22 Clay Estrada Rita Córka pułkownika


Rita Clay Estrada

Córka pułkownika

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Casey Lund marzyła o prawdziwym mężczyźnie. Silnym, muskularnym, obdarzonym zdolnościami artystycznymi i poczuciem humoru.

Człowiek taki potrzebny był jej do prowadzenia firmy. Do towarzystwa - od śmierci męża - wystarczali jej ojczym i synowie.

Przed czterema laty Casey zajęła się projektowaniem i zagospodarowywaniem terenów zielonych. To zajęcie sprawiało jej dużo radości i przynosiło niezłe zyski.

Jednak liczba zleceń tak szybko rosła, że sama nie mogła uporać się z pracą. Musiała znaleźć odpowiedniego pomocnika.

Rozmyślając o pracy, wjechała na podjazd. Na werandzie piętrowego domku dostrzegła swego ojczyma, który bujał się w fotelu, czytając książkę. Choć mieszkali na przedmieściach Houston, Casey uwielbiała swój dom i ogród, w którym spędzała każdą wolną chwilę.

Wysiadła z samochodu i rozejrzała się uważnie po podwórzu. Nigdzie nie było śladu jej synów. Miała nadzieję, że kończą już kosić trawnik. Tatko, jak nazywała swego ojczyma, nie miał już na to siły, a nie zamierzała płacić jakiemuś dziecku z sąsiedztwa za coś, co należało do obowiązków Jeremy'ego i Jasona.

Okrążyła dom i weszła po schodkach na werandę. - Cześć, Tatku. Co słychać?

Ojczym zbliżał się do siedemdziesiątki, ale wciąż był pełen energii. Casey uważała go za swego najlepszego przyjaciela.

Jej matka poślubiła Neda Jamesa, gdy Casey miała dwanaście lat. Wkrótce okazało się, że Tatko jest najmilszym, najcudowniejszym człowiekiem na świecie.

Kiedy cztery lata temu zmarła matka, a wkrótce potem uległ wypadkowi mąż Casey, Tatko zamieszkał razem z nią. O tej pory pomagał jej w prowadzeniu firmy, a także w wychowywaniu synów. Nawet gdyby był biologicznym ojcem Casey, nie mógłby jej bardziej kochać.

- Ktoś cię odwiedził, skarbie - rzekł. - Nie wiem, w jakim celu, ale założę się, że ta wizyta ma związek z twoim ojcem.

Casey zdrętwiała z przerażenia. Dopiero po chwili zdołała się opanować.

- Dlaczego tak myślisz?

- Ten człowiek był w mundurze lotnika. Oblała się zimnym potem.

- Kiedy przyjechał?

- Jakieś dwie godziny temu. - Tatko oparł książkę na piersi. - Wymienił twoje panieńskie nazwisko. Przedstawił się jako major lotnictwa.

Kolana ugięły się pod Casey. Przysiadła na schodach i spojrzała w szarzejące niebo.

- Powiedział, o co mu chodzi?

- Nie. Zapytał tylko o ciebie.

- Dlaczego?

- Nie mam pojęcia.

- A może chciał dowiedzieć się o ojca? - zastanawiała się Casey.

- Przecież nic o nim nie wiesz - stwierdził ojczym, spoglądając na nią spod oka.

- Nie wiem i nie chcę wiedzieć! - zawołała z pasją.

- On tu wróci, kochanie. Casey westchnęła.

- Myślisz, że przynosi złe wieści?

- Nie wiem. Byłem zajęty tym przeklętym programem komputerowym. To chłopcy z nim rozmawiali.

- Co ci powiedzieli?

- Jeremy ucieszył się, że „major odjechał". - Jeremy był jej czternastoletnim synem. - Ale Jason żałował, że nie poczekał do twojego powrotu. - To zrozumiałe. Dwunastoletni Jason marzył, by jego mama znowu wyszła za mąż. Chciał mieć ojca. Casey popatrzyła uważnie na Tatkę.

- To dlatego nie koszą trawnika, prawda? Ukarałeś ich za złe zachowanie.

Tatko kiwnął potakująco głową.

- Tak na siebie wrzeszczeli, że aż uszy puchły, więc jednego posłałem do składania bielizny w suszarni, a drugiego do czyszczenia kuchenki.

- Nieźle ci zaleźli za skórę. - Choć rozgniewało ją zachowanie synów, jeszcze bardziej zaniepokoiła się wizytą nieznajomego.

Nie mogła już dłużej usiedzieć na miejscu.

- Wezmę prysznic, a później pogadam z chłopcami. - Pochyliła się i serdecznie pocałowała w czoło starszego mężczyznę.

Wbiegła na górę, pokonując po dwa stopnie naraz. Byle szybciej.

Gdy znalazła się w pokoju, zegar stojący przy łóżku wskazywał szóstą pięćdziesiąt pięć. Weszła do łazienki, odkręciła kurki, błyskawicznie zdjęła ubranie i stanęła pod prysznicem, rozkoszując się masażem ciepłego strumienia wody.

Ale niełatwo było opędzić się od nieprzyjemnych myśli. Jej biologiczny ojciec próbował się z nią skontaktować. Dlaczego?

Kiedy Casey miała jedenaście lat, matka rozwiodła się z tym bezwzględnym, despotycznym człowiekiem. Od tamtej pory, widziała się z nim tylko raz. W dniu jej szesnastych urodzin pojawił się nieoczekiwanie w galowym mundurze i stojąc sztywno w progu z prezentem w ręce, czekał na powitanie.

Z wylewnością nastolatki, która miała pięć lat na idealizowanie ojca, Casey rzuciła mu się w ramiona. Ten poklepał ją po plecach, po czym odsunął się. To ostudziło jej zapał i następne dwie godziny upłynęły w niemiłej atmosferze.

Nawet matka Casey, zawsze serdeczna i skora do żartów, siedziała z ponurą miną, zimna i obojętna. A kiedy Tatko wrócił z warsztatu, w którym pracował jako mechanik, pan pułkownik po prostu go zlekceważył. Potem tonem nie znoszącym sprzeciwu zakomunikował Casey, do jakiej szkoły będzie chodziła i jaki kierunek studiów powinna wybrać.

Choć próbowali zmienić temat, jej ojciec dał za wygraną dopiero wtedy, gdy Tatko powiedział, że musi zawieźć Casey do kościoła na spotkanie młodzieży.

W ułamku sekundy zorientowała się, o co mu chodzi, i z radością przyjęła to kłamstwo. Posłusznie pocałowała ojca w policzek i machając mu ręką na pożegnanie, odjechała z ulgą. Tatko zawiózł ją do chińskiej restauracji, po czym zadzwonił do żony, by powiedzieć, gdzie się ukryli.

Tego wieczoru nikt nie uczynił najmniejszej wzmianki o wizycie pułkownika. Nawet Casey, która tak bardzo tęskniła do spotkania z ojcem. Wyobrażała je sobie jednak zupełnie inaczej. Strata młodzieńczych iluzji i pożegnanie się z marzeniami o przyszłości były dla niej bardzo bolesne.

Na szczęście miała Tatka. Zawsze mogła liczyć na jego pomoc i mądrą radę.

Nigdy jej nie zranił, nie okazał zniecierpliwienia. Może rzeczywiście nie miał wielkich ambicji. Nie pracował więcej, niż musiał, nie marzył o założeniu własnej firmy. Troska o rodzinę wypełniała całe jego życie. Ale Casey to odpowiadało. Podobnie jak jej matka, potrzebowała miłości i rodzinnego ciepła. Czyjejś troski.

Tego samego oczekiwał od życia Jeny Lund, mężczyzna, którego poślubiła.

Jerry i jej rodzice bardzo się lubili, a także dobrze rozumieli. Po urodzeniu Jeremy'ego i Jasona wydawało się, że tworzą szczęśliwą, trzypokoleniową rodzinę, która żyć będzie wspólnie przez długie lata.

I właśnie wtedy okazało się, że matka Casey ma raka macicy. Na wieść o tym przeżyli szok; byli jeszcze bardziej wstrząśnięci tempem, w jakim rozwijała się choroba. Po trzech miesiącach matka zmarła.

Wkrótce Casey spotkało kolejne nieszczęście. Jerry zginął w wypadku na budowie. Pozostała z Tatkiem i dwoma małymi chłopcami, których trzeba było wychować.

Wciąż jednak stanowili rodzinę. Casey założyła własną, dobrze prosperującą firmę, a Tatko pomagał jej w prowadzeniu domu i wykonywał za nią większość papierkowej roboty. Sąsiedzi byli bliskimi przyjaciółmi i traktowała ich jak krewnych, których nigdy nie miała. Od śmierci jej bliskich minęło prawie pięć lat. Casey niekiedy dokuczała samotność, ale to było zupełnie naturalne. Miała dopiero trzydzieści siedem lat, była atrakcyjną kobietą i tęskniła za utraconym szczęściem małżeńskim. Jednak nie czuła się na tyle samotna, by związać się w kimś, kto nie mógłby zaakceptować jej rodziny i intensywnego trybu życia.

Zamyślona, wyszła spod prysznica, owinęła się ręcznikiem i bez pośpiechu przetarła zaparowane lustro.

Spojrzała na swoje odbicie w lustrze i z zadowoleniem stwierdziła, że wciąż ma zgrabną, dziewczęcą figurę. Często powtarzała, że wygląda jak sprinterka, a nie kobieta, która całymi dniami grzebie w ziemi. W kącikach niebieskich oczu pojawiły się, co prawda, niewielkie zmarszczki, ale nie mogła nic na to poradzić. Choć nosiła ciemne okulary, rażące słońce zmuszało ją do mrużenia oczu. Taka była cena pracy na świeżym powietrzu.

Za to skórę miała złocistą, piersi krągłe, ciało jędrne, a dłonie gładkie.

- Mamo! - krzyknął stojący za drzwiami łazienki Jeremy. - Przyszedł do ciebie jakiś lotnik.

Pomyślała, że nieznajomy nie traci czasu.

- Wprowadź go do salonu i powiedz, że zejdę za pięć minut.

Gdy chłopiec zbiegł z impetem po schodach, Casey podeszła do drzwi sypialni i nastawiła ucha. Donośny głos Jeremy'ego niósł się po całym domu.

- Powiedziała, że zejdzie za pięć minut, i prosiła, żeby pan poczekał w salonie, panie majorze. Ale założę się, że to potrwa z pół godziny, bo dopiero wyszła spod prysznica.

Przysięgając sobie w duchu, że da synowi lekcję dobrego wychowania, Casey włożyła szorty i podkoszulek, wsunęła na nogi sandały i zaledwie przeczesała mokre włosy. Nie widziała powodu, by się malować. Więcej się nie spotkają, więc nie musi szczególnie troszczyć się o swój wygląd.

Gdy przed upływem zapowiedzianych pięciu minut Casey zbiegała po schodach, usłyszała, jak Jason pyta podekscytowanym tonem:

- O rany, naprawdę latał pan odrzutowcem? Widziałem je podczas pokazów. To musi być fantastyczne!

- Jest fantastyczne. Ale sterowanie samolotem to odpowiedzialne zajęcie - odparł przesadnie poważny męski głos.

Kiedy weszła do salonu, ujrzała wysokiego, przystojnego mężczyznę o szarych oczach i jasnych włosach. Stał na środku pokoju w swobodnej pozie, kontrastującej z pełnym napięcia wyrazem twarzy. Gdyby się uśmiechnął, wyglądałby jak oficer z plakatów propagandowych, zachęcających młodych ludzi do służby w lotnictwie.

Na widok znajomego munduru Casey zesztywniała. Znowu opadły ją przykre wspomnienia.

Jeremy chciał zadać jeszcze jedno pytanie, ale major uniósł rękę, nakazując mu milczenie. I, o dziwo, Jeremy go usłuchał. Casey chętnie by się dowiedziała, na czym polega ta sztuczka. Warto by z niej skorzystać od czasu do czasu.

- Panna Cassandra Porter? - spytał major.

- Casey Lund - poprawiła go. - Chłopcy, idźcie do kuchni i pomóżcie dziadkowi przygotować kolację.

Ich protesty na nic się nie zdały, więc wzdychając i mrucząc pod nosem, wyszli z pokoju.

- Przyjechałem tu z powodu pani ojca, pułkownika Portera.

Casey splotła dłonie.

- Wiem, kto jest moim biologicznym ojcem, majorze. Ale w dalszym ciągu nie rozumiem, co pan tu robi.

- Pani ojciec przeszedł skomplikowaną operację serca w szpitalu powietrznych sił zbrojnych w San Antonio. Pragnie się z panią zobaczyć.

Ogarnęło ją współczucie, a potem gniew.

- Naprawdę? - zdziwiła się. - A dlaczego sądzi, że ja też tego pragnę?

Major zmrużył oczy.

- Miał nadzieję, że okaże pani współczucie choremu człowiekowi i znajdzie trochę czasu, by go odwiedzić.

- Po co?

- Twarda z pani sztuka - rzekł major z niezadowoleniem w głosie.

- Wrodziłam się w ojca - odparowała.

- Oczekiwałem trochę więcej wyrozumiałości od matki dwóch synów. A przede wszystkim od wdowy. Sądziłem, że pani wie, jak człowiek boi się śmierci.

Casey oparła ręce na biodrach.

- Interesował się pan moim życiem? Schylił głowę i popatrzył jej w oczy.

- Tak. Wiem, że straciła pani mamę, a potem męża.

Była zaskoczona. Ojciec nie dawał znaku życia od pogrzebu matki, kiedy to przesłał ogromny wieniec żałobny.

Wtedy była zbyt zajęta dziećmi, mężem i ojczymem, by się zastanawiać, kto go zawiadomił o śmierci byłej żony.

- Jestem zdziwiona - przyznała w końcu. - Jestem tak zdziwiona jego prośbą, że brak mi słów. Ale nie mam zamiaru go odwiedzać.

Ochłonęła już z gniewu, ale ból, który jej zadano wiele lat temu, nadal ją dręczył.

- Mojego ojca nie było przy mnie, kiedy potrzebowałam jego miłości i współczucia, majorze. Nie było go przy mnie także wtedy, gdy umarła moja matka, a potem mąż. Nawet nie przysłał mi kondolencji. Nigdy w niczym mi nie pomógł. I uważa pan, że teraz powinnam wszystko rzucić i pojechać do niego tylko dlatego, że miał operację?

- Tak - odparł bez wahania major. Uśmiechnęła się z fałszywą słodyczą, ujęła swojego gościa pod ramię i odprowadziła do wyjścia.

- A zatem - wycedziła - będzie pan musiał donieść mojemu ojcu, że spartaczył pan robotę.

Otworzyła drzwi i zobaczyła jego samochód, czerwoną sportową corvettę zaparkowaną na ulicy.

Major przeszedł przez werandę, odwrócił się i uśmiechnął złośliwie.

- Wie pani, że tak to się nie skończy. Dziesiątki myśli, które snuły się jej po głowie,

przerodziły się w żal za utraconą miłością ojcowską. Kiedyś będzie musiała się z tym pogodzić. Ale jeszcze nie teraz.

- Wiem. I to lepiej od pana - odrzekła cicho. Major kiwnął głową, zszedł po schodkach i wsiadł do samochodu.

Casey ruszyła w stronę kuchni.

Znów wróciła wspomnieniami do czasów dzieciństwa. Przypomniała sobie wyraz oczu ojca, kiedy się z nią żegnał, kiedy wpatrywał się w jej twarz z takim napięciem, jakby chciał wryć ją sobie w pamięć na zawsze.

Znała to spojrzenie. Tak samo patrzyła na nią umierająca matka. W jej wzroku kryły się miłość, smutek i rozpacz. A także rezygnacja, która była wyrazem pogodzenia się z tym, co nieuchronne.

Zdawała sobie sprawę, że pułkownik musi bardzo za nią tęsknić, skoro poprosił, by go odwiedziła. Ale za późno sobie przypomniał, że ma córkę.

Odpędzając natrętne myśli, weszła do kuchni. Wizyta majora uświadomiła jej, jak bardzo kocha swoją rodzinę.

Matthew Patterson siedział na brzegu hotelowego łóżka, zastanawiając się, dlaczego podjął się tej misji. Pułkownik Stanley Porter był nie tylko jego dowódcą, ale także przyjacielem i doradcą, na którym zawsze mógł polegać. Kiedy poprosił go o pomoc, Matt nie wahał się ani chwili.

Jednak sprawa okazała się trudniejsza, niż przypuszczał. Ta wysoka, piękna i stanowcza kobieta pozostała głucha na jego perswazje.

Na pewno pułkownik nie wyjawił mu całej prawdy. Matt był przekonany, że Casey chowa w sercu żal do ojca i tylko udaje obojętność.

Z niechęcią podniósł słuchawkę i wykręcił numer szpitalnego pokoju pułkownika Portera w San Antonio.

Kiedy starszy pan odebrał telefon, Matt przedstawił mu sytuację.

- Tak więc, nie sądzę, by mógł pan liczyć na wizytę córki w najbliższym czasie.

Pułkownik westchnął ciężko.

- Jest tak samo uparta jak jej matka.

- Nie chciała mnie w ogóle słuchać.

- Nie była ani trochę wzruszona? Nie usiłowała się dowiedzieć, jak się czuję? - spytał cicho pułkownik, wyraźnie przygnębiony.

- Zaskoczyłem ją swoją wizytą - pocieszył go Matt. - Jutro znowu się z nią spotkam i spróbuję nakłonić ją do przyjazdu.

- A chłopcy? Jacy oni są?

- Niesforni - odparł zgodnie z prawdą Matt.

- Trochę pomagają w domu. Kiedy przyszedłem, czyścili i składali ubrania.

- Ale nie są mamisynkami, prawda, Matt? Bo różnie to bywa, kiedy kobieta sama wychowuje synów. A ja nie chciałbym, żeby wyrośli na słabeuszy.

- To świetne dzieciaki. Pańska córka dobrze sobie z nimi radzi, a jej ojczym też ma na nich oko

- zapewnił go Matt.

Zapomniał, jak starsze pokolenie zapatruje się na kwestię wychowywania dzieci. Niektórzy mężczyźni nadal uważali, że obowiązki domowe powinny spoczywać wyłącznie na kobiecie.

Usiłował zmienić temat.

- Chłopcy nie mogli się nadziwić, że jestem pilotem.

- Dobrze, dobrze - rzekł pułkownik, oddychając z trudnością. Matt domyślił się, że starszy pan jest już zmęczony. - Zadzwoń jutro i powiedz mi, czy mogę oczekiwać wizyty Cassandry, Matt.

Cassandra... Imię Casey lepiej do niej pasowało.

- Zadzwonię na pewno.

- Popełniłem wiele błędów w życiu, Matt. - Pułkownik Porter westchnął ciężko. - Największym z nich było zerwanie kontaktu z córką. Nie powinienem był ulegać żądaniom jej matki i pozwolić, by inny mężczyzna wychowywał moją córkę. Cassandra nigdy mi tego nie wybaczy.

Mattowi obce były takie problemy. O niego nikt nigdy nie walczył. Nawet nie wiedział, w czym przejawia się rodzicielska troska. Doszedł więc do wniosku, że najlepiej będzie pominąć tę kwestię milczeniem.

- Głowa do góry, pułkowniku. Wszystko się jakoś ułoży.

- Dzięki, Matt. Mam nadzieję, że jutro szczęście ci dopisze. Daj mi znać, jak poszło.

Matt odłożył słuchawkę, zdjął krawat, marynarkę, rozpiął koszulę i wyciągnął się na ogromnym łóżku.

Gdyby był mniej zmęczony, zszedłby do baru. Wiedział jednak, że jego mundur zachęca do zawierania znajomości, a on nie miał ochoty na rozmowę.

Wolał raczej przemyśleć spotkanie z Casey Lund.

Przymknął powieki i przypomniał sobie ogniste spojrzenie jej błękitnych oczu, brzoskwiniowy odcień opalonego ciała, mahoniowe, błyszczące włosy i mocny uścisk jej dłoni, kiedy ujęła go pod ramię i odprowadziła do wyjścia.

Do diabła! Właściwie wyrzuciła go z domu. Jutro musi wyrównać z nią rachunki.


ROZDZIAŁ DRUGI

- Żeby kobieta budowała sztuczne stawy i wodospady! - Tatko potrząsnął z dezaprobatą głową. - Czemu nie znalazłaś sobie jakiegoś łatwiejszego zajęcia? Mogłabyś organizować rajdy samochodowe! Albo przygotowywać pierwszą amerykańską rodzinę do lotu w kosmos.

Casey zaśmiała się i pocałowała Tatka w pomarszczony policzek.

- Może kiedyś się tym zajmę - obiecała żartobliwie, sięgając po jaskrawopomarańczową kurtkę, bez której nie ruszała się z domu.

Żadne z nich nie wspomniało o wizycie majora. Rozmawiali na ten temat wczoraj wieczorem i Casey uznała sprawę za zakończoną. Tatko wątpił, żeby nieznajomy dał za wygraną, ale nie chciał wdawać się z nią w dyskusję.

Słońce mocno przygrzewało, więc wsiadając do swojej furgonetki, nałożyła ciemne okulary. Sprawdziła, czy ma wszystkie narzędzia, włączyła silnik i wyjechała na ulicę.

Nie zwróciła uwagi na czerwony sportowy samochód, który ruszył za nią.

Gdy Matt wjechał w willową część miasta, stracił z oczu furgonetkę Casey. Zablokowany przez dwie ciężarówki i autobus szkolny, nie widział, dokąd pojechała. Musiał być szalony, wierząc, że uda im się porozmawiać na neutralnym gruncie.

Casey, ubrana w szorty, podkoszulek i adidasy, odwiedzała przyjaciół, więc nawet nie mógł się do niej zbliżyć. Ale nie zamierzał rezygnować. Pomyślał, że jeśli przejedzie się po okolicy, to może gdzieś zauważy jej wóz.

Przeklinając w duchu bezsensowny pomysł śledzenia Casey, krążył po ulicach, podziwiając mimo woli wspaniałe rezydencje.

Nagle na końcu ślepego zaułka dostrzegł znajomą czarną furgonetkę. Casey stała przy otwartych drzwiczkach i wkładała narzędzia na taczki.

Matt zgasił silnik i ze zdumieniem patrzył, jak pcha przez bramę wyładowane taczki, a potem znika na podwórzu. Postanowił zaczekać, aż wróci. Zastanawiał się, po co zabrała ze sobą tyle narzędzi.

Kiedy nie pojawiła się po piętnastu minutach, zniecierpliwiony podszedł do ogrodzenia. Bał się, że Casey pomaga przyjaciółce sadzić kwiaty na klombie i znowu nie będzie mógł porozmawiać z nią na osobności. A bardzo mu na tym zależało.

Miał nadzieję, że Casey wreszcie powie coś, co on bez przykrości powtórzy pułkownikowi. Do tej pory nie usłyszał od niej ani jednego dobrego słowa o ojcu. Czy przez ten cały czas ukrywała swe prawdziwe uczucia? Może w istocie jest dobrą, wrażliwą kobietą.

Postanowił odszukać Casey. Gdy minął drewnianą bramę, jego oczom ukazał się zdumiewający widok. Wydawało się, że suseł rozmiarów King Konga zrył cały trawnik, robiąc tu i ówdzie doły, zanim wykopał błotnistą jamę w kształcie nerki.

Matt stanął i nasłuchiwał. Z tyłu posesji doszedł go stuk łopaty, więc ruszył w tamtą stronę.'

Casey ze związanymi w zgrabny węzeł lśniącymi gęstymi włosami, chodziła na czworakach po płytkim rowie, starannie wybierając ziemię i wygładzając ściany dołu. Był zaskoczony.

- Casey?

Spojrzała na niego, zaskoczona.

- Słucham?

Dopiero teraz go rozpoznała i wyraz ciekawości, który jeszcze przed chwilą malował się w jej oczach, ustąpił miejsca irytacji.

- Tatko ci powiedział, gdzie mnie szukać?

- Nie.

- Więc jak tu trafiłeś?

- Śledziłem cię.

Wstała, rzuciła łopatkę na ziemię i wytarła ręce o spodnie.

- Dlaczego? - zapytała spokojnie.

Był zdziwiony. Żadnych pretensji, żadnych oskarżeń. Tylko jedno proste pytanie.

- Muszę z tobą porozmawiać - oznajmił kategorycznie, próbując ją onieśmielić, tak jak to robił ze swoimi żołnierzami. - W cztery oczy. Dosyć udawania, że nie rozumiesz, o co mi chodzi, i unikania odpowiedzi, bo dzieci podsłuchują.

Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia.

- Bzdury! - Podniosła łopatkę i wróciła do pracy.

Matt zagryzł wargi z irytacji.

- Nie chcesz poświęcić mi nawet chwili?

- Nie w tym rzecz - odparła. - Zapomniałeś, że muszę zarabiać na życie. Albo mi to ułatwisz, albo utrudnisz.

Matt skrzyżował ręce i rzucił jej zdziwione spojrzenie. Ale ona nawet tego nie zauważyła.

- Jak mam to rozumieć? - spytał w końcu.

- Jeśli chcesz, bym traciła czas na rozmowę z tobą, to weź łopatkę i mi pomóż.

Czuł, że Casey nie żartuje.

- Gdzie ją znajdę?

- Na taczkach.

Matt chwycił łopatkę i ukląkł obok Casey.

- Co teraz?

Wzdychając z rezygnacją, Casey odwróciła się i wytłumaczyła mu, co ma robić. Popatrzyła przez chwilę, jak mu idzie, po czym kiwnęła z zadowoleniem głową i powróciła do przerwanego zajęcia.

Matt ze zdziwieniem stwierdził, że to monotonne zajęcie działa na niego uspokajająco. Chętnie oddałby się tej pracy, zapominając o całym świecie, ale Casey przywołała go do rzeczywistości.

- Więc o czym chciałeś ze mną rozmawiać?

- Twój ojciec pragnie się z tobą zobaczyć.

- To już mówiłeś.

- I jeszcze parę razy powtórzę, bo nie widzę nic dziwnego w jego prośbie.

Kiwnęła głową.

- Cieszę się, że przypomniał sobie o moim istnieniu, ale chyba podaruję sobie tę wizytę. - Przesunęła się przed Matta i zaczęła poszerzać rów.

- Jesteś mu potrzebna.

- Nieprawda. - W jej głosie wyczuwało się napięcie. - Nigdy mnie nie potrzebował. Gdyby za mną tęsknił, byłby ze mną przez te wszystkie lata.

- Obwiniasz go o to, że cię zostawił, kiedy byłaś dzieckiem, Casey. Ale teraz jesteś dorosła. Powinnaś zrozumieć; że twój ojciec musiał wtedy cię opuścić, by bronić swego kraju.

- Bzdury! - Odwróciła głowę i zmierzyła go wściekłym wzrokiem. - Wojna dawno się skończyła. Wiedział, gdzie mieszkam. Mógł mnie odwiedzić po powrocie do kraju. Ale on nie chciał mnie widzieć! Teraz ja nie chcę jechać do niego.

- To dziecinada.

- Taką podjęłam decyzję.

- Tu nie chodzi wyłącznie o pułkownika, prawda? Mam rację?

- Oczywiście, że masz - zgodziła się. - Muszę prowadzić firmę, wychowywać dzieci i troszczyć się o ojca, mojego prawdziwego ojca, który również nie cieszy się najlepszym zdrowiem. - Rzuciła mu gniewne spojrzenie. - Innymi słowy, majorze, mam czas wypełniony po brzegi i nie zamierzam wszystkiego rzucać, tylko dlatego, że panu pułkownikowi tak się podoba.

Matt uśmiechnął się bezradnie. Zabrakło mu argumentów. Rzadko miał do czynienia z takimi złośnicami.

- Co mógłbym ci zaproponować w zamian za spędzenie kilku dni w San Antonio i odwiedzenie swojego ojca?

- Pułkownika! - poprawiła go natychmiast - Musiałbyś mi znaleźć silnego pomocnika na dwa tygodnie, żebym po powrocie mogła nadrobić zaległości w pracy.

- To wszystko?

- Nie, jeszcze służącą, która sprzątnęłaby cały dom podczas mojej nieobecności. I kucharkę, by chłopcy i Tatko nie poumierali z głodu.

- Teraz nie masz sprzątaczki ani kucharki.

- Pytałeś, co mogłoby mnie skusić do wyjazdu. - Wzruszyła ramionami. - Więc ci powiedziałam.

Matt zakołysał się na piętach.

- Gdyby te warunki zostały spełnione, wtedy odwiedziłabyś ojca?

Casey uśmiechnęła się szeroko.

- Jasne. Czemu nie?

Matt nie tracił czasu na zastanawianie. Przyjechał tu po to, by załatwić konkretną sprawę. Jeśli Casey zgodzi się pojechać do San Antonio, to jego misja zostanie zakończona pomyślnie. A jemu dwutygodniowy urlop dobrze zrobi. Wreszcie będzie miał trochę czasu, by zastanowić się nad własnym życiem.

- Załatwione.

Casey zamrugała powiekami.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Że na okres twojej nieobecności zatrudnię sprzątaczkę i kucharkę. A kiedy wrócisz, będziesz miała pomocnika. Zorganizowanie tego wszystkiego trochę potrwa. Casey popatrzyła na niego badawczo.

- Gdzie zamierzasz znaleźć takiego pracownika, jaki jest mi potrzebny? - spytała. - Nie chodzi mi o faceta, który będzie się obijał całymi dniami. Muszę mieć kogoś, kto potrafi myśleć, wykonywać polecenia i ciężko pracować.

- Zapewnisz mu wikt i opierunek przez te dwa tygodnie? - spytał Matt.

Na jej twarzy pojawiło się wahanie.

- To ktoś godny zaufania?

- Oczywiście. Masz na to moje słowo.

Była pełna rezerwy, ale nie mógł jej za to winić. Bała się narazić swoją rodzinę na przykrości. Walczyła ze sobą, lecz w końcu posłuchała głosu rozsądku.

- Zgoda, ale lepiej, żebyś się nie mylił co do tego pomocnika.

- Spokojna głowa. Wszystkim się zajmę. Pracowali w milczeniu. Po godzinie Casey rzuciła mu chłodne spojrzenie.

- Wiesz, że nie musisz tego robić.

Matt popatrzył na swoje powalane ziemią ubranie. Westchnął

- Stało się! Teraz mogę pracować nawet do lunchu.

- Jak chcesz. - Casey wzruszyła ramionami i odwróciła głowę.

Matt zauważył jednak uśmiech igrający na jej ustach.

Zrozumiał, że potrzebuje jego pomocy, ale jest zbyt dumna, by go o nią poprosić.

Praca fizyczna sprawiała mu przyjemność. Zbyt wiele lat spędził za biurkiem i za sterem odrzutowca, zmuszając swoje ciało do wysiłku tylko podczas ćwiczeń na sali gimnastycznej. Cieszył się również, że może pomóc Casey, choć nie chciał jej tego okazywać.

Gdy kilka godzin później zaczęło burczeć mu w brzuchu, odwrócił się do Casey, by jej powiedzieć, że robi przerwę na lunch. Pochylała się właśnie nad głębokim dołem, w którym miał być staw, i mierzyła szerokość stopni prowadzących na dno. Robiła to w takim skupieniu i z tak poważną miną, jakby decydowała o losach świata.

Spoglądając na jej zgrabną, wdzięcznie wygiętą kibić, Matt poczuł gwałtowne pożądanie. Fala krwi uderzyła mu do głowy, oczy zaszły mgłą.

Najwyższa pora wydostać się stąd. Nie zwlekając, podniósł się z ziemi, rzucił łopatkę i szybkim krokiem ruszył w stronę bramy.

- Poczekaj! - krzyknęła Casey. - Dokąd idziesz?

- Kupić coś do jedzenia - oznajmił Matt - Przyniosę ci lunch!

Droga do samochodu trwała o wiele za długo. Wydawało mu się, że minęły wieki, zanim usiadł za kierownicą, uruchomił silnik i zjechał na jezdnię. Dopiero wówczas, gdy zatrzymał się przed znakiem stopu na końcu ślepej uliczki, zaczerpnął powietrza i zaczął regularnie oddychać.

- Niech to szlag trafi! - mruknął, skręcając w stronę centrum handlowego, które wcześniej zauważył. Wcale nie pragnął romansu z Casey. Niepotrzebne mu kłopoty! Na miłość boską, przecież to córka pułkownika!

Jej obraz stanął mu przed oczami i znowu poczuł przypływ pożądania. Była typem kobiety, który zawsze działał mu na zmysły. Ogarnęła go równie gwałtowna żądza jak ta, która zaślepiała go, gdy miał dwadzieścia dwa lata. Wtedy jednak uważał, że cały świat należy do niego. Był młody, naiwny i zadufany w sobie. Teraz lepiej znał życie. Przybyło mu lat i doświadczenia. Wiedział, że musi kontrolować swoje uczucia.

Nie wolno mu zakochać się w Casey. Uosabiała cechy, których nie znosił u kobiet: była uparta jak kozioł, nie widziała świata poza domem i dziećmi i gardziła armią. Nienawidziła nawet własnego ojca, człowieka, który dał jej życie i którego powinna traktować z należytym szacunkiem!

- Chyba oszalałem - mruknął pod nosem, podjeżdżając pod bar dla kierowców i ustawiając samochód w kolejce pojazdów. Przyjechał do Houston w określonym celu i wywiąże się ze swojego zadania. Casey pojedzie do San Antonio, by odwiedzić ojca. Koniec! Kropka!

Kiedy nadeszła jego kolej, by złożyć przez mikrofon zamówienie, zastanowił się, co wybrałaby Casey, i poprosił o kanapkę z kurczakiem oraz mrożoną herbatę. Powinna być zadowolona, bo na pewno dba o linię. Dla siebie zamówił podwójnego hamburgera z dodatkami, dużą torbę frytek oraz napój czekoladowy.

Wrócił do ogrodu z niezłomnym postanowieniem trzymania się na dystans i jak najszybszego zakończenia swojej misji.

Casey przystanęła i zajrzała do toreb z jedzeniem, które postawił na stoliku w patio.

- Dzięki Bogu! Przynajmniej jeden mężczyzna uważa, że nie wszystkie kobiety żyją sałatą i wodą mineralną - oświadczyła, wyciągając hamburgera, frytki i napój czekoladowy. - Za ciężko pracuję, by przestrzegać diety. - Popatrzyła na niego z uznaniem. - Jeśli to wojsko nauczyło cię rozumieć płeć piękną, masz mu wiele do zawdzięczenia. - Ugryzła kawałek hamburgera. - Jestem pod wrażeniem, majorze.

Matt łykał ślinkę na widok soczystego mięsa, które znikało w jej ustach. Chciał odwrócić uwagę od swojego bezpowrotnie straconego lunchu, więc wyjął suchą bułkę z plasterkiem kurczaka oraz mrożoną herbatę. Smakowity zapach frytek uderzył go w nozdrza i Matt musiał zacisnąć zęby, żeby nie wyrwać Casey torby z rąk.

- To jeden z elementów mojego szkolenia - mruknął i odgryzł kęs bułki. Jej smak nie pobudził apetytu Matta tak bardzo, jak myśl o lunchu, który przypadł w udziale upartej córce pułkownika Po skończonym posiłku Casey wróciła do pogłębiania dołu. O trzeciej Matt był gotów zakończyć pracę. Podniósł głowę, by powiedzieć o tym Casey, ale w tym samym momencie usłyszał zgrzyt hamulców ciężarówki. Przez chwilę silnik pracował na najwyższych obrotach, po czym ucichł i w furtce pojawił się barczysty mężczyzna.

- Pani Casey Lund? - krzyknął, drapiąc się w obciśnięty podkoszulkiem brzuch.

Casey nie wyglądała na zaskoczoną. Zaczęła zbierać narzędzia i kłaść je na taczki.

- Zgadza się. Niech pan daje te palety.

- Przez ogrodzenie nie da rady. Za wysoko dla mojego podnośnika, proszę pani.

Casey zastanawiała się przez chwilę.

- No to przez bramę - poleciła. Mężczyzna zniknął. Po chwili Matt usłyszał, że otwierają się drzwi ciężarówki i silnik podnośnika widłowego zaczyna pracować.

- Co tu się dzieje? - spytał w końcu, nie mogąc doczekać się żadnych wyjaśnień.

Obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem, jakby nagle przypomniała sobie o jego istnieniu.

- Przywiózł skałki do wytyczenia terenu stawu i wodospadu.

Chyba źle ją zrozumiał.

- Masz zamiar wyłożyć to wszystko - kamieniami? Kiwnęła głową.

- Oczywiście! Tylko najpierw położę rury i pokryję dno grubym plastykiem, żeby woda nie wsiąkała w ziemię.

Nie miała czasu na dłuższe wyjaśnienia, bo musiała udzielić instrukcji kierowcy ciężarówki. Matt nie mógł się nadziwić, że tak ponętna kobieta może wykonywać równie ciężką pracę fizyczną, jak mężczyzna, i to z taką znajomością rzeczy. Wzbudzała w nim podziw, lecz obawiał się też, że przysporzy mu kłopotów.

Znowu zaczęło mu burczeć w brzuchu. Skromny lunch tylko chwilowo zaspokoił głód. Nic dziwnego, że Casey wolała zjeść hamburgera z frytkami.

