PHILIP
PULLMAN
DOBRY CZŁOWIEK
J E Z U S
I Ł O T R
CHRYSTUS
Przełożył Ludwik Stawowy
Prószyński i S-ka
Tytuł oryginału
THE GOOD MAN JESUS AND THE SCOUNDREL CHRIST
Copyright © Philip Pullman, 2010
All rights reserved
Projekt okładki
© Keenan
Redaktor prowadzący
Katarzyna Rudzka
Redakcja
Barbara Pigłowska-Stawowa
Korekta
Agata Stachoń
Łamanie
Ewa Wójcik
ISBN 978-83-7648-388-7
Warszawa 2010
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o. 02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7
www.proszynski.pl
Druk i oprawa
Edica S.A.
61-362 Poznań, ul. Forteczna 3/5
MARIA I JÓZEF
Jest to opowieść o Jezusie i jego bracie Chrystusie, o ich narodzinach, ich życiu i o śmierci
jednego z nich. Śmierć drugiego do tej opowieści nie należy.
Jak wszyscy wiedzą, ich matka miała na imię Maria. Była ona córką Joachima i Anny,
bogatego małżeństwa, które długo nie mogło się doczekać dziecka, choć się o nie gorąco
modliło. Ludzie mówili, że to hańba, iż Joachim nie spłodził potomka, i Joachim się tego
bardzo wstydził. Annę przepełniał smutek. Pewnego dnia ujrzała na drzewie laurowym
gniazdo wróbli i na myśl o tym, że nawet ptaki mogą wydać na świat młode, a ona nie, zalała
się łzami.
W końcu jednak, być może dzięki swym żarliwym modlitwom, poczęła i po
stosownym czasie urodziła dziewczynkę. Joachim i Anna ślubowali, że złożą ją w ofierze
Panu Bogu, więc zanieśli ją do świątyni i oddali arcykapłanowi Zachariaszowi. Ten ją
pocałował, pobłogosławił i wziął pod opiekę.
Zachariasz troszczył się o dziewczynkę niczym gołębica, a ona tańczyła dla Pana i
wszyscy ją kochali za wdzięk i naturalność.
Rosła jednak jak każde dziecko i gdy dobiegła dwunastu lat, kapłani zdali sobie
sprawę, że niedługo zacznie co miesiąc krwawić, a dla świętego miejsca oznaczałoby to
profanację. Byli za nią odpowiedzialni, więc nie mogli jej po prostu wyrzucić. Co mieli zatem
zrobić?
Zachariasz się pomodlił i anioł mu powiedział. Powinni znaleźć Marii męża,
człowieka znacznie od niej starszego, poważnego i doświadczonego. Najlepiej wdowca.
Udzielił Zachariaszowi dokładnych wskazówek i obiecał, że jeśli wybór będzie trafny, zdarzy
się cud.
Zachariasz zwołał więc tylu wdowców, ilu tylko udało mu się znaleźć. Każdy miał
przynieść kij. Stawiło się kilkunastu, niektórzy młodzi, inni w średnim wieku, jeszcze inni
starzy. Był wśród nich cieśla imieniem Józef.
Zgodnie z anielskimi wskazówkami Zachariasz zebrał kije, pomodlił się nad nimi i je
oddał. Ostatni odebrał swój kij Józef. Kiedy tylko wziął go do ręki, kij pokrył się kwiatami.
- To ty! - rzekł Zachariasz. - Pan każe, byś się ożenił z Marią.
- Ale ja jestem stary! - zaprotestował Józef. - Mam synów starszych od niej.
Wystawiłbym się na pośmiewisko.
- Rób, co Pan każe, albo się narazisz na jego gniew. Przypomnij sobie, co się stało z
Korachem.
Korach był to lewita, który się zbuntował przeciwko Mojżeszowi. Za karę otworzyła
się pod nim ziemia i pochłonęła go z całą rodziną.
Przestraszony Józef zgodził się pojąć dziewczynę za żonę i zabrał ją do domu.
- Masz tu zostać, a ja idę, gdzie czeka na mnie zajęcie - powiedział. - Wrócę we
właściwym czasie. Pan będzie nad tobą czuwał.
W domu Józefa Maria pracowała tak ciężko i zachowywała się tak skromnie, że nikt
nie miał jej nic do zarzucenia. Przędła, piekła chleb, ciągnęła wodę ze studni. Gdy dorosła i
stała się młodą kobietą, wielu zdumiewało się tym dziwnym małżeństwem i nieobecnością
Józefa. Niektórzy, przeważnie młodzi, próbowali z nią rozmawiać i uśmiechali się mile, lecz
ona mówiła mało i patrzyła w ziemię. Nietrudno było zauważyć, jak jest skromna i grzeczna.
Czas płynął.
NARODZINY JANA
Teraz i arcykapłan Zachariasz był stary, posunięta w latach była też Elżbieta, jego żona. Jak
kiedyś Joachim i Anna, długo nie mieli dzieci, choć bardzo ich pragnęli.
Pewnego dnia Zachariasz ujrzał anioła, który mu powiedział:
- Twoja żona urodzi dziecko. Masz mu dać imię Jan.
- Jakże to możliwe? Jestem stary, a moja żona bezpłodna - odrzekł zdumiony
Zachariasz.
- Tak będzie - powiedział anioł. - A ty zaniemówisz, bo mi nie uwierzyłeś.
I tak się stało. Choć Zachariasz nie mógł już mówić, nie posiadał się z radości, gdy
Elżbieta niebawem poczęła, bo jej bezpłodność przynosiła im wstyd.
Kiedy przyszła pora, Elżbieta urodziła syna. Gdy nadszedł dzień obrzezania, zapytano
Zachariasza, jakie chłopiec będzie nosił imię, a ten napisał na tabliczce „Jan".
Jego krewni się dziwili, ponieważ nikt w rodzinie tak się nie nazywał, lecz jak tylko
Zachariasz skończyć pisać, odzyskał mowę, i ten cud potwierdził wybór imienia. Chłopiec
został Janem.
POCZĘCIE JEZUSA
W owym czasie Maria miała około szesnastu lat, a Józef jeszcze nigdy jej nie dotknął.
Pewnej nocy usłyszała zza okna swej sypialni szept.
- Mario, czy wiesz, jaka jesteś piękna? Nie ma piękniejszej kobiety na świecie. Pan
musiał sobie ciebie specjalnie upodobać, skoro ci dał taki słodki wygląd, takie oczy, takie
usta...
- Ktoś ty? - spytała zakłopotana.
- Jestem aniołem - odpowiedział głos. - Wpuść mnie, a wyjawię ci tajemnicę, która
jest przeznaczona tylko dla ciebie.
Żeby jej nie przestraszyć, anioł przybrał postać młodego mężczyzny, podobnego do
tych, którzy ją zagadywali przy studni. Otworzyła okno i go wpuściła.
- Co to za tajemnica? - spytała.
- Będziesz brzemienna.
- Ale mój mąż jest daleko stąd - powiedziała zdumiona.
- Och, Pan chce, żeby to się stało natychmiast. Wysłał mnie specjalnie, bym to
sprawił. Jesteś błogosławiona między niewiastami, Mario! Dziękuj za to Panu.
Tak jak to przepowiedział, tej samej nocy poczęła.
Gdy Józef powrócił, skończywszy pracę, która go oderwała od domu, i dowiedział się,
że jego żona oczekuje dziecka, wpadł w rozpacz. Zakrył twarz połą płaszcza, rzucił się na
ziemię, zalał łzami i posypał sobie głowę popiołem.
- Panie, przebacz mi! - krzyczał. - Wziąłem to dziecko ze świątyni jako dziewicę, i co
widzę? Powinienem był jej zapewnić bezpieczeństwo, lecz zostawiłem ją samą jak Adam
Ewę, i proszę - też przyszedł do niej wąż!
Przywołał ją i powiedział:
- Cóżeś zrobiła, Mario, moja biedna dziewczyno? Ty, pełna cnót i zalet,
sprzeniewierzyłaś się swej niewinności! Kto to był?
Maria zapłakała gorzkimi łzami.
- Nie zrobiłam nic złego, przysięgam! - odparła. - Nigdy mnie nie tknął żaden
mężczyzna! To anioł do mnie przyszedł, bo Bóg chce, żebym urodziła dziecko.
Józef się poczuł zakłopotany. Skoro taka jest wola Boga, on musi się zaopiekować
Marią i dzieckiem, lecz to będzie źle widziane.
Nic jednak już nie powiedział.
NARODZINY JEZUSA I PRZYBYCIE PASTERZY
Niedługo potem cesarz rzymski wydał rozporządzenie nakazujące, by wszyscy się udali do
rodzinnych miast, gdyż odbędzie się wielki spis ludności. Józef mieszkał w Nazarecie w
Galilei, lecz jego ród pochodził z Betlejem w Judei, leżącego o kilka dni drogi na południe.
Co im powiem o Marii? - zastanawiał się. Mogę zgłosić synów, ale co pocznę z nią? Mam ją
nazwać żoną? Będzie mi wstyd. Córką? Ludzie wiedzą, że nie jest moją córką, w dodatku
widać, że oczekuje dziecka. Co robić?
W końcu ruszył w drogę. Maria jechała za nim na ośle. Dziecko mogło się urodzić
lada dzień, lecz Józef wciąż nie wiedział, co powie o żonie. Gdy już prawie dotarli do
Betlejem, odwrócił się, żeby zobaczyć, jak Maria się czuje, i na jej twarzy ujrzał smutek.
Może to z bólu - pomyślał. Niebawem znów się obejrzał i tym razem zobaczył, że się śmieje.
- Co się stało? - zapytał. - Przed chwilą wyglądałaś na zasmuconą, teraz się śmiejesz.
- Widziałam dwóch mężczyzn - odparła. - Jeden płakał, drugi się śmiał.
Jak to możliwe? - zdziwił się, bo nigdzie nie było żywego ducha. Nic jednak nie
powiedział.
Niebawem znaleźli się w mieście. Wszystkie gospody były pełne, a Maria płakała i
drżała, bo czuła, że dziecko się zaraz urodzi.
- Nie ma miejsca - usłyszeli w ostatniej, do której przyszli - ale możecie spać w stajni,
zwierzęta was ogrzeją.
Józef przygotował posłanie na słomie, ułożył na nim Marię i pobiegł po akuszerkę.
Kiedy wrócił, okazało się, że dziecko już przyszło na świat.
- Będzie jeszcze jedno - powiedziała akuszerka. - To bliźniaki.
I rzeczywiście wkrótce urodziło się drugie. Byli to chłopcy, pierwszy silny i zdrowy,
drugi mały i słaby. Maria owinęła silnego w kawałek materii i położyła w żłobie, a słabego
nakarmiła jako pierwszego, bo było jej go żal.
Na wzgórzach pod miastem pilnowali swych stad pasterze. Gdy pojawił im się
świetlisty anioł, ogarnął ich strach.
- Nie lękajcie się - rzekł. - Tej nocy w mieście urodziło się dziecko, które zostanie
Mesjaszem. Poznacie je po tym, że jest owinięte w kawałek materii i leży w żłobie.
Pasterze byli pobożnymi Żydami i wiedzieli, co znaczy Mesjasz. Prorocy
przepowiedzieli, że Mesjasz, Pomazaniec, przyjdzie i wybawi Izraelitów z opresji. Na
przestrzeni wieków Żydzi mieli licznych ciemiężycieli, ostatnio byli nimi Rzymianie, którzy
od kilku lat okupowali Palestynę. Wiele ludzi oczekiwało, że Mesjasz poprowadzi naród
żydowski do walki i uwolni go spod władzy Rzymu.
Pasterze wyruszyli więc do miasta, żeby go odnaleźć. Usłyszawszy płacz
niemowlęcia, trafili do stajni, gdzie ujrzeli starego mężczyznę i kobietę, przy której on
czuwał. Kobieta tuliła noworodka. Za nimi leżało w żłobie inne dziecko, owinięte kawałkiem
materii, i właśnie ono płakało. Był to drugi chłopiec, ów słaby, już nakarmiony. Maria
położyła go w żłobie i zajęła się pierwszym.
- Przyszliśmy zobaczyć Mesjasza - oznajmili pasterze i wyjaśnili, że pojawił im się
anioł, który powiedział, gdzie znajdą niemowlę.
- To? - spytał Józef.
- Nie inaczej. Kto by się spodziewał niemowlęcia w żłobie? To musi być on, zesłany
przez Boga.
Marii ich słowa nie zdziwiły. Czyż nie podobnie mówił anioł, który przyszedł do jej
sypialni? Była dumna i szczęśliwa, że jej małemu bezradnemu synkowi przypadł w udziale
taki zaszczyt. Drugi tego nie potrzebował; był silny, cichy i spokojny, jak Józef. Jeden dla
Józefa, jeden dla mnie - pomyślała, lecz zachowała tę myśl dla siebie.
ASTROLOGOWIE
W owym czasie do Jerozolimy przybyli astrologowie ze wschodu. Twierdzili, że szukają
króla Żydów, który się właśnie narodził. Dowiedzieli się o tym, obserwując planety, i
opracowali szczegółowy horoskop dziecka, z ascendentem, tranzytami i progresjami.
Oczywiście najpierw zapytali o dziecko w pałacu. Wzbudziło to podejrzenia króla
Heroda, więc ich wezwał do siebie i zażądał wyjaśnień.
- Z naszych obliczeń wynika, że niedaleko urodziło się dziecko, które zostanie królem
Żydów. Myśleliśmy, że przyniesiono je do pałacu, dlatego tu przyszliśmy. Mamy dary...
- A to ciekawe - odparł Herod. - I gdzież ten przyszły król się urodził?
- W Betlejem.
- Zbliżcie się - ściszył głos. - Jako ludzie znający świat z pewnością rozumiecie, że
racja stanu wymaga, bym się wypowiadał bardzo ostrożnie. Są za granicą siły - i wy, i ja
niewiele o nich wiemy - które bez wahania zabiją owo dziecko, jeśli tylko je znajdą, więc
teraz najważniejsza rzecz to je ochronić. Idźcie do Betlejem, popytajcie, i jak tylko
zdobędziecie jakieś informacje, przyjdźcie do mnie, a ja mu zapewnię opiekę i
bezpieczeństwo.
Poszli zatem astrologowie kilka mil na południe, do Betlejem, żeby odszukać dziecko.
Patrzyli na swoje mapy nieba, wertowali księgi, robili skomplikowane obliczenia i wreszcie,
odwiedziwszy niemal każdy dom w mieście, znaleźli rodzinę, której szukali.
- Więc to dziecko ma rządzić Żydami! A może tamto?
Maria z dumą podniosła do góry słabego synka, drugi spał spokojnie w pobliżu.
Astrologowie oddali cześć dziecku w ramionach matki, otworzyli sakwy i ofiarowali mu dary:
złoto, kadzidło i mirrę.
- Mówicie, że przychodzicie od Heroda? - spytał Józef.
- Tak. On chce, żebyśmy wrócili i powiedzieli mu, gdzie jesteście, by mógł zapewnić
dziecku bezpieczeństwo.
- Na waszym miejscu wróciłbym od razu do domu. Król jest znany ze zmiennych
nastrojów. Kto wie, czy nie przyjdzie mu do głowy was ukarać. Nie martwcie się, w
odpowiednim czasie pojedziemy do niego z dzieckiem.
Astrologowie pomyśleli, że to dobra rada, i poszli swoją drogą, Józef zaś szybko
spakował dobytek i jeszcze tej samej nocy wyruszył z Marią i dziećmi do Egiptu.
Bał się, że może ich spotkać coś złego, bo Herod był nieobliczalny.
ŚMIERĆ ZACHARIASZA
Józef dobrze zrobił. Gdy Herod zrozumiał, że astrologowie nie wrócą, wpadł we wściekłość i
rozkazał natychmiast zabić w Betlejem i okolicy wszystkie dzieci mające mniej niż dwa lata.
Jednym z nich był Jan, syn Zachariasza i Elżbiety. Gdy tylko usłyszeli oni o rozkazie
Heroda, Elżbieta poszła z chłopcem w góry szukać schronienia. Ponieważ jednak była stara,
nie mogła iść daleko. Zrozpaczona krzyknęła:
- O, góro Boga, ukryj matkę i jej dziecko!
W jednej chwili w górze otworzyła się jaskinia, gdzie mogli się schronić.
Byli teraz bezpieczni, lecz Zachariasz miał kłopoty. Herod wiedział, że niedawno
został ojcem, więc po niego posłał.
- Gdzie się podziało twoje dziecko? Gdzieś je ukrył? - zapytał.
- Jestem zapracowanym kapłanem, Wasza Królewska Mość - odparł Zachariasz. -
Każdą chwilę zabierają mi sprawy świątyni. Zajmowanie się dziećmi to zadanie kobiet. Nie
wiem, gdzie może być mój syn.
- Powiedz prawdę! Ostrzegam - jak zechcę, mogę przelać twoją krew!
- Jeśli to zrobisz, będę męczennikiem za sprawę Boga - odrzekł Zachariasz, i tak się
stało, gdyż w tej samej chwili zginął.
DZIECIŃSTWO JEZUSA
Tymczasem Józef i Maria zastanawiali się, jak nazwać dzieci. Pierworodny miał być Jezusem,
ale jakie powinni dać imię drugiemu, którego Maria w skrytości ducha szczególnie sobie
ulubiła? W końcu wybrali jakieś pospolite, lecz zważywszy na to, co powiedzieli pasterze,
Maria zawsze nazywała chłopca Chrystusem, co po grecku znaczy Mesjasz. Jezus był
dzieckiem silnym i wesołym, Chrystus zaś często chorował i Maria się o niego martwiła,
okrywała go najcieplejszym kocem, a gdy płakał, dawała mu do ssania palec, który wcześniej
zanurzała w miodzie.
Wkrótce po ich przybyciu do Egiptu Józef się dowiedział, że król Herod umarł. Mogli
teraz bezpiecznie wrócić do Palestyny, więc wyruszyli w drogę powrotną do domu Józefa w
Nazarecie w Galilei. Tam chłopcy dorastali.
Z czasem dzieci przybywało, braci i sióstr. Maria kochała wszystkie, lecz
niejednakowo. Uważała, że mały Chrystus wymaga szczególnej troski. Kiedy Jezus z innymi
dziećmi hałaśliwie się bawił, płatał figle, kradł owoce, wykrzykiwał brzydkie słowa, wdawał
się w bójki, rzucał kamieniami, smarował ściany błotem, łapał wróble, Chrystus trzymał się
matczynej spódnicy, godzinami czytał i się modlił.
Pewnego dnia Maria poszła do domu sąsiada, który był farbiarzem, Jezus i Chrystus
poszli razem z nią. Gdy Maria rozmawiała z sąsiadem, Chrystus stał przy jej boku, Jezus zaś
wszedł do warsztatu, zajrzał do wszystkich kotłów z farbami o różnych kolorach, w każdym
zanurzył palec i wytarł ręce w płaty tkanin, których stos czekał na ufarbowanie. Potem
pomyślał, że gdy farbiarz to zauważy, wpadnie w złość, więc zwinął je w kłąb, wrzucił do
kotła z czarną farbą i wrócił do izby, gdzie Maria rozmawiała z farbiarzem.
- Mamo, Jezus zrobił coś złego - powiedział Chrystus, gdy go zobaczył.
Jezus trzymał ręce za plecami.
- Pokaż ręce - powiedziała Maria.
Były czarno-czerwono-żółto-fioletowo-niebieskie.
- Co zrobiłeś? - spytała.
Zaniepokojony farbiarz wbiegł do warsztatu. Z kotła z czarną farbą wystawał kłąb
tkanin poplamionych różnymi kolorami.
- Och! Spójrzcie, co ten smarkacz narobił! - wykrzyknął. - Tyle materiału, to mnie
będzie kosztowało majątek!
- Jezusie, ty niedobre dziecko! - powiedziała Maria. - Zniszczyłeś cudzą własność.
Będziemy musieli za to zapłacić. Skąd weźmiemy pieniądze?
- Myślałem, że pomagam - odpowiedział Jezus.
- Mogę to naprawić, mamo - odezwał się Chrystus i chwycił róg tkaniny. - Jakiego
miała być koloru? - zapytał.
- Czerwonego - odparł farbiarz.
Chłopiec wyciągnął ją z kotła i była czerwona. Potem robił to samo z innymi, pytając
farbiarza, w jakim powinny być kolorze, i takie były: każdy płat pięknie ufarbowany zgodnie
z zamówieniem klienta.
Farbiarz nie mógł wyjść ze zdumienia, a Maria objęła Chrystusa i całowała go raz po
raz, uradowana dobrym sercem chłopca.
Kiedy indziej Jezus, bawiąc się koło brodu na strumieniu, ulepił z błota kilka wróbli i
ustawił je w rzędzie. Zauważył to pewien bogobojny Żyd i poszedł do Józefa.
- Twój syn złamał obowiązek święcenia szabatu - oznajmił. - Czy wiesz, co on robi
koło brodu? Dzieci trzeba pilnować!
Józef pobiegł nad strumień. Chrystus, który słyszał, co wykrzykiwał przybysz, poszedł
za Józefem. Poszli też inni, którzy to słyszeli. Gdy dotarli na miejsce, Jezus właśnie lepił
dwunastego wróbla.
- Przestań natychmiast, Jezusie. Wiesz przecież, że jest szabat - powiedział Józef.
Inni zamierzali Jezusa ukarać, ale Chrystus zaklaskał i ku ich zdumieniu wróble ożyły
i odfrunęły.
- Nie chciałem, żeby mój brat popadł w tarapaty - wyjaśnił Chrystus. - On jest
naprawdę dobrym chłopcem.
Wszyscy dorośli patrzyli nań z podziwem. Był skromny i rozważny, ani trochę
niepodobny do brata. Dzieci w mieście wolały jednak Jezusa.
WYJAZD DO JEROZOLIMY
Kiedy bliźniacy skończyli dwanaście lat, Józef i Maria zabrali ich do Jerozolimy na Paschę.
Podróżowali w towarzystwie innych rodzin, więc pilnować dzieci mogło wielu dorosłych.
Gdy po święcie zbierali się do powrotu, Maria zapytała Chrystusa, który był przy niej:
- Gdzie jest Jezus? Nigdzie go nie widzę.
- Myślę, że z rodziną Zacheusza - odpowiedział Chrystus. - Bawił się z Szymonem i
Juda. Powiedział, że będzie wracał do domu z nimi.
Ruszyli więc w drogę i Maria i Józef już o nim nie myśleli, sądząc, że jest z tamtymi,
bezpieczny. Gdy jednak nadszedł wieczór, Maria posłała Chrystusa, żeby zawołał Jezusa na
posiłek. Chrystus wrócił bardzo zaniepokojony.
- Nie ma go! Powiedział, że idzie się z nimi bawić, ale oni go w ogóle nie widzieli!
Maria i Józef szukali syna wśród krewnych i znajomych, pytali każdą grupę
podróżnych, lecz nikt nie wiedział, gdzie on jest. Ci mówili, że ostatni raz widzieli go
bawiącego się koło świątyni, tamci, że słyszeli, jak powiedział, że idzie na targowisko, owi,
że na pewno jest z Tomaszem, Saulem albo Jakubem, Maria musiała więc pogodzić się z
myślą, że został w Jerozolimie. Ruszyli przeto z powrotem. Chrystus jechał na ośle, ponieważ
Maria się bała, że mógłby się za bardzo zmęczyć.
Trzy dni przeszukiwali miasto, lecz Jezusa nie znaleźli. W końcu Chrystus powiedział:
- Mamo, a może powinniśmy iść do świątyni i się za niego pomodlić?
Wszędzie indziej już szukali, uznali zatem, że spróbują i tam. Kiedy weszli na teren
świątyni, usłyszeli zgiełk.
- To pewnie on - rzekł Józef.
Miał rację. Kapłani przyłapali Jezusa, gdy wypisywał gliną na ścianie swoje imię, i
teraz się zastanawiali, jak go ukarać.
- To tylko glina! - krzyczał, pocierając brudne dłonie. - Po deszczu odpadnie! Nawet
by mi do głowy nie przyszło, żeby niszczyć świątynię. Pisałem swoje imię, bo miałem
nadzieję, że Bóg je zobaczy i mnie zapamięta.
- Bluźnierca! - odparł jeden z kapłanów.
Byłby uderzył Jezusa, lecz w tym momencie odezwał się Chrystus.
- Mój brat nie jest bluźniercą. Pisał swoje imię gliną, żeby wyrazić słowa Hioba:
„Pamiętaj, że ulepiłeś mnie z gliny. I chcesz zamienić mnie w proch?".
- Być może - powiedział inny kapłan - ale doskonale wie, że źle postąpił. Spójrzcie,
próbował umyć ręce, żeby nie było dowodu.
- Rzeczywiście tak zrobił - rzekł Chrystus - lecz po to, by wypełnić słowa Jeremiasza:
„Choćbyś umył się ługiem i zużył dużo mydła, nadal będziesz splamiony winą".
- Ale żeby uciekać od rodziny! - powiedziała Maria do Jezusa. - Byliśmy przerażeni.
Spodziewaliśmy się najgorszego. Jesteś samolubny, nie potrafisz myśleć o innych. Rodzina
nic dla ciebie nie znaczy!
Jezus zwiesił głowę
- Nie, mamo - odezwał się Chrystus. - Jestem pewien, że miał dobre intencje. A
zresztą to też zostało przepowiedziane. Jezus tak postąpił, żeby się spełniły słowa psalmu:
„Znoszę zarzuty i wstyd twarz mi okrywa. Stałem się obcym dla rodziny, nieznajomym dla
synów mej matki".
Kapłani i nauczyciele świątynni nie mogli się nadziwić wiedzy małego Chrystusa.
Pochwalili go za erudycję i bystrość, a ponieważ bronił brata tak dobrze, puścili Jezusa, nie
ukarawszy go.
W drodze do Nazaretu Józef powiedział do Jezusa na osobności:
- Co ci przyszło do głowy, żeby tak zatrwożyć matkę? Wiesz przecież, jaka jest
wrażliwa. Była chora z niepokoju o ciebie.
- A ty, ojcze, też się niepokoiłeś?
- Niepokoiłem się o nią i o ciebie.
- O mnie niepotrzebnie. Byłem bezpieczny.
Józef nic na to nie powiedział.
JAN
Lata mijały, z chłopców wyrośli mężczyźni. Jezus nauczył się ciesielstwa, Chrystus cały czas
spędzał w synagodze, gdzie czytał święte teksty i dyskutował o nich z nauczycielami. Jezus
nie zwracał uwagi na Chrystusa, ten natomiast był zawsze wobec brata wyrozumiały i żywo
się interesował jego pracą.
- Cieśle są potrzebni - mówił z przekonaniem. - To piękny zawód. Jezus świetnie sobie
radzi. Z pewnością wkrótce będzie się mógł ożenić. Zasługuje na dobrą żonę i własny dom.
W owym czasie Jan, syn Zachariasza i Elżbiety, zaczął na ziemiach nad Jordanem
głosić kazania, które wywierały na ludziach duże wrażenie. Nauczał o potrzebie skruchy i
obiecywał wybaczenie grzechów. Było wtedy w Galilei i w okolicznych rejonach wielu
wędrownych kaznodziejów, niektórzy uczciwi, niektórzy szarlatani, a niektórzy po prostu
obłąkani. Jan wyróżniał się naturalnością i otwartością. Nie dbał o strój, jadł mało, wcześniej
przebywał przez jakiś czas na pustyni. Wielu przychodziło doń posłuchać i żeby ich ochrzcił.
Słuchali jego kazań saduceusze i faryzeusze, członkowie dwóch rywalizujących
ugrupowań żydowskich nauczycieli, które nie zgadzały się z sobą w wielu kwestiach
doktrynalnych. Oba były ważne, wpływowe.
Jan z nich szydził.
- Plemię żmijowe! Uciekacie przed nadchodzącym gniewem, co? Lepiej byście zaczęli
czynić coś dobrego, pożytecznego. Już siekiera leży u korzeni drzew. Pilnujcie się, bo zetnie
każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, i zostanie ono w ogień wrzucone.
- Co więc mamy robić, żeby to było dobre? - pytali.
- Jeśli macie dwa płaszcze, jeden oddajcie temu, kto nie ma żadnego. Jeśli macie
więcej jedzenia, niż potrzebujecie, podzielcie się z głodnym.
Do chrztu przyszło nawet kilku poborców. Ludzie ich nienawidzili, bo nie znosili
płacenia rzymskim okupantom, lecz Jan ich przyjął.
- Co mamy czynić, nauczycielu? - pytali.
