SZUKAJĄC
MIŁOŚCI
Autorka:Priceless_Girl
ROZDZIAŁ 1
„Co oni sobie wszyscy wyobrażają?!”
Beta:Chochlica1 & P.Gozdzikowa
BELLA
Po wypadku moich rodziców, Renee i Charliego, którzy
zginęli w jego trakcie, zostałam na świecie
sama...całkiem sama. Żebym chociaż psa miała! A tu
co? Nic. Po tej tragedii zostałam przygarnięta przez
niejakiego dr Cullena i jego rodzinę. Niech go szlag! Nie,
żebym go nie szanowała. Po prostu chyba nie mógł
znaleźć sobie kogoś bliżej... Bo między Phoenix, a Forks
jest odległość i to wcale niemała!
Kobieta, która opiekowała się mną tymczasowo,
dopilnowała, abym bezpiecznie dotarła do mokrego i
zimnego Forks. Cudownie, prawda?
Wcale nie! Mieszkałam całe 17 lat w Phoenix!
Pokochałam słońce, piasek i te nieszczęsne kaktusy! A
teraz co?! Pomieszkam sobie na zadupiu! W krzakach!
Tam tylko pada, pada i ... pada. Mają tam deszcz i
śnieg. Zapomnieli o słońcu. Poniekąd jestem bardzo
wdzięczna dla dr Cullena i jego żony, że zechcieli
przygarnąć mnie – tę niekreatywną Bellę Swan! Tę,
której Bóg poskąpił urody i umiejętności. Tę, która nigdy
nie zobaczyła świata, tę która nigdy nie żyła w dostatku.
Gdyby nie oni... już nigdy nie miałabym szansy odbić się
od tego pieprzonego dna. Nie mogłabym poznać nowych
ludzi, ani nie miałabym rodziny. A tak, oni są teraz moją
rodziną. Już zawsze tak będzie. Śmiać się, czy płakać?
Oto jest pytanie!
Kiedy doleciałam do Seattle, już czekał na mnie
Carlisle - młody, blond włosy doktor. Jestem więcej, niż
pewna, że był najprzystojniejszym mężczyzną w całym
tym... Forks! Posłałam mu nieśmiały uśmiech i
podeszłam do niego.
– Witaj Bella! – zawołał uradowany.
– Dzień dobry, doktorze.
– Ach, nie mów tak! Mów mi po imieniu.
– Okej, Do... Carlisle.
Z lotniska moje rzeczy zostaną przetransportowane
samochodem doktora. Mam kilka kartonów, no i dwie
torby z ubraniami. Wszystkie moje inne rzeczy zostały
przeznaczone dla fundacji w Pheonix. No, bo nie będę
tutaj przecież ciągnęła swoich mebli, łóżka, ani starych
przedmiotów. Przy Carlislu czułam się swobodnie, ale
jak miało być z resztą jego rodziny?!
Cała droga z Seattle do Forks, minęła mi na
zastanawianiu się, co powiedzą, kiedy mnie zobaczą.
Jak zareagują?! Czy w ogóle ktoś choć odrobinę mnie
polubi?
Czy jest szansa na zaklimatyzowanie się tutaj? Jest
przecież listopad! Czy wdrożę się w rok szkolny?! Jakim
cudem tutaj przetrwam? Było mi smutno i źle. Czułam w
sobie ból. Czułam się trochę jak piąte koło u wozu. Bo w
końcu wkroczę do czyjegoś życia, pewnie nieproszona.
Nawet nie mam pojęcia, ile czasu jechaliśmy. Ciągle
patrzyłam przez okno na prawą stronę drogi. Mijaliśmy i
lasy, i pola, jakieś łąki...Tutaj jest całkiem inaczej!
Kiedy Carlisle zwolnił na leśnej drodze, zorientowałam
się, że już dojeżdżamy do domu... Mojego nowego
domu. Oblałam się zimnym potem, ręce zaczęły mi się
trząść, a kolana zrobiły się miękkie. Moim oczom
ujawniła się piękna biała budowla. Ściany były
przeszklone, a schody prowadzące do domu były
drewniane. Cały dom był oświetlony.
Kiedy wysiadłam z wozu, zawiał mi mocny wiatr prosto
w twarz. Do moich oczu dostały się drobinki z podjazdu.
Szybko mrugając oczami, jakoś się ich pozbyłam i
wytarłam narząd wzroku rękawem brązowej bluzy.
Na schodach stała młoda kobieta z orzechowymi
włosami do ramion. Miała filigranową figurę i piękny
medalion na szyi. Jak się domyślałam, to była Esme –
żona dr Cullena. Urody Bóg wcale jej nie poskąpił, wręcz
przeciwnie. W oczach miała nieznany mi blask. Cieszyła
się?! Może i tak. Sam Carlisle mówił, że jego żona jest
wręcz podekscytowana moim przyjazdem! Polubiłam ją,
dobrze jej z oczu patrzyło.
Idąc wolno w stronę wejścia, kobieta się do mnie
uśmiechała. Nadszedł moment kiedy, dotarłam do
najwyższego ze schodków. Złapała mnie w swoje
ramiona.
– Witaj w domu, Bello – wyszeptała do mojego ucha.
– Witaj ... – zacięłam się, niczym stara płyta winylowa.
– Mów mi Esme. – Uśmiechnęła się, otwierając
szklane drzwi.
Carlisle stanął za mną. Nadeszła ta chwila, kiedy
musiałam spojrzeć prawdzie w oczy i przekroczyć próg
nowych, całkiem nieznanych doświadczeń.
Wejście prowadziło wprost do salonu. Biało – beżowego
salonu. Na obszernej kanapie siedziała dwójka
nastolatków. Dziewczyna poderwała się z siedzenia i
migiem pojawiła się przy moim boku. Miała czarne,
pięknie ułożone włosy oraz chochliczą twarzyczkę. Z
oczu biła jej radość.
– Jestem Alice – wyszczebiotała i przytuliła słabymi
ramionami. – A tam siedzi Edward, mój brat.
Przy tym zrobiła dziwną minę, może smutną.
– Edwardzie?! – krzyknął Carlisle.
– Co? – warknął.
– Jak to, co?! – oburzył się. – Wszyscy czekaliśmy na
Isabellę. A ty co za szopki odstawiasz?! Może chociaż
byś się przedstawił.
– Edward jestem – burknął pod nosem, nawet się nie
odwracając.
– Ach ,te nabuzowane nastolatki! Przepraszam Bello
za niego. Myślałem, że dobrze go wychowaliśmy! – Tu
spojrzał się na niego wymownie.
Chłopak nagle wstał i stanął naprzeciw nas.
– Idę. Do. Swojego. Pokoju.
Był wysoki, wyższy ode mnie. Miał zielone, pełne furii
oczy i cudowne kasztanowe włosy...Raził mnie
wzrokiem. Chyba mnie nie polubił.
Alice oprowadziła mnie po ogromnym domu, w czasie,
kiedy Esme przygotowywała kolację.
Kuchnia była bardzo przestronna i śliczna! Blaty były
marmurowe, a reszta biała. Aż czuje się, że to jedno z
ważniejszych miejsc z domu.
Później zobaczyłam dwa pokoje gościnne, urządzone
tak samo. Były w jasnych barwach. Jedyne, co je różniło,
to odcień ścian. Pokój Alice, to pokój prawdziwej
nastolatki! Wszędzie masa kolorowych magazynów,
porozrzucane ubrania i cały czas włączony laptop.
Ominęłyśmy jedno pomieszczenie, kiedy Alice delikatnie
zapukała do drzwi.
– Czy możemy wejść? – zapytała błagalnie.
– Nie – wysyczał głos ledwo słyszalnie. Tak, był to
pokój Edwarda.
Alice bez słowa pociągnęła mnie do pomieszczenia,
które wcześniej pominęła.
– To twój pokój – szepnęła.
Uśmiechnęłyśmy się do siebie. Nacisnęłam klamkę, a
moim oczom ukazała się... pustka. Spojrzałam pytająco
na dziewczynę.
– Jutro dostaniesz prawo urządzenia go po swojemu.
– Ach.
Z dołu rozległo się wołanie na kolację. Z pokoju obok
wyszedł Edward, z miną męczennika. Przeszedł obok
mnie, odwracając wzrok i widziałam tylko jego plecy,
kiedy schodził po schodach.
– Nie przejmuj się tym głupkiem – wysyczał chochlik.
– Yhy, nie zmierzałam.
Zeszłyśmy na dół. Wszyscy wspólnie zasiedliśmy do
stołu, który był subtelnie udekorowany świeżymi, ciętymi
kwiatami. Zapach czuć było w całym pomieszczeniu.
Stół zastawiono jedzeniem, tak, ja by za chwilę miało tu
przybyć kilkoro dodatkowych gości. Jednak nie miało się
tak stać.
Nie jadłam zbyt wiele. Nie lubię jeść wieczorem, przy
wszystkich, jakby nie było domownikach. Esme
spoglądała na mnie spod swoich zalotnych rzęs, a
Carlisle studiował jakąś ciekawą, z jego punktu widzenia
oczywiście, książkę.
– Bello, dlaczego nic nie jesz? – W końcu zapytała
Esme.
– Nie jestem głodna.
– Może jednak?
– Nie, nie dziękuję. – Uparłam się, jak osioł.
Miałam teraz czas, aby przyjrzeć się ,,głupkowi’’.
W sumie, to miał cudowne oczy, kiedy nie było w nich
furii i gniewu...Takie intensywnie zielone.
Zobaczyłam, że powoli odwraca głowę w moją stronę,
więc pośpiesznie skupiłam się na bukiecie stojącym na
środku stołu.
Nagle wstał i tak po prostu wyszedł! Zero manier? A
może nastoletni bunt?
Zdecydowanie mnie nie lubił.
Kiedy Carlisle i Esme skończyli już jeść, Alice
zaproponowała seans filmowy i rozmowę.
Przystałam na to ochoczo. Chochlica poszła zrobić
popcorn i gorącą czekoladę dla każdego.
– Mam zrobić i dla Edwarda?! – krzyknęła z kuchni.
– Nie! On lubi być samotnikiem!
Alice i ja siadłyśmy na podłodze, a starsi wygodnie na
kanapie. Włączono jakiś głupi film. Nikt się nim nie
zajmował.
– Bello, mogę zadać ci kilka pytań? – To Esme.
– Jasne.
– Czy mogłabyś...opowiedzieć o swoim dawniejszym
życiu? Jak było?
– Yyyy...dobrze. – Nie spodziewałam się, że o to
zapyta tak wprost. – Od zawsze mieszkaliśmy w upalnej
Arizonie, w Phoenix. Kocham to miejsce. Tam jest
zawsze ciepło, deszcz pada, jak się porządnie Boga
poprosi, bo tak z własnej woli, nie da ani kropli. – Tu
wszyscy się zaśmiali. – Byłam tam tylko i aż
siedemnaście lat. Nie można się dziwić, że się
przywiązałam, ale życie tam bez moich rodziców, nie
miało sensu. Nie żyliśmy w luksusie. Żyliśmy przeciętnie.
Nie zawsze mogłam pozwolić sobie na każdą
zachciankę, dlatego lubię oszczędzać pieniądze. Mama
mnie nauczyła, ze pieniądz trzeba szanować. Moje życie
przez siedemnaście lat wyglądało tak samo: szkoła,
dom, szkoła, dom. Taka zależność. Na wakacje nie
wyjeżdżaliśmy. Po prostu spędzałam je z mamą w
domu, kiedy tata był w pracy. Chciałam, by coś się
zmieniło, ale nie tak, jak to się stało. Chciałam zmiany
na lepsze. Ciężko było tak wytrzymać. Małe mieszkanie
na przedmieściach Phoenix, brak rodziców w domu, bo
ciągle pracowali... Szczerze nienawidziłam stanu rzeczy.
A teraz tak za tym tęsknię. Wszystko zmieniło się trzy
miesiące temu... Byłam sama w domu, jak zwykle, ale
rodzice powinni już wrócić, a że pracowali w jednej firmie
ubezpieczeniowej, to zawsze wracali razem. Tym razem
już nie wrócili.
Siedziałam i czekałam choćby na telefon i wtedy
rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyłam je, prosząc o
odznakę przez wizjer. Wydawała się być prawdziwa,
więc wpuściłam ciemnowłosego mężczyznę do
mieszkania.
– Pani Isabella Swan? – zapytał.
– Tak, zgadza się – mruknęłam. – Pani rodzice...oni
zginęli w wypadku.
Cały świat zawalił się w ciągu wypowiadania tych
cholernych sześciu słów. Żałowałam, że nie było mnie z
nimi w tym pieprzonym samochodzie. Jak dobrze byłoby
odejść razem z nimi. Jak dobrze był by nie czuć bólu po
stracie dwóch najważniejszych osób w życiu. Wtedy
chciałam umrzeć. Teraz czasami tez tak jest. – Nikt się
nie odzywał.
Każdy mnie słuchał, lecz nie patrzył na mnie. Po
policzkach zaczęły mi cieknąć łzy.
– Ale dzisiaj zrozumiałam, jak wielkie szczęście się do
mnie uśmiechnęło. Dziękuję wam, że przyjęliście mnie
do swojej rodziny. Dziękuję za to, że mogę tutaj być.
Poczułam, że czyjeś ręce oplatają moją szyję. Była to
Alice.
– Bello! Kochanie, witaj w rodzinie! – zawołała Esme
rozpromieniona.
Ktoś prychnął na schodach. Okazało się, że miałam
też czwartego słuchacza.
Carlisle odwrócił się i zmroził chłopaka wzrokiem.
– Jak ty się zachowujesz?!
– Normalnie.
Znowu sobie poszedł, tyle, że tym razem już nie wrócił
tego wieczoru.Chyba nie chciał mnie znać? Może
zawaliłam jego świat swoim przybyciem?
On na pewno mnie nienawidzi! Nie wiem, dlaczego,
ale smuci mnie ten fakt.
EDWARD
Co, ona sobie myśli?! Że jak straciła rodzinę, to może
wpieprzyć się w nasze dotychczas idealne życie?! Co
oni sobie wszyscy wyobrażają?!
Wpieprzyła się tutaj, jak byśmy ją zapraszali. W
każdym razie, ja tego nie zrobiłem! Nikt nie liczy się z
moim zdaniem, nikt, kurwa, nikt! Od razu wyraziłem
niechęć.Nie chciałem nowej w domu. Po co mi INTRUZ?
Idiota Carlisle sobie zażyczył nowej dziewczynki!
Jakby ta mała, Alice, mu nie wystarczała! Chce
wychować kolejną porządną osobę. Może niech jeszcze
wciśnie mi do domu przyjaciół moich i Alice! No co?
Jeszcze tylko Rosalie, Jaspera i Emmetta tutaj brakuje!
Kurwa. Uważam, że tym razem przegiął! No, bo po co
mu prawie dorosła dziewczyna? My z Alice byliśmy mali.
No dobra, mieliśmy po dziesięć lat, kiedy nas tutaj
przyjął. A ona ma siedemnaście, do kurwy nędzy!
Ciekawe, co zamierza zrobić! Za rok ją wyrzucić, kiedy
stanie się pełnoletnia, czy nadal ją niańczyć?!
Musiałem się czymś zająć. Nie mogłem bezczynnie
siedzieć i myśleć o tej...dziewczynie. Musiałem coś
zrobić, żeby się nie pogrążyć przez intruza.
Wziąłem paczkę papierosów z szufladki przy łóżku,
wsadziłem ją w kieszeń spodni, zabrałem moją skórę z
oparcia kanapy i wybiegłam z pokoju. Rzuciłem się od
razu do drzwi. Nie patrząc na to, że Carlisle mnie woła, a
nawet za mną biegnie. Po prostu wybiegłem... Chciałem
znaleźć się, jak najdalej stąd. Po cholerę mi ona przed
oczyma?!
Nie myślałem za długo. Poszedłem prosto do Jaspera,
mojego kumpla. Czasami jest totalnym idiotą, ale... lubię
go. Pasujemy do siebie. On mógłby być maskotką, a ja
jestem... totalnym skurwielem.To on zawsze był tym
dobrym, a ja tym złym. On zawsze wyluzowany, a ja? Ja
zawsze przeginam. To ja zawsze wszystkich naokoło
wkurzam i to ja daje im popalić. On później wszystkich
namawia, by mi wybaczyli, a ja mam to daleko gdzieś.
Nie obchodzi mnie to, co myślą o mnie inni. Ważne jest
to, co ja o nich myślę. Ot, takie moje credo życiowe. W
Boga nie wierzę, bo za dużo szczęścia w życiu mi
zabrał. Może dlatego też jestem, jaki jestem. Nigdy już
się nie zmienię. Jedyną rzeczą, którą kocham na tym
świecie, jest fortepian, który niestety, ale stoi w salonie
Carlisla. Nie mógł mi go wstawić do pokoju?! Ja wolę
samotność! Wolę moje myśli, od wysłuchiwania kogoś.
Nienawidzę tego, że ludzie chcą się ze mną
zaprzyjaźnić! Nie cierpię tego, że są tak dobrze
nastawieni do świata! Nie znoszę ludzkości! To też moje
credo. Liczę się ja. A nie to, że ktoś jest ze mną, bądź
przeciwko mnie. Kiedy wreszcie dotarłem do domu
Jazzego, pieszo zajmuje to dużo więcej czasu, nie
wiedziałem. Nie wiedziałem, czy chce mi się z nim
pogadać. W czasie pokonywanej drogi, spaliłem dwa
papierosy. Teraz sięgałem po trzeciego! Zapukałem.
Całe szczęście, że to on otworzył drzwi. Spojrzał tylko
na mnie, wziął swoją kurtkę i wyszedł z domu,
prowadząc mnie do ogrodu, na ławkę. Pewnie Rose była
w domu i nie chciał, żebyśmy znowu skoczyli sobie do
gardeł! Nie odzywałem się.
Siedziałem, gapiąc się na oczko wodne, podświetlone
kilkoma halogenami od spodu.
– Stary, co jest? – W końcu Jazz zabrał głos.
– Wprowadził się do nas Intruz.
– Ta dziewczyna, tak?
– Nie, święty turecki! – Mój głos ociekał jadem.
– Sorry, Edward, wyluzuj. Przeliterować?
– Nie, dziękuję! – wydarłem się,
– Edward, albo gadamy normalnie, albo...wal się – i
zaczął podnosić swój tyłek.
– Siadaj, sorry. – Tylko jego potrafiłem przeprosić. Z
powrotem usiadł na ławkę.
– Dobra, więc, o co chodzi? – zapytał.
– Ona... Nie wiem, po cholerę, ona w naszym domu!
– Czy coś z nią nie tak ?
– Brzydka nie jest, nawet powiedziałbym, że jest ładna,
ale...
– Co, "ale"?
– Ale... to niedorzeczne, żeby przebywała w naszym
domu! Ona tutaj nie pasuje! Nie ta sfera!
– Ty durniu! Oceniasz ją po tym, jakie wiodła
dotychczas życie?!
– A co, nie można? Wielki pan Jazz zabrania?!
– I owszem! Jesteś powalony do potęgi entej! Jak
można nienawidzić osoby za to, że jej starzy nie mieli
wystarczających funduszy, żeby kupić chatę z
siedmioma sypianiami, dwoma kuchniami i trzema
łazienkami?! Ty idioto! Zmień się lepiej! Wiem o tym, że
nienawidzisz ludzkości, że jest ci ciężko, bo twoje
wcześniejsze życie nie było łatwe, ale żeby się tak
zachowywać?! Czy tu potrzebny jest porządny opierdol,
czy tylko udajesz?! – Nie odezwałem się słowem.
Może Jasper ma rację? Jestem totalnym idiotą i nie
potrafię uszanować innych! Tak, zdecydowanie ma
rację. Winię wszystkich za mojej poprzednie życie!
Bella...pieprzona...Swan....Mogę jej nienawidzić, ale
muszę to w sobie chować...bo Carlisle mnie zabije! W
końcu to on dawał mi przykład przez ostatnie siedem lat
i to ja powinienem teraz się dobrze zachowywać, a nie
nadal wkurwiać się na cały ten świat.
– Masz cholerną rację – powiedziałem cicho.
– O, wielmożny pan Cullen zrozumiał błędy! Złóżmy
ofiarę Bogu!
– Zamknij tę jadaczkę!
– No co? Wiesz, że mam rację!
– Cholera...wiem!
– No, to cieszmy się narody!
– Dobra, Jazz zamknij się. Masz rację i nie podniecaj
się tak, ok?
– Dobrze, ale... Nie bądź już takim wrednym sadystą –
masochistą! Bo dręczysz wszystkich obok, a i siebie od
środka, bo tyle goryczy to w człowieku się raczej bez
szwanku nie pomieści! Człowieku, zobacz, ile bólu
zadajesz innym i sobie zarazem! Carlisle i Esme – oni
Cię wychowali, oni dawali przykład, a ty pięknie się im
odpłacasz. – Prychnął. – Dają ci co miesiąc masę kasy,
którą przepuszczasz na fajki, czasami działkę, albo coś
takiego. Wiem, że nie jesteś uzależniony, ale zdarza się,
że bierzesz. Oni chcieli, abyś był mądry, wychowany itd.
A pokazujesz im to w taki sposób, że siedem lat ich nauk
poszło się jebać! Masz w dupie to, że ta, jak jej tam,
intruz, jak ją nazwałeś, jest teraz w bardzo podobnej
sytuacji do twojej sprzed siedmiu lat, więc... Zachowuj
się!
– Okej, idę do domu. Zimno mi, a poza tym muszę
kogoś przeprosić.
– Na razie stary i nie zapomnij, że historia lubi się
powtarzać.
Noc w Forks... Najlepsza pora, aczkolwiek
najzimniejsza. Idąc, paliłem kolejne papierosy. Dawały
mi uspokojenie. Lubię samotność, dlatego obrałem
najdłuższą drogę z możliwych. Ciekawe, co ze mną
zrobi Carlisle? Nie, żebym się go bał, ale nienawidzę
słuchać tych jego durnych pogadanek o wychowaniu. W
życiu nie powiedziałem mu całej mojej historii, która się
kiedyś wydarzyła...Siedem lat temu, kiedy zapadła noc,
jak zwykle poszedłem spać do swojego pokoju, a moi
prawdziwi rodzice zostali w salonie. Oglądali jakiś denny
film. Jak dla mnie za denny, takie flaki z olejem.
