Rita Clay Estrada
Cena M
iłości
(The will and the way)
ROZDZIAŁ 1
– Czy mo
żna potępiać mojego klienta tylko za to, że zawierzył tym, od których kupował
materiały? – W ten poniedziałkowy poranek głos April Flynn brzmiał mocno i zdecydowanie.
–
On również został oszukany: i przez ludzi, z którymi pracował, i przez nabywców domu.
Winę przede wszystkim ponoszą podwykonawcy, którzy dostarczyli materiały złej jakości.
Jace Sullivan sta
ł z boku w sali sądowej i przyglądał się April. Powinien już od dawna
być na spotkaniu z Sidem, swoim agentem, ale kiedy przechodził koło gmachu sądu,
przypomniał sobie, że April ma tego dnia rozprawę. Pod wpływem nagłego impulsu wszedł
do sali,
żeby popatrzeć na April choć przez kilka chwil. Uśmiechnął się z dumą. Była
wspaniała. Krótko ostrzyżone, ciemnobrązowe włosy podkreślały smukłą szyję i delikatny
owal twarzy.
Miała wspaniałą figurę i piękne, długie, smukłe nogi. Jednak jej prawdziwym
a
tutem były oczy. Gdy była zła, stawały się intensywnie niebieskie. Kiedy się kochali lśniły,
miękko i nabierały szarego odcienia.
By
ła bardzo atrakcyjna i to nie tylko na pierwszy rzut oka. Miała inteligencję i dowcip.
Intrygowała go.
Ich dom... W
łaściwie był to jego dom. Po usilnych zabiegach April przeprowadziła się do
niego ponad trzy lata temu.
Nie żałował ani jednej wspólnej chwili. Życie z April wydawało
się czymś niesłychanie naturalnym i oczywistym. Zanim się poznali, Jace przeżył wiele
nieudanych romansów.
Spotykał się z rozmaitymi kobietami. W pewnym momencie doszło
do tego,
że nie wiedział, czy umówił się jeszcze z blondynką, czy może już z brunetką. Tak
naprawdę nie należał do żadnej kobiety, dopóki April Flynn nie wkroczyła w jego życie i nie
zawładnęła jego sercem.
Pod jej wp
ływem zmienił dotychczasowe zasady postępowania wobec kobiet. Ciężko
pracowała, sprzeczała się z nim, nie gotowała i nie sprzątała, wymagała od niego
nienagannych manier.
Była niezależną kobietą sukcesu, miała własne zdanie i z łatwością
dotrzymywała mu pola w różnych dziedzinach. I on to uwielbiał.
Byli stworzeni dla siebie. Nie potrafi
ł sobie wyobrazić życia bez niej. Dzięki April dni
stały się znośne, a noce cudowne...
Nale
żała do niego i to było najważniejsze. Rozstanie nie wchodziło w rachubę. Będzie z
nim do końca życia. I on tego dopilnuje.
Z pewnym niepokojem i zdziwieniem u
świadomił sobie, co to oznacza. Nie pierwszy raz
ślub przychodził mu na myśl, szczególnie przez ostatnie trzy miesiące. Czy zupełnie stracił
głowę? I tak, i nie. Do niedawna uciekał się do najróżniejszych wymówek, ponieważ ciążyło
mu wspomnienie pierwszego nieudanego małżeństwa. Okazało się fatalną pomyłką. Był
młody, niedoświadczony i zakochany, a przynajmniej tak mu się wydawało. Związek ten
przetrwa
ł zaledwie rok. Rozstali się w niezupełnie przyjaznej atmosferze.
P
óźniej znał wiele kobiet, ale nigdy nie zaangażował się poważnie. W gruncie rzeczy,
dopóki nie spotkał April, był samotny.
Teraz mia
ł trzydzieści sześć lat. Wspomnienie pierwszego małżeństwa pomału się
zacierało. Myśl o nim już go nie raniła. Uśmiechnął się. Związek z April Flynn nie miał z
tamtą historią nic wspólnego.
Wyprostowa
ł się i przyglądał się jej przymrużywszy oczy. Lekko gestykulując
wygłaszała mowę przed ławą przysięgłych. Była wspaniała.
Nadszed
ł czas, żeby uczynić ten krok. Dla niej.
Z przyjemno
ścią pomyślał o wakacjach, które planowali przez cały rok. Nie było łatwo
tak wszystko zorganizować, żeby oboje mogli wyjechać w tym samym czasie. Wynajęli dom
w Oregonie. Postanowili,
że przez cały miesiąc będą robić tylko to, na co przyjdzie im ochota.
Żadnych telefonów, telewizji, gości. Spokojny urlop z dala od codziennego zgiełku i
pośpiechu. Idealna pora na oświadczyny. Mogliby po trzech tygodniach spędzonych na wsi
pojechać do Reno, wziąć ślub i dopiero wtedy wrócić do Los Angeles i zabrać się z powrotem
do pracy.
Miał podpisany kontrakt na nowy film, a i April z pewnością chętnie wróci do
swojej praktyki.
Moment wydawał się doskonały. Pozostało mu pięć tygodni na
przygotowanie najbardziej romantycznego miesiąca w ich życiu.
Jace u
śmiechnął się do siebie z zadowoleniem. Nie spuszczał oczu z April. Gdy
odwróciła się prezentując cały swój wdzięk i urok, mrugnęła do niego uwodzicielsko.
Jaka
ś kobieta siedząca w ostatnim rzędzie wskazała na niego i zaczęła coś szeptać do
swojej sąsiadki. Obydwie uśmiechnęły się i skinęły głowami, jakby byli dobrymi znajomymi.
Odwzajemni
ł pozdrowienie z rezerwą i spojrzał na swój elegancki złoty zegarek. Doszedł do
wniosku,
że wyjdzie, zanim poproszą go o autograf.
Jeszcze raz jego my
śli wróciły do April. Małżeństwo nadal wydawało się rozsądnym
rozwiązaniem. Doszedł do wniosku, że podjął właściwą decyzję. Wstał i szybko opuścił salę
sądową.
Zaplanowa
ł, że starania o rękę April rozpocznie już tego wieczora. Powinien pomału
przygotować grunt, żeby nie odrzuciła jego oświadczyn. Od pewnego czasu zachowywał się
jak stateczny mąż. To się zmieni. Stanie się teraz romantycznym kochankiem. Będzie ją nosił
na rękach i bujał z nią w obłokach. Znów się uśmiechnął. Nic trudnego. Potrafiła z łatwością,
zaledwie jednym spojrzeniem,
obudzić w nim prawdziwego Casanovę. Przy niej nie musiał
grać. Był po prostu sobą. Przestał o tym wszystkim myśleć, bo uświadomił sobie, że nie może
spóźnić się na spotkanie ze swoim agentem.
April Flynn zsun
ęła z nóg pantofle i kopnęła je pod skórzany, obrotowy fotel. Na biurku
leżała sterta papierów, w większości pism, które trzeba było jedynie przeczytać i
odpowiedzieć „tak” lub „nie”. Jej aplikant i zarazem przyjaciel, Sam, mógłby sobie z nimi bez
trudu poradzić, ale April lubiła wiedzieć, co się dzieje w kancelarii.
Odchyli
ła się do tyłu i zamknęła oczy. Kiedy usłyszała pukanie do drzwi, odpowiedziała
mruknięciem. Otworzyła jedno oko i spojrzała na Sama. Przeszedł przez gabinet i postawił na
biurku dwie oszronione szklanki z margaritą. Odsunął się i powiedział:
– Wypij. – Chropawy g
łos stawał się nieco nieprzyjemny, kiedy wydawał polecenia.
Pi
ła powoli delektując się smakiem. Takiego właśnie drinka teraz potrzebowała.
Zwłaszcza że nurtowała ją poważna kwestia.
– Dzi
ęki, Sam. Gdybyś równie sprawnie radził sobie z moimi życiowymi problemami,
zatrudniłabym cię na stałe jako mojego anioła stróża.
Sam chrz
ąknął i osunął się na krzesło stojące naprzeciwko. Włosy połyskiwały mu w
jarzeniowym świetle. W oczach zamigotały wesołe iskierki, oznaka jego nieustannego
dobrego humoru.
– W takim razie pozw
ól mi spróbować. Myślę, że mogę ci pomóc we wszystkim,
oczywiście oprócz sprawy, którą teraz prowadzisz.
– A co ci si
ę w niej tak nie podoba? – Upiła jeszcze trochę napoju. Słonawy smak
przyjemnie chłodził gardło.
– Poniewa
ż uważam, że ci nieszczęśni frajerzy, którzy kupili domy, nie byli w stanie
sprawdzić wszystkiego przed wprowadzeniem się. Ten, kto budował, powinien był to zrobić.
Do niego należy ostateczna kontrola przed przyjęciem budynku. Tymczasem on chce wpędzić
nabywców domów w ogromne wydatki i uchylić się od odpowiedzialności.
Sam mia
ł do czynienia z podobną sprawą w przeszłości i April uzmysłowiła sobie, że
należy to wykorzystać.
– Pan Harris mo
że być po prostu ofiarą nieszczęśliwego zbiegu okoliczności –
powiedziała. – Przedsiębiorstwo budowlane zwykle wynajmuje podwykonawców, którzy z
kolei dają zlecenia jeszcze jakimś innym firmom. Wiem, że obowiązany był sprawdzić, czy
materiał uszczelniający zbiornik na wodę nie jest szkodliwy dla zdrowia. Równie dobrze
mógł to być zwykły przypadek. Jestem tego raczej pewna.
– Tyle tylko,
że właściciele domów muszą płacić po raz drugi za te same roboty. To nie
jest w porządku. Stwarzasz precedens. Od tej chwili trzeba będzie bardzo dokładnie
sprawdzać wszystko, łącznie z klamkami. Sam oparł się wygodnie i przymknął oczy.
– Nieprawda. Za napraw
ę zapłacą podwykonawcy, a nie firma budowlana czy lokatorzy.
Odwr
óciła się do niego. Uśmiechnął się. Dobrze im się razem pracowało. Znowu
powrócił problem wokół którego koncentrowały się jej myśli. Jace.
– Co mia
ło oznaczać to westchnienie? – spytał leniwie Sam przeciągając się. Stopami
niemal dosięgną! biurka April.
– Od jak dawna pracujesz dla mnie? – April potrzebowa
ła chwili, żeby zebrać myśli i
przygotować się na dalsze trudniejsze pytania Sama.
– Cztery lata. I je
śli chcesz dać mi jakąś poważną podwyżkę, to jestem za.
– Ile ci jeszcze zosta
ło do skończenia studiów? – Również i tę kwestię wolała
przemilczeć.
– Jeszcze jeden semestr. Potem, pani Flynn zdaj
ę ostatni egzamin i odbieram dyplom.
Będę wtedy prawnikiem całą gębą. Być może nieco zdziwaczałym. Wszystko zawdzięczam
tobie.
– Nie dzi
ękuj. Wcale mi się nie pali do roboty na pełnych obrotach od rana do wieczora.
Mam tego powyżej dziurek od nosa na jakiś czas – ruchem ręki powstrzymała jego
przemowę.
Niestety, oczy mia
ł zamknięte i nie zauważył jej gestu.
– A c
óż to za ciężką pracę wykonujesz wieczorami z tym gwiazdorem, jak mu tam, Jace
Sullivan? –
W jego głosie pobrzmiewała lekka kpina. April uśmiechnęła się.
– Nie wyg
łupiaj się – odpowiedziała sennym głosem. Starała się nie myśleć o tym, że za
chwilę będzie musiała podnieść się z wygodnego fotela i pojechać do domu.
– Przepraszam – w g
łosie Sama wciąż wibrowała zaczepna nuta. – Mam po prostu
przyjemno
ść znać cię o rok dłużej niż Jace, a wydaje mi się, że nie wiem o tobie nawet
połowy tego co on.
– Nie u
żywaj takich chwytów. Nie jestem w twoim typie i oboje o tym wiemy. – Stłumiła
ziewnięcie.
– I to jest w
łaśnie mój problem. A na czym polega twój? Coś cię gnębi od kilku dni.
Byłaś przepracowana, zgoda, i do tego w złej formie, ale nie mów mi, że wyłącznie z powodu
tej sprawy.
Nie dam się nabrać.
April otworzy
ła oczy i popatrzyła na sufit. Chciała odpowiedzieć, ale tylko zmarszczyła
czoło.
– No dalej, jestem twoim najlepszym przyjacielem. Mo
żesz mi zaufać – Sam uśmiechnął
się przymilnie.
– Dobrze. Chodzi o Jace’a.
– Co si
ę stało? – W głosie Sama zabrzmiało szczere zdumienie. Był pewien, że April i
Jace są naprawdę szczęśliwi i że odnaleźli swój Eden.
– Chc
ę za niego wyjść, a on nie uznaje małżeństwa.
– O rany! Nie zadowala ci
ę sztuczna biżuteria. Ty chcesz obrączki z
czternastokaratowego złota...
– Ty te
ż uważasz, że to niemożliwe? – znowu przymknęła oczy i głęboko odetchnęła.
– Nie. Ja tylko my
ślę, że jest tyle innych wyzwań, którym mogłabyś stawić czoło i mieć
całkiem dobre rezultaty. Choćby oswojenie dzikiego tygrysa i przyzwyczajenie go do roli
domowego kotka. –
Odpowiedź była ironiczna, jednak w głosie Sama słychać było
poważniejszy ton. – Ale wcale nie uważam tej sprawy za straconą.
Unios
ła brwi, ale oczy miała wciąż przymknięte.
– Naprawd
ę?
Wygl
ądało na to, że nie znalazła do tej pory sposobu rozwiązania tej kwestii i zupełnie
poważnie wątpiła, czy w ogóle jakiś sposób istnieje.
– Naprawd
ę. Sądzę, że musisz zacząć zachowywać się bardziej jak żona niż kochanka.
Jeśli chcesz, by się z tobą ożenił, powinnaś go do tego zachęcić. Skąd, do licha, ma wiedzieć,
co traci,
jeśli nie dasz mu tego posmakować?
– A co w
łaściwie robi żona?
– No, nie wiem. My
ślę, że robi pranie, zanim w domu zabraknie czystych rzeczy. Gotuje
mężowi ulubione potrawy. Zabawia jego przyjaciół. Dobiera mu stroje. Słowem – zajmuje się
domem.
– S
ądziłam, że wynajęcie sekretarki i gosposi załatwia wszystko – odezwała się
zgryźliwie April.
– Wtedy one s
ą niezastąpione, nie ty – odpowiedział leniwie Sam.
– Aha – westchn
ęła i wyprostowała się w fotelu. Trafił w sedno. Była zbyt zajęta pracą i
tym,
aby za wszelką cenę dorównać wielkiemu Jace’owi Sullivanowi, żeby choć przez chwilę
zachowywać się jak zwykła żona. I tak miała diabelne szczęście, że wciąż jeszcze był nią
zaintere
sowany i że jeszcze nie zmęczył się ciągłym dostosowywaniem do jej rozkładu dnia.
Prawd
ę mówiąc ona również musiała często dopasowywać się do jego zwariowanych
godzin pracy,
ale dręczyło ją poczucie winy.
Sam przyjrza
ł się jej twarzy, która odzwierciedlała zmienne myśli.
– Nad czym si
ę tak zastanawiasz, moja piękna?
– My
ślę, że masz rację, Sam. Co więcej, jestem tego pewna. Mam zamiar pokazać mu, co
straci,
jeśli się ze mną nie ożeni. Muszę tylko bardzo uważać, żeby nie domyślił się, do czego
zmierzam.
– Kobieta i tak zawsze postawi na swoim – stwierdzi
ł Sam filozoficznie. April wreszcie
się uśmiechnęła.
– W
łaśnie. Jeśli nie uda mi się przekonać Jace’a przed wakacjami, będę musiała z nim
zerwać. Mam dwadzieścia dziewięć lat i wcale nie staję się młodsza. Być może jestem
drobnomieszczańska i staromodna, ale chcę mieć dom, rodzinę, dzieci – w jej głosie słychać
było zadumę i tęsknotę.
– Nast
ępna rysa w nieskazitelnym wizerunku April Flynn, niezależnej kobiety sukcesu!
Zwykle jesteś tak zapracowana, iż nie podejrzewałem, że marzysz o macierzyństwie.
Sam dobrze wiedzia
ł, dlaczego April nie zwierzała się z ukrytych pragnień i może dlatego
w jego głosie pobrzmiewała drwina.
W miar
ę upływu lat stawało się coraz bardziej oczywiste, że kariera zawodowa nie
wype
łnia całkowicie życia April. Praca przestała ją tak bardzo pasjonować. Z obserwacji
Sama wynikało, że najszczęśliwsze momenty April przeżyła u boku Jace’a, który chyba
całkowicie odwzajemniał to uczucie.
Byli urocz
ą parą.
– Bardzo go kochasz – s
łowa Sama przerwały ciszę.
– Tak – odpowiedzia
ła z przekonaniem. – Za bardzo, żeby utrzymywać nasz związek w
takim kształcie.
Wsun
ęła palce we włosy, nie burząc jednak gładkiej fryzury.
– Jest mi coraz trudniej
żyć ze świadomością winy. Choć sądziłam, że się już do tego
przyzwyczaiłam. Sam, ja żądam od Jace’a więcej. Oczekuję od niego pełnego zaangażowania,
pragnę poczucia bezpieczeństwa. Muszę wiedzieć, że stanowimy parę na zawsze – odchyliła
głowę, zapadając się głębiej w skórzany fotel. – Wiem, że ma przykre doświadczenia.
Najpierw matka,
potem to pierwsze małżeństwo. Ale charakter naszego związku nie jest
właściwy ani dla mnie, ani dla niego. Nie jestem tylko pewna, czy on jest tego samego zdania.
– Rozmawia
łaś z nim o tym? – zapytał Sam, widząc, że nagle posmutniała.
– Jaki
ś rok temu. Poruszyłam ten temat, a on bardzo delikatnie dał mi do zrozumienia, że
nie chce o tym mówić. Zanim zorientowałam się, że właściwie mi nie odpowiedział, upłynął
tydzień i nie bardzo wypadało mi pytać go po raz drugi.
– W jaki spos
ób udało mu się uniknąć rozmowy na tak istotny temat? – zdziwił się Sam.
–
Zresztą nieważne. Mogę sobie wyobrazić.
April u
śmiechnęła się lekko:
– No w
łaśnie.
– W takim razie oboje mogli
ście zapomnieć, o czym rozmawialiście. Nie sądzisz, że
powinnaś zapytać go jeszcze raz? Może ma teraz inny pogląd na tę sprawę?
– On z ca
łą pewnością nie zmieni zdania, dopóki ja nie zacznę zachowywać się jak
prawdziwa żona. Jak myślisz, gdzie mogłabym się tego nauczyć?
– Nie wiem, kobiety si
ę z tym raczej ro dzą. A w każdym razie twoja matka powinna
zdradzić ci wszystkie tajniki wiedzy domowej. Ale jak poznała je twoja matka, to już nie
wiem –
odpowiedział i oboje zachichotali, chociaż dowcip był głupi. Być może odpowiednia
szkoła nie byłaby złym rozwiązaniem...
– Flynn? – g
łos Jace’a dobiegł gdzieś z dalszych pomieszczeń. – Gdzie jesteś?
– Tutaj – zawo
łała. Wróciła jej zwykła energia.
Jace stan
ął w drzwiach i spojrzał na nią stęsknionym wzrokiem. Wyglądała na zmęczoną.
Była blada. Wydawała się zupełnie bezbronna. I wciąż była tak piękna, że najchętniej
ułożyłby ją na kanapie i kochał się z nią. Ale tylko usiadł na poręczy fotela, pocałował ją
namiętnie, wdychając jej zapach. Wyciągnął rękę po drinka.
– Dzi
ęki, Sam. April roześmiała się:
– Ca
łujesz mnie, a dziękujesz za to Samowi? Ładne rzeczy!
Sam uni
ósł ręce do góry.
– Nie bij mnie, jestem tylko niewinnym
świadkiem. Poza tym ona nie jest w moim typie.
Jace u
śmiechnął się. Zajęło mu sporo czasu pozbycie się zazdrości o Sama. Sam i April
byli sobie bliscy, rozmawiali nie tylko o sprawach zawodowych,
również o osobistych.
Jednak przez trzy lata nie doszło do żadnej dwuznacznej sytuacji i to go ostatecznie
uspokoiło. Sam darzył April przyjaźnią. I nic ponadto.
Szepn
ął do ucha April tak, żeby tylko ona usłyszała:
– Dzi
ękowałem mu za drinka, Flynn, nie za pocałunek. Za pocałunki się nie dziękuje, po
prostu całuje się dalej.
– Rozumiem – mrukn
ęła. – Kręciłeś dziś scenę z tą seksbombą? – dodała pytająco, jakby
to miała być odpowiedź na jego zaloty.
– Nie. Przez chwil
ę obserwowałem cię w sądzie, a potem byłem na lunchu z moim
agentem.
Podni
ósł ją z fotela i przytulając mocno do siebie, poprowadził w kierunku kanapy.
Oparła głowę na jego ramieniu i lekko westchnęła.
– Przys
łuchiwanie się tobie jest bardzo podniecającym zajęciem.
– Mam nadziej
ę, że ława przysięgłych była tego samego zdania.
Sam wyszed
ł z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Spotykali się tak co najmniej trzy
razy w tygodniu.
Nikt im wtedy nie przeszkadzał. Sam pilnował tego osobiście. Mieli dla
siebie niewiele czasu.
Jace był zbyt znany, by wyprawiać się dalej, niż za próg własnego
domu. Natychmiast opadliby go wielbiciele. Z kolei klienci April cz
ęsto wydzwaniali bez
skrupułów w środku nocy. Specjalizowała się w sprawach rodzinnych i rozwodowych.
Jace wypi
ł drinka w milczeniu. Nie musieli mówić. Mieli siebie i tylko to się liczyło.
April ukry
ła twarz na ramienu Jace’a, upajając się jego bliskością.
Roze
śmiał się cicho.
– Zachowujesz si
ę jak mały piesek.
– Bo jestem w towarzystwie sznaucera olbrzyma. Ramiona masz dwa razy szersze ni
ż
zwykły mężczyzna, nie mówiąc już o wzroście. Drobne kobiety nie powinny umawiać się na
randki z facetami,
którzy mają metr dziewięćdziesiąt. Tak jest napisane w książkach
prawniczych.
– Ty si
ę ze mną nie umawiasz na randki. Dzielisz ze mną życie i łóżko. I myślę, że dobrze
do siebie pasujemy pod tym względem – przypomniał bezwstydnie. – Poza tym, kiedy nosisz
te swoje szpilki,
jesteś prawie tak wysoka jak ja.
Obj
ął ją delikatnie, palce powoli wsunęły się w rozcięcie sukienki, zmierzając w kierunku
piersi.
Śliski materiał poddawał się posłusznie.
– Aha, wi
ęc jestem wystarczająco dobra, by dzielić z tobą łóżko, ale nie na tyle, abyś się
ze mną umówił, tak? – zażartowała, ale Jace spoważniał.
– Jeste
ś po prostu wspaniała – szepnął. – I żeby cię o tym przekonać, zabiorę cię dzisiaj,
dokąd tylko zechcesz. Po prostu powiedz, gdzie, i już tam jedziemy.
April pochyli
ła głowę, by ukryć błysk, który pojawił się w jej oczach. Nie mogła się
powstrzymać i przesunęła dłonią po jego ciemnych włosach pieszczotliwym gestem, po czym
delikatnie pogładziła go po mocnym karku.
– A mo
że do domu? Odpocząłbyś w salonie, a ja tymczasem przygotowałabym stek,
frytki i sałatę. Na deser moglibyśmy zjeść coś pysznego od Sary Lee – zmarszczyła lekko
czoło. Czy takie są przysmaki prawdziwej pani domu? Miała wątpliwości. Z wyrazu twarzy
Jace’
a wywnioskowała, że i on nie był oszołomiony tym pomysłem.
– S
ądziłem, że moglibyśmy pójść w jakieś romantyczne miejsce. Może do tej francuskiej
restauracyjki,
którą tak lubisz, wiesz, blisko Malibu. Potem zabrałbym cię na przejażdżkę po
plaży i kradłbym twoje pocałunki. Po powrocie do domu zapalilibyśmy świece i
kochalibyśmy się przed kominkiem – dotknął wargami jej skroni, powoli przesunął je ku
łagodnemu łukowi szyi. Zatrzymał się tuż nad miękkim przedziałkiem przy dekolcie.
Rozpoznał znajome perfumy. Słodki zapach przywiódł mu na myśl intymne zakamarki jej
ciała. Zawsze delikatnie perfumowała wewnętrzną stronę ud... Ogarnęła go fala namiętności.
Przygarnął ją mocniej do siebie.
– Kominek? We wrze
śniu? – zabrakło jej tchu. Zarówno w upalny dzień, jak i w środku
chłodnej nocy pobudzał jej ciało zaledwie jednym dotknięciem.
– Mo
żemy włączyć klimatyzację – odpowiedział przytłumionym głosem. Pod językiem
czuł jej miękką skórę. Oddychał głęboko, bliskość April i jej zapach doprowadzały go do
szaleństwa.
Uni
ósł głowę i wsunął język w jej ucho, ogrzewając je gorącym oddechem. Pomyślała o
tym,
co jego język potrafił i odczuła narastające podniecenie. Zapragnęła znaleźć się w jego
ramionach.
Blisko
ść April wprawiła ciało Jace’a w drżenie. Nagle zdał sobie w pełni sprawę z tego,
jak wiele wiąże go z April. Wiedział już, że jego decyzja w sprawie małżeństwa była słuszna.
April Flynn okazała się jedyną kobietą, którą chciał zatrzymać na zawsze. Dotykał jej pleców,
zachwycaj
ąc się gładkością skóry. Najwyższy czas, by się ostatecznie zdecydować. Przez cały
czas trwania ich nieformalnego związku traktował April jak prawdziwą żonę. Powinien teraz
udowodnić jej, że jest nie tylko dobrym kochankiem, lecz również idealnym kandydatem na
męża. Gdy trzymał ją w uścisku, wydawało się to zupełnie proste...
April wtuli
ła się w niego mocniej. Czuła jego ręce i usta, uwielbiała to. Chciała, by ją
dotykał i pieścił. Pragnęła, aby ją kochał, żeby został z nią na zawsze.
Przypomnia
ła sobie swoje niezłomne postanowienie, że za wszelką cenę zostanie idealną
żoną.
– Nie wola
łbyś raczej spędzić miłego, cichego wieczoru w domu i odpocząć? –
wymówiła te słowa z trudem. Czuła coraz większe podniecenie.
Nagle ogarn
ął ją lęk. Może z jego strony to tylko gra? Nigdy nie uda się jej przekonać
Jace’a,
że mogłaby być dobrą żoną, dopóki on nie przestanie uważać jej jedynie za uosobienie
seksu.
Uśmiechnęła się. Nie wydawała się sobie zbyt atrakcyjna pod tym względem. To
określenie bardziej pasowało do aktorki grającej główną rolę u boku Jace’a w jego
najnowszym filmie.
Sandrę Tanner uważano za nową Marilyn Monroe. Ukryła uczucie
zazdro
ści i przytuliła się do Jace’a.
– Ju
ż wiem. – Jace dotknął jej piersi, pozostawiając gorący ślad. – Zadzwonię do
restauracji i zamówię obiad do domu. Dzięki temu nic nas nie będzie rozpraszać...
– Je
śli chcesz... – zaczęła, ale nie zdążyła nic więcej powiedzieć. Namiętny pocałunek
zamknął jej usta. Język wdzierał się głęboko. Jace przycisnął ją mocno do swego silnego
ciała.
– Mmm – mrucza
ła, próbując bez słów dać mu do zrozumienia, że pragnie dalszych
pieszczot.
– Dobrze? – zapyta
ł tuż przy jej uchu.
– O, tak – szepn
ęła w odpowiedzi. Oczy miała zamknięte, całą sobą chłonęła pieszczoty.
– B
ędzie jeszcze lepiej – obiecał. Rękoma błądził po jej ciele. Zapragnęła stopić się z nim
w jedno.
Palcem drażnił brodawkę jej piersi, druga ręka tymczasem przesuwała się w dół
brzucha.
Była gotowa go przyjąć...
– Wiesz co? – odezwa
ł się cicho parę chwil później.
– Co?
– Nie cierpi
ę margarity w wykonaniu Sama.
– Cii... Ja te
ż.
Jace uniósł brwi.
– To dlaczego j
ą pijesz?
– To jest jedyny drink, któ
ry Sam potrafi przygotować. Poza tym nie chcę ranić jego
uczuć.
– Wiesz, Flynn, masz bardzo dobre serce – stwierdzi
ł wesoło, całując ją gorąco.
Roześmiał się i pokręcił głową.
– Owszem, ale ty te
ż – odpowiedziała. – W końcu piłeś te drinki razem ze mną przez
ostatnie trzy lata.
– Czy naprawd
ę jesteśmy ze sobą od tak dawna? Cofał się myślami w przeszłość. Dzieliła
z nim życie przez trzy lata bez żadnych zobowiązań z jego strony. Miał szczęście, że nie
odeszła. Znał jej opinię na temat charakteru ich nieformalnego związku. Trzy lata to
wystarczająco długo, aby przekonać się, czy do siebie pasują. Wiedział teraz na pewno – są
dla siebie stworzeni.
Nadszedł czas działania.
– No tak, moja kochana. Wygl
ąda na to, że przydałaby się nam jakaś zmiana.
Powinniśmy o tym pomyśleć w przyszłości.
Serce zabi
ło jej mocno. To z pozoru zwykłe stwierdzenie wzburzyło ją.
– Nie widz
ę żadnych zmian na horyzoncie, panie Sullivan. To znaczy, jeśli masz na myśli
coś nadzwyczajnego.
– Co
ś nadzwyczajnego? Niektórzy mogliby to tak nazwać. Ja nie – powiedział wciąż nie
wypuszczając jej z objęć. Uśmiechnął się i pocałował w sam czubek lekko zadartego nosa. –
Ja nazwałbym to raczej „sullivanizacją”.
– „
Sullivanizacją”? – powtórzyła. Czy próbował w ten sposób taktownie dać jej do
zrozumienia,
że był już nią znudzony? Czy zamierzał powiedzieć jej, że jest nią znużony i
dlatego potrzebuje odmiany? Ogarnęła ją panika, serce łomotało w piersiach. W końcu
opanowała się jednak i jak zawsze gotowa do walki, postanowiła dowiedzieć się dokładnie, o
co mu chodzi.
– Co to ma wed
ług ciebie oznaczać?
– P
óźniej – poklepał ją po biodrze. – Teraz, pani mecenas, udajmy się lepiej szybko do
domu,
zanim stłukę tę szklankę. – Z powątpiewaniem pokręcił głową. – Trzy lata, mówisz?
Mój żołądek musi być w lepszym stanie, niż sądziłem.
April wzi
ęła torebkę i teczkę. Powoli przeszli przez hol i wsiedli do windy. Machnęli
Samowi na pożegnanie. Siedział wciąż przy biurku, przeglądając notatki do wieczornych
zajęć.
Wiecz
ór był chłodny, wiał lekki wiatr. April sprawdziła, czy jej samochód jest zamknięty
i wsiadła do sportowego auta Jace’a. Samochód ruszył łagodnie, klimatyzacja szumiała cicho,
silnik mruczał w takt jakiegoś standardu z Broadwayu.
Dom Jace’a ukryty by
ł między jarami w pagórkowatej, północnowschodniej części Los
Angeles.
Jace kazał go zbudować przed kilku laty. Nowy dom dawał mu poczucie
bezpieczeństwa i pozwalał na nieskrępowany tryb życia. Zbudowany był z cegły i stalowych
elementów.
Na zewnątrz utrzymany był w kolorze brązowym, w środku dominowały odcienie
starego złota. Dom miał dwa podjazdy, jeden od frontu, drugi z tyłu. Wtulony w zbocze
wzgórza,
stanowił część majestatycznej i pełnej spokoju scenerii. Jace zaprojektował i
wzniósł dom zanim poznał April. Mimo to uwielbiała to miejsce tak samo jak on. Stał się ich
azylem.
Odgrodzeni od świata, zachwycali się kojącym pięknem otaczającej ich natury.
Podczas gdy ludzie w dole gonili za zwykłymi, codziennymi sprawami, Jace i April
odpoczywali ukryci bezpiecznie we własnym świecie.
Jace prowadzi
ł samochód ostrożnie stromymi, wąskimi uliczkami, zmieniając nieustannie
biegi.
Całą uwagę skupił na drugiej wielkiej miłości – czarnym alfa romeo.
April oparta wygodnie, obserwowa
ła go spod oka. Po trzech latach wciąż kochała
wszystko, co ro
bił i każdy szczegół jego twarzy.
Pozna
ła go na przyjęciu, które jeden z jej znajomych wydał przed czterema laty.
Pracowała już wtedy w swoim zawodzie. Zajmowała się zwykle sprawami rodzinnymi i nie
szukała, jak inni, zamożnych i ustosunkowanych klientów. Lubiła to swoje zajęcie.
Tego wieczora chcia
ła jak najszybciej wyjść. Nie pasowała do tych bogatych,
ustosunkowanych ludzi.
Nie wiadomo dlaczego niemal każdy z obecnych rozpoczynał
rozmowę od pytania, spod jakiego jest znaku zodiaku. Wokół toczyła się głośna wymiana
zdań, podczas której wszyscy przekonywali się nawzajem, jacy to są bogaci i wspaniali.
Zupełnie jakby nie było innych ciekawszych tematów. Postanowiła odczekać jeszcze pół
godziny i wyjść pod pretekstem pilnych obowiązków.
Ca
łą uwagę skupiła na nieznajomym od chwili, gdy tylko się pojawił. Był olśniewająco
przystojny,
ale nie to ją zaciekawiło. Zauważyła lekko zmarszczone brwi, jakby skrywane
niezadowolenie.
Wydawał się równie jak ona znudzony zgromadzonym na przyjęciu
towarzystwem. Nie mog
ła powstrzymać lekkiego, dyskretnego uśmiechu, gdy spojrzał w jej
kierunku.
Dała mu do zrozumienia, że go rozumie i podziela jego opinię.
Wyczu
ła w nim od razu pokrewną duszę. Jeszcze przed końcem przyjęcia zwabił ją do
jakiegoś zacisznego kąta. Zupełnie już nie pamiętała o czym rozmawiali. Słowa nie miały
znaczenia.
Porozumiewali się oczami, dłońmi, gestami. April nigdy jeszcze nie była tak
całkowicie oszołomiona czyjąś bliskością. Zaskakiwało ją to i trochę przerażało, ale przede
wszystkim podniecało. Zdążył jeszcze zaprosić ją na obiad następnego dnia, a ona zgodziła
się zastanawiając się, czy przypadkiem nie oszalała. Aktor? Co ona może mieć wspólnego z
aktorem?
Ju
ż pod koniec ich pierwszego spotkania wiedziała, że mają ze sobą wiele wspólnego.
Wykonywan
ie zawodu aktora przypominało, jak twierdził, pracę adwokata. On zabiegał o
popularność u publiczności, ona zjednywała sobie ławę przysięgłych. Można powiedzieć, że
zarówno on jak i ona grali pewne role.
Ona w sądzie, on na ekranie. Oboje musieli wiele
poświęcić dla kariery. Logika jego wywodów była nie do odparcia. Zgodziła się ze
wszystkimi argumentami.
Spotykali si
ę już chyba dwa miesiące, kiedy zdała sobie sprawę, że Jace nie chce uczynić
drugiego kroku,
którym powinno być zaproponowanie małżeństwa. Swoje stanowisko w tej
kwestii wyjaśniał bardzo delikatnie, wyglądało na to, że nie chce jej zranić – ale zdania nie
zmienił. O tak, kochał ją, ale to nie oznaczało, że muszą brać ślub. Małżeństwo jest dla
innych, nie dla niego.
Nigdy nie zapomni, jak bardzo zaskoczy
ły ją te słowa. Wychowała się jako jedynaczka,
otoczona miłością rodziców. Marzyła o karierze, ale i o założeniu rodziny. On miał inne
plany.
Żadnego ślubu, żadnych dzieci. Po prostu miły, trwający lata związek dwojga ludzi.
Kiedy dowied
ziała się, jak bardzo nie układały się jego stosunki z rodzicami, jak bardzo
burzliwe i nieudane okazało się pierwsze małżeństwo, doszła do wniosku, że istotnie ma
powody,
aby trwać przy swoim zdaniu. Pojmowała jego wahanie i niechęć do tego, czego ona
pra
gnęła najbardziej: małżeństwa i dzieci.
Fakt,
że go rozumiała, niczego nie ułatwiał, wręcz przeciwnie. Wyznawane przez nią
zasady były sprzeczne z tym, co proponował. Chciał, by z nim zamieszkała, uważając za
rzecz naturalną, że będzie zachwycona tą propozycją. W końcu, zupełnie zdesperowana,
zerwała z nim.
Pami
ętała wciąż zawód w jego głosie.
– Kocham ci
ę. Chcę poświęcić się tylko tobie i nikomu innemu. Czy to nie ma dla ciebie
żadnego znaczenia?
– To nie wystarczy, Jace – odpowiedzia
ła cicho. – Nie mogę żyć z tobą ot tak, po prostu
nie mogę.
– M
ój Boże, masz dwadzieścia sześć lat, kto ci zabroni? Twoi rodzice? – W jego głosie
słychać było dezaprobatę. – Czy nie jesteś już zbyt dorosła, żeby kogokolwiek prosić o
pozwolenie? Czy potrzebne ci błogosławieństwo, skoro to jest twoje życie?
– By
ć może. Ale nie mogłabym sobie spojrzeć w oczy, gdybym zrobiła to, o co prosisz.
Cztery d
ługie miesiące zajęło jej przekonanie się, co właściwie uczyniła. Powtarzała
sobie w duchu,
że nie może przekreślić wszystkich swoich zasad dla jakiegoś aktora. W
gruncie rzeczy miała nadzieję na małżeństwo, podczas gdy on nigdy jej nic nie zaproponował.
W miarę upływu czasu traciła pewność, własne argumenty już do niej nie przemawiały. W
końcu zaczęła się obawiać, że oszaleje. Każdy wysoki mężczyzna na ulicy przypominał jej
Jace’a.
Czyjeś ciemne włosy zaczesane w znajomy sposób powodowały przyśpieszone bicie
serca.
Spędzona samotnie noc uzmysławiała jej, jak puste stało się jej życie. Musiała wreszcie
stawić czoło faktom. Mogła próbować żyć tak dalej, samotna i nieszczęśliwa, albo wrócić do
Jace’a,
oddając mu serce.
Na szcz
ęście nie musiała tego robić. Jace przysłał jej klienta, który chciał założyć fundusz
powierniczy dla syna.
Nie mogła przepuścić takiej okazji, natychmiast wysłała do Jace’a
krótki list z podziękowaniem. Przez następne dwa tygodnie postanowiła nie podejmować
żadnych kroków i czekać na jego następny ruch. Jeśli do tego czasu nie odezwie się, to sama
do niego zadzwoni.
Zatelefonowa
ł ostatniego dnia drugiego tygodnia. Nie było go w mieście. Kręcił film w
Meksyku.
Czy wszystko w porządku? To dobrze. Czy mogliby się spotkać? Oczywiście,
odpowiedziała cicho. Kiedy odłożyła słuchawkę, odtańczyła taniec triumfalny na biurku.
Przyszedł Sam i przygotował dwa specjalne drinki. Dostrzegł zmiany, jakie zachodziły w
April,
kiedy Jace pojawił się, a potem zniknął z jej życia. Zdawał sobie sprawę, że będzie
szczęśliwa tylko u jego boku, bez względu na okoliczności. Po czterech miesiącach wyglądała
jak cień. Jak wyglądałaby więc pod koniec roku?
Miesi
ąc później mieszkała już z Jace’em. Po pół roku wynajęła swój dom na dwa lata
innej parze.
Poddała się całkowicie. Praca dawała jej zadowolenie, miłość więcej radości, niż
kiedykolwiek marzyła. Była szczęśliwa. Tylko jedno się nie zmieniło: wciąż chciała wyjść za
niego za mąż.
Jechali powoli strom
ą alejką.
– Jeste
śmy w domu – oznajmił Jace z zadowoleniem i wyłączył silnik. Oparł się
wygodnie i spojrzał na April. Z troską przyglądał się jej zmęczonej twarzy.
– Przez ca
łą drogę czułem na sobie twoje spojrzenie – stwierdził poważnie. – O czym
myślałaś?
– Wspomina
łam, jak się poznaliśmy.
– I to, jaki by
łem wspaniałomyślny zapraszając cię do mego bardzo samotnego łoża?
U
śmiechnęła się, uniosła rękę i dłonią dotknęła jego lekko kłującego policzka.
– Co
ś w tym rodzaju – odpowiedziała wymijająco.
– Czy
żałujesz, że sprowadziłem cię na drogę grzechu? – spytał, a jego oczy nagle
pociemniały.
– Nie wiem – odrzek
ła szczerze. – Wiem tylko, że cię bardzo kocham i nie zrobiłabym
tego dla kogoś innego.
– Ja te
ż nie żałuję – przyznał żarliwie. Wziął ją w ramiona i czule przytulił. W jego
objęciach czuła się bezpieczna. Jace głaskał ją uspokajająco. Dotknął ustami jej skroni i oparł
policzek o czubek głowy. Słyszała, jak serce mocno uderza mu w piersiach i kochała go za to.
Siedzieli tak w ciszy przez kilka chwil, patrz
ąc przez szybę na zachód słońca, przytuleni,
odgrodzeni miłością od świata. Była w tym jakaś nieuchwytna doskonałość. April znowu
ogarnęły wątpliwości. Czy słusznie postępowała, popychając go w kierunku, w którym nie
chciał podążać, zmuszając go do czegoś, czego się obawiał? Czy to było wobec niego fair?
Nie wiedziała. Czuła jedynie, że w głębi duszy nie jest całkiem szczęśliwa.
– Kocham pani
ą, pani Flynn – wyszeptał do jej ucha.
– Ja pana te
ż, panie Sullivan – odpowiedziała miękko.
– W takim razie chod
źmy do domu, rozbierzmy się i wskoczmy do łóżka, zanim przyjdzie
chłopak z restauracji.
Zachichota
ła i mocniej przytuliła się do niego.
– Czy to ten sam ch
łopak, który powiedział mi wczoraj, że musi przeczytać
trzystustronicowy skrypt do końca miesiąca?
– Ten sam. Ale wiesz, co tacy jak on zawsze m
ówią, kiedy trzeba popracować... –
spojrzał na nią z ukosa, co rozśmieszyło ją jeszcze bardziej.
Światła jakiegoś pojazdu wynurzyły się zza domu. Jace westchnął.
– No to ju
ż się rozebraliśmy. Samochód z restauracji.
– A niech to licho! – zawo
łała April z marsową miną i dodała uspokajająco: – Nie martw
się, kochany. Niedługo będziemy mieli cały miesiąc tylko dla siebie.
Wci
ąż wahała się, ale w końcu jednak zdecydowała się. Kiedyś i tak byłoby to
nieuchronne.
Równie dobrze może zatem podjąć pewne kroki teraz.
– Nie masz poj
ęcia, jak bardzo zależy mi na tych wakacjach – Uścisnął ją lekko i
otworzył drzwiczki samochodu. – Na razie jednak musimy jeść, spać i funkcjonować w tym
zwariowanym świecie. Chodź, moja damo, czas dołączyć do żywych.
Siedzieli we frontowym patio, jedz
ąc crepes, pasztet, francuskie ciasteczka i sącząc wino.
Patrzyli na zachodzące słońce i odpoczywali po męczącym dniu. Potem wypili kawę. Po
kolacji Jace posprzątał naczynia, podczas gdy April zapakowała wielką porcję bielizny do
pralki.
Gosposia chorowała przez cały tydzień i wszystko wskazywało na to, że nie będzie jej
jeszcze przez następne dwa lub trzy.
Potem przy cichych d
źwiękach muzyki ona studiowała jakieś akta, a on czytał scenariusz.
Zapanowała kojąca cisza i spokój. Za każdym razem, gdy April unosiła wzrok, spotykała
spojrzenie Jace’a.
Uśmiechała się wtedy, a on odpowiadał jej mrugnięciem. I oboje znów
zatapiali się w pracy.
Po pewnym czasie April przymkn
ęła oczy. Myślała, że Jace powinien zauważyć, iż ma
zadatki na dobrą żonę. Czy to możliwe, że małżeństwo jest dla niego tak wielkim złem, jak
dla niej
życie z nim bez ślubu? Miała czasem wrażenie, że aż wzd rygał się na myśl o
założeniu obrączki. Jednak ją taki nieformalny związek po prostu wyniszczał. Gdyby tylko
Jace zrozumiał, że są dobraną parą...
– No, dobrze, moja mi
ła. Oczy ci się już same zamykają, czas do łóżka – zabrzmiał
wesoły głos Jace’a. Pomógł jej wstać i wziął na ręce.
– Wcale nie jestem
śpiąca – zaprotestowała słabo, chowając głowę na jego piersi.
Obejmując Jace’a czuła siłę jego mięśni. Delikatnie pogłaskał ją po szyi, musnął ustami czoło
w łagodnym, uspokajającym pocałunku. Uśmiechnął się. Najwidoczniej myślał o czymś
innym.
