Angelsen Trine Corka Morza 20 Cena Milczenia

background image

TRINE ANGELSEN

CENA MILCZENIA

background image

Rozdział 1

Huk wystrzału strzelby Sivgarda nadal dźwięczał jej w uszach. Dopiero po chwili

Elizabeth zrozumiała, że wciąż żyje. Serce waliło jej w piersi, była zlana potem. Powoli

otworzyła oczy. Była przygotowana na widok martwej Bergette leżącej na podłodze, ale

zamiast niej ujrzała Sivgarda. Jego twarz była odwrócona. Na koszuli rosła powoli plama

krwi.

Przez chwilę było zupełnie cicho. Elizabeth rozejrzała się, szukając Bergette.

Dostrzegła kobietę na krześle; wpatrywała się sztywno przed siebie. Przez chwilę Elizabeth

pomyślała, że przyjaciółka jednak nie żyje. Bergette siedziała zupełnie nieruchomo. Nawet

powieka jej nie drgnęła. Spojrzenie Elizabeth powędrowało w kierunku drzwi.

- Ane!

Z trudem wyszeptała imię córki. Chciała zerwać się z miejsca, ale ciało miała ciężkie

jak z ołowiu. Nie mogła nawet zapanować nad myślami.

- Ane, jak...? - Umilkła, bo słowa uwięzły jej w gardle. Córka stała w drzwiach

niczym słup soli i patrzyła tępo przed siebie. W dłoni trzymała rewolwer.

- Czy to ty...? - Elizabeth zwilżyła wargi końcem języka i przeniosła spojrzenie na

Sivgarda. Mężczyzna przestał krwawić. Czy krew po śmierci nadal wypływa z ran? Nie miała

pojęcia. Plama na koszuli już w każdym razie nie rosła. Czyżby naprawdę był martwy? Co się

stanie jeśli nagle zerwie się z podłogi, chwyci broń i zacznie strzelać na oślep? Elizabeth

pochyliła się i położyła dłoń na jego szyi. Nie, nie czuła pulsu. Oczy Sivgarda były otwarte.

Puste.

Wreszcie zdołała wziąć się w garść. Chwyciła strzelbę. Zabezpieczyła ją i odłożyła.

Może nie powinnam była tego robić? - przemknęło jej przez myśl. Lensman wolałby na

pewno, by świadkowie zostawili wszystko na swoim miejscu. Chwyciła się za głowę. Myśli

kłębiły się nieskładnie. Znów spojrzała na Ane.

- Moja córeczka - wyszeptała i podeszła do niej powoli. - Oddaj mi to - zwróciła się do

dziewczynki, wyciągając rękę po rewolwer. Ane nie odpowiedziała.

Elizabeth ostrożnie odebrała jej broń i odłożyła na, stół. Zastanawiała się, czy w

magazynku zostały jeszcze jakieś pociski, ale nie chciała tego sprawdzać. Ten rewolwer

właśnie pozbawił życia człowieka, a ona sama byłaby martwa, gdyby nie Ane. Objęła

dziewczynę mocno. Z trudem powstrzymywała płacz.

- Moja kochana córeczka - powtarzała. - Uratowałaś mi życie, uratowałaś nas obie.

Ale Sivgard... niech Bóg ma nas w swojej opiece!

background image

Ane niechętnie pozwalała matce na uściski. Elizabeth puściła ją, położyła dłonie na jej

ramionach i spróbowała zajrzeć w jej oczy. Dziewczyna wciąż patrzyła przed siebie,

wydawała się nieobecna. W tej samej chwili Bergette wydała z siebie przenikliwy krzyk.

Elizabeth odwróciła się i ujrzała przyjaciółkę klęczącą nad mężem. Płakała, potrząsając raz po

raz bezwładnym ciałem.

- Sivgard! Sivgard, słyszysz mnie? Obudź się, no już! Elizabeth podeszła do niej i

chwyciła ją za ramiona.

- Uspokój się, Bergette. Sivgarda już nie ma. On... odszedł.

- Nie! - Okrzyk Bergette zabrzmiał jak rozpaczliwa prośba, jakby miała nadzieję, że

przyjaciółka się myli.

To musiał być dla niej straszny szok, pomyślała Elizabeth. Na początku Bergette

myślała, że Sivgard zginął w pożarze. Pochowała go, lecz on wrócił: wrócił, by je obie

zamordować i by samemu umrzeć. Chciała odciągnąć przyjaciółkę od trupa, ale Bergette

zaczęła się wyrywać.

- Zostaw mnie! Chcę porozmawiać z Sivgardem! - szlochała. - Przecież do nas wrócił.

- Posłuchaj mnie - odezwała się Elizabeth spokojnie i zerknęła na zwłoki mężczyzny.

Martwe oczy wpatrywały się w nicość. Wzdrygnęła się i odwróciła. - Kochana Bergette,

posłuchaj mnie teraz. Chodź tu, usiądź, zaraz wezwiemy pomoc. Nie pamiętasz już, co się

przed chwilą stało? Przecież Sivgard chciał zastrzelić nas obie. Postradał zmysły.

Wydawało się, że Bergette nic nie słyszy. Wciąż klęczała nad mężem, trzęsąc się od

płaczu. Elizabeth zerknęła na Ane. Dziewczyna stała oparta o framugę drzwi, wydawała się

obojętna, zupełnie tak, jakby to, co miało przed chwilą miejsce, w ogóle jej nie dotyczyło.

Nadal była nieobecna, patrzyła przed siebie, nie widząc niczego. Bergette znowu potrząsała

ciałem męża.

- Sivgard, obudź się! Mój kochany, kochany...

- Próbował nas zastrzelić - przypomniała jeszcze raz Elizabeth. Jej głos nie był już

spokojny. Czuła, że trzęsą się pod nią nogi.

Przyjaciółka nie słuchała jej, opadła na zwłoki, szlochając przeraźliwie i miętosząc

powalaną krwią koszulę.

Elizabeth przypomniała sobie, co wcześniej myślała o tym wszystkim. Gdyby Sigvard

pojawił się nagle w jej życiu, byłaby gotowa na wszystko, by ratować Ane. Każda matka

postąpiłaby tak samo. Teraz okazało się, że to córka ją ocaliła. Co by było, gdyby pojawiła się

chwilę później? Pewnie obie z Bergette byłybyśmy martwe, pomyślała. Co sprawiło, że Ane

przyszła tu za nią? I jak dziewczynie udało się zdobyć rewolwer? Przecież broń leżała w

background image

zamkniętej na klucz komodzie w salonie. A może to wcale nie jest rewolwer Bergette? W jej

głowie kłębiło się mnóstwo pytań, nie znajdowała odpowiedzi na żadne z nich.

Usłyszała trzaśnięcie drzwiami i dobiegające z korytarza głosy. Zesztywniała. Oby to

nie była Karen-Louise! Zerwała się z miejsca, by zobaczyć, kto do nich idzie. Gdy otworzyła

drzwi prowadzące na korytarz i zobaczyła parobka ze służącą, westchnęła z ulgą. Od razu

rozpoznała oboje.

- Co się stało? - zapytali chórem. Po chwili dziewczyna dodała: - Jesteś blada jak

ściana.

- On... - Elizabeth nie wiedziała, co im powiedzieć. - Sprowadźcie pomoc z Dalsrud.

Niech przyjadą mężczyźni. Sivgard nie żyje.

- Nie żyje? Chyba już od dawna? - rzucił parobek, usiłując ją wyminąć.

- Nie, nie wchodź tam. - Elizabeth zagrodziła mu drogę. - Usiłował nas zastrzelić,

ale... no cóż, tak czy inaczej nie żyje. Z całą pewnością. Spieszcie się do Dalsrud. Chłopak

wybiegł z domu, trzasnąwszy drzwiami.

Elizabeth odwróciła się do służącej. Dziewczyna zbladła, otwierała usta i zamykała,

nie będąc w stanie dobyć z siebie słowa.

- Wiesz, gdzie mieszka matka Bergette? Służąca skinęła głową.

- Dobrze. Biegnij do niej i powiedz, że Sivgard leży martwy w salonie. Niech tu

szybko przyjdzie, ale, na Boga, nie pozwól jej zabrać ze sobą Karen-Louise. Mała nie

powinna wiedzieć, co tu się stało. Dziewczyna znów skinęła głową, ale wciąż stała

nieprzytomnie w korytarzu.

- Rozumiesz, co mówię? - spytała Elizabeth. -Tak.

- No to już, leć! Biegiem. Już na progu odwróciła się i zapytała:

- Jak umarł Sivgard?

- Został postrzelony w plecy.

Służąca pisnęła i wymknęła się z domu. Już po chwili Elizabeth usłyszała jej kroki na

podwórzu. Oparła się o framugę i przymknęła oczy. Z salonu wciąż dobiegał rozdzierający

płacz Bergette. Pewnie była w szoku, zapomniała p wszystkim, co się stało. A może to

reakcja zupełnie naturalna? W końcu to jej mąż leżał na podłodze.

Ane popełniła morderstwo. Jej mała, zaledwie szesnastoletnia córeczka. Elizabeth

zasłoniła twarz dłońmi, próbując stłumić dobywający się z piersi szloch. Nie może teraz

płakać, nie może. Musi być silna, ze względu na Ane.

Zrobiła głęboki wdech i wróciła do salonu.

background image

Rozdział 2

Ane osunęła się na podłogę. Siedziała oparta o ścianę, obejmując kolana ramionami.

Łkanie Bergette wreszcie ucichło. Klęczała teraz nad trupem, kołysała się w przód i w tył, i

cały czas gładziła dłoń zmarłego. Widok był sam w sobie tak przerażający, że Elizabeth miała

przez chwilę ochotę się poddać i pozwolić, by to inni przejęli kontrolę nad sytuacją. Ale nie

mogła sobie na to pozwolić i dobrze o tym wiedziała. Podeszła do Ane i podała jej rękę.

- Chodź, usiądziemy na sofie - poprosiła. Dziewczyna nie zareagowała.

- Posiedzę trochę z tobą. - Elizabeth ujęła ją ostrożnie pod ramię.

Ciało Ane było sztywne i bezwolne, w końcu jednak córka usłuchała. Elizabeth

znalazła szal i okryła nim ramiona dziewczyny. Właściwie nie wiedziała, czemu to robi. Było

przecież lato, ale ona sama trzęsła się z zimna. Bergette zaczęła nucić coś pod nosem. Po jej

policzkach powoli spływały łzy.

- Czujesz się już lepiej? - Elizabeth pogładziła Ane po plecach.

Nie doczekała się odpowiedzi, zresztą wcale się jej nie spodziewała. Westchnęła.

Gdyby chociaż skinęła głową, pomyślała przyglądając się córce. Brązowe oczy dziewczyny,

zazwyczaj tak radosne i pełne życia, wydawały się teraz martwe. Ciekawe, o czym myśli?

Czy jest świadoma tego, co zrobiła? Dopiero teraz Elizabeth przestraszyła się nie na żarty.

Przecież zabójstwo było przestępstwem karanym śmiercią. Czy to właśnie miała oznaczać jej

wizja? Objawił jej się Sivgard z twarzą wykrzywioną w złośliwym uśmiechu. Czyżby chciał

pociągnąć za sobą Ane?

Nigdy, postanowiła Elizabeth. Nigdy nie pozwoli, by ktoś odebrał jej dziecko! Zrobiła

głęboki wdech; drżała na całym ciele. Jeśli Ane zostanie skazana na śmierć, ona sama

odbierze sobie życie. Przecież nie potrafiłaby istnieć bez ukochanej córki. Masz jeszcze jedno

dziecko, odezwał się w jej głowie głos rozsądku. Owszem, pamiętała o tym. Miała dwoje

dzieci, ale nie mogła sobie pozwolić na utratę żadnego z nich.

Na samą myśl o małym Williamie z jej piersi pociekło mleko. Na szczęście

zabezpieczyła stanik, wsuwając, między ciało a ubranie, ściereczkę, ale czuła się nabrzmiała i

obolała. Dawno już powinna była siedzieć w domu i karmić chłopca.

Spróbowała sobie wyobrazić, co by było, gdyby nie pojawił się Sivgard. Piłyby z

Bergette kawę i gawędziły beztrosko, w końcu zapytałaby przyjaciółkę o możliwość

pożyczenia dziecinnego wózka i wróciła do domu. Wózek! To właśnie po niego przyszła,

chciała, żeby William miał gdzie spać, gdy ona będzie pracowała na polu, by nie musiał leżeć

na słońcu. Zazwyczaj nie potrafiła powstrzymać uśmiechu na samą myśl o tłuściutkich,

background image

małych ramionkach i nóżkach synka, jego ciemnych, bystrych oczach i czarnych włoskach.

Skóra zdjęta z ojca. Do niej w ogóle nie był podobny.

Jeśli odbierze sobie życie, musiałaby go zostawić. Nie, nie wolno jej. Nikt nie umrze -

ani ona, ani Ane. Będzie walczyć do ostatniej kropli krwi, by ani lensman, ani nikt inny nie

skazał jej córki na śmierć. Już ona się o to zatroszczy.

- Ane, posłuchaj mnie. Dlaczego tu przyszłaś? Skąd masz rewolwer? Możesz mi

odpowiedzieć? -zapytała Elizabeth łagodnym głosem.

Dziewczyna milczała. Musiała jednak rozumieć, co się do niej mówi, bo na dźwięk

słów matki odwróciła się od niej. Elizabeth spróbowała na nowo.

- Niedługo ktoś na pewno przyjedzie i go zabierze. Będzie dobrze, kochanie. Zostanę z

tobą. Bergette przestała nucić, siedziała teraz blada jak ściana, wpatrując się w swojego

martwego męża. Za oknem przekrzykiwały się mewy. Jakiś mały ptaszek uderzył z brzękiem

w szybę. Elizabeth wzdrygnęła się, ale Ane i Bergette nie dały po sobie poznać, że cokolwiek

słyszały.

Kobieta pochyliła głowę i złożyła dłonie do modlitwy, ale nie potrafiła znaleźć

właściwych słów. Co myślał Bóg, patrząc na nie teraz, w obliczu tego co właśnie się stało?

Czy rozumiał, że Ane zrobiła to, co musiała, że nie z własnej winy stała się morderczynią?

Zaczął dokuczać jej przeraźliwy ból głowy, raz po raz targały nią mdłości. Powietrze

w salonie było ciężkie i nieruchome. Otworzyła okno. Usłyszała ludzi na podwórzu. Zarżał

koń, niskie męskie głosy mieszały się z jednym wyższym, jakby znajomym. Elizabeth wyszła

na korytarz.

- Mario, ty też tu jesteś? - zapytała wystraszona, a jednocześnie szczęśliwa.

- Co się stało? - zapytał Kristian. - Słyszeliśmy, że ktoś postrzelił Sivgarda. Ale

przecież on jest martwy, pochowaliśmy go, do diabła! Nic z tego nie rozumiem. - Wbił w nią

spojrzenie. Jens i Lars chcieli zobaczyć, co się dzieje. Obaj zatrzymali się zaskoczeni w

drzwiach.

- Kto go zabił? - zapytał parobek, doszedłszy do siebie. Elizabeth już miała mu

odpowiedzieć, że zrobiła to Ane, ale w ostatniej chwili zamilkła.

- To był wypadek - rzuciła tylko. - Przygotuj konia, niech Lars jedzie po lensmana i

doktora. Parobek skinął głową, ale najwyraźniej nie spieszyło mu się do stajni. Pewnie nie

chce przegapić takiej sensacji, pomyślała Elizabeth. W końcu chłopak wyszedł. Kobieta

spojrzała po pozostałych.

- Sivgard przyszedł tu - odezwała się cichym głosem - by zastrzelić mnie i Bergette.

Celował do mnie, gdy nagle w drzwiach stanęła Ane i strzeliła mu w plecy. Jens zachwiał się

background image

na nogach. Dobry Boże, wyszeptał i rzucił się w stronę córki.

- Nie, Jensie - powstrzymała go Elizabeth. - Mario, lepiej ty do niej idź. Możesz przy

niej posiedzieć, ale Ane nie ma chyba ochoty na rozmowę.

- Kogo w takim razie pochowaliśmy? - spytał Kristian.

- Nie wiem - odparła. - Musisz już chyba jechać, Larsie. Weź świeżego konia i

postaraj się wrócić jak najszybciej. Gdy tylko Lars wyszedł z domu, Elizabeth spojrzała na

Kristiana i Jensa.

- Przykryjcie czymś zmarłego. Spróbuję porozmawiać z Bergette. Biedaczka odchodzi

od zmysłów. Chyba nie rozumie nic z tego, co się wokół niej dzieje. Mężczyźni znaleźli koce,

którymi nakryli zwłoki. Bergette podniosła się z klęczek, chcąc je zabrać.

- Co wy robicie? Przecież on się udusi! Elizabeth była już przy niej.

- Nie chcemy, żeby zmarzł na podłodze. Chodź, damy mu na chwilę spokój i

usiądziemy sobie tutaj. Musiała odciągnąć Bergette w drugi koniec pokoju. Cały czas

obserwowała uważnie Marię i Ane. Obie były już teraz młodymi kobietami, ale w jej oczach

nadal pozostawały dziećmi. Poczuła ucisk w piersi, miała ogromną ochotę przytulić je do

siebie z całych sił, rozpłakać się i... Nie, musi być silna. Właśnie ze względu na dziewczynki.

Ze względu na wszystkich. Jens i Kristian wydawali się zupełnie zdezorientowani.

- Bądźcie tak dobrzy i zaparzcie kawy - poprosiła Elizabeth, obejmując Bergette.

- Myślisz, że jest mu zimno? - Przyjaciółka posłała w stronę zwłok zatroskane

spojrzenie.

- Nie, teraz już nie.

Elizabeth przypomniała sobie, jak sama się czuła, gdy doniesiono jej, że Jens zginął na

morzu. W pierwszej chwili nie chciała w ogóle przyjąć tego do wiadomości. To niemożliwe,

by odszedł ode mnie na zawsze, myślała. Nawet później, gdy uświadomiła sobie, że mąż

naprawdę nie żyje, nie potrafiła porzucić nadziei.

Bergette czuła się podobnie, chociaż Sivgard okazał się tak złym i niecnym

człowiekiem. Czyżby zdążyła już o tym wszystkim zapomnieć? Jens był mimo wszystko

wiernym, wspaniałym mężem. Elizabeth nie miała nawet możliwości złożenia jego szczątków

do grobu. W odróżnieniu od Bergette. Czy przyjaciółka zniesie powtórny pogrzeb Sivgarda?

Elizabeth pogładziła ją ostrożnie po plecach. Było jej zimno? Nie, chyba nie. Zerknęła

na Ane. Maria próbowała coś do niej mówić.

Usłyszała kroki na korytarzu, ale nie zdążyła nawet wstać z sofy, gdy w progu

pojawiła się matka Bergette. Kilka kosmyków włosów wysunęło się z jej koka, oczy miała

wielkie i okrągłe.

background image

- Powiedzcie mi, czy to, co słyszałam, jest prawdą? - Starsza pani zerknęła na

Bergette, dostrzegła Sivgarda leżącego na podłodze, zbladła i znów przeniosła wzrok na

córkę. Podeszła do niej i otoczyła ją ramionami.

- Dobry Boże, Bergette, co tu się stało? Kto to zrobił? I kto w takim razie zginął w

pożarze?

- Porozmawiamy o tym, gdy przyjedzie lensman -odezwała się szybko Elizabeth.

Kobieta nie pytała już więcej. Bergette wybuchnęła przeraźliwym płaczem,

przyciskając się kurczowo do matki.

Kristian i Jens przynieśli czajnik z kawą i kubki. Starsza pani spojrzała na nich

zaskoczona, jakby nie rozumiała, co mężczyźni robią w pokoju.

- Kawy? - spytał Jens, unosząc czajnik. Kobieta nie odpowiedziała, ale Elizabeth

skinęła głową. Potrzebowała czegoś, czym mogłaby się wzmocnić. Z wdzięcznością przyjęła

gorący kubek i piła małymi łykami. Kawa parzyła jej gardło. Kristian podszedł do niej i

mocno ją przytulił.

- Jak się czujesz? - szepnął z ustami w jej włosach.

- Dobrze - skłamała, doskonale świadoma, że nie zdoła go oszukać.

- Pomyśleć, że mogłem cię stracić, Elizabeth. -Przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej.

- Ale wszystko skończyło się dobrze - odrzekła drżącym głosem, spoglądając

jednocześnie na Jensa. Ten wbił w nią wzrok. Pewnie myślał sobie to samo co Kristian.

Gdyby tylko mogła, podeszłaby do niego i rzuciła mu się na szyję, ale wiedziała, że takie

zachowanie nie przystoi statecznej mężatce. Matka Bergette mierzyła ich surowym

spojrzeniem.

- Czy ktoś może mi powiedzieć, co tu się stało? Przecież pochowaliśmy Sivgarda, a

teraz... - Głos jej się załamał. - A teraz on leży martwy w salonie. Czemu nikt nie zatrzymał

sprawcy? Powiadomiliście lensmana? Jak można było puścić wolno mordercę!

- Lensman i doktor już jadą - powiedział Kristian spokojnie.

- Sivgard był takim dobrym człowiekiem - załkała starsza pani, obejmując Bergette.

Biedaczka, o tak wielu rzeczach nie ma pojęcia, pomyślała Elizabeth. Bergette miała

na pewno swoje powody, by nie wyjawiać matce, jakim piekłem stało się ostatnio jej życie.

- Mario, weź Ane i wyjdźcie do kuchni - poprosiła. Dziewczyna skinęła głową i

wyprowadziła siostrę. Elizabeth nie chciała, by Ane słyszała dalszą część rozmowy. Poza tym

pod drzwiami podsłuchiwała służąca. Bardzo jej najwyraźniej zależało na poznaniu całej

prawdy. Elizabeth słyszała, jak dziewczyna wymienia szeptem komentarze z parobkiem.

Zaczęła drżeć tak, że o mały włos nie rozlała kawy. Odstawiła kubek na stół. Oby

background image

tylko lensman niedługo przyjechał, niech ten koszmar już się skończy! Tylko czy przyjazd

urzędnika w czymkolwiek pomoże? Nie, sytuacja nie była taka prosta. Piekło mogło się

dopiero teraz zacząć: przesłuchania, oskarżenia i na koniec wyrok.

- Pójdę do kuchni porozmawiać z Ane - oświadczył Jens i zniknął w drzwiach.

- Mówiła ci coś? - spytał Kristian cicho.

- Nie, ani słowa. Moja biedna córeczka - załkała Elizabeth. Nie mogła już dłużej

powstrzymywać płaczu.

- Spokojnie kochanie, wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

- Już jadą. - Uchyliły się drzwi i parobek wsunął głowę do środka.

Elizabeth i Kristian przywitali przybyłych. Torstein był poważny i milczący. Lensman

miał na sobie krótką kurtkę, ledwo dopinającą się na pokaźnym brzuchu. Zmierzył obecnych

karcącym spojrzeniem.

- Słyszałem, że Sigvard został zastrzelony.

- Leży tam. - Elizabeth wskazała drzwi salonu. Podeszli do zmarłego i uklękli nad

nim.

- Trzeba wysłać ludzi, żeby odnaleźli mordercę! -rozdzierająco krzyknęła matka

Bergette. Lensman spojrzał na Elizabeth, która przejęła inicjatywę.

- Czy mogłaby pani zabrać Bergette do innego pokoju? - poprosiła.

Mężczyźni podnieśli koc, na co wdowa znów wybuchnęła płaczem. Odepchnęła matkę

i podbiegła do Sigvarda. Zaczęła potrząsać bezwładnym ciałem.

- Obudź się, słyszysz? Nie leż tak! - krzyczała. Torstein podniósł się i zaczął szperać w

swojej czarnej lekarskiej torbie.

- Czy ktoś mógłby mi przynieść wody? Wyjął torebkę z białym proszkiem, w tym

czasie służąca przyniosła szklankę.

- Proszę - powiedziała i dygnęła. Lekarz wsypał proszek do wody i zamieszał.

- Dajcie jej to. Elizabeth zrobiła, co jej kazał, chociaż Bergette wierciła się i nie

chciała pić.

- Zaprowadźcie ją do sypialni, nakazał Torstein, za chwilę powinna zasnąć. Tak będzie

dla niej najlepiej. Płacz i krzyki Bergette dochodziły do nich aż ze schodów, po których

prowadziła ją matka.

- Musimy mieć tu spokój do pracy - oświadczył lensman rzeczowo, wbijając wzrok w

służącą i parobka.

Oboje wymknęli się z salonu.

Elizabeth odwróciła się, gdy mężczyźni zaczęli badać zwłoki. Lensman wstał w końcu

background image

z kolan i przyjrzał jej się uważnie.

- Czy ktoś może nam powiedzieć, co tu zaszło? Przełknęła ślinę.

- Tak. Siedziałyśmy z Bergette i piłyśmy kawę, kiedy nagle pojawił się Sigvard ze

strzelbą. Chciał zabić nas obie. Celował do mnie. Zamknęłam oczy i przygotowałam się na

śmierć... - Musiała przetrzeć twarz. - Wtedy padł strzał. Gdy podniosłam wzrok, zobaczyłam,

że Sigyard nie żyje, a... Ane stoi w drzwiach z rewolwerem w ręku. W salonie zapadła

martwa cisza. Elizabeth dostrzegła kątem oka Jensa, który wrócił z kuchni.

- A więc przyszłyście tu z Ane. - Lensman szarpał nerwowo swoje wąsy. - Czego tu

szukałyście?

- Nie, przyszłam tu sama. Miałam pożyczyć od Bergette dziecięcy wózek. Nie wiem,

czemu moja córka się tu pojawiła.

- A czyj to był rewolwer?

- Nie jestem pewna, ale chyba należy do Bergette. Pokazywała mi kiedyś broń.

Lensman uniósł brwi, ale nie skomentował jej słów.

- Chciałbym pomówić z Ane.

- Ale ona nie chce rozmawiać - oświadczyła Elizabeth cicho i poczuła, że zaczyna jej

drżeć dolna warga. Jedynym oparciem było dla niej w tej chwili silne ramię Kristiana.

- Jakoś sobie poradzimy - stwierdził lensman. Elizabeth nie wiedziała do końca, co

mogą znaczyć te słowa i szczerze mówiąc, wolałaby nie wiedzieć.

- Bergette... - zaczęła - ona chyba nie pojmuje, że Sigvard jest martwy. Torstein wstał

z miejsca i zamknął swoją torbę.

- Taka reakcja nie jest niczym niezwykłym. Powinno jej to szybko przejść. Żałoba ma

różne etapy. Etap złości, w którym staramy się obarczyć odpowiedzialnością innych, etap

poczucia winy, a także żalu i tęsknoty. Musicie dać jej trochę czasu. Wychodzę z założenia,

że ma jakąś rodzinę, która teraz przy niej będzie? Doświadczyła ciężkiego szoku. W końcu

już drugi raz straciła męża. Najpierw pożar, a teraz to....

- Tak. - Elizabeth skinęła głową. - Bergette ma rodzinę, ale jej matka nie ma pojęcia,

jak naprawdę wyglądało jej małżeństwo z Sigvardem. Chyba o wielu rzeczach zwyczajnie nie

wie.

- W takim razie ktoś musi ją uświadomić - zauważył Torstein. - Mogę to zrobić

osobiście. W końcu niejedno wpadło mi w ucho.

- Dziękuję. - Elizabeth posłała mu uśmiech pełen wdzięczności.

- Może zrobię to od razu. Lensman zerknął na lekarza, po czym przeniósł spojrzenie

na Jensa i Kristiana.

background image

- Możecie wynieść zwłoki.

Zwłoki, pomyślała Elizabeth. Wolałaby, żeby powiedział: Sigvarda albo zmarłego.

Łatwiej było oddychać, gdy ciało zniknęło z salonu. Słyszała, jak Jens i Kristian rozmawiają

na korytarzu ze służącą, po czym wchodzą do drugiego pokoju. Zastanawiała się, kto

przygotuje Sigvarda do pogrzebu. Sama nie chciała w tym uczestniczyć. Nie dlatego, że bała

się zmarłych, ale ze względu na niego - człowieka, który sprawił jej tak wiele bólu.

Na dywanie została kałuża zakrzepniętej krwi. Dobrze, że nie upadł na deski,

pomyślała Elizabeth, wtedy plama byłaby niemożliwa do usunięcia. Dywan można było

wyrzucić. A może udałoby się sprać krew? Potrząsnęła głową, próbując pozbyć się tych

dziwnych myśli.

- Chciałbym porozmawiać z Ane - powiedział lensman. - Gdzie ją znajdę?

- Chyba w kuchni - odparła - siedzi tam z Marią. Ale mówiłam przecież, że ona...

- Tu jestem! - Ane stanęła w drzwiach.

Jej oczy, pomyślała Elizabeth. Córka patrzyła na nią wzrokiem staruszki. Jej jasny

warkocz był zmierzwiony. Usta zaciśnięte w wąską kreskę. Chciała do niej podbiec, ale

uprzedził ją lensman.

- Proszę, Ane, siadaj.

- Dziękuję, postoję.

- Jak uważasz.

- Z tego co zrozumiałem, przyszłaś tu sama - zaczął. - Czego szukałaś w tym domu?

Odpowiedziała mu bezbarwnym głosem.

- Nie mogłam już dłużej czekać na mamę, więc postanowiłam, że wyjdę jej na

spotkanie. Chciałyśmy pożyczyć wózek od Bergette. Lensman skinął głową.

- Co działo się dalej?

Kristian i Jens stali bez słowa za plecami dziewczyny. Ane nawet nie dostrzegła ich

obecności, mówiła dalej. - Weszłam do domu i usłyszałam głosy Sigvarda i mamy. Z

początku niczego nie rozumiałam. Myślałam, że Sigvard jest martwy. Przecież byłam na jego

pogrzebie. Elizabeth wymieniła spojrzenia z Marią, która weszła do salonu i usiadła na

krześle.

- I słyszałam, że Bergette płacze. Musiała być okropnie wystraszona. Podeszłam do

drzwi. Byłam cicho, więc nikt nie wiedział, że tam jestem. Zobaczyłam na stole pistolet. -

Ane zamilkła i zapatrzyła się przed siebie.

- Rewolwer - poprawił ją lensman. Wydawało się, że nie zrozumiała jego słów.

- I co dalej?

background image

- Po prostu go podniosłam. Sama właściwie nie wiem dlaczego. Wszystko działo się

samo z siebie, jakby... jakby to był tylko... zmarszczyła brwi i przestąpiła z nogi na nogę. -

Usłyszałam, że Sigvard chce zastrzelić mamę. Tak, chyba tak właśnie było. Usłyszałam, że

chce jej zrobić krzywdę i wtedy właśnie podniosłam pistolet. Musiałam jej bronić.

Elizabeth wstrzymała oddech. Nie chciała się rozpłakać. Oczy miała pełne łez,

spojrzenie zamglone.

Przetarła szybko twarz dłonią i wyprostowała plecy.

Ane spojrzała na nią.

- Słyszałam wszystko, o czym mówiliście, mamo. Każde słowo Sigvarda. Mówił, że

jesteś ladacznicą i że sypiałaś z Leonardem, ojcem Kristiana. A gdy zaszłaś z nim w ciążę,

winą obarczyłaś Jensa. To mnie nosiłaś wtedy pod sercem. Jestem dzieckiem poczętym w

hańbie!

background image

Rozdział 3

Dorte i Elen szły ścieżką w kierunku Dalen. Rzadko uczęszczana dróżka zaczęła

ostatnio zarastać. Drewniany dom wydawał się pusty i opuszczony, okna zostały zabite

deskami. Oby ktoś się tu szybko wprowadził, pomyślała Dorte. Może zamieszka w nim Maria

albo Ane? Nie, obie z pewnością znajdą sobie bogatych mężów i zamieszkają w domach

bogatszych i piękniejszych od tego. Westchnęła.

- Smucisz się czymś? - zapytała Elen, posyłając jej badawcze spojrzenie.

- Nie. Myślałam tylko o tym, jaka to szkoda, że nikt już nie mieszka w Dalen. Dom

stoi przecież zupełnie pusty.

- Dobrze, że Mathilde kupiła gospodarstwo Elizabeth. Przynajmniej tam ktoś mieszka.

Dorte przystanęła i osłoniła oczy dłonią.

- Zobacz jaka tam gęstwina - powiedziała, wskazując na lewo od rumowiska. - Może

poszukamy też jagód?

W milczeniu ruszyły pod górę. Dopiero gdy wspięły się na szczyt, Elen przetarła czoło

wierzchem dłoni. Włosy miała wilgotne, policzki zarumienione.

- Ojej, ale się zmęczyłam. Trudniej się tu wdrapać, niż myślałam.

- Usiądźmy - zaproponowała Dorte i opadła na kamień. - Nic tylko napełniać kosze -

dodała, odrywając od skały kępkę mchu.

- Będzie z tego piękny czerwony barwnik - stwierdziła Elen, także zdrapując odrobinę.

- Babcia nauczyła mnie farbowania. Jak uda nam się znaleźć odpowiednie rośliny, to ci

wszystko pokażę.

- Elizabeth wspaniale sobie radzi z taką robotą. -Dorte wstała z uśmiechem. -

Zaproponowała kiedyś, że mnie nauczy, ale nie chciałam.

- Czemu?

- Pomyślałam, Dorte wzruszyła ramionami, że mogłaby zachować swoje tajemnice dla

siebie i może trochę na tym zarobić. To było wtedy, jak mieszkałam w Neset, a ona w Dalen.

- Ale z tego co zrozumiałam, wyświadczyłyście sobie nawzajem przysługę?

Dorte skinęła głową i zerwała kilka kwiatów. Nie nadawały się co prawda do

farbowania, ale będą pięknie wyglądać na kuchennym stole.

- Tak, to prawda. Elizabeth przyjęła do siebie Daniela. Kaftanik do chrztu też od niej

pożyczyłam. To straszne, jak szybko biegnie czas - westchnęła. - Teraz Daniel jest już

dorosły, a Elizabeth się wyprowadziła. Zastanawiam się nad czymś - ciągnęła Dorte, bawiąc

się kwiatem. -Tak?

background image

- Kiedy urodzi się wam dziecko, może będziecie z Olavem chcieli, żebyśmy oboje z

Jakobem zostawili was w spokoju?

- Zostawili? - powtórzyła Elen.

- Tak. No wiesz, gdybyśmy przebudowali gospodarstwo, moglibyśmy zostawić jakąś

małą izbę tylko dla nas. W końcu nasze dzieci też się przeniosą na swoje, a wy moglibyście

mieć spokój.

- Już o tym kiedyś rozmawiałyśmy, parsknęła Elen, i nie chcę do tego wracać.

Myślałam, że wytłumaczyłam ci wszystko za pierwszym razem, Dorte.

- Tak, oczywiście. Ale przecież z czasem można zmienić zdanie.

Dorte odeszła kawałek dalej. Stwierdziła, że jagody są w tym roku bardzo drobne. To

pewnie przez to, że tyle padało. Tak czy inaczej, miała zamiar uzbierać kilka koszyków. Elen

wskazała jakieś rośliny, których Dorte wcześniej nie zauważyła.

- Jakie ładne. Zerwij kilka. Dorte zebrała całe naręcze.

- Gdy byłam dzieckiem - Elen patrzyła na wieś, ze szczytu rozciągał się wspaniały

widok - dziadek i babcia mieszkali w sąsiedztwie. Musiałam ich odwiedzać każdego dnia.

Przez pierwszy rok właściwie mieszkałam u nich, dopóki nie wybudowaliśmy własnego

domu. Z tamtego czasu nic nie pamiętam, ale kolejne lata dobrze utkwiły mi w pamięci. To

były wspaniałe czasy, długie, spokojne dni i mnóstwo śmiechu.

- Twoi dziadkowie musieli być dobrymi ludźmi - stwierdziła Dorte.

- To prawda, drugich takich można ze świecą szukać. Nigdy się na mnie nie złościli,

tylko byli smutni, gdy coś zbroiłam. Pomyśl, jak to jest nigdy się nie denerwować -

powiedziała zamyślona.

- Opowiedz mi o domu, o swoim dzieciństwie...

- Babcia była mi bardzo bliska. - Elen uśmiechnęła się szeroko. - Mogłam do niej

przyjść o każdej porze dnia, mogłam jej się zwierzyć z każdej mojej tajemnicy i każdego

problemu. Gdy życie wydawało mi się zbyt trudne, szłam do niej. Nakrywała wtedy do stołu

w kuchni, zamykała drzwi i parzyła kawę z mlekiem. Zawsze miała też w zanadrzu coś

dobrego, trochę cukru albo jakieś ciasto. To dziwne... babcia miała zawsze pełne ręce roboty,

ale potrafiła znaleźć dla nas czas. Nigdzie się wtedy nie spieszyła. Elen zerknęła na Dorte.

- Tak, tak właśnie mi się wydawało. Że jestem dla niej najważniejszą osobą na

świecie. Gdy trochę podrosłam, znalazłam sobie chłopca. Zwierzyłam się z tego babci i odtąd

spędzałyśmy razem jeszcze więcej czasu, chichocząc i plotkując niby dwa podlotki. -Elen

roześmiała się głośno na samo wspomnienie. -Jak przychodziły do mnie przyjaciółki,

musiałam je uprzedzać już na schodach: Jeśli babcia zapyta was, czy jesteście zakochane, to

background image

mówcie, że tak, to ją bardzo ucieszy.

- Twoja babcia była chyba dość niezwykłą osobą. -Dorte popatrzyła na nią zdumiona.

- Mhm. Podobnie jak dziadek Nigdy, przenigdy nie wątpiłam, że mnie kochają. Ani

przez sekundę.

- Miło mi to słyszeć - stwierdziła Dorte.

- Chciałabym - Elen posłała jej przeciągłe spojrzenie - żeby moje dzieci też miały

takie wspomnienia. Żebyście mieli z Jakobem czas, by wypocząć, żebyśmy my młodzi mogli

was wyręczać. I żebyście mieli siłę i czas wychowywać wnuki.

Dorte poczuła ucisk w gardle i pogładziła policzek Elen piegowatą dłonią.

- Jesteś taka dobra. Dziękuję.

- Nie ma za co dziękować. - Elen spłonęła rumieńcem i odwróciła twarz.

Dorte zauważyła, że dziewczyna czuje się zawstydzona. Może z powodu rozmowy, a

może na myśl, że nie ma jeszcze dzieci.

- Pokażę ci, których roślin używała mama - zaproponowała Elen, której zaczęło się

nagle bardzo spieszyć. - Z tych możemy brać tylko korzenie, więc trzeba je zbierać ostrożnie,

a te nadają się w całości, dlatego nie musimy sobie żałować.

Słońce grzało w plecy. Dorte już dawno nie czuła się taka spokojna. Zazwyczaj

musiała pracować od świtu do późnego wieczora, ale teraz, gdy zbierała rośliny, miała

wrażenie, że wypoczywa. Towarzystwo Elen sprawiało jej prawdziwą przyjemność.

Dziewczyna nie trajkotała jak najęta, miło było pomilczeć w jej towarzystwie. Gdy Elen

wyprostowała plecy, słońce było już wysoko na niebie.

- Chyba już dość nazbierałyśmy. Jak sądzisz? -Podniosła koszyk, a Dorte włożyła do

niego zerwane rośliny.

- Tak, chyba wystarczy. - Skinęła głową.

- No to wracamy.

- Jeśli nie będę teraz potrzebna - Dorte zawahała się - to chętnie bym tu jeszcze

została. Elen posłała jej pytające spojrzenie.

- Chciałabym poszukać jagód.

- Zostań tu ile tylko chcesz, ale uważaj na upiory -zaśmiała się Elen. - Jakob mówi, że

lubią siedzieć na rumowiskach.

- Bzdury! - Dorte wyprawiła ją do domu i jeszcze przez chwilę za nią spoglądała.

Dziewczyna była szczupła i zgrabna, szła z wyprostowanymi plecami, o które raz po raz

uderzał jej brązowy koński ogon. Czyżby nuciła? Dorte nastawiła uszu. Owszem, chyba tak.

Odwróciła się i poszła kawałek w stronę Dalen. Upiory, pomyślała z uśmiechem.

background image

Zupełnie jakby mogły w ogóle być zainteresowane nią, starą babą! Nie, duchy wolały raczej

młodych, przystojnych mężczyzn, których mogłyby opętać. Albo dzieci, które udałoby się

podmienić, podrzucając na ich miejsce własne potomstwo. Zdarzało się nawet, że upiory

kradły ludziom bydło, zostawiając w oborze swoje zwierzęta. Tak przynajmniej kiedyś

słyszała.

Dorte szła dalej w kierunku zbocza. Zatrzymała się wreszcie i opadła na wrzosy.

Pomyślała: jagody. Rozglądała się za nimi, od kiedy ruszyły z Elen pod górę, ale doszła w

końcu do wniosku, że chyba jeszcze za wcześnie na zbiory. Po prostu chciała na chwilę zostać

sama. Rozprostować zesztywniałe nogi i zapomnieć o codziennym znoju. Promienie słońca

grzały ją w twarz. Przymknęła oczy i pomyślała, że dostanie jeszcze więcej piegów. Może

nawet trochę się poparzy, ale wcale jej to nie martwiło. Lato było tu za krótkie, by narzekać

na słońce. Za kilka miesięcy przyjdzie zima, a w miejscu, gdzie teraz siedziała Dorte, zalegnie

gruby dywan śniegu. Westchnęła z zadowolenia, rozkoszując się zapachem gór i wrzosu.

Ogarnęła ją senność. Ragna podeszła do niej i zerknęła na nią z ukosa.

- To tutaj leżysz? - spytała z uśmiechem. Dorte aż podskoczyła i chciała zerwać się z

miejsca.

- Tak., to znaczy nie, chciałam tylko trochę odpocząć. I...

- Leż sobie spokojnie. - Ragna uniosła dłoń w obronnym geście. - Zasłużyłaś sobie na

to, w końcu cały dzień harujesz.

Dorte usiadła i zerwała kępkę wrzosu. Musiała czymś zająć ręce.

- A tam haruję. Robię tylko to co do mnie należy, a przecież mamy dużą rodzinę.

Dzieci są już dorosłe i mi pomagają. - Zamilkła i spojrzała na Ragnę. Włosy, zazwyczaj

związane w ciasny węzeł na karku, miała dziś rozpuszczone. Było jej z tym do twarzy, od

razu wydawała się łagodniejsza. Uśmiechała się, nie sprawiając wrażenia groźnej. Dorte

przypomniała sobie, jak wielkim szacunkiem darzyła tę kobietę. Ragna przodowała we wsi,

tak pod względem pieniędzy, jak i ostrego języka. Jedynie Elizabeth potrafiła się jej

przeciwstawić, gdy posuwała się za daleko, ale nawet ona wolała z reguły milczeć.

Bynajmniej nie ze strachu, ale dlatego, że czasem lepiej było po prostu dać spokój.

- To wspaniale, że tak dobrze wam się wiedzie. - Ragna złożyła dłonie na brzuchu. -

Daniel pewnie przeniesie się do Neset, skoro wy już tam nie mieszkacie?

- Owszem - Dorte posłała jej uśmiech - tak właśnie planujemy. Wygląda na to, że

Sofie od Mathilde jest nim zainteresowana.

- To chyba niezła partia?

- A pewnie. Dziewczyna jest pracowita i uprzejma, ale oboje są jeszcze bardzo młodzi

background image

i mają przed sobą całe życie.

- Nikt nie jest za młody ani za stary na miłość - stwierdziła Ragna. Dorte skinęła

głową w zamyśleniu, bawiąc się trzymaną w dłoni kępką wrzosu.

- Trochę to trwało, zanim zeszliśmy się z Jakobem. A ty byłaś przecież jego żoną... -

Zasłoniła usta dłonią, ale Ragna zdążyła już rozpłynąć się w powietrzu. - Ragno! Ragno! Nie

gniewaj się na mnie, nie chciałam powiedzieć nic złego. Bardzo się smuciłam, gdy umarłaś! -

krzyknęła zrozpaczona Dorte czując, że zbiera jej się na płacz. - Ragno, słyszysz mnie?

Ragno!

- Cicho. Poczuła chłodną dłoń na policzku,

- Ragna? - szepnęła i zamrugała w oślepiającym blasku słonecznych promieni.

Pochylał się nad nią jakiś wielki cień, musiała osłonić oczy dłonią. - Jakobie, to ty?

- Coś ci się śniło? - zapytał.

Dorte wyprostowała plecy i otarła twarz dłonią. Musiało poparzyć ją słońce, skóra

piekła nieprzyjemnie.

- Wydawało mi się, że rozmawiałam z Ragną. - Rozejrzała się dookoła. Czyżby to

naprawdę był tylko sen? Kobieta wydawała się taka prawdziwa, Dorte oczekiwała wręcz, że

za chwilę gdzieś się pokaże.

- Przyjemny sen? - Jakob usiadł obok niej.

- I tak, i nie. Ragna była taka spokojna i szczęśliwa, ale powiedziałam jej coś

nieprzyjemnego, a ona zniknęła.

- A ja nigdy ci się nie śnię? - zapytał i przysunął się bliżej.

- Owszem, w dzień i w nocy - odpowiedziała miękko i uśmiechnęła się do niego.

Odwzajemnił uśmiech i przeciągnął palcem po jej czole, zgrabnym nosie i wargach.

Pocałowała jego dłoń.

Omiótł spojrzeniem twarz Dorte, szyję, w końcu zatrzymał wzrok na obfitych

piersiach ukrytych pod szarą bluzką. Dorte pomyślała natychmiast, że powinna była się

inaczej ubrać. W zielonej bluzce byłoby jej bardziej do twarzy. Tak bardzo chciała mu się

podobać, pociągać go tak, by nigdy już nie spojrzał na inną kobietę.

- Jesteś taka piękna - powiedział, zupełnie jakby czytał w jej myślach.

Zrobiło się jej gorąco, gdy zaczął rozpinać guziki bluzki. Poszło mu to szybko i po

chwili już siedziała z obnażonymi piersiami. Sutki stwardniały natychmiast na delikatnym

letnim wietrze. Pochylił się i zaczął je delikatnie całować.

Dorte westchnęła i poczuła, jak ogarnia ją pożądanie. Drżącymi dłońmi rozpięła pasek

u jego spodni. Był skórzany i używany od niedawna, więc musiała się trochę natrudzić. Miała

background image

wrażenie, że Jakob w ogóle tego nie zauważył, był bowiem bez reszty pochłonięty

podciąganiem jej spódnicy. Dorte rzadko nosiła majtki, zwłaszcza latem, gdy na dworze było

tak ciepło. Oszczędzała bieliznę na jesienne dni. Kobiety we wsi twierdziły, że majtki są takie

nowoczesne, ale ona nie przejmowała się tym zanadto. W tej właśnie chwili cieszyła się, że

bielizna leży w szufladzie w domu, a Jakob może zacisnąć dłonie na jej nagich pośladkach.

Jęknęła i ściągnęła mu spodnie. Uniósł biodra i pomógł jej trochę - niemal

niezauważalnie, jakby w ogóle nie zwracał uwagi na to, co się dzieje.

Byli już teraz prawie zupełnie nadzy, a Dorte czuła, że jej kochanek jest gotowy.

Rozsunęła uda i pozwoliła mu wejść, płonęła teraz z pożądania. Nie położył się na niej, tylko

chwycił jej ciężką pierś i zacisnął wargi na sutku. Jego czarna broda łaskotała delikatną skórę.