- Nie pobierajcie więcej, niż powinniście.
Przyszli też żołnierze.
- Ochrzcisz nas? Powiedz, co mamy czynić, żeby to było dobre?
- Poprzestawajcie na żołdzie. Nie wymuszajcie pieniędzy groźbami ani fałszywymi
oskarżeniami.
Jan zasłynął w okolicy z ostrości wypowiedzi, a także z ceremonii chrztu. Niedawno
powiedział coś, co było szeroko dyskutowane:
- Ja was chrzczę wodą, lecz idzie ktoś dużo mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem
godzien rozwiązać sandałów. On będzie was chrzcić Duchem Świętym i ogniem. Oddzieli
pszenicę od plew; już ma w ręku szuflę; ziarno zbierze do spichlerza, lecz plewy spali w
ogniu, który nigdy nie gaśnie.
CHRZEST JEZUSA
Wieść o Janowym nauczaniu dotarła do Nazaretu i Jezus nabrał ochoty, żeby iść i posłuchać.
Poszedł ku Jordanowi, bo mówiono, że Jan tam głosi kazania. Chrystus też poszedł, lecz
osobno. Na brzegu rzeki dołączyli do tłumu oczekujących na zanurzenie i patrzyli, jak ludzie
idą jeden po drugim do Jana, który stał po pas w wodzie. Za cały strój miał gruby płaszcz z
wielbłądziej sierści.
Kiedy przyszła kolej na Jezusa, Jan podniósł rękę w geście odmowy.
- To ty powinieneś mnie ochrzcić - rzekł.
Chrystus, który czekał na brzegu, usłyszał te słowa i się zdziwił.
- Nie - odparł Jezus. - Przyszedłem do ciebie. Zrób to, jak należy.
Jan zanurzył go więc i podniósł z wody.
W tej samej chwili Chrystus ujrzał gołębicę, która nad nimi przefrunęła i usiadła na
drzewie. To mógł być znak. Czego? - zastanowił się i wyobraził sobie, że słyszy głos z nieba,
który do niego mówi.
KUSZENIE JEZUSA NA PUSTYNI
Po chrzcie Jezus i Chrystus wysłuchali kazania Jana, które bardzo ich poruszyło. Na Jezusie
jego osobowość i słowa wywarły tak wielkie wrażenie, że postanowił porzucić zawód cieśli i
wzorem Jana udać się na pustynię, w nadziei że też usłyszy słowa Boga. Wyruszył samotnie,
wędrował z miejsca na miejsce, jadł mało i spał na ziemi.
Tymczasem Chrystus wrócił do Nazaretu i opowiedział Marii o chrzcie. Opowiedział
też o gołębicy.
- Przefrunęła mi nad głową, matko. Pomyślałem, że słyszę głos z nieba. Głos Boga,
który mówił do mnie, jestem pewien.
- Oczywiście, synku! To był twój specjalny chrzest.
- Myślisz, że powinienem iść i powiedzieć o tym Jezusowi?
- Jeśli chcesz. Jeśli sądzisz, że cię wysłucha.
Poszedł więc i po czterdziestu dniach, od kiedy Jezus udał się na pustynię, znalazł go
klęczącego na dnie wyschniętej rzeki i pogrążonego w modlitwie. Patrzył i czekał,
zastanawiając się, co powiedzieć, a gdy Jezus skończył i położył się w cieniu skały, zbliżył
się do niego i zapytał:
- Jezusie, czy słyszałeś już słowo Boga?
- Dlaczego chcesz to wiedzieć?
- Ponieważ w czasie twojego chrztu coś się wydarzyło. Widziałem, jak otworzyło się
nad tobą niebo, wyfrunęła gołębica, zawisła ci nad głową i dał się słyszeć głos: „To jest mój
syn umiłowany".
Jezus milczał.
- Nie wierzysz mi? - spytał Chrystus.
- Naturalnie, że nie.
- Ale to oczywiste, że Bóg cię wybrał do czegoś specjalnego. Przypomnij sobie, co
powiedział Chrzciciel.
- Mylił się.
- Nie, jestem pewien. Cieszysz się popularnością, ludzie cię lubią, słuchają twoich
słów. Jesteś dobrym człowiekiem. Gwałtownym, impulsywnym, ale to dobre cechy - tak,
dobre, jeśli się nie łamie tradycji i ma autorytet. Chrzciciel by się ze mną zgodził.
- Odejdź.
- Wiem, po tylu dniach na pustyni czujesz się zmęczony i głodny. Jeśli jesteś synem
Boga, jak powiedział głos, który słyszałem, mógłbyś kazać tym kamieniom, żeby się
zamieniły w chleb, a one musiałyby cię posłuchać. Mógłbyś się wtedy najeść do syta.
- Tak sądzisz? Znam Pismo, łotrze. „Nie samym chlebem człowiek żyje, lecz każdym
słowem, które pochodzi z ust Boga". Zapomniałeś o tym? A może myślisz, że ja
zapomniałem?
- Oczywiście nie przypuszczam, że nie pamiętasz, czego się uczyłeś. Nie byłeś
gorszym uczniem niż inni. Ale zastanów się, ile mógłbyś zrobić dobrego, gdybyś potrafił
nakarmić głodnych! Jeśliby prosili o jedzenie, mógłbyś dać im kamień, a on by się zamienił w
chleb! Pomyśl o tych, którzy głodują, pomyśl, jak cierpią, pomyśl, jak gorzka jest bieda, co
znaczą słabe plony! A ty potrzebujesz jedzenia tak samo jak biedacy. Jeśli masz wykonać
pracę, którą Bóg ci najwyraźniej wyznaczył, nie zrobisz tego głodny.
- To dlaczego nie przyniosłeś bochenka chleba? Bardziej by mi się przydał niż
kazanie.
- Jest pożywienie dla ciała i jest dla ducha - zaczął Chrystus, lecz Jezus rzucił w niego
kamieniem, więc przerwał i się cofnął. - Nie złość się na mnie, Jezusie - mówił po chwili
dalej - tylko mnie wysłuchaj. Wiem, że chcesz być dobry, wiem, że chcesz pomagać. Musisz
jednak pamiętać o możliwych skutkach - o swoim wpływie na zwykłych, prostych,
nieuczonych ludzi. Można ich nakłonić do dobrego, ale potrzebują znaków i cudów. Piękne
słowa przekonują umysł, cuda przemawiają wprost do serca, a potem do duszy. Nie lekceważ
środków, które Bóg przypisał naszej naturze. Jeśli prosty człowiek zobaczy kamień
zamieniony w chleb albo będzie świadkiem uzdrowienia chorego, wywrze to na nim takie
wrażenie, że może zacząć żyć inaczej. Od tej pory będzie wierzył w każde twoje słowo,
pójdzie za tobą na kraniec ziemi.
- Uważasz, że słowo Boga można przekazywać za pomocą sztuczek magicznych?
- Ostro powiedziane. Bóg zawsze używał cudów, żeby przekonać ludzi. Przypomnij
sobie Mojżesza prowadzącego swój lud przez Morze Czerwone. Eliasza, który przywrócił do
życia syna wdowy. Biedaczkę, od której lichwiarz żądał pieniędzy, i Elizeusza, który kazał jej
nalewać oliwę z jednego naczynia do wielu pustych, tak że mogła ją sprzedać i spłacić dług.
Pokazując ludziom cuda, stawia się ich w obliczu nieskończonej potęgi bożej dobroci, a oni w
swych prostych sercach naocznych świadków natychmiast to rozumieją i w to wierzą.
- Mów dalej - powiedział Jezus. - Więc będziesz jednym z cudotwórców?
- Nie ja sam, lecz my obaj, razem!
- Nigdy.
- Ale pomyśl, jakie by to zrobiło wrażenie, gdyby na przykład ktoś wszedł na szczyt
świątyni i zaczął iść w powietrzu, pełen wiary, że Bóg uczyni to, co mówi psalm, i pośle
aniołów, żeby go złapali. „Dał rozkaz swym aniołom, żeby cię strzegli, dokądkolwiek
pójdziesz, a oni będą cię nosili na rękach, żebyś nie uraził stopy o kamień". Wyobraź sobie...
- Tylko tyle się nauczyłeś z Pisma? Jak zrobić sensacyjne widowisko dla naiwnych?
Lepiej o tym zapomnij i skup się na tym, co jest naprawdę ważne. Przypomnij sobie słowa
„Nie wystawiaj na próbę Pana, Boga swego".
- Cóż więc jest naprawdę ważne?
- To, że Bóg nas kocha jak ojciec i że wkrótce nadejdzie jego Królestwo.
Chrystus podszedł trochę bliżej.
- Ale tego właśnie możemy dowieść cudami - powiedział. - Królestwo to dla nas
próba, jestem pewien. Musimy się przyczynić do jego nadejścia. Naturalnie Bóg mógłby to
sprawić natychmiast, jednym kiwnięciem palca, lecz pomyśl tylko, o ile lepiej by było, żeby
przygotowali mu drogę ludzie tacy jak Chrzciciel, jak ty. Pomyśl, jaki byłby pożytek z
istniejącej już grupy wiernych, struktury, organizacji. Dla mnie to jest oczywiste, Jezusie!
Widzę, jak w owym Królestwie wiernych jednoczy się cały świat. Pomyśl tylko! Grupy
rodzin modlą się wspólnie, w każdej wiosce, w każdym mieście jest kapłan, związkiem
lokalnych grup regionu kieruje mądry członek starszyzny, przywódcy regionalni podlegają
władzy jednego najwyższego zwierzchnika, jakby namiestnika Boga na ziemi! Są rady
składające się z uczonych, które omawiają i zatwierdzają szczegóły liturgii, praktyk
religijnych, a przede wszystkim zawiłości wiary: ogłaszają, w co należy wierzyć, a czego się
wystrzegać. Widzę, jak władcy państw, jak sam cezar, liczą się z tymi gremiami i oddają hołd
Królestwu Boga na ziemi. Widzę, jak powstające w jego centrum prawa i proklamacje
docierają do najodleglejszych krańców świata. Widzę, że ludzie dobrzy są nagradzani, a
niegodziwi karani. Widzę, jak do najdalszych, najbardziej zacofanych krain wyruszają
misjonarze niosący słowo boże; jak do wielkiej rodziny Boga dołączają wszyscy mężczyźni,
wszystkie kobiety i dzieci, owszem, poganie na równi z Żydami. Widzę, jak rozpraszają się
wątpliwości, znikają różnice. Widzę wszędzie pełne uwielbienia jasne twarze wiernych.
Widzę majestat i przepych wielkich świątyń, gmachów, pałaców wzniesionych na chwałę
Boga. I widzę, jak owo imponujące dzieło trwa przez pokolenia, przez tysiąclecia! Czyż nie
jest to wizja, którą można się zachwycić, Jezusie? Dla której warto poświęcić każdą kroplę
naszej krwi? Przyłączysz się do mnie? Weźmiesz udział w tej najwspanialszej pracy i
przyczynisz się do powstania Królestwa Boga na ziemi? Jezus spojrzał na brata.
- Ty zjawo, cieniu człowieka! - powiedział. - Każda kropla naszej krwi? W tobie jej
nie ma, więc o czym mówisz? Za tę swoją wizję oddałbyś moją krew. To, co opisałeś,
wygląda jak dzieło Szatana. Bóg stworzy swoje Królestwo na swój sposób i kiedy sam
zechce. Myślisz, że twoja potężna organizacja uznałaby Królestwo, gdyby nastało? Głupcze!
Królestwo Boga przyszłoby do owych gmachów, pałaców jak ubogi podróżny z brudnymi
stopami. Strażnicy by go natychmiast spostrzegli, poprosili o dokumenty, pobili i wyrzucili na
ulicę. Idź swoją drogą - by powiedzieli - nie masz tu czego szukać.
- Przykro mi, że tak uważasz - powiedział Chrystus. - Chciałbym, żebyś pozwolił się
przekonać, że jest inaczej. Twoja pasja, wzorowe poczucie moralności, czystość bardzo by się
przydały. Wiem, że na początku popełnimy błędy. Przyjdziesz pomóc je naprawić? Nie ma
nikogo, kto by nam doradził lepiej. Czy nie warto pójść na kompromis, wejść do środka i coś
ulepszyć, niż zostać na zewnątrz i tylko krytykować?
- Pewnego dnia ktoś powie to tobie i brzuch ci się skurczy z bólu i wstydu. Idź już.
Czcij Boga - tylko o tym powinieneś myśleć.
Chrystus zostawił Jezusa na pustyni i poszedł do Nazaretu.
JÓZEF WITA SYNA
W owym czasie Józef był już bardzo stary. Gdy ujrzał wchodzącego Chrystusa, wziął go za
jego brata i z wysiłkiem stanął na nogi, żeby go uścisnąć.
- Jezus! - wykrzyknął. - Mój kochany chłopiec! Gdzie się podziewałeś? Tak za tobą
tęskniłem! Nie powinieneś był iść, nic mi nie powiedziawszy.
- To nie Jezus, ojcze - powiedział Chrystus. - To ja, twój syn Chrystus.
Józef się cofnął.
- A gdzie jest Jezus? - zapytał. - Brak mi go. Szkoda, że go tu nie ma. Dlaczego
odszedł?
- Jest na pustyni i robi, co chce.
Józef się zasmucił, bo pomyślał, że już Jezusa nie zobaczy. Na pustyni czyhały różne
niebezpieczeństwa i wszystko się mogło zdarzyć.
Trochę później do Józefa dotarła plotka, że widziano Jezusa wracającego, kazał więc
przygotować na jego powitanie wielką ucztę. Chrystus był wtedy w synagodze. Gdy o tym
usłyszał, pobiegł do domu i zganił ojca.
- Dlaczego szykujesz ucztę dla Jezusa? Ja jestem zawsze w domu, zawsze robię, co
każesz, ale nigdy nie wydałeś dla mnie uczty. Jezus odszedł bez uprzedzenia, zostawił cię z
niedokończoną pracą, myśli tylko o sobie.
- Tak, zawsze jesteś w domu i wszystko, co mam, jest twoje. Jednak kiedy ktoś wraca
z daleka, uczta na jego cześć to rzecz stosowna.
Gdy Jezus był już niedaleko, Józef wyszedł mu naprzeciw. Objął go i serdecznie
ucałował. Zachowanie starca wzruszyło Jezusa.
- Zgrzeszyłem wobec ciebie, ojcze - powiedział. - Złe zrobiłem, odszedłszy z domu
bez słowa. Nie zasługuję na to, żeby się zwać twoim synem.
- Kochany synu! Myślałem, że umarłeś, lecz oto jesteś, żywy!
Józef ucałował go jeszcze raz, założył mu na ramiona czysty płaszcz i zaprowadził na
ucztę. Chrystus przywitał Jezusa serdecznie, lecz ten patrzył na niego, jakby wiedział, co brat
powiedział ojcu. Nikt inny tego nie słyszał i nikt nie widział spojrzeń, jakie wymienili.
JEZUS ROZPOCZYNA POSŁUGĘ
Niedługo potem nadeszła wiadomość, że Jan Chrzciciel został aresztowany na rozkaz króla
Heroda Antypasa, syna Heroda, który nakazał rzeź dzieci w Betlejem. Król odebrał swemu
bratu Filipowi żonę i ją poślubił, łamiąc Prawo Mojżeszowe, co Jan odważnie skrytykował.
Król wpadł w złość i kazał go aresztować.
Dla Jezusa było to jak sygnał. Natychmiast zaczął głosić kazania i nauczać w
Kafarnaum i pobliskich miastach nad jeziorem Genezaret. Jak Jan, przypominał ludziom o
żalu za grzechy i mówił, że Królestwo Boga jest bardzo blisko i wkrótce nadejdzie. Wielu
było pod wrażeniem jego słów, lecz niektórzy uważali, że jest nierozważny, gdyż władze
rzymskie nie mogły być zadowolone z tak podburzających wypowiedzi, nie mogły się one też
podobać przywódcom Żydów.
Wkrótce do Jezusa zaczęli dołączać uczniowie. Gdy pewnego dnia szedł brzegiem
jeziora, napotkał dwóch braci, Piotra i Andrzeja, którzy byli rybakami i właśnie zarzucali sieć,
i zaczął z nimi rozmawiać.
- Chodźcie ze mną - powiedział - i zamiast łowić ryby pomóżcie mi łowić mężczyzn i
kobiety.
Widząc, że ci z nim poszli, dwaj inni rybacy, Jakub i Jan synowie Zebedeusza,
opuścili ojca i również przyłączyli się do Jezusa.
Niebawem Jezus zasłynął w okolicy nie tylko dzięki swym wypowiedziom, lecz
również niezwykłym wydarzeniom, które - jak powiadano - miały miejsce, gdziekolwiek się
pojawił. Pewnego dnia poszedł na przykład do domu Piotra i zastał tam jego gorączkującą
teściową. Porozmawiał z nią i zaraz się poczuła dobrze i podała jedzenie. Mówiono, że to cud.
Kiedy indziej, gdy był w dzień szabatu w synagodze w Kafarnaum, jakiś człowiek
zaczął krzyczeć:
- Dlaczegoś tu przyszedł, Jezusie z Nazaretu? Czemu to robisz? Daj nam spokój!
Przyszedłeś nas zgubić? Wiem, ktoś ty! Nazywasz siebie Świętym Bożym. A jesteś nim?
Jesteś?
Człowiek ów był niegroźnym maniakiem, jednym z tych biedaków, którzy krzyczą,
choć sami nie wiedzą dlaczego, słyszą głosy ludzi, których nie ma, i do nich mówią.
Jezus spojrzał nań i powiedział:
- Uspokój się, on już poszedł.
Mężczyzna ucichł i stał speszony, jakby się właśnie obudził i spostrzegł, że go otacza
tłum. Potem już nie krzyczał, a ludzie mówili, że dlatego, że Jezus wypędził z niego diabła.
Opowieści o tych wydarzeniach zaczęły się rozchodzić. Powiadano, iż Jezus może wyleczyć z
każdej choroby i że na dźwięk jego głosu złe duchy uciekają.
Gdy wrócił do Nazaretu, w dzień szabatu udał się swoim zwyczajem do synagogi i
powstał, aby czytać. Podano mu księgę proroka Izajasza.
- Czy to nie jest syn cieśli Józefa? - szepnął ktoś.
- Słyszałem, że głosi kazania i czyni cuda w okolicy Kafarnaum - szepnął ktoś inny.
- Jeśli jest z Nazaretu, to dlaczego czyni cuda w Kafarnaum? - szepnął następny. -
Lepiej by został tutaj i zrobił coś dobrego dla rodzinnego miasta.
Jezus czytał:
- Duch Pana spłynął na mnie, ponieważ mnie namaścił i wysłał, żebym ubogim niósł
dobrą nowinę, więźniom ogłaszał wolność, a niewidomym przejrzenie; żebym uciśnionych
uwalniał; żebym ogłaszał rok łaski Pana.
Oddał księgę. Wszyscy byli w niego wpatrzeni, bo czekali, co powie.
- Chcecie proroka - rzekł. - Więcej, cudotwórcy. Słyszałem wasze szepty. Chcecie,
żebym robił tu rzeczy, jakie, jak powiadają, robiłem w Kafarnaum. No cóż, też dotarły do
mnie te plotki. Trzeba wam więcej rozsądku. Niektórzy z was wiedzą, kim jestem: Jezusem,
synem cieśli Józefa, a tu jest moje miasto rodzinne. Kiedyż to prorok był mile widziany w
swym rodzinnym mieście? Jeśli uważacie, że zasługujecie na cuda, bo jesteście, kim jesteście,
rozważcie, co powiem: Gdy w Izraelu panował głód i przez trzy lata nie spadła kropla
deszczu, komu na rozkaz Boga pomógł prorok Eliasz? Wdowie z Izraela? Nie, wdowie z
Sarepty Sydońskiej. Cudzoziemce. A czy w czasach Elizeusza byli w Izraelu trędowaci? Było
ich wielu. A kogo on uleczył? Syryjczyka Naamana. Sądzicie, że wystarczy to, kim jesteście?
Lepiej zacznijcie myśleć o tym, co robicie.
Chrystus uważnie słuchał brata i obserwował ludzi. Nie zdziwiło go, że się unieśli
wielkim gniewem. Wiedział, że jego słowa ich wzburzą. Ostrzegłby Jezusa, gdyby się ich
spodziewał. Potem już było za późno.
- Za kogo się ten człowiek ma? - spytał jeden.
- Jak śmiał przyjść tu i mówić do nas w ten sposób! - krzyknął drugi.
- To skandal! - odezwał się trzeci. - Nie powinniśmy byli go słuchać, jak tu, w
synagodze, szkalował własny naród.
Nim Jezus zdążył się odezwać, wstali, porwali go z miejsca, zaciągnęli na wzgórze
górujące nad miastem i byliby go strącili ze szczytu, lecz w zamieszaniu i szamotaninie -
gdyż było tam też kilku jego przyjaciół i uczniów, którzy zaczęli się bić z miejscowymi -
Jezusowi udało się oddalić bez szwanku.
Chrystus widział to wszystko i doszedł do wniosku, że skoro gdziekolwiek Jezus się
pojawił, tam były emocje, entuzjazm, a także niebezpieczeństwo, niebawem z pewnością
zainteresują się nim władze.
NIEZNAJOMY
Niedługo potem przyszedł do Chrystusa nieznajomy człowiek i rozmawiał z nim na
osobności.
- Ciekawisz mnie - powiedział. - Wszyscy interesują się twoim bratem, ale ja uważam,
że powinienem rozmawiać z tobą.
- Kim jesteś? - spytał Chrystus. - I gdzie się o mnie dowiedziałeś? W przeciwieństwie
do Jezusa nigdy nie zabierałem głosu publicznie.
- Słyszałem opowieść o twoich narodzinach. Pasterze mieli objawienie, dzięki
któremu do ciebie trafili, a magowie ze wschodu przynieśli ci dary. Tak było?
- Właśnie tak.
- Wczoraj rozmawiałem z twoją matką. Powiedziała mi, co się wydarzyło, kiedy Jan
ochrzcił Jezusa. Usłyszałeś głos przemawiający z chmury.
- Matka nie powinna o tym mówić - odparł Chrystus skromnie.
- A przed kilku laty, gdy twój brat napytał sobie biedy, wprawiłeś w zakłopotanie
kapłanów w świątyni jerozolimskiej. Ludzie to pamiętają.
- Kim jesteś? I czego chcesz?
- Chcę, żebyś został należycie wynagrodzony. Chcę, żeby świat poznał twoje imię, a
także imię Jezusa, lecz by twoje błyszczało większym blaskiem. On jest człowiekiem, tylko
człowiekiem, ty zaś słowem Boga.
- Słowo Boga? Nie znam tego wyrażenia. Co ono znaczy? I pytam raz jeszcze: Ktoś
ty?
- Jest czas i to, co istnieje poza czasem. Jest ciemność i jasność. Jest świat i ciało i jest
Bóg. Dzieli je niezmierzona przepaść, której człowiek nie może przekroczyć, lecz słowo Boga
może przyjść od Boga do świata i ciała, od jasności do ciemności, od tego, co jest poza
czasem, do czasu. Muszę już iść, a ty musisz patrzyć i czekać, lecz jeszcze do ciebie wrócę.
I poszedł. Nie wyjawił swego imienia, lecz był tak dobrze poinformowany i mówił tak
jasno, że Chrystus uznał, iż musi być ważnym nauczycielem, z pewnością kapłanem, być
może z samej Jerozolimy. Wspomniał przecież o wydarzeniu w świątyni, a jakżeby inaczej o
nim wiedział?
JEZUS I WINO
Po tym, jak Jezus został wyrzucony z synagogi w Nazarecie, wszędzie szły za nim tłumy.
Niektórzy powiadali, że jego słowa świadczą o tym, że zwariował. Członkowie rodziny
próbowali z nim rozmawiać i go temperować, bo nie wiedzieli, czego się po nim można
spodziewać.
On jednak mało się rodziną przejmował. Pewnego razu, na weselu w wiosce koło
Kany, powiedziała doń matka:
- Jezusie, zabrakło im wina.
- Czy to moja lub twoja sprawa? - zdziwił się. - Czy tak jak mój brat chcesz, żebym
uczynił cud?
Maria nie wiedziała, jak mu odpowiedzieć, rzekła więc do sług:
- Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie.
Jezus wziął kierującego sługami na stronę i coś mu powiedział, i niebawem znaleźli
więcej wina. Niektórzy mówili, że Jezus stworzył je z wody za pomocą magii, inni - że
wcześniej ukrył je sługa, zamierzając je sprzedać, a Jezus go zawstydził i nakłonił do
uczciwości. Jeszcze inni zapamiętali tylko, że Jezus szorstko rozmawiał z matką.
Innym razem, gdy Jezus rozmawiał z grupą obcych, ktoś do niego podszedł i
powiedział:
- Twoja matka, brat i siostry są na zewnątrz i o ciebie pytają.
- Moja matka, brat i siostry stoją tutaj, przede mną. Nie mam rodziny oprócz tych,
którzy spełniają wolę Boga, a ktokolwiek spełnia wolę Boga, ten jest mi matką, bratem i
siostrą.
Na wieść o tym jego rodzina bardzo się zmartwiła, gdyż rosło przez to zgorszenie,
jakie zaczynało budzić jego imię, i ludzie mieli nowy temat do plotek.
Jezus wiedział, co o nim mówią, i starał się temu zapobiec. Pewnego razu przyszedł
do niego człowiek o skórze pokrytej czyrakami i otwartymi ranami i rzekł:
- Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić.
Rytuał oczyszczania trędowatego (jak powszechnie zwano cierpiących na choroby
skóry) był długi i kosztowny. Człowiek ów mógł po prostu próbować uniknąć wydatków, lecz
Jezus zobaczył w jego oczach ufność, więc objął go i pocałował, a tamten natychmiast poczuł
się lepiej. Stojący nieopodal Chrystus, jedyny świadek tego zdarzenia, przyjął czyn Jezusa ze
zdziwieniem.
- Idź teraz do kapłana, jak nakazał Mojżesz - powiedział Chrystus do trędowatego. -
Niech poświadczy, że jesteś czysty. Lecz nie mów o tym nikomu więcej, słyszysz?
Tamten jednak nie posłuchał i mówił o swoim uleczeniu każdemu, kogo napotkał. To
oczywiście jeszcze zwiększyło popularność Jezusa - gdziekolwiek się pojawił, przychodzili
doń ludzie, żeby słuchać jego kazań i żeby ich uzdrawiał.
JEZUS GORSZY UCZONYCH W PIŚMIE
Miejscowi uczeni w Piśmie - nauczyciele i znawcy Prawa - których niepokoił rozgłos, jakim
się cieszył, doszli do wniosku, że powinni coś z tym zrobić, zaczęli więc przychodzić
wszędzie, gdzie nauczał. Pewnego razu w domu był tłum i zjawili się jacyś ludzie, którzy
nieśli sparaliżowanego przyjaciela, w nadziei, że Jezus go uzdrowi. Nie mogąc wejść
drzwiami, wnieśli go na dach, zdrapali tynk, usunęli belki i opuścili chorego na rogoży przed
Jezusa.
Jezus widział, że ów człowiek i jego przyjaciele przyszli kierowani prawdziwą
nadzieją i wiarą i że podniecony tłum czeka w napięciu. Świadom skutku, jaki to wywoła,
powiedział do paralityka:
- Przyjacielu, twoje grzechy są odpuszczone.
Uczeni w Piśmie - przeważnie wiejscy znawcy Prawa, ludzie o niezbyt wielkiej
wiedzy i takimż doświadczeniu - zaczęli szeptać między sobą:
- To bluźnierstwo! Tylko Bóg może odpuścić grzechy. Ten człowiek szuka kłopotów!
Jezus widział, że szepczą, i wiedział, co rzekną, więc rzucił im wyzwanie:
- Czemu nie mówicie głośno? Jak myślicie, co jest łatwiej powiedzieć: „Twoje
grzechy są odpuszczone" czy „Podnieś swoją rogoże i idź"?
Uczeni w Piśmie wpadli we własną pułapkę.
- Oczywiście „Twoje grzechy są odpuszczone" - odparli.
- Bardzo dobrze. - Jezus zwrócił się ku paralitykowi: - A teraz podnieś swoją rogoże i
idź.
Atmosfera stworzona przez Jezusa tak wzmocniła i pobudziła tego człowieka, że
okazało się, iż może się ruszać. Zrobił, co powiedział Jezus: wstał, podniósł rogoże i poszedł
do przyjaciół, którzy czekali przed domem. Patrzący na to nie wierzyli własnym oczom.
