WYŻYWIENIE POLSKICH ZESŁAŃCÓW W LATACH 1940

background image

WYŻYWIENIE POLSKICH ZESŁAŃCÓW W

LATACH 1940-1946

Przetrwanie na zesłaniu zależało przede wszystkim od zdobycia pożywienia.

Istniało kilka źródeł żywności: praca, zakupy na tzw. wolnym rynku i handel
wymienny, pomoc uzyskiwana przez zesłańców (do czerwca 1941 r. od rodzin i
znajomych z kraju, od 2 poł. 1942 r. do początków 1943 r. z placówek opiekuńczych
polskiej ambasady, później za pośrednictwem ZPP), wreszcie kradzież. Możliwości
zaopatrzenia się w artykuły spożywcze były uzależnione od miejsca zesłania,
rodzaju wykonywanej pracy. Jakkolwiek od 1 stycznia 1935 r. w Związku
Radzieckim wraz z wprowadzeniem tzw. cen jednolitych zniesiono kartki na
żywność, to w specjalnych osiedlach, w wielu kołchozach i sowchozach, a nawet w
małych miastach, do których trafiali Polacy, dwa podstawowe, a częstokroć jedyne,
produkty spożywcze: chleb i stołówkowa zupa były w różny sposób
reglamentowane. Mimo istnienia ogólnych zarządzeń regulujących sytuację
zesłańców, praktyka postępowania w poszczególnych republikach, obwodach, a
nawet miejscowościach była zróżnicowana. Do lata 1941 r. pewne znaczenie miał
też statusu danej kategorii deportowanych, a zwłaszcza fakt umieszczenia ich w
specjalnej osadzie administrowanej przez NKWD, czy też w normalnym osiedlu,
zamieszkanym przez miejscową ludność. Wiele też zależało, oczywiście, od
indywidualnej przedsiębiorczości, sił fizycznych i zasobności. Jednakże działanie
tych i innych jeszcze czynników nie zmieniało pewnego wspólnego wymiaru
zesłańczej tragedii, jakim było stałe niedożywienie, a często po prostu głód.
Marzenia większości zesłańców obracały się wokół dwóch spraw: jedzenia i
powrotu do ojczyzny.

Szczególną, wręcz podstawową rolę i to zarówno w ocenie ludności, jak i

władz - odgrywał chleb. Był dobrem pożądanym i najczęściej wówczas deficytowym.
Jego dostępność lub jego brak określały poziom wyżywienia. Decyzje o wielkości
jego przydziałów miały "strategiczny" wymiar, bowiem tylko w nielicznych
wypadkach można było nabywać go w dowolnej ilości. W specjalnych osiedlach
czarny chleb był sprzedawany według ściśle określonych norm, wynoszących 0,4-1
kg dla osób pracujących i 0,2-0,5 kg dla niepracujących. Niekiedy przydziały
uwzględniały rodzaj wykonywanej pracy: były większe dla ciężej pracujących,
mniejsze dla wykonujących czynności lżejsze lub pomocnicze. Czasem zwiększając
wielkość przydziału nagradzano nagradzano przekraczających normy produkcyjne,
a zmniejszając ją karano osoby nie potrafiące wykonać wyśrubowanych zadań.
System reglamentacji chleba w osiedlach specjalnych podobny był do sposobu
przydzielania żywności w poprawczych obozach pracy, antycypował też do
pewnego stopnia, pod względem wysokości norm i zasad dystrybucji, system
kartkowy wprowadzony po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej.

1

background image

Prawo do zakupu chleba nie było równoznaczne z automatyczną możliwością

jego nabycia. Jego sprzedaż odbywała się w kioskach-sklepikach zwanych
"łarkami", istniejących niemal we wszystkich "posiołkach". Odbywała się
popołudniem lub wieczorem, co zapewne miało ułatwić zaopatrzenie się robotnikom
wracającym z pracy, jednakże prowadziło do ustawiania się kolejek na kilka godzin
przed rozpoczęciem sprzedaży, nie było bowiem gwarancji, że chleba dla
wszystkich wystarczy. Zadanie zajęcia dogodnego miejsca w kolejce spadało
zazwyczaj na dzieci. Tam gdzie w osiedlu punktu sprzedaży nie było, zesłańcy po
pracy musieli kilka kilometrów, w zimie nawet przy 40-stopniowym mrozie, iść do
najbliższego sklepiku. W mniejszych osiedlach, w których nie istniały piekarnie, z
dowozem chleba bywało bardzo różnie. Zwłaszcza w osadach leśnych, gdy w
czasie roztopów drogi stawały się nieprzejezdne, a wezbrane rzeki uniemożliwiały
transport wodny, braki pieczywa bywały częste.

Zesłańcom przydzielano ciemny chleb żytni, w cenie 0,9-1,1 rb za kilogram. W

niektórych osiedlach sporadycznie bywał chleb biały, pszenny w cenie 1,9 rb za
kilogram. Chleb wypiekany był w prostokątnych formach, kształtem i ciężarem
przypominał cegłę, stąd też bochenek nazywano często z rosyjska "kirpiczem".
Mimo że chleb należał do najtańszych produktów spożywczych, wielu specjalnych
przesiedleńców obarczonych większą rodziną, czy też nie będących w stanie
wykonywać wysokich norm w pracy, miało trudności z wykupieniem -
niewystarczających przecież - jego przydziałów. Czarne pieczywo nie cieszyło się
dobrą opinią zesłańców. Była to "ciężka, kleista masa", "istna glina, po przekrojeniu
więcej zostawało na nożu jak w kawałku", "całkowity zakalec cuchnący stęchlizną i
potwornie gorzki", "czarny jak smoła, lepki jak kit, zakalcowaty i kwaśny", mający "w
przekroju wygląd mamałygi". Do żytniej mąki używanej do wypieku dodawano
bowiem mąki jęczmiennej, owsianej, sojowej lub kukurydzianej, niekiedy bliżej
nieokreślonego "ziela" czy wręcz drobnych trocin. Wobec niedostatku pożywienia
czy wręcz głodu każdy jednak zjadał chleb jak najlepszy przysmak. Przypieczony
nad ogniskiem kawałek stawał się dla wygłodzonego zesłańca rarytasem
wspanialszym od zapomnianego już dawno tortu. Wilgotny chleb był bardzo ciężki,
w związku z tym po rozkrojeniu bochenka całodzienna porcja miała ledwie kilka
centymetrów grubości. Najbardziej pożądana była przy podziale kromka końcowa,
ze skórką, twardsza, dzięki czemu dłużej się ją jadło.

Porcję chleba wykupioną po południu lub wieczorem dzielono tak, by

wystarczyła na kolację do zupy ze stołówki oraz na śniadanie i ewentualnie do
pracy. Niekiedy głód brał górę i nawet w rodzinach zdarzały się "kłótnie i rękoczyny"
o sprawiedliwy podział chleba.

Nieco inna była sytuacja kwietniowych zesłańców w Kazachstanie, którzy

zamieszkali w osiedlach miejscowej ludności. I dla nich chleb był jednym z
najważniejszych składników wyżywienia. Teoretycznie przysługiwał on wszystkim -
zarówno pracującym, jak i nie pracującym, jednakże z możliwością jego nabycia
bywało różnie. Już latem i jesienią 1940 r. zdarzało się, że w wielu miejscowościach

2

background image

pieczywo pojawiało się nieregularnie. Zimą, zwłaszcza w czasie zamieci, do
mniejszych osad nie dowożono go nawet przez wiele tygodni. W licznych
sowchozach i kołchozach ludność piekła chleb przeważnie we własnym zakresie,
bardzo niechętnie sprzedając go zesłańcom. Nawet tam, gdzie w sklepie chleb na
ogół pojawiał się systematycznie, jego dostawy były skąpe i zdarzało się, że nie
starczało dla wszystkich, zatem jeszcze przed świtem ustawiały się po niego kolejki,
a zdarzało się, że czekano i całą noc, przy podziale zaś dochodziło do scysji.
Jakość pieczywa w początkowym okresie była przez zesłańców w Kazachstanie
oceniana jako dobra. Pieczono go tam najczęściej z ciemnej mąki pszennej,
czasem jęczmiennej, rzadko zaś z żytniej.

Przydział chleba stanowił swoistą formę zapłaty za pracę, a jego wielkość była

lokalnie zróżnicowana. Relacje zesłańców podają najczęściej, iż dziennie mogli
kupować od 400-600 g, choć można też spotkać informacje o przydziale 300 g i 1
kg. Zdarzało się jednak, że kołchoz czy sowchoz wydawał zesłańcom chleb lub
mąkę tylko przez pierwszych kilka tygodni bądź miesięcy, a później zaprzestawał
tego.

W większości specjalnych osiedlach działały (niekiedy od początku, często

jednak organizowane dopiero stopniowo) stołówki. Do korzystania z nich uprawnieni
były zarówno osoby pracujące, jak i członkowie ich rodzin. Przygotowywane tam
były na ogół posiłki dwudaniowe, niemniej większość Polaków nie mogła sobie
pozwolić na kupno pełnego obiadu dla wszystkich członków rodziny. Wybierano
najczęściej tylko zupę, a i tak względy finansowe nie zawsze pozwalały wykupować
wszystkich przysługujących porcji, ewentualnie zmuszały do odwiedzania stołówki
tylko w niektóre dni. Korzystanie z niej wymuszała jednak często sytuacja. Przy
braku artykułów spożywczych w osiedlowym sklepiku lub gdy wszyscy dorośli
członkowie rodziny pracowali, korzystanie z usług stołówek stawało się jedyną
szansą zjedzenia ciepłego posiłku. Oferta dań była nadzwyczaj ograniczona.
Podawano "uchę" - zupę z ryb, niekiedy suszonych, gotowanych w całości; "szczi" -
kapuśniak z zielonych kiszonych liści kapusty; krupnik - najczęściej z kaszy
owsianej, bez ziemniaków; barszcz; zupę z łapszą (makaronem z żytniej mąki);
"rosolnik" na kwasie spod ogórków itp. Zupy te najczęściej były mało pożywne,
bardzo rzadkie, niekiedy ugotowane bez odrobiny tłuszczu, czasem tylko
okraszane, podobnie jak drugie dania, odrobiną oleju słonecznikowego. Jedna z
zesłanych wspomina, że na porcję dla jednej osoby przypadać miało 40 g kaszy i 2
g tłuszczu. W Komi ASRR na jedną porcję obiadową dla deportowanych z Polski
robotników leśnych przeznaczano kilkadziesiąt gramów solonej ryby, 25 g kaszy i 10
g tłuszczu. Jeśli weźmie się pod uwagę nie tak rzadkie przypadki nadużyć lub
zwykłych kradzieży dokonywanych przez radziecki personel kuchni, wartość
odżywcza takiego dania musiała być jeszcze bardziej iluzoryczna. Sporadycznie
tylko do zupy dodawano kawałki mięsa, najczęściej końskiego. Potrawy
przygotowywano z nie zawsze świeżych składników, w pomieszczeniach pod
względem sanitarnym pozostawiających nader wiele do życzenia. Ceny zupy

3

background image

wahały się od 30-40 kop. do nawet 2 rb za porcję. Również w stołówkach (choć, jak
się wydaje nieco rzadziej niż w sklepach) tworzyły się kolejki, nie zawsze bowiem
potrawy gotowane były w ilości wystarczającej dla wszystkich uprawnionych i
chętnych.