– Ja te
ż nie, ale mimo to zalecałbym ci łóżko. Przeszli powoli przez szeroki hol.
Sprawdzili, czy drzwi wej
ściowe są zamknięte. Zgasili światło. Zanim dotarli do sypialni,
April była równie spragniona miłości jak Jace.
ROZDZIAŁ 2
Podw
ójne drzwi prowadzące z tarasu do sypialni były otwarte. Chłodny nocny powiew
poruszał firankami. Z patio przenikał zapach bajecznie kolorowych kwiatów ustawionych w
wielkich czerwonych wazonach. Powietrze p
rzesycone było wilgocią.
Pogr
ążony w mroku pokój rozjaśniało jedynie światło ogrodowej latarni. Proste
meksykańskie meble ręcznej roboty rzucały długie cienie na białe ściany sypialni. Szerokie,
drewniane belki odbijały się wyraźnie na tle sufitu.
Stali w ciszy przygl
ądając się sobie, w oczekiwaniu na rozkosz, jaką miała dać im miłość.
Rozebrał ją drżącymi rękoma, może nawet trochę zbyt szybko. Gdy obnażył jej piersi,
zatrzymał się na chwilę, by dotknąć ich z zachwytem. Oderwał się od nich niechętnie i
zdejmując dalej jej bieliznę pieścił każdy odsłonięty już skrawek ciała. April zachowywała się
spokojnie.
Oczyma śledziła każdy jego ruch. Obserwowała, jak błądził po zakamarkach jej
ciała. Lekkie westchnienie czy cień uśmiechu na twarzy były dla niego najlepszą wskazówką.
– Podobam ci si
ę? – zapytała miękko.
– Uwielbiam ci
ę – odpowiedział zmienionym głosem. Pocałował ją nie przerywając
rozbierania.
Przyglądał się April, spostrzegł, że skupiła się na tym, co on robi. Pieszczoty i
pocałunki były dla niej symbolem jego oddania.
Nie mog
ła dłużej stać bez ruchu. Zaczęła rozpinać jego koszulę. Jeden po drugim guziki
ustępowały obnażając lekko pokrytą włosami pierś i płaski brzuch. Dotykała go delikatnie. Jej
drżące ręce błądziły stęsknione. Czuła, jak bliskość Jace’a budzi w niej wielkie pożądanie.
Przestał się poruszać. Dostrzegł, że jej oczy zmieniają się z niebieskich w ciemnoszare.
Gładziła jego pierś wsłuchana w uderzenia serca. Delikatnie uszczypnęła małe męskie
brodawki.
Odpowiedziały natychmiast twardniejąc. Drżała w oczekiwaniu na jego pieszczoty.
Tak było zawsze, gdy była z nim. Zawsze.
Wyczuwaj
ąc jego narastające podniecenie, rozpięła pasek w spodniach i rozsunęła suwak.
Na chwilę wstrzymał oddech, potem westchnął, gdy opierając ręce na jego biodrach zsunęła
spodnie.
Nic ich już nie dzieliło. Stali w półmroku nadzy, odlegli od siebie zaledwie o
milimetry.
Wystawiali si
ę na próbę – jak długo mogą wytrzymać w oczekiwaniu na połączenie.
Gdzieś w głębi April zaczęło narastać pożądanie. Jace był już gotów do miłości... Stał się
jeszcze bardziej pociągający i niebezpieczny. Patrzyli na siebie w milczeniu rozumiejąc się
bez słów. Czas się zatrzymał. W powietrzu zawisły niewypowiedziane zaklęcia i obietnice.
Atmosfera przesycona była uderzającym do głowy, podniecającym zapachem miłości.
Jace uczyni
ł pierwszy ruch, poddając się przemożnej chęci dotknięcia April. Położył dłoń
na jej ramieniu i przyciągnął ją do siebie. Zsunął rękę na biodro.
– Uwielbiam ci
ę właśnie taką, gorącą i złotą, skąpaną w łagodnym świetle. Ono nie
pochodzi z zewnątrz, ono bije od ciebie.
Milcz
ąco poruszyła głową. Nie mogła wydobyć z siebie głosu. Wpatrywała się w jego
brązowe oczy. Widziała w nich miłość i oddanie.
To, co by
ło nieuniknione, wreszcie nastąpiło. Przyciągnął ją bardzo blisko. Otoczona
ciasno męskimi ramionami czuła, jak jej ciało dopasowuje się do jego szczupłych, mocnych
kształtów. Przylgnęli do siebie ciasno.
Uni
ósł jej głowę i pochylił się nad lekko rozchylonymi ustami. Całował ją zachłannie.
T
opniała pod jego dotknięciem, jej gorące ciało zrosił pot, gdy języki połączyły się w
słodkim, powolnym ruchu.
Oczekiwanie na mi
łość elektryzowało atmosferę wokół nich. Odsunął się trochę i spojrzał
jeszcze raz w jej oczy dotykając językiem warg. Zawsze zazdrościła mu tej umiejętności
kontrolowania się i powstrzymywania. Podniecało ją to.
– Jace – wyszepta
ła. Serce biło w rytm jakiejś szalonej melodii. Prawie nie panowała nad
sobą.
– Wiem, wiem. Nie
śpiesz się – zaśmiał się cicho, z trudem hamując drżenie. –
Uwielbiam patrzeć na ciebie, obserwować cię. Nie chcę niczego przeoczyć.
Przymkn
ęła oczy. Oparł ręce na jej biodrach przyciągając ją do siebie jeszcze bliżej i
znowu pochylił się ku jej ustom. Uległa, rozchyliła je pod naciskiem tego pocałunku,
spragniona pieszczot języka i warg.
Czu
ła, że nogi uginają się pod nią. Serce uderzało coraz szybciej w odpowiedzi na każdy
ruch Jace’a.
Wyczuł to i oddychając głośno wziął ją na ręce. Zaniósł ją do szerokiego łoża.
Wsparty na jednym ramieniu, pochylony n
ad nią, drugą ręką pieścił miękkie krągłości jej
ciała. Jego dłoń poruszała się bez chwili przerwy, jakby chciał upewnić się, że April
naprawdę istnieje. W pewnym momencie jego mchy stały się wolniejsze, ręka powróciła w
miejsca,
których już dotykała. Pogłaskał jej szyję, piersi i wreszcie dotarł do miękkiego
wzgórka.
Potem jego usta podj
ęły tę samą drogę. Mięśnie April napinały się i tężały pod wpływem
pieszczot.
Miała wrażenie, że pulsująca krew rozsadzi jej skronie. Jego dłonie i usta były
wszędzie.
Uj
ęła jego głowę i przyciągnęła na powrót ku piersiom, podsuwając mu je tak, aby miał
łatwiejszy dostęp. Osiągnęła prawie szczyt, gdy Jace dzielił równo pieszczoty, przesuwając
usta z jednej jedwabistej półkuli na drugą. Pobudzała go miłosnymi zaklęciami.
Zaciskaj
ąc palce na ramionach Jace’a, podążała wraz z nim do rozkoszy, tak jak to czynili
już wiele razy. Pieszczoty igrały z nią, odkrywały, przygotowywały do końcowego aktu.
Palce czyniły cuda, wygięta w łuk poddawała się im. Pragnęła, by wziął ją wreszcie całą.
Niemal wstrzymała oddech. Z zaschniętego gardła wydobyło się ponaglenie:
– O, tak, Jace, tak!
– Wiem, kochana – odszepn
ął. Pożądanie rozpaliło go tak bardzo, że musiał na chwilę
odsunąć się od niej i odpocząć. Słyszała jego przyśpieszony oddech i gwałtowne bicie serca.
Przysunęła się do niego rozdygotanym z namiętności ciałem. Uniosła biodra i czując, że jest
gotowy na jej spotkanie,
natarła na niego namiętnie, pragnąc, by stopili się w jedność.
Wci
ąż jeszcze się powstrzymywał.
Wreszcie poruszy
ł się powoli. Jego ręce i usta podjęły znów wędrówkę. Wiła się pod nim,
całe jej ciało płonęło z pożądania.
– Teraz! – krzykn
ęła.
Tym razem pos
łuchał i wszedł w nią. Usta zamknął jej gorącym pocałunkiem.
Pasowali do siebie doskonale. Spleceni w u
ścisku poszybowali razem i wreszcie oboje w
tej samej chwili osiągnęli szczyt. W chwilę potem wypełniło ich uczucie spełnienia. W
zapadłej nagle ciszy oboje rozpoczęli powolny powrót do rzeczywistości.
Twarz przy twarzy ws
łuchiwali się w swe oddechy. Jace pocałował delikatnie jej brwi,
skronie,
przymknięte powieki, policzki. Były mokre od łez.
– April? – zapyta
ł głosem nabrzmiałym jeszcze emocją. Uniósł się na ramieniu i spojrzał
na nią z góry. – Coś nie w porządku? Powiedz.
Zaprzeczy
ła, bo przecież nic się nie stało. Tak bardzo go kochała i nie potrafiła
powiedzieć mu, czego naprawdę od niego oczekuje.
Zsun
ął się z niej i położył obok, by móc lepiej widzieć jej twarz. Objął ją i odgarnął z
czoła włosy. Pocałowała go w pierś. Odpowiedział lekkim uściskiem, jakby chciał jej
przypomnieć, jak uwielbia trzymać ją w objęciach.
– Powiedz mi. – W jego g
łosie słychać było teraz prawdziwy niepokój. – Chcę ci pomóc.
Czy sprawiłem ci ból?
– Nie – wyszepta
ła, starając się powstrzymać napływające wciąż łzy. – To było piękne.
– Przecie
ż nie dlatego płaczesz. – Było to raczej stwierdzenie niż pytanie.
– W
łaśnie dlatego – skłamała przytulając się do niego i opierając głowę na piersi.
Le
żeli w ciszy, wsłuchani w powoli uspokajający się rytm serc. Drzwi były wciąż otwarte
i nocny chłód wypełniał sypialnię. Jace sięgnął po prześcieradło i okrył ich oboje. Potem
znowu wziął ją w ramiona. Oparł brodę o czubek jej głowy i przymknął oczy. Na jego czole
pojawi
ła się pionowa zmarszczka. Oddech April stał się równomierny i domyślił się, że
zasnęła. Przytulił ją jeszcze mocniej. Pragnął przedłużyć tę chwilę w nieskończoność.
Dotknął lekko jej policzka. Łzy wyschły, skóra była znowu jedwabiście gładka.
Co si
ę stało? Kochał ją z całego serca, nie ukrywał, jak głęboka jest jego miłość i jak
wiele April znaczy dla niego.
Gdzie popełnił błąd? Czy te łzy miały oznaczać, że nie kocha
go już tak mocno, jak kiedyś? Poczuł nagły ból w sercu. Czy to możliwe, że po trzech latach
wspólnego życia jest już nim znudzona? Może udawała tylko przed nim, bo nie wiedziała, jak
zakończyć ten romans? Nie. To nie to. Jej zachowanie tej nocy nie mogło być grą. Zresztą
znał April Flynn zbyt dobrze. Nie potrafiła udawać. Była uczciwa i kochająca. Ale nie była
aktorką, nie starała się mu przypodobać, gdy coś między nimi układało się niepomyślnie.
Dlaczego miałaby postępować wbrew sobie akurat wtedy, kiedy się kochali? Była otwarta i
szczera.
To właśnie przyciągnęło go do niej.
Pami
ętał dobrze wieczór, kiedy się poznali. Stało się to na przyjęciu, podczas którego
agent Jace’
a chciał przekonać go, że pewien scenariusz wart jest uwagi. Nie cierpiał takich
przyjęć. Poza gospodarzem nie znał nikogo, za to on był znany z ekranu i spodziewali się, że
powita ich, jak starych znajomych.
Nagle poczu
ł na sobie czyjeś spojrzenie. Zirytowany odwrócił się i ujrzał parę lśniąco
niebieskich oczu.
Wydało mu się, że dostrzegł w nich współczucie. Nikt nie miał prawa mu
współczuć! Był wściekły, ale zmusił się do zawodowego, łaskawego uśmiechu – takiego,
jakim zwykle o
bdarzał bohaterki swoich filmów. Podziałało. Współczucie w jej oczach
zmieniło się w zrozumienie i niespodziewanie stali się cichymi wspólnikami zjednoczonymi
przeciwko pozosta
łym gościom. Zdecydował się, że zagadnie ją przy najbliższej sposobności.
Zrobi
ł to. I został schwytany w niewidzialną sieć, zanim zdążył pomyśleć, co się stało.
Fakt,
że był sławnym aktorem, nie miał w ich wzajemnym stosunku żadnego znaczenia.
Mógłby być równie dobrze hydraulikiem lub lekarzem. To go fascynowało. Nie była
stremowana ani zafascynowana jego artystycznym zawodem.
Po raz pierwszy w ca
łym dorosłym życiu Jace czuł, że jest komuś potrzebny tylko
dlatego,
że jest sobą. Dzieliła z nim życie i oczekiwała od niego tego samego. Nie zrobiła na
niej wrażenia ani jego kariera, ani pozycja w świecie filmu. Dla niej był po prostu mężczyzną,
którego poznała i polubiła. Zdumiewające! Najdziwniejsze jednak było to, że i jemu to
odpowiadało. Nużyło go uwielbienie, jakim był otoczony. Miał zawsze uczucie niedosytu.
Teraz już wiedział, czego mu brakowało.
Wyszli z przyj
ęcia i zaproponował, że ją podwiezie. Po drodze zatrzymał samochód i
rozmawiali przy otwartych oknach.
Wieczorny podmuch rozwiewał jej włosy. W
jasnoniebieskich oczach dostrzegł sympatię i aprobatę.
Poca
łował ją. Czy to przez przypadek, czy też celowo – nie był tego pewien – zrobił to
straszliwie niezdarnie.
Być może, podświadomie obawiał się, że April porówna
wyrafinowanego kochanka z ekranu z jego zalotami w rzeczywistości. Tymczasem ona
zarumieniła się, westchnęła i przytuliła go do siebie, jak ukochane dziecko. Krew w nim
zawrzała, serce zaczęło walić jak oszalałe.
Żadnej kobiety nie pragnął tak bardzo jak jej tej nocy. Z trudem zapanował nad sobą.
Chciał dotrzymać danego samemu sobie słowa, że będzie ostrożny. Była inna niż kobiety,
kt
óre znał dotychczas. Nie mógł znieść myśli, że mógłby ją stracić, zanim przekona się, ile
jest warta.
Kiedy spotkali si
ę po raz trzeci, marzył, żeby dotknąć jej znowu. To było niezwykle!
Uświadomił sobie, że nigdy żadna kobieta nie absorbowała go tak bez reszty. Nie wiedział, co
o tym myśleć.
Za czwartym razem znalaz
ł się wreszcie w jej ramionach i łóżku. Było mu z nią o wiele
lepiej,
niż sobie mógł wyobrazić. Zanim upłynęły dwa miesiące, wiedział, że chce dzielić
życie z April Flynn. Początkowo pożądał tylko jej ciała, ale z czasem zrozumiał, że pragnie
jej obecności na co dzień. Do tej pory nie miał w stosunku do innych kobiet podobnych
zamiarów.
Zaproponował jej, żeby razem zamieszkali. Jej odmowa wprawiła go w zdumienie.
Wkr
ótce potem ogarnęła go wściekłość. Za kogo ona się uważa? Mnóstwo kobiet
marzyło o tym, żeby choć rzucił na nie okiem. Ona chyba zapomina, kim on jest! Potem
przyszła refleksja. W którym miejscu popełnił błąd? Czy zawiódł ją? Czy nie był dość
namiętny, czuły i kochający? Przed nikim nie obnażył tak swojej duszy, jak przed nią.
Rozczarowanie znowu przerodziło się w złość.
Kiedy zaproponowano mu wyjazd na zdj
ęcia do nowego filmu w Meksyku, skorzystał z
tej okazji.
Był to jedyny sposób, żeby uwolnić się od niej, zapomnieć. Postanowił wykreślić ją
ze swoich myśli.
Wyjazd nie pom
ógł. Cały czas zastanawiał się, jak skłonić April do powrotu. Kiedy
zadzwonił Joel, jeden z jego dobrych znajomych z prośbą, by przeczytał scenariusz, Jace
zgodził się, pod warunkiem że ze swymi problemami prawnymi Joel zwróci się do pani
mecenas April Flynn.
Joel miał się powołać na Jace’a, jako tego, kto polecił mu April.
Zacisn
ął zęby i czekał. Powiedział wszystkim, że nie będzie go w mieście jeszcze jakiś
czas. W rze
czywistości spędził dwa tygodnie zamknięty w domu jak w więzieniu. Były to
dwa najbardziej samotne i okropne tygodnie w jego życiu. Pod koniec pierwszego tygodnia
otrzymał od niej list. Postawił go na kominku i wpatrywał się w kopertę przez kilka godzin.
Dopiero po trzech dniach odwa
żył się otworzyć list. Teraz wydawało mu się to śmieszne,
ale wtedy rzeczywiście miał tremę. Sławny Jace Sullivan, pogromca szpiegów, czarnych
charakterów i uwodziciel kobiet nie miał odwagi przeczytać jednego głupiego listu!
Wydawa
ło się, że istnieje szansa na wznowienie ich kontaktów. Zadzwonił do niej
natychmiast,
proponując spotkanie w restauracji, którą lubiła. Nie mogła odmówić. To był
zwariowany okres.
Osiągnięcie porozumienia zajęło im pięć dni. Nie mógł uwierzyć w swoje
szczęście, gdy wreszcie przyznała, że go kocha i zgadza się z nim zamieszkać. Był wtedy
pewien,
że najgorsze jest już poza nimi. Ale widocznie mylił się.
Teraz, po trzech latach, nie by
ł w pełni szczęśliwy. Chciał, by nosiła jego nazwisko. Ona
po
czątkowo nie wyobrażała sobie wspólnego życia bez ślubu. Jednak w miarę upływu czasu
jakby zrezygnowała z chęci usankcjonowania ich związku, chociaż jej poglądy na ten temat
nie zmieniły się. W tej sytuacji niełatwo będzie przekonać ją, by zechciała za niego wyjść.
Przypomina
ło mu to kiepską komedię. Dość długo namawiał April do wspólnego
zamieszkania.
Kiedy mu się to wreszcie udało, nieoczekiwanie dla samego siebie postanowił
poprosić ją o rękę. I w dodatku ma nadzieję, że ten plan się powiedzie.
Westchn
ął ciężko i mocniej przygarnął ją do siebie. Powinien wykazać się nie lada
umiejętnościami i okazać się najczulszym kochankiem na świecie, aby April nie opuściła go.
Zachmurzył się. To chyba nie najlepszy pomysł. Wygląda na to, że narzuciłby sobie sztuczny
sposób zachowania,
a przecież jego uczucia były aż nadto szczere.
Zje
żdżali szybko ze wzgórza. Jace sprawnie prowadził samochód, April dopijała poranną
kawę. Musiała dotrzeć do swojego samochodu, który zostawiła wieczorem pod biurem.
Zapomniała, że Jace tak wcześnie wstaje. Zupełnie nie rozumiała, jak mógł robić to
codziennie.
Piąta rano to prawie noc. Ziewnęła.
Jace u
śmiechnął się. – To jest kara za rozwiązłe życie.
– To jest cena, jak
ą płacę za ustępowanie twoim zachciankom. – Odpowiedziała kwaśno.
– No, jeste
ś mniej śpiąca, niż przypuszczałem. Głowa pracuje na pełnych obrotach.
– Tak jak twój samochód –
odpaliła. Jace jechał szybko wąskimi, krętymi uliczkami.
Zwolnił od razu.
Przez chwil
ę milczeli. Ciszę przerwał Jace. Odchrząknął i rzucił w kierunku April
niepewne spojrzenie.
– Flynn?
– Mmm?
– Czy my
ślisz czasem o dzieciach?
By
ł zbyt zajęty obserwowaniem sytuacji na drodze i szybkim zmienianiem biegów, aby
zauważyć jej zdziwienie.
– To znaczy? – spyta
ła ostrożnie.
– No, nie wiem – wzruszy
ł ramionami i rozparł się wygodniej w fotelu. – W ogóle.
– Czasami – odpowiedzia
ła z rezerwą, wiedząc doskonale, że myślała o tym częściej, niż
by chciała. Dziecko podobne do Jace’a, z błękitnymi oczyma i kręconymi ciemnymi włosami,
dołeczki w policzkach...
– Kiedy?
– Kiedy patrz
ę na jakieś dziecko.
– Cz
ęsto ci się to zdarza?
– Nie wiem. W restauracji, na zakupach, kiedy jem lunch w parku.
– I co wtedy my
ślisz? To znaczy tak ogólnie.
Nie dawa
ł się zbyć, to musiała przyznać. Ale nie ma mowy, nie zgodzi się na dziecko, nie
będąc jego żoną! Jeśli pragnie potomstwa, może znaleźć kobietę, która zgodzi się mu je
urodzić. Zacisnęła pięści na samą myśl o tym. Niech tylko spróbuje!
– Dzieci s
ą miłe – stwierdziła niezobowiązująco, chwytając się drzwi na kolejnym ostrym
zakręcie.
– I to wszystko?
– A czego si
ę spodziewałeś? – Teraz to ona miała ochotę zadać mu kilka pytań. O co mu
właściwie chodzi? Czy nie powiedział jej kiedyś, że nie chce mieć dzieci? Kolejna myśl
przyszła jej do głowy. A może Jace sądzi, że ona jest w ciąży? Przybyło jej ostatnio kilka
kilogramów,
ale nie martwiła się tym. Była za chuda. Czyżby on miał inne zdanie?
– Niczego. Tak tylko spyta
łem – obrzucił ją ukradkowym spojrzeniem i znowu skupił się
na prowadzeniu.
– A co ty s
ądzisz o dzieciach?
– S
ą, hm, bardzo miłe.
Wyprostowa
ła się i roześmiała, mimo że w głębi duszy była na niego wściekła. Poruszył
trudny problem,
nad którym tyle razy rozmyślała w samotności!
– Przynajmniej zgadzamy si
ę co do jednego. Spojrzał na nią z ukosa.
– Co masz na my
śli? – Teraz on był zaniepokojony.
– Oboje uwa
żamy, że dzieci są miłe – odpowiedziała z uśmiechem. Obiecała sobie, że
przy okazji zrewanżuje mu się równie kłopotliwą rozmową.
Do ko
ńca jazdy nie padło ani jedno słowo. Kiedy znaleźli się w pobliżu biura April, Jace
zwolnił i zatrzymał się na parkingu. Pochylił się w jej stronę. Jego pocałunek był szorstki,
szybki i jakby rozpaczliwy.
Obojgu nie sprawił przyjemności. To było coś zupełnie
nieoczekiwanego.
– Trzymaj si
ę, Flynn – mruknął niewyraźnie i odsunął się od niej. Delikatnie dotknął jej
warg.
Patrzył na nią uważnie brązowymi oczami. Próbował przekazać jej wiadomość, ale ona
nie zorientowała się. Widocznie zrobił to w sposób niezbyt zrozumiały.
U
śmiechnęła się do niego pocieszająco.
– Ty te
ż, Jace – powiedziała cicho, wysiadła z samochodu i podeszła do drzwi, nie
odwracając się i nie patrząc na niego.
Sam przyszed
ł do biura koło ósmej trzydzieści. Wszystkie światła były włączone, w
powietrzu unosił się zapach świeżo zaparzonej kawy. Spojrzał na swoje biurko zawalone
papierami,
których na pewno nie było tam wieczorem. Przeszedł przez poczekalnię i otworzył
drzwi do gabinetu April.
Siedzia
ła przy biurku, ściskając w rękach kubek z kawą. Nie widzącym spojrzeniem
wpatrywała się w okno. Wyglądała, jakby była w transie.
– Prosz
ę, proszę. Pani mecenas jest dziś wcześnie. Dobrze, że się nie spóźniłem.
– Cze
ść, Sam – rzuciła, nie patrząc na niego. Przyglądała się budynkowi naprzeciwko.
Była to czteropiętrowa, bogato zdobiona sztukateriami kamienica. Mieścił się w niej sklep z
ekskluzywną damską bielizną. Może właśnie tego potrzebowała? Nie, to bez sensu. Jace
zdjąłby z niej luksusowe jedwabie równie szybko, jak zwykłą bieliznę. Z kupowaniem takich
rzeczy poczeka do czasu, kiedy Jace nie b
ędzie już nią zainteresowany. Poczuła nagły ból w
piersi.
Sam rozejrza
ł się wokół.
– Chcesz jeszcze kawy?
– Tak, ch
ętnie – podała mu pusty kubek, nadal zwrócona w kierunku okna.
Kiedy postawi
ł przed nią kawę, powoli obróciła się w fotelu i spojrzała na niego.
– M
ój Boże, co ci się stało?! – zawołał Sam na widok jej podpuchniętych oczu i
zaczerwienionego nosa.
– P
łakałam.
– Dlaczego? – Oczy Sama pociemnia
ły. – Czy Jace coś ci zrobił? – zapytał gniewnym
głosem. April nie mogła powstrzymać uśmiechu. Sam miał opiekuńcze odruchy wobec
kobiet.
W stosunku do niej wykazywał szczególną troskę.
– Nic, czego bym nie chcia
ła. – Wstała i przeciągnęła się. Siedziała prawie bez ruchu
ponad godzinę. Cała zdrętwiała.
– W takim razie, jak tam twoja kampania? – Sam m
ógł jej nie uwierzyć, ale nie miał
zamiaru pogłębiać jej ponurego nastroju.
– Nie za dobrze, Sam – w jej g
łosie słychać było nieznane nuty.
– Ale w czym rzecz? Powiedz wujkowi Samowi. – Ten
żartobliwy ton wywołał uśmiech
na jej twarzy.
– W zasadzie nic takiego. Mia
łam zamiar odegrać rolę dobrej żony i ugotować wieczorem
obiad,
ale on zamówił jedzenie we francuskiej restauracji. Potem, ponieważ nasza gosposia
jest chora,
zrobiłam pranie. Ale cała bielizna Jace’a zafarbowała od czegoś na różowo. I
wreszcie jak przystało na prawdziwą żonę chciałam zasnąć, zanim on przyjdzie do łóżka, ale
to się też nie udało.
Sam z trudem powstrzymywa
ł śmiech. April miała wystarczająco dużo problemów. Zdaje
się, że naprawdę przydałyby się jej lekcje prowadzenia domu. Nigdy nie miała ku temu
okazji,
praca pochłaniała zbyt wiele czasu. Jej życiowa edukacja bardzo na tym ucierpiała.
– I co zrobi
łaś z bielizną?
– Namoczy
łam w bielince. Jeśli plamy nie zejdą do wieczora, kupię mu nowe slipki.
– W samej bielince, czy w wodzie z wybielaczem?
Spojrza
ła na niego szeroko otwartymi oczyma.
– W samej bielince. Czy co
ś źle zrobiłam?
– Mam przeczucie,
że zanim wrócisz do domu, bielizna będzie raczej podobna do siatki...
– Do diab
ła! – mruknęła pod nosem. – Dlaczego moja matka nie zadała sobie trudu, żeby
mnie nauczyć takich rzeczy! Ona po prostu robiła wszystko za mnie, a kiedy się
wyprowadziłam i zaczęłam pracować, zatrudniłam gosposię.
Sam nie m
ógł powstrzymać się od odrobiny ironii.
– S
ądziłem, że kobiety rodzą się z tymi umiejętnościami, mam na myśli gotowanie,
pranie, itd. Czy to nie jest genetycznie uwarunkowane?
– By
ć może, ale nie w moim przypadku. Piorę nasze rzeczy zaledwie od tygodnia, odkąd
gosposia Jace’
a zachorowała i poszła do szpitala. No i okazało się, że niektóre swetry Jace’a
należy oddawać do pralni. Nie wiedziałam o tym. To wszystko jest dla mnie zupełnie nowe.
– A jak wielki Jace wytrzymuje te twoje próby? –
wtrącił łagodnie Sam. Z wyrazu jej
oczu wywnioskował, że nie było to taktowne pytanie.
Skrzywi
ła się.
– Moje marne wysi
łki nie robią na nim chyba wrażenia. Tylko się uśmiecha. –
Westchnęła ciężko. – Jace odgrywa rolę romantycznego kochanka i dlatego nic mi się nie
udaje. Popatrzy
ła na Sama. Jej niebieskie oczy były teraz chmurne i szare.
– Nie s
ądzę, żeby mój plan doprowadzenia Jace’a do ołtarza się powiódł. Prawdę
mówiąc, boję się śmiertelnie, że go utracę.
– Chyba nie masz racji – rzuci
ł Sam oschle, uświadamiając sobie, jak Jace wpatrywał się
w April poprzedniego wieczora.
To nie było spojrzenie mężczyzny, który miał zamiar
porzucić kobietę. Przeciwnie, patrzył na nią jak na smakowity kąsek. Nigdy nie odda jej
dobrowolnie.
Wskazywały na to wszystkie znaki na niebie i ziemi, tylko April Flynn ich nie
zauważała.
– A ja nie w
ątpię – prawie płakała. – I jeszcze na dodatek on... on zapytał mnie, co sądzę
o dzieciach!
– A co w tym z
łego? – Sam uniósł brwi. – To brzmi raczej optymistycznie.
– Jeszcze p
ół roku temu mówił wszystkim znajomym, że uważa małżeństwo za głupotę, a
teraz zaczyna rozmowę o dzieciach! Nie zmieni zdania co do ślubu. Zapewne doszedł do
wniosku,
że chciałby mieć rodzinę, ale oczywiście bez błogosławieństwa.
Smutek i rozczarowanie zmieni
ły się w wściekłość. Jak on śmiał stawiać ją w takiej
sytuacji! J
eśli kochał ją choć w połowie tak mocno, jak udawał...
– O, m
ój Boże – szepnęła i spojrzała na Sama. – Nie sądzisz chyba, że on próbuje zerwać
ze mną, prawda, Sam? – Nie czekając na odpowiedź, mówiła dalej. – No i ten pocałunek dziś
rano.
Może pocałował mnie tak przelotnie, bo spieszył się na spotkanie z tą całą gwiazdką?
Wsta
ła podniecona, by po chwili ciężko opaść na fotel.
– No, tak. To jest to. On chce zerwa
ć. Nie wie tylko, jak się z tego wyplątać – słowa
zamarły jej na ustach. W rozszerzonych oczach odbijał się niepokój.
– Czy te wszystkie nic nie znacz
ące poszlaki mają być dowodami, pani mecenas? – głos
Sama przerwał jej zadumę. – Wydaje mi się, że właśnie usłyszałem fragment monologu z
jakiejś tandetnej komedyjki. To nie ma nic wspólnego z życiem i uczuciami April Flynn!
W jej oczach pojawi
ł się błysk nadziei. Usiadła prosto.
– S
ądzisz, że to tylko moje urojenia?
– Tak w
łaśnie uważam – orzekł przesadnie surowym głosem. – I jestem bardzo
zaskoczony. Zwykle poszukujesz niezbitych dowodów.
Człowiek, który przyszedł po ciebie
wczoraj wieczorem do biura nie myśli o zerwaniu z tobą. On ciebie kocha, April. Tego jestem
pewien.
Na jej ustach pojawi
ł się cień uśmiechu, kiedy przypomniała sobie minioną noc. Brał ją
tak delikatnie i czule,
jak na pewno żaden inny mężczyzna nie potrafiłby. Nie świadczyło to
raczej o znudzeniu się kochanką. Wzdrygnęła się. A może jednak?
– Sam, je
śli zadam ci osobiste pytanie, odpowiesz mi szczerze?
– Pytaj, to si
ę przekonasz. Ale ostrzegam cię, że jeżeli miałoby to zaszkodzić
wizerunkowi pracowitego,
inteligentnego mężczyzny robiącego karierę, powołam się na Piątą
Poprawkę.
– Jak si
ę zachowujesz, kiedy jesteś znudzony jakąś kobietą?
– Po prostu jestem znudzony.
– Ja m
ówię poważnie! Czy nie próbujesz wskrzesić uczucia, które kiedyś żywiłeś?
– Nie. Zwykle mam poczucie winy i staram si
ę zerwać taki związek jak najszybciej, aby
zapomnieć o moich grzechach.
– To znaczy,
że nie usiłujesz na siłę wrócić do tego, co czułeś, kiedy zobaczyłeś ją po raz
pierwszy?
– Nigdy nie prze
żyłem miłości od pierwszego wejrzenia, jeśli nie liczyć mojej
nauczycielki ze szkoły podstawowej. Nie jestem pewien, co bym zrobił. – Roześmiał się
nagle. –
Ale potrafię poznać prawdziwą namiętność, kiedy patrzę na jakąś parę.
– Nie chcesz mi pomóc.
– Staram si
ę, jak mogę – zaprotestował. – Zapewniam cię, że żaden mężczyzna nie będzie
przedłużał związku, w którym już nie jest zaangażowany. Chyba że nie ma dokąd pójść. Ale
nawet w takim wypadku będzie raczej szukał nowej partnerki, a nie tkwił obok tej, na którą
nie ma już ochoty.
– No, dobrze – w ko
ńcu zrozumiała. – Ale czy mógłbyś kochać się z kobietą, której masz
już dość?
– Jasne, je
śli zasłonię jej twarz poduszką i będę sobie wyobrażał, że to Marilyn Monroe –
odpowiedział.
Spojrza
ła szukając oznak rozbawienia na jego twarzy. Nie żartował.
– Wi
ęc pozostaje mi tylko czekać na ten moment, gdy Jace zacznie szukać sobie innej
kobiety?
– Uwierz mi, April, on tego nie zrobi. Najpierw b
ędzie próbował się ciebie pozbyć. Żaden
facet nie marzy o komplikacjach.
I w ogóle wydaje mi się, że wybrałaś zupełnie złą drogę do
Alei Zakochanych.
– Ja ju
ż dotarłam do Alei Zakochanych. Teraz chcę dojść do Ulicy Weselnych Dzwonów.
– Co nie zmienia faktu,
że wciąż idziesz w złą stronę. – Pokręcił głową, jakby mówił do
niesfornego dziecka. –
Usiłujesz wyobrazić sobie następny ruch Jace’a, podczas gdy
powinnaś zaplanować swój. Jace cię kocha. Musisz tylko rozegrać tę partię po mistrzowsku i
wszystkie jego pionki wziąć do niewoli.
– Zapomnia
łeś, że ja chcę króla – odparowała sucho.
– Najpierw trzeba rozgromi
ć armię, zanim weźmie się do niewoli generała.
Zadzwoni
ł telefon i zwykły dzień pracy rozpoczął się na dobre. April powinna dotrzeć do
sądu przed dziesiątą, żeby zdążyć na rozprawę. Oboje z Samem zwijali się jak w ukropie, aby
załatwić wszystkie sprawy przy i tak już wypełnionym kalendarzu.
W wolnych chwilach April wci
ąż wracała myślą do swoich osobistych problemów.
Spotykała się z Jace’em już ponad trzy lata, a nadal miała wrażenie, że wcale go nie zna.
Musi zrobić porządne rozpoznanie w obozie wroga, jeśli chce wygrać tę batalię. Od jej
następnego kroku bardzo wiele zależy. Pytania kłębiły się jej w głowie, ale na razie nie mogła
znaleźć na nie odpowiedzi. Sam miał rację. Nieustanne rozmyślanie do niczego nie prowadzi.
Trzeba podjąć działanie.
Czy powinna u
żyć podstępu, czy po prostu podejść do niego i oświadczyć się,
pozostawiając strategię bardziej wprawnym? Nie, on nigdy nie zaakceptowałby takiej
propozycji wprost – ostatecznie o
drzucił ją trzy lata temu i przekonał April, aby dostosowała
się do jego reguł gry.
Odchyli
ła głowę na oparcie fotela i przymknęła oczy.
Zanosi si
ę na następny ciężki dzień.
ROZDZIAŁ 3
Wtorek okaza
ł się ostatecznie nie taki zły. Talent, ciężka praca i koncentracja przyniosły
rezultaty.
April wygrała sprawę i wcześnie wyszła z sądu.
– Gratulacje – powiedzia
ł Sam, śmiejąc się od ucha do ucha. Przyznał, że wprawnie
poprowadziła obronę. Nie musiał się wcale zgadzać z werdyktem, aby cieszyć się z jej
sukcesów.
– Dzi
ękuję sir. Miałam po prostu bardzo inteligentnych przysięgłych i świetną załogę,
która broniła fortu, podczas gdy ja odrabiałam pracę domową.
– I sprytn
ą główkę, która od razu dostrzegła, na jaką argumentację ci przysięgli się
nabiorą – dodał Sam zgryźliwie, sadowiąc się w fotelu przed jej biurkiem.
– C
óż, nie przeczę – odpowiedziała z uśmiechem. – Dasz sobie radę z zamknięciem biura
dziś wieczorem?
– Chyba nie, ale poka
żę jednej z dziewcząt, jak się to robi i później odbiorę od niej klucz.
–
Uśmiechnął się tajemniczo. – Dlaczego pytasz?
– Ruszam dzi
ś do frontalnego ataku. Muszę się zbierać.
je
śli mam zdążyć ze wszystkim przed powrotem Jace’a do domu.
– No to powodzenia. Je
śli przygotowałaś się tak jak do tej sprawy dziś rano, to nie
będziesz miała żadnych trudności.
– Dzi
ęki, ale trzymaj za mnie kciuki, dobrze? Będzie mi potrzebna pomoc – powiedziała
biorąc swoją torebkę i aktówkę. Podeszła do drzwi żwawym krokiem. – Do zobaczenia jutro
rano, panie Lewis.
Upewniwszy się, że Sam i sekretarka Joannę poradzą sobie, wyszła z
biura.
Sam bardzo lubił samodzielne kierowanie kancelarią, a szczególnie pracą dwóch
dziewcząt zatrudnionych na pół etatu. Miały jednak tyle roboty przy I uzupełnianiu akt i
przepisywaniu na maszynie,
że nie mu[ siała się niepokoić.
April zastanowi
ła się nad kolejnością spraw do załatwienia. Po pierwsze: znaleźć
supermarket,
w którym pracownicy będą wiedzieli nieco więcej na temat gotowania niż ona.
Po drugie: kupić butelkę dobrego wina. Po trzecie: odkurzyć salon i sprzątnąć kuchnię, zanim
Jace wróci do domu.
Pe
łna obaw przekroczyła próg małego, ekskluzywnego sklepu. Miała nadzieję, że
ekspedientki mają wystarczające doświadczenie, aby pomóc jej wybrać dobre mięso. Jej
wiedza na ten temat była naprawdę niewielka. W przyszłości być może zapisze się na kurs
gotowania,
ale teraz musi działać...
Godzin
ę później wyszła, dźwigając dwie torby różnych smakołyków. Wybrała dobry
sklep. Wieczorem poda Fricassée de Saint-Jacques á l’anis z makaronem szpinakowym. Do
tego szparagi... co prawda drogie,
ale za to nie można ich zepsuć.
Sprzedawcy okazali si
ę bardzo pomocni. Otrzymała od nich dokładne instrukcje, jak
przyrządzić małże w śmietanie. Doradzili jej kupno białego, zabawnego fartuszka.
W
łaściwie był to maleńki skrawek materiału. Uśmiechnęła I się, wspominając słowa
starszego sprzedawcy poparte filutern
ym mrugnięciem oka:
– I prosz
ę pamiętać: wysokie obcasy. Choćby miała pani na sobie tylko ten fartuszek,
niech pani założy pantofle na wysokim obcasie. Mężczyźni to uwielbiają!
Czas na punkt drugi. Po dwudziestu minutach opuszcza
ła sklep niosąc butelki z trunkami,
które według zapewnień właściciela miały idealnie pasować do głównego dania i do deseru.
Niech Jace spróbuje nie ulec! Miała tylko nadzieję, że będzie na tyle trzeźwy, aby w pełni
docenić jej wysiłki.
A teraz do domu. Pora na punkt trzeci. Na pewno nie b
ędzie to tak przyjemne jak zakupy,
ale za to absolutnie niezbędne. Nie chciała, żeby Jace zauważył stary kurz, I kiedy będzie ją
kładł na dywanie koło kominka. Uśmiechnęła się w duchu.
Zrealizowanie planów wobec Jace’
a wydawało się jej większym wyzwaniem niż
dzisiejsza sprawa w sądzie. Przypomniała sobie porzekadło, które zwykła cytować matka:
„
Nie sztuka układać pasujące do siebie elementy łamigłówki. Zabawa zaczyna się dopiero
wówczas,
gdy trafi się na części, które nie dają się razem złożyć”.
I to by
ła prawda. Życie zawodowe miała uporządkowane. Za to osobiste wymagało
dużych zmian i dlatego przysparzało jej największych zmartwień.
Przed powrotem Jace’a do domu zd
ążyła posprzątać, wstawić mięso, zamrozić martini i
wino oraz włożyć fikuśny fartuszek na czarną sukienkę. Założyła najwyższe szpilki i stanęła
przed lustrem,
by sprawdzić, jak wygląda. Ciemne włosy okalały jej twarz jak welon. Makijaż
m
iała trochę bardziej wyrazisty niż zwykle, ale nie przesadny. Figura niezła, ale co tu kryć,
zbyt szczupła. Obróciła się, żeby zobaczyć ten dodatkowy kilogram, który przybył jej
ostatnio. Nic.
Kanciaste kształty, jak dawniej. Westchnęła. Dlaczego nie wygląda jak
seksbomba?
– April Flynn. Jeste
ś ładna i miła, ale nigdy nie będziesz uosobieniem kobiecości –
mówiło jej odbicie. Pokazała mu język.
Odczeka
ła prawie godzinę, zanim zadzwoniła do studia. Pan Sullivan ma spotkanie ze
scenarzystami.
Nie mówił, ile to potrwa. Prosił, żeby mu nie przeszkadzano. Przekażą mu
wiadomość, że dzwoniła...
Godzin
ę później zatelefonowała po raz drugi. Udzielono jej takiej samej odpowiedzi,
tylko głos był inny.
O dziewi
ątej poszła do kuchni i spróbowała mięsa. Ze złością cisnęła widelec. Czy on
zdaje sobie sprawę, że to jest najlepsza kolacja, jaką przygotowała i nie ma nikogo, kto by to
docenili lak.
on mógł jej to robić? To nieistotne, że takie spóźnienia prawie mu się nie
zdarzały, ale w taki wieczór... Przez głowę przelatywały jej różne, raczej uszczypliwe uwagi
na temat postępowania Jace’a Sullivana, ale była zbyt nieszczęśliwa, żeby się nad tym dłużej
zastanawiać. Użalanie się nad samą sobą było znacznie łatwiejsze.
O dziesi
ątej przebrała się w szlafrok i chlipała nad resztkami martini, które zrobiła sobie
wcześniej. Świece na kominku zamieniły się w roztopione bryły.
O wp
ół do jedenastej odkorkowała pierwszą butelkę białego wina i prawie pół nalała do
wielkiego kieliszka.
Przy każdym łyku pozdrawiała w myślach Jace’a coraz to nowymi i
bardziej dźwięcznymi epitetami.
O jedenastej by
ła już kompletnie pijana i zasnęła zapłakana na sofie. Szlafrok był do
połowy rozpięty, fartuch zwisał smętnie na biodrze, a pantofle zsunęły się ze zmęczonych
stóp.
Ranek nadszed
ł zbyt szybko jak dla April. Otworzyła jedno oko, stęknęła i przewróciła
się na drugi bok. Ale słońce nie zniknęło. Promienie słoneczne wdarły się do pokoju i
odbijały się od pościeli. Zamruczała niezadowolona i chciała naciągnąć poduszkę na głowę.
Ręka trafiła na kartkę papieru.
Dopiero po pi
ęciu minutach zdołała otworzyć oczy i przyzwyczaić się do oślepiającego
światła. Następne pięć minut zajęło jej odcyfrowanie listu.
„
Położyłem cię do łóżka o drugiej. Do zobaczenia wieczorem o siódmej. Nie mogę się
doczekać, żeby upewnić się, czy zdołasz utrzymać prosto głowę. Dwie aspiryny i szklanka
wody na nocnym stoliku.
Ca
łuję cię.
Jace”
Przeczyta
ła powtórnie. I jeszcze raz. Głowa jej pękała. Ani jednego słowa, dlaczego się
spóźnił wczoraj wieczorem, żadnych przeprosin! Wściekłość zmusiła ją do działania. Usiadła
gwałtownie na łóżku, żołądek natychmiast podjechał do gardła.
– Uff – j
ęknęła zastanawiając się, czy powinna trzymać się za głowę, czy za brzuch.
Problem rozwiązał się bez jej udziału. Wstała niepewnie i z przerażeniem stwierdziła, że
łazienka jest okropnie daleko. Pobiegła w stronę ubikacji, niepewna, czy zdąży na czas.
Ponad godzin
ę przygotowywała się do wyjścia. Chyba ze dwadzieścia minut stała pod
prysznicem,
mając nadzieję, że kąpiel pomoże w pozbyciu się kaca. A potem samochód.
Zapomniała, że zaparkowała go w garażu i dwa razy obeszła dom dookoła, zanim to sobie
przypomniała. Przeklinała Jace’a coraz mocniej. Gdyby nie on, byłaby teraz uśmiechnięta i
szczęśliwa.
