmienić.
Istnieje tysiąc odcieni miłości. Suzanne inaczej kochała matkę, inaczej byłego
męża, inaczej córki... Dla Davida zostawiła szczególny rodzaj uczucia.
Tym razem miłość do córek i miłość do mężczyzny okazały się nie do
pogodzenia. Cóż miała zrobić?
– Do diabła! – krzyknęła zrozpaczona.
Uderzyła pięścią w ścianę. Kostki otarły się o szorstki tynk. Pomogło! Wściekłość
nagle wyparowała. Smutne przeżycia sprzed dwudziestu dwu lat nie nauczyły jej
niczego. Popełniła ten sam błąd.
Zdenerwowany David wpatrywał się w okno Suzanne. Jako osiemnastolatka była
uparta, impulsywna, cudowna. Pod tym względem się nie zmieniła, tyle że teraz
ukrywała przed nim jakąś tajemnicę. Intuicja podpowiadała mu, że działo się coś
niedobrego.
Roześmiana Eve do złudzenia przypominała młodziutką Suzanne, którą poznał
dwadzieścia dwa lata temu.
Co sprawiło, że nagle, po przyjeździe córki zaczęła zachowywać się zupełnie
inaczej? Przypuszczał, że w grę wchodzi tylko jeden powód: nie chciała dłużej
oszukiwać męża. Cóż, nie pierwszy to przypadek, że żona zdradziła męża, tak jak
David nie był, oczywiście, jedynym mężczyzną, który zawrócił w głowie mężatce.
Jednak nie miał czystego sumienia, chociaż zdawał sobie doskonale sprawę, że ludzie
szczęśliwi w małżeństwie nie dopuszczają się zdrady. Z tego, co usłyszał i
zaobserwował, wysnuł wniosek, że małżeństwo Suzanne przechodziło kryzys, zanim
on wkroczył na scenę. Wolała wybuchnąć gniewem, niż odsłonić kulisy swojej
sytuacji.
Tak. Oto przyczyna ich spięcia.
Odetchnął głęboko i przyrzekł sobie, że okaże całą cierpliwość, na jaką go stać, i
przez pewien czas nie będzie nagabywać Suzanne. Kiedy przyzna mu wreszcie ragę,
podejmą decyzje co do dalszego wspólnego życia.
Usiłował przekonać sam siebie, że problem nieszczęśliwego małżeństwa Suzanne
zostanie wkrótce rozwiązany. A jeśli to coś poważniejszego? Jeśli sprawy nie mają się
tak prosto?
Przed dwudziestu dwu laty nie potrafił odpowiedzieć na trudne pytania zadane
przez los. Jak zachowa się tym razem?
Dotrzymywanie towarzystwa córce okazało się zajęciem bardzo wyczerpującym.
Eve wypytywała o Davida i przeszłość. Uznała za nadzwyczaj romantyczne, iż dwoje
ludzi spotyka się po latach z bagażem tragicznych doświadczeń – Suzanne
rozwiedziona, David owdowiały. Eve najwyraźniej wierzyła, że to przeznaczenie.
Witalność i naiwność dziewczyny były na dalszą metę męczące. Po bezsennej nocy
Suzanne ledwie trzymała się na nogach.
Późnym popołudniem czarujący Vittorio zniósł Eve po schodach. Usiadła na
rozgrzanej słońcem skale. Właściwie mogła zejść sama, ponieważ przestała udawać,
ż
e boli ją kostka, ale bawiła ją opiekuńczość przystojnego kuzyna.
W domu zapadła kojąca cisza. Suzanne odetchnęła z ulgą. Radość była jednak
przedwczesna. Nie minęło piętnaście minut, kiedy ktoś zastukał do drzwi.
– Wyglądasz na wykończoną – rozległ się zatroskany głos Davida.
Niebieskie oczy patrzyły łagodnie. Z trudem powstrzymywała się, aby nie paść
mu w ramiona, szlochając rozpaczliwie.
– Postanowiliśmy zerwać, prawda?
– Nie – sprostował – to ty postanowiłaś. Nie pytałaś mnie o zdanie.
– Rezultat jest ten sam.
– Niezupełnie. Ty się zgodziłaś na rozstanie, a ja nie. To ma być jednomyślnie
podjęta decyzja?
– Nie musimy o niczym decydować wspólnie! – wybuchnęła Suzanne. – Nie
jesteśmy partnerami. Jedna z zainteresowanych osób postanowiła zerwać... Tym
samym znajomość została zakończona.
David stanął pośrodku pokoju. Skrzyżował ręce na piersi. Spojrzał badawczo na
Suzanne.
– Będę mówił bez owijania w bawełnę. Doszłaś do wniosku, z sobie tylko
wiadomych powodów, że powinniśmy się rozstać. Według ciebie nie pozostaje mi nic
innego, jak powiedzieć „do widzenia”. Zgadza się?
Suzanne żal rozdzierał serce, lecz nie miała wyboru. Marzyła o Davidzie, ale w
jej życiu nie było dla niego miejsca.
– Zgadza.
Zacisnął ręce na jej szczupłych ramionach.
– To źle – wycedził. – Takie decyzje podejmuje się wspólnie. Zwłaszcza jeśli
chodzi o dalsze trwanie związku.
– To boli – odezwała się cicho.
Każdy nerw, każdy mięsień ramion nadwrażliwie reagował na dotyk mężczyzny.
– Przepraszam, Annie. – Westchnął ciężko i zamknął oczy. – Ty też sprawiasz mi
ból i nie wiem dlaczego. Wiem za to, że zależy ci na mnie. Udowodniłaś to na tysiąc
sposobów.
– Oczywiście, że mi zależy. – Suzanne powstrzymywała łzy. – Jednak to nie
wystarczy. Nic nie usprawiedliwia kontynuowania naszej znajomości.
Kogo właściwie chciała przekonać? Davida czy siebie?
– Czy dlatego, że wciąż jesteś mężatką? – spytał łagodnie, wyrozumiale. – Bo
jeśli tak, to uwierz mi, twojego małżeństwa nie warto ratować. Gdyby było inaczej,
nie przyjechałabyś tu sama na wakacje i nie zadawałabyś się ze mną.
Próbowała zaprotestować. Bezskutecznie.
– Annie, znam cię. Od początku było oczywiste, że twoje małżeństwo należy do
przeszłości, jeśli nie na papierze, to w rzeczywistości. Nie mogłabyś zdradzić męża.
To nie w twoim stylu.
Nawet ona nie znała siebie aż tak dobrze. Odsłoniła się przed nim całkowicie.
Była bezsilna. Wpadła w gniew.
– Nie masz pojęcia o moich uczuciach i poglądach. Nie zależy mi na naszej
znajomości tak bardzo jak tobie, a to znaczy, że jesteś marnym psychologiem.
Twarz Davida stężała.
– Nie mówisz tego poważnie.
– Owszem.
– Czyli: romansik skończony i posłuszna żona powraca do nudnej egzystencji,
którą nazywa małżeństwem?
Czekało na nią przede wszystkim samotne życie. Postanowiła na razie o tym nie
myśleć.
– Tak.
Spojrzał jej prosto w oczy, by się upewnić, czy mówi szczerze. Potem odwrócił
się i bez słowa ruszył do drzwi, zostawiając Suzanne samą. Z całą wyrazistością
uświadomiła sobie, jak puste okaże się jej życie bez Davida.
Słyszała cichnące kroki na schodach. Trzasnęły drzwi na parterze. David odszedł.
Na dobre.
Usiadła na kanapie i nie widzącym wzrokiem wpatrywała się w pejzaż za oknem.
Nie starczyłoby łez, aby opłakać rozstanie z Davidem, więc Suzanne nie płakała.
Siedziała jak odrętwiała. Każdy skurcz serca wywoływał ból.
Eve pojawiła się późno w nocy i dopiero nazajutrz rano zauważyła zmianę w
zachowaniu matki.
– Mamo? – zagadnęła z wahaniem w głosie. – Dobrze się czujesz?
Suzanne próbowała się uśmiechnąć. Efekt był raczej żałosny.
– Świetnie. Jestem tylko zmęczona.
Eve posmarowała masłem kromkę świeżego chleba i podjęła rozmowę.
– Vittorio opowiedział mi wczoraj trochę o panu Marshallu. Twierdził, że
jesteście nierozłączni. – Ugryzła kęs kanapki i ruszyła do ataku. – Jak długo to trwa?
Suzanne zaczęła zbierać naczynia ze stołu. Unikała wzroku córki. Na
wspomnienie Davida łzy napływały jej do oczu.
– To już skończone. Nie ma o czym mówić.
– Jak to? Słyszałam, że... Mamo, co się stało?
– Nic, kochanie. To mój problem, nie twój.
– Skrzywdził cię? Podstępnie wykorzystał?