Znacznie rzadziej kupowano drugie dania. Najczęściej spożywaną potrawą

była kasza, zazwyczaj owsiana (sporadycznie jaglana) z dodatkiem oleju i niekiedy
kawałkiem ryby. Kasza uznawana była za dość wartościowe danie, była poza tym
relatywnie tania, gdyż kosztowała 0,60 rb za porcję. Na obiad podawano też
gdzieniegdzie tłuczone ziemniaki, nader rzadko jakieś dodatki np. kiszoną kapustę,
chroniącą przed awitaminozą. Dania mięsne serwowano rzadko i były drogie.

Zesłańcy przygotowywali dania obiadowe także samodzielnie, w barakach.

Jako półprodukty wykorzystywane były wielokrotnie dania stołówkowe. Kupowano
np. zupę na wynos, by zanieść ją do miejsca zakwaterowania i po rozcieńczeniu -
by starczyło na więcej porcji - spożyć z rodziną. Czasem tylko udawało się dodać do
niej jakieś ziemniaki czy inne jarzyny lub garść mąki. Przygotowywano też potrawy
całkowicie we własnym zakresie. Były to m.in. placki przyrządzane z łupin
ziemniaczanych oraz placki i zupy z otrąb owsianych. Powodowały one jednak
przykre dolegliwości żołądkowe.

Przydziały żywności przeznaczone dla zesłańców były absolutnie

niewystarczające dla ciężko pracujących ludzi, co prowadzić musiało w szybkim
tempie do fizycznego wyniszczenia organizmu. Wartość odżywcza przeciętnego
przydziałowego "pajka" wynosiła od 1730 kcal (600 g chleba i zupa) do 2690 kcal
(1000g chleba i zupa) przy dziennym zapotrzebowaniu, w przypadku osób ciężko
pracujących fizycznie co najmniej 4000 kcal. Racja dzienna zawierała przy tym
niewielkie ilości białka zwierzęcego i roślinnego. W jeszcze tragiczniejszej sytuacji
były dzieci. Mimo odgórnych zarządzeń, w sklepach i stołówkach brakowało
całkowicie mleka oraz teoretycznie należnych dzieciom dodatkowych racji cukru i
wyrobów cukierniczych.

W kołchozach Kazachstanu stołówek raczej nie było, a tylko sporadycznie

zdarzały się w osiedlach sowchozowych. Natomiast dla części polskich zesłańców
funkcję taką pełniły kuchnie polowe w czasie intensywnych prac rolnych, łączących
się z wyjazdem poza stałe miejsce zamieszkania. Robotnikom zatrudnionym w
takich brygadach zapewniano przynajmniej częściowe wyżywienie, jakkolwiek jego
ilość i jakość były zróżnicowane w poszczególnych gospodarstwach. W niektórych
kołchozach brygadom polowym latem 1940 r. wydawano nawet trzy posiłki, ale
regułą było raczej dostarczanie tylko obiadu. W lepiej działających gospodarstwach
robotnicy dostawali na obiad zupę z wkładką mięsną i chleb, a nawet dwa dania, np.
barszcz i pierogi z serem lub kaszę jaglaną. Zdarzały się wszelako kołchozy
wydające brygadom polowym tylko kaszę jęczmienną, nie zawsze okraszoną, oraz
polewkę z mąki. W czasie żniw dożywiano się często świeżo zebraną gotowaną lub
prażoną, a nawet surową pszenicą. Śniadania i kolacje najczęściej każdy
przygotowywał we własnym zakresie. Wieczorem niekiedy wydawano po kawałku

4

background image

chleba, czasem zesłańcy zostawiali sobie jego porcję z obiadu i jedli go z gorzką
kawą. Ze śniadaniem było różnie - zdarzało się, że Polacy szli do pracy bez
jedzenia. Wyraźnie gorzej żywiono w okresie prac wiosennych w 1941 r. Często za
cały pokarm musiała starczyć miska wodnistej zupy z kilkoma kawałkami ziemniaka
i 200-300 g chleba dziennie.

Poza brygadami polowymi zesłańcy w kołchozach i sowchozach Kazachstanu

posiłki przygotowywali sami. Relacje wskazują na znaczne zróżnicowanie poziomu i
jakości wyżywienia. Tam, gdzie posiadano większe zapasy przywiezione jeszcze z
kraju lub drogą kupna i wymiany udawało się zdobyć odpowiednią ilość kaszy,
ziarna lub mąki, przy całym dramatyzmie położenia sytuacja nie była ekstremalna.
Potrafiono zapewnić sobie czasem nawet trzy posiłki dziennie, choć normą stawało
się jedzenie dwa razy na dobę. Jakość i wartość posiłków pozostawiała wprawdzie
wiele do życzenia, ale pozwalały przynajmniej zaspokoić głód. Jedna z uczestniczek
tych dramatycznych wydarzeń tak opisała ten element codziennego życia: "Na
śniadanie piliśmy do jesieni [1940 r.] odtłuszczone mleko i jedliśmy po kawałeczku
chleba. Na obiad gotowałam pół litra zupy dla każdego i ziemniaki lub kaszę.
Wieczorem tylko zupę, ale w połowie lata uznaliśmy, że to nie wystarcza. Robiłam
więc drugą potrawę. Dziennie spożywaliśmy razem [sześć osób dorosłych i dwoje
dzieci] 1 kg mąki, 1 kg kaszy lub pszenicy i 2 kg ziemniaków. Do każdej potrawy
wkładałam łyżkę omasty. Było to za mało dla zdrowia". Na kolację w tej rodzinie
jedzono nieodmiennie pszeniczny krupnik, a gdy z braku opału przestała pracować
piekarnia i skończył się chleb - placki pieczone w popiele, po jednym na osobę. Inna
relacja podaje: "Produkty szybko wychodzą, bo mięsa nie ma i wciąż tylko zacierki z
mlekiem, kartoflanka, lub kartofle z mlekiem zsiadłym. Czasem trochę marchewki
lub kapusty kiszonej ze zmarzłych liści". Tam, gdzie dostępna była mąka, na niej
opierano niemal całe wyżywienie, uciekając się do robienia z niej najróżniejszych
potraw. Najczęściej jedzono zacierkę z mielonej na żarnach mąki, nieraz nawet bez
okrasy, byle tylko zagłuszyć uczucie głodu. Gdy łatwiej niż o mąkę było o ziarno
pszenne, robiono z niego domowym sposobem - zapożyczonym od miejscowej
ludności - kaszę.

W wielu miejscach osiedlenia polskich zesłańców zarówno na północy, jak i w

kazachstańskich stepach poważnym problemem było zaopatrzenie w wodę. W
osadach przesiedleńców często nie było studni i wodę czerpano z jezior oraz rzek i
strumieni. W zimie uzyskiwano ją z topionego śniegu. Niekiedy, np. w "posiołkach"
przykopalnianych, wodę trzeba było przynosić z odległego miejsca i nawet płacić za
nią np. 2 kopiejki za wiadro. Posiłki popijano najczęściej gorącą, przegotowaną
wodą, ale zdarzało się jednak, że pito nawet wodę nie przegotowaną. Niekiedy
zesłańcy przygotowywali namiastkę kawy, którą uzyskiwano dzięki wrzucaniu
spalonej skórki chleba do naczynia z gotującą się wodą. W niektórych
miejscowościach pito herbatę z liści borówki brusznicy w zimie, a porzeczki i maliny
w lecie.

5

background image

W pierwszych miesiącach jadłospisy zesłańców uzupełniały przywiezione z

domów zapasy żywności. Nie wszyscy jednak zesłańcy nimi dysponowali, bowiem
wzięcie większej ilości żywności uzależnione było zazwyczaj od postawy konwoju.
Zesłańcy w pierwszym okresie posiadali najczęściej pewne ilości pszenicy, mąki,
kaszy, zasolonego mięsa lub słoniny, rzadziej cukru. W specjalnych osiedlach
rodziny, które posiadały własne zapasy żywności rezygnowały początkowo nawet z
korzystania z obiadów stołówkowych.

W specjalnych osiedlach zesłańcy mogli nabywać artykuły żywnościowe w

sklepach. W przedsiębiorstwach podległych Ludowemu Komisariatowi Przemysłu
Leśnego należały one do centrali "Sojuzlesprodtorg". Sprzedaż w nich odbywać się
miała wyłącznie dla zesłańców i stałych pracowników przedsiębiorstw. W większości
sklepików wybór towarów był nader ograniczony zarówno jeśli chodzi o artykuły
spożywcze, jak i przemysłowe. W sprawozdaniu radzieckim z Komi ASRR pisano
m.in.: "na półkach, gdy się zajdzie [do sklepu], widzi się jedynie kilka bochenków
chleba, zapałki, machorkę i parę kawałków zwykłego mydła". Uboga oferta
spowodowana była nie tylko indolencją aparatu zaopatrzeniowego, ale również, jak
się wydaje, notorycznymi nadużyciami personelu sklepowego, który część spośród
artykułów przeznaczonych formalnie dla zesłańców sprzedawał pokątnie ludności
miejscowej. Niekiedy sklepik pełnił jedynie funkcję rozdzielni, w której raz na jakiś
czas można było otrzymać artykuły spożywcze takie, jak kaszę owsianą, według
ustalonej normy. Jednak w nielicznych relacjach wspomina się, że w niektórych
miejscowościach w ciągłej sprzedaży były: chleb, kasza owsiana, olej
słonecznikowy, sól, suszona ryba, mąka sojowa, od czasu do czasu cukier,
pojawiało się nawet masło. W sklepach dla zesłańców obowiązywały ceny
państwowe: 1 kg pęcaku kosztował 5 rb, łuszczonego owsa - 1,50 rb, kaszy z prosa
- 4 rb, grochu - 2 rb, oliwy jadalnej lub margaryny 12-18 rb; kartofli 0,40 - 0,80 rb;
ryby suszonej - 4 rb, cukru - 6,80-10 rb, kapusty kiszonej - 0,80 rb, cukierków - 15
rb, litr wódki - 27,50 rb. Wyraźnie wyższe były ceny bazarowe, które sięgały za
kilogram mięsa chudego - 35 rb, kartofli - 2,50 rb, kapusty - 8 rb, pomidorów - 5 rb.
Litr mleka kosztował 5 rb, 1 jajko - 2 rb.

Ważnym źródłem dodatkowej żywności był handel wymienny z miejscową

ludnością. Na północy, w "spiecposiołkach", wymiana taka była jednak utrudniona.
Wpływał na to przede wszystkim status specjalnych przesiedleńców, którzy według
przepisów nie mogli oddalać się z osiedla bez zezwolenia komendanta. Takie
zezwolenia wydawane były nadzwyczaj rzadko i niechętnie. Kobiety starały się więc
uzyskać zwolnienie lekarskie z pracy lub symulować chorobę dzieci, by móc udać
się do sąsiedniej wsi w celu dokonania wymiany. Wyprawa bez zezwolenia
komendanta osiedla kończyła się często nie tylko konfiskatą nabytych artykułów, ale
również karą kilkudniowego aresztu. Kolejnym problemem była znaczna odległość
baraków zesłańczych od wsi zamieszkałych przez tubylców. Kobiety zmuszone były
pokonywać nawet 30 do 40 km w jedną stronę, co było wyczerpujące, szczególnie
w zimie. Czasami wyprawy te przedsiębrały dzieci, które zazwyczaj nie trafiały do

6

background image

aresztu w przypadku odkrycia ich nieobecności w "posiołku". Często ograniczona
była też liczba potencjalnych nabywców, co wywoływało przewagę podaży nad
popytem i trudności ze sprzedaniem określonych rzeczy lub sprzedaż ich za
nieproporcjonalnie niską cenę. Z biegiem czasu, po sprzedaniu najatrakcyjniejszych
rzeczy pogłębiały się trudności z wymianą pozostałych.

