Pierwszą i najwspanialszą właściwością natury jest ruch,
który ją nieustannie napędza.
Jednakże ten ruch jest niczym innym,
jak tylko ciągłym następstwem zbrodni,
gdyż właśnie dzięki zbrodniom ona go zachowuje.
Markiz de Sade
D. A. F. de Sade, Justyna, czyli nieszczęścia cnoty, tłum . Marek Bratuń, Łódź 1987, s. 58-
59.
ROZDZIAŁ 1
Mężczy zna, który szedł wzdłuż kanału Pålsund i spoj rzał w dół w ciem ne wody, zadrżał nieco.
Czuł się niespokoj ny i nie podob§ało m u się to, co wy darzy ło się w ostatnim czasie. Zaczął niem al
sądzić, że popełnił wielki błąd. Ale by ło j uż za późno, aby coś z ty m teraz zrobić, m y śleć będzie
później , kiedy będzie po wszy stkim . W każdy m razie dotrzy m ał swoj ej części um owy, nikt nie
m ógł powiedzieć inaczej . Jednak trudno by ło zignorować nieprzy j em ne uczucie, które czaiło się
w okolicy żołądka. Zerknął do ty łu, ale zobaczy ł ty lko taksówkę, którą przy j echał, stoj ącą po
drugiej stronie kanału, na Söder Mälarstrand. Kierowca siedział i liczy ł pieniądze, nie zapalaj ąc
j eszcze lam pki z napisem „wolne”.
Padał deszcz. Drobna, uporczy wa i zim na m żawka. Siąpiło nieprzerwanie od kilku dni, boki
kanału by ły błotniste, a brudnobrązowe sitowie zwisało nad wodą. Przy pom ostach nadal
cum owały łodzie, czekaj ąc na wy ciągnięcie. Mężczy zna nie m ógł zrozum ieć, że nie zrobiono
tego zaraz po zakończeniu sezonu, ty lko czekano do sam ego końca. Nagle kanał m ógł zam arznąć,
a wtedy j est j uż za późno. Wetknął ręce do kieszeni i przeszedł obok pięknej dębowej łodzi
z biały m pokładem dziobowy m . Właściciel nie zatroszczy ł się nawet o zdj ęcie siedzisk z kokpitu.
Jak m ożna zaniedbać łódź do takiego stopnia? Miał ochotę wej ść na pokład i zabrać j edną
z poduszek do siedzenia ty lko po to, by pokazać właścicielowi, j akie to głupie pozwalać takim
skarbom leżeć na zewnątrz. Poszedł j ednak dalej , ściągaj ąc j edy nie m ocniej pasek wokół
płaszcza. Wieczór nadszedł szy bko, a m żawka sprawiła, że kanał by ł spowity niebieskawą m giełką,
która powodowała, że m ężczy zna m arzł j ak pies.
Spoj rzał na zegarek. By ło nieco po dziewiątej wieczorem i pom im o tej dość wczesnej pory
nie by ło w pobliżu ani j ednego człowieka. Wielkie wierzby, które pochy lały się w stronę
powierzchni wody i brak oświetlenia ulicznego robiły swoj e. Nie by ło to m iej sce dla sam otny ch
dziewczy nek na wy chodzenie z psem . Ale on sam nie m iał żadnego wy boru, m iej sce spotkania
by ło ustalone i j eśli nie poj awiłby się, nie poj awiły by się również żadne pieniądze. Zszedł z m ostu
w stronę klubu żeglarskiego Heleneborg. Tuż nad nim wy ginało się im ponuj ące przęsło m ostu
Västerbron, niczy m ciem ny łuk na tle żółtego nieba.
Miej sce spotkania m iało by ć przy postoj u 22. Stała tam zacum owana piękna m ahoniowa łódź
Petterssona
i kiedy m ężczy zna zbliżał się do pom ostu, uj rzał, że w kaj ucie m otorówki świeci się
światło. Zatrzy m ał się, próbuj ąc zaj rzeć przez okno, ale j edy ne co widział, to czy j eś plecy.
Zawołał, ale nie otrzy m ał żadnej odpowiedzi i dlatego wy szedł na m ostek. Zawołał znowu,
ostrożnie stawiaj ąc stopę na relingu, i zrobił krok w dół do kokpitu. Łódź zakoły sała się i osoba
w kaj ucie odwróciła głowę, po czy m naty chm iast zgasiła światło. Zrobiło się czarno, że oko
wy kol, i m ężczy zna z trudem rozróżniał kształty w kaj ucie. Założy ł, że osoba w środku
wy straszy ła się i właśnie m iał powiedzieć, że to ty lko on, kiedy coś m ocno uderzy ło go w głowę,
tuż nad okiem . Naj pierw pom y ślał, że się poślizgnął, gdy ż podłoga z im petem wpadła na niego
z ogrom ną prędkością i przez chwilę wy dawało się, że to właśnie ona uderzy ła go prosto w twarz.
Ale w m om encie, kiedy m iał się podnieść na czworakach i spoj rzeć w górę, zobaczy ł żelazną
rurę i nie zdąży ł nawet powiedzieć, że ktoś go z kim ś pom y lił, gdy rura trafiła go w głowę, na
zawsze gasząc wszelkie m ożliwości rozm owy i wy j aśnienia. Te by ły wy łącznie dla ży j ący ch.
ROZDZIAŁ 2
Kom isarz Axel Hake stał w kuchni i opierał się na swoj ej lasce. Miał szerokie ram iona, krótko
przy strzy żone włosy i by ł ubrany w grubą tweedową m ary narkę i dżinsy.
– No, idziesz?
Spoj rzał na swoj ą siostrę Julię, która stała przy lustrze i próbowała uporządkować swoj e
zm ierzwione włosy. W odróżnieniu od swoj ego brata nie wy glądała szczególnie dobrze, ale m iała
piękne, choć ironiczne oczy. Sam a uważała, że przy pom ina ry sunek przedszkolaka, na który m
żadne proporcj e właściwie się nie zgadzały. Nos by ł kartoflowaty, usta trochę za grube, a twarz
nieco nalana. Teraz Julii Hake to nie m artwiło, j ej wielką pasj ą by ło ży cie wetery narza w lasach
Tullinge, a na brak m ężczy zn nigdy nie narzekała. Piękny ch m ężczy zn. Inni j ej nawet nie
obchodzili. Niektórzy interesuj ą się m ężczy znam i z poczuciem hum oru, m ężczy znam i m aj ący m i
władzę, m ężczy znam i z ogładą. „Mnie interesuj ą przy stoj ni m ężczy źni, po prostu” –
zadeklarowała pewnego razu nonszalanckim tonem .
Tego dnia j ednak Axel Hake podej rzewał, że coś j est nie tak, j ak powinno. Julia znalazła nawet
starą szm inkę, którą rozsm arowy wała po wargach i stroiła m iny przed lustrem , tak że usta
wy glądały j ak czerwona rana.
– Za godzinę zabieram Siri do przedszkola, więc m usisz się zwij ać – powiedział i zakoły sał się
na lasce.
Poj echał do swoj ej siostry z kilkom a kartonam i czerwonego wina. By ła to przy sługa, którą
robił j ej od czasu do czasu, przede wszy stkim żeby zobaczy ć, j ak się czuj e tam , na wy gnaniu.
Miej sce by ło odludne, położone w sam y m środku dużego, ciem nego lasu świerkowego i Hake
uważał, że to niezby t fortunne m iej sce zam ieszkania dla sam otnej kobiety, ale j ego siostra nigdy
się nie bała. Przeciwnie. Czuła się bezpiecznie, gdy w pobliżu nie by ło zby t wielu ludzi.
Nieco nieobecna odebrała kartony z winem , postawiła j e na piecu, pokręciła się dookoła przez
chwilę i wy m usiła na Axelu obietnicę, że podrzuci j ą do m iej sca oddalonego kilka kilom etrów
dalej . Jej land rover złapał gum ę, a ona nie m iała czasu tego naprawić. Zm ieniała ubranie kilka
razy, aby w końcu założy ć swoj ą starą dżinsową kurtkę. W m iędzy czasie przeglądała się w lustrze
więcej niż kiedy kolwiek widział, by to robiła.
W końcu by ła gotowa, rzuciła ostatnie spoj rzenie w lustro, skuliła się nieco i wy szła z dom u.
Brat szedł za nią, kulej ąc. Nie by ł inwalidą, ale został postrzelony w kolano i m iał trwałe
uszkodzenie po lekarskiej robocie, którą Hake uważał za graniczącą ze znęcaniem .
– Szal – krzy knęła Julia i wpadła z powrotem do środka.
Hake westchnął i poszedł dalej do swoj ego starego, zardzewiałego citroena. Usiadł na m asce
i błądził wzrokiem . Klinika wetery nary j na Julii wy glądała na upadaj ącą. Duży dom m ieszkalny
by ł wprawdzie w dobry m stanie, ale stodoła i zagrody by ły j eśli nie zaniedbane, to w każdy m
razie m arne. Wy tłum aczeniem siostry by ło to, że zwierzęta nie m aj ą żadny ch preferencj i
estety czny ch i że klinika, która głównie zaj m uj e się ranny m i końm i, psam i i inny m i m ały m i
zwierzętam i, doskonale pełni swoj ą funkcj ę.
Drzwi otworzy ły się ponownie i Julia poj awiła się z kolorowy m szalem na ram ionach,
narzucony m na dżinsową kurtkę. Zatrzy m ała się i spoj rzała bratu prosto w twarz. Jej oczy koloru
trawy m orskiej bły szczały, gdy patrzy ła na niego.
– No – powiedziała. – Nadaj ę się?
– Czy nie m asz się spotkać ty lko ze zwy kły m facetem z wegańskiego kolekty wu?
– Nadaj ę się? – powtórzy ła ostro.
Axel Hake kiwnął głową. Wy glądała aż za dobrze. Ale j ednak się niepokoił. Przy prowadzała
do dom u przy stoj ny ch, bezwartościowy ch m ężczy zn, odkąd sięgał pam ięcią. I traktowała ich j ak
powietrze, co w j akiś sposób sprawiało, że j eszcze bardziej by li nią zainteresowani, ponieważ nie
by li przy zwy czaj eni do takiego traktowania. Julii zdarzały się waśnie i swary i nie j eden raz Axel
Hake m usiał interweniować. Jednak zawsze m iał wrażenie, że ona wy j dzie z tego bez szwanku.
Ty m razem j ednak wy dawało się, że Julia wpadła po uszy. Stała się niepewna, j eszcze bardziej
kapry śna niż zwy kle, gry zła się, że m oże j est za stara, aby m ieć dzieci. Mężczy zna, w który m się
zakochała, by ł właściwie ty lko dwudziestokilkuletnim chłopcem rosy j skiego pochodzenia,
m ieszkaj ący m w wegańskim kolekty wie, który leżał j eszcze głębiej w świerkowy m lesie niż
klinika wetery nary j na. Hake nigdy go nie spotkał i j edy ny m , co udało m u się podsłuchać, by ło to,
że by ł blondy nem i nie m iał zarostu. Kiedy zapy tał o osobowość chłopaka, Julia popatrzy ła na
niego bez zrozum ienia i zastanawiała się, co to m a do rzeczy. Chłopak wy glądał, do licha, j ak
grecki bóg…
Marianne de Vrie siedziała w swoim piękny m zaby tkowy m m ieszkaniu na Långholm en
i próbowała skupić m y śli na przewodniku, który właśnie pisała. Opublikowała serię dobrze
napisany ch i naszpikowany ch faktam i książek, które by ły kupowane przez wierny krąg
czy telników. Teraz j ednak by ła w kłopocie. Nagle złapał j ą pisarski kurcz i nic nie układało się tak,
j ak chciała. Od przy j aciółki dostała radę, żeby nie wy silała się tak bardzo, ty lko uży ła Internetu,
aby znaleźć inform acj e o m iej scach, o który ch pisze. Marianne uważała to za niem oralne. Ale po
sześciu m iesiącach pisarskiej posuchy udała się do sieci i właśnie znalazła opis podróży w j ęzy ku
francuskim , którego, j ak sądziła, żaden Szwed nie będzie czy tał. Poświęciła dzień na tłum aczenie
tekstu, który traktował o wizy cie na targu ptaków w Marrakeszu. „Kiedy ptaki kąpią się w piasku”
m iała nazwać dzieło, które m iało by ć pierwszy m rozdziałem w j ej książce. Ale ten czy n
zdenerwował j ą i zaniepokoił, wsty dziła się trochę i zdecy dowała się pój ść na długi spacer, żeby
uspokoić nerwy.
Marianne patrzy ła na j esienny kraj obraz. Czubki liściasty ch drzew płonęły, kiedy szła przed
siebie Skutskepparvägen. Z każdy m krokiem czuła, j ak napięcie nieco odpuszcza, j ak wy rzuty
sum ienia zaczy naj ą słabnąć. Jednak obej rzała się niespokoj nie, wy dawało się j ej , że ktoś zagląda
j ej przez ram ię i upom ina j ą, by nie oszukiwała swoich czy telników. Przy spieszy ła, aby pozby ć
się tego uczucia. To by ł j ednak błąd, bo szy bko poczuła się wy pom powana i by ła zm uszona
oprzeć się o otwartą drewnianą bram ę przy kanale Pålsund. Po drugiej stronie drewnianego płotu,
wzdłuż kanału biegł m ostek. Wy szła na niego. Zachowy wała się ostrożnie i nie chciała, by ludzie
widzieli j ą sapiącą z wy siłku.
Westchnęła i spoj rzała w wodę. Naj pierw pom y ślała, że ktoś stanął za nią, żeby przej rzeć się
w wodzie – tuż pod powierzchnią stał m ężczy zna w płaszczu i wpatry wał się w nią pusty m i
oczam i. Dopiero kiedy zobaczy ła faluj ące włosy, m lecznobiałe oczodoły i zdeform owaną twarz,
zrozum iała, że to m artwy człowiek, stoj ący m niej więcej prosto. Z początku nie m ogła
zrozum ieć, j ak to j est m ożliwe, ale potem zobaczy ła wokół nóg m ężczy zny łańcuch, który
przy trzy m y wał go w m iej scu. A chwilę później wzdłuż kanału rozniósł się echem j ej krzy k, aż do
potężny ch przęseł m ostu Västerbron. Echem , które wy dawało się nie m ieć końca.
Kolekty w wegański leżał na polanie z szum iący m i świerkam i naokoło. Główny budy nek by ł
dużą, pom alowaną na żółto trzy piętrową willą z przełom u wieków. Bellm anowska żółć
przy pom inała Hakem u, że kiedy ś czy tał o ty m szwedzkim ciem nożółty m kolorze, który by ł
bardzo powszechny na dom ach i budy nkach przez wiele wieków. Z boku dom u znaj dowały się
j akieś szopy, a przed j edną z nich stał szary bus volkswagen. Kiedy Hake zj echał z ronda,
zobaczy ł starszego m ężczy znę, który szedł w ich stronę. By ł około pięćdziesiątki i m iał chudą
twarz, duże krzaczaste brwi i kasztanowe włosy. Hake spodziewał się j akiej ś przy pom inaj ącej
guru osoby j ako przy wódcy kolekty wu, ale ten m ężczy zna wy glądał bardziej j ak m y śliwy niż
filozof. Julia kiwnęła do niego i m ężczy zna skinął głową.
– Co z Eliną? – zapy tała Julia, kiedy wy siedli z „cy try ny ”.
Mężczy zna spoj rzał czuj nie na Axela i j ego laskę, zanim ponownie utkwił wzrok w Julii.
– Sądzę, że gorączka spadła, ale chy ba będzie naj lepiej , j eśli sam a sprawdzisz.
Julia opowiadała, że j edna z kolekty wny ch suk się oszczeniła i poważnie się rozchorowała, i że
ona by ła za nią odpowiedzialna. To tak poznała swoj ego towarzy sza.
– Yuri j est?
Mężczy zna skinął głową w stronę wej ścia.
– Czuwa nad nią.
Julia rozprom ieniła się, otworzy ła bagażnik i wy j ęła swój wetery nary j ny sprzęt.
– No to chy ba wej dę – powiedziała i spoj rzała na swoj ego brata.
– Maksy m alnie dziesięć m inut – uściślił Hake.
Julia kiwnęła głową i pospieszy ła do środka. Mężczy zna zrobił krok w kierunku Axela
i wy ciągnął dłoń.
– Gustav Lövenhj elm – przedstawił się.
– Axel Hake. Jestem bratem Julii.
– Aha – powiedział Lövenhj elm . – Nie j esteście specj alnie podobni.
Lustrował Hakego bez skrępowania.
– No cóż – odparł Axel. – Nigdy nie m ożna tak naprawdę m ieć pewności, ale nasi rodzice
twierdzą, że tak j est.
Lövenhj elm uśm iechnął się nieco, zakoły sał na piętach i rzucił spoj rzenie w stronę dom u.
– W środku j est herbata ziołowa – powiedział. – Ale trzeba sam em u sobie wziąć, kolekty w tak
działa.
Hake podziękował i poszedł w kierunku drzwi w ty m sam y m czasie, kiedy dwie m łode kobiety
przy j echały na rowerach i zatrzy m ały się przed Gustavem Lövenhj elm em . Hake sły szał, j ak ten
m ówi coś o ty m , że m aj ą szczęście, że j est właśnie m iej sce w kolekty wie. Reszty j uż nie sły szał,
gdy ż j ego kom órka zaczęła dzwonić wściekły m sy gnałem . To by ł Oskar Lidm an, j ego policy j ny
kolega.
– Musisz przy j ść – powiedział krótko Lidm an. – Mam y zwłoki w wodzie.
Hake wszedł do dom u, żeby poszukać Julii. Wy dawało m u się, że sły szy j ej głos z drugiego
piętra, szedł więc w górę po szerokich schodach w stronę głosów. W j edny m z pokoj ów Julia stała
przed m łody m chłopcem z j asną, niem al przy pom inaj ącą albinosa twarzą i kredowobiały m i
włosam i.
– Zobaczę, Julio – m ówił chłopiec ze słowiańskim akcentem . – Mam sporo do zrobienia.
– Proszę – naciskała Julia, a Hakem u nie podobał się ton w j ej głosie. Brzm iał ulegle
i cukierkowo.
Chłopiec wziął j ej twarz w swoj e ręce i spoj rzał na nią rozbawiony. Pocałował j ą w czoło
i odepchnął szorstko od siebie. Potem zerknął na psa, który leżał na kocu z czterem a szczeniakam i
przy swoim brzuchu.
– Jak właściwie j est z Eliną? – zapy tał.
Wzrok Julii zawisł j eszcze kilka sekund na twarzy chłopca, zanim kobieta spoj rzała na psa.
Wtedy Hake wy korzy stał okazj ę, by się uj awnić. Jak gdy by akurat wszedł na górę po
schodach i nie widział, co się wcześniej działo. Yuri popatrzy ł na niego badawczo.
– Muszę j echać, Julio. Dzwonił Oskar Lidm an. Mam dy żur, a to j est pilne. Technicy są j uż na
m iej scu zbrodni.
– Miej scu zbrodni – powtórzy ł Yuri. – Jesteś gliną?
– Nie – powiedział Axel Hake. – Jestem policj antem , a ty ?
Yuri uśm iechnął się nieco powściągliwie i zerknął na Julię.
– Według Julii j estem księciem My szkinem . Wiesz, z książki Dostoj ewskiego.
– Zatem idiotą.
Julia rzuciła bratu nienawistne spoj rzenie, ale Yuri odpowiedział spokoj nie:
– To chy ba prawda. Chy ba j estem idiotą.
Uśm iechnął się do Julii. By ł to olśniewaj ący uśm iech.
Oskar Lidm an czekał na Hakego na dole przy kanale Pålsund. Technicy odgrodzili teren i kilku
ciekawskich stało za taśm ą, próbuj ąc zobaczy ć, co się stało. Zwłoki leżały za płachtą, która by ła
rozciągnięta, by fotografowie z prasy nie m ieli szansy na zrobienie zdj ęć zam ordowanem u
m ężczy źnie. Jeden z reporterów rozm awiał z Marianne de Vrie, która cicho opowiadała, co się
stało. Kom isarz Axel Hake podszedł i popatrzy ł na m ężczy znę leżącego na plastikowy ch noszach.
Jego twarz by ła groteskowo nabrzm iała, ledwo m ożna by ło rozpoznać ry sy. Nawet ciało spuchło,
a skóra by ła gładka i nieco tłusta. Włosy m iał rude, ale koloru oczu nie dało się określić. Ry by
i podwodne zwierzęta wy gry zły niem al w całości gałki oczne.
– Wiem y, kim on j est? – zapy tał Hake.
Oskar Lidm an pokręcił głową i wsunął ręce do kieszeni kurtki. By ł duży m m ężczy zną, żeby
nie powiedzieć gruby m , ale poruszał się m iękko i szy bko, j eśli by ło trzeba. Można by ło się
dom y ślić, że j ego wielką pasj ą j est taniec, gdy ż szedł ry tm icznie, j akby podążał za m elodią do
salsy albo rum by.
– Nie będzie raczej zby t trudno z ty m tatuażem .
Wskazał palcem na lewe ram ię denata. By ło wy tatuowane biały m chińskim sm okiem ze
skrzy dłam i na czarny m tle. W j edny m rogu znaj dowała się cy fra dwa, a pośrodku tatuażu by ł
czworokąt podzielony na dwa kolory, czerwony i zielony, z czy m ś, co wy glądało j ak złoty
płom ień ognia w centralny m m iej scu. Hake nigdy nie widział czegoś podobnego.
– O ile j est Szwedem – dodał Lidm an.
Chudy m ężczy zna podszedł do nich. By ł to lekarz sądowy Brandt. Skinął lekko głową na
powitanie oby dwu policj antów.
– Mogę j uż teraz powiedzieć, że nie da się ustalić czasu m orderstwa, biorąc pod uwagę, że
z pewnością leżał w wodzie j akiś ty dzień, a tem peratura wody zm ieniała się bardzo w ciągu ty ch
ostatnich dni.
Ty powe, pom y ślał Hake. Oznaczało to, że nie m ożna zapy tać ewentualny ch podej rzany ch,
czy m aj ą alibi.
– Ale został zam ordowany – ciągnął Brand swoim szorstkim głosem . – Ktoś uderzy ł go
okrągły m przedm iotem w czaszkę, dwa, m oże trzy razy. Żelazną rurą albo czy m ś podobny m .
– Więc by ł m artwy, zanim został zatopiony w kanale?
Brandt spoj rzał na Hakego ze źle ukry waną złośliwością.
– Co do cholery m y ślisz? Jak widzisz, czaszka j est przecież niem al roztrzaskana.
– Ale m ógł przecież utonąć naj pierw, a później m ieć rozbitą czaszkę – powiedział Hake
spokoj nie. – Może się przecież zdarzy ć, że ktoś chce wy prowadzić nas w pole. Nie zam ierzał
pozwolić Brandtowi łapać łatwy ch punktów.
Nie odpowiadaj ąc, Brandt odwrócił się i poszedł w stronę karawanu.
Hake ponownie spoj rzał na zam ordowanego m ężczy znę. Łańcuch wokół kostki zostawił
głębokie ślady w skórze i wy raźnie m ożna by ło dostrzec białą piszczel pod m etalowy m i linkam i.
Stalowa kotwica przy m ocowana do łańcucha by ła wy starczaj ąco ciężka, by utrzy m ać
m ężczy znę w m iej scu, pod wodą.
– Po co zatapiać go tutaj ?
– Może to j est m iej sce zbrodni – odparł Lidm an.
– To m ożliwe, ale dlaczego w ogóle go zatapiać? Dlaczego go po prostu nie wy rzucić? Jeśli nie
chce się, aby ciało zostało znalezione, to rzecz j asna nie powinno się robić czegoś takiego, bo
prędzej czy później ktoś j e odkry j e.
– A od kiedy m ordercy stali się m ądrzy ? – powiedział gorzko Lidm an i spoj rzał w górę na
hałaśliwy strop m ostu Väster, a potem w dół na ziem ię. Pod m ostem nie rosło prawie nic, pleniły
się tam ty lko stonogi i gry zonie. Wszy stko by ło równie m artwe j ak osoba na plastikowej płachcie.
Ponieważ m iej sce znalezienia ciała znaj dowało się dokładnie pod tą m asy wną stalową
konstrukcj ą, spacerowicze chodzący po m oście nie m ogli widzieć tego, co się działo przy
pom oście. Po obu stronach kanału by ły nadal przy cum owane łodzie, ale większość z nich została
j uż wciągnięta, panosząc się pod wielkim i plandekam i. Niektóre stały na przy czepach, inne na
drewniany ch stoj akach. Wiele sam ochodów by ło też zaparkowany ch w okolicy, a niem al nad
sam ą wodą stał biały, stary autobus z napisem : „Wy łączony z ruchu” um ieszczony m nad kabiną
kierowcy.
Axel Hake spoj rzał na zegarek.
– Tobisson j eszcze nie przy szedł?
Lidm an pokręcił głową.
– Kiedy się poj awi, m ożesz m u powiedzieć, żeby z kilkom a ludźm i zaczął pukać do drzwi.
– Będzie przeszczęśliwy – powiedział Lidm an i rozej rzał się. Nie by ło j ednak tak wielu
dom ów w tej okolicy.
Hake wskazał laską na drugą stronę kanału, w kierunku wy sokich, duży ch kam ienic
czy nszowy ch na Lorensbergsgatan, powy żej Söder Mälarstrand.
– Och, m y ślałem raczej o ty ch tam – powiedział. – Z ich okien przecież widać to m iej sce.
Lidm an aż ścierpł. Mieszkały tam prawdopodobnie setki lokatorów, będzie to więc ogrom
pracy. Wolałby, aby Hake sam dał Tobiasowi Tobissonowi to zadanie.
Hake rzucił ostatnie spoj rzenie na denata i odszedł do techników, by powiedzieć im , aby
zaczęli dokum entować m iej sce znalezienia zwłok. Potem powędrował bez pośpiechu wzdłuż
kanału Pålsund, aż doszedł do końca stoczni Mälar. Chciał przej ść się sam przez chwilę, aby
poczuć okolicę. Långholm en by ło piękną cząstką Söderm alm u. Niem al idy lliczną, w której nawet
m niej sze dom y i zakłady wy glądały zachęcaj ąco, m im o że wiedział, iż człowiek się tam
zaharowy wał. Palnik spawalniczy zapalał się i gasł w j edny m z zakładów i rozświetlał duże okno
wy chodzące na prom enadę. Hake spoj rzał na wodę. Coś dręczy ło go głęboko w świadom ości, ale
nie um iał tego uchwy cić.
Om iótł wzrokiem nabrzeże Ratusza, spoj rzał dalej , w stronę Riddarholm en i w końcu ku
wzgórzom Söder. Pogrąży ł się w m y ślach o dzielnicy, w której teraz się znaj dował. Söderm alm
tak bardzo się zm ieniło. Z początku by ła to prawdziwa dzielnica robotnicza ze spinnhus
browaram i, wy twórniam i tranu i różnorakim i m ały m i zakładam i przem y słowy m i. Mrowiło się
w niej od służący ch, gałganiarzy, robotników zm ianowy ch i rzem ieślników. Znaj dowały się tam
dom y rodzin wielodzietny ch, więzienia i gorzelnie, i to tam Gustaw Waza wy pędzał chory ch
um y słowo i trędowaty ch. W ostatnich latach dzielnica j ednak otrzy m ała znacznie wy ższy status,
kiedy przeprowadzili się do niej dziennikarze, działacze kulturalni i wszelkiego rodzaj u arty ści.
Mieszkanie na Söder stało się m odne, m łodzież pielgrzy m owała tu, i roiło się tu od klubów,
kawiarni i restauracj i. Jednak wciąż Söder wy dawało się zupełnie dziwną częścią Sztokholm u.
Może nieco uboższą od pozostały ch dzielnic m iasta, gdy ż nadal by ło tu pod dostatkiem m ały ch
przedsiębiorców, m echaników, lokali bokserskich i stary ch chałup. Ponadto, to na Söder m ożna
by ło zobaczy ć, że Sztokholm j est częścią archipelagu. Tam wy chodziły na światło dzienne
granity, tam spadały skały do wody i tam przy lgnęły m ałe chałupki, j ak dom ki ry backie wzdłuż
zboczy od Katarzy ny do Marii
.
Hake odwrócił wzrok od Söder w stronę Kungsholm en. Po drugiej stronie wody widział ulicę
Chapm ansgatan, na której m ieszkał. Niedaleko stam tąd znaj dowało się przedszkole j ego córki Siri.
Dopiero wówczas to dręczące uczucie z ty łu głowy stało się dla niego j asne. Zatrzy m ał się nagle
i zaklął.
– Siri – powiedział głośno. Spoj rzał na zegarek i odkry ł, że j est ponad godzinę spóźniony.
Wy j ął kom órkę i zadzwonił do przedszkola, ale linia by ła zaj ęta. Popędził z powrotem do swoj ego
sam ochodu.
Långholm ens Spinnhus – więzienie dla biedny ch i bezdom ny ch kobiet w Långholm en.
Chodzi o dwa kościoły – Eleonory Katarzy ny av Pfalz i św. Marii Magdaleny.
ROZDZIAŁ 3
Hake obudził się wcześnie następnego dnia. Robił to zawsze, kiedy m iał zabrać się za nowy
przy padek. Coś się w nim j uż uruchom iło i by ł zarówno spięty, j ak i ciekawy – uczucie, z który m
by ł aż nadto zaznaj om iony. Czuł się j ak koń pełnej krwi, wprowadzany do boksu startowego, który
wie, o co chodzi, ale m im o wszy stko niezupełnie chce w ty m uczestniczy ć, ty lko robi trudności
i j est ogólnie niechętny. Kiedy j uż bram ki startowe idą w górę i wy ścig się rozpoczy na, to co
innego, ale czas przed ty m m om entem j est naj gorszy.
Hanna nadal spała i Axel wiedział, że upły nie sporo czasu, aż będzie m ógł znowu u niej
nocować. Nie chciała m ieć go w swoim łóżku, kiedy by ł w środku śledztwa o m orderstwo.
Powiedziała, że czuj e, j akby zapach krwi pozostawał na j ego ubraniu po wizy tach u patologów
i na m iej scach zbrodni. Naj pierw trudno by ło m u to zaakceptować, ale po prostu tak zdecy dowali
się ży ć – w separacj i. On m iał swoj e m ieszkanie na Chapm ansgatan, a ona swoj e przy kościele
Kungsholm . Hake odwrócił się na bok i spoj rzał na nią. Miała staroświecką twarz, niem al
przezroczy stą, z piegam i wokół nasady nosa i obfite usta z nieco popękany m i wargam i. Włosy
opadały na połowę twarzy i Hake odgarnął j e ostrożnie ręką. Wy m ruczała coś przez sen, a potem
otworzy ła j edno oko, prawie bezbarwne oko, które naj pierw popatrzy ło na niego ostro, zanim
odrobinę złagodniało. Pocałowała go pospiesznie w usta, po czy m odwróciła się i ponownie
zasnęła.
Poprzedni wieczór by ł przy j em ny. Hanna nie zrobiła afery, że przegapił odebranie Siri
z przedszkola. Córka także nic nie powiedziała, kiedy wreszcie się poj awił, spoj rzała ty lko na niego
odrobinę zm ęczona, a potem wy szła z szatni, ubieraj ąc swój prochowiec.
– Powiem y coś m am ie? – zapy tała od niechcenia.
Weszła w ten wiek, kiedy chce się m ieć taj em nice i odrobinę napięcia, by zobaczy ć, gdzie
przebiegaj ą granice.
– Chy ba zrozum ie – rzekł Axel.
– Ja nie j estem taka pewna – odpowiedziała Siri.
Kiedy Hake wy szedł z bram y tego wczesnego ranka, padało. Okresowe opady ciągnące się
ty godniam i. Cm entarz ze swoim żelazny m ogrodzeniem wy glądał groźnie w tej szarawej
m giełce. Hory zont ograniczały duże kam ienice i w dół, w stronę wody, ciem ne ściany wy dawały
się zginać, by ochronić się przed deszczem . Hake przesuwał się wzdłuż fasad dom ów, a laska
służy ła j ak swego rodzaj u czułek w kaskadzie deszczu ograniczaj ącego widoczność.
W połowie drogi na kom isariat przy pom niał sobie, że m iał iść do Medy cy ny Sądowej
i dlatego teraz przebij ał się przez ostry wiatr z powrotem do swoj ego sam ochodu. Jazda tam by ła
koszm arem . Trzeba by ło uważać na ubrane na ciem no cienie, które nagle wkraczały po prostu na
ulicę, zakładaj ąc, że są widoczne wśród ulewnego deszczu; na sam ochody, które bez ostrzeżenia
ham owały przed nim gwałtownie, i na kolej ki wij ące się całą drogą do Solna. Zaklął cicho przez
zaciśnięte zęby.
Kiedy wreszcie dotarł do Zakładu Medy cy ny Sądowej i zdj ął z siebie płaszcz, j ego nastrój
nagle się zm ienił. Teraz dla odm iany iry tował go ten sztuczny porządek i regularność panuj ąca
w salach. Gładkie powierzchnie ścian sprawiały stery lne wrażenie, poły skuj ące chłodnie ostro
odbij ały światło padaj ące z okna, a świeżo wy m y te stoły do obdukcj i stały w rzędzie, j akby by ły
elem entem hali m aszy nowej . Ale tak to by ło, kiedy nowe śledztwo m iało się rozpocząć. Iry tacj a
zawsze by ła w pogotowiu.
Hake podszedł do naj odleglej szego stalowego stołu, gdzie Oskar Lidm an stał razem
z Brandtem i patrzy ł na zwłoki. Wy glądało to obscenicznie. Nie ty lko to spuchnięte ciało
i m archewkowego koloru włosy łonowe, które kłębiły się w kroczu, nie ty lko m iażdżona rana
głowy, która bły szczała teraz na niebiesko, szczerząc się do tego, co pozostało z rudy ch włosów po
goleniu, ale nawet sam pom y sł, aby położy ć golusieńkiego człowieka na tej bły szczącej ławie na
pokaz. Jak kawałek m artwego m ięsa. To, że potem Brandt dłubał w ciele i by ło widać duże szwy
na klatce piersiowej , w m iej scu gdzie przeszła piła, nie czy niło tego wszy stkiego m niej
niesm aczny m .
– Nie m a żadnej wody w płucach, a więc zm arł od urazów czaszki – powiedział Brandt, kiedy
Hake się zbliży ł. – Dokładnie tak j ak sądziłem .
Spoj rzał trium fuj ąco na Hakego.
– Coś więcej ?
Brandt wskazał na m iskę, w której leżały j akieś narządy.
– Kiepska wątroba. Mogę to powiedzieć od ręki – na granicy alkoholowego stłuszczenia
wątroby. Ogólnie by ł w zły m stanie. Ale nie m iał we krwi ani alkoholu, ani narkoty ków.
– Czy m ożesz powiedzieć, kiedy zm arł?
– Nie, i wątpię, aby ktoś inny m ógł to zrobić. W wodzie by ło zim no i proces rozkładu
postępuj e wtedy przecież wolniej .
– Podaj m i przy naj m niej przy bliżoną datę.
– Nie próbuj . Nie j estem j akim ś j asnowidzem , ty lko naukowcem .
– Dwa ty godnie, trzy ty godnie?
Brandt j ęknął nieco, po czy m wzruszy ł ram ionam i.
– Raczej dwa, ale głowy nie dam .
– Czy m ożesz powiedzieć w takim razie, ile m iał lat?
– Miał kondy cj ę sześćdziesięciolatka, ale m y ślę, że m iał około czterdziestki.
– Dlaczego?
– Żadnego powiększenia prostaty, j ak u większości m ężczy zn w ty m wieku, zębów nie dosięgła
j eszcze paradontoza…
– Jak wy glądaj ą plom by ?
– Nie j estem ekspertem , ale w każdy m razie nie wy glądaj ą j ak trady cy j ne
wschodnioeuropej skie plom by. Nie m a złotego zęba, j ak widać.
– A urazy, od który ch zm arł?
– Olle Sandstedt z technicznego by ł tutaj i powiedział, że naj prawdopodobniej by ła to żelazna
rura. Musiała by ć dość długa, by m ieć taką siłę, że czaszka pękła.
Hake kiwnął głową i spoj rzał na Lidm ana, który pozwalał m iętówce wędrować z j ednej
strony ust na drugą. By ła to ostatnio j ego m ania, kolej na próba, by rzucić palenie. Wcześniej żuł
zapałki, ale w końcu j ego żona m iała dość znaj dowania wszędzie w dom u m okry ch, połam any ch
kawałków.
– Musim y sfotografować twarz, bez względu na to, j ak groteskowo wy gląda. I chcę m ieć też
zbliżenie tego tatuażu. – Wskazał palcem na czarnobiałego sm oka.
– Nigdy nie widziałem czegoś podobnego – powiedział Brandt. – Nie wy gląda ani na
chińskiego, ani na zachodniego. Rzy m ska dwój ka i chiński sm ok.
Pokręcił głową.
Hake rzucił ostatnie spoj rzenie na m ężczy znę na stalowej ławie. Śm ierć nigdy nie by ła
twarzowa, zwłaszcza gdy doty czy ło to zwłok znaj dowany ch w wodzie.
Axel Hake i Oskar Lidm an zj edli kaszankę w policy j nej kanty nie, zanim weszli na górę do
wy działu i zaczęli urządzać pokój dowodzenia. Jeszcze za bardzo nie m ieli z czy m przy j ść, ale
laboratorium postarało się j uż o zdj ęcia i Lidm an przy m ocowy wał j e na dużej tablicy. By ły to
zdj ęcia zarówno z obdukcj i, j ak i z m iej sca znalezienia zwłok.
Drzwi otworzy ły się i wszedł Tobias Tobisson. Wy glądał j ak kreska przy boku cierpiącego na
nadwagę Lidm ana. Uczy nił cnotę z by cia wy trzy m ały m i chudy m i postrzegał siebie sam ego j ak
biegacza długody stansowego, który kilom etr po kilom etrze pokony wał ból i przez całą drogę
utrzy m y wał tem po. Pogardzał Lidm anem za j ego zwiotczałą postawę, ale równocześnie obawiał
się trochę inteligencj i i bły skotliwy ch kom entarzy kolegi. Potrafiły trafić w sedno. Jak wtedy, gdy
Lidm an przy szedł z podsum owaniem pokazuj ący m , że nie by ło go w pracy m niej niż Tobissona,
pom im o j ego przechwałek o ty m , j ak dobrze się czuj e dzięki ćwiczeniom ruchowy m .
– Tu m asz czarno na biały m . Połowa twoich nieobecności j est wy nikiem urazów sportowy ch.
Uszkodzone łękotki tu i zapalenia więzadeł tam . Ruch się nie opłaca.
Tobissonowi zabrakło j ęzy ka w gębie.
Stanął teraz przed tablicą i patrzy ł na fotografie. By ł to pierwszy raz, kiedy widział tego
m ężczy znę. Odwrócił szy bko wzrok i wy j ął notatnik.
– Popukałem do drzwi ludzi wczoraj i dzisiaj – powiedział rzeczowo. – Nie wiedząc, o j akiej
porze ani nawet o który m ty godniu m aj ą pam iętać. Nie m aj ąc żadnego zdj ęcia faceta.
– Ktoś coś widział?
Hake podszedł do okna i wy j rzał na zewnątrz. Niebo przej aśniło się tuż po lunchu i na m om ent
słońce prawie przedarło się przez chm ury. Ale ty lko prawie, gdy ż chwileczkę później znów
zaczęło lać j ak z cebra. Teraz niebo by ło fioletowo-niebieskie, a Hake sły szał, j ak woda chlupie
z ry nny, gwałtownie wy lewaj ąc się na asfalt.
– Widzieli wszy stko, co m ożliwe. Wy daj e się, że połowa z nich nie robi nic innego poza
gapieniem się przez okno całe boże dnie. Widzieli dom niem any ch złodziei łodzi, widzieli parę,
która pieprzy się w przerwach na lunch m iędzy wy ciągnięty m i łodziam i. Widzieli różne
taj em nicze osoby. Ale kiedy się ich przy ciśnie, okazuj e się często, że chodzi o kogoś, kogo chcą
wsadzić.
Skrzy wił się.
– Widzieli ćpunów, włóczęgów, łobuzów i fry wolne kobiety, widzieli…
– Widzieli zatem coś istotnego? – przerwał niecierpliwie Lidm an i cm oknął swoj ą m iętówkę.
– Nie – odparł obcesowo Tobisson.
– Możesz m im o wszy stko wy drukować raport – powiedział Hake i odwrócił się do niego. –
Błądzim y przecież po om acku, ale nigdy nic nie wiadom o.
– Może ten zam ordowany j est m ężczy zną, który pieprzy ł tę kobietę w przerwie na lunch –
powiedział Lidm an. – Zazdrosny m ąż m ógł za nim i iść.
Tobisson uśm iechnął się do niego. Takim pewny m siebie uśm iechem kogoś wiedzącego, kto
m a Czarnego Piotrusia.
– Nie bardzo. By li tam w każdy m razie znowu przedwczoraj .
Lidm an podniósł się i pociągnął za ty ł spodni.
– Okej , ale m oże coś widzieli. Jakby nie by ło, m oże warto dalej to poprowadzić.
Hake kiwnął głową Tobissonowi, który stęknął ciężko.
– Sprawdź ich.
Wrócił i usiadł na krawędzi biurka.
– Technicy zaj m uj ą się kotwicą i łańcuchem oraz ewentualny m i odciskam i palców. Ty,
Oskar, sprawdź wśród naszy ch kontaktów, czy coś sły szeli o j akiej ś egzekucj i.
Mieli wielu kapusiów, którzy zwy kle wiedzieli, że coś się szy kowało pom iędzy różny m i
kry m inalny m i grupam i. Doty czy ło to zarówno tak zwanej j ugo-m afii
, j ak i gangów
m otocy klowy ch.
– Priory tetem j est oczy wiście ustalenie j ego tożsam ości.
– A co ty będziesz robił? – zapy tał Lidm an.
– Pój dę do naszego szefa i poinform uj ę go – powiedział Hake.
– Mówiąc o ludziach bez tożsam ości – dodał Lidm an. – Nie widziałem Rilkego od powstania
Nilsa Dacke
.
Jednak Sey m our Rilke by ł wy j ątkowo w swoim biurze. Wprawdzie Hake m usiał czekać
dwadzieścia m inut, zanim został wpuszczony przez sekretarkę Rilkego, ale by ła to norm alna
dem onstracj a siły szefa policj i. Doprawdy, nie by ł dostępny o każdej porze.
Hake usiadł naprzeciw tego m ałego człowieczka, który tronował za swoim okazały m biurkiem
i obracał pióro Mont Blanc m iędzy swoim i m ały m i dłońm i. Jego głowa by ła duża i wy glądała
nieproporcj onalnie w stosunku do wąskich ram ion i drobnego ciała. Dobrze skroj ony garnitur
z kam garnu z chusteczką w kieszonce na piersi nadawał m u lalusiowaty wy gląd, ale Hake nie
dawał się zwieść. Sey m our Rilke m iał zarówno prestiż, j ak i am bicj e, co Hake parokrotnie poczuł
sam na sobie.
Hake położy ł zdj ęcie z prosektorium na biurku kom endanta. Rilke ani drgnął, kiedy zobaczy ł tę
napuchniętą twarz. Przy glądał się j ej rzeczowo długą chwilę.
– Kto to j est?
– Nie wiem y. Wiadom o ty lko, że został zam ordowany przed kilkom a ty godniam i i zatopiony
w kanale Pålsund z łańcuchem i kotwicą wokół nogi.
– Szwed?
– Jak powiedziałem , nie wiem y.
Hake zawiesił laskę na poręczy krzesła, ale ta cały czas się zsuwała. W końcu wziął j ą,
postawił m iędzy swoim i nogam i i tak j akby oparł na niej brodę. Rilkem u nie podobała się ta poza.
Dodawała Hakem u autory tetu, którego nie powinien m ieć w ty m pokoj u.
– Chciałby m opublikować zdj ęcie – powiedział Hake. – Wszy stko pój dzie wtedy szy bciej .
– Nie m a o ty m m owy. Świadczy łoby to ty lko o ty m , że j esteśm y kom pletnie zbici z tropu
i nie m am y z czy m iść dalej .
– Chy ba tak m ożna opisać naszą sy tuacj ę.
– Och tam , m ożecie się chy ba trochę wy silić, zanim zrobim y coś drasty cznego. Ja w każdy m
razie uważam , że to sprawa o niskim priory tecie.
– Dlaczego?
– Wy gląda to j ak porachunki w półświatku. Nie nazy wało się to m iej scem stoj ący m w zatoce
Ny bro kiedy ś, gdy grupy przestępcze pozby wały się siebie nawzaj em ?
– Jak powiedziałem , nie m am y poj ęcia, j akiego rodzaj u j est to przestępstwo, poza ty m , że
chodzi o m orderstwo – odparł Hake łagodnie.
– W każdy m razie nie dostaniesz do tego więcej ludzi – powiedział Rilke, po czy m odkręcił
zaty czkę pióra i zaczął pisać.
Audiencj a by ła skończona i Hake wstał.
– Czy m orderstwo m a niski priory tet dlatego, że zdarzy ło się na Söderm alm ie, a nie w j akiej ś
lepszej dzielnicy ?
Sey m our Rilke nawet na niego nie spoj rzał.
– Nie bądź śm ieszny Axel – powiedział.
Axel Hake zadzwonił do drzwi swoj ego sąsiada Larsa Larssona-Varg. By ły kustosz m uzeum
otworzy ł drzwi i kiwnął ręką na Hakego. By ł ubrany w pom ięty lniany garnitur i brudny t-shirt.
Na głowie m iał m ałą aksam itną j arm ułkę w kolorze czerwony m , a na nogach j akieś m ocno
znoszone espadry le. Pokój by ł przeładowany bibelotam i i obrazam i, a na stole królowała duża
gipsowa głowa Strindberga. Tuż obok leżała para rękawic bokserskich, a w kry ształowej karafce
znaj dowało się wino. Lars nalał sobie kieliszek i wskazał gestem Hakem u, który j ednak odm ówił.
Hake pokazał zdj ęcie tatuażu Larssonowi-Varg, który spoj rzał na nie z zaciekawieniem . Lars
by ł ekspertem w dziedzinie sztuki renesansowej , ale interesowały go wszelkiego rodzaj u zdj ęcia.
– Interesuj ące – powiedział i pociągnął ły k wina.
– To pilne.
– Daj m i kilka dni.
Spoj rzał na Hakego.
– Czy to trup?
Hake kiwnął głową.
– To powinno się go obedrzeć ze skóry i zachować ten fragm ent z tatuażem .
– Cholernie groteskowo.
– Nie, j a naprawdę tak m y ślę. W j apońskich m uzeach znaj duj e się wiele piękny ch
wy tatuowany ch skór. Całe plecy z dziełam i różny ch m istrzów. To przecież dzieła sztuki, do
cholery. Muszą by ć zachowane dla przy szły ch pokoleń.
– Tego w każdy m razie nie będziem y oskórowy wać – powiedział Hake stanowczo.
– Jak uważasz.
Larsson-Varg dalej patrzy ł na fotografię.
– Teraz m ogę powiedzieć j edy nie, że ten sm ok j est tak zwany m sm okiem Annam
Podszedł do półki z książkam i i zdj ął j edną. Otworzy ł j ą i wskazał na zdj ęcie sm oka, który
nieco przy pom inał m oty w tatuażu.
– Zawsze coś – rzekł Hake. – Zadzwoń do m nie, gdy będziesz wiedział więcej .
Larsson-Varg nie sły szał, kiedy Hake wy szedł. By ł pochłonięty zdj ęciem i wy j ął j akieś próbki
kolorów, które położy ł obok niego.
– To m oże przedstawiać złoto, ten tam płom ień – m am rotał sam do siebie. – To robi go
dodatkowo ciekawy m …
Hake szedł powoli spacerowy m krokiem wzdłuż Skutskepparvägen na Långholm en. Cały teren
by ł oazą w środku Sztokholm u, z wodą j eziora Mälaren wokół. Stare więzienie by ło obecnie
hotelem konferency j ny m , chociaż niektóre cele odstąpiono arty stom . Jednak Hake nie szedł
w ty m kierunku, ty lko w drugą stronę, ku dawnej stoczni Mälar. By ła bardziej osłonięta przed
wzrokiem przechodniów i j eśli zbrodnię popełniono w pobliżu m iej sca znalezienia zwłok,
przy puszczalnie powinno się zacząć od tej strony wy spy, a nie przy więzieniu, z j ego liczny m i
deptakam i i ścieżkam i do j oggingu.
Widział, j ak m ałe łodzie, które j eszcze nie zostały wy ciągnięte na zim ę, stoj ą i koły szą się
w swoich cum ach w tej kłębiącej się wodzie, która teraz, gdy deszcz rozlał plam y ropy po cały m
kanale, m iała niem al kolor opalu. Oparł laskę o brezent leżący na łodzi, tak że deszczówka spły nęła
po płótnie. Drżąc z zim na, postawił kołnierz płaszcza i rozej rzał się po labiry ncie przy czep,
przy stani i wszelakich rupieci. Tak, tutaj z pewnością m ożna by ło popełnić m orderstwo tak, że nikt
tego nie widział.
Po prawej stronie od m ostu Pålsund stał piękny pom arańczowy, m urowany dom z osobliwą
nazwą „Zguba”, dawna gospoda, która obecnie dawała schronienie różnego rodzaj u
stowarzy szeniom . Hake wy j ął notatnik, który zawsze m iał przy sobie, i zanotował, by j ą
odwiedzić. Ktoś m oże coś zauważy ł. Hake zawsze próbował uchwy cić swoj e pierwsze wrażenia.
Często dawało to im pulsy, by ć m oże irracj onalne albo m ało znaczące, ale Hake ufał im i notował
j e starannie. Jego pierwszy zapisek brzm iał: „szlak wodny w Sztokholm ie”. Zapisał to, ponieważ
czuł, że m iej sce znalezienia zwłok m iało znaczenie, że istniał powód, dla którego ciało znaleziono
właśnie w ty m kanale. Nie wy dawało się, by m orderstwo zostało popełnione na przedm ieściu i że
ktoś potem j echał z ciałem , by wy rzucić j e właśnie tutaj .
Hake poszedł dalej i natknął się na m ałą ciężarówkę, która świszcząc, przej echała obok niego
w stronę m ałego m ostu Pålsund, który rozciągał się nad kanałem i skutecznie przeszkadzał duży m
łodziom wpły wać. Hake odwrócił się i podszedł do ciężarówki, w której siedział m ężczy zna około
czterdziestki. By ł ubrany w brudne ciuchy robocze i m iał zapadłą, wy m izerowaną twarz. Na
głowie m iał wy świechtaną czapkę żeglarską z daszkiem , która zdawała się by ć wy stawiona na
zby t wiele ulewny ch deszczy. Odwrócił oboj ętny wzrok ku Hakem u.
– Dzień dobry – powiedział Hake. – Policj a. Czy m ogę zadać kilka py tań?
Mężczy zna wy glądał na zrezy gnowanego, j ak gdy by spotkały go wszy stkie nieszczęścia
świata naraz.
– To coś konkretnego?
– Znaleźliśm y zam ordowanego m ężczy znę tam niżej w kanale. Dokładnie pod m ostem
Väster.
– Sły szałem o ty m , ale nic nie wiem .
Hake zauważy ł, że kołnierz by ł tłusty, a kurtka zniszczona. Mężczy zna wy dawał się nerwowy,
a j ego sposób rozglądania się dookoła oraz j akieś niebieskie tatuaże na rękach zdradzały, że należał
do grona recy dy wistów.
– Jeździsz chy ba tu wokół na ciężarówce i widzisz sporo, nieprawdaż? – powiedział Hake.
Mężczy zna wzruszy ł ram ionam i.
– Widzę i nie widzę. Pilnuj ę swoj ego nosa.
Hake podszedł bliżej i napotkał w pewien sposób niewy raźne spoj rzenie m ężczy zny. Jak
gdy by j ego wodniste źrenice nie m ogły w ogóle się skupić.
– Pom agasz czasem właścicielom łodzi w dole przy kanale wy ciągać łodzie?
Mężczy zna skinął głową.
– Znasz większość z nich?
– Znam i nie znam .
Hake wy j ął zdj ęcie ofiary z wewnętrznej kieszeni i podał j e kierowcy ciężarówki.
– Widziałeś go kiedy ś tutaj w pobliżu?
– Kurwa – powiedział m ężczy zna, ale nie m ógł oderwać oczu od zdj ęcia.
– Jest m oże trochę spuchnięty, ale nie powinno by ć całkiem niem ożliwe rozpoznanie go, j eśli
widziało się go wcześniej .
Mężczy zna oddał fotografię.
– Ja go w każdy m razie wcześniej nie widziałem .
Hake schował zdj ęcie.
– Klub j achtowy Heleneborg, tam – powiedział. – Maj ą kogoś, kto tu j est i kontroluj e łodzie?
– Kontroluj e i nie kontroluj e. Naj lepsze w ty m m iej scu j est to, że nikt go nie kontroluj e.
Musi przecież by ć ktoś, kto zaj m uj e się klubowy m i łodziam i.
– Właściciele łodzi sam i się ty m zaj m uj ą.
– Ale klub j achtowy to chy ba, do cholery, klub j achtowy.
– To w każdy m razie nie m oj a działka.
– Ktoś zgłosił kradzież kotwicy i przy należącego do niej łańcucha?
– Nie zaj m uj ę się…
– Może coś sły szałeś – przerwał m u Hake ostro.
Tracił powoli cierpliwość i m ężczy zna wzdry gnął się, j ak gdy by ktoś go uderzy ł. Spoj rzał
w dół zbocza, ale nic nie powiedział. Hake uznał, że przy pom ina boj ącego się lania psa.
– Jeśli na coś wpadniesz – powiedział Hake poj ednawczo i wy j ął swoj ą wizy tówkę – to
odezwij się. Nie zam ierzam y py tać cię, ile zarabiasz na czarno, pom agaj ąc właścicielom łodzi
wy ciągać j e. Interesuj e nas ty lko m orderstwo.
Mężczy zna spoj rzał na niego drętwo, nie odpowiadaj ąc.
– No to dzięki – zakończy ł Hake.
Właśnie kiedy m iał się odwrócić i odej ść, m ężczy zna nagle powiedział:
– Jakaś franca siedzi i cały m i dniam i gapi się przez okno, tam , w posiadłości Heleneborg.
My ślę, że to inwalidka. Albo też j est to m ała dziewczy nka. Może ona coś widziała.
Zrobił gest w stronę żeglarskiej czapki, j akby salutował, zanim wrzucił bieg i odj echał
w kierunku pochy lni.
Hake spoj rzał na drugą stronę kanału, gdzie wskazał m ężczy zna. By ł tam stary, oty nkowany
na żółto m urowany, dwupiętrowy dom , z duży m atelier na j ednej ścianie szczy towej . Poszedł
z powrotem przez m ost, przekroczy ł Söder Mälarstrand i zatrzy m ał się przy gruzowy m placu
przed dom em . Spoj rzał w górę na rzędy okien i za ciem ną szy bą bardzo wy raźnie zobaczy ł białą
lalkowatą twarz. Hake nie znalazł żadnego wej ścia od przodu, więc obszedł dom dookoła,
pom iędzy dwom a duży m i słupam i bram y bez wrót, i znalazł drzwi wej ściowe z zam kiem
szy frowy m . Dokładnie kiedy podszedł, zam ek zabzy czał i otworzy ł się. Hake pchnął drzwi
i wszedł do środka. Z piętra by ło sły chać słaby głos:
– Drugie piętro na prawo.
Drzwi do m ieszkania na drugim piętrze by ły j uż otwarte i Hake wszedł do j asnego, pięknego
pokoj u, który by ł gustownie urządzony w żółty ch i beżowy ch odcieniach. Mocno pachniało wodą
różaną. Sy j am ski kot z apaty czny m i oczam i spoj rzał na niego przelotnie, zanim udał się do innego
pokoj u. Po drugiej stronie szeroko otwarty ch drzwi znaj dował się salon, a tuż przy oknie siedziała
drobna kobieta na wózku inwalidzkim . Jedna noga by ła odcięta tuż pod kolanem i spodnie od
piżam y by ły podpięte agrafką. Na piżam ę m iała ubrany elegancki j edwabny szlafrok. Dopiero
teraz Hake zobaczy ł, że to by ła stara twarz, m ocno um alowana, ale w taki sposób, że
przy pom inała lalkę. Oczy by ły porcelanowo niebieskie, a policzki lekko różowe na kościsto-białej
twarzy, j ak gdy by by ło trochę za gorąco w m ieszkaniu, przez co cera nieco nabrała koloru.
Kobieta by ła bardzo delikatna i niem al zupełnie bez biustu, taki m iniaturowy człowiek.
– Lizzi Ham m arlund – przedstawiła się. – Telefonistka, zanim wariat na m nie naj echał.
Miała wy raźnie południowy dialekt, który w parze z j asny m , prawie niewinny m głosem
sprawiał kom iczne wrażenie.
Hake przedstawił się i rozej rzał się wokół zafascy nowany. W salonie stare m eble z czasów
Ludwika XIV m ieszały się z kom puteram i, a na gustawiańskim stole stał profesj onalny sprzęt
fotograficzny. W sąsiednim pokoj u, do którego drzwi by ły uchy lone, dostrzegł m ałe dziecięce
łóżko obok obszernej toaletki zawalonej szm inkam i i perfum am i oraz lustro w złotej ram ie.
– Nigdy nie wy chodzę – powiedziała. – Wszy stko zam awiam stąd. Przez Internet. Także
procenty.
Zrobiła gest w stronę eleganckiego kieliszka z likierem , który by ł do połowy wy pity. Obok stała
butelka zielonego Chartreuse.
– To nie ty j esteś „Edm undem ”?
– Nie, j estem policj antem .
– Och, wszy scy twierdzą, że są zarówno j edny m , j ak i drugim . Ja py tałam głównie dlatego,
że „Edm und” wy tropił m nie na czacie i napisał, że wpadnie m nie odwiedzić. Prawdopodobnie
pedofil. Udawałam , że m am dwanaście lat.
Śm iała się bez opam iętania, aż zaczęła kaszleć. Nie przeszkodziło to j ej wy j ąć srebrną
papierośnicę i zapalić papierosa. Hake wy j ął legity m acj ę, ale Lizzi nie spoj rzała na nią.
– To m ożna na dobrą sprawę podrobić, j ak wszy stko inne.
– Możliwe. Ale j a naprawdę j estem policj antem i interesuj e m nie to, co m ogłaś widzieć.
– Czy to ten papla w ciężarówce powiedział, że siedziałam tu i szpiegowałam całe boże dnie?
– Niedokładnie tak się wy raził.
Lizzi uśm iechnęła się szeroko. Także j ej zęby m iały niem al idealny kolor, zupełnie białe,
i Hake zastanawiał się, czy j e również m alowała. Nie potrafił rozstrzy gnąć, czy m iała trzy dzieści,
czy sześćdziesiąt lat, tak m ocno by ła uszm inkowana.
– Mogę postawić m oj ą ostatnią koronę, że on j est recy dy wistą. Widziałeś chy ba dziary na
j ego rękach?
Hake kiwnął głową.
– I nie m a żadny ch wątpliwości, że nie raz tam wróci. Widziałam go, j ak robi…
– Wy j aśniam m orderstwo, Lizzi, więc wszy stko inne m usi pój ść norm alny m i kanałam i
policy j ny m i.
Lizzi Ham m arlund zam ilkła gwałtownie, j ak gdy by została spławiona, i odwróciła się do okna
wy chodzącego na kanał Pålsund. Po chwili zaczęła znów m ówić swoim szarpany m dziecinny m
j ęzy kiem .
– Jasne, siedzę tu cały m i dniam i i szpieguj ę. Nie m am zby t wiele czegoś innego do roboty.
Ale często j estem tam , w cy berprzestrzeni, i kom unikuj ę się z cały m światem .
Przeciągnęła ręką po włosach. Ciem noczerwone paznokcie nie pasowały do tej m ałej
dziewczęcej dłoni.
– To m ój sposób, żeby „zobaczy ć” świat. Podróżuj ę daleko każdego dnia i to do cholery dużo
dalej , niż ten tam tirowiec kiedy kolwiek by ł. Siedzenie i kręcenie się w kółko po Långholm en
cały m i dniam i, co to j est za ży cie?
Uśm iechnęła się powściągliwie.
– O m orderstwie – powiedział Hake i oparł się na lasce. Noga zaczęła go boleć po spacerach.
Jakby czy taj ąc w m y ślach Hakego, Lizzi powiedziała:
– Usiądź.
Policj ant usiadł na drewniany m krześle, które prawdopodobnie by ło m iej scem kota – by ło
pełne sierści.
– Czy wiesz, że w ty m dom u m ieszkali Alfred Nobel i j ego oj ciec? Brat wy sadził sam ego
siebie i czterech inny ch w powietrze przy pom ocy olej u glicery nowego w j akichś budy nkach
laboratorium , które leżały dużo dalej na działce. Gdy by Alfred zginął, uniknęliby śm y dy nam itu
i historia świata wy glądałaby zupełnie inaczej . Wszy stko j est ty lko przy padkiem i chaosem .
Gdy by m nie została przej echana przez pieprzonego idiotę, leżałaby m na plaży w Buenos Aires
z m oim szefem . By liśm y w każdy m razie w drodze tam , kiedy niebo runęło w dół.
– O m orderstwie – zaczął znowu Hake.
– Morderstwo, tak – zam y śliła się Lizzi. – Sły szałam o ty m w radiu dziś rano. Widocznie
gówno wiecie.
– Oj tam , trochę chy ba wiem y – odezwał się Hake i wy ciągnął zdj ęcie m ężczy zny
znalezionego w kanale.
– Wy gląda paskudniej niż j a – powiedziała z obrzy dzeniem . – Ale nie poznaj ę go. Czy j est
Szwedem ?
– Nie wiem y.
– Otóż to, gówno wiecie.
– Wiem y w każdy m razie, że został zam ordowany silny m uderzeniem w głowę, a potem
zatopiony w kanale Pålsund.
– Zdj ęcie niewiele daj e, ale takiego rudzielca by m rozpoznała, gdy by przeby wał w ty ch
okolicach.
Hake spoj rzał na nią odrobinę zawiedziony.
– Trzeba po prostu się wgry źć, powiedziała Lizzi radośnie. – I nie poddawać się. Ży cie j est
j ednak ty lko j edną długą kiełbasą gówna, z której trzeba brać kęs każdego dnia. Chodzi j ednak o to,
żeby przełknąć.
Zrobiła gest w stronę swoj ej nogi.
– Popatrz na m nie – ciągnęła. – Ledwo m ogę sam a się wy szczać, a nie pieprzy łam się od
ośm iu lat. Nawet pij aczkowie nie chcą tu przy j ść i m nie przelecieć. Ale nie zam ierzam się
poddawać. Pewnego dnia znaj dę kogoś tam w sieci, m iej m y nadziej ę m ężczy znę, który szuka
dokładnie kogoś takiego j ak j a. Jednonogiego by łego telefonistę.
Uśm iechnęła się sarkasty cznie.
– Albo sprawdzę Nobla.
Wskazała gestem okno.
– Po śm ierci brata konty nuował j edy nie ekspery m ent na barce, tutaj , na Mälaren.
Roześm iała się swoim perlisty m śm iechem , zanim rozedm a płuc zakłuła j ą tak, że zaczęła
kaszleć. Kiedy skończy ła, spoj rzała na Hakego niewinny m i niebieskim i oczam i.
– Zresztą, dlaczego j esteście tak zainteresowani zm arły m i? To m y, ży j ący was potrzebuj em y.
Kiedy Hake j echał przez Västerbron z powrotem na kom isariat policj i, spoj rzał w dół na
m iej sce znalezienia zwłok. Miej sce by ło wy brane starannie, z góry nie m ożna by ło zobaczy ć,
gdzie m ężczy zna został zatopiony. Mżawka sprawiała, że Hake z naj wy ższego punktu prześwitu
m ostu nie m ógł nawet doj rzeć Riddarholm en ani Starówki. Wy cieraczki w starej „cy try nie”
pracowały frenety cznie.
Inaczej by ło m inionego lata. Wy ż utrzy m y wał się nad Skandy nawią przez kilka m iesięcy
i wakacj e w Skagen by ły nadzwy czaj udane. Axel, Hanna i Siri wy naj ęli letni dom ek w pobliżu
sły nnego Hotelu Bröndum na duńskim północny m wy brzeżu. Dom z sy pialniany m poddaszem
i duży m pokoj em dzienny m z widokiem na m orze. Kąpali się cały m i dniam i przy pły tkiej plaży,
chodzili na spacery albo po prostu przesiady wali na działce. Axel i Siri zbrązowieli j ak pierniczki,
Hanna ze swoim alabastrowo-biały m ciałem pozostała blada, z wy j ątkiem twarzy, która trochę
się zaczerwieniła, co czy niło piegi j eszcze wy raźniej szy m i. Siri nauczy ła się j eździć na
dwukołowy m rowerku z kółkiem podporowy m , a on i Hanna próbowali uczy ć się duńskiego
z pom ocą rozm ówek. Ry walizowali o poprawienie słownictwa i intensy wnie przepy ty wali się
nawzaj em wieczoram i. Po godzinie dwunastej m ieli m ówić ty lko po duńsku.
– Du är sød
– Skal vi bola
– zapy tała Hanna i uśm iechnęła się.
I „bola” robili przez pół nocy. Hanna sm akowała krem em do opalania i słoną wodą i drapała
go po plecach tak, że m usiał nosić bawełnianą koszulę przez kilka dni. Tej nocy chciała m ieć
więcej dzieci, tej nocy chciała m ieć całą grom adkę dzieci, z który m i m ogliby się kąpać i bawić.
Nie chciała przestać się kochać i zasnęli szczęśliwi i wy czerpani w swoich ram ionach.
Siri, która skończy ła pięć lat, chciała uczy ć się pły wać. Widziała sztuczki swoj ego taty
w wodzie i chciała robić tak sam o. Axelowi, który pły wał zarówno kraulem , j ak i brawurowo
m oty lkiem , trudno by ło przekonać j ą, że to zby t skom plikowany sty l pły wacki dla m ałej
dziewczy nki. Kiedy Siri wreszcie zrozum iała, j akie to trudne, nie chciała w ogóle uczy ć się
pły wać.
W zam ian za to Axel postanowił, że będą budować papierowy latawiec, który m ogliby
puszczać na plaży. Zakupili bam busowe paty ki i papier, a Siri m ogła pom alować latawca
z pom ocą Hanny. By ła to szalenie piękna kaskada kolorów, która przy niosłaby zaszczy t każdem u
ekspresj oniście. Duże pola czerwonego i złota z kropkam i i kółkam i i czy m ś, co m iało
przedstawiać różne zwierzęta. Kiedy papier wy sechł, Axel rozpiął go m iędzy m ocny m i,
skrzy żowany m i ze sobą bam busowy m i paty kam i i przy m ocował długą ży łkę pośrodku. Oto
powinien latać wy soko. Poszli grupą w dół, nad m orze, gdzie zawsze wiał silny wiatr
i przy gotowali się na swoj ą pierwszą próbę lotu.
Axel trzy m ał linę. Hanna i Siri trzy m ały latawiec. Hake zaczął biec, lekko kulej ąc, aż poczuł
opór liny i krzy knął, żeby puściły. Latawiec przeleciał nisko, zanim bez ceregieli runął prosto
w piach. Axel spoj rzał na Hannę, która wzruszy ła ram ionam i.
– By łeś za wolny – powiedziała Siri.
– Zrobim y j eszcze j edną próbę – postanowił. – Może m iałem za długą linę.
Zaczęli od nowa. Hake przy linie, Hanna i Siri przy latawcu. Axel biegł ile sił z podniesioną
ręką i wzdry gnął się, kiedy one puściły latawca. Ten wzleciał w powietrze i Hake j uż m iał wy dać
pisk radości, kiedy latawiec zaczął się koły sać, by tuż potem znów runąć na ziem ię.
Hake podszedł do latawca. Bam busowe paty ki by ły skrzy wione, papier się podarł, a j ego
kolano bolało j ak nigdy dotąd.
– Musisz biec j eszcze szy bciej tato – powiedziała Siri oskarży cielsko, m im o że wiedziała
o niepełnosprawności swoj ego oj ca.
Może by ł to sposób, by odpłacić się za pły wanie.
Hake usiadł na piasku i odetchnął. Wy j ął taśm ę m askuj ącą i łatał latawca tam , gdzie papier
puścił. Potem dodatkowo um ocnił bam bus kawałkiem ży łki.
– Jeśli któraś z was chce biegać, to m ożecie spokoj nie to robić – powiedział.
Żadna nie czuła się wezwana. Axel wstał, a wiatr pochwy cił latawiec, tak że trudno by ło go
utrzy m ać. Żadnej winy w siłach pogody w każdy m razie nie by ło. Axel przy pom niał sobie, że
widział program w telewizj i o staruszkach, którzy puszczali latawce w Chinach. Żaden nie biegł
szczególnie szy bko, by j e wy ciągnąć w powietrze. Napotkał spoj rzenie Hanny.
– Po prostu go wy puścim y – powiedziała, j akby czy taj ąc w j ego m y ślach.
– Jeśli dasz m u extra kuksańca, m oże się podniesie.
Hanna kiwnęła głową, a Hake odszedł tak daleko, aż lina się napięła.
– Jesteście ze m ną?
Kiwnęły w napięciu.
– Raz, dwa, trzy – krzy knął Hake pod wiatr i pokuśty kał wzdłuż skraj u wody.
Hanna i Siri rzuciły latawiec w powietrze, ale ten stawił opór.
Hake posuwał się dalej wzdłuż plaży i nie czuł ani m uszli, ani kam ieni pod stopam i, ani nawet
chora noga nie dała o sobie znać. Pędził i poty kał się, a latawiec dotrzy m y wał m u kroku,
właściwie się nie unosząc. Kręcił się wokół własnej osi i w końcu upadł kawałek dalej w wodę.
Hanna i Siri przy biegły. Brodziły w wodzie i wy ciągnęły latawiec, podczas gdy Axel leżał,
dy sząc, na brzegu. Hanna trzy m ała latawiec nad głową, brodząc w stronę lądu. Papier zm ókł
i kolory zaczęły spły wać. Wy glądała pod światło j ak afry kańska księżniczka, czarna i sm ukła.
– Nie da się – powiedziała Siri.
– Musim y go naj pierw wy suszy ć.
Szli nieco osowiali w górę do dom u.
Nad wy dm am i stał starszy, ży lasty m ężczy zna obok swoj ego roweru. Miał na głowie chustkę
do nosa i kiwał do nich. Oni pokiwali również, a kiedy m inęli go, zawołał:
– Den skal ha en kæmpehale.
Pom achali i szli dalej w górę. Hanna poddała się pierwsza.
– Co on powiedział?
– Sądziłem , że znasz duński.
– W każdy m razie powinien coś m ieć – powiedziała Hanna.
– Kæmpehale.
By ło ty lko kilkaset m etrów od dom u, kiedy Hanna puściła latawiec i zaczęła biec w stronę
dom u. Hake kulał za nią.
Siri gapiła się za nim i, nie rozum iej ąc, i podniosła latawiec.
Hanna by ła pierwsza w środku w dom u i pobiegła do regału, Hake by ł krok za nią, ale wspinał
się z trudem na poddasze.
– Gdzie do cholery j est słownik? – wołała podniecona Hanna i grzebała po regale.
Axel sądził, że wie, ale słownika nie by ło na górze na poddaszu.
Siri weszła i popatrzy ła na nich. Położy ła latawiec do wy schnięcia na werandzie.