Uczeni w Piśmie byli skonfundowani.
Niedługo potem zgorszyło ich coś innego. Pewnego dnia Jezus przechodził koło
komory celnej i przystanął, żeby porozmawiać z celnikiem, który miał na imię Mateusz.
- Pójdź za mną - powiedział, podobnie jak to czynił, kiedy spotkał rybaków Piotra i
Andrzeja, a także Jakuba i Jana, synów Zebedeusza.
Mateusz natychmiast zostawił pieniądze, abakus i rejestry i poszedł za Jezusem. Dla
uczczenia swego nowego powołania wydał dla Jezusa i innych uczniów obiad, na który
zaprosił też celników. Wywołało to zgorszenie: uczeni w Piśmie nie mogli uwierzyć, że
żydowski nauczyciel, człowiek, który przemawiał w synagodze, będzie jadł razem z
celnikami.
- Dlaczego on to robi? - pytali kilku uczniów. - Musimy czasem z tymi ludźmi
rozmawiać, ale żeby razem siedzieć i jeść!
Jezus odpowiedział na to oskarżenie bez trudu:
- Zdrowi nie potrzebują lekarza. I nie trzeba wymagać skruchy od sprawiedliwych.
Przyszedłem rozmawiać z grzesznikami.
Chrystus oczywiście obserwował to wszystko z wielkim zainteresowaniem. Posłuszny
poleceniu nieznajomego, aby patrzył i czekał, dbał o to, by nie zwracać na siebie uwagi, lecz
został w Nazarecie i żył spokojnie. Przyszło mu to łatwo, bo choć był podobny do brata, miał
twarz z rodzaju tych, które ludzie rzadko pamiętają, a sposób bycia skromny.
Starał się jednak słuchać docierających do rodziny wieści o poczynaniach Jezusa. W
owym czasie w Galilei zaczynało się polityczne zamieszanie. Różne ugrupowania, na
przykład zeloci, nawoływały do czynnego oporu przeciw Rzymianom i Chrystus się obawiał,
że jego brat może zwrócić na siebie uwagę władz i stać się obiektem ataku.
Codziennie czekał na ponowne spotkanie z nieznajomym, w nadziei, że dowie się
więcej o zadaniu, które miał wykonać jako słowo Boga.
JEZUS NAUCZA NA GÓRZE
Pewnego dnia czekał na Jezusa wielki tłum ludzi przybyłych z daleka: nie tylko z Galilei, lecz
także z Dekapolu za Jordanem, z Jerozolimy i z Judei. Żeby im ułatwić wysłuchanie kazania,
Jezus poszedł w góry, niezbyt daleko; jego uczniowie i tłum poszli za nim. Szedł z nimi
Chrystus, lecz nie zwracał niczyjej uwagi, bo nie wiedzieli, kim jest, gdyż wszyscy byli spoza
tego rejonu. Miał ze sobą tabliczkę i rylec, żeby zapisywać to, co powie Jezus.
Jezus zaczął mówić, gdy dotarł na wzniesienie.
- Co głoszę? Głoszę Królestwo Boga. Ono nadchodzi, przyjaciele, jest w drodze. Dziś
zamierzam wam powiedzieć, kto zostanie do Królestwa przyjęty, a kto nie, więc słuchajcie
uważnie. Jedni będą przeklęci, drudzy błogosławieni - na tym polega różnica. Nie
lekceważcie tego, co mówię. Wiele od tego zależy.
Słuchajcie więc: błogosławieni będą ci, którzy są ubodzy. Niemający niczego
odziedziczą Królestwo Boga.
Błogosławieni będą ci, którzy są głodni. W Królestwie nasycą się dobrym jedzeniem i
nigdy więcej nie będą głodować.
Błogosławieni będą ci, którzy się smucą. Ci, co teraz płaczą, będą błogosławieni, bo
gdy nadejdzie Królestwo, zostaną pocieszeni i będą się śmiać z radości.
Błogosławieni będą ci, którzy są pogardzani i nienawidzeni. Ci, co są prześladowani, o
których są rozsiewane kłamstwa, którzy są spotwarzani, obmawiani, wypędzani - będą
błogosławieni. Pomyślcie o prorokach, o tym, jak ich źle traktowano, i cieszcie się, jeśli
ludzie traktują was tak samo, gdyż kiedy nadejdzie Królestwo, będziecie się radować,
wierzcie mi.
Błogosławieni będą ci, którzy są litościwi, życzliwi, łagodni. Oni posiądą ziemię.
Błogosławieni będą ci, którzy są czystego serca i nie myślą źle o innych.
Błogosławieni będą ci, którzy jednają nieprzyjaciół, zażegnują zajadłe spory. Oni są
dziećmi Boga.
Miejcie się jednak na baczności i zapamiętajcie moje słowa: są tacy, którzy będą
przeklęci, którzy nigdy nie odziedziczą Królestwa Boga. Chcecie wiedzieć, kto to? Proszę
bardzo:
Ci, którzy są bogaci, będą przeklęci. Oni mieli już całe swoje pocieszenie.
Ci, których brzuchy są teraz pełne, będą przeklęci. Głód będzie im wiecznie skręcał
kiszki.
Ci, którzy patrzą na biedę i głód bez poczucia troski i odchodzą ze śmiechem na
ustach, będą przeklęci; będą mieli wiele powodów do smutku; będą bezustannie płakać.
Ci, którzy się cieszą dobrą opinią, których chwalą silni, którzy są głośno publicznie
obsypywani pochlebstwami i przed którymi płaszczą się inni - będą przeklęci. Nie będzie dla
nich miejsca w Królestwie.
Ludzie przyjmowali te słowa wiwatami i tłoczyli się wokół Jezusa, żeby go lepiej
słyszeć.
CHRYSTUS URATOWANY PRZEZ NIEZNAJOMEGO
Ktoś na skraju tłumu zauważył, że Chrystus zapisuje słowa Jezusa.
- Szpieg! - krzyknął. - Oto szpieg wysłany przez Rzymian! Zrzućmy go z góry!
Nim Chrystus zdążył pomyśleć o obronie, usłyszał za plecami inny głos:
- Mylisz się, przyjacielu. To jeden z nas. Zapisuje słowa nauczyciela, żeby móc je
zabrać i powiedzieć dobrą nowinę innym.
Oskarżyciel dał się przekonać. Odwrócił się w stronę Jezusa i w jednej chwili o
Chrystusie zapomniał, ten zaś zobaczył, że człowiek, który stanął w jego obronie, to tamten
nieznajomy, kapłan, którego imienia nie udało mu się dowiedzieć.
- Chodź ze mną na chwilę na stronę - powiedział nieznajomy.
Odłączyli się od tłumu i usiedli w cieniu tamaryszku.
- Czy dobrze robię? - spytał Chrystus. - Chciałem mieć pewność, że nie uronię ani
słowa, na wypadek gdyby miał być później jakiś sąd.
- To świetny pomysł - powiedział nieznajomy. - Ludzie mogą czasem opacznie
pojmować słowa wielkiego mówcy. Jego wypowiedzi powinny być redagowane, ich
znaczenie wyjaśniane, zawiłości rozwikływane - by ułatwić zrozumienie. Chciałbym, żebyś
robił to dalej. Zapisuj, co mówi brat, a ja będę te zapiski od czasu do czasu zabierał, żebyśmy
mogli przystąpić do interpretacji.
- Ten człowiek myślał, że jestem rzymskim szpiegiem... Wydaje mi się, że słowa
Jezusa mogą być uznane za buntownicze. Nie zdziwiłbym się, gdyby Rzymianie naprawdę się
tym zainteresowali. A ty jak sądzisz?
- Bardzo trafna uwaga. Musimy o tym pamiętać. Kwestie polityczne są delikatne,
drażliwe. Ich bezpieczne negocjowanie wymaga bystrości i zimnej krwi. Jestem pewien, że
możemy na tobie polegać.
Mężczyzna przyjaźnie ścisnął mu ramię, wstał i odszedł.
Chrystus zadałby jeszcze wiele pytań, lecz nim zdążył powiedzieć słowo, tamten
zniknął w tłumie. Nieznajomy mówił o sprawach politycznych w taki sposób, że Chrystus
zaczął się zastanawiać, czy słusznie się domyślał, że to po prostu kapłan.
A może on jest członkiem Sanhedrynu?
Była to rada, która rozstrzygała wszelkie kwestie doktrynalne i prawne dotyczące
Żydów, a także zajmowała się stosunkami między Żydami i Rzymianami.
Jej członkowie byli oczywiście ludźmi wielkiej mądrości.
DALSZY CIĄG NAUCZANIA JEZUSA NA GÓRZE
Chrystus wziął tabliczkę i rylec i przeniósł się na miejsce, z którego mógł słyszeć brata.
Prawdopodobnie ktoś zapytał Jezusa o Prawo i czy nadal będzie ono ważne, gdy nadejdzie
Królestwo Boga, bo mówił:
- Niech nikt nie myśli, że namawiam was do wyrzeczenia się Prawa i proroctw.
Przyszedłem tu nie po to, żeby je unieważnić, lecz by je wypełnić. Powiadam wam: dopóki
nie przeminie niebo i ziemia, nie zmieni się ani jedno słowo, ani jedna litera Prawa. Jeśli
złamiecie któryś z jego przepisów, choćby najmniej ważny, strzeżcie się.
- Ale grzech grzechowi nierówny, prawda? - krzyknął ktoś. - Chyba drobny grzech nie
jest tak zły jak wielki?
- Wiecie, że jest przykazanie przeciw zabijaniu. Gdzie byście ustanowili granicę? Czy
powiecie, że zabójstwo jest złe, ale pobicie kogoś być może trochę mniej złe, a złoszczenie
się na niego to zgoła nic złego? Powiadam wam, że jeśli się gniewacie na brata czy siostrę -
przez co rozumiem każdego - nawet jeśli tylko żywicie do kogoś urazę, nie ważcie się iść z
darem do świątyni, dopóki się z tym człowiekiem nie pojednacie. Od tego zacznijcie. Nie
będę mówił o małych grzechach i dużych grzechach. W Królestwie Boga nie będzie z nich
oczyszczenia. To samo dotyczy cudzołóstwa. Znacie przykazanie przeciw cudzołóstwu. Ono
mówi: nie czyń tego. Nie mówi: nie wolno cudzołożyć, ale myśleć o tym wolno. Nie wolno.
Kiedy tylko spoglądasz na kobietę, mając lubieżne myśli, w sercu z nią cudzołożysz. Nie czyń
tego. A jeśli twoje oczy wciąż tak patrzą, wyłup je. Myślicie, że cudzołóstwo jest złe, lecz
rozwód nie? Mylicie się. Jeśli oddalisz żonę z innego powodu niż nierząd, przez ciebie
popełni ona grzech cudzołóstwa, gdy ponownie wyjdzie za mąż. A jeśli poślubisz oddaloną,
sam popełnisz cudzołóstwo. Małżeństwo to poważna sprawa. Piekło też. A tam właśnie
pójdziecie, jeśli sądzicie, że wystarczy nie popełniać dużych grzechów, by małe uszły wam na
sucho.
- Powiedziałeś, mistrzu, że przemoc jest zakazana, ale jeśli ktoś nas atakuje, chyba
możemy się bronić?
- Oko za oko, ząb za ząb? O tym myślicie? Nie czyńcie tego. Jeśli ktoś cię uderzy w
prawy policzek, nadstaw mu i lewy. Jeśli ktoś chce ci zabrać ubranie, daj mu też płaszcz.
Jeśli cię zmusza, byś przeszedł tysiąc kroków, przejdź dwa tysiące. Wiecie dlaczego? Bo
trzeba kochać nieprzyjaciela, oto powód. Tak, dobrzeście usłyszeli: kochajcie nieprzyjaciół i
módlcie się za nich. Pomyślcie o waszym Ojcu w niebie i czyńcie tak jak on. On sprawia, że
słońce wschodzi nad złymi i nad dobrymi, on zsyła deszcz na sprawiedliwych i
niesprawiedliwych. Bo cóż z tego, że kochasz tylko tych, którzy kochają ciebie? Tak czynią
nawet celnicy. I jeśli dbasz tylko o braci i siostry, to nie robisz więcej niż poganie. Bądźcie
doskonali.
Chrystus wszystko skrzętnie zapisywał, pamiętając, by na każdej tabliczce umieścić
zdanie „To są słowa Jezusa", żeby nikt nie pomyślał, że jego.
Ktoś zapytał o rozdawanie jałmużny.
- Dobre pytanie - rzekł Jezus. - Co należy zrobić, gdy się da jałmużnę? Milczeć.
Znacie ludzi, którzy ze swej szczodrości robią wielkie przedstawienie. Nie czyńcie tak. Niech
nikt nie wie, że dajecie, ile dajecie i na co. Niech nawet twoja lewa ręka nie wie, co czyni
prawa. Twój Ojciec w niebie będzie wiedział, bez obaw. A skoro już mówię o milczeniu, to
jest jeszcze jedna rzecz, która wymaga dyskrecji: modlitwa. Nie bądźcie jak owi obłudnicy,
którzy się modlą głośno, ostentacyjnie, żeby każdy sąsiad wiedział, jacy są pobożni. Idźcie do
izby, zamknijcie drzwi i módlcie się cicho, dyskretnie. Wasz Ojciec w niebie usłyszy.
Słyszeliście, jak się modlą poganie? Paplają i paplają, jakby sam dźwięk ich głosu był Bogu
za muzykę. Nie czyńcie jak oni. Nie potrzeba mówić Bogu, o co prosicie - on to już wie. Oto
jak się powinniście modlić: Ojcze w niebie, święte jest imię Twoje. Twe Królestwo nadchodzi
i Twoja wola spełni się na ziemi, jak jest spełniona w niebie. Daj nam dzisiaj chleba, którego
potrzebujemy. I przebacz nam długi, jak my przebaczymy naszym dłużnikom. I nie pozwól,
by zło kusiło nas ponad wytrzymałość. Bo Twoje jest Królestwo i moc, i chwała na wieki
wieków. Amen.
- Mistrzu - krzyknął ktoś - jeśli, jak mówisz, nadchodzi Królestwo, to jak powinniśmy
żyć? Czy mamy jak zawsze pracować, budować domy, wychowywać dzieci, płacić podatki,
czy może, skoro już wiemy o Królestwie, wszystko się zmieniło?
- Masz rację, przyjacielu, wszystko się zmieniło. Nie musicie się martwić o to, co
będziecie jedli czy pili, gdzie będziecie spali, w co się ubierzecie. Popatrzcie na ptaki: czy
sieją albo zbierają? Czy gromadzą pszenicę w stodole? Nic takiego nie robią, a jednak ich
Ojciec w niebie karmi je codziennie. Nie sądzicie, że jesteście warci więcej niż ptaki? I
pomyślcie, co daje zmartwienie. Czy ktokolwiek przedłużył sobie życie choćby o godzinę,
martwiąc się o nie? Pomyślcie też o odzieniu. Spójrzcie, jakie piękne są lilie na polu. Nawet
Salomon w całym swym przepychu nie wyglądał tak wspaniale jak dzikie kwiaty. A skoro
Bóg tak przyodziewa polną roślinę, to czy nie myślicie, że tym bardziej zatroszczy się o was?
Wy ludzie małej wiary! Już mówiłem: nie zachowujcie się jak poganie. To oni tak się trapią.
Więc przestańcie się martwić o jutro, bo jutro samo o siebie zadba. Wystarczą kłopoty dnia
dzisiejszego.
- Co powinniśmy robić, widząc czyniącego zło? - krzyknął ktoś. - Czy powinniśmy
próbować go sprowadzić na dobrą drogę?
- A kimże jesteś, żeby osądzać innych? - odparł Jezus. - Dostrzegasz drzazgę w oku
sąsiada, a nie zauważasz belki w swoim. Najpierw usuń belkę z własnego oka, wtedy będziesz
mógł się zająć wyjmowaniem drzazgi z oka sąsiada. Musicie widzieć jasno, gdy patrzycie na
to, co robicie. Musicie myśleć i postępować właściwie. Nie dawajcie mięsa z ofiar psom -
równie dobrze moglibyście dać naszyjnik z pereł świni. Pomyślcie, co to znaczy.
- Mistrzu, skąd mamy wiedzieć, że wszystko będzie dobrze? - spytał jakiś człowiek.
- Proście, a będzie wam dane. Szukajcie, a znajdziecie. Pukajcie, a drzwi się otworzą.
Nie wierzycie? Pomyślcie: czy jest taki człowiek, mężczyzna czy kobieta, który poproszony
przez swe dziecko o chleb, da mu kamień? Oczywiście nie. Więc jeśli wy, co do jednego
grzesznicy, wiecie, jak nakarmić dziecko, to o ileż lepiej wasz Ojciec w niebie będzie
wiedział, jak dawać tym, którzy proszą. Niedługo kończę, lecz jest jeszcze kilka rzeczy, o
których musicie pamiętać. Są prorocy prawdziwi i są fałszywi, a rozróżnić ich można po tym,
jakie przynoszą owoce. Czy zbieracie winogrona z ciernistego krzaka? Czy szukacie fig
wśród ostów? Oczywiście nie, bo złe drzewo nie może wydać dobrych owoców, a dobre
drzewo nie daje złych. Poznacie prawdziwych proroków i fałszywych proroków po owocach,
jakie przynoszą. A drzewo dające złe owoce będzie w końcu ścięte i wrzucone w ogień. I
pamiętajcie: idźcie drogą trudną, nie łatwą. Droga, która wiedzie do życia, jest trudna i
prowadzi przez wąską bramę; droga do zguby jest łatwa, a brama szeroka. Wielu wybiera
drogę łatwą, nieliczni trudną. Waszym zadaniem jest znaleźć drogę trudną i nią podążyć. Jeśli
słuchacie moich słów i się do nich zastosujecie, będziecie jak człowiek, który buduje dom na
skale. Pada deszcz, wylewają rzeki, wiatry wyją i biją w dom, lecz on się nie przewraca, bo
ma za fundament skałę. Jeśli jednak słuchacie moich słów i się do nich nie zastosujecie,
będziecie jak głupiec, który buduje dom na piasku. A co się dzieje, gdy przychodzi powódź i
gdy w ten dom biją wiatry? On się przewraca - i to z wielkim hukiem. Na koniec powiem
jeszcze tylko to: czyńcie innym, co chcielibyście, żeby oni wam czynili. To jest Prawo i to są
Prorocy, to jest wszystko, co musicie wiedzieć.
Chrystus patrzył na rozchodzący się tłum i słuchał, co mówią ludzie.
- On nie jest jak uczeni w Piśmie.
- Mówi, jakby wiedział różne rzeczy.
- Jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby ktoś tak mówił!
- To nie jest ględzenie zwykłych kaznodziejów. Ten człowiek wie, o czym mówi.
Chrystus myślał o wszystkim, co tego dnia usłyszał. Przepisując słowa Jezusa z
tabliczki na zwój, zastanawiał się nad tym głęboko, lecz nic nikomu nie powiedział.
ŚMIERĆ JANA
Przez cały ten czas Jan Chrzciciel był zamknięty w więzieniu. Król Herod Antypas chciał
jego śmierci, ale wiedział, że Jan cieszy się popularnością, i bał się reakcji ludzi. Żona króla,
Herodiada - za związek z nią Jan go skrytykował - miała córkę Salome. Gdy na dworze
świętowano urodziny króla, Salome przed nim zatańczyła i tak się wszystkim spodobała, że
Herod obiecał jej dać, co tylko zechce. Za namową matki Salome powiedziała, że chce głowy
Jana Chrzciciela na tacy.
W głębi duszy Herod był przerażony, ale złożył obietnicę przy gościach i nie mógł się
z niej wycofać, natychmiast rozkazał więc katowi, by poszedł i uciął Janowi głowę.
I tak się stało.
Zgodnie ze swoim żądaniem Salome dostała głowę na tacy i dała ją Herodiadzie.
Ciało Jana zabrali z więzienia jego uczniowie, by je pochować.
NAKARMIENIE TŁUMU
Wiedząc, jak bardzo Jezus szanował Jana, niektórzy z owych uczniów przyszli do Galilei i
powiedzieli mu, co się stało. Jezus chciał być sam, wsiadł więc do łodzi i popłynął. Nikt nie
wiedział dokąd, lecz Chrystus powiedział temu i owemu i wkrótce wieść się rozeszła. Gdy
Jezus dobił do brzegu, w miejscu, które spodziewał się zastać puste, czekała na niego wielka
gromada ludzi.
Zrobiło mu się ich żal, zaczął więc mówić, i kilku, którzy byli chorzy, poczuło, że jego
obecność podniosła ich na duchu, i oznajmiło, że wyzdrowieli.
Był prawie wieczór i uczniowie Jezusa powiedzieli:
- Tutaj jest pustkowie, a oni muszą jeść. Niech pójdą i znajdą jakąś wieś, gdzie będą
mogli kupić jedzenie. Nie mogą tu zostać na całą noc.
- Nigdzie nie muszą chodzić - odparł Jezus.
- Co macie do jedzenia?
- Pięć bochenków chleba i dwie ryby, mistrzu. Nic więcej.
- Dajcie mi je - powiedział.
Wziął bochenki i ryby, pobłogosławił i rzekł do tłumu:
- Widzicie, jak dzielę to jedzenie? Zróbcie tak samo. Wystarczy dla wszystkich.
I rzeczywiście, okazało się, że jeden miał trochę jęczmiennych placków, drugi kilka
jabłek, trzeci parę suszonych ryb, czwarty garść rodzynków - że jest dużo jedzenia do
podziału. Nikt nie pozostał głodny.
Chrystus, który wszystko obserwował i opisywał, zanotował to jako kolejny cud.
INFORMATOR I KANANEJKA
Chrystus nie mógł jednak chodzić za Jezusem wszędzie. To by zwracało uwagę, a już
wiedział, że powinien pozostać w cieniu. W związku z tym poprosił jednego z uczniów, żeby
mu opowiadał - oczywiście dyskretnie - co się działo, gdy jego nie było.
- Jezusowi nie trzeba o tym mówić - dodał - ale zapisuję jego mądre słowa i
zadziwiające czyny i bardzo by mi pomogło, gdybym mógł się oprzeć na dokładnej relacji.
- Dla kogo to robisz? - spytał uczeń. - Chyba nie dla Rzymian ani faryzeuszy czy
saduceuszy?
- Nie, nie. Z myślą o Królestwie Boga. Każde królestwo ma swojego kronikarza,
inaczej skąd byśmy wiedzieli o wielkich czynach Dawida bądź Salomona? Taką spełniam
rolę: zwykłego kronikarza. Pomożesz mi?
Uczeń się zgodził i wkrótce mógł o czymś opowiedzieć.
Zdarzyło się to, gdy Jezus podróżował z dala od Galilei, po nadbrzeżnym rejonie
między Tyrem a Sydonem. Jego sława już tu najwidoczniej dotarła, bo przybiegła doń kobieta
stamtąd, Kananejka, krzycząc:
- Zmiłuj się nade mną, synu Dawida!
Zwróciła się do niego w ten sposób, mimo że była poganką. Nie zrobiło to jednak na
Jezusie wielkiego wrażenia. Nie zwracał na nią uwagi, choć jej krzyki zaczęły irytować
uczniów, którzy z nim byli.
- Odpraw ją, mistrzu! - prosili.
Wtedy spojrzał na nią i rzekł:
- Nie przyszedłem, żeby mówić do pogan. Jestem tu dla domu Izraela, nie dla ciebie.
- Ale ja proszę, mistrzu! - odparła. - Moją córkę dręczy zły duch, a ja nie mam się do
kogo zwrócić. Pomóż mi, panie! - krzyknęła i padła na kolana.
- Czy mam rzucić psom jedzenie przeznaczone dla dzieci? - spytał Jezus.
Kobieta okazała się bystra.
- Nawet psy mogą jeść okruchy, które spadną ze stołu pana - odrzekła.
Ta odpowiedź mu się spodobała.
- Twoja wiara uratowała ci córkę, kobieto. Idź do domu, ona jest zdrowa.
Uczeń o tym opowiedział i Chrystus to zapisał.
KOBIETA Z OLEJKIEM
Niedługo potem Jezus spotkał inną kobietę i uczeń też o tym doniósł. Zdarzyło się to w
Magdali, na obiedzie w domu faryzeusza Szymona. Dowiedziawszy się, że jest tam Jezus,
pewna miejscowa kobieta przyniosła mu w podarunku olejek w alabastrowym dzbanku.
Gospodarz ją wpuścił, a ona uklękła przed Jezusem i się rozpłakała. Myła mu stopy łzami,
osuszała włosami i namaszczała kosztownym olejkiem.
- Gdyby ten twój mistrz był naprawdę prorokiem, wiedziałby, co to za kobieta - ona
jest znaną grzesznicą - powiedział gospodarz do ucznia, który był informatorem Chrystusa.
Jezus to usłyszał.
- Podejdź, Szymonie - rzekł. - Chcę ci zadać pytanie.
- Proszę bardzo - odparł faryzeusz.
- Przypuśćmy, że jakiemuś człowiekowi są winni pieniądze dwaj inni, jeden pięćset
denarów, drugi pięćdziesiąt. I przypuśćmy, że nie mogą mu ich oddać, a on im przebacza i
darowuje długi. Który z nich będzie bardziej wdzięczny?
- Myślę, że ten, który był winien pięćset - odpowiedział Szymon.
- Właśnie. A teraz spójrz na tę kobietę. Widzisz, co robi? Kiedy przyszedłem do
twojego domu, nie zaproponowałeś mi wody do umycia stóp, a ona je myje własnymi łzami.
Nie przywitałeś mnie pocałunkiem, a ona nie przestaje całować mi stóp, od kiedy weszła. Nie
dałeś mi olejku, a ona nie szczędzi swego, choć jest drogi. Nie bez powodu: popełniła wielkie
grzechy, lecz zostały jej przebaczone, dlatego kocha tak mocno. Ty nie popełniłeś licznych
grzechów, więc świadomość, że są przebaczone, niewiele dla ciebie znaczy. Dlatego kochasz
mnie dużo mniej.
Słowa te zadziwiły współbiesiadników, a uczeń je zapamiętał i wiernie powtórzył
Chrystusowi, który wszystko zapisał. Kobieta została jedną z najwierniejszych zwolenniczek
Jezusa.
NIEZNAJOMY MÓWI O PRAWDZIE I HISTORII
Chrystus nigdy nie wiedział, kiedy nieznajomy się pojawi. Teraz przyszedł późną nocą. Zza
okna rozległ się jego cichy głos:
- Chrystusie, chodź i opowiedz mi, co się działo.
Chrystus zebrał zwoje i na palcach wyszedł z domu. Nieznajomy skinął na niego i
poprowadził go za miasto, na tonący w ciemnościach stok wzgórza, gdzie mogli swobodnie
rozmawiać.
Chrystus mówił o wszystkim, co Jezus robił od czasu kazania na górze, a nieznajomy
słuchał w milczeniu.
- Doskonale - powiedział, gdy Chrystus skończył. - Świetnie to robisz. Skąd
wiedziałeś o wydarzeniach w Tyrze i Sydonie? Chyba cię tam nie było.
- Poprosiłem jednego z jego uczniów, żeby mnie informował. Jezus oczywiście nic o
tym nie wie. Chyba tak można?
- Ty naprawdę masz talent.
- Dziękuję, panie. Gdybym znał powód twych dociekań, mógłbym to robić lepiej, w
sposób bardziej przemyślany. Jesteś z Sanhedrynu?
- Tak myślisz? A co twoim zdaniem robi Sanhedryn?
- Rozstrzyga najważniejsze kwestie prawne i doktrynalne. Zajmuje się też podatkami i
sprawami administracyjnymi, i... i tak dalej. Naturalnie nie uważam, że jest po prostu
urzędem, choć urzędy też są ludziom niezbędne...
- A co powiedziałeś uczniowi, który jest twoim informatorem?
- Powiedziałem, że piszę kronikę Królestwa Boga i że on, ten uczeń, będzie mi
pomagał w wielkim zadaniu.
- Bardzo dobre wyjaśnienie. Mogłoby też od biedy posłużyć za odpowiedź na twoje
pytanie. Pomagając mi, pomagasz pisać tę kronikę. Lecz jest coś jeszcze, o czym nie wszyscy
powinni wiedzieć: pisząc o tym, co minęło, przyczyniamy się do kształtowania tego, co
przyjdzie. Nadchodzą ciemne dni, burzliwe czasy; jeśli droga do Królestwa ma zostać
otwarta, my, którzy wiemy, musimy być gotowi uczynić z historii służebnicę przyszłych
pokoleń, a nie ich władczynię. Co być powinno lepiej służy Królestwu niż co było. Z
pewnością to rozumiesz.
