„S
erce nie
sługa”
R
ozdział
1
To było niczym uderzenie o skałę.
Zmagając się z ciężką walizką, Bella nie zauważyła mężczyzny wchodzącego przez te same drzwi dworca
lotniczego, dopóki na niego nie wpadła. Nigdy nie przypuszczała, że męskie ciało może być takie twarde.
– Och! – Siła zderzenia wyparła jej dech z piersi i odrzuciła wstecz. Fiknęłaby pewnie kozła przez własny bagaż,
gdyby nieznajomy nie podtrzymał jej.
– Ostrożniej! – Rozluźnił żelazny uścisk, a dziewczyna odzyskawszy równowagę spojrzała na przyglądającego się jej
bacznie mężczyznę.
Był bardzo opalony, miał kasztanowate włosy i chłodne, przenikliwe oczy. W pierwszej chwili zdziwiła się, że nie
jest wcale taki wysoki i barczysty, jak mogła sądzić po skutkach kolizji. Drobna budowa kryła jednak niezaprzeczalną
siłę. Zauważyła też, że nie był zbyt przyjacielsko nastawiony.
– Nie sądzi pani, że lepiej uważać, gdy się taszczy coś takiego? – spytał, wskazując na olbrzymią walizkę, która
przewróciła się na bok. Głęboki głos brzmiał lodowato.
Bella chciała go właśnie przeprosić, lecz poczuła się urażona jego słowami. Wciąż oszołomiona zderzeniem,
rozcierała ramiona obolałe od chwytu nieznajomego.
– Spieszę się – odparła ostrzej, niż zamierzała. W końcu on również jej nie przeprosił. – Nie zauważyłam pana.
– Najwyraźniej.
Sarkazm w jego głosie sprawił, że spojrzała mu w oczy – ciemne, uważne, zielone z szarym odcieniem. Serce
dziwnie jej podskoczyło.
Nagle uświadomiła sobie, jak sama wygląda. Podróżowała przez trzydzieści siedem godzin i czuła się równie
wymięta, jak jej elegancki, londyński, beżowy kostium. Złote, dobrane do paska, pantofelki piły niemiłosiernie
opuchnięte stopy.
Niezbyt wysoka dziewczyna nadrabiała zazwyczaj brakujące centymetry wzrostu dynamicznym stylem bycia.
Niestety, nawet badawcze spojrzenie nieznajomego nie dostrzegłoby obecnie tej cechy. Widział jedynie drobną,
zmaltretowaną osóbkę o twarzy zaczerwienionej po biegu przez dworzec lotniczy.
Na pewno zauważył również pokiereszowane obcasy.
– Przed chwilą wylądował mój samolot z Londynu – zaczęła się tłumaczyć. – Mieliśmy godzinne opóźnienie, ale
ktoś powiedział, że jeśli się pospieszę, zdążę jeszcze na ostatni lot do Port Lincoln. Przebiegłam całą międzynarodową
część lotniska... – urwała. Przecież nie interesują go jej kłopoty.
Zerknęła na zegarek. Ósma czterdzieści. Odlot za pięć minut.
– W takim razie, bardzo nierozważnie postąpiłem wchodząc pani w drogę.
Ukryta drwina rozwścieczyła Bellę. Zarozumiały samiec, traktujący kobiety z pobłażliwą pogardą. Ostatnimi czasy
miała takich typków po dziurki w nosie. Że też trafił się jej zaraz po przylocie do Australii!
Zacisnąwszy wargi, schyliła się po walizkę, która teoretycznie powinna była posłusznie dać się ciągnąć na kółkach.
Zamiast tego zataczała się na boki, podstępnie atakując łydki i kostki. Zniszczyła jej obcasy, a jutro pewnie pojawią się
siniaki.
Znienawidziła te okropne kółeczka tuż po wyjściu z domu. Walizka była jednak za ciężka, żeby ją nieść.
Nieznajomy obserwował jej wysiłki. Pochylił się, oferując pomoc, lecz Bella usłyszała jedynie zniecierpliwione
cmoknięcie, co utwierdziło ją w podejrzeniach. Był taki sam jak inni – przekonany, że kobiety nie potrafią sobie z
niczym poradzić.
– Dam sobie radę! – parsknęła, zerkając na niego.
– Nie wydaje mi się, nie najlepiej to pani wychodzi – zauważył zjadliwie. – Czy nie byłoby wygodniej podróżować z
czymś mniejszym od siebie?
Bella wojowniczo wysunęła podbródek.
– To, że jestem nieduża, nie znaczy, że mam kurzy móżdżek – odcięła się. – Dlaczego mężczyźni uważają, że
kobiety nie umieją zadbać o siebie? Przejechałam pół świata bez protekcjonalnych, męskich rad, jak mam się spakować.
Na dowód swoich słów z wysiłkiem podniosła walizkę.
– No i co? – spojrzała na niego triumfalnie.
Mężczyzna wydawał się nieporuszony.
– Przypomina to raczej walkę o życie – powiedział z ironią. – Osobiście wolałbym raczej zdążyć na samolot, niż
cokolwiek udowadniać. Jeśli zamierza pani samodzielnie dotrzeć na czas do stanowiska odpraw i złapać samolot do Port
Lincoln, radziłbym się pospieszyć.
– Właśnie to robię – odparła chłodno. Ujęła rączkę walizki, która wcale nie chciała toczyć się za nią jak posłuszny
piesek. – Zechce pan wybaczyć – dodała z wyszukaną uprzejmością.
Wytworne maniery w zestawieniu z drobną figurką w wymiętym kostiumie najwyraźniej go rozbawiły.
– Oczywiście – rzekł równie uprzejmie.
Boleśnie świadoma swej śmieszności, ruszyła w stronę stanowiska odpraw, lecz pełen godności odwrót zamienił się
w klęskę, bo po paru krokach walizka znów się przewróciła.
Nie licujące z damą słówko wymknęło się jej z ust, gdy szamotała się z bagażem. Wiedziała, że nieznajomy ją
obserwuje. Policzki płonęły jej ze wstydu. Miała niejasne przeczucie, że to jego wina.
Zanim dotarła do odpowiedniego stanowiska, powtórzyło się to jeszcze dwukrotnie i w związku z tym oczywiście nie
zdążyła. Młody urzędnik był pełen współczucia, lecz nieugięty. Samolot odleciał i aż do jutra nie będzie żadnego
połączenia z Port Lincoln.
Bella wiedziała, że i tak było za późno. Miała jednak nadzieję, że i ten lot będzie opóźniony, podobnie jak wszystkie
w drodze z Londynu. Świadomość, że zabrakło jej paru minut pogarszała jedynie sytuację.
Zrezygnowana oparła się o stanowisko odpraw. Zaczęła żałować, że w ogóle zdecydowała się na podróż do Australii.
Pospieszny wyjazd, opóźnienia i stracone połączenie, niewygodne fotele, podłe jedzenie i wrzeszczący dwuletni
smarkacz w samolocie... Znosiła to z zaciśniętymi zębami, wmawiając sobie, że wszystko odbije sobie po przybyciu do
Port Lincoln.
Tam czekają na nią przecież Alice i Jasper, a okropną walizkę wrzuci na trzy miesiące do szafy. Tak bardzo liczyła,
że znajdzie się u nich jeszcze tego wieczoru, że omal nie rozpłakała się z wyczerpania i zdenerwowania, słysząc o
kolejnym opóźnieniu w podróży.
Kątem oka dostrzegła mężczyznę, z którym zderzyła się w drzwiach. I tak nie zdążyłaby na samolot, więc trudno
byłoby go o to winić, a jednak spoglądała na niego z niechęcią.
Gawędził sobie z przedstawicielem innych linii lotniczych. Wydawał się przy tym taki spokojny i pewny siebie, że
poczuła zazdrość. Zastanawiała się, dokąd leci. Miał doskonale skrojone spodnie, koszulę z krótkim rękawem i krawat.
Wyglądał na kogoś zamożnego. Chyba nie wybierał się gdzieś dalej, bo za cały bagaż służyła mu skórzana aktówka.
Czyżby wracał do domu, do rodziny? Było w nim coś, co sprawiało, że nie potrafiła wyobrazić go sobie w otoczeniu
żony i dzieci. Zmieniła jednak zdanie, gdy uśmiechnął się rozbawiony uwagą swojego rozmówcy.
Efekt był wręcz niesamowity. Poważny wyraz twarzy rozpłynął się w ciepłym uśmiechu, łagodzącym surowe rysy
twarzy. Nawet ze znacznej odległości Bella dostrzegła kontrastujący z opalenizną błysk białych zębów i poczuła się,
jakby ponownie wpadła na nieznajomego. Jak mogła przeoczyć, że jest taki przystojny?
Zdumiona tą przemianą dziewczyna zapomniała na chwilę o swych kłopotach. Kiedy mężczyzna popatrzył w jej
stronę a ich spojrzenia skrzyżowały się, zmieszała się nagle. Wiedziała, jak żałośnie wygląda oparta ciężko o kontuar.
Była przekonana, że widzi ironię w jego oczach. Na pewno zapamiętał buńczuczne przechwałki, że sama doskonale da
sobie radę.
Wyprostowała się. Postanowiła dotrzeć do Port Lincoln jeszcze dziś. Za wszelką cenę, byle tylko dowieść
nieznajomemu swoich racji. Fakt, że on się o tym nie dowie, jakoś wypadł z jej świadomości. Liczyło się tylko
wyzwanie.
Uśmiechnęła się wdzięcznie do młodzieńca za kontuarem. Pomimo zmęczenia mała twarzyczka z zadartym noskiem
I wielkimi, piwnymi oczyma wyglądała prześlicznie w chmurze krótko przyciętych, kasztanowatych włosów.
– Czy istnieje jakaś możliwość, żebym dotarła do Port Lincoln jeszcze dzisiaj? – spytała ze łzami w oczach.
Niewielu mężczyzn potrafiło oprzeć się spojrzeniu wielkich, piwnych oczu.
