Maxwell Mary Harlequin Desire 76 Tylko pół prawdy

background image
background image

MARY MAXWELL

Tylko pół prawdy

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- O, cholera!

Przekleństwo, które wyrwało się z ust Travisa

Crossa, zdecydowanie nie pasowało do obojętnej

pozy, jaką przybrał. Nikt, patrząc na wysokiego,

ubranego w dżinsy mężczyznę z rękami w kiesze­

niach, który stał oparty o ścianę, nie opodal wejścia

do sklepu, nie domyśliłby się nawet, jak jest wściek-

ły.

Jego niebieskie oczy, ukryte za niby-lotniczymi

okularami słonecznymi, jeszcze raz powędrowały

w kierunku prawie pustego parkingu, na którym stał

jego wynajęty samochód. Nie rzucające się w oczy,

zwyczajne, typowe auto było wyraźnie przechylone

na lewą stronę.

Travis zacisnął zęby. Cholera. Złapać gumę akurat

wtedy, kiedy oni są tuż-tuż.

Zaklął znowu. Przecież powiedział MacGregorowi,

że jest na to za stary. Za stary na tę intrygę, zbyt

zmęczony na takie knowania.

A szef tylko się uśmiechnął.

- Potrzebuję cię, Cross - powiedział. - Nikt tego

nie zrobi tak dobrze jak ty... No, Cross, to może

być nasza ostatnia szansa, żeby załatwić LeClaira.

Chyba nie chcesz, żeby mordercy Joela uszło na

sucho?

Zgodnie z przewidywaniem MacGregora właśnie

background image

to ostatnie zdanie przekonało Travisa. Pokrywało się

z jego własnymi planami. Za zgodą ministerstwa, czy

bez niej, postanowił bowiem pomścić śmierć swego

najlepszego przyjaciela.

Tyle tylko, że niezupełnie tak wyobrażał sobie całą

akcję, kiedy siedział w kuchni na swej położonej na

odludziu farmie i myślał o niej.

No, bo kto mógłby przypuszczać, że czterdzieści

osiem godzin później będzie stał przed domem

towarowym na przedmieściach Seattle, z naładowanym

pistoletem u boku, przywiązanymi do kostki kradzio­

nymi diamentami wartości trzech i pół miliona dolarów

i samochodem, którym miał uciec, ale który, niestety,

złapał gumę?

Cholera.

Alcx Wright pewnie siedziała za kierownicą swego

czarnego ferrari, odsunęła unoszące się nad jej głową

wypełnione helem balony i wrzuciła drugi bieg.

Spojrzała na zegar. Do diabła! Już za dziesięć piąta,

robi się późno.

Sprawnie wjechała na parking przed swym ulubio­

nym sklepem. Spieszyła się, ale mimo to przez chwilę

wsłuchiwała się w odgłos silnika swego szybkiego,

sportowego auta. Z samochodowego magnetofonu

rozbrzmiewała stara piosenka „The Supremes". Alexis

uśmiechnęła się do siebie. Tak czy inaczej, primaap-

rilisowe przyjęcie, jakie urządzi dzieciakom, będzie

najwspanialsze na świecie.

Alexis wyłączyła silnik, wysiadła z auta i szybko

weszła do sklepu. Po niecałych dziesięciu minutach

była z powrotem. Szła objuczona ogromnym pudłem

czekoladowych lodów.

background image

Zadowolona z tych już ostatnich zakupów zapięła

pas bezpieczeństwa i z uśmiechem przekręciła kluczyk

w stacyjce.

Kilka rzeczy zdarzyło się jednocześnie.

Silnik zawarczał. Zabrzmiała muzyka. I jakiś obcy

mężczyzna wśliznął się na siedzenie obok kierowcy

i krzyknął:

- Jedź!

Zdziwiona tym nagłym wtargnięciem Alexis powie­

działa pierwszą rzecz, jaka przyszła jej do głowy:

- Nie.

- Co to znaczy: nie? - Nieznajomy spojrzał na nią

zdziwiony.

- Powiedziałam: nie - powtórzyła Alexis i nachyliła

się, by wyłączyć magnetofon.

Przekonana, że w takiej sytuacji spokój może być

bardziej skuteczny niż histeria, oparła się wygodnie

o skórzane oparcie, skrzyżowała ręce na piersiach

i lekko obróciła się w jego stronę.

- Nie znajdujemy się w Miami, a ty jesteś zdecy­

dowanie za wysoki jak na mój gust, a poza tym

jestem już spóźniona i nigdy nie zabieram obcych. To

niebezpieczne.

Mimochodem zauważyła jego gęste, ciemne włosy,

szerokie ramiona, wyraźne pod drogą skórzaną kurtką

i długie muskularne nogi w kowbojskich butach

robionych na zamówienie. Jednym słowem - wspaniały

mężczyzna, od stóp do głowy.

Rozpoznałaby go przy każdej konfrontacji.

Nieznajomy mruknął coś, co nie miało nic wspólnego

ani z bezpieczeństwem, ani z obcymi. Wyciągnął

z kieszeni oprawną w skórę legitymację i machnął jej

przed nosem.

background image

- Travis Cross. SSMSZ - warknął. - A teraz

ruszaj, do cholery.

Alexis wyjęła mu legitymację z ręki.

- Hm. Służby Specjalne Ministerstwa Spraw Za­

granicznych? Nigdy o czymś takim nie słyszałam.

Nie dawała tego po sobie poznać, ale z ulgą

przyjęła wiadomość, że facet, który tak gwałtownie

wtargnął do jej samochodu, jest po „dobrej" stronie.

Spojrzała na zdjęcie w legitymacji, a potem na twarz

swego nieproszonego pasażera.

- Zdejmij okulary - poleciła.

Nieznajomy ściągnął okulary i spojrzał na nią

swymi błękitnymi oczami.

- No co, zgadza się? To ja?

Rozbawiona jego wielką, choć wcale nie wrogą,

irytacją Alexis z trudem powstrzymała śmiech.

- Owszem. To na pewno ty.

- Wspaniale. Identyfikacja zakończona. Czy mo­

żemy, do cholery, jechać? Proszę - dodał z sarkazmem.

Przez okno od strony pasażera Alexis zobaczyła, że

ze sklepu wybiegli dwaj potężni, wyraźnie zdener­

wowani mężczyźni. Choć ubrani byli w dobrze skrojone

garnitury, wyglądali bardziej jak zapaśnicy niż biz­

nesmeni. Rozglądali się nerwowo dookoła.

- Moja odpowiedź nadal brzmi nie - powiedziała.

- Legitymacja nie jest podstemplowana.

- Pokaż - warknął nieznajomy, wyrwał jej z ręki

legitymację i studiował ją w nikłym, wczesnowieczor-

nym świetle.

Obserwując rozgrywającą się przed sklepem scenę

Alexis po raz pierwszy poczuła się niepewnie, kiedy

jeden z mężczyzn wyraźnie zwrócił uwagę na jej

samochód. Powiedział coś do swego towarzysza i obaj

background image

ruszyli w kierunku ferrari. Jeden z nich wsunął rękę

do kieszeni marynarki i wyjął pistolet.

Alexis zawsze starała się postępować zgodnie z tym,

co podpowiadał jej instynkt. Tym razem ten sam

instynkt, który zapewnił ją, że Travis nie zrobi jej

krzywdy, podpowiedział jej coś dokładnie przeciwnego

o zbliżających się ku nim mężczyznach.

- Czy ciebie przypadkiem ktoś nie ściga? - zapytała.

Travis z niedowierzaniem oglądał swą nieważną

legitymację i pytanie Alexis dotarło do niego dopiero

po kilku sekundach. Wyjrzał przez okno.

- O, cholera.

- To twoi znajomi?

- Nie.

Travis rozejrzał się dokoła i ze zdziwieniem zauważył

unoszące się lekko nad tylnym siedzeniem dwa tuziny

balonów.

Obrzucił Alexis spojrzeniem, które świadczyło

wyraźnie, że ma wątpliwości co do jej zdrowia

psychicznego. Jeszcze raz popatrzył na szybko zbliża­

jących się ku nim mężczyzn i podjął decyzję.

Pewnym ruchem, świadczącym, że czynił to setki

razy, wyciągnął pistolet i skierował go w Alexis.

Alexis zesztywniała i patrzyła na niego zdziwiona.

- No, moja pani, koniec rozmów - powiedział,

z trudem zachowując spokój. - Ruszaj! Natychmiast!

Alexis przyglądała mu się przez chwilę. Zdrowy

rozsądek podpowiadał jej, że Travis Cross, pupilek

Ministerstwa Spraw Zagranicznych, wcale nie ma

zamiaru jej zabić. Z drugiej jednak strony zbiry były

coraz bliżej, więc może ucieczka będzie rozsądniejszym

rozwiązaniem.

Zwolniła ręczny hamulec i wrzuciła wsteczny bieg.

background image

Mężczyźni przebiegli obok, w ogóle nie zwracając na

nich uwagi. Z ulgą, ale i z niedowierzaniem Alexis

patrzyła, jak biegną w kierunku zaparkowanego dalej

białego auta z ciemnowłosym mężczyzną za kierow­

nicą.

- Nieźle - powiedział Travis i delikatnie machnął

w jej stronę pistoletem. - No jedź. Chyba nie chcesz

czekać, aż zorientują się w swojej pomyłce?

Zdaniem Alexis była już najwyższa pora, by dać

panu Travisowi Crossowi nauczkę. Jego rządowe

powiązania nie upoważniają go do straszenia pistoletem

wolnych obywateli.

Nadmierna pewność siebie także może być zgubna.

- Zawsze uważałam, że jeśli naprawdę chce się

kogoś nastraszyć pistoletem, to należy go odbezpieczyć.

Bo może się tak zdarzyć - ciągnęła wrzucając drugi

bieg - że przyszła ofiara zna się trochę na broni

i postanowi wziąć odwet.

Jednym ruchem kierownicy zakręciła i z szybkością

korka wyskakującego z butelki szampana wjechała

na zatłoczoną dwupasmówkę.

Ferrari nabrało pełnej szybkości i z piskiem opon

torowało sobie drogę wśród pędzących samochodów.

Alex kątem oka spojrzała na Travisa. Był lekko blady.

- Jezu, uważaj! - krzyknął, kiedy prawie otarli się

o jakiś autobus.

Alex nawet nie mrugnęła okiem.

- Nie należy także - mówiła dalej - straszyć kogoś,

kto dysponuje tak samo śmiercionośną bronią jak ty.

Travis mruknął coś w odpowiedzi na tę ostatnią

uwagę. Alex nie dosłyszała, ale uznała, że może

i lepiej. Na pewno było to coś wulgarnego. Delikatnie

odsunęła lufę skierowaną w jej stronę.

background image

- Może się ze mną nie zgodzisz, ale uważam, że

ferrari jadące w godzinach szczytu z prędkością sto

trzydzieści kilometrów na godzinę można nazwać

potencjalnie śmiercionośną bronią.

Spojrzała na niego i bez trudu wyprzedziła jakieś

auto jadące zaledwie setką.

- Cholera jasna! - wrzasnął Travis, wsunął pistolet

do kieszeni i gwałtownym ruchem zapiął pas bez­

pieczeństwa. - Uważaj na tę cholerną drogę i nie pędź

tak!

- Naprawdę powinieneś zrobić coś ze swoim

językiem - odparła niewzruszona Alex. - Przeklinanie

to bardzo trudny nałóg do przezwyciężenia.

Travis patrzył na nią zdziwiony kontrastem między

toczoną przez nią spokojną konwersacją, a prowa­

dzeniem samochodu godnym kamikadze. Oszołomiony

podziwiał mistrzowski sposób w jaki zmienia biegi.

Był mężczyzną, docenił więc jej doskonałą budowę,

delikatną karnację i złoty, gruby jak ręka, zwisający

do pasa warkocz. Był także agentem, przyzwyczajonym

do walki o życie i słyszał ostrzegawczy głos: Uważaj!

Uważaj! Ta kobieta może wygląda jak anioł, ale

prowadzi jak diabeł z piekła rodem!

- Jaki masz zawód? Testujesz nowe modele volvo?

- Nic tak egzotycznego - odparła z niewinnym

uśmiechem. - Jestem profesorem na uniwersytecie.

Uczę języków.

- Jasne, rozumiem.

Nie wierzył jej ani przez chwilę. Jeśli ona jest

wykładowcą, to on sopranistką w Metropolitan Opera.

Wyjrzał przez okno i mimo ciemności zobaczył, że

jadą teraz - z szybkością dźwięku - podmiejską

dwupasmówką.

background image

- Wysadź mnie przy najbliższym sklepie lub stacji

benzynowej.

Zdziwiona spojrzała najpierw na niego, potem na

zegar.

- Co, spieszysz się? Masz coś pilnego do załatwienia?

- zapytała.

Travis nie wierzył własnym uszom. Ona chyba

żartuje?

- Czyś ty zwariowała?! - krzyknął. Nie mogła

wiedzieć o diamentach, ale przecież widziała tych

dwóch zbirów! - Pamiętasz tych dwóch facetów?

Jeden z nich miał pistolet! Myślisz, że trzymał go ot,

tak, dla postrachu? Jasne, że się spieszę! Ty chyba

uciekłaś ze szpitala dla wariatów, moja pani.

- No, uspokój się. - Ku jego zdziwieniu poklepała

go uspokajająco po udzie. - Po co się tak denerwujesz?

Oczywiście, że ich widziałam i domyślam się, dlaczego

jeden z nich miał pistolet - mówiła dalej tonem,

jakim mówią zazwyczaj rodzice do histeryzujących

dzieci. Albo właściciele do swych nieposłusznych psów!

- Ale teraz, czy widzisz tu któregoś z nich?

Oczywiście, że nie. Rozejrzyj się dobrze. - Jej druga

ręka też puściła kierownicę, kiedy szerokim gestem

wskazywała na okoliczny pejzaż.

- Czy mogłabyś choć jedną rękę trzymać na tej

cholernej kierownicy! - wycedził przez zaciśnięte

zęby.

Alex spojrzała na niego rozbawiona, ale lewą ręką

jednak chwyciła kierownicę.

- No co? Tak lepiej? - Prawą ręką poklepała go

znowu po udzie. - O czym to ja mówiłam? Aha.

Próbowałam cię przekonać, że niebezpieczeństwo,

przynajmniej na razie, minęło. A poza tym już za

background image

czterdzieści minut spodziewam się w domu czternaś-

ciorga dzieci w wieku od sześciu do jedenastu lat, dla

których wydaję przyjęcie i nie mogę tracić teraz czasu

na szukanie stacji benzynowej. Trzeba było powiedzieć

wcześniej.

Travis z trudem zachowywał spokój.
- Ty chyba żartujesz? Wierzę ci oczywiście z tym

przyjęciem, to przynajmniej wyjaśnia te balony, ale

nie w sprawie stacji benzynowej. Gdzieś tu w pobliżu

przecież musi być! Nie jesteśmy w afrykańskiej dżungli.

To zresztą nie musi być coś specjalnego, wystarczy mi

zwykła budka telefoniczna, dobrze?

- Po prostu musisz skądś zadzwonić?

- Właśnie.

- Tylko tyle?

- Tylko.

- Skoro tak, to nie ma problemu.

Travis odetchnął z ulgą.

- Możesz zadzwonić ode mnie z domu - powiedziała

spokojnie i zjechała w boczną drogę.

- Mowy nie ma! - wrzasnął Travis. - Czy ty nic

nie rozumiesz? Muszę się dostać z powrotem do

Seattle. Ktoś więc musi mnie tam podwieźć! Są na to

tylko dwa sposoby, moja pani, mogę wezwać taksówkę

albo skontaktować się z centralą. W obu tych

przypadkach będę musiał podać swoje namiary. Tamci

dwaj mogą to wyśledzić i zechcieć odwiedzić ciebie

i twoich jedenastu czternastolatków czy czterech

pięciolatków, czy kogo tam zaprosiłaś, a nie wydaje

mi się, żebyś tego właśnie chciała.

- Zaprosiłam czternaścioro dzieci w różnym wieku

i rzeczywiście tego bym nie chciała - przyznała

spokojnie Alex i wjechała na podjazd przed dużym,

background image

wiejskim domem. Zaparkowała pod wiatą, wyłączyła

silnik, odpięła pas bezpieczeństwa i zwróciła się ku

swemu rozgniewanemu pasażerowi:

- Ale, mój drogi panie agencie, nie mam też zamiaru

odwoływać tego przyjęcia tylko dlatego, że jakiś

rządowy chłoptaś ma ważną randkę w mieście. Masz

wobec tego dwa wyjścia - mówiła dalej. - Możesz

zostać tutaj, odprężyć się przez jakiś czas, a po

przyjęciu z przyjemnością zawiozę cię dokąd będziesz

chciał albo możesz od razu ruszyć sam w drogę. Do

autostrady jest jakieś dwadzieścia kilometrów, a ty

wydajesz się być w niezłej formie. Nie powinno ci to

zająć więcej niż dwie godziny. Wybór należy do ciebie

- dodała otwierając drzwi. -I jeszcze jedno: nie mów

do mnie moja pani. Nazywam się Alcx... Alexis

Wright. A teraz muszę już iść, mam jeszcze coś do

zrobienia.

Alcx z wdziękiem wysiadła z samochodu. Travis

poszedł w jej ślady, z wściekłością zatrzaskując za

sobą drzwi.

- Czy wiesz, moja pani, że cholernie działasz

mi na nerwy? - zapytał patrząc jej prosto w oczy.

- Wyjaśnijmy sobie najpierw parę spraw. Po pie­

rwsze, będę mówił do ciebie moja pani, jeśli tak

będzie mi się podobało. Po drugie, nie jestem wcale

w niezłej formie, jak byłaś łaskawa powiedzieć.

Tak się składa, że jestem w znakomitej formie.

I po trzecie... mam jeszcze trzecie wyjście - zakończył

i patrząc na dyndające w jej ręce kluczyki zdał

sobie sprawę, że zawsze marzył, żeby poprowadzić

ferrari.

- Naprawdę? - zapytała uprzejmie Alex.

- Tak, naprawdę.

background image

- Nie byłabym taka pewna - odparła słodko.

Z uśmiechem, jakby odczytała jego myśli, zamach­

nęła się i rzuciła kluczyki za siebie.

- Cholera jasna! Co ty wyrabiasz?! - wrzasnął

Travis, kiedy zobaczył, że klucze lądują w gęstwinie

krzaków przypominającej amazońską dżunglę.

- Nic takiego. Domyślam się, że trzecie wyjście to

kradzież mojego samochodu, radzę ci więc jeszcze raz

się zastanowić. A gdyby wpadło ci do głowy połączyć

przewody poza stacyjką, to ostrzegam. Zamontowałam

dodatkowe zabezpieczenie przed kradzieżą, razi prądem

każdego, kto zacznie manipulować przy stacyjce. Jeśli

jednak bardzo ci zależy, to proszę. - Wkazała ręką

w kierunku krzaków. - Odszukanie kluczyków nie

powinno ci zająć więcej niż jakieś trzy godziny.

Powtarzam jeszcze raz: wybór należy do pana, panie

Cross.

Odczepiła balony i objuczona torbą z lodami weszła

do domu. Zapaliła światła na werandzie.

Travis patrzył na duży, staromodny wiejski dom,

na przytulną werandę, na wygodne ogrodowe meble

i kolorowe poduszki. Było w tym widoku coś domo­

wego, przytulnego, a Travis przez całe swoje życie

nigdzie nie czuł się jak w domu. A już na pewno nie

w tych licznych internatach, do których wysyłała go

matka, czy w domach, które wynajmowała na wakacje

z kolejnym mężem.

Zastanawiał się, co robić.

Zazwyczaj był w stanie przebiec dwa kilometry

w dziesięć minut, ale do tego potrzebował adidasów.

Kowbojskie buty, które miał teraz na sobie, z trudem

się do tego nadawały.

Nie wątpił także, że Alexis Wright rzeczywiście

background image

zamontowała w swoim samochodzie to specjalne

urządzenie. Ferrari to łakomy kąsek dla złodziei.

Mógłby, oczywiście, poszukać kluczyków. Mógłby

je nawet znaleźć. W końcu. Choć -jeszcze raz zerknął

na gęste krzaki - wątpił, czy zajęłoby mu to trzy

godziny. Raczej trzy lata. Nie chciał także ryzykować

życia. Niewykluczone - przy jego szczęściu - że

panna Wright hoduje tam boa albo grzechotniki.

Tak niesamowitej kobiety jeszcze nie spotkał.

Jak wilk wywołany z lasu na ścieżce pojawiła się

Alexis i pomaszerowała w kierunku samochodu. Przez

chwilę Travis podziwiał jej pewny, płynny krok i złoty

warkocz, kołyszący się jak wahadło zegara.

- Przepraszam, że straciłam panowanie nad sobą

- powiedziała cichym, spokojnym głosem. - Moja

propozycja jest nadal aktualna. Z przyjemnością

zawiozę cię do Scattle zaraz po przyjęciu. Przykro mi,

że jesteś niezbyt zadowolony z tej sytuacji, ale przecież

to ty wskoczyłeś do mojego samochodu. Ja cię nie

zapraszałam. A teraz może raczej wejdziesz do środka.

Tu jest przecież ciemno i zimno - dodała.

Travis patrzył na nią zdziwiony. A więc ta jej

spokojna przemowa była objawem utraty panowania

nad sobą? Jeśli tak zachowuje się, kiedy straci

panowanie nad sobą, to co robi, kiedy jest tylko

trochę zdenerwowana? Daje ogłoszenie w gazecie?

- No więc jeśli chcesz, to wejdź - powtórzyła

i wróciła do domu.

Travis stał jeszcze przez chwilę obok samochodu.

To rzeczywiście wyjątkowa kobieta, myślał. Był w niej

jakiś szczególny spokój i łagodność, a to pociągało go

bardziej niż cokolwiek innego.

Wiedział dobrze, że taka pokusa zawsze oznacza

background image

kłopoty. Przez wiele lat obserwował, jak jego matka

niszczy samą siebie poszukując miłości „do grobowej

deski" i sam nigdy nie uległ tej mrzonce. Przynajmniej

do teraz. Do chwili, kiedy spotkał Alexis Wright,

która ze swym opanowaniem, jedwabistą skórą

i przytulnym domem była chodzącym zaproszeniem

do grzechu i pokusą, której bał się ulec. Miał przecież

przed sobą zadanie - musiał pomścić śmierć przyjaciela.

Nie mógł jednak stać tak całą noc. Westchnął

i ruszył ku domowi. A co tam! Przecież to tylko na

chwilę, do końca przyjęcia.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

- Co to, do cholery, znaczy, że masz diamenty?

Travis odsunął słuchawkę od ucha i oparty o kuchen­

ny blat czekał, aż jego szef sobie ulży.

Siłą przyzwyczajenia pierwszą rzeczą, jaką zrobił

po wejściu do domu Alexis, była szybka, ale dokładna

inspekcja wszystkich pomieszczeń. Nie było to, być

może, konieczne, ale doświadczenie nauczyło go, że

czasem sprawy życia lub śmierci zależą właśnie od

drobnych szczegółów. Pozornie bezładna mieszanina

przedmiotów starych i nowych, tradycyjnych, antycz­

nych i nowoczesnych, prezentujących najnowszą

technologię tworzyła wnętrze ładne i bardzo przytulne.

Tylko sypialnia była inna, jakby z filmu o haremie.

Na samo wspomnienie Travis poczuł, jak puls zaczyna

mu szybciej bić. Drewnianą podłogę pokrywał gruby,

perski dywan, pod ścianami stały ogromne miedziane

wazy z palmami i fikusami, a nad łóżkiem, o roz­

miarach boiska do piłki nożnej, zwisał koronkowy

baldachim.

Travis oczywiście od razu wyobraził sobie Alcx

leżącą na tym łóżku. Alex z rozpuszczonymi, złotymi

włosami, naga, wyciągająca ku niemu ramiona...

- Hej, Cross! Jesteś tam? To może mi powiesz, jak

mam wytłumaczyć dyrektorowi, że zamiast załatwić

tych facetów, ty ich tylko obrabowałeś?

- A co miałem zrobić? - warknął Travis. - Okazało

background image

się, że nie jestem nawet legalny. Moja legitymacja jest

już nieważna. Poza tym, to ty miałeś ich zdjąć, więc

czemu cię nie było?

- Przecież już ci mówiłem, że przepraszam. Po

prostu nic nie mogłem zrobić. Co wcale nie tłumaczy

twojego zachowania - zakończył groźnym tonem

MacGregor.

- Posłuchaj, LeClair wyszedł, zanim doszło do

wymiany. Nie mogłem pozwolić, żeby diamenty

zniknęły, skoro nie mamy przeciwko niemu żadnych

konkretnych dowodów. Wpadł mi zresztą do głowy

pewien pomysł, jak to wykorzystać.

- Masz jakiś plan? - zapytał sceptycznym tonem

Mac.

Owszem, miał plan. Wiedział, że tak czy inaczej

dostanie LeGaira.

- Tak.

- Nie zaszkodzi posłuchać - westchnął MacGregor.

- W najgorszym razie możemy mieć nadzieję, że

kiedy LeClair nie dostarczy towaru, jego klienci się

wściekną i załatwią go za nas. A gdzie ty właściwie

jesteś? Podaj adres, to wyślę po ciebie samochód

i omówimy twój plan.

- Raczej nie.

Gdzieś w głębi domu rozległ się dzwonek. Travis

czubkiem buta uchylił nieco drzwi oddzielające kuchnię

od jadalni. Zobaczył, jak Alex otwiera frontowe

drzwi i wpuszcza do środka hałaśliwą gromadkę.

- Co to znaczy „raczej nie"?

- Mac, uspokój się. Po prostu jest tu zbyt dużo

cywilów, żeby ryzykować - wyjaśnił Travis, przeko­

nując sam siebie, że mówi prawdę i że jest to jedyny

powód, dla którego niezbyt chętnie opuściłby ten

background image

dom. Wmawiał sobie, że nie ma to nic wspólnego

ze zgrabną blondynką, która wita gości w przed­

pokoju.

- Dobrze, jestem spokojny, Cross. Jestem tak

spokojny, że krew mi prawie przestała płynąć, a ty mi

jeszcze nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Gdzie

jesteś?

W salonie Alex nachyliła się i pomagała rozpiąć

kurtkę jakiemuś spóźnialskiemu, kilkuletniemu chło­

pcu.

- Jestem za miastem, na przyjęciu primaaprilisowym

- wyjaśnił Travis nie odrywając wzroku od Alexis.

Co jest w tej kobiecie, że tak na niego działa?

Przecież nawet nie jest w jego typie.

- Co takiego?! - wrzasnął MacGregor.

- Nie denerwuj się. Zadzwoniłem tylko po to, żeby

ci powiedzieć, że mam diamenty, jestem cały i zdrowy

i spotkamy się o dziesiątej, tak jak było umówione.

Sam dostanę się do miasta.

- Nie! Zaczekaj, Cross! Nie...

- Muszę już kończyć.

Ignorując wrzaski MacGregora Travis odwiesił

słuchawkę.

Alex wiedziała dokładnie, kiedy Travis zakończył

rozmowę. Wiedziała także, że na nią patrzył. Czuła

to jak fizyczny dotyk. Właściwie jej to nie prze­

szkadzało. Nie podobała jej się tylko własna reakcja.

Poczuła się znów kobietą, a tego uczucia nie znała od

lat.

Był taki duży, taki skoncentrowany, taki... ponury.

Wydawało się, że gdzieś po drodze zapomniał, jak się

śmiać. Chciała zmierzwić mu włosy, dać sójkę w bok

background image

czy w ogóle zrobić coś, co zniszczyłoby tę otaczającą

go warstwę cynizmu.

Alex wiedziała już, że życiem trzeba się cieszyć.

Nauczyła ją tego boleśnie nagła śmierć męża, Stefana.

Przez dwa lata odkładała ślub, przekonana, że mają

przed sobą całe życie. Zbyt późno zrozumiała, że

liczy się tylko dzień dzisiejszy. Teraz już wiedziała, że

życiem trzeba się radować, a nie tylko je tolerować.

Jeśli czegoś jej było brak, to może dziecka, ale

tylko trochę, gdyż jej przyjaciele chętnie dzielili się

z nią swoimi dziećmi. Nie żałowała zaś zupełnie, że

w ciągu tych ośmiu lat, które upłynęły od śmierci

Stefana, nie pojawił się żaden mężczyzna, z którym

chciałaby być. Była zadowolona ze swego życia, lubiła

swoją pracę, przyjaciół, dom.

A teraz pojawił się Travis Cross.

To niewiarygodne. Zupełnie do niej nie pasował.

Nie miał poczucia humoru, klął jak szewc i był mniej

więcej tak przystępny jak jeżozwierz. A na dodatek

zarabiał na życie pistoletem, a Alex była gorącą

przeciwniczką przemocy.

A jednak... jednak podobał się jej. Był niegrzeczny

i butny, ale było w nim coś, co stawiało na baczność

wszystkie hormony w jej ciele. Może dlatego, że był

taki cholernie zmysłowy.

Stwarzało to pewien problem, bowiem Travis

wydawał się mieć do niej taki sam stosunek jak do

urzędu podatkowego.

Na twarzy Alexis pojawił się przebiegły uśmiech.

Zawsze lubiła trudne sytuacje, a ewidentna niechęć

Travisa była bardzo obiecująca. Alex postanowiła

więc ożywić Travisa. Może się to okazać niebezpieczne,

jeśli bowiem ponury Travis Cross wydawał się jej taki

background image

atrakcyjny, to co będzie, kiedy się uśmiechnie?

Przedawkowanie hormonów?

- Hej, ciociu Alex, będziesz się z nami bawić?

- zapytał Brandon, sześcioletni syn Sary, sąsiadki

i najbliższej przyjaciółki Alexis.

- Jasne. Widzisz te maty? Przynieś je tutaj, dobrze?

Promieniujący dumą Brandon z radością wypełnił

polecenie. Ze wszystkich przyszywanych siostrzeńców

i siostrzenic Brandon był jej ulubieńcem. Alexis

klaśnięciem w dłonie poprosiła dzieci o ciszę.

- A teraz wszyscy ustawiamy się w kółko. Brandon,

rozłóż maty na podłodze. Niech każdy stanie na

macie. Jak zauważyliście, mamy o jedną matę za

mało i właśnie na tym polega gra. Ja zajmę się

muzyką, a pan Cross będzie sędzią.

Travis był tak przerażony, jakby Alex właśnie

zaproponowała mu grę w rozbieranego pokera. Stał

nieporuszony i patrzył na nią, jakby straciła rozum.

- Ja chyba nie...

- To proste - zapewniła go Alex. - Jest czternaścioro

dzieci i trzynaście mat. Kiedy zatrzymam muzykę,

osoba, która nie będzie akurat na macie, wypada

z gry. Usuwamy jedną matę i gramy dalej. Ty będziesz

rozsądzał spory, jeśli dwóch graczy będzie rościło

sobie pierwszeństwo do jednej maty. Na pewno dasz

sobie radę.

Travis nadal stał w drzwiach.

- A czemu ty nie możesz tego robić? - zapytał

z wyraźną niechęcią.

- Ponieważ magnetofon jest w miejscu, z którego

nie będę dobrze widziała.

- To może ja zajmę się muzyką, a ty będziesz

sędzią? - zapytał i natychmiast sam odpowiedział

background image

sobie na swoje pytanie. - A, już wiem. To tak jak

z twoim samochodem. Nikt nie prowadzi twojego

auta, nikt nie dotyka twojego magnetofonu.

Alex nie pomyślała o tym.

- Zgadza się - przyznała. Sama nie wymyśliłaby

tak dobrego wytłumaczenia.

Przez chwilę wydawało się, że Travis powie coś

jeszcze, ale przypomniawszy sobie o obecności dzieci

zmienił zdanie, z nonszalanckim wzruszeniem ramion

wszedł do pokoju i stanął obok graczy.

- No to włączaj - zwrócił się ostro do Alex.

