Internet jako źródło cierpień – i nie tylko
Jak nie popaść w sieciowe szaleństwo
Internet, obecnie najgłośniejsze i najprężniej rozwijające się medium, daje
użytkownikowi ogromne możliwości komunikacyjne. Człowiek współczesny dopiero
uczy się z nich korzystać, nic więc dziwnego, że to niesforne narzędzie oddziałuje
na jego psychikę. Postaram się wyjaśnić, jak i dlaczego tak się dzieje.
TOMASZ ŁYSAKOWSKI
Ludzie z natury są leniwi: i w sferze poznawczej (stąd stereotypy, jak choćby ten o
internecie jako łatwym źródle informacji), i na innych płaszczyznach – może z wyjątkiem
sfery uczuć. Internet doskonale wykorzystuje tę słabość: oferuje maksimum informacji i
rozrywki przy minimum kosztów – żeby cokolwiek tu zobaczyć, kupić, przedyskutować, nie
trzeba wychodzić z domu, wystarczy mieć komputer z modemem. Co prawda dokładne
analizy wykazują, że np. znajomościom internetowym pod względem trwałości, bliskości i
intensywności zazwyczaj daleko do rzeczywistych – ale kogo to obchodzi? Dla większości z
nas nie jest ważne, jak jest, ale jak nam się wydaje, że jest. Czyli liczą się iluzje. A w
internecie nic nie musi być takie, jakie jest naprawdę, w rzeczywistym świecie (in real life).
Każdy użytkownik jest twórcą świata w sieci, choćby przez wykreowanie własnego
wizerunku. Każdy może się w sieci wypowiedzieć na każdy temat. Nie musi przy tym mówić
prawdy – w internecie kłamstwo istnieje o tyle, o ile narusza struktury wirtualnego świata.
Łysy karzełek może stworzyć sobie w nim tożsamość wysokiej blondynki – i to ona w
wirtualnym świecie będzie prawdziwa.
Jest więc internet światem wolności. Wolności tworzenia, autoprezentacji, dostępu do
informacji i do wszystkiego, czego można sobie życzyć. Dla postronnego obserwatora
panuje
w nim anarchia doskonała. W tym chaosie są rzeczy, które na psyche wpływają korzystnie,
kanały i przekazy neutralne oraz zjawiska szkodliwe dla zdrowia psychicznego. Jako
medium
internet nie jest jednorodny. Może być używany albo jako kopalnia informacji, albo jako
platforma komunikacyjna, albo jako źródło rozrywki. Od tego, co wybierzemy, zależy, jak
bardzo sieć będzie mogła na nas wpływać.
Aspekt informacyjny internetu, kiedyś kluczowy, już dawno stracił na doniosłości. Jest dla
nas oczywiste, że logujemy się do sieci, żeby się czegoś dowiedzieć: o innych, o świecie, o
sobie samych; żeby znaleźć coś, czego jeszcze nie widzieliśmy.
Chociaż internet pozwala zaoszczędzić nieco czasu, bo np. siedząc w domowych
pieleszach
możemy sprawdzić, czy upragniona przez nas książka jest dostępna w wypożyczalni,
ogólny
bilans zaufania ludzi do sieci jako źródła informacji nie jest chyba zbyt korzystny. Mamy do
1
czynienia z ogromną ilością wiadomości i chcemy wierzyć, że są to rzeczy prawdziwe –
choć
nic nas nie upoważnia do takiej wiary.
Ufamy sieci, bo daje nam poczucie kontroli nad informacją. Dlatego dziarsko siadamy przed
monitorem, włączamy modem i sprawdzamy dokładnie wszelkie możliwości. W efekcie po 2
godzinach surfowania jesteśmy zdezorientowani i nadal nie wiemy, co wybrać. Jeśli
szukaliśmy materiałów do pracy badawczej, mamy megabajty informacji, które wzajemnie
sobie przeczą i których bez wizyty w bibliotece nie zweryfikujemy. Myślimy wtedy o
godzinach poświeconych ekstrahowaniu tych megabajtów z 177 tys. stron, które wyświetliła
wyszukiwarka. Mimo to ogólny bilans dostępności informacji dla psychiki człowieka jest
pozytywny. W naszym zasięgu leży nieskończona ilość wiadomości, z których zresztą wcale
nie musimy korzystać. Bliskość i łatwość dostępu czasami jednak wystarcza. Być może
dlatego spada dziś wartość i prestiż wyższego wykształcenia – kiedyś wiedza była
przywilejem, dziś jest opcją. Powoli inteligencja zaczyna też tracić na znaczeniu: w ten
sposób w sieci tworzy się społeczność egalitarna. Taki egalitaryzm jest dziś wśród
młodzieży
oczywisty. W ludziach Zachodu buduje poczucie własnej wartości i wspólnoty
człowieczeństwa.