- Rozumiem - powiedział Chrystus. - Jeśli przeczytasz zwoje, panie...
- Przeczytam je bardzo uważnie, z poczuciem wdzięczności za twoją
bezinteresowność i odwagę. - Nieznajomy schował zwoje pod płaszcz i wstał. - Jest czas i są
rzeczy ponad czasem. Historia należy do czasu, prawda leży ponad nim. Pisząc o rzeczach,
jakimi powinny były być, wprowadzasz prawdę do historii. Jesteś słowem Boga.
- Kiedy znów przyjdziesz? - spytał Chrystus.
- Przyjdę, gdy będę potrzebny. Wtedy porozmawiamy o twoim bracie. - Po chwili
nieznajomy zniknął w ciemnościach.
Chrystus długo jeszcze siedział, marznąc na wietrze, i myślał o tym, co powiedział
tamten. Słowa „my, którzy wiemy" należały do najbardziej ekscytujących, jakie kiedykolwiek
słyszał. Zaczął się zastanawiać, czy słusznie sądził, że nieznajomy jest z Sanhedrynu. On co
prawda nie zaprzeczył, ale miał wiadomości i poglądy, jakich nie miał żaden znawca Prawa
czy rabbi, których Chrystus kiedykolwiek słyszał.
Co więcej, myśląc o tym, Chrystus zdał sobie sprawę, że nieznajomy nie przypomina
nikogo, z kim miał do tej pory do czynienia. Jego słowa tak wyraźnie się różniły od tego, co
czytał w Torze czy słyszał w synagodze, że zaczął się zastanawiać, czy jest on w ogóle
Żydem. Nieznajomy doskonale mówił po aramejsku, lecz biorąc pod uwagę wszystkie
okoliczności, można było dojść do wniosku, że jest poganinem, kto wie czy nie greckim
filozofem z Aten bądź Aleksandrii.
Chrystus wrócił do domu i położył się do łóżka, ciesząc się nieśmiało z własnej
zdolności przewidywania. Bo czyż nie rozmawiał z Jezusem na pustyni o potrzebie włączenia
pogan do wielkiej organizacji, która urzeczywistni Królestwo Boga?
„KIM WEDŁUG WAS JESTEM?"
W owym czasie zaczęły docierać do króla Heroda wieści o człowieku, który wędruje po
kraju, uzdrawia chorych i głosi przepowiednie. Niektórzy mówili, że Jan Chrzciciel
zmartwychwstał. Heroda to irytowało, choć doskonale wiedział, że Jan nie żyje, bo przecież
sam kazał go uśmiercić i podarował Salome jego głowę na tacy. Potem zaczęły krążyć inne
plotki: że nowym kaznodzieją jest Eliasz, który po stuleciach wrócił do Izraela; że to ten lub
ów prorok, przybyły, żeby napominać Żydów i przepowiadać katastrofę.
Zaniepokojony Herod ogłosił, że chętnie się z owym kaznodzieją spotka. Choć do
spotkania nie doszło, Chrystus zanotował to jako dowód, że jego brat staje się coraz bardziej
znany.
Z tego, co mówił informator, wynikało jednak jasno, że rosnąca sława nie sprawiała
Jezusowi radości. Pewnego razu uzdrowił w rejonie Dekapolu głuchego, który się jąkał, i
zabronił jego przyjaciołom o tym mówić, lecz ci powiedzieli, komu się tylko dało. Kiedy
indziej, w Betsaidzie, przywrócił wzrok ślepcowi i kazał mu iść prosto do domu, ale wieść o
tym też się rozniosła. W Cezarei Filipowej szedł z uczniami, a oni rozmawiali o tym, że ma
tylu zwolenników.
- Ludzie mówią, że kim jestem? - spytał.
- Niektórzy, że Eliaszem - odparł jeden.
- Że zmartwychwstałym Janem Chrzcicielem - rzekł drugi.
- Wymieniają różne imiona - powiedział trzeci - przeważnie proroków. Na przykład
Jeremiasza.
- A według was kim jestem?
- Mesjaszem - powiedział Piotr.
- Tak myślicie? Hm, lepiej trzymajcie język za zębami. Nie chcę o tym słyszeć,
rozumiecie?
Chrystus nie wiedział, jak ma to zapisać dla Greka. Był w rozterce. Najpierw
zanotował słowa informatora, potem je wymazał i próbował zredagować notatkę zgodnie z
tym, co nieznajomy mówił o prawdzie i historii, lecz to go wprawiło w jeszcze większe
zakłopotanie, jakby nagle rozum przestał mu być posłuszny.
Wreszcie jednak się zdecydował i zapisał to, co mu powiedział informator, aż do słów
Piotra. Potem przyszła mu do głowy pewna myśl i dopisał coś jeszcze. Wiedząc, jak bardzo
Jezus ceni Piotra, napisał, że go pochwalił za to, iż dostrzegł coś, co mógł wyjawić tylko jego
Ojciec w niebie, a następnie, posłużywszy się kalamburem opartym na imieniu Piotra, dodał,
że jest on skałą, na której on, Jezus, zbuduje swój Kościół, i że będzie on miał tak mocną
podstawę, że go nie pokonają bramy piekieł. Na koniec Chrystus napisał, że Jezus obiecał dać
Piotrowi klucze do nieba.
Skończył i zadrżał. Czy to nie bezczelność kazać Jezusowi wypowiadać
przedstawione mu na pustyni własne myśli o potrzebie stworzenia organizacji, która
urzeczywistni Królestwo na ziemi? Przecież Jezus ten pomysł wyszydził. W tym momencie
Chrystus przypomniał sobie, co powiedział nieznajomy: że pisząc w ten sposób, wprowadza
prawdę do historii, stawiają ponad czasem, czyniąc z niej służebnicę przyszłych pokoleń, a
nie ich władczynię.
Poczuł się podniesiony na duchu.
FARYZEUSZE I SADUCEUSZE
Jezus kontynuował swą misję - przemawiał, głosił kazania, ilustrował nauki przypowieściami
- a Chrystus większość notował, pozwalając, gdzie tylko się dało, by jego rylcem kierowała
ponadczasowa prawda. Pewnych wypowiedzi, które wywoływały wielkie poruszenie wśród
uczniów i tłumów przychodzących do Jezusa, gdziekolwiek się pojawił, nie mógł jednak ani
pominąć, ani przeinaczyć, ponieważ wszyscy je znali i wielu o nich rozmawiało, więc by to
zauważono.
Dużo wypowiedzi dotyczyło dzieci i rodziny; niektóre dotknęły Chrystusa do żywego.
Pewnego razu, w drodze do Kafarnaum, uczniowie się kłócili. Jezus słyszał podniesione
głosy, lecz szedł osobno, więc nie wiedział, o co chodziło.
Gdy weszli do domu, w którym mieli się zatrzymać, zapytał:
- O co się kłóciliście po drodze?
Umilkli, bo się poczuli zakłopotani. W końcu któryś powiedział:
- Dyskutowaliśmy o tym, który z nas jest najważniejszy, mistrzu.
- Coś takiego! Podejdźcie bliżej.
Gdy stanęli przed nim, Jezus podniósł do góry małe dziecko, które było w domu.
- Kto chce być pierwszy, musi być ostatni spośród wszystkich i wszystkim służyć.
Jeśli się nie zmienicie i nie będziecie jak małe dzieci, nigdy nie wejdziecie do Królestwa
Niebieskiego. Kto się stanie pokorny jak to dziecko, w niebie będzie najważniejszy. A kto
przyjmuje takie dziecko w imię moje, mnie przyjmuje.
Kiedy indziej Jezus się zatrzymał i usiadł, a ludzie zaczęli przynosić małe dzieci, by je
pobłogosławił.
- Nie teraz! - napominali ich uczniowie.
- Odejdźcie! Mistrz odpoczywa.
Jezus się rozzłościł.
- Nie mówcie tak do tych dobrych ludzi - rzekł.
- Niech przyniosą dzieci. Bo dla kogo jest Królestwo Boga, jeśli nie dla nich?
Uczniowie stanęli z boku, a ludzie przynosili dzieci i Jezus je błogosławił, brał w
ramiona i całował.
Zwracając się do uczniów i rodziców, powiedział:
- Jeśli chodzi o Królestwo, to wszyscy powinniście być jak małe dzieci, bo inaczej
nigdy do niego nie wejdziecie. Uważajcie więc. Dla tego, kto utrudnia któremuś z tych dzieci
spotkanie ze mną, lepiej by było, gdyby został wrzucony w głębinę morską z kamieniem
młyńskim u szyi.
Chrystus notował słowa Jezusa, podziwiając ich siłę i obrazowość, lecz ubolewając
nad kryjącą się w nich myślą, bo jeśli naprawdę tylko dzieci by wpuszczono do Królestwa, to
cóż byłyby warte takie cechy dorosłych, jak odpowiedzialność, przezorność i mądrość?
Przecież Królestwo też by ich potrzebowało.
Innym razem kilku faryzeuszy próbowało wystawić Jezusa na próbę, zadając mu
pytanie na temat rozwodu. Jezus mówił o tym w kazaniu na górze, a oni uważali, że w jego
wypowiedzi była sprzeczność.
- Czy rozwód jest zgodny z Prawem? - spytali.
- Nie czytaliście Pisma? - odparł Jezus. - Nie pamiętacie, że Pan Bóg uczynił Adama i
Ewę mężczyzną i kobietą i ogłosił, że mężczyzna powinien opuścić ojca i matkę i połączyć
się z żoną i że oboje powinni stać się jednym ciałem? Zapomnieliście o tym? Nikt nie
powinien rozłączać tego, co Bóg złączył.
- Tak? Czemu więc Mojżesz mówił o liście rozwodowym? Nie mówiłby, gdyby Bóg
zabronił rozwodu.
- Teraz Bóg to toleruje, ale czy ustanowił rozwód w Edenie? Czy był on wtedy
potrzebny? Nie. Mężczyzna i kobieta zostali stworzeni, aby żyć razem w doskonałej
harmonii. Rozwód stał się konieczny dopiero po pojawieniu się grzechu. A kiedy nadejdzie
Królestwo i mężczyźni i kobiety znów będą żyli w doskonałej harmonii, rozwód nie będzie
potrzebny.
Próbowali zaskoczyć Jezusa również saduceusze. Nie wierzyli w zmartwychwstanie i
życie pozagrobowe i sądzili, że uda im się go pognębić, jeśli zadadzą pytanie na ten temat.
- Gdy mężczyzna umiera bezpotomnie, zgodnie ze zwyczajem jego brat powinien
poślubić wdowę i spłodzić zań dzieci, czyż nie tak? - zapytał jeden.
- To prawda - odparł Jezus.
- Przypuśćmy zatem, że jest siedmiu braci. Pierwszy się żeni i umiera bezpotomnie,
więc wdowa poślubia drugiego. Sytuacja się powtarza: mąż umiera bezpotomnie, ona
wychodzi za kolejnego, i tak aż do siódmego brata. Wreszcie umiera i ona. Kiedy umarli
zmartwychwstaną, czyją więc będzie żoną? Poślubiła przecież wszystkich braci.
- Błądzicie - rzekł Jezus. - Nie znacie Pisma i nie znacie potęgi Boga. Kiedy umarli
zmartwychwstaną, nie będą poślubieni ani nie będą zawierać małżeństw. Będą żyli jak
aniołowie. I zapomnieliście, co powiedział Bóg Mojżeszowi, gdy mówił z płonącego krzaka.
Oto jego słowa: „Jestem Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba". Czy użyłby
czasu teraźniejszego, gdyby nie żyli? On nie jest Bogiem umarłych, tylko Bogiem żywych.
Saduceusze zamilkli jak niepyszni.
JEZUS I RODZINA
Choć Jezus bronił małżeństwa i dzieci, niewiele mówił w obronie rodziny czy spokojnego,
szczęśliwego życia. Pewnego razu powiedział ludziom, którzy chcieli z nim pójść:
- Jeśli nie nienawidzicie ojca i matki, braci i sióstr, żony i dzieci, nigdy nie zostaniecie
moimi uczniami.
Chrystus przypomniał sobie wtedy, co zrobił Jezus, kiedy się dowiedział, że przyszli
do niego matka, bracia i siostry: nie przyjął ich i oznajmił, że nie ma rodziny oprócz tych,
którzy spełniają wolę Boga. Słowa brata o nienawiści do rodziny zmartwiły Chrystusa; byłby
ich nie zapisał, lecz słyszało je zbyt wiele ludzi.
Kiedy indziej Jezus opowiedział historię, która jeszcze bardziej poruszyła Chrystusa.
- Pewien człowiek miał dwóch synów, jeden był spokojny i grzeczny, drugi rozhukany
i nieposłuszny. I ów nieposłuszny rzekł kiedyś: „Ojcze, skoro i tak zamierzasz podzielić
majątek między nas, daj mi moją część od razu". Ojciec tak zrobił i ten syn wyjechał do
innego kraju i trwonił pieniądze na pijaństwo, hazard i rozpustę, aż nie zostało mu nic.
Później w kraju, gdzie mieszkał, nastał głód, a on popadł w wielką biedę i się wynajął
na świniopasa. Był taki głodny, że z radością jadłby plewy, którymi karmiono świnie.
Zrozpaczony, pomyślał o domu i powiedział sam do siebie: „Tam ojciec zatrudnia robotników
i każdy ma tyle chleba, ile potrzebuje, a nawet więcej, a ja tu przymieram głodem. Wrócę,
wyznam winę i poproszę o przebaczenie i żeby mnie ojciec przyjął jako robotnika".
Ruszył więc w drogę do domu, a gdy ojciec usłyszał, że wraca, serce wypełniła mu
litość i pospieszył za miasto, żeby go powitać. Objął syna i ucałował, a ten rzekł: „Ojcze,
zgrzeszyłem przeciwko niebu i przeciwko tobie, nie zasługuję na to, by mnie zwano twoim
synem. Pozwól mi tylko zostać u ciebie robotnikiem".
Ojciec powiedział jednak sługom: „Przynieście mojemu synowi najlepszą szatę i
sandały, szybko! I przygotujcie ucztę - wszystko co najlepsze - bo syn mój kochany był
martwy, ale oto znów żyje i się odnalazł!".
Gdy drugi syn, ów spokojny i grzeczny, usłyszał zgiełk przygotowań i zobaczył, co się
dzieje, rzekł do ojca: „Czemu szykujesz dla niego ucztę? Ja zawsze jestem w domu, nigdy nie
byłem ci nieposłuszny, jednak nie wydałeś dla mnie uczty. Mój brat odszedł, nie myśląc o
reszcie rodziny, roztrwonił wszystkie pieniądze, nikt go nie obchodzi".
„Zawsze byłeś w domu, synu - odparł ojciec. - Wszystko, co mam, jest twoje. Gdy
jednak ktoś wraca z daleka, rzeczą słuszną i właściwą jest przygotować uroczystą ucztę. Twój
brat był martwy, lecz znów żyje; zaginął, lecz się odnalazł".
Kiedy Chrystus usłyszał tę historię, poczuł się jak obnażony na oczach tłumu. Nie
zdawał sobie sprawy, że brat go zauważył, lecz nie mogło być inaczej, skoro go tak dotkliwie
upokorzył.
TRUDNE HISTORIE
Niedługo potem Jezus opowiedział historię, która też się wydała Chrystusowi krzywdząca. I
nie był on jedynym słuchaczem, który tak ją odebrał, a wielu nie mogło jej w ogóle zrozumieć
i potem o niej dyskutowali. Ktoś zapytał Jezusa, jakie będzie Królestwo, a on powiedział:
- Jak gospodarz, który wczesnym rankiem poszedł nająć robotników do winnicy.
Umówił się z nimi na zwyczajową dniówkę i przystąpili do pracy. Gdy kilka godzin później
szedł przez targowisko i zobaczył kilku innych stojących bezczynnie, rzekł do nich: „Chcecie
pracować? Idźcie do mojej winnicy, a ja wam uczciwie zapłacę". Poszli, a on ruszył dalej. W
południe też tamtędy przechodził, i po południu znowu, i jak tylko ujrzał bezczynnych
mężczyzn, mówił im to samo.
Kiedy koło piątej szedł przez targowisko jeszcze raz i znów zobaczył kilku, zapytał:
„Czemu stoicie bezczynnie cały dzień?".
„Nikt nas nie wynajął" - odparli. Więc ich wynajął, na takich samych warunkach jak
tamtych.
Gdy nadszedł wieczór, rzekł do nadzorcy: „Niech przyjdą po zapłatę, najpierw ostatni,
a potem kolejno aż do pierwszego".
Kiedy przyszli ci, których zatrudnił o piątej, zapłacił każdemu za cały dzień, tak samo
zapłacił też pozostałym. Ci, których najął rankiem, sarkali, a jeden rzekł: „Oni pracowali
tylko godzinę, a dajesz im tyle co nam, choć pracowaliśmy w spiekocie i cały dzień".
„Przyjacielu - odparł gospodarz - zgodziłeś się na dniówkę za dzień pracy i tyle
dostałeś. Bierz swój zarobek i idź. Czy nie mam prawa robić ze swoją własnością, co zechcę?
Postanowiłem być dobry. Czy powinno cię to złościć?".
Jeszcze trudniejsza do zrozumienia była inna historia opowiedziana przez Jezusa, ale
Chrystus ją zapisał, bo miał nadzieję, że potrafi ją wytłumaczyć nieznajomy.
- Pewien bogaty gospodarz miał nadzorcę, który się zajmował jego interesami, lecz
doszły go słuchy, że ów człowiek źle się z tego wywiązuje. Wezwał go więc i powiedział:
„Słyszałem o tobie rzeczy, które mi się nie podobają. Zamierzam cię zwolnić, lecz najpierw
chcę dokładnie wiedzieć, ile kto jest mi winien".
„Co robić? - zastanawiał się nadzorca. - Do pracy w polu nie mam siły, a błagać się
wstydzę... ". I obmyślił plan, dzięki któremu po stracie pracy mieli się o niego zatroszczyć
inni.
Wzywał po kolei wszystkich dłużników gospodarza. Pierwszego zapytał: „Ile jesteś
winien mojemu pracodawcy?". Ten odpowiedział: „Sto dzbanów oliwy". „Siadaj więc tu
zaraz, weź swoje rozliczenie i napisz pięćdziesiąt".
„Ile jesteś winien?" - spytał następnego. „Sto korców pszenicy". „Masz tu rozliczenie i
przerób sto na osiemdziesiąt".
Tak samo postąpił z resztą dłużników. I co powiedział jego pan, gdy się o tym
dowiedział? Nigdy się nie domyślicie. Oto pochwalił nieuczciwego nadzorcę za spryt.
Chrystus pomyślał, że Jezus chce chyba owymi historiami oznajmić rzecz straszną: iż
miłość Boga jest arbitralna i niezasłużona, niemal jak wygrana na loterii. Z tego radykalnego
przekonania musiało również wypływać przyjazne nastawienie Jezusa do celników i
prostytutek oraz innych niemiłych postaci. Wyglądało na to, że wszystkim, co jest
powszechnie uznawane za cnotę, naprawdę gardzi.
Pewnego razu opowiedział o faryzeuszu i celniku, którzy poszli razem do świątyni,
żeby się pomodlić. Faryzeusz wzniósł oczy do nieba i rzekł: „Boże, dziękuje ci za to, że nie
jestem jak inni, jak złodziej, fałszerz czy oszust, ani jak ten tu celnik. Poszczę dwa razy na
tydzień, rozdaję dziesiątą część zarobku". Celnik nie odważył się patrzeć w górę; spuścił
oczy, bił się w piersi i mówił: „Błagam cię, Boże, miej litość dla mnie grzesznika". I to on, a
nie ten drugi, wejdzie do Królestwa - powiedział Jezus.
To się musiało podobać. Prostych ludzi cieszyły opowieści o mężczyznach i kobietach
jak oni, którzy odnieśli niezasłużony sukces. Chrystus się jednak martwił i niecierpliwie
czekał na spotkanie z nieznajomym, żeby mu to wyjaśnił.
NIEZNAJOMY PRZEOBRAŻONY, NADCHODZI
PRZEŁOM
Nie czekał długo. Pewnego wieczoru szedł brzegiem jeziora Genezaret, myśląc, że nikogo nie
ma w pobliżu, i nagle spostrzegł obok siebie nieznajomego.
Zaskoczony powiedział:
- Nie zauważyłem cię, panie! Wybacz, że cię nie przywitałem. Myślami byłem gdzie
indziej. Czy długo idziesz przy mnie?
- Zawsze jestem blisko ciebie - odrzekł nieznajomy.
Wyrównali krok i poszli dalej razem.
- Kiedyśmy się ostatnio widzieli - odezwał się Chrystus - obiecałeś, że przy następnej
okazji porozmawiamy o moim bracie.
- Rozmawiajmy. Jaka go czeka przyszłość, jak sądzisz?
- Przyszłość... nie wiem, panie. On często wywołuje niechęć. Boję się, że jeśli nie
będzie ostrożny, może go czekać los Jana Chrzciciela albo rozjątrzy Rzymian jak zeloci.
- A czy jest ostrożny?
- Nie. Powiedziałbym, że jest lekkomyślny. Jego zdaniem Królestwo Boga jest bardzo
blisko i ostrożność, rozwaga nie mają sensu.
- Jego zdaniem, powiadasz? Więc uważasz, że nie ma racji? Że to tylko jego
przypuszczenie, być może mylne?
- Niezupełnie. Sądzę, że co innego akcentujemy. Ja oczywiście wierzę, że Królestwo
nadejdzie, lecz on myśli, że przyjdzie bez ostrzeżenia, bo Bóg jest popędliwy i apodyktyczny.
W tym tkwi sedno sprawy - rzekł Chrystus i opowiedział nieznajomemu przypowieści, które
go zaniepokoiły.
Wysłuchawszy go, nieznajomy spytał:
- A ty? Co ty myślisz o Bogu?
- Myślę, że jest sprawiedliwy. Cnoty muszą mieć jakiś wpływ na to, czy spotka nas
nagroda czy kara, bo inaczej po cóż mielibyśmy być szlachetni? To, co mówi Prawo, co
mówią Prorocy, nie miałoby wtedy sensu, byłoby nielogiczne.
- Wyobrażam sobie, jak cię to dręczy.
Przez jakiś czas szli, milcząc.
- Oprócz tego - odezwał się Chrystus - jest jeszcze sprawa pogan.
Przerwał, ciekaw reakcji towarzysza. Jeśli, jak przypuszczał, był Grekiem, powinno
go to zainteresować.
- Mów dalej - powiedział tylko tamten.
- Otóż Jezus głosi kazania jedynie Żydom. Pogan nazwał psami. Zapisałem to w
zwoju, który ci ostatnio dałem.
- Pamiętam. Ale ty się z tym nie zgadzasz?
Chrystus zdawał sobie sprawę, że jeśli ten człowiek przyszedł, żeby go prowokować
do ostrych słów, to mógł to robić właśnie w ten sposób, za pomocą takich pytań.
- W tym wypadku też myślę, panie - powiedział, ważąc słowa - że to kwestia
rozłożenia akcentów. Wiem, że Żydzi są ukochanym narodem Boga - tak mówi Pismo.
Jednak Bóg stworzył też pogan i są wśród nich ludzie dobrzy i źli. Jakąkolwiek postać
przyjmie Królestwo, z pewnością będzie nową dyspensą i nie powinniśmy się dziwić,
pamiętając o nieskończonym miłosierdziu i sprawiedliwości Boga, jeśli się okaże, iż jego
miłość obejmuje również pogan... To wszystko jednak wciąż pozostaje tajemnicą i mogę się
mylić. Chciałbym, panie, żebyś mi wyjawił prawdę. Jak powiedziałeś, ona leży poza czasem,
lecz brak mi wiedzy i patrzę jak przez mgłę.
- Chodź ze mną - rzekł nieznajomy i poprowadził Chrystusa na stok wzgórza, do
miejsca jasno oświetlonego przez zachodzące słońce. Od jego białej szaty bił oślepiający
blask.
- Pytałem o twego brata, bo wyraźnie widać, że świat czeka przełom i z tego powodu
obaj będziecie w przyszłości pamiętani jak teraz Mojżesz i Eliasz. My, ty i ja, musimy
sprawić, by w relacjach z tych dni stosowną wagę miała cudowność zachodzących wydarzeń,
na przykład głosu, który doszedł cię z chmury w czasie jego chrztu.
- Pamiętam, że usłyszałeś o tym od mojej matki... Ale czy wiedziałeś, że
powiedziałem Jezusowi, że głos mówił o nim?
- Właśnie dlatego, drogi Chrystusie, jesteś idealnym kronikarzem tych wydarzeń, i
dlatego twoje imię będzie się cieszyć taką samą sławą jak jego. Wiesz, jak przedstawić
opowieść, żeby jasno i zrozumiale ukazać jej prawdziwy sens. A kiedy przystąpisz do
układania historii tego, co się teraz dzieje na świecie, do opisu wydarzeń dodasz ich ukryte,
duchowe znaczenia. Gdy spojrzysz na opowieść tak, jak Bóg patrzy na czas, potrafisz
pokazać Jezusa przekonująco zapowiadającego uczniom przyszłe wydarzenia, o których, z
punktu widzenia historii, nie wiedział.
- Od kiedy mi powiedziałeś o różnicy między prawdą a historią, zawsze się staram,
żeby pierwsza objaśniała drugą.
- I on jest historią, a ty prawdą, lecz ty jako prawda wiesz więcej niż historia, więc
będziesz musiał być mądrzejszy od niego. Będziesz musiał wychodzić poza czas i widzieć
konieczność istnienia rzeczy, które ci wewnątrz czasu uważają za przykre czy wstrętne.
Będziesz musiał patrzeć, drogi Chrystusie, oczami Boga i aniołów. Ujrzysz cienie i
ciemności, bez których światło nie miałoby blasku. Będziesz potrzebował odwagi i
stanowczości, będziesz potrzebował swych wszystkich sił. Czy jesteś na to gotów?
- Tak, panie, jestem.
- Zatem niedługo znów się spotkamy. A teraz zamknij oczy i śpij.
Chrystusa ogarnęło nieprzeparte zmęczenie, więc się położył na ziemi i zasnął. Gdy
się obudził, było ciemno, a on czuł, że miał najdziwniejszy sen w życiu. Ten sen wyjaśnił mu
jednak tajemnicę: teraz wiedział, że nieznajomy nie był ani zwykłym nauczycielem, ani
członkiem Sanhedrynu, ani greckim filozofem - że w ogóle nie był istotą ludzką. Mógł być
tylko aniołem.
W pamięci zachował jego obraz, białą szatę, od której bił oślepiający blask, i
postanowił, że płynącą zeń prawdę wprowadzi do historii brata.
JEZUS DYSKUTUJE Z UCZONYM W PRAWIE.
MIŁOSIERNY SAMARYTANIN
Chrystus na ogół trzymał się od Jezusa z daleka, gdyż mógł polegać na słowach informatora.
Miał do swego szpiega zaufanie, bo od czasu do czasu sprawdzał jego relacje, pytając innych,
co Jezus powiedział tu czy zrobił ówdzie, i zawsze się okazywało, że były one absolutnie
dokładne.
Gdy wiedział, że Jezus ma zamiar głosić kazanie w jakimś mieście, niekiedy tam
szedł, by je usłyszeć na własne uszy, lecz zawsze starał się nie zwracać na siebie uwagi i stał
gdzieś z tyłu. Pewnego razu był świadkiem, jak Jezusowi zadawał pytania uczony w Prawie.
Znawcy Prawa lubili wypróbowywać swe umiejętności na Jezusie, a on radził sobie z
większością z nich, Chrystus jednak uważał, że wielekroć robił to nieuczciwie. Kiedy, jak to
często bywało, opowiedział przypowieść, wprowadzał do dyskusji elementy spoza Prawa.
Przekonywanie ludzi za pomocą manipulowania ich uczuciami bardzo ułatwiało zdobycie
przewagi w dyskusji, lecz pytanie dotyczące Prawa pozostawało bez odpowiedzi.
Tym razem uczony w Prawie zapytał:
- Nauczycielu, co muszę robić, żeby otrzymać życie wieczne?
Chrystus słuchał uważnie odpowiedzi Jezusa.
- Znasz Prawo, tak? Więc powiedz, co ono mówi.
