MARY MAXWELL
Tylko pół prawdy
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- O, cholera!
Przekleństwo, które wyrwało się z ust Travisa
Crossa, zdecydowanie nie pasowało do obojętnej
pozy, jaką przybrał. Nikt, patrząc na wysokiego,
ubranego w dżinsy mężczyznę z rękami w kiesze
niach, który stał oparty o ścianę, nie opodal wejścia
do sklepu, nie domyśliłby się nawet, jak jest wściek-
ły.
Jego niebieskie oczy, ukryte za niby-lotniczymi
okularami słonecznymi, jeszcze raz powędrowały
w kierunku prawie pustego parkingu, na którym stał
jego wynajęty samochód. Nie rzucające się w oczy,
zwyczajne, typowe auto było wyraźnie przechylone
na lewą stronę.
Travis zacisnął zęby. Cholera. Złapać gumę akurat
wtedy, kiedy oni są tuż-tuż.
Zaklął znowu. Przecież powiedział MacGregorowi,
że jest na to za stary. Za stary na tę intrygę, zbyt
zmęczony na takie knowania.
A szef tylko się uśmiechnął.
- Potrzebuję cię, Cross - powiedział. - Nikt tego
nie zrobi tak dobrze jak ty... No, Cross, to może
być nasza ostatnia szansa, żeby załatwić LeClaira.
Chyba nie chcesz, żeby mordercy Joela uszło na
sucho?
Zgodnie z przewidywaniem MacGregora właśnie
to ostatnie zdanie przekonało Travisa. Pokrywało się
z jego własnymi planami. Za zgodą ministerstwa, czy
bez niej, postanowił bowiem pomścić śmierć swego
najlepszego przyjaciela.
Tyle tylko, że niezupełnie tak wyobrażał sobie całą
akcję, kiedy siedział w kuchni na swej położonej na
odludziu farmie i myślał o niej.
No, bo kto mógłby przypuszczać, że czterdzieści
osiem godzin później będzie stał przed domem
towarowym na przedmieściach Seattle, z naładowanym
pistoletem u boku, przywiązanymi do kostki kradzio
nymi diamentami wartości trzech i pół miliona dolarów
i samochodem, którym miał uciec, ale który, niestety,
złapał gumę?
Cholera.
Alcx Wright pewnie siedziała za kierownicą swego
czarnego ferrari, odsunęła unoszące się nad jej głową
wypełnione helem balony i wrzuciła drugi bieg.
Spojrzała na zegar. Do diabła! Już za dziesięć piąta,
robi się późno.
Sprawnie wjechała na parking przed swym ulubio
nym sklepem. Spieszyła się, ale mimo to przez chwilę
wsłuchiwała się w odgłos silnika swego szybkiego,
sportowego auta. Z samochodowego magnetofonu
rozbrzmiewała stara piosenka „The Supremes". Alexis
uśmiechnęła się do siebie. Tak czy inaczej, primaap-
rilisowe przyjęcie, jakie urządzi dzieciakom, będzie
najwspanialsze na świecie.
Alexis wyłączyła silnik, wysiadła z auta i szybko
weszła do sklepu. Po niecałych dziesięciu minutach
była z powrotem. Szła objuczona ogromnym pudłem
czekoladowych lodów.
Zadowolona z tych już ostatnich zakupów zapięła
pas bezpieczeństwa i z uśmiechem przekręciła kluczyk
w stacyjce.
Kilka rzeczy zdarzyło się jednocześnie.
Silnik zawarczał. Zabrzmiała muzyka. I jakiś obcy
mężczyzna wśliznął się na siedzenie obok kierowcy
i krzyknął:
- Jedź!
Zdziwiona tym nagłym wtargnięciem Alexis powie
działa pierwszą rzecz, jaka przyszła jej do głowy:
- Nie.
- Co to znaczy: nie? - Nieznajomy spojrzał na nią
zdziwiony.
- Powiedziałam: nie - powtórzyła Alexis i nachyliła
się, by wyłączyć magnetofon.
Przekonana, że w takiej sytuacji spokój może być
bardziej skuteczny niż histeria, oparła się wygodnie
o skórzane oparcie, skrzyżowała ręce na piersiach
i lekko obróciła się w jego stronę.
- Nie znajdujemy się w Miami, a ty jesteś zdecy
dowanie za wysoki jak na mój gust, a poza tym
jestem już spóźniona i nigdy nie zabieram obcych. To
niebezpieczne.
Mimochodem zauważyła jego gęste, ciemne włosy,
szerokie ramiona, wyraźne pod drogą skórzaną kurtką
i długie muskularne nogi w kowbojskich butach
robionych na zamówienie. Jednym słowem - wspaniały
mężczyzna, od stóp do głowy.
Rozpoznałaby go przy każdej konfrontacji.
Nieznajomy mruknął coś, co nie miało nic wspólnego
ani z bezpieczeństwem, ani z obcymi. Wyciągnął
z kieszeni oprawną w skórę legitymację i machnął jej
przed nosem.
- Travis Cross. SSMSZ - warknął. - A teraz
ruszaj, do cholery.
Alexis wyjęła mu legitymację z ręki.
- Hm. Służby Specjalne Ministerstwa Spraw Za
granicznych? Nigdy o czymś takim nie słyszałam.
Nie dawała tego po sobie poznać, ale z ulgą
przyjęła wiadomość, że facet, który tak gwałtownie
wtargnął do jej samochodu, jest po „dobrej" stronie.
Spojrzała na zdjęcie w legitymacji, a potem na twarz
swego nieproszonego pasażera.
- Zdejmij okulary - poleciła.
Nieznajomy ściągnął okulary i spojrzał na nią
swymi błękitnymi oczami.
- No co, zgadza się? To ja?
Rozbawiona jego wielką, choć wcale nie wrogą,
irytacją Alexis z trudem powstrzymała śmiech.
- Owszem. To na pewno ty.
- Wspaniale. Identyfikacja zakończona. Czy mo
żemy, do cholery, jechać? Proszę - dodał z sarkazmem.
Przez okno od strony pasażera Alexis zobaczyła, że
ze sklepu wybiegli dwaj potężni, wyraźnie zdener
wowani mężczyźni. Choć ubrani byli w dobrze skrojone
garnitury, wyglądali bardziej jak zapaśnicy niż biz
nesmeni. Rozglądali się nerwowo dookoła.
- Moja odpowiedź nadal brzmi nie - powiedziała.
- Legitymacja nie jest podstemplowana.
- Pokaż - warknął nieznajomy, wyrwał jej z ręki
legitymację i studiował ją w nikłym, wczesnowieczor-
nym świetle.
Obserwując rozgrywającą się przed sklepem scenę
Alexis po raz pierwszy poczuła się niepewnie, kiedy
jeden z mężczyzn wyraźnie zwrócił uwagę na jej
samochód. Powiedział coś do swego towarzysza i obaj
ruszyli w kierunku ferrari. Jeden z nich wsunął rękę
do kieszeni marynarki i wyjął pistolet.
Alexis zawsze starała się postępować zgodnie z tym,
co podpowiadał jej instynkt. Tym razem ten sam
instynkt, który zapewnił ją, że Travis nie zrobi jej
krzywdy, podpowiedział jej coś dokładnie przeciwnego
o zbliżających się ku nim mężczyznach.
- Czy ciebie przypadkiem ktoś nie ściga? - zapytała.
Travis z niedowierzaniem oglądał swą nieważną
legitymację i pytanie Alexis dotarło do niego dopiero
po kilku sekundach. Wyjrzał przez okno.
- O, cholera.
- To twoi znajomi?
- Nie.
Travis rozejrzał się dokoła i ze zdziwieniem zauważył
unoszące się lekko nad tylnym siedzeniem dwa tuziny
balonów.
Obrzucił Alexis spojrzeniem, które świadczyło
wyraźnie, że ma wątpliwości co do jej zdrowia
psychicznego. Jeszcze raz popatrzył na szybko zbliża
jących się ku nim mężczyzn i podjął decyzję.
Pewnym ruchem, świadczącym, że czynił to setki
razy, wyciągnął pistolet i skierował go w Alexis.
Alexis zesztywniała i patrzyła na niego zdziwiona.
- No, moja pani, koniec rozmów - powiedział,
z trudem zachowując spokój. - Ruszaj! Natychmiast!
Alexis przyglądała mu się przez chwilę. Zdrowy
rozsądek podpowiadał jej, że Travis Cross, pupilek
Ministerstwa Spraw Zagranicznych, wcale nie ma
zamiaru jej zabić. Z drugiej jednak strony zbiry były
coraz bliżej, więc może ucieczka będzie rozsądniejszym
rozwiązaniem.
Zwolniła ręczny hamulec i wrzuciła wsteczny bieg.
Mężczyźni przebiegli obok, w ogóle nie zwracając na
nich uwagi. Z ulgą, ale i z niedowierzaniem Alexis
patrzyła, jak biegną w kierunku zaparkowanego dalej
białego auta z ciemnowłosym mężczyzną za kierow
nicą.
- Nieźle - powiedział Travis i delikatnie machnął
w jej stronę pistoletem. - No jedź. Chyba nie chcesz
czekać, aż zorientują się w swojej pomyłce?
Zdaniem Alexis była już najwyższa pora, by dać
panu Travisowi Crossowi nauczkę. Jego rządowe
powiązania nie upoważniają go do straszenia pistoletem
wolnych obywateli.
Nadmierna pewność siebie także może być zgubna.
- Zawsze uważałam, że jeśli naprawdę chce się
kogoś nastraszyć pistoletem, to należy go odbezpieczyć.
Bo może się tak zdarzyć - ciągnęła wrzucając drugi
bieg - że przyszła ofiara zna się trochę na broni
i postanowi wziąć odwet.
Jednym ruchem kierownicy zakręciła i z szybkością
korka wyskakującego z butelki szampana wjechała
na zatłoczoną dwupasmówkę.
Ferrari nabrało pełnej szybkości i z piskiem opon
torowało sobie drogę wśród pędzących samochodów.
Alex kątem oka spojrzała na Travisa. Był lekko blady.
- Jezu, uważaj! - krzyknął, kiedy prawie otarli się
o jakiś autobus.
Alex nawet nie mrugnęła okiem.
- Nie należy także - mówiła dalej - straszyć kogoś,
kto dysponuje tak samo śmiercionośną bronią jak ty.
Travis mruknął coś w odpowiedzi na tę ostatnią
uwagę. Alex nie dosłyszała, ale uznała, że może
i lepiej. Na pewno było to coś wulgarnego. Delikatnie
odsunęła lufę skierowaną w jej stronę.
- Może się ze mną nie zgodzisz, ale uważam, że
ferrari jadące w godzinach szczytu z prędkością sto
trzydzieści kilometrów na godzinę można nazwać
potencjalnie śmiercionośną bronią.
Spojrzała na niego i bez trudu wyprzedziła jakieś
auto jadące zaledwie setką.
- Cholera jasna! - wrzasnął Travis, wsunął pistolet
do kieszeni i gwałtownym ruchem zapiął pas bez
pieczeństwa. - Uważaj na tę cholerną drogę i nie pędź
tak!
- Naprawdę powinieneś zrobić coś ze swoim
językiem - odparła niewzruszona Alex. - Przeklinanie
to bardzo trudny nałóg do przezwyciężenia.
Travis patrzył na nią zdziwiony kontrastem między
toczoną przez nią spokojną konwersacją, a prowa
dzeniem samochodu godnym kamikadze. Oszołomiony
podziwiał mistrzowski sposób w jaki zmienia biegi.
Był mężczyzną, docenił więc jej doskonałą budowę,
delikatną karnację i złoty, gruby jak ręka, zwisający
do pasa warkocz. Był także agentem, przyzwyczajonym
do walki o życie i słyszał ostrzegawczy głos: Uważaj!
Uważaj! Ta kobieta może wygląda jak anioł, ale
prowadzi jak diabeł z piekła rodem!
- Jaki masz zawód? Testujesz nowe modele volvo?
- Nic tak egzotycznego - odparła z niewinnym
uśmiechem. - Jestem profesorem na uniwersytecie.
Uczę języków.
- Jasne, rozumiem.
Nie wierzył jej ani przez chwilę. Jeśli ona jest
wykładowcą, to on sopranistką w Metropolitan Opera.
Wyjrzał przez okno i mimo ciemności zobaczył, że
jadą teraz - z szybkością dźwięku - podmiejską
dwupasmówką.
- Wysadź mnie przy najbliższym sklepie lub stacji
benzynowej.
Zdziwiona spojrzała najpierw na niego, potem na
zegar.
- Co, spieszysz się? Masz coś pilnego do załatwienia?
- zapytała.
Travis nie wierzył własnym uszom. Ona chyba
żartuje?
- Czyś ty zwariowała?! - krzyknął. Nie mogła
wiedzieć o diamentach, ale przecież widziała tych
dwóch zbirów! - Pamiętasz tych dwóch facetów?
Jeden z nich miał pistolet! Myślisz, że trzymał go ot,
tak, dla postrachu? Jasne, że się spieszę! Ty chyba
uciekłaś ze szpitala dla wariatów, moja pani.
- No, uspokój się. - Ku jego zdziwieniu poklepała
go uspokajająco po udzie. - Po co się tak denerwujesz?
Oczywiście, że ich widziałam i domyślam się, dlaczego
jeden z nich miał pistolet - mówiła dalej tonem,
jakim mówią zazwyczaj rodzice do histeryzujących
dzieci. Albo właściciele do swych nieposłusznych psów!
- Ale teraz, czy widzisz tu któregoś z nich?
Oczywiście, że nie. Rozejrzyj się dobrze. - Jej druga
ręka też puściła kierownicę, kiedy szerokim gestem
wskazywała na okoliczny pejzaż.
- Czy mogłabyś choć jedną rękę trzymać na tej
cholernej kierownicy! - wycedził przez zaciśnięte
zęby.
Alex spojrzała na niego rozbawiona, ale lewą ręką
jednak chwyciła kierownicę.
- No co? Tak lepiej? - Prawą ręką poklepała go
znowu po udzie. - O czym to ja mówiłam? Aha.
Próbowałam cię przekonać, że niebezpieczeństwo,
przynajmniej na razie, minęło. A poza tym już za
czterdzieści minut spodziewam się w domu czternaś-
ciorga dzieci w wieku od sześciu do jedenastu lat, dla
których wydaję przyjęcie i nie mogę tracić teraz czasu
na szukanie stacji benzynowej. Trzeba było powiedzieć
wcześniej.
Travis z trudem zachowywał spokój.
- Ty chyba żartujesz? Wierzę ci oczywiście z tym
przyjęciem, to przynajmniej wyjaśnia te balony, ale
nie w sprawie stacji benzynowej. Gdzieś tu w pobliżu
przecież musi być! Nie jesteśmy w afrykańskiej dżungli.
To zresztą nie musi być coś specjalnego, wystarczy mi
zwykła budka telefoniczna, dobrze?
- Po prostu musisz skądś zadzwonić?
- Właśnie.
- Tylko tyle?
- Tylko.
- Skoro tak, to nie ma problemu.
Travis odetchnął z ulgą.
- Możesz zadzwonić ode mnie z domu - powiedziała
spokojnie i zjechała w boczną drogę.
- Mowy nie ma! - wrzasnął Travis. - Czy ty nic
nie rozumiesz? Muszę się dostać z powrotem do
Seattle. Ktoś więc musi mnie tam podwieźć! Są na to
tylko dwa sposoby, moja pani, mogę wezwać taksówkę
albo skontaktować się z centralą. W obu tych
przypadkach będę musiał podać swoje namiary. Tamci
dwaj mogą to wyśledzić i zechcieć odwiedzić ciebie
i twoich jedenastu czternastolatków czy czterech
pięciolatków, czy kogo tam zaprosiłaś, a nie wydaje
mi się, żebyś tego właśnie chciała.
- Zaprosiłam czternaścioro dzieci w różnym wieku
i rzeczywiście tego bym nie chciała - przyznała
spokojnie Alex i wjechała na podjazd przed dużym,
wiejskim domem. Zaparkowała pod wiatą, wyłączyła
silnik, odpięła pas bezpieczeństwa i zwróciła się ku
swemu rozgniewanemu pasażerowi:
- Ale, mój drogi panie agencie, nie mam też zamiaru
odwoływać tego przyjęcia tylko dlatego, że jakiś
rządowy chłoptaś ma ważną randkę w mieście. Masz
wobec tego dwa wyjścia - mówiła dalej. - Możesz
zostać tutaj, odprężyć się przez jakiś czas, a po
przyjęciu z przyjemnością zawiozę cię dokąd będziesz
chciał albo możesz od razu ruszyć sam w drogę. Do
autostrady jest jakieś dwadzieścia kilometrów, a ty
wydajesz się być w niezłej formie. Nie powinno ci to
zająć więcej niż dwie godziny. Wybór należy do ciebie
- dodała otwierając drzwi. -I jeszcze jedno: nie mów
do mnie moja pani. Nazywam się Alcx... Alexis
Wright. A teraz muszę już iść, mam jeszcze coś do
zrobienia.
Alcx z wdziękiem wysiadła z samochodu. Travis
poszedł w jej ślady, z wściekłością zatrzaskując za
sobą drzwi.
- Czy wiesz, moja pani, że cholernie działasz
mi na nerwy? - zapytał patrząc jej prosto w oczy.
- Wyjaśnijmy sobie najpierw parę spraw. Po pie
rwsze, będę mówił do ciebie moja pani, jeśli tak
będzie mi się podobało. Po drugie, nie jestem wcale
w niezłej formie, jak byłaś łaskawa powiedzieć.
Tak się składa, że jestem w znakomitej formie.
I po trzecie... mam jeszcze trzecie wyjście - zakończył
i patrząc na dyndające w jej ręce kluczyki zdał
sobie sprawę, że zawsze marzył, żeby poprowadzić
ferrari.
- Naprawdę? - zapytała uprzejmie Alex.
- Tak, naprawdę.
- Nie byłabym taka pewna - odparła słodko.
Z uśmiechem, jakby odczytała jego myśli, zamach
nęła się i rzuciła kluczyki za siebie.
- Cholera jasna! Co ty wyrabiasz?! - wrzasnął
Travis, kiedy zobaczył, że klucze lądują w gęstwinie
krzaków przypominającej amazońską dżunglę.
- Nic takiego. Domyślam się, że trzecie wyjście to
kradzież mojego samochodu, radzę ci więc jeszcze raz
się zastanowić. A gdyby wpadło ci do głowy połączyć
przewody poza stacyjką, to ostrzegam. Zamontowałam
dodatkowe zabezpieczenie przed kradzieżą, razi prądem
każdego, kto zacznie manipulować przy stacyjce. Jeśli
jednak bardzo ci zależy, to proszę. - Wkazała ręką
w kierunku krzaków. - Odszukanie kluczyków nie
powinno ci zająć więcej niż jakieś trzy godziny.
Powtarzam jeszcze raz: wybór należy do pana, panie
Cross.
Odczepiła balony i objuczona torbą z lodami weszła
do domu. Zapaliła światła na werandzie.
Travis patrzył na duży, staromodny wiejski dom,
na przytulną werandę, na wygodne ogrodowe meble
i kolorowe poduszki. Było w tym widoku coś domo
wego, przytulnego, a Travis przez całe swoje życie
nigdzie nie czuł się jak w domu. A już na pewno nie
w tych licznych internatach, do których wysyłała go
matka, czy w domach, które wynajmowała na wakacje
z kolejnym mężem.
Zastanawiał się, co robić.
Zazwyczaj był w stanie przebiec dwa kilometry
w dziesięć minut, ale do tego potrzebował adidasów.
Kowbojskie buty, które miał teraz na sobie, z trudem
się do tego nadawały.
Nie wątpił także, że Alexis Wright rzeczywiście
zamontowała w swoim samochodzie to specjalne
urządzenie. Ferrari to łakomy kąsek dla złodziei.
Mógłby, oczywiście, poszukać kluczyków. Mógłby
je nawet znaleźć. W końcu. Choć -jeszcze raz zerknął
na gęste krzaki - wątpił, czy zajęłoby mu to trzy
godziny. Raczej trzy lata. Nie chciał także ryzykować
życia. Niewykluczone - przy jego szczęściu - że
panna Wright hoduje tam boa albo grzechotniki.
Tak niesamowitej kobiety jeszcze nie spotkał.
Jak wilk wywołany z lasu na ścieżce pojawiła się
Alexis i pomaszerowała w kierunku samochodu. Przez
chwilę Travis podziwiał jej pewny, płynny krok i złoty
warkocz, kołyszący się jak wahadło zegara.
- Przepraszam, że straciłam panowanie nad sobą
- powiedziała cichym, spokojnym głosem. - Moja
propozycja jest nadal aktualna. Z przyjemnością
zawiozę cię do Scattle zaraz po przyjęciu. Przykro mi,
że jesteś niezbyt zadowolony z tej sytuacji, ale przecież
to ty wskoczyłeś do mojego samochodu. Ja cię nie
zapraszałam. A teraz może raczej wejdziesz do środka.
Tu jest przecież ciemno i zimno - dodała.
Travis patrzył na nią zdziwiony. A więc ta jej
spokojna przemowa była objawem utraty panowania
nad sobą? Jeśli tak zachowuje się, kiedy straci
panowanie nad sobą, to co robi, kiedy jest tylko
trochę zdenerwowana? Daje ogłoszenie w gazecie?
- No więc jeśli chcesz, to wejdź - powtórzyła
i wróciła do domu.
Travis stał jeszcze przez chwilę obok samochodu.
To rzeczywiście wyjątkowa kobieta, myślał. Był w niej
jakiś szczególny spokój i łagodność, a to pociągało go
bardziej niż cokolwiek innego.
Wiedział dobrze, że taka pokusa zawsze oznacza
kłopoty. Przez wiele lat obserwował, jak jego matka
niszczy samą siebie poszukując miłości „do grobowej
deski" i sam nigdy nie uległ tej mrzonce. Przynajmniej
do teraz. Do chwili, kiedy spotkał Alexis Wright,
która ze swym opanowaniem, jedwabistą skórą
i przytulnym domem była chodzącym zaproszeniem
do grzechu i pokusą, której bał się ulec. Miał przecież
przed sobą zadanie - musiał pomścić śmierć przyjaciela.
Nie mógł jednak stać tak całą noc. Westchnął
i ruszył ku domowi. A co tam! Przecież to tylko na
chwilę, do końca przyjęcia.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Co to, do cholery, znaczy, że masz diamenty?
Travis odsunął słuchawkę od ucha i oparty o kuchen
ny blat czekał, aż jego szef sobie ulży.
Siłą przyzwyczajenia pierwszą rzeczą, jaką zrobił
po wejściu do domu Alexis, była szybka, ale dokładna
inspekcja wszystkich pomieszczeń. Nie było to, być
może, konieczne, ale doświadczenie nauczyło go, że
czasem sprawy życia lub śmierci zależą właśnie od
drobnych szczegółów. Pozornie bezładna mieszanina
przedmiotów starych i nowych, tradycyjnych, antycz
nych i nowoczesnych, prezentujących najnowszą
technologię tworzyła wnętrze ładne i bardzo przytulne.
Tylko sypialnia była inna, jakby z filmu o haremie.
Na samo wspomnienie Travis poczuł, jak puls zaczyna
mu szybciej bić. Drewnianą podłogę pokrywał gruby,
perski dywan, pod ścianami stały ogromne miedziane
wazy z palmami i fikusami, a nad łóżkiem, o roz
miarach boiska do piłki nożnej, zwisał koronkowy
baldachim.
Travis oczywiście od razu wyobraził sobie Alcx
leżącą na tym łóżku. Alex z rozpuszczonymi, złotymi
włosami, naga, wyciągająca ku niemu ramiona...
- Hej, Cross! Jesteś tam? To może mi powiesz, jak
mam wytłumaczyć dyrektorowi, że zamiast załatwić
tych facetów, ty ich tylko obrabowałeś?
- A co miałem zrobić? - warknął Travis. - Okazało
się, że nie jestem nawet legalny. Moja legitymacja jest
już nieważna. Poza tym, to ty miałeś ich zdjąć, więc
czemu cię nie było?
- Przecież już ci mówiłem, że przepraszam. Po
prostu nic nie mogłem zrobić. Co wcale nie tłumaczy
twojego zachowania - zakończył groźnym tonem
MacGregor.
- Posłuchaj, LeClair wyszedł, zanim doszło do
wymiany. Nie mogłem pozwolić, żeby diamenty
zniknęły, skoro nie mamy przeciwko niemu żadnych
konkretnych dowodów. Wpadł mi zresztą do głowy
pewien pomysł, jak to wykorzystać.
- Masz jakiś plan? - zapytał sceptycznym tonem
Mac.
Owszem, miał plan. Wiedział, że tak czy inaczej
dostanie LeGaira.
- Tak.
- Nie zaszkodzi posłuchać - westchnął MacGregor.
- W najgorszym razie możemy mieć nadzieję, że
kiedy LeClair nie dostarczy towaru, jego klienci się
wściekną i załatwią go za nas. A gdzie ty właściwie
jesteś? Podaj adres, to wyślę po ciebie samochód
i omówimy twój plan.
- Raczej nie.
Gdzieś w głębi domu rozległ się dzwonek. Travis
czubkiem buta uchylił nieco drzwi oddzielające kuchnię
od jadalni. Zobaczył, jak Alex otwiera frontowe
drzwi i wpuszcza do środka hałaśliwą gromadkę.
- Co to znaczy „raczej nie"?
- Mac, uspokój się. Po prostu jest tu zbyt dużo
cywilów, żeby ryzykować - wyjaśnił Travis, przeko
nując sam siebie, że mówi prawdę i że jest to jedyny
powód, dla którego niezbyt chętnie opuściłby ten
dom. Wmawiał sobie, że nie ma to nic wspólnego
ze zgrabną blondynką, która wita gości w przed
pokoju.
- Dobrze, jestem spokojny, Cross. Jestem tak
spokojny, że krew mi prawie przestała płynąć, a ty mi
jeszcze nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Gdzie
jesteś?
W salonie Alex nachyliła się i pomagała rozpiąć
kurtkę jakiemuś spóźnialskiemu, kilkuletniemu chło
pcu.
- Jestem za miastem, na przyjęciu primaaprilisowym
- wyjaśnił Travis nie odrywając wzroku od Alexis.
Co jest w tej kobiecie, że tak na niego działa?
Przecież nawet nie jest w jego typie.
- Co takiego?! - wrzasnął MacGregor.
- Nie denerwuj się. Zadzwoniłem tylko po to, żeby
ci powiedzieć, że mam diamenty, jestem cały i zdrowy
i spotkamy się o dziesiątej, tak jak było umówione.
Sam dostanę się do miasta.
- Nie! Zaczekaj, Cross! Nie...
- Muszę już kończyć.
Ignorując wrzaski MacGregora Travis odwiesił
słuchawkę.
Alex wiedziała dokładnie, kiedy Travis zakończył
rozmowę. Wiedziała także, że na nią patrzył. Czuła
to jak fizyczny dotyk. Właściwie jej to nie prze
szkadzało. Nie podobała jej się tylko własna reakcja.
Poczuła się znów kobietą, a tego uczucia nie znała od
lat.
Był taki duży, taki skoncentrowany, taki... ponury.
Wydawało się, że gdzieś po drodze zapomniał, jak się
śmiać. Chciała zmierzwić mu włosy, dać sójkę w bok
czy w ogóle zrobić coś, co zniszczyłoby tę otaczającą
go warstwę cynizmu.
Alex wiedziała już, że życiem trzeba się cieszyć.
Nauczyła ją tego boleśnie nagła śmierć męża, Stefana.
Przez dwa lata odkładała ślub, przekonana, że mają
przed sobą całe życie. Zbyt późno zrozumiała, że
liczy się tylko dzień dzisiejszy. Teraz już wiedziała, że
życiem trzeba się radować, a nie tylko je tolerować.
Jeśli czegoś jej było brak, to może dziecka, ale
tylko trochę, gdyż jej przyjaciele chętnie dzielili się
z nią swoimi dziećmi. Nie żałowała zaś zupełnie, że
w ciągu tych ośmiu lat, które upłynęły od śmierci
Stefana, nie pojawił się żaden mężczyzna, z którym
chciałaby być. Była zadowolona ze swego życia, lubiła
swoją pracę, przyjaciół, dom.
A teraz pojawił się Travis Cross.
To niewiarygodne. Zupełnie do niej nie pasował.
Nie miał poczucia humoru, klął jak szewc i był mniej
więcej tak przystępny jak jeżozwierz. A na dodatek
zarabiał na życie pistoletem, a Alex była gorącą
przeciwniczką przemocy.
A jednak... jednak podobał się jej. Był niegrzeczny
i butny, ale było w nim coś, co stawiało na baczność
wszystkie hormony w jej ciele. Może dlatego, że był
taki cholernie zmysłowy.
Stwarzało to pewien problem, bowiem Travis
wydawał się mieć do niej taki sam stosunek jak do
urzędu podatkowego.
Na twarzy Alexis pojawił się przebiegły uśmiech.
Zawsze lubiła trudne sytuacje, a ewidentna niechęć
Travisa była bardzo obiecująca. Alex postanowiła
więc ożywić Travisa. Może się to okazać niebezpieczne,
jeśli bowiem ponury Travis Cross wydawał się jej taki
atrakcyjny, to co będzie, kiedy się uśmiechnie?
Przedawkowanie hormonów?
- Hej, ciociu Alex, będziesz się z nami bawić?
- zapytał Brandon, sześcioletni syn Sary, sąsiadki
i najbliższej przyjaciółki Alexis.
- Jasne. Widzisz te maty? Przynieś je tutaj, dobrze?
Promieniujący dumą Brandon z radością wypełnił
polecenie. Ze wszystkich przyszywanych siostrzeńców
i siostrzenic Brandon był jej ulubieńcem. Alexis
klaśnięciem w dłonie poprosiła dzieci o ciszę.
- A teraz wszyscy ustawiamy się w kółko. Brandon,
rozłóż maty na podłodze. Niech każdy stanie na
macie. Jak zauważyliście, mamy o jedną matę za
mało i właśnie na tym polega gra. Ja zajmę się
muzyką, a pan Cross będzie sędzią.
Travis był tak przerażony, jakby Alex właśnie
zaproponowała mu grę w rozbieranego pokera. Stał
nieporuszony i patrzył na nią, jakby straciła rozum.
- Ja chyba nie...
- To proste - zapewniła go Alex. - Jest czternaścioro
dzieci i trzynaście mat. Kiedy zatrzymam muzykę,
osoba, która nie będzie akurat na macie, wypada
z gry. Usuwamy jedną matę i gramy dalej. Ty będziesz
rozsądzał spory, jeśli dwóch graczy będzie rościło
sobie pierwszeństwo do jednej maty. Na pewno dasz
sobie radę.
Travis nadal stał w drzwiach.
- A czemu ty nie możesz tego robić? - zapytał
z wyraźną niechęcią.
- Ponieważ magnetofon jest w miejscu, z którego
nie będę dobrze widziała.
- To może ja zajmę się muzyką, a ty będziesz
sędzią? - zapytał i natychmiast sam odpowiedział
sobie na swoje pytanie. - A, już wiem. To tak jak
z twoim samochodem. Nikt nie prowadzi twojego
auta, nikt nie dotyka twojego magnetofonu.
Alex nie pomyślała o tym.
- Zgadza się - przyznała. Sama nie wymyśliłaby
tak dobrego wytłumaczenia.
Przez chwilę wydawało się, że Travis powie coś
jeszcze, ale przypomniawszy sobie o obecności dzieci
zmienił zdanie, z nonszalanckim wzruszeniem ramion
wszedł do pokoju i stanął obok graczy.
