440 Taylor Jennifer Dobra rada

background image

Jennifer Taylor

Dobra rada


Tytuł oryginału: Marrying The Runaway Bride

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY


Dalverston, grudzień

Zatopiona w myślach siedziała na ławce przed koś-

ciołem, jakby nieświadoma lodowatych podmuchów
wiatru płynących z pobliskich wzgórz. Archie Carew
podszedł do niej i przystanął. Wiedział, że nie powi-
nien się mieszać do cudzych spraw, a jednak nie po-
trafił odejść.

Pod wpływem impulsu postanowił się zatrzymać

w Dalverston, tętniącym życiem miasteczku targo-
wym na granicy Lancashire i Cumbrii. Powrót do
Londynu z rodzinnego domu w Szkocji zajmował mu
zawsze dużo czasu, ale teraz, gdy wszyscy tłumnie
ruszyli na świąteczne zakupy, jazda stała się wręcz
niemożliwa. Nie mógł znieść myśli, że w tych warun-
kach będzie tkwił uwięziony w samochodzie, więc
zjechał z autostrady, by zanocować w hotelu. Po wnie-
sieniu bagażu do pokoju wyszedł się przejść i właśnie
wtedy ją zobaczył.

Aż westchnął na widok wyrazu jej twarzy. Wie-

dział, co czuje osoba doprowadzona do takiej despera-
cji: przez ostatnie półtora roku sam przeżywał kosz-
mar. Wielokrotnie się zastanawiał, czy zdoła go prze-
trwać. Rzucił się w wir pracy, w nadziei, że to zagłuszy

R

S

background image


ból, lecz przez cały czas miał świadomość, że w jakimś
momencie ten ból i tak nieuchronnie wróci.

Przez ostatnie trzy tygodnie usiłował rozwiązać

wiele problemów, jakie się pojawiły po śmierci brata.
Nie miał pojęcia, że sytuacja wygląda aż tak źle. Bę-
dzie musiał podjąć zdecydowane kroki, by wszystko
wróciło do normy. Tym samym zdawał sobie sprawę,
że musi wprowadzić wielkie zmiany w swoim życiu,
z czym trudno mu było się pogodzić. W tej chwili
jednak bardziej przejmował się zmartwieniem młodej
kobiety niż własnymi kłopotami.

- Czy pani się dobrze czuje? - zapytał.
Kobieta drgnęła, zaskoczona. Bez wątpienia za-

uważyła go dopiero teraz. Archie utwierdził się
w przekonaniu, że musiało ją spotkać coś strasznego.
Usiadł obok, niepewny, czy wolno mu naruszać jej
prywatność.

- Może mógłbym pani jakoś pomóc? Czasem jest

dobrze podzielić się z kimś zmartwieniami.

Kobieta zareagowała cichym, wymuszonym śmie-

chem.

- Nie wiem, czy to cokolwiek da w tym wypadku.
- Niczego nie gwarantuję, ale czemu nie miałaby

pani spróbować?

Kiedy spojrzała na niego, wzruszył ramionami.
- Nie ma pani nic do stracenia, a ja umiem słuchać.
- Jest pan bardzo uprzejmy, ale i tak nie wiedziała-

bym, od czego zacząć.

- Zwykle najlepszy do tego bywa początek - za-

uważył beztrosko.

- Właśnie w tym cała trudność - odparła z wes-

R

S

background image


tchnieniem. - Początek był wspaniały. Byłam przeko-
nana, że dobrze wybrałam, ale w zeszłym tygodniu
zaczęłam się zastanawiać, czy jednak nie popełniłam
błędu...

Zawiesiła głos, lecz Archie jej nie ponaglał. Wy-

czuwał, że jest bliska łez i czekał, aż dojdzie do siebie
i będzie mogła mówić dalej. Po kilku sekundach ode-
zwała się ponownie:

- Jutro ma się odbyć mój ślub. Od wielu miesiący

wszystko jest już gotowe, ustalone i zamówione: moja
suknia, tort, nabożeństwo w tym kościele, i wesele.
Przyjedzie ponad setka gości, część z daleka.

- I nagle zaczęła pani odczuwać wątpliwości? - za-

pytał, kiedy znów się zawahała.

- Tak. Wiem, że to niepoważne. W końcu jak moż-

na wszystko odwoływać na tym etapie?

- Rozumiem pani rozterkę - odpowiedział cicho -

ale powinna pani rozważyć, czy istotnie wziąć ten
ślub, jeśli brak pani co do tego przekonania.

- Wiem. Sama zadawałam sobie to pytanie wiele

razy, ale to mi nic nie dało. Po prostu nie wiem, co
powinnam zrobić!

Widząc, jak ramiona kobiety zaczynają drgać, Ar-

chie westchnął i wziął ją za rękę.

- W takich okolicznościach ludzie często w ostat-

nim momencie się wahają. I chyba pani właśnie coś
takiego się przydarzyło. Może warto się spotkać z na-
rzeczonym i otwarcie z nim porozmawiać? Na pewno
by to pomogło.

Drżącą dłonią otarła łzy.
- Nie. Sama muszę zdecydować, co zrobić. Jeśli

R

S

background image


pójdę porozmawiać z Rossem, to będę się czuła winna,
że go zawiodłam.

- Nikogo pani nie zawiedzie - stwierdził Archie.

- Z pewnością nie może pani brać ślubu tylko po to,
żeby mu nie robić przykrości, bo wtedy pani sama na
tym ucierpi. A przecież nie o to chodzi, prawda?

- Rzeczywiście. Dziękuję. Potrzebowałam kogoś,

kto by mi to jasno uświadomił, chociaż w głębi duszy
o tym wiem. Chciałabym mieć dość odwagi, żeby iść
za głosem serca.

Archie milczał. Gdyby to jemu przyszło pójść za

głosem serca, nie rozważałby porzucenia ukochanego
zawodu. Zawsze pragnął leczyć dzieci i w odróżnieniu
od swych kolegów wiedział, jaką specjalizację wybie-
rze, odkąd tylko zaczął studia. Po zdobyciu dyplomu
pracował niezwykle ciężko, ale w zeszłym roku ten
wysiłek zaowocował: wybrano go na ordynatora od-
działu pediatrycznego w jednym z najlepszych szpitali
akademickich w Londynie. O takiej pracy marzył, a o-
becnie, przez ironię losu, miał się jej wyrzec.

Rozpamiętywanie tej sprawy właśnie teraz było dla

niego jednak zbyt bolesne. Zwrócił się znowu w stronę
młodej kobiety, zastanawiając się, dlaczego tak bardzo
chce jej pomóc. W końcu żadna z jej decyzji nie wpły-
nie w najmniejszym stopniu na jego życie.

- Więc co pani zamierza? Jeśli nie z narzeczonym,

to z kim by pani mogła porozmawiać? Może z przyja-
ciółką, albo z rodzicami? Na przykład z matką? Matka
mogłaby coś pani doradzić, prawda?

- Mama nie żyje. Mam tylko ojca, dla którego nasz

ślub jest wielkim wydarzeniem.

R

S

background image


Zagryzła wargi, co, jak wyczuwał, groziło dalszymi

potokami łez.

- I jeśli wszystko odwołam, bardzo to przeżyje.
- Nie wolno się pani kierować takimi względami

- rzekł Archie autorytatywnie. - Pewnie byłoby lepiej
uzmysłowić sobie jakiś czas temu, że popełnia pani
błąd, ale może być jeszcze dużo, dużo gorzej, jeśli
teraz zgodzi się pani na ślub, a później zacznie tego
żałować.

- To prawda. Ma pan oczywiście rację. Później byś-

my wszyscy bardzo, ale to bardzo na tym ucierpieli -
przyznała z niepewnym uśmiechem.

Archie nagłe dostrzegł wielką urodę tej kobiety.

Miała brązowe kręcone włosy, owalną twarz i ogrom-
ne piwne oczy, ocienione długimi, niezwykle gęstymi
rzęsami.

Takie odkrycie mogłoby odebrać głos każdemu męż-

czyźnie, ale nim wstrząsnął sam fakt, że w ogóle jest
w stanie zwrócić uwagę na wygląd nieznajomej: od
dnia tragicznego wypadku, w którym utracił zarów-
no Stephanie, jak i brata, przestał dostrzegać kobiety.
A jednak teraz był tak świadom bliskości nieznajomej,
że odczuł seksualne napięcie. Szybko poderwał się
z ławki, zdegustowany własną reakcją.

- Muszę iść. Mam nadzieję, że pani przemyśli na-

szą rozmowę i nie podejmie pochopnej decyzji. Proszę
wszystko rozważyć i upewnić się, że pani wątpliwości
nie są wynikiem zwykłej przedślubnej paniki.

- Tak zrobię. Dziękuję. To uprzejme z pana strony,

że zechciał pan mi pomóc.

- Dobrze, że się do czegoś przydałem.

R

S

background image


- Właściwie czemu pan to zrobił? Jesteśmy dla

siebie obcy. Większość ludzi nie chciałaby się angażo-
wać. Co panem kierowało?

- Powiedzmy, że znam uczucie, kiedy jest się zmu-

szonym do zrobienia czegoś, do czego się nie ma
przekonania.

- Czy dlatego, że znalazł się pan kiedyś w takiej

sytuacji? - zapytała cicho.

- Tak. I jeśli mogę pani coś doradzić - proszę iść

za głosem serca. Jeśli ono mówi „nie", proszę zrezyg-
nować.

- Tak zamierzam zrobić. Posłucham go, zamiast

wybierać zawsze to, co uważam za słuszne.

- To dobrze.
Archie nie mógł zrozumieć, dlaczego coś go dławi

w gardle. Może mu ulżyło, że kobieta już niemal
podjęła decyzję, a może przyczyna była bardziej zło-
żona, dość że opanowało go wielkie wzruszenie. Od-
wrócił się na pięcie, by uniknąć śmieszności z powodu
przeciągania rozmowy.

- Jeszcze raz panu dziękuję. Za wszystko.

Archiego aż zakłuło w sercu, gdy obejrzał się za

siebie. Kobieta wyglądała tak bezbronnie, że poczuł

pokusę, by z nią zostać. Jednak nie byłoby w porządku
wpływać na jej decyzje.

- Nie ma za co - odrzekł. - Powodzenia. Wierzę,

że wszystko pójdzie po pani myśli.

Odetchnął głęboko, czując, że zimne powietrze draż-

ni mu płuca, i przeszedł przez ulicę. Można powie-
dzieć, że przez ostatnie półtora roku dreptał w miejscu,
ale teraz to się zmieni. Nawet jeśli sam nie może

R

S

background image


kierować się uczuciami, przynajmniej jest w stanie
naprawić błędy, które wcześniej popełnił.

Ta myśl dodała mu skrzydeł; poczuł się wspaniale.

A wszystko dzięki spotkaniu z tą kobietą. Jeśli ona
potrafi zdobyć się na odwagę, by przeanalizować swo-
je życie, on wykaże się odwagą, żeby w swoim doko-
nać zmian.


Londyn, marzec

- Od Bożego Narodzenia brakuje nam personelu.

W pewnym momencie było tak, że pracowaliśmy po
dwie zmiany i nie było nam wcale do śmiechu. Gdyby
nie sprzeciw szefa, musielibyśmy ciągnąć tak dalej.
Ale szef podniósł wielki raban, i w końcu dostaliśmy
pozwolenie na dodatkowych pracowników z agencji.
Z naszym szefem nie ma żartów! - rzekła siostra od-
działowa z rozbawieniem.

- Dzięki za ostrzeżenie - odparła wesoło Heather

Thompson, rozglądając się po pokoju pielęgniarek, do
którego weszły. Prezentował się nie najgorzej.

- Całkiem nieźle, prawda? Zawdzięczamy to na-

szemu lekarzowi specjaliście. Dopilnował, żeby go
odnowiono. Chciał nam zapewnić trochę wygody przy
całodobowej pracy siedem dni w tygodniu.

- Tak? Jestem pod wrażeniem. Specjaliści zwykle

nie troszczą się o pielęgniarki.

- Ten to prawdziwy skarb. Szkoda, że odchodzi...

W tym momencie włączył się dzwonek. Heather

ruszyła do drzwi i wkrótce obie znalazły się w grupie

kilkunastu osób spieszących do zagrożonego pacjenta.

R

S

background image


Był on poważnie chory, choć mógł mieć najwyżej

osiem lat. Jedna z pielęgniarek przystąpiła do sztucz-
nego oddychania, inna przyprowadziła stolik ratow-
niczy, podczas gdy kolejna pospiesznie obniżała po-
ziom wezgłowia łóżka. Sytuacja była pod kontrolą,
toteż Heather zwróciła się do rodziców chłopca.

- Nie przeszkadzajmy im w pracy - powiedziała,

kierując ich do drzwi.

- Ale ja chcę zostać! Charlie mnie potrzebuje! Nie

mogę go zostawić samego! - krzyknęła matka. Próbo-
wała przy tym zawrócić do łóżka dziecka.

Heather usiłowała ją powstrzymać, przytrzymując

za ramię. Zespołowi ratowniczemu brakuje do szczęś-
cia tylko histeryzującej matki...

- Charlie potrzebuje przede wszystkim ich pomocy

- oznajmiła, kierując kobietę w stronę drzwi.

- Proszę mnie puścić!
Heather żachnęła się, kiedy zdesperowana matka

chłopca wymierzyła jej siarczysty policzek. Aż się
zatoczyła, ale szybko odzyskała równowagę i przy-
trzymując kobietę za ramię, wyprowadziła ją poza
oddział. Szczęśliwie ojciec dziecka podążał za nimi
bez szemrania.

Heather zaprowadziła oboje do poczekalni dla ro-

dzin pacjentów. Tam poczęstowała ich herbatą z auto-
matu i usiadła naprzeciwko, żeby porozmawiać.

- Rozumiem państwa niepokój, ale nasz personel

robi wszystko, żeby mu pomóc. Proszę, niech pani
przełknie chociaż łyk herbaty. To pani dobrze zrobi.

Kobieta posłusznie upiła trochę płynu. Straciła już

całą wolę walki i siedziała skulona na brzeżku sofy.

R

S

background image


- Myślałam, że Charliemu się polepsza. Tak mówił

lekarz. Prawda, Darren?

- No właśnie - odrzekł mężczyzna. Gdy przeciąg-

nął drżącą dłonią po twarzy, Heather dostrzegła ze
współczuciem, że ociera łzy.

- Zaczęłam tu pracować dopiero dziś wieczorem,

więc nie wiem, co dolega państwa dziecku - wyjaśniła
cicho. - Ale mam absolutną pewność, że personel robi
wszystko, co można, żeby mu pomóc.

- Któraś pielęgniarka mówiła, że Charlie przeszedł

zawal - wyjaśnił ojciec. - Wiem, że miał bóle w klatce
piersiowej, ale nie sądziłem, że taki mały dzieciak
może dostać ataku serca. To problem starych ludzi, nie
ośmiolatków.

- Dotyka też i dzieci, tylko dużo rzadziej - zauwa-

żyła Heather łagodnie. - Ważne, że kiedy to się stało,
chłopiec był już w szpitalu. To wielki plus.

- Więc sądzi pani, że Charlie z tego wyjdzie? -

spytała zrozpaczona matka.

- Miejmy nadzieję.
Heather miała zbyt wiele doświadczenia, by składać

obietnice bez pokrycia. Pozostawało jej tylko dodawać
otuchy rodzicom czekającym na nowiny o ich synu.
Gdy po jakichś trzydziestu minutach otworzyły się
drzwi poczekalni, Heather wraz z rodzicami chłopca
poderwała się na nogi. Widząc wchodzącego mężczy-
znę, zaczęła się zastanawiać, gdzie go już widziała. Aż
westchnęła z przejęcia, kiedy sobie to uprzytomniła.

Przed nią stał nieznajomy, z którym rozmawiała

w przeddzień ślubu! Skąd się tu wziął, u licha?

R

S

background image

ROZDZIAŁ DRUGI


Na widok kobiety Archie przeżył wstrząs. Od czasu

pierwszego spotkania często o niej myślał. O wiele za
często stawała mu w pamięci jej twarz. Zastanawiał się
wtedy, co się z nią dzieje. Gdyby znał jej nazwisko,
mógłby dotrzeć do jakichś informacji, ale jako nie-
znajoma pozostawała dla niego bezimienna.

Niespodziewane spotkanie z nią w szpitalu bardzo

go zaskoczyło. Żeby porozmawiać z rodzicami Char-
liego, siłą woli zmusił się do koncentracji.

- Może usiądziemy? - zaproponował.

Wprowadził parę z powrotem do poczekalni. Kiedy

usiedli, zwrócił się w stronę Heather:
- Dziękuję, siostro. Przejmę od pani dalsze obo-

wiązki.

- Oczywiście, proszę pana.
Uśmiechnęła się uprzejmie, idąc w stronę drzwi.

Archie zauważył jej rumieńce i domyślił się, że to
spotkanie ją także zaskoczyło. Mógł jedynie przypusz-
czać, że jest jedną z pielęgniarek przysłanych do szpi-
tala przez agencję. Mimo wszystko to dziwne zrządze-
nie losu, że trafiła właśnie tutaj.

Po chwili udało mu się oderwać od tej myśli. Ślepy

los nie istnieje. Zycie każdego człowieka jest sumąjego
wyborów, nie wynikiem działania jakichś sił z zewnątrz.

R

S

background image


- Przede wszystkim pragnę państwa zapewnić, że

Charlie ma się dobrze. Doznał zawału mięśnia ser-
cowego, ale teraz jego stan jest stabilny, a jego or-
ganizm funkcjonuje na tyle dobrze, na ile możemy się
spodziewać w danej sytuacji.

- Dzięki Bogu!
Matka Charliego się rozpłakała, więc Archie pod-

sunął jej pudełko chusteczek higienicznych i poczekał,
aż się uspokoi. Musiał jeszcze uprzytomnić obojgu, że
niebezpieczeństwo do końca nie minęło.

- Przeprowadziliśmy cały zestaw badań i z niemal

stuprocentową pewnością mogę stwierdzić, że chło-
piec cierpi na zapalenie mięśnia sercowego. Państwo
wspomnieli, że przed gwiazdką Charlie przeszedł in-
fekcję górnych dróg oddechowych. Sądzę, że istnieje
bezpośredni związek między tymi dwiema sprawami.

- Więc pana zdaniem to jego kaszel spowodował

zawał?

- W zasadzie tak, panie Maguire. Najczęstszą przy-

czyną zapalenia mięśnia sercowego są infekcje wywo-
łane przez któryś z wirusów coxsackie. Sądzę, że tak
się stało w tym wypadku.

- Jako dziecko stale łapałem przeziębienia z kasz-

lem, ale to nie uszkodziło mi serca - zauważył pan
Maguire.

- Charlie miał, niestety, mniej szczęścia. Dobrze, że

wasz lekarz ogólny nabrał podejrzeń, kiedy usłyszał, że
chłopiec cierpi na bóle w klatce piersiowej. Dzięki
temu, że szybko go do nas skierował, udało się dotrzeć
do przyczyny. Państwa synek przeszedł tu badania,
które wykazały, że jego serce nie pracuje równo, i przez

R

S

background image


to jest niewydolne. To dlatego nieustannie skarżył się na
duszności - tłumaczył cierpliwie Archie.

- Co go teraz czeka? Czy możecie mu podać leki,

dzięki którym wyzdrowieje? - zapytał Darren Maguire.

- Niestety, nie istnieje żadna ściśle określona kura-

cja na to schorzenie. Charlie musi leżeć w łóżku aż do
wyzdrowienia. Dodatkowo przepisałem mu leki kor-
tykosteroidowe na zmniejszenie stanu zapalnego. Ale
rzecz w tym, że powinien pozostać w szpitalu. Mam
nadzieję, że w pełni wróci do zdrowia, ale to wymaga
czasu. Tu nie ma drogi na skróty.

- Czas nie gra roli, doktorze. Liczy się tylko po-

wrót do zdrowia - odrzekła pani Maguire przez łzy.

- To prawda.
Archie wstał i uśmiechnął się do nich.
- Charlie przechodzi teraz kolejne badanie EKG.

Zapraszam ponownie, kiedy będzie wynik. Dam znać
przez pielęgniarkę.

- Dziękujemy, doktorze. Był pan bardzo miły. No

i strasznie żałuję tego, co zaszło wcześniej. Nie mia-
łam zamiaru spoliczkować tej nieszczęsnej pielęgniar-
ki. Nie wiem, co we mnie wstąpiło.

- Uderzyła pani kogoś z naszego personelu?!
- Tak. Pielęgniarkę, która nas tu przyprowadziła

i poczęstowała herbatą. Była bardzo sympatyczna.

- Nie w pełni rozumiem, co zaszło, ale wszelkie

akty przemocy fizycznej wobec pracowników szpitala
są oceniane niezwykle surowo. Proponuję przeprosić
skrzywdzoną osobę przy najbliższej okazji.

- Ależ tak. Oczywiście - obiecała pośpiesznie

Cheryl Maguire.

R

S

background image


Chwilę później Archie powrócił do chorych dzieci.

Choć zbliżała się dziewiętnasta, miał małe szanse na
wyjście ze szpitala. Szczęśliwie po przejściowym kry-
zysie wszystko wróciło do normy. Mali pacjenci oglą-
dali telewizję albo bawili się grami, które dla nich
zainstalował. Na oddziale przebywało jeszcze kilkoro
rodziców - pora odwiedzin kończyła się o dziewięt-
nastej trzydzieści.

Zajrzał do Charliego i przeanalizował jego ostatnie

EKG - wynik był zadowalający. Poprosił jedną z pie-
lęgniarek o przyprowadzenie rodziców chłopca, po
czym udał się do swego pokoju.

Marion Yates, siostra oddziałowa, zapisywała ob-

serwacje dotyczące stanu dziecka. Na widok Archiego
z uśmiechem podniosła głowę.

- Mało brakowało...
- W pewnym momencie również ja zwątpiłem, że

go odratujemy - przyznał Archie.

Opadł na fotel z jękiem.
- Już sam nie wiem, która część ciała boli mnie

najbardziej. Czemu przypadki nagłe zawsze chodzą
trójkami?

- Bo pod tym względem przypominają autobusy.

Czeka się godzinami i nic. A potem w jednej chwili
nadjeżdża całe stado. Może herbaty?

- Wolałbym gorącą kąpiel i kompleksowy masaż.
- Przykro mi, mowy nie ma. Co by powiedziała

reszta personelu, gdyby zastała mnie w roli masa-
żystki nad doktorem rozciągniętym na biurku? Nie
byłoby końca plotkom - przekomarzała się z nim
Marion.

R

S

background image


- W tej chwili jest mi to doskonale obojętne - od-

parł i szeroko ziewnął.

Zmęczenie mocno dawało mu się we znaki. Praco-

wał nieprzerwanie od szóstej rano. W tym tempie
dopiero po dwudziestej znajdzie się w domu, gdzie
z kolei czeka go selekcja rzeczy, które chciałby zabrać
do Szkocji. W przeciwnym razie nie zdąży do czasu
przeprowadzki.

Ogarnęło go przygnębienie. Choć podjął już kroki

w tym kierunku, ciągle nie mógł uwierzyć, że porzuca
wymarzony zawód. Cóż, trzeba się oswoić z tą myślą.
Z końcem marca opuści Londyn i pożegna się z karierą
lekarską.

Ktoś zapukał do drzwi. Rozciągnięty w fotelu Ar-

chie otworzył oczy. Siedząc z głową odchyloną do
tyłu, miał przed sobą obraz odwrócony do góry noga-
mi, co w niczym nie umniejszało jego atrakcyjności.
Z dreszczem podniecenia zarejestrował kolejno widok
długich kobiecych nóg w czarnych spodniach, wąskich
bioder, kształtnej talii i biustu pod krótkim szpitalnym
fartuchem. Potem zatrzymał spojrzenie na twarzy no-
wo przybyłej - pełnych ustach, małym nosku, piwnych
oczach w obramowaniu czarnych rzęs - i jego zachwyt
ani na jotę się nie zmniejszył.

Kiedy zdał sobie sprawę, z kim ma do czynienia,

poderwał się z wdziękiem zardzewiałej sprężyny. Wi-
dząc to, kobieta uśmiechnęła się leciutko, lecz jej
napięcie było wyczuwalne. Niewątpliwie obawiała się
jakiejś uwagi na temat ich pierwszego spotkania.
W tym momencie Archie poprzysiągł sobie, że nie
ujawni niczego z Dalverston nawet pod groźbą zmiaż-

R

S

background image


dżenia kciuków czy wrzucenia do kadzi z wrzącym
olejem. Będzie milczał jak grób.

Walcząc ze zdenerwowaniem, Heather zwróciła się

do siostry oddziałowej:

- Pani Jackson pyta, czy Emily będzie mogła jutro

wrócić do domu. Powiedziałam, że się dowiem.

- Chciałbym ją zatrzymać chociaż o dzień dłużej.

Heather spojrzała w bok, skąd dobiegał męski głos.

Jej wzrok zarejestrował zmierzwioną ciemną czupry-

nę, znużone zielone oczy, mocny zarys szczęki. Męż-
czyzna miał szczupłą wysportowaną sylwetkę i wydał
jej się wyższy niż przy pierwszym spotkaniu. Tym
razem zrobił też na niej wrażenie starszego i bar-
dziej zatroskanego. To ją poruszyło: życzliwość, któ-
rą jej wtedy okazał, wynikała z jakichś dramatycznych
przeżyć.

- Przepraszam, powinienem się przedstawić: Ar-

chie Carew, ordynator oddziału pediatrycznego. Rozu-
miem, że pani trafiła do nas poprzez agencję?

- Ja... tak, właśnie - szepnęła Heather.
Podała mu rękę i nagle poczuła się bezpiecznie. Co

za absurdalne przeświadczenie: przecież polegać może
wyłącznie na sobie. Tego mężczyzny prawie nie zna.

- Heather Thompson - przedstawiła się. - Mam za

sobą pierwszy dzień pracy.

- Raczej chrztu ogniowego - stwierdził Archie

i spojrzał na siostrę oddziałową. - Wszystko wskazuje
na to, że matka Charliego uderzyła pannę Thompson.
Nie wiem, czy ci o tym wspomniała.

- Ani słowem! - zawołała Marion. - Powinnaś by-

ła o tym powiedzieć, Heather.

background image


- To nieważne. Biedaczka była ogromnie zdener-

wowana i dlatego tak zareagowała.

- Jest pani wspaniałomyślna. Niemniej uświado-

miłem jasno pani Maguire, że bardzo poważnie traktu-
jemy takie sprawy. Nie toleruję napastowania persone-
lu, niezależnie od powodu - rzekł stanowczo Archie.

- Jestem przekonana, że to się nie powtórzy - od-

parła Heather i szybko zmieniła temat, pragnąc unik-
nąć sporu. - Co mam przekazać pani Jackson? Mam
wrażenie, że bardzo jej zależy na zabraniu Emily do
domu.

- Pomówię z nią - zdecydował Archie.
Po powrocie do sali chorych skierował się prosto

do łóżka małej Emily. Chyba przyjął za pewnik, że
Heather będzie mu towarzyszyła, więc poszła razem
z nim. Uśmiechnął się do matki dziecka, która na
jego widok pośpiesznie wstała. Zachowywała się bar-
dzo nerwowo.

- Pani Jackson, słyszałem, że chciałby pani zabrać

Emily jutro do domu - odezwał się Archie łagodnie.

- Tak, to prawda. Jej... jej tata bardzo by chciał,

żeby już wróciła, więc obiecałam, że zapytam - wy-
szeptała kobieta, nerwowo skubiąc mankiet kaszmiro-
wego swetra.

Heather zmarszczyła czoło na widok świeżego siń-

ca, który dostrzegła na jej nadgarstku. Musiał być
bolesny, choć pani Jackson tego nie okazywała.

- Rozumiem go - odrzekł Archie -jednak wydaje

mi się, że dla jej własnego dobra powinna tu pozostać
jeszcze przez dzień czy dwa. Wprawdzie nerki funk-
cjonują już niemal bez zarzutu, ale nie chciałbym

R

S

background image


ryzykować nawrotu choroby. Zadecydują o tym naj-
bliższe dni.

- Skoro pan tak uważa, doktorze - rzekła półgło-

sem kobieta, szybko zebrała swoje rzeczy i opuściła
pokój.

Heather uśmiechnęła się do dziewczynki, widząc

jej zasmuconą buzię.

- Mamusia przyjdzie do ciebie jutro, kochanie.

Może byś chciała teraz obejrzeć telewizję albo po-
czytać jakąś książeczkę?

- A przeczytasz mi bajkę? - zapytała Emily.
- Oczywiście!
Gdy Heather nachyliła się nad łóżkiem, chcąc przy-

tulić dziewczynkę, zauważyła, że dziecko kuli się ze
strachu, jakby przed spodziewanym ciosem.

- Pójdę wybrać jakąś książeczkę i zaraz będę z po-

wrotem - zapewniła Emily.

Spojrzała na Archiego, który wraz z nią przeszedł

do szpitalnej świetlicy.

- Zauważył pan to, prawda?
- Ten jej lęk przed dotykiem? Owszem - stwierdził

posępnym tonem. - Nabrałem pewnych podejrzeń,
gdy trafiła na oddział. Jednak nie było dowodów na to,
że jej obrażenia nie powstały przypadkowo. Wyjaś-
nienia ojca mogły być prawdziwe.

- A co powiedział?
- Że Emily spadła z hulajnogi w parku i uderzyła

się o drzewo. Matka to potwierdziła.

- W karcie wyczytałam, że stwierdzono u niej licz-

ne stłuczenia w okolicy prawej nerki.

- Owszem. Kiedy małą do nas przywieziono, była

R

S

background image


w złym stanie: miała krwiomocz i cierpiała na do-
tkliwy ból. Dializowaliśmy ją dla odciążenia lewej
nerki, a przez ten czas prawa, ta uszkodzona, się rege-
nerowała. Doprawdy, trudno uwierzyć, że rodzice są
zdolni do wyrządzenia tak wielkiej krzywdy własne-
mu dziecku.

- Czy Emily trafiała tu już wcześniej? - zapytała

Heather, wstając z klęczek sprzed półki z książkami.

- U nas nie ma danych na ten temat. Ale poroz-

mawiam z pracownikami opieki społecznej, żeby spra-
wdzili, czy leczono ją w innych szpitalach. Jeśli w his-
torii choroby znajdą się tak zwane „wypadki", pomo-
że to udowodnić, że dziecko było maltretowane - rzekł
z westchnieniem. - Niemniej trzeba działać szybko:
nie mogę jej tu trzymać wiecznie.

- Jej matka ma siniak na nadgarstku. Warto spraw-

dzić, czy sąsiedzi Jacksonów nie donosili o aktach prze-
mocy w tej rodzinie.

- Świetny pomysł! Będzie pani chlubą tego oddzia-

łu. Czy zechce pani objąć u nas etat?

- Nie myślę o zapuszczaniu korzeni, dopóki nie

zastanowię się nad swoim życiem.

- Czy mam rozumieć, że odwołała pani ślub?
- Tak, w dniu rozmowy z panem.
- To musiało być dla pani trudne - zauważył.
- Było. Ale powinnam już iść do Emily. Inaczej

pomyśli, że o niej zapomniałam.