– Naprawdę mi przykro... – zaczął. – Chociaż... – Popatrzył gdzieś ponad jej ramieniem. – Może się pani jednak
poszczęści! – rozpromienił się. – Jest tu Edward Cullen. Ma własny samolot i chyba wybiera się do Port Lincoln. Z
pewnością panią weźmie, jeśli go pani poprosi. Edward! – Pomachał ręką. – Pozwól tu na chwilę.
Bella nie musiała się odwracać, by zgadnąć, kto jest Edwardem Cullen’em.
Oczywiście. To był on. Zbliżył się umyślnie niespiesznym krokiem z błyskiem ironii w oku.
Serce jej zamarło. Czemu musiał to być właśnie on, jedyny człowiek, którego o nic by nie poprosiła? Z rozpaczą
przypomniała sobie, jak drwiąco pomagał jej w zmaganiach z walizką, podkreślając, że bez męskiej pomocy nigdzie nie
zdoła dotrzeć.
Edward przywitał się wylewnie z młodym człowiekiem. Widocznie mnóstwo czasu spędzał na lotnisku, bo ze
wszystkimi był na ty. Chociaż stał o kilka kroków od niej, wyczuwała siłę w jego ciele.
Zadrżała, gdy spojrzał na nią, pytająco unosząc brew.
– Samolot tej damy z Londynu miał opóźnienie i nie zdążyła na przesiadkę – wyjaśnił młodzieniec. – Bardzo pragnie
dotrzeć jeszcze dzisiaj do Port Lincoln. Czy wracasz tam teraz?
– Tak – odparł Edward, rozmyślnie nie proponując, że ją zabierze.
Bella zagryzła wargi. Nie mogła mieć o to pretensji, zwłaszcza po tym, co wygadywała. Ogarnęło ją zmęczenie.
Wcale się nie rwała, by schować dumę do kieszeni i prosić go o przysługę. Nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Tak
naprawdę, to najchętniej usiadłaby i rozpłakała się. Nie mogła tego zrobić, bo przyglądał się jej z kpiącym wyrazem
twarzy.
Pragnęła jednak dostać się do Port Lincoln. Kiedy już znajdzie się z Alice i Jasper’em, wszystko się ułoży. Tylko to
miało w tej chwili znaczenie.
Zacisnęła zęby, żeby ukryć zdradzieckie drżenie warg, i spojrzała Edward’owi prosto w oczy.
– Nazywam się Bella Grant – wydusiła z trudem. – Jeśli leci pan do Port Lincoln, byłabym bardzo wdzięczna, gdyby
pan mnie zabrał.
– Czy na pewno potrzebuje pani pomocy? – zadrwił. – Sądziłem, że zdoła pani dotrzeć do Port Lincoln bez
protekcjonalnych, męskich rad?
– Zdołałabym, gdybym zdążyła na ostatni samolot – odparła przez zaciśnięte zęby.
– I to z pewnością moja wina, bo panią zatrzymałem?
– Nie – przyznała szczerze. – I tak było już za późno.
Odgarnęła grzywkę z czoła. Kasztanowate włosy rozsypały się niesfornie, niczym u małego dziecka. Zastanawiała
się, czy powinna wyjaśnić, że zderzenie w drzwiach było ukoronowaniem serii trapiących ją od sześciu tygodni
nieszczęść, kiedy to straciła pracę i rzuciła Mike’owi w twarz pierścionek zaręczynowy. Od tej pory wszystko układało
się beznadziejnie, ale Bella zawzięła się. Postanowiła, że się nie podda.
Patrząc na obojętną, chłodną twarz Edward’a Cullen’a, pomyślała, że jej nie zrozumie. Przesunęła jedynie dłonią po
twarzy w odwiecznym geście znużenia.
– To była długa podróż – dodała.
Edward spoglądał na drobną, spiętą postać stojącą obok wielkiej walizki. Nie była piękna, lecz wielkie, piwne oczy,
zadarty nosek i kształtne wargi kryły w sobie dużo wdzięku, podkreślonego przez upór, z jakim powstrzymywała łzy.
Wyglądała na zbuntowaną, zajadłą i... bardzo zmęczoną.
– Lepiej proszę pójść ze mną – westchnął z rezygnacją, wzruszając ramionami.
– Dziękuję – odparła nieco zaniepokojona tą nagłą zmianą w jego zachowaniu, lecz zbyt ucieszyła ją perspektywa
dotarcia do Port Lincoln, by się nad tym zastanawiać.
– Wyruszam natychmiast – uprzedził, jakby żałując swej decyzji.
– Świetnie, jestem gotowa. – Sięgnęła po walizkę.
– No to idziemy. – Edward odwrócił się na pięcie. Bella musiała jeszcze podziękować młodemu urzędnikowi.
Jak zwykle przeszkadzała jej walizka, pomimo starań, tańcząca na wszystkie strony. Edward zatrzymał się. Czekał
zniecierpliwiony, z niesmakiem obserwując te zmagania. Nie zamierzał jej pomóc, o co zresztą nie zamierzała go prosić.
Wystarczy, że się upokorzyła przymawiając się o lot.
– Och! – Nie skoncentrowała się i walizka boleśnie uderzyła ją w nogi, zanim upadła z donośnym łoskotem,
wzmocnionym akustyką pustego dworca lotniczego.
– Wygląda na to, że masz kłopoty – zauważył złośliwie Edward. – Chyba, że to kolejny przykład samodzielności.
Bella rozcierała łydki. W dziecinnym geście kopnęła walizkę.
– Miała jeździć na kółkach – poskarżyła się. – Jednak tak się wierci, że wciąż obija mi nogi. Proszę – odwróciła się –
zniszczyła mi obcasy.
Edward wcale się tym nie przejął.
– To nie wina walizki – zauważył sucho. – Nie nadaje się do takiego obciążenia. Gdyby pani mniej ją załadowała,
sprawowałaby się lepiej.
– Musiałabym zostawić połowę rzeczy – mruknęła Bella. – Co za sens wozić pustą walizkę?
– Po co brać walizkę, której nie można udźwignąć?
– Potrafię... – zaczęła, ale Edward przerwał jej w pół słowa. Odsunął ją na bok i podniósł walizkę.
– Nie potrafisz jej podnieść, prawda?
– Nie – burknęła, patrząc w podłogę.
– Słucham?
– Nie potrafię jej podnieść! – krzyknęła. Udało mu sieją sprowokować. – Jest za ciężka i żałuję, że nie wzięłam
mniejszej. Zadowolony, czy mam to napisać pięćdziesiąt razy w trzech egzemplarzach?
Edward nie roześmiał się, choć w oczach zamigotały mu wesołe iskierki.
– Nie umiesz poddawać się z wdziękiem?
– Nie znoszę się poddawać. – Wysunęła wojowniczo podbródek. Edward przyglądał się jej z rozbawieniem.
– Być może trzeba się będzie tego nauczyć.
Bella z niechęcią obserwowała, jak bez wysiłku niesie walizkę. Wydawała się pusta. Przypomniała sobie zderzenie z
jego twardym, umięśnionym ciałem.
Edward otworzył kopnięciem wahadłowe drzwi i przytrzymał je stopą. Na zewnątrz, na pokrytej smołowanym
żużlem płycie stał rząd awionetek. Edward podszedł do ostatniej maszyny ze śmigłem na dziobie, otworzył drzwiczki,
wrzucił walizkę i wsiadł do środka.
Bella zamarła na widok maleńkiego samolociku.
– Mamy lecieć tym czymś?
– A czego oczekiwałaś, Concorde’a?
– Myślałam, że masz własny odrzutowiec – wyjaśniła zmieszana. Nie słyszała dotąd o innych prywatnych
samolotach.
– Odrzutowiec byłby zbyt okazały na loty pomiędzy Port Lincoln a Adelajdą. Ten jest bardziej odpowiedni.
– Nie jest zbyt... wielki. – Popatrzyła z powątpiewaniem na śmigło.
– Zabiera cztery osoby, więc zmieścimy się nawet z twoją walizką. Oczywiście, możesz zostać i czekać do jutra na
połączenie. Mnie tam bez różnicy.
– Nie. – Bella nie zamierzała rezygnować, gdy była tak blisko celu. – Oczywiście, że lecę.
– No to wskakuj. – Edward wyciągnął do niej rękę.
Bella spojrzała na niego. Wejście do samolotu znajdowało się na wysokości jej ramion.
– Nie ma schodków?
– Nie. W budynku stoją jakieś schodki. Jeśli myślisz, że po nie wrócę, to jesteś w błędzie.
– To jak tu wejdę?
– Masz chyba ręce i nogi. Złap mnie za rękę i właź.
– Właź? Musiałabym skakać o tyczce!
– Nie bądź śmieszna – zniecierpliwił się Edward. – To przecież dziecinnie łatwe. Złap mnie za rękę.
Bella niechętnie ujęła jego dłoń. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł jej dziwny, miły dreszcz, gdy tylko dotknęła jego
palców. Były ciepłe, mocne, dające nieokreślone poczucie bezpieczeństwa. Ze zdumieniem spojrzała na złączone dłonie,
dziwiąc się, że prosty uścisk może przekazać tak wiele odczuć.
– Nie znam cię zbyt dobrze – westchnął Edward – ale mam coś innego do roboty, niż tkwić tu przez całą noc,
trzymając się za ręce. Jeśli wolisz zostać w Adelajdzie, to twoja sprawa, ale jeżeli chcesz lecieć do Port Lincoln, to się
pospiesz!
Bella robiła, co mogła. Przy pomocy Edward’a wciągnęła się do połowy, ale nogi, skrępowane wąską spódnicą,
dyndały bezradnie w powietrzu. W końcu, ku swemu upokorzeniu, upadła na ziemię.
– Mówiłam ci, że nie dam rady – wysapała. – Nie jestem superkobietą.
– Przedtem usiłowałaś sprawiać inne wrażenie – zauważył kwaśno. – Skoro jesteś taka samodzielna, jak twierdziłaś,
powinnaś podróżować w innym stroju.