- No to włączaj - zwrócił się ostro do Alex.
Pierwsze rundy przeszły gładko. Na końcu został
tylko Brandon i trochę starszy od niego, ale dużo
większy chłopiec imieniem Sean.
Obaj chłopcy zajęli swoje pozycje, a reszta dzieci
zamarła w oczekiwaniu. Alex włączyła muzykę. Travis
obserwował. Chłopcy maszerowali w takt muzyki
wokół samotnej maty. Muzyka ucichła. Brandon
skoczył. Skoczył także Sean, ale jego wzrost stawiał
go w lepszej sytuacji. Mniejszy chłopiec był ciągle
jeszcze w ruchu, kiedy Sean, stojąc obiema nogami
na macie, zawołał:
- Wygrałem! Wygrałem! Wygrałem!"
Brandon rzucił się na niego z krzykiem:
- Wcale nie! Wcale nie! On oszukiwał, panie Cross!
Chłopcy mocowali się chwilę ze sobą, po czym
zażądali, by Travis rozstrzygnął spór.
Ponad głowami chłopców Travis spojrzał na Alex.
Był wyraźnie niezadowolony z sytuacji. Alex obdarzyła
go współczującym spojrzeniem, ale nie ruszyła mu na
pomoc.
Musiał sam podjąć decyzję. Zdusił w ustach
przekleństwo. Problem polegał na tym, że Sean był
typowym tyranem. Po dwunastu rundach zabawy
Travis nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Nie
lubił takich ludzi. Chciał ogłosić zwycięzcą Bran-
dona. Zawsze stawał po stronie słabszych. Ale
niestety, tę akurat rundę Sean wygrał czysto i zdecy
dowanie.
- Bardzo mi przykro, stary - zwrócił się do
Brandona. - Sean wygrał.
- Wygrałem! Wygrałem! - podśpiewywał rozpro
mieniony Sean.
Brandon stracił całą ochotę do życia.
Travis marzył o łyku alkoholu i jednocześnie
zastanawiał się, gdzie Alex trzyma zapasowe kluczyki
do ferrari. W kuchni już sprawdził. Więc może
w gabinecie?
Alex tymczasem wręczyła Seanowi nagrodę, zebrała
maty i zarządziła kolejny konkurs, który także wygrał
Sean. Wiedząc, że to śmieszne, Travis nie potrafił
zwalczyć niechęci, jaką czuł do tego chłopca. Kiedy
w trzecim konkursie Seanowi nie udało się zjeść
jabłka wiszącego na nitce, Travis poczuł przewrotną
radość.
- Ostatnia gra - ogłosiła Alex podnosząc zwój
poplątanych nylonowych lin. Z jednego końca liny
przywiązane były do nogi stołu. Każde dziecko dostało
do ręki drugi koniec. Przedostatni koniec podała
Travisowi.
- Nie gram w żadne gry - powiedział Travis
i patrząc jej prosto w oczy oddał linę.
Alex jej nie przyjęła.
- Nigdy? - zapytała unosząc brew.
- Nigdy.
- No to teraz zagrasz - powiedziała wesoło. - Jedno
dziecko nie przyszło, więc jeśli jeden koniec pozostanie
wolny, cała gra na nic. Zagrasz?
Do tej pory Travis nie był w stanie zrozumieć, jak
Helena Trojańska mogła jednym słowem wysłać tylu
ludzi na śmierć. Teraz już wiedział.
- Dobrze - zgodził się z ciężkim westchnieniem.
- Daj mi tę linę.
Biorąc linę do ręki wiedział już, że popełnia straszny
błąd.
Nie mylił się. Gra polegała na tym, żeby rozplatać
linę nie wypuszczając jej końca z ręki. Dzieci rzuciły
się jedne na drugie, pełzając nad i pod sobą nawzajem,
krzycząc i popychając się. Każdy chciał pierwszy
dotrzeć do stołu.
Travis znalazł się w samym środku zamieszania.
Jakaś lina owinęła mu się wokół kostek, ktoś gwał
townie pociągnął i oto leżał już na dywanie z całą
czeredą pełzających po nim maluchów. Ostre, małe
łokcie i kolana waliły go w brzuch, małe buciki
deptały po piersi, dziecięce piski dzwoniły w uszach.
Oderwał jakąś małą rączkę ściskającą go za nos
i już wydawało mu się, że wszystko będzie dobrze,
kiedy nagle ktoś upadł prosto na niego i twarz
zakryła mu chmura pachnących, złotych włosów.
Nie trzeba było być Albertem Einsteinem, żeby
zorientować się, że to nie dziecko. Travis odgarnął
włosy i znalazł się twarzą w twarz z Alex. Patrzyli na
siebie. Travis czuł na sobie całe jej ciało. Jej oczy
pociemniały i Travis zrozumiał, że ona też jest
świadoma jego dotyku. Ku swemu zdziwieniu poczuł,
jak całe jego ciało tężeje, a co gorsza - okazało się,
że jest mężczyzną. Z każdą sekundą było to coraz
bardziej oczywiste.
Alcx też to zauważyła. Jej usta rozchyliły się
w przyspieszonym oddechu. Spojrzała na niego
zdumiona.
- O raju - wyszeptała.
Travis z przerażeniem poczuł, że się czerwieni. Co
się, do cholery, dzieje? Dlaczego zachowuje się jak
napalony nastolatek na swej pierwszej prywatce?
- Dlaczego pan jest taki czerwony? - Nad ramie
niem Alcx pojawiła się głowa Brandona.
Brandon zniknął i Travis nie zdążył odpowiedzieć.
Alex spojrzała na niego ze słodkim uśmiechem.
- Dobrze się pan bawi, panie Cross?
- Nie nazwałbym tego zabawą, panno Wright
- odparł Travis. Tortury seksualne wydawały się tu
lepszym określeniem.
Z podejrzanie niewinną miną Alex lekko wzruszyła
ramionami.
- Mnie było nieźle - szepnęła i szybko zmieniła
ton. - No, trzeba się ruszyć - powiedziała i sturlała
się z niego.
Travis był pewien, że się przesłyszał. Przecież
niemożliwe, że powiedziała to, co wydawało mu się,
że powiedziała... Potężny kop w żołądek przerwał te
rozmyślania. To któryś z chłopców pomylił jego
brzuch z workiem treningowym. Z grymasem bólu
Travis wyprostował się i zrzucił z siebie kilku
maluchów, kurczowo trzymających swoje końce lin.
Zrobił krok do tyłu i wpadł na stół.
- No, dobra! - ryknął. - Wystarczy.
- Wygrał pan! Wygrał pan! - wykrzykiwał urado
wany Brandon.
Travis zdziwiony spojrzał na trzymaną w ręku linę
i rozejrzał się dokoła. Brandon miał rację. Tak się
porobiło. Z siłą wiązki laserowej jego błękitne oczy
przywarły do Alex. Elegancka panna Wright nie była
teraz szczególnie elegancka. Włosy złocistymi puklami
spływały jej do pasa, policzki miała zarumienione,
oczy błyszczące, a usta rozchylone w nieświadomym
zaproszeniu. Zdaniem Travisa wyglądała jak kobieta,
która właśnie zaspokojona opuściła czyjeś łóżko.
Ta myśl prawie go powaliła, ale postanowił się nie
dać. Pokaże Alex, że nie tylko ona potrafi być
spokojna, chłodna i opanowana.
- A więc, panno Wright, co dostanę w nagrodę?
- zapytał dwuznacznym tonem.
Alex chyba musiałaby być ślepa i głucha, żeby nie
zrozumieć o co mu chodzi. Jego ton odniósł jednak
skutek zupełnie przeciwny do zamierzonego. Alcx nie
była w najmniejszym nawet stopniu zakłopotana czy
zmieszana. Travis nie zdawał sobie z tego sprawy, ale
Akx osiągnęła swój cel. Travis dał się wciągnąć do gry.
- Dostaniesz coś, co sprawi, że twoje brodawki
smakowe staną na baczność, a usta będą wołać
o jeszcze.
- Ach tak?
- A tak - odparła Alex biorąc do ręki torbę
z nagrodami.
Podeszła do niego z wyciągniętą ręką.
- Co to jest? - zapytał patrząc ze zdziwieniem na
kolorowe kółko na patyku.
- Ależ panie Cross, nie poznaje pan? Oto pańska
nagroda. Coś do ssania na cały dzień.
Przez moment wydawało się jej, że może trochę
przesadziła. Gdyby wzrok mógł zabijać, to pod
wpływem spojrzenia, jakim obrzucił ją Travis, powinna
już leżeć na ziemi.
- Jeszcze się policzymy, moja pani - odparował,
ale tak cicho, że tylko ona to usłyszała.
Alex nie dała się zbić z tropu.
- To może dopisz coś jeszcze do rachunku i pomóż
mi przygotować coś do jedzenia dla tych żarłoków.
No co, dzieciaki, zjedlibyście coś?
Chór uradowanych głosów nie pozostawił wątp
liwości co do następnego punktu przyjęcia.
Travis musiał przyznać, że Alcx jest znakomitą
organizatorką. Sam nawet nie wiedział, jak do tego
doszło, ale już po chwili, umazany po łokcie, rozdzielał
lody, podczas gdy ona kroiła ciasto.
Kiedy wszyscy zostali już obsłużeni, Alex westchnęła
z zadowoleniem i ze swobodnym uśmiechem zwróciła
się do Travisa:
- Dzięki za pomoc. A może piwko? Zasłużyłeś na
nie.
- Zasłużyłem na coś więcej.
Ledwie wypowiedział te słowa, już ich żałował.
Najwyraźniej jego libido nadawało na innych falach
niż rozum.
- Zapomnij, że to powiedziałem. Owszem, chętnie
napiję się piwa.
Alex, gestem całkowicie naturalnym, nachyliła się
i obdarzyła go krótkim uściskiem.
- Nic nie szkodzi.
Cholera jasna. Jak ma poskromić swój nagły pociąg
seksualny, skoro ona nie chce trzymać rąk przy
sobie? Bez słowa przyjął podane mu piwo. Miał
nadzieję, że chłodny napój uspokoi jego niesforne
ciało. Rozejrzał się za czymś, co dodatkowo odciąg
nęłoby jego uwagę.
Nie musiał długo szukać. Przy stole brakowało
jednego gościa. Brandona. Kątem oka zauważył, że
mała, zwinna figurka wymyka się przez drzwi frontowe.
Nie mówiąc nic Alex, zajętej podawaniem Seanowi
dokładki ciasta, ruszył za nim.
Znalazł go zwiniętego w kłębek na wiszącej na
werandzie huśtawce.
- Cześć, stary - powiedział cicho. - Mogę się
przysiąść?
- Jasne. - Brandon wzruszył obojętnie ramionami.
Travis usiadł obok chłopca.
- Wygram, jak urosnę - odezwał się Brandon.
- Ciocia Alex tak mówi.
- Chyba ma rację. To był dobry pomysł, żeby tu
przyjść - rzucił mimochodem i pociągnął łyk piwa.
- Tam zrobiło się już za głośno.
- Tak i ten paskudny Sean ukradł różę z mojego
kawałka tortu. Myśli, że może robić co mu się
podoba, bo jest większy.
- Tak często bywa. Ale twoja pora też nadejdzie,
bo dobrzy w końcu wygrywają. Czasem trzeba trochę
na to poczekać.
- Tak, chyba tak. Wie pan, to samo zawsze Potwór
mówi Jasonowi.
- Potwór? - zdziwił się Travis.
- Tak. To z mojej ulubionej książki pod tytułem
„Przyszłe życie". Tam jest taki dobry potwór, który
pomaga małemu chłopcu o imieniu Jason dorosnąć
i nie popełnić różnych głupich błędów. Jason jest
sierotą, mieszka w krainie zwanej Przyszłe Życie i ma
różne przygody, bo chce znaleźć swoje miejsce w życiu.
- Aha - powiedział obojętnym tonem Travis.
- Brzmi nieźle. Są tam dobre rysunki?
- Super. Ciocia Alcx mówi - Brandon aż zmarszczył
brwi, próbując dokładnie przypomnieć sobie jej słowa
- że to jest książka myśląca. To znaczy, że oprócz
fajnej historyjki jest w niej także pewien morał.
- Chyba morał, stary - poprawił go delikatnie
Travis.
- Tak właśnie mówiłem. No więc kupiła mi ją
ciotka Alex... Jak na dziewczynę, był to znakomity
pomysł, prawda?
Jasne, pomyślał Travis.
- Podoba ci się ciocia Alex, co? - zapytał.
- Tak. A kiedy dorosnę, ożenię się z nią. Chy
ba... chyba, że pan się z nią ożeni. Ożeni się pan
z nią?
- Nie, raczej nie. I wiesz co, Brandon? Mów do
mnie Travis, dobrze?
- Dobrze. Ale jesteś chłopakiem cioci Alex, prawda,
Travis? Od śmierci męża nie miała żadnego.
A więc Alex była kiedyś zamężna. Sam nie wie
dział, czemu go to zdziwiło. Była piękną kobietą,
bez żadnych widocznych wad, oprócz jednej - spo
sobu, w jaki prowadzi samochód. Dziwne, że nikt
się przy niej nie kręcił. Głupio mu było wyciągać te
informacje od dziecka, ale nie mógł się powstrzy
mać.
- Dawno umarł mąż Alex?
- Tak. Jeszcze zanim się urodziłem. Kiedyś słysza
łem, jak mama mówiła do taty, że to wielka szkoda,
że ciocia spotyka w pracy tylko samych nudziarzy.
Jej potrzebny jest prawdziwy mężczyzna, a nie nadęty
belfer.
- To ciekawe.
Potrzebny jej raczej opiekun, ktoś, kto nie dopuści,
by wdawała się w dyskusje z uzbrojonymi facetami,
kto nie pozwoli jej zapraszać obcych mężczyzn do
domu. Ktoś, kto nie pozwoli jej prowadzić...
- Tak - mówił dalej Brandon. - A kiedyś, jak
byłem z tatą na meczu, to słyszałem jak mówił do
swego kolegi, że ten, kto ożeni się z ciocią Alex,
będzie miał anioła w życiu i ogień w łóżku. Co to jest
ogień w łóżku, Travis? Czy to jest to, co dzieje się
w niedzielę rano, kiedy moi rodzice zamykają się
w sypialni na klucz i nie pozwalają mi wejść?
Travis nie miał zamiaru omawiać z sześciolatkiem
łatwopalności Alcx, ani tego, co dzieje się w sypialni
jego rodziców w niedzielę rano czy w jakikolwiek
inny dzień.
Zastanawiał się, co powiedzieć. W końcu wpadł
mu do głowy pomysł:
- Może zapytasz Alex, stary? Ona przecież zna się
na wszystkim.
- Nic z tego, ona też mi nie powie. Zawsze mówi,
że dowiem się, kiedy będę wyrosły.
Wyrosły? Travis pociągnął łyk piwa i zastanawiał się.
- Raczej dorosły, Brandon.
- Może. Ale nikt mi nic nie mówi, więc jak mam
się czegoś nauczyć?
- Nie wiem - przyznał Travis. Nie wiedział, co
powiedzieć. Dzieciak miał rację.
Po chwili stwierdził ze zdziwieniem, że Brandon
przytula się do niego.
- Hej, mały - powiedział serdecznie.
- Kiepsko się czuję - wyznał Brandon. - Boli mnie
pod włosami.
Travis z trudem powstrzymał uśmiech.
- To posiedzimy sobie tutaj w ciszy - powiedział.
- Ja tak zawsze robię, kiedy bolą mnie włosy.
- Dobrze.
W pełnym porozumieniu obaj mężczyźni zamknęli
oczy i pogrążyli się w rozmyślaniach.
Dopiero kiedy przyszła Sara, Alex zorientowała
się, że Brandona nie ma. Trudno było nie zauważyć
zniknięcia Travisa, ale w całym tym zamieszaniu
Alcx nie zdała sobie sprawy, że Brandona też
nie ma.
Przeszukała oba piętra domu i trochę już zaniepo
kojona wyszła na werandę. Przekonywała samą siebie,
że nie ma powodu do paniki, że Travis Cross nie jest
przecież złoczyńcą, który mógłby skrzywdzić dziecko.
Skierowała się od razu ku huśtawce, gdzie często
zastawała małego.
- Szsz... - rozległ się w ciemnościach szept Travisa.
Dzięki Bogu. A więc nie tylko Brandem lubi
huśtawkę.
- Travis? Nie widziałeś małego chłopca z ciemnymi
włosami?
- Chodzi ci o Brandona? Jest tu obok mnie. Zasnął.
Nie znam się specjalnie na dzieciach, ale jest chyba
bardzo rozpalony.
Oczy Alex przyzwyczaiły się już do ciemności.
Uklękła i położyła rękę na czole Brandona.
- Masz rację - powiedziała, wzruszona troską
Travisa. - Rzeczywiście jest gorący. Chyba bierze go
przeziębienie. Wszyscy już poszli. Przyszła po niego
matka, ale szkoda byłoby go budzić. Mieszkają tuż
obok. Może mógłbyś go zanieść?
- Jasne - odparł szybko Travis.
Z przyjemnością zajmie się czymś pożytecznym.
Wolał przenieść dwudziestokilogramowe dziecko parę
metrów, niż mieć Alex u swoich stóp.
- Pójdę po Sarę - powiedziała wstając Alex,
Travis odetchnął z ulgą. Wszystko wymyka mu się
spod kontroli. Najpierw zaszła mu za skórę Alcx,
a teraz ten dzieciak.
Miał przecież do wyrównania rachunki z LeGairem.
To śmieszne, że stoi tak w bladym blasku księżyca
i zastanawia się, jakby to było, gdyby on, Alex i to
dziecko byli prawdziwą rodziną.
Po chwili wróciła Alex z matką Brandona i Travis,
ze śpiącym dzieckiem w ramionach, ruszył za nimi.
Wkrótce chłopiec leżał już w swoim łóżeczku, a Alex
i Travis wrócili do domu.
Po raz pierwszy od wielu lat Alex nie bardzo
wiedziała, jak się zachować. Widok Brandona śpiącego
słodko w silnych ramionach Travisa jakoś dziwnie na
nią podziałał. Z niewiadomego powodu czuła dziwny
ucisk w okolicy serca, niejasne, nie znane jej dotąd
uczucie tęsknoty. Nie wiedziała, co powiedzieć,
ograniczyła się więc do lakonicznego podziękowania,
popartego delikatnym uściskiem muskularnego ra
mienia Travisa.
Ku jej zdziwieniu Travis odskoczył jak oparzony.
- Nie ma sprawy - odparł szorstko. - Zrobiłem to
tylko po to, żeby jak najszybciej się stąd wyrwać.
Obiecałaś, że mnie odwieziesz zaraz po przyjęciu.
Alex zrozumiała, że temu niby-groźnemu agentowi
głupio jest, że przyłapano go siedzącego na huśtawce
z małym dzieckiem w ramionach, ale powstrzymała
się od komentarzy.
- Rzeczywiście tak obiecałam - przyznała. - Pójdę
tylko po torebkę.
Przyniosła ją z pokoju, wróciła do kuchni, ominęła
Travisa i ruszyła ku drzwiom.
- Czy nie zapomniałaś czegoś? - zapytał kwaśno
Travis.
- A, chodzi ci o klucze. Nie. Uważaj.
Włożyła palce do ust i wydała ostry, krótki gwizd.
Gdzieś z krzaków odpowiedziało jej podobne gwiz
danie. Idąc za dźwiękiem Alex zanurkowała w krzaki
i znalazła klucze. Odwróciła się z uśmiechem do
Travisa.
- To jedna z moich nielicznych wad. Ciągle gubiłam
klucze, więc mój brat kupił mi to urządzenie na
gwiazdkę. Pogrążyło to wszystkich ślusarzy w żałobie.
- Może jednak wsiądziesz i pojedziemy? - przerwał
jej Travis.
- Do usług - zgodziła się wesoło Alex.
Travis wsiadł do auta i tym razem zapiął pasy,
zanim zamknął drzwi. I całe szczęście, w chwili bowiem,
kiedy drzwi trzasnęły, Alex ostro wrzuciła wsteczny
bieg i Travis poczuł gwałtowne szarpnięcie do
przodu.
- Czy mogłabyś tym razem jechać poniżej stu
trzydziestu?! - wrzasnął próbując przekrzyczeć warkot
silnika.
Była to najdłuższa i najszybsza podróż w jego
życiu. W rekordowym czasie zajechali przed hotel.
Alcx obrzuciła budynek podejrzliwym spojrzeniem.
Elegancki to może on i był, ale czterdzieści lat temu.
Rząd chyba nie najlepiej płaci, pomyślała. Sama nie
wiedziała dlaczego, ale wcale nie chciała się z nim
rozstawać.
- Wiesz co - zaczęła ostrożnie, nie chcąc urazić
jego dumy - mój dom jest dużo za duży dla jednej
osoby. Byłoby mi bardzo miło, gdybyś się u mnie
zatrzymał.
Travis spojrzał na nią zdziwiony i z trudem
powstrzymał się od śmiechu. Ta kobieta prowadzi
auto tak, że przestraszyłaby nawet autora horrorów,
a martwi się, że on będzie musiał mieszkać w obskur
nym hotelu.
- Dzięki - odparł. - Jestem tu umówiony.
- O - powiedziała Alex odrywając wzrok od
zrujnowanego hotelu. Ich oczy się spotkały. Alex
puściła kierownicę i wyciągnęła ku niemu prawą
dłoń. - No, to do widzenia. Miło było.
Travis uścisnął wyciągniętą ku niemu rękę. Była
gładka i delikatna. Patrzył na Alex, na jej ciemno
brązowe oczy, nieskazitelną cerę w kolorze bitej
śmietany, na pełne, czerwone wargi.
- Cholera - mruknął pod nosem. Uległ pokusie,
przyciągnął Alcx do siebie i pocałował.
Alex zabrakło tchu, kiedy ich usta połączyły się jak
dwa elementy układanki. Pożądanie eksplodowało
w jej żyłach. Jego usta były ciepłe i twarde, nigdy
w życiu nie doświadczyła czegoś tak podniecającego.
Przysunęła się bliżej i zatraciła w Travisie.
Smakował egzotycznie, mieszaniną lodów, niebez
pieczeństwa i piwa. Czuła, jak wali mu serce. Objęła
go mocno, nie zważając na wbijającą się jej w bok
kierownicę. Czuła, że płonie i choć wiedziała, że
później zapłaci za swe nieopanowanie, teraz było jej
wszystko jedno. Chciała być po prostu jak najbliżej
źródła takiej dużej przyjemności.
I wtem, ku jej zdziwieniu, wszystko skończyło się
tak samo nagle, jak zaczęło. Travis odsunął się
gwałtownie.
Alex stłumiła protest i spojrzała w jego błękitne
oczy. Nic w nich nie wyczytała.
- Travis? - szepnęła.
Travis otworzył drzwi. Czuł, że musi uciekać.
- Dzięki za podwiezienie, Alex. Niestety muszę
lecieć.
Nie mogła pozwolić mu tak odejść.
- Zaczekaj!
Przytrzymała go mocno za ramię i drugą ręką
wyjęła z torebki wizytówkę.
- Masz. Jak kiedyś znów tu przyjedziesz i będziesz
potrzebował kryjówki, to zadzwoń.
- Jasne.
Travis schował wizytówkę do kieszeni i wysiadł
z samochodu. Odszedł parę kroków, po czym wrócił
i nachylił się do okna. Alex odsunęła szybę.
- Nie jedź tak szybko, dobrze? - poprosił, odwrócił
się na pięcie i odszedł.
- Dobrze - mruknęła Alex do pustej ulicy. - Ty
też uważaj, panie Tajny Agencie Cross.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Sara znowu się spóźnia - zauważyła Connie
Slater sadowiąc się na jednym z superwygodnych
krzeseł w kuchni Alex.
- Cóż za oryginalna obserwacja - stwierdziła
ironicznie siedząca po przeciwnej stronie stołu DeeDee
Kelly. Pięćdziesięciokilkuletnia blondynka machnęła
swym młodzieżowym, platynowym końskim ogonem
i westchnęła dramatycznie.
Alex uśmiechnęła się wiedząc, że złośliwość DeeDee
jest tylko pozorna. Od dwóch lat grywała w brydża
z obydwiema kobietami i wiedziała, że te uszczypliwości
są przejawem ich głębokiej przyjaźni.
Nalała białe wino i rozejrzała się po kuchni. Jak to
miło być znowu w domu. Wróciła przed dwoma
dniami. Po naukowej konferencji w Arizonie skorzys
tała z okazji i spędziła kilka dni w Denver u brata.
Jak zwykle znakomicie się bawiła z Rickiem i Sally
i ich córeczkami, ale nie ma to jak w domu.
Drzwi frontowe otworzyły się nagle i wpadła Sara
Nelson, matka Brandona i ich czwarta do brydża.
- No, wreszcie - wykrzyknęła. - Myślałam, że już
nigdy nie przyjdę!
Biodrem zatrzasnęła za sobą drzwi i postawiła na
stole grzesznie wysokokaloryczny tort czekoladowy.
- Co się stało? - zapytała Sara wręczając jej kieliszek
wina.
- Nawet nie pytaj! Od dwóch tygodni mieszkam
w domu wariatów. Nie życzę nikomu dwójki dzieci
chorych na ospę wietrzną. Można się powiesić!
- Ospa wietrzna? Chcesz powiedzieć, że Brandon
i Lizabeth są chorzy?
- Spokojnie, ciociu Alex. Już teraz nic im nie jest.
To tylko ja jestem wykończona. W kółko czytam im
przygody Potwora. Ten pisarz mógłby się pospieszyć
i napisać coś nowego, przydałaby mi się jakaś odmiana.
Właściwie to mieliśmy szczęście. Wysypka Lizabeth
była raczej łagodna, a choć Brandon wciąż się drapie,
to tylko przez pierwsze dni czuł się naprawdę źle.
Jutro idzie do szkoły. Najgorsze było to, że zachorował
dzień po twoim przyjęciu, więc musiałam obdzwonić
rodziców wszystkich dzieci.
- Wygląda na to, że wyjechałam w samą porę
- śmiejąc się powiedziała Alex.
- Rzeczywiście. - Sara pokazała jej język. - Były
takie chwile, że oddałabym wszystko za twoją pomoc.
Wiesz, jak Brandon cię uwielbia. Brad twierdzi, że
trzy słowa, których Brandon najczęściej używa to
„ciocia Alex mówi".
- No, dosyć już tych macierzyńskich żalów - prze
rwała jej DeeDee. - Mnie dużo bardziej interesuje
konferencja Alex. No, poznałaś kogoś ciekawego?
- Niestety, DeeDee, wciąż nie spotkałam swego
księcia z bajki.
- Czyżby? - wtrąciła się Sara. - A ten wspaniały
bysio, który przyniósł Brandona do domu po przyjęciu?
Skąd go wytrzasnęłaś?
DeeDee uniosła głowę jak pies, który złapał trop.
- Wiedziałam! Alex, ty paskudo, czemu nam nic
nie powiedziałaś? - Oczy DeeDee błyszczały z ciekawo-
ści jak neon. - Kto to jest? Naprawdę jest taki
wspaniały?
Mimo że Alexis przez dwa tygodnie próbowała
zapomnieć o podnieceniu, jakie czuła w ramionach
Travisa Crossa, jego obraz natychmiast stanął jej
przed oczami. Zobaczyła gęste, ciemne włosy, cudowne
niebieskie oczy, atramentowe, gęste rzęsy rzucające
cień na policzki. Wciąż czuła na wargach jego
pocałunek.
- No? - nalegała DeeDee. - Jest wspaniały czy
nie? Mów, Alex!
- Ja mogę odpowiedzieć - wtrąciła się Sara.
- Wiecie, jak bardzo kocham Brada, ale gdybym
miała kiedykolwiek ochotę na małą odmianę, to ten
facet byłby pierwszy w kolejce.
- Saro!
- Chwileczkę! Zamężna, to nie znaczy martwa,
a ten facet jest naprawdę wart grzechu. Na skali od
jednego do dziesięciu przyznałabym mu dwanaście
punktów - dodała z przebiegłym uśmiechem.
- Alex? - DeeDee nie ustępowała.
No, dobrze, powiem wam - zgodziła się zre
zygnowana Alex. - U mnie ma dziewięć punktów.
Gdyby się jeszcze czasem uśmiechał, miałby dzie
sięć.
- Mój Eldon ma dziesiątkę - oświadczyła z dumą
Connie.
- Nie mówimy o rozmiarze buta, Con, a w ogóle,
to nie przerywaj. Jeszcze nie skończyłam z Alex.
Poznałaś go na uniwersytecie? Co wykłada? Może
jest specjalistą od edukacji seksualnej?
Alex westchnęła ciężko. Lepiej chyba od razu
wszystko im powiedzieć i mieć to z głowy.
- Nie jest wykładowcą. Poznaliśmy się w centrum
handlowym. Miał kłopot z samochodem, więc obie
całam, że po przyjęciu podwiozę go do Seattle. To
wszystko. A teraz może jednak pogramy w brydża?
- Brandon twierdzi, że ten twój Travis wypytywał
go o mężczyzn, z którymi się spotykasz, i nawet
wspomniał o małżeństwie. Nie wyglądał na takiego,
któremu chodziło tylko o podwiezienie.
Alcx była więcej niż pewna, że Brandon przekręcił
całą rozmowę. Prawdopodobnie to Brandon gadał
i Travis dowiedział się dużo więcej, niż chciał.
- Podwiozłam go tylko do hotelu i koniec - po
wtórzyła Alex.
Mimo pozorów obojętności Alcx myśląc o Travi-
sie poczuła bolesną tęsknotę. Wydało jej się to raczej
śmieszne. Spędziła przecież z nim tylko kilka godzin
i jest mało prawdopodobne, by się jeszcze kiedyś
mieli spotkać. A poza tym sposób, w jaki zarabiał
na życie, dyskwalifikował go jako osobę, z którą
chciałaby się związać. Byłoby to uczuciowe samo
bójstwo. Już raz straciła w gwałtowny sposób ko
chaną osobę i nie miała zamiaru przechodzić przez
to jeszcze raz.
- Wiesz co, Alex, już pora, byś sobie kogoś znalazła.
Nie możesz być sama do końca życia - powiedziała
cicho Sara.
- No, cóż, może macie rację, ale Travis Cross
naprawdę nie jest dla mnie. A poza tym i tak pewnie
go nigdy więcej nie spotkam.
Lekkie ukłucie w okolicy serca uznała za skutek
nadmiernej ilości wina.
- Grajmy wreszcie. Ja otwieram.
Travis wiercił się w samolotowym fotelu, próbując
jakoś ulokować swoje metr osiemdziesiąt pięć wzrostu
na miejscu zaprojektowanym chyba dla Pigmejów.
Jedyną dobrą stroną nocnego lotu do Seattle było to,
że samolot okazał się dość pusty i Travis miał do
dyspozycji trzy siedzenia. Bolała go głowa i marzył
o chwili spokoju.
Sięgnął do kieszeni po kupioną na lotnisku aspirynę
i ze zdziwieniem wyciągnął razem z nią wizytówkę
Alexis Wright.
Zupełnie zapomniał, że mu ją dała. Alex ze złotym
warkoczem, miękkimi wargami i uśmiechem, za który
wielu mężczyzn oddałoby życie.
To zabawne, że przypomniał sobie o niej akurat
teraz, kiedy leciał ponownie do Seattle. Nie chciał się
do tego przyznać, ale załatwiła go tym jednym
pocałunkiem.
Przypomniał sobie jej małe, krągłe biodra, piersi
jak brzoskwinie, niesamowicie długie, zgrabne nogi,
błyszczące słońcem włosy.