Zasnąłem, jak każdego wieczora, patrząc w sufit, usiany
świecącymi w ciemności gwiazdkami i księżycem.
Uwielbiałem się na to gapić. Ale coś zaburzyło mój sen.
Bałem się wstać z łóżka, bo w salonie był jakiś dziwny,
głośny gwar. Wyjrzałem przez szparę i zobaczyłem
mężczyznę, ubranego na czarno, który właśnie... zabijał
moich rodziców. Chciałem go zniszczyć, ale byłem
dzieckiem, więc ukryłem się za łóżkiem, czekając, aż
sobie pójdzie. Do dzisiaj nie mam pojęcia, za co zginęli
moi rodzice... Z domu prawie nic nie zginęło! Czyżby ten
skurwiel zabił ich dla zabawy? Nie wiem, ale ten widok...
Nigdy go nie zakopię w mojej pamięci na tyle głęboko,
żebym go nie widział, co jakiś czas... Ciężko żyć z tym,
ze widziało się śmierć własnych rodziców. Moje życie nie
było kolorowe, aczkolwiek rodzice nie byli narkomanami,
pijakami czy coś w tym stylu. Kochali mnie, a jak
kochałem ich. Tylko ich.
Carlisle i Esme... są dla mnie jak rodzice, ale... im
jestem wdzięczny, ich po prostu lubię. Oni dali mi dom,
oni dali mi ciepło, ale zawsze w mojej głowie będę miał
państwa Masen ... Moich rodziców.
Tak się zagapiłem, że wpadłem prawie pod samochód.
Ktoś mnie totalnie otrąbił. Poszedłem dalej, gapiąc się w
niebo, na którym były praktycznie same chmury. Noc
stała się już późna i ciemna. Kiedy dotarłem do domu,
nadal był cały oświetlony, ale nie widać było, by ktoś
siedział w salonie. Od razu udałem się do gabinetu
Carlisle’a. Pewnie mnie już nienawidzi za moje
zachowanie, ale muszę go przeprosić i ... przyznać się
do winy. Jestem osobą, która niczego się nie lęka, ale
przed tym gabinetem czuję wielki respekt. Wiem, że nie
powinienem nosić jego nazwiska! Zapukałem do drzwi.
Przez dłuższy czas nic nie słyszałem.
– Wejdź Edwardzie. – W końcu powiedział zzedłem,
jak skazaniec na ścięcie głowy. Nadal nie bardzo boję
się Carlisla, a jednak czuję do niego wielki szacunek!
Dość... ciekawe zajście. Usiadłem na jednym ze
skórzanych foteli naprzeciwko wielkiego ciemnego
biurka.
– Carlisle...przepraszam. – Wręcz wyszeptałem. –
Masz za co – odpowiedział.
– Wiem i źle się z tym czuję, że zaprzepaszczam
dobre wychowanie... w taki sposób.
Lekko się uśmiechnął. Otworzył kilka razy usta, żeby je
zamknąć. Nie odpowiedział nic przez dłuższy czas.
W końcu przemówił, ciągle pisząc coś swoim piórem.
– Edwardzie, wiem, że jesteś osobą...bardzo
zamkniętą w sobie, ale czy nie mógłbyś być milszy dla
Belli? Wiem, że zmagasz się ze wszystkim tylko w
swoim umyśle, ale jej też łatwo nie jest. Twoja tragedia
rozegrała się siedem lat temu, jej tylko trzy miesiące
wstecz! Zastanów się, jak ona się czuje, odpychana
przez nowe środowisko! Jest młoda! Nie ma nikogo na
tym świecie, prócz nas! Mnie, Esme, Alice i ciebie! Tylko
my jesteśmy jej oparciem. Tak się stało, że to my nim
jesteśmy, bo lubię pomagać ludziom, a ona tej pomocy
ewidentnie potrzebowała! Wiem, wiem, nie lubisz jej, ale
liczę na to, że to się zmieni. Oby stało się to jak
najszybciej. Liczę na to, że nie będziesz tego za bardzo
okazywał. Bardzo byś mnie tym uszczęśliwił, a nawet,
jak czasami odezwiesz się do Belli to i tobie lepiej to
zrobi, bo oswoisz się z jej towarzystwem.
– Carlisle, naprawdę się postaram, ale nie ręczę za
swoje czyny. Nie wiem, jak dam radę, będzie mi
potwornie ciężko...
– Ale... powiedz mi, dlaczego Isabella działa na ciebie
tak negatywnie?
– Nie wiem, naprawdę nie wiem. To, że miała
spieprzone życie chyba nie, bo i ja cudownego nie
miałem. Na początku myślałem, że to właśnie dlatego,
że pochodzi z innych sfer, niż my, ale po tym, co
powiedział mi Jasper, zmieniłem zdanie. To nie dlatego,
że miała inne życie, na niższej stopie finansowej.
Ale to nie to! Nie wiem, co!
– Nie denerwuj się, a najlepiej to sobie dobrze
przemyśl. Chcę pomóc jej, ale i tobie. Do dzisiaj mi na to
nie pozwoliłeś. Żałuję, że nie miałem szansy poznać
twojej historii. Wiem, że widziałeś śmierć rodziców, nic
więcej, więc trudno było mi tobie pomóc. Ale to stare
dzieje. – Uśmiechnął się do mnie.
– Dziękuję, Carlisle – powiedziałem, z szacunkiem.
– Za co, Edwardzie?
– Za to, że mogę być tutaj i za to, że nie prawisz mi
morałów odnośnie mojego jakże niegodnego
zachowania. Jestem głupcem i dobrze o tym wiem, ale
chyba nie dam rady się zmienić. Nie teraz, nie dla
kogoś. Będę musiał zrobić to kiedyś dla siebie, ale...
jeszcze nie teraz.
– Dobrze, już dobrze, a teraz już idź. Jest strasznie
późno, a z tego co wiem, jutro wybierasz się do szkoły,
prawda?
– Jasne, w końcu jutro poniedziałek. Przydałoby się
zajrzeć w szkolne mury.
Zaśmialiśmy się obaj.
– A kiedy... Bella pójdzie do szkoły?
– Za tydzień – odpowiedział krótko i na powrót zajął się
swoimi sprawami.
Poszedłem wprost do łazienki, wziąłem prysznic, który
zmorzył mnie snem. Wchodząc do pokoju, wziąłem
książkę z regału stojącego po prawej stronie. Tym razem
padło na ,,Anioły i Demony’’, Dana Browna. Otworzyłem
książkę tam, gdzie umiejscowiona była zielona zakładka
z moim imieniem. Przeczytałem może dziesięć stron, a
może nawet nie, kiedy rozległo się leciutkie pukanie do
moich drzwi.
– Wejdź Carlisle – zawołałem, lecz to nie Carlisle
pojawił się w drzwiach, lecz drobna osóbka... Bella.
ROZDZIAŁ 2
„Cała prawda o Edwardzie”
Beta: P.Gozdzikowa
BELLA
Siedziałam z Alice w jej pokoju. Opowiedziała mi co
nieco o szkole w Forks oraz o swojej przeszłości.
Została adoptowana przez Carlisla i Esme, kiedy miała
dziesięć lat. Stało się to dlatego, że straciła matkę, a
ojca nigdy nie poznała, bo zostawił ją i jej matkę, zaraz
po narodzinach Alice. Dziewczyna nie powiedziała mi
zbyt wiele, tylko tyle, że jej matka zginęła podczas
napadu na bank. To wszystko. Współczułam jej. Nie
chcąc być dłużną, zrelacjonowałam jej moje
dotychczasowe życie: szkoła w Phoenix, znajomi oraz
moi rodzice. Czasem myślę, iż może teraz jest im lepiej
? Może znaleźli się w lepszym świecie? Mam nadzieję,
że trafili tam, na górę. Usłyszałam otwieranie drzwi od
gabinetu Carlisla. Spojrzałam na Alice, gdyż doktor
mówił, że nie będzie stamtąd wychodził co najmniej do
pierwszej w nocy, a była dopiero 23.48.
– Edward wrócił – stwierdziła Alice.
– Skąd wiesz?
– Słyszałam – zaśmiała się. – Tylko on tak otwiera
gabinet Carlisle’a.
– Tak? Czyli jak?
– Tak niepewnie, ja uważam, że on się go trochę boi,
ale Edward twierdzi, że to tylko oznaka wielkiego
respektu.
– Acha – mruknęłam. – Alice... czy on mnie nie lubi?
– Nie wiem Bello, przede wszystkim Edward to
człowiek zgorzkniały i zamknięty w sobie, bardzo trudno
mu zawierać nowe znajomości, bo ogólnie żywi urazę do
każdego człowieka. Dlatego postrzegany jest jako dureń
i nieodpowiedzialny skurczybyk. Cała prawda o
Edwardzie.
– Dzięki, chochliku. – Posłałam jej ciepły uśmiech.
– Co powiesz na jakiś film, Bello ?
– Świetnie.
– No to co obejrzymy ?
– Powiedz co masz, bo kinomanka ze mnie żadna –
odparłam ze smutkiem.
– No to może … ,,Never Back Down’’?
– Super.
,,Akurat wiem, co to’’ – Pomyślałam, nie mówiąc już
nic.
Zgasiłam światło w pokoju i wlepiłam oczy w laptopa.
W sumie film mnie nie wciągnął, siedziałam, patrząc
tylko w migające mi przed oczami obrazy. Po jakimś
czasie usłyszałam dźwięk otwieranych tuż obok drzwi i
nie miałam wątpliwości, że to Edward. Przez myśl
przemknęło mi kilka wizji tego, co zamierzam. Nie każda
byłą tak kolorowa, jak znajomość z Alice. Bałam się, ale
postanowiłam spróbować .
– Bello, gdzie się wybierasz? – zapytała Alice
podejrzliwym głosem.
– Idę do Edwarda.
- Zgłupiałaś? Sama rzucasz się na pożarcie rekinowi?!
– Nie, chcę z nim porozmawiać, jak człowiek z
człowiekiem.
– Nie da się – stwierdziła Alice z pewnością w głosie.
– Zakład?
– O co?
- O pięć dolców.
– Dobra. – Podała mi rękę, a ja przecięłam zakład.
– Dobra. – Ruszyłam w kierunku drzwi.
– Tylko się nie zagalopuj i nie wyjedź z jakimś
drażliwym tekstem – ostrzegła mnie moja nowa
przyjaciółka.
Tylko się zaśmiałam, zamykając drzwi od pokoju Alice.
Bałam się konfrontacji, ale musiałam to zrobić, bo jak
żyć z kimś pod jednym dachem, nie wiedząc, co ktoś ma
do ciebie?! Nie da się, bynajmniej dla mnie jest to
bardzo trudne. Chciałam wiedzieć, dlaczego Edward
żywi do mnie taką urazę. Zbliżyłam się do drzwi jego
pokoju i lekko zapukałam. Niemal natychmiast
odpowiedział:
– Wejdź, Carlisle.
Jako że byłam to ja, a nie on, zawahałam się przed
wejściem. Ale nacisnęłam na klamkę powoli,
przechodząc przez próg jego pokoju. Chłopak bardzo się
zdziwił, kiedy mnie ujrzał. Kolor ścian jego pokoju bił po
oczach, był morelowy. Po prawej stronie stał wielki regał
z książkami, a lewą część pokoju zajmowała szafa,
komoda i małe biurko, na którym stał laptop. Edward
półleżał na wielkim łóżku i czytał jakaś książkę. Teraz
wydawał się być innym człowiekiem, takim, którym
emanuje spokojem oraz spełnieniem.
– Czego...yyy, co kurwa chcesz? – zapytał
agresywnie.
– Chciałam... ja, chciałam porozmawiać – zająknęłam
się.
– Słucham. – Prawie, że wysyczał.
– Mogę wejść?
Kiwnął głową, potakując i nie patrząc na mnie.
Skierowałam się na krzesło i usiadłam na nim okrakiem,
tak, że oparcie zasłaniało przednią część mojego
tułowia.
– Więc? – zapytał.
– Więc... Edward, co ty do mnie dzierżysz?!
– O co ci chodzi, mała ?
– Mała? Okej, mów do mnie jak chcesz, lepiej tak, niż
wcale. Chodzi mi o to, że zauważyłam, że coś do mnie
masz i nie wiem co. Czuję się jak totalny śmieć! Carlisle i
Esme... zawdzięczam im moje obecne szczęście, a ty
wszystko psujesz! Masz mnie głęboko gdzieś! Nie lubisz
mnie? Nienawidzisz? Okej, ale bądź tak łaskaw i
wytłumacz D.L.A.C.Z.E.G.O – Ostatnie słowo
wysyczałam przez zęby.
Lekko wyprowadzony z równowagi, popatrzył na mnie
jak na kosmitkę! Dlaczego?!
– Bello... cholera, nie wiem dlaczego! Nie chcę nikogo
ranić, ale taki już jestem! Jestem
strasznym...skurwysynem, przepraszam, że klnę, ale ja
inaczej nie potrafię się opisać. Taki jestem, taka jest
prawda. Cała prawda o mnie, o Edwardzie.
– Edward...
– Nie przerywaj mi, tak?
– Więc, kim on jest, Edward?!
– Nie jestem domownikiem łatwym i nie mogę ci
obiecać, że będzie ci ze mną pod jednym dachem
cudownie, ja po prostu nienawidzę innych ludzi!
Nienawidzę wszystkich za moje nieszczęsne
wspomnienia, ot to wszystko. Ty też jesteś człowiekiem i
nie będzie wcale kolorowo ani pięknie! Będzie trudno,
ale ja zamierzam dać radę... chcę zrobić to dla Carlisle’a
i Esme, a ty rób co chcesz.
– Ja też zrobię to dla Carlisle’a i Esme.
– Czyli nie wchodźmy sobie w drogę – powiedział.
– Okej – odpowiedziałam i zaczęłam wychodzić z
pokoju.
– Przepraszam... – Dobiegło mnie jedno ciche słowo.
Obróciłam się powoli, spojrzałam w jego oczy, nie było
tam furii, nienawiści ani gniewu. Nie mówiąc nic,
wyszłam z pokoju. Niech sobie myśli co chce, furiat
jeden! Żartuje sobie ze mnie? Wróciłam do pokoju. Alice
przysnęła, oglądając ten swój film. Szturchnęłam ją
nieśmiało za ramię. Poderwała się z kanapy
zdezorientowana.
– To tylko ja – powiedziałam – dawaj swoje pięć
dolców. – Zaśmiałam się.
A ona podeszła do szuflady i zaczęła w niej wszystko
przewracać.
– Czego szukasz?
– Pięciu dolców.
– Alice, ja żartowałam!
– Jak to?
– Normalnie, nie będę z ciebie zdzierać, w każdym
bądź razie pogadałam z nim w miarę spokojnie i nie
doszło do rękoczynów.
– To dobrze. Chodź w końcu do pokoju gościnnego,
tam dzisiaj będziesz spać. Jutro przejrzysz sobie
katalogi i wybierzesz meble do pokoju.
Posłałam jej wdzięczny uśmiech.
Noc była długa i spokojna. Wyspałam się tak dobrze
pierwszy raz, od nie wiem kiedy. Już dawno nie miałam
tak prostego snu. Tej nocy nie śniło mi się nic, żadnych
koszmarów ani wspomnień. Cudownie. Schodząc na dół
do kuchni, zajrzałam do łazienki, żeby rozczesać włosy,
które wyglądały gorzej niż stóg siana. Nałożyłam
beżowo - brązowy szlafrok. Carlisle już wyjechał na
dyżur, a Edward i Alice do szkoły, w kuchni była tylko
Esme.
– Cześć Esme.
– Witaj, Bello!
Nie zdążyłam na dobre zająć miejsca na stołku w
kuchni, a ona już podsunęła mi czekoladowe płatki,
zalane mlekiem i gorącą, parująca kawę.
– Głodna? – zapytała.
– O tak, bardzo!
– To smacznego.
– Dziękuję. Esme, czy masz jakieś plany
na dzisiaj ?
– Tak, dzisiaj przejrzymy katalogi i urządzimy twój
pokój
– Super. – Nie ukrywałam swojego entuzjazmu.
– Bello, czy mogę zadać ci jeszcze jedno prywatne
pytanie?
– Pytaj, po wczorajszym nic mnie nie zaskoczy. – Na
co Esme uśmiechnęła się, jakby była zawstydzona
swoją postawą. – Esme, nie o to mi chodziło! Masz
prawo pytać, o co tylko zechcesz – sprostowałam.
– Bello, jak trzymasz się po tej tragedii? Przecież to
było tylko trzy miesiące temu, a ty żyjesz jakby się nic
nie stało, bynajmniej takie mam wrażenie. I myślę, że
tylko robisz dobrą minę do złej gry.
– Bo tak jest Esme. W środku czuję się jak... odludek,
bardzo mi ciężko tłumić to w sobie, ale jestem pewna, że
Renee i Charlie nie chcieliby, bym siedziała, płacząc
całymi dniami czy chodziła wściekła jak osa na ludzkość.
Stało się i już się nie odstanie. Życie jest nie fair i już,
dlatego trzymam to zamknięte w głębi serca i staram się
ułożyć sobie to felerne życie od nowa. Wczoraj
zaczęłam nowy rozdział, który co prawda nie zaczął się
cudownie, gdyż z miejsca nie przypadłam do gustu
Edwardowi. Ale to już jego sprawa, nie moja. Dzięki
wam wiem, że mam oparcie i mniej powodów do
wyrzucania swego gniewu i złości na światło dzienne.
–
Bardzo ciekawie rozumujesz, Bello.
–
Esme
pogłaskała mnie po głowie i zniknęła w głębi domu.
Dobra z niej kobieta. Lubię Esme, bezsprzecznie.
Ledwo skończyłam jeść śniadanie, a ona pojawiła się już
w kuchni z plikiem katalogów. Razem wybrałyśmy
segment w kolorze hebanu i beżowe dodatki.Niedługo
po telefonie Esme, przyjechała firma meblarska i
przywiozła zamówione meble. Resztę dnia spędziłyśmy
na porządkowaniu mojego pokoju. Po lewej stronie
ustawiony był segment i biurko, na ścianie przeciwległej
postawione zostało łóżko z beżową narzutą, a pod
oknem znalazła się beżowo-brązowa kanapa. Dywan
rozciągał się na środku pokoju, puszysty niczym rasowy
pers.Kiedy tylko Alice wróciła do domu, od razu znalazła
się w moim pokoju.
–
Bello! Jak tutaj pięknie – zawołała.
–
To prawda, dużo z tych cudownych rzeczy
zawdzięczam oczom Esme, to ona je wypatrzyła.
–
Tak, ona ma oko do detali – zaśmiała się Alice.
–
Bello mam coś dla ciebie.
–
Dla mnie? Bez okazji?
–
Jest okazja, wprowadziłaś się tutaj.
–
No dobra, pokazuj co masz, mam nadzieję, że to nic
kosztownego!
–
Nie, no co ty, to tylko pozłacana ramka na zdjęcia.
–
Och, to dobrze!
–
Pomyślałam, że na pewno będziesz chciała ustawić
sobie jakieś zdjęcia, więc kupiłam taka... ładną ramkę.
–
Wyciągnęła do mnie zawiniątko. Pośpiesznie je
rozwinęłam, a moim oczom ukazała się prosta, lecz
niezwykle kunsztownie wykonana ramka.
–
Dziękuję Alice. – Uściskałam dziewczynę.
–
Nie ma za co, kochanie.
–
Alice pogłaskała mnie po
plecach.
–
A teraz Bello, muszę zostawić cię samą...
matematyka czeka, a to strasznie głupi przedmiot!
–
Pomóc ci?
–
Przecież nie miałaś jeszcze tych lekcji!
–
Miałam, w Phoenix jesteśmy dużo do przodu.
–
To ja zaraz do ciebie przyjdę z książkami.
Edward nie pojawił się w domu przez całe
popołudnie.Po półtorej godzinie, Alice miała już
odrobione wszystkie prace domowe oraz całe
popołudnie dla siebie. O siedemnastej z minutami do
domu wrócił Carlisle, wołając głośno Esme. Nie wiem, o
czym tak dyskutowali, ale Esme była bardzo
zadowolona, kiedy weszli do mojego pokoju.
–
Bello...
–
Pozwólcie, że najpierw ja przemówię, dobrze?
Kiwnęli oboje głowami.
–
Więc, chcę wam bardzo podziękować, za to, że
sprawiliście mi tyle szczęścia! Daliście mi dach nad
głową i ciepło rodzinne. Urządziliście mi tak wspaniały
pokój, co na pewno tanie nie było! Dziękuję wam z
całego serca.
–
Podeszłam do nich i uściskałam oboje. –
Dziękuję – wyszeptałam.
–
Bello, kochanie to dla nas wielka przyjemność
opiekować się tobą – powiedziała Esme.
–
Moja żona ma rację. – Uśmiechnął się Carlisle.
–
A teraz pozwól, że dostaniesz jeszcze jeden prezent.
–
O nie! Wydaliście na mnie już tyle pieniędzy!
Jeszcze jakiś? – jęknęłam.
–
Oj, coś mi się wydaje, że nasza nowa gwiazdka nie
lubi podarunków!
–
zapiszczała Alice.
–
Też mi się tak wydaje – zawtórował jej Carlisle.
–
Ale
i tak musisz to przyjąć, każdy w naszym domu ma takie
coś! No, tylko my z Esme mamy wspólnego.
–
Wspólnego?
–
zapytałam.
–
Tak, prosimy, przyjmij to i ciesz się tym.
–
Dobrze, dziękuję wam bardzo. – Wzięłam do ręki
pudełko, zapakowane w torbę ozdobną. Powoli
zaczęłam wyjmować to „coś”. Karton był biało - czarny,
bez żadnych napisów czy obrazków. Otworzyłam go.
Moim oczom ukazał się srebrzysty, połyskujący laptop, z
jakimś ciekawym obrazkiem na górnej części.
–
DZIĘKUJĘ wam, bardzo ładny, ale co … to jest? –
zapytałam, wskazując na obrazek.
–
To herb rodu Cullenów, w tych czasach niemodne są
pierścienie czy medaliony, zastosowaliśmy to na
laptopach, oraz... na małych zawieszkach do
łańcuszków, zawieszka jest na dnie kartonu, Bello –
wyjaśnił Carlisle.
–
Ale... ja.