Samoch
ód wpadał w każdą, nawet najmniejszą, dziurę w jezdni, a zakręty były bardziej
zdradzieckie,
niż zwykle. Jej żołądek z trudem to wytrzymywał. Kiedy wreszcie zaciągnęła
hamulec na parkingu,
była ledwie żywa.
Sam rzuci
ł na nią okiem i zawołał wesoło:
– Kawa,
śmietanka, cukier. Już lecę.
– Nie krzycz, Sam. Jestem obok – wymamrota
ła, mijając jego biurko i wchodząc do
swego gabinetu.
Usiadła i spróbowała skupić wzrok na kalendarzu stojącym przed nią, ale
dopiero po kilku minutach zdołała odcyfrować małą notatkę. Poznała równe, czytelne pismo
Jean,
dziewczyny niedawno zatrudnionej na pół etatu.
„
Dzwoniła sekretarka pana Sullivana. Będzie w domu późno, ma spotkanie ze
scenarzystami. Przeprasza,
ale nic nie może na to poradzić”.
Wiadomo
ść zostawiono o czwartej dwadzieścia pięć, piętnaście minut po jej wyjściu z
biura.
Kiedy Sam wszed
ł do pokoju z kawą w ręce, April podała mu kartkę i powiedziała:
– Zwolnij j
ą – i wypiła szybko gorący napój.
Sam przeczyta
ł notatkę i uniósł brwi ze zdumieniem. Popatrzył na April pytająco.
– Za to?
– Tak.
– Dlaczego? Ona tu jest dopiero od dwóch tygodni.
Musi się jeszcze dużo nauczyć.
– Nie b
ędzie z niej pożytku, jeśli tego rodzaju wiadomość zostawia na moim biurku,
skoro jest oczywiste,
że powinna zadzwonić do domu! Jest zupełnie niekompetentna! –
stwierdzi
ła podniesionym głosem. Wyobraziła sobie, jak musiała wyglądać, kiedy Jace
znalazł ją pijaną na sofie i straszliwie się zawstydziła.
Rozs
ądek jednak wziął górę i zanim Sam zdążył powiedzieć coś uspokajającego, zdała
sobie sprawę z tego, że jej pierwsza reakcja była pochopna. Dodała więc:
– W ka
żdym razie uważam, że powinieneś jej udzielić nagany i pouczyć, jak powinna
postąpić w podobnym przypadku w przyszłości.
Sam spojrza
ł na nią badawczo.
– W porz
ądku, szefowo. Zrobię to, jak tylko ta panna przyjdzie do biura – obiecał z
trudem zachowując powagę. – Domyślam się, że Jace nie przyszedł do domu, a ty się
pieczołowicie przygotowałaś do roli pani domu?
– Co
ś w tym rodzaju – odparła wymijająco, nie chcąc na nowo wspominać, jaką idiotkę
zrobiła z siebie zeszłego wieczoru. Rano znalazła fartuch i sukienkę na podłodze, pantofle
porzucone na drodze między salonem a holem. To musiał być widok! Mimo woli
zaczerwieniła się. Jace pewnie pomyślał, że zwariowała. I to właśnie wtedy, kiedy chciała mu
pok
azać, że jest absolutnie niezastąpiona! Do diabła z tą sekretarką! Do diabła z Jace’em! I do
diabła z nią samą, za to, że się upiła! Zaczerwieniła się jeszcze mocniej.
Sam domy
ślił się, że jest zbyteczny i wyszedł po cichu.
W po
łudnie poczuła się trochę lepiej. Wyglądało na to, że tym razem jeszcze nie umrze,
więc wzięła się do pracy. Zajęła się przeglądaniem papierów popijając seven-up, który
przyniósł jej Sam. Zamówił też lekki lunch, który okazał się zbawienny dla jej żołądka.
Dzi
ęki aspirynie uwierzyła, że wszystko to da się jakoś przeżyć. Tylko ukradkowe
spojrzenia Sama przypominały jej, jak głupio się zachowała. Nie miała jednak zamiaru
podejmowa
ć żadnych starań, żeby zatrzeć to wrażenie. W każdym razie jeśli chodzi o Sama.
Z Jace’
em to zupełnie co innego. Tylko czy się jej uda?
Kiedy Jace zadzwoni
ł, była już gotowa do działania.
– Jak si
ę czujesz? – W jego głosie pobrzmiewało rozbawienie.
–
Świetnie – odpowiedziała pogodnie.
– Wczoraj wieczorem by
łaś jak nieżywa. Co się właściwie stało?
– Po prostu wypi
łam o jedno martini za dużo. Nigdy przedtem mi się to nie zdarzyło,
więc nie mówmy już o tym.
– Ach, martini te
ż. Znalazłem pustą butelkę po winie.
– Naprawd
ę? – zapytała udając zdziwienie. – Prawdopodobnie gdzieś wyparowała.
Otworzyłam ją, zanim dowiedziałam się, że nie przyjdziesz do domu na kolację. – Zacisnęła
palce na słuchawce. To była raczej niezbyt błyskotliwa odpowiedź.
Zachichota
ł. Najwyraźniej był tego samego zdania, ale nie miał zamiaru roztrząsać tej
kwestii.
– Przekazano ci wiadomo
ść?
– Tak, oczywi
ście – potwierdziła szybko. Za nic w świecie nie przyzna się, że zrobiła z
siebie idiotkę z jego powodu. Im mniej będzie wiedział, tym lepiej dla niej!
– Wi
ęc dlaczego zadzwoniłaś do studia? Nie ufasz mi? – dopytywał się. Dobrze wiedział,
że nie zwykła wydzwaniać do studia. Była konsekwentna i telefonowała tylko wtedy, gdy
było to rzeczywiście konieczne.
– Moja sekretarka zbyt p
óźno przekazała mi wiadomość od ciebie. Kiedy dzwoniłam, nie
wiedziałam, czy zleciałeś razem z tym twoim samochodem do przepaści, czy może masz inną
randkę. – Skończyła zdanie i już w tej samej chwili żałowała, że je w ogóle wypowiedziała.
Zabrzmia
ło jak wymówka zazdrosnej, niedojrzałej pannicy. Zacisnęła kciuki na szczęście.
Może nie zwrócił uwagi na te bzdury. Jak zwykle szczęście nie dopisało...
– Je
śli będę miał inne spotkanie, Flynn, będziesz pierwszą, która się o tym dowie.
Obiecuję ci to. – Usłyszała w odpowiedzi, głos był jak zwykle niski i zmysłowy. Mimo
fatalnego samopoczucia dres
zcz przeszył jej ciało.
– W porz
ądku. To mi odpowiada – powiedziała wesoło. Wcale się jej to nie podobało, ale
nie mogła się do tego przyznać. Dostanę cię, panie Sullivan, albo umrę. Tego ranka naprawdę
myślała, że umrze. Wciąż jeszcze nie była w stanie myśleć logicznie. Już nigdy nie tknie
alkoholu.
– Wr
ócisz dziś wcześnie do domu? – spytał miękko głosem, w którym pobrzmiewała nuta
intymności.
– Tak, chyba tak.
– To dobrze. Ja te
ż postaram się być jak najszybciej. Możemy zafundować sobie parę
drinkó
w w ogrodzie i popatrzeć na zachód słońca. Potem usiądziemy przed kominkiem i
zobaczymy, co dalej.
My
śl o piciu przyprawiła ją nagle o mdłości, ale zdołała nad nimi zapanować. Przełknęła
ślinę z wysiłkiem.
– To brzmi romantycznie, panie Sullivan. Wyobrazi
ła sobie siebie w jego ramionach, z
głową opartą na szerokiej, pokrytej ciemnymi włosami piersi. Pomyślała o jego ustach
delikatnie muskających jej skronie. Zaczęła oddychać szybciej, serce załomotało w piersiach.
Stwierdziła, że już wcale nie czuje się źle.
– No to my
śl o tym – powiedział i odłożył słuchawkę. Reszta dnia minęła szybko. Sam
wyszedł wcześnie na zajęcia, przedtem jednak zrugał nową sekretarkę. W każdym razie
zarzekał się, że to zrobił. Jean jednak wyglądała, zdaniem April, na zbyt zadowoloną z życia.
Prawdopodobnie s
łowo „zrugać” miało inne znaczenie dla April, a inne dla Sama.
Sam mia
ł słabość do wszystkich ładnych dziewcząt, zawsze gotów był stanąć po ich
stronie,
ale do tej pory nie związał się z żadną na dłużej. April uśmiechnęła się do siebie.
Kiedyś wpadnie po uszy, a wtedy dobrze byłoby znaleźć się w pobliżu i zobaczyć, jak Sam
usiłuje wyplątać się z sieci. Zawsze przyjemniej śmiać się z cudzego nieszczęścia...
Zanim dzie
ń dobiegł końca, Jace zadzwonił ponownie, prosząc April, by mu tego
wieczora towarzyszyła na przyjęciu.
– Nie wybiera
łbym się, ale będzie prawie cały zespół aktorski i parę osób od reklamy.
Muszę tam być. Ale nie chcę iść sam, zanudziłbym się na śmierć. – Wydawał się bardziej
zmęczony niż ona. Wzbudzał współczucie. – Wyobraź sobie, że zapowiedziano nawet
niespodziewanego gościa! – Był wyraźnie zdegustowany. Nienawidził tych snobistycznych
przyjęć. Wszyscy ludzie z branży brali w nich udział, ponieważ tego od nich oczekiwano, a
nie dlatego,
że mieli ochotę.
– Oczywi
ście, pójdę – odparła pocieszająco. Nie lubiła tych przyjęć chyba jeszcze
bardziej niż on, ale miała okazję udowodnić mu, że potrafi stanąć u jego boku, kiedy on tego
potrzebuje.
Jak żona. Wydawało się jej, że obowiązkiem żony jest uczestniczyć w przyjęciach
organizowanych przez zwierzchników męża. Miała nadzieję, że to była prawda. Lepiej, żeby
te wszystkie wysiłki nie poszły na marne.
W
łożyła czarną suknię z długimi rękawami i dekoltem odkrywającym całe plecy. W
uszach połyskiwały długie, srebrne kolczyki, dotykające ramion przy każdym ruchu głowy.
Włosy zaczesała do tyłu odsłaniając twarz o alabastrowej cerze i niebieskich oczach. Stopy
wsunęła w lakierowane czółenka na szpilkach i dobrała do nich torebkę. Wyglądała zupełnie
inaczej niż na co dzień.
Przyjrza
ła się swemu odbiciu w lustrze. Uśmiechnęła się, jakby ktoś właśnie powiedział
dowcip. Dobrze.
Wyglądała oszałamiająco jak na swe możliwości. Dlaczego przypominała
współczesną wersję Doris Day, skoro tak naprawdę chciała upodobnić się do Marilyn
Monroe? Złożyła usta jak do pocałunku. Nie było w tym nic seksownego, raczej upodobniła
się do kogoś, kto właśnie polizał cytrynę. Nic z tego...
Przyj
ęcie miało się odbyć na Mulholland Drive. Umówiła się z Jace’em na miejscu, żeby
nie musiał po nią specjalnie przyjeżdżać. Potem zostawi swój samochód pod biurem, a Jace
odwiezie ją rano do pracy.
Kiedy wk
ładała klucz do zamka, żeby zamknąć za sobą drzwi, zadzwonił telefon.
Przeklinając pod nosem i potykając się na wysokich obcasach, popędziła przez hol i chwyciła
słuchawkę.
– Flynn? Gdzie ty si
ę, u licha, podziewasz? – Wyraźnie zdenerwowany głos Jace’a
dobiegał z oddali.
– W
łaśnie wychodziłam, kiedy zadzwoniłeś. A jak sądzisz, gdzie mogłabym być? –
odpaliła, równie zirytowana.
– Wydawa
ło mi się, że mieliśmy się spotkać „wcześnie.
– Owszem. Tylko
że dla mnie „wcześnie” oznacza co innego niż dla ciebie! – Koniec z
odgrywaniem kochającej żony.
Us
łyszała, jak wzdycha i nagle cała jej wściekłość ulotniła się. On najwyraźniej obawia
się, że ją traci. Poczuła ukłucie w sercu.
– April, przygotuj si
ę na najgorsze. – Niski głos zabrzmiał przy samym jej uchu. – Moja
matka jest tutaj i chce cię poznać.
R
ęka trzymająca słuchawkę zrobiła się zimna jak lód. Jego matka? Ależ on nie cierpi
swojej matk
i! Opowiadał April wiele razy, jak okropnie traktowała go, kiedy był dzieckiem.
Była całkowicie przejęta sobą i swoją karierą i praktycznie w ogóle się nim nie zajmowała.
– Flynn? – g
łos Jace’a przerwał jej rozmyślania.
– Jestem. To bardzo mi
ło z jej strony. Nie mogę się wprost doczekać – odpowiedziała
niepewnie.
– Mi
ła, dobre sobie! Ona czegoś od ciebie lub ode mnie chce, założę się o moją karierę!
Nie wiem, o co chodzi,
ale uważaj. Ona jest wyrachowana.
– To dlaczego nie dasz jej do zrozumienia,
że ona cię nic nie obchodzi? To nie powinno
być zbyt kłopotliwe. Robisz to, odkąd cię znam.
– Tu jest pe
łno dziennikarzy, którzy tylko czyhają na jakąś sensację. Jutro rano
znaleźlibyśmy się na pierwszych stronach gazet w całym kraju! Nie zamierzam wystawiać się
na pośmiewisko. – Głos miał ostry i obcy. Był wyraźnie niezadowolony i zirytowany. April
domyśliła się, w jakim jest nastroju.
– W porz
ądku. Przyjadę tak szybko, jak się da – powiedziała spokojnie i odłożyła
słuchawkę. Biedny, kochany Jace...
Pogodna noc nadawa
ła się znakomicie na przyjęcie na świeżym powietrzu. Nie było
mgły, granatowe niebo błyszczało od gwiazd.
Przed domem sta
ł chłopak, który pomagał parkować samochody i wręczał karty wstępu.
April nie miała pojęcia, gdzie zamierza on zmieścić jeszcze jeden samochód, ale to było jego
zmartwienie.
Z patio dobiega
ła muzyka. Liczne lampy i latarnie rozświetlały noc. Było jasno prawie
jak w dzień. Widok z domu był imponujący. Całe Los Angeles leżało u stóp wzgórza, jak
mi
goczący, utkany ze światełek dywan.
Drzwi frontowe by
ły otwarte. Weszła i zaczęła wzrokiem szukać Jace’a. Z rozmowy
telefonicznej wywnioskowała, że czeka na nią z niecierpliwością i że jest mu potrzebna, aby
łatwiej mógł zapanować nad sytuacją. Zaraz podejdzie do niej i razem stawią czoło tej zgrai.
Ona pomoże mu w wypełnieniu obowiązków i będzie dla niego oparciem w chwili, kiedy
tego najbardziej potrzebuje.
W końcu taka chyba jest rola żony.
Gdy go wreszcie wypatrzy
ła, od razu pożałowała, że tu przyszła. Zarumieniła się ze złości
na widok roztaczającej się przed nią sceny. Odtwarzająca główną rolę w ich nowym filmie
Sandra Tanner wisiała u ramienia Jace’a. Ubrana była w skromną na pozór białą sukienkę
wyszywaną perłami w niektórych, starannie dobranych miejscach. Kreacja podkreślała
wszystkie okrągłości, których można było nie zauważyć na pierwszy rzut oka. Długą
spódnicę miała rozciętą po bokach tak, by widać było nogi. Aparaty fotoreporterów błyskały
raz za razem.
W pewnym momencie usłyszała głos producenta:
– Dobrze, panowie. Na dzi
ś wystarczy. W końcu to przyjęcie, a nie kampania reklamowa!
–
zaśmiał się głośno. Zachowywał się w sposób typowy dla kogoś, kto często ma do czynienia
z prasą.
Wszyscy r
ównież się roześmieli, wiedząc, że to nieprawda. To było spotkanie
promocyjne,
które miało pomóc wylansować film i był to jeden z lepszych sposobów reklamy
lekkiej, romantycznej komedii.
Tyle tylko,
że Jace i Sandra Tanner wydawali się razem bardzo szczęśliwi.
W April narasta
ła wściekłość. Stała na podwyższeniu przy wejściu, patrząc z góry na salę
i starała się nie wybuchnąć. Czy musiał wyglądać na zachwyconego tą dziewczyną wiszącą
mu na szyi? Sandra spoglądała na niego z uwielbieniem, a Jace’owi to najwyraźniej nie
przeszkadzało. Oczy April zwęziły się, gdy jeszcze raz spojrzała na Sandrę.
Nie mog
ła się równać z tą młodą, wesołą, piękną kobietą w doskonale skrojonej sukni.
April wyprostowa
ła się przygotowana do ataku. Ale nie miała zamiaru otwarcie
pojedynkować się z Sandrą Tanner. O nie. Będzie działać jej metodami...
Nadaj
ąc twarzy, jak jej się wydawało, uwodzicielski i tajemniczy wyraz, zeszła powoli ze
schodów i dostrzegła kilku mężczyzn przyglądających się jej z baru w rogu sali. Prawdę
mówiąc, nie była pewna, czy patrzą akurat na nią, czy też po prostu czekają na kogoś, kto
miał nadejść, ale to nie miało znaczenia. Podeszła do baru, choć jej żołądek wyraźnie
buntował się na samą wzmiankę o alkoholu.
– Czy co
ś ci podać, kochanie? – spytał jeden z mężczyzn.
U
śmiechnęła się do niego.
– Tak, z przyjemno
ścią wypiję... – Nie mogła myśleć nawet o wypiciu kieliszka. Dobrze
pamiętała ostatnią noc. – Wodę mineralną z odrobiną cytryny.
Zdziwili si
ę, ale jeden z siedzących zamówił napój, o który prosiła. Podał jej szklankę,
wprawnie zastępując drogę odwrotu.
– Dobrze znasz Rolpha?
– Nie, nigdy go nie spotka
łam – odpowiedziała zgodnie z prawdą popijając wodę.
– Naprawd
ę? To jak tu trafiłaś?
– Przyjaciel mnie zaprosi
ł – odrzekła z wahaniem, zastanawiając się, co ona tu w ogóle
robi.
Mogłaby być teraz w domu, wziąć aspirynę i gorący prysznic i czytać jakąś wspaniałą,
nudną prawniczą książkę.
M
ężczyzna patrzył na nią przymrużonymi oczyma. Nagle uśmiech zrozumienia pojawił
się na jego twarzy.
– Jeste
ś jedną z dziewcząt Abe’a, tak?
– Nie – zaprzeczy
ła i odwróciła się chcąc odejść. Kto to był Rolph? Albo Abe? Za sobą
usłyszała ciche gwizdnięcie i zrozumiała, że zamiast zniechęcić nieznajomego, wzbudziła w
nim zainteresowanie.
Nagie plecy zostały potraktowane jako zaproszenie do większej
poufałości.
– Kotku, nie odchod
ź jeszcze. Muszę się dowiedzieć, spod jakiego znaku jesteś. Może do
siebie pasujemy?
Spojrza
ła przez ramię. Koniecznie chciała mieć ostatnie słowo.
– Wierz
ę tylko w chińską astrologię. Jestem spod znaku kota. Nic nie mów. Założę się, że
jeste
ś szczurem, prawda?
G
łośny śmiech towarzyszył jej, kiedy oddalała się od baru lekko poruszając biodrami.
Jedno zwycięstwo miała za sobą. Drugie...
Nie musia
ła zbyt długo czekać. Pięć sekund i trzy kroki przez pokój. Jace stał przed nią ze
zmarszczonym czo
łem. W jego spojrzeniu dostrzegła gniew, ale jakoś nie zrobiło to na niej
większego wrażenia. Przecież przyszła tu na jego zaproszenie tylko po to, aby zobaczyć go w
uścisku z Sandrą. W końcu zostawił Sandrę i został sam. Jedynie April nie zauważyła tego,
dopóki nie stanął przed nią.
– Jeste
ś tu już pewnie od dawna. – Popatrzył na nią i wziął ją pod rękę. Dla mężczyzn
przy barze musiało być jasne, że ona należy tylko do niego.
– Przysz
łam jakiś czas temu, ale ty byłeś zbyt zajęty, żeby mnie zauważyć. – Na złość
sobie zerknęła na mężczyznę, który podał jej wodę i posłała mu zalotny uśmiech. Był
najwyraźniej zdumiony.
– To dlaczego do mnie nie podesz
łaś? – Jace spojrzał na nią ponuro.
– W
łaśnie powiedziałam temu człowiekowi, że jestem kotem. Ale to nie znaczy, że
jestem nikim. –
Głowę miała uniesioną. Mówiła zimnym, nieco lekceważącym tonem.
Zmarszczka na jego czole pogłębiła się.
– Nie, ale zwykle, gdy czego
ś chcesz, Flynn, nie bawisz się w podchody. – Był już
wyraźnie zły. – Stałem parę metrów od ciebie.
– Nie zauwa
żyłam. Odprężył się nagle.
– Albo, albo, moja droga. Najpierw sugerujesz,
że wydałem ci się zajęty, a teraz z kolei,
że mnie nie zauważyłaś. Więc jak było naprawdę?
Nabra
ła tchu, żeby odpowiedzieć mu ostro, ale nie mogła powstrzymać uśmiechu:
– Kto tu jest prawnikiem?
– Ty, rzecz jasna – odpowiedzia
ł ośmielony wyrazem jej oczu, w których dostrzegł
zmieszanie.
W końcu przyłapał ją na kłamstwie. Ujął ją pod rękę i poprowadził do ogrodu.
Obok grała orkiestra, tłoczyli się goście, trwała ożywiona konwersacja.
– Mam nadziej
ę, że jesteś dzisiaj w formie, April – powiedział poważnie, mocniej
ściskając jej rękę. – Moja matka postanowiła wyjść z ukrycia, które nazywa emeryturą i
zaszczycić prasę swoją obecnością. Od czterech lat żyje z dala na południu Francji z jakimś
księciem i teraz nagle postanowiła wrócić do towarzystwa. Dowiedziała się również o nas i o
tym,
że razem mieszkamy. Spotkanie z tobą uważa za swój matczyny obowiązek. – W jego
słowach słychać było ironię. Już nie usiłował się uśmiechać.
– To mi
ło z jej strony.
– Niezupe
łnie. Gdybym miał osiem czy dziesięć lat, nazwałbym to odrabianiem
zaległości, ale jestem trochę I’ starszy i wiem, że to nie to. Ona do czegoś dąży. – Teraz z
kolei by
ł cyniczny. – Ale tu jest pełno prasy i dostosujemy się do jej scenariusza. Na razie.
April unios
ła głowę i spojrzała na niego. Jace wytrwale torował im drogę wśród tłumu
gości. Bardzo rzadko wspominał matkę i najczęściej źle. Była znaną aktorką. Zmieniała
mężów jak przysłowiowe rękawiczki. Jace był jej jedynym dzieckiem, a mimo to
wychowywały go początkowo guwernantki. Później przebywał w szkole z internatem.
April s
ądziła, że pod wpływem postępowania matki Jace stał się przeciwnikiem
małżeństwa. Z tego, co wiedziała, miał do tego pełne prawo. Prawdopodobnie również
doświadczenia z dzieciństwa zaważyły na jego niechęci do posiadania dzieci. Matka
traktowała swoje obowiązki w zupełnie nieodpowiedzialny sposób. April nabrała powietrza w
płuca. To będzie interesujące, a może nawet pouczające spotkanie.
Powoli obeszli basen, kieruj
ąc się do niewielkiej grupki ludzi siedzących w końcu
ogrodu.
April zauważyła ją od razu. Kobieta, do której Jace ją prowadził, była bardzo piękna.
Wyglądała o wiele bardziej pociągająco niż na zdjęciach. Długie czarne włosy ściągnięte do
tyłu i związane w misterny węzeł na karku odsłaniały smukłą, prostą, pozbawioną zmarszczek
szyję, której pozazdrościłaby jej niejedna modelka. Kruczoczarne brwi i zielone oczy ponad
wysokimi kośćmi policzkowymi nadawały jej twarzy władczy wyraz. Erica Sullivan była
nadal tak interesująca jak wiele lat temu.
Siedzia
ła na wyłożonym poduszkami fotelu ogrodowym, złączone dłonie spoczywały z
wdziękiem na kolanach. Równie dobrze mogłaby siedzieć na tronie. Pokręciła głową i
roześmiała się z czegoś, co powiedział siedzący obok młody człowiek.
Podnios
ła wzrok i zobaczyła Jace’a z April. Pozwoliła swoim lekko skośnym oczom
rozszerzyć się w wyrazie zaskoczenia i radości zarazem. Wydawała się szczerze cieszyć na
widok syna.
Trudno było zgadnąć, co się za tym naprawdę kryło.
– Jeste
ście! – zawołała wesoło, biorąc Jace’a za rękę. Odwzajemnił uścisk niechętnie. –
Wiedziałam, że wrócisz, ale nie przypuszczałam, że zajmie ci to tyle czasu, kochanie.
– Wiesz dobrze,
że to jest przede wszystkim biznes, Erico – odpowiedział sztywno Jace. –
Musiałem zgodzić się na kilka zdjęć. – Odwrócił się do April, puścił jej rękę, ale objął ją w
talii. – To jest April Flynn, a to Erica Sullivan. Erica, Flynn.
– Flynn – powt
órzyła ze zdziwieniem starsza pani, ściskając rękę April. – To brzmi jak
nazwisko asa myśliwskiego z drugiej wojny. Naprawdę, Jace, nie mógłbyś nazywać
dziewczyny jej imieniem? Wiem,
że jesteście nierozłączni od ostatnich kilku lat, więc nic nie
stoi na przeszkodzie,
żebyś się do tego przyznał publicznie.
– Jace jest jednym z nielicznych, kt
órzy znają mnie na tyle dobrze, by nazywać mnie
Flynn, pani Sullivan. –
April mówiła cicho, ale bardzo wyraźnie, nie starała się robić
wrażenia agresywnej, ale też nie była przesadnie nieśmiała. – A poza tym wątpię, żeby
chociaż połowa ludzi na tym przyjęciu wiedziała, że Jace i ja jesteśmy... jesteśmy razem.
– M
ój Boże – Erica po raz kolejny dokładnie przyjrzała się kobiecie, którą wybrał jej syn.
Ogarnęła ją spojrzeniem od góry do dołu. – Proszę, wybacz mi tę gafę. Obecność Jace’a
zawsze mnie rozstraja. Ale naprawd
ę chciałabym, abyśmy się bliżej poznały.
April rzuci
ła okiem na Jace’a i mimo woli uśmiechnęła się. Wyglądał tak, jakby chciał
udusić własną matkę.
– Nie pozwólmy,
żeby jedno słowo miało stanąć na drodze naszej przyjaźni – odparła
grzecznie.
Nie sprecyzowała, które to dokładnie słowo, ale tego dnia postanowiła na atak
odpowiadać atakiem. Nerwy miała napięte. Nie domyślała się, o co właściwie chodziło Erice,
ale z całą pewnością nie było to zwykłe, rodzinne spotkanie. Jace miał rację. Sposób
zachowania jego matki nasuwał różne przypuszczenia.
– Dobrze – Erica u
śmiechnęła się do April, a potem do Jace’a i zwróciła się do swojej
świty: – John, kochanie, przynieś mi jeszcze trochę tej dobrej whisky, dobrze? I bez lodu, mój
drogi. –
Spojrzała na April i wskazała jej krzesło. – Proszę, siadaj i opowiedz mi coś o sobie.
Żałuję, że nie miałyśmy okazji spotkać się wcześniej, chociaż dowiedziałam się już mnóstwo
interesujących rzeczy o tobie – roześmiała się radośnie. – I jestem pewna, że ty o mnie też
sporo słyszałaś. W dzieciństwie Jace lubił dużo o mnie opowiadać, choć mówiono mi, że
ostatnio nie porusza tego tematu.
Oczy Jace’a przybra
ły najbardziej posępny i mroczny wyraz ze wszystkich znanych April
do tej pory.
Uśmiechnęła się uprzejmie i usiadła na wskazanym miejscu. Nie przejmowała się
już tak bardzo tym, czy zachowuje się zgodnie z oczekiwaniami Jace’a. Skoro był przedtem
tak zajęty, że jej nie zauważył, to i teraz, jeśli coś mu się nie będzie podobało, może iść i
dotrzymywać towarzystwa tej swojej filmowej partnerce. Zaraz potem zreflektowała się.
Chyba oszalała. Nie powinno się stwarzać okazji.
Erica spojrza
ła w górę, jej piękne rysy wykrzywiła irytacja.
– Jace, mój drogi,
albo usiądź, albo w ogóle odejdź. Nie mam zamiaru gimnastykować się
tylko po to,
by patrzeć na twoją nachmurzoną minę.
– Zawsze tak si
ę zachowuję, kiedy jesteś w pobliżu, zapomniałaś? – odpowiedział lekko,
ale w głosie przebijało zdenerwowanie.
– Nie zapomnia
łam – ucięła. – A teraz idź sobie i pozwól nam chwilę porozmawiać.
Ostatecznie jesteście razem od trzech lat, więc chyba zdążyłeś ją poznać. Nie jestem głodna i
obiecuję nie pożreć twojej najnowszej miłości.
– Jedynej – powiedzia
ła cicho April. Matka i syn spojrzeli na nią zaskoczeni. – Jedynej
miłości – wyjaśniła cierpliwie.
– Dlaczego, moja droga? To znaczy, sk
ąd ta pewność?
– Pi
ękne brwi Erici uniosły się, a oczy zrobiły się jeszcze większe.
– Poniewa
ż w innym wypadku nie byłoby mnie tutaj. Jedna na raz wystarczy, każda
następna to już brak umiaru – stwierdziła. Zauważyła z satysfakcją, że Jace i Erica osłupieli.
Pierwszy roze
śmiał się Jace, a w jego ciemnobrązowych oczach zapaliły się iskierki.
April kochała go takim. Zrozumiała, że wzbudziła jego podziw szybką i dowcipną
odpowiedzią. Początek rozmowy miała za sobą, co będzie dalej?
– No, skoro Flynn mi ufa, to mog
ę odejść. Zostawiam was same. Ale tylko na chwilę.
Flynn i ja nie zostaniemy tu długo.
Erica westchn
ęła z rozdrażnieniem.
– Rozumiem, Jace. Teraz uciekaj i uszcz
ęśliw swojego agenta uśmiechając się do
dziennikarzy i fotoreporterów.
Wszyscy kochają twój uśmiech. Nie żałuj im tego.
April popatrzy
ła za nim, kiedy oddalał się w stronę tłumu po drugiej stronie basenu.
Przedtem wydawało się jej, że da sobie radę z jego matką, ale gdy zostały same, ogarnęły ją
poważne wątpliwości. Mogła zadać tej kobiecie milion pytań, ale jedno było naprawdę
ważne: czego ona od niej oczekuje?
– Skoro m
ężczyźni już sobie poszli, możemy się odprężyć i szczerze porozmawiać. Ich
towarzystwo rozprasza, prawda? –
Erica uśmiechnęła się i April po raz kolejny uzmysłowiła
sobie,
że jest naprawdę piękną kobietą. Nikt nie dałby jej więcej niż czterdzieści lat. Ale z
prostego rachunku wynikało, że musiała mieć blisko sześćdziesiąt.
– Dlaczego chcia
ła pani ze mną rozmawiać na osobności, pani Sullivan? – spytała April
cichym głosem, patrząc jej w oczy. Równie dobrze można schwytać byka od razu za rogi,
pomyślała. Miała złe przeczucia. Zauważyła, że jej opanowanie działało denerwująco na
starszą panią.
– C
óż, słyszałam, że mieszkasz z moim synem od trzech lat i byłam niezmiernie ciekawa,
jaka kobieta jest w stanie zająć go sobą tak długo. Poprzednie romanse Jace’a nie były trwałe.
Poza nianią, która umarła osiem lat temu, nie miał szczęścia do kobiet. – Popatrzyła przed
siebie i znowu zwróciła się do April. – Ojciec Jace’a odszedł, gdy on miał pięć lat. Nigdy nie
budował trwałego związku, tylko wykorzystywał go, dopóki nie pojawiło się na horyzoncie
coś bardziej atrakcyjnego. – Starsza pani zawahała się przez chwilę, jej spojrzenie stało się
nieobecne. –
Miałam nadzieję, że uda się nam pomimo jego nieciekawej przeszłości.
Chciałam być tą kobietą, która go odmieni. I może by mi się udało, gdyby nie rozbił się o stok
wzgórza,
lecąc do mnie ze Szwajcarii. Był urzekającym mężczyzną. Jace jest do niego bardzo
podobny... –
Głos jej ucichł, zdawało się, że zadrżała pod wpływem wspomnień. – Historia
się powtarza. Jace postępuje podobnie i to ty zdajesz się być obiektem jego uczuć. Musisz być
zupełnie wyjątkowa, moja droga. Widocznie masz w sobie coś szczególnego...
April u
śmiechnęła się i dokończyła:
– Albo on jest za
ślepiony miłością?
Erica zachichota
ła, a jej przenikliwie zielone oczy spoczęły na twarzy April.
– Powiedz mi, czy w zwi
ązku z tym, że jesteście ze sobą jakiś czas, planujecie wziąć
ślub?
– Dlaczego to pani
ą interesuje? – April niemal podskoczyła słysząc to pytanie, ale ani
przez moment nie przestała patrzeć Erice prosto w oczy.
– Pomy
ślałam po prostu, że matka powinna wiedzieć pierwsza. – Wzruszyła nieznacznie
ramionami,
ale przez krótką chwilę April dostrzegła w jej oczach ból. – To nieistotne, jak
Jace i ja reagujemy na siebie. Jestem jego mat
ką.
– To dlaczego pani pyta mnie? Prosz
ę spytać Jace’a.
– Wiesz, Jace czasem zapomina, kto wyda
ł go na świat. Być może popełniałam błędy,
April,
ale zrobiłam, co mogłam, biorąc pod uwagę moje rozliczne zajęcia. Pilnowałam, czy
mu niczego nie brakuje.
Kochałam go i troszczyłam się o niego. Był moją chlubą i radością.
Ale naprawdę nie mogłam sobie wtedy pozwolić na poświęcenie się wyłącznie
wychowywaniu dziecka.
Musiałam zarobić na życie. Ojciec Jace’a nie zostawił mi nic, oprócz
samego Jace’a
i góry nie zapłaconych rachunków. Kariera pochłaniała prawie cały mój czas i
energię, a wtedy osiągnąć sukces było jeszcze trudniej, niż teraz. – Erica spuściła wzrok
przyglądając się swoim dłoniom, głos miała cichy i lekko załamujący się. – Po prostu nie chcę
dowiedzieć się o waszym ślubie z gazet. Dałoby to dziennikarzom powód do kolejnych plotek
na mój temat.
Jest ich i tak wystarczająco dużo.
April utkwi
ła wzrok w basenie. Czegoś jej tu brakowało, jakiegoś maleńkiego
kawałeczka w układance. Czy ta kobieta gra, czy mówi prawdę? Spojrzała znowu na Erice.
Jej umysł pracował intensywnie. Wciąż nie orientowała się o co chodzi. Wreszcie przerwała
przedłużającą się ciszę.
– Przepraszam. Prosz
ę nie myśleć, że mnie to nic nie obchodzi, ale naprawdę sądzę, że
powinna pani porozmawiać z Jace’em o jego życiu osobistym. – Próbowała usiąść wygodniej.
Poczuła się nagle straszliwie zmęczona, a żołądek znowu zaczął dawać znać o sobie.
– Z tego wnosz
ę, że nie rozmawialiście o ślubie – stwierdziła Erica z wyraźnym
rozczarowaniem.
Czas najwy
ższy skończyć z tą pogawędką i przejść do rzeczy.
– Nie bardzo rozumiem – zacz
ęła April. – W czym mogę pani pomóc? Dlaczego
interesuje się pani naszym ewentualnym ślubem? – Myśli kłębiły się w jej głowie, ale nie
miała zamiaru dzielić się nimi z matką Jace’a.
Erica u
śmiechnęła się zaskoczona.
– Czy a
ż tak łatwo mnie rozszyfrować?
– Niezupe
łnie, ale wydaje mi się, że usiłuje nas pani nakłonić do małżeństwa. Musi mieć
pani jakiś ważny powód. Chciałabym go poznać.
– Masz racj
ę. Przecież jesteś doświadczoną adwokatką. To nie jest tylko kwestia ślubu. –
Erica
obróciła się w fotelu i spojrzała April prosto w oczy. – Widzisz, zależy mi bardzo na
pewnym scenariuszu.
Zawiera on rolę niemal idealną dla mnie: jest to postać kobiety nie
stworzonej ani do miłości, ani do macierzyństwa. Wytwórnia, która dysponuje scenariuszem
upiera si
ę, żeby Jace zagrał młodszego brata. Uważają, że jego udział w filmie zapełni sale
kinowe i że dopiero wtedy będzie to prawdziwy szlagier. Sądzę, że rzeczywiście z
powodzeniem mógłby odtworzyć tę ciekawą postać. Jace ma w sobie dużo uczucia. Poza tym
ta rola pozwoli mu wykazać się dramatycznym talentem.
– Czy ju
ż mu ją zaproponowano?
– Tak. Dosta
ł nawet scenariusz, a jeśli wierzyć jego agentowi, nie przeczytał go jeszcze.
Oczywiście nie wie, że ja też będę grać w tym filmie.
– I to ja mam dopilnowa
ć, żeby przeczytał scenariusz i go zaakceptował? – April nie
wtrącała się w sprawy zawodowe Jace’a i nie miała zamiaru robić tego teraz, ale jeśli rola
była dobra...
– Chc
ę tylko, żeby przeczytał – Erica poprawiła ją łagodnie. – To wszystko. Musi być
przekonany,
że ta rola doskonale do niego pasuje, inaczej nikt i nic nie namówi go do jej
przyjęcia.
– Przepraszam, pani Sullivan, ale wydaje mi si
ę, że coś przeoczyłam. Jace czyta
wszystkie scenariusze i sam decyduje,
czy są dla niego odpowiednie, czy nie. Kiedy przeczyta
ten, powie „tak” lub „nie”,
ale na pewno nie będzie mnie pytał o zdanie. Skoro pani tak dużo
o nas słyszała, to powinna pani wiedzieć również i to, że nie mieszam się do spraw
związanych z jego karierą. Do czego jestem pani potrzebna?
– Obawiam si
ę, że jeśli dojdą go słuchy, że ja będę grała rolę starszej siostry, będzie
uprzedzony do tego filmu z góry.
Chcę, żeby przeczytał scenariusz bezstronnie. To wszystko.
Tytuł brzmi „Zegnaj, wiosno” i wiem, że dostał go w tym miesiącu.
April westchn
ęła ciężko.
– Zobacz
ę, co się da zrobić – obiecała niechętnie, przyrzekając sobie jak najmniej
angażować się w tę sprawę.
– Nic nie zrobisz, April – g
łos Jace’a dobiegł gdzieś z ciemności. Spojrzały w tym
kierunku.
Wynurzył się nagle obok krzesła April ze szklanką w ręku. – Pamiętasz, jak się
kiedyś umówiliśmy? Żadne z nas nie miesza się do zajęć zawodowych drugiego. – Podszedł
do basenu. –
Jeśli moja matka ma kłopoty z kolejnym powrotem na ekran, proponuję, żeby
zor
ganizowała kampanię reklamową. Dzięki Bogu mój agent zajmuje się tylko moimi
ofertami.
Zmierzy
ł ją lodowatym spojrzeniem, odwrócił się na pięcie i poszedł w kierunku domu.
April zobaczyła, jak rozpycha stojących mu na drodze ludzi. Czuła, że robi się blada jak
papier.
Jace odszedł. Z pewnością uznał, że usiłowała wtrącać się w nie swoje sprawy.
Erica odkaszln
ęła.
– Przepraszam, April. Naprawd
ę nie chciałam wchodzić między ciebie a Jace’a –
powiedziała ze smutkiem i dotknęła dłonią jej ramienia.
April sta
ła nieruchomo. Trudno było uwierzyć, że mógł być aż tak okrutny.
– Tak – mrukn
ęła, myśląc już o następnym starciu z Jace’em.
– Powinnam by
ła przewidzieć, że Jace zachowa się w ten sposób. Ma w sobie tyle
nienawiści. Myślałam, że to już przeszłość, ale...
April zrozumia
ła, że musi odejść jak najszybciej.
– Prosz
ę się nie martwić. Wszystko będzie dobrze – zapewniła, starając się uspokoić
serce walące bez opamiętania. – Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy, pani Sullivan. Do
widzenia.
Starsza pani odprowadzi
ła ją wzrokiem. Na jej ustach zamarły nie wypowiedziane słowa.
ROZDZIAŁ 4
Po co wpakowa
ła się w tę idiotyczną sytuację? Obcasy April stukały szybko, kiedy mijała
grupki rozmawiających gości.
Czy naprawd
ę po trzech latach wspólnego życia Jace mógł uwierzyć, że spiskowała
przeciwko niemu? Chyba znał ją trochę lepiej!
Pi
ętnaście minut zajęło jej dotarcie do schodów. Kiedy wreszcie znalazła się przy
drzwiach,
wchodzących było o wiele więcej, niż wychodzących – właściwie tylko ona jedna –
toteż prawie pół godziny parkingowy szukał jej samochodu, a potem usiłował go
wyprowadzić, przestawiając wszystkie inne. Gdy usiadła za kierownicą, była u szczytu
napięcia.
Jad
ąc samotnie do domu, przeklinała nieustannie pod nosem. Trzeba przyznać, że Jace
miał tupet! Ostatecznie usłyszał tylko koniec bardzo długiej rozmowy. Nie poprosił o żadne
wyjaśnienia. Za kogo on się uważa? Wielki Jace. Różne określenia przychodziły jej do głowy.
Dojecha
ła do domu i zaparkowała samochód obok alfy Jace’a. Dotknęła dłonią maski –
była zimna. Musiał przyjechać do domu już dawno. Otworzyła drzwi i weszła do środka,
zatrzaskując je głośno za sobą. Z powodu zdenerwowania zachowywała się gwałtownie.
Przeszła z hałasem przez hol tak, żeby usłyszał, iż wróciła. Rzuciła klucze i torebkę na kanapę
w salonie.
Była na przemian wściekła i przerażona, a do tego zażenowana tym, co się stało.
Jak oni mogli postawi
ć ją w podobnej sytuacji? To żadna przyjemność dostać się między
młot i kowadło! Pod wpływem ostatnich przeżyć zapomniała, że Jace przedtem był dla niej
wyrozumiały, delikatny i czuły.
Wr
óciła do holu i zapaliła światło. Jace był w domu, ale nie znalazła go w sypialni. Nie
było go też w kuchni ani w salonie. Nie włączył świateł w ogrodzie ani nie nastawił muzyki.
W domu
panowała martwa cisza. Nagle usłyszała niewyraźny plusk wody. Spojrzała pod
nogi.
Na podłodze leżała jego marynarka, kawałek dalej w kierunku jadalni krawat. Za nim
koszula.
– Ach, tak, odreagowujemy – mrukn
ęła pod nosem, nie przyznając się przed sobą, że
ulżyło jej, kiedy zorientowała się, gdzie on jest i co robi.
Najwyra
źniej poszedł popływać. Pójdzie teraz śladem rozrzuconej garderoby i znajdzie
go z pewnością. A wtedy mu pokaże!
Tylne drzwi by
ły otwarte, zasłony rozsunięte. Światła z domu padały na granatową wodę.
Jace płynął, poruszając ramionami i nogami mocno, i równomiernie. April dostrzegła
bieliznę, porzuconą niedbale obok basenu. Nie zadał sobie trudu, żeby założyć kąpielówki.
Był nagi.
Ze wszystkich si
ł starała się podtrzymać w sobie złość, ale nic z tego nie wychodziło.
Było jej żal Jace’a i jego zmarnowanego dzieciństwa. Chciała go do siebie przytulić. Cała jej
złość nagle się ulotniła.
Podesz
ła do brzegu basenu i przyglądała się jego ruchom. Zauważył ją, ale nie przerwał
pływania. Żadne z nich nie powiedziało ani słowa.
Powoli rozpi
ęła suwak. Czarna suknia opadła na ziemię obok jego ubrania. April zsunęła
z siebie bieliznę.
Jace odwr
ócił się na plecy, wciąż równo poruszając rękoma, ale jego oczy nie odrywały
się od April. Ciemne włosy na jego piersi połyskiwały pod powierzchnią wody. Oddychał
głęboko. Twarz miał poważną. I wtedy April stanęła na palcach, uniosła ręce nad głową i
ruchem doświadczonego pływaka skoczyła do wody.
Wynurzy
ła się na powierzchnię. Jace obserwował ją nie przerywając pływania. Zaczęła
płynąć powoli obok niego, dostosowując się do jego rytmu. Była prawie w zasięgu jego ręki.
Nocną ciszę przerywał jedynie plusk wody i ich przyśpieszone oddechy.
Jeszcze jedno poruszenie ramion, drugie, trzecie. Wreszcie April zwolni
ła. Czuła, jak w
końcu mija to straszliwe napięcie, które ją tutaj przywiodło. Jace automatycznie zwolnił wraz
z nią. Kiedy w końcu zatrzymała się, by odpocząć i uspokoić oddech, Jace zrobił to samo.