Dochodziła piąta, gdy wóz dostawczy wreszcie odjechał. Casey bez słowa oczyściła narzędzia i ułożyła je na tyle swej furgonetki. Matt domyślił się, że dzień pracy dobiegł końca. Jednak wolał się upewnić.

- To wszystko na dzisiaj?

Kiwnęła głową, nie odrywając wzroku od miejsca, w którym miał być staw. Potem wzięła taczki i ruszyła w stronę bramy.

- Wszystko. Dzięki za pomoc.

- Drobiazg - odparł, myśląc, że jest mu winna nie tylko podziękowania, ale i kolację. Zamknął bramę, po czym poszedł za Casey i pomógł jej wstawić taczki na furgonetkę.

- Kiedy jedziesz do San Antonio?

Wreszcie zwrócił na siebie jej uwagę. Odwróciła się i oparła o koło.

- Dokąd?

- Do San Antonio - powtórzył wolno i dobitnie. - Powiedziałaś, że odwiedzisz swojego ojca.

Zmroziła go spojrzeniem.

- Mojego biologicznego ojca - poprawiła go. - I wcale nie obiecałam, że pojadę. Mówiłam, że najpierw muszę rozwiązać parę problemów.

- Już je rozwiązałem.

- Jeszcze nie wyraziłam zgody.

- Owszem, wyraziłaś.

- Wcale nie - upierała się. - Powiedziałam, że muszę poznać i nabrać zaufania do człowieka, który ma mi pomagać.

Matt nie znosił, gdy mu się ktoś przeciwstawiał, więc jego cierpliwość była wystawiona na ciężką próbę.

- Przecież dałem ci słowo, że można mu zawierzyć. Pamiętasz?

- Skąd ta pewność?

- Bo mówię o sobie. - Z satysfakcją dostrzegł zdumienie rysujące się na jej twarzy.

Choć raz zaniemówiła z wrażenia.

- Ty? - powiedziała w końcu. Uśmiechnął się.

- Ale dlaczego?

- Twój ojciec był nie tylko moim dowódcą, ale i nauczycielem. Chciałbym odwdzięczyć mu się za to, co dla mnie zrobił.

Na te słowa jej oczy zabłysły gniewem, a usta wykrzywiły się w takim samym jadowitym uśmiechu, z jakim wyrzuciła go wczoraj ze swego domu.

- To wzruszające, że ktoś znalazł w nim oparcie. Ale z pewnością nie ja. Ani nie moja matka.

- Mów za siebie, Casey. Nikt nie wie, co zaszło między twoimi rodzicami.

- Owszem, ja wiem. To ty nie masz o tym zielonego pojęcia.

- Nie będę się z tobą sprzeczał, Casey.

- Miło to słyszeć - odrzekła, spoglądając na niego uważnie. Matt miał zakłopotaną minę. Nie wiedział, jak ją namówić do tej wizyty.

- Ale jestem pewien, że pułkownik tęskni za tobą i pragnie, byś mu dała jeszcze jedną szansę. Jemu naprawdę zależy na tobie i chłopcach. Bardzo chciałby ich poznać.

Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale nie padło z nich ani jedno słowo. Matt czuł, że jest na dobrej drodze.

- Pomyśl, on wciąż leży w szpitalu. Co prawda wraca pomału do zdrowia, ale nie wiadomo, czy przeżyje jeszcze jeden atak serca. Chcesz utracić być może ostatnią możliwość pogodzenia się z ojcem, pozwolić mu odejść z przeświadczeniem o twojej nienawiści i wpajać tę nienawiść jego wnukom? Właśnie tego matka cię nauczyła?

Dopiero po chwili Casey odpowiedziała mu cichym, zdławionym głosem.

- Za daleko pan się posuwa, majorze. Ale czy można spodziewać się delikatności po wojskowym? Jasne, że nie.

- Zostawmy wojsko w spokoju! To sprawa między tobą a ojcem, Casey. Choć teraz już także między tobą a mną.

- Nie sądzę.

- Albo cię przekonam, żebyś zrobiła coś, dzięki czemu będziesz miała spokojne sumienie, gdy twój ojciec umrze, albo postawisz na swoim. Jeśli przegram, to nie ja zostanę ukarany, tylko ty. - Zawahał się. - Rzadko mamy okazję naprawić swój błąd, Casey. A tobie właśnie nadarza się taka sposobność.

- Ty draniu... - szepnęła blada ze wściekłości. Jej dłonie mimowolnie zwinęły się w pięści.

- Nie jestem twoim wrogiem - przerwał jej łagodnym tonem - tylko sprzymierzeńcem.

Casey miała ochotę go zwymyślać, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Sięgnęła do tylnej kieszeni i wyjęła dwa kluczyki przyczepione do dużego medalionu z wizerunkiem świętego Tadeusza Judy. Przez chwilę wpatrywała się w jego podobiznę, po czym podniosła wzrok na Matta.

- Chyba nie mogłam lepiej wybrać. To mój ulubiony święty, orędownik spraw trudnych i beznadziejnych.

- Nie tylko ty się do niego modlisz.

Casey odwróciła się i otworzyła drzwi ciężarówki.

- Zadzwoń do mnie jutro wieczorem. Powiem ci, co postanowiłam. - Usiadła za kierownicą, zatrzasnęła drzwi i opuściła szybę, przez którą wystawiła łokieć. - A do tego czasu trzymaj się ode mnie z daleka, majorze.

- Nie chcesz, żebym ci jutro pomógł?

- Przyjmę z otwartymi ramionami każdego, z wyjątkiem ciebie. Zwalniam cię ze służby.

Włączyła silnik, wrzuciła wsteczny bieg i wyjechała na ulicę.

Matt stanął na podjeździe, wyprężył pierś i zasalutował. Ale uśmiech na jego twarzy zepsuł cały efekt.

Pułkownik będzie z niego zadowolony.

Misja została zakończona.


ROZDZIAŁ TRZECI

Samochód zaczął podskakiwać na wybojach, więc Casey musiała skupić uwagę na drodze, którą jechała do Centrum Medycznego w San Antonio. Wciąż nie mogła pojąć, jak major Matthew Patterson zdołał ją namówić do odwiedzenia ojca.

Z pewnością nie zgodziłaby się na to, gdyby nie intrygował ją człowiek, którego kiedyś idealizowała, a później uważała za godnego pogard). I który tak boleśnie ją zranił w dzieciństwie.

Matt uświadomił jej. że mimo upływu lat stosunki łączące ją z ojcem nie zostały do końca wyjaśnione. Jednak nie bardzo wiedziała, co mogłaby zrobić, by zapomnieć o przeszłości i pogodzić się z pułkownikiem.

Nawet teraz nie potrafiła sobie wmówić, że wszystko jest w porządku. Wciąż miała w pamięci zachowanie ojca podczas jego ostatniej wizyty Nie było to dobre wspomnienie.

Casey wyprzedziła jadący przed nią samochód i wjechała na parking. Zgasiła silnik, lecz pozostała na miejscu. Z niepokojem przyglądała się wielopiętrowemu budynkowi szpitala. Serce tak mocno waliło jej w piersi, że musiała zrobić kilka wdechów, by się uspokoić.

Ostami raz widziała swego ojca dwadzieścia jeden lat temu. To szmat czasu! Czy w ogóle go pozna? Czy będą mieli o czym ze sobą rozmawiać? Czy jeszcze może ją zranić?

Przezwyciężając strach, wzięła torebkę, wysiadła z furgonetki i ruszyła w stronę wejścia do szpitala. Skoro tu przyjechała, musi stawić czoło pułkownikowi. Wszędzie pełno było ludzi w mundurach. Niebieskich i brązowych, paradnych i polowych, przypominających jej o koszarowym życiu, którego nienawidziła jako dziecko. Prostując ramiona, podeszła do informacji i zapytała o numer pokoju ojca.

Gdy doszła do właściwych drzwi, nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Stała zdrętwiała z przerażenia. Szeroki korytarz roił się od lekarzy, ale żaden nie zwrócił na nią uwagi. Pragnęła odwrócić się i uciec, ale nawet tego nie była w stanie uczynić.

- Nie będzie tak źle - usłyszała za plecami głos Matta.

Bała się, że wyobraźnia spłatała jej figla, ale zaraz poczuła jego bliskość i odwróciła głowę.

- Skąd wiesz? - spytała.

- Bo idziesz do człowieka, który bardzo chce cię zobaczyć. Pułkownik czeka na ciebie i pewnie denerwuje się tak samo jak ty.

Na myśl o tym Casey rozluźniła się trochę. Jednak po chwili znowu ogarnął ją niepokój.

- Wątpię. Pułkownik nigdy się nie denerwuje. Jest niezwykle opanowany.

- To nieprawda.

- Sam tak o sobie mówił - zaprotestowała. W tym samym momencie Matt ujął ją za ręce. Jej dłonie były zimne i zdrętwiałe, a jego dotyk ciepły i kojący. - Słyszałam na własne uszy.

- W ten sposób chciał onieśmielić swoich podwładnych. Twój ojciec jest takim samym człowiekiem jak każdy z nas, Casey. A teraz niepokoi się bardziej od ciebie. W końcu to on poprosił o spotkanie.

Popatrzyła błagalnie na Marta. Pragnęła, by dodał jej jeszcze trochę otuchy.

Z westchnieniem poprowadził ją do małej ławeczki, która stała obok windy.

- Usiądź - wskazał głową miejsce, masując jej dłonie. - Twoje ręce są zimne jak lód.

Miała ochotę się rozpłakać, ale nie wiedziała, czy ze wzruszenia, czy niepojętego strachu przed czekającym ją spotkaniem.

- Nie jestem tchórzem - powiedziała, starając się opanować szczękanie zębami.

- Wiem - odparł Matt łagodnym tonem.

- Po prostu wątpię, czy to ma jakiś sens. Jeśli on jest tak roztrzęsiony, jak mówisz, to może dostać ataku serca.

Matt nie przestawał rozcierać jej dłoni.

- Nic mu się nie stanie. Jest pod dobrą opieką. Przecież to szpital.

- A jeśli zmienił zdanie i wcale nie chce się ze mną spotkać?

- Nie zmienił zdania - zapewnił ją Matt. - Rozmawiałem z nim piętnaście minut przed twoim przyjazdem. Nie może się doczekać chwili, kiedy cię zobaczy. - Ścisnął jej ręce. - Jesteś gotowa?

Casey ze zdziwieniem stwierdziła, że odzyskała czucie w palcach. Napięcie nerwów minęło i przestała dygotać ze strachu.

- Jestem gotowa.

Chwilę później znowu stała przed drzwiami do pokoju ojca. Tym razem podniosła rękę i pchnęła je mocno.

Znalazła się w jasnej, pomalowanej na szaro sali, w której stało zasłane białą pościelą łóżko. Leżący na nim mężczyzna obrzucił ją wzrokiem od stóp do głów, zanim spojrzał jej w oczy.

- Cassandra - powiedział cichym, chrapliwym głosem, który wszędzie by poznała, choć minęło już tyle lat.

- Cześć - odparła łagodnym tonem, starając się ignorować dławienie w gardle. Pułkownik sprawiał wrażenie bardzo drobnego, bladego i zmęczonego w porównaniu z silnym, potężnym mężczyzną, którego pamiętała z dzieciństwa. Jego włosy, kiedyś ciemnobrązowe, niemal czarne, teraz były bardzo przerzedzone i siwe.

Podeszła do łóżka i uścisnęła dłoń, którą wyciągnął na powitanie.

- Jak się masz? - To było głupie pytanie, ale nic innego nie przyszło jej do głowy.

Starszy pan uśmiechnął się z wysiłkiem, próbując powstrzymać łzy, które napłynęły mu do oczu.

- Poczuję się dobrze, gdy tylko wyjdę z tego cholernego szpitala.

- Widzę, że humor ci dopisuje - zażartowała Casey.

- Nie uściskasz mnie? - spytał.

Serce zadrżało jej z radości. Nigdy nie uważała ojca za człowieka, który potrzebuje czyjejś serdeczności. Szczególnie córki. Uśmiechnęła się.

- Oczywiście, że tak. - Pochyliła się, by objąć go ramionami.

Matt podsunął jej krzesło. Czuła się bezpieczniej, wiedząc, że nie jest sama z ojcem.

Wciąż ściskając jego rękę, usiadła i przyjrzała mu się uważnie.

- Wszystko w porządku?

- Lepiej być nie może - zażartował. - Wstawili mi rozrusznik.

Zrobiło się jej przykro, że choroba odebrała pułkownikowi żywotność i pewność siebie. Uśmiechnął się słabo.

- Powiedziano mi, że nie powinienem narzekać, skoro wywinąłem się śmierci. Teraz mam przestrzegać diety i zażywać dużo ruchu.

- Może to wojskowi kucharze ponoszą winę za twoją chorobę - zauważyła złośliwie.

- Możliwe.

Matt dotknął jej ramienia.

- Pójdę napić się kawy. Będę w holu, gdybyście mnie potrzebowali.

Casey spojrzała na niego błagalnie, nie chcąc, by zostawiał ją samą z ojcem, ale nie zwrócił na nią uwagi. Wyszedł, zamykając cicho drzwi.

Pułkownik westchnął.

- To wspaniały facet, Cassandro. Wiele mu zawdzięczam, nawet to, że jesteś tu ze mną.

- Wydaje się bardzo miły - odparła niezadowolona, że ojciec przypisał Mattowi całą zasługę. W końcu to ona podjęła decyzję o przyjeździe.

- Traktuję go jak syna, którego niestety nigdy nie miałem.

- Miałeś córkę - przypomniała mu zgryźliwie.

Nie wiedziała, dlaczego słowa ojca sprawiły jej przykrość. Powinna już być przyzwyczajona do podobnego traktowania. Pułkownik zawsze ignorował Casey. Dla ludzi pokroju jej ojca liczą się tylko synowie.

Nie wyczuł goryczy w jej głosie, bo z pewnością by to skomentował. Zmienił tylko temat.

- Jak się mają chłopcy? Przywiozłaś ich ze sobą?

- Zostali w domu. Chodzą do szkoły i na basen, przygotowują się do zawodów pływackich i mają mnóstwo rozmaitych zajęć, których nie mogą opuszczać - wyjaśniła rzeczowo, nie wiedząc, co mogłaby jeszcze powiedzieć.

To spotkanie stanowiło dla niej zupełnie nowe doświadczenie. Pocieszała się myślą, że on również nigdy dotąd nie był w takiej sytuacji.

- Ile mają lat?

Casey spojrzała na ich splecione dłonie. Jej były gładkie - dzięki tubce kremu, który w nie wtarła przed wyjazdem z domu - z krótko obciętymi paznokciami. Skóra na rękach ojca była przezroczysta jak pergamin, tak cienka, że prześwitywały przez nią błękitne żyłki.

- Dwanaście i czternaście.

- Trudno kobiecie samej wychowywać synów.

- Nie robię tego sama. - Musiała to powiedzieć.

Wyjawienie prawdy sprawiło jej wielką radość. - Tatko z nami mieszka.

- Jak mogłem o nim zapomnieć! - Pułkownik niespodziewanie wybuchnął gniewem. - Ten stary rozpustnik nie dopuszczał mnie do własnej rodziny przez te wszystkie lata.

Casey zesztywniała.

- Tak się składa, że ten stary rozpustnik jest moim najlepszym przyjacielem, partnerem w interesach i pomocnikiem. I nigdy nie zabraniał ci spotykać się ze mną. Nie odwiedzałeś mnie z własnej woli.

- Nie powinien być z twoją matką! Była za dobra dla niego - oświadczył ojciec oskarżycielskim tonem. - Ten cholerny oszust i łajdak zabrał mi ją podstępem.

Casey wyszarpnęła dłonie z jego rąk i objęła nimi kolano.

- To nieprawda!

Oczy pułkownika rozszerzyły się ze złości.

- Myślisz, że kłamałbym w takiej sprawie? - spytał, przekonany, że Casey mu nie zaprzeczy.

Dawniej przestraszyłaby się jego spojrzenia i milczała. Ale nie teraz.

- Oczywiście, że tak.

- Pozwól mi coś wyjaśnić, młoda damo. Twoja matka widywała się z tym człowiekiem jeszcze wtedy, gdy byliśmy małżeństwem. Obwiniam go o rozbicie rodziny.

- Naprawdę? - Casey wstała, trzęsąc się ze złości. - Dlaczego siebie o to nie obwiniasz?

Ciszę, która zaległa, mącił tylko chrapliwy oddech jej ojca.

- Gadasz bzdury - stwierdził w końcu. - Niczego nie wiesz o tamtym okresie... ani o naszym małżeństwie. Nie miałaś z tym nic wspólnego. Niepotrzebnie poruszyłem ten temat.

- Niepotrzebnie - zgodziła się. - O ile pamiętam, z tobą też nie miałam nic wspólnego. - Casey ruszyła w stronę drzwi. Nie oglądając się za siebie, niemal biegła do wyjścia, pragnąc jak najszybciej odetchnąć świeżym powietrzem.

- Casey! - Głos ojca zatrzymał ją przy drzwiach. - Wróć i porozmawiaj ze mną.

Nie była w stanie się odwrócić. Z ręką zaciśniętą na klamce wpatrywała się w drewnianą płaszczyznę masywnych drzwi.

- Nie teraz! Może później.

- Nieważne, co się wtedy wydarzyło - powiedział ze znużeniem w głosie. - Wszyscy o tym wiedzą. Nasze małżeństwo było poddane ocenie dowództwa.

- Ocenie? - powtórzyła ze zdziwieniem Casey, obracając się do ojca. - Kłamiesz! Nigdy to małżeństwo nie było oceniane! Nikogo nie obchodziła twoja rodzina! - zakończyła z pasją.

- Nie rozumiesz, Cassandro. Od wojska zależało nasze życie. Dzięki niemu mieliśmy co jeść, gdzie mieszkać i w co się ubrać. Twoja matka nigdy nie chciała tego zrozumieć. Była lekkomyślną egoistką. Wyrządziła krzywdę nam wszystkim. - Pułkownik zawiesił głos, jakby chciał jeszcze coś dodać, ale zrezygnował.

Casey gwałtownie odwróciła się ku wyjściu. Nie pożegnała się z ojcem. Nie była w stanie tego uczynić. Wyślizgnęła się z pokoju i cicho zamknęła za sobą drzwi.

Na korytarzu oparła się o zimny beton i wpatrywała w przeciwległą ścianę. Oddech miała płytki i urywany, a puls przyśpieszony. Silny rumieniec okrywał jej twarz, a w głowie czuła zamęt.

Dopiero po chwili zdołała się opanować. Próbowała zrozumieć, dlaczego ojciec mówił jej o tym wszystkim. Po co opowiadał o sprawach, które musiały ją zranić i zmienić jej stosunek do najbliższych osób?

Przełknęła ślinę, by powstrzymać łzy cisnące się do jej oczu. Do diabła z ojcem! Ten człowiek nie miał prawa zapraszać jej tu tylko po to, by dać upust swoim żalom.

Zapewne w ten sposób starał się przed nią usprawiedliwić. Uważał, że nikt nie zna jego punktu widzenia, więc zapragnął zwierzyć się komuś, na kim mu zależało.

Znała to uczucie. Często go doświadczała, szczególnie wtedy, gdy chodziło o jej ojca. Marzyła, żeby wygarnąć mu całą prawdę, po czym odejść z dumnie uniesioną głową, wiedząc, że pułkownik będzie przez nią cierpiał do końca życia.

Ale nigdy się na to nie zdobyła. Nawet dzisiaj.

- To była krótka wizyta - usłyszała głos Matta. Podniosła na niego wzrok i widok znajomego

munduru przepełnił ją jeszcze większym smutkiem. Matt położył ręce na jej ramionach i zaczął je delikatnie masować. Casey dostrzegła wyraz szczerej troski w jego oczach, ale nie chciała się przed nim wypłakiwać.

- Tak. Wszystko się skończyło, zanim się zaczęło. Czułam, że nie należy tu przyjeżdżać. Powinnam była zostać w swoim świecie, w którym czuję się szczęśliwa i bezpieczna, a jemu pozwolić dalej żyć w przekonaniu, że jest człowiekiem o wyjątkowej szlachetności - ciągnęła z ironią - i nie ponosi żadnej odpowiedzialności za krzywdy, które nam wyrządził.

- To nieprawda - zaprzeczył gwałtownie Matt. Wpatrywała się w niego oczami pełnymi łez, które z trudem tłumiła.

- Tak, to prawda. Ten człowiek nie ma nic wspólnego z moimi wyobrażeniami o ojcu. Po prostu jest kimś, kogo znałam jako dziecko.

- Daj mu jeszcze jedną szansę, Casey. Zasługuje przynajmniej na tyle - nalegał Matt.

Nie miała zamiaru tego zrobić.

- Dlaczego? On mi nigdy jej nie dał.

- Przyjechałaś z daleka, Casey. Zostań tu na weekend. Jeśli w niedzielę wieczorem nadal nie będziesz chciała widzieć pułkownika, zapomnimy o całej sprawie. Ale nie podejmuj decyzji na podstawie dwudziestominutowej rozmowy.

Casey zamknęła oczy i westchnęła głęboko.

- Dlaczego, na Boga, pozwalam tak się dręczyć? Muszę natychmiast stąd wyjechać.

- Zostań, proszę - namawiał Matt, kusząc ją uwodzicielskim uśmiechem. - Zapraszam cię dziś na kolację na River Walk.

- Kto płaci?

- Ja. Pokryję wszystkie rachunki i słowem o nich nie wspomnę. - Podniósł rękę, jakby składał przysięgę. - Słowo skauta!

Wiedząc, że musi zostać, by przeanalizować swoje uczucia do ojca, Casey dała się mu przekonać. Zerknęła na zegarek.

- Możesz mi powiedzieć, jak dojechać do mieszkania pułkownika? Chciałabym trochę odpocząć.

- Mam lepszy pomysł - odparł szybko, nie zdejmując rąk z jej ramion. - Zawiozę cię tam. Pułkownik mieszka blisko mojego domu.

- W porządku. Ale muszę cię ostrzec, że jutro rano mogę stąd zniknąć.

- Najpierw dobrze wszystko przemyśl, Casey. Nie rób niczego, czego mogłabyś później żałować. Wtedy być może nie uda ci się tego naprawić.

- Dlatego właśnie zostaję na weekend, majorze

- odparowała zniecierpliwiona - ale to wcale nie znaczy, że jeszcze raz odwiedzę ojca.

Matt przyjrzał się jej uważnie.

- Jaki ojciec, taka córka - mruknął. Zanim Casey zdążyła zaprotestować, dodał: - Daj pułkownikowi trochę czasu. Tylko o to cię proszę. - Opuścił ręce i Casey od razu zatęskniła za jego dotykiem.

- Spotkamy się na parkingu - powiedział, mijając ją i otwierając drzwi do pokoju jej ojca. - Wiem, gdzie stoi twój samochód.

Casey kiwnęła głową i szybkim krokiem ruszyła do windy. Nie chciała jeszcze raz oglądać wnętrza szpitalnej sali. I nie chciała, by pułkownik się zorientował, że przez cały czas tu stała.

Po cóż ma wiedzieć, jak straszliwie jest zdenerwowana.

Szła przez parking, obserwując ludzi, którzy śpieszyli do swoich zajęć. Większość z nich nosiła mundury. Już odzwyczaiła się od tego widoku. W San Antonio znajdowało się kilka dużych baz i jednostek wojskowych, natomiast w Houston nie było ani jednej.

Kiedy była dzieckiem, czuła się dumna, że jest córką wojskowego. Gdy zdała do czwartej klasy i po raz pierwszy odebrała telefon, dowiedziała się, że ciąży na niej większa odpowiedzialność niż na dzieciach cywilów.

W tym okresie zaczęły się też kłótnie między jej rodzicami.

Jak większość dzieci wojskowych, mieszkała w osiedlu oficerskim, ale autobus zawoził ją codziennie do szkoły w mieście. W czwartej klasie dziewczynki wpadły w szał telefonowania. Całe popołudnia spędzały przy aparacie, dzwoniąc do wszystkich swoich koleżanek. Casey nie była wyjątkiem.

Tamtego dnia ojciec wrócił do domu po dwutygodniowej nieobecności. Casey zdążyła już odebrać cztery telefony, z których dwa były do niej. Rozpierała ją duma, że tak dobrze sobie radzi.

- Wiecie co? - powiedziała przy kolacji. - Dzisiaj zadzwoniły do mnie dwie przyjaciółki.

- Casey też dwa razy telefonowała do swoich koleżanek - wtrąciła z dumą jej matka.

- Czy ojcowie twoich koleżanek są oficerami? - spytał ojciec.

Zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć, czy przyjaciółki mówiły coś o wojsku.

- Nie wiem. A dlaczego pytasz?

- Bo dziewczynki, których tatusiowie są oficerami, powinny się bawić z dziećmi oficerów - odpowiedział szorstko.

Casey z zakłopotaniem spuściła oczy.

- Jej obie przyjaciółki są córkami cywilów, kochanie - wtrąciła cicho matko.

- Sama odbierałaś telefony? - Ojciec zwrócił się do Casey.

Skinęła głową. Ta rozmowa zaczęła sprawiać jej przykrość.

- Co mówiłaś?

- Halo!

Ojciec popatrzył na matkę.

- Nie nauczyłaś jej właściwej formułki?

- To jeszcze dziecko, kochanie - odparła matka.

- Na pewno nie stracisz w oczach swojego dowódcy, jeśli Casey odezwie się do niego niezgodnie z przepisami.

Ojciec rzucił żonie surowe spojrzenie, w którym kryła się pogarda, po czym przeniósł wzrok na córkę.

- Jeśli jesteś na tyle dorosła, by odebrać telefon, młoda damo, to na pewno jesteś dostatecznie duża, by zrobić to poprawnie.

Casey nie bardzo rozumiała, o co jej ojciec się gniewa, ale nie miała najmniejszych wątpliwości, że zrobiła coś złego. Ze łzami w oczach spojrzała na człowieka, którego tak bardzo pragnęła zadowolić. Bojąc się zaufać swojemu głosowi, mocno zagryzła wargi i kiwnęła głową.

- Kiedy podniesiesz słuchawkę, musisz powiedzieć: „Kwatera majora Portera, Cassandra przy telefonie". Ojciec odczekał chwilę, by zapamiętała sobie te słowa. - Rozumiesz?

Nie rozumiała. Ale ponownie skinęła głową.

- Teraz powtórz - zażądał.

- Stanley - zaprotestowała matka. Przygważdżając Cassandrę do krzesła swoim groźnym spojrzeniem, podniósł rękę i nakazał żonie milczenie.

- Powtórz - rozkazał.

- Kwatera majora Portera, mówi Cassandra.

- Źle - stwierdził pułkownik stanowczo. - Powiedz dokładnie tak, jak ci przed chwilą mówiłem. Jeszcze raz!

- Stanley, wystarczy już tej musztry. To dziecko, na litość boską, a nie jeden z twoich podwładnych, którzy stają na rzęsach, żeby zaspokoić twoje wymagania!

- W przeciwieństwie do mojej rodziny, która stara się utrudniać mi życie na każdym kroku.

- Wiesz, że to nieprawda. A poza tym swoich podwładnych traktujesz lepiej od nas.

Rozpoczęła się kolejna kłótnia.

Parę minut później Casey zsunęła się z krzesła i odeszła od stołu, pewna, że następnego wieczoru ojciec sprawdzi, czy dobrze zapamiętała lekcję, jakiej jej udzielił. Miała także pewność, że jej rodzice będą się ze sobą sprzeczali przez resztę nocy. A z rana matka zacznie ją uczyć właściwej formułki, powtarzając cierpliwie słowa, dopóki Casey nie wbije ich sobie do głowy.

Podobne sytuacje często się powtarzały, zawsze towarzyszył im gniew i frustracja. Casey już wtedy zdawała sobie sprawę, że stosunki łączące jej rodziców są napięte.

Parę lat później, gdy mieszkali we Frankfurcie w Niemczech, matka zabrała Casey na wakacje do Stanów. Choć słowo „separacja" nie padło ani razu, dziewczynka domyśliła się, że przez jakiś czas nie będzie widywała się z ojcem. Wyczytała to w oczach matki, gdy ta kazała jej pocałować tatę na pożegnanie.

Ojciec, który na ogół był bardzo powściągliwy, pochylił się i objął ją tak mocno, że nie chciała go puścić. Kiedy rozplótł ramiona, zrobiło jej się bardzo smutno.

- Bądź dobrym żołnierzykiem i słuchaj mamy - powiedział ochrypłym głosem, wstając i głaszcząc ją po głowie.

Nagle jej smutek przeszedł w złość. Nie była żołnierzem! Była jego córką.

Casey westchnęła ciężko, żałując, że przywołała tyle smutnych wspomnień. Wsiadła do samochodu, włączyła klimatyzację i czekała na Matta. Wnętrze wozu było tak nagrzane, że musiała otworzyć okno, by wypuścić gorące powietrze. Gdy ustawiła nawiew, oparła głowę o wezgłowie fotela i zamknęła oczy. Westchnęła.

Przed wyjazdem obiecała sobie, że nie pozwoli, by ta wizyta wyprowadziła ją z równowagi. I nie dotrzymała słowa.

Znowu przypominała sobie rzeczy, o których wcale nie chciała pamiętać, broniła ludzi, których nie musiała bronić, obarczała się winą za zdarzenia z przeszłości, na które nie miała wpływu. Znowu się czuła jak mała dziewczynka - niepewna, przestraszona, smutna, że nie potrafi sprostać wymaganiom ojca.

Lekki powiew wiatru smagał jej skórę, a po chwili poczuła na wargach delikatny pocałunek. Przeszedł ją dreszcz. Od razu wiedziała, że to Matt ją pocałował. Otworzyła oczy.

Jego twarz niemal dotykała jej policzka.

- Obudziłem cię?

- Tak.

- Czy to znaczy, że będziemy musieli wziąć ślub?

Casey zmarszczyła brwi.

- Słucham?

- Jeśli w bajce książę obudzi księżniczkę pocałunkiem, to żeni się z nią, a potem żyją długo i szczęśliwie - wyjaśnił żartobliwie swoim niskim, zmysłowym głosem. - Starał się wywołać uśmiech na jej twarzy i w końcu mu się to udało.

Casey usiłowała nie zwracać uwagi na podniecający, typowo męski zapach jego ciała.

- Masz szczęście! - powiedziała. - W domu czeka na mnie siedmiu krasnoludków, którymi muszę się zaopiekować, więc będę mogła wyjść za ciebie dopiero w następnym wcieleniu.

- Co za strata! - Jego oddech pieścił jej policzki i usta niczym najgorętszy pocałunek. - Już miałem nadzieję, że moje marzenie się spełni.

- Hmm... - Tylko tyle zdołała z siebie wydusić. Ten człowiek burzył jej zmysły. Jak na jeden dzień, miała dość wrażeń.

- Cóż, jeśli nie chcesz wyjść za mnie za mąż, to zawiozę cię do domu pułkownika. To tylko parę kroków ode mnie - rzekł, wysuwając głowę z furgonetki. - Jedź za mną.

Kiwnęła głową. Patrząc, jak Matt idzie do samochodu, zastanawiała się, czy naprawdę ma tak wspaniałą sylwetkę, czy to mundur dodaje mu męskości. Przestań! - skarciła się w duchu. Pamiętaj, gdzie i z kim jesteś, bo inaczej będziesz miała kłopoty! Kiedyś obiecała sobie, że nigdy nie zakocha się w wojskowym. Romans z Mattem nie wchodził w grę. Na chwilę o tym zapomniała.

Dom jej ojca znajdował się w północnej części San Antonio, blisko Shavano Park, eleganckiej dzielnicy wzniesionej u podnóża Hill Country. Posiadłość była ukryta za oplecionym bluszczem murem z czerwonej cegły. Samochód zatrzymał się przed drzwiami, nad którym umieszczony był witraż w kształcie półksiężyca. Casey zdawało się, że ma przed sobą przytulny angielski domek. Ale kiedy Matt otworzył drzwi i weszli do środka, gorzko się rozczarowała.

Praktyczna brązowa kanapa i harmonizujący z nią fotel wyglądały surowo na tle szarego dywanu. Casey ze zdumieniem ujrzała stolik do kawy i przenośne stoliczki, które pamiętała z dzieciństwa. Stary telewizor stał w rogu pokoju, przypominając jednookiego wartownika.

- O Boże! - jęknęła. Okna były starannie zasłonięte, lecz światło sączące się przez kotary rozjaśniało obszerny, pozbawiony nawet odrobiny przytulności salon.

Przeszła przez hol i zajrzała do sypialni gospodarza. Stały tu zakurzone i odrapane meble, które stały kiedyś w pokoju jej rodziców. Jednak to wnętrze sprawiało o wiele korzystniejsze wrażenie niż ponury salon. Kilka obrazów ożywiało białe ściany, a nad mahoniowym łóżkiem wisiał gobelin o zawiłym wzorze. Były to pamiątki z pobytu rodziny pułkownika w Niemczech.

Matt stanął w drzwiach sypialni i popatrzył na Casey spod przymrużonych powiek.

- Dobrze się czujesz?

- Nieźle, jak na osobę, która właśnie wróciła ze świata swojego niemal zapomnianego dzieciństwa - zakpiła. Głos jej drżał.

- Trudno pozbyć się wspomnień. Nie znałem historii tych mebli, ale przypuszczałem, że kiedyś należały do twoich rodziców.

- Zgadza się. Teraz wyglądają o wiele gorzej, bo są zniszczone.

- Tak sądzisz? - Matt rozejrzał się dokoła. - Moim zdaniem to całkiem solidny komplet.

- Mówisz jak typowy oficer - odparła. - Ale uwierz mi na słowo, że „solidny" to nie znaczy miły dla oka.

- Nienawidzisz wojskowych. Czy mnie również nie darzysz sympatią?

Casey uśmiechnęła się szeroko. Po raz pierwszy tego dnia sprawiała wrażenie osoby odprężonej, a nawet szczerze rozbawionej.

- Lubię cię, choć wiem, że nie powinnam.

- W takim razie mam dla ciebie propozycję. Zamieszkaj u mnie. - Gdy się zawahała, dodał: - W moim domu nie będą cię prześladowały zmory przeszłości. .

Miał rację i oboje o tym wiedzieli. Dzisiejsze przejścia zupełnie ją wykończyły i potrzebowała odpoczynku.

- Zgoda.

W milczeniu wyszli na dwór. Matt zamknął drzwi na klucz, potem ujął ją pod ramię i poprowadził ścieżką do ostatniego ze stojących w rzędzie domów.

Casey żałowała, że nie została w Houston.


ROZDZIAŁ CZWARTY

Casey obudził dziwny hałas. W pokoju panował półmrok, więc widziała tylko zarys ciężkich mebli. Przez chwilę nie mogła sobie przypomnieć, co tu robi. Zaczęła się rozglądać po obcym wnętrzu. A gdy jej wzrok padł na oprawione w ramki dyplomy i odznaki, które wisiały na przeciwległej ścianie, odtworzyła w pamięci kilka ostatnich godzin.

Ledwo weszli do domu, Matt zaprowadził ją do pokoju gościnnego. Kiedy się położyła, pocałował ją delikatnie w usta. Zanim oddała mu pocałunek, wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Nie wiedziała, czy czuje ogromne zmęczenie, czy głęboki smutek, że Matt zniknął, zamiast dzielić z nią ogromne łoże.

Nie zdążyła tego ustalić. Gdy tylko zdjęła buty, kurtkę i bluzkę, zapadła w sen. Śniła o Matthew i pułkowniku.

Spojrzała na zegarek i zobaczyła, że dochodzi piąta. Ciszę znowu zakłócił nieprzyjemny dla ucha dźwięk, ale tym razem domyśliła się, że to stukot metalowego rondla stawianego na stół. Miała nadzieję, że Matt nie gotuje kolacji. Obiecał jej wypad na River Walk i właśnie na to miała ochotę. Odrobina rozrywki pomoże jej uspokoić nerwy. Jeśli podczas tego weekendu ma ją spotkać coś miłego, to chyba właśnie wycieczka po legendarnych sklepach i restauracjach, które ciągną się wzdłuż rzeki San Antonio.

Błyskawicznie włożyła bluzkę. Jej walizka wciąż leżała w bagażniku samochodu, więc mogła tylko przepłukać usta, uczesać włosy i poprawić makijaż, korzystając z kosmetyków, które znalazła w torebce. Gdy doprowadziła się do porządku, włożyła pantofle i ruszyła w stronę kuchni. Matt, odwrócony do niej plecami, spłukiwał naczynia i wstawiał je do suszarki. Był ubrany w białe spodenki i harmonizujący z nimi sweter. Na nogach miał białe skarpetki i adidasy. Z jasnymi od słońca włosami mógłby wziąć udział w konkursie na najseksowniejszego mężczyznę roku.

- Nie słyszałeś o zmywarce do naczyń? - spytała, biorąc szklankę z suszarki.

Zerknął przez ramię i uśmiechnął się czule.

- Słyszałem, ale zanim zabrudzę wystarczająco dużo naczyń, żeby ją zapełnić, to pokryją się tak grubą skorupą zaschniętego jedzenia, że najlepsza zmywarka ich nie domyje.