Choć prowadziła jak wariatka, była niesamowicie
sexy. Skoro i tak ma być w mieście przez kilka dni,
może warto do niej zadzwonić...
Wepchnął wizytówkę z powrotem do kieszeni, jakby
go paliła. Co jest, do cholery? Czeka na niego robota,
a on sobie marzy o jakiejś panience.
Skrzyżował ręce na piersi i przymknął oczy, przy
sięgając sobie, że nie będzie już więcej o niej myślał.
Zasnął i oto znalazł się na jakiejś małej, zaśmieconej
uliczce w New Jersey.
Powłócząc ciężkimi jak z ołowiu nogami szedł
w kierunku metalowego pojemnika. Był cały spocony,
miał mokre włosy i koszulę. Bał się.
Wiedział, że musi zajrzeć do pojemnika, bo ktoś,
a może coś zginęło, i on musi to znaleźć.
Słyszał jakiś głos, który kazał mu uciekać, ale
zignorował go. Bardzo wolno uniósł pokrywę pojem
nika.
Ogromnym wysiłkiem woli zmusił się, by nie
odwracać wzroku. W pojemniku, na kupie śmieci,
leżało ciało jego przyjaciela, agenta Joela Gibsona.
Martwy Joel otworzył oczy i patrzył na niego
z wyrzutem.
- To twoja wina, Travis - powiedział. - To twoja
wina, że nie żyję.
Te straszne słowa sprawiły mu ogromny ból.
Zrobił krok do tyłu, chciał uciekać, ale nagle
usłyszał głośny huk i w tej samej chwili poczuł
piekący ból w udzie.
Nagle ból zniknął i Travis znalazł się w windzie.
Wyczuwał nieokreślone niebezpieczeństwo. Winda
zatrzymała się i Travis wyszedł do jakiegoś ciemnego
holu. Miejsce wydawało mu się znajome. Co to może
być?
Ach, tak, hotel. Obskurny hotel w Seattle, do
którego przywiozła go Alexis Wright. Miał się spotkać
z szefem, ale coś było nie tak.
W głębi korytarza otworzyły się jakieś drzwi
i w ciemności Travis rozpoznał dwóch zbirów z cen
trum handlowego. Zauważyli go i wycelowali w niego
pistolety. Kule zaczęły latać jak oszalałe, rozpryskiwały
się o ściany i podłogę.
Travis wycelował i strzelił. Nie chciał umierać.
- Proszę pana?
Głos uśmiechniętej stewardesy wyrwał go z tego
koszmarnego snu.
- Przepraszam, że pana budzę, ale za chwilę
lądujemy. Kapitan prosi o zapięcie pasów.
Travis patrzył na nią nieprzytomnym wzrokiem.
Serce mu waliło, było mu niedobrze, w ustach czuł
smak popiołu, bolało go całe ciało. Słowem - było
z nim bardzo kiepsko.
- Czy dobrze się pan czuje? - zapytała zaniepoko
jona stewardesa.
- Tak. Dziękuję.
Niezbyt przekonana odeszła i zajęła się innymi
pasażerami.
Travis tępym wzrokiem wyglądał przez okno. Co
się dzieje? Już od wielu miesięcy w swoich snach nie
widywał ciała przyjaciela... No i dlaczego akurat
dzisiaj śniło mu się, że te zbiry chcą go zabić?
Owszem, chcieli, ale tamtego wieczoru, kiedy Alexis
Wright przywiozła go do hotelu. Wszystko wtedy
poszło znakomicie. Mac z policjantami zjawił się
w samą porę i aresztował chłopaków LeClaira. Travis
leci teraz do Seattle, żeby zeznawać na ich procesie.
Próbował się uspokoić. Przekonywał samego siebie,
że to przecież tylko sen, a nie jakieś ostrzeżenie. Jego
plan był przecież znakomity.
Nie mógł się dopatrzeć w nim żadnych niedo
skonałości. Tłumaczył szefowi, że zamach na jego
życie udowodnił dwie rzeczy - że LeClair bardzo chce
odzyskać diamenty i że ktoś w ministerstwie sypie, bo
skąd tamtej nocy LeClair tak szybko wiedział, gdzie
jest Travis?
Przekonywał Maca, że oba te fakty ułatwią realizację
planu.
- Słuchaj - mówił. - Musimy to wykorzystać.
Teoretycznie jestem na zwolnieniu lekarskim, nikt
więc nie zdziwi się, kiedy zaczniesz opowiadać, że
odsuwasz mnie chwilowo od wszystkiego, bo jestem
w kiepskiej formie psychicznej. Po śmierci Joela, po
próbie zamachu na moje życie i tej zadymie w Seattle
będzie to zrozumiałe. Ten, kto kabluje LeClairowi,
da mu znać o moim zwolnieniu, więc kiedy rozpuszczę
wici, że jestem gotów oddać LeClairowi diamenty, za
małą dopłatą do mojej emerytury, ten skurczybyk na
pewno to kupi.
- Sam nie wiem, stary - powątpiewał Mac. - To
może być niebezpieczne.
- Nie, bo to będzie sprawa tylko między tobą,
mną i LeClairem. Nawet nie będę musiał spotykać
się z tym skurczybykiem. Będę zwodził go tak
długo, aż znajdziesz coś, żeby go przyprzeć do
muru.
Spojrzał szefowi prosto w oczy i powiedział swe
pierwsze, prawdziwe kłamstwo:
- Wcale nie mam zamiaru sam go załatwiać,
poczekam, aż ty go przygwoździsz.
- Wiesz, to może się nawet udać. Podobno ma na
pieńku z Urzędem Skarbowym. Wpierw oskarżymy
jego zbirów o próbę zabójstwa, mogą się przestraszyć
i zacząć sypać. Jeśli nie, to zawsze jeszcze możemy
wykorzystać wniosek Urzędu Skarbowego.
A jeśli nie? Travis po raz setny zadawał sobie to
pytanie. Jeśli facet odpowiedzialny za śmierć Joela
nie zostanie skazany albo jeśli kara będzie za niska?
Co wtedy?
Wtedy już Travis uczyni wszystko, żeby LeClair
zapłacił za to, co zrobił.
Tyle że w tej chwili, z tym okropnym bólem głowy
i wszystkich mięśni, całkiem do tego się nie nadaje.
Klnąc pod nosem zastanawiał się, co mu jest.
Nawet po postrzale nie czuł się tak kiepsko. Oczywiście
bolało go, ale nie był taki osłabiony.
Może to efekt słabej wentylacji w samolocie albo
choroby lokomocyjnej? Tak, to może być to. A skoro
tak, to po wylądowaniu powinien znowu poczuć się
normalnie.
A to ważne. Czeka go bowiem zabawa w kotka
i myszkę i musi być przygotowany na wszystko.
Tylko Mac wiedział, że Travis leci do Seattle, by
negocjować „zwrot" kamieni LeClairowi.
Nie może teraz pozwolić sobie na chorobę. Jego
ciało jednak nie chciało tego słuchać. Po wylądowaniu
był jak ogłuszony. Na miękkich nogach po prostu
wlókł się za pozostałymi pasażerami. Czekając na
bagaż poczuł tak silny ból w tyle głowy, że musiał
oprzeć się o filar, by nie upaść. Czuł mdłości.
Znajdująca się na końcu korytarza toaleta wyda
wała mu się oazą. Gdyby tylko udało mu się tam
dojść. Zacisnął zęby i ruszył do przodu. Drzwi do
łazienki migały mu przed oczami. W końcu dotarł
do celu. Otworzył drzwi i skierował się do umywa
lki. Miał nadzieję, że chłodna woda postawi go na
nogi.
Nie zauważył, że nie jest sam.
- Hej, ty, co z tobą? - zapytał krępy, młody
człowiek blokując mu drogę.
Travis potrząsnął głową dla otrzeźwienia. Instynkt
podpowiadał mu, że jest w niebezpieczeństwie.
- Kiepsko wygląda - powiedział drugi mężczyzna,
kiedy Travis przytrzymał się umywalki.
Łazienka zawirowała Travisowi przed oczami
i osunął się na podłogę.
Słyszał rozmowę dwóch mężczyzn, ale nie rozróżniał
słów. Na próżno próbował usiąść.
Ktoś się nad nim nachylił i wyjął mu portfel
z kieszeni. Travis bez powodzenia próbował chwycić
go za rękę. Poczuł kopnięcie.
Opadł do tyłu, głową uderzył o posadzkę. Sufit
zawirował i wydawało mu się, że to, co nastąpiło
później, przydarza się komuś innemu. Słyszał jakieś
głosy, jacyś ludzie w mundurach nachylali się nad
nim z zatroskanymi minami. Potem zjawili się dwaj
sanitariusze i położyli go na nosze.
A potem znów wszystko zaczęło wirować, przypom
niał sobie pewną szaleńczą podróż samochodem
i blondynkę... A później nie pamiętał już nic.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Travis obudził się i zobaczył pochyloną nad sobą
Alex.
Z początku uznał, że to kolejny sen. Myślał o niej
w samolocie i oto jest tu przy nim, tak blisko,
w różowym, kaszmirowym swetrze opinającym jej
miękkie kształty, z luźnym, złotym warkoczem prze
rzuconym przez ramię.
- Cześć - powiedziała cicho.
Uniósł rękę chcąc chwycić ten długi, złoty warkocz
i przyciągnąć ją do siebie. Nagle zauważył, że ubrany
jest w biało-niebieską piżamę.
- Co jest? - wyjąkał i próbował usiąść.
- Spokojnie - powiedziała Alex i delikatnie, ale
zdecydowanie oparła go z powrotem o poduszki.
Travis rozejrzał się dookoła. Zauważył aparat do
elektrokardiogramu, poczuł zapach środków dezyn
fekcyjnych. To nie sen. Ten akurat zapach wszędzie
jest taki sam, w Senegalu i na Grenlandii. A więc jest
w szpitalu.
- Czy znowu ktoś do mnie strzelał? - Travis
wyciągnął jedyny logiczny wniosek.
- Znowu? - przestraszyła się Alex. - Nie, oczywiście,
że nie.
Ignorując jej słowa dokonał przeglądu swego ciała,
od stóp począwszy.
- Masz rację - przyznał w końcu. Wciąż jednak,
tak jak na lotnisku, okropnie bolała go głowa i czuł
się słaby.
Na lotnisku? Mgliście przypomniał sobie wydarzenia
w łazience. Pomyśleć, że dał się tak zrobić jakimś
dwóm nędznym złodziejaszkom.
Spojrzał na Alcx. To dziwne, że zawsze, kiedy ma
kłopoty, ona jest pod ręką.
- Jaki dzisiaj dzień? - zapytał z irytacją. - I co ty
tutaj robisz?
- Sobota. Przywieziono cię tu dzisiaj rano. Szpi
tal zadzwonił do mnie o siódmej. Znaleźli w twojej
kieszeni moją wizytówkę i poprosili, żebym przyszła
cię zidentyfikować. Nie miałeś żadnych dokumen
tów. Naprawdę musisz być ostrożniejszy, szczególnie
w twoim zawodzie. A gdybyś nie miał mojej wizytó
wki i rzeczywiście ktoś by cię postrzelił? Nikt by nie
wiedział, kim jesteś, a ty byś nie mógł im powie
dzieć.
- Przecież miałem legitymację, nie? Ktoś musiał
ukraść mi portfel, kiedy straciłem przytomność.
Dlaczego kłamał? Czemu nie chciał, żeby wiedziała,
że był tak słaby, że nawet dziecko by sobie z nim
poradziło? Dlaczego go obchodzi, co ona sobie
pomyśli?
- To okropne - szepnęła Alex i delikatnie ścisnęła
go za rękę.
Była tak cholernie... fizyczna i ostatnią rzeczą,
której by chciał, było jej współczucie. Już wiedział,
dlaczego kłamał. Właśnie dlatego. Ostentacyjnym
gestem wyrwał rękę i podciągnął prześcieradło pod
brodę.
- Więc skoro nikt mnie nie postrzelił, to do cholery,
co mi jest?
Milczenie. Travis podniósł wzrok i zauważył, że
Alex jest wyraźnie zakłopotana. Pierwszy raz widział
ją taką. Poczuł strach.
- Co mi jest? - powtórzył, starając się nie okazywać
niepokoju. Czy to może być coś poważnego? Jakaś
śmiertelna choroba? Nie, niemożliwe. Przecież jeszcze
przed dwoma tygodniami mówił Alex, że jest w zna
komitej formie.
Poza tym, gdyby było to coś poważnego, musiałby
wcześniej coś odczuwać. Będąc w takiej formie nie
umiera się w wieku trzydziestu czterech lat od zwykłego
bólu głowy, prawda?
Znowu próbował usiąść i znowu zakręciło mu się
w głowie.
- Co mi jest, do cholery? Mów!
- Ja... to...
- Ospa wietrzna, panie Cross.
Zmęczony, młody lekarz w zielonym fartuchu
podszedł do łóżka Travisa. Obrzucił Alex pełnym
uznania spojrzeniem, spojrzał na kartę choroby
i niespodziewanie włożył Travisowi do ust termo
metr.
- Przynajmniej tak nam się wydaje - mówił dalej
lekarz. - Pan pozwoli, że się przedstawię. Jestem
doktor Schadelman. Z tego, co mówi pani Wright,
wynika, że zetknął się pan z tą chorobą dokładnie
piętnaście dni temu. Czuł się pan ostatnio zmęczony?
Bolała pana głowa? Chcę pana teraz zbadać.
Lekarz odsunął prześcieradło. Pewnymi ruchami
dłoni badał ciało Travisa - klatkę piersiową, płaski,
umięśniony brzuch, okolice nerek, żołądka, śledziony.
- Hm - mruknął - jest pan świetnie zbudowany.
-I osłoniwszy prześcieradłem dolną część ciała Travisa,
kontynuował badanie. - Kiedy powstała ta rana na
udzie?
- Piec miesięcy temu - odparł Travis.
- Goi się na panu jak na psie. Wojskowy czy stróż
prawa?
Lekarz mówił swobodnym tonem, ale bacznie
spoglądał na pacjenta.
- Agent rządowy, ale już na emeryturze - odparł
spokojnie Travis, świadomy, że Alex chłonie każde
jego słowo. - Teraz jestem już tylko farmerem
z Connecticut.
W zeznaniach, a szczególnie w fałszywych, wszystko
musi się przecież zgadzać.
- Tak, to wietrzna ospa - powtórzył lekarz spo
glądając na termometr. - Ma pan wszystkie objawy.
Temperatura powyżej trzydziestu ośmiu, czuje się
pan zmęczony i boli pana głowa. Ma pan czerwone
plamy na ciele i gdzieniegdzie pojawiły się już krostki.
Czeka pana niezłe swędzenie. Dobrze, że pani Wright
się panem zajmie.
- Chwileczkę, doktorze. Po pierwsze, nie mam
ospy. Chorowałem już na nią, gdy miałem pięć lat.
Pamiętam dokładnie. Węzły chłonne za uszami miałem
tak spuchnięte, że wyglądałem jak chomik.
- To wszystko wyjaśnia - wtrącił wesoło doktor.
- Co wyjaśnia?
- To, o czym pan mówi, panie Cross - tłumaczył
cierpliwie lekarz - to nie wietrzna ospa. Miał pan
świnkę.
- Tłumaczę panu, że nie mam ospy. Nie zgadzam
się na ospę. I nie rozumiem, co z tym wszystkim ma
wspólnego pani Wright.
- To Brandon - wyjaśniła szybko Alex. Jej brązowe
oczy prosiły o wybaczenie. - Tego wieczora na moim
przyjęciu akurat zarażał.
Travis ze spokojem przyjął tę wiadomość.
- Ale ponieważ nie mam wietrznej ospy - wy
wnioskował logicznie - to nie może być jego wina.
Nie potrzebuję także pomocy pani Wright. Sam się
sobą zajmę. A teraz chciałbym zobaczyć prawdziwego
lekarza.
- No, no, no - skomentował jego słowa doktor
Schadelman. - Widzę, że pani Wright nie przesadzała,
mówiąc, że denerwuje pana, jeśli ktoś się panu
przeciwstawia.
- Wcale się nie denerwuję.
- No, dobrze - wzruszył ramionami doktor Schadel
man. - Zaraz przyprowadzę panu drugiego lekarza,
a przez ten czas radzę, żeby się pan jeszcze zastanowił.
Pani Wright zaproponowała, że zapłaci pański rachu
nek i weźmie pana do siebie, a to nie jest zła
propozycja. Ja, na pańskim miejscu, bym się zgodził.
- Ale nie jest pan na moim miejscu - warknął
Travis.
- No, dobrze, pójdę po kogoś - westchnął lekarz.
- Ale niech się pan naprawdę zastanowi. Już teraz
źle się pan czuje, zanim się poprawi, będzie jeszcze
gorzej.
Travis rzeczywiście nie czuł się dobrze. Skóra na
twarzy i szyi zaczynała go piec, ból głowy nie ustępował
i odnosił wrażenie, że mógłby spać przez tydzień. Co
postanowił zrobić, jak tylko pozbędzie się Alex.
- Posłuchaj - zaczął pojednawczym tonem - nie
chciałbym być niewdzięczny, ale naprawdę mogę sam
zadbać o siebie. Od lat tak robię.
Alex skrzyżowała ręce na piersiach.
- To rzeczywiście godne podziwu, ale może mi
powiesz, gdzie masz zamiar dbać sam o siebie?
- W hotelu, oczywiście.
- A jak masz zamiar za to zapłacić?
- Ja...
O, cholera, o tym nie pomyślał. Te smarkate
złodziejaszki!
- Załóżmy, że uda ci się znaleźć jakiś hotel. Jednak
nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek zameldował
gościa, który ledwie trzyma się na nogach i którego
twarz jest tak czerwona jak surowe mięso. Oczywiście,
kiedy wytłumaczysz im, że nie masz bagażu, dokumen
tów ani pieniędzy i że będziesz zarażał jeszcze tylko
przez tydzień, na pewno przyjmą cię z otwartymi
ramionami.
Postanowił udusić ją, jak tylko odzyska siły.
- Skończyłaś?
- Może już wystarczy tej głupiej obsesji z samowy
starczalnością? To oczywiście pozytywna cecha, ale
ty już przesadzasz. Marnuję przez ciebie sobotę, co
mnie samej właściwie nie przeszkadza, ale przywiozła
mnie tutaj sąsiadka, bo moje ferrari jest w warsztacie,
więc marnujesz czas dwóm osobom.
- Posłuchaj, moja pani. To nie ja cię tu sprowadzi
łem. Powiedziałem ci, żebyś sobie poszła, więc idź!
- A więc dobrze - poddała się Alex i zdjęła z krzesła
swój zamszowy żakiet.
Travis oparł się o poduszki i patrzył na nią
podejrzliwie.
- Co to znaczy „dobrze"?
- Chcesz, żebym poszła, więc idę.
- Tak? - Czy naprawdę odchodzi? Ot, tak sobie?
- No to cudownie.
- Do zobaczenia, Cross.
Alex wyszła, zanim Travis zdążył cokolwiek od
powiedzieć. A więc wystarczyło, żeby poprosił. Na
prawdę sobie poszła, pozostał po niej tylko słaby
zapach perfum.
Dlaczego więc nie skacze ze szczęścia? Dlaczego,
prawdę mówiąc, czuje się... opuszczony?
Próbował przekonać samego siebie, że nie ma to
nic wspólnego z Alex Wright. Nie potrzebował jej,
potrzebował tylko telefonu. Zadzwoni do Maca i ten
wszystkim się zajmie.
Chyba że Mac już wyjechał.
Travis nawet nie dopuszczał do siebie tej myśli.
W rogu pokoju, równiutko ułożone na krześle, leżało
jego ubranie. O właśnie. Po prostu się ubierze, znajdzie
jakiś telefon, zadzwoni do Maca i wydostanie się
stąd. Zacisnął zęby, zsunął nogi z łóżka i sięgnął po
spodnie.
Alcx stała na korytarzu i przez uchylone drzwi
patrzyła na poczynania Travisa. Uśmiechnęła się
widząc, jak po raz trzeci próbuje wciągnąć spodnie.
Co ja tu robię, pomyślała. I to z facetem, którego
niedawno postrzelono? Wciąż pamiętała, jak lekko
o tym mówił, jak o ukąszeniu komara. No, ale może
w jego świecie to rzeczywiście nic takiego.
W jego byłym świecie, poprawiła się i od razu
poczuła się lepiej. Wciąż nie mogła zrozumieć, czemu
zaoferowała gościnę człowiekowi, o którym wiedziała
tylko to, że do niedawna był agentem i że to ona
odpowiedzialna jest za jego wietrzną ospę.
No i że znakomicie całuje.
Poczuła zapach środków odkażających i zmarszczyła
nos. Przez Travisa prawie zapomniała, jak bardzo nie
lubi szpitali. Kiedy ostatnio była w szpitalu? Kiedy
urodzili się Lizabeth i Brandon? Nie, za każdym
razem Sara tak szybko wracała do domu, że nawet
nie zdążyła jej odwiedzić.
Więc kiedy? To musiało być... O, Boże. Jak mogła
zapomnieć? To musiało być, kiedy Stefan...
Nie, nie można się poddawać. No, więc dobrze
- ostatni raz była w szpitalu, kiedy zginął Stefan. Ale
teraz nikt nie umiera i jedynym powodem, dla którego
się tutaj znalazła jest fakt, że Travis Cross nie ma
nikogo. Wcale jej na nim nie zależy, wyświadcza mu
tylko drobną przysługę. Poopiekuje się nim, dopóki
Travis nie skontaktuje się z kimś ze swoich znajomych.
Zadowolona z takiego pomysłu oparła się o ścianę
i czekała. Postanowiła dać mu pięć minut. Jeśli do tej
pory nie uda mu się ubrać, to... To co? Wyjdzie bez
niego? Czy pomoże mu włożyć spodnie? Ciekawe, jak
ten chorobliwie niezależny typ na to zareaguje?
Na szczęście nie musiała podejmować decyzji.
Dokładnie cztery i pół minuty później w drzwiach
pojawił się Travis. To był bardzo ciekawy widok.
Miał na sobie koszulę, ale nie zapiętą i wyrzuconą na
spodnie. Rozporek w dżinsach był zasunięty, ale
guzik nie zapięty. Był boso, a włosy miał zmierzwione.
W jednej uniesionej ręce trzymał swoje kowbojskie
buty, w drugiej skórzaną kurtkę, jakby dla utrzymania
równowagi.
Doktor Schadelman miał rację. Facet był rzeczy
wiście znakomicie zbudowany. Tylko dlaczego wi
dok jego pępka wywoływał u niej takie erotyczne
myśli?
Jest przecież osobą dorosłą. Zazwyczaj nie reaguje
tak na mężczyzn. No, przynajmniej tak było, dopóki
nie spotkała Travisa Crossa i nie zobaczyła jego
oszałamiającego pępka.
Travis nawet jej nie zauważył. Z ogromnym wysił
kiem szedł w kierunku telefonu wiszącego obok pokoju
pielęgniarek. Kilka razy oparł się o ścianę i Alex
z trudem powstrzymała się, by nie rzucić mu się na
pomoc.
Travis cisną) buty i kurtkę na podłogę. Przez
chwilę stał ze słuchawką w ręce, próbując przypo
mnieć sobie jeden z numerów Ministerstwa Spraw
Zagranicznych w Waszyngtonie, następnie nerwowo
go wykręcił.
- Z Derwinem MacGregorem proszę - rzekł ostrym,
niecierpliwym tonem.
- Bardzo mi przykro, ale pana MacGregora chwi
lowo nie ma - wyjaśniła mu jakaś kobieta, której
głosu nie znał.
- Dla mnie jest. Proszę mu powiedzieć, że dzwoni
Travis Cross.
- Rozumiem, ale pana MacGregora nie ma w biu
rze.
Cholera, a więc Mac już wyjechał.
- To poproszę z jego sekretarką Stellą.
Stella będzie nawet lepsza. Pracuje w departamencie
od niepamiętnych czasów i to ona praktycznie
wszystkim rządzi.
- Bardzo mi przykro, ale pani Walford nie ma.
- A gdzie jest, do cholery? Kiedy będzie?
- Niestety, pani Walford będzie dopiero po pierw
szym.
- Po jakim pierwszym, na miłość boską?
Przecież nie po pierwszym maja? To dopiero za
dwa tygodnie!
rozumowanie. Pilnował swych własnych uczuć jak
złota w skarbcu. Był uparty, niezależny i zdecydowany
zachować dystans.
Jej to nie przeszkadzało, nie szukała przecież
męsko-damskiej przygody, była tylko dobrą samarytan
ką. Nie miało to nic wspólnego z faktem, że jeden
jego pocałunek rozpalił ją jak zapałka wysuszony las
w gorący, letni dzień.
Nie był to bynajmniej pierwszy pocałunek w jej
życiu. Miewała chłopaków w czasach szkolnych, no
i przecież kiedyś była zamężna. To osobowość zawsze
najbardziej ją pociągała.
Czyżby?
Jedno spojrzenie w twarz śpiącego Travisa powie
działo jej, że to nieprawda. Wyglądał jak niewinny,
grzeczny chłopiec - chciała się nim opiekować,
a równocześnie palce aż ją świerzbiły, żeby go
dotknąć.
Odetchnęła z ulgą, kiedy samochód zatrzymał się
przed jej domem. Nie chciała już dłużej nad tym
rozmyślać.
Wysiadła z auta i wpadła prosto w ramiona Sary.
Obok niej stał Brandon.
- Gdzie on jest? - dopytywał się niecierpliwie
chłopiec. - Gdzie jest Travis?
Zajrzał do samochodu i zdziwił się, ujrzawszy
siedzącego nieruchomo Travisa.
- Co mu zrobiłaś, ciociu Alex? - zapytał zaniepo
kojony.
- Ććć! - Sara odciągnęła małego na bok. - Alex
niemu nie zrobiła. On po prostu jest chory. Pamiętasz,
jak ty się czułeś, kiedy miałeś ospę?
- Tak - mruknął Brandon, ale kiedy tylko Sara się
odwróciła, wgramolił się do samochodu. W tej właśnie
chwili Travis otworzył jedno oko.
- Obudził się - wrzasnął Brandon.
- Cześć, mały - wyjąkał półprzytomny Travis.
- Wyłaź stąd, Brandon - powiedziała Sara i wyciąg
nęła chłopca z samochodu.
Travis uniósł rękę, przetarł łzawiące z gorączki oczy.
- Jesteśmy na miejscu - usłyszał głos Alex.
Przez chwilę nie bardzo wiedział, co to znaczy „na
miejscu".
- Gdy wejdziemy do domu, od razu się lepiej
poczujesz - powiedziała Alex.
Travis znów zamknął oczy.
- Zostaw mnie w spokoju i daj mi umrzeć - wymam
rotał.
Alex poczuła ogromne współczucie dla tego męż
czyzny, który wyglądał jak wczoraj wyżęte pranie.
- Mamo, czy Travis będzie teraz mieszkał z Alex?
- Och, nie - odparła szybko Sara. - Tylko dopóki
nie wyzdrowieje.
Aiex podtrzymała wysiadającego z auta Travisa.
Próbowała go objąć, ale odsunął się gwałtownie.
- Sam sobie poradzę - warknął i tak też próbował
zrobić. Niepewnym krokiem, lekko się zataczając
wszedł na werandę. Alex minęła go, otworzyła drzwi
i nie oglądając się za siebie ruszyła na górę.
Zaprowadziła go do dużego, jasnego pokoju goś
cinnego na piętrze. Było to bardzo miłe wnętrze,
z oknami na północ i wschód, z grubym, kremowym
dywanem na podłodze i prostymi, dębowymi meblami.
Kapa na łóżku i zasłony były w geometryczny,
niebiesko-beżowo-kremowy wzór. Z jednej strony
łóżka stał stary, bujany fotel z giętego drewna, który
należał kiedyś do jej babki; po drugiej stronie nocny
stolik z mosiężną lampą i telefonem.
- Jesteśmy na miejscu - powiedziała Alex, wy
gładzając nieskazitelnie gładką kapę. Ze zdziwieniem
stwierdziła, że jest zdenerwowana. Dlaczego? Przecież
już nieraz bywała w sypialni z mężczyzną. Nawet
w tej sypialni i to z kilkoma różnymi mężczyznami.
No, tak, ale to było podczas remontu, a ci mężczyźni
byli murarzami i żaden nie działał na nią tak jak Travis.
Odwróciła się i spojrzała w kierunku mężczyzny,
który powodował u niej tyle niepokoju. Travis stał
w drzwiach, oparty o framugę, i sam jego widok, tak
potężnego i prawdziwego, zdenerwował ją jeszcze
bardziej. Była tak zakłopotana, że powiedziała pierwszą
rzecz, jaka jej przyszła do głowy:
- Może się rozbierzesz?
- Dlaczego? - zapytał podejrzliwie Travis.
Ciekawe, co by zrobił, gdyby powiedziała: Bo chcę
z tobą pofiglować w łóżku? Alex z trudem po
wstrzymała się od tego eksperymentu.
- Bo będziesz już leżał, kiedy ja zadzwonię do
apteki sprawdzić, czy lekarstwa dla ciebie są już
gotowe.
Travis wahał się jeszcze przez chwilę, po czym
jednak wszedł do pokoju i usiadł na brzegu łóżka.
Pocierając nogą o nogę ściągnął buty.
Alex patrzyła na jego stopy, przypominając sobie,
jak wyglądał w szpitalu - z bosymi nogami i gołym
pępkiem.
- Co się stało z twoimi skarpetkami? - zapytała
głosem, który nawet w jej własnych uszach nie brzmiał
wcale swobodnie.
Travis spojrzał na nią, ale trudno było poznać, czy
zauważył jej zakłopotanie. Wstał z łóżka, zdjął kurtkę
i rzucił ją na fotel.
- Nie wiem. Nie mogłem ich znaleźć w szpitalu.
Zaczął rozpinać koszulę, guzik po guziku, a Alex
po prostu gapiła się na jego nagą, szeroką klatkę
piersiową, na ciemne, jedwabiste loczki, na rękę,
która zaczęła rozpinać rozporek dżinsów.
Wzdrygnęła się. Wydawało jej się, że pokój staje się
coraz ciaśniejszy, było jej gorąco. Czyżby miała
gorączkę?
Wiedziała tylko jedno - musi jak najszybciej wyjść
z tego pokoju.
- No to idę zadzwonić - powiedziała zduszonym
głosem.
- Dobrze.
Travis nawet na nią nie spojrzał.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Travis Cross spał w slipach.
Alex stała w kuchni, wpatrując się tępo w tacę,
a przed oczami wciąż miała obraz Travisa w bieliźnie.
O, nie, pan Cross nie nosi kalesonów, tylko czarne
lub niebieskie slipy i to bardzo, bardzo skąpe.
Ponieważ jego bagażu nie udało się jeszcze odnaleźć,
Alex była więc w dość intymnych stosunkach z jego
bielizną. Travis nie mógł sam zrobić zakupów, więc
Alex miała wątpliwą przyjemność zrobić to za niego.
Wiedziała, że nosi dżinsy numer trzydzieści cztery,
adidasy numer dwanaście, koszulki z krótkimi ręka
wami, także tylko czarne lub granatowe. I, jak
zauważyła, żadnych piżam.
Czemu poczuła się tak dziwnie uświadomiwszy
sobie ten ostatni fakt? Czyżby dziewczyny miały
rację? Może tak długo była bez mężczyzny, że
sfiksowała? Może...
Lepiej o tym nie myśleć. Alcx wyprostowała się,
wygładziła oliwkowozielone szorty, poprawiła koł
nierzyk bladożółtej bluzki i przygładziła swój francuski
warkocz. Skupiła się na inspekcji zawartości tacy.