Zesłańcy kupowali te artykuły, których brak był w "posiołkach" najbardziej

odczuwalny, a więc raczej nie chleb, a ziemniaki, mleko dla małych dzieci, ziarno,
mąkę, jajka, twaróg, niekiedy warzywa, znacznie rzadziej produkty droższe, jak
tłuszcze czy mięso. Miejscowa ludność najchętniej kupowała od zesłańców obuwie,
odzież, bieliznę, także pościelową, kapy, poduszki. Za damską chustę można było
dostać 75 rubli i wiadro ziemniaków, ale tam gdzie rynek był nasycony, męski
płaszcz udało się wymienić np. tylko na szklankę mleka przynoszoną codziennie
przez dwa tygodnie. Niekiedy dochodziło przy tym do sytuacji paradoksalnych:
zesłańcy wymieniali u miejscowych kołchoźnic chleb na mleko, twaróg i ziemniaki.

Tam, gdzie istniała możliwość kupna czegokolwiek w sklepie oraz w niektórych

osadach górniczych, gdzie żywność można było kupić jedynie na bazarze, odzież i
inne rzeczy sprzedawano za gotówkę. Za ubranie męskie można było otrzymać
2700-3100 rb, za palto - 4200 rb, złoty zegarek wyceniano na 3000 rb, suknię
jedwabną na 1200 rb, a za buty skórzane uzyskiwano np. 700 rb. Komendanci
specjalnych osiedli czasem zezwalali zesłańcom na handel z miejscową ludnością.
Wspomina o tym jedna z zesłanych w czerwcu 1940 r. do Tawdy w obwodzie
swierdłowskim: "Handlu z miejscową ludnością nie broniono. Największy popyt
miały garnitury męskie i bielizna damska. Bardzo też były poszukiwane zegarki.
Kosztowności atoli i złota zbyć się nie dawało, gdyż ludność była za bardzo uboga
na ich kupowanie a rząd sowiecki zabraniał noszenia klejnotów. Jakieś guziki
świecące wywoływały atoli tak wielki zachwyt, że chciano je odpruwać od sukni i
kupować na sztuki jako broszkę. Miejscowe kobiety nawet żony urzędników
paradowały na ulicach i tanecznych zebraniach w damskich koronkach nocnych
nabytych u zesłańców".

W Kazachstanie, gdzie ludność polska w większości korzystała z większej

swobody, źródłem zaopatrzenia w żywność bywały bazary odbywające się w
niektórych miejscowościach. Można tam było czasem kupić jarzyny: marchew,
buraki, kapustę i szczególnie ważną cebulę. Owoców na ogół nie było żadnych.
Niejednokrotnie podaż towarów na bazarach była tak mała, że krótko po
rozpoczęciu sprzedaży trudno było coś atrakcyjniejszego kupić. Można też było
kupować artykuły spożywcze (mąkę, mleko, ziarno, ziemniaki) od kołchoźników
bezpośrednio w ich osiedlach. Z reguły jednak, jeśli godzili się oni na przyjęcie
pieniędzy, to ceny były - podobnie jak na bazarach - bardzo wyśrubowane, dla wielu
polskich zesłańców nie do przyjęcia. Częściej jednak na tzw. wolnym rynku za
pieniądze nie sprzedawano żadnego pożywienia, a wówczas jedynym wyjściem
pozostawała wymiana.

7

background image

Dla zesłańców ulokowanych w kołchozach ważnym źródłem żywności stała

się praca u kołchoźników w ich obejściach i na działkach przyzagrodowych lub
świadczenie na ich rzecz usług typu rzemieślniczego (krawieckich, szewskich itp.).
Wynagrodzenie stanowiły surowe produkty, bądź gotowe potrawy. Przy pracy
gospodynie często karmiły wynajętych pomocników.Gorsza sytuacja istniała w
sowchozach, zwłaszcza hodowlanych. Tam możliwość uzyskania żywności za
dodatkową pracę była znikoma, zatem pozostawały zakupy w okolicznych wsiach
kołchozowych lub kradzież, najczęściej resztek pozostałych po zbiorach albo paszy
przeznaczonej dla zwierząt hodowlanych. W specjalnych osiedlach komendanci
rzadko zgadzali się na podjęcie przez kobiety dodatkowej pracy w okolicznych
kołchozach. Przyzwolenie następowało zazwyczaj w chwili, gdy w osiedlu zaczynało
brakować mąki oraz chleba i prawdopodobnie traktowano to jako sposób doraźnej
poprawy ciężkiej sytuacji aprowizacyjnej. Wynagrodzeniem za całodzienną pracę w
polu bywało wówczas np. nieco ziemniaków.

Od lata 1940 r. do wiosny 1941 r. znaczącym źródłem zaopatrzenia były

paczki przysyłane z Polski. Niektórzy deportowani otrzymywali je w miarę
regularnie, inni tylko sporadycznie. Waga przesyłki była limitowana, a na Kresach
przyjmowały je tylko niektóre urzędy pocztowe. Stosunkowo najwięcej paczek
przychodziło na Święta Wielkanocne i Bożego Narodzenia. Odebranie paczki dość
często łączyło się z pokonaniem szeregu trudności, zwłaszcza w przypadku
specjalnych przesiedleńców. Niejednokrotnie należało w tym celu udać się do
oddalonej nawet o kilkadziesiąt kilometrów poczty, co wymagało zezwolenia
komendanta osiedla. Jeśli przesyłka docierała bezpośrednio do osiedla, od postawy
komendanta zależało, czy wydał paczkę zesłańcom i jakich przy tej okazji dokonał
nadużyć. Skarbem były dostarczane w ten sposób: mąka, kasza jęczmienna lub
kukurydziana, makaron zagniatany na samych żółtkach, fasola, cebula, cukier, olej,
słonina lub boczek wędzony, topione masło, grysik, cukierki, rzadziej kiełbasa czy
suszone mięso. Zesłańcy w listach prosili przede wszystki o tłuszcze, których brak
był szczególnie dotkliwie odczuwany. Nie mniejsze znaczenie miały przysyłane
artykuły przemysłowe, a zwłaszcza odzież, bielizna, pościel, guziki, świece, igły,
mydło i proszek do prania, a nawet papier listowy itp. Nie tylko zaspokajały one
choć w części potrzeby własne zesłańców, ale jako niezwykle poszukiwane przez
miejscową ludność, były przedmiotem wymiany na żywność. Według zgodnej oceny
zesłańców "paczki te były wielką pomocą dla naszych obywateli i [...] często one
tylko ratowały naszych obywateli od zupełnego wyniszczenia z głodu", przyczyniły
się niewątpliwie do przetrwania pierwszej zimy 1940/1941 r. Niebagatelna była
także ich rola w podtrzymaniu ducha i woli przetrwania. Przesyłki te dowodziły
bowiem, że zesłańcy nie zostali opuszczeni i zapomniani. Niektórzy zesłańcy
otrzymywali także z kraju pieniądze od rodziny lub przyjaciół, czy też z tytułu
sprzedaży mebli i wyposażenia domowego, czy wreszcie z organizowanych tam
zbiórek.

8

background image

Jesienią 1940 r., a zwłaszcza na wiosnę 1941 r., gdy sytuacja aprowizacyjna

zesłańców ulegała dalszemu pogorszeniu, władze NKWD zezwalały, a niekiedy
wręcz zachęcały do zakładania ogródków warzywnych na przydzielanych działkach.
Przed rozpoczęciem uprawy należało ziemię przygotować, co często, np. na
porębach, oznaczało konieczność wykarczowania i wywiezienia korzeni drzew i
krzewów. Te ciężkie roboty odbywać się mogły jedynie w czasie wolnym, stanowiąc
dodatkowe obciążenie zesłańców, a mimo to działki te cieszyły się sporym
zainteresowaniem. Sadzono tam przede wszystkim kartofle. W niektórych
miejscach sadzeniaki zostały przydzielone przez władze "posiołka", najczęściej
jednak zesłańcy sami starali się je uzyskać, kupując u kołchoźników. Sadzono
bardzo oszczędnie, wycinając poszczególne tzw. oczka z fragmentami łupin. Mimo,
iż na wielu obszarach ziemie nie były urodzajne, to jednak na ugorowanej ziemi
ziemniaki z reguły wschodziły dobrze. Na plonach odbijał się jednak niekiedy
kapryśny klimat. W niektórych miejscowościach plony nieznacznie przewyższały to,
co zasadzono, w innych zbiory były na tyle obfite, że starczały na całą jesień.
Oprócz ziemniaków siano cebulę, marchew, buraki, brukiew, kapustę, pomidory,
ogórki, koper i pietruszkę, których nasiona pochodziły z paczek lub zakupów u
kołchoźników. W nielicznych przypadkach zesłańcy dysponowali nie tylko swoimi
własnymi warzywami, ale także nabiałem. Od końca 1940 r. władze radzieckie,
rozpoczęły przydzielanie krów jako nagrodę dla "stachanowców". Opłata za krowę
wynosiła około 1000 rubli i była uiszczana w ratach miesięcznych.

Ponieważ głód lub jego groźba stale towarzyszyły zesłańcom, poszukiwano

wszelkich możliwych sposobów uzupełnienia zasobów żywnościowych.
Nieocenionym ich źródłem była przyroda. Dobrodziejstwem zarówno na północy, jak
i w Kazachstanie, była bliskość rzeki, pozwalająca na połowy ryb. Mieszkańcy
specjalnych osiedli musieli na ogół uzyskiwać zezwolenie na opuszczenie w tym
celu "posiołka", a i zdobycie haczyków, żyłek, siatek i podbieraków nie było sprawą
prostą. Z tym ostatnim problemem radzono sobie sporządzając sprzęt we własnym
zakresie przy wykorzystaniu drutu, końskiego włosia, wikliny. Zwłaszcza jesienią w
większych rzekach ryby pojawiały się w wielkich ilościach, dając się łatwo łapać, co
pozwalało nie tylko na bieżącą konsumpcję, ale także na tworzenie zapasów
zimowych poprzez suszenie.

Na północy tajga, a na południu step stawały się od wiosny do jesieni

nieocenionym skarbcem żywności. Różnorodne owoce i runo leśne uzupełniały
jadłospis, dostarczając zwłaszcza potrzebnych witamin i pozwalały niejednokrotnie
przetrwać ciężki okres przednówka. Wiosną zbierano przezimowane pod śniegiem
jagody oraz żurawinę, w lecie natomiast jagody, maliny, czarną i czerwoną
"smorodinę" (dziko rosnącą porzeczkę), poziomki i dzikie truskawki. Późnym latem
zbierano brusznicę, a jesienią, zwłaszcza po pierwszych przymrozkach, żurawinę,
jarzębinę i owoce dzikiej róży. Owoce te spożywano przede wszystkim na surowo,
ale próbowano je także przechowywać, co jednak nie było proste z uwagi na brak
naczyń oraz cukru. Latem i jesienią lasy obfitowały w różnego rodzaju gatunki

9

background image

grzybów. Zbierano borowiki, kozaki, maślaki, rydze, smardze, opieńki, mleczaje i
"wołnuchy" (wełnianki). Gotowane lub przypiekane na blasze grzyby w okresie
letnio-jesiennym były nieraz głównym - obok chleba - składnikiem pożywienia.
Bogactwo gatunków i form powodowało, że zbierano grzyby bliżej nieznane, a
przed zatruciem starano się uchronić poddając je długotrwałemu gotowaniu w
często zmienianej wodzie. Mimo to w pierwszym okresie dochodziło do licznych
wypadków zatruć całych rodzin. Obfitość grzybów była wszakże zjawiskiem
sezonowym, a próby przechowywania ich natrafiały na przeszkody. Trudno było
ususzyć je na powietrzu, w kuchni zaś brakowało miejsca. Zesłańcy nie
dysponowali także odpowiednimi naczyniami ani solą, by je zakonserwować.
Niejednokrotnie zbiór runa leśnego stawał się źródłem dodatkowych zarobków,
bowiem w niektórych "posiołkach" skupowano jagody, wypłacając należność w
gotówce lub w postaci dodatkowych przydziałów chleba. Zbiorem owoców
zajmowały się najczęściej dzieci, które w ten sposób pomagały w przetrwaniu
rodziny. Wyprawy do lasu w lecie nie należały do najprzyjemniejszych z uwagi na
plagę kąśliwych muszek i komarów, a także nie zawsze były bezpieczne z powodu
możliwości trafienia na groźne zwierzęta. W niektórych osadach specjalnych
komendanci zresztą utrudniali, a nawet uniemożliwiali wychodzenie do lasu po jego
bogactwa.