– Co wy właściwie robicie?
Zatrzy m ali się, wy ścig się skończy ł.
– Tam ten wuj ek powiedział coś, czego nie zrozum ieliśm y – powiedziała Hanna.
– Kæmpehale – odpowiedziała Siri z odpowiednią duńską wy m ową. Opanowała dy ftongi
lepiej niż Axel i Hanna i naśladowała beztrosko inne dzieci na plaży.
– No właśnie.
– Kæmpe nie j estem pewna – powiedziała Siri. – Ale hale wiem , co to j est.
Skierowała rękę do ty łu i podniosła swój koński ogon.
– To j est hestehale.
– Ogon – krzy knęli Hake i Hanna naraz. Latawiec potrzebuj e kæmpe – ogona. Olbrzy m iego
ogona.
Teraz przy pom niał sobie, że wiele latawców m iało długi ogon.
Ten m ały ogonek, który zrobił, by ł naj wy raźniej niewy starczaj ący. Rozpoczął tworzenie go,
wziął linę i przy wiązy wał do niej kokardki i inne bły skotki. Z ty łu przy m ocował m nóstwo
m ateriałowy ch tasiem ek.
Kiedy latawiec wy sechł i ogon by ł na m iej scu, poszli znów na plażę, drżąc z podniecenia.
Hake chwiej ny m krokiem poszedł z liną, Hanna i Siri rzuciły latawca w powietrze. Ten zakoły sał
się i początkowo wy glądał, j akby spadał, ale odbił i nagle wzbił się w powietrze.
Axel czuł szarpnięcie za linę, a latawiec po prostu wznosił się i wznosił. Wisiał w powietrzu
daleko nad wodą. Hanna i Siri podeszły do niego, prom ieniej ąc radością, i Siri przej ęła linę
latawca. Hanna i Axel obj ęli się nawzaj em ram ionam i za szy j e i tańczy li w koło.
– Kæmpehale, kæmpehale – krzy czeli.
Siri posłała im ty lko uroczy ste spoj rzenie, zanim zafascy nowana poszy bowała latawca wzdłuż
plaży Skagen.
Hake uśm iechnął się na to wspom nienie, ale przy pom niał sobie również, że ledwo wstał
z łóżka następnego dnia i m usiał zaży wać leki przeciwzapalne przez ty dzień, aby zm niej szy ć
obrzęk kolana. Duński lekarz potrząsnął ty lko bez zrozum ienia głową i m ruknął:
– Og De skal være en politimand
Siri podniosła oczy znad swoj ej kolorowanki.
– To znaczy gliniarz – powiedziała nonszalancko.
Hake skręcił z Scheelegatan i zaparkował przed kom isariatem . Naciągnął płaszcz nad głowę
i poszedł przez deszcz w stronę wej ścia.
Slangowe określenie osób pochodzący ch z by łej Jugosławii.
Powstanie Nilsa Dacke – powstanie chłopskie pod wodzą Nilsa Dacke w 1542 roku.
History czna część Wietnam u.
Jesteś słodka.
Będziem y się pieprzy ć?
I to m a by ć policj ant.
ROZDZIAŁ 4
W pokoj u dowodzenia siedział Tobisson i sporządzał raport z przesłuchania. Miał ze sobą
innego policj anta przy przesłuchaniu, j ak to by ło przy j ęte, ale nie dy skutował z nim . Hake
powiesił swój m okry płaszcz do wy schnięcia i obserwował Tobissona. Według niego Tobisson by ł
przeciętny m policj antem . Wprawdzie m iał doskonałą kondy cj ę, on i j ego dziewczy na biegali
przecież niem al codziennie, zdawał wszy stkie testy i awansował na inspektora raz dwa. By ł poza
ty m dość anality czny. Ale j ego przeciętność j ako policj anta polegała na ty m , że często chciał
poniży ć przesłuchiwanego, upokorzy ć albo w każdy m razie sprawić, by podej rzanem u by ło
nieprzy j em nie. Wtedy pewność siebie Tobissona rosła, co m ogło by ć fatalne, gdy ż nagle
przesłuchiwany zam y kał się w sobie i m ilkł. Ten brak kalibrowania sprawiał, że Tobisson koniec
końców nie by ł naprawdę dobry m policj antem . Teraz Hake obawiał się, że Tobisson by ć m oże
wy straszy ł część ty ch, którzy m ogli coś widzieć.
– Dlaczego nie gadałeś z ludźm i z posiadłości Heleneborg?
Tobisson nie podniósł oczu, pisał intensy wnie.
– Tobisson!
Kolega spoj rzał w górę. Hake zauważy ł, że j ego twarz nieco zbielała i że oczy stały się
odrobinę zam glone i puste.
– Zrobiłem to – powiedział głucho.
– Lizzi Ham m arlund?
Tobisson kiwnął głową.
– Nie pisnęła o ty m ani słowa.
– Możesz przeczy tać tutaj . – Podał j eden z papierów, które wy drukował. – Jeśli m i nie
wierzy sz.
Hake wziął kartkę i zobaczy ł, że by ło to prawidłowe przesłuchanie Ham m arlund.
– Dziwne. Nic nie powiedziała o ty m , że j uż by ła przesłuchiwana.
– Dziwne? To, że lalkowata kaleka, która ty lko siedzi i gapi się cały m i dniam i, chce m ieć
gościa? Uważam , że bardziej dziwne j est to, że oficer kry m inalny j ak ty nie konsultuj e się ze
swoim kolegą, zanim go oskarży o niewy kony wanie swoj ej pracy.
Hake powiesił swoj ą laskę na oparciu i usiadł.
– Masz racj ę – rzekł. – Przepraszam .
Zaciśnięte szczęki Tobissona aż chodziły pod napiętą skórą, ale nic nie powiedział. Miał
właściwie ty lko dwa rodzaj e nastroj u. Albo by ł wkurzony, albo by ł bardzo wkurzony. Teraz
chodziło o to drugie i Hake wiedział, że reszta dnia będzie trudna.
Kiedy Oskar Lidm an wszedł późny m popołudniem , żaden z nich nie wy powiedział ani słowa
do siebie.
– Cześć wesołki – powiedział Lidm an i rzucił na stół teczkę. – Rozum iem , że j estem
wy czekiwany.
Spoj rzał na swoich kolegów.
– Przestaniem y się bawić „w ciszę” i przej dziem y przez to, co m am y ?
Hake kiwnął głową i wstał. Podszedł do tablicy i wskazał palcem na zdj ęcie zam ordowanego.
– Mam y niezidenty fikowane zwłoki faceta w wieku około czterdziestu lat. Został
zam ordowany kilkom a uderzeniam i w czaszkę. Wprowadziliśm y odciski palców, ale nie trafiliśm y
na nic. Co m oże oznaczać, że nie by ł wcześniej karany. Albo też, że j est obcokraj owcem .
Hake wskazał na zdj ęcie tatuażu.
– Ma na ram ieniu taj em niczy tatuaż i został zatopiony w wodzie, z łańcuchem wokół nogi
i kotwicą, która m iała utrzy m ać go na dole. Nikt, zdaj e się, nie widział zbrodni. Żadne rozm owy
z ewentualny m i świadkam i nic nie dały.
Rzucił spoj rzenie na Tobissona, który zim no spoj rzał na niego.
– Według Ollego Sandstedta kotwica j est zwy kłą galwanizowaną stalową kotwicą. Można taką
kupić wszędzie. Na przy staniach albo u handlarzy łodziam i. Z pewnością także przez Internet.
Osobiście uważam , że została ukradziona j akiem uś właścicielowi m ałej łodzi w okolicy. Poleciłem
Guldbrandsenowi postarać się o listę wszy stkich, którzy m aj ą m iej sce dla łodzi przy Pålsundet.
– Guldbrandsen? Mieliśm y przecież nie m ieć żadny ch dodatkowy ch ludzi.
Lidm an j uż m iał ciągnąć dalej , gdy dostrzegł spoj rzenie Hakego.
– Ach, wielki wódz o ty m nie wie.
Hake wzruszy ł ram ionam i.
– Dopóki Guldbrandsen nie wy biera nadgodzin, sądzę, że chy ba m oże popracować z nam i.
Nie m oże by ć podwój nej loj alności w śledztwie o m orderstwo. Albo j est się w środku, albo poza
śledztwem .
Ale nie by ł pewien. Zary zy kował. Jeśli Rilke by się o ty m dowiedział, m ógłby narobić sporo
kłopotów.
– Napisałem też list do właścicieli łodzi i poprosiłem ich o sprawdzenie, czy ktoś zgubił swoj ą
kotwicę.
– No i co z tego? – zapy tał z rozdrażnieniem Tobisson. – Ktoś ukradł kotwicę.
– No – powiedział Hake. – Mogą przecież by ć odciski palców na łodzi, z której j ą ukradziono.
Spoj rzał znowu na fotografię zam ordowanego. Nie m y ślał j uż, że wy gląda groteskowo. Jakby
się przy zwy czaił. Ta spuchnięta twarz, te zam knięte powieki i ta niebieskawa barwa skóry
wy dawały się j uż niem al dobrze znane. Zastanawiał się, czy to tak człowiek stopniowo oswaj a się
z okropnościam i. Że próg powoli, ale bez wątpienia obniża się przy każdej perwersj i, której
człowiek j est świadkiem , tak że w końcu staj e się odporny na wszy stko. Albo blasé.
– Mam przeczucie, że m iej sce zbrodni i m iej sce znalezienia zwłok leżą blisko siebie.
Tobisson pry chnął. Nie znosił u Hakego przeczuwania różny ch rzeczy.
– Nie odbiera się kom uś ży cia w m ieszkaniu, aby potem zawieźć go na przy stań w centrum .
W takim przy padku wy rzuca się go w j akim ś odludny m m iej scu wzdłuż wy brzeża.
– Py tanie, co to za m iej sce zbrodni – rzekł Lidm an. – Na pokładzie łodzi czy gdzieś na lądzie.
– Musim y poczekać na raport techniczny – powiedział Hake. – Masz coś, Lidm an?
– Sprawdziłem u naszy ch inform atorów. Branco nie wie nic o żadnej egzekucj i wśród
Jugosłowian. A Tom m ówi, że właśnie teraz kluby m otocy klowe nie chcą się wy chy lać. By ło
zby t dużo prasy o kry m inalny ch wy skokach. Nie wiedział w każdy m razie nic, a on powinien
wiedzieć, bo j eździ z nim i niem al codziennie.
Hake wy j ął zdj ęcie, które fotograf policy j ny zrobił m iej scu znalezienia zwłok i spoj rzał na
nie. Dostrzegł zaparkowany nieopodal parkingu pod m ostem Väster biały zniszczony autobus.
– Czy ktoś sprawdzał tam ten autobus? – zapy tał.
– Nie m a w każdy m razie nic o ty m w żadny m raporcie – oświadczy ł Lidm an.
Hake zaczął po drugiej stronie kanału Pålsund, przy żółtej willi, w której m ieszkała Lizzi
Ham m arlund. Rzucił spoj rzenie w stronę j ej okien i zobaczy ł, j ak siedzi z papierosem w ręce
i wpatruj e się w wieczór. Lub w ekran kom putera. Dom y ślał się, że j est m ocno um alowana, tak
aby nie m ożna by ło zgadnąć wieku, i robi sobie sam ej zdj ęcia, które później wy sy ła w sieci.
Prawdopodobnie by ły pornograficzne, a to m ałe ciało i nieistniej ące piersi sprawiały, że wielu
pedofilom ciekła ślinka. Hake wcześniej uważał, że pedofile są po prostu zboczony m i ludźm i,
którzy popełniaj ą przestępstwo. Jak gwałciciele albo ci m altretuj ący żony. Ale od kiedy m iał
dziecko, wszy stko się zm ieniło i obecnie czuł bezwzględną nienawiść do tego ty pu przestępców. To
nie by ło ty lko to, że ofiaram i by ły niewinne dzieci, które zostały zdradzone i oszukane przez
dorosły ch. Według policy j nego psy chologa ten rodzaj wy kroczenia doprowadzał do takiego
zaburzenia w dziecięcy m świecie em ocj onalny m , że później , j uż j ako dorośli ludzie, ofiary
m iały trudności, by znaleźć i dać m iłość. Według Hakego by ło to prawie j ak m orderstwo.
Spoj rzał w stronę Långholm en po drugiej stronie kanału. By ło prawie niem ożliwe, aby coś
rozróżnić, nawet j eśli deszcz zrobił sobie przerwę w ostatnich godzinach. Ciem ne cienie drzew,
plandeki i prześwit m ostu sprawiały, że wszy stko wy glądało j ak plątanina rupieci. Hake założy ł, że
m orderstwo nie m iało m iej sca w świetle dzienny m i j eśli by ło to przed dwom a czy trzem a
ty godniam i, ciem ność powinna m ieć podobne natężenie j ak tego wieczoru.
Hake przeszedł przez m ost i szedł dalej w stronę m iej sca znalezienia zwłok. Nie spotkał
żadny ch spacerowiczów ani m ieszkańców wy chodzący ch z psam i. Ludzie unikali raczej
Långholm en o tej porze. Skręcił w stronę kanału i pom ostów, otoczony ch płotem z drewnianą
bram ą. Hake m iał szczęście, bram a by ła otwarta, przeszedł przez nią i poszedł dalej wzdłuż
pom ostów. Cum owania m ały ch łodzi skrzy piały lekko, poza ty m by ło cicho. Gdy by ktoś krzy czał
albo wołał o pom oc, z pewnością by łoby to sły chać na całą okolicę, ale kiedy nikogo nie by ło
wieczoram i na zewnątrz, m orderca m ógł j ednak podj ąć ry zy ko. Albo też pierwsze uderzenie
w głowę by ło wy starczaj ące, aby zniweczy ć wszelkie próby wzy wania pom ocy. Hake odwrócił
wzrok w stronę lądu. O zm ierzchu stary autobus bły szczał na biało.
Hake zostawił pom osty i podszedł do autobusu. W oknach tkwiły tektury, a j edy ne wej ście
by ło po prawej stronie, naprzeciwko m iej sca kierowcy. Hake nacisnął klam kę i drzwi zaskakuj ąco
łatwo się rozsunęły. Z pom ocą laski wszedł po wy sokich stopniach, a potem dalej do środka
autobusu. Fotel kierowcy nie by ł uży wany od dawna i by ł pokry ty szczurzy m i odchodam i
i stary m papierem . Między siedzeniem szofera a wnętrzem autobusu znaj dowały się dodatkowe
drzwi ze sklej ki. Hake spróbował j e otworzy ć, ale zauważy ł, że są zam knięte. Nacisnął na nie
barkiem , co sprawiło, że ustąpiły odrobinę. Wtedy włoży ł laskę w szparę i wy waży ł powoli drzwi.
Nie by ło w nich żadnego zam ka, ale ktoś postawił ciężką skrzy nkę po drugiej stronie, aby
zablokować drzwi przed otwarciem .
Uderzy ł go ciężki odór potu i m oczu. W środku autobusu by ło ciem no i Hake posuwał się dalej
po om acku. Jedy nie słaby blask od przedniej szy by sączy ł się do środka i Hakem u trudno by ło się
orientować w przestrzeni. Oczy wiście powinien by ł wziąć ze sobą latarkę, ale by ło j uż za późno,
by teraz o ty m m y śleć. Krzesełka w autobusie zostały wy rwane, a zam iast tego po obu stronach
znaj dowały się koj e. Aby znaleźć oparcie, Hake chwy cił się za j edną i szedł ostrożnie w głąb
autobusu. Nagle poczuł coś twardego na kolanie. Spoj rzał w dół i odkry ł naostrzony bagnet.
– Ani kroku dalej – powiedział zachry pnięty głos.
Hake stał nieruchom o. Zapaliła się latarka i zaświeciła m u w twarz. Został oślepiony i podniósł
rękę do oczu.
– Czego chcesz? – zapy tał głos.
– Zabierz bagnet.
Ale ostre ostrze dźgało j eszcze m ocniej j ego chore kolano.
– Czego chcesz? – powtórzy ł głos. – Nie m a tu nic do wzięcia.
– Jestem policj antem , badam sprawę m orderstwa.
Nacisk bagnetu zelżał nieco i ciem na postać usiadła na koi. Jedno ram ię poruszy ło się
w ciem ności i w autobusie rozbły sło światło. To m ała lam pka na gazol rzucała j asny, biały blask
na m ężczy znę około pięćdziesięciu lat, z długim i włosam i i brodą. Śm ierdział potem i stary m
przepiciem i by ł owinięty woj skowy m kocem . Ręce m iał spuchnięte i pokry te strupam i. Żółte
paznokcie przy pom inały bardziej pazury. Nie zabrał bagnetu i zerkał przy m rużony m i oczam i na
Hakego, który cały czas stał nieruchom o.
– Zj eżdżaj , zanim wy j dę z siebie.
– Zapom nij – powiedział Hake i usiadł na koi naprzeciwko m ężczy zny.
Ten pom achał bagnetem przed twarzą policj anta.
– Nie zbliżaj się, m ówię ci.
– Nie zam ierzam ci nic zrobić.
– Czego więc chcesz?
– Inform acj i – powiedział Hake i rozej rzał się.
Próbował rozeznać się, czy w autobusie są j akieś plam y krwi, ale nie dało się tego określić.
Cały autobus by ł pełen plam tu i ówdzie. Całkiem z ty łu znaj dowała się m ała kuchenka. Na
podłodze stały plastikowe butelki z denaturatem . Niektóre pełne, inne opróżnione. Ogółem autobus
m iał kilkanaście koi, ale ty lko j edna z nich by ła zam ieszkana, pozostałe nie m iały nawet m ateracy.
Cały autobus by ł brudny od podłogi po sufit i j edy ną ozdobą by ły j akieś obrazy Buddy na j ednej
ze ścian. By ło to idealne m iej sce do popełnienia zbrodni.
– Nie m am ci nic do powiedzenia – rzekł m ężczy zna.
Szukał po om acku czegoś pod kocem i wy j ął plastikowy poj em nik z czerwonawą cieczą.
Pociągnął porządny ły k i obserwował Hakego podej rzliwy m wzrokiem .
– Jak długo tu m ieszkasz?
– Od zeszłego lata.
– Czy j j est ten autobus?
– Został opuszczony przez kolekty w na początku lata. Mieli j echać do Katm andu, ale j eden po
drugim dali nogę. W końcu ci ostatni zabrali swoj e m aterace i spieprzy li. Wtedy wprowadziłem
się j a.
– Szpiegowałeś ich?
– Zawsze m am oczęta otwarte na nowe m ożliwości.
– Nie widziałeś nikogo z wy tatuowany m sm okiem ?
Mężczy zna pokręcił głową.
– Nie, o ile pam iętam .
Hake wy j ął zdj ęcie zam ordowanego m ężczy zny i pokazał.
– Zabierz to! Nie chcę tego widzieć. Dostanę paranoi.
Zam knął oczy, wstrząsnął cały m ciałem i pociągnął kolej ny ły k.
Jego twarz by ła popielata, wzrok rozbiegany.
– Zatem , nie widziałeś go?
– Zwariowałeś. My ślisz, że pły wam pod wodą?
– Mam na m y śli, kiedy ży ł.
Mężczy zna pokręcił głową.
– I nie by ło go w ty ch okolicach, z tego co pam iętasz?
– Zanim został zam ordowany – nie.
Oczy m u zalśniły.
– Wiesz o m orderstwie?
– Już powiedziałem . Mam oczęta otwarte.
– Widocznie nie cały czas – powiedział Hake kwaśno. – W przeciwny m razie by łby ś chy ba
świadkiem .
– Kładę się spać wcześnie, j ak zauważy łeś. Potrzebuj ę snu dla urody.
Zaśm iał się znów chrapliwie i skierował kanister do ust. Hake poczuł gry zący sm ród
denaturatu.
– Próbuj esz odebrać sobie ży cie? – zapy tał Hake. – Taki j est plan?
– Ech, j a j uż j estem m artwy, więc to trochę zbędne zaj ęcie.
Coś czarnego poj awiło się w j ego spoj rzeniu, zam knął na chwilę powieki i wetknął bagnet pod
woj skowy koc.
– My ślę, że naj lepiej będzie, j eśli teraz pój dziesz, zanim stanę się senty m entalny i opowiem
historię m oj ego ży cia.
– Jest aż tak źle?
– Gorzej . Gorzej niż kiedy kolwiek m ógłby ś sądzić…
Hake pom y ślał, że chy ba m a racj ę. Wstał. Oparł się na lasce i poszedł w stronę wy j ścia.
– Nie naślesz chy ba nikogo na m nie, co? Jakiegoś pieprzonego socj alnego albo co.
– Nie, ale technicy przy j dą tu i sprawdzą. Szukam y plam krwi i ty m podobny ch śladów.
– Jedy na krew, która się tu znaj duj e, to m oj a własna.
– Tego się dowiem y.
Nagle m ężczy zna wy skoczy ł, chwy cił m ocno za szy j ę Hakego i przy cisnął bagnet do j ego
krzy ża. Trzy m ał go w żelazny m uścisku. Hake nie ruszał się. Sm ród od m ężczy zny by ł wstrętny.
– Gdy by m by ł m ordercą, nie wy szedłby ś stąd. Kapuj esz?
– Puść – powiedział Hake. Zaczy nał m ieć trudności z oddy chaniem .
– Mieszkałem w ty m pieprzony m przy tułku dla m ężczy zn i nie chcę tam wracać. Chcę by ć
sam i znalazłem m oj e wy m arzone m iej sce.
Rozluźnił trochę ucisk na tchawicę Hakego.
– Niech cię szlag, j eśli m nie tam wsadzisz. Mam wielką ochotę poderżnąć ci gardło ty lko po
to, by by ć po bezpiecznej stronie.
Zabrał bagnet z j ego pleców i przy cisnął go za to do gardła Hakego.
– Puść – powiedział Hake, charcząc.
– W przeciwny m razie co się stanie?
– Przy skrzy nię cię. Trafisz prawdopodobnie na oddział dla szaleńców z dwudziestom a inny m i
wariatam i. Bez alkoholu. Jedy ną rozry wką będą krzy ki twoich współpacj entów po nocach.
– To m oże równie dobrze będzie, j ak podetnę.
– Nie zdąży sz.
– Jesteś pewien?
Bagnet by ł tuż pod j abłkiem Adam a.
– Całkiem pewien.
Mężczy zna sy knął coś i puścił Hakego. Popchnął go tak, że na m gnienie oka stracił
równowagę, zanim znalazł podparcie w j ednej z koi. Hake odwrócił się i spoj rzał w oczy
m ężczy zny. Em anowały całkowitą oboj ętnością.
– Zobaczy m y, ile j est wart twój gliniarski honor – powiedział i owinął koc wokół ciała.
Kiedy Hake wrócił do dom u na Chapm ansgatan, wziął gorącą kąpiel. Sm ród z ubrań i ciała
by ł wy raźny po wizy cie w ty m biały m autobusie. Nalał sobie kieliszek czerwonego wina
i postawił go na krawędzi wanny, po czy m zanurzy ł się w gorącej wodzie i zam knął oczy. Nie
m y ślał o m ężczy źnie w biały m autobusie ani też o ty m , kto m ógł by ć m ordercą. My ślał o Hannie
i Siri. Że rezy gnował z nich, aby wy stawiać się na j edno szaleństwo za drugim . Po co? Wcześniej
wiedział to z taką pewnością. Chciał sprawiedliwości. Nawet dla zm arły ch. Teraz nie by ł j uż taki
pewien. I m oże Rilke m iał racj ę. Może by ły to wewnętrzne porachunki ludzi z tak zwanego
półświatka i w rezultacie ludzkość pozby ła się j eszcze j ednej świni. Ale ty lko m oże. Axel Hake
bardzo dobrze wiedział, że gdy by człowiek zaczął sprzeniewierzać się prawom i przepisom ,
korupcj a wkrótce by łaby faktem . Zaczy nało się pobłażać wszy stkiem u, co m ożliwe. Ustalano
„porządek dziobania” i j ak zwy kle to ci naj słabsi przegry wali. Hake upił ły k czerwonego wina. Po
drugiej stronie krawędzi wanny stały plastikowa kaczka Siri i j ej lodołam acz, Ym er, a obok niego
szam pon do włosów Barnängen i słonowodne m y dło, które m ogło pły wać. Przedwczoraj kąpali
się razem w tej wannie. Dzisiaj m usi szorować się do czy sta, aby pozby ć się tej kwaśnej woni
pij aństwa i m oczu…
Nagle ktoś zadzwonił do drzwi. By ło po j edenastej . Hake wziął ręcznik, owinął go wokół bioder
i wy szedł z łazienki. Wy j rzał przez wizj er. Na zewnątrz stał Lars Larsson-Varg i bębnił w drzwi.
– Wiem , że j esteś w środku, widziałem , kiedy przy szedłeś.
Hake otworzy ł drzwi i Larsson-Varg posłał m u pełne podziwu spoj rzenie.
– Aż nie m ożna uwierzy ć, kiedy widzi się ciebie kulej ącego – powiedział.
– Uwierzy ć w co?
– Że j esteś tak dobrze zbudowany. Podnosisz ciężary ?
– Pły wam .
– Ja też, ale j a taki nie j estem .
Poklepał swój ciągle rosnący, wy datny brzuszek.
– Sty l m oty lkowy – powiedział Hake, j ak gdy by to by ło lepsze wy tłum aczenie.
Ubrał szlafrok. Lars Larsson-Varg wszedł do salonu i usiadł na kanapie. Położy ł zdj ęcie
tatuażu na stoliku i popukał w nie. Hake spoj rzał na białego chińskiego sm oka na czarny m tle. Na
dwukolorowy m czerwono-zielony m czworokącie z zabarwiony m na złoto płom ieniem ognia
w środku.
– Legia Cudzoziem ska – powiedział Larsson-Varg.
Hake podszedł bliżej .
– I to nie by le j aki oddział. Tam ta dwój ka przy głowie sm oka oznacza drugi regim ent.
Hake usiadł w swoim fotelu i spoj rzał na kustosza, który tego dnia by ł ubrany w workowate
tery lenowe spodnie i hawaj ską koszulę. Odkąd wy leciał z Muzeum Narodowego, ogolił głowę,
zapuścił długą brodę i zaczął się ubierać w coraz bardziej j askrawokolorowe ubrania. Protest
przeciwko starem u biurokraty cznem u ży ciu. Miał wielkie ży ciowe zadanie, aby w j akiś sposób
złam ać swego by łego pracodawcę. Właśnie teraz zaj m ował się badaniem , czy nie m ogły by
istnieć odciski na wiszący m w m uzeum obrazie „Sprzy siężenie Claudiusa Civilisa” Rem brandta,
ponieważ sły szał, że m ożna by ło znaleźć odciski palców na farbie m alarskiej na starszy ch
obrazach. Dałby sobie rękę uciąć, by udowodnić, że obraz nie został nam alowany przez
Rem brandta i spędził lato w Am sterdam ie, aby szukać odcisków palców tego holenderskiego
m istrza.
– Słucham – powiedział Hake.
– Drugi regim ent j est pułkiem zagraniczny ch żołnierzy -spadochroniarzy. Teraz nazy waj ą się
REP, dawniej nazy wali się C.R.A.P. – co odpowiadało Commandos de Recherche et d’Action dans
le Profondeur. Jestem pewien, że ty, Axel, znaj ąc francuski, rozum iesz.
Hake kiwnął głową.
– To naj bardziej prestiżowy i profesj onalny regim ent w Legii Cudzoziem skiej . Są kształceni
na Korsy ce i nie wolno im opuszczać wy spy przez pierwszy rok. Obowiązuj e żelazna dy scy plina
i biada tem u, kto nie lubi wcinać druta kolczastego na śniadanie. Wcześniej by li tam głównie
Niem cy i Anglicy, obecnie j est dużo Rosj an. Człowiek uczy się boksować, wspinać i zabij ać.
Trącił zdj ęcie tatuażu.
– To j est sy m bol regim entu. Sm ok z Annam , na którego ślad wpadłem od początku, i płonący
granat na kolorowy m polu.
Dopiero teraz Hake dostrzegł, że ta sty lizowana pochodnia m oże przedstawiać granat.
– Granat m a siedem płom ieni ognia i j est sy m bolem całej Legii Cudzoziem skiej , dokładnie
j ak kolorowe czerwono-zielone pole. Zielony dla nadziei, a czerwony dla wy rzeczenia.
– Dobra robota – powiedział Hake. – Chcesz coś?
– Co pij esz?
– Côtes du Rhône.
– Musi wy starczy ć. A potem opowiem ci, j ak idzie ze znalezieniem odcisków palców na
stary ch obrazach. Policj a chy ba też m oże m ieć z tego poży tek.
Hake poszedł po butelkę wina i zrozum iał, że noc będzie bardzo długa.
ROZDZIAŁ 5
Kom enda policj i w Sztokholm ie m ieściła się nie ty lko w j edny m gm achu gm achu, ale
w wielu budy nkach, z który ch wszy stkie zlokalizowane by ły w kwartale Kronoberg. By ły tam
przy kłady wielu różny ch sty lów: od starego, wy j ątkowo pom paty cznego pierwszego kom isariatu,
zbudowanego tuż po przełom ie wieków w tak zwany m sty lu pruskim -barokowy m albo
im perialny m , z wieży czkam i i basztam i – sposobem zam anifestowania władzy – do ostatnich
dobudówek w prawdziwy m duchu lat siedem dziesiąty ch, z m ały m i okienkam i i zam kniętą fasadą
bez ozdobników. W deszczowy dzień, j ak ten, żółtawy budy nek z przełom u wieków przy pom inał
zam czy sko z prawdziwego zdarzenia, a ciężkie fasady otaczaj ące większą część policj i wy glądały
j ak m ury więzienne. W obrębie tego terenu znaj dował się teraz areszt, areszt Kronoberg, ale
wy dawało się, j akby architekci budy nku chcieli zasy gnalizować raczej hasło: „Obcy m wstęp
wzbroniony ” niż: „Stąd nikt nie wy chodzi”. W głębi tego ogrom nego terenu stał brunatnawy ratusz
w ciężkim sty lu secesy j ny m . Nic dziwnego, że przej ście łączące Kom endę z Ratuszem
nazy wano „dróżką westchnień”. Cały teren tchnął posępnością i architektura nie pom agała
łagodzić tego wrażenia. Na dom iar wszy stkiego, budowany by ł wielki budy nek techniczny na
dawny m dziedzińcu, gdzie naty chm iast wy cięto wszy stkie klony, tak że niewielka zieleń, która tu
istniała, zniknęła bezpowrotnie.
Wiercono i wy sadzano wszy stko wokół całego kom pleksu i kiedy Oskar Lidm an przy szedł, by ł
w straszny m nastroj u. Trzasnął drzwiam i i gapił się na Axela Hakego i Tobissona.
– Teraz te sukinsy ny zburzy ły także starą restauracj ę policy j ną. Kto, kurwa, o to prosił? Co to
śpiewał Olle Adolphson? „Wnet dostaj e się człowiek w koszm ar ze szkła i betonu. Siedzi tam
potem , wiwatuj e i m y śli, że koszula j est ciasna”.
– Jesteś tam ! – dopełnił Tobisson.
Lidm an usiadł ciężko na krześle.
– A chłopakom całkowicie brakuj e em patii. Nierozum iej ące spoj rzenia, kiedy poprosi się ich
o pom oc. Cholera, kiedy j a by łem chłopakiem , m usiało się biegać i kupować cy gary dla oj ca,
m leko dla m atki i gazetę dla sąsiada. Nie by ło gadania! Teraz oferuj e się im stówę, żeby
posprzątali swój pokój , oni biorą pieniądze, a pokój nadal wy gląda j ak legowisko Klanu
Niedźwiedzia Jaskiniowego
.
Lidm an m iał dwóch „bezwartościowy ch chłopaków”, j ak ich nazy wał, z poprzedniego
związku. Wy j ął m iętówkę i pozwolił j ej rozpuścić się w ustach.
– Poza ty m zam y kaj ą klub sam by, m ój i m oj ej żony. Ukradkiem podniesiono czy nsz,
j edzenie i napoj e drożej ą. Czy obecnie nie m a nic świętego?
– Przestań – powiedział Hake, który by ł j uż zm ęczony. Siedział do późna w nocy, stanowczo za
długo, i słuchał dy gresj i Larsa Larssona-Varg o tej nowej technice uży wania odcisków palców do
ustalania autenty czności starszego m alarstwa. Potem wcześnie wstał i poinform ował swoich
kolegów o pochodzeniu tatuażu. Poza ty m m iał poranne spotkanie z Rilkem , które ty lko go
przy gnębiło. Kom endant nie widział żadnego powodu, by zwiększy ć gotowość, j eśli chodziło
o m orderstwo, i zaznaczy ł wy raźnie, że Guldbrandsen nie będzie więcej dostępny. Hake uszedł
cało z ostrzeżeniem , ale czuł się niesprawiedliwie potraktowany. Aby zapom nieć o iry tacj i,
sprawdził szwedzkie rej estry w poszukiwaniu kogoś, kto by ł w Legii Cudzoziem skiej , ale nikogo nie
znalazł. Potem nawet podzwonił po rej onie policj i, by zdoby ć inform acj e o osobach zaginiony ch.
Trzy m ał listę.
– Zniknięcie nie j est przestępstwem , j ak większość sądzi. Właściwie dopóki nie doj dzie do
przestępstwa, nie j est to sprawą policj i. Ale pom agam y, kiedy m am y czas.
– Którego nie m am y – powiedział Tobisson.
– Nie, i dlatego lista j est dość długa, m im o że usunąłem wszy stkie zaginione kobiety.
Dał każdem u kopię.
– Musim y się podzielić i podzwonić do ty ch, którzy poszukuj ą ty ch ludzi. Każdy weźm ie
cztery. Jest dwanaście zgłoszeń w ciągu ostatnich trzech m iesięcy. Dalej się nie cofam y. Jeden
z ty ch czterech, który ch biorę na siebie, j est Rosj aninem . Victor Jevtj enko. Jest zgłoszony przez
urząd im igracy j ny j ako zaginiony. Czekał na decy zj ę o wy daleniu. Żadnego ry sopisu nie m ieli.
Mam kontakt w ty ch kręgach.
Lidm an spoj rzał na niego ze zdziwieniem .
– Siostra zna Rosj anina – wy j aśnił Hake. – Zaczy nam y, m igiem .
Julia Hake przekopy wała swoj e grządki, kiedy Axel skręcił na podwórze. Deszcz przestał
padać i w powietrzu by ł m artwy spokój . Kiedy j ednak Hake wy siadł z sam ochodu, nadszedł
nagle gwałtowny powiew, pory w, który przetoczy ł się wzdłuż wierzchołków świerków i rozszedł
przez krzaki agrestu, potem przez trawę, aż do siostry, której czarny szal powiewał wokół głowy
tak, że wy glądała j ak m uzułm anka pracuj ąca na polu. Spuściła szal i odwróciła się do niego.
Wy glądała na wy czerpaną. Oczy koloru trawy m orskiej by ły m atowe, a usta tworzy ły różową
kreskę.
– Chciałby m porozm awiać z Yurim – powiedział.
– O czy m ?
– To sprawa służbowa.
Wsunęła szpadel głęboko w ziem ię i wy tarła ręce o dżinsy.
– Nie szukasz chy ba czegoś na niego, co?
– To ty lko zapy tanie. Zresztą, j ak on się nazy wa oprócz Yuri?
– Sarkis. Yuri Sarkis.
– Dzięki.
Julia kiwnęła głową i poszła w stronę dom u.
– Na kuchni j est kawa. Potrzebuj ę trochę czasu.
I ty m razem m inęło dużo czasu, zanim Julia uznała, że j est gotowa ze swoim wy glądem .
Dżinsy zastąpiła j asnożółtą, pastelową spódnicą, kolorem , którego nigdy wcześniej nie nosiła,
ubrała też skórzaną kurtkę w m odny m fasonie. Z nitam i wzdłuż rękawów. Jej twarz zm ieniła się za
pom ocą pudru i m askary. Hake uważał, że wy gląda starzej , ale z pewnością nie taki by ł zam iar.
Już m iał wy j ść, kiedy złapała go, trzy m aj ąc twarz ty lko kilka centy m etrów od niego.
– Przy rzeknij , że to nie o niego chodzi!
– Nie, przecież powiedziałem .
– Przy rzeknij !
Hake przy rzekł i dopiero wtedy rozluźniła się na chwilę. Wsiadła do sam ochodu, po czy m
odwróciła lusterko wsteczne tak, by m óc zobaczy ć swoj ą twarz i poprawić włosy. Kiedy Hake
przej echał kawałek i zbliżali się do kolekty wu wegańskiego, Julia stała się znów poiry towana
i spięta.
– Czy to rzeczy wiście konieczne, aby go wciągać w twoj e poczy nania?
– Chodzi o m orderstwo – powiedział Hake krótko.
– On nic o ty m nie wie.
Hake nie odpowiedział. Zaparkował sam ochód przy szczy towej ścianie dużego dom u
i wy siadł. Kilku m łody ch ludzi około dwudziestu lat stało i dy skutowało na werandzie. Wy glądali
anonim owo, ubrani w ciężkie trzewiki, dżinsy i ciem ne kurtki przeciwwiatrowe z kapturam i.
Hakem u przy szło na m y śl stado kawek. Podszedł do rozm awiaj ący ch.
– Jest Yuri w środku?
Skinęli krótko głowam i i konty nuowali rozm owę półgłosem . Julia zaczekała z nim i, rzucaj ąc
niespokoj ne spoj rzenie za swoim bratem , kiedy wchodził do środka.
W dom u pachniało j edzeniem , a z odtwarzacza CD sły chać by ło rockową m uzy kę. Te dwie
dziewczy ny, które widział kilka dni wcześniej , zm y wały naczy nia i wy glądały na znudzone. Hake
m ozolnie wchodził po schodach na górę do pokoj u Yuriego. Kiedy otworzy ł drzwi, Yuri i Gustav
Lövenhj elm stali i rozm awiali z poważny m i m inam i. Lövenhj elm podniósł wzrok, kiedy Hake
wszedł. Spoj rzenie by ło przenikliwe i w pewien sposób nieprzej ednane.
– Chwileczkę – powiedział surowo i nadal rozm awiał cicho z m łody m Rosj aninem .
Hake stanął w drzwiach. Dopiero teraz Yuri spoj rzał na niego, ale j ego wzrok powrócił prosto
do Lövenhj elm a. Kiedy Hake widział go ostatnio, Rosj anin m iał kontrolę nad sy tuacj ą i roztaczał
cały swój urok. Teraz stał tam ze zwieszoną głową, kiwał raz po raz i patrzy ł w podłogę.
Wy glądało to tak, j akby m łody bokser otrzy m y wał instrukcj e od swoj ego trenera.
Rozm owa wkrótce się skończy ła i Gustav Lövenhj elm podszedł do Hakego.
– Jesteś tu znowu ze swoj ą siostrą?
– Właściwie nie, ale ona j est ze m ną. Zam ierzałem zam ienić parę słów z Yurim .
Rosj anin podniósł oczy, kiedy usły szał swoj e im ię, i nagle z tego zagubionego chłopca zm ienił
się w m łodego m ężczy znę z pozy cj ą.
Lövenhj elm spoj rzał nieco niezdecy dowanie na Hakego, zapewne spodziewaj ąc się j akiegoś
wy tłum aczenia, ale Hake nie zam ierzał brać udziału w tej grze o władzę, która panowała
w kolekty wie, i nie powiedział nic więcej . By ła to sprawa służbowa i Hake nie zam ierzał prosić
o pozwolenie, aby porozm awiać z kim kolwiek, ktokolwiek by to by ł. Kiwnął krótko głową
Lövenhj elm owi i podszedł do Yuriego. Lövenhj elm stał j eszcze przez chwilę, ale potem opuścił
pokój .
– My ślałem , że m oże m ógłby ś m i pom óc – powiedział Hake do Rosj anina. – Wy j aśniam
sprawę m orderstwa.
Yuri by ł ubrany w gruby wełniany sweter, workowate bawełniane spodnie, a na głowie m iał
pewnego rodzaj u m y ckę z czarnego j edwabiu, która sprawiała, że j ego j asne włosy wy glądały
na j eszcze j aśniej sze. Hake zastanawiał się, czy tańczy ł wcześniej balet, gdy ż stał w pozie z j edną
stopą na ukos przed drugą, j ak to często nieświadom ie robią tancerze.
– Przy szedłeś do niewłaściwego człowieka – powiedział Yuri swoim słowiańskim akcentem .
Hake wy j ął zdj ęcie m ężczy zny z kanału Pålsund.
– Dlaczego on tak wy gląda? – zapy tał Yuri oburzony.
– Nie ży j e.
– Tak, ale twarz j est przecież taka…
Szukał słowa.
– Taka… tłusta – powiedział w końcu. – Jakby duża.
– Leżał w wodzie. Znasz go?
– Dlaczego m iałby m go znać?
Szukał wzrokiem za plecam i Hakego, j akby m iał nadziej ę, że Lövenhj elm wróci i przy j dzie
z odsieczą.
– Może by ć Rosj aninem .
– Jest około sto pięćdziesiąt m ilionów Rosj an.
Zrobił gest rezy gnacj i.
– Nie w Sztokholm ie – powiedział Hake.
Yuri uspokoił się i utkwił w nim swoj e chabrowe oczy.
– Nigdy wcześniej go nie widziałem .
– Ale spoty kasz czasem swoich rodaków tu, w Szwecj i?
– Nie m ogę odm ówić.
– Zaprzeczy ć.
Yuri nie rozum iał.
– Mówi się: nie m ogę tem u zaprzeczy ć.
Yuri j uż m iał otworzy ć usta, kiedy Hake przerwał m u, po ty m j ak rzucił okiem na kartkę, którą
wy łowił z kieszeni.
– Mówi ci coś nazwisko Victor Jevtj enko?
– Victor… co? – zapy tał Rosj anin i przełknął ślinę.
– Jevtj enko. I usły szałeś to za pierwszy m razem .
Yuri pokręcił głową.
– Dlaczego m iałby m znać tego Victora?
– To m oże on j est na zdj ęciu.
Yuri przeciągnął ręką po twarzy. Hake ponownie m iał wrażenie, że próbuj e zy skać na czasie.
– Powiedziałem , że nie znam m ężczy zny na zdj ęciu. Chciałby m go znać, bo teraz wszy stko
by łoby … rozj aśnione.
– Masz na m y śli – wy j aśnione?
Coś twardego poj awiło się w spoj rzeniu Yuriego.
– Cały czas staram się poprawić m ój szwedzki.
– To dlatego cię poprawiam – odparł Hake.
– Istniej ą różne sposoby poprawiania.
– Nie zagłębiaj m y się w to. Zatem nigdy nie widziałeś m ężczy zny i nigdy nie sły szałeś
o żadny m Victorze Jevtj enko. Zgadza się?
Yuri kiwnął głową. Kolory wróciły m u na twarz. Hake oparł się na lasce i schował kartkę.
– Jeśli to m a coś wspólnego z ty m , że spoty kam się z twoj ą siostrą, to uważam , że
zachowuj esz się…
Szukał słowa, nie chciał powiedzieć źle.
Hake nadal stał.
– Tak?
– Głupio – powiedział w końcu Yuri.
Hake siedział w sam ochodzie i czekał na Julię, podczas gdy ona obej m owała swoj ego
rosy j skiego towarzy sza zabaw. Yuri patrzy ł na niego znad ram ienia Julii, ale Hake udawał, że tego
nie widzi.
– Powiedział, że by łeś im perty nencki wobec niego – rzekła Julia, kiedy zostawili za sobą
kolekty w. – Czy to naprawdę by ło konieczne?
Hake widział w lusterku wsteczny m , że Gustav Lövenhj elm wy szedł z willi z przełom u
wieków. Rozm awiał z Yurim , który kręcił głową. Kilkoro m łody ch ludzi stało w stadach
i wy dawało się czekać na instrukcj e.
– Sły szałeś?
Julia odwróciła się do niego.
– Spy tałam , czy sły szałeś.
– Tak, sły szałem .
– Prosiłam cię przecież, aby ś z nim nie zadzierał. Co właściwie j est z tobą? Jak ty lko m am
faceta, wtrącasz się w j akiś sposób.
Hake j echał dalej z zaciśnięty m i zębam i. Świerkowy las by ł gęsty i leśna droga prowadząca
do dom u Julii by ła kręta. Pobocza zaczęły się obsuwać po wszy stkich deszczach i droga by ła
błotnista i śliska. Hake j echał powoli, wpatruj ąc się przed siebie. Julia rozcierała sobie ręce
i nieświadom ie raz po raz poprawiała włosy. By ła zaj ęta własny m i m y ślam i i nagle powiedziała
cicho, niem al sm utno:
– Właściwie by ło tak, odkąd zaczęłam spoty kać się z chłopakam i. Nagle poj awia się m łodszy
brat i m ówi starszej siostrze, z kim m a by ć.
– Teraz j esteś niesprawiedliwa, Julio.
Dotarli do bocznej drogi prowadzącej w dół do podwórza kliniki, Hake skręcił i zatrzy m ał
„cy try nę” przed dom em .
– Ale ty nie widzisz, że to j est wzór?
– Nie sądzę, że tak by ło.
Hake pozwolił, by m otor chodził, chciał odj echać.
– Musim y doj ść do sedna sprawy.
– Nie m a żadnego sedna do dochodzenia.
– Dlaczego więc by ło to tak pierońsko ważne, żeby poj echać tam i naciskać go?
Hake zawahał się, popatrzy ł na nią przez długą chwilę i przeciągnął ręką po krótko ścięty ch
włosach.
– Dlaczego? – upierała się.
Pochy lił się nad nią i otworzy ł j ej drzwi.
– Dlatego – zaczął – dlatego, że to j est śledztwo w sprawie o m orderstwo. Jeszcze tego nie
poj ęłaś? Twój chłopak m ógł by ć pom ocny. Nie by ł, ale nie m ogłem tego wiedzieć z góry.
– My ślę j ednak, że zadzierałeś przed nim nosa – powiedziała naburm uszona Julia.
Axel Hake czuł się nieswoj o, j adąc w stronę Kungsholm en. Nie dlatego, że Julia powtórzy ła,
że wtrąca się do j ej rom ansów. Któregoś razu interweniował, gdy ż j ego siostra została pobita
przez swoj ego kochanka, ale oskarżenie, że zawsze się wtrącał, by ło ty lko dodatkowy m znakiem ,
że nie by ła do końca zrównoważona. Nie, nieswój by ł policj ant w nim , który by ł m ilszy niż
powinien wobec tego Yuriego. Powinien by ł go zabrać na kom isariat, gdy ż czuł, że Rosj anin
wiedział więcej , niż powiedział. Hake zastanawiał się, j ak daleko m ożna zaj ść z loj alnością wobec
kogoś, kogo się kocha. Albo raczej j ak daleko on, kom isarz kry m inalny Axel Hake, m ógł posunąć
się, zanim osiągnie przełom . Wzdry gnął się.
W ostatnim czasie zaczął rozm y ślać nad poj ęciam i takim i, j ak m iłość i loj alność. Co
właściwie oznaczaj ą te słowa? Jak porównać m iłość do dziecka z m iłością do dorosłego? Czy
loj alnością by ło zawsze stać po stronie bliskich kochany ch, czy też lepiej by ło nie chronić ich,
pozwalać im dostawać lanie i sprawiać, by brali odpowiedzialność za swoj e własne
postępowanie? Może w ten sposób bardziej by się rozwij ali? Kiedy krąży ł wokół tego j ak kot wokół
gorącej kaszy, to py tanie stapiało się zawsze z py taniem przez duże P. Czy Hanna naprawdę go
kocha? Czy to by ło wiary godne, że nagle potrafiła stracić całe zainteresowanie nim , ledwo
widy wać go przez wiele dni, aby potem po prostu wy pły nąć na powierzchnię i kochać
i uśm iechać się, j akby nic się nie stało, podczas gdy on leżał bezsennie przez wiele nocy pod rząd,
zastanawiaj ąc się, czy wszy stko się skończy ło?
Czasam i Lidm an patrzy ł na niego z odrobiną niesm aku, gdy czarne kręgi pod oczam i stawały
się nieco zby t wy raźne. Lidm an by ł bardzo racj onalny m człowiekiem , który uważał, że Hake j est
szalony, pozwalaj ąc Hannie traktować się w taki sposób. Lidm an sądził, że do tańca zawsze trzeba
dwoj ga i że partnerka w tańcu zawsze podąża za m ężczy zną. Nie by ło to trudne, a wszy stko inne
by ło na opak.
Axel nie by ł pewien, kto prowadził w j ego związku. Co właściwie m ieli z Hanną wspólnego?
On by ł nieustannie zaj ęty swoj ą pracą w policj i, lubił czy tać i chodzić na wy ścigi konne
w wolny m czasie. Hanna ry sowała swoj e m eble i często by wała u stolarzy i dostawców. Kochała
siedzieć z kieliszkiem wina do późna w nocy i rozm awiać o wszy stkim i o niczy m . O plotkach
z Nowego Jorku, gdzie m ieszkała, o czasach, gdy by ła głoduj ącą studentką proj ektowania
w Kopenhadze, o dawny ch kolegach i o pom y słach, które m iała. Hake słuchał, ale nie by ł
naprawdę zaangażowany. Ży ł w pewien sposób w teraźniej szości i rzadko m y ślał o czasie
spędzony m w Pary żu, kiedy by ł m łody m policj antem , o swoich rodzicach na szkierowej
wy sepce, o dawny ch przy j aciołach. Ale naj bardziej niepokoiło go to, że Hanna nagle m oże m u
po prostu zniknąć. Kilka nocy wcześniej , tuż po ty m , j ak się kochali, podniosła się na łokciu
i powiedziała zm ęczony m głosem , patrząc na niego pusty m i oczam i:
– Czy to właśnie takiego ży cia człowiek chce?
Hake nie zrozum iał, co m iała na m y śli, ale zam knął j ą w swoich obj ęciach i koły sał czule.
– Oczy wiście, że tak.
Wtedy wróciło trochę ży cia w j ej niem al bezbarwne oczy, a blada twarz bły szczała
w ciem ności.
– Musisz m i o ty m przy pom inać Axel – powiedziała w końcu i niem al uczepiła się go. –
Musisz m i przy pom inać…
Kiedy Hake wszedł do pokoj u dowodzenia, zarówno Tobisson, j ak i Lidm an j uż tam siedzieli.
– Jak poszło z Rosj aninem ? – naty chm iast zapy tał Lidm an.
– Żadnego brania na wędkę – powiedział Hake.
Zdj ął płaszcz, powiesił go, pokuśty kał do swoj ego krzesła i usiadł.
– U m nie też nie – powiedział Tobissson. – Siedziałem przez godzinę i gadałem z j akąś starą
babą ze Sm ålandii, która powiedziała, że j ej sy n m ieszkaj ący w Sztokholm ie nie odezwał się j ak
zwy kle.
Lidm an siedział, wy czekuj ąc, i ssał swoj ą m iętówkę.
– Z ty ch pozostały ch j eden wrócił – powiedział Tobisson. Jeden odezwał się z zagranicy,
a j eden znaj duj e się w kostnicy. Atak serca w m etrze, ale by ł bez dowodu osobistego czy prawa
j azdy. Jego żona poszła tam i dopiero co go zidenty fikowała.
Hake patrzy ł przenikliwie na Lidm ana.
– No gadaj , Oskar – powiedział. – Nie siedź tak i nie czekaj na nas.
Lidm an uśm iechnął się nieco i czy tał w swoich papierach.
– Harry Stenm an. Handlarz sam ochodam i z Söder.
Naj wy raźniej rozkoszował się sy tuacj ą i trzy m aniem pozostały ch w napięciu.
– I?
– Czterdzieści trzy lata.
– Oskar, do cholery !
– By ł w Legii Cudzoziem skiej dziesięć lat tem u. Wy szkolony w drugim regim encie na
Korsy ce.
– Skąd do cholery to wiesz?
Tobisson czuł się niem al obrażony.
– Dlatego, że m a tatuaż na prawy m ram ieniu, który przedstawia chińskiego sm oka z cy frą
dwa w lewy m rogu.
W pokoj u zrobiło się cicho. Szy by dzwoniły lekko, kiedy wiatr rozpędzał się wzdłuż
Bergsgatan. Hake podniósł się, podszedł do Lidm ana i spoj rzał w j ego kartki. Czy tał ry sopis, który
podała żona m ężczy zny, Ulla Stenm an.
– Jest napisane, że j est też rudy. Albo by ł, chy ba czas tak powiedzieć.
Popatrzy ł ponuro na obu pozostały ch.
Odwołanie do pierwszego tom u Dzieci Ziemi – cy klu powieściowego autorstwa Jean
Marie Auel.
ROZDZIAŁ 6
Ulla Stenm an stała w bram ie przed kostnicą i czekała, kiedy Hake i Lidm an nadeszli. Miała
ciem noniebieskie oczy i brudnoszarą cerę. Wy glądała na bezgranicznie zm ęczoną, tak j ak
wy gląda ktoś, kto stracił wszelką nadziej ę. Podeszli i przedstawili się, ale ona wy dawała się nawet
nie sły szeć, co powiedzieli. Jak zom bie weszła za nim i do tej poły skuj ącej m etalem sali
z wy kafelkowaną podłogą i ostry m , bezlitosny m światłem elektry czny m . Zawahała się przed
widokiem zwłok na stalowy m stole i dopiero gdy Hake powiedział kilka pocieszaj ący ch słów,
zm usiła się do podej ścia. Prześcieradło opuszczono do połowy i kiedy odsłonił się tors zm arłego
m ężczy zny, wzięła głęboki oddech, zachwiała się i cofnęła o krok.
– Muszę zapy tać ze względów form alny ch, pani Stenm an. Czy to pani m ąż?
Kiwnęła ty lko lekko i przy gry zła m ocno wargę. Tak m ocno, że strużka krwi spły nęła po
brodzie. Ona wy dawała się tego nie zauważać.
– Czy on… Czy on bardzo cierpiał?
To by ły pierwsze słowa, które w ogóle wy powiedziała, odkąd się spotkali, oprócz krótkiej
prezentacj i. W głosie zawierał się bezgraniczny ból.
– Nie. Prawdopodobnie pierwsze uderzenie od razu go zabiło.
Odwróciła głowę ku Hakem u.
– Jak m ożna zrobić coś takiego?
– My też o to py tam y. Ale zło nigdy nie j est spokoj ne.
Usły szał, j ak patety cznie to zabrzm iało, i próbował to zatuszować.
– Mam na m y śli, że zło zawsze j est brutalne i niczego innego nie m ożna się spodziewać.
To zabrzm iało j eszcze gorzej i Hake postanowił j uż nic więcej nie m ówić.
Ulla Stenm an odwróciła się od katafalku i pokręciła głową.
– Biedny Harry. Biedny, biedny Harry.
Niektórzy ludzie, którzy przy chodzili do kostnicy na identy fikacj ę, m ieli w zwy czaj u
załam y wać się i płakać niepoham owanie, niektórzy z trudem przeły kali ślinę i nie pozwalali ani
j ednem u dźwiękowi przej ść przez swoj e zaciśnięte usta. Potem by li tacy, którzy nie m ogli
zrozum ieć, co się stało ich kochanej córce lub m ężowi. Ci nie zdołali przy j ąć ich śm ierci
i wy dawali się niem al nieporuszeni. Ale ból m usi prędzej czy później uj ść i m im o że idzie przez
j akiś czas okrężną drogą, wcześniej czy później da o sobie znać. By ć m oże w snach, m oże
w nieopisanej tęsknocie, ale w końcu m usi wy j ść na powierzchnię i eksplodować. Jeszcze inni
wściekali się, krzy czeli, wręcz wy dzierali się i oskarżali wszy stko i wszy stkich o to, że by li tak
nieprzy gotowani, patrząc w przerażaj ącą otchłań śm ierci.
Hake wolał ty p ty ch płaczący ch, którzy okazy wali od razu swoj e uczucia. Ci m ogli później
pom óc policj i inform acj am i i nie by li całkowicie zam knięci w swoim bólu. Ulla Stenm an
szlochała i Hake obj ął j ą za ram iona.
– Dowiem y się, kto to zrobił pani m ężowi – powiedział łagodnie.
Kiwnęła niepocieszona, wy j ęła chusteczkę i trzy m ała j ą przy twarzy. Nie przepraszała za
swój sm utek. Powoli poszła w stronę wy j ścia. Płaszcz by ł odrobinę wy świechtany, a buty
znoszone. Hake wiedział, że nie m oże nic więcej zrobić i wy szedł ty lko za nią cicho do czekaj ącej
taksówki.
Lidm an przy szedł, stanął obok niego i obaj patrzy li, j ak sam ochód znika spod kostnicy.
– W każdy m razie teraz wiem y, kim on j est – powiedział Hake. – I na poważnie m ożna zacząć
pracę śledczą.
Zapalił papierosa. Nie palił często, ale w taki dzień by ło to pilnie potrzebny m sposobem na
odwócenie uwagi.
– Musim y poczekać z dzień, aby j ą przesłuchać – powiedział i wy dm uchał dy m .
Dotknęła ich powaga i nie m ówili do siebie wiele po drodze z kostnicy. Kiedy weszli do pokoj u
dowodzenia, Tobisson stał przy oknie i patrzy ł na zewnątrz. Deszcz uderzał m ocno o asfalt i duże
kałuże tworzy ły się na chodnikach tak, że przechodnie m usieli schodzić na j ezdnię ze swoim i
otwarty m i parasolam i pod wiatr. Wy glądało to niebezpiecznie. W inny ch okolicznościach
Tobisson lubił deszcz. Często j eździł rowerem na kom isariat, ubrany w ognisty wodoodporny
kom plet, by go by ło widać, i rozkoszował się, gdy deszcz sm agał m u twarz, a on rzeczy wiście
m usiał walczy ć z pagórkam i w m ieście. Dla niego j azda do pracy by ła j ak trening.
Stał teraz i m y ślał o seksie. Często to robił. Ktoś powiedział, że intelektualista to ten, który
przy naj m niej piętnaście m inut dziennie nie m y śli o seksie. Tobisson zastanawiał się, czy on
rzeczy wiście należał do tej kategorii. Powodem ty ch ostry ch m y śli by ło to, że właśnie
przeprowadził wy wiad z dziewczy ną, która zwy kle uprawiała seks ze swoim szefem na
Långholm en. Wy dawała się niem al apaty czna, kiedy m ówili o rom ansie, co z kolei j ego
wprawiło w zakłopotanie.
– Börj e lubi to ze m ną robić – powiedziała oboj ętny m głosem . – Czasam i j est zim no j ak diabli
i wtedy ty lko m u obciągam . Ale czasem m oże go wsadzić.
– A co ty sądzisz? – zapy tał Tobisson. – Lubisz to?
Wy glądała tak, j akby uważała py tanie za nieuzasadnione. Wzruszy ła ty lko ram ionam i.
– Börj e j est m iły – powiedziała.
– Nie o to py tałem . Lubisz to, co robisz?
– Nie rozum iem , co policj a m a do tego.
– Odpowiedz po prostu na py tanie.
Przeciągnęła ręką po włosach, a potem spoj rzała na niego z nam y słem .
– To dość faj ne – odezwała się w końcu.
– Nie: przy j em ne?
Ponownie wy dawała się nie rozum ieć py tania.
– To faj ne, kiedy wracam y z powrotem do pracy i nikt nie wie, co robiliśm y no i…
Tobisson poddał się, m im o że przeczuwał, że dziewczy na by ła wy korzy sty wana przez
swoj ego szefa. Ale akurat teraz to nie by ła j ego sprawa.
Dziewczy na tak czy owak nie widziała nic podej rzanego. Ale oni często stali w j akim ś
odosobniony m m iej scu, więc nie by ło też wielu, którzy ich widzieli. Tobisson nie m iał serca
powiedzieć, że pół m iasta ich widziało i że to j eden z j ej kolegów z pracy zadzwonił, kiedy
napisano w gazetach o świadkach przy kanale Pålsund.
Tobisson odrzucił m y śli o dziewczy nie i usiadł na swoim krześle.
– To by ł Harry Stenm an?
Hake kiwnął głową.
– Ry czała? Py tam o wdowę.
Nikt nie m iał siły odpowiedzieć. Oskar Lidm an podszedł do swoj ego biurka i wy j ął teczkę.
– To j est to, co zdoby łem o Harry m Stenm anie wczoraj .
Otworzy ł j ą.
– By ł w Legii Cudzoziem skiej , gdzie został wy szkolony na kom andosa-spadochroniarza. Jak
rozum iem , by ł także pilotem i wy kony wał loty zwiadowcze na lżej szy ch sam olotach. W ostatnim
czasie by ł handlarzem sam ochodów w Söder. Sam ochody sprzedawane są w duży m garażu na
Ringvägen. „Sam ochody Harry ’ego”. Ale wszy scy nazy waj ą go Red. Ma to chy ba związek
z włosam i.
Przekartkował j eszcze trochę.
– Nie wiem y j eszcze, j ak się m aj ą interesy, ale w każdy m razie nie by ł w kolizj i z prawem , to
na pewno dlatego nie m ieliśm y żadnego dopasowania w odciskach palców.
– Ma pracowników? – zapy tał Hake.
– Rick Stenm an, prawdopodobnie j ego brat. Ulla Stenm an zaj m uj e się księgowością
i um owam i.
Podniósł wzrok.
– Kto chce zam ordować uczciwego sprzedawcę sam ochodów?
– Istniej ą tacy ? – zapy tał Tobisson. – Przy puszczalnie sprzedał zepsuty sam ochód kom uś, kto
potem chciał się zem ścić.
– Sam w to wierzy sz? – zapy tał Lidm an szy derczo.
– Musim y porozm awiać z Ullą Stenm an o interesach i ewentualny ch wrogach – powiedział
Hake. – Do tego czasu zbierzm y fakty. Co właściwie wiem y ?
– Dostaliśm y raport od Ollego Sandstedta. Nie by ło w każdy m razie żadnej krwi w ty m
biały m autobusie, więc m iej sce zbrodni j est gdzieś indziej . I żaden z właścicieli łodzi nie odezwał
się odnośnie tej ukradzionej kotwicy. Żadne nowe inform acj e od świadków nie przy szły, więc
m ożna spokoj nie powiedzieć, że gówno m am y.
– Dziewczy na, która pieprzy się ze swoim szefem , nie widziała w każdy m razie nic
podej rzanego – powiedział Tobisson.
Zaczął się j uż odrobinę niecierpliwić. Wiedział dokładnie, co będzie robił ze swoj ą
dziewczy ną Wendelą, kiedy wróci do dom u. Może na stoj ąco, tak robiła to ta inna para.
Nikt nie skom entował j ego inform acj i i każdy pogrąży ł się w swoich własny ch m y ślach.
Wtedy drzwi się otworzy ły i szef policj i Sey m our Rilke stanął w nich, spoglądaj ąc na swoich
podwładny ch.
– By ło tu cicho i spokoj nie – powiedział. – Nie pracuj ecie?
Hake obserwował go zim ny m wzrokiem . Rilke by ł ubrany w leżący j ak ulał tweedowy
garnitur w kolorze szary m i brązowy m . Włosy by ły wy pom adowane i uczesane w fale nad
głową. Małe rączki trzy m ały m ałą skórzaną aktówkę na dokum enty. Poklepał j ą.
– Idę do m inisterstwa poinform ować naszy ch polity ków o ty m , czy m się zaj m uj em y.
Zrobiłem plan cięć, który ich zadowoli.
– Czy zadowoli wobec tego nas? – zapy tał niewinnie Hake.
Rilke nie spieszy ł się z odpowiedzią. Pozwolił, by j ego spoj rzenie wędrowało m iędzy nim i.
– To są ciężkie czasy, m oi panowie – powiedział. – Wszy scy m uszą dołoży ć swoj ą cegiełkę.
Także policj a.
– Ale staty sty ka przestępstw pokazuj e, że potrzebuj em y więcej policj antów, nie m niej –
powiedział Lidm an.
– Sądzę, że m am dobry przegląd tego, co j est potrzebne, a co nie – powiedział Rilke sucho. –
Tutaj w wy dziale w każdy m razie wy gląda, że j est spokoj nie.
– Nic o ty m nie wiesz – powiedział Hake.
Rilke wzdry gnął się, ale nie chciał rzucać wy zwania Axelowi Hake w obecności inny ch.
Naj lepszy m m iej scem , by utrzeć Hakem u nosa, by ło własne biuro Rilkego. Zrobił sobie notatkę
w głowie, aby wezwać kom isarza później w ty m ty godniu i stłam sić go. Coś z pewnością
wy m y śli. Wprawdzie Axel Hake by ł zdolny m policj antem , ale by ł pozbawiony szacunku i na
dłuższą m etę tego ty pu j ednostka nie by ła dobra dla ducha koleżeńskości. Miał nadziej ę, że Hake
pewnego dnia popełni prawdziwy błąd. Błąd dość poważny, by m ożna by ło go zawiesić albo
przenieść. Dawniej poważne wy kroczenie m ogło oznaczać, że wy ższy funkcj onariusz policj i
m usiał zacząć znów patrolować ulice. Rilke nie m iałby nic przeciwko tem u, by te czasy wróciły.
Hake spoj rzał na niego wy zy waj ąco.
– Chciałeś coś szczególnego, poza ty m , żeby przy j ść tu i opowiedzieć nam , że nie
pracuj em y ?
Rilke utkwił w nim ponure spoj rzenie.
– Chciałem wiedzieć, j ak daleko zaszliście ze śledztwem . Gazety przecież podchwy ciły to
i chcę m ieć im coś do powiedzenia.
Obecnie on sam by ł odpowiedzialny za m edia. Nie uważał, żeby policj a potrzebowała
j akiegoś specj alnego rzecznika prasowego. Wzy wał kom isarza Bolindera ty lko wówczas, j eśli
by ło to coś szczególnie nieprzy j em nego albo gdy policj a by ła pod obstrzałem kry ty ki.
– Właśnie otrzy m aliśm y potwierdzenie j ego tożsam ości – powiedział Hake. – Zostawię raport
w twoim biurze.
– Jego żona zidenty fikowała go j akąś godzinę tem u – uzupełnił Lidm an.
– W takim razie, dlaczego nie przesłuchaliście żony ?
– To m usi zaczekać do j utra. Ona potrzebuj e trochę czasu, by przetrawić wrażenia z kostnicy.
Rilke pry chnął.
– Nic dziwnego, że nic nie dziej e się w ty m budy nku.
Potrząsnął głową i poszedł sobie.
Axel Hake nie by ł religij ny, ale znaj dował czasem pocieszenie w j akichś cy tatach z biblii,
które pam iętał od czasów szkolny ch. Jeden cy tat z Koheleta, który szczególnie dobrze utkwił m u
w pam ięci, by ł o ty m , że wszy stko m a swój czas. Czas rzucania kam ieni i czas ich zbierania, czas
pieszczot cielesny ch i czas wstrzy m y wania się od nich. Teraz by ł taki czas, kiedy m usiał
wstrzy m y wać się od obej m owania. Nie dlatego, że Hanna i on przestali się kochać, ale to nie
przy chodziło spontanicznie j ak wtedy, kiedy ludzie ży j ą blisko siebie, dzień i noc. Ta stopa,
wy ciągana pod kołdrą tuż przed ty m , nim człowiek zaśnie, by ła niczy m czułek, by później m óc
wzbudzić gwałtowniej sze nam iętności. Albo poranny seks, nieco oszukany, aby rozpocząć dzień.
Teraz nie by ło tego w zasięgu ręki i tak m iało pozostać, aż m orderca będzie złapany, a porządek
przy wrócony. Hake pom y ślał, że to m oże by ła naj lepsza m archewka, j eśli chodzi o łapanie
przestępców – policj anci, którzy tęsknili za powrotem do codziennego ży cia. Inni oczy wiście nie
m ieli tak j ak Hake, ale z pewnością by ło więcej kobiet niż Hanna Sergel, które nie lubiły m ieszać
m iłości i m orderstwa.
Hake oczy wiście próbował wpły wać na stanowisko Hanny, ale bez rezultatu. By ła pod ty m
względem nieugięta. Równocześnie uważał, że by ło przy j em nie m ieć swoj e własne m ieszkanie,
w który m m ógł się skoncentrować na pracy, kiedy by ła naj bardziej intensy wna. Oczy wiście
nawet wtedy m usiał wziąć na siebie część odpowiedzialności za Siri, ale w niektóre wieczory
m ógł całkowicie oddać się swoim śledztwom .
Tego wieczoru, po ponurej wizy cie Rilkego, Hanna, Siri i Axel j edli razem kolacj ę. Hake kupił
chińskiego fast fooda, a do tego wy pili butelkę wina. Ułoży li razem Siri do snu, a kiedy Axel m iał
iść do dom u na Chapm ansgatan, Hanna poprosiła go, by został trochę dłużej . Wy dawała się
przy gaszona, głównie siedziała i dłubała w j edzeniu.
– Jesteś zadowolony ze swoj ego ży cia? – zapy tała, kiedy zostali sam i, siedzieli na kanapie i pili
kawę.
To by ło wielkie i niespodziewane py tanie i Hake zupełnie nie wiedział, co m a odpowiedzieć.
Niewątpliwie by ł zadowolony, ale wszy stko m ogło by ć przecież lepsze. Teraz odpowiedział j ednak
ty lko krótkie „tak”.
– A ty ?
Uśm iechnęła się swoim nieco krzy wy m uśm iechem i długo całowała go w szy j ę.
– Tak długo, j ak m ogę by ć z tobą, j est wszy stko dobrze – powiedziała w końcu.
– W to nie m usisz chy ba nigdy wątpić.
– Wszy stko m oże się przecież zdarzy ć – odparła ogólnikowo.
– My ślisz o czy m ś szczególny m ?
– Nie.
– Opowiedz, nad czy m rozm y ślasz.
Podniosła się z sofy, podeszła do okna i wy j rzała w kierunku kościoła. Jego karolińska
kam panila by ła słabo oświetlona i w deszczowej m gle wy glądało to tak, j akby unosiła się
w przestworzach.
– Może nie zawsze będziem y szli równy m krokiem – rzekła w końcu. – Może dorastam y
nierówno, j edno rozwij a się w inny sposób. Może więcej zniszczy m y, niż m ożem y dać.
Hake nie bardzo rozum iał.
– Ech – powiedziała – zapom nij o ty m . Chcesz trochę calvados do kawy ?
Nie czekaj ąc na odpowiedź, wy szła do kuchni i przy niosła butelkę francuskiego j abłkowego
winiaku. Nalała dla każdego kieliszek.
– Till lykke
– powiedziała nienaganną duńszczy zną.
Hake także wzniósł toast, ale ona zasiała ziarno niepewności. Miał nadziej ę, że plon będzie
m arny, że niepokój o to, co ona właściwie chciała powiedzieć, pój dzie w zapom nienie.
Kohelet kołatał m u się po głowie, kiedy szedł do dom u wzdłuż Hantverkargatan. Jak to by ło?
Tak, czas rozdzierania i czas zszy wania, czas m ilczenia i czas m ówienia…
Kiedy wrócił do dom u, nastawił „Le tem ps de l’am our” Françoise Hardy i wy j ął wszy stkie
dokum enty, które m iał w związku ze śledztwem . Od zeznań świadków i protokołów obdukcj i, do
dany ch Harry ’ego Stenm ana. Notował i czy tał. Ponieważ m iał napisać raport dla Rilkego
następnego dnia, chciał by ć tak oczy tany, j ak ty lko m ógł. Kiedy przeszedł przez połowę
inform acj i od świadków, zasnął na sofie. Jego m odel żaglowca stał w oknie z rozpostarty m i
żaglam i. Zbudował go, kiedy by ł m ały, i by ł reliktem czasu niewinności. Czasu, który teraz
wy dawał się bardziej odległy niż kiedy kolwiek.