Aspekt komunikacyjny
Internet służy ludziom do porozumiewania się na odległość. Jest narzędziem
komunikacyjnym potężniejszym od telewizora (w którym przekaz do niedawna mógł się
odbywać tylko w jednym kierunku) czy telefonu (który uniemożliwia masowy przekaz
komunikatu, poza tym niezbyt nadaje się do zawierania znajomości). Tu, moim zdaniem,
należy szukać przyczyn sukcesów sieci. E-mail jest tym, co zrewolucjonizowało życie
ludzkie
nie mniej niż kolej żelazna w XIX wieku. Proste, zwięzłe komunikaty z pogranicza
tradycyjnych listów, faksów i codziennych wypowiedzi zmieniają sposób myślenia swoich
nadawców. Przekazy stają się bardziej bezpośrednie, a ich nadawcy bardziej skłonni do
wchodzenia w interakcje. Szybkość poczty elektronicznej przyspiesza tempo życia we
współczesnym świecie, a symbole, które wprowadziła, emotikony (:-), :-(, :-P itd.)
umożliwiają wymianę w sieci serdeczności i czynią życie w sieci miłym i atrakcyjnym.
Fora i listy dyskusyjne ułatwiają nam tymczasem znajdowanie na świecie ludzi, którzy myślą
o świecie tak jak my, mają podobne pasje, systemy wartości itd. Przez internet można
szukać pracy, sprzedać dom czy – last but not least – znaleźć życiowego partnera. Albo
kogoś na jedną noc, podzielającego nasze – choćby najbardziej specyficzne –
zainteresowania seksualne. Służą do tego czaty (z IRC na czele) – miejsca w sieci, w
którym
możemy poznać ludzi z całego świata, systemy typu ICQ czy „gadu gadu”. W takich
miejscach człowiek jest anonimowy. Niektórzy chcą tam tylko pogadać, inni poudawać
2
kogoś, kim nie są, jeszcze inni – odnaleźć swoją drugą połowę. Powstaje wieża Babel,
wieża
ludzi, którzy, mówiąc teoretycznie jednym językiem, przemawiają do siebie dziesiątkami
kodów emocjonalnych, bazujących na ich nadziejach i oczekiwaniach.
W świecie realnym zasięg naszych komunikatów ogranicza się do najbliższego otoczenia, w
sieci potencjalnie mamy miliony odbiorców. Mimo to w internecie jesteśmy bardziej
rozmowni, częściej się zwierzamy. I to nie tylko ze względu na anonimowość. Łatwiej
znaleźć kogoś, kto nas rozumie, czasami nawet całą grupę ludzi takich jak my, choćby to był
tuzin fanów kardynała Pölätüo, rozsypanych po wszystkich kontynentach. Ma to swoje
zalety
i wady.
Zalety:
Czujemy się akceptowani. Akceptowane jest nasze Ja, nasze pasje, idee, sądy. Odbiór
naszej osoby przez innych nie jest zniekształcony przez wygląd fizyczny, wiek, płeć, czy
rasę
– liczy się tylko to, co myślimy. Skoro na świecie są ludzie myślący lub czujący tak jak my,
a także ludzie, którzy nas doceniają – przestajemy czuć się gorsi. Stąd wartość
terapeutyczna internetu.
Jeżeli zwracamy się do grupy ludzi z problemem, który i nas dotyczy (np. grupa chorych na
raka), możemy znaleźć cenne wskazówki, pomoc i wsparcie psychologiczne.
Wady:
Komunikowanie się z ludźmi o podobnym do naszego systemie wartości może nas wpędzić
w
fanatyzm i ekstremizm. Skoro bowiem nas akceptują za coś, w co w dodatku wierzymy, to
musi być to naprawdę dobre. Co ciekawe, nie ma tu znaczenia liczebność naszej grupy.
To, co reprezentuje grupa (choćby największych ekstremistów) to dla nas punkt odniesienia,
środek (reguła zakotwiczenia). Lecz być w środku jest rochę nijako, chętnie więc
radykalizujemy swoje poglądy i propozycje. Grupy i całe tłumy już u Le Bona były znacznie
skrajniejsze niż jednostki – czy nie przede wszystkim skutkiem działania swych członków,
którzy, każdy z osobna, chcą taką grupę w radykalizmie prześcignąć.