Doktor niemal natychmiast mi przerwał:
–
Bello, zachowujesz swoje nazwisko dlatego, że
niedługo skończysz osiemnaście lat i nie chciałaś
zmiany, ale to nie znaczy, że nie należysz w pełni do
rodziny!
–
Przepraszam i jeszcze raz dziękuję.
–
Proszę – odparli z uśmiechem na twarzach Esme i
Carlisle.
Bardzo cieszyłam się z urządzonego pokoju, laptopa i
zawieszki, którą natychmiast zawiesiłam na łańcuszku.
Laptop, jak się okazało ma stałe podłączenie do
internetu, co bardzo ułatwi mi życie. Świetnie, nie żałuję,
iż się przeprowadziłam do Cullenów. Dobroduszni z nich
ludzie, no oprócz furiata! Bo on mnie nienawidzi, a i ja
nie wiedzę w nim sojusznika!
–
Bello!
–
Wpadła do mojego pokoju Alice,
przerywając rozmyślania.
- Co?
- Ubierz się w to. – Rzuciła mi jakieś ubrania na fotel
przy biurku. - Tylko się pośpiesz!
–
Ale dlaczego?
–
Ubierz i zejdź na dół, okej?
–
Okej.
Założyłam to, co nakazała mi dziewczyna, ale nie
byłam zachwycona swoim widokiem! Na sobie miałam
obcisłe jeansy rurki koloru czarnego, bluzkę à la
sweterek z dekoltem, wyciętym w serek. Zeszłam
posłusznie na dół, jęcząc, że źle się w tym czuję, na co
Alice tylko chytrze się uśmiechała. Dodatkowo założyła
mi niemal siłą, długie srebrne kolczyki i umalowała mnie.
Dobrze, że przynajmniej nie użyła różu. Później zmusiła
mnie jeszcze do założenia pantofli na wysokim obcasie i
skórzanej, czarnej kurtki. Kiedy wychodziłyśmy z domu
przejeżdżałam się w lustrze. No dobra! Nie wyglądałam
wcale źle, ale nie uważałam, bym się zmieniła.
Wsiadłyśmy do samochodu.
–
Alice, gdzie ty mnie wywozisz?
–
Nie bój się, zostajemy w Forks, ale nie chce mi się
iść na piechotę.
–
Ale gdzie jedziemy?
–
Do domu mojej przyjaciółki.
–
Ale ja jej nie znam!
–
To poznasz – ucięła, a kąciki jej ust zajął uśmiech,
który szybko powstrzymała. Jazda nie trwała długo, ale
gdy dotarłyśmy do celu, było już całkiem ciemno. Dom
wydawał się być strasznie wielki – prawdopodobnie taki
był. Ze środka dochodził szmer rozmów, chyba było tam
więcej osób niż przypuszczałam. Szybko także
wyłapałam znajomy baryton, Edward?!
Co ON tu do jasnej cholery robi?! Mieliśmy chyba nie
wchodzić sobie w paradę! Weszłyśmy do domu, co nie
bardzo mi się podobało.
–
Cześć wszyscy!
–
zawołała Alice.
–
Hej!
–
odkrzyknęli chóralnie.
–
Bello, to moi przyjaciele.
–
A ja jestem Bella. – Nieśmiało się odezwałam.
–
Witaj w Forks. – Wyszczerzył się chłopak, podobny
do stojącej obok niego zniewalającej blondynki.
–
Ech...dzięki.
–
Jazz dla przyjaciół. – Uścisnął mi rękę.
–
Ach tak, Jazz.
–
Dla ciebie Rose. – Blond włosa piękność do mnie
podeszła i uśmiechnęła się zachwycająco, podając rękę.
–
A ja jestem zabawny Em!
–
odezwał się
„niedźwiedź”.
Wszyscy przedstawili się i chyba mnie...
zaakceptowali? Siedzieliśmy na kanapie, rozmawiając,
kiedy Edward i Rose nawiązali jakąś konwersację, która
zaczęła przeradzać się w kłótnię!
EDWARD
Ta idiotka, Rosalie, mnie drażni, czepia się
wszystkiego, nawet tego, że nie mówię tego, co ona
chciałaby usłyszeć! Niech ją piekło pochłonie!
–
Edward, radzę ci dobrze, zamknij się, nie kłóć się z
nią. – Podeszła do mnie moja siostra.
Mniej więcej to samo robił Em ze swoją „miłością”
–
uspokajał potwora.
Nagle do „rozmowy” przyłączyła się Bella... jak ona
ładnie wyglądała w tych butach! Ech, Edwardzie wracaj
kurwa na ziemię!
–
Zamknijcie się, tak?!
–
wydarła się.
Nagle wszyscy zamilkli, chcąc wiedzieć, co ona ma do
powiedzenia. Lekko na nią warknąłem, bo nie pozwoliła
mi wygarnąć reszty ciekawych epitetów w stronę
blondyny.
–
Więc mam się bawić w mamusię i rozstawić po
kątach, czy dobrowolnie odskoczycie od swoich gardeł?!
Rose, bądź spokojniejsza, bo zauważyłam, że im dłużnej
przebywasz z Edwardem, tym bardziej skacze ci
ciśnienie, a ty.
–
Pokazała palcem na mnie. – Ty sobie
grabisz, oj grabisz, masz wszystkich w dupie, nie dajesz
sobie nic powiedzieć, jesteś wredny, wkurwiający i
zgorzkniały! To cała prawda o Edwardzie
–
wykrzyczała
mi prosto w twarz.
Długo nie myśląc, palnąłem:
–
A ty mała nie podskakuj, ktoś ma tu więcej siły –
krzyknąłem, całkowicie wkurwiony.
–
A co, uderzysz mnie?
–
Nie zamierzam, ale kurwa jak Boga kocham, zoram
ci psychę, chcesz tego?!
–
Tak, poproszę jeden seans? Ile płacę zgorzknialcu?
–
Bardzo śmieszne!
–
No to co, zaczynasz już? Czy musisz się
przygotować?!
–
A co ty sobie myślisz, że jak oni... – Tu wskazałem
na zebranych w pokoju. – ...cię zaakceptowali, to
możesz wszytko? Że możesz mi ubliżać, jak jakiemuś
dupkowi, którego znasz całe życie? Otóż ja sobie na to
nie pozwolę!
–
I bardzo dobrze!
–
Bardzo – wysyczałem.
Alice stanęła pomiędzy mną a intruzem, odpychając ją
ode mnie.
–
ZAMKNIJ SIĘ!
–
wysyczała w moim kierunku.
–
Wiem, że jestem chujem... ale życie bez chuja
byłoby do dupy. – Wyszczerzyłem się do wszystkich.
–
A
teraz WYCHODZĘ. Na razie!
Przekroczyłem próg czym prędzej. Nie wiem, kiedy
pojawił się za mną Jazz.
–
Ty pojebany idioto! Nie miałeś komu ubliżać, tylko
mojej siostrze i Belli?
–
A co one dla mnie znaczą?
–
No wiesz, Rose nic, ale z Bellą to ja bym kurwa
raczej nie zadzierał!
–
A co mi takie małe chuchro może zrobić?!
–
Zobaczysz, pożałujesz! Ona wcale nie wydaje się
taka słaba w te klocki, da ci popalić, jestem tego więcej
niż pewny! Więc może odpuścisz?
Sięgnąłem po działkę trawki i zacząłem się powoli
zaciągać. Zawsze mnie to uspakaja.
–
Dlaczego mam jej odpuścić?
–
Bo... będziesz z nią mieszkał przez następne kilka
lat, idioto!
–
Znaczy wiesz albo tak, albo nie.
–
Ja pierdolę, Edward jaki z ciebie chuj! Daj sobie
spokój, ta dziewczyna zasługuje na trochę spokoju, a nie
na dręczyciela zwanego „skurwiel Ed”!
–
Jasper, pierdol się, tak?
–
Coś głowa mnie dzisiaj boli... przełożę to na jutro. –
Zaśmiał mi się prosto w twarz, odwrócił i poszedł z
powrotem do domu.
I co ja najlepszego zrobiłem? Nienawidzę jej, to fakt,
działa mi na nerwy, to fakt, podoba mi się to... kurwa!
Nie, to wcale nie to! Nie, ona wcale mi się nie podoba,
ale te jej oczy kurwa mówią, że ona mi się nie podoba,
tak?! Muszę coś ze sobą zrobić.Nie zastanawiając się,
obrałem kurs do domu mojego dealera, dobry gościu.
Sprzeda mi kokainę za każdym razem, o każdej porze
dnia i nocy, za niewielką cenę i wcale nie jest to zły
towar. Nie, nie ładuję sobie w żyłę, po prostu wciągam,
wtedy człowiek wolniej się uzależnia. Tak skończonym
idiotą nie jestem, żeby się uzależnić! Co jakiś czas robię
sobie trzymiesięczną przerwę, wtedy tylko palę fajki i
trawę. No cóż, nie chcę trafić na jakiś pojebany odwyk,
siedzieć jak w klatce i czekać, aż mnie wypuszczą z
pieczątką „NARKOMAN”. W sumie to... nie mam po co
żyć, żyję na złość innym, ale nie chciałbym chodzić z
nalepką na plecach „narkoman”. Mój nałóg to moja
słodka tajemnica, no i Jazza, bo on też wie. Dobrze, że
nie wypaplał tego Alice, bo Carlisle dałby mi popalić i
jeszcze zabrałby mi kartę do bankomatu! Wtedy to by
była kurewska jazda! Stawka za ćwierć grama wzrosła
do czterdzieściu pięciu dolców, ale musiałem to mieć,
żeby zatopić się w sobie i nie pamiętać o istnieniu tej
Belli, kurwa Swan. Kupiłem sobie jeszcze paczkę fajek i
udałem się do domu, żeby uspokoić się. Przecież nie
będę wciągał z chodnika! Od razu poszedłem do
swojego pokoju przekręcając drzwi na klucz. Tak, żeby
nikt mnie nie przyłapał. Przygotowałem sobie połowę
towaru, na kartce z notatnika, wciągnąłem bez
problemu, dla lepszego efektu zapaliłem papierosa i było
mi... zajebiście. Świat stał się od razu kolorowy! Aż
zachciało mi się żyć. Szkoda tylko, że na haju jest się
tylko parę godzin... Ale zawsze lepsze to niż nic! Zawsze
lepiej zaciągnąć się raz na jakiś czas i pobyć
szczęśliwym, niż wcale.
Następnego dnia rano, kiedy ledwo wstałem, czułem
się jak skacowany po alkoholu, tylko jeszcze gorzej!
Dlaczego po tym cholerstwie zawsze tak jest?! Dlaczego
Bóg mnie tak obarczył? Czy każdy po koce tak ma?! Ja
chcę tylko poczuć się wolnym, a nie chodzić, jak w
zegarku doktora Cullena, czy to aż takie straszne? Czy
to jest, aż tak złe i głupie, że ja chcę być wolny?! Tak,
gdybym był wolny to... mieszkałbym sam, nie miałbym
przy sobie Belli, o której kurwa fantazjowałem na haju,
jak to się stało nie wiem, ale... wydawała się taka realna,
a ja jej przecież wtedy nienawidziłem! Żeby życie było
tak proste, jak kokaina...
ROZDZIAŁ 3
„Nowy punkt widzenia”
Beta : Eileen
JASPER
Jestem Jasper.
Tego dupka, Edwarda, znam od… jakichś ładnych
paru lat, przepraszam, ale nie potrafię tego obliczyć.
Nie wiem jak to możliwe, ale jesteśmy przyjaciółmi.
Dlaczego nie wiem ?
Bo stanowimy swoje totalne przeciwieństwa!
Ja byłem i nadal jestem tym dobrym dla ludzi, on za
to… gra dupka i pozera gorszego, niż w rzeczywistości.
Znacie kogoś, kto jest tak dobrym aktorem?! Nie? Oto
on : Edward Cullen, pseudonim artystyczny wymawiany
po łacinie „Pozerus dupskus”.
Akurat wymyślone na poczekaniu.
Najgorszy w tym wszystkim jest on, Edward.
Gdybym nie miał Alice, tego mojego chochlika, to
zakręciłbym się koło Belli! Taka dziewczyna mieszka z
nim pod jednym dachem, a on co ?
Wini ją za błędy swojej przeszłości ?
Za to, że Carlisle ją przygarnął?
Tak, to ewidentny idiota!
Kiedy trzy tygodnie temu Bells i Ed pokłócili się w
domu moim i Rose, myślałem, że rozszarpię Edwarda!
Najpierw rzucił się na moją siostrę z mordą, a potem
wyskoczył do Belli!
Nawet sobie nie wyobrażacie, jak Alice to przeżywała!
Dziewczyna w takim tempie załamie się psychicznie!
Jej nowa przyjaciółka tudzież i siostra ciągle kłóci się z
jej bratem, co prawda nie jest to spokrewnienie więzami
krwi, ale nazwiskiem! Oboje wychowywali się przez te
cholerne siedem lat u Cullenów, stali się dobrym
rodzeństwem, może nawet przyjaciółmi ?
Tak było do przybycia wyszczekanej dziewczyny
imieniem Bella, sorry Isabella, ale nie lubi tegoż imienia.
Al, jak to ona stanęła po stronie Belli i zadręcza się
tym, że kontakt z Edwardem jej się popsuł! I jak
wytrzymać z tą trójcą?
Przepraszam czwórką! Bo Rose ciągle łazi za mną i
skarży się, jaki to z Edwarda dupek oraz że powinienem
coś z nim zrobić… Tak, ciekawe co?!
W każdym razie niecały tydzień po scysji Edward i Belli
w mojej chacie, ta dziewczyna pojawiła się w szkole….
Wyobrazicie sobie, jaką furorę zrobiła ta mała!
Oczywiście przyjechała z Alice, bo do samochodu
Edwarda nawet by nosa nie wsadziła! Ale nie dziwię jej
się.
Wszyscy podniecali się „nową” w szkole. Najbardziej to
chyba ten idiota z La Push, Jacob Black! Nie przestawał
się gapić na biust i tyłek Belli!
Mała nie dość, że wyszczekana, to jeszcze odważna!
Weszliśmy całą szóstką do stołówki. Edward trzymał
się z dala od Belli, a ona od niego. Usiedliśmy wszyscy
przy jednym stoliku, no dobra złączyliśmy dwa
kwadratowe! Bella, Alice i Rose poszły po jakieś owoce,
a kiedy stały w kolejce, ten śniady Indianin klepnął Bellę
po tyłku!
Ona odwróciła się do niego lekko zarumieniona, o coś
się kłócili, a wtedy…podniosła rękę i przyjebała Blackowi
w mordę!
Nikt wcześniej się nie odważył, a ona przy pierwszym
spotkaniu obiła mu facjatę! Cała stołówka patrzyła na
zajście oniemiała, kiedy mała stanęła z uśmiechem na
twarzy i zapytała „Ale o ci chodzi”. Wtedy wszyscy
zaczęli wręcz tarzać się ze śmiechu, nawet Edward!
Co do niego, to uprzykrza tej biednej dziewczynie
każdy dzień…
Alice opowiadała mi, jak jednego poranka specjalnie
zjadł wszystkie czekoladowe płatki, żeby Bella się
wściekła.
Zajmował łazienkę dwa razy dłużej, niż mu było
trzeba…
Osobiście bardzo polubiłem Bellę Swan! Miła z niej
dziewczyna, pomocna, uprzejma, wyszczekana kiedy
trzeba, groźna!
Jak dla mnie to plusy.
Uważam, że ona i Edward mogliby się jakoś spiknąć.
Dlaczego?
Bo, kurwa… tylko oni nie są sparowani! Ale to chyba
niemożliwe. On jest zbyt zgorzkniały i wredny, a ona
zbyt wrażliwa, delikatna i urażona?
EDWARD
Ja pierdzielę, jak to możliwe, że ona… że Bella mi się
spodobała?!
Nie wiem, kurwa, nie wiem!
Zaczęło się od tej pieprzonej kokainy!
Wtedy…całą noc mi się śniła! I nie był to zwykły sen
czy majak!
Ona była taka seksowna, ponętna!
Czarne obcisłe spodnie, fioletowa obcisła tunika i
szpilki. Kurwa!
Nie wyrabiałem psychicznie, bo widziałem, ze Bella
to… owoc zakazany fizycznie, a nie mogłem sobie nijak
ulżyć!
Wtedy chyba w ogóle już zaczęła działać mi na nerwy!
Bo od tamtej pamiętnej kłótni i prochów, jest dla mnie
coraz bardziej niedostępna, a ja w jej oczach jestem
większym skurwysynem niż wcześniej! I jaki normalny
facet, który pożąda takiej laski tak się zachowuje?
Żaden, ja jestem, kurwa, tym pierwszym!
Czy to, że Bells działa mi na nerwy, znaczy, że nie
mogę z nią się przespać?
Kurwa, chyba tak.. .to więcej niż oczywiste, dupku –
zacząłem karcić się w myślach!
Ale z drugiej strony… Ona na mnie działa jak Pamela
Anderson bez stanika na każdego pierwszego faceta,
ba! Nawet ze mną jest gorzej, ale jeśli ona by się
zgodziła…
Kurwa, koniec pojebanego tematu! Podnieca mnie,
nienawidzę jej, jest piękna, powoduje kłopoty…
–
wyliczałem w myślach jak jakiś psychicznie chory
człowiek!
A na marginesie to, kurwa, zazdrosny się zrobiłem!
Wtedy, kiedy Black klepnął ją po tyłku… miałem
ochotę podejść i przyjebać mu w te śnieżnobiałe ząbki!
Ale ona sobie poradziła, wywaliła mu w mordę niczym
Steven Seagal, bawiąc się w karatekę. Co prawda
przypieprzyła mu tylko z liścia, ale to zaskoczyło go
chyba bardziej niż wszystkich dookoła!
No tak, bo ten złamas miał każdą, której chciał! Ale z
Bellą zaczął jakoś nie od tej strony…
Zawsze taki milutki… pewnie podniecił się tak, ze nie
mógł całkiem wytrzymać, to myślał, że Bella skusi się na
„seksownego” Indianina. A tu chuj ci w dupę, idioto!
Jak mnie cieszy, że ona go nienawidzi, może nawet
bardziej niż mnie bo ja się do niej jeszcze nie
przystawiałem!
Wyobrażacie sobie? Ona nie odezwała się do mnie
chyba przez ostatnie trzy tygodnie!
BELLA
Początek szkoły w Forks…koszmar! Chyba wszyscy
mnie znają po incydencie z tym pieprzonym Jacobem!
Ach, nie mam ochoty o nim opowiadać, dostał w mordę i
już!
Zapierałam się rękoma i nogami, ale Alice zaciągnęła
mnie do klubu w Seatle!
Tym razem byłyśmy same, bez żadnych znajomych. Al
chciała koniecznie zaszaleć, a i mi przydałoby się coś,
co ukoi moje nerwy po ostatnich zgrzytach z Edwardem.
Przez bite trzy tygodnie nie odzywaliśmy się do siebie i
szczerze miałam to głęboko... gdzieś!
Edward...onieśmielał mnie swoją urodą, jego włosy
krzyczały „Dotknij nas”, oczy gapiły się na mnie w nowy,
aczkolwiek pochlebny sposób. Usta wręcz się prosiły o
pocałunek i pieszczotę! Nogi pode mną się uginały,
kiedy ten dureń, Ed, przechadzał się po domu w nisko
opuszczonych jeansach bez koszulki!
Myślałam, że go zabiję!
Nie wydawało mi się to niczym szczególnym... bo
Edward to cholernie przystojny chłopak! A to, że wredny,
to już inna sprawa....
Chociaż i to można byłoby w nim zmienić...
Kurwa, Bello, przestań tak myśleć o tym palancie! –
opieprzałam samą siebie w myślach.
Z zamyślenia wyrwała mnie Alice, pytając czego się
napiję.
– Mojito
1
– krzyknęłam.
1
Mojito - 40 ml rumu Bacardi Superior,1 limonka,2 łyżeczki syropu cukrowego,7-8 dużych listków mięty, woda sodowa do
dopełnienia, kruszony lód.
To mój ulubiony drink, dużo lodu, smak mięty i limonki,
żyć nie umierać.
Alice po chwili przyniosła napoje wyskokowe do
naszego stolika stojącego na podwyższeniu. Dla mnie
to, co zamówiłam, a sobie Long Island Ice Tea
2
Zaskoczyła mnie swoją decyzją, gdyż ten drink...
wydawał mi się nieźle oprocentowanym, wyborem!
– Bello?
– Mhhhm?
– Skąd, do cholery znasz drinki ? Nie mówiłaś nic, że
lubisz wypić.
– Bo nie lubię, co nie znaczy, że nie chodziłam do
klubów, Alice! – Posłałam jej kpiarski uśmiech.
– Jeszcze mi powiedz, że brałaś prochy!
– Nie, paliłam tylko trawkę.
– Bello!
– No co! Człowiek wszystkiego spróbować musi, ale
to, ze próbowałam nie znaczy, że się uzależniłam!
– Dobra, okej, wierzę.
– A ty dlaczego wybrałaś sobie tak mocnego drinka?
– Bo muszę odreagować. – Pokazała mi język,
zaciągając się napojem.
–Yhy. – Zdążyłam mruknąć, a ona już opróżniła
szklankę!
I zaczęła wstawać.
– Idziesz do baru?
– Noooo.
– To zamów mi Sex On The Beach!
3
– Ok, jasne.
Po chwili zjawiła się z podwójnym Sex On The Beach,
jedno zostało już upite w czasie drogi bar – stolik.
2
Long Island Ice Tea - 5 ml wódki czystej,15 ml Cointreau,15 ml tequili,15 ml ginu,15 ml białego rumu,15 ml syropu
cukrowego,25 ml soku z cytryny, 100 ml coli, cytryna, lód.
3
Sex On The Beach - 25 ml wódki czystej,50 ml soku żurawinowego, 75 ml soku ananasowego,25 ml wody gazowanej,
ananas, pomarańcza, lód.
Miała chyba mega dołka albo lubiła się zabawić. Cały
wieczór minął na zamawianiu drinków i gapieniu się na
tańczących ludzi! W tym czasie zamawiałam na zmianę
Mojito i Sex on The Beach. Alice wzbogaciła repertuar o
wódkę z colą. Pewnie uchlała się gorzej niż ja.
Bałam się wracać do domu. Miałam tylko nadzieję, ze
Carlisle i Esme … puszczą nam to płazem...