Pierwsze rundy przeszły gładko. Na końcu został

tylko Brandon i trochę starszy od niego, ale dużo

większy chłopiec imieniem Sean.

Obaj chłopcy zajęli swoje pozycje, a reszta dzieci

zamarła w oczekiwaniu. Alex włączyła muzykę. Travis

obserwował. Chłopcy maszerowali w takt muzyki

wokół samotnej maty. Muzyka ucichła. Brandon

skoczył. Skoczył także Sean, ale jego wzrost stawiał

go w lepszej sytuacji. Mniejszy chłopiec był ciągle

jeszcze w ruchu, kiedy Sean, stojąc obiema nogami

na macie, zawołał:

- Wygrałem! Wygrałem! Wygrałem!"

Brandon rzucił się na niego z krzykiem:

- Wcale nie! Wcale nie! On oszukiwał, panie Cross!

Chłopcy mocowali się chwilę ze sobą, po czym

zażądali, by Travis rozstrzygnął spór.

Ponad głowami chłopców Travis spojrzał na Alex.

Był wyraźnie niezadowolony z sytuacji. Alex obdarzyła

go współczującym spojrzeniem, ale nie ruszyła mu na

pomoc.

Musiał sam podjąć decyzję. Zdusił w ustach

przekleństwo. Problem polegał na tym, że Sean był

background image

typowym tyranem. Po dwunastu rundach zabawy

Travis nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Nie

lubił takich ludzi. Chciał ogłosić zwycięzcą Bran-

dona. Zawsze stawał po stronie słabszych. Ale

niestety, tę akurat rundę Sean wygrał czysto i zdecy­

dowanie.

- Bardzo mi przykro, stary - zwrócił się do

Brandona. - Sean wygrał.

- Wygrałem! Wygrałem! - podśpiewywał rozpro­

mieniony Sean.

Brandon stracił całą ochotę do życia.

Travis marzył o łyku alkoholu i jednocześnie

zastanawiał się, gdzie Alex trzyma zapasowe kluczyki

do ferrari. W kuchni już sprawdził. Więc może

w gabinecie?

Alex tymczasem wręczyła Seanowi nagrodę, zebrała

maty i zarządziła kolejny konkurs, który także wygrał

Sean. Wiedząc, że to śmieszne, Travis nie potrafił

zwalczyć niechęci, jaką czuł do tego chłopca. Kiedy

w trzecim konkursie Seanowi nie udało się zjeść

jabłka wiszącego na nitce, Travis poczuł przewrotną

radość.

- Ostatnia gra - ogłosiła Alex podnosząc zwój

poplątanych nylonowych lin. Z jednego końca liny

przywiązane były do nogi stołu. Każde dziecko dostało

do ręki drugi koniec. Przedostatni koniec podała

Travisowi.

- Nie gram w żadne gry - powiedział Travis

i patrząc jej prosto w oczy oddał linę.

Alex jej nie przyjęła.

- Nigdy? - zapytała unosząc brew.

- Nigdy.

- No to teraz zagrasz - powiedziała wesoło. - Jedno

background image

dziecko nie przyszło, więc jeśli jeden koniec pozostanie

wolny, cała gra na nic. Zagrasz?

Do tej pory Travis nie był w stanie zrozumieć, jak

Helena Trojańska mogła jednym słowem wysłać tylu

ludzi na śmierć. Teraz już wiedział.

- Dobrze - zgodził się z ciężkim westchnieniem.

- Daj mi tę linę.

Biorąc linę do ręki wiedział już, że popełnia straszny

błąd.

Nie mylił się. Gra polegała na tym, żeby rozplatać

linę nie wypuszczając jej końca z ręki. Dzieci rzuciły

się jedne na drugie, pełzając nad i pod sobą nawzajem,

krzycząc i popychając się. Każdy chciał pierwszy

dotrzeć do stołu.

Travis znalazł się w samym środku zamieszania.

Jakaś lina owinęła mu się wokół kostek, ktoś gwał­

townie pociągnął i oto leżał już na dywanie z całą

czeredą pełzających po nim maluchów. Ostre, małe

łokcie i kolana waliły go w brzuch, małe buciki

deptały po piersi, dziecięce piski dzwoniły w uszach.

Oderwał jakąś małą rączkę ściskającą go za nos

i już wydawało mu się, że wszystko będzie dobrze,

kiedy nagle ktoś upadł prosto na niego i twarz

zakryła mu chmura pachnących, złotych włosów.

Nie trzeba było być Albertem Einsteinem, żeby

zorientować się, że to nie dziecko. Travis odgarnął

włosy i znalazł się twarzą w twarz z Alex. Patrzyli na

siebie. Travis czuł na sobie całe jej ciało. Jej oczy

pociemniały i Travis zrozumiał, że ona też jest

świadoma jego dotyku. Ku swemu zdziwieniu poczuł,

jak całe jego ciało tężeje, a co gorsza - okazało się,

że jest mężczyzną. Z każdą sekundą było to coraz

bardziej oczywiste.

background image

Alcx też to zauważyła. Jej usta rozchyliły się

w przyspieszonym oddechu. Spojrzała na niego

zdumiona.

- O raju - wyszeptała.
Travis z przerażeniem poczuł, że się czerwieni. Co

się, do cholery, dzieje? Dlaczego zachowuje się jak

napalony nastolatek na swej pierwszej prywatce?

- Dlaczego pan jest taki czerwony? - Nad ramie­

niem Alcx pojawiła się głowa Brandona.

Brandon zniknął i Travis nie zdążył odpowiedzieć.

Alex spojrzała na niego ze słodkim uśmiechem.

- Dobrze się pan bawi, panie Cross?

- Nie nazwałbym tego zabawą, panno Wright

- odparł Travis. Tortury seksualne wydawały się tu

lepszym określeniem.

Z podejrzanie niewinną miną Alex lekko wzruszyła

ramionami.

- Mnie było nieźle - szepnęła i szybko zmieniła

ton. - No, trzeba się ruszyć - powiedziała i sturlała

się z niego.

Travis był pewien, że się przesłyszał. Przecież

niemożliwe, że powiedziała to, co wydawało mu się,

że powiedziała... Potężny kop w żołądek przerwał te

rozmyślania. To któryś z chłopców pomylił jego

brzuch z workiem treningowym. Z grymasem bólu

Travis wyprostował się i zrzucił z siebie kilku

maluchów, kurczowo trzymających swoje końce lin.

Zrobił krok do tyłu i wpadł na stół.

- No, dobra! - ryknął. - Wystarczy.

- Wygrał pan! Wygrał pan! - wykrzykiwał urado­

wany Brandon.

Travis zdziwiony spojrzał na trzymaną w ręku linę

i rozejrzał się dokoła. Brandon miał rację. Tak się

background image

porobiło. Z siłą wiązki laserowej jego błękitne oczy

przywarły do Alex. Elegancka panna Wright nie była

teraz szczególnie elegancka. Włosy złocistymi puklami

spływały jej do pasa, policzki miała zarumienione,

oczy błyszczące, a usta rozchylone w nieświadomym

zaproszeniu. Zdaniem Travisa wyglądała jak kobieta,

która właśnie zaspokojona opuściła czyjeś łóżko.

Ta myśl prawie go powaliła, ale postanowił się nie

dać. Pokaże Alex, że nie tylko ona potrafi być

spokojna, chłodna i opanowana.

- A więc, panno Wright, co dostanę w nagrodę?

- zapytał dwuznacznym tonem.

Alex chyba musiałaby być ślepa i głucha, żeby nie

zrozumieć o co mu chodzi. Jego ton odniósł jednak

skutek zupełnie przeciwny do zamierzonego. Alcx nie

była w najmniejszym nawet stopniu zakłopotana czy

zmieszana. Travis nie zdawał sobie z tego sprawy, ale

Akx osiągnęła swój cel. Travis dał się wciągnąć do gry.

- Dostaniesz coś, co sprawi, że twoje brodawki

smakowe staną na baczność, a usta będą wołać

o jeszcze.

- Ach tak?

- A tak - odparła Alex biorąc do ręki torbę

z nagrodami.

Podeszła do niego z wyciągniętą ręką.

- Co to jest? - zapytał patrząc ze zdziwieniem na

kolorowe kółko na patyku.

- Ależ panie Cross, nie poznaje pan? Oto pańska

nagroda. Coś do ssania na cały dzień.

Przez moment wydawało się jej, że może trochę

przesadziła. Gdyby wzrok mógł zabijać, to pod

wpływem spojrzenia, jakim obrzucił ją Travis, powinna

już leżeć na ziemi.

background image

- Jeszcze się policzymy, moja pani - odparował,

ale tak cicho, że tylko ona to usłyszała.

Alex nie dała się zbić z tropu.

- To może dopisz coś jeszcze do rachunku i pomóż

mi przygotować coś do jedzenia dla tych żarłoków.

No co, dzieciaki, zjedlibyście coś?

Chór uradowanych głosów nie pozostawił wątp­

liwości co do następnego punktu przyjęcia.

Travis musiał przyznać, że Alcx jest znakomitą

organizatorką. Sam nawet nie wiedział, jak do tego

doszło, ale już po chwili, umazany po łokcie, rozdzielał

lody, podczas gdy ona kroiła ciasto.

Kiedy wszyscy zostali już obsłużeni, Alex westchnęła

z zadowoleniem i ze swobodnym uśmiechem zwróciła

się do Travisa:

- Dzięki za pomoc. A może piwko? Zasłużyłeś na

nie.

- Zasłużyłem na coś więcej.

Ledwie wypowiedział te słowa, już ich żałował.

Najwyraźniej jego libido nadawało na innych falach

niż rozum.

- Zapomnij, że to powiedziałem. Owszem, chętnie

napiję się piwa.

Alex, gestem całkowicie naturalnym, nachyliła się

i obdarzyła go krótkim uściskiem.

- Nic nie szkodzi.

Cholera jasna. Jak ma poskromić swój nagły pociąg

seksualny, skoro ona nie chce trzymać rąk przy

sobie? Bez słowa przyjął podane mu piwo. Miał

nadzieję, że chłodny napój uspokoi jego niesforne

ciało. Rozejrzał się za czymś, co dodatkowo odciąg­

nęłoby jego uwagę.

Nie musiał długo szukać. Przy stole brakowało

background image

jednego gościa. Brandona. Kątem oka zauważył, że

mała, zwinna figurka wymyka się przez drzwi frontowe.

Nie mówiąc nic Alex, zajętej podawaniem Seanowi

dokładki ciasta, ruszył za nim.

Znalazł go zwiniętego w kłębek na wiszącej na

werandzie huśtawce.

- Cześć, stary - powiedział cicho. - Mogę się

przysiąść?

- Jasne. - Brandon wzruszył obojętnie ramionami.

Travis usiadł obok chłopca.

- Wygram, jak urosnę - odezwał się Brandon.

- Ciocia Alex tak mówi.

- Chyba ma rację. To był dobry pomysł, żeby tu

przyjść - rzucił mimochodem i pociągnął łyk piwa.

- Tam zrobiło się już za głośno.

- Tak i ten paskudny Sean ukradł różę z mojego

kawałka tortu. Myśli, że może robić co mu się

podoba, bo jest większy.

- Tak często bywa. Ale twoja pora też nadejdzie,

bo dobrzy w końcu wygrywają. Czasem trzeba trochę

na to poczekać.

- Tak, chyba tak. Wie pan, to samo zawsze Potwór

mówi Jasonowi.

- Potwór? - zdziwił się Travis.

- Tak. To z mojej ulubionej książki pod tytułem

„Przyszłe życie". Tam jest taki dobry potwór, który

pomaga małemu chłopcu o imieniu Jason dorosnąć

i nie popełnić różnych głupich błędów. Jason jest

sierotą, mieszka w krainie zwanej Przyszłe Życie i ma

różne przygody, bo chce znaleźć swoje miejsce w życiu.

- Aha - powiedział obojętnym tonem Travis.

- Brzmi nieźle. Są tam dobre rysunki?

- Super. Ciocia Alcx mówi - Brandon aż zmarszczył

background image

brwi, próbując dokładnie przypomnieć sobie jej słowa

- że to jest książka myśląca. To znaczy, że oprócz

fajnej historyjki jest w niej także pewien morał.

- Chyba morał, stary - poprawił go delikatnie

Travis.

- Tak właśnie mówiłem. No więc kupiła mi ją

ciotka Alex... Jak na dziewczynę, był to znakomity

pomysł, prawda?

Jasne, pomyślał Travis.

- Podoba ci się ciocia Alex, co? - zapytał.

- Tak. A kiedy dorosnę, ożenię się z nią. Chy­

ba... chyba, że pan się z nią ożeni. Ożeni się pan

z nią?

- Nie, raczej nie. I wiesz co, Brandon? Mów do

mnie Travis, dobrze?

- Dobrze. Ale jesteś chłopakiem cioci Alex, prawda,

Travis? Od śmierci męża nie miała żadnego.

A więc Alex była kiedyś zamężna. Sam nie wie­

dział, czemu go to zdziwiło. Była piękną kobietą,

bez żadnych widocznych wad, oprócz jednej - spo­

sobu, w jaki prowadzi samochód. Dziwne, że nikt

się przy niej nie kręcił. Głupio mu było wyciągać te

informacje od dziecka, ale nie mógł się powstrzy­

mać.

- Dawno umarł mąż Alex?

- Tak. Jeszcze zanim się urodziłem. Kiedyś słysza­

łem, jak mama mówiła do taty, że to wielka szkoda,

że ciocia spotyka w pracy tylko samych nudziarzy.

Jej potrzebny jest prawdziwy mężczyzna, a nie nadęty

belfer.

- To ciekawe.

Potrzebny jej raczej opiekun, ktoś, kto nie dopuści,

by wdawała się w dyskusje z uzbrojonymi facetami,

background image

kto nie pozwoli jej zapraszać obcych mężczyzn do

domu. Ktoś, kto nie pozwoli jej prowadzić...

- Tak - mówił dalej Brandon. - A kiedyś, jak

byłem z tatą na meczu, to słyszałem jak mówił do

swego kolegi, że ten, kto ożeni się z ciocią Alex,

będzie miał anioła w życiu i ogień w łóżku. Co to jest

ogień w łóżku, Travis? Czy to jest to, co dzieje się

w niedzielę rano, kiedy moi rodzice zamykają się

w sypialni na klucz i nie pozwalają mi wejść?

Travis nie miał zamiaru omawiać z sześciolatkiem

łatwopalności Alcx, ani tego, co dzieje się w sypialni

jego rodziców w niedzielę rano czy w jakikolwiek

inny dzień.

Zastanawiał się, co powiedzieć. W końcu wpadł

mu do głowy pomysł:

- Może zapytasz Alex, stary? Ona przecież zna się

na wszystkim.

- Nic z tego, ona też mi nie powie. Zawsze mówi,

że dowiem się, kiedy będę wyrosły.

Wyrosły? Travis pociągnął łyk piwa i zastanawiał się.

- Raczej dorosły, Brandon.

- Może. Ale nikt mi nic nie mówi, więc jak mam

się czegoś nauczyć?

- Nie wiem - przyznał Travis. Nie wiedział, co

powiedzieć. Dzieciak miał rację.

Po chwili stwierdził ze zdziwieniem, że Brandon

przytula się do niego.

- Hej, mały - powiedział serdecznie.

- Kiepsko się czuję - wyznał Brandon. - Boli mnie

pod włosami.

Travis z trudem powstrzymał uśmiech.

- To posiedzimy sobie tutaj w ciszy - powiedział.

- Ja tak zawsze robię, kiedy bolą mnie włosy.

background image

- Dobrze.

W pełnym porozumieniu obaj mężczyźni zamknęli

oczy i pogrążyli się w rozmyślaniach.

Dopiero kiedy przyszła Sara, Alex zorientowała

się, że Brandona nie ma. Trudno było nie zauważyć

zniknięcia Travisa, ale w całym tym zamieszaniu

Alcx nie zdała sobie sprawy, że Brandona też

nie ma.

Przeszukała oba piętra domu i trochę już zaniepo­

kojona wyszła na werandę. Przekonywała samą siebie,

że nie ma powodu do paniki, że Travis Cross nie jest

przecież złoczyńcą, który mógłby skrzywdzić dziecko.

Skierowała się od razu ku huśtawce, gdzie często

zastawała małego.

- Szsz... - rozległ się w ciemnościach szept Travisa.

Dzięki Bogu. A więc nie tylko Brandem lubi

huśtawkę.

- Travis? Nie widziałeś małego chłopca z ciemnymi

włosami?

- Chodzi ci o Brandona? Jest tu obok mnie. Zasnął.

Nie znam się specjalnie na dzieciach, ale jest chyba

bardzo rozpalony.

Oczy Alex przyzwyczaiły się już do ciemności.

Uklękła i położyła rękę na czole Brandona.

- Masz rację - powiedziała, wzruszona troską

Travisa. - Rzeczywiście jest gorący. Chyba bierze go

przeziębienie. Wszyscy już poszli. Przyszła po niego

matka, ale szkoda byłoby go budzić. Mieszkają tuż

obok. Może mógłbyś go zanieść?

- Jasne - odparł szybko Travis.

Z przyjemnością zajmie się czymś pożytecznym.

Wolał przenieść dwudziestokilogramowe dziecko parę

metrów, niż mieć Alex u swoich stóp.

background image

- Pójdę po Sarę - powiedziała wstając Alex,

Travis odetchnął z ulgą. Wszystko wymyka mu się

spod kontroli. Najpierw zaszła mu za skórę Alcx,

a teraz ten dzieciak.

Miał przecież do wyrównania rachunki z LeGairem.

To śmieszne, że stoi tak w bladym blasku księżyca

i zastanawia się, jakby to było, gdyby on, Alex i to

dziecko byli prawdziwą rodziną.

Po chwili wróciła Alex z matką Brandona i Travis,

ze śpiącym dzieckiem w ramionach, ruszył za nimi.

Wkrótce chłopiec leżał już w swoim łóżeczku, a Alex

i Travis wrócili do domu.

Po raz pierwszy od wielu lat Alex nie bardzo

wiedziała, jak się zachować. Widok Brandona śpiącego

słodko w silnych ramionach Travisa jakoś dziwnie na

nią podziałał. Z niewiadomego powodu czuła dziwny

ucisk w okolicy serca, niejasne, nie znane jej dotąd

uczucie tęsknoty. Nie wiedziała, co powiedzieć,

ograniczyła się więc do lakonicznego podziękowania,

popartego delikatnym uściskiem muskularnego ra­

mienia Travisa.

Ku jej zdziwieniu Travis odskoczył jak oparzony.

- Nie ma sprawy - odparł szorstko. - Zrobiłem to

tylko po to, żeby jak najszybciej się stąd wyrwać.

Obiecałaś, że mnie odwieziesz zaraz po przyjęciu.

Alex zrozumiała, że temu niby-groźnemu agentowi

głupio jest, że przyłapano go siedzącego na huśtawce

z małym dzieckiem w ramionach, ale powstrzymała

się od komentarzy.

- Rzeczywiście tak obiecałam - przyznała. - Pójdę

tylko po torebkę.

Przyniosła ją z pokoju, wróciła do kuchni, ominęła

Travisa i ruszyła ku drzwiom.

background image

- Czy nie zapomniałaś czegoś? - zapytał kwaśno

Travis.

- A, chodzi ci o klucze. Nie. Uważaj.

Włożyła palce do ust i wydała ostry, krótki gwizd.

Gdzieś z krzaków odpowiedziało jej podobne gwiz­

danie. Idąc za dźwiękiem Alex zanurkowała w krzaki

i znalazła klucze. Odwróciła się z uśmiechem do

Travisa.

- To jedna z moich nielicznych wad. Ciągle gubiłam

klucze, więc mój brat kupił mi to urządzenie na

gwiazdkę. Pogrążyło to wszystkich ślusarzy w żałobie.

- Może jednak wsiądziesz i pojedziemy? - przerwał

jej Travis.

- Do usług - zgodziła się wesoło Alex.

Travis wsiadł do auta i tym razem zapiął pasy,

zanim zamknął drzwi. I całe szczęście, w chwili bowiem,

kiedy drzwi trzasnęły, Alex ostro wrzuciła wsteczny

bieg i Travis poczuł gwałtowne szarpnięcie do

przodu.

- Czy mogłabyś tym razem jechać poniżej stu

trzydziestu?! - wrzasnął próbując przekrzyczeć warkot

silnika.

Była to najdłuższa i najszybsza podróż w jego

życiu. W rekordowym czasie zajechali przed hotel.

Alcx obrzuciła budynek podejrzliwym spojrzeniem.

Elegancki to może on i był, ale czterdzieści lat temu.

Rząd chyba nie najlepiej płaci, pomyślała. Sama nie

wiedziała dlaczego, ale wcale nie chciała się z nim

rozstawać.

- Wiesz co - zaczęła ostrożnie, nie chcąc urazić

jego dumy - mój dom jest dużo za duży dla jednej

osoby. Byłoby mi bardzo miło, gdybyś się u mnie

zatrzymał.

background image

Travis spojrzał na nią zdziwiony i z trudem

powstrzymał się od śmiechu. Ta kobieta prowadzi

auto tak, że przestraszyłaby nawet autora horrorów,

a martwi się, że on będzie musiał mieszkać w obskur­

nym hotelu.

- Dzięki - odparł. - Jestem tu umówiony.

- O - powiedziała Alex odrywając wzrok od

zrujnowanego hotelu. Ich oczy się spotkały. Alex

puściła kierownicę i wyciągnęła ku niemu prawą

dłoń. - No, to do widzenia. Miło było.

Travis uścisnął wyciągniętą ku niemu rękę. Była

gładka i delikatna. Patrzył na Alex, na jej ciemno­

brązowe oczy, nieskazitelną cerę w kolorze bitej

śmietany, na pełne, czerwone wargi.

- Cholera - mruknął pod nosem. Uległ pokusie,

przyciągnął Alcx do siebie i pocałował.

Alex zabrakło tchu, kiedy ich usta połączyły się jak

dwa elementy układanki. Pożądanie eksplodowało

w jej żyłach. Jego usta były ciepłe i twarde, nigdy

w życiu nie doświadczyła czegoś tak podniecającego.

Przysunęła się bliżej i zatraciła w Travisie.

Smakował egzotycznie, mieszaniną lodów, niebez­

pieczeństwa i piwa. Czuła, jak wali mu serce. Objęła

go mocno, nie zważając na wbijającą się jej w bok

kierownicę. Czuła, że płonie i choć wiedziała, że

później zapłaci za swe nieopanowanie, teraz było jej

wszystko jedno. Chciała być po prostu jak najbliżej

źródła takiej dużej przyjemności.

I wtem, ku jej zdziwieniu, wszystko skończyło się

tak samo nagle, jak zaczęło. Travis odsunął się

gwałtownie.

Alex stłumiła protest i spojrzała w jego błękitne

oczy. Nic w nich nie wyczytała.

background image

- Travis? - szepnęła.

Travis otworzył drzwi. Czuł, że musi uciekać.

- Dzięki za podwiezienie, Alex. Niestety muszę

lecieć.

Nie mogła pozwolić mu tak odejść.

- Zaczekaj!

Przytrzymała go mocno za ramię i drugą ręką

wyjęła z torebki wizytówkę.

- Masz. Jak kiedyś znów tu przyjedziesz i będziesz

potrzebował kryjówki, to zadzwoń.

- Jasne.

Travis schował wizytówkę do kieszeni i wysiadł

z samochodu. Odszedł parę kroków, po czym wrócił

i nachylił się do okna. Alex odsunęła szybę.

- Nie jedź tak szybko, dobrze? - poprosił, odwrócił

się na pięcie i odszedł.

- Dobrze - mruknęła Alex do pustej ulicy. - Ty

też uważaj, panie Tajny Agencie Cross.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

- Sara znowu się spóźnia - zauważyła Connie

Slater sadowiąc się na jednym z superwygodnych

krzeseł w kuchni Alex.

- Cóż za oryginalna obserwacja - stwierdziła

ironicznie siedząca po przeciwnej stronie stołu DeeDee

Kelly. Pięćdziesięciokilkuletnia blondynka machnęła

swym młodzieżowym, platynowym końskim ogonem

i westchnęła dramatycznie.

Alex uśmiechnęła się wiedząc, że złośliwość DeeDee

jest tylko pozorna. Od dwóch lat grywała w brydża

z obydwiema kobietami i wiedziała, że te uszczypliwości

są przejawem ich głębokiej przyjaźni.

Nalała białe wino i rozejrzała się po kuchni. Jak to

miło być znowu w domu. Wróciła przed dwoma

dniami. Po naukowej konferencji w Arizonie skorzys­

tała z okazji i spędziła kilka dni w Denver u brata.

Jak zwykle znakomicie się bawiła z Rickiem i Sally

i ich córeczkami, ale nie ma to jak w domu.

Drzwi frontowe otworzyły się nagle i wpadła Sara

Nelson, matka Brandona i ich czwarta do brydża.

- No, wreszcie - wykrzyknęła. - Myślałam, że już

nigdy nie przyjdę!

Biodrem zatrzasnęła za sobą drzwi i postawiła na

stole grzesznie wysokokaloryczny tort czekoladowy.

- Co się stało? - zapytała Sara wręczając jej kieliszek

wina.

background image

- Nawet nie pytaj! Od dwóch tygodni mieszkam

w domu wariatów. Nie życzę nikomu dwójki dzieci

chorych na ospę wietrzną. Można się powiesić!

- Ospa wietrzna? Chcesz powiedzieć, że Brandon

i Lizabeth są chorzy?

- Spokojnie, ciociu Alex. Już teraz nic im nie jest.

To tylko ja jestem wykończona. W kółko czytam im

przygody Potwora. Ten pisarz mógłby się pospieszyć

i napisać coś nowego, przydałaby mi się jakaś odmiana.

Właściwie to mieliśmy szczęście. Wysypka Lizabeth

była raczej łagodna, a choć Brandon wciąż się drapie,

to tylko przez pierwsze dni czuł się naprawdę źle.

Jutro idzie do szkoły. Najgorsze było to, że zachorował

dzień po twoim przyjęciu, więc musiałam obdzwonić

rodziców wszystkich dzieci.

- Wygląda na to, że wyjechałam w samą porę

- śmiejąc się powiedziała Alex.

- Rzeczywiście. - Sara pokazała jej język. - Były

takie chwile, że oddałabym wszystko za twoją pomoc.

Wiesz, jak Brandon cię uwielbia. Brad twierdzi, że

trzy słowa, których Brandon najczęściej używa to

„ciocia Alex mówi".

- No, dosyć już tych macierzyńskich żalów - prze­

rwała jej DeeDee. - Mnie dużo bardziej interesuje

konferencja Alex. No, poznałaś kogoś ciekawego?

- Niestety, DeeDee, wciąż nie spotkałam swego

księcia z bajki.

- Czyżby? - wtrąciła się Sara. - A ten wspaniały

bysio, który przyniósł Brandona do domu po przyjęciu?

Skąd go wytrzasnęłaś?

DeeDee uniosła głowę jak pies, który złapał trop.

- Wiedziałam! Alex, ty paskudo, czemu nam nic

nie powiedziałaś? - Oczy DeeDee błyszczały z ciekawo-

background image

ści jak neon. - Kto to jest? Naprawdę jest taki

wspaniały?

Mimo że Alexis przez dwa tygodnie próbowała

zapomnieć o podnieceniu, jakie czuła w ramionach

Travisa Crossa, jego obraz natychmiast stanął jej

przed oczami. Zobaczyła gęste, ciemne włosy, cudowne

niebieskie oczy, atramentowe, gęste rzęsy rzucające

cień na policzki. Wciąż czuła na wargach jego

pocałunek.

- No? - nalegała DeeDee. - Jest wspaniały czy

nie? Mów, Alex!

- Ja mogę odpowiedzieć - wtrąciła się Sara.

- Wiecie, jak bardzo kocham Brada, ale gdybym

miała kiedykolwiek ochotę na małą odmianę, to ten

facet byłby pierwszy w kolejce.

- Saro!

- Chwileczkę! Zamężna, to nie znaczy martwa,

a ten facet jest naprawdę wart grzechu. Na skali od

jednego do dziesięciu przyznałabym mu dwanaście

punktów - dodała z przebiegłym uśmiechem.

- Alex? - DeeDee nie ustępowała.

No, dobrze, powiem wam - zgodziła się zre­

zygnowana Alex. - U mnie ma dziewięć punktów.

Gdyby się jeszcze czasem uśmiechał, miałby dzie­

sięć.

- Mój Eldon ma dziesiątkę - oświadczyła z dumą

Connie.

- Nie mówimy o rozmiarze buta, Con, a w ogóle,

to nie przerywaj. Jeszcze nie skończyłam z Alex.

Poznałaś go na uniwersytecie? Co wykłada? Może

jest specjalistą od edukacji seksualnej?

Alex westchnęła ciężko. Lepiej chyba od razu

wszystko im powiedzieć i mieć to z głowy.

background image

- Nie jest wykładowcą. Poznaliśmy się w centrum

handlowym. Miał kłopot z samochodem, więc obie­

całam, że po przyjęciu podwiozę go do Seattle. To

wszystko. A teraz może jednak pogramy w brydża?

- Brandon twierdzi, że ten twój Travis wypytywał

go o mężczyzn, z którymi się spotykasz, i nawet

wspomniał o małżeństwie. Nie wyglądał na takiego,

któremu chodziło tylko o podwiezienie.

Alcx była więcej niż pewna, że Brandon przekręcił

całą rozmowę. Prawdopodobnie to Brandon gadał

i Travis dowiedział się dużo więcej, niż chciał.

- Podwiozłam go tylko do hotelu i koniec - po­

wtórzyła Alex.

Mimo pozorów obojętności Alcx myśląc o Travi-

sie poczuła bolesną tęsknotę. Wydało jej się to raczej

śmieszne. Spędziła przecież z nim tylko kilka godzin

i jest mało prawdopodobne, by się jeszcze kiedyś

mieli spotkać. A poza tym sposób, w jaki zarabiał

na życie, dyskwalifikował go jako osobę, z którą

chciałaby się związać. Byłoby to uczuciowe samo­

bójstwo. Już raz straciła w gwałtowny sposób ko­

chaną osobę i nie miała zamiaru przechodzić przez

to jeszcze raz.

- Wiesz co, Alex, już pora, byś sobie kogoś znalazła.

Nie możesz być sama do końca życia - powiedziała

cicho Sara.

- No, cóż, może macie rację, ale Travis Cross

naprawdę nie jest dla mnie. A poza tym i tak pewnie

go nigdy więcej nie spotkam.

Lekkie ukłucie w okolicy serca uznała za skutek

nadmiernej ilości wina.

- Grajmy wreszcie. Ja otwieram.

background image

Travis wiercił się w samolotowym fotelu, próbując

jakoś ulokować swoje metr osiemdziesiąt pięć wzrostu

na miejscu zaprojektowanym chyba dla Pigmejów.

Jedyną dobrą stroną nocnego lotu do Seattle było to,

że samolot okazał się dość pusty i Travis miał do

dyspozycji trzy siedzenia. Bolała go głowa i marzył

o chwili spokoju.

Sięgnął do kieszeni po kupioną na lotnisku aspirynę

i ze zdziwieniem wyciągnął razem z nią wizytówkę

Alexis Wright.

Zupełnie zapomniał, że mu ją dała. Alex ze złotym

warkoczem, miękkimi wargami i uśmiechem, za który

wielu mężczyzn oddałoby życie.

To zabawne, że przypomniał sobie o niej akurat

teraz, kiedy leciał ponownie do Seattle. Nie chciał się

do tego przyznać, ale załatwiła go tym jednym

pocałunkiem.

Przypomniał sobie jej małe, krągłe biodra, piersi

jak brzoskwinie, niesamowicie długie, zgrabne nogi,

błyszczące słońcem włosy.

Choć prowadziła jak wariatka, była niesamowicie

sexy. Skoro i tak ma być w mieście przez kilka dni,

może warto do niej zadzwonić...

Wepchnął wizytówkę z powrotem do kieszeni, jakby

go paliła. Co jest, do cholery? Czeka na niego robota,

a on sobie marzy o jakiejś panience.