Odwr
óciła się na plecy, kładąc głowę na wodzie. Rękoma wykonywała delikatne ruchy
tuż pod powierzchnią.
– Jace... – zacz
ęła i umilkła. Nie wiedziała, co powiedzieć. Rozumiała, że był oburzony i
dotknięty. Czy niechcący wszystko zepsuła? Czy on naprawdę uważa, że w rozmowie z Ericą
go zdradziła? Czy tak właśnie myślał, czy był zły tylk o n a swo ją matk ę? Czy mogłaby
wytłumaczyć mu, jak głupio się teraz czuje?
Niebieskie oczy April wyra
żały wszystkie te wątpliwości i obawy.
– Cii... – wyszepta
ł, kładąc na jej rozchylonych ustach palec i gładząc je pieszczotliwym
ruchem.
Uspokajające się powoli serce zaczęło znowu bić szybciej. To dotknięcie
spowodowało, że zrobiło się jej ciepło i dobrze. – Później.
Patrzyli sobie w oczy w milczeniu. Rozumieli si
ę bez słów. April chwyciła lekko zębami
koniuszek jego palca,
dotknęła go językiem i zaczęła delikatnie ssać.
Obserwowa
ła twarz Jace’a. Zamknął oczy, jakby nie chciał okazać uczuć. Potem powoli
uśmiechnął się. To było jak wschód słońca.
Poczu
ła ogromną, wszechogarniającą ulgę.
– Rozumiesz? – wyszepta
ła.
Br
ązowe oczy spojrzały na nią z czułością. Skinął głową.
– Tak s
ądzę.
– Mo
żesz mnie pocałować?
U
śmiechnął się szerzej, niemal promiennie. Serce April biło jak oszalałe.
– Czy to pomo
że?
Przytakn
ęła głową. Z trudem powiedziała przez zaciśnięte gardło:
– Jest mi bardzo
źle.
Musia
ł ją teraz pocieszyć. Ciemna głowa pochyliła się nad jej piersiami. April wstrzymała
oddech.
Dotknął językiem twardej brodawki, bez słów drażniąc czule miejsce, wreszcie
obejmując sutkę wargami. W jego ruchach było to wszystko, co czuł: miłość i przywiązanie.
Westchn
ęła. Oparła dłonie na jego pokrytej włosami piersi. Unosiła się w wodzie, a on
dotykał jej delikatnie, opływał ją, zataczał wokół ścisłe kręgi, jakby pragnął wyrzeźbić jej
posąg. Wypełniały ją znane, lecz wciąż na nowo ekscytujące uczucia. Jace był blisko i nie
przerywał pieszczot.
Pozostawi
ł wreszcie piersi April tylko po to, aby zagarnąć usta. Ofiarowywał jej miłość,
przepraszając za to, przez co musiała przejść tego wieczora. Odpowiedziała mu miłosnym
zaklęciem. Chciała całym ciałem dotykać jego skóry. Przytuliła się do niego. Był podniecony.
Uwielbiała to mocne ciało. Ogarnął ją ramionami i trzymał blisko siebie, jak drogocenny
skarb.
Rozkoszowała się tym uściskiem.
Nie my
ślała już o niczym. Pogrążyła się w swych doznaniach, we wszechogarniającej
rozkoszy.
Brakowało jej tchu, kręciło się w głowie. Tylko Jace był w stanie wywołać w niej
taką burzę. Zastanawiała się, czy zdawał sobie sprawę, co odczuwała w jego objęciach?
Przytuliła się jeszcze mocniej, chcąc to wyrazić bez słów. Kochała go. Kochała go tak
bardzo...
Przesun
ął ją przed siebie i z pasją zrodzoną z wielkiego pożądania wszedł w nią,
trzymając ją mocno za biodra.
Wypu
ścił głośno powietrze. April ujęła dłońmi jego głowę i pochyliła ją ku swojej
twarzy.
Pocałowała go, wkładając w ten pocałunek całą swoją miłość.
Kochali si
ę namiętnie jak desperaci. To właśnie było im najbardziej potrzebne – intymne
zbliżenie. Na wpół stojąc, na wpół unosząc się w wodzie. Zagubili się w miłości.
Jace dr
żał, nie panując już nad sobą.
– Nie – zamrucza
ł, szukając w sobie jeszcze odrobiny sił, by przedłużyć tę chwilę.
– Tak, Jace. Teraz! – zaszepta
ła nagląco i przycisnęła go mocniej do siebie. Zaczął
poruszać się w niej głęboko i mocno, aż osiągnęli wreszcie to, co tylko oni nawzajem mogli
sobie dać.
Wynurzyli si
ę z wody. Stali dotykając się czołami, wyciszeni już i uspokojeni. Jace wciąż
obejmował biodra April, a jej dłonie nadal zaciśnięte były wokół jego szyi. Wreszcie oboje
uśmiechnęli się. Jace rozluźnił uścisk i pieszczotliwie pogładził ją po plecach. Widać było, że
każde dotknięcie sprawia mu wielką radość.
April przerwa
ła milczenie. , – Kocham cię, Jace. Całym sercem i duszą. Kocham cię.
– Chod
ź – powiedział, unosząc głowę. Wziął ją w ramiona i niosąc przed sobą wyszedł
po stopniach z basenu.
Woda ociekała z ich mokrych ciał. Na kamiennej posadzce patio
pozostały ciemne ślady.
– Jace – wyszepta
ła, przeczesując palcami jego włosy. W jej oczach lśniła miłość. Patrzył
przed siebie. Jeg
o profil był piękny i ukochany, aż do bólu. – Czy słyszałeś? Kocham cię.
– To dobrze – odrzek
ł cicho, zatrzymując się na chwilę, by spojrzeć w jej oczy. – To
dobrze,
bo nie chcę kochać cię bez wzajemności. Nie zniósłbym tego. – Ruszył znowu w
kierunku sypialni.
Wrze
śniowe powietrze chłodziło ich rozgrzane ciała i osuszało je z resztek wody. Ciało
przylegało do ciała. Kochali się ponownie, ale tym razem powoli i niezwykle czule.
Przemawiali do siebie j
ęzykiem miłości, doskonale się rozumiejąc bez słów. Oddali się
sobie całkowicie, bez chwili wahania. Nic nie mogło zniszczyć piękna ich miłości. Była
doskonała.
I wreszcie przysz
ło ukojenie i wyciszenie. Leżeli splątani ramionami i nogami, głowa
przy głowie, oddychając równym rytmem. April westchnęła w ramionach Jace’a. Miłość była
cudownym lekiem.
Zasnęli, pozostawiając przykre wspomnienia daleko poza sobą.
Czwartkowy poranek nadszed
ł zbyt szybko. April nasunęła na głową kołdrę, oczy same
jej się zamykały. Tymczasem Jace miał bardzo dobry humor.
– Dzie
ń dobry, słoneczko! Obudź się. Kawa stygnie. – Wydawało się jej, że mówi bardzo
głośno, podczas gdy o tak wczesnej porze powinna jeszcze panować cisza... Mruknęła coś, co
miało wyrażać wrogość wobec otaczającego ją świata. Jedyne, o czym marzyła w tej chwili,
to jeszcze odrobina snu.
Nie mia
ł zamiaru jej na to pozwolić.
– No, dalej. Za kilka minut powinna
ś być w biurze – przypomniał.
Wysun
ęła głowę spod kołdry i otworzyła jedno niedowierzające oko.
– Naprawd
ę?
Skin
ął głową, starając się powstrzymać śmiech. Była rozczochrana jak dziecko, a
jednocześnie wciąż zachwycająco kobieca. Kochał ją taką. Kiedy będzie już ubrana i
przygotowana do wyjścia, znowu nabierze swojego poważnego, budzącego zaufanie wyglądu
osoby inteligentnej i doświadczonej. Ostatecznie była adwokatką. Nie mógł o tym zapominać.
Ale teraz była tylko zaspaną kobietą, z którą spędził noc. Uwielbienie widać było wyraźnie w
jego piwnych oczach.
Taką April Flynn znał tylko on, nikt więcej. To był jego sekret.
Najwspanialszy.
– Masz pi
ętnaście minut na prysznic i toaletę. Wstawaj, dziewczyno. – Klepnął ją po
zarysowujących się pod kołdrą pośladkach. – Nie mogę zawsze pierwszy się budzić i stawać
oko w oko z rzeczywistością.
– Dlaczego nie? Dobrze ci to idzie. – Przeci
ągnęła się jak długa.
Zachichota
ł radośnie. Nawet mocno zaspana potrafiła być bystra i błyskotliwa.
– Chcia
łbym, żebyś była pierwsza na nogach i podawała mi śniadanie do łóżka, kiedy
będę stary i siwy. Mam zamiar korzystać z dobrodziejstw emerytury, a nie całe życie czekać
rano na okropną, starą adwokatkę, która w kuchni nie dotyka niczego, oprócz własnej
filiżanki kawy.
– Cicho b
ądź – wymamrotała, wygrzebując się powoli spod kołdry. Dlaczego musiała się
urodzić takim śpiochem?
Jace roze
śmiał się znowu, jakby czytając w jej myślach. Miał ochotę wziąć ją w ramiona i
przytulić, ale zamiast tego nabrał powietrza w płuca i dał jej jeszcze jednego klapsa.
– Wstawaj! Czas leci, a ja musz
ę zdążyć do pracy!
– Nadzorca niewolników –
stwierdziła ziewając i w końcu usiadła, próbując wreszcie się
rozbudzić w ten piękny, słoneczny poranek. Dlaczego rano musi być zawsze tak jasno? Czy
dzień nie mógłby rozpoczynać się trochę delikatniej, stopniowo, najlepiej o dziesiątej albo
jedenastej?
Wiedzia
ła, że czeka ją tego dnia spotkanie z trzema nowymi klientami i nie może się
spóźnić. Potrząsnęła głową, starając się nie zamykać oczu. Nagle przypomniała sobie
wydarzenia minionego wieczoru i rozmowę z matką Jace’a. Współczuła Jace’owi z powodu
nieudanego dzieciństwa, ale również było jej żal jego matki. Nie ulegało jednak wątpliwości,
komu April pozostanie lojalna.
– Jace?
– Hmm?
– Je
śli chodzi o ubiegłą noc i twoją matkę... – zaczęła, ale Jace odwrócił się natychmiast i
spojrzał na nią wzrokiem tak pochmurnym, że zrozumiała od razu, iż nie był to odpowiedni
moment na tę rozmowę.
– To ju
ż jest za nami. Poznałaś ją i nie chcę na ten temat nic więcej słyszeć. Nie byliśmy
sobie z matką nigdy bliscy, ale obowiązkowi stało się zadość. Poznałaś ją. Od tej chwili ten
temat jest zamknięty. W porządku?
– Wcale nie w porz
ądku! Usiłuję cię przeprosić za to, co sobie mogłeś pomyśleć wczoraj,
chociaż to nie była moja wina! Podsłuchiwałeś w ciemnościach, jak jakiś... jakiś podglądacz!
Ja po prostu rozmawiałam.
– O, nie. Usi
łowałaś właśnie wykoncypować sposób na wmanewrowanie mnie w ten film,
ponieważ madca odwołała się do twojego współczucia. Rozumiem to – ona jest doskonałą
aktorką. Miałem nadzieję, że kochasz mnie na tyle, by nie dać się jej omamić. Oczywiście,
usłyszałem tylko koniec waszej rozmowy. Wracałem właśnie z drinkiem dla ciebie, bo
sądziłem, że oczekujesz pomocy, ale ty najwyraźniej niczego ode mnie nie potrzebowałaś –
powiedział z goryczą. Naciągnął sweter. Jego twarz była bez wyrazu. – Wiem doskonale, jak
moja matka potrafi manipulow
ać ludźmi, więc rozumiem twoje uczucia.
– Jak? – spyta
ła niewinnie – Czytasz w myślach? – Usiłowała go sprowokować, ale nic z
tego nie wyszło. Czuła się głupio, trochę jak dziecko, które narozrabiało.
W ko
ńcu jednak podszedł do niej i opierając dłonie na biodrach powiedział:
– S
łuchaj. Nieważne, na co się zgodziłaś wczoraj. Zapomnij o tym. Potrafię sam
troszczyć się o swoją karierę. Matki i kochanki nie powinny się mieszać do spraw
zawodowych.
Prze
łknęła te słowa z przykrością. Kochanki! Czy była tylko kochanką? Przypuściła
ostatni, tym razem otwarty szturm.
– Czy nie mo
żemy po prostu porozmawiać o tym, co zaszło ubiegłej nocy?
– Nie.
– Jeste
ś niemożliwy – oparła głowę na kolanach. Kiedy ją uniosła znowu, przyglądał się
jej z napięciem. W jego spojrzeniu nie było złości, tylko czułość. To ją załamało. Chciała
otworzyć ramiona i zaprosić go znowu do łóżka.
Jednocze
śnie miała ochotę rzucić w niego jakimś ciężkim przedmiotem.
– Do zobaczenia wieczorem – powiedzia
ł zmienionym głosem, najwyraźniej czując to
samo, co ona.
– Ko
ło szóstej – odpowiedziała. Objęła tęsknym spojrzeniem całą jego sylwetkę od
szerokich ramion i klatki piersiowej do bioder i wysmukłych, umięśnionych nóg. Był taki
przystojny! Szkoda,
że potrafił być czasem taki zimny.
– Co
ś ciekawego? – April zwróciła się do Sama tonem zdradzającym zupełny brak
zainteresowania.
– Jaka
ś pani Judson chce się z tobą spotkać. Została skierowana przez biuro Claira z
Halfway House. Clair mówi,
że ona ma wszystko przygotowane do sprawy rozwodowej, a
jako przyczynę rozkładu poda swoją własną matkę. Wygląda na to, że jej mąż woli raczej
matczyną opiekę, niż miłość żony.
– Oni wszyscy s
ą tacy – mruknęła pod nosem, chociaż wiedziała dobrze, że to nieprawda.
Ale brzmiało dobrze. – Umów ją na dzisiaj po południu – powiedziała, wzdychając ciężko i
popijając kawę, którą podał jej przed chwilą.
– Musisz jeszcze podpisa
ć parę listów. Leżą na biurku Joannę – zerknął na nią. Nie
reagowała zupełnie na jego słowa. – W porządku. O co ci chodzi tym razem? Wczoraj miałaś
kaca,
a dzisiaj z kolei wyglądasz, jakbyś straciła najlepszego przyjaciela. Przecież wciąż tu
jestem,
więc chyba nie o to chodzi. – Patrzył na nią zmrużonymi oczyma, w których nie było
zwykłych wesołych iskier. Zastanawiał się, co tym razem ją gnębi.
April podesz
ła do okna i spojrzała na ulicę. Słońce świeciło tak jasno, że niebo wydawało
się prawie białe. Ludzie w pośpiechu szli w różnych kierunkach do biur, do pracy.
– Nie wiem – odezwa
ła się wreszcie. – Co robią żony, poza gotowaniem obiadów i
praniem białej bielizny z różowymi rzeczami? – Odwróciła się. Na jej ustach pojawił się nikły
uśmiech, który nie znajdował odbicia w oczach. – Próbowałam nawet pocieszać jego matkę i
z tego też nie wyniknęło nic dobrego.
Sam gwizdn
ął przez zęby.
– Pozna
łaś Erice Sullivan? Czy jest tak piękna, jak mówią?
– Tak. Nawet po trzech operacjach plastycznych nie dor
ównałabym jej. I jest urocza. I
niecierpliwa.
I chce wrócić do pracy na planie.
W oczach Sama zab
łysło zainteresowanie.
– Wr
ócić, mówisz? I kto miałby być jej partnerem? Jace?
– Sk
ąd wiesz?
Wzruszył ramionami.
– Zgad
łem. Jace jest teraz u szczytu, a ona na pewno chce najlepszego. I co się stało?
Burza z piorunami?
– Jakby
ś zgadł. Jace... – zawahała się. – Jace... usłyszał fragment naszej rozmowy i
wyciągnął fałszywe wnioski. Próbowałam powiedzieć Erice, że przekonam go, by przeczytał
scenariusz,
a on zrozumiał, że chcę go namówić do zagrania w tym filmie.
– No tak. Musia
ł być zachwycony – podsumował Sam ironicznie.
– Najwyra
źniej nie był. Nie chce nawet o tym słyszeć. Odmawia rozmowy na ten temat. –
Spojrzała w górę na Sama. Było w jej oczach tyle smutku, że zrobiło mu się jej żal. – Sam, ja
nigdy się do tych spraw nie mieszałam i nagle okazuje się, że coś zepsułam. On nie chce
wysłuchać, co mam do powiedzenia.
– To normalne u m
ężów.
– On jest w
ściekły.
– Bardzo? – spyta
ł Sam. – Krzyczał na ciebie, wymyślał ci? Czy może cię pobił?
– No... – April zawaha
ła się, bo nagle przypomniał się jej wyraz twarzy Jace’a, gdy się
kochali w basenie minionej nocy.
Sam zauwa
żył jej nagłe zamyślenie i zrozumiał, co mogło oznaczać.
– Domy
ślam się, że Jace był raczej zdenerwowany niż wściekły – ocenił.
April uda
ła, że nie słyszy.
– Wydaje mi si
ę, że to był pierwszy krok do zerwania – odrzekła z trudem powstrzymując
napływające do oczu łzy. •
– Je
śli miałby takie plany, znalazłby sobie lepszy pretekst.
– Tak s
ądzisz? – jej oczy błagały o odrobinę nadziei.
– Jestem pewny – sk
łamał Sam.
Rozja
śniła się. Odetchnęła głęboko, a jej oczy po raz pierwszy tego ranka rozbłysły
radością.
– W takim razie musz
ę działać dalej. Jutro wezmę dzień wolny. Chyba dasz sobie radę?
– Jasne, ale o co chodzi?
– Zrobi
ę wielkie sprzątanie, wieczorem przygotuję wspaniałą kolację, a w nocy będę
zwyczajną żoną – odpowiedziała zadowolona z siebie.
– Prawdziwa przysz
ła pani domu – zażartował Sam i podsunął jej stos papierów. –
Przeczytaj to jak najszybciej,
żebym mógł załatwić te sprawy. Większość z nich wymaga
jednej lub dwóch uwag.
Z resztą tego bałaganu poradzę sobie sam.
– Tak jest – odpowiedzia
ła z uśmiechem, biorąc do ręki długopis. Jak to dobrze, że Sam
potrafił prowadzić biuro, chociaż nie ukończył jeszcze studiów. Będzie mogła dzięki temu
zrobi
ć sobie mały urlop. Co prawda zamierzają z Jace’em wyjechać do Oregonu w
październiku, ale już teraz była zmęczona i nie mogła skoncentrować się na pracy.
Odwdzięczy się Samowi, kiedy wróci z Oregonu... jeśli w ogóle wyjedzie. Wszystko zależało
od Jace’a.
Nast
ępnego ranka przypatrywała się, jak Jace zjeżdża w dół wąską uliczką. W domu
panowała cisza, pachniało świeżą kawą, miała przed sobą cały dzień na zrealizowanie
planów.
Najpierw sprzątanie, a potem kolacja, równie wspaniała, jak ta, której nie miał okazji
spróbować.
Zanim nadesz
ło południe, bolały ją już wszystkie mięśnie. Z puszką coli w ręku opadła na
ogrodowy fotel i zapatrzyła się w niebieską wodę w basenie.
Noc min
ęła spokojnie i cicho. Śmiali się i żartowali, ale oboje byli jakby skrępowani.
Położyli się wcześnie. Jace objął ją, przytulił, pocałował lekko w czoło i szybko zasnął.
Ułożyła się w jego ramionach z poczuciem bezpieczeństwa.
A mo
że się myliła? Czy Jace ją kochał, czy zaspokajała jedynie jego pożądanie? Może
związek z nią był dla niego jedynie wygodnym życiowym układem? Nie przeszkadzała mu w
karierze ani nie starała się zmienić jego nawyków. W oczach Sandry Tanner zobaczyła
tamtego wieczora prawdziwe uwielbienie dla Jace’a.
April zacisnęła mimo woli dłonie. Czy
Jace aprobował zaloty Sandry? Nie wyglądało na to, ale w końcu był aktorem...
Kocha
ła go tak bardzo, że czasami sama myśl o nim sprawiała jej niemal ból. Był dla niej
wszystkim i sądziła, że on o tym dobrze wie, ale nie miała pewności, jakie miejsce zajmowała
w jego życiu. Czy była pierwsza, druga, czy trzecia? Czy w ogóle mieściła się w pierwszej
dziesiątce? Ta ciągła niepewność zabijała ją.
Czy pr
óby skłonienia go do małżeństwa w ogóle miały sens? Wyznawała tradycyjne
poglądy, wydawało się jej, że tylko usankcjonowany związek da jej prawdziwe szczęście.
Miała już dosyć głupich komentarzy ludzi, którzy widzieli ich razem w restauracji, na
spacerze czy na dancingu.
Z jej punktu widzenia ślub był jedynym rozsądnym rozwiązaniem.
Ale co Jace sądził na ten temat... nie wiedziała.
By
ł taki zgorzkniały, kiedy się poznali. W jego otoczeniu rozwody były na porządku
dziennym.
Tylko kilka par wciąż trzymało się razem i to wyłącznie ze względów
majątkowych. No i jeszcze jego matka... Ale najgorszym doświadczeniem okazało się
pierwsze małżeństwo.
Zapad
ła się jeszcze głębiej w fotel. Czy jedna słaba kobieta może pokonać nawyki i
uprzedzenia narosłe przez całe życie? Wyprostowała się. Czy uda się jej przekonać Jace’a, że
zdarzają się szczęśliwe małżeństwa, jeśli tylko para jest dobrana? Jak to zrobić? Mieli
niewielu przyjaciół i nie znali ani jednego udanego małżeństwa, a klienci April też nie
stanowili najlepszego przykładu. Nie ma co, ona również miała pełne prawo nabrać awersji
do wiązania się ślubem z kimkolwiek. Jeśli statystyki mówiły prawdę, Kalifornia nie była
najlepszym mie
jscem do budowania szczęścia małżeńskiego, zwłaszcza dla ludzi tej co Jace
profesji. Za cztery tygodnie powinni wyjecha
ć na wakacje. Czy jeśli do tego czasu nie
oświadczy się jej, potrafi być na tyle konsekwentna, by zerwać ten związek? To może okazać
się bardzo trudne, ale równie bolesna będzie świadomość przegranej, kiedy stanie się jasne,
jakie właściwie miejsce zajmuje w życiu Jace’a.
Zadzwoni
ł budzik. Minęło piętnaście minut przerwy, na które postanowiła sobie
pozwolić. Z głową pełną nieprzyjemnych myśli i z ciężkim sercem weszła do środka. Był już
czas zająć się kolacją.
Od rana jej szacunek dla gospody
ń domowych wzrósł kilkakrotnie. Pomyślała, że jeśli nie
znajdą nowej gosposi, chyba nie podoła tym wszystkim obowiązkom. To jest praca ponad
siły! Jace obiecał zadzwonić do agencji w tym tygodniu, ale jak na razie nikogo nie znaleźli.
To oczywiste,
że człowiek tak znany publicznie, jak on, musi być bardzo ostrożny przy
zatrudnianiu pomocy domowej.
Trzeba znaleźć kogoś dyskretnego i zaufanego.
Jace nacisn
ął mocniej na gaz, skręciwszy w stromą uliczkę prowadzącą do domu.
Zmieniał automatycznie biegi, myśląc o April.
Nie powinien by
ł zapraszać jej na promocyjne przyjęcie, ale jej obecność stanowiła dla
niego wsparcie w tym zwariowanym towarzystwie.
Miał sobie za złe, że wściekł się na nią za
to,
że dała się podejść jego matce i że potem pozwolił jej samej wracać do domu.
A co w
łaściwie miał zrobić? Być może niezbyt dobitnie scharakteryzował swoje stosunki
z matką i wykazał za mało cierpliwości, gdy April próbowała z nim porozmawiać. Zamiast
się złościć, trzeba było wziąć ją w ramiona i całować do utraty tchu, bo właśnie na to miał
ochotę, a następnie oświadczyć się jej, nie odkładając tego do wakacji.
Przyhamowa
ł, wziął ostro zakręt i znowu nacisnął na gaz.
Tamto przyj
ęcie było wyjątkowo nieudane. Sandra postanowiła posłuchać rady ludzi
zajmujących się reklamą i odegrać rolę zakochanej w nim po uszy. No i Flynn musiała to
oczywiście zobaczyć, zresztą tak jak i pozostali. I tak jak wszyscy d ała się na to nabrać.
Uwierzyła, że ta dziewczyna naprawdę go uwodzi. Nie bardzo wiedział, jak zdoła przekonać
Flynn,
że Sandra jest tylko jedną z licznych partnerek filmowych, a April jedyną kobietą jego
życia. Ale będzie musiał to zrobić.
Gdyby Rynn kiedykolwiek go opu
ściła... Poczuł nieprzyjemny skurcz w żołądku. Była
dla niego wszystkim.
Wspaniałą kochanką i najlepszą przyjaciółką. Chronił się w jej
ramionach przed zwariowanym światem, w którym się obracał. Kiedy wracał do domu,
wiedział, że zastanie w nim April. Nie przepadała za roztrząsaniem najnowszych
hollywoodzkich plotek, za omawianiem ostatnich sprawunków.
Nie zwykła również
opowiadać mu o prowadzonych przez siebie sprawach. A jednak zawsze mieli o czym
rozmawiać. Problemy współczesności a także marzenia o ich przyszłości stanowiły na ogół
temat ich pogawędek. W towarzystwie April odpoczywał. Na dobrą sprawę nie potrafił
sprecyzować, co właściwie ich do siebie przyciągnęło. Istniało tysiące powodów, ale żaden
nie był naprawdę przekonywający. Była mu po prostu niezbędna do życia jak powietrze.
Zdecydował, że za cztery tygodnie poprosi ją o rękę. Myślał o tym postanowieniu z
prawdziwą radością.
U
śmiechnął się, wyłączając silnik.
April by
ła w kuchni. Ubrana w wieczorową sukienkę przepasaną falbaniastym
fartuszkiem,
na wysokich obcasach i umalowana stała nad kuchnią mieszając w garnku mięso
i małe cebulki. Pochyliła głowę nad przepisem. Zmarszczyła czoło w skupieniu. Kiedy
poprzednim razem przygotowywała te smakołyki, rozlała trochę śmietany na kartkę. Czy
powinna dodać pół łyżki sosu anyżowego, czy pół szklanki? Nie mogła odczytać. Szklanka to
chyba za dużo, ale z kolei łyżka, to zbyt mało, by poczuć smak. Wzruszyła ramionami i
zdecydowała się na pośrednią porcję. Musi to zrobić na wyczucie, ostatecznie ten sos nie
może za bardzo zepsuć smaku, jeśli tylko będzie ostrożna.
Cho
ć do tej pory April przyrządziła jeden obiad w swoim życiu, czuła się już
wtajemniczona w sekrety kuchni.
Kiedy rozleg
ł się dzwonek, nie podbiegła do drzwi wejściowych. Jace miał przecież swój
klucz.
Nagle przypomniała sobie, w jakiej występuje roli, więc z uśmiechem na ustach
popędziła otworzyć omal nie łamiąc nóg na wysokich obcasach. Jace otworzył szeroko oczy
na jej widok i w ostatniej chwili wyciągnął ręce łapiąc ją w objęcia, i tym samym ratując ich
oboje przed nieuniknionym upadkiem.
– Cze
ść – wysapała. Usiłował nie pokazać po sobie zaskoczenia na widok jej stroju. April
wspięła się na palce i pocałowała go w kącik ust w sposób, jak jej się wydawało, przystający
żonie.
– Witaj – mrukn
ął i pochylając się nad April pocałował ją tak, jak tego naprawdę pragnął.
Namiętnie. Marzył o ukryciu się w jej ramionach po ciężkim dniu.
Obj
ęła go mocniej, oplatając ramionami jego szyję i odwzajemniła pocałunek, wkładając
w to ca
łe serce. Zapomniała o swoich postanowieniach. Obiecała sobie, że będzie po prostu
oddaną żoną, ale zbyt wielką radość czerpała z bliskości kochanego człowieka. Westchnął,
całując jej rozchylone usta. Wiedział, że potrzebował tego tak samo, jak ona.
Wreszcie oderwa
ł się od April i przyjrzał się uważnie jej kreacji.
– Jeste
ś taka wystrojona. Wychodzimy gdzieś?
– Nie. Jemy w domu. Ja gotuj
ę, a ty chwalisz.
– Dobrze – zgodzi
ł się, opierając o zamknięte drzwi i nie wypuszczając jej z objęć. –
Marzę o spokojnym wieczorze.
U
śmiechnęła się i dotknęła jego brwi. Przesunęła palcem po skroni. Wyglądał na
zmęczonego.
– Chod
ź, naleję ci wina. – Wzięła go za rękę i zaprowadziła do kuchni. Już na progu
zobaczyła kłęby dymu unoszące się nad patelnią. – O Boże, moja kolacja! – zawołała,
zestawiaj
ąc dymiące naczynie z palnika. Na dnie znajdowały się resztki tego, co kiedyś było
cebulą.
Jace pochyli
ł się nad jej ramieniem i pociągnął nosem.
– Spróbuj jeszcze raz.
To się chyba da jeszcze uratować.
– Skoro mam zacz
ąć od nowa, to znaczy, że z tym nic już nie można zrobić – odparła
szczerze zmartwiona,
patrząc z niesmakiem na spalone pozostałości wykwintnego dania.
Szkoda,
że Jace nie mógł przyjść, kiedy wszystko szło tak gładko. Dlaczego musiała teraz
w
szystko zepsuć? Odpowiedź nasuwała się sama: nie mogła się skoncentrować w obecności
Jace’a. Jak zwykle.
– To by
ł tylko niezobowiązujący pomysł, moja droga – mruknął uspokajająco. Wiedział,
że nie powinien teraz dolewać oliwy do ognia.
Dalszy ci
ąg kolacji okazał się równie niefortunny jak początek. Jedzenie było albo nie
dogotowane, albo przegotowane.
Tylko wino miało idealną temperaturę.
Po kolacji usiedli w salonie i chichotali, ogl
ądając głupawą komedię, w której
występował ich wspólny znajomy. Potem gonili się jak dzieci wokół basenu, aż wreszcie
April pozwoliła się Jace’owi złapać.
By
ła prawie jedenasta, kiedy poszli razem pod prysznic. Po wspólnej kąpieli owinęli się
w ręczniki nawzajem się wycierając. Wsunęli się pod kołdrę. April oparła głowę na ramieniu
Jace’a.
Położył delikatnie dłoń na jej biodrze, rozkoszując się jedwabistą skórą. Przytuleni do
siebie zaczęli się powoli pieścić, dotykając się z wielką czułością. Nawet nie zauważyli, kiedy
ogarnął ich sen.
Zasypiaj
ąc April przypomniała sobie, że Jace nie zwrócił uwagi, jak dokładnie
wysprzątała cały dom, i że wszystkie jej wysiłki poszły na marne. Uśmiechnęła się. Ale nie
skrytykował też przesolonego mięsa. Czasem trzeba przegrać, żeby wygrać...
ROZDZIAŁ 5
– Dlaczego mia
łbym z nią iść? Znajdź kogoś innego, kto będzie zaspokajać jej kaprysy w
piątek wieczorem. Od premiery dzielą nas jeszcze dwa dni. Mam swoje prywatne życie i nie
ma w nim miejsca dla innej kobiety,
nawet jeśli to aktorka! – Jace z gniewem zwrócił się do
Sida. Siedzieli w eleganckim biurze,
którego ściany były ozdobione podobiznami wielkich
gwiazd ekranu.
Sid zamacha
ł rękoma zaniepokojony nagłym wybuchem złości Jace’a.
– Uspok
ój się, Jace, to nie koniec świata. Producent prosi tylko o to, żebyś towarzyszył
Sandrze Tanner podczas premiery jej ostatniego filmu.
Kiedy podpisywałeś kontrakt,
zgodziłeś się również na warunki reklamy. Masz bardzo wysokie honorarium. Jesteś w tym
interesie chyba na tyle długo, by to docenić. Wasza obecność na premierze będzie świetną
reklamą dla filmu, który teraz kręcimy. Wiesz o tym dobrze.
– Ale wiem r
ównież, że nie chcę spotykać się z tą kobietą prywatnie! Patrzy na mnie, jak
dziecko na ciastko z kremem! Do diab
ła, Sid! Ona uwierzyła w tę reklamową szopkę! Żyje
marzeniami i czeka,
kiedy się jej oświadczę!
– Przesadzasz – mrukn
ął Sid.
– Wcale nie!
– No dobrze, mo
że masz rację – zgodził się.
– A poza tym, ta dziewczyna zachowuje si
ę jak nastolatka. Nie ma w ogóle własnego
zdania,
nie potrafi powiedzieć nic oryginalnego. Jest nudna jak flaki z olejem!
Sid westchn
ął i wzruszył ramionami. Wiedział, że ma rację.
– No, a nawet je
śli tak jest? Nie musisz się odzywać”, a wszystko będzie dobrze. To tylko
jeden wieczór, Jace.
Przecież nie zaciągnie cię do ołtarza!
Jace uderzy
ł pięścią w ścianę i odetchnął głęboko, starając się pohamować narastającą
wściekłość. Odwrócił się z wysiłkiem.
– S
łuchaj, Sid. Próbuję ci wytłumaczyć moje stanowisko, bo chcę, żebyś ty z k o lei
wyjaśnił całą tę sytuację w wytwórni. Jak wiesz, mam dziewczynę i to jest jedyna kobieta, z
którą chciałbym pokazywać się publicznie. Niepotrzebne mi są teraz żadne komplikacje, a
jeśli pójdę z Sandrą na premierę, wszystko się straszliwie pogmatwa. Nie namawialiby mnie
do demonstracyjnego pokazywania się z Sandrą, gdybym był żonaty. Dadzą sobie diabelnie
dobrze radę bez tego przedstawienia i teraz. Rozumiesz?
Siwow
łosa głowa Sida poruszyła się potakująco.
– Ja rozumiem, ale ty nie. Kiedy podpisa
łeś ten kontrakt, dałeś im wolną rękę w sprawach
reklamy.
Nie masz żony, więc to jest dyskusja akademicka. Do tej pory odrzuciłeś już trzy
propozycje i teraz nie popuszczą. Nie masz wyboru.
– Jakie trzy propozycje? – Jace popatrzy
ł na niego ze zdziwieniem. – Mówisz o tym
wyjeździe do Nowego Jorku na otwarcie jakiegoś klubu?
– Tak – potwierdzi
ł Sam. – I jeszcze tamta premiera i zdjęcia z Ericą w Meksyku w
zeszłym tygodniu.
– Ty to nazywasz reklam
ą? – Jace spytał z niedowierzaniem i pochylił się nad biurkiem.
Agent nie odsunął się i nie wyglądał na przestraszonego. Siedział spokojnie, patrząc na Jace’a
ze smutkiem.
– Dobrze wiesz,
że tak było. Teraz naprawdę nie możesz odmówić. Albo dostosujesz się
do ich wymagań, albo pożegnasz się z możliwością nakręcenia, czy choćby znalezienia
pieniędzy na wyprodukowanie tych wymarzonych, ambitnych filmów, o których tyle mówisz.
W tej branży wieści szybko się rozchodzą. Ani się obejrzysz a wszyscy będą wiedzieli, że
trudno się z tobą współpracuje.
– Wcale nie musz
ę kręcić filmów w dużych wytwórniach. Mogę nawet założyć własną –
Jace spojrzał zaczepnie na Sida, ale miał niewyraźną minę. Nagle odechciało mu się walczyć i
opadł ciężko na skórzany fotel.
– Wygra
łeś, Sid – powiedział bezbarwnym głosem. Agent wstał, a jego twarz rozjaśniła
się w uśmiechu.
Poklepa
ł Jace’a po ramieniu.
– Nie martw si
ę, Jace. Wszystko pójdzie dobrze, obiecuję. I założę się, że jeżeli
wytłumaczysz wszystko April, ona też zrozumie – dodał, starając się uspokoić aktora.
– Tak...
– Czy April by
ła z tobą na przyjęciu w zeszłym tygodniu?
– Tak – Jace wbi
ł wzrok w podłogę, brwi miał ściągnięte.
– Widzia
łem ją tylko kilka razy, ale zdążyłem zauważyć, jaka jest urocza. I nie wydawało
mi się, żeby miała coś przeciwko tym kilku zdjęciom, które wtedy zrobiliście sobie z Sandrą.
Jesteś pewien, że nie wyolbrzymiasz problemu?
– Uwierz mi, Sid. Ja wiem, co m
ówię.
Wkr
ótce po tej rozmowie Jace opuścił gabinet. Przeszedł przez sekretariat z rękoma w
kieszeniach i oczyma wbitymi w podłogę. Nie miał ochoty odpowiadać na kokieteryjne
spojrzenia sekretarki, tak samo jak nie mia
ł najmniejszej ochoty iść na tę przeklętą premierę.
Niech to diabli! Szkoda,
że wcześniej nie ożenił się z Flynn. Uniknąłby wtedy tej
idiotycznej sytuacji! Gdyby była jego żoną, nie proponowano by mu takich tanich chwytów
reklamowych i na pewno nie z udzi
ałem jakiejś głupiej aktoreczki. Ale ponieważ jest
oficjalnie wolny, nie ma argumentów,
musi się poddać. W przeciwnym razie narazi się na
kłopoty. Niewykluczone, że będzie musiał pożegnać się z myślą o jakiejś poważnej
dramatycznej roli.
Wiedział, że podołałby. Miał już dość lekkich rozrywkowych filmów,
chociaż to właśnie dzięki nim zdobył popularność.
Czas najwy
ższy porwać się na coś większego. Gdyby tylko udało mu się trafić na
odpowiedni scenariusz i znaleźć dobrych aktorów do pozostałych ról, mógłby się wykazać.
Może nawet sięgnąłby po Oskara. No, trochę się chyba zagalopował...
Ale teraz naprawd
ę nie miał wyboru. Albo zatańczy, jak mu zagrają, albo będzie miał
bardzo długie wakacje. Sprawa była aż nadto oczywista.
Tylko co powiedzie
ć April?
April wró
ciła do domu wcześnie. Postanowiła odrobić zaległości w lekturze. Wzięła do
ręki prawniczą książkę. Już od sześciu miesięcy usiłowała ją przeczytać, ale bez większych
rezultatów.
Kiedy zadzwonił telefon, zaznaczyła palcem miejsce, w którym skończyła i
podniosła słuchawkę. Chętnie oderwała się od czytania, ale miała nadzieję, że nie jest to
któryś z klientów. Pomyślała, że to może Jace.
– S
łucham?
– Halo, kto mówi? –
Młody kobiecy głos był ostry i stanowczy. April była pewna, że już
go kiedyś słyszała.
– Sprz
ątaczka. Kto dzwoni? – odpowiedziała bez zastanowienia. Nie była w nastroju do
prowadzenia grzecznej rozmowy z zarozumiałymi gwiazdkami. A szczególnie z taką, która
przewracając oczyma wiesza się przy wszystkich na ramieniu Jace’a.
– Mówi Sandra Tanner.
Chciałam rozmawiać z panem Sullivanem.
– Nie ma go w domu – odezwa
ła się słodkim głosem. – Czy mogę w czymś pomóc? –
Może bilet na księżyc, na jakiś dalekomorski statek? A może po prostu pomóc utopić się?
– Prosz
ę mu tylko przekazać, żeby do mnie zadzwonił. Jesteśmy umówieni na piątek
wieczorem i muszę wiedzieć, o której po mnie przyjedzie – odpowiedziała Sandra i telefon
zamilkł.
Zapanowa
ła cisza. April wstrzymała oddech. Zaraz jednak serce zaczęło bić
nieprzytomnie.
Drżącą ręką odłożyła słuchawkę. Niewidzącym wzrokiem patrzyła w ścianę,
ale zamiast niej widziała Jace’a i Sandrę stojących z uśmiechem wśród błyskających lamp
fotoreporterów.
Czy odgrywali jakąś rolę, czy byli naprawdę sobą zainteresowani? A może
Jace odwzajemniał uczucia Sandry a April wmówiła sobie, że to tylko gra? Ręce April
zacisnęły się na myśl o tych wszystkich uśmiechach, miłych słówkach i znaczących
spojrzeniach Jace’a i Sandry.
By
ła taka niemądra! Zazdrość wypełniała jej serce i umysł, nie dopuszczając do głosu
rozsądku. Patrzyła niewidzącymi oczami. Odetchnęła kilka razy głęboko, żeby się uspokoić,
zanim odważyła się zrobić parę kroków. Z wysiłkiem dotarła do sofy i usiadła, spoglądając
przez szklane drzwi na ogród.
Wściekłość ustępowała powoli, na jej miejsce pojawiło się
uczucie bólu.
Bezwiednie wzi
ęła do ręki swoją niedawną lekturę, Spojrzała na nią, jakby widziała ją po
raz pierwszy.
Jest w końcu samodzielną adwokatką i nie powinna siedzieć i rozpaczać tylko
dlatego,
że jakaś niewiele warta aktoreczka ubzdurała sobie, że ma randkę z Jace’em. Poczuła
nieprzyjemny ucisk w żołądku. Przełknęła łzy.
Przez ca
ły ten czas, kiedy podejmowała usilne wysiłki, żeby się jej oświadczył, on kręcił
z inną za jej plecami! Nie, nie robił tego. Musi być sprawiedliwa. To Sandra twierdziła, że tak
jest. A to nie to samo.
Ten drań wykorzystywał ją, a tymczasem miał inne kobiety na boku...
Nie, to nieprawda.
Przecież spędzał z nią wolny czas. Ale skąd ta pewność, że to był cały jego
wolny czas? Wierzyła mu na słowo. Nie miała innego wyjścia. Ostatecznie ich związek
opierał się na wzajemnym zaufaniu.
Zacisn
ęła powieki, starając się powstrzymać łzy. Porozmawia z Jace’em. Kocha go
przecież, i on ją kocha. Nie postąpiłby tak niegodziwie, na tyle poznała go już przez ostatnie
trzy lata.
Byli ze sobą dostatecznie długo, by nie dokuczać sobie w ten sposób. Musi mu
wierzyć i ufać, chyba że stałoby się coś, co by ją przekonało, że nie ma racji. Ale Sandra
Tanner ze swoim wybujałym biustem i talią Scarlett O’Hary była prawdziwym zagrożeniem!
Nala
ła sobie wina i z kieliszkiem w ręku usiadła na tarasie zapatrzona w zachód słońca.
Nie upłynęło zbyt wiele czasu, a samochód Jace’a podjechał pod dom.
Odwr
óciła głowę i przyglądała się Jace’owi, który szedł w jej kierunku. Wyglądał
elegancko i świeżo w czarnej marynarce przewieszonej przez ramię i odpowiednio dobranych
spodniach i koszuli.
Ale po bliższym przyjrzeniu się dostrzegła na jego twarzy znużenie. Brwi
miał ściągnięte, czoło przecinała głęboka zmarszczka.
April wskaza
ła mu butelkę wina.
– Nalej sobie, Jace. Wygl
ądasz na zmordowanego. Rzucił jej szybkie spojrzenie.
Zauważył, że nie była w lepszej formie od niego. Poczuł ukłucie w sercu.
– Ty te
ż nie prezentujesz się najlepiej. Dobrana z nas para. Usiadł obok niej i przez
d
łuższą chwilę wiercił się, nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji na spiętrzonych poduszkach.
W końcu oparł jedną nogę na ceglanym murku otaczającym taras.
– Jak tam sprawy w s
ądzie?
– Nic nadzwyczajnego – odpowiedzia
ła wymijająco i spojrzała na niego wymownie.
Prawdę mówiąc dzień miała udany i raczej przyjemny, zupełnie odwrotnie niż wieczór w
domu.
Kiedy odchylił głowę i przymknął oczy, stwierdziła:
– Zdaje si
ę, że spędziłeś cały czas na zdjęciach i w garderobie.
– Z ma
łym wyjątkiem. Byłem u Sida w jego biurze.
– Naprawd
ę? Podpisałeś już nowy kontrakt?
– Nie – odrzek
ł krótko, otwierając nagle oczy i patrząc badawczo na kieliszek z winem,
który trzymał w ręku. Zawahał się przez moment i dodał: – Pokłóciliśmy się.
Serce zabi
ło jej mocniej. Zaczęło się.
– O co?
– O kampani
ę reklamową i sposób jej przeprowadzenia.
– I... ?
– I przegra
łem. – Obrzucił ją ukradkowym spojrzeniem, żeby zobaczyć, jakie to na niej
robi wrażenie, ale jej twarz była pozbawiona wyrazu. Nie zrozumiała albo nie chciała
zrozumieć.
– W jakim sensie przegra
łeś? – zapytała cicho. Wypiła odrobinę wina. Nagle pożałowała,
że to nie szkocka. Na tym, zdaje się, zasadza się alkoholizm – ucieczka od prawdy i
rzeczywistych kłopotów.
– Ludzie z wytw
órni twierdzą, że nie zrobiłem zbyt wiele dla reklamy, że obiecywałem
znacznie więcej. No i każą mi iść na jakąś premierę. – Wciąż nie rozumiała. To będzie chyba
znacznie trudniejsze,
niż przypuszczał.
– I co z tego? – spyta
ła, bawiąc się kieliszkiem. Patrzyła wciąż na przepiękny zachód
słońca.