Eve powiedziała to z takim przejęciem i tak zabawnie, że Suzanne, choć
zrozpaczona, uśmiechnęła się.
– David to bardzo miły mężczyzna, który ma swoją rodzinę i cieszy się, że do niej
wraca. Z prawdziwą przyjemnością spotkałam się z nim po latach i wspominałam
młodość. Nie powinnaś dopatrywać się w tym niczego więcej.
– Kochasz go, mamo? – Eve kuła żelazo póki gorące. – Tak?
Ton współczucia w głosie córki zabrzmiał jak ostatnie ostrzeżenie. Suzanne
znalazła się na krawędzi. Pod powiekami wzbierały łzy. Nie wolno okazać słabości!
– Nie zamierzam rozmawiać na ten temat – rzuciła ostro przez ramię i pobiegła
do sypialni piętro wyżej.
Potrzebowała czasu, aby odzyskać panowanie nad sobą. Czasu i spokoju.
David zapakował ostatnią koszulę do walizki, na ubraniach położył przybory
toaletowe i ze złością zaciągnął zamek błyskawiczny.
Wszystkie czynności wykonywał machinalnie, jak robot. Jego myśli krążyły
wciąż wokół Suzanne, ukochanej obecnej w snach przez całe lata. Kiedy ją wreszcie
odnalazł i przekonał się, że ona nadal go kocha, musiał się z nią rozstać. Był
zrozpaczony.
Kochał ją. Kochał aż do bólu. Świadomość tego, że resztę życia spędzi sam,
zabijała. Wiedział, że musi żyć. Rozmawiać z ludźmi, uśmiechać się, dowcipkować.
Jednak życie bez Suzanne będzie puste, pozbawione radości. Czysta gra pozorów.
Przez dwadzieścia dwa lata świetnie grał swoją rolę. Przywykł do małżeństwa
opartego raczej na zgodności zainteresowań niż gorącej, namiętnej miłości. Nie
zmieniłby niczego chociażby ze względu na syna. Teraz Jason był prawie dorosły, a
on znowu spotkał Suzanne. Wytropił ją, znalazł i zakochał się po raz drugi – miłością
dojrzałego, doświadczonego mężczyzny. Zaznawszy tego nowego, głębokiego
uczucia, dziwił się, jak w ogóle mógł bez niej żyć.
Ale Suzanne odczuwała coś innego. Właściwie chyba nic nie czuła. Traktowała
ich znajomość jak przelotny romans, a on, głupi, snuł marzenia o trwałym związku.
Głupiec! Głupiec, który wziął fantazje za rzeczywistość. Podniósł skórzaną
walizkę i przewiesił pasek przez ramię. Cóż, pora zacząć żyć na własny rachunek. Na
tyle chyba zasłużył.
Poprzedniego wieczora dzwonił Jason. W porywie chwili postanowił dołączyć do
syna w Mediolanie podczas weekendu. Jason przyjął tę wiadomość z ulgą. David
wyczuł, że chłopiec stęsknił się za nim. Samodzielna podróż po Europie zachwycała
go, lecz jednocześnie trochę się jej obawiał.
David sądził, że po niedzieli, kiedy wróci do Vernazzy, Annie okaże się
rozmowniejsza i nastawiona bardziej ugodowo. Zresztą oboje potrzebowali trochę
czasu na przemyślenie całej sytuacji.
Jeśli dalej będzie mu zabraniała wstępu do swego życia, zapomni o niej. Wejdzie
w rolę wesołego wdowca.
Energicznie zamknął drzwi, przekręcił klucz w zamku i wrzucił go do skrzynki na
listy.
Nie rozglądając się, szedł w stronę stacji. Dopiero kiedy zaszła mu drogę jakaś
dziewczyna, podniósł głowę. To była Eve. Stanęła z rękami na biodrach i spojrzała na
niego gniewnie.
– Przypuszczam, że masz mi coś do powiedzenia – zagadnął.
– Oczywiście. Chciałam tylko oświadczyć panu, że po tym, co Vittorio
opowiedział mi o mamie i panu, i po tym, jak ją pan potraktował, uważam pana za
nieodpowiedzialnego człowieka.
David uniósł brwi.
v
– Nie wiem, co ci Vittorio naopowiadał, i do czego robisz
aluzje, więc nie mogę się bronić przed twoimi zarzutami.
– Vittorio twierdzi, że od przyjazdu mamy byliście nierozłączną parą.
– Zgadza się.
– Zranił ją pan. To na pewno pana wina, ponieważ nikt inny nie wchodzi w grę.
– Zamierzasz mnie powiesić na szubienicy bez procesu sądowego i
przedstawienia dowodów?
Przez chwilę wyglądała na zaskoczoną. Potrząsnęła głową.
– Nie. Mama jest nieszczęśliwa. Przez pana. Mam nadzieję, że nigdy nie będzie
pan miał już okazji, aby kogoś skrzywdzić. Gdybym wierzyła w czary, rzuciłabym na
pana urok.
David z trudem powstrzymał się od śmiechu.
– O ile sobie przypominam, przy naszym pierwszym spotkaniu oznajmiłaś, że
jestem bardzo miły dla twojej mamy.
– Myliłam się.
– A może teraz też się mylisz?
– Gdyby był pan dobry, mama nie cierpiałaby.
– Nie – powiedział ponuro. – Za to cierpiałby twój ojciec.
– Nie sądzę. Przecież są rozwiedzeni. Już dawno przestałam wierzyć, że coś się
między nimi poprawi. Zresztą teraz to niemożliwe. Tata się ożenił.
– Ożenił?
Eve kiwnęła głową.
– Tak, ale mamy to nie obeszło. To pan sprawił jej ból.
David miał mętlik w głowie. Suzanne była rozwódką od tak dawna, że jej eksmąż
zdążył się ożenić powtórnie? Do diabła!
– A co na to ty i siostra? – spytał, chcąc zyskać na czasie.
– Z początku nie przejmowałyśmy się wcale – odparła nachmurzona. – Dawn
zaczyna pracę, a ja pierwszy rok college’u. Mama zostanie sama. A teraz pan
przyczynił się do tego, że wpadła w zły nastrój.
– Cokolwiek mi zarzucasz, jestem niewinny. Eve puściła te słowa mimo uszu.
– Mama zostanie sama, a my w niczym nie będziemy mogły jej pomóc.
– Dawn powinna chyba jeszcze studiować?
– Właśnie skończyła. Dostała pracę w Baton Rouge. David zorientował się, że
nadużywa cierpliwości dziewczyny.
– Przepraszam, Eve. Bez względu na powody złego samopoczucia twojej mamy
uważam, że nie mam jednak z tym nic wspólnego. Nie jesteśmy w aż tak bliskiej
zażyłości.
Eve wyprostowała się.
– Cóż, proszę tylko, żeby trzymał się pan od niej z daleka. Mama nie potrzebuje
ż
adnych spóźnionych narzeczonych, ani niepotrzebnego zamętu w życiu. Zasługuje na
znacznie więcej.
Odwróciła się gwałtownie i pomaszerowała w stronę Vittoria, który stał
zirytowany przed kuchennymi drzwiami restauracji.
David poprawił pasek walizki na ramieniu. Spojrzał po raz ostatni w okno
mieszkania Suzanne i ruszył na stację, gnany gniewem.
Okłamała go! Nie kochał się z mężatką! Niepotrzebnie czuł się winny.
Do diabła!
Zobaczy się z synem, trochę ochłonie i wróci rozmówić się z Suzanne.
– Jeszcze się spotkamy – powiedział na głos do siebie, wsiadając do pociągu. –
Czeka nas poważna rozmowa, przed którą tak długo się wzbraniałaś.
Vernazza
Obserwowałam Davida, kiedy szedł na stację. Nie widział mnie. Postanowił
wyjechać, chociaż planował pobyt o parę dni dłuższy. Nie winię go za to, tylko serce
wciąż boli. Wczoraj zażądałam, co prawda, żeby sobie poszedł, ale zbyt szybko
zastosował się do tego życzenia.
Teraz będę budzić się rano w pustym łóżku. Nie będę więcej kochać się z
Davidem. W wieku osiemnastu lat wpadłam w rozpacz po rozstaniu, nie
przypuszczałam jednak, że jako dojrzała kobieta przeżyję to jeszcze silniej.
Czas leczy rany. Wszyscy tak twierdzą. Powtarzają to słowa każdej piosenki.
Chciałabym być stara. Może wtedy przestanę myśleć o Davidzie? Może zniknie
ból towarzyszący wspomnieniom?
Wątpię.
ROZDZIAŁ 11
Suzanne wiedziała, że do końca życia nie zapomni kilku godzin, które wkrótce
potem nastąpiły.
Minęła zaledwie godzina od wyjazdu Davida, kiedy do pokoju wpadła jak burza
Eve. Spojrzała z wyrzutem na matkę.