– Gdybym przypuszczała, że spotkają mnie takie trudności, włożyłabym łachmany – parsknęła, zapominając, że jeśli
chce się dostać tego wieczoru do Port Lincoln, zdana jest na dobrą wolę Edward’a. Otrzepała rękawy kostiumu, którymi
zamiotła pas startowy. – Tego się już nie odpierze!
Edward, mamrocząc coś pod nosem, wyskoczył z maszyny.
– Szczerze mówiąc, twój kostium mało mnie w tej chwili obchodzi – powiedział. Wodził wzrokiem od dziewczyny
do samolotu, oceniając dzielącą ich odległość. Potem złapał ją w pasie i podsadził.
Zaskoczona tym Bella pisnęła, lecz zdołała złapać za poręcz przy wejściu. Mocne dłonie, trzymające ją początkowo
w pasie, przesunęły się niewinnie pod uda i Edward wrzucił ją wreszcie do środka jak worek mąki.
Przez dłuższą chwilę leżała na podłodze, łapiąc powietrze jak wyciągnięta z wody ryba i zastanawiała się, co u diabła
robi w tym maleńkim samolociku z nieznajomym, który obszedł się z nią tak bezceremonialnie.
– Witamy na pokładzie – rzekł z nie ukrywanym rozbawieniem Edward.
Bella z trudem podciągnęła się do pozycji siedzącej i spojrzała na umorusane dłonie.
– W British Airways zupełnie inaczej traktuje się pasażerów – westchnęła, a Edward wykrzywił usta w tym samym
zniewalającym uśmiechu, jaki widziała u niego na dworcu lotniczym. Kiedy z drwiącą galanterią pomagał jej podnieść
się, w przyćmionym świetle zalśniły białe zęby.
– Grunt to dobra obsługa – powiedział.
Dziewczyna wyrwała rękę, przestraszona dziwnym dreszczem wywoływanym przez każde dotknięcie Edward’a.
Denerwował ją ten uśmiech. Nie pasował do niego. Powinien być raczej chłodny, jak jego twarz, nie zaś ciepły, tak że
zasychało jej w gardle.
Z trudem oderwała od niego wzrok. Rozejrzała się wokół z udanym zainteresowaniem, lecz w oczach miała wciąż
ten niebezpieczny uśmiech. Potrząsnęła głową, by się od niego wyzwolić.
– Gdzie jest pilot? – spytała, odzyskując jasność wzroku.
– Masz najwyraźniej dziwne pojęcie o mojej zamożności – rzekł sucho Edward, sadzając ją na fotelu drugiego pilota.
– Nie tylko nie mam własnego odrzutowca, ale również czekającego na moje skinienie pilota.
– To znaczy, że sam prowadzisz tę maszynę?
– A czemu nie?
– Nie spodziewałam się...
– Czego się nie spodziewałaś? Że potrafię pilotować samolot?
– Nie! – Edward Cullen wyglądał na zdolnego do wszystkiego. – Sądząc po twoim wyglądzie, myślałam, że stać cię
na zatrudnienie pilota.
Patrzył krytycznym wzrokiem, jak dziewczyna zapina pasy, potem usiadł na fotelu obok.
– Co cię skłoniło do takiej opinii?
Sposób poruszania się, trzymania głowy, nawet to, jak stał, wyglądając na opanowanego i pewnego siebie. Tego mu
jednak nie powie.
– Wywnioskowałam to z twojego ubrania.
– Dość śmiało, opierając się jedynie na parze spodni i koszuli – skomentował ze złośliwym błyskiem w oku. – Czy
zawsze rozumujesz w ten sposób?
– W końcu nie pomyliłam się aż tak bardzo – odparowała.
– Stać cię przecież na własny samolot.
– Australia to wielki kraj – wzruszył ramionami. Śmigło drgnęło i zaczęło się obracać, początkowo powoli, potem
coraz szybciej. – Samolot często okazuje się najlepszym środkiem transportu.
Edward zaczął sprawdzać wskazówki na tablicy przyrządów, podczas gdy Bella nerwowo obserwowała śmigło.
Nigdy dotąd nie leciała niczym mniejszym od jumbo i zaczynała żałować, że poprosiła Edward’a o transport. Naprawdę
zrobiłaby lepiej, zostając na noc w Adelajdzie. Mogłaby się przynajmniej dobrze wyspać. Wzięłaby prysznic, zmieniła
ubranie i przybyła do Port Lincoln odświeżona.
W ten sposób stanie u drzwi Alice niczym kupka nieszczęścia. Czemu nie pomyślała o tym wcześniej?
Spojrzała na brudny, wygnieciony kostium i powstrzymała westchnienie, przypominając sobie, co Edward
powiedział o wyciąganiu pochopnych wniosków. Uważała się za kobietę interesu, profesjonalistkę, a naprawdę była w
gorącej wodzie kąpana, ze skłonnościami do podejmowania natychmiastowych decyzji bez zastanawiania się, w co się
wplątuje.
Zerknęła na Edward’a pochłoniętego obserwowaniem tablicy rozdzielczej. Nie wyobrażała go sobie działającego bez
zastanowienia. Był na to zbyt rozważny. Patrzyła na jego ręce, poruszające się sprawnie wśród przełączników. Znów
poczuła niepokojący dreszcz.
Przypomniała sobie Mike’a, który wywijał bez przerwy rękoma, usiłując zaimponować jej swoją wiedzą. Nie
siedziałby tak spokojnie, pochłonięty rutynowymi czynnościami, nie zwracając przy tym na nią uwagi.
Zdrętwiała, uświadamiając sobie, że nie może przywołać widoku twarzy Mike’a. Jeszcze przed sześcioma
tygodniami byli zaręczeni. Czyżby już go zapomniała? Widziała jedynie uśmiech Edward’a.
– Dobrze. – Głos Edward’a wyrwał ją z rozmyślań. – Gotowa? Bella spojrzała na śmigło i przełknęła ślinę.
– Chyba tak. – Było już za późno na zmianę decyzji. Następnym razem porządnie się najpierw zastanowi.
Poczekali, aż lądujący odrzutowiec przetoczy się z rykiem przez lotnisko, potem zaczęli się rozpędzać na pasie. Bella
zamknęła mocno oczy i zacisnęła dłonie, gdy przyspieszenie wcisnęło ją w fotel.
Skurcz żołądka poinformował ją, że wystartowali, jednak nie otwierała oczu aż do chwili, gdy samolot nabrał
wysokości. Edward przyglądał się jej z rozbawieniem zabarwionym odrobiną goryczy.
– Może jednak wolałabyś poczekać na poranny lot?
Bella wysunęła podbródek, słysząc ironię w jego głosie.
– Nie – skłamała.
Uśmiechnął się kącikami ust.
– Mała uparciuszka, co?
Pomyślała o wytrwałości, dzięki której zrobiła karierę w reklamie i o tym, że niewiele to pomogło, ponieważ była
kobietą. Jeszcze im pokaże!
– Czasem trzeba być upartym.
– Ale czemu się uparłaś, żeby lecieć do Port Lincoln?
– spytał, pochylając maszynę w głębokim skręcie.
Dziewczyna niepewnie zerknęła na rozpościerające się pod nimi światła Adelajdy.
– Po prostu chcę tam dotrzeć jeszcze dzisiaj.
– I zawsze osiągasz to, czego chcesz, nie licząc się z innymi.
Zerknęła na Edward’a, zastanawiając się, skąd ta gorycz w jego głosie.
– Nie – odparła powoli, wspominając dzień, w którym zawalił się jej świat, bo naraz straciła pracę i narzeczonego.
– Nie zawsze.
– O? – Popatrzył na nią z niedowierzaniem. – Uważałem cię za odnoszącą sukcesy dziewczynę w szykownym
kostiumie.
– Sądziłam, że niebezpiecznie jest oceniać ludzi na podstawie ich stroju – przypomniała mu.
– Oszacowałem cię na podstawie zachowania, nie ubioru – odparł. – Krucha i kobieca w razie potrzeby, ale z
żelaznymi pazurkami.
– Nie rozumiem – obraziła się Bella.
– Daj spokój, widziałem, jak poradziłaś sobie z tym naiwnym młodzieńcem. Szeroko otwarte wielkie, piwne oczy,
tłumione łzy... co za spektakl. Niestety, widziałem to już przedtem, a przedstawienie się skończyło, gdy tylko dopięłaś
swego. Możesz dużo gadać o tym, że nie potrzebujesz pomocy mężczyzn, ale wiesz, jak ich w razie potrzeby
wykorzystać.
– A mężczyźni to może nie wykorzystują kobiet? – zaperzyła się. – Bez żenady wysługują się naszymi zdolnościami
i wykształceniem, ale kiedy żądamy uznania, to całkiem inna para kaloszy! Praca ma jedynie wypełnić okres, nim
zostaniemy matkami i żonami. Czy wiesz, jak ciężko musi harować kobieta, żeby osiągnąć sukces? – spytała z nie
skrywaną wściekłością. – Dwa razy ciężej niż mężczyzna. Kobieta, zamiast zająć się pracą, musi udowodnić, że potrafi
być równie bezwzględna jak jej męski kolega. Wtedy zarzuca się nam, że jesteśmy za mało kobiece. Oczywiście, nie
możemy być również kobiece, bo to nie fair w stosunku do mężczyzn. Pozostaje tylko upór i wytrwałość. Kobiety nie są
gorsze od mężczyzn. Dlaczego nie daje im się równych szans?
– Bardzo gwałtowna wypowiedź – zakpił Edward. – Nie pomyliłem się w stosunku do ciebie. Jesteś dziewczyną
sukcesu. Czyżbyś urodziła się w sobotę?
– Nie rozumiem pytania.
– Na pewno nie znasz uroczego wierszyka, którego nauczyła mnie moja mama. Posłuchaj:
„Poniedziałkowe dziecię urodą jaśnieje, wtorkowe czar rozsiewa i dużo się śmieje. Środowemu dziecku los pecha
przyniesie, czwartkowe zaś dziecko długo w górę pnie się. Piątkowe – kochające, wrażliwe i czułe, sobotnie zaś ciężko
na życie pracuje. Za to dziecko w niedzielę urodzone, do szczęścia i radości zostało stworzone”.