Czysta mata, dwie serwetki, sztućce. Rosół z kur
czaka z kluskami, więcej klusek niż płynu, w kubku,
bo tak podobno wolniej stygnie. Malinowa galaretka,
herbatniki, mrożona coca cola w wysokiej szklance.
Po raz setny w ciągu ostatnich sześciu dni nakazała
sobie cierpliwość. Przecież sama się o to prosiła. Co
prawda było to, zanim pan Agent się u niej osiedlił
i odkrył, że bardzo lubi, kiedy go obsługują, ale jednak.
Alex postawiła jeszcze na tacy buteleczkę z lekars
twem przepisanym przez doktora Schadelmana i ru
szyła na górę.
Travis powitał ją podejrzliwie.
- Czy to rosół?
- Owszem - uśmiechnęła się słodko Alcx. - Nie
musisz mi przypominać. Już wiem, że nie ma co
próbować rozszerzać twoich kulinarnych horyzontów.
Moje geranium nadal pamięta krupnik, którym je
poczęstowałeś.
- Bo mnie chodziło tylko o rosół. Udowodniono
już dawno, że ma wartości lecznicze. O krupniku nic
nie słyszałem.
Jak przez ostatnie kilka dni, tak i dziś Alex usiadła
w fotelu, by towarzyszyć mu przy jedzeniu. Wyjęła
z koszyka robótkę.
- Krupnik przynajmniej był domowy. Czy wiesz,
ile sodu jest w zupie z puszki?
- Nie, ale obawiam się, że zaraz mi powiesz - odparł
rozkoszując się rosołem.
- Może lepiej, żebyś nie wiedział.
Travis rozkruszył kilka herbatników i wrzucił je do
kubka.
- Posłuchaj, niewiele piję, nie palę i nie łajdaczę
się, więc zostaw moją zupę w spokoju.
Alex uznała, że lepiej będzie nie odpowiadać.
Skupiła się na robótce. Zastanawiała się tylko przez
chwilę, czy informację, że Travis się nie łajdaczy,
przyjęła z ulgą, czy z rozczarowaniem. Kiedy Travis
skończył jeść, Alex odstawiła tacę na podłogę i z wes-
tchnieniem wzięła do ręki buteleczkę z lekarstwem
i łyżkę.
Travis od razu przybrał wrogi wyraz twarzy
i skrzyżował ręce na piersi, która, jak z ulgą zauważyła
Alex, zakryta była czarną koszulką.
- Możesz ją sobie zabrać.
Alcx żałowała, że brak jej odwagi, by walnąć go
łyżką między oczy.
- Czemu jesteś taki uparty? Nie rozumiem - dodała,
widząc, jak gwałtownie drapie się za lewym uchem.
- Nie wyglądasz mi na masochistę.
Travis patrzył na jej gołe nogi i z trudem po
wstrzymywał się, by nie wciągnąć jej do łóżka.
Wiedział, że Alcx nie robi tego celowo, ale jej cichy
głos, delikatne ręce i aksamitna skóra doprowadzały
go do szaleństwa.
Jak bardzo chciał jej dotknąć! Chciał wsunąć dłonie
pod szorty i gładzić smukłe, silne uda, przycisnąć
usta do zagłębienia jej szyi, poczuć smak skóry,
całować jej piersi.
Nie istniało żadne lekarstwo, które złagodziłoby te
cierpienia.
- Nie jestem masochistą - odparł. - Po prostu
z zasady nie tykam niczego, co smakuje jak balonowa
guma do żucia - dodał drapiąc się po piersi.
- Sara twierdzi, że Brandon je uwielbiał.
- A czego można się spodziewać po kimś, kto
oszukuje w warcaby i twierdzi, że jego ulubioną
potrawą są lentilki? A cóż to są te lentilki?
Jasne już było, że Travis nie weźmie lekarstwa,
więc Alex odstawiła je na tacę i zabrała się za
robótkę.
- Lentilki to takie wielokolorowe cukierki, w kształ-
cie pastylek o różnych smakach. Dzieci często roz
rzucają je po dywanie i potem zatyka się odkurzacz.
- Właśnie tego można się spodziewać po Brandonie.
- Lcntilki nie są wcale gorsze od wielu rzeczy,
które myśmy jadali jako dzieci. Pamiętasz oranżadę
w proszku?
- Oranżadę w proszku? - zdziwił się Travis. - Nie.
- Naprawdę? Była modna w czasie, kiedy byliśmy
w szkole. Taki kwaskowy proszek w torebkach.
Wysypywało się go na język.
- Ja, moja pani, chodziłem do szkoły wojskowej
i w szkolnym sklepiku nie było niczego, co choć
trochę przypominałoby to, o czym mówisz.
Alex nie wiedziała, co powiedzieć. Po raz pierwszy
Travis zaczął mówić o swojej przeszłości. Chciała
dowiedzieć się więcej, ale pewnie byłoby to wścibstwo.
- Długo tam byłeś?
Alex uświadomiła sobie, że choć spędzili razem już
tydzień, w ten sposób rozmawiają ze sobą właściwie
po raz pierwszy.
- W tej szkole? Osiem lat. Drugi mąż mojej matki
uznał, że przyda mi się trochę dyscypliny i przekonał
ją, żeby mnie tam wysłała. On przetrwał w małżeństwie
z moją matką tylko do Bożego Narodzenia, a ja już
tam zostałem do końca.
Alex próbowała wyobrazić sobie Travisa w surowej
atmosferze akademii wojskowej, nie był przecież osobą,
której można rozkazywać.
- Na pewno z radością wróciłeś do domu.
- Nie mówiłem, że wróciłem do domu - odparł.
Alex zmarszczyła brwi.
- Rozumiem. Poszedłeś na studia?
- Nie, do szkoły przygotowawczej.
Alcx szybko policzyła w pamięci.
- To ile miałeś lat, kiedy cię wysłano do szkoły?
- Pięć.
Pięć! Właśnie tyle ma Brandon. Jaką kobietą była
jego matka, że wysłała z domu takie małe dziecko?
Z uwag, które przez ostatni tydzień rzucał od czasu
do czasu Travis, Alex wyrobiła sobie już pewien
pogląd. Była to na pewno kobieta próżna i niedojrzała,
zmieniająca mężów jak rękawiczki. I najwyraźniej
Travis przeszkadzał jej w życiu.
- Rozumiem - powiedziała powstrzymując się od
komentarza.
- Matka była młoda - dodał po chwili milczenia
Travis. - Ojciec umarł, kiedy nie miałem jeszcze roku.
Zdaje się, że byłem nieznośny i matka po prostu
będąc sama, nie mogła sobie ze mną poradzić.
Alex zdziwiła się, słysząc, jak próbuje usprawiedliwić
kobietę, która tak go skrzywdziła. Może czuje się
winny i myśli, że matka musiała się go pozbyć?
Wiedziała jednak, że nie powinna głośno wyrażać
swych podejrzeń. Westchnęła tylko smutno i zaczęła
składać robótkę w milczeniu.
- Nie potrzebuję twojej litości. - Travis kwaśno
skomentował jej współczujące milczenie.
- Nie wygłupiaj się. Moim zdaniem, to po prostu
smutne, że twoja matka nie doceniła tego, co miała.
Travis spojrzał na nią zdziwiony.
- Ech, nie było tak źle. Matka była jaka była
i w sumie źle na tym nie wyszedłem. W moim
zawodzie lepiej nie mieć zbyt bliskich stosunków
z ludźmi...
- Ale przecież mówiłeś, że przeszedłeś już na
emeryturę.
- Owszem, choć właściwie należałoby powiedzieć,
że jestem w trakcie. To zawsze trochę trwa.
Tak miło się z nią rozmawiało, uspokajał go jej
cichy głos i delikatny sposób bycia. Ciągle myślał
o jej wspaniałych nogach i chwilami zapominał, że
ma także bystry umysł.
- A więc co robiłeś tego dnia, kiedy się poznaliśmy?
Travis wiedział, że musi uważać. Dużo o tym
ostatnio rozmyślał - leżąc w łóżku nie miał przecież
nic lepszego do roboty - i doszedł do wniosku, że
dom Alex jest znakomitą kryjówką, nie wiadomo
bowiem, kiedy wróci Mac.
Zgodził się schronić u niej na czas choroby, bo był
pewien, że nic jej nie grozi. Ale teraz był już najwyższy
czas, żeby skontaktować się z LeClairem i Travis
zastanawiał się, czy telefon do niego nie zagrozi
bezpieczeństwu Alex.
Wydawało mu się, że nie. Eleganckie przedmieście
było chyba ostatnim miejscem, gdzie LeClair mógłby
go szukać.
A poza tym, choć pewien był, że nie ma żadnego
niebezpieczeństwa, nie przypuszczał, by Alex była
zadowolona, gdyby stworzył w jej domu bazę operacyj
ną. Ludzie tacy jak ona żyli w spokojnym i bezpiecz
nym, wolnym od przemocy świecie. Jej kontakt
z prawem to, co najwyżej, od czasu do czasu mandat
za przekroczenie szybkości. Od czasu do czasu? Ej,
jeśli policja stanu Waszyngton rzeczywiście robi co
do niej należy, to Alex pewnie mogłaby wytapetować
mandatami cały pokój.
Byłoby nierozsądne powiedzieć jej o wszystkim.
Mogłaby natychmiast wyrzucić go z domu...
Wiec dlaczego z taką niechęcią myśli o tym, że
będzie musiał ją oszukiwać? W swojej karierze
oszukiwał przecież wielu ludzi i nigdy mu to nie
przeszkadzało. Ale w Alex było coś takiego...
Jak się dobrze zastanowić, to właściwie wcale nie
musi kłamać. Może po prostu powiedzieć jej tylko
część prawdy.
Nie będzie jej przecież zdradzał ważnych pań
stwowych tajemnic w rodzaju numeru buta prezydenta.
Poza tym za tydzień już go tu nie będzie, a ona
pewnie nawet nie zauważy tego...
- Usiądź wygodnie - powiedział. - Jeśli masz
wszystko zrozumieć, musimy zacząć od początku.
Zadowolony, że podjął właściwą decyzję, Travis
oparł się wygodnie o poduszki. Jego spokój prysł
jednak, kiedy Alex usiadła naprzeciwko i założyła
nogę na nogę. Od razu zaczął wyobrażać sobie, jakby
to było, gdyby wsunął rękę pod materiał szortów
i lekko dotykał delikatnej linii jej biodra. Rozstawiłby
palce i...
- A więc?
- A więc co? - Przez moment patrzył na nią nic nie
rozumiejącym wzrokiem.
- Masz zamiar to zrobić, czy nie?
Ależ o tym marzył!
- Zrobić co?
Alex nachyliła się i przyłożyła mu rękę do czoła.
- O, już nie jesteś rozpalony - mruknęła.
Ależ się myliła! Czuł się, jakby miał za chwilę
spłonąć. A ona w dodatku jeszcze się nad nim
nachylała, pozwalając mu zajrzeć głęboko w swój
dekolt. Miała satynową, pachnącą kwiatami skórę.
Travis zacisnął pięści, by nie chwycić jej w ramiona.
Alex odsunęła się.
- Travis? Co się stało?
Stało się to, że czuł, jak przegrywa. Z trudem
oderwał wzrok od jej pełnych piersi. O czym to
rozmawiali?
- Powiesz mi, co się z tobą dzieje, czy nie?
Owszem, tyle mógłby jej powiedzieć. Otóż czuł, że
umiera z nie spełnionego pożądania.
Alex jednak nie to miała na myśli i on dobrze
o tym wiedział. Całą siłą woli zmusił się do koncentracji
nad zredagowaną przez siebie wersją prawdy.
- Dwa lata temu - zaczął - porwano uczęsz
czającego do szkoły na Wschodnim Wybrzeżu naj
młodszego syna jednej z najstarszych europejskich
rodzin królewskich. Sprawę wyciszono. W prasie nie
było o tym ani słowa.
- Aha - powiedziała w zamyśleniu Alex.
- Ministerstwo miało koordynować akcję. Za
uwolnienie chłopca porywacze zażądali trzech i pół
miliona dolarów w diamentach. Rodzina gotowa
była zapłacić i zrobiła to, choć wszyscy im odradzali.
Chłopiec na szczęście wrócił cały i zdrowy, ale kamienie
i porywacze zniknęli.
Później, jakieś sześć miesięcy temu, dostaliśmy cynk,
że pewien drobny jubiler nazwiskiem Gordon LeClair
chciał sprzedać te diamenty. LeOair miewał małe
kłopoty z prawem, był podejrzany o paserstwo, ale
nigdy nie został skazany.
Wyznaczyłem agenta, żeby go poobserwował.
Nie był to pierwszy lepszy agent. Powierzyłem to
zadanie swemu najbliższemu przyjacielowi, Joelowi
Gibsonowi. Jocl, choć często w gorącej wodzie kąpany,
był znakomitym agentem.
Myślałem, że to czysto rutynowe zadanie, dopóki
pewnego wieczora mój agent, który obserwował sklep
LeClaira, nie poinformował mnie, ze ma dowody, że
to LeClair był mózgiem całego porwania. Kazał mi
natychmiast przyjeżdżać. - Oczy Travisa pociemniały.
- Zanim tam dojechałem, mój człowiek już nie żył,
a dowody zniknęły. Potem ktoś do mnie strzelał
i zanim zdążyłem wezwać posiłki, LeClair zniknął bez
śladu.
Najgorsze chwile w życiu Travisa, to czas, kiedy po
postrzale leżał w szpitalu. Cierpiał z powodu niepo
trzebnej śmierci Joela. Był wściekły, że LeClairowi
udało się uciec. To właśnie wtedy przysiągł sobie, że
dostanie tego człowieka. Nawet, jeśli miałoby to
zająć mu całe życie, facet zapłaci za wszystko.
- Byłem jeszcze na zwolnieniu lekarskim, kiedy
parę tygodni temu wezwał mnie mój szef, MacGregor.
Dostali następny cynk, że LeClair jest w Seattle
i znów próbuje sprzedać diamenty. Do sprzedaży ma
dojść w małym, podmiejskim centrum handlowym.
- W moim centrum? - zapytała z przerażeniem Alex.
Travis kiwnął głową.
- Ponieważ znałem wszystkich zamieszanych w tę
sprawę, MacGregor uznał, że to ja powinienem się
tym zająć z ramienia naszego departamentu. Nie
stety sprawy trochę się skomplikowały i potrzebo
wałem podwiezienia. Wtedy zjawiłaś się ty. Koniec
opowieści.
- Chwileczkę - powiedziała Alex po krótkim
namyśle. - Rozumiem już, dlaczego byłeś tam przy
sklepie. O ile dobrze zrozumiałam, te zbiry miały być
aresztowane. Dlaczego wobec tego cię ścigali?
- No cóż, chyba mogę ci powiedzieć. Ja miałem
być tylko obserwatorem. To policja miała ich aresz-
tować, ale radiowóz się nie pojawił. Okazało się, że
utknął w korku na jednym z mostów.
A ja byłem tam przed sklepem i widziałem, że
przyjechali kupcy, a potem zjawili się dwaj ludzie
LeClaira. Wiedziałem, że mają diamenty i że nikt im
nie przeszkodzi w sprzedaży. Nie pozostało mi nic
innego, jak ukraść diamenty.
- Co? - Alex nie kryła zdziwienia. - Ukradłeś je?
A dlaczego nie aresztowałeś tych zbirów?
- Bo nie jestem policjantem, Alex - odparł zniecier
pliwiony Travis. - Jestem prawie już emerytowanym
agentem Ministerstwa Spraw Zagranicznych, mam
małą farmę w Connecticut, trzy kozy, mleczną krowę
i pięć koni. Przedstawiciele prawa bardzo nie lubią,
kiedy ktoś spoza ich stanu wymachuje pistoletem
i aresztuje ich obywateli.
- Masz kozy?
Alex zupełnie nie mogła wyobrazić sobie Travisa
w otoczeniu kóz. Z końmi lub krowami owszem, ale
z kozami?
- Dał mi je jeden z sąsiadów. No więc nie miałem
uprawnień, aby móc ich aresztować, a poza tym zbyt
wiele było tam osób postronnych. Chodziło o to,
żeby przyłapać facetów na wymianie, a nie wdawać
się z nimi w strzelaninę w środku centrum handlowego.
Alex milczała, rozważając to, co przed chwilą
usłyszała.
- A dlaczego teraz jesteś tutaj? - zapytała w końcu.
- Mam wietrzną ospę, zapomniałaś?
- Pytam o Seattle.
- Ci dwaj, którym ukradłem diamenty, to ci
sami, którzy gonili mnie tego dnia, kiedy się po
znaliśmy. Kiedy podwiozłaś mnie pod hotel, już tam
na mnie czekali. Strzelili do mnie kilka razy, ale
tym razem moja obstawa była na miejscu i zostali
aresztowani. Oskarżono ich o próbę zabójstwa.
Wczoraj mieli stanąć przed sądem, ale ponieważ nie
mogłem się stawić, przełożono rozprawę na przyszły
tydzień.
- Rozumiem. - Alex z trudem ukrywała przerażenie.
Dlaczego Travis tak obojętnie przyjmuje fakt, że ktoś
chciał go zabić.
- Co? - zapytał Travis widząc przestrach na jej
twarzy.
- Nic - odparła, sama zdziwiona siłą swojej reakcji.
- Daj sobie spokój, Alex, z twojej twarzy można
czytać jak z gazety. Powiedziałem coś niewłaściwego,
tak?
- Nie, tylko... tylko nigdy nie zrozumiem, jak
można tak obojętnie mówić o przemocy.
- Świat jest pełen przemocy - odparł po prostu
Travis. - Możesz skryć się na jakimś spokojnym
przedmieściu i udawać, że jest inaczej, ale to nie
zmienia faktu, uwierz mi. I wcale nie mówię o tym
obojętnie.
- Czy ty naprawdę myślisz, że ja żyję w izolacji,
zupełnie nieświadoma tego, co dzieje się w „praw
dziwym" świecie?
Travis zrozumiał, że ją uraził.
- Nie oskarżam twego stylu życia, Alex - próbował
ją udobruchać. - Twierdzę tylko, że na świecie jest
dużo więcej zła niż myślisz.
- No, cóż. - Alex pozornie się z nim zgodziła.
- Jak to się stało, że zostałeś agentem? - zapytała
zmieniając temat.
Travis z ulgą powitał neutralny temat rozmowy.
- Na ostatnim roku studiów pojechałem w ramach
wymiany do Berlina. Tam zaprzyjaźniłem się z Jodem
Gibsonem. Jego ojciec był podsekretarzem w am
basadzie amerykańskiej. Po dyplomie ojciec Joela
załatwił nam pracę kurierów ambasady na czas wakacji
i tak to się zaczęło. Chyba każdy z nas czuł się
wówczas młodym Jamesem Bondem.
- Ale przecież skończyłeś studia, miałeś robić coś
innego?
Jej pytanie przypomniało mu o czymś, nad czym
pracował przez cały czas zwolnienia lekarskiego, a co
zginęło bezpowrotnie wraz z jego bagażem.
- Byłem magistrem sztuki, ale nikt do mnie nie
przybiegł z jakimiś oszałamiającymi ofertami pracy.
Nie musiałem pracować. Miałem pieniądze po ojcu
i po matce, mogłem więc robić co chciałem.
- I chciałeś być szpiegiem? - nie mogła uwierzyć
Alex.
- Wtedy tak.
- A co będziesz robił teraz, po wycofaniu się z tej
roboty?
Ze zdziwieniem spostrzegła, że jego odpowiedź
miała dla niej duże znaczenie. Kiedy i dlaczego zaczęła
ją obchodzić jego przyszłość?
Zamiast odpowiedzi, Travis przymknął oczy i wy
mownie westchnął.
Nic mnie ten człowiek nie obchodzi, przekonywała
samą siebie. Robię mu tylko uprzejmość, jak zrobiła
bym każdemu w podobnej sytuacji.
A więc dlaczego moje serce reaguje przyspieszonym
biciem na każdy jego uśmiech?
Dlaczego dziesięć razy dziennie podchodzę do drzwi
jego pokoju, żeby popatrzeć jak śpi?
Dlaczego każdej nocy odkąd on tu jest, marzę, by
znaleźć się w jego ramionach?
To wcale nie znaczy, że mi na nim zależy. To po
prostu znaczy, że przyjaciółki miały rację. Za długo
byłam sama. Zareagowałabym w ten sposób na
każdego mężczyznę.
Sama w to nie wierzyła.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Travis odłożył słuchawkę i oparł się o poduszki.
A więc LeClair połknął przynętę. Uważał, że przy
odpowiedniej perswazji - w tym przypadku znaczyło
to pół miliona dolarów - uda mu się przekonać
Travisa, by zdradził ministerstwo i sprzedał mu
diamenty.
Ponury uśmiech to pojawiał się, to znikał z twarzy
Travisa. Cieszył się, że w końcu może zrobić coś, co
pomoże w aresztowaniu LeClaira, ale z drugiej strony
był wściekły, że LeClair tak nisko go ceni i spodziewa
się, że przyjmie łapówkę. Tylko ciekawe, dlaczego,
choć w przeszłości często odgrywał podobne role,
teraz tak bardzo go to niepokoiło.
Odsunął od siebie te myśli i skupił się na planowaniu
następnego etapu gry. Za czterdzieści osiem godzin
znów zadzwoni do LeClaira, udając z początku, że
się boi. Później niby się zgodzi, ale zażąda więcej
pieniędzy, a tuż przed odłożeniem słuchawki wspomni,
że właściwie ma innego kupca. To powinno załatwić
LeClaira.
Nagle wydało mu się, że słyszy jakiś delikatny
odgłos, trudny do określenia, dochodził z okolicy
drzwi. Travis, który po latach praktyki umiał nad
sobą panować, czekał w napięciu.
Drzwi leciutko się uchyliły.
Na poziomie klamki pojawiła się burza ciemnych
włosów, zarys piegowatego policzka i szeroko otwarte
piwne oko. Travis odetchnął z ulgą. Brandon. Codzien
nie przez ostatni tydzień dzieciak przychodził tu, by
mu towarzyszyć.
- Cześć, mały - powiedział Travis, opierając się
o poduszki.
- O, nie śpisz - ucieszył się Brandon wchodząc do
pokoju. Wyciągnął zza pleców pogniecioną kartkę
i podał ją Tr a vi sowi. - Przyniosłem ci obrazek.
- Wspaniały - powiedział Travis patrząc na plamy
zieleni i błękitu, tu i ówdzie przetykane beżem. Trzymał
obrazek niebieskim kolorem do góry, mając nadzieję,
że jest to niebo.
- Wiesz, co to? Moja drużyna baseballowa. A tu
jestem ja - chłopiec wskazał największą plamę
pośrodku obrazka. - Chciałem narysować tak jak
w tym komiksie, ale mieliśmy dzisiaj na plastyce
zastępstwo i ta pani powiedziała, że coś takiego nie
istnieje - dodał z żalem.
- Ja ci narysuję - rzekł bez zastanowienia Travis,
przypomniawszy sobie nauczycielki ze swego dzie
ciństwa, które też były takie surowe i bez wyobra
źni.
- Naprawdę?
- Jasne. Masz ołówek?
- Tak.
- Powiedz, jak mam rysować, żeby było tak jak
chciałeś.
Brandon namyślał się przez chwilę.
- No więc mam być duży, z małymi oczami, małymi
uszami i dużym nosem, jak trąba, i cały owłosiony.
Ołówek w ręce Travisa skakał po papierze, wypeł
niając polecenia Brandona.
- No i jak ci się podoba? - zapytał Travis pokazując
chłopcu rysunek.
- Ojej! Jak to zrobiłeś? Wygląda całkiem jak Potwór.
Powinieneś dać jeszcze autografię na dole.
- Chodzi ci o autograf, co? - zapytał Travis
i automatycznie umieścił swój podpis w rogu rysunku.
- Proszę - podał obrazek zachwyconemu chłopcu.
- A więc grasz w baseball, tak?
- W taki dziecięcy baseball - wyjaśnił Brandon.
- Alex i mój tata są trenerami, tylko że tata ciągle
wyjeżdża. Teraz znowu jest w Mamopolis...
- Chodzi ci o Minneapolis?
- To właśnie powiedziałem. No więc nie będzie go
w ten weekend, a ciocia Alex dopiero się uczy,
a w ogóle to tylko dziewczyna. Umiesz grać w baseball,
Travis?
- Tak - odparł Travis i pomyślał, że nazwać Alex
„tylko dziewczyną", to tak, jak powiedzieć o oceanie
„tylko kałuża".
- A więc dobrze. Pomożesz cioci Alex.
- Wątpię - odparł Travis czując, że mały wpuścił
go w maliny.
- Proszę... -jęknął chłopiec.
- Powinniśmy chyba porozmawiać z AIex.
- Dobrze - powiedział z uśmiechem Brandon.
- Wiem, że ciocia się zgodzi.
Nie, jeśli ja pierwszy z nią porozmawiam, pomyślał
Travis i głośno dodał:
- Zobaczymy.
Kiedy Alex weszła do pokoju, zastała Brandona
siedzącego po turecku na łóżku. Opowiadał ze
szczegółami o swoim dniu w szkole, a Travis, trzeba
mu przyznać, starał się wyglądać na zainteresowanego.
Jak na faceta, który udaje twardziela, było to raczej
dziwne.
- Cześć - powiedziała. - Co słychać?
- Wszystko fajnie - odparł za nich obu Brandon.
- Bardzo fajnie - zawtórował mu Travis z lekką
domieszką ironii.
- Popatrz, ciociu, co mi Travis narysował!
Alex rzuciła okiem na rysunek, ale zaraz przyjrzała
mu się uważniej, zdumiona talentem Travisa. Kilkoma
pociągnięciami ołówka stworzył pełną życia, przeko
nującą postać.
- To naprawdę dobre - powiedziała szczerze. Jeszcze
raz spojrzała na rysunek. Było w nim coś znajomego...
- Travis mówi, że ponieważ tata wyjechał, to on ci
pomoże w treningu, ciociu.
- Ej, chwileczkę, mały. To wcale nie...
- A właśnie, że tak - przerwał mu Brandon.
- Powiedziałeś, że tak, jeśli ciocia się zgodzi. Zgodzisz
się, ciociu, prawda?
- Alex i ja musimy to jeszcze omówić - zaryzykował
Travis. - Jestem przecież chory - dodał rzucając Alex
błagalne spojrzenie.
- Z tym nie będzie problemu - odparła Alex nie
odrywając wzroku od rysunku. - Rozmawiałam dziś
rano z doktorem i zapewnił mnie, że już na pewno nie
zarażasz. Jesteś prawdopodobnie trochę osłabiony,
ale jak zaczniesz się ruszać, wkrótce odzyskasz siły.
Świeże powietrze dobrze ci zrobi - zakończyła i dopiero
wtedy spojrzała na Travisa. Błysk w jego oczach
uświadomił jej od razu, że powiedziała coś niewłaś
ciwego.
Brandon nie był głupi. Zrozumiał od razu, że
wygrał i błyskawicznie zeskoczył z łóżka.
- Wspaniale! Lecę powiedzieć Barry'emu i Seanowi
- wrzasnął uradowany i wybiegł z pokoju, jakby
goniła go sfora wilków.
Alex wystarczyło jedno spojrzenie na Travisa, by
też pójść w ślady chłopca.
Dlaczego po prostu nie powiedział „nie"? - za
stanawiała się Alex spoglądając kątem oka na siedzą
cego obok niej na przednim siedzeniu naburmuszonego
Travisa.
Nie zrobił jednak tego i teraz siedział obok niej
w ferrari i jechali na boisko, a Alex bardzo się
cieszyła.
Właściwie może nawet za bardzo. To zadziwiające,
jak bardzo przez tak krótki czas go polubiła - i jak
bardzo bała się, że odejdzie. A co do tego, że odejdzie,
nie miała najmniejszych wątpliwości.
Ale dlaczego jeszcze tu był? Już tylko nieliczne
blade plamki na jego skórze świadczyły o przebytej
chorobie. Właściwie wyglądał znakomicie. Jego nieco
już za długie włosy błyszczały i, choć ciągle czuł się
słaby, trudno było się tego domyślić - taka emanowała
z niego energia. Alcx nie mogła zrozumieć, czemu
jeszcze nie odszedł.
- Wyglądasz już zupełnie dobrze - zauważyła.
A może on, nie przyzwyczajony, by dzielić się z kimś
swymi planami, po prostu zapomniał jej powiedzieć
o swym rychłym wyjeździe?
Travis spojrzał na nią obojętnie, ale w głowie
słyszał ostrzegawczy dzwonek. Czy za chwilę powie
mu, że ma sobie pójść?
Przygotowywał się na ten moment właściwie od
chwili, kiedy powiedziała mu, że rozmawiała z lęka-
rzem. Zastanawiał się, jak by ją ubiec. Na razie uznał,
że najlepiej będzie zmienić temat.
- Owszem, chyba już nieźle wyglądam - przytaknął
i dodał szybko: - Brandon mówił, że byłaś zamężna.
Kto to był? Kolega z dzieciństwa?
Alex nie była pewna, czy dobrze słyszała.
- No? Kto?
- Poznaliśmy się na uczelni, na jego wykładzie
- odparła, nadal zaskoczona tym niespodziewanym
pytaniem.
- Był profesorem? - dopytywał się Travis. Zapom
niał, że jego pytanie miało służyć tylko do odwrócenia
uwagi od głównego tematu rozmowy i teraz był
autentycznie zaciekawiony.
- Nie. Był przedsiębiorcą i wynalazcą. Może nawet
o nim słyszałeś? Był pionierem w dziedzinie kom
puterów osobistych. Nazywał się Stefan Zbresky.
Poznaliśmy się, kiedy byłam na roku przeddyp-
lomowym. Zaproszono go na cykl wykładów na
temat przyszłości komputerów osobistych.
Pochlebiało jej, że wybrał akurat ją, ale równocześnie
jego sukcesy i pozycja oszałamiały ją. Nie czuła się
jeszcze dojrzała do trwałego związku, a Stefan
oświadczył się jej już na trzecim spotkaniu. Dopiero
po roku zgodziła się na zaręczyny, a po następnym,
już po jej dyplomie, na ślub. Stefan się niecierpliwił
i choć bez przekonania, ale uznał jej racje. Alex ciągle
mu przypominała, że mają przed sobą całe życie.
- Byliście szczęśliwi? - zapytał Travis.
Tak szczęśliwi, jak tylko można być przez całe
cztery dni i siedem godzin.
- Tak - odparła Alex. Czując na sobie ciężar jego
spojrzenia nie odrywała wzroku od szosy.
- Co się stało?
Alex rzuciła mu krótkie spojrzenie.
- Umarł.
Zazwyczaj to proste stwierdzenie faktu śmierci
męża wystarczało, by zniechęcić do dalszych pytań
nawet najbardziej ciekawskich. Ale, jak się okazało
- nie Travisa.
- Jak?
Travis wiedział, że jest teraz niegrzeczny, ale nie
przejmował się tym. Na dźwięk nazwiska Zbresky'ego
coś nieprzyjemnie kojarzyło mu się w pamięci, ale
zupełnie nie potrafił tego określić. Może czytał o ich
małżeństwie w gazetach? Zbresky był znaną postacią,
Alcx zaś jest taka piękna, że na pewno chętnie o nich
pisano.
- Zginął w wypadku - odparła, nie ukrywając już
zniecierpliwienia.
To pewnie było to, pomyślał Travis i w tej chwili
Alex zamieniła się z nim rolami.
- A ty? - zapytała.