Poczuła, jakby przeszywała ją błyskawica, wygięła plecy.

- Tak, o tak, jeszcze - westchnęła bezwstydnie. Chwyciła jego członek. Nie

potrzebował więcej zachęty, położył się na niej, podpierając się na rękach tak, by jej nie

zgnieść.

Dorte jęknęła z rozkoszy i juz po kilku chwilach poruszała się rytmicznie razem z nim.

Jakob nie jest jak młodzi chłopcy, przemknęło jej przez myśl, potrafi wytrzymać długo. To

jednak dobrze być trochę starszym, stwierdziła, czując, że już dłużej nie wytrzyma.

Dopiero po chwili zaczęła na nowo słyszeć szum strumienia, ćwierkanie ptaków i

krzyk mew. Zawstydziła się nagle.

- Jakobie - westchnęła, próbując uwolnić się z jego uścisku.

- Nie moglibyśmy zostać tu jeszcze trochę? - Położył się na boku.

- Nie. - Zaczęła zapinać bluzkę. - Co będzie, jak zaczną nas szukać?

- A kto niby miałby to być? - Włożył spodnie.

- Po co właściwie tu przyszedłeś? - Dorte zachichotała.

- Żeby cię poszukać. Elen powiedziała, że chciałaś zostać jeszcze chwilę.

- A to znaczy, że wkrótce może się tu pojawić ktoś, kto będzie szukał ciebie -

zauważyła Dorte i zeszła nad rzekę, by się umyć. Woda była lodowata. Gdy kobieta już

wyszła na brzeg, szczękała zębami i musiała zacierać ręce, chcąc się trochę rozgrzać.

- Aż tak było zimno? - zaśmiał się Jakob i przyciągnął ją do siebie.

- Przejdę się trochę - powiedziała i uwolniła się z jego objęć.

- Co ci się tak nagle spieszy? Udała, że nie słyszy i przeczesała włosy palcami,

próbując wysupłać z nich resztki wrzosu.

- Wstydzisz się, Dorte?

- Tak... - zawahała się. - Oczywiście, że tak. Jesteśmy w końcu dorośli, a

background image

zachowujemy się jak... nie mam na to słów. Tylko ladacznica zrobiłaby coś takiego co ja

przed chwilą. Co za wstyd! Chwycił ją za ramiona i zacisnął palce tak mocno, że jęknęła z

bólu.

- Myślisz, że to wstyd, że się kochamy?

- Takie rzeczy załatwia się w łóżku - oświadczyła.

- A kto tak powiedział?

- Puść mnie, to boli. - Chciała odejść. Nie przywykła do rozmów na ten temat. Zwolnił

uścisk i pocałował ją w czoło.

- Moja śliczna, mała Dorte - powiedział miękko -najpiękniejsza na całym świecie. Jak

prosty chłop taki jak ja mógłby ci się oprzeć? Leżałaś na ziemi i spałaś, w pierwszej chwili

pomyślałem, że to jakaś rusałka. Miałem już uciekać, ale zrozumiałem, że to ty. Moja żona.

Tylko moja.

Dorte spojrzała w jego brązowe oczy i poczuła, że coś w jej piersi pęka. Jego słowa

były miękkie jak flanek poduszek, które Elizabeth miała w salonie.

- A widział nas przecież tylko Pan Bóg - ciągnął Jakob.

- Ojej - żachnęła się Dorte. Wykrzywiła twarz i pomyślała o wszystkim, na co Pan

musiał patrzeć, czy mu się to podobało, czy nie.

- Chociaż może i on miał na tyle przyzwoitości - Jakob wybuchnął śmiechem - by się

na chwilę odwrócić.

Dorte rzuciła mu się na szyję. Mimo swojego wieku był wciąż zgrabny. To pewnie

przez całą tę ciężką pracę, pomyślała, czując jego twarde mięśnie pod materiałem koszuli.

- Co też ta Sofie wyprawia? - zapytał Jakob, wskazując palcem.

Dorte posłała spojrzenie w kierunku Dalen. Dziewczyna stała przy drodze,

wymachiwała ramionami, a po chwili zwinęła dłonie w trąbkę i zaczęła coś krzyczeć.

- O co jej może chodzić? - zdziwiła się Dorte.

- Nie wiem. Jesteśmy za daleko.

- Oby tylko nie stało się nic złego - szepnęła i ruszyła przed siebie.

background image

Rozdział 4

- Ane, to nie tak, jak myślisz - szepnęła Elizabeth. - Leonard...

- Tak, to on jest moim ojcem - dokończyła dziewczyna.

- Słuchaj, co ci matka mówi - wtrącił się Jens. -Niech ci wszystko wyjaśni.

- A to czemu niby? - Ane odwróciła się do niego. -Miała przecież na to ponad

piętnaście lat! -Przeniosła wzrok na Kristiana. Ten nerwowo przeczesał włosy palcami i Ane

natychmiast się domyśliła: - A więc ty też wiedziałeś - stwierdziła. - I kto jeszcze? Maria?

- Nie miałam pojęcia. - Dziewczyna potrząsnęła głową z przerażeniem.

- Kto jeszcze? - spytała Ane, wbijając spojrzenie w Elizabeth.

- Helenę.

- Nienawidzę cię, nienawidzę was wszystkich! -syknęła Ane ze łzami w oczach.

- Nie mów tak - przerwała jej Elizabeth. - Uznałam, że lepiej zrobię, nie mówiąc ci

całej prawdy. Leonard...

Opadła na krzesło. Nogi się pod nią ugięły. Dopiero teraz pojęła, co takiego oznaczała

jej wizja. Leonard cieszył się z tego, że Ane w tak brutalny sposób poznała tajemnicę swego

przyjścia na świat. Zrozumiała też, dlaczego Mikkel nie chciał powiedzieć jej o spotkaniu z

Sigvardem. Wiedział, co z tego wyniknie. Co by się stało, gdyby ją ostrzegł? Uwierzyłaby

mu? Z drugiej strony, może Mikkel jednak nie przeczuwał, do czego dojdzie. Może tego

wszystkiego i tak nie udałoby się uniknąć.

Usłyszała, że lensman chrząka. Ciekawe, o czym teraz myślał? Podejrzewa pewnie, że

dobrowolnie poszłam z Leonardem do łóżka, domyśliła się po chwili. Spojrzała w oczy

Kristiana. Mąż był najwyraźniej silnie poruszony. Jens wbił wzrok w podłogę. Wiele razy

prosił Elizabeth, by wyjawiła Ane prawdę, zanim dziewczyna dowie się wszystkiego od

obcych. Ale ona wciąż odwlekała tę rozmowę.

Ane patrzyła na nią z taką wściekłością, że aż się wzdrygnęła. Czy córka naprawdę

czuła do niej nienawiść? Bo nic Elizabeth nie powiedziała. Bo myślała, że matka zadawała się

z Leonardem z własnej woli?

Lensman znów odchrząknął.

- Chciałbym zamienić z tobą kilka słów w cztery oczy, Ane.

Dziewczyna posłała Elizabeth ostatnie spojrzenie, po czym posłusznie ruszyła za

przedstawicielem prawa. Gdy tylko wyszli, Maria zerwała się na równe nogi i wbiła

oskarżycielski wzrok w Elizabeth.

- Czy to prawda? To Leonard jest ojcem Ane? - Wypowiedziała te słowa z twarzą

background image

skrzywioną w grymasie najwyższej pogardy.

Elizabeth chciała jej coś odpowiedzieć, ale zdołała tylko skinąć głową. Maria

odwróciła się do Kristiana.

- Wiedziałeś o tym wszystkim? -Tak.

- Kiedy poznałeś prawdę?

- Kilka lat temu.

- A więc ożeniłeś się z Elizabeth, mieszkałeś z nią kilka lat, a dopiero po jakimś czasie

dowiedziałeś się, że Ane jest... twoją przyrodnią siostrą. - Ostatnie słowa padły powoli, jakby

Maria dopiero teraz uświadomiła sobie, co naprawdę znaczą.

- To nic między nami nie zmieniło - odparł Kristian. - Jeśli pozwolisz Elizabeth

wszystko wyjaśnić, też na pewno zrozumiesz. Maria nie słuchała. Spojrzała na Jensa i

odezwała się zduszonym głosem:

- A ty? Kiedy się dowiedziałeś?

- Jeszcze gdy była w ciąży - odrzekł spokojnie. - Było dla mnie oczywistością, że

dziecko zostało wpisane do ksiąg kościelnych jako moje. Maria potrząsnęła głową; nic z tego

nie rozumiała.

- Zatailiście prawdę przed Ane, a Helene wszystko powiedzieliście?

- Ona wiedziała od początku - wymamrotała Elizabeth słabym głosem.

- Nieprawdopodobne - stwierdziła Maria.

- Może dałabyś Elizabeth szansę, by się wytłumaczyła - wtrącił Jens. - Myślisz, że bez

powodu zatajała to przed Ane? Maria parsknęła i skrzyżowała ramiona na piersi.

- A skąd Sigvard o tym wiedział? Jemu też wszystko wypaplaliście?

- Nie - Elizabeth odchrząknęła - Sigvard zawsze chciał mi zaszkodzić, zawsze mnie

nienawidził. Gdy odkrył, że Ane i Kristian mają taki sam zgryz, pomyślał, że to Kristian jest

jej ojcem.

- Ten sam... - Maria zmarszczyła czoło. Po czym pokiwała głową.

- W końcu doszedł do tego, że to córka Leonarda - ciągnęła Elizabeth.

- Ale na Heimly o tym nie wiedzą? - spytała dziewczyna.

- Nie, czemu mieliby wiedzieć?

- Bo wciąż nazywają się jej dziadkami. - Maria rozłożyła ręce. Elizabeth poczuła, jak

wzbiera w niej wściekłość

- A myślisz, że to cokolwiek zmienia? - krzyknęła. - Czy Jakob jest jej dziadkiem w

mniejszym stopniu teraz niż przedtem?

Ukryła twarz w dłoniach i wybuchnęła płaczem. Poczuła ciepłą dłoń na ramieniu,

background image

domyśliła się, że to Kristian próbuje ją pocieszyć. Jens mówił coś do Marii, ale ona nie

słyszała już jego słów. Otarła twarz i spojrzała w oczy siostry.

- Leonard poszedł za mną nad rzekę pewnego dnia, gdy chciałam zaczerpnąć wody.

Miałam wtedy szesnaście lat i nie wiedziałam, skąd się biorą dzieci. Podszedł do mnie od

tyłu, zdarł ze mnie ubranie i wziął mnie siłą. Nazwał mnie potem dziwką i zostawił tam samą.

Nie chciałam nikomu mówić o mojej hańbie. Tylko Helenę domyśliła się prawdy i pomogła

mi przetrwać te straszne chwile. Elizabeth z trudem nabrała powietrza. Zobaczyła, że Maria

zbladła. Nie pozwoliła siostrze dojść do słowa:

- Jakiś czas później zrozumiałam, że jestem w ciąży - ciągnęła. - Pokochałam Ane,

odkąd się dowiedziałam, że ją noszę pod sercem. Jesteś teraz zadowolona, Mario? Po

policzkach dziewczyny płynęły łzy wielkie jak groch.

- Przepraszam, Elizabeth... nie miałam pojęcia...

- Ależ proszę. - Elizabeth machnęła lekceważąco ręką. Nie chciała teraz słuchać

przeprosin, była na to zbyt rozbita i rozzłoszczona. Odezwała się wysokim, ostrym głosem: -

Czemu wszyscy są tym tak zainteresowani? Nikogo nie obchodzi, że moja córka jest

przesłuchiwana przez lensmana, bo przed chwilą zabiła człowieka? Przecież może zostać za

to skazana na śmierć!

Wypowiedziawszy te słowa, runęła na kolana i ukryła twarz w fałdach spódnicy.

Płakała tak, że zabrakło jej oddechu. Kristian cały czas ją obejmował. Szeptał coś do jej ucha,

ale ona go nie słyszała. Była wyczerpana, czuła, że nie ma już na nic siły. Gdy przeraźliwy

szloch przeszedł w końcu w ciche pochlipywanie, zbliżyła się do niej Maria.

- Nie płacz, Elizabeth. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Powiem Ane, jak się

sprawy mają. Na pewno zrozumie i nie będzie się już na ciebie gniewać. Jest w szoku jak my

wszyscy, ale z czasem... Jens podszedł do niej i podał jej kubek z kawą. Piła chciwie, choć

napój zdążył już wystygnąć.

- Maria ma rację - odezwał się spokojnie. - Musimy poczekać i zobaczyć, co będzie.

Elizabeth nie odpowiedziała żadnemu z nich, nie miała już siły na dalszą rozmowę.

Wyjęła z kieszeni chusteczkę i wytarła nos. Musiała wziąć się w garść; jeśli Ane zostanie

skazana, będzie potrzebować wsparcia bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Myśl o tym, że

mogłaby stracić córkę, była nie do wytrzymania, ale teraz przede wszystkim musiała zebrać

siły. Jeśli w ogóle chciała się na coś przydać. Bolały ją piersi, ściereczki wsunięte w stanik

były przesiąknięte mlekiem. Gdy tylko to wszystko się skończy, pójdzie do domu i nakarmi

Williama. Przymknęła oczy i pomyślała o jego miękkim ciałku, mocno do niej przyciśniętym.

O jego zapachu, cichym dziecięcym kwileniu, małych paluszkach, włoskach jak jedwab.

background image

- Ciekawe, co z doktorem i matką Bergette - odezwał się Jens.

Elizabeth zmierzyła go spojrzeniem. Zdążyła już zapomnieć o tamtych dwojgu.

Zaczęła nasłuchiwać, ale nie dobiegł do niej ani płacz, ani odgłosy rozmowy.

W tej samej chwili w drzwiach stanął lensman. Ramiona mężczyzny zwisały

nieruchomo. W końcu wsunął dłonie do kieszeni. Elizabeth zrobiła krok w jego stronę, zaraz

potem kolejny. Próbowała wyczytać coś z jego oczu, ale wzrok miał pusty.

Kristian zacisnął palce na jej dłoni. Zerknęła na Jensa. Był blady jak trup. Mięśnie

jego twarzy drgały konwulsyjnie.

Lensman milczał. Stał ze spojrzeniem wbitym w podłogę. Elizabeth zachwiała się na

nogach, musiała chwycić się oparcia krzesła, by nie upaść.

- Wszystko w porządku - stwierdził wreszcie lensman. - Ane została zwolniona z

zarzutów.

- Co? - pisnęła Elizabeth cicho. Odchrząknęła. -Nie będzie ukarana?

- Nie. Nie miała przecież wyboru. Sprawa jest jasna. Działała w samoobronie. Gdyby

nie strzeliła, życie postradałyby trzy osoby. Ona sama także.

- O dobry Boże! - Elizabeth drżała na całym ciele. Kolana się pod nią ugięły i padła

prosto w ramiona Kristiana. Dziękuję, tak bardzo dziękuję, Boże, modliła się w duchu. Więc

jednak moje dziecko jest bezpieczne. Może mimo wszystko jest jakaś sprawiedliwość na tym

świecie.

- Gdzie ona teraz jest? - rozległ się głos Marii.

- Poszła do domu. Elizabeth uwolniła się z objęć Kristiana.

- Do domu? - powtórzyła. - Po prostu sobie poszła? - Chciała ruszyć w ślady córki, ale

powstrzymał ją Jens.

- Dobrze, niech idzie. Musi pewnie przemyśleć sobie wszystko, co się tu zdarzyło. 37

Elizabeth przystanęła.

- No tak, chyba masz rację - wyszeptała zawstydzona.

Znów zbierało się jej na płacz. Sama nie wiedziała czy to dlatego, że uniewinnienie

Ane przyniosło jej taką ulgę, czy też nagłe odejście córki wyprowadziło ją z równowagi.

Muszę się cieszyć, moje dziecko jest wolne, pomyślała. To jest teraz najważniejsze.

background image

Rozdział 5

Torstein wszedł do salonu razem z matką Bergette. Starsza pani oczy miała

zaczerwienione i opuchnięte. Nie zdążyła nawet poprawić włosów, które wymknęły się w

zmierzwionych pasmach z węzła na karku. Opadła na krzesło tuż przy drzwiach. Dłonie

złożyła na kolanach, a spojrzenie wbiła w podłogę.

Nikt się nie odezwał. Elizabeth szukała słów, które mogłyby rozluźnić nieco

atmosferę. Torstein musiał opowiedzieć matce Bergette o tym, jak Sigvard obchodził się z jej

córką przez ostatnie lata. Kobieta widziała swojego zięcia martwego na podłodze,

zastrzelonego przez młodą dziewczynę, która wystąpiła w obronie swojej matki. Elizabeth

wiedziała o tym wszystkim i domyślała się, że serce starszej pani krwawi, ale nie miała siły,

by ją pocieszać. Sama z trudem trzymała się na nogach.

- Wiedzieliście o tym? - spytała nagle matka Bergette i rozejrzała się dookoła. W jej

głosie nie było słychać oskarżycielskiego tonu. Elizabeth skinęła głową.

- Tak, ja wiedziałam. Sigvard...

Chciała powiedzieć, że był złym człowiekiem, ale zamilkła. Nie należało mówić źle o

zmarłych, zwłaszcza w obecności członków rodziny.

- Biedna Bergette - odezwała się cicho starsza pani. - Czemu nic mi nie powiedziała?

Przecież bym jej pomogła. Mogłabym... - Rozłożyła bezradnie ręce.

- Nie zrobiłaby pani więcej niż ktokolwiek inny - powiedziała Elizabeth, usiłując

otrząsnąć się z przygnębienia. - Sigvard był chory na umyśle, Bergette chyba się tego

wstydziła. Może zresztą nadal się wstydzi, więc w najbliższym czasie wszyscy powinniśmy

postępować z nią bardzo delikatnie.

- Po prostu tego nie rozumiem! - wykrzyknęła kobieta. - Powiedziała mi, że Sigvard

wyjechał do pracy na południe. Byłam z niego taka dumna, wszystkim się chwaliłam, że mam

takiego zięcia. Lepszego chłopa ze świecą szukać, powtarzałam. No i co teraz będzie? Co

ludzie powiedzą? O mój Boże -Pochyliła się do przodu i ukryła twarz w dłoniach. Elizabeth

wstała z miejsca, podeszła do starszej pani i położyła dłoń na jej plecach.

- Trzeba będzie żyć z dnia na dzień. Bergette nie zrobiła nic złego, ludzie na pewno to

zrozumieją. Nikt nie będzie jej winił, wręcz przeciwnie. Zarówno pani jak i ona jesteście

szanowane w całej wsi, zobaczy pani, nie będzie żadnych problemów.

Ja będę miała gorzej, pomyślała. Ludzie będą zachwyceni skrywaną przez lata

tajemnicą. Szybko spadła z piedestału, będą powtarzać prychając lekceważąco. Już słyszała

ich głosy. Ane przeżyje to pewnie jeszcze ciężej, jest w końcu młoda i wrażliwa.

background image

- Trzeba wyprać dywan - stwierdziła matka Bergette, żeby zmienić temat. - Dobrze, że

chociaż na deskach nie ma plam. To by dopiero było ciężkie do zmycia.

Niech służące się tym od razu zajmą, takie pracowite z nich dziewczyny. Zupełnie

jakby chodziło o zwyczajne porządku, pomyślała Elizabeth.

- A kto przygotuje zmarłego do pochówku? - zapytała.

- Poślę po kobiety, które zajmują się takimi rzeczami za pieniądze. - Starsza pani

zmarszczyła czoło, jakby znów miała się rozpłakać. - Sama nie mogę tego zrobić a już na

pewno nie pozwolę na to Bergette. Dość już się nacierpiała.

Lensman zakasłał. Z kuchni dobiegł przeraźliwy brzęk upuszczanych na podłogę

garnków. Rozległy się zaaferowane kobiece głosy. Służące musiały wrócić do domu,

niezauważone przez nikogo.

- W takim razie żegnam wszystkich - oświadczył lensman i skłonił się nieznacznie.

Każdy z obecnych podał mu dłoń i wymamrotał kilka słów pod nosem. Torstein chciał

się do niego przyłączyć, zaczął szykować się do wyjścia.

- Proszę dać mi znać, jeśli będę potrzebny - zwrócił się do matki Bergette. Kobieta

wyszeptała kilka słów podziękowania i już chciała odprowadzić obu mężczyzn.

- Sami sobie poradzimy. Proszę usiąść - rzekł lensman. Elizabeth wsunęła niesforny

kosmyk włosów za ucho.

- Ja też muszę już iść. Ane i mały... Matka Bergette zmierzyła ją spojrzeniem. W jej

oczach dało się wyczytać współczucie.

- Biedna Elizabeth, to musiało być dla ciebie straszne. A w domu czeka na ciebie

synek...

- Damy sobie radę - wtrącił się Kristian.

- Lepiej się pani czuje? - spytała Maria, kładąc dłoń na ramieniu starszej kobiety.

- Dziękuję, chyba tak. - Matka Bergette nabrała powietrza, drżąc na całym ciele,

wyprostowała plecy i przeczesała włosy palcami. - Poproszę służące, żeby tu posprzątały, a

parobka poślę po kogoś, kto zajmie się zmarłym. Trzeba też powiadomić Karen-Lousie

- dodała z westchnieniem.

- Jest pani pewna, że nie potrzebuje mojej pomocy? - zapytała jeszcze Maria.

- Tak, jestem pewna. Idźcie już.

Elizabeth odwróciła się na schodach. Gdyby tylko mogła przewidzieć, jak potoczy się

ten dzień... Helenę czekała na nich na schodach z płaczącym Williamem na rękach.

- Nie chciał ode mnie mleka - oświadczyła i podała małego Elizabeth.

Elizabeth wyciągnęła ręce i ucałowała czerwoną, zapłakaną twarzyczkę. Mleko znów

background image

pociekło jej z piersi, ściereczki wsunięte w stanik były przemoczone i kleiły się do ciała.

- Cicho, kochanie. Zaraz cię nakarmię - szepnęła i weszła do kuchni.

- Gdzie jest Ane? - spytał Jens.

- Zamknęła się na stryszku - odparła Helenę. - Musicie mi powiedzieć, co się stało.

Czy Sigvard naprawdę umarł... znowu? Kto go... - zaczęła zaciekawiona, ale nie dokończyła

zdania, Elizabeth wsunęła krzesło w kąt, usiadła i rozpięła bluzkę.

- Będziesz teraz...? - zaczął Kristian i skinął głową, wskazując jej pierś.

- Kto nie chce patrzeć, niech się odwróci - oświadczyła krótko. Mimo to starała się

zakryć odsłonięte ciało. Gdy tylko dziecko zaczęło ssać, poczuła nieznośny ból. Nie powinna

była zwlekać tak długo z powrotem do domu. Spojrzała na twarzyczkę Williama, nie mogąc

pozbyć się wyrzutów sumienia. Chłopiec przymknął oczy i położył rączkę na jej piersi. Małe

piąstki zaciskały się i otwierały, zupełnie jak łapki kociąt tulących się do matki.

Elizabeth uświadomiła sobie, że pozostali zaczęli ze sobą rozmawiać. Helenę i Lars

siedzieli blisko siebie, ciasno objęci.

- Nie mogłam ci przecież powiedzieć o Leonardzie i Elizabeth - oświadczyła Helenę,

zerkając na Larsa. -Mimo że byliśmy małżeństwem.

- Oczywiście, że nie - odrzekł i mocno ją do siebie przycisnął. - Nie myśl o tym teraz.

- Gdzie jest Maria? - spytała gospodyni, przystawiając dziecko do drugiej piersi.

- Na górze, próbuje porozmawiać z Ane - odpowiedziała Helenę.

Elizabeth zerknęła na Jensa. Wydawało się, że dręczy go poczucie winy, chociaż nie

miało to żadnego sensu. Na pewno jest teraz bardzo przybity i boi się, że Ane go odtrąci,

pomyślała i przygryzła wargę. Ileż to razy Jens błagał ją, by wyjawiła córce prawdę? Ale ona

wciąż odwlekała tę rozmowę. Tak wiele bólu można by było uniknąć, gdyby tylko go

posłuchała. Mimo wszystko... nie mogła mieć pewności, że Ane zareagowałaby lepiej, słysząc

całą historię z ust matki, a nie od Sigvarda. Teraz już nigdy się tego nie dowie.

William ssał coraz wolniej, robił przerwy, wreszcie puścił pierś. Policzki wciąż miał

zaczerwienione od płaczu i Elizabeth poczuła, jak przepełnia ją tkliwość. Biedny mały

chłopiec. Szybko zapięła bluzkę, a wolną ręką ułożyła małego na ramieniu i czekała, aż mu

się odbije.

- Przewinęłam go tuż przed waszym przyjściem - odezwała się Helenę. - Możesz go

położyć do kołyski.

- Dziękuję - odparła Elizabeth. Puściła mimo uszu słowa przyjaciółki, nie chciała

jeszcze rozstawać się z synkiem. Tak miło było znów czuć przy sobie jego miękkie ciałko.

Był taki śliczny gdy spał, taki cichy i spokojny.

background image

Co by się z nim działo, gdyby nagle umarła? Kto byłby dla niego matką? Może

Helenę? Czy to byłoby w ogóle możliwe? Czy Kristian by to zaakceptował? Nie, pomyślała,

jej mąż na pewno nie zgodziłby się na to, by zastępczą matką chłopca została służąca. A co z

nim - czy ożeniłby się powtórnie? Na samą myśl o tym poczuła ukłucie zazdrości. Zaczęła

drżeć na całym ciele. Nie słyszała już rozmowy domowników. Zobaczyła oczyma duszy rudą

kobietę, szczupłą i wysoką, o bystrych niebieskich oczach i białej, nieskazitelnej cerze.

Rywalka uśmiechnęła się złośliwie i zadarła głowę. Na palcach miała złote pierścionki, na

nadgarstkach lśniły dwie bransoletki. Wizja zniknęła tak szybko, jak się pojawiła, a Elizabeth

uświadomiła sobie, że nadal siedzi w kuchni. Czy pozostali domownicy coś zauważyli?

Ledwie odważyła się na nich spojrzeć. Nie, gawędzili ze sobą spokojnie. Przytuliła twarz do

buzi Williama i poczuła, że jest zlana zimnym potem. Kim była ta kobieta o zimnym,

złośliwym spojrzeniu? Wzdrygnęła się i dostała gęsiej skórki. Do kuchni weszła Maria i

opadła na krzesło z głośnym westchnieniem.

- Co mówiła Ane? - zapytał Jens i pochylił się nad blatem stołu, najwyraźniej

zaniepokojony. Dziewczyna potrząsnęła głową.

- Wszystko jej wyjaśniłam, opowiedziałam, co się stało, ale ona nie chce mnie słuchać.

- Co takiego? - spytała zaskoczona Elizabeth.

- Ignoruje wszystko, co do niej mówię. Próbuję z nią rozmawiać, ale ona siedzi tylko

bez ruchu i gapi się przed siebie. A jak już odpowiada, to zupełnie bez sensu.

- Czy ona przypadkiem nie... - Elizabeth nie mogła nawet wypowiedzieć tych

strasznych słów.

- Daj spokój - parsknęła Helenę. - Przecież nie oszalała.

Gospodyni zerknęła na Kristiana. Widziała, że mąż bardzo cierpi. Niezależnie od tego,

co robią rodzice, dzieci zawsze starają się ich usprawiedliwić. Ale to, czego dopuścił się

Leonard, było niewybaczalne. Kristian z pewnością brał pod uwagę, że Ane kiedyś pozna

prawdę, ale na pewno nie przypuszczał, że stanie się to w takich okolicznościach.

- A co miała do powiedzenia? - zapytała Elizabeth. Maria otarła łzy i złożyła dłonie na

kolanach.

- Mówiła, że nigdy wcześniej nie trzymała w rękach broni ani nie zabiła żadnego

stworzenia. Nawet przy szlachtowaniu świń nie pomagała, a teraz zastrzeliła Sigvarda. Wciąż

powtarzała coś o krwi i o tym, że on tak dziwnie wyglądał. Chyba się boi, że po tym

wszystkim nie trafi do nieba.

- Biedne dziecko - wyszeptała Elizabeth, a następnie podniosła się i ułożyła Williama

w kołysce. - Pójdę do niej. Maria wyszła za nią na korytarz.

background image

- Nie sądzisz, że lepiej będzie ją na trochę zostawić w spokoju? Gospodyni spojrzała

na siostrę.

- Przecież nie może zostać teraz sama z tymi strasznymi myślami. Maria wbiła

spojrzenie w podłogę.

- Ane nie chce z tobą rozmawiać - wyznała w końcu. - Jest na, ciebie zła.

- Bo nie powiedziałam jej wcześniej o Leonardzie?

- Tak. Dziewczyna zamilkła. Czyżby coś ukrywała?

- Na pewno wszystko się ułoży - szepnęła Elizabeth jakby sama do siebie i zacisnęła

palce na poręczy schodów. - Ane sama pewnie teraz nie wie, co mówi. Ostrożnie zapukała do

drzwi.

- Ane, mogę wejść?

Gdy nie usłyszała odpowiedzi, zastukała na nowo. Córka wciąż milczała. W końcu

Elizabeth nacisnęła klamkę. Drzwi były zamknięte.

- Ane, posłuchaj mnie - odezwała się niepewnie. -To, co się dzisiaj stało, było straszne

i na pewno nieprędko dojdziemy do siebie. Ale obiecuję, że przetrwamy to wszystko. Musimy

trzymać się razem. Przerwała i zaczęła nasłuchiwać. Zza drzwi dobiegł stłumiony odgłos,

może szklanki odstawianej na stół. W takim razie nie spała. Elizabeth nabrała powietrza i

ciągnęła.

- Wiem, że Maria opowiedziała ci o Leonardzie. Zapewniam cię, że ani ona, ani Lars

nie mieli wcześniej o tym pojęcia. Nie odwracaj się więc przynajmniej od nich. Jens nalegał,

żebym opowiedziała ci o wszystkim już dawno temu, ale ja zawsze odwlekałam rozmowę. On

więc także jest niewinny. Helenę zakazałam rozmawiać o tym z kimkolwiek, to samo tyczy

się Kristiana. Jeśli masz już się na kogoś złościć, Ane, to na mnie i tylko na mnie. Przełknęła

ślinę.

- Czemu nic nie powiedziałaś? - usłyszała zza drzwi. Głos Ane był lodowaty i

nieprzyjemny. - Miałaś przecież dość czasu i okazji. Wiedziałaś przecież, że prędzej czy

później wszystkiego się dowiem!

- Chciałam cię chronić. Jesteś najważniejsza w moim życiu i byłam na tyle głupia, by

wierzyć, że będę w stanie oszczędzić ci tego cierpienia. Jens kazał wpisać cię w kościelnych

księgach jako swoje dziecko i był dla ciebie ojcem do chwili, gdy zaginął na morzu. Potem

wyszłam za Kristiana. Pamiętasz, jak byłaś mała i mówiłaś, że masz dwóch tatusiów? Tatę

Jensa i tatę Kristiana. Miałam ci wtedy mówić, że jesteś dzieckiem Leonarda, że zostałam

zgwałcona?

- Lepiej twoim zdaniem, że dowiedziałam się o wszystkim ostatnia i to z ust Sigvarda?

background image

- krzyknęła Ane. - Skoro to była taka wielka tajemnica, to czemu znali ją wszyscy oprócz

mnie? Elizabeth słyszała w jej głosie wściekłość i rozpacz. Co mogła powiedzieć, żeby córka

ją zrozumiała?

- Helenę była przy mnie, gdy to wszystko się działo - oświadczyła. - A Jens miał się ze

mną ożenić, musiałam mu powiedzieć. W końcu i Kristian poznał prawdę. Ale Sigvard... po

prostu się wszystkiego domyślił. To był zły człowiek, on... - Zamilkła. - Tak bardzo się

bałam, że cię stracę - powiedziała po prostu. -Dlatego chciałam cię chronić przed prawdą.

Wciąż przecież jesteś moją córeczką.

- Masz też Williama.

- Oczywiście. Każde dziecko to skarb, kocham was oboje, każde na swój sposób.

Elizabeth poczuła, że po jej policzkach płyną łzy. Otarła szybko twarz i odchrząknęła.

- Kochana Ane, czy będziesz kiedyś w stanie mi przebaczyć? Pamiętaj, że milczałam

tylko dlatego, że tak bardzo mi na tobie zależy. Na dłuższą chwilę zapadło milczenie, po

czym znów rozległ się głos dziewczyny:

- Nie. Chyba nigdy ci nie wybaczę.

- Ależ córeczko...

- Nigdy!

Elizabeth zasłoniła usta dłonią, chcąc zdławić szloch. Poczuła, że coś w niej pęka.

Wyprostowała się i pobiegła do suszarni. Skuliła się tam w kącie i ukryła twarz w fałdach

spódnicy. Słowa Ane sprawiły jej nieopisany ból. Córka oświadczyła, że nigdy jej nie

przebaczy. Jej największy skarb, jej mała córeczka, pierworodna, za którą gotowa była oddać

życie. Ane jej nienawidzi! Jak dalej z tym żyć? Przecież zawsze były sobie takie bliskie -

teraz powstała pomiędzy nimi przepaść, której być może już nigdy nie uda się zasypać. Może

dziewczyna z czasem dojdzie do siebie, ale do tego czasu czekają ich wszystkich ciężkie

chwile.

Elizabeth jęknęła głośno. Czuła się wyczerpana. Drzwi otworzyły się cicho, uniosła

głowę. W progu stanął Kristian.

- Co tu robisz? - zapytał mąż, usiadł obok niej i otoczył ją ramieniem.

- Ane jest na mnie wściekła, nigdy mi nie przebaczy - załkała Elizabeth.

- Ach tak. Nie przejmuj się tak bardzo, kochanie. Pamiętasz, jak ja się złościłem, gdy

poznałem prawdę? Podsłuchałem twoją rozmowę z Helenę...

Elizabeth skinęła głową. Dobrze to pamiętała. Wściekły mąż pojechał w góry, w

drodze upadł i o mały włos się nie zabił. To ona odnalazła rannego i przywiozła go do domu.

Ich małżeństwo wisiało na włosku, właśnie dlatego że Kristian nie chciał jej uwierzyć i to

background image

nawet po tym, gdy dała mu do przeczytania pamiętnik jego matki, w którym tamta opisywała

całe zło, jakiego zaznała ze strony Leonarda.

- Ane jest taka młoda - ciągnął Kristian. - To, co dziś przeżyła... nie znajduję nawet

słów. Nie tylko poznała prawdę o swoim ojcu, ale i zabiła człowieka. Potrzebuje czasu, żeby

to wszystko przemyśleć. Nie wiadomo, czy w ogóle się z tym upora.

Elizabeth podniosła wzrok. Było jej tak strasznie wstyd. Oto siedziała, płacząc, bo

córka była na nią zła.

Zupełnie zapomniała, przez co przeszło jej biedne dziecko.

- Myślisz, że nigdy nie pogodzi się z tym, co zrobiła, Kristianie? Gdyby do tego nie

doszło, i ja i Bergette byłybyśmy już martwe. Sigvard pewnie zastrzeliłby także Ane, a może i

kogoś innego.

- Z czasem na pewno będzie jej lżej. - Mąż pogładził ją po policzku. - W końcu

zrozumie, że nie miała wyboru. Teraz jest wściekła, ale to zupełnie zrozumiała reakcja.

Wszyscy przecież się tak zachowujemy. Umilkł na chwilę.

- Zejdziemy na dół? Helenę przygotowała coś do jedzenia.

Elizabeth podniosła się z podłogi i przeczesała włosy palcami. Pozostali domownicy

na pewno się domyślą, że płakała, ale w tej chwili było jej już wszystko jedno.

- Niech Maria zaniesie jedzenie Ane - odezwała się i ruszyła za Kristianem.

Przystanęła na schodach. -Trzeba dostarczyć wiadomość na Heimly. Mąż posłał jej spojrzenie

pełne wyczekiwania.

- Muszę im powiedzieć, że to nie Jens jest ojcem Ane. Owszem - dodała

zdecydowanie. - Trzeba ich uświadomić, zanim dowiedzą się od kogoś innego.

- Pojedziemy tam w najbliższych dniach - skinął głową Kristian. Chwycił jej dłoń i

mocno uścisnął, jakby chcąc przekazać żonie cząstkę własnej siły.

background image

Rozdział 6

Dorte biegła truchtem obok Jakoba. Serce waliło jej w piersi, dyszała ciężko.

- Oby tylko nie zdarzył się jakiś wypadek - wyszeptała ze strachem i zerknęła na

męża.

- Elen właśnie się zabrała za farbowanie wełny. Mam nadzieję, że nie wylała na siebie

wrzątku. Ech, po co zamarudziliśmy tam na górze?

- Przecież to dorośli ludzie - odpowiedział jej Jakob. - Mogą chyba zostać na chwilę

sami bez naszej opieki.

Dorte widziała, że Jakob starał się zachować spokój, chociaż i on z pewnością był

bardzo zdenerwowany. Znała w końcu swojego męża.

- Wiem, ale... - Zamilkła, bo poczuła, że zaraz straci kontrolę nad głosem.

- Spokojnie, Dorte. - Jakob chwycił jej dłoń. - Nie można ciągle myśleć o najgorszym.

W końcu stanęli przed Sofie, która czekała na nich z szerokim uśmiechem na twarzy.

- Słyszeliście? - zapytała.

Dorte otarła pot z czoła. Z czego ona tak się cieszy? Zerknęła ponad jej ramieniem-

Daniel wyłonił się zza rumowiska, niosąc w ręku wiadro z drobnym piaskiem. Używali go w

domu do czyszczenia miedzianych garnków. Jeśli się naprawdę uważało i nie szorowało za

mocno, metal lśnił jak złoto. To na pewno Indianne poprosiła go, żeby przyniósł piasek, ale...

- Czego tak stoisz i wrzeszczysz? - zapytał Jakob. - Wystraszyłaś nas na śmierć.

- Jeszcze nie słyszeli. - Sofie odwróciła się do Daniela.

- No to nic im nie mów - mrugnął chłopak. - To tajemnica.

Dorte spojrzała na nich znacząco. Syn ostatnio bardzo zmężniał. Jego ramiona nie

były już chude i chłopięce, wyraźnie rozrósł się w barach. Było mu do twarzy w długich

spodniach, sprawiał w nich wrażenie starszego niż w rzeczywistości.

- Co to się dzieje? - zapytała surowo i zmierzyła ich spojrzeniem.

- Nic takiego - oświadczyła Sofie i chciała już odejść.

- Zostań tu - nakazała jej Dorte. I gadaj, o co chodzi. Sofie i Daniel wymienili

spojrzenia. Chłopak wyprostował plecy.

- Ona wam nie może powiedzieć. Ja też nie. Obiecaliśmy. Ale w końcu wy też się

dowiecie. Słowo honoru.

- No dobrze, to idźcie już - odezwał się Jakob.

Dorte patrzyła za młodymi, gdy szli w stronę domu. Sofie wsunęła dłoń pod ramię

Daniela, ale chłopak zaraz się wyrwał. Ona jednak wydała się zupełnie niezrażona i

background image

powiedziała coś, co sprawiło, że Daniel wybuchnął śmiechem. A więc wciąż są przyjaciółmi,

pomyślała Dorte.

- Czemu pozwoliłeś im odejść? - zapytała męża. -Może dowiedzieli się czegoś

ważnego.

- Ach, wiesz, jak to jest. - Jakob śmiał się w kułak. - Dzieci zawsze sobie coś zmyślą.

Dorte nie powiedziała już nic więcej. Ręka w rękę ruszyli w stronę domu.

Mathilde, Elen i Indianne siedziały w kuchni. Na stole leżały rośliny poukładane w

bukiety. Przy palenisku stało wiadro z piaskiem, które przyniósł Daniel. Dorte zerknęła za

okno i zobaczyła, że chłopak nadal rozmawia z Sofie.

- Długo cię nie było - rzuciła Elen i mrugnęła do Dorte. - Już się bałam, że cię porwały

upiory. Dorte poczuła, że się rumieni. Odwróciła się nieznacznie na krześle.

- Upiory, też coś - parsknęła. - Zupełnie jakby jakieś duchy miały się mną

interesować! Przecież wiadomo, że wolą mężczyzn.

- Słyszałam kiedyś o młodym chłopaku - zaczęła Mathilde. - Był pasterzem. Pewnego

dnia spotkał piękną dziewczynę. Śpiewała dla niego. - Mathilde zmarszczyła czoło. - Co ona

też śpiewała... Och, jeśli mnie chcesz to chodź i mnie sobie weź. Dam ci złota pełen kufer... -

Nie, nie pamiętam reszty. Chłopak zrozumiał w końcu, że to upiór, bo kiedy dziewczyna

podkasała spódnicę, zobaczył, że ma krowie kopyta. Przeżegnał się wtedy, a ona zniknęła.

Przestraszył się i zaczął uciekać. Usłyszał nagle straszny skrzeczący głos, który go przeklinał.

I klątwa się dopełniła. Chłopak oszalał, a jak się w końcu ożenił, to żyli z żoną jak pies z

kotem.

- Sama nie wiem, czy wierzę w takie rzeczy - oświadczyła Indianne.

- Duchy istnieją - stwierdziła Mathilde zdecydowanie. - Tata ciągle mi to powtarzał.

- Elizabeth wygląda trochę jak upiór - odezwała się zamyślona Elen. - Ma jasne włosy

i jest taka szczupła. Dorte posłała jej przelotny uśmiech i pochyliła się nad roślinami.

- Jaki nam z tego wyjdzie kolor?

Elen wskazała na korę, która leżała przed nią na stole.

- Najpierw zanurzymy wełnę w tym, potem wypłuczemy i powiesimy w oborze.

- W oborze? - spytała Dorte z uśmiechem.

- Tak, tam jest ciepło i zobaczycie, wełna zrobi się czerwona, brązowa, brunatna i

żółta.

- Ojej! - Indianne wybałuszyła oczy. Dorte podniosła jedną z roślin i uważnie jej się

przyjrzała.

- Wiecie może, co za tajemnicę mają Daniel i Sofie? - spytała. Kobiety potrząsnęły

background image

głowami.

- Nic o tym nie słyszałam - oświadczyła Indianne.

- Ja też nie - wtrąciła Mathilde. - Może pójdę z nimi porozmawiać?

- Nie, zostawmy to - uśmiechnęła się Dorte. - Wiecie, jak to jest z młodymi. Ale jak

wam idzie tkanie?

- Ach, mamy tyle zamówień - opowiadała z zapałem Mathilde. - Nawet sobie nie

wyobrażasz! Zaczęłam teraz wyplatać maty. Ludzie przynoszą mi dziurawe sieci na dorsze

czy śledzie i proszą, żebym coś z nimi zrobiła.

- Sieć na dorsza jest dobra jako biała osnowa - pokiwała głową Dorte. - A ta od śledzi

jako brązowa.

- Pomyśleć, że masz własne gospodarstwo - westchnęła Indianne. - To nie do wiary.

- Jak tylko uzbieramy pieniądze, to naprawimy oborę i może nawet kupimy kilka

zwierząt - rozpromieniła się Mathilde. - A potem pług, żeby zaorać stare kartoflisko.

Dziewczęta dalej gawędziły między sobą, ale Dorte już ich nie słuchała. Jej spojrzenie

powędrowało za okno. Na podwórzu stali Sofie i Daniel. O jakiej to tajemnicy mogli mówić?

Bo chyba nie chodziło o to, że są parą? Zrobiło jej się nagle zimno. A jeśli Sofie była w

ciąży? Nie, nie powinna dawać się ponosić fantazji. Dziewczyna miała przecież dopiero

trzynaście lat! Poza tym Daniel nigdy nie zrobiłby czegoś takiego. Jakob miał na pewno rację.

Po prostu coś sobie razem wymyślili...

Olav był na dworze i przyniósł sieć na flądry. Białe kawałki ryby leżały teraz na

półmisku na stole.

Dorte zobaczyła też między nimi zlepioną ikrę, która rozpuszczała się w ustach.

Mężczyźni dobrze wiedzieli, gdzie łowić najlepsze flądry, te, które zakopywały się w piasku i

miały szczególnie delikatne mięso.

Kobieta wbiła widelec w kartofel i zaczęła go obierać. Sztućce chrzęściły,

pobrzękiwało szkło.

Domownicy gawędzili swobodnie, opowiadając o swojej robocie, pięknej pogodzie i

omawiając najnowsze plotki ze Storvka. Dorte zauważyła, że Sofie co chwila szturcha

Daniela i chichocze.

Wydawało się, że chłopak nie ma nic przeciw temu.

Jakob opowiadał właśnie o bandyckich cenach kupca Pedera, gdy nagle przerwała mu

Indianne.

- Muszę wam o czymś opowiedzieć - oświadczyła. Pokraśniała na twarzy, chwyciła

szklankę z wodą i upiła kilka dużych łyków. Była tak poważna, że Dorte poczuła się

background image

zaniepokojona. Czyżby stało się coś złego?

- Sofie i Daniel już wiedzą - ciągnęła Indianne. -No cóż... chodzi o to, że chcemy się z

Torsteinem zaręczyć.

- Co? - Olav upuścił widelec na podłogę. - Kiedy o tym zdecydowaliście? Indianne

pokraśniała jeszcze bardziej.

- Dzisiaj - odchrząknęła. - Wpadł do nas na chwilę. Albo właściwie nie, już dawno

podjęliśmy decyzję, ale dziś postanowiliśmy, że podarujemy sobie pierścionki.

- Pokaż! - Mathilde pochyliła się nad stołem.

- Jeszcze ich nie mamy - uśmiechnęła się Indianne. - Torstein przyjedzie po południu i

wtedy załatwimy wszystko jak trzeba.

Dorte przymknęła oczy. Zerknęła spod rzęs na Jakoba, który nie mógł wydusić ani

słowa. Sprawiał jednak wrażenie zadowolonego i zaskoczonego. Dorte uśmiechnęła się

szeroko. A więc to była ta tajemnica! Jakim cudem udało im się to wszystko ukryć aż do

teraz? Nagle do głowy przyszła jej pewna myśl, zerwała się z miejsca.

- Dzisiaj? Ależ kochana, musimy przecież przygotować ucztę zaręczynową! Zaprosić

Elizabeth, Kristiana, wszystkich z Dalsrud i...

- Nie, nie! - Indianne uniosła obie dłonie. - Dlatego właśnie trzymaliśmy to w

tajemnicy, Dorte. Wiedzieliśmy, że jeśli dowiecie się o wszystkim za wcześnie, zrobicie z

tego wielkie halo. Torstein przyjedzie, napijemy się kawy i posiedzimy chwilę razem, tylko

my z Heimly. A przyjęcie wyprawimy po ślubie. Wtedy zaprosimy wszystkich z Dalsrud.

- A kiedy to będzie? - spytała Dorte.

- Chyba w następne lato.

- W takim razie niech pogratuluję mojej jedynej córce - odezwał się Jakob grubym

głosem. Wyciągnął dłoń i skłonił się lekko.

Pozostali domownicy także zdążyli już dojść do siebie, uśmiechali się, śmiali i po

kolei serdecznie gratulowali Indianne.

- Jak to możliwe, że ty i Torstein zostaliście parą? - zapytał Jakob, gdy wszyscy

ucichli.