- Oczywiście. Ale zawsze może pani ze mną po-

rozmawiać. Umiem słuchać. Proszę o tym pamiętać,
Heather.

- Będę. I dziękuję. - Uśmiechnęła się i wyszła.

R

S

background image


Do Emily powróciła z nieco lżejszym sercem. Do

tej pory nieustannie towarzyszyło jej poczucie winy.
Obie rodziny narzeczonych bardzo przeżyły odwoła-
nie ślubu, szczególnie ojciec Heather, lekarz, który
samotnie wychowywał córkę od czasu tragicznej
śmierci żony. Miał on nadzieję, że Heather pozostanie
w Dalverston jako żona Rossa, syna zaprzyjaźnionych
lekarzy, z którymi prowadził praktykę lekarską, i że
wszyscy razem stworzą prawdziwie rodzinną firmę.
Podobnie zakładała rodzina Rossa.

Ponieważ Heather czuła, że swoją decyzją skrzyw-

dziła tych, którzy ją kochali, uznała, że odtąd musi
radzić sobie sama i że być może przyjazd do Londynu
da jej na to szansę. Tylko tak może odkupić swoją
winę. A do Archiego, choćby był nie wiadomo jak
życzliwy, po pomoc więcej się nie zwróci.

R

S

background image

ROZDZIAŁ TRZECI


Dochodziła dziewiąta wieczór, kiedy Arenie dotarł

do domu. Po piętnastu godzinach pracy był wyczerpa-
ny, tym bardziej że poprzedniej nocy położył się spać
po północy. W lodówce znalazł tylko kawałek sera
i pomidora. Zrobił sobie grzankę, którą zjadł w kuchni,
bo stół w jadalni zajmowały kartonowe pudła.

Zamierzał jeszcze spakować kolejną partię rzeczy,

ale po kolacji dał za wygraną. Przeszedł do salonu już
ogołoconego z obrazów i bibelotów i trzymając w ręce
filiżankę kawy, opadł na kanapę.

Potem przypomniał sobie Stephanie i westchnął. Do

czasu wypadku miał zaplanowaną przyszłość: zdobył
wymarzony zawód i znalazł kobietę, z którą pragnął
spędzić resztę życia. A potem jego świat się zawalił.

Wstał i z szuflady biurka wyjął pudełko po pra-

linkach. Trzymał w nim fotografie i inne drobiazgi
upamiętniające chwile spędzone z narzeczoną: pro-
gram występów baletowych (na których usnął, czego
Stephanie nie mogła mu darować), pojedynczy bilet
do opery (musiał zrezygnować ze spektaklu, bo we-
zwano go do pracy). Znalazł też stary, niewykorzy-
stany bilet kolejowy na TGV Eurostar do Paryża.
Wtedy również nie mógł opuścić szpitala i Stephanie
wybrała się sama.

R

S

background image


Zawiódł ją dziesiątki razy: czy można się dziwić, że

szukała pocieszenia gdzie indziej?

Oglądał teraz zdjęcie sprzed paru lat i patrzył na nie

z bólem: roześmiana Stephanie z Duncanem, jego ro-
dzonym bratem, a w tle - szkocka posiadłość ro-
du Carew. Czy to już wtedy Stephanie zakochała się
w Duncanie, gdy pozostali tam we dwoje? Bo nieba-
wem, z racji obowiązków, Archie musiał powrócić do
Londynu. Gdyby tylko był w stanie poświęcić więcej
uwagi swemu otoczeniu, gdyby tylko domyślił się
prawdy wcześniej, być może Stephanie i Duncan nie
straciliby życia.


Po czwartej nad ranem Charlie Maguire przeszedł

drugi zawał. Kiedy Heather podbiegła z wózkiem rato-
wniczym, Marion była już przy chorym i robiła mu
sztuczne oddychanie. Pomagała jej inna pielęgniarka
z nocnej zmiany - Abby Connor.

- Heather, dzwoń do centrali. Niech przez pager

wezwą doktora Mike'a Bridgesa. Jest tu pilnie po-
trzebny - poleciła Marion.

Wkrótce zjawił się wezwany starszy lekarz. Wy-

słuchał z poważną miną sprawozdania Marion i zalecił
użycie defibrylatora.

- Zobaczymy, czy to pomoże. Będzie mi również

potrzebna adrenalina. Ktoś może ją przynieść?

- Ja to zrobię - zaoferowała się Heather.

Dowiedziała się, jaka ma być wymagana dawka,

i wzięła od Marion klucz do szafki z lekami. Gdy

powróciła, zespół dokonywał już drugiej defibrylacji,
bo pierwsza nie dała rezultatu.

R

S

background image


- I raz! - zakomenderował doktor.
Przez ciało pacjenta znowu popłynął ładunek elekt-

ryczny, lecz na monitorze niezmiennie widniała równa
zielona linia.

- Proszę zadzwonić do Archiego i powiedzieć, co

się dzieje - zwrócił się do Heather doktor Bridges.

- Oczywiście - odparła, choć ją zdziwiło, że do

lekarza specjalisty można telefonować w środku nocy.

Ponownie pobiegła do aparatu i wystukała numer

Archiego zapisany wraz z innymi na liście obok te-
lefonu.

- Przepraszam, że pana niepokoję, ale dzwonię

z polecenia Mike'a Bridgesa. Charlie Maguire prze-
szedł właśnie drugi zawał. Nie potrafimy go ustabili-
zować.

- Kiedy to się stało?
- Jakieś pięć minut temu.
- Dobrze. Już jadę. Proszę przekazać doktorowi

Bridgesowi, żeby prowadził sztuczne oddychanie do
czasu mojego przybycia.

- Tak, proszę pana.
- Dziękuję ci, Heather - powiedział cicho, zanim

się rozłączył.

Heather była mile poruszona, że Archie rozpoznał

jej głos, chociaż wcale się nie przedstawiła. Ale mimo
wszystko nie powinna do tego przywiązywać wagi. To
pewne, że ten człowiek nie odegra żadnej roli w jej
życiu prywatnym.


- Czy wszyscy są tego samego zdania?
Archie spojrzał na zebranych wokół łóżka Char-

R

S

background image


liego i dostrzegł ich wyraz twarzy, który musiał być
dokładnie taki sam jak u niego: mimo ogromnego
wysiłku z ich strony chłopca nie udało się uratować.
Jego śmierć przygnębiła cały personel.

- Godzina zgonu: piąta trzynaście - stwierdził. -

Dziękuję za wszystko, co zrobiliście. Przykro mi, że to
było na próżno.

Przybity ruszył do gabinetu. Utratę małych pacjen-

tów zawsze przyjmował z bólem, a od czasu śmierci
Stephanie i Duncana ten ból stał się jeszcze dotkliw-
szy. Trudno pogodzić się z faktem, że śmierć tak częs-
to przerywa młode życie.

- Tak mi przykro - odezwała się Heather, widząc

Archiego wchodzącego do pokoju.

Uderzyło go, że jej współczucie było szczere, pły-

nęło z głębi serca. Odebrał je ze wzruszeniem.

- Jak nam wszystkim - odrzekł szorstko. - Czy przy-

jechali już jego rodzice?

- Tak. Są w poczekalni.
- Dobrze. Pójdę z nimi porozmawiać. - Przy

drzwiach gabinetu odwrócił się na pięcie. - Nie chcia-
łem być nieuprzejmy. Po prostu bardzo przeżywam
każdą śmierć. I nie mogę sobie pozwolić na reakcje
emocjonalne, kiedy czeka mnie rozmowa z rodziną
Charliego.

- Rozumiem. Praca tutaj wymaga wielkiej troski

i starań. Tym trudniej poradzić sobie w sytuacji, jaką
mamy. Na myśl przychodzą wtedy wszyscy, których
się utraciło - rzekła Heather ze smutkiem.

- Owszem - odrzekł cicho Archie i wyszedł, unika-

jąc pokusy rozwijania tego wątku. Miał świadomość,

R

S

background image


że lepiej nie pytać Heather, kogo straciła. To by go
w efekcie doprowadziło do zwierzeń na temat Dun-
cana, na co nie był jeszcze przygotowany.

W poczekalni spotkał się z rodzicami Charliego.

Rozmowa była tak trudna, jak przewidywał, i ostatecz-
nie wyszedł z niej wyczerpany psychicznie. Poinfor-
mował państwa Maguire, że mają prawo do przebywa-
nia z Charliem w ustronnej sali - zapewniającej im
pełną prywatność - jak długo zechcą, po czym po-
prosił Marion, żeby ich tam zaprowadziła.

Rozwiązywanie takich kwestii należało do obowiąz-

ków Archiego, który jednak był daleki od traktowania
ich rutynowo. Uwolni się od nich, kiedy powróci do
Szkocji. Może to będzie zaletą jego rezygnacji ze
stanowiska w szpitalu?

Usiłował nadać tej myśli pozytywny wydźwięk, ale

nie znalazł w sobie za grosz optymizmu. Jego przy-
gnębienie jeszcze wzrosło, gdy powrócił do sali, by
porozmawiać z równie ponurym starszym lekarzem.
Wprawdzie Archie dał mu do zrozumienia, że docenia
jego wysiłki na rzecz ratowania życia chłopca, ale miał
świadomość, że zainteresowany i tak mu nie uwierzy.
Gdyby Mike rzeczywiście potrafił dać z siebie wszyst-
ko, nie traktowałby swoich obowiązków z połowicz-
nym zaangażowaniem. Jest dokładnie tak, jak mówiła
Heather: musisz wykazać się wielką troską i stara-
niem, bo inaczej nie wykonasz swojej pracy dobrze.

W tej samej chwili Heather pojawiła się przed nim

tak nieoczekiwanie, jakby wyczarował ją mocą swoich
myśli. Minęła właśnie szósta rano, i Heather skończyła
dyżur. Biegnąc korytarzem, zapinała płaszcz. Więc to

R

S

background image


już koniec? Ona opuści szpital i zniknie na dobre? Nie
wiedział, czy zatrudniono ją doraźnie, czy na dłużej.
Trudno było mu pogodzić się z myślą, że już więcej jej
nie zobaczy.

Ruszając jej śladem, nie bardzo sobie zdawał spra-

wę z własnych zamiarów. Nawet nie był pewien, czy
to dobry pomysł, lecz mimo wszystko nie zrezygno-
wał. Chciał ją dogonić, gdy wchodziła do windy, ale
nie zdążył.

Zbiegł po schodach, przeskakując po dwa stopnie

naraz w takim tempie, jakby ścigała go sfora głodnych
psów. Kiedy wypadł z klatki schodowej, Heather właś-
nie wychodziła z budynku. Pobiegł za nią, przystając
w drzwiach wejściowych, by przepuścić wchodzącą
kaleką starszą panią i pomóc jej wprowadzić balkonik,
a potem pognał schodami w dół, przeciął parking i wy-
padł na ulicę.

Zatrzymał się jak wryty, kiedy dostrzegł Heather

stojącą na przystanku autobusowym. Nie miał pojęcia,
co dalej: czy powinien podejść i powiedzieć, że chciał-
by się z nią jeszcze zobaczyć, a może nawet gdzieś
umówić? Ale czy po ostatnich wydarzeniach można
zakładać, że ona zaakceptuje jego zaproszenie? I czy
będzie myślała o spotkaniu z kolejnym mężczyzną,
skoro dopiero udało jej się uniknąć ślubu?

Co więcej, sam też nie powinien zaprzątać sobie

głowy takimi rzeczami. I bez tego ma wystarczająco
dużo spraw na głowie. Za kilka tygodni czeka go
przeprowadzka do Szkocji i poznawanie sztuki zarzą-
dzania rodzinną posiadłością. Administrowanie dob-
rami należało zawsze do przywilejów Duncana, który

R

S

background image


jako starszy z braci wiedział, że przypadnie mu tytuł
lairda - dziedzica - wraz z majątkiem i stosownie
do tego zaplanował sobie życie. Archie przyjął z ulgą
taki podział ról, gdyż mógł dzięki niemu realizować
własne marzenia zawodowe. Ale wraz ze śmiercią
Duncana wszystko się zmieniło: dziedzicem stał się
Archie, a co za tym idzie, czekały go określone obo-
wiązki.

Tymczasem Heather rozejrzała się i nagle go do-

strzegła. W tej samej chwili Archie powiedział sobie,
że nie pozwoli jej wsiąść do autobusu. Zniknęłaby
wtedy na dobre z jego życia, a on, nieświadom jej
dalszego losu, nie mógłby znieść takiej sytuacji.

Uśmiechnęła się na jego widok. Mimo przepraco-

wanej nocy, w szarym świetle poranka wyglądała pięk-
nie. Pamięć o tym, że żadne z nich nie jest w stanie
angażować się w romans, i że muszą się zachowywać
stosownie, przyszła Archiemu z wielkim wysiłkiem.

- Cześć. Zobaczyłem, że wychodzisz, i pomyśla-

łem, że zapytam, czy miałabyś chęć zjeść ze mną
śniadanie. W tamtej restauracji podają najlepsze śnia-
dania w Londynie. Dasz się skusić?

R

S

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY


- Dziękuję.
Heather czekała, aż kelnerka ułoży przy jej na-

kryciu sztućce. Nie mogła zrozumieć, czemu przyjęła
zaproszenie Archiego. Ma pracować w tym szpitalu
tylko kilka tygodni. Byłoby niemądre angażować się
uczuciowo, skoro przed nią i Archiem i tak nie ma
żadnej wspólnej przyszłości. Ale zaraz, w końcu to
tylko zaproszenie na śniadanie, a nie propozycja ro-
mansu!

- Mmm. Nie ma to jak filiżanka dobrej kawy - za-

uważył Archie, wdychając z lubością aromat. - W tym
momencie powinienem wstać i coś ci wyznać.

- Wyznać?
- Tak.
Archie podniósł się z krzesła i wyrecytował z po-

wagą:

- Mam na imię Archie i jestem uzależniony od

kawy.

Heather zachichotała.
- Twój sekret jest bezpieczny. Znam go tylko ja

i tych kilkanaście osób, które były świadkami twojej
spowiedzi.

- Więc wszystko w porządku. Warto było się prze-

wietrzyć, żeby usłyszeć, jak się śmiejesz.

R

S

background image


- Ostatnio nie miałam wielu okazji do śmiechu -

przyznała z westchnieniem.

- Wyobrażam sobie. Musiałaś dużo przejść.
- To prawda. Zawiodłam wiele osób i nie jest mi

łatwo żyć z tą myślą.

- Czy pogodziłaś się z byłym narzeczonym? - za-

pytał z przebłyskiem współczucia w oczach.

- Właściwie nie - odrzekła smętnie. - Jeszcze nie

rozmawiałam z Rossem. Nie mam pojęcia, co mu
powiedzieć. Wysłałam do niego list z przeprosinami,
ale to za mało. Jestem mu winna wyjaśnienia i mam
nadzieję, że mi wtedy wybaczy.

- Sądzę, że wszystko przemyślał i uznał, że pod-

jęłaś słuszną decyzję. Na pewno wiedział, że coś mię-
dzy wami nie gra. Instynkt musiał mu podpowiadać, że
nie jesteś szczęśliwa.

- Tego nie wiem. Ross mało polega na instynkcie.

Doskonale panuje nad sobą - wie, czego chce i do tego
zmierza. Ja go nie krytykuję, on po prostu uparcie dąży
do wybranego celu, bez względu na przeszkody. Za-
wsze to u niego podziwiałam.

- Czy myślisz, że bardzo go zabolało, że w ostat-

niej chwili go odtrąciłaś?

- Prawdę mówiąc, nie wiem. Nie potrafię sobie

wyobrazić, żeby mógł się załamać. Coś takiego po
prostu nie leży w jego charakterze. Znacznie bardziej
całą sprawę przeżyje mój ojciec. Obwinia siebie, że
popychał nas ku sobie i nie przyjmuje do wiadomości,
że wina leży po mojej stronie - powiedziała z wes-
tchnieniem.

Miała w oczach łzy. Archie uścisnął jej rękę.

R

S

background image


- Twój ojciec z czasem wszystko przeboleje. Jes-

tem tego pewien, Heather.

- Mam nadzieję.
Na szczęście na stół wjechało śniadanie. Heather

wybrała jajka na grzance, ale Archie zamówił pełny
zestaw: bekon, jaja, kiełbaski, pomidory, podsmażany
chleb, i pochłaniał wszystko z apetytem.

- Głodny? - zapytała Heather żartobliwie.
- Jak wilk - potwierdził z uśmiechem. - Wczoraj

wieczorem znalazłem w lodówce tylko kawałek sera
i pomidora, tak więc kolacja nie była wystawna.

- Nie mów mi tylko, że nie odróżniasz patelni od

frisbee.

- Patelnia to ta z uchwytem, tak? - Uśmiechnął się

przekornie.

Serce Heather wykonało jakąś ewolucję. Odwróciła

wzrok od roześmianej twarzy Archiego i dopiero po
chwili spojrzała na niego ukradkiem. Do tej pory jakoś
nie dostrzegła, że ma do czynienia z przystojnym męż-
czyzną, wysokim i dobrze zbudowanym, którego
twarz o męskich rysach i wspaniałych ciemnozielo-
nych oczach wieńczy ciemna czupryna, opadająca
lśniącą grzywą na czoło. Nieoczekiwanie poczuła się
nagle bardzo szczęśliwa, że ktoś taki dotrzymuje jej
towarzystwa.


Archie nie potrafił czytać w myślach ani nie chciał

krępować Heather pytaniami, skupił więc całą uwagę
na posiłku. Na koniec wytarł talerz kawałkiem chle-
ba nadzianym na widelec i porządnie złożył razem
sztućce.

R

S

background image


- Pycha - stwierdził z westchnieniem.
- To prawda. Bardzo dziękuję.
Heather zjadła ostatni kęs grzanki i oblizała wargi.

Archie odczuł podniecenie i całkiem nieoczekiwanie
dla siebie zaczął snuć fantazje erotyczne, w których
główne role przypadły jego językowi i jej ustom. Prze-
szedł go dreszcz. Nieświadoma niczego Heather z u-
śmiechem wytarła palce w serwetkę.

- Niewątpliwie tu jeszcze wrócę. Miałam dotąd

w Londynie za mało czasu, żeby poszukać niezłej
restauracji. Większość z nich jest dla mnie za droga.

- Jak długo tu jesteś?
- Niemal trzy miesiące.
- Więc musiałaś tu przyjechać zaraz po naszym

spotkaniu.

- Tak. Potrzebowałam zmiany miejsca, więc tego

samego wieczoru złapałam pociąg.

- Rozumiem. Czy Dalverston to twoje rodzinne

miasteczko, czy tylko miejsce, w którym miał być
ślub?

- Tam się urodziłam i mieszkałam. Ojciec jest le-

karzem ogólnym i ma praktykę w mieście. Teraz ra-
zem z nim pracuje jeszcze czworo innych lekarzy,
w tym Ross i jego matka.

- Prawdziwie rodzinna spółka. To było też i twoje

miejsce pracy?

- Nie. Byłam pielęgniarką na pediatrii w miejsco-

wym szpitalu, Dalverston General. Serce mi krwawiło,
kiedy stamtąd odchodziłam. Postanowiłam przepro-
wadzić się do Londynu, żeby nie musieć ciągle się
tłumaczyć, dlaczego nie wyszłam za Rossa - rzekła

R

S

background image


z bólem. - Ale może teraz ty powiesz coś o sobie. Nie
jesteś z Londynu, prawda?

- Nie. Dorastałem w Szkocji, chociaż sporo czasu

spędziłem w Anglii, w szkole z internatem.

- Czy dlatego przyjechałeś tu do pracy?
- Nie. Po prostu trafiło się stanowisko w londyńs-

kim szpitalu, i tak się tu znalazłem.

- Będziesz chciał kiedyś powrócić do Szkocji?
- W zasadzie jadę tam już pod koniec miesiąca.
- Naprawdę?
- Tak. Mój starszy brat, Duncan, zginął w zeszłym

roku w wypadku samochodowym. Wracam do domu,
żeby przejąć zarządzanie rodzinną posiadłością.

- Więc zaczniesz pracę w szpitalu w Szkocji, żeby

móc doglądać majątku, czy tak?

- Nie. Porzucam medycynę. Posiadłość jest zbyt

wielka, żeby zajmować się nią dorywczo. Trzeba było
z czegoś zrezygnować, i padło na karierę.

Spojrzał na zegarek, żeby sprawdzić datę.
- Niedługo złożę wypowiedzenie, a za parę tygo-

dni będę już w drodze do Szkocji.

- Czy rzeczywiście tego pragniesz? Rezygnacja ze

stanowiska to poważna decyzja, prawda?

- Taki mam obowiązek - odrzekł cicho. - Majątek

daje zatrudnienie kilkuset ludziom i ponoszę odpowie-
dzialność za ich los.

- A nie mógłbyś znaleźć administratora, który wy-

konywałby tę pracę za ciebie?

- Próbowałem takiego rozwiązania po śmierci Dun-

cana, ale się nie sprawdziło. Z tego powodu wyni-
kły tylko kłopoty i straty. Gdy zmarł ojciec, Duncan

R

S

background image


zajął się posiadłością i doprowadził ją do rozkwitu.
Zawiódłbym pamięć brata, a także tych ludzi, których
egzystencja zależy od stanu majątku, gdybym pozwo-
lił swojemu dziedzictwu popaść w ruinę.

- Musiało ci być niezwykle ciężko. Nie dość, że

straciłeś brata, z czym nie sposób się pogodzić, to
jeszcze konieczność rezygnacji z kariery...

Archie westchnął.
- Tak, było mi ciężko. Odkładałem decyzję z mie-

siąca na miesiąc. Jakiś czas temu wybrałem się do
domu i dopiero, gdy zobaczyłem na własne oczy, co
się tam dzieje, uświadomiłem sobie, że muszę zacząć
działać.

- To było może w tym czasie, kiedy zjawiłeś się

w Dalverston?

- Tak. W drodze powrotnej ze Szkocji posta-

nowiłem przerwać podróż i przenocować gdzieś po
drodze.

- A ostatecznie pomogłeś mnie. - Dotknęła jego

ręki. - Dziękuję. Tamtego dnia okazałeś mi wiele życz-
liwości, co mnie ogromnie wzmocniło.

- Cieszę się.
Archie szybko pochwycił filiżankę, by odsunąć od

siebie pokusę przytrzymania ręki Heather. Dopił kawę
i poprosił o rachunek. Heather uprzejmie mu podzię-
kowała za śniadanie, choć zrobiła to z wyjątkowo po-
ważną miną.

- Agencji zależy, żebym przepracowała w szpitalu

kilka tygodni. Czy to akceptujesz? Gdybyś widział
w tym jakiś problem, mogę im powiedzieć, że się
rozmyśliłam.

R

S

background image


Archie potrząsnął głową. Ulżyło mu na myśl, że

będą się mogli widywać.

- Ogromnie się cieszę, że będziemy współpraco-

wać.

- To w porządku. Jeszcze raz dziękuję za śniadanie

i wszystko inne. Mam nadzieję, że przyszłość ułoży się
po twojej myśli.

- Tego i tobie życzę - rzekł z uśmiechem.

Heather może i chętnie będzie pracować u jego

boku, ale powiedziała jasno, że nie będzie szukała jego

towarzystwa do pogawędki przy stoliku, tak jak teraz.
W gruncie rzeczy powinien przyjąć z zadowoleniem
fakt, że sobie wszystko wyjaśnili. Ostatecznie sam
przecież nie szuka nowej partnerki. Wyciągnął wnios-
ki ze związku ze Stephanie. Niekiedy odnosił wraże-
nie, że prześladuje go pech: wszyscy, których kochał,
umarli, i przerażało go, że to się może powtórzyć.
Stwierdził, że po prostu nie zniesie utraty kolejnej
osoby, z którą by nawiązał bliższą znajomość. Lepiej
więc założyć sobie, że z Heather będzie go łączyć tyl-
ko koleżeński układ.

Po powrocie do małego mieszkanka w suterenie,

które wynajmowała w Putney, Heather długo nie mog-
ła zasnąć. W dzień było to trudne ze względu na hałas
wywołany wzmożonym ruchem na ulicy. Tym razem
bardziej niż szum z zewnątrz przeszkadzały jej własne
myśli. Po kilku godzinach przewracania się z boku na
bok ostatecznie wstała i zrobiła sobie filiżankę her-
baty. Przysiadła na starej, gruzłowatej sofie w salonie
i wróciła myślą do porannych wydarzeń.

R

S

background image


Tak milo się rozmawiało z Archiem. To była ich

najdłuższa pogawędka, odkąd spotkali się w Londy-
nie. I fakt, że było tak sympatycznie, nie wynikał
z samotności Heather, tylko z osobowości Archiego.

Miał w sobie coś, na co nie potrafiła pozostać obo-

jętna. Choćby to ujmujące poczucie humoru, z jakim
oznajmił, że jest uzależniony od kofeiny. Unikał pom-
patyczności, która cechuje większość lekarzy specjali-
stów. Dysponuje ogromną wiedzą i przejawia bardzo
poważny stosunek do pracy. Swoich małych pacjen-
tów traktuje z wielką troską i jest gotów rzucić wszyst-
ko, byleby nieść im pomoc. Tym bardziej zaskakująca
była jego decyzja o rezygnacji z pracy.

Heather podejrzewała, że za tą decyzją kryje się

więcej, niż Archie jej ujawnił. Choć potrafiła zrozu-
mieć jego starania dotyczące zabezpieczenia przyszło-
ści majątku, to jednak decyzja o rezygnacji z medycy-
ny wydawała się zbyt dramatyczna. Wygląda to tak,
jakby Archie znajdował się pod jakąś presją. Co takie-
go mogło go spotkać?

Postanowiła wykorzystać dzień na wcześniejsze

zrobienie zakupów - w ten sposób zyska więcej czasu
w weekend. Przystała na regularną pracę w nocy przez
kilka tygodni, gdyż agencja płaciła za to lepiej, a dla
niej liczył się każdy pens. Wprawdzie ojciec zwrócił
jej czek, którym chciała mu zrekompensować koszty
odwołanego ślubu, ale nie zamierzała korzystać z tych
pieniędzy.

Postąpiłaby nieuczciwie, pozwalając ojcu ponieść

koszty jej własnej decyzji, tym bardziej że ta decyzja
była dla niego przykra. Tak więc postanowiła żyć

R

S

background image


z tego, co zarobi. Jeśli to nie wystarczy na życie
w Londynie, przeniesie się gdzieś dalej, bo ostatecznie
nic jej tu nie trzyma. W tym mieście nie zna nikogo
poza Archiem, który i tak wkrótce stąd wyjedzie.
Szkoda, będzie go jej brakowało. Zna go co prawda od
niedawna, lecz traktuje jak dobrego przyjaciela.

R

S

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY


Tak jak do tej pory, w kolejnym tygodniu na pediat-

rii największe dramaty przeplatały się z przyziemnoś-
cią. Archie miał dużo pracy i wieczorami często pozo-
stawał dłużej w szpitalu. Ale to mu nie przeszkadzało
- w ten sposób zyskiwał okazję do zobaczenia się
z Heather, co uważał za nagrodę.

Odniósł wrażenie, że Heather dyżuruje wyłącznie

w nocy. To go zdziwiło, gdyż tymczasowo werbowany
personel na ogół wybiera dla siebie dzienne zmiany.
Wspomniał o tej sprawie, rozmawiając z Wendy, która
potwiedziła jego spostrzeżenia.

- Mnie to też wydawało się niezwykłe, ale Heather

wyjaśniła, że agencja miała trudności w obsadzeniu
nocnych dyżurów. Większość pielęgniarek unika noc-
nej zmiany, i przyjmuje ją tylko wtedy, kiedy musi.

- Dziwi mnie, że Heather chce w ten sposób prze-

pracować pełne trzy tygodnie - zauważył Archie.

- Mówiła, że potrzebuje pieniędzy. Agencja płaci

wyższą stawkę za pracę w nocy, i widocznie to ją
zachęciło.

Wendy zmieniła temat, ale Archie z trudnością przy-

swajał sens jej dalszych wypowiedzi. Powrócił myśla-
mi do Heather i możliwych przyczyn jej kłopotów.
Nie chciał się pogodzić z tym, że mogłaby się zna-

R

S

background image


leźć w trudnej sytuacji finansowej, i przy najbliższej
okazji postanowił poruszyć ten temat.

Możliwość nadarzyła się tego samego wieczoru.

Siedmioletni Kojo Arutee, pacjent z przepukliną, za-
chowywał się nieznośnie. Archie, zajęty czytaniem
obserwacji klinicznych dotyczących innego dziecka,
usłyszał w pewnym momencie huk i zobaczył, że
chłopiec przewrócił wózek z napojami. Heather przy-
stąpiła do sprzątania, usiłując jednocześnie uspokoić
psotnika i zapobiec dalszym szkodom.

Archie podszedł do chłopca i pochylił się nad nim,

patrząc mu w oczy.

- Musisz przestać, Kojo. Nie pozwalam ci tu szaleć

ani zakłócać spokoju innym dzieciom.

Chłopak w milczeniu podniósł kubek z mlekiem

i wylał jego zawartość na podłogę. Archie potrząsnął
głową.

- Tak nie można. Żeby zostać tutaj, musisz być

grzeczny. A może wolisz być odesłany do domu z tym
paskudnym guzem, który ci rośnie na brzuchu?

Chłopiec pomyślał chwilę i potrząsnął głową.

Archie zwrócił się do Heather:

- Jeśli Kojo cię przeprosi i pomoże posprzątać,

pozwolisz mu tu zostać i wyzdrowieć?

- Tak, jeśli obieca, że odtąd będzie grzeczny - od-

parła Heather z uśmiechem.

- Masz wybór, Kojo. Co wolisz?
- Będę grzeczny - odparł chłopiec z powagą.
- Dobrze. A te wszystkie rozsypane łyżeczki? Mo-

że byś je tak pozbierał i zaniósł do kuchni do umycia?

Kojo posłusznie wykonał oba polecenia.

R

S

background image


- Nie dałabym wiary, gdybym tego nie zobaczyła

na własne oczy. Skąd wiedziałeś, że podziała na niego
groźba odesłania do domu? - zapytała Heather.

- Szczęśliwy traf. Naprawdę. Cieszę się, że udało

mi się go przekonać. Świetnie potrafimy się obyć bez
rozrywek, których nam dostarcza.

- Niewątpliwie.
Pomógł jej podnieść i postawić na kołach przewró-

cony wózek. Pozostało tylko wytrzeć rozlane mleko
i sok z podłogi. Gdy Heather poszła po mop i wiadro,
Archie ruszył za nią, rozważając, czy to odpowiednia
chwila na rozmowę o sprawach finansowych.

- Jak mi się zdaje, regularnie pracujesz na nocnej

zmianie.

- To prawda. Agecja miała kłopot ze znalezieniem

chętnych, więc się tego podjęłam.

- Wendy wspomniała, że potrzebujesz pieniędzy.
- Tak, bardzo by mi się przydały.
- Jeśli jesteś w potrzebie, chętnie ci pomogę.
- Dziękuję, ale dam sobie radę.