Skrzyżował ręce na piersi i przymknął oczy, przy­

sięgając sobie, że nie będzie już więcej o niej myślał.

Zasnął i oto znalazł się na jakiejś małej, zaśmieconej

uliczce w New Jersey.

Powłócząc ciężkimi jak z ołowiu nogami szedł

w kierunku metalowego pojemnika. Był cały spocony,

miał mokre włosy i koszulę. Bał się.

background image

Wiedział, że musi zajrzeć do pojemnika, bo ktoś,

a może coś zginęło, i on musi to znaleźć.

Słyszał jakiś głos, który kazał mu uciekać, ale

zignorował go. Bardzo wolno uniósł pokrywę pojem­

nika.

Ogromnym wysiłkiem woli zmusił się, by nie

odwracać wzroku. W pojemniku, na kupie śmieci,

leżało ciało jego przyjaciela, agenta Joela Gibsona.

Martwy Joel otworzył oczy i patrzył na niego

z wyrzutem.

- To twoja wina, Travis - powiedział. - To twoja

wina, że nie żyję.

Te straszne słowa sprawiły mu ogromny ból.

Zrobił krok do tyłu, chciał uciekać, ale nagle

usłyszał głośny huk i w tej samej chwili poczuł

piekący ból w udzie.

Nagle ból zniknął i Travis znalazł się w windzie.

Wyczuwał nieokreślone niebezpieczeństwo. Winda

zatrzymała się i Travis wyszedł do jakiegoś ciemnego

holu. Miejsce wydawało mu się znajome. Co to może

być?

Ach, tak, hotel. Obskurny hotel w Seattle, do

którego przywiozła go Alexis Wright. Miał się spotkać

z szefem, ale coś było nie tak.

W głębi korytarza otworzyły się jakieś drzwi

i w ciemności Travis rozpoznał dwóch zbirów z cen­

trum handlowego. Zauważyli go i wycelowali w niego

pistolety. Kule zaczęły latać jak oszalałe, rozpryskiwały

się o ściany i podłogę.

Travis wycelował i strzelił. Nie chciał umierać.

- Proszę pana?

Głos uśmiechniętej stewardesy wyrwał go z tego

koszmarnego snu.

background image

- Przepraszam, że pana budzę, ale za chwilę

lądujemy. Kapitan prosi o zapięcie pasów.

Travis patrzył na nią nieprzytomnym wzrokiem.

Serce mu waliło, było mu niedobrze, w ustach czuł

smak popiołu, bolało go całe ciało. Słowem - było

z nim bardzo kiepsko.

- Czy dobrze się pan czuje? - zapytała zaniepoko­

jona stewardesa.

- Tak. Dziękuję.

Niezbyt przekonana odeszła i zajęła się innymi

pasażerami.

Travis tępym wzrokiem wyglądał przez okno. Co

się dzieje? Już od wielu miesięcy w swoich snach nie

widywał ciała przyjaciela... No i dlaczego akurat

dzisiaj śniło mu się, że te zbiry chcą go zabić?

Owszem, chcieli, ale tamtego wieczoru, kiedy Alexis

Wright przywiozła go do hotelu. Wszystko wtedy

poszło znakomicie. Mac z policjantami zjawił się

w samą porę i aresztował chłopaków LeClaira. Travis

leci teraz do Seattle, żeby zeznawać na ich procesie.

Próbował się uspokoić. Przekonywał samego siebie,

że to przecież tylko sen, a nie jakieś ostrzeżenie. Jego

plan był przecież znakomity.

Nie mógł się dopatrzeć w nim żadnych niedo­

skonałości. Tłumaczył szefowi, że zamach na jego

życie udowodnił dwie rzeczy - że LeClair bardzo chce

odzyskać diamenty i że ktoś w ministerstwie sypie, bo

skąd tamtej nocy LeClair tak szybko wiedział, gdzie

jest Travis?

Przekonywał Maca, że oba te fakty ułatwią realizację

planu.

- Słuchaj - mówił. - Musimy to wykorzystać.

Teoretycznie jestem na zwolnieniu lekarskim, nikt

background image

więc nie zdziwi się, kiedy zaczniesz opowiadać, że

odsuwasz mnie chwilowo od wszystkiego, bo jestem

w kiepskiej formie psychicznej. Po śmierci Joela, po

próbie zamachu na moje życie i tej zadymie w Seattle

będzie to zrozumiałe. Ten, kto kabluje LeClairowi,

da mu znać o moim zwolnieniu, więc kiedy rozpuszczę

wici, że jestem gotów oddać LeClairowi diamenty, za

małą dopłatą do mojej emerytury, ten skurczybyk na

pewno to kupi.

- Sam nie wiem, stary - powątpiewał Mac. - To

może być niebezpieczne.

- Nie, bo to będzie sprawa tylko między tobą,

mną i LeClairem. Nawet nie będę musiał spotykać

się z tym skurczybykiem. Będę zwodził go tak

długo, aż znajdziesz coś, żeby go przyprzeć do

muru.

Spojrzał szefowi prosto w oczy i powiedział swe

pierwsze, prawdziwe kłamstwo:

- Wcale nie mam zamiaru sam go załatwiać,

poczekam, aż ty go przygwoździsz.

- Wiesz, to może się nawet udać. Podobno ma na

pieńku z Urzędem Skarbowym. Wpierw oskarżymy

jego zbirów o próbę zabójstwa, mogą się przestraszyć

i zacząć sypać. Jeśli nie, to zawsze jeszcze możemy

wykorzystać wniosek Urzędu Skarbowego.

A jeśli nie? Travis po raz setny zadawał sobie to

pytanie. Jeśli facet odpowiedzialny za śmierć Joela

nie zostanie skazany albo jeśli kara będzie za niska?

Co wtedy?

Wtedy już Travis uczyni wszystko, żeby LeClair

zapłacił za to, co zrobił.

Tyle że w tej chwili, z tym okropnym bólem głowy

i wszystkich mięśni, całkiem do tego się nie nadaje.

background image

Klnąc pod nosem zastanawiał się, co mu jest.

Nawet po postrzale nie czuł się tak kiepsko. Oczywiście

bolało go, ale nie był taki osłabiony.

Może to efekt słabej wentylacji w samolocie albo

choroby lokomocyjnej? Tak, to może być to. A skoro

tak, to po wylądowaniu powinien znowu poczuć się

normalnie.

A to ważne. Czeka go bowiem zabawa w kotka

i myszkę i musi być przygotowany na wszystko.

Tylko Mac wiedział, że Travis leci do Seattle, by

negocjować „zwrot" kamieni LeClairowi.

Nie może teraz pozwolić sobie na chorobę. Jego

ciało jednak nie chciało tego słuchać. Po wylądowaniu

był jak ogłuszony. Na miękkich nogach po prostu

wlókł się za pozostałymi pasażerami. Czekając na

bagaż poczuł tak silny ból w tyle głowy, że musiał

oprzeć się o filar, by nie upaść. Czuł mdłości.

Znajdująca się na końcu korytarza toaleta wyda­

wała mu się oazą. Gdyby tylko udało mu się tam

dojść. Zacisnął zęby i ruszył do przodu. Drzwi do

łazienki migały mu przed oczami. W końcu dotarł

do celu. Otworzył drzwi i skierował się do umywa­

lki. Miał nadzieję, że chłodna woda postawi go na

nogi.

Nie zauważył, że nie jest sam.

- Hej, ty, co z tobą? - zapytał krępy, młody

człowiek blokując mu drogę.

Travis potrząsnął głową dla otrzeźwienia. Instynkt

podpowiadał mu, że jest w niebezpieczeństwie.

- Kiepsko wygląda - powiedział drugi mężczyzna,

kiedy Travis przytrzymał się umywalki.

Łazienka zawirowała Travisowi przed oczami

i osunął się na podłogę.

background image

Słyszał rozmowę dwóch mężczyzn, ale nie rozróżniał

słów. Na próżno próbował usiąść.

Ktoś się nad nim nachylił i wyjął mu portfel

z kieszeni. Travis bez powodzenia próbował chwycić

go za rękę. Poczuł kopnięcie.

Opadł do tyłu, głową uderzył o posadzkę. Sufit

zawirował i wydawało mu się, że to, co nastąpiło

później, przydarza się komuś innemu. Słyszał jakieś

głosy, jacyś ludzie w mundurach nachylali się nad

nim z zatroskanymi minami. Potem zjawili się dwaj

sanitariusze i położyli go na nosze.

A potem znów wszystko zaczęło wirować, przypom­

niał sobie pewną szaleńczą podróż samochodem

i blondynkę... A później nie pamiętał już nic.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Travis obudził się i zobaczył pochyloną nad sobą

Alex.

Z początku uznał, że to kolejny sen. Myślał o niej

w samolocie i oto jest tu przy nim, tak blisko,

w różowym, kaszmirowym swetrze opinającym jej

miękkie kształty, z luźnym, złotym warkoczem prze­

rzuconym przez ramię.

- Cześć - powiedziała cicho.

Uniósł rękę chcąc chwycić ten długi, złoty warkocz

i przyciągnąć ją do siebie. Nagle zauważył, że ubrany

jest w biało-niebieską piżamę.

- Co jest? - wyjąkał i próbował usiąść.

- Spokojnie - powiedziała Alex i delikatnie, ale

zdecydowanie oparła go z powrotem o poduszki.

Travis rozejrzał się dookoła. Zauważył aparat do

elektrokardiogramu, poczuł zapach środków dezyn­

fekcyjnych. To nie sen. Ten akurat zapach wszędzie

jest taki sam, w Senegalu i na Grenlandii. A więc jest

w szpitalu.

- Czy znowu ktoś do mnie strzelał? - Travis

wyciągnął jedyny logiczny wniosek.

- Znowu? - przestraszyła się Alex. - Nie, oczywiście,

że nie.

Ignorując jej słowa dokonał przeglądu swego ciała,

od stóp począwszy.

- Masz rację - przyznał w końcu. Wciąż jednak,

background image

tak jak na lotnisku, okropnie bolała go głowa i czuł

się słaby.

Na lotnisku? Mgliście przypomniał sobie wydarzenia

w łazience. Pomyśleć, że dał się tak zrobić jakimś

dwóm nędznym złodziejaszkom.

Spojrzał na Alcx. To dziwne, że zawsze, kiedy ma

kłopoty, ona jest pod ręką.

- Jaki dzisiaj dzień? - zapytał z irytacją. - I co ty

tutaj robisz?

- Sobota. Przywieziono cię tu dzisiaj rano. Szpi­

tal zadzwonił do mnie o siódmej. Znaleźli w twojej

kieszeni moją wizytówkę i poprosili, żebym przyszła

cię zidentyfikować. Nie miałeś żadnych dokumen­

tów. Naprawdę musisz być ostrożniejszy, szczególnie

w twoim zawodzie. A gdybyś nie miał mojej wizytó­

wki i rzeczywiście ktoś by cię postrzelił? Nikt by nie

wiedział, kim jesteś, a ty byś nie mógł im powie­

dzieć.

- Przecież miałem legitymację, nie? Ktoś musiał

ukraść mi portfel, kiedy straciłem przytomność.

Dlaczego kłamał? Czemu nie chciał, żeby wiedziała,

że był tak słaby, że nawet dziecko by sobie z nim

poradziło? Dlaczego go obchodzi, co ona sobie

pomyśli?

- To okropne - szepnęła Alex i delikatnie ścisnęła

go za rękę.

Była tak cholernie... fizyczna i ostatnią rzeczą,

której by chciał, było jej współczucie. Już wiedział,

dlaczego kłamał. Właśnie dlatego. Ostentacyjnym

gestem wyrwał rękę i podciągnął prześcieradło pod

brodę.

- Więc skoro nikt mnie nie postrzelił, to do cholery,

co mi jest?

background image

Milczenie. Travis podniósł wzrok i zauważył, że

Alex jest wyraźnie zakłopotana. Pierwszy raz widział

ją taką. Poczuł strach.

- Co mi jest? - powtórzył, starając się nie okazywać

niepokoju. Czy to może być coś poważnego? Jakaś

śmiertelna choroba? Nie, niemożliwe. Przecież jeszcze

przed dwoma tygodniami mówił Alex, że jest w zna­

komitej formie.

Poza tym, gdyby było to coś poważnego, musiałby

wcześniej coś odczuwać. Będąc w takiej formie nie

umiera się w wieku trzydziestu czterech lat od zwykłego

bólu głowy, prawda?

Znowu próbował usiąść i znowu zakręciło mu się

w głowie.

- Co mi jest, do cholery? Mów!

- Ja... to...

- Ospa wietrzna, panie Cross.

Zmęczony, młody lekarz w zielonym fartuchu

podszedł do łóżka Travisa. Obrzucił Alex pełnym

uznania spojrzeniem, spojrzał na kartę choroby

i niespodziewanie włożył Travisowi do ust termo­

metr.

- Przynajmniej tak nam się wydaje - mówił dalej

lekarz. - Pan pozwoli, że się przedstawię. Jestem

doktor Schadelman. Z tego, co mówi pani Wright,

wynika, że zetknął się pan z tą chorobą dokładnie

piętnaście dni temu. Czuł się pan ostatnio zmęczony?

Bolała pana głowa? Chcę pana teraz zbadać.

Lekarz odsunął prześcieradło. Pewnymi ruchami

dłoni badał ciało Travisa - klatkę piersiową, płaski,

umięśniony brzuch, okolice nerek, żołądka, śledziony.

- Hm - mruknął - jest pan świetnie zbudowany.

-I osłoniwszy prześcieradłem dolną część ciała Travisa,

background image

kontynuował badanie. - Kiedy powstała ta rana na

udzie?

- Piec miesięcy temu - odparł Travis.

- Goi się na panu jak na psie. Wojskowy czy stróż

prawa?

Lekarz mówił swobodnym tonem, ale bacznie

spoglądał na pacjenta.

- Agent rządowy, ale już na emeryturze - odparł

spokojnie Travis, świadomy, że Alex chłonie każde

jego słowo. - Teraz jestem już tylko farmerem

z Connecticut.

W zeznaniach, a szczególnie w fałszywych, wszystko

musi się przecież zgadzać.

- Tak, to wietrzna ospa - powtórzył lekarz spo­

glądając na termometr. - Ma pan wszystkie objawy.

Temperatura powyżej trzydziestu ośmiu, czuje się

pan zmęczony i boli pana głowa. Ma pan czerwone

plamy na ciele i gdzieniegdzie pojawiły się już krostki.

Czeka pana niezłe swędzenie. Dobrze, że pani Wright

się panem zajmie.

- Chwileczkę, doktorze. Po pierwsze, nie mam

ospy. Chorowałem już na nią, gdy miałem pięć lat.

Pamiętam dokładnie. Węzły chłonne za uszami miałem

tak spuchnięte, że wyglądałem jak chomik.

- To wszystko wyjaśnia - wtrącił wesoło doktor.

- Co wyjaśnia?

- To, o czym pan mówi, panie Cross - tłumaczył

cierpliwie lekarz - to nie wietrzna ospa. Miał pan

świnkę.

- Tłumaczę panu, że nie mam ospy. Nie zgadzam

się na ospę. I nie rozumiem, co z tym wszystkim ma

wspólnego pani Wright.

- To Brandon - wyjaśniła szybko Alex. Jej brązowe

background image

oczy prosiły o wybaczenie. - Tego wieczora na moim

przyjęciu akurat zarażał.

Travis ze spokojem przyjął tę wiadomość.

- Ale ponieważ nie mam wietrznej ospy - wy­

wnioskował logicznie - to nie może być jego wina.

Nie potrzebuję także pomocy pani Wright. Sam się

sobą zajmę. A teraz chciałbym zobaczyć prawdziwego

lekarza.

- No, no, no - skomentował jego słowa doktor

Schadelman. - Widzę, że pani Wright nie przesadzała,

mówiąc, że denerwuje pana, jeśli ktoś się panu

przeciwstawia.

- Wcale się nie denerwuję.

- No, dobrze - wzruszył ramionami doktor Schadel­

man. - Zaraz przyprowadzę panu drugiego lekarza,

a przez ten czas radzę, żeby się pan jeszcze zastanowił.

Pani Wright zaproponowała, że zapłaci pański rachu­

nek i weźmie pana do siebie, a to nie jest zła

propozycja. Ja, na pańskim miejscu, bym się zgodził.

- Ale nie jest pan na moim miejscu - warknął

Travis.

- No, dobrze, pójdę po kogoś - westchnął lekarz.

- Ale niech się pan naprawdę zastanowi. Już teraz

źle się pan czuje, zanim się poprawi, będzie jeszcze

gorzej.

Travis rzeczywiście nie czuł się dobrze. Skóra na

twarzy i szyi zaczynała go piec, ból głowy nie ustępował

i odnosił wrażenie, że mógłby spać przez tydzień. Co

postanowił zrobić, jak tylko pozbędzie się Alex.

- Posłuchaj - zaczął pojednawczym tonem - nie

chciałbym być niewdzięczny, ale naprawdę mogę sam

zadbać o siebie. Od lat tak robię.

Alex skrzyżowała ręce na piersiach.

background image

- To rzeczywiście godne podziwu, ale może mi

powiesz, gdzie masz zamiar dbać sam o siebie?

- W hotelu, oczywiście.

- A jak masz zamiar za to zapłacić?

- Ja...

O, cholera, o tym nie pomyślał. Te smarkate

złodziejaszki!

- Załóżmy, że uda ci się znaleźć jakiś hotel. Jednak

nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek zameldował

gościa, który ledwie trzyma się na nogach i którego

twarz jest tak czerwona jak surowe mięso. Oczywiście,

kiedy wytłumaczysz im, że nie masz bagażu, dokumen­

tów ani pieniędzy i że będziesz zarażał jeszcze tylko

przez tydzień, na pewno przyjmą cię z otwartymi

ramionami.

Postanowił udusić ją, jak tylko odzyska siły.

- Skończyłaś?

- Może już wystarczy tej głupiej obsesji z samowy­

starczalnością? To oczywiście pozytywna cecha, ale

ty już przesadzasz. Marnuję przez ciebie sobotę, co

mnie samej właściwie nie przeszkadza, ale przywiozła

mnie tutaj sąsiadka, bo moje ferrari jest w warsztacie,

więc marnujesz czas dwóm osobom.

- Posłuchaj, moja pani. To nie ja cię tu sprowadzi­

łem. Powiedziałem ci, żebyś sobie poszła, więc idź!

- A więc dobrze - poddała się Alex i zdjęła z krzesła

swój zamszowy żakiet.

Travis oparł się o poduszki i patrzył na nią

podejrzliwie.

- Co to znaczy „dobrze"?

- Chcesz, żebym poszła, więc idę.

- Tak? - Czy naprawdę odchodzi? Ot, tak sobie?

- No to cudownie.

background image

- Do zobaczenia, Cross.

Alex wyszła, zanim Travis zdążył cokolwiek od­

powiedzieć. A więc wystarczyło, żeby poprosił. Na­

prawdę sobie poszła, pozostał po niej tylko słaby

zapach perfum.

Dlaczego więc nie skacze ze szczęścia? Dlaczego,

prawdę mówiąc, czuje się... opuszczony?

Próbował przekonać samego siebie, że nie ma to

nic wspólnego z Alex Wright. Nie potrzebował jej,

potrzebował tylko telefonu. Zadzwoni do Maca i ten

wszystkim się zajmie.

Chyba że Mac już wyjechał.

Travis nawet nie dopuszczał do siebie tej myśli.

W rogu pokoju, równiutko ułożone na krześle, leżało

jego ubranie. O właśnie. Po prostu się ubierze, znajdzie

jakiś telefon, zadzwoni do Maca i wydostanie się

stąd. Zacisnął zęby, zsunął nogi z łóżka i sięgnął po

spodnie.

Alcx stała na korytarzu i przez uchylone drzwi

patrzyła na poczynania Travisa. Uśmiechnęła się

widząc, jak po raz trzeci próbuje wciągnąć spodnie.

Co ja tu robię, pomyślała. I to z facetem, którego

niedawno postrzelono? Wciąż pamiętała, jak lekko

o tym mówił, jak o ukąszeniu komara. No, ale może

w jego świecie to rzeczywiście nic takiego.

W jego byłym świecie, poprawiła się i od razu

poczuła się lepiej. Wciąż nie mogła zrozumieć, czemu

zaoferowała gościnę człowiekowi, o którym wiedziała

tylko to, że do niedawna był agentem i że to ona

odpowiedzialna jest za jego wietrzną ospę.

No i że znakomicie całuje.

Poczuła zapach środków odkażających i zmarszczyła

nos. Przez Travisa prawie zapomniała, jak bardzo nie

background image

lubi szpitali. Kiedy ostatnio była w szpitalu? Kiedy

urodzili się Lizabeth i Brandon? Nie, za każdym

razem Sara tak szybko wracała do domu, że nawet

nie zdążyła jej odwiedzić.

Więc kiedy? To musiało być... O, Boże. Jak mogła

zapomnieć? To musiało być, kiedy Stefan...

Nie, nie można się poddawać. No, więc dobrze

- ostatni raz była w szpitalu, kiedy zginął Stefan. Ale

teraz nikt nie umiera i jedynym powodem, dla którego

się tutaj znalazła jest fakt, że Travis Cross nie ma

nikogo. Wcale jej na nim nie zależy, wyświadcza mu

tylko drobną przysługę. Poopiekuje się nim, dopóki

Travis nie skontaktuje się z kimś ze swoich znajomych.

Zadowolona z takiego pomysłu oparła się o ścianę

i czekała. Postanowiła dać mu pięć minut. Jeśli do tej

pory nie uda mu się ubrać, to... To co? Wyjdzie bez

niego? Czy pomoże mu włożyć spodnie? Ciekawe, jak

ten chorobliwie niezależny typ na to zareaguje?

Na szczęście nie musiała podejmować decyzji.

Dokładnie cztery i pół minuty później w drzwiach

pojawił się Travis. To był bardzo ciekawy widok.

Miał na sobie koszulę, ale nie zapiętą i wyrzuconą na

spodnie. Rozporek w dżinsach był zasunięty, ale

guzik nie zapięty. Był boso, a włosy miał zmierzwione.

W jednej uniesionej ręce trzymał swoje kowbojskie

buty, w drugiej skórzaną kurtkę, jakby dla utrzymania

równowagi.

Doktor Schadelman miał rację. Facet był rzeczy­

wiście znakomicie zbudowany. Tylko dlaczego wi­

dok jego pępka wywoływał u niej takie erotyczne

myśli?

Jest przecież osobą dorosłą. Zazwyczaj nie reaguje

tak na mężczyzn. No, przynajmniej tak było, dopóki

background image

nie spotkała Travisa Crossa i nie zobaczyła jego

oszałamiającego pępka.

Travis nawet jej nie zauważył. Z ogromnym wysił­

kiem szedł w kierunku telefonu wiszącego obok pokoju

pielęgniarek. Kilka razy oparł się o ścianę i Alex

z trudem powstrzymała się, by nie rzucić mu się na

pomoc.

Travis cisną) buty i kurtkę na podłogę. Przez

chwilę stał ze słuchawką w ręce, próbując przypo­

mnieć sobie jeden z numerów Ministerstwa Spraw

Zagranicznych w Waszyngtonie, następnie nerwowo

go wykręcił.

- Z Derwinem MacGregorem proszę - rzekł ostrym,

niecierpliwym tonem.

- Bardzo mi przykro, ale pana MacGregora chwi­

lowo nie ma - wyjaśniła mu jakaś kobieta, której

głosu nie znał.

- Dla mnie jest. Proszę mu powiedzieć, że dzwoni

Travis Cross.

- Rozumiem, ale pana MacGregora nie ma w biu­

rze.

Cholera, a więc Mac już wyjechał.

- To poproszę z jego sekretarką Stellą.

Stella będzie nawet lepsza. Pracuje w departamencie

od niepamiętnych czasów i to ona praktycznie

wszystkim rządzi.

- Bardzo mi przykro, ale pani Walford nie ma.

- A gdzie jest, do cholery? Kiedy będzie?

- Niestety, pani Walford będzie dopiero po pierw­

szym.

- Po jakim pierwszym, na miłość boską?

Przecież nie po pierwszym maja? To dopiero za

dwa tygodnie!

background image

rozumowanie. Pilnował swych własnych uczuć jak

złota w skarbcu. Był uparty, niezależny i zdecydowany

zachować dystans.

Jej to nie przeszkadzało, nie szukała przecież

męsko-damskiej przygody, była tylko dobrą samarytan­

ką. Nie miało to nic wspólnego z faktem, że jeden

jego pocałunek rozpalił ją jak zapałka wysuszony las

w gorący, letni dzień.

Nie był to bynajmniej pierwszy pocałunek w jej

życiu. Miewała chłopaków w czasach szkolnych, no

i przecież kiedyś była zamężna. To osobowość zawsze

najbardziej ją pociągała.

Czyżby?

Jedno spojrzenie w twarz śpiącego Travisa powie­

działo jej, że to nieprawda. Wyglądał jak niewinny,

grzeczny chłopiec - chciała się nim opiekować,

a równocześnie palce aż ją świerzbiły, żeby go

dotknąć.

Odetchnęła z ulgą, kiedy samochód zatrzymał się

przed jej domem. Nie chciała już dłużej nad tym

rozmyślać.

Wysiadła z auta i wpadła prosto w ramiona Sary.

Obok niej stał Brandon.

- Gdzie on jest? - dopytywał się niecierpliwie

chłopiec. - Gdzie jest Travis?

Zajrzał do samochodu i zdziwił się, ujrzawszy

siedzącego nieruchomo Travisa.

- Co mu zrobiłaś, ciociu Alex? - zapytał zaniepo­

kojony.

- Ććć! - Sara odciągnęła małego na bok. - Alex

niemu nie zrobiła. On po prostu jest chory. Pamiętasz,

jak ty się czułeś, kiedy miałeś ospę?

- Tak - mruknął Brandon, ale kiedy tylko Sara się

background image

odwróciła, wgramolił się do samochodu. W tej właśnie

chwili Travis otworzył jedno oko.

- Obudził się - wrzasnął Brandon.

- Cześć, mały - wyjąkał półprzytomny Travis.

- Wyłaź stąd, Brandon - powiedziała Sara i wyciąg­

nęła chłopca z samochodu.

Travis uniósł rękę, przetarł łzawiące z gorączki oczy.

- Jesteśmy na miejscu - usłyszał głos Alex.

Przez chwilę nie bardzo wiedział, co to znaczy „na

miejscu".

- Gdy wejdziemy do domu, od razu się lepiej

poczujesz - powiedziała Alex.

Travis znów zamknął oczy.

- Zostaw mnie w spokoju i daj mi umrzeć - wymam­

rotał.

Alex poczuła ogromne współczucie dla tego męż­

czyzny, który wyglądał jak wczoraj wyżęte pranie.

- Mamo, czy Travis będzie teraz mieszkał z Alex?

- Och, nie - odparła szybko Sara. - Tylko dopóki

nie wyzdrowieje.

Aiex podtrzymała wysiadającego z auta Travisa.

Próbowała go objąć, ale odsunął się gwałtownie.

- Sam sobie poradzę - warknął i tak też próbował

zrobić. Niepewnym krokiem, lekko się zataczając

wszedł na werandę. Alex minęła go, otworzyła drzwi

i nie oglądając się za siebie ruszyła na górę.

Zaprowadziła go do dużego, jasnego pokoju goś­

cinnego na piętrze. Było to bardzo miłe wnętrze,

z oknami na północ i wschód, z grubym, kremowym

dywanem na podłodze i prostymi, dębowymi meblami.

Kapa na łóżku i zasłony były w geometryczny,

niebiesko-beżowo-kremowy wzór. Z jednej strony

łóżka stał stary, bujany fotel z giętego drewna, który

background image

należał kiedyś do jej babki; po drugiej stronie nocny

stolik z mosiężną lampą i telefonem.

- Jesteśmy na miejscu - powiedziała Alex, wy­

gładzając nieskazitelnie gładką kapę. Ze zdziwieniem

stwierdziła, że jest zdenerwowana. Dlaczego? Przecież

już nieraz bywała w sypialni z mężczyzną. Nawet

w tej sypialni i to z kilkoma różnymi mężczyznami.

No, tak, ale to było podczas remontu, a ci mężczyźni

byli murarzami i żaden nie działał na nią tak jak Travis.

Odwróciła się i spojrzała w kierunku mężczyzny,

który powodował u niej tyle niepokoju. Travis stał

w drzwiach, oparty o framugę, i sam jego widok, tak

potężnego i prawdziwego, zdenerwował ją jeszcze

bardziej. Była tak zakłopotana, że powiedziała pierwszą

rzecz, jaka jej przyszła do głowy:

- Może się rozbierzesz?

- Dlaczego? - zapytał podejrzliwie Travis.

Ciekawe, co by zrobił, gdyby powiedziała: Bo chcę

z tobą pofiglować w łóżku? Alex z trudem po­

wstrzymała się od tego eksperymentu.

- Bo będziesz już leżał, kiedy ja zadzwonię do

apteki sprawdzić, czy lekarstwa dla ciebie są już

gotowe.

Travis wahał się jeszcze przez chwilę, po czym

jednak wszedł do pokoju i usiadł na brzegu łóżka.

Pocierając nogą o nogę ściągnął buty.

Alex patrzyła na jego stopy, przypominając sobie,

jak wyglądał w szpitalu - z bosymi nogami i gołym

pępkiem.

- Co się stało z twoimi skarpetkami? - zapytała

głosem, który nawet w jej własnych uszach nie brzmiał

wcale swobodnie.

Travis spojrzał na nią, ale trudno było poznać, czy

background image

zauważył jej zakłopotanie. Wstał z łóżka, zdjął kurtkę

i rzucił ją na fotel.

- Nie wiem. Nie mogłem ich znaleźć w szpitalu.

Zaczął rozpinać koszulę, guzik po guziku, a Alex

po prostu gapiła się na jego nagą, szeroką klatkę

piersiową, na ciemne, jedwabiste loczki, na rękę,

która zaczęła rozpinać rozporek dżinsów.

Wzdrygnęła się. Wydawało jej się, że pokój staje się

coraz ciaśniejszy, było jej gorąco. Czyżby miała

gorączkę?

Wiedziała tylko jedno - musi jak najszybciej wyjść

z tego pokoju.

- No to idę zadzwonić - powiedziała zduszonym

głosem.

- Dobrze.

Travis nawet na nią nie spojrzał.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Travis Cross spał w slipach.

Alex stała w kuchni, wpatrując się tępo w tacę,

a przed oczami wciąż miała obraz Travisa w bieliźnie.

O, nie, pan Cross nie nosi kalesonów, tylko czarne

lub niebieskie slipy i to bardzo, bardzo skąpe.

Ponieważ jego bagażu nie udało się jeszcze odnaleźć,

Alex była więc w dość intymnych stosunkach z jego

bielizną. Travis nie mógł sam zrobić zakupów, więc

Alex miała wątpliwą przyjemność zrobić to za niego.

Wiedziała, że nosi dżinsy numer trzydzieści cztery,

adidasy numer dwanaście, koszulki z krótkimi ręka­

wami, także tylko czarne lub granatowe. I, jak

zauważyła, żadnych piżam.

Czemu poczuła się tak dziwnie uświadomiwszy

sobie ten ostatni fakt? Czyżby dziewczyny miały

rację? Może tak długo była bez mężczyzny, że

sfiksowała? Może...

Lepiej o tym nie myśleć. Alcx wyprostowała się,

wygładziła oliwkowozielone szorty, poprawiła koł­

nierzyk bladożółtej bluzki i przygładziła swój francuski

warkocz. Skupiła się na inspekcji zawartości tacy.

Czysta mata, dwie serwetki, sztućce. Rosół z kur­

czaka z kluskami, więcej klusek niż płynu, w kubku,

bo tak podobno wolniej stygnie. Malinowa galaretka,

herbatniki, mrożona coca cola w wysokiej szklance.