Jasper wcale nie zdziwił się naszym stanem, kiedy po
nas przyjechał. Było mu ciężko prowadzić nas obie na
ugiętych kolanach do samochodu. Upierałam się, ze
dam radę sama, aż w końcu mnie puścił. Nie dość, że
szłam slalomem, to zaliczyłam jakiegoś przechodnia i
dwa upadki.
W końcu kazał mi czekać na chodniku. „Zapakował”
Alice do samochodu i wrócił po mnie. Wtedy urwał mi się
film. Przytomność odzyskałam pod domem Cullenów.
Jasper zmarzł pewnie jak bura suka, bo włączył klimę,
żeby chociaż trochę nas otrzeźwić!
Kiedy wyszłam z samochodu, oczywiście z pomocą
Jazza, przystanęłam oparta o maskę, „trzeźwiejąc”.
Całkowite wytrzeźwienie nie było możliwe, ale chociaż
iść sama mogłam. Gorzej z Alice. Biedna tak się upiła,
że Jasper zaniósł ją do samego pokoju, rozbierając i
układając w łóżku. Sama siedziałam na tarasie z tyłu
domu. Na szczęście Carlisle i Esme spali.
W najgorszym wypadku o wszystkim dowiedzą się za
jakieś hmmm cztery godziny. – Myślałam.
Kiedy w końcu podniosłam swoje cztery litery i
zrobiłam krok w stronę szklanych drzwi prowadzących
do salonu, na mej drodze stanął on.
Pchnęłam go z całej siły do środka, ale on ani drgnął!
Kurwa! Siła po alkoholu staje się znikoma! Dlaczego o
tym nie wiedziałam?!
Nie chciałam się do niego odezwać. Kurwa, za sztabę
złota bym tego nie zrobiła. Usiłowałam uderzyć go z
łokcia, ale tez mi nie wyszło.
Kiedy brałam zamach, żeby kopnąć Edwarda,
zakręciło mi się w głowie. Wiem, że nie zdążyłam nawet
upaść, gdy przed oczyma zrobiło mi się ciemno i niczego
już nie czułam…
Nazajutrz obudziłam się z mroczkami przed oczami,
potwornym bólem głowy i nudnościami .Świat wirował.
Moje ciało wygięte było w paragraf.
Kto mnie kurwa tak urządził?! – pytałam się w
myślach.
Alice za pierdole cię! Nigdy więcej nigdy z tobą nigdzie
nie jadę!
A co na to Carlisle i Esme?! Już wiedzą? Pewnie ten
skurwiel Edward im zakablował! Jak ja dotarłam do
pokoju?
Nagle zemdliło mnie i jedyne co mogłam zrobić to
pobiec do łazienki, potykając się o własne nogi.
Zwróciłam całą zawartość żołądka, który chyba nie
chciał przyjąć do organizmu tyle alkoholu…
Umyłam zęby i uczesałam włosy w koński ogon.
Wyglądałam jak nieboskie stworzenie! Strasznie ale…
po takiej nocy!
Wyprostowałam się i pomimo ogromnego bólu w
mięśniach weszłam bez pukania do pokoju Edwarda.
– Coś ty, kurwa, ze mną zrobił, kiedy urwał mi się film?
– Ja? ja nic.
– Tak, uważaj, bo uwierzę!
– Pewnie sobie mnie obmacałeś, nie?
– Za kogo mnie masz, mała?
– Tylko – kurwa – nie – mała – Wysyczałam przez
zaciśnięte zęby.
– Nic z tobą nie robiłem! Zaniosłem cię do łóżka, bo
nie mogłem znieść myśli, że mogłabyś, że w ogóle ktoś
mógłby spędzić noc na tarasie w taki ziąb!
– Yhy, okej dzięki. Teraz, kurwa, daj mi coś na kaca.
Głośne buahahaha wydobyło się z ust chłopaka, kiedy
zrozumiał, że wcale mnie to nie śmieszy.
– Co, suszy? – zapytała.
– I to jak!
– Masz. – Rzucił mi musujące tabletki. – Wypij, a teraz
stąd zmiataj.
– Nie ma sprawy, nie jesteś mi do niczego potrzebny.
Już prawie byłam na dole schodów… o, kurwa,
Cullenowie!
Czym prędzej popędziłam do pokoju. Alice, spała na
podłodze w koszulce i majtkach. Chyba zgubiła część
garderoby, no i nie wyglądało to na obmyśloną pozycję
do spania.
Chyba się zjebała. – Pomyślałam ze współczuciem.
Ona mi nie pomoże, jest jeszcze zalana. –
Panikowałam.
No nic, trzeba jeszcze raz odwiedzić pana
gburowatego…
– Edward! Zakablowałeś Carlislowi i Esme?
– Nie musiałem, sami wpadli na to, że się zalałyście.
– No to, kurwa, zajebiście. Jak zejdę czeka mnie
opieprz?
– Nie wiem, nie wracałem zalany aż tak do domu.
– Dobra, spadaj Ed.
Wolnym, jeszcze chwiejnym krokiem dotarłam do
schodów.
Zeszłam powoli trzymając się poręczy.
,,Dzięki temu, kto ją tu postawił!’’ – krzyczałam w
myślach.
Na moje nieszczęście w kuchni siedzieli oboje z
rodziców. Chyba nimi teraz byli nie?
– Dzień dobry, bardzo się gniewacie? - Postanowiłam
nie owijać w bawełnę, ja tam walę prosto z mostu.
– Cześć Bello, nie pochwalamy, ale nie masz się w
sumie czego bać. Jednak jeśli to się jeszcze raz
powtórzy. Wiedz o tym, że poniesiesz konsekwencje.
Tak, wtedy będziesz mogła pożegnać się z
kieszonkowym przez dwa miesiące i jakimikolwiek
przyjemnościami.
Boże, jaki ten Carlisle zasadniczy i jaki respekt
wzbudza nawet nie podnosząc głosu!
– A Alice?
– To nie był jej pierwszy raz, o nie, i dobrze wiedziała
co ją czeka, więc nawet nie próbuj jej tłumaczyć – ucięła
Esme, zanim zdążyłam otworzyć usta.
W tym czasie Carlisle napełnił wysoką szklankę wodą.
– Wrzuć tę tabletkę i wypij. Skąd ją masz? – zapytał.
– Od tego sku… Edwarda.
Tabletka rozpuściła się w mgnieniu oka. Wypiłam
jednym haustem i czekałam na ulgę.
– Może coś zjesz ?
– Może lepiej nie. – Od razu żołądek zmienił w mi się
supeł.
– Zjedz chociaż tosta! Alkohol nie wchłonie się
odpowiednio bez jakiegoś jedzenia! – zawołał Carlisle.
– No dobra, Esme, byłabyś tak miła i zrobiła mi tosta?
– Tak, idź połóż się kochanie, przyniosę ci co trzeba.
Kiedy weszłam do pokoju bardzo się zdziwiłam. Co do
cholery?!
A może pomyliłam pokoje?
Nie, nie to moje meble!
– Edward, co ty tutaj do cholery jasnej robisz?!
– Coś zdaje mi się… że leżę.
– No to bierz dupę w troki i wypierdalaj!
Tylko na mnie prychnął. Długo nie myśląc, poszłam do
jego pokoju, rozłożyłam się na wielkim łóżku, krzycząc
do Esme, że jestem o pokój dalej.
Zdziwiona bardziej niż ja przyniosła mi dwa suche
tosty i jeszcze jedną rozpuszczoną tabletkę.
– Bello, co się dzieje?
– Nic.
– Jak to nic? Co robisz w pokoju Edwarda, a on w
twoim?
– Jego się pytaj, to on zajął mój pokój!
– A gdzie Alice?
– Nie ma jej w pokoju?
– Nieeeee, myślałam, ze wiesz gdzie ona jest.
– Pół godziny temu jeszcze tam była.
Wstałam z łóżka Edwarda, co prawda niechętnie bo
zapach jego perfum nawet mnie nie drażnił, wręcz koił
moje nozdrza!
No nic to! Trzeba znaleźć chochlika!
Wparowałam do mojego pokoju, gdzie Edward w
najlepsze leżał sobie na moim łóżku, bawiąc się
laptopem.
– Gdzie Alice?!
- Kurwa, nie wiem – wysyczał.
– Okay, a i odłóż mojego laptopa.
– Ale tu są takie fajne gierki, Bello pozwól. –
Zachowywał się jak dzieciak.
– Nie, nie możesz!
Trzasnęłam drzwiami i zajrzałam do dwóch pokoi
gościnnych.
Tam te jej nie było. Łazienka? Bingo! Alice w pustej
wannie to dopiero widok. Potrząsnęłam ją. Nic. Drugi
raz, nic, trzeci nic.
– Carlisle!!!! – wydarłam się z całej siły.
Edward zjawił się pierwszy, a za nim Esme i Carlisle.
– Ona się nie rusza!
Carlisle podszedł do niej, przyłożył palec wskazujący i
środkowy do gardła.
– Puls jest dobry, oddycha.
– Bello, czy ona coś brała?
– Nie raczej nie, cały czas z nią byłam!
– Czyli zachlała się do nieprzytomności! Ach, idiotka! –
rzucił Carlisle, biorąc ją na ręce i zanosząc ją do jej
łóżka.
– I co się tak na mnie gapisz Edwardzie? – zapytałam
z sarkazmem.
– Bo dawno nie widziałem takich wybraków natury jak
dzisiaj! – Zaśmiał się, kierując się już do własnego
pokoju.
ROZDZIAŁ 4
„Jesteś kimś więcej”
Beta: Eileen
BELLA
Edward to dupek! Chuj, idiota, złamas!
Nienawidzę tego, jak zachowuje się wobec mnie!
Gdyby tylko był troszeczkę milszy…
Wtedy i ja byłabym inna… Chyba nie zauważa, że
jestem osobą wrażliwą i nielubiącą przemocy. Ale
Charlie, mój tata, nauczył mnie, jak bronić się i fizycznie,
i psychicznie!
Gdyby tylko Edward przestał mnie denerwować i
zaczepiać! To i ja dałabym mu wtedy święty spokój, bo
wiem, ze i on by tego chciał! No ba, kto tego nie chce!
Ale „Pan” Edward wielmożny Książe Cullen nie raczy
nawet zmienić tonu głosu na milszy, gdy się do mnie
czepia!
Ostatnio nawet stwierdził, ze mam w tym domu lepiej
niż on. Dlaczego? No ba mam lepszego, nowszego
laptopa i ful wypas komórkę, która jest mi potrzebna jak
rybie rower.
Gdyby tylko zmienił do mnie nastawienie i ładnie
poprosił to może i dostałby tego Sony Ericssona. Niech
ma i cieszy się jak murzynek z bateryjki, no ale… on nie
umie uszanować innego człowieka!
Te przemyślenia przerwał nikt inny jak on sam w roli
głównej!
Wszedł do mojego pokoju… nawet kulturalnie, bo
zapukał, lecz nie poczekał na „proszę”.
Dobra skoro już wszedł…
- Czego Edwardzie?
- Chciałem tutaj posiedzieć.
- Po coś ty mi tutaj?
- Chcę tu po prostu posiedzieć. - Wyszczerzył się jak
szczerbaty do sucharów.
- Sobie siedź, ale jeśli chodź raz mi przerwiesz…!
- Okej, a mógłbym jeszcze poczytać jedną z twoich
książek? Dobre są.
- Skąd wiesz?
- Yyy no, ostatnio sobie czytałem - odpowiedział.
Zawstydzony? Chyba tak.
- Jak - to - sobie - czytałeś?!
- No wiesz, wziąłem książkę, otworzyłem na stronie
trzeciej, omijając stronę tytułową i posłowie, no i wtedy…
nie uwierzysz! Zacząłem składać literki w wyrazy, a
potem w całe zdania!
Roześmiałam się jak głupia. Po dobrej minucie
wzięłam się w garść, zabierając się za wcześniej
czytaną książkę.
- No to co, mogę?
- A bierz, co chcesz, oprócz laptopa i komórki.
Jego twarz wykrzywił grymas, a ja dobrze wiedziałam
dlaczego.
Ha, przyszedł sobie pograć! A tu czarna dupa! Bella -
sukinsynka nie pozwala, hahaha - Rozbrzmiewało
głośno w mojej głowie, w związku z czym nie
wytrzymałam i zaczęłam się śmiać.
Edward spojrzał na mnie zaciekawiony, ale zaraz
powrócił do lektury, gdyż wiedział, ze zaraz mogę się
delikatnie mówiąc wściec!
No cóż, taka się stałam…dzięki niemu.
Tym razem czytałam sobie „Hamleta” Szekspira, bo to
jedyna książka, z którą nie zapoznałam się jeszcze w
Forks. Wszystkie inne oprócz tej przerabiałam już kilka
razy, bo średnio ją lubię.
W pewnej chwili zachciało mi się porozmawiać!
Z Edwardem byliśmy sami w domu. Natomiast Alice z
Esme na zakupach, oczywiście nie w Centrach
handlowych, gdyż chochlik miał szlaban na wszelkie
przyjemności! No i musiał pomagać w domu. Carlisle
natomiast przebywał na dyżurze. Także, jeśli chciałam
otworzyć gębę, to tylko do Edwarda.
No nic, to pokłócimy się trochę.
- Edwardzie?
Podniósł głowę znad książki z zaciekawionym
spojrzeniem.
- Tak?
- Wiesz, ze nienawidzę cię z całego serca prawda? -
zapytałam jak najmilszym tonem.
- Tak Bello, niestety to wiem - odpowiedział mi baryton.
- Niestety? Przecież to, wszystko ty zacząłeś!
- Kurwa, Bello, wiem! Spieprzyłem wszystko od
samego początku! Tak, jestem dupkiem, pozerem i
idiotą.
- A teraz nadal mnie nienawidzisz?
- N - I - E - odpowiedział stanowczo z wyczuwalną nutą
goryczy.
- Jak to nie?!
- Normalnie Bello, nawet nie wiem czy sobie
wszystkiego nie wyobraziłem, no bo kurwa! Jak można
nienawidzić takiej dziewczyny jak ty! Jesteś piękna,
mądra…
- Coś ty powiedział?! Edward, przeginasz w
nieodpowiednią stronę!
- To co słyszałaś - uciął.
- Kurde, Edward ja dobrze wiem, co słyszałam, ale
cholera nie wiem, co myśleć! Najpierw przez bity miesiąc
mnie dręczysz, nienawidzisz, obrzucasz obelgami, a
teraz co?! Na dobroć ci się przed bożym narodzeniem
zebrało?! Co ty sobie myślisz?!
- Nie wiem, co myślę. Nie wiem, co mam robić. To tak
jak wybór: kłamać czy mówić prawdę.
- Mówić prawdę, Edwardzie.
- Bello wiem, że ty masz mnie w dupie, no bo jak
można mieć za przyjaciela takiego skurwysyna jak ja,
ale… ty nie jesteś mi obojętna - ostatnie słowa
wypowiedział niemal szeptem.
- Co? - Nie dowierzałam własnym uszom!
- Przepraszam, Bello!
- Za co?
- Za to, że pozwoliłem sobie na wypowiedzenie tych
słów. Nie powinienem był tego mówić ani teraz,
ani…nigdy więcej!
- Mogę o tym zapomnieć, jeśli chcesz.
- Dziękuję. A teraz mam propozycję, zagrzebmy ten
pierdolony topór zalegający między nami! Zacznijmy
wszystko z czystymi kontami. Co ty na to?
- Słuchaj, jeśli robisz sobie ze mnie jaja, to pożałujesz.
Wiesz, ze ja święta nie jestem i wcale nie trudno mnie
wyprowadzić z równowagi, której nie pozostało mi wiele.
- Bello, mówię SERIO!
Zaczęłam zastanawiać się nad sensem jego słów,
może ma rację?! Nie wiem, ale chyba przystanę na tę
jego propozycję. Tak powinno być od początku: ja i on w
zgodzie. Dzięki naszym ciągłym kłótniom, Carlisle jakby
się postarzał, a Alice gotowa była wyrywać sobie swoje
kruczoczarne włosy!
Kurwa…
- Zgoda, Edwardzie
- Naprawdę?
- A czy wyglądam na osobę, która żartuje?
-Yyy, no nie. - Uśmiechnął się łobuzersko, po raz
pierwszy prezentując swoje śnieżnobiałe, proste zęby.
Edward wstał z mojej kanapy podszedł do mnie
wymagając prawą dłoń.
- Przepraszam - powiedział miłym głosem.
Ja także wyciągnęłam prawą dłoń łapiąc się jego.
- Ja także przepraszam - wyszeptałam.
- No, to Esme się ucieszy!
- Z czego?
- A z tego, ze nie rzucimy się sobie do gardeł przy
świątecznym stole.
- No tak, to już za trzy dni! Wigilia! Omal bym nie
zapomniała!
Edward szeroko się roześmiał! Jaki on ma piękny
uśmiech.
- Pewnie nie masz także prezentów!
- No nie mam, a ty?
- Ja też nie, wybieram się jutro rano do Seatle, masz
ochotę się zabrać?
- No nie wiem, Edwardzie, czy to jest dobry pomysł.
- A dlaczego nie? Skoro pogodziliśmy się ja
przyznałem się do tego i owego, a ty raczej nie chcesz
rozpoczynać kolejnego miesiąca nienawiści więc…To
chyba nie będzie dla nas groźne, co?!
- No nie, nie zamierzam, ale co sobie Carlisle, Esme i
Alice pomyślą?
- Boże, Bello faktycznie masz się czym przejmować,
zawsze mogę wcisnąć im jakiś kit i po sprawie!
- Dobra ale, muszę ci coś powiedzieć - wyznałam
cichym głosem.
- Mów.
- Raz: nie rób sobie większych nadziei, co do mnie.
Odnoszę się teraz do słów „jesteś kimś więcej”, nie
potrzebuję nikogo więcej znaczącego niż znajomy,
przyjaciel, zrozumiano?
- Mhhhm - mruknął.
- Dwa: to, że kość niezgody wyparowała, nie znaczy,
że możesz robić, co chcesz i kiedy chcesz, tak?
- Konkrety, proszę?
- Więc nie życzę sobie zjadania moich płatków
kilogramami! Grania na moim laptopie godzinami, bo jak
byś nie zauważył to… ja też z niego korzystam! Kolejna
sprawa to zajmowanie łazienki! Edward, wiem że tobie
potrzebne jest tylko dziesięć minut! Nie trzydzieści! Więc
daruj, ale łazienkę zostaw mnie i Alice, tak? No więc
ostatnia sprawa, błagam cię nie chodź po domu tak, jak
masz to w zwyczaju ostatnio okej?
- Dobra, pierwsze rzeczy da się zrobić, ale co chcesz
od ostatniej?!
- Wiesz, nie bardzo wiem jak to wytłumaczyć,
rozumiesz?
- Ach, chodzi ci o moją klatkę piersiową?!
- Mhhhm. - Zalałam się purpurą…
- No, dobrze.
- Dzięki!
Chłopak wybuchł strasznie głośnym śmiechem, co było
zrozumiałe po tak długim czasie tłumienia go w sobie.
Niedługo po nim i ja się dołączyłam. Zaczęłam śmiać się
do łez, kiedy do pokoju wpadła Alice.
„Pogodziliście się” - wykrzyczała, promieniejąc z
zachwytu.
- No, ten tego, na to wychodzi, Chochliku.
Alice wskoczyła zwinnie na kolana Edwarda,
uwieszając się na jego szyi.
- Wiedziałam durniu, ze kiedyś, prędzej czy później
polubisz Bellę!
-Yhy, Alice puść mnie z łaski swojej, bo mnie udusisz -
wysyczał.
Do pokoju weszła także Esme.
- Co tu tak głośno i radośnie? - Uśmiechnęła się do
nas.
- Esme! Nie uwierzysz?! Bella i Edward się pogodzili!
- No to cudownie! Ciężko było z wami wytrzymać pod
jednym dachem! Nawet to, ze nie było was słychać było
ciężkie. Żebyście się chociaż kłócili, a tu nic. Wy po
prostu omijaliście się szerokim łukiem!
- Przepraszamy - odezwał się chłopak.
- Okej, to była tylko wasza sprawa! - Zaśmiała się
Esme.
- Tak, ale dla was to na pewno była udręka.
- To prawda, Alice rusz swoje zgrabniutkie cztery literki
i chodź ze mną, zlew czeka!
- Esme, daj mi dzień wolnego, błagam cię!
- Alice! Nie przeginaj tak? Im szybciej zaczniesz, tym
szybciej skończysz.
Dziewczyna zwlekła się leniwie z kolan brata i
pomaszerowała za Esme do kuchni.
Edward także bez słowa opuścił mój pokój.
Czy źle zrobiłam? Nie kurwa, nie! Od samego
początku chciałam się z nim zaprzyjaźnić!
Nadal na mnie działa jak goły facet na normalną
kobietę! Podoba mi się, ale razem to my nigdy nie
będziemy, tego jestem więcej niż pewna.
To, ze jest piękny jak bóg ze szczerozłotego kruszcu,
nie znaczy, że będziemy razem, o nie. A te słowa: jesteś
dla mnie kimś więcej?
Co miał dokładnie na myśli? Nie wytłumaczył mi a
szkoda, wielka szkoda. Ale co mnie to obchodzi!
Postanowiłam dawno temu, że z nikim się nie zwiążę. A
dokładniej było to rok temu.
Miałam chłopaka, Jamesa. Był przystojnym blondynem
zaledwie rok starszym ode mnie, ale całkiem innym niż
ja! Mówił, że mnie kocha. Mnie też wydawało się, że
czuję to samo. Jakże się wtedy myliłam! Nawet sobie
nikt nie może tego wyobrazić.
Złamas chciał mnie tylko wykorzystać, zaliczyć,
przelecieć… Wyliczanka mogłaby się ciągnąć w
nieskończoność!
Ale ja się nie poddałam.
Wtedy…
Byliśmy sami u mnie w domu, rodzice natomiast
przebywali w pracy.
Przyszedł mnie odwiedzić. Tak, akurat!
Kiedy wróciłam z kuchni, wydawał mi się podejrzanie…
dziwny? Może i tak.
W każdym razie zasiedliśmy do oglądania filmu,
zgasiłam światło i włączyłam stare, bo stare, ale nadal
działające DVD.