– Nie jestem pewna, czy urodziłam się w sobotę, ale rzeczywiście ciężko pracuję. I jestem z tego dumna.
– A czym się zajmujesz?
– Reklamą.
– Jak można być dumnym z tego, że się pracuje w reklamie?
– To proste. Nasze ogłoszenia skłaniają ludzi do myślenia, a my traktujemy naszą pracę z dużą odpowiedzialnością.
Chciała mówić dalej, ale w tym momencie Edward puścił drążek sterowy i zagłębił się w fotelu. Ku jej przerażeniu,
założył nogi na deskę rozdzielczą.
– Co robisz? – zapytała piskliwym głosem.
– Lecimy na autopilocie – syknął z irytacją Edward. – Nie ma powodu do paniki.
– Wcale nie wpadłam w panikę – odparła chłodno. Nie znosiła sposobu, w jaki Cullen robił z niej idiotkę. – Byłam
tylko... zaniepokojona.
– Na twoim miejscu niepokoiłbym się o sens robienia głupich reklam – przygadał jej i zanim zdążyła zaprotestować,
wyjął termos zza fotela.
Kuszący zapach kawy sprawił, że Bella zapomniała o godności i przekonujących argumentach w obronie reklamy.
Ostatnio jadła coś na wysokości dziesięciu tysięcy metrów, pomiędzy Singapurem i Adelajdą, a było to już dawno temu.
– Chcesz? – spytał, napełniając nakrętkę służącą za kubek. Aromat był kuszący.
– Z rozkoszą – odparła. Bolały ją stopy i z ulgą zdjęła pantofelki.
Edward wręczył jej kubek. Ich palce spotkały się i pod wpływem elektryzującego dotyku uśmiech Belli przybladł.
Zacisnąwszy palce wokół naczynia, usiłowała skupić się na kawie, ale wciąż zerkała na niego spod rzęs. W
przyćmionym świetle instrumentów pokładowych studiowała jego profil i każdy detal twarzy Edward’a wydawał się jej
niezwykle pociągający.
Pomyślała, że musi być zmęczona bardziej, niż przypuszczała. Sytuacja, w której się znalazła, pijąc kawę z termosu
nieznajomego mężczyzny, w półmroku kabiny samolotu wydawała się jej nieprawdopodobna. Realny był jedynie
Edward.
Wolała nie wspominać jego dotknięć. Silnych palców, pomagających jej podnieść się; dłoni, obejmujących ją w
pasie... ześlizgujących się niżej, aby ją podsadzić... Jej ciało drżało przy każdym fizycznym kontakcie z Edwardem
Cullen’em. A jakby zareagowała, gdyby dotykając ją czule w miłosnym uścisku badał miękkość jej aksamitnej skóry?
Na tę myśl zaschło jej w gardle, czym prędzej więc dopiła kawę. Nie zdążyła jeszcze poznać Cullen’a, a już
dopatrzyła się w nim niemiłych cech. Czemu więc tak dokładnie wyobraża sobie, że się z nim kocha?
To skutek choroby lokomocyjnej – zmęczenia długą podróżą. Jedyne logiczne wyjaśnienie nagłego przypływu
pożądania. Bo przecież nie chce mieć z nim nic wspólnego!
R
ozdział
2
Oddała mu kubek, uważając, by tym razem nie dotknąć jego palców.
– Dziękuję.
Edward uniósł brew, zdumiony oficjalnym tonem Belli, lecz na szczęście nic nie powiedział. Zamiast tego, nalał
sobie kawy.
– Co zamierzasz robić w Port Lincoln? – spytał bez ironii w głosie. – To nie jest mekka świata reklamy. A może
zamierzasz rozreklamować w świecie tę mieścinę?
– Jestem na trzymiesięcznym urlopie naukowym.
Nie zamierzała się przyznać, że straciła ukochaną pracę.
– Urlop naukowy? Czy tego przypadkiem nie nazywa się wakacjami?
– Dłuższa przerwa w pracy pozwoli mi na podejście z dystansem do mojej kariery – oświadczyła wyniośle. Było to
poniekąd zgodne z prawdą.
– Port Lincoln jakoś mi do tego nie pasuje. Czy ambitne kobiety nie robią jedynie rzeczy dobrze prezentujących się
w życiorysie?
– Sporo wiesz o ambitnych dziewczynach. – Bella spojrzała na niego podejrzliwie.
– Gorzkie doświadczenie – odparł niedbale.
– Dosyć zawężone, skoro nie nauczyłeś się, że nie wszystkie jesteśmy takie same. Dla twojej wiadomości powiem, że
wybieram się z wizytą do kuzynki, a nie po poprawienie swego życiorysu.
– Aha... zatem jednak wakacje!
– Częściowo – wycedziła. – Oczywiście, chcę odwiedzić Alice, ale nie przyjechałabym tu, gdyby nie sprawy
służbowe.
– Skoro dają ci wolne trzy miesiące, to może wcale cię nie potrzebują – zauważył z bezlitosną logiką Edward. –
Jesteś pewna, że po powrocie będziesz jeszcze pracować?
– Tak i jeszcze dostanę awans. – Zadarła dumnie głowę.
Bo tak będzie. Liedermann, Marshall i Jones jeszcze pożałują, że oddali jej stanowisko komuś mniej
doświadczonemu tylko dlatego, że nosił spodnie. Bella marzyła o dniu, w którym na kolanach będą błagać ją o powrót i
zajęcie wyższego stanowiska.
– Tymczasem spędzisz trzy miesiące w Port Lincoln na rozmyślaniach – z niedowierzaniem zauważył Edward.
– Tak – odparła stanowczo. Miała niemiłe wrażenie, że Edward nie wierzy w jej błyskotliwą karierę. – Odwiedzę
również inne części Australii, ale większość czasu spędzę z Alice. – dodała, mając nadzieję, że w ten sposób zakończy
dyskusję o sprawach zawodowych.
Ku jej uldze Edward zmienił temat.
– To twoja kuzynka?
Skinęła głową.
– Jej ojciec, brat mojej matki, przed laty wyemigrował do Australii i ożenił się tu. Niewiele wiedziałam o Alice,
dopóki nie przyjechała z mężem na wakacje do Anglii. Zatrzymali się u mnie i od razu przypadłyśmy sobie do gustu. –
Uśmiechnęła się. – To cudownie, odnaleźć w krewnej przyjaciółkę. Jesteśmy w stałym kontakcie, chociaż nie
widziałyśmy się od pięciu lat. To tak daleko, że nie myślałam, że kiedykolwiek tu przyjadę.
– I co cię skłoniło do zmiany zdania?
– Alice przysłała mi zdjęcie. – Bella zaczęła przekopywać torebkę w poszukiwaniu przechowywanej niczym
talizman fotografii. Wreszcie wymacała ją wetkniętą w paszport i zerknęła na nią w przyćmionym świetle kabiny.
Przedstawiała Alice i Jasper’a stojących na łodzi w ostrym, australijskim słońcu. Wyglądali na szczęśliwych, a wiatr
rozwiewał im włosy. W półmroku trudno było dostrzec turkusowy kolor morza i czysty błękit nieba.
Wręczyła zdjęcie Edward’owi. Zerknął na nie i zesztywniał. Bella niczego nie zauważyła. Pamiętała, jak podle się
czuła, kiedy pierwszy raz zobaczyła tę fotografię.
– Wiem, że to zwyczajna fotka, ale dostałam ją w paskudny grudniowy dzień. Było zimno, a wszystko wydawało się
takie ponure i okropne.
– Rozumiem, że gdy patrzyłeś na zdjęcie Australia wydała ci się prawdziwym rajem. Zapragnęłaś nagle wygrzewać
się na słońcu i kąpać w ciepłym morzu – powiedział Edward dziwnym tonem i oddał zdjęcie.
– Może, gdybym dostała ją w jasny, słoneczny dzień, nie zrobiłaby na mnie takiego wrażenia – zastanowiła się Bella.
Zdjęcie było tak sugestywne, że niemal czuła gorące słońce i słoną, morską bryzę. – Zawsze byłam dziewczyną z miasta,
ale kiedy to zobaczyłam, zapragnęłam być razem z nimi.
Chciała się wyrwać z szarości, zapomnieć o Mike’u, utracie pracy i innych nieprzyjemnych rzeczach. Pragnęła
cieszyć się słońcem i morzem.
– A tu trzymiesięczny urlop naukowy trafił się jak znalazł. – Edward nawet nie próbował ukryć drwiny, a Bella
zaczerwieniła się, dziękując Bogu za panujący w kabinie półmrok.
– Mniej więcej. Jeszcze nie zdecydowałam, co będę robić.
Myślała tylko, jak udowodnić LMJ i Mike’owi, że się mylą, ale serdeczne zaproszenie od Alice zmieniło wszystko.
Nie widziała powodu, by nie wybrać się do Australii. Zarabiała dużo pieniędzy, a pracowała tak ciężko, że nie miała
czasu ich wydać. Odkąd wyprowadziła się od Mike’a, nic jej nie trzymało. Zamiast marznąć w styczniu, będzie
wylegiwać się na słońcu i opalona wróci, by dowieść swych racji.
– Mogłam się wybrać dokądkolwiek, ale to zdjęcie przypomniało mi, że mam okazję spotkać się z Alice i Jasper’em.
– Wyglądają na zadowolonych z życia – wtrącił Edward. , Bella nachmurzyła się.
– Wówczas byli. Ciekawe, czy cieszą się życiem po tym, co ich spotkało.
– Tak? – Zerknął na nią. – A cóż to takiego?
– Jasper zawsze był niespokojnym duchem, ale w końcu się osiedlili i zajęli się tym, o czym zawsze marzyli:
wynajmowaniem swoich dwóch jachtów. To mały interes, ale należał do nich, dopóki nie pojawiła się konkurencja, która
postanowiła ich zniszczyć.
Bella wyprostowała się, przypominając swoje wzburzenie, kiedy czytała list od Alice.