– To prawda? David Marshall jest ojcem Dawn, tak? – Nie czekała na odpowiedź.
Zaczęła nerwowo krążyć po pokoju. – Jakże mogłam się nie zorientować? Przecież
nawet uśmiechają się w ten sam sposób! Mój Boże! Byłam po prostu ślepa! – Stanęła,
by po chwili ponownie przemierzać niespokojnie pokój. – Dlaczego, mamo?
Dlaczego nic nie powiedziałaś?
Suzanne popatrzyła na córkę nie widzącym wzrokiem. Wolałaby raczej umrzeć,
niż utracić swoje córki, które wychowywała z miłością przez tyle lat. Przymknęła
powieki. Kiedy uniosła je po chwili, spostrzegła, że Eve patrzy na nią jak na zupełnie
obcą, nie znaną sobie osobę.
Nie było sensu się wypierać. To by tylko pogorszyło sytuację. Jeśli sądziła, że
zapłaciła za swój błąd przed dwudziestu dwu laty, srodze się myliła.
– Jak to odkryłaś?
– Spotkałam Marshalla na rynku. Szedł do pociągu. Uśmiechnął się i pożegnał.
Wtedy pojawił się Vittorio, wściekły na mnie. Powiedział, że to wyłącznie twoja
sprawa, jeśli chcesz utrzymywać kontakt z ojcem Dawn i że tylko ty możesz
podejmować decyzje dotyczące waszego związku. Nikt inny nie ma prawa się
mieszać.
– Rozumiem – odrzekła Suzanne znużonym głosem.
Gdzieś w głębi duszy poczuła ulgę. Wreszcie tajemnica została ujawniona i nie
będzie musiała więcej kłamać. Przygniatał ją jednak ciężar problemów, które z tego
wynikały.
Eve opadła bez sił na kanapę. Unikała wzroku matki.
– Wiem, że masz powody, aby z nami o tym nie rozmawiać. Naprawdę wiem.
– Oczywiście.
– Wiem również, że Dawn chciałaby poznać prawdę.
Suzanne zdawała sobie sprawę, że nie zdoła przekonać Eve do zachowania
milczenia. Siostry były w dobrej komitywie. Poza tym Eve nie należała do osób
dyskretnych. Prędzej czy później by się wygadała.
– Natychmiast jadę do Florencji – oświadczyła Suzanne.
Eve nie podniosła głowy.
– Nie musisz. Zadzwoniłam do Dawn. Jest w drodze. Będzie tu za mniej więcej
cztery godziny.
Serce Suzanne waliło jak młotem. Wzięła głęboki oddech.
– Już jej powiedziałaś?
– Właściwie nie zamierzałam, ale tak wyszło.
– Ach, Eve – szepnęła. – Jak to przyjęła?
– Wściekła się. – Wargi dziewczyny drżały. Powoli zwróciła głowę ku matce. Łzy
popłynęły strumieniami po policzkach. – Przepraszam, mamo.
– Nie przepraszaj, kochanie. Nic się nie stało.
– Czy mam rozumieć, że Dawn nie jest moją siostrą?
– Ależ nie. Dawn jest nadal twoją siostrą, ja jestem twoją mamą, a tata tatą.
– Po co on tu przyjechał? – odezwała się Eve z dziecinną bezsilnością. – Po co
udawałam, że skręciłam kostkę? Po co poznałam tego człowieka? Ach, żeby wszystko
było po staremu...
I niczym pięcioletnia dziewczynka przytuliła głowę do piersi matki. Płakała,
ponieważ jej świat się zawalił. Suzanne objęła ją, kołysała.
Godziny oczekiwania na Dawn były tak pełne napięcia i bólu, że w chwili gdy do
mieszkania wkroczyła starsza córka, Suzanne poczuła ulgę. Sprawy miały się
rozstrzygnąć w ciągu najbliższych paru minut. Wkrótce powinna się dowiedzieć, jak
będzie wyglądać jej przyszłość.
Dawn stała na progu z posępną, zaciętą miną. Dopasowane dżinsy i obszerna
bawełniana bluza podkreślały jej smukłą figurę.
Rzuciła plecak na podłogę.
– Czy to prawda?
– Usiądź, Dawn. Porozmawiajmy.
– Nie chcę siadać. Chcę usłyszeć odpowiedź. Dawn była widocznie
zdenerwowana. Suzanne odetchnęła głęboko. Usiłowała się opanować.
– Opowiem ci wszystko, kiedy usiądziesz.
Dziewczyna z gniewem opadła na krzesło pod oknem.
– Mów natychmiast – zażądała tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Przez całe dorosłe życie Suzanne cierpła na myśl o momencie, który właśnie
nadszedł.
– Zaczęło się to dwadzieścia dwa lata temu, kiedy przyjechałam do Vernazzy
odwiedzić Tinę.
Powoli opowiedziała smutną historię. Nie próbowała bronić swoich decyzji.
Niczego nie koloryzowała. Opowiedziała prawdę o faktach poprzedzających przyjście
na świat Dawn.
Córka siedziała sztywno, nieruchomo, z zaciśniętymi pięściami.
– Dlaczego nie powiedziałaś mi tego wcześniej? Suzanne potarła czoło. Ból
głowy nie chciał ustąpić.
– Nie opowiedziałabym ci tego nigdy, kochanie, gdyby się udało zachować
tajemnicę. Gdyby Eve nie odkryła prawdy, nie byłoby tej rozmowy.
Dawn popatrzyła na matkę oskarżycielskim wzrokiem.
– Zabrałabyś sekret do grobu, tak?
– Tak.
Suzanne podeszła do córki. Dawn cofnęła się i obronnym gestem wyciągnęła
rękę.
– Nie! – zawołała. – Nie potrzebuję twojego pocieszenia! Przez całe życie
kłamałaś. Przez całe moje życie! Nawet nie wiesz, jak często się modliłam, aby mój
ojciec żył i abym mogła go poznać. Dlaczego nie powiedziałaś prawdy?
Suzanne z trudem powstrzymała szloch. Zasłużyła na te słowa.
– Kocham cię, Dawn. Po prostu nie chciałam cię skrzywdzić.
– A co z tatą? – Dawn zerwała się z krzesła i niespokojnie chodziła z kąta w kąt.
– Jak on się czuje w tej sytuacji? Czy wie, że mój prawdziwy ojciec żyje? Czy
wiedział, że jestem córką innego mężczyzny? A co powiedział mój... biologiczny
ojciec, kiedy dowiedział się prawdy?
Eve usiadła w milczeniu obok matki. Drżała. Suzanne wzięła ją za rękę.
– Wasz tata wiedział od początku, kochanie. Poznaliśmy się, kiedy byłam na
pierwszym roku studiów. Otoczył opieką ciebie i mnie.
Dawn zamknęła oczy. Nerwowo tarła dłońmi o uda. Biła od niej wściekłość.
– Kto podjął decyzję, że będziecie kłamać? Ty czy on? Suzanne wzruszyła
ramionami. Walczyła ze łzami.
– Po prostu tak wyszło.
– Zrujnowaliście mi życie na zawsze. Kiedy to się wyda, przyjaciele zadzwonią
do mnie i powiedzą: „Biedna, nieszczęsna Dawn. Jej matka miała romans z
człowiekiem, którego adresu nawet nie znała. Czyż to nie cudowne, że trafiła potem
na mężczyznę, który naprawił jej błąd?”
– Mylisz się, kochanie. Twoje życie stałoby się piekłem, gdybym nie wyszła za
mąż. Rozejrzyj się. Jesteś w Europie w nagrodę za ukończenie studiów.
I to ma być zrujnowane życie?
Dawn podniosła plecak.
– Wracam do Florencji.
– Dawn! – Suzanne wstała z kanapy, aby powstrzymać córkę, zrozumiała jednak,
ż
e dziewczyna właściwie postępuje słusznie. – Dawn – powtórzyła cicho.
Córka spojrzała matce prosto w oczy. Jej wzrok wyrażał ból, urazę i
dezorientację. A także gniew. Pojawiła się iskierka nadziei na pojednanie.
– Dawn, kocham cię. Zrozumiem i uszanuję każdą decyzję, jaką podejmiesz, jeśli
najpierw ze mną porozmawiasz. Nie potrafię jednak czytać w twoich myślach, chcę
więc, abyś pamiętała o jednej rzeczy. Nie jesteś już zbuntowaną nastolatką. Nie
prowadzimy wojny. Nie istnieje między nami konflikt. Po prostu inaczej oceniamy
przeszłość i stąd odmienne wizje przyszłości. Proszę, dla dobra nas obu, pamiętaj, że
byłam młodsza niż ty teraz, kiedy to się stało. W twoim wieku zostałam matką drugiej
córki.