- Co ja? - zdziwił się Travis, jakby w ogóle nie
wpadło mu do głowy, że w dwadzieścia pytań można
grać w obie strony.
- Byłeś kiedyś żonaty?
- Nie ma mowy - pokręcił głową. - Nie lubię
zobowiązań. A w ogóle, to całe: „i odtąd żyli długo
i szczęśliwie" to bzdura wymyślona przez speców od
reklamy, by lepiej szły ich samochody i pasty do zębów.
- Nie zgadzam się. Od początku świata mężczyźni
i kobiety łączyli się w pary. To kamień węgielny
trwałości społeczeństw. Kiedy tylko jakaś cywilizacja
próbowała to odrzucić, kończyło się chaosem, ruiną
i, w końcu, upadkiem. Popatrz na starożytny Rzym.
- Wcale nie mam ochoty - odparł Travis z nie
ukrywanym rozbawieniem. - Być może ma pani
rację, pani profesor Wright, ale z małym wyjątkiem.
To po prostu nie jest rozwiązanie dla kogoś takiego
jak ja.
- Co to znaczy: dla kogoś takiego jak ty?
- Spójrz prawdzie w oczy, moja pani. Ja naprawdę
nie nadaję się do siedzenia przy domowym ognisku.
- A skąd wiesz, skoro nigdy nie spróbowałeś?
- zapytała cicho.
- Nigdy nie byłem żonaty, ale bynajmniej nie żyję
jak mnich. Kiedyś nawet spróbowałem tej zabawy
w dom, ale, biorąc pod uwagę historię mojej rodziny,
nie powinienem tego robić. To była istna katastrofa.
Beth była naprawdę wspaniałą kobietą, a przy mnie
przeżyła piekło.
Beth? Nie wiadomo dlaczego wiadomość o istnieniu
w życiu Travisa jakiejś kobiety, nawet jeśli to było
w przeszłości, zabolała Alex.
- Ale... - próbowała mu zaprzeczyć.
- Daj sobie spokój, moja pani. Wniosek jest jeden:
nie nadaję się na męża. - Właśnie pokonywali ostry
zakręt, więc Travis przechylił się w jej stronę.
- Czyżbyś nie zauważyła, że zawsze wychodzi na
moje?
Jego bliskość wytrąciła ją z równowagi. Musiała
zwolnić.
- Raczej nie - skłamała.
Oddech zamarł jej w piersiach, kiedy jego wzrok
zaczął wolno przesuwać się po jej ciele, był jak ogień,
szedł od warkocza, poprzez szyję, piersi, talię aż po
uda w obcisłych dżinsach.
- No to uważaj - powiedział cicho.
Uważaj? Zupełnie zapomniała, o czym rozmawiali.
Była cała w płomieniach. W oczekiwaniu patrzyła,
jak jego ręka sunie w jej kierunku.
- Travis? - Alex nie była pewna, czy rzeczywiście
wypowiedziała to imię głośno.
Zwolniła jeszcze bardziej. Jego ręka, która przesunęła
się z jej kolana i spoczęła na udzie, była cudownie
męska.
- O, Boże, Alex. Masz przepiękne nogi.
Na dźwięk jego słów przebiegł ją dreszcz. Zjechała
z szosy i stanęła na poboczu. Ręce jej drżały. Spojrzała
mu w twarz.
- Travis?
Chciała mu coś powiedzieć, ale zapomniała co.
Jego ręka pieściła ją, zataczała małe kółeczka na
wewnętrznym szwie jej dżinsów, jego usta zbliżały się
do jej ust.
- Cholera, to wszystko nie tak...
Wiedziała, że ją pocałuje, zanim jeszcze powiedział
te słowa.
Czyżby? Możliwe, ale kiedy Alex przymknęła oczy,
a jego usta dotknęły jej warg, wszystko przestało się
liczyć. To o tym marzyła, tego pragnęła.
Oddychała z trudem, kiedy zamknął ją w uścisku.
Rozchyliła wargi na powitanie jego języka.
Czuła bicie jego serca, wsłuchiwała się w przy
spieszony oddech.
Wspaniale pachniał, czysto i męsko. Jego usta
współgrały z jej ustami, ale było w tym pocałunku coś
nowego. Czymś bardzo niewielkim, ale bardzo istotnym
różnił się od tego, który wymienili tamtej nocy przed
hotelem. Tamten był namiętny i podniecający. Ten
także - ale było w nim coś więcej.
Zanurzyła ręce w jego jedwabistych włosach,
przyciągnęła go bliżej, usuwając wszystkie bariery.
Chciała być z nim blisko, skóra w skórę, serce w serce.
Kiedy to się stało? - zastanawiała się oszołomiona.
Kiedy zapragnęła takiego zjednoczenia ciał i dusz
z Travisem Crossem? Kiedy zaczęła go kochać?
Trzymała się go jak jedynej kotwicy.
I nagle drzwi samochodu otworzyły się gwałtownie
i Alex zobaczyła kilku małych chłopców, z otwartymi
ustami wpatrujących się w nią i Travisa.
- O raju! - krzyknął Sean, a Travis błyskawicznie
oparł się o fotel.
Właśnie wtedy Alex przypomniała sobie, co chciała
powiedzieć Travisowi.
- Travis - szepnęła i zaczerwieniła się, kiedy ich
oczy się spotkały. Drżącymi palcami poprawiła włosy.
- Jesteśmy na miejscu.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Półtorej godziny później Alex nadal była oszoło
miona.
Było piękne, wiosenne popołudnie. Słońce jasno
świeciło, świeżo skoszona trawa pachniała jak perfumy
Matki Natury i drużyna Brand ona po raz pierwszy
wygrywała.
Powinnam się cieszyć, pomyślała Alex. Ale zamiast
radować się ze swoją drużyną, zamiast zagrzewać ich
do walki, ciągle borykała się z odkryciem, które
pojawiło się nie wiadomo jak i skąd i o którym nie
mogła zapomnieć.
Była zakochana w Travisie Crossie.
Przez ostatnie dziewięćdziesiąt minut wymyślała
coraz to nowe argumenty przeciwko tej konkluzji
- począwszy od tego, że Travis po prostu zupełnie się
dla niej nie nadaje, że całe życie otaczała go przemoc,
że nie wierzy w miłość i zdecydowanie odrzuca ideę
małżeństwa, aż po jego spodziewaną reakcję, gdyby
przyznała mu się do tego uczucia. Pan Cross natych
miast przekonałby ją, jak głęboko się myli i zmyłby
się, zanim doszłaby do litery „m" w słowie kocham.
Wszystko to jednak było bez znaczenia. Czy
jej się to podobało, czy nie, czy tego chciała,
czy nie, kochała go.
Co nie zmieniało faktu, że najrozsądniejszą rzeczą,
jaką mogła zrobić, było zapomnieć o całej sprawie.
A byłoby to dużo łatwiejsze, pomyślała patrząc na
otoczonego przez małych graczy Travisa, gdyby nie
potrafił tak znakomicie bawić się z dziećmi.
Kiedy kilka godzin później wchodziła pod prysznic
w swoim domu, wciąż miała przed oczami jego twarz.
Szczęśliwą, niesamowicie przystojną twarz.
No, dobrze, myślała, pozwalając wodzie spływać
jej po plecach. Przyznaj się. Wpadłaś. Zakochałaś
się w absolutnie wspaniałym mężczyźnie. W męż
czyźnie, który bez wysiłku przyprawia cię o bicie
serca i przez którego wrze twoja krew. W mężczyź
nie, który raczej pozwoli wyrwać sobie wszystkie
zęby, niż przyzna, że istnieje coś takiego jak trwała
miłość.
A więc co chcesz zrobić? - posłyszała w sobie jakiś
cichy głos.
Oparła czoło o chłodne kafelki i przyznała, że nie
ma zielonego pojęcia.
A więc odpręż się, mówił dalej głos. Poddaj się
biegowi rzeczy. Przypomnij sobie, od jak dawna nie
byłaś z mężczyzną.
Też mi rada! Zakochała się w mężczyźnie, do
którego pasuje jak sierotka Marysia do Kevina
Costnera, a ten głos każe jej poddać się biegowi rzeczy.
Zastanawiając się, co też się z nią porobiło, Alcx
namydliła gąbkę i zaczęła metodycznie szorować swoje
ciało.
Ów wewnętrzny, cichy głos nie miał jednak zamiaru
się zamknąć. Alex, mówił, wszystko jest w porządku,
po prostu zbyt długo czekałaś na miłość.
Alex przerwała szorowanie i jęknęła. Kolejny
odkrywczy wniosek. Bo cóż to jest osiem lat bez
mężczyzny? Co najwyżej dowód, że nie jest osobą
szczególnie namiętną.
Głos nie dawał jednak za wygraną. Czyżby? - pytał.
Więc jak nazwiesz to, co robiliście z Travisem
w samochodzie? Może to był aerobik? Taniec ust?
Aerobik ust? Och, nie. Alex szorowała się coraz
mocniej.
Głos całkowicie ignorował jej argumenty. Czemu
jesteś taka pruderyjna? Tylko popatrz na swoją
sypialnię. Czy jest skromna i niewinna jak pokój
pensjonarki? Nie. Jest jakby stworzona dla Rudolfa
Valentino. Śpiąca bogini miłości czeka tam, by zjawił
się odpowiedni mężczyzna i obudził ją.
Alex zachłysnęła się wodą. Bogini miłości? Mój Boże!
Czy Doris Day jeździ ferrari? Czy skromna wdowa
poderwałaby nieznajomego na parkingu?
- Nie poderwałam Travisa! - krzyknęła Alex.
Cudownie! Na dodatek zaczęła mówić do siebie.
Na głos.
Och, Alex, bądź poważna, mówił niestrudzony
głos. Po prostu odpowiedz sobie na pytanie, czy
chcesz kochać się z Travisem, czy nie.
Konieczność znalezienia odpowiedzi na to pytanie
wymazała wszystkie inne myśli z jej głowy.
Czy chcę kochać się z Travisem?
A czy doba ma dwadzieścia cztery godziny? Czy po
wiośnie przychodzi lato? Czy słońce wschodzi na
wschodzie?
Oczywiście, że chce się z nim kochać. Po raz
pierwszy spotkała mężczyznę, który jednym spoj
rzeniem przyprawia jej krew o wrzenie.
Jaki więc głupiec zrezygnowałby z takiego uczucia?
- pytał głos.
Może ktoś taki jak Alex?
Próbowała wyliczyć wszystkie za i przeciw wiązaniu
się z Travisem, ale głos znowu zainterweniował.
Przestań, Alex. Korzystaj z życia. Stefan umarł i to
nie była twoja wina. Wiesz o tym dobrze. Czemu więc
wciąż siebie karzesz? Czemu żyjesz życiem innych ludzi?
Ej, a to co? Płynąca z prysznica woda stała się
nagle lodowata, a w rurach rozległo się głośne buczenie.
Alex wymacała kurek i zakręciła wodę. Jednym susem
wyskoczyła z kabiny i owinęła się różowym ręcznikiem.
Za ścianą, w gościnnej łazience, słychać było lecącą
do wanny wodę.
Alex nie wierzyła własnym uszom. Ten zdrajca,
Travis Cross, najwyraźniej przygotowywał sobie kąpiel.
Czyż nie umówili się, że najpierw ona się wykąpie,
a dopiero potem on?
No właśnie, a on w najlepsze chyba się kąpie. Co
będzie, jeśli się pośliżnie, uderzy o coś głową i straci
przytomność? Będzie musiała prosić przyjaciółki, by
przyszły pomóc go podnieść.
Teoretycznie wszystko było w porządku. Travis
przez całe popołudnie uganiał się z bandą małych
chłopców i wcale nie wyglądał na zmęczonego.
Najwyraźniej jednak cała zdolność Alex do logicz
nego myślenia ulotniła się wraz z parą z gorącego
prysznica.
Owinęła włosy ręcznikiem, narzuciła krótki, różowy
szlafrok i nie zważając na spływającą z niej wodę
pomaszerowała wojskowym krokiem do sąsiedniej
łazienki.
Nawet nie zwróciła uwagi na otwarte drzwi,
wparowała jak burza do środka i natknęła się na
nagie plecy Travisa.
Odskoczyła z piskiem.
- Alex? - odwrócił się zdziwiony Travis. Przebiegł
wzrokiem od jej pokrytej kropelkami wody twarzy,
przez delikatnie zarumienioną szyję aż do wspaniałych,
długich nóg znakomicie wyeksponowanych przez
krótki szlafrok.
- Myślałam, że się kąpiesz - powiedziała owijając
się szczelniej szlafrokiem.
- Tak? Przyszłaś mi towarzyszyć?
- Nie. - Alex z trudem powstrzymywała się, by nie
spuścić wzroku poniżej jego brody.
- To może przyszłaś popatrzeć?
- Nie! Chciałam... - Przerwała, gdy zobaczyła
pływające w wypełnionej płynem do kąpieli wannie
kije baseballowe.
- Ty chyba zwariowałeś. Wietrzna ospa rzuciła ci
się na mózg. Czy wiesz, że kąpiesz te kije w najdroż
szym płynie w całym mieście?
- Zgadza się, rzeczywiście zwariowałem - odparł
Travis podchodząc bliżej. - Ale nie ma to nic
wspólnego z kijami, ani z płynem do kąpieli.
Po raz pierwszy od wejścia do łazienki Alex spojrzała
na Travisa. Miał na sobie tylko lekko wilgotne,
czarne spodenki gimnastyczne. Cofnęła się o krok
i wpadła na toaletkę.
- Alex - rzekł cicho Travis, podszedł bliżej i wyciąg
nął rękę, by zsunąć ręcznik z jej głowy.
- Ja... ja sama umyłabym te kije - powiedziała bez
przekonania.
- Alex. - Travis ujął ją za ramiona i spojrzał jej
w oczy. - Wkrótce wyjeżdżam. Rozumiesz? Nie mogę
się wiązać.
Alex wiedziała tylko, że za chwilę ją pocałuje i, jak
to było przy poprzednich dwóch pocałunkach, czuła,
ze krew pieni się w jej żyłach jak szampan. Nie mogła
oddychać, nie mogła myśleć - i wcale się tym nie
przejmowała. Obchodziło ją tylko jedno. Chciała być
bliżej Travisa, bliżej jego ciepła, chciała czuć jego
dotyk.
- Wiem - szepnęła. -To... to nieważne.
W tym momencie zrozumiała, że to prawda.
Może miało to jakiś związek ze Stefanem, ale nie
miała zamiaru rezygnować z „teraz" na rzecz jakiegoś
nieokreślonego „później". Już raz popełniła ten błąd
i okazało się, że owe „później" może czasem zniknąć
wraz z odbitą rykoszetem kulą.
Travis odczytał to z jej spojrzenia, przyciągnął ją
mocno do siebie, poszukał jej ust, zanurzył palce
w wilgotne, jedwabiste włosy.
Alex puściła klapy szlafroka i nagle pozbyła się
wszelkich wahań, zapomniała o skromności. Pieściła
gładką, delikatną skórę na jego piersi, dłońmi ob
rysowy wała mięśnie, które przedtem podziwiała tylko
z daleka. Był taki ciepły, taki męski, taki silny.
Czy to dobrze, że pożąda go tak bardzo, skoro
powiedział wyraźnie, że interesują go tylko tymczasowe
związki?
A niech tam. W ciepłych ramionach Travisa nie
miała nic do stracenia, a tak wiele do zyskania.
Poddała się pokusie i otoczyła ramionami jego talię.
Travis przerwał pocałunek.
- Och, moja pani - szepnął, obrysowując wargami
linię jej szyi. Jego ręce sunęły po jej plecach, w dół,
aż na pośladki.
- Travis - szepnęła Alex.
- Wiem - odparł. Gryzł delikatnie koniuszek jej
ucha, jego niecierpliwe ręce uniosły rąbek jej szlafroka.
- Wiem, wiem.
Alex poczuła dziwną słabość w kolanach. Instynk
townie objęła go za szyję. Travis uniósł ją do góry,
posadził na toaletce i stanął w kołysce jej ud.
Alex chwyciła jego rękę, podniosła do ust i poca
łowała dziko pulsujące miejsce na nadgarstku.
Travis wzdrygnął się.
- Przestań - zażądał.
Odsunął się pół kroku i prawie czarnymi z pożądania
oczami patrzył na zarumienione policzki Alex. Patrząc
jej prosto w oczy delikatnie rozchylił szlafrok. Nie
odrywając wzroku od jej oczu zsunął wilgotny materiał
z jej ramion, potem rozrzucił jej gęste, błyszczące
włosy na nagich, pełnych piersiach.
Alex zamknęła oczy.
Travis patrzył teraz z zachwytem na odkryty przez
siebie różowozłoty skarb. Kiedy Alex zacisnęła ręce
na jego ramionach, oferując mu siebie z pełnym
ufności oddaniem, Travis odszukał ustami jej pierś.
- Och -jęknęła czując przepływające przez całe jej
ciało gwałtowne fale pożądania. Odchyliła głowę,
wysunęła do przodu biodra, jej nogi otoczyły jego
uda. Kierowana instynktem starym jak świat lekkim
ruchem bioder powitała dowód jego pożądania.
Travis przestał całować jej pierś, nachylił się nad
nią i przez chwilę przyglądał się różowej, pulsującej
sutce, ożywionej dotykiem jego warg.
- Travis?
- Jeszcze nie - szepnął ochrypłym głosem.
Drżącymi dłońmi ujął obie piersi i powoli ob-
rysowywał je koniuszkiem języka. Pieszczotę powoli
przesuwał coraz wyżej, aż do ucha.
- Chcę ciebie - szepnął.
- Tak - odparła po prostu, ale wiedziała, że jeśli
każe jej jeszcze dłużej czekać, zacznie go błagać.
Travis zacisnął powieki i odmówił krótką modlitwę
dziękczynną za jej odpowiedź. Następnie pogratulował
sobie szczęścia z powodu swojej wizyty w męskiej
toalecie przy boisku, gdzie przyłapał Seana pokazu
jącego kolegom, jakie wspaniałe balony można robić
z kondomów.
Po raz pierwszy w życiu skonfiskował coś, co jemu
samemu mogło się przydać.
Wyprostował się, zrobił pół kroku do tyłu i, nie
odrywając wzroku od oczu Alex, sięgnął do kieszonki
swoich szortów, wsunął kciuki pod gumkę i zsunął je
w dół. W jego oczach pojawiło się rozbawienie, kiedy
zobaczył reakcję Alcx. Szybko wykorzystał łup zdobyty
od Seana.
Zrzucił na podłogę jej szlafrok i znowu zamknął ją
w swoich ramionach. Poszukał jej ust, dłońmi objął
pośladki, a ona wyszła mu na spotkanie. Nagle
znalazł się w niej, napełnił ją sobą i sam poczuł pełnię.
To było coś wspaniałego. Przez chwilę Travis myślał,
że nie wytrzyma i zachowa się jak nieopanowany
nastolatek. Później spojrzał na uniesioną ku niemu
twarz Alex, na jej przymknięte oczy, zarumienione
policzki i słodko rozchylone usta.
Zaczął się poruszać. Z początku wolno, dając jej
czas na dopasowanie się do jego tempa, a potem
szybciej, mocniej, łapczywiej.
W pewnej chwili kątem oka zauważył w lustrze
odbicie ich postaci i zwiększył tempo. Na tle delikatnej
linii jej pleców jego ręce wydawały się duże i ciemne,
przy każdym silniejszym pchnięciu jej włosy jak płynny
jedwab omiatały jego ramiona. Brąz jego ciała
kontrastował z jej skórą koloru kości słoniowej, heban
jego włosów ze złotem jej splotów, jego twardość z jej
miękkością. Obraz ich zespolenia oszołomił go.
Mocnym pchnięciem pokonał ostatnią barierę
między nimi i połączyli się.
Długo później wciąż byli ze sobą połączeni, sple
ceni nogami i rękami. Ich serca biły jednym ryt
mem.
Gdzieś z oddali dobiegł ich odgłos zamykanych
drzwi.
Travis ledwo go usłyszał. Jego gęste, czarne rzęsy
rzucały cień na jego policzki. Czoło oparł o czoło
Alex. Dopiero teraz zrozumiał, czemu mężczyźni po
kochaniu się z kobietą czasem obiecują jej dozgonną
miłość. Jeżeli przeżyli coś podobnego do tego, czego
on przed chwilą doświadczył z Alex, nie dziwił się, że
próbowali zapewnić sobie takie szczęście na całe życie.
Tylko że naprawdę rzadko kiedy tak bywało.
Oczywiście nie znaczyło to, że nie ma ochoty
znowu kochać się z Alex. Miał, i to bardzo.
Zza drzwi znowu dobiegł jakiś odgłos. Travis
nastawił ucho i zmarszczył brwi. Schody. Ktoś idzie
po schodach.
Ktoś idzie po schodach?
Delikatnie, ale szybko wyswobodził się z objęć
Alex. Jednym ruchem rzucił się ku drzwiom i zatrzasnął
je. Alex patrzyła na niego zdziwiona.
Nie zdążyła powiedzieć ani słowa, a co dopiero
zażądać wyjaśnienia, kiedy oboje usłyszeli natarczywe
pukanie do drzwi.
- Travis? - rozległ się znajomy, dziecięcy głos.
- Jesteś tam?
Alex zaczerwieniła się i sięgnęła po szlafrok.
Brandon! Travis odetchnął z ulgą. Mimo to, kiedy
wreszcie odezwał się, jego głos brzmiał tak, jakby
przed chwilą ukończył maraton i przegrał.
- Czego chcesz? - warknął.
- Wyjdziesz się pobawić?
- Nie - odparł Travis tonem zniechęcającym do
dalszej dyskusji.
Brandon najwyraźniej nie zrozumiał.
- Dlaczego? - zapytał niezrażony.
Travis z trudem zachowywał cierpliwość.
- Bo jestem zajęty.
- Tak?
- Tak.
- O. A co robisz? Mogę pomóc?
- Nie - odparł Travis tonem nie znoszącym
sprzeciwu.
- O - nie dawał się zbyć Brandon. - A szybko
skończysz?
- Tak. Cholera jasna - dodał pod nosem.
Alex uśmiechnęła się, rozbawiona absurdalnością
sytuacji.
- To przyjdziesz na przejęcie dla uczczenia naszego
zwycięstwa?
- Chodzi ci o przyjęcie, co? - westchnął Travis.
- No, tak właśnie mówiłem. Przejęcie z tortem,
lodami i w ogóle.
Travis oparł czoło o drzwi.
- Wracaj do domu, mały.
- Obiecujesz, że zaraz przyjdziesz?
- Obiecuję.
- Aha, Travis. Przyprowadzisz ciocię Alex? Nigdzie
nie mogę jej znaleźć.
- Dobrze.
Na dźwięk oddalających się kroków Alex przestała
już nad sobą panować, osunęła się bezwładnie na
podłogę i wybuchnęła szalonym śmiechem.
Travis patrzył na nią zdumiony.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Ubrany w czarne dżinsy i czarną koszulę Travis
stał przy grillu na werandzie domu Sary. Otaczała go
hałaśliwa grupka małych chłopców, do uda kleiła się
dwuletnia siostra Brandona.
Co ja tu robię? - zastanawiał się.
W głębi ogrodu stała Alex z trzema kobietami
- wysoką brunetką, pulchną, starszą blondynką
i z Connie, która przywiozła go ze szpitala. Skrzywił
się, przypomniawszy sobie grad pytań, jakim za
rzuciła go wcześniej ta trójka kobiet. Zachowywały
się, jakby były najbliższą rodziną Alex i miały
pełne prawo znać jego intencje wobec niej. Wyobraził
sobie ich reakcję, gdyby dowiedziały się, że kochał
się z nią - w łazience. Upiekłyby go na grillu.
Nie, chętniej przyrządziłyby z niego potrawkę.
Ale skąd mógł wiedzieć, że Alex, tak bardzo
amerykańska, spokojna i zasadnicza, roztopi się od
jednego jego pocałunku jak świeca? Że pod chłodnym
wyglądem Grace Kelly kryje się namiętność Madonny
i tylko czeka, żeby wybuchnąć.
Ta kobieta oznacza kłopoty. Czyż nie wiedział tego
od początku? Czyż od ich pierwszego spotkania nie
zalazła mu za skórę, nie zmieniła jego zazwyczaj
zimnej racjonalności w coś tak chłodnego i przewidy
walnego jak erupcja wulkanu.
Sean pociągnął go za koszulę.
- Wciąż nie rozumiem - powiedział rozkapryszonym
głosem, który działał na Travisa jak skrzypienie
paznokcia pocierającego o tablicę. - Jeżeli ptaki
i samoloty mogą latać, to dlaczego ja nie?
Travis westchnął zniecierpliwiony. Już po raz trzeci
musiał odpowiadać na to pytanie.
- Bo tak. To wynika z zasady aerodynamiki. Masa...
- Cześć, chłopaki.
Alex bezskutecznie machała ręką, by rozwiać gryzący
dym i uśmiechnęła się widząc pełne wdzięczności
spojrzenie Travisa.
- Ukradnę wam pana Crossa na chwilę. Ktoś chce
go poznać - powiedziała do dzieci i odkleiła Lizabeth
od uda Travisa.
- Dzięki - rzekł Travis.
- Nie spiesz się z tym - odparła tajemniczo Alex
i poprowadziła go do brunetki, z którą wcześniej
rozmawiała. - Travis, to jest Dawn. - Choć jej ton
był poważny, w oczach dostrzegł złośliwe błyski.
Zastanawiał się, o co chodzi, ale uprzejmie ujął
wyciągniętą ku niemu dłoń.
- Miło cię poznać, Dawn.
- To ja się cieszę - odezwała się Dawn głosem
pasującym do kogoś o połowę mniejszego. - Mój
syn jest tobą zachwycony, w odróżnieniu od nie
których - dodała rzuciwszy złośliwe spojrzenie
w stronę Alex.
Travis gwizdnął cicho, zastanawiając się, czym też
Alcx zasłużyła na taką niechęć, i próbując zgadnąć,
który z chłopców jest synem brunetki.
Nie musiał długo spekulować, bo kobieta chwyciła
go za rękę i rzekła kokieteryjnie:
- Jestem matką Seana. Seana Lawna.
Scan Lawn. Travis pierwszy raz usłyszał nazwisko
małego byczka. Spojrzał z ukosa na Alex, która nie
wydawała się urażona wrogością pani Lawn.
- Poznałeś już Johna, męża Dawn.
- Rzeczywiście. Chyba był z córką.
- O, tak - odparła pani Lawn. - Oni się uwielbiają.
Tak bywa miedzy ojcem a córką. A ja z kolei mam
lepsze stosunki z synami. No, ale Ronnic i Scan to
prawdziwe skarby, choć niektórzy - tu znowu spojrzała
na Alex - są innego zdania. To właściwie zrozumiałe
- mówiła dalej do Travisa, choć jej słowa bez wątpienia
przeznaczone były dla Alex. - Ludzie, którzy nie
mają własnych dzieci, nie rozumieją matczynego
oddania ani naturalnej, dziecięcej żywotności. Prawda,
Travis?
Travis miał już dosyć ostrych, złośliwych szpil,
które ta ogromna baba bez przerwy wsadzała Alex
i zastanawiał się, jak by zareagowała, gdyby opowie
dział jej o „balonach", którymi bawi się jej „skarb".
Sam nie wiedział, czemu czuł się zobowiązany bronić
Alex, która jakby to wyczuła i ścisnęła go znacząco
za ramię.
- Och, sam nie wiem - odparł. - Wydaje mi się, że
to zależy od tego, co rozumiesz przez żywotność. Ja
na przykład uważam, że jeśli sześcioletnie dziecko
bawi się...
- Popatrz - krzyknęła Alex i prawie wyrwała mu
ramię, odciągając go na bok. - Przepraszam cię,
Dawn, ale Sara nas woła.
Travis nie protestował.
- Tchórz - rzekł z uśmiechem, kiedy byli już sami.
- Szsz... - uciszyła go Alex.
- No, dobrze - zgodził się i popatrzył leniwie na
jej zarumienione policzki i wargi, wciąż lekko spuch
nięte od jego pocałunków. Miała na sobie obcisłą
bawełnianą sukienkę, która czyniła zadziwiające rzeczy
z jego ciśnieniem.
Alex też patrzyła na niego. Pożądanie widoczne
w jego błękitnych oczach pogłębiło rumieńce na jej
policzkach.
- Czym sobie zasłużyłaś na ten wyjątkowy podziw
ze strony Dawn Lawn? - zapytał, ale pytanie, które
zadawały jego oczy, było zupełnie inne.
Wargi Alex rozchyliły się w mimowolnej odpowiedzi
na to nie wypowiedziane pytanie. Całe jej ciało
wyrywało się ku niemu.
- Ja...
W tym momencie przebiegło obok nich dwóch
małoletnich zawodników i Alex przypomniała sobie,
gdzie się znajduje. Podeszła do ogrodowego stolika
i zaczęła machinalnie zbierać zużyte papierowe kubki
i talerze.
Dobry Boże! Przecież właściwie rzuciła mu się
w ramiona i oczami błagała o pocałunek! Z trudem
przypomniała sobie jego pytanie.
- Popełniłam błąd i powiedziałam Dawn prawdę
o jej „skarbie". Nie toleruję kłamstwa, niezależnie od
okoliczności, a Sean nigdy nie nauczył się mówić
prawdy. - Rozejrzała się za jakimś koszem, gdzie
mogłaby wyrzucić brudne nakrycia. - Pewnego razu
przesadził i zawiesiłam go na dwa mecze. Dawn
nigdy mi tego nie wybaczyła.
- No, tak, to typowe - westchnął Travis, wziął od
niej papierowe nakrycia i wyrzucił do stojącego
niedaleko kubła. Przekonywał sam siebie, że dziwny
ucisk w jego żołądku spowodowały dwa zjedzone
niedawno hamburgery. Wciąż odwrócony tyłem do
Alex odezwał się z udawaną nonszalancją:
- A więc nie znosisz kłamców, co?
- Chyba można tak powiedzieć - odparła układając
serwetki na stoliku. - Kłamstwo zawsze wydaje mi się
jakieś bez sensu. Gdyby ludzie byli ze sobą szczerzy,
oszczędziliby sobie wiele bólu.
- No tak, ale przecież wszyscy kłamią - zauważył
Travis. - Słyszałem, jak zapewniałaś Connie, że bardzo
ci się podoba jej sukienka. Przecież wygląda w niej
jak ogromny, gadający pomidor.
- Travis! - syknęła, ale musiała mu przyznać rację.
- Owszem, ja też od czasu do czasu kłamię, ale tylko
po to, by nie ranić czyichś uczuć. Nie toleruję natomiast
kłamstw, które mają przynieść korzyść kłamiącemu.
Ten rodzaj kłamstw doprowadza mnie do szału
i wszystkie dzieci o tym wiedzą. Zawsze im mówię, że
nie obchodzi mnie, co zrobiły, że zawsze im wybaczę,
ale kłamstwa nie zniosę.
- No tak, ale... - Nie dokończył, bo w tej chwili
rzucił mu się w ramiona Brandon.
- Myślałem, że już nigdy nie przyjdziesz - rzekł
tuląc się do szyi Travisa, potem nachylił się i pocałował
Alex. - Gdzie byłaś? Wszędzie cię szukałem.
- Byłam zajęta - odparła po prostu Alex, wymie
niając z Travisem porozumiewawcze spojrzenie.
- Dorośli zawsze tak mówią, kiedy nie chcą
powiedzieć prawdy - zauważył sprytnie Brandon.
- Ty też tak będziesz mówił, jak dorośniesz - sko
mentował Travis i bardzo skutecznie zmienił temat.