– To ma by
ć taki występ na pokaz. Mam towarzyszyć Sandrze Tanner na premierze jej
ostatniego filmu. –
Zacisnął zęby i czekał na jej odpowiedź.
– Tak? To brzmi prawie jak zapowied
ź dobrej zabawy. Kiedy? – Wypiła do końca wino i
odstawiła kieliszek na mały stolik. Przymknęła oczy. Modliła się, żeby nie dostrzegł, jak drżą
jej ręce. Starała się opanować za wszelką cenę.
– W pi
ątek – odpowiedział cicho, patrząc jej prosto w oczy. Twarz miała wciąż obojętną.
Czy naprawdę tak mało ją to obchodziło? – Chodzi o to, żeby stworzyć pozory, iż mamy ze
sobą romans. To przysporzy rozgłosu filmowi, który teraz robimy.
– Troch
ę głupie, nie uważasz?
– Oczywi
ście. – Patrzył na nią uważnie i zastanawiał się, dlaczego nie jest zła. Czegoś nie
rozumiał. To nie była April, którą znał i z którą żył od trzech lat. To była jakaś obca kobieta.
Na przekór sobie zaczął się nagle tłumaczyć: – Do tej pory nie zgadzałem się na żadne
reklamowe sztuczki,
więc tym razem zagrozili mi obcięciem funduszy na film, który chciałem
nakręcić w przyszłym roku. Twierdzą, że najpierw trzeba wypromować ten film.
– Proponowali ci ju
ż kiedyś coś takiego? – W jej głosie nie było cienia zainteresowania,
zupełnie jakby chciała podtrzymać konwersację, a nie dlatego, że chciała znać odpowiedź.
– Tak, ale im odmawia
łem. To by oznaczało wyjazdy i przebywanie z dala od... od domu.
Jeden pomys
ł dotyczył telewizji, drugi wywiadów udzielanych razem z moją matką –
odpowiedział chłodnym głosem.
– Wi
ęc zamiast pokazywać się światu z matką, wolisz występy u boku Sandry Tanner.
Tak? –
Wbrew swojej woli głos miała teraz lodowaty. To wszystko było trudne do zniesienia.
Jedynie lęk nie pozwalał jej wstać i odejść. Strach przed zrobieniem z siebie idiotki.
– Nie, do diab
ła! To nie tak! Nie dali mi wyboru. Po prostu zakomunikowano mi dzisiaj,
że mam tam być, bo jeśli nie, to...
– W porz
ądku, mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawił. Słyszałam, że na premierach
jest bardzo interesująco. – Przełknęła z wysiłkiem ślinę. Gardło miała wyschnięte. Chciała
koniecznie zachować dumę i postanowiła uciec się do kłamstwa. – Poza tym, umówiłam się
już na kolację z pewnym adwokatem, właśnie na piątek. Pracuje nad sprawą, która wiąże się z
moją, więc poprosił mnie o konsultacje.
Oczy Jace’a zw
ęziły się niebezpiecznie.
– Nigdy przedtem tego nie robi
łaś – powiedział oskarżycielskim tonem.
– Wiem. Akurat tak si
ę złożyło tym razem. Tak więc oboje będziemy mieli zajęty
wieczór.
Ani ty nie musisz mieć wyrzutów sumienia, że zostawiasz mnie samą w domu, ani
ja.
– To rzeczywi
ście świetnie – stwierdził sarkastycznie. – A kiedy to miałaś zamiar
powiedzieć mi o tej swojej randce? W piątek wieczorem?
– Um
ówiłam się dzisiaj i od razu ci mówię – odpowiedziała i zacisnęła mocniej dłonie.
– Tak. Zdumiewaj
ący zbieg okoliczności.
Spojrzała na niego zaskoczona.
– O co ci chodzi, Jace?
– Nic takiego. Po prostu wracam do domu po okropnym dniu i od razu dowiaduj
ę się, że
moja pani umówiła się na spotkanie z innym mężczyzną!
– To tylko zawodowe obowi
ązki! Występ z Sandrą to też część twojej pracy, prawda? –
spytała niewinnym głosem. Pochyliła się i wzięła do ręki kieliszek, tylko po to, by zająć
czymś ręce. Czuła na sobie jego palące spojrzenie. Kropla czegoś mocniejszego na pewno by
jej teraz nie zaszkodziła.
– Ja z pewno
ścią nie spotykam się dla przyjemności, ale nie jestem tego zupełnie pewien,
jeśli chodzi o ciebie!
– Mam podobne wra
żenie, Jace. – Odwróciła się i po raz pierwszy, odkąd zaczęli tę
rozmowę spojrzała mu prosto w oczy. – Uważasz za rzecz normalną, że ty umawiasz się z
inną kobietą, na dodatek z taką, która szaleje za tobą i rozgłasza to wszystkim dookoła, a
tymczasem ja nie mogę spotkać się z kolegą po fachu i porozmawiać o sprawach czysto
zawodowych?
Rozumia
ł dobrze, do czego zmierza i zdawał sobie sprawę, że ma rację. Po raz drugi tego
dnia poczuł, że wszystko wymyka mu się z rąk.
– Nie – zaprzeczy
ł zniżając głos – nie o to mi chodzi. Ale nie jestem przesadnie
ucieszony,
że spotkasz się z kimś innym. Również nie napawa mnie zadowoleniem myśl, że
muszę zabrać tę głupawą aktoreczkę na premierę i że wszyscy pomyślą, że lubię kobiety tego
rodzaju. –
Był zdenerwowany i zły. – Ale zobowiązano mnie do tego, podczas gdy ty idziesz
tam z własnej woli. Do diabła, Flynn, nie masz prawa tego robić!
– Czy powiedzia
łeś to wszystko Sidowi? – spytała cicho.
– Tak! Powiedzia
łem! Ale ponieważ nie jesteśmy po ślubie, świat, nie mówiąc już o
mojej wytwórni, nie ma poj
ęcia o naszym związku. – Zobaczył, że zbladła. Wiedział, że
poruszył temat, którego oboje unikali starannie przez ostatnie trzy lata. Odetchnął i dodał: –
Ale myślałem, że to ci odpowiada, Flynn.
– Tak. Nie mniej ni
ż tobie – stwierdziła.
Reszta wieczoru min
ęła im w milczeniu. Zjedli kolację, a potem odpoczywali, czytając w
salonie.
Poza zwykłym: „Podaj mi sól”, czy „Chcesz jeszcze herbaty?” nie padło ani jedno
słowo.
Poranek czwartkowy nie przyni
ósł poprawy. Wypili jak zwykle kawę w sypialni, ubrali
się i pojechali do pracy, każde swoim samochodem. Przez całą drogę April czuła narastające
zdenerwowanie.
– Jak tam Wielki Plan? – zapyta
ł Sam, kładąc przed nią jakieś papiery.
– Chyba upad
ł – odpowiedziała bezbarwnie. Nagle jednak oczy jej zabłysły. – Sam, czy
wyświadczysz mi wielką przysługę?
Zawaha
ł się przez chwilę.
– Je
śli będę mógł i jeśli to będzie zgodne z prawem...
– Nic z tych rzeczy – zawo
łała szybko. Nie widział jej nigdy tak zdeterminowanej. –
Muszę się spotkać z adwokatem. Przystojnym, ale bez przesady. Takim, który będzie miał
ochotę na darmową kolację. W piątek.
– Po co? – zmarszczy
ł brwi. Zorientował się, że myśli intensywnie, ale nie rozumiał, do
czego to wszystko zmierza.
–
Żeby porozmawiał ze mną o pracy i towarzyszył mi przez cały wieczór. – Uśmiechnęła
się widząc jego zdumienie, zachwycona prostotą pomysłu. – Nie widzę żadnego problemu.
Powinien spotkać się ze mną przed restauracją, którą ja wskażę, zjeść ze mną kolację, a potem
wyjść. To wszystko.
– Ja nie wystarcz
ę?
– Nie. Wybacz, Sam, ale a
ż przez dwa lata przekonywałam Jace’a, że łączy nas tylko
przyjaźń. Jest głęboko przekonany, że związek między dwojgiem ludzi różnej płci nie może
być platoniczny. Wcale nie przesadzam.
Sam wzruszy
ł ramionami.
– Je
śli uważasz, że nie mam ochoty na darmową kolację i rozmowę o prawie, w
porządku...
– Wcale nie to mia
łam na myśli, Sam! – April zrozumiała w końcu, że nie wyraziła się
zbyt jasno. –
Szukam kogoś, kogo Jace zauważy. Chcę się z nim podroczyć, chcę go
zaniepokoić.
To wyja
śnienie zrobiło swoje.
– Ach, tak – w ciemnych oczach Sama b
łysnęło zrozumienie. Uśmiechnął się w duchu. I
kto powiedział, że mężczyźni są solidarni? – W takim razie mam bardzo odpowiedniego
faceta. Weteran z Wietnamu,
właśnie zaczął studia prawnicze. Ma bardzo mało pieniędzy i
prawie zawsze jest głodny. Będzie zachwycony. Po za tym ma w so b ie co ś z kiepskiego
aktora.
Czy Jace tam będzie?
– Nie – odpar
ła April w zamyśleniu. – Idzie na premierę. Ale myślę, że uda mi się go
namówić, żeby mnie podwiózł.
– Wojna na ca
łego? – Sam domyślił się.
– Tak, najgorsza, jaka mo
że być: między mężczyzną a kobietą. – Na twarzy April widać
było zdecydowanie. Wygra.
– Niech Bóg ma w swej opiece pokonanego –
mruknął Sam wychodząc. Przy drzwiach
odwrócił się i dodał: – Mam nadzieję, że to nie będziesz ty. Jace ma więcej doświadczenia,
niż przypuszczasz. Przy odrobinie wysiłku może cię wyprowadzić w pole.
– Mam nadziej
ę, Sam – April zaśmiała się. – Naprawdę mam nadzieję. Pokonanemu
okazuje się litość. Jace potrafi współczuć. – Uśmiech powoli zamarł jej na ustach. Pomyślała
o tym,
co przed chwilą powiedziała. Ma szansę, dopóki Sandra Tanner nie wysunie się na
pierwszy plan.
Sam pokr
ęcił głową z niedowierzaniem. Zamknął za sobą drzwi i podszedł do telefonu.
Westchnął cicho. April będzie potrzebna pomoc. Zabawne, ale był przekonany, że Jace też nie
obejdzie się bez wsparcia. April była tylko kobietą, ale niezwyczajną kobietą! Zapowiadała
się niezła bitwa, niezależnie od tego, kto wygra.
– Mo
żesz zajechać po mnie do biura dziś po południu? – April zatelefonowała do Jace’a
w piątek rano. – Wiem, że musisz wcześnie wyjść, ale ja też. Powinniśmy się oboje przebrać
na wieczór i... –
zawiesiła głos. Z ciszy po drugiej stronie wywnioskowała, że dopowiedział
sobie resztę.
– O czwartej – zaproponowa
ł sucho. – Przed budynkiem.
–
Świetnie – zawołała i odłożyła słuchawkę. Początek miała już za sobą. Musiała jeszcze
namówi
ć Jace’a, żeby ją podwiózł do restauracji, gdzie miał na nią czekać Leo. Zacisnęła
kciuki i zmówiła kolejną modlitwę.
Droga do domu min
ęła w ciszy i napięciu. Jace zaciskał z całej siły ręce na kierownicy,
April trzymała zaciśnięte dłonie na kolanach.
Najlepiej by
łoby objąć go i błagać, by nigdzie nie szedł. Zostań ze mną i kochaj mnie” –
chciała powiedzieć, ale nie mogła wykrztusić ani jednego słowa przez zaciśnięte gardło.
Przebrali si
ę w milczeniu, Jace po jednej stronie wielkiego łóżka, a ona po drugiej.
Napływające do oczu łzy przeszkadzały jej i z trudem się umalowała. Mocując się z
zapięciem wciągnęła sukienkę w kolorze kości słoniowej.
Kiedy wreszcie sko
ńczyła się ubierać, usiadła w salonie, czekając na Jace’a.
Wygl
ądał bardzo oficjalnie i sztywno w idealnie skrojonym smokingu. Obrzucił ją z
ukosa lodowatym spojrzeniem.
Podszedł prosto do barku i nalał sobie szkockiej.
– Czy ten „adwokat” przyjedzie po ciebie?
– Nie. Um
ówiłam się z nim w restauracji – powiedziała czując, jak serce ucieka jej w
pięty. Był zły, ale nie wydawał się zazdrosny, podczas kiedy ją zazdrość po prostu rozsadzała.
–
Wezwę taksówkę.
– Dok
ąd jedziesz?
– Do Tracer’s Lodge, to nowy lokal.
Przytakn
ął, czoło przecinała mu pionowa zmarszczka.
– A jak wrócisz do domu?
– Leo podwiezie mnie do mojego samochodu. Wypi
ł jednym haustem złoty płyn i
ponownie napełnił szklankę. Odwrócił się. Pod wpływem jego spojrzenia poczuła się jeszcze
bardziej zdenerwowana.
– Wytw
órnia przyśle po mnie limuzynę, będzie tu lada moment. Możemy cię podwieźć. –
Jeszcze raz uniósł szklankę, opróżnił ją szybko i głośno odstawił na stolik.
W g
łuchej ciszy czekali na pojazd z wytwórni. To było najdłuższe i najbardziej męczące
piętnaście minut w życiu April. Kiedy już miała zamiar przerwać milczenie i wyznać prawdę,
zdając się na jego wyrozumiałość, odezwał się dzwonek przy drzwiach. Z mieszanymi
uczuciami udali się do samochodu, a Jace przez cały czas trzymał ją mocno pod rękę. Uścisk
był bolesny i nagle powróciła cała jej złość. Jak on śmie być na nią wściekły, podczas gdy to
on właśnie nie potrafił powiedzieć „nie”!
Ale kiedy szofer otworzy
ł przed nią tylne drzwi limuzyny, zrozumiała, że najgorsze jest
dopiero przed nią.
Roztaczaj
ąc cały swój pospolity wdzięk, Sandra Tanner leżała niemal na pluszowym
siedzeniu.
Oczy miała przymrużone, jakby ukrywała podniecenie, a rozchylone usta zdawały
się czekać na pocałunek. Ubrana była w kreację w stylu lat czterdziestych. Złota lama ściśle
przylega
ła do ciała. Ciężka broszka przytrzymywała całość, łącząc dwa kawałki materiału na
obnażonym, białym ramieniu.
April zerkn
ęła na Jace’a niebezpiecznie błyszczącymi oczami. Ale na jego twarzy
zobaczyła tylko szczere przerażenie. Pomyślała, że nie wszystko da się zaplanować.
– Dobry wieczór, panno Tanner.
Co słychać? – zagadnęła April, udając, że nie czuje
coraz mocniejszego uścisku ręki Jace’a usiłującego odciągnąć ją za łokieć do tyłu. – Jace
zaproponował mi, że mnie podwieziecie. Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko temu.
– Podwieziemy? – Sandra spr
óbowała usiąść, ale najwyraźniej pozycja, w jakiej
spoczywała w samochodzie, nie wynikała z jakiejś maniery, lecz z tego, że suknia była zbyt
ciasna i nie pozwalała normalnie siedzieć. Opadła z powrotem na oparcie.
– W
łaśnie. Jestem umówiona niedaleko miejsca, do którego jedziecie, więc Jace był tak
miły i zaproponował mi, że pojedziemy razem – powiedziała April wsiadając jednocześnie do
limuzyny i zajmując miejsce naprzeciw Sandry, na samym środku kanapy. Wygładziła fałdy
jedwabnej sukienki na kolanach i założyła nogę na nogę tak, by Jace mógł dobrze je widzieć.
Zmarszczyła brwi z wyrazem zaniepokojenia i spojrzała na Sandrę. – Nie wiedziałam, że
samochód zabierze najpierw panią, więc się zgodziłam. Mam nadzieję, że nie sprawi to pani
przykrości?
– Na pewno nie, Flynn. A teraz b
ądź już cicho – zasyczał Jace przez zaciśnięte zęby i
usiadł na kanapie obok Sandry. Pozostawił jednak między nimi bezpieczny odstęp i April,
patrz
ąc w tę stronę, nie mogła powstrzymać uśmiechu. Całe to udawanie okazywało się
rzeczą znacznie prostszą, niż można było przypuszczać!
Sandra patrzy
ła to na Jace’a, to znów na April.
– Czy wy... czy wy jeste
ście... ? – Najwyraźniej nie miała pojęcia o ich związku. April
znowu się uśmiechnęła. Ta biedna dziewczyna była tak przejęta karierą, że nie zadała sobie
trudu,
żeby dowiedzieć się czegoś o życiu prywatnym Jace’a!
– Czy jeste
śmy małżeństwem? – dokończyła cicho April nie przestając się uśmiechać.
Nie miała odwagi spojrzeć na Jace’a, ale czuła na sobie jego uporczywy wzrok. – Nie. Jace
nie uznaje takich formalności. – Zawahała się. – Po prostu mieszkamy razem. Zresztą już od
dawna.
Wybuch granatu nie wywo
łałby większego wstrząsu.
– Flynn – zacz
ął ostrzegawczo Jace, ale kiedy April odwróciła się do niego, zobaczyła w
brązowych oczach wesołe iskry.
Roze
śmiała się niefrasobliwie.
– Och, nie przejmuj si
ę, Jace. Założę się, że Sandra jest nowoczesną kobietą. Na pewno
słyszała już o parach żyjących bez ślubu.
Sandra natychmiast podchwyci
ła to, co zostało jej podpowiedziane.
– I to nie raz. Od dawna jeste
ście ze sobą?
– Wystarczaj
ąco długo – odpowiedzieli chórem. Spojrzeli na siebie i roześmieli się. Ile to
już razy przytrafiało im się to w ciągu ostatnich trzech lat? Tak często, że zdawało się im, że
prawie zawsze myślą o tym samym.
– Wiec dlaczego...? – Sandra by
ła najwyraźniej zakłopotana. April było jej niemal żal.
Jace popatrzy
ł na obie jadące z nim kobiety. Rozluźnił się nagle.
– Dlaczego zabieram ci
ę na tę premierę? – dokończył łagodnie.
Sandra kiwn
ęła twierdząco głową, nie zwracając już uwagi na April.
– Agent ci nie powiedzia
ł? – spytał Jace. Kiedy Sandra zaprzeczyła, dodał: – Wyjaśnię ci
to później.
Jace wskaza
ł szoferowi, gdzie mają podwieźć April i reszta drogi do restauracji minęła w
milczeniu.
Z ka
żdym przejechanym kilometrem April była coraz bardziej zdenerwowana. To już nie
była lekcja, którą chciała dać Jace’owi, aby zrozumiał wreszcie, że ją kocha. Sposób, w jaki
ran
ili się nawzajem był okrutny i niewybaczalny. Nagle uświadomiła sobie, że byłoby lepiej,
gdyby powiedziała głośno, co czuje, że się boi i jak cierpi. A potem wysłuchałaby spokojnie
wyroku,
jaki Jace wydałby na ich związek. Jej pomysł polegający na piętrzeniu problemów w
celu rozwiązania tego podstawowego okazał się najgorszy ze wszystkiego, co mogła
wymyślić. Zachowała się jak tchórz, nie stawiając sprawy jasno i nie wyjaśniając wszystkiego
Jace’owi.
Popełniła błąd i teraz za niego płaciła, bez względu na to jakie intencje nią
kierowały.
Ale teraz by
ło już za późno, by cokolwiek zmienić. A może jednak nie? Spojrzała na
Jace’a.
Widziała tylko jego profil, zwrócony w stronę okna. Pochyliła się do przodu i położyła
rękę na jego kolanie, by zwrócić na siebie jego uwagę.
– Jace – zacz
ęła, ale poczuła od razu, że cofa nogę. Samochód zatrzymał się. Podążyła
oczyma za jego lodowatym spojrzeniem.
Leo sta
ł na brzegu chodnika, najwyraźniej na nią czekając. Wyglądał znacznie lepiej, niż
można było przypuszczać na podstawie fotografii. Był mniej więcej tego samego wzrostu, co
Jace,
miał podobnie jak on szerokie ramiona, był dobrze zbudowany i przystojny. Włosy miał
jasne, a brwi ciemne.
Przyglądał się jej badawczo orzechowymi oczami. Dokładne
przeciwieństwo kogoś, kogo chciałaby wezwać na pomoc do rozwiązania swoich problemów.
Zerkn
ęła na Jace’a, mimochodem zauważając narastające zainteresowanie w oczach
młodej aktorki. Jace siedział sztywno. Był wściekły. Nie można było tego inaczej nazwać.
Z opanowaniem, jakiego jeszcze u niego nie zaobserwowa
ła ostrożnie otworzył drzwi
samochodu i odwrócił się w jej stronę, aby pomóc jej wysiąść. Jego ręka była zimna i obca.
Nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem.
Leo zbli
żył się do samochodu. Położył obie dłonie na jej ramionach i mrucząc coś, co
brzmiało jak powitanie, pocałował ją głośno w policzek. W jego oczach widać było szczerą
radość. Najwyraźniej został dokładnie pouczony przez Sama.
– My
ślałem, że już nigdy nie przyjedziesz – powiedział niskim, aksamitnym głosem.
– Jednak jestem – odpowiedzia
ła bezwiednie, nie mając pewności, co powinna teraz
zrobić.
Ale niepotrzebnie si
ę martwiła. Jace wskoczył do samochodu, który natychmiast ruszył,
włączając się płynnie w uliczny ruch. Patrzyła za nim, a łzy znowu napłynęły jej do oczu.
Serce przepełniał smutek. Widziała, jak Jace pochyla się do aktorki siedzącej obok niego.
ROZDZIAŁ 6
April straci
ła ochotę na kolację, ale na Leo spotkanie z Jace’em najwyraźniej nie zrobiło
żadnego wrażenia. Uśmiechał się do niej czarująco, gdy wchodzili do restauracji. Z galanterią
wziął na siebie obowiązek zamówienia menu i wyboru wina. Zachowywał się tak, jakby to on
zaprosił ją na randkę.
B
łyszczące oczy Lea i jego niski, głęboki śmiech wciąż przywodziły April na myśl
Jace’a. Jednak
dosyć szybko wrócił jej dobry humor. Prawdę mówiąc, cały ten nie kończący
się monolog o jakiś błahych zdarzeniach z jego życia naprawdę ją rozbawił i podczas kolacji
często się śmiała. Od czasu do czasu powracały wyrzuty sumienia i poczucie winy. Ale nie
m
ożna było poznać Lea i nie ulec jego specyficznemu urokowi. Był świetnym kompanem.
Leo spojrza
ł na jej talerz i mrugnął do niej okiem:
– S
ądziłem już, że wszystkie twoje pieniądze pójdą na marne. Ledwie zmęczyłaś zakąskę
i sałatkę. Ale, jak widzę, po prostu zamówiłem nie to, co trzeba. Wędzony łosoś nawet ci
smakuje.
April zachichota
ła. Zjadła aż trzy plasterki, bo była to jedyna rzecz, która nadawała się do
jedzenia.
Pozostałe potrawy wydawały się jej niejadalne.
– Jest bardzo dobry – powiedzia
ła, biorąc do ust następny kawałek i udając, że się nim
delektuje.
– Jest naprawd
ę dobry, czy tylko jesteś bardzo głodna? – dopytywał się, a widząc jej
zdziwienie dodał: – Jeśli wrócisz do domu i zrobisz sobie przed snem wielką kanapkę, ktoś
może pomyśleć, że nie miałaś apetytu podczas kolacji. To by była zupełna klęska. – W jego
oczach zamigotało rozbawienie. – Ten „ktoś” mógłby nawet dojść do wniosku, że podczas
randki zapomniałaś o jedzeniu, bo byłaś zachwycona towarzystwem.
April opar
ła się wygodnie i po raz pierwszy poważnie spojrzała na siedzącego przed nią
mężczyznę. Był inteligentny, bystry, przystojny i miło się z nim rozmawiało. Na pewno
podobał się większości kobiet. Nie był to jednak Jace Sullivan i nic nie mogło zmienić tego
faktu.
Od
łożyła widelec, rezygnując z jedzenia na siłę.
– Dlaczego to robisz, Leo? – spyta
ła naprawdę zaciekawiona. – Zgodziłeś się pójść na
kolację z kimś zupełnie nieznajomym, nie mając pojęcia, w co się pakujesz.
– Sam mnie poprosi
ł – odpowiedział szczerze. – Powiedział, że jesteś dobrym
prawnikiem i że potrzebujesz przyjaciela. Co do reszty musiałem uwierzyć Samowi na słowo.
Pomógł mi przy kilku sprawdzianach i od tego czasu jestem mu winien przysługę. Z drugiej
strony mężczyzna taki jak ja, z nader ograniczonym budżetem, nie ma na ogół szansy pokazać
się między ludźmi z kimś takim jak ty, bo go na to po prostu nie stać. – Uśmiechnął się, a
April odpowiedziała mu tym samym. – Kiedy spytałem Sama, dlaczego on nie chce pójść z
tobą, przyznał się, że zna zbyt dobrze przeciwnika i ten nie podejmie wyzwania. – W
zielonych oczach znowu b
łysnęły wesołe iskry. – Jeżeli chodzi o tego mężczyznę w
samochodzie,
sądzę, że wystąpiłby przeciwko samemu Quasimodo, gdyby uznał, że jesteś
nim zainteresowana.
April roześmiała się, ale jej oczy pozostały poważne.
– A jednak darowa
ł ci życie.
– Od czasu, kiedy by
łem w wojsku, nie widziałem człowieka, który tak potrafiłby nad
sobą zapanować. A był naprawdę wściekły.
Leo wypi
ł duży łyk wina i zabrał się do zjedzenia ogromnego steku. April nigdy w życiu
nie widziała kawałka mięsa podobnych rozmiarów. Do tego zamówił jeszcze potężną porcję
frytek,
warzyw i kilka bułeczek. Zdaniem April wszystko to nie wyglądało zbyt apetycznie,
ale jemu najwyraźniej smakowało. Z apetytem pochłaniał wszystko, co znajdowało się na
talerzu.
April odsun
ęła od siebie swoją porcję. Nie była w stanie nic przełknąć.
– Dlaczego w
łaściwie nie powiesz temu człowiekowi wprost, że go kochasz i chcesz za
niego wyjść? W jego oczach dostrzegłem rozpacz. – Głos Lea przerwał jej rozmyślania.
Nie wiedzia
ła, dlaczego siedzi z zupełnie obcym mężczyzną i rozmawia z nim o tak
osobistych sprawach.
Nigdy przedtem to się jej nie zdarzało.
– Zrobi
łam już pierwszy krok. Moja duma nie pozwala mi oświadczyć się mu. On sam
musi chcieć małżeństwa, inaczej nic z tego nie będzie – odpowiedziała łamiącym się głosem.
–
To on powinien zaproponować mi małżeństwo.
– S
ądzę, że uważa cię za swoją własność. Reszta to tylko formalność. – Leo odłożył
wreszcie sztu
ćce i wyprostował się na krześle. Odetchnął z zadowoleniem i uśmiechnął się do
niej. –
A nie zaszkodziłby mały szantaż?
– Jace i szanta
ż? To niemożliwe.
– Wa
śnie tak. Jeśli chce ciebie, musi się z tobą ożenić. To proste.
– A je
śli odmówi?
– W takim razie nie jest ciebie wart – powiedzia
ł Leo z przekonaniem. – Ale założę się o
moje stypendium w następnym semestrze, że skorzysta z tej okazji, byleby tylko cię
zatrzymać.
Czy Sam nie powiedzia
ł jej tego na samym początku, zanim jeszcze zaczęła się ta cała
afera?
– Wiesz, ja naprawd
ę...
– Nie zak
ładam się zbyt często o takie rzeczy jak moje stypendium – stwierdził dobitnie
Leo,
patrząc jej prosto w oczy. – To nie są żarty, panno Flynn. To samo życie. – Z jego oczu i
sposobu,
w jaki pochylił się ku niej, gdy to mówił, April zrozumiała jasno, że mówi jak
najbardziej poważnie. Jednocześnie próbował z nią flirtować, a ona nie miała już ochoty na
żadne niespodzianki w swoim życiu.
– Dzi
ękuję – powiedziała cicho i z wysiłkiem skierowała rozmowę na inne, mniej
osobiste tematy.
Reszt
ę wieczoru wypełniła wymiana zdań na temat jego nauki na uniwersytecie i jej
praktyki adwokackiej.
April poczuła się dzięki temu znacznie swobodniej. Czas kolacji minął
niepostrzeżenie.
Odwi
ózł ją do jej samochodu około jedenastej. Kiedy próbowała otworzyć drzwi, uniosła
na chwilę wzrok i zobaczyła światło w oknach swojego biura. Nie zastanawiając się długo
wyjęła kluczyki i ruszyła w kierunku budynku.
W biurze zasta
ła Sama siedzącego przy biurku, zaczytanego w jakiejś prawniczej książce.
Sporządzał notatki.
U
śmiechnęła się do niego z wysiłkiem.
– Uczysz si
ę o tej porze? Muszę pogadać z twoim profesorem, żeby wiedział, jakiego ma
pilnego ucznia.
Pocz
ątkowe zdumienie na jej widok ustąpiło z twarzy Sama. Uśmiechnął się wyraźnie
znużony.
– Nie przesadzaj. Mam ci
ężki egzamin w poniedziałek.
W innym wypadku by
łbym teraz z piękną dziewczyną na wykwintnej kolacji. – Odchylił
się do tyłu, odkładając na stół długopis. Krzesło zatrzeszczało pod jego ciężarem, ale nie
zwrócił na to uwagi. – Jak tam Leo?
–
Świetnie. – April rzuciła kluczyki i torebkę na jedno z niewygodnych krzeseł stojących
w holu. –
Zjedliśmy dobrą kolację i odwiózł mnie tutaj. Kiedy zobaczyłam światła w oknach,
weszłam, no i jestem.
– Ca
ła i nietknięta – dokończył, podkładając ręce pod głowę i przeciągając się. – A co z
Jace’em?
– Pojecha
ł na miłą przejażdżkę ze swoją panienką.
– Jak zareagowa
ł na widok Lea? – Sam nie zamierzał łatwo się poddać, chciał znać
szczegóły.
– By
ł wściekły. Leo mówi, że był zazdrosny, ale ja go znam lepiej. Zawsze tak się
zachowuje,
kiedy ktoś staje mu na drodze. Poza tym kolacja udała się.
– Jace nigdy nie mia
ł powodu do zazdrości o ciebie, więc nie możesz mieć pewności, że
właściwie zrozumiałaś jego reakcję.
– Nie, nie – zaprzeczy
ła ze smutkiem. – Jace broniłby tak każdej swojej własności.
Sam odchyli
ł się razem z krzesłem do tyłu.
– Kiedy spodziewasz si
ę go w domu?
April spojrza
ła na niego obojętnie, usiłując za wszelką cenę utrzymać rozmowę w tej
swobodnej i lekkiej tonacji.
– Nie raczy
ł mi powiedzieć. Jace raczej zachowuje dla siebie takie informacje, jak
terminy spotkań i godziny powrotów do domu.
– April, dlaczego, do diab
ła, nie powiesz Jace’owi wprost, o co ci chodzi? Po co te gierki?
To nie pasuje do ciebie.
April zesztywnia
ła.
– To nie s
ą gierki. Chcę, żeby Jace coś zrozumiał. Jeśli mi się to n ie u d a w ciągu
następnych trzech tygodni, skończę z nim. – Jeszcze pół godziny wcześniej zgodziłaby się na
każdy warunek Jace’a. Jednak teraz uparcie powróciła do swej koncepcji. No cóż,
przywilejem kobiety jest zmienność, szczególnie kiedy grozi jej zupełne załamanie.
Spróbowała uśmiechnąć się do Sama, żeby pokazać mu, jak mało ją to wszystko obchodzi, ale
czuła, że uśmiech zmienił się w grymas.
– Nie mog
ę w to u wierzyć! – zawołał, na jego twarzy malowało się prawdziwe
zdumienie. –
Przecież kochacie się! Dlaczego, na litość Boską, ślub ma być taki ważny?
– Bo chc
ę, żeby publicznie zaakceptował nasz związek – orzekła spokojnie April, ale w
jej głosie przebijał taki upór, że Sam pojął w końcu, jak bardzo tradycyjnie ją wychowano. –
Muszę mieć pewność, że Jace powie całemu światu, iż ja należę do niego. Może jest to
staromodne,
ale nie zmienię zdania.
– Czy jeste
ś tego pewna, April? Czy naprawdę o to ci chodzi? – Sam był wyraźnie
przejęty.
Kiwn
ęła głową, a łzy popłynęły jej po policzkach.
– Marz
ę o domu, który w połowie będzie należał do mnie, o dzieciach podobnych do
Jace’
a biegających i hałasujących w ogrodzie. Pragnę jego miłości tylko dla siebie. Chcę
nosić jego nazwisko... Czy nie rozumiesz tego, Sam?
Sam wyszed
ł zza biurka i stanął przed nią. Wyglądała na bardzo zmęczoną i potrzebującą
opieki.
Do tej pory miał do czynienia z pewną siebie adwokatką. To jej nowe wcielenie
wprawiło go w prawdziwe zakłopotanie. Nie był pewien, jak powinien postąpić.
– No ju
ż dobrze – powiedział łagodnie, obejmując ją. – Wypłacz się porządnie. To ci
pomoże.
Wtuli
ła się w jego ramiona i długo wypłakiwała na jego piersi wszystkie swoje
nieszczęścia. Najbardziej chyba jednak opłakiwała fiasko swojego planu i brak, jak się
okazało, wyczucia, co jest słuszne, a co nie. Taka gra nie była w jej stylu, szczególnie w
stosunku do Jace’a.
D
ługo nie mogła się uspokoić. Na jej twarzy pojawiły się czerwone plamy, oczy miała
zapuchnięte i ciekło jej z nosa. Oczywiście żadne z nich nie miało chusteczki. W końcu
przełknęła resztki łez i poszła do łazienki.
Umy
ła twarz lodowato zimną wodą, usuwając jednocześnie resztki makijażu. Spojrzała w
lustro.
Piękna kremowa suknia była zaplamiona i pognieciona. Siateczka zmarszczek okalała
oczy.
Pojawiły się już jakiś czas temu, ale ostatnio jakby się pogłębiły. Przybywało jej lat, ale
brakowało życiowej mądrości. Czy Jace zechce spędzić resztę życia z dojrzałą kobietą? Może
będzie raczej wolał inną: młodszą, ładniejszą, bardziej atrakcyjną? Czy to możliwe, że się mu
znudziła i spowszedniała? Przyjrzała się swojemu odbiciu. No, a co z nią? Wiedziała, że
kocha i pragnie Jace’a.
Ale czy jej marzenia ograniczały się do posiadania męża, dzieci i
spokojnego domoweg
o życia, czy też była kobietą samodzielną i niezależną? Czy mogłaby
spędzić resztę życia w sądzie, wśród wciąż nowych spraw i procesów? Czy może do pełni
szczęścia potrzebowała jednego i drugiego? Tak, nabrała pewności, że tak właśnie rzeczy się
mają.
Jace p
ędził jak szalony. Rękoma ściskał kurczowo kierownicę i naciskał bez umiaru na
przemian to pedał gazu, to hamulec. Do diabła z April! Wrócił do domu spędziwszy chyba
najbardziej nudny wieczór w swoim życiu, a jej nie było! Gdzie, na Boga, mogła się
podziewać? Wyobraźnia podsuwała mu niepokojące obrazy. Jechał coraz szybciej.
Wszystko u
łożyło się fatalnie. Przede wszystkim był w podłym nastroju. Sandra za
wszelką cenę próbowała przekonać prasę, że są w wielkiej zażyłości. Sid rzucał mu groźne
spojrzenia przez całą długość sali, żeby dać do zrozumienia, że nie dość dobrze odgrywa rolę
zakochanego.
No i myśl o April w ramionach tego... tego szczeniaka. Nie przypominał sobie,
kiedy przydarzył mu się równie nieprzyjemny wieczór.
Po premierze wepchni
ęto ich do limuzyny i zawieziono na eleganckie przyjęcie w jednej
z najbardziej ekskluzywnych restauracji w mieście. Wpuszczano tylko za zaproszeniami. Jace
szybko zaczął się straszliwie nudzić. Film był jednak znacznie ciekawszy. Prawdę mówiąc,
nie m
iał najmniejszej ochoty iść tutaj, ale na dobrą sprawę nie miał wyboru.
Podczas gdy Sandra zanosi
ła się śmiechem opowiadając reporterom, jak to kręcili jedną
ze scen miłosnych w ich najnowszym filmie, Jace stał obok z kieliszkiem szampana i marzył
o tym,
żeby to się wreszcie skończyło. Nie mógł się doczekać chwili, kiedy będzie mógł
wyjść.
Przed oczami mia
ł obraz April w ramionach tego nieopierzonego adwokacika: April
całująca go, April omdlewająca z rozkoszy pod wpływem jego wyszukanych pieszczot.
Doskon
ale pamiętał miękką skórę April i jej ciepły głos. Na próżno usiłował myśleć o czymś
innym.
Nie był pewien, kogo najpierw chciałby ukarać: April czy tego chłopaka. Wśród tych
sprzecznych odczuć pojawiło się też pożądanie. Uzmysłowił sobie po raz kolejny, jak
wspaniale im było razem. Wypił szybko łyk szampana, ale nie mógł pozbyć się wspomnienia
intymnych chwil z April.
Kiedy Sandra znalaz
ła się wreszcie u jego boku, dookoła rozległy się trzaski lamp
błyskowych. Najwyraźniej postanowiła do końca odegrać rolę zakochanej. Zarzuciła mu
ramiona na szyję i pocałowała go namiętnie. Odruchowo wyciągnął ręce, aby ją powstrzymać
i niechcący musnął jej piersi. Oczy Sandry rozszerzyły się ze zdumienia, odchyliła głowę do
tyłu i jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu.
– Nie wiedzia
łam – zamruczała uwodzicielsko, napierając na niego biodrami.
– S
łuchaj, mam pomysł, nawet sobie nie wyobrażasz, jaki – usłyszał własny głos, zanim
sobie uświadomił, jak ona może to zrozumieć.
– Nie – odpowiedzia
ła chichocząc, przysuwając się jeszcze bliżej. Słyszał ten jej śmiech
przy samym uchu i doprowadzało go to do szału. – Ale nie mogę się doczekać, kiedy mi
zdradzisz swój sekret.
Może dziś wieczór, tylko trochę później?
– No w
łaśnie! – burknął pod nosem. Zdjął jej ręce ze swojej szyi i obróciwszy ją z
uśmiechem poprowadził do drzwi wyjściowych. Na dziś wystarczy, a jeśli Sid uważa, że nie
był dość przekonywający, to już jego zmartwienie!
Kaza
ł szoferowi zatrzymać się przed domem Sandry i nie zadał sobie nawet trudu, aby
wysiąść z samochodu. A potem kierowca pojechał najkrótszą drogą do domu. Oparł się
wygodnie na siedzeniu i zamknął oczy. Uzmysłowił sobie, jak bardzo potrzebuje April i jej
słodkich pocałunków, a także delikatnego, kojącego dotyku jej rąk i jej miłego,
uspokajającego głosu. Dzięki April potrafił zapomnieć o całym tym blichtrze
hollywoodzkiego światka.
Jednak w domu spotka
ło go rozczarowanie. Już z daleka dostrzegł, że wszystkie okna są
ciemne.
Nie musiał zachodzić do garażu, jej samochodu nie było. Był zdruzgotany. Ona była
wciąż z tym przeklętym facetem!
Zacz
ął odczuwać wściekłość. Nie zastanawiał się nad sobą i swoimi uczuciami. April nie
było w domu! Wyskoczył z limuzyny niemal w biegu, zanim zdążyła się zatrzymać.
Uruchomił błyskawicznie swój samochód i ruszył przed siebie. Nie wiedział właściwie, dokąd
jedzie. Gdzie ma jej szuka
ć? W restauracji? Nie. Na pewno już dawno skończyli jeść. W
mieszkaniu tamtego? Nie miał pojęcia, gdzie ono jest. Nie pamiętał nawet jego nazwiska.
Wtedy uświadomił sobie, że zostawiła samochód przed biurem i będzie musiała wrócić. Tam
na nią zaczeka.
Od razu zauwa
żył jej cadillaca na parkingu. Wynikało z tego, że wciąż jeszcze była z
tamtym.
Ale gdzie? Rzucił okiem na zegarek. Była już jedenasta! Czuł, jak jego wściekłość
narasta. I wt
edy zauważył światła w oknach biura. Serce zaczęło walić jeszcze szybciej,
wydawało mu się, że za chwilę wyskoczy z piersi.
Wi
ęc to tak! Miała czelność zaprosić go do biura. Ale to było jego terytorium! I pewnie
kochali się teraz na tej samej kanapie, na której on spędził z nią tyle upojnych chwil! A to...
Przekleństwa, o których nigdy przedtem nawet nie ośmieliłby się pomyśleć, nasuwały się
same.
Przyłapie ich na gorącym uczynku!
Jace przebieg
ł na przełaj przez parking i wbiegł po schodach, przeskakując po dwa
stopnie naraz.
Zatrzymał się pod drzwiami biura April, próbując złapać oddech. Czuł mocny
ucisk w skroniach.
Nagle dobiegł go cichy szmer rozmowy. April zwracała się do mężczyzny.
Mówiła ściszonym, łagodnym głosem. Ten drań musi tam z nią być.
Zacisn
ął pięści, odetchnął kilka razy głęboko, żeby się trochę uspokoić. Nic nie
pomagało. Przed oczyma wciąż latały mu czerwone plamy. Zazdrość i cierpienie były prawie
nie do zniesienia.
Pragnął z całej siły przycisnąć ją do siebie w miażdżącym uścisku, żeby
wyryć na niej na zawsze piętno, przypominające jej do kogo należy. Miał nieprzepartą ochotę
wykrzyczeć na całe gardło swój ból. Ale nade wszystko chciał walki.
Nas
łuchiwał jeszcze przez chwilę, ale za drzwiami zapadła cisza. Odetchnął raz jeszcze
bar
dzo głęboko. Zabije go. Otworzył drzwi i niecierpliwym spojrzeniem ogarnął
pomieszczenie.
Zobaczył Sama, pochylonego nad stertą . papierów.
– Ty?!
Sam uni
ósł wzrok. Na jego twarzy pojawił się wyraz zdumienia, ale szybko zastąpił go
uśmiechem. Ta noc zaczynała być coraz bardziej interesująca.
– Tak, to ja. A kogo si
ę spodziewałeś? Krasnoludków?
Jace nie zwrócił uwagi na kpinę.
– Gdzie jest Flynn?
Jace wygl
ądał jak chodząca furia i Sam dobrze wiedział, że najlepiej byłoby zniknąć mu z
oczu,
ale nie mógł się oprzeć chęci dokuczenia mu choć przez chwilę.
– A bo co? My
ślałem, że masz randkę z jakąś aktoreczką. – Rozejrzał się dookoła, jakby
sprawdzając, czy jej gdzieś nie ma.
Twarz Jace’a sta
ła się jeszcze bardziej ponura.
– Nie przeci
ągaj struny, Sam. Gdzie ona jest?
– Tam – Sam wskaza
ł na gabinet April.
– Z nim?
– Nie.
– Sama?
– Sama – przytakn
ął Sam.
April zakr
ęciła kran i usłyszała przytłumiony głos. Zesztywniała. Czyżby Sam próbował
dzwonić do Jace’a? Do diabła! Czy nie dosyć złego się już dzisiaj stało? Nie mógłby się
trzymać od tego z dala?
Musi przerwa
ć tę rozmowę, jeśli jeszcze było to możliwe. Po prostu zabierze mu
słuchawkę, a dopiero potem spokojnie mu wytłumaczy, żeby się nie mieszał. Zdecydowanym
krokiem weszła do sekretariatu i wpadła prosto na Jace’a.
Smoking mia
ł w nieładzie, marynarkę rozpiętą, włosy zmierzwione, a na brodzie pojawił
się już wyraźny cień zarostu. Wyglądał wspaniale! Dopiero potem dojrzała w jego oczach
nienawiść. A w chwilę później zauważyła rozmazany ślad szminki wokół jego ust. Zamarła
na chwilę. Niemal nie mogła odetchnąć. Silny ból przeszył całe ciało. Zaczęła drżeć.
Skrzyżowała ramiona na piersiach i odwzajemniła jego wrogie spojrzenie.
– Czego chcesz?
– M
ój Boże! Jak ty wyglądasz! – zawołał Jace z przesadnym niesmakiem. – Zupełnie
jakby ktoś przeleciał cię na tylnym siedzeniu samochodu!
– Ty te
ż nie wyglądasz najlepiej – stwierdziła, starając się ukryć swoje zdenerwowanie. –
Nie zadałeś sobie nawet trudu, aby zetrzeć jej szminkę z twarzy, zanim tu wszedłeś!
Uni
ósł wysoko brwi patrząc na nią przez chwilę bez ruchu, a potem powoli sięgnął do
kieszeni,
wyjął chustkę i zaczął wycierać usta. Spojrzał na czerwone ślady, jakie na niej
zostały. Był wyraźnie zakłopotany.
– Wiem, co sobie my
ślisz. Ale to nie tak – próbował tłumaczyć.