Wtedy ten skurwiel, James zaczął po prostu pchać
łapska pod moją bluzkę, rozpinając mój rozporek, swój
zresztą także. Długo nie myśląc, jebnęłam mu w łeb
wazonem z pobliskiego stolika. Renee najpierw wpadła
w szał, ale kiedy jej wytłumaczyłam, co zaszło,
zadzwoniła na policję. W taki sposób udupiłam
nieletniego gwałciciela, siedzi sobie teraz w więzieniu w
Phoenix i pewnie gwałci kumpli spod celi, bo kobiet nie
ma w tym pudle.
Tamtego pamiętnego wieczoru postanowiłam, ze nie
zwiążę się żadnym chłopakiem. Nie, wcale nie mam
urazy do mężczyzn, po prostu chcę być sama. Nie chcę
się przejechać na kolejnym mężczyźnie. Może i jestem
zimna jak lód. Może i odpycham miłość. Może kiedyś
szłam przez życie, szukając jej, ale teraz w miłość po
prostu nie wierzę. To nędzne uczucie, dzięki któremu
człowiek staje się niewolnikiem innej osoby. A, chuj z
takimi doznaniami!
„Mówią, że bez miłości nie da się żyć, ale tlen jest
ważniejszy!”*
Nie wierzę w miłość, nie wiem nawet czy na dobrą
sprawę wierzę w Boga. A w inną osobę to już w ogóle.
Czy wierzę, że Renee i Charlie patrzą na mnie z góry?
Nie wiem, kurwa nie wiem! Kocham ich nadal,
potwornie tęsknię, bo wszystko zdarzyło się tak
niedawno. Przed oczyma znowu stanął mi obraz
policjanta stojącego w drzwiach naszego mieszkania…
„Mamo, tato jeśli tam jesteście, to czekajcie na mnie!”
Łzy pociekły po moich policzkach.
Zaczęłam mimowolnie szlochać. Co poradzę na tę
jebaną tęsknotę? Miłość do rodziców jest inną miłością
niż miłość do partnera… Zdania nie zmienię nigdy.
Kocham ich do dziś, kochałam i kochać będę na wieki
wieków! Oni nigdy nie uciekną z mego serca, jak zrobili
to, uciekając z tego świata!
„Bóg ich wezwał, chcieli żyć, lecz musieli iść”
Zaczęłam płakać, nie tłumiąc już w sobie niczego. Ja
pierdolę, jaki ten świat pojebany!
Leżałam na łóżku w pozycji embrionalnej, ocierając
oczy z coraz to nowych łez…
Poczułam czyjąś dłoń na moich plecach, która lekko je
pocierała.
To był Edward, rozpoznałam wodę kolońską.
- Nie płacz, Bello - szepnął tuż nad moim uchem.
Podniosłam się, wspierając na łokciach.
- Edwardzie, nie mogę nie płakać! Myślałam, że jestem
twarda. Myślałam, że wytrzymam. Ale kurwa…cztery
miesiące ani trochę nie ukoiły uczucia straty! Mam
ochotę umrzeć, mam ochotę zejść z tego świta i
dołączyć do moich rodziców! Chcę być przy nich…
Łza, spojrzenie, łza, spojrzenie…
Nawet nie wiem, kiedy Edward mnie do siebie
przyciągnął. Siedziałam wtulona w jego pierś, słone łzy
cały czas wypływały z mych oczu…
Chciałam go przeprosić, ale drżący głos mi nie
pozwolił
- Ciiii, Bello, cicho…
Pociągnęłam nosem i otarłam rękawem swoje łzy.
Edward posadził mnie wyżej tak, że teraz moja głowa
znajdowała się na jego barku. Pachniał cudownie, a jego
głos ciągle do mnie przemawiał.
Swoją własną twarz oparł na moim ramieniu,
tłumacząc mi, że wie, jak się teraz czuję.
- Widziałem twarz mordercy moich rodziców -
powiedział.
Podniosłam głowę, patrząc prosto w jego oczy. Jego
nos zaczął niebezpiecznie zbliżać się do mojego.
„Matko” - pomyślałam.
Wtedy jego ciepłe i piękne usta spoczęły na moich.
Były w dotyku niczym jedwab, w smaku słodkie jak
maliny lub truskawki, a w całowaniu najlepsze na
świecie.
Nie chciałam tego przerywać, chciałam by ta chwila
trwała wiecznie. Edward przechylił moją głowę w bok,
pogłębiając ten słodki i gorący pocałunek. Nasze języki
próbowały złączyć się w jeden, jednak nie dało się tego
zrobić, kiedy Edward oderwał się ode mnie. Poczułam
na powrót smutek.
- Bello, przepraszam, jaki idiota ze mnie! Kurwa!
- Zapomnę o tym, to był… wypadek przy pracy, tak
samo jak pewne słowa.
- Posłałam mały uśmiech.
- Jeszcze raz przepraszam.
- Doskonale całujesz. - Od razu zaczęłam żałować
swoich słów!
Edward znowu mnie pocałował, tym razem delikatniej i
krócej. Kiedy ja chciałam to zrobić, odsunął się ode
mnie. Wstał. Gdy był juz przy drzwiach, wymruczał cos
w stylu:
„To nie miało prawa się zdarzyć”.
Tak, masz rację - potaknęłam w myślach, oblizując
mimowolnie usta. Ach, zajebisty jest w te klocki.
Bello, do kurwy nędzy, trzymaj się reguł, które sama
ustanowiłaś! - karciłam się.
Poszłam do łazienki, obmyłam sobie twarz zimną
wodą.
Kiedy zeszłam na dół, wszyscy siedzieli już przy stole.
- Już miałam po ciebie iść - krzyknęła Alice, odsuwając
mi nogą krzesło.
EDWARD
Wow, całowałem Bellę Swan! Ja pierdolę, nic nie
cieszyło mnie tak od wieków! Dostałem to, czego
chciałem, ale tylko w 1/3 zrealizowałem swoje fantazje.
Nie, nie zamierzam jej przelecieć. Co to, to nie. Nie będę
takim chujem, jakim mógłbym być. Ale do cholery jasnej.
Ona podoba mi się i to strasznie! Bella to uosobienie
demona w aniele… jak to możliwe? Możliwe, możliwe!
Jest niebiańsko piękna, seksowna ponętna, mądra,
inteligentna… A zarazem jest wszystkim dla mnie
niedostępnym.
Poza tym, zgodziła się jechać ze mną do Seatle
kolejnego dnia!
No nic… Wierzyłem, że nie pokłócimy się kolejny raz i
że wszystko będzie tak piękne jak zaledwie parę godzin
temu w jej pokoju.
Zapadłem w sen cały, czas myśląc o niej. Nie
zdążyłem nawet wziąć choćby szybkiego prysznica. Tej
nocy spało mi się tak dobrze, że w niedzielny poranek
trudno było mi się obudzić. Jednak wizja wspólnych
zakupów z Bellą postawiła mnie na nogi!
Doprowadziłem się do porządku, włosy pozostawiając
w codziennym nieładzie. Nałożyłem dżinsy i bluzę
podszywaną sztucznym futrem. Było zimno, a ona
dawała ciepło nawet bez kurtki, co nawet mi pasowało.
Nie lubię kierować, gdy opina mnie kilka rzeczy. A tak
mam luz bluz.
Schodząc na dół, zajrzałem do pokoju Belli. Już jej tam
nie było. W kuchni siedzieli już członkowie mojej rodziny.
Przywitałem się grzecznym tonem i chwyciłem jedną z
kanapek ze stołu.
- To co Bells, gotowa?
- Jasne.
Uśmiechnąłem się do niej. Reszta gapiła się na nas jak
na … durniów?!
- Bello, gdzie wybierasz się z Edwardem? - zapytał
Carlisle.
- Do Seatle jedziemy, muszę kupić parę rzeczy -
odpowiedziała.
-Yhy, okej. - Posłał jej troskliwy uśmiech.
- Uważajcie na siebie, a ty Edward nie waż mi się
wychodzić z domu tylko w tej bluzie! - zawołała Esme
- Dobra - rzuciłem. - No to idziemy.
Alice poderwała się z krzesła.
- Bello na górę! I to już – zawołała, biegnąc po
schodach.
,,Zaczyna się.’’ – Pomyślałem, siadając na dolnym
schodku.
Po dwudziestu pięciu minutach zeszła na dół
wymalowana jak laleczka, w siwych spodniach
opinających jej zgrabny tyłek, czarnych kozakach
nałożonych na wierzch spodni, zielonej wydekoltowanej
tunice. Włosy Alice rozpuściła jej na ramionach, upinając
tylko kilka pasemek za uchem.
Bella wyglądała tysiące razy lepiej niż w moich
snach…
- Pięknie - zamruczałem. - A teraz chodźmy.
Alice wsunęła futerko Belli na ramiona, klepiąc ją po
plecach.
„Miłego wypadu” - zawołała, cicho jęcząc, że sama
musi siedzieć w domu.
Bella mnie onieśmiela, kiedy tak wygląda!
Jest piękna! Jakim ja głupcem byłem jeszcze miesiąc
temu. A teraz ona siedziała na miejscu pasażera,
uśmiechając się szeroko, kiedy nuciła słowa piosenki
,,Black Black Heat’’, Davida Ushera. Ta piosenka
pasowała do mnie… Bo czarne serce, to moje serce,
ono nigdy nie będzie czyste…
ROZDZIAŁ 5
„Kto nie ryzykuje, ten nie ma”
Beta : P.Gozdzikowa
EDWARD
Zakupy w Seatle to był strzał w dziesiątkę! Udało mi
się zaprosić Bellę na lunch w świetnej restauracji.
Zamówiliśmy spaghetti z pysznym sosem.
Śmialiśmy się z siebie nawzajem, gdyż nie sposób
było nie ubrudzić się tym jakże cudnym sosem.
W pewnej chwili Bella zachciała się odłączyć i wybrać
się sama do księgarni. No cóż musiałem się na to
zgodzić, siłą jej nie zamierzałem zatrzymywać.
Ja wykorzystałem ten czas na kupno prezentu dla niej i
dla tego chochlika, co siedział sam w domu i zadręczał
się tym, że szaleństwo świątecznych zakupów ją
ominęło.
Postawiłem na prostotę…
Z Bellą spotkaliśmy się pół godziny później przy
księgarni, do której wkroczyła.
– Czy panienka kupowała prezenty? – zapytałem.
– Nic kawalerowi do tego. – Roześmiała się.
– Bello czy masz może ochotę na jakieś centrum
handlowe? Butiki? Salony piękności?
– W żadnym wypadku! – Głos podskoczył jej do góry
ze dwie oktawy.
– Dobrze, więc może… kino?
– Jasne, to jest okej.
Już niedługo po tym siedzieliśmy w sali kinowej
zajadając się popcornem i śmiejąc z komedii na wielkim
ekranie.
Tak cudownie zleciał cały dzień, zmuszając nas do
powrotu…
Ja się chyba zakochałem?! Jak to możliwe? Pozer
Edward Cullen przydomek dupek?!
Miłość to głupie uczucie, nawet bardzo głupie!
Przywiduje cię na chama do drugiej osoby… no ale cóż,
jak można nie zakochać się w takiej dziewczynie?
Poznałem ją tak naprawdę dopiero w Seatle…
Wcześniej wiedziałem że wygląda jak anioł no i że jest
wyszczekana i umie się bić, a teraz wiem, że jest
zabawna, szczera… kochana przeze mnie.
Oczywiście tego jej nie powiem, bo mnie wyśle na
drzewo banany pompować.
Wiem, pójdę do tego idioty Jazza, on jest romantykiem
rzekomo wiec może mi pomoże, choć raz w życiu.
Zawsze tylko było „ja się w to nie ładuję, kłopotów mi
pod dostatkiem”.
No, ale czy teraz poproszę o coś złego?
Zawsze mógłbym poprosić Alice, ale ona… mogłaby
coś palnąć niechcący Belli.
Klamka zapadła, wybieram się do Jazza!
Droga jak zwykle ta sama, zbiegłem po schodach,
chwytając skórzana czarną kurtkę z wieszaka i kluczyki
od Volvo ze stolika i już mnie nie było.
Carlisle tylko za mną rzucił:
„Nie pal w samochodzie!” Zaśmiałem się z jego uwagi.
W mgnieniu oka byłem już pod domem wielmożnego
romantyka.
Dobra, obiecuję go nie przezywać, kurwa co ja robię,
ja chcę się zmienić?!
Zapukałem, modląc się, aby nie było Rose!
I co? Otworzyła ta sucz!
– Jasper chodź, twój pan przyszedł!
– Zamknij się, idiotko – wysyczałem.
– Spierdalaj, Ed! – krzyknęła idąc do salonu.
Nie wchodziłem. Zamierzałem nie spotykać się z nią
już więcej!
– Cześć Edward! – Głos Jazza dochodził mnie już ze
schodów.
– Siema, brachu! Chodź do samochodu…
Jasper przyszedł do mnie… zdenerwowany?
Rozczarowany?
– Jazz, co jest?
– Nic, właśnie pokłóciłem się z Alice!
– O co?
– O to, że nie zamierzam wysłuchiwać jej skomlenia o
tym, że nie dane jej było w tym roku zaliczyć Seattle
przed Bożym Narodzeniem!
– Nie przejmuj się, przejdzie jej.
– Wiem… a ty, co chciałeś?
– Yyy, no ten tego… powiedz mi, jak zdobyć Bellę!
– Stary powaliło ci się w głowie?! Przecież nie
rozmawialiście ze sobą już od wieków!
– I tu się mylisz. – Zaśmiałem się.
– Pogodziliście się?
Kiwnąłem głową potakując.
– Całowałem się z nią jeszcze no i byliśmy razem w
Seattle.
– Przecież już ją masz? – powiedział, niedowierzając.
– Nie, nie mam jej, sama mi powiedziała, że… ona
nikogo nie chce.
– No to, na razie daj sobie spokój, Ed. Idę do domu.
Musze pomagać jędzy Rosalie w przygotowaniach
świątecznych, cudownie! Na razie.
– Trzymaj się.
Dzięki wielmożny Jasperze, że mi pomogłeś,
nadaremno zużyłem paliwo! Kurwa, zero pomocy od
wszechświata!
I chuj, albo wyznam jej miłość, albo zostaniemy na
stopie aktualnej…
No, także wracam do domu i kładę lachę na
wszystko…
Do Wigilii tylko dwa dni…
W Forks spadł już śnieg, aż miło!
I kto by pomyślał, że świat zacznie mi się podobać?!
No nie wiem, ale zawsze kochałem Boże Narodzenie,
to idealny czas. Nikt nie jest w stanie go zburzyć.
BELLA
Dwa dni od powrotu z Seatle i zero rozmów z
Edwardem… On chyba tylko udawał, że mnie lubi, a
może i nie, to nieważne, wierzmy temu, co mówił. Nie
wiem, co o mnie myśli, a szkoda. Miałam ochotę
wparować do kuchni i zacząć piec, ale nie wiem, co
Esme na to.
Alice krzątała się po domu, ozdabiając go światełkami,
a Edward z Carlislem poszli po wielki świerk!
Uwielbiam Boże Narodzenie. Obudziły się
wspomnienia ostatnich świat, nawet nie wiem, kiedy
odpłynęłam…
Kiedy otworzyłam oczy, ogarniała mnie ciemność,
mięśnie bolały, jakby tkwiły w bezruchu co najmniej ze
trzy doby. No tak, co się dziwić! Spałam na… podłodze! I
to żebym leżała chociaż na dywanie! A ja na gołych
panelach obrałam miejscówkę! Spojrzałam na zegarek,
było dopiero pod dwudziestej ale i tak spałam chyba
pięć godzin… jak to możliwe? Przespać taką część
dnia? U mnie chyba wszystko jest możliwe…
Wstałam rozprostowując kości. Zeszłam do kuchni
licząc na zastanie domowników, a tu skucha… tylko
Edward.
Przeciągnęłam się stajach na palcach i ziewnęłam.
– Gdzie reszta? – spytałam
– Poszli spać, umęczeni są. Ty sobie smacznie spałaś,
a my pracowaliśmy.
– To trzeba było mnie obudzić – odpowiedziałam
zaspanym głosem.
– Nie miałem serca tego robić, Bello!
– Pff, zawsze bym się przydała, a tak pewnie nawet
choinka już ubrana!
– No, co ty! Choinkę ubieramy jutro… w Wigilię!
– To super, uwielbiam to!
– No to się załapiesz, bo od siedmiu lat tylko ja i Alice
to robiliśmy.
– Yhym, cieszę się, miło mi.
– Napijesz się czegoś?
– A masz może coś z aromatami Bożego Narodzenia?
– Czyli?
– Np. coś z cynamonem… I tak dalej.
– Zaraz coś znajdziemy. – Uśmiechnął się do mnie.
Edward przyrządził dwa gorące, pyszne napoje. Tego
wieczoru nikt już nic nie powiedział…
EDWARD
Noc minęła bardzo szybko. Spałem jak zabity, nie
słysząc i nie czując niczego. Nawet nie śniłem… żałuję,
a zarazem cieszę się.
Cały w skowronkach zbiegłem na dół, przygotowując
śniadanie dla trzech osób oraz napoje takie jak wczoraj.
Kakao, cynamon i czekolada, to jest smak.
Tak, dla trzech osób: dla siebie, Alice i Belli. Carlisle i
Esme jak w każdą wigilię udają się po zakup prezentów.
Zrobiłem jajecznicę. Było już około dziewiątej, a one
nadal spały. Wślizgnąłem się do pokoju Belli, zdzierając
z niej kołdrę i w taki sposób ją budząc, to samo zrobiłem
z Alice.
„Śniadanie” – zawołałem, siląc się na piskliwy głos.
Nie wiem, czy mi to wyszło, ale obie trzasnęły
drzwiami swoich pokoi. Niedługo potem zajadały się
jajecznicą, wychwalając mój talent.
„To co dziewczynki, zabieramy się za choinkę!” –
krzyknąłem.
Obie twarzyczki pokrył szeroki uśmiech. To im sprawia
taką radochę jak i mi!
Już po dwóch godzinach drzewko było niemalże
cudem świata, tak je odpicowaliśmy! Cudowny widok.
Postanowiłem zabrać Bellę na spacer. A że Alice
musiała zająć się pracami domowymi, bo tak nakazała
jej Esme, a nie chciała pomocy, to stwierdziłem, że
trzeba wykorzystać czas wolny.
Bella twierdziła, że trzeba pomóc chochlikowi, ale Al
jakoś ją odwiodła od tego pomysłu.
Znowu nałożyła te cudowne czarne kozaki z futerkiem,
futerko i jakieś ciekawe, także opinające spodnie. Założę
się, że garderobę uzupełniła jej Alice!
Tak jak ostatnio, wyglądała kosmicznie! Aż mi się w
głowie zakręciło.
Śnieg padał nam prosto w twarz.
Wiatr zawiewał, tworząc małe zaspy. Obraliśmy drogę
do… lasu, tam jest pięknie tą porą roku. Co prawda w
Forks zawsze jest zimno, ale rzadko tak pięknie!
Może to wszystko dla Belli? Nie mam pojęcia, ale
kocham... kocham… kocham…
Z kolejnych rozmyślań o miłości wyrwał mnie
zachwycony głos Belli!
– Edwardzie, Edwardzie – piszczała!
– Słucham!
– Patrz, patrz tam! – Wskazała palcem na małą
polanę. – Zobacz, młode sarny!
Piękne zwierzęta z gracją obchodziły polanę, zapewne
szukając jakiegoś pożywienia.
W lesie zaczęło się ściemniać, więc postanowiliśmy
wracać.
– Bello, jak podoba ci się w Forks?
– Wiesz, od jakichś czterech dni jest okej. – Posłała mi
znaczący uśmieszek.
– A podoba ci się śnieg?
– Bardzo! Edwardzie bardzo. Nawet nie wiesz, jak to
jest żyć w ciągłym słońcu!
Szedłem przodem, w sumie byliśmy już na trawniku
posłanym białym puchem przed naszym domem. Alice
siedziała na schodkach ubrana w zimową kurtkę i kozaki
do kolan, nie minęła spodni.
Nagle oberwałem czymś w plecy! Śmiech Belli i Alice
rozbrzmiewał wszędzie, oddałem Belli śnieżką, w taki
sposób zrobiła się mała bitwa w Forks!
Alice dołączyła do nas pełna humoru i radości.
Kochała takie zabawy.
Po jakimś czasie wszyscy troje padliśmy na śniegu
wyczerpani.
Esme zawołała nas do domu na herbatę. Ruszyliśmy
tylnymi drzwiami, żeby nie zachlapać całego domu!
Byliśmy cali w śniegu!
Przemarznięci i przemoczeni.
Kiedy nastał czas kolacji, zasiedliśmy w piątkę
odświętnie ubrani do stołu.
Bella i Alice ubrane były niemal identycznie, różniły się
tylko kolorami sweterków.
Bella w czarnych materiałowych spodniach
podkreślających pas, do tego biała koszula z rękawami
¾ , a na to obcisły bawełniany, siwy sweterek z krótkim
rękawkiem. Marzenie…
Carlisle zapalił świece… Wieczór spędziliśmy bardzo
miło przy choinkowych światełkach i aromatach prosto
spod ręki Esme.
Rodzice rozdali nam prezenty… Ja dostałem nowego
laptopa, bo w moim ostatnim popsuła się matryca.
Alice dostała jak co roku trochę ciuszków, jakieś
malowidła no i trochę gotówki.
A moja Bella dostała kartę kredytową (którą ja i Alice
dostaliśmy rok temu) i zestaw do malowania.
Jak zwykle ucieszyła się twierdząc, że to za dużo…
Dostała moralną zjebkę i tylko się zarumieniła No cóż,
powinna przyjmować prezenty z radością a nie ze
smutkiem!
Ja ze swoim czekałem na późniejszą porę…
Kiedy już miałem pewność, że wszyscy już śpią,
wszedłem bezceremonialnie do pokoju Belli… Płakała.
Podszedłem do niej jak ostatnio, biorąc ją w ramiona…
Siedzieliśmy tak bite trzy godziny, opowiadała mi o
tym, jak spędzała Boże Narodzenie z rodzicami, jak było
cudownie.
Ja byłem z nią szczery, zrobiłem to samo…
Oboje ciężko to znieśliśmy, ale czasami trzeba
szczerości.