Postawiła wiadro z wodą na podłodze.

- Miło, że mi to proponujesz, lecz nic od ciebie nie

wezmę. Nie mogę wykorzystywać twojej życzliwości,
a poza tym muszę stanąć na własnych nogach.

- Od czasu do czasu każdy potrzebuje pomocnej

dłoni - zauważył. - Bo to nic innego, tylko pomocna
dłoń, propozycja bez żadnych dodatkowych warun-
ków, gdybyś tym się martwiła - dodał tonem wyjaś-
nienia.

- Czegoś takiego nie brałam w ogóle pod uwagę

- powiedziała, czerwieniejąc. - Po prostu czułabym

R

S

background image


się niezręcznie, biorąc od ciebie pieniądze. Mam na-
dzieję, że to rozumiesz.

- Oczywiście. Ale moja propozycja jest aktualna,

gdybyś chciała zmienić zdanie. Zgoda?

- Tak. Dziękuję ci, Archie. Jestem naprawdę

wdzięczna.


Heather pracowała do dwudziestej drugiej, po czym

w czasie przerwy poszła do bufetu na kolację. Jako
pracownik agencji była tu obca, więc spożyła samotnie
skromny posiłek. Zastanawiało ją, dlaczego tak często
w jej myślach pojawia się Archie i starała się przeana-
lizować swoje uczucia. Archie jest dla niej uprzejmy
i życzliwy, i chyba potrafi zrozumieć jej problemy.
Tym samym nie może dziwić, że uważa go za kogoś
bliskiego. Poczuła się uspokojona: w tym trudnym
czasie potrzebuje życzliwej duszy, i tylko do tego
wszystko się sprowadza. Nie chodzi o nic więcej.
Dopiero uwolniła się od jednego związku i nie jest na
tyle szalona, by znowu się zakochać!

Archie położył się spać dobrze po północy, mając

za sobą kolejną długą sesję pakowania. Mieszkanie
wypełnione pudłami przypominało magazyn. Musiał
przyznać, że widok własnego życia zamykanego w ko-
lejnych kartonach coraz bardziej go przygnębia.

Nastroju nie poprawił mu też następny ranek. Od

ósmej czekał go dyżur w klinice. Gdy się znalazł na
miejscu, stwierdził, że nie działają komputery. Lista
pacjentów była długa, a mozolne wnikanie w akta
każdego z nich wymagało odpowiednio więcej czasu.

R

S

background image


Do godziny dziesiątej przyjął zaledwie jedną trzecią

pacjentów z listy.

Pielęgniarka Jackie Bliss podała mu kolejną kartę.
- Timothy Wray, lat jedenaście. Lekarz ogólny ba-

dał go wielokrotnie, ale niczego nie stwierdził. Tim
skarży się na bóle głowy i ostry ból lewego ucha i jego
okolicy.

- A czy oglądał go dentysta?
- Tak. Zęby są w porządku.
Archie przejrzał kartę pacjenta i zauważył, że

do niedawna chłopiec cieszył się doskonałym zdro-
wiem.

- Czy mam go wezwać? - zapytała Jackie.
- Tak, proszę.
Wstał, kiedy pielęgniarka wprowadzała pacjenta

i jego mamę.

- Witam, jestem Archie Carew, lekarz odpowie-

dzialny za oddział pediatryczny. - Potrząsnął ręką mat-
ki i uśmiechnął się do chłopca. - A ty jesteś Tim.

- Tak.
Timothy rozglądał się ciekawie po gabinecie. Zro-

bił wielkie oczy, widząc w rogu ludzki szkielet.

- Ojej! On jest prawdziwy?
- Owszem. Fred towarzyszy mi od dawna. Kupi-

łem go, kiedy studiowałem medycynę. Wspólnie wy-
chodziliśmy z rozmaitych tarapatów.

- Ale odlot! - szepnął Tim. - Mogę go dotknąć?
- Oczywiście. Możesz mu podać rękę.
Archie przestawił eksponat bliżej. Przytrzymując

szkielet za kość łokciową i promieniową, wysunął jego
rękę w stronę chłopca. Tim potrząsnął kościstą dłonią,

R

S

background image


zaśmiewając się z grzechotu, który spowodowało to
powitanie.

- Super! Chciałbym mieć taki.
- Dopisz to do listy prezentów gwiazdkowych na

przyszły rok - podsunął mu Archie z rozbawieniem.

Cieszyło go przełamanie pierwszych lodów. Żeby

dotrzeć do dziecka, potrzebna jest nić sympatii.
Uśmiechnął się też do pani Wray.

- Skoro już poznała pani starego Freda, proszę

powiedzieć, jak się ostatnio miewa Tim?

- Ciągle tak samo, doktorze. Męczą go straszne

migreny i boli buzia.

- Rozumiem. A kiedy się to wszystko zaczęło?

Internista nie zaznaczył w skierowaniu, czy dolegli-
wości trwają już jakiś czas, czy są tylko kwestią ostat-
nich dni.

- Pierwszy raz skarżył się na to jesienią, po waka-

cjach.

- A wcześniej nic mu się nie przydarzyło?
- Nie bardzo rozumiem, o co chodzi, doktorze.
- Czy Tim przedtem chorował, albo miał jakiś wy-

padek?

- Nic takiego sobie nie przypominam...
- Tatuś miał stłuczkę - przerwał Tim.
- Byłeś wtedy w samochodzie? - zapytał Archie

czujnie.

- Tak, bo tatuś miał mnie podrzucić na mecz i wte-

dy wjechała w nas furgonetka. Tata był wściekły, bo
wgniotła mu bagażnik.

- Wyobrażam sobie. Czy twoje bóle pojawiły się

po wypadku?

R

S

background image


- Jakiś tydzień po. I bardzo czułem szyję.
- Czy pojechaliście później do szpitala, żeby się

przebadać?

- Nie. Tata powiedział, że nic się nam nie stało.
- Aha. A czy oprócz ucha i głowy boli cię coś

jeszcze, Tim? Na przykład szczęka, kiedy gryziesz,
albo kiedy szeroko otwierasz buzię?

- O tak, właśnie szczęka. I kiedy ziewam, jakoś tak

się zacina, że potem trudno mi zamknąć usta.

- Czy to może mieć związek z wypadkiem? - za-

pytała pani Wray z niepokojem.

- Przypuszczalnie.
Archie podszedł do szkieletu i wskazał na szczękę.
- Głowa żuchwy jest osadzona w tym zagłębieniu

na spodzie skroniowej kości czaszki. U żywego czło-
wieka mamy dodatkowo parę silnych mięśni, których
jednoczesna praca umożliwia poruszanie szczęką, kiedy
na przykład żujemy. Jeśli miejsce połączenia tych kości
zostanie uszkodzone, odczuwa się ból i dyskomfort.

- Czy sądzi pan, że coś takiego mogło nastąpić

wskutek ich wypadku?

- Powiedziałbym, że to bardziej niż prawdopodob-

ne. Zespół skroniowo-żuchwowy, czyli zasadniczo to,
na co cierpi Tim, jest efektem obrażeń głowy, szyi lub
szczęki. Jeśli pod wpływem szarpnięcia Tim doznał
w tej kraksie choćby lekkiego urazu kręgosłupa szyj-
nego, mógłby to być już wystarczający powód do
takich objawów.

Pani Wray potrząsnęła głową.
- Powinnam była się domyślić, że jego dolegliwo-

ści mogą mieć coś z wspólnego z tamtym wypadkiem.

R

S

background image


Głupio mi, że o nim nie wspomniałam naszemu inter-

niście.

- Proszę się nie winić. Przecież pani nie mogła te-

go wiedzieć.

Archie wyjął formularz, wpisał dane chłopca i poło-

żył go przed matką.

- Konieczny jest rentgen. Jeśli zdjęcie wykaże, że

staw jest zniekształcony, wówczas moja diagnoza oka-
że się słuszna.

- A jeśli tak będzie, to co wtedy?
- Albo uda nam się nastawić ten staw, albo wyko-

namy zabieg, który rozwiąże ten problem.

Gdy zbladła, uśmiechnął się, by dodać jej otuchy.
- Doprawdy, nie ma się czym przejmować, pani

Wray. Jeśli w grę będzie wchodził zabieg, po prostu
zatrzymamy tu Tima na noc. Przypuszczam, że jakoś
to przetrwasz, Tim, prawda?

- Jasne - zgodził się chłopiec bez emocji.

Archie odprowadził oboje do drzwi, życząc sobie

w duchu, żeby wszyscy chorzy byli tak ulegli jak Tim.

W tym momencie dobiegł go krzyk któregoś z małych
pacjentów w poczekalni. Polecił Jackie, by natychmiast
poprosiła dziecko do gabinetu. Tylko w ten sposób zde-
nerwowanie jednego z nich nie udzieli się innym. Archie
pragnął tym samym uniknąć dalszego opóźnienia.

Przez chwilę zamajaczyła mu w głowie myśl, by się

zobaczyć z Heather, ale szybko ją odegnał. Nieważne,
jak bardzo pociąga go ta perspektywa; musi dziś wyjść
ze szpitala o właściwej porze.Tylko tak zdoła wytrwać
w postanowieniu, żeby się nie angażować uczuciowo.

R

S

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY


Tego wieczoru Heather nie miała zamiaru znaleźć

się w pracy wcześniej, ale gdy tylko dotarła do przy-
stanku, podjechał autobus. Kierowca śmignął przez
miasto jak strzała, toteż gdy weszła do szpitala, miała
przed sobą całe pół godziny wolnego czasu. Zdecydo-
wała się pójść do bufetu. Znalazła wolny stolik w rogu
i w momencie, gdy kelnerka stawiała przed nią fili-
żanki i czajniczek z herbatą, dostrzegła wchodzącego
Archiego.

Zagryzła wargi, widząc, że Archie rozgląda się za

wolnym miejscem. Czuła się bardzo niepewnie, odkąd
sobie uprzytomniła, że jego osoba stała się istotnym
czynnikiem we wszelkich podejmowanych przez nią
decyzjach. Jest przecież o wiele za wcześnie, by wcho-
dzić w nowy związek. Ponieważ w tym stanie ducha
absolutnie nie może liczyć na panowanie nad włas-
nymi uczuciami, zdecydowała się unikać Archiego,
kiedy to możliwe. A jednak mimo wszystko nie po-
trafiła udawać, że go teraz nie dostrzega.

Tak więc podniosła rękę, by mu pomachać, po

czym z drżeniem serca zarejestrowała zaskoczenie
malujące się na jego twarzy. Początkowo miała wraże-
nie, że Archie celowo ignoruje jej znaki, ale gdy po
chwili zareagował tym samym, wyśmiała w myślach

R

S

background image


własne podejrzenia: przecież nie byłby zdolny do ta-
kiego zachowania. Fakt, że on się jej podoba, nie musi
wcale oznaczać, że ona podoba się jemu.

- Co za niespodzianka! Co tu robisz?
Z uśmiechem przystanął przy stoliku, a Heather

starała się przybrać odpowiednio obojętny wyraz twa-
rzy. Byłoby czystym szaleństwem okazywać mu roz-
czarowanie tylko dlatego, że on nie odbiera jej obec-
ności z taką intensywnością, z jaką ona reaguje na jego
widok.

- Mój autobus przyjechał wcześniej, więc postano-

wiłam wypić herbatę, zanim podpiszę listę.

- Dobry pomysł. - Wysunął krzesło i usiadł. -

A mnie po raz pierwszy udało się wcześnie skończyć
pracę, więc pomyślałem, że coś zjem. Poruszać się sa-
mochodem po Londynie w piątkowy wieczór to praw-
dziwy koszmar. Unikam takiej jazdy, jeśli tylko mogę.

- Trudno cię o to winić. Gdzie mieszkasz?
- W Chelsea.
Przywołał gestem kelnerkę. Kiedy składał zamó-

wienie, Heather ustawiła na spodku drugą filiżankę
i napełniła ją herbatą z czajniczka.

- Nie powinnaś, to przecież twoja herbata - upo-

mniał ją. - Ja mógłbym spokojnie poczekać na swoją.

- Równie dobrze możemy się podzielić tym, co

mamy teraz - powiedziała, nie chcąc robić z tego
kwestii. -Najwyżej wezmę później od ciebie dolewkę.

- Zgoda. Dziękuję.
Dodał mleka, parę łyżeczek cukru i upił łyk.
- Mmm... prawie tak dobra jak kawa, którą ostat-

nio piłem.

R

S

background image


- Co za szczęście, że tylko prawie - zauważyła

cierpko. - Przynajmniej nie będziesz musiał wstawać
i wyznawać, że jesteś uzależniony także od herbaty.

- Nie.
Rozejrzał się wokół, tłumiąc śmiech.
- Trochę za duży tu tłok, żeby w tym szukać przy-

jemności.

- Jeśli uzależnienie od kofeiny to twój jedynj

grzech, to i tak nieźle.

Twarz Archiego stężała.
- Chciałbym mieć tylko to na sumieniu.
Heather nie miała pojęcia, o czym mówił, ale wido-

cznie trafiła w jakiś czuły punkt. Spojrzała na Ar-
chiego i poczuła ból na widok smutku w jego oczach
To pewne, że coś go dręczy, ale nie wiedziała, cz>
wolno jej prosić o wyjaśnienie. Na koniec jej rozsądek
wziął górę nad emocjami, toteż zapytała:

- Może uratowałoby cię pół tej babeczki?
- Dzięki, raczej poczekam na swoje danie.

Chyba usiłował się otrząsnąć z przygnębienia, be

nawet się zdobył na uśmiech.
- No to co dziś zwojowałaś?
- Nic takiego, poza tym, że odespałam. W ciągu

dnia jest zawsze trudno zasnąć, szczególnie w cent-
rum, gdzie ruch nigdy nie słabnie.

Starała się wyzbyć przekonania, że potrafiłaby gc

wyciągnąć z przygnębienia: czemu, u licha, wyobraża
sobie, że wszystko, cokolwiek zrobi czy powie, pomo-
że mu się rozchmurzyć?

- Opowiedz. Mnie na początku ten ciągły szum

doprowadzał do szału. Teraz już przywykłem i nie

R

S

background image


zwracam na to większej uwagi. Myślę, że ciebie też
czeka taka kolej rzeczy.

- O ile tu zostanę - sprostowała, bo nie było jesz-

cze przesądzone, że osiądzie w Londynie.

- Nie zamierzasz tu zagrzać miejsca?
- Szczerze mówiąc, jeszcze nie podjęłam decyzji,

co zrobię. Rozważam nawet wyjazd za granicę.
W końcu nic mnie na stałe nie wiąże z Anglią.

- Swobodna i wolna jak ptak - stwierdził z uśmie-

chem.

W odpowiedzi Heather też się uśmiechnęła.
- Zgadza się, to ja!
Oboje się roześmiali, patrząc sobie w oczy trochę

dłużej, niżby tego wymagały okoliczności, po czym
oboje spuścili wzrok. W przebłysku świadomości Hea-
ther uprzytomniła sobie, że coś się między nimi nawią-
zało, i że każde z nich o tym wie - ale czy należy to
brać pod uwagę? Ona teraz nie potrzebuje dalszych
komplikacji. I bez nich wybór drogi jest dla niej wy-
starczająco trudny.

Dotychczas o jej decyzjach przesądzały oczekiwa-

nia innych osób. Świadomie czy nie, liczyła się zarów-
no z opiniami rodziców, jak i Rossa. Ale właśnie nastał
dla niej czas niezależności -jest kobietą samodzielną.
Powinna ustalić, czego chce i musi spróbować to osiąg-
nąć. Gdyby teraz z wzajemnością zadurzyła się w Ar-
chiem, byłby to najgłupszy krok pod słońcem.


Archiemu aż huczało w głowie. Sposób, w jaki

Heather na niego patrzyła, nie pozwalał mu logicznie
rozumować. Nie potrafił też przeniknąć jej myśli,

R

S

background image


a przy tym wiedział, że jego ewentualna prośba o wyjaś-
nienie przyniesie odpowiedź wymijającą. Z ulgą po-
witał nadejście kelnerki z zamówionym daniem.

- Smakowicie to wygląda.
Heather pochyliła się nad stolikiem i wciągnąła

w nozdrza zapach płynący z talerza.

- I tak samo pachnie.
- Chcesz spróbować? - zaproponował Archie.
- Lepiej nie. Z chęcią bym ci pomogła zniszczyć te

frytki, ale powinnam już zaczynać pracę.

- Więc innym razem, tak? - zapytał Archie, od-

krawając kawałek mięsa.

To śmieszne, że pragnie poznać Heather bliżej.

Przecież wkrótce porzuci Anglię na rzecz Szkocji. No
i czas też jest nieodpowiedni na nawiązywanie bliższej
znajomości. A jeśli już, to nie z Heather, która musi
oswoić się z pozycją osoby samotnej, żeby zdecydo-
wać, czy ta samotność jej odpowiada. Chociaż zrezyg-
nowała ze ślubu - jak twierdzi, słusznie - pewnie
nadal darzy uczuciem byłego narzeczonego.

Co do własnych uczuć, to Archie sam nie mógł się

w nich połapać. Czy już się pogodził z utratą Stepha-
nie? Czyją kiedykolwiek przeboleje? Kiedyś wydawa-
ło mu się nie do pomyślenia, że przestanie odczuwać
ból wywołany faktem, że ukochana kobieta wybrała
miłość jego rodzonego brata. Jak na to patrzy teraz?

- Zobaczymy.
Heather dopiła herbatę i posłała mu nic niemówią-

cy uśmiech. Nagle Archie uznał, że ma dość kierowa-
nia się rozsądkiem. Może nie wiedział, co czuje do Ste-
phanie, ale zdał sobie sprawę, że pragnie spędzać wię-

R

S

background image


cej czasu z Heather. Z pewnością nie będzie nic złego
w tym, że się gdzieś umówią na spotkanie, jeśli ich
znajomość pozostanie wyłącznie platoniczna?

- A co poza odsypianiem chcesz robić w weekend?

- zapytał, gdy odstawiała filiżankę.

- Jeszcze o tym nie myślałam. Czemu pytasz?
- Przyszło mi do głowy, że może miałałabyś chęć

gdzieś się wybrać. - Silił się na nonszalancję, lecz
poniósł całkowitą klęskę. Odkrył, że powiedzieć sobie,
że w spotkaniach z Heather nie ma nic złego, dopóki
odbywają się na płaszczyźnie platonicznej, to jedno,
a wprowadzić tę zasadę w życie, to już coś zupełnie
innego. W końcu pierwszy raz od wypadku umawia się
z kobietą i nie jest to jakaś przypadkowa kobieta, tylko
Heather.

- Dokąd?
- Och, nie wiem... Przejść się po parku... albo pójść

do teatru... czy wpaść gdzieś na kolację. Gdzie zechcesz.

Zobaczył, że Heather otwiera usta, by odpowie-

dzieć, i przeczuł, że szykuje się do odmowy. Mimo
wszystko pośpiesznie mówił dalej:

- W tej chwili w mieszkaniu mam jeden wielki

śmietnik. Pudła z rzeczami zawalają każde pomiesz-
czenie. Jeśli przyjdzie mi tam spędzić weekend, to
chyba zwariuję. Muszę gdzieś wyjść i pomyślałem
sobie, że mogłabyś się wybrać ze mną, jeśli nie masz
innych planów.

- Rozumiem.
Zamilkła, najwyraźniej rozważając ten pomysł, a Ar-

chie wstrzymał oddech. Zrozumie jej ewentualną od-
mowę. To pewne, że w tych okolicznościach Heather

R

S

background image


musi mieć wątpliwości, a on nie będzie się starał jej
przekonać do czegoś, co nie wydaje się właściwe.
Jednakże nie mógł zaprzeczyć, że siłą woli nakłaniał ją
do przyjęcia propozycji.

- No dobrze. - Nieznacznie wzruszyła ramionami.
- Byłoby mi przykro na myśl, że tkwisz w środku tego

całego bałaganu, więc zgoda, wybiorę się gdzieś z to-
bą. Dla mnie to też będzie miła odmiana - dodała,
wstając. - Odkąd tu przyjechałam, nigdzie nie bywam
i dobrze mi zrobi, jeśli w weekend obejrzę cokolwiek
innego poza swoimi czterema ścianami.

- To świetnie.
Archie uśmiechnął się z nadzieją, że nie daje po-

znać po sobie, jak bardzo sprzeczne targają nim uczu-
cia. Trudno powiedzieć, które z nich dominowało: czy
zachwyt nad perspektywą wspólnego spędzenia czasu,
czy obawa przed znalezieniem się w sytuacji, nad
którą, być może, nie zdoła zapanować.

- Czy zgodzisz się, żebym wpadł po ciebie w nie-

dzielę około dziesiątej? W Londynie można robić tyle
różnych rzeczy, więc zobaczymy, co nam będzie od-
powiadało, dobrze?

- Tego dnia możemy oboje być wolni jak ptaki
- powiedziała beztrosko.
Archie zareagował przytłumionym śmiechem. Za-

chwyt wziął w nim górę nad obawami.

- Owszem, możemy.
Heather podała mu adres i odeszła. Archie skończył

posiłek i zasiedział się nad drugą filiżanką herbaty, bo
tym razem żaden pośpiech nie zmuszał go do jazdy
w godzinach szczytu. Ruch zdołał już nieco osłabnąć,

R

S

background image


gdy wyszedł, tak więc w domu znalazł się szybciej niż
zwykle. Miał wrażenie, że czuje się dużo lepiej. Per-
spektywa spotkania z Heather podniosła go na duchu,
chociaż zdawał sobie sprawę, że nie wolno mu za
bardzo dać ponieść się emocjom. Z końcem miesiąca
na stałe opuszcza Londyn i to jest nieodwołalne.


W niedzielny ranek nie było słońca, gdyż gęste

chmury zasnuwały niebo. Heather włożyła dżinsy,
T-shirt i gruby sweter. Całości dopełniły wygodne botki
i ciepła kurtka z kapturem w kolorze przygaszonej
zieleni. Nie wiedząc, co Archie zaproponuje, chciała
być przygotowana na każdą okazję, toteż naszykowała
jeszcze długi wełniany szal i rękawiczki do kompletu.
Grad, deszcz czy słońce, nic jej nie będzie straszne!

Archie przyjechał tuż przed dziesiątą, co zasygnali-

zował klaksonem. Kiedy wybiegła na dwór, uśmiech-
nął się na widok jej ubioru.

- Widzę, że jesteś odpowiednio przygotowana.
- Bo jestem.
Odpowiedziała uśmiechem na uśmiech i pomyślała,

że Archie prezentuje się dziś bardzo dobrze. Podobnie
jak ona był ubrany w dżinsy, oprócz tego miał na sobie
granatową koszulkę polo i gruby sweter, a jego pucho-
wa kurtka leżąca na tylnym siedzeniu tylko upewniła
Heather o charakterze ich wypadu. Patrząc na Archiego,
nie mogła nie dostrzec, jaki jest przystojny. Na widok
jego surowej urody aż ją przeszedł miły dreszczyk.

- Jeśli nie masz ciekawszego pomysłu, propono-

wałbym zacząć od Ogrodów Botanicznych w Kew.

Przekręcił kluczyk w stacyjce kosztownego kabrio-

R

S

background image


letu i zwiększył obroty silnika, który ochryple ryknął.
Heather poddała się nastrojowi pobudzającemu ją do
wtórowania melodyjnymi pomrukami.

- Ogrody w Kew, to brzmi nieźle - stwierdziła,

przystając na propozycję.

Usiłowała też przytłumić swoje emocje i zachowy-

wać się bardziej powściągliwie. Myślami wróciła do
Rossa. Wprawdzie łączyły ją z nim intymne stosunki,
lecz miłosne zbliżenia nie dawały jej szczególnej sa-
tysfakcji. Tłumaczyła to sobie własnym brakiem do-
świadczenia i wmawiała, że czas przyniesie poprawę.
Teraz analizowała, czy rzeczywiście tak by się stało.
Chociaż Ross był wyjątkowo przystojny, nigdy nie
reagowała na niego tak jak na Archiego. ,

Zagryzła wargi. Wszystko nagle zaczęło toczyć się

zbyt szybko i zaczęła się obawiać, że zostanie porwana
przez ten pęd, jeśli nie zachowa ostrożności.

Archie chyba wyczuł jej niezdecydowanie, bo deli-

katnie ścisnął jej dłoń.

- Jeśli masz jakieś wątpliwości, to nie musimy

nigdzie jechać. Wybór należy do ciebie.

- Ale ja naprawdę chcę spędzić z tobą czas - po-

wiedziała zgodnie z prawdą i westchnęła. — Tylko
uważam, że powinniśmy być teraz na tyle rozsądni,
żeby nie zabrnąć za daleko.

- Rozumiem. I zgadzam się z tobą.
Uścisnął jej palce jeszcze raz i po chwili uwolnił

dłoń.

- Więc w końcu co to ma być? Rundka po ogro-

dach z lunchem i wizytą w którejś galerii sztuki czy
dzień na przepierkę?

R

S

background image


Heather zachichotała.
- Też mi wybór! Musiałabym być szalona, żeby

postawić na to drugie.

- Z pewnością. Chociaż sam nie śmiałbym ci tego

powiedzieć. Czekałem na twoje własne wnioski.

- Wielkie dzięki!
Heather się roześmiała, a jej obawy znikły równie

szybko, jak się pojawiły. Bez wątpienia może spędzić
miło czas z Archiem, cieszyć się jego towarzystwem,
życzliwością i przyjaźnią. Ostatecznie jest dorosła,
sama decyduje o swoim życiu i poradzi sobie w każdej
sytuacji!

Spędzili cały ranek wędrując po ogrodach w Kew,

ale i tak zdołali zobaczyć jedynie ich część. Heather
była urzeczona wszystkim; pagodą, z której rozciągał
się wspaniały widok na otaczające tereny, świeżo od-
nowionym pałacem, ogromnymi szklarniami zawiera-
jącymi bezcenne kolekcje rzadkich roślin. Archiego
cieszył jej zachwyt, dzięki któremu sam czerpał zwie-
lokrotnioną przyjemność z każdego widoku. Kiedy
ruszyli do centrum na spóźniony lunch, miał już pew-
ność, że dzień był udany.

Zadbał o rezerwację stolika w restauracji „The

Ivy", bezwstydnie wykorzystując swój tytuł dla uzy-
skania najlepszego miejsca, skąd Heather mogłaby
się przyglądać bywającym tam sławom. Gdy hostes-
sa wskazała im stolik, Heather wbiła wzrok w Ar-
chiego.

- Sir? Czy ty rzeczywiście masz taki tytuł?
- Obawiam się, że tak. Zwykle go nie używam, ale

bardzo się przydaje, kiedy jest potrzebny przyzwoity

R

S

background image


stolik. Osobiście nie lubię siedzieć przy drzwiach do
kuchni, a ty?

- Też nie - odrzekła ze śmiechem. - Naprawdę,

wstydu nie masz, żeby tak wykorzystywać koneksje
rodzinne dla własnych celów...

Ze śmiechem podniósł obie ręce.
- Winny zarzutów, Wysoki Sądzie! W gruncie rze-

czy to była gra, w którą się bawiliśmy z Duncanem,
kiedy byliśmy dziećmi. Jeśli ktokolwiek z naszej po-
siadłości chciał się gdzieś wybrać - czy to do restaura-
cji, czy na jakiś spektakl - telefonicznie załatwialiśmy
mu wstęp, powołując się na osobę ojca. To zadziwiają-
ce, ile potrafi zdziałać znane nazwisko.

- To bezwstydne i krętackie. Muszę to zapamiętać.
- Jestem krętaczem inspirowanym wyłącznie szla-

chetną motywacją - zapewnił ją ze śmiechem.

Zdał sobie sprawę, że pierwszy raz myśl o bracie

nie wywołała w nim wzburzenia. W młodości łączyły
ich bardzo bliskie więzy, tak więc późniejsze wy-
darzenia wywołały odpowiednio więcej bólu. Archie-
go zraniła i rozwścieczyła zdrada Duncana, ale teraz
odczuwał już tylko wielki smutek, że rozstali się
w gniewie.

Ich danie okazało się bardzo smaczne.
- Wspaniałe - oświadczyła Heather.
- Lepsze niż w tamtej malej restauracji?
- Nie. Takie samo - stwierdziła zdecydowanie.
- Nie wiem, czy tutejszy szef kuchni byłby za-

chwycony twoją opinią.

- Więc jeśli ty mu jej nie powtórzysz, to i ja nic nie

powiem. Zachowamy to w sekrecie, dobrze?

R

S

background image


Położyła palec na ustach.
- Zgoda. - Serce mu waliło, jakby chciało wy-

skoczyć z piersi. Próbował nie myśleć o tym, jak
bardzo by sam pragnął dotknąć jej warg i jak bardzo są
kuszące. Musi przestać fantazjować, żeby go za bardzo
nie poniosło.

Na koniec Archie zamówił tylko kawę, za to Hea-

ther zjadła ciastko czekoladowe z bitą śmietaną.

- Chyba się przejadłam. Nie wiem, czy jeszcze

dam radę chodzić po galerii. Czuję się, jakby trzeba
mnie było nieść.

- To trochę tak jak ja. Może zostawimy sobie gale-

rię na kiedy indziej?

- Jak uważasz. Jest prawie czwarta, pewnie już

pora wracać.

- Mogę cię odwieźć do domu, jeśli zechcesz, albo

zaprosić do siebie.

Nie był pewien, czy to rozsądna propozycja, ale nie

potrafił się pogodzić z myślą, że ich wspólny dzień
dobiega końca.

- Sofa jest nadal in situ, czyli da się gdzieś usiąść,

no i nie zapakowałem jeszcze wieży, więc będzie moż-
na posłuchać muzyki. Jeśli zechcesz.

- Chciałabym wprawdzie zobaczyć, jak miesz-

kasz, ale czy to na pewno dobry pomysł? Ty wracasz
niedługo do Szkocji, a ja ciągle nie mam pojęcia, czym
się zająć. Czy uważasz za rozsądne, żebyśmy przeby-
wali ze sobą jeszcze dłużej?

- Nie jestem pewien - odparł zgodnie z prawdą.

- Jak mi się zdaje, to mógłby być fałszywy krok.

- I nadal podtrzymujesz zaproszenie?

R

S

background image


- Tak. Wiem, że to nie pora, żeby się poznawać

bliżej. Każde z nas ma tyle różnych spraw do roz-
wiązania. Ale nie zaprzeczę, że twoje towarzystwo to
dla mnie wielka przyjemność i myślę, że to wzajemne.

- Owszem.
- Więc zlekceważ moją propozycję. Była głupia.
- Nie, nie była.
Położyła dłoń na stole i uśmiechnęła się do niego.
- Od wieków się tak dobrze nie bawiłam. Ja też nie

mam ochoty powiedzieć sobie, że na dziś to koniec.

Archie wpatrywał się przez chwilę w jej dłoń, po

czym ją uścisnął. Nie zdoła pogodzić się ze sobą, jeśli
skrzywdzi Heather. Zniszczył już tyle osób, że nie
zniesie myśli, że mógłby zniszczyć i jej życie.