W zamkniętej grupie rzadko słyszymy zdania przeciwne naszym, choć anonimowość
nadawcy
i ulotność kontaktu osłabiają działanie skłonności do konformizmu. Anonimowość nie sprzyja
jednak umiarkowanej dyskusji – głos rozsądku tonie w morzu ekstremizmów i inwektyw.
Ograniczając się do życia w rzeczywistości wirtualnej, tracimy kontakt z prawdziwym
życiem, odgradzamy się od rodziny i przyjaciół. Grupy sieciowe są tymczasem mniej spójne
(każdy może opuścić taką grupę, kiedykolwiek przyjdzie mu na to ochota). Ludzie darzą się
większym zaufaniem (bo często występują anonimowo), ale również traktują siebie bardziej
przedmiotowo (po rozwiązaniu problemu często zainteresowanie grupą wsparcia wygasa), j
3
Aspekt rozrywkowy
Tu internet przegrywałby ze zwykłymi grami komputerowymi i telewizją, gdyby nie...
pornografia, tak obficie występująca w sieci. Informacje bowiem i tak (za pośrednictwem TV
i radia) rozchodzą się niezwykle szybko, w komunikacji czaty nie wygrają z telefonem, a
najlepsza strona WWW wciąż nie zastąpi dobrze zaopatrzonej biblioteki. Problem gier jest
bardziej skomplikowany – są one dostępne poza siecią, ale to w internecie i tylko tam
możliwe jest osiągnięcie prawdziwego mistrzostwa: gramy wszak tu z całym światem, a nie
z „głupim komputerem” czy dwoma kolegami. Najbardziej jednak rewolucyjny okazał się
wpływ internetu w sferze erotycznej, przez którą rozumiem szeroki wachlarz ludzkich uczuć,
potrzeb i zachowań seksualnych: od dojrzałej miłości po mechaniczne rozładowywanie
napięć seksualnych. Sieć sprawiła, że wszystko w tej dziedzinie stało się łatwiejsze – od
ściągnięcia krótkiego filmu pornograficznego o ściśle określonym profilu, po umówienie się
na randkę z partnerką naszych marzeń. Odpowiada za to dostępność treści
pornograficznych
w sieci – stron takowych jest tu bez liku i cieszą się one ogromną popularnością.
Internet jest medium kameralnym, dyskretnym, pozwala w ciszy własnego pokoju
wyładować popędy seksualne na do tej pory niespotykaną skalę. Ilość pornografii (zdjęć,
filmów i beletrystyki) dostępnej w sieci znacznie przekracza możliwości jej obejrzenia przez
zainteresowanego. Może on wybierać do woli i cały czas obcować z czymś nowym, jeszcze
niewidzianym. Gdyby tego było użytkownikowi mało, sieć daje mu wiele sposobności
nawiązywania kontaktów erotycznych. Gwarantują to wyspecjalizowane strony
matrymonialne oraz czaty i komunikatory, czyli istniejące w sieci programy umożliwiające
synchroniczne komunikowanie się użytkowników.
Rozrywka jest tym, co najbardziej uzależnia od sieci. Dotyczy to i gier, i kanałów IRC, i gadu
gadu, i stron z erotyką. Internet działa podobnie do hazardu czy używek. Każde wejście na
czat staje się dla uzależnionego aktem pełnym nadziei – nadziei, że właśnie teraz spotka
drugą połowę (na czacie widać coraz to nowsze identyfikatory – często stałych bywalców
podszywających się pod inne osoby, gdyż ulegli już stereotypizacji i oplotkowaniu. Pozorny
zatem to ruch w interesie). Potem rozmowy, rozmowy, rozmowy – większość
rozczarowująca, ale zdarzają się naprawdę fascynujące. Niekiedy wymiana zdjęć bądź
przejście na kanał wizualny – a potem spotkanie, najczęściej rozczarowujące – i zabawa
zaczyna się od początku. Czasami przez miesiąc gracz matrymonialny nie spotka nikogo
atrakcyjnego, by potem mieć cztery randki z trzema potencjalnymi adoratorami w ciągu
dwóch dni. Nic dziwnego, że depresja staje się powoli chorobą cywilizacyjną – jej rytmy
doskonale pasują do dynamiki życia uczuciowego uzależnionych od internetu.