Prezent Belli, płytę ,,30 seconds to Mars’’ zostawiłem
jej na stoliku, gdy zasnęła. Rano serdecznie mi
dziękowała.
Całe święta minęły jak z płatka, nikt nie poruszał
trudnych tematów.
Drugiego dnia świąt, oglądając kolejną głupkowatą
komedię romantyczną, pogłębiłem się w przekonaniu, że
ją kocham!
Strasznie się bałem reakcji Belli na owe słowa, więc
najpierw poradziłem się siostry, ale ona kazała mi być
szczerym i koniec!
No i weź się z taką porozumiej? Nawet nie będę
przytaczał naszej rozmowy, bo to totalna nuda…
Podjąłem decyzję… Powiem jej, powiem jej dzisiaj!
Wieczorem! Drugiego Dnia Bożego Narodzenia.
Znowu poczekałem na swobodne otoczenie…
Zapaliłem w salonie światełka, siadając obok Belli.
Siedziała owinięta kocem.
Wzrok utkwiony miała na bladym księżycu
rozpościerającym się za oknem.
Przykryłem się drugim kocem, kładąc ramię za Bellą.
Wtuliła się w moją pierś, pociągając nosem, pewnie
mnie wąchała…
– Bello, muszę ci coś powiedzieć.
Zacząłem się strasznie denerwować i ssać dolną
wargę moich ust.
– Edwardzie, rozluźnij się – rozkazała.
Żeby to było takie proste! Nikomu, żadnej dziewczynie
tego nie mówiłem! A skąd wiem, że to właśnie to?
Widziałem to uczucie na ekranie, na deskach teatru,
czytałem o nim, to na pewno to!
„Kto nie ryzykuje, ten nie ma!” – Pomyślałem.
– Bello… kocham cię – wymruczałem nad jej uchem.
ROZDZIAŁ 6
„Uciekam”
Beta: P.Gozdzikowa
BELLA
Droga do Nowego Jorku…
Koszmarnie długa, trudna, kiedy jedzie się samej.
Samochód Cullenów,Aston Martin vanquish. Samochód
Edwarda na specjalne okazje. To Carlisle zgodził się, by
mi go pożyczyć, a wręcz kazał mi nim jechać…
Zalałam bak do pełna, płacąc złota kartą Cullenów,
która teraz była moja.
W pospiechu spakowałam swoją torbę, wzięłam
komórkę i laptopa… uciekłam.
Prawie uciekłam, Carlisle dowiedział się pierwszy, a
reszta? Zostawiłam im kartkę. Chociaż i Edward dobrze
wiedział, co się dzieje. Pomimo iż trzymałam się od
niego z daleka.
Zapiekły mnie oczy i znowu pociekły łzy, słone i
smutne łzy.
Komórka co jakiś czas dzwoniła, wyłączyłam ją.
Na laptopa przychodziły widomości… Odłączyłam
Internet, no bo co poradzić?
A było to mniej więcej tak…
– Bello…kocham cię – wyszeptał Edward.
– Coś ty powiedział?!
– To co słyszałaś… Bello.
Zerwałam się z kanapy, biegnąc do swojego pokoju,
od razu zamknęłam go na klucz.
W razie gdyby Edward chciał złożyć mi wizytę.
Po drodze minęłam się z Carlislem, którego
szturchnęłam, nic nie mówiąc.
W ogromnym pospiechu spakowałam torbę i wzięłam
najpotrzebniejsze rzeczy, musiałam odpocząć od Forks,
od szkoły, od Edwarda…
Wyznał mi miłość, niestety, ja też go darzę głębszym
uczuciem niżeli zwykła przyjacielska miłość! Do kurwy
nędzy! Dlaczego? Dlaczego znowu padło na mnie?
Jak by sekretarka Boga nie wiedziała, że boję zaufać
się kolejnemu chłopakowi?
Po tym złamasie, Jamesie, mam stracha przed
miłością!
Tylko przed tym, jakby nie było uczuciem…
Pragnę Edwarda, ale boję się miłości.
Pojebane? A jakże!
Jeszcze rok no może półtorej roku, temu szłam przez
życie szukając miłości, teraz co? Kiedy ją kurwa
znalazłam, to uciekam, bo się boję!
Bo to ja, jebana Bella Swan, Isabella Swan, jak sobie,
ktokolwiek chce… Kurwa, szit! Ja pierdolę!
Dlaczego wybrałam Nowy Jork? Bo kurwa! Port
Angeles i Seattle było za blisko, Phoenix za daleko!
Więc wybrałam to jakże tętniące życiem miasto!
Droga była długa i męcząca. Cudem tam dojechałam,
tylko raz zatrzymując się na parę godzin w motelu,
padłam jak kawka, śpiąc trzynaście godzin. Komórkę i
laptopa nadal nie włączałam… chciałam być sama.
Chciałam mieć spokój i czas, dla siebie.
Po cholerę mi inni? Sama jestem sobie panią.!
Jak myślicie co, a raczej kto mi się śnił? Ten
pierdolonym, kochający Edward…
Przyszedł do mnie do pokoju w tym obskurnym
motelu…
Pukał do drzwi. Kiedy wyjrzałam przez wizjer, ujrzałam
płatki czerwonych róż.
– Kto tam!?
– Bello, błagam, otwórz!
– SPIERDALAJ, Edwardzie!
Łzy stanęły mi w oczach… Pragnę go! Należę do
niego, on do mnie.
A chuj, otworzę mu, najwyżej mnie zdradzi.
Podarował mi bukiet czerwonych róż i pierścionek. On
mi się oświadczył.
PUK!PUK!PUK!
Kurwa! Taki piękny sen! A tu jebana obsługa
motelowa!
Pokojówka chcąca posprzątać pokój, nie ma lepszej
pory?!
Miałam plan.
JAK NAJSZYBCIEJ ZAPOMNIEĆ O EDWARDZIE!
Carlisle zapewnił mnie, że mogę odpoczywać, ile chcę.
Nie podoba mi się opcja, że za jego pieniądze, dlatego
będę pracować w Nowym Jorku.
Tak będzie najlepiej dla mnie i dla Edwarda, którego
chyba kocham, ale nie chcę nic do nikogo czuć.
Proste jak budowa cepa.
Zapomnę o nim, dam radę, dam, cholera, a jak nie
dam?
Do centrum Nowego Jorku dotarłam około południa
trzeciego dnia od Bożego Narodzenia.
Mieszkanie znalazłam niemal od razu.
Kupiłam świeże wydanie New York Times i od razu
trafiłam na przystępne ogłoszenie.
Mieszkanie dwupokojowe z łazienką. Płatne
tygodniowo nie miesięcznie, co dla mnie jest świetnym
rozwiązaniem. Łącznie wychodzi tysiąc dziewięćset
dolarów miesięcznie. Natychmiast spotkałam się z
niejaką Victorią, która wydawała się dość miłą osobą.
Podpisałyśmy krótką umowę. Zapłaciłam jej za dwa
tygodnie z góry i wprowadziłam się do nowego
mieszkania.
Mieszkanie okazało się bardzo przytulnym miejscem.
Mieści się nad chińską knajpką, tak więc jedzenia mi nie
zbraknie.
Mały pokój był sypialnią, a duży pełnił funkcję salonu
jak i kuchni, gdyż znajdował się tam aneks kuchenny.
Bardzo ładnie umeblowane i skromne miejsce.
Jest w moim guście, bo panuje tutaj ład i porządek, nic
nie muszę kupować, ani doprowadzać do porządku. Jest
tu jak w hotelu.
Płacisz i masz wszystko.
EDWARD
Wyjechała, od tak wyjechała. I chuj bombki strzelił! Po
moim jakże cudownym planie.
Wyznałem jej, co czuję, musiałem to zrobić, no bo…
nie miałem ochoty dusić tego w sobie.
Głupio mi było traktować ją jak kobietę mego życia,
kiedy ona była tego nieświadoma!
Jednak wystraszyła się tego uczucia, lub mnie nie
nawiedzi, w czym bym się wcale nie zdziwił.
Która normalna, piękna, mądra dziewczyna chciałaby
takiego skurczybyka jak ja?
Nawet już tak dużo nie przeklinałem przy niej! Od
ostatniego numeru z prochami wcale nie brałem, nie
paliłem i nie piłem.
To wszystko dla niej! Kurwa, dla Belli Swan!
A ona wyjechała, zostawiła mnie na powrót samego w
Forks, żałuję, że się narodziłem.
Nie dość, że mam chory światopogląd, to jeszcze
złamane serce przez tak piękną Bellę Swan!
Nie wyobrażam sobie życia bez niej!
Przyjechała tu w listopadzie, na samym jego początku,
młoda i zagubiona. Piękna i nieśmiała.
Ja, złamas, jej po prostu nienawidziłem, ale dlaczego?
Nie wiem tego do dzisiaj, ale to niech zostanie między
nami.
Każdy zdążył się zorientować, że jestem bardzo
nieufnym i wrogim osobnikiem, tudzież jednym z
milionów przedstawicieli płci męskiej na ziemi.
Nie mogę uwierzyć w to, że spędziliśmy razem kilka
cudownych dni, że nie jest lepiej, wręcz przeciwnie jest
jeszcze gorzej!
Ona jest … gdzieś, nie powiedziała, gdzie jedzie,
bynajmniej mnie, może Carlisle cokolwiek wie. Pojmuję,
że ani Alice, ani Esme nic nie mówiła, wyjechała w takim
pośpiechu.
Wiem tyle, ze pojechała moim odświętnym wozem. No
nic to, wolę srebrne Volvo.
Na rozmyślaniach o złamanym sercu, zlodowaciałym
sercu Edwarda Cullena spędziłem cały boży kolejny
dzień, marnotractwo? Wcale nie.
Na sam wieczór, kiedy nie ruszyłem swoich czterech
liter nawet na kolację, zajrzała do mnie Alice pytając o
zajście z Bellą. Co miałem, jej powiedzieć, tylko i
włącznie prawdę. No co poradzę, ze jestem zachłannym
dupkiem. Powinienem choć wobec Chochlika być
szczery.
Dziewczynę bardzo zadziwiło to co jej powiedziałem,
no cóż, szczery aż do bólu Edward Cullen.
- Że co proszę?!
- A co ja, zakochać się nie mogę?
- Tego nie powiedziałam Ed, wiedziałam, że się
zakochałeś w Belli, ale myślałam, ze nic jej nie powiesz.
- Ale tak pomyślałaś?
- Wcale nie!
- Tak!
- Nie!
- Tak!
- Edward, nie!
- Dobra już mała.
Wystawiła mi język, rozsiadając się na mojej kanapie.
- Co robisz?
- Siadam?
- No tak, ale po co?
- Chcę poznać tę historyjkę zwaną Nienawiść B&E.
- Nie ma żadnej takiej historii.
- Jak nie ma?! Przecież Bella złamała twoje serce z
kamienia, to było nie do pomyślenia! Co z tym zrobisz
braciszku?
- A co powinienem zrobić? Może rzucę się z mostu?
To dopiero myśl! Ale fajowo nie? O i to jeszcze: pojadę
do Seattle, tam mają wyższe mosty! Ale będzie radocha!
Nie mała? Chcesz popatrzeć?! - rzuciłem sarkastycznie.
- Edward! Nawet tak nie mów! - wydarła się tym
piskliwym głosem.
Myślałem, że bębenki mi popękają od tego jej wrzasku!
- No to co mam zrobić, jak nie pieprzyć głupoty!?
- Edward, odzyskaj ją! Nie ma nic prostszego!
- Tak, no to co zrobie rundkę po USA, zajrzę w każdą
uliczkę, może jakimś trafem trafię na to uciekające
chuchro.
Co ty na to ?
- Nie Edwardzie, po prostu do niej napisz, zadzwoń,
wyciągnij informacje, gdzie jest!
- To nie takie proste! Poczty najwidoczniej nie
sprawdzała, bo wysłałem jej kilka maili, a komórkę…
wyłączyła.
- Jak to wyłączyła?
- Normalnie, nie wiesz, jak to się robi? Podaj mi
telefon, to zademonstruję!
- EDWARD – wysyczała.
- No, normalnie Alice, nie chce kontaktu z ludźmi, tylko
to udało mi się wydedukować z zaszłej sytuacji.
- Szlag by ją, to bardzo fajna dziewczyna, ale żeby
mnie, Alice Cullen, nie powiedzieć, gdzie się wybiera!
- A ty co? Najważniejsza? Primadonna?
- A żebyś wiedział CKMie.
4
- Buahahahaha. – Tylko to wydobyło się z mojego
gardła.
Kurwa, mi tu dziewczyna nawiała, a ona się przejmuje
tym, że nie jest wtajemniczona!
A niech ją gęś kopnie, wrednego chochlika!
- Alice, proszę zostaw mnie samego w pokoju, chcę
samotności…
- No tak, Bella złamała ci serduszko, cierpisz to
zrozumiałe, ale wiedz, że ja cię kocham, gdybyś nie był
moim bratem, a nie miałabym Jaspera, to bym się za
tobą uganiała, bo jesteś śliczny.
- Wiem, Alice, co o mnie sądzisz, a raczej o moim
wyglądzie, ale nie pocieszasz mnie.
- Jak to nie?
- Bo mi zależy na takiej opinii tylko z jednych ust. Belli
ust. Kocham ją, jak to możliwe, że ja, Edward Cullen,
pokochałem taką dziewczynę jak Bella?
Możliwość jest jak trafienie szóstki w totka!
A ja, nie! Musiałem złamać własne reguły, zbliżyłem
się do niej, pokochałem ją a ona mnie odrzuciła…
Dlaczego, mnie to dotyczy?
- Nie wiem bracie, idę, nie chcę ci przeszkadzać.
4
CKM – Ciężko Kapująca Mózgownica - przysłowie
- Dobranoc.
Znowu zostałem sam, sam na wieczność, do końca
życia, ona nigdy mnie nie pokocha, a nawet jeśli to nie
będzie chciała być z takim padalcem jak ja.
Wiem! Napiszę do niej maila. Zalogowałem się na
swojego maila zaczynającego się od
EdwardCullenPozerusdupkus: to nie powody do
śmiechu! To szczera prawda. Zarazem słowa Jazza.
Podwędziłem Alice adres mailowy Belli i zacząłem swój
jakże monotonny i krótki wywód!
Droga Bello!
Przepraszam Cię, zachowałem się jak szczeniak!
Wyznałem Ci miłość, chyba wolałabyś o niej nie
wiedzieć, pomimo iż kocham Cię całym sercem,
wolałbym, by to się wcale nie zdarzyło.
Chciałbym mieć Cię po prostu w pokoju obok, móc
patrzeć na Ciebie i słuchać Twojego głosu… Proszę,
wróć do nas.
Edward, do ostatniego dnia na ziemi, już Twój.
Na odpowiedź długo czekać nie musiałem, a jednak
cholera zalogowała się na poczcie!
Z niepokojem otwierałem widomość.
Edwardzie!
Pomijając grzeczności, walę prosto z mostu.
Nie, nie wrócę przez najbliższe dwa miesiące, chcę
zapomnieć o Tobie, nie chcę Cię znać, boję się miłości,
boję się związków, uwielbiam nasze pocałunki, ale nie
chcę być w zobowiązującym związku, a każdy taki jest,
nie potrafię żyć w Forks… Nie pisz już do mnie, chcę o
Tobie zapomnieć…
Bella sukinsynka. Na zawsze zimna jak lód.
Czyli, że boi się miłości, może ona także mnie kocha?
A cholera ją wie…
ROZDZIAŁ 7
„A niech się męczy”
Beta: Chochlica1
BELLA
Zimny Nowy Jork… Chodziłam po mieście niczym
idiotka nie z tego świata. Kocham spacery, ale co ja
robiłam w środku stycznia, chodząc po mieście późnym
wieczorem?
Rozmyślałam, kto by pomyślał, prawda?
Jest mi niesamowicie ciężko być tutaj samej, ale cóż.
Life is brutal, nie?
Do Forks nie wrócę, zrobiłam z siebie kompletną
idiotkę!
Kurwa, Edward to zajebisty facet, a ja co? Ja go
zostawiłam, no jak zwykle popisałam się inteligencją.
Zachciało mi się samotności, życia w pojedynkę, bo
wtedy sam sobie jesteś panem.
A teraz niezmiernie tego żałuję. Zostawiłam faceta,
który pomimo mojego braku inteligencji, braku
koordynacji ruchowej oraz urody mnie pokochał, całym
sercem.
Jestem zimna niczym lód bieguna północnego, niczym
otwarta nowa lodówka.
Nigdy chyba nie popełnię już większego błędu.
Będę żyć i brać to, co ludzie mi oferują.
Nie będę sobie żałować, aż tak mnie nie powaliło.
Chyba.
Przykro mi do dzisiaj, że zostawiłam Edwarda.
Zraniłam go bez wątpienia, nie ma nawet o czym gadać,
mój błąd i tyle.
Ale z drugiej zaś strony, dlaczego miałam żyć w
strachu, że on zechce mnie dalej kochać?
Nie, nie, to ja przegięłam, niestety w złą stronę!
Kiedyś się poprawię, przeproszę go, Alice, Cullenów i
resztę.
Wróciłam do domu około północy. Było tak późno, ja
taka zmęczona, szybko się wykąpałam i nie wiem kiedy i
jak, zasnęłam.
Obudziły mnie słoneczne promienie, wpadające przez
nieszczelną roletę. Poczułam niesamowity ból w
kościach i mięśniach, głowa mi pękała, nie byłam w
stanie przełknąć śliny… angina?
Padłam na łóżko, męcząc się z bólem. W końcu
zebrałam się i przyniosłam sobie szklankę wody.
Odszukałam telefon komórkowy, który jak zwykle leżał
po lewej stronie poduszki i laptopa, który poniewierał się
pod łóżkiem.
Włączyłam oba urządzenia. W telefonie zaświecił się
wyświetlacz i ukazała mi się wiadomość o dwudziestu
czterech nieodebranych połączeniach i osiemnastu SMS
– ach, każdy był mniej więcej podobnej treści : „Gdzie
jesteś?!” – na zmianę Edward, Alice… Martwią się. –
Pomyślałam, logując się na pocztę.
Alice była dostępna online, od razu zareagowała na
moje pojawianie się.
- Belloooooooooooo!
- Cześć, Alice - odpisałam.
- Gdzie ty się podziewasz, do cholery jasnej?!
- Nieważne Al, chcę być sama.
- Jak to sama?!
- NORMALNIE!
- Przełącz się na kamerkę, Bello.
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo strasznie wyglądam.
- Pffm, od kiedy przejmujesz się wyglądem?
- Od dzisiaj.
- Dlaczego?
- Bo mam anginę. - Kurwa, po co jej mówiłam?!
- To wracaj do domu!
- Odbiło ci? Jestem w NY i co mam jechać? Nie!
- Dobra, ale idź chociaż do lekarza.
- Pójdę, bo nie wyrobię bez leków, niestety.
A jak trzyma się Edward?
- Od kiedy on cię obchodzi?
- Alice, wiesz, że od zawsze… Boję się
- No, masz czego, bo się biedak załamał!
Cierpi niesamowicie, od rana do wieczora siedzi
zamknięty w swoim pokoju. Chyba zapomniał, że ma
rodzinę. ON CIĘ KOCHA! Do kurwy nędzy!
- Wiem, Alice, wiem!
-To dlaczego tam siedzisz?! Przecież możesz wrócić,
żyć z Edwardem!
- Nie, nie mogę, Alice spadam, nie czuję się za dobrze.
Papa.
- Okej pa, wróć, proszę!
- Nie, Alice
Wylogowałam się czym prędzej, irytowała mnie ta
dziewczyna! Po kiego narobiła mi wyrzutów sumienia?!
Kurwa! Ja chyba… kocham Edwarda, to „chyba”, to za
mało powiedziane.
Ja go na pewno kocham! Chciałabym, aby siedział
teraz przy mnie, podał herbatę, tulił do swego torsu.
Chciałabym poczuć smak jego warg, poczuć jego
zapach, zasmakować miłości, znaleźć ją, całkowitą
czystą i stuprocentową miłość. Czy to możliwe w moim
przypadku? Być może tak, ale tylko wtedy, kiedy wrócę
do Forks, a boję się tego, boję się im pokazać, bo
jeszcze mnie znienawidzą za takie głupawe zmiany!
I jeszcze ten sen sprzed kliku dni!
EDWARD
Opuściła mnie tyle czasu wstecz, a ja co? Ja nadal
leżę w pokoju całymi dniami i gapię się w biały sufit!
Co to ma być, do cholery jasnej?!
Nigdy nie pomyślałbym, że serce, które zostało
złamane, rozkruszone na tysiące kawałeczków może tak
boleć, jest mi niesamowicie źle.
Smutno. Przykro. Brak mi uczucia. Brak ciepła jej ust,
jej oddechu, zapachu szamponu do włosów!
Śni mi się każdej nocy, każdego poranka budzę się
radosny ,ale tylko chwilowo, zaraz rzeczywistość do
mnie dociera i na powrót mam złamane serce. Ja
Edward Pozerus dupkusus Cullen mam złamane serce!
Nie do wiary, prawda? Chuj z wiarą, ludzie się zmieniają!
Ja jestem w stanie dla niej góry przenosić, a ona
uciekła!
Bała się, to wiem od Alice. Od Alice też wiem, że Bella
martwi się o mnie. Kocham ją, kocham, kocham,
kocham, kocham… i mógłbym tak całą wieczność.
Dobrze, że Chochlik jest taki kochany i dobry, gdyby
nie ona zdechłbym tutaj z głodu, pragnienia, moralnego
kaca.
To ona przynosiła mi ciepłą herbatę, to ona
rozkazywała ogrzać pokój, bo dla mnie nie było różnicy
czy kaloryfery są odkręcone na piątkę, czy w ogóle mi
nie grzeją! To ona robiła trzy posiłki dziennie i to ona
dzień w dzień po obiedzie przynosiła mi coś słodkiego.
Esme i Carlisle też coś dla mnie zawsze robili, ale oni
bywali tu rzadziej, wydaje mi się, że to sprawka Al.
Kocham tą dziewczynę, gdyby jej nie było byłbym
całkiem sam. Ale nie jestem, gdybym był, raczej nie
miałbym oporów, aby zaaplikować sobie tak zwany złoty
strzał, pomimo iż nie ćpam nałogowo, albo wlałbym w
siebie hektolitry wódki! Nie, czystego spirytusu, a co mi
tam! Chuj, ale bym się przekręcił na drugą stronę,
kopnąłbym w kalendarz i nic bym nie czuł, nie
kochałbym, nie nienawidziłbym, nie czułbym bólu straty.