– Alice i Jasper nie zagrażali nikomu, ale nie zważał na to człowiek, który ich wykupił. On dba tylko o pieniądze. Nie
obchodzi go wcale, że w to przedsięwzięcie włożyli mnóstwo pracy i wszystkie pieniądze. Ludzie dla niego nic nie
znaczą – rzekła z goryczą. – Zmiata każdego, kto stanie mu na drodze.
– Nie miałem pojęcia, że w Port Lincoln działa taki bezwzględny człowiek – zdumiał się Edward. – Czy kuzynka
powiedziała ci, jak się nazywa? Unikałbym go na wszelki wypadek w przyszłości.
Miał poważną minę, lecz Bella zauważyła lekkie rozbawienie w jego głosie. Może dla niego brzmiało to jak żart, ale
Alice i Jasper’owi nie było wcale do śmiechu.
– Powiedziała tylko, że wykupiła ich większa firma. Nie podała żadnych szczegółów. Wiem, jak to jest, gdy duża
firma przejmuje małą i nie sądzę, żeby tu było inaczej.
– Może się zdziwisz – odparł rozdrażniony i ubawiony Edward. – Port Lincoln to nie Londyn.
Lotnisko w Port Lincoln było położone z dala od miasta. Bella patrzyła na znikające za nimi światła, gdy awionetka
zniżała się w stronę podejrzanie pustych budynków.
– Czy kuzynka będzie czekała na ciebie? – spytał Edward, gdy maszyna przestała kołować. – Chyba spodziewała się,
że przybędziesz lotem o ósmej czterdzieści pięć.
– Nie wie, że przyjeżdżam. – Bella przeraziła się na myśl, że jej podróż jeszcze nie dobiegła końca. – To znaczy wie,
że przyjadę, choć nie zna dokładnego terminu. Wszystkie miejsca na lot do Australii w grudniu i styczniu były
zarezerwowane, więc trafiłam na listę rezerwową. Miejsce zwolniło się w ostatniej chwili. Ledwo zdążyłam się
zapakować. Usiłowałam dodzwonić się do Alice, ale nikogo nie było w domu. Nie chciałam się spóźnić na samolot. No i
jestem. ..
Edward uniósł brwi, spoglądając na nią.
– Zatem zdecydowałaś się na wyjazd bez chwili namysłu? Dziwny sposób organizowania urlopu naukowego.
– Zorganizowałam wszystko wcześniej. – Bella zastanawiała się, czemu się przed nim tłumaczy. – To nie była
nieprzemyślana decyzja.
Minęły trzy tygodnie, zanim agent biura podróży, zmęczony jej natręctwem, znalazł miejsce na liście rezerwowej.
Uprzedził, że czterokrotnie będzie musiała zmieniać samoloty w różnych zakątkach Azji, ale Bella tak się zawzięła, że
zgodziła się na wszystko.
Silnik ucichł i śmigło przestało się obracać. Edward odpiął pasy, sięgnął na tylne siedzenie po walizkę i spuścił ją na
płytę lotniska. Dziewczyna struchlała, słysząc głośne stuknięcie. Przypomniała sobie, ile szamponów, toników i
zmywaczy poupychała pomiędzy ubraniami, butami i bielizną. Jeśli bagażowi na całej trasie z Londynu obchodzili się z
jej walizką tak samo jak Edward, wolała nie myśleć, co ujrzy w środku, gdy ją otworzy.
Z westchnieniem sięgnęła po stojące pod siedzeniem pantofle. Kiedy próbowała je włożyć, okazało się, że napuchły
jej stopy. Do diabła z elegancją, pomyślała, pójdę boso.
Wejście do samolotu nie było łatwe, ale wydostanie się z niego wydawało się jeszcze trudniejsze. Bella, ściskając w
jednej ręce torebkę, a w drugiej pantofle, spoglądała na stojącego w dole Edward’a, który niecierpliwił się coraz
bardziej.
– Możesz przejść na skrzydło i zejść stamtąd na ziemię, jeśli wolisz – rzekł z rezygnacją. – Jednak obojętne, co
wybierzesz, pospiesz się.
Dziewczyna spojrzała podejrzliwie na skrzydło. Zejście tamtędy wymagałoby niebezpiecznych akrobacji w ciasnej
spódniczce. Nie, już raczej wyskoczy z kabiny.
Ze stłumionym westchnieniem zrzuciła na dół buty i torebkę, potem podkasawszy nieco spódniczkę usiadła,
wystawiając nogi na zewnątrz. Do ziemi nie było daleko, lecz powstrzymywała ją myśl o zeskoku na obolałe stopy.
Edward mruknął coś pod nosem.
– Myślałem, że spieszy ci się do Port Lincoln.
– Owszem.
– W takim razie przestań się wiercić i skacz!
Nie miała najmniejszego zamiaru, lecz pod wpływem rozkazującego tonu przesunęła się bliżej krawędzi.
Nagle objęły ją mocne dłonie Edward’a i znalazła się na ziemi. Przywarła do niego mocno, usiłując odzyskać
równowagę. Przez bawełnianą koszulę czuła mocne mięśnie i twarde ciało mężczyzny. Starała się o tym nie myśleć.
Pragnąc podziękować, spojrzała mu w oczy i gdy zobaczyła nieodgadniony wyraz twarzy, słowa uwięzły jej w
gardle. Dotyk dłoni Edward’a palił ją przez kostium, wpiła się palcami w jego ramiona.
Przerażona własnymi myślami odskoczyła do tyłu. Jej policzki pokrył rumieniec.
– Nie rozumiem, czemu nie zabierasz ze sobą schodków – mruknęła, zamiast podziękować mu, jak zamierzała.
– Na ogół mogę polegać na odpowiednim stroju moich pasażerów – odparł nie speszony.
W jego wzroku kryło się coś niepokojącego. Bella była przekonana, że w duchu się z niej naśmiewa. A jeśli odkrył,
jak bardzo pragnie, by ją dotykał, przytulał i pieścił? Szybko schyliła się po torebkę i pantofle.
– No cóż – odchrząknęła. – Dziękuję za przysługę. Jestem bardzo wdzięczna.
Postawiła walizkę na kółkach, przewiesiła torbę przez ramię, a w lewej ręce trzymała pantofle. Pożegnała się ozięble.
– Dokąd się wybierasz? – spytał z nie ukrywanym rozbawieniem.
– Nie chcę nadużywać twojej uprzejmości – odparła wyniośle. – Wezmę taksówkę.
– Będziesz miała dużo szczęścia, jeśli znajdziesz tu jakąś w środku nocy. To nie Heathrow.
– Coś wymyślę – upierała się.
– Wciąż usiłujesz udowodnić, że sama dasz sobie radę, prawda? – spytał z rezygnacją.
– Bo potrafię sobie sama poradzić. Do widzenia – rzekła i oddaliła się, ciągnąc za sobą walizkę.
Bose, obolałe stopy nie pozwalały jej poruszać się dostojnie. Jednak, ponieważ szła wolniej, walizka była bardziej
posłuszna. Przewróciła się tylko raz. Gdy schylała się, by ją podnieść, zerknęła za siebie. Edward Cullen, nie zwracając
na nią najmniejszej uwagi, podkładał pod koła samolotu kliny blokujące.
Postanowiwszy nie oglądać się więcej, dotarła wreszcie do budynku dworca lotniczego – najmniejszego, jaki w życiu
widziała. Hala, niewiele większa od jej bawialni, była jednak nowoczesna, czysta i zupełnie pusta. Pchnęła szklane drzwi
i wbrew samej sobie obejrzała się. Ani śladu Edward’a.
Świetnie! To był najbardziej denerwujący i niemiły człowiek, z jakim się zetknęła. Jest zadowolona, że już go więcej
nie spotka. Wręcz szczęśliwa.
Przeszła na drugą stronę budynku. Przed frontem znajdował się podjazd, na którym powinny stać taksówki, ale
oczywiście o tej porze nie było ani jednej. Edward miał rację.
Utknęła.
Gdyby Bella była w stanie jasno rozumować, domyśliłaby się, że Edward ma tu samochód. Mogła przynajmniej
spróbować znaleźć telefon i zadzwonić do Alice czy też wezwać taksówkę. Jednak zmęczona długim lotem, nie potrafiła
się skupić. Wiedziała jedynie, że upiorna podróż trwa nadal i rozglądała się wokół bezradnie, nie wierząc, że ten
koszmar kiedyś się skończy.
Ogarnęło ją przerażające uczucie, że wpadła w pułapkę i jest skazana na spędzenie reszty życia na opustoszałym
lotnisku.
Ciężko usiadła na walizce. Nie płakała, kiedy straciła pracę ani gdy zerwała z Mike’em. Doznane krzywdy rozpaliły
w niej jedynie chęć udowodnienia wszystkim, że się mylili. Nie zamierzała dać im satysfakcji, płacząc ani pogrążając się
w rozpaczy.
Niedawno nawalił jej samochód, pralka zalała całą kuchnię, zgubiła ulubione kolczyki... Zwykłe drobiazgi, bez
większego znaczenia, dołączyły do pasma trapiących ją nieszczęść.
Bella jednak nie poddała się. Zacisnęła zęby i myśląc o słońcu i morzu na zdjęciu Alice, nie uroniła ani łezki. Zawsze
pogardzała dziewczynami płaczącymi z byle powodu, ale teraz problem przebycia paru kilometrów do centrum Port
Lincoln urósł do rangi katastrofy. Zakryła twarz dłońmi i zalała się łzami, odreagowując tygodnie zmęczenia i
zdenerwowania.
Z tyłu otworzyły się drzwi i usłyszała kroki. Edward.
Bella nie widziała go, lecz delikatny dreszcz przebiegający wzdłuż jej kręgosłupa nieomylnie potwierdził
przypuszczenie. Zesztywniała, otarła łzy i schowała twarz w cieniu.
– Co się stało? – spytał, a ona nie potrafiła się opanować.