- To przekonująca argumentacja - przyznała i zaśmiała się. - Ale z tego wynika, że rzadko coś gotujesz.

- Gotuję wtedy, kiedy muszę - odparł, wskazując głową lodówkę. - Jest zimna woda, jeśli masz ochotę...

Skorzystała z jego propozycji i napełniła szklankę. Popijając wodę, oparła się o kuchenny blat i przez szybki w drzwiach spojrzała na wąską, wyłożoną kamiennymi płytami ścieżkę. Po obu jej stronach rosło takie morze kwiatów i krzewów, że ledwo można było przejść między nimi do bramy. Nie ulegało wątpliwości, że wybór tych roślin nie był przypadkowy. Każda z nich pączkowała i kwitła w innym czasie, dzięki czemu Matt przez cało lato mógł cieszyć się widokiem kwiatów.

- Kto zaprojektował twój ogródek?

- Ja. Posługując się metodą prób i błędów.

- Jest piękny.

Matt obrzucił ją uważnym spojrzeniem, wycierając starannie ręce ścierką.

- W twoich ustach to brzmi jak ogromny komplement.

- Mówię szczerze - odparła Casey. - Wykazałeś się niezwykłym talentem.

Matt wpił się wzrokiem w jej usta. Gdy oblizała nerwowo wargi, jego oczy pociemniały zmysłowo. Atmosfera naładowana była napięciem. Casey czuła najmniejsze drgnienie ciała Matta, widziała, jak major reaguje na każdy jej gest. To było szalenie podniecające. I oczywiste, sądząc po ich spojrzeniach i ruchach, że z każdą chwilą pożądają się coraz bardziej.

- Przestań - powiedziała ku własnemu zaskoczeniu.

Poszukał wzrokiem jej oczu.

- Dlaczego?

- Bo to błąd. Popełniamy błąd.

- Możliwe - zgodził się cicho. Jego spojrzenie znowu pobiegło do jej ust, a oczy zwęziły się. - Ale to nie zmniejsza naszego pożądania.

Krew tak mocno pulsowała w jej żyłach, jakby przepływały przez nie strugi musującego szampana.

- Nie powinniśmy doprowadzać do takich sytuacji.

Matt pokiwał głową.

- Wiem. Nie pasujemy do siebie.

- Zgadza się.

- Ale trawi nas namiętność.

- Mów za siebie. - Usiłowała ukryć swoje podniecenie. Ale na próżno. Obecność Matta działała na nią obezwładniająco. Nigdy w życiu nie spotkała tak przystojnego mężczyzny.

Dlaczego właśnie teraz pragnie to zmienić? - zastanawiała się, patrząc z zafascynowaniem na rysunek jego ust. Znała odpowiedź. Zbyt długo żyła samotnie, a jego zainteresowanie, życzliwość i atrakcyjny wygląd dokonały reszty. Matt uniósł brew.

- Myślisz, że uda nam się zdusić w sobie to uczucie, nie raniąc się nawzajem?

- Och, sądzę, że tak - odparła Casey wojowniczym tonem. - Choć jestem kobietą, potrafię nad sobą panować. A ty, mimo że jesteś wojskowym, nie upodobniłeś się całkowicie do robota.

Zmarszczył brwi.

- Już zaczynasz mnie atakować? Odsunęła się i uśmiechnęła słodko.

- Może. Zdenerwowałam cię?

Rzucił ścierkę i uniósł ramiona, zamykając Casey w uścisku. Spojrzenie jego szarych oczu poruszyło ją bardziej, niż chciała się do tego przyznać. Starała się uśmiechać, choć jej usta drętwiały od wymuszonego grymasu. Brakowało jej tchu, ale nie mogła okazać, jak gwałtownie reaguje na bliskość jego ciała.

Odpowiedział półuśmiechem, który Casey skojarzył się ze złośliwym uśmieszkiem tygrysa podkradającego się do małego zajączka.

- Trochę, ale łatwo dam się przebłagać. Znowu odczuła podniecenie.

- Nie powinniśmy się spotykać, dopóki nie zrozumiemy, że ten...

- Pociąg seksualny? - podpowiedział jej bez zająknienia.

- Ta irracjonalna fascynacja - poprawiła go zduszonym głosem - nie przyniesie nic dobrego żadnemu z nas. Jesteśmy wystarczająco dorośli, by trzymać nasze zmysły na wodzy. Tym bardziej że przez dwa tygodnie będziemy mieszkali pod jednym dachem. A zatem...

- Więc przyjmujesz moją propozycję? Rzuciła mu obojętne spojrzenie.

- Oczywiście, że tak. Nie zostałabym na weekend, gdybym choć przez chwilę sądziła, że nie dotrzymasz danej mi obietnicy.

Kiwnął głową.

- Oczywiście.

Popatrzył na nią zagadkowym wzrokiem, po czym odsunął się i ruszył do wyjścia. Siłą woli oparła się pokusie przyciągnięcia go do siebie. Zdrowy rozsądek zwyciężył - przynajmniej chwilowo.

- Pójdę pobiegać. Ubierz się, moja pani. Czeka nas szampańska zabawa - powiedział, zerkając na Casey przez ramię. - Jak wrócę, wezmę prysznic.

- To musi być ciekawy widok - mruknęła pod nosem, patrząc, jak znika w drzwiach. Dopiero gdy wyszedł, zorientowała się, że zapomniał jej powiedzieć, dokąd się wybierają i co ma w związku z tym włożyć.

Skarciła się w myśli. Jest dorosłą kobietą, ma dwóch nastoletnich synów i dochodową firmę. Może sama wybrać suknię. Najwyższa pora, by przejęła kontrolę nad sytuacją. Odkąd przyjechała do San Antonio, Matt o wszystkim decyduje.

Chwyciła kluczyki i poszła do samochodu, by zabrać z tylnego siedzenia swój bagaż. Znalazła w kuchni żelazko i wyprasowała sukienkę.

Parę minut później stała pod prysznicem w łazience dla gości, spłukując z siebie napięcie i zmęczenie całego dnia Wystarczyło kilka chwil pod strumieniem gorącej wody, by poczuła się wypoczęta. Wychodząc spod natrysku, uśmiechnęła się przebiegle do zasnutego parą lustra. Nie dała się ponieść emocjom. Major Matthew Patterson znowu zajmował właściwe miejsce w jej myślach. Był jedynie wysłannikiem pułkownika, pomocnikiem w pracy i bardzo sympatycznym człowiekiem, nikim więcej.

Drzwi frontowe otworzyły się i Casey zesztywniała. Z trudem odzyskany spokój ducha opuścił ją, gdy usłyszała, że Matt odkręcił kurek prysznica. Wyobraziła sobie, jak jego szczupłe, silne, nagie ciało wślizguje się za zasłonkę, i krew zaczęła szybciej pulsować w jej żyłach.

Zdecydowana nie ulegać emocjom, zajęła się przygotowaniami do wyjścia. Zrobiła sobie makijaż, uczesała włosy, nałożyła czarną sukienkę bez ramiączek i dopasowane do niej bolerko. Czarne pantofelki na niskim obcasie dopełniły stroju. Zerknęła w lustro, by się upewnić, że dobrze wygląda, po czym poszła do salonu.

Po przyjeździe ledwo rzuciła okiem na ten pokój. Teraz przyjrzała mu się dokładnie. Był urządzony kosztownymi nowoczesnymi meblami, ale brakowało mu ciepła, kolorystycznych akcentów, które nadają wnętrzu określony charakter. Całość utrzymana była w tonacji brązowej i beżowej. Jedynie obraz, który zdobił jedną ze ścian, choć nie pasował do całości, przyciągał wzrok wielością pastelowych barw. Naprzeciw niego wisiała akwarela przedstawiająca typowy dla południowego zachodu pejzaż - wąwóz skalny na tle jasnoniebieskiego bezchmurnego nieba. Casey podeszła bliżej i spojrzała na podpis. Michael Atkinson. Była zachwycona jego malarstwem.

- W zeszłym roku odwiedziłem Atkinsona w jego pracowni w Austin. Wtedy kupiłem ten obraz.

- Matt stał w progu. W niebieskim mundurze wyglądał niezwykle pociągająco. Casey czym prędzej przeniosła wzrok na akwarelkę, pragnąc ukryć swój zachwyt.

- Jest piękny.

- Ty też.

- Dziękuję. - Odwróciła głowę i spojrzała na niego. - Dlaczego jesteś w mundurze? Myślałam, że wychodzimy.

- Owszem, ale nastąpiła zmiana planów. Muszę wpaść do mojego nowego dowódcy na drinka. Chcę, żebyś poszła ze mną. Obiecuję, że zajmie nam to najwyżej piętnaście minut.

- Tata też tak zawsze mówił - rzekła Casey.

- Ale mnie możesz zaufać. Wiem, co myślisz o wojskowych. Zresztą ja też nie przepadam za takimi spotkaniami.

Casey uniosła brwi.

- Nie boisz się, że cię skompromituję? Kopnę gospodarza w łydkę albo się upiję?

- Zaryzykuję. - Matt westchnął ciężko. - Chodźmy już.

- Czy to daleko? - spytała Casey, sięgając po torebkę. Cieszyła się, że spędzą wieczór wśród ludzi. Gdy była sama z Mattem, trudniej jej było panować nad emocjami.

- Zobaczysz. - Objął ją w talii i poprowadził do drzwi.

Jego dotyk przejął ją dreszczem pożądania. Chwilę potem weszli do domu dowódcy Matta, przywitali się z jego żoną, dwiema córkami i pozostałymi gośćmi. Większość z nich znała jej ojca osobiście lub ze słyszenia, więc rozmowa toczyła się wokół jego zdrowia i planów na przyszłość. Casey zdziwiła się, że tak wiele osób o niej słyszało. Nie przypuszczała, że ojciec opowiada znajomym o swojej córce. Na myśl o tym ogarnęła ją mieszanina radości i bólu.

Gdy opróżniła swój kieliszek, Matt przeprosił wszystkich i poprowadził ją do drzwi.

- To była wyjątkowo krótka wizyta - zauważyła.

- Sądziłem, że tak będzie lepiej.

Nie pytała, dlaczego. Nie chciała tego wiedzieć.

Zgodnie z wcześniejszą obietnicą Matt zawiózł ją na River Walk. Casey sądziła, że zaprosi ją do słynnej meksykańskiej restauracji, obok której zaparkował samochód. Tymczasem on wprowadził ją na pokład dużej łodzi, gdzie przy stylowych, nakrytych lnianymi obrusami stolikach siedzieli już pierwsi goście.

- Zjemy kolację na rzece? - Radość malowała się w jej oczach.

- Byłem pewien, że spodoba ci się ten pomysł.

- Jest cudownie. Jak to załatwiłeś?

Z przyjemnością patrzył na jej rozpromienioną twarz. Była piękna.

- Zarezerwowałem stolik, kiedy spałaś. Doszedłem do wniosku, że powinniśmy zrobić coś wyjątkowego.

Reszta wieczoru upłynęła im na opowiadaniu dowcipów i śmiechu. Kolacja była pyszna, wino przednie, kelnerzy dyskretni. Na łodzi panowała wspaniała atmosfera. Dwie godziny później Matt i Casey zeszli ze statku i spacerowali nabrzeżnym deptakiem, mijając niezliczone bary i restauracje. Ich uwagę przyciągnęła mała knajpka, z której dobiegała grana na fortepianie muzyka jazzowa. Weszli do środka, zamówili drinki i słuchali z przyjemnością jazzowych utworów.

Dopiero po północy ruszyli w stronę parkingu. Gdy szli brzegiem rzeki San Antonio, Matt cały czas trzymał Casey za rękę. Może powinna uznać to za ostrzeżenie, ale była zbyt szczęśliwa, żeby trzeźwo ocenić sytuację.

Muzyka płynąca przez otwarte drzwi nocnych klubów konkurowała ze śpiewami biesiadników wędrujących od jednego baru do drugiego. Smakowite zapachy dochodzące z rozmaitych restauracji zlewały się ze sobą, tworząc cudowną mieszaninę przeróżnych aromatów charakterystyczną dla River Walk.

Zostawili za sobą kolorowe światła, weszli po kamiennych schodkach na ulicę i w milczeniu wsiedli do samochodu. Gdy Matt włożył kluczyk do stacyjki, Casey przechyliła głowę do tyłu i westchnęła głęboko.

- Porozmawiaj ze mną. Powiedz mi, o czym myślisz.

Uśmiechnęła się do niego leniwie. Zmrużył oczy i odpowiedział jej uśmiechem.

- To był cudowny wieczór. Dziękuję. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze się bawiłam.

- Rzadko pozwalasz sobie na relaks, prawda? - spytał zatroskanym głosem.

- Cierpię na chroniczny brak czasu. Ciągle muszę coś robić.

- Nie możesz pracować bez wytchnienia. Znowu się uśmiechnęła.

- Lubię swoje życie. Po prostu nie jest łatwo być ojcem i matką dla dwóch dorastających chłopców, prowadząc jednocześnie firmę.

Zmarszczył brwi.

- Czasami jest to ponad twoje siły?

Popatrzyła na siedzącego obok niej niezwykle przystojnego mężczyznę i jej serce mocniej zabiło. Gdy tylko czuła bliskość jego ciała, od razu traciła głowę.

- Żałuję, że ten wieczór już się skończył - wyszeptała.

- Jeszcze nie. W domu przyrządzę ci pyszne cappuccino. Mam też wyborny likier, który powinien ci smakować.

- No, no! Widzę, że jesteś przygotowany na każdą okazję. - I choć starała się to ukryć, poczuła zazdrość. Matt był kawalerem. De kobiet przyjmował już w swoim domu? Wolała tego nie wiedzieć.

- Bo lubię cappuccino i likier? Uwierzysz, jak ci powiem - pochylił się, szepcząc jej do ucha - że kiedy jestem sam, też to piję?

- Naprawdę? Nie sądzę, żebyś często bywał sam - rzekła z przekąsem.

Po chwili wahania porzucił żartobliwy ton i odpowiedział z całą szczerością.

- Był okres w moim życiu, kiedy rzadko spędzałem czas samotnie. Niemal każdego wieczoru spotykałem się z jakąś kobietą. Szliśmy na kolację albo do łóżka. Ale nic nie trwa wiecznie. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że zaczyna mnie to nużyć. Coraz częściej odczuwałem pustkę i osamotnienie.

- Dlaczego?

- Bo sam seks nie wystarcza człowiekowi do szczęścia.

- Dziwię się, że nie znalazłeś nikogo, z kim byłoby ci dobrze.

Matt wjechał na podjazd, wcisnął przycisk otwierający automatycznie garaż. Kiedy drzwi się otworzyły, wprowadził wóz do mrocznego pomieszczenia i zgasił silnik.

Zapanowała cisza, która była bardziej wymowna od słów.

Napięcie rosło, ale żadne z nich nie chciało go rozładować. Wysiadając z samochodu, widziała w półmroku zarys twarzy Matta i jego błyszczące oczy.

- Casey, zawrzyjmy pokój - zaproponował, przerywając milczenie.

- Nie wiedziałam, że prowadzimy wojnę.

- Owszem, przez cały czas ze mną walczysz.

- Nieprawda. To tylko... - zaczęła z wahaniem.

- Niczego nie wyjaśniaj. Proszę, zostańmy przyjaciółmi. Może nawet sprzymierzeńcami. Sprawy potoczą się łatwiej i szybciej, jeśli sobie zaufamy.

- Znowu mówisz o nas - stwierdziła.

- Zgadza się - potwierdził zdecydowanie.

- Co rozumiesz przez zawarcie pokoju?

- Proponuję, żebyśmy weszli do środka, napili się kawy, posłuchali muzyki i cieszyli się swoim towarzystwem. Przecież oboje tego pragniemy. Nie mam zamiaru cię uwieść.

Casey poczuła się skarcona. Chwyciła za klamkę i gwałtownie otworzyła drzwi auta.

- Nie martw się. I tak bym ci na to nie pozwoliła.

Matt wysiadł z samochodu i poczekał na Casey, by razem weszli do domu. Gdy tylko stanęła u jego boku, światło automatycznie się wyłączyło. Ogarnęły ich egipskie ciemności. Casey wpadła w panikę. W tym samym momencie Matt objął ją w talii i przyciągnął do siebie tak, że dotknęła piersiami jego muskularnego torsu.

- Wszystko w porządku? - spytał. W ciemnościach jego głos brzmiał bardziej chrapliwie.

Odchrząknęła. Miała szaloną ochotę go pocałować, ale zapanowała nad sobą. Bezbarwnym głosem odparła:

- W porządku. Idziemy do domu czy będziemy tu stali?

W nieprzeniknionym mroku rozległ się jego złośliwy chichot.

- Nie bój się, Casey. Nie zamierzam rzucić się na ciebie.

- Nigdy cię o to nie podejrzewałam.

- Owszem, przemknęła ci przez głowę taka myśl - zaprzeczył cicho, prowadząc ją do drzwi kuchennych. - Ale zapewniam cię, że jeśli kiedykolwiek będziemy się kochali, to w takim miejscu, w którym będę widział twoją twarz.

- Nie zapędzaj się, majorze - ostrzegła go, wzdychając z ulgą, gdy otworzył drzwi i oblało ich światło. Matt był w błędzie. Nie bała się, że będzie próbował ją uwieść. Bała się, że mu ulegnie. Tak bardzo go pragnęła, że nawet nie stawiałaby oporu.

Gdy ją puścił, poczuła ulgę, lecz zaraz zatęskniła za jego dotykiem.

Matt zajął się parzeniem kawy w specjalnym ekspresie, który stał na kuchennym blacie. Ze złością pomyślała, że podnieca ją mężczyzna, któremu jest chyba zupełnie obojętna.

Czmychnęła na górę i poszła prosto do łazienki.

Z przerażeniem zobaczyła swoje odbicie w lustrze. Miała potargane włosy, jakby godzinami miotał nimi silny wiatr. Na jej ustach nie było śladu szminki, a rzęsy sprawiały wrażenie nie umalowanych. Casey sięgnęła do torebki po grzebień i kosmetyki.

Gdy wróciła do kuchni, Matt nastawił już płytę kompaktową i balladowa muzyka przypominająca czasy big bandu rozlegała się w całym domu.

- Kawa gotowa - powiedział Matt z uśmiechem, przyglądając się jej uważnie.

Zarumieniła się pod jego spojrzeniem i pożałowała, że poprawiła makijaż. Wzięła od Matta filiżankę z gorącym napojem i nie wiedząc, co powiedzieć, zaczęła się rozglądać po pokoju. Przez chwilę udawała, że zainteresowały ją obrazy, które wisiały na ścianie.

Matt stanął za nią i całe jej ciało zadrżało od szalonego napięcia. Jego ciepły oddech pieścił jej kark i policzek. Udając, że nie zwraca uwagi na jego miłosne zabiegi, popijała wolno kawę i dalej podziwiała dzieła sztuki.

- Co się z tobą dzieje, Casey? - spytał w końcu. Nie odwracając się, odpowiedziała pytaniem na pytanie.

- Z czym?

- Wysyłasz mi tyle sprzecznych sygnałów. Pochyliła lekko głowę.

- Nie pochlebiaj sobie, majorze. Nie wysyłam ci żadnych sygnałów - oświadczyła stanowczo.

- Po co kłamiesz, Casey? Dotąd byłaś wobec mnie szczera, nawet jeśli sprawiało ci to ból. Teraz nie pora ukrywać prawdę.

Odwróciła się z gniewnym wyrazem twarzy.

- Dziękuję za wnikliwą ocenę mojej postawy, majorze, ale wcale o nią nie prosiłam. Dobrze wiem, co robię i mówię. Niepotrzebne mi twoje komentarze.

- Jeśli nie chciałaś mnie oczarować, to po co poprawiałaś makijaż? Dlaczego nie umyłaś twarzy i nie poszłaś do łóżka?

Do diabła z nim! Czuła, że czerwieni się aż po korzonki włosów.

- Nie dla ciebie się maluję!

- Naprawdę? - Uśmiechnął się złośliwie. - Zrobiłaś się na bóstwo dla kogoś innego?

Przechyliła głowę.

- Owszem. Dla siebie.

Uśmiech Matta stał się czuły i łagodny.

- W takim razie przepraszam.

Stawiając filiżankę na stole, Casey uśmiechnęła się przekornie.

- Wiesz co, majorze? Idź do diabła. - Z przesadną gracją przeszła przez salon, minęła hol i udała się do swojego pokoju.

Aż do drzwi towarzyszył jej wesoły śmiech Matta.


ROZDZIAŁ PIĄTY

Casey przewracała się z boku na bok w ciemnościach. Gdy tylko zasypiała, miała erotyczne wizje. Potem budziła się, wierciła chwilę na łóżku i znowu zapadała w drzemkę.

Matt ponosił winę za to wszystko. Za jej bezsenność, za pełne napięcia spotkanie z ojcem, a przede wszystkim za jej wewnętrzny niepokój.

Około czwartej nad ranem dała za wygraną. Nałożyła cienki szlafroczek i na paluszkach poszła do kuchni.

Gdy postawiła czajnik na ogniu, zaczęła szukać cytryny w lodówce. Ale znalazła tylko butelkę soku cytrynowego.

- Kawalerskie gospodarstwo! - mruknęła pod nosem, nalewając do filiżanki odrobinę żółtego płynu.

- Kobiety nie lubią soku z butelki? - spytał Matt od progu.

Casey drgnęła jak oparzona. Matt stał oparty o futrynę, z ręcznikiem owiniętym wokół bioder.

Jego ramiona i piersi połyskiwały kropelkami wody, a skóra miała złotomiedziany kolor.

Gdy odzyskała panowanie nad sobą, popatrzyła mu prosto w oczy.

- Należą mi się przeprosiny - rzekła z przyganą. Momentalnie spoważniał.

- Masz rację. Zachowałem się okropnie. - Zmarszczył brwi. - Sam siebie nie poznaję.

- A to dlaczego?

- Bo kiedy jesteś blisko mnie, robię rzeczy, których normalnie bym nie zrobił. Nie wiem, czy to rozumiesz, ale twoja obecność doprowadza mnie do szaleństwa.

Casey uśmiechnęła się lekko. Dobrze znała to uczucie.

- Domyślam się, co chcesz przez to powiedzieć, ale uważam, że jesteśmy dorośli i musimy sobie poradzić z tym problemem. Przez dwa tygodnie będziemy razem pracowali i każde z nas będzie wiodło własne życie. Spróbujmy być wobec siebie bardziej tolerancyjni.

- Świetny pomysł - stwierdził z kwaśną miną. - Tylko że nie o wyrozumiałość mi chodzi.

Postanowiła zlekceważyć jego uwagę, podobnie jak swoje tłukące się w piersi serce. Czajnik cicho zagwizdał, więc zdjęła go z palnika i wlała wrzącą wodę do filiżanki.

- Czemu nie śpisz o tej porze? Myślałam, że wojskowego nie obudzi nawet wystrzał z armaty. - Wlała jeszcze trochę soku do filiżanki.

- Ja także nie mogłem usnąć, więc postanowiłem wziąć zimny prysznic - oświadczył, a w jego głosie zabrzmiało rozbawienie. - Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja miałem męczącą noc. Kto by pomyślał, że zimną i opanowaną Cassandrę Porter Lund też czasami nęka niepokój.

Odwróciła się, oparła o kuchenny blat i z obojętną miną popijała gorący napój.

- Nie ciesz się przedwcześnie.

- Chcesz powiedzieć, że zawsze wstajesz o piątej rano? - spytał. - No, no! Pułkownik wyrobił w tobie dobre przyzwyczajenia.

Posłała mu wyzywające spojrzenie.

- Nie prowokuj mnie, majorze, bo pożałujesz. Matt podszedł do stojącej za nią szafki i wyjął

szklankę. Stał tak blisko Casey, że ocierał się o nią ciałem.

- Proszę bardzo. Wszystko będzie lepsze od bólu, który mi zadajesz - oświadczył niskim, sugestywnym i piekielnie podniecającym głosem.

Znowu zalała ją fala gorąca. Wstrzymała oddech i poszukała wzrokiem jego oczu. Dostrzegła w nich taką samą zmysłową żądzę, jaka ją trawiła.

Spojrzenie Matta przesunęło się po jej ciele.

- Cała drżysz - powiedział ochryple.

Nie mogła pozbierać myśli. Matt pochylił wolno głowę i pocałował ją delikatnie w szyję. Jęknęła, a serce mało nie wyskoczyło jej z piersi.

- Nie trzymaj mnie w niepewności, Casey - błagał Matt. - Muszę to od ciebie usłyszeć. Powiedz, że nie tylko ja umieram z pożądania. Wierzę, że pragniesz mnie tak samo jak ja ciebie.

Gdy ponownie dotknął ustami jej skóry, wyszeptała:

- Tak.

- Powiedz, że musimy coś z tym zrobić. Casey bała się odezwać. Ścisnęła filiżankę tak mocno, że palce jej zdrętwiały.

- Wyduś to z siebie, do diabła.

- Pragnę cię - wyszeptała w końcu.

Matt przykrył dłonią rękę Casey, próbując odebrać jej filiżankę. Lecz jej palce nie chciały się rozluźnić. Cofnął się o krok.

- Tak się przywiązałaś do tego kubka czy też chcesz się nim bronić?

- Nie, ja... - zaczęła, lecz w tej samej chwili filiżanka wypadła jej z rąk, zalewając ciepłym płynem szlafrok i bose stopy. Opuściła wzrok, nie mogąc zebrać myśli.

Na szczęście Matt miał doskonały refleks. Bez namysłu chwycił filiżankę i postawił ją na blacie.

Drugą ręką ściągnął z bioder ręcznik i przycisnął go do jej mokrego szlafroka.

Casey nie zwracała uwagi na to, co robi. Widziała tylko, że Matt stoi przed nią zupełnie nagi. Przed chwilą powiedział, że jej pragnie. A teraz jego męskość potwierdziła te słowa.

Nie była w stanie dłużej ze sobą walczyć. Ujęła jego dłoń i położyła ją sobie na brzuchu.

- Pragnę cię - powtórzyła, patrząc mu w oczy.

- Wiem - odparł szeptem.

Wziął ją za rękę i poprowadził do swojej sypialni. Wprawnymi ruchami rozwiązał tasiemki cienkiego szlafroka i zsunął go jej z ramion.

Czuła nocny chłód, ale tylko przez chwilę. Matt przesunął ustami po jej szyi, rozpinając i zdejmując z niej górę od piżamy.

- O Boże - szepnęła chrapliwie. Szczęśliwa, spojrzała na Matta i zobaczyła, że wyraz pożądania na jego twarzy ustępuje miejsca czułości.

Delikatnie ujął w dłonie jej piersi i zaczął całować ich brodawki.

Dotyk jego ust przejął ją dreszczem. Rozbudził w niej nie tylko namiętność, ale i ukryte nadzieje.

Przez wiele lat pełniła różne role. Była matką, córką, właścicielką firmy. Dzięki Mattowi znowu poczuła się kobietą, znowu była obiektem pożądania.

Sprawiało jej to ogromną satysfakcję. Oszołomiona pieszczotami Matta, przytuliła się mocno do jego torsu. Zamknęła oczy i wydawało się jej, że tylko oni dwoje są na tym świecie.

Kiedy ją uniósł i położył na zmiętych prześcieradłach, zapach jego ciała uderzył jej do głowy bardziej niż najkosztowniejszy szampan. Matt zsunął z niej spodnie od piżamy, położył się obok i patrzył z czułością na piękne, nagie ciało Casey.

Światło księżyca wpadające przez uchylone okno opromieniało rysy jej twarzy.

- Spójrz na mnie, Casey. To ja, Matt. Uśmiechnęła się, wodząc opuszką palca po jego ustach, dopóki nie rozchyliły się.

- Wiem, kim jesteś - odpowiedziała z leniwym uśmiechem.

- Chciałem się upewnić. Nie zniósłbym, gdybyś kochała się ze mną, marząc o innym mężczyźnie.

- Pragnę tylko ciebie - wyszeptała. Pocałował ją tak delikatnie, że łzy napłynęły jej do oczu. Oplotła go ramionami i podziękowała w duchu losowi, że poznała Matta, zanim zdążyła zapomnieć, jak cudownie jest kochać się z mężczyzną. Tak długo czekała.

Nie z pierwszym lepszym mężczyzną, a właśnie z Mattem.

Porzuciła te rozmyślania, gdy Matt zaczął pieścić jej piersi, brzuch i uda. Pokój wypełniły westchnienia i jęki. Usta szukały ust, ciała splatały się w namiętnym uścisku.

Nagle Matt wszedł w nią i zaczęli poruszać się w jednym rytmie, podkreślającym siłę ich wzajemnego pożądania. Casey zalała fala gorąca, gdy poczuła, że niebo się otworzyło, by ją wprowadzić w aksamitną ciemność usianą tysiącami błyszczących niczym brylanty gwiazd. Matt zesztywniał i jęknął głośno, po czym opadł na nią z westchnieniem. Nie chciała go puścić. Bała się, że jeśli odsuną się od siebie, czar pryśnie.

- Och, Casey - mruknął cicho. - Nigdy nie przeżyłem niczego równie wspaniałego. - Nachylił się i pocałował ją lekko.

Roześmiała się drwiąco, nie chcąc zdradzić swoich uczuć.

- Co za komplement!

Zrozumiał, że mu nie ufa i znowu odgradza się od niego murem. Do diabła! Przez cały czas próbował go zburzyć! Ale jeszcze nie wszystko stracone.

- To nie komplement, to prawda. Czy wiesz, jaka jesteś cudowna? - powiedział z miłością w głosie. Jego serdeczność chyba ujęła Casey.

Znowu się zaśmiała.

- W łóżku? Chyba nikt mi tego nie mówił od czasu podróży poślubnej - odparła. Z radością usłyszał nutę rozbawienia w jej głosie.

Matt odwrócił się na bok i oparł na łokciu, tak by mógł patrzeć na Casey.

- Nie miałaś żadnego mężczyzny od śmierci męża?

Z pełnym zawstydzenia wyrazem twarzy wpatrywała się w jego pierś.

- Jednego. To był błąd.

- Z czyjej strony? - spytał poważnie, starając się nie okazywać zazdrości.

Nagrodziła go uśmiechem.

- Przede wszystkim z mojej. Nie miałam ochoty na romans, ale byłam taka...

- Samotna? - podpowiedział.

- Nie. - Potrząsnęła przecząco głową. Przez chwilę wahała się, czy może podzielić się z nim wspomnieniami. - Spragniona czułości. Minęły dwa lata od śmierci Jerry'ego i myślałam, że bliskość innego mężczyzny ukoi mój żal, ale stało się inaczej. Po prostu zapomniałam, że sam seks nie wystarcza. Trzeba jeszcze czegoś.

- Czego?

- Wzajemnego przywiązania i szacunku.

- Czy to znaczy, że przywiązałaś się do mnie? Jej ciało momentalnie zesztywniało.

Matt zrozumiał, że palnął głupstwo. Nie chciał, by ich rozmowa tak nagle się skończyła, więc dodał szybko:

- A może szanujesz moje przekonania? Odprężyła się trochę, ale w jej oczach nadal malowała się nieufność.

- Oczywiście. Szanuję także przekonania mojego ojca. Szkoda, że ja nie mogę liczyć na podobną tolerancję.

Matt wiedział, że nie powinien wdawać się w rozmowę na ten temat, ale chciał się dowiedzieć, co Casey do niego czuje.

- Z mojej strony czy pułkownika? Casey westchnęła.

- Mój ojciec uważa, że każdy powinien mieć szacunek dla wojska. Ja mam. Efekt jest taki, że ja akceptuję jego wybór, ale on nie chce pogodzić się z moim.

- Casey... - ostrzegawczym tonem zaczął mówić Matt.

Casey usiadła, odsuwając się od niego. Musiała wyjaśnić tę sprawę.

- Nie, teraz ty mnie posłuchaj, Matt. Bardzo cię proszę.

Poprawił poduszki i oparł się o wezgłowie łóżka, krzyżując ręce na piersiach.

- W porządku. Zamieniam się w słuch. Obiecuję, że nie będę ci przerywał. Ale później ty wysłuchasz moich racji, dobrze?

- Dobrze - zgodziła się. Potem pochyliła się nad nim z poważną miną. - Kiedy byłam dzieckiem, ojciec zawsze traktował mnie oschle. Bez względu na to, co zrobiłam, nigdy nie okazał mi serdeczności. Zwracał na mnie uwagę tylko wtedy, gdy zachowałam się wyjątkowo dobrze albo wyjątkowo źle. Jeśli był ze mnie zadowolony, nazywał mnie swoim „małym żołnierzykiem", jeśli nie spełniłam jego oczekiwań, traktował mnie jak przeszkodę w uzyskaniu kolejnego awansu. I chyba przez cały czas żałował, że nie jestem chłopcem. Chciał mieć syna, którego wychowałby na żołnierza.

Matt miał ochotę jej przerwać, ale, zgodnie z obietnicą, nie odezwał się ani słowem.

- Uświadomiłam sobie to wszystko dopiero wtedy, gdy zamieszkałyśmy z mamą z dala od koszar.

Potem pojawił się Tatko, który wniósł w nasze życie radość i śmiech. Przez wiele lat tęskniłam za ojcem, ale gdy wreszcie zdecydował się mnie odwiedzić - bo miał taki kaprys - zrozumiałam, że to nie jego mi brakowało. Tęskniłam za wyidealizowanym obrazem ojca. I to właśnie Tatko był jego uosobieniem.

Zawahała się przez chwilę, mrugając powiekami, by stłumić łzy.

- Uprzytomniłam sobie, że mam koło siebie człowieka, który mnie kocha, mimo że nie jestem jego rodzoną córką. To podniosło mnie na duchu, Matt Dzięki Tatkowi spojrzałam na siebie innymi oczami. Poczułam się dumna i godna szacunku. Nabrałam wiary w siebie. Ale zawdzięczałam to Tatkowi. Nie pułkownikowi.

Wyznanie Casey uświadomiło Mattowi, jak trudne i bolesne przeżyła chwile. Było mu przykro i żałował, że nie może ukoić jej bólu. Ale nie był w stanie jej pomóc. Mógł tylko podziwiać ją za to, że stała się silną i samodzielną kobietą, a w dodatku taką piękną.

Kiedy w końcu się odezwał, starannie dobierał słowa.

- Musiałaś bardzo kochać ojca.

W jej oczach przypominających dwie błękitne niezapominajki malował się smutek.

- Tak. - Odpowiedź Casey była prosta. Szczera. I wzruszająca.

- Chyba najwyższa pora pogodzić się z przeszłością - oświadczył.

- Już to zrobiłam.

Matt obrysował palcem jej policzek.

- Lecz twój ojciec wciąż się przeciw niej buntuje. A zostało mu już mniej czasu niż nam.

Casey uśmiechnęła się tak smutno, że serce mało mu nie pękło z bólu.

- Doświadczenie ostatnich pięciu lat, kiedy to straciłam dwoje ludzi, których bardzo kochałam, nauczyło mnie, że nikt z nas nie ma tyle czasu, ile by pragnął, Matt. Przesunął kciukiem po jej ustach.

- Daj mu szansę. Zrób to dla dobra was obojga. Casey zmarszczyła brwi.

- Szansę na co?

- Na jeszcze jedno spotkanie z tobą. Porozmawiaj z nim jak córka z ojcem. Upewnij się, że naprawdę jest taki, jak ci się wydaje - zaproponował Matt z naciskiem.

Casey przez chwilę walczyła z sobą, analizując w myśli jego słowa. W końcu podjęła decyzję.

- Dobrze. - Gdy się uśmiechnął, podniosła rękę, by pohamować nieco jego optymizm. - Ale zaraz po tym wyjeżdżam. Muszę zarabiać na życie i pilnować synów.

- Wiem, wiem. Nie będę cię zatrzymywał. Po prostu nie chcę, żebyś później czegoś żałowała. Na przykład tego, że nie próbowałaś pogodzić się z ojcem. Lepiej go poznać...

- Znam go bardzo dobrze - przerwała mu stanowczym tonem. - Po dzisiejszej rozmowie nie zmieniłam o nim zdania. Jest taki sam jak kiedyś. Nie ma szans, by nasze stosunki zmieniły się na lepsze.

- Przecież nie jest potworem.

Miał ochotę przytulić ją do siebie, zatracić się w miłości z nią. Wyglądała tak łagodnie, tak słodko, tak smutno. Ale Matt wiedział, że nie jest to odpowiednia pora na seks. Casey za bardzo była pochłonięta swoimi przeżyciami z dzieciństwa.

Przechyliła głowę i mahoniowe włosy opadły na jej ramiona.

- Zrobię to dla niego, Matt. Ja też nie jestem potworem. - Uśmiechnęła się leniwie. - Poza tym zjednał sobie twoją przyjaźń, więc musi mieć jakieś zalety.

- Ma piękną córkę - odpowiedział poważnym tonem.

- I tylko tym może się pochwalić w życiu - zauważyła kpiąco.

- Przyszłaś na świat w domu pełnym miłości, Casey. Nie zapominaj o tym. Twój ojciec kochał twoją matkę, poślubił ją i pragnął mieć z nią dziecko. Nie możesz tego zmienić, bez względu na to, co się później wydarzyło. Spróbuj się zdobyć na obiektywizm.