- Musisz kochać Pana Boga całym sercem, całą duszą, ze wszystkich sił i całym
umysłem. I musisz kochać bliźniego jak siebie samego.
- Właśnie, o to chodzi. Znasz Prawo. Rób tak, a będziesz żył.
Tamten jednak, jak na uczonego w Prawie przystało, chciał się wykazać
dociekliwością.
- Uhm... A kto to jest bliźni?
Jezus opowiedział więc historię.
- Pewien człowiek, Żyd jak i wy, szedł kiedyś z Jerozolimy do Jerycha. W połowie
wędrówki napadli nań rabusie, odarli go z odzienia, ograbili, pobili i półżywego zostawili na
skraju drogi.
Choć niebezpieczna, jest to droga często uczęszczana, więc wkrótce nadszedł kapłan.
Rzucił okiem na zakrwawionego mężczyznę, odwrócił wzrok i nie zatrzymawszy się, poszedł
dalej. Potem nadszedł lewita. On także wolał się w nic nie mieszać i tylko przyspieszył kroku.
Następny był Samarytanin. Zobaczył rannego, zatrzymał się, polał mu rany winem,
żeby je odkazić, i oliwą dla uśmierzenia bólu. Potem wsadził go na swego osła i zawiózł do
gospody. Właścicielowi gospody dał pieniądze, żeby się zaopiekował rannym, i rzekł: „Jeśli
będziesz musiał wydać więcej, zapisz to na mój rachunek. Zapłacę, jak będę tędy szedł
następnym razem".
Na twoje pytanie odpowiem pytaniem: Który z tych trzech ludzi - kapłan, lewita czy
Samarytanin - był dla obrabowanego bliźnim?
Uczony w Prawie mógł odpowiedzieć tylko w jeden sposób:
- Ten, który mu pomógł.
- I to jest wszystko, co musisz wiedzieć. Idź i czyń tak samo.
Gdy Chrystus to zapisywał, czuł, że choć posłużenie się nią jest nieuczciwe, ludzie
będą pamiętać tę opowieść znacznie dłużej niż ścisłą definicję bliźniego.
MARIA I MARTA
Któregoś dnia Jezusa i kilku jego uczniów zaprosiły na posiłek dwie siostry, jedna miała na
imię Maria, druga Marta. Informator Chrystusa opowiedział mu, co się tego wieczoru
zdarzyło. Jezus mówił, Maria siedziała wśród słuchających, Marta zaś przygotowywała
jedzenie.
W pewnej chwili Marta przyszła i zganiła Marię:
- Pozwoliłaś, by chleb się spalił! Spójrz! Prosiłam, żebyś uważała, a ty o wszystkim
zapomniałaś! Nie potrafię robić trzech albo czterech rzeczy jednocześnie.
- Chleb jest mniej ważny od tego - odparła Maria. - Słucham słów mistrza. On będzie
tu tylko przez jeden wieczór. Chleb możemy jeść zawsze.
- Co o tym myślisz, mistrzu? - spytała Marta. - Czy nie powinna mi pomóc, skoro o to
prosiłam? Dziś jest nas tu wiele. Nie zdołam wszystkiego zrobić sama.
- Mario - powiedział Jezus - możesz wysłuchać moich słów później, bo są inni, którzy
je zapamiętają, ale jeśli spaliłaś chleb, nikt go nie może zjeść. Idź i pomóż siostrze.
Chrystus wiedział, że będzie to kolejne z powiedzeń Jezusa lepszych jako prawda niż
jako historia.
CHRYSTUS I PROSTYTUTKA
W owych nielicznych razach, gdy Chrystus znajdował się blisko Jezusa, robił, co mógł, żeby
się z nim nie zetknąć, ale niekiedy ktoś go pytał, kim jest, co robi, czy jest jednym z uczniów.
Radził sobie z takimi pytaniami bez trudu, przyjmując postawę łagodnej uprzejmości i
życzliwości i starając się nie rzucać w oczy. Prawdę mówiąc, właściwie nie przyciągał uwagi,
jednak jak każdy mężczyzna, czasem łaknął towarzystwa.
Kiedyś w mieście, gdzie Jezus wcześniej nigdy nie był, a jego uczniów prawie nie
znano, Chrystus wdał się w rozmowę z pewną kobietą. Była to jedna z prostytutek, które
Jezus przyjął, ale która nie poszła z innymi na obiad. Gdy ujrzała Chrystusa samego, zapytała:
- Czy chciałbyś przyjść do mnie?
Wiedział, jaka to kobieta i że nikt ich nie zobaczy, i się zgodził. Poszedł za nią do jej
domu, wszedł do środka i czekał, a ona sprawdzała w drugiej izbie, czy dzieci śpią.
Zapaliła lampę i na niego spojrzała, i w jej oczach pojawiło się zdumienie.
- Wybacz, mistrzu! - powiedziała. - Na ulicy było ciemno i nie widziałam twojej
twarzy.
- Nie jestem Jezusem, tylko jego bratem - odparł Chrystus.
- Wyglądasz jak on. Czy masz do mnie sprawę?
Milczał, ale ona zrozumiała i zaprosiła go do łóżka. Sprawa została szybko załatwiona
i Chrystus poczuł potrzebę wyjaśnienia, dlaczego pozwolił się zaprosić.
- Mój brat twierdzi, że grzesznicy łatwiej uzyskają przebaczenie niż sprawiedliwi. Nie
grzeszyłem dużo, może nie dość, żeby dostąpić Bożego przebaczenia.
- Przyszedłeś do mnie nie dlatego, że cię skusiłam, tylko z pobożności? Gdyby tacy
byli wszyscy mężczyźni, niewiele bym zarobiła.
- Oczywiście miałem na to ochotę, inaczej nie mógłbym iść z tobą do łóżka.
- Powiesz o tym bratu?
- Rzadko z nim rozmawiam. Nigdy mnie nie słuchał.
- To gorzkie słowa.
- Nie jestem rozgoryczony. Kocham brata. Stoi przed nim wielkie zadanie i chciałbym
być mu bardziej pomocny. Jeśli sprawiam wrażenie przygnębionego, to może dlatego, że
wiem, jak wiele mi brakuje do tego, żeby być jak on.
- Chcesz być taki jak on?
- Niczego bardziej nie pragnę. On wszystko robi z pasją, ja kalkuluję. Ja widzę dalej,
potrafię przewidzieć skutki tego, nad czym on się w ogóle nie zastanawia, ale on wszystko
robi całym sobą, a ja zawsze się przed czymś powstrzymuję - przez ostrożność, rozwagę albo
dlatego, że zamiast uczestniczyć, wolę obserwować i rejestrować.
- Jeśli się wyzbędziesz ostrożności, możesz się dać ponieść pasji jak on.
- Nie. Jedni przestrzegają wszelkich zasad i są niezłomnie uczciwi, bo się boją, że
burza namiętności by ich zmiotła, inni trzymają się zasad z obawy, że namiętność nie istnieje
i że gdyby sobie dali więcej swobody, zostaliby tam, gdzie są, głupi i śmieszni, a to byłoby
dla nich najtrudniejsze do zniesienia. Życie według żelaznych zasad pozwala im udawać
przed samymi sobą, że obronić się przed wielkimi namiętnościami można tylko olbrzymim
wysiłkiem. Wiem, że jestem jednym z nich. Nic na to nie poradzę.
- Dobrze, że chociaż wiesz.
- Gdyby chciał o tym mówić mój brat, usłyszelibyśmy niedającą się zapomnieć
opowieść. Mnie stać tylko na opis.
- Opis to też coś.
- Owszem, coś, ale niewiele.
- Więc zazdrościsz bratu?
- Podziwiam go, kocham, pragnę jego aprobaty. Ale rodzina mało dla niego znaczy,
często to mówi. Gdybym zniknął, on by tego nie zauważył; gdybym umarł, wcale by się nie
przejął. Wciąż o nim myślę, on o mnie nigdy. Kocham go i ta miłość sprawia mi cierpienie.
Czasem czuję się przy nim jak zjawa; jakby tylko on był realny, a ja urojony. Ale zazdrościć?
Czy mu zazdroszczę miłości i podziwu, którymi chętnie obdarza go tak wielu? Nie. Naprawdę
uważam, że na to wszystko zasługuje. Chcę mu służyć... nie, wierzę, że mu służę, w sposób, o
którym się nigdy nie dowie.
- Czy tak samo było za czasów waszej młodości?
- On popadał w kłopoty, ja go z nich wyciągałem. Wstawiałem się za nim, sprytnymi
sztuczkami albo celnymi powiedzeniami odwracałem uwagę dorosłych. Nigdy mi nie okazał
wdzięczności, uważał za rzecz oczywistą, że go wybawię z opresji. Ja się tym nie
przejmowałem. Byłem szczęśliwy, mogąc mu służyć. Jestem szczęśliwy, mogąc mu służyć.
- Gdybyś był bardziej do niego podobny, nie mógłbyś mu służyć tak dobrze.
- Mógłbym lepiej służyć innym.
Wówczas kobieta zapytała:
- Panie, czy jestem grzesznicą?
- Tak. Ale mój brat by powiedział, że twoje grzechy są odpuszczone.
- A ty też tak uważasz?
- Myślę, że to prawda.
- Czy zrobisz więc coś dla mnie, panie? - spytała, rozchyliła szatę i pokazała mu pierś
pokrytą rakowatymi wrzodami. - Jeśli wierzysz, że moje grzechy są odpuszczone, ulecz mnie,
proszę.
Chrystus odwrócił głowę, a potem spojrzał na kobietę i powiedział:
- Twoje grzechy są odpuszczone.
- Czy ja też muszę w to wierzyć?
- Tak. Muszę ja i musisz ty.
- Powiedz mi to jeszcze raz.
- Twoje grzechy są odpuszczone. Naprawdę.
- Skąd mam to wiedzieć?
- Musisz uwierzyć.
- A jak uwierzę, zostanę uleczona?
- Tak.
- Uwierzę, jeśli ty uwierzysz, panie.
- Ja wierzę.
- Powiedz jeszcze raz.
- Już powiedziałem... No, dobrze: twoje grzechy są odpuszczone.
- Mimo to nie jestem uleczona - powiedziała i zasłoniła pierś.
- A ja nie jestem swoim bratem - rzekł Chrystus. - Czy ci tego nie mówiłem? Dlaczego
prosiłaś, żebym cię uleczył, skoro wiedziałaś, że nie jestem Jezusem? Czy twierdziłem, że
potrafię cię uleczyć? Powiedziałem: twoje grzechy są odpuszczone. Jeśli gdy to usłyszałaś,
zabrakło ci wiary, sama sobie jesteś winna.
Kobieta odwróciła się twarzą do ściany i zakryła sobie głowę.
Chrystus opuścił jej dom.
Było mu wstyd.
Poszedł za miasto, wspiął się na wzgórze i wśród skał zaczął się modlić o
przebaczenie własnych grzechów.
Trochę płakał.
Bał się, że może przyjść anioł, i przez całą noc pozostawał w ukryciu.
DZIEWCZĘTA ROZSĄDNE I NIEROZSĄDNE
Zbliżał się czas Paschy i ludzie słuchający Jezusa znów czuli potrzebę zadawania pytań o
Królestwo. Kiedy nadejdzie? Skąd się o tym dowiedzą? Jak się mają przygotować?
- Będzie jak w opowieści - rzekł. - Zaczynało się wesele i dziesięć dziewcząt wzięło
lampy i wyszło panu młodemu na spotkanie, żeby go powitać. Pięć wzięło tylko lampy, bez
oliwy na zapas, pozostałe, trochę mądrzejsze, zabrały butelki z oliwą.
Pan młody się spóźniał, czas mijał, dziewczęta ogarnęła senność i zamknęły oczy.
O północy rozległ się krzyk: „Idzie! Pan młody już tu jest!".
Dziewczęta się obudziły i sprawdziły lampy. I co się okazało? Nierozsądne
zauważyły, że oliwa się kończy.
„Dajcie nam trochę oliwy - powiedziały do pozostałych. - Widzicie, lampy nam
gasną".
Dwie spośród przewidujących podzieliły się oliwą z dwiema nierozsądnymi i
wszystkie cztery zostały wpuszczone na przyjęcie. Dwie rozsądne odmówiły i pan młody ich
nie wpuścił, podobnie jak dwóch innych nierozsądnych.
Piąta dziewczyna rozsądna powiedziała: „Panie, każda z nas przyszła świętować na
twoim weselu. Jeśli nie wpuścisz wszystkich, zostanę tu z siostrami, nawet gdy się wypali
ostatnia kropla oliwy".
I przez wzgląd na nią pan młody otworzył drzwi i wpuścił wszystkie. Powiedzcie
teraz, gdzie było Królestwo Niebieskie. W domu pana młodego? Tak myślicie? Nie, ono było
na zewnątrz, w ciemnościach, z dziewczyną rozsądną i jej siostrami, nawet gdy się wypaliła
ostatnia kropla oliwy.
Chrystus zapisał każde słowo, ale postanowił, że później tę opowieść poprawi.
NIEZNAJOMY MÓWI O ABRAHAMIE I IZAAKU
Kiedy anioł znów się zjawił, Chrystus był w Jerychu, dokąd się udał za Jezusem i jego
uczniami, którzy szli do Jerozolimy, na Paschę. Jezus zatrzymał się w domu jednego z
uczniów, Chrystus w pobliskiej gospodzie. O północy Chrystus wyszedł do wygódki. Już
miał wracać, gdy poczuł na ramieniu czyjąś rękę. Od razu wiedział, kto to.
- Wiele rzeczy się teraz dzieje - rzekł nieznajomy. - Musimy porozmawiać o czymś
ważnym. Chodźmy do twojej izby.
Gdy weszli, Chrystus zapalił lampę i zebrał zapisane zwoje.
- Co robisz, panie, ze zwojami? - spytał.
- Zabieram je w bardzo bezpieczne miejsce.
- Czy jeszcze je zobaczę? Powinienem poprawić zapisy zgodnie z tym, czego się
nauczyłem o prawdzie i historii.
- Nie martw się, będzie po temu okazja. A teraz mów o bracie. W jakim jest nastroju,
zbliżając się do Jerozolimy?
- Sprawia wrażenie spokojnego i pewnego siebie, panie. Nie sądzę, żeby się coś
zmieniło.
- Czy mówi, czego się tam spodziewa?
- Tylko że bardzo szybko nadejdzie Królestwo. Może wtedy, kiedy on będzie w
świątyni.
- A uczniowie? Twój informator? Czy nadal jest blisko Jezusa?
- Uważam, że nigdy nie był bliżej. Nie jest najbliższy ani ulubiony - Jezus
największym zaufaniem darzy Piotra, Jakuba i Jana - ale ma bezpieczne miejsce wśród
uczniów średniej rangi. Jego relacje są wyczerpujące i godne zaufania, sprawdziłem to.
- Trzeba pomyśleć o jakiejś nagrodzie dla niego, ale teraz chcę z tobą porozmawiać o
czymś trudnym.
- Słucham, panie.
- Obaj wiemy, że aby Królestwo się rozwijało, niezbędna jest grupa mężczyzn, a także
kobiet, zarówno Żydów, jak i pogan, wiernych wyznawców pod przewodnictwem ludzi
mających autorytet i mądrych. Ów Kościół - możemy to nazwać Kościołem - będzie
potrzebował ludzi o nadzwyczajnych zdolnościach organizacyjnych i wielkiej bystrości
umysłu, którzy obmyślą i będą rozwijać strukturę grupy oraz sformułują spajającą ją
doktrynę. Są tacy ludzie, czekają w gotowości. Kościół nie będzie pozbawiony organizacji i
doktryny.
Przypomnij sobie jednak, drogi Chrystusie, historię Abrahama i Izaaka. Bóg wystawia
swój lud na ciężkie próby. Ilu byłoby dziś gotowych postąpić jak Abraham, poświęcić syna,
bo Pan tak kazał? Ilu byłoby takich jak Izaak, gotowych dać sobie związać ręce, położyć się
na ołtarzu i spokojnie czekać na nóż, w przekonaniu, że to jest słuszne?
- Ja byłbym gotów - natychmiast powiedział Chrystus. - Gdyby Bóg tak chciał,
zrobiłbym to. Gdyby to było dla dobra Królestwa, tak, też. Gdyby dla dobra mojego brata -
tak, tak.
Mówił z entuzjazmem, ponieważ wiedział, że dałoby mu to szansę odpokutowania za
nieuleczenie kobiety chorej na raka. To w nim było za mało wiary, nie w niej. Rozmawiał z
nią ostro i nadal czuł wstyd.
- Jesteś oddany bratu - rzekł nieznajomy.
- Tak. Cokolwiek robię, wszystko jest dla niego, choć o tym nie wie. Kształtuję
historię, żeby sławić jego imię.
- Nie zapominaj, co ci powiedziałem, gdy rozmawialiśmy pierwszy raz: że twoje imię
będzie świecić równie wielkim blaskiem jak jego.
- Nie myślę o tym.
- Wiem, ale świadomość, że myślą inni i nie szczędzą wysiłków, by tak się stało, może
dodawać otuchy.
- Inni? Czy jest ktoś oprócz ciebie, panie?
- Cała rzesza. I to się ziści, bądź pewien. Pozwól, że zanim pójdę, zapytam jeszcze raz:
Czy rozumiesz, że może być konieczna śmierć jednego człowieka, by mogło żyć wielu?
- Nie, nie rozumiem, ale się z tym godzę. Jeśli to jest wola Boga, akceptuję ją, choć
nie sposób jej pojąć. Opowieść nie mówi, czy Abraham i Izaak rozumieli, co mieli zrobić, ale
zrobili to bez wahania.
- Zapamiętaj swoje słowa - powiedział anioł. - Spotkamy się w Jerozolimie.
Nim odszedł ze zwojami, pocałował Chrystusa w czoło.
JEZUS WJEŻDŻA DO JEROZOLIMY
Następnego dnia Jezus i uczniowie przygotowywali się do wyjazdu do Jerozolimy. Na wieść
o tym wiele ludzi przyszło, żeby go zobaczyć w drodze do miasta i powitać - tak już był
sławny. Od pewnego czasu słyszeli o nim oczywiście kapłani i uczeni w Piśmie, i nie
wiedzieli, jak mają zareagować. To było trudne: Czy powinni go poprzeć i liczyć na wzrost
własnej popularności, kosztem niepewności co do jego dalszych czynów, czy może potępić,
ryzykując oburzenie zwolenników, których miał tak wielu?
Postanowili go pilnie obserwować i gdzie się tylko da, wystawiać na próbę.
Gdy Jezus z uczniami przybył do Betfage w pobliżu miejsca zwanego Górą Oliwną,
kazał im się zatrzymać na odpoczynek. Dwóch wysłał, żeby mu poszukali zwierzęcia do
jazdy, bo był zmęczony.
Udało im się znaleźć jedynie źrebię osła, a gdy jego właściciel usłyszał, komu jest
potrzebne, odmówił przyjęcia zapłaty.
Uczniowie nakryli osiołka swoimi płaszczami i Jezus wjechał na nim do Jerozolimy.
Ulice były pełne ludzi. Jedni przyszli z ciekawości, żeby go zobaczyć, inni pragnęli go
powitać. Chrystus stał w tłumie i obserwował. Zauważył, że kilka osób ucięło gałęzie
palmowe i nimi machało; w myślach już układał opis tej sceny. Jezus był spokojny, wrzawa
nie robiła na nim wrażenia. Słyszał wykrzykiwane pytania, lecz na nie nie odpowiadał.
- Czy będziesz tu nauczał, mistrzu?
- Czy będziesz uzdrawiał?
- Co zamierzasz robić, panie?
- Czy pójdziesz do świątyni?
- Czy przybyłeś, żeby przemówić do kapłanów?
- Czy będziesz walczył z Rzymianami?
- Uleczysz mi syna, mistrzu?
Uczniowie utorowali mu drogę do domu, w którym miał się zatrzymać, i niebawem
tłum się rozproszył.
KAPŁANI PODDAJĄ JEZUSA PRÓBIE
Kapłani byli jednak zdecydowani wystawić go na próbę i wkrótce nadarzyła się do tego
okazja. Robili to trzykrotnie i za każdym razem Jezus ich zbijał z tropu.
Pierwszy raz zadali mu pytanie:
- Nauczasz, uzdrawiasz, wypędzasz złe duchy - kto cię do tego upoważnił? Kto ci
pozwolił chodzić tu i tam i wzbudzać takie poruszenie?
- Powiem wam - odrzekł - jeśli odpowiecie na moje pytanie: Czy Janowa moc
chrzczenia pochodziła z nieba, czy z ziemi?
Nie wiedzieli, co odpowiedzieć. Stanęli z boku i zaczęli dyskutować: Jeśli powiemy,
że z nieba, on spyta, czemu w takim razie w nią nie wierzyliśmy. Jeśli zaś powiemy, że była
człowiecza, rozgniewamy tłum, dla którego Jan to wielki prorok.
- Trudno nam się zdecydować - odparli w końcu. - Nie potrafimy odpowiedzieć.
- Będziecie więc musieli obejść się bez mojej odpowiedzi.
Następna próba dotyczyła odwiecznego problemu - podatków.
- Jesteś uczciwym człowiekiem, nauczycielu - powiedzieli - wszyscy to widzimy. Nikt
nie wątpi w twą szczerość i bezstronność; nikogo nie wyróżniasz, nikomu nie starasz się
przypodobać. Mamy więc pewność, że szczerze nam odpowiesz na takie oto pytanie: Czy
płacenie podatków jest zgodne z Prawem?
Mieli na myśli Prawo Mojżeszowe i spodziewali się, że zmuszą go do powiedzenia
czegoś, czym się narazi Rzymianom.
On jednak rzekł:
- Pokażcie mi jedną z monet, którymi płacicie podatki.
Ktoś podał mu monetę, a on spojrzał na nią i powiedział:
- Jest na niej wizerunek. Czyj? I czyje pod nim imię?
- Oczywiście cezara - odparli.
- Macie zatem odpowiedź. Jeśli cezara, to mu ją oddajcie. Bogu dajcie rzeczy boskie.
Gdy próbowali zastawić pułapkę po raz trzeci, chodziło o przestępstwo, za które
groziła kara śmierci. Tak się złożyło, że uczeni w Piśmie i faryzeusze zajmowali się sprawą
kobiety przyłapanej na cudzołóstwie. Pomyśleli, że zdołają zmusić Jezusa, by się domagał jej
ukamienowania, co było karą zgodną z ich Prawem, i mieli nadzieję, że napyta sobie tym
biedy.
Znaleźli go w pobliżu świątyni, przyprowadzili kobietę, postawili przed nim i
powiedzieli:
- Nauczycielu, ona popełniła cudzołóstwo - złapano ją na gorącym uczynku! Mojżesz
każe nam taką kobietę ukamienować. Co ty na to? Mamy to zrobić?
Jezus siedział na kamieniu, pochylony, i pisał coś palcem na ziemi. Nie zwracał na
nich uwagi.
- Co powinniśmy zrobić, nauczycielu? - spytali jeszcze raz. - Mamy ją ukamienować,
jak mówi Mojżesz?
On wciąż milczał i pisał.
- Nie wiemy, co zrobić! - ciągnęli. - Ty nam możesz powiedzieć. Na pewno potrafisz
znaleźć rozwiązanie. Czy powinna zostać ukamienowana? Jak myślisz?
Jezus podniósł głowę i otrzepał dłonie.
- Jeśli jest wśród was taki, który nigdy nie popełnił grzechu, niech rzuci pierwszy
kamień - rzekł.
I znów się pochylił i dalej pisał.
Uczeni w Piśmie i faryzeusze odeszli jeden po drugim, szemrząc. Gdy Jezus został
sam z kobietą, powiedział:
- Dokąd poszli? I w końcu żaden cię nie potępił?
- Żaden, panie - odparła.
- W takim razie ty też lepiej idź. Ja cię nie potępię. Nie grzesz jednak więcej.
Chrystus usłyszał o tym od ucznia, który był jego informatorem, i zaraz pospieszył na
tamto miejsce, żeby zobaczyć, co Jezus napisał na ziemi. Wiatr zdmuchnął słowa i nic nie
było widać, lecz niedaleko ktoś namazał błotem na murze świątyni JEZUS KRÓL. Napis
zasechł w słońcu i Chrystus go szybko zdrapał, żeby czasem brat nie miał kłopotów.
JEZUS SIĘ ZŁOŚCI NA FARYZEUSZY
Niedługo potem coś wywołało w Jezusie gniew na faryzeuszy. Już wcześniej obserwował, jak
się zachowują, jak się odnoszą do prostych ludzi, jak się wywyższają. Zapytany, czy ludzie
powinni postępować jak faryzeusze, odrzekł:
- Nauczają w imię Mojżesza, prawda? A wy znacie Prawo Mojżeszowe. Słuchajcie
więc, co mówią uczeni w Piśmie i faryzeusze, i jeśli to się zgadza z Prawem Mojżeszowym,
bądźcie posłuszni. Czyńcie jednak, co mówią, nie co czynią, ponieważ wszyscy są
hipokrytami.
Jakże oni się chełpią! Uwielbiają zajmować honorowe miejsca na przyjęciach i w
synagodze, uwielbiają słowa uszanowania kierowane do nich na targowisku. Pysznią się
poprawnością ubioru, starając się każdym szczegółem zwrócić uwagę na swą pobożność.
Sprzyjają przesądom i lekceważą prawdziwą wiarę, płaszczą się przed znanymi ludźmi i
chwalą przyjaźnią z wpływowymi osobistościami. Czyż nie mówiłem wam wiele razy, jakim
złem jest myślenie, że im wyżej człowiek wśród ludzi, tym bliżej ma do Boga?
Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze. Bez końca rozważacie najdrobniejsze
szczegóły Prawa, lecz nie zwracacie uwagi na sprawy tak ważne, jak sprawiedliwość, litość i
wiara, godzicie się, by poszły w zapomnienie. Odcedzacie z wina komary, lecz nie
zauważacie stojącego w nim wielbłąda.
Biada wam wszystkim, obłudnicy. Głosicie skromność i wstrzemięźliwość, lecz
pławicie się w luksusie; jesteście jak człowiek, który proponuje gościom wino w złotym
kielichu wypolerowanym tylko z wierzchu, gdy wnętrze jest pełne brudu i osadu.
Biada wam wszystkim razem i każdemu z osobna. Jesteście jak pobielony grobowiec,
imponująca lśniąca budowla bez skazy - lecz co jest w środku? Kości i łachmany, i wszelkie
plugastwo.
Wy żmije, wy plemię wężowe! Prześladujecie niewinnych, zaszczuwacie na śmierć
najmądrzejszych i najbardziej prawych. I wy uważacie, że uda wam się uniknąć piekła?
O, Jerozolimo, jakże nieszczęśliwym jesteś miastem. Przychodzą do ciebie prorocy, a
ty ich kamienujesz. Chciałbym zebrać wszystkie twoje dzieci, jak kura gromadzi pod
skrzydłami pisklęta! Czy mi jednak pozwolisz? Nie, to niemożliwe. Spójrz, jak zasmucasz
tych, którzy cię kochają!
Wieść o tych gniewnych słowach szybko się rozeszła.
Chrystus z trudem nadążał z czytaniem relacji o przemowach brata. Coraz częściej
widział nabazgrane na murach, wydrapane w korze drzew słowa JEZUS KRÓL.
JEZUS I WYMIENIAJĄCY PIENIĄDZE
Następne wydarzenie nie dotyczyło tylko słów. Wiele z tego, co się działo w świątyni, miało
związek z kupowaniem i sprzedawaniem, na przykład chcący złożyć ofiarę mogli kupić
gołębie, bydlęta i owce. Ponieważ jednak do świątyni przybywali ludzie z wielu miejsc,
zarówno bliskich, jak i odległych, niektórzy nie mieli lokalnej waluty i dlatego byli tam też
wymieniający pieniądze - znający kurs wymiany i gotowi sprzedać kwoty potrzebne do
kupienia zwierząt na ofiarę. Pewnego dnia Jezus poszedł do świątyni i pod wpływem
rosnącego w nim gniewu na uczonych w Piśmie i kapłanów stracił cierpliwość i nie mogąc
znieść całej owej jarmarcznej krzątaniny, poprzewracał stoły wymieniających pieniądze i
handlarzy.
Porozrzucał je dookoła, wziął bat i wypędził zwierzęta, krzycząc:
- To powinien być dom modlitwy, a co tu widać? Jaskinię rabusiów! Zabierajcie swoje
pieniądze i swoje handlowanie gdzie indziej, zostawcie to miejsce Bogu i jego ludowi!