Na szczęście.
ROZDZIAŁ 7
To by ł j eden z takich poranków, którego ty lko m iasto na wodzie m oże uświadczy ć. By ło
wilgotno, od Bałty ku nadciągała m gła i drobny deszcz sączy ł się z ciem nego nieba. Budy nki
zm ieniły się w niekształtną m asę i kiedy Hake z Lidm anem j echali wzdłuż Ringvägen, trudno by ło
dostrzec num ery ulic. Znaleźli „Sam ochody Harry ’ego” tuż przed Katarina Bangata, kawałek od
wj azdu do Bj urholm splan. Hake dobrze znał tę okolicę. Mieszkał tam , kiedy studiował prawo i po
długich nocach wkuwania m iał w zwy czaj u iść na spacer w dół do Ham m arby ham nen. Teren
by ł wówczas niezabudowany, a j akiegoś Vintertullstorg, j ak to się teraz nazy wa, nie by ło w ty m
czasie. Jedy nie plątanina m agazy nów i składów. Miał fuchę w porcie i nosił ciężkie, śliskie worki
soli, aż plecy nie by ły w stanie więcej znieść. Wspom inał j ednak ten czas z radością. By ło wielu
ory ginałów, którzy nie chcieli m ieć stałego zatrudnienia, ty lko brali prace dory wcze tu i tam . Jedli
w baraku, który stał w m iej scu, gdzie teraz są wy tworne apartam enty z widokiem na brukowany
kanał. Cena czasu, pom y ślał Hake. Wy burzaj dla bogaty ch. Niewątpliwie obszar stał się ładny, ale
to stare poczucie portu i charakter, zostały, rzecz j asna, utracone.
Hake uważał, że wiele przepadło z tej prawdziwej atm osfery Söder. Zwłaszcza że kiedy
burzono, to burzono z nawiązką. Obszar wokół stacj i południowej , ze swoim pagórkowaty m
terenem , stary m i dom am i i nasy pam i kolej owy m i, został zaledwie w ciągu paru lat
przekształcony w olbrzy m ie m iasto w m ieście. Tam , gdzie szły tory kolej owe i gdzie pełno by ło
pociągów towarowy ch, lokom oty w i wagonów, wznosiło się teraz osiedle z wieżowcam i, parkam i
i tak zwany m łukiem Bofilla, m onum entalny m tworem nadaj ący m ultranowoczesnego
charakteru całem u obszarowi. A tam , gdzie stały fabry ki, m ałe przedsiębiorstwa i firm y
sam ochodowe, obecnie znaj dowały się m ultipleks kinowy i biurowce ze stali i szkła. Hakem u
brakowało trochę tego poczucia wolności, którego dawniej tu doświadczał. Ale ta nowa
generacj a, która wprowadziła się do Söder, zupełnie się ty m nie interesowała. Oni nie pam iętali,
j ak by ło wcześniej , i by li zadowoleni, że ich dzielnica także m a nowoczesny charakter.
Zj azd do „Sam ochodów Harry ’ego” by ł zabłocony, a biuro, w który m prowadzono interesy,
znaj dowało się za szy bą, która od bardzo dawna nie by ła czy szczona. Garaż by ł w połowie
wy pełniony sam ochodam i, które pam iętały lepsze czasy, z pewnością nie by ło sam ochodu, który
przej echał m niej niż piętnaście ty sięcy m il. Hake i Lidm an weszli do biura, w który m wy kładzina
dy wanowa by ła zatęchła od wciągniętej wilgoci. Za przetarty m biurkiem siedziała Ulla Stenm an
i przeglądała j akieś dokum enty. Spoj rzała na nich i odłoży ła teczkę.
– Chcecie kawy ?
Hake rzucił szy bkie spoj rzenie na ekspres do kawy zawieraj ący j akąś czarną m aź, która
wy dawała się stać tam od poprzedniego dnia, i powiedział, że j uż pił. Lidm an wy j ął notatnik,
a Hake usiadł na j edny m z biurowy ch krzeseł, które by ły dostępne. Na j edny m końcu pokoj u
stało stare am ery kańskie siedzenie sam ochodowe, które funkcj onowało j ako kanapa, na drugim
znaj dowała się m etalowa szafka służąca j ako archiwum .
– Przepraszam y, że przeszkadzam y – rzekł Hake. – Ale im więcej czasu m ij a, ty m trudniej
będzie znaleźć m ordercę pani m ęża.
Lidm an po pewny m wahaniu usiadł na chwiej ący m się krześle i wy j ął swoj e pudełko
z m iętówkam i. Wy ciągnął j e do Ulli Stenm an, ta j ednak odm ówiła.
– Przede wszy stkim chcem y wiedzieć, czy m a pani j akieś podej rzenie, kto m ógł chcieć
zam ordować pani m ęża.
Ulla Stenm an pokręciła głową.
– Mój m ąż by ł lubiany przez wszy stkich. O ile m i wiadom o, nie m iał żadny ch wrogów.
– Długo by liście m ałżeństwem ? – wtrącił Lidm an.
– Pięć lat, co obecnie chy ba należy uważać za długo.
Skrzy wiła się nieco.
– Czas, zanim się spotkaliście. Mówił coś o nim ?
– Nie rozum iem – zaczęła Ulla Stenm an.
– By ł przecież w Legii Cudzoziem skiej i m oże przeży ł to i owo, co m ogło przy sporzy ć m u
wrogów.
– Nigdy o ty m nie wspom niał. To by ło j ak m roczny rozdział w j ego ży ciu.
– Nigdy nie by ł na takich spotkaniach, na które starzy legioniści zazwy czaj j eżdżą?
– Jak powiedziałam , prawdopodobnie naj chętniej zapom niałby o ty m czasie. Z tego, co
wiem , nigdy nie spoty kał się z ty m i, z który m i służy ł.
Hake obserwował kobietę po drugiej stronie biurka. Nadal m iała to pęknięte spoj rzenie, ale j ej
brudnoszara cera by ła um alowana odrobiną różu i doszła do tego para kolczy ków. Włosy by ły
równie pozbawione blasku j ak wcześniej , ale stara spódnica została wy m ieniona na dżinsy.
– Jeśli przej dziem y do interesów – rzekł Hake – to j ak j est z nim i?
Ulla Stenm an zrobiła gest w stronę teczki i kłębowiska papierów leżący ch przed nią.
– Przeglądam j e teraz, ale w zasadzie są w porządku.
– To nie ty j e prowadzisz? – zapy tał Lidm an.
– Tak, ale w ostatnich ty godniach, kiedy zniknął Red – to tak wszy scy nazy wali Harry ’ego –
nie by ło łatwo. Red m iał swój własny sy stem i głównie m ówił m i, co powinnam robić. Kiedy
zniknął, próbowałam wy kom binować, j ak on to robił. Jeszcze nie j estem tego pewna.
– Macie oczy wiście rewidenta.
– Jasne. On wie wszy stko o księgowości, ale gówno o codziennej ruty nie.
Do garażu przy plątał się klient. Mężczy zna około czterdziestki, ubrany w płaszcz
przeciwdeszczowy i buty z cholewam i. Spoj rzał w stronę szklanej budki, zawahał się, ale poszedł
potem dalej do drzwi biura. Ulla Stenm an podniosła się i otworzy ła drzwi.
– W czy m m ogę pom óc?
– Powinno by ć Audi 87 – powiedział m ężczy zna.
– Chwileczkę – odparła, podeszła z powrotem do biurka i nacisnęła guzik interkom u.
– Rick? Możesz przy j ść do garażu? Mam y klienta.
Ponownie usiadła.
– O interesach – powiedział Lidm an.
– Mieliśm y chy ba nasze wzloty i upadki, tak j ak wszy scy inni.
– To, co m ieliśm y na m y śli… – zaczął Hake i patrzy ł przez szy bę, j ak m ężczy zna około
trzy dziestki wy szedł z garażu i podszedł do klienta. By ł wąski w biodrach, ubrany w czarne dżinsy
i skórzaną kurtkę. Miał długie j asnoblond włosy. Wy glądał bardziej j ak gwiazda rocka niż
sprzedawca sam ochodów.
– To, co m ieliśm y na m y śli, to czy ktoś z waszy ch partnerów biznesowy ch m ógł m ieć coś
wspólnego z m orderstwem .
Ulla Stenm an pokręciła głową.
– Nie by ł winien nikom u pieniędzy ?
Hake widział, że py tanie zrodziło w niej niepewność. Próbowała ukry ć to, wstaj ąc,
podchodząc do ekspresu i nalewaj ąc filiżankę kawy plecam i do nich. Potem odwróciła się
i spoj rzała na nich znad krawędzi naczy nia.
– Nie sądzę, żeby interesy m ogły m ieć coś wspólnego z m orderstwem . Nikt z naszy ch
znaj om y ch nie zabiłby Reda i nie zatopił go potem w kanale. To m ógł zrobić ty lko chory człowiek.
– Istniej ą przecież torpedy, które m ogą wy kony wać zabój stwa na zlecenie – wtrącił Lidm an.
– Nikt, kogo znam y, nie zrobiłby czegoś takiego.
– Ktoś to w każdy m razie zrobił – powiedział gorzko Lidm an.
Hake pochy lił się do przodu w stronę kobiety i uchwy cił j ej spoj rzenie.
– To, o co py tałem , to czy by ł winien kom uś pieniądze?
Ponownie poj awiło się to wahanie, zanim usiadła i spoj rzała na niego rozpaczliwie.
– By ł winien pieniądze Dannem u Durantowi.
– Kto to j est?
– Jeden… znaj om y w interesach. Poży czy ł nam pieniądze, kiedy by ło nam ciężko.
– Ile?
– Cztery sta ty sięcy – powiedziała Ulla Stenm an.
Audi zary czało i przej echało obok budki na j azdę próbną, z klientem za kierownicą i Rickiem
obok.
– Gdzie m ieszka Danne Durant?
– Wszędzie po trochu. Ale ostatnio m ieszkał na „Laurze” przy stoczni Mälar.
Stocznia Mälar na wschodnim cy plu Långholm en m iała korzenie w siedem nasty m wieku.
Sam teren składał się z m ieszaniny wy ciągnięty ch łodzi, pracowni, szop i m agazy nów. By ły tam
zakłady spawalnicze, firm y sprzedaj ące śruby okrętowe i warsztaty m ary nisty czne. By ły
wy pucowane silniki łodzi, j eden przy drugim z zardzewiały m i kupam i złom u. By ły tam tony
rupieci, które nie należały do nikogo i który ch nikt nie chciał. Przy betonowy m nabrzeżu kanału
Pålsund królowała „Polfors” – łódź szkoleniowa należąca do Szkoły Mary narzy, a dalej z przodu
znaj dowała się śrutownia, gdzie stało kilka rowerów oparty ch o ścianę.
Axel Hake nie m iał żadnego bezpośredniego związku z Långholm en. Od dziecka pam iętał j e
ty lko j ako wy spę – więzienie. Kiedy by ł starszy i zaczął pracować j ako policj ant, j eździł ze swoj ą
ówczesną dziewczy ną na zachodni cy pel kąpać się. Zabierali ze sobą szafranowe ciasteczka
i wino i kąpiel by ła poczy ty wana za spontaniczną kąpiel nago. To by ły beztroskie dni. Teraz by ły
inne czasy, pom y ślał Hake, kiedy on i Lidm an wy siedli z sam ochodu przy stoczni i szli wzdłuż
kam iennego nabrzeża. Nie dostrzegali żadny ch ludzi i szli dalej obok długiego białego budy nku,
w który m znaj dowało się kilka m ały ch przedsiębiorstw. Wiał zim ny wiatr od otwarty ch wód
i w ostatnich godzinach tem peratura spadła konkretnie. Dalej z przodu dostrzegli więcej łodzi, przy
dokach stoczni. Większość z nich by ła m niej szy m i statkam i, począwszy od holowników, do łodzi
pasażerskich dla transportu po archipelagu. Między j akim iś szkutam i i statkiem nurkowy m stała
„Laura”, zardzewiała, żółtawa barka, która pam iętała lepsze czasy. Od dawna nie by ła m iniowana
i farba złuszczy ła się wzdłuż linii wody. Zarówno na pokładzie dziobowy m , j ak i rufowy m
znaj dowały się dobudówki, na sam y m m ostku kapitańskim by ła stłuczona szy ba, a w inny m oknie
tkwił kawałek dy kty.
Ponieważ nie by ło żadnego trapu, Lidm an m usiał przeskoczy ć na śliski pokład. Potem odebrał
Hakego, który m ocno trzy m ał się za laskę i prakty cznie został wniesiony na pokład przez swoj ego
kolegę. Podeszli ostrożnie do drzwi kabiny i zapukali. Nikt nie otworzy ł. Hake wołał kilka razy,
spróbował otworzy ć drzwi, które j ednak by ły zam knięte, po czy m obszedł dookoła tego
zaniedbanego statku, by zobaczy ć, czy j est j eszcze dodatkowe wej ście. Z ty łu m ostku
kapitańskiego by ły stalowe drzwi, ale te też by ły zam knięte na nową, solidną kłódkę. Lidm an
zaj rzał do środka przez brudne szy by. Wewnątrz by ł stary, częściowo zniszczony salon, z kilkom a
ty lko pluszowy m i fotelam i i taflowany m regałem . Zam iast tego by ły sterty m ateriałów
budowlany ch i j akieś rozkładane drewniane stoły.
– On naprawdę tu m ieszka? – zapy tał Lidm an.
Hake zaj rzał do środka.
– Kaj uty leżą chy ba pod pokładem , ale bezsprzecznie wy gląda to na dość zgniłe.
– To wy daj e się pły waj ący m m iej scem katastrofy. Nigdy by m ty m nie poj echał ani
pożeglował, czy j ak tam , do cholery, to nazy waj ą, kiedy j edzie się na m orzu – powiedział Lidm an
zdecy dowanie.
Warkot sprawił, że się odwrócili. Hake rozpoznał ciężarówkę i j ej anem icznego kierowcę,
który zatrzy m ał się na nadbrzeżu.
– Nie m a Dannego – powiedział. – Pry snął godzinę tem u.
– Nie wiesz, gdzie on j est?
Kierowca ciężarówki zawahał się i Hake zastanawiał się, czy ta stara gra pantom im y znów się
zacznie. Ale kierowca pogładził się po brodzie i spoj rzał psim i oczam i na kom isarza.
– Miał ze sobą swoj ą torbę bokserską.
– Torbę bokserską? – zapy tał Lidm an.
– On trenuj e boks – potwierdził m ężczy zna. – W Ham m arby IF. Lokal leży na Kocksgatan…
– … dwadzieścia cztery – uzupełnił Hake. – Wiem , gdzie to j est.
Axel Hake dobrze znał klub bokserski na Kocksgatan, w pobliżu Folkungagatan. Dawniej
nazy wał się Sparta, ale potem Ham m arby przej ęło ten stary sławny związek sportowy. Hake
trenował i boksował się tam , kiedy chodził na swoj e szkolenie policy j ne. Klub by ł otwarty ty lko
wieczoram i, ale by li pisarze i arty ści, który m pozwolono korzy stać z lokalu nawet w środku dnia.
Doty czy ło to widocznie także Dannego Duranta.
To w ty m m ały m lokalu piętro niżej , w zwy kły m dom u czy nszowy m , Hake po raz pierwszy
został znokautowany. Fin, z który m m iał sparing, potraktował to wszy stko stanowczo zby t poważnie
i Hake siadł po prostu po której ś rundzie podłodze, odczuwaj ąc m dłości. Trener Risto by ł wściekły
na Fina, ale Hake czuł się po prostu zawsty dzony. Nie dostrzegł prawego sierpowego, który
nadszedł z wielką siłą. Nie poczuł go nawet ląduj ącego na brodzie. By ła to j ednak poży teczna
lekcj a, a Hake zaprzy j aźnił się później z Finem i m ógł nauczy ć się od niego tego silnego
uderzenia. Szwedzcy bokserzy uważali sierpowy za nienowoczesny. Jedy ny m , co obowiązy wało,
by ły proste ciosy, hak i inny podbródkowy. Dlatego tak wielu się na to nacinało. Kiedy Hake
dobrze opanował cios, by ł on bardzo przy datny w ostrzej szy ch m eczach sparingowy ch. Kiedy
uży wał ciosu, który lądował z niszczy cielską siłą na szczęce przeciwnika, j ego ry wale by li równie
zdziwieni j ak on tam tego pierwszego razu.
Hake otworzy ł drzwi do lokalu i wszedł z Lidm anem depczący m m u po piętach. Pachniało
stary m potem i m azidłam i. Lidm an zm arszczy ł nos. Wszy stko, co łączy ło się ze sportem ,
sprawiało, że m iał m dłości. Ponieważ m iał przy zwoitą kondy cj ę dzięki tańczeniu, lekarz policy j ny
nie m ógł zm usić go do udziału w ćwiczeniach ruchowy ch na sali gim nasty cznej . Klub bokserski
by ł pusty, wy j ątek stanowił m ężczy zna około czterdziestopięcioletni, który stał i uderzał m ocno
w worek z piaskiem . Mężczy zna rzucił na nich okiem , po czy m konty nuował ciosy. Lokal by ł
wy posażony w ring sparingowy zaj m uj ący większość przestrzeni oraz różnego rodzaj u gruszki
bokserskie, worki treningowe i inne przy rządy do ćwiczeń. Na ścianach znaj dowały się lustra
wielkości człowieka a w głębi m ieściło się m ałe biuro. Po kolej ny m spoj rzeniu na Hakego
i Lidm ana m ężczy zna zatrzy m ał się i popatrzy ł na nich poiry towany.
– Właściwie teraz nie j est otwarte.
– Szukam y Dannego Duranta.
– Co chcecie od niego?
Zdj ął rękawice bokserskie i odgarnął włosy do ty łu. Wy glądał na wy trenowanego, bez uncj i
tłuszczu na krępy m , nagim torsie. Bawełniane workowate spodnie by ły zupełnie przepocone. By ł
m niej więcej równie wy soki j ak Hake i m iał tak sam o czuj ne oczy.
– Czy to ty ? – zapy tał Hake.
Mężczy zna podszedł do torby treningowej i wy j ął napój energety czny, który wy pił, zanim
odpowiedział.
– A j eśli j estem ?
– Policj a – powiedział Hake i pokazał swoj ą legity m acj ę.
Mężczy zna rzucił na nią pobieżnie okiem , a potem obserwował Hakego, wy cieraj ąc swoj e
spocone ciało ręcznikiem .
– Jestem Danne Durant – odparł. – O co chodzi?
– Harry Stenm an. Red.
– Wrócił?
– Skąd? – zapy tał Lidm an.
– Ulla i Rick powiedzieli, że wy j echał.
– Tak, do Hadesu – odparł Lidm an.
Danne, nie rozum iej ąc, spoj rzał na tego tłustego inspektora policj i.
– On nie ży j e. Został zam ordowany – uzupełnił Hake.
Szukał reakcj i na twarzy m ężczy zny, ale ostre ry sy nie zdradzały ani śladu em ocj i.
– Kiedy ?
– Kilka ty godni tem u.
Danne położy ł ręcznik na ławce, po czy m usiadł.
– Nic o ty m nie sły szałem .
– My nie wiedzieliśm y o ty m aż do przedwczoraj . Ktoś rozbił m u czaszkę i zatopił go w kanale
Pålsund. Niedaleko od m iej sca, gdzie m ieszkasz.
Danne popatrzy ł na nich spokoj nie i z zadum ą.
– Jestem w j akiś sposób podej rzany ?
– Na ty m etapie wszy scy są.
– Możecie m nie skreślić – odparł Danne Durant. – Nie m iałem żadnego powodu, by odbierać
ży cie Redowi.
– Nie m iałeś? – zapy tał Lidm an.
Nie podobała m u się nonszalancka odpowiedź boksera. Nie lubił ludzi, którzy m ieli się na
baczności, kiedy by li przesłuchiwani przez policj ę.
Danne pokręcił głową.
– Nie – powiedział cicho i spokoj nie.
Hake podszedł bliżej i stanął przed nim .
– Sły szeliśm y, że by ł ci winien cztery sta ty sięcy koron.
– Kto to powiedział?
– To nie m a znaczenia, ale to m oty w równie dobry j ak inny.
– Dlaczego? Jeśli on j est m i winien pieniądze, to nie m a raczej żadnego powodu, aby
odbierać m u ży cie.
– Może nie m ógł zapłacić, zaczęliście się kłócić i uderzy łeś go w głowę.
– Ja nigdy nie tracę kontroli – powiedział Danne pewny siebie. – Przepraszam .
Podniósł się, poszedł do szatni i rozebrał się do naga. Hake i Lidm an ruszy li za nim . Danne
zbadał swoj e ciało, pom asował m ięśnie ły dek i wziął butelkę szam ponu stoj ącą na ławce.
– Możecie szpiegować, j eśli chcecie.
Uśm iechnął się do nich, zanim wszedł pod pry sznic.
Lidm an wściekł się, ale Hake przy trzy m ał go za ram ię. Mężczy zna widocznie rozkoszował się
prowokowaniem inny ch i tej radości Hake nie zam ierzał m u dać.
Poczekali, aż Danne skończy ł brać pry sznic i wy suszy ł się. Po porządny m nasm arowaniu
m aścią i nałożeniu plastra na j eden kny kieć zaczął się ubierać. By ły to nierzucaj ące się w oczy
ubrania, grafitowo szary krawat w srebrne prążki do grafitowego garnituru. Z m ałego skórzanego
futerału wy j ął dwa pierścionki, które włoży ł na palce, a potem zapiął zegarek Rolex wokół
nadgarstka. Kiedy j uż skończy ł, wy j ął stalowy grzebień, który m przeciągnął po włosach.
W końcu wy ciągnął butelkę wody po goleniu i wsm arował w policzki i brodę. Poprawił krawat do
lustra.
Hake i Lidm an stali w m ilczeniu i patrzy li niezby t zainteresowani, a Lidm an skorzy stał nawet
z okazj i, by ziewnąć.
– Jest coś j eszcze? – zapy tał w końcu Danne Durant.
– Co zrobisz z pieniędzm i teraz, kiedy Harry Stenm an nie m oże zapłacić?
– Zawsze są sposoby.
– Jakie?
– Naprawdę, nic wam do tego.
Wziął swoj ą sportową torbę.
– A teraz m uszę zgasić i zam knąć, więc j eśli nie chcecie zostać w ciem ności, aż inni przy j dą
około szóstej , naj lepiej będzie, j eśli pój dziecie ze m ną.
Wy szli za Dannem na Kocksgatan, gdzie ten podszedł do złotego m ercedesa. Wrzucił torbę do
bagażnika.
– Chcecie, żeby was gdzieś podrzucić?
– Nie. Ale odezwiem y się. Odnośnie alibi i inny ch rzeczy.
– Zróbcie to – powiedział Danne, po czy m wsiadł do sam ochodu i odj echał.
Alibi by ło przecież bezcelowe, dopóki nie wiedzieli, kiedy Harry Stenm an został pozbawiony
ży cia. Ale nie wiedział tego Danne Durant. Zawsze coś, gdy ż rozm owa nie dała nic, co m ogłoby
posunąć śledztwo do przodu.
– Szlag – powiedział Hake, kiedy siedzieli w sam ochodzie w drodze do kom endy
w Kungsholm en.
– Tak, co za cholerny ty p – rzekł Lidm an.
– Nie m am na m y śli Dannego. Pom y ślałem , że m usim y m ieć zdj ęcie Harry ’ego Stenm ana,
które nie j est zdj ęciem z kostnicy.
Zawrócił sam ochód i poj echał z powrotem do garażu na Ringvägen. Rick w szklanej budce
siedział z nogam i na biurku i z parą freesty le’owy ch słuchawek na uszach. Rudoblond głowa
poruszała się ry tm icznie w górę i w dół w takt m uzy ki. Nie zm ienił pozy cj i, kiedy weszli do biura,
i z wielkim poświęceniem podniósł j edną ze słuchawek.
– Szukam y Ulli – powiedział Hake.
– Wy szła j uż dzisiaj .
– Jesteśm y z policj i.
Ściągnął słuchawki tak, że wisiały na szy i.
– Czego chcecie?
– Gdzie ona m ieszka?
Rick chwy cił długopis i kartkę i zaczął zapisy wać adres.
– To j est na Mariaberget – powiedział.
Hake zobaczy ł, że Rick m a pły nny, aby nie powiedzieć elegancki charakter pism a.
Zastanawiał się, czy niedbały i niechluj ny sty l Ricka by ł ty lko fasadą. Że właściwie by ł
efekty wny m i sum ienny m sprzedawcą. Kiedy by li tu wcześniej , nie zaj ęło m u wiele czasu, aby
wziąć tego potencj alnego kupca do sam ochodu na j azdę próbną.
– Dzięki – powiedział Hake, kiedy dostał karteczkę.
– Nie m a za co.
– Masz j akąś teorię, dlaczego twój brat został zam ordowany ?
Rick odłoży ł spokoj nie długopis na biurko i spoj rzał na nich nieporuszony.
– Sądzę, że to by ła pom y łka.
– Pom y łka? – zapy tał Lidm an, a j ego głos obniży ł się o oktawę, j ak zawsze, kiedy Lidm an by ł
poiry towany.
– Tak, oni pom y lili człowieka.
– Jacy oni?
– Jacy kolwiek to by li. Sądzili, że Red to ktoś inny.
– I to j est twoj a teoria?
– Macie zatem j akąś lepszą?
Powiedział to uprzej m ie i ani trochę wy zy waj ąco.
– Wiem y, że by ł winien ludziom pieniądze.
– Nic o ty m nie wiem . Ja ty lko obracam sam ochodam i. Ale wiem , że Red by ł lubiany przez
wszy stkich. Zawsze m iał dobre słowo i dla ty ch postawiony ch wy soko, i nisko. I z tego, co wiem ,
nigdy nie by ł w konflikcie z prawem . By ł zręczny m biznesm enem .
– Który został zam ordowany przez pom y łkę?
– Tak w każdy m razie m y ślę.
– Jak długo tutaj pracuj esz? – zapy tał Hake.
– Od kiedy otworzy ł, siedem , osiem lat tem u. To on m nie nauczy ł wszy stkiego.
– Ale nie wiesz, że by ł winien ludziom pieniądze, m im o że by łeś tu przez wszy stkie te lata?
Pokręcił głową.
– Jak powiedziałem . Nigdy nie wtrącałem się do j ego interesów ani pry watnego ży cia.
Dopóki dostawałem m oj ą pensj ę, by łem zadowolony. A j eśli zastanawiacie się, co o nim
sądziłem , to w m oich oczach by ł prawdziwy m bohaterem .
– Alleluj a – powiedział Lidm an i dostał m ałego szturchańca od Hakego.
– A j eśli zastanawiacie się, czy go opłakuj ę – powiedział Rick, nie m rugnąwszy nawet okiem
na obrazę Lidm ana – to tak. Ale to osobiste uczucie, z który m policj a nie m a nic wspólnego.
– Ale chcesz chy ba, żeby śm y złapali m ordercę?
Rick spoj rzał na nich niem al z przy gnębieniem .
– Red przez to nie wróci – powiedział po prostu.
Poj echali na Bastugatan 38, gdzie m ieszkała Ulla, w tak zwany m Mälarborgen, giganty czny m
dom u czy nszowy m z żelazny m i balkonam i, wieży czkam i i basztam i, stoj ący m na szczy cie
Mariaberget, w zgrom adzeniu Marii Magdaleny. Został zbudowany pod koniec dziewiętnastego
wieku w narodowo-rom anty czny m sty lu. Hake pam iętał, że Lars Larsson-Varg wskazał go kiedy ś
od strony Kungsholm en i powiedział, że tam m ieszkał Eugène Jansson, m alarz z przełom u wieków.
Jego obrazy Sztokholm u o zm ierzchu nadały m u przy dom ek „niebieskiego m alarza”, ale
nagm innie by ł nazy wany Świetlny m Janssonem . Weszli przez wielką bram ę, a potem przez
podwórze do wej ścia. Wizy tówki przy drzwiach głosiły, że Stenm anowie m ieszkaj ą na czwarty m
piętrze. Wy j echali na górę starą, rozklekotaną windą i zadzwonili do drzwi. Ulla Stenm an
otworzy ła i wy glądała na zdziwioną. Miała te sam e stare, znoszone dżinsy i sweter, a włosy, o ile
to m ożliwe, by ły j eszcze bardziej zm ierzwione niż ostatnio. Wskazała im drogę do salonu.
Nagle otworzy ł się przed nim i zachwy caj ący widok z dużego okna. Kiedy wchodziło się od
ulicy, nie m ożna by ło przeczuwać, że dom stoi na zboczu, które wy chodzi na Söder Mälarstrand,
bez żadny ch inny ch dom ów pom iędzy. Teraz rozpościerał się m iej ski kraj obraz, który by ł nie do
pobicia, gdziekolwiek w Sztokholm ie się m ieszkało. Cały Riddarholm sfj ärden leżał poniżej , ze
swoim i szkutam i, barkam i, statkam i parowy m i, i m ożna by ło zobaczy ć Stare Miasto, City, Klarę,
Ratusz i Kungsholm en za j edny m zam achem . We m gle kolory stapiały się w ceglanoczerwony,
ochrę i zieleń m iedziową. Możliwe, że później pod wieczór wszy stko spowij ała błękitna poświata,
ale teraz kolory by ły nasy cone pastelam i i wy raźne. Kilka łabędzi podniosło się z wody
i odleciało w stronę Långholm en, gdzie m ożna by ło dostrzec „Laurę” stoj ącą przy stoczniowy m
nabrzeżu.
– Rozm awialiście z Dannem ? – zapy tała kobieta i zaproponowała m iej sce na wy tartej sofie.
O ile widok by ł zachwy caj ący, to nie doty czy ło to um eblowania. By ło szare i ponure. Meble
wy dawały się by ć ustawione na chy bił trafił, a telewizor stoj ący w rogu by ł stary. Jakieś
porcelanowe koty stały w niszy okiennej , a ściany by ły gołe, niem al j ak na stary m plakacie
reklam owy m Volvo, który głosił, że świat Volvo trwa naj dłużej .
– Rozm awialiśm y z nim , ale nie dowiedzieliśm y się niczego istotnego – powiedział Hake.
Masował swoj e kolano. Ból nasilił się od chodzenia w górę i w dół po schodach, podj azdach
do garażu i na pokład łodzi. Lekko ćm iący ból, który nie wy dawał się pochodzić od sam ego
kolana, ale części poza kością.
– Chy ba tego m ożna się by ło spodziewać – rzekła Ulla.
– Powiedział, że na pewno będzie m ógł znaleźć sposób, aby odzy skać te poży czone pieniądze.
Wiesz, co m ógł m ieć na m y śli?
Wzruszy ła ram ionam i.
– Jeśli sądzi, że j a m am j akieś, to się m y li.
– Więc poży czka nie j est na firm ę sam ochodową – zapy tał Lidm an, nie odwracaj ąc twarzy
w j ej stronę.
Nie m ógł oderwać się od widoku. Cholera, j ak inni potrafili się urządzić. On sam m ieszkał
w m ieszkaniu na Vasastan, z widokiem na zniszczone podwórko, gdzie światło wy dawało się nigdy
nie dać rady dosięgnąć.
– Nie, to by ła pry watna poży czka Harry ’ego.
– Na co poży cza się cztery sta ty sięcy z pry watny ch względów?
– Nie by łam zaznaj om iona ze sprawam i Reda.
– Och, m usieliście chy ba j ednak dy skutować – powiedział Hake.
Ulla Stenm an szarpała nerwowo za sweter.
– Nie chcę m ieć kłopotów z ewentualny m i sprawam i finansowy m i Reda.
– Już m asz kłopoty. Został zam ordowany.
– Chcę powiedzieć, że sądzę, że by ły m u potrzebne aby kupować sam ochody. Ale transakcj e
nie zawsze szły przez firm ę.
– To znaczy na czarno.
– Nie chcę się więcej wy powiadać o ty m , bo nie wiem na pewno. Czy to naprawdę ważne?
– Na ty m etapie nie wiem y dokładnie, co j est ważne, a co nie – odrzekł Hake i wstał.
Potrzebował poruszać nogą, a im więcej siedział, ty m bardziej kolano bolało.
– Ale te cztery sta ty sięcy koron wy daj e się z pewnością by ć czy m ś do zbadania. Od kogo
kupował sam ochody ?
– Od kogo się ty lko dało. Osób pry watny ch, im portera z Niem iec. Magazy nów
upadłościowy ch.
– Kupował kradzione sam ochody ?
– Posłuchaj no. Mój m ąż został zam ordowany, a j a nie czuj ę się szczególnie dobrze. Ostatnie,
czego by m chciała, to oczerniać go insy nuacj am i o j akiej ś przestępczej działalności.
Axel Hake od razu się wy cofał. Nie chciał m ieć j ej za wroga, ty lko za skłonnego do
współpracy partnera w trakcie śledztwa.
– Przepraszam – powiedział. – Właściwie przy szliśm y po zdj ęcie Harry ’ego.
– Jakiego rodzaj u zdj ęcie?
– Jakiekolwiek. Potrzebuj em y go do ewentualnego przesłuchiwania świadków.
Ulla Stenm an kiwnęła głową, wstała i poszła do drugiego pokoj u. Szy bko wróciła z pudełkiem ,
z którego zdj ęła wieczko. Podała j e Hakem u, który zaczął szukać wśród zdj ęć. Pam iętał tę
spuchniętą twarz na zdj ęciu pośm iertny m i uważał, że to okropne widzieć teraz tego sam ego
m ężczy znę na zdj ęciach za ży cia. Ale śm ierć nie by ła, j ak m ówią, nigdy piękna. Stał teraz Harry
Stenm an tam na zdj ęciach i uśm iechał się do kam ery, nie przeczuwaj ąc, j ak brutalny los go
czekał. Na niektóry ch z nich by ł razem z Ullą, na niektóry ch sam . Zdj ęcie, które Hake wy brał,
by ło zdj ęciem kolorowy m , gdzie stał z nagim torsem na piaszczy stej plaży i gdzie tatuaż Legii
Cudzoziem skiej by ł widoczny ostro i wy raźnie. Dokładnie w m om encie, kiedy m ieli wy j ść,
Lidm an odwrócił się do Ulli.
– Czy Rick i Harry by li ze sobą w dobry ch relacj ach?
– Oczy wiście, by li przecież braćm i.
– Nie sły szałaś o Kainie i Ablu? – powiedział Lidm an, zanim poczłapał za drzwi.
– Czy to Harry Stenm an? – zapy tał Tobisson i podniósł zdj ęcie, które Hake rzucił na j ego
biurko. Hake kiwnął głową i patrzy ł, j ak kolega w zam y śleniu studiuj e fotografię.
– Musi by ć wielu, którzy chcą się zem ścić – powiedział Tobisson niem al sam do siebie. –
Chcę powiedzieć… że kształcił się w grupie kom andosów. By li zam ieszani w woj ny na Bałkanach.
Wiecie przecież, co się tam działo. Morderstwa, tortury, gwałty.
– Rozwiń to – powiedział Hake. – Przefaksuj zdj ęcie Harry ’ego Stenm ana do kwatery
głównej Legii w Calvi.
– Naprawdę w to wierzy sz? – zapy tał Lidm an. – Że pom ogą policj i? Legia Cudzoziem ska j est
przecież zam knięty m związkiem , który nie udziela żadny ch inform acj i o swoich. Nawet francuska
policj a nie m a tam żadnego wglądu.
Hake przy pom niał sobie nagle swoj ego przy j aciela ze służby w Pary żu, Ray m onda.
Awansował teraz, dokładnie j ak Hake, i powinien by ć w stanie pom óc.
Hake zapisał num er na karteczce i podał j ą Tobissonowi.
– Zadzwoń tam . Pozdrów ode m nie i przekaż Ray m ondowi wszy stkie inform acj e, j akie
m am y.
Widział, że Tobisson by ł naprawdę zainteresowany, a wtedy m ożna by ło liczy ć na to, że się
wy sili. Legia Cudzoziem ska by ła m ity czną organizacj ą, o której m łodzi m ężczy źni m arzy li,
chcąc się zaciągnąć, by później wrócić j ako twarde, dobrze wy szkolone m aszy ny boj owe. Hake
m iał poczucie, że Tobisson j ako nastolatek z pewnością fantazj ował o ty m , by by ć legionistą. By ł
człowiekiem tego ty pu.
Teraz, j esienią wieczorna ciem ność nadchodziła coraz wcześniej . Kiedy Hake przy szedł do
dom u na Chapm ansgatan w Kungsholm en, m ost Väster by ł widoczny ty lko j ako ciem ny łuk
nary sowany tuszem na tle intensy wnie szarego nieba. W środku w m ieszkaniu m rugała
autom aty czna sekretarka. To dzwoniła j ego siostra Julia. Chciała porozm awiać z nim o czy m ś
ważny m , co m iało związek z przestępczością. Nie powiedziała, o co chodziło ale zaproponowała,
aby przy j echał nazaj utrz. Nadchodzącej nocy m iała dy żur i nie by ła osiągalna.
Hake nie by ł głodny, ty lko przy gotował swój przy sm ak, czarną, m ocną kawę z nieosolony m
m asłem i dwie krom ki ży tniego chleba z serem roquefor. Dokerzy w Dunkierce j edli to j ako
śniadanie i kiedy przeprowadził się z Francj i, zabrał nawy k ze sobą do dom u. Usiadł przy stole
kuchenny m , z francuskim m agazy nem hippiczny m Paris-Turf do towarzy stwa, i zagłębił się
w listach wy ników. Konie i gra by ły j ego pasj ą, ale m inął j uż j akiś czas, odkąd by ł na torze
wy ścigowy m i grał. Tęsknił za ty m . To by ło niczy m balsam na duszę. Nic nie m ogło wkraść się
do j ego świadom ości, kiedy obserwował konie i ich czar. By ło to pełne przeży cie i ani kłopoty
m iłosne, ani obciążenie pracą nie m ogły go powstrzy m ać od rozkoszowania się przedstawieniem .
Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Hake zastanawiał się, kto to m oże by ć. Prawdopodobnie
Lars Larsson-Varg, który chce przedy skutować swoj e teorie o ty m , j ak naj lepiej złam ać
Muzeum Narodowe. Ale kiedy otworzy ł, na zewnątrz stały Hanna i Siri. Uśm iechały się
wy czekuj ąco. Siri wy ciągnęła ręce, a on wziął j ą w ram iona.
– Mam a powiedziała, że tęskni za tobą, i wtedy j a powiedziałam , że m ożem y chy ba cię
odwiedzić.
Hake uniósł brwi ku Hannie, która skinęła głową niem al zażenowana. Hanna rzadko chciała
okazy wać, że nie radzi sobie ze wszy stkim i sy tuacj am i.
– A ty ? – zapy tał Hake swoj ą córkę.
– By łam zm uszona iść z nią.
Spoj rzała poważnie na Hakego, zanim wy buchła szy derczy m śm iechem . Właśnie odkry ła
poczucie hum oru i że m ożna przekręcać poj ęcia tak, żeby by ło to zabawne. Czasam i to
wy chodziło, czasam i nie. Teraz zauważy ła, że żart się udał i chodziła potem i dowcipkowała cały
wieczór, aż by ła pora kłaść się spać. Hake ułoży ł j ą do snu i przeczy tał baj kę, sły sząc
równocześnie, j ak Hanna chodzi wokół i przegląda j ego półki z książkam i. Zastanawiał się, czego
szuka. Kiedy pół godziny później wy szedł z sy pialni, siedziała na kanapie i wertowała Paris-Turf.
– Jak długo trwa nauczenie się francuskiego naprawdę porządnie? – zapy tała.
– To oczy wiście zależy od tego, j akie m a się podstawy.
Sam uczy ł się przez dwa sem estry francuskiego w liceum , ale dopiero podczas służby we
francuskiej policj i rzeczy wiście opanował ten j ęzy k.
– Jeśli um ie się ty lko tak sobie – powiedziała.
Złoży ła gazetę i położy ła j ą na stoliku przy sofie.
– Rozum iem wprawdzie, co j est napisane, ale nie wszy stko.
– Rok m oże. To zależy od tego, j ak pilny m się j est. Potem ważne j est, żeby rozm awiać, nie
ty lko czy tać i rozum ieć. A co?
– Nic szczególnego. Po prostu by łoby faj nie nauczy ć się francuskiego.
– Możesz wziąć pry watne lekcj e u m nie.
Hanna spoj rzała na niego łagodnie. Miała czarną, prostą sukienkę, której ram iączko zsuwało
się i które cały czas poprawiała.
– Chciałby ś? – zapy tała.
– Możem y zacząć od ćwiczeń konwersacy j ny ch. Tak j ak robiliśm y w Danii.
– To by ło przecież dla zabawy.
– Zatem teraz j est na poważnie?
Nie odpowiedziała, ty lko wy ciągnęła ręce do niego, dokładnie j ak Siri.
– Chodź – powiedziała.
Podszedł i usiadł obok niej . Wzięła go w swoj e ram iona i szukała j ego ust. Sm akowała
m iętową czekoladą i winem . Żartobliwie ściągała go na kanapę, a on pozwolił się ciągnąć.
Zwrócił uwagę na m ały wir włosów na karku, którego nie widział wcześniej . Pieścił j ej piersi
i biodra, a ona trzy m ała go trochę m ocniej . Kiedy odszukał j ej spoj rzenie, by ło ciepłe i chętne.
Kochali się na kanapie, ale zanim zasnął obok niej , m iał wrażenie, że j ednak nie przy szła ze
względu na niego.
ROZDZIAŁ 8
Burza zaczęła się j uż w nocy. Hakego obudził hałas. Na palcach wy szedł w ciem ność
i wy stawił głowę przez okno. Deszcz lał j ak z cebra. Przy m oście Väster bły skawica rozświetliła
cały obszar, a woda, która by ła j ak gruba, czarna m asa, w j ednej zam rożonej chwili przeobraziła
się w m etaliczne lustro. Jak wtedy, gdy robi się zdj ęcie z fleszem i wszy stko nagle staj e się ostre
i wy raźne. Widział, j ak deszcz rozbij a się o powierzchnię wody i zostawia za sobą kręgi
i rozpry ski, widział na m oście sam ochód, który naj pierw wy dawał się czarny, ale który przy
następny m bły sku okazał się by ć ciem noczerwony. Zam knął okno i wślizgnął się ponownie do
łóżka, ale nie m ógł zasnąć. Przez chwilę przewracał się z boku na bok, po czy m znowu wstał.
Usiadł nad dochodzeniem i przeglądnął wszy stko, co m ieli, ale nie znalazł żadnego wzoru,
wszy stko by ło po prostu wy rwany m i z kontekstu wątkam i. W nadziei, że znaj dzie nowe pom y sły,
postanowił spróbować uporządkować wszy stkie fakty doty czące m oty wów, ofiary i sposobu
postępowania, ale bez rezultatu. Około szóstej czuł się zupełnie pusty i zrobił filiżankę kawy.
Godzinę później siedział w pokoj u dowodzenia i gapił się przez okno. By ły m om enty,
w który ch śledztwo stało w m iej scu. Nie by ło w ty m nic dziwnego, zdarzało się to często. Ale
uważał, że zatrzy m ali się na długo, nie zacząwszy nawet analizować kręgu znaj om y ch Harry ’ego
Stenm ana ani nie znaj duj ąc niczego, co m ogło spowodować tak brutalny czy n j ak ten, by
naj pierw zatłuc kogoś żelazną rurą, a potem utopić ciało w kanale. Potrzebował więcej ludzi, ale
Rilke określił się wy raźnie.
Poszedł do dochodzeniówki, pogadać ze swoim i kolegam i stam tąd. Znali branżę
sam ochodową, ale nie m ieli nic bezpośrednio na Harry ’ego Stenm ana. Wy stępował on natom iast
w dochodzeniu doty czący m skradziony ch sam ochodów, w który m m ocno podej rzewani o udział
by li j acy ś Rosj anie. Dochodzeniówka m iała szaj kę pod nadzorem , ale policj anci nie wy doby li
j eszcze niczego konkretnego. Mieli cierpliwość i czas, by nadzorować podej rzany ch przestępców,
ale Hake nie. Z każdy m dniem trop sty gł i j eśli sprawa nie została rozwiązana w pierwszy m
m iesiącu, to prawdopodobieństwo, że w ogóle zostanie rozwiązana, drasty cznie m alało. Dostał
adres we Friham nen, gdzie przesiady wał j eden rosy j ski eksporter sam ochodów o nazwisku
Maxim Olgakov. Dostał także j akieś papiery z inform acj am i, które dochodzeniówka wy doby ła
o Olgakovie.
Axel Hake wziął „cy try nę” i poj echał do Friham nen. Wielkie m agazy ny wzdłuż kam iennego
nabrzeża m ieściły wszelkiego rodzaj u m ałe przedsiębiorstwa i firm y. Tam robiono reklam y
film owe, j ak i radiowe. Tam by ły wy stawy sztuki i m agazy ny owoców. Wszędzie stały wielkie
kontenery zawieraj ące wszy stko, od j edzenia w puszkach do sam ochodów. W j edny m
z m agazy nów przy duży m pirsie znaj dowało się przedsiębiorstwo Interexport. Czerwona gwiazda
na szy ldzie nad firm ą wisiała nieco na bakier, a biuro, do którego wkroczy ł Hake, by ło całkowicie
w brązie. Brązowe skórzane m eble, brązowe regały, brązowa wy kładzina. Wszy stko wy glądało na
zuży te, wszy stko wy glądało na nietrwałe. Jak gdy by człowiek naprawdę nie dowierzał, że zostanie
tu zby t długo i dlatego nie zadawał sobie żadnego trudu przy wy posażaniu wnętrza. Mężczy zna za
biurkiem ubrany by ł w brązowy garnitur, ale na głowie m iał zielony wy tłuszczony zam szowy
kapelusz. By ł wy soki, z szeroką ospowatą twarzą. Oczy by ły zielone, a na j ego palcach tkwiły
duże złote pierścionki i sy gnety.
Hake przedstawił się. Mężczy zna spoj rzał na niego z chy trą m iną i powędrował wzrokiem od
głowy Hakego do j ego laski.
– W Moskwie m ógłby ś pracować j ako stróż na parkingu – powiedział Maxim Olgakov. – Nie
chcę by ć niem iły, ale policj ant z laską nie m iałby szans, by awansować. Poza ty m oby watele
postrzegaliby to j ako kpinę, że kaleka m a nad nim i czuwać. Jakby im narzucono coś
wy brakowanego.
– Jak twoj e sam ochody, chy ba – powiedział cierpko Hake – Ale teraz nie j esteśm y
w Moskwie, a j a tu, w Sztokholm ie, wy j aśniam sprawę m orderstwa.
– Nie rozum iem , co to m a ze m ną wspólnego – powiedział Olgakov.
Nadal wy glądał na rozbawionego.
– Zam ordowany by ł handlarzem sam ochodów i m y badam y krąg j ego znaj om y ch.
– Nic o ty m nie wiem .
– Przecież nie sły szałeś nawet, o kim m ówię.
– Mam na m y śli to, że nie znam nikogo, kto został zam ordowany.
Obrócił duży m sy gnetem i odchy lił się na krześle. Zatrzeszczało ono niepokoj ąco pod j ego
wielkim ciałem .
– Harry Stenm an – powiedział Hake.
– Nie znam go.
– Nazy wano go Red.
– Red, Blue, Black. Nie znam go.
Ponownie wrócił m u na twarz ten pewny siebie szy derczy uśm iech.
– Czy coś j eszcze? Jestem teraz trochę zaj ęty.
Sięgnął po telefon. W ty m sam y m m om encie Hake uderzy ł w j ego rękę tak, że słuchawka
wy padła. Coś zm ieniło się w oczach Olgakova. Stały się nagle bardzo ciem ne, intensy wne. Hake
napotkał j ego spoj rzenie, nie robiąc uniku.
– Nie sły szałeś, co powiedziałem , Maxim ? To j est śledztwo w sprawie m orderstwa. To nie j est
żadna zabawa, w którą ty i j a będziem y grać.
Usiadł na krześle naprzeciwko Rosj anina.
– Co wiesz o Redzie i j ego interesach?
– Nic nie wiem . Nie rozum iem , dlaczego w ten sposób szy kanuj esz biednego handlowca?
Głos by ł teraz nadąsany, spoj rzenie bez zrozum ienia. Ale wszy stko wy dawało się należeć do
gry. Szelm ostwo by ło całkiem blisko.
Hake wy j ął j akieś papiery z wewnętrznej kieszeni.
– Sprawdziłem twoj e deklaracj e podatkowe – powiedział spokoj nie. – Sprzedałeś dwadzieścia
sześć sam ochodów w zeszły m roku. Szesnaście w ty m roku. Deklaruj esz siedem dziesiąt dwa
ty siące i m asz willę w Brom m a, m ercedesa i m ałe m ieszkanie na Österm alm . Jak to j est m ożliwe
przy takim dochodzie?
Widział, j ak Olgakov wzdry gnął się, kiedy wy m ienił m ieszkanie. Posłał wdzięczną m y śl
koledze, który dał m u inform acj e.
– Wiem y o ty m . Wiem y o twoj ej kochance… Ricie, która tam m ieszka.
Olgakov pokusił się o uśm iech, który wy glądał j ednak bardziej j ak gry m as.
– To nie zbrodnia m ieć kochankę.
– Posłucham y, co twoj a żona o ty m sądzi.
– Wy skurwy sy ny …
Podniósł się do połowy z krzesła, ale opadł z powrotem , kiedy zobaczy ł zdecy dowaną m inę
Hakego.
– Widzieliśm y także w twoich dokum entach, że robiłeś interesy z „Sam ochodam i Harry ’ego”.
– Okej – powiedział Olgakov. – Spotkałem Reda kilka razy. To żadne przestępstwo.
Hake nic nie odrzekł, pozbierał swoj e papiery. Olgakov zaj ęczał w końcu głośno.
– Co chcesz wiedzieć?
– O interesach Reda.
– I to zostanie m iędzy nam i?
– Nie, j eśli to m a coś wspólnego z m orderstwem .
Olgakov rozważał przez chwilę za i przeciw, zanim zaczął m ówić.
– Red by ł drobny m handlarzem – powiedział. – Miał złą reputacj ę wśród nas, eksporterów.
– Dlaczego?
– Postrzegał sam siebie j ako pewnego rodzaj u żołnierza. Próbował by ć twardy. Dokładnie j ak
ty.
Olgakov uśm iechnął się gadzim uśm iechem .
– Zawsze kręcił z pieniędzm i i w końcu nikt nie chciał z nim robić interesów.
– Ale handlował kradziony m i sam ochodam i?
– Może kiedy ś. Nie wiem na pewno.
– Może wy dm uchał j akiegoś rosy j skiego eksportera o j eden raz za dużo?
Olgakov pokręcił sm utno głową.
– Kom isarzu Hake, m y j esteśm y biznesm enam i, nie m ordercam i. My złoiliśm y m u skórę
raz, a potem nic takiego więcej nie by ło. Nietrudno znaleźć kogoś z kij em baseballowy m , kto
przy j dzie odwiedzić kogoś, kto próbuj e grać twardego.
Spoj rzał niewinnie na Hakego.
– Nikt, m ówię nikt w naszy ch kręgach, nie zam ordowałby go dla j akichś stary ch uży wany ch
sam ochodów. Spróbuj to zrozum ieć. Gdy by to się rozeszło, nie m ogliby śm y robić dłużej
interesów. Wszy scy by się nas bali, a tego nie chcem y. Policj a w Rosj i się nas boi, ale tutaj
staram y się by ć m ili. Nie chcem y zrobić policj i krzy wdy, chociaż by śm y m ogli.
Pozwolił, by słowa wy brzm iały.
– A teraz j est koniec twoj ej wizy ty, Hake. Ja naprawdę nie m am więcej czasu dla ciebie.
Wy prostował się m aksy m alnie i spoj rzał w dół na Hakego.
– Red by ł m ałą ry bką, a wiesz, co się robi z m ały m i ry bkam i?
Hake m ilczał.
– Małe ry bki wy puszcza się z powrotem do m orza – powiedział Olgakov nauczy cielskim
tonem .
Axel Hake poj echał do dom u na Chapm ansgatan i zj adł lunch. Spaghetti z czosnkiem
i sardelkam i. Na wierzch trochę tartego parm ezanu. Sztuczką by ło, aby rozetrzeć sardele
w gorącej oliwie, którą później wy lewało się na spaghetti. Jadł, stoj ąc w kuchni. My ślał o tej
rosy j skiej m afii eksportowej . Czy Harry Stenm an nie m ógł j ednak by ć solą w oku ty ch tak
zwany ch biznesm enów? Groził im . Albo szantażował. To by ło oczy wiście całkiem m ożliwe, gdy ż
nie uwierzy ł w ani j edno słowo z tego, co opowiedział m u Rosj anin. Ale dlaczego w takim razie
chcieli ukry ć Harry ’ego Stenm ana w wodzie wokół Långholm en? Nie m iał żadnej odpowiedzi
i nastawił CD z utworam i Serge’a Gainsbourga. Kiedy słuchał francuskiej m uzy ki, zawsze m y ślał,
że pokój się zm ienił. Że stał się w j akiś sposób j aśniej szy i większy. Hanna powiedziała, że to
prawdopodobnie zależało od tego, że czas w Pary żu by ł j ego czasem wolności, czasem bez
żadnej realnej odpowiedzialności. Dlatego koj arzy ł zawsze francuską m uzy kę z wolnością
i intensy wniej szy m odczuwaniem ży cia. To m ogło by ć prawdą, czas w Pary żu by ł zarówno
zabawny, j ak i interesuj ący. Ale nie tęsknił za Francj ą inaczej niż j ak tury sta. Może kiedy będzie
starszy, m oże m ałe m ieszkanie w Pary żu albo m urowany dom w Prowansj i. Ale nigdy nie
wy szło to poza fantazj e. Wy szedł do salonu i zobaczy ł, że kilka książek zostało wy j ęty ch
z biblioteczki i teraz ziała tam czarna dziura. Wiedział, co to by ły za książki. Tam zazwy czaj stały
j ego książki o Pary żu. To ty lko Hanna m ogła j e wziąć, ale dlaczego nic nie powiedziała? W ty m
sam y m m om encie zadzwonił telefon. To by ła Julia. Zastanawiała się, gdzie on się, do cholery,
podziewa.
Stała j ak zwy kle i czekała na niego przed kliniką wetery nary j ną. Prawdopodobnie j ej pies
usły szał nadj eżdżaj ący sam ochód i ostrzegł j ą. Miała ponure ry sy wokół kącików ust i kiwnęła
ty lko krótko głową, kiedy wy siadł i przy witał się. Wszedł za nią do dom u, w który m pachniało
kawą i świeży m pieczy wem . Kiedy zapy tał, czy zaczęła by ć dom atorką, sy knęła ty lko,
zastanawiaj ąc się, co w ty m złego. Może by ła pora, aby zaczęła by ć trochę m acierzy ńska? Hake
uspokoił się nieco, kiedy zobaczy ł, że Julia ty lko podpiekła w piecu kilka zam rożony ch bułeczek.
Inaczej niż zwy kle, pokój by ł czy sty i schludny, a niebieskobiały obrus, którego wcześniej tam
nie by ło, zdobił kuchenny stół. By ło też parę nowy ch doniczek, a regał, z którego norm alnie
wy lewały się książki i czasopism a, został uporządkowany. Pili kawę i rozm awiali o ty m i owy m .
O ty m j ak m iewa się Siri. Siostra nie py tała nigdy o Hannę, by ła surowa dla tej chłodnej kobiety
z przeźroczy sty m i, bezbarwny m i oczam i. Uważała, że Axel j est wart lepszego losu. W końcu
wy j awiła, co leżało j ej na sercu. Chciała wiedzieć, czy by ło przestępstwem wiedzieć coś, co
m ogło by ć czy nem przestępczy m . Hake zastanawiał się, czy to coś z Yurim , ale Julia tem u
zaprzeczy ła. To by ło coś innego. Hake chciał wiedzieć, co to j est, ale Julia by ła niekonkretna,
m ówiąc, że to ty lko hipotety czne py tanie.
– To j asne, że należy zgłosić przestępstwo – rzekł.
– Ale m oże j eszcze nie zostało ono popełnione – odpowiedziała wy m ij aj ąco.
– Zatem j est to ty m większy powód, aby opowiedzieć, co wiesz.
– Jesteś beznadziej ny – odparła zawiedziona. – Surowy. Muszą istnieć szare strefy.
– Co to j est, co ty wiesz?
– Już powiedziałam – rzekła Julia. – To ty lko przy puszczenie i nic konkretnego.
Niech szlag trafi by cie policj antem , pom y ślał Hake. Nie dość, że człowiek j est ostatnim
punktem kontaktowy m dla wszy stkich oby wateli, to m a także by ć ostatnim punktem kontaktowy m
dla swoj ej rodziny i swoich przy j aciół. Balansować m iędzy kom isarzem kry m inalny m Hakem ,
przy j acielem Axelem albo w naj gorszy m wy padku stary m Axelem . Ludzie waży li słowa, gdy
do niego m ówili, ponieważ czuli, że to nie j est ty lko pry watna osoba, ale także osoba urzędowa,
z którą rozm awiaj ą. Często by li wobec niego podej rzliwi, że m im o wszy stko j est gliniarzem , który
m ógłby ich skrzy wdzić. Hanna nie m iała tego nastawienia. Ona w ogóle nie pisnęła ani słowa do
policj anta Axela Hake. Wszy stko by ło pry watne, ale on wiedział, że j ednak j est ostatnim
przy czółkiem i kotwicą w ich związku. Ta sztuka, aby by ć zarówno zabezpieczeniem dla
wszy stkich oby wateli, którzy potrzebowali j ego pom ocy, j ak również ostoj ą rodziny, by ła często
czy m ś więcej , niż m ógł unieść. Czasam i potrzebował odpocząć, by ć nieodpowiedzialny m , grać.
Ale wiedział, że to nigdy nie zostałoby zaakceptowane i dlatego by ł w j akiś sposób więźniem
swoj ej własnej roli.
Odrzucił te ponure m y śli i spoj rzał na siostrę. Siedziała cicha i powściągliwa. Uświadom ił
sobie, że nie zaj dą dalej . Julia wy szła za nim ubrana j edy nie w t-shirt z nałożony m na niego
szalem . Obserwowała go, kiedy z trudem wsiadał za kierownicę, a potem pom achała drętwo, gdy
skręcał na drogę. Widziała j ego powściągliwą twarz, gdy siedział sam otny w sam ochodzie, zanim
ten zniknął w świerkowy m lesie. On j est prawdziwy m sam otnikiem , pom y ślała. Erem itą
i indy widualistą, który ży j e na wy brany m przez siebie wy gnaniu. Ze swoj ą wy czekuj ącą
postawą wy woły wał w ludziach niepewność. Ze swoim twardy m wizerunkiem sprawiał, że inni
czuli się nieswoj o. Dobrze dla j ego zawodu, źle dla j ego ży cia społecznego. Julia zastanawiała się,
czy on m iał j akichś prawdziwy ch przy j aciół. Nie m ogła sobie przy pom nieć żadny ch osób, które
powracały w j ego ży ciu. Jego naj lepszy m przy j acielem by ła prawdopodobnie Hanna, a co to
by ł za przy j aciel? Albo też by ła to ona sam a, a co to by ło za ży cie, gdzie siostra by ła j ego
naj lepszy m przy j acielem ? Julia owinęła się m ocniej szalem . No a j a? – pom y ślała w końcu. Kto
j est m oim naj lepszy m przy j acielem ? Uśm iechnęła się krzy wo, bo wiedziała, że nie m iała
żadnego. Zawsze to wiedziała. We wszy stkim chodziło o zwierzęta. A zwierzęta by ły wierne
i oddane. Miała j ednak kochanków, a ich należy się wy strzegać w roli naj lepszy ch przy j aciół.
Kiedy Hake wrócił, w pokoj u dowodzenia siedział zarówno Tobias Tobisson, j ak i Oskar
Lidm an. Na dużej białej tablicy tkwiły zdj ęcia z obdukcj i, razem ze zrobiony m dziesięć lat
wcześniej zdj ęciem Reda z nagim torsem , szczerzącego się do aparatu fotograficznego, dum nego
ze swoj ego tatuażu. By ły tam protokół z autopsj i i techniczne analizy kotwicy i łańcucha,
fotografie z m iej sca znalezienia zwłok, a także kilka zdj ęć z białego autobusu oraz lista tego, co
znaleźli w pobliżu m iej sca odkry cia, co nie by ło za bardzo czy m ś, za czy m m ożna iść dalej ,
ponieważ ty siące spacerowiczów m inęło to m iej sce. Tkwiły tam również zdj ęcia Ulli Stenm an
i Dannego Duranta. Hake opowiedział swoim kolegom o poczy naniach Maxim a Olgakova i Reda.
Lidm an pokręcił głową.
– Jeśli Harry Stenm an sprzedawał sam ochody nielegalnie, to w takim razie robił to cholernie
źle – powiedział. – Popatrz tutaj .
Miał przed sobą plik papierów. Złapał go swoim i gruby m i palcam i i potrząsnął nim .
– Wy grzebałem j e z urzędu podatkowego.
Wy glądał niem al j akby brało go obrzy dzenie, j akby papiery by ły ubabrane.
– Gorszego gniazda szczurów niż „Sam ochody Harry ’ego” nie m a. Wszy stko j est zaniedbane.
Firm a j est zasy pana wezwaniam i do zapłaty, dostawcam i, którzy nie otrzy m ali swoich pieniędzy,
klientam i, którzy zostali oszukani. Potem są inne długi na lewo i prawo. Czy nsz za garaż j est
nieuregulowany od wielu m iesięcy. Karta kredy towa na Statoil j est nieopłacona, m im o że
zatankował setki litrów.
– Ale żadnego aktu oskarżenia?
– Jeszcze nie, wszy stkie m ły ny naj pierw m ielą kilka obrotów.
– Ale w takim razie to nie m ogło trwać długo – powiedział Hake.
– Pół roku.
– A przedtem ?
– By ło raczej „j eden dodany i j eden w pam ięci” z tego, co widzę. Ale bez zaniedbania.
Hake usiadł i gapił się w sufit.
– My ślisz to, co j a – powiedział Lidm an.
Hake skinął lekko.
Tobisson posłał im cierpkie spoj rzenie. Nienawidził, kiedy Hake i Lidm an rozm awiali ponad
j ego głową. To nie by ło fair. Że Lidm an robił to, aby bry lować, nie by ło żadny ch wątpliwości.
Jeśli chodziło o Hakego, Tobisson m iał bardziej sprzeczne uczucia. Nie uważał, że Hake by ł
dobry m szefem , j eśli wy kluczał niektóry ch ze wspólnoty i niem al um y ślnie utrzy m y wał
wodoszczelną gródź m iędzy swoim i ludźm i. Wy dawało się, j akby Hake nie doceniał go, ale on na
pewno pokaże, kto j est naj lepszy, j eśli chodzi o uzy skiwanie inform acj i m ogący ch przy spieszy ć
dochodzenie.
– My ślisz, co? – powiedział z iry tacj ą.
Hake spoj rzał na niego spokoj nie.
– Że zaczął zaniedby wać firm ę, ponieważ zaj m ował się większy m i rzeczam i.
– Albo dlatego, że wszy stko m oże wy dawało się tak totalnie beznadziej ne – odparł Tobisson,
który nie zam ierzał pozwolić swoim kolegom się lekceważy ć.
– Nie sądzę – powiedział Lidm an. – Poży cza cztery sta ty sięcy od Duranta. Na co? Nie
wiem y, ale z pewnością nie po to, by spłacić swoj e długi. Może m a na warsztacie interes
z Rosj anam i. Może to bierze w łeb. Może zam ierza zacząć w innej branży i potrzebuj e
zainwestować w m agazy n. Może narkoty ki.
– Może j est szantażowany – powiedział Tobisson. – I m usi wy bulić. Pozwala firm ie zej ść na
psy, tak by wy glądało, że nie m a więcej .
Oby dwaj j ego koledzy spoj rzeli nieco zdziwieni na niego i kiwnęli głowam i.
– Brawo – powiedział Hake. – Coś w ty m j est.
– Jak na to wpadłeś? – zapy tał ironicznie Lidm an.
Nie m iał wy sokiego m niem ania o Tobissonie. By ł z natury podej rzliwy wobec
wy trenowany ch, ostrzy żony ch na j eża policj antów, którzy chodzili trochę za m ocno j ak
w kieracie.
Tobisson nie odpowiedział. Stanął przy oknie z rękam i na plecach, j ak stary nauczy ciel. Kiedy
wy j rzał na zewnątrz, spostrzegł, że po raz pierwszy od dawna nie pada. Niebo m iędzy dacham i
by ło niebieskie i bez j ednej chm urki. Dom y wy dawały się otrzy m ać nową fasadę, od płaskiego
szaro-brązowego frontu do złotej , ży wej elewacj i z gzy m sam i i reliefam i. Nawet okna bły szczały
w świetle słoneczny m i ludzie na ulicach, bez ochrony parasoli i płaszczy przeciwdeszczowy ch,
się nie spieszy li. Wałęsali się, zatrzy m y wali przed oknam i wy stawowy m i i wy dawali się m ieć
cały czas świata. Tobisson sam czuł się dobrze i m iasto odzwierciedlało w j akiś sposób j ego
nastrój . Odwrócił się do swoich kolegów i spoj rzał na nich. Uważaliście, że to by ło dobrze
powiedziane, pom y ślał. Zatem dowiecie się, co j eszcze m am w zanadrzu.
ROZDZIAŁ 9
Harry Stenm an został pochowany następnego dnia i Axel Hake by ł tam razem z Oskarem
Lidm anem , aby zobaczy ć, kto odprowadzi go do grobu. Ulla Stenm an stała sam a. Nie m iała
żadnego welonu ani żadnej specj alnej żałobnej sukienki, ty lko prosty czarny płaszcz, spod którego
wy łaniała się ciem noszara spódnica. Nieco dalej za nią stał brat Reda, Rick, w czarny m
skórzany m płaszczu. Wy glądał na niem al znudzonego i patrzy ł cały czas na zegarek. Ksiądz
próbował robić, co w j ego m ocy, aby ludzie w orszaku pochy lili głowy i okazali j akąś form ę żalu,
ale po chwili zdał sobie sprawę, że to niem ożliwe, i wy m am rotał ty lko swoj ą litanię. Maxim
Olgakov również tam by ł, podobnie j ak Danne Durant. Żaden z nich nie m iał czarnego stroj u.
Olgakov by ł j ak zwy kle ubrany na brązowo, a Danne m iał dy skretny szary garnitur. Jeszcze kilka
osób zgrom adziło się wokół grobu, ale Hake nie rozpoznał żadnej z nich. Zrobili j ednak wszy stkim
zdj ęcia, co m ogło później bardzo się przy dać w trakcie śledztwa. Zwrócił uwagę na dwóch
m ężczy zn, którzy by li do siebie podobni, podeszli do grobu razem i położy li swoj e bukiety. Hake
spoj rzał w kierunku Ulli, która nie chciała spotkać j ego wzroku. Powiedział, że przy j dą, a ona nie
m iała żadny ch obiekcj i.
– Możecie robić, co chcecie, ty lko znaj dźcie tego, który zrobił to Redowi. Nie sądzę j ednak, że
znaj dziecie go wśród naszy ch przy j aciół. Tego się po prostu nie robi kom uś, kogo się zna.
Hake widział, że robiło się to zanadto często, by wierzy ć w słowa o doskonałości przy j aciół.
W drodze z cm entarza Hake dogonił Olgakova.
– Ty lko j edno py tanie.
Maxim Olgakov, który by ł tak dobry, by nie nosić swoj ego zatłuszczonego zam szowego
kapelusza podczas cerem onii, nasadził go z powrotem na łepety nę i przy stanął.
– Znasz kogoś, kto nazy wa się Victor Jevtj enko? – zapy tał Hake.
To by ły czcze dom y sły, ale wszy stkiego trzeba spróbować.
Olgakov spoj rzał niem al zdum iony na Hakego.
– Mój drogi kom isarzu – powiedział Olgakov szty wno. – Gdy by policj a w j akiś sposób kiedy ś
z czy m ś m i pom ogła, m oże m ógłby m odpowiedzieć na twoj e py tanie. Ale j a by łem przez was
zwalczany, odkąd przy j echałem tutaj , i dlatego istniej e ty lko j edna odpowiedź na to py tanie. Nie,
nie znam nikogo o ty m nazwisku. Mogę natom iast zaoferować ci dwadzieścia ty sięcy za
„cy try nę”.
– Nie sprzedaj e się swoich kum pli – powiedział Hake.
– Nie, otóż to – powiedział Olgakov i odszedł.
Hake spędzał wieczór w towarzy stwie Siri. Hanna by ła w Saltsj öbaden u swoj ej m am y,
kobiety, która uważała, że j ej córka wy brała niewłaściwego człowieka. Jego akcj e nie poszły
w górę, kiedy podczas szty wnej kolacj i przy padkowo wspom niał tatę, przedsiębiorcę
prowadzącego własną działalność, który ponownie ożenił się z m łodszą kobietą. Po ty m błędzie
m inęły m iesiące, zanim znów został zaproszony do tej wielkiej willi. Siri uważała, że babcia j est
szorstka i trochę się bała tej skąpej dam y. Miało to swoj e źródło w ty m , że babcia m iała raz
obcinać Siri paznokcie u nóg i uważała, że j est rozpieszczona, m ówiąc, że to boli. Od tego czasu
ty lko Hake m ógł obcinać m ałej paznokcie i potraktował to zadanie honorowo. Naj pierw kąpali się
razem , aż paznokcie by ły m iękkie, potem wy kony wany by ł m asaż stóp, zanim noży czki m iały
zrobić swoj e. Tego wieczoru wy poży czy li po raz enty „Pippi Pończoszankę” na wideo. Siri nigdy
nie m iała j ej dość i Hake zastanawiał się, ile dziewczy nek wzm ocniło swoj ą osobowość dzięki
tem u fantasty cznem u stworzeniu.
Hake dał Siri całusa w usta na dobranoc i poczuł ten świeży j abłkowy oddech, który m aj ą
ty lko dzieci. Później , kiedy staj ą się trochę starsze, zapach znika, a wtedy w j akiś sposób kończy
się czas niewinności. O ile kiedy kolwiek istniał czas niewinności. Siri zasnęła zadowolona i czy sta
ze swoim pluszakiem w obj ęciach, zniszczony m szm aciany m królikiem z długim i uszam i.
Hake usiadł na kanapie, czy tał swoj ą francuską gazetę o wy ścigach i sączy ł kieliszek wina.
Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi.
– Wiem , że j esteś w dom u – powiedział Lars Larsson-Varg i nacisnął klam kę.
Hake poszedł i otworzy ł, a j ego sąsiad pom achał plikiem dokum entów.
– Śpi?
Hake kiwnął i zastanawiał się, czy ten stary kustosz przy kłada ucho do podłogi i słucha, co oni
robią w m ieszkaniu poniżej . Kiedy przez dłuższą chwilę nie sły szał głosu Siri, schodził na dół,
naj częściej zaledwie kilka m inut po ty m , j ak Hake położy ł j ą do snu. Hake nalał m u kieliszek wina
i spoj rzał na zdj ęcia i dokum enty, które Larsson-Varg m iał ze sobą.
– Nowe odkry cia – powiedział. – Uważa się, że znaleziono odcisk kciuka na trzech
z naj bardziej znany ch m alowideł Rem brandta. Takich, które wiadom o, że zostały wy konane przez
niego.
Obdarzy ł Hakego znaczący m spoj rzeniem . Jego przekonanie, że obraz Rem brandta
w Muzeum Narodowy m by ł fałszy wy, nie m ogło nawet podlegać dy skusj i.
