Jan Brzechwa
LIRYKA MEGO ŻYCIA
CZTERY DNI
Byłem lądem przez pierwszy dzień -
Deptały mnie miliony nóg,
Czułem na twarzy rdzę, popioły, kurzawę...
Z wulkanicznych tchnień
Piersi mych wygiętych w łuk
Wyrzucałem mękę skamieniałą w lawę.
Jęczałem ze dna otchłani,
Z głębin, które milczą niewidzialne,
Dyszałem w skwary upalne
Upałem bezwilgłej krtani.
Cierpiałem wieczystym znużeniem
Przenikającym w rdzeń -
Byłem lądem przez pierwszy dzień
I nikt się nie zmiłował nad moim cierpieniem.
Byłem morzem przez drugi dzień -
Lękała mnie własna bezdenność,
Wód bezsenność i fal bezimienność,
I bezsilna niewysłowność drżeń
Ożywiających powierzchnię.
Krwawiła we mnie czerwień słońca, gdy się zmierzchnie.
Czerwień krwawa - bez krwi
I czerwone korale przegięte na kształt brwi
Wyrastające we mnie.
Daremność, której nie wyśnię, sny, których nie udaremnię,
Sączyły się słonym strumieniem
Przenikającym w rdzeń:
Byłem morzem przez drugi dzień
I nikt się nie zmiłował nad moim cierpieniem.
Byłem niebem na trzeci dzień -
Gwiazdy mi śpiewały chorały
I padał na mnie wielki zagadkowy cień,
Przed którym planety znikały.
Dźwigałem w źrenicach piekło słoneczne,
Dźwigałem rzeczy wieczne
I bezcielesne jak tajemnica -
Czułem zimną powierzchnię księżyca,
Gdy na wargach mych gasł,
A ze mnie wypływał w pobliskie światy Czas
I płynął, i płynął strumieniem
Przenikającym w rdzeń:
Byłem niebem przez trzeci dzień
I nikt się nie zmiłował nad moim cierpieniem.
Czwartego dnia przyszedł ktoś o rozwianych włosach,
Przyszedł ktoś mocny, o kim wiedziałem we śnie,
I zabił mnie jednocześnie -
Na lądzie, na morzu i w niebiosach.