R

S

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY


Gdy zbliżali się do miejsca, gdzie mieszkał Archie,

Heather zaczęła się zastanawiać, czy powinna była
przyjąć zaproszenie. To bardzo pięknie twierdzić, że
zamierza się patrzeć w przyszłość, ale nie można lek-
ceważyć wniosków z przeszłości. Poprzedni związek
okazał się nieudany, więc jakie są gwarancje, że histo-
ria się nie powtórzy? Heather nie była w stanie znieść
myśli, że mogłaby utracić cenną przyjaźń Archiego.

- Nie wiem, czy to był dobry pomysł - zauważyła.

- Nie chcę zniszczyć tego, co istnieje między nami,
Archie. Zbyt sobie cenię naszą przyjaźń.

- Tak jak ja.
Uśmiechnął się niepewnie i zgasił silnik.
- Co byś wobec tego powiedziała na filiżankę ka-

wy, skoro już dojechaliśmy do celu? Potem odwiozę
cię do domu. Czy odpowiada ci takie rozwiązanie?

- Tak mi się wydaje.
Gdy wysiedli z samochodu, Archie poprowadził ją

do głównego wejścia. Wprawdzie Heather wiedziała,
że domy w tej części miasta są bardzo drogie, ale nie
potrafiła ukryć zdumienia na widok ogromnego holu
o marmurowej posadzce, obramowanego windami
z jednej, a schodami z drugiej strony. Archie poznał ją
z recepcjonistą, który ich powitał.

R

S

background image


- Miło mi pana poznać, Pete - powiedziała, poda-

jąc mu rękę.

Na trzecim piętrze wysiedli z windy. Archie za-

prowadził ją do mieszkania. Było tak, jak uprzedzał:
każde pomieszczenie zajmowały kartony i walizki, ale
nawet zagracenie nie mogło przesłonić wspaniałości
wnętrza o wysokim suficie i pięknej sztukaterii.

- Cudowne miejsce. Takie przestronne i widne.
- Tak. Mnie też cieszyła każda chwila, którą tu

spędziłem.

Archie otworzył przed nią szklane drzwi.
- Obejrzyj widok z balkonu. Jest ciekawy nawet

w taką marną pogodę.

Heather zauważyła najpierw rzekę z przystanią dla

jachtów, a później zwróciła uwagę na helikopter, który
obniżył lot, a po chwili usiadł na przeciwległym brzegu.

- Tam jest heliport - wyjaśnił Archie. - Korzysta

z niego wielu moich sąsiadów. Zapewnia połączenie
z centrum Londynu wygodniejsze niż samochód.

- To zupełnie inny świat. Prywatne helikoptery

i jachty są poza zasięgiem większości ludzi.

- Bogaci i ich zabawki... - powiedział kpiąco.
- No właśnie.
Powrócili do środka. Archie zdjął stertę czasopism

medycznych z sofy i przyklepał poduszki.

- Przepraszam za bałagan. Usiłuję wszystko przej-

rzeć przed końcem miesiąca. Nie miałem pojęcia, że
aż tyle się tego zebrało.

- Więc pewnie mieszkasz tu od dawna?
- O tak. Od momentu przeprowadzki do Londynu.

Mieszkanie wchodzi w skład rodzinnego majątku,

R

S

background image


więc płacę jedynie minimalny czynsz. Dlatego mogłem
sobie pozwolić, żeby tu zamieszkać zaraz po dyplomie.

- Szczęściarz z ciebie!
- Wiem, i czasem czuję się winny.
- Nie wygłupiaj się, Archie. To nie twoja wina, że

pochodzisz z zamożnej rodziny.

- Pewnie masz rację - odrzekł, kładąc pisma na

jednym z pudeł. - No to co z tą kawą? Czy może
wolałabyś raczej kieliszek wina?

- Dziękuję, już raczej pozostanę przy kawie, jeśli

to nie kłopot - dodała, patrząc na otaczające ich skła-
dowisko.

Archie wybuchnął śmiechem.
- O to się nie martw! Ekspres do kawy zapakuję na

samym końcu!

Wyszedł z pokoju, a Heather usiadła wygodniej na

sofiev wsparta na poduszce. Jak dotąd wszystko w po-
rządku, nie dzieje się nic, co by co ją zmuszało do
natychmiastowego powrotu do domu. W towarzystwie
Archiego czas upływa miło. Szkoda tylko, że los nas
nie zetknął ze sobą na innym etapie życia, myślała
tęsknie. Nasze spotkanie mogłoby się wtedy zakoń-
czyć zupełnie inaczej.

Archiego ucieszyło tych kilka minut, które miał

tylko dla siebie po włączeniu ekspresu. Oto Heather
znalazła się w jego domu, co mu się wydało tak
słuszne i na miejscu, że aż napełniało lękiem. Nie
pamiętał, by czyjeś towarzystwo dawało mu kiedy-
kolwiek tyle wytchnienia. Nawet w obecności Ste-
phanie nie czuł się równie rozluźniony. Nie powinien

R

S

background image


tak myśleć o kobiecie swego życia, ale też nie potrafi
kłamać sam przed sobą. Taka jest bolesna prawda.
Tylko czy to istotnie prawda, czy tylko przykrywka dla
jego emocji? Może woli wyobrażać sobie szczególną
więź łączącą go z Heather, zamiast się przyznać, że po
prostu pragnie tej kobiety?

Przemyślał tę hipotezę, ale nie uznał jej za słuszną.

Choć Heather go rzeczywiście pociągała, nie zmienia-
ło to faktu, że istniał między nimi taki stopień porozu-
mienia, jakiego nie osiągnął z żadną inną osobą. Na-
wet ze Stephanie, którą bardzo kochał. Jego narzeczo-
na była wprawdzie piękna i mądra, dowcipna i czarują-
ca, ale zawsze między nimi zaznaczał się jakiś psychi-
czny dystans, niedostatek dopasowania.

A może tylko mu się wydawało, że ją kocha?
Ta myśl go zaniepokoiła: nigdy dotąd nie wątpił

w szczerość swoich uczuć do Stephanie, dlaczego
więc zwątpił teraz? Nawet gdy odkrył romans narze-
czonej z Duncanem, nie przestał jej kochać, przynaj-
mniej tak uważał. A może wielki ból, który wtedy
przeżywał, był efektem samej zdrady? Ucierpiała wów-
czas jego duma i wiara, ale czy jej zdrada faktycznie
złamała mu serce?

Zaniósł tacę z kawą, filiżankami, cukrem i mlekiem

do pokoju. Heather siedziała zwrócona profilem do
wejścia. Archiego zachwyciły delikatne rysy jej twa-
rzy. Ten widok wzbudził w nim czułość i pragnienie
chronienia tej kobiety przed każdą krzywdą. Czy tak
wygląda prawdziwa miłość?

- Mmm, co za aromat... To z pewnością nie wersja

rozpuszczalna. - Upiła łyk. - Doskonała. Gdybyś

R

S

background image


chciał zmienić zawód, zbiłbyś fortunę na prowadzeniu
barku kawowego.

- Może jakiś otworzę w rodzinnych dobrach - od-

parł beztrosko.

- Niezły pomysł. A teraz powiedz, czy jesteś prze-

konany, że dobrze wybrałeś, Archie? To oczywiste, że
bardzo kochasz swój zawód. Zakrawa na szaleństwo,
że chcesz od niego odejść.

- Uwierz mi, wiele o tym myślałem i to jedyne

możliwe rozwiązanie. Zarządzanie posiadłością wy-
maga pracy w pełnym wymiarze godzin. Nie pogodzę
jej z obecnym zajęciem. A swoim pacjentom też mu-
szę zapewnić sto procent opieki.

- To rozumiem, ale czemu stawiasz posiadłość na

pierwszym miejscu? Wiem, ile musiałeś pracować,
żeby osiągnąć obecne stanowisko. Wielka szkoda, że
całe twoje doświadczenie pójdzie na marne.

- Naprawdę nie mam wyboru. Muszę zapewnić

majątkowi właściwe zarządzanie, takie, jakie by wi-
dział dla niego mój brat.

- Wątpię, czy on życzyłby sobie, żebyś poświęcił

dla niego swoją karierę.

- Może i nie - zgodził się Archie.
Duncan z pewnością nie miałby takich oczekiwań,

a sam pomysł by go nawet zgorszył. Ale brat już nie
żyje, i stało się to z jego - Archiego - winy. Musi więc
postąpić zgodnie ze swoją decyzją, żeby zadośću-
czynić za swoje zachowanie, które doprowadziło do
śmierci Duncana.

- Ale i tak już zdecydowałeś?
- Muszę tak zrobić, Heather.

R

S

background image


Przez chwilę chciał nawet opowiedzieć jej tę żałos-

ną historię, tylko po co? Jaki w tym sens, żeby ob-
ciążać ją własnymi problemami?

- W takim razie mogę mieć tylko nadzieję, że nie

będziesz tego żałował. Obiecaj mi, że w razie niepo-
wodzenia jeszcze raz przemyślisz swoją decyzję. Nie
chciałabym, żebyś się czuł nieszczęśliwy.

- Obiecuję. - Wziął ją za rękę. - Dziękuję za troskę

o moją osobę, Heather. Bardzo dziękuję.

- W każdych okolicznościach będę się troszczyła

o ciebie, Archie - powiedziała miękko.

Spojrzała na niego w taki sposób, że mógł tylko

przyciągnąć j ą bliżej. Ich usta złączyły się w pocałunku.

- Na szczęście nie tylko ja straciłem głowę.
- Cudownie całujesz, Archie Carew.
- I nawzajem, panno Thompson - szepnął, pochy-

lając się nad nią jeszcze raz, ze świadomością, że to już
zupełne szaleństwo z jego strony.

Jednak nie potrafił się oprzeć pokusie, a Heather

zareagowała z równym zapałem. Zastanawiał się właś-
nie, czy uda im się opamiętać, kiedy ciszę przerwał
dzwonek telefonu. Archie poderwał się z westchnie-
niem i skierował w stronę holu.

- Muszę odebrać. Może być ze szpitala - wyjaśnił

w przelocie.

Dzwoniła Giną Davidson, młodszy lekarz. Archie

słuchał ze wzrastającym zaniepokojeniem.

- Dobrze, że zadzwoniłaś. Zaraz do was przyjadę.

Przekaż Wendy, żeby pod żadnym pozorem nie wpu-
szczała do niej rodziców.

Wrócił wzburzony do pokoju.

R

S

background image


- Przyjęto Emily Jackson z pękniętą śledzioną -

oznajmił bez wstępu. - Rodzice twierdzą, że spadła
z roweru, ale w izbie przyjęć w to nie wierzą. Spraw-
dzili jej kartę, dotarli do moich wcześniejszych wątp-
liwości i zdecydowali się zadzwonić. Powiedziałem,
że jadę prosto do szpitala.

- Biedna mała! Czy dostałeś może jakąś odpowiedź

w jej sprawie od pracowników opieki społecznej?

- Jeszcze nie. Jej ojciec pracuje w ministerstwie

spraw zagranicznych i wraz z rodziną mieszkał ostat-
nio za granicą. W tej sytuacji trudno o informacje na
temat domniemanego maltretowania dziecka.

- Wyobrażam sobie.
Na parkingu Archie starał się namówić Heather,

żeby wsiadła do samochodu.

- Sama wrócę do domu, Archie, a ty zajmij się małą

Emily. Ja jestem dorosła i mogę pojechać autobusem.

- Ale będę szczęśliwszy, widząc, że cała i zdrowa

dotarłaś do domu.

Z westchnieniem zajęła miejsce obok kierowcy.
- Nie chcę ci przysparzać więcej zmartwień, niż

masz.

Archie milczał. Byłoby niewłaściwe jej powie-

dzieć, że zawsze będzie się o nią martwił. Usiłował nie
myśleć o tym, że za kilka tygodni Heather pójdzie
swoją drogą. Rzecz w tym, że bardzo by pragnął się nią
opiekować. Byłaby to dla niego przyjemność, nie obo-
wiązek.

R

S

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY


Był poniedziałkowy wieczór i Heather ponownie

zjawiła się wcześniej w pracy, ale tym razem zrobiła to
celowo. Nie miała żadnych nowin od Archiego, odkąd
odwiózł ją do domu, a oczekiwała wiadomości na
temat małej Emily. O tym, że również pragnie go
zobaczyć, starała się nie myśleć. Nie istnieje dla nich
wspólna przyszłość, więc nie należy za bardzo zżywać
się ze sobą. Było już jednak odrobinę za późno na tę
dobrą radę: Heather czuła, że się zaangażowała bar-
dziej, niż powinna. Dowodziły tego ich wczorajsze po-
całunki. Gdyby wówczas nie zadzwonił telefon, znaleź-
liby się w łóżku, co z pewnością nie byłoby najlepszym
rozwiązaniem.

Heather nie korzystała ze swobody seksualnej, jak

niektóre z jej koleżanek, i nie uznawała przelotnych
znajomości. Pójście do łóżka z mężczyzną wymagało
w jej oczach więzi psychicznej i atrakcyjności fizycz-
nej. Ale nawet i wtedy nie ma gwarancji, że się uda,
sądząc po doświadczeniach z przeszłości.

Zasmuciła ją świadomość, że była o krok od popeł-

nienia błędu: wprawdzie, wychodząc z domu, pragnęła
zobaczyć się z Archiem w szpitalu, jednak jej ulżyło,
kiedy nie dostrzegła go nigdzie na oddziale. Od razu
zabrała się do pracy, pomagając Abby w przygotowa-

R

S

background image


niu łóżka dla dziesięciolatka, którego kierowała do
nich izba przyjęć. Akurat obie zdążyły skończyć, kie-
dy sanitariusze przywieźli chłopca. Serce Heather za-
trzepotało jak ptak, gdy zauważyła, że pacjentowi to-
warzyszy Archie.

- To jest Adam Regis - wyjaśnił. - Miał mały

zatarg z autobusem, który mu nabił guza. Adam prze-
szedł łagodne wstrząśnienie mózgu, więc zdecydowa-
łem, że go profilaktycznie zatrzymam tutaj na noc.

- Witaj, Adamie - rzekła Heather, uśmiechając się

do chłopca.

Pacjent został przełożony na łóżko, po czym Abby

udała się do biura w celu wyjaśnienia kwestii bielizny
pościelowej. Heather zajęła się czytaniem uwag na
temat Adama i dostrzegła zalecenie, by go obserwo-
wać co pół godziny. Sprawdziła więc objawy czyn-
ności życiowych i odnotowała je w karcie. Archie
przyglądał się jej pracy, a gdy skończyła, zerknął na
notatki.

- Nie jest źle, ale chciałbym mieć pewność, że nie

zdarzy się nic nieprzewidzianego w ciągu najbliższych
kilku godzin.

- Będę go miała na oku, doktorze Carew - powie-

działa oficjalnym tonem.

- Wiem o tym, Heather.
Heather aż się zaczerwieniła pod wpływem jego

ciepłego wzroku. Doprawdy, trudno przyjdzie jej za-
chować rozsądek, jeśli Archie będzie częściej tak na
nią patrzył!

Archie zwrócił się w stronę chłopca.
- Musisz teraz trochę odpocząć, Adamie. Siostra

R

S

background image


przyprowadzi do ciebie rodziców, jak tylko się po-
jawią.

- Tatuś się wścieknie - bąknął Adam i zaczęła mu

drżeć dolna warga. - Zabronił mi wychodzić na rower
po szkole, a ja nie posłuchałem, bo chciałem pojechać
do sklepu.

- Jestem pewna, że tatuś przede wszystkim poczu-

je ulgę, że wszystko z tobą w porządku - powiedziała
Heather uspokajająco.

- Nie zna pani mojego taty - odparł Adam ża-

łośnie.

- Mam nadzieję, że nie będziemy musieli się zma-

gać z kolejnym agresywnym rodzicem - zauważyła
Heather.

- Porozmawiam z państwem Regisami, jak tylko się

pokażą, i dam im do zrozumienia, że nic nie wskórają,
jeśli nakrzyczą na syna.

- To dobrze. A co z Emily? Wyczytałam na tab-

licy, że jest pacjentką szczególnej troski.

- Rzeczywiście. Musiałem jej wyciąć śledzionę,

więc mała potrzebuje teraz kilku dni intensywnej opie-
ki. Miałem nadzieję na przeszczep fragmentu zdrowej
tkanki, gdyby śledziona próbowała się zregenerować
- do czego czasem dochodzi u dzieci - ale była na to
zbyt mocno uszkodzona.

- Jaka szkoda. Dotarłeś może do wyjaśnienia, co

się faktycznie przydarzyło tej dziewczynce?

- Nie. Rodzice się upierają, że to był wypadek, ale

ja im nie wierzę. Przekazałem sprawę policji i po-
prosiłem, żeby ich wzięli pod lupę.

Archie dostrzegł parę odwiedzających gości, więc

R

S

background image


poprowadził Heather do śluzy między pokojami i zamk-
nął drzwi, żeby ich nikt nie dosłyszał.

- Ojciec Emily zagroził sądem i mnie, i szpitalo-

wi, jeśli nadal będziemy mu bronić wstępu, ale chęt-
nie wezmę na siebie takie ryzyko. Absolutnie nie
pozwolę mu widywać córki, jeśli to on jest sprawcą
jej obrażeń.

- Czy Emily coś powiedziała?
- Nie. Panicznie się boi, tak jak jej matka, która

całkiem zamilkła, kiedy oznajmiłem, że naszym zda-
niem obrażenia Emily nie powstały przypadkowo.

- Rozumiem, że matka może odwiedzać małą?
- O tak. Biedne dziecko przeszło już zbyt wiele,

żeby je dodatkowo izolować od matki. Ale nie będę cię
dłużej zatrzymywał. Spędzę tu jeszcze jakąś godzinę.
Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, po prostu za-
dzwoń.

- Dziękuję. Tak zrobię.
Heather powróciła do sali, by dokonać wieczornej

obserwacji stanu pacjentów, co zajęło jej sporo czasu.
Niekiedy myślami wracała do rozmowy, którą przed
chwilą odbyła z Archiem.

Po kilku miesiącach pracy Heather oswoiła się

z ogólną opinią, że jest kimś, kto tylko wypełnia lukę.
Lecz Archie nigdy nie traktował jej w ten sposób.
Uprzytomniła sobie, jak doskwiera jej brak takiej od-
powiedzialności, jaka na niej spoczywała w szpitalu
w Dalverston.

Pracowała tam jako starsza wykwalifikowana pie-

lęgniarka, toteż była obeznana z podejmowaniem de-
cyzji i działaniem zgodnie z nimi. Wiedziała, że

R

S

background image


sprawdza się w tej pracy i gdyby tylko z niej nie
zrezygnowała, zdobyłaby w tym roku wyższą pozycję.
Pracując dla agencji, nigdy nie wykorzysta w pełni
własnych możliwości.

Potrzebuje stałej pracy, by rozwijać swoje umiejęt-

ności. Im lepsze będzie miała kwalifikacje, tym łatwiej
znajdzie pracę w każdej części świata. Może powinna
pomyśleć o znalezieniu etatu gdzieś w Szkocji. Dzięki
stałemu wsparciu Archiego mogłaby wkrótce powró-
cić na dawne stanowisko.

Zagryzła wargi, gdy sobie uprzytomniła, że to tyl-

ko pretekst. Myśli nie tyle o własnej karierze, co
o widywaniu Archiego. A on ani razu nie wspomniał,
że chciałby się z nią spotkać po wyjeździe z Lon-
dynu. Być może odpowiada mu teraz spędzanie z nią
czasu, ale z pewnością nie szuka towarzyszki na całe
życie


Archie pozostał w pokoju ordynatora przez godzi-

nę, ale nie doczekał się żadnych telefonów. W końcu
pogodził się z tym, że nikt w szpitalu go nie potrze-
buje, i wyszedł. W drodze do samochodu westchnął
na myśl, że zwlekając z wyjściem do domu w nadziei
na telefon od Heather, zachował się jak idiota. Czyż-
by nie potrafił lepiej spożytkować czasu?

W drodze powrotnej zakupił danie na wynos

w miejscowej chińskiej restauracji. Zamówił swoje
ulubione menu - wołowinę w plastrach z imbirem
i cebulką wraz z ryżem podsmażanym z jajkiem - ale
puste mieszkanie wypełnione pudłami działało przy-
gnębiająco, a gdy przy kuchennym stole jadł kolację

R

S

background image


bezpośrednio z tekturowego opakowania, nie potrafił
się nią delektować. Jedzenie w samotności nie dodaje
apetytu.

Później usiadł z książką w salonie. Mimo że była to

najbardziej poczytna pozycja ostatnich tygodni, akcja
go jednak nie wciągnęła. Dał za wygraną i odłożył
lekturę. Patrząc w przestrzeń, rozmyślał nad swoją
przyszłością i tym, co miałaby mu przynieść. Perspek-
tywa porzucenia pracy napawała go lękiem. Chociaż
kochał rodzinną posiadłość, gdzie się urodził i wy-
chował, nie potrafił sobie wyobrazić, że poświęci jej
resztę życia. Czy dokonał słusznego wyboru, czy też
jego osąd przyćmiło poczucie winy?

Nie potrafił tego ocenić. Czuł się odpowiedzial-

ny za wypadek, który kosztował życie Duncana i Ste-
phanie, i desperacko próbował odpokutować swoją
winę. Ale czy rzeczywiście wzięcie na siebie obowiąz-
ku zarządzania majątkiem będzie najlepszą drogą do
tego celu? A może rację miała Heather, kiedy go
przekonywała, że powinien jedynie znaleźć administ-
ratora?

Westchnął, bo wszystkie myśli prowadziły go do

Heather. Zajmowała w jego życiu tak wiele miejsca, że
trudno mu było uwierzyć, że zna ją od niedawna.
Budził się rano z myślą o niej i z jej obrazem w pamię-
ci zapadał nocą w sen. Czy jego uczucia do niej były
szczere, czy też odbijały jedynie tęsknotę za utraconą
Stephanie?

Próbował się nagiąć do przyjęcia tego drugiego

wyjaśnienia, ale robił to bez przekonania: uczucie
do Heather było na to zbyt głębokie. Musi nad nim

R

S

background image


panować i pamiętać, że Heather nie dąży teraz do
żadnej bliskiej znajomości. Jeśli nawet go pocałowała
w niedzielę i sprawiło jej to przyjemność, to bez zna-
czenia. Nie pojedzie z nim przecież do Szkocji.


O dziewiątej większość dzieci już spała. Robiąc

obchód sali, Heather dostrzegła, że nie śpi tylko Emily.
Dziewczynka była obecnie jedyną pacjentką specjal-
nej troski w aneksie przy sali głównej. W ciągu dnia
doglądał jej ktoś z personelu oiomu, ale teraz, nocą,
nie byłoby przy niej nikogo, gdyby na ochotnika do
tych obowiązków nie zgłosiła się Heather.

- Witaj, Emily. Jak się czujesz, kochanie? Może

chciałabyś coś do picia?

Mała potrząsnęła głową. Wprawdzie po operacji

fizycznie była w coraz lepszej formie, ale pozostawała
niezwykle przygaszona. Zauważywszy przygnębienie
dziecka, Heather pogłaskała je po rączce.

- Coś ci powiem. Kiedy skończę obchód, poczyta-

my sobie. Co ty na to?

Emily potaknęła z powagą. Wskazała książkę leżą-

cą na szafce obok łóżka.

- A może być ta książka?
- Oczywiście.
Heather zmierzyła jej ciśnienie i temperaturę i wpi-

sała dane do karty. Następny do kontroli był Adam
Regis. Chociaż częste budzenie chłopca zakrawało na
okrucieństwo, jego stan wymagał regularnej obserwa-
cji. Urazy głowy zawsze są niebezpieczne i nad po-
szkodowanymi należy stale czuwać.

Emily była całkowicie rozbudzona, gdy Heather

R

S

background image


podeszła do jej łóżka i usiadła na jego skraju z książką
w ręce.

- Był sobie kiedyś mały szczeniaczek o imieniu

Joe...

Emily chłonęła z uwagą każde słowo. Na koniec

nawet się uśmiechnęła, kiedy piesek szczęśliwie od-
nalazł swego pana.

- Śliczne opowiadanie, prawda? Rozumiem, dla-

czego tak je lubisz - rzekła Heather. - A teraz spróbuj
zasnąć. Rano odwiedzi cię mamusia. Będzie ci miło,
prawda?

Emily nie odpowiedziała, tylko zamknęła oczy

i wtuliła się w kołderkę.

Heather podeszła z kolei do łóżka Adama, nad któ-

rym też paliło się światło. Zapytała chłopca, czy cze-
goś mu nie trzeba, ale nie zareagował. Serce w niej
zamarło, kiedy dostrzegła, że jedną ze źrenic ma roz-
szerzoną. Taki objaw wymaga natychmiastowego we-
zwania lekarza. Pobiegła do biurka Abby.

- Do licha! Akurat dzisiaj nie ma Mike'a. Zamienił

' dyżur z Giną, bo jechał na weekend do domu - odparła

Abby. Wstukała jakiś numer telefonu i zasłoniła ręką

mikrofon. - Głupio mi znowu wyciągać Archiego
z domu, ale podejrzewam, że w tym wypadku Giną
sobie nie poradzi. - Archie, tu Abby. Przykro mi, że
znów cię o to proszę, ale czy możesz przyjechać?

Tymczasem Heather powróciła do Chorego. Oddy-

chał z dużo większym wysiłkiem niż przed chwilą,
więc założyła mu maskę tlenową. Ledwie to zrobiła,
gdy zaczął wymiotować. Szybko uwolniła go od maski
i przewróciła na bok, żeby się nie zachłysnął.

R

S

background image


W krótce znalazła się przy nich Abby, zaniepokojo-

na gwałtownie pogarszającym się stanem chłopca.

- Dzwoniłam już na operacyjną. Są w pogotowiu.

Archie jest w drodze. Pewnie zrobi małemu kranioto-
mię. Prosił, żeby przedtem posłać Adama na tomo-
grafię komputerową.

- Mam wezwać sanitariuszy? - zaoferowała się

Heather.

- Nie. Będzie szybciej, jeśli któraś z nas go zawie-

zie na radiologię.

Podczas gdy Abby dzwoniła do rodziców chłopca,

Heather przetransportowała łóżko z chorym windą na
parter. Tam już na nią czekał jeden z laborantów, by
wskazać drogę do dyżurującego radiologa.

- Właśnie sobie pomyślałem, że jest jakoś zbyt

spokojnie - zażartował lekarz, pomagając przenieść
pacjenta na wózek, którym miał pojechać do pomiesz-
czenia z tomografem.

- Przykro mi. Nie mieliśmy zamiaru psuć panu

wieczoru - odrzekła Heather z uśmiechem.

W tym momencie dołączył do nich Archie. Musiał

wejść na oddział dosłownie przed chwilą, bo miał
jeszcze na sobie płaszcz. Na jego widok Heather wes-
tchnęła z ulgą. Wszystko pójdzie dobrze, skoro jest tu
Archie.

- Co z Adamem? - zapytał, a Heather dopiero

uprzytomniła sobie, że pytanie jest skierowane do niej.

- Zaczął wymiotować zaraz po tym, jak Abby do

pana zadzwoniła. A do tego oddycha z wysiłkiem.

- Rozumiem. Zacznijmy od tomografii. Podejrze-

wam krwotok, ale potrzebne mi dokładne informacje,

R

S

background image


z czym mam do czynienia. Przy upadku na jezdnię
Adam bardzo mocno uderzył się w głowę z prawej
strony, ale istnieje też możliwość, że krwawienie doty-
czy lewej strony.

Zwrócił się do radiologa.
- Czy się zgodzisz, żebym zerkał ci przez ramię,

Graham?

- Zapraszam.
- Dzięki.
Archie cisnął płaszcz na krzesło i zniknął w sali

z tomografem. Obrazy zarejestrowane przez tomograf
zostają przekazane na rząd ekranów, więc można ob-
serwować, co się dzieje w trakcie badania.

Tymczasem Heather powróciła na pediatrię. Szczę-

śliwie na oddziale panował spokój.

Z łóżka Adama ściągnęła pościel i sprała zabru-

dzenia z materaca, nie przestając myśleć o Archiem.
Choć miała świadomość, że nie może teraz zaufać
swym uczuciom, zdała sobie sprawę, że im bardziej
poznaje Archiego, tym bardziej go lubi i podziwia.
Jest uprzejmy i bystry, życzliwy i zabawny, przystojny
i atrakcyjny.

Krótko mówiąc, ma wszystko, co w jej pojęciu

składa się na ideał mężczyzny. Tyle tylko, że czas jest
teraz nieodpowiedni na bliższy związek czy to z nim,
czy z kimkolwiek innym. Minęły zaledwie trzy mie-
siące, odkąd miała wyjść za Rossa, no i proszę, jaką by
się to okazało pomyłką.

A do tego znała przecież Rossa od lat, i co? Ich

małżeństwo byłoby nieudane. To tylko dowód, że jej
ocena rzeczywistości jest do niczego, a co za tym idzie

R

S

background image


- że nie wolno jej doprowadzić do kolejnej sytuacji,
której będzie żałowała. Dopuszczanie do siebie myśli,
że w Archiem widzi mężczyznę swojego życia, jest
czystym szaleństwem.

R

S

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY


Badanie tomograficzne wykazało, że Adam cierpi

na krwiak nadtwardówkowy po prawej stronie głowy,
gdzie pękła tętnica. Wyciekająca krew zbierała się
pomiędzy wewnętrzną powierzchnią czaszki i zewnę-
trzną powierzchnią opony twardej, warstwy zabezpie-
czającej mózg. Archie nie tracił czasu, i gdy tylko
uzyskał potwierdzenie swojej diagnozy, zlecił prze-
wiezienie Adama do sali operacyjnej. Jego asystentką
była Giną Davidson.

- Wywiercę teraz otwory w czaszce - wyjaśnił

Ginie. 2 miejsca urazu usunął już warstwę skóry, mięś-
ni i błony, i zamierzał wyjąć fragment kości czaszki.
- Widziałaś kiedyś taki zabieg?

- Tylko raz, na studiach - odparła Giną, próbując

opanować mdłości. - Ale nie było mnie przy stole ope-
racyjnym, tylko obserwowałam z galerii.

- Wiem, że coś takiego wygląda strasznie, ale to

jedyny sposób dostania się do wnętrza czaszki. Nie
przejmuj się, jeśli zrobi ci się słabo. Większość tak
reaguje, dopóki się z tym nie oswoi.

- Więc nie całkiem się zbłaźniłam?
- Absolutnie!
Archie wywiercił szereg niewielkich otworków

w czaszce chłopca, jakby zaznaczał punkty na obwodzie

R

S

background image


koła. Potem, prowadząc ostrze piły łańcuszkowej od
otworu do otworu, wyciął cały okrąg i odchylił go jak
pokrywkę. Pod spodem znajdował się skrzep.

- A oto i winowajca. Trzeba go teraz odessać i za-

łożyć zacisk na tętnicę.

Pracował z wyczuciem i bez pośpiechu.
- Jak pacjent? - zapytał, patrząc na Maggie Parker,

lekarkę anestezjolog.

- Wszystko w porządku - odparła, nie odrywając

wzroku od mierników.