- Tylko ty niczego nie zauważyłeś - uśmiechnęła się dziewczyna. - Od czasu, gdy

zraniłam się w nogę, często nas przecież odwiedzał. - Jej uśmiech stał się jeszcze szerszy. -

Jest zupełnie inny niż ten dureń, z którym się wtedy zaręczyłam. - Spuściła wzrok i mówiła

dalej, zarumieniona. - W końcu zrozumiałam, że się we mnie zakochał, a wtedy... też się w

nim zakochałam - zakończyła.

Dorte musiała otrzeć oczy rąbkiem fartucha. No proszę, Indianne już pogodziła się z

background image

tym, co jej zrobił Benjamin! Już za rok wyprawią wesele. To niewiarygodne. Nie będziemy

dziś świętować? - pomyślała z uśmiechem. Ależ oczywiście, że tak! Nie zabraknie ciasta i

dobrej, mocnej kawy. W szafce czekała butelka wina schowana na specjalną okazję. Właśnie

taka nadarzyła się teraz! Taki dzień należało uczcić w szczególny sposób.

background image

Rozdział 7

Elizabeth przysunęła się do męża i położyła rękę na jego nagim torsie. Dłonie

Kristiana przesuwały się z kolei po jej palcach. Poruszyła się niespokojnie.

- Nie rób tego - powiedziała.

- Czemu?

- Nie jestem dziś w nastroju. Głowa mnie rozbolała od myślenia.

Zamarł w bezruchu, ale nie cofnął ręki. Położył dłoń na jej ramieniu. Elizabeth

usłyszała pełne rezygnacji westchnienie.

- Chcesz o tym porozmawiać? - zapytał.

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Choć w jej głowie kłębiło się tyle myśli, odnosiła

wrażenie, że gdy próbuje się komuś z nich zwierzyć, wciąż powtarza te same słowa.

- Znasz jakąś kobietę z rudymi włosami i niebieskimi oczami?

- Owszem, Dorte.

- Nie chodzi mi o nią. Ta jest wyższa ode mnie, kobieca, a jednocześnie silna... wiesz,

co mam na myśli. Ma jasną, nieskazitelną cerę i nosi drogie ubrania. Kristian wybuchnął

śmiechem.

- Nie, przykro mi. Nie wiem, do czego zmierzasz. Widziałaś kiedyś kogoś takiego?

Elizabeth nie mogła mu powiedzieć, że miała kolejną wizję, nie chciała zostać

wyśmiana. Zastanowiła się.

- Chyba o niej słyszałam. Może to ktoś, z kimś byłeś przede mną?

- Nie. Nie znam nikogo, kto by tak wyglądał. Nie pytała już więcej. Może naprawdę

nie widział nigdy tej kobiety, a może zwyczajnie jej nie pamiętał. Albo po prostu nie chciał

nic powiedzieć. Elizabeth jednak była pewna, że prędzej czy później dziewczyna z wizji

stanie na jej drodze. Westchnęła i odwróciła się na drugi bok. W pokoju obok panowała cisza.

Dziewczęta już pewnie dawno spały. Ciekawe, co Ane robiła zamknięta w sypialni przez cały

dzień? Maria zaniosła jej jedzenie i picie. Z tego, co jej przekazała, Ane prawie w ogóle się

do niej nie odzywała. Elizabeth i pozostali domownicy próbowali wypytywać Marię, ale

dziewczyna odpowiadała wymijająco. W końcu oświadczyła zrezygnowana: - Nie mogę wam

powiedzieć, o czym rozmawiałam z Ane. Tak nie można!

Wszyscy zostawili ją więc w spokoju. Elizabeth było przykro, ale mimo to zachowała

szacunek dla postawy siostry. Odwróciła się znów do Kristiana.

- Wciąż myślę o tym, jak się czuje Bergette - szepnęła. - Czy w końcu zrozumiała, że

Sigvard nie żyje?

background image

- Potrzebuje czasu, tak samo jak każdy inny człowiek po stracie kogoś bliskiego.

- Ale jej sytuacja jest przecież wyjątkowa. Musiało jej być bardzo ciężko. Najpierw

straciła dziecko, potem Sigvard oszalał, a teraz on też jest martwy. - I to już drugi raz, miała

ochotę dodać.

- Nie bierz tego tak do siebie, Elizabeth. Masz dość własnych kłopotów. Chciała już

zaprotestować, ale Kristian położył palec na jej wargach.

- Nie mówię, że masz się nią nie przejmować, ale w tej akurat chwili masz chyba dość

na głowie. Elizabeth zrozumiała, o co chodzi mężowi. Odetchnęła głęboko, rozkoszując się

zapachem jego skóry. Zapach Kristiana. Trawa, mydło, pot i obora.

- Jak myślisz, jak zareaguje Ane, gdy mieszkańcy Heimly dowiedzą się prawdy?

- Trudno powiedzieć. Może będzie wściekła i smutna. Ale to też nic pewnego. W tej

sprawie nic nie jest jasne.

- Masz rację. - Elizabeth przymknęła oczy. Była zmęczona. Łzy piekły pod

powiekami.

- Chodźmy spać. - Kristian pocałował ją w czoło. - Jutro na pewno poczujesz się dużo

lepiej. Wszyscy mieliśmy bardzo ciężki dzień.

Elizabeth nie odpowiedziała, w ciągu kilku chwil zapadła w głęboki sen.

Następnego ranka Kristian i Elizabeth zeszli razem do kuchni. On niósł kołyskę, a ona

trzymała w ramionach Williama. Dała mu jeść zaraz po tym, jak wstała, chłopiec po

karmieniu stawał się dużo spokojniejszy i można go było przewinąć. Zdziwiła się, gdy

zobaczyła, że pozostali domownicy byli już na nogach.

- Która to godzina? - zapytała zawstydzona. Nie godziło się, by gospodyni wstawała

jako ostatnia, w końcu to ona powinna dawać dobry przykład innym.

- Dobrze, że mogliście sobie dłużej pospać - odezwała się Helenę, mieszając

zamaszyście w garnku z kaszą.

Elizabeth nastawiła wodę do gotowania. Zauważyła, że Ane nie zeszła jeszcze na dół.

Właściwie nie zdziwiło jej to zanadto, ale poczuła się rozczarowana.

William zaczął kwilić. Matka położyła go na ławie i wyjęła przemoczone pieluszki.

Chłopiec ucichł natychmiast i zaczął wierzgać nogami.

- Mogę się nim zająć - odezwała się Helenę, odstawiając garnek na bok.

- Dziękuję, sama chętnie to zrobię. To takie przyjemne. A ty zajmij się śniadaniem.

Signe ześlizgnęła się z kolan Jensa i wdrapała na krzesło.

- Dzidziuś! - zawołała, wskazując na Williama.

- Tak, to dzidziuś - zgodziła się Elizabeth i pogładziła dziewczynkę po rudawych

background image

włoskach. - Ma na imię William, jak będziesz większa, nauczysz się wymawiać to słowo.

- No i będzie miała się z kim kłócić - wtrącił Jens. - Już ich sobie wyobrażam, jak się

przekomarzają. Kristian ukucnął przed małą Signe.

- Umiesz powiedzieć Kristian? Pamiętasz, jak cię wczoraj uczyłem? Signe pokiwała

głową.

- Istjan.

- Ślicznie! Jens wybuchnął śmiechem.

- Pewnie, mała jest zmyślna. Ma to po ojcu.

Woda się już zagrzała, Helenę przelała ją do drewnianego wiadra. Elizabeth umyła

Williama i owinęła go w czystą pieluszkę.

- Tak, Signe jest rozwinięta ponad wiek - powiedziała. - Dopiero jesienią kończy dwa

lata, a już zna tyle różnych słów.

Uświadomiła sobie nagle, że Maria nie odezwała się, od kiedy zeszła na dół.

Dziewczyna w milczeniu nakrywała do stołu. Mężczyźni za to zachowywali się zwyczajnie.

Może próbowali pokryć zmieszanie gadatliwością. Albo oszczędzić jej kolejnych cierpień?

Skoro usiłowali to zrobić, oznaczało to, że słabo ją znali. Elizabeth potrafiła przecież

zachować zimną krew nawet w najbardziej kryzysowych sytuacjach. Może zachowywała się

trochę ciszej i spokojniej niż zazwyczaj, ale siły i odwagi jej nie brakowało. Miała zamiar

udowodnić to wszystkim także i tym razem. Rozumiała jednocześnie, że ma prawo płakać i

smucić się - nie były to w końcu oznaki słabości, ale zwykłe, ludzkie reakcje.

- Jak się miewa Ane? - zapytała i wbiła spojrzenie w Marię. Siostra wzruszyła

ramionami i zajęła się przestawianiem szklanek na stole.

- Nie chce zejść na dół - odezwała się wreszcie. -Wydaje mi się, że nie ma ochoty was

oglądać.

- Oglądać nas? - powtórzyła Elizabeth z niedowierzaniem. - I jak ona sobie to

wyobraża? Przecież nie może do końca życia siedzieć u siebie w pokoju.

- Nie wiem. - Maria wbiła wzrok w blat stołu. - To nie takie proste...

Elizabeth oczekiwała, że siostra dokończy, ale ona się zacięła. Cóż, pomyślała

gospodyni, ta sytuacja nie jest łatwa dla nikogo. Ani dla Ane, ani też dla pozostałych

domowników. Na dłuższą chwilę zapadło milczenie. W końcu Lars wstał z miejsca.

- Jeśli nie macie nic przeciwko, to pójdę z nią porozmawiać.

Elizabeth i Kristian wymienili spojrzenia, a mąż wzruszył ramionami.

- Proszę bardzo - powiedziała i skinęła Larsowi głową.

To rozsądny chłop. Może zdoła przemówić Ane do rozumu? Gospodyni usiadła w

background image

kącie i zaczęła znów karmić Williama. Jej piersi wciąż były pełne mleka. Pochyliła się nad

synkiem i posłała mu uśmiech. Chłopiec ssał z przymkniętymi oczami, jakby rozkoszował się

każdą kroplą.

- Zostań dziś w domu, Elizabeth, a my oporządzimy zwierzęta - odezwała się Helenę.

Na stół wjechał garnek z kaszą. Gospodyni chciała zaprotestować, ale przyjaciółka ją ubiegła.

- I tak nie ma dużo do roboty, przecież owce są w górach. A dojenie krów załatwimy

w jedną chwilkę. Zajmij się lepiej dziś małym.

Elizabeth przystawiła Williama do drugiej piersi, ale chłopiec pił tylko przez chwilę.

Najwyraźniej zaspokoił już głód, pomyślała i podniosła dziecko, czekając, aż mu się odbije.

W tej samej chwili do kuchni wrócił Lars. -Już do nas schodzi - oświadczył i usiadł przy stole.

- Co jej takiego powiedziałeś? - spytała Helenę i wzięła się pod boki.

- Ze nie tylko ona cierpi, a nikt oprócz niej nie zamyka się w sypialni. I że jeśli się

spodziewa, że dzisiaj też będziemy jej serwować posiłki do łóżka, to się bardzo myli, bo my

mamy co innego do roboty. Elizabeth wbiła w niego spojrzenie.

- I co ona na to?

- Powiedziała że zejdzie - oświadczył Lars spokojnie. Gospodyni poczuła się

zaskoczona, widząc, że zwykle tak łagodny i spokojny Lars potrafi być także zdecydowany i

surowy. Może zresztą zawsze taki był, tylko ona tego nie zauważała? Przywykła myśleć o

Larsie jako o dobrodusznym, delikatnym mężczyźnie z dołkami w policzkach i jasnymi

lokami. To w końcu on sprawił, że Helenę wróciła do życia.

Twarz Marii stężała, jej usta zacisnęły się w wąską kreskę, ale zmilczała. Podniosła

ścierkę i zaczęła ze złością myć blat ławy.

- Na rączki - marudziła Signe, wyciągając pulchne ramionka.

Jens posadził ją sobie na lewym kolanie i zaczął mamrotać jakąś wyliczankę.

Elizabeth ułożyła Williama w kołysce i okryła go cienkim kocykiem. Wyjrzała za

okno. Zapowiadał się kolejny ciepły, słoneczny dzień, na niebie nie było ani jednej chmurki.

Do kuchni weszła Ane, milcząca, wyprostowana. Miała na sobie czarną sukienkę,

włosy splotła w ciasny warkocz, który opadał jej na piersi.

- Możemy już zacząć jeść - stwierdził Kristian i złożył dłonie. ,

Domownicy zajęli miejsca przy stole i odmówili krótką modlitwę, po czym zapadła

martwa cisza. Ane nie odezwała się słowem. Od czasu do czasu ktoś rzucał pojedyncze

zdanie, na które pozostali odpowiadali monosylabami. Elizabeth najchętniej uciekłaby do

obory, ale poczuła się zawstydzona własnym tchórzostwem. Czyżby przebywanie w jednym

pomieszczeniu z córką naprawdę było takie trudne?

background image

Kristian odsunął od siebie talerz jako pierwszy, pozostali domownicy szybko poszli za

jego przykładem. Elizabeth ociągała się, miała nadzieję, że będzie mogła zostać przy stole

chwilę dłużej. Wreszcie westchnęła i odłożyła łyżkę. Nie miała apetytu, zjadła tylko odrobinę

kaszy.

- Krowy już pewnie muczą, żeby je wydoić - powiedziała Helenę i wstała z miejsca.

- Chciałbym naprawić zagrodę dla kur - odezwał się Kristian. - Czy ktoś ma ochotę mi

pomóc? Lars i Jens odsunęli swoje krzesła.

- Zostań w domu i przypilnuj Signe - zwrócił się Jens do Ane. Dziewczyna skinęła

głową, nie patrząc mu w oczy.

Przecież ja się mogę tym zająć, chciała powiedzieć Elizabeth, ale zrezygnowała.

Domyśliła się, że Jens chciał dać jej okazję do rozmowy z córką.

Gdy zostały w kuchni same, zapadła nieprzyjemna cisza. Signe zajęła się swoją

skrzynką, w której trzymała zabawki wystrugane dla niej przez Jensa. Elizabeth i Ane

sprzątnęły ze stołu i nastawiły wodę na zmywanie. Gospodyni próbowała zagadnąć córkę, ale

ta uparcie milczała. W końcu Elizabeth chwyciła dziewczynę za oba nadgarstki i spojrzała jej

głęboko w oczy.

- Rozumiem, że chcesz mnie w ten sposób ukarać, Ane. Ale tak naprawdę robisz

krzywdę tylko samej sobie. Ane patrzyła na nią z wrogością.

- Źle zrobiłam, zatajając przed tobą prawdę i jest mi z tego powodu bardzo przykro.

Żałuję, że z tobą nie porozmawiałam, że nie posłuchałam Jensa. Wszystko byłoby wtedy

zupełnie inaczej. -Tak, pewnie tak - odrzekła Ane hardo. To już jakiś postęp, pomyślała

Elizabeth. Głośno zaś powiedziała:

- Ale czy naprawdę czułabyś się lepiej, wiedząc, że zaszłam w ciążę z Leonardem?

Tak czy inaczej to Jens i Kristian byli twoimi opiekunami. Czy to ci nie wystarcza?

- Nic nie rozumiesz! - krzyknęła Ane. Do oczu napłynęły jej łzy.

Elizabeth chciała ją objąć i mocno przytulić, ale córka się wyrwała. Wybiegła z

kuchni, trzasnąwszy drzwiami. Elizabeth podeszła do okna i patrzyła, jak córka biegnie przez

podwórze. Może chciała posiedzieć na skałach, w jej miejscu? Ta myśl przepełniła ją

dziwnym spokojem. Może Kristian miał rację i Ane z czasem się uspokoi. Była w końcu

młoda i wrażliwa, a to co ostatnio przeżyła, każdemu wydałoby się straszne, niemalże

niewyobrażalne. Nikt nie powinien doświadczać takich rzeczy. Elizabeth westchnęła. Ane

potrzebowała czasu. Będzie musiała uzbroić się w cierpliwość. Cierpliwość, pomyślała z

goryczą. Czy nie spędziła kilku ostatnich lat swojego życia właśnie na cierpliwym

oczekiwaniu? Czasami tak właśnie o tym myślała. Odwróciła się od okna. Najwyższy czas

background image

zabrać się do pracy. Zajmie się czymś pożytecznym zamiast oddawać się jałowym

rozmyślaniom.

- Kurka! - rozpromieniła się Signe, wskazując na drób spacerujący po podwórzu.

- Tak, kurka - odpowiedziała Elizabeth z roztargnieniem.

Mężczyźni postawili ładną zagrodę, a także kurnik, w którym ptaki będą mogły

schronić się w nocy. To Jens zbił go z desek. Kurnik został naprawdę świetnie

skonstruowany, nawet miał grzędy. Kury mogły teraz spacerować po podwórzu całe lato, a

gospodarze nie musieli martwić się o lisa.

- Kurka, kurka - śpiewała Signe cienkim dziecinnym głosem, wciskając paluszki

pomiędzy deski ogrodzenia.

Elizabeth zerknęła w stronę kołyski. William spał, chroniony przed muchami, bąkami

i innymi uciążliwymi owadami dzięki siatce, którą sporządziła z cienkiej koronkowej firanki

znalezionej na strychu. Mały zawsze spał tak spokojnie na świeżym powietrzu. Muszę

pamiętać, żeby po południu przestawić kołyskę w cień, pomyślała gospodyni. Następnego

dnia będą musieli rozpocząć żniwa, inaczej sąsiedzi zaczną na nich krzywo patrzeć. Każdy,

kto zwlekał z tą robotą, był od razu brany na języki. Elizabeth uśmiechnęła się smutno.

Zupełnie jakby ludzie nie mieli ciekawszych tematów do rozmów. Jej córka zabiła człowieka.

Ciekawe, czy inni gospodarze dowiedzą się całej prawdy, czy też zaczną wymyślać własne

historie? Elizabeth dobrze wiedziała, że plotki potrafią rozchodzić się w zastraszającym

tempie. Wahała się, czy w ogóle brać w tym roku udział w żniwach. Wspomniała o tym

Kristianowi. Mąż stwierdził, że powinna zostać w domu, zająć się dziećmi i przygotowywać

posiłki. Na pewno rozumiał, co czuła. Elizabeth wiedziała, że dzierżawcy też będą myśleć

swoje, słać jej podejrzliwe spojrzenia, a może nawet wypytywać o całe zajście. A może

chociaż raz będą mieli trochę wstydu? O nich się zresztą nie martwiła; największym lękiem

napawała ją myśl o bogaczach, zwłaszcza o żonie lensmana. Ta to dopiero będzie się

wypytywać i plotkować na prawo i lewo. Elizabeth westchnęła. Właściwie to nie ona miała

największe powody do zmartwienia. To Ane ucierpi na tym wszystkim najbardziej. Tak czy

inaczej, ludzi trzeba było wy-karmić, żniwa są koniecznością.

Bergette z pewnością nie czuje się lepiej niż ja, pomyślała. Miała nadzieję, że rodzice

przyjaciółki przejmą jej obowiązki i dopilnują, żeby wszystkie prace w gospodarstwie ruszyły

zgodnie z planem. Gospodyni westchnęła po raz drugi i odgoniła natrętną muchę. Pomyśleć,

że cała ta przerażająca historia miała miejsce zaledwie dzień wcześniej! A jej się wydawało,

że minęło już wiele tygodni.

Jak będą stały sprawy za miesiąc? Czy Ane będzie wtedy z nią rozmawiać? Gdyby

background image

córka jej przebaczyła, Elizabeth na pewno poczułaby się dużo lepiej.

Signe wrzucała do zagrody kamyki i źdźbła trawy, próbując w ten sposób zwabić

kury: Cip, cip!

Mniam!

- Nie, kurki tego nie zjedzą - odezwała się gospodyni. - Zostaw kamienie i daj im coś,

co naprawdę lubią. Może Ane ma jakieś okruszki. Zapytamy, czy w kuchni jest jakieś

jedzenie dla kurek? Signe skinęła głową i chwyciła ją za rękę. W tej samej chwili na

podwórze wjechał odkryty powóz. Elizabeth osłoniła oczy dłonią.

- Ojej, wygląda na to, że mamy gości - powiedziała i ruszyła na spotkanie przybyłym.

Torstein skinął jej głową, a Indianne wyciągnęła ku gospodyni obie dłonie.

- Dzień dobry.

- Jak miło, że jesteście - odrzekła Elizabeth. Musiała odchrząknąć, by w ogóle dobyć z

siebie głos. Indianne chwyciła jej obie dłonie. W ruchach dziewczyny było coś

zdecydowanego i spokojnego, jakby ostatnio wydoroślała. Może to sprawka Dorte, pomyślała

Elizabeth.

- A co to za młoda panna? - spytał Torstein, kucając przed Signe. - Hm. Zastanawiam

się, jak masz na imię. Czy może Kristian? Signe zaśmiała się i potrząsnęła główką.

- A może Signe? Dziewczynka schowała się w fałdach spódnicy Elizabeth.

- Ojej, jak ona urosła - zdziwiła się Indianne. - Moja druga siostrzenica - dodała.

Elizabeth poczuła ukłucie w sercu. Druga, powtórzyła w myślach. Czy Indianne nadal będzie

chciała być ciotką Ane, gdy dowie się, że to Leonard jest ojcem dziewczyny?

Indianne spoważniała i spojrzała w oczy Elizabeth.

- Jak się czuje Ane po tym wszystkim? Gospodyni zerknęła przez ramię, w kierunku

drzwi wejściowych. Kuchenne okno było otwarte, dostrzegła przez nie uwijającą się Helenę.

- Możemy na chwilę usiąść na dworze? W tym domu ściany mają uszy. Goście

pokiwali głowami. Elizabeth podeszła do okna i zawołała do służącej.

- Możesz chwilę popilnować Signe, Helenę? I nastaw wodę na kawę! Zaraz

wejdziemy.

- Mam was pozdrowić od wszystkich z Heimly - odezwała się Indianne. - Dorte i

Jakobowi jest bardzo przykro, że nie mogli przyjechać, ale mieli mnóstwo roboty. Są bardzo

poruszeni tym, co się stało wczoraj. Cóż, mnie samej trudno w to uwierzyć - dodała.

- Wszyscy chyba tak do tego podchodzimy - powiedziała Elizabeth w zamyśleniu.

Indianne pochyliła się nad kołyską i przyjrzała Williamowi.

- Jakie piękne dziecko! Chyba jest trochę podobny do mnie - dodała z uśmiechem.

background image

- Głuptas! - Elizabeth szturchnęła ją żartobliwie. -Przecież to skóra zdarta z ojca.

Usiedli przy kamiennym stoliku. Elizabeth nie odzywała się przez pierwsze kilka

minut, goście też zamilkli. W końcu gospodyni westchnęła ciężko i zaczęła:

- Chciałam z wami porozmawiać tutaj, żeby Ane nas nie słyszała. Torstein posłał jej

pytające spojrzenie.

- Jest na mnie zła po tym wszystkim, co usłyszała wczoraj. Nie odzywa się do mnie.

- A co takiego usłyszała? - spytała Indianne, przenosząc spojrzenie z Torsteina na

Elizabeth.

- Chodzi o to, że... - Gospodyni szukała właściwych słów, chciała wyjawić

dziewczynie prawdę tak delikatnie, jak tylko było to możliwe. O ile w ogóle o takich rzeczach

da się mówić delikatnie, pomyślała. Bo przecież nie da się wyjawić tajemnicy, nie

przechodząc wprost do rzeczy.

- Gdy pracowałam jako służąca, zostałam zgwałcona przez Leonarda - powiedziała

szybko, nie patrząc na Indianne. - Zaszłam w ciążę. Dziewięć miesięcy później na świat

przyszła Ane.

- O Boże! - jęknęła dziewczyna i położyła dłoń na ustach.

- Powiedziałam Jensowi całą prawdę jeszcze przed ślubem. To on zaproponował, żeby

Ane została wpisana do ksiąg kościelnych jako jego dziecko. - Gospodyni zerknęła na

Indianne. Dziewczyna uśmiechnęła się i skinęła głową.

- Tak, on taki właśnie jest - wyszeptała.

- Ta cała historia wydawała mi się tak straszna, że nie chciałam mówić o niej Ane -

ciągnęła Elizabeth. - Myślałam, że uda mi się zataić przed nią prawdę, ale wczoraj usłyszała

to, co powiedział Sigvard i...

- A co on takiego powiedział? - spytała Indianne drżącym głosem.

- Oświadczył, że o wszystkim się dowiedział... to znaczy o tym, że mam dziecko z

Leonardem. - Elizabeth potrząsnęła głową. - Oczywiście nie mógł tego wiedzieć, to wszystko

były jego domysły. A potem zaczął grozić Bergette i mnie, powtarzać, że nas zastrzeli... a

potem Ane strzeliła do niego. Indianne zacisnęła palce na uchwycie laski, aż zbielały jej

kostki. Przez dłuższą chwilę patrzyła sztywno przed siebie.

- A więc nikt oprócz Jensa nie poznał całej prawdy? - zapytała wreszcie.

- Kristian dowiedział się o wszystkim jakiś czas temu. A Helene wiedziała od

początku. Też była tu służącą, gdy to się stało i pomagała mi po tym, jak... po tym, jak

Leonard... a poza tym nie wtajemniczyłam w to nikogo.

- Potrafię zrozumieć i ciebie, i Ane - oświadczyła Indianne. - A co na to Jens?

background image

- Od dawna mnie prosił, żebym porozmawiała z Ane, ale ja zwlekałam. Teraz ona nie

odzywa się również i do niego, i to jest chyba najgorsze... - Załamał jej się głos. Torstein

pochylił się nad stołem i chwycił ją za rękę.

- Dajcie jej trochę czasu - powiedział.

- Czasu - wymamrotała Elizabeth. - Wszyscy to powtarzają, ale ja nie jestem wcale

taka pewna, jak to dalej będzie. Znam moją córkę. Sama zresztą oświadczyła, że nigdy mi nie

przebaczy.

- Mogę z nią porozmawiać - zaproponowała Indianne.

- Nie wiem, czy to będzie miało jakiś sens - odparła Elizabeth z westchnieniem. - Ale

oczywiście możesz spróbować.

- Ane była, jest i będzie moją siostrzenicą - oświadczyła dziewczyna zdecydowanie. - I

zawsze będzie córką Jensa, jego Małą Piri. Elizabeth poczuła ucisk w gardle, skinęła tylko

głową. Jakob wciąż tak wołał na Ane: Mała Piri.

- Wcale nie wydajesz się tym zszokowana - zwróciła się do Indianne, gdy już

odzyskała panowanie nad głosem. Dziewczyna splotła palce.

- Wiele kobiet przeżyło to samo co ty, Elizabeth. Służące zachodzą czasem w ciążę z

gospodarzami.

Zwykle mówi się o nich, że okryły się hańbą i odsyła je precz. Pomyśl o Mathilde. W

jej przypadku cała wina spadła na jednego z parobków. - Indianne uśmiechnęła się ostrożnie.

- Ale i ty, i ona sobie poradziłyście. Na początku nie miałyście nic, a teraz każda z was jest

poważaną gospodynią. Koniec końców to była twoja zasługa, że Mathilde wykaraskała się z

kłopotów.

- Ach, daj spokój.

- Od razu porozmawiam z Ane - oświadczyła Indianne i podniosła się sztywno.

Najwyraźniej dokuczała jej stopa. - Gdzie ją znajdę?

- Chyba w kuchni.

Elizabeth spoglądała chwilę za dziewczyną, gdy ta szła w stronę domu. Indianne miała

na sobie rdzawą spódnicę i piękną białą bluzkę z haftami na kołnierzyku. Może i chodziła o

lasce i kulała, ale mimo to była piękną młodą kobietą. Każdy życzyłby swoim dzieciom takiej

ciotki. Gospodyni odwróciła się do Torsteina.

- Wiesz może, jak się miewa Bergette?

- Zajrzałem dziś do niej, chyba czuje się już lepiej. W końcu zrozumiała, że Sigvard

nie żyje, ale wciąż jest w szoku. Biedaczka, spada na nią cios za ciosem. Takie rzeczy

zostawiają ślady na duszy.

background image

- Czy ona... jest na nas zła?

- Nie, w żadnym wypadku, nie chowa do nikogo urazy. Prosiła mnie zresztą, by was

wszystkich pozdrowić i przekazać, że ma nadzieję zobaczyć was na pogrzebie. W następną

niedzielę. Elizabeth nie odpowiedziała. W głębi ducha myślała, że jej się upiecze, ale teraz nie

miała już wyjścia. Jeśli nie przyjdzie na pogrzeb, ludzie zaczną snuć domysły. A Bergette na

pewno potrzebowała przyjaciółki u swego boku.

Słońce przygrzewało. William zaczął wiercić się niespokojnie.

Elizabeth wstała z miejsca.

- Jeśli pomożesz mi z kołyską, będziemy mogli wejść do środka - zwróciła się do

Torsteina. - Nie dostaliście jeszcze przecież nic do jedzenia ani picia. Co ze mnie za

gospodyni! Mężczyzna uśmiechnął się.

- Przecież nie przyjechaliśmy w gościnę, chcieliśmy tylko sprawdzić, jak się

miewacie. Dorte była przerażona, gdy o wszystkim usłyszała. Niestety, jak już mówiła

Indianne, nie mogła z nami przyjechać. Gdy stanęli już na schodach, zobaczyli Kristiana

zbliżającego się od strony gościńca.

- Jeśli pozwolisz, chciałbym zamienić kilka słów z twoim mężem - odezwał się

Torstein.

- Oczywiście. Postaw kołyskę w korytarzu. William już nie spał, Elizabeth wzięła go

na ręce.

- Jesteś głodny? Mokro ci? - Pogładziła synka po policzku. Chłopczyk zakwilił i

zaczął ustami szukać jej palca. Owszem, głodny był na pewno, stwierdziła Elizabeth z

uśmiechem. W kuchni siedziały Helenę, Maria oraz Signe, która bawiła się z kotem.

- A gdzie pozostali? - spytała gospodyni i rozejrzała się dookoła. Helenę skinęła głową

w stronę drzwi.

- W salonie. Indianne chciała pomówić z Ane.

Elizabeth zajęła się dzieckiem. Chłopczyk zaczął radośnie wierzgać nogami, gdy tylko

wyjęła przemoczoną pieluszkę. Kiedyś przewijałam także Ane, pomyślała kobieta.

- Co za mały tłuścioszek - odezwała się Helenę z czułością i pogładziła małego po

czarnych włoskach.

- I jakie ma ciemne oczy! Nie ma wątpliwości, będzie podobny do ojca!

- Odezwała się do ciebie? - zapytała Elizabeth.

-Kto?

- Ane.

- Nie. - Helenę spoważniała i odstawiła na bok czajnik z kawą. - Mario, przygotowałaś

background image

już jedzenie? - rzuciła przez ramię.

Milczenie Ane musiało doskwierać także jej, domyśliła się Elizabeth. Tak chciała móc

powiedzieć coś, co pocieszyłoby przyjaciółkę. Helenę wychowywała przecież dziewczynę od

małego.

- Może Indianne zdoła przemówić jej do rozumu -powiedziała. - Doktor był wczoraj w

Heimly i opowiedział wszystkim o tym, co miało miejsce.

- Podamy kanapki i ciasto - odezwała się Maria. -Przynieść odświętny serwis z

salonu? Elizabeth usiadła i zaczęła karmić Williama.

- Tak, proszę. Znajdź też jakiś ładny obrus, ale nie przynoś go tu jeszcze. Chwilę

potem trzasnęły drzwi. Gospodyni wyjrzała przez okno i zobaczyła Ane wybiegającą z domu.

- No i po rozmowie - stwierdziła Helenę z pełnym rezygnacji westchnieniem. - Chyba

wiem, jak się skończyła. Elizabeth zderzyła się w korytarzu z Torsteinem.

- Mężczyźni już wracają?

- Nie, wciąż jeszcze pracują. Zostaniemy tylko na chwilę. Nie rób sobie kłopotu.

- Bzdury. Wejdź i siadaj, zaraz podam kawę. Gdy weszli do salonu, Indianne stała

przy oknie. Odwróciła się i posłała im blady uśmiech.

- Nie chciała cię słuchać - orzekła Elizabeth. Dziewczyna potrząsnęła głową.

- Nie chciała. Mówiłam jej, że wszystko będzie jak dawniej, mimo że Leonard... -

Podeszła do sofy i usiadła. - Wtedy ona się rozzłościła i powiedziała, że już nic nie będzie jak

dawniej. Była wściekła, że nikt tego nie rozumie.

Maria weszła do pokoju i zaczęła nakrywać do stołu.

- Usiądziesz z nami? - spytała Indianne.

- Bardzo chętnie, ale mam mnóstwo roboty. Odrobimy to sobie. Może na chrzcie

Williama?

- Ach! - Indianne chwyciła torbę. - Przecież mam prezent dla dzieci! Proszę! To kurtka

i spodnie dla Williama, i sukienka dla Signe. Od nas wszystkich.

Elizabeth podziękowała za prezenty, podziwiała i chwaliła pięknie uszyte i

wykończone ubranka. Indianne przyrzekła, że pozdrowi domowników i przekaże im wyrazy

wdzięczności. Dopiero gdy z pokoju wyszła Maria, Indianne i Torstein wymienili spojrzenia.

- Teraz dla odmiany chcielibyśmy powiedzieć coś miłego.

- Wspaniale. Przyda nam się dobra wiadomość - odparła Elizabeth. Ułożyła Williama

na sofie obok siebie. Chłopczyk był najedzony i miał sucho, spał więc spokojnie.

- Zaręczyliśmy się wczoraj - oświadczyła Indianne, chwytając dłoń Torsteina.

- Co? - Elizabeth zmierzyła ich spojrzeniem. - Boże, to wspaniale! Gratulacje! -

background image

Uścisnęła dłonie im obojgu. Dopiero teraz zauważyła, że dziewczyna miała na palcu

zaręczynowy pierścionek. Został on poddany dokładnym oględzinom, do pokoju przywołano

bowiem Marię i Helenę. Praca mogła poczekać, w końcu nie co dzień otrzymuje się takie

wiadomości.

Elizabeth starała się uczestniczyć w rozmowie, choć kłębiące się myśli nie dawały jej

spokoju. Narzeczeni poinformowali, że ślub odbędzie się za rok, opowiadali o sukience i

kwiatach, jadłospisie i gościach. Ich słowa szumiały w uszach gospodyni, która nie mogła

zapomnieć widoku córki wybiegającej z domu. Ane powinna być tu w tej chwili, myślała

Elizabeth.

Ane, która zawsze cieszyła się szczęściem innych, dla każdego miała uśmiech i dobre

słowo.

Gospodyni westchnęła ciężko. Maria opowie jej o wszystkim, gdy tylko dziewczyna

zdecyduje się wrócić do domu.

Goście podziękowali za poczęstunek, pochwalili mocną, dobrą kawę i pogawędzili

jeszcze chwilę o ślubie. Czas płynie szybko, gdy ma się tyle pracy, stwierdził Torstein.

Przyjęcie weselne zostanie wyprawione w Heimly, a zaraz potem Indianne przeniesie się do

mieszkania męża. Elizabeth nie mogła się skoncentrować na rozmowie. Cały czas zerkała

przez okno albo nasłuchiwała zbliżających się kroków. Nie dawała jej spokoju myśl, że Ane

jest zupełnie sama, a oni siedzą w ciepłej kuchni, szczęśliwi i roześmiani.

Gdy goście mieli już ruszać do domu, Torstein odciągnął Elizabeth na stronę.

- Niedługo jadę do Danii - odezwał się cicho. - Rozmawiałem z Kristianem i Jensem,

zgodzili się, żebym skonsultował się z tamtejszymi lekarzami Co p tym sądzisz? Elizabeth

wbiła w niego spojrzenie.

- Chcesz powiedzieć, że... postarasz się sprowadzić do domu Linę? Torstein skinął

głową z uśmiechem.

- Zrobię w każdym razie co będzie w mojej mocy. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

- Przywieź ją do nas, proszę - zwróciła się do niego żarliwie Elizabeth, mocno

ściskając jego dłoń.

- Tak jak powiedziałem, spróbuję. Muszę porozmawiać z lekarzami i z samą Liną.

Koniec końców to do przełożonego szpitala będzie należeć ostateczna decyzja.

- Oczywiście.

Gospodyni stała na schodach, machając odjeżdżającym przyjaciołom na pożegnanie.

W jej duszy zapłonęła iskra nadziei.

background image

Rozdział 8

Elizabeth oparła czoło o krowi brzuch i zabrała się do dojenia. Wymiona pełne były

mleka, nic zresztą dziwnego, zwierzęta pasły się cały dzień na łące. Pewnie i masło będzie

bardziej żółte niż zazwyczaj.

Elizabeth wiedziała, że niektórzy gospodarze dodają do swojego masła soku z

marchwi i sprzedają je w sklepach, oszukując w ten sposób klientów. Ale gdy tylko Peder

odkrywał szwindel, nieuczciwy rolnik wpadał w nie lada kłopoty.

Gospodyni przysłuchiwała się jednym uchem rozmowie Marii i Helenę. Mówiły o

Linie. Gdy tylko Torstein i Indianne pojechali do domu, gospodyni przekazała im słowa

lekarza.

- Ciekawe, kiedy on tam pojedzie - zastanawiała się Maria.

- Pewnie po żniwach - powiedziała Helenę.

- Żniwa - parsknęła dziewczyna. -1 tak przecież nie bierze w nich udziału. Ale pewnie

chce przypilnować Indianne - zachichotała. - Tak bardzo się cieszę! Pomyśl tylko, gdy

Indianne się do niego przeprowadzi, to będzie panią doktorową. Całkiem niezły tytuł, co? Ale

będzie jej to pasowało, w końcu jest taka dystyngowana. Teraz już nie ma wątpliwości, że

dała sobie spokój z tym głupim Benjaminem, z którym się wcześniej prowadzała.

- Takie słowa z ust młodej panny! - upomniała ją Helenę.

- A nazwałabyś go jakoś inaczej?

- Nie. Wybuchnęły śmiechem.

- Ciekawe, jak to będzie, kiedy wróci Lina - ciągnęła Helenę. - Jensowi ostatnio nie

było łatwo. Elizabeth odwróciła głowę, nie chciała słuchać o tym, jak strasznie Jens tęskni za

Liną. Nic na to nie mogła poradzić. Sama zresztą też za nią tęskniła.

Krowie wymię było już puste, gospodyni wstała, opróżniła wiadro i ruszyła do

kolejnego zwierzęcia.

Zerknęła na Signe. Dziewczynka spacerowała po oborze, wrzucając do boksów źdźbła

słomy i mamrocząc pod nosem niezrozumiałe, wymyślone przez siebie słowa.

Gdyby tak można było nigdy nie dorastać, pomyślała Elizabeth. Na zawsze pozostać

beztroskim dzieckiem. Mleko strzykało do wiadra, bulgotało na dnie. Tak bardzo chciała,

żeby ten dzień już się skończył! Pogrzeb Sigvarda z pewnością okaże się ciężkim przeżyciem.

Wiedziała, że ludzie będą szeptać i zerkać na nią z ukosa, a może nawet zadawać

nieprzyjemne pytania.

Ane przekazała jej przez Marię, że nie pojedzie z nimi. Musieli to uszanować,

background image

Elizabeth nawet ucieszyła decyzja córki. Nie sposób powiedzieć, jak dziewczyna

zareagowałaby na ludzką wrogość.

Ane wciąż rozmawiała tylko z Larsem i Marią, ale Elizabeth przekazała wszystkim

domownikom, że mają traktować dziewczynę zwyczajnie, jakby nic się nie stało. Ane w

końcu musi zacząć odzywać się do bliskich, a w międzyczasie nie powinna czuć się

odtrącona.

Do Larsa miała chyba największy szacunek, robiła bowiem to, co on jej kazał. Ze

swoich obowiązków wywiązywała się tak samo jak wcześniej, bez ociągania, ale jej

spojrzenie stało się mętne i nieobecne.

Elizabeth przekazała córce to, co powiedział Torstein: że Bergette nie miała do nikogo

żalu i czuła się już dużo lepiej. Nie miała pojęcia, czy dziewczyna zrozumiała jej słowa,

wysłuchała jej bowiem w milczeniu, po czym odwróciła się i wróciła do swojej pracy.

Gospodyni wolała wierzyć, że córka słyszała i pojęła, że ta wiadomość jest dla niej pociechą.

Nie wiedziała, jak Ane zareagowała na wiadomość o zaręczynach Indianne. Maria, rzecz

jasna, przekazała jej radosną nowinę, ale Elizabeth nie chciała już wypytywać siostry. I bez

tego było jej ciężko.

Nagle przypomniała jej się rudowłosa kobieta, którą widziała oczyma duszy. Kto to

mógł być i czego mógł od niej chcieć?

Wszystkie krowy były już wydojone. Gospodyni wstała ze stołka.

- Helenę?

- Tak?

- Znasz jakąś rudowłosą i niebieskooką kobietę, wysoką i szczupłą, mniej więcej w

moim wieku?

- Pewnie. Dorte.

- No co ty. Dorte jest ode mnie ze trzynaście lat starsza i ma zielone oczy.

- No dobrze, to o kogo chodzi? - Helenę wsunęła pod czepek niesforny kosmyk

włosów i zmarszczyła czoło. - I czemu w ogóle tak cię to interesuje? Elizabeth odpowiedziała

pytaniem na pytanie:

- Może był kiedyś ktoś taki w życiu Kristiana?

- Nie, nie przypominam sobie wysokiej kobiety o rudych włosach. - Helenę

potrząsnęła głową. Gospodyni podeszła do łaciatej krowy, która niecierpliwiła się w swoim

boksie. Zwierzę przestępowało z nogi na nogę, nie mogło się już doczekać wyjścia. Maria

spytała, skąd siostra słyszała o rudej kobiecie.

- Ktoś mi o niej powiedział. Signe, uważaj! Weź Marię za rękę. A jak już tu

background image

skończycie, możecie odstawić mleko do wystygnięcia. Ja wyprowadzę krowy na pastwisko.

Zwierzęta zaczęły muczeć i wyciągać szyje w kierunku błękitnego nieba, gdy tylko

stanęły na podwórzu. Elizabeth chwyciła przodownicę stada i chciała już ruszać przed siebie,

gdy nagle podszedł do niej Kristian.

- Idź do domu i się przygotuj, ja wyprowadzę krowy.

Z wdzięcznością przyjęła wyrękę i weszła do środka. Chciała podgrzać wodę na mycie

dla wszystkich domowników i znaleźć czyste ubrania. Sąsiedzi nie mogli przecież szeptać, że

od gospodarzy z Dalsrud czuć oborą.

Gdy stanęła w korytarzu, usłyszała dobiegający z salonu głos Ane. Drzwi były

uchylone, Elizabeth podeszła bliżej. Córka spacerowała po pokoju z Williamem na rękach i

mówiła do niego ściszonym głosem.

- Jesteś moim braciszkiem, wiesz? Jak będziesz duży, to może się dowiesz, jak to jest

z pokrewieństwem między nami. Kristian jest przecież twoim ojcem, a moim przyrodnim

bratem. Gospodyni poczuła ukłucie żalu. Była to rzecz jasna prawda, ale słowa, które padły z

ust córki, sprawiły jej ból. Czy kiedykolwiek będzie w stanie opowiedzieć o wszystkim

Williamowi? Zreflektowała się nagle. Oczywiście, będzie musiała to zrobić, jeśli nie chce

powtórzyć błędu z Ane. Zrobi to, gdy tylko uzna, że William jest dość duży, by zrozumieć.

Może za jakieś cztery, pięć lat...

- Jesteś taki malutki i śliczny - ciągnęła Ane. - Bardzo^ cię kocham, to ja pomogłam ci

przyjść na ten świat, wiesz? Nie chcę się chwalić, ale beze mnie nie poszłoby tak gładko.

Elizabeth uśmiechnęła się. Rzadko pewnie się zdarzało, by córka asystowała w

porodzie matki, ale obecność Ane bardzo jej pomogła w ciężkich chwilach. To właśnie po

tym wszystkim dziewczyna postanowiła, że zostanie akuszerką.

- Jak będziesz duży, to zostaniesz gospodarzem - mówiła dalej Ane. - Jesteś w końcu

dziedzicem i widzę, że wyrośnie z ciebie porządny rolnik. Jak tylko będziesz się dużo uczył,

to wszystko będzie dobrze.

Elizabeth miała ochotę podejść do córki i powiedzieć jej, że ona także została

uwzględniona w testamencie Kristiana. Że dla niego nie była wcale przyrodnią siostrą, ale

córką, dzieckiem traktowanym na równych prawach z Williamem. Kristian spędził z nią wiele

lat i doskonale ją poznał, a z czasem szczególnie mocno pokochał.

- Nie wiem, czemu ci to w ogóle mówię, Williamie - ciągnęła dziewczyna. - Może

dlatego, że... Elizabeth usłyszała odgłosy kroków i podniesione głosy dobiegające z

podwórza. Wymknęła się na palcach do kuchni. Po chwili w korytarzu stanęły Maria i

Helenę.

background image

- Nie nastawiłaś jeszcze wody? - Siostra zmierzyła gospodynię krytycznym

spojrzeniem.

- Nie, ja... - odchrząknęła Elizabeth. Zaschło jej w gardle. - Tak mnie rozbolała głowa,

że musiałam na chwilę usiąść. - Podniosła dłoń do czoła.

- Nie jedziesz na pogrzeb? - spytała Helenę.

- Owszem, czuję się już lepiej. - Dorzuciła kilka patyków do ognia. - Ciebie przecież

czasem też boli głowa. - Zaśmiała się i dmuchnęła w żar. Ciepło płynące od pieca skryło jej

rumieniec.

Elizabeth miała ochotę zarzucić na ramiona jedwabny szal, ale w ostatniej chwili

zrezygnowała. Tak ubierała się dawno temu, w czasach gdy jeszcze mieszkała w Dalen i

nosiła nadany przez Jensa przydomek: córka morza. Uśmiechnęła się do siebie. Byli wtedy

tacy młodzi, tak pewni swoich uczuć, a jednocześnie uparci i bezkompromisowi. Z latami

Elizabeth nieco złagodniała i zrozumiała, czego naprawdę chce od życia.

Poluźniła nieco tasiemki kaftanika Williama. Chłopczyk spał spokojnie, z otwartą

buzią, kołysany przez miarowy turkot kół powozu.

Helenę nalegała, żeby mały został w domu razem z Ane.

- Ona się nim na pewno dobrze zajmie. Nie musisz go brać ze sobą. Wiesz przecież, że

zapowiada się długi dzień.

- Tak, właśnie dlatego go biorę - odparła Elizabeth. - Nie chcę, żeby mleko znów ze

mnie ciekło, a poza tym dobrze wiesz, że mały się beze mnie nie uspokoi.

Helenę wzruszyła tylko ramionami. Gospodyni zauważyła też, że przyjaciółka

przewróciła oczami. Poczekaj tylko, aż sama będziesz mieć dzieci, chciała powiedzieć, ale

powstrzymała się w ostatniej chwili.

Niebo było bezchmurne. Skoszone pola żółciły się w słonecznych promieniach. Tu i

ówdzie suszyło się w wielkich stogach siano. Ta pora roku miała swój szczególny zapach.

Pachniało kurzem i gnijącą trawą.

- Chciałabym, żeby ten dzień już się skończył -westchnęła Maria, wygładzając fałdy

czarnej spódnicy.

- Bergette na pewno czuje się dużo gorzej niż my -zauważyła Helenę. - Czy ktoś w

ogóle wie co u niej?