Po raz setny w ciągu ostatnich sześciu dni nakazała

background image

sobie cierpliwość. Przecież sama się o to prosiła. Co

prawda było to, zanim pan Agent się u niej osiedlił

i odkrył, że bardzo lubi, kiedy go obsługują, ale jednak.

Alex postawiła jeszcze na tacy buteleczkę z lekars­

twem przepisanym przez doktora Schadelmana i ru­

szyła na górę.

Travis powitał ją podejrzliwie.

- Czy to rosół?

- Owszem - uśmiechnęła się słodko Alcx. - Nie

musisz mi przypominać. Już wiem, że nie ma co

próbować rozszerzać twoich kulinarnych horyzontów.

Moje geranium nadal pamięta krupnik, którym je

poczęstowałeś.

- Bo mnie chodziło tylko o rosół. Udowodniono

już dawno, że ma wartości lecznicze. O krupniku nic

nie słyszałem.

Jak przez ostatnie kilka dni, tak i dziś Alex usiadła

w fotelu, by towarzyszyć mu przy jedzeniu. Wyjęła

z koszyka robótkę.

- Krupnik przynajmniej był domowy. Czy wiesz,

ile sodu jest w zupie z puszki?

- Nie, ale obawiam się, że zaraz mi powiesz - odparł

rozkoszując się rosołem.

- Może lepiej, żebyś nie wiedział.

Travis rozkruszył kilka herbatników i wrzucił je do

kubka.

- Posłuchaj, niewiele piję, nie palę i nie łajdaczę

się, więc zostaw moją zupę w spokoju.

Alex uznała, że lepiej będzie nie odpowiadać.

Skupiła się na robótce. Zastanawiała się tylko przez

chwilę, czy informację, że Travis się nie łajdaczy,

przyjęła z ulgą, czy z rozczarowaniem. Kiedy Travis

skończył jeść, Alex odstawiła tacę na podłogę i z wes-

background image

tchnieniem wzięła do ręki buteleczkę z lekarstwem

i łyżkę.

Travis od razu przybrał wrogi wyraz twarzy

i skrzyżował ręce na piersi, która, jak z ulgą zauważyła

Alex, zakryta była czarną koszulką.

- Możesz ją sobie zabrać.

Alcx żałowała, że brak jej odwagi, by walnąć go

łyżką między oczy.

- Czemu jesteś taki uparty? Nie rozumiem - dodała,

widząc, jak gwałtownie drapie się za lewym uchem.

- Nie wyglądasz mi na masochistę.

Travis patrzył na jej gołe nogi i z trudem po­

wstrzymywał się, by nie wciągnąć jej do łóżka.

Wiedział, że Alcx nie robi tego celowo, ale jej cichy

głos, delikatne ręce i aksamitna skóra doprowadzały

go do szaleństwa.

Jak bardzo chciał jej dotknąć! Chciał wsunąć dłonie

pod szorty i gładzić smukłe, silne uda, przycisnąć

usta do zagłębienia jej szyi, poczuć smak skóry,

całować jej piersi.

Nie istniało żadne lekarstwo, które złagodziłoby te

cierpienia.

- Nie jestem masochistą - odparł. - Po prostu

z zasady nie tykam niczego, co smakuje jak balonowa

guma do żucia - dodał drapiąc się po piersi.

- Sara twierdzi, że Brandon je uwielbiał.

- A czego można się spodziewać po kimś, kto

oszukuje w warcaby i twierdzi, że jego ulubioną

potrawą są lentilki? A cóż to są te lentilki?

Jasne już było, że Travis nie weźmie lekarstwa,

więc Alex odstawiła je na tacę i zabrała się za

robótkę.

- Lentilki to takie wielokolorowe cukierki, w kształ-

background image

cie pastylek o różnych smakach. Dzieci często roz­

rzucają je po dywanie i potem zatyka się odkurzacz.

- Właśnie tego można się spodziewać po Brandonie.

- Lcntilki nie są wcale gorsze od wielu rzeczy,

które myśmy jadali jako dzieci. Pamiętasz oranżadę

w proszku?

- Oranżadę w proszku? - zdziwił się Travis. - Nie.
- Naprawdę? Była modna w czasie, kiedy byliśmy

w szkole. Taki kwaskowy proszek w torebkach.

Wysypywało się go na język.

- Ja, moja pani, chodziłem do szkoły wojskowej

i w szkolnym sklepiku nie było niczego, co choć

trochę przypominałoby to, o czym mówisz.

Alex nie wiedziała, co powiedzieć. Po raz pierwszy

Travis zaczął mówić o swojej przeszłości. Chciała

dowiedzieć się więcej, ale pewnie byłoby to wścibstwo.

- Długo tam byłeś?

Alex uświadomiła sobie, że choć spędzili razem już

tydzień, w ten sposób rozmawiają ze sobą właściwie

po raz pierwszy.

- W tej szkole? Osiem lat. Drugi mąż mojej matki

uznał, że przyda mi się trochę dyscypliny i przekonał

ją, żeby mnie tam wysłała. On przetrwał w małżeństwie

z moją matką tylko do Bożego Narodzenia, a ja już

tam zostałem do końca.

Alex próbowała wyobrazić sobie Travisa w surowej

atmosferze akademii wojskowej, nie był przecież osobą,

której można rozkazywać.

- Na pewno z radością wróciłeś do domu.

- Nie mówiłem, że wróciłem do domu - odparł.

Alex zmarszczyła brwi.

- Rozumiem. Poszedłeś na studia?

- Nie, do szkoły przygotowawczej.

background image

Alcx szybko policzyła w pamięci.

- To ile miałeś lat, kiedy cię wysłano do szkoły?

- Pięć.

Pięć! Właśnie tyle ma Brandon. Jaką kobietą była

jego matka, że wysłała z domu takie małe dziecko?

Z uwag, które przez ostatni tydzień rzucał od czasu

do czasu Travis, Alex wyrobiła sobie już pewien

pogląd. Była to na pewno kobieta próżna i niedojrzała,

zmieniająca mężów jak rękawiczki. I najwyraźniej

Travis przeszkadzał jej w życiu.

- Rozumiem - powiedziała powstrzymując się od

komentarza.

- Matka była młoda - dodał po chwili milczenia

Travis. - Ojciec umarł, kiedy nie miałem jeszcze roku.

Zdaje się, że byłem nieznośny i matka po prostu

będąc sama, nie mogła sobie ze mną poradzić.

Alex zdziwiła się, słysząc, jak próbuje usprawiedliwić

kobietę, która tak go skrzywdziła. Może czuje się

winny i myśli, że matka musiała się go pozbyć?

Wiedziała jednak, że nie powinna głośno wyrażać

swych podejrzeń. Westchnęła tylko smutno i zaczęła

składać robótkę w milczeniu.

- Nie potrzebuję twojej litości. - Travis kwaśno

skomentował jej współczujące milczenie.

- Nie wygłupiaj się. Moim zdaniem, to po prostu

smutne, że twoja matka nie doceniła tego, co miała.

Travis spojrzał na nią zdziwiony.

- Ech, nie było tak źle. Matka była jaka była

i w sumie źle na tym nie wyszedłem. W moim

zawodzie lepiej nie mieć zbyt bliskich stosunków

z ludźmi...

- Ale przecież mówiłeś, że przeszedłeś już na

emeryturę.

background image

- Owszem, choć właściwie należałoby powiedzieć,

że jestem w trakcie. To zawsze trochę trwa.

Tak miło się z nią rozmawiało, uspokajał go jej

cichy głos i delikatny sposób bycia. Ciągle myślał

o jej wspaniałych nogach i chwilami zapominał, że

ma także bystry umysł.

- A więc co robiłeś tego dnia, kiedy się poznaliśmy?

Travis wiedział, że musi uważać. Dużo o tym

ostatnio rozmyślał - leżąc w łóżku nie miał przecież

nic lepszego do roboty - i doszedł do wniosku, że

dom Alex jest znakomitą kryjówką, nie wiadomo

bowiem, kiedy wróci Mac.

Zgodził się schronić u niej na czas choroby, bo był

pewien, że nic jej nie grozi. Ale teraz był już najwyższy

czas, żeby skontaktować się z LeClairem i Travis

zastanawiał się, czy telefon do niego nie zagrozi

bezpieczeństwu Alex.

Wydawało mu się, że nie. Eleganckie przedmieście

było chyba ostatnim miejscem, gdzie LeClair mógłby

go szukać.

A poza tym, choć pewien był, że nie ma żadnego

niebezpieczeństwa, nie przypuszczał, by Alex była

zadowolona, gdyby stworzył w jej domu bazę operacyj­

ną. Ludzie tacy jak ona żyli w spokojnym i bezpiecz­

nym, wolnym od przemocy świecie. Jej kontakt

z prawem to, co najwyżej, od czasu do czasu mandat

za przekroczenie szybkości. Od czasu do czasu? Ej,

jeśli policja stanu Waszyngton rzeczywiście robi co

do niej należy, to Alex pewnie mogłaby wytapetować

mandatami cały pokój.

Byłoby nierozsądne powiedzieć jej o wszystkim.

Mogłaby natychmiast wyrzucić go z domu...

Wiec dlaczego z taką niechęcią myśli o tym, że

background image

będzie musiał ją oszukiwać? W swojej karierze

oszukiwał przecież wielu ludzi i nigdy mu to nie

przeszkadzało. Ale w Alex było coś takiego...

Jak się dobrze zastanowić, to właściwie wcale nie

musi kłamać. Może po prostu powiedzieć jej tylko

część prawdy.

Nie będzie jej przecież zdradzał ważnych pań­

stwowych tajemnic w rodzaju numeru buta prezydenta.

Poza tym za tydzień już go tu nie będzie, a ona

pewnie nawet nie zauważy tego...

- Usiądź wygodnie - powiedział. - Jeśli masz

wszystko zrozumieć, musimy zacząć od początku.

Zadowolony, że podjął właściwą decyzję, Travis

oparł się wygodnie o poduszki. Jego spokój prysł

jednak, kiedy Alex usiadła naprzeciwko i założyła

nogę na nogę. Od razu zaczął wyobrażać sobie, jakby

to było, gdyby wsunął rękę pod materiał szortów

i lekko dotykał delikatnej linii jej biodra. Rozstawiłby

palce i...

- A więc?

- A więc co? - Przez moment patrzył na nią nic nie

rozumiejącym wzrokiem.

- Masz zamiar to zrobić, czy nie?

Ależ o tym marzył!

- Zrobić co?

Alex nachyliła się i przyłożyła mu rękę do czoła.

- O, już nie jesteś rozpalony - mruknęła.

Ależ się myliła! Czuł się, jakby miał za chwilę

spłonąć. A ona w dodatku jeszcze się nad nim

nachylała, pozwalając mu zajrzeć głęboko w swój

dekolt. Miała satynową, pachnącą kwiatami skórę.

Travis zacisnął pięści, by nie chwycić jej w ramiona.

Alex odsunęła się.

background image

- Travis? Co się stało?

Stało się to, że czuł, jak przegrywa. Z trudem

oderwał wzrok od jej pełnych piersi. O czym to

rozmawiali?

- Powiesz mi, co się z tobą dzieje, czy nie?

Owszem, tyle mógłby jej powiedzieć. Otóż czuł, że

umiera z nie spełnionego pożądania.

Alex jednak nie to miała na myśli i on dobrze

o tym wiedział. Całą siłą woli zmusił się do koncentracji

nad zredagowaną przez siebie wersją prawdy.

- Dwa lata temu - zaczął - porwano uczęsz­

czającego do szkoły na Wschodnim Wybrzeżu naj­

młodszego syna jednej z najstarszych europejskich

rodzin królewskich. Sprawę wyciszono. W prasie nie

było o tym ani słowa.

- Aha - powiedziała w zamyśleniu Alex.

- Ministerstwo miało koordynować akcję. Za

uwolnienie chłopca porywacze zażądali trzech i pół

miliona dolarów w diamentach. Rodzina gotowa

była zapłacić i zrobiła to, choć wszyscy im odradzali.

Chłopiec na szczęście wrócił cały i zdrowy, ale kamienie

i porywacze zniknęli.

Później, jakieś sześć miesięcy temu, dostaliśmy cynk,

że pewien drobny jubiler nazwiskiem Gordon LeClair

chciał sprzedać te diamenty. LeOair miewał małe

kłopoty z prawem, był podejrzany o paserstwo, ale

nigdy nie został skazany.

Wyznaczyłem agenta, żeby go poobserwował.

Nie był to pierwszy lepszy agent. Powierzyłem to

zadanie swemu najbliższemu przyjacielowi, Joelowi

Gibsonowi. Jocl, choć często w gorącej wodzie kąpany,

był znakomitym agentem.

Myślałem, że to czysto rutynowe zadanie, dopóki

background image

pewnego wieczora mój agent, który obserwował sklep

LeClaira, nie poinformował mnie, ze ma dowody, że

to LeClair był mózgiem całego porwania. Kazał mi

natychmiast przyjeżdżać. - Oczy Travisa pociemniały.

- Zanim tam dojechałem, mój człowiek już nie żył,

a dowody zniknęły. Potem ktoś do mnie strzelał

i zanim zdążyłem wezwać posiłki, LeClair zniknął bez

śladu.

Najgorsze chwile w życiu Travisa, to czas, kiedy po

postrzale leżał w szpitalu. Cierpiał z powodu niepo­

trzebnej śmierci Joela. Był wściekły, że LeClairowi

udało się uciec. To właśnie wtedy przysiągł sobie, że

dostanie tego człowieka. Nawet, jeśli miałoby to

zająć mu całe życie, facet zapłaci za wszystko.

- Byłem jeszcze na zwolnieniu lekarskim, kiedy

parę tygodni temu wezwał mnie mój szef, MacGregor.

Dostali następny cynk, że LeClair jest w Seattle

i znów próbuje sprzedać diamenty. Do sprzedaży ma

dojść w małym, podmiejskim centrum handlowym.

- W moim centrum? - zapytała z przerażeniem Alex.

Travis kiwnął głową.

- Ponieważ znałem wszystkich zamieszanych w tę

sprawę, MacGregor uznał, że to ja powinienem się

tym zająć z ramienia naszego departamentu. Nie­

stety sprawy trochę się skomplikowały i potrzebo­

wałem podwiezienia. Wtedy zjawiłaś się ty. Koniec

opowieści.

- Chwileczkę - powiedziała Alex po krótkim

namyśle. - Rozumiem już, dlaczego byłeś tam przy

sklepie. O ile dobrze zrozumiałam, te zbiry miały być

aresztowane. Dlaczego wobec tego cię ścigali?

- No cóż, chyba mogę ci powiedzieć. Ja miałem

być tylko obserwatorem. To policja miała ich aresz-

background image

tować, ale radiowóz się nie pojawił. Okazało się, że

utknął w korku na jednym z mostów.

A ja byłem tam przed sklepem i widziałem, że

przyjechali kupcy, a potem zjawili się dwaj ludzie

LeClaira. Wiedziałem, że mają diamenty i że nikt im

nie przeszkodzi w sprzedaży. Nie pozostało mi nic

innego, jak ukraść diamenty.

- Co? - Alex nie kryła zdziwienia. - Ukradłeś je?

A dlaczego nie aresztowałeś tych zbirów?

- Bo nie jestem policjantem, Alex - odparł zniecier­

pliwiony Travis. - Jestem prawie już emerytowanym

agentem Ministerstwa Spraw Zagranicznych, mam

małą farmę w Connecticut, trzy kozy, mleczną krowę

i pięć koni. Przedstawiciele prawa bardzo nie lubią,

kiedy ktoś spoza ich stanu wymachuje pistoletem

i aresztuje ich obywateli.

- Masz kozy?

Alex zupełnie nie mogła wyobrazić sobie Travisa

w otoczeniu kóz. Z końmi lub krowami owszem, ale

z kozami?

- Dał mi je jeden z sąsiadów. No więc nie miałem

uprawnień, aby móc ich aresztować, a poza tym zbyt

wiele było tam osób postronnych. Chodziło o to,

żeby przyłapać facetów na wymianie, a nie wdawać

się z nimi w strzelaninę w środku centrum handlowego.

Alex milczała, rozważając to, co przed chwilą

usłyszała.

- A dlaczego teraz jesteś tutaj? - zapytała w końcu.

- Mam wietrzną ospę, zapomniałaś?

- Pytam o Seattle.

- Ci dwaj, którym ukradłem diamenty, to ci

sami, którzy gonili mnie tego dnia, kiedy się po­

znaliśmy. Kiedy podwiozłaś mnie pod hotel, już tam

background image

na mnie czekali. Strzelili do mnie kilka razy, ale

tym razem moja obstawa była na miejscu i zostali

aresztowani. Oskarżono ich o próbę zabójstwa.

Wczoraj mieli stanąć przed sądem, ale ponieważ nie

mogłem się stawić, przełożono rozprawę na przyszły

tydzień.

- Rozumiem. - Alex z trudem ukrywała przerażenie.

Dlaczego Travis tak obojętnie przyjmuje fakt, że ktoś

chciał go zabić.

- Co? - zapytał Travis widząc przestrach na jej

twarzy.

- Nic - odparła, sama zdziwiona siłą swojej reakcji.

- Daj sobie spokój, Alex, z twojej twarzy można

czytać jak z gazety. Powiedziałem coś niewłaściwego,

tak?

- Nie, tylko... tylko nigdy nie zrozumiem, jak

można tak obojętnie mówić o przemocy.

- Świat jest pełen przemocy - odparł po prostu

Travis. - Możesz skryć się na jakimś spokojnym

przedmieściu i udawać, że jest inaczej, ale to nie

zmienia faktu, uwierz mi. I wcale nie mówię o tym

obojętnie.

- Czy ty naprawdę myślisz, że ja żyję w izolacji,

zupełnie nieświadoma tego, co dzieje się w „praw­

dziwym" świecie?

Travis zrozumiał, że ją uraził.

- Nie oskarżam twego stylu życia, Alex - próbował

ją udobruchać. - Twierdzę tylko, że na świecie jest

dużo więcej zła niż myślisz.

- No, cóż. - Alex pozornie się z nim zgodziła.

- Jak to się stało, że zostałeś agentem? - zapytała

zmieniając temat.

Travis z ulgą powitał neutralny temat rozmowy.

background image

- Na ostatnim roku studiów pojechałem w ramach

wymiany do Berlina. Tam zaprzyjaźniłem się z Jodem

Gibsonem. Jego ojciec był podsekretarzem w am­

basadzie amerykańskiej. Po dyplomie ojciec Joela

załatwił nam pracę kurierów ambasady na czas wakacji

i tak to się zaczęło. Chyba każdy z nas czuł się

wówczas młodym Jamesem Bondem.

- Ale przecież skończyłeś studia, miałeś robić coś

innego?

Jej pytanie przypomniało mu o czymś, nad czym

pracował przez cały czas zwolnienia lekarskiego, a co

zginęło bezpowrotnie wraz z jego bagażem.

- Byłem magistrem sztuki, ale nikt do mnie nie

przybiegł z jakimiś oszałamiającymi ofertami pracy.

Nie musiałem pracować. Miałem pieniądze po ojcu

i po matce, mogłem więc robić co chciałem.

- I chciałeś być szpiegiem? - nie mogła uwierzyć

Alex.

- Wtedy tak.

- A co będziesz robił teraz, po wycofaniu się z tej

roboty?

Ze zdziwieniem spostrzegła, że jego odpowiedź

miała dla niej duże znaczenie. Kiedy i dlaczego zaczęła

ją obchodzić jego przyszłość?

Zamiast odpowiedzi, Travis przymknął oczy i wy­

mownie westchnął.

Nic mnie ten człowiek nie obchodzi, przekonywała

samą siebie. Robię mu tylko uprzejmość, jak zrobiła­

bym każdemu w podobnej sytuacji.

A więc dlaczego moje serce reaguje przyspieszonym

biciem na każdy jego uśmiech?

Dlaczego dziesięć razy dziennie podchodzę do drzwi

jego pokoju, żeby popatrzeć jak śpi?

background image

Dlaczego każdej nocy odkąd on tu jest, marzę, by

znaleźć się w jego ramionach?

To wcale nie znaczy, że mi na nim zależy. To po

prostu znaczy, że przyjaciółki miały rację. Za długo

byłam sama. Zareagowałabym w ten sposób na

każdego mężczyznę.

Sama w to nie wierzyła.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Travis odłożył słuchawkę i oparł się o poduszki.

A więc LeClair połknął przynętę. Uważał, że przy

odpowiedniej perswazji - w tym przypadku znaczyło

to pół miliona dolarów - uda mu się przekonać

Travisa, by zdradził ministerstwo i sprzedał mu

diamenty.

Ponury uśmiech to pojawiał się, to znikał z twarzy

Travisa. Cieszył się, że w końcu może zrobić coś, co

pomoże w aresztowaniu LeClaira, ale z drugiej strony

był wściekły, że LeClair tak nisko go ceni i spodziewa

się, że przyjmie łapówkę. Tylko ciekawe, dlaczego,

choć w przeszłości często odgrywał podobne role,

teraz tak bardzo go to niepokoiło.

Odsunął od siebie te myśli i skupił się na planowaniu

następnego etapu gry. Za czterdzieści osiem godzin

znów zadzwoni do LeClaira, udając z początku, że

się boi. Później niby się zgodzi, ale zażąda więcej

pieniędzy, a tuż przed odłożeniem słuchawki wspomni,

że właściwie ma innego kupca. To powinno załatwić

LeClaira.

Nagle wydało mu się, że słyszy jakiś delikatny

odgłos, trudny do określenia, dochodził z okolicy

drzwi. Travis, który po latach praktyki umiał nad

sobą panować, czekał w napięciu.

Drzwi leciutko się uchyliły.

Na poziomie klamki pojawiła się burza ciemnych

background image

włosów, zarys piegowatego policzka i szeroko otwarte

piwne oko. Travis odetchnął z ulgą. Brandon. Codzien­

nie przez ostatni tydzień dzieciak przychodził tu, by

mu towarzyszyć.

- Cześć, mały - powiedział Travis, opierając się

o poduszki.

- O, nie śpisz - ucieszył się Brandon wchodząc do

pokoju. Wyciągnął zza pleców pogniecioną kartkę

i podał ją Tr a vi sowi. - Przyniosłem ci obrazek.

- Wspaniały - powiedział Travis patrząc na plamy

zieleni i błękitu, tu i ówdzie przetykane beżem. Trzymał

obrazek niebieskim kolorem do góry, mając nadzieję,

że jest to niebo.

- Wiesz, co to? Moja drużyna baseballowa. A tu

jestem ja - chłopiec wskazał największą plamę

pośrodku obrazka. - Chciałem narysować tak jak

w tym komiksie, ale mieliśmy dzisiaj na plastyce

zastępstwo i ta pani powiedziała, że coś takiego nie

istnieje - dodał z żalem.

- Ja ci narysuję - rzekł bez zastanowienia Travis,

przypomniawszy sobie nauczycielki ze swego dzie­

ciństwa, które też były takie surowe i bez wyobra­

źni.

- Naprawdę?

- Jasne. Masz ołówek?

- Tak.

- Powiedz, jak mam rysować, żeby było tak jak

chciałeś.

Brandon namyślał się przez chwilę.

- No więc mam być duży, z małymi oczami, małymi

uszami i dużym nosem, jak trąba, i cały owłosiony.

Ołówek w ręce Travisa skakał po papierze, wypeł­

niając polecenia Brandona.

background image

- No i jak ci się podoba? - zapytał Travis pokazując

chłopcu rysunek.

- Ojej! Jak to zrobiłeś? Wygląda całkiem jak Potwór.

Powinieneś dać jeszcze autografię na dole.

- Chodzi ci o autograf, co? - zapytał Travis

i automatycznie umieścił swój podpis w rogu rysunku.

- Proszę - podał obrazek zachwyconemu chłopcu.

- A więc grasz w baseball, tak?

- W taki dziecięcy baseball - wyjaśnił Brandon.

- Alex i mój tata są trenerami, tylko że tata ciągle

wyjeżdża. Teraz znowu jest w Mamopolis...

- Chodzi ci o Minneapolis?

- To właśnie powiedziałem. No więc nie będzie go

w ten weekend, a ciocia Alex dopiero się uczy,

a w ogóle to tylko dziewczyna. Umiesz grać w baseball,

Travis?

- Tak - odparł Travis i pomyślał, że nazwać Alex

„tylko dziewczyną", to tak, jak powiedzieć o oceanie

„tylko kałuża".

- A więc dobrze. Pomożesz cioci Alex.

- Wątpię - odparł Travis czując, że mały wpuścił

go w maliny.

- Proszę... -jęknął chłopiec.

- Powinniśmy chyba porozmawiać z AIex.

- Dobrze - powiedział z uśmiechem Brandon.

- Wiem, że ciocia się zgodzi.

Nie, jeśli ja pierwszy z nią porozmawiam, pomyślał

Travis i głośno dodał:

- Zobaczymy.

Kiedy Alex weszła do pokoju, zastała Brandona

siedzącego po turecku na łóżku. Opowiadał ze

szczegółami o swoim dniu w szkole, a Travis, trzeba

mu przyznać, starał się wyglądać na zainteresowanego.

background image

Jak na faceta, który udaje twardziela, było to raczej

dziwne.

- Cześć - powiedziała. - Co słychać?

- Wszystko fajnie - odparł za nich obu Brandon.
- Bardzo fajnie - zawtórował mu Travis z lekką

domieszką ironii.

- Popatrz, ciociu, co mi Travis narysował!

Alex rzuciła okiem na rysunek, ale zaraz przyjrzała

mu się uważniej, zdumiona talentem Travisa. Kilkoma

pociągnięciami ołówka stworzył pełną życia, przeko­

nującą postać.

- To naprawdę dobre - powiedziała szczerze. Jeszcze

raz spojrzała na rysunek. Było w nim coś znajomego...

- Travis mówi, że ponieważ tata wyjechał, to on ci

pomoże w treningu, ciociu.

- Ej, chwileczkę, mały. To wcale nie...

- A właśnie, że tak - przerwał mu Brandon.

- Powiedziałeś, że tak, jeśli ciocia się zgodzi. Zgodzisz

się, ciociu, prawda?

- Alex i ja musimy to jeszcze omówić - zaryzykował

Travis. - Jestem przecież chory - dodał rzucając Alex

błagalne spojrzenie.

- Z tym nie będzie problemu - odparła Alex nie

odrywając wzroku od rysunku. - Rozmawiałam dziś

rano z doktorem i zapewnił mnie, że już na pewno nie

zarażasz. Jesteś prawdopodobnie trochę osłabiony,

ale jak zaczniesz się ruszać, wkrótce odzyskasz siły.

Świeże powietrze dobrze ci zrobi - zakończyła i dopiero

wtedy spojrzała na Travisa. Błysk w jego oczach

uświadomił jej od razu, że powiedziała coś niewłaś­

ciwego.

Brandon nie był głupi. Zrozumiał od razu, że

wygrał i błyskawicznie zeskoczył z łóżka.

background image

- Wspaniale! Lecę powiedzieć Barry'emu i Seanowi

- wrzasnął uradowany i wybiegł z pokoju, jakby

goniła go sfora wilków.

Alex wystarczyło jedno spojrzenie na Travisa, by

też pójść w ślady chłopca.

Dlaczego po prostu nie powiedział „nie"? - za­

stanawiała się Alex spoglądając kątem oka na siedzą­

cego obok niej na przednim siedzeniu naburmuszonego

Travisa.

Nie zrobił jednak tego i teraz siedział obok niej

w ferrari i jechali na boisko, a Alex bardzo się

cieszyła.

Właściwie może nawet za bardzo. To zadziwiające,

jak bardzo przez tak krótki czas go polubiła - i jak

bardzo bała się, że odejdzie. A co do tego, że odejdzie,

nie miała najmniejszych wątpliwości.

Ale dlaczego jeszcze tu był? Już tylko nieliczne

blade plamki na jego skórze świadczyły o przebytej

chorobie. Właściwie wyglądał znakomicie. Jego nieco

już za długie włosy błyszczały i, choć ciągle czuł się

słaby, trudno było się tego domyślić - taka emanowała

z niego energia. Alcx nie mogła zrozumieć, czemu

jeszcze nie odszedł.

- Wyglądasz już zupełnie dobrze - zauważyła.

A może on, nie przyzwyczajony, by dzielić się z kimś

swymi planami, po prostu zapomniał jej powiedzieć

o swym rychłym wyjeździe?

Travis spojrzał na nią obojętnie, ale w głowie

słyszał ostrzegawczy dzwonek. Czy za chwilę powie

mu, że ma sobie pójść?

Przygotowywał się na ten moment właściwie od

chwili, kiedy powiedziała mu, że rozmawiała z lęka-

background image

rzem. Zastanawiał się, jak by ją ubiec. Na razie uznał,

że najlepiej będzie zmienić temat.

- Owszem, chyba już nieźle wyglądam - przytaknął

i dodał szybko: - Brandon mówił, że byłaś zamężna.

Kto to był? Kolega z dzieciństwa?

Alex nie była pewna, czy dobrze słyszała.

- No? Kto?

- Poznaliśmy się na uczelni, na jego wykładzie

- odparła, nadal zaskoczona tym niespodziewanym

pytaniem.

- Był profesorem? - dopytywał się Travis. Zapom­

niał, że jego pytanie miało służyć tylko do odwrócenia

uwagi od głównego tematu rozmowy i teraz był

autentycznie zaciekawiony.

- Nie. Był przedsiębiorcą i wynalazcą. Może nawet

o nim słyszałeś? Był pionierem w dziedzinie kom­

puterów osobistych. Nazywał się Stefan Zbresky.

Poznaliśmy się, kiedy byłam na roku przeddyp-

lomowym. Zaproszono go na cykl wykładów na

temat przyszłości komputerów osobistych.

Pochlebiało jej, że wybrał akurat ją, ale równocześnie

jego sukcesy i pozycja oszałamiały ją. Nie czuła się

jeszcze dojrzała do trwałego związku, a Stefan

oświadczył się jej już na trzecim spotkaniu. Dopiero

po roku zgodziła się na zaręczyny, a po następnym,

już po jej dyplomie, na ślub. Stefan się niecierpliwił

i choć bez przekonania, ale uznał jej racje. Alex ciągle

mu przypominała, że mają przed sobą całe życie.

- Byliście szczęśliwi? - zapytał Travis.

Tak szczęśliwi, jak tylko można być przez całe

cztery dni i siedem godzin.

- Tak - odparła Alex. Czując na sobie ciężar jego

spojrzenia nie odrywała wzroku od szosy.

background image

- Co się stało?

Alex rzuciła mu krótkie spojrzenie.

- Umarł.

Zazwyczaj to proste stwierdzenie faktu śmierci

męża wystarczało, by zniechęcić do dalszych pytań

nawet najbardziej ciekawskich. Ale, jak się okazało

- nie Travisa.

- Jak?

Travis wiedział, że jest teraz niegrzeczny, ale nie

przejmował się tym. Na dźwięk nazwiska Zbresky'ego

coś nieprzyjemnie kojarzyło mu się w pamięci, ale

zupełnie nie potrafił tego określić. Może czytał o ich

małżeństwie w gazetach? Zbresky był znaną postacią,

Alcx zaś jest taka piękna, że na pewno chętnie o nich

pisano.

- Zginął w wypadku - odparła, nie ukrywając już

zniecierpliwienia.

To pewnie było to, pomyślał Travis i w tej chwili

Alex zamieniła się z nim rolami.

- A ty? - zapytała.

- Co ja? - zdziwił się Travis, jakby w ogóle nie

wpadło mu do głowy, że w dwadzieścia pytań można

grać w obie strony.

- Byłeś kiedyś żonaty?

- Nie ma mowy - pokręcił głową. - Nie lubię

zobowiązań. A w ogóle, to całe: „i odtąd żyli długo

i szczęśliwie" to bzdura wymyślona przez speców od

reklamy, by lepiej szły ich samochody i pasty do zębów.