Przybiegła straż świątynna i próbowała przywrócić porządek, ale tłum był zbyt
podekscytowany, żeby jej słuchać. Niektórzy pospiesznie zbierali z podłogi toczące się w
różne strony monety, których nie zdążyli podnieść właściciele. W zamieszaniu strażnicy nie
zauważyli Jezusa i nie udało im się go aresztować.
KAPŁANI SIĘ ZASTANAWIAJĄ, CO ZROBIĆ Z
JEZUSEM
Kapłani i personel świątynny naturalnie wiedzieli o tym wszystkim. Zebrali się w domu
arcykapłana Kajfasza, żeby uradzić, jak mają postąpić.
- Będziemy go musieli w jakiś sposób unieszkodliwić - powiedział jeden.
- Aresztować? Zabić? Wygnać?
- Ale on jest taki popularny. Jeśli wystąpimy przeciwko niemu, lud tego nie poprze.
- Lud jest zmienny. Można nim kierować.
- Czyżby? Nie bardzo nam się to udaje. Wszyscy są za Jezusem.
- To się może w jednej chwili zmienić, wystarczy stosowna prowokacja...
- Wciąż nie wiem, co on zrobił złego.
- Co złego? Wywołał zamieszki w świątyni. Wprawił ludzi w niezdrowe podniecenie.
Nawet jeśli ty tego nie wiesz, na pewno wiedzą Rzymianie.
- Nie rozumiem, czego on chce. Może się uspokoi, jak mu zaproponujemy wysokie
stanowisko?
- Głosi nadejście Królestwa Boga. Nie sądzę, żeby się go udało przekupić pensją i
spokojnym urzędem.
- Jest człowiekiem wielkiej prawości - mówcie, co chcecie, to musicie przyznać.
- Widzieliście hasło, które oni wszędzie mażą - „Jezus Król"?
- Gdybyśmy zdołali przekonać Rzymian, że to zagraża porządkowi...
- Nie myślicie, że jest zelotą? Może to mu dostarcza motywacji?
- Na pewno o nim wiedzą. Musimy działać, zanim oni przystąpią do działania.
- W czasie święta nic nie możemy zrobić.
- Potrzebny nam jest szpieg w jego obozie. Gdybyśmy wiedzieli, co zamierza...
- To niemożliwe. Jego zwolennicy są fanatykami, nigdy by go nie zdradzili.
- Trzeba temu położyć kres. Musimy szybko coś zrobić. Za długo miał inicjatywę w
swoich rękach.
Kajfasz im nie przerywał, wszystkiego słuchał i czuł niepokój.
CHRYSTUS I JEGO INFORMATOR
Chrystus zatrzymał się w gospodzie na skraju miasta. Tego wieczoru jadł kolację ze swym
informatorem, który mu opowiadał o zajściu w świątyni. Już wcześniej słyszał pogłoski o
tym, co się wydarzyło, i niecierpliwie czekał na ich potwierdzenie, więc teraz jadł i pisał na
tabliczce.
- Jezus jest chyba coraz bardziej rozgniewany - powiedział. - Nie wiesz dlaczego? Czy
rozmawiał o tym z którymś z was?
- Nie, ale Piotr jest pewien, że Jezusowi grozi niebezpieczeństwo, i martwi się, że jego
mistrza aresztują przed nadejściem Królestwa. Co by się stało, gdyby Jezus się znalazł w
więzieniu? Czy wszystkie bramy i wszystkie kraty by się otworzyły? Najprawdopodobniej.
Ale Piotr się niepokoi, to pewne.
- Jezus też?
- Tego nie powiedział, ale wszyscy się denerwują. Nie wiemy, co zrobią Rzymianie. I
te tłumy - teraz są wszyscy za Jezusem, lecz atmosfera jest napięta, to widać. Są za bardzo
podnieceni. Chcą Królestwa natychmiast, a jeśli...
Zawahał się.
- Jeśli co? - spytał Chrystus. - Jeśli Królestwo nie przyjdzie? To chciałeś powiedzieć?
- Oczywiście, że nie. W Królestwo nikt nie wątpi. Ale coś takiego jak dziś rano w
świątyni... Czasem bym chciał, żebyśmy byli z powrotem w Galilei.
- Jak to przyjmują inni uczniowie?
- Denerwują się, jak mówiłem. Gdyby mistrz tak się teraz nie złościł, wszyscy byśmy
byli spokojniejsi. Zachowuje się, jakby się rwał do walki.
- Przecież powiedział, że jeśli ktoś nas uderzy, powinniśmy nadstawić drugi policzek.
- Powiedział również, że przyszedł nie po to, żeby przynieść pokój, tylko miecz.
- Kiedy tak powiedział?
- W Kafarnaum, niedługo po tym, jak się do nas przyłączył Mateusz. Jezus mówił, co
mamy robić, gdy idziemy nauczać. Rzekł: „Nie myślcie, że przyszedłem, żeby przynieść na
ziemię pokój. Nie przyszedłem, żeby przynieść pokój, tylko miecz. Przyszedłem skłócić syna
z ojcem, córkę z matką, synową z teściową; nieprzyjaciółmi będą wam członkowie rodziny".
Chrystus zapisał to tak, jak mówił apostoł.
- To brzmi jak coś w rodzaju deklaracji. Czy powiedział coś jeszcze?
- Powiedział: „Kto znajdzie życie, straci je, a kto straci życie z mojego powodu,
znajdzie je". Teraz niektórzy z nas znów myślą o tych słowach.
NIEZNAJOMY MÓWI CHRYSTUSOWI O JEGO ROLI
Informator się pożegnał i pospieszył do towarzyszy. Chrystus poszedł do izby, przepisał jego
słowa na zwój, a potem ukląkł, bo chciał się pomodlić o siłę, żeby mógł wytrzymać czekającą
go próbę.
Ledwie zaczął się modlić, rozległo się pukanie do drzwi. Chrystus wiedział, że to
anioł. Wstał i go wpuścił.
Anioł przywitał go pocałunkiem.
- Jestem gotów, panie - rzekł Chrystus. - Czy to już tej nocy?
- Zdążymy jeszcze porozmawiać. Usiądź i napij się wina.
Chrystus nalał sobie trochę wina i nalał też aniołowi, bo wiedział, że z Abrahamem i
Sarą aniołowie jedli i pili.
- Panie, ponieważ już niedługo mnie tu nie będzie, odpowiedz, proszę, na pytanie,
które ci nieraz zadawałem: Kim jesteś i skąd przychodzisz?
- Myślałem, że już sobie ufamy.
- Złożyłem swoje życie w twoje ręce. W zamian proszę o tak niewiele.
- Brak ci wiary, nie po raz pierwszy.
- Jeśli o tym wiesz, panie, to wiesz także, jak bardzo tego żałowałem. Oddałbym
wszystko, żeby móc cofnąć czas. Czyż jednak nie zrobiłem z wiarą tego, o co mnie prosiłeś?
Czy nie sporządziłem zgodnego z prawdą zapisu czynów i słów brata? A czy teraz się nie
zgodziłem spełnić roli, o której mi powiedziałeś poprzednim razem? Jestem gotów spełnić
rolę Izaaka. Jestem gotów oddać życie za Królestwo i odpokutować za czas, gdy moja wiara
była potrzebna, lecz zawiodła. Błagam cię, panie, powiedz mi więcej, inaczej opuszczę życie
w mroku.
- Mówiłem, że zadanie będzie trudne. Rola Izaaka jest łatwa, trudna jest rola
Abrahama. Nie umrzesz. Wydasz Jezusa władzom, i to on umrze.
Chrystus osłupiał.
- Mam wydać brata? Choć go tak kocham? Nigdy tego nie zrobię! Panie, to jest za
trudne! Nie proś mnie o to, błagam!
Oszołomiony, wstał, załamał ręce i zaczął się bić w głowę, a potem przypadł aniołowi
do kolan.
- Pozwól mi umrzeć zamiast niego! - zapłakał. - Jesteśmy podobni, nikt się nie
zorientuje, a on będzie mógł kontynuować swoje dzieło! Co robię oprócz tego, że prowadzę
zapiski? To potrafi każdy! Mój informator to uczciwy człowiek, on mógłby pisać, i jest we
właściwym miejscu, żeby dalej ciągnąć tę historię - nie potrzebujesz mnie żywego! Zawsze
się starałem służyć bratu. Czy teraz, kiedy mogę mu oddać największą przysługę, umierając
zamiast niego, chcesz mi to uniemożliwić, każesz mi go zdradzić? Nie zmuszaj mnie do tego!
Nie mogę tego zrobić, nie mogę, niech mnie to ominie!
Anioł pogłaskał Chrystusa po głowie.
- Usiądź - powiedział. - Wyjawię ci trochę tego, co zostało ukryte.
Chrystus otarł łzy i starał się uspokoić.
- Wiesz już, że wszystko, co mówię, jest prawdą. Wiele z tego powiedziałeś własnymi
słowami Jezusowi. Powiedziałeś, że ludzie potrzebują cudów i znaków; że aby uwierzyli,
konieczne są dramatyczne wydarzenia. On nie słuchał, bo uważał, że Królestwo nadejdzie tak
szybko, iż nie ma ich po co przekonywać. Nalegałeś, żeby zaakceptował istnienie czegoś, co
zgodziliśmy się nazywać Kościołem. On to wykpił. Mylił się jednak, a rację miałeś ty. Bez
cudów, bez Kościoła, bez Pisma jego słowa i czyny będą jak woda wylewana na piasek. Ona
go na moment zwilża, a potem piasek schnie na słońcu i po chwili nic z niej nie zostaje.
Nawet historia, którą zacząłeś spisywać, tak skrupulatnie i z taką dbałością o prawdę, nawet
ona się rozproszy niczym zwiędłe liście i pójdzie w zapomnienie. Dla następnego pokolenia
imię Jezus nic nie będzie znaczyć, podobnie jak imię Chrystus. Ilu uzdrowicieli, egzorcystów,
kaznodziejów chodzi po drogach Palestyny? Dziesiątki. Wszyscy zostaną zapomniani i Jezus
też. Chyba że...
- Ale Królestwo! - odezwał się Chrystus. - Królestwo przyjdzie!
- Nie - rzekł anioł. - Nie będzie Królestwa na tym świecie. Co do tego też miałeś rację.
- Nigdy nie przeczyłem, że nadejdzie!
- Ależ tak. Opisywałeś Kościół, jakby Królestwo bez niego było niemożliwe. I się nie
myliłeś.
- Nie, nie! Powiedziałem, że jeśli Bóg zechce, może stworzyć Królestwo jednym
ruchem ręki.
- Ale Bóg nie chce. On pragnie, żeby Kościół był obrazem Królestwa. Doskonałość tu
nie pasuje, możemy mieć tylko wyobrażenie doskonałości. Jezus w swej niewinności prosi
ludzi o zbyt wiele. My wiemy, że ludzie nie są doskonali, jak tego by chciał; musimy się do
nich dostosować, do takich, jacy są. Prawdziwe Królestwo oślepiłoby ludzi jak słońce, lecz
obraz Królestwa jest im jednak potrzebny. Tym właśnie będzie Kościół. Drogi Chrystusie -
ciągnął nieznajomy, pochyliwszy się ku niemu - człowiecze życie jest trudne. Bywają
subtelności, kompromisy, tajemnice, które w niewinnych oczach wyglądają jak zdrada. Niech
ten ciężar biorą na swe barki kościelni mędrcy, bo reszta wiernych ma już co dźwigać. Trzeba
kształcić dzieci, pielęgnować chorych, karmić głodnych. Wierni będą robić to wszystko - bez
obaw, bezinteresownie, bezustannie - i więcej, bo są również inne potrzeby. Ludzie pragną
piękna, muzyki, sztuki; ów głód jest szczególnym dobrodziejstwem, gdyż rzeczy, którymi się
syci, nie są spożywane, lecz trwają i wciąż karmią łaknących. Kościół, jaki opisujesz, będzie
to inspirował i w pełni zapewniał. Jest też szlachetna pasja do wiedzy i dociekań,
zamiłowanie do filozofii, do zagłębiania się w istotę i tajemnicę samej boskości. Pod
kierunkiem i opieką Kościoła wszystkie te ludzkie potrzeby, od najpowszedniejszych,
materialnych, do najrzadszych, duchowych, będą wciąż zaspokajane i wszelkie umowy
zostaną dotrzymane. Kościół nie będzie Królestwem, ponieważ Królestwo nie jest z tego
świata, lecz zapowiedzią Królestwa i jedynym sposobem, by do niego trafić. Lecz tylko i
wyłącznie, jeśli skupi się wokół wiekuistej istoty, która jest człowiekiem i więcej niż
człowiekiem, człowiekiem będącym także Bogiem i słowem Boga, człowiekiem, który umrze
i ożyje. Bez tego Kościół, pusty strąk, zwiędnie i przepadnie jak każdy ludzki twór, który żyje
chwilę, a potem ginie i znika bez śladu.
- Co ty mówisz? Ożyje? Co to znaczy?
- Jeśli on nie ożyje, nic nie będzie prawdą. Jeśli nie wstanie z grobu, wiara jeszcze
nienarodzonych niezliczonych milionów umrze w zarodku i na pewno nie zmartwychwstanie.
Powiedziałem ci, że prawda to nie historia, że przychodzi spoza czasu, że jest jak światło w
ciemności. To o tę prawdę chodzi. Jest to prawda, która wszystko uczyni prawdą. Światło,
które rozjaśni świat.
- Ale czy to się stanie?
- Co za upór! Jaka zatwardziałość! Tak, stanie się, jeśli w to uwierzysz.
- Wiesz, jak słaba jest moja wiara. Nie potrafiłem nawet... Wiesz, czego nie potrafiłem
zrobić.
- Rozmawiamy o prawdzie, nie o historii - przypomniał mu anioł. - Możesz żyć
historią, lecz musisz pisać prawdę.
- Chcę, żeby zmartwychwstał. To jest w historii.
- Więc uwierz.
- A jeśli nie mogę?
- W takim razie pomyśl o zagubionym, zmarzniętym i głodnym sierocie. O chorym
mężczyźnie, którego dręczy ból i strach. O umierającej kobiecie, którą przeraża nadchodząca
ciemność. Będą ręce, które im przyniosą ulgę, nakarmią ich i ogrzeją. Będą słowa dobroci i
otuchy. Będą miękkie łóżka i słodkie hymny, pocieszenie i radość. A owe dobre ręce i
łagodne głosy będą tak ochocze, bo będą wiedziały, że pewien człowiek umarł i wstał z grobu
i że ta prawda wystarcza, aby pokonać całe zło tego świata.
- Choćby nawet to się nigdy nie zdarzyło.
Anioł milczał.
Chrystus czekał na reakcję, ale nie nastąpiła, rzekł więc:
- Teraz rozumiem. Lepiej, żeby umarł jeden człowiek, niż żeby to wszystko dobre
nigdy się nie zdarzyło. To masz na myśli. Zastanawiam się, czy gdybym wiedział, że to się do
tego sprowadza, chciałbym cię w ogóle słuchać. I nie dziwi mnie, że wyjaśniłeś to dopiero
teraz. Schwytałeś mnie w sieć. Jestem oplatany jak gladiator, nie mogę się wyrwać.
Anioł wciąż milczał.
- Dlaczego ja? - ciągnął Chrystus. - Czemu to ja muszę go zdradzić? Przecież
nietrudno go znaleźć. Przecież nie jest tak, że nikt w Jerozolimie nie wie, jak on wygląda.
Przecież nie brakuje chciwych drani, którzy by go wydali za garść monet. Dlaczego muszę to
zrobić ja?
- Czy pamiętasz, co powiedział Abraham, gdy mu kazano złożyć w ofierze syna? -
spytał anioł.
- Nic - odparł Chrystus po chwili milczenia.
- A co się stało, kiedy podniósł nóż?
- Anioł mu powiedział, żeby nie robił chłopcu krzywdy. A potem Abraham ujrzał
barana, który się zaplątał w zarośla.
- Nie spiesz się, mój drogi Chrystusie. - Anioł wstał i ruszył do wyjścia. - Rozważ
wszystko. Gdy będziesz gotów, przyjdź do domu arcykapłana Kajfasza.
CHRYSTUS NAD SADZAWKĄ BETESDA
Chrystus zamierzał zostać w izbie i pomyśleć o baranie w zaroślach. Czy anioł chciał
powiedzieć, że w ostatniej chwili zdarzy się coś, co uratuje brata? O co jeszcze mogło mu
chodzić?
W izbie było jednak ciasno i duszno, a Chrystus potrzebował świeżego powietrza,
otulił się więc płaszczem i wyszedł na ulicę. Ruszył w kierunku świątyni, potem zawrócił i
poszedł do Bramy Damasceńskiej, a w końcu skręcił - nawet nie wiedział, czy w lewo, czy w
prawo - i znalazł się nad sadzawką Betesda. Było to miejsce, gdzie w nadziei na ozdrowienie
przychodzili wszelkiego rodzaju kalecy. Sadzawkę otaczała kolumnada, pod którą niektórzy
spali w nocy, choć mieli tam przychodzić tylko za dnia.
Chrystus wszedł cicho między kolumny i usiadł na schodach prowadzących do
sadzawki. Księżyc był prawie w pełni, lecz niebo pokrywały chmury, więc oprócz bladych
kamieni i ciemnej wody widział niewiele. Siedział tam może minutę, gdy nagle usłyszał za
plecami szuranie. Odwrócił się przestraszony i spostrzegł, że ktoś się do niego zbliża. Był to
mężczyzna ze sparaliżowanymi nogami, który z trudem wlókł się po kamiennym chodniku.
Chrystus wstał, gotów odejść, ale tamten powiedział:
- Poczekaj na mnie, panie.
Chrystus usiadł. Chciał być sam, lecz przypomniał sobie, co anioł mówił o dobrych
uczynkach Kościoła, który obaj pragnęli ujrzeć. Jakżebym mógł się odwrócić od tego
biedaka? - pomyślał. A może on w jakiś niewytłumaczalny sposób okaże się baranem, który
zostanie ofiarowany zamiast Jezusa?
- Co mogę dla ciebie zrobić? - zapytał cichym głosem.
- Tylko zostań i porozmawiaj ze mną przez kilka chwil, panie. Niczego więcej nie
chcę - odparł kaleka.
Ciężko dysząc, położył się obok Chrystusa.
- Jak długo czekasz na ozdrowienie?
- Dwanaście lat, panie.
- Czy ktoś cię sprowadzi do wody? Może ci pomóc?
- Teraz nie ma po co, panie. Tu jest tak, że od czasu do czasu przychodzi anioł i mąci
wodę, i zdrowieje ten, kto potem pierwszy znajdzie się w sadzawce. Jak pewnie zauważyłeś,
ja się ruszam powoli.
- Co jesz? Kto się tobą opiekuje? Masz przyjaciół albo rodzinę?
- Jest kilka osób, które czasem tu przychodzą i dają nam coś do jedzenia.
- Dlaczego to robią? Kim są?
- Nie wiem, kim są. A robią to... Nie wiem, czemu to robią. Może są po prostu dobrzy.
- Nie bądź głupi - rozległ się w ciemnościach inny głos. - Nie ma ludzi dobrych.
Dobroć jest nienaturalna. Robią to, żeby inni lepiej o nich myśleli. Inaczej by tego nie robili.
- Nic nie wiesz - odezwał się spod kolumnady trzeci głos. - Są łatwiejsze sposoby
zdobywania dobrej opinii niż czynienie dobra. Robią to ze strachu.
- A czego się boją? - spytał drugi głos.
- Piekła, ślepy głupcze. Myślą, że dobrem mogą się od niego wykupić.
- Wszystko jedno, czemu to robią - powiedział kulawy - byleby robili. A niektórzy
ludzie są jednak po prostu dobrzy.
- Niektórzy ludzie są po prostu miękcy, jak ty, robaku - rzekł trzeci. - Dlaczego przez
dwanaście lat nikt ci nie pomógł zejść do wody, co? Bo jesteś brudny, oto przyczyna.
Śmierdzisz, jak zresztą my wszyscy. Rzucą ci kawałek chleba, ale cię nie dotkną. Tacy są
dobrzy. Wiesz, co by było prawdziwym miłosierdziem? Nie kawałek chleba. Im chleba nie
brakuje. Mogą go kupić, kiedy tylko chcą. Prawdziwe miłosierdzie to ładna, młoda dziwka,
która by tu przyszła i umiliła nam czas za darmo. Potrafisz sobie wyobrazić w moich
ramionach dziewczynę o słodkiej twarzy i jedwabistej skórze, całą w ropie cieknącej mi z
wrzodów i śmierdzącej jak kupa gnoju? Jeśli potrafisz, to tak wygląda prawdziwa dobroć. Ja
za nic nie potrafię. Choćbym żył tysiąc lat, takiej dobroci nie zobaczę.
- Bo to by nie była dobroć - powiedział ślepiec - tylko niegodziwość i cudzołóstwo, a
ona by została ukarana. Ty też.
- Mamy starą Sarę - odezwał się kulawy. - Przyszła tu w zeszłym tygodniu. Robi to
darmo.
- Bo jest pijaczką i wariatką - powiedział trędowaty. - Wystarczająco szaloną, żeby to
zrobić z tobą. Ze mną nawet ona by nie chciała.
- Tobie by się nie oddała nawet martwa dziwka - wtrącił się ślepiec. - Prędzej by
wstała z grobu i uciekła.
- Powiedzcie mi więc, co to jest dobroć - rzekł trędowaty.
- Chcesz wiedzieć? Powiem ci. Byłoby dobrocią wziąć ostry nóż, iść nocą do miasta i
podciąć gardła wszystkim bogaczom, ich żonom, ich dzieciom, ich sługom i wszystkiemu, co
żyje w ich domach. To byłby akt najwyższej dobroci.
- Nie możesz tego nazywać dobrem - powiedział kulawy. - Bogaci czy nie, to by było
morderstwo. A ono jest zakazane. Wiesz o tym.
- Jesteś ciemny, nie znasz Pisma. Jak król Sennacheryb obiegł Jerozolimę, w nocy
przyszedł Anioł Pański i zgładził mu sto osiemdziesiąt pięć tysięcy żołnierzy, gdy spali. To
był dobry uczynek. Zgładzenie ciemięzcy jest rzeczą sprawiedliwą, nie grzechem - zawsze tak
było. A czyż my, biedacy, nie jesteśmy ciemiężeni przez bogaczy? Gdybym był bogaty,
miałbym ludzi, którzy by mi usługiwali, miałbym żonę, która by ze mną spała, miałbym
dzieci, które by mi przynosiły zaszczyt, miałbym harfistów i śpiewaków, którzy by mi
cieszyli uszy słodką muzyką, miałbym sługo w, którzy by się zajmowali moimi pieniędzmi,
polami i bydłem, miałbym wszystko, co ułatwia życie ślepemu człowiekowi. Pomimo mej
ślepoty odwiedzałby mnie arcykapłan, sławiono by mnie w synagogach, szanowano w całej
Judei.
- A dałbyś jałmużnę biednemu kalece znad sadzawki Betesda? - zapytał kulawy.
- Nie. Dlaczego nie? Bo będąc ślepcem, nie mógłbym cię widzieć, a gdyby ktoś chciał
mi o tobie powiedzieć, nie słuchałbym. Mnie bogatego byś nie obchodził.
- Cóż, w takim razie zasługiwałbyś na to, żeby ci podciąć gardło - rzekł trędowaty.
- To przecież mówię.
- Jest pewien święty człowiek, uzdrowiciel - odezwał się Chrystus. - Ma na imię Jezus.
Gdyby przyszedł...
- Strata czasu - powiedział trędowaty. - Codziennie się tu pojawia kilkunastu
żebraków udających kaleki, którzy się wynajmują różnym świętym. Za parę drachm
przysięgną, że są od lat kulawi albo ślepi, a potem odegrają cudowne ozdrowienie. Święty?
Uzdrowiciel? Nie rozśmieszaj mnie.
- Ale ten człowiek jest inny.
- Pamiętam go - powiedział ślepiec. - Jezus, tak. Przyszedł tu w szabat, jak ten głupi.
Powinien wiedzieć, że w szabat kapłani mu nie pozwolą nikogo uzdrowić.
- Ale uzdrowił - rzekł kulawy. - Starego Hirama. Przypomnijcie sobie. Kazał mu
zabrać posłanie i iść.
- I co z tego - odezwał się ślepiec. - Hiram poszedł pod bramę świątyni, położył się i
dalej żebrał. Wiem to od starej Sary. Powiedział, że byłoby bez sensu pozbawić się źródła
utrzymania. Umiał tylko żebrać. Bredzicie o dobroci, ale jeśli się wyśle na ulicę człowieka
bez zawodu, bez domu, bez pieniędzy, to co w tym dobrego? Ten Jezus za dużo od ludzi
wymaga.
- Ale on naprawdę był dobry - powiedział kulawy. - Nieważne, co mówisz. To się
czuło, to się widziało w jego oczach.
- Ja tego nie widziałem - zaprzeczył ślepiec.
- A czym jest według ciebie dobroć? - spytał Chrystus kulawego.
- Odrobiną ludzkiej przyjaźni, panie. Biedak nie bardzo ma się z czego cieszyć w
życiu, a kaleka jeszcze mniej. Dotknięcie życzliwej ręki jest dla mnie bezcenne. Obejmij
mnie, panie, na moment i pocałuj. To będzie właśnie dobroć. Zachowam ją w sercu.
Mężczyzna śmierdział. Otaczała go chmura smrodu kału, uryny, narosłego przez lata
brudu i wymiocin. Chrystus nachylił się, chcąc go objąć, ale musiał się odwrócić, bo chwyciły
go torsje. Po chwili spróbował jeszcze raz, tamten niezdarnie starał się odwzajemnić uścisk i
smród stał się nie do zniesienia. Chrystus bardzo szybko pocałował mężczyznę, odepchnął go
i wstał - w ciemnościach kolumnady rozległ się śmiech.
Wybiegł na ulicę, głęboko oddychając zimnym powietrzem. Mijał już wielką wieżę na
rogu kompleksu świątynnego, gdy się zorientował, że w czasie ich niezdarnego uścisku
kulawy mężczyzna ukradł mu sakiewkę.
Usiadł drżący w załamaniu muru i zapłakał - nad sobą, nad utraconymi pieniędzmi,
nad trzema mężczyznami znad sadzawki Betesda, nad bratem Jezusem, nad prostytutką chorą
na raka, nad wszystkimi biedakami na świecie, nad matką i ojcem, i za swym dzieciństwem,
gdy tak łatwo było być dobrym.
Kiedy ochłonął, poszedł do domu Kajfasza na spotkanie z aniołem, lecz wciąż był
rozdygotany.
KAJFASZ
Gdy się tam znalazł, anioł czekał na dziedzińcu i zaraz obu zaprowadzono przed oblicze
arcykapłana, który właśnie skończył modły. Wcześniej odprawił wszystkich doradców,
mówiąc, że chce przemyśleć ich słowa, anioła zaś przywitał jak kogoś zaufanego.
- To ten człowiek - powiedział anioł i wskazał Chrystusa.
- Bardzo dobrze, że przyszedłeś. Macie ochotę się czymś pokrzepić?
Obaj podziękowali.
- Może to nawet lepiej. Sprawa jest przykra. Nie chcę znać twego imienia. Twój
przyjaciel ci powie, czego oczekujemy. Strażnicy, którzy aresztują Jezusa, nie są tutejsi i nie
wiedzą, jak wygląda, więc ktoś go musi wskazać. Jesteś gotów to zrobić?
- Tak - odparł Chrystus - ale dlaczego sprowadziliście strażników z zewnątrz?
- Powiem szczerze: panuje niezgoda, nie tylko w naszej radzie, lecz także w ogóle
wśród ludzi, i strażnicy nie są od tego wolni. Ci, którzy Jezusa widzieli i słyszeli, są
wzburzeni, chwiejni. Niektórzy go kochają, inni potępiają. Musiałem mieć oddział pewny,
któremu nie grozi skłócenie. Sytuacja jest bardzo delikatna.
- A czy ty go widziałeś i słyszałeś? - spytał Chrystus.
- Niestety, nie miałem okazji. Oczywiście znam jego słowa i czyny. Gdyby czasy były
spokojniejsze, z wielką przyjemnością bym się z nim spotkał i podyskutował na interesujące
nas tematy. Muszę jednak postępować bardzo rozważnie i przede wszystkim dbać o spójność
ogółu wiernych. Są frakcje, które chciałyby się całkiem oderwać i przyłączyć do zelotów; są
tacy, którzy najbardziej pragną, żebym zmobilizował wszystkich Żydów do otwartego buntu
przeciw Rzymianom; jeszcze inni nakłaniają mnie do utrzymywania dobrych stosunków z
namiestnikiem, bo uważają, że najważniejsza jest ochrona pokoju i życia naszego ludu.