- Czas leczy rany - wymamrotała Elizabeth. - Nic innego jej nie pomoże, zresztą

podobnie jest z nami wszystkimi. Ale to jasne, że teraz jest jej bardzo ciężko. Chwilę później

powóz zatrzymał się przed kościołem.

- Wezmę Williama - odezwał się Kristian i podniósł śpiące dziecko. - Tobie będzie za

background image

ciężko - dodał, gdy Elizabeth chciała zaprotestować. - Ale pieluszkę pozwolę ci zmienić.

Posłała mu spojrzenie pełne wdzięczności. Nie wszyscy okoliczni gospodarze lubili

pokazywać się publicznie z niemowlęciem na rękach. Ale Kristian był pewien siebie, nie

przejmował się ludzkim gadaniem. Zawsze taki był, a ostatnie lata zahartowały go jeszcze

bardziej, pomyślała Elizabeth z uśmiechem.

Dorte natychmiast do nich podbiegła.

- Kochana Elizabeth! - krzyknęła zduszonym głosem i przycisnęła kobietę do swojej

obfitej piersi. -Wszystko z wami dobrze? I co z Ane? Przyjechała?

- Nie. - Elizabeth potrząsnęła głową. - Chciała zostać w domu, musieliśmy to

uszanować.

- Och tak, biedne dziecko. Byliśmy w szoku, gdy Torstein opowiedział nam o tej

historii z Sigvardem. Wszyscy myśleliśmy, że on nie żyje, a tu przychodzi Indianne i mówi

nam... - Dorte przetarła oczy i odchrząknęła: - Nie możesz się obwiniać, moja droga -

dokończyła, gdy już odzyskała panowanie nad głosem.

Elizabeth zobaczyła, że mężczyźni rozmawiają z Jakobem i Olavem. Dorte także

spojrzała w tamtym kierunku.

- Widziałam małego Williama. Jest śliczny jak aniołek, zupełnie taki, jak mówiła

Indianne.

- Co powiedzieli pozostali, gdy się o wszystkim dowiedzieli?

- Przyjęli to ze spokojem. Ane wciąż jest Małą Piri Jakoba i siostrzenicą Olava. Po

tych wszystkich latach nic już tego nie zmieni. Ane to córka Jensa, dokładnie tak, jak pastor

zapisał w kościelnych księgach. I nie chcę już niczego więcej słyszeć na ten temat. Elizabeth

była zaskoczona nagłą gadatliwością Dorte. To nie było do niej podobne.

- Muszę ci pogratulować - powiedziała.

- Czego?

- Zaręczyn Indianne i Torsteina. - Zmieniła temat, a związek tych dwojga był

bezpiecznym początkiem nowej rozmowy.

- Ach tak - uśmiechnęła się Dorte. - To było dla nas pewnym zaskoczeniem. Ale on,

zdaje się, już od dawna był w niej zakochany.

Elizabeth dostrzegła kątem oka żonę lensmana. Kobieta szła w ich stronę, jej pokaźne

piersi podskakiwały rytmicznie. Po chwili już stała obok nich, zdyszana, z wybałuszonymi

oczami.

- Dzień dobry - przywitała się i skinęła im głową. - Ostatnio dużo się w okolicy dzieje

- dodała. Zielone oczy Dorte błysnęły groźnie.

background image

- Co pani ma na myśli? Żona lensmana zadarła głowę.

- Oczywiście całą tę historię z Sigvardem - zniżyła głos i pochyliła się nad Elizabeth. -

Pomyśleć, że pani córka go zastrzeliła! Kto w takim razie się wtedy spalił? Ja w każdym razie

zachodzę w głowę. To prawda, że Jens nie jest ojcem Ane? - rzucała pytanie za pytaniem.

Zanim Elizabeth zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Dorte wymierzyła wścibskiej babie

siarczysty policzek. Otyła jejmość zachwiała się na nogach i podniosła dłoń do twarzy.

- To... zapłacisz mi za to.,. - wyjąkała.

- Co takiego? - syknęła Dorte z dłońmi opartymi na biodrach. Elizabeth doszła do

siebie i stanęła pomiędzy nimi.

- Uspokójcie się, zaraz ludzie zobaczą, co się dzieje - szepnęła. Dorte nie dała się zbić

z tropu.

- A niech patrzą!

- Zachowujcie się! - nakazała im Elizabeth, surowo rozglądając się dookoła. Na

szczęście jak na razie nikt nie zwrócił uwagi na zajście.

Małżonka lensmana poczerwieniała, a jej spojrzenie pociemniało.

- Obiecuję ci, że mnie popamiętasz! Chyba nie wiesz, kim jest mój mąż! - rzuciła z

wściekłością do Dorte.

Po tych słowach odwróciła się na pięcie i zniknęła w tłumie. Dorte ukryła twarz w

dłoniach. Złość już ją opuściła.

- Co ja zrobiłam? - szepnęła. Elizabeth objęła ją ramieniem.

- Dałaś lensmanowej srogą nauczkę, której pewnie długo nie zapomni. Dorte

roześmiała się, ale zaraz spoważniała.

- Nigdy przedtem nikogo nie uderzyłam. Nigdy. Ale gdy ona zaczęła mówić o Ane,

straciłam nad sobą panowanie. - Dorte zacisnęła pięści. - Nie mogłam tego znieść! -

odwróciła się i zerknęła w stronę mężczyzn. - Co będzie, jak Jakob się o wszystkim dowie? I

dzieci?

- Spokojnie, jakoś to załatwię - pocieszała ją Elizabeth.

- Niby jak?

- Coś wymyślę. A ty się już tym nie dręcz. Ludzie ruszyli w stronę cmentarza.

Elizabeth ujęła Dorte pod ramię.

- Chodź. Musimy iść razem ze wszystkimi. Zachowuj się, jakby nigdy nic i nie patrz w

jej kierunku, a ja już zajmę się resztą.

Dorte ruszyła niechętnie przed siebie, wciąż mamrocząc pod nosem, że przyniosła

wstyd sobie i całej rodzinie.

background image

Elizabeth i Dorte przystanęły z tyłu, gdy trumna była opuszczana do grobu. W ten

sposób mogły przynajmniej uniknąć ludzkich spojrzeń. Na cmentarz przybyły prawdziwe

tłumy, co wydawało się dość zaskakujące. Czyżby żałobnicy przybyli tu tylko po to, by

usłyszeć najnowsze plotki? Ciekawe, jak dużą część prawdy zdążyli już poznać?

Co jakiś czas rozglądała się nieznacznie. Niedaleko dojrzała Kristiana z Williamem na

rękach.

Chłopczyk na szczęście wciąż spał, ale pewnie się obudzi, gdy tylko żałobnicy

zaintonują pierwszy psalm. Pozostali domownicy z Dalsrud stali tuż obok. Ale gdzie

podziewała się żona lensmana?

Chyba nie pojechała już do domu? Czy opowiedziała mężowi o całym zajściu? Jeśli

tak, to Elizabeth nie mogła już nic zrobić. Wciąż nie wiedziała, co mogłaby w tej sprawie

powiedzieć. Pomyśleć, że Dorte uderzyła tę babę! Kochana, spokojna Dorte, która nigdy nie

podniosła nawet na nikogo głosu!

Poczuła, że zaraz się roześmieje, musiała wziąć się w garść, by nie wywołać kolejnego

skandalu.

Spełnię Panu śluby moje Wobec całego ludu jego. Drogocenna jest w oczach Pana

Śmierć wiernych jego.

Ludzie otworzyli śpiewniki. Elizabeth uświadomiła sobie, że jej książeczka została w

wózku. Mimo to śpiewała, udając, że zna słowa. Dorte wpatrywała się przed siebie w

zamyśleniu. Śpiewnika nawet nie otworzyła.

- Z prochu powstaniesz i w proch się obrócisz. - Głos pastora rozległ się równocześnie

z przeraźliwym dziecięcym płaczem. To William się obudził, pomyślała Elizabeth i

przestąpiła z nogi na nogę.

Pochyliła się nad Dorte. - Muszę przewinąć Williama - szepnęła. - Trzymaj się blisko

Indianne, ale ani słowa o tym, co się stało. Zrozumiano?

Dorte posłała jej przerażone spojrzenie.

-Nie wiem, Elizabeth... może będzie najlepiej, jeśli przyznamy się do wszystkiego od

razu, zanim lensmanowa przeforsuje swoją wersję.

- Mówię przecież: ani słowa. Chcę ją powstrzymać, zanim cokolwiek zdąży

powiedzieć. Kościelne dzwony odezwały się, gdy podeszła do nich Indianne.

- Rozmawiałyście z Bergette? - zapytała.

- Nie, nie widziałyśmy jej - odparła Elizabeth. -Muszę iść zająć się Williamem. -

Nieco ciszej dodała:

- Dotrzymaj towarzystwa Dorte, Indianne. Biedactwo, ciężko to wszystko znosi.

background image

Kristian uśmiechnął się do niej 'z ulgą, gdy wzięła od niego płaczące dziecko. Jeśli się

pospieszę, zdążę dojść do powozu, przewinąć małego i nakarmić go, zanim skończy się

nabożeństwo, pomyślała. Ludzie pewnie powiedzą, że opuszczając cmentarz w takiej chwili,

okazała zmarłemu brak szacunku, ale w tej chwili miała to w nosie. Płacz głodnego dziecka

zagłuszał słowa pastora, najlepiej było odnieść je gdzieś, skąd nie będzie przeszkadzać. Poza

tym i tak większość ludzi przyjechała, by posłuchać plotek, a nie dlatego że Sigvard był dla

nich kimś bliskim.

William przytulił policzek do jej piersi. Chłopiec został przewinięty i nakarmiony.

Elizabeth gładziła go czule po pleckach.

- Gdy tylko skończymy ze żniwami, wrócimy tutaj - szepnęła. - Ochrzcimy cię wtedy,

staniesz się bożym dzieckiem, jak to mawia pastor. Posłuchaj tylko, co to za brednie.

Zupełnie jakbyś już nim nie był! Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie, bo to one należą

do Królestwa Bożego, tak stoi w Piśmie. Czemu niby nasz Pan miałby odtrącać takiego

małego szkraba jak ty? Nikt nie jest tak niewinny jak dzieci.

- Myślisz, że cię zrozumie? Elizabeth aż podskoczyła.

- Bergette! Oj, ale mnie przestraszyłaś.

- Przepraszam. - Spojrzała na Williama. - Dziś jest pogrzeb Sigvarda, a niedługo

będziemy chrzcić twojego synka.

- Życie... - wymamrotała Elizabeth. - Szukałam cię, Bergette. Jak cię czujesz? Wdowa

przełknęła ślinę i odpowiedziała:

- Staram się żyć z dnia na dzień. To wszystko jeszcze do mnie nie dotarło. Złe myśli

nie dają mi spokoju. Wiesz, po pierwszym pogrzebie Sigvarda pogodziłam się z tym, że mój

mąż nie żyje. A potem zobaczyłam go nagle całego i zdrowego, gdy stał w drzwiach i mierzył

do nas ze strzelby. Zabiłby pewnie też Ane i Karen-Louise, gdyby tylko nadarzyła się okazja.

A w następnej chwili był martwy. Znowu. - Torstein powiedział mi, że nie masz do mnie

żalu.

- Nie, nie, Elizabeth, nie wolno ci się zadręczać. Ane zastrzeliła go, by ratować nas

wszystkich.

- Jak to wszystko przyjęła Karen-Louise? Bergette zatarła dłonie, jakby nagle zrobiło

się jej zimno.

- Dzieciom łatwiej pogodzić się z takimi zdarzeniami. Dobrze, że mama postanowiła

zamieszkać z nami na jakiś czas. Dużo rozmawia z Karen-Louise, odpowiada na jej pytania.

To bardzo pomaga. Obie dziś tu przyszły. - Skinęła głową w kierunku tłumu żałobników.

-Oby tylko przeżyć ten dzień... -Nabrała powietrza.

background image

A więc nie jest jej wcale tak łatwo, jakby się mogło wydawać, pomyślała Elizabeth.

To wszystko co się ostatnio zdarzyło, musiało na niej odcisnąć piętno.

- Wszystko jest tak, jak Pan Bóg przykazał - ciągnęła Bergette. - Ubraliśmy go jak

należy, pastor rzucił na trumnę grudkę ziemi i pomodlił się za niego. Nic więcej nie mogę

zrobić. Ale posłuchaj, Elizabeth. Urządzamy skromną stypę, tylko dla najbliższych. Robię to

ze względu na Karen-Lousie. Przyjdziecie?

- Dziękuję, Bergette, ale muszę odmówić. Ane... -Elizabeth zamilkła.

- Jak ona się czuje, biedactwo? Czy to prawda, co mówił Sigvard, że Leonard...

Elizabeth skinęła głową, patrząc na dziecko, które trzymała w ramionach. Uniosła

głowę i spojrzała przyjaciółce w oczy.

- Tak, to Leonard jest ojcem Ane. Zgwałcił mnie, gdy jeszcze byłam służącą w

Dalsrud. Jens przyznał się do ojcostwa i kazał wpisać Ane w księgi kościelne jako swoje

dziecko. Bergette posłała jej przeciągłe spojrzenie.

- Dobrze rozumiem, że nie chciałaś tego wyjawiać. Ja też bym tak postąpiła.

Elizabeth odetchnęła. Była wdzięczna za to, że nikt jej nie oskarżał. Mimo to wyrzuty

sumienia wciąż nie dawały jej spokoju. Ane postrzegała to inaczej. Ane ją potępiała.

- Pozdrów ją ode mnie - odezwała się Bergette.

- Dziękuję, na pewno to zrobię.

- Porozmawiamy jeszcze później. - Przyjaciółka odwróciła się i chciała odejść.

Elizabeth skinęła głową w odpowiedzi, tymczasem Kristian zbliżył się do nich szybkim

krokiem.

- Tu jesteś? Musimy już iść do kościoła. Elizabeth wsunęła wolną rękę pod ramię

męża i poszli równym krokiem.

- A tak przy okazji - odezwał się Kristian i przystanął. - Pokłóciłaś się może z

lensmanową? Nagle, zrobiło jej się gorąco.

- Ja? Czemu pytasz?

- Przywitałem się z nią, a ona odburknęła: - Przypomnij jej, że jeszcze z nią nie

skończyłam. Czy coś podobnego. Elizabeth zaśmiała się wymuszonym śmiechem.

- Musiałeś źle usłyszeć albo może ona zwracała się do kogoś innego. Tylu tu dziś

ludzi.

- Tak, pewnie masz rację. - Kristian ruszył dalej. Elizabeth przystanęła na schodach i

zlustrowała spojrzeniem przybyłych. Czy może kręci się tu gdzieś rudowłosa kobieta z jej

wizji? Gdyby nie była pewna, że to niemożliwe, pomyślałaby, że widziała oczyma duszy

Dorte i że wizja była zapowiedzią tego, co wydarzyło się dziś na kościelnym wzgórzu. Ale

background image

ruda uwodzicielka musiała być kimś innym. Była taka... elegancka, swobodna i obyta.

Wykwintna. Tego właśnie określenia brakowało Elizabeth. Wykwintna. Kobieta, która

wiedziała, jak zachować się w wytwornym towarzystwie. Kim jednak była i czy pojawi się

pewnego dnia we wsi?

Kościół szybko wypełnił się ludźmi. Bogaci mieszkańcy zasiedli z przodu, biedniejsi

zajęli miejsca bliżej drzwi, Żałobnicy hałasowali, sadowiąc się w ławkach. Elizabeth

dziękowała Bogu, że William ma tak mocny sen. To pewnie dlatego, że tyle czasu spędzał w

kuchni, gdzie zawsze ktoś się kręcił. Chłopiec przyzwyczaił się do najdziwniejszych nawet

odgłosów spał teraz spokojnie, niewzruszony hałasem.

- Mogę go wziąć, jeśli jesteś zmęczona - szepnęła Maria.

- Dziękuję, nie trzeba. Może za chwilę.

Parafianie uspokoili się wreszcie, pastor rozpoczął kazanie. Elizabeth wtuliła twarz w

miękkie dziecięce włoski, wdychała słodkawy zapach ciałka syna. Jak on pięknie pachnie,

pomyślała. Obyś nigdy nie dorósł! Obyś na zawsze pozostał moim małym chłopcem, którego

mogę nosić na rękach, całować, tulić i chronić przed złem. Uśmiechnęła się do siebie.

Niedługo już będzie mogła chwalić się przyjaciółkom pierwszym ząbkiem Williama, jego

pierwszym krokiem, pierwszym dniem w szkole, pierwszą dziewczyną, którą przyprowadzi

do domu. To jednak dobrze, że człowiek został właśnie tak stworzony, stwierdziła. Że czas

nie stoi w miejscu. Maria szturchnęła ją lekko.

- Czemu lensmanowa tak nam się przygląda? Elizabeth zesztywniała i rozejrzała się

dookoła. Zobaczyła potężną kobietę, gdy tylko odwróciła głowę.

- Pewnie gapi się na kogoś innego - odpowiedziała siostrze szeptem. - Bo ja nie mam z

nią żadnych spraw wymagających wyjaśnienia. -Dorte też się przygląda - zauważyła Maria.

- Nie, wydaje ci się.

Parafianie wstali z miejsc. Rozległo się szuranie butów o deski podłogi. Niektórzy

pokasływali i chrząkali, inni starali się być cicho.

- Pan z wami - zaintonował kapłan. - Niech Pan zwróci ku wam swoją twarz...

Maria niczego sobie nie wmawiała, pomyślała Elizabeth, układając Williama na

drugim ramieniu. Dziewczyna zauważyła mordercze spojrzenia, które żona lensmana posyłała

zarówno jej, jak i Dorte. Żałobnicy usiedli i wyjęli śpiewniki. Pomyśleć, że ta plotkara już się

dowiedziała o wszystkim, co powiedział Sigvard! Elizabeth nie posiadała się z oburzenia. Na

szczęście na lensmanie spoczywał obowiązek dochowania tajemnicy zawodowej, a Bergette

na pewno nie piśnie nikomu ani słowa. Mimo to ta straszna baba mogła im zagrozić, a

przecież poprzysięgła zemstę. Na pewno opowie o wszystkich szczegółach nie tylko swojemu

background image

mężowi.

Biedna Dorte, tak ciężko to zniosła. Elizabeth przetarła czoło. Jak zareaguje Ane, gdy

prawdę o jej pochodzeniu pozna cała wieś?

Muszę coś wymyślić, stwierdziła zrozpaczona sama do siebie. Ale co? Może będzie

najlepiej, jeśli na razie zostawię tę sprawę i poczekam na dalszy rozwój wydarzeń.

Kazanie okazało się wyjątkowo długie i Elizabeth obawiała się, że William za chwilę

znów zażąda karmienia i zmiany pieluszki. W końcu nabożeństwo dobiegło końca, ludzie

zaczęli powoli opuszczać kościół. Elizabeth rozejrzała się dookoła. Dostrzegła rudą czuprynę

Dorte, przed nią zaś stała żona lensmana, gestykulując zamaszyście. Kobieta miała na sobie

kapelusz - jako jedyna spośród żałobników. Pewnie sprowadziła go aż z Bergen albo

Christianii.

Elizabeth próbowała utorować sobie drogę i iść z odsieczą, ale musiała uważać na

dziecko, które trzymała na rękach. W końcu to Dorte podeszła do niej, z oczami pełnymi łez.

- Co ona ci powiedziała? - spytała poruszona Elizabeth.

- Groziła mi. Mówiła, że zgłosi napaść i że nie wywinę się od kary.

- Bzdura! - Elizabeth poczuła, jak wzbiera w niej wściekłość. - Zasłużyła sobie na ten

policzek. Naprawdę zasłużyła sobie. Gdybyś ty tego nie zrobiła, sama bym ją uderzyła.

- Nie, nie mów tak, Elizabeth - poprosiła Dorte, rozglądając się dookoła. - Widać, że

płakałam? Jakob nie może się o niczym dowiedzieć.

- Wyglądasz świetnie, moja droga. Posłuchaj: nikt się o niczym nie dowie, ale musisz

mi obiecać, że będziesz się zachowywać jakby nigdy nic. Nikomu ani słowa, a ja już zajmę

się resztą.

- Niby jak?

- Zobaczymy. Daj mi jeden dzień, a zakończę całą tę sprawę.

- Żebyś tylko sama nie miała z tego nieprzyjemności - zaniepokoiła się Dorte. - W

końcu to ja rozpętałam całe to piekło. Elizabeth posłała jej uśmiech.

- Pójdziesz teraz do domu razem ze swoją rodziną. Myśl o ślubie Indianne i innych

przyjemnych rzeczach. A ja się już wszystkim zajmę. Nie będzie mnie to dużo kosztować,

uwierz mi.

- Skoro tak mówisz, to...

- Owszem, tak właśnie mówię. A teraz już idź. Dorte uścisnęła jej dłoń, uśmiechnęła

się przez łzy i znów zaczęła przeciskać się między ludźmi. Elizabeth patrzyła za nią, dopóki

nie ujrzała, że kobieta odnalazła Jakoba. Dopiero wtedy odwróciła się i ruszyła z powrotem

do powozu.

background image

W drodze do domu siedziała pogrążona w myślach. Helenę trzymała Williama na

kolanach, ponieważ Elizabeth bolały ręce po całym dniu noszenia małego.

Może obiecała Dorte zbyt wiele? Przecież może się zdarzyć tak, że nie wszystko

pójdzie po jej myśli. Mimo to musiała spróbować. Nie miała wyboru.

- Zatrzymaj się tutaj! - krzyknęła nagle i szturchnęła Larsa.

- O co znów chodzi?

- Muszę wstąpić do żony lensmana i dać jej przepis na ciasto.

- Nie mogłaś tego zrobić, gdy byliśmy w kościele? - spytał Krystian.

- Zapomniałam. To zajmie tylko kilka minut - dodała Elizabeth, wyskakując z

powozu. Pominęła milczeniem zniecierpliwione westchnienia pozostałych pasażerów i

ruszyła truchtem w kierunku domu lensmana. Gdy wreszcie zapukała do drzwi, miała

spocone dłonie i trzęsły jej się kolana. Służąca, która jej otworzyła, dygnęła głęboko.

- Czy pani lensmanowa wróciła już z kościoła? -zapytała Elizabeth.

- Tak, jest na górze. Elizabeth weszła na palcach do środka.

- Świetnie, a więc ja tu poczekam, a ty...

Pani domu stanęła na schodach. Twarz miała stężałą. Ze wzrokiem wbitym w

niespodziewanego gościa nakazała służącej wracać do roboty.

- Czy mogłabym zamienić z panią kilka słów w cztery oczy? - Elizabeth wskazała

skinieniem głowy drzwi salonu. Kobieta zawahała się, ale w końcu zeszła do gościa.

Poprowadziła Elizabeth do pokoju, niemalże wepchnęła ją do środka i zatrzasnęła drzwi.

- A co panią sprowadza? Może chce pani przeprosić za siebie i za Dorte? - spytała

kwaśno. Jej spojrzenie było lodowate. Elizabeth potrząsnęła głową z uśmiechem.

- Nie, w żadnym razie. Powiedziała pani mężowi, że Dorte panią uderzyła?

- Jeszcze nie.

- Świetnie. Chciałabym odradzić pani rozpowiadanie takich kłamstw. Jejmość

poczerwieniała.

- Sama dobrze wiesz, co się tam zdarzyło. Nie myśl sobie tylko, że się wam upiecze!

- Niczego nie widziałam. Nawet tego, że rozmawiała pani z Dorte. A przecież cały

czas jej towarzyszyłam.

Jasnoniebieskie oczy lensmanowej miotały błyskawice.

- To nikczemność.

- Proszę to nazywać, jak pani uważa - uśmiechnęła się Elizabeth. Przeciągnęła palcem

po drzwiach szafy i zdmuchnęła z dłoni kurz. Tak bezczelne wytknięcie gospodyni

niedociągnięć w prowadzeniu domu sprawiło jej wielką przyjemność, dobrze wiedziała, że

background image

okoliczne damy bezwzględnie ze sobą rywalizują.

- Zeznawanie nieprawdy jest karane przez prawo - syknęła żona lensmana, zerkając

szybko na szafę, by zobaczyć, czy nie został na niej jeszcze kurz. Elizabeth westchnęła.

- Spieszę się, więc powiem krótko: jeśli piśnie pani o tym, że Dorte panią uderzyła,

osobiście rozpowiem wszystkim o pani romansie ze starym doktorem. Lensmanowa

wybałuszyła oczy i wyprostowała plecy.

- To... to największa bezczelność...

- Możliwe. Ale tak już jest. Wiem więcej, niż się pani wydaje. Widziałam was razem,

więc proszę nawet nie próbować zaprzeczać. - Elizabeth podeszła do drzwi. - Rozumiemy

się? A może po prostu wyjawimy wszystkim całą prawdę? Potężna jejmość chwyciła się

oparcia krzesła. Pot zaperlił się na jej czole.

- Tak... - wyszeptała wreszcie ochryple.

- Świetnie - uśmiechnęła się Elizabeth. - Rozmawiała pani dziś z Dorte?

- Nie, nie widziałam jej nawet. Elizabeth z trudem powstrzymała śmiech. Zachichotała

dopiero po wyjściu na ganek.

- Długo wam zeszło z tym przepisem - zauważyła Helenę, gdy Elizabeth usadowiła się

już w powozie.

- Tak to jest z babami - stwierdził Lars. - Jak tylko się spotkają, zaczynają paplać jak

najęte.

- Ech, ty! - szturchnęła go Helene.

Lars cmoknął na konia, powóz ruszył z miejsca. Nikt już o nic nie pytał. Elizabeth

odetchnęła z ulgą. Lensmanowa wydawała się przerażona, pewnie więc ani słowem nie

wspomni o starciu z Dorte. Elizabeth nigdy nie przypuszczała, że posunie się do szantażu.

Może właśnie dlatego nie czuję radości na myśl, że mi się udało, stwierdziła ze wstydem.

background image

Rozdział 9

Dobrze było wjechać na podwórze Dalsrud. Nareszcie w domu, pomyślała Elizabeth.

Czuła się zupełnie tak, jakby właśnie powróciła z dalekiej podróży. Ten dzień zdawał się

ciągnąć bez końca.

- O Boże, ale jestem głodny! - wykrzyknął Lars. Helenę posłała mu groźne spojrzenie.

- Nie wzywaj imienia Pana bez powodu - upomniała go z powagą.

- Czy to nie Jemu dziękujemy każdego dnia za jedzenie na naszym stole? - zapytał,

uśmiechając się szeroko. Helene nie odpowiedziała, wyskoczyła tylko lekko z powozu.

- Konia chyba wypuścimy od razu na pastwisko? - zapytała. Kristian skinął głową i

przeciągnął się. Mięśnie miał zastane i obolałe po długim siedzeniu w powozie.

- Ja to zrobię - zaproponował Jens i zaczął wyprzęgać zwierzę.

Kristian poszedł prosto na górę, by się przebrać. Lars razem z Helenę zniknął w

budynku dla parobków.

Elizabeth stanęła w korytarzu i pociągnęła nosem. Nie czuła zapachu jedzenia.

- Myślisz, że Ane zrobiła obiad? - zwróciła się do Marii. Siostra wzruszyła ramionami.

Gospodyni otworzyła kuchenne drzwi. W środku nie było nikogo, nic też nie wskazywało na

to, że Ane zajęła się gotowaniem. Garnki i patelnie wisiały na swoich miejscach, piec był

zimny, ławy i stół wyszorowane.

- Co tu się dzieje? - spytała Maria ze złością. Elizabeth położyła dłoń na jej ramieniu.

- Na pewno Ane miała swój powód - oświadczyła spokojnie.

- Oby był dobry - rzuciła Maria. Wzięła się pod boki i rozejrzała dookoła.

Elizabeth czuła się poirytowana i zaniepokojona. To niepodobne do Ane.

Zaniedbywać swoje obowiązki w ten sposób? Ale może w ten przewrotny, dziecinny sposób

próbowała ją ukarać? William zrobił się niespokojny, zaczął niecierpliwie wymachiwać

rączkami. Elizabeth usiadła w kącie, by go nakarmić. Nie mogła zapominać o tym, że Ane

jest jeszcze bardzo młoda. Może zwyczajnie nie rozumiała, że to nie w ten sposób załatwia się

takie sprawy.

- Pójdę na górę, zobaczę, czy jest w pokoju - powiedziała Maria i zniknęła za

drzwiami. Po chwili w kuchni pojawili się pozostali domownicy.

- Co się stało z Ane? - Kristian popatrzył na zimny piec.

- Wiesz, jaka ona jest. - Elizabeth potrząsnęła nieznacznie głową. - Młoda,

zbuntowana i bardzo na mnie zagniewana.

- Tak czy inaczej, musimy coś zjeść - oświadczył Lars.

background image

- Zaraz przygotuję obiad. - Helene podwinęła rękawy bluzki i rozpaliła w piecu.

Mężczyźni przyglądali się Elizabeth wstydliwie. Gospodyni pomyślała, że pewnie czują się

niezręcznie, bo karmi w ich obecności dziecko, mimo że starała się zakryć pierś.

- Na pewno jest jakaś robota na zewnątrz - odezwał się Lars, przeczesując palcami

jasne loki.

- Nie ma jej na górze! - Maria stanęła nagle w drzwiach. - W salonie też nie!

- Nie widziałem jej konia - zmarszczył czoło Jens. - Czy był na pastwisku, gdy

jechaliśmy do kościoła?

- Chyba tak. - Elizabeth przystawiła Williama do drugiej piersi. - Ane pewnie wybrała

się na przejażdżkę i zapomniała, która godzina. Zaraz powinna wrócić.

Ane nie wróciła na obiad. Tego dnia podano mięso, kartofle i brązowy sos. Niedzielę

należało uczcić szczególnym posiłkiem.

- Na pewno już tam zgłodniała - odezwała się Maria z troską w głosie i wyciągnęła

szyję w stronę okna. Przeszła jej już cała złość na Ane.

- Może zabrała kanapki - odpowiedział Jens. - Przecież już wcześniej tak robiła. Nie

pierwszy raz wybrała się na długą przejażdżkę.

- Mia - odezwała się Maria sama do siebie - pomyśleć, że nazwała konia na moją

cześć!

- Pewnie zauważyła podobieństwo - zaśmiał się Lars. Dziewczyna posłała mu

zabójcze spojrzenie.

- Czy ktoś miał okazję porozmawiać z Bergette? -spytała Helenę.

- Tak. - Elizabeth przełknęła kęs. - Zapraszała nas na stypę, ale musiałam jej odmówić.

- Dobrze zrobiłaś - uznał Kristian - Chyba każdy z nas czułby się tam niezręcznie.

- A co u Bergette? - pytał Jens.

- Powiedziała mi, że stara się żyć z dnia na dzień. -Elizabeth zanurzyła kawałek

ziemniaka w sosie. -Mam nadzieję, że dobra pogoda się utrzyma - oświadczyła i wsunęła

widelec do ust.

- Chyba tak będzie - oświadczył Krystian. - Przejrzałem almanach, zanosi się na to, że

nie popada jeszcze przez jakiś czas.

Rozmawiali dalej o pogodzie. Elizabeth nasłuchiwała cały czas odgłosów

dobiegających z zewnątrz. Nawet jeśli Ane zabrała ze sobą kanapki, powinna wrócić do domu

i zjeść z nimi niedzielny obiad. Chciała przedyskutować z córką jej plany na przyszłość.

Torstein wszystko sprawdził, wyglądało na to, że Ane mogłaby niedługo rozpocząć naukę w

szkole dla akuszerek. Wiązałoby się to ze sporym wysiłkiem i ostrą dyscypliną, ale lekarz był

background image

pewien, że dziewczyna poradziłaby sobie bez kłopotów; była przecież inteligentna.

Elizabeth powinna z nią o tym porozmawiać. Tak, zanim to wszystko się wydarzyło.

Westchnęła głęboko i odłożyła sztućce. Nic już nie będzie takie jak dawniej. Trzeba

się do tego po prostu przyzwyczaić.

Kobiety zajęły się zmywaniem, a mężczyźni wyszli w tym czasie na podwórze. Przez

otwarte okno dochodziły odgłosy ich rozmowy. Helenę wyjęła z drewnianej balii ostatni

talerz.

- Naprawdę będę szczęśliwa, gdy ten dzień wreszcie się skończy - oświadczyła,

wzdychając głęboko. - Albo cały ten miesiąc. Może dopiero wtedy nabierzemy do

wszystkiego dystansu.

- Muszę przyznać, że trochę się boję odwiedzin u Bergette - odezwała się Elizabeth,

odkładając ścierkę. - Pewnie przypomni mi się wszystko, co miało miejsce tamtego dnia, ale

nigdy się z tym nie uporamy, jeśli nie przestaniemy o tym rozmawiać, więc proponuję,

żebyśmy zmienili temat.

Któryś z domowników zaproponował poobiednią drzemkę i nikt nie protestował. Jens

zaoferował, że popilnuje Williama. Niech więc kołyska zostanie w kuchni, poprosił.

Elizabeth nie spieszyła się, idąc do sypialni. Była najedzona i znużona po długim dniu.

Słońce przypiekało, otworzyli więc niemal wszystkie okna w domu, ale ubranie mimo to

lepiło się do ciała.

Potrząsnęła głową. Czy słońce, czy deszcz, ludzie skarżą się na pogodę.

Kristian opadł na zasłane łóżko, gdy tylko weszli do sypialni.

- Chodź do mnie, moja piękna. - Wyciągnął do niej ramiona.

Podeszła do niego i usiadła mu na kolanach. Objęła go za szyję. Drzwiczki szafy były

uchylone, Elizabeth dostrzegła wiszącą w środku sukienkę, którą miała na sobie w kościele.

Przez chwilę poczuła wielką ochotę, by opowiedzieć Kristianowi o zajściu z Dorte i o tym, że

sama posunęła się do szantażu. Postanowiła jednak milczeć. Mąż mógłby się zezłościć. Może

pewnego dnia powiem o tym Ane, pomyślała. Córka na pewno śmiałaby się z tego i cieszyła

świadomością, że Dorte zrobiła to, o czym wielu mogło tylko marzyć.

- Z czego się tak cieszysz? - spytał Kristian, obejmując ją w talii.

- Z niczego takiego. - Ucałowała jego oczy. Długie czarne rzęsy łaskotały wargi. Mąż

zaczął gwałtownie rozpinać guziki jej sukienki. Były mocno przyszyte, więc Elizabeth nie

bała się, że je wyrwie. Wręcz przeciwnie, podniecała ją myśl, że Kristian tak się spieszy.

Wkrótce sukienka była już rozpięta. Żadne z nich nie starało się nawet jej zdjąć. Bielizny

pozbyli się bez trudu. Kristian ani na chwilę nie spuszczał oczu z żony.

background image

Poczuła jego dłoń na plecach. Drugą ręką rozpinał pasek u spodni. Całował

jednocześnie jej piersi i szyję, ona zaś przycisnęła się do niego jeszcze mocniej. Kristian

podniósł się, nie puszczając ukochanej. Szybko zdjął spodnie, podwinął jej koszulę i znów

posadził ją sobie na kolanach. Elizabeth pisnęła z radości i podniecenia. Wiedziała, że czeka

ją coś nowego i ekscytującego.

Kristian chwycił jej pośladki i przycisnął ją do siebie. Jego oddech był ciężki i

świszczący. Czy to, co robili, było grzeszne? Czy można kochać się w ten sposób?

Mężczyzna jęknął. Pieścił wargami jej sutki, po czym ścisnął obie piersi tak mocno, że

poczuła rozkoszny ból. Elizabeth drżała na całym ciele.

- Jeszcze - wyszeptała.

Jego palce znów zacisnęły się na jej pośladkach. Kristian uniósł ją delikatnie i wsunął

się w nią. Elizabeth zakręciło się w głowie, musiała przygryźć wargi, by nie zacząć krzyczeć

z rozkoszy. Z początku poruszali się wolno, w tym samym zgranym rytmie. Kobieta

przymknęła oczy i poddała się rozkoszy. Już po chwili osiągnęła szczyt przyjemności i opadła

na ramię męża. Oboje oddychali ciężko, pot perlił się na ich czołach.

- Moja kocica - odezwał się Kristian i ją pocałował. Elizabeth czuła się zawstydzona.

Podniosła się szybko i podeszła do miski z wodą. Umyła się, stojąc plecami do męża.

Ciekawe, czy domownicy coś słyszeli? Nie, chyba nie. I całe szczęście, pomyślała, inaczej nie

ważyłabym się spojrzeć im w oczy.

- Chodź do mnie - powiedział Kristian, kładąc się na łóżku. - jest tak ciepło, że nie

trzeba się przykrywać.

Elizabeth była wdzięczna mężowi za to, że nie żartował z jej zażenowania. Położyła

się z głową na jego ramieniu. Znał ją w końcu doskonale, wiedział pewnie, że jakikolwiek

komentarz bardzo by ją rozzłościł.

- Spróbujmy trochę odpocząć - szepnął jej do ucha. Już po chwili spał snem

sprawiedliwego. Kobieta leżała pogrążona w myślach. Rumieniła się na każde wspomnienie

tego, co przed chwilą zrobiła, tego, jak bezwstydnie oddała się mężowi. Zupełnie bez

zahamowań. Było tak wspaniale... Wiedziała, że niektóre kobiety nosiły sznurowane gorsety.

Sama nigdy nie miała na sobie czegoś takiego i zastanawiała się, jak w takim pancerzu można

w ogóle pracować. Nie wspominając już o karmieniu dzieci. Kiedyś spytała o to Kristiana, w

nadziei, że może on odpowie jej na to pytanie. On zaś wybuchnął tak głośnym śmiechem, że

musiała go uciszać.

- Kobiety, które się tak ubierają, nie muszą pracować. Wynajmują mamkę, która karmi

ich dzieci - odpowiedział.

background image

Elizabeth myślała z początku, że Kristian sobie z niej drwi. Poczuła się głupia i trochę

zazdrosna. Skąd on to wszystko wiedział? Czyżby obcował w przeszłości z wieloma takimi

damami? Doszła do wniosku, że właściwie wie bardzo niewiele o jego przeszłości - przede

wszystkim dlatego, że nigdy go o to nie pytała. Po prostu wychodziła z założenia, że to nie jej

sprawa.

Czy Kristian miał doświadczenie w zdejmowaniu ciasnych gorsetów z pięknych

kobiecych ciał? Gorsetów, które ściskały piersi tak, że zaczynały przypominać opuchnięte

półksiężyce? Czy zdejmował ze światowych dam kolejne warstwy wykrochmalonej bielizny,

piękne suknie z gładkiego jedwabiu? Czy jedną Z tych dam była rudowłosa uwodzicielka,

szczupła i wysoka, która wiedziała, jak zachowywać się w towarzystwie?

Z tymi myślami zasnęła.

Śniło jej się, że wchodzi do lasu i słyszy nagle parskanie. Po chwili jej oczom ukazał

się koń.

- Ane, to ty? - zapytała. - Gdzie byłaś? Martwiliśmy się o ciebie.

- Była ze mną - odezwał się obcy głos.

Elizabeth odwróciła się i ujrzała rudowłosą kobietę. Miała na sobie zieloną suknię,

która niemal zlewała się w jedno z gęstym listowiem. Jej włosy były bujne i kunsztownie

ufryzowane. Oczy niebieskie, tak jak w poprzedniej wizji. Co dziwne, twarzy damy nie

szpecił ani jeden pieg. Skórę miała białą jak porcelana, wyglądała wręcz nienaturalnie

pięknie. Elizabeth odchrząknęła.

- Czemu zabrałaś ze sobą Ane, nic nam nie mówiąc?

- Obracam się w wyższych kręgach - oświadczyła kobieta.

- Wyższe kręgi, coś takiego! - parsknęła Elizabeth i znów odwróciła się do Ane. -

Chodź, wracajmy już do domu. Na obiad mamy dziś mięso w brązowym sosie.

Po chwili były już w Dalsrud. Elizabeth dostrzegła coś kątem oka i uniosła spojrzenie

ku dachowi obory.

- Kristianie! - krzyknęła. - Co ty do diabła wyprawiasz? Nie łaź tam, możesz spaść i

zrobić sobie krzywdę!

- Muszę to zrobić dla tej pięknej rudowłosej damy, która nas odwiedziła - odparł.

- Jeśli jeszcze raz usłyszę słowo o tej babie, to... - Zamilkła. Na usta cisnęły się jej

najgorsze przekleństwa.

- Jesteś po prostu zazdrosna, bo mam ładniejszą bieliznę niż ty - zaśmiała się kobieta.

Gdy Elizabeth odwróciła się, stanęła z nią twarzą w twarz. Ruda dama miała na sobie

tylko majtki i halkę. W tej samej chwili minęła je Helenę.

background image

- Nie możesz tak chodzić po podwórzu w taką pogodę. Włóż pończochy i zachowuj

się jak przyzwoici ludzie - rzuciła w kierunku nieznajomej. Czy Helene nie widzi, że ona nie

ma na sobie sukienki? - pomyślała zrozpaczona Elizabeth.

- Elizabeth! - krzyknął do niej Kristian.

- Złaź stamtąd! - odpowiedziała mu.

- Elizabeth, obudź się! Otworzyła oczy i zobaczyła jego uśmiechniętą twarz.

- Co ci się śniło? - spytał.

- Nie pamiętam - odparła i usiadła na łóżku.

- Prosiłaś mnie, żebym zszedł z dachu obory.

- Ach tak? - Podniosła się i podeszła do lustra. Na policzku miała czerwone ślady od

poduszki, włosy sterczały na wszystkie strony.

- Chętnie napiłabym się kawy albo herbaty - stwierdziła, ziewając.

- Może Ane już wróciła. - Kristian zerwał się z łóżka.

Elizabeth myślała o swoim śnie, gdy schodzili na dół. Czy to mógł być jakiś znak?

Może rudowłosa kobieta miała jakiś związek z Ane. A może sen był po prostu skutkiem tego,

że ostatnio zadręczała się myślami o córce?

Gdy tylko otworzyli kuchenne drzwi, poczuli aromat świeżo zaparzonej kawy. Przy

stole siedzieli już pozostali domownicy - wszyscy oprócz Ane.

- A więc jeszcze nie wróciła - powiedziała Elizabeth, rozglądając się dookoła.

- Na pewno siedzi u jakiejś przyjaciółki. - Maria nie wydawała się wcale

zaniepokojona. - Albo pojechała do Heimly. Żeby porozmawiać z kimś, na kogo nie jest

obrażona. Elizabeth poczuła, jak kamień spada jej z serca.

Oczywiście! To dlatego śniło jej się, że rudowłosa kobieta jest razem z Ane. To na

pewno tylko Dorte. Uśmiechnęła się do swoich myśli i wzięła na ręce Williama.

- Ja! - krzyknęła Signe i wyciągnęła ramionka do chłopca.

- Chcesz go ponosić? - spytała rozbawiona Elizabeth. -Aha!

- Usiądź tam. - Wskazała dziewczynce miejsce i pozwoliła jej potrzymać małego.

- Ciężki. Oj.

Helenę śmiała się z nich serdecznie, nakrywając do stołu. Wyjęła z szafki wzorzysty

obrus, na którym ustawiła wazon z polnymi kwiatami.

- Śliczne! Kto je zrywał?

- Maria i Signe. Wtedy jak wy chrapaliście na górze.

- Aż tak długo spaliśmy? - spytała Elizabeth. Kristian spojrzał jej w oczy, ona zaś

poczuła, że się rumieni. Żeby tylko nikt nie zauważył jego płomiennego wzroku! Wtedy by

background image

się na pewno domyślili... Helene sprawiała wrażenie, jakby zupełnie nie wiedziała, o co

chodzi. Postawiła na stole półmisek z pokrojonym ciastem, cukiernicę i dzbanek pełen

mocnej, dobrej kawy.

- Szkoda, że nie mamy już tej pysznej czekolady, którą przywiozłeś ze sobą, Kristianie

- westchnęła Elizabeth na samo wspomnienie cudownego smaku.

- Musimy poczekać, aż wrócę z kolejnego zimowego połowu - odparł. - Obiecuję, że

w tym roku kupię większy zapas. Rozmawiałem z kupcem Pederem, ale on nie chce

sprowadzać czekolady, twierdzi, że by się nie sprzedawała. Na lokówki i albumy do wpisów

ma miejsce, ale czekolada, która smakuje prawie wszystkim, to dla niego nieopłacalny towar.

Helenę nalała kawę do filiżanek. Poczekali, aż wrzątek trochę wystygnie, dopiero po

chwili odważyli się zanurzyć usta w gorącym napoju.

- Rozmawiałem dziś w kościele z całkiem zabawnym chłopem - odezwał się Jens. -

Twierdził, że potrafi tamować krew. Ludzie często do niego zaglądają po wyrwaniu zęba albo

gdy nie potrafią sami opatrzyć rany. Pewnego dnia przyszła do niego kobieta, która skaleczyła

się w rękę. No i pewnie, chłop wymamrotał swoje zaklęcie i już po chwili krew przestała

płynąć. Po jakimś czasie znachor gawędził z mężczyzną, który okazał się mężem tamtej

kobiety. Co za nieszczęście, oświadczył małżonek, moja żona straciła także swoje miesięczne

krwawienie! Przedobrzyłeś z tymi zaklęciami! Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Signe także

chichotała, klepiąc się po udach.

- Głuptasek - Jens pogłaskał ją po główce. - Zrozumiałaś, co powiedziałem?

- Nie!

- No myślę, że nie. - Posłał małej czuły uśmiech i ciągnął: - Ale to nie koniec tej

historii. Znachor zawsze na jesieni miał kłopot ze sprowadzeniem owiec z gór. Pewnego lata

odwiedził go szwagier i oświadczył, że znajdzie jakąś radę na niesforne zwierzęta. Cóż,

uchodził w okolicy za takiego, co dużo potrafi. No i stoją sobie obaj na polu, bo to akurat były

żniwa, a tu nagle wszystkie owce galopem do nich zbiegają. A ci ludzie mieszkali całe mile

od domu, więc zwierzaki musiały przebyć niezłą drogę.

- A więc ten też przedobrzył w swojej robocie! - roześmiał się Kristian.

Elizabeth westchnęła z zadowolenia. Cieszyła się, że jest niedziela i że wszyscy

domownicy mogli sobie gawędzić i posiedzieć przy stole. Przez otwarte okno dolatywały

zapachy lata. W Heimly pewnie też piją teraz kawę, pomyślała gospodyni. Wyobraziła sobie,

jak Ane i Indianne rozmawiają szeptem o zbliżającym się ślubie.

Uśmiechnęła się i nałożyła sobie jeszcze jeden kawałek ciasta.

Po podwieczorku zabrała ze sobą Signe i obie poszły nad brzeg morza. Delikatna

background image

bryza muskała ich twarze, a promienie słońca, odbijające się od, wody, sprawiały, że fiord

zmieniał się w ocean diamentów.

- Ładna? - Signe podniosła muszelkę.

- Tak, bardzo ładna. Możesz ją obmyć w wodzie i zabrać do domu dla taty.

- Aha. - Dziewczynka podreptała do wody i opłukała muszelkę.

Elizabeth rozejrzała się dookoła. Każdego roku Ane dbała o to, by kaczki-edredony

miały domki lęgowe.