Odsunęła się od niego, wstała z łóżka, owinięta kocem niczym togą i bez słowa ruszyła do wyjścia. Matt miał wrażenie, że stracił Casey. Chciał ją zawołać, poprosić, by wróciła i kochała się z nim. Ale posłuchał głosu rozsądku i nie odezwał się ani jednym słowem.

Casey zatrzymała się w drzwiach i spojrzała na niego przez ramię tak prowokującym wzrokiem, że z trudem stłumił jęk pożądania.

- Myślę, że tobie też powinnam zaufać - powiedziała cicho z zalotnym uśmiechem na ustach. - Dziękuję.

- Za rozmowę o twoim ojcu czy za seks? Oblała się rumieńcem, lecz nie odwróciła wzroku.

- Za jedno i drugie.

Koniec koca przesunął się po dywanie i zniknął wraz z Casey. Matt westchnął. Wszystkie próby rozluźnienia mięśni spełzły na niczym. Był niemal tak samo spięty i podniecony jak przed namiętną miłością z Casey.

Przestań szaleć, stary, skarcił się w duchu. To córka pułkownika! Obiecałeś, że się nią zaopiekujesz, a nie zaciągniesz do łóżka! Dobrze o tym wiedział, ale w obecności Casey tracił rozsądek.

Musi położyć temu kres. Ubierze się, zawiezie ją do szpitala, żeby porozmawiała z pułkownikiem, a potem pomacha jej na pożegnanie. Znajdzie kogoś, kto będzie dla niej pracował przez te dwa tygodnie. Dzięki temu uniknie wszelkich pokus.

Pełen determinacji wyskoczył z łóżka i wszedł pod zimny prysznic. Łatwiej podjąć decyzję, niż ją zrealizować, pomyślał.

Kiedy Casey weszła do pokoju ojca, ze zdziwieniem zobaczyła, że pułkownik siedzi na łóżku, jest ogolony i ma żywe spojrzenie.

- Czekałem na ciebie - powiedział, a na jego twarzy odmalowała się ulga.

- Przepraszam. Zaspałam - wyjaśniła, siadając na krześle, które stało obok łóżka ojca. Nie zwracała uwagi na Matta, który stał za jej plecami. - Chyba lepiej się czujesz.

- Powiedzieli mi, że za tydzień będę mógł wrócić do domu.

- To wspaniale! Pewnie nie możesz się doczekać, żeby stąd wyjść. - Casey mówiła szczerze. Nawet opustoszałe mieszkanie jej ojca nie sprawiało tak przygnębiającego wrażenia jak szpital.

- Owszem, ale jest pewien problem.

- Jaki?

- Nie mogę iść do domu, dopóki nie znajdę kogoś, kto by się mną opiekował. Wystarczyłoby, żeby zaglądał do mnie od czasu do czasu. - Wydawało się, że przekazał tę informację niechętnie i ze smutkiem.

Jego wzrok skierował się na Matta. Casey od razu domyśliła się, o co mu chodzi.

- Nie musisz się martwić. Matt mieszka tuż za rogiem. Na pewno będzie chętnie cię odwiedzał.

Ojciec znowu zerknął na przyjaciela. Podejrzewając, że ukrywają przed nią jakąś tajemnicę, Casey także spojrzała na Matta. Zakłopotany, wzruszył ramionami.

- Wpadłem na lepszy pomysł, Cassandro - rzekł w końcu ojciec. - I mam nadzieję, że pomożesz mi go urzeczywistnić.

- Jeśli będę w stanie. Ale najpierw powiedz, o co chodzi.

Pułkownik wyciągnął rękę, którą mocno uścisnęła, jakby chciała dodać mu sił. Nie wiedziała, jakie ma plany, lecz nie wątpiła, że jej potrzebuje. Przepełniła ją radość. Może ojciec naprawdę ją kocha.

- Chciałbym zamieszkać u ciebie. Mógłbym zamówić ekipę, która doprowadziłaby do porządku mieszkanie nad garażem. Tam bym się zatrzymał. Po zakończeniu okresu rekonwalescencji wyjechałbym, a ty mogłabyś je wynajmować.

- Zamieszkać u mnie? W mieszkaniu nad garażem? - Powtarzała jego słowa, nie mogąc uwierzyć, że ojciec wpadł na taki pomysł. - W Houston?

- Tak - odparł poważnym tonem. - Odnowię mieszkanie i zostanę z tobą przez jakiś czas. Dzięki temu nareszcie poznam swoje wnuki, no i nie będę skazany na samotność. A wyremontowane i umeblowane mieszkanie będzie prezentem, który zapewni ci prywatność albo pieniądze.

- Skąd wiesz o tym mieszkaniu? - spytała.

Wzruszenie, które jeszcze przed chwilą przepełniało jej serce, zniknęło bez śladu.

- Matt mi o nim powiedział. Dodał też, że zrobiłaś z niego składzik.

Popatrzyła na Matta oskarżycielskim wzrokiem.

- Bez mojej wiedzy sprawdzałeś teren, majorze?

- Nie, przypadkowo zauważyłem, że w oknach nie ma firanek, a całe pomieszczenie zawalone jest pudłami.

- Ale... - zaczęła, szukając w myśli argumentów, które zniechęciłyby ojca do przyjazdu. Nic nie przychodziło jej do głowy. Wreszcie znalazła dobrą wymówkę. - Ale ty i Tatko nie możecie na siebie patrzeć. Lepiej będziesz czuł się tutaj, gdzie masz przyjaciół, znajomych, swój dom, no, w ogóle wszystko - dokończyła niepewnym tonem.

- Nie. Najszybciej wrócę do zdrowia w otoczeniu rodziny. Nie mogę się doczekać, żeby poznać twoich synów. - Ścisnął ją za rękę, a jego twarz nabrała smutnego wyrazu.

- Nie chcesz mnie widzieć w swoim domu, prawda, Cassandro?

- Nie o to chodzi.

- Więc o co?

Nie ma sensu udawać. Musi zdobyć się na absolutną szczerość.

- Posłuchaj, tato. Prowadzę własną firmę i wychowuję dwóch synów. Tyram po dziesięć, dwanaście godzin na dobę. Nie będę miała czasu się tobą zajmować. Chłopcy są na to za mali. Tatko już i tak ma ręce pełne roboty. Poza tym on jest mi bardzo drogi. Nie chcę go denerwować. - Zebrała się na odwagę, zanim dokończyła: - Nawet dla twojego dobra. Spróbuj to zrozumieć. Starszy pan sprawiał wrażenie urażonego.

- Oczywiście, że rozumiem. Myślisz, że jestem aż taki głupi? Już o wszystkim pomyślałem. Zatrudnię pielęgniarkę, która będzie mnie odwiedzała co trzy, cztery dni. A codzienne schodzenie i wchodzenie po schodach tylko wyjdzie mi na zdrowie. Jestem dobrze zorganizowanym, zdyscyplinowanym człowiekiem, który potrafi się sobą zająć. Potrzebuję tylko trochę rodzinnego ciepła. - Jego łagodny głos przemówił do serca Casey. - Pragnę lepiej cię poznać, Cassandro. Nie dane mi było patrzeć, jak dorastasz. Chcę przynajmniej zobaczyć, jak dorastają moi wnukowie.

Trudno było odmówić ojcu. Ale Casey wysunęła jeszcze jeden argument.

- Nie sądzę, żeby to mieszkanie można było przygotować w ciągu tygodnia.

Ojciec uśmiechnął się po raz pierwszy, odkąd weszła do tego pokoju.

- Zostaw to mnie. Jutro wyślę tam ekipę.

Casey z trudem udało się przywołać uśmiech na usta. Miała wrażenie, że jest w małej łodzi na środku oceanu i niedługo zacznie się sztorm.

A bezpieczny brzeg był tak daleko...


ROZDZIAŁ SZÓSTY

Casey wypadła z pokoju ojca z taką furią, że Mattowi ciarki przeszły po plecach. Nie miał wątpliwości, że zapłaci cholernie wysoką cenę za tę wizytę. Z ponurą miną ruszył za Casey do windy.

Weszli do kabiny i drzwi się zamknęły. Casey, nie bacząc na obecność młodego sanitariusza, który przewoził wózek z materiałami opatrunkowymi, wybuchnęła gniewem.

- Powiedz mi tylko jedno, majorze! Czy to ty wpadłeś na ten szatański pomysł, czy tylko dowiedziałeś się o tym trochę wcześniej ode mnie?

- Pewnie mi nie uwierzysz, ale nie miałem o niczym pojęcia - wyznał Matt zgodnie z prawdą. - Pułkownik spytał mnie, gdzie mieszkasz, jak wygląda dom i jego otoczenie, więc mu o tym opowiedziałem.

Popatrzyła na niego, a w jej oczach wciąż malowały się złość i oburzenie.

- Rozumiem - odparła, oddychając głęboko, by uspokoić nerwy. - Jak mogłam być taka ślepa? Powinnam była się domyślić, dlaczego pułkownik tak nalegał na mój przyjazd. A jednak kompletnie mnie zaskoczył.

- Nie ciebie jedną. Dla mnie to też była niespodzianka.

Z jej spojrzenia wyczytał, że nie bardzo mu wierzy. Ale nie zamierzał jej przekonywać, że mówi prawdę.

- Słuchaj, nie chcę ci przysparzać dodatkowych problemów - zaczął Matt, ale zaraz zamilkł, gdyż drzwi windy właśnie się otworzyły. Casey ruszyła szybko do wyjścia, stukając prowokująco obcasami po wyłożonej płytami podłodze. Wyszła ze szpitala i skierowała się w stronę samochodu.

- Postaram się, by ktoś inny pracował z tobą przez te parę tygodni - oświadczył Matt, gdy tylko ją dogonił.

- Chciałeś powiedzieć: pracował dla mnie. - Zatrzymała się w połowie drogi i położyła rękę na biodrze. - Nie zrobisz mi tego.

- Nie martw się - zapewnił ją. - Przyślę ci odpowiedzialnego i silnego pracownika. Sam go znajdę.

- Nikogo nie będziesz szukał, do diabła. - stwierdziła z zawziętym wyrazem twarzy. - Zaproponowałeś, że sam będziesz pracował i dotrzymasz słowa. Taka była umowa. Nie zgadzam się na żadne zmiany.

- Uważam, że byłoby lepiej, gdybyśmy na razie nie mieszkali pod jednym dachem - przekonywał. - Może później... gdy...

- Nie obchodzi mnie, co myślisz. Umówiliśmy się, że będziesz dla mnie pracował przez dwa tygodnie, jeśli odwiedzę pułkownika. Przykro mi, że bez zastanowienia poszedłeś ze mną do łóżka, ale musisz się wywiązać ze swojej obietnicy. Jedziesz do Houston. Do pracy. - Jej głos był ponury, a wzrok nieubłagany.

- Dlaczego?

- Dlatego majorze, że wszedłeś nieproszony w moje życie, naopowiadałeś wzruszających historyjek, by namówić mnie na przyjazd do San Antonio. Narobiłeś zamieszania, zdenerwowałeś moją rodzinę i przysporzyłeś mi zmartwień. Przez ciebie jeszcze będę miała ojca na głowie. Skoro nie możesz tego wszystkiego zmienić, to przynajmniej pojedź ze mną i przypilnuj, by pułkownik i Tatko nie skakali sobie do oczu, a moja firma nie zbankrutowała przez to całe zamieszanie.

- Dziękuję za miłe słowa - obojętnym tonem rzekł Matt. Czuł się odpowiedzialny za jej rodzinę bardziej, niż chciał się do tego przyznać. - Oczywiście, że dotrzymam słowa.

- Wspaniale. - Casey odwróciła się na pięcie i poszła dalej.

Matt stał, myśląc, że za chwilę wróci. Gdy tego nie zrobiła, zawołał:

- Dokąd idziesz?

- Do domu! - odparła, zerkając na niego przez ramię. Jej obcasy stukały o bruk, a biodra kołysały się kusząco.

- Pieszo?

Zatrzymała się, odwróciła i popatrzyła na niego z drugiego końca parkingu.

Gdyby nie miała na sobie eleganckiego kostiumu i szpilek i nie byłby to koniec dwudziestego wieku, pomyślałby, że są na Dzikim Zachodzie i zaraz dojdzie do strzelaniny.

Westchnęła z rezygnacją.

- Dobrze, możesz mnie odwieźć.

Jej furgonetka została przed domem Matta, zapakowana i gotowa do drogi. Wskazał ręką błyszczącą czerwoną corvettę, która stała nieopodal.

- Wóz czeka.

Wsiedli do samochodu i Matt utkwił wzrok w kierownicy, próbując myśleć o czymś, co pozwoliłoby mu się odprężyć. Nic miłego nie przychodziło mu do głowy. Na Casey nie mógł liczyć. Była zbyt podekscytowana, żeby z nim rozmawiać.

Kiedy zajechali przed dom, Matt zaparkował za furgonetką Casey.

- Żałuję, że nie domyśliłem się, co pułkownik knuje. Może udałoby mi się go odwieść od tego pomysłu. Wiem, że to nie będzie dla ciebie łatwe.

Po raz pierwszy, odkąd się poznali, Casey sprawiała wrażenie osoby całkowicie załamanej. Gniew szybko minął, pozostawiając przykre uczucie porażki.

- To nie twoja wina. Dam sobie radę! - Usiadła wyprostowana. - Tylko bądź ze mną przez te dwa tygodnie.

Matt przytrzymał ją, nie pozwalając wysiąść z samochodu.

- Powiedz prawdę. Żałujesz tego, co się wydarzyło ostatniej nocy? Uśmiech rozjaśnił jej twarz.

- Nie - odrzekła cicho. - Nie żałuję, Matt. - Bez dalszych wyjaśnień pochyliła się do przodu i pocałowała go w policzek.

Ale Mattowi to nie wystarczyło. Przyciągnął ją do siebie i pocałował namiętnie. Znowu odezwała się w nim gwałtowna żądza. Poczuł, że jest gotów kochać się z kobietą, którą trzymał w ramionach. Lecz wiedział, że nie może tego zrobić. Musi zostawić Casey w spokoju, jeżeli nie chce narazić się na przykre konsekwencje.

Do diabła z tym! - pomyślał. Ona i tak niedługo zniknie z mojego życia.

Jej wilgotne i ciepłe usta podniecały go do nieprzytomności. Owiany zapachem jej włosów, pomyślał o wiosennych kwiatach i wyobraził sobie, jak leżą oboje razem w polu koniczyny. Pragnął zatrzymać ją przy sobie jeszcze przez chwilę. Przez godzinę, dzień. Może przez całą noc.

- Casey - szepnął, obsypując pocałunkami jej twarz i oczy. - Zostań ze mną. Jeszcze przez jeden dzień. Przynajmniej przez jeden dzień.

Położyła mu ręce na ramionach i popatrzyła prosto w oczy.

- Nie mogę. - Potrząsnęła głową. - Naprawdę nie mogę. Nawet gdybym nie musiała wracać.

Matt westchnął z rezygnacją. Miał nadzieję, że Casey będzie chciała zostać z nim tak bardzo, jak on tego pragnął. Powinien był przewidzieć jej reakcję. Głupiec...

A ona, jakby czytając w jego myślach, powiedziała ze smutkiem:

- Nie możemy być razem.

- Wiem - odrzekł i westchnął ciężko.

- Żyjemy w dwóch różnych światach. Nie sądzę, żebym dobrze czuła się w twoim. Albo żebyś ty mógł przyzwyczaić się do mojego.

Matt dał za wygraną.

- Chyba masz rację.

- Więc możemy cieszyć się swoim towarzystwem przez ten krótki okres, kiedy będziemy razem, a zmartwienia odłożyć na później? - spytała, spoglądając mu w oczy.

- Mam nadzieję, że tak.

- Ale pamiętaj, Matt, że na pierwszym miejscu stawiam rodzinę. Nie ojca. Nie wojsko. - Zniżyła głos. - Nawet nie ciebie.

Palce Marta zacisnęły się na jej ramionach, po czym się rozkurczyły.

- Wiem. Mówiłaś już o tym swojemu ojcu. Rozumiem, że mnie obowiązują te same reguły gry.

Casey z ociąganiem odsunęła się od niego i otworzyła drzwiczki.

- Zobaczymy się za dwa tygodnie?

- Za dwa tygodnie - powtórzył, patrząc na nią ponuro.

Casey wysiadła z samochodu i poszła prosto do swojej furgonetki. Usiadła za kierownicą, wyjęła kluczyki, uruchomiła silnik i odjechała. Nawet nie zerknęła w lusterko.

Matt czekał, dopóki furgonetka nie zniknęła mu z oczu. Potem poszedł do ogródka, usiadł w swoim ulubionym fotelu i przyglądał się pomarańczowym i różowym pączkom roślin. Casey doceniła pracę, jaką włożył w tę oazę zieleni. Rozumiała, ile radości może sprawić ogródek, w którym każdy kwiatek jego właściciel zasadził własnymi rękami.

Zasady, jakimi Casey kierowała się w życiu, były mu znane tylko z książek. On nie miał matki, która troszczyłaby się o niego, ani ojca, który byłby jego opiekunem i doradcą. Dopóki nie wstąpił do wojska, mógł polegać wyłącznie na sobie. Ciotka, u której się wychowywał, albo na niego krzyczała, albo traktowała go jak powietrze. Szybko nauczył się na siebie zarabiać, ale długo nie mógł znaleźć miejsca w świecie pełnym chaosu i nietolerancji. Dopiero gdy w wieku siedemnastu lat zaczął pełnić służbę w lotnictwie, odnalazł spokój i ład w życiu. Szkoda, że Casey nie chce mieć nic wspólnego z człowiekiem, który wpoił mu właściwe zasady postępowania, ani z organizacją zastępującą mu rodzinę przez długie lata.

Casey nienawidzi swego ojca. Nienawidzi wojska.

Matt zaklął pod nosem. Już wczoraj wiedział, że nic z tego nie wyjdzie. Casey miała rację, mówiąc że należą do dwóch różnych światów. Więc dlaczego tak trudno mu się z tym pogodzić?

Odpowiedź sama się nasunęła. Po raz pierwszy w życiu jest zakochany i nie może być z kobietą, dla której stracił głowę.

Pułkownik prosił go, by zaopiekował się jego córką, i z tego zadania dobrze się wywiązał. Ale ostrzegł go także, żeby nie zranił Casey. Matt nie miał wątpliwości, że gdyby pułkownik dowiedział się o jego uczuciach, nie byłby zadowolony.

Wstał i przeszedł do sypialni. Położył się w ubraniu na łóżku, skrzyżował ręce pod głową i wpatrywał się w sufit. Pościel przesiąknięta była zapachem Casey, który otaczał go niczym woń kadzideł.

Z precyzją pilota odtworzył w pamięci każdy szczegół ich miłosnego uniesienia. Nie pozwoli, by tak to się skończyło. Jeszcze nie teraz. Obiecał sobie, że znowu weźmie ją w ramiona, znowu będzie się z nią kochał. Może potem jeszcze trudniej będzie im się rozstać, ale przynajmniej pozostaną im cudowne wspomnienia.

Nie wątpi, że w końcu się rozstaną. Wcześniej czy później znudzą się sobą i każde z nich pójdzie swoją drogą.

On po prostu nie jest typem mężczyzny „na całe życie". We wszystkich jego związkach przychodził moment, kiedy chciał zostać sam. Casey pewnie będzie czuła to samo. Ale przynajmniej teraz mogą się sobą cieszyć.

Ta myśl była dla niego słodką torturą.

W dzień po powrocie Casey do domu przybyła pięcioosobowa ekipa i zabrała się za odnawianie mieszkania, w którym dotychczas mieściła się graciarnia. W ciągu pięciu dni pomalowano ściany, uszczelniono okna i drzwi, wyłożono dywanami podłogi, przebudowano kuchnię, naprawiono od dawna nie używane instalacje, postawiono dodatkową ściankę, by wydzielić z salonu małą sypialnię. W końcu założono nową armaturę, zawieszono żyrandole i wniesiono meble.

Jej ojciec zapowiedział przyjazd na jutro. Casey będzie więc miała cały weekend, by pomóc mu się urządzić w nowym lokum. Tatko jakby nie zauważał, że tuż obok przeprowadzany jest remont. Ani słowem nie wspomniał o hałasujących od świtu do nocy rzemieślnikach, bałaganie panującym na podwórku czy ciężarówkach, które ciągle blokowały podjazd. Nawet wiadomość o przyjeździe jej ojca nie wywołała u niego żadnej reakcji.

Za to Jeremy i Jason byli zachwyceni niespodziewanym obrotem sprawy. Nareszcie coś się działo w ich spokojnym życiu, a zapowiedź odwiedzin dziadka wprawiła ich w ogromne podniecenie. Zasypywali ją pytaniami o człowieka, którego nigdy nie widzieli na oczy, a Casey zdawała sobie sprawę, że te niewinne indagacje sprawiają Tatkowi przykrość. Ale nic nie mogła poradzić na to, że tajemniczy pułkownik absorbował uwagę chłopców.

Kiedy prace zostały zakończone, Casey poszła obejrzeć mieszkanie. Wchodząc po schodach, usłyszała wołanie sąsiadki.

- Casey! Poczekaj!

Kobieta podbiegła przez trawnik do schodków.

Sara była wdową i choć miała prawie tyle lat, co Tatko, Casey uważała ją za jedną ze swoich najlepszych przyjaciółek.

- Cały tydzień czekałam, żeby zobaczyć, co się tu wyprawia - fuknęła na Casey, gdy tylko się z nią zrównała. - Nareszcie trafia się okazja. Nie mam zamiaru jej przepuścić.

Casey otworzyła drzwi i cofnęła się o krok.

- Witaj w moim nowym mieszkaniu.

Sara weszła do środka, a za nią Casey. Obie stanęły jak wryte. Wykładzina dywanowa koloru szampana pokrywała wszystkie podłogi, z wyjątkiem prostokątnej posadzki w kuchni, gdzie położono terakotę. Ściany były pomalowane na złoto w białe wzorki.

Sara gwizdnęła przez zęby.

- Jak długo twój ojciec zamierza tu zostać?

- Parę tygodni - odparła Casey, zastanawiając się, czy nie jest zbytnią optymistką. - Najwyżej miesiąc.

- Trudno w to uwierzyć - oświadczyła Sara, rozglądając się ze zdziwieniem po mieszkaniu.

- Dlaczego? - zapytała nerwowo Casey.

- Wiesz, skarbie, na mnie to wcale nie sprawia wrażenia prowizorki. Nie znam nikogo, kto wywaliłby takie pieniądze po to, żeby sobie wygodnie pomieszkać przez kilka tygodni. - Przeszła na palcach po dywanie. Gdy zajrzała do sypialni, oczy rozszerzyły się jej z podziwu. - Nawet przez rok - dodała. - Tu jest naprawdę bardzo ładnie. Kto to projektował?

- Nie mam pojęcia - mruknęła Casey, obiegając wzrokiem nowe ogromne łóżko, sosnowe biurko i krzesło oraz zielono - szaro - białe zasłony. Wróciła do salonu i zobaczyła, że jest urządzony w podobnej tonacji, wzbogaconej o akcenty czerwieni.

- Tatko powiedział, że twój ojciec pewnie będzie chciał tu zamieszkać. - Sara otaksowała wzrokiem łazienkę. - Na stałe.

- Tatko tak powiedział? - zdziwiła się Casey. Było jej przykro, że Tatko rozmawiał na ten temat z Sarą, a nie z nią. Sara przeszła do kuchni i zajrzała do nowiutkiej, całkiem pustej lodówki. - Ale też dodał, że dla niego to nie ma znaczenia, kogo sprowadzasz do domu. Przecież nie każesz mu się stąd wynosić tylko dlatego, że łączą cię z kimś więzy krwi. - Sara spojrzała na nią przez ramię zatroskanym wzrokiem. - Wyrzuciłabyś go stąd?

- Oczywiście, że nie! - obruszyła się Casey. - Tatko mnie wychował. Jest takim samym członkiem rodziny jak chłopcy. Nie wyobrażam sobie życia bez niego.

Sara uśmiechnęła się.

- To samo mu powiedziałam.

- I co on na to?

- Że też tak myśli.

Casey obeszła kuchnię, zaglądając do spiżarni i do wiszących na ścianach szafek. W jednej z nich znalazła komplet zielono - białych talerzy, szklanek, garnków i patelni.

Wymieniły z Sarą spojrzenia.

- Zrobił to wszystko w prezencie dla mnie - rzekła Casey, jakby wyjaśniając swoje własne wątpliwości

- Powiedział, że po jego wyjeździe będę mogła wynajmować to mieszkanie.

Sara kiwnęła głową, lecz jej oczy nie potrafiły równie dobrze kłamać. Malowało się w nich powątpiewanie.

- Rozumiem.

- Ale nie wierzysz w to, prawda?

- Nie.

Casey zmarszczyła brwi, rozglądając się po swej dawnej rupieciarni. Mieszkanie było godne pozazdroszczenia.

- Ale dlaczego nie miałby dotrzymać obietnicy?

- Tatko powiedział, że dom pułkownika zrobił na tobie tak przygnębiające wrażenie, że nie chciałaś się w nim zatrzymać nawet na parę dni.

- To prawda, jest okropny - potwierdziła Casey.

- Urządzony meblami mojej matki sprzed dwudziestu pięciu lat.

Sara powiodła wzrokiem po kuchni.

- Rozejrzyj się dokoła. Tu wszystko jest nowe i piękne. - Obejrzała urządzenie do rozdrabniania odpadków. - Nawet nie masz tego u siebie u domu - mruknęła pod nosem. Po czym podjęła przerwany wątek. - Więc jeśli nie wydał złamanego grosza na swoje mieszkanie, które, jak mówisz, jest ponure i nieprzytulne... - Uniosła brew, czekając, aż Casey jej przytaknie - ...to na pewno pokocha to miejsce.

- Ale powiedział, że wyjedzie po paru tygodniach. Obiecał.

- On to powiedział czy ty? - Sara przechyliła głowę i popatrzyła na przyjaciółkę takim wzrokiem, jakby chciała ją zmusić do odtworzenia w pamięci tej rozmowy.

- Ja - przyznała niechętnie Casey. - Założyłam, że okres rekonwalescencji potrwa tylko kilka tygodni. Poza tym nie kryłam, że to Tatka uważam za swojego ojca, a nie pułkownika.

- Mogło to zabrzmieć jak wyzwanie. - Sara oparta się o parapet. - Czy wiesz, że kobieta, która wybrała meble do tego mieszkania, zadzwoniła dzisiaj do Tatka i spytała go, czy mógłby znaleźć gosposię, która przychodziłaby tu raz na tydzień.

- Po co?

- Na początek trzeba pomyć wszystkie naczynia, powlec pościel, położyć ręczniki w łazience. Powiedziałam Tatkowi, że mogę przyjąć tę pracę. - Złośliwy uśmiech zaigrał jej na wargach. - Za odpowiednie wynagrodzenie, rzecz jasna. Casey wyglądała na zaszokowaną.

- Będziesz służącą mojego ojca? Sara roześmiała się.

- Zgadłaś! Dorobię sobie do emerytury. Poza tym, jeśli dobrze zrozumiałam, możesz mieć lokatora na dłuższy okres.

- Lokatora?

- Czy twój ojciec nie mówił, że odnowi, urządzi, a potem da ci w prezencie to mieszkanie, żebyś mogła je wynajmować i mieć dodatkowe źródło dochodu? Kto zatem będzie idealnym lokatorem?

- Pułkownik - z ciężkim westchnieniem odparła Casey. - Wszystko rozumiem.

- Brawo! - Uśmiech znikł z twarzy Sary. - Przykro mi, skarbie. Wiesz, że wszystko bym dla ciebie zrobiła, włącznie z otruciem staruszka, ale myślę, że najlepiej będzie, jeśli od razu pierwszego dnia ostro mu się postawisz. Musisz ustalić pewne zasady i dać mu wyraźnie do zrozumienia, że chcesz, by ich przestrzegał. W przeciwnym razie do końca życia będziesz miała pensjonariusza - i to takiego, który nie potrafi gotować ani opiekować się chłopcami.

Ta perspektywa naprawdę była realna.

- Albo możesz stracić pomoc, którą masz teraz - dodała cicho Sara, przypominając Casey o Tatku.

- Nie wiem, co robić, Saro. Naprawdę nie wiem. Jeśli pozwolę ojcu wynajmować ode mnie mieszkanie, stracę Tatka, a do tego nie mogę dopuścić. Zawsze był przy mnie i bardzo go kocham. Ale jeśli zmuszę ojca do wyjazdu, będę miała poczucie winy do końca życia.

- Skarbie, bez przerwy o coś się obwiniamy - ze współczuciem powiedziała Sara. - Ale na starość człowiek na ogół żałuje tego, czego nie zrobił. Więc spróbuj jakoś sobie ułożyć stosunki z ojcem, żeby potem nie gryzły cię wyrzuty sumienia.

- Postaram się. - Casey uśmiechnęła się szeroko, wdzięczna Bogu za taką mądrą i troskliwą przyjaciółkę. - Dzięki.

- Nie ma za co. - Sara uważnym spojrzeniem ogarnęła pokój. - A skoro już tu jesteś, to zabierz ręczniki z kanapy i zanieś je do łazienki. Ja porozkładam prześcieradła.

- Dobrze.

Casey spełniła prośbę Sary, po czym wróciła do domu, który aż trząsł się od głośnej muzyki rock and rollowej. Przeszła obok chłopców, którzy leżeli na dywanie, odrabiając lekcje, i ściszyła magnetofon.

- A, to ty, mamo - powiedział Jason, nie podnosząc wzroku.

- A to ty, Jasonie - odparła, naśladując ton chłopca i idąc dalej w stronę kuchni.

Tatko mieszał coś w garnku stojącym na kuchence.

- Zupa?

- Gulasz - wyjaśnił i wciągnął w nozdrza apetyczny zapach. Casey nigdy nie mogła się nadziwić jego talentom kulinarnym. Był prawdziwym mistrzem w dobieraniu przypraw.

- Jakie zioła tam sypiesz?

- To moja słodka tajemnica - drażnił się z nią. - Co nowego, młoda damo?

Usiadła na wyłożonym płytkami blacie i patrzyła, jak Tatko wrzuca do garnka szczyptę jakiegoś proszku. Uznała, że to zupełnie odpowiednia pora, by porozmawiać o trapiących ich problemach.

- Sara mi powiedziała, że zamierza pracować dla pułkownika, kiedy będzie tu mieszkał.

Tatko nawet się nie odwrócił.

- Hmm - mruknął.

- Wyjaśniłam jej, że staruszek nie zagrzeje tu długo miejsca.

Popatrzył na nią znad okularów.

- Masz pewność? Nie mogła kłamać.

- To tylko moje pobożne życzenie. Tatko powrócił do gotowania.

- Hmm.

- Tatku - zaczęła. Uważała, że lepiej chwycić byka za rogi, niż bawić się w niedomówienia. - Kocham cię.

Wziął drewnianą łyżkę i spróbował sosu.

- Wiem.

- Tak bardzo jak chłopców.

- Wiem.

Nie zamierzał ułatwiać jej zadania. Odczekała parę sekund.

- Chciałam ci tylko o tym przypomnieć.

Wolnym ruchem położył łyżkę na blacie i odwrócił się do swej przybranej córki. Jego pomarszczona twarz stężała i Casey z bólem serca uświadomiła sobie, że Tatko bardzo się postarzał w ciągu ostatnich pięciu lat Czy zajmowanie się dwoma niesfornymi chłopcami, których matka najczęściej przebywała poza domem, tak nadszarpnęło jego zdrowie? Modliła się, żeby to było tylko chwilowe przemęczenie.

- Moja córeczko kochana - rzekł. Casey odetchnęła z ulgą, słysząc, że zwraca się do niej tak, jak w dzieciństwie. - Wiem, że ten człowiek jest twoim ojcem. Wiem, że odczuwa potrzebę kontaktu z tobą i twoimi synami, bo łączą was więzy krwi. Wiem również, że w przypadku uczuć pokrewieństwo nie - . wiele znaczy.

Casey zsunęła się z blatu i otoczyła go ramionami.

- I wiesz, że cię kocham - dokończyła.

- Tak.

- Więc czym się martwisz?

Dotykał ustami włosów Casey, dlatego brzmienie jego głosu było stłumione, ale ton stanowczy.

- Zdaję sobie sprawę, że mój lęk jest bezpodstawny. Lecz strasznie się boję, że mogę was stracić.

- Zupełnie niepotrzebnie - stwierdziła łagodnie.

- Możliwe. - Odsunął się. - Ale to nie znaczy, że masz się o mnie martwić. Damy sobie radę. Wszyscy bez wyjątku.

Ciężar spadł jej z serca. Tatko rozumiał, że znalazła się w trudnej sytuacji, i chciał jej pomóc. No i nie miał wątpliwości, że Casey go kocha. To było dla niej najważniejsze. Pozostałe sprawy jakoś się ułożą.

Nie była tego tak pewna, gdy następnego popołudnia wyjrzała przez okno i zobaczyła błyszczącą czerwoną corvettę wjeżdżającą na podjazd. Natychmiast zapomniała o Tatku i chłopcach. Myślała tylko o tym, że Matt przyjechał z San Antonio.

Matt spędzi noc w jej domu.

Odłożyła obawy na bok. Jej ukochany będzie tu tylko przez kilkanaście dni, więc powinna się cieszyć z tego daru losu.

Z uśmiechem na twarzy i radością w sercu wybiegła z domu, by powitać gości.


ROZDZIAŁ SIÓDMY

Pułkownik, który wyglądał o wiele lepiej niż tydzień temu, stał obok samochodu i z wyraźnym zadowoleniem przyglądał się domowi. Na widok zbiegającej po schodkach Casey uśmiechnął się szeroko i wyciągnął rękę.

- Dzień dobry, słoneczko - rzekł, biorąc ją w ramiona.

Pieszczotliwe określenie, które pamiętała z dzieciństwa, jeszcze bardziej ją zaskoczyło niż serdeczny uścisk. Nie bardzo wiedziała, jak się zachować i co powiedzieć.

- Dzień dobry - wydusiła w końcu. - Jak się czujesz?

- Lepiej niż w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Trudno powiedzieć, czy to zasługa rozrusznika, czy miłej perspektywy spędzenia czasu z rodziną. - Starszy pan oparł się o wóz i spojrzał na podwórko tonące w zieleni i kwiatach. Potem zauważył strumyczek, który opływał altankę i wpadał do miniaturowego wodospadu szumiącego w rogu podwórza. - Jak tu miło. - Natychmiast ruszył w stronę altany, zatrzymując się po drodze, by obejrzeć ze wszystkich stron niezwykły wodospadzik.

Lecz Casey przeniosła już wzrok na Matta, który spacerował wokół wozu z zagadkowym wyrazem twarzy. Uśmiechnęła się lekko, lecz on wciąż miał poważną minę.

- Jak się czujesz po najeździe rzemieślników? - Pochylił się nad nią z taką czułością, że jej serce zaczęło bić mocniej. - Musiało tu być okropne zamieszanie.

- Mało bywałam w domu - przyznała, żałując, że nie ma odwagi go dotknąć. Chciałaby się przekonać, że to naprawdę Matt, a nie wytwór jej wyobraźni. - Tatko i chłopcy przeżyli ciężkie chwile.

Zmarszczka zniknęła z jego czoła.

- Nie miałem pojęcia, że tak to wyglądało. Dopiero kiedy wczoraj rano Mac zadzwonił i powiadomił nas o zakończeniu remontu, domyśliłem się, w jakim pośpiechu go wykonywali.

- Mac?

- Przedsiębiorca budowlany. Kiedyś był podwładnym pułkownika, potem przeszedł na emeryturę i otworzył firmę remontową. Jego żona jest dekoratorką wnętrz.

To wyjaśniało zawrotne tempo wykonania pracy.

- Powinnam była się domyślić - oświadczyła Casey, patrząc przez ramię na ojca, który szedł w stronę altany. - Pułkownik wykorzystał swoje koneksje.

- Mógł wykorzystać - poprawił ją Matt. - Ale tego nie zrobił. Wynajął tylko przyjaciela do pracy, którą i tak trzeba było wykonać. Mac był bardzo . szczęśliwy, że może pomóc. Szanuje twojego ojca.

- Wygląda na to, że wszyscy go szanują - oschłym tonem stwierdziła Casey.

- Z paroma wyjątkami - poprawił ją. Jednak nie uszły jej uwagi złośliwe błyski w jego oczach.

Matt otworzył niewielki bagażnik corvetty i wyciągnął z niego dwie torby. Gdy Casey sięgała po jedną z nich, na podjazd wjechała furgonetka, z której wygramolili się dwaj chłopcy.

- Mamo! - wrzasnął Jason. - Myślałem, że trener już nigdy nie wypuści nas z basenu! Czy dziadek już przyjechał?

- Oczywiście, że tak, kretynie. Major też! - Jeremy zdzielił brata pięścią w ramię, podnosząc wzrok na Matta.

- Gdzie wasze maniery? - upomniała ich ostro Casey.

Jej serce wezbrało dumą, gdy obaj stanęli prosto i zachowywali się jak dorośli mężczyźni... przez całe dwie minuty.

Pierwszy odezwał się Jeremy.

- Dzień dobry, majorze Patterson.