– A jak myślisz? – spytała z wściekłością. – Po najgorszym miesiącu w moim życiu odbyłam równie okropną podróż
i utknęłam w środku głuszy, a chcę tylko dotrzeć do Alice. Miałeś rację, nie ma żadnych taksówek i chyba będę musiała
spędzić tu noc. Jestem zmęczona, głodna i zziębnięta, a w dodatku bolą mnie stopy!
Znów się rozpłakała, zakrywając twarz dłońmi.
– Ja nigdy nie płaczę – szlochała. – Jestem tylko nieludzko zmęczona...
– Niełatwo być samodzielną, prawda?
Bella usłyszała znienawidzony śmiech w jego głosie. Bawiło go jej żałosne położenie!
– Odejdź!
W odpowiedzi usłyszała jedynie ciężkie westchnienie i gdy zerknęła przez palce, z niedowierzaniem stwierdziła, że
dosłownie potraktował jej słowa. Po prostu ją zostawił. Jak mógł być tak bezlitosny?
Płakała tak gorzko, że nie usłyszała uruchamianego na parkingu silnika samochodu. Podniosła głowę dopiero w
chwili, gdy omiotło ją światło reflektorów. Duże auto z napędem na cztery koła skręciło w stronę drobnej figurki
skulonej w bezlitosnym świetle neonów.
Trzasnęły drzwi i Edward, obchodząc maskę, podszedł do niej.
– Daj mi spokój – mruknęła i pospiesznie wytarła rozmazany makijaż.
Edward zignorował jej wypowiedź i podniósłszy dziewczynę na nogi, schylił się po walizkę.
– Co robisz?
– A jak ci się zdaje? Tylko w ten sposób mam okazję powiedzieć ci, że również miałem ciężki, wyczerpujący dzień
zwieńczony podróżą z dziwną kobietą w moim samolocie. Jednak nie zamierzam urządzać histerii z tego powodu. Co to,
to nie!
– Nie jestem histeryczką – odparła zdenerwowanym głosem Bella. – Jestem po prostu zmęczona...
– Wiem. Bolą cię też stopy – odparł niewzruszenie. – Jeśli przestaniesz o nich myśleć, będą bolały o wiele mniej.
– Gdybyś wiedział, jak bardzo mi dokuczają, nie doradzałbyś mi takich rzeczy – rzekła ponuro, patrząc, jak wrzuca
walizkę na tył samochodu. Mimo wszystko na jego widok przestała płakać, uświadamiając sobie, że istotnie znajduje się
na krawędzi histerii.
Zdając sobie sprawę ze swego niezbyt efektownego wyglądu, otarła resztę łez wierzchem dłoni i poprawiła włosy.
– Nic nie odwróci mojej uwagi od stóp – oświadczyła i uniosła jedną, by zobaczyć, czy kiedyś będzie jeszcze w
stanie normalnie chodzić.
– Pomyśl o czymś, co pozwoli ci przestać się nad sobą użalać – upierał się z lekkim rozbawieniem w głosie.
– To wymyśl coś, jeśli jesteś taki mądry – warknęła, spoglądając na czerwone pręgi odciśnięte pantoflami.
– Dobrze – odparł Edward, bezceremonialnie biorąc ją w ramiona. – I co ty na to?
Bella, wciąż balansując na jednej nodze, przywarła odruchowo do niego, a Edward schylił się i pocałował ją.
Dotknięcie chłodnych, mocnych warg zelektryzowało ją. Dziwna, ogarniająca ją rozkosz tak nią wstrząsnęła, że
dziewczyna wczepiła się w koszulę Edward’a, bojąc się, że nie utrzyma się na nogach. Uwodzicielski pocałunek zastał ją
kompletnie nie przygotowaną.
Nagle jakby straciła panowanie nad własnym ciałem, które nawet nie próbowało protestować przeciwko
narastającemu pożądaniu. Umysł nakazywał natychmiastowe odepchnięcie natręta, lecz wargi rozchyliły się pod
naciskiem ust Edward’a, a dłonie Belli zdradziecko przesunęły się z pleców i objęły łapczywie biodra mężczyzny.
Zatraciła poczucie rzeczywistości. Zapomniała o zmęczeniu; o tym, że Edward Cullen zrobił to z premedytacją, a w
dodatku wcale go nie znała.
Nie wiedziała, jak długo trwał pocałunek – sekundy czy godziny. Kiedy Edward puścił ją wreszcie, wpatrywała się w
niego z oszołomieniem.
– No i jak tam stopy? – uśmiechnął się.
– Stopy?
– Przypuszczałem, że to pomoże – rzekł z satysfakcją, otwierając przed nią drzwi auta. – Potrzebowałaś innego
bodźca.
– Innego bodźca? – powtórzyła bezmyślnie. Potrząsnęła głową, by wyrwać się z oszołomienia, a rzeczywistość
wstrząsnęła nią niczym wymierzony policzek.
Edward pocałował ją najzwyczajniej w świecie, a ona zareagowała na to z upokarzającą łapczywością. Co sobie o
niej pomyśli?
Pod wpływem szoku najpierw zbladła, lecz teraz oblała się gorącym rumieńcem wstydu. Na szczęście Edward,
zachwycony skutecznością swej metody, niczego nie zauważył.
– Musisz sama przyznać, że zadziałało – powiedział. – Zapamiętam to sobie jako doskonałe remedium na stany
histeryczne.
Bella już otwierała usta, by zaprotestować przeciwko posądzaniu jej o histerię, przypomniała sobie jednak w porę o
tym, że nie potrafiła nad sobą zapanować i zaniknęła je na powrót. Wolała, żeby Edward sądził, że nie bardzo wiedziała,
co robi. Fakt, że nie stawiła oporu dowodził, że najwyraźniej nie była sobą.
Powinna być zła... W istocie, im dłużej o tym myślała, tym bardziej robiła się wściekła. Zawrzało w niej na myśl, jak
łatwo ją wykorzystał, z jaką wprawą wpił się w nią ustami. A teraz jeszcze się z niej naśmiewa!
– Jedziesz? – zapytał, wciąż trzymając otwarte drzwi.
– Nie wsiądę do samochodu z człowiekiem, który mnie tak... obłapił!
– Zrobiłem to wyłącznie dla twojego dobra – zauważył z miną skrzywdzonego niewiniątka. – Namawiałem cię,
żebyś pomyślała o czymś innym, a ty sama poprosiłaś mnie o pomoc.
– Nie chodziło mi wcale o pocałunek!
– Ale pomogło, prawda? Zamiast biadolić nad obolałymi stopami, narzekasz teraz, że cię pocałowałem.
– Czego oczekujesz w związku z tym? Że padnę ci do nóg?
– Cóż, mogłabyś okazać odrobinę wdzięczności.
– Nie czuję się zobowiązana.
– Za to pewnie czujesz się lepiej. Chyba tak, skoro nie chcesz wsiąść do samochodu. Jeśli wolisz iść pieszo, to
uprzedzam, że autem jedzie się około dwudziestu minut, zatem dojdziesz o świcie. O tej porze nie ma wielkiego ruchu.
Nie licz na okazję. Nie bądź niemądra i wsiadaj!
Bella zawahała się, przygryzła wargi i nie patrząc na Edward’a, wspięła się na siedzenie pasażera. Z drwiącą
galanterią zatrzasnął drzwi.
Prowadził samochód z pewnością i wprawą równą tej, z jaką pilotował awionetkę. Bella, nie wiedzieć czemu, czuła
się bezpieczna w jego obecności. Nie wiedziała, czym się zajmuje Edward Cullen ani gdzie mieszka, lecz mimo to nie
wydawał się jej obcy.
To tak, jakby od zawsze znała towarzyszącą mu atmosferę spokoju, moc emanującą z jego twardego ciała, ciepłą siłę
dłoni i uśmiech kryjący się w leciutkim uniesieniu kącików ust.
Te usta... Coś wrzało w niej na wspomnienie zetknięcia się ich warg. Coś mąciło jej wewnętrzny spokój i
wywoływało przechodzące po plecach ciarki. Usta miał równie wprawne jak dłonie, zdumiewająco ciepłe i
niebezpiecznie kuszące. Doszła do wniosku, że bezpieczniej byłoby myśleć o obolałych stopach.
Wydawało się, że jadą bez końca ciemną, prostą jak strzelił drogą. Pochłonięta własnymi myślami nie zwracała
uwagi na mijaną okolicę, lecz wreszcie światła Port Lincoln rozbłysły przed nimi. Rozciągały się wzdłuż łuku zatoki,
odbijały od olbrzymich silosów i ciemnej sylwetki wyspy Boston.
Świadoma, że niezbyt uprzejmie przyjęła propozycję podwiezienia, wykrztusiła z zażenowaniem adres Alice.
Edward skinął głową, a ją ogarnęło podejrzenie, że było to zbędne. W parę minut później zatrzymał się obok schludnego
domku.
– Proszę uprzejmie, oto numer czterdzieści trzy – rzekł nie odwracając głowy. Bella spojrzała na niego z wyrzutem.
– Wiedziałeś, gdzie to jest.
Edward uśmiechnął się, wyciągając walizkę z samochodu.
– Przyznaję, że byłem tu już przedtem.
– Znasz Alice i Jasper’a?
– Bardzo dobrze. Rozpoznałem ich na fotografii.
– Nic mi nie powiedziałeś!
– Rzeczywiście. Pomyślałem jednak, że wcześniej czy później dowiesz się o wszystkim.
– To znaczy, że jeszcze się spotkamy? – spytała gniewnie. Pocałował ją, wiedząc, że się znów zobaczą!
– Obawiam się, że tak – roześmiał się. – Mniejsza z tym. Wreszcie udało ci się dotrzeć, w oknach pali się światło,
zatem Alice jest w domu. Nie zamierzasz wejść?
Na twarzy dziewczyny malowała się rozterka. Chciała powiedzieć mu, co sądzi o jego dwulicowości, lecz
przeszkadzała jej świadomość, że jest przyjacielem Alice. W końcu znalazła się tu dzięki niemu. Bardzo trudna sytuacja.