W ciężkim okresie przednówkowym zdesperowani zesłańcy szukali w lesie i

na polanach wszelkich możliwych roślin jadalnych. Najczęściej zbierano pokrzywę i
lebiodę, z których gotowano zupę. Na surowo jedzono natomiast liście skrzypu i
szczaw. Na wiosnę zbierano śnitkę (podagrycznik), którą przyrządzano jak kapustę.
Szukano także jadalnych cebulek kwiatów i korzeni oraz "czeremszy" czyli czosnku
niedźwiedziego, który zjadano na surowo lub po ugotowaniu w zupie. W niektórych
osiedlach w okresach głodu do potraw dodawać miano niekiedy sproszkowaną korę
sosnową, próbowano jeść także młode pędy świerków. Bardziej użytecznym od
sosny i świerku drzewem była jednak brzoza. Na wiosnę pito jej świeży sok,
jedzono także sporadycznie miękkie łyko młodych drzew.

Również w Kazachstanie, jeśli zesłani mieli szczęście i w okolicy był las lub

choćby zagajnik, dostarczał on wygłodzonym zesłańcom soku brzozowego,
poziomek, dzikich wiśni, dzikiej róży. Owoce lasu stanowiły czasem także towar
wymienny, za który od miejscowej ludności można było dostać np. mleko czy inne
produkty. I tam przetwarzano na różne sposoby dziko rosnące rośliny: szczaw,
czosnek, grzyby, pokrzywy, lebiodę. We wrześniu i październiku przygotowywano
zapasy żywności na zimę: zbierano i suszono jagody czeremchy, gorzkie migdały
oraz szyszki chmielu, z których wytwarzano drożdże. Przy pomocy plecionych z
końskiego włosia wnyków polowano na różnoraką zwierzynę i ptactwo: kuropatwy,
przepiórki, dzikie gołębie, wrony, kruki, susły, chomiki, w najgorszej sytuacji nawet
na wróble. Z gniazd ptasich podbierano jaja.

Niekiedy doprowadzone do skrajnej nędzy dzieci żebrały o kartofle i mleko lub

kawałek chleba. Czasami zmuszone były zbierać odpadki: obierki ziemniaków i

10

background image

kości na śmietnikach.Zdarzało się, że wygłodniali ludzie polowali na psy i koty,
nawet na szczury i żaby. W okresach największego głodu nie gardzono mięsem
świeżo padłych zwierząt m.in. krów i koni. Przed ewentualnymi zatruciami
pokarmowymi próbowano się zabezpieczyć długotrwałym gotowaniem mięsa.

Nie można wreszcie pominąć jeszcze jednego sposobu pozyskiwania

żywności, a mianowicie kradzieży. W Kazachstanie przedmiotem usilnych zabiegów
zesłańców było uzyskanie pracy przy zbożu. Zatrudnieni w magazynach, przy
stertach i w transporcie mieli bowiem szczególne możliwości zdobywania ziarna na
własne potrzeby. Najczęściej nie musieli nawet odkrywać sposobów kradzieży -
wystarczyło podglądać miejscowych robotników. Wynoszono ziarno w butach, w
woreczkach ukrywanych pod ubraniami oraz w specjalnie przystosowanych
skrytkach w samej odzieży. Z pszenicy robiono potem mąkę, mieląc po kryjomu
ziarno na domowych żarnach. Z jęczmienia sporządzano kawę, z prosa - kaszę
jaglaną, z plew - po zmieszaniu z mąką - pieczono placki. W okresie
poprzedzającym żniwa dożywiano się poprzez "prywatne" ścinanie dojrzewającej
pszenicy, zaś przed wykopkami i w ich trakcie ratowano się podkradaniem
ziemniaków kołchozowych. Kradziono też paszę podawaną zwierzętom
hodowlanym, plewy, nasiona różnych roślin, nawet obierki. Mielono to w
prymitywnych żarnach i pieczono placki.

Z kołchozowych pól podkradano także na północy, ale było to trudniejsze z

uwagi na status zesłańców i ostrzejszy nad nimi nadzór. Jesienią na ścierniskach
próbowano zbierać kłosy pozostałe po żniwach. Był to proceder w wielu miejscach
ostro ścigany, choć z drugiej strony w niektórych kołchozach do 1942 r. pozwalano
na to, a później nawet nakazywano to robić, tyle że na rzecz kołchozu. Już wiosną
1941 r., po stajaniu śniegu na polach, poszukiwano kłosów pozostałych z
ubiegłorocznych żniw, czy nie wykopanych jesienią, przemarzniętych ziemniaków. I
wtedy trzeba to było robić ukradkiem, w obawie przed karami, a co najmniej
konfiskatą zebranych skarbów. Procederu tego chwytali się zarówno Polacy w
Kazachstanie, jak i zesłani do leśnych osad na północy. Dla tych drugich było to
jeszcze trudniejsze, bowiem wiązało się z nielegalnym opuszczeniem "posiołka" w
celu wyprawy na pola pobliskich kołchozów. Z zebranych ziemniaków robiono placki
lub spożywano przypieczone na blasze, mimo ich słodkawego posmaku. Zebrane
poczerniałe kłosy zbóż suszono na piecu, kruszono, przesiewano i mielono
uzyskując namiastkę mąki.

W monotonię jadłospisu zesłańczego pewne odmiany wprowadzały święta,

zwłaszcza uroczyście obchodzony 1 maja. W sklepikach pojawiały się wtedy rzadko
widywane artykuły takie, jak cukier, cukierki, biały chleb, ciastka, pierniczki, kawa
zbożowa - wszystko dzielone zazwyczaj po równo na tzw. dusze. Zdarzało się, że
wszystkim dorosłym wydawano porcje wódki.

Bardzo trudna sytuacja aprowizacyjna Polaków zesłanych w głąb ZSRR uległa

dalszemu pogorszeniu po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej. Warunki wojny,
zwłaszcza utrata ziem stanowiących spichlerz ZSRR, przede wszystkim Ukrainy,

11

background image

priorytet zaopatrzenia walczącej armii, zakłócenia komunikacyjne i dezorganizacja
spowodowały ograniczenie dostaw artykułów spożywczych dla ludności cywilnej, a
tym bardziej dla zesłańców. Od drugiej połowy lipca zaczęto w ZSRR wprowadzać
system kartkowy, rozszerzając go stopniowo na kolejne regiony i produkty. Od 1
listopada obowiązywał on już we wszystkich osiedlach typu miejskiego i obejmował
chleb, cukier i wyroby cukiernicze, a także - początkowo tylko w największych
miastach, później również w wielu mniejszych ośrodkach przemysłowych - mięso,
ryby, tłuszcze, kasze i makaron. W pozostałych osiedlach miejskich i na wsi kartek
na podstawowe produkty żywnościowe nie wydawano. Dostawy ich miały być
realizowane wprawdzie z zapasów centralnych według norm zbliżonych do
kartkowych, ale w zależności od stanu zapasów. Ponadto przydzielane artykuły w
pierwszej kolejności trafiać miały do zakładów żywienia zbiorowego, w drugiej
kolejności dopiero do sklepów. Dla ludności zamieszkałej we wsi, ale nie
zatrudnionej w rolnictwie chleb oraz niektóre inne artykuły spożywcze były
przydzielane także z zapasów centralnych na talony i listy, ale bez wyznaczenia
stałej i gwarantowanej ich wysokości. Jedynie nauczyciele wiejscy, pracownicy
ośrodków zdrowia oraz inwalidzi "Wojny Ojczyźnianej" mieli tzw. przydział
gwarantowany.

Wysokość przydziałów żywności była zróżnicowana. Uprawnienia do

większych przydziałów mieli robotnicy zatrudnieni w przemyśle zbrojeniowym,
naftowym, chemicznym, hutniczym, maszynowym, w górnictwie i transporcie, przy
budowie zakładów zbrojeniowych, hut żelaza i metali nieżelaznych, kopalń oraz w
poszczególnych przedsiębiorstwach innych branż wyznaczonych decyzjami władz
państwowych. Robotnicy i urzędnicy pozostałych zakładów i instytucji oraz ich
rodziny zamieszkali w miastach dostawali kartki według niższych norm. Początkowo
normy zaopatrzenia były relatywnie wysokie, jednak z biegiem czasu ulegały
obniżeniu. W kwietniu 1942 r. przydział cukru w Moskwie zredukowano średnio o
30-50%. W listopadzie 1943 r. normy chleba zmniejszono o 100 g dla każdej z grup
ludności. Oficjalnie uzasadniano te posunięcia koniecznością dostaw żywności dla
mieszkańcom wyzwolonych, a zniszczonych w trakcie działań wojennych terenów.
Natomiast faktycznym powodem był katastrofalny nieurodzaj w 1943 r. Niskie plony
w 1944 r. zmusiły do utrzymania owych obniżonych norm przydziału aż do 1945 r.

Niektórym grupom władze starały się zapewnić nieco lepsze wyżywienie,

podejmowano więc decyzje o dodatkowych posiłkach w stołówkach dla części
robotników, dożywianiu niemowląt i małych dzieci w specjalnych kuchniach
mlecznych oraz punktach dożywiania. Dzieciom w wieku szkolnym miały być
wydawane śniadania w szkole. Realizacja tych zamierzeń wyglądała w
rzeczywistości zazwyczaj gorzej niż w papierowych statystykach. Inicjatywy te
obejmowały zresztą jedynie część ludności, a dodatkowe przydziały bywały iście
symboliczne: np. drugie śniadanie uczniów składało się z 50 g chleba i 10 g cukru
do herbaty.