– Tutaj .
Wskazał na j akieś powiększenia odcisku kciuka, który odnaleziono w wy schniętej farbie
m alarskiej na trzech obrazach.
– Kciuk sam ego Rem m iego. Rozum iesz, co to oznacza?
Hake nie rozum iał.
– Czasam i j esteś m ęczący Axel – powiedział Larsson-Varg niecierpliwie. – To znaczy
oczy wiście, że j eśli tego kciuka nie m a na „Sprzy siężeniu Claudiusa Civilisa”, to świadczy to
o ty m , że on go nie doty kał. A przede wszy stkim , że go nie m alował.
– Nie j estem tego pewny – powiedział Hake. – W sprawie karnej nie wy starczy, że czegoś nie
m a.
– To j eszcze nie j est sprawa karna – rzekł taj em niczo Larsson-Varg.
– Jeszcze?
– Dopiero kiedy wy łożę wszy stkie dowody, będzie rzeczy wiście sprawa karna. Jakie
odszkodowania m ogą by ć wy m ierzane. Ja sam złożę pozew i zażądam pieniędzy za wszy stkie
opłaty wstępu, które m uzeum pobrało za fałszy wą deklaracj ę towaru. Każdy j eden odwiedzaj ący
zapłacił za wstęp, aby zobaczy ć właśnie ten obraz. Jeśli wszy scy zrobią j ak j a, m uzeum wy buli
astronom iczne sum y. Obraz by ł przecież w nim , od kiedy zostało ono otwarte w 1866 roku.
Zapadł się w fotelu, zam knął oczy i delektował się w duchu efektam i, j akie przy niesie j ego
dem askacj a.
– A j ak dobierzesz się do zbadania obrazu w pogoni za odciskam i palców? – zapy tał Hake
z niepokoj em , gdy ż obawiał się naj gorszego.
Larsson-Varg nie spieszy ł się, zanim otworzy ł znów oczy i spoj rzał niewinnie na Hakego.
– My ślę, że dobrze j est m ieć policj ę po swoj ej stronie przy takich operacj ach. Ty także
m ógłby ś zdoby ć część chwały, kiedy wszy stko wy j dzie na j aw.
– Co to za operacj e?
– Macie chy ba wy try chy i takie tam ? Macie chy ba plany alarm ów i wiecie, j ak się j e
wy łącza, nieprawdaż?
– Zam ierzasz dokonać włam ania do Muzeum Narodowego?
– Czy to naprawdę włam anie, kiedy m a się ze sobą policj ę?
– Ty nie m asz żadnej policj i ze sobą, Lars.
– My ślałem , że ty i j a…
– Żartuj esz?
Larsson-Varg wy glądał na odrobinę zbitego z tropu. Nic nie poszło tak, j ak sobie zaplanował.
– Mógłby ś w każdy m razie trzy m ać wartę.
– Lars…
– Okej , okej . Jeśli upierasz się, że nie chcesz uczestniczy ć…
Wzruszy ł ram ionam i.
– Mój drogi wy rzucony kustoszu. Bo chy ba tak to j est? Zostałeś wy lany z m uzeum i teraz
chcesz się m ścić?
Larsson-Varg nie odpowiedział.
– Jakkolwiek by by ło, j estem śledczy m do spraw m orderstw. Ale j estem też policj antem
i ostrzegam cię przed opowiadaniem o ewentualny ch przestępstwach, bez względu na to, j ak
dobry m i przy j aciółm i j esteśm y.
– Axel – rzekł j ego gość z westchnieniem . – Jesteś na prostej drodze do stania się form alistą
i karierowiczem . Wkrótce chy ba m nie aresztuj esz, j eśli zaproszę cię na butelkę
przeszm uglowanego alkoholu w m oim własny m m ieszkaniu.
– To nie to sam o.
– Jesteś w każdy m razie beznadziej ny – oznaj m ił urażony Larsson-Varg.
Zgarnął do kupy swoj e dokum enty i podniósł się. Jego czerwona sukm ana i obszerne lniane
spodnie sprawiały, że wy glądał j ak cy rkowiec.
– Ale j a będę walczy ć dalej . Sam otnie, j ak zawsze.
– Nie zrób ty lko nic głupiego – powiedział Hake.
Śm iech Larsa Larssona-Varg odprowadził go za drzwi.
Ledwo kustosz zniknął, kiedy klucz wsunął się w drzwi i weszła Hanna. Przy witała się krótko
i poszła prosto do salonu, gdzie nalała duży kieliszek wina, który wy piła j edny m duszkiem .
– Na zdrowie – powiedział Hake.
Hanna skrzy wiła się ty lko, zanim nalała sobie więcej wina.
– Pokłóciły ście się?
Patrzy ła na niego nieskończenie długo, w końcu się odezwała:
– Czy kiedy kolwiek bałeś się, że będziesz przy pom inać swoich rodziców?
Kiedy ś chy ba Hake zastanawiał się nad alkoholizm em swoj ego oj ca i reum aty zm em
w rękach m am y, ale nigdy się nie bał.
– Cóż – zaczął.
– Ja się boj ę, Axel.
– Ale ty przecież nic a nic j ej nie przy pom inasz.
– No, prawdopodobnie stanę się taka j ak ona. Zgorzkniała, uprzedzona i odczuwaj ąca
szczególną przy j em ność, kiedy inny m coś idzie źle.
– Tej strony w każdy m razie nie widziałem u ciebie – powiedział czule.
– Jesteś m iły – odrzekła i usiadła obok niego, obej m uj ąc go za ram iona – ale zostawisz m nie,
dokładnie j ak tata zostawił j ą.
– Hanna, do cholery …
– Ciii…. – powiedziała i pocałowała go m ocno w usta.
Hake uwolnił się i spoj rzał na nią.
– Co się właściwie stało?
– Siedziałam tam w salonie i obserwowałam m am ę, kiedy ostro nawij ała na tem at wad
wszy stkich inny ch, i w tej sam ej chwili zobaczy łam siebie sam ą taką, za kilka lat. Trochę chudą
w szy i, z trochę za m ocno ufarbowany m i włosam i, z nieco zby t wielom a klej notam i
i pierścionkam i. Piersi by ły zapadłe, a niebieskie ży ły na rękach by ły j ak czarne kreski robione
tuszem na pergam inie.
Pochy liła głowę ku niem u.
– I pom y ślałam , że taka nie chcę by ć, prędzej pój dę w m orze.
– Przy j aciółko m oj a – powiedział Hake m iękko. – Taka nigdy nie będziesz.
Spoj rzała na niego badawczy m wzrokiem .
– Będę – rzekła. – Ale ty nigdy m nie takiej nie zobaczy sz.
– Co przez to rozum iesz?
Pokręciła sm utno głową i spoj rzała pusty m wzrokiem przed siebie.
– Zim no m i, Axel – powiedziała. – Zim no m i…
Lidm an i Hake następnego dnia j echali „cy try ną” na Ringvägen. Światło wy glądało z góry
nad budy nkam i, a ulice by ły pełne opadły ch liści w złocie i czerwieni. Lidm an siedział skulony
w swoim wielkim płaszczu i gapił się przed siebie. Jego żona wy j echała na kongres, a to
oznaczało, że nie m iał z kim dzielić swoich wielkich pasj i – j edzenia i tańca. Żadnego pry watnego
kontaktu z Tobissonem i Hakem nie chciał m ieć. Tobisson i j ego chudy koczkodan j edli chy ba
głównie korę i otręby, a spędzanie wieczoru z lekcj am i na tem at ży wienia i gim nasty ki to nie by ło
coś, na co Lidm an zam ierzał się narażać. A Hake nigdy nie wy kazy wał żadny ch oznak, że
chciałby towarzy stwa swoj ego kolegi w wolny m czasie. Poprzedniego wieczoru Lidm an
zastanawiał się, czy pój ść do klubu tanecznego sam em u i potańczy ć trochę z inny m i, ale wiedział,
że w takim przy padku skończy łoby się to w knaj pie z nadm iarem alkoholu, a kac tak go
przy gnębiał, że aktualnie ledwo go wy trzy m y wał. Lepiej zatem siedzieć w dom u, rozwiązy wać
krzy żówki i zakopać się w pracy, aż do powrotu żony.
Hake zaparkował przy „Sam ochodach Harry ’ego” i zeszli ram pą garażową w dół do biura.
Ulla Stenm an siedziała przy biurku w szklanej budce z j akim iś papieram i i kalkulatorem przed
sobą. Spoj rzała na nich przelotnie, wbiła kilka cy fr i poprosiła ich, by usiedli. Lidm an wy j ął swoj ą
teczkę z dokum entam i i przekartkowy wał j e chwilę w m ilczeniu, po czy m odchrząknął.
– Przy j rzeliśm y się waszy m interesom w ciągu ostatniego roku i to rzeczy wiście nie wy gląda
j asno – powiedział nieśm iało.
Ulla Stenm an uniosła brwi.
– Jeśli m am znaleźć j edno j edy ne słowo, które to opisuj e, to j est to bankructwo.
Ulla popatrzy ła posępnie na obu policj antów. Gruby Lidm an, ze swoim m laskaniem i swoim
wielkim płaszczem , który Red z pewnością nazwałby m atą wy buchową. No i kom isarz ze swoj ą
laską i uporczy wy m spoj rzeniem .
– Zaczy nam to rozum ieć – powiedziała w końcu i zrobiła gest w stronę papierów i teczek. –
Sądziłam , że Red płacił rachunki na bieżąco, ale tak to nie wy gląda.
– Co zam ierzasz zrobić? – zapy tał Hake.
– A co j est oprócz bankructwa?
– Wiesz, dlaczego tak zaniedby wał interesy w ciągu ostatniego półrocza?
Pokręciła głową.
– Ale przecież pracowałaś w ty m biurze.
– On dbał o interesy, j a pilnowałam , żeby sam ochody m iały ubezpieczenia, prawdziwe
dokum enty, by by ły zapłacone i żeby ogłoszenia i kontakty z klientam i funkcj onowały.
Zrobiła gest rezy gnacj i.
– Tak chciał.
Lidm an sprawdził, czy istnieli przedsiębiorcy, którzy m ogli wpaść w prawdziwe tarapaty
z powodu niedbalstwa Harry ’ego Stenm ana z fakturam i i płatnościam i, ale nie znalazł nic
sensacy j nego.
Rick wj echał do garażu starą m azdą, zaparkował, zaj m uj ąc m inim um m iej sca, i wszedł do
biura. By ł ubrany w zby t cienką j ak na tę pogodę skórzaną m ary narkę. Przeciągnął ręką po
rudoblond czupry nie, przy witał się i stanął w drzwiach.
– I nadal nie m asz żadnego pom y słu, kto m ógł zam ordować twoj ego m ęża? – zapy tał Hake.
Posłała Rickowi długie spoj rzenie, zanim popatrzy ła na policj antów.
– Zaczy nam coraz bardziej przy chy lać się do teorii Ricka, że pom y lili człowieka.
– Jacy oni?
– Ci, którzy to zrobili, oczy wiście.
Hake usły szał lekką iry tacj ę w j ej głosie.
– Co w takim razie zrobisz z pieniędzm i, które j esteście winni Dannem u Durantowi?
– To nie j a ani nie firm a j e poży czy liśm y, m ówiłam . To Harry. Ja nie m am żadny ch
pry watny ch pieniędzy.
– I nadal nie odkry łaś, co Harry m ógł z nim i zrobić, teraz, kiedy j est oczy wiste, że nie uży ł
ich na spłacenie długów?
Pokręciła głową. Hake odwrócił się do Ricka.
– Nie m am poj ęcia.
– Nie zainwestował ich w… narkoty ki albo j akąś inną działalność handlową?
– Red nigdy nie zrobiłby czegoś takiego – powiedziała Ulla Stenm an.
– On by ł równy m facetem – odezwał się Rick. – Dlaczego nam nie wierzy cie? Macie
uprzedzenia w stosunku do sprzedawców uży wany ch sam ochodów?
– Podążam y wszy stkim i m ożliwy m i tropam i – powiedział Hake spokoj nie. – To j est praca
policj i. Jeśli nie wiecie, na co zuży ł te cztery sta ty sięcy, które poży czy ł, to przecież nie m ieliście
j ego zaufania, czy ż nie? Zatem m usim y grzebać w ty m sam i.
Zarówno Ulla, j ak i Rick stali, nie wiedząc, co odpowiedzieć, a Lidm an pozwolił, by zapadła
cisza. To by ł stary policy j ny trick, pozwolić ciszy działać tak, że ktoś w końcu czuł się w obowiązku
coś powiedzieć. Ulla wstała i przeciągnęła rękam i po biodrach, aby wy gładzić spódnicę.
– Sprawdziłam wszy stkie nasze konta i ty ch cztery stu ty sięcy nawet tam nie by ło – rzekła.
– Nie m ógł m ieć zatem j akiś taj ny ch kont?
– Dlaczego?
– Ponieważ zaj m ował się czy m ś, co nie chciał, aby ktoś inny zobaczy ł, to oczy wiste –
powiedział Lidm an z iry tacj ą.
– Ja nie wiem po prostu, co to m iałoby by ć.
– Nie by ł ofiarą j akiegoś szantażu?
Ulla pokręciła głową i spoj rzała na Ricka, który z rezy gnacj ą wzruszy ł ram ionam i.
– No, a Danne Durant? W ogóle się odezwał?
– By ł na pogrzebie – powiedziała Ulla. – Złoży ł kondolencj e.
– Nic więcej ?
– Nie.
Ponownie usiadła i obracała swoj ą obrączkę. Hake obserwował j ą cały czas i próbował
znaleźć wzór, kiedy czuła się naciskana, albo kiedy by ła niepewna, ale j eszcze nie zauważy ł
żadnego szczególnego zachowania. Tego, że obracała obrączkę, nie widział wcześniej .
– Jak w takim razie Harry poznał Dannego Duranta?
– By li kolegam i od dawna – powiedziała niej asno.
– Od ponad piętnastu lat – rzekł Rick. – Pam iętam go, kiedy m iał sklep z anty kam i na
Gotlandsgatan.
Rick posłał Ulli spoj rzenie, ona pokręciła lekko głową.
– Robili wcześniej interesy ?
– Oni zawsze robili i załatwiali sprawy razem – powiedział Rick. – Przez chwilę m ieli wspólnie
firm ę przeprowadzkową.
– Co więc się z nią stało?
– Splaj towała.
Ponownie poj awiła się wy m iana spoj rzeń m iędzy Rickiem a Ullą Stenm an. Hake zastanawiał
się, co to oznacza. Wy dawało się, j akby Rick chciał powiedzieć coś, ale Ulla tego nie chciała.
Nastąpiła chwila rozproszenia, kiedy zszedł klient i Rick wy szedł powiedzieć, że m aj ą dzisiaj
zam knięte. Kiedy wrócił, rzekł odwrócony do Ulli:
– Uważam j ednak, że powinnaś powiedzieć o ty m , Ulla.
– O czy m ? – zapy tał Oskar Lidm an i pochy lił się do przodu tak, że krzesło pod nim
zatrzeszczało.
Ulla wzruszy ła w końcu ram ionam i.
– Prawdopodobnie m a na m y śli to, że Danne Durant i j a by liśm y parą, zanim wy szłam za
Harry ’ego – odparła.
– Pieprzona dziwka – powiedział Lidm an, kiedy wy j echali z firm y sam ochodowej . –
Dlaczego nie powiedziała nic wcześniej ?
Hake j echał wzdłuż Ringvägen, skręcił przy Hornsgatan i później dalej wzdłuż Bergsunds
Strand w stronę Långholm en.
Ulla Stenm an zastanawiała się po prostu, czy to naprawdę m ogło by ć istotne, kiedy zapy tali
j ą o to. Opowiedziała, że związek Dannego i j ej powoli się wy palał, kiedy zakochała się
w Harry m . Kilka m iesięcy później się pobrali. Według niej , Danne nie urządzał żadny ch scen,
nie by ł tego ty pu człowiekiem , j eśli j ej wierzy ć. Zaakceptował ten fakt i pozostali przy j aciółm i.
– Gdy by stracił nad sobą panowanie, kiedy go zostawiłam , to by łby chy ba zatłukł Harry ’ego
wtedy – powiedziała.
– Więc j est do tego zdolny ? – zapy tał Lidm an.
Zaprzeczy ła tem u i także nie uwierzy ła, by Danne nadal, po ty lu latach, m ógłby by ć
zazdrosny albo ży wić urazę do Harry ’ego.
– I nie poży czy łby Harry ’em u żadny ch cztery stu ty sięcy, gdy by go nienawidził – wtrącił
Rick. On w każdy m razie nie zauważy ł żadnej zm iany w relacj i obu kolegów w interesach.
Ale Hake wiedział, że zazdrość m oże narastać i w pewny ch okolicznościach wy zwolić
przem oc i m orderstwo. Pełno by ło takich przy padków w rej estrze policy j ny m .
– Nie m ożna j ej zam knąć za zataj enie faktów? – zapy tał Lidm an, kiedy Hake przej echał przez
m ost do Långholm en i j echał dalej w stronę stoczni Mälar, gdzie stała łódź Dannego Duranta
„Laura”.
– Czem u m iałoby to służy ć? Wtedy ona zam knie się w sobie j eszcze bardziej .
Lidm an m ruknął coś sam do siebie i wy siadł z sam ochodu, kiedy Hake zatrzy m ał się na
nabrzeżu przy stoczni Mälar. Łódź stała w ty m sam y m m iej scu co wcześniej , ale w blady m
dzienny m świetle wy glądała na j eszcze bardziej zniszczoną, niż kiedy ostatnio tam by li. Płaty
rdzy świeciły na czerwono, a brud na oknach wy dawał się nieprzenikniony. Weszli na pokład
i zapukali do drzwi. Radio zostało wy łączone i usły szeli, j ak ktoś wchodzi po trapie na pokład.
Otworzy ły się drzwi i Danne Durant spoj rzał na obu policj antów.
– O co teraz znowu chodzi?
Hake poprosił, by pozwolił im wej ść i Danne niechętnie ich wpuścił. Przeszli przez
rozwalaj ący się salon i zeszli w dół trapu na niższy pokład. Tam otworzy ła się nagle elegancka,
przy pom inaj ąca loft przestrzeń. By ło czy sto i ładnie, kom plet sof w sty lu Chippendale stał na
j edny m końcu, a brązowe dębowe regały pokry wały j edną gródź. By ł tam duży stolik, zawalony
książkam i o architekturze i anty kach, a na podłodze leżały anty czne dy wany. Cały pokój
przy pom inał m ieszkanie kapitana sprzed stu lat. To gustowne wy posażenie m ożna by ło
wy tłum aczy ć ty m , że Danne by ł kiedy ś sprzedawcą anty ków.
– Człowiek nie chce się przecież afiszować ty m , że pod pokładem j est elegancj a – powiedział,
kiedy zobaczy ł zdziwione spoj rzenia policj antów. – Cała hołota, która zagląda do środka, widzi
ty lko zniszczony salon z kilkom a składany m i stołam i, nic wartego kradzieży. Usiadł w fotelu.
– Ale nie przy szliście tutaj podziwiać m oj ego gustu w um eblowaniu, co?
– Jak wiesz, badam y m orderstwo Harry ’ego Stenm ana – powiedział Lidm an. – Sprawdzam y
krąg j ego znaj om y ch i w ostatnim czasie wiele razy wy pły nęło twoj e nazwisko. Właśnie
dowiedzieliśm y się, że Ulla Stenm an rzuciła cię dla Harry ’ego.
Lidm an spoj rzał z uśm iechem na Dannego, by ł m istrzem w iry towaniu ludzi swoim i
grubiańskim i stwierdzeniam i.
– Powiedziała to?
Danne popatrzy ł na Hakego, który nadal nie otworzy ł ust.
– Dokładnie tak powiedziała – podj ął na nowo Lidm an. – Chy ba j ej nie wy starczałeś.
Danne zbladł nieco i Hake zauważy ł, j ak sprzeczne uczucia w nim szalej ą. Z j ednej strony
poprosić Lidm ana, by poszedł do j asnej cholery, z drugiej strony nie stracić sam okontroli, która
naj wy raźniej by ła taka dla niego ważna.
Danne podniósł się, podszedł do m ałej lodówki i wy j ął wodę m ineralną Ram lösa. Nalał sobie
szklankę, nie proponuj ąc nic pozostały m . Spoj rzał znad krawędzi szklanki na Hakego.
– Staram y się rozwiązać sprawę brutalnego m orderstwa – powiedział Hake. – To działa nam
czasem na nerwy. Nie powinieneś brać nam tego za złe.
Danne ponownie usiadł i popij ał m ały m i ły kam i źródlaną wodę.
– Ulla i j a by liśm y parą, ale pod koniec związku Ulla spotkała Harry ’ego. Szczerze m ówiąc,
trochę m i ulży ło. Ulla m a tendencj ę do rozm awiania, nie m aj ąc nic istotnego do powiedzenia.
– Więc zerwanie by ło inicj aty wą obu stron – stwierdził Hake wy rozum iale.
Danne kiwnął głową.
– I nie podj ęliście ponownie relacj i?
– To by łoby dość bezsensowne.
– Z całą pewnością?
Danne spoj rzał ty lko na niego z rozbawieniem .
– A co wiesz o rosy j skim eksporcie sam ochodów? – zapy tał Hake ty m sam y m stonowany m
głosem .
Py tanie by ło zupełnie nieoczekiwane i widział, że Danne został przy łapany.
– Wiem , że… nic. Dlaczego m iałby m coś wiedzieć?
– Wiem y, że Harry by ł wm ieszany w tę działalność.
– Harry, tak.
– Poży czy łeś m u przecież cztery sta ty sięcy. Może opowiadał ci, że zostaną uży te na
działalność handlową z Rosj anam i.
– Powiedziałem wcześniej , że nie wiem , na co chciał j e wy korzy stać.
– On po prostu zapy tał, czy m oże poży czy ć pieniądze, ty powiedziałeś „tak”, i nie
rozm awialiście więcej o ty m ?
– Mniej więcej – powiedział Danne. – Znałem go dwadzieścia lat i nie m usiał rozliczać się
przede m ną, na co m u one są potrzebne.
– A ty m iałeś cztery sta ty sięcy, tak sobie leżące? – zapy tał Lidm an.
– Jestem fartowny m biznesm enem . Postrzegałem to j ako inwesty cj ę. Red m iał spłacić
poży czkę z odsetkam i.
Nagle rozległo się szuranie na zewnątrz łodzi i Danne wy glądał na lekko zaniepokoj onego.
– Czekasz na kogoś? – zapy tał Hake.
Danne pokręcił głową.
Teraz Hake sły szał, że ktoś chodzi po pokładzie i próbuj e pociągnąć za drzwi. Podniósł się
szy bko, wziął laskę i kulej ąc zaczął wspinać się po trapie. Pchnął drzwi do salonu i podszedł szy bko
do okna. Kiedy zobaczy ł postać, która szy bko zniknęła za łodzią, zdecy dował się pój ść za nią.
Zim ny j esienny wiatr uderzy ł go, kiedy wy szedł na pokład i Hake zatrzy m ał się przez m om ent,
om iataj ąc wzrokiem teren wzdłuż stoczni. Nikt się nie ruszał. Jak ty lko noga pozwoliła, przekroczy ł
przez burtę i zszedł na nadbrzeże, ale nadal nie widział żadnego śladu postaci. Pospieszy ł dalej
wzdłuż łodzi i za szopą fabry ki poj awił się kierowca ciężarówki.
– Czy to ty by łeś na pokładzie łodzi przed chwilą? – zawołał Hake.
Mężczy zna pokręcił głową.
– Ktoś tam by ł.
Mężczy zna zrobił głową gest w stronę holownika, który stał kilka m iej sc dalej . Hake podszedł
do statku. Nie widział nikogo, ale kiedy odwrócił się w stronę kierowcy tira, ten pokiwał twierdząco
głową. Hake wszedł na pokład i zdąży ł właśnie poj ąć, że ktoś próbuj e zej ść na dół przez otwór na
dziobie. Dotarł tam dokładnie w m om encie, kiedy klapa zatrzasnęła się ponownie i szarpnął j ą
m ocno. Kiedy spoj rzał w dół, by ło tam czarno j ak w sm ole i zupełnie cicho.
– Wy chodź, ty na dole – zawołał Hake, ale nikt się nie pokazał.
Hake odłoży ł laskę i zaczął stąpać w dół po m ałej drabince. Napły wał ku niem u kwaśny odór
zbutwiały ch lin i ceratowy ch ubrań. Światło z luku dawało wy starczaj ące oświetlenie, by m ógł
widzieć, gdzie stawia stopy, i w końcu znalazł się na dole pod pokładem .
– Pokaż się – powiedział w ciem ność.
Nikt nie odpowiedział, Hake szedł po om acku, uderzy ł w worek do przechowy wania,
wy pełniony linam i i cum am i, i wszedł na śliską plandekę. W tej sam ej chwili poczuł, że ktoś j est
blisko niego, wy ciągnął na oślep rękę i złapał za sweter. Właściciel swetra drgnął i cofnął się
j eszcze głębiej . Hake stracił uchwy t, ale rzucił się niespodziewanie do przodu; w swetrze poj awiło
się ciało i wkrótce obaj leżeli na podłodze. Ledwo na nowo porządnie złapał za sweter, gdy
zrozum iał, kto to j est.
– Co ty tu, do cholery, robisz?
Odór alkoholu bij ący od m ężczy zny z białego autobusu by ł niem al nie do zniesienia.
– Puść m nie – j ęknął.
– Wy chodź – powiedział Hake i pociągnął m ężczy znę w stronę trapu. Zdawało się, że
całkowicie zeszło z niego powietrze i szedł posłusznie w górę na dziób łodzi.
Hake widział, że m ężczy zna drży, pij ackie rany zagoiły się nieco, cała j ego postać wy glądała
tak, że aż żal patrzeć.
– Dlaczego nas szpiegowałeś?
Mężczy zna oblizał spękane wargi.
– Nie szpiegowałem – powiedział. – Miałem ty lko sprawdzić, czy Danne j est w środku.
– Znasz go?
– Daj e m i dy chę od czasu do czasu.
Hake puścił m ężczy znę.
– Jak się nazy wasz?
– Leffe.
– Ty lko Leffe?
– Nazy waj ą m nie Leffe Skarpeta, bo m am czasam i tak usm arowane stopy, ale nazy wam się
Alderson.
Próbował się uśm iechnąć, ale by ł to j edy nie obrzy dliwy gry m as.
– Chodź ze m ną na łódź Dannego, to porozm awiam y więcej .
Leffe wy raźnie zbladł i potrząsnął gwałtownie głową.
– Nigdy. Prędzej wskoczę do m orza.
– Boisz się go?
– Nie m ów m u, że to j a by łem na zewnątrz – prosił Leffe.
Znowu zadrżał i rozej rzał się rozpaczliwie dookoła.
– Okej – powiedział Hake. – Uspokój się teraz.
Ale Leffe nie zam ierzał się uspokoić. Cały czas się ruszał, j ego głowa podskakiwała w górę
i w dół, j akby zwariował, i Hake zastanawiał się, zaniepokoj ony, czy nie dostaj e delirium .
Odeszli dalej od holownika, w kierunku „Laury ”.
– I nie widziałeś nic więcej , co doty czy m orderstwa Harry ’ego Stenm ana? – zapy tał Hake,
kiedy zbliżali się do statku Dannego.
– Nic. I zostaw m nie w spokoj u. Ani nie widziałem , ani nie sły szałem nic, co m a związek
z ty m m orderstwem .
Znowu zadrżał i zaczął biec truchtem w dal od łodzi Dannego i stoczni Mälar. Hake patrzy ł za
nim przez chwilę, zanim wszedł na pokład „Laury ”.
– Kto to by ł? – zapy tał Danne, kiedy Hake wrócił na niższy pokład.
– Nie widziałem go – powiedział.
– Go? – zapy tał Lidm an. – Sądziłem , że to Ulla Stenm an by ła w drodze tutaj na chwilę
m iłosny ch igraszek, ale zobaczy ła nas i dała drapaka.
Hake obserwował Dannego Duranta, ale j ego twarz by ła zupełnie bez wy razu i nie wy dawał
się ani czuć ulgi, ani by ć zm artwiony m faktem , że Hake nie widział, kto to by ł.
– Może podsłuchiwał – powiedział Hake, kiedy wy j echali z Långholm en w stronę kom endy
policj i. – Ale dlaczego m iałby to robić?
– Albo też m iał spotkać się z Dannem w j akiej ś sprawie, ale kiedy zobaczy ł policj ę, wy cofał
się – uznał Lidm an.
– Facet j ednak wy glądał na śm iertelnie przerażonego i prosił m nie, żeby m nie wspom inał
o nim Dannem u.
– Jest w ty m coś podej rzanego – powiedział Lidm an i przy j rzał się Hakem u. Uważał, że
kolega szarpie, prowadząc. Hake wprawdzie m iał specj alnie skonstruowane sprzęgło, ale
wy dawało się, że ledwo m oże podnieść kolano, zm ieniaj ąc biegi.
– Jak z kolanem ? – zapy tał.
– Jest okej – powiedział Hake i zacisnął zęby.
Ale kiedy dotarli do kom endy, poszedł do toalety i wsm arował w kolano m aść przeciwzapalną
i połknął przeciwbólową tabletkę. Kolano niepokoj ąco spuchło i Hake przeklinał sam siebie, że nie
potrafił nauczy ć się nie obciążać go wspinaniem i bieganiem .
Kiedy wszedł do pokoj u dowodzenia, Tobisson siedział i czekał na niego. Wy glądał
niepokoj ąco spokoj nie. Nie by ł ubrany w swoj e zwy czaj ne ubrania sportowe, ale m iał nowo
zakupiony zam szowy płaszcz z futrzany m kołnierzem .
– Tak? – zapy tał Hake.
– Nie chciał m i nic powiedzieć, zanim ty nie wrócisz – powiedział Lidm an.
Uważał, że Tobisson w swoim nowy m zam szowy m płaszczu wy gląda j ak alfons z lat
siedem dziesiąty ch. Jedy ne, czego brakowało, to futrzanej czapki.
– Po prostu po to, by uniknąć wy ciągania tego dwa razy – powiedział Tobisson i wstał.
Pogrzebał w swoj ej teczce na dokum enty i wy j ął zdj ęcie, które przy czepił na tablicy obok inny ch
fotografii. By ło to zdj ęcie czterech m ężczy zn w m undurach Legii Cudzoziem skiej . Harry
Stenm an zsunął z czoła swoj ą białą czapkę od m unduru, tę sły nną képi blanc z osłoną na kark,
i patrzy ł poważnie w aparat. Po j ego lewej stronie stał m ężczy zna w j ego wieku, z karabinem na
ram ieniu, a po j ego prawej stali dwaj inni m ężczy źni, oby dwaj m łodsi, podobni do siebie, m ieli
szare oczy i m ięsiste nosy. Hake rozpoznał w nich ty ch z cm entarza.
– Harry Stenm an i przy j aciele w Saraj ewie – powiedział Tobisson. – Ten po lewej stronie
nazy wał się Kurre Oskarsson. Zm arł tam . Powszechnie uważano, że to Harry Stenm an nie
posłuchał rozkazu i dlatego wszedł prosto w zasadzkę. Został zwolniony, bez sprzeciwu. Ci dwaj
inni, bracia Nils i Göran Hem m esta zostali i wrócili do dom u dopiero latem tego roku. By li zatem
w Legii przez prawie piętnaście lat.
Spoj rzał z zadowoleniem na obu swoich kolegów.
ROZDZIAŁ 10
Dom ek kem pingowy leżał na wy spie Värm dö. By ł w połowie wy budowany na czarno,
w połowie legalnie. Początkowo ty lko m ały dom ek, który został postawiony na początku lat
pięćdziesiąty ch, kiedy działki by ły tanie, ale później rozbudowany o dodatkowe sy pialnie, m ałą
altanę z dachem i kilka przy budówek. Roiło się od tego ty pu dom ków kem pingowy ch na obszarze
Sztokholm u, ale ten tutaj wy glądał na wy j ątkowo niechluj ny. Dom ek by ł brązowy z zielony m
dachem z papy, farba łuszczy ła się wokół okien i, j ak się wy dawało, nikt nie zaj m ował się nim
przez wiele lat. Przez zarośnięty ogród, z j ego sękaty m i j abłoniam i, biegła wcześniej droga do
dom u, ale teraz j ej prawie nie by ło widać, j edy nie wgłębienie na środku trawnika zdradzało, że
istniała.
Hake zatrzy m ał sam ochód przed skrzy nką na listy z ledwo rozpoznawalny m nazwiskiem
Hem m esta i patrzy ł się w stronę dom ku kem pingowego. Nie świeciło się w oknach, m im o że na
zewnątrz by ło pochm urno i ciem no. Hake spoj rzał na Tobissona, który wzruszy ł ram ionam i.
– To j edy ny adres, j aki istniej e – powiedział.
Tobisson zrobił bardzo dobrą podstawową robotę. Jego kontakt z Ray m ondem dał m u nazwiska
Szwedów w Legii Cudzoziem skiej . Wy doby ł także to, że by li w Bośni na początku lat
dziewięćdziesiąty ch, a nawet znalazł m am ę zm arłego Kurrego Oskarssona, która poży czy ła m u
zdj ęcie przy j aciół.
– Mówiłam Kurrem u, żeby nie j echał – powiedziała. – Ale nie słuchał. Kto słucha swoj ej
starej m atki?
By ła to m ała dam a z oczam i j ak ziarnka pieprzu, które intensy wnie przy glądały się
Tobissonowi.
– Przy pom inał trochę ciebie – powiedziała. – Wy trzy m ały i uparty. Właściwie chciał by ć
policj antem , ale zrobił parę głupstw i by ł karany za pobicie, więc się nie dało.
Westchnęła do wspom nień i Tobisson zrozum iał, że nie by ło j ej lekko podczas dorastania sy na.
– Jego oj ciec zwiał, kiedy Kurre m iał trzy lata, i niektórzy m ówią, że właśnie chłopcy bez
oj ców staj ą się szczególnie skłonni do przem ocy. Ja sam a uważam , że to tkwi w genach. Jego
oj ciec by ł łaj dakiem i awanturnikiem . Nigdy nie zostawiał niczego w spokoj u, ty lko zawsze
m usiał rzucać wy zwanie. Ty chy ba nie j esteś taki, co?
Tobisson poczuł zim ne ciarki wzdłuż kręgosłupa, kiedy został zaskoczony ty m bezpośrednim
py taniem . Wendela m iała w zwy czaj u oskarżać go o to, że nigdy naprawdę nie potrafi dać za
wy graną w rzeczach nieistotny ch. On ty m czasem przy rzekł kobiecie, że by naj m niej nie j est taki.
Podeszła do kom ody i wy szukała zdj ęcie przy j aciół z Saraj ewa.
– Tam ci bracia by li niewątpliwie prawdziwy m i twardzielam i – powiedziała, podaj ąc m u
fotografię. Ten Red by ł ty pem przy wódcy, sprawiał, że chłopcy robili, co chciał.
– Masz m oże j akieś listy od sy na?
Spoj rzała na niego zasm ucona.
– Wiesz, Kurre m iał trudności z czy taniem i pisaniem , to nazy wa się j akoś specj alnie, więc
m y ślę, że wsty dził się pisać. Dostałam kiedy ś j akąś widokówkę, ale nie sądzę, że on sam j ą
napisał. Ja w każdy m razie nie rozpoznałam j ego charakteru pism a.
– Skąd więc wiedziałaś o Redzie i braciach?
– Istniej e wy nalazek, który nazy wa się telefonem – powiedziała rozbawiona. – Dzwonił dość
często.
Posm utniała na m om ent, ale potem znów się uśm iechnęła.
– On naprawdę lubił swoich przy j aciół – dodała. – Dobrze się z nim i czuł. Szczególnie
z braćm i.
– Również z Harry m Stenm anem ?
– Och, podziwiał go. On by ł przecież ich szefem , by ł w Som alii i m iał duże doświadczenie.
Ale j a sądzę, że by ł… śliski.
– Więc spotkałaś go?
Kiwnęła głową.
– Przy szedł i złoży ł kondolencj e, ubrany w ciem ny garnitur i białą koszulę. Zostawił zielony
beret m oj ego sy na z drugiego regim entu w Legii i powiedział, że czuł odpowiedzialność, j ako
przełożony Kurrego, aby odszukać j ego rodzinę. Powiedział, że Kurre by ł j edny m
z naj odważniej szy ch m ężczy zn, j akich spotkał, i że rozm awiali o założeniu razem firm y, kiedy
wy pełnią kontrakty. Ale i tak gówno w to uwierzy łam . Kurre by m i w takim razie o ty m
powiedział.
– Opowiedział, j ak zginął twój sy n? – zapy tał Tobisson.
– Powiedział, że zginął w walce, że snaj per go trafił. Dostałam też list kondolency j ny z Legii
Cudzoziem skiej , z m niej więcej taką sam ą śpiewką. Ale j uż wtedy wiedziałam , że to nieprawda.
– Jak to?
Wokół ust poj awiły się j ej ponure ry sy.
– Bracia by li j uż w dom u na urlopie i odwiedzili m nie. Powiedzieli, że to by ła wina Harry ’ego
Stenm ana, że poprowadził ich w zasadzkę, m im o że m iał wy raźne rozkazy, by nic nie robić.
Szukała wzroku Tobissona, wpatry wała się intensy wnie ciem ny m i oczam i, kiedy powiedziała:
– To, że Stenm an nie ży j e, wy daj e się teraz w j akiś sposób sprawiedliwe.
– Został zam ordowany – powiedział Tobisson.
– Właściwy koniec dla kogoś takiego j ak on…
Hake i Tobisson trzy m ali się ścieżki m iędzy j abłoniam i. Doszedł ich słaby zapach zgniły ch
owoców, które spadły z drzew. W powietrzu by ło chłodno, a od wody wiał spokoj ny wietrzy k.
Obszar dom ków letniskowy ch leżał odizolowany i w żadny ch oknach w inny ch dom kach nie
świeciło się światło. Hake podszedł do drzwi i zapukał m ocno. Sły szał ze środka dźwięki, kroki, które
następnie ustały. Nikt nie podszedł do drzwi. Hake zapukał ponownie i w oknie tuż obok drzwi
poj awiła się twarz, aby potem zrobić unik.
– Policj a – powiedział Hake na cały głos.
Nagle zza węgła wy stąpił m ężczy zna. By ł ubrany w spodnie m oro i zieloną woj skową kurtkę.
Trzy m ał śrutówkę wy celowaną w nich. By ł to j eden z braci.
– Nie ruszaj rękam i – powiedział po skańsku
.
W ty m sam y m czasie otworzy ły się drzwi i drugi brat wy szedł z nożem m y śliwskim w ręce.
Miał dresowe spodnie i kam izelkę na narzędzia nałożoną na gruby sweter.
Hake spoj rzał na nich. Oby dwaj m ieli granitowe oczy, j akby nie by ło w nich żadnego światła.
Hake trzy m ał ręce nieruchom o i koły sał się ociężale na lasce.
– Mam nadziej ę, że m asz na to licencj ę – powiedział do brata ze strzelbą.
Bracia posłali sobie nawzaj em szy bkie spoj rzenia. Ten ze strzelbą skinął głową, a ten drugi
podszedł do Hakego i przeszukał go, zanim zrobił to sam o z Tobissonem .
– Jesteśm y z policj i – rzekł znów Hake.
– Tak m ówisz – powiedział ten z nożem m y śliwskim , stoj ąc tuż przy nim .
Wy ciągnął portfel Hakego i wy j ął legity m acj ę. Lustrował j ą, poskrobał kciukiem o plastik
i oddał z powrotem razem z portfelem .
– Są gliniarzam i, Nils.
Nils Hem m esta nadal trzy m ał strzelbę skierowaną w ich stronę, zawahał się, ale opuścił
odrobinę lufę.
– Czego do cholery chcecie, co? – zapy tał.
– Chcem y z wam i porozm awiać o Harry m Stenm anie.
– Nie m am y wam o nim nic do powiedzenia.
Hake przy bliży ł się o krok do m ężczy zny, poczuł wilgotnawy zapach j ego ciała i nieświeży
oddech.
– Nie wiem , czy zrozum iałeś, ale j esteśm y z policj i, a to w ty m kraj u oznacza, że m am y
prawo przesłuchiwać ludzi, kiedy chodzi o śledztwo.
– I tak nie m am y nic wam do powiedzenia – odparł drugi brat, a Hake pochwy cił j ego
spoj rzenie, które wy dawało się całkiem oboj ętne.
– O ty m decy duj ę j a, i j eśli nie schowasz tej broni, zabierzem y cię stąd.
– A j ak m iałoby to się stać?
Göran Hem m esta zakoły sał się na piętach.
– Nie – powiedział ostro Hake do Tobissona, gdy ż czuł, że kolega zam ierza podj ąć próbę
obezwładnienia drugiego brata. – Nie teraz!
Nils Hem m esta nadal stał, m achaj ąc nonszalancko strzelbą od prawej do lewej .
– No, spróbuj – powiedział flegm aty cznie.
– Wej dziem y teraz do środka i porozm awiam y o ty m , zam iast stać tu na zewnątrz i paplać –
powiedział Hake i przepchnął się obok Görana Hem m esty. Bracia nadal stali, podobnie j ak
Tobisson. Nils obserwował go.
– Naprawdę sądziłeś, że m iałby ś szansę? – rzekł niem al zaciekawiony.
– To j eszcze nie koniec – powiedział Tobisson spokoj nie.
W środku w dom ku śm ierdziało szczuram i i m ożna by ło ponadto wy czuć ten specj alny
zapach letniego dom ku, powodowany ty m , że grzej nik przy ciąga do siebie m ałe kłębki kurzu, które
się spalaj ą. Ku zdziwieniu Hakego by ło dobrze posprzątane i talerze by ły pom y te,
prawdopodobnie by ła to konieczność dla m ężczy zn o param ilitarnej przeszłości, aby zawsze
utrzy m y wać porządek. W pokoj u dzienny m by ły dwa zaścielone łóżka. Wzdłuż ściany stał niski
regał ze zdj ęciam i i pam iątkam i z Legii Cudzoziem skiej , książkam i i pły tam i. Radio tranzy storowe
grało lekką m uzy kę.
Pozostali weszli za Hakem do pokoj u, a bracia stanęli przy drzwiach i obserwowali oby dwu
policj antów.
– Zacznij gadać – odezwał się Nils Hem m esta, który wy dawał się by ć starszy m z nich, ale
niewiele ich różniło, zarówno pod względem wzrostu, j ak i wy glądu.
Hake pokuśty kał do krzesła i usiadł.
– Siadać – rozkazał.
Bracia zawahali się, ale potem usiedli, tak j ak Tobisson. Poczuł pewną ulgę, kiedy nie
tarasowali drzwi wy j ściowy ch. Hake wy j ął dokum ent, który m ozolnie rozłoży ł.
– Nils i Göran Hem m esta, urodzeni w Löddeköping. Karani w związku z przestępczą
działalnością lokalnego klubu m otocy klowego. Warunkowy wy rok. Zwerbowani do Legii
Cudzoziem skiej piętnaście lat tem u. Zwolnieni ze służby w m aj u i od tego czasu m ieszkaj ą tutaj .
Oby dwaj bezrobotni.
Spoj rzał na nich.
– Z czego ży j ecie?
– Naprawdę coś ci do tego? – zapy tał Göran Hem m esta.
Hake popatrzy ł na niego przeciągle. Przy szło m u na m y śl poj ęcie „biała hołota”.
– Długo by liście za granicą, więc m ogę zaakceptować to, że nie wiecie wszy stkiego o prawie
i przepisach szwedzkich, ale pozwól, że uj m ę to tak: kieruj ę śledztwem o m orderstwo i m ożem y
porozm awiać tutaj , j ak dorośli ludzie, albo też m ożem y poj echać na kom endę i tam się ty m
zaj ąć. Wy bór należy do was.
Bracia posłali sobie nawzaj em spoj rzenia, i wtedy, ty lko na ułam ek sekundy, w ich szary ch
oczach poj awił się j akiś sy gnał. Nils odwrócił się do Hakego.
– Otrzy m aliśm y odprawę z Legii – powiedział. – A w j akim kontekście figuruj em y
w śledztwie o m orderstwo?
Jego skański dialekt by ł szczególnie warczący, prawdopodobnie dlatego, że m ówił po
francusku przez ostanie piętnaście lat.
– Doty czy to m orderstwa Harry ’ego Stenm ana, ale to z pewnością wiecie.
– Nie m am y z ty m nic wspólnego.
– Tego zam ierzam się dowiedzieć – powiedział Hake stanowczo.
– Co chcesz wiedzieć?
– Spotkaliście Harry ’ego po powrocie do dom u?
– Odwiedziliśm y go.
– Co się stało?
– Nic. Po prostu grzecznościowa wizy ta.
– Ucieszy ł się, że was widzi?
– Dlaczego m iałby się nie cieszy ć?
Ponownie przy szła ta kwaśna, m artwa odpowiedź py taniem na py tanie, j ak gdy by
kwestionowali nie ty lko zwy kłą konwersacj ę, ale całe ży cie. Jakby nieczułość, z którą spotkali się
wcześniej w ży ciu, by ła stanem stały m i wszy stkie twierdzenia należało replikować,
odpowiadaj ąc py taniem na py tanie. Nic nie szło gładko ty m dwóm żołnierzom . By ło to
w ciałach, oczach, i nie by ło niczy m nowy m , ty lko istniało tam od dawna.
– Dlatego, że oskarży liście go o to, że stał za śm iertelny m postrzeleniem Kurrego Oskarssona.
– Kto tak powiedział?
– Mam a Kurrego – wtrącił Tobisson.
Nils zawahał się, położy ł swoj e duże, spierzchłe dłonie na udach i pochy lił się do przodu ku
Hakem u.
– Red by ł takim , co sądzi, że j est m ądry. Ukry wał ważne inform acj e przed swoim i kolegam i,
to sam o doty czy ło kartek ży wnościowy ch i płatności. Sam nigdy nie podej m ował żadnego
ry zy ka, ty lko pozwalał wszy stkim inny m to robić. Krótko m ówiąc, by ł prawdziwą świnią.
Oczy Nilsa spotkały się teraz z oczam i Hakego i głęboko w środku Axel dostrzegł okruch
sam ozadowolenia.
– Nasze zadanie nie by ło usankcj onowane na wy ższy m szczeblu, ale tego nie wiedzieliśm y.
Zam iast tego m iało ono związek z własny m i, pry watny m i interesam i Reda z j ugosłowiańską
m afią. Chodziło o benzy nę. Red znalazł m ały dwusilnikowy sam olot, który m latał z ładunkiem .
Ale wy słał Kurrego, aby wy badał m agazy n fabry ki, w który m zam ierzał robić interes.
Jugosłowianie m ieli dość pociągnięć Reda i nie zam ierzali paty czkować się z nim , ale zam iast za
niego zginął Kurre.
– By ł naszy m naj lepszy m kum plem – powiedział niespodziewanie Göran. I dokładnie
w m om encie, kiedy to m ówił, wy dawało się, że pożałował tego, j akby powiedział za dużo. Aby
wy j aśnić, konty nuował:
– Tam ważne j est, że m ożna polegać na sobie nawzaj em . Na Kurrem m ożna by ło. Z Redem
to j uż inna sprawa.
– Wy m uszaliście od Harry ’ego Stenm ana pieniądze, kiedy wróciliście do dom u? – zapy tał
nagle Tobisson. Przy szło m u na m y śl te cztery sta ty sięcy, które po prostu rozwiały się j ak dy m .
Nils odwrócił się do Tobissona.
– Wy daj esz się żebrać o to – powiedział.
– Żebrać o co?
– Żeby dostać porządną nauczkę.
– Jak dostał Red?
Szczęki pracowały w twarzy Nilsa. Wielkie dłonie zacisnęły się i postawił stopy m ocno na
podłodze, j ak gdy by przy gotowy wał się do skoku.
– Co powiedział Harry Stenm an, kiedy się u niego poj awiliście? – zapy tał szy bko Hake.
Minęła chwila, zanim Nils rozluźnił się odrobinę.
– Powiedział, że by ć m oże m a dla nas zaj ęcie – odparł w końcu.
– Zaoferował wam pracę?
Kiwnęli głowam i.
– I j aka by ła wasza odpowiedź?
– Że to przem y ślim y.
– Ale więcej nie m ieliście od niego wiadom ości?
Przez ułam ek sekundy patrzy li na siebie nawzaj em , po czy m pokręcili głowam i. Hake nadal
zadawał py tania, ale by ło j asne, że bracia uważaj ą, że powiedzieli dość i od tej pory z ich strony
padały j edy nie j ednosy labowe odpowiedzi. Po chwili Hake m iał dość, podniósł się i podziękował
za rozm owę. Zam ierzał wrócić, gdy by okazało się to konieczne. Bracia nie odpowiedzieli. Nils
szukał wzrokiem Tobissona, ale nie udawało m u się go przy gwoździć. Jednak kiedy m iał zam knąć
za nim i drzwi, znalazł się tuż obok Tobissona.
– Anytime, gliniarzu – powiedział cicho.
Tobisson odwrócił się naty chm iast i chwy cił m ężczy znę za przód koszuli.
– Czy to by ła groźba?
Nils spoj rzał przez j ego ram ię na Hakego, który by ł w drodze do sam ochodu.
– Wej dź na chwilę, bądź tak m iły – powiedział potem z gry m asem szaleństwa na twarzy.
Tobisson odepchnął go.
– You wish – odparł krótko.
Wj eżdżali do m iasta, dokładnie w chwili, gdy zaczęły się poj awiać wieczorne światła. Wzdłuż
Stadsgården widzieli zapalaj ące się latarnie przy Gröna Lund i na pokładzie statku „af Chapm an”
przy Skeppsholm en. Woda by ła czarna j ak j edwabny obrus poruszaj ący się lekko na wietrze.
Winda Stadsgårdshissen nie j eździła j uż pod górę, ale w m iej scu, gdzie dawniej się do niej
wsiadało, w m ały m dom ku z drewna, m alarz m iał swoj e atelier z widokiem na całe wej ście do
Skeppsbron. Przy Järngraven, obok śluz, by ło ciem no i m roczno, ale nieco dalej , w stronę Starego
Miasta i j ego średniowieczny ch zaułków, wszy stko znów wy glądało zachęcaj ąco. Taki w pewien
sposób by ł Sztokholm . Zarówno dram aty czny, j ak i przy tulny. Zarówno brutalny, j ak i piękny.
Ruch, j ak to w godzinach szczy tu, właśnie się zaczął, i obecnie nie grało żadnej roli, czy j echało
się z północy, czy z południa – kolej ki ciągnęły się w obu kierunkach.
Hake czuł się dziwnie spokoj ny pom im o spotkania z braćm i. Nie bał się, kiedy Nils poj awił się
ze swoj ą śrutówką, zam iast tego ogarnęło go coś innego – zim nego i wy rachowanego. Stał
wy starczaj ąco blisko Görana, by wy bić laską nóż m y śliwski z j ego dłoni i potem wziąć go j ako
osłonę. By ła to j ednak ty lko przelotna chwila, kiedy rozważał tę takty kę, sekundę później poczuł, że
m oże rozwiązać im pas, przej m uj ąc dowództwo nad sy tuacj ą. Szy bko uświadom ił sobie, że oni
by li żołnierzam i, przy zwy czaj ony m i do tego, by im rozkazy wać, i że autory tarna postawa ich nie
sprowokuj e. Przeciwnie. Tego rodzaj u ludzie stawali się nieprzewidy walni w niepewny ch
sy tuacj ach.
Nie wiedział j ednak naprawdę, co m a m y śleć o braciach. Ich wy obcowanie by ło tak
wy raźne, że ty lko od nich sam y ch zależało, czy zrobią coś sprzecznego z prawem , czy nie. By li
całkowicie nieustraszeni wobec strażników społeczeństwa, by ć m oże także wobec ewentualny ch
konsekwencj i. By ła to oczy wiście niebezpieczna dla ży cia kom binacj a. Czy rzeczy wiście spotkali
się z Harry m ty lko j eden raz, od kiedy wrócili? I czy chodziło ty lko o ofertę pracy ? Hake wątpił.
Tobisson siedział w fotelu pasażera i kipiał nienawiścią. Dałby cokolwiek za to, by m óc by ć
sam na sam z Nilsem Hem m estą. Bez broni. Trenował wy sokie kopnięcia na lekcj ach karate
i siedział teraz, fantazj uj ąc o ty m , by trafić w sam środek tej szczerzącej się twarzy.
Ruch zelżał nieco przy Stary m Mieście, a na Hantverkargatan szło gładko aż do kom endy
policj i.
– Nie by łoby dobrze, gdy by śm y ich zgarnęli? – zapy tał Tobisson, kiedy wy siadł
z sam ochodu.
– You wish – powiedział Hake i uśm iechnął się do niego.
Dobry hum or Hakego utrzy m y wał się, kiedy odebrał Siri z przedszkola i szedł z nią spacerem
do dom u, do m ieszkania Hanny. Nie wróciła j eszcze, ale m im o to postanowili zacząć kolacj ę.
Ukochaną potrawą Siri by ło spaghetti z krewetkam i, a teraz by ła na ty le duża, że m ogła
towarzy szy ć przy gotowaniu j edzenia. Stała na m ały m krzesełku w kuchni i rozkazy wała Hakem u.
– Nie zapom nij … czosnku, tato.
Po kolacj i Siri poszła do swoj ego pokoj u i bawiła się sam a ze sobą. Robiła to naturalnie, bez
m arudzenia, i by ł to prawdziwy dar. Zarówno dla rodziców, j ak i dla niej sam ej . Um iej ętność
zachowania wewnętrznego spokoj u i siedzenia sam ej przez chwilę, wy bierania zabawek i książek
pom im o wszy stkich wrażeń i im pulsów z głośnego przedszkola, by ła błogosławieństwem . Hake
stał w drzwiach przez chwilę i patrzy ł na nią, zanim wszedł do salonu i włączy ł telewizor. Na
stoliku przy sofie leżały j akieś książki. Podniósł j e. By ły to książki, który ch brakowało w j ego
regale, książki o Pary żu. Nadal by ł zbity z tropu, dlaczego Hanna zabrała j e, nie py taj ąc go o to?
Może by ł to ty lko przy padek, ale z Hanną niem al nic nie by ło przy padkiem . Jej trochę chłodna
i niem al oboj ętna postawa ży ciowa by ła ty lko fasadą. W gruncie rzeczy by ła osobą
w naj wy ższy m stopniu planuj ącą i dokładnie wiedziała, co robi.
Hake usiadł na kanapie i m iał nadziej ę, że Hanna niedługo wróci do dom u, chciał iść na tor
wy ścigowy. Ale wróciła stanowczo za późno, by m ógł zdąży ć do koni i w zam ian za to spędzili
wieczór razem . Przed wy j ściem poczuł się j ednak zm uszony podj ąć tem at książek.
– Wiesz, te książki. Dlaczego nie zapy tałaś m nie, zanim j e wzięłaś?
– Jakie książki?
– Te o Pary żu. Czy też wzięłaś więcej ?
Zatrzy m ała się w ruchu i przechy liła głowę na bok.
– Pan policj ant j est na służbie, j ak sły szę.
– Zastanawiałem się ty lko, dlaczego nie zapy tałaś m nie, zanim j e wzięłaś.
Wy glądała na trochę poczuwaj ącą się do winy i kiedy odprowadziła go do przedpokoj u,
założy ła m u ręce na szy j ę. Jej usta szukały j ego szy i, a on wciągał zapach j ej włosów.
– Nie wiem , dlaczego j e zabrałam , Axel. Nie wiem , czy to dlatego, że Pary ż zawsze j est
ty lko twoim m iastem i j a czułam się w j akiś sposób zazdrosna i chciałam się czegoś o nim
nauczy ć. Czy też by łam po prostu ciekawa, co czy tasz, kiedy j esteś sam . Wy bacz m i.
Hake powiedział „dobranoc” i powędrował powoli w stronę Chapm ansgatan. Przeklinał sam
siebie, że w ogóle poruszy ł kwestię ty ch pierońskich książek. Cy try nowe światło z latarni uliczny ch
przy Kungsholm s Ky rkoplan rozsiewało przy j azny blask na drzewa i ulice, oświetlona fasada
im ponuj ącego budy nku Landstingu wy glądała j ak zaproszenie na przy j ęcie, ale Hake by ł
przy gnębiony. Nie przez książki, ty lko dlatego, że ona kłam ała i całowała go równocześnie
w szy j ę. Wy dawało się to pocałunkiem Judasza, gdy ż ani przez sekundę nie wierzy ł w j ej
wy j aśnienie, że by ła zazdrosna, albo że chciała wiedzieć, co czy ta. Gdy by m iała uczciwe
zam iary, nie szukałaby tak pły tkich wy m ówek. Skręcił przy Pontonj ärgatan i przez chwilę
zam ierzał iść do Chińczy ka i wziąć karafkę wina, ale nie potrzebował tego rodzaj u pociechy
właśnie teraz. Potrzebował odpowiedzi, aby by ć w lepszy m nastroj u, ale wiedział, że ty ch
odpowiedzi nie dostanie. Może z czasem . Ale nie teraz, kiedy ich potrzebował.
Nie zdąży ł doj ść dalej niż ty lko wej ść do m ieszkania, kiedy zadzwonił telefon. Podniósł
słuchawkę w nadziei, że to m oże Hanna, która zam ierza wprost powiedzieć, o co w ty m wszy stkim
chodzi, ale zam iast tego usły szał, j ak j asny dziewczęcy głos m ówi, że pam ięta coś, co m oże
m ogłoby by ć pom ocne. Zaj ęło m u chwilę, by rozpoznać głos i uzm y słowić sobie, że to dzwoni
Lizzi Ham m arlund. Obiecał przy j ść tak szy bko, j ak to m ożliwe.
Kiedy wszedł do m ieszkania w starej kam iennej willi, uderzy ło go po raz kolej ny, j ak j est ono
piękne. Światło lam py, padaj ące na drewnianą podłogę, uj awniało, że j est ona świeżo
froterowana, słaby zapach wosku nadal unosił się w pokoj u, razem z arom atem wody różanej .
Dopiero teraz zobaczy ł również, że u sufitu wisi kry ształowy ży randol, a j ego pry zm aty wy sy łały
eksplozj e kolorów na ściany. W drugim końcu pokoj u stała kom oda w sty lu em pire, a na niej
naręcze róż. Nad nią wisiał portret w złotej ram ie. Lizzi siedziała przy oknie w salonie i paliła.
Pokiwała m u swoj ą lalkowatą ręką. Twarz by ła równie um alowana na biało, j ak wcześniej ,
a włosy podpięła kilkom a wy tworny m i kołeczkam i, co sprawiało, że wy glądała j ak m ała gej sza.
– Wej dź, kom isarzu – powiedziała.
Hake m iał nadziej ę, że naprawdę m a coś do opowiedzenia. Że j ej sam otność nie by ła
powodem rozm owy telefonicznej . Usiadł na krześle i powiesił laskę na oparciu. Przy sprzęcie
fotograficzny m leżało kilka zdj ęć, pornograficzny ch zdj ęć nagiej Lizzi w różny ch absurdalny ch
pozach. By ło też sporo rekwizy tów – m iś, lalka i para różowy ch skarpetek. Nawet kot by ł na
zdj ęciu. Hake zastanawiał się, czy um y ślnie wy stawiła zdj ęcia, żeby on j e zobaczy ł. Napotkał j ej
spoj rzenie. By ło w nim coś swawolnego.
– Chcesz coś do picia?
Hake pokręcił głową.
– Sam j esteś sobie winien – powiedziała Lizzi i nalała swoj ego zielonego napoj u. – Nawiasem
m ówiąc, co robiłeś kilka wieczorów wcześniej przy ty m biały m autobusie?
– Więc widziałaś m nie?
Wzruszy ła nonszalancko ram ionam i. Spod kim ona wy sunęła się biała skóra i Hake zobaczy ł,
że Lizzi m iała j akieś brzy dkie ślady poparzeń po papierosach tuż nad biustem . By ły
przy m alowane, ale Hake um iał rozpoznać oparzenia.
– Widzę – powiedziała.
– To by ła sprawa policy j na. Znasz go?
– Nie, wprowadził się do Overland Express latem .
– Overland Express?
– Tak nazy wa się ten biały autobus.
– Skąd to wiesz?
– Ach, m am swoj e źródła.
– Wiesz też j ak on się nazy wa?
– Nie, ale j est dość interesuj ący. Czasam i stroi się. Tak, j akby to nie by ł ten sam chłopak. Ma
kowboj skie buty, czy ste dżinsy i zam szową kurtkę z frędzlam i. Wy kąpany i ogolony. Uchy la drzwi
autobusu i sprawdza, czy ktoś go widzi, zanim się wy m knie. Potem prostuj e się i idzie w stronę
m ostu Pålsund.
– Dziewczy na? – zapy tał Hake.
– Tak sądzę.
– Nie widziałaś, żeby tam przy chodziła kiedy ś dziewczy na?
– Ona prawdopodobnie nie wie, gdzie on m ieszka. Ty by ś powiedział?
– Raczej nie – odparł. – Dzwoniłaś…
– Właśnie. Dzwoniłam z czy m ś, co m oże by ć interesuj ące dla twoj ego śledztwa. To by ło
chy ba m iesiąc tem u, j ak siedziałam tutaj i wy glądałam na zewnątrz. Nagle zobaczy łam taksówkę
zatrzy m uj ącą się tam w dole przy m oście Pålsund.
Wskazała w kierunku kanału.
– Padało tego wieczoru i pam iętam to zdarzenie, ponieważ pasażer wy siadł bez parasola
i przeszedł przez m ost.
– Widziałaś go?
Lizzi pokręciła głową.
– By ło ciem no. Tam nie m a przecież żadnej latarni. Miał ręce w kieszeniach dużego płaszcza
i szedł pochy lony do przodu. Taksówkarz siedział j eszcze chwilę i liczy ł pieniądze. Jego widziałam
za to wy raźnie, gdy ż m iał zapalone wewnątrz światło.
– Jak wy glądał?
Wzruszy ła ram ionam i.
– Sądzę, że te wszy stkie czarnuchy wy glądaj ą tak sam o. Ciem noskórzy, z posępny m i
twarzam i, ale ten m iał białe pasm o we włosach, j ak m ewie gówno. Kiedy skończy ł liczy ć, zapalił
koguta i odj echał.
– Widziałaś, dokąd poszedł ten drugi?
– Nie, nie by łam zainteresowana. Pam iętam ty lko, że pom y ślałam , że to głupie nie wziąć
taksówki aż do m iej sca, gdzie się m a dotrzeć. Dlaczego szedł ostatni kawałek przez m ost
w deszczu?
– Tak, m ożna się zastanawiać.
– Co sądzisz?
Hake nie wiedział.
– Ale inform acj a m oże by ć ważna?
Spoj rzała na niego pełna nadziei.
– Tak sądzę.
– Więc w każdy m razie przy dałam się na coś?
– Absolutnie.
– Uśm iechnij się zatem choć trochę, sknero.
Hake zdoby ł się na uśm iech i poklepał j ą po ręce.
– Żadny ch palców w j edzeniu – powiedziała poważnie i zabrała rękę. – Dość widziałam , j ak
zerkałeś na tam te zdj ęcia. Masz ochotę?
– Na ciebie?
– Kogo innego?
Ale nie spodziewała się żadnej odpowiedzi, zobaczy ła, co by ło do zobaczenia w oczach
Hakego, po czy m potoczy ła się do m ałej sy pialni i zatrzasnęła drzwi. Hake podniósł się i podszedł
do nich.
– Lizzi, wy j dź. Naprawdę by łaś ogrom nie pom ocna.
Wy m am rotała coś z wnętrza pokoj u.
– Co m ówisz?
– Nie przy chodź tu więcej , pieprzony gliniarzu. Ja wiem , na co wy, m ężczy źni, lecicie, ale
j esteście tacy kurewsko tchórzliwi.
– Lizzi…
Ale j edy ne, co usły szał, to j akieś gwałtowne szlochanie. Zostawił j ą i zszedł na podwórze.
Wieczorny chłód by ł wilgotny, kiedy ciągnął od kanału. Hake zauważy ł, że brakuj e m u guzika
w płaszczu i przy trzy m y wał go j edną ręką, podczas gdy drugą trzy m ał odrobinę kurczowo laskę.
Spoj rzał w górę w okno kam iennej willi, ale Lizzi tam nie siedziała. By ło m u trochę niedobrze
i m iał nadziej ę, że nie będzie koj arzy ć wody różanej z nieszczęściem . Zawsze lubił róże i chciał
w dalszy m ciągu m óc cieszy ć się ty m zapachem .
Dialekt, który m m ówi się w szwedzkim regionie Skåne.
ROZDZIAŁ 11
Po skontaktowaniu się z różny m i firm am i taksówkowy m i i poproszeniu ich o sprawdzenie
swoich kom puterów, udało się Hakem u w końcu zlokalizować kierowcę taksówki, który m iał kurs
na Söder Mälarstrand wieczorem , dwudziestego dziewiątego września. Nazy wał się Muham m ed
Hafez i odpowiadał opisowi Lizzi. Spotkali się w nocnej kafej ce na Folkungagatan. Hafez by ł niski
j ak Hake i m iał białe pasm o włosów. By ła to zm iana pigm entowa, prawdopodobnie spowodowana
uderzeniem . Hake zapy tał go o kurs.
– Oczy wiście, że pam iętam . To by ł rudowłosy facet, który j echał na Söder Mälarstrand.
Kiedy zapy tałem , j aki num er, powiedział ty lko, że m ogę zatrzy m ać się przy m oście Pålsund.
Pom y ślałem , że brzm i to trochę dziwnie i poczułem się nieswoj o. Nie m a tam przecież żadny ch
ludzi. Poza ty m wy glądał na dość wy czerpanego i siedział z rękam i głęboko wsadzony m i
w kieszenie. Zastanawiałem się nawet, czy trzy m ał broń. Kiedy wy siadł, przy znam , że poczułem
ulgę.
– Powiedział coś podczas j azdy ?
– Nie. A kiedy próbowałem zagadać, nie odpowiedział. By ł zaj ęty własny m i m y ślam i.
– Kobieta, która cię widziała, powiedziała, że siedziałeś j eszcze chwilę po ty m , j ak on wy siadł.
Hafez kiwnął głową.
– Zastanawiałem się trochę, dokąd pój dzie, więc patrzy łem za nim . Mam na m y śli, że j eśli
m ieszka się na Långholm en, to chy ba j edzie się, do diabła, przez m ost, zwłaszcza kiedy pada,
prawda? Pom y ślałem więc, że m oże pój dzie w dół do której ś z łodzi. Nie wszy stkie przecież by ły
wciągnięte.
– Poszedł na j akąś łódź? – zapy tał z napięciem Hake.
– Tak, do diabła. Wszedł na pokład łodzi Petterssona.
– Chodź – powiedział Hake.
Przej echali przez kanał i zatrzy m ali się przy stoczni Mälar. Lidm an stał i czekał na nich tuż
przy ognisty m m urowany m budy nku „Zguby ”. Miał na sobie swój ciem ny prochowiec i kiedy
stał tam , wśród j esienny ch liści na ścieżce i czarny ch drzew, które rozczapierzały się j ak ry sunki
tuszem , Hake pom y ślał, że przy pom ina inspektora z m iniony ch czasów. Takiego m rukliwego,
ciężkiego faceta, który łapał łaj daków swoj ą siłą fizy czną i nienawidził pisać raportów.
Lidm an nadal by ł urażony, że nie m ógł towarzy szy ć im do braci Hem m esta, ale Tobisson
zrobił podstawową robotę i by ło dobrze, by konty nuował tę część śledztwa. Poza ty m Tobisson
pracował pełną parą, j eśli chodzi o ślad Legii, znienawidził ty ch dwóch braci aż do szpiku kości
i obracał każdą grudkę ziem i, by zobaczy ć, co spod niej wy j dzie. Czasam i takie zaangażowanie
m ogło by ć niszczące dla pracy policy j nej , ale Hake sądził, że w ty m przy padku będzie to zaletą.
Lidm an by ł by stry i by ł bardziej potrzebny, kiedy chodziło o rozważne oszacowanie sy tuacj i.
Hake przedstawił kolegę taksówkarzowi, a następnie poszli razem w stronę łuku m ostu. Hafez
rzucił spoj rzenie na Söder Mälarstrand, aby uzy skać punkt odniesienia, a potem wszedł na pom ost
i w dół do wody. Rozej rzał się dookoła. Nie by ło tam żadnej łodzi.
– To by ło tutaj – powiedział i spoj rzał na drugą stronę kanału, zanim kiwnął potwierdzaj ąco
głową.
– To by ła taka m ahoniowa łódź Petterssona, z m ały m i oknam i kaj ut.
– Z pewnością teraz j ą wy ciągnęli – powiedział Lidm an.
Hake wziął ze sobą Hafeza, szli dookoła, m iędzy wy ciągnięty m i łodziam i, które królowały pod
duży m i plandekam i.
– I j esteś pewien, że rozpoznałby ś j ą?
Hafez wzruszy ł nieco ram ionam i i poszli dalej . Chodzili od łodzi do łodzi. Lidm an zaczął na
drugim końcu. Po chwili zawołał.
– Chodźcie!
Poszli tam , a Lidm an ściągnął plandekę z m ahoniowej łodzi Petterssona. Woda spły nęła po
j ej boku i Hake cofnął się o krok, aby się nie zm oczy ć. Hafez patrzy ł na łódź przez długą chwilę.
– Nie – powiedział. – To nie ta. Ta j est biała na… Jak się to znowu nazy wa? Kakpicie.
– Kokpicie – powiedział Lidm an.
– Ta druga by ła zielona.
– I widziałeś to w wieczorny m świetle, chociaż padało?
– Widziałem – powiedział z dum ą Hafez.
Z pom ocą Hakego Lidm an ponownie naciągnął plandekę. Taksówkarz spoj rzał na zegarek.
– Muszę teraz na m oj ą zm ianę – powiedział.
Przeszli się ponownie ostatni raz do m iej sca cum owania łodzi. Miało num er 22.
– Tutaj zatem – powiedział Lidm an z m ały m bły skiem w oku.
– Widziałem – odparł krótko Hafez i poszedł do swoj ej taksówki.
Lidm an i Hake chodzili wokół j eszcze chwilę, ale nie wpadli na nic. Lidm an wpatry wał się
zafascy nowany w potężne przęsło m ostu. Ogrom ne nity i betonowy fundam ent utrzy m y wały
m ost na m iej scu w podłożu skalny m . Krąży ły historie o ty m , że w całej przestrzeni wewnątrz
m ostu Väster znaj duj ą się przej ścia, ale on w to nie wierzy ł.
– Okej , m iej sce cum owania 22 – powiedział po ty m , j ak przestudiował m ost przez kilka m inut.
Hake spoj rzał w stronę białego autobusu, który zam ieszkiwał Leffe. Poszedł tam i zapukał, ale
nikt nie otworzy ł. Lidm an podszedł do niego.
– Sądzisz, że on coś wie?
Hake wzruszy ł ram ionam i.
– Sądzę, że m a całkiem dobrą kontrolę nad ty m , co się tutaj dziej e.
Obszedł autobus dookoła i próbował zaj rzeć do środka przez okna, ale wielkie tektury, które tam
tkwiły, uniem ożliwiały m u to. Zapukał ponownie, ale nikt nie wy szedł otworzy ć. Hake om iótł
wzrokiem okolicę, aby zobaczy ć, czy Leffe nie siedzi i nie szpieguj e za j akim ś krzakiem albo
rogiem dom u, ale nikogo nie odkry ł.