- Nie zgadzam się. Od początku świata mężczyźni

i kobiety łączyli się w pary. To kamień węgielny

trwałości społeczeństw. Kiedy tylko jakaś cywilizacja

próbowała to odrzucić, kończyło się chaosem, ruiną

i, w końcu, upadkiem. Popatrz na starożytny Rzym.

background image

- Wcale nie mam ochoty - odparł Travis z nie

ukrywanym rozbawieniem. - Być może ma pani

rację, pani profesor Wright, ale z małym wyjątkiem.

To po prostu nie jest rozwiązanie dla kogoś takiego

jak ja.

- Co to znaczy: dla kogoś takiego jak ty?

- Spójrz prawdzie w oczy, moja pani. Ja naprawdę

nie nadaję się do siedzenia przy domowym ognisku.

- A skąd wiesz, skoro nigdy nie spróbowałeś?

- zapytała cicho.

- Nigdy nie byłem żonaty, ale bynajmniej nie żyję

jak mnich. Kiedyś nawet spróbowałem tej zabawy

w dom, ale, biorąc pod uwagę historię mojej rodziny,

nie powinienem tego robić. To była istna katastrofa.

Beth była naprawdę wspaniałą kobietą, a przy mnie

przeżyła piekło.

Beth? Nie wiadomo dlaczego wiadomość o istnieniu

w życiu Travisa jakiejś kobiety, nawet jeśli to było

w przeszłości, zabolała Alex.

- Ale... - próbowała mu zaprzeczyć.

- Daj sobie spokój, moja pani. Wniosek jest jeden:

nie nadaję się na męża. - Właśnie pokonywali ostry

zakręt, więc Travis przechylił się w jej stronę.

- Czyżbyś nie zauważyła, że zawsze wychodzi na

moje?

Jego bliskość wytrąciła ją z równowagi. Musiała

zwolnić.

- Raczej nie - skłamała.

Oddech zamarł jej w piersiach, kiedy jego wzrok

zaczął wolno przesuwać się po jej ciele, był jak ogień,

szedł od warkocza, poprzez szyję, piersi, talię aż po

uda w obcisłych dżinsach.

- No to uważaj - powiedział cicho.

background image

Uważaj? Zupełnie zapomniała, o czym rozmawiali.

Była cała w płomieniach. W oczekiwaniu patrzyła,

jak jego ręka sunie w jej kierunku.

- Travis? - Alex nie była pewna, czy rzeczywiście

wypowiedziała to imię głośno.

Zwolniła jeszcze bardziej. Jego ręka, która przesunęła

się z jej kolana i spoczęła na udzie, była cudownie

męska.

- O, Boże, Alex. Masz przepiękne nogi.

Na dźwięk jego słów przebiegł ją dreszcz. Zjechała

z szosy i stanęła na poboczu. Ręce jej drżały. Spojrzała

mu w twarz.

- Travis?

Chciała mu coś powiedzieć, ale zapomniała co.

Jego ręka pieściła ją, zataczała małe kółeczka na

wewnętrznym szwie jej dżinsów, jego usta zbliżały się

do jej ust.

- Cholera, to wszystko nie tak...

Wiedziała, że ją pocałuje, zanim jeszcze powiedział

te słowa.

Czyżby? Możliwe, ale kiedy Alex przymknęła oczy,

a jego usta dotknęły jej warg, wszystko przestało się

liczyć. To o tym marzyła, tego pragnęła.

Oddychała z trudem, kiedy zamknął ją w uścisku.

Rozchyliła wargi na powitanie jego języka.

Czuła bicie jego serca, wsłuchiwała się w przy­

spieszony oddech.

Wspaniale pachniał, czysto i męsko. Jego usta

współgrały z jej ustami, ale było w tym pocałunku coś

nowego. Czymś bardzo niewielkim, ale bardzo istotnym

różnił się od tego, który wymienili tamtej nocy przed

hotelem. Tamten był namiętny i podniecający. Ten

także - ale było w nim coś więcej.

background image

Zanurzyła ręce w jego jedwabistych włosach,

przyciągnęła go bliżej, usuwając wszystkie bariery.

Chciała być z nim blisko, skóra w skórę, serce w serce.

Kiedy to się stało? - zastanawiała się oszołomiona.

Kiedy zapragnęła takiego zjednoczenia ciał i dusz

z Travisem Crossem? Kiedy zaczęła go kochać?

Trzymała się go jak jedynej kotwicy.

I nagle drzwi samochodu otworzyły się gwałtownie

i Alex zobaczyła kilku małych chłopców, z otwartymi

ustami wpatrujących się w nią i Travisa.

- O raju! - krzyknął Sean, a Travis błyskawicznie

oparł się o fotel.

Właśnie wtedy Alex przypomniała sobie, co chciała

powiedzieć Travisowi.

- Travis - szepnęła i zaczerwieniła się, kiedy ich

oczy się spotkały. Drżącymi palcami poprawiła włosy.

- Jesteśmy na miejscu.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Półtorej godziny później Alex nadal była oszoło­

miona.

Było piękne, wiosenne popołudnie. Słońce jasno

świeciło, świeżo skoszona trawa pachniała jak perfumy

Matki Natury i drużyna Brand ona po raz pierwszy

wygrywała.

Powinnam się cieszyć, pomyślała Alex. Ale zamiast

radować się ze swoją drużyną, zamiast zagrzewać ich

do walki, ciągle borykała się z odkryciem, które

pojawiło się nie wiadomo jak i skąd i o którym nie

mogła zapomnieć.

Była zakochana w Travisie Crossie.

Przez ostatnie dziewięćdziesiąt minut wymyślała

coraz to nowe argumenty przeciwko tej konkluzji

- począwszy od tego, że Travis po prostu zupełnie się

dla niej nie nadaje, że całe życie otaczała go przemoc,

że nie wierzy w miłość i zdecydowanie odrzuca ideę

małżeństwa, aż po jego spodziewaną reakcję, gdyby

przyznała mu się do tego uczucia. Pan Cross natych­

miast przekonałby ją, jak głęboko się myli i zmyłby

się, zanim doszłaby do litery „m" w słowie kocham.

Wszystko to jednak było bez znaczenia. Czy

jej się to podobało, czy nie, czy tego chciała,

czy nie, kochała go.

Co nie zmieniało faktu, że najrozsądniejszą rzeczą,

jaką mogła zrobić, było zapomnieć o całej sprawie.

background image

A byłoby to dużo łatwiejsze, pomyślała patrząc na

otoczonego przez małych graczy Travisa, gdyby nie

potrafił tak znakomicie bawić się z dziećmi.

Kiedy kilka godzin później wchodziła pod prysznic

w swoim domu, wciąż miała przed oczami jego twarz.

Szczęśliwą, niesamowicie przystojną twarz.

No, dobrze, myślała, pozwalając wodzie spływać

jej po plecach. Przyznaj się. Wpadłaś. Zakochałaś

się w absolutnie wspaniałym mężczyźnie. W męż­

czyźnie, który bez wysiłku przyprawia cię o bicie

serca i przez którego wrze twoja krew. W mężczyź­

nie, który raczej pozwoli wyrwać sobie wszystkie

zęby, niż przyzna, że istnieje coś takiego jak trwała

miłość.

A więc co chcesz zrobić? - posłyszała w sobie jakiś

cichy głos.

Oparła czoło o chłodne kafelki i przyznała, że nie

ma zielonego pojęcia.

A więc odpręż się, mówił dalej głos. Poddaj się

biegowi rzeczy. Przypomnij sobie, od jak dawna nie

byłaś z mężczyzną.

Też mi rada! Zakochała się w mężczyźnie, do

którego pasuje jak sierotka Marysia do Kevina

Costnera, a ten głos każe jej poddać się biegowi rzeczy.

Zastanawiając się, co też się z nią porobiło, Alcx

namydliła gąbkę i zaczęła metodycznie szorować swoje

ciało.

Ów wewnętrzny, cichy głos nie miał jednak zamiaru

się zamknąć. Alex, mówił, wszystko jest w porządku,

po prostu zbyt długo czekałaś na miłość.

Alex przerwała szorowanie i jęknęła. Kolejny

odkrywczy wniosek. Bo cóż to jest osiem lat bez

background image

mężczyzny? Co najwyżej dowód, że nie jest osobą

szczególnie namiętną.

Głos nie dawał jednak za wygraną. Czyżby? - pytał.

Więc jak nazwiesz to, co robiliście z Travisem

w samochodzie? Może to był aerobik? Taniec ust?

Aerobik ust? Och, nie. Alex szorowała się coraz

mocniej.

Głos całkowicie ignorował jej argumenty. Czemu

jesteś taka pruderyjna? Tylko popatrz na swoją

sypialnię. Czy jest skromna i niewinna jak pokój

pensjonarki? Nie. Jest jakby stworzona dla Rudolfa

Valentino. Śpiąca bogini miłości czeka tam, by zjawił

się odpowiedni mężczyzna i obudził ją.

Alex zachłysnęła się wodą. Bogini miłości? Mój Boże!

Czy Doris Day jeździ ferrari? Czy skromna wdowa

poderwałaby nieznajomego na parkingu?

- Nie poderwałam Travisa! - krzyknęła Alex.

Cudownie! Na dodatek zaczęła mówić do siebie.

Na głos.

Och, Alex, bądź poważna, mówił niestrudzony

głos. Po prostu odpowiedz sobie na pytanie, czy

chcesz kochać się z Travisem, czy nie.

Konieczność znalezienia odpowiedzi na to pytanie

wymazała wszystkie inne myśli z jej głowy.

Czy chcę kochać się z Travisem?

A czy doba ma dwadzieścia cztery godziny? Czy po

wiośnie przychodzi lato? Czy słońce wschodzi na

wschodzie?

Oczywiście, że chce się z nim kochać. Po raz

pierwszy spotkała mężczyznę, który jednym spoj­

rzeniem przyprawia jej krew o wrzenie.

Jaki więc głupiec zrezygnowałby z takiego uczucia?

- pytał głos.

background image

Może ktoś taki jak Alex?

Próbowała wyliczyć wszystkie za i przeciw wiązaniu

się z Travisem, ale głos znowu zainterweniował.

Przestań, Alex. Korzystaj z życia. Stefan umarł i to

nie była twoja wina. Wiesz o tym dobrze. Czemu więc

wciąż siebie karzesz? Czemu żyjesz życiem innych ludzi?

Ej, a to co? Płynąca z prysznica woda stała się

nagle lodowata, a w rurach rozległo się głośne buczenie.

Alex wymacała kurek i zakręciła wodę. Jednym susem

wyskoczyła z kabiny i owinęła się różowym ręcznikiem.

Za ścianą, w gościnnej łazience, słychać było lecącą

do wanny wodę.

Alex nie wierzyła własnym uszom. Ten zdrajca,

Travis Cross, najwyraźniej przygotowywał sobie kąpiel.

Czyż nie umówili się, że najpierw ona się wykąpie,

a dopiero potem on?

No właśnie, a on w najlepsze chyba się kąpie. Co

będzie, jeśli się pośliżnie, uderzy o coś głową i straci

przytomność? Będzie musiała prosić przyjaciółki, by

przyszły pomóc go podnieść.

Teoretycznie wszystko było w porządku. Travis

przez całe popołudnie uganiał się z bandą małych

chłopców i wcale nie wyglądał na zmęczonego.

Najwyraźniej jednak cała zdolność Alex do logicz­

nego myślenia ulotniła się wraz z parą z gorącego

prysznica.

Owinęła włosy ręcznikiem, narzuciła krótki, różowy

szlafrok i nie zważając na spływającą z niej wodę

pomaszerowała wojskowym krokiem do sąsiedniej

łazienki.

Nawet nie zwróciła uwagi na otwarte drzwi,

wparowała jak burza do środka i natknęła się na

nagie plecy Travisa.

background image

Odskoczyła z piskiem.

- Alex? - odwrócił się zdziwiony Travis. Przebiegł

wzrokiem od jej pokrytej kropelkami wody twarzy,

przez delikatnie zarumienioną szyję aż do wspaniałych,

długich nóg znakomicie wyeksponowanych przez

krótki szlafrok.

- Myślałam, że się kąpiesz - powiedziała owijając

się szczelniej szlafrokiem.

- Tak? Przyszłaś mi towarzyszyć?

- Nie. - Alex z trudem powstrzymywała się, by nie

spuścić wzroku poniżej jego brody.

- To może przyszłaś popatrzeć?

- Nie! Chciałam... - Przerwała, gdy zobaczyła

pływające w wypełnionej płynem do kąpieli wannie

kije baseballowe.

- Ty chyba zwariowałeś. Wietrzna ospa rzuciła ci

się na mózg. Czy wiesz, że kąpiesz te kije w najdroż­

szym płynie w całym mieście?

- Zgadza się, rzeczywiście zwariowałem - odparł

Travis podchodząc bliżej. - Ale nie ma to nic

wspólnego z kijami, ani z płynem do kąpieli.

Po raz pierwszy od wejścia do łazienki Alex spojrzała

na Travisa. Miał na sobie tylko lekko wilgotne,

czarne spodenki gimnastyczne. Cofnęła się o krok

i wpadła na toaletkę.

- Alex - rzekł cicho Travis, podszedł bliżej i wyciąg­

nął rękę, by zsunąć ręcznik z jej głowy.

- Ja... ja sama umyłabym te kije - powiedziała bez

przekonania.

- Alex. - Travis ujął ją za ramiona i spojrzał jej

w oczy. - Wkrótce wyjeżdżam. Rozumiesz? Nie mogę

się wiązać.

Alex wiedziała tylko, że za chwilę ją pocałuje i, jak

background image

to było przy poprzednich dwóch pocałunkach, czuła,

ze krew pieni się w jej żyłach jak szampan. Nie mogła

oddychać, nie mogła myśleć - i wcale się tym nie

przejmowała. Obchodziło ją tylko jedno. Chciała być

bliżej Travisa, bliżej jego ciepła, chciała czuć jego

dotyk.

- Wiem - szepnęła. -To... to nieważne.

W tym momencie zrozumiała, że to prawda.

Może miało to jakiś związek ze Stefanem, ale nie

miała zamiaru rezygnować z „teraz" na rzecz jakiegoś

nieokreślonego „później". Już raz popełniła ten błąd

i okazało się, że owe „później" może czasem zniknąć

wraz z odbitą rykoszetem kulą.

Travis odczytał to z jej spojrzenia, przyciągnął ją

mocno do siebie, poszukał jej ust, zanurzył palce

w wilgotne, jedwabiste włosy.

Alex puściła klapy szlafroka i nagle pozbyła się

wszelkich wahań, zapomniała o skromności. Pieściła

gładką, delikatną skórę na jego piersi, dłońmi ob­

rysowy wała mięśnie, które przedtem podziwiała tylko

z daleka. Był taki ciepły, taki męski, taki silny.

Czy to dobrze, że pożąda go tak bardzo, skoro

powiedział wyraźnie, że interesują go tylko tymczasowe

związki?

A niech tam. W ciepłych ramionach Travisa nie

miała nic do stracenia, a tak wiele do zyskania.

Poddała się pokusie i otoczyła ramionami jego talię.

Travis przerwał pocałunek.

- Och, moja pani - szepnął, obrysowując wargami

linię jej szyi. Jego ręce sunęły po jej plecach, w dół,

aż na pośladki.

- Travis - szepnęła Alex.

- Wiem - odparł. Gryzł delikatnie koniuszek jej

background image

ucha, jego niecierpliwe ręce uniosły rąbek jej szlafroka.

- Wiem, wiem.

Alex poczuła dziwną słabość w kolanach. Instynk­

townie objęła go za szyję. Travis uniósł ją do góry,

posadził na toaletce i stanął w kołysce jej ud.

Alex chwyciła jego rękę, podniosła do ust i poca­

łowała dziko pulsujące miejsce na nadgarstku.

Travis wzdrygnął się.

- Przestań - zażądał.

Odsunął się pół kroku i prawie czarnymi z pożądania

oczami patrzył na zarumienione policzki Alex. Patrząc

jej prosto w oczy delikatnie rozchylił szlafrok. Nie

odrywając wzroku od jej oczu zsunął wilgotny materiał

z jej ramion, potem rozrzucił jej gęste, błyszczące

włosy na nagich, pełnych piersiach.

Alex zamknęła oczy.

Travis patrzył teraz z zachwytem na odkryty przez

siebie różowozłoty skarb. Kiedy Alex zacisnęła ręce

na jego ramionach, oferując mu siebie z pełnym

ufności oddaniem, Travis odszukał ustami jej pierś.

- Och -jęknęła czując przepływające przez całe jej

ciało gwałtowne fale pożądania. Odchyliła głowę,

wysunęła do przodu biodra, jej nogi otoczyły jego

uda. Kierowana instynktem starym jak świat lekkim

ruchem bioder powitała dowód jego pożądania.

Travis przestał całować jej pierś, nachylił się nad

nią i przez chwilę przyglądał się różowej, pulsującej

sutce, ożywionej dotykiem jego warg.

- Travis?

- Jeszcze nie - szepnął ochrypłym głosem.

Drżącymi dłońmi ujął obie piersi i powoli ob-

rysowywał je koniuszkiem języka. Pieszczotę powoli

przesuwał coraz wyżej, aż do ucha.

background image

- Chcę ciebie - szepnął.

- Tak - odparła po prostu, ale wiedziała, że jeśli

każe jej jeszcze dłużej czekać, zacznie go błagać.

Travis zacisnął powieki i odmówił krótką modlitwę

dziękczynną za jej odpowiedź. Następnie pogratulował

sobie szczęścia z powodu swojej wizyty w męskiej

toalecie przy boisku, gdzie przyłapał Seana pokazu­

jącego kolegom, jakie wspaniałe balony można robić

z kondomów.

Po raz pierwszy w życiu skonfiskował coś, co jemu

samemu mogło się przydać.

Wyprostował się, zrobił pół kroku do tyłu i, nie

odrywając wzroku od oczu Alex, sięgnął do kieszonki

swoich szortów, wsunął kciuki pod gumkę i zsunął je

w dół. W jego oczach pojawiło się rozbawienie, kiedy

zobaczył reakcję Alcx. Szybko wykorzystał łup zdobyty

od Seana.

Zrzucił na podłogę jej szlafrok i znowu zamknął ją

w swoich ramionach. Poszukał jej ust, dłońmi objął

pośladki, a ona wyszła mu na spotkanie. Nagle

znalazł się w niej, napełnił ją sobą i sam poczuł pełnię.

To było coś wspaniałego. Przez chwilę Travis myślał,

że nie wytrzyma i zachowa się jak nieopanowany

nastolatek. Później spojrzał na uniesioną ku niemu

twarz Alex, na jej przymknięte oczy, zarumienione

policzki i słodko rozchylone usta.

Zaczął się poruszać. Z początku wolno, dając jej

czas na dopasowanie się do jego tempa, a potem

szybciej, mocniej, łapczywiej.

W pewnej chwili kątem oka zauważył w lustrze

odbicie ich postaci i zwiększył tempo. Na tle delikatnej

linii jej pleców jego ręce wydawały się duże i ciemne,

przy każdym silniejszym pchnięciu jej włosy jak płynny

background image

jedwab omiatały jego ramiona. Brąz jego ciała

kontrastował z jej skórą koloru kości słoniowej, heban

jego włosów ze złotem jej splotów, jego twardość z jej

miękkością. Obraz ich zespolenia oszołomił go.

Mocnym pchnięciem pokonał ostatnią barierę

między nimi i połączyli się.

Długo później wciąż byli ze sobą połączeni, sple­

ceni nogami i rękami. Ich serca biły jednym ryt­

mem.

Gdzieś z oddali dobiegł ich odgłos zamykanych

drzwi.

Travis ledwo go usłyszał. Jego gęste, czarne rzęsy

rzucały cień na jego policzki. Czoło oparł o czoło

Alex. Dopiero teraz zrozumiał, czemu mężczyźni po

kochaniu się z kobietą czasem obiecują jej dozgonną

miłość. Jeżeli przeżyli coś podobnego do tego, czego

on przed chwilą doświadczył z Alex, nie dziwił się, że

próbowali zapewnić sobie takie szczęście na całe życie.

Tylko że naprawdę rzadko kiedy tak bywało.

Oczywiście nie znaczyło to, że nie ma ochoty

znowu kochać się z Alex. Miał, i to bardzo.

Zza drzwi znowu dobiegł jakiś odgłos. Travis

nastawił ucho i zmarszczył brwi. Schody. Ktoś idzie

po schodach.

Ktoś idzie po schodach?

Delikatnie, ale szybko wyswobodził się z objęć

Alex. Jednym ruchem rzucił się ku drzwiom i zatrzasnął

je. Alex patrzyła na niego zdziwiona.

Nie zdążyła powiedzieć ani słowa, a co dopiero

zażądać wyjaśnienia, kiedy oboje usłyszeli natarczywe

pukanie do drzwi.

- Travis? - rozległ się znajomy, dziecięcy głos.

- Jesteś tam?

background image

Alex zaczerwieniła się i sięgnęła po szlafrok.

Brandon! Travis odetchnął z ulgą. Mimo to, kiedy

wreszcie odezwał się, jego głos brzmiał tak, jakby

przed chwilą ukończył maraton i przegrał.

- Czego chcesz? - warknął.

- Wyjdziesz się pobawić?

- Nie - odparł Travis tonem zniechęcającym do

dalszej dyskusji.

Brandon najwyraźniej nie zrozumiał.

- Dlaczego? - zapytał niezrażony.

Travis z trudem zachowywał cierpliwość.

- Bo jestem zajęty.

- Tak?

- Tak.

- O. A co robisz? Mogę pomóc?

- Nie - odparł Travis tonem nie znoszącym

sprzeciwu.

- O - nie dawał się zbyć Brandon. - A szybko

skończysz?

- Tak. Cholera jasna - dodał pod nosem.

Alex uśmiechnęła się, rozbawiona absurdalnością

sytuacji.

- To przyjdziesz na przejęcie dla uczczenia naszego

zwycięstwa?

- Chodzi ci o przyjęcie, co? - westchnął Travis.

- No, tak właśnie mówiłem. Przejęcie z tortem,

lodami i w ogóle.

Travis oparł czoło o drzwi.

- Wracaj do domu, mały.

- Obiecujesz, że zaraz przyjdziesz?

- Obiecuję.

- Aha, Travis. Przyprowadzisz ciocię Alex? Nigdzie

nie mogę jej znaleźć.

background image

- Dobrze.

Na dźwięk oddalających się kroków Alex przestała

już nad sobą panować, osunęła się bezwładnie na

podłogę i wybuchnęła szalonym śmiechem.

Travis patrzył na nią zdumiony.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Ubrany w czarne dżinsy i czarną koszulę Travis

stał przy grillu na werandzie domu Sary. Otaczała go

hałaśliwa grupka małych chłopców, do uda kleiła się

dwuletnia siostra Brandona.

Co ja tu robię? - zastanawiał się.

W głębi ogrodu stała Alex z trzema kobietami

- wysoką brunetką, pulchną, starszą blondynką

i z Connie, która przywiozła go ze szpitala. Skrzywił

się, przypomniawszy sobie grad pytań, jakim za­

rzuciła go wcześniej ta trójka kobiet. Zachowywały

się, jakby były najbliższą rodziną Alex i miały

pełne prawo znać jego intencje wobec niej. Wyobraził

sobie ich reakcję, gdyby dowiedziały się, że kochał

się z nią - w łazience. Upiekłyby go na grillu.

Nie, chętniej przyrządziłyby z niego potrawkę.

Ale skąd mógł wiedzieć, że Alex, tak bardzo

amerykańska, spokojna i zasadnicza, roztopi się od

jednego jego pocałunku jak świeca? Że pod chłodnym

wyglądem Grace Kelly kryje się namiętność Madonny

i tylko czeka, żeby wybuchnąć.

Ta kobieta oznacza kłopoty. Czyż nie wiedział tego

od początku? Czyż od ich pierwszego spotkania nie

zalazła mu za skórę, nie zmieniła jego zazwyczaj

zimnej racjonalności w coś tak chłodnego i przewidy­

walnego jak erupcja wulkanu.

Sean pociągnął go za koszulę.

background image

- Wciąż nie rozumiem - powiedział rozkapryszonym

głosem, który działał na Travisa jak skrzypienie

paznokcia pocierającego o tablicę. - Jeżeli ptaki

i samoloty mogą latać, to dlaczego ja nie?

Travis westchnął zniecierpliwiony. Już po raz trzeci

musiał odpowiadać na to pytanie.

- Bo tak. To wynika z zasady aerodynamiki. Masa...

- Cześć, chłopaki.

Alex bezskutecznie machała ręką, by rozwiać gryzący

dym i uśmiechnęła się widząc pełne wdzięczności

spojrzenie Travisa.

- Ukradnę wam pana Crossa na chwilę. Ktoś chce

go poznać - powiedziała do dzieci i odkleiła Lizabeth

od uda Travisa.

- Dzięki - rzekł Travis.

- Nie spiesz się z tym - odparła tajemniczo Alex

i poprowadziła go do brunetki, z którą wcześniej

rozmawiała. - Travis, to jest Dawn. - Choć jej ton

był poważny, w oczach dostrzegł złośliwe błyski.

Zastanawiał się, o co chodzi, ale uprzejmie ujął

wyciągniętą ku niemu dłoń.

- Miło cię poznać, Dawn.

- To ja się cieszę - odezwała się Dawn głosem

pasującym do kogoś o połowę mniejszego. - Mój

syn jest tobą zachwycony, w odróżnieniu od nie­

których - dodała rzuciwszy złośliwe spojrzenie

w stronę Alex.

Travis gwizdnął cicho, zastanawiając się, czym też

Alcx zasłużyła na taką niechęć, i próbując zgadnąć,

który z chłopców jest synem brunetki.

Nie musiał długo spekulować, bo kobieta chwyciła

go za rękę i rzekła kokieteryjnie:

- Jestem matką Seana. Seana Lawna.

background image

Scan Lawn. Travis pierwszy raz usłyszał nazwisko

małego byczka. Spojrzał z ukosa na Alex, która nie

wydawała się urażona wrogością pani Lawn.

- Poznałeś już Johna, męża Dawn.

- Rzeczywiście. Chyba był z córką.

- O, tak - odparła pani Lawn. - Oni się uwielbiają.

Tak bywa miedzy ojcem a córką. A ja z kolei mam

lepsze stosunki z synami. No, ale Ronnic i Scan to

prawdziwe skarby, choć niektórzy - tu znowu spojrzała

na Alex - są innego zdania. To właściwie zrozumiałe

- mówiła dalej do Travisa, choć jej słowa bez wątpienia

przeznaczone były dla Alex. - Ludzie, którzy nie

mają własnych dzieci, nie rozumieją matczynego

oddania ani naturalnej, dziecięcej żywotności. Prawda,

Travis?

Travis miał już dosyć ostrych, złośliwych szpil,

które ta ogromna baba bez przerwy wsadzała Alex

i zastanawiał się, jak by zareagowała, gdyby opowie­

dział jej o „balonach", którymi bawi się jej „skarb".

Sam nie wiedział, czemu czuł się zobowiązany bronić

Alex, która jakby to wyczuła i ścisnęła go znacząco

za ramię.

- Och, sam nie wiem - odparł. - Wydaje mi się, że

to zależy od tego, co rozumiesz przez żywotność. Ja

na przykład uważam, że jeśli sześcioletnie dziecko

bawi się...

- Popatrz - krzyknęła Alex i prawie wyrwała mu

ramię, odciągając go na bok. - Przepraszam cię,

Dawn, ale Sara nas woła.

Travis nie protestował.

- Tchórz - rzekł z uśmiechem, kiedy byli już sami.

- Szsz... - uciszyła go Alex.

- No, dobrze - zgodził się i popatrzył leniwie na

background image

jej zarumienione policzki i wargi, wciąż lekko spuch­

nięte od jego pocałunków. Miała na sobie obcisłą

bawełnianą sukienkę, która czyniła zadziwiające rzeczy

z jego ciśnieniem.

Alex też patrzyła na niego. Pożądanie widoczne

w jego błękitnych oczach pogłębiło rumieńce na jej

policzkach.

- Czym sobie zasłużyłaś na ten wyjątkowy podziw

ze strony Dawn Lawn? - zapytał, ale pytanie, które

zadawały jego oczy, było zupełnie inne.

Wargi Alex rozchyliły się w mimowolnej odpowiedzi

na to nie wypowiedziane pytanie. Całe jej ciało

wyrywało się ku niemu.

- Ja...

W tym momencie przebiegło obok nich dwóch

małoletnich zawodników i Alex przypomniała sobie,

gdzie się znajduje. Podeszła do ogrodowego stolika

i zaczęła machinalnie zbierać zużyte papierowe kubki

i talerze.

Dobry Boże! Przecież właściwie rzuciła mu się

w ramiona i oczami błagała o pocałunek! Z trudem

przypomniała sobie jego pytanie.

- Popełniłam błąd i powiedziałam Dawn prawdę

o jej „skarbie". Nie toleruję kłamstwa, niezależnie od

okoliczności, a Sean nigdy nie nauczył się mówić

prawdy. - Rozejrzała się za jakimś koszem, gdzie

mogłaby wyrzucić brudne nakrycia. - Pewnego razu

przesadził i zawiesiłam go na dwa mecze. Dawn

nigdy mi tego nie wybaczyła.

- No, tak, to typowe - westchnął Travis, wziął od

niej papierowe nakrycia i wyrzucił do stojącego

niedaleko kubła. Przekonywał sam siebie, że dziwny

ucisk w jego żołądku spowodowały dwa zjedzone

background image

niedawno hamburgery. Wciąż odwrócony tyłem do

Alex odezwał się z udawaną nonszalancją:

- A więc nie znosisz kłamców, co?

- Chyba można tak powiedzieć - odparła układając

serwetki na stoliku. - Kłamstwo zawsze wydaje mi się

jakieś bez sensu. Gdyby ludzie byli ze sobą szczerzy,

oszczędziliby sobie wiele bólu.

- No tak, ale przecież wszyscy kłamią - zauważył

Travis. - Słyszałem, jak zapewniałaś Connie, że bardzo

ci się podoba jej sukienka. Przecież wygląda w niej

jak ogromny, gadający pomidor.

- Travis! - syknęła, ale musiała mu przyznać rację.

- Owszem, ja też od czasu do czasu kłamię, ale tylko

po to, by nie ranić czyichś uczuć. Nie toleruję natomiast

kłamstw, które mają przynieść korzyść kłamiącemu.

Ten rodzaj kłamstw doprowadza mnie do szału

i wszystkie dzieci o tym wiedzą. Zawsze im mówię, że

nie obchodzi mnie, co zrobiły, że zawsze im wybaczę,

ale kłamstwa nie zniosę.

- No tak, ale... - Nie dokończył, bo w tej chwili

rzucił mu się w ramiona Brandon.

- Myślałem, że już nigdy nie przyjdziesz - rzekł

tuląc się do szyi Travisa, potem nachylił się i pocałował

Alex. - Gdzie byłaś? Wszędzie cię szukałem.

- Byłam zajęta - odparła po prostu Alex, wymie­

niając z Travisem porozumiewawcze spojrzenie.

- Dorośli zawsze tak mówią, kiedy nie chcą

powiedzieć prawdy - zauważył sprytnie Brandon.

- Ty też tak będziesz mówił, jak dorośniesz - sko­

mentował Travis i bardzo skutecznie zmienił temat.

Podrzucił Brandona w powietrze, obrócił go kilka

razy, po czym postawił zachwyconego na ziemi.

Chłopiec chwycił Travisa za rękę.

background image

- Chodź zobaczyć mój pokój, dobrze? Wiesz, mam

piętrowe łóżko i w ogóle. Ty też chodź, ciociu. Mama

oprawiła mój plakat - paplał ciągnąc ich do małego,

wesoło umeblowanego pokoju. - Popatrzcie - rzekł

z dumą, kiedy przekroczyli próg jego królestwa.

- Czy nie jest piękny?