Zgadzam się, jeśli mogę, nie tracąc więzi z tymi, których muszę rozczarować, bo przede
wszystkim, jak już powiedziałem, staram się utrzymać kruchą jedność. To jest trudne, lecz
skoro Pan złożył ów ciężar na moje barki, muszę go nieść, najlepiej jak potrafię.
- Co Rzymianie zrobią z Jezusem?
- Ja... - Kajfasz rozłożył ręce. - Zrobią, co zrobią. Tak czy owak, niedługo sami by go
aresztowali. I to jest nasz kolejny problem. Jeśli my, władze religijne, nie zajmiemy się tym
człowiekiem, Rzymianie pomyślą, że go popieramy, a to narazi wszystkich Żydów na
niebezpieczeństwo. Muszę dbać o mój lud. Namiestnicy to niestety ludzie brutalni. Gdybym
mógł Jezusa uratować, gdybym mógł w jakiś cudowny sposób w jednej chwili przenieść go
do Babilonu czy do Aten, natychmiast bym to zrobił, lecz w tych okolicznościach...
Chrystus skłonił głowę. Widział, że Kajfasz to dobry, uczciwy człowiek i że jest w
bardzo trudnej sytuacji.
Kajfasz się odwrócił i sięgnął po woreczek z pieniędzmi.
- Pozwól, że ci zapłacę za twój trud - rzekł.
Chrystus przypomniał sobie, że jego sakiewka została ukradziona i że musi zapłacić za
izbę w gospodzie, a jednocześnie wstyd mu było wziąć te pieniądze. Wiedział, że anioł
spostrzegł jego niepewność, więc się odwrócił, żeby się wytłumaczyć.
- Moją sakiewkę...
Anioł podniósł rękę w geście zrozumienia.
- Niczego nie musisz wyjaśniać - powiedział.
- Weź pieniądze. To jest uczciwa propozycja.
Chrystus wziął je więc i znów dostał mdłości.
Kajfasz ich pożegnał i wezwał dowódcę straży.
JEZUS W OGRODZIE GETSEMANI
Przez cały wieczór Jezus siedział i rozmawiał z uczniami, lecz o północy rzekł:
- Idę. Piotrze, Jakubie i Janie, chodźcie ze mną. Reszta może zostać i spać.
Wyszli i ruszyli w stronę najbliższej bramy w murach miejskich. Piotr powiedział:
- Bądź ostrożny tej nocy, mistrzu, Krążą pogłoski, że wzmacniają straż świątynną.
Wszyscy też mówią, że namiestnik tylko szuka pretekstu, żeby uderzyć.
- Dlaczego miałby to zrobić?
- Chodzi o takie rzeczy - powiedział Jan i wskazał słowa JEZUS KRÓL wypisane
błotem na pobliskim murze.
- Ty to napisałeś?
- Oczywiście, że nie.
- Więc ciebie to nie dotyczy. Nie myśl o tym.
Jan wiedział, że to sprawa ich wszystkich, ale milczał. Został, żeby zdrapać napis, a
potem dogonił pozostałych.
Jezus przeciął dolinę i wszedł do ogrodu na zboczu Góry Oliwnej.
- Czekajcie tutaj - powiedział. - Czuwajcie. Jak ktoś będzie nadchodził, dajcie mi
znać.
Usiedli pod oliwką i otulili się płaszczami, bo noc była zimna. Jezus oddalił się trochę
i ukląkł.
- Nie słuchasz - szeptał. - Mówię do Ciebie całe życie i słyszę tylko ciszę. Gdzie
jesteś? Czy tam, wśród gwiazd? Może zajęty tworzeniem innego świata? Tak? Tworzysz inny
świat, bo tego masz dość? Odszedłeś, prawda? Porzuciłeś nas.
Robisz ze mnie kłamcę, wiesz o tym. Nie chcę kłamać. Staram się mówić prawdę. Ale
mówię im, że jesteś kochającym ojcem, który nad nimi czuwa, a tak nie jest. Dla mnie jesteś
ślepy i głuchy. Nie widzisz czy nie chcesz widzieć?
Cisza. Ciebie to nie obchodzi.
Jeśli słuchasz, to wiesz, co rozumiem przez prawdę. Nie jestem jednym z tych
dzielących włos na czworo skrupulatnych filozofów z ich zwodniczymi greckimi bredniami o
czystym świecie form duchowych, gdzie wszystko jest doskonałe i który jest jedynym
miejscem, gdzie naprawdę istnieje prawda - w odróżnieniu od świata materialnego,
zepsutego, wulgarnego, pełnego nieprawdy i niedoskonałości... Słyszałeś ich? Głupie pytanie.
Oszczerstwa też Cię nie interesują.
Bo to oszczerstwo. Stworzyłeś ten świat i on jest cudny, cudny w każdym szczególe.
Gdy myślę o rzeczach, które kocham, szczęście, a może smutek, nie wiem, zapiera mi dech, a
każda z owych rzeczy to coś z tego świata. Jeśli oni czują zapach ryby smażonej wieczorem
nad jeziorem albo chłodny powiew w gorący dzień; jeśli widzą młode zwierzątko, które
biega, przewraca się, wstaje; jeśli całują miękkie, chętne wargi - jeśli czują, dostrzegają te
rzeczy, a jednak twierdzą, że są one jedynie prymitywnymi, niedoskonałymi kopiami czegoś
znacznie lepszego z innego świata, to rzucają na Ciebie oszczerstwo, Panie, oszczerstwo w
całym tego słowa znaczeniu. Ale wszak słowa nic nie znaczą, są jedynie żetonami w
wymyślnej grze. Prawdą jest to, prawdą jest tamto, a co to w ogóle prawda - filozofują owe
bezkrwiste zjawy.
Psalm mówi: „Głupiec myśli: Boga nie ma". Cóż, rozumiem tego głupca. Traktowałeś
go jak mnie, prawda? Jeśli to czyni ze mnie głupca, jestem jednym ze stworzonych przez
Ciebie. Kocham tego głupca, choćbyś Ty go nie kochał. Biedak szeptał do Ciebie co noc i nic
nie słyszał w odpowiedzi, a przecież odpowiedziałeś nawet nieszczęsnemu Hiobowi. Głupiec
i ja moglibyśmy równie dobrze mówić do pustego dzbana, lecz i pusty dzban szumi jak wiatr,
jeśli się go przyłoży do ucha. To już jest jakaś odpowiedź.
A może właśnie to chcesz mi powiedzieć? Że kiedy słyszę wiatr, to słyszę Twój głos?
Że kiedy patrzę na gwiazdy albo na korę drzew, albo na piasek na skraju wody, widzę Twoje
pismo? To wszystko bez wątpienia cudne rzeczy, ale dlaczego sprawiłeś, że tak trudno je
odczytać? Kto może nam je wytłumaczyć? Ukrywasz się w tajemnicach i zagadkach. Mam
uwierzyć, że Pan Bóg zachowuje się jak owi filozofowie i mówi tak, żeby zbić z tropu,
zamącić w głowach? Nie, nie wierzę. Dlaczego traktujesz swój lud w taki sposób? Ten Bóg,
który stworzył wodę czystą, smaczną i świeżą, nie wymieszałby jej z błotem i nie dał później
swym dzieciom do picia. Jaka więc jest odpowiedź? Owe rzeczy są pełne Twych słów, a my
po prostu musimy nie ustawać w wysiłkach, dopóki ich nie odczytamy? A może są puste i bez
znaczenia?
Naturalnie brak odpowiedzi. Słuchajcie ciszy. Nie szumu wiatru, brzęczenia owadów
w trawie, chrapania Piotra śpiącego tam pod oliwkami, szczekania psa gdzieś za moimi
plecami w gospodarstwie wśród wzgórz, pohukiwania sowy w dolinie. Ciebie nie ma w
dźwiękach, prawda? To może trochę pomóc. Kocham te robaczki. Tamten pies jest wierny,
czujny, broniłby gospodarstwa z narażeniem życia. Sowa - piękna i troszczy się o pisklęta.
Piotra, choć krzykacz, przepełnia dobroć. Gdybym myślał, że jesteś w tych dźwiękach,
kochałbym Cię całym sercem, choćbyś innych nie wydawał. Ale ty jesteś w ciszy. Milczysz.
Boże, czy jest jakaś różnica między tym a powiedzeniem, że nie ma Cię wcale? Już
widzę, jak za kilka lat jakiś rozfilozofowany kapłan-przemądrzalec mydli oczy swym
biednym uczniom na przykład taką brednią: „Wielka nieobecność Boga jest oczywiście
oznaką jego obecności". Ludzie będą słuchali jego słów i myśleli, jaki on inteligentny, skoro
mówi takie rzeczy, i będą próbowali mu uwierzyć. I pójdą do domu zakłopotani i jałowi, bo to
w ogóle nie ma sensu. Ów kapłan będzie gorszy niż głupiec z psalmu, bo ten przynajmniej
jest uczciwy. Kiedy się do Ciebie modli i nie dostaje odpowiedzi, dochodzi do wniosku, że
wielka nieobecność Boga oznacza, że go nie ma.
Co mam mówić ludziom jutro, pojutrze i następnego dnia, i jeszcze następnego?
Wciąż to samo, w co nie potrafię uwierzyć? Od tego będę miał ciężkie serce, chory brzuch,
popiół w ustach, w gardle żółć. I przyjdzie dzień, kiedy powiem trędowatemu, że jego
grzechy są odpuszczone i rany znikną, i usłyszę: „Ale one ciągle są, wcale nie mniejsze.
Gdzie jest to obiecane uleczenie?".
A Królestwo...
Czy zwodziłem siebie i innych? Co robiłem, gdy mówiłem, że przyjdzie, że żyją już
ludzie, którzy ujrzą nadejście Królestwa Boga? No i czekamy, czekamy, czekamy... Czy mój
brat miał rację, mówiąc o wielkiej organizacji, o Kościele potrzebnym do stworzenia
Królestwa na ziemi? Nie miał racji, mylił się. Wszystko się we mnie przeciw temu buntowało
i wciąż się buntuje.
Bo widzę, co by się stało, gdyby to się ziściło. Diabeł by zacierał ręce z radości. Czy
to w domu, czy w wiosce, w Jerozolimie czy w Rzymie, kiedy tylko dochodzą do władzy
ludzie, którzy uważają, że spełniają wolę Boga, wstępuje w nich diabeł. Zaraz robią spis kar
za wszelkiego rodzaju niewinne czyny, w imię Boga skazują ludzi na chłostę albo
ukamienowanie za ubieranie się w to, jedzenie tamtego, wiarę w owo. Uprzywilejowani
zbudują wielkie pałace i świątynie, żeby mieć czym się pysznić, a na biednych nałożą
podatki, żeby mieć czym za te luksusy płacić. Utajnią święte pisma, pod pretekstem, że są w
nich prawdy zbyt święte dla zwykłych ludzi, więc tylko kapłanom będzie je wolno
interpretować. Tych, którzy zechcą uczynić słowo Boga jasnym, zrozumiałym dla wszystkich,
będą torturować i zabijać. Z każdym dniem będą się coraz bardziej bali, bo im większa będzie
ich władza, tym mniejsze zaufanie do innych. Dlatego będą szpiedzy i zdrajcy, denuncjatorzy
i tajne trybunały. Nieszczęsnych wykrytych heretyków będą skazywali na okropną publiczną
śmierć, żeby strachem zmusić resztę do posłuszeństwa.
Żeby ludzie nie myśleli tylko o swojej niedoli i żeby wzbudzić w nich gniew przeciw
komuś, kierujący Kościołem oznajmią czasem, że ten czy ów naród, ten czy ów lud jest zły i
należy go zniszczyć. Zbiorą wielkie armie i wyruszą, żeby zabijać, palić, grabić i gwałcić. Na
dymiących ruinach niegdyś kwitnącej krainy zatkną swe sztandary i ogłoszą, że Królestwo
Boga jest teraz jeszcze większe i wspanialsze.
Kapłan pragnący pofolgować swym ukrywanym skłonnościom - chciwości, chuci,
okrucieństwu - poczuje się jak wilk w stadzie owiec, którego pasterz jest skrępowany,
zakneblowany i ma zawiązane oczy. Nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, by kwestionować
stosowność tego, co taki świątobliwy człowiek robi prywatnie. Jego małe ofiary będą błagać
niebo o zmiłowanie, moczyć mu łzami ręce, a on wytrze je w swą szatę, złoży pobożnie i
wzniesie oczy w górę. I ludzie powiedzą, że to pięknie mieć takiego świętego męża za
kapłana, że on się tak dobrze opiekuje dziećmi...
A gdzie Ty będziesz? Czy spojrzysz w dół i porazisz te bluźniące żmije piorunem?
Zwalisz władców z tronów i obrócisz ich pałace w gruzy?
Pytam i czekam na odpowiedź, choć jej nie dostanę.
Gdybym wiedział, że słuchasz, Panie, modliłbym się przede wszystkim o to, żeby
każdy Kościół ustanowiony w Twoim imieniu zawsze był ubogi, słaby i skromny. Żeby nie
miał innej władzy oprócz płynącej z miłości. Żeby nigdy nikogo nie wykluczał. Żeby niczego
nie posiadał i nie stanowił praw. Żeby nie potępiał, lecz tylko przebaczał. Żeby nie był jak
pałac o ścianach z marmuru i błyszczących posadzkach, ze strażą u bram, lecz jak głęboko
ukorzenione drzewo, które chroni wszelkie zwierzęta, wiosną daje kwiaty, gdy praży słońce -
cień, jesienią owoce, a czasem daje dobre drewno cieśli, lecz rozrzuca tysiące nasion, by
mogły wyrosnąć nowe drzewa. Czy drzewo mówi do wróbla „Wynoś się, tu nie twoje
miejsce"? Czy mówi do głodnego „Owoce są nie dla ciebie"? Czy sprawdza lojalność
zwierząt, nim użyczy im cienia?
Tylko to mogę teraz robić - szeptać w ciemność. Jak długo jeszcze będę miał na to
ochotę?
Nie ma Cię tam. Nigdy mnie nie słyszałeś. Już lepiej bym mówił do drzewa, psa,
sowy, pasikonika. One zawsze będą. Jestem z głupcem z psalmu. Myślałeś, że sobie
poradzimy bez Ciebie; nie - Ciebie to nie obchodziło, po prostu wstałeś i wyszedłeś. A my to
robimy, radzimy sobie. Jestem częścią świata, kocham w nim każde ziarenko piasku, każde
źdźbło trawy, każdą kroplę krwi. Mogłoby nie być niczego więcej, bo one radują serce i koją
duszę, wiemy też, że cieszą ciało. Ciało i dusza... czy się czymś różnią? Gdzie się kończy
jedno, a zaczyna drugie? A może to jedno i to samo?
Od czasu do czasu sobie Ciebie przypomnimy jak kiedyś kochanego dziadka, który
niestety umarł, i będziemy o Tobie opowiadać. I będziemy karmić owce, zbierać plony i
tłoczyć sok z winogron, siedzieć w chłodny wieczór pod drzewem i pozdrawiać
nieznajomych, opiekować się dziećmi, pielęgnować chorych i pocieszać umierających, a gdy
nadejdzie nasz czas, położymy się i bez męki, bez strachu wrócimy do ziemi.
A cisza niech rozmawia sama z sobą...
Jezus skończył. Nie miał nic więcej do powiedzenia.
ARESZTOWANIE JEZUSA
Jan usiadł, potarł oczy, kopnięciem zbudził Piotra i wskazał na dolinę, po czym wstał i
pobiegł do Jezusa, który wciąż klęczał samotnie opodal.
- Przepraszam, mistrzu - powiedział. - Wybacz, nie chcę ci przeszkadzać, ale ścieżką
od strony miasta nadchodzą ludzie z pochodniami.
Jezus ujął Janową dłoń i podniósł się z klęczek.
- Mógłbyś uciec, mistrzu. 'Piotr ma miecz. Możemy ich zatrzymać, powiedzieć, że cię
nie widzieliśmy.
- Nie - odparł Jezus. - Nie chcę walki.
Zszedł do reszty uczniów i kazał Piotrowi schować miecz.
Strażnicy pięli się w górę w świetle pochodni.
- Obejmę go i będziecie wiedzieli, że to on - powiedział Chrystus do dowódcy.
Gdy się zbliżyli do Jezusa i pozostałej trójki, Chrystus podszedł i go pocałował.
- Ty? - zdziwił się Jezus.
Chrystus chciał odpowiedzieć, ale strażnicy go odepchnęli, a po chwili otoczyła go
gromada gapiów, którzy usłyszawszy pogłoskę, że coś ma się wydarzyć, przyszli popatrzeć.
Ujrzawszy aresztowanego Jezusa, pomyśleli, że zawiódł ich zaufanie, że jest tylko
jeszcze jednym oszustem religijnym i że wszystko, co mówił, to nieprawda. Zaczęli krzyczeć
i z niego szydzić, i gdyby ich nie powstrzymała straż, może by go nawet zaatakowali i od razu
zlinczowali. Piotr próbował wyciągnąć miecz, ale Jezus to zauważył i pokręcił głową.
- Jesteśmy z tobą, mistrzu! Nie opuścimy cię! Gdziekolwiek cię zabiorą, też tam
pójdę! - rzekł Piotr i podążył za strażnikami.
Ci ruszyli z Jezusem ścieżką w dół, weszli do miasta i zaprowadzili go do domu
arcykapłana. Piotr, który musiał zostać na dziedzińcu, dołączył do sług i strażników
grzejących się przy ogniu, bo noc była zimna.
JEZUS PRZED RADĄ
Kajfasz zebrał na nadzwyczajną naradę wyższych kapłanów, starszyznę i uczonych w Piśmie.
Była to rzecz niezwykła, bo żydowskie prawo zakazywało odbywania posiedzeń w nocy, lecz
okoliczności wymagały pośpiechu: jeżeli kapłani chcieli się rozprawić z Jezusem, musieli to
zrobić, nim zacznie się święto.
Wprowadzono Jezusa i zaczęło się przesłuchanie. Kapłani pokonani wcześniej przez
niego w dyskusji pragnęli wydania go Rzymianom i wezwali świadków, mając nadzieję, że
mu udowodnią winę. Nie przygotowali ich jednak dość dobrze i kilku przeczyło sobie
wzajemnie. Któryś na przykład powiedział:
- Słyszałem, jak mówił, że może zniszczyć świątynię i w trzy dni zbudować nową.
- Nie! - rzekł inny. - To nie był on, tylko jeden z uczniów.
- Ale Jezus temu nie zaprzeczył!
- To był on. Słyszałem na własne uszy.
Nie wszyscy byli przekonani, że jest to wystarczający powód, aby go skazać. W końcu
odezwał się Kajfasz:
- Co ty sam masz do powiedzenia, Jezusie? Jak odpowiesz na te oskarżenia?
Jezus milczał.
- A co z oskarżeniem o bluźnierstwo? O to, że twierdziłeś, iż jesteś synem Boga,
Mesjaszem?
- Ty to powiedziałeś - rzekł Jezus.
- To mówią twoi uczniowie. Nie czujesz się odpowiedzialny?
- Prosiłem, żeby tego nie robili. A nawet gdybym tak powiedział, dobrze wiesz, że to
by nie było bluźnierstwo.
Jezus miał rację i Kajfasz i kapłani o tym wiedzieli. Ściśle biorąc, za bluźnierstwo
uważano przeklinanie imienia Boga, a Jezus nigdy tego nie robił.
- A że jesteś królem Żydów? Widać to wszędzie na murach. Co powiesz o tym?
Jezus milczał.
- Milczenie to nie odpowiedź - rzekł Kajfasz.
Jezus się uśmiechnął.
- Jezusie, bardzo się staramy być dla ciebie sprawiedliwi - ciągnął arcykapłan. -
Wydaje się, że specjalnie chciałeś wywołać konflikt, nie tylko z nami, lecz także z
Rzymianami. A czasy są trudne. Musimy chronić nasz lud. Czy tego nie widzisz? Nie
rozumiesz, na jakie niebezpieczeństwo wszystkich narażasz?
Jezus nadal milczał.
Kajfasz zwrócił się do kapłanów i uczonych w Piśmie:
- Niestety, właściwie nie mamy wyboru. Rano musimy przekazać tego człowieka
namiestnikowi. Oczywiście będziemy się modlić, żeby był litościwy.
PIOTR
Gdy to się działo w domu arcykapłana, wokół ognia na dziedzińcu grzał się tłum. Podnieceni
ludzie z niepokojem rozmawiali o aresztowaniu Jezusa i zastanawiali się, co będzie dalej. Stał
wśród nich Piotr. W pewnej chwili spojrzała na niego służąca i powiedziała:
- Byłeś z tym Jezusem, prawda? Widziałam cię z nim wczoraj.
- Nie - odrzekł Piotr - nie mam z nim nic wspólnego.
Trochę później ktoś inny powiedział do swych towarzyszy:
- Ten człowiek to jeden z uczniów Jezusa. Był z nim w świątyni, kiedy on
poprzewracał stoły wymieniających pieniądze.
- To nic ja - rzekł Piotr. - Mylisz się.
Tuż przed świtem ktoś trzeci usłyszał jakąś uwagę Piotra i powiedział:
- Jesteś jednym z nich, tak? Poznaję po twoim akcencie. Jesteś Galilejczykiem jak on.
- Nie wiem, o czym mówisz - odparł Piotr.
Wtedy zapiał kogut.
Wcześniej było tak, jakby świat wstrzymywał oddech, jakby w ciemnościach czas się
zatrzymał. Wkrótce jednak miał nadejść świt, a z nim rozpacz.
Piotr to czuł.
Odszedł stamtąd i gorzko zapłakał.
JEZUS I PIŁAT
Chrystus wydał brata żołnierzom i poszedł się modlić. Miał nadzieję, że pojawi się anioł, bo
czuł, że musi porozmawiać o tym, co zrobił i co się może zdarzyć, i bardzo chciał wyjaśnić
sprawę pieniędzy.
Pomodlił się, lecz usnąć nie mógł, więc gdy tylko wzeszło słońce, udał się do domu
arcykapłana, gdzie usłyszał o Galilejczyku, który zaprzeczył, jakoby był uczniem Jezusa, i
zapłakał, gdy zapiał kogut. Choć strapiony i zdenerwowany, wszystko to zapisał i wmieszał
się w tłum, który czekał na ogłoszenie wyroku.
Niebawem rozeszła się pogłoska, że Jezusa zabierają do rzymskiego namiestnika.
Wkrótce potem otworzyły się drzwi domu arcykapłana i drużyna straży świątynnej
wyprowadziła Jezusa z rękami związanymi na plecach. Strażnicy musieli go bronić przed
ludźmi, którzy zaledwie kilka dni wcześniej na jego widok wiwatowali. Teraz krzyczeli, pluli
i wygrażali pięściami.
Chrystus poszedł za nimi do pałacu namiestnika. W owym czasie namiestnikiem był
Poncjusz Piłat, człowiek bezwzględny, skłonny do wymierzania okrutnych kar. Na wyrok
czekał też inny więzień, terrorysta polityczny i morderca imieniem Barabasz. Było prawie
pewne, że zostanie ukrzyżowany.
Chrystusowi przypomniał się baran zaplątany w krzaki.
Gdy strażnicy dotarli do pałacu, wciągnęli Jezusa do środka i rzucili Piłatowi do stóp.
Kajfasz oskarżał, Piłat słuchał.
- Na murach zobaczysz, panie, słowa „Jezus Król". On za to odpowiada. On wywołał
zamieszanie w świątyni, on podburzył tłum, a wiemy, jak groźne są niepokoje społeczne,
zatem...
- Słyszałeś? - Piłat zwrócił się do Jezusa. - Widziałem te bazgroły. Więc to ty, tak?
Uważasz się za króla Żydów?
- Ty to mówisz - rzekł Jezus.
- Czy przed tobą też był taki zuchwały? - spytał Piłat Kajfasza.
- Bezustannie, panie.
Piłat kazał strażnikom podnieść Jezusa.
- Pytam cię ponownie i tym razem oczekuję grzecznej odpowiedzi. Czy uważasz się za
króla Żydów?
Jezus milczał.
Piłat powalił go na ziemię.
- Słyszałeś, o co jesteś oskarżony? Myślisz, że ci to ujdzie płazem? Uważasz nas za
głupców, którzy pozwolą krążyć po kraju agitatorom powodującym zamieszanie i
nakłaniającym ludzi do rozruchów? Odpowiadamy za utrzymanie spokoju. Nie dopuszczę do
żadnych politycznych awantur, z jakiejkolwiek strony. Zduszę je w zarodku, możesz być tego
pewien. Co ty na to? Chcesz coś powiedzieć, królu Jezusie?
Jezus wciąż milczał, więc Piłat kazał strażnikom go pobić. Z zewnątrz było słychać
okrzyki tłumu. Kapłani i Rzymianie bali się, że wybuchną zamieszki.
- Co oni krzyczą? - spytał Piłat. - Chcą, żeby go uwolnić?
Był wtedy zwyczaj, że w czasie Paschy uwalniano więźnia wybranego przez lud, więc
żeby mieć pewność, że Jezus nie ujdzie z życiem, kilku kapłanów wmieszało się w tłum i
namawiało do opowiadania się za Barabaszem.
- Nie jego, panie - powiedział jeden z urzędników. - Chcą, żebyś uwolnił Barabasza.
- Tego mordercę? Dlaczego?
- Jest popularny, panie. Jeśli go uwolnisz, bardzo się ucieszą.
Piłat wyszedł na balkon i przemówił do tłumu.
- Chcecie Barabasza? - spytał.
- Tak! Barabasza! - odkrzyknęli.
- Bardzo dobrze, niech idzie wolno. A teraz opuśćcie dziedziniec i zajmijcie się
swoimi sprawami.
Wrócił do sali i powiedział:
- To oznacza, że mamy wolny krzyż. Słyszysz, Jezusie?
- Panie - odezwał się Kajfasz - a może zechciałbyś rozważyć możliwość na przykład
wygnania...
- Zabrać go i ukrzyżować - rzekł Piłat. - Na krzyżu umieścić napis mówiący o tym, za
kogo się uważa: „Król Żydów". To nauczy rozumu buntowników i awanturników.
- Panie, a nie mógłby to być napis „On mówi, że jest królem Żydów"? Na wszelki
wypadek...
- Ma być, jak powiedziałem. Nie przeciągaj struny, Kajfaszu.
- Oczywiście, panie. Dziękuję, panie.
- Więc zabrać go. Wpierw wychłostać, a potem przybić do krzyża.
UKRZYŻOWANIE
Chrystus stał w tłumie i kiedy Piłat zapytał, czy ma uwolnić Barabasza, chciał krzyknąć
„Nie!", lecz się nie odważył i przeżył to jak kolejny cios w serce. Rozglądał się w
poszukiwaniu anioła, lecz nigdzie go nie zauważył. Widząc poruszenie u bram pałacu
namiestnika, ruszył tam wraz z innymi, którzy chcieli zobaczyć, jak rzymscy strażnicy
zabierają Jezusa na miejsce straceń.
W tłumie nie widział żadnego z uczniów, lecz spostrzegł kilka kobiet, które rozpoznał.
Jedną z nich była żona Zebedeusza, matka Jakuba i Jana, drugą kobieta z Magdali, którą Jezus
szczególnie lubił, a trzecią jego własna matka, co go bardzo zdziwiło. Starał się nie rzucać jej
w oczy, bo w tamtej chwili niczego nie pragnął mniej, niż żeby go zobaczyła. Z pewnego
oddalenia obserwował, jak szły wraz z tłumem przez miasto do miejsca zwanego Golgotą,
gdzie zwykle krzyżowano złoczyńców.
Wisieli już tam na krzyżach dwaj mężczyźni skazani za kradzież. Żołnierze rzymscy
mieli wprawę: Jezus szybko zawisnął obok. Chrystus stał w tłumie, dopóki ten nie zaczął
rzednąć, co nastąpiło dość szybko, bo kiedy skazańca już przybito do krzyża, niewiele było do
oglądania, aż do chwili gdy żołnierze łamali mu nogi, żeby przyspieszyć śmierć, która jednak
mogła nadejść dopiero po wielu godzinach.