Gdy Archie uporał się już z interwencją wewnątrz

czaszki, włożył na miejsce brakujący fragment kości
i złączył przecięte wcześniej błony i mięśnie. Do zszy-
cia pozostała jedynie skóra głowy. Zdecydował się zle-
cić to Ginie, żeby nabrała wprawy.

- Zadanie dla ciebie - zachęcił ją, odsuwając się na

bok, po czym przyniósł i ustawił przed nią stopień,
z którego dobrze widziała stół operacyjny. - Proszę,
oto twoje pudełko, mikrusie.

- Takie uwagi to łamanie prawa - odparowała, wcho-

dząc na podsunięty schodek. - Musisz sobie przyswoić,
że nie jestem niska, tylko zablokowana wertykalnie.

Archie uśmiechnął się, wiedząc, że Gina nie czuje

się dotknięta jego żartami.

- O, przepraszam. Muszę szybko poduczyć się ter-

minów komputerowych, zanim znowu kogoś obrażę.

Wszyscy się roześmiali. Archie starał się zawsze

o dobrą atmosferę w zespole, bo to pomaga we współ-
pracy. Giną doskonale się wywiązała z zadania i mistrz
ją pochwalił, kiedy wyszli z sali.

- Świetnie sobie poradziłaś. Wykazujesz wrodzo-

R

S

background image


ne zdolności chirurgiczne. Mam nadzieję, że zechcesz
je dalej rozwijać.

- Postaram się dać z siebie wszystko - odpowie-

działa radośnie.

Gdy się rozstali, Archie poszedł wziąć prysznic

i zmienić ubranie. Dochodziła pierwsza w nocy, ale
nie mógł jeszcze wrócić do domu. Po pierwsze, miał
przed sobą rozmowę z rodzicami Adama, by wyjaśnić,
co się stało ich synowi. Później powinien poczekać, aż
Adam wybudzi się z narkozy. Tak więc w przystęp-
nych słowach wytłumaczył państwu Regis, co dzieje
się z ich synem i jakie działania podjął, by mu pomóc.
W odpowiedzi na ich obawy stwierdził, że raczej nie
przewiduje żadnych negatywnych następstw operacji,
choć muszą wziąć pod uwagę fakt, że urazy głowy
potrafią dawać nieprzewidziane efekty nawet po upły-
wie dłuższego czasu.

Potem udał się do sali pooperacyjnej, gdzie znaj-

dował się Adam, i stwierdził, że chłopiec ma równy
oddech, a jego puls i praca serca po operacji są prawid-
łowe. Uprzedził dyżurującą w sali pielęgniarkę, że
zajrzy jeszcze do pacjenta ponownie za pół godziny
i poprosił, by w razie jakichś kłopotów dzwoniła na
jego pager. Było już blisko drugiej po północy. Archie
poczuł pragnienie, więc poszedł do bufetu (całkowicie
pustego o tej porze) i przygotował sobie herbatę.

Zdołał wypić tylko jeden łyk, gdy poderwał go syg-

nał pagera. Jęknął. Dlaczego dzieje się tak zawsze, ile-
kroć podnosi kubek do ust?

Podszedł do najbliższego telefonu i wystukał numer

izby przyjęć. Lekarz dyżurny poinformował go o przy-

R

S

background image


jęciu dziewczynki z podejrzeniem zapalenia wyrostka
robaczkowego, więc Archie obiecał ją zbadać. Gdy
biegł do drzwi, czuł, jak wzrasta w nim poziom ad-
renaliny. W grę wchodzi życie dziecka, a ratowanie go
to przecież jego zawód i powołanie. Uprzytomnił so-
bie, jak trudno mu będzie porzucić tę pracę. Być może,
gdyby miał u boku kogoś, kto by dzielił z nim nowe
życie, kogoś takiego jak Heather, łatwiej by mu było
znieść wyrzeczenia. Ale to nierealne. Heather musi
przecież wypracować sobie własną przyszłość, w któ-
rej nie przewiduje raczej miejsca dla niego.


Była za piętnaście szósta rano, koniec nocnej zmia-

ny i nowy dzień. Heather czekała, aż Abby przekaże
obowiązki zmianie dziennej. Nie musiała tego robić,
ale chciała być pod ręką w razie jakichś pytań. Formal-
ności zakończyły się po kwadransie i obie kobiety
udały się do pokoju pielęgniarek.

- Jestem absolutnie wykończona. Co za noc! - rze-

kła Abby z westchnieniem.

- Urwanie głowy - potwierdziła Heather.
- Cud, żeśmy dały radę, biegając od Adama do tej

małej z wyrostkiem. A ty spisałaś się na medal, Hea-
ther. Zawsze narzekam na personel z agencji, ale tym
razem nie wiem, co bym zrobiła bez ciebie.

- Bardzo dziękuję.
Heather posłała pielęgniarce uśmiech, gdyż ten

komplement podniósł ją na duchu. Na porządku dzien-
nym była wrogość pomiędzy stałymi pracownikami
a personelem agencyjnym, a więc tym bardziej ujęła ją
uwaga Abby. Tymczasem obie pobiegły do windy, ale

R

S

background image


Abby została zatrzymana przez jedną z koleżanek
i Heather zjechała na dół sama.

Wysiadła na parterze, modląc się w duchu o punk-

tualny przyjazd porannego autobusu: już kilkakrotnie
tak się zdarzyło, że w ogóle się nie pojawił. Przy
drzwiach wyjściowych dogonił ją Archie. Spojrzała na
niego zaskoczona.

- Nie wiedziałam, że wciąż tu jesteś.
- Na koniec czekała mnie jeszcze operacja wyrost-

ka - wyjaśnił, otwierając przed nią drzwi.

- Dzięki.
- Brr, ale ziąb! - wykrzyknął Archie, podnosząc

kołnierz płaszcza.

- Rzeczywiście. Mam nadzieję, że doczekam się

autobusu. Nie uśmiecha mi się stanie na tym zimnie.

- Czemu nie miałbym cię podwieźć?
- Ależ ja się bynajmniej o to nie dopominam!
- Wiem. Nigdy by mi to nie przyszło do głowy.

Naprawdę.

- To dobrze. Bo byłoby mi przykro, gdybyś sobie

pomyślał, że cię wykorzystuję - odpowiedziała.

- A jeśli nawet, to by mi wcale nie przeszkadzało.
Szedł obok niej, trzymając ręce głęboko w kiesze-

niach płaszcza. Jego twarz smagana wiatrem nabrała
trochę koloru, ale okolice kącików ust były poorane
bruzdami zmęczenia. Heather odczuła niepokój. Ar-
chie za bardzo oddaje się pracy - pora, by zaczął się
oszczędzać.

- A powinno. Musisz trochę myśleć o sobie.
- Jesteśmy przyjaciółmi, Heather. Nic na to nie po-

radzę, że i ja martwię się o ciebie.

R

S

background image


Szczerość w jego głosie wywołała w niej wzruszenie.
- Dziękuję.
- Nie masz za co dziękować. Czy pozwolisz się

odwieźć do domu? Nie będę musiał się martwić, że
czekasz tu na autobus, który może wcale nie przyjedzie.

- Jesteśmy w centrum Londynu, a ja przecież nie

błąkam się samotnie po Arktyce!

- Może i nie, ale chłód mamy już niemal arktyczny.
Zadygotał pod lodowatym uderzeniem wiatru sie-

kącego parking, a Heather się zawahała. Musiała przy-
znać, że pomysł wyczekiwania w tych warunkach nie-
szczególnie ją pociągał.

- No więc dobrze, jeśli naprawdę nie masz nic

przeciwko temu...

- Nie mam.
Archie uśmiechnął się, wziął ją pod rękę i szybko

poprowadził do samochodu. Heather zdała sobie spra-
wę, że jej kapitulacja była przesądzona z góry.

- Zawsze stawiasz na swoim? - zapytała odrobinę

cierpko, kiedy zajmował miejsce za kierownicą.

- Nie zawsze, chociaż trudno zaprzeczyć, że od

czasu do czasu miło jest być górą.

Uśmiechał się łagodnie, co wyraźnie świadczyło

o tym, że nie traktował jej zgody jako osobistego
zwycięstwa. Nie musiał dowartościowywać swojego
ego jakąś tam wygraną. Był w zgodzie ze sobą, co
uznała za cechę bardzo atrakcyjną. Miał w swojej
naturze bardzo wiele z tego, co ją pociągało.

Archiemu udało się przemknąć przez miasto, nim

wzrosło natężenie ruchu. Wrotce znaleźli się przed
budynkiem, w którym mieszkała Heather.

R

S

background image


- Dziękuję. Powrót do domu autobusem zajmuje

mi dwa razy więcej czasu.

- Miło mi, że mogłem pomóc. Czy w ciągu dnia

większość sąsiadów wychodzi do pracy?

- Tak, na szczęście. Problemem jest ruch uliczny.

Hałas nigdy nie ustaje, bo kierowcy skracają sobie
tędy drogę. - Otworzyła drzwi i zawahała się. - Czy
wstąpisz na filiżankę kawy przed powrotem do domu?

- Raczej nie. Ty pewnie marzysz o łóżku.
- Wątpię, czy uda mi się zasnąć przed godziną

szczytu.

- W takim razie z przyjemnością. Dzięki.

Wysiadł z samochodu i zszedł za nią po schodach.

W mieszkaniu powiesili płaszcze na wieszaku przy

wejściu i przeszli do salonu. Heather westchnęła, wi-
dząc, że Archie rozgląda się wokoło.

- To właściwie nora, ale i tak miałam szczęście, że

w ogóle coś znalazłam. Nie miałam pojęcia, że ceny
wynajmu w Londynie są tak wysokie.

- Ceny nieruchomości są rzeczywiście wygórowa-

ne - przyznał, siadając na sofie z głową odchyloną do
tyłu, po czym jęknął. - Nie pojmuję, jak dajesz radę
pracować noc po nocy. Ja tylko po jednej jestem cał-
kiem rozbity.

- Ale poza nocą pracowałeś także w dzień - za-

uważyła. Przeszła do maleńkiej kuchenki, która była
tylko wnęką. - Przygotuję kawę. Może ci choć trochę
doda skrzydeł.

- Przy moim samopoczuciu przydałoby się paliwo

rakietowe - zażartował, zamykając oczy.

- Zobaczę, co zdołam zdziałać.

R

S

background image


Śmiejąc się, Heather zabrała się do parzenia kawy.

Zdecydowała, że poda do niej grzanki i miód, i na ta-
cy wniosła wszystko do salonu. Kiedy weszła, Archie
otworzył jedno oko i uśmiechnął się na widok grzanek.

- Musisz być jasnowidzem. Umieram z głodu.
- Mogę ci usmażyć jajka - zaproponowała, ale po-

trząsnął głową.

- Nie, wystarczy to, co jest. Dziękuję.
Usiadł prosto, sięgnął po grzankę, posmarował ją

miodem i odgryzł kawałek.

- Mmm, jakie dobre - wymamrotał z pełnymi usta-

mi. - Spróbuj.

Podsunął jej grzankę, a po chwili wahania Hea-

ther wzięła ją do ust. To śmieszne, że czuje się tak,
jakby szła nad krawędzią przepaści. To w końcu tylko
niewinny gest, dopuszczalny między przyjaciółmi,
i nie ma powodu uważać go za preludium do czegoś
innego.

Za tą myślą popłynęła przez jej ciało fala gorąca.

Heather podniosła wzrok na Archiego i aż wstrzymała
oddech. Gdy odłożył na talerz grzankę i wziął ją za
rękę, nie mogła opanować drżenia.

- Masz miód na twarzy - zauważył ochrypłym gło-

sem, przyciągając ją do siebie.

Heather stłumiła okrzyk, kiedy usunął językiem

kroplę miodu z jej brody. Nie sądziła, że ten gest
będzie niósł w sobie tak wielki ładunek erotyzmu. Gdy
Archie się od niej odsunął, miejsce, którego przed
chwilą dotknął, paliło ją żywym ogniem.

- Może to z mojej strony nie był najlepszy pomysł.

Heather. Nie miałem zamiaru cię uwodzić.

R

S

background image


- Nie? - wyszeptała. Serce w niej przyśpieszyło,

gdy dostrzegła pożądanie w jego oczach.

- Nie świadomie.
Ujął jej dłoń i ucałował po wewnętrznej stronie.
- Choć może ta myśl się we mnie tliła.
- To nieodpowiedni czas na wiązanie się, Archie.
- Wiem. Dopiero zrzuciłaś jedne więzy, i potrze-

bujesz czasu. A co do mnie, to z wielu powodów nie
powinienem się tak zachowywać.

Heather miała świadomość, że robi głupio, ale jed-

nak zapytała:

- A co ty odczuwasz, Archie?
- Podniecenie. Niepokój. Lęk, jakbym stał u progu

czegoś doniosłego, co może się zdarzyć i czemu -
wiem to w głębi duszy - należy zapobiec.

- Czuję to samo. Wbijam sobie do głowy, że sza-

leństwem byłoby się wiązać z tobą, ale to nie działa.
Nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak mi trudno o roz-
sądek.

- W tym rzecz, prawda? Żadnemu z nas nie zależy

na rozsądku.

Obrócił jej dłoń i zaczął całować zgięcia palców.
- Każde z nas ma za sobą ciężkie przeżycia i wo-

bec tego potrzebujemy czasu całkowicie wolnego od
stresu. I w pewnym sensie czujemy się bezpieczniej
ze świadomością, że nasz związek nie miałby przy-
szłości.

- Naprawdę tak myślisz? - zapytała, rozważając

prawdziwość tej hipotezy.

- Tylko takie wyjaśnienie ma dla mnie jakiś sens.

Spojrzał jej głęboko w oczy.

R

S

background image


- Nigdy nie zrobiłbym nic takiego, co mogłoby cię

zranić, Heather. Mam nadzieję, że o tym wiesz.

- Wiem. Wyczuwam, że tak samo jest ze mną.
- Więc czy uważasz, że moglibyśmy spędzić pa-

rę najbliższych tygodni razem, dla złagodzenia bólu
wcześniejszych przeżyć?

- Tak sądzę - szepnęła.
Zamknęła oczy, kiedy Archie się nad nią pochy-

lił, uwalniając się od widoku choćby najlżejszego
cienia wątpliwości na jego twarzy, i tym samym -
od własnych obaw. Możemy sobie na to pozwolić,
myślała, czując jego usta na swoich. Można się
przecież teraz cieszyć wzajemną bliskością, a kiedy
przyjdzie pora rozstania, pożegnać bez żalu. Tylko
oboje musimy pamiętać, że jesteśmy dla siebie wy-
łącznie chwilową pociechą, a nie partnerami w sta-
łym związku.

Trzymając się kurczowo tej myśli, przyciągnęła

Archiego bliżej. Pocałował ją z namiętnością i pożąda-
niem, ale też i z czułością. Serce Heather wezbrało
uczuciem: Archie nie zdołałby lepiej udowodnić, że
mu na niej zależy. Nie liczył się dla niego sam seks,
ofiarowywał jej dużo więcej.

Nie oponowała, kiedy wstał i pociągnął ją za sobą

do sypialni, ani gdy posadził ją obok siebie na łóżku
i obsypał pocałunkami. Całował jej policzki, czoło,
sklepienie nosa. Gdy zatrzymał się na jej ustach, od-
chyliła głowę i oddała mu pocałunek z równym żarem.
Byli siebie jednakowo spragnieni; chciała mu podaro-
wać tyle, ile sama otrzymuje.

Archie oparł Heather o poduszki i rozpiął guziki jej

R

S

background image


bluzki. Heather miała pod spodem jedynie przejrzysty
koronkowy stanik, który skrywał bardzo niewiele.

- Jesteś taka piękna - powiedział, gładząc jej piersi

opuszkami palców.

Przymknęła oczy i pozwoliła fali pragnienia prze-

płynąć przez swe ciało. Jego dotyk budził w niej odzew
każdej komórki. Opuszkami palców przesunął po bro-
dawkach, aż stały się twarde jak stulone pąki, a potem
pochylił głowę i dotknął ustami stanika. Gdy zaczął
ssać jej pierś przez koronkę, doznanie okazało się tak
pobudzające, że zareagowała zduszonym okrzykiem.

Archie odsunął się lekko, obejmując ją ramieniem,

i pogładził po włosach.

- Ciii... już dobrze. Nie będę robił tego, co ci nie

odpowiada.

Heather z drżeniem przytuliła się do jego ciepłej

piersi.

- To nie tak, jak myślisz - wyjaśniła zduszonym

szeptem.

- Nie?
Odsunął ją od siebie i spojrzał na nią pytająco.

Heather się zaczerwieniła.

- Ja... nie protestowałam.
- Ach, tak. Rozumiem.
Uśmiechnął się i ponownie podparł jej plecy po-

duszką.

- Więc nie masz nic przeciwko temu?
I w tym momencie poświęcił uwagę jej prawej

piersi, po czym przeniósł spojrzenie na Heather, która
potrząsnęła głową.

- A temu?

R

S

background image


Zrobił to samo z lewą piersią. Tym razem Heather

nie była zdolna do najmniejszego ruchu. Pozostawiła
Archiemu wolną rękę w interpretacji swoich doznań,
z czym sobie poradził i bez jej pomocy.

Pocałował ją namiętnie, po czym rozpiął jej bius-

tonosz i cisnął go na podłogę. To samo zrobił ze
spodniami, które miała na sobie. Potem zajął się sobą:
koszula, a chwilę później spodnie wylądowały na sto-
sie ubrań obok łóżka.

Heather patrzyła z podziwem na prawdziwie męską

budowę jego ciała. Lecz Archie podobał się jej nie
tylko fizycznie: kochała go za to, że jest troskliwy
i oddany, liczący się z innymi, taktowny i uprzejmy.

Ta prawda, którą musiała sobie uprzytomnić, wy-

wołała jej przerażenie. Tak, zakochała się w Archiem
i nic na to nie poradzi.

R

S

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY


Trzymając Heather w ramionach, Archie czuł jej

bicie serca. Zdawał sobie sprawę, że za bardzo się
angażuje, ale nie potrafił się pohamować. Heather jest
tak piękna, a on sam tak bardzo jej pragnie, że pozo-
staje mu tylko być głuchym na głos rozsądku. Słyszał
jedynie podszepty serca, które mu nakazywały zespo-
lenie z nią.

Pocałunek złożony na jej ciepłych i miękkich

ustach rozpalił w nim pożądanie podobne do milionów
eksplodujących fajerwerków. Przesunął dłonią po kre-
mowym atłasowym ciele, odkrywając zarys pełnych
piersi, talii i łuku bioder. Jego dłoń wędrowała dalej
- wzdłuż uda, kolana i łydki, a każde odkrycie wywo-
ływało drżenie i rozkoszne odczucia u obojga. Tym
bardziej Archie pragnął, by Heather zachowała to
wspólne przeżycie w pamięci jako najwspanialsze
w życiu, nawet gdyby miała go nigdy nie pokochać.

Następnie przemierzył jej ciało ustami, obdarzając

pocałunkami piersi, talię i biodra, a potem wewnętrz-
ną stronę uda. Gdy Heather zadrżała, ruszył dalej, nie
chcąc przyspieszać biegu wypadków. Chciał mieć pe-
wność, że będzie czerpała pełnię przyjemności z każ-
dej chwili ich miłosnego zbliżenia.

Musnął wargami jej kolano, prześliznął się po łyd-

R

S

background image

ce zostawiając pocałunek tu i ówdzie, dla czystej
przyjemności, którą mu to sprawiało. Kostka była tak
smukła, że wymagała kolejnego dłuższego postoju,
podobnie jak klasycznie sklepiona stopa. Nawet jej
palcom u nóg należało się specjalne traktowanie: uca-
łował po kolei każdy różowy paznokieć, upajając się tą
czynnością. Do tej pory nie zdawał sobie sprawy, ile
jest miejsc na ciele kobiety, które potrafią doprowa-
dzić mężczyznę do szaleństwa, ale teraz je odkrywał.
Każdy pocałunek, który składał na ciele Heather, od-
działywał z równą mocą na niego samego!

Jęknął w odpowiedzi na protest własnego ciała

przeciw torturom, którym dobrowolnie je poddawał.
W tym tempie, jeśli nie obniży temperatury własnych
doznań, nie dotrą oboje do szczęśliwego końca. Poło-
żył się na plecach i usiłując odzyskać panowanie nad
sobą, kilkakrotnie głęboko odetchnął.

- Archie... Co się stało? Coś jest nie tak?

Niepokój w głosie Heather omal nie doprowadził

do eksplozji w jego ciele, ale Archie tylko zacisnął

zęby.

- Po prostu potrzebuję chwili wytchnienia, inaczej

wszystko może potoczyć się nie tak, jak powinno -
wyjaśnił z ogromną powściągliwością.

- Ach, tak?
Spojrzała na niego i zaczerwieniła się.
- Ach, tak!
- Naprawdę tak. Zaraz wszystko będzie w porząd-

ku. Taką mam nadzieję!

Roześmiał się i przyciągnął ją do siebie.
Tuląc się do niego, ucałowała go w policzek. Czu-

R

S

background image


jąc jej bliskość, Archie znowu zacisnął zęby, ale szyb-
ko sobie uprzytomnił, że to niewiele daje: jego ciało
każdą swoją cząstką domaga się spełnienia, i to jak
najszybciej. Zmienił pozycję i przyciągnął Heather do
swoich bioder, by odczuła, jak rozpaczliwie jej po-
trzebuje. Nie chciał jej ponaglać, ale nie był pewien,
jak długo jeszcze potrafi nad sobą zapanować. Kiedy
ich spojrzenia się spotkały, w jej wzroku wyczytał
pożądanie.

- Kochaj mnie, Archie - wyszeptała, a jej ciepły

oddech osiadł mu na policzku.

- Jesteś pewna? - odszepnął, chcąc wiedzieć, czy

jest gotowa, by mogła uniknąć rozczarowania.

- Tak. Jestem pewna.
Przytuliła się do niego biodrem i odtąd zatracił się

zupełnie. W chwili zespolenia całował Heather z naj-
większym żarem, pragnąc jak najpełniejszej jedności
na każdej możliwej płaszczyźnie. Nie potrafiłby
znieść, gdyby nie udało mu się jej uszczęśliwić.

Te wątpliwości zaprzątały go jedynie przez mo-

ment i zaraz się rozwiały. Mógł się przekonać, że
niepotrzebnie się obawiał. Heather nigdy by go nie
przyjęła tak żarliwie, gdyby równie gorąco go nie
pragnęła.

Na chwilę przed największym uniesieniem, nim

świat zawirował i gdzieś odleciał, Heather wykrzyk-
nęła jego imię i Archie pojął, że to wspomnienie pozo-
stanie z nim do końca życia. Ta chwila odkryła przed
nim, czym jest akt miłości, gdy się kocha.


Heather leżała w ramionach Archiego i słuchała

R

S

background image


odgłosów dobiegających z ulicy. Spędzili ranek w jej
łóżku, kochając się i zasypiając w swych objęciach.
Nie wiedziała, co czuje Archie, ale sama była uspoko-
jona i szczęśliwa. Nigdy by się tego po sobie nie spo-
dziewała.

Odwróciła się, by popatrzeć na Archiego, i uśmie-

chnęła się, widząc, jak mocno śpi. Okazał się nad
wyraz czułym i żarliwym kochankiem. Nie krył, jak
bardzo jej pożąda, ale mimo to podjął starania, by
mieć pewność, że ona go będzie pragnąć z równą
mocą. W jego ramionach doświadczyła niezwykłych
przeżyć, jakie by jej się nawet nie marzyły. Nieważne,
co przyniesie przyszłość, bo Heather zawsze będzie
żyła tą szczęśliwą chwilą ich wielkiej bliskości. Czuła
się uzdrowiona i pogodzona ze sobą i ze światem.

- Czy mogę już otworzyć oczy?
Heather wydała zduszony okrzyk, kiedy Archie zerk-

nął na nią spod oka.

- Skąd wiedziałeś, że na ciebie patrzę?
- Może intuicja? - podsunął z uśmiechem, otwie-

rając drugie oko. Przygarnął ją do siebie i ucałował
w czubek nosa. - Pomyślałem, że udam śniętą rybę,
żeby cię za bardzo nie onieśmielać.

- Pewnie raczej zależało ci na widowni - mruknęła

chmurnie. Nie była w pełni przekonana, czy lubi takie
podpuszczanie.

- Komu? Mnie? - Usiłował udawać urażonego,

ale poniósł klęskę na całej linii, i Heather zachichotała.

- Tak, panu, panie Carew. Proszę nie zgrywać nie-

winiątka. Wiem, jaki z pana szczwany lis.

- Naprawdę?

R

S

background image


Przyciągnął ją do siebie.
- A konkretnie, jak bardzo jestem przebiegły?
- Nadzwyczaj - odparowała, próbując odsunąć się

od jego ciała, którego dotyk łamał jej siłę woli.

- To nie jest wyczerpująca odpowiedź.
Znów znalazł się tuż-tuż, ocierając się biodrami

o jej biodra.

- W skali od jednego do dziesięciu, jakie miejsce

przyznasz mojej chytrości?

- Jedenaste - odpaliła, życząc sobie w duchu, by

wreszcie znieruchomiał. Złapała głęboki oddech, gdy
jej ciało zaczęło ulegle dostosowywać się do bliskoś-
ci Archiego. Ale ona tym razem nie podda się jego
namiętności, co to, to nie!

Pokaże mu, że potrafi być stanowcza i będzie mu

się opierać tak długo, jak będzie trzeba...

Gdy.przytulił się do niej biodrami, w jednej chwili

posłusznie poddała się ich rytmowi: widać kierowała
się tylko swoim uporem, a nie tym, do czego tęskniło
jej ciało.

- Jedenaste?
Gwizdnął z podziwu, a w oczach zamigotały mu

iskierki namiętności połączonej z humorem.

- Chyba nigdy dotąd nie osiągnąłem tak pierwszo-

rzędnego wyniku.

- Mówimy wyłącznie o twojej przebiegłości - mruk-

nęła zgryźliwym tonem - i niczym innym.

- Oczywiście. Nigdy bym nie pomyślał, że chodzi

o coś innego - odpowiedział bez zająknienia.

- To dobrze. Wobec tego się nie rozczarujesz,

prawda?

R

S

background image


- Nigdy, kiedy będę z tobą, Heather.
Rozmawiał z nią tak łagodnym tonem, że przestała

się upierać przy przeciąganiu tej dziwnej szarady. Po-
łożyła mu rękę na policzku i spojrzała prosto w oczy.

- To tak jak ja. To, co się zdarzyło rano, jest dla

mnie magicznym przeżyciem. Ja... ja sobie nigdy nie
wyobrażałam, że mogłabym doświadczyć czegoś po-
dobnego.

Archie przymknął oczy i odetchnął.
- Dziękuję ci. Nie umiem ci powiedzieć, jak dob-

rze jest usłyszeć takie słowa, ponieważ ja czuję do-
kładnie to samo.

Heather rozpierało szczęście. Objęła Archiego, gdy

wyciągnął ręce, by ją wziąć w ramiona. Kochali się
kolejny raz i było im pod każdym względem tak wspa-
niale jak poprzednio. Wiedziała, że podobnego speł-
nienia i radości nie przeżyłaby nigdy z nikim innym.
Niezwykłość jej doznań wynikała zarówno z osobo-
wości Archiego, jak i z uczuć, które w niej budził.

Poczuła maleńkie ukłucie lęku, lecz je opanowała.

Nie miała zamiaru marnować czasu, który im pozostał,
na martwienie się o coś, co i tak wkrótce straci. Tak
więc oboje zapadli jeszcze w krótki sen, po czym
wzięli prysznic, z trudnością mieszcząc się razem
w ciasnej kabinie.

Około pierwszej po południu byli już wysuszeni

i ubrani. Archie z westchnieniem spojrzał na zegarek.

- Nie mam na to najmniejszej ochoty, ale muszę

iść. Inaczej wszyscy zaczną się zastanawiać, gdzie
jestem. Nawet nie zadzwoniłem do Mike'a, żeby go
uprzedzić, że nie będzie mnie dziś rano.

R

S

background image


Heather uśmiechnęła się i delikatnie pocałowała go

w usta.

- Rozumiem, obowiązki wzywają, et cetera.
- Potrafiłbym wykombinować lepsze et cetery na

popołudnie - mruknął, przyciągając ją do siebie.

Heather oddała mu pocałunek i wyśliznęła się z ob-

jęć. Nie chciała wywierać na niego żadnej presji, by
nie musiał wybierać pomiędzy nią a pracą.

- Jeśli zaraz wyjedziesz, najpewniej uda ci się nad-

robić większość porannych zaległości.

- Równie praktyczna, co zachwycająca - stwier-

dził z uśmiechem, od którego ugięły się pod nią nogi.
Ściągnął z wieszaka płaszcz i narzucił go sobie na
ramiona. - Widzimy się wieczorem, prawda?

- Tak. Muszę być o szóstej.
- Będę się starał przebywać w sali chorych - obie-

cał, zmierzając do drzwi, ale przystanął i się obejrzał.
- Nie żałujesz tego, co się stało, Heather?

- Absolutnie - odrzekła zgodnie z prawdą. - To

było potrzebne nam obojgu, prawda, Archie?

Po twarzy przemknął mu jakiś cień, być może nie-

pewności, ale zaraz jego miejsce zajął uśmiech.

- Tak.
Do czasu wyjścia już się nie odezwał, tylko ruszając

sprzed domu, nacisnął klakson. Heather pomachała
mu na pożegnanie i weszła z powrotem do mieszkania.
Ani trochę nie żałowała tego, co przeżyli, i miała
nadzieję, że Archie też nie żałuje. Byłoby przykro
zepsuć sobie kilka ostatnich wspólnych tygodni wy-
rzutami, że powinni byli postąpić inaczej, albo że
w ogóle nie należało się decydować na żaden krok.

R

S

background image


Wzdychając, nastawiła wodę na herbatę. Ich zwią-

zek byłby doskonały, gdyby tylko nie ograniczał go
czas. No ale trzeba przyjąć sytuację taką, jaka jest.
I ona, i Archie muszą zmieścić w swoim wspólnym
czasie jak najwięcej. Przynajmniej w taki sposób, już
po rozstaniu, będą mogli czerpać z bogactwa cudow-
nych wspomnień.

Archie wstąpił najpierw do domu, by się przebrać,

i ostatecznie w pracy pojawił się przed czternastą.
Oczekiwał, że będą go pytać, gdzie się podziewał, ale
nikt słowem nie poruszył tego tematu, więc przestał
sobie tym zaprzątać głowę i powrócił do codziennych
obowiązków. Fakt, że tego ranka wydarzyło się tak
wiele, że było to coś fantastycznego i porażającego, nie
miał w końcu znaczenia dla nikogo poza nim i Heather.

Przypomniała mu się scena, gdy leżąc, trzymał ją

w ramionach, i serce zabiło mu żywiej. Ich zbliżenie
było dla niego najwspanialszym przeżyciem, powinien
jednak umieć zachować do niego dystans. To tylko
krótkoterminowy układ i nie wolno mu mylnie za-
kładać, że kiedyś przekształci się w trwały związek.
Dopóki będzie miał to w pamięci, sprosta całej sy-
tuacji.