– To cię nie usprawiedliwia, mamo. Eve, jeśli chcesz, możesz do mnie dołączyć
we Florencji. Zatrzymam się w tym samym hotelu.
Dawn trzasnęła za sobą drzwiami.
Suzanne opadła na oparcie fotela lotniczego i spojrzała pustym wzrokiem przed
siebie. Przed sześcioma godzinami w Mediolanie udało jej się kupić bilet na samolot
do Stanów. Koniec wakacji. Koniec wszystkiego.
Dawn i Eve zostały w Pizie. Próbowały same uporać się ze spustoszeniem,
jakiego w ich psychice dokonało odkrycie prawdy o Davidzie Marshallu.
Eve usiłowała namówić matkę do pozostania we Włoszech. Suzanne wciąż miała
przed oczami jej wystraszony wyraz twarzy.
– Mamo, chciałaś pisać powieść. Możesz to robić tutaj.
– Wolę być teraz w domu.
– To z powodu tego mężczyzny, tak?
– Nie. – Głos Suzanne zabrzmiał stanowczo. Musiała panować nad przebiegiem
rozmowy. – Przestań zawracać sobie głowę moimi sprawami. Wracam do domu, gdyż
istnieje wiele powodów, aby nie przebywać w Europie.
Tak więc leciała do Stanów. I nikt z pasażerów nie orientował się w jej kłopotach.
– Może wypije pani kieliszek szampana dla uczczenia powrotu do domu? –
zaproponowała stewardesa z zawodową uprzejmością.
Suzanne pohamowała płacz.
– Z przyjemnością – odparła.
Zaczynała nowy etap życia w samotności. Wiedziała dokładnie, czego i kogo
będzie jej brakowało, więc tym większy czuła ból.
Szampan smakował jak skwaśniałe wino.
David próbował się zdrzemnąć podczas jazdy pociągiem. Ciało kołysało się w
rytm stukotu kół. Spędził dzień z synem w Nicei. Jednak przez cały czas nie dawał
mu spokoju fakt, że nieuważnie słuchał słów Eve. Wspomniała o ukończeniu studiów
przez siostrę. A więc miała ona co najmniej dwadzieścia jeden lat. Ta informacja
całkowicie zmieniała obraz sytuacji stworzony przez Suzanne.
Oblał się zimnym potem. Serce niemal przestało bić. Fakty mówiły za siebie, czy
mu się to podobało, czy nie.
Istniała możliwość, że Dawn jest jego dzieckiem.
Jego dzieckiem!
Kochał Suzanne, lecz nie pozwolił, aby miłość go zaślepiła. Była uparta, czasem
zawzięta i zadziorna. Podziwiał jej entuzjazm i ognisty temperament. Po latach
okazało się, że życiowe doświadczenia ugasiły w Suzanne młodzieńczy zapał i
szczerość. Zachowywała się z rezerwą. Głęboko ukryła mroczny sekret, którego nie
zdołał poznać... aż do dziś.
Wyliczał bezsporne fakty. Suzanne, obecnie rozwódka, usiłowała się z nim
skontaktować po powrocie do Stanów przed dwudziestu dwu laty. Przyznała to. Nie
powiedziała tylko, że kierowała nią rozpacz. Miała dwie córki, a starsza z nich mogła
być jego córką.
Zacisnął pięści. To z winy Jerry’ego, serdecznego przyjaciela, nie mogła się z nim
skontaktować...
Nic dziwnego, że przeżyła szok na widok Davida w Vernazzy. Zobaczyła
przecież upiora z przeszłości. Natychmiast przywołała w pamięci wszelkie doznane
krzywdy i cierpienia.
Zmarszczył czoło. Dlaczego nie oskarżyła go o tchórzostwo, o uwodzenie
niewinnych dziewcząt? Na jej miejscu zrobiłby wszystko, aby wykreślić ze swego
ż
ycia taką osobę.
Przypomniał sobie jeszcze coś. Suzanna stwierdziła: „Dawn jest podobna do ojca,
a Eve do mnie”. To znaczy, że Dawn jest podobna do niego!
Pociąg jechał bardzo wolno. David najchętniej wyskoczyłby i dobiegł na
własnych nogach do Vernazzy. Od Suzanne dzieliła go jeszcze godzina.
Gdzieś nad Atlantykiem
Mam uczucie, że ominęło mnie w życiu to co najlepsze. Nie mogę się cofnąć i
nadrobić straconego czasu. Ogarnia mnie żal. Wczoraj i przedwczoraj wieczorem
dzwoniła Eve. Zapewniała, że Dawn mnie kocha i że wszystko się ułoży. Miło słyszeć,
ż
e osiemnastoletnia córka mnie pociesza, ale cóż ona może wiedzieć o naturze
ludzkiej? Eve wierzy, że zawsze udaje się doprowadzić sprawy do szczęśliwego
zakończenia. Chyba myli się w ocenie siostry, chociaż...
Pewnego dnia, jeśli zachowany ostrożność i cierpliwość, odbudujemy naszą więź.
Dawn zrozumie, jak bardzo ją kocham. Być może...
To śmieszne, ale kiedy prawda wyszła na jaw, poczułam ulgę. Przez chwilę
myślałam, że istnieje szansa na wspólne życie z Davidem. Oczywiście natychmiast
otrzeźwiałam. Następne spotkanie z Davidem oznaczałoby zerwanie stosunków z
Dawn. Wyrozumiałość nie jest jej popisową cechą. Pod tym względem się nie
zmieniła. Zarzucała przecież Johnowi i mnie, że obłudnie utrzymywaliśmy
małżeństwo. Obecność Davida w domu rozdzieliłaby matkę z córką na zawsze. Do
diabła, podejrzewam, że to już się stało.
W Vernazzy jest teraz dziewiąta wieczorem. Wyobrażam sobie Tinę i dzieci
sprzątające w kuchni. Ar turo przechodzi obok żony i cmoka ja w policzek. Czasem
poklepie ją serdecznie. Tina śmieje się i robi mu żartobliwe wymówki. Artura nie
okazuje skruchy.
Bardzo chciałam mieć taką rodzinę. Niestety. John ożenił się po raz drugi i dzieli
ż
ycie z inną kobietą. Jestem zazdrosna. Nie dlatego, że się ożenił, lecz dlatego, że ja
nie mam nikogo. Czy samotność będzie mi towarzyszyć po kres dni?
David jeszcze nigdy nie czuł się tak samotny. Siedział przy rynku, na murku obok
kościoła, i patrzył na morze. Nie było go w Vernazzy przez trzy dni, a wszystko się
zmieniło.
Suzanne wyprowadziła się z wynajmowanego mieszkania i wyjechała. Albo
uciekła od niego, albo zdecydowała, że nie może tu dłużej zostać. Musiał się
dowiedzieć, która ewentualność odpowiada prawdzie.
Usiłował znaleźć Tinę, lecz nagle jej dzieci zapomniały angielskiego, a Tina
unikała go i w ogóle nie wychodziła z domu.
Z braku innego zajęcia i z tęsknoty za Suzanne energicznie podniósł się z murku i
poszedł do pustego mieszkania, które zajmowała w Vernazzy. Drzwi nie były
zamknięte na klucz. Wkroczył do jadalni. Wydawało mu się, że ukochana zaraz
pojawi się na progu . kuchni i padnie mu w ramiona.
Chciał, aby tu była. Potrzebował jej. Boleśnie odczuwał pustkę po jej odejściu.
Unoszący się w pokoju zapach perfum Suzanne przywoływał wspomnienia. Nagle
wszystkie problemy straciły znaczenie. Oszustwa, nieporozumienia wydały się
nieważne wobec braku kochanej kobiety.
Na dobrą sprawę zawsze był samotny. Sądził, że jeśli będzie szczery, uczciwy i
troskliwy dla innych, zostanie doceniony. W nagrodę odnajdzie Suzanne, poślubi ją i
szczęśliwie przeżyją wspólnie resztę dni. Dotychczas uważał te marzenia za czystą
fantazję. Teraz jednak wiedział, jakie kroki podjąć. Na Boga, był prawnikiem!
Powinien załatwić pomyślnie własną sprawę!
Tworzył kolejną iluzję. Oszukiwał sam siebie. Nikt nie wygrałby z pokrętną
logiką Suzanne. Zacisnął pięści.
– Wróć do mnie! – zawołał.
Wziął parę głębokich oddechów. Usiłował rozluźnić napięte mięśnie. Rozejrzał
się i spostrzegł fotografię w ramkach wciśniętą za kredens. Nie widział jej wcześniej.
Było to upozowane zdjęcie portretowe, zrobione w zakładzie fotograficznym.
Przedstawiało dwie dziewczyny o ciemnych włosach i brzoskwiniowej cerze. Obie
miały na sobie swetry z angory, Eve – niebieski, jej siostra – zielony.