Alex, która znała pokój Brandona jak własną

kieszeń, kiwnęła tylko głową i przyglądała się świeżo

oprawionemu plakatowi z Potworem, podczas gdy

mężczyźni poważnym tonem omawiali zalety pięt­

rowego łóżka. Alex dobrze znała i lubiła Potwora,

jego łagodne oczy i szelmowski uśmieszek. Podeszła

bliżej i zobaczyła przyklejony na ścianie obok plakatu

rysunek, który Travis narysował dla Brandona.

Było w nim coś znajomego. Jakby... jakby rysowała

go ta sama ręka co Potwora. Z przechyloną głową

porównywała oba obrazki. Nie, to niemożliwe, by ten

jej wielki, zły agent był autorem książek dla dzieci.

Wiedziała, że autor „Przyszłego życia" nie nazywa

się Travis Cross, tylko Triggs, Tripps, czy jakoś tak...

- Chodź do nas, ciociu!

Brandon leżał na górnym łóżku i poklepując materac

namawiał ją, by się do nich przyłączyła.

- Raczej nie - Alex spojrzała na chłopca i mężczyznę

leżących obok siebie.

- Co jest, ciociu Alex? - prowokował ją Travis.

- Masz lęk wysokości?

Alex popatrzyła wymownie na jego potężną postać

zajmującą prawie całe łóżko.

- Nie, tylko za mało tam miejsca.

- Wcale nie - zaprotestował Brandon i próbował

wcisnąć Travisa w ścianę. - Widzisz?

- Widzisz? - z udawaną powagą powtórzył Travis.

background image

Alex wiedziała, że popełnia błąd, ale ponieważ

zawsze lubiła podejmować wszelkie wyzwania, uniosła

do góry spódnicę i wspięła się po drabince. Spojrzała

na wąziutki kawałek łóżka, który jej zostawili.

- Co jest? - zapytał Travis. - Czyżby te wszystkie

hamburgery weszły ci w biodra?

AIex z westchnieniem wsunęła się na łóżko. Ułożyła

się twarzą do Travisa. Brandon leżał ściśnięty między

nimi.

- Ale fajnie - powiedział. - Zawsze śpię na dole,

bo mama boi się, że spadnę, ale ja wolę górę. A ty,

Travis? Wolisz być na górze czy na dole?

- Sam nie wiem - odparł wpatrując się w Alex.

- To zależy... - Jego wzrok był teraz zamglony i Alex

czuła, jak przenika ją dreszcz.

- A ty, ciociu Alex? - zapytał niewinnie Brandon.

- Ja schodzę - odparła spokojnie, odwróciła się

i z wdziękiem zeskoczyła na ziemię.

Serce jej waliło i to wcale nie z powodu skoku.

Kiedy Travis patrzył na nią w ten sposób, jej ciało

odmawiało posłuszeństwa, sutki stawały na baczność,

w udach czuła dziwne, omdlewające ciepło, mimo że

nie było to ani miejsce, ani czas na takie reakcje.

- No, no! Ale skok! - krzyknął z podziwem

Brandon. - Ja też chcę skoczyć. Mogę?

- Tak - zgodziła się niezbyt chętnie Alex. - Ale

tylko raz i ja cię złapię.

Ledwo zdążyła wypowiedzieć te słowa, kiedy

Brandon radośnie zeskoczył i wpadł prosto w jej

ramiona. Wciąż jeszcze próbowała złapać oddech,

kiedy usłyszała nad sobą głos Travisa:

- A ja? Czy mnie też złapiesz? - i zanim zdążyła

odpowiedzieć, Travis zsunął się na dół.

background image

Wylądował właściwie na niej, otoczył ją ramionami

dla równowagi, przycisnął do niej swe wielkie, silne

ciało. Alex poszukała jego oczu, ale właściwie nie

potrzebowała tego robić, żeby wiedzieć, że działa na

niego tak samo, jak on na nią. Stojąc tak blisko niego

miała po prostu jeszcze jeden namacalny dowód.

Jej palce, jakby kierowane swą własną wolą, gładziły

ciepłą, miękką skórę opinającą jego bicepsy, Alex

jeszcze raz zdziwiła się, jak wiele ten człowiek dla niej

znaczy.

- Chodźmy do domu - powiedziała cicho, przejęta

intensywnością ogarniających ją uczuć.

Travis zesztywniał.

- Jesteś tego pewna? - nieświadomie zadał jej to

samo pytanie, co kilka godzin wcześniej w łazience.

I tak jak wtedy, wszelkie ewentualne wątpliwości,

jakie Alex mogłaby odczuwać, roztopiły się pod jego

gorącym spojrzeniem.

- Tak - odparła.

I tak też zrobili. Zeszli z Brandonem na dół, Alex

z daleka pomachała Sarze na pożegnanie, po czym

zniknęli dyskretnie.

Zmrok już zapadł, w domu Aiex paliło się tylko

małe światełko nad kuchnią. Trzymając się za ręce

weszli na górę.

Travis cały czas pamiętał, jakie wrażenie zrobiła na

nim sypialnia Alex, ale teraz, kiedy stał w jej progu

i patrzył, jak Alex zapala świece, stojące na sek-

retarzyku, okazało się, że rzeczywistość przeszła jego

wyobraźnię.

W świetle świec liście palm i fikusów zdawały się

tańczyć na ścianach, lekki wiaterek poruszał muślinowe

zasłony, gdzieś w ogrodzie śpiewał ptak.

background image

Travis stał jak wmurowany i patrzył na Alex,

która w niemym zaproszeniu zdjęła sukienkę i rzuci­

ła ją na podłogę. Wyjęła z włosów szpilki i potrząs­

nęła głową - złota kaskada zalała ją aż do pasa.

Tego było już dla Travisa za wiele. Trzema szyb­

kimi krokami przebiegł przez pokój i zanurzył ręce

w tej złotej wspaniałości, spijając rozkoszną woń jej

skóry, bardziej podniecającej niż najlepszy afrody­

zjak.

Alex odsunęła go delikatnie.

- Czy nie jesteś trochę zbyt grubo ubrany? - zapy­

tała, sama zdziwiona swą śmiałością. Z trudem nad

sobą panowała, ale dopóki w pokoju Brandona nie

wziął jej w ramiona, nie zdawała sobie sprawy, jak

bardzo głodna była jego dotyku. Jak wytrzymała tak

długo bez tej przyjemności, tej bliskości, tego ognia

przepływającego w jej krwi?

Alex już znała odpowiedź. Potrzebny był jej nie

jakikolwiek mężczyzna, potrzebny jej był Travis Cross.

Kochała go.

Rozpięła guziki jego koszuli.

- O, tak - mruknął Travis, trochę zdziwiony swą

niecierpliwością.

Alex zrozumiała. Też dziwiła się, że jej własne ciało

zupełnie nie pamięta, jak bardzo było zaspokojone

zaledwie kilka godzin wcześniej. Niecierpliwym ruchem

wyszarpnęła mu koszulę z dżinsów i zsunęła z ramion.

Pozwoliła sobie zaledwie na parusekundową zwłokę,

aby przez moment podziwiać jego silną pierś. W rekor­

dowym tempie uwolniła go z butów i dżinsów. Po

chwili stał przed nią tylko w mikroskopijnych,

granatowych slipach.

- Jesteś taki piękny - szepnęła i zafascynowana

background image

patrzyła, jak na policzkach Travisa wykwita lekki

rumieniec.

Travis ujął ją pod brodę.

- Przez całe to cholerne popołudnie tylko o tym

byłem w stanie myśleć - wyznał.

- Ja też,

Travis przesunął niecierpliwymi palcami po blado­

różowej koronce jej stanika i jedwabnych figach

w tym samym kolorze. Chwycił ją w ramiona.

- Nie wiem, czy dotrę do łóżka - wymamrotał

szukając jej ust.

- Mam nadzieję, że tak. - Alex rozchyliła usta

i z radością powitała jego ruchliwy język. Wciąż nie

miała go dosyć, jego czystego, męskiego zapachu

skóry, jego ust, jego dotyku.

Kiedy położył ją pośrodku ogromnego, miękkiego

łóżka i błyskawicznie zdejmował z niej resztki ubrania,

Alex zdała sobie sprawę, że to, co czuła do Stefana,

choć szczere, było tylko bladą kopią uczuć, jakie

wzbudzał w jej sercu Travis.

Ta świadomość ożywiła jej pożądanie. Później będzie

czas na miłosne gry, na czułe słowa i pieszczoty, na

naukę i wyjaśnienia. Ale teraz, ogarnięta pragnieniem,

nad którym nie była w stanie zapanować, pragnęła

go w sobie. Teraz.

Jęknęła, kiedy w nią wszedł, zamknęła go w kołysce

swoich ud, gładziła napięte mięśnie na karku.

- Travis! - wykrzyknęła.

- Przepraszam, ale już nie mogę czekać - szepnął

z wysiłkiem.- Następnym razem, moja pani...

Alex otoczyła go mocno ramionami.

- Nie, nie czekaj. Chcę ciebie teraz.

- Och, Alex.

background image

Jej imię zabrzmiało jak błaganie, jak modlitwa.

Wziął ją jednym długim, delikatnym pchnięciem.

Alex miała wrażenie, że stała się jego częścią,

przedłużeniem jego ramion, tak mocno ją obej­

mujących.

- Travis! - krzyknęła i zachwyt w jej głosie wywołał

natychmiastową reakcję Travisa. Orgazm wstrząsnął

całym jego ciałem.

Parę chwil później zsunął się z niej i ułożył na

plecach. Alex zagłębiła się w łuku jego ramienia,

jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. Poczuła,

jak sztywnieje, a zanim zdążyła zapytać, co się stało,

przyciągnął ją ciasno do siebie i gestem posiadacza

przerzucił rękę przez jej biodro.

- Mmm - zamruczała z zadowoleniem, całując go

w szyję. - Było cudownie.

1 ku zdziwieniu Travisa natychmiast zasnęła.

Postanowił powiedzieć jej rano, że to przecież

zazwyczaj facet zasypia pierwszy w takiej sytuacji.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Śpiąca Alex, oświetlona księżycowym blaskiem,

wyglądała jak niewinne dziecko.

Travis stał przy oknie i przez chwilę przyglądał się

jej z zazdrością. Nie mógł spać.

Zastanawiał się, co robić.

Wychylił się przez okno i patrzył na ogród. Noc

była piękna, drzewa poruszał tylko leciutki wiet­

rzyk. Księżyc zbliżał się do pełni, migotały blade

gwiazdy.

Nie znoszę kłamstwa, przypomniał sobie słowa Alex.

Z początku nadużywał tylko jej gościnności, ale

teraz wszystko się zmieniło. Czuł się dziwnie i wcale

mu się to nie podobało.

Miał trzydzieści cztery lata i od prawie dwudziestu

naczelna zasada jego życia brzmiała: nie angażuj się.

Zaangażowanie oznaczało zgodę na ból i porzucenie,

fałszywe nadzieje, przyszłość, która nigdy nie będzie

taka, jakby się chciało.

Samotność trzymała te demony na przyzwoitą

odległość. Bez zobowiązań mógł cały oddać się swojej

pracy, nie miał bowiem nic do stracenia i nikogo,

komu by na nim zależało.

Była to więc w sumie chyba dobra dewiza życiowa.

Bóg świadkiem, że kiedy tylko o niej zapominał

- kończyło się to katastrofą.

Co najmniej dwa razy otworzył się, pozwolił, by na

background image

kimś mu zależało i w obu przypadkach wszystko się

rozpadło. Najpierw Beth, a potem, choć przecież

inaczej, Joel.

Niech cię diabli, Joel, pomyślał i walnął pięścią

w parapet. Dlaczego wykorzystałeś naszą przyjaźń

i poprosiłeś mnie o to właśnie zadanie? I dlaczego, do

cholery, choć raz nie mogłeś być ostrożniejszy?

Mówiłem ci, że mu nie ufam. Dlaczego nie słuchałeś,

kiedy kazałem ci trzymać się od niego z daleka?

Dlaczego na mnie nie poczekałeś? Dlaczego dałeś się

zabić?

Doświadczenie nauczyło go, jak bezsensowne są

takie rozmyślania.

Joel nie żyje, a po okresie wściekłości i smutku

Travis znalazł pocieszenie. Nie pozostało mu nic

innego, jak dopilnować, by człowiek odpowiedzialny

za tę śmierć zapłacił za nią.

I tu oczywiście znowu zaczął myśleć o Alex.

Co powinienem zrobić?

Było to w zasadzie pytanie retoryczne. Tak, jakby

zastanawiał się, czy naprawić zwalony płot, kiedy

koń już dawno uciekł.

No, dobrze. Kochali się. Było wspaniale, nigdy

czegoś takiego nie doświadczył i jak dziecko, które

po raz pierwszy zakosztowało słodyczy, wcale nie

chciał z tego rezygnować.

Ale to nie znaczy, że mu zależy.

No to co, że jest piękna i dowcipna, i ciepła jak

ogień buzujący na kominku w ponury, zimowy dzień?

Co z tego, że dała mu siebie z takim zaufaniem

i szczerością? Co z tego, że przy niej czuł się taki

wielki i wspaniały? Co z tego, że zawsze potrafi go

rozchmurzyć?

background image

Za kilka dni wróci Mac i, seks czy nie seks, Travis

ruszy w drogę.

Czemu więc się martwi?

Przecież niczego nie obiecywał, wprost przeciwnie.

Zanim oboje się zaangażowali upewnił się, czy Alex

wie, że odejdzie.

Znowu to słowo. Zaangażowanie. Może właśnie

to go niepokoi, a nie obawa, że jeśli Alex kiedyś

pozna całą prawdę i dowie się, że kłamał mówiąc, że

jest na emeryturze, że zrobił z jej domu bazę wypa­

dową do swej zabawy w kotka i myszkę z LeC-

lairem, uzna to za nadużycie jej zaufania i będzie jej

przykro.

Może i nie zależało mu na niej, ale na pewno nie

chciał sprawić jej bólu. Zasługuje na coś lepszego, co

najmniej na szacunek i opiekę. A przede wszystkim

na miłość. Tyle że on nie wierzy w takie rzeczy.

Była to jednak bardzo natrętna myśl. To Alex

sprawiła, że wrócił do marzeń, przed którymi skutecz­

nie bronił się przez tyle lat.

Alex poruszyła się.

- Travis? - zawołała cichym, zaspanym głosem.

Travis rzucił ostatnie spojrzenie na gwiazdy, podszedł

do łóżka i wśliznął się w ciepło jej ramion.

- Mmm - zamruczała Alex obejmując go za szyję.

- Tak jest dużo lepiej.

Jemu też było dużo lepiej, ale nie opuszczało go

natrętne pytanie.

Co mam zrobić z Alex?

Co mam zrobić z Travisem?

Następnego dnia rano Alex szorowała nieskazitelnie

czysty blat w kuchni i próbowała znaleźć odpowiedź

background image

na pytanie, które zadawała sobie od świtu, od chwili,

kiedy wysunęła się z objęć śpiącego Travisa.

Tyle się wydarzyło w ciągu ostatnich dwudziestu

czterech godzin. Czy to dopiero wczoraj zdała sobie

sprawę ze swoich uczuć wobec Travisa? Od tej pory

tyle się zmieniło. Ona się zmieniła.

Od śmierci Stefana przekonywała samą siebie, że

niepotrzebny jej ktoś, z kim mogłaby dzielić życie, że

nie potrzebuje ani mężczyzny, ani własnych dzieci.

Twierdziła, że cieszy ją takie życie, jakie ma. Była

dobrą przyjaciółką, wypróbowaną sąsiadką, najlepszą

ciocią, o jakiej dziecko może marzyć, uważała jednak,

by nie stać się główną podporą czyjegokolwiek życia.

A gdyby zawiodła? Gdyby popełniła błąd?

A gdyby ten ktoś umarł?

Przerwała szorowanie i patrzyła tępo przez okno.

W końcu przyznała, że to jest właśnie sedno sprawy.

Kiedy obudziła się rano, wszystko było takie oczywiste;

ona, która tak dumna była ze swego życia po śmierci

Stefana, po prostu samą siebie oszukiwała.

Robiła oczywiście wszystko, co należy. Stawiła

czoło prasie taka spokojna i pełna godności w swym

smutku, że szybko ją porzucono na rzecz czegoś

bardziej widowiskowego. Spokojnie sprzedała posia­

dane przez Stefana akcje i złożyła je na konto

wspierające potrzebujących, dla siebie zachowała tylko

skromną sumkę, rezygnując z wystawnego stylu życia.

Jak grzeczna mała dziewczynka zrobiła magisterium,

zdobyła pracę, kupiła dom. Stworzyła sobie życie,

wypełniła je pracą i przyjaciółmi, mówiąc, że to

wystarczy.

Dobrze się czuła w tym mieszczańskim życiu. Jedyną

ekstrawagancją, na jaką sobie pozwoliła, było ferrari.

background image

Dopiero teraz zrozumiała, że ten szybki, zgrabny

samochód był jedynym zewnętrznym wyrazem bardziej

emocjonalnej strony jej natury.

A potem Travis wręcz dosłownie wtargnął w jej życie.

I choć wydawałoby się, że połączył ich po prostu

zbieg okoliczności, Alex wiedziała, że to nieprawda.

Nie musiała wieźć go do domu tamtego pierwszego

dnia, a kiedy zachorował na wietrzną ospę, też mogła

znaleźć jakieś inne rozwiązanie. Ale od chwili, kiedy

wskoczył do jej samochodu, jego urok był silniejszy

niż jej obawy, niż wszystkie „gdyby tylko", które, jak

dopiero teraz zdała sobie sprawę, prześladowały ją od

śmierci Stefana.

Gdyby tylko wybrali inne miejsce na miesiąc

miodowy. Gdyby zadowoliła się herbatą, a nie chciała

kawy. Gdyby zażądała, że pojadą parę przecznic

dalej do ich zaprzyjaźnionego samu. Gdyby weszła

do tego sklepu sama, gdyby weszła do niego pierwsza,

gdyby akurat nie było tam napadu, gdyby zareagowała

szybciej. Gdyby, gdyby, gdyby - a wszystko to było

bez znaczenia, bo nic nie przywróci życia jej mężowi.

Zadrżała przypomniawszy sobie twarz Stefana

i krew, która była wszędzie.

A teraz wszystko już skończone.

Była jednak szczęśliwa, że Travis opuszcza Minis­

terstwo Spraw Zagranicznych. Bowiem, choć nie

spodziewała się, że ich znajomość przekształci się

w coś trwałego, sama myśl o tym, że każdego dnia

staje twarzą w twarz z niebezpieczeństwem mroziła

jej krew w żyłach. Lepiej by sypiała wiedząc, że jest

bezpieczny.

Jednak te wszystkie rozmyślania nie przyniosły

odpowiedzi na pytanie, co zrobić w sprawie Travisa.

-

background image

Czy powinna mu powiedzieć, że go kocha? Omawiała

ten problem sama z sobą przez wiele godzin. Z jednej

strony chciała mu powiedzieć, uważając, że zasługuje

na to, by wiedzieć, że jest kochany, z drugiej zaś

obawiała się, że przyniesie to więcej szkody niż pożytku.

Nie chciała, żeby czuł się zobowiązany. Ona weszła

w to wszystko z otwartymi oczami; on bardzo ostrożnie

mówił o swoich poglądach i nadziejach - bądź o ich

braku - i Alex nie chciała kłopotać go swymi

oświadczynami. Mógł także po prostu od razu wziąć

nogi za pas, a Alex, wiedząc jak niewiele czasu im już

pozostało, nie chciała tracić z tego ani sekundy.

A poza tym...

- Dzień dobry.

Niski, cichy głos położył kres tym dywagacjom.

Alex spojrzała ku drzwiom i zobaczyła Travisa,

ubranego tylko w dżinsy.

- Cześć - odpowiedziała. Pewna, że wszystkie jej

uczucia wobec niego wymalowane są wyraźnie na jej

twarzy, wyjęła z szuflady sztućce i zaczęła układać je

na stole.

- Jesteś głodny? Chcesz już śniadanie czy może

najpierw weźmiesz prysznic? - gadała jak najęta.

- Myślałam, że potem moglibyśmy wybrać się na

zakupy. Muszę...

- Alex - przerwał jej cicho Travis.

- Co?

- Czy mógłbym dostać filiżankę kawy?

Alex zamarła z widelcem w ręku. Pomyślała, że to

nie w porządku, że potrafi wprawić ją w taki stan

tylko dlatego, że jest nagi do pasa i ma rozwichrzone

włosy.

- Tak, oczywiście, już, ja...

background image

- Sam sobie naleję - powiedział odrywając się od

drzwi i podchodząc do stołu.

Nalał sobie gorącego, aromatycznego płynu do

filiżanki i oparty o blat popijał go małymi łyczkami

patrząc na Alex.

Była już po kąpieli, włosy miała porządnie sple­

cione, ubrana była w bladoniebieską bluzkę i białe

spodnie. Wyglądała elegancko i „nietykalnie" . Tyl­

ko przy bliższym przyjrzeniu się widać było lekkie

drżenie jej rąk, cienie pod oczami i lekko opuch­

nięte wargi. Nie mógł sobie odmówić prymitywnej

satysfakcji z tych oczywistych dowodów ich noc­

nego zbliżenia.

- No więc? Będziesz teraz jadł? - zapytała tym

sztucznie wesołym tonem, który nagle zaczął działać

mu na nerwy.

Zastanawiając się, o co chodzi, Travis wzruszył

ramionami, przeczesał ręką włosy i podszedł do stołu.

- Dobrze, mogę zjeść.

Usiadł przy stole, spojrzał na jedzenie - kiełbasa,

szynka, baleron, jajka, grzanki, naleśniki, miód, dżem

- i to wszystko w ilościach, które ocaliłyby od głodu

co najmniej jeden kraj Trzeciego Świata.

I to wszystko przygotowała kobieta, która zazwyczaj

na śniadanie jada chudy jogurt lub płatki z odtłusz­

czonym mlekiem. Która kilka dni wcześniej, kiedy

poprosił na śniadanie o pączka i kawę, nie chciała

przyczyniać się do jego arteriosklerozy. Która uważała

rosół z puszki za groźny dla zdrowia. Gwałtownym

ruchem odłożył widelec. Stuk metalu o porcelanę

zabrzmiał jak wystrzał. Spojrzał jej prosto w oczy.

- O co chodzi? - Wpadła mu do głowy tylko jedna

odpowiedź i poczuł dziwny skurcz w żołądku. - Czy

background image

w końcu zdałaś sobie sprawę, że spanie ze mną było

błędem?

Oczy Alex na moment rozszerzyły się ze zdziwienia,

potem usiadła obok niego i pogłaskała go po policzku.

- Nie, to nie to - odparła cicho. - Zachowuję się

tak, bo - przerwała i zaczerpnęła tchu - bo cię

kocham i nie wiem, czy ci to powiedzieć, czy nie.

Travis wiedział, że to oświadczenie właściwie nie

powinno go dziwić. Od pierwszej chwili nie miał

wątpliwości, że nie jest to kobieta łatwa, potwierdziła

to jeszcze wczorajsza reakcja jej przyjaciółek z sąsiedz­

twa, a także informacje tak chętnie udzielone przez

Brandona. Czyż gdzieś w głębi duszy nie wiedział, że

nie byłaby tak swobodna, hojna i otwarta, gdyby nie

była prawdziwie zaangażowana?

Czemu więc siedzi tu i gapi się na nią tak taktownie,

jak wyrzucony na brzeg pstrąg? Czy dlatego, że nie

wie co powiedzieć? A może poczuł potajemną ulgę?

Choć tego uczucia nie odwzajemnia, choć zaprzeczałby

temu do ostatniego tchnienia, to jakaś cząstka jego

osobowości odczuwa jednak desperackie pragnienie

usłyszenia tych dwóch małych słów?

Pogładził ją po ręce, zachwycony szczupłością jej

palców.

- Czemu się bałaś? - zapytał.

Alex uniosła lekko brwi, zdziwiona, że o to pyta.

- Znam twoją opinię o miłości. Nie chciałam,

żebyś czuł się osaczony czy... zobowiązany. Nie

chciałam, żebyś odszedł.

- Dlaczego więc w końcu to powiedziałaś?

Wzruszyła lekko ramionami.

- A co miałam zrobić? Siedzieć cicho, a ty myślałbyś

najgorsze?

background image

Oplotła palcami jego palce i lekko ścisnęła.

- Nie mogłam pozwolić, byś myślał to, co myślałeś,

tylko dlatego, że boję się powiedzieć prawdę.

Jej słowa poraziły go. Znowu mu to robiła. Czuł się

najważniejszy na świecie słysząc, że go kocha - i jed­

nocześnie jak świnia, kiedy uświadomił sobie, że

zaryzykowała odrzucenie i ból, by go nie urazić.

- Alex, nie... - zaczął i przerwał. Czy ma jej

powiedzieć? Przyznać się, że kłamał, że wcale nie jest

na emeryturze, że choć tego nie chciał, wykorzystał ją

i jej dom?

Alex westchnęła i obdarzyła go uśmiechem, który

był samą słodyczą.

- Szsz... - powiedziała i przyłożyła sobie jego dłoń

do policzka. - Nie musisz nic mówić. Miedzy innymi

dlatego nie chciałam ci mówić, żebyś nie czuł się

zobowiązany też coś powiedzieć. Zapomnijmy o tym,

dobrze? A poza tym - jej oczy zabłysły figlarnie,

kiedy wsunęła sobie jeden jego palec do ust i skubnęła

leciutko - znam już tę twoją głęboką tajemnicę. Dziś

rano poskładałam wszystko do kupy. Dlaczego mi

nie powiedziałeś?

Strach prawie sparaliżował Travisa. Przez zaciśnięte

zęby wycedził tak grube przekleństwo, że Alex oblała

się rumieńcem.

- Travis!

Jednocześnie poczuł także ulgę - poznała najgorszą

prawdę i nadal jej na nim zależało. Chwycił ją mocno

za rękę.

- Co się stało? - zapytał, przeklinając się w duchu

za to, że naraził ją na niebezpieczeństwo. Cholera

jasna, przecież był taki ostrożny! - Czy ktoś tu

dzwonił? Co ten skurczybyk powiedział?

background image

Skąd, do diabła, LeClair ma jej numer? Travis

wstał od stołu i zaczął nerwowo chodzić po kuchni,

przerażony myślą, że coś złego mogło spotkać Alex.

Zachowywał się jak uwięziona w klatce pantera.

Alex patrzyła na niego zdziwiona, ale i rozbawiona.

Kiedy obudziła się rano, nagle przypomniała sobie,

że nazwisko autora „Przyszłego życia" nie pisze się

Tracks, tylko Trax. A przecież właśnie tak podpisał

się Travis na rysunku Brandona! Na końcu nazwiska

jest „X" zamiast Cross*.

A więc jego pseudonim artystyczny zawiera połowę

liter imienia „TRA" i znak krzyża X. Pod nazwiskiem

Trax ukrywa się Travis Cross! Kiedy to odkryła, była

zdziwiona i zachwycona - i jeszcze bardziej się w nim

zakochała, uświadomiwszy sobie, że choćby nie wiem

jak się tego wypierał, samotne dzieciństwo nie po­

zbawiło go wrażliwości i optymizmu, którym dał

wyraz w swojej książce.

Nigdy nie przypuszczała, że Travis tak gwałtownie

zareaguje na jej odkrycie. W przeciwnym razie nie

powiedziałaby ani słowa.

- Travis, nie denerwuj się. Jeśli nie chcesz, żeby

ktoś wiedział, że to ty stworzyłeś Potwora, to tylko

powiedz. Nie zdradzę twojej tajemnicy.

Travis zatrzymał się w pół kroku.

- Co?

- Nie powiem nikomu, że to ty wymyśliłeś Potwora.

Przysięgam.

- O Potworze też wiesz? - rzekł Travis z niedowie­

rzaniem.

- Czegoś tu nie rozumiem - powiedziała Alex

* Cross po angielsku znaczy krzyż (przyp. tłum.).

background image

patrząc na niego uważnie. - Co to znaczy „też"?

Wiem o Potworze, kropka.

Przecież to idealna okazja. Powiedz jej, krzyczało

coś w Travisie. Powiedz jej wszystko.

A jeśli będzie nim gardzić za kłamstwo? Jeśli

przestanie na niego patrzeć z taką czułością? Jeśli

odwróci się od niego tak, jak jego matka?

A co będzie, jeśli go wyrzuci? Czy mu się to

podoba, czy nie, ma zadanie do wykonania. Mac

lada dzień będzie z powrotem i prawdopodobnie

będą mieli dość dowodów, by załatwić LeClaira raz

na zawsze. Głupio byłoby teraz wszystko zepsuć.

No, dobrze, ale co powiedzieć Alex?

Alex, nieświadomie, podsunęła mu wyjście z sytuacji.

- Napisałeś jeszcze jakąś inną książkę? - zapytała.

Czyż nie uznał, że to, o czym Alex nie wie, nie

może sprawić jej przykrości? Lepiej, żeby to on

nienawidził siebie za takie świńskie zachowanie, niż

gdyby ona miała cierpieć. No a poza tym - robota

przede wszystkim. A Bóg mu świadkiem, że miał

zamiar wykonać ją jak najlepiej.

- Tak - przyznał siadając przy stole. Ugryzł spory

kawałek szynki i dopiero wtedy uświadomił sobie, że

właściwie nie wie, jak Alex skojarzyła go z autorem

„Przyszłego życia". Dokładając sobie szynki zapytał

ją o to, a ona mu wszystko wyjaśniła.

- ... to przez ten podpis - zakończyła. - A teraz

powiedz mi o swojej nowej książce. Ona też jest

o Potworze?

- Była - odparł. Zrobiło mu się bardzo przyjemnie,

że może dzielić się z nią swoimi kłopotami. - Zniknęła.

- Zniknęła?

- Wraz z moim bagażem. - Nie wiadomo, czy jego

background image

torby zginęły gdzieś na lotnisku, czy też ktoś odebrał

je posługując się kwitami bagażowymi skradzionymi

wraz z portfelem, nigdy się jednak nie odnalazły.

- Była już prawie skończona. Chciałem ją jeszcze

tylko trochę wygładzić i stąd wysłać do wydawcy.

Cóż, a teraz... - Wzruszył ramionami.

Nadrabiał miną, ale widziała, jak go to boli.

- Och, Travis. Tyle roboty... - rzekła z głębokim

współczuciem i zanim zdążył zaprotestować, przytuliła

go mocno do siebie. - Tak mi przykro. Ale może te

torby jeszcze się odnajdą. A poza tym na pewno

potrafisz wszystko odtworzyć, co?

Jasne. Jak tylko wyleczy się z poczucia winy, które

dzięki niej czuje. Chyba że najpierw umrze na

śmiertelne pożądanie, pomyślał wtulając twarz w jej

szyję. Zaczerpnął tchu, próbując się opanować.

Pachniała jak słońce i kwiaty, z lekką domieszką

własnego zapachu, który miał taki niesamowity wpływ

na jego libido.

Uległ pokusie, objął ją mocniej.

- Travis! - zaprotestowała.

- Alex - przedrzeźnił ją Travis.

- Mieliśmy iść na zakupy...

- Później - wyszeptał ssąc jej ucho. - Najpierw

chyba odbędziemy krótką wycieczkę... na górę.

- Och... -jęknęła Alex.

Było to jej ostatnie słowo. Potem bardzo, bardzo

długo nie mówiła nic.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Ze słuchawką przyciśniętą do ucha Travis czekał,

by ktoś w ministerstwie odebrał telefon. Dopiero po

ośmiu dzwonkach odezwał się znany mu już nosowy

głos.

- Ministerstwo Spraw Zagranicznych, słucham?

- Tu Travis Cross. Chcę rozmawiać z Derwinem

MacGregorem - powiedział tak samo jak wielokrotnie

już w ciągu ostatnich trzech dni. Przygotowany był

na tę samą odpowiedź - Maca wciąż nie ma.

- Chwileczkę, już łączę.

Po serii trzasków na linii dał się słyszeć męski głos.

- MacGregor - warknął.

- Cross - odwarknął Travis.