- Dzień dobry, chłopcy - równie poważnym tonem odparł Matt. - Wasz dziadek jest w altance. Może pójdziecie się z nim przywitać, a my zaniesiemy bagaże do jego pokoju.

Chłopcy ruszyli biegiem. Casey miała zamiar pójść za nimi, ale Matt ją powstrzymał.

- Zostaw ich samych. Dadzą sobie radę.

Miał rację. Chłopcy nie chcieli, by matka ich przedstawiała. Woleli to zrobić na swój sposób. Podobnie jak jej ojciec. Wiedział, że zostanie zaakceptowany albo odrzucony i Casey w niczym mu nie pomoże.

Bez słowa weszła po schodach do mieszkania pułkownika.

Wystarczyło jej jedno spojrzenie, by wiedzieć, że Sara nie marnowała czasu. Podstawki pod talerze oraz harmonizujące z nimi kolorystycznie lniane serwetki leżały na kuchennym blacie. Ręczniki były udrapowane na wieszakach w łazience, a łóżko starannie posłane.

- Mac dobrze się spisał - rzekł Matt, podziwiając ściany i podłogi, zamiast wystroju wnętrza.

- A jego żona jeszcze lepiej - dodała Casey, po czym westchnęła, gdyż przypomniała sobie rozmowę z Sarą o wizycie pułkownika. Wyjrzała przez okno i zobaczyła, że jej ojciec siedzi w altanie, a chłopcy przysiedli niedaleko niego na schodkach. Nie wiedziała, o czym mówią, ale była pewna, że o jakichś poważnych sprawach. Trudno jej było wyobrazić sobie ojca żartującego z wnukami. Był na to zbyt zimny i powściągliwy:

Matt stał za nią, obejmując ją w talii, a jego ciepły oddech drażnił jej ucho.

- Daj im szansę, Casey.

- Ciągle to powtarzasz, Matt. Ale powiedz, czy to mieszkanie wygląda na tymczasowe lokum?

Przesunął palcami po jej plecach.

- Nie rozumiem, do czego zmierzasz.

- Pytam, czy, twoim zdaniem, ojciec wróci do San Antonio, gdy okres rekonwalescencji się skończy, czy też zostanie tu na stałe?

- Jakie to ma teraz znaczenie?

- Zasadnicze. Jeśli zamierza tu zamieszkać, to znaczy, że obaj mnie okłamaliście.

Matt nie dał się sprowokować.

- Musisz sama go zapytać o plany na przyszłość, Casey. Nie mogę ciągle występować w roli pośrednika. To przekracza moje możliwości. Już i tak jestem zmęczony zabiegami o twoje względy, a cóż dopiero mówić o podejmowaniu się mediacji miedzy tobą a twoim ojcem.

Odprężyła się, uradowana. To znaczy, że Matt nie zna zamiarów jej ojca. Była pewna, że gdyby pułkownik myślał o pozostaniu w Houston na stałe, zwierzyłby się przyjacielowi.

Oparła się o Marta i rozkoszowała bliskością jego ciała. Wszystkie pretensje poszły w zapomnienie, gdy tylko znaleźli się sami w pokoju.

Casey tak bardzo pragnęła przytulić się do Matta, że z trudem panowała nad sobą. W końcu obróciła się w jego ramionach i pocałowała go namiętnie, dając wyraz długo skrywanej tęsknocie. Jej dłonie błądziły po jego muskularnych ramionach, piersi przyciskały się do jego torsu.

Matt jęknął z podniecenia i przytulił ją mocniej do siebie. Ich usta złączyły się w długim pocałunku.

Nie otwierając oczu, Casey z głębokim westchnieniem odsunęła się od Matta. Rozprostowała ręce i położyła mu je na ramionach. Serce waliło jej jak młotem. Zawsze tak na nią działał.

- Ćwiczenia wojskowe nigdy nie doprowadzały mnie do takiego stanu - wyznał, a w jego głosie zabrzmiała wesoła nuta. - Nawet wielokilometrowe marsze.

Casey żałowała, że wspomniał o swojej służbie. Pulsowanie serca natychmiast ustało. Po raz kolejny uświadomiła sobie, że ten związek będzie trwał tak długo, jak wizyta jej ojca. Może to i lepiej. Matt jest wojskowym. Jaki mężczyzna byłby dla niej gorszym partnerem od przystojnego lotnika, który nigdy nie miał rodziny ani domu? Żaden, pomyślała ze smutkiem. Matt przyglądał się jej twarzy.

- Nie uciekaj ode mnie, Casey.

Jej niebieskie oczy rozszerzyły się ze zdumienia.

- Nie uciekam. Jestem przy tobie.

- Ale nie myślami.

Zrobiło jej się przykro. Chciałaby mu wszystko wytłumaczyć, nie raniąc go. Nie raniąc siebie. Lecz nie potrafiła tego zrobić, więc zmieniła temat.

- Nic o tobie nie wiem - rzekła. - Opowiedz mi o swoim życiu.

Zdziwił się, po czym zmrużył oczy.

- Po co?

- Bo chcę cię lepiej poznać. Wiem, że uważasz wojsko za swój dom, a mojego ojca za przyjaciela. Ale to mi nie wystarcza. Co się stało z twoją rodziną? Masz rodzeństwo? Jesteś najstarszy? Gdzie się wychowałeś?

- Uważaj, Casey, bo jeszcze się zainteresujesz tym typem - odparł oschłym tonem. - A oboje wiemy, że to byłoby niebezpieczne.

- Oczywiście, że wiem. Ale to mi nie grozi - skłamała. - A teraz zamieniam się w słuch.

Długo dobierał słowa.

- Urodziłem się w Denver, w Kolorado. O ile wiem, byłem jedynakiem. Kiedy miałem półtora roku, matka odeszła. Po dwóch latach ojciec, nałogowy pijak, zostawił mnie pod drzwiami domu swojej siostry. Mieszkałem u niej aż do swych szesnastych urodzin, po czym ruszyłem w świat. Ciotka i jej nowy adorator pomachali mi na pożegnanie, dziękując Bogu, że wreszcie sobie poszedłem. Rok później wylądowałem w Omaha, wstąpiłem do lotnictwa i znalazłem dom, prawdziwy dom."

- Wojsko nie ma nic wspólnego z domem. Ono tylko umożliwia zrobienie kariery - powiedziała cicho Casey, głaszcząc go po włosach.

- Owszem, jest moim domem, bez względu na to, gdzie mieszkam. To ono mnie nakarmiło, ubrało, nauczyło, jak trzeba się zachowywać i postępować z innymi ludźmi. Dzięki wojsku zacząłem zarabiać, wspinać się po szczeblach kariery, zdobywać szacunek otoczenia. - Jego dłoń zacisnęła się na jej ręce. - Moja tak zwana rodzina niczego dla mnie nie zrobiła.

- Lecz wciąż jesteś sam. Nie ma nikogo w twoim życiu. - Było to raczej pytanie niż stwierdzenie, więc z zapartym tchem czekała na odpowiedź.

- Nie jestem sam. Zanim cię poznałem, byłem bardzo towarzyski. Przyjaźnię się nie tylko z twoim ojcem. Mam znajomych na całym świecie. Ale twój ojciec zechciał mną pokierować. Nauczył mnie, jak być dobrym żołnierzem, dobrym człowiekiem. Mam wobec niego dług wdzięczności, którego pewnie nigdy nie będę w stanie spłacić.

Pominęła milczeniem wzmiankę o jego życiu towarzyskim.

- Ale to nie znaczy, że tata albo wojsko zastąpią ci rodzinę.

- Dlaczego nie? - Matt wzruszył ramionami. - Są moją rodziną.

Na schodach rozległy się kroki. Matt zaklął pod nosem, po czym pocałował Casey szybko i mocno.

- Wrócimy do tego innym razem. Zaśmiała się cicho.

- Innym razem - powtórzyła, myśląc że nigdy nie słyszała milszej obietnicy. Jego słowa znaczyły, że znowu się spotkają tylko we dwoje.

Chłopcy wpadli do pokoju, lecz gdy Casey zganiła ich wzrokiem, przystanęli niezdecydowani. Pułkownik zachichotał za ich plecami.

- Wytrzyjcie nogi, chłopcy. Wasza mama odziedziczyła to spojrzenie po swojej matce. Lepiej z nią nie zaczynać. Traktuje tę sprawę bardzo poważnie.

Casey także się roześmiała. Pułkownik popatrzył na Matta, który wychodził właśnie z sypialni, dokąd wniósł bagaże.

- Wszystko w porządku, panie pułkowniku - powiedział, jakby dokonał inspekcji mieszkania.

- Dzięki, Matt - odparł pułkownik, rzucając Casey pytające spojrzenie.

- Mamo, dziadek powiedział, że jeśli się zgodzisz, to wieczorem zamówi naszą ulubioną pizzę. Zgadzasz się? - wtrącił Jason, podskakując z podniecenia.

Chłopcy szybko zaakceptowali dziadka. Casey pomyślała z dumą, że pogodzili się ze zmianami w swoim życiu dzięki miłości i poczuciu bezpieczeństwa, jakie ona i Tatko im zapewnili. W takich momentach żałowała, że Jerry nie może zobaczyć swoich synów - dwóch hałaśliwych chłopców, którzy byli treścią jej życia. Rośli tak szybko. Wkrótce będą dorośli, założą własne rodziny. Po raz pierwszy zdała sobie sprawę z upływu czasu. Za sześć lat obaj wyjadą do college'u. A ona zostanie sama z Tatkiem.

Przytuliła do siebie Jeremy'ego, mrugając powiekami, by stłumić łzy.

- Możecie dostać pizzę, ale lepiej nie częstujcie nią dziadka.

Oczy Jasona rozszerzyły się ze zdumienia.

- Dlaczego? Pizza jest zdrowa i pożywna. Zawiera wszystko, co trzeba. Ser, grzyby, kiełbaski, oliwki, chleb.

- Wszystko, co lubię, ale czego nie mogę jeść. Na razie - z żalem w głosie odparł pułkownik.

- Później też nie - kategorycznym tonem stwierdziła Casey.

- Cóż - starszy pan nie dawał za wygraną. - Może przy jakiejś wyjątkowej okazji.

- Ale nie podczas twojej dwutygodniowej wizyty w tym domu - przypomniała mu Casey.

- Co za troskliwa córka - szepnął jej do ucha Matt. Spiorunowała go wzrokiem. Co Matt może wiedzieć o życiu rodzinnym? Przenosząc wzrok na ojca, uśmiechnęła się słabo.

- Zgoda? - Wiedziała, że przyciska go do muru, ale chciała od niego usłyszeć, iż zamierza tu zostać tylko przez dwa tygodnie.

- Dwutygodniowa wizyta? - Jej ojciec pogrążył się w zadumie. - Zgoda. - Po czym zwrócił się do Matta. - Czy nie zamierzałeś pracować z Casey przez dwa tygodnie?

- Dla Casey - poprawiła go. Nikt nie zwrócił na to uwagi.

- Owszem - rzekł Matt. - Zaczynam w przyszłym tygodniu.

Jej ojciec znowu się zamyślił, jakby rozważał jakiś problem.

- Więc wyjedziesz stąd za trzy tygodnie. Matt kiwnął głową.

- Zgadza się.

Obaj mężczyźni popatrzyli na Casey.

- W porządku - rzekła z nutą rezygnacji w głosie. - Zostań na trzy tygodnie.

- Na trzy tygodnie - powtórzył ojciec.

- A co teraz? - odezwał się Matt. - Nie mam ochoty na pizzę. A ty, Casey?

Choć bardzo chciała być sama z Mattem, nie mogła zapominać o Tatku. Wybrała więc kompromisowe rozwiązanie.

- Może pójdziemy z Tatkiem na szaszłyki z rożna? - spytała Matta.

- Poradzi pan sobie z chłopcami, panie pułkowniku? - zapytał Matt.

Starszy mężczyzna kiwnął głową.

- Jeśli będą źle się zachowywali, zamknę ich w pokoju. To powinno podziałać.

Casey poszła do kuchni i w jednej z szuflad znalazła bloczek papieru do pisania. „Na wszelki wypadek zostawiam numer mojego pagera".

Zanotowała go, po czym połączyła się z domem przez niedawno zainstalowany interkom. Kiedy Tatko się odezwał, przedstawiła mu plany na wieczór. Natychmiast się wykręcił od wspólnej kolacji.

- Przykro mi, ale obiecałem Sarze, że pójdziemy dziś do kina.

To oznaczało, że spędzi wieczór tylko z Mattem.

Kolacja nie była ważna. Liczyło się tylko to, że będzie razem z Casey. Matt stał w łazience na piętrze i przyglądał się swemu odbiciu w lustrze. Bez munduru wyglądał jak każdy inny przystojny czterdziestolatek. Był wystarczająco inteligentny, by zdawać sobie sprawy z własnej urody, a jednocześnie nie przykładać do niej zbyt dużej wagi. Wiedział, że kobiety nie potrafią się oprzeć jego urokowi. Właściwie zawsze oczekiwał od nich dowodów sympatii. I nigdy się nie rozczarował.

Dopóki nie poznał Casey. Ona najwyraźniej unikała jego towarzystwa. Wystarczyło, że spojrzała na mundur, który zawsze pociągał kobiety, i stawała się zimna jak głaz.

A gdy w końcu ją zdobył, oświadczyła, że ich związek zakończy się wraz z jego wyjazdem. No cóż, zachowanie Casey nie schlebiało jego próżności, ale z pewnością ułatwi mu odejście. Więc dlaczego tym się martwi? Nigdy w życiu nie doznał tak straszliwego zamętu uczuć, jak w ciągu ostatnich trzech tygodni.

Głosy chłopców, które rozległy się w holu, przypomniały mu, że najwyższa pora zabrać stąd Casey. Przywołując uśmiech na usta, wszedł do kuchni. Casey stała ze zmartwioną miną obok Tatka, który, pochylony, szukał czegoś w lodówce.

- Jesteś pewny, Tatku? - spytała.

- Jestem, jestem - odparł zniecierpliwiony. - Nie będę wchodził mu w drogę, to i on będzie trzymał się ode mnie z daleka. Tak będzie lepiej dla nas obu.

- Wiem, ale... - W głosie Casey zabrzmiała nuta niepewności.

- O co chodzi? - spytał Matt.

Tatko wyprostował się, podnosząc z tryumfem rękę, w której trzymał zapakowaną w biały papier paczkę od rzeźnika.

- Eureka! Kiełbasa domowego wyrobu z indyka. - Spojrzał na Matta. - Możesz wyświadczyć mi przysługę i zabrać Casey stąd na jakiś czas? Potrzeba jej trochę rozrywki.

Casey miała taki wyraz twarzy, jakby zamierzała wywołać trzecią wojnę światową, lecz Matt nie dał jej dojść do słowa.

- Właśnie chciałem to zrobić - rzekł. - Umieram z głodu i nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć przed sobą talerz z olbrzymim krwistym befsztykiem.

- Mieliśmy zjeść szaszłyki z rożna - wtrąciła Casey, wciąż zaabsorbowana własnymi myślami.

- Wszystko jedno co, byle szybko. - Matt podszedł do niej, wziął ją pod ramię i poprowadził do drzwi wejściowych. - A teraz życz Tatkowi dobrej nocy.

- Nie wzięłam swojej torebki - zaoponowała Casey, gdy wyszli z domu.

- Nie będzie ci potrzebna - odparł, biorąc ją w ramiona. Chłopcy i pułkownik byli w ogrodzie, a Tatko w kuchni. Nie chciał czekać już ani chwili, by pocałować Casey.

- Jesteś piękna i trzymam cię w objęciach. Czegóż więcej mogę pragnąć?

Przechyliła figlarnie głowę, a żar bijący z jej oczu rozpalił jego serce namiętnością.

- Może smacznej kolacji? Przywarł ustami do jej warg.

- Do diabła z kolacją. Ty mi wystarczysz - szepnął, zmuszając ją do pocałunku, o jakim marzył od tygodnia.

Jej usta były miękkie i delikatne, gorące i ponętne. Przytulił ją do siebie jeszcze mocniej, całym ciałem chłonąc jej ciepło.

Kiedy objęła go za szyję, jęknął z pożądania. Kiedy przywarła do niego, zapomniał o całym świecie.


ROZDZIAŁ ÓSMY

Przez resztę tygodnia Casey żałowała, że major Matthew Patterson pojawił się w jej życiu, i marzyła, by pułkownik wrócił do zdrowia szybciej niż przeciętny pacjent. Przez tych dwóch mężczyzn wszystko stanęło na głowie.

Kolacja z Mattem było cudowna i przygnębiająca. Po długim spacerze w świetle księżyca i kilku namiętnych pocałunkach Matt ją pożegnał. Casey spędziła samotnie bezsenną noc, tęskniąc za jego pieszczotami.

Jak sobie poradzę z własnym pożądaniem, kiedy Matt wróci, by ze mną pracować? - myślała z niepokojem.

Mimo że Jeremy i Jason polubili dziadka, pułkownik unikał jej ojczyma, choć nie zawsze to mu się udawało. Gdy już znaleźli się w tym samym pomieszczeniu, a najczęściej była to kuchnia, pułkownik starał się nie wchodzić do środka, tylko stał w progu, jakby gotował się do ucieczki.

Co gorsza, Tatko zachowywał się tak, jakby go bawiła ta sytuacja, i celowo drażnił swoją ofiarę.

Niemal każdego ranka ojciec wpadał do kuchni, by przywitać się z Casey i chłopcami, otwarcie ignorując Tatka. Jej ojczym uśmiechał się wtedy słodko i pytał nieproszonego gościa, czy napije się kawy, po czym włączał kuchenkę mikrofalową. Pułkownik obrzucał Tatka wściekłym spojrzeniem i wychodził bez słowa.

Casey próbowała nie zwracać na to uwagi. Przychodziło jej to tym łatwiej, że większość czasu spędzała w pracy. A gdy wieczorem wracała do domu, zjadała szybką kolację, rozmawiała chwilę z chłopcami i, całkowicie wykończona, padała na łóżko. Zasypiała natychmiast, lecz zwykle budziła się o północy.

Niemal zawsze śniła, że kocha się z Mattem albo rozmawia z ojcem i mówi mu wreszcie całą prawdę. W rzeczywistości jednak nie robiła ani jednego, ani drugiego. I nic nie wskazywało na to, że którekolwiek z jej marzeń się spełni.

Był piątkowy wieczór i Matt miał przyjechać jutro rano. Słyszała, że chłopcy wrócili i zaczęli opowiadać nowemu dziadkowi o swoich osiągnięciach w jeździe na wrotkach. Tatko i Sara grali w brydża u sąsiadów. Casey nastawiła magnetofon w salonie i otworzyła okno, by poczuć powiew chłodnego wieczornego wiatru, który czaił się wśród wysokich sosen.

O Boże, tak by chciała, żeby Matt spędził z nią ten wieczór. Ale wiedziała, że to nierealne. Zamiast zawracać sobie głowę mrzonkami, powinna się cieszyć, że jutro naprawdę tu będzie.

Wyszła na taras i bujając się w fotelu, wpatrywała się w niebo usiane gwiazdami. Wokół panowała cisza, zakłócana tylko skrzypieniem podłogi. Casey odprężyła się i poczuła, że ogarnia ją wewnętrzny spokój.

Od śmierci Jerry'ego dokuczała jej samotność. Ale żaden mężczyzna nie wzbudził w niej pożądania, żaden nie podbił jej serca - dopóki nie poznała Matta. Choć wmawiała sobie, że ten romans opiera się wyłącznie na fascynacji seksualnej, wiedziała, że to nieprawda.

Nie chodziło tylko o seks. To była miłość.

Zamknęła oczy, przełknęła z trudem ślinę i próbowała zanalizować uczucia, które nią ostatnio targały.

Nigdy nie kryła swej nienawiści do życia, jakie pędzą rodziny wojskowych. Nie chciała, by jej dzieci były zmuszane do ciągłych przeprowadzek, zrywania przyjaźni, które ledwo zdążyły nawiązać, czy podporządkowywania się nakazom ustalonym przez jakąś organizację. Taki system niszczył ludzi o twórczych umysłach, a nagradzał tych, którzy ślepo wykonywali rozkazy. Potępiała wszystko, co wiązało się ze służbą wojskową. Absolutnie wszystko. Włącznie z ludźmi, którzy zdecydowali się ją wykonywać.

A teraz zakochała się w lotniku.

Była szalona.

Była głupia.

A jednocześnie umierała z miłości do niego.

Casey wstrząsnął dreszcz, mimo że wieczór był ciepły. Tak bardzo chciała znaleźć się teraz w objęciach Matta i położyć mu głowę na ramieniu. Choćby na chwilę, a może na tyle długo, by mogli udawać, że zostaną ze sobą na zawsze.

Potem zakończyłaby ten romans. Obiecała to sobie. Nigdy więcej by się nie spotkali. Matt jest wojskowym, a ona za żadne skarby nie pozwoli, by jej synowie wychowywali się w świecie, w którym lojalność wobec armii jest ważniejsza niż ta wobec rodziny.

Poza tym Matt szybko by się nią znudził. W końcu jest przystojnym kawalerem, któremu żadna kobieta się nie oprze. Na pewno nie zrezygnowałby ze swych przygód miłosnych dla wdowy z dwojgiem dzieci.

Już po miesiącu by ją zostawił i uciekł do swego uporządkowanego, ale barwnego życia. Dla niego czas spędzony z Casey i jej rodziną był tylko rozrywką.

Ale jaką rozrywką! Serce mocniej jej zabiło na myśl, że znowu może się znaleźć w ramionach Marta.

Chciała jeszcze raz doświadczyć tego cudownego uczucia całkowitej bliskości z kimś tak wyjątkowym jak on. Pragnęła z nim rozmawiać, żartować, kochać się przez całą noc...

Wyobraźnia podsuwała jej tak realistyczne obrazy, że mimo chłodu nocy oblała się gorącym rumieńcem. Nie mogła już dłużej usiedzieć na miejscu, więc wstała z fotela i zaczęła spacerować po werandzie.

Kiedy reflektory zbliżającego się samochodu rozjaśniły mrok, przystanęła i objęła ramionami drewniany filar. Serce zabiło jej nadzieją.

Światła wozu prześlizgnęły się po podjeździe, błysnęły oślepiająco, po czym zgasły. Choć nie widziała kierowcy, przeczucie jej nie omyliło.

Po paru sekundach Matt stanął na najniższym schodku, szukając w jej oczach potwierdzenia, iż go pragnie. Potrzebuje.

Jej palce zacisnęły się kurczowo na kolumience, o którą się opierała. Matt był tak piekielnie przystojny, taki męski, że na jego widok przeszedł ją dreszcz pożądania.

Wpatrywali się w siebie bez słowa, jakby zapomnieli o całym świecie. Zanim Matt zdążył się poruszyć, Casey zaczęła schodzić wolno po schodach. Każdy krok kosztował ją wiele wysiłku.

Nie odrywała od niego wzroku, gdyż bała się, że nagle zniknie. Straciła zdolność logicznego myślenia. Straciła rozsądek. Liczyło się tylko to, że on jest przy niej, że go pragnie.

Kiedy znalazła się stopień wyżej od niego, objął ją w talii i położył jej głowę na piersi. Ogarnęła ją niewysłowiona, nie znana dotąd czułość.

Przytuliła go do siebie i oparła policzek o jego głowę.

Zamknęła oczy. Była ciekawa, czy to właśnie się czuje, gdy przekracza się bramy niebios. Przepełniał ją tak cudowny spokój, radość i dziwne ożywienie, jakby czas stanął w miejscu.

W końcu podniosła głowę, odsuwając się z żalem od Matta.

- Musiałem się z tobą zobaczyć. Zabrzmiało to jak wyznanie miłosne.

- Marzyłam o tobie.

Ujął jej twarz w dłonie i obrócił tak, by padało na nią światło księżyca.

- Wiem. Rozszyfrowałem twoje myśli. Uśmiechnęła się.

- I przyfrunąłeś tu z San Antonio w ciągu godziny?

- Nie mogłem już wytrzymać w domu, więc pojechałem do hotelu, który jest oddalony o kilkanaście kilometrów stąd. Wybierałem się do baru, kiedy usłyszałem, że mnie wzywasz.

Pewnie się z nią drażni. Ale chciała mu uwierzyć. Bardzo chciała.

- Cieszę się - wyszeptała.

- Jedź ze mną.

- Dokąd?

- Do hotelu.

Odpowiedź była natychmiastowa.

- Nie mogę.

- Owszem, możesz.

- A co z chłopcami?

- Dzwoniłem już do twojego ojca. Zajmie się nimi. - Ściszył głos. - Proszę cię, Casey. Jedź ze mną.

Skinęła radośnie głową, po czym odsunęła się niechętnie od Matta i weszła do domu. Interkom łączący apartament jej ojca z domem znajdował się w kuchni. Wcisnęła guzik.

Pułkownik odezwał się takim głosem, jakby z trudem tłumił śmiech.

- Tak, słucham.

- Cześć! Mówi Casey. Chciałam ci powiedzieć, że Tatko gra w brydża i nie będzie go w domu wieczorem. Myślisz, że poradziłbyś sobie z chłopcami, gdybym pojechała na parę godzin do miasta?

- Oczywiście - odparł bez wahania starszy pan. - Oglądamy stare filmy z braćmi Marx.

Matt stanął za nią i przesunął ustami po jej karku. Z trudem przybrała surowy ton.

- Chłopcy, bądźcie grzeczni. Macie numer mojego bipera, gdyby coś się stało. W razie potrzeby zwróćcie się do Tatka i Sary. Wiecie, o której macie iść spać.

Chłopcy krzyknęli, że wiedzą. Sprawiali wrażenie uszczęśliwionych takim obrotem sprawy.

Zdjęła palec z przycisku i obróciła się w ramionach Matta.

Ich pocałunek był krótki i delikatny, jakby się bali, że czar pryśnie.

- Chodźmy - drżącym głosem rzekł Matt. Objął ją wpół i poprowadził do samochodu.

Jazda do hotelu upłynęła w milczeniu. Matt nie zdejmował ręki z jej uda, chcąc mieć pewność, że Casey mu nie ucieknie. Jego ciepła dłoń przypominała bryłkę rozpalonego żelaza.

Nie zatrzymali się przy recepcji, lecz od razu wjechali windą na górę. Matt obejmował ją w talii, starając się zachować powściągliwość, ale gdy tylko przekroczyli próg pokoju, przestali nad sobą panować.

Delikatność ustąpiła miejsca pożądaniu i dzikiej namiętności, której nie byli w stanie opanować.

Przywarli do siebie, nie tracąc czasu na zdejmowanie ubrań czy czułe pieszczoty. Zbyt mocno siebie pragnęli. Pokój wypełniły namiętne jęki i westchnienia.

Gdy Matt w nią wszedł, chwyciła go za biodra i dostosowała się do jego szybkich, mocnych ruchów, czując, jak z każdą chwilą zbliżają się do upragnionego celu. Kiedy wreszcie nastąpiło gwałtowne rozładowanie napięcia, świat zawirował jej przed oczami. Na wpół przytomna uświadomiła sobie, że Matt razem z nią doszedł do szczytu rozkoszy.

Wciąż miała zamknięte oczy, gdy poczuła, że ją podniósł i delikatnie położył na ogromnym łożu. Ucałował jej powieki, policzki, po czym oparł się czołem o jej czoło. Był zlany potem. Casey ze zdziwieniem stwierdziła, że nawet nie zdążyli się do końca rozebrać.

- Casey? Dobrze się czujesz? - wyszeptał jej do ucha.

Nie otwierając oczu, leniwie skinęła głową.

- Nigdy nie czułam się lepiej. Uśmiechnął się radośnie.

- Dobrze wiedzieć, że wojskowy potrafi sprawić ci przyjemność.

- Bez komentarza - odparła. Była zbyt oszołomiona, by wdawać się z nim w dyskusję.

Jego usta błądziły po jej szyi.

- Masz piętnaście minut, żeby dojść do siebie. Potem pójdziemy napić się wina.

Pokręciła przecząco głową.

- Masz piętnaście minut, żeby zamówić butelkę wina do pokoju, bo ja nie ruszę się stąd, dopóki nie będę musiała wracać do domu.

- Udawajmy, że to jest nasz dom. - Jego ciepły oddech drażnił skórę Casey. - I że nie mamy żadnych poważnych problemów.

Leżeli w milczeniu. Matt odwrócił się na plecy i zakrył oczy ręką. Casey natychmiast zatęskniła za miłym ciężarem jego ciała. Wiedziała jednak, że nie powinna przyzwyczajać się do jego pieszczot, by nie utrudniać rozstania. Wstała szybko z łóżka i poszła do łazienki. Popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Uśmiechała się jak niegrzeczna kotka - niegrzeczna, ale zadowolona.

Umyła ręce i położyła na karku mokrą myjkę. Przyjrzała się sobie krytycznym okiem. Białe figi podkreślały wąskie biodra i szczupłe uda, a błękitna bawełniana bluzka opinała krągłe piersi. Włosy miała potargane, po makijażu nie było śladu. Wyglądała jak po nocy spędzonej w ramionach namiętnego kochanka.

Uśmiechnęła się do siebie na wspomnienie miłosnego szału, który ich ogarnął.

Ku jej zaskoczeniu Matt wszedł do łazienki. Miał na sobie tylko zrobiony na drutach sweter i koszulę. Ściągnął je przez głowę, wszedł pod prysznic i odkręcił wodę.

Widok jego nagiego wilgotnego ciała znowu obudził w niej pożądanie. Bez namysłu ściągnęła bluzkę oraz figi i stanęła obok Marta. Jego lubieżny uśmiech świadczył, że właśnie na to liczył.

Kawałkiem mydła, które trzymał w dłoni, natarł jej ramiona, piersi i brzuch. Jego dotyk działał na nią oszałamiająco. Wszystko, co do siebie czuli, zostało wyrażone gestem.

Jego dłonie przesunęły się po jej udach, potem musnęły biodra. Zamknęła oczy i oparła się o wyłożoną kafelkami ścianę, poddając się biernie jego pieszczotom. To było naprawdę cudowne uczucie.

- Masz takie delikatne ciało - szepnął, wodząc palcem po jej brzuchu.

Wyciągnęła ręce, by przytulić go do siebie, ale natrafiła na opór.

- Jeszcze nie, kochanie. Za bardzo cię pragnę. Nie przestawał jej pieścić, przesuwając ustami po jej ramionach i szyi. Casey oddychała szybko, jej serce waliło jak młotem.

Gdy wydawało się jej, że umrze z rozkoszy, wreszcie poczuła go w sobie. Jego śliskie od mydła ciało ocierało się o nią zmysłowo, doprowadzając ją do szaleństwa. W szczytowym momencie przywarła do niego, by nie osunąć się bezwładnie na podłogę.

Minęło wiele czasu, zanim zdołali się poruszyć, a jeszcze więcej, zanim Casey udało się wyjść spod prysznica i owinąć ręcznikiem.

Matt też się wysunął spod ciepłego strumienia wody i okręcił ręcznikiem w pasie. Kiedy na nią spojrzał, w jego wzroku malowała się nie tylko czułość, ale i żądza.

- Czy kiedykolwiek będę miał cię dosyć? - szepnął bezradnie.

Casey uśmiechnęła się, przesuwając palcem po jego plecach.

- Kiedyś tak - obiecała. - Ale jeszcze nie teraz. - Zamierzała opuścić buchającą parą łazienkę, lecz Matt przytrzymał ją za ramię.

- Dlaczego nie?

Tym razem jej uśmiech był bardziej złośliwy.

- Bo jeszcze nie skończyłam z tobą, mój chłopcze. - Pocałowała go w mokry policzek i w tym samym momencie zadźwięczał jej biper.

Gdy wyjęła go z torebki i wcisnęła malutki przycisk, wyświetlił się jej domowy numer.

- No, to wróciliśmy z raju - mruknęła, dzwoniąc do domu.

- Cześć, Tatku, co się stało? - spytała, starając się nadać swemu głosowi żywe i wesołe brzmienie, tak jakby tej nocy nie kochała się dwa razy z mężczyzną i nie padała z nóg.

Musiało jej się to udać, bo Tatko nie żałował ostrych słów.

- Chciałem cię poinformować, że twój drogi ojczulek przetrzymał chłopców godzinę dłużej, bo nie posprzątali kuchni i nie doprowadzili salonu do idealnego stanu - powiedział z wściekłością. - A przypominam ci, że o szóstej trzydzieści rano mają być na basenie. Czy jemu rozum odebrało?

- Zrobili taki straszny bałagan? - spytała Casey. Tatko niezwykle rzadko wpadał w gniew.

- Porozrzucali papierowe talerze, serwetki, pudełka po pizzy. Jak to dzieci. Sam by to sprzątnął w ciągu pięciu minut. Ale on postanowił ich ukarać. Jutro nie zwloką się z łóżek.

Zerknęła na zegarek. Minęła już północ.

- Poszli już spać?

- Tak, ale tylko dlatego, że ich wygoniłem z kuchni. Pułkownik nie może mi tego darować. Wiem, że masz ciekawsze rzeczy do roboty niż bawienie się w sędziego, ale jeśli twój ojciec zamierza być takim tyranem, to nic dobrego z tego nie wyniknie.

- Wiem, Tatku. Porozmawiam z nim rano - uspokoiła go. - Obiecuję.

Tatko wylewał swoje żale jeszcze przez parę minut, po czym przekonany, że Casey przytrze rogów pułkownikowi, zakończył rozmowę.

Casey usiadła z westchnieniem na brzegu łóżka i położyła słuchawkę na widełki. Matt przysiadł obok niej i otoczył ją ramieniem.

- Chcesz o tym porozmawiać? - spytał.

Z radością podzieliłaby się z nim swoimi troskami, ale nie mogła tego uczynić. Musi sama sobie poradzić. Zawsze tak było i chyba zawsze tak będzie. W końcu to są jej dzieci.

Potrząsnęła przecząco głową.

- Nie. Na razie nie chcę nawet o tym myśleć.

- Rozumiem.

Zaczął masować jej kark. Zamknęła oczy i poddała się kojącym ruchom jego palców.

- Połóż się na brzuchu - polecił jej cichym, łagodnym głosem.

Spełniła jego prośbę.

Matt ugniatał koniuszkami palców jej ramiona i barki. Kiedy doszedł do pleców, ściągnął ręcznik, odsłaniając nagie ciało. Lecz zamiast chłodu poczuła uzdrawiający dotyk jego ciepłych dłoni. Napięcie mięśni ustąpiło. Ogarnęło ją straszliwe zmęczenie i senność. Matt pochylił się i szepnął jej do ucha:

- Śpij. Obudzę cię, kiedy trzeba będzie wracać do domu.

Znowu go posłuchała. Rano wszystkim się zajmie.


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Była już prawie piąta rano, kiedy Casey i Matt wrócili do domu. Poza lampą na ganku oświetlającą dzikiego kota, który schronił się tu na noc, całe domostwo pogrążone było w ciemności.

Pocałowali się parę razy w mrocznym holu, po czym Casey poszła z ociąganiem na górę, by przespać się jeszcze przez parę godzin. Matt położył się na składanym łóżku w jadalni, którą na czas jego pobytu zamieniono w sypialnię. Choć nie był to luksusowy hotel i nie mógł przytulić się do Casey, natychmiast zapadł w sen.

Casey obudziła się po czterech godzinach i resztę poranka spędziła w kuchni razem z Tatkiem. Jeremy i Jason pojechali wczesnym świtem na basen, a pułkownik jeszcze się nie pokazał. Chociaż jej myśli krążyły wokół Matta i przeżyć ostatniej nocy, musiała się zająć sprawami rodzinnymi.

Wkładając jeszcze trochę makaronu do plastykowego pojemnika, powiedziała z troską do Tatka:

- Trzeba znaleźć jakieś kompromisowe wyjście z tej sytuacji.

- Zgadzam się. - Zamieszał sos, który gotował się w dużym garnku na kuchence. - Niech pan pułkownik wykaże więcej dobrej woli. Świetnie sobie radziliśmy bez niego - oświadczył kategorycznie. - To ten stary osioł musi się przystosować do obyczajów naszej rodziny, a nie odwrotnie.

Choć dyskutowali zawzięcie, ani na chwilę nie przestali gotować, napełniać miseczek i wkładać ich do zamrażalnika. Dzięki tym uzupełnianym raz na miesiąc zapasom nie musieli się śpieszyć w ciągu tygodnia, szczególnie wtedy, gdy plan dnia był tak napięty, że nie starczało czasu na przyrządzenie obiadu.

- Ten przebiegły staruch nie pragnie być członkiem rodziny. Chce nią dowodzić tak jak swoim plutonem - zauważył z wściekłością Tatko, dodając do sosu szczyptę grubo zmielonego pieprzu.

- Jest lotnikiem. Dowodzi eskadrą - poprawiła go z roztargnieniem Casey.

- Wszystko jedno - mruknął.

Casey posypała makaron serem i polała sosem.

- Nie osądzajmy go przedwcześnie, Tatku - zaproponowała, choć w głębi duszy żywiła przekonanie, że ojczym ma rację, tylko ona nie chce się z tym pogodzić.

- Jak sobie życzysz - odparł Tatko, tracąc resztki cierpliwości. - Ale pamiętaj, że ten człowiek wprowadza zamęt w nasze życie. Będziemy tu jeszcze długo mieszkali. A on pojawił się tylko na chwilę.