Puch, który po sobie zostawiały, córka przebierała i sprzedawała kupcowi. Nie

zarabiała na tym wiele, ale zawsze uzbierało się kilka groszy. Elizabeth zauważyła, że w tym

roku kaczki zbudowały więcej gniazd niż w zeszłym. Daleko na wodach fiordu zauważyła

dumną mamę-kaczkę płynącą ze stadkiem puchatych kacząt.

- Dzidziuś? - spytała nagle Signe.

- Dzidziuś leży w kuchni i śpi - odparła Elizabeth i poprawiła dziewczynce kołnierzyk.

Signe miała na sobie brązową sukienkę uszytą przez samą gospodynię, a także malutkie

skórzane buciki, które zrobił dla niej Jens. Wyglądała jak mała laleczka, z jedwabistymi

włoskami powiewającymi na wietrze. Gdyby tylko Lina mogła ją teraz zobaczyć, pomyślała

Elizabeth ze smutkiem. Signe była rozwinięta ponad wiek, każdego dnia zaskakiwała

domowników znajomością nowych słów. Ale może niedługo Lina wróci do wsi. Torstein

musi tylko porozmawiać z lekarzami w Danii.

- Fuj. - Signe wskazała zlepione wodorosty wyrzucone na brzeg przez fale.

- Tak, tego nie dotykamy.

A jeśli Lina nie będzie jeszcze na tyle zdrowa, by móc wrócić do domu? Czy Signe

nigdy nie nauczy się słowa: mama? Dziecko miało wokół siebie wiele kobiet, ale żadna z nich

nie była jego matką. Elizabeth odsunęła od siebie tę myśl. Przecież Lina wróci! Torstein zrobi

wszystko, by tak się stało, była tego pewna. Spojrzała w kierunku domu i w tej samej chwili

dostrzegła wjeżdżającego na podwórze konia.

- Kto to nas odwiedza? - spytała półgłosem i osłoniła oczy dłonią. Nagle zesztywniała.

- To lensman!

- Man?

- Chodź, Signe, wracamy.

- Nie! - zaprotestowała dziewczynka, gdy Elizabeth wzięła ją na ręce.

- Musisz przecież pokazać tacie muszelki - wyjaśniła, ruszając przed siebie szybkim

krokiem. - Maria i Helenę też powinny je obejrzeć.

Signe natychmiast zamilkła i ścisnęła swoje skarby w rączce.

background image

Lensman zsiadł już z konia, stał teraz na podwórzu, rozmawiając z Kristianem.

Elizabeth zrobiło się gorąco. Czemu nie powiedziała mężowi o tym, że szantażowała żonę

urzędnika? Przecież obiecywała sobie, że już nigdy niczego nie będzie przed nim zatajać.

Kłamstwa i przemilczenia sprawiły im obojgu już dość bólu. A teraz wszystko zaczynało się

od nowa. Kiedy ja się wreszcie nauczę? - pomyślała. Ciekawe, czy lensman rozmawiał z

Dorte? Jak mogłam być na tyle głupia, by wierzyć, że ta baba będzie milczeć? Przecież

obiecałam Dorte, że załatwię tę sprawę, prosiłam nawet, żeby nikomu nie mówiła o całym

zajściu! Tak czy inaczej, cokolwiek się teraz stanie, będę musiała ponieść konsekwencje.

Postawiła Signe na ziemi.

- Idź do Helenę - poleciła dziecku.

Lensman przywitał się uprzejmie, widząc nadchodzącą Elizabeth. -Co za grzeczna

panienka. - Skinął głową, wskazując Signe. Elizabeth miała wrażenie, że serce zaraz wyrwie

się z jej piersi.

- Tak, nie sprawia nam kłopotów.

- A jak się czuje jej matka?

- Dobrze - odrzekł Kristian pospiesznie. - Możliwe, że już niedługo wróci do domu.

- Ach tak? - Lensman uniósł krzaczaste brwi. -Świetnie. Już bardzo długo jej nie ma.

- Owszem.

Elizabeth z trudem wydusiła z siebie to słowo. Głos odmówił jej posłuszeństwa.

Zerkała co chwilę na Kristiana. Jak mąż może zachowywać spokój po tym wszystkim, co

usłyszał od lensmana? A może urzędnik nie zdążył mu jeszcze o niczym opowiedzieć?

Ponownie spojrzała na Kristiana, ale ten stał z odwróconą od niej twarzą.

- Ach, gdzie nasze maniery! - uśmiechnęła się gospodyni, rozkładając ręce. - Proszę,

chodźmy do domu.

- Dziękuję, ale muszę jechać dalej - odrzekł lensman, poprawiając końską uprząż.

Wsunął stopę w strzemię i z trudem usadowił się w siodle. Elizabeth mogłaby

przysiąc, że nogi ugięły się pod zwierzęciem. Lensman skinął głową, zawrócił konia,

pomachał gospodarzom na pożegnanie i zniknął.

- Czego on chciał? - wyjąkała Elizabeth, nie spuszczając wzroku z męża.

- Sprzedaje łódź i chciał zapytać, czy jesteśmy zainteresowani.

- Łódź? - powtórzyła z nieopisaną ulgą. - I co, chcesz kupić?

- Nie, dość mamy łodzi. - Kristian wsunął dłonie do kieszeni i zmarszczył czoło. - Czy

to nie Ane tam idzie? A gdzie się podział jej koń?

- Głuptas. - Elizabeth osłoniła oczy dłonią. - To przecież nie Ane, tylko jedna z

background image

dziewcząt ze Słonecznego Wzgórza.

- Aha. Idę do środka.

Elizabeth spoglądała jeszcze przez chwilę za mężem. Właśnie miała okazję, by

opowiedzieć mu o tym, co zdarzyło się na kościelnym wzgórzu, a mimo to postanowiła

milczeć. Ale tym razem postąpiłam właściwie, uznała. Gdyby lensman coś wiedział, nie

miałby powodu, by to przed nią ukrywać.

- Dzień dobry, pani Elizabeth. - Dziewczyna dygnęła głęboko.

- Dzień dobry. Co cię do nas sprowadza?

- Zastanawiałam się, czy może Ane-Elise jest w domu.

- Nie, Ane wybrała się do Heimly, ale pewnie niedługo wróci. Przekazać jej coś może?

Dziewczyna potrząsnęła głową, grzebiąc w piasku czubkiem drewniaka. Elizabeth

zauważyła, że jej sukienka jest świeżo wyprana i ma tylko jedną łatkę na rękawie. A więc

rodzinie ze Słonecznego Wzgórza nadal powodzi się niezłe, pomyślała zadowolona.

- Chciałabyś jeszcze o czymś ze mną pomówić? -zapytała. - Może potrzeba wam jajek

albo masła?

- Nie... - Dziewczyna dopiero po chwili odważyła się spojrzeć Elizabeth w oczy. -

Zastanawiałam się tylko, czy może macie państwo dla mnie jakąś pracę.

Gospodyni popatrzył na dziewczynę. Do żniw mieli już dość pracowników. Gdyby

najęła kogoś jeszcze, ludzie tylko by sobie przeszkadzali. W domu też robiło się już ciasno.

- Dobrze, że przyszłaś. Mężczyźni zupełnie zniszczyli swetry i rękawice. A mamy

teraz akurat trochę czasu na robótki. Więc jeśli mogłabyś...?

- Och tak. - Dziewczyna rozpromieniła się. -Wszyscy ciągle mnie chwalą, że świetnie

robię na drutach. Robota idzie mi szybko i sprawnie, mogę panią zapewnić. Jeśli nikt mi nie

przeszkadza, to w jeden wieczór potrafię zrobić i kilka par rękawic.

- Poczekaj tu, a ja przyniosę ci wełnę. - Elizabeth weszła do domu. W drodze na górę

zajrzała do kuchni.

- Helenę, przygotuj koszyk z jedzeniem. Trochę kawy, mąki, cukru... sama wiesz

najlepiej. Mamy gościa ze Słonecznego Wzgórza.

Na górze znalazła kilka kłębków szarej wełny na skarpety, parę białych na rękawice i

czarnych na ochraniacze. Z naręczem wełny i jedzenia wróciła na podwórze.

- Proszę bardzo - powiedziała - za swoją pracę dostaniesz jedzenie i oczywiście trochę

pieniędzy. To zaliczka. - Wcisnęła w dłoń dziewczyny kilka monet. - Resztę dostaniesz, gdy

przyniesiesz nam to, co udziergasz.

Nowa pracownica patrzyła wielkimi oczami na wszystko, co dostała, a Elizabeth

background image

wyjaśniała jej szybko, do czego powinna wykorzystać poszczególne kolory i ile sztuk jakiej

garderoby chciałaby otrzymać z przyniesionej wełny.

- To za dużo - wyszeptała dziewczyna, patrząc na pieniądze.

- Bzdury. Przed tobą mnóstwo pracy, jak mówiłam, później dostaniesz resztę. Uważaj

na jedzenie, Helenę spakowała dla was kilka jajek.

Dziewczyna dygnęła kilka razy, po czym zawahała się i ciągnęła dalej.

- Właściwie nie powinnam o tym mówić, ale chyba powiem.

- Jeśli to w czymkolwiek pomoże, mogę ci obiecać, że dochowam tajemnicy. Ale z

drugiej strony, jeśli to nie pomoże, to może lepiej nic mi nie mów.

- Mama znów wychodzi za mąż - wypaliła dziewczyna.

- Co? - Elizabeth klasnęła w dłonie. - Jak wspaniale!

- Tak. Już od dawna przyjaźniła się z Klautonem, a teraz on poprosił ją o rękę. Pomoże

nam odnowić dom, a zimą może nawet kupimy kilka zwierząt. I...

Uśmiechała się od ucha do ucha, opowiadając, jak teraz będzie wyglądało ich życie.

Elizabeth słuchała jej uważnie, także rozpromieniona. Nareszcie nadszedł kres ich życia w

ubóstwie, myślała. Wiedziała, że gdyby nie pomoc jej i Bergette, cała ta rodzina dawno już

przymierałaby głodem.

- Szkoda tylko, że Christen tego nie dożył - dodała szybko dziewczyna. Elizabeth

poczuła ukłucie w sercu na myśl o małym chłopcu, który od nich odszedł.

- To właśnie on mnie do was przyprowadził. Może taka była jego rola w tym życiu.

Wiem, że teraz patrzy na nas z nieba - oświadczyła siostra zmarłego z pewnością w głosie. - I

też się cieszy, że nam się powodzi.

- Naprawdę w to wierzysz?

- Jestem tego pewna - odparła dziewczyna z powagą.

- Po żniwach będzie ślub. - Uśmiechnęła się i wzięła od Elizabeth zawiniątko z

jedzeniem. - Jeśli tylko chcecie, to dam wam znać, żebyście mogli przyjść do kościoła.

- Będzie nam bardzo miło.

Elizabeth spoglądała za dziewczyną jeszcze długo po tym, jak ta pożegnała się i

ruszyła do domu. Na pewno Pan przyłożył do tego swój palec, pomyślała. A może mały

Christen ładnie poprosił kogoś tam na górze? Spodobała jej się ta myśl.

- Elizabeth! - Na schodach stanęła Helenę. Głos miała zachrypnięty i niepewny.

- Co się stało?

- Chodzi o Ane... znalazłam list do ciebie, leżał w jej pokoju. Maria nie zauważyła go

wcześniej, bo wsunął się pomiędzy łóżko a nocny stolik. Na kopercie jest twoje imię.

background image

Gospodyni poczuła, jak uginają się pod nią kolana. Drżącą ręką chwyciła list.

Rozpoznała pismo Ane. Do Elizabeth, głosiły litery na kopercie. Nie Do mamy. Ogarnęło ją

lodowate przerażenie.

background image

Rozdział 10

Lina przymknęła oczy, zwracając twarz ku słońcu.

- Zrobią ci się piegi - odezwała się Anichen i pogładziła ją po policzku.

- Nic nie szkodzi. - Lina spojrzała na trzymany w dłoni bukiet. Takich kwiatów nie

widziała nigdy w domu, ani w Kabelvaag, ani w Dalsrud. Może rosły tylko tutaj, w Danii? -

Czy to możliwe, że prawdziwe damy boją się słońca?

- Tak. Jeśli są opalone, to znaczy, że dużo czasu spędzają, pracując na dworze. A

prawdziwe damy siedzą przecież w domu i haftują albo czytają. Lina wybuchnęła śmiechem.

Skoro Anichen twierdziła, że to prawda, to musiało być tak rzeczywiście. Chociaż wydawało

jej się to zupełnie niedorzeczne.

- Ja tam lubię pracować - oświadczyła. - Dlatego tak trudno mi tu wytrzymać.

Strasznie się nudzę.

- Rozumiem cię. Wiem, że to marne pocieszenie, ale przynajmniej nie żyjemy w

poprzednim stuleciu.

- Co masz na myśli? - Lina zerknęła na przyjaciółkę.

- Wtedy ludzie, którzy cierpieli na melancholię, puszczali sobie krew.

-Co?

- Niektórzy lekarze uważali, że bydlęca krew jest o wiele zdrowsza niż ludzka, więc

wtłaczali ją w żyły chorych.

- I co, pomagało?

- Zdaniem tych lekarzy owszem, ale takie eksperymenty zostały w końcu zakazane.

Ludzie nie najlepiej znosili takie zabiegi.

- Skąd o tym wiesz?

- Trochę od naszych doktorów, a trochę sama przeczytałam.

- Masz książki? - zapytała przerażona Lina.

- Nie, oszalałaś? - zaśmiała się Anichen. - Skąd niby miałabym wziąć na nie

pieniądze? Czasem wykradam różne pisma lekarzom. Strasznie lubię się uczyć.

Anichen zerknęła na swoje dłonie, spokojnie spoczywające na kolanach. Skórę miała

zaczerwienioną i popękaną od ciężkiej pracy. Pewnie nie tylko biegała z tacami, pomyślała

Lina. Czemu wcześniej tego me zauważyłam?

- Szaleńcy i inni pomyleni byli często zamykani w klatkach przez swoich gospodarzy -

ciągnęła Anichen.

- Kłamiesz!

background image

- Nie, Lino, to prawda. Takie klatki stały na ogół w piwnicy albo stodole. Biedni

szaleńcy często zamarzali na śmierć, bo myślano o nich, że są w stanie znieść więcej niż

zwyczajni ludzie. Gdzieś we Francji odkryto oborę, w której mieszkali wyłącznie ludzie.

Lina posłała jej pełnie niedowierzania spojrzenie. Najchętniej poprosiłaby

przyjaciółkę, by zamilkła, a jednocześnie nie mogła opanować ciekawości.

- Spali tam na słomie, nadzy albo ubrani tylko w płócienne worki. Musieli leżeć w

bezruchu czasem całą dobę, bo byli przykuci do ściany. I czytałam jeszcze gdzieś, że szaleńcy

byli pokazywani ludziom za pieniądze.

- Ale... jak? - Lina zbladła.

- Wożono ich na targ, żeby każdy, kto chciał, mógł ich zobaczyć. Często batożono

tych biedaków, każąc im, by zabawiali publiczność. I to wszystko działo się jeszcze na

początku naszego wieku, Lino. Czy to nie straszne?

- Nie chcę już więcej o tym słuchać! - Lina zacisnęła spocone palce na trzymanym w

dłoniach bukiecie.

- Przepraszam. Nie powinnam była w ogóle o tym mówić.

Lina odwróciła twarz od Anichen i spojrzała na mężczyznę, który kosił nieopodal

trawę. Źdźbła opadały na ziemię za każdym razem, gdy ostrze kosy przecinało powietrze.

Świeży zapach docierał aż do nozdrzy obu kobiet.

Pewnie w domu w Norwegii zaczęli już żniwa, pomyślała Lina i natychmiast

zatęskniła do dialektu z rodzinnych stron. Jak bardzo chciałaby być teraz razem z bliskimi!

Może Signe spacerowała po polu właśnie teraz, w tej chwili, ubrana w swoją letnią sukienkę,

z odsłoniętymi nogami i brązowymi, pulchnymi ramionkami. Ciekawe, czy na jej włoskach

można już było wiązać kokardy? Może Ane już się z nią bawiła, pokazywała jej gniazda

myszy w stodole i pozwalała głaskać konia? Czy mieli wciąż w domu tego grubego kota, na

którego wołali Pusia? Lina bez trudu wyobraziła sobie córeczkę, jak siedzi w kucki i głaszcze

zwierzę, a ono wygina grzbiet i zadowolone podnosi łepek.

A może Jens sadzał ją sobie na barana i żartował z nią, aż dziewczynka wybuchała

śmiechem? Jens, ze swoimi wyblakłymi od słońca włosami, białymi zębami i ogorzałą

twarzą. Zrzucił koszulę. Potężne mięśnie jego pleców drgały harmonijnie, a materiał spodni

opinał szczupłe biodra i długie nogi. Gdy tylko pozwolą jej wrócić do domu, będzie dla niego

dobrą żoną. Nadrobią wszystkie zaległości. Każdego dnia będzie zrywać kwiaty i pięknie

nakrywać do stołu, sprzątać w domu, wietrzyć pościel, a może nawet zacznie haftować

obrusy. Tak im będzie dobrze razem! Wieczorami będą siedzieć przed kominkiem, patrzeć w

ogień i gawędzić o minionym dniu. Jens będzie mówić, a ona słuchać, patrząc w jego

background image

ciemnoniebieskie oczy. Z robótką na kolanach. Może zrobi dla niego na drutach rękawice?

Tak, czemu nie. Obetnie sobie włosy i wplecie je w wełnę, żeby Jensowi nigdy już nie marzły

ręce. Elizabeth nie będzie musiała już tyle robić na drutach.

Elizabeth! Lina poczuła nagle ukłucie zazdrości. Ciekawe, jak miewało się tych dwoje

- może wrócili do siebie teraz, gdy ona siedziała w Danii? W końcu Jens był kiedyś jej.

mężem, urodziła mu córkę. Lina odepchnęła od siebie tę myśl. Przecież Elizabeth była teraz

żoną Kristiana. To ona zatroszczyła się o to, byśmy mieli z Jensem porządny ślub, pomyślała.

Elizabeth była dla mnie przez te wszystkie lata jak starsza siostra, nie jak rywalka.

Ale przecież we wsi mieszkały też inne kobiety - młode, piękne, gotowe do

małżeństwa dziewczyny, które posyłały Jensowi powłóczyste spojrzenia. Mężczyzna nie

może przecież wiecznie trwać bez żony, zwłaszcza jeśli musi się zajmować małym

dzieckiem. Ludzie pewnie zaczęli już komentować jej długą nieobecność. Jak się miewa

Lina? A tam, pewnie ciągle siedzi w Danii u czubków i już nigdy nie wróci. A nawet jak

wróci, to przecież jest nienormalna.

Właśnie tak na pewno było. To dlatego Jens nie odpowiedział na napisany przez

Anichen list, to dlatego po nią nie przyjechał. Był pewnie zajęty planowaniem kolejnego

wesela. Lina słyszała kiedyś, że małżeństwo można było unieważnić, jeśli mąż i żona przez

długi czas mieszkają osobno. Nie wspominając już o tym, co się działo, gdy jedno z

małżonków zamykano w wariatkowie.

- Nad czym się tak zastanawiasz? - z rozmyślań wyrwał ją głos Anichen.

- Myślałam o domu. Czemu Jens nie odpisuje na list?

- Ja też tego nie rozumiem.

- Podałaś mu chyba adres? - Lina poczuła, że robi jej się zimno. Anichen zbladła, po

czym poczerwieniała.

- O nie! Zapomniałam!

Lina wpatrywała się tępo w bukiet. Kwiaty zdążyły już przywiędnąć. Zabiła je,

trzymała w dłoniach zbyt długo, pozbawiając rośliny wody i powietrza. Umarły - tak samo

jak ona. Ją także ktoś wyrwał z korzeniami, czuła się zupełnie pusta i wyjałowiona. Ostrożnie

odłożyła bukiet i podniosła się z ławki.

- Dokąd idziesz?

- Do środka.

- Lino, wybacz mi, proszę. Podaj mi adres Jensa, to napiszę do niego jeszcze raz. To

wszystko moja wina.

- Nie, daj spokój. To i tak nie ma sensu. Anichen podbiegła do niej i chwyciła ją za

background image

ramię, ale przyjaciółka wyrwała się z uścisku.

- Przestań. Zostaw mnie.

- Nie gniewaj się na mnie, Lino. Tak mi przykro! Wiesz przecież, że nie zrobiłam tego

specjalnie...

- To nie ma żadnego znaczenia. Po prostu zostaw mnie w spokoju. - Lina

przyspieszyła kroku. Anichen błagała ją o przebaczenie jeszcze długo po tym, jak wróciły do

posępnego murowanego gmachu. Gdy już znalazły się na oddziale, Lina przystanęła i posłała

jej surowe spojrzenie.

- Mówię po raz ostatni, Anichen: odczep się ode mnie. Wolałabym, żebyś trzymała się

ode mnie z daleka. Rozumiesz?

Dziewczyna cofnęła się o dwa kroki i nieznacznie skinęła głową. Lina ruszyła do

swojego pokoju. Skuliła się tam na łóżku, wcisnęła w kąt z brodą opartą na kolanach. Dopiero

teraz mogła sobie pozwolić na łzy. Nie tylko przeoczenie przyjaciółki sprawiło jej ból; jeśli

nawet Jens nie miał adresu, mógł zwrócić się do Torsteina, nowego doktora. To w końcu on

posłał Linę do Danii. Wiedział, gdzie trzeba jej szukać. Dlatego też Anichen była właściwie

niewinna. Ale już za późno na cofnięcie raz wypowiedzianych słów, za późno, by prosić o

przebaczenie.

Wszystko zaczęło mieć teraz dla niej sens. Jens nie chciał już pewnie o niej słyszeć.

Po co więc w ogóle męczyć się dalej? Po co łudzić się głupią nadzieją, po co oddychać

świeżym powietrzem w ogrodzie? Najwyższy czas skończyć ze snami na jawie, to nie może

doprowadzić do niczego dobrego. Od teraz porzuci myśli o minionym życiu i przystosuje się

do szpitalnej egzystencji, bo to przecież tu zostanie do końca swoich dni - bez Jensa, bez

Signe, bez nikogo. W końcu przestanie odróżniać dzień od nocy. Przestanie myśleć. Będzie

po prostu wegetować. Dopóki, wytrzyma jej ciało.

Z korytarza dobiegły odgłosy powolnych kroków i tony dobrze znanej Line piosenki: I

zły przychodzi, i zły odchodzi, a my się go boimy...

W drzwiach stanęła stara kobieta. Lina otarła oczy rękawem bluzki i spojrzała w oczy

byłej akuszerki, która oszalała, nie mogąc znieść myśli o wszystkich dzieciach, które umierały

przy porodach.

- Jak się miewa twoje dziecko? - zapytała, wskazując kiwnięciem głowy tobołek, który

przyniosła ze sobą staruszka.

- Chcesz zobaczyć? - Obłąkana podała jej zawiniątko.

- Bardzo chętnie. - Lina zaczęła huśtać tobołek w ramionach, nucąc pierwszą melodię,

jaka przyszła jej na myśl. Tak się składało, że był to psalm. Słyszała go kiedyś chyba na

background image

pogrzebie, wydał jej się wtedy bardzo piękny. Staruszka na pewno i tak nie znała melodii.

- No już, wystarczy - odezwała się niecierpliwie akuszerka. - Postaraj się o własne

dziecko. Lina poczuła się straszliwie samotna, gdy obłąkana odebrała jej tobołek.

- Masz szczęście - wyszeptała.

- A to dlaczego? - zdziwiła się stara kobieta.

Lina nie odpowiedziała. Przytuliła policzek do zimnej, kamiennej ściany. Nie myślała

o niczym. Po chwili znów rozległ się ten sam odgłos kroków i ta sama piosenka. I zły

przychodzi, i zły odchodzi, a my się go boimy...

background image

Rozdział 11

Wszyscy domownicy stanęli na korytarzu. Elizabeth wiedziała, że czują to samo co

ona – straszliwy lęk przed tym, co mogło być napisane w liście.

- Chodźmy do środka - wydusiła z siebie wreszcie gospodyni.

Usiedli przy kuchennym stole. Jens posadził sobie Signe na kolanach. Nawet ona była

cicho. William nadal spał w swojej kołysce. Co jakiś czas podnosił małą, zaciśniętą piąstkę,

po czym znów ją opuszczał.

- Nie otworzysz listu? - spytał wreszcie Lars.

- Ależ tak. Oczywiście. - Elizabeth chwyciła nóż podany jej przez Helenę i rozcięła

kopertę. Ze środka wypadł złożony arkusz papieru. Kobieta przeczytała list w milczeniu.

- No i co ona tam napisała? - rozległ się głos Marii. Gospodyni musiała zebrać się w

sobie, by móc cokolwiek powiedzieć. Jej głos był głuchy i bez wyrazu.

- Ane nas zostawiła.

- Chyba nie chcesz powiedzieć, że... zrobiła sobie krzywdę? - Kristian zbladł jak

ściana.

- Nie, po prostu wzięła konia i pojechała.

- Dokąd? - Helenę wybałuszyła oczy. Najwyraźniej nie pojmowała jeszcze powagi

sytuacji.

- O tym już nie pisze. - Elizabeth położyła list na stole tak, by każdy, kto tylko chciał,

mógł go przeczytać. - Twierdzi tylko, że nie może mieszkać z nami dłużej po tym, co jej

zrobiłam. Nie może znieść tego, że nikt nie powiedział jej prawdy.

Nie pojmowała, jak udawało jej się zachować taki spokój. Serce łomotało w piersi,

nogi miała jak z waty.

- Ale jak ona wykarmi Mię? - zapytała Maria dziecięcym, zdziwionym głosem.

- Sprzedała konia. W liście jest nazwisko kupca, pewnie planowała to już od jakiegoś

czasu. - Elizabeth wskazała na arkusz papieru. - Pisze, że nie chce od nas jałmużny. Zupełnie

jakby Mia była jałmużną!

Ukryła twarz w dłoniach i odetchnęła głęboko. Nie mogę się przy nich wszystkich

rozpłakać, pomyślała. Muszę się powstrzymać. Popłaczę w samotności.

- Ane pisze, że potrzebowała pieniędzy na podróż i dlatego sprzedała konia.

Kristian chwycił list i przeczytał go bardzo powoli. Pewnie myśli, że coś przeoczyłam

ze zdenerwowania, pomyślała Elizabeth.

- A ja byłam pewna, że pojechała tylko do Heimly. - Przetarła oczy. - Tak nawet

background image

powiedziałam tej dziewczynie ze Słonecznego Wzgórza, gdy o nią pytała. Dałam jej wełnę,

będzie dla nas dziergać rękawice i swetry... Trochę jedzenia też jej dałam. Nie za dużo, ale... -

Głos jej się załamał. Bezmyślna paplanina nie pomagała, wręcz przeciwnie.

- Helenę - odezwał się Jens. - Widziałaś może, czy Biblia Ane została w jej pokoju?

- Tak, leży na komodzie. Poszłam na górę, bo chciałam ułożyć w szafie uprane

ubrania. Kilka rzeczy upadło mi na podłogę, wtedy znalazłam list. Ale mimo to najpierw

wszystko poukładałam, a dopiero potem do was zeszłam. To wtedy zobaczyłam, że niektóre

ubrania Ane zniknęły. Elizabeth spojrzała na przyjaciółkę, ale nie mogła wydusić z siebie ani

słowa.

- Biżuteria i ozdoby leżą na miejscu - ciągnęła Helenę. - Ale w końcu pojechała

konno, nie mogła przecież zabrać wszystkiego.

Nie tylko dlatego zostawiła kosztowności, pomyślała Elizabeth. Ane nie chciała

pewnie mieć przy sobie żadnych pamiątek. Oświadczyła, że nie chce od nich jałmużny. Nie

wzięła nawet biblii od Jensa, najdroższego jej przedmiotu. Gospodyni poczuła, że ogarnia ją

wściekłość. Czy nie rozumiała, co robi Jensowi i Kristianowi? Czy chociaż im nie mogła

oszczędzić cierpienia?

- Trzeba zawiadomić lensmana - oświadczył Kristian, podnosząc się z miejsca. -

Musimy ją znaleźć.

- Czy mogę wam jakoś pomóc? - zapytał Jens. Elizabeth spojrzała po twarzach

mężczyzn.

- Dam ci pieniądze - zwróciła się do Jensa. - Weź Larsa i spróbujcie odkupić konia.

Mia powinna wrócić do Dalsrud. Może Ane wspomniała kupcowi, dokąd się wybiera.

Wypytajcie go.

- Chyba będzie najlepiej, jeśli to ja się tym zajmę -oświadczył Kristian. - A ty, Larsie,

wezwij lensmana. Ta baba, która mieszka w jego domu, nie powinna się o niczym

dowiedzieć. A więc Kristian także wiedział, że lensmanowa może podsłuchiwać pod

drzwiami, pomyślała gospodyni.

- Nie mów w ogóle, o co chodzi - dodała - możesz skłamać, że przybyłeś w sprawie

łodzi i prosisz, żeby lensman zaraz do nas przyjechał.

Elizabeth, jeszcze długo po tym, jak mężczyźni odjechali, stała przy oknie i wyglądała

na podwórze. Słyszała, że Helenę i Maria szepcą między sobą, siedząc pod ścianą.

Przydreptała do nich Signe.

- Na rączki - zażądała.

- Chodź tu - odezwała się Maria i wzięła dziewczynkę na kolana.

background image

Elizabeth opadła na krzesło przy kuchennym stole i ukryła twarz w dłoniach.

Postanowiła, że będzie spokojna, ale nie mogła już wytrzymać. Łzy cisnęły się jej do oczu.

Poczuła na plecach pulchną dłoń Helenę.

- No już, Elizabeth, spokojnie. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Ane wróci do

domu. No już, już. Słowa przyjaciółki płynęły z dobrego serca, ale Elizabeth nie znajdowała

w nich pociechy. Była zmęczona, tak bardzo zmęczona, że nie mogła już powstrzymać

płaczu. Pochyliła się nad stołem i szlochała, drżąc na całym ciele. Dopiero po dłuższej chwili

wyprostowała plecy, otarła twarz mokrą od łez, odetchnęła kilka razy i uśmiechnęła się bez

wyrazu.

- Często się zdarza, że ludzie uciekają z domu - stwierdziła Helenę. - Pamiętasz, jak

sama zwiewałaś po kłótniach z rodzicami?

- Ale zwykle docierałam tylko do rumowiska - odpowiedziała Elizabeth słabym

głosem. - Z reguły nikt nawet nie wiedział, że nie ma mnie w domu, wszyscy byli tak zajęci

pracą. A Ane już dawno przestała być dzieckiem, to zupełnie inna sytuacja.

- No tak, masz rację. - Helenę jakby zapadła się w sobie. Elizabeth wstała z miejsca.

- Pójdę na górę i doprowadzę się do porządku.

- Oczywiście, idź.

Na stryszku umyła się w zimnej wodzie. Przyjemnie było móc ochłodzić rozgrzaną

twarz. Gospodyni uczesała szybko włosy i wsunęła szpilki na swoje miejsce. Była teraz

gotowa na spotkanie z lensmanem.

Elizabeth przystanęła na chwilę przed drzwiami do sypialni córki. Zawahała się, po

czym weszła do środka. Łóżko było porządnie zasłane, jak zresztą zawsze. Biblia leżała na

miejscu wskazanym przez Marię. Podobnie jak biżuteria i ozdoby. Elizabeth przejrzała

szybko garderobę córki. No tak, rzeczywiście zniknęło sporo. Kobieta opadła na łóżko i

chwyciła poduszkę. Pościel wciąż pachniała Ane. Oby tylko dziewczyna wróciła do domu,

zanim jej zapach wywietrzeje. Chociaż pewnie Maria i tak niedługo zmieni pościel. Pewnie

powie: - Żeby Ane przyjemnie się spało po powrocie. Elizabeth westchnęła.

Z dołu dobiegły do niej odgłosy rozmowy, gospodyni podniosła się, poprawiła suknię

i zeszła ze stryszku.

- Dzień dobry, jak miło, że mogłeś przyjechać od razu - powitała lensmana i

wyciągnęła do niego dłoń.

- Z tego co zrozumiałem, bardzo wam się spieszy, by kupić moją łódź - mruknął.

Elizabeth zerknęła na Larsa. Wydawał się zawstydzony, nie patrzył jej w oczy. A więc

nie wyjawił mu prawdy.

background image

- Wejdźmy tutaj - odezwała się gospodyni i zaprowadziła go do kuchni. Dopiero gdy

usiedli przy stole, przemknęło jej przez myśl, że wypadałoby zaprosić gościa do salonu.

- Może pójdziemy jednak do pokoju? - zapytała.

- Nie, nie, tu jest dobrze. A gdzie podziewa się Kristian? Elizabeth odchrząknęła.

- Tak naprawdę wcale nie chodzi o łódź. Sprowadziliśmy tu ciebie ze względu na Ane.

Moja córka zniknęła. Mężczyzna spoglądał na nią spod zmarszczonych brwi.

- Poprosiłam Larsa, żeby powiedział o łodzi, bo me chciałam, żeby małżonka

dowiedziała się prawdy. Przepraszam.

- Zniknęła? - powtórzył lensman. - Kiedy to się stało? - Wyciągnął z kieszeni notes.

- Gdy byliśmy w kościele.

Helenę położyła na stole haftowany lniany obrus, z szafki wyciągnęła najpiękniejsze

filiżanki. Nalała kawy. Nawet Elizabeth zauważyła, że napój jest czarny i mocny. To

świetnie. Nikt nie będzie mógł powiedzieć, że w Dalsrud podaje się gościom lurę.

- Zostawiła nam ten list. - Podała lensmanowi arkusz papieru. - Kristian i Jens

pojechali, żeby odkupić konia, może dowiedzą się czegoś więcej. Pewnie niedługo wrócą. -

Mówiła szybko, ale co chwila musiała przerywać, próbując powstrzymać cisnące się do oczu

łzy. Nie chciała się załamać w takiej chwili.

- Hm. - Lensman zanotował uważnie informacje, upił kilka łyków kawy i podrapał się

po głowie. -Czy wspominała wcześniej, że chce się stąd wyprowadzić?

- W ogóle ze mną nie rozmawiała od tej historii z Sigvardem. Nie wiem, może tobie

coś wspominała, Mario?

- Nie, ani słowem.

- A o czym z nią rozmawiałaś? - zapytał lensman.

- Była smutna - Maria wzruszyła ramionami. -A może też trochę przestraszona tym, co

się stało. I jednocześnie wściekła na wszystkich, którzy znali prawdę, a nie powiedzieli jej ani

słowa.

- Rozumiem. - Lensman zanotował także tę informację. - Co ze sobą zabrała?

Biżuterię? Pieniądze?

- Tylko trochę garderoby. Nic innego.

- Wiecie, w co była ubrana, gdy opuściła Dalsrud?

- Chyba miała na sobie czarną, krótką kurtkę i bordową spódnicę. Często ją zakładała

do konnej jazdy. Nie znalazłam jej w szafie.

- Jadą - Helenę wyjrzała przez okno. - I prowadzą ze sobą Mię. Lensman posłał

Elizabeth pytające spojrzenie.

background image

- Mia to koń, którego Ane dostała z okazji konfirmacji ode mnie i Kristiana.

Nie mogła spokojnie usiedzieć na miejscu. Jens poszedł odprowadzić zwierzęta do

stajni, a Kristian ruszył w stronę domu.

- I jak poszło? - zapytała Elizabeth, ledwie mąż stanął w drzwiach.

- Nie dowiedzieliśmy się niczego nowego. Ane nie wspomniała nawet słowem, dokąd

się wybiera. Elizabeth opadła z powrotem na krzesło. Kristian podszedł do lensmana i

uścisnął mu dłoń.

- Oszust zażądał dwukrotnej wartości konia - wymamrotał gospodarz, przyjmując z

rąk Helenę filiżankę z kawą.

Elizabeth nie odpowiedziała. Pieniądze nie miały dla niej w tej chwili żadnego

znaczenia. Koń wrócił już do domu, teraz pozostawało tylko odnaleźć Ane. Siedziała jakiś

czas pogrążona w rozmyślaniach. Lensman podniósł się nagle z krzesła.

- Zrobię wszystko, by dziewczyna do was wróciła - oświadczył, wyciągając swoją

potężną dłoń. -Zatrudnię do poszukiwań wszystkich moich ludzi.

- Dziękuję - wyszeptała Elizabeth słabym głosem. Kristian odprowadził urzędnika, a

gospodyni stała jeszcze przez chwilę w oknie. Ze stajni wyszedł Jens. Także on zamienił kilka

słów z lensmanem i uścisnął jego rękę.

Jeśli tylko znajdą Ane, o nic więcej nigdy nie poproszę, pomyślała Elizabeth,

krzyżując dłonie na piersi. Trzęsła się z zimna.

background image

Rozdział 12

Elizabeth oświadczyła, że chce iść do żniw.

- Nie chcę siedzieć w domu, cały czas mi się wydaje, że zaraz się uduszę. William leży

w kołysce, zupełnie tak jak Ane, kiedy była mała.

Kristian nie zaprotestował, zabrał po prostu kołyskę na pole. Niektórzy żniwiarze

posyłali kobiecie pytające spojrzenia, ale ona udawała, że niczego nie widzi. Pewnie myśleli,

że to dziwne, iż kobieta, która mogłaby zostać w domu i opiekować się dzieckiem, z własnej

woli poszła do roboty w polu. Pracowała w pocie czoła, ale nie za bardzo jej to pomagało.

Wolała to jednak od siedzenia w domu, tu przynajmniej nie czuła się uwięziona. Słońce

grzało w plecy, już wkrótce była zlana potem. Otarła czoło i podeszła do kołyski. William

wciąż spał, ani jeden owad nie przedostał się pod koronkową firankę, którą rozpostarła nad

łóżeczkiem.

- Piękne dziecko - odezwał się kobiecy głos. Do gospodyni podeszła matka Amandy.

- Tak, to prawda - odparła Elizabeth łamiącym się głosem.

Odwróciła się i wróciła do roboty. Nie chciała z nikim teraz gawędzić. Kątem oka

widziała, że kobieta wciąż stoi nad kołyską i patrzy czule na Williama. Przydreptała Signe,

ciągnąc za sobą wielką łodygę dzięgla. Dziewczynka podnosiła roślinę do ust, odgryzała po

kawałku, cmokała zadowolona i próbowała nakarmić nią konia. O dzięglu mówiło się, że jest

bogaty w substancje odżywcze. Elizabeth sama próbowała go jako dziecko, podobnie zresztą

jak Ane.

Źdźbła siana kłuły pod spódnicą niczym natrętne komary. Dziś wieczorem wykąpię

się i przebiorę w czyste ubranie, pomyślała, odgarniając z twarzy kosmyk włosów. Z kołyski

dobiegło ciche kwilenie, małe piąstki młóciły powietrze. Niedługo będzie przerwa, Helenę już

dawno poszła do domu, by zabrać się za gotowanie obiadu. Elizabeth wzięła synka na ręce i

wtuliła twarz w jego miękkie włoski.

- Jesteś głodny i przemoczony, biedaku - szepnęła i ruszyła w stronę domu.

Z kuchni dochodziło pobrzękiwanie garnków. Elizabeth weszła do salonu by tam

przewinąć syna.

Chłopiec był zachwycony, gdy wyplątała go z mokrych pieluszek i najwyraźniej nie

mógł doczekać się posiłku.

Gdy Helenę zawołała domowników na obiad, William zdążył już zasnąć na rękach

matki. Elizabeth ułożyła chłopca na niedźwiedziej skórze i na palcach wyszła z pokoju.

Po chwili w kuchni roiło się już od ludzi - głodnych kobiet i mężczyzn, którzy wbijali

background image

chciwe spojrzenia w półmiski z jedzeniem. Świeża ryba, kartofle, masło, chrupki chleb, a do

tego jeszcze smażone mięso. Kristian odmówił modlitwę, wreszcie mogli się posilić.

Elizabeth pilnowała, by półmisek z bekonem trafił do rąk każdego.

Jedna z kobiet spojrzała na Signe.

- Jak ona ślicznie sama je. - Uśmiechnęła się.

- Mała jest pojętna - odpowiedział Jens z dumą w głosie.

- A jak się czuje Lina? - ciągnęła kobieta. - Z tego co wiem, pojechała do krewnych?

- Zgadza się. Ale już niedługo wraca do domu. Trochę chorowała, dlatego jej wyjazd

się przeciągnął, ale jak już mówiłem, niedługo znów będzie z nami. Cały czas pisaliśmy do

siebie listy - zakończył Jens.

Elizabeth posłała mu zdziwione spojrzenie. Kłamał zupełnie bez trudu, on, który

zawsze mówił prawdę. Czy naprawdę mogli być pewni, że Lina wkrótce wróci? A jeśli tak się

nie stanie? Na szczęście nikt już nie podjął tego tematu. Może dlatego, że Jens był taki pewny

siebie i opowiadał o wszystkim tak spokojnym głosem, zupełnie jakby nie miał niczego do

ukrycia. Gospodyni skupiła się na jedzeniu. Wbiła widelec w kawałek kartofla, nałożyła sobie

odrobinę ryby, a na koniec trochę bekonu.

- A gdzie podziewa się Ane? - spytała nagle matka Amandy.

W jej głosie nie było słychać ciekawości, tylko szczere zdziwienie. Elizabeth zamarła,

zobaczyła, że pozostali domownicy także odłożyli sztućce. Ane zawsze była tak radosna i

pełna życia, nic dziwnego, że ludzie zwrócili uwagę na to, że jej nie ma. Gospodyni zacisnęła

kurczowo dłoń na widelcu, poczuła, że się rumieni. Czemu nie przedyskutowałam tego z

Kristianem? - pomyślała. Powinnam była przewidzieć, że ludzie zaczną zadawać pytania. To

właściwie nawet dziwne, że zniknięcie dziewczyny zostało zauważone dopiero teraz.

- Ane wyjechała - wydusiła z siebie wreszcie.

- Co? - Kobieta pochyliła się nad stołem, by lepiej słyszeć, a Elizabeth musiała

powtórzyć, tym razem nieco głośniej.

Kristian kolejny raz posłał miskę z bekonem dookoła stołu. Gospodyni zrozumiała, że

mąż próbuje odwrócić uwagę od rozmowy i posłała mu pełen wdzięczności uśmiech.

- Długo jej nie będzie? - spytała matka Amandy.

- Nie jesteśmy pewni. Ane chce iść do szkoły dla akuszerek, jest teraz w Christianii,

żeby... żeby się trochę rozejrzeć - powiedziała Elizabeth. Kłamstwo nie przyszło jej zbyt

łatwo, wyjąkała je z wyraźnym trudem. Natychmiast pożałowała też swoich słów. Przecież

nie miała pojęcia, gdzie podziewa się córka. Ane mogła równie dobrze zatrzymać się w

sąsiedniej wsi. Co będzie, jeśli ktoś ją zobaczy i cała prawda wyjdzie na jaw?

background image

Łzy paliły ją pod powiekami. Ane, moja mała córeczko, gdzie jesteś? - krzyczało całe

jej ciało. Dziewczyna sprzedała konia, jak będzie sobie dalej radzić? Elizabeth słyszała kiedyś

o kobietach z Christianii, które sprzedawały swoje ciała. Ladacznice. Czy jej mała Ane też

będzie musiała to robić, by przeżyć? A może pojechała do Kabelvaag? Tam też była ulica,

przy której można było znaleźć takie kobiety, tak przynajmniej gadali ludzie.

- Tak nagle wyjechała - odezwał się jeden z mężczyzn zatrudnionych przy żniwach.

Elizabeth zauważyła, że ma szarawy, kilkudniowy zarost i popsute zęby. - Czyżby miało to

jakiś związek z Sigvardem?

Gospodyni poczuła, że wzbiera w niej wściekłość i wstyd. Była zła, bo mężczyzna

zapytał wreszcie o to, nad czym zastanawiali się wszyscy. Jednocześnie żałowała, że nie

przygotowała się lepiej na tę konfrontację. Wszyscy rzecz jasna wiedzieli, jak zginął Sigvard.

Skandalu tych rozmiarów nie można było ukryć w tak małej wsi. Przy stole zapadła cisza jak

makiem zasiał. Elizabeth poczuła na sobie spojrzenia domowników.

- Chciałabym sobie uszyć sukienkę - odezwała się nagle Helenę. - Może masz jakiś

pomysł? -zapytała, wbijając spojrzenie w ciekawskiego mężczyznę.

Wokół stołu rozległo się chichotanie. Gospodyni nie dopatrzyła się w tym pytaniu

niczego śmiesznego. Jej wydało się ono przede wszystkim głupie. Mężczyzna zamilkł i

pochylił się nad talerzem ze zmarszczonym czołem. Teraz jest już pewnie przekonany, że

wyjazd Ane miał związek ze śmiercią Sigvarda, uznała Elizabeth.

- Jak myślicie, uda się zimowy połów? - spytał Kristian.

Gospodyni przyjrzała się mężowi. Czyżby zupełnie zwariował? Chce rozmawiać o

zimowej wyprawie teraz, w środku lipca?

- Jeśli tylko pogoda się utrzyma, powinno być wspaniale - odpowiedział Jens.

Kilka osób zaśmiało się głośno. Do końca obiadu poruszano już wyłącznie bezpieczne

tematy. Elizabeth wciąż była zła na samą siebie. Mogła położyć kres tym wszystkim

pytaniom już dużo wcześniej, rozsądnie wyjaśniając nieobecność córki. Co mogłaby

powiedzieć? Ale teraz nie mogła okazać zniecierpliwienia ani złości, byłaby to tylko woda na

młyn plotkarzy.

Po obiedzie ludzie wyszli przed dom, by znaleźć sobie zacienione miejsca, w których

mogliby odpocząć. Jedzenie musiało się uleżeć, zanim wrócą do pracy. Gospodyni została w

kuchni razem z Helenę i Marią. Zabrały się wspólnie za zmywanie.

- O co ci chodziło z tą sukienką? - zwróciła się do przyjaciółki. - Co to za pomysł

pytać chłopa o coś takiego.

- Nie słyszałaś? - spytała zaskoczona Helenę.

background image

- O czym?

- Przecież ten plotkarz lubi się przebierać w damskie fatałaszki.

- Niemożliwe! - Elizabeth rozdziawiła usta. - Nie, to przecież nie do wyobrażenia.

Ludzie na pewno to sobie zmyślili. Przecież nikt tak naprawdę nie postępuje?

- Widziałaś jak zareagował. - Maria pochyliła się nad naczyniami.

- Ty też o tym słyszałaś?

- Wszyscy o tym słyszeli, Elizabeth.

- Ale przecież to... - Gospodyni przysiadła z wrażenia na ławie. - Jesteście tego

pewne?

- Ludzie nieraz już go nakryli.

- O dobry Boże. W takim razie, o nic więcej juz nie pytam. No tak, ludzie mają swoje

tajemnice.

- Nawet pastor z nim rozmawiał - ciągnęła Helenę. - Powiedział temu chłopu, że

zawładnął nim szatan i że trzeba będzie wygonić złego ducha.

- I co, pomogło? - roześmiała się Maria. Helenę odłożyła ścierkę.

- Pastor wyleciał z jego domu jak z procy, a gospodarz zagroził mu, że jeśli zobaczy

go jeszcze raz w swoim obejściu, to dopiero on go prześwięci!

Elizabeth wybuchnęła śmiechem, widząc oczyma duszy, jak kapłan ucieka ile sił w

nogach przed ścigającym go zarośniętym chłopem w sukience. A więc nie tylko ja noszę w

sobie tajemnice, pomyślała.