- Cześć, stary, cudownie, że dzwonisz! - W głosie

szefa brzmiała wyraźna radość. - Gdzie jesteś? Wczoraj

wieczorem zaraz po powrocie zadzwoniłem do hotelu

i podałem twój pseudonim, ale oni nigdy o tobie nie

słyszeli. Zaniepokoiłem się. Wszystko w porządku?

- Z początku miałem trochę kłopotów, ale o tym

możesz przeczytać w moim raporcie - odparł Travis,

zręcznie unikając odpowiedzi na pytanie dotyczące

miejsca jego pobytu. - Najważniejsze jest to, czego ty

się dowiedziałeś.

- Księgowy LeClaira wił się jak piskorz, ale dał

nam wszystko oprócz własnych skarpetek - oznajmił

z wyraźną satysfakcją Mac.

background image

- Dzięki Bogu. - Ciężar spadł Travisowi z serca,

ale ku własnemu zdziwieniu nie odczuwał jakiejś

szczególnej satysfakcji.

- Michaels, ten księgowy - mówił dalej Mac

- zachował wszystkie rachunki, te prawdziwe. Wygląda

na to, że LeClair ma fioła na punkcie zapisywania

wszystkiego. Kazał Michaelsowi zapisać nawet wydatki

związane z porwaniem. - MacGregor przerwał i jego

głos stracił wszelką jowialność. - Rozumiesz pewnie,

że nie będziemy mogli oskarżyć LeClaira o porwanie

chłopca ani o śmierć Joela? Przygwoździmy go tylko

oskarżeniem o oszustwa podatkowe.

Jeszcze miesiąc temu ta wiadomość rozwścieczyłaby

Travisa. Po raz pierwszy od momentu, kiedy znalazł

martwe ciało Joela, zależało mu już tylko na ukaraniu

LeClaira, obojętnie za co i jak.

Wyczuł, że Mac z zapartym tchem czeka na jego

reakcję. No cóż, szef aż za dobrze zna jego charakter.

- Skoro to jedyny sposób, to trudno - odparł

spokojnie.

- A niech cię cholera, Cross - odezwał się po

chwili Mac. - Nigdy nie wiem, czego się po tobie

spodziewać.

- Tak, i właśnie na tym polega mój wdzięk.

Mac skomentował tę wypowiedź zdecydowanie

niesympatycznym odgłosem.

- No, może. - Głos Maca był znowu poważny.

- Czasami wydaje mi się, że pracujemy dla niewłaś­

ciwego ministerstwa. Wygląda na to, że w dzisiejszych

czasach uchodzi na sucho porwanie obywatela obcego

kraju czy zlecenie zabójstwa agenta federalnego, ale

nikt nie uniknie długiego ramienia urzędu podat­

kowego.

background image

- Tak, na to wygląda - zgodził się bez przekonania

Travis. Popatrzył na wesołą, słoneczną, pełną roślin

kuchnię Alex i nagle ogarnęło go niespodziewane

poczucie straty.

Żachnął się na to niepożądane uczucie. Przed oczami

stanął mu jego własny dom w Connecticut, ale

przekonywał sam siebie, że różnica polega wyłącznie

na urządzeniu wnętrza, a jemu po prostu nigdy nie

chciało się tym zająć. Każdy, kto spędził jakiś czas

w wygodnym domu Alex, bardzo niechętnie by wracał

do czterech ścian, w których stoi tylko łóżko, stolik

karciany, trzy składane krzesła i mosiężny wieszak.

- Hej, Cross, jesteś tam?

Travis z przyjemnością porzucił te przygnębiające

rozmyślania.

- Tak, Mac, jestem. No to kiedy zaczynamy?

- Za jakieś pół godziny mam się spotkać z chłop­

cami z urzędu podatkowego. Pewnie po południu

będę już miał akt oskarżenia i nakaz aresztowania.

Możesz zorganizować spotkanie z LeClairem na

jutro?

Jutro. Bardzo typowe. A więc aresztowanie już

jutro. Najpierw przez całe tygodnie nic, a potem

nagle wszystko naraz.

- Nie ma sprawy. Ten skurczybyk tak cholernie

chce odzyskać diamenty, że aż słyszę przez telefon,

jak się ślini.

- Dobra. Podaj mi swój numer, zadzwonię do

ciebie rano, gdy tylko przyjadę do miasta.

Travis zrozumiał, że nie ma innego wyjścia.

- Ale nie dawaj go nikomu, Mac - ostrzegł.

- Zatrzymałem się u przyjaciółki i... nie chcę, żeby

miała jakieś kłopoty, rozumiesz?

background image

MacGregor nie miał żadnych uprzedzeń do wścibs­

twa.

- Przyjaciółka, tak? Ktoś szczególny?

Travis nie miał ochoty na zwierzenia.

- Nie, po prostu znajoma - skłamał. - Na pewno

z przyjemnością pozbędzie się mnie.

Mac nie dał się nabrać.

- Mowa. Ile to już lat się znamy? Dziesięć?

Dwanaście? Ty nie masz „przyjaciół". To musi być

niezła sztuka, co? - rzekł porozumiewawczym tonem,

ale kiedy odpowiedzią było tylko absolutne milczenie,

szybko pojął aluzję i zmienił temat. - No, tak

- odchrząknął.- Rozmawiałeś może ze Stellą?

Travisa zdziwiło to pytanie. Stella była wyjątkowo

sprawną i kompetentną sekretarką Maca.

- Nie, myślałem, że jest z tobą.

- Nie. Już nic nie rozumiem. Zostawiła wiadomość,

że ma jakieś rodzinne kłopoty. Zadzwoniłem do jej

siostry, ale ona o niczym nie wie. Niepokoję się, bo

Stella od kilku miesięcy była jakaś dziwna...

- Kurczę. Czy myślisz o tym samym co ja?

- Owszem, ale mam nadzieję, że się mylę. O,

cholera, mam rozmowę na drugiej linii. To na razie,

zadzwonię jutro rano. Tymczasem nie rób nic, czego

ja bym nie zrobił.

- No to mam wiele możliwości - odparł sucho

Travis. - Złożysz za mnie kaucję?

Mac zaproponował coś, co było nie tylko nieprzy­

zwoite, ale także fizycznie niemożliwe.

Travis odpłacił mu pięknym za nadobne i odłożył

słuchawkę.

Gapiąc się przed siebie Travis bujał się na huśtawce

background image

na werandzie i zastanawiał, czemu rozmowa z Macem

nastroiła go tak ponuro.

Siedzący obok niego Brandon spojrzał na niego

zdziwiony.

- Wyglądasz jak burzowa chmura - powiedział.

- No, może - burknął Travis i pomyślał, że chłopcu

tym razem chyba przez pomyłkę udało się znaleźć

dobre określenie. Świadomie przybrał łagodny wyraz

twarzy. - Nie bój się, nie ugryzę.

- Dobra - odparł po chwili namysłu mały.

Przez dłuższą chwilę jedynym odgłosem słyszanym

na werandzie było słabe skrzypienie huśtawki.

- Zwariowałeś z powodu cioci Alex? - nie wytrzymał

w końcu Brandon.

- Skąd ci to przyszło do głowy? - Travis spojrzał

na niego zdziwiony.

Brandon wzruszył ramionami i wyciągnął z kieszeni

gruby, czerwony flamaster. Znalazł na nogawce swoich

dżinsów małą dziurkę i zaczął mazać sobie po udzie.

- Słyszałem, jak rodzice mówili - wyznał rzucając

okiem w kierunku sąsiedniego domu, gdzie w ogro­

dzie zaszczekał jakiś pies.

- Tak?

- Tak - kiwnął głową Brandon. - Mama powie­

działa, że zwariowałeś z powodu cioci Alex. 1 że to

widać w twoich oczach. - Przerwał na chwilę koloro­

wanie uda i popatrzył Travisowi w oczy. - Nie. Nic

tam nie widzę.

Na ustach Travisa pojawił się lekki uśmiech. Zmrużył

oczy od słońca i wsunął na nos okulary przeciw­

słoneczne.

- Nie zwariowałem z powodu cioci Alex. Zwariować

na czyimś punkcie, to nie to samo, co zwariować

background image

z czyjegoś powodu. Jeśli się kogoś bardzo lubi, to

czasem się mówi, że się zwariowało na jego punkcie.

- O - skomentował Brandon, powiększył dziurę

w dżinsach i z zapałem kolorował kolejny fragment

skóry. - Mama mówiła tacie, że ciocia Alex cię

kocha. - Ostatnie słowo wymówił z naciskiem i spojrzał

pytająco na Travisa.

Nie po raz pierwszy Travis pożałował, że Sara

i Brad Nelsonowie rozmawiają o takich rzeczach nie

zważając na obecność dziecka. Nie miał jednak

zwyczaju okłamywać Brandona.

- Tak. Wydaje mi się, że tak.

Brandon z zachwytem wpatrywał się w swe ja-

skrawoczerwone udo.

- Więc dlaczego ty jej nie kochasz? Przecież ona

jest super.

- Zgadza się - przyznał Travis z pełnym przeko­

naniem. - Ale widzisz - mówił dalej, starając się

formułować swoje myśli w sposób zrozumiały dla

dziecka - miłość nie jest dla każdego. Twoja mama

jest w porządku, prawda? Moja była inna. Mój tata

umarł, kiedy byłem jeszcze młodszy od Lizabeth

i moja mama okropnie chciała mieć męża, więc

znowu wyszła za mąż. Małżeństwo było nieudane,

więc spróbowała jeszcze raz. A potem jeszcze i jesz­

cze...

- Ale to przecież normalne - wtrącił Brandon.

- Sam tak mówiłeś w czasie treningu.

- Co takiego mówiłem?

- Powiedziałeś, że jak nie uda się złapać piłki, to

nie można się poddawać, tylko próbować znowu.

- Możliwe, ale...

- Może twoja mama była samotna. Moja mama

background image

też czuje się samotna, kiedy tata wyjeżdża, a przecież

ma mnie i Lizabeth.

Ku swemu zdziwieniu Travis dopiero w tej chwili

zdał sobie sprawę, że nigdy nie myślał o swojej matce

po prostu jak o kobiecie, która po śmierci męża czuła

się samotna. Zawiodła go jako matka i nie był

w stanie dostrzec w niej człowieka, który miał własne

potrzeby i słabości.

Brandon ujął go za rękę i choć jego krótkie paluszki

nie były w stanie objąć potężnej dłoni Travisa, był to

bardzo serdeczny gest.

- Ona przynajmniej próbowała - podsumował

z niebywałą logiką Brandon. - Mówiłeś, że to nieważne,

że brat Seana jest najlepszy w drużynie licealnej, że

liczy się to, co robi Sean. To mi się podobało, bo

Sean zawsze się sadzi, tylko dlatego, że jego brat jest

taki ważny, a on jest tak samo beznadziejny jak...

- Brandon przerwał na chwilę, a potem w jego głosie

po raz pierwszy pojawiło się wahanie. - Naprawdę

tak myślisz? Bo czasem dorośli mówią dzieciom takie

różne rzeczy...

Travis zdjął okulary i potarł oczy. Czuł się trochę

tak, jakby zderzył się z autobusem.

- Tak - odparł wolno. - Naprawdę tak myślę.

Wyciągnął rękę i założył swe okulary na zadarty

nos Brandona.

- Czeka cię wielka kariera w dyplomacji, mały.

Masz pamięć słonia i jesteś uparty jak osioł. Na

pewno daleko zajdziesz.

Brandon oczywiście nie miał pojęcia, co to jest

dyplomacja, ale z wyrazu twarzy Travisa wywnios­

kował, że to coś ważnego.

- No więc jak? Kochasz ciocię Alex? - zapytał,

background image

jakby chciał zademonstrować ów upór, o którym

wspomniał Travis.

Oczy Travisa pociemniały, pojawiło się w nich

pożądanie i coś bliskiego czułości, kiedy przypomniał

sobie zabawne zaczepki Alex, miękkość, która poja­

wiała się w jej oczach, kiedy na niego patrzyła,

otwartość, z jaką oddawała mu się w łóżku, szczodrość,

z jaką dzieliła się z nim swymi przyjaciółmi i życiem.

Myślał o tym, jak przyjęła go do siebie, kiedy

zachorował, o fortelach, jakich używała, by zgodził

się na to, co dla niego najlepsze, o jej bezkrytycznej

akceptacji tego, kim i jaki jest.

Wciąż jednak to ciepło, jakie czuł, kiedy o niej

myślał, nie było miłością. Travis nie wierzył w miłość.

- Ja już nic nie rozumiem - westchnął zniecier­

pliwiony milczeniem Brandon. - Dorośli są czasami

tacy głupi.

- Znakomicie to ująłeś - przytaknął mu delikatny

damski głos. Alex podeszła do nich z uśmiechem

i usiadła obok Brandona.

Travis zastanawiał się, jak długo Alex stała nie

zauważona przez nich na werandzie, ile słyszała z ich

rozmowy. Choć właściwie, znając skłonności Brandona

do powtarzania wszystkiego co usłyszy, wcześniej czy

później i tak dostanie pełne sprawozdanie.

- Jak minął dzień? - zapytał, z uznaniem patrząc

na jej elegancki granatowy lniany kostium.

- W porządku - westchnęła Alex, z ulgą zrzucając

z nóg pantofle. - Ciągle jednak nie mogę sobie

poradzić z jedną klasą. Wszyscy tak źle mówią po

angielsku, jakby to był dla nich obcy język.

Oparła się wygodnie i wyciągnęła przed siebie nogi.

Spódnica podjechała jej do góry odsłaniając podwiązki.

background image

Kątem oka zauważyła, że Travis z zachwytem przy­

gląda się jej udom. Zobaczyła rumieniec na jego

twarzy i obciągnęła spódnicę. Spokojnie.

- A co u ciebie?

- W porządku. - Później powie jej, że zaczął na

nowo pisać „Przyszłe życie". Nie miał przecież nic do

roboty.

- Wiesz co, ciociu? - wtrącił się Brandon. - Mam

nowe buty do baseballa, z gumowymi kulkami.

W sobotę na meczu będę najszybszy, zobaczysz!

- Chodzi ci chyba o kolce, Bran - poprawiła go

delikatnie Alex.

- Właśnie tak powiedziałem. Z pomocą Travisa na

pewno wygramy, prawda, ciociu?

- Na pewno.

Travis odchrząknął i, choć jego słowa skierowane

były do Brand ona, nie spuszczał oczu z Alex.

- Niestety, stary, będziesz musiał sam sobie pora­

dzić. W sobotę mnie tu nie będzie.

Uśmiech zamarł na twarzy Alex, miała wrażenie,

że krew stanęła jej w żyłach. Całą siłą woli próbowała

się uspokoić.

- A co z procesem? - zapytała lekkim tonem.

- Jutro będzie po wszystkim - odparł krótko Travis.

Alex nie nalegała. Nie obchodziły jej szczegóły,

chciała uciec, opanować się, uspokoić. Już kiedy

usłyszała wymowne milczenie Travisa na pytanie

Brand ona, czy ją kocha, było jej bardzo ciężko,

a teraz, kiedy tak jasno powiedział, że odchodzi,

miała wrażenie, że otrzymała cios nożem.

- Ale ja nie chcę, żebyś wyjeżdżał! -jęknął Brandon,

nieświadomie wtórując głosowi jej serca.

Travis oderwał wzrok od bladej twarzy Alex

background image

i z trudem skupił się na Brandonie. Przecież wiedziała,

że wyjadę, pomyślał. Nigdy jej nic nie obiecywałem.

- Rozumiem, mały, ale to nie jest mój dom. Byłem

tu tylko z wizytą, przecież wiesz.

I znowu, jego słowa, choć skierowane do Brandona,

przeznaczone były dla Alex.

Przecież wiedziałaś, że odjedzie, powtarzała sobie

brutalną prawdę Alex. Nigdy niczego nie udawał, nie

składał pustych obietnic. Nie niszcz tych chwil, które

ci jeszcze zostały, zastanawianiem się nad tym, „co by

było, gdyby".

- Travis ma rację, Bran - udało jej się powiedzieć

w miarę spokojnie. -I choć będzie go nam brakowało,

jakoś damy sobie radę. A poza tym tyle was już

nauczył, że na pewno wygracie.

Ponad głową chłopca złote oczy Alex napotkały

błękitne spojrzenie Travisa. Tyle w nich było niemych

pytań, ale żadnej zadowalającej odpowiedzi.

A kiedy w końcu oderwali od siebie wzrok, trudno

było powiedzieć, które z nich było bardziej wstrząśnięte.

Wieczorem poszli na kolację do małej włoskiej

restauracyjki. Rozmawiali o polityce i religii, o pracy

Alex i studiach Travisa w Europie. Alex wspominała

swoje dzieciństwo w Idaho, Travis opowiedział jej,

jak to kiedyś dla zabicia czasu stworzył Potwora,

a Joel wysłał gotową książkę do wydawnictwa. Ku

zdziwieniu Travisa redaktor był zachwycony i za­

proponował mu kontrakt na trzy książki.

Alex z trudem powstrzymała się, by nie zauważyć,

że jako pisarz może pracować - i mieszkać - właściwie

wszędzie.

Jej wahanie znakomicie oddawało nastrój całego

background image

wieczora. Było bardzo miło, rozmawiali niby swobod­

nie, ale właściwie o niczym, starannie omijając to, co

najbardziej zaprzątało myśli ich obojga - rychły wyjazd

Travisa.

Dopiero później, w domu, pozwolili sobie na

ujawnienie prawdziwych uczuć. Alex, świadoma jak

nigdy przedtem, że będzie to już ich ostatnia wspólna

noc, nie potrafiła ukryć rozpaczy. Zarzuciła mu ręce

na szyję, przywarła do niego, poszukała jego ust.

- Kochaj mnie - szepnęła. Pragnęła go tak bardzo,

a została im już tylko jedna noc.

Travisowi wydawało się, że eksploduje, jeśli natych­

miast się nie połączą. Ich ciała rozpoczęły swą własną

rozmowę.

- Chcę ciebie - szeptała Alex. Jej wargi były gorące

i naglące.

- Mamy przed sobą noc. -Travis przymknął oczy,

jakby chciał uciec od bólu, jaki sprawiły mu jego

własne słowa. Niewiele to pomogło, ale tylko na tyle

go było stać.

Rozebrali się błyskawicznie, tylko na te kilka sekund

przerywając pocałunek. Travis wziął ją w ramiona

i pociągnął za sobą na łóżko. Całował delikatną

skórę za jej uchem.

- Smakujesz miodem - szepnął. Jej nagie ciało

było jak chłodny jedwab. Podciągnął ją wyżej na

siebie i spojrzał jej w oczy. - Tej nocy, kiedy się

poznaliśmy, wyobrażałem sobie nas oboje tak leżących.

Przytulił jej głowę do swojej piersi i gładził satynową

skórę na jej karku.

Z cichym okrzykiem Alex mocno przywarła do

niego, jej ręce tańczyły oszalały taniec na jego ciele.

- Kocham cię, Travis.

background image

Nie mogła już dłużej powstrzymać tych słów

płynących z głębi serca. Uniosła się lekko, obejmując

go w pasie udami. Pieściła delikatnie jego tors.

Zadowolenie malujące się na jego twarzy wzmagało

jeszcze jej podniecenie.

Travis uniósł ręce i objął jej piersi.

- Jakie piękne - szepnął.

Alex oblała się rumieńcem.

- Travis...

- Chcę być głęboko w tobie. Chcę poczuć twoje

włosy na twarzy. Chcę ssać twoje sutki...

Jęknęła z rozkoszy. Zesztywniała i zacisnęła mocno

dłonie na jego ramionach. Jej piersi były tak wrażliwe,

że kiedy przyciągnął ją do siebie i jego język zbliżył

się do jej sutki, poczuła, jak oblewa ją fala gorąca.

Przywarła do niego całym ciałem.

- Spokojnie, moja pani - szepnął Travis, próbując

uspokoić i ją, i siebie. Obrysowywał wolno kontury

jej ciała, od szyi przez piersi, szczupłą, delikatną talię,

pełne, ale smukłe biodra. Potem jego ręce zsunęły się

niżej i spoczęły na miękkich loczkach wieńczących jej

uda.

Alex jęknęła.

- Jakie delikatne - mruczał Travis, a jego palce

tańczyły.

Alex wydawało się, że stoi na skraju przepaści.

- Proszę - szepnęła błagalnie.

Połączyli się więc.

- Alex. - Travis znieruchomiał na chwilę i dotknął

jej policzka. - Spójrz na mnie.

Spojrzała na niego zachwycona, malujące się na

jego twarzy pożądanie oszołomiło ją.

Nie odrywając od niego wzroku poruszała się wolno

background image

i delikatnie, odchodząc i wracając. Uwielbiała go

dłońmi, ciałem, ustami. A potem byli już jednym.

Dużo później, kiedy Travis przytulił się do niej

i zasnął, Alex leżała nieruchomo i wsłuchiwała się

w jego równy, mocny oddech.

Przecież zostanie mi wspomnienie tej nocy, pocie­

szała się.

To mi będzie musiało wystarczyć.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Było jeszcze ciemno, kiedy obudził ją telefon.

Półprzytomnie podała słuchawkę Travisowi i słu­

chała krótkiej, zdawkowej rozmowy, zbyt zaspana,

by zorientować się o co chodzi. Myśląc, że ma to

związek z mającym się odbyć tego dnia procesem,

pozwoliła mu wziąć swój samochód i zasnęła znowu.

Kiedy po paru godzinach obudziła się, Travisa nie

było.

Dopiero po chwili dotarło do niej, że nie odszedł

na dobre - przynajmniej na razie. Leżała w łóżku

i przyglądała się przesuwającym się po niebie chmurom.

Wyglądało na to, że i pogoda dostroiła się do jej

nastroju.

Nie mogła uwierzyć, że Travis naprawdę odejdzie.

Ale tak będzie. W ciągu najbliższych dwudziestu

czterech godzin wsiądzie w samolot i poleci.

Oczywiście, przekonywała samą siebie, nie jest to

jeszcze koniec świata. Da sobie radę. Z początku na

pewno będzie trudno, ale za parę tygodni albo miesięcy

- albo lat - smutek rozstania przyblaknie i znów

będzie patrzeć na świat z radością.

Ciekawe, odezwał się gdzieś w niej jakiś nieśmiały

głos, czy to będzie tego samego dnia, kiedy na wierzbie

pojawią się gruszki? Albo kiedy Brandon przestanie

zadawać pytania? A może, kiedy DeeDee przestanie

interesować się mężczyznami?

background image

Nagle zachciało jej się płakać.

Postanowiła jednak nie użalać się nad sobą, wstała

z łóżka, wciągnęła jakieś stare dżinsy, bluzę i zabrała

się do porządków. O jedenastej cały dom błyszczał,

a Alex właśnie kończyła składać świeżo uprane

ubrania Travisa. Znów rozmarzyła się na chwilę,

wygładzając nie istniejące załamania na jakiejś jego

koszulce. Dzwonek telefonu powitała jak wybawie­

nie.

Pobiegła do kuchni z nadzieją, że to może być Travis.

- Halo?

Niestety.

- Alex? Cześć, tu Sara. Co słychać?

Bardzo zasadniczy ton, jaki przybrała tego ranka

jej przyjaciółka, był najlepszym dowodem, że Brandon

poinformował ją o wyjeździe Travisa.

- Wszystko dobrze. Travis musiał coś załatwić

w Seattle, więc korzystam z okazji i nadrabiam

zaległości w robieniu porządków.

- A więc naprawdę wyjeżdża? - spytała ze współ­

czuciem Sara.

- Tak - odparła Alex wesołym głosem, który jednak

był tak fałszywy jak trzydolarowy banknot. - Praw­

dopodobnie dziś po południu.

Sara oczywiście nie dała się nabrać.

- Posłuchaj, Alex. Czy nigdy nie wpadło ci do

głowy, że mogłabyś go poprosić, żeby został? Trzeba

być ślepym, żeby nie zauważyć, że jest w tobie

zakochany.

- Saro...

Sara nie zwróciła uwagi na ten protest.

- Powiedz mu, że przez niego nie będziesz już

chciała patrzeć na innych mężczyzn. Powiedz, że to

background image

okrutne z jego strony zostawiać cię taką napaloną.

Powiedz mu cokolwiek, na miłość boską, ale nie

pozwól mu odejść. Widzę, że chcesz być męczennicą,

ale kto cię będzie grzał w nocy?

Alex wiedziała, że Sara chce dobrze, ale to było już

więcej niż była w stanie znieść.

- Czy po to tylko dzwonisz? Bo jeśli tak, to mam

kupę roboty...

- Ale pomyślisz o tym, co?

A niby co robi od tylu dni?

- Obiecujesz?

- Dobrze - zgodziła się Alex.

Sara zawsze wiedziała, kiedy należy zostawić sprawy

ich własnemu biegowi.

- Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę. Oczywiście

wiem, że jesteś teraz bardzo zajęta, ale czy mogłabyś

przez jakąś godzinę popilnować Brandona i Lizabeth?

Muszę skoczyć do pralni i rozejrzeć się za jakimiś

pantoflami na to przyjęcie w biurze Brada.

- Jasne - zgodziła się bez wahania Alex. Przy

Brandonie i Lizabeth na pewno nie będzie mogła

sobie pozwolić na sentymenty. - Mam przyjść do

was, czy też podrzucisz ich tutaj?

- Dzięki - rzekła z wdzięcznością Sara - ale nie

ma mowy, żebyś tu przychodziła. Mogłabyś zmienić

zdanie, bo dom wygląda jak po przejściu tornado.

Przyjdziemy, gdy tylko Brandon wróci z przed­

szkola.

- No to do zobaczenia.

Następne pół godziny Alex spędziła piekąc po­

dwójną porcję czekoladowych ciasteczek. Akurat

skończyła, kiedy zapukano do drzwi i zjawiła się Sara

z dziećmi.

background image

- Cześć - powitała ich wesoło Alex.

- Kiedy wrócę, nie będziesz już taka wesoła

- zapewniła ją Sara.

- Myślisz? - Alex patrzyła, jak Brandon, udając

bombowiec, z rykiem ruszył w kierunku kuchni,

dokąd przyciągnął go zapach stygnących na blacie

ciastek. Lizabeth podreptała za nim.

- Jeśli naprawdę istnieje reinkarnacja, to w przy­

szłym życiu rezygnuję z dzieci i zajmę się wspaniałą

karierą zawodową - powiedziała Sara.

Alex zaśmiała się i lekko popchnęła Sarę ku

drzwiom.

- No, w drogę. Załatw sprawy, a potem strzel

sobie podwójną kawę. Porządna dawka kofeiny

poprawi ci humor.

- Dzięki, Alex - odparła Sara. - Ale nie mów, że

cię nie ostrzegałam - dodała już w ogrodzie.

Alex szybko zrozumiała, o co jej chodziło. Lizabeth,

która właściwie nigdy nie płakała, tym razem, kiedy

zorientowała się, że Sara wyszła, uderzyła w płacz,

a potem nie odstępowała Alex nawet na krok. Brandon,

który zazwyczaj znakomicie zajmował się sam sobą,

tym razem chyba postanowił odgrywać rolę Wielkiego

Inkwizytora.

- Co robisz? - zapytał idąc za Alex na górę.

- Przygotowuję rzeczy do pakowania - odparła

stawiając Lizabeth na ziemi.

- Co, jedziesz na wycieczkę? Tata też wyjechał do

San Franciszko.

- Do San Francisco, Bran - Alex nie mogła

powstrzymać śmiechu.

- Właśnie. Więc dokąd jedziesz?

- Ja nigdzie. To Travis przecież wyjeżdża.

background image

- A dlaczego nie może zostać na nasz jutrzejszy

mecz?

Alex z trudem panowała nad swoim głosem.

- Po prostu nie może. Musi wracać do Connecticut.

- Ale dlaczego?

- Bo tam mieszka. Mówił ci, że ma konia i krowę

i kozy, prawda? Musi się nimi zająć.

- Myślisz, że za nim tęsknią? Dlaczego nie mogą

przyjechać tutaj? Czy przywiezie je, jak będzie

wracał?

A ten ciągle swoje.

- Zrozum wreszcie, Brandon, że Travis nie wróci.

- Dlaczego?

- Bo to nie jest jego dom. Mieszka w Connecticut

ze swoimi kozami.

- To ty już nie chcesz, ciociu, żeby on z tobą

mieszkał?

- Oczywiście, że tak, Brandon, ale nawet dorośli

nie zawsze mają to, czego chcą.

- Dlaczego?

- Bo mają różne obowiązki, na przykład dom

i pracę i rodzinę. To przede wszystkim muszą brać

pod uwagę.

- Nie rozumiem - odparł Brandon. - Myślałem, że

Travis jest teraz twoją rodziną. Przecież nie masz

nikogo - dodał z typowym dla dzieci, choć nie

zamierzonym okrucieństwem.

- Rzeczywiście - zgodziła się Alex. Lizabeth na

szczęście przysnęła na dywanie, więc cicho wyprowa­

dziła Brandona z sypialni i przymknęła drzwi.

- Dorośli są czasami tacy głupi - zauważył Brandon

idąc krok w krok za nią. - Gdzie idziesz?

- Na strych.

background image

- O, to wspaniale!

- Nie ma mowy, Brandon. Zostań na dole. Lizabeth

może się obudzić.

- Ale ja chcę zobaczyć.

- Brandon!

- Proszę!

- Musisz pilnować siostry. Umówmy się na przyszły

tydzień. Będziemy sami i urządzimy sobie wyprawę

na strych.

- Naprawdę? - ucieszył się Brandon.

- Przyrzekam.

- Scan zzielenieje z zazdrości. Nie pozwolisz mu

przyjść, prawda? Obiecaj!

- Obiecuję.

Alex znalazła na strychu walizkę, której szukała

i ledwo zdążyła znieść ją na piętro, kiedy usłyszała

cichy płacz Lizabeth.

- Cholera jasna!

- Po co ci ten grat? - zapytał stojący na podeście

Brandon.

- Travis włoży tu swoje rzeczy, ale najpierw muszę

znieść ją na dół i umyć.

- Ja to mogę zrobić. Mama mówi, że jestem bardzo

silny. Często jej pomagam. - Spróbował unieść

zakurzoną walizkę, ale aż ugiął się pod jej ciężarem.

- Nie wątpię, ale to jest na pewno za ciężkie. Pełno

tam starego sprzętu wędkarskiego mojego brata.

Chwyciła walizkę i w tej samej chwili zadzwonił

telefon.

- Jeszcze tego brakowało - jęknęła Alex. - Od­

bierzesz? - zapytała wskazując Brandonowi pokój,

w którym mieszkał Travis.

- Jasne! - ucieszył się chłopiec i wbiegł do pokoju.

background image

- To do Travisa! - wrzasnął po chwili. - Mam

powiedzieć, że go nie ma?

Alex odstawiła walizkę i weszła do pokoju, myśląc,

że ten ktoś po drugiej stronie i tak wszystko słyszał.

- Halo?

- Cross jeszcze nie wrócił? - zapytał ponury męski

głos.

- Nie, jeszcze nie. Czy coś mu przekazać?

- Pani jest pewnie tą jego przyjaciółką. - Ostatnie

słowo wymówił z lekkim, trochę wymownym nacis­

kiem. - Mówi jego szef, Derwin MacGregor. Właśnie

wyjeżdżamy, ale chciałem mu jeszcze pogratulować

znakomitej roboty. LeClair wścieka się na samo

wspomnienie tego kitu, który Travis mu wcisnął. Wie

pani, o tym, że niby jest już na emeryturze i chce

swojej działki za zwrot diamentów. A fagasy LeClaira

już śpiewają jak skowronki.

Więc proszę powiedzieć Crossowi, że znakomicie

to rozegrał. I dziękuję pani za opiekę nad nim.

LeClair zatrudnił połowę wszystkich lumpów w Seattle,

żeby szukali Travisa, ale nikomu nie wpadło do

głowy zajrzeć na przedmieście. Dzięki Bogu, że

niektórzy ludzie są tacy głupi.- Przerwał na chwilę,

jakby nasłuchiwał. - Właśnie zapowiadają mój lot.