Casey pochyliła się i pocałowała Tatka w pomarszczony policzek. Wiedziała, że martwi się nie tylko o chłopców, ale i o swoją pozycję w rodzinie.

- Wiem, dlatego musimy iść na pewne ustępstwa, dopóki pułkownik nie dostosuje się do naszego stylu życia. Jesteśmy rodziną, Tatku. Zawsze nią będziemy.

Tatko potwierdził jej słowa zdecydowanym kiwnięciem głowy. Właśnie skończyła napełniać pojemniki makaronem i zabrała się za zmywanie. Tatko nie miał tu już nic do roboty, więc poszedł do swego małego gabinetu, zostawiając ją samą ze stertą brudnych naczyń.

Wiedziała, że wkrótce chłopcy wrócą z pływalni, Matt się obudzi, a jej ojciec przybiegnie, żeby się wyżalić. Jednak gdy Sara zapukała do kuchennych drzwi, w domu panowała jeszcze błoga cisza.

- Cześć, skarbie, jak sobie radzisz? - spytała sąsiadka, ściskając Casey na przywitanie.

- Jakoś się trzymam.

- Tatko się złości?

Casey kiwnęła głową, odgarniając z czoła niesforny kosmyk włosów, który zaraz ponownie opadł jej na oczy.

- Ale nie bez powodu. Wczoraj wieczorem mój ojciec przetrzymał dzieci godzinę dłużej i kazał im sprzątać. - Casey wstawiła parę talerzy do zmywarki. - To jeszcze nie koniec świata. Co prawda przez to dzisiaj zaspały i nie zdążyły na autobus. Tatko musiał je zawieźć na basen.

Sara uniosła brwi.

- I to wszystko wina twojego ojca?

- Nie doszłoby do tego, gdyby posłał ich do łóżek o właściwej porze.

Przyjaciółka obrzuciła ją zdumionym wzrokiem i zmarszczyła brwi.

- Nie sądzisz, że chłopcy przyłożyli do tego rękę? W końcu sprzątnięcie całego apartamentu nie zajmuje godziny, więc ile może trwać wyrzucenie kilku talerzy i pudełek po pizzy?

Casey zmrużyła oczy.

- Wiesz o tym? Sara skinęła głową.

- Tatko był ze mną. Nie pamiętasz? - Odwróciła wzrok i wyjrzała przez okno. - Kochanie, może pułkownik nie potrafi dobrze się bawić w gronie twoich przyjaciół, ale nie jest takim potworem, za jakiego Tatko go uważa.

- To bez znaczenia, który z nich ma rację - odparta Casey zmęczonym głosem. - Dopóki się nie pogodzą, ciągle będę w środku tego konfliktu.

- Przestań się w to angażować. Niech sami ze sobą walczą - zaproponowała Sara. - Albo się dogadają, albo kompletnie znienawidzą. Ale przynajmniej będą mogli dać upust swoim emocjom.

- Świetny pomysł. - Casey napełniła filiżankę kawą i postawiła ją przed Sarą, po czym sięgnęła po świeżo upieczone bułeczki z makiem i podsunęła je przyjaciółce. - Mało mam z nimi kłopotów?! Jeszcze mi trzeba, żeby te utarczki przerodziły się w otwartą wojnę.

- Jak uważasz - odparła z uśmiechem Sara. - Ale w przyszłą sobotę urządzam zabawę z pieczeniem prosiaka. Zaprosiłam wszystkich naszych przyjaciół, włącznie z twoim ojcem i Tatkiem.

- Oszalałaś? Chcesz, żebym dostała zawału, słuchając, jak mój ojciec krytykuje wszystkich ludzi, których kocham?

- Nie będzie tak źle. - Sara wypiła łyk kawy. - Najwyższa pora, żeby pułkownik poznał resztę twojej rodziny.

- W następną niedzielę wracają z Mattem do San Antonio - powiedziała Casey, myśląc, ile smutku i radości przyniesie ten wyjazd.

- A zatem to będzie przyjęcie pożegnalne. - W oczach Sary pojawiły się złośliwe błyski. - Poza tym twój ojciec jest w pewnym sensie fundatorem tej imprezy. Zapłacę za nie pieniędzmi, które dostałam od niego za sprzątanie mieszkania.

Casey musiała się roześmiać. Tylko Sara mogła wymyślić coś tak niedorzecznego.

- Czy mogę ci w czymś pomóc?

- Przyprowadź ze sobą tego przystojnego majora i chłopców. Resztą sama się zajmę.

- Załatwione! - Casey nie wierzyła, by wspólna zabawa mogła doprowadzić do pojednania między Tatkiem i pułkownikiem. Musiałby się zdarzyć cud.

A Casey, w przeciwieństwie do Sary, była realistką.

Matt obudził się w samo południe, kiedy chłopcy wrócili ze szkoły i zaczęli kosić trawnik. W całym domu pootwierano okna i ciepły wiatr poruszał koronkowymi firankami. Matt znał pogodę w Teksasie i wiedział, że za parę tygodni okna zostaną szczelnie zamknięte, by klimatyzacja mogła sprawnie działać. Ale na razie mógł leżeć i wsłuchiwać się w odgłosy natury. Było mu dobrze, tak jak czasami w dzieciństwie, kiedy leżał w wysokiej trawie, obserwował chmury płynące po błękitnym niebie i marzył. To było jedno z jego nielicznych miłych wspomnień.

Cieszył się, że będąc dojrzałym człowiekiem, doświadcza podobnych przeżyć. Było mu tym przyjemniej, że mieszkał w domu Casey i w każdej chwili mógł się z nią zobaczyć. Tym przyjemniej, że spędził z Casey ostatnią noc i miał miłą perspektywę przebywania w jej towarzystwie jeszcze przez dwa tygodnie.

Podłożył ręce pod głowę i popatrzył z uśmiechem w sufit. Casey była dla niego całym światem i kochał wszystko, co się z nią wiązało. Włącznie z tym domem i ogrodem, który tak troskliwie pielęgnowała.

Poza wonią świeżo skoszonej trawy w powietrzu unosiły się jeszcze inne zapachy. Woń drożdży oraz ostrego sosu do spaghetti drażniąca jego pusty żołądek. Matt spojrzał na zegarek leżący na małym stoliczku obok łóżka. Dochodziło południe, a więc miał za sobą niecałe sześć godzin snu.

Wczoraj w nocy Casey usnęła na jego hotelowym łóżku, lecz on był zbyt podekscytowany, by zdrzemnąć się choć na chwilę. Przyglądał się jej, nie mogąc wyjść ze zdumienia, że taka atrakcyjna kobieta chce się z nim wiązać. I to nie ze względu na jego pieniądze czy stopień wojskowy. Ta świadomość napełniała go dumą i radością.

Casey znała jego przeszłość, ale, na szczęście, nie okazywała mu współczucia ani nie usiłowała podnosić go na duchu. Miała własne zmartwienia, z którymi musiała sobie radzić. Z pewnością nie brakowało jej inteligencji, stanowczości i zmysłu organizacyjnego. Tylko dzięki temu mogła pogodzić prowadzenie własnego przedsiębiorstwa z zajmowaniem się domem i dziećmi.

Jeden z chłopców - chyba Jason - wrzasnął na brata i Matt uśmiechnął się jeszcze radośniej. Obaj byli bardzo podobni do matki. Wychowywała ich, kierując się miłością, zdrowym rozsądkiem i poczuciem humoru. Było to widoczne na każdym kroku. Oczywiście mieli takie same wady jak większość dzieci - nie chciało im się sprzątać, odrabiać lekcji, pomagać w domu - ale to wszystko było do przezwyciężenia. Tatko i Casey potrafili się z nimi dogadać.

- Jeremy, ty chyba zgłupiałeś, jeśli myślisz, że sam pozbieram te gałęzie! - krzyknął Jason tuż pod oknem jadalni. - To twój obowiązek!

- Nie! - wrzasnął Jeremy. - Jeśli tego nie zrobisz, powiem mamie, że wczoraj skłamałeś dziadkowi, o której chodzimy spać!

- Naprawdę? Nie zgrywaj niewiniątka. Nie puściłeś pary z ust, więc też jesteś winny.

- A może mam powiedzieć Tatkowi, że dziadek wcale nam nie kazał sprzątać pokoju?

- Jeśli mnie wydasz, będziesz miał kłopoty - ostrzegł brata Jason. - Kryłeś mnie. Mama mówi, że to tak samo źle, jakby się samemu kłamało!

- Ale to ty wszystko wymyśliłeś. Nie ja - tryumfował Jeremy. - Więc lepiej weź się do roboty.

Mrucząc pod nosem, Jason musiał wykonać polecenie brata, bo Matt usłyszał trzask łamanych gałęzi.

Widać nawet dobrze wychowane dzieci posuwają się do szantażu.

Matt zastanawiał się, czy Casey wie, że chłopcy okłamali obu dziadków. Dałby sobie głowę uciąć, że nie ma o tym zielonego pojęcia. Nastolatki nie zdają sobie sprawy, ile zamieszania mogą narobić drobnymi kłamstewkami. Trzeba to jak najszybciej wyjaśnić. W ciągu ostatniego tygodnia stosunki między pułkownikiem a jego córką stały się bardzo napięte. Łgarstwa chłopców niepotrzebnie je pogorszyły.

Wczoraj wieczorem, tuż przed przyjazdem do Casey, Matt rozmawiał z pułkownikiem przez telefon. Po raz pierwszy w życiu pułkownik sprawił na nim wrażenie człowieka pokonanego.

- Ona nie chce ze mną rozmawiać, Matt. W ogóle się ze mną nie widuje. A gdy już się spotkamy, uśmiecha się i udaje, że mnie słucha, ale w rzeczywistości całą uwagę poświęca chłopcom albo temu cholernemu Tatkowi.

Matt próbował pocieszyć pułkownika.

- Trudno oczekiwać, żeby zmieniła swój stosunek do pana w ciągu jednej nocy. Najpierw musi pana poznać. Proszę jej dać trochę czasu.

- Operacja serca uświadomiła mi, że nie mam już dużo czasu. Moje dni są policzone.

- Niech pan przestanie użalać się nad sobą - przerwał mu Matt. - Lekarz powiedział, że może pan żyć jeszcze dwadzieścia pięć lat albo i dłużej, jeśli będzie pan przestrzegał diety i zażywał ruchu.

- Ale lekarze często się mylą. Jestem stary, Matt. Chciałbym być otoczony dziećmi i wnukami.

Matt zacisnął szczęki, by stłumić słowa, które cisnęły mu się na usta. Jeśli tak tego pragnąłeś, pomyślał, to dlaczego nie odwiedziłeś jej wcześniej? Widziałem ból i smutek w jej oczach, kiedy mówiła o tobie. Widziałem w nich gniew. Staw temu czoło, do diabła, i weź na siebie część winy.

Głośno jednak tego nie powiedział.

Ale wydawało mu się, że nareszcie zrozumiał, w czym tkwi źródło konfliktu między mężczyzną, którego podziwiał najbardziej na świecie, i ukochaną kobietą. Oboje czuli się zlekceważeni. Oboje bali się konfrontacji.

To naprawdę było przykre, gdy uświadomił sobie, że zarówno ojciec, jak i córka świetnie dogadywali się z innymi ludźmi. A z sobą nie potrafili się porozumieć.

Matt nie chciał powielać błędu pułkownika i poganiać Casey. Postępował z namysłem, ostrożnie. I wiele już osiągnął. Chętnie przebywała w jego towarzystwie. Dobrze się ze sobą bawili. Byli wspaniałymi kochankami. Odpowiadali sobie. Chwilowo, skarcił się w duchu.

Na razie wszystko układało się dobrze.

Z tą myślą wyskoczył z łóżka, nałożył szorty i podkoszulek, po czym, pokonując po dwa stopnie na raz, wbiegł na górę do łazienki. Chciał jak najszybciej zobaczyć Casey.

Lecz gdy wkrótce potem wszedł do kuchni, zaczął się zastanawiać, czy nie był zbytnim optymistą.

Casey z rękami zanurzonymi po łokcie w gorącej wodzie, szorowała ogromny garnek, w którym mogły się zmieścić dwa albo trzy spore homary. Choć przez otwarte okna i uchylone drzwi wpadał do domu lekki wietrzyk, czoło Casey zroszone było potem. Wirujący pod sufitem biały wentylator niewiele mógł zdziałać, skoro od rozgrzanych do czerwoności palników i włączonego na najwyższą temperaturę piecyka bił taki żar, jaki przynosi gorący letni poranek.

- Co tu się dzieje?

Casey zerknęła przez ramię, nie przerywając pracy.

- To comiesięczne zawody Lundów w gotowaniu.

- Kto wygrywa?

- Każdy, kto je w tym domu. Ja przede wszystkim. - Wypłukała rondel. - Kawę zaparzyłam zaledwie godzinę temu.

Matt nalał sobie zimnego płynu do filiżanki i oparł się o kuchenny blat, by patrzeć na zmagania Casey. To z pewnością była kara, którą sama na siebie nałożyła, albo jakiś trudny do zrozumienia babski rytuał.

Wzięła następny garnek i zaczęła go szorować druciakiem. Zauważył z zainteresowaniem, że była tak pochłonięta tą czynnością, że wysunęła z przejęcia koniuszek języka. Jeden z garnków stojących na kuchence zasyczał i buchnął parą, ale Casey nie zwróciła nań uwagi.

- Gdzieś tam są bułeczki z makiem - mruknęła.

Rzucił okiem na stoi, lecz doszedł do wniosku, że nie ma ochoty ich szukać wśród resztek makaronu i tłustej brązowej mazi, stosu brudnych filiżanek, rondli i misek.

Znowu spojrzał na Casey. Nie tak sobie wyobrażał ich spotkanie. Co z radosnym uśmiechem na jego widok, pocałunkami na przywitanie, zmysłowym szeptem zadowolonej kochanki? Zainteresowaniem, które miała mu okazać?

W garnku nadal coś bulgotało, więc Casey zestawiła go z kuchenki, zdjęła pokrywkę i zebrała pianę z wierzchu.

- Co gotujesz? - spytał w końcu.

Casey zerknęła przez ramię, wyraźnie zdziwiona jego obecnością.

- Mięso z cebulą. Przygotowuję gulasz z warzywami.

- Teraz?

- Teraz.

- Po co?

- Żebym nie musiała tego robić, kiedy będę padała z nóg, a dzieci będą umierały z głodu.

- Myślałem, że to Tatko gotuje.

- Tatko też ma mnóstwo zajęć - wyjaśniła Casey, zmniejszając płomień gazu i stawiając rondel z powrotem na kuchence. - Bardzo często nie chce nam się gotować albo włączać piecyka, by nie nagrzewać domu. Dobrze mieć gotowy obiad w zamrażarce.

Zerknął na zegarek, zastanawiając się, jak wyciągnąć Casey z domu.

- Dużo ci jeszcze pracy zostało? Otarła pot z czoła.

- Mnóstwo - odparła zmęczonym głosem, myśląc zupełnie o czym innym niż on. - Zamierzałam pokazać ci narzędzia i plan pracy na przyszły tydzień. - Zamknęła oczy, więc odsunął się od blatu, by wziąć ją w ramiona. Lecz gdy po chwili je otworzyła i popatrzyła na niego nieobecnym wzrokiem, zrezygnował ze swoich zamiarów.

- Słuchaj, projekt, który będziemy realizowali w poniedziałek, leży na stole w jadalni. Może przejrzysz go dziś po południu? A kiedy skończę z gotowaniem, pójdziemy do garażu, gdzie będziesz mógł obejrzeć wszystkie narzędzia - mówiła zaaferowana. - Musimy przygotowywać sprzęt wieczorem, bo wyruszamy do pracy wczesnym świtem. Niestety...

Chciał ją objąć. Pragnął wzbudzić jej zainteresowanie. Chciał, by patrzyła na niego z takim samym pożądaniem, jak wczoraj wieczorem. Chciał być jej rycerzem w błyszczącej zbroi i zabrać ją od tego wszystkiego. Jak bohater powieści.

- Casey... - Wreszcie przykuł jej uwagę, lecz nie mógł znaleźć odpowiednich słów. - Zajmę się tym za chwilę.

Wydawała się zadowolona, że wreszcie zostawi ją w spokoju.

- Świetnie. Chyba wszystko będzie dla ciebie jasne, ale gdybyś miał jakieś wątpliwości, to pytaj

- zakończyła ze zniecierpliwieniem.

Nie mógł pogodzić się z myślą, że go odrzuciła. Że pozbyła się go jak niegrzecznego chłopca. To bolało.

Instynktownie wziął Casey w ramiona i przytulił do serca. Oparła mu głowę na ramieniu i znowu poczuł się silny i szczęśliwy.

Objęła go w pasie i uścisnęła lekko. Lecz po chwili odsunęła się i pocałowała go w policzek.

- Dzięki, Matt - powiedziała ochrypłym głosem. - Potrzebowałam tego. - Podeszła do lodówki. - Nie zapomnij o tych projektach - krzyknęła przez ramię, otwierając koszyk z warzywami, z którego wyciągnęła seler i pęczek marchewki.

Matt popatrzył z zadumą na ukochaną kobietę.

Wczoraj w nocy nie była w stanie się nim nasycić.

Dzisiaj nie mogła się doczekać, żeby sobie poszedł! Potrzebował jeszcze chwili, by stłumić w sobie gniew. Wojsko nauczyło go, że nie wolno przystępować do walki, dopóki nie panuje się całkowicie nad emocjami. Postanowił znaleźć sobie zajęcie i trzymać się od Casey z daleka. Poczeka, aż sama do niego przyjdzie.

Wcześniej czy później zatęskni za nim i przeprosi go za dzisiejsze zachowanie.

Z zaciśniętymi ustami poszedł do jadalni i przejrzał plany pracy na następny tydzień.

Biegając gorączkowo po kuchni, Casey pocieszała się myślą, że nie tylko ona tak ciężko pracuje.

Jej sąsiad Terry i jego żona, która też miała na imię Terry, kosili trawę i wyrywali chwasty.

Gdy podniosła wzrok znad zlewu, zobaczyła że Sara z grabiami w ręce siedzi na drewnianej ławeczce i rozmawia z pułkownikiem. Codziennie o tej porze jej ojciec spacerował po okolicy, lecz dzisiaj pewnie zauważył Sarę i zboczył ze zwykłej trasy. Gdyby Casey nie miała tyle roboty, uwolniłaby przyjaciółkę od natrętnego rozmówcy.

Jeremy i Jason, pokrzykując na siebie od czasu do czasu, pełli grządki kwiatowe. Mniej więcej pół godziny temu Tatko poszedł do sklepu spożywczego, by zrobić cotygodniowe zakupy. Nie będzie go przez pół popołudnia. Gdy wróci, pochowa sprawunki, sprzątnie kuchnię i uzna pracę za zakończoną.

Casey z przykrością sobie przypomniała, że trzeba jeszcze zawieźć chłopców na przyjęcie urodzinowe. Na szczęście nie będzie musiała po nich jechać. Przyjaciółka obiecała podrzucić ich po imprezie do domu.

To oznaczało, że cały wieczór będzie mogła spędzić z Mattem.

Ta perspektywa obudziła w niej miłe wspomnienia. Wczoraj w nocy kochał się z nią namiętnie, a potem masował jej zmęczone ciało, dopóki nie usnęła. Co za cudowny sposób zakończenia szalonego wieczoru.

Dziś rano, kiedy wziął ją w ramiona i pocałował lekko, poczuła się szczęśliwa. Pewnie po takiej nocy oczekiwał bardziej romantycznego poranka, ale, na szczęście, zrozumiał, że nie wolno mu odrywać Casey od pracy.

Może do tej pory źle go osądzała. Gdy tylko znajdzie wolną chwilę, musi jeszcze raz wszystko przemyśleć.


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

W poniedziałek rano Casey otworzyła drzwi furgonetki od strony pasażera i udawała, że nie patrzy, jak Matt wsiada do środka.

Gdy drzwiczki zamknęły się z trzaskiem, wrzuciła bieg i wyjechała na ulicę, kierując się w stronę autostrady międzystanowej numer dziesięć.

Matt nie powiedział ani słowa. Patrzył prosto przed siebie, jakby był bezgranicznie zafascynowany miastem.

Co, na Boga, się stało? W sobotę w kuchni okazał jej tyle serdeczności. A kiedy wieczorem rozmawiali na werandzie i Tatko przysiadł się do nich, Matt sprawiał wrażenie, że pogodził się z faktem, iż nie będą sami.

Chyba nawet cieszył się z towarzystwa Tatka, bo śmiał się do rozpuku z jego dowcipów i sam ich kilka opowiedział.

Wkrótce po powrocie chłopców, którzy zostali z nimi na werandzie, Matt poszedł spać. Nie posłał jej uwodzicielskiego spojrzenia ani znaczącego uśmiechu.

Wydało jej się to dziwne, ale doszła do wniosku, że obecność ojczyma i dwóch dorastających chłopców może podziałać deprymująco na najbardziej zakochanego mężczyznę, a szczególnie na Matta, który nie był przyzwyczajony do życia w rodzinie.

Ale dziś rano okazywał jej chłodną obojętność, rozmawiał z nią wyłącznie na temat pracy i najwyraźniej nie mógł się doczekać, kiedy wyjadą z domu.

Nie padło ani jedno słowo natury osobistej, ani jedno płomienne spojrzenie, które mówiłoby: „Pamiętam naszą upojną noc. Było cudownie, prawda, kochanie?"

Kiedy jechała przez miasto, Matt rozwinął plany i jeszcze raz im się przyjrzał.

- Najpierw musimy podnieść górną warstwę trawy, zgadza się?

Casey kiwnęła głową.

- Wczesnym rankiem miała przyjechać ekipa elektryków i spryskać trawę w miejscach, w których biegną kable. Gdy oznaczymy je palikami i sznurkami, wykopiemy dół na środku placu i zbudujemy tam sztuczny staw. To przypomina zabawę w piaskownicy.

Znowu odpowiedziało jej milczenie.

- Załadowałeś poziomnicę? - spytała, zerkając kątem oka na jego pięknie opalone umięśnione uda.

- Oczywiście, szefowo. Przecież mi kazałaś, nie pamiętasz?

Uśmiechnęła się niewinnie.

- Tylko sprawdzam. Znowu się nie odezwał.

Była ciekawa, czy przypadkiem pułkownik nie powiedział mu paru przykrych słów, ale doszła do wniosku, że to niemożliwe.

Nawet gdyby ojciec nie pochwalał jej zażyłości z Mattem, powstrzymałby się od komentarzy. Wiedział, że Casey nie chciałaby, żeby wtrącał się w jej życie.

Jadąc autostradą, Casey zastanawiała się, co Matt o niej myśli. Nie miała jednak odwagi zapytać go o to.

Może doszedł do wniosku, że ich romans był błędem i teraz milczy, bo żałuje tego, co się wydarzyło.

Za późno na wątpliwości. Już niczego nie zmieni. Matt zostanie z nią przez dwa tygodnie, a potem wróci z jej ojcem do San Antonio. Żaden z nich nie będzie za nią tęsknił. Tylko jej będzie ciężko.

Nigdy nie zapomni Matta. Kocha go. Zawsze będzie go kochała.

Casey zamrugała powiekami, by stłumić łzy. Nie załamie się. Nie w obecności Matta. Nigdy mu nie da takiej satysfakcji. Całe szczęście, że ani słowem nie wspomniała o miłości. Gdyby wiedział...

Wzdrygnęła się. Była pewna, że Matt nie wyśmiewałby się z jej uczuć, ale gdyby nie chciał się z nią kochać, cierpiałaby jeszcze bardziej niż teraz.

Gdy dojechali do celu - przestronnego staroświeckiego domu położonego na terenie Uniwersytetu Rice - zabrali się do pracy. Casey była zdziwiona, że stanowią tak zgrany zespół.

Rozumieli się bez słów, tak jakby współpracowali ze sobą od wielu lat.

Jeśli Matt miał jakieś wątpliwości, stawiał krótkie, rzeczowe pytania, na które ona udzielała mu zwięzłych odpowiedzi. Nie musiała się bawić w długie, zawiłe wyjaśnienia. Pozwalała mu samemu wyciągać wnioski albo zadawać dodatkowe pytania, jeśli coś było dla niego niejasne. Ta metoda dawała pożądane rezultaty.

Gdy nadeszła pora lunchu, umyli ręce pod kranem w ogrodzie, po czym Casey przyniosła pojemniki z sałatką z tuńczyka i chrupiącym ciemnym chlebem. Pokrojone w kawałki soczyste mango oraz cząstki cytryny wypełniały kolejną plastykową miseczkę.

Puszczając w niepamięć ich wzajemne animozje, przybrała teatralną pozę i oznajmiła głośno:

- Podano lunch, Wasza Wysokość. Najwidoczniej Matt też zapomniał o porannych niesnaskach, bo natychmiast wszedł w swoją rolę.

- Najwyższa pora rozpocząć ucztę. - Oboje wybuchnęli śmiechem, po czym zabrali się do jedzenia. Ale po lunchu Matt znowu zamknął się w sobie. Casey szybko spakowała puste pojemniki i wytarła naczynia. Gdy odniosła wszystko do samochodu, sięgnęła po szpadel.

Poniedziałkowy rozkład zajęć obowiązywał do końca tygodnia. Pracowali ciężko przez cały dzień, po czym wracali do domu, żeby się umyć i zjeść kolację z chłopcami i Tatkiem.

Od czasu do czasu pułkownik zapraszał Matta na wspólny posiłek do swojego apartamentu i wówczas furgonetka z jakiejś znanej restauracji z Houston wjeżdżała na podjazd. Wynoszono różne pojemniki, z których rozchodziły się smakowite zapachy, po czym samochód dostawczy znikał w ciemnościach.

Takie wieczory były trudne dla całej rodziny.

Jeremy i Jason chcieli zaspokoić wrodzoną ciekawość i spróbować egzotycznych potraw. Tatko uważał, że spotkał go wielki afront, bo chłopcy nie docenili jego kulinarnych starań. A Casey zazdrościła ojcu, że potrafi sprowokować Matta do śmiechu i wesołej rozmowy, podczas gdy z nią ledwo raczył zamienić słowo.

Kiedy widziała Sarę, idącą do mieszkania ojca, a potem słyszała wybuchy śmiechu, czuła się jeszcze bardziej zazdrosna i odrzucona.

Odkąd pułkownik i Matt wkroczyli w jej życie, uczucie napięcia nie opuszczało jej ani na chwilę. A tego sobotniego wieczoru była tak podminowana, że czekała na jakiś pretekst, by móc się na kimś wyładować.

Jason i Jeremy musieli wyczuć nastrój matki, bo szybko wykonali swoje codzienne obowiązki i zeszli jej z oczu.

Tatko także był spokojniejszy niż zazwyczaj i gdy zrobił wszystko, co do niego należało, zamknął się w gabinecie, by popracować na komputerze.

Casey nie mogła znaleźć sobie miejsca. Poprzedniego wieczora Matt zawiózł jej ojca na badania kontrolne do San Antonio. Jeśli wszystko będzie w porządku, wrócą w niedzielę wieczorem.

Od chwili ich wyjazdu życie w domu jakby zamarło. Następne dwa dni, choć wypełnione krzątaniną wokół gospodarstwa, wlokły się w nieskończoność.

Casey uświadomiła sobie, jak bardzo przywiązała się do Matta. Kiedy jego błyszcząca czerwona corvetta zniknęła w mroku ulicy, Casey miała wrażenie, że wraz z nią umknęło szczęście i radość życia. Z przerażeniem wyobraziła sobie swoją samotną przyszłość.

Próbowała pocieszyć się myślą, że zakończenie ich związku przyniesie jej ulgę. Nie będzie drżała na widok Matta, tęskniła do niego nocami ani oddawała się próżnym marzeniom.

Ale gdy wróci, będzie się cieszyć każdą minutą jego pobytu w tym domu. Bo niedługo przecież Matt wyjedzie na dobre.

W niedzielę wieczorem ledwo położyła się do łóżka, usłyszała szum silnika samochodu.

Zeszła cicho po schodach i otworzyła drzwi do kuchni. Minęło kilka długich sekund, zanim stanął w nich Matt. Widać najpierw odprowadził pułkownika do jego mieszkania.

- Jak czuje się ojciec? - spytała cicho. Matt zamknął i zaryglował drzwi.

- Dobrze. Szybko wraca do zdrowia - rzekł, podchodząc do niej. - Tęskniłem za tobą - powiedział bez ogródek.

- Ja za tobą też - odparła. Nie potrafiła udawać obojętności. Jego wyznanie dodało jej otuchy. Może w tej miłości nie ma nic złego. Może...

- Nie lubię się z tobą kłócić.

- Nie kłóciliśmy się - poprawiła go. - Na tym polegał problem. My w ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy.

- Byłem na ciebie wściekły. W piątek kochałaś się ze mną, byłaś czuła i tkliwa, a w sobotę opędzałaś się ode mnie jak od jak od natrętnej muchy. Czy to normalne?

- Muszę zajmować się domem. Wydawało mi się, że to rozumiesz.

- Próbuję. Ale przychodzi mi to z trudem. Nie jestem przyzwyczajony do takiego stylu życiu. Pamiętaj, że będę tu tylko przez tydzień. Potem wyjadę i wszystko wróci do normy. Czy przez tych kilka dni możemy się nie kłócić?

- To nie moja wina, że miałeś fatalny tydzień - zaprotestowała.

- Nie, to nie twoja wina. To ja popełniłem błąd. A potem twój ojciec wtrącił swoje trzy grosze i powiedział, żebym dał ci spokój. Więc się wycofałem.

- Co ci powiedział? - spytała ze złością. Ojciec nie miał prawa się wtrącać...

- Stwierdził, że skoro wiem, jaki jest twój stosunek do wojskowych, to nie powinienem świadomie ranić ani ciebie, ani twojej rodziny.

Pohamowała gniew. Chłopcy byli zafascynowani pracą Matta i lubili go niemal tak samo jak ona.

- A chciałeś nas zranić? Potrząsnął głową.

- Nie. Ale może nieświadomie wyrządzam wam krzywdę.

- Coś ci powiem - odparła. - Pozwól, że to ja będę się martwiła o synów i o siebie. - Ujęła jego twarz w dłonie. - Tak będzie lepiej.

Skłonił głowę i dotknął wargami jej ust. Rozchyliła je niecierpliwie, obejmując go za szyję. Oszołomiona pomyślała, że w ramionach Matta jest jej dobrze jak w niebie.

Nagle odsunął się od niej.

- Chodźmy spać - szepnął, całując ją szybko na pożegnanie. - Nawet w przyćmionym świetle widać było, że ledwo trzyma się na nogach. - Jutro czeka nas mnóstwo roboty.

- Będziemy musieli łowić karpie - rzekła. - A to oznacza, że cały ranek spędzimy w gospodarstwie rybnym.

Zacisnął palce na jej talii, bojąc się przytulić Casey do siebie. Potem jakby uświadomił sobie, co robi, puścił ją i cofnął się o krok.

- Muszę się przespać. Dobranoc.

Casey wróciła do łóżka uszczęśliwiona, że wreszcie się pogodzili.

Ostatni tydzień, choć nie był tak straszny jak samotny weekend, przysporzył jej wielu zmartwień. Milczenie Matta gniewało ją i sprawiało jej ból. Na szczęście oboje mieli wystarczająco dużo czasu, by zastanowić się nad ich związkiem.

Nie ulega wątpliwości, że Matt podobnie jak ona pragnie, by znowu byli ze sobą blisko. Dzięki Bogu!

Poniedziałkowy poranek był tak samo szalony jak wszystkie inne poniedziałkowe ranki. O dziewiątej byli już w drodze do stawu hodowlanego.

- Jakich ryb szukamy? Małych? Dużych? - spytał Matt. - Wiem, że każda z tych orientalnych ryb jest inna, a ich cena waha się od dziesięciu do tysiąca dolarów za sztukę.

- Choć wyglądają jak wielobarwne welony, są to kolorowe karpie wyhodowane w Japonii. Ich cena zależy od wielkości i koloru. Nasz klient chce kupić na początek małe rybki, by nauczyć się je hodować.

Matt kiwnął ze zrozumieniem głową. Wybranie odpowiedniego narybku zajęło im większość przedpołudnia.

Rybki zostały umieszczone w plastykowych torebkach, które natleniono, a potem szczelnie zamknięto. Po przyjeździe na miejsce włożono torebki na parę godzin do stawu, by temperatury wody się wyrównały. Dzięki temu rybki nie przeżyły szoku w nowym otoczeniu.

Tego popołudnia Matt i Casey mieli rozpocząć pracę w nowym miejscu, oddalonym o kilkanaście kilometrów. Matt cały czas był pod wrażeniem gospodarstwa rybnego, które odwiedzili rano, i zadawał Casey więcej pytań niż Jeremy i Jason.

- Jak ludzie mogą płacić dwa, trzy albo cztery tysiące dolarów za rybę, skoro w każdej chwili kot może przeskoczyć przez płot i ją zjeść.

- Staw jest głęboki, więc ryby mają szansę schronić się na dnie.

- A jeśli nie zdążą, to ludzie kupują następne? - spytał zdziwiony.

- Oczywiście - roześmiała się. - Dlatego Japończycy cieszą się z każdego nowego stawu dla kolorowych karpi.

Po dniu pełnym pracy wrócili do dwóch hałaśliwych i pełnych energii chłopców, którzy chcieli porozmawiać z Mattem o samolotach. Casey wiedziała, że jej synowie uważają go za bohatera i chcą, by poświęcił im trochę czasu.

Matt dał się namówić na zjedzenie kolacji z jej rodziną. Casey starała się nie okazywać radości, jaką jej to sprawiło, ale uśmiech nie schodził jej z twarzy. Z poczucia obowiązku zadzwoniła do ojca i poprosiła, by do nich dołączył, ale pułkownik podziękował za zaproszenie. Tatko nie odezwał się ani słowem.

Po raz pierwszy od dwóch tygodni chłopcy zdawali się nie zwracać uwagi na to, ci robi ich dziadek. Casey była pewna, że wynika to z obecności majora przy ich stole.

Tatko wypytywał Matta o pilotowanie samolotu. Słuchając jego wyjaśnień, ze zdziwieniem skonstatowała, że bardzo lubi latać. Nie powiedział tego wprost, ale gdy opowiadał o typach maszyn i technikach pilotażu, oczy błyszczały mu z podniecenia.

Reszta wieczorów przebiegała podobnie. Pułkownik jadał albo w swoim apartamencie, albo u Sary. Casey pomyślała, że to miło ze strony jej sąsiadki, iż okazuje gościowi taką serdeczność, szczególnie odkąd Matt zaczął spędzać każdą wolną chwilę z nią i chłopcami. Jason słuchał majora z nabożnym szacunkiem, natomiast Jeremy odnosił się do niego z pewną rezerwą.

Casey uświadomiła sobie, że jest coraz bardziej zakochana w Matcie. Wiedziała, że po jego wyjeździe będzie głęboko nieszczęśliwa, ale na razie nie chciała o tym myśleć.

W piątek wieczorem Casey i Matt mieli zamiar uwolnić się od rodziny i pobyć trochę we dwoje. Gdy rozładowali furgonetkę, oczyścili narzędzia i wzięli prysznic, Casey wyszła do ogrodu i czekała w altance na Matta. Ale zamiast niego pojawił się ojciec.

- Mogę się przysiąść?

- Oczywiście - odparła z uśmiechem. - Umówiłam się tu z Mattem.

Pułkownik wszedł do środka i usiadł na ławeczce, wyciągając przed siebie nogi.

- Cassandro, nie sądzisz, że byłoby lepiej, gdybyś nie spędzała tyle czasu z Matthew?

- Już zaczynasz się wtrącać, tato?

- Tak. - Odpowiedział wprost, tak jak się tego nauczył w wojsku. - Martwię się o ciebie i o majora.

- Nie ma potrzeby. Dam sobie radę.

- Naprawdę? A ja się boję, że straciłaś dla niego głowę.

- Posłuchaj, tato... - zaczęła Casey.

Lecz jej ojciec nie miał ochoty na dyskusję. Wstał i popatrzył na nią surowym wzrokiem.

- Cassandro, nie chcę, żebyś czuła się zraniona. Kocham tego chłopca jak syna, ale znam jego słabości. Matt jest bardzo przystojnym mężczyzną, za którym kobiety się uganiają. Pragnę oszczędzić ci bólu.

Łzy napłynęły jej do oczu, więc szybko zamrugała powiekami.

- Jestem już dużą dziewczynką, tato. Potrafię zadbać o siebie.

Ojciec wbił wzrok w podłogę.

- Mam taką nadzieję, Cassandro. Ale nie myśl, że będę przyglądał się temu w milczeniu. Zamierzam porozmawiać z Mattem.

- Nie rób tego, tato! To nie twoja sprawa. Odwrócił się w milczeniu i zostawił ją samą w spowitej mrokiem altance. Lecz jego słowa dźwięczały jej w uszach, gdy czekała na Matta.

Wyrwali się z domu pod pretekstem pójścia do kina. Pojechali prosto do hotelu, wypożyczyli kilka kaset z filmami i puszczali je po kolei, nie przestając się kochać.