Wczesnym popołudniem zrobił samodzielny ob-

chód oddziału, chcąc zamienić parę słów i ustalić, co
się dzieje z poszczególnymi dziećmi. Adam Regis
nadal przebywał na oiomie i trzeba będzie zajrzeć do
niego trochę później. Mały Kojo Arutee przeszedł ope-
rację przepukliny i powinien zostać wypisany do domu
następnego dnia rano. Archie sprawdził uwagi na jego
temat i potwierdził, że nie ma powodu przetrzymywać

R

S

background image


go dłużej w szpitalu. O dziwo, gdy poinformował Koja
o powrocie do domu, chłopiec wyglądał na zmart-
wionego.

- Chyba nie chcesz tu zostać, Kojo? - zapytał Ar-

chie, siadając na brzegu łóżka. -Na pewno tęsknisz do
kolegów.

- Nie mam żadnych kolegów - wymamrotał Kojo.

Archie uniósł brwi ze zdziwienia.

- A w szkole? Tam na pewno jacyś się znajdą?

Kojo potrząsnął głową.

- Żaden się ze mną nie będzie bawił, bo nauczyciel

zaraz pomyśli, że i oni są niegrzeczni.

Archie uśmiechnął się do chłopca.
- Ach, rozumiem. Jest na to prosta rada, Kojo. Jeśli

przestaniesz być nieznośny, nauczyciel nie będzie cię
beształ, a wtedy dzieci będą chciały się z tobą bawić.

- Nie wiem, czy potrafię przestać - wyjaśnił Kojo

z powagą i spojrzał zmartwionym wzrokiem na Ar-
chiego. - Staram się być miły, a wtedy przydarza się
coś niegrzecznego.

- To musi być bardzo trudne - stwierdził Archie

poważnie. - Ale jesteś już dużym chłopcem, więc jeśli
poczujesz, że szykuje się coś niegrzecznego, to bę-
dziesz umiał temu zapobiec.

- A jak?
- Po prostu wyobrazisz sobie coś bardzo pożytecz-

nego, co mógłbyś zrobić, i wtedy niegrzeczny pomysł
pójdzie sobie bardzo daleko. Jak ci się zdaje, teraz już
sobie poradzisz?

Kojo skinął głową z powagą.
- Spróbuję.

R

S

background image


- Dobry z ciebie chłopiec.
Archie uśmiechnął się do siebie, odchodząc od łóż-

ka pacjenta. Bawił go sam pomysł, że to niegrzeczne
myśli sprowadzają małego Koja na manowce. Choć
może i on, i Kojo mają ze sobą coś wspólnego, bo
i jego myśli o Heather zdecydowanie wywiodły na
manowce.

Wzdychał, idąc do Adama Regisa. Stracił dotych-

czas tyle bliskich osób, które kochał: ojca, brata, Ste-
phanie. Ale utrata Heather będzie czymś jeszcze bar-
dziej bolesnym, z czego być może nigdy się nie otrząś-
nie. A może gdyby tak teraz spróbować ograniczyć to
przyszłe cierpienie - dopóki jest w stanie to zrobić
- i nie angażować się już emocjonalnie bardziej niż
obecnie? Heather to zrozumie, wystarczy jej tylko
wytłumaczyć. Pewnie sama również pragnie uchronić
się przed kolejnymi problemami. Oczywiście, nadal
by mogli być przyjaciółmi, nadal by się cieszyli swoim
towarzystwem, ale koniec z seksem.

Więc nawet bez jednego pocałunku? - odezwał się

w nim zwodniczy podszept i Archie przystanął, żeby
to przemyśleć. Pewnie całowanie Heather nie przynie-
sie nikomu żadnej szkody, przyznał. Przynajmniej tak
długo, jak będą w tym oboje bardzo powściągliwi.

No dobrze, a jeśli pocałunek nie zaszkodzi, to co

z przytulaniem? - marudził dalej paskudny głosik,
toteż Archie zmarszczył brwi. Przytulanie też nie po-
winno stanowić problemu, jeśli ograniczą je do mi-
nimum. Według współczesnych norm towarzyskich
można się od czasu do czasu po przyjacielsku objąć
czy przytulić.

R

S

background image


Idąc dalej korytarzem, uśmiechał się z ulgą. Trzy-

mając się tych zasad, doskonale sobie poradzi. Będzie
mógł czasem wymienić pocałunek z Heather czy z rzad-
ka ją przytulić, i na tym poprzestanie. Nie przekroczy
tej bariery i nic go do tego nie popchnie. Nawet coś
takiego, co zdarzyło się dziś rano, nie będzie miało
wpływu...

Pobiegł myślą do porannych przeżyć i jęknął. Czy

naprawdę założył sobie, że sporządzi spis zasad i bę-
dzie się nimi kierował? Przecież w chwili, gdy znaj-
dzie się przy Heather, zapragnie czegoś więcej niż
pocałunek czy otoczenie jej ramieniem. Bliskość Hea-
ther wyklucza półśrodki - i on w żaden sposób nie
potrafi się zadowolić nią fragmentarycznie, bo pragnie
jej dla siebie w całości!

Zdał sobie sprawę, że na tle całego dotychczasowe-

go życia, te najbliższe tygodnie będą dla niego najtrud-
niejsze. Do tej pory wydawało mu się, że w ciągu
ostatnich dwudziestu jeden miesięcy wiele przecier-
piał, i tak rzeczywiście było: przeszedł piekło. Tym
razem szykuje się coś znacznie gorszego.

Doświadczyć nieba tylko po to, żeby się z nim roz-

stać, to najbardziej dotkliwa tortura.

R

S

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY


Reszta tygodnia minęła szybko. Odnosili wrażenie,

że każdy kolejny dzień jest wypełniony zajęciami bar-
dziej niż poprzedni. Heather miała wrażenie, że jej ży-
cie pędzi z oszałamiającą prędkością. Spędzała z Ar-
chiem tyle czasu, ile pozwalała ich praca.

Nie było to proste, gdyż ona dyżurowała w nocy,

a on pracował w dzień, ale jakoś im się udawało.

Każdego ranka odbierał ją po pracy ze szpitala

i odwoził do domu, gdzie spędzali razem godzinę.
W ciągu tych sześćdziesięciu minut żyła tak intensyw-
nie, jakby to był cały rok. Czas spędzany z Archiem
przynosił takie bogactwo doznań i był tak cudowny, że
każda sekunda mogła się liczyć za dwie, a każda minu-
ta - za dziesięć.

Pod koniec tygodnia Heather już wiedziała na pew-

no, że jest zakochana. Świadomość ta napawała ją
lękiem i radością. Wprawdzie orientowała się, że zbyt
wcześnie sobie pozwala na takie uczucie, ale nie wy-
dawało jej się to aż tak ważne. Wcześniejszy etap jej
życia nie miał żadnego związku z obecnym. Kochała
Archiego i będzie cieszyła się tą miłością przez tyle
czasu, ile jest im dane.

Gdy nadszedł weekend, Archie ponownie zaprosił

ją na wycieczkę. Pojechali do Brighton, gdzie spędzili

R

S

background image


ranek na włóczeniu się po mieście, a potem kupili
trochę jedzenia i rozłożyli się z piknikiem na plaży.

Był środek marca i zdecydowanie zbyt zimno na

tego rodzaju wypad, lecz zupełnie się tym nie przeję-
li. Dla osłony przed wiatrem Archie wziął ze sobą koce,
którymi się okryli, i siedząc przytuleni do siebie, poja-
dali winogrona, miękki ser, chrupkie pieczywo z paszte-
tem i popijali wszystko rozgrzewającą kawą z termosu.

Heather nie mogła sobie przypomnieć, żeby kiedy-

kolwiek zdarzyło jej się spędzić dzień równie uroczo
i powiedziała o tym Archiemu, gdy ręka w rękę wraca-
li spacerem do samochodu.

- Nic dziwnego, że mi z tobą tak dobrze - powie-

dział, uśmiechając się do niej. - Zdecydowanie nie
wymagasz wysokich nakładów.

- O, więc jestem tanią zdobyczą, tak? - odparowa-

ła z udanym oburzeniem. - Może pora, żebym pod-
niosła swoje wymagania, sir Archie, i zażądała kawio-
ru i szampana.

- Nic trudnego, jeśli tylko chcesz.
Obrócił jej twarz ku sobie i pocałował na oczach

wszystkich spacerowiczów. Ani trochę go nie speszyły
gwizdy, którymi zaraz zareagowała grupa nastoletnich
deskorolkarzy.

Heather potrząsnęła głową, oszołomiona nie tyle

reakcją dzieciaków, co brakiem powietrza. Pocałunki
Archiego przyprawiały ją o zawrót głowy.

- Ależ sobie miejsca wybierasz, Archie. Wszyscy

mogli nas zobaczyć.

- Nie dbam o to. Pocałunek to nie przestępstwo. Są

o wiele gorsze rzeczy, które moglibyśmy robić.

R

S

background image


Wziął ją za rękę, splatając dłoń z jej dłonią.
- No tak - zgodziła się z wahaniem.

Odwrócił się i spojrzał na nią.

- Ale...? Na końcu wyczułem zdecydowane „ale".
- Ale nie chciałabym cię stawiać w kłopotliwej

sytuacji. Osiągnąłeś pewną pozycję i nie możesz jej
stracić, Archie. Byłoby mi strasznie przykro, gdyby
zobaczył nas ktoś ze szpitala i zyskał powód do plotek.

- Wątpię, żebyśmy trafili na kogoś w tym miejscu

- zauważył. - Ale nawet jeśli tak się zdarzy, to co? Nie
wstydzę się tego, co robimy. A ty, Heather?

Dosłyszała nutkę żalu w jego głosie, więc spiesznie

zapewniła:

- Oczywiście, że nie! Tylko nie chciałabym ci kom-

plikować życia.

Podniósł jej dłoń do ust i ucałował zmarznięte palce.
- Nie komplikujesz. Dzięki tobie czuję się ostatnio

dużo lepiej. Od dawna nie czułem się tak dobrze.

- Cieszy mnie to - odrzekła szczerze i z prostotą.

Ruszyli z powrotem do Londynu.

Archie nie zapytał jej o zdanie, gdy skręcali do jego

mieszkania. Wiedział, że każde z nich jednakowo pra-
gnie intymności. Kochali się w ogromnym staroświec-
kim łożu stojącym w sypialni i było to dla Heather
przeżycie tak magiczne, że potem płakała ze szczęścia,
ale i z żalu, że któregoś dnia to wszystko musi się
skończyć.

Zapewne Archie miał podobne myśli, bo kołysząc

ją w ramionach, był bardzo przygaszony.

Heather przywarła do niego całym ciałem, żeby za-

pamiętać, jak to jest być oplecioną jego ramionami,

R

S

background image


trzymać go w uścisku i wiedzieć, że należy tylko do
niej. Gdyby wtedy stwierdził, że nie chce rozstania,
ona również by mu wyznała, co czuje, a więc że go
kocha i pragnie dzielić z nim życie. Ale ponieważ nic
takiego nie powiedział, więc nie mogła złamać swoich
zasad i otworzyć przed nim serca.

Tego nie było w ich umowie, a co więcej, po historii

z Rossem Archie mógłby nie potraktować jej słów
poważnie. Nie dysponowała najlepszymi dowodami
na to, że wie, czego chce, i wobec tego Archie musiał-
by zareagować nieufnością. Niby dlaczego miałby
z własnej woli dążyć do porażki, wiedząc, że ona może
znowu zechcieć zmienić zdanie?

Czuła w głowie taki zamęt, że popadła w stan oszo-

łomienia. Gdy Archie zaproponował jej wspólne wyjś-
cie na obiad, odmówiła. Potrzebowała samotności, że-
by zebrać myśli. Ale wie jedno: nigdy nie wyrządzi
Archiemu najmniejszej przykrości. Tego by nie znios-
ła, ani nie znalazła na to słów.


Odnosił wrażenie, jakby czas nieustannie mu ucie-

kał: każdy nowy poranek oznaczał o dzień bliższe
rozstanie z Heather. Fakt, że wiedział o tym od począt-
ku, wcale mu nie pomagał lepiej tego znosić.

Szczególnie trudny był dla niego dzień, który oboje

spędzili w Brighton. Archie był już wtedy bardzo
bliski zwierzenia się Heather, że nie chce, by odeszła.
Powstrzymała go tylko świadomość, że Heather nie
jest przygotowana na takie deklaracje. Ona powinna
się teraz skupić na zorganizowaniu sobie życia, a on
nie powinien jej w tym przeszkadzać wyznawaniem

R

S

background image


uczuć, tym bardziej że sam i tak nie może sobie na to
pozwolić.

W końcu nie wolno mu zapominać, że musi wyrów-

nać krzywdy, które spowodował w przeszłości.

Szukał pocieszenia w pracy, stale wydłużając go-

dziny spędzane w szpitalu. Gdy Mike Bridges złamał
nogę w kostce przy grze w squasha, Archie przejął
jego obowiązki. Pracował teraz za dwóch, obsługując
wszystkie dyżury i salę operacyjną. Wprawdzie wła-
dze szpitalne wyraziły zgodę na wyszukanie i zatrud-
nienie zastępcy, ale zanim się trafi ktoś odpowiedni,
upłynie sporo czasu.

Zgodnie z ustaleniami, Archie miał odejść z pracy

na początku kwietnia. Nie chcąc zostawiać zaległości
swojemu następcy już na starcie, stawał na głowie,
żeby wszystko było wykonane w swoim czasie. Ozna-
czało to dla niego ograniczenie czasu spędzanego
z Heather, co na swój sposób było nawet korzystne,
chociaż Archiemu bardzo jej brakowało.

Miał przedsmak swojego przyszłego życia i ta myśl

wisiała nad nim jak wyrok. Przyszłości, w której bra-
kowało Heather, nie witał z radością.

Życie w szpitalu biegło zwykłym trybem. Adam

Regis powrócił z oiomu. Nie wykazywał objawów
stałego uszkodzenia mózgu, Archie zaś miał nadzieję,
że chłopiec całkowicie odzyska zdrowie.

Emily Jackson przestała być pacjentką specjalnej

troski, chociaż nadal była objęta zakazem odwiedzin.
Policja ciągle badała jej sprawę, ale nie natrafiono
jeszcze na żaden dowód świadczący o tym, że dziew-
czynka padła ofiarą przemocy w rodzinie. Archie mar-

R

S

background image


twił się, że w tej niejasnej sytuacji miałaby powrócić
do domu, więc odbył kolejną rozmowę z pracownika-
mi opieki społecznej. Ci ostatni zgodzili się wpisać
dziewczynkę na listę dzieci „wysokiego ryzyka", i to
już było coś. Emily będzie objęta nadzorem i w razie
jakichkolwiek wątpliwości co do jej bezpieczeństwa
podjęte zostaną konkretne działania.

Nadszedł piątkowy wieczór. Archie nadal przeby-

wał na oddziale, gdy Heather przyjechała na swój
nocny dyżur. Gdy podeszła do niego, żeby się przywi-
tać, powitał ją uśmiechem. Rano nie odwiózł jej do
domu, bo musiał wcześnie zacząć dyżur w poradni,
i teraz miał wrażenie, że nie widział jej całe wieki.

- Jak się masz? - zapytał, w ostatniej chwili krzy-

żując ramiona, którymi zamierzał ją objąć.

- Doskonale, dziękuję, sir - odpowiedziała szel-

mowsko.

- O, więc teraz jestem sir, czy tak? Najwyraźniej

cenimy sobie oficjalność.

- Oczywiście. - Spojrzała przez ramię i skrzywiła

się na widok Abby, która ich obserwowała. - Wzbu-
dzanie ogólnych podejrzeń to nie najlepszy pomysł,
jak mi się wydaje. A co pan sądzi?

- Chyba ma pani rację - zgodził się Archie i wy-

prostował się z westchnieniem. - W takim razie będzie
lepiej, jeśli pani ruszy do pracy. Właśnie wybieram się
do domu, więc przypuszczam, że już dziś się nie zoba-
czymy. I chociaż bardzo chciałbym spędzić trochę cza-
su z panią w weekend, chyba nie będzie to możliwe.
Muszę dokończyć pakowanie rzeczy.

- A czy przyjąłby pan pomoc z mojej strony?

R

S

background image


- Z przyjemnością! - wykrzyknął Archie, natych-

miast podniesiony na duchu perspektywą spotkania.

Umówili się na następne popołudnie, po czym Ar-

chie uprzejmie się pożegnał i wyszedł. Do windy zbli-
żył się już jednak zdecydowanie bardziej sprężystym
krokiem.

Do tej pory nie wyczekiwał nadejścia weekendu

z utęsknieniem, teraz zmienił nastawienie. Nawet naj-
bardziej przyziemna czynność wydawała mu się eks-
cytująca, jeśli mógł ją dzielić z Heather.


O dwudziestej drugiej Heather znalazła się sama na

oddziale. Abby i Noreen - pielęgniarki pełniące wraz
z nią nocny dyżur - udały się w tym czasie razem do
bufetu. Panująca cisza ucieszyła Heather - miała na-
dzieję, że tak spokojnie będzie aż do rana.

Obeszła salę i z zadowoleniem zauważyła, że dzieci

już głęboko śpią. Zwykle co najmniej jedno jeszcze
marudziło o tej porze, ale tym razem, jakby dla od-
miany, wszystkie ułożyły się wcześniej do snu.

Zrobiła krótką notatkę na ten temat w arkuszu spra-

wozdawczym nocnej zmiany, po czym poszła do biura
po listę bielizny do prania. Abby prosiła ją o przelicze-
nie sztuk pościeli, bo znów pojawiły się jakieś rozbież-
ności, więc równie dobrze może to zrobić teraz. Zdą-
żyła przekręcić klucz w zamku szafy na dokumenty,
gdy dobiegł ją odgłos otwieranych głównych drzwi
wejściowych. Widocznie Abby i Noreen wracają po
przerwie na oddział.

Znalazła wymagany spis i powróciła do sali, żeby

się dowiedzieć, czy Abby nie życzy sobie przeliczenia

R

S

background image


czegoś jeszcze, ale nigdzie nie dostrzegła koleżanki.
Nie było też śladu Noreen, choć Heather mogłaby
przysiąc, że słyszała odgłos otwieranych przez nie
drzwi.

Rozejrzała się po słabo oświetlonym pomieszcze-

niu z narastającym niepokojem. Jeśli nie były to Abby
i Noreen, to kto mógł się tu dostać?

Szybko obiegła salę i serce w niej zamarło na widok

pustego łóżeczka Emily. Pobiegła do łazienki, ale
i tam nie znalazła dziewczynki. Może się zbudziła
i gdzieś wyszła? Zadawała sobie to pytanie, biegnąc do
telefonu, żeby wszcząć alarm. Uznała to przypuszcze-
nie za najbardziej prawdopodobne, chociaż wszystko
się w niej zatrzęsło na myśl o małym dziecku błąkają-
cym się gdzieś bez opieki. Lecz w chwili, gdy pod-
nosiła słuchawkę, usłyszała jakiś trzask w świetlicy
i odkryła, że drzwi przeciwpożarowe są otwarte. Czyż-
by ktoś wszedł na oddział i uprowadził Emily?

Nie tracąc ani chwili, Heather zadzwoniła do biura

ochrony i wyjaśniła, co się stało. W tym czasie po-
wróciły pozostałe pielęgniarki i przeżyły wstrząs na
wiadomość o zaginięciu dziecka. Niewiele później po-
jawił się szef ochrony i wysłuchał wyjaśnień Heather
dotyczących domniemanej przemocy w rodzinie dziew-
czynki i podejrzanego o to ojca. Z posępną miną ochro-
niarz natychmiast zatelefonował na policję.

Słuchając jego rozmowy z policjantem, Heather

martwiła się o małą coraz bardziej. Jeśli Emily spotka
coś złego, ona nigdy sobie tego nie wybaczy.

Kiedy zadzwonił telefon, Archie właśnie wybierał

R

S

background image


się do łóżka. Z jękiem powrócił do przedpokoju. W no-
cy może do niego dzwonić tylko ktoś ze szpitala.

Trudno, taka dola! (Ale swoją drogą, niegodziw-

com nie jest pisany spokój!)

- Tu Carew.
- Archie, to ja, Heather.
Poczuł straszny niepokój, słysząc panikę w jej

głosie.

- Co się stało? Nic ci nie jest?
- Nie, ze mną wszystko w porządku. Chodzi o Emi-

ly. Zaginęła.

- Zaginęła? - powtórzył. - Jak to możliwe?
- Ja... To znaczy... my... Policja uważa, że ktoś ją

uprowadził.

Mówiła drżącym głosem, a Archie wiedział, że

musi ją uspokoić.

- Powiedz mi, co się stało. Od samego początku -

podsunął łagodnie.

- Jak zwykle o dziesiątej sprawdziłam, co z dzieć-

mi. Wszystkie spały. Nic się nie działo, więc Abby
i Noreen, które miały przerwę, wyszły do bufetu, a ja
zostałam sama. Miałam sprawdzić listę rzeczy do pra-
nia, więc poszłam po nią do biura i będąc tam, usłysza-
łam, jak otwierają się drzwi wejściowe.

- Ale nikogo nie zauważyłaś?
- Nie. I nie poszłam sprawdzić. Wiem, że powin-

nam tak zrobić, ale byłam pewna, że to Abby i Noreen
wracają na oddział.

- To zrozumiałe - zauważył uspokajająco.
- A jednak powinnam była tam pójść, i to pójść od

razu! Wtedy zobaczyłabym, kto wchodzi!

R

S

background image


- Heather, to nie twoja wina, więc przestań się

oskarżać. Skąd niby miałabyś wiedzieć, że zanosi się
na coś takiego! Zadzwonię do dyrektora szpitala i po-
wiadomię go o zdarzeniu, a potem przyjadę prosto do
was. Wszystko wyjaśnimy. Obiecuję. Nie martw się.

- Jeśli Emily stanie się coś złego...
- Nic się jej nie stanie.
Zakończył rozmowę, bo nie było czasu, żeby dalej

przekonywać Heather o jej niewinności. W pierwszej
kolejności trzeba odnaleźć Emily, zanim stanie się jej
jakaś krzywda. Archie zadzwonił do dyrektora i na-
świetlił sytuację, a potem pochwycił kluczyki do sa-
mochodu i wybiegł z domu.

Założył, że policja pojedzie do mieszkania Jack-

sonów i sprawdzi, czy nie ma tam Emily. Jeśli jej tam
nie znajdą, zorganizują poszukiwania, które rozpocz-
ną się od przeszukania szpitala i jego terenu. On sam
mógłby okazać się pomocny, gdyby tylko potrafił wska-
zać przypuszczalne miejsce przetrzymywania Emily
przez ojca.

Pokonał drogę do szpitala, zaabsorbowany tą myś-

lą. Gdy przejechał przez bramę, przekonał się, że po-
szukiwania są w toku. Zaparkował samochód i pokazał
swój identyfikator policjantowi, który go zatrzymał
przy wejściu do budynku. Oddział pediatryczny prze-
żywał sądny dzień. Większość chorych nie spała,
a wszędzie kłębili się jacyś ludzie.

Archie zebrał cały personel i polecił im zgromadzić

dzieci w świetlicy, gdzie miały oglądać film z płyty
DVD. Do pacjentów, którzy nie powinni opuszczać
łóżek, postanowił sprowadzić fachową opiekę wypo-

R

S

background image


życzoną chwilowo z innych oddziałów. Wprowadze-
nie tych zaleceń w życie zajęło trochę czasu i Archie
nie zdołał nawet zamienić słowa z Heather. Dodat-
kowo policja miała do niego wiele pytań na temat
kondycji fizycznej małej Emily.

Archie wyjaśnił, że dziewczynka dobrze zniosła ope-

rację, lecz na obecnym etapie rekonwalescencji jest
niezwykle podatna na infekcję. Przebywanie na dwo-
rze w tak niskiej temperaturze, jaka panuje w nocy,
może wywołać poważne konsekwencje, które przez
długi czas będą wpływać na jej stan zdrowia, a więc im
szybciej zostanie odnaleziona, tym lepiej.

Skoro samochód Jacksonów nadal stoi przed ich

domem i o ile pan Jackson nie wynajął innego środka
lokomocji, należy przypuszczać, że porusza się pieszo,
co znacznie ogranicza odległość, którą mógłby poko-
nać. Denerwujące było przypuszczenie, że poszukiwa-
na Emily może znajdować się gdzieś w najbliższym
sąsiedztwie szpitala.

Przełom nastąpił po czwartej rano. Nagranie na

wideokasecie wykazało, że ojciec Emily wszedł do
szpitala tuż przed dziewiętnastą, wsiadł do windy,
która dowiozła go na oddział pediatryczny, i przesie-
dział parę godzin ukryty w toalecie dla odwiedzają-
cych, zanim zdecydował się przemknąć na salę z cho-
rymi dziećmi. Kamera nie zarejestrowała natomiast
niczyjej obecności u podstawy schodów pożarowych,
tak więc nic nie wskazywało na to, by ojciec i córka
zeszli na teren przyszpitalny. Oznaczało to, że oboje
mogą nadal znajdować się w budynku.

Policja natychmiast przystąpiła do całościowego

R

S

background image


przeszukania gmachu. Do poszukiwań włączył się
również Archie. Do pracy zdążyła już przyjść dzien-
na zmiana, ale dziewczynki ciągle nie udawało się
odnaleźć.

Z każdą kolejną godziną wzrastało zagrożenie jej

zdrowia. Archie ogromnie się martwił i o małą, i o Hea-
ther. Nie mógł znieść myśli, że Heather będzie ob-
winiać siebie, jeżeli dziecku stanie się coś złego.

Gdy Heather kończyła swoją zmianę, była już

u kresu wytrzymałości psychicznej. Czuła się winna
zaistniałej sytuacji, chociaż poza nią samą nikt inny
tak nie uważał. Zdecydowała, że powrót do domu nie
ma sensu, bo i tak nie będzie mogła usnąć.

Kupiła sobie kawę w automacie stojącym w holu

i wyszła z nią na zewnątrz, żeby usiąść na ławce.
Gorąco pragnęła, by sprawdziły się podejrzenia po-
licji, która była zdania, że Emily nadal znajduje się
w szpitalu.

Powinno być łatwiej znaleźć ją tutaj, na miejscu,

niż gdziekolwiek indziej.

Dopiła kawę i miała właśnie wyrzucić pusty ku-

beczek do kosza na śmieci, gdy jej uwagę przyciągnął
jakiś ruch na dachu. Spojrzała badawczo: niewątpliwie
ktoś się tam znajduje, i jest to ktoś, kto nie wygląda
ani na policjanta, ani na pracownika ochrony.,

Czyżby wypatrzyła ojca Emily? I czy to możliwe,

żeby był tam z dzieckiem?

Heather wróciła pędem do budynku. Wszystkie

windy były zajęte, więc dysząc z wysiłku, wbiegła
schodami na najwyższe szóste piętro, skąd kolejne
schodki prowadziły wyżej, na dach. Dostępu do nich

R

S

background image


broniły zwykle zamknięte drzwi. Ale tym razem, gdy
je szarpnęła, nie stawiły żadnego oporu.

Heather pomknęła schodkami w górę i wreszcie

stanęła u celu. Dach był rozległą płaską połacią przy-
pominającą szeroką półkę, która okalała budynek ze
wszystkich stron. Jedynie w środku znajdowało się
strome dwuspadowe wypiętrzenie.

Z płaskiej części wyrastały wysokie solidne ko-

miny, powstałe w szczycie epoki wiktoriańskiej, kie-
dy szpital ogrzewano węglem. Pod jednym z takich ko-
minów stał teraz ojciec z dzieckiem.

Heather zatrzymała się jak wryta. Powinna wezwać

policję, ale nie chciała jej widokiem sprowokować
mężczyzny do jakiegoś głupiego kroku. Poza tym,
choć po dachu hulał wściekle zimny wiatr, Emily mia-
ła na sobie jedynie koc narzucony na piżamę.

Heather wiedziała, że musi ją jak najszybciej za-

prowadzić do ciepłego wnętrza. Próbowała wymyślić
jakąś metodę działania, gdy nieoczekiwanie dostrzegł
ją ojciec dziewczynki.

- Cześć, jestem Heather, pielęgniarka - powiedziała

pośpiesznie, widząc wyraz paniki na jego twarzy. Zbli-
żyła się o krok i zatrzymała, gdy mężczyzna się cofnął.
- Pracuję na pediatrii i chcę pomóc panu i Emily.

- Nie potrzebujemy pomocy - warknął, przycis-

kając do siebie małą. - Właśnie tacy ludzie jak pani
uniemożliwili mi odwiedzanie córki.

- Przykro mi - rzekła cicho Heather i uśmiechnęła

się do dziecka. - Dobrze się czujesz, bączku?

Emily skinęła głową. Buzię miała ściągniętą z zim-

na, a jej ciałem wstrząsały dreszcze.

R

S

background image


- Tatuś zabierze mnie tam, gdzie mama już więcej

mnie nie skrzywdzi - wyszeptała.

- Nikomu nie wolno cię krzywdzić, Emily - od-

rzekła Heather z poczuciem winy. Jak się okazuje,
wcześniej opacznie zinterpretowali sytuację. Dziecko
cierpiało nie przez ojca, tylko przez matkę.

- Absolutna prawda - odezwał się ostro Jackson.

- Gwarantuję, że nikt już nigdy nie wyrządzi krzywdy
mojej Emily. Przysięgam.

Heather cofnęła się do krawędzi dachu. Aż zaparło

jej dech w piersiach, kiedy w jednej chwili uprzytom-
niła sobie, co Jackson ma zamiar zrobić: chciał sko-
czyć z dachu, pociągając za sobą córkę. Natychmiast
podbiegła i chwyciła dziewczynkę za rękę. Stały teraz
o cal od przepaści, ona zaś nie śmiała spojrzeć w dół.

- Proszę tego nie robić - błagała. - Wiem, że może

się panu wydawać, że nie ma pan wyjścia, ale to nie
jest dobre rozwiązanie. Wszystko można jeszcze na-
prawić.

- Tak jak pani to naprawiła, izolując Emily ode

mnie? - zaśmiał się gorzko.

- Pomyliliśmy się, przyznaję. Ale to nie znaczy, że

nie możemy wszystkiego wyprostować, skoro już zna-
my prawdę - prosiła Heather. - Bo przecież pan kocha
Emily i wiem, że pan pragnie jej bezpieczeństwa
i szczęścia.

- Tak, ale zawiodłem, i proszę, do czego doszło.

Nie chroniłem jej, bo byłem tchórzem. Nie potrafiłem
się pogodzić z prawdą, że żona zmieniła nasze życie
w piekło. - Podniósł wzrok na dziecko i łzy popłynęły
mu po twarzy.

R

S

background image


Heather ogarnął lęk wywołany desperacją w głosie

Jacksona: mężczyzna niewątpliwie znalazł się u kresu
wytrzymałości, a ona nie miała pojęcia, co mu powie-
dzieć. Złapała oddech i zaryzykowała, modląc się, że-
by to nie pogorszyło sytuacji.