Helenę, Maria i Elizabeth siedziały przy kuchennym stole. William został właśnie

przewinięty i nakarmiony, spał teraz spokojnie w salonie. Gospodyni wyjrzała przez okno.

- Ciekawe, kto wtedy się spalił, jeśli to nie byt Sigvard. W każdym razie na pewno nie

Mikkel. A z tego co wiem, nikogo w okolicy nie brakuje.

- Pewnie nigdy się już tego nie dowiemy - zauważyła Helenę.

- Wątpię. Prawda zawsze wychodzi na jaw, sama tego nieraz doświadczyłam.

- Może to był jakiś włóczęga - odezwała się Maria. Zabrała się za robienie na drutach.

Dziergała wełniane skarpety dla któregoś z mężczyzn.

- Sigvard w każdym razie wiedział, kto to był - powiedziała Elizabeth w zadumie. -

Zapytałam go o to, ale on oświadczył, że lepiej, żebyśmy się nigdy nie dowiedzieli. No i

zabrał tajemnicę do grobu. Siedziały jeszcze przez chwilę w milczeniu. Trzeba było wracać

do pracy. Gospodyni szła na pole jako ostatnia. Wtedy zbliżyła się do niej matka Amandy.

- To wspaniale, że Ane chce zostać akuszerką - odezwała się kobieta. - Sama jestem z

niej dumna, w końcu nieczęsto ktoś od nas jest posyłany do szkoły. Ciekawe, co by na to

background image

powiedziała Amanda? Elizabeth uśmiechnęła się z wdzięcznością. Miło było jej słyszeć, że

ktoś cieszył się na myśl o planach na przyszłość jej córki. W takich sytuacjach ludzie

reagowali na ogół zazdrością. Mimo to na samą myśl o Ane przeszywał ją nieznośny ból.

Przecież nadal nie wiedziała, gdzie podziewa się jej dziecko.

- Czy Ane chce zostać w Dalsrud, po tym jak skończy już szkołę? - pytała dalej

kobieta.

- Owszem, z tego co wiem, takie ma plany.

- A ile trwa nauka?

- Rok - odparła pospiesznie Elizabeth. Teraz nie musiała się już wahać, przygotowała

się na takie pytania jeszcze przy kuchennym stole. Mimo to kolejne wprowadziło ją w

zakłopotanie.

- Czy to prawda, że Ane zastrzeliła Sigvarda?

- Sigvard postradał zmysły, chciał zabić mnie i Bergette. Ane nie miała wyboru,

musiała nas ratować. Nas, a także samą siebie - dodała. Matka Amandy zmarszczyła czoło.

- Biedne dziecko - westchnęła.

Elizabeth nie odpowiedziała. Chciała jak najszybciej znaleźć się w polu i móc ruszyć

do roboty. Właśnie ułożyła Williama w kołysce i chwyciła za grabie, gdy podszedł do niej

mężczyzna, który spytał o Ane przy obiedzie. Chłop rozejrzał się, splunął i wsunął do ust

źdźbło trawy.

- Ach tak, więc gadasz, że twoja córka pojechała do Christianii.

- Zgadza się. - Elizabeth chciała odejść, ale mężczyzna chwycił trzonek jej grabi i

przytrzymał ją w miejscu. . Gospodyni zaczęła rozglądać się za Kristianem, ale jak na złość

nie było go nigdzie w pobliżu.

- A czemu sprzedała konia? Może brakuje wam w Dalsrud pieniędzy? Zanim

Elizabeth zdążyła odpowiedzieć, mężczyzna dodał: , .

- No i wyjechała, gdy wy byliście na pogrzebie... trochę to się wydaje podejrzane,

prawda?

Gospodyni poczuła, że wzbiera w niej złość. Jej oczy miotały gromy, ale gdy się

odezwała, głos miała lodowato spokojny:

- Nie, nie uważam. Już od dawna planowaliśmy ten wyjazd, a Ane nie chciała się

spóźnić na łódź. Podejrzani to są mężczyźni biegający po wsi w damskich szmatkach. Może

to z tobą jest coś nie w porządku. Chłop wypuścił grabie z rąk. Elizabeth obawiała się przez

chwilę, że znów spyta o konia, bo w tej kwestii nie miała przygotowanej odpowiedzi.

- Pilnuj lepiej własnego nosa - dodała. - Widzę, ze nie jesteś zainteresowany pracą w

background image

Dalsrud. Chyba byłoby lepiej, gdybyś poszukał sobie roboty gdzie indziej.

- Grozisz mi?

- A czujesz się zagrożony?

- Phi! - Posłał jej wściekłe spojrzenie i oddalił się szybkim krokiem.

Elizabeth rozejrzała się wokół siebie. Chyba nikt nie widział zajścia. Na szczęście nie

mówili podniesionymi głosami, żniwiarze pomyśleli pewnie, że tylko wymieniali

uprzejmości. Dobrze, że zatrudniliśmy tego chłopa tylko do żniw i wykopków. Nie będę

musiała oglądać go zbyt często, doszła do wniosku. Nie miała szczególnej ochoty na

przebywanie w pobliżu tego osobnika. Pracowała pilnie przez kilka godzin, dręczona przez

narastający ból głowy. Miała wrażenie, że wokół jej czaszki zaciska się stalowa obręcz.

Wreszcie odłożyła grabie i podeszła do Helenę.

- Idę do domu.

- Źle się czujesz? - Przyjaciółka położyła dłoń na jej ramieniu.

- Głowa mnie strasznie boli.

- Połóż się na chwilę.

- Dobrze.

Gdy szła do domu z Williamem na rękach, czuła na plecach ciekawskie spojrzenia

żniwiarzy. Elizabeth nie przejmowała się nimi, myślała tylko o czekającej ją chwili

odpoczynku. Musiała nabrać sił, jeśli chciała przetrwać wszystko, co niósł jej los.

Po południu poprosiła Larsa, by zaniósł wodę do łaźni. Wzięła pachnące mydło i

czyste ubranie. Helenę obiecała, że zajmie się Williamem, gdy chłopiec się obudzi. Gdyby

okazało się to konieczne, miała podgrzać dla niego mleko.

Elizabeth siedziała w balii z gorącą wodą, sama, odgrodzona od świata ścianami z

grubych drewnianych bali. Dopiero teraz pozwoliła sobie na łzy. Nikt jej tu nie zobaczy i nie

pomyśli, że płacz jest oznaką słabości albo braku hartu ducha. Porządna pani domu nie

powinna okazywać uczuć w ten sposób, co do tego nie było wątpliwości. W łaźni Elizabeth

mogła sobie pozwolić na szloch, zaczerwienioną twarz i spuchnięte oczy. W końcu osunęła

się do balii. Z wody wystawały tylko kolana, jak dwa niewielkie wzniesienia. Pod

powierzchnią nie było słychać ani jednego dźwięku, włosy falowały wokół niej niczym

wodorosty. Zamknęła oczy i pomyślała o morzu, letnich kwiatach i górskich zboczach.

Trochę pomogło.

Pewnego dnia Ane wróci do domu, tak samo radosna i pełna życia jak kiedyś,

niezależnie od tego, co miało miejsce podczas jej nieobecności. Wróci do Mii i Pusi. Do taty

Jensa i taty Kristiana. Wszystko będzie tak jak przedtem. Elizabeth musiała trzymać się tej

background image

myśli, by nie popaść w szaleństwo. Ane zajmowała w jej życiu zbyt wiele miejsca, nie mogła

tak po prostu nagle zniknąć. .

Zabrała ze sobą do łaźni czarną spódnicę i białą bluzkę. Na stołku położyła ozdobną

szpilkę, którą chciała przypiąć do kołnierzyka. Będzie musiała znieść ukradkowe spojrzenia i

niewypowiedziane pytania. Stroić się tak w zwykły poniedziałek! - wprost nie do pomyślenia.

Ale niech ludzie sobie myślą, co im się podoba. Może mimo wszystko powinnam przez kilka

dni me chodzić w pole, pomyślała, wykręcając wodę z długich włosów. Nie dlatego, że

jestem tchórzem i nie chcę patrzeć ludziom w oczy - i tak będę musiała ich oglądać na

obiedzie. Ale może uda mi się w tym czasie utkać kilka łokci materiału. Jesień już w końcu za

pasem, trzeba będzie niedługo zacząć szyć nowe ubrania. Gdy otworzyła drzwi, na podwórze

buchnęła chmura pary. Zapach mydła też pewnie wszyscy poczują, pomyślała Elizabeth,

nabierając powietrza głęboko do płuc. Woda mogła jeszcze trochę postać, wyleje ją później.

Chciała teraz skorzystać z chwili wytchnienia i przejść się na skały.

Lekkie powiewy wiatru rozczesywały jej wilgotne włosy. Słońce je wysuszy. Morze

rozciągało się przed oczyma Elizabeth niczym migocząca tafla szkła. Błękit jak okiem

sięgnąć. Nad brzegiem czerwieniły się szopy na łodzie, odcinając się jaskrawo na tle soczystej

trawy.

Usłyszała za plecami kroki, ale nie odwróciła się. To było jej miejsce, tu mogła

myśleć w spokoju. Tutaj chciała być sama. Wzdrygnęła się, gdy Jens usiadł tuż obok niej.

- Przeszkadzam? - zapytał, mierząc ją spojrzeniem.

- Nie, siedź. Widziałeś, że tu idę?

- Tak. Pomyślałem, że może chciałabyś z kimś porozmawiać. Miałaś ciężki dzień.

- Dziękuję za troskę - uśmiechnęła się do niego. -Ale nic mi nie jest.

- A ja nie czuję się najlepiej. - Jens zerwał kilka źdźbeł trawy. Musiały mocno siedzieć

w ziemi; owinął je kilka razy wokół palców i mocno pociągnął. Elizabeth nie odezwała się ani

słowem, pozwoliła mu mówić dalej.

- Bardzo boję się o Ane - ciągnął Jens. - To straszne, że nie wiem, gdzie jest i czy

wszystko z nią dobrze.

Elizabeth poczuła ucisk w gardle, musiała odwrócić spojrzenie. Jens doskonale

wiedział, że było jej źle, chciał dzielić z nią swoją rozpacz.

- Nie spędziłem z Ane wiele czasu - przyznał. -Gdy wyjechałem, była malutka, a jak

wróciłem, zastałem w domu niemal dorosłą dziewczynę.

- Myślę, że przez ten czas dobrze ją poznałeś - powiedziała Elizabeth i odchrząknęła. -

Wiesz, że bardzo kocha zwierzęta, że jest odważna i zawsze gotowa nieść innym pomoc. Jest

background image

niesamowita. Doskonała.

- Ty zresztą też. - Pogładził ją po policzku.

- Głuptas. Ane na szczęście nie odziedziczyła po mnie usposobienia. I pychy.

- Ciesz się z tego, co masz, Elizabeth. Pewnego dnia wszystkie twoje cechy przydadzą

ci się w ten czy inny sposób. Siedziała przez chwilę bez słowa.

- Ona tak bardzo lubiła wywieszać ptakom słoninę.

- Wiem o tym. Helenę nieraz ją za to łajała. - Jens zaczął przedrzeźniać służącą. - To

bluźnierstwo wieszać dobre jedzenie na drzewach!

- A Ane jej odpowiadała, że ptaki to też boskie stworzenia i trzeba je karmić.

- Miała dziewczyna rację - odrzekł Jens w zamyśleniu.

- Ale teraz już jej z nami nie ma. Uciekła ode mnie, bo nie mogła już na mnie patrzeć.

- Elizabeth zamilkła i przełknęła ślinę.

- Co mam zrobić, żeby poprawić ci humor? - zapytał Jens i otoczył ją ramieniem. -

Wiesz przecież, że nie ma sensu płakać. Łzy nie sprowadzą Ane do domu. Elizabeth nie

odpowiedziała. Była zbyt pochłonięta walką z płaczem.

- Mówiłem ci o babie, która uwielbiała swojego najstarszego syna? - spytał Jens.

Potrząsnęła głową.

- Chłopakowi brakowało piątej klepki. Jego matce zresztą też. No i żadne z nich nie

radziło sobie najlepiej z pisaniem listów. Pewnego dnia najstarszy syn wyjechał do Kanady.

- To niedaleko Ameryki, tam, gdzie jest teraz Amanda - wyszeptała Elizabeth

zduszonym głosem.

- Widzę, że jesteś niezła z geografii.

- Coś mi zostało w głowie po tych wszystkich latach w szkole.

- No i pewnego dnia ta kobieta dostała list od syna. Otworzyła go zaraz na poczcie, bo

bardzo się niecierpliwiła. Ale wiadomość była tak nabazgrolona, że zanim jeszcze doczytała

do końca strony, wrzasnęła: Nie, to nie możliwe! Mój Amalius tak zmądrzał że nawet

kanadyjskiego się nauczył!

Elizabeth spojrzała na niego i się roześmiała. Wciąż miała łzy w oczach, ale nie mogła

się opanować. Chichotała tak głośno, że przerażona mewa, która wcześniej przysiadła na

skale, zerwała się do lotu.

- Głuptasie, przecież w Kanadzie mówi się po angielsku! Nie ma takiego języka jak

kanadyjski - wyjąkała w końcu. Jens przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej, ona zaś oparła

głowę na jego ramieniu.

- Chciałabym, żebyś był moim bratem - wyszeptała i zaczęła splatać włosy w luźny

background image

warkocz. Były już właściwie suche. W kieszeni znalazła wstążkę, którą zawiązała na końcu.

Spojrzał na nią czule. Jego oczy były wielkie i błękitne. Rzęsy miał zlepione od

wilgoci, Elizabeth uznała, że wygląda to pięknie. Wyczytała w jego wzroku tęsknotę i chciała

mu coś powiedzieć, ale nie mogła wydusić z siebie ani słowa.

Jens pochylił głowę i musnął wargami jej czoło i policzek. Delikatnie, pieszczotliwie i

bardzo ostrożnie. Nagle rozległ się krzyk Helenę. Elizabeth zerwała się z miejsca, Jens ruszył

za nią z wahaniem.

- Elizabeth! Chodź! Lensman przyjechał! - Przyjaciółka wymachiwała ramionami.

- Lensman! - powtórzyła i poczuła, że robi jej się gorąco. -Na pewno dowiedział się

czegoś o Ane.

- A może... - Nie dokończyła, ale Jens domyślił się, co ma na myśli.

- Nie, Elizabeth, na pewno nic jej się nie stało. Gdyby znaleziono ją martwą,

przyjechałby pastor.

- Pastor nie zawsze ma czas, zdarza się, że wysyła lensmana.

- Chodź już. Zobaczymy, co ma nam do powiedzenia. Elizabeth podkasała spódnicę i

ruszyła biegiem w stronę domu.

- Czego on chce? - zapytała, gdy stanęła wreszcie zdyszana obok Helenę.

- Wiem tylko tyle, że ma to jakiś związek z Ane. Kristian kazał mi cię zawołać. Jens

ruszył do środka, gospodyni chciała biec za nim, ale przyjaciółka ją zatrzymała.

- Co wy tam razem robiliście? - zapytała. Głos miała surowy i domagający się prawdy.

- Rozmawialiśmy. A czemu pytasz?

- Rozmawialiście? - Helenę posłała jej przeciągłe spojrzenie. - Nie wiem, czy Kristian

w to uwierzy.

- Och, przestań - parsknęła Elizabeth. - Przecież on jest żonaty, a ja mam męża.

Zresztą mogę rozmawiać, z kim mi się tylko spodoba.

- Wiesz, jaki Kristian potrafi być zazdrosny.

- Nic mnie to nie obchodzi tak długo, jak ludzie nie zaczynają mu podsuwać głupich

myśli, nie ma to żadnego znaczenia.

- Nie miałam zamiaru niczego mu mówić.

- Mam taką nadzieję. Bo co byś niby miała powiedzieć? - Elizabeth ruszyła przed

siebie, Helenę z trudem dotrzymywała jej kroku.

- Nie chciałam cię urazić, moja droga, tylko cię ostrzec.

- Nie mówmy już o tym - rzuciła krótko.

Lensman siedział przy kamiennym stole przed domem. Kristian zajął miejsce

background image

naprzeciwko niego, a Jens spacerował niespokojnie po podwórzu.

- No, jesteś! - niemal chórem wykrzyknęli mężczyźni, gdy Elizabeth zbliżyła się do

nich. - Chciałem poczekać na ciebie z wiadomościami - odezwał się lensman.

- Czy ona... - zawahała się gospodyni. - Czy z Ane wszystko w porządku?

- Tak, jak najbardziej - uśmiechnął się życzliwie. Elizabeth poczuła niewysłowioną

wdzięczność i ulgę. Przymknęła oczy. Mężczyźni także odetchnęli. Z domu wyszła Maria.

- No i gdzie ona jest? - zapytała, stawiając na stole tacę z filiżankami.

- W Bergen.

Gospodyni wbiła wzrok w lensmana. Chciała zadać mu tysiąc różnych pytań, ale nie

mogła wydusić z siebie ani słowa. Nogi ugięły się pod nią, opadła na najbliższe krzesło i

złożyła dłonie na kolanach. Dzięki Ci, Boże, dzięki i jeszcze raz dzięki, że moja córka żyje,

powtarzała w myśli. Upiła łyk gorącej kawy. Maria postawiła na środku stołu półmisek z

ciastem, ale Elizabeth nie miała teraz apetytu. Skinęła głową, dając pozostałym do

zrozumienia, żeby się częstowali.

- Skąd o tym wiesz? - zapytała w końcu.

- Dowiedziałem się przypadkiem - odparł lensman - Pewien mężczyzna zwrócił na nią

uwagę ze względu na to, jak wyglądała.

- Jak wyglądała? - powtórzył Kristian.

- Ane jest przecież piękną młodą damą. - Lensman nałożył sobie kawałek ciasta. - Do

tego podróżuje sama, bez żadnego bagażu. Gdy ten człowiek się do niej odezwał, Ane była

tak oburzona, że o mały włos go nie uderzyła.

Jens zaśmiał się i wymamrotał coś w rodzaju: jaka matka, taka córka.

- Zaczaj ją więc obserwować i dowiedział się, że dziewczyna jest w drodze do Bergen.

Spotkałem go przypadkiem, jakiś czas potem, i teraz wiem, jak stoją sprawy.

- Jesteś pewien, że to była Ane? - spytał Kristian.

- Całkiem pewien. Przedstawiła się komuś, poza tym rysopis pasuje jak ulał.

A ja głupia powtarzałam ludziom, że Ane jest w Christianii, pomyślała Elizabeth. No

cóż. Będę musiała wymyślić nowe kłamstwo, powiem na przykład, że zmieniła zdanie.

- W takim razie na pewno chce się zatrzymać u Bertine i Simona - stwierdziła Maria. -

I bardzo dobrze, u nich nie zginie.

Przez kilka następnych dni Elizabeth targały mieszane uczucia. Smutek i tęsknota, ale

także coś na kształt podobny do zazdrości na myśl, że Ane wolała od niej Bertine.

- To nie jest przecież kwestia wyboru - powiedział Jens, gdy mieli okazję

porozmawiać w cztery oczy. -Dziewczyna wyboru nie miała.

background image

- Nie miała? - rozzłościła się Elizabeth. - Ja też wiele razy wściekałam się na

rodziców, ale nie uciekałam przez to z domu.

- Ane jest jeszcze taka młoda - odparł Jens spokojnie. - Nie pamiętasz, jak się

zachowywałaś w jej wieku? Obrażałaś się na mnie i po prostu sobie gdzieś odchodziłaś. Nie

chciałaś nawet słuchać tego, co ci miałem do powiedzenia.

Elizabeth zastanowiła się nad tymi słowami i w końcu przyznała Jensowi rację. Może

rzeczywiście będzie tak, jak mówił - że gdy tylko Ane trochę się uspokoi, wróci do domu.

Pewnie nie potrwa to zbyt długo. Najwyżej kilka tygodni. Zdaniem Jensa, Ane nigdy nie

potrafiła chować długo urazy.

List z Bergen przyszedł dopiero po dwóch tygodniach. Napisała go Bertine.

Wiadomość skreślona została na cienkim papierze najwyższej jakości, eleganckim

charakterem pisma, bez ani jednego kleksa. Domownicy usiedli przy stole, Elizabeth

otworzyła kopertę szpilką do włosów i zaczęła czytać na głos:

Moi Drodzy!

Chcę Was powiadomić, że do Bergen zawitała Ane. Mam nadzieję, że nie martwiliście

się o nią zanadto. Poczta idzie powoli, mój list dotrze do Was pewnie dopiero za kilka dni.

Ane powiedziała mi o wszystkim, co się stało, uważam, że dziewczyna potrzebuje

czasu, by pogodzić się z całym tym okropieństwem.

Tak bardzo chciałabym móc porozmawiać z Wami twarzą w twarz, ale w tej chwili jest

to niemożliwe. Pozostaje nam wymiana listów. Nie wiem, jak długo Ane planuje u nas zostać,

ale zapewniam, że może tu mieszkać tak długo, jak uzna to za stosowne. Dziewczyna

potrzebuje teraz spokoju, co do tego wszyscy się chyba zgadzamy. Życzę Wam zdrowia i

przekazuję uściski od Simona. Gorące ucałowania Wasza Bertine.

Elizabeth czuła się boleśnie rozczarowana. Złożyła arkusz papieru i wsunęła go na

powrót do koperty. List nie wniósł właściwie niczego nowego. Maria odezwała się jako

pierwsza.

- Jak myślicie, ile czasu będzie jej potrzeba?

- Trudno powiedzieć - odrzekł Kristian. - Dobrze w każdym razie, że jest bezpieczna.

A co do reszty, pożyjemy, zobaczymy.

Dla Elizabeth była to dość marna pociecha. Przecież tak bardzo pragnęła, by córka

wróciła do domu, chciała ją objąć, poczuć jej zapach i usłyszeć radosny śmiech.

- Moja córeczka - wyszeptała.

background image

Rozdział 13

Elizabeth zamknęła za sobą drzwi spiżarni. Mieli już dość zapasów na połowę jesieni,

wliczając w to wszystko, co trzeba będzie przeznaczyć na przyjęcie po chrzcie Williama.

Mięso i warzywa zostały ułożone w beczkach, a masło, chleb, ser i ciasta poukładane na

półkach. Zupełnie jak Boże Narodzenie w samym środku sierpnia.

Przygotowania trwały już od dawna. Zdaniem Kristiana niepotrzebnie zadawali sobie

tyle trudu, ale Elizabeth nieszczególnie przejmowała się zdaniem męża w tej kwestii.

Tęsknota za Ane nie przeszkadzała jej tak bardzo, gdy mogła skupić się na pracy i zająć myśli

czymś innym.

Już jakiś czas temu uzgodniła szczegóły chrztu z pastorem. Duchowny był miłym i

uprzejmym człowiekiem, ale kiedy zaczął mówić o Ane, gospodyni poczuła, że uginają się

pod nią nogi.

- Słyszałem, że twoja córka, Ane-Elise, pojechała do Christianii - zaczął.

- Do Bergen - poprawiła go Elizabeth, zaciskając dłonie.

- Ach tak? Wydawało mi się, że jest teraz w stolicy i uczęszcza do szkoły dla

akuszerek?

- Owszem - wtrącił Kristian - była tam, ale potem pojechała dalej do Bergen. Mieszka

tam moja zamężna kuzynka i... i Ane postanowiła ją odwiedzić.

Okłamali samego pastora! Elizabeth dobrze pamiętała, jak splotła wtedy palce i

zaczęła modlić się w duchu: Dobry Boże, przebacz nam, ale nie możemy postąpić inaczej.

Później zaczęła się zastanawiać, czy kłamstwo naprawdę było konieczne. Mogli

wyznać duchownemu całą prawdę - w końcu obowiązywała go tajemnica. Tak czy inaczej,

skłamali i nie mogli teraz już pójść na plebanię i wyjaśnić, jak naprawdę stoją sprawy. Poza

tym tę samą wersję wydarzeń znali pozostali mieszkańcy wsi i najwyraźniej w nią wierzyli.

Elizabeth westchnęła głośno, przypięła klucz do paska i weszła do domu. Przystanęła

w kuchennych drzwiach, zza których dochodził śmiech i wesołe głosy. Helenę i Maria zabrały

się właśnie za pieczenie.

Już jutro wielki dzień, pomyślała. Dotknęła swojego wciąż wilgotnego warkocza.

Włosy pachniały drogim mydłem. Wszyscy domownicy wykąpali się, tylko Lars siedział

jeszcze w łaźni. Helenę miała obciąć mu potem włosy.

Gospodyni weszła na górę, uchyliła drzwi do salonu i zobaczyła, że stół do uczty

został już nakryty.

Na tę okazję wyciągnięto z szafek obrusy z najdelikatniejszego lnu i najlepszy serwis

background image

do kawy. Świece wybrała osobiście. Były gładkie i proste. I jeszcze piękne, zielone kieliszki

do białego wina. Helene objaśniła, dlaczego się je farbowało: by odwrócić uwagę od wina,

które często bywało mętne. Dobrze

wiedzieć, pomyślała Elizabeth i ruszyła na stryszek.

Kaftanik do chrztu wisiał na ścianie małżeńskiej sypialni. Gospodyni dotknęła

grubego, ciężkiego materiału. Kaftanik został uszyty z białego jedwabiu, wokół mankietów

miał błękitne jedwabne wstążki. Nawet biała czapeczka była nimi ozdobiona. Elizabeth

wolałaby ubrać małego w strój, w którym ochrzczona została Maria. Dorte wzięła go, gdy

urządzała chrzciny Daniela. Natomiast Ane swój kaftanik dostała od Ragny. Kristian

sprzeciwił się temu pomysłowi:

- To mój pierworodny syn - oświadczył - urodził się w możnym gospodarstwie,

dlatego do chrztu poniesiemy go w jedwabiach. Elizabeth miała ochotę zaprotestować, ale w

końcu zrezygnowała. Kristian zauważył jej niechęć.

- Sam byłem chrzczony w tym kaftaniku - dodał nieco łagodniejszym głosem. – I

bardzo bym chciał, by i William go włożył.

- Oczywiście - odpowiedziała i posłała mu uśmiech. Mimo to nie była do końca

przekonana. - Kto jeszcze miał na sobie ten strój? - spytała, bojąc się, że w odpowiedzi

usłyszy imię Leonarda.

- To rodzinna pamiątka, ze strony mamy. Ona sama była chrzczona w tym kaftaniku.

Imiona są wyhaftowane na materiale.

Dopiero wtedy Elizabeth zauważyła małe białe litery niemal niewidoczne na

nieskazitelnym jedwabiu. Już po chrzcie sama wyhaftuje tam imię synka. Może William

pewnego dnia sam zostanie ojcem i jego dziecko zostanie poniesione do kościoła w tym

stroju?

Zostawiła kaftanik i zabrała się za przeglądanie własnego stroju. Wszystko w

porządku. Wyszła na korytarz, by kontynuować inspekcję. Maria przygotowała kilka

obrusów. Były stare i zniszczone, ale wciąż nadawały się do użycia. Niektóre były haftowane

w kwiatki, białe i kolorowe. Elizabeth już miała je zabrać ze sobą na dół, gdy nagle dobiegło

ją wołanie Helenę.

- Elizabeth! Masz gościa!

Zbiegła ze schodów i uśmiechnęła się do stojącej w drzwiach dziewczyny ze

Słonecznego Wzgórza.

- O, to ty? Może skusisz się na filiżankę kawy i kawałek ciasta? - Skinęła głową w

kierunku kuchni.

background image

- Dziękuję, dziękuję - dziewczyna dygnęła. - Ale spieszę się trochę. Chciałam to tylko

odnieść. - W dłoniach trzymała kilka par rękawic i wełnianych skarpet.

- Widzę, że zrobiłaś kawał dobrej roboty. Świetnie. Dziewczyna pokraśniała i spuściła

wzrok.

- Państwo tyle mi zapłacili, że nie ważyłabym się niczego zaniedbać.

- Bzdury - parsknęła Elizabeth - przecież to była tylko zaliczka. Poczekaj. - Poszła do

gabinetu Kristiana, znalazła klucz i otworzyła szufladę w biurku. Wyjęła z niej kilka monet i

pospieszyła z powrotem na korytarz.

- Proszę, to reszta pieniędzy. Uczciwie je zarobiłaś. Dziewczyna wybałuszyła oczy i

dygnęła jeszcze dwa razy.

- To będzie na prezent ślubny dla mamy!

- Data już ustalona? - Elizabeth uśmiechnęła się i zniżyła głos.

- Ach, zapomniałam. Pobierają się jutro.

- Jutro? Ale my mamy chrzciny.

- Wiem - dziewczyna wydawała się zawstydzona -pastor nam mówił. Mama się bała,

że ślub będzie wam przeszkadzał, ale on powiedział, że to nic nie szkodzi. Twierdził, że w

większych parafiach chrzci się nawet osiemdziesięcioro dzieci jednej niedzieli, więc u nas na

pewno da się odprawić równocześnie chrzest i ślub. Najpierw będzie wasza uroczystość, a

potem nasza. -Zamilkła nagle. - Przepraszam, nie chciałam pani zatrzymywać. Pójdę już.

Elizabeth zorientowała się, że wciąż trzyma w dłoniach obrusy.

- Weź je - powiedziała szybko.

- Nie, nie mogę, to...

- Ależ owszem, możesz. Macie kawę i ciasto? Dziewczyna skwapliwie pokiwała

głową

- Klauton, ten, co się żeni z mamą, sprzedał swój dom i dał nam pieniądze na remont.

A jeszcze zostało na wesele i nowe buty dla mamy. Chociaż obrusów nie mamy - dodała z

szerokim uśmiechem.

- Pozdrów ode mnie mamę. - Elizabeth odprowadziła gościa na schody. W tej samej

chwili z łaźni wyszedł Lars. Miał mokre włosy i zarumienione policzki.

- No, teraz jesteś czyściutki i lśniący jak wypolerowane srebro - zaśmiała się.

- Pewnie! Tylko jeszcze włosy muszę obciąć - odparł i udał się do kuchni.

- Dziewczyna ze Słonecznego Wzgórza świetnie robi na drutach - stwierdziła Helenę,

kładąc na stole nożyczki, grzebień i ręcznik. Elizabeth skinęła głową.

- Dobrze, że jej dziś zapłaciłam. Jej matka wychodzi jutro za mąż.

background image

- Co ty mówisz? - Helenę rozdziawiła usta. - Tego samego dnia, kiedy chrzcimy

naszego Williama?

- Mam nadzieję, że nie jednocześnie - uśmiechnął się Lars, siadając na stołku.

- Cicho bądź, albo ostrzygę cię do gołej skóry! -Helenę szturchnęła go lekko.

- Nie miałbym nic przeciwko.

- Poczekaj, aż zobaczysz się w lustrze. - Zaczęła rozczesywać jego jasne loki.

- Tak bardzo się denerwuję. - Maria opadła na stołek.

- Denerwujesz się? Dlaczego? - Elizabeth spojrzała na siostrę ze zdumieniem. Przecież

zawsze była taka spokojna!

- Co się stanie, jeśli rodzice chrzestni się spóźnią albo rozchorują?

- Na Dorte i Jakobie można przecież polegać. A drugą parę chrzestnych mamy pod

dachem. - Skinęła głową, wskazując Larsa i Helenę. Lars odchrząknął.

- To niezwykłe, że pozwoliliście, żeby chrzestnymi zostali służąca i parobek.

- Niezwykłe? - Elizabeth potrząsnęła głową. - Helenę od lat jest moją najbliższą

przyjaciółką, a że w międzyczasie została twoją żoną, to wybór rodziców chrzestnych był

oczywisty.

- Gospodynie nieczęsto przyjaźnią się ze służącymi

- wymamrotał Lars.

- A co będzie, jak nie dotrą dziewczęta, kto nam poda jedzenie? - zapytała Maria z

lękiem w głosie.

- Jakoś to będzie - uspokoiła ją Elizabeth. - Dziewczyna ze Słonecznego Wzgórza

powiedziała, że w większych wsiach chrzci się czasem osiemdziesięcioro dzieci jednego dnia.

- Też o tym słyszałam - przyznała Maria. - Pastor nie odmawia wtedy nad każdym

niemowlęciem całego Ojcze nasz, tylko kawałek. Ale chyba najlepiej odmówić całą

modlitwę. Wiecie, w niektórych wsiach wciąż się mówi, że kobieta w połogu jest nieczysta.

- Co ty mówisz? - krzyknęła Elizabeth przerażona.

- Przestań wymyślać takie bzdury!

- Nie, to prawda. - Maria była poważna. - Jeśli kobiety umierają w połogu, to nie

można ich nawet pochować w święconej ziemi. Niektóre grzebie się pod murem, ale to tylko

te, które mają najwięcej szczęścia. A w niektórych wsiach tych, co niedawno rodziły, nie

wpuszcza się nawet do kościoła.

- Aż uszy od słuchania więdną - westchnął Lars.

- Uważaj! - Helenę wybuchnęła śmiechem. - Jak nie będziesz siedział w spokoju, to

mogę ci je obciąć. Przyniosłeś w ogóle spodnie do prasowania?

background image

- Nie, zostawiłem pod materacem.

- Nie podoba mi się ten sposób prasowania, Larsie. - Helenę wzięła się pod boki. -

Dobrze o tym wiesz. Jak tylko tu z tobą skończę, pójdziesz po spodnie.

Elizabeth słuchała tego przekomarzania się jednym uchem. Na stole leżała lista z

wypunktowanymi zadaniami. Przejrzała ją szybko, zastanawiając się, co zrobić najpierw. Nie

mogła zbyt długo siedzieć bezczynnie, wtedy dopadały ją złe myśli. Jak na przykład to, że

Ane powinna być z nimi w tym ważnym dniu. Przecież tak bardzo kochała swojego małego

braciszka.

Gdy jechali do kościoła, niebo było bezchmurne. Elizabeth poprawiła włosy. Spędziła

kilka godzin z lokówką i szpilkami. Mężczyźni skarżyli się na sztywne kołnierzyki i piekące

po goleniu policzki. Nikt nie czuł się zbyt dobrze w odświętnym stroju. Helenę łajała ich

dobrodusznie, powtarzając, że chociaż raz w życiu są podobni do ludzi. Pomyśleć, ona i jej

mąż zostaną rodzicami chrzestnymi! Na ich barkach spoczywała wielka odpowiedzialność.

Jeśli zabraknie rodziców - broń od tego Boże, ale nigdy nic nie wiadomo - to oni będą musieli

zatroszczyć się o to, by William wyrósł na chrześcijanina.

- Jak to dobrze, że gdyby coś się stało, będziemy mogli polegać na Dorte i Jakobie,

stwierdził Lars. Elizabeth uśmiechnęła się w duchu. To ze zdenerwowania usta im się nie

zamykają, pomyślała. Może niepokoi ich myśl, że już wkrótce staną pod chrzcielnicą, przed

oczami całej parafii.

- Powinniśmy byli przypłynąć do kościoła - stwierdził Kristian.

- Czemu? - zdziwiła się Maria. - Przecież wygodniej jechać wozem.

- Wedle starych wierzeń William powinien dostać do wypicia kroplę morskiej wody i

przypłynąć na własny chrzest. Wtedy dopiero by z niego wyrósł marynarz.

- Fuj - parsknęła Elizabeth. - Mój syn nie będzie rybakiem. Będzie siedział w domu

razem z mamusią.

- Dobry Boże - Kristian wywrócił oczyma. - Zrobisz z niego ciepłą kluchę.

Wybuchnęła śmiechem. Oczywiście, że William zostanie rybakiem, jeśli tylko będzie

tego chciał. Jej strach przed morzem go nie powstrzyma. Poza tym dziedzic na możnym

gospodarstwie ma swoje obowiązki, wiedzieli o tym doskonale i ona, i Kristian.

Przed kościołem roiło się już od ludzi. Elizabeth powitała tylko kilku znajomych, po

czym poszła z Williamem do zakrystii, by przewinąć małego i przebrać go w jedwabny

kaftanik. Właśnie skończyła, gdy dołączyła do niej Dorte. Przyjaciółka przyjrzała się

wystrojonemu chłopcu.

- To kaftanik Kristiana - wyjaśniła Elizabeth.

background image

- Piękny. Jak cudownie, że są na nim wyhaftowane imiona.

Elizabeth tylko skinęła głową. Najchętniej już by wyszła. Kristian spotkał Jakoba

kilka dni wcześniej w sklepie. Wykorzystał tę okazję, by powiedzieć mu, że Ane pojechała do

Bergen i poprosić go, by przekazał wiadomość rodzinie.

Elizabeth bała się, że Dorte może coś powiedzieć, ale przyjaciółka nie wspomniała

nawet o Ane, tylko spojrzała na nią wzrokiem pełnym zrozumienia.

- Denerwujesz się? - spytała Elizabeth, chcąc przerwać ciszę.

- Tak, troszkę. To ja przecież będę musiała zdjąć mu czapeczkę. A co będzie, jak

tasiemka się zaplącze i nie dam rady? - roześmiała się Dorte.

- Na pewno pójdzie ci świetnie. Czy wszyscy już przyszli? Mathilde i Sofie, i...

- Tak - skinęła głową. - Ale Torstein niestety się nie pojawi.

-O?

- Pojechał do Danii. Najpierw chce odwiedzić krewnych, a potem zajrzeć do Liny.

Dawno już jej nie widziałam. Serce Elizabeth zabiło szybciej.

- Powiedział coś, zanim pojechał? Czy planuje sprowadzić Linę do domu?

- Nie, nie wspominał nam o tym. Na pewno ze względu na tajemnicę zawodową.

Indianne też nic nie mówi. Zaczęły bić kościelne dzwony. Elizabeth wzięła dziecko na ręce.

- Znajdźmy wszystkich chrzestnych i chodźmy -powiedziała.

Ceremonia udała się wspaniale. Jak nakazywał obyczaj, mężczyźni i kobiety zajęli

miejsca po przeciwnych stronach chrzcielnicy. Dorte rozwiązała jedwabną tasiemkę bez

żadnych kłopotów, a pastor skropił czarne włoski Williama wodą. Odczytano całą modlitwę

Ojcze nasz, a chłopczyk został naznaczony znakiem krzyża.

A więc nasz synek jest już prawdziwym chrześcijaninem, pomyślała Elizabeth. Jego

imię zostało wpisane do kościelnych ksiąg i będzie tam widnieć po wsze czasy.

Rodzice i chrzestni zajęli miejsca w ławach. Teraz przyszła pora na ślub. Gdy para

młoda kroczyła do ołtarza, Elizabeth chciało się płakać. Spódnice ślubnej sukni nie szeleściły,

odświętne ubranie było w sposób widoczny znoszone. To dlatego, że przyszli małżonkowie

często pokazywali się w kościele i nie pozwalali, by eleganckie stroje kurzyły się w szafie,

pomyślała Elizabeth. Zauważyła też, że buty panny młodej były jeszcze nierozchodzone i

skrzypiały, spod skraju spódnicy wyglądały zaś błyszczące noski. Poczuła się jeszcze bardziej

poruszona, gdy zobaczyła, jak czule spoglądają na siebie zakochani. Matka Christena i jej

nowy mąż będą razem szczęśliwi, co do tego nie miała wątpliwości.

Pastor wygłosił piękne kazanie.

- Jakiś czas temu Bóg powołał przed swoje oblicze gospodarza ze Słonecznego

background image

Wzgórza - zaczął. – Po długiej chorobie nasz brat zostawił swoją rodzinę i przeniósł się do

Królestwa Niebieskiego.

Opuszczeni bliscy nie starali się doszukać sensu w tej tragedii. Wiedzieli, że Pan daje i

Pan odbiera.

Odebrał im wtedy małżonka i ojca - ale teraz daje im nowego. Tamten człowiek

odszedł w chorobie i cierpieniu. Ten jest zdrowy i gotowy do przejęcia obowiązków pana

domu. Zycie w Słonecznym

Wzgórzu będzie od teraz lepsze. Nigdy więcej głodu, nigdy więcej nędzy. Pan nigdy

nie zamyka przed nami drzwi, nie otwierając przy tym nowych.

W kościele panowała cisza jak makiem zasiał. Nikt nie zasnął podczas tego kazania,

nikt nie wpatrywał się tępo w sufit. Elizabeth zauważyła, że nie tylko ona miała łzy w oczach.

Znalazła chusteczkę i wytarła nos.

Gdy wyszli z kościoła, Helenę wzięła Williama na ręce. Z dumą prezentowała

zgromadzonym dziedzica Dalsrud. Każdy, kto chciał, mógł teraz obejrzeć dziecko.

Elizabeth zaczęła się rozglądać za mieszkańcami Słonecznego Wzgórza, gdy nagle

usłyszała, jak jakaś kobieta pyta Helenę:

- A kiedy ty wreszcie sprawisz sobie dziecko? Przecież już od dawna jesteś mężatką.

- Jak tylko kupiec Peder odbierze nową dostawę -odparła Helenę niespotykanie ostrym

jak na nią głosem.

Elizabeth rozumiała gniew przyjaciółki. Nie pierwszy raz musiała odpowiadać na to

pytanie. Ją samą także wielokrotnie o to nagabywano, gospodyni wiedziała więc doskonale,

jaką przykrość może zrobić kobiecie ludzka ciekawość. Cóż, życie nie jest sprawiedliwe,

stwierdziła. Dostrzegła wreszcie w tłumie nowożeńców, podeszła do nich, by im

pogratulować. Panna młoda była zarumieniona z radości, a nowo upieczony mąż wypinał z

dumą tors. Dzieci zostały wyszorowane i przebrane w odświętne stroje, jak zauważyła

Elizabeth, która sama musiała przyjąć gratulacje. Gospodyni ze Słonecznego Wzgórza

podziękowała jej też za obrusy, które okazały się bardzo praktycznym podarunkiem.

Elizabeth dostrzegła stojącego nieopodal lensmana, pożegnała się więc z

nowożeńcami i podeszła do niego. Przeprosił, że nie było go na chrzcie, ale już wcześniej

został zaproszony w odwiedziny do rodziny małżonki.

Elizabeth uśmiechnęła się i skinęła głową. Zaproponowała, by lensman i jego

małżonka przyjechali któregoś dnia do Dalsrud na obiad. W głębi duszy cieszyła się, że

uniknęła spotkania z humorzastą matroną.

- Czy wiadomo coś nowego o człowieku, który się wtedy spalił? - zapytała. Lensman

background image

rozejrzał się, nachylił nad jej uchem i zniżył głos.

- No cóż, skoro pytasz... tylko niech to zostanie między nami.

Padł na nich nagle pokaźny cień. Pani lensmanowa zbliżyła się i odchrząknęła

ostentacyjnie.

- Chyba już czas jechać - zwróciła się do męża, nie zaszczycając Elizabeth nawet

spojrzeniem. Ten wydawał się zakłopotany.

- Tak, masz rację. - Uniósł kapelusz i ruszył posłusznie za żoną.

Pewnie nie chciał, żeby zrobiła przy wszystkich przedstawienie, domyśliła się

Elizabeth, spoglądając za nimi. Szkoda, że nie dowiedziała się niczego nowego o pożarze.

Po chrzcinach wyprawiono prawdziwą ucztę. Na stole stanęły kwieciste wazy pełne

pysznej zupy mięsnej. Wino mieniło się w kieliszkach, biesiadnicy rozmawiali ze sobą

swobodnie i na przyjemne tematy. Świeże kwiaty przyniesione z ogrodu i adamaszkowy

obrus nie pozostawiały żadnych wątpliwości: tego dnia świętowano w Dalsrud szczególną

okazję.

Po obiedzie wniesiono do salonu ciasta migdałowe i kremówki, kawę i wino, i

Madery. Elizabeth stanęła nad uginającym się od prezentów stolikiem i zaczęła podziwiać

srebra, książki do nabożeństwa, Biblie i inne podarki. Nagle poczuła na ramieniu dłoń Dorte.

- Jak się czuje Bergette? - spytała kobieta.

- Zaprosiłam ją na chrzciny, ale grzecznie mi odmówiła. Doskonale ją rozumiem, na

pewno jest jej bardzo ciężko. Aby uporać się z czymś takim, potrzeba czasu. Jeśli w ogóle z

taką tragedią można się uporać. Bergette powiedziała mi, że nie ma jeszcze siły wyjść do

ludzi. Zaraz by wszyscy zaczęli się na nią gapić albo zadawać pytania.

- Słyszałam, że lensman już wie, kto się wtedy spalił - powiedziała Dorte. - Ale

jeszcze nic nikomu nie powiedział, chce się najpierw upewnić.

Elizabeth wbiła w nią spojrzenie i pomyślała o nagle przerwanej rozmowie z

urzędnikiem.

- Myślisz, że to ktoś od nas ze wsi?

- Nie wiem - Dorte wzruszyła ramionami - może to tylko ludzkie gadanie, a tak

naprawdę lensman nie ma żadnych śladów. William zaczął popłakiwać na rękach Marii.

- Pójdę go przewinąć - powiedziała Elizabeth i wyszła do gabinetu.

Przyjemnie było siedzieć w tym pokoju, wśród wysokich szaf wypełnionych po brzegi

książkami. Przez ciężkie zasłony wpadało do środka niewiele światła. Ten gabinet wydaje się

osobnym światem, pomyślała, istniejącym z dala od gwaru i zgiełku.

- Będziesz tu kiedyś siedzieć nad rachunkami - odezwała się pieszczotliwie do

background image

dziecka, przystawiając je do piersi.

William wyciągnął swoje małe rączki i ssał, wyraźnie zadowolony. ,

On to ma szczęście, pomyślała Elizabeth. Jest taki malutki, nie ma jeszcze żadnych

zmartwień. Kristian uchylił ostrożnie drzwi i wszedł do środka.

- Wiedziałem, że cię tu znajdę - powiedział z uśmiechem. - Goście dziś dopisali,

chociaż nie wszyscy mogli przyjechać. Elizabeth odwzajemniła uśmiech

- A bohater dnia w ogóle nie wiedział, co się dzieje. Dziecko zasnęło przy jej piersi.

- Gdy Ane wróci do domu, będziemy musieli jej wszystko opowiedzieć - stwierdził

Kristian. -Powinniśmy się na to cieszyć, a nie płakać, że jej z nami nie ma. Elizabeth spojrzała

na męża. Był taki kochany. Zrozumiał, że martwiła się o córkę.

- Tali, masz rację - powiedziała i wyciągnęła do niego rękę.

- Zobaczysz - ujął jej dłoń i pogładził czule. -Wszystko się ułoży. Jeśli tylko będziemy

trzymać się razem, przetrwamy to.

- Oczywiście, że tak - odparła zduszonym od łez głosem.

background image

Rozdział 14

Elizabeth musiała przystanąć i odpocząć. Droga prowadząca na Linastua była o wiele

bardziej stroma, niż ją zapamiętała. - Zmęczyłaś się? - zwróciła się do Helene i odstawiła

wiadro z mydłem i szmatkami.

- Nie mogę złapać tchu - zaśmiała się przyjaciółka, opierając się o pień sosny. - Mamy

silne plecy i ramiona od całej tej pracy, ale jak trzeba podejść pod górę, to dopiero zaczyna

być ciężko! Elizabeth musiała przyznać jej rację. Oprócz mydła i szmatek zabrały ze sobą

kilka obrusów i trochę pościeli. Dom od dawna stał pusty, wszystko trzeba było porządnie

wyszorować i wywietrzyć każde pomieszczenie.