Dawn wyglądała na osobę opanowaną, trochę nieśmiałą. Była piękna. Sądząc z
linii podbródka – również uparta. Wyraz błękitnych oczu mówił, że nie rezygnuje z
raz obranych celów.
David trzymał fotografię w drżących dłoniach. Patrzył na znajome rysy, znajomy
kształt głowy. Wzruszenie ścisnęło go za serce.
Patrzył jak gdyby na siostrę-bliźniaczkę Jasona. Ten sam owal twarzy, pełne usta,
odważne spojrzenie, nawet smukła szyja.
Patrzył na swoją córkę.
Zrozumiał wreszcie, dlaczego Annie zachowywała się z rezerwą i obawą.
Rodziły się następne pytania. Czy Dawn wiedziała o jego istnieniu? Czy chciała
go poznać? A może znienawidziła go za odejście od matki?
Zamknął oczy. Pomyślał, co musiała czuć Suzanne, kiedy zorientowała się, że
nosi jego dziecko. Zmarnował tyle lat, które mógł spędzić z córką...
Strata nie do odrobienia. Ktoś ukradł mu drogocenny czas. Nie ktoś – on sam. Nie
skontaktował się z Suzanne. Śnił tylko o niej, podczas gdy ona go przeklinała.
I ostatnie pytanie: co dalej?
Suzanne od miesiąca była w domu. Każdego ranka, po przebudzeniu,
rozpoczynała rutynowe zajęcia. Słońce świeciło wciąż mocno, jak gdyby udając, że
lato się jeszcze nie skończyło. Suzanne wyglądała przez okno w kuchni. Widok bujnej
roślinności w ogrodzie cieszył wzrok. Wszędzie panował spokój.
Dawn przeniosła się do Baton Rouge. Wspólnie z koleżanką wynajmowała
mieszkanie. Zatrudniła ją poważna Mima w charakterze księgowej. Lubiła swoją
pracę. Z radością przyjęła niezależne życie z dala od domu i chętnie podjęła pracę w
lubianym przez siebie zawodzie.
Z początku stosunki między matką a córką były dość napięte. Z czasem, powoli,
obie kobiety odbudowały łączącą je więź.
Tuż po powrocie z Europy Dawn nie odzywała się do matki. Ciekawość jednak
wzięła górę. Zaczęła pytać o ojca, jego małżeństwo, Jasona. Suzanne odpowiadała
najlepiej jak umiała, a przecież wiedziała bardzo niewiele. Cieszyła się, że dzięki
temu rozmawia z córką. Nikt nawet słówkiem nie wspominał o skontaktowaniu się z
Davidem.
Dawn mieszkała zaledwie o półtorej godziny drogi od Nowego Orleanu. Często
odwiedzała matkę pod pretekstem zabrania jakichś potrzebnych rzeczy ze swojego
pokoju. Każda krótka wizyta zmniejszała nieco dystans między Dawn a Suzanne.
Eve studiowała na pierwszym roku. Mieszkała w akademiku pod Shreveport w
północnej Luizjanie. Często telefonowała do domu. Suzanne nigdy nie wiedziała, czy
Eve gra rolę dorosłej kobiety, czy dziecka. Kochała jednak oba wcielenia młodszej
córki.
Skoro wszystko przebiegało pomyślnie, Suzanne powinna być w miarę
szczęśliwa. Niestety, nie potrafiła wykrzesać z siebie energii ani entuzjazmu. Bez
względu na to, na co patrzyła, co słyszała czy czuła, nie mogła zapomnieć Davida.
Często zbierało się jej na płacz.
– Spójrz prawdzie w oczy, Annie – powiedziała do siebie surowo, używając
imienia, które nadał jej David. – Lepiej przyzwyczaj się do takiego trybu życia, bo i
tak nigdy go nie zmienisz.
Przez prawie siedemnaście lat była mężatką, potem zdecydowała się na rozwód.
Resztę życia zamierzała spędzić samotnie tylko dlatego, że zakochała się w
niewłaściwym mężczyźnie. Ewentualne spotkanie z Davidem popsułoby jej stosunki z
córkami. Podjęła właściwą decyzję. Może niełatwą, lecz słuszną.
Przyszłość rysowała się jak bezkresna otchłań. Trudno. Dokonała ostatecznego
wyboru.
Łzy leczyły zranioną duszę. Suzanne ukryła twarz w dłoniach i płakała, aż
uśmierzyła wewnętrzny ból. Otarła oczy i wróciła do pracy. Pisała na komputerze
dalszy ciąg powieści.
Trzy godziny później rozległ się dzwonek u drzwi. Zerknęła na zegarek i
zdumiona poszła otworzyć.
Na progu, oparty o futrynę, stał David, zmęczony, ale przystojny i pociągający jak
zwykle. Suzanne nie wiedziała, czy jego wzrok wyraża miłość, czy potępienie.
Zresztą w tej chwili nie miało to znaczenia.
Uśmiechnęła się niepewnie. Syciła oczy widokiem kochanej twarzy. Czuła się jak
dziecko obdarowane przez Świętego Mikołaja wspaniałym prezentem.
– Nie przeprowadziłaś się. Nie uciekłaś do innego miasta – odezwał się cicho, z
lekką rezerwą, ale i z nutą ulgi.
Przełknęła ślinę.
– Nie.
Zmrużył niebieskie oczy. ‘
– Zadziwiające. Spodziewałem się, że zaszyjesz się na końcu świata, chroniąc
mnie przed prawdą.
Głos Davida zabrzmiał oskarżycielsko.
Suzanne żywiej zabiło serce. Nie mógł niczego się dowiedzieć. Bo i jakim
sposobem? Tina przysięgała, że nie piśnie ani słowa o Dawn. Niepotrzebnie wpadła w
panikę.
– O jakiej prawdzie mówisz? Zacisnął usta.
– Dobrze wiesz. O prawdzie, która zmusiła cię do ucieczki z Vernazzy i ode
mnie.
Skrzyżowała ramiona na piersiach.
– To znaczy?
Przez chwilę wydawał się przestraszony.
– Chcesz powiedzieć, że jest więcej kłamstw, o których nie słyszałem?
Suzanne otworzyła szeroko oczy.
– Nic nie wiem o żadnych kłamstwach. Natychmiast wyjaśnij, co masz na myśli.
David popatrzył na nią w milczeniu.
– Chodzi o to, że mamy córkę. Przy naszym spotkaniu nie byłaś łaskawa nawet o
tym wspomnieć.
Opuściła ręce. Spojrzała mężczyźnie prosto w oczy.
– Nie wiem, o czym mówisz, i nie chcę cię więcej widzieć. – Chwyciła za
klamkę. – śegnaj.
Spróbowała zamknąć drzwi, ale David był szybszy. Zablokował drzwi nogą.
– Grajmy w otwarte karty, Annie. Tym razem nie uchylisz się od odpowiedzi.
Stawimy czoło problemowi, przedyskutujemy go i znajdziemy rozwiązanie.
Suzan ogarnęła zgroza.
– Poznałeś Dawn? Rozmawiałeś z nią? Potrząsnął głową.
– Nie. Wychodziłem ze skóry, żeby się dowiedzieć od Tiny i jej rodziny, dokąd
pojechałaś. Nigdy nie widziałem Dawn. Tylko na fotografii, którą zostawiłaś w
Vernazzy. Ale bardzo chcę. Zamiast unikać naszego wspólnego problemu,
powinniśmy się z nim zmierzyć.
– Wspólny problem? – rzuciła. Zaśmiała się gorzko. – Masz krótką pamięć,
Davidzie. Odszedłeś ode mnie. Nigdy nie dałeś znaku życia. Nie przesłałeś mi nawet
pocztówki. – Oparła dłonie na biodrach. – Kiedy myślę o tym, co przeszłam, nie czuję
współczucia dla ciebie. Nie masz córki. To ja mam córkę! Po prostu lepiej pamiętam
minione dwadzieścia dwa lata.
Wyszła na ganek. David cofnął się o krok. Wymierzyła palcem w jego pierś.
– Postanowiłeś być szlachetny. Nie zadzwoniłeś. Przysięgłeś kochać mnie,
osiemnastoletnią dziewczynę, podczas gdy byłeś zaręczony z inną! To ty, dla własnej
wygody, zapomniałeś zostawić mi swój adres.
Otworzył usta, aby zaprotestować, lecz nie pozwoliła mu dojść do głosu. Czekała
dwadzieścia dwa lata na okazję rozliczenia się z Davidem. Nie miała nic do stracenia.
Prawda wyszła na jaw.
– Umyłeś od wszystkiego ręce! Nie miałeś prawa! Musiałam sama wychowywać
nasze dziecko, tłumaczyć się rodzicom, sama podejmować decyzje dotyczące Dawn. –
Powoli uspokajała się. Napięcie ustępowało. – Nie ty, Davidzie – stwierdziła już
łagodniej – ale ja.