Edward spoglądał z rozbawieniem, bez trudu czytając z jej miny. Bella zebrała w sobie resztki sponiewieranej
godności.
– Tak... pójdę już. – Podała mu rękę. – I, hm... dziękuję za wszystko.
– Wszystko? – zapytał drwiąco.
– Niezupełnie. – Wyrwała dłoń z elektryzującego uścisku. Wiedziała, że miał na myśli ten okropny pocałunek.
– Miłego pobytu w Port Lincoln – uśmiechnął się Edward i odjechał.
Bella była nieco rozczarowana, że nie próbował pocałować jej po raz drugi. Pokręciła głową, usiłując pozbyć się
dziwnego uczucia, jakie wzbudził w niej dotyk dłoni Edward’a. Pozbierała rzeczy, pchnęła furtkę i kuśtykając, przeszła
ostatnie metry dzielące ją od drzwi Alice.
R
ozdział
3
Pół godziny później Bella siedziała wtulona w fotel z kieliszkiem szampana w dłoni. Serdeczne powitanie zgotowane
jej przez Alice wynagrodziło trudy upiornej podróży.
Alice była szczupłą blondynką o klasycznej urodzie. Trudno było o dwie bardziej różniące się pod względem
powierzchowności i temperamentu kobiety.
Całkowicie pozbawiona próżności Alice ubierała się wygodnie i praktycznie, podczas gdy Bella słynęła z
ekstrawaganckich kolczyków i niewygodnych pantofli. Alice była miłośniczką przyrody, a Bella miejską dziewczyną
pędzącą z sali gimnastycznej do biura, z biura do winiarni, z winiarni na przyjęcie – w nieustannym gorączkowym
ruchu. Jednak mimo tych przeciwieństw obie kuzynki łączyła niekłamana przyjaźń. Nie widziały się pięć lat, lecz miała
wrażenie, że rozstały się zaledwie przed tygodniem.
Bella stęskniła się również za Jasper’em, który akurat wyjechał do Queensland, ponieważ rysowała się tam
możliwość założenia nowej firmy czarterującej jachty.
– To musiało być dla was okropne – zauważyła ze współczuciem, gdy Alice opowiadała o tym, jak wykupiła ich
firma Sailaway.
– Mogło być gorzej – odparła spokojna jak zawsze Alice. – Dostaliśmy niezłą cenę za nasze łodzie i nie znaleźliśmy
się z dnia na dzień bez pracy. Jasper pływa z niedoświadczonymi klientami, a kiedy to nie wystarcza, Edward zatrudnia
również mnie.
Bella poczuła gwałtowny skurcz serca i z wrażenia oblała się szampanem.
– Edward?
– Edward Cullen. Jest właścicielem Sailaway. – Alice spojrzała z niepokojem na pobladłą nagle kuzynkę. – Co ci
jest?
– Nic – drżącym głosem odpowiedziała Bella. Boże, czemu to musiał być akurat on?
– Edward jest cudowny – opowiadała z entuzjazmem Alice. – Nie musiał nas wykupywać. Bardziej opłacało mu się
poczekać, aż zbankrutujemy, ale złożył nam ofertę, zanim straciliśmy wszystko. Nie musiał również angażować
Jasper’a. Tu jest mnóstwo doświadczonych kapitanów, marzących tylko o współpracy z nim. Sam jest zresztą
wspaniałym żeglarzem. Dwukrotnie wygrał regaty Sydney-Hobart.
– Co takiego? – Bella gorączkowo usiłowała przypomnieć sobie, co mówiła Edward’owi o firmie, która przejęła
interes Alice i Jasper’a. Alice nie skarżyła się w listach na swój los, ale Bella w oparciu o własne smutne doświadczenia
pojęła wszystko opacznie. Nic dziwnego, że Edward wyglądał na szczerze ubawionego jej oskarżeniem. Dlaczego nie
trzymała języka za zębami?
Powinien wszystko wyjaśnić, pomyślała ze złością. Zamiast tego, pozwolił jej zrobić z siebie idiotkę.
– To jedne z najtrudniejszych regat na świecie – wyjaśniała Alice. – Warunki pogodowe na Bass Strait bywają
koszmarne. Kocham żeglarstwo, ale za nic bym tam nie popłynęła. Jednak Edward to uwielbia. Na jachcie czuje się jak
w domu. Pochodzi z bardzo bogatej rodziny. Cullen’owie mają jedno z największych przedsiębiorstw w Nowej
Południowej Walii. Edward prowadził je przez pewien czas, ale teraz tylko nadzoruje wszystko z Adelajdy. Twierdzi, że
szkoda marnować życie za biurkiem, skoro można żeglować.
Cóż, to wyjaśnia własny samolot oraz otaczającą go atmosferę zamożności i pewności siebie, pomyślała Bella. W
jaki sposób mogła w człowieku uważanym za bogatego przedsiębiorcę, którym zresztą był, rozpoznać kogoś, kto
zajmuje się czarterem jachtów?
– Mówisz, jakby był wzorem wszelkich cnót – powiedziała obojętnym tonem. Chciała zapytać o coś więcej, ale nagłe
zainteresowanie człowiekiem, którego nigdy nie spotkała, mogłoby wydać się dziwne.
– Bo tak jest – odparła wesoło Alice. – Gdybym nie kochała Jasper’a, z pewnością wybrałabym Edward’a. A skoro
mówimy o miłości, to co się stało z Mike’em, o którym mi tyle pisałaś? Myślałam, że jesteście zaręczeni. Czemu z tobą
nie przyjechał?
– Nie został zaproszony – powiedziała z gorzkim uśmiechem Bella.
– Kochanie! Co się stało? Napisałaś tylko, że postarasz się przylecieć najbliższym lotem, na jaki zdobędziesz
miejsce.
– Nie wspominałam, że mnie wylali?
– Nie! – Alice aż podskoczyła i wbiła wzrok w kuzynkę. – Niemożliwe! Przecież uwielbiałaś tę pracę.
– Owszem, ale Pritchard Price była tylko małą agencją reklamową. Kiedy przejął ich Liedermann, Marshall i Jones,
doszli do wniosku, że głównym księgowym może być jedynie mężczyzna. Mieli zresztą kogoś swojego na to
stanowisko. Fakt, że radziłam sobie doskonale przez dwa lata, nie miał dla nich żadnego znaczenia – dodała z goryczą. –
Powiedzieli mi, że jest to część reorganizacji związanej z fuzją firm i gdybym była mężczyzną, wszystko zostałoby po
staremu.
Alice zasępiła się. Wiedziała, ile ta praca znaczyła dla Belli.
– Mike zdaje się nie pracował w twojej firmie, prawda?
– Mike? Nie, jest handlarzem win. Bardzo zdolny, ale niesłychanie konserwatywny: stare szkolne krawaty i takie tam
rzeczy. To powinno być wystarczającym ostrzeżeniem.
– Jak to?
– Kiedy usłyszałam o mojej pracy, wściekłam się i pobiegłam do Mike’a. Myślałam, że mnie zrozumie, a on miał
czelność powiedzieć, że dobrze się stało! – Bella zatrzęsła się z oburzenia, przypominając sobie reakcję narzeczonego. –
Byliśmy zaręczeni dość krótko i nie wyznaczyliśmy jeszcze daty ślubu ani nie planowaliśmy przyszłości. Ja sądziłam, że
nic się nie zmieni, ale Mike uważa, że miejsce żony jest w domu. Dlatego utrata pracy i kres „głupich ambicji” były mu
na rękę.
Pokręciła z niesmakiem głową.
– Widzę, że znaliśmy się za mało i nasze małżeństwo skończyłoby się totalną katastrofą. Zerwałam z nim, rzucając
mu pierścionek w twarz.
– Och, Bell, tak mi przykro – współczująco powiedziała Alice. – Dwa nieszczęścia tego samego dnia.
– Najokropniejsze w tym wszystkim było to, że gdy nieco ochłonęłam, doszłam do wniosku, że bardziej boli mnie
utrata pracy niż narzeczonego – wyznała Bella.
– Wydawał się wprost stworzony dla ciebie – westchnęła Alice. – Może jednak, podobnie jak ja, potrzebujesz kogoś
zupełnie innego.
Z niewytłumaczalnych przyczyn Bella ujrzała w wyobraźni Edward’a Cullen’a. Widziała go niepokojąco wyraźnie:
arystokratyczne rysy, stanowcze spojrzenie i ten wprawiający ją w zakłopotanie uśmiech, czający się w kącikach ust...
– Jedyne, czego naprawdę teraz potrzebuję, to oderwać się od tego wszystkiego.
– W takim razie nie mogłaś lepiej trafić – rozpogodziła się Alice. – Niestety, mamy sporo pracy w porcie i jestem
zajęta, ale możesz pójść ze mną. To ciężka praca, jednak zabawna. No i poznasz Edward’a.
Nadeszła właściwa chwila, by wyjawić Alice, że już zdążyła poznać Edward’a i wcale go nie polubiła, ale słowa
uwięzły jej w gardle. Alice uważa go za cudownego człowieka i Bella wolała nie psuć sprzeczką atmosfery powitalnego
wieczoru. Zresztą była tak zmęczona, że zasnęła, gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki. Spała do białego dnia.
Gdzieś dzwonił telefon. Bella zorientowała się, że to on ją obudził. Telefon umilkł. Najwyraźniej Alice była jeszcze
w domu i podniosła słuchawkę.
Bella leżała w łóżku, usiłując przypomnieć sobie, kiedy po raz ostatni widziała takie ostre słońce. Jej myśli błądziły
jednak wokół wczorajszej nocy. W dziennym świetle podróż z Adelajdy jawiła się jako coś nierealnego. Czy naprawdę
leciała nocą w maleńkiej awionetce? Czy łkała, siedząc na walizce? Czy Edward Cullen rzeczywiście ją pocałował, a
ona odwzajemniła pocałunek?
Gwałtownie usiadła na łóżku. Wolałaby uznać to wszystko za koszmar senny, ale wspomnienie Edward’a było
niezwykle żywe, aż nazbyt realne.