- Chodźmy dalej. - Ruszyła z miejsca.

W domu panował zaduch. Wiatr wywiał z komina sadzę, której było wszędzie pełno.

Na szczęście leżące na podłogach maty zostały oszczędzone.

- Przynieśmy wody. - Helene podwinęła rękawy. Elizabeth nie odpowiedziała. Stała

przez chwilę w milczeniu, rozglądając się dookoła. Tak wiele się wydarzyło w tak krótkim

czasie. Nie tak powinno się rozpoczynać małżeństwo, pomyślała. Miejmy nadzieję, że od

teraz wszystko będzie lepiej. Podłogi i ściany zostały dokładnie wyszorowane, kurz wytarty,

pajęczyny usunięte. Na łóżku leżała czysta pościel, a na stole wykrochmalony obrus. W

palenisku nie było już ani śladu po sadzy. Helene wsunęła do niego nawet kilka kostek

świeżego torfu, więc w każdej chwili można było rozpalić ogień. Kobiety opadły na krzesła i

przyjrzały się swoim zaczerwienionym dłoniom.

- Chętnie bym się teraz wykąpała - oświadczyła Elizabeth. - Mleko mi cieknie z piersi,

jestem spocona, włosy mam rozczochrane...

- Ja wcale nie wyglądam lepiej - przerwała jej Helene. - Myślisz, że to Sigvard

podpalił starą chatę dzierżawcy?

- Trudno powiedzieć. Może po prostu ktoś wypalał trawy i budynek się zajął? Przecież

takie rzeczy działy się już wcześniej. A może gdzieś tu leżały okruchy szkła? Tak czy inaczej,

nie ma sensu nad tym gdybać, bo prawdy i tak nigdy nie poznamy. Ale naprawdę zachodzę w

głowę, kto też spalił się tam w środku.

- Ja też. Ech, nie mówmy już o tym! Lepiej porozmawiajmy o naszym pięknym

wyglądzie. Elizabeth spojrzała na przyjaciółkę. Helene miała na bluzce pod pachami wielkie

plamy od potu, zaczerwienione palce i rozczochrane włosy. Oj tak, musimy być bardzo

pociągające, pomyślała z krzywym uśmiechem.

- Ciekawe, jak czuje się William?

background image

- Na pewno wszystko u niego w porządku - powiedziała Helene. - Maria doskonale się

nim zajmuje, a mały nauczył się już przecież pić krowie mleko. W każdym razie pił, kiedy ja

go ostatnio pilnowałam.

- Wciąż uważam, że Jens i Lina powinni mieszkać w Dalsrud - zmieniła temat

Elizabeth.

- To chyba oczywiste, że chcą być na swoim.

- Nikt nie wie, w jakim stanie ona do nas wróci. Może będzie potrzebowała opieki.

Helenę zmierzyła ją spojrzeniem.

- Martwisz się bardziej o Linę czy o Jensa?

- O całą trójkę. Także o Signe.

- Jens jest przecież dorosłym mężczyzną. Nie będzie zaniedbywał dziecka. Elizabeth

nie odpowiedziała.

- Może Lina nie wróci tak od razu - ciągnęła Helenę. - O ile w ogóle do nas wróci.

Przecież niczego jeszcze na pewno nie wiemy. Gospodyni zesztywniała.

- Nie mów tak! Oczywiście, że wróci. Torstein zrobi wszystko, co w jego mocy. Nikt

jej przecież nie będzie zmuszał, żeby tam została. Helenę wzruszyła ramionami.

- Kto wie? Zastanawiam się, jak ona się czuje. Czemu tak się ze sobą męczy. Torstein

obiecywał dobre jedzenie i dużo odpoczynku. To chyba całkiem nieźle, prawda?

- A może ktoś go okłamał i trzeba tam pracować od rana do nocy o chlebie i wodzie?

- Biedna Lina.

- Tak. Gdy wróci, będziemy się musiały nią zająć szczególnie troskliwie.

- Miejmy nadzieję, że będzie już zdrowa i da radę zajmować się Signe - powiedziała

Helenę. - Jakie to dziwne, że od tak dawna nie widziała się z córką. Mała przecież bardzo

urosła. Lina będzie pewnie miała wrażenie, że nagle staje przed nią zupełnie obce dziecko. -

Zamilkła i spojrzała na Elizabeth. -Nie, tak źle na pewno nie będzie. Chciałam powiedzieć...

- Matka zawsze będzie czuła to samo do swojego dziecka. - Gospodyni wzdrygnęła

się. - Niezależnie od tego, jak bardzo to dziecko się zmieni.

- Tak, oczywiście.

- Wracamy? Helenę podniosła się z miejsca i zaczęła zbierać ich rzeczy. Nagle zaczęło

się jej bardzo spieszyć.

- Dobrze, że to załatwiłyśmy - odezwała się Elizabeth, gdy były już w połowie drogi. -

Będziemy miały teraz ręce pełne roboty. Wykopki, potem owce wrócą z gór, ubój i Bóg sam

raczy wiedzieć, co jeszcze.

- A potem Boże Narodzenie - dodała Helenę.

background image

- Tak, ani chwili wytchnienia.

- Ani się obejrzymy, Ane wróci do domu. Elizabeth cieszyła się, że przyjaciółka szła

przodem i nie widziała łez, które napłynęły jej do oczu.

- Naprawdę tak uważasz? - zapytała.

-Jestem tego całkiem pewna. Zobaczysz, przyjedzie na jesieni albo zaraz przed

świętami. A niedługo pewnie napisze nam jakiś list.

Elizabeth nie powiedziała już nic więcej, szła przed siebie zatopiona w myślach. Może

Helenę miała rację. Ale nie powinna robić sobie zbyt wielkich nadziei. Nie mogła przecież w

każdej chwili spodziewać się, że Ane stanie na podwórzu. Może jutro, myślała zawsze, kładąc

się spać wieczorem. Każdego dnia była gorzko rozczarowana. Bertine także nie napisała jak

na razie nowego listu, chociaż Elizabeth posłała wiadomości i do niej, i do Ane. Ale poczta

szła w końcu bardzo wolno, może pismo od córki było w drodze, przynajmniej miała taką

nadzieję.

W tej samej chwili zauważyła pędzący w ich kierunku powóz. Wyglądało na to, że

woźnica ma zamiar je przejechać, ale pojazd zahamował w ostatniej chwili, koń stanął dęba i

zarżał.

Elizabeth o mało nie padła z wrażenia. Poczuła, jak wzbiera w niej wściekłość, wzięła

się pod boki, gotowa udzielić woźnicy ostrej reprymendy. Przygotowane już słowa uwięzły

jej w gardle. Lejce trzymała bowiem kobieta - ta sama, którą ujrzała niedawno oczyma

wyobraźni! Elizabeth zaszumiało w uszach. Wiadro wypadło jej z rąk, chciała się po nie

schylić, ale nie miała siły.

Kobieta coś powiedziała. Helenę udzieliła jej odpowiedzi, ale Elizabeth nic nie

rozumiała z tej rozmowy. Wbiła sztywne spojrzenie w rudowłosą nieznajomą. Zauważyła, że

ta ma na sobie zieloną sukienkę, a pod nią z pewnością kilka wykrochmalonych halek, które

szeleściły przy każdym kroku. Ale przede wszystkim w oczy rzucało się jej pogardliwe

spojrzenie. Kobieta zarzuciła głową i tak mocno ściągnęła lejce, że biedny koń znów stanął

dęba i puścił się przed siebie galopem.

- Języka w gębie zapomniałaś? - zapytała Helenę, szturchając przyjaciółkę.

- Co? - Elizabeth pochyliła się w końcu i podniosła wiadro. Spoglądała za powozem,

który właśnie zniknął za zakrętem. - Kto to był do diabła?

- A skąd mam wiedzieć? - Helenę ruszyła z miejsca. - Pytała o drogę do gospodarstwa

lensmana. Powiedziałam jej, że nie może nie trafić, w końcu ten piękny, wielki dom rzuca się

w oczy. Mają tam nawet altanę. - Helenę zmarszczyła nos. - Nie spodobała mi się ta baba. Jak

jej powiedziałam o altanie, roześmiała mi się w twarz.

background image

Elizabeth miała ochotę powiedzieć przyjaciółce, że widziała już wcześniej tę kobietę,

ale wiedziała, że najmądrzej postąpi, zostawiając to dla siebie. Kiedyś już popełniła podobny

błąd i opowiedziała o swoich wizjach. Nie uwierzyli jej wtedy. Nawet Helenę myślała, że

kłamie.

- No tak - westchnęła służąca. - Pewnie i tak nigdy już jej nie zobaczymy na oczy. I

dzięki Bogu. -Przystanęła i zmierzyła Elizabeth spojrzeniem. - Co ci jest? Jesteś blada jak

ściana.

- Nie czuję się najlepiej. Głowa mnie boli - pospiesznie odrzekła Elizabeth.

Helenę uwierzyła najwyraźniej w jej kłamstwo, zaczęła coś mówić o odpoczynku i

zimnych okładach. Ale przyjaciółka już jej nie słuchała.

Elizabeth postawiła wiadro w korytarzu i poszła do kuchni. Maria właśnie przewinęła

Williama, ale chłopiec był wyraźnie głodny. Gdy tylko gospodyni usłyszała jego płacz,

poczuła, że mleko kapie jej z piersi.

- Mój biedny synek - wymamrotała, biorąc małego na ręce.

- Już go tak nie żałuj - uśmiechnęła się Maria. -Dałam mu niedawno krowiego mleka,

wypił całą butelkę. Elizabeth zacisnęła zęby. Karmienie dziecka po tak długiej przerwie

zawsze sprawiało jej ból.

- Bardzo ci dziękuję. - Posłała siostrze pełne wdzięczności spojrzenie.

Maria wyszła z kuchni, Elizabeth skończyła zaś karmić i ułożyła chłopca w kołysce.

W drzwiach zderzyła się niemal z siostrą, która chciała wrócić do środka.

- Pójdę do łaźni i troszkę się odświeżę.

- Będziesz brać kąpiel?

- Nie, umyję się tylko i zmienię ubranie.

Elizabeth rozebrała się do naga, zanurzyła ściereczkę w ciepłej wodzie i przesunęła ją

pomiędzy piersiami. Przymknęła oczy i z rozkoszą wdychała aromat pachnącego mydła.

Najchętniej wzięłaby kąpiel, ale podgrzanie wody zajęłoby zbyt wiele czasu - czasu, który

musiała przeznaczyć na ważniejsze sprawy.

Na stole stał słoik z maścią. Chciała wetrzeć jej trochę w obolałe palce, a potem dać

odrobinę Helenę.

Mocny ług, którym szorowały podłogi, podrażnił skórę.

Znów zaczęła myśleć o rudowłosej kobiecie. Kim była i czego może chcieć? Tak czy

inaczej, nie mogła mieć przyjaznych zamiarów, inaczej gospodyni nie ujrzałaby jej w wizji.

Wewnętrzny wzrok zawsze ukazywał obrazy niosące ze sobą jakąś przestrogę, zapowiadające

smutne lub tragiczne wydarzenia. Może nieznajoma była krewną lensmana? Albo tej jego

background image

nieznośnej żony?

Elizabeth wytarła się szybko i włożyła czyste ubranie. Wilgotne włosy zaplotła w

długi warkocz. Będą musiały tak wyschnąć, na nic innego nie miała czasu.

Helenę wyszła właśnie z budynku dla parobków. Ona także umyła się i przebrała.

- Wetrzyj trochę tej maści w palce - odezwała się Elizabeth i podała jej słoik.

Zmarszczyła brwi, spoglądając na zbliżającego się do nich Kristiana.

- Skończyłyście już? - zapytał gospodarz.

- Tak. Wspaniale, że już się z tym uporałyśmy - odparła Elizabeth. - Chociaż Jens cały

czas twierdzi, że to nie było konieczne i nie powinnyśmy się tak spieszyć.

- No tak, chłopy już tak mają - parsknęła Helenę i wtarła maść w palce kilkoma

niecierpliwymi ruchami. - Wiecie, co on mi powiedział? Ze sam może posprzątać!

Słyszeliście kiedyś coś głupszego: mężczyzna miałby biegać ze szmatą! - Zaśmiała się i

potrząsnęła głową, po czym oddała Elizabeth słoik z maścią.

- Spotkałyśmy po drodze pewną damę. - Gospodyni zerknęła na męża. Kristian patrzył

w kierunku morskiego brzegu. Skinął głową w roztargnieniu.

- Nigdy jej wcześniej nie widziałam. Miała rude włosy i była ubrana w drogą

sukienkę. Pytała o drogę do gospodarstwa lensmana.

- Co za straszna baba - wtrąciła Helenę. - Jak ona się obchodziła z tym biednym

koniem... ech, nie mam na to słów.

- Już idę! - Kristian podniósł ręce i zaczął machać komuś, kto stał nad brzegiem. -

Przepraszam, ale jestem tam potrzebny. I już go nie było.

- Chłopy - westchnęła Helenę. - Wszyscy są tacy sami. Człowiek próbuje im coś

powiedzieć, a oni udają, że nie słyszą.

Elizabeth ruszyła do tkalni, wciąż słysząc przyjaciółkę, która złorzeczyła pod nosem

męskiemu rodzajowi. Gospodyni musiała wykorzystać fakt, że William zasnął. Jeśli będzie

miała szczęście, może uda jej się utkać przed obiadem z łokieć materiału.

- Nie mogę się już doczekać, żeby zobaczyć Linastua - odezwał się Jens, gdy wszyscy

usiedli przy stole. - Skoro byłyście tam obie, jestem przekonany, że nie znajdę w izbie ani

odrobiny kurzu.

- Zgadza się. - Elizabeth posłała mu uśmiech. - Ale niech Bóg cię ma w swojej opiece,

jeśli narobisz tam znów bałaganu. Lina ma po swoim powrocie zastać porządek.

- Zajrzę tylko przez drzwi. - Uniósł dłonie w obronnym geście.

- Opowiedziałeś im już o pięknej Sarze? - spytała Maria, zerkając na Kristiana.

- Saja - przedrzeźniała ją Signe, uklepując rozgnieciony kartofel łyżką.

background image

- Co? - Kristian podniósł zdziwione spojrzenie. - O kim mówisz?

- O tej kobiecie, która była u nas niedawno. Elizabeth spojrzała po nich zaskoczona.

- Mieliśmy gości, gdy byłam w Linastua?

- Ach, tak. - Kristian potrząsnął głową. - Była tu jakaś kobieta, która przedstawiła się

imieniem Sara. To chyba jakaś daleka kuzynka Bergette. Pomieszka u niej trochę i jej

pomoże.

- A jak ona wygląda? - Elizabeth odłożyła sztućce.

- Nie pamiętam dokładnie - odrzekł gospodarz. -Chyba ma rude włosy i...

- To ją spotkałyśmy po drodze! - wtrąciła Helene. - Co za paskudna baba. Kristian

zmarszczył czoło.

- Powiedziałbym raczej, że była... wykwintna.

- Co takiego? - zdumiała się Maria.

- Wyglądała na taką, która potrafi się zachować w dobrym towarzystwie - wyjaśnił

gospodarz.

- Przyszła do nas do domu? - Elizabeth poczuła, że się w niej gotuje. Czemu mąż nie

powiedział jej o tym wcześniej?

- Kristian zaprosił ją do środka, ale powiedziałam, że akurat wyszłaś i poprosiłam, by

zajrzała do nas innego dnia - odezwała się Maria.

Wokół stołu zapadła cisza. Czyżby inni myśleli dokładnie to samo co ja? -

zastanawiała się Elizabeth. Wbiła spojrzenie w męża.

- Chciałem być zwyczajnie uprzejmy! - próbował się bronić.

- Oczywiście. - Elizabeth zaczęła czyścić rybę gwałtownymi ruchami.

- Chyba nie jesteś zazdrosna? W jego głosie dało się słyszeć drwinę. Elizabeth miała

ochotę powiedzieć mu coś nieprzyjemnego.

- A mam powody? - zaśmiała się nienaturalnie.

- Chcesz być zazdrosna o tę babę? - wtrąciła Helene.

- Czego ona tu właściwie szukała? - Chciała się dowiedzieć Elizabeth.

- Chyba miała ochotę przywitać się z sąsiadami. A potem pojechała do lensmana.

Mówiła, że najpierw chce zajrzeć do niego, a dopiero potem do Bergette.

- Bergette i piękna Sara nie są do siebie zbyt podobne - oświadczyła Maria w

zamyśleniu.

- Nie mów tak o niej. Ma na imię po prostu Sara -poprawił ją Krystian. - A

pokrewieństwo między nimi nie jest zbyt bliskie.

- Moim zdaniem jest w każdym razie piękniejsza niż inne - wzruszyła ramionami

background image

Maria.

- Nie sądź ludzi po pozorach - upomniał ją gospodarz.

- Przecież nie sądzę. To czysta prawda.

- Chyba zanosi się na deszcz - oświadczył Jens bardzo głośno. Wokół stołu znów

zapadła cisza.

- Deszcz? - zapytała zdziwiona Helenę. - Czemu tak myślisz? Na niebie nie ma

przecież ani jednej chmurki.

- Zaglądałem do kalendarza.

- No to coś ci się musiało pomylić - uśmiechnął się Kristian i zaczął klarować Jensowi,

jak należało odczytywać informacje z kalendarza. Elizabeth leżała sztywna i nieruchoma, gdy

mąż próbował przyciągnąć ją do siebie tego wieczoru.

- Zostaw. - Odepchnęła go.

- Co cię ugryzło? Daj mi chociaż całusa na dobranoc.

- Czemu nic mi nie powiedziałeś wcześniej? - zapytała, owijając się szczelnie kołdrą.

- O czym?

- Przestań udawać, że nie wiesz o czym mówię. O tym, że była u nas Sara.

- Boże, zmiłuj się! Mieliśmy okazję porozmawiać dopiero przy obiedzie. Zresztą nie

ma nawet o czym mówić.

- Widzieliśmy się na podwórzu, sama ci wtedy powiedziałam, że ją spotkałyśmy.

- Naprawdę? Musiałem nie usłyszeć. Chodź, Elizabeth, przytul się do mnie i

zapomnijmy o całej tej Sarze.

- Nie. Maria powiedziała, że zaprosiłeś ją do domu. Nie sądzisz, że to nieprzyzwoite?

Zapraszać samotną kobietę do środka pod moją nieobecność?

- A więc naprawdę jesteś zazdrosna! - Kristian wybuchnął śmiechem. - A przecież nie

masz powodów. Jesteś najpiękniejszą...

- Nie gadaj bzdur. - Elizabeth odwróciła się do męża plecami i mocno zacisnęła

powieki. Była zmęczona, tęskniła za Ane, a poza tym nawet ślepiec by się domyślił, że

nieznajoma zrobiła na Kristianie duże wrażenie.

- No już, nie bądź taka - odezwał się przymilnym głosem. - Przyznaję, głupio

zrobiłem, zapraszając ją do środka, ale chciałem po prostu być uprzejmy. Też byś tak

postąpiła, gdyby przyjechał lensman albo Torstein.

- Twoim zdaniem nie ma różnicy?

- A niby dlaczego?

Głupek, pomyślała Elizabeth i łzy napłynęły jej do oczu. Jak on tak może mówić?

background image

Oczywiście, że to nie to samo. On tego nie rozumie czy udaje głupiego?

Usłyszała, jak mąż wzdycha głęboko i odwraca się do niej plecami. Czemu nie mógł

jej po prostu objąć? Nie rozumiał, że najbardziej ze wszystkiego potrzebowała teraz

pocieszenia? Zanim zasnęła tego wieczora, po jej policzkach spłynęło wiele łez.

- Co ci jest? - zapytał następnego dnia Jens, gdy gospodyni wróciła z piwnicy, niosąc

wiadra.

Wszystkie narzędzia należało przejrzeć przed zbliżającymi się wykopkami.

- Nic takiego - rzuciła w odpowiedzi, przywołała na twarz wymuszony uśmiech i

spróbowała go wyminąć.

- Znam cię, Elizabeth. - Chwycił ją za ramię. - Nie okłamiesz mnie. Zrobiła głęboki

wdech i spojrzała w jego pełne ciepła oczy.

-Jestem zmęczona, cały czas myślę tylko o Ane. Poza tym wcale mi się nie podoba, że

ta Sara kręci się po okolicy. - Tego ostatniego wcale nie miała zamiaru powiedzieć, ale słowa

same jakoś wypłynęły z jej ust.

- Ta kobieta, która tu była? Z rudymi włosami? -Tak.

- Czemu to tak cię trapi? - Jens posłał jej uśmiech. - Czy to dlatego, że Kristian o niej

mówił?

- Chyba mu się podobała, chciał ją zaprosić do domu pod moją nieobecność i... -

Zaczęła bawić się nerwowo uchwytem wiadra. - Miałam wizję, w której ją ujrzałam, to chyba

było ostrzeżenie. Będzie próbowała go uwieść. To ten rodzaj kobiety. Potrafię przecież

wyczuć takie rzeczy. Jens przyjrzał się jej uważnie.

- Kristian jest chyba na tyle mądrym mężczyzną, by wiedzieć, jaki ma skarb i uważać,

by go nie stracić.

- Ale ja nie chcę stracić jego. Po twarzy Jensa przemknął cień.

- Nie mieści mi się w głowie, żeby twój mąż zaczął nagle uganiać się za tą Sarą. Czy

on... robił już wcześniej takie rzeczy?

- Nie, z tego co wiem, to nie.

- Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Niczego się nie bój, Elizabeth.

Słowa Jensa przyniosły jej taką ulgę, że miała ochotę go objąć, ale zawadzały jej

trzymane w rękach wiadra.

- Tak się cieszę, że tu jesteś - powiedziała tylko. -Nigdy nie wyjeżdżaj z Dalsrud.

Nigdy. Nie odpowiedział jej, spytał tylko, czy pomóc jej z wiadrami. Elizabeth nie miała

odwagi powiedzieć niczego więcej.

Przyjemnie było iść z nim przez podwórze ramię w ramię. Ich ręce zetknęły się,

background image

pozornie zupełnie przypadkiem, ale to wystarczało, by Elizabeth poczuła, że przeszywa ją

prąd.

background image

Rozdział 15

Lina z ciekawością wpatrywała się w tacę z jedzeniem. Kasza wyglądała tak samo jak

zawsze, ale reszta?

- Co to takiego? - zwróciła się do pielęgniarki, która przyniosła jej posiłek.

- Owoce.

-Co? - Dziewczyna wskazała placem.

- Gruszka, winogrona, a to tu to truskawki i porzeczki.

- Czemu mi to dajecie?

- Z zalecenia lekarza. Doktor powiedział, że powinnaś oczyścić ciało i duszę. A owoce

w tym pomagają jak nic innego.

Lina wciąż wpatrywała się w tacę. Rzecz jasna widziała już kiedyś porzeczki, ale

pozostałe owoce były dla niej zupełną nowością. Chyba będzie najlepiej, jeśli zabierze się do

nich dopiero po zjedzeniu kaszy.

Wyzdrowieć, myślała przełykając gęstą papkę. Czemu niby miałabym wyzdrowieć?

Przecież postanowiłam już, że zapomnę o przeszłości i spędzę resztę życia w tych murach.

Tak będzie najlepiej dla wszystkich, także dla Jensa. Będzie mógł żyć spokojnie, bez tej kuli

u nogi, jaką dla niego jestem. Lina miała nadzieję, że mała Signe nigdy nie pozna gorzkiej

prawdy o swojej matce. Może powiedzą jej po prostu, że umarłam, pomyślała. Tak. Właśnie

tak byłoby chyba najrozsądniej. Tak czy inaczej, dziecko przyjęłoby to lepiej niż wiadomość,

że jego matkę zamknęli w wariatkowie, z którego nie wyjdzie do końca życia.

A może za jakieś czterdzieści lat umrę ze starości. Signe będzie już wtedy dorosła,

pewnie urodzi już własne dzieci, a może nawet doczeka się wnuków. Byłabym wtedy

prababcią! Ta myśl wydała jej się przyjemna, ale oddaliła ją zdecydowanie. Nie miała prawa

pozwalać sobie na takie marzenia. Przeszłość to przeszłość. Musiała żyć tu i teraz. Nie myśleć

o datach, miesiącach ani o tym, co zdarzy się następnego dnia.

Wiedziała, że zbliża się jesień, słyszała, jak rozmawiają o tym pielęgniarki, ale

nieszczególnie się tym przejmowała. Ostrożnie uniosła w dwóch palcach owoc, który

pielęgniarka nazwała truskawką. Odgryzła kawałeczek i uśmiechnęła się. Smaczne. Szybko

spałaszowała cały owoc i zabrała się do pozostałych. Wszystkie były słodkie i soczyste. Ta

kuracja to zupełnie co innego niż woda z octem, którą jej codziennie przynosili! Lekarz

powiedział, że codzienna w niej kąpiel jest dobra dla zdrowia. Gdy talerz był już pusty, na

korytarzu rozległy się dobrze znane, posuwiste kroki.

- Mogę wejść? - Stara akuszerka posłała jej uśmiech.

background image

- Proszę. - Lina wskazała jej łóżko. - Usiądź tu, jeśli chcesz.

Kobieta usiadła. Jak zawsze, trzymała na rękach zawiniątko z koca.

- Ostatnio dobrze się sprawuję. Już kilka dni nie śpiewałam tej piosenki.

- To świetnie. - Lina usiadła obok niej. - Z przerażeniem się jej słuchało. - Przyjrzała

się staruszce. Chętnie by się z nią zaprzyjaźniła, za zasłoną obłędu z pewnością ukrywał się

dobry człowiek, osoba, która pomogła wielu dzieciom przyjść na ten świat i pocieszała ich

przerażone matki.

- Uczesać ci włosy? - Lina chwyciła swój kościany grzebień.

- Tak, poproszę. Lina rozpuściła ostrożnie siwy kok.

- Oj, jak miło - westchnęła akuszerka.

- Mogłabyś mi opowiedzieć o swojej pracy?

- A co chciałabyś usłyszeć? Lina nabrała powietrza.

- Zdarzyło ci się kiedyś, że matki, które rodziły zdrowe, piękne dzieci, nagle

przestawały je kochać? Że nie chciały brać ich na ręce, nie sprzątały w domu, nie wychodziły

i...

- Tak, czasami.

- Bo tak było ze mną. - Lina znieruchomiała. Staruszka pogładziła ją po policzku.

- I zły przychodzi, i zły odchodzi, a my... – zaczęła śpiewać ściszonym głosem.

- Przestań - nakazała jej Lina surowo.

- Przepraszam. - Staruszka zamilkła.

- Właśnie tak się zachowywałam i dlatego mnie tu wysłali. - Lina zaczęła splatać jej

włosy.

- Nie zadajesz się już z tą drugą dziewczyną? - zapytała akuszerka, jakby zupełnie nie

usłyszała ostatnich słów, jakie padły. - Ma na imię Anichen, prawda?

- Nie, nie rozmawiamy już ze sobą. - Lina przypomniała sobie, jak Anichen próbowała

pewnego razu znów nawiązać z nią kontakt. Ale ona nie miała już siły. Miała wtedy jeszcze

nadzieję, że uda jej się wyrwać z wariatkowa, ale teraz wiedziała już, że to niemożliwe.

Zaczęła nowe życie, a Anichen zwyczajnie do niego nie pasowała, ze swoimi przechadzkami

na świeżym powietrzu i wiecznym trajkotaniu o rodzinie w Norwegii. Ostatnim razem, gdy

dziewczyna weszła do jej pokoju, Lina zaczęła krzyczeć tak głośno, że tamta cofnęła się po

prostu z przerażenia. Potem jedzenie i wodę do mycia przynosił jej zawsze ktoś inny.

- Chcesz zobaczyć moje dziecko? - spytała akuszerka. Lina zajrzała do pustego

tobołka i skinęła głową.

- Czyż nie jest śliczna?

background image

- Przepiękna. - Lina odłożyła grzebień. - Chciałabym teraz trochę odpocząć, ale jeśli

chcesz, możesz mnie później odwiedzić. Staruszka uśmiechnęła się, wstała z miejsca i wyszła

z pokoju.

- I zły przychodzi, i zły odchodzi, a my się go boimy...

Lina położyła się na łóżku, wydała pełne rezygnacji westchnienie i wbiła spojrzenie w

szary sufit. Poczuła, że powieki robią się jej ciężkie, już prawie spała, gdy nagle poczuła, że

ktoś dotyka jej policzka. Otworzyła oczy i ujrzała pochyloną nad łóżkiem Anichen.

- Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć - szepnęła dziewczyna. Lina chciała coś

powiedzieć, ale Anichen położyła palec na jej wargach.

- Nie krzycz, bardzo cię proszę. Za chwilę sobie pójdę. Pozwól mi posiedzieć tu tylko

przez chwilkę.

Lina nie odpowiedziała, wbiła w nią tylko pełne wyczekiwania spojrzenie.

- Widzę, że ostatnio zaprzyjaźniłaś się z akuszerką. To miło z twojej strony, ale nie

oczekuj u niej poprawy. Szkoda, bo to dobra kobieta. Ale jest zbyt poważnie chora, by

kiedykolwiek stąd wyjść. Może to i lepiej, bo jej mąż znalazł już sobie inną kobietę.

- Gzy to możliwe? To znaczy, czy to nie przestępstwo mieć dwie żony na raz?

- Akuszerka choruje już od wielu lat, została uznana za obłąkaną, więc małżeństwo

mogło zostać anulowane. Lina nie słyszała nigdy wcześniej tego słowa, ale mimo to

zrozumiała, co oznacza.

- Myślisz, że on... - Nie dokończyła zdania.

- Nie, Jens nigdy nie zrobiłby ci czegoś takiego. Dobrze o tym wiem, w końcu wracasz

do domu.

- Chcę teraz spać, Anichen. - Lina odwróciła się od niej. - Bardzo cię proszę.

- Przyjechał do nas lekarz z Norwegii - ciągnęła dziewczyna niezrażona. - Nazywa się

Torstein Jonassen. Znasz go może?

- Tak - Lina wzdrygnęła się. - To on mnie tutaj przywiózł.

- A teraz przybył, by zabrać cię do domu.

- Co ty mówisz? - Lina poczuła, że kręci jej się w głowie. Serce waliło jak oszalałe.

- Doktor Jonassen przyjechał, by cię stąd zabrać. Już niedługo zobaczysz się z Jensem,

Signe i wszystkimi pozostałymi.

- Jeśli mnie okłamujesz - Lina podniosła się i chwyciła ją za ramię. - To niech Pan

Bóg cię ma w swojej opiece!

- Ależ mówię prawdę. Lekarze przyjdą dzisiaj do ciebie, musisz się przygotować.

Uczesz włosy i załóż czyste ubranie. I, na Boga, nie zaczynaj płakać. Zachowuj się spokojnie

background image

i odpowiadaj na wszystkie pytania.

Lina zwilżyła wargi końcem języka i rozejrzała się dookoła.

- Nie wiem, czy jestem gotowa.

- Oczywiście, że jesteś!

- Nie mogłabyś być przy tym wszystkim?

- Nie wiem, czy mi pozwolą, ale spróbuję się dowiedzieć. Ale gdyby nawet, nie będę

mogła udzielać odpowiedzi w twoim imieniu, będziesz musiała sama sobie poradzić. Odnoś

się do nich tak, jak teraz odnosisz się do mnie. Myśl o Signe i o Jensie. To ci na pewno doda

sił. Lina poczuła, że dolna warga zaczyna jej drżeć. Rzuciła się Anichen na szyję.

- Dziękuję ci, kochana, dziękuję i jeszcze raz dziękuję. Nigdy nie zapomnę, co dla

mnie zrobiłaś. Niech Bóg cię błogosławi.

- Nie dziękuj mi. To nie ja to wszystko załatwiłam, tylko twoi bliscy z Norwegii.

- Myślisz, że Jens może mieć z tym coś wspólnego?

- Pewnie tak. - Anichen skinęła głową.

Lina poczuła, że spociły jej się dłonie. Oddychała szybciej. Czy zdoła przekonać

lekarzy, że może wrócić do domu? Jak by to było? Czy wszystko będzie tak samo, jak przed

jej wyjazdem? Nagle zaczęła panicznie obawiać się tego, co ją czeka.

background image

Rozdział 16

Niebo było szare i zachmurzone, ale na szczęście nie zanosiło się na deszcz. Elizabeth

chuchnęła w dłonie i zatarła je, palce miała sztywne i zziębnięte. Pochyliła się i podniosła z

ziemi kolejny kartofel.

Mamy w tym roku dobre zbiory, pomyślała. Kristian nawoził uprawę owczymi

odchodami, co w tym roku przyniosło szczególnie dobre rezultaty. Wiadro za wiadrem

wypełniało się wielkimi, żółtymi kartoflami. Niektórzy gospodarze cenili sobie bardziej

błękitną odmianę szwedzką, ale ona sama lubiła najbardziej ten właśnie gatunek.

Dobry kartofel powinien pachnieć, kiedy się go gotuje, mawiała Helenę, a Elizabeth

dobrze sobie zapamiętała nauki przyjaciółki. Służąca znała się na przyrządzaniu jedzenia jak

mało kto, lepszej od niej kucharki można by ze świecą szukać.

Elizabeth obejrzała się przez ramię i zobaczyła Helenę; szła w stronę domu.

Przyjaciółka niosła na rękach Williama. Chłopiec obudził się jakiś czas temu, służąca zaś

zapytała, czy może zanieść go do kuchni, skoro gospodyni nie skończyła jeszcze pracy.

- Ależ oczywiście, idź - odpowiedziała Elizabeth. -Właściwie to nie wyglądasz

najlepiej - dodała zatroskana.

- Plecy mi dokuczają - przeciągnęła się Helenę. -Niedługo pewnie mi przejdzie.

- Miejmy nadzieję. A do tego czasu odpocznij sobie.

Elizabeth pracowała dalej. Dzień zbliżał się już ku końcowi, niedługo będą mogli iść

na kolację. Jak to dobrze, pomyślała i wysypała zawartość wiadra do balii stojącej na wozie.

Przypomniała sobie rok 1867, rok głodu. Miała wtedy trzynaście lat. Całe lato było wtedy

deszczowe, prawie wszystkie kartofle zgniły. Ludzie, którzy zazwyczaj skarżyli się na to, że

jedzą tylko śledzie i kartofle, tej jesieni musieli zadowolić się samymi rybami. Chociaż, z

drugiej strony, w 1881, zaledwie przed pięcioma laty, zbiory były niezwykle obfite. Piwnice

w całej wsi zapełniły się dorodnymi bulwami. Była tak pochłonięta myślami, że wzdrygnęła

się przerażona, gdy nagle podszedł do niej Kristian.

- Jak się czujesz, kochanie? Zrób sobie przerwę raz na jakiś czas, plecy muszą

odpocząć.

- Wszystko ze mną dobrze.

- Zastanawiałem się nad czymś - zaczął. Przeczesał włosy palcami.

- Ach tak? - Żona wyprostowała plecy i oparła się o łopatę.

- Moglibyśmy sprzedać trochę kartofli.

- Niby komu?

background image

- Mieliśmy dobry rok, więc pomyślałem, że zorientuję się w cenach. Moglibyśmy

podobno dostać nawet dwie korony za sto kilo.

- Co ty mówisz? To przecież bajeczna cena!

- Myślałem też o czymś jeszcze. Są u nas w okolicy ludzie, którzy ładują na łodzie

kartofle i masło, a potem płyną na północ do Finnmark. Tam wymieniają swoje towary na

skóry, które z kolei odsyłają do Bergen. Moglibyśmy na tym nieźle zarobić. Co o tym

myślisz?

- Co ja myślę? - Elizabeth aż pokraśniała z radości. - Chcesz powiedzieć, że mam ci

pomóc w podjęciu decyzji?

- Czemu nie? Bo jestem tylko kobietą, chciała powiedzieć, ale zreflektowała się w

ostatniej chwili.

- Muszę się zastanowić - oświadczyła tylko. - Tak czy inaczej, mamy w tym roku tyle

kartofli, że część spokojnie możemy sprzedać.

- Daj mi znać, gdy coś postanowisz. - Kristian skinął głową.

Elizabeth uśmiechała się do siebie jeszcze długo po tym, jak mąż zostawił ją samą.

Słowa męża wciąż dźwięczały jej w uszach. Kristian nieczęsto prosił ją o radę. Prowadzenie

gospodarstwa należało do jego obowiązków, ona zaś zajmowała się domem. Tak było od

pierwszego dnia po ślubie. Czy William będzie taki jak jego ojciec, czy on także będzie się

czasami radził swojej żony? Myśl ta wydała się Elizabeth niemalże komiczna, chłopiec był

przecież jeszcze malutki, ale mimo to miała nadzieję, że w tym przypadku jabłko nie spadnie

zbyt daleko od jabłoni.

Wreszcie mogli złożyć łopaty na wozach i ruszyć do domu. Ulga dla ramion i pleców

była nie do opisania. Elizabeth podziękowała dzierżawcom i życzyła im miłego wieczoru.

Pod koniec tygodnia każdy z nich będzie mógł zabrać kartofle do domu, no i dostanie także

kilka groszy. Nikt nie będzie mógł powiedzieć, że w Dalsrud źle się traktuje dzierżawców.

Pod koniec tygodnia zrobię sobie porządną kąpiel, pomyślała Elizabeth, gdy stała na

stryszku i szorowała dłonie. Wiedziała, że nie zdoła ich doczyścić, ziemia wniknęła głęboko

w pory skóry i dostała się pod popękane paznokcie. Włożyła brązową sukienkę i splotła na

nowo włosy, po czym zeszła do salonu.

Kristian siedział w fotelu ze stopami opartymi na pufie. To pewnie jego matka

wyhaftowała kiedyś to obicie, pomyślała i już chciała poprosić męża, by zabrał nogi, ale

ostatecznie zdecydowała się milczeć. W końcu Kristian spytał ją o radę.

- William śpi? - Kristian zerknął na żonę.

- Tak. Obudzi się pewnie dopiero za kilka godzin. Czyżbym słyszała konia? - dodała

background image

Elizabeth i opadła na stojące najbliżej krzesło.

- Nie wyobrażam sobie, żebyśmy jeszcze teraz mieli przyjmować gości - westchnął

Kristian, który nie miał najwyraźniej zamiaru podnosić się z miejsca. Rozległo się pukanie, w

drzwiach stanęła Helenę.

- Ktoś do was - oznajmiła. Mąż i żona wymienili spojrzenia i wyszli na korytarz.

- Dobry wieczór. - Rudowłosa kobieta uśmiechnęła się do Kristiana, obnażając

nieskazitelnie białe zęby i zatrzepotała rzęsami. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.

- Nie, skądże. Zapraszamy, zapraszamy. - Gospodarz rozłożył ręce. Kobieta zdjęła z

płaszcz i wyciągnęła z kapelusza ogromną szpilę.

- Chciałam przywitać się z sąsiadami, poznać ich trochę lepiej. - Zaśmiała się, jakby

właśnie opowiedziała świetny dowcip. - Proszę! - Podała okrycie Elizabeth. -Trudno w tych

czasach o dobrą służącą, Bergette mi wspominała. - Poprawiła włosy i zerknęła do lustra.

Kristian, wciąż uśmiechając się szeroko, poprawił kołnierzyk koszuli. Sara jest niemal

tak wysoka jak on, pomyślała Elizabeth. Czuła się jak dziecko, które tylko przez przypadek

asystowało rodzicom w witaniu gościa. Co właściwie miała na myśli Sara, wygłaszając tę

uwagę o służących? Nie pomyślała chyba, że... Elizabeth zarumieniła się nagle i poczuła, jak

wzbiera w niej wściekłość.

- Czy gospodyni dziś w domu? - zapytała Sara, rozglądając się dookoła.

Kristian czuł się wyraźnie zakłopotany. Zakasłał głośno i przełknął kilka razy ślinę,

grdyka podskakiwała mu niespokojnie.

Żartuje sobie ze mnie? - przemknęło Elizabeth przez myśl. Wyciągnęła dłoń i

przedstawiła się uprzejmie: Elizabeth Dalsrud. Witam.

Uśmiech zniknął z twarzy pięknej kobiety. Sara spróbowała pokryć zażenowanie

śmiechem, ale z jej gardła dobiegł tylko suchy charkot. Zmierzyła spojrzeniem Elizabeth i

Kristiana, w końcu zatrzymała wzrok na twarzy gospodarza.

- Przepraszam, ale czy to jakiś niesmaczny żart?

- Zapomniałem was sobie przedstawić, - Mężczyzna poczerwieniał jak burak. - To jest

właśnie moja żona, Elizabeth. Sara szybko się zreflektowała. Na jej twarzy znów zagościł

uśmiech.

- Oczywiście. Czasem miło sobie pożartować, prawda? A tak w ogóle, macie

naprawdę piękny dom. Kristian zaśmiał się wymuszonym śmiechem.

- Może wejdziemy do salonu? W tej samej chwili w drzwiach wejściowych stanął

Lars.

- Masz może chwilę, Kristianie? Potrzebuję pomocy. Gospodarz zawahał się, ale w

background image

końcu skinął głową i wyszedł na dwór.

- Chyba się nie przedstawiłam. - Rudowłosa kobieta wyciągnęła białą jak alabaster

dłoń. Na każdym niemal palcu miała złoty pierścionek, a wokół nadgarstka lśniła bransoletka

z tego samego szlachetnego metalu. Pewnie w życiu nie wykopała z ziemi ani jednego

kartofla, pomyślała Elizabeth.

- Na imię mi Sara, jestem kuzynką Bergette. Gospodyni skinęła głową, nie

wspominając, że już o tym wie.

- Proszę, usiądźmy - odezwała się tylko.

Sara rozglądała się po salonie zupełnie bez zażenowania. Elizabeth przypomniała

sobie pierwszy raz, gdy sama przybyła do Dalsrud. Starała się wtedy nie gapić, bo otwarte

zainteresowanie mogłoby zostać poczytane za dowód, że nigdy wcześniej nie widziała

bogactwa. W przypadku Sary było zupełnie inaczej. W jej spojrzeniu nie widać było podziwu,

tylko krytycyzm, uświadomiła sobie gospodyni. Miała wielką ochotę wyprosić tę kobietę ze

swojego domu, skoro najwidoczniej tu się jej nie podobało, ale postanowiła milczeć.

Helenę weszła do salonu z kawą i ciastkami. Na szczęście wyjęła z szafki

najpiękniejszy serwis i srebrny czajniczek.

- Dziękuję ci bardzo, Helenę - odezwała się Elizabeth i uśmiechnęła do służącej. - Daj

mi znać, gdy William się obudzi.

- Oczywiście. - Przyjaciółka bezszelestnie zamknęła za sobą drzwi, ale zdążyła jeszcze

w przelocie skrzywić szpetnie twarz za plecami Sary. Elizabeth pochyliła się nad filiżanką,

kryjąc rozbawienie.

- A więc dziedzic w Dalsrud ma na imię William. -Rudowłosa piękność upiła mały łyk

kawy. Trzymała ucho filiżanki kciukiem i palcem wskazującym, z wyprostowanym małym

palcem. Elizabeth już miała zapytać, czy coś jej się stało w rękę, ale uświadomiła sobie, że

Sara chwyta filiżankę w ten sposób, by pokazać, jaka z niej wielka dama. Gospodyni

przypomniała sobie, że widywała już światowe kobiety, które piły kawę w ten sposób. Jej

zdaniem wyglądało to idiotycznie.

- Tak, mój syn ma na imię William - skinęła głową, odwracając spojrzenie od

wyprostowanego sztywno palca rudowłosej.

- To dobrze, że masz przynajmniej w domu małego, skoro twoja córka uciekła... to

znaczy, pojechała na południe. Ojej, jaka to musiała być tragedia. Z tym zamordowaniem

Sigvarda.

Elizabeth nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć. Oczywiście, była to tragedia, ale

Sara powiedziała o tym tak, jakby Ane była zimnokrwistym mordercą.

background image

- Moja córka działała w samoobronie - powiedziała, zaglądając rudowłosej prosto w

oczy. Sara odstawiła filiżankę.

- Z tego co zrozumiałam, Sigvard stał odwrócony do niej plecami i celował do ciebie.

Chyba, że w tej sprawie także się mylę? Elizabeth wyraźnie słyszała, jak gość akcentuje

poszczególne słowa.

- Nie, dobrze słyszałaś. Gdyby Ane niczego nie zrobiła, zarówno ja, ona, jak i Bergette

byłybyśmy teraz martwe. Bóg jeden raczy wiedzieć, czy Sigvard nie skrzywdziłby kogoś

jeszcze.

Sara strzepnęła niewidoczny pyłek z rękawa błękitnej sukienki. Drogi strój ozdobiony

był koronkami wokół mankietów i przy dekolcie. Suknia opinała się wokół szczupłej kibici.

Ona doskonale wie, w jakich kolorach jest jej do twarzy, pomyślała Elizabeth. Gdybym

wiedziała, że będziemy mieli dziś gości, założyłabym coś bardziej eleganckiego, a nie tę

nieforemną brązową, wełnianą sukienkę.

- Widzę, że miło wam się gawędzi. - Kristian wpadł do salonu i usiadł przy stole.

Helenę była na tyle przewidująca, by przynieść filiżankę także dla niego. Gospodarz

nalał sobie kawy i upił kilka dużych łyków.

- Jakie dobre - odezwał się, biorąc kawałek ciasta.

- Właśnie mówiłam, jaka to straszna tragedia, cała ta historia z Ane - oświadczyła

Sara, kładąc dłoń na ręce Kristiana. - Biedna dziewczyna, musi jej być strasznie trudno, ale

jak już mówiłam tej... twojej żonie, nie miała wyboru.

Elizabeth wpatrywała się w kobietę bez słowa. Bezczelna baba kłamała gospodarzowi

w żywe oczy. Jak jej nie wstyd? Musiała chyba pamiętać, co sama powiedziała przed

zaledwie chwilą?

- Oczywiście, masz rację. - Kristian skinął głową i cofnął dłoń. - Ane jest silna, na

pewno się z tym wszystkim upora. A jak się czuje Bergette? Sara odgryzła malutki kawałek

ciasta, przeżuła go dokładnie i odpowiedziała:

- Dziękuję, całkiem nieźle, ale będzie chyba najlepiej, jeśli pomieszkam u niej trochę i

wszystkim się zajmę.

Elizabeth zaczęła się niespokojnie wiercić na krześle, szukając nowego tematu do

rozmowy. Gdy tylko Sara sobie pójdzie, przekaże Kristianowi, jakie słowa naprawdę padły z

jej ust.

- Skąd do nas przyjechałaś? - spytał gospodarz.

- Z Bodo.

- Ach tak. Ale pochodzisz z Lofotów, poznaję po dialekcie.

background image

- Zgadza się. Widzisz, wyszłam za mąż za człowieka... nieco starszego ode mnie -

ciągnęła Sara, koncentrując całą swą uwagę na panu domu.

- Nieco?, - Kristian nałożył sobie kolejny kawałek ciasta.

- Jakieś trzydzieści lat. Gospodarz zadławił się ciastem i zaczął przeraźliwie kasłać.

- No tak, ale mój mąż niestety umarł. Serce odmówiło mu posłuszeństwa - dodała

Sara.

Elizabeth posłała jej pełne przerażenia spojrzenie. Rudowłosa piękność nie wydawała

się bynajmniej zasmucona, wpatrywała się w Kristiana z szerokim uśmiechem na twarzy.