Proszę powiedzieć Crossowi, że oczekuję go w Waszyn­

gtonie najpóźniej w poniedziałek. Mam dla niego

ważną robotę w Grecji. I jeszcze coś. Proszę mu

powiedzieć, że znaleźliśmy źródło przecieku. To była

Stella, później mu wyjaśnię. Muszę już lecieć - zakoń­

czył i odłożył słuchawkę.

Alex wydawało się, że zaraz zemdleje. Usiadła na

łóżku, nie zwracając uwagi na coraz głośniejsze wrzaski

Lizabeth.

background image

Nie była w stanie się ruszyć. Była zdruzgotana.

Czuła się oszukana i zdradzona. Słowa MacGregora

wciąż jeszcze brzmiały w jej uszach.

Znakomita robota. Kit. Znakomicie to rozegrał.

Połowa lumpów Seattlc. Niektórzy ludzie są głupi.

Czy więc wszystko było jednym wielkim kłamstwem?

Częścią jego pracy? Czy była dla niego tylko po

prostu bezpiecznym portem na czas burzy, dobrą

kryjówką, jakąś chwilową odmianą?

Nigdy niczego jej nie obiecywał, to prawda. Nie

mówił, że mu na niej zależy i takich tam. Wiedziała

też, że nigdy nie naraziłby jej na niebezpieczeństwo.

Albo przynajmniej tak jej się wydawało.

A teraz nie była już pewna niczego.

- Ciociu! - Nagle uświadomiła sobie, że zaniepo­

kojony Brandon szarpie ją za rękę. - Ciociu! Lizabeth

strasznie się wydziera. Nie pójdziesz do niej?

Niepokój w jego głosie wyrwał ją z odrętwienia.

- Tak, chyba muszę. Idziesz ze mną? - zapytała

widząc, że Brandon się nie rusza.

- Nie, nie znoszę, kiedy Liza się drze. Bębenki mi

pękają.

Ledwo udało się jej trochę uspokoić Lizabeth,

kiedy zza drzwi dobiegł ją jakiś głuchy stuk. Potem

nastąpiła seria pełnych przerażenia okrzyków i kolejne

stuki. Cisza, jaka potem zapanowała, była niesamowita

i złowróżbna.

Czuła, jakby jakaś ogromna ręka zaciskała się jej

na gardle. Tuląc do siebie Lizabeth, Alex wybiegła

z pokoju. Zatrzymała się na podeście schodów

i spojrzała w dół.

Na dolnym podeście leżał bez ruchu Brandon,

przywalony ciężką walizką. Alex czuła, jak wali jej

background image

serce, wydawało jej się, że za chwilę zemdleje. Było jej

niedobrze.

Dopiero kiedy Lizabeth zauważyła Brandona i za­

częła cicho popłakiwać, Alex udało się jakoś opanować.

Wciąż trzymając małą w ramionach zbiegła błys­

kawicznie na dół. Uniosła ciężką walizę, jakby to

było piórko, i odrzuciła ją na bok. Potem opadła na

kolana obok nieruchomego chłopca.

Drżącą ręką próbowała wymacać mu puls, drugą

delikatnie szukała jakiegoś guza czy rany na jego

głowie.

Dwie rzeczy zdarzyły się prawie równocześnie.

Kiedy Alex wsunęła dłoń pod głowę Brandona,

poczuła coś ciepłego i lepkiego. Wyciągnęła rękę

i zobaczyła, że cała pokryta jest krwią. W tej samej

chwili, kiedy patrzyła z przerażeniem na swoje palce,

uświadomiła sobie, że nie jest w stanie wyczuć pulsu

dziecka.

Pokój zawirował jej przed oczami. Było jej na

przemian zimno, to znów gorąco. Nie mogła złapać

tchu. Nie mogła myśleć. Nie chciała myśleć.

W całej tej scenie było coś przerażająco znajomego.

Zamglonymi oczami patrzyła na wyciągnięte na

podłodze nieruchome ciało, ale nie widziała już

Brandona.

Widziała Stefana. Przed chwilą był wesoły i roze­

śmiany, a zaraz potem... Zaraz potem leżał bez życia

na podłodze sklepu, w kałuży krwi, z dziurą w karku.

Alex wepchnęła do ust pięść, by nie krzyczeć,

potem złapała Lizabeth na ręce i wybiegła z domu.

Wiele godzin później Travis odnalazł ją w szpitalu.

Siedziała na krześle w poczekalni izby przyjęć

background image

i patrzyła, jak zbliża sie ku niej swym spokojnym,

zdecydowanym krokiem.

Targały nią sprzeczne uczucia.

Kocham cię, Travis, chciała mu powiedzieć.

„Znakomita robota", przypomniała sobie słowa

MacGregora, a także dwulicowość Travisa.

Nie podjęła jeszcze żadnej decyzji, kiedy Travis był

już przy niej i trzymał ją w ramionach.

- Bogu dzięki - szepnął jej do ucha z uczuciem,

którego jednak nie było na jego twarzy. - My­

ślałem, że zwariuję z przerażenia, kiedy wróciłem

do domu i Connie powiedziała mi, że jesteś w szpi­

talu.

Przez malutką chwilę Alex cieszyła się, że Travis

mówił o powrocie „do domu" i zapomniała o roz­

mowie z MacGregorem. Wtuliła się w niego - jego

siła dodawała jej sił, ciepło jego ciała ogrzewało

ją, równe bicie serca uspokajało. Dopiero później

spróbowała wyswobodzić się z jego uścisku, ale

ręce obejmujące ją w pasie były nieruchome jak

granit.

- Nie powiedziała ci, że to Brandon miał wypadek?

- Nie czekałem na wyjaśnienia. Dopiero tu spot­

kałem Sarę i powiedziała mi, co się stało.

Alex zadrżała mimowolnie, przypominając sobie

wydarzenia ostatnich paru godzin.

Travis wyczuł jej drżenie i przytulił mocniej,

przypominając sobie równocześnie to, co powiedziała

mu Sara o tym, jak zginął Stefan Zbresky.

- Wyjdźmy stąd - powiedział kierując ją ku

drzwiom.

- A co z Brandonem? - zaprotestowała.

- Nic mu nie będzie. Lekarz mówi, że praw-

background image

dopodobnie nawet nie będzie musiał tu zostać na

noc. I Brad już jest w drodze.

Ciągnąc i popychając prowadził ją w kierunku

ferrari, nieprawidłowo zaparkowanego na wprost

wejścia. Dopiero kiedy posadził ją na siedzeniu,

zwrócił uwagę na jej wygląd. Włosy, zazwyczaj tak

porządnie uczesane, wyglądały jakby spędziła ostat­

nią godzinę na silnym wietrze, jej sprane dżinsy

i rozciągnięta, stara bluza były całe w rdzawoczer-

wone plamy, które, jak się domyślił, powstały z krwi

Brandona.

- O nic się nie martw - mówił siadając za kierow­

nicą. - Kilka szwów i lekki wstrząs mózgu to bardzo

niewiele, jak na taki upadek.

- Chyba tak - zgodziła się niezbyt przekonana Alex.

- Nie chyba, tylko na pewno - poprawił ją

delikatnie. - Jestem z ciebie dumny. Nie ruszyłaś

Brandona, tylko zadzwoniłaś po pogotowie, ściągnęłaś

Connie, żeby zajęła się Lizabeth i kazałaś Sarze

jechać do szpitala. Na pewno byłaś przerażona, ale

wszystko zrobiłaś jak trzeba.

- Z początku trochę straciłam głowę - przyznała

z zażenowanym uśmiechem Alex. - Myślałam, że

Brandon nie żyje i... i wybiegłam z domu, ale wtedy

uświadomiłam sobie, że uciekam od czegoś, co zdarzyło

się dawno temu.

- No, może, ale w końcu jednak nie uciekłaś.

Kiedy w przelocie, w korytarzu, Sara opowiedziała

mu, jak wspaniale - mimo tragicznych wspomnień

- zachowała się Alex po wypadku Brandona, coś

zaskoczyło w jego pamięci. Przypomniał sobie okolicz­

ności śmierci Stefana Zbresky'ego i zdjęcie, które

jakiś fotograf amator zrobił tuż po strzelaninie - na

background image

zdjęciu Alex przyciskała do piersi poranione ciało

męża. Walczyły w nim sprzeczne uczucia. Z jednej

strony głęboko współczuł Alex, z drugiej był na nią

wściekły. Dlaczego mu nie powiedziała? Dlaczego

zataiła przed nim tak ważny fakt ze swojego życia?

Przypomniał sobie ich rozmowę. Mówił: Możesz

sobie siedzieć bezpiecznie na swoim cichym przed­

mieściu i udawać, że jest inaczej, ale w prawdziwym

świecie pełno jest przemocy, uwierz mi, AIex.

Wówczas powiedziała: Tak uważasz, Travis? Sądzisz,

że żyję nieświadoma tego, co dzieje się w twoim

„prawdziwym" świecie?

Wzdrygnął się, przypomniawszy sobie swój protek­

cjonalny ton, jakim wówczas do niej mówił. Nieumy­

ślnie, ale jednak.

- A więc ucięliście sobie z Sarą rozmówkę - po­

wiedziała Alex, raczej niezadowolona, że omawiali jej

zachowanie.

- Owszem. Dlaczego mi nie powiedziałaś? - zapytał

z wyrzutem.

- O czym?

- O Stefanie - odparł prosto z mostu.

Alex zesztywniała.

- Umarł. Czy to nie wystarczy?

Czuła, że za chwilę przestanie nad sobą panować.

Travis zbyt zajęty był próbą opanowania własnych

emocji, by to zauważyć.

- Cholera jasna, nie! - krzyknął i, wbrew swoim

zasadom, nacisnął pedał i przekroczył setkę. - Po­

zwoliłaś, bym wierzył, że był ofiarą wypadku, nic nie

mówiłaś, że zastrzelił go jakiś gnojek podczas napadu.

Każde jego słowo było dla niej jak uderzenie

młotkiem.

background image

- Stefan nie żyje - powiedziała, z trudem po­

wstrzymując się od nakazania mu, by zostawił ją

w spokoju. - Czego ty chciałeś? Żebym ci opowiedziała,

jak czwartego dnia miodowego miesiąca widziałam,

jak ktoś strzelił mojemu mężowi w głowę? Chcesz

szczegółów? Mam ci powiedzieć, że siła strzału rzuciła

go w moje ramiona? Że umarł natychmiast? Że byłam

cała w jego krwi i że śniło mi się to po nocach przez

wiele tygodni, miesięcy, lat? To było dawno. Nie

mówmy o tym, Travis.

Travis nie potrafił. Sama myśl o tym, co przeszła,

doprowadzała go do szaleństwa.

- Nie o to chodzi, Alex - powiedział i z piskiem

opon zajechał na podjazd pod jej domem. - Dobrze

wiesz, że nie chodziło mi o szczegóły. Chciałem tylko,

żebyś powiedziała mi prawdę.

- Prawdę? - To słowo akurat w jego ustach

zabrzmiało jak gorzki żart. - Jeśli mamy rozmawiać

o prawdzie, agencie Cross, to może zaczniemy od

ciebie. Dzwonił do ciebie niejaki MacGregor. Prosił,

żeby ci pogratulować znakomitej roboty w sprawie

LeClaira. Ma dla ciebie nowe zadanie, chyba w Grecji.

I mówił jeszcze, jak to dobrze, że niektórzy ludzie są

głupi. Miał chyba na myśli przestępców, ale może

i mnie!

Wysiadła z samochodu, z trudem powstrzymując

się, by nie trzasnąć drzwiami.

Travis też wysiadł, ale bynajmniej nie starał się

panować nad swoimi emocjami. Omal nie wyrwał

drzwi z zawiasów.

- Wcale nie jesteś głupia! - krzyknął.

- Nie? To dlaczego wierzyłam w te wszystkie twoje

kłamstwa?

background image

- Wcale nie kłamałem. Po prostu nie mówiłem ci

wszystkiego. Miałem zadanie do wykonania i co

miałem powiedzieć? Przepraszam, czy mogę skorzystać

z twojego telefonu? Przepraszam, ale mam pewne

porachunki z facetem, który zabił mojego przyjaciela.

Ciekawe, co byś na to powiedziała?

- O mój drogi, ty chyba miałeś nie tylko wietrzną

ospę, ale i amnezję. Czy nie mówiłeś mi, że przechodzisz

na emeryturę?

Travis z wściekłością walnął pięścią w dach samo­

chodu.

- No dobrze! Po prostu pozwoliłem ci wierzyć

w to, co chciałaś. Tak było prościej...

- Dla kogo? - przerwała mu. - Dla mnie, czy dla

ciebie? Ufałam ci. Nigdy bym się w tobie nie zakochała,

gdybym wiedziała, że wcale nie wycofałeś się z tej

roboty!

Było to oczywiste kłamstwo. Alex sama w nie nie

wierzyła - nic nie mogło powstrzymać jej miłości do

niego. Jednak wydarzenia ostatnich godzin nie minęły

bez śladu. Kiedy tylko przymykała oczy, widziała

najpierw leżącego nieruchomo Stefana, a potem

Brandona. Nie trzeba było specjalnej wyobraźni, by

zobaczyć w takiej samej sytuacji także Travisa.

- Jednego męża już mi załatwił jakiś zbir z pi­

stoletem! Nie zniosłabym, gdyby to samo przydarzyło

się drugiemu.

- Więc kto cię prosi! - warknął i za chwilę

pożałował tych słów widząc łzy spływające jej po

policzkach.

Cholera! To wszystko jego wina! To on zniszczył

jej miły, uporządkowany świat. Przypomniał sobie,

jak wyglądała tego dnia, kiedy się poznali. Była taka

background image

spokojna, pewna siebie, opanowana. A teraz miał

przed sobą bladą, rozdygotaną, zupełnie inną osobę.

- Nie jestem mężczyzną dla ciebie, Alex - powie­

dział, próbując przekonać ją o czymś, o czym sam

wiedział od dawna. - Zasługujesz na kogoś, kto umie

marzyć o przyszłości. Ja zrezygnowałem z tego już

dawno temu.

- Kłamiesz, Travis, i najsmutniejsze jest to, że

sam w to wierzysz. Jest w tobie dwóch ludzi.

Jeden z nich uczył Brand ona grać w baseball,

stworzył Potwora, mówił dzieciom, że przyszłość

należy do ludzi dobrych. Dzięki tobie znowu po­

czułam się kobietą. Jest w tobie taki człowiek,

prawda?

Najbardziej ze wszystkiego na świecie pragnął jej

wierzyć, ale długie, puste lata samotności nie minęły

bez śladu. Naprawdę nie jest dla niej odpowiednim

mężczyzną. Ona jest słońcem, kwiatem i marzeniem,

a on - deszczem w zimny, ponury dzień, łzami.

Dlaczego ona tego nie widzi?

- O co ci chodzi, Alex? - wybuchnął. - Chcesz

mnie, ale nie chcesz mojej pracy, tak? No więc

przyjmij do wiadomości, że to transakcja wiązana.

Jeśli chcesz mnie, będziesz miała także moją pracę,

i nie mogę ci zagwarantować, że pewnego dnia nie

przyniosą mnie w trumience.

Ta ostatnia okrutna uwaga sprawiła, że z twarzy

Alex odpłynęła reszta krwi. Bezwiednie zrobiła krok

do tyłu.

- Nie - szepnęła. - Proszę.

- To nie mów do mnie o miłości, moja pani

- powiedział zimno. - Nic od ciebie nie chcę. Dam

sobie znakomicie radę sam.

background image

Travis z bólem obserwował reakcję Alex na te

słowa. Wiedział, że pozbawia ją nadziei, ale wiedział

też, że musi to zrobić.

- Alex...

Czy naprawdę wymówił jej imię, czy tylko je

pomyślał? Nie zdając sobie nawet sprawy z tego co

robi, wyciągnął ku niej ramiona, ale Alex odsunęła się.

- Przepraszam - szepnęła ocierając z twarzy łzy.

Bezwiednie wytarła rękę o poplamione krwią dżinsy

i wbiegła do domu.

Travis nie zdążył jej powstrzymać. Porażony własną

bezsilnością walił znowu pięścią w dach samochodu.

Ból, jaki odczuwał był niczym w porównaniu z tym,

jaki czuł w sercu. Co jest, do cholery! A czego się

spodziewał? Czyż nie wiedział od początku, że się dla

niej nie nadaje, że ona nie zasługuje na kłopoty, jakie

wniósłby w jej życie?

Czyż nie powiedział Alex, że nie jest stworzony do

długiego i szczęśliwego życia w małżeństwie?

No więc o co chodzi? Czyż nie przeżył trzydziestu

lat samotnie? Da sobie radę z kolejnymi trzydziestoma.

Wcale nie potrzebuje ciepłego, rodzinnego domu ani

tych trochę zwariowanych sąsiadów, ani żadnego

gadatliwego dzieciaka z dużą wyobraźnią. Nie po­

trzebuje też tej serdecznej, pięknej blondynki, która

jeździ jak wariatka, a kocha się jak anioł.

Przekonując się w kółko o trafności własnej decyzji,

Travis wskoczył za kierownicę ferrari i z piskiem

opon odjechał. Czuł w środku jakąś dziwną pustkę

i wiedział, że to dlatego, że zostawił za sobą własne
serce.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Travis zamknął za sobą drzwi swego domu w Con­

necticut i z torbą przewieszoną przez ramię ruszył

przez podwórze w kierunku starej, zdezelowanej

furgonetki. Bardziej z przyzwyczajenia niż z sentymentu

rzucił przez ramię ostatnie spojrzenie na swą skromną,

małą farmę.

Przez czas jego pobytu w Seattle, a potem w Grecji,

nic się tu nie zmieniło. Było czysto i porządnie, ale

stajnia aż się prosiła o nowy dach, płot tu i ówdzie

wymagał naprawy, a sam dom od lat był nie malowany.

Teraz nie jest to już mój kłopot, pomyślał bez

najmniejszego żalu. Z westchnieniem ruszył ku małej

zagrodzie, chciał pożegnać się z Bonzo.

Nachylił się, by pogłaskać głowę małego, czarnego

kozła. Nie zdążył cofnąć ręki. Drobne zęby zwierzęcia

uderzyły lekko o jego dłoń.

- Lepiej uważaj, stary - ostrzegł Travis kozła.

- Do dziś Jack był tylko kimś, komu płaciłem, by się

tobą opiekował. Teraz jest twoim właścicielem i mogą

mu się wcale nie podobać twoje sztuczki. Może cię

przerobić na walizkę.

Bonzo wydał dźwięk podejrzanie podobny do

śmiechu i odszedł machając ogonem.

Travis popatrzył na ślady drobnych zębów bielejące

na jego brązowej ręce. Był bardzo opalony, no, ale

przecież wrócił z Aten. Było tam nie tylko gorąco, ale

background image

i nudno. Miał dużo czasu na myślenie. A już pierwszego

dnia wiedział, że popełnił poważny błąd.

Uświadomił sobie coś, o czym w nawale wydarzeń

ostatnich miesięcy nie myślał. Miał dosyć swojej

pracy. Jeszcze przed śmiercią Joela widział jej bez­

nadziejność i niebezpieczeństwa, gdzieś głęboko tliła

się w nim maleńka tęsknota za zwykłym szczęściem

i spokojem.

Zaczął więc pisać „Przyszłe życie". Jak słusznie

zauważyła Alex, stało się to jego drugim zajęciem,

dzięki któremu mógł pozwolić sobie na nadzieję

i marzenia, było jego ucieczką przed samotnością.

Kiedy wydawnictwo przyjęło książkę, zaczął myśleć

o opuszczeniu ministerstwa na dobre.

A potem zabito Joela i tak go opanowała żądza

zemsty, że wszystko inne przestało się liczyć - dopóki

nie ocaliła go Alex, nie zburzyła wszystkich murów,

jakie wokół siebie zbudował, gotowa wszystko mu

wybaczyć - nawet to, że nadużył jej zaufania.

A on po prostu się przestraszył. Nie tego, że nie

potrafi być takim mężczyzną, jakiego widziała w nim

Alex. Przy niej był takim mężczyzną. Nie, najbardziej

bał się tego, że Alex go opuści, tak jak ojciec, matka

i Joel.

Poczuł znajomy skurcz w żołądku. Przez ostatnie

kilka tygodni nie było takiej godziny, w której by nie

pomyślał o ich ostatnim spotkaniu. Jechał na lotnisko

jak szalony, po drodze zostawił jej auto w garażu

i odleciał najbliższym samolotem do Waszyngtonu.

Przez następne dwadzieścia cztery godziny działał jak

automat. W stolicy zgłosił się do ministerstwa, odebrał

paszport, pieniądze i instrukcje i wkrótce już cieszył

się wątpliwym dobrodziejstwem upalnej, greckiej

background image

pogody, próbując ocalić od śmierci pewnego pracow­

nika ambasady, który wdał się w romans z żoną

innego pracownika ambasady.

Wciąż jednak uparcie powracało do niego wspo­

mnienie Alex i myśl, że ją zawiódł. Nie zdążył jej

powiedzieć, ile dla niego znaczy. Bo gdzieś pomiędzy

wietrzną ospą i rosołem, między „murałami" a „San

Franciszko" zakochał się w niej, a potem tak głupio

uciekł.

Alex nauczyła go jednak, że błąd można naprawić,

a zaufanie odzyskać. W ciągu tych ostatnich tygodni

tylko w tej myśli znajdował pocieszenie.

Jeszcze raz popatrzył na to miejsce, które nigdy nie

było jego domem. Wsiadł do auta i zamknąwszy

drzwi za swoją przeszłością odjechał bez żalu.

Problemy z mężczyznami wynikają z całkowitej

nieprzewidywalności ich zachowań, pomyślała Alex

wjeżdżając wolno na podjazd. Nigdy nie wiadomo,

co im przyjdzie do głowy - mogą ci nawet ukraść

auto i zniknąć z kraju.

Zagryzła wargę przypomniawszy sobie własne

słowa, które spowodowały takie właśnie zachowanie

Travisa. Wyłączyła silnik i oparła się wygodnie,

próbując zebrać siły. Podjęła na nowo wewnętrzną

rozmowę. Znakomita robota, powiedział cichy głos

w jej głowie.

Nie zaczynaj, upomniała samą siebie. Nie miała już

ochoty na samooskarżenia, pragnęła tylko wytłumaczyć

Travisowi, że miłość do niego zrobiła z niej zupełnie

inną kobietę, że przestała chować się przed życiem

i gotowa jest walczyć o wspólną z nim przyszłość.

Gdyby tylko mogła mu to powiedzieć.

background image

Ale, o ile wie, wciąż nie ma go w kraju. Obdzwoniła

całe Ministerstwo Spraw Zagranicznych, próbując go

odnaleźć. Po trzech tygodniach była już po imieniu

z telefonistką, która obiecała, że zadzwoni do niej,

jeśli będzie miała jakieś wiadomości o jego powrocie.

Jeszcze nie dzwoniła.

Alex machinalnie chwyciła torbę, wysiadła z auta

i pogrążona w myślach ruszyła ku drzwiom. Dopiero

po chwili poczuła jakiś nieznany, ale przyjemny zapach.

Rozejrzała się dokoła i stanęła jak wryta.

Kwiaty były wszędzie. Białe, różowe i czerwone

róże, petunie, azalie, nagietki, żonkile i jeszcze co

najmniej dziesięć innych, których nazw nie znała.

W miskach i starych dzieżach, w wiadrach lub po

prostu na podłodze, nawet w jej starej tenisówce.

Travis. Przecież to niemożliwe, przekonywała samą

siebie, ale jej serce ani myślało słuchać - waliło jak

oszalałe. No bo któż by inny? Sara, Brandon - nie,

oni nie wymyśliliby czegoś takiego, nawet żeby ją

pocieszyć.

Travis. To musi być on.

Z sercem w gardle ruszyła ku schodom i wtedy go

zobaczyła. Ukryty w cieniu werandy patrzył na nią.

Tak samo przystojny jak w jej snach.

- Cześć, Alex - powitał ją cicho.

Tak bardzo za nim tęskniła, a teraz nie wiedziała

co powiedzieć.

- Czy to ty? - zapytała wskazując kwiaty.

Wolno, jakby bojąc się ją wystraszyć, zszedł po

schodach i wyjął jej z ręki torbę.

- T a k .

- Ale dlaczego?

Ujął ją za łokieć i wprowadził na werandę.

background image

- Nigdy jeszcze nie dałem ci kwiatów - rzekł

ochryple.

- Aha. - Nie potrafiła wymyślić nic mądrzejszego.

Wygląda na zmęczonego, pomyślała. Jednocześnie

czuła, jak ściska się jej serce. Jego ubranie było

wygniecione, włosy potrzebowały fryzjera, a wokół

nosa i ust pojawiły się nowe bruzdy.

- Alex - rzekł cicho Travis. - Musimy porozmawiać.

Nie tak wyobrażała sobie ich ponowne spotkanie.

Zaplanowała sobie, co mu powie i chciała doprowadzić

do tego w jakiś subtelny sposób. W jego głosie

wyczuła jednak pewną obojętność i nie mogła już

czekać ani sekundy dłużej.

- Myliłam się - wybuchnęła.

- Myliłaś się? - powtórzył. W głosie Travisa pojawiła

się nuta niepokoju.

- Wtedy, na podjeździe, byłam zmęczona, zła

i bałam się, więc zapomniałam o czymś ważnym.

- Tak? A co to było?

- Zapomniałam, że wolę nawet cię kiedyś stracić,

niż nigdy nie mieć okazji okazać ci, jak bardzo cię

kocham - mówiła z trudem przez zaciśnięte gardło.

- Kocham cię, Travis, i nie obchodzi mnie, kim

jesteś... pisarzem, artystą czy agentem.

Bała się mieć nadzieję, ale nie mogła się jej wyzbyć.

Czekała na jego reakcję, a on milczał. Tego się

zupełnie nie spodziewała.

Travis zsunął okulary i przez chwilę masował grzbiet

nosa. Alex wydawało się, że minęły wieki, nim znowu

na nią spojrzał.

- A co powiesz na bezrobotnego? - zapytał. - Dziś

rano zrezygnowałem z pracy.

Ich spojrzenia się spotkały i Alex ze zdumieniem

background image

spostrzegła łzy w jego błękitnych oczach, ale pełnia

szczęścia i tęsknoty malujące się na jego twarzy

pomogły jej zrozumieć ich przyczynę.

- Och, Travis - krzyknęła, jednym skokiem poko­

nała dzielącą ich odległość i rzuciła mu się w ramiona.

Objął ją z desperacją człowieka czepiającego się

ostatniej nadziei.

- Pojechałem do siebie - wykrztusił. - Ale bez

ciebie to nie był dom, więc sprzedałem go sąsiadowi.

- Przytulił ją mocno do siebie. - Nie dlatego wtedy

wyjechałem, że powiedziałaś coś o mojej pracy. Bałem

się. Przekonywałem sam siebie, że robię to z myślą

o twojej przyszłości, ale to była tylko część prawdy.

Przy moim szczęściu... - Wzruszył ramionami i nie

dokończył ostatniego zdania. - Wszyscy, których

kiedykolwiek kochałem, opuścili mnie, więc bałem się

nawet próbować. Ale kocham cię, Alex, i jeśli nadal

mnie chcesz, spróbujmy.

Zacisnął wokół niej ramiona, jakby już nigdy w życiu

nie chciał jej wypuścić i złożył na jej ustach czuły,

delikatny pocałunek.

Oczy Alex wypełniły się łzami i całą sobą od­

wzajemniła pocałunek. Kiedy w końcu przerwali, by

zaczerpnąć tchu, oparła głowę o jego piersi i powie­

działa cicho, ale zdecydowanie:

- Już nigdy nie pozwolę ci odejść. Rozumiesz?

Tylko głupiec dyskutowałby z taką deklaracją.

- Trzymam cię za słowo - odparł Travis.

Kiedy wypuścił ją z ramion, by spojrzeć jej w oczy,

na jego twarzy malowała się niebywała czułość.

Delikatnie pogładził ją po brodzie.

- Chcę wszystkiego, Alex. Wyjdziesz za mnie?

- Czy jesteś tego pewny? - zapytała bardzo, bardzo

background image

wolno. Zapierająca dech w piersiach radość rozświetlała

jej twarz.

- Całkowicie!

Travis roześmiał się radośnie i zaczął obsypywać

pocałunkami jej twarz.

- Pewien wysokiej rangi autorytet powiedział mi

kiedyś, że facet, który się z tobą ożeni, będzie miał

anioła w życiu i ogień w łóżku.

- No, cóż - odparła obejmując go za szyję - w takim

razie muszę ci dać odpowiedź twierdzącą. -I pocało­

wała go.

Ich usta nadal były połączone, kiedy z ogrodu Sary

rozległ się wesoły okrzyk: „Brawo!" To Brandon

radował się ich widokiem, ale oni byli zbyt zajęci, by

zwrócić na to uwagę.

background image

EPILOG

Travis i Alex mknęli czarnym, wygodnym ferrari.

Był ciepły letni wieczór. Travis nie zwracał na to

uwagi, ale już dawno przekroczył dopuszczalną na tej

drodze prędkość. Od czasu do czasu patrzył z niepo­

kojem na bladą twarz żony.

- Mówiłem, że nie powinniśmy czekać na tę ostatnią

rozgrywkę.

- Ale to już był finał, Travis. Musiałeś tam być.

Drużyna Brandona bardzo cię potrzebowała.

Mimo częstych skurczów udało się jej zachować

spokój.

- Aż trudno mi uwierzyć, że naprawdę wygrali. Ta

radość na twarzy Brandona była absolutnie wyjąt­

kowa.

Kolejny skurcz zdusił jej słowa. Odetchnęła głęboko

i nie chcąc straszyć Travisa, z całych sił powstrzymy­

wała okrzyk bólu. Między skurczami odprężała się

i z uśmiechem wspominała noc, kiedy ich dziecko

zostało poczęte. Była to ta sama noc, kiedy Travis

otrzymał telefoniczną wiadomość, że mu przyznano

prestiżową nagrodę literacką za drugą książkę o Po­

tworze.

- Alex? - Travis spojrzał na nią pytająco. Właśnie

zajechali przed szpital.

- Chyba już rodzę, Travis. Teraz!

- Cholera jasna! - krzyknął Travis i nacisnął

background image

klakson. Wysiadł szybko z auta, otworzył drzwi,

chwycił ją na ręce i biegiem ruszył do izby przyjęć.

- Kocham cię, Travis - szepnęła Alex.

Travis przystanął na ułamek sekundy i pocałował

ją krótko, ale niezwykle czule.

- Och, moja pani, ja też cię kocham. I to jak!

Gwałtownym ruchem otworzył drzwi i biegnąc

korytarzem wołał o pomoc.

Niewiele później urodził się Joel Alexander Cross.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Lyons Mary Harlequin Desire 30 Srebrna Pani
Palmer Diana Long Tall Texans Most wanted 03 I tylko mi ciebie brak (Harlequin Desire 335)
5. Dziełami wielkimi i moralnymi są tylko dzieła prawdy, matura, matura ustna, maturag, WYPRACOWANIA
Dziełami wielkimi i moralnymi są tylko dzieła prawdy, ˙Dzie˙ami wielkimi i moralnymi s˙ tylko dzie˙a
Dziełami wielkimi i moralnymi są tylko dzieła prawdy, ˙Dzie˙ami wielkimi i moralnymi s˙ tylko dzie˙a
76 407 pol ed02 2005
Dziełami wielkimi i moralnymi są tylko dzieła prawdy
76 607 pol ed01 2007
76 207cc pol ed02 2008
Palmer Diana Harlequin Desire 192 Tajny Agent
74 76 206 pol ed01 2008
Palmer Diana Najemnicy 02 Czuły i obcy (Harlequin Desire 103)
Palmer Diana Harlequin Desire 112 Brylancik
76 308blsw pol ed02 2008
1 Duch w roli swata Greene Jennifer Oczarowany [169 Harlequin Desire]
Palmer Diana Harlequin Desire 217 Rodeo

więcej podobnych podstron