Miałbym luz blues, żyłbym gdzieś tam, nie wiem gdzie,
a może nie byłbym gdzieś, a w piekle za to, że jestem
takim oschłym draniem, który miał czelność się
zakochać!
Stało się. Zakochałem się, całym sercem, pokochałem
najcudowniejszą istotę na ziemi. Nigdy kochać nie
przestanę! Reszta dziewczyn, które były moim życiu, to
były przygody na jedną noc, a ich też nie było za wiele.
Cieszę się, że nie związałem się z tymi kurwami. Tak,
kurwami, podejrzewam, że pieprzą się z innym, co noc!
Ale co poradzić, kiedyś aniołem nie byłem, teraz zresztą
też nie jestem, ale jakieś zasady utrzymuję!
Nie wyobrażam sobie mieć za dziewczynę taką, co
zaliczyło ją 99,8 procent chłopaków w mieście! Kurwy,
no! A ja jestem w tej części! Ale to były tylko dwa
przypadki, ale, kurwa, niestety były!
Z drugiej strony nie mogę się sobie dziwić, lepiej iść do
takiej niż do dziwki, czekającej na drodze krajowej! Bo
tamtej trzeba płacić, a ta „oddaje się dla przyjemności”,
że tak to ujmę. Nie wyobrażam sobie, że normalny
młody chłopak wytrzymałby w celibacie. Jakim chujem?!
No, po prostu nie da się.
Dzisiaj obudziłem się radosny, co znowu minęło jak
każdego dnia. Ale nie obudził mnie nikt z mojej rodziny,
obudził mnie dźwięk nadchodzącego SMS-a. Zdziwiłem
się niesamowicie, to Bella.
„Edwardzie, przepraszam, wejdź na pocztę, proszę.”
Zrobiłem, o co poprosiła, w końcu dla miłości,
wszystko!
Odebrałem maila także od Belli. Czyżby zmieniła
zdanie?!
Edwardzie!
To ja... Wiem, pewnie masz już mnie daleko w dupie,
w końcu Cię zostawiłam.
Faktycznie jestem zimna jak lód, nie mam pojęcia,
dlaczego to zrobiłam, wydaje mi się, że to dlatego, bo
pragnę miłości, ale i boję się jej zarazem!
Wiem, to marna wymówka, ale boję się!
Uświadomiłam coś sobie dzisiaj rano!
Nie mogę teraz tego powiedzieć. I nie mogę też wrócić
do Forks! Nie jestem zdrowa, mam anginę, co prawda
już końcówkę, ale nie mam siły jechać taki kawał drogi.
Chciałabym się z Tobą zobaczyć. Liczę, że zrobisz to
dla mnie, że przyjedziesz do mnie.
Edwardzie, proszę! Muszę Cię zobaczyć, muszę!
Musimy porozmawiać, wyjaśnić sobie wszystko.
Jeśli się zdecydujesz, to napisz do mnie, że się
wybierasz. Teraz jestem już w hotelu, bo wyjdzie to
taniej niżeli wynajem mieszkania, w którym miałam
okazję mieszkać.
Znajdziesz mnie tu: Roosevelt Hotel New York, bez
problemu go odnajdziesz.
Bella!
A niech się dziewczyna pomęczy! Pojadę do niej, ale
nie musi o tym wiedzieć. Zrobię jej niespodziankę. Niech
się zdziwi i wnerwi, niech poczuje smak przegranej.
ROZDZIAŁ 8
„Czego chciałaś?”
Beta: Eileen
EDWARD
Kiedy poinformowałem Carlisle’ a i Esme o moim
wyjeździe, oboje wydali z siebie jęk, łapiąc się za głowę.
Wiedziałem dobrze, że chodzi im o to, iż kolejne dziecko
wynosi się z domu.
Carlisle zadzwonił do banku, zwiększając limit środków
na kartach kredytowych: mojej i Belli. Ona zapewne też
potrzebuje pieniędzy, sama w Nowym Jorku.
Siostrzyczka podrzuciła mnie na lot z Seattle do
Nowego Jorku.
Rozsiadłem się wygodnie na fotelu pasażerskim,
wsłuchując się w muzykę z mojego iPhona.
Tradycyjnie przy starcie było mi strasznie niedobrze,
ale myśląc o moim najdroższym słońcu, które teraz
robiło coś w swoim hotelu, zrobiło mi się cieplej na
duszy!
Leciałem do mojej ukochanej!
Już niedługo miałem się z nią zobaczyć! Uśmiech nie
schodził mi z ust.
BELLA
Edward nadal nie odpisał, minęły już trzy dni, a on nie
dał znaku życia. Chyba mnie znienawidził, ale nie
zdziwiłabym się wcale. Nie powiem, że jestem na to
przygotowana, ale bardzo chciałabym, aby tutaj
przyjechał. Wiem, wiem, to ja tu jestem burą suką, ale
jestem chora i nie mam jak do niego jechać. No dobra,
angina mi przeszła, mam tylko katar. Czasami lekko
kaszlę. Ale wątpię bym czuła się na siłach, by jechać taki
kawał drogi. A on jest zdrowy. Wierzę w niego, wierzę,
że przyjedzie. Wierzę, że jeszcze mnie kocha.
Ja go…kocham, jestem tego pewna.
Encyklopedie podają, że miłość to uczucie, dzięki
któremu tęsknimy za drugą osobą. Pojawia się wtedy,
kiedy drugi człowiek jest nam bardzo, bardzo bliski. Gdy
go obok nas nie ma, to za nim tęsknimy. Całe nasze
ciało czeka na spotkanie, a gdy widzimy obiekt swoich
westchnień, to czujemy motyle w brzuchu. I ja tego
wszystkiego doświadczam!
Niesamowicie stęskniłam się za tym boskim
Edwardem.
Do pokoju wparowała pokojóweczka ze sztucznym
uśmiechem.
- Dzień dobry! Nazywam się Leah i dzisiaj posprzątam
pani pokój!
- A przepraszam, co ja mam robić w tym czasie? –
zapytałam sarkastycznie.
- Może niech pani weźmie relaksacyjną kąpiel?
Przygotować?
- Tak proszę. – Uśmiechnęłam się równie
sarkastycznie, wygrzebując z toreb jakieś ubranie.
Padło na czarny golf z krótkim rękawkiem oraz
Białe dżinsy. No nie ma to jak mega kontrast, nie?
Z łazienki dobiegł mnie szum wody i wrzucanych
kuleczek zapachowych do wanny.
Wanna z hydromasażem, zapalone, pachnące świece
w okrytej na całej powierzchni marmurem łazience,
zapach olejku i kwiatów. Marzenie.
- Dziękuję pani bardzo, pani … Leah?
- Tak, proszę. Czy ma pani jakieś życzenia?
- Nie żadnych, proszę tylko uważać na telefon
komórkowy i laptopa. Wolałabym, aby nie było na nich
żadnej rysy!
- Dobrze, proszę pani.
Nie ufałam tej dziewuszce, portfel i karty kredytowe
wzięłam ze sobą. Inne kosztowności to laptop i komórka.
Jak coś sobie przywłaszczy, od razu się zorientuję. Albo
prawie od razu, także…. Niech nawet nie próbuje.
Rozłożyłam się w wannie, rozmiarem przypominającej
mały basen. Okazało się, że ma wbudowane funkcje
hydromasażu, co bardzo mnie ucieszyło. Mogłam
rozmasować sobie zbolałe po anginie mięśnie. Zapach
świec i olejku nieustannie koił moje nozdrza, a szum
wody w wannie oddalał mnie
od zatłoczonego miejsca. Znalazłam się w kranie
snów, tam gdzie nic nie boli, tam gdzie miłość jest
miedzy wszystkimi, tam gdzie każda dusza chciałaby
trafić po śmierci. Wszystko było tak piękne, tak
cudowne, że nikt nie mógłby tego teraz przerwać.
Odpłynęłam w niebyt w gorącej, pachnącej wodzie.
Nie miałam pojęcia, ile czasu to tak naprawdę trwało,
ale zbudziła mnie pokojówka, ta sama co wcześniej.
- Pani Swan, apartament jest wysprzątany, laptop i
komórka nawet nietknięta, leżą na stoliku nocnym.
- Która jest godzina?
- 12.40.
- A o której pani tutaj przyszła?
- Około 11, a co się stało?
- Nic takiego, zasnęłam.
- Acha, bardzo przepraszam, że panią zbudziłam, już
idę, nie przeszkadzam pani, do widzenia.
- Dziękuję za kąpiel i porządek. Do widzenia.
Ta dziewucha widać nic nie zmajstrowała. Drzwi za nią
zamknęły się cicho.
- Poczekaj – krzyknęłam.
Natychmiast owinęłam się białym puszystym
ręcznikiem, z wyszytym na nim na złoto logo hotelu.
Pokojówka się wróciła. Sięgnęłam do portfela.
Wyjęłam pieniądze.
- Proszę – powiedziałam, dając dziewczynie
pięćdziesiąt dolców.
- Ależ proszę pani, to za …
- Cicho bądź i bierz. – Puściłam do niej perskie oko.
- Dziękuję, i proszę nie mówić do mnie per pani.
- Jasne Leah, jestem Bella. – Uścisnęłyśmy sobie
dłonie.
- Jeszcze raz dziękuję, to ogromny napiwek. A teraz
musze już iść. Miłego dnia, Bello.
- Nawzajem, Leah.
Faktycznie wszystko było wysprzątane, a laptop i
komórka leżały na nocnym stoliku.
W takim razie miła z niej dziewczyna. Ale żeby taka
młoda kobieta, pracowała jako pokojówka? Nie powinna
studiować? No nie wiem, w każdym razie powinna się
jeszcze uczyć, to na pewno. Tak jak i ja, ale mam to
gdzieś, prawdę powiedziawszy.
Powinnam teraz siedzieć w szkole, a ja co? Stoję na
środku pokoju w NY owinięta ręcznikiem. Pięknie!
Wróciłam do łazienki, nakładając szlafrok z takim
samym nadrukiem, jaki miał ręcznik. Wysuszyłam włosy.
Wsunęłam stopy w kapcie pasujące odcieniem do
szlafroka i udałam się do mojego pokoju, dzwoniąc do
recepcji i zamawiając kosmetyczkę do pokoju trzysta
sześć.
Wysłano do mnie panią w wieku około trzydzieści pięć,
góra czterdzieści lat. Przy sobie miała kuferek i zastaw
do makijażu.
Nie musiałam nic mówić, a już po chwili na twarzy
miałam maseczkę błotną, a paznokcie u stóp piłowane.
Ta kobieta wyczyniała cuda z moją skórą.
Po dwóch godzinach siedzenia nieruchomo, moje
paznokcie lśniły emalią! Twarz miałam rozpromienioną i
ładnie pomalowaną.
Zapłaciłam kobiecie sto pięćdziesiąt dolarów, tyle
sobie zażyczyła i tyle też dostała.
Czuję się dziwnie, ze tak korzystam z kasy Carlisle’a,
ale kazał mi je przecież wydać, na co tylko zechcę! No to
co miałam poradzić? Odczuwałam straszną ochotę, aby
poddawać się wszelkiego rodzaju zabiegom.
W każdym razie kiedyś oddam mu ten tysiąc dolców,
który zdążyłam wydać.
Jakoś żyć przecież musiałam. Mam nadzieję, że
niedługo będę mogła wrócić do Forks, ale nie wiem czy
tego akurat mi trzeba.
Całkiem suche włosy rozczesałam, rozpuszczając je
na ramiona. Golf sięgał mi do bioder, był strasznie długi,
a białe dżinsy opinały mi tyłek.
Założyłam szpilki i jasny, kremowy płaszczyk.
Zeszłam na dół, kierując się do najbliższego centrum
handlowego. Pogoda w Nowym Jorku bardzo się
poprawiła, tak jakby zima się już kończyła. Słońce
świeciło jak na wiosnę, a niektóre dziewczyny
paradowały już w mini.
Płaciłam kartą kredytową. Zakupiłam dwie książki i
płytę z muzyką, bo moja powoli zaczynała mi się nudzić.
Pan w sklepie był bardzo miły, nawet usiłował mnie
poderwać! Ale ja miałam już swego księcia z bajki, tylko
że on mnie już chyba nie chciał...
Około czternastej byłam z powrotem w hotelu,
Po drodze spotkałam Leah obściskującą się chyba ze
swoim chłopakiem. Aż oczy jej się świeciły.
Zrobiło mi się ciężko i smutno na sercu.
Tak mi tęskno do Edwarda, tak go kocham, tak chce
go ujrzeć i przytulić, pocałować, przeprosić!
A jego nie ma…
Rozsiadłam się wygodnie na imitującej skórę kanapie,
popijając kakao. Zaczęłam czytać jedną z kupionych
wcześniej książek.
Nie mogłam skupić się na lekturze, bo moją uwagę
rozpraszały myśli o moim Edwardzie.
Po kilku godzinach nic nierobienia rozległo się ciche,
nieśmiałe pukanie do drzwi. Z wielką niechęcią
podniosłam swoje cztery litery, odruchowo wygładziłam
spodnie i golf na sobie, zmierzając w kierunku wyjścia.
Otworzyłam drzwi.
Moim oczom ukazał się … nie kto inny jak MÓJ
EDWARD!
Motyle w brzuchu od razu zaczęły się krzątać, a serce
podeszło aż do gardła.
Odruchowo rzuciłam się w ramiona ukochanego, który
nie miał ku temu większych oporów.
- Edwardzie, jak się cieszę, że przyjechałeś! –
wykrzyczałam wprost w jego ucho. – Wejdź.
Chłopak przeszedł obok mnie, rzucając mi tylko jedno
spojrzenie.
- Bello, czego chciałaś, pisząc do mnie?
Spojrzałam na niego, nieufnie.
On ściągnął brwi, dając znać, że oddaje mi głos.
Nie przygotowałam sobie przemowy, ale zaczęłam
improwizować.
-Edwardzie, kochanie, słońce, mój ty najukochańszy!
Wiem, że jestem zimną kurwą, której miłość się nie
należy, dobrze wiem, że już zapewne mnie nie chcesz.
Zadajesz sobie pytanie: dlaczego? Nie ty sam, ja też!
Sama, kurwa, nie wiem, kim jestem, że tak okrutnie cię
potraktowałam. Zachowałam się jak zimna suka, która
martwi się tylko o siebie. Zamiast dać szansę naszej
miłości, wzięłam moją dupę troki i uciekłam. – Łzy
płynęły mi po zarumienionych policzkach. Edward stał
natomiast nieruchomo, patrząc mi w oczy. – Edwardzie,
kocham cię, kocham cię najbardziej na świecie! Nie
znam nikogo, kto tak mnie uszczęśliwia jedynie swoją
obecnością. Kocham cię! Najbardziej jak tylko się da.
Edward cisnął swoją marynarką przez pokój, aż
znalazła się na fotelu w jego przeciwległym rogu.
Podszedł do mnie.
Zbliżyłam się do niego, składając małe pocałunki na
jego słodkich, czerwonych wargach.
On odwzajemnił tę pieszczotę. Miłość rozlała się po
całym moim ciele.
Edward złapał mnie w pasie, opierając mnie o białe
drzwi wejściowe.
- Teraz jesteś moja. – Posłał mi zawadiacki uśmiech.
Poczułam jego wargi na swoich, naciskał na nie
niemiłosiernie, ale ja od razu to pokochałam.
Wsunęłam język do jego ust, nasze języki masowały
się nawzajem, a któreś z nas co jakiś czas pogłębiało
pocałunek. Tak, my powinniśmy być razem, dla samych
pieszczot…Zaczęło nam brakować tchu.
Ręce Edwarda powędrowały pod mój golf, a moje do
jego koszuli.
- Edwardzie, chodź…tam jest wygodne łóżko. – Oboje
parsknęliśmy śmiechem. W tym czasie rozpracowaliśmy
górną część naszej garderoby.
Co prawda, on miał problem z zapinką mojego stanika,
więc musiałam mu pomóc. A jednak to jednak prawda,
że to ogromna bariera dla mężczyzn!
Padliśmy na łóżko, nadal się całując, Edward masował
moje piersi.
- Bello, czy na pewno chcesz…– pocałunek – to –
pocałunek – co – pocałunek – zamierzamy?
- Taaaak!
Całował mnie po całej gołej partii ciała, a ja
odwzajemniałam się tym samym. Edward migiem
ściągnął swoje spodnie, zabierając się za moje.
Wygięłam ciało w łuk, umożliwiając mu zrobienie tego
samego z moimi.
Oboje byliśmy teraz nadzy. Widziałam po Edwardzie,
że jest w takim samym stanie emocjonalnym, co ja. Jego
oczy błyszczały i widać w nich było tylko miłość i
pożądanie.
Kolejny namiętny pocałunek zakończył się dopiero
wtedy, kiedy zabrakło nam tchu.
Edward zaczął coraz poważniej do tego podchodzić.
- Edwardzie, ja nigdy, nie… - wyszeptałam.
- Ciiii…Bello, ze mną będzie ci dobrze.
Poczułam nacisk na mnie samej, oraz jego we mnie,
nasze ciała splotły się w jedną całość. Przez chwilę
odrobinę bolało, ale uczucie, jakie nas łączyło łagodziło
przykre doznania. Nie minęło dużo czasu, a zupełnie
zapomniałam o jakimkolwiek dyskomforcie.
- Och, Edwardzie jak ja cię kocham!– wyszeptałam.
- Bello, kocham cię – odpowiedział, całując mnie w
szyję.
Później była już tylko miłość i seks.
ROZDZIAŁ 9
„Edwardzie, chodźmy do domu”
Beta:P.Gozdzikowa
BELLA
Ostatnia noc to było czyste szaleństwo! Edward i ja
uprawialiśmy miłość. Czyż to nieprawdopodobne?
Jeszcze teraz czuję dreszcze.
Przyjemne dreszcze. Kocham go, teraz jestem tego
pewna w więcej niż stu procentach.
To on jest moim bogiem, moim najukochańszym
mężczyzną na świecie. Kocham go.
Edward jeszcze spał, ale nie mogłam powstrzymać się
od ciągłego gapienia się na jego tors.
Po pewnym czasie znudziło mi się patrzenie w jeden
punkt, więc zadzwoniłam do recepcji, prosząc o
przyrządzenie full wypas śniadania i czarnej parzonej
kawy do pokoju Belli Swan. Po cichu wymknęłam się do
łazienki, nakładając puszysty szlafrok. Rozczesałam
moje siano na głowie i czekałam na dostawę. Kiedy
pokojówka zjawiła się z wózkiem, odebrałam
zamówienie i wróciłam do łóżka.
Delikatnie pocałowałam Edwarda w jego lekko
rozchylone wargi. Ani drgnął. Powtórzyłam czynność
kilka razy, aż poczułam, że sam angażuje się w
pieszczotę.
Pocałowałam go jeszcze raz i usiadłam obok niego.
- Witaj, Edwardzie - szepnęłam nad nim.
- Witaj, moja najukochańsza Bello - odpowiedział.
Pocałował mnie jeszcze kilka razy.
Wstał, udając się do łazienki. Kiedy wrócił w szlafroku,
zauważył śniadanie, za co posłał mi tylko uśmiech.
- Jestem strasznie głodny! Nawet nie wyobrażasz
sobie jak!
Oboje wybuchliśmy śmiechem.
- Trzeba było powiedzieć wieczorem, to
zamówilibyśmy jakąś kolację - powiedziałam.
- No coś ty! Miałem wczoraj lepsze rzeczy do roboty,
niż jedzenie. - Puścił mi perskie oczko.
- No tak - skwitowałam, smarując kromkę chleba
dżemem truskawkowym.
Podczas śniadania prowadziliśmy luźną rozmowę o
tym, co robiliśmy, kiedy nie byliśmy razem. To znaczy,
gdy ja wyjechałam.
Po śniadaniu poszłam się ubrać. Stwierdziłam, że
skoro jesteśmy razem z Edwardem, to mogę powodzić
go za nos! Ubrałam brązowe dżinsy rurki z bardzo
niskim stanem i do tego fioletowy sweterek z głęboko
wyciętym dekoltem, opinającym moje ciało. Do tego
naszyjnik od mamy, który dostałam trzy lata temu.
Kiedy już łaskawie opuściłam łazienkę i Edward mnie
zobaczył, uniósł tylko pytająco brew.
- Co? - zapytałam.
- Nic Bello, jak możesz po takiej nocy doprowadzać
mnie do kolejnego obłędu?!
- No to co, worek na ziemniaki mam na siebie włożyć?
- Nie, nie, wolę obecną opcję. Bello jakieś plany na
dzisiaj?
- Nie, żadnych, no chyba że… - Mrugnęłam
porozumiewawczo
- A ja mam plan.
- Hę?
- Proponuję szalony dzień na świeżym powietrzu.
- Co rozumiesz przez „szalony”?
- No wiesz, bardzo dużo rzeczy i mało czasu
- Tak, ma się rozumieć. - O co mu chodzi?
- Bello, zrobimy tak, ja wyjdę stąd za dziesięć minut.
Ty, trzydzieści minut po mnie. Nie pytaj o nic.
Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. – Uśmiechnął
się do mnie, odwracając się w stronę drzwi. Narzucił na
siebie czarną skórę, wziął swoją torbę i wyszedł.
Spojrzałam na zegarek, było równo południe.
Czyli wyjść musiałam o dwunastej trzydzieści.
Kiedy otworzyłam drzwi apartamentu, żeby wyjść, pod
moimi stopami ujrzałam białą kartkę złożoną w pół.
Otworzyłam ją.
Bello!
Zapewne poznałaś już Nowy Jork!
Liczę na to!
Podążaj za moimi wskazówkami.
Udaj się do najbliższej stacji metra…
Co on sobie myśli?! Że będziemy bawić się w „goniący
poprzednika”?! Dobra! Zrobię, czego chce! Ale odpłacę
mu się, odpłacę, jak Boga kocham!
Do metra dostałam się bez problemu. Rozglądałam się
za kolejną białą kartką, ale tym razem na tablicy
informacyjnej zawisła czerwona kartka.
„Wsiadaj w 3+4 i ruszaj do Central Parku! Tam
znajdziesz niebieską paczkę! PS: Zerwij tę kartkę.”