12

background image

Normy kartkowe, nawet jeśli je realizowano, nie wystarczały na zaspokojenie

potrzeb żywieniowych. Dla ludności miejskiej jedynym źródłem dodatkowych
artykułów żywnościowych - poza kradzieżą - był bazar. Obowiązywały tam jednak
ceny wolne, już przed wojną znacznie wyższe od urzędowych. Podczas wojny, w
związku ze zwiększeniem popytu i wyraźnym zmniejszeniem dopływu towarów na
bazary oraz wskutek znacznie powiększonych dostaw obowiązkowych żywności,
ceny towarów rosły w tempie astronomicznym, a rozziew między nimi a cenami
urzędowymi powiększał się lawinowo. Ceny państwowe, które przez cały okres
wojny nie uległy formalnie podwyższeniu wynosiły: 1 kg chleba - 1,05-3 rb, 1 kg
cukru - 5,5 rb, 1 l mleka - 1,5 rb, 1 l oleju - 14 rb, 1 kg wołowiny - 12 rb, 1 kg masła -
27 rb, 1 kg kapusty - 1,5 rb, 1 kg ziemniaków - 0,75 rb. Według oficjalnych danych
ceny na rynkach kołchozowych w 1942 r. wzrosły średnio siedmiokrotnie, w 1943 r. -
trzynastokrotnie. Od 1944 r. następował powolny spadek cen i w 1945 r. były one
średnio już tylko 5,6 raza wyższe niż przed wojną. Działo się to w warunkach
zamrożenia na okres wojny urzędowych cen i płac. Ceny zależały także od pory
roku oraz regionu. W Moskwie pod koniec marca 1942 r. kilogram ziemniaków
kosztował 34-35 rb, w dwa tygodnie później cena podniosła się do 40-41 rb. W tym
samym czasie cena ziemniaków w Gorkim wzrosła z 35 do 40 rb, a w Iwanowie z
35 do 50 rb. Na bazarze w Kustanaju na początku maja 1943 r., a więc na
przednówku, pud ziemniaków ceniono na 800 rb, tj. 50 rb za kilogram. Taką samą
cenę w Akmolińsku zanotowano późną jesienią, a więc po zbiorach. Cena
przedwojenna wynosiła przeciętnie 1,14 rb za kilogram. Wzrost był więc 35-44-
krotny! Cena mleka podniosła się do 50 rb w Moskwie i nawet 65 rb w Iwanowie,
przy cenie przedwojennej 2,28 rb (wzrost 22-29 razy!). W 1942 r. średnia
wolnorynkowa cena baraniny osiągnęła poziom 196 rb, wieprzowiny 261 rb, a
warzyw 28 rb za kilogram. W 1943 r. kilogram mąki żytniej kosztował np. w
Kokandzie przeciętnie 60 rb, w Swierdłowsku - 250 rb., w Kustanaju na początku
maja - 2300-2500 rb za pud (144-156 rb za 1 kg), we wrześniu 1943 r. w obwodzie
dżambulskim do 1200 rb za pud (75 rb za 1 kg), a w obwodzie kokczetawskim na
przełomie 1943 i 1944 r. - 1600 rb za pud (100 rb za 1 kg). Sprzedający żywność
kołchoźnicy preferowali jednak handel wymienny. Oprócz szczególnie poszukiwanej
odzieży, wymieniali żywność na produkty przemysłowe niedostępne w sklepach. W
handlu wymiennym cena wiadra sięgała 6 kg mąki, a miednicy 5 wiader
ziemniaków. Pewne wyobrażenie o poziomie cen wolnorynkowych dają informacje
zebrane przez placówki polskie jesienią 1942 r. w niektórych obwodach.
Zarejestrowano wówczas następujące ceny: obwodzie kujbyszewskim: 1 kg chleba
- 50-120 rb, 1 l mleka - 50-70 rb, 1 jajko - 10-15 rb, 1 kg ziemniaków - 25 rb, 1 kg
wieprzowiny - 500 rb, 1 kg wołowiny - 300-350 rb, 1 kg baraniny - 350 rb; w
obwodzie kirowskim: 1 kg chleba 100 rb, 1 l mleka - 80 rb; w obwodzie
czimkienckim: 1 kg chleba - 70 rb, 1 l mleka - 20 rb, 1 jajko - 10 rb, 1 l oleju - 200 rb;
w obwodzie kustanajskim: 1 kg chleba - 70 rb, 1 l mleka - 60 rb, 1 l oliwy - 300 rb, 1
jajko - 15 rb; w Kraju Ałtajskim: 1 kg chleba - 120 rb, 1 l mleka - 80 rb, 1 jajko - 20
rb; w Komi ASRR: 1 kg chleba - 300 rb, 1 l mleka - 50 rb, 1 jajko - 15 rb.

13

background image

Oszałamiającą wysokość wolnorynkowych cen chleba, potwierdzają także liczne
relacje zesłańców. W ich świetle można przyjąć, iż jego cena najczęściej wahała się
w granicach 80-140 rb za kilogram. Astronomiczne ceny nawet w dużych i
relatywnie bogatych wsiach osiągały ziemniaki. W 1942 r. w takiej wsi w obwodzie
pietropawłowskim wiadro ziemniaków kosztowało 300 rb. Ceny wolnorynkowe
zmieniały się i to dość gwałtownie w ciągu roku, wzrastając szybko zimą i wiosną.

W tych warunkach mało który Polak mógł sobie pozwolić na regularne

zaopatrywanie się na bazarze. Kupowano tam jedynie incydentalnie i to najczęściej
niewielkie ilości artykułów spożywczych takich, jak mąka, ziemniaki, mleko.
Nabywane ilości były najczęściej wręcz aptekarskie: ziemniaki na sztuki, słonina na
plasterki, mąka i krupy na słoiczki. Oprócz mąki, ziemniaków, kaszy na bazarze
sprzedawano mięso - na północy wieprzowe, w Uzbekistanie i Kazachstanie
wielbłądzie i baranie. Jednakże Polacy nabywali je nadzwyczaj rzadko. Ze względu
na olbrzymi głód tłuszczów wielkim powodzeniem cieszyły się smalec i słonina,
które były jednak znacznie droższe od mięsa wieprzowego. Dla osób skazanych
jedynie na pensje wypłacane w zakładach pracy były to sumy abstrakcyjne. Cena
kilograma mięsa, wiadra ziemniaków czy kilku litrów mleka niejednokrotnie
przekraczała wysokość całomiesięcznego zarobku.

Ludność parająca się rolnictwem nie była objęta systemem kartkowym.

Starczać musiały jej przydziały wydawane przez kierownictwa gospodarstw rolnych.
Były one nadzwyczaj niskie i spadały przez cały okres wojny. Wydzielane ziarno
oraz ziemniaki były właściwie jedynie uzupełnieniem żywności, której dostarczały
działki przyzagrodowe. Wielkość tych "ogrodów" kołchoźniczych średnio wynosiła
dwadzieścia kilka arów. Wydaje się też, że istotnym źródłem zaopatrzenia w
żywność były kradzieże z pól - podczas prac rolnych lub po ich zakończeniu -
zboża, ziemniaków oraz owoców i warzyw.

Sytuacja aprowizacyjna ludności polskiej po amnestii była zróżnicowana. W

poważnym stopniu zależała ona od tego, gdzie osiedli zesłańcy, mający w tym
okresie pewną, ale ograniczoną, możliwość przemieszczania się. W osadach
miejskich i leśnych Polakom przydzielano żywność - głównie chleb - na ogólnie
obowiązujących zasadach. W mniejszych ośrodkach oraz w części przedsiębiorstw
leśnych istniała możliwość otrzymania kawałka ziemi pod uprawę ziemniaków i
warzyw. Z oczywistych względów trudniej było o to w większych miastach. Stan
zaopatrzenia Polaków w żywność zmieniał się wraz z pogarszaniem się sytuacji
aprowizacyjnej w ZSRR. Krytycznie przedstawiał się on zwłaszcza na przełomie
1943/44 r., po wprowadzeniu w życie obniżonych norm przydziału chleba. Na
sytuację aprowizacyjną rodzin wpływała także liczba osób pracujących, które
otrzymywały nieco większe przydziały żywności i mogły korzystać ze stołówek. Po
mobilizacji do armii gen. Andersa, którą zasilili w znacznym stopniu ludzi samotni
albo obarczeni mniejszą rodziną, drugi pobór do armii gen. Berlinga był znacznie
bezwzględniejszy i objął wszystkich niemal zdolnych jeszcze do pracy mężczyzn, co
w połączeniu ze zmmiejszeniem przydziałów chleba jesienią 1943 r. doprowadziło

14

background image

do niezwykle dramatycznej sytuacji. Przesiedlenie ponad 50 tys. obywateli polskich
z regionów, w których warunki życia były najcięższe, do centralnej i zachodniej Rosji
oraz na Ukrainę na ogół przyniosło znaczną poprawę ich sytuacji.

Wybuch wojny niemiecko-radzieckiej odciął Polaków od jedynego dotąd źródła

zewnętrznej pomocy żywnościowej, jakim były paczki z kraju. Natomiast
powstawanie placówek terenowych polskiej ambasady stwarzało możliwość
uzyskiwania stamtąd pewnych ilości pożywienia, dostarczanego z zagranicy. Dary
te zaczęły docierać do zesłańców jednak dopiero w 1942 r. Wielkość tej pomocy
zależała od odległości miejsca zamieszkania zesłańców od najbliższej placówki
polskiej, od lokalnych warunków komunikacyjnych, sprawności aparatu
opiekuńczego, a także od aktywności samych zesłańców. W miarę systematycznie
ludność polska była wspomagana w miejscowościach, w których zlokalizowane
zostały polskie stołówki, punkty dożywiania, domy opieki nad dziećmi czy
inwalidami. Do innych skupisk pomoc docierała najczęściej sporadycznie - raz, dwa,
najwyżej kilka razy. Mimo wszystko żywność ta niejednokrotnie pozwoliła wielu
zesłańcom przetrwać najtrudniejszy okres i uratowała ich od śmierci głodowej.

Przydziały żywności zawierały niezwykle cenne, kaloryczne i najbardziej

poszukiwane artykuły spożywcze. Najczęściej wydawano zesłańcom mąkę
pszenną, koncentrat zupy grochowej lub sojowej, cukier, smalec, masło, ceres,
margarynę, fasolę, ryż, kaszę, jajka w proszku, konserwy mięsne, mleko
skondensowane i w proszku, olej, kakao, czekoladę. Przydziały wydawane
zesłańcom nie były na ogół zbyt wielkie, spełniały jedynie rolę pomocniczą,
wzbogacały i uzupełniały jednostajny jadłospis. Na rodzinę przydzielano zazwyczaj
jedną kilkukilogramową paczkę. Jak wielka była łączna pomoc żywnościowa służb
opiekuńczych ambasady niezwykle trudno powiedzieć z uwagi na brak
odpowiednich materiałów i nieporównywalność zawartych w nich danych. Badający
te problemy R.Buczek ustalił, że do końca marca 1942 r. ambasada polska uzyskała
w ramach pomocy zagranicznej m.in. 4,5 t tłuszczów roślinnych, 12 t kaszy, 8,26 t
cukru, 788 skrzyń konserw mięsnych, 160 worków kawy, 2 t herbaty, ok. 150 tys.
funtów smalcu. W tym samym czasie w niektórych obwodach placówkom polskim
udało się uzyskać od władz radzieckich specjalne przydziały (fondy) produktów
żywnościowych dla obywateli polskich. W obwodzie swierdłowskim było to na każdą
zarejestrowaną osobę: 600 g kiełbasy, 400 g masła, 400 g sucharów, 800 g krup,
300 g soli. W obwodzie pawłodarskim wydano w tej formie 10 t mąki, w obwodzie
kirowskim 12 t mąki i 5 t ziemniaków, w obwodzie czimkienckim 38 t mąki, w
obwodzie dżambulskim 49 t mąki, w Kirgizji 52 t mąki i 1,3 t krup. Były to przydziały
jednorazowe. Nie całą uzyskaną przez ambasadę żywność udało się rozprowadzić
do chwili likwidacji polskich placówek opiekuńczych i została ona skonfiskowana
przez władze radzieckie, które pewne jej ilości wydały Polakom we własnym
zakresie, a większość pozostałej przekazały do dyspozycji - utworzonego przy
Ludowym Komisariacie Handlu - Urzędu Zaopatrywania Polaków Ewakuowanych z
Zachodnich Obwodów Ukrainy i Białorusi, bardziej znanego jako Urząd Handlu

15

background image

Specjalnego (Uprawlenije Osoboj Torgowli - "Uprosobtorg"), zaopatrującego ludność
polską we współpracy ze Związkiem Patriotów Polskich. Od 1943 r. zewnętrzna
pomoc żywnościowa dla ludności polskiej była rozdzielana za pośrednictwem tej
właśnie instytucji. Obok zasobów przejętych z magazynów placówek polskiej
ambasady, były to dary napływające z zagranicznych organizacji charytatywnych i
specjalne przydziały przyznawane przez władze radzieckie. Ogółem w okresie od
maja 1943 r. do końca lipca 1946 r. bazy "Uprosobtorgu" wydały na rzecz ludności
polskiej 1,562 t artykułów spożywczych, w tym: 233 t tłuszczów, 181,5 t mleka
skondensowanego i w proszku, 13,1 t konserw mięsnych, rybnych i owocowo-
warzywnych, 298,8 t koncentratów zup, 56,8 t cukru, słodyczy i dżemów, 712 t mąki,
kaszy, grochu i fasoli, 25,7 t herbaty, kawy i kakao, 41 t innych produktów. Ponad
1/4 przypadła z tego polskim instytucjom opiekuńczo-wychowawczym działającym
pod auspicjami ZPP, resztę wydano indywidualnie.