Oddziaływanie internetu na psychikę użytkownika nie jest jednoznacznie ani pozytywne, ani
negatywne. W samym zjawisku plusy bez wątpienia przeważają. Musimy jednak nauczyć
się
z niego lepiej korzystać, bez tego bowiem może on stać się przyczyną licznych problemów
psychologicznych. Niektórym pozwala oszczędzać czas – innym na niespotykaną skalę go
4
pożera. Pożerają czaty i komunikatory (pisanie jest dużo wolniejsze od mówienia), pożera
surfowanie w poszukiwaniu coraz to nowszych podniet. Takie przeciekanie czasu przez
palce
owocuje u niektórych zwiększoną podatnością na nerwice i depresje.
Internet jest światem fantazji. Bywają one bezpieczne i niebezpieczne, i to od
fantazjującego zależy czy wcieli je w życie. Można w ten sposób i pokonać nieśmiałość, i
skonstruować bombę. Internet jest bowiem przede wszystkim narzędziem – potężnym, ale
bezrozumnym. To, jak go wykorzystamy, zależy od nas.
Czy jednak sieć zmienia świadomość? Czy kobieta, która marzyła o kilku klapsach w czasie
stosunku pod wpływem obrazów, z którymi na własne życzenie zetknie się w sieci, zacznie
gustować w ostrym sadomasochizmie? Czy mężczyzna, lubiący młode dziewczyny,
penetrując internetowe nisze nie dojdzie pewnego dnia do wniosku, że dwunastolatki są
jeszcze przyjemniejsze? Wpływ sieci na nietypowe zachowania seksualne nie został dotąd
zbadany, choć w pocie czoła pracuje nad tym armia naukowców-ochotników, którzy bez
wątpienia mają ze swoich eksploracji przyjemność nie tylko usatysfakcjonowanego
naukowca.akby nie dostrzegając drugiego człowieka po tamtej stronie monitora.
Internet może zagrozić stałości związków partnerskich – kiedyś poślubiało się na resztę
życia. Dziś ludzie żyją znacznie dłużej niż kiedyś (gdyby nie rozwody, poślubiałoby się
wybranka nie na 15, ale 65 lat), poza tym przyzwyczaili się do wolności, różnorodności oraz
do możliwości wyboru. Najważniejsze dotąd było, żeby para – kiedy wygasać zacznie
pożądanie – zamieniła układ partnerski z nastawionego na doznania zmysłowe na oparty na
przyjaźni, zrozumieniu i wsparciu (o wychowaniu dzieci nie wspominam, bo to wymagałoby
głębszej analizy, na którą tu nie ma miejsca). Ale to zawsze się łączy z pewnym wysiłkiem.
W dobie internetu zanika chęć podejmować jakiekolwiek wyrzeczenia – przecież na
wyciągniecie ręki na którymkolwiek czacie może mieć dziesięć bijących żonę na głowę
partnerek. Niestałość zawsze istniała w ludziach, zawsze jednak była równoważona przez
normy społeczne, dobro dzieci, a przede wszystkim przez brak alternatyw. Psychologowie
społeczni udowodnili, że kiedy rośnie liczba związków alternatywnych w otoczeniu, maleje
atrakcyjność aktualnego związku. Oczywiście ludzie nie stają się przez to szczęśliwsi.
Na koniec trochę blasków: ilość grup wsparcia w sieci świadczy o tym, że środowisko to
sprzyja rodzeniu się empatii, zauważaniu równości między ludźmi, rozsadzaniu
dotychczasowych stereotypów. Jest egalitarne: nie widać w nim atrakcyjności fizycznej czy
zewnętrznych atrybutów bogactwa i statusu społecznego – wszyscy tu są równi, każdy w
danej chwili korzysta z jednej klawiatury i jednego monitora. Jak równy z równym może tu
gawędzić biznesmen ze sprzątaczką, student z profesorem, minister z bezrobotnym – o ile
występują incognito. W realnym świecie to niemożliwe: zbyt mocno tkwią w nas stereotypy
statusu społecznego, płci i wieku. Sieć za to czyni nas wolnymi. Może za bardzo...
Tomasz Łysakowski
Asystent w SWPS w Warszawie. Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych
UW.
5
Naucza retoryki w Instytucie Dziennikarstwa UW, kręci filmy krótkometrażowe. Jest
stypendystą Ministra Edukacji Narodowej i Sportu.
2004-07-13
6