Zamówili lody karmelkowe z owocami i bitą śmietaną, stoczyli bitwę na poduszki, potem znowu się kochali. Jutro ich szaleństwa będą tylko wspomnieniem, ale dzisiaj mogli się cieszyć sobą.

Wrócili do domu wczesnym świtem i Matt niechętnie opuścił Casey. Sobotę obiecał spędzić z jej ojcem.

Wieczorem miało się odbyć przyjęcie u Sary, więc Casey zrobiła coś, czego nie czyniła od lat - przez całe popołudnie zajmowała się sobą. Wzięła długą gorącą kąpiel, opiłowała paznokcie i pomalowała je jasnoczerwonym lakierem. Po raz pierwszy od wielu miesięcy zakręciła włosy i wyjątkowo starannie nałożyła na twarz makijaż.

Ze zdumieniem stwierdziła, że te przygotowania znakomicie wpłynęły na jej samopoczucie. Ostatnio poświęciła tyle czasu własnej urodzie, gdy miała rozpocząć pracę w agencji ubezpieczeniowej tuż po urodzeniu Jasona! Przyjemnie było folgować swoim kaprysom. Szkoda, że tak długo z tym zwlekała.

Efekt jej starań był zaskakujący. Z brzoskwiniowym różem na policzkach, brunatnym cieniem na powiekach i długimi ciemnobrązowymi rzęsami wyglądała wyjątkowo pięknie.

Przekonała się o tym chwilę później, gdy jej synowie zapukali do drzwi. Krzyknęła, że mogą wejść, więc wpadli jak burza i rozłożyli się na łóżku. Właśnie kończyła układać włosy, które miękkimi falami spływały jej na ramiona.

- Rany! Dokąd idziesz, mamo? - spytał Jason. Po czym zmarszczył brwi. - Masz randkę?

- Nie ma żadnej randki, kretynie - oświadczył z pogardą Jeremy. - Przecież idzie na przyjęcie do Sary. Zgadza się? - Popatrzył na matkę, oczekując od niej potwierdzenia.

- Zgadza.

Jason uśmiechnął się szeroko.

- Wyglądasz rewelacyjnie. Major padnie trupem na twój widok.

Casey roześmiała się.

- Tak myślisz?

Obaj chłopcy kiwnęli głowami.

- Masz to jak w banku.

Jason, który nigdy się nie bał pytać jej o sprawy osobiste, spróbował wybadać sytuację.

- Gdyby major poprosił cię o rękę, wyszłabyś za niego, mamo?

Na myśl o tym serce załomotało jej w piersi. Zaśmiała się nerwowo.

- Skąd taki pomysł, na Boga?

- Bo uważam, że byłby fajnym tatą. Lata samolotami, podróżuje po całym świecie, a poza tym lubi dziadka i Tatkę.

To dla niego było najważniejsze.

- Ale co chwila przenosi się z miejsca na miejsce - odparła. - I jego rodzina musiałaby się przeprowadzać razem z nim.

- Naprawdę? - Jeremy wyglądał na przerażonego. - Dopiero poszedłem do ogólniaka. Podoba mi się ta szkoła. Nigdzie nie jadę!

Chłopcy musieli już rozmawiać ze sobą o jej małżeństwie.

- Nie ma powodu do zmartwienia. Major nie zamierza poprosić mnie o rękę. Poza tym, nawet gdybym chciała za niego wyjść, nie mogłabym tego zrobić. Zapomnieliście, że nie mogę stąd wyjechać? Prowadzę firmę.

Obaj odetchnęli z ulgą. Jeremy ułożył się na plecach i zaczął robić skłony.

- Ale gdyby powiedział, że będzie mieszkał w jednym miejscu, to zgodziłabyś się zostać jego żoną?

- Żaden pilot nie złoży takiej obietnicy. Wiesz o tym, Jeremy. Poza tym nie planowałam małżeństwa, skarbie. Nawet o tym nie myślałam - skłamała, podchodząc do szafy i wyciągając ubranie.

- Tak, ale... - zaczął Jason.

Casey podniosła rękę, by go uciszyć, tak jak Matt to zrobił podczas swej pierwszej wizyty. Podziałało. Ucieszyła się, bo nie chciała odpowiadać na więcej pytań. Nic nie poradzi, że musi sama ich wychowywać. Nie robiła tego z własnego wyboru. Los tak chciał.

- Lepiej idźcie się przebrać. Za pół godziny mamy być u Sary.

Nie czekając, aż zaczną protestować, Casey wzięła szorty i bluzkę, po czym weszła do łazienki. Chłopcy wyrazili głośno niezadowolenie i pobiegli do swoich pokojów. Casey oparła się o ścianę, przymknęła oczy i zagłębiła się w rozmyślaniach o Matcie.

Byłoby cudownie, gdyby został z nią na zawsze. Musiałaby być szalona, żeby temu zaprzeczyć. Dzięki swojej miłości do niego mogłaby pokonać wszystkie przeszkody - wszystkie z wyjątkiem konieczności podporządkowania się drylowi wojskowemu.

Natychmiast otworzyła oczy. O czym ona myśli? Matt wcale nie zaproponuje jej małżeństwa! Ojciec ma rację; pan major może przebierać w kobietach jak w ulęgałkach, a ona nie będzie o niego walczyć. A zresztą Matt na pewno czuje, że zupełnie do siebie nie pasują.

Z ciężkim westchnieniem Casey ubrała się, raz jeszcze przejrzała w lustrze i wyszła z domu.

Muzyka rozbrzmiewająca na podwórzu Sary różniła się od nagrań, które zazwyczaj puszczano podczas zabaw w Teksasie. Sara nie lubiła rytmów country, więc nastawiła swoją ulubioną stację, która nadawała piosenki z lat trzydziestych, czterdziestych i pięćdziesiątych. Z zawieszonego na wysokiej sośnie głośnika płynęły stare melodie, podczas gdy Sara krążyła między drewnianymi stołami, stawiając na każdym z nich tacę z przyprawami.

Casey dostrzegła swoich synów, którzy siedzieli na kuchennych schodkach z trzema dziewczynkami z sąsiedztwa - bliźniaczkami Karą i Marą oraz ich młodszą siostrą, Amandą. Wszystkie dzieci były w zbliżonym wieku i razem się wychowywały. Casey pocałowała matkę dziewczynek, Kay, uścisnęła ich ojca, Jeffa, i poszła do kuchni pomóc Sarze.

Zobaczyła, że można już wynieść talerze z pokrojoną cebulą, więc wzięła je i wyszła na dwór. W ciągu tych kilku minut, które spędziła w domu, ojciec znalazł się u boku Sary i teraz pomagał jej w pieczeniu hamburgerów i kiełbasek na rożnie. Gospodyni coś mu cicho tłumaczyła, a gdy kiwnął głową, uśmiechnęła się promiennie.

Sara zauważyła Casey i czym prędzej podeszła do przyjaciółki.

- Jak się masz, kochanie? Tatko mówił, że przez cały dzień odpoczywałaś. Najwyższa pora!

Casey roześmiała się.

- Teraz mam wyrzuty sumienia.

- Daj spokój. W pełni sobie zasłużyłaś na odrobinę relaksu. - Sara rozejrzała się dokoła. - Gdzie jest Matt?

Casey przypomniała sobie, że słyszała śmiech Sary i Matta dochodzący z apartamentu jej ojca i poczuła ukłucie zazdrości.

- Myślałam, że ty mi powiesz. Sara wyglądała na zdziwioną.

- Niby dlaczego? Jest twoim pracownikiem, nie moim.

Casey otworzyła usta, by jej odpowiedzieć, ale przybycie Matta ucięło dalszą dyskusję.

- Cześć, Saro. Jak się miewa moja sympatia? - spytał, całując starszą panią w policzek.

- Właśnie o ciebie pytałam - odparła Sara, odwzajemniając pocałunek. - Gdzie byłeś przez cały długi dzień?

- Pułkownik wysłał mnie po zakupy. - Objął ją ramieniem i uśmiechnął się do Casey. Popatrzył z podziwem na jej fryzurę i makijaż. - Przy okazji załatwiłem własne sprawunki, bo w ciągu tygodnia nie miałem na to czasu. Został mi na nie tylko dzisiejszy dzień.

- Nie jesteś wyjątkiem - stwierdziła sucho Casey.

Ale jej serce mocniej zabiło na widok Matta. Spojrzenie jego szarych oczu przejęło ją dreszczem. Z trudem stłumiła uśmiech, widząc, jakie wrażenie na nim wywarła.

Mrugnął do niej.

- Mam śliczną szefową, która wyciska ze swoich podwładnych siódme poty. Każe mi pracować, dopóki nie padam ze zmęczenia.

- Trudno uwierzyć, że jesteś taki delikatny. Nie sądzę, żeby twoja szefowa wymagała od ciebie więcej niż od siebie.

Sara ze zdziwieniem przysłuchiwała się ostrej wymianie zdań między Mattem i Casey.

- Nawet jej synowie uważają, że zamęcza ich pracą. Jeśli zapomną czegoś zrobić, karze ich aresztem domowym. Sara roześmiała się.

- Dla nastolatków jest to najłagodniejsza z kar.

- Jak na razie, nie uciekli z domu - dodała Casey.

- Ich matka nigdy by do tego nie dopuściła. - Matt elektryzował ją wzrokiem. - Tak jak nie pozwoliłaby im wstąpić do wojska.

Casey podniosła butnie głowę.

- Za żadne skarby.

- Ja bym im na to pozwolił - rzekł Matt łagodniejszym tonem.

- Nie jesteś ich ojcem. - W głosie Casey zabrzmiał chłód.

- Nie - odparł wolno, zdejmując dłoń z ramienia Sary. - Nie jestem. - Zanim Casey zdążyła go zapytać, dlaczego ją prowokuje, odwrócił się i podszedł do pułkownika.

- Mój Boże - mruknęła Sara. - Ciągłe musisz się z nim kłócić?

- On zaczaj.

- A ty nie pozostałaś mu dłużna.

- Masz rację, do diabła - odparła ze złością Casey. - Jest przybranym synem pułkownika. Chyba wiesz, co to za człowiek.

Sara uśmiechnęła się szeroko.

- Chcesz powiedzieć, że jest inteligentny, silny, uparty, zawzięty i cholernie seksowny?

Casey zazgrzytała zębami ze złości.

- Owszem.

Dopiero po chwili zrozumiała, że Sara miała na myśli jej ojca. Oczy rozszerzyły się jej ze zdziwienia.

- Mówiłam to o Matcie, Saro. Przyjaciółka poklepała ją po ramieniu, po czym

ruszyła w stronę domu.

- Obaj są tacy - rzuciła przez ramię.

Casey odprowadziła ją zdziwionym wzrokiem, zastanawiając się, co naprawdę seksownego Sara dostrzegła w jej ojcu.

Tatko przybył na przyjęcie z dużym pojemnikiem makaronu i warzyw oraz sałatą przyprawioną jej ulubionym musztardowym sosem.

- Dlaczego akurat ten stary głupiec musi piec dla nas kiełbaski? - spytał z gniewem, wskazując głową pułkownika. - Dziwne, że wie, jak działa rożen. Przecież rożen nie lata ani nie można z niego strzelać.

- Daj spokój, Tatku. Jesteśmy na przyjęciu.

- Jeszcze rok i mielibyśmy wystarczająco dużo pieniędzy, żeby wyremontować mieszkanie własnymi siłami - mruknął Tatko, stawiając naczynia na stole. - To miało być moje królestwo.

Casey nie miała siły dłużej słuchać jego narzekań. Podeszła więc do jednej z sąsiadek i usiadła obok niej na kocu.

Rozmowa z przyjaciółmi o banalnych sprawach podziałała na nią kojąco. Ostatnie tygodnie zszargały jej nerwy i nie chciała bardziej się stresować.

Powoli zapadał zmrok. Nastrojowa muzyka mieszała się z szumem wiatru owiewającego gości, którzy odpoczywali po obfitym posiłku. Casey przechyliła głowę do tyłu i wpatrywała się w usiane gwiazdami niebo.

Terry składała lniane serwetki i wrzucała je do swego koszyka, obserwując dzieci, które zbierały śmieci z ziemi.

- Matt potrafił wciągnąć je do pracy! Casey nawet na nią nie spojrzała.

- Zawsze nam pomagały w sprzątaniu. Przecież wiesz, Terry.

- Tak, ale kosztowało mnie to dużo zdrowia. Nigdy nie obyło się bez gróźb. - Zaśmiała się. - Gdybym wiedziała, że będą posłusznie wykonywały polecenia wysokiego i przystojnego lotnika, to już dawno bym go zaangażowała.

- To chyba jedyna zaleta wojskowych - mruknęła Casey.

- Trudno powiedzieć. Nie znam ich wielu. Twój ojciec przez cały czas nas unikał. Gdy tylko próbowaliśmy nawiązać z nim rozmowę, uciekał od nas jak od zapowietrzonych. Nie rozumiem dlaczego.

- Naprawdę? - Casey całymi dniami przebywała poza domem, więc nie widziała, jak pułkownik traktuje jej przyjaciół. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że odnosi się do nich z taką samą rezerwą, jaką okazuje córce. Przecież był taki miły dla chłopców, Sary i Matta.

- Nie da się ukryć. Jose powiedział, że ma podobne odczucia. Kiedyś do niego zajrzał, zostawił numer telefonu i zaproponował pomoc, ale twój ojciec chyba nie był zachwycony sąsiedztwem. - Terry odsunęła z czoła kosmyk włosów i przechyliła głowę. - Chyba nie może się doczekać powrotu do San Antonio.

- Tak myślisz? - spytała Casey, szukając wzrokiem swojego sąsiada, Jose Garcii. Bawił się z Jasonem i Jeremym w berka. Czasami podczas weekendów Jose pomagał jej przy bardziej skomplikowanych pracach. W ciągu tygodnia pełnił funkcję administratora. Casey nawet nie pamiętała, ile razy on i jego urocza żona przychodzili jej z pomocą.

- Cóż, pewnie trudno mu nas zrozumieć. W końcu jest pułkownikiem lotnictwa i patrzy na świat z zupełnie innej perspektywy. My żyjemy tak samo jak trzydzieści lat temu, a on ma do czynienia z bezustannym postępem.

- Ja go nie namawiałam do przyjazdu. Wręcz odwrotnie - szepnęła Casey, czując narastającą wściekłość. Przyjaciółka potwierdziła jej odczucia i umocniła ją w przekonaniu, że niepotrzebnie się zgodziła na tę wizytę.

Miała ochotę wykrzyczeć ojcu całą prawdę. Rozejrzała się dokoła, ale nigdzie go nie dostrzegła. Domyśliła się, że tak jak większość sąsiadów, opuścił już przyjęcie. Spojrzała w okna jego mieszkania i zobaczyła ciemną, znajomą sylwetkę, która rysowała się wyraźnie na tle jasno oświetlonego salonu.

Ogarnął ją jeszcze większy gniew. Poszukała wzrokiem Sary. Gdy dostrzegła przyjaciółkę, podeszła do niej szybkim krokiem.

- Podziękował ci przynajmniej? Sarę zaskoczył jej napastliwy ton.

- Kto?

- Pułkownik.

Sara odetchnęła z ulgą.

- Twój ojciec? Oczywiście, że tak. Był zmęczony i chciał wrócić do domu.

- Tak tylko pytam - odparła Casey odrobinkę spokojniej. - Jeszcze jedno... Powiedz mi, Saro, czy, twoim zdaniem, tata jest snobem?

Przyjaciółka wybuchnęła śmiechem.

- Oczywiście, że jest! I to jakim!

- Tak myślałam. - Casy odwróciła się i pomaszerowała do mieszkania pułkownika.

Najwyższa pora wszystko sobie wyjaśnić. Ojciec musi zrozumieć, że okropnie postąpił, lekceważąc jej sąsiadów i przyjaciół. Ale tego właśnie mogła od niego oczekiwać.


ROZDZIAŁ JEDENASTY

Wbiegła po schodach i zapukała gwałtownie do wejściowych drzwi.

Pułkownik wydawał się nie mniej zdziwiony jej widokiem niż ona swoją odwagą. Stał z rękami schowanymi w kieszeni niebieskiego szlafroka kąpielowego. Na nogach miał czarne, - przydeptane ranne pantofle.

- Cassandro, czy coś się stało?

- Muszę z tobą porozmawiać.

Otworzył szerzej drzwi i Casey weszła do środka. Matt siedział na kanapie, obejmując oparcie ramieniem. Na jej widok podniósł się z miejsca.

- Poczekam na zewnątrz - oznajmił, przechodząc obok Casey i pułkownika.

- O co chodzi? - ostrym tonem spytał pułkownik. - Czy Tatko sprawił ci przykrość?

- Nie. Ty mi ją sprawiłeś.

- Ja? - Jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia. - Co takiego zrobiłem?

- Nie posłałeś dzieci do łóżek o odpowiedniej porze, obrażasz Tatka na każdym kroku. A dzisiaj popsułeś Sarze przyjęcie, bo potraktowałeś z góry moich przyjaciół i sąsiadów. - Podeszła do okna i odsunęła kotarę. Ojciec chciał coś powiedzieć, ale nie dopuściła go do głosu. Jeszcze nie wyrzuciła z siebie wszystkiego. - Ci ludzie, których bez namysłu uznałeś za gorszych od siebie, stanowią moją rodzinę. Kocham ich tak, jakby byli moimi ciotkami, wujami, bratanicami i siostrzeńcami, których nigdy nie miałam. I uważam ich za ludzi wyjątkowo mi oddanych.

- A gdzie tu jest dla mnie miejsce? - spytał cicho pułkownik.

- Jesteś nowym członkiem naszej rodziny. W ogóle cię nie znam, nawet nie wiem, co lubisz, a czego nie znosisz.

- Ale wiesz, co oni lubią i czego nie lubią? Skinęła głową.

- Tak. Jeśli Sara jest chora, to wiem, że nie zje pieczonego hamburgera.

- I słusznie - mruknął.

- A jeśli Terry boli głowa, to na pewno nie weźmie aspiryny, trzeba jej podać inne lekarstwo. Wiem też, że nie cierpi pomarańczy, a uwielbia jabłka.

- I dlatego są tacy wyjątkowi?

- Nie tylko dlatego.

Pułkownik zbliżył się do niej o krok.

- A czego trzeba, żebym ja stał się dla ciebie kimś wyjątkowym?

Łzy napłynęły jej do oczu. Przełknęła z trudem ślinę, po czym mówiła dalej, chcąc mu wytłumaczyć, jakie to ważne dla ich wzajemnych stosunków, by zaakceptował jej przyjaciół.

- Czasu, tato - wydusiła w końcu. - Mnóstwa czasu. I o wiele więcej zrozumienia dla tych, których kocham.

Pułkownik spojrzał na nią spod zmrużonych powiek. Uniósł brwi.

- Także dla Tatka - stwierdził.

- Przede wszystkim dla Tatka.

- Cassandro... - zaczął jej ojciec.

- Casey - poprawiła go.

- Nie spierajmy się o drobiazgi - powiedział dobrze jej znanym tonem. - Nie przyszło ci do głowy, że twoi przyjaciele nie są w stanie mnie polubić, nawet jeśli będę bardzo się starał? Może są tak lojalni w stosunku do Tatka, że nawet nie chcą dać mi szansy? Uważasz, że tylko ja ponoszę winę za tę sytuację?

- Owszem. Ci ludzie są moimi przyjaciółmi. Poza tym znam cię wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że zawsze zachowujesz wobec ludzi dystans. Ale w tym przypadku to nie zda egzaminu. Kochaj mnie, kochaj moją rodzinę i dostosuj się do mojego stylu życia. - Nie chciała stawiać mu ultimatum, ale tak to zabrzmiało. Nie mogła jednak się wycofać. Nie teraz.

- To nie jest takie proste, Cassandro. Narzucasz mi trudne do spełnienia warunki.

- A ty byłeś niemiły wobec moich przyjaciół. . Pułkownik wszedł do małej kuchenki i nalał wody z lodem do kryształowego kieliszka.

- Czy z Tatkiem przeprowadzisz taką samą rozmowę? - spytał, zanim się napił.

- Podobną - przyznała Casey. Wiedziała, że Tatko również musi się nauczyć panować nad sobą.

- Zapowiada się ciekawa rozmowa - mruknął jej ojciec. - Ale pamiętaj, Cassandro. Każdy medal ma dwie strony. Nigdy nie dałaś mi szansy - powiedział ze smutkiem w głosie. - Nie wiem, czy kiedykolwiek mi ją dasz. Ale chcesz wystąpić w roli sędziego i wydać na mnie wyrok na podstawie tego, co sama uznasz za dowód mojej winy.

Ojciec wziął ze stolika małą pastylkę, połknął i popił ją resztką wody. Kiedy znowu spojrzał na córkę, na jego twarzy malowały się udręka i zniecierpliwienie.

- Zawsze byłaś w gorącej wodzie kąpana. Może i tym razem pochopnie mnie osądziłaś?

- Nie - odparła, trzęsąc się ze zdenerwowania.

Chciała mu powiedzieć, że bardzo się myli co do jej osoby, ale nie miała siły dłużej z nim dyskutować.

- Porozmawiamy innym razem, kiedy ty nie będziesz zmęczony, a ja poirytowana.

- Uciekasz, Cassandro? Znów zabrakło ci odwagi, by mi powiedzieć, że mam wyjechać i już nigdy nie przekraczać progu twojego domu?

- Jeszcze pogadamy - powiedziała. Nogi miała jak z waty i bała się, że nie dotrze do wyjścia. - Pamiętaj o tym, co ci powiedziałam.

- Trudno byłoby zapomnieć - odparł chłodnym tonem.

Casey zamknęła za sobą drzwi i zeszła wolno po schodkach. Kiedy znalazła się na dole, poczuła, że nie jest w stanie wejść do domu i rozmawiać z dziećmi i Tatkiem tak, jakby nic się nie stało.

Poszła zatem do pogrążonej w ciemnościach altanki. Gdy tylko usiadła, zaczęła drżeć na całym ciele i łzy popłynęły jej z oczu. Płakała nad swym dzieciństwem, młodością, nieudaną próbą porozumienia się z ojcem.

Podciągnęła kolana i oparła o nie głowę. Szloch wstrząsał jej ciałem. Nie zamierzała tak surowo potraktować ojca. Chciała, by ta rozmowa miała rzeczowy przebieg, ale emocje znowu wzięły górę.

W końcu to ona była stroną pokrzywdzoną. Ojciec porzucił ją i matkę dla wojska. Potem nie utrzymywał z nią żadnych kontaktów. Odezwał się dopiero wtedy, gdy potrzebował jej pomocy.

I to ma być ojciec?

Ciężkie kroki rozległy się przy wejściu do altanki i Casey podniosła głowę, ocierając oczy. W świetle księżyca ujrzała Matta, który wpatrywał się w jej zapłakaną twarz.

- Och, skarbie - powiedział drżącym ze wzruszenia głosem. Posadził ją sobie na kolanach i kołysał łagodnie. W ramionach Matta poczuła się bezpieczna i spokojna. Powoli przestała płakać. Uspokoiła się.

- Było tak źle? - spytał w końcu.

Nie ufając własnemu głosowi, skinęła głową.

- Zbił cię na kwaśne jabłko? Casey potrząsnęła przecząco głową.

- Przypalał rozżarzonymi węglami? Uśmiech pojawił się na jej po ustach. Ponownie zaprzeczyła ruchem głowy.

- Powiedział ci, że jesteś zepsutą do szpiku kości ladacznicą?

W końcu wydobyła z siebie głos. - Nie.

- Więc co się stało?

- Zarzuciłam mu, że jest złym ojcem i dziadkiem, na co on powiedział, że zupełnie go nie znam. A potem... - Powtórzyła mu całą rozmowę.

Matt wysłuchał jej w milczeniu.

- Powiedział ci o Tatku i chłopcach? Casey spojrzała mu w oczy.

- Co masz na myśli?

- Nie wspomniał, że tego wieczoru, kiedy zawiozłem cię do hotelu, chłopcy go okłamali? Wmówili mu, że chodzą spać dużo później.

- Jesteś tego pewien? Matt skinął głową.

- Całkowicie. Następnego dnia Jason i Jeremy kłócili się o to pod moim oknem, nie wiedząc, że jestem w jadalni. Spytałem twojego ojca i potwierdził słowa chłopców.

Na nowo ogarnął ją gniew.

- W ogóle nie powinnam wypuszczać z domu tych małych oszustów - stwierdziła ponurym tonem. - Wiedzieli, że ja i Tatko jesteśmy wściekli na mojego ojca, i nie puścili pary z ust.

- Przynajmniej nie są głupi - powiedział, a widząc jej zdziwione spojrzenie, wyjaśnił: - Przyznałabyś się do kłamstwa, wiedząc, że pakujesz się w kłopoty?

- Pewnie nie. Ale nie powinni byli kłamać.

- Nikt nie powinien tego robić. Wszyscy musimy starać się być wzorowymi obywatelami, myśleć o przyszłych pokoleniach, pomagać innym...

- Dobrze, dobrze, wiem, o co ci chodzi - przerwała mu. - Ale to nie zmienia faktu, że chłopcy i tak będą mieli kłopoty.

- Jeśli dowiedzą się, że dziadek ich wydał, to go znienawidzą.

- Powiem im, że ty mi o tym doniosłeś.

- Wspaniale! - rzekł Matt. - Wtedy mnie znienawidzą.

- Trudno. Może tak będzie lepiej. - Pomyślała, że dzięki temu chłopcy łatwiej się pogodzą z jego wyjazdem.

Matt westchnął.

- Pewnie masz rację.

Zrobiło jej się przykro, że ich związek nie ma przed sobą przyszłości.

Pocałowała Matta w policzek. Uwielbiała dotyk jego ciepłej, nieco szorstkiej skóry. Matt przechylił głowę i pocałował ją w usta. Objęła go za szyję, zanurzając mu palce we włosy.

- Zaraz, zaraz! Wspomniałeś nie tylko o chłopcach - powiedziała wolno, zbierając z trudem myśli. - Co to za historia z Tatkiem? - spytała, kiedy w końcu się opanowała.

Lecz Matt nie miał zamiaru wypuszczać Casey z objęć. Jego palce bawiły się guzikami jej bluzki, rozpinając je po kolei.

- Nikt nie jest bez winy, skarbie. Wiesz o tym. Jeśli twój ojciec zachowuje się z pewną rezerwą, to może dlatego, że czuje się obco wśród waszych przyjaciół. Tu wszyscy znają i lubią twojego ojczyma. Trudno jest wejść w tak hermetyczne środowisko, szczególnie wtedy, gdy nikt nie ułatwia tego pułkownikowi i nie chwali go przed sąsiadami.

Kiedy wszystkie guziczki bluzki zostały rozpięte, dłoń Matta wślizgnęła się pod cienką tkaninę i pomknęła ku schowanej pod koronkowym biustonoszem piersi. Casey udając, że jego pieszczoty nie robią na niej wrażenia, kiwnęła ze zrozumieniem głową.

- Tatko walczy z pułkownikiem o twoje względy, skarbie. To jest walka na śmierć i życie. Ty i chłopcy jesteście stawką w tej grze.

- Nie rozumiem.

Przez cienki nylon i koronkę Mart pocierał delikatnie jej sutkę.

- Wiesz, że za każdym razem, gdy twój ojciec wchodził do domu, Tatko włączał kuchenkę mikrofalową?

Casey usiłowała skoncentrować uwagę na jego słowach, a nie pieszczotach.

- I co z tego? - spytała, łapiąc z trudem oddech.

- Człowiek, który ma wszczepiony rozrusznik, nie może przebywać w pobliżu mikrofalówki, która zakłóca rytm jego serca.

Casey odchyliła się do tyłu, by spojrzeć w oświetloną blaskiem księżyca twarz Matta.

- Wielkie nieba! - wyszeptała przerażona postępkiem Tatka. - To dlatego ojciec zawsze stał w progu.

- Nieba to ty mi uchyliłaś - szepnął Matt, drażniąc ustami jej brodawkę.

Ale Casey nie umiała skoncentrować się na dwóch rzeczach jednocześnie.

- A ja się na niego złościłam i prawiłam mu morały. Zrobiłam z siebie idiotkę!

- Wcale nie. Zachowywałaś się jak troskliwa matka i pasierbica.

- Jak ostatnia kretynka - poprawiła go Casey, czując, że rumieniec pali jej twarz, mimo chłodu panującego na dworze. - Na dodatek byłam taka pompatyczna!

- Witaj w realnym świecie, skarbie - rzekł Matt, obsypując pocałunkami jej szyję. - Wszyscy popełniają błędy. Włącznie z tobą i ze mną.

- Tak, ale...

- Żadnych „ale" - stanowczym tonem oświadczył Matt. - Jutro przeprosisz ojca, nawrzeszczysz na chłopaków i wyjaśnisz Tatkowi, że musi wykazać odrobinę dobrej woli. Kiedy wszyscy zrozumieją, że to ty ustalasz reguły gry, uspokoją się. Oni po prostu chcą mieć pewność, że ich kochasz. Jak małe dzieci walczą o twoje względy. Pragną się przekonać, czy ci na nich zależy.

- Oczywiście, że zależy - zirytowanym tonem odparła Casey. Wiedziała, że Matt ma rację. Ale dopiero teraz to do niej dotarło. - Pragnę tylko, żeby przestali ze sobą walczyć. Ich kłótnie doprowadzają mnie do rozstroju nerwowego.

- Powiedz im to, kochanie, a na pewno dojdą do porozumienia. Zaręczam ci - wyszeptał Matt, przesuwając ustami po jej policzkach i szyi. - Ale skoro ta sprawa musi poczekać do jutra, to jakie masz plany na dzisiejszy wieczór?

- Mogłabym zrobić sweter na drutach albo utkać kilim - zaproponowała, odchylając do tyłu głowę, by mógł łatwiej ją całować. - Albo opracować na komputerze harmonogram pracy na przyszły tydzień. Boja wiem...

- To prawda - zgodził się pośpiesznie Matt, muskając wargami jej ramiona. - Masz jeszcze jakieś propozycje?

Odpiął jej biustonosz. Jego dłoń pieściła jej delikatne ciało, jakby głaskała aksamit. Casey z trudem stłumiła jęk rozkoszy.

- I to kilka - szepnęła, wyginając się w łuk i zapraszając go do dalszych pieszczot. - Moglibyśmy pobawić się w berka.

Jego ciepłe ręce przesuwały się po plecach Casey, biodrach, brzuchu. Potem Matt wycisnął na jej ustach namiętny pocałunek.

Kochała do szaleństwa mężczyznę, który trzymał ją w ramionach. Na myśl o zbliżającym się rozstaniu łzy znowu stanęły jej w oczach. Matt wkrótce wyjedzie, a ona zostanie sama ze złamanym sercem. Sama jak palec.

Ale nie było innego wyjścia. Jako córka pułkownika zbyt dobrze znała obyczaje panujące w wojsku, żeby chciała spędzić resztę życia z lotnikiem.

Casey otworzyła usta, by mu powiedzieć, że nigdy nie będą razem, ale Matt położył jej palec na wargach.

- Nie, nie teraz Casey - wyszeptał. - Później, dużo później powiesz, co leży ci na sercu. Ale teraz chcę się z tobą kochać.

Żądza, którą słychać było w jego głosie, podnieciła jej zmysły. Casey przestała myśleć o tym, że do siebie nie pasują. Matt miał rację. Póki są razem, powinni cieszyć się każdą chwilą. Na łzy będzie miała wystarczająco dużo czasu w przyszłości.

Poddała się pieszczotom Marta, który z największą delikatnością położył ją na ławce, po czym kochał się z Casey tak, jakby chciał ją na zawsze zachować w pamięci.

Casey podświadomie robiła to samo - zapamiętywała każdą wypukłość, każde wgłębienie jego ciała, by mogła je wspominać za tydzień... miesiąc... rok...

Ich ciche westchnienia i jęki rozchodziły się po całej altance. A gdy przestali się kochać, Matt nadal trzymał ją w ramionach, kołysząc delikatnie i wodząc ustami po jej szyi i ramionach. Objęła go mocno i poczuła pod palcami twarde mięśnie. Nie przeszkadzał jej nawet ciężar ciała Matta przygniatający ją do ławki. Po raz tysięczny zapragnęła, by został z nią na zawsze.

Lecz wiedziała, że to niemożliwe. Szczęście nigdy nie trwa długo. Matt pójdzie swoją drogą, a ona swoją.

- Grosik za twoje myśli - wyszeptał Matt, pomagając jej usiąść. Gdy doprowadzili do porządku swoje ubrania, znowu przytulił ją do siebie.

- Nie są aż tyle warte.

- Pozwól, że sam to ocenię.

Casey ujęła jego twarz w dłonie. Popatrzyła mu w oczy i zrozumiała, że Matt odczuwa to samo co ona. Radość miłosnego spełnienia i niepewność jutra.

- Będę za tobą straszliwie tęskniła - wyznała w końcu. Nadzieja zabłysła w jego oczach, lecz po chwili zgasła.

- To wszystko, co masz mi do powiedzenia?

- A co jeszcze chciałbyś usłyszeć? - spytała zdezorientowana. Przecież znal jej zdanie na temat wojska. Dopóki on pozostanie w lotnictwie, nie mogą być razem. Poza tym jej ojciec miał rację. Po co taki przystojny mężczyzna jak Matt miałby wiązać się z kobietą posiadającą rodzinę?

- Co jeszcze? A może przyznasz, że mnie kochasz? Że myliłaś się co do wojska? Może spróbujesz obiektywnie je ocenić zamiast ciągle szukać dziury w całym? A co będzie z nami?

Jego słowa tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że wkrótce się rozstaną. Smutek ścisnął jej serce.

- Znasz odpowiedź. Reakcja Matta zmroziła ją.

- Chyba tak - odparł cicho. Wypuścił ją z objęć i wstał. - W twoim życiu nie ma dla mnie miejsca. Jesteś za bardzo zajęta innymi osobami. A ja nie chcę być ciągle ostatni na twojej liście. Czuję się skrzywdzony.

- A ja? Czy nie zasługuję na nic lepszego?

- Kochanie, nie możesz na nic liczyć, dopóki będziesz uważała, że twoje szczęście jest najmniej ważne w tej rodzinie. - Mówił tak smutnym głosem, że miała ochotę przytulić go do siebie i powiedzieć, że się myli. Ale to ona się myliła. Zarówno jej ojciec, jak i Matt mieli rację. Jeszcze tak wiele musi się nauczyć.

- Czy zdobywanie życiowych doświadczeń zawsze jest takie bolesne?

- Nie zawsze, skarbie. Tylko ludzie uparci czują się wtedy rozczarowani i upokorzeni. - Westchnął i spojrzał na księżyc. Unikając wzroku Casey, mruknął: - Twój ojciec zostanie tu jeszcze trochę, ale ja wyjeżdżam jutro rano.

Oczami pełnymi łez Casey patrzyła, jak Matt odchodzi. Przy wyjściu z altanki zatrzymał się.

- Ja nie muszę ciągle wracać do swojej przeszłości. Pogodziłem się z nią dawno temu. Ale ty wciąż obwiniasz innych o swoje niepowodzenia życiowe. Dokładnie rzecz biorąc, winisz wojsko i rodziców. Nie będę się dłużej temu przyglądał.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, wyszedł z altanki i szybkim krokiem ruszył przez zalany księżycem trawnik. Casey będzie musiała naprawić wiele błędów. Matt uświadomił jej, że myliła się co do większości spraw.

Dużo ma do zrobienia w przyszłym tygodniu. Przede wszystkim porozmawia z Tatkiem i chłopcami. Następnie przeprosi ojca.

A może potem zadzwoni do Matta, by mu powiedzieć, jak sprawy się ułożyły. Mogłaby go również przeprosić. A nawet wyznać mu swoją miłość.

Nie! Żadnych wyznań! To byłoby zbyt bolesne.

Zbyt trudne do powiedzenia. Ale perspektywa życia bez Matta też była nie do zniesienia.

Żadne pomyślne rozwiązanie nie przychodziło jej do głowy. Matt był oficerem i nie podporządkuje się ani Casey, ani jej rodzinie. Nie ma wyjścia. Musi pogodzić się z jego odejściem.

Jednak następnego dnia, kiedy Matt stanął przy samochodzie, by się pożegnać, Casey myślała, że serce pęknie jej z bólu.

- Casey - powiedział cicho.

Podniosła rękę i dotknęła jego policzka. Pragnęła zapamiętać to uczucie do końca życia.

- Tak?

- Nie, nic! Chciałem tylko wymówić twoje imię. - Uśmiechnął się, ale w jego oczach malował się smutek. - Przez jakiś czas nie będę tego robił.

Marzyła, by jeszcze raz powiedział, że ją kocha. Wiedziała, że to prawda. Ale była przekonana, że nie usłyszy z jego ust kolejnego wyznania, dopóki nie zapewni go o swoich uczuciach. Matt Patterson był upartym człowiekiem.

Słowa same wyrwały się z jej piersi.

- Kocham cię aż do bólu, Matt. Uśmiech rozjaśnił mu twarz.

- Nareszcie!

Kiwnęła głową, a jej niebieskie oczy popatrzyły na niego z żalem.