Dramatyczna sytuacja żywnościowa ludności polskiej, zwłaszcza po obniżeniu

norm przydziałów żywności i wcieleniu do wojska jedynych żywicieli rodzin
spowodowała, iż kierownictwo ZPP podjęło starania o uzyskanie wydatniejszej
pomocy od władz ZSRR. Efektem tego było podjęcie wiosną 1944 r. przez Radę
Komisarzy Ludowych decyzji o przydzieleniu ludności polskiej nadzwyczajnej
pomocy, głównie żywnościowej. Ten tzw. pajok stalinowski wydany miał być
dwukrotnie: w kwietniu 1944 r. i maju 1944 r. Jednorazowy przydział składał się z 2
kg mąki, 1 kg kaszy, 0,5 kg cukru i wyrobów cukierniczych, 0,5 kg soli i 0,4 kg
mydła. W większości ośrodków pomoc ta została faktycznie wydana, przyczyniając
się jednak tylko do doraźnej i krótkotrwałej poprawy sytuacji. W trakcie wydawania
przydziałów okazywało się, że zarówno odpowiedzialny za ich podział aparat
"Uprosobtorgu", jak i działacze ZPP nie mieli dobrego rozeznania co do liczebności
obywateli polskich w poszczególnych regionach ZSRR. Dochodziło do takich
sytuacji, jak np. w Mari ASRR, gdzie 950 przydziałów trzeba było rozdzielić wśród
aż 1766 zgłoszonych osób. Później pomoc kierowano głównie do znajdujących się
w najcięższej sytuacji rodzin wojskowych, jednak była ona kroplą w morzu potrzeb.
Typowy przydział dla jednej rodziny wojskowej składał się z 2-4 kg mąki, do 1 kg
kaszy i cukru, nie więcej niż 0,5 kg masła oraz kawałka mydła. Specjalną pomocą
miały być objęte dzieci, jednakże jej rozmiary były daleko nie wystarczające, a
niekiedy wręcz symboliczne. W Kraju Krasnojarskim, w którym wg stanu na 1 I 1946
r. przebywało 3025 dzieci polskich w 1945 r. wydzielano zaledwie 200 "pajków"
dziecięcych na kwartał.

Niektórzy Polacy otrzymywali dodatkowe przydziały z tytułu wykonywania

określonej pracy. Choć znacząco poprawiały one położenie konkretnych osób i ich
rodzin, to jednak nie miało to zasadniczego wpływu na ogólne położenie
zbiorowości polskich. Np. jedna z zatrudnionych jako nauczycielka w polskiej szkole
dostała dodatkowy "pajok" wydzielany radzieckim nauczycielom. Składał się nań
przydział kaszy, mąki, oleju, 400 g cukru miesięcznie oraz talon na mięso, którego
jednak nigdy nie udało się zrealizować. Sporadycznie dodatkowe przydziały

16

background image

wydawane były na mocy decyzji dyrektorów przedsiębiorstw, w których pracowali
Polacy, jak np. w jednym z sowchozów ukraińskich, gdzie na polecenie dyrektora
zesłańcy otrzymywali od czasu do czasu po 0.5 l oleju oraz kilka kilogramów mąki.

Podstawowym artykułem spożywczym, stanowiącym swoisty miernik poziomu

aprowizacji, nadal pozostawał - nawet w jeszcze większym stopniu niż wcześniej -
chleb. Nader rzadko w relacjach zesłańczych można trafić na informację o
przydziałach innych, poza chlebem, artykułów żywnościowych, takich jak kasza,
mąka i cukier lub będące zamiennikiem cukru landrynki. Wielkość przydziału chleba
uzależniona była przede wszystkim od miejsca pracy i miejsca zamieszkania.
Pomimo istnienia scentralizowanego systemu rozdziału żywności, w 1942 r. normy
przydziału różniły się znacznie między sobą. W Rosji, w niektórych miejscowościach
wydawano 800 g chleba dziennie na pracującego, w większości jednak wspomnień
przewija się informacja, że racje chleba były niższe i wynosiły 400-600 g. Przydziału
chleba dla pracujących na ogół nie zmniejszano do poziomu poniżej 400 g, tylko na
wsi, gdzie, jak uważano, były większe możliwości aprowizacyjne, norma sięgała
ledwie połowy tzw. miejskiej i wynosiła 200 g. Za wysoką wydajność pracy można
było często uzyskać dodatkowe racje chleba w wysokości 200-300 g. Znacznie
niższe przydziały otrzymywały dzieci i osoby niezdolne do pracy, pozostające na
utrzymaniu pracującego, tzw. wyżywieńcy. Kartki chlebowe dla nich opiewały na
200-400 g dziennie. Jednak w niektórych rejonach, np. w Komi ASRR, już w 1942 r.
miejscowe władze odmawiały wydawania chleba osobom niezdolnym do pracy oraz
nie pracującym dzieciom w wieku 13-14 lat. Od 21 listopada 1943 r. przydziały dla
wyżywieńców zmniejszono do 200 g, a nawet 150 g. W rejonach wiejskich po
"czasowym" obniżeniu norm przydział chleba dla osób niezdolnych do pracy i dzieci
był już nieledwie symboliczny i wynosił 100 g. Norma nie zapewniała pokrycia
minimum potrzeb organizmu, nawet przy założeniu, że był to pełnowartościowy
produkt, a w rzeczywistości znaczna jego część stanowiły domieszki pozbawione
jakichkolwiek walorów odżywczych. Nawet radziecki przydział więzienny na
początku 1943 r. był dwukrotnie wyższy od przeciętnej racji dla dziecka lub osoby
nie zatrudnionej, pozostających na wolności.

Przydział chleba miał być niewątpliwie czynnikiem zmuszającym do podjęcia

pracy. Osoba uznana za zdolną do pracy, a nie podejmująca jej kartki nie
otrzymywała. Owa "chlebnaja kartoczka", upoważniająca do odbioru chleba po
cenie państwowej, była dokumentem o znaczeniu niemal takim jak zaświadczenie
tożsamości. W wypadku jej utraty niezależnie od okoliczności nie można było
otrzymać duplikatu. Z uwagi na zupełnie nadzwyczajną rolę chleba w okresie wojny,
wszelkie machinacje i nadużycia groziły wieloletnimi wyrokami obozu. Chleb stawał
się niekiedy także instrumentem szantażu. Jednym z dość skutecznych
argumentów skłaniających Polaków do przyjmowania obywatelstwa radzieckiego w
trakcie akcji paszportyzacyjnej w 1943 r. była groźba odebrania kartki na chleb.

Przydziały chleba, choć tak niewielkie, nie wszędzie i nie zawsze były w pełni

realizowane, zaś nie wykorzystane kartki traciły swoją ważność. Gdy dostawy

17

background image

pieczywa były niewystarczające, najbardziej poszkodowanymi były zazwyczaj dzieci
i osoby starsze, niezdolne do pracy, bowiem im w pierwszej kolejności odbierano
lub ograniczano przydziały. Rozpowszechnioną praktyką było wydawanie w zamian
za chleb mąki lub ziarna. W ten sposób władze próbowały oszczędzać na
przydziałach dla ludności, ponieważ ilość wydzielanej mąki była mniejsza od normy
chleba. W niektórych miejscowościach przydziały mąki i ziarna wydawane były
nieraz nieregularnie, nawet z kilkumiesięcznym opóźnieniem.

O ile w miastach i osadach robotniczych (także leśnych) zaopatrzenie w chleb,

mimo głodowych racji, było w miarę stabilne, to na wsi, a zwłaszcza w kołchozach
sytuacja pod tym względem była bardzo zmienna, uzależniona od lokalnych
warunków, najczęściej jednak bardzo zła. W Kazachstanie jeszcze zimą 1941/1942
r. zdarzało się, że brygady zatrudnione przy młocce ubiegłorocznych zbiorów
otrzymywały częstokroć wystarczające ilości chleba. Wiosną 1942 r. sytuacja
zaczęła się wyraźnie różnicować. W zasobniejszych kołchozach, w których istniały
pewne rezerwy, robotnicy wyruszający na sianokosy otrzymywali relatywnie niezłe
wyżywienie, w tym dwa razy dziennie porcje chleba. Gdzie indziej dla pracujących
na polu gotowano jedynie zupę, czasem tylko dodając kawałek chleba, ale coraz
częściej nawet dla takich brygad pieczywa brakowało. W 1943 r. w czasie
wiosennych prac polowych wiele brygad nie dostawało już żadnego pożywienia. W
konkretnych przypadkach sytuacje były bardzo różne. Np. wedle rozeznania
pracowników delegatury ambasady polskiej w Pawłodarze, zatrudnieni w
kołchozach w tym obwodzie otrzymywali najczęściej w formie wynagrodzenia za
pracę przydziały chleba w wysokości 500 g na pracującego i 200 g na
pozostającego na jego utrzymaniu członka rodziny. W tym samym czasie w
obwodzie czimkienckim w jednych kołchozach wydawano po 200 g, czasem 400 g
mąki lub ziarna na pracującego, w innych nawet po 800 g mąki, ale z drugiej strony
były i takie gospodarstwa, np. w rejonie frunzeńskim, gdzie jedynym pożywieniem
były żółwie.

Tragizm sytuacji pogłębiał powtarzający się od 1943 r. nieurodzaj. Jego

skutkiem stało się popadanie kołchozów w nędzę. Mimo wypracowania nawet 1500
dniówek roboczych ludzie nie dostawali ani chleba, ani ziarna czy innych produktów.
Jeszcze w czerwcu-lipcu 1945 r. w wielu miejscach skarżono się, że chleb był
wydawany bardzo nieregularnie, a przerwy sięgały nawet 10 dni.

Podobnie, a czasem jeszcze gorzej było w Rosji. Znaczna część zesłańców,

opuściwszy po amnestii osiedla leśne szukała pracy w kołchozach. Decydował o
tym nawyk pracy na roli w przypadku większości tzw. "osadników" oraz nadzieja na
lepsze niż w lesie możliwości aprowizacyjne. Rzeczywistość często była jednak
odmienna. Chleb wypiekano i wydawano dość rzadko. Przydział żywności
realizowano z reguły w zbożu, rzadziej w mące. Przeciętny dzienna racja wynosiła
300-400 g zboża na osobę. Wydawano najczęściej pszenicę, a na południu, w
Uzbekistanie proso lub dżugarę (sorgo). Nierzadko więc już po kilku miesiącach
okazywało się, że nadzieja na znacznie lepsze warunki życia na wsi była płonna.