– Och, Annie – szepnął ochryple.
Łzy popłynęły mu po twarzy. Suzanne drżącą ręką otarła jedną z nich.
– Płaczesz.
– Ty też.
– Wiem – odrzekła. – Mam do tego prawo. Ty nie. Przemawiała przez nią nie
złość, lecz bezsilność.
– Straciłem prawo do płaczu, kiedy cię opuściłem. Wszystko, co robiłem potem,
robiłem z myślą o sobie. – Zacisnął dłonie na jej ramionach. – Powinnaś mi wierzyć,
ż
e nigdy nie zostawiłbym cię samej w ciąży. Nie przyszło mi to w ogóle do głowy. To
chyba brak wyobraźni. Wierzyłem Jerry’emu. Miał ci dać mój adres.
Suzanne odwróciła wzrok. Nie mogła znieść udręki w oczach Davida.
– Sądziłem, że tylko ja z nas dwojga cierpię. Sądziłem, że gładko prześlizgujesz
się przez życie, a na mnie ciąży wielka odpowiedzialność. Codziennie wyobrażałem
sobie, jak radośnie spędzasz czas, ja zaś wychowywałem syna i opiekowałem się
chorą żoną.
Nagle oboje zorientowali się, że rozmawiają o tak osobistych sprawach przed
domem, niemal publicznie. Suzanne cofnęła się do przedpokoju. David puścił jej
ramiona i podążył za nią. Zamknęli drzwi.
– Annie...
W głosie Davida brzmiała tęsknota. Suzanne zawahała się. Nie mogła paść mu w
objęcia. Nie mogła się poddać.
– Annie – powtórzył głośniej. – Barbara była moją żoną z punktu widzenia prawa.
Przez pierwsze parę lat ciężko pracowaliśmy nad tym, aby ten układ zdał egzamin.
Nie udało się, ponieważ uważałem ją za przyjaciela, kochałem natomiast ciebie.
– Kochałeś się z nią.
Z powagą pokiwał głową.
– Nie zaprzeczam i nie szukam usprawiedliwienia. Ty też kochałaś się z mężem,
ale przecież nie przestało ci na mnie zależeć. Łączy nas miłość, lecz naszych
partnerów traktowaliśmy uczciwie. Po prostu tak się złożyło.
Pokręciła głową, jak gdyby pragnęła wyplątać się z sieci, którą zarzucał David.
– Nie interesują mnie zdarzenia z przeszłości. Nie rozumiesz? To się już nie
liczy! Liczy się Dawn. Dowiedziała się prawdy i omal nie zerwała kontaktu ze mną.
To moja córka, a o mały włos jej nie straciłam!
– Przyzwyczai się – stwierdził David z przekonaniem. – Kiedy się poznamy i
porozmawiamy, zrozumie. Zobaczysz.
– Nie. Nie pozwolę, abyś zranił Dawn.
– Nie dajesz mi nawet szansy.
– Tak jak ty nam.
– Przykro to słyszeć.
– Taka jest prawda. – Suzanne traciła siłę do walki. – Cała prawda, Davidzie. Nie
pozwolę ci rujnować naszego życia. Dawn jest moja. Nie poświęcę jej dla miłości do
ciebie.
– Pozwól mi z nią porozmawiać. Chcę, żeby zrozumiała, dlaczego sprawy tak się
potoczyły. Pragnę stać się częścią jej życia, tak jak ty.
Suzanne świetnie pamiętała reakcję Dawn podczas spotkania w Vernazzy. Nie
mogła pozwolić na dalsze cierpienia córki.
– Dawn ma ojca, który stał się częścią jej życia. Nie potrzebuje drugiego.
David uśmiechnął się.
– Rozwiodłaś się, prawda? Odwróciła wzrok.
– Nieważne. I tak wyjedziesz stąd. Na zawsze. Wyciągnął dłoń. Pogładził
Suzanne.
– Chcesz, żebym odszedł, kiedy nadeszła chwila, na którą czekałem całe życie.
Oczekujesz, że na zawsze zrezygnuję ze szczęścia? Dopuszczasz możliwość, że
poświęcę moją największą miłość? Mam cię nie kochać? Nie myśleć o tobie? To
niemożliwe.
Suzanne tyle lat marzyła o tej chwili i o tych słowach. Niestety, usłyszała je w
niewłaściwym miejscu i czasie. W niewłaściwym życiu.
– Bądź przeklęty za to, że nie zadzwoniłeś – szepnęła.
– Już jestem przeklęty. Zapadła cisza.
Oboje aż podskoczyli, kiedy rozległ się dzwonek u drzwi. Na progu stała Dawn,
w dżinsach i zielonkawej obszernej bluzie. Nie zauważyła gościa.
– Mamo! – zawołała. – Cześć.
Nagle spostrzegła Davida. Jej twarz przybrała wyraz zdumienia, dezorientacji,
wreszcie zrozumienia. Wzrok powędrował ku dłoni mężczyzny spoczywającej na
ramionach matki.
– Chciałam tylko zabrać coś z szafy. Przepraszam – wymamrotała i popędziła
schodami na górę.
– Jest taka piękna – stwierdził David z żalem w głosie.
– Tak.
Cóż więcej miała powiedzieć? Obecność Dawn wystarczyła za tysiące słów.
David opuścił rękę.
– Kocham cię, Annie.
– Wiem.
Wyjął z portfela wizytówkę i położył ją na regale.
– Nie mogę sprawić, abyś zmieniła zdanie na temat naszego związku, Annie.
Musisz to zrobić sama.
– Nic z tego nie będzie.
Potrząsnęła głową i z trudem przełknęła ślinę. Upiory przeszłości nie pozwalały
patrzeć z nadzieją w przyszłość.
Pochylił się i musnął ustami jej czoło. Poczuła na skórze ciepły oddech.
– Wiem.
Kroki mężczyzny rozbrzmiewały pustym echem w duszy Suzanne. Wyszedł z jej
domu. I z jej życia.
ROZDZIAŁ 12
Przez dwadzieścia minut Suzanne siedziała jak otępiała przy stole kuchennym,
wpatrując się bezmyślnie w jego blat. Przed nią stała filiżanka z zimną gorzką kawą.
W sypialni powyżej skrzypiała podłoga. To Dawn kursowała między szafą a łóżkiem.
Wszystko wskazywało na to, że nie rozpoznała Davida. Nic się zatem nie stało.
Ten fakt nie przyniósł jednak Suzanne pocieszenia.
Dawn, w tenisówkach na nogach, zeszła cicho na parter. Suzanne usiłowała się
uśmiechnąć. Bezskutecznie. Z ciężkim sercem spojrzała na córkę.
Dawn była kopią ojca. Podobieństwo zwiększał fakt, że Suzanne wychowała ją na
kobietę dynamiczną, energiczną, nowoczesną.
Dziewczyna podeszła do dzbanka i nalała sobie kawy. Z kubkiem w dłoniach
wyjrzała przez okno, a potem przeniosła wzrok na matkę.
– Mamo, co to za mężczyzna? Czy to ten człowiek z Vernazzy, o którym mówiła
Eve?
Cóż za dziwny sposób wyrażania się o własnym ojcu! Suzanne doskonale jednak
rozumiała córkę. Dawn dystansowała się od nieznajomego.
– Tak.
Dawn odwróciła się powoli. Nie piła kawy.
– To mój prawdziwy ojciec, tak? – spytała z powagą.
Serce Suzanne waliło młotem.
– Twoim ojcem jest John, kochanie. On cię wychował.
Dawn spokojnie patrzyła matce prosto w oczy.
– David Marshall jest moim biologicznym ojcem, prawda?
Suzanne nie mogła wydobyć głosu. Kiwnęła głową i czekała na wybuch
wściekłości dziewczyny. Tak jak w Vernazzy.
– Eve miała rację. Wyglądam jak on.
Dawn wypiła łyk kawy, skrzywiła się i sięgnęła po śmietankę. Suzanne zacisnęła
pięści. Do niczego nie doszło. Nikt nic nie powiedział. Nikt nie krzyczał. Dawn
głośno zamieszała kawę łyżeczką. Ostry dźwięk drażnił napięte nerwy Suzanne.
Wciąż czekała.
Wreszcie Dawn znów się odezwała.
– Gdybym została na dole, przedstawiłabyś nas sobie?
Suzanne skinęła głową.
– Nie miałabym wyboru.
– Powiedziałabyś, kto jest twoim gościem?
– Nawet nie musiałabym. Wiesz, jak on się nazywa. Rozpoznałaś go, Dawn.
– A czy on wie o mnie?
Suzanne przełknęła ślinę. Ta scena prędzej czy później musiała nastąpić. Poczuła
ulgę. Nie spodziewała się już niczego gorszego.