- Niestety, to niczego nie zmienia, choć chciałabym, by było inaczej.

- Ani przez chwilę nie łudziłem się, że twoja miłość do mnie okaże się silniejsza od nienawiści do wojska. Dopóki nie zaakceptujesz tego, kim jestem, nie możemy być razem.

- Wiem.

Objął ją i przytulił do siebie.

- Ale mam nadzieję, że tego pocałunku nie zapomnisz do końca życia - szepnął i pocałował ją namiętnie. Jego usta były wilgotne, spragnione i tak żarliwe, że Casey nie miała siły nawet pomyśleć, że ktoś może ich obserwować. Właściwie wcale jej to nie obchodziło. Jej serce już drżało z żalu, bo wiedziała, że długo się ze sobą nie zobaczą, a jeśli łaskawy los kiedyś ich ze sobą zetknie, to spotkają się tylko przelotnie.

Lecz nie miała wyboru.

Mart odsunął się i objął ją wzrokiem.

- Dbaj o siebie, kochanie. I myśl o mnie.

To zabrzmiało jak rozkaz. Casey kiwnęła głową. Załzawionymi oczami patrzyła, jak Matt wsiada do samochodu i włącza silnik. W ciągu paru sekund odszedł z jej życia.

Ale nigdy nie odejdzie z serca.

Rozmowa z chłopcami była krótka i szczera. Przyznali się do kłamstwa i powiedzieli, że chcieli wyjawić prawdę, ale doszli do wniosku, że jest już na to za późno. Po wygłoszeniu krótkiego wykładu i ukaraniu ich tygodniowym aresztem domowym Casey przeszła do następnej sprawy.

Tatko był zajęty przygotowywaniem niedzielnego śniadania, na które tradycyjnie podawał jajecznicę na kiełbasie. Casey nakryła do stołu, po czym przyglądała się ojczymowi przez parę minut, zanim przerwała milczenie.

- Tatku, wiedziałeś, że ludzie z wszczepionym rozrusznikiem nie mogą przebywać w pobliżu kuchenki mikrofalowej?

Zatrzymał się w pół kroku i popatrzył na nią znad okularów.

- Owszem.

Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Była święcie przekonana, że nie miał o tym pojęcia.

- Czy włączałeś mikrofalówkę, kiedy mój ojciec wchodził do domu?

- Za każdym razem - potwierdził Tatko. Casey zmarszczyła czoło.

- Dlaczego?

- Żeby szybciej sobie poszedł.

- Wiem, że jest ci ciężko, ale...

- Nie, nie - powiedział, unosząc rękę. - My nigdy nie zostaniemy przyjaciółmi. On uważa, że ukradłem mu twoją matkę. A ja wiem swoje.

- Moją matkę? - spojrzała na niego uważnie. - To wszystko ma związek z moją matką?

Tatko skinął głową.

- Przykro mi, Casey. Nie masz nic wspólnego z tym, co tu się dzieje. Twój ojciec sądzi, że twoja matka miała ze mną romans i dlatego postanowiła od niego odejść. Obwinia mnie o rozpad swojego małżeństwa.

- Wyprowadziłeś go z błędu? - spytała niemal tak samo oburzona jak Tatko. Jej matka nigdy nie zdradziłaby męża!

- Owszem. Powiedziałem mu, że zaczęliśmy ze sobą romansować po tym, jak zadzwoniła do Niemiec i poinformowała go, że zamierza wystąpić o rozwód.

Casey doznała szoku.

- Romansować? - spytała słabym głosem. - Naprawdę? Jesteś pewien, że zażądała rozwodu?

Tatko zamrugał powiekami.

- Oczywiście. Przecież byłem przy tym.

Nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Nie, to nie było prawdą. Casey zawsze się wydawało, że jej matka nie jest silną indywidualnością. Była pewna, iż jej synowie podobnie myślą o niej. Teraz będzie musiała przełknąć kolejną gorzką pigułkę.

- Co odpowiedział? - spytała.

- Iż na pewno kogoś poznała i że chce, by do niego wróciła. Zażądałem, by zdecydowała się na któregoś z nas. Wybrała mnie. Wtedy rozpoczął się nasz romans, który zakończył się małżeństwem. - Odwrócił się i zaczął rozbijać jajka. - Jesteś zdziwiona? - spytał, nie patrząc w jej stronę.

- Nie... Tak... No, trochę - wydusiła w końcu.

- Ciekawe dlaczego? Mnie nie dziwi twój romans z majorem, a byłem młodszy od niego, kiedy poznałem twoją matkę.

Casey przeżyła kolejny szok. Poczuła, że rumieniec oblewa jej twarz, i ucieszyła się, że nikt tego nie widzi. Przez myśl jej nie przeszło, że Tatko czy ktokolwiek inny domyśla się, co łączy ją z Mattem. Jakaż była naiwna!

Dotarła do niej reszta słów Tatka i ponownie się zaczerwieniła. Nie pamiętała go z okresu wczesnej młodości.

Wtedy nie zdawała sobie z niczego sprawy. Widać każdy musi ze sobą walczyć, by podjąć decyzję, które mają wpływ na życie innych ludzi. Czasami podejmuje złą decyzję i zostaje zraniony. Tak jak ona postanowiła mieć romans z Mattem, choć wiedziała, że nie będzie mogła wyjść za niego za mąż. Miała szczęście, że nikogo przez to nie zraniła. Oprócz siebie.

Tatko zaczął machać trzepaczką do jajek.

- Wszyscy jesteśmy ludźmi, Casey. Wszyscy mamy swoje problemy. Dopiero wtedy gdy się postarzałem, zrozumiałem, że każdy z nas żyje podobnie. Moje życie niczym się nie różniło od życia innych ludzi. Spotkałem twoją matkę, zakochałem się i ożeniłem z nią. Razem cię wychowaliśmy i byliśmy ze sobą bardzo szczęśliwi. O czym jeszcze można marzyć?

No właśnie, o czym, zadumała się Casey. Ale Tatko przerwał jej rozmyślania.

- Nie osądzaj ludzi zbyt pośpiesznie ani zbyt surowo, skarbie. Zbyt często musimy odwoływać to, co powiedzieliśmy, i przyznawać się do błędów. A to jest przykre.

Casey też kiedyś sobie obiecała, że nigdy nie zakocha się w żołnierzu. Jak mogła być tak pewna siebie!


ROZDZIAŁ DWUNASTY

Minęły dwa tygodnie od wyjazdu Matta, a Casey nie dostała od niego żadnej wiadomości. Gdy tylko zadzwonił telefon albo gdy samochód zatrzymał się na podjeździe, serce waliło jej jak młotem. Potem zaś, kiedy uświadomiała sobie, że to nie Matt, puls wracał do normy. Chociaż wiedziała, że ojciec rozmawiał z nim kilka razy przez telefon, była zbyt dumna, by pytać, co u niego słychać.

W ciągu tych dwóch tygodni nie wydarzyło się nic niezwykłego, a jednak zaszło wiele zmian. Odkąd Matt przestał absorbować jej uwagę, więcej czasu poświęcała ojcu i nareszcie miała okazję lepiej go poznać. Kiedy po raz pierwszy pojechała do San Antonio, by złożyć mu wizytę, sądziła, że dobrze go zna. Bardzo się myliła. Nic nie wiedziała o pułkowniku Porterze. Wspomnienia z dzieciństwa okazały się niewystarczające.

Dwa dni po wyjeździe Matta do Casey zadzwonił Mac, człowiek, który przeprowadził remont mieszkania.

- Chciałem się tylko upewnić, że pułkownik jest zadowolony z pracy mojej i Mabel.

- Apartament jest śliczny - zapewniła go Casey.

- Ale powinien pan zapytać ojca, bo to on w nim mieszka.

- Nic by mi nie powiedział. Nie zna go pani? - stwierdził z przekonaniem Mac. - A przecież zasługuje na wszystko, co najlepsze. Moja Mabel nie ma dla niego słów uznania.

- Rozmawiał pan z nim ostatnio? - spytała Casey, zaciekawiona powiązaniami Maca z jej ojcem.

- Jasne! Kontaktujemy się ze sobą mniej więcej raz na miesiąc.

- Tak często?

- Jesteśmy jak rodzina. - Mac zawahał się przez chwilę, po czym dodał: - Niech pani zapisze numer mojego telefonu. Gdyby pani czegoś potrzebowała albo pan pułkownik miał jakieś życzenia, to proszę śmiało dzwonić.

Obiecała, że zadzwoni, po czym odłożyła słuchawkę. „Jak rodzina". Była tak pochłonięta własnym życiem, że nawet nie zauważyła, iż jej ojciec ma swoich przyjaciół. Kiedy teraz się nad tym zastanowiła, przypomniała sobie, że dostawał listy z całego świata, dzwoniło do niego mnóstwo osób, i to nie współpracowników, jak pierwotnie przypuszczała. Wszystko to, włącznie z jego ojcowską miłością do Matta, dowodziło, że jej ojciec robił dokładnie to samo co ona: otaczał się ludźmi, których uważał za bliskich sobie.

Jej ojciec wcale nie był samotnikiem. Myliła się. Tak bardzo się myliła.

Uderzyła ją jeszcze inna myśl. Pułkownik tak bardzo chciał poznać swoją córkę i wnuki, że odciął się od przyjaciół, których miał w San Antonio. A ona nie uczyniła najmniejszego wysiłku, by wesprzeć go psychicznie w okresie rekonwalescencji czy aklimatyzacji w nowym otoczeniu. Kazała mu samemu się o siebie troszczyć i świetnie mu się to udało. Nawet zaprzyjaźnił się z Sarą.

Na szczęście wreszcie doszła do porozumienia z ojcem. Okazało się, że nawiązanie przyjacielskich stosunków wcale nie jest takie trudne.

Casey odepchnęła się nogami od drewnianych desek werandy, by rozbujać fotel na biegunach. Dzieci, wśród których byli jej synowie, zebrały się na dworze i grały w piłkę nożną na zaimprowizowanym boisku. Większość sąsiadów przypatrywała się im z ganków swoich domów.

Ojciec siedział obok niej w fotelu klubowym i obserwował chłopców, śmiejąc się od czasu do czasu z ich zagrań.

- Tato, chodziłeś kiedyś na ryby? - spytała Casey. Lubiła słuchać jego wspomnień z dzieciństwa.

- Bardzo często. Kiedy byłem mały, całe dnie spędzałem na brzegu Missisipi. Wydawało mi się, że wędka jest przedłużeniem mojej ręki.

Wybuchnęła śmiechem. Nigdy go nie podejrzewała o poczucie humoru.

- Zabrałbyś kiedyś Jeremy'ego na ryby? Pułkownik wyglądał na zaskoczonego.

- A Jeremy by się zgodził?

Casey zaśmiała się. Jej synowie wielokrotnie ją o to prosili.

- Tak! Zawsze o tym marzył, ale Tatko i ja nie mamy pojęcia o wędkowaniu.

- Niech mnie diabli! - mruknął pod nosem ojciec. - Znam świetne miejsce do łowienia ryb niedaleko parku Garner. Tam zaczniemy naukę.

- Wspaniale - szepnęła Casey. Ojciec roześmiał się szczerze.

- A już myślałem, że mojego wnuka interesują wyłącznie dojrzałe kobiety o długich blond włosach. No, no...

- To jego druga miłość - chrapliwym głosem wtrącił Tatko, który po raz pierwszy od pięciu dni wyszedł na dwór. Ostatnio męczyło go przeziębienie i musiał leżeć w łóżku.

Casey dostrzegła Sarę, która szła do nich przez trawnik, w długiej kolorowej spódnicy powiewającej na wietrze. Choć wszyscy uważali, że pułkownik nie zagrzeje tu długo miejsca, jej przyjaciółka ani przez chwilę nie wątpiła w szczęśliwe zakończenie rodzinnego konfliktu.

- Witajcie - krzyknęła, wchodząc po schodkach i siadając na fotelu obok pułkownika. - Stanley, jesteś mi winien pieniądze za zeszły tydzień. Odbiorę je teraz, jeśli pozwolisz.

- Jesteś najbardziej zachłanną kobietą, jaką kiedykolwiek miałem przyjemność poznać - zażartował ojciec Casey, sięgając do kieszeni po portfel.

- Wiem - odparła słodko. - I nie chcę czeku, skarbie, tylko gotówkę. Umówiłam się jutro z manicurzystką.

- Muszę poduczyć Jasona księgowości, żebyś mogła korzystać z jego usług. Jest takim świetnym matematykiem, że nie zajmie mu to dużo czasu - oświadczył, wręczając Sarze pieniądze. Od kilkunastu dni pomagał Jasonowi w lekcjach i chłopiec nareszcie zaczynał rozumieć przedmiot, który do tej pory sprawiał mu duże trudności.

- Umiem liczyć, Stanley - odparła z uśmiechem Sara, wsuwając banknoty za stanik. - Szczególnie pieniądze.

Tatko wtrącił się do rozmowy.

- Saro, zagramy wieczorem w brydża?

- Jeśli znajdziemy czwartego. Tootsie jest chora.

- Mogę ją zastąpić - zaproponował pułkownik. - Szczerze mówiąc, jestem mistrzem w tej grze.

Sara popatrzyła na niego z zainteresowaniem.

- Naprawdę? Chętnie się przekonamy.

- A zatem o której? - spytał pułkownik.

- Za godzinkę? - Sara zwróciła się do Tatka. Kiwnął głową.

- Jak tylko się ściemni.

Zaczęli się sprzeczać o rozmaite konwencje i metody licytacji. Każde z nich opisało najlepszą partię, jaką w życiu rozegrało. Casey przysłuchiwała się im z uśmiechem. I widząc, że może spokojnie zostawić ich samych, weszła do domu, by dolać sobie mrożonej herbaty.

Ale gdy znalazła się w kuchni, usiadła przy stole, oparła głowę o blat i zamknęła oczy. Jak zwykle w chwilach samotności wyobraźnia nasunęła jej obraz Matta. Nikt nie wiedział, jak bardzo czuła się samotna.

Samotna bez Matta.

W ciągu ostatnich dwóch tygodni jej życie trochę się ustabilizowało. Tatko i jej ojciec w końcu przestali skakać sobie do oczu. Interesy szły świetnie. Casey dostała tyle zleceń, że do jesieni będzie miała pełne ręce roboty, a codziennie dzwonili nowi klienci. Zapewne przyczynił się do tego wywiad, jakiego udzieliła lokalnej telewizji w zeszłym tygodniu. Sama już nie dawała sobie rady. Jeśli popyt na jej usługi nie spadnie, to w przyszłym miesiącu zatrudni ludzi do pomocy, żeby odciążyć Jose, który pracował dla niej w każdej wolnej chwili.

Wszystko dobrze się układało, a mimo to czuła się nieszczęśliwa.

Czy to w ogóle możliwe, aby była szczęśliwa? Oczywiście, że tak. Wystarczyłoby, żeby Matt był przy niej. Lecz on nie zadzwonił ani nie napisał.

Myśl o ukochanym przyprawiła ją o skurcz serca. Co noc marzyła, że Matt trzyma ją w ramionach, kocha się z nią, śmieje się cicho i szepcze jej do ucha miłosne wyznania. Choć nikogo nie było w pokoju, poczuła że się czerwieni na wspomnienie jego słów.

Jeden z chłopców wpadł do łazienki na dole. Po chwili wybiegł z powrotem na werandę. Ojciec coś powiedział i śmiech niósł się w powietrzu. Nawet synowie Casey byli zadowoleni z powiększenia się rodziny. Dziadek stał się integralną częścią ich życia. Dobre i to.

Nikt - ani Casey, ani jej ojciec - nie wspominał o jego powrocie do San Antonio. Oboje postanowili nie poruszać tego tematu. Casey nie miała pojęcia, kiedy sprawa zostanie rozwiązana, ale jeśli w ciągu ostatnich dwóch tygodni nie zapadły żadne konkretne decyzje, być może pomału wszystko samo się ułoży. Największym problemem były ciągłe tarcia między Tatkiem i ojcem, ale i oni wreszcie zaczynali dochodzić do porozumienia.

Tak jak Matt to przewidział.

Rusz się! Natychmiast! Nie zwlekaj ani chwili! - przekonywała się w duchu. Zadzwoń do Matta i powiedz mu, że we wszystkim się myliłaś.

Nie, to byłoby śmieszne. Musi osobiście go przeprosić.

Ojciec wszedł do kuchni i sięgnął po ogromny dzban z mrożoną herbatą.

- Wszystko w porządku, Cassandro?

- Tak. Dzięki. - Wstała od stołu. - Tato, myślisz, że warto pojechać do San Antonio na weekend?

Znieruchomiał z dzbanem w ręku. Uśmiech wolno wypłynął na jego usta.

- Sądzę, że to doskonały pomysł. - Wskazał ręką dużą tablicę, która wisiała na przeciwległej ścianie. - Nie zapomnij wziąć kluczy do mojego domu. Sprawdź, co się tam dzieje.

- Chcesz, żebym zajrzała do twoich przyjaciół?

- Myślałem, że nigdy o to nie zapytasz - odparł ojciec. - Musisz koniecznie odwiedzić Matta. Chyba nie czuje się najlepiej.

- Zachorował? - Serce zamarło jej z trwogi.

- Jest przeziębiony - odparł pułkownik. - Dopadła go grypa, gdy tylko stąd wyjechał. Ale i tak przyszła pora, byście się spotkali i szczerze ze sobą pogadali. Musicie sobie wiele wyjaśnić. Casey popatrzyła na niego ze zdziwieniem.

- Wydawało mi się, że jesteś przeciwny naszemu związkowi.

Starszy pan sprawiał wrażenie nieco zakłopotanego.

- Ubzdurałem sobie, że jeśli będę cię zniechęcał do Matta, to może zaczniesz się z nim spotykać.

- Dlaczego?

- Żeby zrobić mi na złość.

- I wiesz, udało ci się! - Uśmiechnęła się szeroko. Stanęła na palcach i pocałowała go w policzek. - Dzięki, tato.

Pułkownik uśmiechnął się zawstydzony, niczym mały chłopiec przyłapany na kłamstwie.

- Nic takiego nie zrobiłem.

- Naprawdę? - drażniła się z nim. - A ja przez cały czas myślałem, że poznałeś mnie z Mattem po to, bym zobaczyła, jakimi miłymi ludźmi są żołnierze.

Popatrzył na nią surowym wzrokiem, ale już się nie bała jego groźnych min.

- Wojsko nie jest miłe. To jest organizacja, która zaspokaja potrzeby i pragnienia mężczyzny, daje mu cel w życiu. Innymi słowy, robi z chłopców stuprocentowych mężczyzn.

- Jestem pewna, że przedstawicielki kobiecych korpusów armii brytyjskiej z przyjemnością wysłuchałyby tej przemowy - odparła, wiedząc, że ojciec tylko się z nią drażni. W ciągu tych dwóch tygodni wiele się o nim dowiedziała. Na przykład tego, że ma ogromne poczucie humoru. Czasami zwracał się do niej w taki sposób, że musiała się zastanowić, czy kpi, czy mówi poważnie. Dopiero go poznawała, ale już zdążyła zauważyć, że mają ze sobą wiele wspólnego.

- Pojedziesz do Marta? - spytał ją pułkownik.

- Tak. Dziwi cię to?

- Owszem - odparł szczerze.

- Dlaczego?

- Bo bez względu na to, co do siebie czujecie, Matt Patterson jest lotnikiem. To żołnierz z krwi i kości. Nie wyobrażam sobie, by mógł się zmienić.

- Wiem - przyznała Casey. - Wmawiałam sobie, że nienawidzę tego, co robi, ale to nieprawda.

Starszy pan uśmiechnął się.

- Wiedziałem, że wcześniej czy później to zrozumiesz.

- Jednak nie sądzę, bym mogła mieszkać tam gdzie on, tato. - Bóg świadkiem, że długo się nad tym zastanawiała. I doszła do wniosku, że przemyśli tę sprawę po spotkaniu z Mattem.

Na twarzy pułkownika odmalowało się szczere zdziwienie.

- Skąd wiesz?

- Po prostu wiem. Wyobrażasz sobie, że mogłabym zabrać stąd moich synów? Wyjdź na werandę i rozejrzyj się dookoła. Żyjemy wśród życzliwych nam ludzi. Słyszysz, jak wszyscy sąsiedzi dopingują chłopców? Potrafią ich zbesztać i pochwalić, zaproponować im najdziwniejszą pracę. To tak, jakby czuwały na nimi dziesiątki rodziców, a nie tylko matka. Mają silne poczucie więzi rodzinnej.

Ojciec popatrzył jej w oczy.

- A w wojsku jest inaczej? Kiedy ludzi łączy wspólny cel, to tworzą zżytą społeczność, Cassandro. Wy stworzyliście ją tutaj. Ale twój dom może być wszędzie. Nie tylko w Houston.

- Lecz nigdzie nie będę miała takich sąsiadów.

- Nie - przyznał. - Poznasz nowych ludzi, zwiążesz się z nimi na jakiś czas, potem znowu się przeprowadzisz. Polubisz takie życie. To kwestia przyzwyczajenia. Zaufaj mi, kochanie.

- Może masz rację - przyznała. Jednak potrzebowała więcej czasu, by przemyśleć słowa pułkownika. Teraz wszystko wydawało się jej zbyt skomplikowane.

Ojciec objął ją ramieniem i uścisnął mocno.

- Czasami miłość potrafi wszystko przezwyciężyć, nawet niechęć do wojska. Nie zmarnuj tej szansy, Cassandro. Może czekałaś na nią przez całe życie. Popatrzyła mu w oczy.

- Naprawdę tak myślisz? Pułkownik skinął głową.

- Matt jest bardzo samotny. Zawsze szukał kogoś tak wspaniałego jak ty.

- Myślisz, że zdaje sobie z tego sprawę?

- Może trzeba mu uświadomić, że spotkał kobietę swojego życia.

- Dzięki. Wezmę to pod uwagę.

- Nie powinienem tego mówić, Cassandro, ale chyba nic mnie nie powstrzyma. Matt bardzo cię kocha.

Jej oczy rozbłysły nadzieją.

- Zwierzył ci się?

- No, może niezupełnie tak było, ale intuicja mnie nie myli. Znam Matta od dawna.

- Wierzę, że masz rację, tato. Właściwie bardzo na to liczę.

Lecz gdy zaparkowała samochód przed domem pułkownika w San Antonio, ogarnął ją lęk, że postąpiła lekkomyślnie. Może jej ojciec był w błędzie? Może Matt nie ma zamiaru się z nią ożenić?

Casey wyprostowała się. Najwyższa pora stawić czoło prawdzie. Matt i ojciec mają rację. Musi zacząć się zachowywać jak dorosła kobieta.

Pięć minut później zapukała do drzwi domu Matta.

Kiedy je otworzył, Casey zaniemówiła ze zdumienia. Matt wyglądał okropnie. Miał szarą, wysuszoną skórę, potargane włosy, dwu - albo trzydniowy zarost na brodzie i policzkach. Wypłowiała piżama zwisała z przygarbionych ramion.

- Mój Boże - wyszeptał. Oczy rozszerzyły mu się z przerażenia, jakby ujrzał ducha.

- Mogę wejść? - spytała. Uchylił szerzej drzwi. Casey rozejrzała się dokoła.

- Jesteś sam? - spytała, gdy zamknął drzwi.

- Nie - odparł chrapliwym głosem. - Mam wielu gości.

- Jesteś chory.

- Od ponad tygodnia. - Matt wszedł do salonu i opadł na kanapę. - Chciałem do ciebie zadzwonić, ale nie miałem siły. Nie mogę nawet zebrać myśli.

- Musisz iść do lekarza.

- Już byłem. Najgorsze mam za sobą. Teraz muszę dużo wypoczywać.

Casey dotknęła jego czoła. Nie miał temperatury.

- Wracaj do łóżka. Ja tu posprzątam.

- Lepiej stąd idź. To nie miejsce dla ciebie. Ale Casey nie po to przejechała taki kawał drogi, żeby teraz się wycofać.

- Wracaj do łóżka - powtórzyła. - Przyjdę do ciebie, gdy wszystko zrobię.

- Czyżby moje marzenie miało się spełnić? - mruknął, idąc z wysiłkiem przez kuchnię w stronę sypialni.

Trochę lżej zrobiło się jej na duszy.

- Marzyłeś o mnie? - Casey popędziła za nim, by lepiej słyszeć.

Zamknął oczy i kiwnął głową.

- Nie mogłem się doczekać, żeby ci powiedzieć, jak świetnie sobie radzę bez ciebie.

Poczuła przyśpieszone bicie serca.

- Rozumiem.

- Ale to byłoby kłamstwem - ciągnął. - Nie czułem się tak fatalnie, odkąd zacząłem służyć w wojsku.

- Czy to przeze mnie? - Zniżyła głos do szeptu. Znowu owładnęła nią nadzieja. Niemal bała się usłyszeć odpowiedź.

Matt westchnął ciężko i położył się na kanapie.

- Obudź mnie za godzinę albo dwie. Wtedy pogadamy.

Po chwili już cicho chrapał. Casey popatrzyła na niego z miłością. Chciałaby mu powiedzieć, że bardzo go kocha i jest gotowa wyjść za niego za mąż.

Choć jest córką pułkownika, chętnie poślubi majora i podporządkuje swoje życie wojskowym rygorom. Pod warunkiem, że Matt też darzy ją uczuciem i chce, by została jego żoną. Zadziwiające!

Dwie godziny później naczynia były zmyte, pościel zmieniona, łazienka sprzątnięta. Casey nigdy nie czuła się taka szczęśliwa i przejęta. Nie mogła się doczekać rozmowy z Mattem. Chwilami miała ochotę go obudzić i spytać, czy ją kocha.

Przeglądała właśnie wyczyszczoną z większości zapasów spiżarnię, gdy rozległ się głos Matta, przypominający bardziej głos rozkapryszonego dziecka niż chorego mężczyzny.

- Casey, gdzie jesteś? Chodź tutaj.

Jego ton przemówił do niej bardziej niż słowa. Właśnie dlatego nienawidziła wojskowych. Nikt lepiej od nich nie potrafił onieśmielić człowieka sposobem mówienia.

- Jestem w kuchni. Musiałam trochę sprzątnąć, żebyś nie zarósł brudem. A teraz gotuję ci rosół z kurczaka, którym i tak się nie najesz. Powinnam kazać ci jeszcze zmierzyć gorączkę. Nie wiem, jak sam dawałeś sobie radę.

- Błagam cię, zostaw to wszystko i przyjdź do mnie. Natychmiast!

Matt przeniósł się z kanapy na łóżko. Leżał w niebieskich spodenkach, z rękami pod głową, a jego opalone ciało kontrastowało ze śnieżnobiałą pościelą. Chyba właśnie wyszedł spod prysznica, bo ramiona i nogi pokryte były kropelkami wody. Casey przyjrzała się mu spod zmrużonych powiek. Mimo choroby wyglądał szalenie seksownie. I wiedział o tym.

Niech nie myśli, że dzięki temu wszystko ujdzie mu płazem!

Podeszła cicho do łóżka i wyciągnęła spod Matta poduszki. Jego głowa uderzyła o wyściełany wezgłówek.

- Co...!

- Przestań bawić się ze mną w kotka i myszkę, majorze - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Wyjechałeś dwa tygodnie temu i ani razu nie zadzwoniłeś. Więc przyjechałam tu, żeby zaproponować ci małżeństwo, a ty co robisz? Wydajesz mi rozkazy, jakbym była twoim podwładnym. Wstydziłbyś się!

Przysiadła na łóżku.

- Oboje stoimy wobec konieczności dokonania ostatecznego wyboru, majorze - powiedziała cichym, ale stanowczym głosem. - Ty musisz zdecydować, czy chcesz się ze mną ożenić i kochać mnie do końca życia, czy wolisz pozostać kawalerem.

- A ty?

Casey westchnęła.

- A ja? Albo wyjdę za ciebie za mąż, albo zniknę stąd raz na zawsze.

Matt usiadł, nie odrywając od niej wzroku. Podłożył poduszki pod plecy i oparł się o nie. Po czym rozłożył ramiona.

- Chodź tutaj, kochanie. Przytul się do mnie.

O niczym innym nie marzyła. Wskoczyła na łóżko i wtuliła się w ramiona Matta. Zamknęła oczy, napawając się bliskością jego ciała.

Dla tej chwili Casey spędziła cztery godziny w samochodzie, posprzątała cały dom, pokonała nieśmiałość, strach i wstyd. To było motorem jej działania przez ostatni miesiąc. Matt tulił ją do siebie, drażnił ustami jej skórę, ściskał dłonie tak delikatnie, jakby były drogocennym klejnotem. Właśnie tego pragnęła - potrzebowała - bardziej niż powietrza.

- Porozmawiaj ze mną, kochanie. Powiedz, co leży ci na sercu - szepnął.

Casey zamknęła oczy i westchnęła. Chciała już to mieć za sobą.

- Czekałam, aż zadzwonisz i mi się oświadczysz. Byłam pewna, że to zrobisz. Gdy tylko ochłoniesz z gniewu, zrozumiesz, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Oczekiwałam, że wrócisz i poprosisz mnie o rękę. Ale się zawiodłam. Nie wróciłeś.

Pocałował ją w czoło, owiewając ciepłym oddechem jej włosy.

- Nie, nie wróciłem.

- Cóż, skoro tego nie zrobiłeś, nie miałam okazji powiedzieć „nie".

- Wiem, skarbie. - Zniżył głos do szeptu. - "Nie" to takie okropne słowo. Szczególnie gdy pada z ust ukochanej osoby.

- Wiesz, ja naprawdę uważam, że byłabym dla ciebie okropną żoną.

- A to dlaczego?

- Powinieneś mieć bardziej kobiecą i bardziej bezradną partnerkę ode mnie. Trzeba posiadać odpowiednie cechy charakteru, żeby przystosować się do wojskowego stylu życia i drżeć z przejęcia na widok mężowskiego munduru. Ja jestem inna.

- Jaka?

- Niezależna. Na ogół onieśmielam mężczyzn, zamiast ich adorować. I nie mam zamiaru się zmieniać. Więc, jak widzisz, nie jestem dobrym materiałem na żonę.

Matt spojrzał jej w oczy.

- Kogo starasz się zniechęcić do tego małżeństwa? Siebie czy mnie?

- Siebie. Ciebie. Nas oboje. Sama nie wiem.

- Dobrze, podsumujmy to wszystko - rzekł Matt. - Zamierzałaś mi się oświadczyć, ale doszłaś do wniosku, że nie nadajesz się na moją żonę?

- Niezupełnie - poprawiła go Casey. - Zamierzałam zaproponować ci małżeństwo, ale doszłam do wniosku, że wcale mnie nie potrzebujesz.

Puścił tę opinię mimo uszu, bo inna myśl nie dawała mu spokoju.

- Chciałaś wyjść za mnie za mąż, wiedząc, że nie odejdę z wojska?

Wzruszenie chwyciło ją za gardło i nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Kiwnęła tylko głową.

- Wiedziałaś, że będziesz musiała przeprowadzić się z dziećmi, znaleźć Tatkowi mieszkanie, zamknąć firmę, a mimo to postanowiłaś zostać moją żoną?

Znowu skinęła głową.

- Dlaczego?

Casey przełknęła z trudem ślinę. Po wszystkich atakach i oskarżeniach, jakie rzuciła na wojsko, winna jest Mattowi wyjaśnienie.

- Bo cię kocham.

- Nie - odparł Matt, potrząsając głową. - Dla ciebie to nie jest wystarczający powód, by proponować mi małżeństwo. Tu chodzi o coś innego. O co?

- Ty i tata często o tym mówiliście, ale dopiero teraz wiem, co mieliście na myśli. Wojsko jest twoim domem. Ludzie, którzy służą z tobą, są twoją rodziną. Zrozumiałam, że robisz dokładnie to samo, co ja - starasz się, by łączyła cię z ludźmi więź rodzinna. Jedyna różnica polega na tym, że twoi dowódcy mówią ci, dokąd twoja rodzina się przeniesie.

- Eureka - łagodnym tonem powiedział Matt. Jeszcze mocniej przytulił ją do siebie i pocałował z niezwykłą delikatnością. Casey czuła się bezpiecznie w jego ramionach. Nie chciała już nigdy się z nim rozstawać.

Kiedy skończył ją całować, spytała żartobliwie:

- Czy to oznacza zgodę?

- Niezupełnie - z powagą odparł Matt. - Jeszcze muszę to wszystko przemyśleć. Twoje oświadczyny były tak nagłe.

- Nie śpiesz się - odparła zirytowana. - Wracam do domu dopiero za godzinę.

- W takim razie powiedz, kiedy będziesz gotowa wysłuchać tego, co mam ci do powiedzenia.

- Już jestem gotowa - rzekła Casey.

- To dobrze. - Matt zamknął oczy i przechylił do tyłu głowę, zbierając myśli.

Zniecierpliwienie Casey osiągnęło zenit, ale zagryzła usta. Czy Matt nic do niej nie czuje? Czy odrzuci jej propozycję? Nie mogła znieść tej myśli. Całym sercem pragnęła, by jej ojciec miał rację.

Matt otworzył oczy.

- W dzień po powrocie do domu złożyłem rezygnację ze służby w wojsku.

Zdrętwiała. Cisza, która zaległa pokój, dźwięczała jej w uszach.

- Co zrobiłeś?

- Słyszałaś.

- Kiedy odchodzisz?

- W przyszłym miesiącu.

- Dlaczego?

- Myślałem o tym od jakiegoś czasu. Potem poznałem ciebie i zakochałem się. Za bardzo cię kocham, żeby cię stracić.

Casey usiadła ze skrzyżowanymi nogami i popatrzyła na niego z miłością.

- Zrobiłeś to dla mnie? Matt uśmiechnął się.

- Dla nas.

Casey odpowiedziała uśmiechem.

- Kocham cię do szaleństwa, Matthew Pattersonie.

- Najwyższa pora, byś zaczęła korzystać z życia, Casey Lund - mruknął, obejmując ją ramieniem i znowu przyciągając do siebie.

- Wycofasz swoją rezygnację, skoro wiesz, że jestem gotowa przenosić się z tobą z miejsca na miejsce? - spytała, bojąc się usłyszeć odpowiedź.

- Nie! Już podjąłem decyzję. Chcę mieć prawdziwy dom. Poza tym sądzę, że będziesz mnie potrzebowała, najdroższa. Dziś wieczorem twój ojciec zamierza oświadczyć się Sarze.

- Sarze? - powtórzyła ze zdziwieniem, nie mogąc nadążyć za biegiem jego myśli. - Mojej Sarze?

- Tej samej.

- O mój Boże, co jeszcze się wydarzy? - wyszeptała bardziej do siebie niż do Matta. Ta nowina kompletnie ją zaskoczyła, choć powinna była zorientować się w sytuacji. Gdyby nie była tak pochłonięta własnymi sprawami, wiedziałaby, co się święci.

- Myślę, że twój ojciec przeprowadzi się do Sary, a Tatko dostanie jego mieszkanie, o czym marzy od chwili zakończenia remontu.

- Pewnie masz rację. - Dlaczego to wszystko uszło jej uwagi? Czy była ślepa? Oczywiście, że tak, przyznała w duchu. Odkąd Matt wkroczył w jej życie, myślała tylko o nim.

- Będziesz się mną opiekowała, dopóki nie wrócę do zdrowia? - Głos Matta wyrwał ją z gorączkowych rozmyślań.

- Nie, ale mogę zostać u ciebie do jutra - zaproponowała polubownie.

- W takim razie, zgodnie z rozkazem, masz iść ze mną do łóżka.

- Myślałam, że jesteś chory.

- Byłem. Ale nagle poczułem się znakomicie. Casey roześmiała się i pocałowała go w szorstki policzek.

- W takim razie muszę wykonać twój rozkaz, oficerze rezerwy.

- Widzisz - powiedział, zbliżając usta do jej warg. - Wiedziałem, że dorośniesz i pokochasz wojsko. Potrzebowałaś tylko trochę dyscypliny...

Dalsze słowa przerwał pocałunek, który był zapowiedzią wspaniałej przyszłości, wypełnionej miłością i śmiechem. Casey niczego więcej nie pragnęła.

Wreszcie znalazła mężczyznę swoich marzeń.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Clay Estrada Rita Harlequin Temptation 180 Mąż za milion(1)
Clay Estrada, Rita La llave de marfil(1)
Estrada Rita Clay Dać szansę miłości
004 Estrada Rita Clay Cena miłości
Rita Clay Estrada Klucz z kości słoniowej
Rita Clay Estrada Ta sama miłość
Estrada Rita Clay Klucz z kości słoniowej
Harlequin Temptation 004 Estrada Rita Clay Cena miłości
Estrada Rita Clay Ucieczka panny mlodej
Estrada Rita Clay Ucieczka panny mlodej
Estrada Rita Clay Ucieczka panny mlodej
Rita Clay Estrada Klucz z kosci sloniowej
Odnaleziona miłość Rita Clay Estrada W innym wymiarze
Estrada Rita Clay Cena milosci T004
RITA CLAY ESTRADA Ucieczka panny młodej
139 Clay Rita W innym wymiarze
004 Clay Rita Cena milosci
Angelsen Trine Córka morza 22 Anioł zemsty
134 Clay Rita Ta sama miłość

więcej podobnych podstron