Podrzucił Brandona w powietrze, obrócił go kilka
razy, po czym postawił zachwyconego na ziemi.
Chłopiec chwycił Travisa za rękę.
- Chodź zobaczyć mój pokój, dobrze? Wiesz, mam
piętrowe łóżko i w ogóle. Ty też chodź, ciociu. Mama
oprawiła mój plakat - paplał ciągnąc ich do małego,
wesoło umeblowanego pokoju. - Popatrzcie - rzekł
z dumą, kiedy przekroczyli próg jego królestwa.
- Czy nie jest piękny?
Alex, która znała pokój Brandona jak własną
kieszeń, kiwnęła tylko głową i przyglądała się świeżo
oprawionemu plakatowi z Potworem, podczas gdy
mężczyźni poważnym tonem omawiali zalety pięt
rowego łóżka. Alex dobrze znała i lubiła Potwora,
jego łagodne oczy i szelmowski uśmieszek. Podeszła
bliżej i zobaczyła przyklejony na ścianie obok plakatu
rysunek, który Travis narysował dla Brandona.
Było w nim coś znajomego. Jakby... jakby rysowała
go ta sama ręka co Potwora. Z przechyloną głową
porównywała oba obrazki. Nie, to niemożliwe, by ten
jej wielki, zły agent był autorem książek dla dzieci.
Wiedziała, że autor „Przyszłego życia" nie nazywa
się Travis Cross, tylko Triggs, Tripps, czy jakoś tak...
- Chodź do nas, ciociu!
Brandon leżał na górnym łóżku i poklepując materac
namawiał ją, by się do nich przyłączyła.
- Raczej nie - Alex spojrzała na chłopca i mężczyznę
leżących obok siebie.
- Co jest, ciociu Alex? - prowokował ją Travis.
- Masz lęk wysokości?
Alex popatrzyła wymownie na jego potężną postać
zajmującą prawie całe łóżko.
- Nie, tylko za mało tam miejsca.
- Wcale nie - zaprotestował Brandon i próbował
wcisnąć Travisa w ścianę. - Widzisz?
- Widzisz? - z udawaną powagą powtórzył Travis.
Alex wiedziała, że popełnia błąd, ale ponieważ
zawsze lubiła podejmować wszelkie wyzwania, uniosła
do góry spódnicę i wspięła się po drabince. Spojrzała
na wąziutki kawałek łóżka, który jej zostawili.
- Co jest? - zapytał Travis. - Czyżby te wszystkie
hamburgery weszły ci w biodra?
AIex z westchnieniem wsunęła się na łóżko. Ułożyła
się twarzą do Travisa. Brandon leżał ściśnięty między
nimi.
- Ale fajnie - powiedział. - Zawsze śpię na dole,
bo mama boi się, że spadnę, ale ja wolę górę. A ty,
Travis? Wolisz być na górze czy na dole?
- Sam nie wiem - odparł wpatrując się w Alex.
- To zależy... - Jego wzrok był teraz zamglony i Alex
czuła, jak przenika ją dreszcz.
- A ty, ciociu Alex? - zapytał niewinnie Brandon.
- Ja schodzę - odparła spokojnie, odwróciła się
i z wdziękiem zeskoczyła na ziemię.
Serce jej waliło i to wcale nie z powodu skoku.
Kiedy Travis patrzył na nią w ten sposób, jej ciało
odmawiało posłuszeństwa, sutki stawały na baczność,
w udach czuła dziwne, omdlewające ciepło, mimo że
nie było to ani miejsce, ani czas na takie reakcje.
- No, no! Ale skok! - krzyknął z podziwem
Brandon. - Ja też chcę skoczyć. Mogę?
- Tak - zgodziła się niezbyt chętnie Alex. - Ale
tylko raz i ja cię złapię.
Ledwo zdążyła wypowiedzieć te słowa, kiedy
Brandon radośnie zeskoczył i wpadł prosto w jej
ramiona. Wciąż jeszcze próbowała złapać oddech,
kiedy usłyszała nad sobą głos Travisa:
- A ja? Czy mnie też złapiesz? - i zanim zdążyła
odpowiedzieć, Travis zsunął się na dół.
Wylądował właściwie na niej, otoczył ją ramionami
dla równowagi, przycisnął do niej swe wielkie, silne
ciało. Alex poszukała jego oczu, ale właściwie nie
potrzebowała tego robić, żeby wiedzieć, że działa na
niego tak samo, jak on na nią. Stojąc tak blisko niego
miała po prostu jeszcze jeden namacalny dowód.
Jej palce, jakby kierowane swą własną wolą, gładziły
ciepłą, miękką skórę opinającą jego bicepsy, Alex
jeszcze raz zdziwiła się, jak wiele ten człowiek dla niej
znaczy.
- Chodźmy do domu - powiedziała cicho, przejęta
intensywnością ogarniających ją uczuć.
Travis zesztywniał.
- Jesteś tego pewna? - nieświadomie zadał jej to
samo pytanie, co kilka godzin wcześniej w łazience.
I tak jak wtedy, wszelkie ewentualne wątpliwości,
jakie Alex mogłaby odczuwać, roztopiły się pod jego
gorącym spojrzeniem.
- Tak - odparła.
I tak też zrobili. Zeszli z Brandonem na dół, Alex
z daleka pomachała Sarze na pożegnanie, po czym
zniknęli dyskretnie.
Zmrok już zapadł, w domu Aiex paliło się tylko
małe światełko nad kuchnią. Trzymając się za ręce
weszli na górę.
Travis cały czas pamiętał, jakie wrażenie zrobiła na
nim sypialnia Alex, ale teraz, kiedy stał w jej progu
i patrzył, jak Alex zapala świece, stojące na sek-
retarzyku, okazało się, że rzeczywistość przeszła jego
wyobraźnię.
W świetle świec liście palm i fikusów zdawały się
tańczyć na ścianach, lekki wiaterek poruszał muślinowe
zasłony, gdzieś w ogrodzie śpiewał ptak.
Travis stał jak wmurowany i patrzył na Alex,
która w niemym zaproszeniu zdjęła sukienkę i rzuci
ła ją na podłogę. Wyjęła z włosów szpilki i potrząs
nęła głową - złota kaskada zalała ją aż do pasa.
Tego było już dla Travisa za wiele. Trzema szyb
kimi krokami przebiegł przez pokój i zanurzył ręce
w tej złotej wspaniałości, spijając rozkoszną woń jej
skóry, bardziej podniecającej niż najlepszy afrody
zjak.
Alex odsunęła go delikatnie.
- Czy nie jesteś trochę zbyt grubo ubrany? - zapy
tała, sama zdziwiona swą śmiałością. Z trudem nad
sobą panowała, ale dopóki w pokoju Brandona nie
wziął jej w ramiona, nie zdawała sobie sprawy, jak
bardzo głodna była jego dotyku. Jak wytrzymała tak
długo bez tej przyjemności, tej bliskości, tego ognia
przepływającego w jej krwi?
Alex już znała odpowiedź. Potrzebny był jej nie
jakikolwiek mężczyzna, potrzebny jej był Travis Cross.
Kochała go.
Rozpięła guziki jego koszuli.
- O, tak - mruknął Travis, trochę zdziwiony swą
niecierpliwością.
Alex zrozumiała. Też dziwiła się, że jej własne ciało
zupełnie nie pamięta, jak bardzo było zaspokojone
zaledwie kilka godzin wcześniej. Niecierpliwym ruchem
wyszarpnęła mu koszulę z dżinsów i zsunęła z ramion.
Pozwoliła sobie zaledwie na parusekundową zwłokę,
aby przez moment podziwiać jego silną pierś. W rekor
dowym tempie uwolniła go z butów i dżinsów. Po
chwili stał przed nią tylko w mikroskopijnych,
granatowych slipach.
- Jesteś taki piękny - szepnęła i zafascynowana
patrzyła, jak na policzkach Travisa wykwita lekki
rumieniec.
Travis ujął ją pod brodę.
- Przez całe to cholerne popołudnie tylko o tym
byłem w stanie myśleć - wyznał.
- Ja też,
Travis przesunął niecierpliwymi palcami po blado
różowej koronce jej stanika i jedwabnych figach
w tym samym kolorze. Chwycił ją w ramiona.
- Nie wiem, czy dotrę do łóżka - wymamrotał
szukając jej ust.
- Mam nadzieję, że tak. - Alex rozchyliła usta
i z radością powitała jego ruchliwy język. Wciąż nie
miała go dosyć, jego czystego, męskiego zapachu
skóry, jego ust, jego dotyku.
Kiedy położył ją pośrodku ogromnego, miękkiego
łóżka i błyskawicznie zdejmował z niej resztki ubrania,
Alex zdała sobie sprawę, że to, co czuła do Stefana,
choć szczere, było tylko bladą kopią uczuć, jakie
wzbudzał w jej sercu Travis.
Ta świadomość ożywiła jej pożądanie. Później będzie
czas na miłosne gry, na czułe słowa i pieszczoty, na
naukę i wyjaśnienia. Ale teraz, ogarnięta pragnieniem,
nad którym nie była w stanie zapanować, pragnęła
go w sobie. Teraz.
Jęknęła, kiedy w nią wszedł, zamknęła go w kołysce
swoich ud, gładziła napięte mięśnie na karku.
- Travis! - wykrzyknęła.
- Przepraszam, ale już nie mogę czekać - szepnął
z wysiłkiem.- Następnym razem, moja pani...
Alex otoczyła go mocno ramionami.
- Nie, nie czekaj. Chcę ciebie teraz.
- Och, Alex.
Jej imię zabrzmiało jak błaganie, jak modlitwa.
Wziął ją jednym długim, delikatnym pchnięciem.
Alex miała wrażenie, że stała się jego częścią,
przedłużeniem jego ramion, tak mocno ją obej
mujących.
- Travis! - krzyknęła i zachwyt w jej głosie wywołał
natychmiastową reakcję Travisa. Orgazm wstrząsnął
całym jego ciałem.
Parę chwil później zsunął się z niej i ułożył na
plecach. Alex zagłębiła się w łuku jego ramienia,
jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. Poczuła,
jak sztywnieje, a zanim zdążyła zapytać, co się stało,
przyciągnął ją ciasno do siebie i gestem posiadacza
przerzucił rękę przez jej biodro.
- Mmm - zamruczała z zadowoleniem, całując go
w szyję. - Było cudownie.
1 ku zdziwieniu Travisa natychmiast zasnęła.
Postanowił powiedzieć jej rano, że to przecież
zazwyczaj facet zasypia pierwszy w takiej sytuacji.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Śpiąca Alex, oświetlona księżycowym blaskiem,
wyglądała jak niewinne dziecko.
Travis stał przy oknie i przez chwilę przyglądał się
jej z zazdrością. Nie mógł spać.
Zastanawiał się, co robić.
Wychylił się przez okno i patrzył na ogród. Noc
była piękna, drzewa poruszał tylko leciutki wiet
rzyk. Księżyc zbliżał się do pełni, migotały blade
gwiazdy.
Nie znoszę kłamstwa, przypomniał sobie słowa Alex.
Z początku nadużywał tylko jej gościnności, ale
teraz wszystko się zmieniło. Czuł się dziwnie i wcale
mu się to nie podobało.
Miał trzydzieści cztery lata i od prawie dwudziestu
naczelna zasada jego życia brzmiała: nie angażuj się.
Zaangażowanie oznaczało zgodę na ból i porzucenie,
fałszywe nadzieje, przyszłość, która nigdy nie będzie
taka, jakby się chciało.
Samotność trzymała te demony na przyzwoitą
odległość. Bez zobowiązań mógł cały oddać się swojej
pracy, nie miał bowiem nic do stracenia i nikogo,
komu by na nim zależało.
Była to więc w sumie chyba dobra dewiza życiowa.
Bóg świadkiem, że kiedy tylko o niej zapominał
- kończyło się to katastrofą.
Co najmniej dwa razy otworzył się, pozwolił, by na
kimś mu zależało i w obu przypadkach wszystko się
rozpadło. Najpierw Beth, a potem, choć przecież
inaczej, Joel.
Niech cię diabli, Joel, pomyślał i walnął pięścią
w parapet. Dlaczego wykorzystałeś naszą przyjaźń
i poprosiłeś mnie o to właśnie zadanie? I dlaczego, do
cholery, choć raz nie mogłeś być ostrożniejszy?
Mówiłem ci, że mu nie ufam. Dlaczego nie słuchałeś,
kiedy kazałem ci trzymać się od niego z daleka?
Dlaczego na mnie nie poczekałeś? Dlaczego dałeś się
zabić?
Doświadczenie nauczyło go, jak bezsensowne są
takie rozmyślania.
Joel nie żyje, a po okresie wściekłości i smutku
Travis znalazł pocieszenie. Nie pozostało mu nic
innego, jak dopilnować, by człowiek odpowiedzialny
za tę śmierć zapłacił za nią.
I tu oczywiście znowu zaczął myśleć o Alex.
Co powinienem zrobić?
Było to w zasadzie pytanie retoryczne. Tak, jakby
zastanawiał się, czy naprawić zwalony płot, kiedy
koń już dawno uciekł.
No, dobrze. Kochali się. Było wspaniale, nigdy
czegoś takiego nie doświadczył i jak dziecko, które
po raz pierwszy zakosztowało słodyczy, wcale nie
chciał z tego rezygnować.
Ale to nie znaczy, że mu zależy.
No to co, że jest piękna i dowcipna, i ciepła jak
ogień buzujący na kominku w ponury, zimowy dzień?
Co z tego, że dała mu siebie z takim zaufaniem
i szczerością? Co z tego, że przy niej czuł się taki
wielki i wspaniały? Co z tego, że zawsze potrafi go
rozchmurzyć?
Za kilka dni wróci Mac i, seks czy nie seks, Travis
ruszy w drogę.
Czemu więc się martwi?
Przecież niczego nie obiecywał, wprost przeciwnie.
Zanim oboje się zaangażowali upewnił się, czy Alex
wie, że odejdzie.
Znowu to słowo. Zaangażowanie. Może właśnie
to go niepokoi, a nie obawa, że jeśli Alex kiedyś
pozna całą prawdę i dowie się, że kłamał mówiąc, że
jest na emeryturze, że zrobił z jej domu bazę wypa
dową do swej zabawy w kotka i myszkę z LeC-
lairem, uzna to za nadużycie jej zaufania i będzie jej
przykro.
Może i nie zależało mu na niej, ale na pewno nie
chciał sprawić jej bólu. Zasługuje na coś lepszego, co
najmniej na szacunek i opiekę. A przede wszystkim
na miłość. Tyle że on nie wierzy w takie rzeczy.
Była to jednak bardzo natrętna myśl. To Alex
sprawiła, że wrócił do marzeń, przed którymi skutecz
nie bronił się przez tyle lat.
Alex poruszyła się.
- Travis? - zawołała cichym, zaspanym głosem.
Travis rzucił ostatnie spojrzenie na gwiazdy, podszedł
do łóżka i wśliznął się w ciepło jej ramion.
- Mmm - zamruczała Alex obejmując go za szyję.
- Tak jest dużo lepiej.
Jemu też było dużo lepiej, ale nie opuszczało go
natrętne pytanie.
Co mam zrobić z Alex?
Co mam zrobić z Travisem?
Następnego dnia rano Alex szorowała nieskazitelnie
czysty blat w kuchni i próbowała znaleźć odpowiedź
na pytanie, które zadawała sobie od świtu, od chwili,
kiedy wysunęła się z objęć śpiącego Travisa.
Tyle się wydarzyło w ciągu ostatnich dwudziestu
czterech godzin. Czy to dopiero wczoraj zdała sobie
sprawę ze swoich uczuć wobec Travisa? Od tej pory
tyle się zmieniło. Ona się zmieniła.
Od śmierci Stefana przekonywała samą siebie, że
niepotrzebny jej ktoś, z kim mogłaby dzielić życie, że
nie potrzebuje ani mężczyzny, ani własnych dzieci.
Twierdziła, że cieszy ją takie życie, jakie ma. Była
dobrą przyjaciółką, wypróbowaną sąsiadką, najlepszą
ciocią, o jakiej dziecko może marzyć, uważała jednak,
by nie stać się główną podporą czyjegokolwiek życia.
A gdyby zawiodła? Gdyby popełniła błąd?
A gdyby ten ktoś umarł?
Przerwała szorowanie i patrzyła tępo przez okno.
W końcu przyznała, że to jest właśnie sedno sprawy.
Kiedy obudziła się rano, wszystko było takie oczywiste;
ona, która tak dumna była ze swego życia po śmierci
Stefana, po prostu samą siebie oszukiwała.
Robiła oczywiście wszystko, co należy. Stawiła
czoło prasie taka spokojna i pełna godności w swym
smutku, że szybko ją porzucono na rzecz czegoś
bardziej widowiskowego. Spokojnie sprzedała posia
dane przez Stefana akcje i złożyła je na konto
wspierające potrzebujących, dla siebie zachowała tylko
skromną sumkę, rezygnując z wystawnego stylu życia.
Jak grzeczna mała dziewczynka zrobiła magisterium,
zdobyła pracę, kupiła dom. Stworzyła sobie życie,
wypełniła je pracą i przyjaciółmi, mówiąc, że to
wystarczy.
Dobrze się czuła w tym mieszczańskim życiu. Jedyną
ekstrawagancją, na jaką sobie pozwoliła, było ferrari.
Dopiero teraz zrozumiała, że ten szybki, zgrabny
samochód był jedynym zewnętrznym wyrazem bardziej
emocjonalnej strony jej natury.
A potem Travis wręcz dosłownie wtargnął w jej życie.
I choć wydawałoby się, że połączył ich po prostu
zbieg okoliczności, Alex wiedziała, że to nieprawda.
Nie musiała wieźć go do domu tamtego pierwszego
dnia, a kiedy zachorował na wietrzną ospę, też mogła
znaleźć jakieś inne rozwiązanie. Ale od chwili, kiedy
wskoczył do jej samochodu, jego urok był silniejszy
niż jej obawy, niż wszystkie „gdyby tylko", które, jak
dopiero teraz zdała sobie sprawę, prześladowały ją od
śmierci Stefana.
Gdyby tylko wybrali inne miejsce na miesiąc
miodowy. Gdyby zadowoliła się herbatą, a nie chciała
kawy. Gdyby zażądała, że pojadą parę przecznic
dalej do ich zaprzyjaźnionego samu. Gdyby weszła
do tego sklepu sama, gdyby weszła do niego pierwsza,
gdyby akurat nie było tam napadu, gdyby zareagowała
szybciej. Gdyby, gdyby, gdyby - a wszystko to było
bez znaczenia, bo nic nie przywróci życia jej mężowi.
Zadrżała przypomniawszy sobie twarz Stefana
i krew, która była wszędzie.
A teraz wszystko już skończone.
Była jednak szczęśliwa, że Travis opuszcza Minis
terstwo Spraw Zagranicznych. Bowiem, choć nie
spodziewała się, że ich znajomość przekształci się
w coś trwałego, sama myśl o tym, że każdego dnia
staje twarzą w twarz z niebezpieczeństwem mroziła
jej krew w żyłach. Lepiej by sypiała wiedząc, że jest
bezpieczny.
Jednak te wszystkie rozmyślania nie przyniosły
odpowiedzi na pytanie, co zrobić w sprawie Travisa.
-
Czy powinna mu powiedzieć, że go kocha? Omawiała
ten problem sama z sobą przez wiele godzin. Z jednej
strony chciała mu powiedzieć, uważając, że zasługuje
na to, by wiedzieć, że jest kochany, z drugiej zaś
obawiała się, że przyniesie to więcej szkody niż pożytku.
Nie chciała, żeby czuł się zobowiązany. Ona weszła
w to wszystko z otwartymi oczami; on bardzo ostrożnie
mówił o swoich poglądach i nadziejach - bądź o ich
braku - i Alex nie chciała kłopotać go swymi
oświadczynami. Mógł także po prostu od razu wziąć
nogi za pas, a Alex, wiedząc jak niewiele czasu im już
pozostało, nie chciała tracić z tego ani sekundy.
A poza tym...
- Dzień dobry.
Niski, cichy głos położył kres tym dywagacjom.
Alex spojrzała ku drzwiom i zobaczyła Travisa,
ubranego tylko w dżinsy.
- Cześć - odpowiedziała. Pewna, że wszystkie jej
uczucia wobec niego wymalowane są wyraźnie na jej
twarzy, wyjęła z szuflady sztućce i zaczęła układać je
na stole.
- Jesteś głodny? Chcesz już śniadanie czy może
najpierw weźmiesz prysznic? - gadała jak najęta.
- Myślałam, że potem moglibyśmy wybrać się na
zakupy. Muszę...
- Alex - przerwał jej cicho Travis.
- Co?
- Czy mógłbym dostać filiżankę kawy?
Alex zamarła z widelcem w ręku. Pomyślała, że to
nie w porządku, że potrafi wprawić ją w taki stan
tylko dlatego, że jest nagi do pasa i ma rozwichrzone
włosy.
- Tak, oczywiście, już, ja...
- Sam sobie naleję - powiedział odrywając się od
drzwi i podchodząc do stołu.
Nalał sobie gorącego, aromatycznego płynu do
filiżanki i oparty o blat popijał go małymi łyczkami
patrząc na Alex.
Była już po kąpieli, włosy miała porządnie sple
cione, ubrana była w bladoniebieską bluzkę i białe
spodnie. Wyglądała elegancko i „nietykalnie" . Tyl
ko przy bliższym przyjrzeniu się widać było lekkie
drżenie jej rąk, cienie pod oczami i lekko opuch
nięte wargi. Nie mógł sobie odmówić prymitywnej
satysfakcji z tych oczywistych dowodów ich noc
nego zbliżenia.
- No więc? Będziesz teraz jadł? - zapytała tym
sztucznie wesołym tonem, który nagle zaczął działać
mu na nerwy.
Zastanawiając się, o co chodzi, Travis wzruszył
ramionami, przeczesał ręką włosy i podszedł do stołu.
- Dobrze, mogę zjeść.
Usiadł przy stole, spojrzał na jedzenie - kiełbasa,
szynka, baleron, jajka, grzanki, naleśniki, miód, dżem
- i to wszystko w ilościach, które ocaliłyby od głodu
co najmniej jeden kraj Trzeciego Świata.
I to wszystko przygotowała kobieta, która zazwyczaj
na śniadanie jada chudy jogurt lub płatki z odtłusz
czonym mlekiem. Która kilka dni wcześniej, kiedy
poprosił na śniadanie o pączka i kawę, nie chciała
przyczyniać się do jego arteriosklerozy. Która uważała
rosół z puszki za groźny dla zdrowia. Gwałtownym
ruchem odłożył widelec. Stuk metalu o porcelanę
zabrzmiał jak wystrzał. Spojrzał jej prosto w oczy.
- O co chodzi? - Wpadła mu do głowy tylko jedna
odpowiedź i poczuł dziwny skurcz w żołądku. - Czy
w końcu zdałaś sobie sprawę, że spanie ze mną było
błędem?
Oczy Alex na moment rozszerzyły się ze zdziwienia,
potem usiadła obok niego i pogłaskała go po policzku.
- Nie, to nie to - odparła cicho. - Zachowuję się
tak, bo - przerwała i zaczerpnęła tchu - bo cię
kocham i nie wiem, czy ci to powiedzieć, czy nie.
Travis wiedział, że to oświadczenie właściwie nie
powinno go dziwić. Od pierwszej chwili nie miał
wątpliwości, że nie jest to kobieta łatwa, potwierdziła
to jeszcze wczorajsza reakcja jej przyjaciółek z sąsiedz
twa, a także informacje tak chętnie udzielone przez
Brandona. Czyż gdzieś w głębi duszy nie wiedział, że
nie byłaby tak swobodna, hojna i otwarta, gdyby nie
była prawdziwie zaangażowana?
Czemu więc siedzi tu i gapi się na nią tak taktownie,
jak wyrzucony na brzeg pstrąg? Czy dlatego, że nie
wie co powiedzieć? A może poczuł potajemną ulgę?
Choć tego uczucia nie odwzajemnia, choć zaprzeczałby
temu do ostatniego tchnienia, to jakaś cząstka jego
osobowości odczuwa jednak desperackie pragnienie
usłyszenia tych dwóch małych słów?
Pogładził ją po ręce, zachwycony szczupłością jej
palców.
- Czemu się bałaś? - zapytał.
Alex uniosła lekko brwi, zdziwiona, że o to pyta.
- Znam twoją opinię o miłości. Nie chciałam,
żebyś czuł się osaczony czy... zobowiązany. Nie
chciałam, żebyś odszedł.
- Dlaczego więc w końcu to powiedziałaś?
Wzruszyła lekko ramionami.
- A co miałam zrobić? Siedzieć cicho, a ty myślałbyś
najgorsze?
Oplotła palcami jego palce i lekko ścisnęła.
- Nie mogłam pozwolić, byś myślał to, co myślałeś,
tylko dlatego, że boję się powiedzieć prawdę.
Jej słowa poraziły go. Znowu mu to robiła. Czuł się
najważniejszy na świecie słysząc, że go kocha - i jed
nocześnie jak świnia, kiedy uświadomił sobie, że
zaryzykowała odrzucenie i ból, by go nie urazić.
- Alex, nie... - zaczął i przerwał. Czy ma jej
powiedzieć? Przyznać się, że kłamał, że wcale nie jest
na emeryturze, że choć tego nie chciał, wykorzystał ją
i jej dom?
Alex westchnęła i obdarzyła go uśmiechem, który
był samą słodyczą.
- Szsz... - powiedziała i przyłożyła sobie jego dłoń
do policzka. - Nie musisz nic mówić. Miedzy innymi
dlatego nie chciałam ci mówić, żebyś nie czuł się
zobowiązany też coś powiedzieć. Zapomnijmy o tym,
dobrze? A poza tym - jej oczy zabłysły figlarnie,
kiedy wsunęła sobie jeden jego palec do ust i skubnęła
leciutko - znam już tę twoją głęboką tajemnicę. Dziś
rano poskładałam wszystko do kupy. Dlaczego mi
nie powiedziałeś?
Strach prawie sparaliżował Travisa. Przez zaciśnięte
zęby wycedził tak grube przekleństwo, że Alex oblała
się rumieńcem.
- Travis!
Jednocześnie poczuł także ulgę - poznała najgorszą
prawdę i nadal jej na nim zależało. Chwycił ją mocno
za rękę.
- Co się stało? - zapytał, przeklinając się w duchu
za to, że naraził ją na niebezpieczeństwo. Cholera
jasna, przecież był taki ostrożny! - Czy ktoś tu
dzwonił? Co ten skurczybyk powiedział?
Skąd, do diabła, LeClair ma jej numer? Travis
wstał od stołu i zaczął nerwowo chodzić po kuchni,
przerażony myślą, że coś złego mogło spotkać Alex.
Zachowywał się jak uwięziona w klatce pantera.
Alex patrzyła na niego zdziwiona, ale i rozbawiona.
Kiedy obudziła się rano, nagle przypomniała sobie,
że nazwisko autora „Przyszłego życia" nie pisze się
Tracks, tylko Trax. A przecież właśnie tak podpisał
się Travis na rysunku Brandona! Na końcu nazwiska
jest „X" zamiast Cross*.
A więc jego pseudonim artystyczny zawiera połowę
liter imienia „TRA" i znak krzyża X. Pod nazwiskiem
Trax ukrywa się Travis Cross! Kiedy to odkryła, była
zdziwiona i zachwycona - i jeszcze bardziej się w nim
zakochała, uświadomiwszy sobie, że choćby nie wiem
jak się tego wypierał, samotne dzieciństwo nie po
zbawiło go wrażliwości i optymizmu, którym dał
wyraz w swojej książce.
Nigdy nie przypuszczała, że Travis tak gwałtownie
zareaguje na jej odkrycie. W przeciwnym razie nie
powiedziałaby ani słowa.
- Travis, nie denerwuj się. Jeśli nie chcesz, żeby
ktoś wiedział, że to ty stworzyłeś Potwora, to tylko
powiedz. Nie zdradzę twojej tajemnicy.
Travis zatrzymał się w pół kroku.
- Co?
- Nie powiem nikomu, że to ty wymyśliłeś Potwora.
Przysięgam.
- O Potworze też wiesz? - rzekł Travis z niedowie
rzaniem.
- Czegoś tu nie rozumiem - powiedziała Alex
* Cross po angielsku znaczy krzyż (przyp. tłum.).
patrząc na niego uważnie. - Co to znaczy „też"?
Wiem o Potworze, kropka.
Przecież to idealna okazja. Powiedz jej, krzyczało
coś w Travisie. Powiedz jej wszystko.
A jeśli będzie nim gardzić za kłamstwo? Jeśli
przestanie na niego patrzeć z taką czułością? Jeśli
odwróci się od niego tak, jak jego matka?
A co będzie, jeśli go wyrzuci? Czy mu się to
podoba, czy nie, ma zadanie do wykonania. Mac
lada dzień będzie z powrotem i prawdopodobnie
będą mieli dość dowodów, by załatwić LeClaira raz
na zawsze. Głupio byłoby teraz wszystko zepsuć.
No, dobrze, ale co powiedzieć Alex?
Alex, nieświadomie, podsunęła mu wyjście z sytuacji.
- Napisałeś jeszcze jakąś inną książkę? - zapytała.
Czyż nie uznał, że to, o czym Alex nie wie, nie
może sprawić jej przykrości? Lepiej, żeby to on
nienawidził siebie za takie świńskie zachowanie, niż
gdyby ona miała cierpieć. No a poza tym - robota
przede wszystkim. A Bóg mu świadkiem, że miał
zamiar wykonać ją jak najlepiej.
- Tak - przyznał siadając przy stole. Ugryzł spory
kawałek szynki i dopiero wtedy uświadomił sobie, że
właściwie nie wie, jak Alex skojarzyła go z autorem
„Przyszłego życia". Dokładając sobie szynki zapytał
ją o to, a ona mu wszystko wyjaśniła.
- ... to przez ten podpis - zakończyła. - A teraz
powiedz mi o swojej nowej książce. Ona też jest
o Potworze?
- Była - odparł. Zrobiło mu się bardzo przyjemnie,
że może dzielić się z nią swoimi kłopotami. - Zniknęła.
- Zniknęła?
- Wraz z moim bagażem. - Nie wiadomo, czy jego
torby zginęły gdzieś na lotnisku, czy też ktoś odebrał
je posługując się kwitami bagażowymi skradzionymi
wraz z portfelem, nigdy się jednak nie odnalazły.
- Była już prawie skończona. Chciałem ją jeszcze
tylko trochę wygładzić i stąd wysłać do wydawcy.
Cóż, a teraz... - Wzruszył ramionami.
Nadrabiał miną, ale widziała, jak go to boli.
- Och, Travis. Tyle roboty... - rzekła z głębokim
współczuciem i zanim zdążył zaprotestować, przytuliła
go mocno do siebie. - Tak mi przykro. Ale może te
torby jeszcze się odnajdą. A poza tym na pewno
potrafisz wszystko odtworzyć, co?
Jasne. Jak tylko wyleczy się z poczucia winy, które
dzięki niej czuje. Chyba że najpierw umrze na
śmiertelne pożądanie, pomyślał wtulając twarz w jej
szyję. Zaczerpnął tchu, próbując się opanować.
Pachniała jak słońce i kwiaty, z lekką domieszką
własnego zapachu, który miał taki niesamowity wpływ
na jego libido.
Uległ pokusie, objął ją mocniej.
- Travis! - zaprotestowała.
- Alex - przedrzeźnił ją Travis.
- Mieliśmy iść na zakupy...
- Później - wyszeptał ssąc jej ucho. - Najpierw
chyba odbędziemy krótką wycieczkę... na górę.