– Tak.
Dawn podeszła do stołu i usiadła naprzeciwko matki.
– Sądzisz, że on chce mnie poznać?
– I to bardzo. – Suzanne uścisnęła rękę córki.
– Ale nie zamierza robić niczego na siłę. Obawia się, że go odrzucisz. Ja też
bałam się odrzucenia przez środowisko, kiedy cię urodziłam. Panowały wtedy o wiele
bardziej surowe zasady moralne.
– Dlaczego nie oddałaś mnie do domu dziecka?
– W podjęciu decyzji pomogła mi twoja babcia. Rodzice obiecali mi pomoc
finansową i duchową. Nie poradziłabym sobie bez nich. – Suzanne była o trzy lata
młodsza od Dawn, kiedy dokonywała dramatycznego wyboru. – W ciąży myślałam o
dziecku z miłością, więc kiedy przyszłaś na świat, nie umiałam sobie wyobrazić życia
bez ciebie.
Dawn wyglądała na skruszoną.
– W tej całej sprawie zachowałam się fatalnie – oświadczyła.
– Rozumiem cię, kochanie – zapewniła Suzanne łagodnie. – Czasami maskujemy
gniewem żal, rozczarowanie, smutek. Człowiek nie wie, co ma myśleć, i potrzebuje
czasu na przystosowanie się do nowej sytuacji.
– Może teraz opowiesz mi o wszystkim? – zaproponowała nieśmiało Dawn.
Suzanne zgodziła się z ulgą. Nigdy wcześniej nie zdradziła córce tylu szczegółów
na temat jej narodzin i dzieciństwa. Dawn chłonęła jej słowa, jak gdyby próbując się
wczuć w przeżycia matki.
– Co się właściwie działo z Davidem Marshallem? Zmieniał dziewczyny jak
rękawiczki?
– Nie. Wrócił do domu, ponieważ jego najlepsza przyjaciółka, dziewczyna, z
którą był zaręczony, w wyniku wypadku samochodowego straciła władze w nogach. I
zamiast powiedzieć jej o mnie, ożenił się z nią.
Oczy Dawn bardzo przypominały Suzanne Davida. Zabolało ją serce.
– Wierzysz, że tak się stało? Kiwnęła głową.
– To uczciwy, odpowiedzialny człowiek, kochanie. Ktoś, kto go zna, powinien
być z tego dumny. Dlatego go pokochałam. Tylko po prostu byliśmy za młodzi, aby
przewidywać konsekwencje swoich czynów.
Oszołomiona Dawn spojrzała szeroko otwartymi oczami.
– O Boże, mamo, byłaś przecież w wieku Eve. Nie wyobrażam sobie Eve
rodzącej i wychowującej dziecko!
– Wiem. Coś takiego zdarzyło się właśnie mnie. Nie pozostawało mi nic innego,
jak wyjść za mąż za waszego tatę.
Dawn położyła ręce na kolanach.
– I twierdzić, że mój prawdziwy ojciec nie żyje. Jeszcze przed miesiącem przez
dziewczynę przemawiała gorycz. Jakże się zmieniła...
– Z mojego punktu widzenia umarł – przyznała Suzanne. Nie znała słów, które
wyraziłyby ogarniające ją uczucia. – Tak mi przykro.
– Zawsze przypuszczałam, że to kłamstwo. Teraz Suzanne przeżyła szok.
– Dlaczego?
Dawn wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Intuicja! Kiedy miałam siedem czy osiem lat, oglądałam u babci
album z fotografiami. Na paru zdjęciach zobaczyłam ciebie z jakimś mężczyzną.
Pokazałam je babci. Wyjaśniła, że to mój ojciec. Ukradłam jedno zdjęcie i do dziś
trzymam w szufladzie.
Zerknęła na kredens.
– Dlaczego wtedy mi o tym nie powiedziałaś?
– Bo za każdym razem, kiedy wspominałam o ojcu, natychmiast zmieniałaś
temat, jak gdybyś się bała, że tata nas podsłucha. Nie wypowiedziałaś nawet jego
imienia. Sądziłam, że to zbyt bolesne dla ciebie.
– Bardzo bolesne, ale z innych powodów. Powinnaś jednak była ze mną
porozmawiać. Rozwiązałybyśmy wspólnie ten problem. Nie musiałybyśmy
przechodzić piekła po latach.
Dawn podniosła wzrok. Płakała.
– Co miałam powiedzieć? „Mamo, szkoda, że miłość ominęła cię po raz drugi”?
Nie wiedziałam o pierwszym razie.
Suzanne nie potrafiła się uśmiechnąć.
– Nie chciałam budować naszej więzi na kłamstwie, lecz zarazem pragnęłam
ukryć przed tobą prawdę.
– Nie poczułam się skrzywdzona, mamo. Byłam przede wszystkim ciekawa.
Kiedy jednak dowiedziałam się, że mój prawdziwy ojciec żyje, a inni spotykali się z
nim, rozmawiali i nawet lubili go, wpadłam w popłoch. Nie umiałam sobie poradzić z
tym problemem. Nagle ziściły się dziecinne marzenia. Nie chciałam tego.
Wyidealizowałam postać ojca. Ojciec ze snów nigdy by mnie nie zbeształ i nie
wyśmiał. Prawdziwy ojciec mógł tak postąpić.
– Jego obecność oznaczała zagrożenie?
Dawn skinęła głową.
– Odkryłam, że znów jesteście razem, i wpadłam w panikę. Wzięłam pod uwagę
możliwość, że ten człowiek polubi ciebie bardziej niż mnie.
– A więc uciekłaś do Florencji.
– Nie mogłam powstrzymać się od płaczu na myśl o tej sprawie. Bałam się pytać
o cokolwiek, ponieważ bałam się usłyszeć odpowiedzi.
Suzanne wczuła się w położenie córki. Chciała przytulić ją, pocałować,
pocieszyć, tak jak dawniej, w dzieciństwie.
– Co teraz?
Dawn zachichotała. Nie zabrzmiało to szczerze.
– Szkoda, że tak późno poznałam prawdę. Musztarda po obiedzie.
– Nie miałam pojęcia o twoich przemyśleniach i pragnieniach. W przeciwnym
razie razem z tobą szukałabym rozwiązania, zamiast usiłować wszystko zatuszować –
oznajmiła Suzanne drżącym głosem.
– I trzymać ojca z daleka ode mnie – dodała Dawn, trafiając w sedno wbrew
deklaracjom Suzanne.
W sumie dość bezboleśnie przełknęła opowieść matki.
– David bardzo pragnie cię poznać. Mówi, że jesteś piękna i bardzo podobna do
jego syna, Jasona. Myślę, że on też trochę się boi.
– To dobrze – stwierdziła Dawn z wyraźną ulgą. – Na szczęście nie tylko ty,
mamo, i ja się boimy.
Suzanne nie przestawała się niepokoić.
– Jesteś zszokowana albo wściekła? Dawn, proszę, powiedz.
Dawn uśmiechnęła się pogodnie.
– Kochana mamo, przecież wiesz. śałuję, że nie zdradziłaś swojej tajemnicy
wcześniej. Nareszcie wszystkie elementy układanki leżą na swoim miejscu. Obawiam
się pierwszego spotkania, lecz jestem już gotowa. Długo czekałam na ten dzień.
Zachwycona Suzanne chwyciła córkę za ręce.
– Dawn, jak byś się czuła, gdybym po tylu latach zeszła się z twoim ojcem?
– Nie wiem. – Dziewczyna zmarszczyła czoło. – Cóż, dziwna sytuacja, ale
chciałabym spędzić z nim dużo czasu, aby go poznać i pozwolić mu poznać siebie. –
Uniosła brwi. – Mam przyrodniego brata?
– Podobny do ciebie. Widziałam zdjęcie. Jest w wieku Eve.
– Naprawdę? – zdumiała się. Suzanne skinęła głową.
– Mamo, to cudowne uczucie dowiedzieć się, że ojciec nie jest potworem o trzech
głowach... A co najważniejsze, jest miły i dobry. – Spoważniała. – Co mam robić?
Jechać za nim?
Suzanne wstała. Ujęła twarz córki w dłonie i spojrzała w niebieskie oczy.
– Kocham cię, maleńka.
– Wiem. Ja też cię kocham.
– Nikt nigdy nie zajmie twojego miejsca w sercu matki.
– To prawda. Skoro przebrnęłyśmy przez najtrudniejszy okres mojego
dziewczęcego buntu i wciąż rozmawiamy...
– Będziemy rozmawiać dalej, kiedy David Marshall wkroczy w twoje i moje, w
nasze życie.
– Mamo...
– Córeczko...
Objęły się mocno. Nie potrzebowały słów. Suzanne czuła się jak w raju. Ocaliła
rodzinę. Umocniła więź z córką.