Poszli z powrotem wzdłuż Skutskepparvägen i właśnie m ieli wsiąść do sam ochodu, kiedy
kierowca ciężarówki nadj echał z terenu zakładów przem y słowy ch. Hake stanął na drodze
i podniósł rękę. Mężczy zna zatrzy m ał tira. Nigdy nie patrzy ł prosto na Hakego, ty lko w j akiś punkt
tuż za nim .
– Miej sce cum owania 22 – powiedział Hake.
– Tak, co z nim ?
– Kto m a tam swoj ą łódź?
– Dwudziestka dwój ka – powiedział i poślinił wargi. – Nie m am zazwy czaj nic z nim do
czy nienia.
– A kto m a?
– Mam na m y śli, że tej łodzi nie wy ciągam .
– Kto więc to robi?
– Mam na m y śli, że nikt tego nie robi. Dy rektor Bergm an m a m iej sce na wy spie Skarpö,
dokąd pły nie i zostawia swoj ą łódź, kiedy sezon się skończy.
– Dy rektor Bergm an?
– Tak, j eśli m asz na m y śli tę łódź Petterssona z zieloną kabiną?
Olle Sandstedt, główny technik kry m inalny, by ł nałogowy m nikoty nistą. Palce prawej dłoni
pożółkły od długotrwałego naduży wania, a ataki kaszlu by ły przewlekłe. Poza ty m krótko m ógł
wy trzy m ać bez zaciągania się dy m em i m iał pewnego rodzaj u dy spensę na palenie w swoim
służbowy m pokoj u. Inspektor BHP powiedział „nie”, ale wtedy Sandstedt bez ceregieli oznaj m ił,
że się zwolni ze skutkiem naty chm iastowy m . Ponieważ by ł uważany za nieodzownego
pracownika, dostał, co chciał.
Jechał teraz za Hakem i Lidm anem w sam ochodzie techników, w drodze na Skarpö za
Vaxholm . Ktoś napisał, że Archipelag Sztokholm ski by ł światem z ty siąca kawałków, m ały ch
okruchów rozsiany ch w ogrom ny m m orzu, a Skarpö by ło j edny m z nich. Naj pierw trzeba by ło
wziąć prom z Vaxholm do Rindö, aby potem dostać się na wy spę przez m ały m ost. Wszędzie na
wy spie bogactwo przeplatało się z biedą, duże wille z przełom u wieków z m ały m i dom kam i
letniskowy m i i chatkam i. Wy spa m iała wcześniej swój własny sklep wielobranżowy i dom
parafialny, ale ten czas j uż się skończy ł.
Lidm an siedział z opisem trasy i kierował Hakem , który także m iał oko na sam ochód
Sandstedta, by się nawzaj em nie zgubić. Za każdy m razem , kiedy patrzy ł w lusterko wsteczne,
widział Ollego siedzącego ze świeżo zapalony m papierosem w ręce. Skręcili na skrzy żowaniu
i zj echali w stronę Skarpövik tuż przed czy m ś, co nazy wano Długim Mostem . Po dodatkowy ch
kilku zakrętach by li nad wodą, przy posesj i dy rektora Bergm ana. By ł to żółty drewniany dom ze
szklaną werandą i czerwony m dachem . Niżej przy pom oście stał dom ek na łodzie w ty m sam y m
kolorze i sty lu, a przy kładce stała łódź Petterssona ze swoj ą zieloną kabiną. Sam Bergm an, facet
około pięćdziesiątki, ubrany w lodenowy płaszcz i robioną na drutach czapkę, kiwał do nich
z działki, przed którą stało zaparkowane BMW. By ł w trakcie grabienia liści, a tuż obok niego, nie
odstępuj ąc go na krok, szła kobieta w j ego wieku, także ubrana w lodenowy płaszcz, z kapeluszem
w pepitkę i zbierała liście do czarnej plastikowej torby.
Hake i j ego koledzy wy siedli z sam ochodów i przedstawili się. Ani pan, ani pani Bergm an nie
wiedzieli o m orderstwie, nie by ło nic o ty m w ich dziennej gazecie, a gazet wieczorny ch nie
czy tali. Pani Bergm an zaoferowała, że nastawi kawę, a policj anci podziękowali i zeszli do łodzi
razem z j ej m ężem .
– Naprawdę nie poj m uj ę, co to m orderstwo m a wspólnego z m oj ą łodzią – powiedział
Bergm an i uniósł krzaczaste brwi tak, że tworzy ły na czole literę „M”.
– Jak powiedziałem przez telefon, świadek widział zam ordowanego na pokładzie twoj ej łodzi –
powiedział Hake i zrobił ostrożny krok na m ostek.
– Ale co on m iałby na niej robić? – zapy tał Bergm an.
– Tego nie wiem y.
Bergm an wy glądał na niezadowolonego z odpowiedzi.
– Masz nadal kotwicę? – zapy tał Hake, kiedy doszli do łodzi.
– Naprawdę nie wiem , m am przecież boj ę zarówno tu, j ak i w Pålsund. Prawie wcale nie
uży wam kotwicy.
– Możesz sprawdzić?
Bergm an wszedł pierwszy na pokład, potem Sandstedt ze swoim asy stentem , m ężczy zną
w wieku około trzy dziestu pięciu lat, który z pewnością um rze od biernego palenia. By ł duży
i silny i Hake podej rzewał, że Sandstedt wy korzy sty wał go ty lko do noszenia sprzętu, który by ł
ciężki i kłopotliwy. Całe badanie Sandstedt chciał robić sam . Lidm an także wszedł na pokład, ale
Hake nadal stał na pom oście – nie zam ierzał skakać po j akichś śliskich statkach. Bergm an
zanurkował do kaj uty i wy szedł niem al naty chm iast.
– Jakiś sukinsy n ukradł kotwicę – rzekł.
– Możesz j ą odebrać u nas – powiedział Sandstedt. – My w każdy m razie skończy liśm y z nią.
A j eśli to by ła kotwica Breeze?
Tak sądził Bergm an. Sandstedt rozej rzał się dookoła po łodzi.
– Dużo osób by ło na pokładzie?
– Od kiedy ?
– Od… lata?
Bergm an zastanowił się i doszedł do wniosku, że na łodzi od tego czasu m ogło by ć około
dwudziestu osób. Mieli im prezę rakową na ławce na rufie, to co naj m niej osiem osób. Ich sy n
poży czał j ą kilka razy i pły wał wokół wy spy ze swoim i kolegam i.
Sandstedt pokręcił głową, wy łowił papierosa i zaciągnął się głęboko. Rzucił okiem na Hakego,
który wzruszy ł ram ionam i.
– Musim y m ieć odciski palców wszy stkich osób, Olle – powiedział.
– My ślisz, że tego nie wiem …
Hake by ł j ednak bardzo zadowolony. Mieli chy ba wreszcie m iej sce zbrodni, w każdy m razie
to na pokład tej łodzi wszedł Harry Stenm an wieczorem dwudziestego dziewiątego września.
Spoj rzał na wodę. Para łabędzi leżała w szuwarach, a po drugiej stronie cieśniny krzy czało kilka
kaczek. Natura rzadko by ła dzika w archipelagu, zwy kle nieoswoj one m orze by ło ham owane
przez wszy stkie wy spy i wy sepki i otrzy m y wało niem al idy lliczne obram owanie. Dram aty czna
w tej cieśninie by ła j edy nie stara forteca Oskar-Fredriksborg leżąca naprzeciwko, po drugiej
stronie.
– Axel – zawołał Sandstedt. – Sądzę, że coś m am y.
Trzy m ał dziwną, fluorescency j ną lam pę blisko podłogi, klęcząc na czworakach.
– Co takiego? – zapy tał Hake i podszedł bliżej .
– Krew – oświadczy ł Sandstedt dram aty cznie i podniósł się z klęczek.
– Chcesz zabrać łódź?
– Zdecy dowanie.
Dy rektor Bergm an uniósł brwi.
– Musim y zabrać łódź do badania technicznego – powiedział Hake.
– Dostanę… odszkodowanie za to?
– Nie sądzę.
– Ale coś się chy ba należy. Zakłóciliście przecież, że tak powiem , m ój czas pracy. Utracony
dochód, tak to się chy ba nazy wa?
– Pewne rzeczy trzeba poświęcić w służbie społeczeństwu – rzekł Lidm an, który uwielbiał
zaj m ować się krnąbrny m i ludźm i.
– Społeczeństwo – pry chnął Bergm an, a brwi poszły, o ile to m ożliwe, j eszcze wy żej .
– Dopom óc w śledztwie o m orderstwo, tak by oby watele, to znaczy ty, m ogli spać
bezpieczniej , j est społeczny m obowiązkiem .
– Ja nie potrzebuj ę żadnej ochrony od żadnego społeczeństwa.
– Twoj a łódź j est chy ba m iej scem zbrodni – powiedział Lidm an rzeczowo. – To m oże
oznaczać, że j esteś albo m ożesz by ć w to wm ieszany.
– Jestem podej rzany ? – zapy tał Bergm an.
– Na ty m etapie wszy scy są.
– Ale…
– Może to też oznaczać, że by ć m oże j esteś następną ofiarą. Albo twoj a żona. Albo twój sy n.
Kto wie?
Bergm an zbladł, ale nic nie odpowiedział. Jego żona wy szła na werandę i zawołała, że kawa
j est gotowa. Poszli powoli w stronę dom u.
Bergm an narzekał, że m usi wziąć wolne, kiedy będą zabierać łódź policy j ną przy czepą
i odwozić j ą do badania technicznego. A co się stanie, j eśli łódź zostanie uszkodzona podczas
transportu? Hake tłum aczy ł, że zrobią zdj ęcia i nagraj ą wideo łodzi przed badaniem i po nim i że
oczy wiście zrekom pensuj ą ewentualne szkody, które spowoduj ą. Bergm an próbował znaleźć luki
w procedurach policy j ny ch, podczas gdy Hake starał się cierpliwie kierować rozm owę na
śledztwo. Ale Bergm anowie nie znali żadnego Harry ’ego Stenm ana i absolutnie nie kupili od niego
żadnego uży wanego sam ochodu. Nie znali również inny ch członków klubu j achtowego, trzy m ali
się sam i i m ieli własne grono przy j aciół. Hake dostał num er do sy na, który uczy ł się w Wy ższej
Szkole Ekonom icznej . Zapewniali, że on także nie zna nikogo, kto m iałby coś wspólnego
z m orderstwem .
– Tego j ednak chy ba nie m ożecie wiedzieć – powiedział uszczy pliwie Lidm an.
Pan i pani Bergm an siedzieli w m ilczeniu, aż Hake wstał, podziękował za kawę i obiecał
skontaktować się ponownie odnośnie zabrania łodzi.
Później w ciągu dnia poj echali do sy ndy ka m asy upadłościowej „Sam ochodów Harry ’ego”,
starszego adwokata, siedzącego w pokoj u wy pełniony m teczkam i. Zakom unikował, że nikt nie
będzie m ógł zarobić na bankructwie. Sam ochody w garażu by ły obłożone zakazem sprzedaży
i nie pozostawało w firm ie wiele dóbr w postaci gotówki, wierzy telności czy ruchom ości. Ulla
Stenm an zachowy wała się poprawnie, by ła chętna do współpracy pom im o sm utku i tej
ekonom icznej katastrofy. Mieszkanie na Bastugatan by ło m ieszkaniem lokatorskim na j ej nazwisko
i nie m ogło by ć wzięte w zastaw, więc przy naj m niej nie by ła zostawiona na lodzie. Rick Stenm an
m iał należną m iesięczną pensj ę i tę powinien otrzy m ać, ale potem m iała by ć zwy kła rozprawa,
kom u dostanie się coś z m asy upadłościowej . Sam ochody, które pozostawały w m agazy nie,
m iały zostać sprzedane na aukcj i i tam m oże da się znaleźć coś atrakcy j nego, ale Hake nie sądził,
by to by ł wy starczaj ący m oty w i odrzucił sprawdzanie ewentualny ch kupców. Adwokat
powiedział, że na tak wczesny m etapie śledztwa nie m oże ocenić, czy m iało m iej sce j akieś
przestępstwo, ale odezwie się, j ak ty lko odkry j e coś, co m ogłoby by ć interesuj ące dla policj i.
Kiedy wrócili na kom endę, Hake odszukał Sey m oura Rilkego, aby zdać raport i poprosić
o więcej zasobów. Ale otrzy m ał tę sam ą odpowiedź, co wcześniej , żadnego wzm ocnienia nie
m ogą oczekiwać.
– Zresztą, ktoś dzwonił do m nie w sprawie łodzi, która m a by ć skonfiskowana – powiedział
Rilke, właśnie kiedy Hake m iał wy j ść.
– Tak?
– Czy to naprawdę by ło konieczne?
Hake zatrzy m ał się w drzwiach.
– Cóż – powiedział. – Jak m y ślisz?
– Py tam przecież ciebie, Axel.
– Ale znasz przecież m oj ą ocenę. Łódź j est skonfiskowana.
Rilke spoj rzał na niego niewinnie.
– Może to by ło odrobinę pochopne.
– Dlaczego?
– Jesteś przecież często… prowokowany przez tak zwaną klasę posiadaj ącą. Zachowuj esz
się… niezgrabnie.
– Masz j akiś przy kład, że zaniedbałem się w służbie?
Ton głosu Hakego by ł teraz tak głuchy, że słowa niem al zostały wy szeptane.
– Wiesz, co m am na m y śli. Te kom pleksy niższej klasy zaciem niaj ą czasam i twój osąd.
– Nie m ożesz tego rozwinąć? Podać j akieś przy padki? To by łoby interesuj ące.
Zrobił krok do pokoj u.
– Nie lubię w każdy m razie otrzy m y wać skarg na m oich ludzi. To wszy stko.
Hake spoj rzał chłodno na szefa.
– Mogę cię poinform ować, że łódź według wszelkiego prawdopodobieństwa j est m iej scem
m orderstwa. Musi zostać dokładnie zbadana przez naszy ch techników kry m inalny ch. Tak
pracuj em y. Sam o zabranie j est także na wideo, j eśli chcesz zobaczy ć, czy wszy stko przebiegło
prawidłowo.
– Mogłeś chy ba ty lko nałoży ć j akąś taśm ę wokół łodzi na letnisku, tak żeby nie m ogli wej ść na
pokład.
– Jakąś taśm ę? – zapy tał Hake.
– Tak, czy to takie dziwne?
– Tak, to cholernie dziwne i by łoby prakty cznie niedopełnieniem obowiązków służbowy ch
przeze m nie.
– Nie sądzę. Jest to w każdy m razie nieprzy j em ne, kiedy policj a dostaj e skargi od
społeczeństwa.
– Masz na m y śli od zwierzchnictwa?
Rilke zam ierzał coś powiedzieć, ale zaniechał tego.
– W dodatku Bergm anowie nie są skreśleni j ako potencj alni sprawcy, to m im o wszy stko na
ich łodzi prawdopodobnie m iało m iej sce m orderstwo.
Rilke nie odpowiedział.
– Jakieś j eszcze skargi, o który ch powinienem wiedzieć w m oj ej dalszej pracy ?
– Odezwę się w takim przy padku…
Hake czuł zim ny pot spły waj ący wzdłuż kręgosłupa i z wielkim trudem udało m u się wy j ść
z pokoj u, nie rzucaj ąc się na tego aroganckiego kom endanta policj i. Idąc kory tarzem , uderzy ł
kilka razy laską o ścianę. Otworzy ły się drzwi i wy j rzał przez nie kom isarz Bolinder. Obserwował
Hakego z zaciekawieniem , zanim uśm iechnął się nieco. Jak gdy by zrozum iał kontekst.
– Rilke ży j e? – zapy tał, zanim znów zam knął drzwi.
Hake pły wał. Zawsze tak by ło po spotkaniu z Rilkem , kiedy czuł się gorszy. Potrzebował
oczy ścić się i potrzebował się zm ęczy ć. Pły wał wy j ątkowo długo i zakończy ł sesj ę w basenie
ponad dwustom a m etram i m oty lkiem . Jego ram iona drżały lekko z wy siłku, kiedy j echał na tor
wy ścigowy. Stracił pięćset koron na koniu, na którego wcześniej obiecy wał sobie nigdy nie
stawiać. Jego ocena by ła zaślepiona em ocj am i i uważał, że Sey m our Rilke j est m u teraz winny
pięćset koron.
Dopiero kiedy wrócił do dom u i usiadł na sofie z kieliszkiem czerwonego wina, j ego ciało
i um y sł wróciły do norm y. Wy j ął swój notatnik i zapisał wersalikam i, że nigdy nie da się
sprowokować swoj em u szefowi. NIGDY! Że m orderstwo j est naj cięższą zbrodnią, naj większy m
grzechem i że on, Axel Hake, j est nastawiony na łapanie ty ch złoczy ńców, którzy takie zbrodnie
popełnili. A w tej sy tuacj i dać się wciągnąć w grę o władzę przełożonego, który m ógł narazić na
szwank tę m isj ę, by ło niem al niewy baczalnie nieprofesj onalne. Odchy lił się do ty łu na sofie
i sączy ł wino. W ty m sam y m m om encie zdał sobie sprawę, że ani przez sekundę nie będzie um iał
zachowy wać się profesj onalnie w stosunku do takich ludzi j ak Rilke.
W sobotę, która by ła dniem Wszy stkich Święty ch, wziął ze sobą Siri na cm entarz Adolfa
Fredrika, cm entarz w środku m iasta, otoczony j edy nie prosty m żelazny m płotem na cokole
z kam ienia. Hake by ł tam , aby w parku um arły ch
zapalić świeczkę dla swoich dziadków od
strony oj ca, który ch zawsze lubił. W swoim testam encie zażądali, by pochować ich na ty m
sam y m cm entarzu, co Brantinga i Palm ego, i kiedy um arli dziesięć lat tem u, Hake dopilnował,
aby tak się stało. By li wierni ruchowi robotniczem u przez całe swoj e ży cie, a Hake siedział
godzinam i i słuchał ich, j ak opowiadali o wszy stkich niesprawiedliwościach, które doty kały
zwy kły ch ludzi. Miał lekkie podej rzenie, że to stam tąd wzięło się j ego poczucie sprawiedliwości.
Nie by ło to w każdy m razie od oj ca pij usa, tego by ł pewien.
– Mam a powiedziała, że tutaj leży wuj ek, który nazy wa się tak sam o j ak ona – powiedziała
Siri, która zaczęła się oży wiać, widząc wszy stkie te piękne światła rozj aśniaj ące ścieżki i groby.
Wszędzie leżały kwiaty, a większość znaj dowała się przy grobie zam ordowanego prem iera. Hake
zabrał j ą do białego nagrobka rzeźbiarza Johana Tobiasa Sergela i Siri rozpoznała na kam ieniu
litery ze swoj ej własnej skrzy nki na listy. Wy glądała na dum ną, chociaż nie by li spokrewnieni,
i chciała wiedzieć, dlaczego ona nie nazy wa się Sergel j ak m am a. Hake powiedział ty lko, że tak
kiedy ś zdecy dowali i że m oże przy j ąć nazwisko swoj ej m am y, kiedy będzie większa. Szli wzdłuż
chrzęszczącej pod stopam i żwirowej ścieżki i Hake czuł j ak zwy kle na cm entarzu swego rodzaj u
spokój .
Siri uważała, że to dziwne, że dziadkowie taty nie m aj ą żadnego własnego nagrobka. Hake
wy j aśnił, że tego chcieli i że i bez tego m ożna opłakiwać swoich zm arły ch. Stał przez chwilę
z pochy loną głową i Siri przej ęła się tą powagą i nie m arudziła, ty lko również pochy liła głowę.
W sam ochodzie, w drodze do dom u na Kungsholm en wy szło na j aw, że ona tak czy owak chce
taki kam ień, a Hake podej rzewał, że chciała także m ieć na nim nazwisko Sergel.
Zj edli kolacj ę u Hanny, która została w dom u, aby pracować nad nową kolekcj ą m ebli
dziecięcy ch dla m iędzy narodowego konsorcj um m eblowego. Hake dostrzegł, że by ła j akby
nieobecna, a ona usprawiedliwiała się po j edzeniu. Chciała skończy ć j akieś szkice, które zaczęła.
Hake wy kąpał dziewczy nka i przeczy tał baj kę na dobranoc. Zanim doszedł do połowy, Siri
zasnęła.
Na zewnątrz deszcz bił o szy bę i krople tworzy ły m ałe, m aleńkie bły szczące gwiazdy
w odbiciu uliczny ch świateł. Zegar kościelny bił sm ętnie, a ruch uliczny szum iał głucho w tę
październikową noc.
Park um arły ch (szw. Minneslund) – szczególne m iej sce na cm entarzu, gdzie chowa się
lub rozsy puj e prochy po krem acj i. Członkowie rodziny nie wiedzą, gdzie prochy pochowano lub
rozsy pano, gdy ż pochówek zawsze odby wa się bez obecności krewny ch.
ROZDZIAŁ 12
W poniedziałek poj awił się czerwonooki Olle Sandstedt. Pracował cały weekend i j ego
szy lkretowe okulary wy dawały się brudne, ubranie pom ięte i wy glądał, j akby m arzł. Hake by ł
przekonany, że nie zm ruży ł oka. Sandstedt wy m achiwał j akim iś papieram i.
– Krew na łodzi zgadza się z krwią zam ordowanego.
– Z całą pewnością?
Sandstedt kiwnął głową.
Hake wziął od niego m ateriały i przej rzał j e szy bko. Popatrzy ł na Sandstedta, który sennie
m rugał oczam i.
– Hurra dla Ollego – powiedział.
Sandstedt uśm iechnął się słabo.
– Idź teraz do dom u i połóż się. Nie chcę cię widzieć wcześniej niż poj utrze.
Technik sądowy wy szukał paczkę papierosów, powiedział „cześć” i wy szedł. W drzwiach
natknął się na Lidm ana i Tobissona, ale ledwo na nich spoj rzał.
– Torturowałeś go? – zastanawiał się na głos Lidm an, kiedy Sandstedt zniknął w głębi
kory tarza.
– Krew Harry ’ego pasuj e do tej z łodzi – powiedział Hake.
– I? – rzekł Tobisson.
– To oznacza, że z cały m prawdopodobieństwem m am y m iej sce zbrodni i czas m orderstwa.
– I?
– Że od teraz obowiązuj e alibi na wieczór, w który m popełniono m orderstwo.
– Podej rzewałem to – powiedział Tobisson i opadł na krzesło.
– Powinieneś by ć zadowolony – odparł Hake. – Teraz m asz szansę znów spotkać swoich
kolegów z Legii Cudzoziem skiej .
Ty m razem nie poj echali do dom ku letniskowego, ty lko dwaj bracia zostali wezwani na
kom isariat następnego dnia. By li ubrani w swoj e param ilitarne ubrania, zielone woj skowe kurtki,
dzianinowe czapki i kam uflażowe spodnie. Jeden z braci szedł zawsze kawałek za drugim i nieco
z boku. Jak party zanci, którzy przedostaj ą się przez m iasto i nie chcą zostać zastrzeleni
równocześnie. Kiedy weszli do kom endy policj i, nie wy glądali w naj m niej szy m stopniu na
zagubiony ch. Spoj rzeniam i przeprowadzili rekonesans i kiedy dostrzegli Hakego, który szedł po
ich, nie wy kazali żadny ch oznak rozpoznania, ty lko podeszli do niego i przy witali się. Nic, co robili,
nie wy dawało się przy padkowe, wszy stko zdawało się by ć zaplanowane. Mieli plan działania na
każdy ewentualny przebieg wy darzeń.
Hake zabrał ich do pokoj u przesłuchań, gdzie siedzieli Tobisson i Lidm an. Kiedy weszli,
Lidm an spoj rzał na nich zaciekawiony, ale oni rzucili m u ty lko przelotne spoj rzenie. Ocenili
szy bko, które m iej sce j est dla nich naj lepsze, i usiedli naj bliżej wy j ścia. Nils Hem m esta nie
spuszczał wzroku z Tobissona przez wiele sekund, podczas gdy ten ty lko udawał znudzonego.
– Proszę, usiądźcie, żeby śm y m ogli zacząć przesłuchanie.
Nils spoj rzał na Hakego.
– Jak to, przesłuchanie? Powiedziałeś, że chcesz po prostu więcej inform acj i, kiedy
rozm awiałem z tobą przez telefon.
– Musiałeś źle usły szeć – powiedział Hake trzeźwo.
– Nie usły szałem źle – odrzekł Nils.
Spoj rzał podej rzliwie na Hakego, który nastawił m agnetofon.
– Nie oddawaj m y się teraz dzieleniu włosa na czworo – powiedział Hake. – Jesteśm y tu po to,
aby rzucić światło na niektóre okoliczności doty czące m orderstwa na Harry m Stenm anie.
Bracia zrozum ieli, że zostali zm anipulowani i rozglądali się niepewnie wokół.
– To, czy m j esteśm y zainteresowani, to co robiliście wieczorem i w nocy dwudziestego
dziewiątego września.
– Nie pam iętam – powiedział ostro Nils. – Jesteśm y o coś podej rzani?
– To zależy chy ba trochę od tego, co odpowiecie na py tania.
– Ja też nie pam iętam – odparł Göran.
– To przecież nie więcej niż m iesiąc tem u. Spróbuj i zastanów się, nawet j eśli to trudne.
To Oskar Lidm an pogardliwy m tonem dawał do zrozum ienia, że m a do czy nienia z parą
niedorozwinięty ch. Nils świdrował go wzrokiem i naj wy raźniej znalazł j eszcze j ednego do
nienawidzenia.
– Spróbuj cie – powiedział Hake łagodnie. – Chodzi o m orderstwo.
– Nie m am y nic wspólnego z zam ordowaniem Reda – odparł Nils. – Tak trudno to zrozum ieć?
– Padało tego wieczoru. By ł wtorek.
Bracia spoj rzeli na siebie nawzaj em . Hake widział, że m aj ą kod na wszy stko, ale nie potrafił
go złam ać. Nils chwy cił się za płatek ucha, to m ogło by ć to. Göran ciągnął za palec serdeczny, to
też m ogło by ć to. To m ogło by ć cokolwiek.
– No?
Nils przeciągnął ręką po włosach.
– By liśm y wtedy w dom ku kem pingowy m – powiedzieli j eden przez drugiego.
– Jacy ś świadkowie?
– On – odrzekli j ednogłośnie i wskazali j eden na drugiego.
Głęboko w szary ch oczach Nilsa Hem m esta, tuż za nienawiścią, znaj dował się okruch czegoś,
co Hake tłum aczy ł j ako inteligencj ę. Musiał przy pom inać sobie, żeby by ć ostrożny m , gdy ż ten
m ężczy zna nie by ł żadny m wiej skim królikiem z chowu wsobnego.
– Nikt nie przechodził obok?
– Nie.
– Oglądaliście telewizj ę?
– Nie m am y telewizora.
– Pam iętacie zatem , co robiliście?
– Słuchaliśm y radia, czy taliśm y.
– Jakiś specj alny program w radiu?
– Zazwy czaj m am y Radio France. Czasam i koledzy przesy łaj ą przez nie pozdrowienia.
– Sły szeliście coś, co m oże potwierdzić, że wtedy go słuchaliście?
Wzruszy li ram ionam i.
– Nie dzwoniliście do nikogo? – zapy tał Hake.
Pokręcili głowam i.
– Ani do waszy ch rodziców?
Hake wiedział, że nie ży j ą, ale także, że złoży li zawiadom ienie na policj ę na własny ch sy nów
za kradzież pieniędzy i biżuterii, a on m usi znaleźć słabe punkty w ich pancerzu.
– Nie ży j ą – powiedział Göran cicho.
– Przy kro m i – odparł Hake.
– Nam nie – odrzekł Nils.
Zrobiło się cicho. Lidm an przestał ssać swoj ą m iętówkę.
– Dlaczego nie? – spy tał łagodnie Hake.
– Tobie, kurwa, nic do tego.
– By li dla was wredni?
Ponownie zaległa cisza. Nils nie chciał żadnego współczucia i przerwał j ą po krótkiej chwili.
– To by ły świnie.
– Jak Harry Stenm an?
– Tak, j ak Harry Stenm an.
– Jem u też ży czy liście śm ierci?
Nils pokręcił ty lko głową.
– Nie uczą was w Legii Cudzoziem skiej zabij ać? – zapy tał nagle Tobisson. – Nie szkolą
kierowania waszej wrodzonej nienawiści na inny ch ludzi?
Nils spoj rzał naj pierw na Tobissona, potem na Lidm ana, który siedział tam , gruby i ociężały,
a w końcu na Hakego i j ego laskę. Pogarda wy zierała z j ego oczu.
– W Legii Cudzoziem skiej szkolono nas na kom andosów-spadochroniarzy, którzy m ogą by ć
wprowadzeni w ogniska zapalne na cały m świecie. Podlegam y arm ii francuskiej i nie j esteśm y
żadny m i naj em nikam i. W Som alii i Bośni m ieliśm y ty lko zadania gwarantuj ące pokój . Pod
dowództwem ONZ. Harry Stenm an by ł świnią, gdy ż nie respektował tego, ty lko robił interesy
pod płaszczy kiem naszej flagi i wciągnął w to Kurrego Oskarssona. To skończy ło się śm iercią
Kurrego.
Znów obserwował trzech policj antów.
– To Red by ł ty pem m ordercy, nie m y.
– Więc wy j esteście ty lko dwom a niewinny m i chłopcam i?
– Jesteśm y m ężczy znam i. Jesteśm y żołnierzam i, którzy stawiaj ą na pierwszy m m iej scu
honor i poświęcenie. Przy sięgaliśm y to przed naszy m i towarzy szam i w Legii. Ale rozpoznaj em y
świnie, kiedy j e widzim y. I j eszcze j edno, wasze śm ieszne uprzedzenia do nas i wasze
m anipulacj e budzą po prostu śm iech. A ty, Tobisson, nie przetrwałby ś tam j ednego ty godnia.
Jakie szczęście, że nigdy nie wstąpiłeś do Legii Cudzoziem skiej , m im o że z pewnością
fantazj owałeś o ty m .
Tobisson wy raźnie zbladł.
– A teraz j estem ty m zm ęczony. Powiedzieliśm y, gdzie się znaj dowaliśm y i co robiliśm y
tego wieczoru, a j eśli chcecie iść dalej , to m ożecie to zrobić przez adwokata.
Spoj rzał na Hakego.
– Wiem y w każdy m razie nieco, j ak to społeczeństwo funkcj onuj e, chociaż nie by ło nas długo
w dom u.
Podniósł się, a brat poszedł za j ego przy kładem . W drzwiach Nils odwrócił się i popatrzy ł na
Tobissona. Wskazał na niego m asy wny m palcem .
– Spotkam y się, bądź pewien.
Uśm iechnął się powściągliwie i zniknął.
– Bierz ich – powiedział Lidm an do Tobissona. – Ugry ź.
Ale Tobisson nie by ł rozbawiony. Czuł lodowaty dreszcz wzdłuż kręgosłupa i po raz pierwszy
od dawna się bał. Jakby by ł bezbronny. Jak gdy by cały trening karate i wszy stkie ćwiczenia
wy trzy m ałościowe by ły ty lko otoczką, j edy nie sposobem , aby wm ówić sobie pewność siebie,
j eśli chodzi o przem oc i konflikty. A kiedy dochodziło do spotkania z prawdziwy m złem , człowiek
by ł i tak nieom al bezradny. Próbował otrząsnąć się z tego uczucia, ale szkoda j uż została
wy rządzona. Wstał, podszedł do m agnetofonu i powiedział:
– Przesłuchanie zakończono o godzinie j edenastej trzy dzieści pięć.
Wy łączy ł go i pom y ślał, że w naj bliższy m czasie m usi się m ieć na baczności.
Hake zauważy ł, że figę m aj ą. W przy padku braci to świadek m iał znaczenie. To, że ktoś ich
widział tego wieczoru w m ieście, aby ich alibi upadło. Dopiero wtedy m ógł pój ść dalej . Mógł
oczy wiście pozwolić ich śledzić, aby zobaczy ć, czy coś się wy darzy, ale założy ł, że nikt nie by ł
wy starczaj ąco dobry, by uniknąć odkry cia, a na to nie chciał narażać swoich ludzi. Niezależnie od
przem owy Nilsa o Legii Cudzoziem skiej ci m ężczy źni by li śm iertelnie niebezpieczni i wy szkoleni
do tego, by zabij ać.
Konty nuowali przesłuchanie Dannego Duranta na j ego łodzi. Oświadczy ł, że by ł w dom u
wieczorem dwudziestego dziewiątego września, ale nie m iał żadny ch świadków. Sam nawet
uważał, że czuj e się dziwnie, wiedząc, iż Red został zam ordowany zaledwie kilkaset m etrów stąd,
a on o niczy m nie wiedział. Axel Hake pom y ślał, że to więcej niż dziwne uczucie, to także dziwny
zbieg okoliczności. Hake m aglował go naj lepiej j ak um iał, ale Danne by ł przebiegły i wiedział aż
zby t dobrze, j akie policj a m a uprawnienia.
Hake wstawał kilka razy i chodził wokół na łodzi, aby utrzy m ać ciepło, m im o kurtki i golfu.
Zwrócił uwagę na to, że za każdy m razem , kiedy to robi, Danne obserwuj e go ukradkiem .
Z zainteresowaniem śledził ruchy Hakego, j ak uży wa laski, ile m oże przej ść bez niej , j ak się
podpiera. Hake czuł się j ak zwierzy na, którą ktoś zim no ocenia, aby zdoby ć wiedzę przed
rozpoczęciem sezonu łowieckiego. Kiedy opuścił łódź, uznał, że nie wy ciągnął nic z przesłuchania.
Nic przy datnego w każdy m razie.
Nawet Rick Stenm an by ł tego fatalnego wieczoru sam w dom u, bez świadków. Oczy wiście
zastanawiał się, co się stało, kiedy Red nie poj awił się w biurze następnego dnia, ale coś takiego
zwy kło się zdarzać. Red m iał swój własny term inarz, a Rick nie by ł ty m , który go kwestionował.
Zaśm iał się ty lko nerwowo i przeciągnął ręką po rudoblond włosach, kiedy Lidm an zapy tał go,
czy bał się swoj ego brata.
– Miał tem peram ent i by ł cholernie dum ny – powiedział Rick. – Ale nigdy się nie bałem . By ł
przecież m oim dobroczy ńcą. Bez niego wszy stko poszłoby w diabły.
Po raz kolej ny Hake by ł zdziwiony ty m postrzeganiem przez Ricka swoj ego starszego brata,
niem al j ak świętego. Nie podobali m u się również wszy scy ci m ężczy źni, który m brakowało alibi
na wieczór m orderstwa. Na ironię zakrawało to, że on także by ł sam w dom u tego wieczoru.
Pam iętał, że padało, że zam ierzał j echać do koni, ale rozm y ślił się w ostatniej sekundzie.
Oczy wiście wy grał koń, na którego zam ierzał postawić, i to dlatego pam iętał ten wieczór tak
dokładnie. Zam iast tego zwinął się na kanapie, czy tał książkę o francuskich koniach rozpłodowy ch
i fantazj ował o kupieniu klaczy i pokry ciu j ej ciekawy m francuskim ogierem , który nie by łby taki
drogi, ale m iałby dobre pochodzenie. Zam ierzał zadzwonić do Hanny, ale wiedział, że m a
w dom u na kolacj i j akichś kolegów ze szkoły proj ektowania i zrezy gnował. Summa summarum on
także nie m iał żadny ch świadków na to, gdzie by ł tego wieczoru.
Kiedy Rick wy szedł z kom endy, Hake przy pom niał Lidm anowi, że m usi sprawdzić rachunki
telefoniczne Reda. Godzinę później Lidm an wrócił i opowiedział, że Red m iał kom órkę na kartę,
której rozm ów nie m ogli wy śledzić, j eśli nie dotrą do j ego karty SIM. Ale nie znaleźli żadnego
telefonu kom órkowego wśród j ego rzeczy i dlatego by ło to beznadziej ne zadanie.
Hake zadzwonił do Ulli Stenm an, aby um ówić spotkanie, ale ona wy j echała do swoich
rodziców w Värm land i m iała wrócić do dom u dopiero za kilka dni.
Lidm an przesłuchiwał Bergm anów, oni j ednak m ieli alibi na ten wieczór. By li w Båstad razem
ze swoim sy nem , więc m ogli zostać skreśleni.
Po pracy Hake poszedł prosto do dom u. Widział, że świeci się u Larsa Larssona-Varg i przez
chwilę m y ślał, by wej ść do niego na kieliszek. Ostatnio, kiedy się widzieli, kustosz wy szedł
przecież w afekcie i Hake czuł potrzebę sprowadzenia ich przy j aźni znów na właściwe tory. Ale
kiedy spoj rzał w górę w okno, Larsson-Varg stał tam i obserwował go. Hake pom achał, j ednak
sąsiad spoj rzał ty lko na niego zim no i odwrócił się gwałtownie od okna.
Poj echali, kiedy zapadła wieczorna ciem ność. By ło ich ty lko pięcioro w busie, i Julia Hake
siedziała całkiem z ty łu, tuż przy Yurim . Lövenhj elm prowadził, a ty ch dwóch inny ch chłopaków
Julia widziała ty lko przelotnie, kiedy odwiedzała kolekty w wegański. Cel nie leżał tak daleko, ty lko
godzinę j azdy sam ochodem . Julia czuła się zarówno podekscy towana, j ak i nieco niespokoj na.
Nigdy wcześniej nie przeży wała czegoś takiego i nadal nie wiedziała, czy dobrze robi. Yuri
przy szedł do niej tuż po lunchu. Wy pili kawę, a potem kochali się. Jego wąskie biodra i delikatne
ciało w blady m popołudniowy m świetle sprawiały, że by ła chora z tęsknoty. Z Yurim robiła
rzeczy, który ch nie robiła z żadny m inny m m ężczy zną. Spali potem ciasno spleceni przez godzinę,
zanim znów zaczęli. Ty m razem by ł oddany m i delikatny m kochankiem i Julia sprawiła, że
podczas aktu m ówił po rosy j sku. Nikłe, nieznaczne szepty rozlegały się w ciem ny m pokoj u
i brzm iały zarówno poety cko, j ak i czule.
Później Lövenhj elm przy j echał volkswagenem busem i zabrał ich. Odciągnął Yuriego na
stronę i rozm awiał z nim po cichu, a Rosj anin kiwał z powagą głową. Julia wolałaby wiedzieć,
o czy m rozm awiali, ale nie chciała py tać. Tak długo, j ak długo siedział tuż przy niej w busie, by ła
zadowolona i od czasu do czasu ściskała j ego rękę i otrzy m y wała lekkie uściśnięcie z powrotem .
Jak taj em niczy sy gnał Morse’a m iędzy dwoj giem kochanków. Po bitej godzinie j azdy zatrzy m ali
się na skraj u lasu, tuż przy poboczu z głębokim rowem kanału. Jeden z chłopaków zapalił latarkę
i poświecił na m apę, zanim wy szli.
Gustav Lövenhj elm prowadził grupę, a Julia trzy m ała się blisko Yuriego. By ł to głęboki las
świerkowy i w pobliżu nie by ło żadny ch zabudowań. Szum lasu i tupot trzewików blokowały
wszy stkie dźwięki i dopiero kiedy by li bardzo blisko celu, Julia m ogła rozróżnić skom lenie
i stłum iony krzy k. Lövenhj elm podniósł rękę, a oni zatrzy m ali się za nim . Jeden z chłopaków
zsunął swoj ą czapkę tak, że ty lko oczy w wy cięty ch otworach bły szczały w ciem ności. Sam
dotarł do dom u m ieszkalnego, który leżał w całkowitej ciem ności. Z ty łu wy łaniały się długie
rzędy klatek z norkam i. Chłopak przy kucnął, zbliżaj ąc się do dom u, i przy warł do ściany, zanim
powoli pochy lił się i zaj rzał do środka przez okno. Pokręcił głową w stronę pozostały ch, udał się do
ty łu i podszedł potem do szczy tu dom u i dał znak reszcie, że droga wolna.
Zsunęli każdy swoj ą kom iniarkę i zakradli się zwartą grupą do klatek. Julia m iała m ały koszy k
dla kota w ręku i parę gruby ch rękawic. Kiedy dotarli do szeregu klatek farm y norek, Julia
otworzy ła j eden z boksów i wy j ęła dwie norki, które um ieściła w koszu. Małe, silne zwierzątka
próbowały j ą ugry źć, ale kiedy odkry ły, że to nie pom aga, dały za wy graną. Kiedy dała znak, że
gotowe, tam ci ruszy li otwierać resztę klatek, i m orze popielaty ch stworzeń wy pły nęło w las. Nie
trwało długo, zanim wszy stkie norki by ły wy puszczone i Julia poczuła ukłucie wy rzutu sum ienia.
Jej zadaniem , j ako wetery narza, by ło chronić zwierzęta, a wiedziała, że wiele z ty ch norek nigdy
nie poradzi sobie na wolności. Staną się ofiaram i drapieżników, no i nie by ły uczone sam e
zdoby wać poży wienie. Odrzuciła te m y śli. To j ednak by ło dla ich własnego dobra, wiedziała, że
norki w przeciwny m razie zostały by wy słane do garbarni na przedwczesną śm ierć.
Czuła, j ak wiele z nich wpadało na j ej nogi, a norki w koszy ku nawoły wały inne. Odwróciła
głowę, by zobaczy ć, gdzie ten drugi chłopak się znaj duj e, i odkry ła, że stoi i film uj e całą akcj ę.
Uniósł kciuk w stronę Gustava Lövenhj elm a, który kiwnął głową i krzy knął, żeby uciekali. Yuri
podszedł do Julii i pocałował j ą m ocno w usta, zanim ruszy li z powrotem tą sam ą drogą, którą
przy szli. Koło busa zdj ęli z siebie kom iniarki i wszy scy wy dawali się podnieceni. Julia trzy m ała
w górze kosz z obiem a norkam i i m ówiła do nich przy j aźnie. Chłopak, który film ował, zrobił
zbliżenie na nią i norki.
W drodze do dom u Gustav Lövenhj elm puścił butelkę wina m iędzy uczestników i chwalił ich
za odważne zachowanie. Julia wzięła ły k i poczuła ciepło rozprzestrzeniaj ące się w ciele. By ła
dość wy czerpana, ale j ednak w j akiś sposób szczęśliwa. Wszy stko by ło j ak wielka przy goda,
a obecność Yuriego tak blisko przy czy niała się rzecz j asna do podniecenia. By ła nieco
rozczarowana, kiedy Yuri nie m ógł zostać na noc, powiedział, że m aj ą wy słać e-m aile do inny ch
akty wistów praw zwierząt i że to zaj m ie dużo czasu, zanim skończą. Obiecała trzy m ać norki
w ukry ciu, a Lövenhj elm powiedział, że wkrótce znów się z nią skontaktuj ą.
Dopiero, kiedy bus odj echał i otoczy ła j ą ciem ność, pom y ślała, j ak to wszy stko by ło
absurdalne. Spoj rzała na norki w kocim koszy ku, zanim poszła do staj ni i wpuściła j e do większej
klatki. Po podaniu im porcj i ry biej paszy, którą zawczasu kupiła, weszła do dom u i usiadła na
drewniany m krześle w kuchni. Po raz pierwszy od dawna czuła się nieskończenie sam otna.
ROZDZIAŁ 13
Mężczy zna, który czekał na Hakego przed j ego biurem , m iał około pięćdziesiątki, ubrany by ł
w szary płaszcz, pod pachą niósł aktówkę. Miał rzadkie włosy, wąską, kościstą twarz i nieco krzy wy
nos. Oczy by ły czuj ne, z długim i rzęsam i, j ak u kobiety. Przedstawił się j ako Tage Lennartsson,
członek kom isj i badaj ącej sprawę. Głos m iał donośny i spokoj ny, a j ego chuda postać nie
pasowała do tego głębokiego basu. Hake wpuścił go i poprosił, by usiadł. Mężczy zna zadzwonił
dzień wcześniej i zaży czy ł sobie rozm owy odnośnie m orderstwa Harry ’ego Stenm ana, więcej
nie chciał powiedzieć przez telefon.
– Miałeś dla m nie inform acj e – powiedział Hake wy czekuj ąco.
Mężczy zna kiwnął głową i otworzy ł swoj ą aktówkę. Wy j ął j akieś dokum enty i położy ł j e na
biurku. Hake spoj rzał na nie szy bko.
– Ubezpieczenie na ży cie – powiedział zdziwiony.
– Tak – rzekł Tage Lennartsson. – Jeśli przeczy tasz ostatnią stronę, to zobaczy sz kwotę.
Hake przerzucił kartki i zobaczy ł, że ubezpieczenie by ło wy stawione na Harry ’ego Stenm ana
i że sum a opiewała na dwa m iliony koron. Jako świadczeniobiorca widniała Ulla Stenm an.
– Będzie bogata – powiedział Hake.
– Kiedy chodzi o m orderstwo i tak duże kwoty, chcem y by ć pewni, że wszy stko idzie zgodnie
z prawem .
– Mogę to zrozum ieć.
– Ona nie j est podej rzana?
– Prowadzim y śledztwo i j a, rzecz j asna, nie m ogę o ty m opowiadać.
Śledczy ubezpieczeniowy westchnął głośno i zatrzepotał rzęsam i. Pociągnął nosem .
– To j est przecież dość szczególne – powiedział.
– Rozum iem wasz niepokój – odrzekł Hake. – Ale to nie m a nic wspólnego z pracą policj i.
– Ale chy ba tak duża sum a j est dość dobry m m oty wem ?
– Absolutnie, ale śledztwo j est nadal sprawą policj i. Jeśli podej rzewacie oszustwo
ubezpieczeniowe, m usicie to zgłosić.
– To j est to, co próbuj ę zbadać, ale bez waszej pom ocy nie j est to takie łatwe.
– Kiedy podpisał ubezpieczenie?
– Rok tem u. Składka j est oczy wiście wy soka, ale on nie by ł taki stary i nic nie wy dawało się
podej rzane. Żadny ch chorób, niczego w rej estrze karny m .
– I płacił składki term inowo?
Tage Lennartsson kiwnął głową.
– I to nie by ło wzaj em ne ubezpieczenie na ży cie?
– Nie, Ulla Stenm an w ogóle nie j est ubezpieczona.
– Nie m ogę wam pom óc – powiedział Hake. – Mogę j edy nie powiedzieć, że nikt j eszcze nie
j est aresztowany ani zatrzy m any za m orderstwo.
– Żadnego podej rzanego?
Hake uśm iechnął się nieco.
– Jak powiedziałem , zachowuj em y to dla siebie, póki co.
Lennartsson nie wy glądał wprawdzie na niezadowolonego, ale chy ba liczy ł na więcej . Wstał.
– To dużo pieniędzy nawet dla dużej firm y ubezpieczeniowej , j ak nasza, więc m uszę zbadać
wszy stkie m ożliwe okoliczności, zanim wy płacim y tę kwotę.
– Zadzwoń do m nie, j eśli znaj dziesz coś, co m oże nam się przy dać – powiedział Hake
i wy ciągnął dłoń. Lennartsson uj ął j ą i spoj rzał prosząco na niego.
– Ale ty m nie nie poinform uj esz?
– Nie m ogę, ale odezwę się, gdy ty lko aresztuj em y albo oskarży m y kogoś.
Hake odprowadził śledczego ubezpieczeniowego i wszedł potem do pokoj u dowodzenia,
w który m siedział Lidm an i wałkował inform acj e o sprawie.
– Chodź – powiedział Hake.
Ulla Stenm an stanęła na środku pokoj u i rozłoży ła ręce.
– Dowiedziałam się o ty m wczoraj – powiedziała.
Axel Hake i Lidm an popatrzy li na nią bez słowa. Wy dawała się zdenerwowana, a oni doszli
do porozum ienia, że pozwolą j ej m ówić.
– To by ł szok.
Taki radosny, pom y ślał Hake. Uporządkowała m ieszkanie od ostatniego czasu i pozby ła się
starego telewizora i plakatu ze ściany. Zam iast tego pokój by ł wy pełniony kwiatam i, a na
podłodze leżał nowy dy wan w śm iały wzór. Na ścianie wisiał obraz, którego Hake nie widział
wcześniej , m oty w m orski w złotej ram ie. Światło z okna oświetlało m ieszkanie, a stare zasłony
by ły zdj ęte. Sam a Ulla także się wy szy kowała. Żadny ch m atowy ch włosów i znoszony ch ubrań.
Teraz m iała na sobie skórzaną m ini spódniczkę i płom ienny sweterek z angory. Zniknęła j ej
anem iczność i wy glądała, j akby przeszła kuracj ę odm ładzaj ącą. Stała cicho i patrzy ła na obu
policj antów, którzy nie wy chodzili z żadny m kolej ny m py taniem .
– To znaczy, nie wiedziałam , że Harry wy kupił j akieś ubezpieczenie na ży cie – powiedziała
niem al błagalnie. – Nie pisnął o ty m ani słowa.
Hake zastanawiał się, czy to rzeczy wiście m ogło by ć prawdą.
– To m oże brzm i trochę niewiary godnie, ale tak w każdy m razie by ło – powtarzała j edno i to
sam o Ulla.
Patrzy ła to na Hakego, to na Lidm ana.
– Jeśli m y ślicie, że zabiłam go dla polisy na ży cie, to się m y licie.
Wy szła do kuchni, nalała szklankę wody i wróciła z powrotem do pokoj u. Uspokoiła się nieco.
– Nie zam ierzam proponować wam kawy, bo wy chodziłam , kiedy przy szliście. – Poszła
w stronę przedpokoj u i zdj ęła płaszcz.
– No, powiedzcie coś!
Spoj rzała na nich ziry towana.
– Jak idzie z firm ą sam ochodową?
– Sy ndy k m asy upadłościowej wszy stkim się teraz zaj m uj e. Ja m am to w dupie. To by ło
dziecko Reda, a teraz on nie ży j e i…
– Ty j esteś o dwa m iliony bogatsza – wtrącił Lidm an.
Włoży ła płaszcz.
– Ja go nie zabiłam .
– Można przecież kogoś naj ąć – powiedział Hake.
Spoj rzała na niego szty wno.
– Idźcie j uż, nie m am nic więcej do powiedzenia.
Właśnie m iała otworzy ć drzwi, kiedy Hake położy ł swoj ą dłoń na j ej dłoni.
– Chwileczkę ty lko.
Skurczy ła się trochę, j akby zawsze poddawała się, kiedy ktoś by ł uparty.
– Nas naj bardziej interesuj e to, co robiłaś wieczorem dwudziestego dziewiątego września.
– Dwudziestego dziewiątego września?
– Nasze dochodzenie wskazuj e, że prawdopodobnie wtedy Harry został zam ordowany.
Zrobiła krok do ty łu, wsunęła ręce w kieszenie płaszcza i pochy liła lekko głowę.
– Ale… to tego wieczoru Harry nie wrócił do dom u – powiedziała w końcu. – Miał ty lko
zam knąć firm ę, j a wy szłam kilka godzin wcześniej . Ale on nigdy nie przy szedł. Dzień później
zgłosiłam j ego zaginięcie.
– Właśnie. Gdzie by łaś wtedy ?
– Tutaj – powiedziała szy bko. – By łam tutaj .
– Sam a?
– Tak, czekałam przecież na Harry ’ego. To by ła okropna noc. Wiele razy m iałam wrażenie,
że stoi w drzwiach, ale to przecież by ło ty lko przy widzenie.
Hake spoj rzał na Lidm ana, który wzruszy ł ram ionam i. Oby dwaj zdawali sobie sprawę, że nie
zaj dą dużo dalej . Hake rzucił ostatnie spoj rzenie przez okno i pom y ślał, że z tego m ieszkania
naprawdę m ożna dosięgnąć wzrokiem aż do stoczni Mälar i m ostu Pålsundsbron. Jeśli by ła w to
zam ieszana, a by ła tutaj , to m ogła śledzić przebieg wy darzeń ze swoj ego salonu.
– Dziękuj ę zatem – powiedział w końcu Hake i opuścili razem m ieszkanie.
Kiedy wy szli na ulicę, Ulla Stenm an wsiadła do starego opla. Kiwnęła głową obu
policj antom , zanim odj echała.
– Co sądzisz? – zapy tał Hake.
– Nie wiem – odpowiedział Lidm an.
Skręcili na Tim m erm ansgatan, na której końcu m ożna by ło popatrzeć na zatokę
Riddarfj ärden. Stali tam chwilę i podziwiali widok. Droga prowadziła w dół ku zj azdowi na Söder
Mälarstrand i poszli nią bez pośpiechu. Odwrócili się i spoj rzeli w górę, w stronę ogrom nego,
ceglastoczerwonego zam ku Mälarborgen, który w popołudniowy m świetle żarzy ł się na szczy cie
góry i rzucał potężny cień na zbocze poniżej . Wy glądał j ak zam ek-widm o, tak odm ienny od
pozostały ch budy nków w okolicy – przeważnie stary ch zaby tkowy ch dom ów i niskich kam ienic.
– Obserwacj a? – zapy tał Lidm an, kiedy obeszli dom i wrócili z powrotem do frontu.
Axel Hake kiwnął stanowczo głową.
Zaczęto więc operacj ę śledzenia. Musiało się to odby wać w ich wolny m czasie ze względu na
nieugięty opór Rilkego, aby wprowadzić więcej pracowników. Pierwszą zm ianę wzięli Tobisson
i Lidm an, ale wtedy Ulla Stenm an w ogóle nie wy chodziła. Jednak ktoś w robionej na drutach
czapce wszedł przez bram ę. Nie widzieli go zby t wy raźnie, czapka by ła głęboko naciągnięta na
uszy, a kołnierz płaszcza postawiony, więc rozpoznanie tej osoby nie by ło m ożliwe. Może to by ł
ty lko lokator.
Lidm an uskarżał się na Tobissona. Uważał, że ten chodzi na wy sokich obrotach, wzdry ga się
z powodu naj m niej szej drobnostki i uważa, że j est prześladowany.
– Poza ty m ten sukinsy n m iał ze sobą duży term os kawy, m im o że obecnie m usi wiedzieć, że
kawa j est m oczopędna i że m usi się biegać raz po raz na sikanie. Więc nie m ożna przecież tego,
do cholery, robić podczas obserwacj i.
Hake potraktował lekko te oskarżenia. Tobisson z kolei narzekał na zapach ciała Lidm ana i j ego
podj adanie różny ch ciast i czekolad.
– Facet przecież zaj e się na śm ierć – m ówił Tobisson. – Pęknie od środka. Człowiek nie czuj e
się bezpiecznie z policj antem , który nie m ógłby przy j ść na ratunek w razie potrzeby, i który nie
m ógłby przebiec dziesięciu m etrów, nie zatrzy m uj ąc się, by złapać oddech.
Hake pozwolił im wziąć j eszcze j edną zm ianę, zanim przerwał współpracę. Również tego
wieczoru nie wy darzy ło się nic specj alnego. Ulla by ła w dom u cały wieczór, a żaden m ężczy zna
w robionej na drutach czapce się nie poj awił. Następnego wieczoru Hake zm ienił Tobissona przed
Mälarborgen na Bastugatan. Tobisson wy glądał tak, j akby poczuł ulgę, kiedy wy siadł
z sam ochodu i szepnął, że Lidm an m a kolej ną m anię. Lukrecj owe węże. Hake usiadł w aucie i po
kilku apaty czny ch odpowiedziach zrobiło się cicho, tak cicho j ak m ogło by ć z uwagi na dźwięki
wy dawane przez zaj adaj ącego się Lidm ana.
Hake wy trzy m ał pół godziny, potem wy szedł z sam ochodu i poszedł na Tim m erm ansgatan,
która skręcała od Bastugatan obok dom u.
By ły tam j eszcze dwa wy j ścia i Hake zastanawiał się, czy zobaczy liby Ullę Stenm an, gdy by
wy chodziła tą drogą. Poszedł z powrotem do auta i stwierdził, że niem ożliwe by ło wy dostać się tą
drogą, nie będąc widziany m . Ale podej rzenie obudziło się w nim i Hake wrócił na przecznicę,
a potem dalej w dół wzgórza tak, że doszedł do frontu tego ogrom nego budy nku, piętrzącego się
na tle nocnego nieba. Hake zaczął liczy ć kondy gnacj e i spoj rzał w okna Ulli Stenm an. Światło
by ło zgaszone. Pospieszy ł z powrotem do Lidm ana w sam ochodzie.
– Jesteś całkiem pewien, że ona j est w środku?
– Weszła trzy godziny tem u – powiedział Lidm an.
Hake wy j echał windą na górę do Ulli Stenm an i zadzwonił do drzwi. Nikt nie wy szedł
otworzy ć i Hake zaklął cicho do siebie. Wrócił do auta.
– Mogła was widzieć? – zapy tał.
– Mogła i nie m ogła. Wszy stko j est m ożliwe, szczególnie że Tobisson wy skakiwał z i do
sam ochodu.
– Nie m a j ej w dom u i żaden z was nie widział, by wy chodziła.
– Może przecież by ć u j akiegoś sąsiada.
– Gasi się światło, j eśli idzie się do sąsiada?
Lidm an popatrzy ł na niego zadum any.
– Gasi się światło, gdy się wie, że policj a człowieka szpieguj e?
– Inny m i słowy ona nie wie, że j ą obserwuj em y.
– Ale m a inne wy j ście na zewnątrz?
Hake kiwnął.
– Poczekaj m y – powiedział.
Siedzieli j eszcze trzy godziny, ale Ulla Stenm an się nie poj awiła. W m iędzy czasie Lidm an
zuży ł swój zapas lukrecj owy ch węży i m iętówek. Hake zszedł na Hornsgatan i kupił kiełbasę
i purée dla nich obu, a kiedy zj edli, zrobił nową rundę do frontu dom u. Gdy spoj rzał w górę
w okna Ulli, zobaczy ł, że światło się pali. Usiadł obok Lidm ana.
– Możem y teraz stąd j echać, wróciła do dom u – powiedział. – Nie sądzę, że będzie j eszcze
wy chodzić tego wieczoru.
Lidm an wrzucił bieg i odj echał. Hake splótł ręce na karku i spoj rzał w sufit. Ulla Stenm an
m iała zatem drogę z i do dom u, której nie m ożna by ło obserwować ani z Bastugatan, ani
z przecznicy. Dlaczego? Czuła się ścigana? Nie chciała, aby ktoś m ógł wiedzieć, czy j est poza
dom em , czy w dom u? Może by ło prostsze wy j aśnienie, m oże m iała skrót, który lepiej j ej
odpowiadał niż wy chodzenie przez główną bram ę. Hake zam ierzał dowiedzieć się tego, ale nie
chciał j ej konfrontować, m ieli przewagę, j eśli j eszcze nie wiedziała, że j est obserwowana.
Następnego dnia, j uż w świetle dzienny m , sprawdzi wszy stkie inne m ożliwości wy j ścia.
Spoj rzał na zewnątrz przez przednią szy bę. Miło by ło nie m usieć prowadzić, ty lko po prostu
pozwolić m iastu przepły wać obok. Sztokholm nocą by ł inny m m iastem niż za dnia. Niem al
wy ludniony ży ł j ednak w prawie m agiczny sposób. Światła neonów wzdłuż ulic wy dawały się
kuszące, żółte latarnie przy j ezdni nadawały m iastu zarówno rozświetlonego, j ak i m rocznego
nastroj u. Wszy stko wy dawało się spokoj ne. Żadnej przem ocy. Ale Hake wiedział, że to iluzj a.
Pod powierzchnią wrzało z nienawiści i agresj i. Pod powierzchnią kry ły się prawdy o ludzkiej
naturze.
Tobias Tobisson m iał właśnie włoży ć klucz do zam ka bram y wej ściowej , kiedy zobaczy ł, j ak
na szy bę pada cień. Odwrócił się szy bko i prawdopodobnie to uratowało m u ży cie, gdy ż żelazna
rura trafiła w bok głowy i zsunęła się na j ego ram ię z gwałtowną siłą. Tobisson poczuł ścierpnięte
ram ię i sm ak krwi w ustach. Upadł na kolana i próbował spoj rzeć w górę. Dostrzegł kogoś
w kom iniarce, j eszcze raz podnoszącego rurę, ale przetoczy ł się na bok i rura trafiła w łokieć.
Wy dawało m u się, że sły szy, j ak ten pęka, i zobaczy ł przed sobą kość wy staj ącą przez skórę
i odsłonięte wszy stkie ścięgna. Nagle uj rzał sam ego siebie, transportowanego j ako m artwy
pakunek do lekarza sądowego Brandta, który zważy ł i zm ierzy ł go, wy j ął wnętrzności i m ózg
i położy ł j e w zim ny ch m iskach ze stali nierdzewnej . Zdąży ł pom y śleć, że nie chce leżeć na
stalowy m stole na widoku publiczny m .
Ostatkiem sił kopnął i poczuł, że stopa nawiązała kontakt z nogą napastnika. Ten upadł na kolana
tuż obok Tobissona i kiedy m iał znów podnieść żelazną rurę, odsłonił się j ego nadgarstek.
Z j akiegoś niewy tłum aczalnego powodu słowa Oskara Lidm ana odbiły się echem w głowie
Tobissona. Ugry ź. Ugry ź. Pochy lił się szy bko i ugry zł nadgarstek z całą siłą. Przez nudności
i uderzenia krwi do głowy usły szał głośny krzy k, zanim ram ię wy rwało się z j ego szczęk.
Napastnik ponownie go przewrócił, a rura tańczy ła po nim . Tobisson skulił się j ak piłka i ledwie
czuł, kiedy rura trafiła w ram ię i konty nuowała w dół, w bok. Wiatrówka przy j ęła część uderzeń,
ale policj ant zaczął j uż zapadać się w ciągliwy, lepki stan, w który m każdy ruch posuwa się
w zwolniony m tem pie, a każdy oddech wy daj e się niem al niem ożliwy m zadaniem . Spoj rzał
w stronę szy by w bram ie i zdało m u się, że w środku także ktoś stoi i czeka na niego, ale nie by ł
pewien. Mógł to by ć napastnik, którego postać odbij ała się w szy bie drzwi. Podczas kilku
straszliwy ch sekund czekał na ostateczny cios, ale ten nigdy nie nadszedł. Wy dawało m u się, że
sły szy kogoś krzy czącego z okna z góry i kroki oddalaj ące się z tego m iej sca. Teraz wszy stko
zaczęło wirować szy bciej i szy bciej i ostatnie, co widział, zanim stracił przy tom ność by ł j ego
własny zegarek ubabrany krwią.
Tobisson by ł nadal nieprzy tom ny, kiedy Axel Hake przy szedł do szpitala w środku nocy. Został
obudzony przez dy żurnego, który opowiedział, co się stało. Pom im o kilku filiżanek kawy nie czuł,
że naprawdę się obudził. Nie zadzwonił do Lidm ana, ponieważ pom y ślał, że kolega potrzebuj e
ty le snu, ile się da, j eśli m aj ą dać radę konty nuować obserwacj ę.
Hake rozpoznał dziewczy nę Tobissona, Wendelę, siedzącą w poczekalni na pogotowiu. Skinął
do niej głową, wy glądała na nieprzeciętnie zm ęczoną. Jej oczy by ły czerwone od płaczu, a nos
spierzchnięty od wszy stkich chusteczek, w które siąkała.
– Musieli czekać na niego – powiedziała cicho. – Czuł się niespokoj ny od dłuższego czasu.
– Niespokoj ny ? O co?
– Nie wiem , nie chciał tego powiedzieć, ale raz po raz się odwracał i sprawdzał często przez
okno.
Hake usiadł obok niej .
– Czy wiesz, czy ktoś widział napad?
– Według patrolu, który przy j echał razem z karetką, wiele osób sły szało wrzask z ulicy
i wy j rzało na zewnątrz. Ale ten, który go pobił, zniknął w bram ie, więc nikt nie m ógł nic dostrzec.
Prawdopodobnie napastnik zszedł na dół do piwnicy, a potem wy szedł na zewnątrz na ty lne
podwórze, gdzie m am y trzepak do dy wanów.
Pokręciła głową.
– Kto chciał go zabić?
Axel Hake m ógł wy obrazić sobie wiele odpowiedzi na to py tanie. Tobisson j ako policj ant
narobił sobie wrogów wśród szeregu przestępców. By ło wielu, którzy przy sięgali, że pewnego
pięknego dnia go „dopadną”. W rzeczy wistości j ednak zdarzało się wy j ątkowo rzadko, by ktoś
rzucał się na policj anta. Ale by ły widocznie wy j ątki.
– Nie wiem – powiedział Hake. – Ale zam ierzam się tego dowiedzieć.
Wendela spoj rzała na niego wy czekuj ąco. Nie znali się prawie, spotkali się ty lko kilka razy,
kiedy czekała na Tobissona przed kom endą policj i. Znów popatrzy ła na Hakego. Wy glądał na
spokoj nego, niem al opieszałego. Tobias zarówno go nienawidził, j ak i szanował, wiedziała to. By ł
atrakcy j ny w uroczo brzy dki sposób – j ego nos ze spłaszczony m grzbietem i pełne usta nie by ły
niczy m , czy m m ożna się chełpić. Ale w połączeniu z ty m i czuj ny m i oczam i i silnie zaznaczoną
brodą nie wy glądały tak źle. Mogła zauważy ć, że on sam j est tego zupełnie nieświadom y, co
uważała za twarzowe.
– Masz j akieś podej rzenie, kto to m ógł by ć? – zapy tała.
– Nie. Nie by ło ich dwóch?
– Nikt nic nie widział, ponieważ ten sukinsy n zniknął w klatce schodowej .
Hake nie zam ierzał spekulować, ty lko poczekać, aż Tobisson się obudzi. On, j eśli ktokolwiek,
powinien wiedzieć.
Lekarz podszedł do nich i Hake wstał i przedstawił się. Lekarz pokazał m u pokój , w który m
Tobisson leżał pod respiratorem , z m nóstwem przewodów w ciele. Hake dostrzegł, że głowa by ła
zabandażowana, łokieć zagipsowany, a twarz sina i opuchnięta.
– To wszy stko zrobiła żelazna rura – powiedział lekarz. – Złam anie kości czaszki j est poważne,
ale nie zagraża ży ciu. Łokieć j est pęknięty i zdj ęcia rentgenowskie pokazuj ą, że w całej okolicy
znaj duj ą się odłam ki kości. Musim y zaj ąć się ty m krok po kroku, teraz naj ważniej sze j est, żeby się
obudził. Ma także złam any oboj czy k i duże siniaki na plecach i szy i. Dziwne j est to, że m iał krew
w ustach, ale żadny ch ran, więc nie wiem y, skąd ona pochodzi.
Hake podziękował m u, pożegnał się z Wendelą, która drzem ała w poczekalni, i wy szedł
wczesny m świtem . Jeszcze się nie rozj aśniło, ale poranny ruch drogowy się zaczął i od korków
w powietrzu stał pióropusz białego dy m u z rur wy dechowy ch.
Pokój dowodzenia by ł pusty, kiedy Hake przy szedł do kom isariatu. W oczekiwaniu na
Lidm ana przej rzał poranną pocztę, która zawierała m iędzy inny m i list od sy ndy ka m asy
upadłościowej . Otworzy ł go i przeczy tał, że udało im się uniknąć bankructwa. Firm a o nazwie
Interexport, w posiadaniu Maxim a Olgakova, kupiła „Sam ochody Harry ’ego” i rozliczy ła się ze
wszy stkim i dłużnikam i, więc nie by ło żadnego powodu, aby sy ndy k poświęcał więcej czasu tej
sprawie. Chciał ty lko poinform ować policj ę o rozwoj u sy tuacj i. Hake zastanawiał się przez
chwilę nad ty m , co to m ogło oznaczać, ale nie m ógł wpaść na nic konkretnego. Trudno by ło m u
dostrzec j akiś m oty w m orderstwa z powodu tej sprawy, o ile nie istniały ukry te akty wa
w „Sam ochodach Harry ’ego”.
Hake nadal czuł się senny i zdecy dował się pój ść popły wać, zanim przy j dzie pora, aby
napisać raport dla Rilkego. Ale zm ęczenie zm orzy ło go, zam knął powoli oczy i zapadł
w przy j em ny półsen.
Yuri nie by ł m iły przez cały wieczór. Kochali się, ale ten łagodny kochanek zniknął j ak
kam fora i j ego m iej sce zaj ął dużo bardziej brutalny i wy m agaj ący m ężczy zna. Julia niechętnie
godziła się na rzeczy, które w zasadzie uważała za upokarzaj ące. Czuła się brzy dka, a Yuri czasam i
patrzy ł na nią z m ieszaniną obrzy dzenia i pogardy. Próbowała pieścić go, ale on opry skliwie
odrzucił wszy stkie takie próby. Próbowała powiedzieć, że by ła głęboko przy gnębiona po akcj i
przeciwko właścicielowi farm y norek. Czy tała w gazecie, że leży w szpitalu po ty m , j ak dostał
ataku serca na widok zniszczeń. Ale Yuri j ej nie słuchał, powiedział ty lko, że dobrze m u tak, tem u
dręczy cielowi zwierząt. A kiedy napom knęła, że nie chce brać w ty m więcej udziału, stał się
groźny. Wcisnął j ej w rękę am pułki i powiedział, że zrobi teraz to, co obiecała, w przeciwny m
razie…
– W przeciwny m razie co? – odparła.
Jego blada twarz albinosa zeszty wniała na m askę, a odpowiedź przy szła j ako sy k:
– W przeciwny m razie by ć m oże zabierze cię policj a. Cofnie twoj e uprawnienia.
Naj pierw nie zrozum iała.
– Mam y film wideo z tobą, tuż po akcj i, kiedy m asz norki w koszy ku – powiedział. – I m oże on
zostać wy słany zarówno do władz, j ak i do prasy.
– Żartuj esz – spróbowała.
Ale Yuri nie żartował. Miał grobową m inę i dopiero wtedy zrozum iała, j aki błąd popełniła,
zadaj ąc się z grupą działania. Jej uprawnienia wetery nary j ne m ogły łatwo zostać cofnięte, j eśli
przy czy niła się do okrucieństwa wobec zwierząt, co – j ak uważało wielu – pociągała za sobą akcj a
z norkam i.
Julia weszła do norek i dała im j edzenie. Próbowała m y śleć o czy m ś inny m niż to, j ak
zawiedziona się czuj e. Potem wróciła do kuchni i nagle, j ak z j akiegoś źródła, wy szedł m ocny
dźwięk, lam ent, gwałtowny odgłos, który wy rwał wszy stkie stłum ione uczucia, j akie nosiła
w sobie przez ostatnie dni. Przerodził się w ry k, który utrzy m y wał się, aż ona, pąsowa na twarzy,
nie złapała więcej powietrza. Załam ała się i upadła na podłogę. Szlochała, poj awiło się kilka łez,
potem dziki płacz. Nie by ł to płacz dziecka ani dorosłego. Brzm iał, j ak gdy by pochodził od
dręczonego zwierzęcia.
ROZDZIAŁ 14
Leffe Skarpeta obudził się raptownie w biały m autobusie. Wy dawało m u się, że sły szy kroki
na zewnątrz i po om acku szukał bagnetu. Usiadł i nasłuchiwał, ale nie usły szał nic więcej .