18

background image

Nieurodzaj i bardzo wysoki poziom dostaw obowiązkowych dla państwa
powodował, że ludność polska głodowała. Najgorzej było na przednówku. Obniżano
wtedy przydziały żywności, zboże zastępowano namiastkami np. makuchami i
zmiotkami, a nawet wstrzymywano wydawanie czegokolwiek. Sytuacje takie
występowały przez cały okres wojny: zarówno w 1942 r., jak i w 1945 r.

Wielkie znaczenie dla wyżywienia Polaków miały działające w wielu

miejscowościach stołówki, choć w warunkach wojennych ich zaopatrzenie na ogół
się pogorszyło. Wobec powszechnej reglamentacji żywności serwowane tam posiłki
miały jednak często decydujące znaczenie. Na ogół - zwłaszcza w rejonach o
największym deficycie żywności, np. w północnoeuropejskich obwodach Rosji -
prawo korzystania z jadłodajni miały osoby pracujące, którym 1-2 razy dziennie
wydawano zupę. Niekiedy do korzystania ze stołówek dopuszczane były osoby
niezdolne do pracy i dzieci. W 1942 r. jednak na skutek braku dostaw artykułów
żywnościowych w niektórych przedsiębiorstwach leśnych np. w obwodzie
archangielskim punkty żywienia zbiorowego zostały zamknięte.

Poziom wyżywienia w stołówkach był zróżnicowany, zależał od wielu

konkretnych uwarunkowań, w tym m.in. od gałęziowej przynależności
przedsiębiorstwa, jego znaczenia, zaradności pracowników odpowiedzialnych za
zaopatrzenie i prowadzenie stołówki, wreszcie od tego, czy dane przedsiębiorstwo
posiadało pomocnicze gospodarstwo rolne i jakie ono było. Na ogół jednak
wyżywienie stołówkowe było też nie tylko ograniczone ilościowo, ale także
jednostajne i małokaloryczne. Jego podstawą były zupy i przetwory zbożowe,
zwłaszcza kasza. Wodnisty krupnik jęczmienny lub owsiany, kapuśniak, często
wręcz osolona woda zaprawiona ciemną mąką, z kawałkami zielonego, czasem
zgniłego pomidora, liśćmi kapusty, z odrobiną makaronu lub grudką krup, rzadko z
mikroskopijnymi kawałkami ryby, kasza jaglana lub z prosa w najlepszym wypadku
okraszona łyżką oleju - to było stale powtarzające się menu. Incydentalnie w zupach
pojawiały się skrawki mięsa, a na drugie danie ziemniaki. Zesłańcy, którzy mogli
zakupić posiłek, częstokroć przynosili go do domu i tam rozdzielali jedną porcję
wodnistej zupy na kilka osób. Mimo to, a może właśnie dlatego zatrudnienie w takiej
stołówce, także w piekarni czy magazynie żywności bywało marzeniem ściętej
głowy.

Jeśli zesłańcy w danym rejonie dysponowali ziemniakami bądź mąką, w ich

domowych kuchniach królowały różnego rodzaju zacierki, kartoflanki itp. Wielu
wystarczyć musiały jednak zupy gotowane z najrozmaitszych zielsk.

W celu zdobycia żywności zesłańcy starali się podejmować dodatkowe prace

u kołchoźników oraz świadczyć różne usługi o charakterze rzemieślniczym.

W coraz trudniejszych warunkach aprowizacyjnych rosła rola kradzieży jako

sposobu zdobywania pokarmu. Polacy chcąc nie chcąc musieli sobie przyswoić
prawdę głoszoną przez prostych "ludzi radzieckich": "jak nie ukradniesz, nie
przeżyjesz". Żywność uzyskiwana w ten sposób stawała się tak nieodzownym

19

background image

składnikiem, zaś sama czynność tak naturalną, że przestała budzić rozterki
moralne: "Tak już przywykliśmy do kradzieży z pola, że gdy wracając nic nie
nieśliśmy do domu, to zdawało się nam, że to dzień stracony". Naganność
wykroczenia przeciwko zakorzenionym normom postępowania osłabiana była przez
świadomość, iż bardzo często kradziono dobra i tak uległyby zniszczeniu na skutek
złej organizacji pracy, niedbalstwa i nieodpowiedzialności. Taki wymiar miało
zbieranie pozostawionych na polach kłosów, ziemniaków czy buraków. Czasami
warzywa pozostawiana na polu celowo. Jeden z zesłańców wspominał, że przy
wykopkach niekiedy wyrywano tylko nać, bulwy ziemniaków pozostawiając w ziemi,
a właściwy zbiór, na prywatny już użytek, następował dopiero pod osłoną nocy. Tam,
gdzie zboże w kopach pozostawało na polach, zimą ludzie po kryjomu, często nocą,
rozbijali zmarzniętą skorupę śnieżno-lodową pokrywającą stertę i wydobywali ze
środka snopy, z których udawało się później wybrać garść ziarna, mogącego po
ugotowaniu stanowić całodzienne pożywienie rodziny. Z pól kołchozowych znikały
buraki pastewne i cukrowe, słoneczniki, lucerna, warzywa. W południowych
rejonach ZSRR kradziono owoce, niedojrzałe jeszcze często melony i arbuzy.

Głód zaglądający w oczy ludności, zwłaszcza na wiosnę, skłaniał do znacznie

częstszego niż przed wojną podejmowania prób zbierania kłosów pozostałych po
przeszłorocznych żniwach. Z reguły spotykało się to z próbami - niekiedy brutalnymi
- przeciwdziałania ze strony władz kołchozów. Niebywałą szansą była możliwość
wyjścia na pole, z którego poprzedniego roku nie zdołano zebrać zboża. Oto relacja
opisująca takie wydarzenie: "Ludzie szli i szli. Kobiety i dzieci. Polacy, Rosjanie,
Niemki i Czeczenki. Boso, z workami na plecach. Ludzkie głodomory. Szkielety o
spuchniętych brzuchach. Pomiot wojenny, który narodził się z frontowników na
tyłach. Na próżno brygadziści sowchozowi i kołchozowi biegali po stepie jak szatani,
ostrzegając ludzi, że ziarno zawiera w sobie szkodliwe składniki, że można się nim
zatruć. Tłum przybrał groźną postawę: ŤJeśli nie pozwolicie nam zbierać kłosów,
rozerwiemy was na sztuki, jak psyť.[...] ludzie klęcząc w rozmokłych bruzdach,
wygrzebywali wilgotne, ciepłe kłoski. Otrzepując z ziemi, całowali, dygoczącymi
rękoma układali do worków, jak święty sakrament. Klęcząc bili pokłony przed
rozżarzonym niebem, kajali się przed Boskim Miłosierdziem. Sczerniałe kłoski
pachniały ziemią i chlebem. Drażniły język, pędziły ślinę. [...] Wypłukane starannie w
wodzie kłosy suszyliśmy w dobrze nagrzanym piecu. Tłukliśmy w wielkich
drewnianych kazaskich stupkach i rzucaliśmy na wrzątek tę półkaszę czy półmąkę.
Z oczyma utkwionymi w czugunie, czekaliśmy w milczeniu, aż strawa zacznie
syczeć, perkolić, bulgotać. Robiło się słabo i mdło. [...] Przeważnie nie czekaliśmy
na całkowite rozgotowanie ziaren. Twardsze miażdżyliśmy zębami. [...] Zjadaliśmy
naraz pięć kilogramów nareszcie gęstego żarcia, parząc języki i podniebienia".

Wiosną - także wbrew zakazom - zbierano na polach nie wykopane jesienią

ziemniaki, teraz oczywiście przemarznięte i częściowo podgniłe. Były rozmiękłe i
cuchnące, wiele osób chorowało po ich zjedzeniu, ale głód był silniejszy. Ziemniaki

20

background image

takie po wysuszeniu i stłuczeniu lub starciu wykorzystywano do pieczenia placków,
bądź przerabiano na mąkę kartoflaną.

Starano się przynieść coś z pola przy okazji różnych prowadzonych tam prac.

Kradziono zboże w czasie siewów, ziemniaki przy sadzeniu, warzywa w czasie
zbiorów. W miarę dojrzewania zbóż i ziemniaków powstawały też możliwości
prowadzenia "prywatnych" zbiorów. Młode ziemniaki były na kołchozowych i
sowchozowych polach podkopywane już od sierpnia, gdy miały one jeszcze
wielkość orzechów. Podkradano także dojrzewającą dopiero pszenicę. Nie tylko
pole było areną kradzieży. Przedmiotem usilnych zabiegów i marzeń była praca przy
zbożu: w magazynach, przy czyszczeniu ziarna, przy omłotach. Ze świniarni
wynoszono karmę podawaną świniom: otręby, plewy, poślad z prosa, nasiona
różnych roślin. Mielono to na domowych żarnach, robiono ciasto i pieczono placki.

Ciężkie warunki życiowe zmuszały do puszukiwania różnego rodzaju

namiastek i substytutów. Inwencja zesłańców w tym zakresie była ogromna. Z
jęczmienia sporządzano kawę, z prosa - kaszę jaglaną, z plew po zmieszaniu z
mąką pieczono placki. Pieczono placki z łuski jaglanej zmielonej na żarnach i
wymieszanej z gotowanymi łupinami ziemniaków, o które było zresztą też bardzo
trudno. Gdzie indziej gotowane obierki mieszano z odrobiną mąki, dodawano prosa
i z tego pieczono placki. Jesienią w stepie zbierano tzw. ryżyk, z którego wypiekano
brązowo-czarne placki, nadające się do jedzenia tylko na gorąco, a później
twardniejące tak, że można je było kruszyć wyłącznie siekierą. Jedzono placki z
otrąb czy z pośladu, popijając "herbatą" robioną z zaparzenia kulek ukręconych z
gotowanych i utartych łupin kartoflanych z otrębami i przypalonych potem w piecu.
Tam, gdzie uprawiane były len, konopie czy bawełna, kupowano lub kradziono
wytłoczyny z nich, przeważnie przeznaczane na paszę dla zwierząt. Nie cofano się
przed zjadaniem mięsa zwierząt padłych z głodu, a nawet w wyniku chorób, starając
się przez długotrwałe moczenie i gotowanie zapobiec ewentualnym tragicznym
konsekwencjom. Zdarzało się, że łupem ludzi, którym widmo śmierci głodowej
zaglądało w oczy, stawały się psy i koty, wrony i wróble. Tak jak wcześniej ludność
poszukiwała też wszelkich dających się spożyć darów przyrody. Pieczono placki z
lebiody lub gotowano zupy z lebiody i pokrzyw z niewielką ilością mąki jako
zaprawy. Tak, jak wcześniej, zbierano jagody, leśne maliny, dziki czosnek, różne
grzyby, owoce dzikiej róży i dzikiej wiśni, szczaw, wykorzystywano sok brzozowy.
Na większą skalę, szczególnie na północy, gdzie przed tzw. amnestią możliwości
poruszania się poza miejscami osiedlenia były bardzo ograniczone, łowiono ryby. W
lasach próbowano łapać mniejsze zwierzęta, wykorzystując do tego bardziej czy
mniej przemyślne wnyki i pułapki. W ten sposób udawało się sporadycznie złapać
np. zająca. W stepie najczęściej polowano na susły, w pewnym zakresie robiąc to
zresztą w ramach zatrudnienia w kołchozie czy sowchozie, nękanym plagą gryzoni.
W Uzbekistanie zdarzało się Polakom polować na tak egzotyczne zwierzęta jak
żółwie.