– Koniec k
łamstw, mój panie. Dowód masz w ręku.
– Nie rzucaj oskar
żeń na wiatr, Flynn. I nie próbuj ukryć faktu, że ktoś się z tobą nieźle
zabawiał przed chwilą. Ten przeklęty szczeniak musiał cię fachowo całować, bo z twojego
makijażu jakoś nic nie zostało! – odpalił i zrobił w jej kierunku niebezpieczny ruch.
Żadne z nich nie zwracało uwagi na Sama. Powinno się ich oboje związać! Uśmiechnął
się pod nosem, zastanawiając się, co Leo by powiedział na określenie „szczeniak”. Na pewno
nie byłby zachwycony.
April rzuci
ła okiem na Jace’a i doszła do wniosku, że czas się wycofać z honorem.
Postąpiła do tyłu, chowając się za biurko Sama.
Sam kr
ęcił głową w obie strony, przyglądając się na zmianę to jednemu, to drugiemu. Był
dosyć przejęty, ale i zainteresowany dalszym rozwojem wypadków. Miał niezbitą pewność,
że tych dwoje zbyt się kochało, aby zrobić sobie krzywdę. Cała ta awantura była bardzo
pouczająca. Zorientował się nagle, że zanosi w duchu modły, aby nigdy w życiu się nie
zakochać i nie ulec tak dalece własnym emocjom. Jeśli na tym miała polegać miłość, to nie
ma na nią najmniejszej ochoty.
Jace poma
łu zbliżał się do April i tym razem nawet Sam się nieco zaniepokoił.
– Nie ruszaj si
ę! – krzyknęła April, wyciągając przed siebie ręce w ostrzegawczym
geście. – Cokolwiek chcesz mi przekazać, możesz to zrobić z miejsca, w którym stoisz.
– Chyba ju
ż wszystko zostało powiedziane. Chciałem tylko zobaczyć, czy ci się nic nie
stało. – Z szyderczym uśmiechem obrzucił ją spojrzeniem od stóp do głów. – Ale, jak sądzę,
pokazałaś w końcu swoją prawdziwą twarz i martwiłem się zupełnie niepotrzebnie.
Wylądowałaś na czterech łapach, jak zresztą wszystkie kobiety.
– A co wed
ług ciebie powinnam uczynić? Zapłakiwać się samotnie w domu, bo
postanowiłeś poszukać sobie rozrywki gdzie indziej? Bardzo cię proszę! Daj sobie spokój! –
Trzęsła się cała z wściekłości i żalu.
– To co ja mam w takim razie robi
ć? Mam marnować czas próbując być szczery wobec
ciebie, skoro ty nie znasz chyba z
naczenia tego słowa? W porządku, moja droga.
Przynajmniej każde z nas wie, na czym stoi. Możesz zabrać swoje rzeczy jutro. – Skrzywił się
nieprzyjemnie. –
Nie mam ochoty cię więcej widzieć. Jasne?
Sam chrz
ąknął cicho.
– Hej, hej... zaczekajcie no chwil
ę...
– Zamknij si
ę! – krzyknęli oboje prawie w tym samym momencie i znowu zwrócili się do
siebie,
nie zwracając już więcej na niego uwagi.
– Nie b
ędę czekała do jutra. Wyprowadzę się od razu – powiedziała zimno April. – Nie
przestraszysz mnie, Sullivan.
Jeśli spadnie mi włos z głowy, zobaczysz, jak szybko twoja
głowa potoczy się po zboczu! I jaką będziesz miał wtedy reklamę!
– Powinienem si
ę był tego spodziewać. – Oczy Jace’a błyszczały złowrogo. – Już wtedy,
kiedy spiskowałaś za moimi plecami z matką, pokazałaś swoje prawdziwe oblicze.
– Och, wi
ęc mamy i odwieczny kompleks mamusi – April skrzywiła się kwaśno. –
Zawsze używałeś jej jako wymówki, odkąd się poznaliśmy. Przez nią traktujesz ludzi jak
kompletne zera! Z jej powodu nie masz zamiaru nigdy więcej się ożenić, nawet gotowy jesteś
zostać sam przez resztę życia! Pewnie, że o wiele łatwiej jest ją nienawidzić, niż dojść do ładu
z samym sobą i swoim dzieciństwem i młodością, i część winy wziąć na siebie, prawda? Ty
uparty ośle! Jesteś tak potwornie zadufany, że nie raczyłeś nawet rzucić okiem na najlepszy
scenariusz,
jaki ci się kiedykolwiek trafił! Wiem, że tak jest, boja go przeczytałam! I to
wszystko dlatego,
że nie chcesz mieć z matką nic wspólnego. Nawet nie wiesz, jaki jesteś
dziecinny! –
podniosła głos. – A czym wytłumaczysz fakt, że niewątpliwie podsłuchiwałeś
naszą rozmowę? Znowu zwalisz wszystko na matkę? Nie wiedziałeś, że ten, kto podsłuchuje,
sam jest sobie winien?
– Teraz ju
ż wiem – odezwał się z nieprzyjemnym grymasem. – I z tego, co widzę, obie
jesteście siebie warte.
– Tak. I nie zas
łużyłeś sobie na mnie, tak jak nie zasłużyłeś sobie na miłość swojej matki.
Jesteś, jak dla nas, zbyt samolubny. Stanowimy dla ciebie problem, nad rozwiązaniem
którego się głowisz a nie przyszło ci do głowy, żeby zmienić siebie – krzyczała przepełniona
wściekłością i rozpaczą. Odetchnęła głęboko i powiedziała nieco ciszej: – Teraz możesz stąd
wyjść i dać mi spokój. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, przyjadę do domu za jakąś godzinę
i zabiorę swoje rzeczy. I już nie będziesz musiał więcej się mną przejmować. Nigdy. – Czuła,
że za chwilę przestanie nad sobą panować i załamie się. Chciała zwinąć się w pół i wyć.
Wzięła się jednak w garść i zobaczyła, że wściekłość na jego twarzy ustępuje miejsca
lodowatej obojętności. Zabił jej miłość i nie żałował tego. Ani trochę.
– Doskonale – stwierdzi
ł chłodnym głosem odwracając się do drzwi. Już z ręką na klamce
spojrzał na nią przez ramię.
– Mam nadziej
ę, że naprawdę lubisz tego szczeniaka, ale mogę się założyć, że zmęczysz
się nim bardzo szybko.
– Lepiej si
ę nie zakładajmy – powiedziała cicho. Poczuła się nagle jak zbity pies. –
Proszę cię, idź już.
Łzy napływały jej do oczu, gardło miała ściśnięte, ale wiedziała, że musi się
powstrzymać, dopóki Jace nie wyjdzie. Za nic nie da mu tej satysfakcji. Nie zobaczy jej
płaczącej!
Drzwi zatrzasn
ęły się. April odwróciła się i chwyciła Sama za rękę. Chowając głowę na
jego piersi,
zaczęła szlochać, zupełnie jakby serce miało się jej wyrwać z piersi.
By
ła już prawie pierwsza w nocy, kiedy April uspokoiła się na tyle, by wsiąść do
samochodu i po raz ostatni pokonać drogę do domu Jace’a. Jeszcze tylko raz musi stawić mu
czoło, a potem będzie już po wszystkim.
Koniec. Ca
ła ta afera wyniknęła z jej winy. Niepotrzebnie próbowała się na nim mścić. Z
całą pewnością nie powinna była kłamać i mówić, że nie chce go więcej widzieć.
Ale ta szminka! Przecie
ż tak i ślad n ie b ierze się z p o wietrza! A mo że to jed n ak był
przypadek? Nie miała pewności, jednak wewnętrzny głos podpowiadał jej, że tak mogło być.
Przecież Jace jej szukał, był zaniepokojony i zazdrosny. Nie zwróciła na to uwagi, kiedy
zobaczyła go w biurze.
I co teraz? Czy da si
ę jakoś zasypać przepaść między nimi? Mogłaby przyznać się do
wszystkiego,
ale on też musiałby wziąć na siebie część winy. Ostatecznie to on pierwszy
umówił się z inną. Czy miłość Jace’a jest na tyle silna, żeby uratować ich związek?
Nie potrafi
ła przewidzieć jego postępowania. Nagle stał się obcy. To nie Jace, którego
znała, pojawił się tej nocy w biurze. To był ktoś zupełnie inny. Nie jej Jace. Był taki
wściekły! I tak nieobliczalny! Po raz pierwszy, odkąd go znała, poczuła się przy nim
zagrożona.
Zdawa
ła sobie sprawę z tego, że Jace potrafi być groźny i niebezpieczny, ale po raz
pierwszy przekonała się o tym naocznie. Z reguły był kochający i delikatny. Czasem, jak
każdy, miewał złe humory, ale nigdy nie próbował naumyślnie jej zranić, czy zrobić jej
specjalnie przykrości.
Ale ona te
ż nigdy przed tym się tak nie zachowywała. Mogła sobie zarzucić to samo co
jemu.
Przypomniały się jej słowa, które wykrzyczała tej nocy. Zrobiło jej się wstyd.
Skr
ęciła na podjazd i zatrzymała samochód. Wyłączyła silnik i światła, i przez chwilę
siedziała bez ruchu, zastanawiając się, co powinna uczynić.
Musi mu powiedzie
ć, że go kocha, wytłumaczyć się ze swego zachowania i prosić o
przebaczenie.
A potem cierpliwie wysłuchać tego, co on ma do powiedzenia...
Z tym silnym postanowieniem, na uginaj
ących się nogach, poszła w kierunku domu.
Przed wejściem nie paliło się światło, ale Jace pewnie był na tarasie.
S
łysząc głośne chrapanie, zatrzymała się przy szklanych, rozsuwanych drzwiach.
Jace roz
łożył się na jednej z ogrodowych ławek, głowa opadła mu żałośnie. Na ziemi
stała opróżniona do połowy butelka whisky. Potargane włosy opadały mu na twarz. Koszulę
miał rozchełstaną, krawat rozwiązany. Ramiona rozrzucone na boki, usta nie domknięte.
Mi
łość jej życia.
U
śmiechnęła się pod nosem. Niezależnie od tego, czy miała zamiar odejść, czy nie,
powinna położyć go do łóżka.
Prawie godzin
ę trwało przeniesienie go do sypialni. Jego ciało ciążyło jak martwe.
Wreszcie dobrnęła z nim do pokoju. Runął bezwładnie na łóżko. Nie przypuszczała, że
rozebranie mężczyzny z koszuli i spodni może być takie trudne. Mruczał coś nieustannie pod
nosem,
a jego ręce co chwila usiłowały dotknąć to jej piersi, to znowu bioder. Wybuchał
wtedy chichotem,
najwyraźniej rozbawiony czymś, w czym ona nie widziała nic śmiesznego.
Kiedy jednak wreszcie zapakowała go pod kołdrę, zasnął natychmiast. Wyglądał jak mały
c
hłopiec. Włosy miał zmierzwione, usta rozchylone w tajemniczym uśmiechu, a na
policzkach dołeczki. Niech go licho!
Przez godzin
ę pływała w basenie, by się odprężyć i zastanowić, co dalej. Na razie
postanowiła zostać.
Zadzwoni
ła do Sama i zapewniła go, że wszystko w porządku. Rozebrała się, wzięła
prysznic i położyła na kanapie w pokoju gościnnym.
Bardzo chcia
ła przytulić się do Jace’a, poczuć jego bliskość. Zdawała sobie sprawę, że to
niemożliwe. Była pewna, że rano będzie miał potwornego kaca. Nie było sensu kusić losu i
narażać się na przebudzenie u jego boku.
ROZDZIAŁ 7
April nuci
ła cicho pod nosem, szykując mocniejszą niż zwykle poranną kawę. Dodawała
sobie animuszu.
Z trudem panowała nad sobą. Najchętniej uciekłaby, gdzie oczy poniosą.
Ale Jace b
ędzie potrzebował pomocy, kiedy się obudzi. Wspomnienia minionej nocy nie
będą zbyt przyjemne. Jeszcze witamina C, pomyślała, wyjmując z szafki małą ciemną
buteleczkę. Postawiła ją na stole, żeby nie zapomnieć.
Przyjrza
ła się sobie krytycznie. Brązowe sztruksowe spodnie, kremowy luźny sweter,
makijaż, uczesane włosy. Jeszcze uśmiech i była gotowa, by zmierzyć się z lwem w jego
jaskini.
Nala
ła kawę do filiżanki Jace’a i do swojego kubka, postawiła obok witaminę C i z tacą w
rękach poszła do sypialni. Drzwi były tylko przymknięte, więc bez trudu otworzyła je lekkim
pchnięciem nogi.
Jace siedzia
ł na łóżku, zapatrzony w wiszący na ścianie obraz. Ręce miał założone za
głowę. Mięśnie muskularnych ramion rysowały się wyraźnie. Na twarzy miał dosyć silny
zarost, c
o tylko dodawało mu uroku. Biel prześcieradła kontrastowała z jego opaloną skórą.
Pomyślała, że gdyby odchyliła płótno, mogłaby zobaczyć go całego... Serce zabiło jej
mocniej.
Pewnie Jace czuje się podle, ale czy przy okazji musi tak podniecająco wyglądać?
Przerazi
ła się nagle. Jak właściwie miała zamiar dać sobie z nim radę? Ciemne oczy
przygwoździły ją w miejscu. Ujrzała w nich wyraźne potępienie.
Zrobi
ła krok do przodu i uśmiechnęła się niewyraźnie.
– Dzie
ń dobry! Przygotowałam ci kawę. Na pewno boli cię głowa, to znaczy masz kaca,
to znaczy... –
Do diabła! Zachowywała się, jak nastolatka.
– Co ty tu robisz? – spyta
ł spokojnie przeczesując dłonią zmierzwione włosy. – Sądziłem,
że już wszystko uzgodniliśmy.
Przytakn
ęła, podając mu filiżankę. Nie poruszył się, więc postawiła ją na nocnym stoliku.
– Owszem, ale chc
ę ci najpierw coś wyjaśnić.
– Mów.
Odwr
óciła się i zaczęła patrzeć przez szklane drzwi na ogród, starając się pozbierać
myśli. Kiedy zerknęła przez ramię w jego stronę, zobaczyła, że Jace ma zamknięte oczy.
Pomyślała, że zasnął.
– No wi
ęc? – usłyszała i zrozumiała, że on czeka.
– M
ógłbyś przynajmniej na mnie spojrzeć – powiedziała ze złością, zdenerwowana tym,
że nagle zabrakło jej słów.
Otworzy
ł oczy i spojrzał na nią.
– S
łucham.
Stan
ęła przed nim, skrzyżowała ramiona na piersi i przymknęła oczy.
– Przepraszam za to, co wydarzy
ło się ostatniej nocy. Specjalnie umówiłam się na kolację
z Leo,
żeby wzbudzić twoją zazdrość. Chciałam, abyś zrozumiał przez co ja przeszłam,
wyobrażając sobie ciebie z Sandrą Tanner.
Wstrzyma
ła oddech i czekała na jego odpowiedź. Odezwał się po dłuższej chwili.
– Przesta
ń udawać Joannę d’Arc i otwórz oczy. Zrobiła to. Nie zmienił pozycji, tylko
teraz zwrócił się wprost do niej. Oddychał głęboko. Czuła się jak zahipnotyzowana. Obawiała
się spojrzeć mu w oczy.
– Popatrz na mnie – powiedzia
ł miękko. Jego głos docierał do niej z oddali.
Nie dostrzeg
ła w jego oczach potępienia. Wpatrywał się w nią z czułością i uczuciem
oraz –
nie mogła w to uwierzyć – nawet z odrobiną zakłopotania!
– Jeste
ś znacznie lepsza ode mnie, Flynn. Próbowałem przeprosić cię wczoraj, ale nie
miałem odwagi. Zamiast tego zachowałem się jak idiota.
– Naprawd
ę? – wyszeptała.
– Naprawd
ę. Bardzo cię kocham, pani mecenas i chcę, żebyś ze mną została. Dałem się
ponieść emocjom, a potem zupełnie nie wiedziałem, jak naprawić ten niewybaczalny błąd.
Potrzebuję cię, April. Moje życie bez ciebie nie ma sensu.
– Naprawd
ę?
– Naprawd
ę. Prawdę mówiąc, udawałem w nocy pijanego w sztok, bo chciałem wzbudzić
twoje współczucie. Pomyślałem sobie, że zostaniesz do rana, a wtedy wszystko się jakoś
ułoży! – ściszył głos. – Miałem cichą nadzieję, że położysz się obok mnie. Chciałem się do
ciebie trochę pozalecać.
– Naprawd
ę? – Wciąż się jeszcze uśmiechała, ale uśmiech powoli zamierał na jej twarzy.
–
Naprawdę? – powtórzyła głośniej.
– Niech to – mrukn
ął Jace. – Wiedziałem, że nie powinienem tego mówić... – Zaczął i
rozłożył ręce w przepraszającym geście, ale April uprzedziła ciąg dalszy.
Zanim si
ę zorientował, już wskoczyła na łóżko i złapała go za ręce. Jej błękitne oczy
miotały błyskawice.
– Masz racj
ę, ty... ty aktorze! Jak śmiałeś postawić mnie w takiej sytuacji! – Przycisnęła
się do niego jeszcze bliżej. – Jesteś okropny! Niemożliwy! Jesteś draniem! – krzyczała i
można było sądzić, że jest naprawdę wściekła. Ale jej zachwycony, figlarny uśmiech przeczył
słowom.
Zerkn
ął na nią z ukosa.
– By
łaś bardzo zazdrosna, Flynn? – spytał, jakby jej twierdząca odpowiedź miała istotne
znaczenie.
Kiwn
ęła głową, uśmiech zniknął z jej twarzy.
– Bardzo.
– O Bo
że. Ja też – przyznał wciąż tym samym cichym głosem. Patrzyła na jego usta. –
Nie mogłem znieść myśli, że jakiś inny mężczyzna jest z tobą i dotyka cię tak jak ja.
– Ja te
ż nie mogłam sobie tego wyobrazić. – Odpowiedź April była prosta i bezpośrednia.
Jej oczy dopowiedziały resztę.
Westchn
ął ciężko.
– Wi
ęc zostaniesz?
Nie odezwa
ła się od razu. Wstrzymał oddech, czekając na wyrok.
– Tak – zgodzi
ła się w końcu. – Na razie. Westchnął.
Uwolniwszy jedną rękę z uścisku, dotknął dłonią jej policzka, gładząc kciukiem delikatną
skórę.
– Tylko na razie? – zapyta
ł przejętym głosem.
– Nie chcia
łabym przechodzić przez to drugi raz, Jace – odpowiedziała szczerze. – Nie
potrafię się obronić. Nie wytrzymałabym.
– Tej nocy poradzi
łaś sobie wspaniale. – Jego kciuk przesuwał się po policzku w
kierunku warg.
Dotarł do nich i zaczął delikatnie dotykać.
Rozchyli
ła usta i zamarła bez ruchu. Sprężyła się w oczekiwaniu na pieszczoty. Tak
bardzo by
ła ich spragniona.
Jace zatrzyma
ł się na chwilę i patrzył zafascynowany. April powoli wysunęła koniuszek
języka i dotknęła nim czubka jego palca.
– Obiecuj
ę ci, April. Nigdy więcej tego nie zrobię. Nigdy. Jego pocałunek był słodki i
kojący. Odpowiedziała mu w jedyny znany jej sposób, wkładając w to całą duszę i serce.
Uj
ął jej ręce i ułożył tak, że obejmowały teraz jego szyję. Potem, czując jej milczące
przyzwolenie,
przesunął dłonie w dół pieszcząc jej plecy i biodra, przytulając ją do siebie,
jakby miał jej już nigdy nie puścić.
D
łonie znalazły się pod swetrem tak naturalnie, że zanim April zdążyła głębiej odetchnąć,
Jace oderwał się od jej ust i uniósłszy jej ręce zsunął go z niej.
– Uwielbiam ci
ę pieścić – wykrztusił pełnym namiętności głosem, kładąc dłonie na jej
piersiach. – Jak dla mnie w sam raz.
Nie za duże, nie za małe. – Bawił się jej sutkami i
patrzył, jak twardnieją pod wpływem tej pieszczoty.
– Co takiego? W por
ównaniu z biustem Sandry Tanner wydają ci się pewnie nieciekawe –
ironizowała April, z trudem łapiąc oddech. Ale jej oczy były poważne.
– Nie dotyka
łem tej damy w taki sposób, więc nie mogę porównywać.
– Nie dotyka
łeś? – zapytała niedowierzająco April.
– Flynn – zmarszczy
ł czoło niecierpliwie, dając jej do zrozumienia, że wkracza na
niebezpieczny grunt.
– Wi
ęc dotykałeś – stwierdziła łagodnie.
Zamarli. Ka
żde z nich wiedziało, że osiągnęli punkt przesilenia. April patrzyła głęboko w
piwne oczy Jace’a,
żebrząc o pocieszenie. Widziała, że walczy ze sobą. W końcu jednak
szczerość pokonała dumę. Westchnął ciężko.
– Tylko raz. Kiedy reporterzy robili nam zdj
ęcia, rzuciła mi się na szyję i pocałowała
mnie –
przyznał nie wiadomo dlaczego nagle zirytowany. – Stąd ta szminka, która tak cię
zdenerwowała. Ja jej nie całowałem. To ona mnie pocałowała. Przy ludziach. Dla reklamy.
– I? – nalega
ła April. Dłonie Jace’a mocniej zacisnęły się na jej piersiach.
– I
żeby nie stracić równowagi, złapałem ją, jak sądziłem, w talii.
– Jak s
ądziłeś?
– Do diab
ła, Flynn! – wybuchnął wreszcie. – Ona jest niższa od ciebie! Twoja talia jest na
tej wysokości, ale u niej to był jeszcze biust!
April ze wszystkich si
ł starała się ukryć ogarniającą ją nagle wesołość. Wyobraźnia
podsuwała jej naprawdę farsowy obrazek.
– Mia
ła coś przeciwko?
– Nie pyta
łem – odpowiedział niecierpliwie. – Puściłem ją od razu i stwierdziłem, że już
czas wyjść. – Nabrał powietrza w płuca i spoglądając na nią z niepokojem, zapytał: – A co z
tobą?
– Nawet jednego niewinnego poca
łunku – zapewniła patrząc mu prosto w oczy.
Jego u
ścisk zelżał nieco. Znowu zaczaj drażnić palcami jej brodawki. Objął nogami uda
April.
– Co by
ś powiedziała teraz na pocałunek?
– C
óż... – zaczęła z wahaniem, uśmiechając się. – Nie mam nic przeciwko temu, pod
warunkiem że nie będę do nikogo porównywana.
– Jeste
ś jedyna w swoim rodzaju, Flynn. A nawet, gdyby istniała bardziej atrakcyjna
kobieta,
musiałaby chyba rąbnąć mnie w głowę czymś ciężkim, żeby zwrócić moją uwagę. Ja
się po prostu nie rozglądam. Jestem szczęśliwy z tobą. Bardzo szczęśliwy.
Smutek przes
łonił jej oczy. Nie były już ciepło błękitne, lecz zimno szare.
– W
łaśnie dlatego powiedziałam „na razie”, Jace. Nie wiadomo, kiedy się mną znudzisz,
a wtedy sobie po prostu pójdziesz.
– To samo m
ógłbym powiedzieć o tobie – stwierdził, obejmując ją ciaśniej, jakby
próbując ustrzec ich przed nadejściem takiego dnia.
Nie by
ło już nic do dodania. Pochyliła się tylko ku niemu i pocałowała jego rozchylone
wargi,
wkładając w ten pocałunek całą swoją miłość.
Kochali si
ę przez cały poranek, niespiesznie, delikatnie. Było to ich pojednanie bez słów.
Lecz to,
o czym April naprawdę marzyła, wciąż pozostawało poza zasięgiem jej możliwości.
Ten związek był cudowny, jednak nie spełniał jej najskrytszych pragnień.
– Sam, czy ty kiedykolwiek by
łeś zakochany? – April z zamyśloną miną bawiła się
ołówkiem.
Sam przygotowywa
ł właśnie swoje sławetne drinki. Z pochyloną głową mieszał napój.
Odwrócił się do niej i odpowiedział z uśmiechem:
– Nie. I kiedy patrz
ę na twoje potyczki z Jace’em, dochodzę do wniosku, że nie mam na
to ochoty.
– Nigdy? – April unios
ła brwi z niedowierzaniem.
– No... – zawaha
ł się, podając jej szklankę i opadając na stojące obok krzesło. – Nie
powiem.
Zakochałem się. Był taki jeden raz... ale nie mogę przecież wliczać mojej
nauczycielki z piątej klasy, chociaż była wtedy naprawdę wystrzałową babką.
Teraz z kolei April musia
ła się uśmiechnąć.
– By
ła?
– Z
żalem stwierdzam, że tak. Kiedy przeszedłem do szóstej klasy, wyszła za mąż i
potwornie utyła. Kompletna ruina. – Potrząsnął głową, jakby wciąż jeszcze nie mógł w to
uwierzyć.
April z
łatwością wyobraziła go sobie jako ucznia szóstej klasy. Z tymi iskierkami w
wielkich,
brązowych oczach i figlarnym uśmieszkiem musiał być ulubieńcem nauczycielek.
Doszła do wniosku, że niewiele się zmienił, tyle tylko, że nauczycielki zastąpiły młode,
samotne kobiety– Nie musisz z tego tak drwi
ć, Sam – odrzekła.
– By
łem wtedy naprawdę wstrząśnięty. Potem przeszedłem do siódmej klasy i poznałem
trochę życie. No i wtedy zrozumiałem, że ona nie utyła, tylko była w ciąży. Urodziła zresztą
dorodne bliźniaki. – Zachichotał patrząc na dno swojej szklanki, zatopiony we
wspomnieniach. –
Kiedy się dowiedziałem, jak to się stało, że zaszła w ciążę, mój podziw dla
niej wzrósł jeszcze bardziej. Myślałem, że „akt”, przez który musiała przejść, musiał być
czymś przerażającym i potwornym dla takiej anielskiej, słodkiej kobiety. Sądziłem, że zrobiła
to tylko po to,
żeby zostać matką. Poświęciła się. Stała się dla mnie niemal świętą, która
przeszła przez ognie piekielne.
April nie mog
ła się już opanować i zaczęła się śmiać w głos. Sam parsknął i też się
roześmiał.
– A kiedy przesta
ła być dla ciebie świętą? – zapytała April chichocząc.
– Rok p
óźniej – odpowiedział Sam bez wahania. – Zdaje się, że wtedy dojrzałem i
dowiedziałem się, że moje wyobrażenia o owym akcie rozmijają się z rzeczywistością.
– Chyba troch
ę wcześnie, nie uważasz? – z trudem wydusiła April, dławiąc się od
śmiechu.
– Tak, owszem. Potem, w miar
ę upływu czasu, zrozumiałem, że kobiety są jak dobre
wino,
które należy najpierw posmakować, a potem wypić do dna... No i wpadłem w
alkoholizm. –
Spoważniał. – Ale wracając do twojego pytania. Nie licząc tej nauczycielki, nie
byłem nigdy zakochany.
April przyjrza
ła mu się uważnie.
– Wierzysz w mi
łość, Sam?
W jego br
ązowych oczach April dostrzegła zakłopotanie.
– Zmieni
łem zdanie, odkąd poznałem ciebie i Jace’a. – Odwrócił wzrok i zaczął patrzeć
przez okno.
Wydawał się nieobecny myślami. – Po prostu nie sądzę, żeby mi to było pisane.
– To przyjdzie – powiedzia
ła łagodnie. Machnął ręką.
– W
ątpię, April. Robiłem już w życiu różne rzeczy, łącznie ze służbą w marines, zanim
znalazłem swoje miejsce. Nie przypuszczam, żebym w podeszłym wieku trzydziestu trzech
lat jeszcze na kogoś takiego trafił.
Znowu si
ę uśmiechnął, a April ze zdumieniem odkryła, że jest bardzo przystojny.
Traktowała go jak przyjaciela i przedtem jakoś tego nie zauważyła. Nagle zrozumiała, że
kobietom musiał wydawać się atrakcyjny i uświadomiła sobie, że Sam na ogół nie jadł kolacji
samotnie.
Zadziwiające, że dopiero teraz zwróciła na to uwagę. Może gdyby nie była tak
zakochana w Jace’ie...
Sam m
ówił powoli:
– S
ądzę, że będę dalej smakował różne gatunki win, ale nie założę własnej winnicy.
April wyprostowa
ła się i wypiła trochę margarity. Była naprawdę wstrząśnięta. Nie
zdawała sobie dotąd sprawy, że nie wszystkim było dane odnaleźć się tak jak jej i Jace’owi.
Miała szczęście.
Sam pochyli
ł się ku niej.
– Hej, tylko si
ę nade mną nie użalaj, pani mecenas! – zaprotestował łagodnie, domyślając
się, nad czym się tak zamyśliła.
– Nic na to nie poradz
ę, Sam. Jestem taka szczęśliwa, że chciałabym, aby wszyscy wokół
mnie też byli szczęśliwi.
– Tylko mi tego nie
życz! Zanim poznałaś Jace’a, byłaś rozsądną, samodzielną kobietą.
Od tamtej pory widzę, jak się miotasz. Przypomnij sobie tylko, co się działo w piątek, i jacy
wtedy oboje byliście nieszczęśliwi. Jeśli na tym polega miłość, to ja już wolę moją
samotność!
April roze
śmiała się znowu i oparła wygodnie o oparcie fotela.
– Nieporozumienia w mi
łości są jak przyprawy w kuchni. Wiesz, Sam, czasem myślę, że
nie miałabym po co żyć, gdybym straciła Jace’a.
Sam wsta
ł i odstawił puste już szklanki na barek.
– W takim razie lepiej jed
ź już do domu. Chyba się nie przesłyszałem? Wspominałaś,
zdaje się, o jakimś starym filmie Chaplina dziś wieczór?
– O, m
ój Boże – April rzuciła okiem na zegarek i zerwała się na równe nogi. Otworzyła
szafę i wyjęła z niej torebkę. Nie zastanawiając się długo, odstawiła na bok teczkę z
dokumentami.
Tego wieczora nie będzie miała w domu nastroju do pracy.
– B
ądź tak dobry i zamknij biuro, Sam. Do jutra.
– W porz
ądku. Baw się dobrze – zawołał za nią.
W odpowiedzi us
łyszał trzaśniecie drzwi. Rozbawił go jej nagły popłoch. Rozejrzał się
wokół, żeby się upewnić, czy wszystko jest przygotowane na następny dzień. W pokoju
zapanowała cisza.
Powinien si
ę pospieszyć. Pewna słodka brunetka miała na niego czekać w restauracji.
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, będzie raczej zajęty tego wieczora... i to nie
czytaniem kodeksu cywilnego.
Jace czeka
ł przed domem. Wyraźnie zniecierpliwiony, podparty pod boki, obserwował,
jak parkowała samochód.
– Gdzie by
łaś? Zaczynałem się już martwić.
– Wypili
śmy z Samem po drinku przed wyjściem. Miałam dosyć męczący dzień –
oznajmiła wysiadając z samochodu.
– Zapomnia
łaś, że się umówiliśmy? – zapytał z nachmurzoną miną, ale April wiedziała,
że nie jest na nią zły.
– W pewnym sensie. Dopiero Sam mi przypomnia
ł. Miałam zamiar zwinąć się w kłębek
na kanapie i uciąć sobie drzemkę.
– Zapomnia
łaś? – powtórzył z niedowierzaniem. – Jak mogłaś?!
– Zapomnia
łam o kinie, nie o tobie, mój kochany. Właśnie marzyłam, że przyjedziesz i w
twoich ramionach słodko sobie pośpię – wyjaśniła cierpliwie, patrząc w jego rozjaśniające się
w uśmiechu oczy.
– Skoro tak, to mo
żemy zostać w domu i zrobię to, co chciałaś: przytulę cię i będę czekał,
co z tego wyniknie.
– Jace, zachowuj si
ę przyzwoicie! – zawołała, ale tak naprawdę była zadowolona. Tyle
ciepła było w jego słowach. Może właśnie dlatego kobiety tak ulegają jego aktorskiemu
urokowi.
Był podniecający i czarujący, a jednocześnie uczciwy i szczery. No i do tego
diabelnie przystojny! Miał na sobie brązowe, flanelowe spodnie i białą koszulę. Wyobraziła
sobie jego silne nogi, muskularne ramiona i mocny tors.
Wyglądał, jak lody waniliowe z
czekoladą, naprawdę bardzo apetycznie...
Dostrzeg
ł w jej oczach błysk pożądania i natychmiast był już przy niej. Objął ją w talii i
przywarł biodrami. Zajrzał jej w oczy.
– Wi
ęc co mam zrobić, Flynn? Czy wolisz, żebym był miły, słodki i czarujący, czy może
naprawdę zły? – spytał czując, jak jego ciało reaguje na jej bliskość.
– Wola
łabym, żebyś był miły i czarujący – mruknęła, całując go w szyję i bawiąc się jego
włosami. – Wszystko, co złe, zachowaj na potem. W innym wypadku nigdzie nie
wyjedziemy.
Roze
śmiał się i wciąż ją obejmując, poprowadził do samochodu.
– No to chod
źmy, zanim zmienimy zdanie – podsumował pomagając jej wsiąść.
Jechali powoli w d
ół, ale kiedy znaleźli się na autostradzie, Jace gwałtownie przyśpieszył,
lodzili z zawrotną szybkością. April sprawdziła, czy ma zapięty pas, mimo wszystko nie
tracąc nadziei, że dotrą do celu.
Zerkn
ął na nią i lekko się uśmiechnął.
– Za szybko, skarbie?
– O wiele za szybko – mrukn
ęła przez zaciśnięte zęby. Zwolnił więc do dozwolonej
prędkości, wzdychając jednak przy tym głośno, jakby go dotkliwie ukarano.
– Biedny Jace. Jak ty si
ę musisz poświęcać – zauważyła z uśmiechem April.
– A ty sobie zapami
ętuj te moje drobne wyrzeczenia. Któregoś dnia będziesz mi się
musiała odwdzięczyć – stwierdził.
Taki sam
żartobliwy nastrój towarzyszył im przez resztę wieczoru. Stary, dobry film z
Chaplinem był zachwycający, więc podczas projekcji zaśmiewali się razem z całą widownią i
jedli prażoną kukurydzę.
Kiedy wracali do samochodu, Jace odegra
ł na jej prośbę własną parodię Chaplina i April
myślała, że po prostu pęknie ze śmiechu.
D
ługo się namyślali i wreszcie wybrali czynny całą noc bar, gdzie serwowano pyszne
cheeseburgery. Najedli si
ę do syta.
– Tak... – stwierdzi
ł Jace, wzdychając głośno i rozpierając się w czerwonym,
plastikowym foteliku. – To prawda,
że do serca mężczyzny można trafić przez jego żołądek.
– M
ówisz poważnie? – zdziwiła się April. Jace nigdy nie przywiązywał wagi do jedzenia
i nie zachwycał się szczególnie smacznymi potrawami.
– Tak. Kiedy wype
łnisz mężczyźnie żołądek, możesz bez trudu skierować jego myśli na
inne rzeczy.
Na przykład na drzemkę, a stąd już prosta droga do łóżka i... – Spojrzał na nią
pożądliwie. Roześmiała się i podsunęła mu koktajl czekoladowy. – Tak naprawdę, to marzę o
filiżance kawy.
– Ju
ż idę po kawę – wstała z uśmiechem. – A potem możesz rozmyślać o tych... innych
sprawach.
Jace si
ęgnął po portfel, ale powstrzymała go gestem ręki.
– Nie, nie. To ju
ż należy do mnie. I nie dziękuj mi. Wiem, że jestem przesadnie rozrzutna.
– Zawsze m
ówiłem, że znajdę sobie bogatą kobietę – mruknął pod nosem, patrząc za nią,
gdy ruszyła w stronę bufetu.
Na odchodnym rzuci
ła przez ramię:
– No i czy nie jeste
ś mądrym człowiekiem? Podeszła do kontuaru i zdumiona rozejrzała
się dookoła.
Lokal by
ł wypełniony po brzegi ludźmi w różnym wieku. Na ogół w poniedziałek
wieczorem był pusty. Rzuciła okiem na zegarek. Dochodziła jedenasta.
Zamów
iła szybko kawę i zapłaciła. Dolała mleka i nie przestając się uśmiechać,
zamieszała kawę.
Kiedy si
ę odwróciła, ujrzała w rogu sali grupkę nastolatek. Chichotały i popatrywały na
Jace’a.
Jeśli sienie myliła, wystarczy chwila, żeby któraś się ośmieliła i podeszła do stolika, a
wtedy momentalnie opadnie ich t
łum łowców autografów. Musi go szybko wyciągnąć, bo
inaczej nie uda im się stąd ujść cało.
– Chod
ź już, Sam! – zawołała głośno w stronę Jace’a. – Możesz to wypić w samochodzie.
Przez chwil
ę patrzył na nią zaskoczony, ale szybko zrozumiał. Używali imienia Sama jak
szyfru,
kiedy któreś z nich zauważyło, że grupa wielbicieli szykuje się do ataku. W ten sposób
udawało się choć na moment zdezorientować fanów, którzy tracili rozeznanie, czy to aby na
pewno jest Jace Sullivan.
Jace b
łyskawicznie wyskoczył zza stolika i w mgnieniu oka znalazł się przy drzwiach,
zanim dziewczęta zdążyły się zorientować. Oboje z April popędzili do samochodu,
wyrzucając po drodze kubki z kawą. Silnik zawył i uśmiechnięci pomachali zawiedzionemu
tłumowi, który został w tyle.
– Niewiele brakowa
ło – odetchnął Jace biorąc April za rękę. – Wydaje mi się, że to
zgromadzenie zdążyło się już podwoić.
– Rzeczywi
ście! – roześmiała się April. – Prawdopodobnie część ludzi wybiegła za nami
z ciekawości, co to właściwie za zamieszanie. Ale mogę się założyć, że gdybyśmy zostali tam
jeszcze minutę, nie wyszlibyśmy już do północy, chyba że właściciel zażyczyłby sobie
zdjęcia z tobą.
– Sk
ąd wiedziałaś, że mnie rozpoznały? Nie słyszałem, żeby ktoś mówił o mnie ani nie
zauważyłem żadnych ciekawskich spojrzeń.
– Staram si
ę mieć oczy szeroko otwarte. Obserwuję ładne kobiety, które ośmieliłyby się
rzucić na ciebie okiem. A jedna z tych panienek patrzyła na ciebie w sposób bardzo dojrzały.
– Ap
ril była wyraźnie zgorszona, chociaż może maskowała w ten sposób zazdrość...
– Tak... Musz
ę bardziej uważać. Ale byłem zbyt zajęty moją kobietą, która poruszała się
kołysząc uwodzicielsko biodrami, żeby zauważyć coś jeszcze. W ogóle prawie nie
dostrzegam innych kobiet,
kiedy ona jest w pobliżu.
– Jej, dobrze,
że mi to mówisz! – Oczy April rozbłysły. – Będę się musiała do ciebie
przykleić na stałe, bo inaczej o mnie zapomnisz!
– Po prostu nazywam rzeczy po imieniu, prosz
ę pani – mruknął Jace, próbując przygarnąć
ją do siebie i starając się jednocześnie nie wbić jej w żołądek dźwigni biegów.
– Niech diabli wezm
ą ten samochód – poddał się w końcu. – Przypomnij mi następnym
razem,
że mamy jechać twoim.
– Tak jest! – zasalutowa
ła April, rozbawiona jego niezadowoleniem. Stwierdziła z
satysfakcją, że Jace wciąż dobrze się bawił w jej towarzystwie. Nadal mu na niej zależało.
Nie rozbiła ich związku tą idiotyczną randką z Leo. Przestała się nagle uśmiechać. No i on nie
zdołał zrujnować wszystkiego swoim występem z Sandrą. Przypomniały się jej słowa Sama,
że mają oboje z Jace’em szczęście, że na siebie natrafili.
– O czym my
ślisz, Flynn? – zapytał Jace, kiedy skręcali w kierunku domu. – Nic nie
mówisz.
– My
ślę o tym, co mi powiedział dzisiaj Sam.
– Tak? Na pewno co
ś szalenie mądrego – rzucił sucho. Udała, że nie dostrzega kpiny w
jego głosie.
– Czy wiesz,
że Sam nigdy nie był zakochany?
– Niekt
órzy zagarniają dla siebie całe szczęście tego świata – stwierdził ironicznie Jace.
Znowu uda
ła, że nie słyszy.
– Biedny Sam.
– Dlaczego biedny? Nie wydaje mi si
ę, żeby miał coś przeciwko takiemu stanowi rzeczy.
Szczerze mówiąc, robi wrażenie bardzo szczęśliwego kawalera, nie znam drugiego takiego.
April pochyli
ła się do niego i pocałowała go w szyję, gdzieś w okolicach ucha.
– Bo biedny Sam nigdy nie mia
ł okazji przekonać się, jak cudownie jest kochać i być
kochanym.
Pewnego dnia obudzi się zupełnie sam i nie będzie nikogo, kto dotrzymałby mu
towarzystwa. –
Zerknęła na niego spod długich rzęs. Czy rozumiał, do czego zmierzała?
Najwyra
źniej nie.
– Zgodz
ę się z tobą, pod warunkiem że nie zakocha się i nie będzie chciał być kochany
przez moją kobietę – powiedział bardzo poważnie i nachylając się ku niej pocałował ją w
czubek nosa,
starając się włożyć w tę prostą czynność całe uczucie, jakie żywił do tej drobnej
istoty,
siedzącej u jego boku. Była wszystkim, czego potrzebował i o czym marzył.
April parskn
ęła śmiechem w odpowiedzi, chociaż czuła żal, że nie czytał w jej myślach.
Może jednak z czasem zrozumie...
W samochodzie zapanowa
ła cisza. Oboje byli zmęczeni pełnym wrażeń dniem.
April przygl
ądała się z boku silnym rękom Jace’a, pewnie trzymającym kierownicę.
Czuła nieodpartą chęć pogłaskania go. Tak bardzo go kochała. Pragnęła, aby ją przytulił i
ukołysał. Czuła, że miłość wypełnia ją bez reszty.
Jace prowadzi
ł samochód powoli stromym podjazdem. Dłoń April spoczywała na jego
ramieniu.
Czerpał wielką radość z jej bliskości. Stała się dla niego czymś znacznie więcej, niż
kochanką i towarzyszką życia. April Flynn była wszystkim, czego pragnął. Dawała mu tyle
radości i ciepła. Tak bardzo do niego pasowała!
Czy chcia
ła mu dać do zrozumienia, że pragnęłaby utrwalenia ich związku, czy może
raczej delikatnie starała się zakomunikować, że powinien poszukać sobie kogoś innego, z kim
będzie mógł doczekać starości? Musi wytężyć cały swój męski instynkt, by zrozumieć
dobrze, o co jej chodzi.
Przez chwilę ogarnął go lęk. Wiedział, że z trudnością zniósłby
rozstanie.
Zniszczyłoby go to zupełnie.
Nieprzyjemny dreszcz przebieg
ł mu po plecach. Przypomniał mu się ten... ten facet,
którego widział z April. Stracił wtedy zupełnie panowanie nad sobą. Wiedział o tym i było
mu wstyd już w połowie drogi do domu, po tej awanturze w biurze. Zdawał sobie sprawą, że
zachował się jak nieokrzesany cham, ale odezwały się w nim wtedy najgorsze instynkty.
Potem, kiedy wr
ócił do domu bez niej, rozmyślał z narastającym przerażeniem o tym, co
oboje w złości wykrzyczeli. Jej wściekłość była na pewno uzasadniona. Nie miał prawa
osądzać April, podczas gdy sam umówił się z inną kobietą. April miała podstawy do
niezadowolenia.
Chciał do niej zadzwonić i powiedzieć, że się mylił, ale nie znalazł w sobie
dosyć siły. To dlatego udawał, że się upił. Nie zdobył się na odwagę, aby przeprosić ją za
swoje zachowanie.
Ale ona to zrobi
ła. Przeprosiła go i wzięła na siebie część winy. Okazała się bardziej
dojrzała od niego. Naprawdę chciał, Bóg mu świadkiem, chciał! Ale wstrzymywała go duma.
Teraz,
kiedy uzmysłowił sobie, jak silne uczucia żywi do April, nigdy już nie pozwoli, aby
temperament lub upór stanął na drodze do szczęścia. Nie dopuści, żeby zazdrość rozdzieliła
ich kiedykolwiek.
Jak dziecko zacisn
ął kciuki na szczęście. Pomyślał gorzko, że dobrymi chęciami piekło
jest wybrukowane.
– No i jak uwa
żasz? Pikowany kombinezon narciarski czy kilka grubych swetrów i
ortalionowy dres? – April zwr
óciła się do Jace’a, który leżał na sofie, przerzucając jakiś
scenariusz.
U
śmiechnął się do niej. Stała przed nim, krygując się w swoim nowym,
jaskrawo-pomara
ńczowym kombinezonie z biało-czarnymi pasami na rękawach. W
zestawieniu z tymi kolorami jej śniada cera nabrała odcienia dojrzałej brzoskwini. Czarne
włosy odcinały się wyraźnie od barwnego stroju.