– Powiesz mu? – spytała Dawn.
Suzanne roześmiała się i cmoknęła ją w czubek nosa.
– Oczywiście. Natychmiast. Muszę się tylko zorientować, dokąd się udał.
– Przyjechał tu wynajętym samochodem – zauważyła Dawn i podała nazwę
wypożyczalni.
– Dzięki, do zobaczenia – rzuciła Suzanne, chwytając torebkę i biegnąc do drzwi.
– Wracaj do pracy!
Dawn roześmiała się.
– Byłam ciekawa, kiedy to powiesz!
Suzanne włączyła silnik, wyprowadziła samochód z garażu i pomknęła na
lotnisko. Modliła się w myślach, aby zastać tam Davida. Po piętnastu minutach
zahamowała przed salonem wynajmu samochodów. Wyskoczyła zza kierownicy.
David stał przy ladzie i rozmawiał z uśmiechniętą młodą pracownicą firmy,
wyraźnie zainteresowaną przystojnym klientem.
Suzanne stanęła nieruchomo, chłonąc każdy jego gest. Kiedy odwrócił się do
wyjścia, zawołała:
– David!
Zmierzył wzrokiem rumieńce na jej twarzy, szeroko otwarte oczy, ciepły uśmiech,
lawendowy sweterek opinający piersi. Ocknął się po chwili.
– Tak?
Zabrzmiało to oficjalnie, z rezerwą. Przybrał ton, jakim rozmawiał z sekretarkami
i akwizytorami.
Nie zamierzał uzewnętrzniać uczuć, które go ogarnęły.
– Kocham cię.
Głos Suzanne koił rany, uspokajał, przywodził cudowne wspomnienia. Wyznała
mu miłość przed wielu laty, w Vernazzy. Pragnął zapomnieć lato, kiedy Annie
powtórzyła te słowa. Ale pamięć nie usłuchała. Niczym barwny film przesuwały się
przed oczami obrazy. Kochali się. Usta kobiety wilgotne i miękkie od pocałunków.
Uwodzicielskie spojrzenie.
Miłość ożyła. Patrzył na Suzanne przekonany, że piękna wizja pryśnie zaraz jak
bańka mydlana.
– Nie mów tego – wydusił z siebie.
– Dawn rozpoznała cię.
Ciarki przebiegły mu po grzbiecie.
– Co powiedziała?
– Chce cię poznać. Znała cię z fotografii, która wpadła jej w ręce w dzieciństwie.
Pragnie też poznać brata.
– Nie mam pretensji, jeśli wpadła w złość i poczuła się skrzywdzona.
Suzanne się roześmiała.
– Ja też bym jej nie winiła, ale do tego nie doszło. Dawn jest podekscytowana i
nieco wystraszona. – Suzanne pokręciła głową. – Tak jak jej matka, właśnie teraz.
– Jej matka ma do tego prawo – oświadczył cicho. Z jej ust padło przecież tyle
kłamstw. Zwłaszcza na temat małżeństwa. Za każdym razem, kiedy się kochali, miał
wyrzuty sumienia. – I co teraz?
Wyglądała na zmieszaną.
– Nie rozumiesz? Kocham cię!
Bał się. A jeśli jej słowa nie znaczą nic więcej niż wtedy, w Vernazzy?
– Twierdziłaś, że zawsze mnie kochałaś. Skłamałaś. – Zmrużył oczy. – Co się
zmieniło?
Ś
miało podniosła głowę.
– Dosyć kłamstw. Dosyć strachu. – Drżące usta zdradzały zdenerwowanie. –
Pomyślałam, że chciałbyś się dowiedzieć.
– Pozwalasz mi odejść?
– Nie mogę cię tu zatrzymać.
– Odsyłasz mnie z powrotem?
– Jeśli nie zechcesz zostać...
Zirytował się lekko. Postąpił krok do przodu.
– Zamierzasz dalej kłamać, aby osiągnąć swój cel? Suzanne sprawiała wrażenie
małej dziewczynki przyłapanej na pierwszym w życiu kłamstwie.
– Nie – odparła skruszona.
– Opowiesz szczegółowo o przeszłości swojej i Dawn?
– Tak.
– Pobierzemy się?
Wyraz powagi zniknął nagle z oczu kobiety. Pojawiły się w nich przekorne
ogniki. Tak jak przed dwudziestu dwu laty.
– Jeśli będziesz bardzo, bardzo grzeczny. Objął ją mocno.
– Ach, kochanie – odezwał się cicho. – Będę bardzo dobry dla ciebie. Nie
zechcesz nikogo innego.
Pochylił się i pocałował ją.
Wszyscy ludzie w salonie bili im brawo. Dziewczęta za ladą ocierały łzy.
Mechanik w kombinezonie głośno wydmuchał nos.
David błysnął zębami w uśmiechu. Ukłonił się publiczności.
– Mówiłem, że jestem dobrym człowiekiem – szepnął.
– Trochę dobrym, trochę złym – zażartowała. – To mi się zawsze w tobie
podobało.
– Zanim się zestarzejemy, będziemy mieli milion wspólnych wspomnień, Annie –
obiecał. – Począwszy od zaraz. – Wziął ją za rękę i wyszli. – Gdzie twój samochód?
Wskazała bez słowa i podała mu kluczyki. Pomógł jej wsiąść i zatrzasnął drzwi.
W samochodzie znów się objęli.
– W wieku siedemdziesięciu lat pewnie wciąż będziemy się przytulać w
samochodach. Zupełnie jak nastolatki!
Zachwycona Suzanne przyłożyła policzek do piersi Davida. Wdychała jego
zapach. Czuła się jak w niebie...
– A kiedy będę za stary, żeby prowadzić, zostawię samochód w garażu. Na
wszelki wypadek, gdyby przyszła nam ochota na przytulanki – przyrzekł.
Roześmiała się. Ruszyli. Zaczęli jazdę jak gdyby w odwrotnym kierunku, ku
młodości.
– Nie wyobrażam sobie ciebie starego.
– Niestety, ciebie też to czeka.
– Nigdy – zaprzeczyła stanowczo. – Może będę pomarszczona, gruba i
niedołężna. Ale nigdy za stara, aby cię przytulić.
Otoczył ją ramieniem.
– Ani ja, kochanie. Dopóki ze mną będziesz. Pocałunek przypieczętował miłosne
deklaracje.
Znaleźli się dopiero na początku drogi.
Oklahoma City, stan Oklahoma
Od roku jesteśmy małżeństwem. Nie wyobrażałam sobie, że mogę kochać Davida
bardziej nu w chwili, gdy wymienialiśmy obrączki. Ale tak się stało. Chociaż
mieszkamy w Oklahomie, dziewczęta często nas odwiedzają. Kiedy są u siebie,
rozmawiamy przez telefon.
Nasze dzieci przywykły do siebie. Trwało to jakiś czas. Najdłużej przystosowywał
się do nowej sytuacji Jason. Wychowany jako jedynak, nie bardzo wiedział, jak
postępować z dwiema młodymi kobietami, które uważają go za brata.
Pierwsze Boże Narodzenie okazało się ciężkim przeżyciem dla nas wszystkich. Z
początku byłam załamana. Każdy starał się aż do przesady okazywać uprzejmość
innym. David popisał się cierpliwością i pomysłowością. Zaprosił sąsiadów,
małżeństwo, Joan i Marva. Wspólnie bawiliśmy się w różne gry. Zrobiło się bardzo
wesoło. Dzieci rozluźniły się i zaprzyjaźniły. Miałam najradośniejsze święta w życiu.
Dawn rozkwita. Ta energiczna, młoda kobieta, odkąd jesteśmy z Davidem razem,
rozwinęła skrzydła. Interesuje się sprawami, o które nigdy bym jej nie podejrzewała.
Najbardziej lubi nas pytać o to Jak przebiegała nasza znajomość. Dawn to
romantyczka, podobnie jak Eve. Lubię je obserwować. Cieszę się, że łączy je silna
siostrzana więź.
Lubię też być sam na sam z Davidem. Spacerujemy, jeździmy na rowerach,
robimy zakupy albo po prostu siedzimy przed telewizorem czule objęci. Nie
wiedziałam nawet, że noszę w sobie taką potrzebę czułości. A David potrafi ją okazać.
Codziennie dziękuję Bogu. Obdarował mnie prawdziwym szczęściem. Martwiłam
się kiedyś, że jest głuchy na moje modlitwy, lecz myliłam się. Zanim życie udzieliło mi
okrutnej lekcji, nie wiedziałam, że trzeba chwalić każdy, nawet najmniejszy
podarunek losu.
Teraz już wiem.
Powtarzam to sobie przed snem i po przebudzeniu u boku Davida. Dzięki ci. Boże.