- To musiało być straszne i dla pana, i dla Emily,

ale pan nadal może wszystko zmienić. Ona pana kocha
i bardzo pana potrzebuje. I to dla Emily - właśnie teraz
- musi pan zmobilizować swoje siły, tak jak nigdy
dotąd.

Wstrzymała oddech i czekała z nadzieją, że jej sło-

wa trafią mężczyźnie do przekonania.

Z dołu dobiegł ją jakiś okrzyk, więc z pewnością

dostrzeżono całą ich trójkę. Mimo wszystko nie śmiała
Jacksona spuścić z oka. W końcu wystarczyłby tylko
jeden kroczek, żeby spadli wszyscy troje.

Nagle w pamięci Heather stanęła twarz Archiego,

budząc w niej żal, że może już nigdy nie zdoła mu
powiedzieć, jak bardzo go kocha.

R

S

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY


Gdy Archie spojrzał na dach, miał wrażenie, że

z przerażenia serce w nim zamarło. Chociaż trzy po-
stacie zgromadzone na krawędzi nie były w jego
oczach większe od zapałek, w jednej z nich natych-
miast rozpoznał Heather. Wbiegł pędem do szpitala
i przeskakując po dwa stopnie naraz, pognał na ostat-
nie piętro, gdzie dotarła już policja. Starszy oficer
nakazał mu się wycofać, ale Archie tylko potrząsnął
głową.

- Emily mnie zna. Mój widok przestraszy ją znacz-

nie mniej niż widok któregoś z policjantów. Jej panika
tylko przyspieszy bieg wypadków, a tego przecież nie
chcemy. Proszę umożliwić mi najpierw rozmowę z jej
ojcem.

Dostrzegając oczywistą sensowność argumentu,

oficer pozwolił Archiemu wyjść na dach. Archie zrobił
to ostrożnie, by nie wystraszyć trojga zebranych. Za-
uważył, że Heather przytrzymuje dziecko za ramię
i zdał sobie sprawę, jakie się z tym wiąże dla niej
zagrożenie, gdyby ojciec małej zdecydował się na
skok.

Przeżywał katusze na myśl, że Heather mogłaby

zginąć, pociągnięta w dół przez Jacksona, niemniej
musiał oderwać się od takich wizji, jeśli ma jej pomóc.

R

S

background image


- Stać!
Słysząc ten rozkaz, Archie podniósł obie ręce do

góry.

- Nie podejdę bliżej bez pańskiego zezwolenia.

Chcę wam jedynie pomóc, to wszystko.

- Tak jak mi pan pomógł, zabraniając odwiedzania

Emily - odparł Jackson szorstko. - To moja żona się
nad nią znęcała, nie ja. Pomyliliście role.

Archie nie wiedział, co ma o rym myśleć. Czy rze-

czywiście za okaleczanie Emily odpowiada matka?

- To prawda. - Głos Heather był przyciszony, ale

i tak pełen napięcia. - Emily mi powiedziała, że to
mama robiła jej krzywdę, nie tata. Czy to się zgadza,
kochanie?

Nic nie mówiąc, Emily kiwnęła głową.
Archiego ucieszyło, że dziewczynka wydaje się cał-

kowicie nieświadoma zagrożenia. Odetchnął, po czym
szybko przeszedł do ponownej oceny sytuacji.

- Więc pragnę z całego serca przeprosić pana za

ten ogromny błąd.

- A czy pan naprawdę uważa, że przeprosiny wy-

nagrodzą nam wszystko, co musieliśmy przecierpieć
z Emily w ostatnich tygodniach? - zapytał Jackson
drwiąco.

- Nie, w żadnym wypadku. Uważam je tylko za

podstawę do podjęcia dalszych działań. Jeśli oboje wró-
cicie do budynku, obiecuję, że zrobię co tylko w mojej
mocy, żeby naprawić tę krzywdę.

- I sądzi pan, że policja na to pozwoli? Za ten

wyczyn pewnie mnie wsadzą do więzienia, a nie mogę
zostawić Emily bez opieki. Wiem też, do czego jest

R

S

background image


zdolna jej matka. Oskarży mnie przed policją, i to ja
wyjdę na potwora.

- Nie. Nie dopuszczę do tego. Dopilnuję, żeby po-

licja poznała prawdę. Przysięgam.

- Tak pan mówi teraz, ale zawsze w takich przypad-

kach cała wina spada na ojca, nigdy nie na matkę.

Mężczyzna cofnął się o krok. Widząc to, Archie

poczuł, jak krew mu się ścina w żyłach: do katastrofy
brakowało raptem paru centymetrów. Obawiał się spoj-
rzeć na Heather, by strach nie odebrał mu zdolności
działania.

- Ale w pańskim przypadku będzie inaczej. Dopil-

nuję, żeby Emily opowiedziała wszystkim, co się na-
prawdę działo.

Przesunął się odrobinę w ich stronę i zatrzymał,

widząc narastający niepokój Jacksona. Od desperata
dzieliło, go zaledwie parę stóp, ale mimo to nie wie-
dział, czy zdoła go powstrzymać przed podjęciem
ostatecznego kroku.

- Wiem, pan uważa, że ma przed sobą jedyne

wyjście, ale tak nie jest - rzekł z naciskiem. - Może

czuje się pan winny, bo nie powstrzymał pan przemo-

cy, ale nich to nie wpływa na pańską zdolność oceny
sytuacji. Każdy z nas robi coś, czego żałuje, ale znacz-
nie ważniejsze jest to, jak do tej sprawy odniesiemy się
później. Pan może wiele naprawić, jeśli powie pan
policji prawdę. I to dla Emily, właśnie teraz, musi pan
zmobilizować swoje siły tak jak nigdy dotąd.

Mężczyzna nie odezwał się ani słowem, tylko pa-

trzył na córkę. Archie wstrzymał oddech. Miał na-
dzieję, że jego słowa wywarły pożądany skutek. Gdy

R

S

background image


Jackson nagle skulił się w sobie i zaczął szlochać,
Archie sam był bliski takiej reakcji, gdyby nie to,
że musiał zatroszczyć się o bezpieczeństwo Emily
i Heather.

Złapał dziecko na ręce, potem ujął Heather pod

ramię i spiesznie poprowadził do wnętrza budynku.
Nie zatrzymał się na widok policjantów, którzy wbie-
gli na dach, by pojmać Jacksona, i potrząsnął głową,
gdy któryś z nich próbował odebrać mu dziewczynkę.

- Nie. Mała przeszła już wystarczająco dużo. Mu-

szę ją wziąć na oddział i przebadać.

Nikt więcej nie próbował go zatrzymać. Gdy za-

mknęły się za nimi drzwi windy, Archie zwrócił się do
Heather:

- Byłem przerażony, kiedy zobaczyłem cię tam,

na górze - powiedział łamiącym się głosem, marząc
o tym, by móc przytulić ją do siebie.

- Ja też się bałam - szepnęła.
Archie pochylił się i delikatnie pocałował ją w usta.

Chwilę później odsunął się, bo winda zatrzymała się
na ich piętrze. Następnie odbył rozmowę ze starszym
oficerem policji, i opowiedział mu wszystko, co usły-
szał od Jacksona. Wspierała go Heather, przytaczając
wypowiedzi Emily na temat krzywdzącej ją matki.

Po naświetleniu wszystkich faktów policji Archie

powrócił do swoich obowiązków. Przede wszystkim
zbadał Emily, którą tymczasem zaopiekowała się Ma-
rion Yates, dyżurująca pielęgniarka. Stwierdził, że
mała jest wyziębiona i cierpi na nerwowy rozstrój.
Chociaż najprawdopodobniej nie stało się jej nic po-
ważnego, przez najbliższe dni będzie musiała pozostać

R

S

background image


pod ścisłą obserwacją. Przepisał jej łagodny lek uspo-
kajający i zalecił, by nie wpuszczać do niej matki.

Potem czekał go kontakt z dyżurnym pracownikiem

opieki społecznej, czego rezultatem było przyjęcie na-
stępujących ustaleń: dziewczynka zostanie przeniesio-
na do ośrodka opiekuńczego na czas, gdy policja bę-
dzie badała zarzuty wysunięte przeciwko jej matce, po
czym należy się spodziewać, że wyłączna opieka nad
dzieckiem zostanie ostatecznie przyznana ojcu.

Minęła już dziewiąta, gdy nareszcie wszystko zo-

stało załatwione. Archie był doszczętnie wyzuty z sił
i domyślał się, że Heather musi się czuć tak samo.

Gdy znalazł ją w pokoju pielęgniarek, powitała jego

wejście uśmiechem.

- Wszystkie kwestie na dziś rozwiązane?
- Mniej więcej. - Wydał z siebie jęk. - Jestem

wykończony. Mógłbym się oprzeć o te drzwi i spać na
stojąco!

- Ja też. Dobrana z nas para, prawda?
Archie przyciągnął ją do siebie i pocałował w czu-

bek nosa.

- Faktycznie. Potrzebujemy teraz wygodnego łóż-

ka i pełnych ośmiu godzin snu.

- To brzmi rozkosznie - odparła, przytulając się do

niego.

- W takim razie na co jeszcze czekamy?

Wyszli z budynku i przed szpitalem trafili na tak-
sówkę, z której właśnie wysiadał jakiś pasażer.

- Nie sądzę, żebym się nadawał do prowadzenia

samochodu po tych wszystkich przejściach - wyjaśnił
Archie, dając znak taksówkarzowi. Pomógł Heather

R

S

background image


usadowić się na tylnym siedzeniu. - Swój samochód
zostawię tu, na parkingu.

- Kolejny dobry pomysł - szepnęła, kładąc mu gło-

wę na ramieniu.

- Mam całe mnóstwo dobrych pomysłów na trosz-

kę później. Ale najpierw się długo i błogo wyśpimy.

- Cieszę się - wymamrotała Heather, zamykając

oczy.

Archie otoczył ją ramieniem i siedział wsłuchany

w jej regularny oddech, podczas gdy taksówka prze-
mierzała ruchliwe londyńskie ulice. Powoli otrząsał
się z przerażenia, które przeżył rano, ale tych wyda-
rzeń nigdy nie zapomni. Był o włos od utracenia Hea-
ther i to mu pozwoliło uprzytomnić sobie, jak bardzo
ją kocha.

Gdyby tylko mógł mieć pewność, że postępuje wła-

ściwie, wyznałby jej swe uczucia w tym momencie,
ale w końcu musi się liczyć z tyloma innymi czyn-
nikami. Nie zniósłby sytuacji, w której jego miłość sta-
łaby się dla niej ciężarem.

Heather spała jak kamień. Gdy się obudziła późnym

popołudniem, nie wiedziała, gdzie się znajduje. Do-
piero po chwili wszystko sobie przypomniała - jest
w mieszkaniu Archiego, w jego łóżku, nawet jeśli sa-
mego Archiego chwilowo przy niej nie ma.

Słuchała z uśmiechem szumu płynącej wody i do-

myśliła się, że Archie bierze prysznic. Zabawne, jakie
to zwyczajne i normalne uczucie - obudzić się w jego
domu. Gdy zostawała na noc u Rossa, nigdy nie dawa-
ło jej to takiego komfortu psychicznego - następnego
ranka zawsze czuła się trochę onieśmielona i nerwowa.

R

S

background image


Z Archiem jest inaczej. Leżąc w jego łóżku i czeka-

jąc na niego, czuła się tak swobodnie jak w domu.

- Oho, widzę, że Śpiąca Królewna już się ocknęła.

Wielka szkoda. A taką miałem nadzieję na dobudzenie
jej tradycyjnymi metodami...

Heather na moment straciła oddech, a potem nie

mogła powstrzymać szaleńczego bicia serca, gdy na-
głe pojawił się przed nią Archie. Przez skromność
miał biodra przewiązane ręcznikiem. W kropelkach
wody na jego torsie migotało popołudniowe światło
wpadające przez okno, co nadawało skórze złotawy
blask. Wilgocią połyskiwał również gęsty puch po-
krywający jego nogi. Obrazu dopełniały mokre włosy
przylegające do głowy i głęboki cień zarostu na bro-
dzie. Archie przypominał jej trochę pirata. Nie mogła
nie zareagować na romantyczny urok stojącej przed
nią postaci.

- Tradycyjnymi metodami - powtórzyła, usiłując

opanować pożądanie pulsujące w żyłach.

Archie z uśmiechem siadł na skraju łóżka.
- Uhm. Pewnie w dzieciństwie poznałaś bajkę

o Śpiącej Królewnie?

- Z pewnością, ale to było dawno temu - szepnęła.
- Więc ci przypomnę, o co w niej chodziło.

Przesunął palcem po policzku Heather, zatrzymując

go tuż przy kąciku ust.
- Zgodnie z wyrokami losu, Śpiąca Królewna mia-

ła trwać w nieprzerwanym śnie, dopóki się nie pojawi
książę, który ją zbudzi pocałunkiem. Zawsze uważa-
łem, że to znakomity pomysł. A co ty na to?

- To zależy, jaki był ten książę - odrzekła szeptem.

R

S

background image


- Pewnie masz rację.
Palec Archiego powędrował odrobinę dalej i przy-

stanął w kąciku ust.

- Więc jak według ciebie powinien wyglądać taki

idealny książę? Ma być ciemnowłosy czy jasnowłosy,
wysoki czy niski? Czy może jeszcze inny?

- No, nie wiem. - Heather udawała, że rozważa

odpowiedź, mając świadomość, że każda sekunda ich
zabawy tylko podwyższa temperaturę. - Szczerze mó-
wiąc, nie mam jakiegoś konkretnego wyobrażenia ide-
alnego bohatera. Oczywiście, wolałabym, żeby nie był
bardzo brzydki, i byłoby miło, gdyby miał wszystkie
zęby własne, ale poza tym nie stawiam mu jakichś
wygórowanych wymagań.

- Rozumiem. Czy to znaczy, że mógłbym się ubie-

gać o tę rolę? Mam wszystkie zęby i są to moje zęby
własne, a przechodnie na ulicy na ogół nie mdleją na
mój widok.

- Nie pojmuję wprost dlaczego.
- W takim razie zróbmy próbę. Zamkniesz oczy,

udając, że śpisz, a ja będę księciem, który cię obudzi.

Uśmiechnął się do niej, mając w zielonych oczach

iskierki rozbawienia i pożądania, co tworzyło kom-
binację o wielkiej sile oddziaływania.

- Muszę cię ostrzec, że sukces może przyjść dopie-

ro po paru próbach.

Heather śmiała się, zamykając oczy. Miała nadal

uśmiech na twarzy, kiedy Archie ją całował, ale to
w niczym nie przeszkadzało. Odkryła, że kiedy są we
dwoje, ich miłości nieodłącznie towarzyszy śmiech.
Archie dotrzymał słowa i całował ją wiele razy, a każ-

R

S

background image


dy następny pocałunek był wspanialszy od poprzed-
niego. Gdy uniósł głowę, przytuliła się do niego.

- Myślę, że jesteś idealnym księciem.
- Dziękuję ci uprzejmie, moja damo.
Nagrodził ją kolejnym długim pocałunkiem. Od-

dała mu go z uczuciem. Ich miłość miała w sobie tyle
żaru, że oboje byli zaskoczeni. Heather pojęła, że
w osobie Archiego znalazła bratnią duszę, swoją drugą
połowę, i że los ofiarował jej coś tak cennego i rzad-
kiego, że nie miałaby szansy na powtórny taki dar,
gdyby ten utraciła. Ta myśl popchnęła ją do zrobienia
kroku, który do tej pory napawał ją lękiem.

Spojrzała głęboko w oczy Archiego.
- Kocham cię, Archie. Wiem, że jest za wcześnie,

żeby ci to mówić, ale to prawda.

Archie zamknął oczy i przyciągnął ją do siebie,

a ona przytuliła się do niego całym ciałem. Nie odwza-
jemnił się podobnym wyznaniem, ale czasem słowa są
zbędne. Heather i tak znała jego uczucia, odbierała je
każdą komórką swojego ciała. Archie też ją kochał,
czego nie śmiała oczekiwać, w co nie śmiała wierzyć.

Przyciskając Heather do serca, Archie czuł falę

wzruszenia rozlewającą się po całym ciele. Wyznała
mu miłość - ale czy się nie myli? Bardzo pragnął jej
uwierzyć, lecz miał obawy, czy właściwie zinterpreto-
wała swoje uczucia. Ostatnio przechodziła trudny
okres i byłoby zrozumiałe, gdyby popełniła błąd w o-
cenie swoich uczuć. On, Archie, znalazł się akurat
w pobliżu, gdy kogoś potrzebowała, kogoś, kto by
z nią porozmawiał i pomógł jej uśmierzyć ból, ale to
przecież nie znaczy, że go pokochała. A gdyby za kilka

R

S

background image


miesięcy Heather doszła do wniosku, że związała się
z niewłaściwym mężczyzną...

On sam nie zdoła przetrwać takiej sytuacji po raz

drugi. Delikatnie odsunął ją od siebie, z bólem serca
dostrzegając zdziwienie w jej oczach. Pragnął jej po-
wiedzieć, że ją kocha, ale byłoby to wywieranie na nią
niepotrzebnej presji. Nie chciał, by się czuła winna,
jeśli zda sobie sprawę z własnej pomyłki.

- Z pewnością zakładasz, że to prawda, Heather,

ale jeszcze się zastanów. Minęło zaledwie kilka mie-
sięcy od czasu, gdy planowałaś wyjść za mąż.

- Tak, lecz uwierz mi, próbowałam temu zapobiec.

A teraz wiem, co czuję. Naprawdę wiem.

- Czy rzeczywiście? Jesteś pewna, że to miłość,

a nie tylko wdzięczność za to, że się znalazłem pod
ręką, kiedy potrzebowałaś kogoś, kto by cię wysłuchał?

Skuliła się w sobie, jakby ją uderzył.
- Więc uważasz, że nie potrafię dostrzec różnicy

między jednym a drugim?

- Nie wiem.
Wzruszył ramionami. Było mu bardzo przykro, że

ją zranił. Ale myślał tylko o tym, o ile bardziej by
oboje potem cierpieli, gdyby przyjął jej wyznanie bez
zastrzeżeń.

- Sądzę, że trudno ci się teraz rozeznać w swoich

emocjach. Niewątpliwie jest nam wspaniale ze sobą,
Heather, ale czy masz pewność, że to jest miłość?

- Bez wątpienia nie, jeśli chodzi o ciebie.

Odrzuciła na bok pościel i wstała z łóżka.

- Przepraszam, jeśli wprawiłam cię w zakłopota-

nie, Archie. Absolutnie nie zamierzałam.

R

S

background image


- Nie czuję się zakłopotany - zaprotestował, ale

było jasne, że Heather go nie słucha.

W milczeniu obserwował, jak zbiera ubranie i idzie

z nim do łazienki. Wiedział, że pokpił sprawę, ale co
mu pozostało? Miałby uwierzyć, że Heather go poko-
chała, i wyznać jej miłość, a następnie posadzić przed
sobą na koniu i zabrać za góry, za lasy, gdzie będą żyli
długo i szczęśliwie? Takie rzeczy zdarzają się tylko
w bajkach!

Heather stała pod odkręconym prysznicem i z otę-

pieniem patrzyła w płynącą wodę.

Archie nie wierzy, że go kocha. Wynika to z faktu,

że po prostu nie odwzajemnia jej uczuć. Gdyby czuł
chociaż ułamek tego, co ona, na pewno by wiedział, że
wyznała szczerą prawdę.

Zdusiła w sobie szloch. Nie będzie płakać ani ro-

bić scen. Została jej jeszcze godność, która pomoże
jej przetrwać najbliższe chwile. Spłukała ciało wo-
dą, wysuszyła się i ubrała. Gdy powróciła do sypialni,
nie znalazła tam Archiego, co ją ucieszyło. Dalsza
rozmowa z nim, w tym pokoju, gdzie rozwiały się
jej marzenia, sprawiłaby jej tylko niewypowiedzia-
ny ból.

Archie siedział na sofie w salonie, ze wzrokiem

wbitym w sufit. Twarz żłobiły mu głębokie bruzdy,
ślad ostatnich przeżyć. Lecz Heather nie mogła sobie
pozwolić na to, by zmiękło w niej serce.

- Pojadę do domu. Sądzę, że tak będzie najlepiej.

Przepraszam za krępującą sytuację. Zupełnie tego nie
chciałam.

Archie wstał. Miał w oczach ból.

R

S

background image


- A ja absolutnie nie chciałem cię zranić, Heather.

Nigdy bym do tego nie dopuścił.

Posłała mu szybki uśmiech i podbiegła do drzwi,

żeby dłużej nie przeciągać struny. Czuła się odpowie-
dzialna za jego cierpienie i jedynie resztką woli pano-
wała nad swoimi emocjami.

- Odwiozę cię do domu.
- Nie. Pojadę sama.
- Jesteś zdenerwowana. Nie pozwolę ci na samot-

ny powrót do domu w tym stanie - powiedział ostro,
otwierając przed nią drzwi.

Heather walczyła ze łzami, które napłynęły jej do

oczu.

- Proszę cię, przynajmniej nie komplikuj sprawy.
- Przepraszam. Nie mam takiego zamiaru.

Przyciągnął ją do siebie.

- Wszystko zepsułem. Naprawdę tego nie chcia-

łem, Heather.

- Wiem - powiedziała cicho.
Uwolniła się z jego objęć, ponieważ teraz nie mogła

znieść dotyku jego rąk. Archie wyraźnie dał jej do
zrozumienia, że mu na niej nie zależy, więc nie ma po
co się łudzić, że jest inaczej.

- Nie przypisuj sobie żadnej winy, Archie. Usiłowa-

łeś jedynie mi pomóc i zawsze będę ci za to wdzięcz-
na.

- Pomogłem, bo to było potrzebne, Heather - za-

uważył szorstko.

- Co tylko dowodzi, że jesteś życzliwym i prawym

człowiekiem.

- Czyżby? - Zaśmiał się gorzko. - Tu się mylisz.

R

S

background image


Nie mam w sobie nic z bohatera. Jestem niewydarzo-

nym partaczem, za którego błędy pokutują inni.

- O czym ty mówisz? - zapytała ze ściśniętym

sercem na widok udręki malującej się na jego twarzy.
- Jakie błędy zdarzyło ci się popełnić?

- Niewybaczalne.
Oparł się plecami o ścianę i zaniknął oczy.
- Wspomniałem ci o tym, że mój brat zginął w wy-

padku. Nie powiedziałem tylko, że stało się to z mojej
winy.

Otworzył oczy i spojrzał na Heather.
- Zabiłem Duncana. Zabiłem też swoją narzeczo-

ną. Czy tak postępuje człowiek prawy i życzliwy?

R

S

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY


Archie niemal nie dostrzegł wstrząsu, którym Hea-

ther zareagowała na jego słowa. Zbyt wielki okazał się
dla niego ładunek emocji, gdy na jego wielomiesięcz-
ną udrękę nałożyło się dodatkowo cierpienie, którym
okupił zadanie bólu ukochanej osobie.

Wrócił do salonu, patrząc wokół zbolałym wzro-

kiem. Do kogo będzie należało kolejne życie, któ-
rym obciąży swoje sumienie, i ile jeszcze razy to go
czeka?

- Usiądź.
Głos Heather był tak łagodny, że Archiego zaczęło

dławić w gardle ze wzruszenia. Po tym, co zrobił, nie
zasługiwał na tyle współczucia. Opadł na kanapę,
a wspomnienia odżywały mu w pamięci. Gdyby tylko
uniknął kłótni z bratem, gdyby pojechał za nim i usiło-
wał go zatrzymać, gdyby...

- Opowiedz mi, co się wtedy stało, Archie. Z Dun-

canem i twoją na... narzeczoną.

Heather zająknęła się na ostatnim wyrazie, Archie

zaś dostrzegł kolejny powód do robienia sobie wy-
rzutów. Zwrócił się ku niej, czując w sobie narastającą
niechęć do samego siebie.

- Oboje zginęli w wypadku samochodowym - wy-

jaśnił z prostotą.

R

S

background image


- Czy siedziałeś wówczas za kierownicą? Wspo-

mniałeś, że to była twoja wina...

Heather zawiesiła głos, a Archie westchnął.
- Nie. Nie jechałem z nimi. Prowadził Duncan.

Policja stwierdziła, że na zakręcie wyprzedzał cięża-
rówkę, a potem musiał gwałtownie odbić w bok, żeby
uniknąć zderzenia z pojazdem nadjeżdżającym z na-
przeciwka. Ich samochód uderzył w mur, i zginęli -
i on, i Stephanie. Nikt już nie mógł im pomóc.

- W takim razie nie widzę tu twojej winy.
- Ale ona jest, bo wcześniej między mną i Dun-

canem wybuchła zażarta kłótnia. To dlatego mój brat
tak zachował się na drodze. Zawsze jeździł ostrożnie,
ale wtedy był wyprowadzony z równowagi, i doszło do
wypadku.

Ukrył twarz w dłoniach. Wyobrażał sobie tę scenę

tyle razy, że niemal czuł się jej naocznym świadkiem.

- O coście się tak kłócili? Powód musiał być waż-

ny, jeśli skłonił Duncana do zachowania niezgodnego
z jego charakterem.

- Powodem była Stephanie.
- Nie rozumiem. Czy twój brat jej nie lubił?
- O nie! Wręcz przeciwnie - zaśmiał się z goryczą.

- Duncan i Stephanie przyjechali do Londynu, żeby mi
powiedzieć, że są w sobie zakochani. Mówili o tym
z ogromną skruchą, chociaż nie rozumiem dlaczego.
W końcu, jeśli świata poza sobą nie widzą, to już nie
ma na to rady, prawda?

- A ty nie miałeś o niczym pojęcia? - zapytała.
- Absolutnie. Tkwiłem po uszy w pracy i nic do

mnie nie docierało. A nawet gdybym się spostrzegł,

R

S

background image


i tak nie miałoby to większego znaczenia. Nikt nie jest
zdolny do postawienia tamy uczuciu rodzącemu się
pomiędzy dwojgiem ludzi i nawet ja sam muszę przy-
znać, że byli dla siebie stworzeni. Szkoda tylko, że
sobie tego nie uświadamiałem, kiedy do mnie przyje-
chali. Może nadal by żyli.

- Nie możesz się oskarżać. Miałeś prawo być

wściekły, kiedy się o wszystkim dowiedziałeś.

- Może. Ale nie musiałem im mówić, że nie chcę

ich więcej widzieć na oczy, prawda?

Wstał, gdyż podniecenie wywołane nawrotem nę-

kających go wspomnień nie pozwalało mu dłużej sie-
dzieć.

- Na ostatku powiedziałem Duncanowi, że może

iść do diabła i zabrać ze sobą Stephanie. Mam, czego
chciałem, prawda?

Heather zerwała się na równe nogi.
- Przestań! Ludzie mówią najróżniejsze rzeczy,

kiedy są wściekli. Przecież nie zmusiłeś brata do roz-
bicia samochodu. To był wypadek.

- Który by się nie zdarzył, gdyby Duncan nie był

tak wzburzony. Nie da się uciec od faktów, Heather.

- Może i nie, ale do wypadku doszło dlatego, że

twój brat siadł za kierownicą, kiedy jego równowaga
psychiczna pozostawiała wiele do życzenia. Ale to
była jego decyzja, nie twoja. To samo z wyprzedza-
niem na zakręcie: to był również jego wybór.

Ze współczuciem położyła Archiemu rękę na ra-

mieniu, gdyż było jej bardzo przykro, że skazał się na
takie męki. Z bólem zdała sobie sprawę, co musiał
znosić, borykając się zarówno z rozpaczą, jak i winą.

R

S

background image


- Nie możesz czuć się odpowiedzialny, Archie. Za

żadną z tych decyzji nie jesteś odpowiedzialny - po-
wtarzała z uporem.

- Chciałbym w to uwierzyć.
- Musisz spróbować, inaczej złamiesz sobie życie.

Obiecaj mi, że przemyślisz moje słowa.

- Obiecuję.
Heather nie bardzo wiedziała, jak go pocieszać.

Niektóre rany sięgają głębiej, niż mogą dotrzeć słowa,
a ta właśnie do takich należała. Serce jej się ścisnęło na
myśl o tym, co spotkało Archiego tamtego dnia.

Śmierć brata to wystarczająco wielki cios, ale w po-

łączeniu z utratą narzeczonej w niezwykle dramatycz-
nych okolicznościach - to już ogromna tragedia, z któ-
rą nie sposób się zmierzyć. Niewątpliwie tamta kobie-
ta musiała być - i zapewne jest nadal - bardzo droga
sercu Archiego, myślała Heather. To refleksja tak bo-
lesna, jak rozdrapywanie otwartej rany. Wiedzieć, że
Archie kochał inną kobietę, i że nigdy nie pokocha jej,
Heather, było ponad jej siły.

- Już lepiej pójdę. Wezmę taksówkę, na pewno

zaraz jakaś się trafi - powiedziała szybko. - Trzymaj
się, Archie, i dbaj o siebie, dobrze?

- I ty też.
Tym razem nie zaproponował, że będzie jej towa-

rzyszył. Może stwierdził, że w ich sytuacji najlepsze
będzie zdecydowane zerwanie. Wyszła z mieszkania
i zjechała windą na parter. Portier otworzył przed nią
drzwi i widząc, że nie ma do dyspozycji samochodu,
zaoferował sprowadzenie taksówki.

Heather odmówiła, zdecydowana radzić sobie sama.

R

S

background image


To naprawdę już pora, by przestała polegać na innych.

Ludzie mają własne problemy, i to znacznie poważ-
niejsze niż ona.

Szła ulicą, mając oczy pełne łez. Serce jej krwawiło

na myśl o katuszach, które musiał ścierpieć Archie.
Wolno mu myśleć, że nie jest wartościowym człowie-
kiem, ale w tym absolutnie się myli. Ona nie zmieni
o nim zdania, ani pod wpływem tego, co jej o sobie
powiedział, ani w ogóle nigdy. Archie jest mężczyzną,
którego kocha, nawet jeśli on nigdy nie odwzajemni tej
miłości.


Ku swojemu zaskoczeniu po rozmowie z Heather

o wypadku Archie poczuł się dużo lepiej. Miał wraże-
nie, że dzięki wyjawieniu obaw, które go dręczyły,
jego poczucie winy jakby się zmniejszyło.

W trakcie weekendu zastanawiał się wielokrotnie,

czy rzeczywiście powinien się obwiniać o spowodo-
wanie wypadku, skoro bezpośrednio doprowadziło do
niego postępowanie Duncana. Może by należało spoj-
rzeć na sprawę pod tym kątem i iść dalej swoją drogą?

Chociaż od tej strony zaczynała błyskać dla niego

jakaś nadzieja, z drugiej jego stosunki z Heather wesz-
ły w wyjątkowo trudne stadium. Wiedział, że ją uraził,
nie dając wiary zapewnieniom o jej miłości, ale był
przekonany, że postąpił słusznie. Niemniej musi uwa-
żać, żeby nie ujawnić swoich prawdziwych uczuć do
Heather, bo na to nie może sobie pozwolić.