Zdenerwowany położy ł się ponownie, próbuj ąc oddy chać powoli. By ła to sztuczka, na którą
wpadł kiedy ś, kiedy naprawdę się bał: j eśli człowiek stara się oddy chać powoli, strach po chwili
odpuszcza. Jego serce właśnie wróciło do norm alnego ry tm u, kiedy znów usły szał kroki. Ściągnął
z siebie woj skowy koc i po om acku odszukał kanister z alkoholem . Przy stawił go do ust i pozwolił,
by nierekty fikowany spiry tus ześlizgnął się w gardło. Szczy pało porządnie, i wziął kolej ny duży
ły k. Szlag, że paranoj a m iała nadej ść w ten sposób i znów go zaskoczy ć. A on sądził, że koszm ary
się skończy ły, że będzie m ógł spoty kać się z Pią, nie będąc zby t pij any m . Ale j eśli tak będzie
dalej , wszy stko znów pój dzie w diabły. Koszm ar, który doprowadził go do ucieczki
z Marginesu
do autobusu do Katm andu, wracał. Koszm ar, który nie chciał ustąpić, m im o że
nie poszedł do gliniarza, m im o że wy raźnie pokazał, że nie j est żadny m kapusiem .
Bał się, czuł, że j est w niebezpieczeństwie, a j ednak nie m ógł nic zrobić. Co by pom ogło
pój ście do gliniarza? Nie uwierzy liby m u, zaszy liby go albo, co gorsze, położy liby go na j akim ś
odwy ku. Albo, tak j ak ostatnio, kiedy m iał z nim i do czy nienia, sponiewieraliby go w j akiej ś celi
dla pij aków, bo zarzy gał dy żurnego policj anta. Chciał sam zaj ąć się sobą i po prostu m ieć spokój ,
czy to tak trudno by ło zrozum ieć?
Nagle usły szał łom ot w drzwi wej ściowe i wstał. Alkohol sprawił, że się zachwiał i m usiał
złapać się za j edną z pry czy, aby się oprzeć. Potem kroki znów wróciły. Szły dookoła autobusu,
teraz m ógł to usły szeć wy raźnie. Wy j ął bagnet z łóżka i podszedł do drzwi ze sklej ki. Szarpnął j e
i wy ciągnął broń. By ło ciem no, ale szy bko zrozum iał, że nikogo tam nie m a. Może to by li ty lko
j acy ś chłopcy, którzy chcieli kogoś pozaczepiać i sprej owali autobus albo odkręcali lusterko
wsteczne, albo oboj ętnie, cholera wie. Już żałował, że pił tak gwałtownie, czuł, że kręci m u się
nieco w głowie. Tektury w oknach sprawiały, że nikt nie dał rady zaj rzeć do środka, ale on też nie
m ógł wy j rzeć na zewnątrz. Podszedł do m iej sca kierowcy, usiadł ciężko za kierownicą, wy ciągnął
się do przodu i zaczął oddzierać j edną z tektur. Sam j e tam um ieszczał, więc wiedział, że by ły
porządnie przy m ocowane klej em do szkła, ale w każdy m razie m ałą dziurę powinien dać radę
zrobić, aby zobaczy ć, kto j est na zewnątrz. Wepchnął bagnet pod krawędź tektury i podważy ł
m ały otwór tak, że m ógł przez niego wy j rzeć. By ło ciem no i trudno by ło cokolwiek dostrzec. Ale
nagle poj awił się cień. Cień, który trzy m ał coś w ręce. Wy glądało to j ak kanister z benzy ną. Cień
rozchlapy wał benzy nę wokół całego autobusu. Trwało chwilę, nim Leffe uświadom ił sobie, co się
stanie.
– Co ty do cholery wy prawiasz? – krzy knął.
Cień odwrócił się. By ł w kom iniarce naciągniętej na twarz. Naj pierw Leffe pom y ślał, że to
śm iesznie wy gląda i naszła go ochota, by się roześm iać, ale w ty m sam y m m om encie uderzy ł
go zapach benzy ny i nagle Leffe zlodowaciał. I otrzeźwiał. Ponownie załom otał w szy bę, ale cień
skończy ł wy lewać, wy j ął zapalniczkę i rzucił j ą w stronę autobusu. Silny blask światła buchnął
przed przednią szy bą, a cień zniknął z pola widzenia Leffego.
Ogień rozprzestrzenił się szy bko i dy m zaczął buchać do kabiny kierowcy. Leffe doszedł do
ładu z nogam i, wstał i zatoczy ł się w stronę drzwi. Zanim dosięgnął klam ki, przewrócił się
i uderzy ł o podłogę autobusu. Nie czuł żadnego bólu, ale upadek m usiał by ć m ocny, gdy ż
zobaczy ł, że dostał krwotoku z nosa. Kabina coraz bardziej wy pełniała się dy m em , a on pełzł po
podłodze, aż chwy cił klam kę drzwi wej ściowy ch. Nacisnął j ą i popchnął ram ieniem , j ak m iał
w zwy czaj u robić. Ale drzwi by ły j ak przy spawane. Nie poddały się ani o cal. Spróbował
ponownie i w ty m sam y m m om encie zobaczy ł, że zaczęło się palić wnętrze autobusu, i że duży
płom ień ognia buchnął tam , gdzie m iał swój skład z denaturatem . To sprawiło, że ogień j eszcze
bardziej nabrał rozpędu i wkrótce j ego woj skowy koc stanął w płom ieniach.
Leffe spróbował znowu sforsować drzwi, ale by ły naj wy raźniej zablokowane. Dy m szczy pał
w oczy i Leffe zaczął gwałtownie kaszleć. Zm agał się, by doj ść do pozy cj i stoj ącej i poszedł
z powrotem na m iej sce kierowcy, gdzie z m ozołem usiadł. Mim o że czuł, j ak siły z niego uciekaj ą,
wierzy ł nadal, że będzie m ógł się wy dostać. Odchy lił się do ty łu w fotelu kierowcy, podniósł nogi
i kopnął w przednią szy bę. Stopy zdrętwiały, ale szy ba pozostała nienaruszona. Jeszcze raz uniósł
nogi i kopnął tak m ocno, j ak m ógł w tekturę i wy dawało się, że ta trochę się poddaj e. Czuł, j ak
krew z nosa spły wa po brodzie i j ak traci przy tom ność od dy m u, ale gdy by dał radę wy kopać
szy bę, m ógłby się wy dostać.
Znów odchy lił się w fotelu, podniósł nogi tak wy soko, j ak ty lko m ógł, i wy silił się ile zdołał.
Trafienie by ło precy zy j ne, poczuł wibracj e aż w kręgosłupie i usły szał, j ak szy ba daj e za
wy graną wzdłuż zaczepu. Kopnął znowu i nagle cała przednia szy ba poluzowała się i ześlizgnęła
po m asce. Papierowa osłona zsunęła się razem z nią i wtedy Leffe zobaczy ł, że cała m aska stoi
w płom ieniach i że powiew wiatru, który powstał, kiedy szy ba się poluzowała, sprawił, że ogień
znów nabrał porządnego tem pa i popły nął przez autobus. Wściekłe gorąco uderzy ło go w twarz
i Leffe obej rzał się. Cały autobus by ł teraz w płom ieniach i nie by ło j uż żadnego wy j ścia na
zewnątrz.
Osunął się na podłogę, gdzie j eszcze by ła odrobina tlenu, i pom y ślał, że by ł cholerny m idiotą,
iż nie opowiedział, co widział. Kurewsko wielkim idiotą. Widział, j ak zapala się nogawka j ego
spodni i m iał nadziej ę, że to wkrótce się skończy. Ale tak nie by ło. Ból, który go wy pełnił, kiedy
skóra zaczęła się palić, by ł nie do zniesienia. Próbował krzy czeć ile sił, ale dostał ty lko
gwałtownego ataku kaszlu i ostatnie, co pom y ślał, to że na końcu zawiódł go nawet j ego własny
krzy k.
Axel Hake sądził, że właśnie zasnął, kiedy zadzwonił telefon. On i Oskar Lidm an przej rzeli
cały m ateriał w ciągu dnia. Wy pisali alibi i m oty wy i sposoby działania, wszy stkie m ożliwe luźne
pom y sły, kto m ógł by ć winny m orderstwa Harry ’ego Stenm ana i ewentualne związki z napaścią
na Tobiasa. Sprawdzili wszy stkie fakty, a Hake grzebał głębiej i głębiej i w końcu uznał, że nic nie
widzi. Dosłownie nic, gdy ż pod koniec dnia pracy nie m ógł skupić wzroku z powodu zm ęczenia.
Zszedł na dół i pły wał przez godzinę w basenie, aby zebrać nową energię, ale kiedy wy szedł na
górę i zobaczy ł cierpkie spoj rzenie Lidm ana, zrozum iał, że nic się nie zm ieniło. Nadal wy glądał
fatalnie.
Wy trzy m ał do siódm ej i potem , słaniaj ąc się, wrócił do dom u. Dokładnie przed drzwiam i
złapał coś w rodzaj u drugiego oddechu i nie czuł się wy starczaj ąco zm ęczony, by próbować spać.
Wy pił kilka filiżanek gorącej kawy i czy tał przez chwilę. O pierwszej nadal by ł zupełnie
rozbudzony, j ednak poszedł położy ć się, wy łącznie po to, aby wstać pół godziny później i usiąść,
aby przeczy tać to, co napisali w ciągu dnia. Wpół do czwartej wreszcie poczuł się zm ęczony
i znów wszedł do sy pialni. Po to ty lko, by teraz, godzinę później , zostać obudzony m przez
dy żurnego, który opowiedział o spalony m autobusie.
Hake napełnił term os kawą i poj echał do Långholm en. Pierwsze, co zobaczy ł, wy siadaj ąc
z sam ochodu, by ł czarny stalowy szkielet białego autobusu. By ł m ocno oświetlony lam pam i
techników. Sm ród spalonej gum y i blachy uderzy ł go, kiedy podszedł do Ollego Sandstedta,
stoj ącego nieopodal wraku.
– Nie podchodź za blisko – powiedział technik sądowy. – Nadal j est rozżarzony do
czerwoności. Nie m ożem y zrobić za dużo, zanim porządnie nie osty gnie.
Hake czuł ciepło j uż z kilkudziesięciu m etrów od Overland Expressu.
– Ktoś w nim by ł? – zapy tał.
Sandstedt kiwnął głową i wskazał palcem na m iej sce kierowcy.
– Tam z przodu ktoś leży na podłodze, ty le w każdy m razie udało nam się zobaczy ć. Ale j est
całkowicie spalony.
– Może przewrócił j akąś świeczkę po pij aku i podpalił cały autobus.
Sandstedt chwy cił Hakego i idąc naokoło, podszedł do autobusu z drugiej strony. Wskazał na
drzwi.
– Tam w drzwiach tkwi łom . Jest wsadzony tak, żeby nikt nie m ógł wy j ść ze środka. A tak na
oko wy gląda na to, że ogień nadszedł równocześnie ze wszy stkich stron, więc sądzę, że ktoś wy lał
benzy nę dookoła autobusu i później podpalił.
– Podpalenie?
– Specj aliści badaj ący przy czy ny pożaru m uszą to chy ba sprawdzić, ale w każdy m razie
takie j est m oj e zdanie.
Hake odetchnął ciężko. Jeszcze j edno brutalne m orderstwo do wy j aśnienia. Zabój stwo, które
z cały m prawdopodobieństwem m iało związek z m orderstwem Harry ’ego Stenm ana.
Olle Sandstedt spoj rzał na niego przenikliwie.
– Nie m ożesz tu nic zrobić, Axel. To zaj m ie godziny, zanim wpuszczę j akichś techników do
autobusu.
Hake wy dawał się nie sły szeć. By ł j akby w swoim własny m dzwonie nurkowy m , w który m
czas i przestrzeń wy dawały się nie istnieć.
– Rilke nie da m i więcej ludzi – powiedział niej asno.
– Idź do dom u i połóż się, zanim szlag m nie trafi – rzekł Sandstedt i zapalił papierosa. Ostatni
raz zerknął przy m rużony m i oczam i na Hakego przez swoj e brudne, szy lkretowe okulary, zanim
stam tąd odszedł.
Hake został. Potem zaczął grzebać w kieszeni.
– Term os – powiedział głośno.
Poszedł powoli do sam ochodu, otworzy ł drzwi i na próżno szukał term osu z kawą. Nagle
poddał się. Czuł się tak, j akby wszy stkie siły z niego uszły. Skulił się i położy ł w poprzek przednich
siedzeń. Zam knął na chwilę oczy, ale w środku nadal czuł kołaczącą pustkę. Usiadł, spoj rzał ostatni
raz w stronę zniszczonego przez ogień autobusu, zanim obrócił rozrusznik i odj echał w kierunku
m ostu Pålsund. Wy dawało m u się, że wszy stko zlewa się w zam azaną, szarą m asę i by ł zm uszony
zatrzy m ać się przed stocznią Mälar. Wy łączy ł zapłon i odchy lił się. W następnej sekundzie zasnął
z rękam i w kieszeniach i głową opartą o przednią szy bę.
Przy j echała nocny m pociągiem , a on spotkał j ą na peronie. Usiedli w kawiarni
z m arm urowy m i stołam i, wy pili kilka kieliszków wina i zj edli, każde swoj ą kanapkę. Później on
zaniósł j ej walizkę do m ałego, obskurnego hotelu tuż za Gare du Nord. Znaj dowało się tam
żelazne łóżko, m ała um y walka i popękany bidet. W kącie stało duże biurko, które by ło stanowczo
zby t duże dla takiego m ałego pokoj u i prawdopodobnie zostało zakupione na aukcj i. Tapety
zaczęły łuszczy ć się w rogu, a cieniuteńkie zasłony wpuszczały wszy stkie światła nocy.
Nie powiedzieli do siebie zby t wiele, ty lko naty chm iast wślizgnęli się do skrzy piącego łóżka
i kochali się. Rankiem ona, naga i sm ukła, stanęła przy oknie, by zobaczy ć przebij aj ący się świt
nad pusty m i wagonam i pociągów i lokom oty wam i na ślepy ch torach. Hake właśnie m iał
powiedzieć, j ak bardzo j ą kocha, kiedy ktoś zapukał głośno do drzwi. Próbował słuchać, co głos
m ówi, ale ten m ówił po szwedzku i Hake nie rozum iał, dlaczego ktoś m iałby m ówić do niego po
szwedzku w Pary żu. Ktoś znów zapukał m ocno i Axel czuł, j ak j ego iry tacj a rośnie. Teraz m ógł
rozróżnić, co głos m ówi. Słowa by ły zrozum iałe, ale on j ednak nic nie rozum iał.
– Nie m ożesz tutaj stać – powiedział głos.
Już m iał zapy tać, dlaczego nie m oże tam stać, kiedy obraz Hanny zniknął pod światło, a on
usiadł w aucie prosto j ak drut. Pukanie w przednią szy bę by ło m ocne i bezlitosne. Hake odwrócił
głowę i zobaczy ł, że kierowca tira stoi tuż przy j ego sam ochodzie i puka. Hake opuścił szy bę.
– Nie m ożesz tutaj stać – powiedział ponownie m ężczy zna. – Nie wj adę ani nie wy j adę
ciężarówką.
Hake zobaczy ł, że stanął przed skrzy dłam i bram y stoczni dokładnie tak, że nie dało się ich
otworzy ć. Zapalił sam ochód, odj echał na parking i wy siadł. Spoj rzał na zegarek i spostrzegł, że
j est siódm a rano. Czuł się zm arznięty i spięty. Co to by ł za sen, który śnił? Coś o Hannie.
Kilka razy zabił ręce dla rozgrzewki i poszedł wzdłuż Skutskepparvägen dalej w stronę łuku
m ostu Västerbron. Na zewnątrz wciąż by ło ciem no, ale na wschodzie pokazała się j uż sm uga
światła. Równe, płaskie światło, bez cieni. Drzewa zrzuciły z siebie swoj e ogniste płaszcze i liście
leżały j ak pom arańczowa podłoga pod ciem ny m i pniam i. Hake podszedł do techników, którzy
teraz by li w środku spalonego autobusu i pobierali próbki oraz fotografowali. Olle Sandstedt nadal
tam by ł i stał pochy lony nad czy m ś, co leżało na plastikowej płachcie. By ły to szczątki człowieka
i Hake podszedł do niego.
– By ł chy ba sam w środku? – zapy tał.
Sandstedt kiwnął głową.
– Jak, cholera, m ożna zobaczy ć, kto to m ógł by ć?
– Och, to nie będzie chy ba takie trudne. Dwa palce zostały, prawdopodobnie j edna ręka by ła
pod ciałem , kiedy się spalił.
Sandstedt powiedział „spalił się”, j akby to chodziło o świeczkę.
– Poza ty m została w nim krew, zachowały się j akieś kosm y ki włosów i wszy stkie zęby. To nie
będzie trudne. Znałeś go?
– Nie, tego nie m ogę stwierdzić. Nazy wał się Leffe Alderson, ale powszechnie nazy wany by ł
Leffe Skarpeta. Rozm awiałem z nim kilka razy. Wy dawał się przestraszony albo nerwowy.
Alkoholik. Py tałem go, czy widział coś dziwnego w okolicach, kiedy Stenm an został
zam ordowany, ale nie widział nic.
– Oni często m aj ą złe doświadczenia z policj ą – powiedział Sandstedt, j akby on sam do niej
nie należał. – Często przecież są pij ani j ak bela i trudni w obchodzeniu się z nim i i przewracaj ą się
i uderzaj ą w celach dla pij aków.
To ostatnie powiedział bez cienia ironii. By ł poszukiwaczem faktów, który nie pozwalał sobie
na m ieszanie uczuć i osądów ze swoj ą m etody czną pracą.
– Nie by ło go tutaj , kiedy badaliśm y autobus poprzednim razem , więc nigdy go nie spotkałem
– dodał Sandstedt.
– Znaleźliście coś szczególnego? Coś, na co zwróciłeś uwagę poprzednim razem ?
– Nie, większość rzeczy została zniszczona.
Zrobił gest w stronę tego, co pozostało z białego autobusu.
– Szukasz czegoś specj alnego?
– Ty lko tego, co zwy kle. Kom órki albo notesu z adresam i, m ożliwe, że m iał dziewczy nę.
– Nie, większość to popiół. Bagnet znaleźliśm y. To m oże by ć ciekawe?
– Nie sądzę – powiedział Hake. – Jest raczej zby t lekki, by go uży ć do rozbicia czaszki
Harry ’ego Stenm ana.
– Z pewnością. Nie, to chy ba by ła żelazna rura, takiej siły nie uzy ska się bagnetem .
– Nie m usisz zatem m arnować na niego więcej czasu – powiedział Hake i poszedł z powrotem
do sam ochodu.
Kiedy m iał wsiąść, zobaczy ł, że u Lizzi się świeci. Wy ciągnął kom órkę i wy brał j ej num er.
Odpowiedziała po chwili, a on zapy tał, czy m oże przy j ść i zadać kilka py tań. Odrzekła oficj alnie,
że m oże.
Lizzi przy j ęła go j uż w drzwiach. By ła j ak zwy kle starannie um alowana i Hake zastanawiał
się, j ak dawno wstała. Albo czy spała w m akij ażu. By ła ubrana w elegancką, przety kaną złotem
sukienkę z wy sokim kołnierzem , j ak m ała cesarzowa, a we włosach m iała ufarbowane kilka
srebrny ch pasem ek. Wskazała gestem kanapę w salonie i Hake usiadł, opieraj ąc laskę o sofę.
Drzwi do pokoj u z kam erą i sprzętem by ły zam knięte. Hake czuł, że j akaś granica została
przekroczona i że to koniec poufny ch rozm ów.
– Przy puszczam , że widziałaś, co się stało z autobusem – powiedział na wstępie.
Kiwnęła głową.
– Nie widziałaś, kiedy się palił?
– Nie.
– To ważne, Lizzi. Ktoś rozniecił ogień go i Leffe Skarpeta zginął tam w środku. Podpalenie.
– Ja… fotografowałam całą noc.
– I nie wy j rzałaś na zewnątrz ani j eden raz?
Zakręciła dookoła wózkiem i poj echała w stronę drzwi do pokoj u obok. Jechała prosto na nie,
a one od razu się otworzy ły. Hake wstał i poszedł za nią. Lizzi wskazała na okno. Gęsta,
zaciem niaj ąca zasłona by ła zaciągnięta.
– Nie da się przez nią wy j rzeć na zewnątrz. Ani też zaj rzeć do środka, j eśli o to chodzi.
– Kiedy zatem zobaczy łaś, że autobus spłonął?
– Dziś rano, około szóstej . Wzięłam wtedy filiżankę herbaty do salonu i wy j rzałam . Ale ciebie
tam nie widziałam .
– Spałem wtedy – odparł krótko Hake.
– I j esteście pewni, że on nie zrobił czegoś niezdarnie i nie podpalił się sam ?
– Ktoś wetknął łom na zewnątrz drzwi tak, że on nie m ógł wy j ść.
– Mieszkanie tutaj zaczy na by ć niebezpieczne – powiedziała. – Py tanie brzm i, kto będzie
następną ofiarą?
– Ten, kto wie to, co wiedział Leffe.
Spoj rzał na nią przenikliwie. Ale Lizzi pokręciła ty lko głową.
– Nie widziałam nic, co m ogłoby by ć dla m nie groźne.
– Leffe chy ba m y ślał tak sam o.
– Próbuj esz m nie przestraszy ć?
– Nie, ale na wolności j est m orderca, który nie cofnie się przed niczy m .
Przez chwilę m ilczeli. Pokój by ł ciepły, a zapach wody różanej czy nił go duszny m .
– Znaj dź go więc – powiedziała z m ocą.
– Albo j ą – rzekł Hake.
Lizzi uśm iechnęła się krzy wo.
– Cherchez la femme
– powiedziała perfekcy j ny m francuskim .
Hake czuł się przem arznięty, kiedy opuścił Söderm alm i poj echał do Hanny po skończony m
dniu pracy.
– Pachniesz dy m em – powiedziała, kiedy wkroczy ł do przedpokoj u i powiesił swój płaszcz. –
By łeś na barbecue?
Hake nie m iał serca opowiedzieć, co by ło grillowane, ty lko sam powąchał płaszcz i udawał
zaskoczonego.
– Nie, ale j edliśm y lunch w restauracj i, która obsługiwała kom iniarzy.
Nagle, w cały m swoim zm ęczeniu, wy buchnął głośny m śm iechem . Cała ta sy tuacj a
i kłam stwo z konieczności by ły tak absurdalne, że nie m ógł się powstrzy m ać. Hanna spoj rzała na
niego zdziwiona.
– Powiedziałam coś śm iesznego?
Hake znowu zachichotał i wszedł do pokoj u. Siri wy szła ze swoj ego pokoj u i spoj rzała na
rodziców.
– Opowiedziałeś zabawną historię?
W przedszkolu opowiadali śm ieszne history j ki i m im o że połowa z opowieści wy padała, dzieci
i tak ży wiołowo się z nich śm iały.
– Nie, to by ło ty lko coś, o czy m pom y ślałem – powiedział Hake i pocałował j ą w czoło.
– Ja znam j edną – rzekła Siri.
Skoncentrowała się i niem al zawsty dziła, kiedy cała uwaga została skierowana na nią.
– Czy wiecie, że m a się bardzo dobry wzrok, j eśli j e się m archewki? – powiedziała w końcu.
Spoj rzała na nich:
– Teraz m acie zapy tać: „A dlaczego?”!
– A dlaczego? – zapy tali Hake i Hanna chórem .
– A widzieliście kiedy ś królika w okularach? – odrzekła Siri.
By ła całkowicie poważna i Hake dostrzegł w niej zalążek prawdziwej kom ediantki.
Hake i Hanna roześm iali się z rozbawieniem i dopiero wtedy Siri uśm iechnęła się nieco
z wy ższością.
– Świetne, co?
By ło to nowe słowo, którego się nauczy ła i które ciągle sprawdzała.
Później wieczorem Hake i Hanna siedzieli na kanapie przed piecem kaflowy m i pili koniak.
Odhaczy li drzwiczki, a drewno brzozowe płonęło, szum iąc swoj ą trzaskaj ącą piosenkę. Hake
uważał, że Hanna wy daj e się nieco sm utna. Nie przy gnębiona, ale raczej j akby przeży wała coś
w rodzaj u m ęki. Trwało to cały wieczór i wy dawało się, że nic nie m oże tego zm ienić. Żaden
żart, żadne pieszczoty.
– Co ci właściwie j est? – zapy tał i obj ął j ą ram ieniem .
Odwróciła swoj ą j asną twarz ku niem u i wtedy m ógł zobaczy ć, że wokół j ej ust poj awiła się
ry sa napięcia.
– Jest dobrze – powiedziała.
– Naprawdę?
Kiwnęła z roztargnieniem i znów spoj rzała w ogień.
– Śniłem o tobie w nocy – powiedział. – By liśm y w Pary żu i wzięliśm y dość obskurny hotel.
O świcie stanęłaś przy oknie i patrzy łaś na zewnątrz na dworzec i pociągi. Ja nadal leżałem
w łóżku i obserwowałem cię.
Hanna wy piła duży ły k, pochy liła się do przodu i wzięła m andary nkę. Obierała j ą powoli.
– Śnisz prorocze sny ? – zapy tała.
– Ktoś obudził m nie, zanim zrozum iałem , o co chodzi.
Pozwoliła, by ćwiartka m andary nki zniknęła j ej w ustach i spoj rzała na niego niem al
zdziwiona.
– Nie rozum iesz tego?
– Nie, naprawdę nie.
– Stałam odwrócona plecam i do ciebie, prawda?
– No tak.
Odstawiła kieliszek i przy ciągnęła go do siebie.
– Biedny Axel – powiedziała i pocałowała go. – Biedny, biedny Axel.
Hakem u nie podobały się te słowa. Ostatnio sły szał j e w kostnicy, kiedy Ulla Stenm an
powiedziała to sam o o swoim m ężu.
– Zam iast tego opowiedz, co to znaczy. Tak będzie łatwiej – powiedział Hake.
Pokręciła ty lko głową i przeciągnęła ręką po j ego szczecinowatej głowie.
– Nie m ożem y zrobić czegoś w ten weekend, Axel? Ty lko m y troj e. Zj eść obiad w j akim ś
dobry m m iej scu, pój ść do j akiegoś m uzeum .
– Chętnie – odpowiedział.
Uśm iechnęła się uśm iechem , który sięgał aż do oczu, ale Hake czuł, że stracił wątek, że by ło
coś, co powinien rozwinąć, ale co teraz powoli zanikało. Coś o śnie, coś o j ej sm utku. Ale
pocałunki stały się intensy wniej sze i j ej ciepłe ciało i chętne usta rozwiały wszy stkie m y śli, j akie
m iał.
Chodzi o hotel kawalerski, właściwie przy tułek dla bezdom ny ch m ężczy zn.
Proszę szukać kobiety.
ROZDZIAŁ 15
Axel Hake pom y ślał, że m iasto w j akiś sposób popadło w pewnego rodzaj u chroniczną
szarość. Śnieg j eszcze nie nadszedł, nad ulicam i i kanałam i leżała ty lko błotnista, deszczowa błona.
Cienie robiły się coraz dłuższe i dłuższe, i wy dawało się, że słońce nie daj e rady dźwignąć się nad
hory zontem . Wszy stko stało się ciem noszare; szare j ak stonoga, szare j ak wróbel. A dzień ledwo
wy przedzał poranek, zanim zaczy nało się popołudnie z j eszcze j edny m niuansem szarości.
Gołębioszary m , ołowianoszary m . Później pozostawał ty lko wieczór, a ten nadchodził kom pletnie
za wcześnie w swoim czarnoszary m płaszczu. Sm olistoszaro, dziegciowoszaro. Dom y również
przy j ęły taką sam ą skalę kolorów. To, co wcześniej by ło ceglastoczerwone i m orelowe, a nawet
w kolorze m orskiej zieleni, zam ieniało się w brudnoszare fasady i ani j edno odbicie nie by ło
widoczne w oknach. Tak, j akby ktoś przy kry ł j e grubą powłoką, która nie wpuszczała żadnego
światła. Nawet drzewa, które zaledwie kilka ty godni wcześniej płonęły czerwienią i złotem , by ły
teraz bezlistne i wy ciągały swoj e czarne nagie gałęzie ku ciem nem u niebu.
Axel Hake i Oskar Lidm an siedzieli w sam ochodzie przed dom em Ulli Stenm an na Bastugatan
i obserwowali. Mieli krótkofalówkę pod ręką, a Hake um ieścił policj anta na podeście powy żej
m ieszkania Ulli. Nagle w radiu coś zatrzeszczało i głos wy szeptał, że ona wy chodzi. Hake
naty chm iast wy siadł z sam ochodu i udał się tak szy bko, j ak m ógł, na ty ły tego dużego kom pleksu
kam ienic czy nszowy ch. Jeśli Ulla zam ierzała się wy m knąć, Hake założy ł, że szła przez kory tarz
piwnicy do następnej bram y, aby potem przedostać się przez żelazne ogrodzenie tak, że
wy chodziła po drugiej stronie dom u. Hake zobaczy ł m ały stoj ak na rowery z dachem z blachy
falistej i stanął tam , chroniąc się przed siąpiący m drobny m deszczem . Miał dobry widok na
wszy stkie wy j ścia, poza j edny m , które leżało po drugiej stronie, w kierunku Tim m erm ansgatan,
ale tam by ł Oskar Lidm an.
Hake nie m usiał długo czekać. Drzwi otworzy ły się i Ulla Stenm an, ubrana w płaszcz
przeciwdeszczowy i oliwkowe spodnie, wy szła. Szła szy bko wzdłuż ściany, nie oglądaj ąc się,
wspięła się przez płot i poszła dalej w dół wzgórza prowadzącego do Monteliusvägen. Hake szedł
za nią w pewnej odległości. Ulla Stenm an spieszy ła w stronę Kattgränd, a potem w dół w kierunku
Hornsgatan. Hake zatrzy m ał się przy szczy cie kam ienicy, daj ąc j ej niewielką przewagę. Szła
zdecy dowany m krokiem wzdłuż Hornsgatan, aż doszła do budki telefonicznej usy tuowanej
w niszy ogrodu By sistäppan. Weszła i zadzwoniła.
Hake wy brał wej ście do Mariahallen tuż przy podj eździe z Söder Mälarstrand. Stanął przy
drzwiach i obserwował j ą. Mówiła i gesty kulowała, a następnie odłoży ła słuchawkę. Kiedy
wy szła, spoj rzała w górę na ciężkie od deszczu niebo, owinęła się ciaśniej płaszczem i poszła
w stronę m iej sca, w który m stał Hake. Zaklął cicho i właśnie zdąży ł odwrócić głowę, gdy Ulla
weszła do sklepu. Nie widziała go, ty lko m inęła w odległości zaledwie kilku m etrów.
Kiedy Ulla Stenm an zniknęła w sklepie, Hake skorzy stał z okazj i, by wy j ść. Pani w kasie
popatrzy ła na niego podej rzliwie, ale on zignorował j ej spoj rzenia i poszedł za węgieł, skąd m ógł
zaj rzeć przez okno z drugiej strony. Ulla Stenm an kupiła kilka bułeczek cy nam onowy ch, a potem
wy szła. Właśnie gdy Hake zam ierzał powiadom ić Lidm ana, że zej dzie do sam ochodu, zobaczy ł
j ą skręcaj ącą w prawo i idącą z powrotem do m ieszkania.
Hake ponownie poszedł za nią w odpowiedniej odległości, a ona weszła tą sam ą drogą, którą
wy szła. Przez żelazne ogrodzenie na podwórze i potem w dół do piwnicy, aby następnie dostać się
do swoj ej klatki schodowej . Hake ruszy ł naokoło dom u do sam ochodu. By ł przem oczony
i wściekły, że nie wziął ze sobą parasola.
– No? – zapy tał Lidm an.
– Wy m knęła się po drugiej stronie dom u – powiedział. – Potem poszła do budki telefonicznej
i zadzwoniła.
– Pój dziem y na górę pogadać z nią?
Hake pokręcił głową.
– Sądzę, że pozwolim y j ej wierzy ć, że m oże uży wać tam tej drogi, kiedy chce. Nie
uj awnim y tego.
– Więc znowu pozostaj e ty lko czekać?
Lidm an by ł bezgranicznie zm ęczony ty m śledzeniem wy stawiaj ący m cierpliwość na próbę.
– Kupiła ciastka. My ślę, że oczekuj e kogoś.
– Kogo?
Hake nie wiedział, ale ten ktoś raczej powinien wkrótce się poj awić. Spoj rzał na zegarek. By ło
nieco po drugiej . Za pół godziny wy j dzie znowu i stanie na straży pod dachem stoj aka na rowery,
gdy ż założy ł, że ten ktoś nie będzie wchodził od frontu.
Wy szedł nieco wcześniej , na szczęście, gdy ż właśnie zdąży ł przej ść dookoła na ty ły zam ku
Mälarborgen, kiedy zobaczy ł, że ktoś wspina się przez ogrodzenie i wchodzi na podwórze.
Próbował zwiększy ć tem po, ale zbocze by ło śliskie i w grząskim błocie laska nie łapała porządnie
przy czepności. Dokładnie w m om encie, gdy podszedł do płotu, drzwi do piwnicy znów się
zatrzasnęły. Hake wrócił do sam ochodu, wziął krótkofalówkę od Lidm ana i skontaktował się
z policj antem w środku w dom u. Ten niczego nie zauważy ł, ty lko ty le, że drzwi raz cicho się
otworzy ły. Hake westchnął i poprosił go, by się odezwał, kiedy ktoś znów będzie wy chodzić.
Upły nęło kilka godzin, zanim w radiu zatrzeszczało.
– Ktoś teraz wy szedł – szepnął policj ant.
Hake otworzy ł drzwi sam ochodu i popędził. Otworzy ł parasol, ale ty m razem nie doszedł do
ty łu dom u. Zam iast tego zszedł w dół w stronę Kattgränd i czekał tam na gościa Ulli. Przy j ął za
pewnik, że ten przy j echał m etrem i że nie zam ierzał udać się w dół ku Söder Mälarstrand.
Następnie j ednak przy szło m u na m y śl, że m ożna zaparkować na Torkel Knutssonsgatan,
naprzeciwko Münchenbry ggeriet
i dlatego zszedł w stronę Monteliusvägen. I bardzo słusznie.
Plecy m ężczy zny znikały, przesuwaj ąc się w dół po drewniany ch schodach, w kierunku głębokiej
rozpadliny przy przedłużeniu ulicy Torkel Knutssonsgatan.
Hake przy spieszy ł kroku i cały czas doganiał gościa Ulli. Ale nagle kolano nie poradziło sobie
z obciążeniam i na schodach i Hake upadł. Poślizgnął się na żwirze i wy lądował na przem oknięty m
trawniku, po który m j eszcze kawałek sunął, zanim się zatrzy m ał. Upadaj ąc, upuścił laskę,
i zobaczy ł, że ta leży u podstawy drewniany ch schodów. Płaszcz by ł zupełnie ubrudzony, a noga
nie nadążała za nim , kiedy próbował się podnieść. Zaczął wlec się ku lasce, a każde pociągnięcie
nogam i by ło wy siłkiem .
Gość Ulli doszedł do ulicy poniżej grzbietu wzgórza, kiedy Hake wreszcie chwy cił laskę i by ł
w stanie się podnieść. Nie dowierzał j uż nodze i by ł zm uszony iść ostrożnie, kiedy wznowił pościg.
Poniżej schodów stał zaparkowany sam ochód i Hake zdał sobie sprawę, że nie zdąży zej ść na dół,
zanim gość odj edzie. Zawahał się, ale potem rzucił laskę w stronę sam ochodu. Tam ten właśnie
m iał wsiąść, gdy laska trafiła w dach auta z ostry m hukiem i odbiła się w dół na ulicę. Ze
skonfundowaną m iną m ężczy zna podniósł j ą i rozej rzał się dookoła, ale nikogo nie by ło w pobliżu.
Podniósł wzrok, ale Hake zniknął j uż i j edy ny m , co m ężczy zna m ógł zobaczy ć, by ł bok góry
i kawałek trawnika. Gość uniósł laskę, obrócił nią i spoj rzał potem na dach sam ochodu. By ła tam
porządna ry sa. W ty m sam y m m om encie Hake dotarł do niego.
– Sekundkę – powiedział. – To m oj a laska.
Gość obrócił się i Hake m ógł teraz wy raźnie zobaczy ć j ego twarz. By ł to Rick Stenm an.
– Co ty tu robisz? – zapy tał i spoj rzał zdziwiony na Hakego. – I czy to ty rzuciłeś to na m ój
sam ochód?
– Chodź tutaj – powiedział Hake i wy rwał m u laskę. – Musim y porozm awiać.
Usiedli w radiowozie, który m Lidm an zj echał na dół i zaparkował przed Münchenbry ggeriet.
Rick na ty lny m siedzeniu, a Lidm an i Hake z przodu. Oby dwaj policj anci przewiesili się przez
oparcie i obserwowali Ricka, który wy dawał się skupiony i patrzy ł to na j ednego, to na drugiego,
bez m rugnięcia okiem , nie wy kazuj ąc naj m niej szego dy skom fortu z powodu tej sy tuacj i.
– Nie powinniście się wy tłum aczy ć? – zapy tał i odgarnął rudoblond włosy z czoła. By ł
przy stoj ny m m łody m człowiekiem , m iał czy ste ry sy i delikatną twarz. Jego brwi by ły tak j asne,
że niem al nieistniej ące, i sprawiały, że czoło wy glądało na wy ższe. Usta m iał szerokie i kiedy się
uśm iechał, wy łaniały się dwa zęby dużo dłuższe od pozostały ch, nadaj ąc j ego twarzy szelm owski
wy gląd. Hake potrafił zrozum ieć, j eśli m iał powodzenie u płci pięknej .
– Nie m a co wy j aśniać. To doty czy norm alnej pracy policj i i w związku z ty m natknęliśm y
się teraz na ciebie.
– Musieliście szpiegować Ullę, prawda?
– Już powiedziałem – rzekł Hake. – Nasze m etody śledcze nie są własnością publiczną.
– Rzuciłeś przecież, do cholery, laskę w dach m oj ego sam ochodu. Zapłacisz za to.
– To by ł wy padek. Poślizgnąłem się i laska wy leciała m i z ręki i spadła na twój sam ochód.
Rick pokręcił głową.
– Że ty tak potrafisz – powiedział cicho.
– Co robiłeś u Ulli? – przerwał Lidm an.
Miał problem z nieszanuj ący m i nikogo m ężczy znam i, którzy uważali, że m aj ą wszelkie prawa
na świecie, ale żadny ch powinności.
– By łem na kawie – powiedział Rick Stenm an. – Czy to przestępstwo?
– Spałeś z nią też? – zapy tał Lidm an i wetknął m iętówkę w usta.
Ale prowokacj a nie odniosła skutku, bezrzęsne powieki Ricka nawet nie drgnęły. Patrzy ł
uporczy wie na Lidm ana.
– Ulla Stenm an straciła swoj ego m ęża w brutalny ch okolicznościach. Czuj e się zagubiona
i zm ęczona i potrzebuj e pocieszenia. Jako przy j aciel i kolega z pracy pom agam j ej w tej
sy tuacj i.
– Py tałem , czy z nią spałeś – powiedział Lidm an ostro.
Miał j eszcze większy problem z krasom ówczą ckliwością.
– Nie, ona j est, do cholery, wdową po m oim bracie. Czy wy nic nie rozum iecie?
– Dlaczego zatem się tam skradałeś? – zapy tał Hake.
Po raz pierwszy się zawahał.
– Ulla tego chciała.
– Dlaczego?
– Powiedziała, że widziała obce osoby kręcące się po okolicy. Nie wiedziała, czy to by li
policj anci, śledczy ubezpieczeniowi, czy m oże j acy ś ludzie z przeszłości Reda.
– Kto m ógłby to by ć?
– Nie m am poj ęcia i Ulla prawdopodobnie też nie, ale uważa, że to cholernie nieprzy j em ne
i dlatego chciała, żeby m wszedł i wy szedł przez kory tarz piwnicy. Nie chciała, żeby ktoś wiedział,
kiedy j est w dom u, a kiedy poza nim .
– A ty od razu trafiłeś – powiedział gorzko Lidm an.
– Opisała tam ten skrót, kiedy poprosiła m nie, żeby m dzisiaj przy szedł – odparł Rick. – Nie
znałem go wcześniej .
Hake nie by ł pewien, czy wierzy Rickowi Stenm anowi i zastanawiał się, co to za osoby Ulla
zauważy ła. W każdy m razie nie Lidm ana i j ego sam ego, tego by ł pewien. A kiedy Tobisson nadal
uczestniczy ł w śledzeniu, ona w ogóle się nie pokazała.
– Gdzie by łeś przedwczoraj w nocy ? – zapy tał nieoczekiwanie Hake.
Rick nie spodziewał się tego py tania i stracił na sekundę głowę.
– W dom u, tak sądzę.
– Sądzisz?
– By łem w dom u.
– Świadkowie?
Rick pokręcił głową.
– Sły szałeś o Leffe Skarpecie?
– Nie. Kto to j est?
Hake nie odpowiedział, nie chciał nic opowiadać obcy m o podpaleniu.
– Wobec tego, czy wiesz o ubezpieczeniu na ży cie Harry ’ego?
Rick kiwnął głową.
– Zdziwiłeś się?
– Nieszczególnie. Red zabezpieczał swoich ukochany ch bliskich.
– Ale ty nie zy skałeś nic na j ego śm ierci?
Rick zam ierzał coś powiedzieć, bo j ego twarz straciła nieco ze swoj ego j asnoczerwonego
koloru, ale szy bko wrócił do równowagi.
– Nie, j ego śm ierć j est dla m nie wielkim nieszczęściem – powiedział z opanowaniem .
– O ile nie podłączy sz się teraz do Ulli i nie dostaniesz części pieniędzy z ubezpieczenia –
insy nuował Lidm an.
Rick uśm iechnął się krzy wo do Lidm ana, otworzy ł drzwi sam ochodu i spoj rzał na policj antów.
– Wy daj e się, że skończy m y teraz – powiedział. – W przeciwny m razie m usiałby m m ieć ze
sobą adwokata. To zaczy na przecież przy pom inać zwy kłe szy kany.
Spoj rzał na Hakego.
– A ty będziesz m usiał zapłacić za przelakierowanie m oj ego dachu.
Następnie wy szedł i przeszedł przez ulicę do swoj ego sam ochodu.
Lidm an odwrócił się do Hakego.
– Teraz j esteśm y spaleni, j eśli chodzi o śledzenie – powiedział z pewną ulgą w głosie. – On
pogada z Ullą.
– Nigdy nie j esteśm y spaleni – odparł zdecy dowanie Hake.
Lidm an uruchom ił sam ochód, zj echał w kierunku Söder Mälarstrand i skręcił w stronę
Slussen, naj bardziej zawiłego węzła drogowego w Sztokholm ie. Hake by ł brudny, bolało go kolano
i poprosił Lidm ana, by zawiózł go do dom u. Kolega zaklął cicho, ponieważ to oznaczało, że by ł
zm uszony zawrócić na ślim aku Slussen. Teraz nie za bardzo m u się to udało – zam iast tego
wy j echali na m ost Skeppsbron i Lidm an m usiał j echać solidny m obj azdem , zanim m ógł
wy puścić Hakego na Chapm ansgatan.
Z wielkim trudem Hake wy dostał się ze sam ochodu. Lidm an patrzy ł za nim ze współczuciem ,
gdy ten, kulej ąc, zniknął za bram ą. Jakich to m iał pom ocników: kalekę i połam anego biegacza
długody stansowego.
Hake leżał na łóżku i dawał odpocząć swoj em u kolanu. Nasm arował j e balsam em ty gry sim
i grzało go m iło. Sły szał przej eżdżaj ące obok sam ochody i j akieś dzieci krzy czące w drodze do
dom u ze szkoły. Światło przenikało przez zaciągnięte zasłony. My ślał o Hannie. Co zaszło m iędzy
nim i? Co sprawiło, że Hanna coraz bardziej i bardziej odsuwała się od niego? By ła wprawdzie
obecna, ale j akby zapadała się w sobie na długie chwile, a to sprawiało, że on zaczął uprawiać
form ę sam okontroli, której nie lubił. Zaczął uspokaj ać j ą, kiedy właściwie chciał krzy czeć
i potrząsać nią. Zapalił papierosa, co by ło u niego rzadkie, i pozwolił by dy m wił się na sufit.
Spotkała kogoś innego? Nie wierzy ł w to, ona nie uciekała, ty lko po prostu powoli zapadała się na
j ego oczach. Traciła nagle swoj ą odwagę ży ciową i usprawiedliwiała się ty m , że czuj e się
zm ęczona. A potem pom iędzy ty m i stanam i poj awiała się pewnego rodzaj u uczepiaj ąca się,
gwałtowna potrzeba bliskości i seksu. Wszy stko to by ło cholernie konfunduj ące. Może powinna
porozm awiać z psy chologiem , ale Hake bał się, że nadinterpretował stan j ej um y słu, bo sam by ł
zestresowany i przepracowany.
Zostało trochę zim nej kawy na nocny m stoliku i wy pił ły k, obserwuj ąc wzory światła na
suficie. Kiedy właściwie zaczęły się j ej zm iany nastroj u? Powrócił m y ślam i do czasu tuż po
lecie w Skagen i doszedł do wniosku, że chy ba zaczęły się j akiś ty dzień po ich powrocie do dom u.
Co się wtedy stało? Zaciągnął się głęboko i pozwolił dy m owi sączy ć się przez kącik ust. Nie by ł
j akim ś nałogowy m palaczem , więc raczy ł się luksusem zabawy dy m em , pozwalaj ąc m u
wy bierać różne drogi wy j ścia, albo też robił kółko z dy m u i wy dm uchiwał j e po pokoj u. Nie, nie
wy darzy ło się nic specj alnego, dni biegły j ak zwy kle, a nocom niczego nie brakowało, kiedy by li
razem . W każdy m razie chciała by ć z nim i j ej propozy cj a, by spędzić cały dzień razem ,
z obiadem i wizy tą w m uzeum , by ła krokiem we właściwy m kierunku. O ile nic nie stanie im na
drodze.
Usiadł na brzegu łóżka i sprawdził nogę. Kolano trzy m ało, m im o że porządnie kłuło, kiedy
próbował wstać. W m ieszkaniu powy żej Lars Larsson-Varg chodził tam i z powrotem , a gdy
później zadzwonił dzwonek do drzwi, Hake sądził, że to m oże by ć kustosz, który chce przerwać to
ponure napięcie powstałe m iędzy nim i. Ale to nie Lars stał w drzwiach, ty lko Julia.
Zdenerwowana przepchnęła się obok niego do salonu.
– Masz wino? – zapy tała.
Hake poszedł do kuchni i nalał j ej kieliszek. Obserwował ukradkiem swoj ą siostrę. Wy glądała
na wy czerpaną. Jej twarz by ła nabrzm iała, a na głowie Julia m iała czerwoną spiczastą czapkę,
która konkurowała z kolorem twarzy. Ubrała się niechluj nie, gruba bawełniana koszula wy stawała
spod swetra, a duża skórzana kurtka by ła niezapięta. Podał j ej kieliszek, a ona spoj rzała na niego
z wdzięcznością, ale nie piła. Tak, j akby ty lko chciała m ieć coś do trzy m ania.
– Jestem w tarapatach – powiedziała. – Kurewskich tarapatach.
– Zerwał?
Spoj rzała na niego ponuro.
– Przeciwnie.
– Przeciwnie?
– Tak, chce by ć ze m ną więcej niż kiedy kolwiek, i częściowo to j est problem em .
– Nie wiem , j ak j a m ógłby m ci w ty m pom óc.
Uważał, że to wy daj e się dziwne. Nienawidziła przecież, gdy wtrącał się do j ej rom ansów.
– Jeśli m ożesz skończy ć zadawać takie głupkowate py tania, to opowiem – powiedziała
siadaj ąc i zrobiła równocześnie gest, aby on także usiadł.
– Zresztą, m ogę ci zrobić zastrzy k w to kolano – dodała, kiedy zobaczy ła, z j akim wy siłkiem
j ej brat podszedł do fotela. – Z koguciego grzebienia.
– Koguciego grzebienia?
– Tak, ty j ako gracz wiesz dobrze, że konie wy ścigowe ciągle m uszą dostawać zastrzy ki
z koguciego grzebienia. To j est środek, aby stawy wy trzy m ały zby t duże obciążenie.
Czy tał o ty m kiedy ś w czasopiśm ie fachowy m . Brzm iało to m akabry cznie, ale by ło uważane
przez większość wetery narzy za godne zastępstwo korty zonu.
– Czekam – powiedział i usiadł.
Julia upiła m ały ły k i spoj rzała na Hakego znad brzegu kieliszka.
– Brałam udział w wy puszczeniu ty ch norek za Norrtälj e – powiedziała.
Hake nie wiedział nic o ty m wy darzeniu.
– By ło o ty m w gazecie.
– Okej .
– Ale nie rozum iesz? Jestem wetery narzem i ochrona zwierząt j est m oim główny m
zadaniem . Tam te norki nie poradzą sobie sam odzielnie. Nie są nauczone, by sam e zdoby wać
poży wienie. To, co zrobiłam , j est pewnego rodzaj u znęcaniem się nad zwierzętam i.
Axel Hake niem al poczuł ulgę. My ślał, że powód, z j akim przy szła, to coś gorszego, coś
przestępczego, coś, co m iało związek z Rosj aninem .
– Czy to nie j est po prostu py tanie o form ę? – powiedział ostrożnie. – One są chy ba bardziej
dręczone w swoich klatkach, by potem pój ść prosto do rzeźni i przem y słu futrzarskiego. Co to za
ży cie?
Spoj rzała na czerwony napój w kieliszku i obróciła nim tak, że m ogła w nim uchwy cić
prom y k światła.
– To nie ty lko to – powiedziała cicho. – Wzięłam dwie z norek ze sobą do dom u, do kliniki.
Gustav Lövenhj elm i ci inni chcą, żeby m podała norkom świerzb. Dostałam kilka am pułek, które
zawieraj ą infekcj ę. Um ieścim y j e potem u dwóch inny ch hodowców norek i w ten sposób
zarazim y ich kolonie.
– Nie rób tego – powiedział Hake. – To j uż pój dzie za daleko.
– Powiedziałam przecież, że j estem w kurewskich tarapatach.
– Wy rzuć am pułki i powiedz: „nie” – odparł.
– To nie ty lko to.
– Yuri cię zostawi, j eśli tego nie zrobisz?
– Gdy by to by ło takie proste.
Jej piękne oczy by ły pełne bólu, kiedy spoj rzała na niego.
– Nie j estem pewien, czy rozum iem .
– Nie, j ak cholera m ógłby ś to zrobić. Nie opowiedziałam przecież wszy stkiego. Mianowicie,
oni posługuj ą się szantażem .
– Jak to?
– Maj ą film wideo ze m ną, kiedy wy puszczam norki i kiedy zabieram te dwie. Później , gdy
zdj ęliśm y kom iniarki, film owali ty lko m nie, nie pozostały ch. Grożą, że wy ślą film policj i, a to
oznacza, że zostaną m i cofnięte uprawnienia.
Hake czuł, j ak narasta w nim złość i nie m ógł usiedzieć w m iej scu. Wstał, podszedł do okna
i odwrócił się potem gwałtownie, tak że stoj ący na parapecie m iniaturowy żaglowiec, który zrobił
ręcznie, zleciał na podłogę. Hake nawet na niego nie spoj rzał.
– Co za skurwy sy ny – powiedział surowo.
Chwy cił laskę i obszedł pokój dookoła. Potem zatrzy m ał się nagle i spoj rzał na nią.
– Sły szałaś kiedy ś nazwisko Leffe Skarpeta?
Julia pokręciła głową.
– Sły szałaś o ty m , że który ś z członków kolekty wu m ieszkał kiedy ś w Overland Expressie?
– Nie.
– Yuri też nie?
– Nie.
Hake zam ilkł.
– Czy m ożesz m i pom óc? – zapy tała Julia żałośnie.
Zastanowił się, a potem skinął poważnie głową.
Dawny budy nek browaru, obecnie centrum konferency j ne.
ROZDZIAŁ 16
Olle Sandstedt czekał następnego dnia na Hakego, gdy ten wszedł do pokoj u dowodzenia.
Oskar Lidm an j uż tam by ł i aktualizował wszy stkie fakty. Sandstedt rzucił na stół teczkę.
– To Leffe Alderson zginął w płom ieniach w autobusie – powiedział. – Specj aliści badaj ący
przy czy ny pożaru zrobili rekonstrukcj ę przebiegu ognia i doszli do tego, że autobus podpalono
z zewnątrz. Że ktoś prawdopodobnie rozlał benzy nę dookoła poj azdu i potem zapalił. Łom po
zewnętrznej stronie drzwi potwierdza, że chodzi o podpalenie, i że podpalacz nie chciał, by Leffe
m iał szansę wy j ść.
Hake kiwnął głową. Zatem by ło potwierdzone, j eszcze j edno m orderstwo i nowe śledztwo, do
którego trzeba się zabrać na poważnie. Wziął kubek kawy, podszedł do okna i wy j rzał na zewnątrz.
Czuł, że zaczy na się uginać pod ciężarem . Dwa m orderstwa, no i problem Julii, który m usi
spróbować rozwiązać. Na zewnątrz zaczęło się rozj aśniać i m iał nadziej ę, że to będzie znośny
dzień.
– Szukałem ofiary w naszy ch rej estrach i przez opiekę społeczną – rzekł Lidm an. – Ostatnim
adresem by ł hotel kawalerski Margines na Söder. I to tam opieka społeczna wy sy łała zasiłek,
m im o że Leffe m ieszkał w autobusie.
– Musim y tam poj echać – odparł Hake i rzucił ostatnie spoj rzenie przez okno.
Nagle zobaczy ł, że Hanna j est w drodze do budy nku policj i.
– Chwileczkę – powiedział i zszedł na dół do recepcj i. Ale Hanna nigdy nie weszła do
budy nku, ty lko przeszła obok. Hake popędził przez drzwi i zdąży ł zrozum ieć, że ona idzie do
następnego budy nku, w który m m ieści się biuro paszportowe. Przez chwilę zam ierzał pój ść za nią,
ale zam iast tego poszedł na górę i ubrał płaszcz. Postanowił zapy tać j ą później , ale całą drogę do
hotelu kawalerskiego zastanawiał się, co to za sprawę tam m iała. O ile wiedział, nie potrzebowali
odnawiać paszportów właśnie teraz.
Hotel kawalerski Margines by ł sześciopiętrowy m budy nkiem z lat pięćdziesiąty ch, z prosty m i
liniam i i konwencj onalny m i oknam i. By ł uży wany w pierwszej kolej ności j ako ty m czasowe
m iej sce zam ieszkania dla osób, które znalazły się po „ciem nej ” stronie społeczeństwa:
nałogowców, przestępców, bezdom ny ch i chory ch psy chicznie. Większość porzuciła wszy stkie
próby ży cia w przy zwoitości, wszy stkie próby readaptacj i, ponieważ coś w nich pękło. Często
przy czy ną by ła m iłość, która ich złam ała, kobiety, które ich opuściły, dzieci, które zobaczy ły ich
słabość i nie chciały m ieć z nim i nic do czy nienia, koledzy z pracy, którzy unikali ich, gdy ż w j akiś
sposób by li inni. Tak j ak stado zwierząt porzuca słabszego lub rannego.
Ci, którzy m ieszkali w Marginesie, doświadczy li w ten lub w inny sposób społecznego
socj aldarwinizm u i nie zdali egzam inu. Kiedy pili albo podniecali się, m ogli by ć źli i diabelscy.
Ktoś po pij aku odpiłował stopę koledze, żeby dostać j ego but, a inny sprzedał swoj e dziecko
pedofilom . Wszy stko by ło m ożliwe, gdy człowiek by ł porządnie otępiały i głęboko w piekle. Ale
kiedy by ł trzeźwy, kiedy znieczulenie puszczało, by ł w takim człowieku zagubiony chłopak albo
dziewczy na, nigdy nie dostrzegany, nigdy nie kochany, i który by ł zm uszony stać się tak
twardy m , że nikt nie chciał się do niego zbliży ć.
Hake i Lidm an podeszli do recepcj i, gdzie m łody człowiek stał, czy taj ąc codzienną gazetę.
By ł wy soki i chudy, prawdopodobnie student, który sobie dorabiał. Spoj rzał na Hakego i Lidm ana,
zrozum iał, że nie należą do zwy czaj nej klienteli, i powoli złoży ł gazetę.
– Czy m ogę j akoś pom óc? – powiedział, j akby by ł kierownikiem sali w restauracj i.
– Policj a kry m inalna – rzekł Hake i pokazał swoj ą legity m acj ę. – Chodzi o j ednego z waszy ch
by ły ch lokatorów. Leffego Aldersona.
Student zastanowił się.
– Wy prowadził się latem – powiedział – ale nie zostawił nowego adresu.
– Sły szeliśm y, że w każdy m razie tutaj dostaj e pocztę.
Sprawdził rej estr, a potem kiwnął.
– Kto się ty m zaj m uj e? Ty ?
Chłopak uśm iechnął się nieco powściągliwie.
– Nie, to nie nasze zadanie. My i tak m am y dość zaj ęć.
– Sam tu przy chodził i odbierał pocztę?
– Nie dostawał zby t dużo listów, ale to Gurra Viken się nim i zaj m ował.
– Nadal tu m ieszka?
– Dwudziestka siódem ka. Drugie piętro. Nie m a w zwy czaj u wy chodzić.
Weszli na górę po schodach, winda by ła nieczy nna, i poszli dalej brudnozielony m i
chodnikam i z linoleum , aż do drzwi dwadzieścia siedem . Świetlówka m igała nad nim i
nieregularnie, a na środku drzwi by ło pokaźne pęknięcie, j ak gdy by ktoś próbował wkopać j e do
środka. Zapukali, ale nikt nie odpowiedział. Chwy cili za klam kę i drzwi się otworzy ły. Pokój , do
którego weszli, m iał dwa łóżka i śm ierdział dy m em papierosowy m oraz potem . Naj pierw Hake
sądził, że pokój j est pusty, ale tuż obok toalety w wy tarty m fotelu siedział duży m ężczy zna
i w m ilczeniu gapił się na nich. Brzuch wy lewał się spod szlafroka, a podwój ny podbródek trząsł
się, gdy m ężczy zna ruszał głową. Miał długie, tłuste, szpakowate włosy, które zwisały na
purpurowy by czy kark. Ale pom im o tej purpurowości twarz by ła chorobliwie blada, ciężkie worki
wisiały pod oczam i, a usta by ły całkowicie bezbarwne.
– Niewłaściwe drzwi – powiedział m ężczy zna m echanicznie, j akby m ówił to ty siące razy
wcześniej . – Storm en leży piętro wy żej .
– Gurra? – zapy tał Hake. – Jesteśm y z policj i.
– To chy ba widzę, ale Gurra zwiał z m iasta i…
– Chodzi o Leffego Skarpetę – powiedział szy bko Lidm an.
Rozpoznawał lawiranta, kiedy takiego widział. Ogólnie rzecz biorąc, większość ludzi by ła
lawirantam i, uważał Lidm an. Wliczaj ąc w to sam ego siebie. Ale by ły różnice w stopniach. Ten
m ężczy zna tutaj , ze swoj ą chorą konsty tucj ą i swy m i m artwy m i ry bim i oczkam i, należał do ty ch
cięższy ch przy padków. By ł człowiekiem , który nigdy nie wziąłby na siebie żadnej
odpowiedzialności za nic.
– Nie znam go – powiedział m ężczy zna.
– Nie j esteś więc Gurrą Vikenem ?
Po wielkim oporze przy znał, że to rzeczy wiście j ego im ię.
– Z tego, co wiem y, zaj m uj esz się j ego pocztą. Jego przedterm inową em ery turą.
– Nie zrobiłem nic nielegalnego – powiedział Gurra Viken i poślinił wargi. – Dostał każde
j edno öre. Każdy list.
– Dużo by ło listów?
Mężczy zna pry chnął.
– Kto chciałby pisać do tego paj aca? Nie, to by ły ty lko oficj alne pism a.
– Mieszkał tu?
– W ty m pudle.
Mężczy zna wskazał na łóżko przy oknie.
– Naj lepszy widok w m ieście.
Zaśm iał się tak gwałtownie, że całe j ego sadło się zatrzęsło. Za oknem nie by ło widać nic,
ty lko ścianę przeciwpożarową.
– Nie pozostały żadne j ego rzeczy ?
– Dlaczego m iały by zostać? Wszy stko, co posiadał, m ieściło się w zepsutej walizce.
Spoj rzał na nich podej rzliwie.
– Jeśli sądzicie, że j a zwędziłem j ego…
– Nie interesuj em y się tobą – powiedział kategory cznie Lidm an.
To wy dawało się uspokoić Gurrę.
– Zresztą, co on zrobił?
– Nie zrobił tak dużo – powiedział Lidm an. – I też nie za wiele zrobi, bo zginął w płom ieniach
kilka dni tem u.
Twarz Gurrego ani drgnęła. Tak, j akby j uż dawno tem u przestał cokolwiek odczuwać.
– Mówiłem , że nie powinien trzy m ać tej cholernej kopcącej kuchenki spiry tusowej
w autobusie – powiedział Gurra.
– Więc spoty kałeś się z nim ?
– Chodziłem do autobusu z forsą.
– Dlaczego właściwie się tam przeprowadził? – zapy tał Hake.
Gurra Viken wzruszy ł swoim i tłusty m i ram ionam i.
– Chlał za dużo i narobił ty lko bigosu. W końcu wy rzucili go, a on nie wy dawał się m ieć nic
przeciwko tem u.
– Wiesz, dlaczego zaczął tak gwałtownie pić właśnie latem ?
– Nie m am poj ęcia. To nie m oj a broszka.
– Jak sądzisz, kto wiedział o ty m , że wprowadził się do autobusu?
Gurra rozważał, czy warto gadać dalej , ale potem znów wzruszy ł ram ionam i. Gest, który
z pewnością wy kony wał setki razy dziennie. Pewnego rodzaj u tik, który oznaczał: nie wiem nic
i nie obchodzi m nie to.
– Większość ty ch, którzy tu m ieszkaj ą, i z który m i zazwy czaj chlał w knaj pie.
– Jak zwęszy ł autobus?
– Widział, j ak został opuszczony przez j akichś hippisów i wprowadził się. Wtedy nie wiedział,
że Danne Durant j est właścicielem autobusu.
– Danne Durant?
– Tak. Musicie chy ba znać tego pieprzonego lichwiarza – sy knął.
Po raz pierwszy poj awiło się coś w j ego wzroku, co m ożna by ło nazwać zaangażowaniem .
– Wiecie, to ścierwo, co wy ry wa wy kolej eńców j ako słupy w firm ach-krzakach.
Lidm an spoj rzał przelotnie na Hakego, zanim zapy tał.
– Czy Leffe by ł słupem w j akiej ś firm ie fasadowej ?
– To j asne, że by ł…
Nie znaleźli Dannego na „Laurze” – według kierowcy ciężarówki trenował j ak zwy kle. Hake
i Lidm an poj echali na Kocksgatan i zeszli w dół do m ałego lokalu bokserskiego. Musieli przesuwać
się po om acku po schodach, bo oświetlenie nie działało. Kiedy otworzy li drzwi, oślepiło ich
światło i dopiero po chwili m ogli zobaczy ć Dannego Duranta tańczącego wokół w ringu
i walczącego z cieniem . Posłał im ty lko krótkie spoj rzenie, a potem konty nuował swój trening.
Hake podszedł do ringu i obserwował Dannego. Poruszał się m iękko i dy nam icznie. Uderzał luźno
swoj e haki i ciosy proste, cofał się, kulił i wy buchał potem serią uderzeń.
– Dobrze – powiedział Hake – ale garda j est niewy starczaj ąca. Szczególnie po lewej stronie.
Danne zatrzy m ał się na chwileczkę.
– Nie wiesz, o czy m m ówisz.
– Ależ tak.
– Zatem wej dź na ring i pokaż.
Hake oparł się o liny.
– Ty lko wtedy, j eśli odpowiesz na kilka py tań.
Niewielki uśm iech rozlał się na ustach Dannego.
– Deal – rzekł.
Hake przeszedł m iędzy linam i i podał Lidm anowi laskę. Ten spoj rzał przerażony na Hakego,
który zdj ął z siebie płaszcz, m ary narkę i koszulę, i rzucił ubrania na krzesło w j edny m rogu ringu.
– Axel, do cholery …
Danne poszedł i przy niósł parę rękawic dla Hakego i poinstruował Lidm ana, aby sprawdzał
czas. Trzy m inutowe rundy.
Hake wszedł na środek ringu, uderzy ł kilka ciosów w powietrzu i spoj rzał na Dannego.
– Okej – powiedział. – By łeś właścicielem autobusu, który spłonął?
– Taa – odparł Danne.
– Jaką m ieliście um owę, ty i Leffe Skarpeta?
– Nie wiem , o czy m m ówisz.
Zaczął krąży ć wokół Hakego, który początkowo stał w m iej scu. Wiedział, że nie j est zdolny do
zby tniego poruszania się, a poza ty m by ło trudno dobrać się do kogoś, kto stał zupełnie
nieruchom o. Ale Danne naprawdę um iał się boksować, podszedł szy bko do Hakego i zadał kilka
porządny ch ciosów przez j ego gardę. Hake poczuł sm ak krwi w ustach, warga m usiała pęknąć.
Zaczął m y śleć, że popełnił duży błąd.
– Sły szeliśm y, że załatwiasz słupy do firm -krzaków – powiedział zdy szany.
Danne uderzy ł hakiem , który przeszedł pod gardą i trafił w podbródek. Hake zakoły sał się, ale
skontrował j abem , który m dotknął bok głowy Dannego.
– Udowodnij to – rzekł Danne i natarł na Hakego, który m ógł poczuć ostry zapach m azidła
i pom ady do włosów. Dostał dwa ciężkie ciosy w nerki i by ł zm uszony próbować się wy cofać.
Ale Danne trzy m ał się blisko niego i uderzy ł kom binacj ą, która skończy ła się ciężkim prawy m
ciosem tuż pod okiem Hakego. Axel poczuł, że skóra pękła i że będzie m iał prawdziwą śliwę pod
okiem . Oddał ciężki prawy cios, który trafił Dannego w czoło.
– Dobrze – powiedział i uśm iechnął się lekko.
Hake zaczął się porządnie pocić. Niewątpliwie m iał kondy cj ę, ale brezent na ringu by ł ciężki,
nawet j eśli Hake nie ruszał się tak dużo, i ciosy go osłabiały. Pom y ślał, że to idioty czne, że nie m a
ochrony na zęby, gdy ż Danne Durant uderzał m ocno.
– Leffe Skarpeta by ł słupem w takiej firm ie? – wy sapał Hake. – To by ła um owa, którą z nim
m iałeś? Mieszkanie gratis w autobusie w zam ian za to, że podpisał kilka papierów i widniał j ako
właściciel j akichś deficy towy ch spółek?
Oczy Dannego zwęziły się, a on sam wy prowadził dwa ciężkie ciosy. Pierwszy przy j ęła
rękawica, ale drugi trafił w policzek. Hake zachwiał się, kolano dało za wy graną i stracił
równowagę. Lidm an właśnie m iał powiedzieć, że runda wkrótce się skończy, kiedy zobaczy ł j ak
Danne, nieubłaganie natarł na Hakego, który stracił równowagę. Pchnął go tak, że ten zatoczy ł się
na liny ringu, i uderzał wściekle gradem ciosów w głowę Hakego.
– Ding dong – krzy knął Lidm an. – Koniec rundy.
Ale Danne nie słuchał, m iał swoj ego przeciwnika na linach. Kolano nie wy trzy m ało dłużej ,
lecz Hake m usiał chwy cić się liny j edną ręką, co obnaży ło całą stronę twarzy na atak. Po ty m ,
j ak Danne przy walił dwa prawe sierpowe, Hake m ógł j edy nie z trudem utrzy m ać się na nogach.
Danne podszedł bliżej i wpatry wał się m u w oczy. Hake ledwo m ógł odróżnić twarz przed sobą
i zaczęło go m dlić. Nagle Danne Durant zrobił krok do ty łu i porządnie uderzy ł go w środek
twarzy. Hake osunął się na brezent, a Danne zostawił go tam . Rzucił okiem na Lidm ana, zanim
wy szedł z ringu.
– Zadzwoń, gliniarzu – powiedział.
Lidm an podszedł do Hakego, pom ógł m u stanąć na nogi i zawlókł go na krzesło w rogu ringu.
Hake krwawił obficie z ust i nosa.
– Co ty do cholery wy prawiasz? – zapy tał wściekle Lidm an.
Hake uśm iechnął się nieznacznie, wziął ręcznik wiszący na linach i wy tarł twarz.
– Jest otwarty na ciosy z lewej strony – powiedział.
Kom isarz Elm er Branting wpatry wał się zafascy nowany w twarz Axela Hakego. Warga by ła
pęknięta, na czole znaj dowała się nierówna gula, a pod okiem liliowy wy lew. Hake przy kładał do
rany plastikową torebkę wy pełnioną lodem , aby zapobiec obrzękowi. Branting cieszy ł się, że
pracuj e w Wy dziale do spraw Przestępstw Gospodarczy ch, a nie w Wy dziale Zabój stw.
– Wy ciągnąłem dla ciebie dokum enty – powiedział.
Położy ł na biurku teczkę, po którą Hake z m ozołem sięgnął.
Branting zastanawiał się, co faceta spotkało, ale kiedy zapy tał, Hake ty lko zby ł to wy m ówką,
że potknął się i uderzy ł.
Hake wziął teczkę i otworzy ł j ą.
– Danne Durant j est znany w naszy ch kręgach, ale nie udało się nam go oskarży ć. Jeszcze.
Uważam , że to ty lko kwestia czasu.
Hake uniósł brwi.
– Tak, j ego nazwisko poj awia się zarówno w j edny m , j ak i w drugim kontekście – powiedział
Branting. – Fałszy we faktury, wy naj em bez kontraktu, działalność poży czkowa, no i to, co dostałeś
w tej teczce. Przegląd działalności firm fasadowy ch.
– Zatem , j aki j est problem ? Mam na m y śli problem z wsadzeniem go.
– On nigdy niczego nie podpisuj e. Wszy stkie transakcj e poży czkowe zawierane są ustnie.
Wszy stkie „perswazj e” są werbalne.
– I nikt nie sy pie?
Branting pokręcił głową.
– Jak to właściwie wy gląda? – zapy tał Hake. – Praca takiego słupa.
– To proste. Zakłada się firm ę-krzak. Jako właściciela i głównego odpowiedzialnego za
działalność wy stawia się pij aka. Za wy nagrodzeniem . On podpisuj e. Później kupuj e się inną
firm ę i j ą się ogołaca. Kiedy dochodzi do oskarżenia, pij ak widniej e w dokum entach j ako główny
właściciel, a on m a co naj wy żej ty m czasowy adres, ale przede wszy stkim nie m a złam anego
grosza. Pieniędzy nie m a, więc nikt nie zapłaci. Społeczeństwo, a przede wszy stkim podatnicy,
tracą ogrom ne sum y na tego rodzaj u oszustwach.
– A j eśli się go wtedy oskarży ?
– Świadkam i są przecież często alkoholicy, który ch wiary godność j est zerowa. Obrońca
rozerwałby prokuratora na kawałki, j eśli ten zbudowałby swój akt oskarżenia na której ś z ty ch
ruin. A j eśli zaciągnie się go przed sąd, wszy scy przecież będą m ogli zobaczy ć, że on nic nie
rozum ie ani nie m a z ty m wszy stkim nic wspólnego. Słup j est często w niezwy kle zły m stanie
i psy chiatra m oże go raz-dwa uwolnić. To przecież dlatego został wy brany.
– Przez Dannego Duranta?
Elm er Branting skinął głową.
– On zdaj e się m ieć kontrolę nad całą tą klientelą. Zna ich, m ówi się, że nawet się z nim i
przy j aźni. Spotkałeś go kiedy ś?