- Och... -jęknęła Alex.
Było to jej ostatnie słowo. Potem bardzo, bardzo
długo nie mówiła nic.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Ze słuchawką przyciśniętą do ucha Travis czekał,
by ktoś w ministerstwie odebrał telefon. Dopiero po
ośmiu dzwonkach odezwał się znany mu już nosowy
głos.
- Ministerstwo Spraw Zagranicznych, słucham?
- Tu Travis Cross. Chcę rozmawiać z Derwinem
MacGregorem - powiedział tak samo jak wielokrotnie
już w ciągu ostatnich trzech dni. Przygotowany był
na tę samą odpowiedź - Maca wciąż nie ma.
- Chwileczkę, już łączę.
Po serii trzasków na linii dał się słyszeć męski głos.
- MacGregor - warknął.
- Cross - odwarknął Travis.
- Cześć, stary, cudownie, że dzwonisz! - W głosie
szefa brzmiała wyraźna radość. - Gdzie jesteś? Wczoraj
wieczorem zaraz po powrocie zadzwoniłem do hotelu
i podałem twój pseudonim, ale oni nigdy o tobie nie
słyszeli. Zaniepokoiłem się. Wszystko w porządku?
- Z początku miałem trochę kłopotów, ale o tym
możesz przeczytać w moim raporcie - odparł Travis,
zręcznie unikając odpowiedzi na pytanie dotyczące
miejsca jego pobytu. - Najważniejsze jest to, czego ty
się dowiedziałeś.
- Księgowy LeClaira wił się jak piskorz, ale dał
nam wszystko oprócz własnych skarpetek - oznajmił
z wyraźną satysfakcją Mac.
- Dzięki Bogu. - Ciężar spadł Travisowi z serca,
ale ku własnemu zdziwieniu nie odczuwał jakiejś
szczególnej satysfakcji.
- Michaels, ten księgowy - mówił dalej Mac
- zachował wszystkie rachunki, te prawdziwe. Wygląda
na to, że LeClair ma fioła na punkcie zapisywania
wszystkiego. Kazał Michaelsowi zapisać nawet wydatki
związane z porwaniem. - MacGregor przerwał i jego
głos stracił wszelką jowialność. - Rozumiesz pewnie,
że nie będziemy mogli oskarżyć LeClaira o porwanie
chłopca ani o śmierć Joela? Przygwoździmy go tylko
oskarżeniem o oszustwa podatkowe.
Jeszcze miesiąc temu ta wiadomość rozwścieczyłaby
Travisa. Po raz pierwszy od momentu, kiedy znalazł
martwe ciało Joela, zależało mu już tylko na ukaraniu
LeClaira, obojętnie za co i jak.
Wyczuł, że Mac z zapartym tchem czeka na jego
reakcję. No cóż, szef aż za dobrze zna jego charakter.
- Skoro to jedyny sposób, to trudno - odparł
spokojnie.
- A niech cię cholera, Cross - odezwał się po
chwili Mac. - Nigdy nie wiem, czego się po tobie
spodziewać.
- Tak, i właśnie na tym polega mój wdzięk.
Mac skomentował tę wypowiedź zdecydowanie
niesympatycznym odgłosem.
- No, może. - Głos Maca był znowu poważny.
- Czasami wydaje mi się, że pracujemy dla niewłaś
ciwego ministerstwa. Wygląda na to, że w dzisiejszych
czasach uchodzi na sucho porwanie obywatela obcego
kraju czy zlecenie zabójstwa agenta federalnego, ale
nikt nie uniknie długiego ramienia urzędu podat
kowego.
- Tak, na to wygląda - zgodził się bez przekonania
Travis. Popatrzył na wesołą, słoneczną, pełną roślin
kuchnię Alex i nagle ogarnęło go niespodziewane
poczucie straty.
Żachnął się na to niepożądane uczucie. Przed oczami
stanął mu jego własny dom w Connecticut, ale
przekonywał sam siebie, że różnica polega wyłącznie
na urządzeniu wnętrza, a jemu po prostu nigdy nie
chciało się tym zająć. Każdy, kto spędził jakiś czas
w wygodnym domu Alex, bardzo niechętnie by wracał
do czterech ścian, w których stoi tylko łóżko, stolik
karciany, trzy składane krzesła i mosiężny wieszak.
- Hej, Cross, jesteś tam?
Travis z przyjemnością porzucił te przygnębiające
rozmyślania.
- Tak, Mac, jestem. No to kiedy zaczynamy?
- Za jakieś pół godziny mam się spotkać z chłop
cami z urzędu podatkowego. Pewnie po południu
będę już miał akt oskarżenia i nakaz aresztowania.
Możesz zorganizować spotkanie z LeClairem na
jutro?
Jutro. Bardzo typowe. A więc aresztowanie już
jutro. Najpierw przez całe tygodnie nic, a potem
nagle wszystko naraz.
- Nie ma sprawy. Ten skurczybyk tak cholernie
chce odzyskać diamenty, że aż słyszę przez telefon,
jak się ślini.
- Dobra. Podaj mi swój numer, zadzwonię do
ciebie rano, gdy tylko przyjadę do miasta.
Travis zrozumiał, że nie ma innego wyjścia.
- Ale nie dawaj go nikomu, Mac - ostrzegł.
- Zatrzymałem się u przyjaciółki i... nie chcę, żeby
miała jakieś kłopoty, rozumiesz?
MacGregor nie miał żadnych uprzedzeń do wścibs
twa.
- Przyjaciółka, tak? Ktoś szczególny?
Travis nie miał ochoty na zwierzenia.
- Nie, po prostu znajoma - skłamał. - Na pewno
z przyjemnością pozbędzie się mnie.
Mac nie dał się nabrać.
- Mowa. Ile to już lat się znamy? Dziesięć?
Dwanaście? Ty nie masz „przyjaciół". To musi być
niezła sztuka, co? - rzekł porozumiewawczym tonem,
ale kiedy odpowiedzią było tylko absolutne milczenie,
szybko pojął aluzję i zmienił temat. - No, tak
- odchrząknął.- Rozmawiałeś może ze Stellą?
Travisa zdziwiło to pytanie. Stella była wyjątkowo
sprawną i kompetentną sekretarką Maca.
- Nie, myślałem, że jest z tobą.
- Nie. Już nic nie rozumiem. Zostawiła wiadomość,
że ma jakieś rodzinne kłopoty. Zadzwoniłem do jej
siostry, ale ona o niczym nie wie. Niepokoję się, bo
Stella od kilku miesięcy była jakaś dziwna...
- Kurczę. Czy myślisz o tym samym co ja?
- Owszem, ale mam nadzieję, że się mylę. O,
cholera, mam rozmowę na drugiej linii. To na razie,
zadzwonię jutro rano. Tymczasem nie rób nic, czego
ja bym nie zrobił.
- No to mam wiele możliwości - odparł sucho
Travis. - Złożysz za mnie kaucję?
Mac zaproponował coś, co było nie tylko nieprzy
zwoite, ale także fizycznie niemożliwe.
Travis odpłacił mu pięknym za nadobne i odłożył
słuchawkę.
Gapiąc się przed siebie Travis bujał się na huśtawce
na werandzie i zastanawiał, czemu rozmowa z Macem
nastroiła go tak ponuro.
Siedzący obok niego Brandon spojrzał na niego
zdziwiony.
- Wyglądasz jak burzowa chmura - powiedział.
- No, może - burknął Travis i pomyślał, że chłopcu
tym razem chyba przez pomyłkę udało się znaleźć
dobre określenie. Świadomie przybrał łagodny wyraz
twarzy. - Nie bój się, nie ugryzę.
- Dobra - odparł po chwili namysłu mały.
Przez dłuższą chwilę jedynym odgłosem słyszanym
na werandzie było słabe skrzypienie huśtawki.
- Zwariowałeś z powodu cioci Alex? - nie wytrzymał
w końcu Brandon.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - Travis spojrzał
na niego zdziwiony.
Brandon wzruszył ramionami i wyciągnął z kieszeni
gruby, czerwony flamaster. Znalazł na nogawce swoich
dżinsów małą dziurkę i zaczął mazać sobie po udzie.
- Słyszałem, jak rodzice mówili - wyznał rzucając
okiem w kierunku sąsiedniego domu, gdzie w ogro
dzie zaszczekał jakiś pies.
- Tak?
- Tak - kiwnął głową Brandon. - Mama powie
działa, że zwariowałeś z powodu cioci Alex. 1 że to
widać w twoich oczach. - Przerwał na chwilę koloro
wanie uda i popatrzył Travisowi w oczy. - Nie. Nic
tam nie widzę.
Na ustach Travisa pojawił się lekki uśmiech. Zmrużył
oczy od słońca i wsunął na nos okulary przeciw
słoneczne.
- Nie zwariowałem z powodu cioci Alex. Zwariować
na czyimś punkcie, to nie to samo, co zwariować
z czyjegoś powodu. Jeśli się kogoś bardzo lubi, to
czasem się mówi, że się zwariowało na jego punkcie.
- O - skomentował Brandon, powiększył dziurę
w dżinsach i z zapałem kolorował kolejny fragment
skóry. - Mama mówiła tacie, że ciocia Alex cię
kocha. - Ostatnie słowo wymówił z naciskiem i spojrzał
pytająco na Travisa.
Nie po raz pierwszy Travis pożałował, że Sara
i Brad Nelsonowie rozmawiają o takich rzeczach nie
zważając na obecność dziecka. Nie miał jednak
zwyczaju okłamywać Brandona.
- Tak. Wydaje mi się, że tak.
Brandon z zachwytem wpatrywał się w swe ja-
skrawoczerwone udo.
- Więc dlaczego ty jej nie kochasz? Przecież ona
jest super.
- Zgadza się - przyznał Travis z pełnym przeko
naniem. - Ale widzisz - mówił dalej, starając się
formułować swoje myśli w sposób zrozumiały dla
dziecka - miłość nie jest dla każdego. Twoja mama
jest w porządku, prawda? Moja była inna. Mój tata
umarł, kiedy byłem jeszcze młodszy od Lizabeth
i moja mama okropnie chciała mieć męża, więc
znowu wyszła za mąż. Małżeństwo było nieudane,
więc spróbowała jeszcze raz. A potem jeszcze i jesz
cze...
- Ale to przecież normalne - wtrącił Brandon.
- Sam tak mówiłeś w czasie treningu.
- Co takiego mówiłem?
- Powiedziałeś, że jak nie uda się złapać piłki, to
nie można się poddawać, tylko próbować znowu.
- Możliwe, ale...
- Może twoja mama była samotna. Moja mama
też czuje się samotna, kiedy tata wyjeżdża, a przecież
ma mnie i Lizabeth.
Ku swemu zdziwieniu Travis dopiero w tej chwili
zdał sobie sprawę, że nigdy nie myślał o swojej matce
po prostu jak o kobiecie, która po śmierci męża czuła
się samotna. Zawiodła go jako matka i nie był
w stanie dostrzec w niej człowieka, który miał własne
potrzeby i słabości.
Brandon ujął go za rękę i choć jego krótkie paluszki
nie były w stanie objąć potężnej dłoni Travisa, był to
bardzo serdeczny gest.
- Ona przynajmniej próbowała - podsumował
z niebywałą logiką Brandon. - Mówiłeś, że to nieważne,
że brat Seana jest najlepszy w drużynie licealnej, że
liczy się to, co robi Sean. To mi się podobało, bo
Sean zawsze się sadzi, tylko dlatego, że jego brat jest
taki ważny, a on jest tak samo beznadziejny jak...
- Brandon przerwał na chwilę, a potem w jego głosie
po raz pierwszy pojawiło się wahanie. - Naprawdę
tak myślisz? Bo czasem dorośli mówią dzieciom takie
różne rzeczy...
Travis zdjął okulary i potarł oczy. Czuł się trochę
tak, jakby zderzył się z autobusem.
- Tak - odparł wolno. - Naprawdę tak myślę.
Wyciągnął rękę i założył swe okulary na zadarty
nos Brandona.
- Czeka cię wielka kariera w dyplomacji, mały.
Masz pamięć słonia i jesteś uparty jak osioł. Na
pewno daleko zajdziesz.
Brandon oczywiście nie miał pojęcia, co to jest
dyplomacja, ale z wyrazu twarzy Travisa wywnios
kował, że to coś ważnego.
- No więc jak? Kochasz ciocię Alex? - zapytał,
jakby chciał zademonstrować ów upór, o którym
wspomniał Travis.
Oczy Travisa pociemniały, pojawiło się w nich
pożądanie i coś bliskiego czułości, kiedy przypomniał
sobie zabawne zaczepki Alex, miękkość, która poja
wiała się w jej oczach, kiedy na niego patrzyła,
otwartość, z jaką oddawała mu się w łóżku, szczodrość,
z jaką dzieliła się z nim swymi przyjaciółmi i życiem.
Myślał o tym, jak przyjęła go do siebie, kiedy
zachorował, o fortelach, jakich używała, by zgodził
się na to, co dla niego najlepsze, o jej bezkrytycznej
akceptacji tego, kim i jaki jest.
Wciąż jednak to ciepło, jakie czuł, kiedy o niej
myślał, nie było miłością. Travis nie wierzył w miłość.
- Ja już nic nie rozumiem - westchnął zniecier
pliwiony milczeniem Brandon. - Dorośli są czasami
tacy głupi.
- Znakomicie to ująłeś - przytaknął mu delikatny
damski głos. Alex podeszła do nich z uśmiechem
i usiadła obok Brandona.
Travis zastanawiał się, jak długo Alex stała nie
zauważona przez nich na werandzie, ile słyszała z ich
rozmowy. Choć właściwie, znając skłonności Brandona
do powtarzania wszystkiego co usłyszy, wcześniej czy
później i tak dostanie pełne sprawozdanie.
- Jak minął dzień? - zapytał, z uznaniem patrząc
na jej elegancki granatowy lniany kostium.
- W porządku - westchnęła Alex, z ulgą zrzucając
z nóg pantofle. - Ciągle jednak nie mogę sobie
poradzić z jedną klasą. Wszyscy tak źle mówią po
angielsku, jakby to był dla nich obcy język.
Oparła się wygodnie i wyciągnęła przed siebie nogi.
Spódnica podjechała jej do góry odsłaniając podwiązki.
Kątem oka zauważyła, że Travis z zachwytem przy
gląda się jej udom. Zobaczyła rumieniec na jego
twarzy i obciągnęła spódnicę. Spokojnie.
- A co u ciebie?
- W porządku. - Później powie jej, że zaczął na
nowo pisać „Przyszłe życie". Nie miał przecież nic do
roboty.
- Wiesz co, ciociu? - wtrącił się Brandon. - Mam
nowe buty do baseballa, z gumowymi kulkami.
W sobotę na meczu będę najszybszy, zobaczysz!
- Chodzi ci chyba o kolce, Bran - poprawiła go
delikatnie Alex.
- Właśnie tak powiedziałem. Z pomocą Travisa na
pewno wygramy, prawda, ciociu?
- Na pewno.
Travis odchrząknął i, choć jego słowa skierowane
były do Brand ona, nie spuszczał oczu z Alex.
- Niestety, stary, będziesz musiał sam sobie pora
dzić. W sobotę mnie tu nie będzie.
Uśmiech zamarł na twarzy Alex, miała wrażenie,
że krew stanęła jej w żyłach. Całą siłą woli próbowała
się uspokoić.
- A co z procesem? - zapytała lekkim tonem.
- Jutro będzie po wszystkim - odparł krótko Travis.
Alex nie nalegała. Nie obchodziły jej szczegóły,
chciała uciec, opanować się, uspokoić. Już kiedy
usłyszała wymowne milczenie Travisa na pytanie
Brand ona, czy ją kocha, było jej bardzo ciężko,
a teraz, kiedy tak jasno powiedział, że odchodzi,
miała wrażenie, że otrzymała cios nożem.
- Ale ja nie chcę, żebyś wyjeżdżał! -jęknął Brandon,
nieświadomie wtórując głosowi jej serca.
Travis oderwał wzrok od bladej twarzy Alex
i z trudem skupił się na Brandonie. Przecież wiedziała,
że wyjadę, pomyślał. Nigdy jej nic nie obiecywałem.
- Rozumiem, mały, ale to nie jest mój dom. Byłem
tu tylko z wizytą, przecież wiesz.
I znowu, jego słowa, choć skierowane do Brandona,
przeznaczone były dla Alex.
Przecież wiedziałaś, że odjedzie, powtarzała sobie
brutalną prawdę Alex. Nigdy niczego nie udawał, nie
składał pustych obietnic. Nie niszcz tych chwil, które
ci jeszcze zostały, zastanawianiem się nad tym, „co by
było, gdyby".
- Travis ma rację, Bran - udało jej się powiedzieć
w miarę spokojnie. -I choć będzie go nam brakowało,
jakoś damy sobie radę. A poza tym tyle was już
nauczył, że na pewno wygracie.
Ponad głową chłopca złote oczy Alex napotkały
błękitne spojrzenie Travisa. Tyle w nich było niemych
pytań, ale żadnej zadowalającej odpowiedzi.
A kiedy w końcu oderwali od siebie wzrok, trudno
było powiedzieć, które z nich było bardziej wstrząśnięte.
Wieczorem poszli na kolację do małej włoskiej
restauracyjki. Rozmawiali o polityce i religii, o pracy
Alex i studiach Travisa w Europie. Alex wspominała
swoje dzieciństwo w Idaho, Travis opowiedział jej,
jak to kiedyś dla zabicia czasu stworzył Potwora,
a Joel wysłał gotową książkę do wydawnictwa. Ku
zdziwieniu Travisa redaktor był zachwycony i za
proponował mu kontrakt na trzy książki.
Alex z trudem powstrzymała się, by nie zauważyć,
że jako pisarz może pracować - i mieszkać - właściwie
wszędzie.
Jej wahanie znakomicie oddawało nastrój całego
wieczora. Było bardzo miło, rozmawiali niby swobod
nie, ale właściwie o niczym, starannie omijając to, co
najbardziej zaprzątało myśli ich obojga - rychły wyjazd
Travisa.
Dopiero później, w domu, pozwolili sobie na
ujawnienie prawdziwych uczuć. Alex, świadoma jak
nigdy przedtem, że będzie to już ich ostatnia wspólna
noc, nie potrafiła ukryć rozpaczy. Zarzuciła mu ręce
na szyję, przywarła do niego, poszukała jego ust.
- Kochaj mnie - szepnęła. Pragnęła go tak bardzo,
a została im już tylko jedna noc.
Travisowi wydawało się, że eksploduje, jeśli natych
miast się nie połączą. Ich ciała rozpoczęły swą własną
rozmowę.
- Chcę ciebie - szeptała Alex. Jej wargi były gorące
i naglące.
- Mamy przed sobą noc. -Travis przymknął oczy,
jakby chciał uciec od bólu, jaki sprawiły mu jego
własne słowa. Niewiele to pomogło, ale tylko na tyle
go było stać.
Rozebrali się błyskawicznie, tylko na te kilka sekund
przerywając pocałunek. Travis wziął ją w ramiona
i pociągnął za sobą na łóżko. Całował delikatną
skórę za jej uchem.
- Smakujesz miodem - szepnął. Jej nagie ciało
było jak chłodny jedwab. Podciągnął ją wyżej na
siebie i spojrzał jej w oczy. - Tej nocy, kiedy się
poznaliśmy, wyobrażałem sobie nas oboje tak leżących.
Przytulił jej głowę do swojej piersi i gładził satynową
skórę na jej karku.
Z cichym okrzykiem Alex mocno przywarła do
niego, jej ręce tańczyły oszalały taniec na jego ciele.
- Kocham cię, Travis.
Nie mogła już dłużej powstrzymać tych słów
płynących z głębi serca. Uniosła się lekko, obejmując
go w pasie udami. Pieściła delikatnie jego tors.
Zadowolenie malujące się na jego twarzy wzmagało
jeszcze jej podniecenie.
Travis uniósł ręce i objął jej piersi.
- Jakie piękne - szepnął.
Alex oblała się rumieńcem.
- Travis...
- Chcę być głęboko w tobie. Chcę poczuć twoje
włosy na twarzy. Chcę ssać twoje sutki...
Jęknęła z rozkoszy. Zesztywniała i zacisnęła mocno
dłonie na jego ramionach. Jej piersi były tak wrażliwe,
że kiedy przyciągnął ją do siebie i jego język zbliżył
się do jej sutki, poczuła, jak oblewa ją fala gorąca.
Przywarła do niego całym ciałem.
- Spokojnie, moja pani - szepnął Travis, próbując
uspokoić i ją, i siebie. Obrysowywał wolno kontury
jej ciała, od szyi przez piersi, szczupłą, delikatną talię,
pełne, ale smukłe biodra. Potem jego ręce zsunęły się
niżej i spoczęły na miękkich loczkach wieńczących jej
uda.
Alex jęknęła.
- Jakie delikatne - mruczał Travis, a jego palce
tańczyły.
Alex wydawało się, że stoi na skraju przepaści.
- Proszę - szepnęła błagalnie.
Połączyli się więc.
- Alex. - Travis znieruchomiał na chwilę i dotknął
jej policzka. - Spójrz na mnie.
Spojrzała na niego zachwycona, malujące się na
jego twarzy pożądanie oszołomiło ją.
Nie odrywając od niego wzroku poruszała się wolno
i delikatnie, odchodząc i wracając. Uwielbiała go
dłońmi, ciałem, ustami. A potem byli już jednym.
Dużo później, kiedy Travis przytulił się do niej
i zasnął, Alex leżała nieruchomo i wsłuchiwała się
w jego równy, mocny oddech.
Przecież zostanie mi wspomnienie tej nocy, pocie
szała się.
To mi będzie musiało wystarczyć.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Było jeszcze ciemno, kiedy obudził ją telefon.
Półprzytomnie podała słuchawkę Travisowi i słu
chała krótkiej, zdawkowej rozmowy, zbyt zaspana,
by zorientować się o co chodzi. Myśląc, że ma to
związek z mającym się odbyć tego dnia procesem,
pozwoliła mu wziąć swój samochód i zasnęła znowu.
Kiedy po paru godzinach obudziła się, Travisa nie
było.
Dopiero po chwili dotarło do niej, że nie odszedł
na dobre - przynajmniej na razie. Leżała w łóżku
i przyglądała się przesuwającym się po niebie chmurom.
Wyglądało na to, że i pogoda dostroiła się do jej
nastroju.
Nie mogła uwierzyć, że Travis naprawdę odejdzie.
Ale tak będzie. W ciągu najbliższych dwudziestu
czterech godzin wsiądzie w samolot i poleci.
Oczywiście, przekonywała samą siebie, nie jest to
jeszcze koniec świata. Da sobie radę. Z początku na
pewno będzie trudno, ale za parę tygodni albo miesięcy
- albo lat - smutek rozstania przyblaknie i znów
będzie patrzeć na świat z radością.
Ciekawe, odezwał się gdzieś w niej jakiś nieśmiały
głos, czy to będzie tego samego dnia, kiedy na wierzbie
pojawią się gruszki? Albo kiedy Brandon przestanie
zadawać pytania? A może, kiedy DeeDee przestanie
interesować się mężczyznami?
Nagle zachciało jej się płakać.
Postanowiła jednak nie użalać się nad sobą, wstała
z łóżka, wciągnęła jakieś stare dżinsy, bluzę i zabrała
się do porządków. O jedenastej cały dom błyszczał,
a Alex właśnie kończyła składać świeżo uprane
ubrania Travisa. Znów rozmarzyła się na chwilę,
wygładzając nie istniejące załamania na jakiejś jego
koszulce. Dzwonek telefonu powitała jak wybawie
nie.
Pobiegła do kuchni z nadzieją, że to może być Travis.
- Halo?
Niestety.
- Alex? Cześć, tu Sara. Co słychać?
Bardzo zasadniczy ton, jaki przybrała tego ranka
jej przyjaciółka, był najlepszym dowodem, że Brandon
poinformował ją o wyjeździe Travisa.
- Wszystko dobrze. Travis musiał coś załatwić
w Seattle, więc korzystam z okazji i nadrabiam
zaległości w robieniu porządków.
- A więc naprawdę wyjeżdża? - spytała ze współ
czuciem Sara.
- Tak - odparła Alex wesołym głosem, który jednak
był tak fałszywy jak trzydolarowy banknot. - Praw
dopodobnie dziś po południu.
Sara oczywiście nie dała się nabrać.
- Posłuchaj, Alex. Czy nigdy nie wpadło ci do
głowy, że mogłabyś go poprosić, żeby został? Trzeba
być ślepym, żeby nie zauważyć, że jest w tobie
zakochany.
- Saro...
Sara nie zwróciła uwagi na ten protest.
- Powiedz mu, że przez niego nie będziesz już
chciała patrzeć na innych mężczyzn. Powiedz, że to
okrutne z jego strony zostawiać cię taką napaloną.
Powiedz mu cokolwiek, na miłość boską, ale nie
pozwól mu odejść. Widzę, że chcesz być męczennicą,
ale kto cię będzie grzał w nocy?
Alex wiedziała, że Sara chce dobrze, ale to było już
więcej niż była w stanie znieść.
- Czy po to tylko dzwonisz? Bo jeśli tak, to mam
kupę roboty...
- Ale pomyślisz o tym, co?
A niby co robi od tylu dni?
- Obiecujesz?
- Dobrze - zgodziła się Alex.
Sara zawsze wiedziała, kiedy należy zostawić sprawy
ich własnemu biegowi.
- Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę. Oczywiście
wiem, że jesteś teraz bardzo zajęta, ale czy mogłabyś
przez jakąś godzinę popilnować Brandona i Lizabeth?
Muszę skoczyć do pralni i rozejrzeć się za jakimiś
pantoflami na to przyjęcie w biurze Brada.
- Jasne - zgodziła się bez wahania Alex. Przy
Brandonie i Lizabeth na pewno nie będzie mogła
sobie pozwolić na sentymenty. - Mam przyjść do
was, czy też podrzucisz ich tutaj?
- Dzięki - rzekła z wdzięcznością Sara - ale nie
ma mowy, żebyś tu przychodziła. Mogłabyś zmienić
zdanie, bo dom wygląda jak po przejściu tornado.
Przyjdziemy, gdy tylko Brandon wróci z przed
szkola.
- No to do zobaczenia.
Następne pół godziny Alex spędziła piekąc po
dwójną porcję czekoladowych ciasteczek. Akurat
skończyła, kiedy zapukano do drzwi i zjawiła się Sara
z dziećmi.
- Cześć - powitała ich wesoło Alex.
- Kiedy wrócę, nie będziesz już taka wesoła
- zapewniła ją Sara.
- Myślisz? - Alex patrzyła, jak Brandon, udając
bombowiec, z rykiem ruszył w kierunku kuchni,
dokąd przyciągnął go zapach stygnących na blacie
ciastek. Lizabeth podreptała za nim.
- Jeśli naprawdę istnieje reinkarnacja, to w przy
szłym życiu rezygnuję z dzieci i zajmę się wspaniałą
karierą zawodową - powiedziała Sara.
Alex zaśmiała się i lekko popchnęła Sarę ku
drzwiom.
- No, w drogę. Załatw sprawy, a potem strzel
sobie podwójną kawę. Porządna dawka kofeiny
poprawi ci humor.
- Dzięki, Alex - odparła Sara. - Ale nie mów, że
cię nie ostrzegałam - dodała już w ogrodzie.
Alex szybko zrozumiała, o co jej chodziło. Lizabeth,
która właściwie nigdy nie płakała, tym razem, kiedy
zorientowała się, że Sara wyszła, uderzyła w płacz,
a potem nie odstępowała Alex nawet na krok. Brandon,
który zazwyczaj znakomicie zajmował się sam sobą,
tym razem chyba postanowił odgrywać rolę Wielkiego
Inkwizytora.
- Co robisz? - zapytał idąc za Alex na górę.
- Przygotowuję rzeczy do pakowania - odparła
stawiając Lizabeth na ziemi.
- Co, jedziesz na wycieczkę? Tata też wyjechał do
San Franciszko.
- Do San Francisco, Bran - Alex nie mogła
powstrzymać śmiechu.
- Właśnie. Więc dokąd jedziesz?
- Ja nigdzie. To Travis przecież wyjeżdża.
- A dlaczego nie może zostać na nasz jutrzejszy
mecz?
Alex z trudem panowała nad swoim głosem.
- Po prostu nie może. Musi wracać do Connecticut.
- Ale dlaczego?
- Bo tam mieszka. Mówił ci, że ma konia i krowę
i kozy, prawda? Musi się nimi zająć.
- Myślisz, że za nim tęsknią? Dlaczego nie mogą
przyjechać tutaj? Czy przywiezie je, jak będzie
wracał?
A ten ciągle swoje.
- Zrozum wreszcie, Brandon, że Travis nie wróci.
- Dlaczego?
- Bo to nie jest jego dom. Mieszka w Connecticut
ze swoimi kozami.
- To ty już nie chcesz, ciociu, żeby on z tobą
mieszkał?
- Oczywiście, że tak, Brandon, ale nawet dorośli
nie zawsze mają to, czego chcą.
- Dlaczego?
- Bo mają różne obowiązki, na przykład dom
i pracę i rodzinę. To przede wszystkim muszą brać
pod uwagę.
- Nie rozumiem - odparł Brandon. - Myślałem, że
Travis jest teraz twoją rodziną. Przecież nie masz
nikogo - dodał z typowym dla dzieci, choć nie
zamierzonym okrucieństwem.
- Rzeczywiście - zgodziła się Alex. Lizabeth na
szczęście przysnęła na dywanie, więc cicho wyprowa
dziła Brandona z sypialni i przymknęła drzwi.
- Dorośli są czasami tacy głupi - zauważył Brandon
idąc krok w krok za nią. - Gdzie idziesz?
- Na strych.
- O, to wspaniale!
- Nie ma mowy, Brandon. Zostań na dole. Lizabeth
może się obudzić.
- Ale ja chcę zobaczyć.
- Brandon!
- Proszę!
- Musisz pilnować siostry. Umówmy się na przyszły
tydzień. Będziemy sami i urządzimy sobie wyprawę
na strych.
- Naprawdę? - ucieszył się Brandon.
- Przyrzekam.
- Scan zzielenieje z zazdrości. Nie pozwolisz mu
przyjść, prawda? Obiecaj!
- Obiecuję.
Alex znalazła na strychu walizkę, której szukała
i ledwo zdążyła znieść ją na piętro, kiedy usłyszała
cichy płacz Lizabeth.
- Cholera jasna!
- Po co ci ten grat? - zapytał stojący na podeście
Brandon.
- Travis włoży tu swoje rzeczy, ale najpierw muszę
znieść ją na dół i umyć.
- Ja to mogę zrobić. Mama mówi, że jestem bardzo
silny. Często jej pomagam. - Spróbował unieść
zakurzoną walizkę, ale aż ugiął się pod jej ciężarem.
- Nie wątpię, ale to jest na pewno za ciężkie. Pełno
tam starego sprzętu wędkarskiego mojego brata.
Chwyciła walizkę i w tej samej chwili zadzwonił
telefon.
- Jeszcze tego brakowało - jęknęła Alex. - Od
bierzesz? - zapytała wskazując Brandonowi pokój,
w którym mieszkał Travis.
- Jasne! - ucieszył się chłopiec i wbiegł do pokoju.
- To do Travisa! - wrzasnął po chwili. - Mam
powiedzieć, że go nie ma?
Alex odstawiła walizkę i weszła do pokoju, myśląc,
że ten ktoś po drugiej stronie i tak wszystko słyszał.
- Halo?
- Cross jeszcze nie wrócił? - zapytał ponury męski
głos.