Wszyscy uczniowie zniknęli. Chrystus ruszył na poszukiwanie tego, który był jego
informatorem, żeby się dowiedzieć, co zamierzają teraz robić, ale się okazało, że opuścił on
dom, w którym się zatrzymał, a właściciel nie miał pojęcia, dokąd się udał. Nigdzie nie było
ani śladu anioła, nieznajomego, a Chrystus nie mógł o niego pytać, gdyż nadal nie znał jego
imienia.
Od czasu do czasu wracał niechętnie na miejsce straceń, lecz nic się tam nie
zmieniało. Trzy kobiety siedziały niedaleko krzyży. Bardzo się starał, żeby go nie zauważyły.
Późnym popołudniem rozeszła się wieść, że żołnierze rzymscy postanowili
przyspieszyć śmierć trzech skazańców.
Kiedy przybity i wystraszony znów szybko wrócił pod krzyże, ciżba była tak gęsta, że
nic nie widział, słyszał jednak uderzenia, gdy łamali nogi ostatniemu mężczyźnie, pełne
zadowolenia westchnienie tłumu i cienki, przerywany krzyk ofiary.
Kilka kobiet zaczęło zawodzić.
Odchodził bardzo ostrożnie, stawiał stopy najlżej, jak potrafił, starając się nie
zostawiać śladów.
POGRZEB
Wśród członków Sanhedrynu był człowiek z miasta Arymatea noszący imię Józef. Choć
należał do rady, nie był jednym z tych, którzy skazali Jezusa; przeciwnie, podziwiał go i
bardzo się interesował nadchodzącym Królestwem. Wiedząc, że Pascha jest blisko, poszedł
do Piłata i poprosił o ciało.
- Dlaczego? Po co ten pośpiech?
- Chcielibyśmy pochować Jezusa według obyczaju, przed szabatem, panie.
- Że też wam się chce. Ten człowiek był tylko podżegaczem. Mam nadzieję, że
zapamiętacie nauczkę. Bierzcie go, jak wam tak zależy.
Józef i Nikodem, również członek Sanhedrynu i sympatyk Jezusa, przy pomocy
opłakujących go kobiet zdjęli ciało z krzyża. Kazali je zanieść do pobliskiego ogrodu, gdzie
Józef miał przygotowany dla siebie grobowiec w formie groty, o wejściu zamykanym
kamieniem, który się toczył w wyżłobieniu. Zawinęli ciało w lniane płótno, położywszy
korzenie dla ochrony przed rozkładem, i zdążyli zamknąć grób przed szabatem.
Uczniów wciąż nie było.
NIEZNAJOMY W OGRODZIE
Następny dzień Chrystus spędził samotnie w wynajętej izbie. Na zmianę modlił się, płakał i
próbował opisywać, co się stało. Bał się niezliczonych rzeczy. Nie mógł jeść ani pić, nie mógł
spać. Coraz bardziej mu przeszkadzały pieniądze od Kajfasza, aż w końcu, żeby ze wstydu
nie zwariować, zapłacił, ile był winien gospodarzowi, a resztę dał pierwszemu napotkanemu
żebrakowi. Nie poczuł się jednak lepiej.
Kiedy nadszedł wieczór, poszedł do ogrodu, w którym Józef pochował Jezusa, i usiadł
w cieniu niedaleko grobu. Po chwili uświadomił sobie, że obok siedzi nieznajomy, i usłyszał
jego głos:
- Byłem zajęty gdzie indziej.
- Tak, przemierzając tam i z powrotem, w górę i w dół wnętrze ziemi - odparł
Chrystus gorzko.
- Wiem, że ci ciężko, ale nie jestem Szatanem. Pierwsza część naszego zadania została
prawie ukończona.
- A gdzie był baran zaplątany w gąszczu? Pozwoliłeś mi uwierzyć, że stanie się coś,
co zapobiegnie najgorszemu. Stało się tylko najgorsze.
- Sam sobie pozwoliłeś wierzyć, a przez twą wiarę spełniła się wielka ofiara. Dzięki
temu, co zrobiłeś, nadejdzie wszelkie dobro.
- Więc on zmartwychwstanie?
- Na pewno.
- Kiedy?
- Zawsze.
Chrystus z irytacją pokręcił głową.
- Zawsze? Co to znaczy?
- To znaczy, że ten cud nigdy nie będzie zapomniany, jego dobroć nigdy się nie
wyczerpie, jego prawda będzie trwała przez wszystkie pokolenia.
- Ach, znowu prawda. Czy to będzie owa prawda odmienna od historii?
- Prawda, która opromienia historię, jak sam to pięknie nazwałeś. Prawda, która
ożywia historię niczym ogrodnik podlewający kwiaty. Prawda, która rozjaśnia historię jak
latarnia rozpraszająca cień.
- Nie przypuszczam, żeby Jezus uznał taką prawdę.
- Właśnie dlatego trzeba, żebyś ty ją ucieleśniał. Jesteś brakującym elementem,
Chrystusie. Bez ciebie jego śmierć będzie tylko jedną z tysięcy publicznych egzekucji. Z tobą
- otwiera się droga dla światła prawdy, by zadało cios ciemnościom historii; by na wyschłą
ziemię spadł błogosławiony deszcz. Jezus i Chrystus razem będą cudem. Iloma świętymi
rzeczami to zaowocuje!
Rozmawiali bardzo cicho, w ogrodzie też panowała cisza. Nagle Chrystus usłyszał
łoskot, jakby kamień toczył się po kamieniu.
- Co się dzieje? - zapytał.
- Kolejna część cudu. Spokojnie, drogi Chrystusie, wszystko będzie dobrze. Jezus
chciał sytuacji, jakiej żaden człowiek długo by nie wytrzymał. Ludzie są zdolni do wielkich
rzeczy, ale tylko zmuszeni przez niezwykłe okoliczności. Nie potrafią stale żyć pod presją
czasu, a okoliczności na ogół nie są niezwykłe. W codziennym życiu ludzi kusi wygoda i
spokój, są trochę leniwi, trochę chciwi, trochę tchórzliwi, trochę lubieżni, trochę próżni,
trochę popędliwi, trochę zazdrośni. Niewiele są warci, lecz musimy sobie radzić z takimi, jacy
są. A są też naiwni, więc lubią tajemnice i uwielbiają cuda. Ale o tym dobrze wiesz, jakiś czas
temu sam to powiedziałeś Jezusowi. Jak zwykle miałeś rację, a on jak zwykle nie słuchał.
Koło grobu kręciło się kilka postaci. Nocne niebo zasnuwały chmury, lecz księżyc,
choć ukryty, dawał tyle światła, że było widać, jak od grobu oddalają się trzy albo cztery
osoby niosące coś ciężkiego.
- Co oni robią? - spytał Chrystus.
- Dzieło Boga.
- Niosą ciało Jezusa!
- Cokolwiek widzisz, to jest konieczne.
- Chcesz odegrać jego zmartwychwstanie?
- On zmartwychwstanie.
- Jak? Za pomocą sztuczki? To niegodne. Och, że też dałem się tak nabrać! O, ja
przeklęty! Bracie mój! Co ja zrobiłem!
Rzucił się na ziemię i zapłakał. Nieznajomy położył dłonie na jego głowie.
- Płacz - powiedział - a wkrótce przyjdzie pocieszenie.
Chrystus się nie ruszał. Nieznajomy mówił dalej,
- Muszę ci teraz powiedzieć o Duchu Świętym. On napełni uczniów, a w przyszłości
coraz więcej wiernych, przekonaniem, że Jezus żyje. Jezus nie może być z ludźmi zawsze,
lecz Duch Święty może i będzie. Jezus musiał umrzeć, żeby Duch mógł zejść na ten świat, i
on z twoją pomocą zejdzie. W nadchodzących dniach ujrzysz przeobrażającą moc Ducha.
Uczniowie, ludzie słabi i niepewni, staną się niczym lwy. Czego żyjący Jezus nie potrafił
zrobić, umarły i zmartwychwstały sprawi mocą Ducha Świętego, przemieni nie tylko
uczniów, lecz także każdego, kto usłyszy i uwierzy.
- Dlaczego więc mnie potrzebujesz? Jeśli Duch jest taki wszechmocny, w czymże ja
mogę pomóc?
- Duch jest ukryty, niewidzialny. Ludzie potrzebują znaku jawnego, widzialnego,
wtedy uwierzą. Kiedy niedawno mówiłem o prawdzie, odniosłeś się do tego, drogi
Chrystusie, lekceważąco, a nie powinieneś. To będzie prawda wstrząsająca przez stulecia
umysłami i sercami, prawda Boga, która pochodzi spoza czasu. Żeby jednak mogła zajaśnieć
w świecie czasu, potrzebne jest otwarte okno, i tym oknem jesteś ty.
Chrystus zebrał siły i wstał.
- Rozumiem. Odegram swoją rolę - rzekł. - Ale zrobię to wbrew własnemu sumieniu,
z ciężkim sercem.
- Oczywiście, to naturalne, jednak jest to rola wielka. Gdy będzie spisywana kronika
tego czasu i życia Jezusa, twoja relacja będzie miała ogromną wartość. Od ciebie zależy, jak
te wydarzenia zostaną zapamiętane, aż do końca świata. Ty...
- Przestań. Wystarczy. Nie chcę już dzisiaj tego słuchać. Czuję się zmęczony i
nieszczęśliwy. Wrócę tu rano po szabacie i zrobię, co muszę.
MARIA Z MAGDALI PRZY GROBIE
Po ukrzyżowaniu Piotr, Jan, Jakub i inni uczniowie zgromadzili się w domu niedaleko ogrodu
Józefa. Siedzieli oniemiali, otumanieni. Egzekucja Jezusa spadła na nich jak grom z jasnego
nieba, wszystkiego się spodziewali, lecz tego nie. Czuli się, jakby ziemia im się usunęła spod
stóp.
Kobiety zebrane pod krzyżem, które pomogły Józefowi zdjąć ciało, płakały i się
modliły, dopóki im starczyło sił. Maria matka Jezusa odprowadziła go do grobu i niedługo
potem wróciła do Nazaretu. Kobieta z Magdali, która też miała na imię Maria, zamierzała
zostać w Jerozolimie jeszcze przez jakiś czas.
Bardzo wczesnym rankiem po szabacie poszła do ogrodu, gdzie się znajdował grób.
Na wszelki wypadek wzięła ze sobą trochę korzeni. Jeszcze było ciemno. Po pogrzebie
widziała, jak Józef i Nikodem zamknęli grób kamieniem, więc teraz ją zdziwiło, że był
odtoczony. Pomyślała, że może przyszła do niewłaściwego grobu, i ze strachem zajrzała do
środka.
Zobaczyła płótno, ciała nie było.
Pobiegła do domu, gdzie przebywali uczniowie, i oznajmiła Piotrowi i Janowi:
- Grób mistrza jest pusty! Właśnie stamtąd wracam. Kamień ktoś odtoczył, a ciało
zniknęło!
Opowiedziała dokładnie, co widziała, ponieważ jednak świadectwo kobiety miało
niewielką wartość, Piotr i Jan pospieszyli do ogrodu, żeby to zobaczyć na własne oczy. Jan
biegł szybciej i był przy grobie pierwszy. Zajrzał i zauważył puste płótno. Piotr go odepchnął
i wszedł do środka - wszystko się zgadzało z opisem Marii: płótno, którym była owinięta
głowa Jezusa, leżało osobno.
- Czyżby go zabrali Rzymianie? - spytał Jan.
- Dlaczego mieliby to zrobić? Przecież Piłat wydał ciało - odparł Piotr.
- Cóż innego mogło się zdarzyć?
- Może nie był martwy, kiedy go zdjęli, tylko nieprzytomny. A potem się ocknął...
- Ale jak by odsunął kamień? Miał połamane nogi, nie mógł chodzić.
Nie potrafili tego wyjaśnić. Wyszli z grobu i wrócili do pozostałych.
Maria Magdalena siedziała przed domem i płakała. Przez łzy ujrzała tuż obok
mężczyznę i pomyślała, że to ogrodnik.
- Czemu płaczesz? - zapytał.
- Zabrali ciało mojego mistrza. Jeśli wiesz, panie, dokąd, powiedz mi, błagam, a ja
sprowadzę je z powrotem i zajmę się nim, jak trzeba.
- Mario - rzekł wtedy mężczyzna.
Zaskoczona, przyjrzała mu się dokładniej.
Jeszcze nie było całkiem jasno i bolały ją oczy, lecz nie miała wątpliwości, że to
Jezus, żywy.
- Mistrzu! - krzyknęła i chciała go objąć.
Chrystus się cofnął i powiedział:
- Nie, nie dotykaj mnie teraz. Nie zostanę tu długo. Idź do uczniów i powiedz, co
widziałaś. Powiedz, że niedługo się wzniosę do swego ojca, Boga. Do mojego i twojego
Boga.
Maria pobiegła i opowiedziała uczniom, co zobaczyła i co usłyszała.
- To on! - powiedziała. - Jezus. Naprawdę! Był żywy i do mnie mówił!
Nie dowierzali jej, ale Piotr i Jan byli bardziej skłonni dać jej wiarę niż reszta.
- Powiedziała, gdzie leżały płótna, i poszliśmy, i widzieliśmy, że tak było. Jeśli mówi,
że on żyje, to to może być wyjaśnienie. To by wyjaśniało wszystko!
Przeżyli ten dzień w zadziwieniu, pobudzeni nieśmiałą nadzieją.
Wciąż wracali do ogrodu, lecz nic już tam nie zobaczyli.
DROGA DO EMAUS
Tego dnia, lecz później, kilku uczniów poszło do wsi Emaus, odległej od Jerozolimy mniej
więcej o dwie godziny marszu, żeby opowiedzieć nowinę swym mieszkającym tam
przyjaciołom. Informator Chrystusa wyruszył wcześniej w drogę powrotną do Galilei, więc
go z nimi nie było. Idąc, zaczęli rozmawiać z mężczyzną, który podążał w tym samym
kierunku. To był Chrystus.
- Wyglądacie na wzburzonych - rzekł wędrowiec. - O czym z takim zapałem
dyskutowaliście?
- Nie słyszałeś, co się wydarzyło w Jerozolimie? - spytał go uczeń imieniem Kleofas.
- Nie. Co takiego?
- Pewnie jesteś jedynym człowiekiem w całej Judei, który o tym nie wie. Należymy do
przyjaciół wielkiego proroka i nauczyciela Jezusa z Nazaretu. Jezus rozgniewał kapłanów ze
świątyni, więc go wydali Rzymianom, a ci go ukrzyżowali. Trzy dni temu został pochowany.
A dziś rano się dowiedzieliśmy, że go widziano żywego!
Mówili tylko o tym. Wciąż byli tak podnieceni i oszołomieni, że nie przyjrzeli się
dokładnie Chrystusowi. Gdy dotarli do wsi, zapadła noc, więc mu zaproponowali wspólny
nocleg i posiłek.
Przyjął zaproszenie i wszedł do domu ich przyjaciela, gdzie został życzliwie przyjęty.
Kiedy usiedli do stołu, uczeń Kleofas, który siedział naprzeciwko Chrystusa, nagle przestał
mówić, wziął do ręki lampę i zbliżył mu ją do twarzy.
- Mistrz? - spytał.
W migoczącym świetle błyszczały zdumione oczy pozostałych. Rzeczywiście, ten
człowiek wyglądał jak Jezus. Nie tak samo, ale śmierć zmienia, więc musiał być trochę inny,
lecz podobieństwo było uderzające. Siedzieli oniemiali, tylko jeden, Tomasz, powiedział:
- Jeśli jesteś naprawdę Jezusem, pokaż nam ślady na rękach i nogach.
Oczywiście Chrystus nie miał na rękach śladów, co mogli zobaczyć, gdy sięgał po
chleb, jednak zanim zdążył cokolwiek rzec, odezwał się inny uczeń:
- Jeśli mistrz wstał z martwych, to przecież wszystkie jego rany zostały uleczone!
Widzieliśmy, jak szedł, więc wiemy, że połamane nogi się zrosły. Znów jest doskonały,
dlatego pozostałe ślady też zniknęły. Czy można w to wątpić?
- Ale jego nogi nie były połamane! - krzyknął jeszcze inny. - Tak mówiła jedna z
kobiet! Umarł, kiedy żołnierz wbił mu w bok włócznię!
- Nigdy o tym nie słyszałem - powiedział kolejny. - Za to słyszałem, że połamali mu
nogi pierwszemu, przed tamtymi dwoma. Zawsze im łamią nogi...
Byli zakłopotani i pełni wątpliwości. Chrystus rzekł:
- Błogosławieni są ci, co nie widzą dowodu, a jednak wierzą. Jestem słowem Boga.
Istniałem przed czasem. Byłem z Bogiem na początku i niedługo do niego wrócę, lecz
zszedłem w czas i życie, żebyście mogli ujrzeć światło i prawdę i o nich świadczyć. Zostawię
wam znak. Oto on: jak chleb trzeba połamać, żeby go można było zjeść, a wino nalać, żeby
pić, tak ja musiałem umrzeć w jednym życiu, żeby zmartwychwstać w innym. Pamiętajcie o
mnie zawsze, gdy będziecie jeść i pić. Teraz muszę wrócić do Ojca, który jest w niebie.
Wszyscy chcieli go dotknąć, ale się cofnął, pobłogosławił ich i wyszedł.
Później Chrystus starał się trzymać na uboczu. Patrzył z daleka, jak uczniowie, pełni
energii czerpanej z nadziei i podniecenia, przeobrażali się zgodnie z obietnicą nieznajomego:
jakby w nich wstąpił Duch Święty. Wędrowali i nauczali, nawracali na nową wiarę - w
zmartwychwstałego Jezusa. Udało im się nawet kilka cudownych uleczeń, a w każdym razie
zdarzyły się rzeczy, które można było uznać za cuda. Byli pełni pasji i zapału.
Obserwował, jak z biegiem czasu jego historia się po trochu zmieniała. Zaczęło się od
imienia. Najpierw był po prostu Jezusem, potem Jezusem Mesjaszem albo Jezusem
Chrystusem, wreszcie tylko Chrystusem. Chrystus był słowem Boga, światłem świata.
Chrystus został ukrzyżowany. Chrystus zmartwychwstał. Jego śmierć miała być w jakiś
sposób wielkim odkupieniem albo wielkim zadośćuczynieniem. Choć trudno to było
wytłumaczyć, ludzie z radością wierzyli.
Następowały też inne zmiany. Relacja ze zmartwychwstania została znacznie
ulepszona, gdy zaczęto opowiadać, że kiedy Tomasz chciał zobaczyć rany, Jezus (albo
Chrystus) je pokazał i pozwolił mu ich dotknąć, by rozwiać jego wątpliwości. To było
wyraziste, zapadało w pamięć, lecz jeśli o tym mówiono, nie można było jednocześnie
twierdzić, że Rzymianie połamali mu nogi, co robili prawie wszystkim ofiarom
ukrzyżowania, gdyż skoro w jego ciele pozostały okaleczenia jednego rodzaju, musiałyby
pozostać również inne, a człowiek z połamanymi nogami nie mógłby stać w ogrodzie ani iść
do Emaus. Tak więc bez względu na to, jak było naprawdę, zaczęto opowiadać, że umarł od
pchnięcia rzymską włócznią, a kości miał nienaruszone. Opowieści zaczęły się splatać.
Sam Chrystus oczywiście właściwie niczym się nie wyróżniał, więc nikt go już nie
mylił z Jezusem - tak łatwo zapomniano, że było ich dwóch. Czuł, że w miarę jak rośnie waga
i majestat Chrystusa wydumanego, jego własne ja stopniowo się kurczy. Niebawem opowieść
o Chrystusie zaczęła się rozciągać w czasie - w przód, ku końcowi świata, i do tyłu, nawet
przed narodziny w stajni: Chrystus był synem Marii, czemu nie można było zaprzeczyć, lecz
także synem Boga, istotą wieczną i wszechmocną, doskonałym Bogiem i doskonałym
człowiekiem, zrodzonym przed wszystkimi światami, zasiadającym po prawej ręce swego
Ojca w niebie.
WYPLATACZ SIECI
I wtedy nieznajomy odwiedził go po raz ostatni. Chrystus mieszkał pod innym imieniem w
nadmorskim mieście, gdzie Jezus nigdy nie był. Ożenił się i pracował jako wyplatacz sieci.
Jak to często bywało wcześniej, nieznajomy przyszedł wieczorem. Kiedy zapukał do
drzwi, Chrystus i jego żona właśnie zasiadali do posiłku.
- Idź i zobacz, Marto, kto to - powiedział Chrystus.
Marta otworzyła drzwi i nieznajomy wszedł do izby. Dźwigał ciężką torbę.
- Więc to ty - rzekł Chrystus. - Jakie kłopoty przynosisz mi tym razem?
- Co za powitanie! To twoje dzieło, zwoje, które mi dałeś. Kazałem je starannie
przepisać i przyszła pora, żebyś zaczął porządkować tę historię. Czy to jest twoja żona?
- Marto, oto człowiek, o którym ci opowiadałem - powiedział Chrystus. - Nigdy mi nie
wyjawił imienia.
- Usiądź i zjedz z nami, panie - zaprosiła go do stołu Marta.
- Z przyjemnością - rzekł nieznajomy. - Ten wymyślony przez ciebie drobny rytuał -
zwrócił się do Chrystusa, który łamał chleb - odniósł wielki sukces. Kto by pomyślał, że
zapraszanie Żydów do jedzenia ciała i picia krwi stanie się takie popularne?
Chrystus odsunął chleb.
- Nie kazałem im tego robić - powiedział.
- Ale to właśnie robią wyznawcy Jezusa, zarówno Żydzi, jak i poganie. Twoje nauki
były zbyt wyrafinowane, przyjacielu. Ludzie są skłonni doszukiwać się najbardziej
drastycznego sensu, choćby autor nigdy go nie miał na myśli.
- Już mi kiedyś wyjaśniłeś, że masz o ludziach złe zdanie.
- Bo widzę, jacy są. Ty też zwykle realistycznie oceniałeś ludzkie możliwości i
ograniczenia. Czyżbyś z upływem czasu upodabniał się do brata?
- On ich znał dobrze i nie miał złudzeń, lecz ich kochał.
- To prawda - odparł nieznajomy i sięgnął po chleb - i ta miłość jest najcenniejszą
rzeczą, jaką sobie można wyobrazić. Dlatego tak ją musimy chronić. Drogocenną miłość i
naukę Jezusa Chrystusa poniesie w przyszłość Kościół, i to on musi ich strzec dzień i noc,
żeby były czyste, nieskażone niezrozumieniem. Szkoda by było, gdyby na przykład ludzie
zaczęli odczytywać któreś z jego wypowiedzi jako wezwanie do działań politycznych; wiemy
przecież, że wcale tak nie jest. Dlatego trzeba podkreślać duchowy charakter jego
posłannictwa. Musimy sprawić, drogi Chrystusie, by nasze stanowisko było trudne do
podważenia, a tak się właśnie dzieje, kiedy mówimy o duchu. Do dyskusji o duchowości
jesteśmy dobrze przygotowani.
- Nie mam już chęci do takich dyskusji - powiedział Chrystus. - Lepiej zabierz zwoje i
niech tę historię opowie kto inny.
- Ona będzie opowiadana wiele razy. My się o to postaramy. W przyszłości
oddzielimy wersje przydatne od nieprzydatnych. Już zresztą o tym rozmawialiśmy.
- Tak, i mam tego dość. Twoje słowa są gładkie, ale myśli szorstkie. Ty sam stałeś się
szorstki, przez swój sukces. Wcześniej byłeś w rozmowach ze mną subtelniejszy. Teraz
widzę, co to za historia, którąśmy - ty, ja i mój brat - odgrywali. Jakkolwiek się skończy,
będzie tragedią. Jego wizja nigdy się nie ziści, a ta, co się ziści, nie jest jego.
- Mówisz o mojej wizji i jego wizji, ale gdyby to była twoja wizja, miałaby wszystkie
zalety prawdy, a także...
- Wiem, co uważasz za prawdę - przerwał mu Chrystus.
- Oczywiście, że wiesz - odpowiedział nieznajomy i ułamał sobie trochę chleba - lecz
co jest lepsze: dążyć do absolutnej czystości i całkiem przegrać czy pójść na kompromis i
trochę wygrać?
Chrystusowi zrobiło się na chwilę niedobrze, nie wiedział dlaczego. Marta wzięła go
za rękę.
Siedział i patrzył, jak nieznajomy je jego chleb i dolewa sobie wina, i mimo wszystko
nie potrafił przestać myśleć o historii Jezusa i jak by ją można poprawić. Na przykład mógłby
się w niej pojawić jakiś cudowny znak - gwiazda, anioł - oznajmiający narodziny.
Dzieciństwo można by usiać uroczymi bajeczkami o chłopięcych psotach ubarwionymi
magią, które jednak mogłyby być tłumaczone jako zapowiedź większych cudów. Możliwe
były też poprawki o poważniejszych konsekwencjach. Gdyby Jezus wiedział wcześniej o swej
egzekucji, oznajmił uczniom, że ma nastąpić, i ochoczo się jej poddał, nadałoby to
ukrzyżowaniu znacznie donioślejsze znaczenie, otwierające głębię tajemnicy, którą w
przyszłości badaliby, analizowali i wyjaśniali uczeni mężowie. I jeszcze raz narodziny: jeśliby
dziecko urodzone w stajni nie było zwykłym małym człowiekiem, lecz wcieleniem samego
Boga, o ileż bardziej poruszałaby taka historia, jak by zapadała w pamięć! I o ileż głębszy
sens miałaby wieńcząca ją śmierć!
Przeróżne drobiazgi mogły dodać wiarygodności. Z bólem, ale i z przyjemnością
pomyślał, że kilka sam już wcześniej wymyślił.
- Zostawiam to w twoich rękach - rzekł nieznajomy, otrzepał okruchy z dłoni i wstał
od stołu. - Więcej do ciebie nie przyjdę.
Ruszył ku drzwiom.
Kiedy wyszedł, Marta powiedziała:
- Nie zapytałeś go o imię.
- Nie chcę znać jego imienia. Jakże się dałem zwieść! Jak mogłem sądzić, że to anioł?
Ma wygląd dobrze sobie radzącego handlarza suszonych owoców albo dywanów. Chcę o nim
zapomnieć. Cierpię, Marto. Wszystko, co mówił, to prawda, lecz kiedy o tym myślę, robi mi
się niedobrze. Ten ogół wiernych, Kościół, jak on to nazywa, będzie czynił wszelkie możliwe
dobro, taką mam nadzieję, tak sądzę, tak muszę sądzić, a jednak się boję, że w swej
gorliwości i zadufaniu zrobi rzeczy straszne... Za jego przyzwoleniem Jezus wciąż będzie
zafałszowywany, zakłamywany, kompromitowany, zdradzany. Ogół wiernych? To ogół
wiernych znalazł tuzin powodów, żeby go wydać Rzymianom. A oto ja, z rękami czerwonymi
ze wstydu i od krwi, mokrymi od łez, pragnący zacząć opowieść o Jezusie, ale niejako zwykłą
relację z wydarzeń: ja się chcę tym bawić, chcę jej nadać lepszą formę, chcę zgrabnie
powiązać szczegóły, żeby tworzyły wzorce i ukazywały analogie, a jeśli ich w rzeczywistości
nie było, chcę je w opowieści umieścić - wyłącznie po to, żeby była lepsza. Nieznajomy
nazwałby to wprowadzaniem prawdy do historii. Jezus nazwałby to kłamstwem. On chciał
doskonałości, wymagał od ludzi za dużo... I to jest właśnie tragedia: bez tej historii nie byłoby
Kościoła, a bez Kościoła Jezus zostałby zapomniany... Och, Marto, nie wiem, co powinienem
zrobić.
- Powinieneś zjeść kolację.
Kiedy jednak spojrzeli na stół, okazało się, że chleba nie ma i dzban jest pusty.
Spis treści
CHRYSTUS URATOWANY PRZEZ NIEZNAJOMEGO .................................................... 35
DALSZY CIĄG NAUCZANIA JEZUSA NA GÓRZE .......................................................... 37
NIEZNAJOMY PRZEOBRAŻONY, NADCHODZI PRZEŁOM.......................................... 56
JEZUS DYSKUTUJE Z UCZONYM W PRAWIE. MIŁOSIERNY SAMARYTANIN ....... 59
NIEZNAJOMY MÓWI O ABRAHAMIE I IZAAKU............................................................ 66
KAPŁANI SIĘ ZASTANAWIAJĄ, CO ZROBIĆ Z JEZUSEM ............................................ 74
NIEZNAJOMY MÓWI CHRYSTUSOWI O JEGO ROLI..................................................... 77