Hake uśm iechnął się odrobinę, a Branting nie m ógł zrozum ieć, dlaczego to m iało by ć takie
zabawne.
– Mogę też powiedzieć, że autobus by ł należy cie ubezpieczony. Dużo, dużo ponad to, ile by ł
wart.
Hake kiwnął głową. Durant by ł człowiekiem , który nie zostawiał nic przy padkowi.
– Czy Leffe Alderson by ł słupem w j akiej ś firm ie fasadowej ? – zapy tał.
– Szukałem nazwiska, kiedy poprosiłeś m nie o to dziś rano. Wszy stko j est w teczce. By ł
słupem dla trzech firm . Wszy stkie w trakcie rozpatry wania.
Branting westchnął.
– A teraz nie ży j e – powiedział. – Bardzo dogodnie.
– Zam ordowany – odparł Hake. – Został zam ordowany …
Hake szedł szty wno przez kory tarze w stronę pokoj u dowodzenia. Bolało go całe ciało i czuł, że
twarz j est opuchnięta i gorąca. Następnego dnia m iał spotkać się z Hanną i Siri i ży wił nadziej ę, że
będzie czuł się wtedy lepiej . Lidm an uważał, że by ł idiotą, ale Hake chciał wy czuć Dannego
Duranta. Poczuć, czy nosi w sobie nienawiść do policj i, poczuć, j ak reaguj e, kiedy zostaj e
sprowokowany. Rozstrzy gnąć, czy to w gruncie rzeczy twardy m ężczy zna, czy półpsy chopata,
który pom iata alkoholikam i, żeby sam em u czuć, że ży j e. Hake nie dostał żadnej j ednoznacznej
odpowiedzi na ringu, ale w każdy m razie Danne nie ży wił j akiej ś gwałtownej nienawiści do
policj i. Rozłoży ł Hakego spokoj nie i m etody cznie. Zm iażdży ł j ego obronę. Potem , pod
pry sznicem , nie zam ienili wiele słów. Danne j ak zwy kle wsm arował w siebie różne olej ki. Zerkał
nieco na Hakego i z pewnością zastanawiał się, co to za dziwny policj ant, który – będąc półkaleką
– j ednak wszedł bez m rugnięcia okiem na ring, by uzy skać odpowiedzi na kilka py tań. Właśnie
kiedy Danne m iał odej ść, Hake zagrodził m u drogę.
– Nie skończy łem j eszcze z m oim i py taniam i – powiedział. – Ale m uszę lepiej się
przy gotować. Jesteś gotowy na rewanż?
Danne przez m om ent wy glądał na zaskoczonego, ale potem kiwnął głową i przepchnął się
obok Hakego.
– Każdego dnia ty godnia – powiedział i wy szedł.
Kiedy Hake wszedł do pokoj u dowodzenia, Oskar Lidm an siedział, pij ąc kawę.
– Cholera, j ak ty wy glądasz – stwierdził, dodaj ąc m u otuchy. – Co więc powiedział Branting?
– Że Durant wy ry wał słupy i że przez dłuższy czas parał się wszelkim i m ożliwy m i
podej rzany m i interesam i. Że Leffe Skarpeta by ł właścicielem trzech firm .
Otworzy ł teczkę.
– Observandum AB, Kilens Förvaltnings AB i Baltim ore Kontrast AB.
Lidm an zakoły sał się na krześle.
– Więc Leffe wiedział za dużo?
– Z pewnością.
– A gdzie w ty m j est Harry Stenm an?
– Mógł by ć prawdziwy m właścicielem której ś z firm . Albo wszy stkich. Poży czy ł pieniądze
i m oże zainwestował w sieć firm -krzaków.
– A Danne?
– Nie wiem , czy on j est tu m ózgiem , czy m oże to ktoś inny.
– Masz na m y śli to, że on pozwala stać na froncie zarówno Leffem u, j ak i Harry ’em u
Stenm anowi, a kiedy potem wszy stko bierze w łeb, pozby wa się ich?
Tego Hake nie wiedział.
– Harry m ógł połączy ć się z Rosj anam i, żeby wy m anewrować Dannego – zaproponował.
Lidm an wpatry wał się w sufit.
– A bracia Hem m esta?
– Może oni są m ięśniam i tego wszy stkiego. Nieczuli. Nieubłagani. Twardzi j ak kam ienie.
– Jest ty lko j edna rzecz, która m nie okropnie iry tuj e – powiedział Oskar Lidm an.
– Wiem – rzekł Hake i podniósł swoj ą torebkę z lodem , którą przy łoży ł do podbitego oka.
– Wiesz?
– Tak, j eśli m asz na m y śli ubezpieczenie na ży cie.
ROZDZIAŁ 17
W niedzielę Hake, Hanna i Siri w końcu m ogli by ć razem cały dzień. Kiedy Hake przy szedł
i zabrał j e, Hanna ty lko rzuciła krótkie spoj rzenie na j ego twarz i pocałowała go delikatnie
w opuchliznę pod okiem .
– Mój kochany, kochany policj ant – powiedziała.
Zj edli lunch w Blå Porten na Dj urgården, otwartej rodzinnej restauracj i w pobliżu Gröna
Lund. Przedtem by li w Skansenie
i Siri m ogła pogłaskać py tona, pozwoliła paj ąkowi wspinać
się po swoj ej ręce i zachwy cała się zabawam i fok. Odpuściła nawet nieco wobec taty, dobrego
pły waka, i chciała szy bko iść do dom u, do wanny, żeby bawić się w fokę. Po lunchu poszli do
Junibacken
i spotkali wszy stkich bohaterów Siri: Pippi, Madikę i Em ila. W autobusie, w drodze
do dom u, Siri ucięła sobie popołudniową drzem kę na kolanach Hakego, a Hanna oparła głowę na
j ego ram ieniu i też zam knęła oczy.
Hake patrzy ł na m iasto, które przetaczało się obok za oknem autobusu. To by ła ty powa
niedziela. Rodziny wy szły ze swoim i dziećm i, a sam otni poszli na długie spacery. Żółte budy nki
Skeppsholm en lśniły pom iędzy ciem ny m i drzewam i. Dem onstracj a bezdom ny ch zatrzy m ała
autobus na kilka m inut, m im o że nie by ło tak wielu, którzy j ą poparli. Hake zastanawiał się, czy
Leffe Skarpeta dołączy łby do takiej dem onstracj i. Przy puszczalnie nie, ale j acy ś odrzuceni
spotkali się w końcu i poszli w pochodzie. Hanna obudziła się i obserwowała go.
– Szukasz przestępców – rzekła i poklepała czule j ego dłoń.
Już w dom u spędził godzinę w wannie z Siri i j ej foczy m i sztuczkam i. Kiedy zabawa by ła
skończona, na stole stało j edzenie – rostbef z pieczony m i ziem niakam i. Potem Siri chciała
obej rzeć w telewizj i program dla dzieci, a w ty m czasie Hake i Hanna zm y wali naczy nia.
– Widziałem cię przy kom endzie przedwczoraj – powiedział i wy tarł talerz.
Hanna stała odwrócona, więc nie widział wy razu j ej twarzy.
– Przedwczoraj ?
– Tak, by łaś tam więcej razy ?
– Nie.
– Zatem m usisz chy ba wiedzieć, kiedy tam by łaś?
– Oczy wiście, że wiem . Ty lko się trochę… zagm atwałam .
Hake wstawił wy tarty talerz do szafki i czekał.
– Odwiedziłam kolegę – powiedziała.
– W biurze paszportowy m ?
– Tak. Nie m ożna m ieć tam znaj om y ch?
– Jasne, że m ożna, po prostu nie wiedziałem o ty m .
– Naprawdę świetnie, że nie wszy stko wiesz – powiedziała kwaśno Hanna.
– My ślę, że kłam iesz.
– Dlaczego?
– Też się zastanawiam .
Podała m u ostatni talerz.
– Odwiedziłam kolegę, a j eśli m i nie wierzy sz, to sądzę, że j esteś bezczelny. Co ty właściwie
wy prawiasz?
– Zastanawiam się naprawdę nad ty m sam y m . Co ty do cholery wy prawiasz?
Czuł, że wszy stko wy m y ka m u się spod kontroli. Że cały ten wspaniały dzień zakończy się
katastrofą i że to on puścił to wszy stko w ruch. Ale trudno by ło m u się wy cofać, kiedy zrobiło się
poważnie. Zawsze tak m iał. Hanna powiedziała raz, że j est j ak borsuk, który gry zie, aż zatrzeszczy
łam ana kość zdoby czy. Dźwięk tego trzasku by ł j edy ną rzeczą, której słuchał, według niej .
– Przestań – powiedziała. – Poważnie.
– Jak nazy wa się kolega? – zapy tał Hake.
Wy ciągnęła zaty czkę ze zlewozm y waka, wzięła od niego ręcznik i wy tarła ręce.
– Sły szałaś?
– Ty naprawdę m y ślisz, że zam ierzam odpowiedzieć na to py tanie?
– Dlaczego nie?
– Jeśli ty sam tego nie rozum iesz, to j a nie potrafię wy tłum aczy ć.
Wy szła z kuchni, a Hake poszedł za nią.
– Znaleźliśm y się w m artwy m punkcie, Hanno, a naj prościej j est po prostu powiedzieć, kto to
by ł i nic więcej o ty m .
– Nie akceptuj ę tego i powinieneś to j uż wiedzieć.
– Nie akceptuj esz czego?
Odwróciła się gwałtownie. Widział, że j est naprawdę wkurzona.
– Ciebie, j ako prowadzącego przesłuchanie, i m nie, j ako oskarżonej . Po prostu tego nie znoszę.
– Masz na m y śli gliniarza we m nie?
– Nie, m am na m y śli idiotę w tobie – powiedziała i weszła do sy pialni.
Hake powlókł się za nią. Jeszcze nie sły szał chrzęstu kości i by ł w j akiś sposób niezadowolony
z sy tuacj i. Czuł, że chce czegoś więcej . Ale nie dostał tego. Kiedy wszedł do pokoj u, Hanna
powiedziała zim no, że m oże j uż iść do dom u.
– Hanna, do j asnej cholery – zaczął Hake. – Musim y chy ba m óc rozm awiać o wszy stkim .
– Dlaczego? Istniej e coś, co nazy wa się pry watnością i respektem , a ty przekroczy łeś dzisiaj
tę granicę i naprawdę nie chcę m ieć z tobą nic więcej do czy nienia.
– Dzisiaj ?
– Idź j uż.
Zam knęła m u przed nosem drzwi do sy pialni. Zam ierzał j e znów otworzy ć, ale nagle poczuł,
że cała wola walki z niego wy ciekła. Wszedł do łazienki i ochlapał twarz zim ną wodą. Co on
właściwie wy prawia? Skąd się wzięła ta podej rzliwość, która sprawiała, że nie potrafił odpuścić,
kiedy ubzdurał sobie, że ktoś kłam ie? Wiedział, że chodzi o szacunek. Szacunek dla niego. Że nie
chce by ć okłam y wany prosto w oczy. Gapił się na sam ego siebie w lustrze. Głupio wy glądał ze
swoj ą spuchniętą twarzą i pękniętą wargą, ze swoim i zm ęczony m i oczam i i krzy wy m
uśm iechem . Wy glądał j ak kloszard, i m iał wielką ochotę po prostu wy j ść z dom u i położy ć się na
ulicy. Ale wziął się w garść, poszedł do Siri i siedział tam przez chwilę, zanim pożegnał się
i odszedł.
Czuł się nieswoj o, wracaj ąc do swoj ego dom u. Wszy stko wy dawało się szare i ponure.
Hantverkargatan leżała opuszczona i brudna. Budy nek Landstingu wy glądał j ak upiorny zam ek ze
swoim i pusty m i, czarny m i oknam i na tle białej fasady. Jakby m iał wy bite zęby. Sklep 7-Eleven
na wzgórzu wy glądał j ak klinika, z silny m i świetlówkam i i ciężką stalową ladą. Kiedy schodził
w stronę Pontonj ärparken, wielkie drzewa szum iały złowieszczo na tle czarnego zbocza góry.
Dzień, który zaczął się tak dobrze, i dalej ciągnął się tak dobrze, skończy ł się niem al katastrofą.
Niewątpliwie by ł im perty nencki, ale m iał nurtuj ące go poczucie, że j ednak m iał racj ę. Że Hanna
skłam ała o przy j acielu w kom endzie.
Kiedy wszedł do m ieszkania, zobaczy ł, że autom aty czna sekretarka m ruga. To Julia, która
opowiedziała, że dała norki kolekty wowi, ale że nie zaraziła ich świerzbem . Powiedziała natom iast,
że to zrobiła i oni by li teraz ze zwierzętam i w drodze na inną farm ę norek w Östergötland.
Powiedziała im , że j est chora i w ten sposób uniknęła j akiegokolwiek udziału. Dom j est zatem
pusty – by ło to j ej ostatnie zdanie, po czy m odłoży ła słuchawkę. Hake spoj rzał na zegarek. By ła
dziewiąta. Okej , siostrzy czko, pom y ślał. Rozum iem . Przebrał się i włoży ł na siebie wiatrówkę,
czarne dżinsy i dzianinową czapkę. Miał latarkę i kom plet narzędzi w sam ochodzie. Ostatnią
rzeczą, j aką wsadził sobie do kieszeni, by ła służbowa broń.
Zaparkował sam ochód w świerkowy m zagaj niku, kilkaset m etrów od dom u. Potem wziął
torbę z narzędziam i oraz latarkę i, kucaj ąc, przem knął naokoło dom u, na j ego ty ły. Budy nek
wy dawał się opuszczony, a na zewnątrz nie pozostawiono żadnego oświetlenia. Zaczęło m ocno
wiać i uporczy wy szum świerków sprawiał, że kroków Hakego na żwirowej ścieżce nie by ło
sły chać. Z ty łu by ło kuchenne wej ście. Do dom u prowadziły zwy czaj ne drzwi z ornam entową
szy bą. Hake postawił torbę, wy j ął nóż do cięcia szkła i taśm ę m askuj ącą. Nożem zrobił kółko,
przy m ocował w dwóch m iej scach u góry taśm ę i wy bił szy bę. Ostrożnie wsadził rękę przez
dziurę i otworzy ł drzwi. Z kuchni doszedł go ostry zapach fasoli i przy praw. Zapalił latarkę
i poświecił wzdłuż ścian kuchni. Słoiki wy pełnione suszony m i grzy bam i, konfituram i
i m ary natam i stały rzędem na półkach. W oknie postawione by ły doniczki z ziołam i
i pom idoram i. Na zlewozm y waku królował duży rozdrabniacz odpadów, a poniżej by ło wiadro,
gdzie robiono uży tek ze wszy stkich obierków i inny ch resztek warzy w z posiłków. Hake wszedł do
salonu i poświecił w stronę schodów prowadzący ch na górę do pokoj u Yuriego – to tam m iał
zacząć szukać taśm wideo z Julią. Kiedy m ozolnie wspiął się na drugie piętro, przy pom niał sobie
nagle tego chorego psa. Zaklął cicho i uchy lił drzwi. Bardzo słusznie – tuż za drzwiam i stał pies
i pokazy wał zęby. Zaszczekał i warknął głucho.
– Już dobrze, Elina – powiedział i pchnął drzwi.
Poprzednim razem , kiedy tam by ł, widział, że to labrador, a to nie są prawdziwe psy
stróżuj ące. Założy ł, że do kolekty wu przy chodziło wielu obcy ch ludzi i że pies został wy szkolony,
aby nie szczekać na każdego, kto się poj awi. Rzeczy wiście, kiedy labradorka usły szała swoj e im ię,
uspokoiła się i pom erdała ogonem . Hake poklepał j ą i powiedział kilka rozweselaj ący ch słów.
Elina poszła z powrotem do swoich m łody ch, które łaziły wokół po kocu w głębi pokoj u. Hake
poświecił latarką. Na j ednej długiej stronie pokoj u, obok łóżka, znaj dowała się szafka. Wy ciągał
szufladę za szufladą i oświetlał j e. Leżało tam wszy stko, co m ożliwe, od rosy j skich m onet, do
prezerwaty w. Ale żadnej taśm y wideo. Odwrócił latarkę i zobaczy ł telewizor na m ałej półeczce.
Pod nim znaj dował się zbiór kaset wideo, ale Hake sądził raczej , że ta taśm a, której szuka, j est
m niej szego form atu, do m niej szej kam ery wideo.
Zawiedziony opuścił pokój , poszedł wzdłuż kory tarza i otworzy ł nowe drzwi. Wy glądało na to,
że to pokój Gustava Lövenhj elm a, pachniało ty toniem i stary m i książkam i. Ściany by ły pokry te
regałam i, wszy stkie przepełnione książkam i, czasopism am i i skoroszy tam i. Hake podszedł do
biurka i pociągnął boczne szuflady. By ły zam knięte. Wtedy wy j ął śrubokręt i wy łam ał zam ek
z silny m trzaskiem . Psu, który poszedł za nim , nie spodobał się dźwięk i zaszczekał. Hake uciszy ł
sukę sy knięciem i wy ciągnął szufladę. Leżało tam m nóstwo dokum entów. Podniósł j eden
i przej rzał go szy bko. By ły to dane naukowe na tem at raka j elita grubego i inny ch chorób, który ch
m ożna by ło uniknąć dzięki diecie wegańskiej . Wy ciągnął następną szufladę i tam leżało wiele
taśm wideo m niej szego form atu. Już m iał j e wsadzić do torby, kiedy nagle zapaliło się światło
i w drzwiach stanęła dziewczy na ubrana j edy nie w t-shirt i m aj tki. By ła to j edna z dziewczy n,
które ubiegały się o członkostwo w kolekty wie, kiedy tu przy j echał za pierwszy m razem .
– O co tu do cholery chodzi? – zapy tała.
Wy dawała się zupełnie nieustraszona i Hake wiedział, że j est spalony, więc równie dobrze
m ógł przeprowadzić akcj ę. Spokoj nie wsadził film y wideo do torby.
– Policj a – powiedział autory taty wnie.
– Nie m asz do cholery żadnego prawa włam y wać się i kraść stąd rzeczy – powiedziała
dziewczy na.
Podeszła do telefonu na biurku i zaczęła wy bierać num er. Hake bez ceregieli wy ciągnął kabel.
Dopiero teraz do oczu dziewczy ny wślizgnęła się niepewność. By ła przy zwy czaj ona do
obchodzenia się z policj ą i znała swoj e prawa, ale ten twardy m ężczy zna z ranam i na twarzy
i uporczy wy m spoj rzeniem , to by ło co innego.
– Kim właściwie j esteś? – spy tała niepewnie.
– Pieprz to. Gdy by m by ł tobą, pry snąłby m stąd m igiem . Ja daj ę ci ty lko j edną szansę.
Podszedł bliżej i posłał j ej zim ne spoj rzenie.
– Twoi kum ple paraj ą się szantażem , a to grozi więzieniem do lat dwóch. Wiem , że właśnie
teraz są w drodze, aby dokonać kolej ny ch przestępstw.
Widział, że ona wie, co właśnie robią tam ci.
– Społeczeństwo dopuszcza znęcanie nad zwierzętam i i…
– Cicho! – powiedział Hake. – Społeczeństwo j est zarówno m oj e, j ak i twoj e, nie ty lko m oj e.
A ta afera z szantażem to coś, od czego ty – powinnaś by ć dość m ądra – by trzy m ać się z daleka.
– Co za szantaż?
– Skoro oni ci tego nie opowiedzieli, to widocznie nie zy skałaś ich zaufania.
– Gustav Lövenhj elm j est szanowany m naukowcem i ufam , że wie, co j est dobre dla
kolekty wu.
– Zatem j esteś bezm ózga – powiedział Hake i zam knął suwak torby. – Czy cały dowcip nie
polega na ty m , żeby by ć sam odzielny m i nie dać się wodzić za nos? Następny m razem zechce
przespać się z tobą w służbie pracy naukowo-badawczej , a wtedy będzie trudno powiedzieć „nie”.
Wzdry gnęła się, i Hake zrozum iał, że to m oże j uż się stało.
– Daj ę ci dwie m ożliwości – powiedział. – Spły waj , a nie dołączy sz do żadnego policy j nego
śledztwa. Albo zostań i poskarż swoj em u naukowcowi, a zostaniesz wciągnięta w plątaninę
kłam stw i przestępstw.
– Jestem loj alna – powiedziała urażona.
– Z pewnością – odparł Hake. – Loj alna po przem ieszkaniu tu kilku ty godni i braku takiego
zaufania, aby wiedzieć, co się dziej e. Podczas woj ny nazy wano takich j ak ty m ięsem arm atnim .
Składano was w ofierze dla wielkiej sprawy.
Hake zszedł na dół po schodach. Dziewczy na nadal stała i patrzy ła za nim zagubiona. Nie
wiedział, czy blef odniósł skutek i nie by ł też pewien, czy w przy padku postępowania sądowego
dałby radę obronić swoj e zachowanie. To by ło zwy czaj ne włam anie, to by ła norm alna kradzież.
Inny m i słowy popełnił przestępstwo. Dla dobrej sprawy, ale to by ło właśnie to, co weganie
zawsze m ówili o swoich akcj ach. Wy szedł w nocną ciem ność i poszedł do sam ochodu. Las wciąż
śpiewał swoj ą szeleszczącą piosenkę. Wierzchołki świerków pochy lały się ku swoim sąsiadom ,
aby w następnej sekundzie stać znów prosto i sam otnie. Kiedy Hake przekręcił zapłon, przed
sam ochodem popędził zaj ąc. Na sekundę utknął w stożku światła, zanim konty nuował dalszą drogę
przez pole.
Kiedy Hake zaparkował na Chapm ansgatan około trzeciej w nocy, j ego odwaga zm alała.
Przed dom em stał radiowóz. Nie sądził, by dziewczy na zdąży ła złoży ć j akieś doniesienie. Raczej
pom y ślał, że popełnione zostało j eszcze j edno m orderstwo i że czekaj ą, aż on wróci do dom u.
Wy łączy ł kom órkę przed włam aniem i j eszcze nie włączy ł j ej , by sprawdzić wiadom ości.
Otworzy ł bram ę i szedł ciężkim krokiem w stronę windy, będącej w drodze na dół. Kiedy
stanęła na parterze, wy szło z niej dwóch policj antów, który ch Hake znał. Między sobą m ieli Larsa
Larssona-Varg. Sąsiad by ł pij any i w swoj ej czarnej sukm anie i czarnej j edwabnej j arm ułce
wy glądał j ak arcy kapłan. Zatrzy m ał się przed Hakem .
– Mogłeś m i pom óc, Axel – powiedział.
Hake spoj rzał py taj ąco na policj antów. Stanie tam , z torbą pełną skradziony ch rzeczy
sprawiało, że czuł się j eszcze bardziej nieswoj o.
– Zam knął się w kibelku w Muzeum Narodowy m – powiedział policj ant, który, j ak Hake
pam iętał, nazy wał się Fridell. – Potem wy m knął się po zam knięciu i zm ierzał do sali Rem brandta,
kiedy kam era nadzoru wy chwy ciła go i włączy ł się alarm . Firm a ochroniarska wy słała
sam ochód, ale on wy dostał się z budy nku przez okno w piwnicy i pry snął. Kustosz, który oglądał
taśm ę z nadzoru, potrafił go zidenty fikować, no i przy j echaliśm y go zabrać.
Wzruszy ł ram ionam i.
– Stawiał niewielki opór, włoży ł j akieś stare rękawice bokserskie, żeby nie zrobić nam zby t
dużej krzy wdy, j ak powiedział.
Fridell skrzy wił się.
– Ale j ak ty lko zbliży liśm y się, od razu się poddał.
– Zawsze coś – rzekł Hake do Larssona-Varg. – Przem oc wobec funkcj onariusza by łaby
szczególnie poważna.
– Miałem ty lko zabezpieczy ć kilka odcisków palców na „Sprzy siężeniu Claudiusa Civilisa” –
powiedział z rezy gnacj ą Larsson-Varg. – Zawiodłeś m nie, Axel, i wiesz o ty m .
– Nie m ogę popełnić przestępstwa, Lars, nawet dla przy j aciela.
– Nie m ożesz? – Wzrok Larssona-Varg by ł przenikliwy i Hake by ł zm uszony zrobić unik.
– Właśnie – powiedział Larsson-Varg z trium fem . – Właśnie.
Policj anci zabrali go do radiowozu, a Hake poj echał na górę do swoj ego m ieszkania. Dopiero
teraz poczuł, j ak bardzo j est zm ęczony. Odstawił torbę w holu i pozwolił, by kurtka spadła na
podłogę razem z włóczkową czapką. Trzewiki zsunął w sy pialni, ale więcej nie zdj ął z siebie. Padł
na łóżko.
Pierwszy w Szwecj i skansen i ogród zoologiczny, usy tuowany na wy spie Dj urgården
w Sztokholm ie.
Muzeum postaci z książek dla dzieci Astrid Lindgren.
ROZDZIAŁ 18
Gustav Lövenhj elm i Yuri przy szli do Julii Hake wcześnie rano. Kiedy otworzy ła, wtargnęli
bez słowa i zaczęli przeszukiwać dom . By li brudni i m ieli czerwone oczy po nocnej akcj i. Kiedy
Julia zapy tała, co wy prawiaj ą, j ako odpowiedź otrzy m ała ty lko urażone spoj rzenie Yuriego.
Zrobiła sobie kawę i usiadła, żeby przeczy tać poranną gazetę. Po chwili zeszli z piętra
i Lövenhj elm usiadł naprzeciwko niej .
– Więc to ty lko twój brat nas odwiedził – powiedział i wbił w nią wzrok. By ło to intensy wne,
niem al hipnoty czne spoj rzenie.
Julia popatrzy ła na niego spokoj nie.
– Nie wiem , o czy m m ówisz.
– Ależ tak, wiesz. Sądziłem , że stoisz po naszej stronie, przeciwko dręczeniu zwierząt.
– Wiesz, że tak. Prakty kuj ę to codziennie w m oj ej pracy.
Przez sekundę Lövenhj elm wy glądał niepewnie. Wcześniej ledwo zwracał na nią uwagę
i postrzegał j ą ty lko j ako narzędzie do swoich celów. Teraz nagle uświadom ił sobie, że by ła
uczciwa i nie bała się.
– Powiedz m u, że j a nie pozwolę, żeby ktoś się do m nie włam y wał – rzekł i podniósł się.
– Możesz m u właściwie zupełnie sam to powiedzieć – odparła Julia. – I uważam , że
powinieneś przeprosić za to, że wtargnąłeś tu i węszy łeś w m oich rzeczach.
Yuri stał w drzwiach i obserwował j ą.
– Tak się nie m ówi do Gustava – powiedział surowo.
– Pocałuj m nie w dupę – rzekła Julia i wstała. – Wy noście się stąd, zanim naprawdę krew
m nie zalej e.
Yuri nie wierzy ł, że dobrze sły szał.
– Jak m ożesz powiedzieć…
– Jak m ogę powiedzieć co, ty m ały paj acu?
W j ej oczach koloru trawy m orskiej bły snęło.
– Jak m ogę powiedzieć, że potraktowaliście m nie j ak gówno i robiliście to za m oim i plecam i?
Uprawialiście szantaż i bawiliście się ze m ną? Jak m ogę to powiedzieć?
– Uspokój się j uż – rzekł Yuri.
– Czy to twój guru wy słał cię, aby ś m nie uwiódł, tak żeby ście m ogli przeprowadzać wasze
akcj e?
– Nie m usisz na to odpowiadać, Yuri – powiedział Lövenhj elm . – Chodź, idziem y.
– Idź teraz za panem – rzekła Julia pogardliwie. – Dalej , aport!
Yuri zacisnął pięści. Jego dum a ucierpiała, a on sam wy szedł wściekły z pokoj u. Lövenhj elm
odwrócił się w drzwiach.
– Te norki w nocy … By ły chy ba zarażone?
– Poży j em y, zobaczy m y – powiedziała Julia.
– Właśnie – odparł beznam iętnie Lövenhj elm . – Poży j em y, zobaczy m y …
Axel Hake przeglądał film y wideo w pracy. Jedy ną sfilm owaną akcj ą by ła ta, podczas której
widać twarz Julii, ale nie pozostały ch uczestników. Inne taśm y by ły ty lko m asą nagrany ch na
wideo odczy tów, które Gustav Lövenhj elm wy głaszał w cały m kraj u. Hake stwierdził, że taśm y
są bezwartościowe. Nie m ógł uży ć ich w żadny m postępowaniu sądowy m . Dowody by ły
kradzione, a zatem nieważne, i j edy ne, co by ło widoczne na zdj ęciach, to j ego siostra. Hake
zastanawiał się, czy Gustav Lövenhj elm to rozum iał.
Oskar Lidm an wszedł w m om encie, gdy zadzwonił telefon. To by ła Lizzi Ham m arlund. Miała
coś do powiedzenia.
Zdj ęcie by ło należy cie ostre. Kobieta stała dokładnie pod m ostem Väster i wpatry wała się
w spalony wrak Overland Expressu. By ła ubrana w gabardy nowy płaszcz z paskiem ściągnięty m
wokół talii, tak że m ożna by ło zobaczy ć, j aka j est chuda. Jej twarz wy glądała na steraną, ale
m im o to Hake sądził, że nie m iała więcej niż trzy dzieści lat.
– Kiedy j e zrobiłaś? – zapy tał Hake.
Lizzi Ham m arlund siedziała w wózku i j ak zwy kle by ła elegancko um alowana. Tego dnia
m iała na sobie dopasowany kostium . Mała czarna rzecz od Chanel. Hake rozpoznał logo.
– Przedwczoraj .
Lidm an wziął zdj ęcie i studiował j e dokładnie.
– To chy ba j ej rower stoi oparty tam , przy podporze m ostu – powiedział.
Lizzi obdarzy ła go spoj rzeniem pełny m podziwu.
– Zgadza się – rzekła i wy ciągnęła j eszcze j edno zdj ęcie. Ukazy wało kobietę, która odj eżdżała
rowerem z m iej sca zbrodni.
– Czy li m ieszka dość blisko – powiedział Lidm an.
– Gdzie ty go znalazłeś, Hake? – zapy tała Lizzi.
Lidm an spoj rzał na tę m ałą istotę na wózku inwalidzkim , która siedziała z papierosem
w j edny m ręku i zielonkawy m drinkiem w drugim .
– Jestem j ego psem przewodnikiem – powiedział, a Lizzi zaśm iała się radośnie.
– Może m iałby ś ochotę przy j ść kiedy ś m nie odwiedzić. Bez ślepego.
– Może – powiedział Lidm an.
By ć m oże zrobiłby to, by ł nią wy raźnie zafascy nowany, a ponieważ ani odrobinę nie by ł
sfiksowany na punkcie ciała, nie zwracał uwagi na to, że by ła tak niewielkiego wzrostu. Ty lko noga
stanowiła przeszkodę. Lizzi nie m ogła tańczy ć, i w ty m punkcie dla Lidm ana zawsze przebiegała
zapora.
– Jak ona wy gląda? – przerwał Hake i wy ciągnął zdj ęcie.
Lizzi przeniosła wzrok z Lidm ana i spoj rzała na fotografię.
– Alkoholiczka – powiedziała.
– I twoim zdaniem to j est ta kobieta, do której Leffe chodził czasam i?
– Stała i opłakiwała – odparła Lizzi swoim słaby m głosem . – Długo. To dzięki tem u zdąży łam
wy j ąć aparat i pstry knąć j ej fotkę. I oblizy wała wargi w taki sposób, j ak to robią naprawdę
spragnieni ludzie. Jest albo by ła alkoholiczką, j estem tego absolutnie pewna.
Lizzi pokazała, j ak robiła kobieta, m ieląc j ęzy kiem po wargach. Potem spoj rzała intensy wnie
na Lidm ana, który zatrzy m ał wzrok na j ej ustach.
– Tak, no to wiem y w każdy m razie, gdzie m am y zacząć – powiedział Hake i wsadził sobie do
kieszeni zdj ęcie.
– W MOPS-ie?
– W m onopolowy m . O ile nie m ieszka daleko stąd.
W m onopolowy m przy ulicy Rosenlundsgatan chwy ciło, kiedy pokazali zdj ęcie kobiety.
– To j est Pia – powiedziała ekspedientka.
– Wiesz, j ak m a na nazwisko?
– Zrobiła coś?
– Nie. Nazwisko?
– Nazy waliśm y j ą Pia Aperitif albo Pia Tif, bo zawsze kupuj e wino na aperitif. Rosita i Kir.
– Ale nie wiesz, j ak m a na nazwisko?
– Nie.
– Wiesz, gdzie m ieszka?
Ekspedientka pokręciła głową.
– Ale m a w zwy czaj u przesiady wać w Piątce, z ty m i inny m i z towarzy stwa nierobów.
Hake i Lidm an podziękowali i poszli za róg, gdzie znaj dowała się Piątka – stary lokal
w klasy czny m piwiarniany m sty lu. Kiedy weszli, naty chm iast odkry li Pię, siedzącą przy oknie
razem z j akim iś facetam i i starszą kobietą. Hake podszedł do niej i zapy tał, czy m ogą zam ienić
z nią kilka słów. Zlustrowała ich z góry na dół i westchnęła.
– Trzy m aj cie m i m iej sce – powiedziała i wy szła z Hakem i Lidm anem z lokalu. Usiedli
w zaparkowanej w pobliżu „cy try nie” Hakego. Pia m iała wy razistą, pociągłą twarz, a j ej oczy
by ły bardzo niebieskie, j ak j agody. Podpięła włosy grzebieniem z kości, a pod gabardy nowy m
płaszczem m iała dżinsy i sweter. Palce by ły długie i pełne taniej biżuterii. Na serdeczny m palcu
królował ogrom ny, zielony kawałek szkła, a na środkowy m znaj dował się pierścionek z trupią
czaszką.
– Chodzi o Leffego – powiedział Hake, kiedy usiedli.
Pia pokiwała głową ze sm utny m i oczam i.
– Kto m ógł chcieć go zam ordować?
– Nie m am poj ęcia.
– Ale znałaś go dość dobrze, prawda?
– Znałam go, ale dopiero latem zostaliśm y … Zostaliśm y parą. Nie m am poj ęcia, co robił
wcześniej .
– Nigdy nie wspom inał, że czuj e się zagrożony, albo że ktoś go śledzi?
Uśm iech szy bko przesunął się po j ej twarzy.
– Wszy scy pij acy czuj ą się prześladowani – powiedziała. – Albo szaleni. Często słusznie, gdy ż
zawsze w coś się wplątuj ą.
– I to zrobił Leffe?
– Wiem ty lko, że wszy stko szło dobrze, kiedy Leffe m ieszkał w Marginesie. Zachowy wał się
przy zwoicie, j a też, j eśli o to chodzi, a potem latem po prostu zaczął się czegoś cholernie bać. Nic
nie powiedział, ale zaczął ostro pić. Ja nie dałam rady z ty m i zwrotam i i zostawiłam go. Za
j edny m zam achem został też wy rzucony z hotelu. Próbował m ieszkać u m nie kilka dni, ale j a nie
chciałam j akiegoś rasowego pij aczy ny j ako stałego gościa. Wprowadził się do tego autobusu
i wszy stko szło dość przy zwoicie do końca września, gdy znów stał się niespokoj ny. Od tego czasu
trudno by ło z nim doj ść do ładu. Niekiedy brał się w garść, by ł ogolony i zadbany i przy chodził
do m nie do dom u albo też spoty kaliśm y się w Piątce. Nawiasem m ówiąc, czy to ty j esteś Axel
Hake?
– Tak?
– Powiedział, że go odwiedziłeś, i wy dawało się, że zam ierza się z tobą skontaktować, ale
potem się ugiął i stwierdził, że to i tak nie warto. On fakty cznie nienawidził glin. Powiedział, że
sprali go o j eden raz za dużo w celi dla pij aków.
– Nie wiesz, czego chciał ode m nie?
Pokręciła głową.
– Mieliśm y pewnego rodzaj u um owę – powiedziała Pia. – Żeby nie ładować m asy gówna
i biedy na siebie nawzaj em . Żeby utrzy m y wać własne ży cie z dala od tego, co by ło nasze
wspólne.
– I to działało?
– Oczy wiście – rzekła ironicznie. – Został przecież upieczony.
– Rozm awiał j eszcze z kim ś inny m ?
– W ostatnim czasie by ł dość sam otny, stał się niem ożliwy ze swoim bezwzględny m
chlaniem . Mam na m y śli to, że wszy scy m ogą wpaść w porządne tarapaty, ale to by ło tak
cholernie desperackie.
– Ale niekiedy go lubiłaś – powiedział Hake.
Coś j asnego poj awiło się w j ej spoj rzeniu i kiwnęła głową.
– On w zasadzie by ł świetny m chłopakiem . Piętnaście lat tem u grał w zespole rockowy m ,
którego zazwy czaj chodziłam słuchać. Param ounts. Śpiewał i uważałam , że j est naj bardziej
bom bowy m facetem w m ieście.
Hake nigdy nie sły szał o takim zespole.
– Znasz Dannego Duranta? – zapy tał.
– Wiem , kto to j est – powiedziała Pia z gry m asem .
– Co o nim sądzisz?
– Jest śliski – odparła po chwili nam y słu. – Śliski j ak węgorz.
– Zaskoczy łem Leffego, kiedy m y szkował w pobliżu „Laury ”. By ł śm iertelnie przerażony, że
wsy pię go przed Dannem .
Pia uśm iechnęła się ponuro.
– Pewnie m iał buchnąć alkohol Dannem u, wiem , że czasam i to robił, kiedy by ł cholernie
spragniony.
– Czy Danne m ógł spalić Leffego?
– Ty lko wtedy, j eśli autobus by ł ubezpieczony na ty siące koron – powiedziała z zadum ą.
Weszli do pokoj u dowodzenia i przy czepili zdj ęcie Pii Tif na tablicy wśród inny ch. Lidm an
przy niósł kawę i teraz Hake niechętnie pił tę spaloną brej ę.
– Leffe Skarpeta sły szy albo widzi, albo dowiaduj e się czegoś, co sprawia, że robi w gacie ze
strachu – zaczął Lidm an i usiadł na swoim ulubiony m krześle.
– Zaczy na pić – ciągnął Hake. – Tak gwałtownie, że zostaj e wy rzucony z hotelu kawalerskiego
i przeprowadza się do tego białego autobusu. Tam idzie dobrze j akiś czas, aż znów dostaj e paranoi
i zaczy na nową rundę wzdłuż nabrzeża m gieł
. To ostatnie m a m iej sce w ty m czasie, gdy
Harry Stenm an zostaj e zam ordowany. Py tanie więc brzm i, czy to pierwsze zdarzenie, kiedy
dostaj e pietra, m a coś wspólnego z m orderstwem Harry ’ego, czy to osobny przy padek?
– Ja sądzę, że to wszy stko się wiąże – powiedział Lidm an stanowczo – chociaż Harry ży ł,
w ty m pierwszy m okresie.
– A to wy górowane ubezpieczenie autobusu? – zapy tał Hake.
– Dwie pieczenie na j edny m ogniu – rzekł Lidm an. – Uciszy ć Leffego i dostać pieniądze
z ubezpieczenia.
– Zawsze te pieprzone pieniądze z polisy – odparł Hake.
– Chcesz, żeby m znów śledził Ullę Stenm an?
– Rick z pewnością powiedział j ej , że j ą obserwowaliśm y. Weźm y to od innej strony.
– Sądzisz, że Rick j est j ej kochankiem ?
Hake wzruszy ł ram ionam i.
– Ja tak sądzę – powiedział Lidm an.
– Mnie w każdy m razie trudno wy obrazić j ą sobie m orduj ącą swoj ego m ęża i potem
podkładaj ącą ogień pod autobus. Coś tu się nie zgadza.
– Rick m ógł oczy wiście to zrobić – powiedział Lidm an nieco ziry towany. Uważał, że to dość
oczy wiste.
– W takim razie podej m uj e cholerne ry zy ko. Zrobić to wszy stko dla kobiety. Ona m oże się
nim znuży ć, a wtedy zostanie bez grosza i z dwom a m orderstwam i na sum ieniu.
– Ludzie podej m owali ry zy ko dla nieskończenie m niej szy ch rzeczy, Axel – odparł ponuro
Lidm an.
Hake dostał telefon przed południem następnego dnia. Od razu rozpoznał głos, ale trudno m u
by ło go um iej scowić, by ło to zby t nieprawdopodobne. Po kilku standardowy ch frazesach
krzy knął.
– Tobisson!
Tak, to by ł Tobias Tobisson, który obudził się i chciał rozm awiać ze swoim szefem . Hake wziął
ze sobą Lidm ana do „cy try ny ” i poj echali do szpitala Dandery ds, po ty m j ak naj pierw
zatrzy m ali się przy kwiaciarni i kupili solidną wiązankę. Odwaga opuściła ich nieco, kiedy
zobaczy li, że Tobisson nadal j est podłączony do różny ch aparatów z długim i wężam i, i że leży
z zam knięty m i oczam i. Ale j ak ty lko weszli krok dalej do pokoj u, powieki zatrzepotały lekko, po
czy m się otworzy ły. Tobisson spoj rzał na nich.
– Rozwiązaliście sprawę? – zapy tał słabo.
Kiedy pokręcili głowam i, uśm iechnął się lekko.
– Pieprzeni am atorzy. Nie radzicie sobie widocznie beze m nie.
Hake wstawił kwiaty do stalowego wazonu i podszedł bliżej łóżka. Zobaczy ł, że pokaźne siniaki
na twarzy i ram ionach by ły teraz żółtawe i że proces goj enia by ł w toku.
– Jak się czuj esz? – zapy tał.
Tobisson zam knął na chwilkę oczy i odetchnął ciężko.
– Jestem całkiem do kitu – rzekł. – Ciągłe bóle głowy i m dłości. Zanim was zarzy gam ,
chciałem powiedzieć, że pam iętam , że ugry złem tego sukinsy na, który trzy m ał żelazną rurę.
– By ło ich więcej ?
– Nie j estem pewien, wy dawało m i się, że ktoś stoi też w środku, w bram ie, ale to m ogło by ć
lustrzane odbicie, m ogło by ć też tak, że zacząłem widzieć podwój nie.
Głos zam arł i Tobisson zaczął się robić zielony na twarzy. Hake zadzwonił po pielęgniarkę,
która rzuciła szy bkie spoj rzenie na swoj ego pacj enta, a potem naty chm iast wy rzuciła obu
policj antów na zewnątrz.
– Gry złem m ocno j ak cholera – to by ło ostatnie, co powiedział Tobisson, zanim j ego siły się
wy czerpały i zam knął oczy.
Hake pom y ślał, że m iło opuścić otoczenie szpitalne, i kiedy wy szli, stał długą chwilę i po
prostu wdy chał j esienne powietrze. Popatrzy ł na Lidm ana.
– Wierzy sz m u?
Lidm an zawahał się przez chwilkę, zanim kiwnął głową.
– Czegoś takiego sobie człowiek nie wy m y śla, poza ty m m iał krew w ustach, o której
pochodzeniu lekarz nie wiedział.
Wzięli ze sobą j eszcze dwóch policj antów, kiedy poj echali do dom ku letniskowego braci
Hem m esta. Hake nie chciał ry zy kować. Zaczął zapadać zm rok i dom ek by ł spowity m głą. Kilka
ptaków, które j eszcze nie odleciały, śpiewało sam otnie na wiśni, gdzieś dalej przy drodze. Wy siedli
z sam ochodów i podąży li ścieżką w górę, prosto do dom ku letniskowego. Hake podszedł do drzwi
i zapukał, ale ty m razem zapowiedział swoj e przy by cie, krzy cząc, że to Hake z policj i. Po chwili
uchy liły się drzwi. Göran Hem m esta wy j rzał na zewnątrz i om iótł wzrokiem Lidm ana oraz
dwóch inny ch policj antów.
– Co znowu teraz? – powiedział swoim burkliwy m skańskim dialektem .
– Nils także j est w środku?
Göran spoj rzał na niego chy trze.
– Bo co?
– Chcem y porozm awiać z wam i oby dwom a.
Göran ponownie popatrzy ł na obu dobrze zbudowany ch policj antów, zm ierzy ł ich wzrokiem .
– Jestem tu – powiedział Nils za nim i.
Stał nieco rozkraczony, niem al koły sząc się na nogach, a w ręce trzy m ał kij baseballowy.
Napotkał spoj rzenie Hakego i uśm iechnął się krzy wo.
– Więc m asz ze sobą wsparcie?
– Tak, gdy by okazało się konieczne – odrzekł Hake.
Nils pociągnął za swój płatek ucha i Göran otworzy ł nieco drzwi.
– Zatem naj lepiej będzie, j eśli wej dziecie – powiedział.
Weszli wszy scy razem i usiedli w pokoj u dzienny m . Oby dwaj policj anci stanęli przy
drzwiach i założy li ręce na piersi.
– To m usi się skończy ć – powiedział Nils, kiedy usiedli. – Nie podoba nam się, że
przy chodzicie tutaj bez uprzedzenia. To prowokuj ące i m oże by ć niebezpieczne. Dla was.
– Jak to? – zapy tał niewinnie Lidm an.
Nils ledwo raczy ł na niego spoj rzeć.
– Więc m asz ze sobą kom ika – powiedział.
– Tobisson nie m ógł przy j ść – rzekł Hake poważnie.
Studiował wy raz twarzy braci. Ani drgnęły.
– Leży w szpitalu Dandery ds.
– Dlaczego? Żona go pobiła?
Oby dwaj wy buchnęli śm iechem , a Göranowi trudno by ło przestać.
Hake pochy lił się szy bko ku niem u i złapał go za ram ię. Göran by ł zaskoczony i przez kilka
sekund wy dawał się by ć sparaliżowany. Hake podciągnął rękaw koszuli tak, że odsłoniło się
przedram ię.
– Co ty, kurwa, wy prawiasz? – zawołał Göran.
Nils wstał, ale Hake przy cisnął laskę do j ego piersi.
– Siadaj , to poważna sprawa.
Nils aż do ostatka wahał się, ale potem usiadł. Coś w tonie Hakego sprawiło, że się zm ieszał.
Hake znów odwrócił się do Görana.
– Podwiń teraz drugi rękaw – powiedział.
– Wkurwiasz m nie…
Hake znów pochy lił się szy bko w j ego stronę i podciągnął rękaw z tą sam ą niecierpliwością,
j ak kiedy m a się do czy nienia z niesforny m dzieckiem . Göran pozwolił na to, a Nils gwałtownie
wciągnął powietrze. Ży ła pulsowała m u na skroni, a granitowe oczy zrobiły się czarne. Hake
spoj rzał na przedram iona Görana. Nie by ło tam żadnego śladu ugry zienia. Odwrócił się do Nilsa.
– Chcę, żeby ś zrobił to sam o – powiedział Hake. – Chcę zobaczy ć twoj e przedram iona.
– Nigdy w ży ciu – powiedział Nils, który odzy skał coś ze swoj ej nonszalanckiej pewności
siebie.
– Więc cię przy trzy m am y – odparł Hake. – Jak powiedziałem , to nie j est żadna zabawa, nie
m a z czego się śm iać. Policj ant leży w szpitalu i walczy ze śm iercią. Został połam any żelazną
rurą albo kij em baseballowy m .
Oby dwaj policj anci przy drzwiach zrobili krok do środka pokoj u.
Hake spoj rzał na Nilsa.
– Jeśli nie brałeś udziału w ty m wy stępku, to po prostu pokażesz przedram iona i wszy stko
będzie w j ak naj lepszy m porządku.
– To nie by liśm y m y – odparł Nils. – I dlaczego to takie ważne, żeby pokazać przedram iona?
Jesteście zboczeni?
– Po prostu j e pokaż – powiedział Hake.
Nils rzucił Göranowi spoj rzenie. Ten opuścił rękawy.
– Nie warto, Nils – rzekł.
Nils obej rzał się ostatni raz i podwinął rękawy koszuli.
– Jeśli szukasz ukłuć igłą, to m y się czy m ś takim nie zaj m uj em y – oznaj m ił.
Hake spoj rzał na j ego przedram iona. Tam też nie by ło żadny ch śladów ugry zienia. Podniósł
się.
– Dzięki za współpracę – powiedział uprzej m ie.
Popatrzy ł na Nilsa.
– Nie by ło chy ba czego się bać.
– Ty pieprzona…
– Co?
– Półfiguro – powiedział Nils.
W pokoj u zrobiło się cicho. Policj anci i Lidm an popatrzy li na siebie nawzaj em . Nils zrobił
krok w stronę Hakego, a Göran wstał. Grzej nik trzaskał nieregularnie, a pom pa głucho buczała
gdzieś w dom u. Hake zakoły sał się ciężko na lasce i uśm iechnął odrobinę sam do siebie.
– By ł j eden idiota, który postrzelił m nie w kolano tak, że stałem się taki – powiedział spokoj nie.
Spoj rzał na Nilsa Hem m estę.
– Teraz nie ży j e – dodał.
Zrobił krok w stronę Nilsa.
– Przesuń się teraz, chy ba że j eszcze coś chcesz powiedzieć?
Stali zaledwie kilka decy m etrów od siebie. Nils m ógł wy raźnie zobaczy ć zm altretowaną twarz
Hakego, m im o że opuchlizna zeszła i j edy nie żółto-zielone przebarwienie pozostało pod okiem .
Nie bał się nikogo, zawsze tak by ło. Grożono m u i ostrzeliwano go i brał udział w bój kach tak wiele
razy, że nie pam iętał j uż wszy stkich starć. Ale tego twardego policj anta nie by ł pewien. Tego ty pu
kom pletnie nie znał. By ł skonfundowany i na nowo szukał wzroku swoj ego brata. Ten ponownie
pokręcił głową.
– Nie warto, Nils.
I nagle Nils Hem m esta zrobił krok w bok i przepuścił Hakego obok siebie. W m om encie, kiedy
ten m iał przej ść, by ły legionista wy ciągnął rękę i zatrzy m ał go.
– Możesz przy naj m niej powiedzieć, dlaczego m ieliśm y pokazać przedram iona? – odezwał
się.
– Tobisson ugry zł j ednego ze sprawców w rękę – powiedział Hake.
– Mnie nikt nie gry zie – odparł Nils.
Ram ię by ło zaledwie kilka centy m etrów od twarzy Hakego.
– Nie bądź zby t pewien – rzekł Hake i ostrożnie zdj ął j ego rękę z futry ny drzwi.
Nawiązanie do francuskiego film u Ludzie za mgłą (fr. Le Quai des brumes) – po szwedzku
ty tuł brzm i Dimmornas kaj – dosł. nabrzeże m gieł.
ROZDZIAŁ 19
– Uff – powiedział Oskar Lidm an, kiedy usiedli w sam ochodzie w drodze do dom u, i przesunął
palcem pod kołnierzy kiem .
Mim o że by li we czterech, nie by ł pewien, j ak skończy łoby się wy j ście przy bezpośrednim
starciu. Oby dwaj policj anci na ty lny m siedzeniu także wy glądali tak, j akby poczuli znaczną ulgę.
Hake siedział pochłonięty własny m i m y ślam i. Pom y ślał, że został wciągnięty w coś, nad czy m
stracił kontrolę. Stał się borsukiem , kiedy bracia rzucili m u wy zwanie, i nie potrafił puścić uścisku.
Nie, zanim nie zatrzeszczało. Poszło dobrze, ale teraz, j uż po ty m , uważał, że by ł zły m
policj antem .
– To nie oni – powiedział.
– Nie pobili Tobissona?
– Nie zam ordowali Stenm ana i Leffego Aldersona – odparł Hake. – Są skłonni do przem ocy,
ale oni nigdy nie spaliliby Leffego, to po prostu nie w ich sty lu. Oni konfrontuj ą się z ludźm i, to
ich środowisko. Oni nie czaj ą się na inny ch.
– Nadal przecież to oni m ogli zam ordować Stenm ana. Morderstwo Aldersona to m oże by ć
coś innego.
– Wszy stko się ze sobą wiąże, Oskar – powiedział Hake. – Jestem tego pewien.
Oparł głowę o zim ną szy bę boczną. Czuł niewy raźne m dłości i by ł niezm iernie zm ęczony.
Napięcie by ło wy czerpuj ące i tęsknił za gorącą kąpielą. Wy j ął kom órkę i wy brał num er do
Ollego Sandstedta.
– Olle? Tu Axel Hake. Cześć. Pam iętasz, czy m ożna by ło zobaczy ć, czy Leffe Alderson m iał
ślad ugry zienia na ręce? By ły zwęglone? Wiem to, ale m oże m ożna to j ednak dostrzec w j akiś
sposób. Co to za sposób?
Hake czuł się ogrom nie głupi.
– Nie, j a nie wiem . To by ł ty lko pom y sł. Dziękuj ę i cześć.
Wy łączy ł telefon. Lidm an rzucił m u ironiczne spoj rzenie.
– Sądzisz, że to Leffe pobił Tobissona?
– Wszy stko j est m ożliwe – powiedział niej asno Hake.
– Ten pij ak?
– Kiedy trzy m ał bagnet na m oich krzy żach, ręka m u nie zadrżała. A bogowie raczą wiedzieć,
co zdesperowani ludzie potrafią zrobić za pieniądze.
W recepcj i kom endy otrzy m ał wiadom ość, że Sey m our Rilke go szukał. Poszedł do pokoj u
kom endanta i m usiał trady cy j nie zaczekać te przewidziane m inuty, zanim został wpuszczony.
Rilke poprosił, by usiadł i uśm iechnął się nieco do niego.
– Jak idzie śledztwo? – zapy tał.
Trzy m ał dłonie złożone i wy glądał, j akby m ierzy ł swoj e palce.
– Walczy m y – rzekł Hake. – Dostaniesz aktualizacj ę lada dzień.
– Zatem idzie źle?
– Od kiedy straciliśm y Tobissona, wszy stko idzie przecież dużo bardziej topornie.
– Ale to nie ty lko to, co?
Powiedział to tak nonszalancko, że Hake zaczął przeczuwać coś złego. Co Rilke m iał
w zanadrzu?
– Co m asz na m y śli? – zapy tał.
– Zaj m uj esz się też czy m ś inny m , to dlatego nie m ożecie nic wskórać. Nie j esteś
wy starczaj ąco skupiony na zadaniu.
– Jasne, że j estem . Poświęcam całe dnie, aby rozwiązać m orderstwo.
– Ale z pewnością nie noce.
Podniósł papier z biurka.
– Dostałem na ciebie doniesienie od doktora Lövenhj elm a. Włam ałeś się do j ego m ieszkania
i ukradłeś kasety wideo, które są ważne dla j ego pracy. Pisze w swoim zgłoszeniu, że część
m ateriału doty czy twoj ej siostry. Doktor długo podej rzewał, że twoj a siostra zaj m uj e się
nielegalną działalnością. Wy puszczaniem norek, m iędzy inny m i, a on sfilm ował taką akcj ę, żeby
zdoby ć dowód. Te dowody ty naj wy raźniej ukradłeś.
Hake siedział cicho. Zatem Gustav Lövenhj elm wy kalkulował, że Hake nie m ógł uży ć taśm
wideo przeciwko niem u, ponieważ Julia zostałaby wtedy w to wszy stko wciągnięta.
– Gustav Lövenhj elm j est kłam cą i szarlatanem – odparł Hake.
– Jest bardzo poważany m naukowcem i ekspertem w kwestiach ochrony praw zwierząt. Poza
ty m , to nie ty lko on złoży ł doniesienie na ciebie. Pewna dziewczy na, Maj a Salander, powiedziała,
że j ej groziłeś, kiedy dokony wałeś tego włam ania.
Rilke odłoży ł dokum ent na swoj e eleganckie biurko.
– Czy m ty się do cholery zaj m uj esz, Axel?
– Śledztwem o m orderstwo.
– Nie m ożesz w nim brać udziału – powiedział Rilke, nie bez pewnego trium fu w głosie. –
Moj e zaufanie do ciebie się wy czerpało.
– Więc gdy by m j a złoży ł na ciebie za coś doniesienie, na fałszy wy ch podstawach, zostaniesz
naty chm iast pozbawiony swoich obowiązków w oczekiwaniu na rozpatrzenie?
– To nie to sam o.
Hake wstał.
– Coś j eszcze?
– Poprosiłem kom isarza Bolindera, żeby przej ął sprawę – powiedział Rilke. – Lidm an zostanie
j ego inspektorem i kilku inny ch. Dołoży m y teraz wszelkich starań. Mam y do czy nienia
z podwój ny m m orderstwem i sprawa m a naj wy ższy priory tet. Jak wiesz.
Hakem u wy dawało się, że w oczach szefa policj i dostrzegł bły sk.
– Kurwa twoj a m ać – powiedział Hake.
– Co?
– Ty cholerna… półfiguro.
Wy kuśty kał z pokoj u i m ocno zatrzasnął za sobą drzwi.
Axel Hake czuł się dziwnie spokoj ny, kiedy wy szedł z budy nku policj i. Krótki popołudniowy
deszcz wy m y ł m iasto do czy sta i Hake pom y ślał, że widzi j e nowy m i oczam i. Tak, j akby włączy ł
wy cieraczki i nagle odkry ł, dokąd zm ierza. Lidm an wściekł się, kiedy wrócił od Rilkego. Nie na
szefa policj i, ty lko na niego.
– Co ty do cholery teraz wy prawiasz, Axel? – wy rzucił z siebie. – Włam anie?
– Oni parali się szantażem , Oskar – odparł Hake i zebrał swoj e rzeczy z pokoj u dowodzenia.
By ł zawieszony na trzy ty godnie w oczekiwaniu na rozpatrzenie i nie chciał, by j ego rzeczy tam
leżały teraz, kiedy sprawę przej ął Bolinder. Nie by ło tego dużo, laptop, teczka z przem y śleniam i
na tem at anatom ii zbrodni. Oczy wiście, m usiał zostawić rzeczy, które m iały coś wspólnego ze
śledztwem , ale to uważał za własność pry watną.
Lidm an śledził go wzrokiem .
– Co będziesz robić? – powiedział w końcu.
Hake wzruszy ł ram ionam i. Nie wiedział.
– Może powinieneś skorzy stać z okazj i i zoperować kolano – zaproponował Lidm an.
– Mam sześćdziesiąt procent szans, że w wy niku operacj i zostanę ze szty wną nogą. Przy tak
kiepskich szansach nie gram .
Lidm an śledził każdy j ego ruch. Kiedy Hake m iał j uż wy j ść, uśm iechnął się i powiedział:
– Nie zam ierzasz tego odpuścić, czy ż nie?
Hake nie odpowiedział, ty lko wy szedł w tę piękną pogodę. Obrał drogę obok m ieszkania
Hanny. Rozm awiali ty lko przez telefon kilka razy od czasu, j ak skoczy li sobie do gardeł, i Hanna
brzm iała wy czekuj ąco i z dy stansem . Zam ierzał wej ść na górę, przeprosić i powiedzieć, że j est
wolny przez kilka ty godni, więc teraz m ogą by ć dużo więcej razem . Miał nadziej ę, że to zrobi
różnicę.
Nikt nie otworzy ł, kiedy zadzwonił do drzwi, więc uży ł swoj ego własnego klucza i wszedł.
W środku by ło duszno. Duże okna wy chodzące na kościół Kungsholm wpuszczały przez cały dzień
światło słoneczne, ale nikt nie wietrzy ł. Podszedł do j ednego z okien i otworzy ł j e. Chłodny wiatr
om iótł pokoj e. Hake stał przez chwilę w słońcu i po prostu się nim rozkoszował. To właśnie takie
powinno by ć ży cie, pom y ślał.
Miał ochotę na kieliszek wina i wziął butelkę ze stoj aka na wino. Potem wy suwał j edną
szufladę kuchenną za drugą w poszukiwaniu korkociągu. Nagle coś zobaczy ł. By ła to brązowa
koperta z Urzędu Migracj i. Hake otworzy ł j ą z walący m sercem . To by ła odpowiedź na kilka
py tań, które Hanna Sergel skierowała do urzędu. Nie, dziecko nie potrzebuj e paszportu, żeby
wy j echać do Francj i, ponieważ Szwecj a j est aktualnie w Unii Europej skiej . Nie, należy m ieć
podpisy oboj ga rodziców, j eśli em igruj e się do Francj i i zabiera się ze sobą dziecko, nad który m
oboj e rodziców sprawuj e wspólną opiekę.
Hake poczuł zim ny pot spły waj ący po plecach. Wy dawało m u się, że kuchnia zaczęła się
ruszać i by ł zm uszony chwy cić się zlewozm y waka, żeby zy skać oparcie. Hanna zam ierzała więc
wy em igrować do Francj i, prawdopodobnie do Pary ża. I widocznie nie zam ierzała m u o ty m
powiedzieć. Nie m ógł tego zrozum ieć. By ło to zupełnie niepoj ęte. Co ona do cholery m y ślała?
Robił się coraz bardziej wściekły. Wrzucił list do szuflady w kuchni, zatrzasnął j ą z hukiem ,
odstawił z powrotem butelkę wina i zam knął okno. Nie chciał, by Hanna zauważy ła, że tu by ł.
Musi wy j ść stąd, zanim się udusi. Musi pom y śleć.
Spieszy ł się, schodząc po schodach. Właśnie wtedy zobaczy ł, że Hanna i Siri wchodzą przez
bram ę. Pozostał na klatce, ponieważ wiedział, że zawsze uży waj ą windy. Z podestu schodów m ógł
j e obie obserwować. Hanna trzy m ała Siri za rękę. Uśm iechały się do siebie i śm iały. Hake
uważał, że uśm iech Hanny wy daj e się fałszy wy, że j ej szerokie, pełne usta wy glądaj ą okrutnie.
A kiedy podniosła Siri tak, że ta m ogła wcisnąć guzik windy, pom y ślał, że cała wy daj e się
sztuczna. Przesadnie czuła. Kiedy weszły do windy i poj echały na górę, usiadł ciężko na
kam ienny m schodku, gapiąc się przed siebie.
Julia zaparkowała swoj ego land rovera za górą przy ogrodzie kolekty wu wegańskiego.
Z trudem weszła na szczy t, a potem siedziała całe godziny za kilkom a świerkam i i przez lornetkę
patrzy ła w dół na gospodarstwo. Nie by ło wielkiego ruchu w ty m czasie. Przy j akiej ś okazj i ktoś
wy szedł i poszedł do volkswagena-busa i zapakował coś do niego. Ale to nie by ł Yuri. I oto ni stąd,
ni zowąd, pół godziny później , drzwi otworzy ły się i wszy scy naraz wy szli. Julia widziała przez
lornetkę, że Yuri też by ł z nim i. Przeciągnął się j ak kot, który właśnie się obudził. Gustav
Lövenhj elm obj ął go za ram iona i potrząsnął nim lekko, kiedy szli w stronę auta.
Z przodu przy busie Gustav Lövenhj elm zaczął m ówić i Julia widziała, j ak członkowie
kolekty wu stoj ą z pochy lony m i głowam i, słuchaj ąc instrukcj i lidera. Potem kiwnęli i wsiedli
ty lny m i drzwiam i. Gustav Lövenhj elm usiadł za kierownicą i odj echali.
Kiedy bus zniknął za zakrętem , Julia poczłapała w dół z ty łu góry i wy lądowała z łoskotem na
poboczu, gdzie zaparkowała sam ochód. Odczekała dziesięć m inut, zanim odpaliła silnik, i wj echała
na teren ogrodu dużej , żółtej , drewnianej willi. Wzięła ze sobą torbę ze sprzętem
wetery nary j ny m , podeszła do drzwi i zadzwoniła. Po chwili nadeszła Maj a Salander i otworzy ła.
Wy glądała na nieco speszoną.
– Oni odj echali kilka m inut tem u – powiedziała. – Nikogo teraz nie m a w dom u.
– Nie szkodzi – odparła Julia i przepchnęła się obok dziewczy ny.
– Nie wiem , czy to się im spodoba – powiedziała niepewnie Maj a.
– Dlaczego m iałoby się im nie spodobać?
– Twój brat włam ał się przecież tutaj , no i by ła też inna awantura. Z Yurim .
– Nie m am nic wspólnego z m oim bratem . To j ego odpowiedzialność. A to drugie to by ło
ty lko m ałe nieporozum ienie kochanków – powiedziała lekko.
Przeszła przez pokój i ruszy ła na górę po schodach.
– Co będziesz robić? – zapy tała podej rzliwie Maj a.
– A co do cholery m y ślisz?
Julia spoj rzała surowo na dziewczy nę.
– Ja… nie wiem .
– Jestem wetery narzem , czy ż nie? To taki ktoś, kto j est odpowiedzialny za ochronę zwierząt,
prawda? A ty chy ba dbasz o to? Czy też przy szłaś do kolekty wu ty lko po seks?
Maj a zaczerwieniła się m ocno.
– Nie m asz żadnego prawa…
– Posłuchaj no wobec tego. Jestem odpowiedzialna za Elinę i j ej szczeniaki. Znaj duj ą się
w m oim rej onie. Opiekowałam się nim i cały czas i nie zam ierzam odpuścić tego zadania,
ponieważ wy tutaj kręcicie i wy prawiacie wszy stko, co ty lko m ożliwe.
Maj a Salander skuliła się odrobinę.
Julia weszła do pokoj u Yuriego, gdzie leżał pies ze swoim i szczeniakam i. Maj a poszła za nią.
– W każdy m razie będzie naj lepiej , j eśli zadzwonię do Gustava na j ego kom órkę –
powiedziała, staj ąc w drzwiach.
– Cielę – odparła kategory cznie Julia. – Czy ty j esteś ty lko głupim cielęciem szukaj ący m
przy wódcy, który się tobą zaopiekuj e?
– Powiedział, że m am dzwonić, j eśli będzie działo się coś dziwnego pod j ego nieobecność.
– To chy ba do cholery nic dziwnego – powiedziała Julia. – Szczeniaki m aj ą by ć szczepione,
i m oim zadaniem j est dopilnować, aby to zostało zrobione. Nie przej m uj esz się nim i?
– Oczy wiście, że tak!
– Idź więc i nastaw dużą balię wody na piecu i zawołaj , gdy się zagotuj e. Chy ba, że nie
chcesz pom óc?
– Jasne, że chcę.
Wy szła z pokoj u i zeszła po schodach. Julia podkradła się do drzwi i uchy liła j e. Sły szała
pobrzękiwanie z kuchni. Potem przeszła szy bko przez pokój i odsunęła łóżko Yuriego. W sam y m
kącie znaj dowała się luźna deska podłogi. Raz, kiedy Yuri m y ślał, że ona śpi, widziała, że on m a
tam swoj ą kry j ówkę. Wy j ęła teraz nóż i podniosła deskę. Nie by ła to żadna duża dziura, ale dołek
by ł na ty le głęboki, że m ożna by ło um ieścić w nim trochę różny ch przedm iotów. Wy j ęła plik
banknotów. By ła to dość pokaźna sum a dolarów. Następnie wy łowiła książkę z adresam i, pełną
nazwisk ludzi z całego świata i adresów kolekty wów i grup działania. W końcu wy ciągnęła to,
czego szukała. Paszport. Odłoży ła inne rzeczy, ale paszport zatrzy m ała. Później wsadziła deskę na
m iej sce, wstawiła łóżko, odeszła do psów i poklepała j e.
– Dostały ście przecież wasz zastrzy k ze szczepionką kilka ty godni tem u, więc nie potrzebuj ecie
nic więcej – powiedziała cicho.
Po chwili przy szła Maj a Salander z duży m garnkiem gorącej wody. Wy glądała na dość
dum ną. Może znalazła nowego psa przewodnika, pom y ślała Julia.
– Możesz postawić to tam i um y ć szczeniaki wodą z m y dłem . Zaszczepiłam j e, ale potrzebuj ą
by ć wy m y te. Można ręcznikiem .
Maj a zrobiła, j ak j ej powiedziano, a Julia udawała, że zapisuj e coś w swoj ej książce
pacj entów. Spoj rzała na dziewczy nę, która skoncentrowana m y ła j ednego szczeniaka po drugim .
Chy ba nie zaszkodzi, że będą trochę czy stsze, pom y ślała Julia i zatrzasnęła swoj ą książkę.
Axel Hake siedział na kam ienny m schodku przez godzinę, zanim poszedł do dom u, wy pił
butelkę wina i zasnął na sofie. Spał długo i dopiero koło piątej następnego dnia obudził się
z blaszany m sm akiem w ustach i ciężkim i powiekam i. Ponieważ wiedział, że nie wy trzy m a tego,
by po prostu się szwendać, wziął sam ochód i poj echał do Ricka Stenm ana. Mieszkał przy
Tantolunden w j edny m z ty ch ogrom ny ch, wy gięty ch dom ów z widokiem na j ezioro Mälaren
i lasy Årsta.
Rick wy szedł około ósm ej i usiadł w swoj ej m azdzie. Poj echał na Ringvägen, a Hake za nim ,
oczy wiście utrzy m uj ąc odpowiednią odległość. Minęli Eriksdalshallen i poj echali dalej w stronę
Götgatan, przecięli j ą i konty nuowali j azdę w kierunku Söderm annagatan. Ale zanim Rick
doj echał do niej , zawrócił i przej echał na drugą stronę, by stanąć przed „Sam ochodam i
Harry ’ego”. Zaparkował, otworzy ł garaż własny m i kluczam i i wszedł do środka.
Hake zatrzy m ał się, nieco skonfundowany. Czy firm a sam ochodowa nie została sprzedana?
Siedział nadal w sam ochodzie i czekał. Po chwili podj echała taksówka i wy siadł Maxim Olgakov.
On także otworzy ł własny m i kluczam i i zniknął w środku.
Hake wy siadł, kupił kilka bułeczek, ser i pom idora i poszedł z powrotem do sam ochodu, żeby
zj eść swoj e sam otne śniadanie.
W porze lunchu z garażu wy szli zarówno Olgakov, j ak i Rick. Wsiedli do sam ochodu Ricka
i odj echali. Hake by ł tuż za nim i. Przy Folkungagatan Rick wy puścił Olgakova i poj echał dalej
w dół, wzdłuż Katarinavägen. Następny przy stanek by ł przy windzie Katariny, gdzie stała
i czekała m łoda kobieta. Hake j ej nie rozpoznał. By ła w wieku Ricka, w ładny m płaszczu, m iała
krótko ścięte włosy. Poj echali ślim akiem Slussen, w górę na Hornsgatan i dalej w stronę
Mariatorget. Prawdopodobnie j adą do Ulli Stenm an, pom y ślał Hake. Ale Rick nie skręcił w stronę
Bastugatan, ty lko poj echał j eszcze kawałek na Hornsgatan i zatrzy m ał się przed restauracj ą. Hake
zaparkował tuż za nim . Widział, j ak weszli do lokalu i siedział przez chwilę, zastanawiaj ąc się, co
m a robić. Później ciekawość wzięła górę. Poszedł ostrożnie w stronę restauracj i, przeszedł obok,
ale przez duże okna rzucił do środka szy bkie spoj rzenie. Ku j ego uldze, Rick siedział plecam i do
okien. Hake zatrzy m ał się przed drzwiam i i udawał, że czy ta wy wieszone przy wej ściu m enu,
j ednocześnie zaglądaj ąc w głąb lokalu. Rick siedział pochy lony nad stołem i trzy m ał kobietę za
rękę. Patrzy ła na niego z m iłością. On zgiął się nad stołem i pocałował j ą czule, zanim odchy lił się
do ty łu. Kobieta uśm iechnęła się do niego i pogłaskała go po policzku.
Hake wrócił do sam ochodu. Bez wątpienia widział zakochaną parę gołąbków. Nie by ło nic
sztucznego w ich zainteresowaniu sobą nawzaj em . Hake usiadł w sam ochodzie i zam knął oczy.
Nadal czuł w ustach m dły sm ak po winie, a kolano bolało go od ciągłego siedzenia.