– My
ślę, że i tak, i tak będzie dobrze, ale najbardziej wolę naturalne wydanie – orzekł,
puszczając do niej oko.
– Naturalne? – parskn
ęła. – To znaczy w skórze z lamparta czy w spódnicy z bananowych
liści?
Odrzuci
ł na bok papiery i rozłożył ramiona. Skorzystała z zaproszenia i wtuliła się z całej
siły. Musnął wargami czubek jej głowy i szepnął:
– Naturalny, czyli w stroju Ewy. Dobrze wiesz, o co mi chodzi
ło.
– Rozpustniku! – zawo
łała, całując go w pierś.
– I jest to niezb
ędny strój, biorąc pod uwagę to, co chcę z tobą robić.
– Mo
żna wiedzieć, co takiego?
– Pie
ścić i kochać twoje słodkie, drobne ciało bez przerwy przez co najmniej trzy
tygodnie.
– Tylko? A co planujesz na ostami tydzie
ń?
– Odpoczynek! – roze
śmiał się i łaskocząc ją pod pachami przewrócił i ułożył na sobie.
Dzwonek telefonu przerwa
ł ich figle.
– Odbior
ę! – zawołała April, szybko ześlizgując się z kanapy. – A ty dokończ swoją
lekturę.
Ale kiedy zorientowa
ła się, kto telefonuje, pożałowała, że w ogóle podniosła słuchawkę.
– Musz
ę mówić z Jace’em – zażądała Sandra Tanner w sposób nie znoszący sprzeciwu.
– Kto mówi? –
spytała słodko April. Odrobina zabawy jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
– Sandra. B
ędzie wiedział, o kogo chodzi – brzmiała pewna siebie odpowiedź.
April z
łożyła antenę w przenośnym aparacie i podała go Jace’owi, ustami bezgłośnie
wymawiając imię Sandry. Zauważyła grymas zniecierpliwienia i niechęci na jego twarzy.
– Tak – rzuci
ł w słuchawkę, przytrzymując jednocześnie April za rękę i zmuszając ją, by
usiadła koło niego.
– Zaraz, chwileczk
ę – wtrącił po chwili, ale natychmiast umilkł. April z narastającym
niepokojem obserwowała pogłębiającą się gwałtownie zmarszczkę na jego czole. Rozmowa z
całą pewnością nie przebiegała po jego myśli. Jace jeszcze kilka razy usiłował coś wtrącić, ale
bez powodzenia.
Wreszcie od
łożył słuchawkę. Miał ponurą minę.
April przysun
ęła się bliżej Jace’a. Czekała, aż odezwie się pierwszy. Wiedziała, że nie
będą to pomyślne wieści. Co takiego Sandra mu powiedziała? Dlaczego jest taki wściekły?
– No wi
ęc? – zapytała w końcu. Spojrzał na nią, jakby dopiero teraz przypominając sobie
o jej obecności. Najwyraźniej był myślami bardzo daleko.
Westchn
ął, poruszył się i przeczesał dłonią włosy.
– Niech to diabli! – mrukn
ął pod nosem. Zerknął na nią i jego spojrzenie złagodniało.
Ujął w obie dłonie jej twarz i przyciągnął ją do siebie. – Wyjdź” za mnie, April Flynn. Wyjdź
za mnie i wyrwij mnie z tego bagna.
April z wysi
łkiem przełknęła ślinę, potem jeszcze raz i jeszcze raz. Starając się za
wszelką cenę nie zmieniać wyrazu twarzy, tak jak to robiła w sądzie, spytała:
– Dlaczego?
– Jeste
śmy dla siebie stworzeni.
– To wiem. Ale dlaczego teraz?
– Je
żeli nie weźmiemy ślubu teraz, ta mała diablica będzie mnie miała w garści. Poszła do
wytwórni i zaczęła się skarżyć i wypłakiwać na ramieniu każdego, kogo tylko spotkała. No i
teraz każą mi znowu wystąpić z nią publicznie, bo podobno należy to do mojego kontraktu.
– A gdyby
ś był żonaty, nie oczekiwano by tego od ciebie? – April mówiła spokojnie, ale
czuła, że robi się jej niedobrze.
Jace nie zwr
ócił na to uwagi. Patrzył na telefon, jak na narzędzie zbrodni.
– W
łaśnie.
April powoli wsta
ła i rozpinając bez pośpiechu suwak w kombinezonie, poszła w
kierunku holu.
– Zaczekaj! – powiedzia
ł Jace. – Dokąd idziesz?
– Pop
ływać – odpowiedziała przez ramię. Nie była w stanie kontynuować tej rozmowy.
Rozebra
ła się na tarasie, rzuciła ubranie na jedno ze stojących tam krzeseł i zanurzyła się
w zimnej wodzie.
Płynęła, starając się zebrać myśli. Była nie tyle wściekła, co rozczarowana.
Przez trzy lata czeka
ła na oświadczyny, a kiedy to się wreszcie stało, okazało się, że
mężczyzna, którego kochała zaproponował jej małżeństwo, kierując się czysto praktycznymi
względami. Łzy napłynęły jej do oczu. Niech diabli wezmą Jace’a! Nie miał prawa tak
postępować! Nie miał prawa!
Jace stan
ął w drzwiach. Zachowywał się tak, jakby się nic nie stało, ale April widziała, że
jest zdenerwowany.
– Ju
ż? – spytał chłodno.
– Nie.
– Kiedy zamierzasz odpowiedzie
ć na moje pytanie?
– Chyba znasz odpowied
ź, Jace! Znajdź sobie kogoś innego, kto pomoże ci w tej sytuacji.
To może być pierwsza lepsza dziewczyna.
– To nieprawda, dobrze o tym wiesz – odrzek
ł bezbarwnym głosem. – Zapytałem, czy za
mnie wyjdziesz.
I czekam na odpowiedź.
April ze z
łością uderzyła dłonią w powierzchnię wody. Kamienna posadzka wokół nóg
Jace’
a pociemniała.
– No to j
ą masz! Nie, dziękuję, panie Sullivan! – zawołała i uśmiechając się ironicznie,
pochyliła przed nim głowę. – Oczywiście w pełni doceniam twoją łaskawość, bo przecież
jestem biedną, samotną kobietą, żyjącą w grzechu, a ty sławnym aktorem i poczułeś się za
wszystko odpowiedzialny.
Ale mimo że jesteś tak wspaniałomyślny, nie uważam, aby był to
dobry pomysł. Tak, to nie jest najlepsze wyjście w chwili zagrożenia szukać spódnicy, pod
którą można by się schować!
– Flynn – zacz
ął ostrzegawczo.
– S
ądzę, że taki początek nie rokuje szans powodzenia małżeństwu, nie uważasz? –
Patrzyła na niego niewinnie. – To znaczy, pewnego dnia mogę założyć spodnie i gdzie się
wtedy schowasz? Wszyscy cię zobaczą.
Zanim zd
ążył jej odpowiedzieć, odwróciła się do niego plecami i zaczęła znowu płynąć.
Usiłowała wyładować złość.
Spodziewa
ła się, że wskoczy za nią do wody, i szykowała się do dalszej wymiany zdań,
ale nic takiego nie nastąpiło. Niewypowiedziane, gorzkie słowa kłębiły się jej w głowie. Bez
powodzenia próbowała się uspokoić, pływając bez opamiętania.
Tyle wysi
łku włożyła w to, aby się jej oświadczył, i w końcu zrobił to, ale z powodu innej
kobiety!
Odechcia
ło się jej zmagać samej ze sobą. Wspięła się po drabince i wyszła z wody.
Pozbierała ubranie porozrzucane niedbale na tarasie. Walcząc ze łzami i zmęczeniem, poszła
do wyłożonej niebiesko-białymi kafelkami łazienki i zamknęła drzwi.
Dopiero kiedy si
ę odwróciła, zorientowała się, że Jace siedzi na taborecie i obserwuje
ka
żdy jej ruch przez zmrużone powieki. Był zły, ale dostrzegła w jego twarzy coś jeszcze,
czego nie potrafiła nazwać.
Mia
ła już na końcu języka przeprosiny, ale porywcza strona jej natury wzięła górę. Już
raz przepraszała go pierwsza. Teraz jego kolej.
Odezwa
ł się wreszcie, a jego głos odbijał się echem od wyłożonych kafelkami ścian.
– Trzy lata temu powiedzia
łaś, że zależy ci właśnie na małżeństwie. Ale ja nie czułem się
wtedy wystarczająco dojrzały do tak poważnej decyzji. Teraz z kolei ja cię proszę, abyś za
mnie wyszła, a ty mnie odrzucasz. Dlaczego? Czy masz kogoś? O co chodzi?
– Trzy lata temu m
ówiłeś, że mnie kochasz, ale nie zgadzałeś się na ślub. Teraz za to
małżeństwo ma być wygodnym parawanem, sposobem na uniknięcie czegoś, na co nie masz
ochoty. –
April zadrżała i odwróciła się od niego, żeby nie zobaczył napływających jej do
oczu łez. – Zmieniłeś zdanie. Dlaczego ja nie mogę też tego zrobić? A może to ty masz inną
kobietę?
– Nie b
ądź śmieszna! – zawołał. – Gdybym miał inną, to nie prosiłbym cię o rękę,
prawda?
– Mo
że tak, może nie. – Odkręciła prysznic i sprawdziła dłonią temperaturę wody. Nawet
gdyby była lodowato zimna, nie zwróciłaby na to uwagi.
– Powiedz mi prawd
ę! – zrobił krok w jej stronę. – Czy jest ktoś inny? Czy o to chodzi?
– Nie! – krzykn
ęła, wchodząc pod prysznic i zatrzaskując szklane drzwi z takim impetem,
że aż niebezpiecznie zadzwoniły. – Wyjaśnijmy coś sobie. Trzy lata temu nie kochałeś mnie,
tylko pożądałeś. A to jest różnica. Teraz próbujesz zalegalizować nasz związek, bo obawiasz
się, że stygniesz. Nie pragniesz, abym nosiła twoje nazwisko, miała z tobą dzieci i zajmowała
się domem!
– Czy naprawd
ę jesteś tak beznadziejnie głupia? – Usłyszała jego głos zza szyby. Ręce
trzęsły się jej tak, że z trudem mogła utrzymać w nich mydło. Głos Jace’a ponownie przebił
się przez szklane drzwi:
– Mam gosposi
ę, a w każdym razie będę miał, jak tylko znajdę kogoś odpowiedniego,
mogę zaangażować kucharkę, ale żony się nie wynajmuje!
– No w
łaśnie! – wrzasnęła. – Więc nie próbuj mnie wynajmować! Nie jestem na każde
zawołanie. Jestem ci potrzebna, gdy masz problemy, a kiedy indziej masz mnie w nosie! Ja
też coś czuję! Słyszysz? I nie wyjdę za ciebie! – Kiedy odważyła się w końcu odwrócić, już
go nie było.
Wstrzymywane tak d
ługo łzy popłynęły wreszcie strumieniem. Stała pochylona, nie
mogąc pohamować wstrząsającego nią szlochu.
A wi
ęc zrobiła to. Doprowadziła do tego, że mężczyzna, którego kochała, stał się o nią
zazdrosny na tyle,
by się jej oświadczyć. Odrzuciła jego propozycję, ponieważ marzyła, żeby
powodowała nim miłość, a nie kłopoty z wytwórnią. Zaoferował jej małżeństwo i tylko to
powinno mieć znaczenie! A ona, jak idiotka, odmówiła mu z zupełnie nieistotnych powodów
i w dodatku nie tylko nie będzie jego żoną, ale nawet straciła szansę, aby zostać jego
przyjaciółką i kochanką. Spaliła za sobą wszystkie mosty. Ależ była niemądra! Potwornie,
niewyobrażalnie głupia!
Czy da si
ę jeszcze naprawić szkody, jakie wyrządziła? Czy potrafi wytłumaczyć mu
swoje stanowisko, t
ak by ją zrozumiał i może nawet wybaczył nieprzemyślaną decyzję?
Rozsun
ęła drzwi prysznica i nie widząc nic przez zalane wodą i łzami oczy, sięgnęła do
szafki po ręcznik. Owinęła go wokół ciała, drugi narzuciła na ociekające wodą włosy, nie
przejmuj
ąc się tym, jak to wygląda. Nie zakręcając nawet za sobą kranu, otworzyła drzwi do
sypialni.
Jace znajdowa
ł się w pokoju. Wpychał byle jak koszule do leżącej przed nim torby.
– Jace? – g
łos odmówił jej posłuszeństwa. Musiała odchrząknąć, żeby zacząć po raz
drugi. – Jace? Co ty robisz?
– Wyje
żdżam – wyjaśnił, nie przerywając pakowania. – Nie będzie mnie przez jakiś czas.
Oczekuję, że do tej pory wyprowadzisz się stąd. Mam nadzieję, że kiedy wrócę, nie zastanę tu
twoich rzeczy. –
Spojrzał na nią z kamiennym i nieubłaganym wyrazem twarzy. –
Zrozumiałaś? Wszystko, co należy do ciebie, ma zniknąć.
– Ale... – zacz
ęła. Przerwał jej natychmiast.
– Daj
ę ci aż tyle czasu, żebyś mogła wyrzucić ze swo jego d o mu tych, którzy go
wynajmują, albo znaleźć jakieś inne mieszkanie. Jeśli ci się nie uda, to już twoja strata, moja
pani. Ale jestem pewien,
że z tą twoją rezolutną główką i prawdziwym talentem znajdziesz
sobie prędko kogoś, z kim będziesz mogła zamieszkać. – Zamknął z hukiem szafę, przeszedł
obok niej do łazienki i pozbierał swoje przybory do golenia.
– Nie martw si
ę. Na pewno nie będziesz długo sama. Takie atrakcyjne ciało tego nie
zniesie.
I wyszed
ł z pokoju, trzaskając drzwiami. Stała jak skamieniała na środku sypialni. W
uszach wciąż jeszcze miała jego słowa, czuła się tak, jakby ktoś ją pobił. Echo jego kroków
jeszcze nie przebrzmiało w holu. Usłyszała odgłos zamykanych drzwi wyjściowych.
– Jace! – krzykn
ęła i popędziła za nim. Ale było już za późno. Samochód Jace’a zniknął
za zakrętem.
– Jace... – Nie mog
ła w to uwierzyć. Słyszała cichnący w oddali warkot silnika.
Jace odszed
ł.
ROZDZIAŁ 8
Do poniedzia
łku April wypłakała chyba wszystkie łzy. Głowa jej pękała, oczy miała
czerwone jak królik,
a całe ciało obolałe. Wyglądała okropnie, ale nie miało to dla niej
żadnego znaczenia.
Sam uni
ósł głowę, kiedy weszła do holu. Oczy zrobiły mu się przez chwilę okrągłe ze
zdumienia.
Zerwał się zza biurka i pośpieszył za April do jej gabinetu.
– Co si
ę stało, April? Wyglądasz jak zmora! – zawołał, siadając na brzegu jej biurka i
przyglądając się jej uważnie. Wyglądało na to, że się domyśla, ale najwyraźniej wolał, aby
sama potwierdziła jego przypuszczenia.
– Jace si
ę wyprowadził – wyjaśniła cicho, odchylając głowę na oparcie skórzanego fotela.
– Wyprowadzi
ł się ze swojego własnego domu?
– Da
ł mi dwa tygodnie na znalezienie sobie innego mieszkania. – Zawahała się, zanim
powiedziała głośno to, czego nie chciała do tej pory przyznać sama przed sobą. – To już
koniec.
– A to sukin... – Sam urwa
ł uderzając dłonią w biurko. – O co poszło?
– Odrzuci
łam jego oświadczyny.
– Ale dlaczego? Czy nie do tego w
łaśnie dążyłaś?
– Tak. Tylko
że on mi się oświadczył, ponieważ nie miał ochoty pokazywać się
publicznie z Sandrą Tanner. Straciłam panowanie nad sobą i... – Zamknęła oczy i znowu
zobaczyła kamienną twarz Jace’a. – Już nawet nie pamiętam, jak to dokładnie było.
Zagalopowaliśmy się.
Sam gwizdn
ął przez zęby.
– I co teraz? – spyta
ł, przerywając nagłą ciszę.
Westchnęła otwierając oczy. Były matowe i osowiałe ze zmęczenia.
– Nie wiem. M
ój dom jest wynajęty na następne cztery miesiące. Chyba powinnam się
rozejrzeć za mieszkaniem. Ale to dopiero jutro. Nie mam na to dzisiaj siły.
Sam nerwowo przeczesa
ł włosy dłonią.
– Nie mog
ę uwierzyć, że dwoje mądrych skądinąd ludzi mogło się tak idiotycznie
zachować. Straciłem resztki wiary w miłość i małżeństwo.
Lekki u
śmiech rozjaśnił na chwilę jej smutną twarz.
– K
łamczuchu! Nigdy w to nie wierzyłeś, więc mi tu teraz nie opowiadaj takich bajeczek.
– My
ślałem, że wy dwoje jesteście wyjątkiem.
– No to teraz ju
ż wiesz, że nie – April nie była w stanie zabrać się do pracy. – Co
nowego? Jest coś ważnego?
Wzi
ął do ręki kalendarz i przypomniał:
– Masz spraw
ę o podział majątku pary żyjącej w konkubinacie. Nie wiem, czy ta kobieta
przyjdzie. –
Wiedzieli z doświadczenia, że większość kobiet zgłaszających się do kancelarii
nie przychodziła po raz drugi. Na ogół załatwiały sprawę we własnym zakresie.
– O której?
– Przed samym lunchem. – Zerkn
ął na April. – A potem jesteś umówiona na lunch.
– Z kim?
– Ze mn
ą.
April znowu si
ę uśmiechnęła.
–
Świetnie.
Postanowi
ła skoncentrować się na pracy. Przejrzała szybko dokumenty. Pani Cochran
powinna przede wszystkim spojrzeć prawdzie w oczy.
By
ła to pani w średnim wieku, która swego czasu przyjęła pracę gosposi i zaczęła
romansować z pracodawcą. Żyła w świecie ułudy, widząc wszystko tak, jak sama sobie
wyobraziła, co niekoniecznie było zgodne z rzeczywistością.
– Pani Cochran, czy nie rozumie pani,
że sąd nie może pani bronić, dopóki się pani nie
wyprowadzi od tego człowieka? – April tłumaczyła spokojnie zastanawiając się jednocześnie,
jak można żyć z kimś, o kim nawet nie można mówić bez płaczu.
– Wiem,
że to brzmi dla pani idiotycznie, panno Flynn. Ja po prostu chcę, żeby pani z nim
porozmawiała. Musi zrozumieć, że może mieć proces o uwiedzenie mnie, jeśli zechce ożenić
się z inną kobietą. Ta druga nie kocha go. A ja tak. Ostatecznie to ja pilnuję, żeby zjadł, jak
należy, zanim wyjdzie z domu, ja piorę i prasuję jego ubrania, żeby wyglądał porządnie, gdy
się z kimś umawia. Wszystko jest na mojej głowie i...
April patrzy
ła z niedowierzaniem na siedzącą przed nią kobietę.
– Pierze pani jego rzeczy,
żeby wyglądał porządnie, kiedy spotyka się z innymi
kobietami? Pani Cochran,
z tego co mi pani do tej pory opowiedziała, wynika, że pracuje pani
jako gosposia i nie chce pani,
żeby człowiek, pod którego dachem pani przebywa, ożenił się z
inną. To nie są podstawy do sprawy. Wyśmiano by nas w sądzie. Potrzeba nam dowodu, że
traktował panią jak żonę, pozwalał pełnić honory domu, gdy odwiedzali was goście, żył z
panią...
Kobieta otworzyła szeroko oczy.
– To si
ę nie uda. On mnie nigdy nie przedstawiał jako żonę.
April uderzyła lekko dłonią w biurko i pochyliła się ku niej, mając nadzieję, że ta bliskość
pomoże w nawiązaniu kontaktu.
– Czy sypia
ła pani z nim? – zapytała. Twarz pani Cochran pokryła się krwistym
rumieńcem. Dopiero po dłuższej chwili nabrała zwykłych kolorów.
– Tak –
wyszeptała.
– Cz
ęsto?
Pani Cochran spu
ściła wzrok.
– Dwa razy – wyzna
ła cicho.
April przygl
ądała się swoim paznokciom. Dwa razy, pracowała dla tego mężczyzny trzy
lata. To ci dopiero romans!
– Ostatnio?
– Nie.
– Czy na podstawie tych dw
óch zdarzeń uznała pani, że on jest z panią związany?
– Tak – brzmia
ła cicha odpowiedź. Kobieta uniosła wzrok. W jej oczach było cierpienie.
–
Powiedział, że z żadną kobietą nie czuł się tak dobrze i że mnie kocha. „Jestem pewna, że
był szczery.
– Ile to ju
ż razy April słyszała te słowa! Zbyt często, by – mogła zliczyć.
–
Być może, że wtedy rzeczywiście tak myślał. Ale rozumie pani, nie mamy dowodów,
żeby wytoczyć sprawę.
– Nie ma pani nawet argumentów,
żeby z nim dyskutować.
M
ężczyźni zmieniają zdanie często, jeśli chodzi o ich życie osobiste, pani Cochran, ale
nie można ich z tego powodu ciągać po sądach. A w każdym razie nie w tym przypadku. –
April tłumaczyła łagodnie i cicho, zdając sobie sprawę, co czuje ta kobieta. Wiedziała
jednocześnie, że nie może jej w żaden sposób pomóc. – Naprawdę nic nie mogę dla pani
zrobi
ć.
Kobieta wsta
ła i skierowała się do drzwi.
– Tak czy inaczej, dzi
ękuję pani – odezwała się i rozpłakała się cicho.
April chwyci
ła swój notes i pióro.
– Prosz
ę chwilę zaczekać. – Napisała adres na kartce. – Proszę zadzwonić do tej pani i
umówić się z nią . Jest psychologiem i nie bierze dużych honorariów. Proszę porozmawiać z
nią o tym. – Pani Cochran patrzyła na nią nieufnie. – Czasem taka rozmowa naprawdę dobrze
robi,
nawet jeśli to pani będzie cały czas mówiła.
Pani Cochran spojrza
ła na nią swymi jakby wyblakłymi oczyma. Kiwnęła głową bez
wyrazu i wyszła, zamykając za sobą cicho drzwi.
April zamy
śliła się. Sprawa pani Cochran pogłębiła jej przygnębienie, spowodowane
komplikacjami uczuciowymi.
Jace stale powtarzał, że ją kocha. Ale miłość, jak się okazało,
mogła być pretekstem do nie zawsze właściwego zachowania.
Czy by
ła w takiej samej sytuacji, jak pani Cochran? Mieszkała z Jace’em, ale kochał się z
nią więcej niż dwa razy... No i ona nie prasowała koszul, nie gotowała, poza szczególnymi
okolic
znościami. Prawdę mówiąc, nawet jej nie utrzymywał. Kiedy się do niego
wprowadzała, zdecydowała, że sama będzie płacić rachunki za światło i telefon. Jemu
pozostały spłaty kredytu i rachunki za gaz. Poza tym uparła się, że będą się dzielić po połowie
wydatkami na jedzenie.
Zawsze się z tego śmiał...
Nie, nie by
ła panią Cochran. Ale znalazła się w równie kłopotliwym położeniu. Było to
smutne.
Reszta dnia min
ęła szybko. April pozałatwiała bieżące sprawy i poszła z Samem na
lunch.
Potem wpadła do sądu, gdzie miała reprezentować klienta, którego syn wybił okno.
Podyktowała kilka listów, podpisała jakieś dokumenty, zaplanowała następny dzień – i to już
było wszystko.
Odetchn
ęła, zapadając się w fotel. Przymknęła oczy. Uświadomiła sobie, że niewiele
zapamiętała z kończącego się dnia. Potrafiła pracować jak automat.
Sam wsun
ął głowę przez drzwi.
– Czas do domu, pani mecenas. Margarit
ę?
– Z przyjemno
ścią – odparła nie otwierając oczu. Zatopiła się w marzeniach... Jace był
przy niej...
Niemal czuła jego obecność w pokoju... Łzy wezbrały jej pod powiekami. Nie
mogła w to uwierzyć. Była pewna, że wypłakała już wszystkie.
Us
łyszała cichy szum miksera i po chwili poczuła w dłoni dotyk zimnego szkła.
– Na zdrowie! – Sam jednym haustem po
łknął całą zawartość swojej szklanki.
– Na zdrowie – odpowiedzia
ła niewyraźnie, popijając drinka.
– Chod
ź ze mną na kolację.
– Nie.
– Dlaczego nie? Nie masz nic lepszego do roboty – nalega
ł Sam.
– Masz wieczorem wyk
ład i nie możesz go stracić przeze mnie.
– Nic mnie to nie obchodzi. Chod
ź ze mną. Nie chcę, żebyś została sama.
– Musz
ę się zacząć do tego przyzwyczajać, Sam – spojrzała na niego smutnym wzrokiem.
Cała była jak odrętwiała.
Spojrza
ł jej prosto w oczy. Chciał, żeby wiedziała, że może na niego liczyć, że jest jej
przyjacielem.
W końcu ustąpił.
– Zadzwo
ń, jeśli mnie będziesz potrzebować, dobrze? Będę w domu o dziesiątej.
Kiwn
ęła głową.
– Dobrze. A teraz zmykaj.
Sam zawaha
ł się przez chwilę, potem odstawił szklankę na biurko i cicho wyszedł.
April Flynn siedzia
ła samotnie w biurze. Łzy, które nie wiadomo skąd się jeszcze brały,
popłynęły strumieniem.
Jeszcze godzin
ę spędziła w kancelarii. Wreszcie po ciemku pojechała do domu. Nie
wiedziała, skąd znalazła w sobie jeszcze tyle energii, aby się jakoś pozbierać. Postanowiła, że
weźmie się w garść.
Przypomnia
ła sobie rozmowę z panią Cochran. Dlaczego potrafiła doradzać innym, a nie
mogła poradzić sobie z własnymi problemami? Wyprostowała się. Da sobie radę. Życie toczy
się dalej, z Jace’em, czy bez niego. Ostatecznie była zupełnie szczęśliwa, zanim poznała
Jace’a.
Dom by
ł pusty, ale przesiąknięty obecnością Jace’a. Czego się właściwie spodziewała?
To był jego dom! Zrobiła sobie byle jaką kolację. Wzięła do ręki kanapkę z jajkiem, szklankę
ml
eka i usiadła przed telewizorem. Musiała zająć czymś uwagę, żeby oderwać się od
wspomnień.
O p
ółnocy była w łóżku. Położyła się na środku, wmawiając sobie, że Jace’a zatrzymano
w studio.
Nie podziałało. Sen nie przychodził. Szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się w
sufit.
Cały czas nasłuchiwała. Miała nadzieję, że dobiegnie ją odgłos otwieranych drzwi i
kroki Jace’a w holu.
Nic takiego jednak nie nastąpiło.
Zza okna dochodzi
ł śpiew ptaka. Wstała. Naga zanurzyła się w basenie i zaczęła pływać.
Przepłynęła chyba dziesięć długości, w końcu wyszła z wody, wzięła prysznic i wreszcie
poczuła zmęczenie. Położyła się i zapadła w lekki sen, wypełniony marzeniami o Jace’ie.
Do czwartku April jako
ś się pozbierała. Co prawda łzy ciągle napływały jej do oczu przy
byle okazji i nadal była na granicy depresji. Podjęła jednak decyzję, że te przeżycia nie mogą
mieć wpływu na jej dalsze życie.
Czy Jace nie pr
óbował dyrygować nią od początku? Musiała użyć całego wdzięku,
zdecydowania i determinacji, a
by ocalić resztki samodzielności. Musiała walczyć i z kilku
spraw zrezygnowała dla świętego spokoju. Chciał kierować ich związkiem. I jakoś to się
toczyło.
W ci
ągu minionych dni April przypomniała sobie wiele swoich ustępstw i to
wspominanie drobnych niep
owodzeń wzmogło jej uraz do Jace’a. Kiedy teraz o tym myślała,
dochodziła do wniosku, że była jednak wtedy szansa na wygranie tych pozornie błahych
sporów.
We czwartek p
óźnym wieczorem wracała do domu. Po drodze zatrzymała się w barze
szybkiej obsługi. Prowadziła jedną ręką, w drugiej trzymała kanapkę. Nie wiedziała, co je.
Kupiła, bo spodobało się jej opakowanie. Ale nawet gdyby to były trociny, wolała je od
jedzenia w domu.
Nie miała odwagi wypróbowywać swoich nędznych talentów kulinarnych
na samej sobie.
W oknach pali
ło się światło. Poczuła zaskoczenie, strach i podniecenie zarazem. Jace.
Przyspieszyła kroku, głowę miała jasną. Była gotowa do walki. Wreszcie będzie miała okazję
powiedzieć, co myśli o jego postępowaniu.
Niebieskie oczy miota
ły błyskawice.
Drzwi by
ły zamknięte. Czy nie zamierzał wpuścić jej do środka? Nie, nie zrobiłby tego.
Dał jej dwa tygodnie na wyprowadzenie się i była pewna, że dotrzyma słowa. Udało jej się
wreszcie włożyć klucz do zanika i otworzyć drzwi. Powitała ją głucha cisza.
– Kto tam? – zawo
łała. Nie było odpowiedzi. Wolnym krokiem weszła do holu, potem do
salonu, w
łączając po drodze światła. Nikogo nie zastała.
Nie musia
ła dalej sprawdzać. Wiedziała, że dom jest pusty.
Nagle opu
ściła ją cała energia. Serce waliło jej mocno w piersi. Ogarnęło ją uczucie
przegranej.
Usiadła na sofie i oparła głowę na dłoniach. Był tu, ale poszedł bez słowa, nic nie
zostawiając, o nic nie prosząc.
Oczy znowu wype
łniły się łzami. Pociągnęła nosem. Tym razem nie będzie płakać.
Zdecydowa
nym ruchem podniosła słuchawkę i zaczęła wykręcać numer.
G
łos jej drżał, ale miała nadzieję, że nie będzie tego słychać.
– Sam? Masz ochot
ę na dobrą kolację? Ja stawiam. Co tylko zapragniesz.
Zgodzi
ł się natychmiast, więc umówiła się, że podjedzie po niego za godzinę. Dawało jej
to trzydzieści minut na przygotowanie się do wyjścia i następne pół godziny na dojazd.
Zaczęła zbierać się w gorączkowym pośpiechu, chcąc jak najszybciej opuścić miejsce, które
tak bardzo przypominało jej Jace’a.
Dopiero kiedy gotowa stan
ęła przed lustrem, zobaczyła list.
Dr
żącymi rękoma rozerwała kopertę i wyjęła zapisaną kartkę.
„
Flynn! Musiałem zabrać trochę swoich ubrań. Zostawiam zapalone światło. Jeśli
będziesz czegoś potrzebowała, zadzwoń do mnie do studia.
Jace”.
– Je
śli będziesz czegoś potrzebowała! – powtórzyła głośno do pustych ścian. Łzy
tamowały jej głos. – Jeśli będziesz czegoś potrzebowała... – dygocącymi dłońmi podarła
kartkę na drobne kawałki. Maleńkie skrawki papieru sfrunęły na dywan. Nie przejmowała się
tym.
Odetchn
ęła kilka razy głęboko, starając się powstrzymać napad histerii. Ale bez skutku.
Zaczęła na przemian śmiać się i płakać. Potrzebowała! Ona pragnęła! Pragnęła, ze wszystkich
sił, aby był obok niej, obejmował ją, całował, dotykał i pieścił. Marzyła o tym, by znaleźć się
w jego ramionach,
by znowu usłyszeć jego śmiech, by w ciszy pobyć w jego towarzystwie.
Ale przede wszystkim chciała, żeby znowu dzielił z nią życie.
Rozejrza
ła się wokół. Wszystko przypominało Jace’a. Meble, książki, ubrania. Musi stąd
uciec.
Na oślep sięgnęła po klucze i torebkę. Trzymając wszystko w ręce, pobiegła
korytarzem.
Zatrzasnęła drzwi i wypadła na dwór. Przekręciła klucz w zamku.
Sam czeka
ł w swoim mieszkaniu, oglądając transmisję z meczu. Rzucił tylko na nią
okiem i natychmiast wyłączył telewizor.
W ciszy nala
ł i podał jej szklankę czystej szkockiej. Wypiła. Alkohol sprawił jej prawie
przyjemność, w każdym razie na chwilę oszołomił. Sam posadził ją na kanapie i zajął się
nastawianiem jakiejś płyty.
Unios
ła głowę i patrząc mu w oczy powiedziała bezradnie:
– Nie mog
ę tam wrócić na noc, Sam. Nie mogę myśleć. Nie mogę spać. Co mam robić?
U
śmiechnął się ze smutkiem.
– Zosta
ń tutaj.
– Tutaj? – powt
órzyła ze zdumieniem.
– Czemu nie? Jest druga sypialnia.
Westchn
ęła, opierając głowę na oparciu kanapy i przymykając powieki.
– Dzi
ęki – powiedziała cicho. Spojrzała na Sama. Stał przy niej, patrząc na nią z
niepokojem. Bezwiednie wysun
ął rękę i odgarnął z czoła opadający, czarny lok. Uśmiechnęła
się.
– Nie chcesz wiedzie
ć, co się stało?
– Jako dobry adwokat i tak zawsze sam dochodz
ę sedna sprawy. Jako przyjaciel,
poczekam, a
ż będziesz miała ochotę mi powiedzieć.
– Dzi
ęki Sam.
Odpr
ężyła się w jego towarzystwie. Ułożyła się wygodnie na kanapie.
Nie pytaj
ąc jej o zdanie, Sam zadzwonił do pizzerii i po dwudziestu minutach siedzieli
przy kolacji. Jedli w milczeniu.
Próbowali rozmawiać, ale bez powodzenia. Kiedy skończyli,
Sam zaprowadził ją do pustego pokoju i zabrał się za sprzątanie ze stołu.
– Czy ja to prze
żyję? – spytała April. Przez otwarte drzwi usłyszała odpowiedź:
– Nawet wi
ęcej. Będziesz moim wspólnikiem. Będziemy razem pracować, czy ci się to
podoba, czy nie!
– Tak jest! – U
śmiechnęła się przez łzy. Był dla niej taki dobry. Pomyślała, że miała
naprawdę szczęśliwą rękę zatrudniając go.
Niespodziewanie zdrzemn
ęła się. Powieki zrobiły się jej nagle ciężkie jak z ołowiu.
Przygnębiające myśli stały się mniej natarczywe, ustąpiło napięcie.
Nie wiedzia
ła, która była godzina, kiedy Sam delikatnie dotknął jej ramienia i wbrew jej
woli zaprowadził ją do łóżka. Zdjął jej pantofle, rozpiął sukienkę i ułożył pod kołdrą w
bieli
źnie, która musiała zastąpić nocną koszulę. Otulając ją uśmiechał się, ale jego oczy były
smutne.
Przyszła do niego, choć była zakochana w innym mężczyźnie. Zaufała mu, bo był jej
przyjacielem.
Przez cały czas, kiedy razem pracowali, ani razu nie pomyślała o nim w inny
sposób.
Nie kochała go. Kochała Jace’a.
Nast
ępne dni upłynęły podobnie. April przyjeżdżała do biura z mieszkania Sama i
pracowała tak długo, aż nie mogła już utrzymać w palcach pióra. Potem jadła coś na mieście,
podczas gdy Sam szedł na wykłady. Spotykali się ponownie w domu.
Zdarzy
ło się im kilka razy jeść kolację razem, ale na ogół Sam wracał do domu, kiedy
Apr
il szykowała się już do spania.
Kt
óregoś wieczora Sam wrócił do domu wcześnie. April wyszła właśnie z wanny po
długiej kąpieli. Stała przed nim owinięta ciasno szlafrokiem, z mokrych, przylegających do
czoła włosów kapała woda.
– Zdawa
ło mi się, że byłeś umówiony z jakąś dziewczyną.
– Owszem.
– No to co si
ę stało? Nie spodziewałam się ciebie wcześniej niż za dwie godziny.
Jej niebieskie oczy l
śniły w świetle lampy. Sam odkaszlnął nerwowo, zanim
odpowiedział.
– By
ła tak nudna, że nie wytrzymałbym z nią dłużej ani chwili. Poza tym mieszka z
dwiema koleżankami, a nie mogłem przecież przyprowadzić jej tutaj.
U
śmiech zniknął z twarzy April. Uświadomiła sobie nagle, jak bardzo komplikuje
Samowi życie.
– O Bo
że, Sam! Przepraszam. Nie pomyślałam, że ty... No wiesz.
Roze
śmiał się widząc jej zażenowanie.
– Nie przejmuj si
ę. Jeśli dziewczyna byłaby warta spędzenia z nią wieczoru,
przyprowadziłbym ją tutaj i poprosił ciebie, żebyś wyszła na jakiś czas. Ale ta panienka jest
kompletnie pozbawiona inteligencji. Ch
yba stwórca przez pomyłkę wypełnił jej głowę
powietrzem,
zamiast czymś bardziej konkretnym. Po prostu balon zamiast głowy – stwierdził
z niesmakiem. –
Powiem ci prawdę, że nawet gdyby ciebie tu nie było, to chyba bym cię po
prostu wymyślił, żeby tylko tu nie przyszła.
– To znaczy,
że chciała przyjść? – April nie była pewna, czy dobrze zrozumiała.
– O, tak – odpowiedzia
ł siadając ciężko na miękkim, skórzanym fotelu. – Zaproponowała
przy kolacji,
żebyśmy wylądowali u mnie przed dziewiątą, bo o dziesiątej trzydzieści musi
wrócić do domu. Chciała też upewnić się, czy w tym czasie zdołam ją doprowadzić do, jak to
nazwała, ekstazy. Odparłem, że nie czuję się na siłach i odwiozłem ją do domu.
April nie wytrzyma
ła i parsknęła śmiechem. Długo zaśmiewali się do rozpuku z
nieszczęsnej dziewczyny i jej wyobrażenia o prawdziwej randce.
– Gdzie ty wynajdujesz takie okazy, Sam? W innych sprawach wykazujesz tyle wyczucia.
Wzruszy
ł ramionami.
– One s
ą bardzo różne. Niektóre potrafią się zachowywać jak prawdziwe damy, inne są
po prostu miłymi dziewczynami. A raz na jakiś czas trafia się taka jak dziś. Całe szczęście,
nie zdarza mi się to zbyt często.
– Ale z pewno
ścią taka lokatorka jak ja, nie jest ci potrzebna – orzekła April. Zrozumiała,
że przeszkadza Samowi. – Muszę sobie znaleźć mieszkanie.
Sam zaprotestowa
ł gwałtownie.
– Wcale nie musisz. Dobrze mi si
ę z tobą mieszka, a gdybym chciał tu kogoś
przyprowadzić, to powiedziałbym ci.
Jednak April by
ła już zdecydowana.
– Zobaczymy – powiedzia
ła wstając. – Dobranoc, Sam – dodała i wyszła z pokoju.
– Dobranoc, April – odpowiedzia
ł Sam patrząc za nią. Weszła do swojej sypialni.
Zamknął oczy i próbował skoncentrować myśli na czymś innym niż April i jej pogmatwanych
uczuciach.
Wkrótce po tym,
gdy zdecydowała się zamieszkać z Samem, April zabrała trochę swoich
rzeczy z domu Jace’a.
Wpadła po nie jak po ogień. Prześladowały ją wspomnienia dawnych,
dobrych czasów, bezpowrotnie minionych.
Większość jej ubrań pozostała tam nadal,
ponieważ nie wymówiła umowy z parą wynajmującą jej dom i nie znalazła sobie nowego
lokum.
Nie miała gdzie tego wszystkiego podziać. Za każdym razem, kiedy próbowała się
nad tym zastanowić, nie była w stanie podjąć ostatecznej decyzji. Wmawiała sobie, że nie ma
czasu z powodu nawału pracy. Nie mogła znaleźć w sobie dość sił, by spakować wreszcie
swoje rzeczy.
Dopóki znajdowały się w domu Jace’a, świtał jeszcze promyk nadziei.
Zdj
ęcie Jace’a znowu pojawiło się w gazetach. Prowadził Sandrę Tanner na bal
dobroczynny.
Uśmiechał się, a Sandra promieniała. Zastanawiano się, co ich łączy,
sugerowano rychły ślub.
April przeczyta
ła wszystkie notki i artykuły. To była bardzo nieprzyjemna lektura.
Kolejny artykuł wzmagał jej ból, ale nie mogła się powstrzymać przed przeczytaniem
następnego. Wydało się jej, że teraz nie ma już odwrotu, że ich związek jest na zawsze i
nieodwracalnie skończony.
Jednak w marzeniach sennych powraca
ły dobre wspomnienia o ich miłości. Noc
podsycała umierającą za dnia nadzieję.
April spojrza
ła na stojący na biurku kalendarz, aby sprawdzić, czy ma już zaplanowane
rozprawy w sądzie na następny tydzień. Nagle z przestrachem uświadomiła sobie, że Jace
kończy dziś zdjęcia do nowego filmu. W sobotę mieli wyjechać do Oregonu. To już jutro.
Planowali zupełnie wyjątkowe wakacje, cudowna samotność we dwoje. Te trzy tygodnie
miały należeć tylko do nich...
Sobota. Czu
ła ucisk w gardle i oddychała z trudem.
Jak wiele wydarzy
ło się przez ten miesiąc! Z jaką energią i radością zastanawiała się, co
zrobić, aby Jace się jej oświadczył! Roztaczała wtedy przed sobą wizje wspólnej przyszłości.
Ich miłość nie udźwignęła jednego nieporozumienia. Burza, którą rozpętała zazdrość i nie
spełnione pragnienia poczyniła nieodwracalne szkody. W głębi duszy musiała przyznać, że w
gruncie rzeczy chciała, żeby ją wtedy przekonał. Powinien był, jak książę z bajki, rozproszyć
jej niezadowolenie pocałunkami i uściskami. Sprawić, aby ugięła się pod wpływem tych
argumentów.
Pozwoliłaby mu wtedy się przekonać i dałaby się ukołysać w jego ramionach.
Odegra
ła przed nim komedię i to się na niej zemściło. I to jak! Przez to, że zachowała się
tak idiotycznie,
straciła wszystko, co było w jej życiu najważniejsze. Tylko dlatego, że nie
była sobą!
W sobot
ę rano zabrała się energicznie do szukania mieszkania. To nie było trudne.
Naprzeciw jej biura,
dokładnie po drugiej stronie ulicy, mieściła się niewielka agencja.
Zapłaciła z góry za kilka miesięcy i sporządziła listę spraw do załatwienia. Zanotowała, że
musi pojechać do domu Jace’a po swoje rzeczy. Dopiero teraz przeprowadzka stała się dla
niej faktem.
Musiała pogodzić się z tym, że straciła Jace’a.
P
óźnym popołudniem April bardzo niechętnie, wsiadła do samochodu i pojechała do
domu.
Na tylnym siedzeniu postukiwały puste pudła i walizka. Nadszedł czas.
Dwa tygodnie min
ęły Jace’owi jak we śnie. Film był już gotowy, kończył się również
jego kontrakt.
Większość czasu spędzał w hotelowym barze, popijając drinka za drinkiem i
rozmyślając o tym, co by się mogło wydarzyć, gdyby... Aż do soboty.
O jedenastej rano w sobot
ę znalazł się w salonie domu, który jego matka wynajmowała w
ekskluzywnej dzielnicy Bel Air,
w większości zamieszkałej przez gwiazdy filmowe i znanych
piosenkarzy rockowych.
Wygl
ądał przez okno i czekał, aż matka zejdzie z góry. Kiedy ją zobaczył, chciał
powiedzieć naprawdę coś miłego, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Zwrócił się tylko do niej z
sakramentalnym:
– Dzie
ń dobry.
Stan
ęła w drzwiach pokoju. Ramiona otulał kosztowny szal w kolorze zgaszonej bieli.
Czar
ne włosy spływały na plecy. Na twarzy malowała się nadzieja i zarazem niepokój.
– Dzie
ń dobry, Jace. Czy wszystko w porządku?
– Oczywi
ście – odparł zirytowany. Czemu z taką łatwością czytała w jego myślach?
Matka zesztywnia
ła, a jej oczy zwęziły się dokładnie tak samo jak jego, kiedy był zły.
– Gdybym mia
ła zamiar wysłuchiwać takiego tonu, to sama bym do ciebie wpadła.
Przez chwil
ę przypomniała mu rozzłoszczoną April, ale szybko w zachowaniu matki
rozpoznał swoje własne odruchy.
Poczu
ł się tak, jakby nagle zobaczył swoje odbicie. Wzruszył bezradnie ramionami.
Drżącą dłonią odgarnął opadające na czoło włosy.
– Przepraszam. Nie mia
łem zamiaru na ciebie warczeć. – Uśmiechnął się niepewnie. –
Nie jestem dyplomatą. Proponuję zawarcie pokoju.
Erica podesz
ła do niego.
– Pokoju? Dlatego tu przyszed
łeś?
– Tak. D
ługo się nad sobą zastanawiałem i doszedłem do wniosku, że czas najwyższy
trochę się zmienić. Na przykład przestać prowadzić z tobą wojnę. To jest chyba konieczne,
jeśli mamy mieszkać w tym samym mieście – dodał z zakłopotaniem, jakby tłumacząc się
przed samym sobą ze swojej obecności.