Postanowił ułatwić im obojgu przetrwanie ostatnich

dni wspólnej pracy. Ponieważ udało się znaleźć cał-
kiem udanego zastępcę na miejsce Mike'a, Archie

R

S

background image


przekazał mu część dotychczasowych obowiązków.
Oznaczało to, że nie będzie już musiał pracować wie-
czorami i tym samym uniknie spotkań z Heather.

Oczywiście będzie to dla niego bardzo bolesne, ale

zapewni mu niezbędny dystans.

Plan był doskonały w teorii, ale nie sprawdził się

w praktyce. W poniedziałkowy wieczór Archie wybie-
rał się już do domu, gdy wezwano go do pięcioletniej
dziewczynki, która trafiła do izby przyjęć po pogryzie-
niu przez psa. Obrażenia na ręce i nodze wprawdzie
nie zagrażały jej życiu, ale były dość rozległe, zwłasz-
cza rana na łydce. Ponieważ izba przyjęć pękała
w szwach, Archie zgodził się przyjąć dziewczynkę na
swój oddział, dopóki na temat jej obrażeń nie wypowie
się chirurg plastyczny.

Serce mu biło jak młotem, kiedy towarzyszył pac-

jentce i jej matce w drodze do sali chorych dzieci. Było
po osiemnastej, więc Heather już zaczęła dyżur. Przy-
trzymał drzwi, by sanitariusz mógł wtoczyć wózek
z dzieckiem do pokoju, i starał się sprowadzić każdą
czynność do poziomu codzienności. Jak tak dalej pój-
dzie, to na widok Heather czeka go atak serca!

- Łóżko numer sześć - poinformowała go Marion

dziarskim tonem, po czym przywołała młodą kobietę
kręcącą się przy kuchennych drzwiach. - Ruth, czy
możesz mi pomóc przy tej pacjentce?

Archie nie odezwał się ani słowem, kiedy kobiety

przenosiły dziewczynkę do łóżka, ale zdziwił go ist-
niejący stan rzeczy. Odciągnął Marion na bok.

- Co się dzieje z Heather? Sądziłem, że ma tu pra-

cować do końca miesiąca.

R

S

background image


- Ja też tak myślałam - powiedziała Marion z wes-

tchnieniem. - Podobno Heather powiadomiła agencję,
że jest chora, chociaż ja na pana miejscu bym tego nie
brała całkiem poważnie.

- Co to znaczy? - zapytał Archie.
- Myślę, że to tylko wymówka, bo Heather miała

już dość. Nie obwiniam jej po tym, co się wydarzyło
w piątek.

- Co się wydarzyło w piątek? - powtórzył bezmyśl-

nie.

Marion zachichotała.
- Emily i to uprowadzenie, pamięta pan? Musi się

pan czuć gorzej ode mnie, jeśli tak szybko pan o tym
zapomniał!

Archie starał się zatuszować swoje potknięcie naj-

lepiej, jak umiał.

- No przecież, oczywiście.
Później poinformował Marion, że chirurg plastyczny

już jest w drodze do szpitala, i wyszedł. Zwykle czekał
na kolegę, ale teraz przeciąganie pobytu na oddziale
wydało mu się nie do zniesienia. Pojechał prosto do
domu i spędził noc na martwieniu się o Heather.

A jeśli jest to prawda, że jest chora, bez możliwości

ruszenia się z domu, i do tego sama jak palec? Może
powinien tam pojechać i sprawdzić, czy czegoś nie
potrzebuje. Z drugiej strony - gdyby użyła choroby
jedynie jako wymówki, prawdopodobnie nie zechce
się z nim zobaczyć.

Rozmaite myśli snuły mu się po głowie, ale nie

znalazł żadnego prostego rozwiązania. W końcu zdał
sobie sprawę, że niezależnie od intencji, którymi kie-

R

S

background image


rowała się Heather, powinien się pogodzić z jej decy-
zją. Prawda jest po prostu taka, że lepiej czuje się bez
niego.


Dla Heather był to najgorszy weekend w życiu. I tak

cierpiałaby dotkliwie, wiedząc, że Archie jej nie kocha;
gdy jednak odkryła jego miłość do innej kobiety, jej ból
stał się podwójnie dojmujący. Zdawała sobie sprawę, że
nie może rywalizować o uczucie Archiego z jego zmar-
łą narzeczoną. Nie dość, że niewątpliwie nadal przeży-
wał jej śmierć, to w dodatku na pewno podchodzi do
kobiet z nieufnością. Dotknęło go tyle nieszczęść, że jej,
Heather, nigdy nie uda się go uzdrowić.

Gdy nadszedł poniedziałek, Heather już wiedziała,

że nie zdoła stanąć z Archiem twarzą w twarz. Za-
dzwoniła do agencji i usprawiedliwiła swą nieobec-
ność, obiecując, że da znać, kiedy poczuje się lepiej.
Naturalnie, pojawi się przed nią problem finansowy:
nie pracując, nie zarabia, ale to najmniejsze zmart-
wienie. Przede wszystkim musi odbudować swoje ży-
cie, jeśli to w ogóle możliwe.

Dla zabicia czasu spędziła cały tydzień, włócząc się

po Londynie i oglądając jego turystyczne atrakcje.
Wolała być częścią tłumu niż mieć za towarzystwo
wyłącznie własne myśli. Gdy przyszedł piątek, ostatni
dzień Archiego w szpitalu, postanowiła nie iść na
pożegnalne przyjęcie na jego cześć, mimo otrzymane-
go wcześniej zaproszenia. Nie będzie mu machać na
odjezdnym ze sztucznym uśmiechem przyklejonym
do ust, podczas gdy on będzie się oddalał, zabierając
ze sobą jej serce.

R

S

background image


W końcu nie wytrzymała, spakowała małą torbę

i złapała pociąg do Dalverston. Ojciec bardzo się ucie-
szył na jej widok i choć był ciekaw powodu tej nagłej
wizyty, nie zadawał córce żadnych pytań, za co była
mu wdzięczna.

Wstał jasny i pogodny sobotni ranek. Heather wcześ-

nie się zbudziła, przygotowała śniadanie dla nich oboj-
ga i kiedy tylko ojciec wyszedł do przychodni, wybrała
się na długi spacer brzegiem rzeki, gdzie panował
niezwykły spokój.

Miała już wracać do domu, gdy spotkała Rossa.

Widziała go po raz pierwszy, odkąd odwołała ślub,
a gdy się z nim witała, nie mogła opanować pewnego
skrępowania.

- Witaj, Ross. I ty, jak widzę, lubisz poranne spa-

cery.

- Dzień jest zbyt piękny na wylegiwanie się w łóż-

ku - odpowiedział z uśmiechem.

Ross - wysoki i ciemnowłosy, o klasycznej urodzie
- podobał się kobietom. A jednak patrząc na niego,

Heather pozostała niewzruszona: nie był jej Archiem

- nie był tym, którego kochała.
- Zadzwonił do mnie wczoraj twój ojciec z wiado-

mością, że wróciłaś - rzekł Ross, zrównując z nią krok.

Heather się zaczerwieniła.
- Naprawdę? Nie powinien.
- Chciał jedynie pomóc. Nie gniewaj się na niego.

Przyjrzał się jej z uwagą.

- Coś poszło źle, Heather? Nie zaprzeczaj, wiem,

że coś się stało. Czy to znowu nie tamte wątpliwo-
ści...?

R

S

background image


- Że nie wyszłam za ciebie? Nie. Nadal uważam,

że zrobilibyśmy źle, decydując się na ślub.

- Ja też tak myślę.
Zatrzymała się i spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Naprawdę?
- Tak. Po twoim wyjeździe zdałem sobie sprawę,

że gdyby nie twoje obawy, później byśmy oboje żało-
wali, że ślub się odbył. Odwołując go, postąpiłaś słusz-
nie. No więc jeśli nie o to chodzi, to o co?

W jednej chwili Heather uprzytomniła sobie, że

musi komuś powiedzieć o Archiem, a kto by się do
tego nadawał lepiej niż Ross? Zawsze był jej bliski
jako przyjaciel. Właśnie: niejako kochanek, ale jako
wypróbowany przyjaciel.

Opowiedziała mu o spotkaniu z Archiem przed koś-

ciołem i potem w Londynie, o ich wspólnym spędza-
niu czasu, o tragicznym wypadku brata i narzeczonej.
Ross słuchał w skupieniu, a potem cicho westchnął.

- Prawdziwy impas. Nic dziwnego, że wybrałaś

ucieczkę. Ale czy masz absolutną pewność, że Archie
cię nie kocha?

- Oczywiście. - Uśmiechnęła się blado. - Powie-

dział, że mylę wdzięczność z miłością. W gruncie rze-
czy zrobił wszystko, żeby mnie do siebie zniechęcić.

- Ale czy ci powiedział wprost, że cię nie kocha,

Heather? - nalegał Ross.

- Nnno... nie. Chyba nie. A czemu? Czy to ma

jakieś znaczenie?

- Tak sądzę. Wydaje mi się, że on może być w to-

bie zakochany, ale boi się wyznać ci swoje uczucia, nie
mając pewności, czy ty się nie mylisz co do swoich.

R

S

background image


Gdy otworzyła usta, by zaprotestować, powstrzy-

mał jej sprzeciw ruchem ręki.

- Nie powiedziałem, że się mylisz. Po prostu przy-

puszczam, że on tak na to patrzy. Nie możesz mu
chyba mieć za złe, że po tym wszystkim, co przeżył,
pozostał nieufny, prawda?

- Nie. - Zagryzła wargę. - Więc co mam robić?

Czy powinnam się z nim spotkać, żeby spróbować się
dowiedzieć, czy jest tak, jak mówisz?

- Decyzja należy tylko do ciebie. Nie zdoła jej

podjąć nikt inny.

Ich ścieżka kończyła się ślepo, i Ross przystanął.
- Pójdź za głosem serca, Heather. To najlepsza

rada, jakiej ci mogę udzielić.

- To samo powiedział mi Archie - szepnęła i łzy

napłynęły jej do oczu.

Ross pochylił się i delikatnie pocałował ją w poli-

czek.

- W takim razie na co jeszcze czekasz?

Uśmiechnął się do niej i skręcił w stronę drogi, ale

Heather za nim nie poszła. Siadła na wilgotnej mięk-

kiej trawie i rozpamiętywała jego słowa.

Czy znajdzie w sobie tyle odwagi, żeby ruszyć w po-

goń za Archiem i zapytać go wprost, czy ją kocha?
Przerażała ją myśl, że mogłaby w odpowiedzi usły-
szeć zaprzeczenie, ale w końcu czy istnieje coś gor-
szego od tego beznadziejnego smutku, który jej towa-
rzyszy od czasu, gdy się rozstali?

Przynajmniej raz na zawsze zyska pewność, że nie

ma dla niej żadnej nadziei. To niewątpliwie lepsze od
trwania w niepewności przez resztę życia.

R

S

background image


Wstała i z nową determinacją skierowała się do

domu. Zrobi tak, jak radził jej zarówno Archie, jak
i Ross. A zatem posłucha serca, z nadzieją, że dzięki
tej decyzji znajdzie się, być może, w jedynym uprag-
nionym miejscu: u boku Archiego. Na zawsze!

R

S

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY


A więc to już koniec. Za kilka minut ruszy w drogę.
Archie objął mieszkanie ostatnim spojrzeniem. Te-

raz, kiedy przyszła ta chwila, czuł ulgę, że wyjeżdża.
Prawie dwa lata życia spędził niejako w stanie za-
wieszenia, ale to już przeszłość. Miał wrażenie, że
cieszy się swobodą nowego życia, bo dręczący go
smutek i wina zniknęły, upakowane gdzieś w tyle
ciężarówki.

Gdyby nie ogromna tęsknota za Heather, wyczeki-

wałby niecierpliwie tego, co przyszłość mu oferuje.

Z westchnieniem zatrzasnął drzwi wejściowe. Od

poprzedniego weekendu Heather nie dawała znaku
życia. Miał nadzieję zobaczyć ją na swoim przyjęciu
pożegnalnym, ale się nie pojawiła.

W jej sprawie dzwonił rano do agencji, lecz w od-

powiedzi wysłuchał jedynie standardowego oświad-
czenia, że firma nie udziela informacji na temat swo-
ich pracowników. Nie miał najmniejszego pojęcia, co
się z nią dzieje, i nie potrafił przestać się martwić.

Przystanął przy stoliku portiera i przekazał mu

wskazówki odnośnie do odsyłania korespondencji na
adres w Szkocji, po czym wyszedł z budynku. Cze-
kała go długa droga, więc wybrał wczesną godzinę
startu.

R

S

background image


Nagle uprzytomnił sobie, że nie zdoła wyjechać bez

spotkania z Heather. Ruch uliczny był wyjątkowo nie-
wielki i po krótkim czasie Archie zaparkował samo-
chód w pobliżu jej mieszkania. Zbiegł schodami w dół
i zapukał do drzwi, powtarzając sobie, co jej powie.
Najlepiej coś powściągliwego, ani słowa na temat
ostatniej soboty...

Błyskawicznie powrócił pamięcią do chwili, gdy

Heather wyznawała mu, że go kocha, i momentalnie
serce zamarło w nim ze strachu na myśl, że to mogła
być prawda: a gdyby tak wcale nie straciła rozeznania
w swoich uczuciach? Nie mógł znieść przypuszczenia,
że być może odrzucił jej miłość. Załomotał do drzwi.
Do licha z powściągliwością, musi to wyjaśnić!

- Ta pani wyjechała.
Archie obrócił się na pięcie i dostrzegł obładowa-

ną zakupami starszą kobietę, która obserwowała go
z ulicy.

- Jak dawno? - zapytał, biegnąc w górę.
- Musiało być koło czwartej. Usłyszałam klakson

i wyjrzałam przez okno, żeby zobaczyć, co się dzieje
- wyjaśniła. - Na ulicy stała taksówka, i ta pani do niej
wsiadła.

- Więc ona wczoraj wyjechała?! - wykrzyknął Ar-

chie z niepokojem.

- Tak, koło czwartej po południu - powtórzyła

kobieta. - Miała ze sobą podręczną torbę, więc przy-
puszczam, że wybrała się gdzieś na weekend.

- Rozumiem. Dziękuję pani.

Archie powrócił do samochodu.

Czy Heather pojechała na weekend do Dalverston,

R

S

background image

do domu? Ale dlaczego? Czyżby chciała się zobaczyć
z Rossem?

Z ciężkim sercem uprzytomnił sobie, że tylko takie

wyjaśnienie miałoby sens. Heather wyraźnie powie-
działa, że przed powrotem do domu musi odbudować
swoje życie, i przypuszczalnie teraz się tym zajęła.

Czy otworzyły jej się oczy na stan własnych uczuć

po tym, jak on, Archie, odprawił ją z kwitkiem? Na
myśl, że Heather może być nadal zakochana w by-
łym narzeczonym, zareagował fizycznym bólem, jak
na cios w żołądek. Trudno, nie ma na to rady. W koń-
cu sam osobiście zarzucił jej brak rozeznania w uczu-
ciach.

Zaciążyło nad nim uczucie pustki. Chociaż trudno

mu było się pogodzić z tą myślą, wiedział, że utracił
Heather na zawsze.


Heather powróciła do Londynu późnym popołu-

dniem. Połączenia świąteczne były rzadsze, toteż mu-
siała bardzo długo czekać na pociąg. Poszła od razu na
postój taksówek i kazała się zawieźć do mieszkania
Archiego, nie mając najmniejszego pojęcia, co mu
powie.

Przecież już wcześniej próbowała otworzyć przed

nim serce, ale to niewiele dało. Mimo wszystko jednak
powinna go przekonać, że była z nim szczera. Kocha
go całym sercem, więc on musi jakoś w to uwierzyć!

Dyżur pełnił ten sam portier, którego jej przedsta-

wił Archie przy pierwszej wizycie. Portier wprawdzie
wpuścił ją do wnętrza, ale był zaskoczony jej wido-
kiem. Nie dała się jednak zbić z tropu.

R

S

background image


- Czy pan Carew jest u siebie, Pete? Muszę z nim

pilnie pomówić.

- Przykro mi, spóźniła się pani. Już wyjechał.
- Ach, rozumiem. A czy panu coś wiadomo, kie-

dy ma wrócić? Może uda mi się doczekać jego po-
wrotu...

- Ale on wyjechał na stałe, proszę pani. Dziś rano

wyruszył do Szkocji - poinformował Pete, trochę za-
żenowany, że musi jej to wyjaśniać.

- Nie wiedziałam, że to miało być dzisiaj! - Wpad-

ła w panikę i musiała trochę ochłonąć, zanim przeszła
do następnego pytania. - Ma pan może jego nowy
adres? Muszę się z nim skontaktować w bardzo ważnej
sprawie.

- Bardzo mi przykro, proszę pani. Chciałbym po-

móc, ale nie wolno mi ujawniać takich informacji.
Zapłaciłbym za to co najmniej utratą pracy.

- Rozumiem. Przepraszam. Nie miałam zamiaru

stawiać pana w niezręcznej sytuacji - przyznała Hea-
ther.

Pożegnała się i wyszła, rozważając, co może zrobić

w tych okolicznościach, a każda myśl pulsowała w niej
nowym bólem. Gdyby Archiemu rzeczywiście zależa-
ło na kontakcie z nią, z pewnością by jej udostępnił
swój adres. Skoro o to nie zadbał, widocznie jest mu
obojętna. Usiłowała iść za głosem serca, ale tym razem
nic jej to nie dało. I nigdy nie da, skoro Archie jej nie
kocha.


Archie przejechał autostradą połowę odległości, nim

doszedł do wniosku, że nie może pozostawić takiego

R

S

background image


stanu rzeczy w zawieszeniu. Musi zobaczyć się z Hea-
ther i usłyszeć wprost z jej ust, że go nie kocha.
W przeciwnym razie czeka go bezustanne rozpamięty-
wanie, czy nie popełnił strasznego błędu.

Na najbliższym zjeździe opuścił autostradę i za-

wrócił na południe. Znalazł się w Londynie tuż przed
dziewiętnastą i przede wszystkim musiał postarać się
o jakiś nocleg. Nie było po co wracać do dotych-
czasowego mieszkania, które zostało całkiem ogoło-
cone z mebli i udostępnione ekipie porządkowej, ma-
jącej je przygotować dla następnego najemcy.

Wprawdzie nie przypuszczał, żeby Heather przyje-

chała do Londynu wcześniej niż w niedzielę wieczo-
rem, ale to jest bez znaczenia. W jakimś momencie
i tak będzie musiała wrócić, a on wówczas będzie już
na miejscu.

Zameldował się w hotelu i poszedł od razu do

pokoju, by wziąć prysznic. Pół godziny później znów
był w drodze. Wiedział, że kolejna próba zastania
Heather w jej mieszkaniu to najprawdopodobniej
zwykła strata czasu, ale brał pod uwagę każdą moż-
liwość - także i tę, że Heather nie wyjechała na pełny
weekend - i chciał ją wykorzystać. W ostateczności
poprzestanie na pozostawieniu jej wiadomości, w któ-
rym hotelu się zatrzymał.

Tym razem wziął taksówkę i po drodze układał

sobie w pamięci, co powie Heather, jeśli ją zastanie.
Musi ją przekonać o swojej miłości i poprosić, żeby
dała mu szansę udowodnienia tego uczucia.

Paliły się już uliczne latarnie, kiedy Archie wysiadł

z taksówki i zapukał do drzwi Heather. Gdy nagle

R

S

background image

pojawiła się w progu, miał wrażenie, że ziemia za-
drżała mu pod stopami. Nie mógł wykrztusić słowa.
Na widok Archiego Heather oniemiała. Miała uczu-
cie, że świat pędzi przed siebie pod jakimś dziw-
nym kątem. Archie był ostatnią osobą, której by ocze-
kiwała.

- Zajrzałem tu już wcześniej, ale jedna z twoich

sąsiadek powiedziała mi, że wyjechałaś.

- Byłam w domu - wykrztusiła z trudem.
- Tak myślałem i szczerze mówiąc, nie miałem

wielkiej nadziei, że cię zastanę, ale zaryzykowałem.

- Mam jeszcze parę spraw do załatwienia.
- Czy one mają coś wspólnego z moją osobą?
Podszedł bliżej, nie odrywając od niej wzroku peł-

nego tęsknoty. Gdy dotknął jej policzka, spuściła oczy
w obawie, żeby z nich nie wyczytał pragnienia -już raz
odepchnął ją od siebie i nie zniosłaby tego powtórnie.

- Kocham cię, Heather. Wiem, że beznadziejnie

się zachowałem tydzień temu, ale proszę, uwierz mi,
że naprawdę bardzo cię kocham i pragnę jedynie two-
jego szczęścia.

- Więc ty mnie kochasz?

Patrzyła na niego wstrząśnięta.

- Tak. - Uśmiechnął się do niej. - Sądzę, że się

w tobie zakochałem już przy pierwszym spotkaniu,
kiedy cię zobaczyłem na ławce. Byłem tak zagubio-
ny po wszystkim, co mnie spotkało, że nie potrafi-
łem sobie zdać sprawy z własnych uczuć. Wiem, że
wyrządziłem ci wielką przykrość, ale się obawiałem,
że pośpiesznie dążysz do sytuacji, której będziesz
żałowała.

R

S

background image


- I mnie to zmartwiło - przyznała. - Próbowałam

się pohamować, ale nie potrafię panować nad uczucia-
mi. Zakochałam się w tobie i nic nie mogę na to
poradzić. Czy z twoją zgodą, czy bez, nie przestanę cię
kochać do końca życia.

Śmiejąc się, Archie pochwycił ją w ramiona.
- O to się nie martw. Ryzyko „bez" ci nie grozi!

Całował ją namiętnie, udowadniając szczerość

swoich słów. Heather przytuliła się do niego z sercem

przepełnionym szczęściem. Jej dotychczasowy lęk
zniknął bez śladu. Archie ją kocha i już nic im nie
przeszkodzi być razem.

- Nie zaprosisz mnie do środka? Sąsiedzi mogą nie

być zachwyceni tym, co obmyśliłem dla nas na resztę
wieczoru.

- Oczywiście, przecież nie możemy ich mieć na

sumieniu. Proszę. Tu nikt nas nie zobaczy.

- Doskonale. To sprawa wyłącznie między nami...

Wziął ją znowu w ramiona i pocałował. Kochali się

w salonie z żarem, który koił wszelki ból i pozwalał

zabliźnić psychiczne rany. Heather zyskała pewność,
że od tej chwili zdołają przezwyciężyć wszelkie prze-
szkody. Ich siłą była miłość, nic więcej nie potrzebo-
wali.

Później, gdy usiedli na kanapie, Archie otulił ich

oboje kapą ściągniętą z łóżka Heather.

- Muszę ci wyjaśnić, dlaczego zareagowałem tak,

jak zareagowałem, kiedy mi powiedziałaś, że mnie
kochasz.

- Wszystko rozumiem. Bałeś się o mnie.
- Tak. Chciałem cię uchronić od poczucia winy,

R

S

background image


które by na ciebie spadło, gdybyś się znowu pomyliła.
Poza tym ja sam chybabym nie zdołał się zmierzyć
z kolejną pomyłką w swoim życiu - wyznał zgodnie
z prawdą.

- Myślisz o Stephanie?
- Odkrycie, że zakochała się w Duncanie, było dla

mnie wstrząsem. Niczego nie dostrzegałem i nie mia-
łem pojęcia, że Stephanie czuje się ze mną nieszczęś-
liwa. Co prawda całkowicie pochłaniała mnie praca,
a wszystko inne, łącznie ze Stephanie, znalazło się na
dalszym planie. Trudno więc się dziwić, że w końcu
miała tego dość i poszukała szczęścia gdzie indziej.

- Takie rzeczy się zdarzają, Archie - powiedziała

miękko.

- Wiem. Ale to też jest dowód na to, że moja więź

z narzeczoną nie była wystarczająco silna. Ty, Hea-
ther, zawsze będziesz dla mnie na pierwszym miejscu,
bo bardzo cię kocham. Stephanie nigdy tyle dla mnie
nie znaczyła.

- Podobnie jest chyba ze mną i Rossem. Kiedy dziś

rano się z nim widziałam, uprzytomniłam sobie, że
nigdy nie łączyła nas prawdziwa miłość. Jest mi bliski
tylko jako przyjaciel.

- Więc nadal uważasz, że dobrze wybrałaś, nie idąc

z nim do ołtarza?

- Jestem tego absolutnie pewna.
- To dobrze.
Uśmiechnął się i znów ją pocałował.
- Tak bardzo cię kocham, Heather. W ciągu ostat-

nich tygodni udało ci się całkowicie odmienić moje
życie. Nasza rozmowa o wypadku dała mi nowe siły,

R

S

background image


bo uznałem, że nie ponoszę wyłącznej winy za tę
tragedię.

- Cieszę się, Archie. Zasługujesz na to, żeby być

szczęśliwy.

Pocałował ją w czubek nosa.
- Podejmę działałania w tym kierunku. Zamierzam

ponownie przemyśleć, na czym mi w życiu naprawdę
zależy. Z pewnością muszę dopilnować sprawnego
zarządzania majątkiem, ale już nie twierdzę, że po-
winienem dla tego celu poświęcić medycynę. Miejmy
nadzieję, że za kilka miesięcy zdołam powrócić do
zajęć, które mi dają najwięcej satysfakcji.

- Gdybyś miał porzucić medycynę, stałoby się to

ze straszną szkodą dla dzieci. One cię potrzebują, two-
ja opieka wiele dla nich znaczy.

- Dziękuję. Liczę, że i ty mnie potrzebujesz, Hea-

ther. Nie chciałbym się z tobą rozstawać, więc czy
zgodziłabyś się na przeprowadzkę do Szkocji? Wiem,
że proszę o bardzo dużo, i że to byłoby dla ciebie
wyrzeczenie...

Heather zamknęła mu usta pocałunkiem.
- Nie dbam o to, gdzie będę mieszkać, bylebym

była przy tobie.

- Naprawdę tak uważasz?
Gdy przytaknęła, z okrzykiem radości porwał ją

w ramiona i przytulił.

- Jak szybko zdołasz się spakować?
- Jak szybko chcesz. Mogę zacząć już teraz.

Archie potrząsnął głową.

- Myślę, że możemy to odłożyć na jakieś kilka

godzin.

R

S

background image


- Tak? A czemu? Przewidziałeś dla nas coś jesz-

cze?

- Jak najbardziej. Na resztę wieczoru i na noc.

Wstał i wziął ją na ręce, zmierzając do sypialni.

- Zaraz ci przedstawię moje plany!

R

S

background image

EPILOG


Szkocja, sierpień

Heather stała przy oknie i patrzyła na krajobraz za

szybą. Wieczór tracił blask i góry widniejące w oddali
za jeziorem pogrążały się w fioletowym oparze. Za pół
godziny zapadnie całkowity mrok.

Tego wieczoru Archie pojmie ją za żonę w małej

kaplicy na terenie posiadłości. Zgodnie z rodzinną
tradycją, każdy potomek rodu Carew zawiera ślub po
zachodzie słońca. Wszystko było już przygotowane,
wyczekiwano jedynie stosownej chwili.

- Już pora na nas, prawda, Archie?
- Tak, za kilka minut będziemy mogli przejść do

kaplicy.

Archie objął ją i ucałował.
- Czy ktoś już ci mówił, jak olśniewająco wyglą-

dasz? - szepnął.

- Nikt, z czyim zdaniem bym się liczyła - odpo-

wiedziała z uśmiechem.

Jej biała suknia z jedwabiu była rzeczywiście za-

chwycająca, i co równie istotne, podobała się także
Archiemu. Miała prosty krój o dopasowanym staniku
i powiewnej spódnicy, która ciągnęła się po ziemi.
Z ramienia zwisał kawałek materiału w szkocką kratę

R

S

background image


o barwach klanu Carew. Heather wpięła we włosy ga-
łązki wrzosu, również wrzos w połączeniu z białymi
różami tworzył jej wiązankę ślubną.

Panna młoda czuła się jak księżniczka z bajki u boku

księcia, tym bardziej że Archie prezentował się w trady-
cyjnym szkockim stroju nadzwyczaj imponująco.

- Cudownie wyglądasz, Heather.
Pocałował ją jeszcze raz i objął, stając obok, fron-

tem do okna.

- Pięknie tutaj, prawda? Będzie mi brakowało tego

widoku, kiedy przeniesiemy się do Edynburga.

- Mnie również, ale możemy wpadać tu w weeken-

dy. Powiedz mi, Archie, czy bez przykrości wziąłeś na
siebie nowe obowiązki?

- Absolutnie. Ostatnie miesiące, które spędziliśmy

w rodzinnych dobrach, były wspaniałe. Cieszy mnie, że
tu jestem, i że pomagam wyprowadzić gospodarstwo na
czyste wody. To koniecznie należało zrobić. I teraz, gdy
już znalazłem odpowiedniego administratora, mam
swobodę działania i mogę powrócić do zawodu.

Przytulił Heather mocniej i ciągnął z ożywieniem:
- Nie marzyłem nawet, że w Edynburgu trafi mi się

możliwość zorganizowania od podstaw oddziału pe-
diatrycznego. I to tobie, Heather, jestem winien wdzię-
czność. Nigdy bym tyle nie osiągnął sam.

- Jesteśmy sobie potrzebni i pasujemy do siebie,

Archie.

- Tak. I to bardzo.

Wyciągnął do niej rękę.

- Pora iść do kaplicy.
Trzymając się za ręce, wyszli z dworu. Rząd pocho-

R

S

background image



dni oświetlał drogę, wzdłuż której stali pracownicy
majątku i witali ich oklaskami. Wnętrze kapliczki ja-
rzyło się tysiącem świec. Ich płomyki nadawały wszy-
stkiemu magiczne piękno.

- Dziękuję ci z całego serca, Archie. Czuję się jak

postać z bajki.

- Zasługujesz na to, kochanie.
Delikatnie pocałował Heather i przekazał ją ojcu,

który czekał przy wejściu, by towarzyszyć córce
w drodze do ołtarza. Serce Heather przepełniała ra-
dość, gdy prowadzona przez ojca zmierzała ku swemu
przyszłemu mężowi. Spotkanie z Archiem uważała za
uśmiech losu. Poprzysięgła sobie dbać o ich miłość
i podsycać ją każdego dnia ich wspólnego życia.

Tak więc nie zawahała się, gdy Archie odwrócił się

w jej stronę i wyciągnął rękę. Tym razem nie miała
żadych zastrzeżeń, żadnych wątpliwości. Podała mu
dłoń. Wiedziała, że odtąd będą już na zawsze razem,
ciesząc się swoim szczęściem.

R

S


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dobra rada
Dobra rada QRQXPZM45Y6F66DVVJ6YWBB7BTGR56T2SCTRDZY
Taylor Jennifer Rejs pełen wspomnień
Taylor Jennifer Bilet na Majorke
Taylor Jennifer Lekarz z Londynu 2
292 Taylor Jennifer Cenna szkatulka
Dobra rada
Taylor Jennifer Owocna misja 2
361 Taylor Jennifer Jedna na milion
Taylor Jennifer Medical Duo 225 Więzy krwi
358 Taylor Jennifer Owocna misja
Taylor Jennifer Lekarz z Londynu

więcej podobnych podstron