- Nie, jeszcze nie. Czy coś mu przekazać?
- Pani jest pewnie tą jego przyjaciółką. - Ostatnie
słowo wymówił z lekkim, trochę wymownym nacis
kiem. - Mówi jego szef, Derwin MacGregor. Właśnie
wyjeżdżamy, ale chciałem mu jeszcze pogratulować
znakomitej roboty. LeClair wścieka się na samo
wspomnienie tego kitu, który Travis mu wcisnął. Wie
pani, o tym, że niby jest już na emeryturze i chce
swojej działki za zwrot diamentów. A fagasy LeClaira
już śpiewają jak skowronki.
Więc proszę powiedzieć Crossowi, że znakomicie
to rozegrał. I dziękuję pani za opiekę nad nim.
LeClair zatrudnił połowę wszystkich lumpów w Seattle,
żeby szukali Travisa, ale nikomu nie wpadło do
głowy zajrzeć na przedmieście. Dzięki Bogu, że
niektórzy ludzie są tacy głupi.- Przerwał na chwilę,
jakby nasłuchiwał. - Właśnie zapowiadają mój lot.
Proszę powiedzieć Crossowi, że oczekuję go w Waszyn
gtonie najpóźniej w poniedziałek. Mam dla niego
ważną robotę w Grecji. I jeszcze coś. Proszę mu
powiedzieć, że znaleźliśmy źródło przecieku. To była
Stella, później mu wyjaśnię. Muszę już lecieć - zakoń
czył i odłożył słuchawkę.
Alex wydawało się, że zaraz zemdleje. Usiadła na
łóżku, nie zwracając uwagi na coraz głośniejsze wrzaski
Lizabeth.
Nie była w stanie się ruszyć. Była zdruzgotana.
Czuła się oszukana i zdradzona. Słowa MacGregora
wciąż jeszcze brzmiały w jej uszach.
Znakomita robota. Kit. Znakomicie to rozegrał.
Połowa lumpów Seattlc. Niektórzy ludzie są głupi.
Czy więc wszystko było jednym wielkim kłamstwem?
Częścią jego pracy? Czy była dla niego tylko po
prostu bezpiecznym portem na czas burzy, dobrą
kryjówką, jakąś chwilową odmianą?
Nigdy niczego jej nie obiecywał, to prawda. Nie
mówił, że mu na niej zależy i takich tam. Wiedziała
też, że nigdy nie naraziłby jej na niebezpieczeństwo.
Albo przynajmniej tak jej się wydawało.
A teraz nie była już pewna niczego.
- Ciociu! - Nagle uświadomiła sobie, że zaniepo
kojony Brandon szarpie ją za rękę. - Ciociu! Lizabeth
strasznie się wydziera. Nie pójdziesz do niej?
Niepokój w jego głosie wyrwał ją z odrętwienia.
- Tak, chyba muszę. Idziesz ze mną? - zapytała
widząc, że Brandon się nie rusza.
- Nie, nie znoszę, kiedy Liza się drze. Bębenki mi
pękają.
Ledwo udało się jej trochę uspokoić Lizabeth,
kiedy zza drzwi dobiegł ją jakiś głuchy stuk. Potem
nastąpiła seria pełnych przerażenia okrzyków i kolejne
stuki. Cisza, jaka potem zapanowała, była niesamowita
i złowróżbna.
Czuła, jakby jakaś ogromna ręka zaciskała się jej
na gardle. Tuląc do siebie Lizabeth, Alex wybiegła
z pokoju. Zatrzymała się na podeście schodów
i spojrzała w dół.
Na dolnym podeście leżał bez ruchu Brandon,
przywalony ciężką walizką. Alex czuła, jak wali jej
serce, wydawało jej się, że za chwilę zemdleje. Było jej
niedobrze.
Dopiero kiedy Lizabeth zauważyła Brandona i za
częła cicho popłakiwać, Alex udało się jakoś opanować.
Wciąż trzymając małą w ramionach zbiegła błys
kawicznie na dół. Uniosła ciężką walizę, jakby to
było piórko, i odrzuciła ją na bok. Potem opadła na
kolana obok nieruchomego chłopca.
Drżącą ręką próbowała wymacać mu puls, drugą
delikatnie szukała jakiegoś guza czy rany na jego
głowie.
Dwie rzeczy zdarzyły się prawie równocześnie.
Kiedy Alex wsunęła dłoń pod głowę Brandona,
poczuła coś ciepłego i lepkiego. Wyciągnęła rękę
i zobaczyła, że cała pokryta jest krwią. W tej samej
chwili, kiedy patrzyła z przerażeniem na swoje palce,
uświadomiła sobie, że nie jest w stanie wyczuć pulsu
dziecka.
Pokój zawirował jej przed oczami. Było jej na
przemian zimno, to znów gorąco. Nie mogła złapać
tchu. Nie mogła myśleć. Nie chciała myśleć.
W całej tej scenie było coś przerażająco znajomego.
Zamglonymi oczami patrzyła na wyciągnięte na
podłodze nieruchome ciało, ale nie widziała już
Brandona.
Widziała Stefana. Przed chwilą był wesoły i roze
śmiany, a zaraz potem... Zaraz potem leżał bez życia
na podłodze sklepu, w kałuży krwi, z dziurą w karku.
Alex wepchnęła do ust pięść, by nie krzyczeć,
potem złapała Lizabeth na ręce i wybiegła z domu.
Wiele godzin później Travis odnalazł ją w szpitalu.
Siedziała na krześle w poczekalni izby przyjęć
i patrzyła, jak zbliża sie ku niej swym spokojnym,
zdecydowanym krokiem.
Targały nią sprzeczne uczucia.
Kocham cię, Travis, chciała mu powiedzieć.
„Znakomita robota", przypomniała sobie słowa
MacGregora, a także dwulicowość Travisa.
Nie podjęła jeszcze żadnej decyzji, kiedy Travis był
już przy niej i trzymał ją w ramionach.
- Bogu dzięki - szepnął jej do ucha z uczuciem,
którego jednak nie było na jego twarzy. - My
ślałem, że zwariuję z przerażenia, kiedy wróciłem
do domu i Connie powiedziała mi, że jesteś w szpi
talu.
Przez malutką chwilę Alex cieszyła się, że Travis
mówił o powrocie „do domu" i zapomniała o roz
mowie z MacGregorem. Wtuliła się w niego - jego
siła dodawała jej sił, ciepło jego ciała ogrzewało
ją, równe bicie serca uspokajało. Dopiero później
spróbowała wyswobodzić się z jego uścisku, ale
ręce obejmujące ją w pasie były nieruchome jak
granit.
- Nie powiedziała ci, że to Brandon miał wypadek?
- Nie czekałem na wyjaśnienia. Dopiero tu spot
kałem Sarę i powiedziała mi, co się stało.
Alex zadrżała mimowolnie, przypominając sobie
wydarzenia ostatnich paru godzin.
Travis wyczuł jej drżenie i przytulił mocniej,
przypominając sobie równocześnie to, co powiedziała
mu Sara o tym, jak zginął Stefan Zbresky.
- Wyjdźmy stąd - powiedział kierując ją ku
drzwiom.
- A co z Brandonem? - zaprotestowała.
- Nic mu nie będzie. Lekarz mówi, że praw-
dopodobnie nawet nie będzie musiał tu zostać na
noc. I Brad już jest w drodze.
Ciągnąc i popychając prowadził ją w kierunku
ferrari, nieprawidłowo zaparkowanego na wprost
wejścia. Dopiero kiedy posadził ją na siedzeniu,
zwrócił uwagę na jej wygląd. Włosy, zazwyczaj tak
porządnie uczesane, wyglądały jakby spędziła ostat
nią godzinę na silnym wietrze, jej sprane dżinsy
i rozciągnięta, stara bluza były całe w rdzawoczer-
wone plamy, które, jak się domyślił, powstały z krwi
Brandona.
- O nic się nie martw - mówił siadając za kierow
nicą. - Kilka szwów i lekki wstrząs mózgu to bardzo
niewiele, jak na taki upadek.
- Chyba tak - zgodziła się niezbyt przekonana Alex.
- Nie chyba, tylko na pewno - poprawił ją
delikatnie. - Jestem z ciebie dumny. Nie ruszyłaś
Brandona, tylko zadzwoniłaś po pogotowie, ściągnęłaś
Connie, żeby zajęła się Lizabeth i kazałaś Sarze
jechać do szpitala. Na pewno byłaś przerażona, ale
wszystko zrobiłaś jak trzeba.
- Z początku trochę straciłam głowę - przyznała
z zażenowanym uśmiechem Alex. - Myślałam, że
Brandon nie żyje i... i wybiegłam z domu, ale wtedy
uświadomiłam sobie, że uciekam od czegoś, co zdarzyło
się dawno temu.
- No, może, ale w końcu jednak nie uciekłaś.
Kiedy w przelocie, w korytarzu, Sara opowiedziała
mu, jak wspaniale - mimo tragicznych wspomnień
- zachowała się Alex po wypadku Brandona, coś
zaskoczyło w jego pamięci. Przypomniał sobie okolicz
ności śmierci Stefana Zbresky'ego i zdjęcie, które
jakiś fotograf amator zrobił tuż po strzelaninie - na
zdjęciu Alex przyciskała do piersi poranione ciało
męża. Walczyły w nim sprzeczne uczucia. Z jednej
strony głęboko współczuł Alex, z drugiej był na nią
wściekły. Dlaczego mu nie powiedziała? Dlaczego
zataiła przed nim tak ważny fakt ze swojego życia?
Przypomniał sobie ich rozmowę. Mówił: Możesz
sobie siedzieć bezpiecznie na swoim cichym przed
mieściu i udawać, że jest inaczej, ale w prawdziwym
świecie pełno jest przemocy, uwierz mi, AIex.
Wówczas powiedziała: Tak uważasz, Travis? Sądzisz,
że żyję nieświadoma tego, co dzieje się w twoim
„prawdziwym" świecie?
Wzdrygnął się, przypomniawszy sobie swój protek
cjonalny ton, jakim wówczas do niej mówił. Nieumy
ślnie, ale jednak.
- A więc ucięliście sobie z Sarą rozmówkę - po
wiedziała Alex, raczej niezadowolona, że omawiali jej
zachowanie.
- Owszem. Dlaczego mi nie powiedziałaś? - zapytał
z wyrzutem.
- O czym?
- O Stefanie - odparł prosto z mostu.
Alex zesztywniała.
- Umarł. Czy to nie wystarczy?
Czuła, że za chwilę przestanie nad sobą panować.
Travis zbyt zajęty był próbą opanowania własnych
emocji, by to zauważyć.
- Cholera jasna, nie! - krzyknął i, wbrew swoim
zasadom, nacisnął pedał i przekroczył setkę. - Po
zwoliłaś, bym wierzył, że był ofiarą wypadku, nic nie
mówiłaś, że zastrzelił go jakiś gnojek podczas napadu.
Każde jego słowo było dla niej jak uderzenie
młotkiem.
- Stefan nie żyje - powiedziała, z trudem po
wstrzymując się od nakazania mu, by zostawił ją
w spokoju. - Czego ty chciałeś? Żebym ci opowiedziała,
jak czwartego dnia miodowego miesiąca widziałam,
jak ktoś strzelił mojemu mężowi w głowę? Chcesz
szczegółów? Mam ci powiedzieć, że siła strzału rzuciła
go w moje ramiona? Że umarł natychmiast? Że byłam
cała w jego krwi i że śniło mi się to po nocach przez
wiele tygodni, miesięcy, lat? To było dawno. Nie
mówmy o tym, Travis.
Travis nie potrafił. Sama myśl o tym, co przeszła,
doprowadzała go do szaleństwa.
- Nie o to chodzi, Alex - powiedział i z piskiem
opon zajechał na podjazd pod jej domem. - Dobrze
wiesz, że nie chodziło mi o szczegóły. Chciałem tylko,
żebyś powiedziała mi prawdę.
- Prawdę? - To słowo akurat w jego ustach
zabrzmiało jak gorzki żart. - Jeśli mamy rozmawiać
o prawdzie, agencie Cross, to może zaczniemy od
ciebie. Dzwonił do ciebie niejaki MacGregor. Prosił,
żeby ci pogratulować znakomitej roboty w sprawie
LeClaira. Ma dla ciebie nowe zadanie, chyba w Grecji.
I mówił jeszcze, jak to dobrze, że niektórzy ludzie są
głupi. Miał chyba na myśli przestępców, ale może
i mnie!
Wysiadła z samochodu, z trudem powstrzymując
się, by nie trzasnąć drzwiami.
Travis też wysiadł, ale bynajmniej nie starał się
panować nad swoimi emocjami. Omal nie wyrwał
drzwi z zawiasów.
- Wcale nie jesteś głupia! - krzyknął.
- Nie? To dlaczego wierzyłam w te wszystkie twoje
kłamstwa?
- Wcale nie kłamałem. Po prostu nie mówiłem ci
wszystkiego. Miałem zadanie do wykonania i co
miałem powiedzieć? Przepraszam, czy mogę skorzystać
z twojego telefonu? Przepraszam, ale mam pewne
porachunki z facetem, który zabił mojego przyjaciela.
Ciekawe, co byś na to powiedziała?
- O mój drogi, ty chyba miałeś nie tylko wietrzną
ospę, ale i amnezję. Czy nie mówiłeś mi, że przechodzisz
na emeryturę?
Travis z wściekłością walnął pięścią w dach samo
chodu.
- No dobrze! Po prostu pozwoliłem ci wierzyć
w to, co chciałaś. Tak było prościej...
- Dla kogo? - przerwała mu. - Dla mnie, czy dla
ciebie? Ufałam ci. Nigdy bym się w tobie nie zakochała,
gdybym wiedziała, że wcale nie wycofałeś się z tej
roboty!
Było to oczywiste kłamstwo. Alex sama w nie nie
wierzyła - nic nie mogło powstrzymać jej miłości do
niego. Jednak wydarzenia ostatnich godzin nie minęły
bez śladu. Kiedy tylko przymykała oczy, widziała
najpierw leżącego nieruchomo Stefana, a potem
Brandona. Nie trzeba było specjalnej wyobraźni, by
zobaczyć w takiej samej sytuacji także Travisa.
- Jednego męża już mi załatwił jakiś zbir z pi
stoletem! Nie zniosłabym, gdyby to samo przydarzyło
się drugiemu.
- Więc kto cię prosi! - warknął i za chwilę
pożałował tych słów widząc łzy spływające jej po
policzkach.
Cholera! To wszystko jego wina! To on zniszczył
jej miły, uporządkowany świat. Przypomniał sobie,
jak wyglądała tego dnia, kiedy się poznali. Była taka
spokojna, pewna siebie, opanowana. A teraz miał
przed sobą bladą, rozdygotaną, zupełnie inną osobę.
- Nie jestem mężczyzną dla ciebie, Alex - powie
dział, próbując przekonać ją o czymś, o czym sam
wiedział od dawna. - Zasługujesz na kogoś, kto umie
marzyć o przyszłości. Ja zrezygnowałem z tego już
dawno temu.
- Kłamiesz, Travis, i najsmutniejsze jest to, że
sam w to wierzysz. Jest w tobie dwóch ludzi.
Jeden z nich uczył Brand ona grać w baseball,
stworzył Potwora, mówił dzieciom, że przyszłość
należy do ludzi dobrych. Dzięki tobie znowu po
czułam się kobietą. Jest w tobie taki człowiek,
prawda?
Najbardziej ze wszystkiego na świecie pragnął jej
wierzyć, ale długie, puste lata samotności nie minęły
bez śladu. Naprawdę nie jest dla niej odpowiednim
mężczyzną. Ona jest słońcem, kwiatem i marzeniem,
a on - deszczem w zimny, ponury dzień, łzami.
Dlaczego ona tego nie widzi?
- O co ci chodzi, Alex? - wybuchnął. - Chcesz
mnie, ale nie chcesz mojej pracy, tak? No więc
przyjmij do wiadomości, że to transakcja wiązana.
Jeśli chcesz mnie, będziesz miała także moją pracę,
i nie mogę ci zagwarantować, że pewnego dnia nie
przyniosą mnie w trumience.
Ta ostatnia okrutna uwaga sprawiła, że z twarzy
Alex odpłynęła reszta krwi. Bezwiednie zrobiła krok
do tyłu.
- Nie - szepnęła. - Proszę.
- To nie mów do mnie o miłości, moja pani
- powiedział zimno. - Nic od ciebie nie chcę. Dam
sobie znakomicie radę sam.
Travis z bólem obserwował reakcję Alex na te
słowa. Wiedział, że pozbawia ją nadziei, ale wiedział
też, że musi to zrobić.
- Alex...
Czy naprawdę wymówił jej imię, czy tylko je
pomyślał? Nie zdając sobie nawet sprawy z tego co
robi, wyciągnął ku niej ramiona, ale Alex odsunęła się.
- Przepraszam - szepnęła ocierając z twarzy łzy.
Bezwiednie wytarła rękę o poplamione krwią dżinsy
i wbiegła do domu.
Travis nie zdążył jej powstrzymać. Porażony własną
bezsilnością walił znowu pięścią w dach samochodu.
Ból, jaki odczuwał był niczym w porównaniu z tym,
jaki czuł w sercu. Co jest, do cholery! A czego się
spodziewał? Czyż nie wiedział od początku, że się dla
niej nie nadaje, że ona nie zasługuje na kłopoty, jakie
wniósłby w jej życie?
Czyż nie powiedział Alex, że nie jest stworzony do
długiego i szczęśliwego życia w małżeństwie?
No więc o co chodzi? Czyż nie przeżył trzydziestu
lat samotnie? Da sobie radę z kolejnymi trzydziestoma.
Wcale nie potrzebuje ciepłego, rodzinnego domu ani
tych trochę zwariowanych sąsiadów, ani żadnego
gadatliwego dzieciaka z dużą wyobraźnią. Nie po
trzebuje też tej serdecznej, pięknej blondynki, która
jeździ jak wariatka, a kocha się jak anioł.
Przekonując się w kółko o trafności własnej decyzji,
Travis wskoczył za kierownicę ferrari i z piskiem
opon odjechał. Czuł w środku jakąś dziwną pustkę
i wiedział, że to dlatego, że zostawił za sobą własne
serce.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Travis zamknął za sobą drzwi swego domu w Con
necticut i z torbą przewieszoną przez ramię ruszył
przez podwórze w kierunku starej, zdezelowanej
furgonetki. Bardziej z przyzwyczajenia niż z sentymentu
rzucił przez ramię ostatnie spojrzenie na swą skromną,
małą farmę.
Przez czas jego pobytu w Seattle, a potem w Grecji,
nic się tu nie zmieniło. Było czysto i porządnie, ale
stajnia aż się prosiła o nowy dach, płot tu i ówdzie
wymagał naprawy, a sam dom od lat był nie malowany.
Teraz nie jest to już mój kłopot, pomyślał bez
najmniejszego żalu. Z westchnieniem ruszył ku małej
zagrodzie, chciał pożegnać się z Bonzo.
Nachylił się, by pogłaskać głowę małego, czarnego
kozła. Nie zdążył cofnąć ręki. Drobne zęby zwierzęcia
uderzyły lekko o jego dłoń.
- Lepiej uważaj, stary - ostrzegł Travis kozła.
- Do dziś Jack był tylko kimś, komu płaciłem, by się
tobą opiekował. Teraz jest twoim właścicielem i mogą
mu się wcale nie podobać twoje sztuczki. Może cię
przerobić na walizkę.
Bonzo wydał dźwięk podejrzanie podobny do
śmiechu i odszedł machając ogonem.
Travis popatrzył na ślady drobnych zębów bielejące
na jego brązowej ręce. Był bardzo opalony, no, ale
przecież wrócił z Aten. Było tam nie tylko gorąco, ale
i nudno. Miał dużo czasu na myślenie. A już pierwszego
dnia wiedział, że popełnił poważny błąd.
Uświadomił sobie coś, o czym w nawale wydarzeń
ostatnich miesięcy nie myślał. Miał dosyć swojej
pracy. Jeszcze przed śmiercią Joela widział jej bez
nadziejność i niebezpieczeństwa, gdzieś głęboko tliła
się w nim maleńka tęsknota za zwykłym szczęściem
i spokojem.
Zaczął więc pisać „Przyszłe życie". Jak słusznie
zauważyła Alex, stało się to jego drugim zajęciem,
dzięki któremu mógł pozwolić sobie na nadzieję
i marzenia, było jego ucieczką przed samotnością.
Kiedy wydawnictwo przyjęło książkę, zaczął myśleć
o opuszczeniu ministerstwa na dobre.
A potem zabito Joela i tak go opanowała żądza
zemsty, że wszystko inne przestało się liczyć - dopóki
nie ocaliła go Alex, nie zburzyła wszystkich murów,
jakie wokół siebie zbudował, gotowa wszystko mu
wybaczyć - nawet to, że nadużył jej zaufania.
A on po prostu się przestraszył. Nie tego, że nie
potrafi być takim mężczyzną, jakiego widziała w nim
Alex. Przy niej był takim mężczyzną. Nie, najbardziej
bał się tego, że Alex go opuści, tak jak ojciec, matka
i Joel.
Poczuł znajomy skurcz w żołądku. Przez ostatnie
kilka tygodni nie było takiej godziny, w której by nie
pomyślał o ich ostatnim spotkaniu. Jechał na lotnisko
jak szalony, po drodze zostawił jej auto w garażu
i odleciał najbliższym samolotem do Waszyngtonu.
Przez następne dwadzieścia cztery godziny działał jak
automat. W stolicy zgłosił się do ministerstwa, odebrał
paszport, pieniądze i instrukcje i wkrótce już cieszył
się wątpliwym dobrodziejstwem upalnej, greckiej
pogody, próbując ocalić od śmierci pewnego pracow
nika ambasady, który wdał się w romans z żoną
innego pracownika ambasady.
Wciąż jednak uparcie powracało do niego wspo
mnienie Alex i myśl, że ją zawiódł. Nie zdążył jej
powiedzieć, ile dla niego znaczy. Bo gdzieś pomiędzy
wietrzną ospą i rosołem, między „murałami" a „San
Franciszko" zakochał się w niej, a potem tak głupio
uciekł.
Alex nauczyła go jednak, że błąd można naprawić,
a zaufanie odzyskać. W ciągu tych ostatnich tygodni
tylko w tej myśli znajdował pocieszenie.
Jeszcze raz popatrzył na to miejsce, które nigdy nie
było jego domem. Wsiadł do auta i zamknąwszy
drzwi za swoją przeszłością odjechał bez żalu.
Problemy z mężczyznami wynikają z całkowitej
nieprzewidywalności ich zachowań, pomyślała Alex
wjeżdżając wolno na podjazd. Nigdy nie wiadomo,
co im przyjdzie do głowy - mogą ci nawet ukraść
auto i zniknąć z kraju.
Zagryzła wargę przypomniawszy sobie własne
słowa, które spowodowały takie właśnie zachowanie
Travisa. Wyłączyła silnik i oparła się wygodnie,
próbując zebrać siły. Podjęła na nowo wewnętrzną
rozmowę. Znakomita robota, powiedział cichy głos
w jej głowie.
Nie zaczynaj, upomniała samą siebie. Nie miała już
ochoty na samooskarżenia, pragnęła tylko wytłumaczyć
Travisowi, że miłość do niego zrobiła z niej zupełnie
inną kobietę, że przestała chować się przed życiem
i gotowa jest walczyć o wspólną z nim przyszłość.
Gdyby tylko mogła mu to powiedzieć.
Ale, o ile wie, wciąż nie ma go w kraju. Obdzwoniła
całe Ministerstwo Spraw Zagranicznych, próbując go
odnaleźć. Po trzech tygodniach była już po imieniu
z telefonistką, która obiecała, że zadzwoni do niej,
jeśli będzie miała jakieś wiadomości o jego powrocie.
Jeszcze nie dzwoniła.
Alex machinalnie chwyciła torbę, wysiadła z auta
i pogrążona w myślach ruszyła ku drzwiom. Dopiero
po chwili poczuła jakiś nieznany, ale przyjemny zapach.
Rozejrzała się dokoła i stanęła jak wryta.
Kwiaty były wszędzie. Białe, różowe i czerwone
róże, petunie, azalie, nagietki, żonkile i jeszcze co
najmniej dziesięć innych, których nazw nie znała.
W miskach i starych dzieżach, w wiadrach lub po
prostu na podłodze, nawet w jej starej tenisówce.
Travis. Przecież to niemożliwe, przekonywała samą
siebie, ale jej serce ani myślało słuchać - waliło jak
oszalałe. No bo któż by inny? Sara, Brandon - nie,
oni nie wymyśliliby czegoś takiego, nawet żeby ją
pocieszyć.
Travis. To musi być on.
Z sercem w gardle ruszyła ku schodom i wtedy go
zobaczyła. Ukryty w cieniu werandy patrzył na nią.
Tak samo przystojny jak w jej snach.
- Cześć, Alex - powitał ją cicho.
Tak bardzo za nim tęskniła, a teraz nie wiedziała
co powiedzieć.
- Czy to ty? - zapytała wskazując kwiaty.
Wolno, jakby bojąc się ją wystraszyć, zszedł po
schodach i wyjął jej z ręki torbę.
- T a k .
- Ale dlaczego?
Ujął ją za łokieć i wprowadził na werandę.
- Nigdy jeszcze nie dałem ci kwiatów - rzekł
ochryple.
- Aha. - Nie potrafiła wymyślić nic mądrzejszego.
Wygląda na zmęczonego, pomyślała. Jednocześnie
czuła, jak ściska się jej serce. Jego ubranie było
wygniecione, włosy potrzebowały fryzjera, a wokół
nosa i ust pojawiły się nowe bruzdy.
- Alex - rzekł cicho Travis. - Musimy porozmawiać.
Nie tak wyobrażała sobie ich ponowne spotkanie.
Zaplanowała sobie, co mu powie i chciała doprowadzić
do tego w jakiś subtelny sposób. W jego głosie
wyczuła jednak pewną obojętność i nie mogła już
czekać ani sekundy dłużej.
- Myliłam się - wybuchnęła.
- Myliłaś się? - powtórzył. W głosie Travisa pojawiła
się nuta niepokoju.
- Wtedy, na podjeździe, byłam zmęczona, zła
i bałam się, więc zapomniałam o czymś ważnym.
- Tak? A co to było?
- Zapomniałam, że wolę nawet cię kiedyś stracić,
niż nigdy nie mieć okazji okazać ci, jak bardzo cię
kocham - mówiła z trudem przez zaciśnięte gardło.
- Kocham cię, Travis, i nie obchodzi mnie, kim
jesteś... pisarzem, artystą czy agentem.
Bała się mieć nadzieję, ale nie mogła się jej wyzbyć.
Czekała na jego reakcję, a on milczał. Tego się
zupełnie nie spodziewała.
Travis zsunął okulary i przez chwilę masował grzbiet
nosa. Alex wydawało się, że minęły wieki, nim znowu
na nią spojrzał.
- A co powiesz na bezrobotnego? - zapytał. - Dziś
rano zrezygnowałem z pracy.
Ich spojrzenia się spotkały i Alex ze zdumieniem
spostrzegła łzy w jego błękitnych oczach, ale pełnia
szczęścia i tęsknoty malujące się na jego twarzy
pomogły jej zrozumieć ich przyczynę.
- Och, Travis - krzyknęła, jednym skokiem poko
nała dzielącą ich odległość i rzuciła mu się w ramiona.
Objął ją z desperacją człowieka czepiającego się
ostatniej nadziei.
- Pojechałem do siebie - wykrztusił. - Ale bez
ciebie to nie był dom, więc sprzedałem go sąsiadowi.
- Przytulił ją mocno do siebie. - Nie dlatego wtedy
wyjechałem, że powiedziałaś coś o mojej pracy. Bałem
się. Przekonywałem sam siebie, że robię to z myślą
o twojej przyszłości, ale to była tylko część prawdy.
Przy moim szczęściu... - Wzruszył ramionami i nie
dokończył ostatniego zdania. - Wszyscy, których
kiedykolwiek kochałem, opuścili mnie, więc bałem się
nawet próbować. Ale kocham cię, Alex, i jeśli nadal
mnie chcesz, spróbujmy.
Zacisnął wokół niej ramiona, jakby już nigdy w życiu
nie chciał jej wypuścić i złożył na jej ustach czuły,
delikatny pocałunek.
Oczy Alex wypełniły się łzami i całą sobą od
wzajemniła pocałunek. Kiedy w końcu przerwali, by
zaczerpnąć tchu, oparła głowę o jego piersi i powie
działa cicho, ale zdecydowanie:
- Już nigdy nie pozwolę ci odejść. Rozumiesz?
Tylko głupiec dyskutowałby z taką deklaracją.
- Trzymam cię za słowo - odparł Travis.
Kiedy wypuścił ją z ramion, by spojrzeć jej w oczy,
na jego twarzy malowała się niebywała czułość.
Delikatnie pogładził ją po brodzie.
- Chcę wszystkiego, Alex. Wyjdziesz za mnie?
- Czy jesteś tego pewny? - zapytała bardzo, bardzo
wolno. Zapierająca dech w piersiach radość rozświetlała
jej twarz.
- Całkowicie!
Travis roześmiał się radośnie i zaczął obsypywać
pocałunkami jej twarz.
- Pewien wysokiej rangi autorytet powiedział mi
kiedyś, że facet, który się z tobą ożeni, będzie miał
anioła w życiu i ogień w łóżku.
- No, cóż - odparła obejmując go za szyję - w takim
razie muszę ci dać odpowiedź twierdzącą. -I pocało
wała go.
Ich usta nadal były połączone, kiedy z ogrodu Sary
rozległ się wesoły okrzyk: „Brawo!" To Brandon
radował się ich widokiem, ale oni byli zbyt zajęci, by
zwrócić na to uwagę.
EPILOG
Travis i Alex mknęli czarnym, wygodnym ferrari.
Był ciepły letni wieczór. Travis nie zwracał na to
uwagi, ale już dawno przekroczył dopuszczalną na tej
drodze prędkość. Od czasu do czasu patrzył z niepo
kojem na bladą twarz żony.
- Mówiłem, że nie powinniśmy czekać na tę ostatnią
rozgrywkę.
- Ale to już był finał, Travis. Musiałeś tam być.
Drużyna Brandona bardzo cię potrzebowała.
Mimo częstych skurczów udało się jej zachować
spokój.
- Aż trudno mi uwierzyć, że naprawdę wygrali. Ta
radość na twarzy Brandona była absolutnie wyjąt
kowa.
Kolejny skurcz zdusił jej słowa. Odetchnęła głęboko
i nie chcąc straszyć Travisa, z całych sił powstrzymy
wała okrzyk bólu. Między skurczami odprężała się
i z uśmiechem wspominała noc, kiedy ich dziecko
zostało poczęte. Była to ta sama noc, kiedy Travis
otrzymał telefoniczną wiadomość, że mu przyznano
prestiżową nagrodę literacką za drugą książkę o Po
tworze.
- Alex? - Travis spojrzał na nią pytająco. Właśnie
zajechali przed szpital.
- Chyba już rodzę, Travis. Teraz!
- Cholera jasna! - krzyknął Travis i nacisnął
klakson. Wysiadł szybko z auta, otworzył drzwi,
chwycił ją na ręce i biegiem ruszył do izby przyjęć.
- Kocham cię, Travis - szepnęła Alex.
Travis przystanął na ułamek sekundy i pocałował
ją krótko, ale niezwykle czule.
- Och, moja pani, ja też cię kocham. I to jak!
Gwałtownym ruchem otworzył drzwi i biegnąc
korytarzem wołał o pomoc.
Niewiele później urodził się Joel Alexander Cross.