Zacisn
ęła powieki, jakby bała się, że się rozpłacze. Kiedy je otworzyła, jej oczy były
dziwnie jasne.
Patrzyła na niego przez chwilę, a potem wyciągnęła ramiona, jakby chciała go
do siebie przytulić. Jednak zaraz je opuściła.
– Nie wiem, co powiedzie
ć.
Po raz pierwszy od pocz
ątku rozmowy Jace uśmiechnął się.
– Ja te
ż nie wiem – odrzekł ze ściśniętym gardłem. – Wiem tylko, że muszę pilnie
załatwić kilka rzeczy i to jest jedna z nich.
– Czy to by
ł pomysł April? – spytała Erica wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszała.
– Nie – zaprzeczy
ł Jace. Z trudnością wypowiadał poszczególne słowa. – Zasugerowała
mi tylko,
żebym uporządkował swoje sprawy, ale ta wizyta, to był mój pomysł.
– Ona jest bardzo m
ądra. Naprawdę powinniśmy dojść do ładu z naszą przeszłością. To
może mieć wielkie znaczenie na przyszłość! – Zrobiła jeszcze jeden niepewny krok w jego
stronę, ale zaraz się wycofała z rozbrajającym uśmiechem. – Skoro mamy zawrzeć pokój,
może zrobimy to nad filiżanką kawy? Będę miała czymś zajęte ręce, a ty nie będziesz musiał
wpatrywać się we mnie.
Roze
śmiał się zadowolony z tej propozycji. To spotkanie okazało się trudniejsze, niż
sobie wyobrażał. Byli jak dwoje obcych ludzi, usiłujących zbliżyć się do siebie.
– Czy dlatego w
łaśnie Brytyjczycy sięgają po herbatę w kłopotliwych sytuacjach? –
Zapytał, idąc za nią korytarzem.
– Nie wiem, ale to ca
łkiem możliwe.
Trzy godziny p
óźniej był w drodze do biura Sida. Zabawne, jak szybko może minąć czas.
April mia
ła rację. Wyolbrzymiał rozczarowania i przeżycia z dzieciństwa. Nie od razu
doszedł do takiego wniosku.
Po raz pierwszy w swym doros
łym życiu zainteresował się jej życiem i aktorską karierą,
tym,
co robiła, kiedy się urodził. Pytał o jej stosunki z ojcem. A ona opowiadała nad podziw
chemie.
Rozmawiali o nieporozumieniach, kt
óre narosły między nimi po śmierci ojca. Wyglądało
na to,
że każde z nich odebrało tę bolesną stratę jako osobistą krzywdę, a nie jako wspólne
nieszczęście. To był ten moment, kiedy naprawdę ich drogi się rozeszły. Oboje przeżywali
ból w samotności, a przepaść między nimi narastała. W pewnym momencie okazało się, że
nie można jej już było pokonać. Tak było wtedy. Teraz, po upływie lat mogli spróbować
myśleć o sobie bez zwykłego rozgoryczenia.
Zrozumia
ł teraz wiele. Jako dziecko nie mógł tego pojąć. Ujrzał wiele spraw w innym
świetle. Patrzył przecież na życie oczami dorosłego mężczyzny. Uświadomił sobie, że
związki z mężczyznami dawały jej poczucie wygody i bezpieczeństwa. Nie musiał już
osądzać. Po prostu słuchał i wczuwał się w jej sytuację. I chwilami jej poglądy na życie
przypominały jego postawę. To było zdumiewające.
Jego my
śli skierowały się ku April. Dostrzegł podobieństwo między ich związkiem a
stosunkami jego matki z tamtymi mężczyznami. Erica również obawiała się trwałych więzów,
zupełnie tak jak on po nieudanym małżeństwie. Oboje uznali, że zupełnie wystarczy raz
ponieść klęskę. Matka nie zdawała sobie sprawy, że ból towarzyszy miłości. On już to
rozumiał.
Im d
łużej słuchał opowieści matki, tym wyraźniej dostrzegał podobieństwa. Zrozumiał,
że kierował się egoizmem. Spodziewał się, że April poświęci dla niego wszystko, podczas
gdy sam rezygnował tylko z tego, z czego chciał zrezygnować. Nic ponadto.
Uzmys
łowił sobie, że może utracić April na zawsze, i zrozumiał, że nie wolno mu do tego
dopuścić. Musi ją odzyskać i sprawić, aby uwierzyła, że się zmienił. Jasno uświadomił sobie,
że marzył o tym samym, co ona: o miłości, małżeństwie, dzieciach. Zaczął w duchu modlić
się gwałtownie o jeszcze jedną szansę...
Wjecha
ł do podziemia i oddał kluczyki parkingowemu. Szybkim krokiem wszedł do
wielkiego budynku i windą dotarł do biura Sida. Musi załatwić kilka spraw, zanim będzie
mógł stanąć przed April.
Jace sta
ł w gabinecie Sida, patrząc w zamyśleniu na plakat przedstawiający Charlie
Chaplina,
ale zamiast niego widział twarz April w chwili, gdy się jej oświadczał.
S
łyszał, że Sid coś mówi, ale nie docierało do niego ani jedno słowo. Dopóki nie padło
imię Sandry.
– Co takiego? – zawo
łał, odwracając się z groźną miną. Sid przygładził resztki włosów na
czubku głowy.
– Powiedzia
łem, że w sobotę masz zabrać Sandrę na niewielkie, ale dobrze
rozreklamowane przyj
ęcie w domu twojego reżysera.
– Nie ma mowy – zasycza
ł Jace przez zaciśnięte zęby.
– Po pierwsze, od dzisiaj mam urlop. – B
ól w piersi stawał się nie do zniesienia. Miał być
razem z April,
planował oświadczyć się... Otrząsnął się z tych myśli. – Poza tym,
wytrzymałem wystarczająco długo w towarzystwie tej idiotki. Film jest skończony. Nie chcę
mieć z nią więcej nic wspólnego. Sid uniósł brwi.
– Zdawa
ło mi się, że między wami wszystko się dobrze ułożyło.
– Jestem aktorem, zapomnia
łeś?
– Wi
ęc pogodziłeś się z panną Flynn?
Jace spojrza
ł po raz kolejny na zdjęcie Chaplina.
– To nie ma nic do rzeczy. Towarzyszy
łem Sandrze wszędzie tam, gdzie chciałeś, ale już
spłaciłem swój dług. Teraz wytwórnia jest mi coś winna. Mogę wybrać sobie następny
scenariusz.
– To znaczy?
– „
Żegnaj, wiosno”.
Sid nie wydawa
ł się zaskoczony.
– Czy wiesz,
że twoja matka chce zagrać rolę siostry?
Jace zamarł na chwilę, potem wzdrygnął się i odpowiedział:
– Erica b
ędzie dobra w tej roli. To nieważne, że jest moją matką. Potrzebuję dobrego
scenariusza i dobrych aktorów.
Chcę udowodnić, że umiem zagrać w ambitnym filmie.
Sid gwizdn
ął cicho przez zęby.
– Wiesz, ty ostatnio nie jeste
ś sobą. Jace odwrócił się. Brwi miał ściągnięte.
– Co masz na my
śli?
– To – zacz
ął powoli Sid, nie zwracając uwagi na groźne spojrzenie Jace’a – że przez
ostatnie dwa tygodnie trzeba cię było obchodzić wielkim łukiem. Wszyscy mówią, że
straciłeś zupełnie poczucie humoru i umiejętność porozumiewania się z ludźmi. A teraz
okazuje się, że postanowiłeś pogodzić się z matką, chociaż przez całe lata nie zdobyłeś się
wobec niej nawet na uprzejmość. Czy to ci nie wystarczy?
– Pos
łuchaj, Sid – zaczął Jace ostro, ale agent uniósł wypielęgnowaną dłoń w
uspokajającym geście.
– Powtarzam tylko, co s
łyszałem, Jace. Nie wściekaj się na mnie. Ale ja też zauważyłem
pewne zmiany i zastanawiałem się, o co chodzi. Jesteś nie tylko moim klientem, lecz również
przyjacielem.
– Przyjaciel nie dawa
łby posłuchu plotkom.
– Przyjaciel nie tylko powinien s
łuchać, ale i powtórzyć ci, żebyś wiedział, co ludzie o
tobie mówią, a czego nie mają odwagi powiedzieć ci prosto w oczy.
Jace opad
ł ciężko na fotel. Poczuł się nagle zupełnie wyczerpany. Ostatnie dwa tygodnie
były zbyt męczące. Sid miał rację. Współpraca z nim w tym okresie musiała być trudna.
Chyba tylko dzięki cierpliwości całej ekipy udało się im skończyć film na czas. Spojrzał na
siebie oczyma innych i nie spodobał mu się wcale ten obraz. Ale to się zmieni...
– Wybacz – rzuci
ł szorstko, chociaż wiedział, że powinien być bardziej miły. Ostatecznie
to nie Sid był winny, tylko on.
Sid odchyli
ł się do tyłu razem z fotelem i patrząc uważnie przez szkła okularów, jakby nie
chciał stracić żadnego ruchu i grymasu na twarzy Jace’a, zapytał:
– Kochasz j
ą?
Jace spojrza
ł na niego zdumiony. Sid nigdy nie zadawał mu tak osobistych pytań.
– Tak – przyzna
ł po chwili głośno.
– Czy jej to oznajmi
łeś?
– Sto razy.
– To dlaczego si
ę z nią nie ożeniłeś?
Przez chwil
ę Jace nie odpowiadał. Nigdy przedtem nie spróbował swoich racji ubrać w
słowa. Było to trudne, ale musiał się postarać.
– Daj
ę ci słowo, byłem przekonany, że to ja mam nad nią władzę i że jeśli ona chce
dzielić ze mną życie, to musi przystać na moje warunki. To był rodzaj gry, w której ja byłem
nagrodą i zwycięzcą zarazem. Przecież inne mi ulegały, to dlaczego nie miałaby i ona.
– I zrobi
ła to – dokończył sucho Sid.
– Tak, ale to nie by
ło to samo. Od dawna chciałem się jej oświadczyć, ale czekałem wciąż
na lepszą okazję, a kiedy wreszcie to zrobiłem, wszystko się skomplikowało.
– Nie pad
ła ci w ramiona?
Jace przypomnia
ł sobie wyraz twarzy April, kiedy usiłowała wyładować swoje emocje,
pływając w basenie. Nienawidziła go, ale jednocześnie pragnęła. Ale wbrew własnemu
narastającemu pożądaniu postanowił odegrać rolę zranionego w swej męskiej dumie i
zostawił ją tam samą. A powinien był wziąć ją na ręce i zanieść do łóżka, gdzie rozumieli się
najlepiej.
Mógł ją przekonać, był tego pewien. Zgodziłaby się na wszystko. Ale jak teraz
wytłumaczyć wielkie rozczarowanie, gdy odrzuciła jego propozycję? Zdawał sobie sprawę, że
moment nie był odpowiedni, jednak odmowa wciąż bardzo bolała. Bolała wściekle. Ale nie
mogła usprawiedliwić jego zachowania.
– Nie pad
ła mi w ramiona, ale powinienem się postarać ją przekonać.
– Tylko
że nie mogłeś zniżyć się do tego, tak?
– Tak. Chcia
łem, żeby to ona się poddała. Po raz kolejny. – Spojrzał na przyjaciela. –
Głupie? – spytał ze smutkiem. Znał odpowiedź, zanim jeszcze Sid skinął głową.
– M
łodzi i niedoświadczeni popełniają błędy. Dopiero kiedy będziesz w moim wieku,
zrozumiesz,
jak należy postępować w takich sytuacjach. – W głosie Sida słychać było nutę
wesołości. Nie był starszy od Jace’a więcej, niż o dziesięć lat.
– To musi by
ć przyjemne patrzeć z wysokości na nas, zwykłych śmiertelników.
Sid znowu przytakn
ął.
– Na pewno zabawne.
– A co by
ś powiedział na małą wyprawę do mnie, kilka drinków i niewielką kolację?
Umiem całkiem nieźle upiec kartofle i stek.
– Nie masz nic lepszego do roboty w sobot
ę? – zapytał Sid. – A poza tym wydawało mi
się, że już nie mieszkasz w swoim domu.
– Czas najwy
ższy na powrót – odpowiedział spokojnie Jace. – Ukrywałem się w Beverly
Wilshire, ale z tym koniec. Jestem tam równie samotny.
Poza tym podjąłem właśnie kilka
decyzji dotyczących mojego życia osobistego. Muszę je uporządkować, ale najpierw
powinienem wymyślić, jak to zrobić.
– A mo
że po prostu powiedzieć „przepraszam”?
– Nie b
ądź taki dowcipny – zaśmiał się drwiąco Jace. – Lepiej chodź ze mną i
zastanówmy się razem.
Sid westchn
ął.
– W porz
ądku. Pozwól tylko, że najpierw zadzwonię do studia i powiem im, gdzie
będziesz. Ty być może pracujesz pięć dni w tygodniu, ale oni nie. Nie miałem zamiaru ci tego
mówić, ale właśnie dzisiaj zapadnie decyzja w sprawie produkcji „Żegnaj, wiosno”.
Jace spojrza
ł zaskoczony.
– Wi
ęc już wiedziałeś?
– Oczywi
ście. Kiedy się z nimi skontaktowałeś, zadzwonili do mnie. Ktoś musi za ciebie
negocjować warunki. Dlaczego nie ja?
To by
ło zupełnie logiczne. Jace siedział przez chwilę w ciszy, czekając, aż ogarnie go
uczucie triumfu,
że dostał tę rolę. Ale nic takiego nie nastąpiło. To, co było takie ważne
jeszcze miesiąc temu, teraz wydawało się zwyczajne. Sukces nie cieszył bez April. Musi
koniecznie znaleźć drogę powrotną do Flynn, bo inaczej nic już nie sprawi mu radości.
– Jedziemy – rozkaza
ł Jace wstając z miejsca i idąc do drzwi. – Odwiozę cię potem.
ROZDZIAŁ 9
April zaparkowa
ła samochód i wolno obeszła dom dookoła. Czekał ją smutny rytuał
pożegnania. Coś mijało bezpowrotnie. Stanęła w otwartych drzwiach domu, który należał do
Jace’a.
Ręka z kluczami opadła jej bezwładnie. Panowała głucha cisza. Osaczyły ją
wspomnienia.
W pamięci odżyły wspólnie spędzone chwile.
Wesz
ła do salonu i oczyma wyobraźni ujrzała siebie i Jace’a, gdy trzymali się w
objęciach i odpoczywali po całym dniu pracy. Tak często kochali się na sofie i na puszystym
dywanie przed kominkiem.
Rozmawiali i śmiali się, całowali i pieścili...
Zacisn
ęła mocniej dłoń z kluczami. Czuła szybkie uderzenia serca.
„
Coś ty narobiła... coś ty najlepszego narobiła” – powtarzała w myślach. To wszystko z
jej winy.
Odegrała komedię i miała nadzieję, że Jace się na to nabierze. Odrzuciła go, kiedy
chciał spełnić jej największe marzenie. Udawała obrażoną kochankę, podczas gdy on chciał
u
czynić z niej żonę. To ona była głupia, nie Jace.
Czy ju
ż za późno? Czy Jace przeżył rozstanie równie boleśnie, jak ona? Może i jemu było
przykro.
Tylko nie umiał, tak jak ona, głośno tego powiedzieć? Przecież kiedyś już tak się
zdarzyło. Być może takie same powody nie pozwalały mu zrobić pierwszego kroku teraz. Czy
potrafiłaby go przeprosić za nie przemyślane słowa i naprawić wszystko między nimi? Jak ma
to zrobić? Pójść do niego do hotelu? Nie, przecież gdyby go tam nie zastała, albo, co gorsza,
zastała w ramionach innej... Poza tym nie miała najmniejszego pojęcia, gdzie się ukrył!
Oddali
ła po raz kolejny myśl, że mógłby zamieszkać u jednej z wielu kobiet, które o tym
marzyły, być może nawet u Sandry Tanner. Nie zrobiłby tego. Raczej wróciłby do domu i tam
dopiero sprowadził nową kochankę. Inne rozwiązanie było nie do przyjęcia.
Mo
że powinna zadzwonić do wytwórni i poprosić go o spotkanie? Ale przecież nie
zniosłaby tego, gdyby jej odmówił. Więc co? Musi spotkać się z nim bez uprzedzenia, żeby
ni
e zdążył się obwarować w tej swojej twierdzy. Podejdzie go znienacka. Tylko wtedy, kiedy
będzie zaskoczony, wysłucha tego, co ona ma do powiedzenia.
Zadzwoni
ł telefon. Podniosła automatycznie słuchawkę, wciąż pogrążona w
rozmyślaniach.
– Czy jest pan Sullivan? – April rozpozna
ła głos sekretarki z wytwórni. Serce zabiło jej
mocniej.
– Nie. Czy co
ś przekazać? – zapytała spokojnie i pewnie. Chyba ona też mogłaby być
aktorką.
– Prosz
ę mu powiedzieć, żeby zadzwonił do biura pana Hargrove – powiedziała szorstko
kobieta.
– Zostawi
ę mu wiadomość, ale nie wiem dokładnie, kiedy wróci.
– B
ędę wdzięczna. Dzwoniłam do jego agenta. Powiedziano mi, że pan Sullivan przed
chwilą pojechał do domu.
Serce April zabi
ło z radości. Jace przyjedzie! Zanim zdążyła odłożyć słuchawkę, już
zaczęła gorączkowo planować ich spotkanie.
Zacisn
ęła powieki i wstrzymała oddech. Żeby tylko chciał wysłuchać, żeby tylko chciał...
Nie wyjdzie st
ąd teraz. Zaczeka na Jace’a, wyjaśni mu swoje postępowanie i rzuci mu się
do stóp. No...
może nie rzuci się, ale na pewno go przeprosi. W końcu to przez nią do ich
związku wkradła się nieszczerość. Jace był zawsze prostolinijny i prawdomówny. Nie posunął
się nigdy do odgrywania przed nią komedii. Może prawie nigdy. A kiedy i on zacznie ją
przepraszać, będzie słodka i wybaczająca. Mógłby przynajmniej przyznać się do błędu, iż
oświadczył się jej w niewłaściwy sposób.
Podekscytowana jak dziecko, pobieg
ła do sypialni i zaczęła niecierpliwie przeglądać
szafę. W końcu wydobyła starą sztruksową, czerwoną koszulę i uśmiechnęła się do siebie.
Przez chwil
ę grzebała na oślep w szufladzie i wyciągnęła z niej nożyczki. Odetchnęła z
ulgą. Rozłożyła wszystko na dywanie, i zmierzyła coś starannie. Następnie złożyła materiał
na pół i zaczęła ciąć. Wycięła wielkie serce.
Unios
ła swe dzieło do góry i mimo woli roześmiała się radośnie. Udało się! Dwa półkola
na górze ledwo zakrywały jej piersi, a ostry czubek na dole sięgał wystarczająco nisko, by
ukryć ciemny trójkąt. Teraz jeszcze klej i srebrny papier, który kupiła w zeszłym roku na
Gwiazdkę.
Znalaz
ła potrzebne jej przybory w kuchennym schowku. Rozłożyła materiał na stole i
napisała klejem „Kocham cię”. Potem posypała mokre miejsca kawałeczkami srebrnego
papieru.
Kiedy skończyła, strzepnęła resztki na podłogę i uniosła do góry swoje dzieło.
Srebrny napis wybija
ł się z czerwonego tła. Jak na tempo, w jakim to zrobiła, efekt był
niezły. Nawet patrząc krytycznie, musiała przyznać, że się udało.
Teraz ci
ąg dalszy...
April zd
ążyła wskoczyć pod prysznic i wytrzeć się pospiesznie ręcznikiem, kiedy
usłyszała odgłos silnika samochodu. Rozpoznałaby ten dźwięk wszędzie. Jace zajechał na
podjazd przed domem.
Błyskawicznie upudrowała się, rzuciła okiem na swoje odbicie w
lustrze i chwyciła czerwony kawałek materiału leżący na łóżku.
Jej plan by
ł prosty. Chciała przywitać Jace’a w drzwiach. Musiała się. naprawdę śpieszyć,
żeby zdążyć na czas.
Przebieg
ła jak na skrzydłach przez hol, tupiąc bosymi stopami. Nabrała głęboko
powietrza,
stanęła bez ruchu w oczekiwaniu. Uśmiechnęła się promiennie, wyobrażając sobie
jego zaskoczenie.
Modliła się tylko, żeby nie ujrzeć na jego twarzy niezadowolenia.
I nagle us
łyszała pod drzwiami dwa głosy. Radość zmieniła się w przerażenie. Poczuła
ciężar w nogach i pustkę w głowie. Dwie osoby! I co teraz?! Rozejrzała się w popłochu wokół
siebie,
szukając bezskutecznie czegoś za czym mogłaby się skryć. Klucz zachrobotał w
zamku,
klamka poruszyła się. Ktoś powoli otworzył drzwi...
Jace jecha
ł przez całą drogę jak wariat. Sam nie wiedział dlaczego. Być może musiał
wyładować nadmiar energii, której przypływ odczuł po podjęciu decyzji. Zwolnił, kiedy
dostrzegł poszarzałą twarz Sida. Wyglądał, jakby się modlił lub sporządzał w myślach
testament.
Jace ba
ł się przekonać na własne oczy, czy April zabrała już swoje rzeczy. Musiał mieć
pewność, ale w głębi serca gorąco pragnął, aby prawda okazała się inna. Właściwie wolał tę
niepewność. Naprawdę obawiał się widoku pustego domu. W obecności Sida nie będzie mógł
zacząć od razu szukać śladów jej bytności, ale za to będzie się musiał kontrolować i nie okaże
słabości w obecności drugiego mężczyzny. Sid gwarantował, że uda mu się zachować spokój.
Przynajmniej na początku.
Co b
ędzie, jeśli się przekonasz, że się wyprowadziła, a Sid też sobie pójdzie? – zadawał
sobie kilkakrotnie to pytanie.
Odpowiedź była prosta. Choćby miał przewrócić do góry
nogami całe miasto, znajdzie ją, przerzuci przez ramię, zabierze do Oregonu i tam, w ukrytym
wśród gór domu, będzie się z nią kochał tak długo, aż zgodzi się wyjść za niego za mąż!
Obserwowa
ł ją i wiedział, że zatrzymała się u Sama. Zorientował się, że Sam umawiał się
na randki wieczorami.
Gdyby zostawał z nią w domu, Jace rozprawiłby się z nim bezlitośnie.
Jak długo spotykał się z innymi kobietami, April była bezpieczna. Wierzyła, że Sam żywił do
niej przyjacielskie uczucia,
ale Jace mógłby się założyć o swoje następne honorarium, że
sytuacja zmieniłaby się, gdyby Sam widział dla siebie najmniejszą szansę.
By
ło dopiero popołudnie, więc nie paliły się żadne światła. Jace był z tego nawet
zadowolony,
bo nie chciał ujrzeć pustego i ciemnego domu. Wjechał z dużą szybkością na
podjazd,
przez chwilę zapominając o siedzącym obok Sidzie. Przed domem nie spostrzegł
samochodu.
Do licha! A czego się spodziewał? Flynn stojącej w drzwiach z powitalnym
drinkiem i uśmiechem na ustach? Oto, co wyniknęło z jego zadufania! Stracił April! Poczuł
wściekłość na samego siebie.
– Czy masz zamiar by
ć w takim nastroju przez resztę wieczoru? – spytał Sid, gdy szli do
wejściowych drzwi.
Jace mrukn
ął coś pod nosem i uśmiechnął się zażenowany.
– Przepraszam. Rozmy
ślałem, jak ją tu z powrotem zwabić.
– Na pewno dojdziesz do ciekawych wniosków –
odpowiedział ironicznie Sid. –
Zadałbym sobie raczej pytanie, czy ta pani w ogóle chce być z tobą.
– Nie wiem, ale nie s
ądzę, czy dam jej czas do namysłu. Będzie moja, nawet jeśli będę
musiał ją związać! – ostatnie słowa wymówił otwierając drzwi wejściowe. Odsunął się,
przepuszczając Sida przed sobą.
– To powinno by
ć interesujące. Nigdy jeszcze nie widziałem cię walczącego o kobietę.
Ona cię naprawdę powaliła na kolana.
Jace u
śmiechnął się chyba po raz pierwszy tego popołudnia.
– Obiecuj
ę, że postaram się być lepszym towarzyszem dziś wieczór. Mam już plan
działania, więc mogę się skoncentrować na pełnieniu honorów domu – przyrzekł. – Poza tym
nie mogę stracić przyjaźni mojego agenta. – Wyciągnął rękę po płaszcz Sida. – Pozwól, że to
wezmę.
Podszed
ł do szary i otworzył drzwi, sięgając po omacku po wieszak. Jego ręka natrafiła
na co
ś ciepłego i miękkiego. Zrozumiał, że trzyma dłoń na okrągłej, kobiecej piersi, zanim
jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności i rozpoznały właścicielkę.
– Cze
ść – szepnęła cicho i nieśmiało April. Jej twarz była równie purpurowa, jak ledwie
okrywający ją materiał.
– April? – wyj
ąkał Jace.
– Dobry wieczór, panno Flynn –
powiedział bardzo uprzejmie z kamienną twarzą Sid.
Wyciągnął do niej rękę. – Nie wiem, czy mnie pani pamięta. Spotkaliśmy się już kiedyś, co
prawda w nieco innych...
okolicznościach. Jestem agentem Jace’a.
April nie mog
ła uścisnąć wysuniętej ku niej dłoni, ponieważ musiała przytrzymywać swój
skąpy oryginalny strój. Przyciskając brzeg materiału, nachyliła się nieco do przodu, ukazując
podniecające zagłębienie i przywitała się z Sidem.
– Pami
ętam. Miło pana znowu widzieć. – Nieśmiało rzuciła okiem na Jace’a. Jego twarz
wyrażała kompletne zaskoczenie. – Założę się, że się zastanawiacie, co ja tu robię... – Brwi
Jace’
a zaczęły się groźnie ściągać. Gdy odważyła się znowu na niego spojrzeć, przypominały
jedną czarną kreskę. Spojrzała szybko w bok i zauważyła pełen zachwytu wzrok Sida.
Zaczerwieniła się jeszcze bardziej i cofnęła się, usiłując bezskutecznie skryć się w głębi szafy.
– Jestem bardzo ciekaw pani wyja
śnień, ale czy nie byłoby łatwiej rozmawiać, gdyby
wyszła pani z szafy? Obiecuję, że nie będę się zachowywać nieprzyzwoicie – zażartował Sid,
który już otrząsnął się z zaskoczenia i najwyraźniej świetnie się bawił. Zanosiło się na bardzo
udany wieczór.
Pełen kompletnego zaskoczenia wzrok Jace’a całkowicie to potwierdzał.
– W
łóż na siebie ten płaszcz – odezwał się wreszcie Jace. Sięgnął za jej plecy i wyciągnął
swój stary trencz w kolorze khaki.
Rzucił go prawie i zatrzasnął przed jej nosem drzwi szafy.
Sid nie m
ógł już dłużej powstrzymać ogarniającej go wesołości. Zaczął się śmiać do
rozpuku.
Stał wciąż w tym samym miejscu i łzy ciekły mu po policzkach. Im bardziej się
śmiał, tym większe rozdrażnienie ogarniało Jace’a. Śmiech Sida był głęboki i głośny.
– Czy nie by
łbyś tak dobry i nie zaczekałbyś w salonie, dopóki nie wyjaśnię paru spraw?
–
Jace nerwowo przeczesał palcami włosy, wpatrując się w zamknięte drzwi i wyobrażając
sobie, co April za nimi robi.
– Co wyja
śnisz? – spytał niewinnie Sid, ale oczy połyskiwały mu radośnie.
– Je
śli natychmiast nie przestaniesz się śmiać, to wyprowadzę cię stąd za uszy. – Jace stał
pomiędzy Sidem a szafą. Pilnował do niej dostępu jak brytan i jednocześnie bronił się przed
nieodpartą chęcią, żeby samemu do niej zajrzeć. – Nalej sobie drinka i uspokój się – polecił
Sidowi,
cały czas trzymając rękę na klamce.
Przez chwil
ę obaj nasłuchiwali odgłosów dochodzących zza drzwi szafy. April
najwyraźniej próbowała włożyć płaszcz.
Sid otar
ł łzy z policzków i niechętnie zrobił kilka kroków w głąb holu.
– W porz
ądku. Ale chciałem ci tylko przypomnieć, że dziesięć minut temu zastanawiałeś
się, jak ją tutaj zwabić. Powiedziałbym, że trudno sobie wyobrazić lepszy moment. Nie
naburmuszaj się tak, Jace. Możesz tego potem żałować.
Jace policzy
ł cicho do dziesięciu i powoli otworzył drzwi szafy. Spodziewał się, że
wysunie się zaraz z niej ręka, by wymierzyć mu policzek lub po prostu go odepchnąć. Nie
zdziwiłby się też, gdyby szafa okazała się pusta, a całe wydarzenie tworem jego wyobraźni.
April sta
ła w smudze światła. Owinęła się za dużym o kilka numerów płaszczem. Ciemne
włosy opadały jej wdzięcznie na czoło. Twarz miała zarumienioną z przejęcia, a w oczach
lśniły łzy. Jednak głowę trzymała dumnie uniesioną z brodą zdecydowanie wysuniętą do
przodu.
– Zrobi
łam ci przykrą niespodziankę – przyznała. – Przepraszam. Nie wiedziałam, że
wrócisz do domu w towarzystwie.
Gdybyś się przesunął, to mogłabym się ubrać i wyjść.
Jace przez ca
ły czas przytrzymywał ręką drzwi, nie pozwalając jej się ruszyć.
– Poczekaj chwil
ę. Co ty tu właściwie robiłaś? – spytał cicho. Wydawał się naprawdę zły.
– Nie jestem pewna... – wszepta
ła rwącym się głosem. – To był głupi, zwariowany
pomysł. Myślałam, że jest, dobry, ale się nie udało. Wszystko, czego się dotykam, rozsypuje
s
ię.
– Tylko co ty chcia
łaś właściwie zrobić? – zapytał niemal obojętnie, ale nie udało mu się
ukryć napięcia.
– Pozw
ól mi wyjść, bardzo cię proszę. Zadzwonię jutro i wszystko ci wytłumaczę, jeśli
uznasz,
że warto o tym mó wić. Ale teraz... – zawiesiła na chwilę głos i nabrała głęboko
powietrza.
W jej oczach było błaganie. – Teraz chcę po prostu stąd wyjść.
– Najpierw odpowiedz na moje pytanie. Co tu robi
łaś?
– W porz
ądku! Chciałam cię zaskoczyć i zmusić do wysłuchania moich racji. No, ale
zamiast teg
o przekonałam się, że miałeś rację. Nie powinniśmy być razem. Tobie jest
potrzebna przestrzeń, a ja... ja... – głos jej się załamał. Nie czekając już, aż jej ustąpi miejsca,
przecisnęła się szybko pod jego ramieniem i pobiegła korytarzem do sypialni.
Zamkn
ęła drzwi i przekręciła klucz w zamku. Jeśli zechce, wyłamie go z łatwością, ale
przynajmniej będzie wiedział, że ona naprawdę pragnie samotności. Zrobiła już raz z siebie
idiotkę i to zupełnie wystarczy. Mogłaby jeszcze bardziej zranić i siebie, i jego.
Ubra
ła się szybko w dżinsy i jedwabną niebiesko-bordową bluzkę w pasy. Kiedy
pospiesznie przyczesywała włosy szczotką, usłyszała przytłumiony odgłos odjeżdżającego
samochodu.
To nie był samochód Jace’a. Pomyślała, że Jace nie odmówi sobie satysfakcji
napawania się jej nieszczęściem, pewnie sprawi mu to nawet przyjemność. Uznała jednak, że
sobie na to nie zasłużyła.
Wrzuci
ła trochę swoich ubrań do pustej walizki i kilku pudeł, które przywiozła i ustawiła
bagaż koło drzwi. Reszta rzeczy będzie musiała tu jeszcze zostać. Im szybciej stąd teraz
wyjedzie, tym lepiej.
Kwadrans p
óźniej była już gotowa. Przez minutę chyba walczyła ze sobą i przykładała
ucho do drzwi.
Jak mogła być tak niemądra! Gdyby teraz zobaczył ją któryś z jej klientów,
stałaby się pośmiewiskiem dla całego miasta.
A Jace? Jace by
ł na nią – wściekły i nie miała o to do niego żalu. Zachowała się tak jak
uczyniłyby to inne kobiety, które usiłowały wkraść się w jego łaski i gotowe były w tym celu
padać przed nim na kolana. Zrobiła największy błąd, jaki tylko mogła sobie wyobrazić:
pozwoliła, by nie tylko złamał jej serce, ale i pozbawił dumy.
Wyprostowa
ła się. Jeśli udałoby się jej teraz wyjść, zachowując odrobinę godności,
potem będzie mogła się rozkleić.
Spoconymi r
ękoma otworzyła drzwi i wyjrzała na korytarz. Była gotowa stawić czoło
Jace’owi i jego agentowi.
Ale zobaczyła tylko Jace’a.
Siedzia
ł na krześle, które najwyraźniej przyniósł z jadalni i trzymał przed sobą
materiałowe serce, które zrobiła w takim pośpiechu. Zamarła ze zdziwienia.
Ubranie Jace’a le
żało starannie złożone koło drzwi. Jace był zupełnie nagi. Zerknął w jej
stronę, a potem znowu spuścił wzrok na serce. Wpatrywał się w ten skrawek materiału, jakby
odczytując z niego tajemne informacje. Nagle jego piwne oczy błysnęły w jej stronę. Stała
bez ruchu.
– Naprawd
ę? Naprawdę tak jest?
– Jasne – wzruszy
ła ramionami, jakby jej to w ogóle nie obchodziło. – Zawsze zostawiam
purpurowe serca i listy,
kiedy zrywam z mężczyznami. To bardzo ułatwia sytuację. Udał, że
nie zrozumiał drwiny. Jego spojrzenie przewiercało ją na wylot.
– Dlaczego odrzuci
łaś moje oświadczyny? Nie wierzyłaś, że mówię poważnie?
Nie odpowiedzia
ła od razu. Myślała o tym, że kłamstwa nie zaprowadziły jej daleko.
Nadszedł czas prawdy.
– Zawsze chcia
łam wyjść za ciebie za mąż. Odkąd się poznaliśmy. Ale ty byłeś temu
przeciwny.
– Nie o
świadczyłbym się, gdybym rzeczywiście tego nie chciał, Flynn. Obiecywałbym ci
tylko i zwodził cię, ale nie poprosił o rękę. Od kilku miesięcy planowałem, że to zrobię, ale
czekałem na odpowiedni moment. – Zawahał się przez chwilę. Zaraz zaczął znowu mówić
cichym,
nabrzmiałym od emocji głosem. – Wyobrażałem sobie, że popijając szampana
będziemy siedzieli przed potrzaskującym na kominku ogniem w naszym domku w Oregonie.
Tak często o tym myślałem, że chwilami zapominałem, że to jeszcze się nie stało i że jeszcze
nie powiedziałaś „tak”. Wszystko miałem zaplanowane... I zepsułem to, mówiąc nie to, co
trzeba i nie wtedy, kiedy trzeba. –
Widziała, że jest szczery. Serce zaczęło jej uderzać
szybciej.
Bała się dać upust radości, ale zalała ją fala nadziei. – Chciałem ci powiedzieć, jak
bardzo cię kocham, ile dla mnie znaczysz i że tak będzie zawsze.
– Naprawd
ę? – zapytała, obawiając się przedwcześnie uwierzyć w jego słowa.
Jace wsta
ł, odkładając sztruksowe serce na krzesło. Zrobił dwa kroki w jej stronę. Jego
nagość wcale jej nie ośmielała. Przeciwnie, wydawało się jej, że jest jeszcze większą barierą.
Był zbyt piękny, zbyt męski.
– Och, Flynn – powiedzia
ł z goryczą. – Wmówiłem sobie, że byłem zawsze szczery w
stosunku do kobiet.
Ale się oszukiwałem. Grałem przed tobą i przed sobą. Najzabawniejsze
jest to,
że do niedawna nie miałem o tym pojęcia. Utrata ciebie była wstrząsem, ale pozwoliła
mi lepiej przyjrzeć się sobie. – Dotknął dłonią jej biodra. Dzieliło ich zaledwie kilka
centymetrów i czuła już gorąco jego ciała. – Chciałem, żebyś mi się poddała, żebyś wiedziała,
kto tu jest panem. –
Roześmiał się ze swojego żartu. – Dobry dowcip, prawda? Ty i tak
chodziłaś własnymi drogami.
– Aha – przyzna
ła, a jej oczy rozbłysły. – Kiedy?
Wzruszył ramionami z uśmiechem.
– Zawsze. Za ka
żdym razem, kiedy usiłowałem odgrywać przy tobie ważniaka,
zamieniałaś się w prawnika i moje zamiary spalały na panewce. Po trzech miesiącach naszej
znajomości wiedziałem, że nigdy nie będę chciał nikogo innego, tylko ciebie. Każdego dnia
wracałem do domu i myślałem jedynie o tym, że za chwilę będę w twoich ramionach.
Dawałaś mi poczucie bezpieczeństwa, odpoczywałem przy tobie. Stałaś się niezastąpiona.
Zmieniłem się w domatora, podczas gdy cały czas uważałem się za playboya. Ale
najważniejsze było to, że miałem ciebie.
Twarz April opromieni
ł uśmiech.
– Tyle czasu zaj
ęło ci dojście do takich wniosków? A ja się tak starałam, żebyś to
zrozum
iał – powiedziała unosząc dłoń i dotykając delikatnie jego włosów. Zsunęła rękę na
jego szyję i objęła ją mocno.
– Wi
ęc to właśnie chciałaś osiągnąć, kiedy ufarbowałaś całą moją bieliznę na różowo? –
zażartował, a April mimo woli zarumieniła się. Roześmiał się i objął ją mocniej. – Byłem tak
zajęty odgrywaniem roli idealnego kochanka, że zupełnie zapomniałem, iż ty też możesz mieć
jakieś pragnienia i potrzeby. Zamierzałem cię w ten sposób osaczyć, a potem oświadczyć ci
się. I spodziewałem się, że będziesz zachwycona. – Uśmiech zniknął z jego twarzy. –
Okropnie mnie wystraszyłaś. Nie wiedziałem, co robić, kiedy zniknęłaś z mojego życia. Nie
rób tego więcej, April. Nie wiem, czy zniósłbym to.
Pochyli
ł się nad nią, początkowo niepewnie, jednak kiedy wyczuł jej aprobatę, ośmielił
się. Jego dłonie zacisnęły się mocniej na jej biodrach. Przysunął ją do siebie blisko, tak że
czuła jego narastające pożądanie. Sprawiało jej to niewypowiedzianą przyjemność.
Wymy
ślała podstępy i skomplikowane podchody, a nigdy nie wpadła na pomysł, by
powiedzieć mu prawdę! Powinna była dać mu wprost do zrozumienia, że marzy o ślubie.
Przeszła zupełnie niepotrzebnie przez to wszystko...
April odsun
ęła się trochę od Jace’a. Chciała mu opowiedzieć całą historię, ale rzut oka na
jego
twarz wystarczył, żeby zrozumiała, iż nie miałoby to dla niego żadnego znaczenia.
Pragnął jej i tylko to się liczyło.
– Jutro wyje
żdżamy. Dzisiaj zostaniemy tutaj – zamruczał przy jej uchu. Spojrzał jej w
oczy.
Było jasne, o czym myśli. – Jedno z nas jest zdecydowanie za grubo ubrane. Może
przebrałabyś się w coś wygodniejszego? Na przykład w purpurowe serce? Moglibyśmy
odegrać tę scenę kilka razy, dokładnie tak, jak chciałaś na początku. Zgoda?
– Zgoda – odpowiedzia
ła. – Tylko gdzie jest Sid? Nie sądzisz, że jesteśmy mu winni
kolację? W końcu po to tu chyba przyjechał, prawda?
Jace pokr
ęcił głową.
– Wzi
ął twój samochód i wrócił do biura. Odbierzemy go po ślubie. – Nagle uśmiechnął
się i spojrzał na siebie. – Trochę niezręcznie być jedyną rozebraną osobą. Nie sądziłaś chyba,
że rozebrałbym się, gdy on wciąż tu jeszcze był, prawda?
Zachichota
ła.
– Mam nadziej
ę! Tylko ja mogę cię oglądać w takim... stroju! Nigdy o tym nie
zapominaj!
– Ciesz
ę się, że się zgadzamy. No to teraz się rozbieraj. April uniosła brwi, ale jej oczy
nie przestawały błyszczeć radośnie.
– Znowu wydajesz rozkazy?
– Tak – odpowiedzia
ł bez zastanowienia. – Nie dlatego, żebym wierzył, że ich
posłuchasz, o nie. Po prostu nie mogę stracić wprawy, żebym w razie czego umiał dać kosza
jakiejś narzucającej się mi aktoreczce.
– Na przyk
ład kategorycznie zabronić wplątywania cię w jakieś pseudoromanse dla
reklamy?
– Tak jest. – Obj
ął ją, przycisnął do siebie i zaczął prowadzić ją z powrotem do sypialni.
Idąc mruczał, fałszując jakąś melodię.
April za
śmiała się cicho.
– Ca
łe szczęście, że nie grasz w filmach muzycznych. Umarlibyśmy z głodu.
Po
łożył ją na łóżku i zaczął powoli rozpinać jej spodnie, przez cały czas przyglądając się
uważnie.
– Nigdy nie drwij z m
ężczyzny, kiedy nie ma na sobie spodni. Mogą z tego wyniknąć
poważne kłopoty.
– Nie mam nic przeciwko takim k
łopotom.
Po
łożył się obok niej, objął ramieniem, a drugą wolną ręką zaczął rozpinać guziki bluzki.
Jego dłonie rozkoszowały się dotykiem jej gładkiej skóry, a w oczach był taki zachwyt, jakby
rozpakował właśnie upragniony prezent.
– Jace?
– Mmm?
– Zapomnia
łam. Dzwonili z wytwórni. Proszą o telefon.
– To musi by
ć w związku z filmem, który chcę teraz nakręcić – powiedział, pochłonięty
całkowicie jej piersiami.
– Którym? – April
wstrzymała oddech, ale nie potrafiłaby odpowiedzieć, czy z
ciekawości, o jaki film chodzi, czy pod wpływem jego pieszczot.
– „
Żegnaj, wiosno” – mruknął. Pochylił się i zaczął smakować jej sutki. Były delikatne i
pachniały słodko. Twardniały rozkosznie w jego wargach. No i ten smak. Smak April Flynn.
Zamar
ła.
– Czy wiesz,
że twoja matka chce grać w tym filmie główną rolę kobiecą? – zapytała
cicho,
spodziewając się jego gwałtownej reakcji.
– Uhum –
odpowiedział, przenosząc całą uwagę na drugi ciemny pagórek. – A teraz bądź
cicho i pozwól mi się kochać.
– Tak jest –
szepnęła przy jego uchu i zaczęła je delikatnie ssać. Objęła go ciasno
ramionami i westchnęła zadowolona.
– Czas najwy
ższy, żebyś się nauczyła, gdzie jest twoje miejsce, moja pani. – Gos miał
zachrypnięty, czuła drżenie jego ciała.
– A wi
ęc? Z pewnością nie w twoim łóżku, ty męski szowinisto.
– Nie. Przy moim boku. Na zawsze, April prawie Sullivan. – G
łos miał nabrzmiały
uczuciem,
oczy szukały w jej spojrzeniu odpowiedzi i znalazły ją. – I jeszcze jedno, April.
Nie miałem innej kobiety, odkąd cię poznałem. Nawet się nie całowałem. Nigdy – powiedział
uroczyście, jakby składał przysięgę.
– Wiem – szepn
ęła i to była prawda. Ale mimo tej pewności będzie patrzeć ponad jego
ramieniem,
czy gdzieś nie czai się niebezpieczeństwo, w każdej chwili gotowa go ochraniać i
walczyć o niego.
Ich usta zetkn
ęły się, ale ona wciąż jeszcze głowę miała zaprzątniętą myślami.
– Jeszcze jedno – zacz
ęła bez tchu, podczas gdy jego dłonie badały miękkie zakamarki jej
ciała, które znał tak dobrze. – Zadzwonisz do matki i powiesz jej, że bierzemy ślub? Zanim to
się dostanie do gazet, dobrze?
Jace uni
ósł głowę i spojrzał na nią z miłością.
– Je
śli to ma dla ciebie znaczenie. Ale tylko z tego powodu – powiedział cicho i
pocałował czubek jej nosa. – Zadzwonię do niej, a potem każę oprawić to serce i powieszę je
w naszej sypialni.
Będzie nam przypominało, co mamy. Kocham cię, April. Całym sercem. –
I pokrył jej usta namiętnymi pocałunkami. Poczuła wzbierającą w niej obietnicę rozkoszy.
April zamkn
ęła oczy i gorąco oddawała mu pocałunki. Kiedyś, wiele lat później będzie
wspominać, jak usiłowała go przekonać, by się jej oświadczył. Jednak teraz Jace nie powinien
być taki pewny siebie i jej uczuć. W końcu mają zamiar spędzić ze sobą następne czterdzieści
czy pięćdziesiąt lat...