Nie ma metra 3+4…. a! Chodziło mu o siódemkę!
Zerwałam kartkę, chowając ją do tylniej kieszeni
spodni.
Wsiadłam posłusznie do metra i pojechałam do Płuc
Nowego Jorku.
Przy stacji metra stał chłopak, na oko z trzynaście lat,
z kartką, a na niej napisane było: „BELLA.”
Podeszłam do niego:
- Chłopcze, czy poszukujesz dziewczyny imieniem
Bella? - zapytałam.
- Tak, a kim jesteś?
- Właśnie Bellą, czy tę kartkę masz od wysokiego
chłopaka w czarnej skórze?
- Tak!
- To o co chodzi?
- No miałem przekazać ci to. - Tu podał mi niebieską
paczuszkę. – I iść sobie.
Odebrałam paczkę i dałam młodemu pięć dolców.
Czym prędzej rozerwałam niebieski papier i
zobaczyłam pudełeczko w aksamitnym materiale.
Otworzyłam je i zobaczyłam tylko białą małą karteczkę,
na której Edward wykaligrafował:
Jeśli chcesz miłości poznać smak,
To chodź do mnie, daj buziaka, odbierz swoją
własność, pokaż innym, że też kochasz mnie!
Szukaj wśród traw!
Ktoś tu próbował rymować? Szukaj wśród traw?
Kurwa, Edwardzie, kocham cię, ale telepatycznie cię nie
odnajdę! Gdzie jesteś? Jak cię znaleźć?
Dobra, zacznę od głównego wejścia i przejdę się
alejkami. Zaczęłam opracowywać trasę, gdy ujrzałam
jedną czerwoną różę. Była ułożona pąkiem ku
zachodowi. Podniosłam ją, obok była przywiązana,
miała karteczkę:
„To twój drogowskaz.”
Nieopodal była kolejna. Każda nakierowywała na inną.
Po chwili uzbierałam ich całe naręcze. Na końcu drogi
czekał kosz z przepięknym bukietem czerwonych,
rozwiniętych róż. Łzy zakręciły mi się w oczach.
Rozpłakałam się jak jakieś dziecko.
Ze szczęścia oczywiście!
Edward podszedł od tyłu, zakrywając mi dłońmi oczy.
EDWARD
Zakryłem oczy Belli, pytając „kto tam?”
- Ten głos i dłonie rozpoznam wszędzie - wychlipała.
Biedactwo moje się rozpłakało, mam nadzieję, że tylko
i wyłącznie ze szczęścia.
Po jej wczorajszym wywodzie, nie miałem serca
czegokolwiek jej odmawiać!
Kocham ją ponad życie, a widać, ona mnie też kocha.
Miałem nieco inny plan, chciałem dać jej nauczkę, za
to, że mnie tak bestialsko zostawiła, ale się nacierpiała w
życiu.
Kochamy się i jest okej.
Nasza miłość jest jedyna, silna, bezinteresowna.
Chciałbym spędzić z Bellą resztę życia. Liczę na nią.
Cała ta zabawa z różami miała na celu pokazać jej, jak
ją kocham. Udowodnić, że nie popełniła błędu
poprzedniej nocy. Chciałem, by poczuła się kochana w
stu procentach.
W życiu już za wiele straciła, żebym i ja ją krzywdził.
Nigdy jej tego nie zrobię. Przysięgam.
Nie spojrzę już na żadną inną kobietę, nie będę się
kochał z żadną inną kobietą i żadnej innej kobiecie nie
będę dawał tyle zrozumienia oraz miłości.
No, miłość mogę okazać jeszcze Esme i Alice, ale one
to… inna bajka.
Wtem Bella obróciła się wprost w moje ramiona,
wyrywając mnie z moich przemyśleń.
- Edwardzie! Kocham cię miłością nieskończoną! -
wykrzyczała Bella na całe gardło.
- Ja ciebie też kochanie.
Złożyłem na ustach ukochanej namiętny pocałunek.
Wiedziałem, że ludzie się na nas gapią, jak na jakiś
durniów. Ale nie ma nic bardziej fantastycznego, niżeli
pokazywanie uczuć publicznie.
Zaczęliśmy się całować do utraty tchu! Ludzie stali
naokoło nas w ciszy.
Kiedy Bella przerwała, by zaczerpnąć powietrza, ja
wykrzyczałem
- Słońce ty moje!
Ludzie zaczęli bić brawo i gwizdać.
Bella zbliżyła się do mojej twarzy, trącając mnie lekko
swoim małym noskiem i zaczęła składać szybkie
pocałunki na moich ustach.
- Edwardzie, chodźmy do domu - wyszeptała.
- Masz rację, wracajmy.
Uśmiechnąłem się do ludzi, a Bella strasznie się
rumieniąc, pomachała do nich, zabierając naręcze róż, a
ja niosłem jej kosz…
Drogę do apartamentu pokonaliśmy pieszo. Był taki
ciepły wieczór, że nie mogliśmy przepuścić takiej okazji.
Chmury były różowe od zachodzącego słońca.
Przy pokoju odwróciłem Bellę w swoją stronę.
- Bello, zamknij oczy, proszę.
- Co znowu kombinujesz?
- Wszystko w swoim czasie, słońce – odparłem z
uśmiechem.
Dziewczyna przymknęła powieki.
- Ej! nie oszukuj, Bello!
Tym razem faktycznie wykonała polecenie.
Wprowadziłem ją do pokoju, otwierając go kartą
magnetyczną Belli.
Pociągnęła nosem wyczuwając zapachy w powietrzu.
- Co to?
- Świece.
- Mogę otworzyć oczy?
- Tak.
Widziałem, jak dziewczyna rozdziawia usta w
zdziwieniu.
Później usta ułożyły jej się w pół - uśmiech. Następna
mina, to było coś w stylu: „najszerszy uśmiech na ziemi”.
Pokojówka spisała się znakomicie!
Zgadnijcie, co było później…
Odpowiedź jest bardziej prosta, niż linijka.
Podejrzewam, iż każdy już wie, że i ten wieczór
spędziliśmy na namiętnej miłości i wyznaniach.
ROZDZIAŁ 10
„Słodkie usteczka”
Beta: Elieen
EDWARD
Bella już śpi. Rozsiadłem się w skórzanym, beżowym
fotelu pasażerskim. Wyciągnąłem moje niekrótkie nogi
do przodu i pogrążyłem się w myślach.
Nawet nie wiem, kiedy miałem okazję przysnąć.
Obudził mnie komunikat: „proszę zapiąć pasy, za chwilę
zaczniemy lądowanie”.
Ale co się dziwić. Ani ja, ani Bella nie zmrużyliśmy
prawie oka zeszłej nocy.
Żadnemu z nas nie przyszło do głowy spakować się
wieczorem.
Musieliśmy wstać bardzo wcześnie, spać poszliśmy
bardzo późno, gdyż zabawiliśmy się w jednym z
nowojorskich klubów. Nie chciałem być obraźliwy, ale
powiedziałem Belli, że wygląda jak kupa nieszczęść, a
ona wcale nie pozostała mi dłużna. Odpowiedziała, że ja
wyglądam jeszcze gorzej. Oboje mieliśmy podpuchnięte,
sine oczy, byliśmy bladzi na twarzy niczym wampiry i
obolali jak po dziesięciokilometrowym maratonie.
Takie życie młodych.
Nikt nie wiedział, że zjawimy się akurat tego
poranka.
Samochód, którym Bella pojechała swego czasu do
Nowego Jorku, został tutaj przetransportowany trzy dni
temu przez pewną firmę, czyli mieliśmy czym wracać.
Dobrze, że chociaż ja mniej więcej kontaktowałem, bo
Bella była jeszcze wstawiona. Ja tamtej nocy nie piłem,
wiedziałem, że będę musiał prowadzić. Moja dziewczyna
rozłożyła sobie fotel pasażera i zasnęła jeszcze szybciej
niż w samochodzie.
Nastawiłem radio na pierwszą lepszą rozgłośnię
radiową, usłyszałem znaną mi już piosenkę Blac Black
Heath, no cóż zawsze myślałem, że moje serce na
zawsze pozostanie już czarne, brudne, nieskore do
miłości, a tu proszę, moja Bella, moja miłość spała obok
mnie, a moje serce rozpierała, czysta radość!
Ile rzeczy można dokonać dla miłości? Otóż bardzo
wiele. Wnioski nasuwały się same.
Żadne z nas nie było, nie jest i świętym nie będzie,
chcieliśmy pozostać ciągle tacy sami.
,,Nasza miłość może być wieczna.’’ – Taka myśl ciągle
mnie nawiedzała.
W samochodzie rozbrzmiał dzwonek telefonu
komórkowego Belli, wyjąłem go z kieszeni jej torebki i
odebrałem.
– Słucham?
– Edward to ty! – Zapiszczała Alice
– Ciii, to ja, nie wrzeszcz, bo mi Bellę obudzisz!
– Dobra, okej
– Co tam siostrzyczko?
– Nic, tęsknię za wami, kiedy wracacie ?– Zniżyła głos
o kilka stopni. – Płakać mi się chce, jak siedzę sama w
domu, kiedy Carlisle i Esme gdzieś wychodzą.
– A Jazz?
– Jazz? On też ma swoje sprawy…
– No dobrze siostrzyczko, wrócimy jak najszybciej się
da. Okej?
– Super, kocham cię Edward, ale ty o tym wiesz,
prawda?
– Tak, wiem.
– Dobra, pozdrów Bellę. Papa.
– Jasne, pa.
Rozłączyłem się, rzucając komórkę na kokpit.
Droga z Seattle do Forks, tak mi znana, tak prosta,
a tak zapomniana…
W Nowym Jorku spędziłem niespełna dwa tygodnie, a
brakowało mi wszystkiego.
Radio cicho grało, kiedy Bella podniosła powieki.
– Gdzie jesteśmy? – Wychrypiała.
– Dojeżdżamy do Forks.
– Acha. – Głos miała straszny.
Włożyłem rękę za obity skórą fotel i wyciągnąłem
butelkę wody mineralnej.
– Napij się, bo skrzeczysz, kotku.
Roześmiała się, odkręcając butelkę.
– Chyba przespałam cały lot i całą drogę, co?
– Tak.
– Masz mi za złe… że cię nie zmieniłam w drodze?
– Nie, no skądże, ja nie piłem, to ja jadę, chyba nie
myślisz, ze dałbym ci prowadzić w takim stanie?!
– No raczej nie. – Uśmiechnęła się ciepło.
Kiedy ujrzałem tablicę witającą w Forks, na mojej
twarzy zawitał najszerszy z uśmiechów. Bella zrobiła to
samo.
– Jesteśmy w domu – wyszeptała.
– Tak, jesteśmy w domu, kochanie.
Drogę do białego domu pokonałem w kilka minut.
Chciałem zobaczyć się z rodziną, chciałem ich
zaskoczyć.
Wjechałem na podwórze krętą drogą. Zaparkowałem
samochód przed domem i zacząłem trąbić. Chochlik
pojawił się natychmiast!
Ta dziewczyna od zawsze była nieobliczalna, rzuciła
mi się na szyję, oplatając mnie nogami.
– Braciszku! Jak ja się ku-kurde stęsKniłam!!!
piszczała mi nad lewym uchem
– Alice, bo ogłuchnę!
– I co z tego!
Ucałowała mnie w policzek, zeskakując ze mnie.
Zmierzała ku Belli.
– Alice! Spokojnie, nie skacz na nią!
– Dobra, ona jest za drobna, wiem.
Skierowałem się do bagażnika po nasze torby. Były
tylko cztery, po dwie na głowę.
– Bello! Ty zimna… pipo ! – Obie wybuchły gromkim
śmiechem.
– Ja też się cieszę, Al. – Dziewczyny objęły się.
Przechodząc obok nich, zaśmiałem się i powiedziałem:
– Alice! bom zazdrosny!
W domu jak zwykle było posprzątane tak, że mucha
nie siada. Ale z kuchni coś…śmierdziało?!
– Alice, co ty robisz?! Coś ci się chyba spaliło!
Chochlik wbiegł do kuchni przez salon.
Usłyszeliśmy z Bellą wiązkę przekleństw
zaczynających się na wszystkie litery alfabetu.
Dziewczyna wyszła z kuchni z ustami ułożonymi w
podkowę.
– Co się stało? – zapytała Bella.
– Nic! Tylko przypaliłam kolejne ciasto.
– Nie przejmuj się, zaraz jakieś upiekę. Chcesz? –
zapytała z entuzjazmem Bella.
– Jasne! – zapiszczała.
Postanowiłem się zgrabnie wycofać.
– To ja pójdę nas rozpakować, Bello.
– Okej, idź, moje rzeczy możesz zostawić w łazience,
muszę je wyprać.
– Dobra nastawię pranie, nie ma problemu.
– Pamiętaj tylko, żeby dodać płyn zmiękczający i nie
nastawiaj na więcej niż sześćdziesiąt stopni!
– Dobrze prze pani.
– Nie wygłupiaj się, idź.
Jak kazała, tak uczyniłem: dla niej wszystko.
Kobiety zostały w kuchni, a ja tymczasem
rozpakowałem torby, nastawiłem pranie i zalogowałem
się na pocztę.
O dziwo ten świrus, Jazz, był dostępny.
O tej porze, tak wcześnie, w południe, w weekend, a
on nie spał?!
Napisał do mnie niebawem po moim zalogowaniu.
– Hej. Kiedy wracacie?
– Wróciliśmy.
– Kiedy?
– Pół godziny temu.
– Dlaczego ja nic nie wiem?
– Bo dopiero przyjechaliśmy.
– Zaraz jestem.
Wylogował się szybciej niż to możliwe. Podejrzewam,
że po prostu odłączył listwę od prądu.
Zszedłem na dół do salonu. Alice i Bella z czegoś się
ciągle śmiały, pewnie Bells uczyła ją zagniatać kruche
ciasto. Z tym, że Bella ma krótkie, naturalne paznokcie,
a Alice jak zwykle ozdobione akryle.
Rozłożyłem się na jasnej kanapie, włączając telewizor.
Skakałem po kanałach, szukając jakiegoś fajnego
programu, a tu nic, zero, w ogóle nic ciekawego!
Wyłączyłem sprzęt i przymknąłem powieki, kiedy
poczułem, że odlatuję, rozległo się łomotanie do drzwi.
Ujrzałem w nich Jaspera z chytrym uśmieszkiem na
twarzy.
– A ty tu czego ? – Robiłem sobie z niego jaja.
– No…
– Tak, wiem, stęskniłeś się za mną, ale bardziej za
Bellą? Tak? Naprawdę? To goń się, ona jest moja!
Chłopak zbystrzał.
– Żartowałem, Jazz!
– Stary, doprowadzisz mnie kiedyś do obłędu. –
Mówiąc to wyciągnął sześć browarów.
– No, no widzę, że nie przychodzisz z pustymi rękoma.
– Jasne, ze nie.
Z kuchni wyłoniły się nasze dziewczyny. Bella czysta,
uśmiechnięta, z blachą w ręku... za to Alice! Umazana
mąką, w fartuszku w czerwoną kratę i z kawałkiem
ciasta kruchego w ręku!
– Boże, jak ty wyglądasz! – zawołałem, kiedy ona
podeszła przywitać się z Jasperem.
– No wiesz! Piekę ciasto!
Wszyscy nie mogliśmy powstrzymać się od śmiechu.
Popołudnie zleciało naszej czwórce na wygłupach i
różnorodnych żartach.
Jasper skoczył po jeszcze kilka piw i po chipsy.
Dziewczyny, a raczej Bella, upiekły mega pyszną
szarlotę na kruchym cieście.
Alice jak zwykle musiała iść i się jeszcze wymalować.
„Jak ja wyglądam?!” – Ciągle słyszeliśmy.
Jazz wygonił ją do łazienki na równo pięćdziesiąt
minut, mierzyliśmy jej czas. Ona mogłaby tak całymi
dniami.
Alice i Jasper poszli na spacer.
My z Bellą zostaliśmy w salonie.
W wieży rozbrzmiewała spokojna melodyjka.
Ukochana wtulała się we mnie. Nasze nosy prawie się
stykały.
Bella złożyła pocałunek na moich spragnionych
ustach. Bawiliśmy się tak przez jakiś czas. Ja chciałem
prawdziwego pocałunku, przejąłem inicjatywę.
Przechyliłem głowę Belli w prawo i zacząłem całować
jej czerwone słodkie usteczka, coraz bardziej napierając
na nią swoim ciałem.
Dziewczyna zacisnęła ręce na moich włosach,
siadając na moich kolanach.
Przechyliła moją głowę do tyłu, przywierając do mnie,
pogłębiając nasz niecodzienny pocałunek.
Nasze języki spierały się o pierwszeństwo, nasze
ruchy były całkowicie zsynchronizowane.
Moje ręce wędrowały po plecach Belli, jej po moim
karku, torsie i włosach.
Czułem narastające podniecenie i pożądanie w
naszych ciałach… Kiedy nagle drzwi wejściowe się
otworzyły i zawiało chłodem.
BELLA
W drzwiach stał nie kto inny jak Carlisle z Esme.
Poczułam, że płonę nie tylko na twarzy, ale i na całym
ciele, to niedopuszczalne!
– Witajcie – powiedział Edward, spoglądając na mnie
zawiedzionym wzrokiem.
– Czyli, że się pogodziliście? – zapytał Carlisle z
uśmiechem na twarzy.
– Jak widać, tato.
Ześlizgnęłam się na miejsce obok mego kochasia.
– Miło was widzieć…w domu! – zawołała Esme.
– No tak, nagle wróciliśmy.
Decyzja o powrocie była spontaniczna. Poprzedniego
wieczoru Edward rzucił hasło „wracamy” Nie
sprzeciwiałam się, tylko postawiłam jeden warunek –
idziemy do klubu.
I tak oto znaleźliśmy się w domu, w Forks.
Było mi wstyd, nie tylko mnie, Edwardowi także, że oni,
właśnie oni, zastali nas w takiej pozycji… Czy nie mogła
być to Alice?
Kurwa!
Acha, miałam nie przeklinać!
Dla Edwarda! Biedak obiecał mi, że z tym skończy. Ja
też obiecałam, ale jakoś nie wychodziło, przynajmniej
nie zawsze.
Przysiągł mi to tego dnia, kiedy wróciliśmy do domu
z Central parku z ogromną ilością róż.
Esme i Carlisle zdjęli płaszcze, odwieszając je na
mahoniowy stojak i udali się do kuchni.
– Bello? Upiekłaś cisto?
– Tak, z Alice.
– Świetnie, miałam ochotę na coś słodkiego!
Edward szepnął mi na ucho, że idzie na górę, ja
udałam się do kuchni.
Ukroiłam sobie kawałek ciasta, siadając na krześle
naprzeciwko Esme.
– Wiesz co, Esme? Mam ochotę na… coś kwaśnego i
słodkiego zarazem, czy to nie dziwne?
Ona spojrzała na mnie dziwnym, nieobecnym
wzrokiem.
Carlisle gdzieś już poszedł, pewnie zasiadł do
papierkowej roboty.
– Bello? Uprawialiście seks z Edwardem?
Poczułam, że kolejny raz oblewam się purpurą!
A jej co za interes?
– Milczenie uważam za potwierdzenie.
Kiwnęłam głową, spuszczając wzrok.
– A czy któremuś z was przyszło do głowy takie coś
jak ANTYKONCEPCJA?! – Wyraźnie podkreśliła
ostatnie słowo.
Znowu się nie odzywałam, tylko pokręciłam przecząco
głową.
– A twój cykl jest nadal regularny?
W pamięci zaczęłam wszystko obliczać.
– SZLAG BY TO TRAFIŁ!
Epilog
9 miesięcy później
EDWARD
Kto by pomyślał, że zaliczymy wpadkę?
No bo ja na pewno nie!
Na moich rękach spoczywa najdrobniejsza i
najpiękniejsza osóbka na świecie, na imię jej Reneesme.
Obok mnie śpi moja… żona.
Z wielką chęcią wracam do dnia naszych zaślubin.
Ja, młody Edward Cullen, na ślubnym kobiercu. Bella
ubrana w najpiękniejszą suknię na świecie, w kolorze
ecru uśmiechająca się do mnie przez cały dzień, z
zarysem brzuszka.
Pamiętam, jakby to było dziś, a zdarzyło się w marcu.
Tak dawno temu, a zarazem tak blisko. Jak to możliwe?
Pamiętam też, jak mi o wszystkim powiedziała.
To był wielki szok, ale teraz to moja miłość.
Odnalazłem ją, kolejną już w swoim życiu.
To zabawne, że moje dwie kobiety mają urodziny tego
samego dnia. Będę miał piekło jak zapomnę!
Carlisle i Esme krzątają się po domu, żeby tylko
kolejny raz nie wejść do nas. Wiem, ile to ich kosztuje,
ile kosztuje ich niewejście do nas, niewzięcie małej na
ręce i po raz tysięczny w ciągu kilku dni niewyściskanie i
wycałowanie.
Są szczęśliwymi dziadkami a my rodzicami.
Alice od dnia narodzin Nessi obdarza ją
sukieneczkami, nie powiem: piękne cudeńka, ale to
jeszcze noworodek!
Wiem, że ostatnie dziewięć miesięcy to był ciężar dla
Belli. Ale jak na nią przystało, zarzekała się, że wszystko
jest okej. Przetrwaliśmy to… oboje.
Bella chodziła do szkoły, nie opuszczała zajęć ze
względu na ciążę, bo jak to ona mówiła: „ To przywilej,
nie choroba.”
Nie tylko ja się nią opiekowałem, Alice i Rose
faszerowały ją słodyczami. Esme i Carlisle w domu nie
odstępowali jej na krok. Z tygodnia na tydzień można
było zauważyć, jak duży robi się brzuch Belli. W ciąży
wyglądała cudownie! Promieniała!
Składałem pocałunki na czole Belli, dopóki się nie
obudziła aby zrobić to samo. W końcu jestem jej mężem,
niech i mnie coś się dostanie, chociaż jeden buziak.
Każdy kolejny całus zyskiwał na sile, im dłużej się
kochaliśmy, tym większa była nasza miłość. Teraz
jeszcze wzmocniona o aniołka o czekoladowych
oczkach.
A teraz zamierzamy… żyć długo i szczęśliwie.
KONIEC