- Pewnie był dobrze sytuowany? - zapytała gospodyni; udawała, że nie dostrzega

surowego spojrzenia, które posłał jej mąż.

Sara zdawała się nie słyszeć sarkazmu w jej głosie, skinęła tylko głową i odstawiła

filiżankę na spodek.

- Tak, był właścicielem kilku dużych przedsiębiorstw w Bodo. Można powiedzieć, że

wiodłam u jego boku wygodne życie. Chociaż teraz też nie narzekam, mam co włożyć do

garnka, bo odziedziczyłam po mężu cały majątek.

- Nie mieliście dzieci? - przerwał jej Kristian.

- Ależ skąd! - Sara zaśmiała się głośno. - Broń Boże! Nie mam zamiaru narażać

swojego ciała na taką katastrofę. Rodzenie w bólach nie jest chyba moim celem w tym życiu.

- A my mamy dwójkę i chętnie postaramy się o jeszcze kilkoro - oświadczyła

Elizabeth lodowato. - Każde dziecko to dar od Boga. Nic nie może sprawić kobiecie takiej

rozkoszy jak bycie matką. - Umilkła i spojrzała na Kristiana. Czyżby nie miał zamiaru się

odezwać? Powiedzieć, jak bardzo wdzięczny jest losowi za Ane i Williama? Gospodarz

milczał.

- Poza tym mam już trzydzieści pięć lat - Sara posłała jej szelmowski uśmiech. - I

jestem chyba za stara na takie historie.

- Nie wyglądasz na tyle - oświadczył skwapliwie Kristian. Elizabeth wbiła spojrzenie

w męża, ale on zdawał się zupełnie tego nie dostrzegać.

- Biblijna Sara miała ponad dziewięćdziesiątkę, gdy urodziła - zauważyła Elizabeth,

podnosząc swoją robótkę. Chciała zająć czymś dłonie. Rozmowa obrała jej zdaniem dość

nieprzyjemny kierunek.

- W Piśmie Świętym jest tyle dziwnych historii - odparł Kristian ze śmiechem. - Jezus

chodził po wodzie, ale to nie znaczy, że sam spróbowałbym tej sztuki.

- Przywiozłaś może ze sobą robótkę? - zwróciła się Elizabeth do gościa, ignorując

słowa męża.

background image

- Ach nie, moja droga, nie mam do tego zdolności. Czasami haftuję, ale to wszystko.

Ojej! - Sara wyciągnęła szyję. - Macie klawikord? Mogłabym? - Położyła dłoń na kolanie

Kristiana i posłała mu błagalne spojrzenie.

Elizabeth zgubiła z wrażenia kilka oczek i miała już coś powiedzieć, gdy gospodarz

podniósł się nagle z miejsca.

- Oczywiście. U nas w domu gramy tylko ja i Ane. Przyjemnie nam będzie usłyszeć

dźwięki instrumentu. Sara pochyliła się nad nim i zacisnęła błyszczące od złota palce na jego

ramieniu.

- Może zagramy na cztery ręce?

- Mamy grać równocześnie? - Gospodarz posłał jej zdziwione spojrzenie. Ich twarze

dzieliło tylko kilka cali.

- Czemu nie? Spróbujmy!

Gdy Krystian i rudowłosa kobieta podeszli do klawikordu, Elizabeth poczuła, że coś

zaciska się w jej piersi. Zaczęli rozmawiać o kompozytorach, sonatach i taktach na cztery

czwarte. Robótka upadła na podłogę, ale gospodyni nie kwapiła się, by ją podnieść. Niech

Kristian sam zatroszczy się o rękawice, które miały grzać jego dłonie w lodowate zimowe

dni, pomyślała jadowicie. Czuła się jak piąte koło u wozu, jak biedne dziecko, które stoi przed

domem bogaczy. Sara pochodziła z możnej rodziny, co do tego nie było wątpliwości.

Podobnie zresztą jak Kristian...

Helenę zajrzała do salonu. Zerknęła na Kristiana i Sarę, pogrążonych w rozmowie

przy pianinie, po czym szepnęła do Elizabeth, że William właśnie się obudził.

- Pójdę go przewinąć - oświadczyła gospodyni. Nie miała odwagi powiedzieć nic

więcej w obawie, że pozostali mogliby poznać po jej głosie, jak żywe emocje nią targały.

- Pierwszy raz widzę, żeby dwie osoby grały na klawikordzie równocześnie -

wymamrotała Helenę, gdy gospodyni wspinała się po schodach na stryszek. - Ale pięknie to

brzmi.

Elizabeth nie odpowiedziała. Weszła do pokoju, przewinęła Williama i przystawiła

dziecko do piersi. Spoglądała czule na synka. Powieki miał delikatne, jak z najdroższego

papieru, rzęsy długie i ciemne. Zastanawiała się często, jak to możliwe, że mężczyźni mają

tak długie rzęsy. Czarne włoski chłopca były miękkie jak jedwab i pachniały słodko.

- Mój maleńki synek - wyszeptała. - Żebyś tylko nigdy nie znalazł sobie tak wrednej

baby jak ta cała Sara. Nigdy. Szukaj raczej kogoś takiego jak twoja siostra albo Maria. Albo

może jak Helenę. Kogoś, kto zna życie i nie popisuje się w towarzystwie. Na pewno w

okolicy mnóstwo jest ślicznych dziewczynek tak malutkich jak ty. Dowiesz się w swoim

background image

czasie, że nie wszystko złoto co się świeci. Znów pomyślała o pierścieniach i bransoletce na

dłoniach Sary. Z tyloma ozdobami na pewno nie dało się pracować. To by dopiero było,

gdyby ona sama tak się stroiła na co dzień!

Przełknęła z trudem ślinę i przystawiła dziecko do drugiej piersi. Słyszała dochodzące

z dołu tony wygrywane na klawikordzie. Czy Kristian naprawdę musiał tak nadskakiwać tej

babie? Nie rozumiał, że Elizabeth jest... zazdrosna? Wbiła spojrzenie w ścianę. Czy to

naprawdę dlatego była taka wściekła? A może chodziło raczej o nieprzystojne zachowanie

Sary? Tak, z pewnością właśnie o to. Żadna szanująca się osoba nie dotyka w taki sposób

cudzych mężów. Może Kristian nie dostrzegał, jak żałosna jest w rzeczywistości rudowłosa

piękność. Mężczyźni potrafili wykazywać się w tych kwestiach niezwykłą głupotą. Pewnie

nawet nie rozumiał, jak dotkliwy ból sprawia żonie swoim zachowaniem. Ale to przecież ona

należała do niego, nikt inny.

Elizabeth westchnęła. Nie mogła się już doczekać następnego dnia. Mieli zamiar

wybrać się w odwiedzimy do Dorte i Jakoba. Cieszyła się na myśl o tym spotkaniu już od

dwóch tygodni, kiedy otrzymała zaproszenie na kościelnym wzgórzu. Kristian postanowił, że

zakończą wcześniej pracę. Powinna trzymać się tej myśli i zapomnieć o Sarze i jej złotych

pierścionkach. Ta durna baba za żadne skarby nie popsuje jej humoru.

Gdy zeszła ze stryszku z dzieckiem na rękach, w salonie panowała głucha cisza.

Elizabeth ostrożnie otworzyła drzwi.

- Jesteś sam? - zapytała zdziwiona.

- Tak, Sara przed chwilą poszła do domu. Gdzie się podziewałaś? To niegrzeczne

wychodzić tak bez słowa. Elizabeth poczuła, że znów wzbiera w niej wściekłość. Próbowała

się opanować.

- Byliście sobą tak zajęci, że nie widzieliście, co się wokół was dzieje. - Skinęła

głową, wskazując śpiące dziecko. Kristian nie słyszał już jej odpowiedzi, wyglądał zamyślony

przez okno.

- Spotkałam w życiu wielu ludzi - odezwała się Elizabeth. - Ale ta Sara jest chyba

najbardziej nieuprzejmą osobą, jaką znam.

- Co ty mówisz? - Mąż posłał jej zaskoczone spojrzenie. - Moim zdaniem ona jest

bardzo... - szukał przez chwilę właściwego słowa - ciekawa.

- Owszem, to twoje zdanie. Ale to znaczy, że jesteś głuchy i ślepy. - Elizabeth zrobiło

się gorąco ze złości.

- Czy możesz mi wyjaśnić, czemu potraktowałeś mnie w jej obecności jak służącą?

- Przesadzasz, Elizabeth. Może jej się wydawało, że jesteś pokojówką, ale co z tego?

background image

Każdy może się przecież pomylić. Nie wierzyła własnym uszom.

- A dlaczego nie powiedziałeś nic na tę jej uwagę o dzieciach? Nie cieszysz się, że

mamy syna i córkę?

- Oczywiście, że się cieszę. Kochanie... - Usiadł obok niej i pogładził ją po policzku. -

Jak możesz w ogóle myśleć, że jest inaczej? Ale przecież nie mogę wymagać od innych, by

myśleli tak samo jak ja. Piękne słowa, stwierdziła Elizabeth. Tylko czemu nie wypowiedział

ich wcześniej? Nabrała powietrza i odwróciła się, próbując powstrzymać cisnące się do oczu

łzy.

- Ona na pewno nie miała niczego złego na myśli - odezwał się Kristian. - Nie gniewaj

się na nią.

- Co ty mówisz? - Elizabeth posłała mu zrezygnowane spojrzenie. - Jak mam według

ciebie się zachować po tym, jak ona wpada do naszego domu, wygłasza bezczelne uwagi i

obmacuje mojego męża?

- Nie było aż tak źle. Po prostu niektórzy dotykają ludzi, z którymi rozmawiają, to nie

musi zaraz niczego oznaczać.

- Zajmij się nim. - Elizabeth podała mu dziecko. Muszę iść do obory. - Podniosła się

i wyszła, zamykając za sobą cicho drzwi.

- Stało się coś? - zapytała Helenę podczas udoju.

- Nie, co się miało stać? - Elizabeth cieszyła się, że krowi brzuch zasłania jej twarz. W

półmroku obory nie było widać łez, które spływały po jej policzkach. Otarła twarz rękawem,

powtarzając sobie w myślach, że nie warto płakać przez tę babę.

- Jesteś taka milcząca - stwierdziła Helene.

- Brzuch mnie boli - odrzekła pospiesznie.

- Złościsz się na Sarę? - spytała Maria, odsuwając stołek. Dziewczyna podniosła się,

podeszła do Elizabeth i zmierzyła ją spojrzeniem.

- Czy się złoszczę? - powtórzyła Elizabeth. - A czemu niby miałabym się złościć?

- Dlatego na przykład, że to zołza - odrzekła Maria lekko i opróżniła wiadro. A więc

nie wmawiam sobie tego, pomyślała Elizabeth. Inni są tego samego zdania co ja.

- Nie ma się nią co przejmować - pocieszała Helenę. - Na pewno nie pomieszka u

Bergette zbyt długo, a my nie będziemy często jej widywać. Musimy po prostu zacisnąć zęby

i to przetrzymać.

- Moglibyśmy ją umówić z Benjaminem - zaśmiała się Maria. - To by dopiero była

piękna para! Elizabeth nie mogła powstrzymać uśmiechu.

- Jest niemiła i mizdrzy się do Kristiana - wymknęło się jej. Natychmiast pożałowała

background image

swoich słów. Nie powinna była zwierzać się tak otwarcie ze swoich kłopotów małżeńskich.

- Kristiana na pewno nie obchodzą takie umizgi -stwierdziła Helenę. - On dobrze wie,

jaki skarb ma w domu, nie interesują go takie głupie baby. Nie, kochana Elizabeth, nie

przejmuj się. Ona ci nie dorasta do pięt.

Maria przyznała jej rację.

Gospodyni doiła dalej, myśląc o słowach Helenę. Może przyjaciółka miała rację? Nie

powinna marnować czasu na zamartwianie się takimi sprawami. Wymię było już puste,

Elizabeth wstała z miejsca. Nie wspomni już o tej babie ani słowem. W każdym razie w

rozmowach z Kristianem.

Tego wieczora była dla niego bardziej łaskawa. Rzuciła ubranie na podłogę i z gracją

zdjęła z siebie halkę. Widziała, że mąż pożera ją spojrzeniem. Długo zwlekała z włożeniem

nocnej koszuli. Rozpuściła włosy, pozwalając, by opadły na nagie plecy.

- Dobry Boże, jaka ty jesteś piękna - odezwał się Kristian zachrypniętym głosem i

podszedł do niej szybko. Zdjął wcześniej koszulę, ale spodnie wciąż opinały jego wąskie

biodra. Chwycił ją zdecydowanie i przycisnął do siebie.

- Nigdy, nigdy mnie nie zostawiaj - szepnął z ustami w jej włosach.

Elizabeth nie mogła mu już odpowiedzieć, nagle zabrakło jej tchu w piersiach. Skupiła

się wyłącznie na rozpinaniu mężowskich spodni. Czuła, że jest gotowy i niecierpliwy.

Wkrótce jego ubranie także leżało na podłodze. Elizabeth gładziła go po silnych plecach i

umięśnionych pośladkach. Jakie to dziwne, że tak potężny mężczyzna może mieć tak drobną

pupę, pomyślała, przyciskając się do niego z całych sił. Rozpuszczone włosy łaskotały ją w

plecy, twarde sutki ocierały się o jego nagą skórę. Czuła, że za chwilę oszaleje.

- Jesteś rusałką, zawsze potrafisz mnie zaczarować - szepnął Kristian i popchnął ją w

kierunku ściany.

- Co ty robisz? - spytała bez tchu, ale nie stawiała mu oporu.

Wszedł w nią tak nagle, że aż pisnęła z rozkosznego bólu i zaskoczenia. Wypełniał ją

całą, ani na chwilę nie wypuszczając jej z objęć. Chwycił jej pośladki, uniósł ją nieco i wziął

szybko i gwałtownie. Skończyli równocześnie.

Elizabeth miała wrażenie, że serce wyrwie się za chwilę z jej piersi. Bolały ją plecy,

ale nie miała zamiaru się skarżyć. Pochyliła głowę tak, by włosy zakryły jej twarz. Chciała w

ten sposób ukryć wstydliwy rumieniec.

- Moja mała - szepnął Kristian, odgarniając włosy z jej twarzy. - Nie wstydzisz się

chyba? Chciała się odwrócić, ale ją przytrzymał.

- Jesteś czymś najwspanialszym, co mnie w życiu spotkało, Elizabeth - odezwał się,

background image

patrząc jej głęboko w oczy. Posłała mu niepewny uśmiech.

- Dziękuję - szepnęła. Wiedziała, że powinna się zrewanżować, ale mimo to zamilkła.

W końcu tyle dobrego jej się przydarzyło. Dzieci, Jens...

- Chodź, położymy się - powiedział Kristian i pociągnął ją za sobą. - Żebyśmy nie

zmarzli. Poszła za nim posłusznie i wpełzła pod kołdrę. Przyjemnie było położyć głowę na

ramieniu męża. Jego skóra pachniała mydłem. Umył się specjalnie dla mnie, pomyślała

Elizabeth, zanim zmorzył ją sen.

background image

Rozdział 17

Gospodyni nuciła wesołą melodię, nakrywając do stołu razem z Helenę. Maria

mieszała kaszę i co jakiś czas spoglądała na nią z ukosa.

- Z czego się tak cieszysz?

- Z niczego takiego - oświadczyła Elizabeth i wzięła Signe na kolana. - Jak się czujesz,

malutka?

- Męczona.

- Jesteś zmęczona, biedactwo? Zjesz kaszki i na pewno zrobi ci się lepiej. Może nawet

tak się rozbudzisz, że pomożesz mi zająć się Williamem?

- Karmimy?

- Nie, ty go nie nakarmisz. - Elizabeth zsadziła dziewczynkę z kolan i ukryła uśmiech.

Signe miała w zwyczaju wkładać pod jej nieobecność liście szczawiu do kołyski chłopca.

Może jej samej nawet smakowały, ale noworodek miał z nich niewielki pożytek.

Gospodyni wyciągnęła z szafki cukiernicę; nie przestawała nucić. Cieszyła się bardzo

na myśl o wyprawie na Heimly. Już poprzedniego dnia znalazła robótkę, którą miała zamiar

ze sobą zabrać. Tak miło będzie znów móc pogawędzić z Dorte! Elizabeth nie miała co

prawda zamiaru poruszać kwestii Sary i Kristiana, ale zamienić dwa słowa zawsze przecież

było można.

Mężczyźni usiedli przy stole i zaczęli się posilać. Gospodyni miała czasami serdecznie

dość kaszy, ale takie śniadanie syciło na wiele godzin.

- Chyba trzeba będzie iść do sklepu - odezwał się Kristian, zerkając na Jensa. -

Podobno rozdzielają dziś pocztę.

- Może przyszedł jakiś list z Bergen albo Danii -uśmiechnął się Jens, mieszając łyżką

w talerzu.

- Poza tym trzeba odebrać Lofoten Tidende -stwierdził gospodarz. Opróżnił jednym

haustem szklankę z mlekiem i rozparł się na krześle. - No tak, czas kończyć wykopki.

Niewiele roboty już nam zostało, więc chyba będziemy mogli wrócić dziś trochę wcześniej z

pola. W końcu mamy sobotę.

- No i musisz się wykąpać. - Elizabeth posłała mu - uśmiech.

- Na wszystko znajdzie się czas. - Kristian odsunął nieco krzesło i wyciągnął nogi.

- Mogę ci pożyczyć trochę pachnącego mydła. Jakob będzie ci zazdrościł.

- Jakob? - Mąż spojrzał na nią zaskoczony.

- Przecież mieliśmy dziś odwiedzić Jakoba i Dorte. - Elizabeth zrobiło się zimno. -

background image

Pamiętasz przecież?

- Ach do diabła, zupełnie zapomniałem. Przepraszam, Elizabeth, ale nie mogę.

- Czemu nie?

- Obiecałem Sarze, że przyjdę do niej po południu i pomogę w domu.

Zaskoczona, wbiła w niego spojrzenie. Chyba sobie żartował? Za chwilę na pewno

wybuchnie śmiechem i powie, że tylko się z nią drażni, że oczywiście pojadą do Heimly. Ale

Kristian był zupełnie poważny. Podziękował za jedzenie i wstał od stołu.

- Nie wiedziałam że nająłeś się za parobka u Bergette - powiedziała Elizabeth.

- Nie, nie - Kristian odwrócił się do niej, przez chwilę sprawiał wrażenie

zaskoczonego - chodzi o przejrzenie jakichś dokumentów - wyjaśnił.

Domownicy także zakończyli już posiłek. Gospodyni jeszcze długo siedziała nad

kubkiem mleka. Czuła, że wszystko się w niej gotuje, serce waliło jej jak oszalałe. Miała

wielką ochotę cisnąć w męża talerzem, wrzasnąć i rozpłakać się jak dziecko. Mimo to

milczała.

- Baran - usłyszała głos Marii. Zobaczyła, że siostra posłała Kristianowi pełne

dezaprobaty spojrzenie. Elizabeth zmilczała uwagę dziewczyny i zaczęła sprzątać ze stołu.

- Możesz do mnie przyjść, jak pozmywasz - rzuciła, wychodząc z kuchni. Umówiły

się wcześniej, że Helenę zajmie się Williamem.

Ruszyła w pole. Ziemia była już prawie zupełnie czarna, tylko tu i ówdzie zieleniły się

ziemniaczane liście. Elizabeth usłyszała za plecami kroki, ale się nie odwróciła.

- Ależ ci się spieszy. - Kristian próbował ją dogonić. Pewnie specjalnie na nią czekał.

- Jeśli chcemy skończyć robotę na czas, to nie możemy się obijać.

- Jesteś na mnie zła?

- A myślisz, że mam jakieś powody? - Elizabeth zerknęła na niego z ukosa.

- Nie, a niby jakie? - Wzruszył ramionami.

- Zastanów się nad tym - rzuciła Elizabeth i zrównała krok z żoną dzierżawcy. - Co

tam u was słychać? Wszyscy zdrowi?

Była pewna, że Kristian na nią patrzy, ale szła przed siebie. Nie odwróciłaby się teraz

za żadne skarby świata.

Nie oszczędzała tego dnia pleców ani ramion. Palce, które poprzedniego dnia

wyszorowała do czysta, znów były czarne od ziemi. Mam to w nosie, stwierdziła Elizabeth,

przypominając sobie nieskazitelne dłonie Sary. Ta baba nie przepracowała uczciwie ani

jednego dnia w życiu. Siedzi tylko na tyłku i wygłasza niegrzeczna uwagi, tak, do tego się

nadaje!

background image

Zastanawiała się, co powie w Heimly, gdy domownicy zobaczą, że przyjechała sama.

Przepraszam was bardzo, ale Kristian wolał jechać do sąsiadki. Tak, to by dopiero było. Jakob

uniósłby pewnie swoje krzaczaste brwi i zapytał, o jaką sąsiadkę chodzi. Musiałaby wtedy

powiedzieć mu prawdę, Dorte próbowałaby załagodzić sytuację, może zapytałaby, czy nie

dolać im kawy albo coś w tym guście.

Nie miała zamiaru kłamać. Może zresztą powinna poprosić Kristiana, by sam się

wytłumaczył. Ale on był święcie przekonany, że nie zrobił niczego złego. Pomagał przecież

biednej wdowie, jakie to szlachetne! To Elizabeth jest zazdrosna i robi z igły widły, tak by

pewnie to skwitował.

Pracowała dalej w milczeniu. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać. Niecierpliwymi

ruchami wyrywała same liście, po czym musiała długo szukać w ziemi bulw. Niektóre z nich

zniszczyła niechcący łopatą. Elizabeth klęła w duchu na czym świat stoi. Poczekaj tylko,

pożałujesz jeszcze tego wszystkiego, myślała.

Usłyszała skrzypienie kół powozu i podniosła głowę. Drogą jechał w ich stronę Jens.

Odłożyła łopatę, wytarła dłonie w fartuch i zerknęła do kołyski. Helenę przyniosła Williama

już jakiś czas temu, mały spał spokojnie, zawinięty w ciepłe skóry.

- Idziesz do domu? - spytała Maria. Elizabeth skinęła głową.

- Możesz zostawić Williama, przyniosę ci go, gdy się obudzi.

- Dziękuję. - Elizabeth posłała siostrze uśmiech i ruszyła w stronę drogi.

- Przyszła jakaś poczta? - zapytała, gdy Jens zeskoczył z kozła.

- Lofoten Tidende i kilka listów do Kristiana. Do nas nic. Elizabeth przetarła oczy i

odwróciła spojrzenie.

- Miałaś nadzieję na list z Bergen albo z Danii, prawda?

- Tak - odrzekła ochrypłym głosem.

- Zobaczysz, na pewno coś niedługo przyjdzie. - Posłał jej ciepły uśmiech. - Masz tu

trochę ziemi. -Otarł jej policzek. - Teraz lepiej.

- Spodziewałam się, że przynajmniej Bertine skreśli do nas kilka słów i napisze, jak

się sprawy mają. Ale...

- Elizabeth westchnęła.

- To na pewno dlatego, że nic nowego się nie zdarzyło. Gdyby coś się działo, na

pewno by do nas od razu napisała. - Masz rację. - Elizabeth skinęła głową i wbiła spojrzenie

w ziemię. To, co mówisz, brzmi tak rozsądnie. - Zacisnęła wargi, ale nie mogła powstrzymać

cisnących się do oczu łez.

- Moja droga, co cię tak smuci? - Jens objął ją ostrożnie i pogładził po plecach. - Nie

background image

chodzi tylko o Ane, prawda? Martwisz się o Kristiana? Skinęła głową, nie miała odwagi

powiedzieć nic więcej.

- Nie myśl w ogóle o tej Sarze i tych wszystkich bzdurach - powiedział Jens. - Kristian

jest w ciebie wpatrzony jak w obrazek.

- Nie słyszałeś, co mówił - odparła Elizabeth. Słowa zaczęły płynąć z jej ust zupełnie

bez kontroli. -Wszystko, co ona mówi albo robi, napawa go zachwytem. A ona jest dla mnie

taka niemiła, jeśli w ogóle już coś do mnie mówi... i cały czas go dotyka, i...

- Nie przejmuj się tym. Przecież Sara nie ma z tobą szans. Jesteś od niej sto tysięcy

razy piękniejsza.

- No pewnie. Sam zobacz! - Spojrzała na swoje czarne od ziemi dłonie.

- To tylko świadczy o tym, że nie boisz się roboty.

- Ech...

- Spotkałem Jakoba w sklepie.

- Co mówił?

- Powiedział, że Dorte i Indianne się zaziębiły.

- Biedactwa! Bardzo są chore?

- Przeżyją.

- W takim razie chyba zrezygnuję z odwiedzin.

- Tak będzie pewnie najlepiej.

Elizabeth otarła łzy rękawem i uwolniła się z jego ramion.

- Ojej, rozbeczałam się jak dziecko. Tak mi wstyd.

- Ostatnio miałaś tak dużo na głowie, moja droga. Tobie także należy się od czasu do

czasu trochę odpoczynku.

Gospodyni zerknęła w kierunku pola, gdzie kobiety i mężczyźni wciąż pracowali ze

zgiętymi plecami. Na szczęście wykopki niedługo się skończą. Ale zaraz po nich przyjdzie

czas na strzyżenie owiec, równie ciężką robotę.

- Muszę iść do domu, aby pomóc Helenę.

- Zrób, co ci mówię. - Jens zmierzył ją spojrzeniem. - Odpocznij i nie zadręczaj się już

tą Sarą.

- Spróbuję - uśmiechnęła się do niego i poszła w kierunku domu.

Helenę nie podniosła wzroku, gdy gospodyni weszła do środka. Garnki pobrzękiwały

na kuchni, gdy Elizabeth przestawiała je, by uzyskać właściwą temperaturę.

- Ładnie pachnie - odezwała się. - Dostaniemy dziś boczek? Gdy Helene nie

odpowiedziała, Elizabeth zadała pytanie jeszcze raz.

background image

- Myślisz, że to przystoi wieszać się na szyi innym mężczyznom? - warknęła

przyjaciółka. - Przecież on ma żonę!

- O czym ty mówisz? - Elizabeth zdjęła fartuch.

- Myślisz, że nie widziałam ciebie i Jensa? I to jeszcze na środku podwórza, na oczach

całej wsi! Bardzo pięknie, moja droga, tyle tylko ci powiem.

- Dość już tego! - przerwała jej Elizabeth. - Jens jest moim przyjacielem jeszcze z

czasów dzieciństwa. Było mi smutno, więc mnie pocieszał. Co w tym złego? - Podniosła głos.

- Tak samo się zachowywałaś po tym, jak rozmawiałam z nim na skałach. Tak bardzo ci

przeszkadza, że mam przyjaciela?

- Chcesz być matką chrzestną?

- Cokolwiek mówię czy robię, zawsze jest źle - ciągnęła Elizabeth ze złością. -

Kristian mówił... -Nabrała powietrza. - Helenę! Co ty powiedziałaś?

- Pytałam - dolna warga służącej drżała, do oczu napłynęły jej łzy. - Czy będziesz

matką chrzestną.

- Czyją?

- Mojego dziecka.

- Jakiego dziecka? - Elizabeth zniżyła głos.

- A tego, w moim brzuchu. Jestem w ciąży! O Boże, będę miała dziecko! - Helene

śmiała się przez łzy. Elizabeth rzuciła się przyjaciółce na szyję. Ona też nie mogła

powstrzymać płaczu.

- To niemożliwe! Panie Jezu, to chyba jakiś cud!

- No właśnie! - Helene przycisnęła ją do piersi. -Tak się cieszę, tak bardzo się cieszę.

Myślałam, że to już nigdy się nie stanie.

- Po prostu trzeba ci było porządnego chłopa - roześmiała się Elizabeth. - Lars już

wie?

- Nie.

- Głuptasie, czemu mu nie powiedziałaś?

- Bałam się, że to jeszcze nic pewnego.

- Kiedy miałaś ostatnią miesiączkę?

- Cztery miesiące temu.

- Cztery miesiące! - krzyknęła Elizabeth! - I jeszcze nie jesteś pewna! Ale brzuch ci

chyba urósł?

- Tak, ale myślałam, że może zjadłam coś nieświeżego, no i przecież zawsze byłam

trochę okrągła. Zdarza się, że kobiety przestają nagle krwawić, chociaż wcale nie są w ciąży -

background image

uśmiechnęła się promiennie - ale teraz już nie mam wątpliwości. Czuję, że będę miała

dziecko, chociaż to mój pierwszy raz. - Kobiety wiedzą takie rzeczy. Chyba już się takie

rodzimy. - Elizabeth usiadła. - Musisz jak najszybciej powiedzieć Larsowi. Nikt inny nie

powinien się przed nim dowiedzieć.

- Przecież nie mogę mu oświadczyć, że zostanie ojcem, gdy wygrzebuje z ziemi

kartofle!

- A czemu nie? Przynajmniej wszyscy się dowiedzą od razu i będziesz to miała z

głowy.

- Teraz? Ale co z obiadem? Elizabeth roześmiała się głośno, zestawiła garnki z ognia i

chwyciła przyjaciółkę za rękę.

- Chodź, damy ludziom nowy temat do plotek!

Elizabeth trzymała się na uboczu, gdy Helenę podeszła w końcu do Larsa. Ten

wzdrygnął się, gdy chwyciła go za ramię i posłał jej uśmiech, jak tylko zobaczył, że przyszła

do niego żona. Helene wyszeptała kilka słów do jego ucha. Uśmiech zniknął z twarzy Larsa,

ale po chwili wrócił, jeszcze szerszy niż poprzednio. Lars uściskał żonę i zaczął wrzeszczeć z

radości. Stojący najbliżej aż podskoczyli z przerażenia, kilka osób przeżegnało się na wszelki

wypadek.

- Będę ojcem! - krzyczał Lars. - Helene jest w ciąży! - Kiedy urodzisz? - spytał nieco

ciszej.

- W lutym.

- W lutym zostanę tatą! Słyszeliście?!

- Trudno nie słyszeć, drzesz się jak oparzony -stwierdził stary dzierżawca, wyciągając

do Larsa brudną dłoń. - Gratulacje! A więc w końcu tobie też się udało. Poczekaj tylko, jak

już pierwsze się pojawi, to ani się obejrzysz, jak będziesz miał nagle w izbie z dziesięć czy

dwanaście bachorów! Wspomnisz wtedy moje słowa!

Wszyscy chcieli uściskać przyszłych rodziców i złożyć im gratulacje. Helene i Lars

promienieli. Obejmowali się, gawędząc wesoło z ludźmi i przyjmując od nich najlepsze

życzenia. Elizabeth zrobiło się ciepło na sercu. Kto by pomyślał, że Helene nareszcie zostanie

matką! Podniosła wzrok i spojrzała na szare niebo. Może ktoś tam na górze zauważył

wreszcie, że mieszkańcom Dalsrud należy się trochę szczęścia?

Do końca dnia nie mówiono już o niczym innym, jak tylko o ciąży Helene. Są z

Larsem małżeństwem już od pewnego czasu, najwyższa pora na dziecko, twierdzili ludzie.

Całą prawdę znali tylko Elizabeth, Kristian i Lars. Wiedzieli, że nieszczęsna kobieta musiała

kiedyś przerwać ciążę i była święcie przekonana, że już nigdy nie urodzi. To dopiero musiało

background image

być dla niej zaskoczenie! Toż to cud, pomyślała Elizabeth, z radością patrząc na szczęśliwą

parę.

Helenę siedziała nad talerzem, zajadała z apetytem rybę i bekon, i raz po raz szukała

pod stołem dłoni ukochanego męża.

- Właściwie to trochę ci zazdroszczę - powiedziała Elizabeth. - Bo z tego co

pamiętam, w ogóle nie miałaś przez te cztery miesiące mdłości.

- Nawet przez jeden dzień - Helenę uśmiechnęła się bardzo z siebie zadowolona.

- No, może beczała trochę więcej niż zwykle - zauważył Lars.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - Żona spojrzała na niego uważnie.

- Nic takiego, tylko żartowałem.

- No dobrze - Helenę roześmiała się i rozczochrała mu bujne loki. - Wiem, że czasem

byłam nie w sosie. Ale to ta niepewność tak mnie denerwowała, poza tym tyle się ostatnio

działo. Wszystkim nam było ciężko... - Umilkła, a Elizabeth dobrze wiedziała, że przyjaciółka

ma na myśli Ane i Linę.

- Będziemy mieli pełne ręce roboty - stwierdził Lars. - Zbliża się czas zimowego

połowu. Ale teraz, gdy Pan wysłuchał wreszcie moich modlitw, nie mam zamiaru prosić go o

nic więcej.

- Może Pan miał wreszcie dość tego twojego marudzenia? - Helenę posłała mu

uśmiech.

- A może i tak. Trzeba będzie mu bardzo podziękować. Maria i Helenę zajęły się

zmywaniem.

- Jeśli urodzi się dziewczynka, to Signe będzie miała konkurentkę do serca Williama -

uśmiechnęła się Maria. - A jak chłopiec, to nasz William nie będzie miał z kolei łatwego

życia.

- Nie zapominaj, że twój William jest dziedzicem Dalsrud, a moje dziecko odziedziczy

co najwyżej kąt w izbie dla parobków.

- Zupełnie jakby to coś znaczyło - parsknęła Maria. Helenę wybuchnęła śmiechem, ale

zaraz spoważniała. .

- Będę szczęśliwa, jeśli małe urodzi się zdrowe i będzie się dobrze chować. Niczego

innego nie oczekuję.

- Ale chyba nie chcecie się przeprowadzić? - spytała Elizabeth.

- Czemu o to pytasz?

- Cóż... - zawahała się gospodyni. - Może być wam ciasno w trójkę w tej małej izbie.

- Znam dziesięcio- albo nawet dwunastoosobowe rodziny, które mają mniej miejsca

background image

niż my i jakoś sobie radzą. Zresztą ja większość czasu i tak spędzam tu w domu - mówiła

Helenę, pobrzękując szklankami. Elizabeth dokładnie przyjrzała się trzymanemu w dłoniach

ręcznikowi. Po chwili rzuciła go na ławę.

- Poczekaj chwilę, zaraz wrócę.

- Kristian? - Zajrzała do salonu, ale nikogo w nim nie zastała. Uchyliła drzwi do

gabinetu. Pusto. Zebrała w dłoni spódnice i w kilku susach pokonała schody na stryszek.

Chciała zapytać Kristiana, czy dałoby się powiększyć izbę dla parobków. Można by dostawić

jakąś małą przybudówkę, żeby izba zaczęła przypominać osobny budynek. Gospodyni

najchętniej zabrałaby się do pracy od razu i dlatego musiała natychmiast uzgodnić szczegóły z

mężem. Jeśli by się pospieszyli, mogliby to załatwić jeszcze tej jesieni, zanim owce wrócą z

gór. Znalazła Kristiana w sypialni. Gospodarz umył się i uczesał włosy, a teraz z trudem

zapinał guziki koszuli do kościoła.

- Daleko jedziesz? - zapytała Elizabeth z jadem w głosie.

- Co masz na myśli?

- Wystroiłeś się, jak byś się wybierał na audiencję u samego króla. Chociaż właściwie

to tak właśnie jest. Przecież Sara jest dla ciebie królową. Kristian wybuchnął śmiechem,

zdawał się zupełnie nie zauważać poirytowania żony.

- Przecież muszę przyzwoicie wyglądać, gdy idę w gości - stwierdził. - A ty nie

przebierzesz się przed wizytą w Heimly? -Co twoim zdaniem miałabym im powiedzieć, gdy

spytają, czemu ze mną nie przyjechałeś?

- Możesz powiedzieć prawdę, że nie mogłem. Nie rezygnuj z tych odwiedzin z mojego

powodu.

- Dorte i Indianne są chore, więc zostanę w domu.

- No to pojedziemy do nich innym razem. Dorte na pewno bardzo się ucieszy, gdy

usłyszy o Helenę i Larsie. Ona uwielbia takie wiadomości. - Kristian zapiął już wszystkie

guziki i poprawił kołnierzyk. Elizabeth wolałaby, żeby mąż został w domu. Powinni jakoś

uczcić wiadomość o ciąży służącej. Ale nie proponowała mu tego nawet. Wiedziała, że

odmówiłby natychmiast.

- Chciałaś mi jeszcze coś powiedzieć? - spytał, poprawiając włosy.

- Nie. - Odwróciła się do niego plecami i opanowując wzburzenie zeszła na dół.

- Nagle bardzo ci się zaczęło spieszyć. - Helenę popatrzyła na nią pytająco.

- Nastaw wodę na kawę. Mam dla ciebie wiadomość - powiedziała Elizabeth i skinęła

głową w kierunku salonu.

- Co ty znowu wymyśliłaś? - zapytała Mana.

background image

- Wszystko wam powiem, tylko chodźcie już. To ważny moment. Kieliszek wina na

pewno też nie zaszkodzi. Kristian zajrzał do kuchni.

- No to jadę, ale pewnie niedługo wrócę.

Elizabeth była bez reszty pochłonięta wyjmowaniem filiżanek z szafki. Dopiero gdy

mąż wyszedł, odwróciła się do zdziwionych kobiet.

- Nie jedziesz do Heimly? - zapytała Maria.

- Nie, Dorte i Indianne się rozchorowały, odwiedzę je innym razem. A teraz chodźmy

do salonu. Zawołajcie Jensa i Larsa. Signe, chodź z nami. Za chwilę dostaniesz soku.

- Dzidziuś. - Dziewczynka podniosła głowę znad garnków, którymi się bawiła.

- Tak, jego też przyniesiemy.

- No dobrze - powiedziała Elizabeth, gdy wszyscy usiedli już przy stole. - Zaraz wam

wyjaśnię, jak to zaplanowałam.

- Co takiego zaplanowałaś? - zapytała Helenę.

- Przebudowę izby dla parobków. Myślę, że tu moglibyśmy postawić sypialnię. -

Naszkicowała kilka linii na kartce papieru. - Co o tym myślicie?

- Drogo wyjdzie - odezwał się cicho Lars. Rozpromienił się nagle. - Ale moglibyście

potrącić mi z pensji, a całą pracę wykonam sam.

- Pomogę ci - zaoferował się Jens. -Ale to przecież za dużo. - Helenę nie była

przekonana. - Jest nam dobrze tak jak teraz.

- Bzdury! - ucięła Elizabeth. - Musicie mieszkać jak ludzie, potrzebujecie sypialni.

Kuchnia nie jest konieczna, i tak wszystkie posiłki jecie tu z nami. A stara izba może być

czymś w rodzaju pokoju dziennego.

- Uszyję wam narzuty na łóżko. - Maria zapaliła się do pomysłu. - I zasłony! Bo chyba

wstawimy im okno?

- Oczywiście. - Elizabeth skinęła głową.

- Mogę pomóc z meblami - odezwał się Jens.

- Wypijmy za to. - Elizabeth wysoko uniosła kieliszek z winem.

- Na zdrowie! - krzyknęła Signe z kolan Jensa.

Domownicy dyskutowali o rozbudowie izby, Elizabeth zaś wyszła na chwilę, by

przewinąć Williama. Chłopczyk płakał dość długo, nie chciał uspokoić się nawet wtedy, gdy

matka przystawiła go do piersi. Spojrzała na niego z troską.

- Może boli go brzuszek? - spytała Maria. - Mogłabyś chyba dać mu jakieś zioła?

- Jest taki malutki - powiedziała Elizabeth. - Boję się podawać mu cokolwiek. - Poszła

do kuchni, pogładziła płaczące dziecko po pleckach, nuciła chłopcu i kołysała go w

background image

ramionach, ale nic nie pomagało.

- Wziąć go od ciebie? - spytała Helenę, zaglądając z salonu.

- Nie, dziękuję.

- Jesteś pewna?

- Tak. Idź do męża, musicie ustalić szczegóły przebudowy domu.

Drzwi zamknęły się cicho, Elizabeth zaczęła chodzie w tę i z powrotem po mocno

zniszczonych deskach podłogi.

- Boli cię brzuszek, moja mała, mała rybko - śpiewała. Chłopiec był teraz spocony od

płaczu, jego mała twarzyczka zrobiła się czerwona. - Biedactwo -szepnęła matka i pocałowała

małego: Znów spróbowała przystawić go do piersi, ale William possał tylko kilka kropli

mleka, po czym znów wybuchnął płaczem. Nie jest w każdym razie głodny, pomyślała

Elizabeth i poczuła, że robi jej się gorąco. Co dolegało jej dziecku? Mały jeszcze nigdy tak

nie płakał.

Zastanawiała się, co powie Kristian na jej plany. Może się zezłości i upomni ją, że nie

powinna podejmować takich decyzji na własną rękę. To jego wina, mógł siedzieć w domu,

pomyślała ze złością, przecież tu chodzi o przyszłość Helenę i Larsa.

- O wilku mowa - wymamrotała, gdy z korytarza dobiegł dziwny hałas. - Co on tam

wyprawia? Drzwi otworzyły się gwałtownie. I rzeczywiście, stanął w nich Kristian.

- Elizabeth, chodź zobaczyć, co ci przywożę!

- Wózek od Bergette? - Podeszła do męża z płaczącym dzieckiem przyciśniętym do

piersi.

- Powiedziała, że możesz go pożyczyć, ale tak się z nim cackała, że aż strach. Spróbuj

włożyć małego do środka.

Elizabeth zawahała się. Wciąż była zła na męża, ale zmiękła na myśl, że przywiózł jej

wózek z tak daleka. Pozostali domownicy także wyszli na korytarz.

- Spróbuj - zaproponowała Maria. - Może William się uspokoi, gdy trochę go

powozimy. Przecież zawsze lubił spacery.

Elizabeth skinęła głową. Ramiona już ją bolały, a od dziecięcego płaczu kręciło jej się

w głowie. Nie zaszkodzi spróbować.

Ubrała szybko dziecko i zarzuciła płaszcz na ramiona. Dziwnie było pchać tak przed

sobą wózek.

Ciekawe, co by pomyśleli sąsiedzi, jak by ją tak zobaczyli! Zachichotała i wyobraziła

sobie zaskoczone spojrzenie żony lensmana.

Może powinnam pogodzić się z Kristianem? - pomyślała. Nie mogła już znieść

background image

napięcia, chciała, żeby wszystko było tak, jak wcześniej. Ale przecież nie mogła spokojnie

patrzeć, jak jej mąż zrywa się na każde skinienie: królowej Sary, jak nazywała w myślach

rudowłosą. Co mogła z tym zrobić? Zabronić mężowi spotkań z Sarą? A może z nią

porozmawiać? Nie, oba rozwiązania wydawały jej się głupie i bezcelowe.

Chłopczyk ucichł, Elizabeth zajrzała do wózka, by upewnić się, że śpi. Owszem, udało

się. Zostawię wózek na podwórzu. Jeśli go teraz ruszę, to mały na pewno się obudzi.

Stała już na schodach, gdy dobiegł do niej tętent końskich kopyt i podniesiony głos.

Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła powóz, ciągnięty przez karego konia. Pojazd zbliżał się

do ich domu w ogromnym tempie.

- W imię Boże - wymamrotała gospodyni i postąpiła kilka kroków do przodu. Od razu

rozpoznała człowieka siedzącego na koźle. To przecież nie... ależ tak, rzeczywiście...

Elizabeth zasłoniła usta dłonią. Czy to prawda? A może zwariowała?

Zobaczyła nagle, że woźnica zupełnie stracił panowanie nad koniem, który pędził

galopem prosto na dziecięcy wózek.

Jej przeraźliwy krzyk przeszył jesienne powietrze.

background image

Posłowie

W moich książkach bazuję często na własnych doświadczeniach. Na dobrych

wspomnieniach z dzieciństwa, zabawnych powiedzonkach moich siostrzenic czy mojego

syna.

Wychowałam się na Zachodnich Lofotach. Dziadkowie opowiadali mi historie o

smokach, rusałkach i upiorach.

Zdarzało się, że odwiedzałam Anne z Neset albo płynęłam łódką na drugą stronę

fiordu, by kupie słodycze w niewielkim sklepiku.

Dziadkowie mieszkający w Kabelvag byli naszymi najbliższymi sąsiadami. Hodowali

owce, mieli psa, kota i inne zwierzęta. Wyniosłam z ich domu mnóstwo wspaniałych

wspomnień.

Pamiętam także zwierzenia przy kuchennym stole. W rozdziale trzecim Elen opowiada

o swoich dziadkach. Babcia z Kabelvag była mi szczególnie bliska, dlatego podzieliłam się z

Elen swoimi doświadczeniami.

O moim dziadku mówiło się, że potrafił tamować krew. Nigdy nie widziałam, jak to

robił, on także niechętnie o tym rozmawiał. Odziedziczyłam po nim nawet zaklęcie mające

pomagać w gojeniu ran, ale nigdy nie miałam okazji go wypróbować.

Dziadek miał szwagra, który także potrafił to i owo, między innymi umiał podobno

sprowadzać owce z gór. Nie wiem, czy to prawda, ale postanowiłam wykorzystać tę anegdotę

w książce.

W rozdziale 12 Signe je roślinę o nazwie dzięgiel. Sama pałaszowałam ją często na

wiosnę. Jest soczysta, chrupiąca i pełna witamin. W dawnych czasach mieszkańcy Lofotów

zapewne rekompensowali sobie dzięki niej brak jarzyn w codziennym jadłospisie.

Roślina ta ma około metra wysokości, białe kwiaty i duże zielone liście. Stosuje się ją

także w ziołolecznictwie.

Lina nie czuje się najlepiej w szpitalu psychiatrycznym w Danii. W dziewiętnastym

wieku w instytucjach tego typu rozgrywały się nierzadko dantejskie sceny. Pacjenci byli

masowo wykorzystywani. Pracowników do takich zakładów brano często prosto z ulicy, z

reguły były to osoby bez wykształcenia. Gdy pielęgniarze złościli się na pacjentów, karali ich

lodowatymi kąpielami czy biciem rózgami. Nikt z zewnątrz nie miał możliwości odwiedzenia

swoich bliskich. Wyłącznie lekarze decydowali, kogo ewentualnie można wypuścić i kiedy

ma się to stać.

Wszystko to jest niestety prawdą, ale na szczęście tego rodzaju praktyki nie mają w

background image

szpitalach psychiatrycznych miejsca już od wielu lat.

Trine Angelsen


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Angelsen Trine Córka morza 20 Cena milczenia
Angelsen Trine Córka morza Rozbitek
Angelsen Trine Córka morza Sztorm
Angelsen Trine Córka morza Niebezpieczne uczucia
Angelsen Trine Córka morza W płomieniach
Angelsen Trine Córka morza Zdradzona tajemnica
Angelsen Trine Córka morza Nocne cienie
Angelsen Trine Córka morza Wróg nieznany
Angelsen Trine Córka morza Żona dwóch mężów
Angelsen Trine Córka morza Niepokój serca
Angelsen Trine Córka morza Rywalki
Angelsen Trine Córka morza Czas ciemności
Angelsen Trine Córka morza Pod polarną zorzą
Angelsen Trine Córka morza Podejrzenia
Angelsen Trine Córka morza 12 Nocne cienie
Angelsen Trine Córka morza 01 Sztorm
Angelsen Trine Córka morza 05 Niepokój serca
Angelsen Trine Córka morza 07 Rozbitek
Angelsen Trine Córka morza 10 Kłamstwa

więcej podobnych podstron