21

background image

Źródłem żywności były też działki przydzielane przez władze radzieckie. W

niektórych miejscowościach Polacy otrzymali je już w 1941 r., gdzie indziej dopiero
w 1944 r. Zróżnicowane warunki klimatyczne i glebowe powodowały, iż nie we
wszystkich skupiskach ludności polskiej miało miejsce nadzielanie działkami, nie
zawsze też ziemi starczało dla wszystkich chętnych. Różne też były efekty
gospodarcze tego rodzaju przedsięwzięć. Rozmiary działek były różne: od 1,5
nawet do 30 arów, przeważnie jednak kilka-kilkanaście arów. Lokalizowano je
najczęściej na ziemi wcześniej nie uprawianej, na ugorach, w stepie, na
karczowiskach, często w sporej odległości od mieszkań Polaków. Samo
przygotowanie gleby pod uprawę wymagało ciężkiej pracy, zwłaszcza wobec braku
siły pociągowej i małej liczby zdolnych do pracy mężczyzn. Dawał o sobie znać
także niedostatek nasion i sadzonek oraz niezbędnych narzędzi. W procesie
zakładania i uprawy ogrodów ujawniało się niezbyt życzliwe czy wręcz niechętne,
nawet w 1943 i 1944 r. po oficjalnej zmianie kursu wobec Polaków, stanowisko
lokalnych władz w stosunku do zesłańców. Odmawiano im wydawania niewielkiej
choćby ilości ziemniaków do sadzenia, pomimo że wydzielano je innym obywatelom
radzieckim ewakuowanym, tak samo jak Polacy (jak głosiła propaganda radziecka)
z terenów okupowanych przez III Rzeszę. Najczęściej zesłańcy musieli się
zaopatrywać w ziemniaki i nasiona na własną rękę, niekiedy sprzedając ostatnie
sztuki odzieży z darów. Nierzadkie były jednak przypadki, że część przydzielonych
ogrodów stała odłogiem właśnie z braku nasion.

Działki obsadzano ziemniakami, marchwią, burakami, cebulą, czosnkiem,

dyniami, fasolą, ogórkami, pomidorami, w republikach azjatyckich także melonami i
kawonami, w południowej Rosji kukurydzą. Niezbyt sprzyjające warunki
atmosferyczno-glebowe oraz trudności z uprawą działek powodowały, że
uzyskiwane plony nie należały do imponujących choć zależały od lokalnych
warunków. W jednym miejscu zebrano parę czy paręnaście wiader ziemniaków,
trochę kukurydzy, kilka kilogramów fasoli czy parę dyń, gdzie indziej zebrane
warzywa nie tylko można było przeznaczyć na bieżącą konsumpcję, ale także na
zimowe zapasy, o ile były warunki do ich przechowania. Nawet jeśli zbiory były
niewielkie, oddalały widmo głodu, choćby o miesiąc, choćby o tydzień.

Gromadzenie w lecie czy jesienią zapasów na zimę i wiosenny przednówek

było jednak wielce utrudnione. Bolączką zesłańców był bowiem dotkliwy brak soli.
Rzutowało to oczywiście na smak przyrządzanych potraw, ale przede wszystkim nie
pozwalało na kiszenie kapusty, ogórków, pomidorów i grzybów, ani na
konserwowanie jakimś sposobem zdobytego mięsa. Próbowano zaradzić temu w
różne sposoby, czy wykradając nieoczyszczoną sól przeznaczoną dla bydła, czy
używając dostępnej tu i ówdzie soli potasowej.

Bardzo nieliczni Polacy posiadali inwentarz żywy. Jeśli już się to zdarzało,

najczęściej trzymano drób lub kozę czy świnię, bardzo rzadko krowę. Wynikało to z
niezwykle wysokich cen za zwierzęta na rynku, braku możliwości ich wyżywienia,
zwłaszcza zimą, a także braku pomieszczeń.

22

background image

Mimo heroicznych wysiłków nastawionych na odsunięcie widma głodu, był on

nieodłącznym towarzyszem znakomitej większości polskich zesłańców. Jedni
odczuwali go przez dłuższe okresy, inni krócej, jedni zaglądali w oczy śmierci
głodowej, inni choć stale niedożywieni nie przeżywali takich skrajnych stanów.
Niestety, śmierć ta zebrała również swoje okrutne żniwo. Jak wielkie, tego nie da się
już zapewne dokładnie ustalić. Słowa nie zawsze oddają tragizm tych sytuacji,
jednakże warto przytoczyć kilka charakterystycznych wypowiedzi samych
zesłańców. "Nie byłam dosłownie głodna - wspominała po latach J.Mielżyńska - ale
miałam stale drażniące uczucie czczości, braku czegoś i doszłam do tego, że w
przeciwieństwie do początków, kiedy w wyobraźni wyprawiało się prawdziwe orgie
gastronomiczne, szczytem moich marzeń było mieć przed sobą szklankę mleka, na
spodeczku trochę cukru i bochenek chleba, z którego by można kroić bez liczenia".
Dramatyczniej odczuwała to inna Polka: "Wciąż byliśmy głodni! Uczucie głodu było
dominujące i spychało na dalszy plan wszystkie inne odczucia i potrzeby". A w
innym miejscu swoich wspomnień zapisała: "Uczucie głodu towarzyszyło nam stale.
Przeszło w rodzaj obsesji i zabijało wszystkie inne doznania. Nie było miejsca ani
godziny, żebyśmy nie myśleli i zdobyciu czegoś do jedzenia". Głód i widmo jego
ostatecznego zwycięstwa stawały się czynnikiem przytłaczającym zesłańców:
"Najrozpaczliwsze były chwile, kiedy ostatnią garść ziarna zużywało się na zupę lub
kawałek bani, zdobytej za jakąś wykonaną pracę i nie było widoku czy znów
nadarzy się coś do zjedzenia. Koszmar niepewnego jutra chodził jak cień i zatruwał
życie". Nic dziwnego, iż myśl o zjedzeniu czegoś przekładała się w słowa modlitwy:
"ŤLepioszka naszego powszedniego daj nam i jutro też Panie"ť, modliły się polskie
dzieci w Woronówce". Jakże tragicznie brzmi opowiadanie 10-letniej wówczas
dziewczynki: "Z mąki robiła matka placki. Placek taki mała Danusia, żywicielka
rodziny, chowała naprzód pod swoją poduszkę. Potem, przez cały dzień, zaglądała
tam, napawając się jego widokiem i dopiero wieczorem, z wielkim żalem, zabierała
się do jedzenia. Powoli, ostrożnie, aby te błogie chwile rozciągnąć w godziny, w nie
kończącą się rozkosz".

Czyż może dziwić, iż w takich warunkach uciekano się do posunięć skądinąd

potępianych lub zawstydzających? Nie tak rzadkie były przypadki, gdy powodowane
głodem dzieci w nadziei znalezienia czegokolwiek do zjedzenia odwiedzały
śmietniki. Najbardziej poszukiwane były kości oraz obierki ziemniaczane, niekiedy
znajdowano liście kapuściane i buraczane. Zjawisko to istniało przez cały okres
wojny, ale jego nasilenie nastąpiło, jak się wydaje, w najgorszych dla Polaków
latach 1943-44. W jednym z dokumentów ZPP z 1945 r. można spotkać taki
dramatyczny passus: "zbadane są fakty, że dzieci niektórych rodzin zbierają łupy
kartoflane na śmietniskach dla wyżywienia. Są to przeważnie rodziny pozbawione
męskiej siły roboczej, wskutek mobilizacji do armii, względnie jeszcze z Polski były
wywiezione bez ojca, głowy rodziny". Poszukiwania nie zawsze kończyły się
powodzeniem, bowiem nędza mieszkańców ZSRR odbijała się również na
zawartości śmietników. Jeden z zesłańców wspominał, iż zbierane przez niego na
wiosnę 1944 r. obierki były "tak cieniutkie, że płakać się chciało".

23

background image

W celu zdobycia choć niewielkiej ilości pożywienia zesłańcy, a najczęściej

dzieci, zmuszone były uprawiać incydentalnie lub przez dłuższy czas żebraczy
proceder. Niełatwo było przemóc wstyd i poczucie upokorzenia, ale dojmujący głód,
a często i odpowiedzialność za jeszcze młodszych i słabszych przełamywały opór.
Proszono o cokolwiek do jedzenia, nie gardząc nawet odpadkami, zwłaszcza
obierzynami. Przeważnie dzieciom ofiarowano kawałek chleba, kilka ziemniaków,
garść kaszy czy mąki, czasem zapraszano na posiłek do domu. Bywało jednak, że
zatrzaskiwały się drzwi, dzieci słyszały przykre dla nich uwagi, nawet wyzwiska,
czasem szczuto je psami.

Jednym z najcięższych był dla zesłańców ostatni rok pobytu w ZSRR.

Rozbudzone nadzieje na powrót do ojczyzny i wywołane tym nastroje "walizkowe"
powodowały wyzbywanie się zapasów produktów żywnościowych i zaniechanie
sadzenia warzyw i ziemniaków. Na to nałożył się kolejny rok nieurodzaju. W obliczu
przesunięcia terminu repatriacji znaczna część zesłańców stanęła przed groźbą
głodu. Nawet tam, gdzie ziemniaki zasadzono, słaby urodzaj spowodował, że już we
wrześniu 1945 r. Polacy nie posiadali żadnych zapasów.

Wyjazd do kraju odbywał się w zupełnie innych warunkach niż przybycie w

transportach deportacyjnych w 1940 i 1941 r. Choć Polacy wracali w
nieśmiertelnych "tiepłuszkach", jednak znacznie lepsze było zaopatrzenie w opał,
nie było także nadmiernego stłoczenia w wagonach. Odmienna była też
aprowizacja. Systematycznie wydawano i to w wystarczających ilościach chleb i
gorącą zupę. Na podróż dano suchy prowiant pochodzący z dostaw UNRRA. Były
tam artykuły, których zesłańcy przez okres pobytu w ZSRR często w ogóle nie
widzieli: mleko skondensowane, masło, cukier, konserwy mięsne i rybne, proszek
jajeczny, żółty ser. Sprawiało to wrażenie, jakby chciano zatrzeć tragiczne
wspomnienia 6 lat w "domu niewoli".

24


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wyżywienie polskich zesłańców 1940-1946, AV dokumentalny, Syberia
Transformacja polskiej gospodarki w latach dziewięćdziesiąty
Syberia w oczach polskich zesłańców, AV dokumentalny, Syberia
Wywiad polski we Francji 1940, Encyklopedia Białych Plam, ♠NIEZAKNEBLOWANE
Opoka-Ważne publikacje, O polskich zesłańcach na syberii
Chmiel, Sobczuk Rodowodowa i użytkowa analiza reproduktorów czystej krwi arabskiej kryjących w pols
O POLSKICH ZESŁAŃCACH NA SYBERII esej
A Szweda Zakon krzyżacki wobec Polski i Litwy w latach 1411 1414
Przemiany w polskim szkolnictwie w latach 1918
Chmiel, Sobczuk Rodowodowa i użytkowa analiza reproduktorów czystej krwi arabskiej kryjących w pols
Wywiad polski we Francji 1940 1945
Dywizjony Polskich Sił Powietrznych na Zachodzie 1940 1946 306 Dywizjon Myśliwski
Jak można łączyć święto odrodzenia Polski po 123 latach niewoli z katastrofą smoleńską, PRASA, Gazet

więcej podobnych podstron