To zatem nie Rick by ł kochankiem Ulli Stenm an. Musi to by ć ktoś inny. Ale kto? Zapalił
„cy try nę” i odj echał. W ty m sam y m m om encie j uż wiedział, kogo m usi odwiedzić.
ROZDZIAŁ 20
Hake zszedł do lokalu bokserskiego, nie m aj ąc pewności, j ak Danne zareaguj e. Musiał
im prowizować. Danne Durant nie wy dawał się specj alnie zdziwiony, kiedy Hake zadzwonił
i um ówił się z nim .
– Jesteś m ile widziany każdego dnia ty godnia, żeby dostać w gębę – powiedział ty lko.
Teraz Danne stał w ringu i gim nasty kował się przy linach. Przy siady, rozciąganie i trochę
walki z cieniem . Hake m iał ze sobą ochraniacz zębów i ubranie na zm ianę. Włoży ł szorty, t-shirt
i buty do biegania. Po zawiązaniu j ako tako rękawic bokserskich ruszy ł w stronę ringu. Danne
uśm iechnął się nieco, kiedy zobaczy ł wy posażenie Hakego i rozbawiony śledził go wzrokiem .
Dopiero kiedy Hake wkroczy ł na ring, spoważniał. Obrócił głową i rozciągnął ram iona, w ram ach
ostatniego przy gotowania.
– To ty j esteś kochankiem Ulli Stenm an, co? – odezwał się nagle Hake. – To chy ba ty uży wasz
tego taj nego wej ścia, kiedy j ą odwiedzasz?
Wszedł na środek ringu. Danne podszedł do niego z podniesiony m i rękawicam i.
– Skąd ty to wziąłeś?
Zaczął dokładnie j ak poprzednim razem krąży ć wokół Hakego.
– Mam y swoj e źródła – powiedział Hake taj em niczo.
Danne nie uderzy ł w głowę, zm ienił takty kę, uderzy ł w ciało. Cios trafił tuż pod żebra i by ł
naty chm iast odczuwalny. Hake zrozum iał, że Danne zam ierza go zm ęczy ć ciosam i w ciało,
zanim zaj m ie się biciem w głowę.
– Gówno wiecie – powiedział Danne i uderzy ł kom binacj ą, którą Hakem u ty lko w połowie
udało się zablokować. Dwa z ciosów weszły w splot słoneczny i sprawiły, że ciężko nabierał
oddech. Skontrował dwom a uderzeniam i w głowę Dannego, ale ten zszedł elegancko na bok
i ciosy nie trafiły. Hake nadal stał ciężko na środku ringu, nie chciał ry zy kować, że kolano znów się
ugnie. Przy następny m ataku Dannego rzucił lewy m ciosem , który trafił przeciwnika w bok
głowy, ale sam dostał m ocne uderzenie w ciało po lewej stronie i stracił na m om ent powietrze.
Danne nie naciskał, chciał, by to wszy stko by ło długim , bolesny m procesem , aż do klęski. Hake
odzy skał oddech.
– Ty i Ulla – powiedział. – I ubezpieczenie na ży cie na dwa m iliony.
Danne podszedł szy bko do niego, zadał dwa ciosy, które Hake zablokował i trafiły w klincz. Ich
twarze by ły zaledwie kilka centy m etrów od siebie i Hake m ógł czuć oddech Dannego.
– Red by ł m oim kum plem – powiedział Danne i wy m ierzy ł m ocny cios w brzuch Hakego. –
On i j a boksowaliśm y się tutaj .
Uderzy ł j eszcze j edny m ciosem i Hake m usiał spróbować odej ść od niego, gdy ż zaczął j uż
tracić siły po ty ch ciężkich razach w ciało. Odepchnął Dannego, który wrócił j ak gum ka do
wciągania i uderzy ł dwom a m ocny m i ciosam i w głowę Hakego. Axel zachwiał się, ale nie stracił
równowagi. Dy szał ciężko z otwarty m i ustam i.
– Poza ty m by ł przy zwoity m bokserem , nie w takiej złej form ie, j ak ty, ty pieprzony łgarzu –
odparł Danne.
Rzucił hakiem z m ańkuta, którego Hakem u udało się uniknąć, ale który otarł się o brodę
z gwałtowną siłą. Hake cofnął się na liny, gdzie Danne odciął m u drogę i zaczął go bom bardować
gradem ciosów.
– Śm ierdzisz stary m przepiciem i lękiem . Dokładnie j ak Leffe Skarpeta i j ego kum ple.
Hake próbował się osłaniać, ale nie by ł wy starczaj ąco szy bki. Zginał ciało z j ednej strony na
drugą, ale uderzenia i tak trafiały.
– Zatem Harry nie pił?
Ledwo m ógł wy doby ć z siebie słowa. Jak gdy by nie wy starczało powietrza.
– Sporady cznie. Troszczy ł się o swoj e ciało. Dokładnie j ak j a.
Dwa uderzenia trafiły Hakego w twarz i poczuł, j ak z nosa leci krew.
– Jasne – dy szał Hake. – By liście bliźniaczy m i duszam i i teraz, kiedy nie ży j e, ty przej m uj esz
żonę.
W spoj rzeniu Dannego poj awiło się coś złego i uderzy ł dwom a hakam i w głowę Axela. Ten
pierwszy trafił i Hakem u przez okam gnienie zdawało się, że cały pokój wiruj e. Ten drugi
zablokował lewy m prosty m . To by ł ten m om ent, na który czekał. Obrócił całe ciało z gwałtowną
siłą i wy prowadził ten opatentowany sierpowy, który trafił j ego przeciwnika w środek skroni.
Danne w j ednej chwili zatrzy m ał swój atak, spoj rzenie zgasło, sekundę później ugięły się nogi
i Danne runął prosto na brezent. Leżał zupełnie nieruchom o. Hake zdj ął szy bko j edną rękawicę,
pochy lił się i wy j ął ochraniacz na zęby z ust Dannego tak, by się nie udusił. Później usiadł na
krześle w rogu ringu, patrząc, j ak Danne dochodzi do siebie. To trwało.
Naj pierw podniósł powieki. Później próbował zorientować się, gdzie j est. Hake wiedział, że
wkrótce nadej dą m dłości. Danne usiadł, próbował się podnieść, ale prasnął na bok, zanim udało
m u się stanąć na nogach. Spoj rzał odrobinę zm ieszany na Hakego. Właśnie m iał coś powiedzieć,
kiedy nagle dostał m dłości i popędził do toalety.
Hake poszedł do szatni i przebrał się. Ponieważ zam ierzał pój ść na basen, nie przej m ował się
pry sznicem . Chwilę później wy szedł Danne i usiadł na ławce obok Hakego. Zwiesił nieco głowę.
– To by ło piekielne – powiedział słabo. – Gdzie, do diabła, nauczy łeś się tego ciosu?
– Tutaj – odparł Hake. – Od j ednego Fina.
– Więc po prostu m nie przetrzy m ałeś?
– Chciałem zdoby ć nieco inform acj i, zanim zgaszę światło.
– No i dostałeś j e?
Hake spoj rzał na niego pusto.
– Może – powiedział.
Hake pły wał powoli i pozwalał, by ciało opły wała woda basenu. Czuł się nieważki
i rozkoszował się długim i pociągnięciam i. Po ty m , j ak zakończy ł pły wanie kilkom a długościam i
basenu m oty lkiem , usiadł w saunie. Danne ty m razem nie dotarł tak m ocno do j ego twarzy.
Krwawienie z nosa ustało, a opuchlizna na policzku nie wy glądała tak groźnie. Gorzej by ło
z ciałem , czuł się zbity na kwaśne j abłko i nie zrobiło się lepiej teraz, kiedy wy szedł z basenu
i woda nie unosiła j uż j ego ciała. Wy pił Ram lösa, oparł głowę o panel w saunie i m y ślał
o Dannem i Ulli. O Ricku i Leffem , i Olgakovie. O braciach Hem m esta. Uważał, że zaczy na
widzieć wzór, ale nie by ł pewien. Więcej kawałków m usi trafić na m iej sce, zanim zrozum ie cały
przebieg wy darzeń. Ale teraz się spieszy ło, a on nie m iał j uż dostępu do policj i. Wziął pry sznic
i poczuł się trochę lepiej , ubrał się powoli i pom y ślał, że wkrótce wy bij e godzina konfrontacj i. Na
wiele sposobów.
Zaczął od Hanny. Wy glądała na nieco zdziwioną, kiedy wpuszczała go do m ieszkania. Ku j ego
uldze by ła sam a, Siri nadal by ła w przedszkolu. Hake obserwował j ą, kiedy robiła kawę w kuchni.
Miała na sobie czarną koszulę i czarne dżinsy, i dostrzegł, że od ostatniego czasu znacznie schudła.
Jej włosy by ły podpięte w węzeł na karku, a klam ra ze szkła trzy m ała go na m iej scu. Twarz by ła,
o ile to m ożliwe, j eszcze bledsza niż zwy kle i wy dawało się, że j ej ręka drży nieco, kiedy
nalewała czarnego naparu do dwóch kubków. Czuła, że on j ą obserwuj e.
– Napatrzy łeś się? – zapy tała i podała m u j eden kubek.
– Jesteś piękna – powiedział.
Skrzy wiła się.
– Jesteś wszy stkim , czego pragnę i czego chcę.
Uniosła brwi.
– Jesteś tą, z którą chcę by ć, bawić się i się kochać. Która chcę, by wy chowała m oj e dziecko.
– Pięknie powiedziane.
Hake skinął głową z powagą i napotkał j ej spoj rzenie. Jasne oczy patrzy ły na niego badawczo.
– Ale? – zapy tała.
– Żadnego ale. Po prostu stwierdzenie.
Popij ała m ały m i ły kam i kawę i patrzy ła na niego wy czekuj ąco znad brzegu kubka.
– Więc nie m ożesz po prostu wziąć Siri i wy j echać za granicę.
Zeszty wniała i oparła się o zlewozm y wak. Nieskończenie powoli odstawiała kubek z kawą.
Światło za oknem sączy ło się do środka i układało się w aureolę wokół j ej brązowy ch włosów.
Wy glądała j ak upadły anioł.
– Naprawdę sądzisz, że zrobiłaby m to?
– Nie wiem . Nie wiem właściwie nic o twoich planach.
Zawahała się, ale potem kiwnęła głową.
– Jesteś policj antem , więc zakładam , że węszy łeś trochę wokół.
Hake pił. Kawa by ła nadal wrząca, ale on ledwo czuł, że parzy w j ęzy k.
– By łam w dołku od dłuższego czasu, Axel – powiedziała. – Nie sądzę, że m ogę coś wskórać
w pracy. Szwedzki ry nek wy daj e m i się zam knięty. Z pewnością będzie zadanie tu i tam , ale
żadne właściwe wy zwanie. Ubiegłego lata dostałam propozy cj ę od francuskiej firm y w Pary żu.
Brzm iała obiecuj ąco. Jednak warunkiem by ło to, żeby m pracowała tam , blisko nich.
– Więc zaczęłaś czy tać o Pary żu w m oich książkach?
– Chciałam poznać fakty, chciałam dowiedzieć się, czy m ożna tam m ieć dzieci, chciałam po
prostu wiedzieć, o co chodzi.
– I nie m ogłaś m i o ty m opowiedzieć?
– Ale nic nie by ło ustalone, wszy stko to by ły ty lko luźne plany.
Spoj rzała na niego z rozgory czeniem .
– Poza ty m , to ty nie by łeś tak naprawdę dostępny w ciągu ostatnich m iesięcy. We wszy stkim
chodziło ty lko o twoj ą pracę!
– Mam wrażenie, j akby ś robiła coś za m oim i plecam i.
– Porozm awiałaby m oczy wiście z tobą, gdy by poj awiło się coś ważnego.
– A nie poj awiło się?
– Jeszcze nie.
– Co przez to rozum iesz?
– Nie wiem j uż, czego chcę.
Podeszła bliżej i wzięła go za rękę. Miał ochotę cofnąć j ą, j ego poczucie wy kluczenia nadal
by ło silne, ale pozwolił j ej na to.
– Axel. Kocham cię. Kocham Siri. Wszy stko, co pięknie powiedziałeś o m nie wcześniej , j a
m ogę powiedzieć o tobie. Ale nie czuj ę się dobrze z ty m , j ak j est teraz.
– A Pary ż m oże sprawić, że poczuj esz się lepiej ?
Sły szał, j ak przy gnębiaj ąco to brzm iało.
– Nie wiem .
– Kiedy więc będziesz wiedzieć?
– Nie da się tego powiedzieć tak prosto z m ostu.
– Sądzę, że j a potrzebuj ę to wiedzieć dość szy bko.
– Rozum iem to – rzekła m iękko. – Wszy stko j est teraz takie niej asne i j a m uszę porządnie to
przem y śleć.
– Kiedy ? – zapy tał Hake.
– Wkrótce – powiedziała i obj ęła go. – Wkrótce…
Musiał się ty m zadowolić. Ale kiedy odszedł stam tąd, czuł j ednak, że nie uzy skał żadnej
j asności co do tego, co czeka j ego i j ego rodzinę. Wszy stko by ło niej asne, wszy stko opierało się
na nieprecy zy j ny ch odpowiedziach. Ale wiedział, że nigdy nie m ożna naciskać Hanny. Wtedy
ty lko się odsuwa. Popełnił ten błąd wiele razy wcześniej , i skończy ło się to ty lko ty m , że m usiał
zaczy nać od początku i próbować j akiej ś innej m etody. W j akiś sposób piłka zawsze j ednak
lądowała po j ej stronie. Prawdopodobnie to tak wy glądała anatom ia m iłości. Ktoś zawsze by ł
w pozy cj i rządzącej i żadne norm alne reguły nie obowiązy wały. Ktoś zawsze m iał oparcie, a ktoś
zawsze j e tracił. Ale co by ło alternaty wą? Stać tak, ze swoj ą zachowaną dum ą i widzieć swoj ą
ukochaną znikaj ącą w dali. Szedł pogrążony głęboko w m y ślach na górę do swoj ego m ieszkania
i ledwo zauważy ł, że Julia siedzi na schodach obok drzwi wej ściowy ch.
– Cześć – powiedziała. – Wy glądasz j ak pies z podkulony m ogonem . Poza ty m krwawisz
z nosa.
Przeciągnął ręką pod nosem i zobaczy ł sm ugę krwi na wierzchu dłoni.
– Wej dź – powiedział i otworzy ł drzwi.
Hake obserwował swoj ą siostrę ukradkiem , podczas gdy ona wieszała płaszcz. Pom y ślał, że
wy gląda bardziej świeżo. Precz poszedł przesadzony m akij aż, m łodzieżowe ciuchy i zadum ane
spoj rzenie.
Julia weszła do salonu i usiadła. Oparła się niem al leniwie na sofie i spoj rzała na swoj ego
brata. Co się stało z twarzą? By ł trochę spuchnięty z j ednej strony i m iał żółtozieloną obwódkę pod
j edny m okiem . Jego wy gląd przy pom inał j ej o ty ch latach, kiedy trenował boks i zawsze m iał
ślady na twarzy, kiedy go spoty kała. Wielu sądziło, że j ego nieco szeroki i krzy wy nos by ł
rezultatem tam ty ch ćwiczeń, ale Julia wiedziała, że dostał huśtawką w grzbiet nosa, kiedy by ł
m ały. To właściwie ten zniekształcony nos nadawał twarzy charakteru. Sprawiał, że Axel
wy glądał j ak stanowczy m ężczy zna, który m by ł. Brat usiadł naprzeciwko niej .
– Zakładam , że to nie j est ty lko kurtuazy j na wizy ta – powiedział.
Julia poszperała w swoj ej torbie na ram ię i położy ła coś na stole. By ł to rosy j ski paszport.
Hake otworzy ł go i zobaczy ł, że to dokum ent Yuriego. Miał tą sam ą arogancką m inę na zdj ęciu,
na którą Hake zwrócił uwagę w rzeczy wistości.
– Spój rz na nazwisko – powiedziała Julia.
Naj pierw by ło napisane cy ry licą, ale pod spodem by ły litery zachodnie: Victor Jevtj enko.
– Gdzie to znalazłaś?
– Pod j ego łóżkiem .
– Nie będzie m u tego brakowało?
– Z pewnością.
Uśm iechnęła się do niego, ty m nieco lekceważący m uśm iechem , który znacznie dodawał j ej
uroku. Hake odetchnął. W każdy m razie by ła znów na właściwej drodze, pom im o oszukaństwa
Yuriego i wszy stkiego tego, co pociągała za sobą poturbowana pewność siebie i żal.
– Więc j est ringare
– powiedział Hake.
– Co?
– Ringare. To w „końskim ” j ęzy ku. Kiedy ry walizuj e się z koniem , który właściwie j est inny m
koniem . Często lepszy m i, gdy napoty ka się słabszy opór, m ożna by ć pewny m , że ten koń wy gra.
I wtedy się gra. By ł przy padek w Värm land, gdzie zam alowano białe nogi konia, aby ten
przy pom inał tego, który znaj dował się na dowodzie tożsam ości dołączany m do konia, gdy
wetery narz na torze ogląda go przed wy ścigam i. Zaczęło padać, farba spły nęła i wpadli.
Julia zaśm iała się radośnie.
– Coś j eszcze powinienem wiedzieć? – zapy tał Hake.
Julia zawahała się, po czy m westchnęła.
– Sądzę, że Gustav Lövenhj elm m oże by ć nieco zadurzony w Yurim . To trochę za dużo
rozm ów w cztery oczy i trochę za dużo dotknięć i obej m owania za ram iona chłopaka, by to
wy dawało się całkiem właściwe. Ale nie j estem pewna. Może on ty lko bardzo lubi Yuriego.
Zam gliły się j ej oczy.
– To łatwe do zrobienia – powiedziała cicho.
Hake wsadził paszport do kieszeni.
– To nie m a żadnego znaczenia, czy j est tak, czy inaczej – powiedział. – Naj ważniej sze j est
to, że Lövenhj elm j est przy wiązany do Yuriego. Lub Victora.
Julia kiwnęła głową.
– Ale m im o oszustwa Yuriego, to on właściwie j est ty lko skonsternowany m chłopcem
i w j akiś sposób niewinny m – powiedziała.
– Niewinny – rzekł Hake. – To bardzo m ocne słowo. Kto właściwie j est niewinny ?
Hake zaparkował „cy try nę” tuż przez wej ściem do żółtej willi z przełom u wieków. Kilku
członków kolekty wu by ło w ogrodzie i naprawiało płot biegnący wokół nowo nasadzony ch
grządek. Popatrzy li na niego wrogo. Hake wy siadł z sam ochodu i poszedł w stronę dom u.
Zawahał się, czy powinien zadzwonić, ale potem chwy cił po prostu za klam kę i wszedł. Znów
spotkał się z ty m zapachem herbaty ziołowej i kwaszony ch warzy w. Lubił go. Nadawał m iej scu
poczucia swoj skości. Hake przeszedł przez duży pokój dzienny w stronę schodów. Ktoś wy j rzał
przez drzwi kuchenne. By ła to dziewczy na, którą spotkał tam tej nocy, Maj a Salander. Jej oczy
by ły czerwone od płaczu i wy glądała żałośnie, stoj ąc tam ze swoim ręcznikiem .
– Cześć – powiedział. – Wiesz, gdzie przeby wa Lövenhj elm ?
– To wszy stko wasza wina – powiedziała Maj a. – Twoj a i twoj ej siostry. Czem u do cholery
przy chodzicie tu właśnie, kiedy j a tu j estem ?
– Może wy kalkulowaliśm y to – powiedział Hake łagodnie.
Spoj rzała na niego z nam y słem , zanim pokręciła głową.
– Nie, nie pierwszy m razem . Wtedy nie wiedziałeś, że tu zostałam .
– Julia chy ba wiedziała. Ona zna członków.
– Dostałam służbę w kuchni na dwa ty godnie, bo j ą wpuściłam . Co m iałam zrobić? Zabić j ą?
– Prawdopodobnie.
Uśm iechnęła się niespodziewanie i weszła z powrotem do kuchni.
Hake ruszy ł na górę po schodach i dotarł do podestu. Drzwi otworzy ły się i wy szedł Yuri.
Zatrzy m ał się gwałtownie.
– Czego tu teraz chcesz?
– Szukam Lövenhj elm a.
– On szuka ciebie?
Hake pokręcił głową.
– Nie j esteś tu lubiany – powiedział Yuri. – Będzie lepiej , j eśli sobie pój dziesz.
Hake przeszedł obok niego do pokoj u Lövenhj elm a i zam knął za sobą drzwi. Yuri nadal stał
i kom pletnie nie wiedział, j ak m a się zachować. Lövenhj elm siedział przy swoim biurku i pisał
w j akim ś dzienniku. Odłoży ł powoli pióro, kiedy zobaczy ł, kto wszedł.
– Nie m a żadnego sensu apelować do m nie – powiedział. – Popełniłeś błąd i m usisz za niego
zapłacić.
Hake podszedł i usiadł na krawędzi biurka, a laskę położy ł na udach. Spoj rzał z góry na
Lövenhj elm a, który spokoj nie odepchnął krzesło odrobinę do ty łu, by nie siedzieć tak blisko. Hake
wy j ął paszport i trzy m ał go przed oczam i Gustava Lövenhj elm a.
– Victor Jevtj enko – powiedział. – Alias Yuri Sarkis. Zgłoszony w obozie dla uchodźców j ako
zaginiony.
Gustav Lövenhj elm zbladł.
– Jeśli policj a go złapie, Yuri opuści kraj i nigdy więcej nie wróci.
Lövenhj elm spoj rzał na paszport i na Hakego, a potem znów na paszport. Otworzy ły się drzwi
i wszedł Yuri.
– Potrzebuj esz pom ocy, Gustavie?
Lövenhj elm pokręcił głową.
– Wszy stko dobrze, Yuri.
Rosj anin nadal stał i patrzy ł na obu m ężczy zn tak, j akby przeczuwał, że ich rozm owa doty czy
j ego.
– Na pewno?
– Na pewno.
Yuri wy cofał się z pokoj u i zam knął drzwi. Lövenhj elm skulił się nieco.
– Więc policj a j eszcze nic nie wie? – zapy tał ostrożnie.
– Ty lko j a. Ale sądzę, że rozum iesz, co chcę od ciebie w zam ian za to. – Pom achał
paszportem .
– To j est szantaż.
– Właśnie. Dokładnie j ak wobec m oj ej siostry.
Lövenhj elm wstał. Miał proste plecy j ak żołnierz i by ł wy trenowany, m im o swego wieku.
Jego ręce nie by ły zwy kły m i rękam i urzędnika, by ły silne i naznaczone skrzętną pracą w ogrodzie
i lesie.
– Jakie m am gwarancj e, że nie doniesiesz na Yuriego, nawet j eśli wy cofam m oj e doniesienie
na ciebie?
– Zupełnie żadny ch. Ty lko m oj e słowo.
Lövenhj elm kiwnął lekko głową.
– Mam więc polegać na policj ancie-przestępcy. To w pewien sposób śm iechu warte.
– Ależ m ożesz się śm iać.
Lövenhj elm się nie roześm iał. Patrzy ł zadum any przez okno.
– Mam czas do nam y słu?
– Upły nął. Żadny ch więcej m anipulacj i z twoj ej strony. Żadny ch prób ukry cia Yuriego.
Zostaj ę tutaj , aż dostanę wiadom ość. Albo dzwonisz do prokuratora i wy cofuj esz swój donos na
m nie teraz, albo też j a dzwonię na policj ę, aby naty chm iast przy j echali tu i zabrali Yuriego. To
będzie dla m nie przy j em ność, pilnować go do tego czasu.
Lövenhj elm wetknął ręce głęboko w kieszenie i spoj rzał na podłogę. Hake przy puszczał, że
sprawdza wszy stkie przy chodzące m u na m y śl m ożliwości. Gdy by wy dał Yuriego, inni
dowiedzieliby się o ty m i j ego ety czne wy chowanie pozostałoby bez pokry cia. Wy dać
towarzy sza, gdy ż chciało się ukarać policj anta. Lövenhj elm rozważał z pewnością także szanse na
to, aby doprowadzić do skazania Hakego. To m oże nie by ć takie łatwe. Oskarży ciel by ć m oże
um orzy łby śledztwo po krótkim wstępny m dochodzeniu. No i by ć m oże – to naj ważniej sze – co
znaczy dla niego Yuri? Tam Hake nie m iał wstępu. Może by ł on brakuj ący m sy nem . Może to coś
innego, bardziej inty m nego. Może uczeń, wobec którego ży wił nadziej ę, że przej m ie działalność.
Na m iędzy narodowy m szczeblu.
– Okej – powiedział Lövenhj elm . – Zrobię to.
Podszedł do telefonu, zadzwonił do prokuratora i wy cofał swoj e doniesienie. Jako
wy tłum aczenie podał, że to by ło pochopne i że wróci, j eśli będzie m iał powody. Kiedy właśnie
m iał odłoży ć słuchawkę, Hake wziął j ą od niego. Zapy tał, z kim rozm awiał, a gdy dostał
potwierdzenie, że to prokuratura, odłoży ł słuchawkę.
– Zadowolony teraz? – zapy tał Lövenhj elm .
– Nie robię tego ze względu na m nie – powiedział zim no Hake. – Robię to dla m oj ej siostry.
Obiecałem j ej kilka ty godni tem u, że nie będę zadzierał z Yurim i tej obietnicy zam ierzam
dotrzy m ać, chociaż zachowaliście się wobec niej j ak świnie.
Podniósł paszport.
– To dostaniesz, kiedy otrzy m am potwierdzenie, że zgłoszenie zostało wy cofane.
Pospieszy ł do sam ochodu i odj echał stam tąd z ulgą. Pustułka o brązowo bły szczący ch piórach
przem knęła wzdłuż skraj u lasu, a potem siadła na kalenicy, skąd m aj estaty cznie pilnowała swoj ej
polany. Patrzy ła w stronę kilku przem arznięty ch postaci, które stały, okopuj ąc ziem ię tam , gdzie
świerkowy las przepuszczał ostatnie prom ienie dziennego światła.
Szwedzkie określenie konia o fałszy wej tożsam ości, podstawionego nielegalnie
w wy ścigu.
ROZDZIAŁ 21
W nocy w j ego snach poj awiało się słowo „szantaż” i kiedy j uż się obudził, ubrał się szy bko
i poj echał w stronę Söder.
Tego wczesnego ranka znalazł Pię w Piątce. Siedziała z „elitą trunkową” i piła kawę. Wszy scy
czekali, aż otworzą m onopolowy na Rosenlundsgatan. Hake poprosił, by poszła z nim na spacer,
ale ona nie chciała wy chodzić, więc przenieśli się do stolika w głębi kawiarni. Wy glądało na to, że
nie spała całą noc: j ej oczy by ły puste, a kac ciągle trzy m ał.
– Nie m ożem y pogadać później ? – poprosiła. – Czuj ę się teraz dość oklapnięta.
– Potrzebuj ę szy bko ty lko kilku inform acj i – powiedział Hake.
Kiwnęła zrezy gnowana.
– My ślisz, że Leffe zaj m ował się j akim ś szantażem ?
Uśm iechnęła się słabo i gestem wskazała pozostały ch w lokalu. Siedziało tam dwóch m łody ch
chłopaków, którzy wy glądali na zupełnie wy kończony ch, starszy, dobrze ubrany m ężczy zna, który
nieustannie gładził się po brodzie i nerwowo poprawiał krawat, no i zniszczona kobieta, która gapiła
się w kubek kawy.
– Taki by ł też Leffe. On nigdy nie wy trzy m y wał ciśnienia.
– Ale ty tak?
– Ty lko czasam i – powiedziała głucho. – W pozostały ch m om entach j estem taka j ak oni.
Zerknęła na Hakego przy m rużony m i oczam i:
– Uważasz, że m ogliby śm y wy kom binować szantaż, m aj ąc na uwadze wszy stko, co oznacza
trzy m anie nerwów na wodzy ?
– To m oże to by ło błędem , on tego nie wy kom binował.
Pokręciła głową.
– Leffe by ł raczej po części m itom anem , j ak wielu inny ch pij aków, ale nie okłam y wał
sam ego siebie, że z czy m ś da sobie radę albo nie. Lekko się przestraszy ł i to dlatego wy niósł się
z Marginesu, tak sądzę, chociaż nigdy nie powiedział tego otwarcie.
– Czego się bał?
– Nie wiem , powiedziałam , ale m y ślę, że to m oże m ieć coś wspólnego z j ego kolegą
Walterem Klum em .
Wy j rzała z zadum ą przez okno w stronę świtaj ącego zim owego poranka.
– Walter wy niósł się z Marginesu któregoś dnia. Zazwy czaj przestawał z Leffem . Potem
widy wali się coraz rzadziej , a potem j ednego dnia Leffe zaczął gwałtownie chlać, j ak ci
opowiadałam . Tak m ocno, że go wy rzucili. Sądzę, że Walter chciał go wciągnąć w coś, czego nie
m ógł wy trzy m ać, i dlatego się wy straszy ł i zaczął pić. Powiedział raz po pij aku, że Walter się
ustawił.
– Gdzie więc teraz j est Walter?
– Włóczy się. On nigdy nie by ł z nam i, to by ł kum pel Leffego. Może wrócił do Marginesu.
Ale Waltera nie by ło w Marginesie. Wy prowadził się przed latem , a ci, co się wy prowadzali,
nie m ieli w zwy czaj u wracać – według Gurry Vikena, który siedział niem al dokładnie w ty m
sam y m m iej scu, co przy poprzedniej wizy cie Hakego. Ubrany w ten sam szlafrok i z ty m
sam y m tłusty m brzuchem wy lewaj ący m się znad spodni piżam y.
– Walter nie by ł żadny m prawdziwy m graczem , by ł równie ostrożny j ak Leffe – powiedział
Gurra. – Jechał do swoj ej m atki w Sm ålandii, j ak ty lko coś robiło się kłopotliwe. Ona by ła j ego
wieczny m backup’em .
– Nie wiesz, gdzie w Sm ålandii?
Pokręcił głową. Podwój ne podbródki trzęsły się, a by czy kark zrobił się czerwony.
– Ale j edno j est pewne. Walter nigdy nie spaliłby Leffego. Jeśli tak sądzisz – on nie m iał do
tego nerwów.
Hake poj echał do szpitala Dandery ds i poszedł na ten nowy oddział, na który został
przeniesiony Tobisson. Wendela siedziała, przerzucaj ąc m agazy n sportowy, i przy witała się, kiedy
Hake wszedł. Zerknął na Tobissona, który leżał, gapiąc się wprost przed siebie. Schudł j eszcze
bardziej , ale twarz nie wy glądała na tak m artwą, j ak wcześniej . Opuchlizny zeszły, a bandaż
wokół głowy by ł zdj ęty. Połowa głowy by ła ogolona i by ł tam rząd ciem noniebieskich szwów.
– Jak z tobą? – zapy tał Hake.
– A j ak, kurwa, m y ślisz?
– Tobias – powiedziała z niezadowoleniem Wendela.
Ale Hake wolał spotkać się ze wściekły m Tobissonem niż z ty m odurzony m lekam i
i niezainteresowany m .
– Przy pom inasz sobie, j ak dostałeś listę zaginiony ch osób?
– Tak?
– Pam iętam , że powiedziałeś coś o czy j ej ś m atce w Sm ålandii, z którą siedziałeś i długo
rozm awiałeś.
– Jej sy n się nie odzy wał. Sądzę, że policj a przy j m uj e około trzy dziestu ty sięcy takich
telefonów każdego roku.
– Ale ona zgłosiła j ego zaginięcie, prawda? Tak daleko nie zachodzi raczej większość z nich?
Tobisson spoj rzał zm ęczony na Hakego.
– Do czego zm ierzasz? – zapy tał.
– Nie pam iętasz nazwiska kobiety ? Albo sy na?
Tobisson zam knął oczy i m y ślał.
– By ło niety powe, pam iętam . Brzm iało trochę z niem iecka.
Puls Hakego przy spieszy ł.
– Spróbuj – powiedział.
– Próbuj ę, chy ba rozum iesz!
– Tobias! – powiedziała znów Wendela.
Tobisson spoj rzał na Hakego z bły skiem w kąciku oka.
– To raczej potrwa, zanim wrócę do pracy. Albo do dom u – powiedział znacząco.
– Coś niem ieckiego?
– Pram m albo Klam , albo coś w ty m rodzaj u.
– No a im ię?
– Walter, tak sądzę. Mam krewnego, który nazy wa się Walter i j est Niem cem , więc to
prawdopodobnie stąd wziąłem ten niem iecki pom y sł. Ale m atka nie m iała obcego akcentu.
Mówiła czy sty m j ak dzwon sm ålandzkim .
– Walter Klum ? – zapy tał Hake.
– Właśnie – odparł Tobisson. – Co z nim ?
– Nie wiem dokładnie, ale sądzę, że posiada inform acj e na tem at Leffego Skarpety. Mieszkali
razem w hotelu kawalerskim Margines.
Przepełniony m y ślam i o taj em niczy m zniknięciu Waltera Klum a, Hake poj echał na kom endę
policj i i zaparkował przed budy nkiem . Teren wy glądał j ak j eden wielki plac budowy
z rusztowaniam i z rur i folią budowlaną wszędzie. Chm ura betonowego py łu sprawiała, że trudno
by ło oddy chać. Hake wszedł na górę do pokoj u dowodzenia, w który m Lidm an, Guldbrandsen
i kom isarz Bolinder siedzieli razem z j eszcze kilkom a policj antam i. Wy glądali na zaskoczony ch.
Hake podniósł ręce w geście zaprzeczenia.
– Wprawdzie wy cofali doniesienie na m nie, ale j eszcze nie wróciłem . Jest się zawieszony m ,
to się j est.
– Nie m a się poczucia hum oru, to się m a, j ak by ło raz napisane w „Blandaren”
Lidm an.
Bolinder spoj rzał powściągliwie na Hakego. By ł oschły m i poprawny m kom isarzem ,
z który m Hake wcześniej pracował.
– Czego chcesz? – zapy tał.
– Zam ierzałem zam ienić kilka słów z Oskarem .
Lidm an wstał.
– Nie m ożesz prowadzić śledztwa na boku, Axel – powiedział Bolinder, kiedy policj anci szli do
drzwi. – Wszy stko, co wiesz, m usi przej ść przez ten pokój .
Hake nie przej m ował się odpowiedzią, ty lko pociągnął ze sobą Lidm ana kawałek dalej na
kory tarz.
– Potrzebuj ę twoj ej pom ocy – rzekł Hake.
– Sły szałeś, co Bolinder powiedział – odparł Lidm an ostrożnie.
– Daj spokój , Oskar. To m oże by ć ważne.
Lidm an pokręcił głową.
– Sorry – odparł. – Ty zrobiłby ś to sam o na m oim m iej scu.
– Zrobiłby m ?
– Nie m ożna m ieć podwój nej loj alności w śledztwie o m orderstwo. Sam to powiedziałeś.
Albo j est się w środku, albo poza śledztwem . Ty j esteś poza, a j a zam ierzam nadal by ć w środku.
– Okej – powiedział Hake i odszedł stam tąd.
– Axel – zawołał za nim Lidm an. – To nic osobistego.
Kipiąc w środku ze złości, Hake poj echał do dom u. Zadzwonił do wy działu osób
poszukiwany ch i dowiedział się, że zgłoszenie o zaginięciu Waltera Klum a zostało wy cofane. Hake
podziękował i dostał num er telefonu do m am y Waltera. Zadzwonił, ale nie by ło odpowiedzi.
Więc zaginiony sy n wrócił. Axel zastanawiał się, gdzie on się podziewał. Może w Sm ålandii,
j eśli wierzy ć słowom Gurry. Hake usiadł ciężko na kanapie i poczuł, j ak j est zm ęczony.
Zm ęczony wszy stkim i wszy stkim i. Zm ęczony brakiem koleżeństwa i zm ęczony labiry ntem
m iłości. Czuł się opuszczony. Czuł się pusty.
Zadzwonił dzwonek do drzwi i Hake poszedł otworzy ć. Na zewnątrz stał Lars Larsson-Varg.
Trzy m ał w ręce zdj ęcie. By ło to zdj ęcie tatuażu.
– Pom y ślałem , że to oddam – powiedział nieśm iało.
Hake wziął fotografię.
– Wej dź – odparł.
Larsson-Varg wkroczy ł do salonu.
– Chciałem też skorzy stać z okazj i, aby przeprosić – powiedział. – To by ło niewy baczalne
z m oj ej strony, by prosić cię o branie udziału we włam aniu. Jesteś uczciwy m , rzetelny m
policj antem i wsty dzę się, że próbowałem skłonić cię, aby ś robił coś za plecam i twoich kolegów
i nie zważał na swoj e ety czne zasady.
– Spokoj nie – rzekł Hake. – Zapom inam y o ty m .
– Mam nadziej ę, że dasz radę m i wy baczy ć.
– Jak powiedziałem , zapom inam y chwilowo o m oj ej ety ce policy j nej .
Wy szedł do kuchni i przy niósł butelkę wina oraz dwa kieliszki. Larsson-Varg usiadł i dostał
kieliszek do ręki.
– Będę m usiał zapłacić karę za m ój wy bry k – powiedział. – Wy soką. Ale nic więcej ponad to
nie będzie. Mim o wszy stko przecież ukry łem się ty lko w m uzeum i nie próbowałem niczego
ukraść.
– I nie zam ierzasz podj ąć j akiej ś nowej próby ?
– Mam tam teraz zakaz wstępu.
Hake zauważy ł, że uciekł wzrokiem .
– Nie rób tego – powiedział Hake. – Nie warto.
– Jestem pewien, że to nie Rem brandt nam alował obraz. I zam ierzam tego dowieść. W ten
lub inny sposób. A j ak idzie z ty m śledztwem o m orderstwo?
Hake nie zam ierzał m ówić, że został zawieszony, to nie by ła właściwa sy tuacj a, więc
powiedział ty lko, że to wy stawiaj ące cierpliwość na próbę, toporne puzzle, które m uszą zostać
ułożone.
– Zastanawiam się, kto zrobił ten tatuaż? – powiedział Larsson-Varg. – Jest bardzo ładny.
– Nie zam ierzasz chy ba się wy tatuować?
Lars Larsson-Varg spoj rzał szelm owsko na Hakego.
– Wy obraź sobie część „Sprzy siężenia Claudiusa Civilisa” na plecach albo na piersiach. Może
wódz ze swoim j edny m okiem i m ieczem w gotowości? A obecnie m ożna też przecież tatuować
złotą farbą, to dawniej nie by ło m ożliwe. Wy obraź sobie koronę królewską w holenderskim złoty m
tonie. Nie m ówię: złoty ton Rem brandta, j ak zauważy łeś.
Wskazał palcem na zdj ęcie tatuażu.
– Taka sam a złota farba j ak na granacie na ty m tatuażu.
Hake m iał nadziej ę, że Lars Larsson-Varg nie zrealizuj e swoich pom y słów. Po j eszcze j ednej
butelce wina, która w większości została wy pita przez by łego kustosza, ten, zataczaj ąc się, poszedł
do swoj ego m ieszkania. Hake odchy lił się do ty łu i pozwolił m y ślom biec wolno. Nagle usiadł
prosto j ak świeca.
– Kurwa – powiedział głośno.
Podniósł się i powędrował wokół po m ieszkaniu.
– Kurwa!
Że też nie pom y ślał o ty m wcześniej . To przecież tak m usiało by ć. Usiadł przy biurku, wy j ął
swój notatnik i zaczął pisać. Im więcej pisał, ty m wy raźniej sza stawała się układanka. Zam knął
notes i wy j rzał z zadum ą przez okno. Właśnie tak m usiało to by ć. Pokręcił głową. Teraz nagle
widział wszy stko przed sobą w wy raźny m świetle. Całkiem pewny nie by ł, by ło j eszcze kilka
rzeczy, które m usiał zrobić, aby wszy stko potwierdzić.
Szwedzki m agazy n hum ory sty czny.
ROZDZIAŁ 22
Noc nie by ła łagodna dla Axela Hakego. Trudno by ło m u zasnąć. My śli kłębiły się w czaszce.
Obudził się, zasnął ponownie, a potem popadł w pewnego rodzaj u półodrętwienie. Zaspany wstał,
wziął pry sznic ty lko po to, by odkry ć, że j est trzecia w nocy. Poszedł więc i znów się położy ł
i złapał kilka godzin snu, zanim zadzwonił budzik. Wy pił szy bką kawę, nim wy ruszy ł w drogę na
swoj ą pierwszą wizy tę.
Kiedy otworzy ł drzwi do m ałego pokoiku, zobaczy ł ty lko białą górę leżącą na łóżku. Kawał
białego m ięsa, który, gdy j ego oczy przy zwy czaiły się do ciem ności, ukształtował się w ludzkie
ciało. Brudna roleta by ła zaciągnięta, a sm ród obrzy dliwy. Hake podszedł do łóżka i zapalił lam pkę
przy wezgłowiu. Potrząsnął m ężczy zną. Oczy Gurry Vikena by ły ty lko parą wąskich szpar.
– Co do cholery – powiedział, podniósł się na łokciu i zam rugał pod światło.
– Ty lko j edno py tanie – odparł Hake.
– Spadaj – powiedział Gurra i znów zam knął oczy.
Hake ponownie nim potrząsnął, a ta wielka bry ła m ięsa próbowała wy rwać się z j ego
uchwy tu. Gurra szukał ręką pod łóżkiem , tam gdzie leżała butelka, ale Hake odepchnął j ą na bok
stopą. Pochy lił się nad śm ierdzący m , tłusty m ciałem Gurry.
– Czy Walter m iał tatuaż? – niem al szepnął.
– Tatuaż?
– Tak? Miał j akiegoś rodzaj u tatuaż na ciele?
Gurra Viken znów otworzy ł m ałe świńskie oczka.
– Nie. Nie by ł wy tatuowany.
– Jesteś pewny ?
– Absolutnie pewny. Idź teraz do j asnej cholery.
Odwrócił się plecam i do Hakego.
– Ani nawet j akichś kropek włóczęgi
– Nie, powiedziałem . Nie by ł wy tatuowany !
Hake nachy lił się do j ego ucha i szepnął coś. Gurra Viken j ęknął słabo.
– Tak, m iał – powiedział. – O to m ogłeś zapy tać kogokolwiek.
Hake podniósł się, zgasił lam pę i wy szedł z hotelu kawalerskiego. Poranne światło by ło ostre
i przenikliwe. W nocy spadł pierwszy śnieg i leżał teraz pudrowobiały na chodnikach i dachach.
Drogi by ły j uż przej ezdne i zostawiły brązowe sm ugi w środku bieli. By ło tak, j akby m iasto
przeszło lifting i wy glądało m łodziej .
Hake poj echał do Ollego Sandstedta. Główny technik siedział przy m ikroskopie w swoim
laboratorium . Palił j ak zwy kle i skinął głową Hakem u, gdy ten wszedł.
– Nie j esteś zawieszony ?
– No.
– Ale i tak chcesz inform acj i?
– Właśnie. Możesz m i pom óc?
Sandstedt spoj rzał na niego znad gruby ch okularów.
– To zależy, czego to doty czy.
– Chciałby m ponownie przeczy tać protokół sekcj i zwłok Harry ’ego Stenm ana.
– Dlaczego?
– Potrzebuj ę potwierdzić kilka rzeczy.
– I j a m am się ty m zadowolić?
– Na razie.
Sandstedt podniósł się od stołu warsztatowego i podszedł do alum iniowej szafy, z której
wy sunął długą szufladę. Pogrzebał w niej chwilę, upuścił popiół z peta, zanim wy j ął teczkę.
Otworzy ł j ą.
– Tutaj – powiedział i podał j ą Hakem u. – Ale nie m ożesz j ej zabrać ze sobą.
Hake usiadł na biurowy m krześle i przeczy tał cały raport. Zrobił kilka notatek w swoim
notesie, zanim wstał i położy ł teczkę na biurku Sandstedta.
– Dziękuj ę – powiedział.
– Dowiedziałeś się tego, czego chciałeś?
Hake pokiwał z zadum ą głową i właśnie m iał iść, kiedy zadzwoniła kom órka. By ł to śledczy
ubezpieczeniowy Tage Lennartsson. Poinform ował, że wy płacili pieniądze z ubezpieczenia i że
sprawa została zakończona, j eśli chodzi o nich. Żadny ch m alwersacj i nie m ożna by ło dowieść
w stosunku do Ulli Stenm an i legalnie m iała prawo do ubezpieczenia na ży cie swoj ego m ęża.
– Kurwa m ać – rzucił Hake i wy łączy ł telefon.
Pospieszy ł do sam ochodu, zadzwonił do Lidm ana, ale bez odpowiedzi. Wtedy zadzwonił do
pokoj u dowodzenia, nikogo j ednak tam nie by ło. Zaklął cicho pod nosem i zapalił sam ochód.
Ulla Stenm an przeglądała się w lustrze. Założy ła spodnie w kolorze skorupek j aj ek, beżową
lnianą m ary narkę od Arm aniego i j edwabny szal w kolorze cy nobru j ako akcent do ty ch bardziej
dy skretny ch barw. Włosy m iała ufarbowane na blond i wy cieniowane według naj nowszej m ody.
Czuła się atrakcy j na i pewna siebie. To ten czas, te ostatnie m iesiące, kiedy nie by ła pewna i bała
się, by ły straszne. Ale wczoraj pieniądze wreszcie przy szły i uważała, że pora znowu zacząć ży ć.
Pierwszy m , co zrobiła, by ło pozby cie się m y sich włosów. Potem wy cieczka do NK
ale nie m niej ważny krok, telefon do ukochanego. Stanęła na środku pokoj u i rozej rzała się.
Wszy stko wy glądało dobrze. Walizka by ła spakowana, a pieniądze zabezpieczone. Wszy stko poszło
zgodnie z planem .
Axel Hake j echał z szaleńczą prędkością przez m iasto. Na m oście Väster pchnął kierowcę,
który później próbował ścigać go w dół całej Hornsgatan, ale został w ty le przy Ringvägen, gdzie
Hake przej echał na czerwony m świetle. Skręcił w stronę Bastugatan i by ł zm uszony j echać
kawałek po chodniku, aby om inąć sam ochód, który wlókł się, poluj ąc na m iej sce parkingowe.
Hake wj echał w m ałą przecznicę z boku Mälarborgen i postawił sam ochód na środku ulicy.
Pospieszy ł do trzy dziestki ósem ki, wy j echał windą na piętro Ulli Stenm an i zadzwonił do drzwi.
Nikt nie otworzy ł. Zadzwonił ponownie i nasłuchiwał dźwięków ze środka, z uchem przy łożony m
do drzwi wej ściowy ch, ale nic nie by ło sły chać i nikt nie otworzy ł.
Bracia Hem m esta by li w dom ku letniskowy m i pakowali swój nieliczny doby tek. Woj skowe
torby stały starannie ustawione w rzędzie na kuchenny m stole. By li ubrani w lekkie, tropikalne
garnitury, wy bierali się tam , gdzie gorąco. Göran położy ł na wierzchu swoj e radio na krótkie fale,
słuchał go często i zawsze chciał by ć na bieżąco z sy tuacj ą na świecie. Nils zam knął w spiżarni
swój nóż m y śliwski i swoj ą strzelbę. Leżały zawinięte w odporną na wilgoć ceratę, na sam y m
dole skrzy nki z ziem niakam i. Kiedy wrócą, chciał, by broń by ła naty chm iast gotowa do uży tku.
Mały wy naj ęty sam ochód czekał zaparkowany na zewnątrz. Göran rozej rzał się ostatni raz po
dom ku. Pora by ła ruszać, a nie wiedział, kiedy znów tu wrócą. Oby dwaj bracia wzięli swoj e
torby i wy szli z dom ku.
Rick Stenm an stał razem z Maxim em Olgakovem w garażu. Kilka nowy ch sam ochodów
dotarło tego poranka. Nowe rej estry zostały założone, nowi klienci się odezwali. To będzie coś
zupełnie innego niż wcześniej . Ale nie zam ierzał zostawać na długo. Wy patrzy ł sam ochód, który
m iał zam iar poży czy ć w chwili, gdy Maxim pój dzie na lunch. Srebrny m ercedes, który
przej echał zaledwie kilka ty sięcy m il. Rick patrzy ł wy czekuj ąco na Olgakova.
Danne Durant by ł zdenerwowany. Nie zdarzało się to często, ale teraz nadeszła chwila
prawdy. Przez okno kabiny wy j rzał w stronę kam iennego nabrzeża i zniszczonego otoczenia
stoczni. Latem by ł to niem al idy lliczny obszar, ale teraz, z zim ową pluchą, nie by ło nic
pastoralnego w ty ch zardzewiały ch łodziach, spawarkach i obrany ch z liści drzewach. Śnieg leżał
na plandekach i na pokładach tworzy ły się duże kałuże. Danne usły szał nadj eżdżaj ący sam ochód
i wy j rzał przez okno.
Axel Hake otworzy ł drzwi wej ściowe po kilku próbach i wszedł do m ieszkania na Bastugatan.
Sprawdził szy bko, że Ulli nie m a w dom u, a potem m etody cznie zaczął przeszukiwać m ieszkanie.
Nie znalazł nic wartościowego – ani w sy pialni, ani w salonie. Przeszukał wszy stkie garderoby,
szuflady w kuchni i inne schowki, ale bez rezultatu. Tak czy owak wy czuwał insty nktownie, że coś
j est nie tak, że coś wisi w powietrzu i że czasu j est niewiele. Podniósł słuchawkę telefonu i nacisnął
klawisz powtarzania w nadziei, że Ulla wy konała j akiś ważny telefon, ale num er prowadził do
salonu fry zj erskiego. Hake podszedł do dużego okna i spoj rzał na Sztokholm . Na lewo leżał kanał
Pålsund i Långholm en ze stocznią Mälar na cy plu, na prawo Stare Miasto, a pom iędzy nim i
Riddarfj ärden. Powinien czekać na Ullę Stenm an, czy ona wy frunęła? Pogładził ręką włosy
i oparł się ciężko na lasce. Tracił grunt i m usiał działać. Zadzwonił do Oskara Lidm ana.
– Tu Axel – powiedział – i to cholernie pilne. Sprawdź, czy Ulla Stenm an wy brała pieniądze
z konta, na które wpłaciła j e firm a ubezpieczeniowa.
– Muszę…
– Teraz – odparł Hake. – Zadzwoń do m nie od razu!
Po dziesięciu m inutach Lidm an oddzwonił.
– Nie m a ich na j ej koncie – powiedział.
Hake zaklął cicho.
– O co chodzi?
– Ulla Stenm an wy j eżdża z kraj u z pieniędzm i, więc m usicie zaalarm ować wszy stkie punkty
kontroli granicznej .
– Jest sam a?
– Nie, m a towarzy szy podróży.
– Ilu zatem ?
– Jednego albo dwóch. Nie j estem całkiem pewien.
– To będzie cholerna operacj a i…
– To pilne, Oskar. Możesz to zrobić?
– Muszę naj pierw porozm awiać z Bolinderem .
Hake zawahał się.
– Zrób to, ale uruchom to szy bko, teraz to kwestia m inut.
Wy łączy ł kom órkę i wtedy wpadł na to, j ak oni prawdopodobnie to zrobią. Pospieszy ł
z m ieszkania do sam ochodu. Sam m usi tam poj echać, nie by ł pewien, czy Bolinder będzie
w ogóle pom ocny, j eśli ubzdura sobie, że Hake po prostu j est zdesperowany. Zastartował, zj echał
w dół Hornsgatan i dalej , w stronę m ostu Väster.
Chodzi o luffarprickar – trzy wy tatuowane kropki m iędzy kciukiem a palcem
wskazuj ący m w kształcie V, aby m ogły by ć ukry te po złączeniu palców. W Szwecj i koj arzone
z żeglarzam i, recy dy wistam i i włóczęgam i.
Znana sieć dom ów towarowy ch.
ROZDZIAŁ 23
Axel Hake zaparkował przy szopie z blachy falistej tak, że sam ochodu nie by ło widać od
przodu. Poszedł do hangaru, który m ieścił także niewielkie biuro. Mężczy zna siedzący za szy bą
spoj rzał na Hakego, kiedy ten wszedł.
– Kto j est odpowiedzialny za zezwolenia na lot dla pry watny ch sam olotów? – zapy tał.
– To j a się ty m zaj m uj ę. Chcesz się czegoś dowiedzieć?
Hake wy j ął swoj ą legity m acj ę.
– Policj a kry m inalna – powiedział. – To pilne. Czy m asz inform acj e o ty m , kto będzie stąd
dzisiaj startować?
– Oczy wiście.
Zalogował się do kom putera i wy ciągnął listę zezwoleń na starty i lądowania. Hake stanął za
nim i spoj rzał w spis:
– Ci tutaj – powiedział i wskazał palcem na j edno nazwisko. – Gdzie oni się podziewaj ą?
Mężczy zna popatrzy ł na zegarek.
– Są gotowi do odlotu za kilka m inut – odparł. – Ale m uszą m ieć pozwolenie na start, a j a
m ogę tem u zapobiec.
– Sądzę, że m aj ą to w dupie.
– Ale tak przecież nie m ożna robić. Bezpieczeństwa lotów nie m ożna przecież narażać na
szwank. Brom m a j est całkiem duży m lotniskiem .
Wy glądał na oburzonego.
– My ślę, że oni podej m ą to ry zy ko, j eśli będą m usieli. Co oznacza B 2357?
– Stoj ą w hangarze B.
– Gdzie on j est?
– Dwa budy nki dalej .
Hake wy padł z biura. Wiało m ocno, kiedy okrążał pierwszy hangar. Śnieg roztopił się na pasie
startowy m i lądowisku, a m ały sam olot pasażerski lądował, kiedy Hake odchodził w stronę
hangaru B, przy którego szczy towej ścianie stał zaparkowany wy naj ęty sam ochód. Hake
dostrzegł ciągnik zm ierzaj ący do hangaru i podej rzewał, że to ten, który m a wy ciągnąć sam olot
na m iej sce startu. Poszedł za nim i wszedł do m niej szego hangaru, w który m stało kilkanaście
pry watny ch sam olotów. Traktor podj echał do pom alowanej na czerwono-biało Cessny, a od
strony pasażera stała Ulla Stenm an i ładowała walizkę. Hake podszedł do niej . Kiedy by ł tuż obok,
odwróciła się i zbladła.
– Co, do cholery – powiedziała, gdy go zobaczy ła.
– Musim y porozm awiać – odparł Hake.
– Zapom nij . Nie m am czasu.
– Chodzi o m orderstwo, więc raczej m usisz zaczekać.
Oblizała wargi i stanowczo zby t późno Hake zauważy ł, że zerka m u przez ram ię. Ściągnął
barki i odwrócił się na bok. Uderzenie ciężkim kluczem francuskim trafiło go w plecy, zam iast
w głowę. Poleciał do przodu i wy lądował na czworakach. Następny cios trafił go w krzy że
i poczuł, j akby rozżarzone noże kłuły j ego ciało. Przetoczy ł się po betonowej podłodze i zobaczy ł
m ężczy znę podnoszącego znów klucz francuski.
Hake czuł, j ak j ego kończy ny powoli cierpną. Musi uciec przed następny m uderzeniem ,
w przeciwny m razie będzie po nim . Mężczy zna zam ordował j uż dwa razy i nie cofnie się przed
ty m , by zrobić to znowu. Klucz został ponownie uniesiony, a Hake z trudem wtoczy ł się pod
Cessnę tak, że cios trafił w biodro. Wy dawało się, że coś trzasnęło i ból sprawił, że Hake na kilka
sekund stracił przy tom ność. Morderca poj awił się za nim i ponownie uniósł klucz francuski. Ale
cios trafił w bok barku, a Hake próbował wczołgać się głębiej pod sam olot.
Obecnie by ł niem al bezsilny i ledwo dawał radę stawiać opór, kiedy m orderca złapał go za
nogi, wy ciągnął na podłogę hangaru i podniósł klucz z zam iarem dobicia. Światło z otworu
hangaru uniem ożliwiało dostrzeżenie wy razu twarzy napastnika, ale Hake zastanawiał się, czy się
nie uśm iecha. Ostatkiem sił Hake dosięgnął swoj ej laski i uderzy ł nią w nogi m ężczy zny. Laska
pękła i Axel usły szał, j ak m orderca śm iej e się, kopiąc na bok j ej kawałki.
To by ła ta przerwa na oddech, której Hake potrzebował. Kiedy zobaczy ł, j ak klucz francuski
zbliża się z gwałtowną siłą do j ego głowy, wy j ął swoj ą broń służbową i strzelił napastnikowi
w środek klatki piersiowej . Klucz francuski upadł z łoskotem na podłogę, a krzy k Ulli Stenm an
wy pełnił hangar. Hake zobaczy ł ślad po ugry zieniu na ram ieniu przeciwnika w m om encie, gdy
ten padał. Oczy wy dawały się toczy ć w głowie i ty lko białka by ły widoczne, zanim m orderca
stracił przy tom ność.
Ulla Stenm an rzuciła się obok niego i zaczęła gwałtownie płakać.
– Red – lam entowała – Red…
Hake podniósł się na nogi i spoj rzał na Harry ’ego Stenm ana, który leżał i krwawił na kolanie
swoj ej Ulli. Hakego ogarnęły gwałtowne m dłości i oparł się o skrzy dło sam olotu. Żeby m ty lko
nie zem dlał teraz, pom y ślał. Hangar zaczął wirować, ale Hake zdąży ł zrozum ieć, że Lidm an
nadchodzi z kilkom a policj antam i, zanim runął i wszy stko sczerniało.
Hake trafił na ten sam oddział, co Tobias Tobisson. Biodro by ło pęknięte, a w dolnej części
pleców by ł pokaźny wy lew.
Tobisson chciał wszy stko wiedzieć i Hake wy j aśniał, j ak wpadł na to, że to ty lko Harry
Stenm an m ógł stać za ty m wszy stkim .
– Pierwszy sy gnał nadszedł, gdy boksowałem się z Dannem . Powiedział, że Red m iał dobrą
kondy cj ę i że pił um iarkowanie. Ale zwłoki w wodzie m iały kondy cj ę sześćdziesięciolatka
i częściowo zniszczoną wątrobę od ciągłego picia. Potem by ło to z tatuażem .
– Tatuażem ?
– Mój kolega Lars Larsson-Varg powiedział, że złoto w tatuażach j est relaty wnie niedawno
wy m y śloną farbą, z którą wcześniej się nie udawało. Ale tatuaż Harry ’ego m iał przecież więcej
niż dziesięć lat. Wtedy zrozum iałem , że tatuaż zwłok m usiał by ć świeżo zrobiony. Kiedy później
zapy tałem Gurrę w Marginesie, czy Walter Klum by ł rudy, i otrzy m ałem potwierdzenie, by łem
niem al pewien, że to nie Harry Stenm an został zam ordowany, ty lko Walter Klum .
Tobisson pozwolił, by to wszy stko wry ło m u się w pam ięć.
– Harry wy brał swoj ego sobowtóra, ponieważ by ł naturalnie rudy i trochę do niego podobny.
Szczególnie po ty m , j ak przeleżał w wodzie j akiś czas. Walter Klum by ł pij akiem , który m iał
w zwy czaj u wałęsać się po Söder. Harry wy szukał go i przekonał, by wy prowadził się
z Marginesu i zapadł pod ziem ię na kilka m iesięcy. Obiecał m u pokaźną sum ę pieniędzy, ale
zażądał, aby zrobił tatuaż, żeby dostać pieniądze.
Stenm an ciągnie wy m y śloną historię o ty m , że chodzi ty lko o to, by pokazać się z nagim
torsem przy j akiej ś okazj i, aby kogoś oszukać i nic więcej . Waltera, który by ł słupem w firm ie
fasadowej i czy m kolwiek j eszcze, gówno obchodzi, co m usi zrobić, by le ty lko dostać pieniądze.
Ukry wa się zatem , ale nie um ie trzy m ać się z daleka od swoj ego kum pla, Leffego. Zakrada się
czasam i do j ego autobusu i razem pij ą. Red widzi to i by ć m oże obserwuj e także m nie, gdy
któregoś razu odnaj duj ę Leffego po ty m , j ak znaleźliśm y zwłoki w wodzie. Sądzi, że Walter
powiedział za dużo Leffem u i że ten m oże zam ierza coś sy pnąć. Aby nic nie wy ciekło, pali
autobus.
– Ale ty pokazałeś przecież zdj ęcie tego zm arłego Waltera Leffem u?
Hake położy ł poduszkę pod plecy i kiwnął lekko głową.
– Leffe nienawidził policj antów, nie zam ierzał powiedzieć zby t wiele, a poza ty m porządnie
się wy straszy ł, kiedy Walter został zam ordowany. Nie chciał by ć w nic wciągnięty i trafić na
przesłuchanie, a by ć m oże do dom u opieki. Kiedy Walter zapadł się pod ziem ię, Leffe zaczął
przecież solidnie pić, m oże j uż wtedy sądził, że j ego koleś został wy elim inowany. Ale później
Walter się poj awił i przechwalał się, że będzie piekielnie bogaty, kiedy będzie po wszy stkim .
– Więc Red postarał się o sobowtóra.
– Ringare…
– …którego później m orduj e na pokładzie łodzi Petterssona i topi w kanale Pålsund. I wszy stko
po to, aby wy dostać ubezpieczenie na ży cie za sam ego siebie?
Hake kiwnął głową. Czuł się osłabiony i rozpalony gorączką. Moty w z ubezpieczeniem na
ży cie by ł kry stalicznie czy sty, ale nadal nie rozum iał, dlaczego Harry Stenm an wy brał zniknięcie
tak nagle. Albo m oże po prostu nie potrafił m y śleć j asno.
– Ale dlaczego kanał Pålsund? – usły szał py tanie Tobissona.
– To by ło to, co uważałem przez cały czas za takie dziwne. Jeśli człowiek chce się kogoś
pozby ć, to nie wy rzuca go w sam y m środku Sztokholm u. Ale Red przecież chciał, żeby śm y
znaleźli Waltera. Tak, wszy stko opierało się na ty m , że go znaleźliśm y.
– To by ło cholerne ry zy ko. Odciski palców m ogły przecież uj awnić, kto to by ł.
– Harry Stenm an przy gotował się skrupulatnie. Wy brał Waltera, ponieważ nigdy wcześniej
nie by ł karany. Dlatego j ego odcisków palców nie by ło w naszy m rej estrze.
– Biedny Walter – powiedział Tobisson. – Naj pierw ży ć m artwy m ży ciem , a potem um rzeć
j ako ktoś inny …
– Dzwoniłem do j ego m am y, która absolutnie nie wy cofała zgłoszenia o zaginięciu. Ktoś inny
to zrobił. Prawdopodobnie Harry.
Tobisson podniósł się z łóżka i przeciągnął się.
– A Danne Durant nie by ł wplątany ani trochę?
– Może dom y ślał się czegoś, ale poży czy ł cztery sta ty sięcy koron w zam ian za obietnicę
otrzy m ania z powrotem pięciuset ty sięcy. Nie zam ierzał pom agać policj i, bo wtedy te pieniądze
poszły by z dy m em . Zanim Ulla wy j echała na lotnisko, poj echała na j ego łódź i zwróciła
pieniądze. Powiedziała to podczas przesłuchania.
– Te cztery sta ty sięcy by ło po to, by zapłacić Walterowi i przy gotować ucieczkę?
Hake kiwnął głową. Ukry cie się nigdy nie by ło tanie, a Cessnę z pewnością wy naj ął na
dłuższy czas. Według tego, co wy doby ł Lidm an, by li w drodze do dom u, który wy naj ęli
w Prowansj i.
– No, a ci cholerni bracia?
– Oni poj echali z powrotem na Korsy kę, by tam znów się zaciągnąć. Nie wy trzy m ali chy ba
kręcącej się wokół nich m asy policj i.
– Więc to Harry zakradł się za m ną i m nie pobił?
– Tak. Potwierdza to ślad ugry zienia na j ego ręce. Chciał, żeby ś przestał śledzić Ullę. By ł
z pewnością u niej na Bastugatan cały czas. A poza ty m przez ten atak rzucił pośrednio
podej rzenia na braci. Gdy by ś go nie ugry zł, pewnie wsadziliby śm y ich do kicia i trafiliby śm y na
zły trop.
– Mógłby m złapać tego Nilsa, gdy by naprawdę by ło trzeba – powiedział Tobisson i zacisnął
pięści.
Hake nie wierzy ł w to ani sekundę, ale przy m knął na to oczy.
– A Rick nic nie wiedział?
– Nie, to by nie zadziałało. By ł przy wiązany do swoj ego brata i z pewnością próbowałby go
odwiedzić. W zam ian za to pracuj e teraz u Olgakova, ale w tej m aszy nerii niewątpliwie zgrzy ta.
Rick m a w zwy czaj u poży czać bez pozwolenia sam ochody, aby zaim ponować swoj ej
dziewczy nie, a to drażni Olgakova. Ostatnio by ł to srebrny m erc, którego Rickowi udało się rozbić,
co sprawiło, że się pokłócili.
– A Brom m a? – zapy tał Tobisson, podchodząc z powrotem do łóżka.
Nadal kręciło m u się w głowie, kiedy za długo by ł na nogach. Lekarz powiedział, że to by ło
poważne wstrząśnienie m ózgu, ale że wróci do pełni zdrowia. Tobisson nie by ł równie pewien.
– Harry by ł przecież wy szkolony m pilotem , wy kony wał m isj e zwiadowcze dla Legii, a poza
ty m na czarno przewoził sam olotem benzy nę w Bośni. Jeśli m iałby wy dostać się z kraj u
niezauważony, to m ały m śm igłowcem .
Ale na to Hake wpadł w ostatniej sekundzie. Oparł głowę o wezgłowie łóżka i pom y ślał, że
wszy stko m a swój czas. Jednego dnia nie wie się nic, a następnego widzi się wszy stko w inny m
świetle. Gorzej by ło z Harry m Stenm anem . Jednego dnia by ł uznany za zm arłego, następnego
odsiady wał w więzieniu doży wocie. Gdy by kula Hakego trafiła trochę bardziej na lewo,
przeszy łaby serce, a wtedy m ógł by ć m artwy po raz drugi, ale teraz się uratował.
Otworzy ły się drzwi i wszedł Oskar Lidm an z pudełkiem czekoladek, które naty chm iast
otworzy ł. Z wielką starannością wy brał kostkę, zanim poczęstował pozostały ch.
– Harry zaczął gadać – powiedział, pałaszuj ąc kawałek. – Wiecie, j ak to się zaczęło?
Oby dwaj pozostali by li cicho.
– Bał się. Bał się braci Hem m esta.
Spoj rzał z zadum ą na Tobissona.
– Oni widocznie znaj ą sztukę zastraszania.
Tobisson spuścił wzrok.
– Konty nuuj – powiedział niecierpliwie Hake.
– Zadzwonili do niego w zeszły m roku i rzeczy wiście, kiedy się żegnali, powiedzieli prosto
z m ostu, że zam ierzaj ą pom ścić swoj ego kum pla. Nie wy j awili, kiedy ani j ak, chcieli, aby nigdy
nie czuł się nazby t bezpieczny. Miał j ednak um rzeć.
– I wtedy zaplanował swoj e własne zniknięcie? – zapy tał Hake.
Lidm an kiwnął głową.
– On i Ulla spacerowali j ednego wieczoru przy przy stani Ham m arby. Zobaczy li m ężczy znę
zataczaj ącego się przy nabrzeżu. By ł podobny do Harry ’ego i Ulla na żarty powiedziała, że to
m ógłby by ć on. To wtedy poj awiła się idea uniknięcia tego ciągłego zagrożenia.
Harry przekonał Waltera i wy słał go do Danii, aby zrobił tatuaż. Dowiedział się, że j eśli
człowiek m a tak wy raźny znak rozpoznawczy j ak tatuaż, to wy starczy identy fikacj a kogoś
bliskiego. Wtedy policj a nie idzie dalej i przy kładowo nie dom aga się karty stom atologicznej albo
zrobienia testów DNA.
– Ale popełnił błąd z tatuażem . Klum dostał złoto w granacie zam iast żółtego, j ak m iał Harry
– powiedział Hake.
– Walter m iał ze sobą w Danii zdj ęcie tatuażu Harry ’ego i tatuaży sta sądził, że to by ło złote,
nie żółte.
– Nie wszy stko złoto, co się świeci – powiedział Tobisson.
– Nadal zastanawiam się, dlaczego to stało się właśnie w Pålsundet – rzekł Hake.
Grube palce Lidm ana znów by ły w pudełku czekoladek. Jak gdy by om iatał zawartość dłonią,
zanim ręka zanurkowała i wy łowiła kostkę czekolady.
– Nie powiedział tego wprost, ale podej rzewam , że chciał, by Danne został wsadzony za
m orderstwo, bo wtedy nie potrzebowałby zwracać poży czony ch pieniędzy. By ł zdesperowany
i gotowy spalić wszy stkie m osty.
– Ci pieprzeni bracia – powiedział głucho Tobisson. – Oni w naj wy ższy m stopniu są
współwinni. Dlaczego zam iast tego nie załatwił ich?
– Ponieważ wiedział, j acy są dobrzy – odparł spokoj nie Hake.
– Zatem w więzieniu też nie j est chy ba bezpieczny.
Tobisson wy j rzał z rozm arzeniem przez okno. Niem al ży czy ł sobie, by wrócili, aby on m ógł
ich złapać. Nadal trudno by ło m u przetrawić to, że go przestraszy li aż do szpiku kości.
Lidm an zawahał się, wziął ostatnią kostkę czekolady, a potem nakry ł pudełko wieczkiem .
– Musicie chłopaki przestać wy j adać całą czekoladę – powiedział. – Musi wy starczy ć na j akiś
czas.
Uśm iechnął się do nich i wsunął ręce do kieszeni swoj ego wielkiego płaszcza, j akby po to, by
powstrzy m ać sam ego siebie przed wy j edzeniem całej bom bonierki.
Następnego dnia Hanna i Siri przy szły z wizy tą. Siri zbadała bandaże na biodrze i plecach,
podczas gdy Hanna stała przy oknie i patrzy ła na zewnątrz. Nagle odwróciła się i spoj rzała na
niego.
– Jadę do Pary ża – powiedziała.
Hake poczuł, j ak odwaga go opuściła i że nie j est w stanie protestować.
– Dwa ty godnie na początek.
– Ja będę u cioci Julii i będę asy stentką wetery narza – dodała Siri radośnie.
Hake patrzy ł pusty m wzrokiem przed siebie. Wszy stko by ło takie m ętne. Wszy scy by li
fałszy wy m i końm i na torze ży cia. Gdzieś w oddali usły szał znów głos Hanny.
– Chcę, żeby ś poj echał ze m ną. Kiedy będziesz zdrowy. Kiedy będziesz m ieć czas.
Podeszła i pocałowała go w usta.
– Potrzebuj ę cię – powiedziała.
Jej oczy odrobinę bły szczały. Potem Hanna stawała się coraz bardziej zam azana i w końcu
Hake zam knął oczy. Ona j ednak nadal pozostała przed oczam i. Naga i sm ukła stała przy oknie
w Pary żu, by zobaczy ć świt przebij aj ący się nad pusty m i wagonam i pociągów i lokom oty wam i
na ślepy ch torach. Wy dawało m u się, że unosi się m iędzy rzeczy wistością a snem , i że czas się
zatrzy m ał.
Tak, czas, pom y ślał. Wszy stko m iało swój czas. Czas, by ży ć, czas, by um ierać. Czas rzucania
kam ieni i czas ich zbierania, czas pieszczot cielesny ch i czas wstrzy m y wania się od nich.
Hake zastanawiał się, j ak to właściwie będzie z nim .