Wstała i leniwie włożyła szlafrok. Chciała zostać jeszcze w łóżku, lecz nie miała zamiaru leżeć i rozmyślać o nim.
Ziewając zeszła do kuchni. Alice rozmawiała przez telefon. Odłożyła słuchawkę i odwróciła się w stronę Belli.
Wyraz jej twarzy sprawił, że dziewczyna natychmiast zapomniała o Tregowanie.
– Alice, na litość boską, co się stało? Wyglądasz okropnie.
– To Jasper – odparła pobladła Alice. – Jest w szpitalu w Brisbane. Miał wypadek. Och, Phyl, co ja teraz zrobię?
Bella zapłaciła taksówkarzowi i odwróciła się, by spojrzeć na przystań. Na wprost niej ciągnął się pomost, oparty na
drewnianych pontonach, wzdłuż którego cumowały kołyszące się lekko na wodzie jachty. Przy końcu pomostu widać
było mały, drewniany budynek z napisem „Sailaway”. Przełknęła ślinę i wytarła dłonie w spodnie. Podczas rozmowy z
Alice sprawa wyglądała bardzo prosto, lecz na myśl o spotkaniu z Edwardem Cullen’em serce biło jej niespokojnie.
Chwyciła głęboki oddech. To śmieszne! Radziła sobie w znacznie trudniejszych sytuacjach, ujarzmiała
rozwścieczonych klientów, rozwiązując pozornie niemożliwe do rozwiązania problemy, więc powinna dogadać się z
Cullen’em. Obiecała to Alice.
Poczuła nagły dreszcz. Twarda i pełna życia Alice załamała się, gdy usłyszała o wypadku Jasper’a i to właśnie Bella
załatwiła jej lot do Brisbane, pomogła spakować rzeczy i wezwała taksówkę. A teraz musi spełnić to, co jej obiecała, gdy
żegnały się na lotnisku.
Ruszyła w stronę budyneczku. Drzwi były otwarte. Nie ma się czym denerwować, myślała. Wczoraj była tak
zmęczona, że wyolbrzymiła postać Edward’a. Dziś, w blasku dnia, okaże się, że to zwykły, nieszkodliwy człowiek.
Kiedy jednak weszła do środka i ujrzała Edward’a przy szafce z aktami, zrozumiała, że niczego sobie nie wymyśliła.
Edward odwrócił się, gdy padł na niego cień Belli i ze zdziwienia uniósł brwi.
Miał na sobie dżinsy i podkoszulek i wyglądał jeszcze bardziej męsko, niż zapamiętała z poprzedniego wieczoru.
Jego zielone oczy z odrobiną szarości, były nieco bardziej zielone, lekko tylko przełamane szarością, bystre i
przenikliwe jak poprzednio.
Cisnął trzymane w ręku akta na wierzch szafki i zamknął szufladę.
– Proszę, proszę – powiedział. – Co za niespodzianka. Chyba nie chcesz, żebym cię gdzieś podwiózł?
– Nie – odparła, tracąc oddech. Miała wyglądać na opanowaną kobietę interesu, nie zaś na idiotkę speszoną
ironicznym wzrokiem Edward’a. Odchrząknęła. – Przyszłam z tobą porozmawiać.
– Jestem wstrząśnięty. – Zrzucił z krzesła stos broszurek i wskazał jej miejsce z przesadną galanterią. – Lepiej usiądź.
Bella, nie wiedząc od czego zacząć, rozejrzała się wokół. Okna z trzech stron zapewniały doskonałą widoczność na
cały port. Za drzwiami wiodącymi na zaplecze leżały stosy ręczników, prześcieradeł i środków czystości. Na biurku
morskie radio podawało prognozę pogody. Edward wyłączył je.
– Pewnie Alice powiedziała ci, gdzie można mnie znaleźć, ale nie spodziewałem się ciebie tak szybko. Kiedy
rozstawaliśmy się wczorajszej nocy, miałem wrażenie, że nie chcesz mnie więcej widzieć.
– To było wczoraj. – Bella zarumieniła się lekko na wspomnienie, jak niewdzięcznie się zachowała. – Jestem tu w
sprawie Alice. Musiała polecieć do Brisbane. Jasper miał wypadek.
– To straszna wiadomość. Czy jest ciężko ranny? – spytał szczerze zmartwiony.
– Nie znamy szczegółów. Powiedzieli, że nie odzyskał jeszcze przytomności.
– Czy wiadomo, jak do tego doszło?
– Jasper wracał z Brisbane do domu. Świadkowie powiedzieli policji, że skręcił, by uciec przed nieprawidłowo
wyprzedzającą ciężarówką. Samochód Jasper’a dachował w rowie. Biedna Alice jest w strasznym stanie. Przed godziną
wsadziłam ją do samolotu do Brisbane. Zadzwoni do mnie wieczorem i wszystko opowie.
– Czy mogę coś zrobić? – Edward ochłonął nieco i zaczął spacerować po pokoju.
– Tak – odparła Bella. – Przyjąć mnie na miejsce Alice.
– Co?
– Alice martwi się o swoją pracę – wyjaśniła spokojnie.
– Jasper jest nieprzytomny, a to ich jedyne źródło utrzymania. Alice boi się, że mógłbyś przyjąć kogoś na jej miejsce.
Podobno to środek sezonu.
– Owszem, ale nie ma mowy, żeby Alice straciła pracę – zdenerwował się Edward, zerkając groźnie na Bellę. –
Odpowiadam za to jako pracodawca, a poza tym Alice i Jasper są moimi przyjaciółmi.
– Nie musisz wyżywać się na mnie. To nie był mój pomysł. Tłumaczyłam Alice, że nie jesteś takim potworem, ale
nie potrafiła rozsądnie myśleć. Wpadła w panikę w związku z wypadkiem Jasper’a. W takiej sytuacji traci się poczucie
proporcji. Najprostsze sprawy stają się problemem...
Bella urwała, widząc drwiący wzrok Edward’a. Przypomniała sobie, jak łkała, siedząc na walizce. Jej własne kłopoty
wydały się nagle błahostką w porównaniu z nieszczęściem, które dotknęło Alice.
– Alice była zdenerwowana – dodała, starając się zachować rzeczowy ton. – Chciała jechać do Jasper’a, a z drugiej
strony obawiała się sprawić ci zawód. Zamierzałam lecieć z nią do Brisbane, jednak uspokoiła się dopiero, gdy
przyrzekłam, że zastąpię ją w pracy.
Edward włożył ręce do kieszeni i z ponurą miną wyglądał przez okno. Przepłynął jacht motorowy i rozkołysał
cumujące łodzie.
– Wystarczy, że powiesz Alice, że nie ma się o co martwić. Na te parę tygodni znajdę sobie jakieś zastępstwo, a jej
będę płacił normalnie, więc nie ma problemu finansowego. W każdej chwili może wrócić do pracy, Jasper zresztą
również. Ponieważ jest prawdopodobnie ciężko ranny, minie chyba trochę czasu, zanim znów będzie mógł żeglować.
Bella odwróciła się w jego stronę.
– Zatem nie chcesz, żebym u ciebie pracowała?
– Szczerze mówiąc, wolałbym kogoś odpowiedniejszego.
– Odpowiedniejszego? Co ci się we mnie nie podoba?
– Po pierwsze, jesteś Angielką. Przyjąłem w listopadzie zeszłego roku angielską dziewczynę do pracy. Wydawało
się, że ma pewne doświadczenie, ale nie przykładała się do roboty i po paru tygodniach zrezygnowała, twierdząc, że jest
za ciężka. Wyjechała do Adelajdy. Gdyby nie Alice, miałbym kłopoty. Niezbyt przepadam za Angielkami.
– No to co? – spytała Bella. – Nie proszę przecież, żebyś mnie lubił.
– Mniejsza z tym. Zastanawiam się, czy wiesz, w co się pakujesz?
– Alice nie miała czasu na drobiazgowe wyjaśnienia, wiem jednak, że chodzi o gotowanie i sprzątanie.
– O wiele więcej – odparł Edward, w zamyśleniu przeczesując palcami włosy. – Dysponuję piętnastoma jachtami.
Niektóre wynajmują doświadczeni żeglarze, z innymi musi płynąć ktoś taki jak Jasper. Czasami przywożą wszystko ze
sobą, ale na ogół klienci proszą nas o przygotowanie zaopatrzenia. Bywa różnie. Albo gotują sobie sami, albo Alice
przygotowuje im posiłki wymagające potem jedynie podgrzania. Umiesz gotować?
– Oczywiście – odparła wyniośle. – Moje przyjęcia były słynne. *
– Mówimy o dobrym, zwykłym jedzeniu, nie o wymyślnych frykasach. – Edward spojrzał na nią z wyrzutem. –
Żeglarze nie przepadają za nowościami na stole.
– Chyba mogę przyrządzić coś nieskomplikowanego, jeśli o to ci chodzi. Nic prostszego.
– Może cię zdziwię, ale Alice nie tylko układa menu dla wszystkich łodzi, ale również robi zakupy, uzupełnia zapasy
w lodówkach i magazynkach. Oprócz tego sprząta łodzie po rejsach, żeby były gotowe dla następnych klientów. To
oznacza zmianę pościeli w kabinach, sprawdzenie i uzupełnienie wszystkich braków. Wszystko musi lśnić. Pomaga mi
jeszcze w biurze, odbiera telefony, załatwia korespondencję i tak dalej.
– To nie jest praca, lecz niewolnicza harówka! – przeraziła się Bella.
– Wiedziałem, że ci się nie spodoba. Nie przywykłaś do pracy.
– Wręcz przeciwnie! Pracowałam dużo i bardzo ciężko. – Przypomniała sobie o wieczorach spędzonych nad
papierami w biurze.
– Wysiadywanie za biurkiem to nie wszystko. Potrzebuję kogoś, kto nie boi się zakasać rękawów i pobrudzić sobie
rąk.
– Może do tej pory nie brudziłam sobie rąk, ale musiałam walczyć o przetrwanie. Zamiast narzekać, zastanów się, jak
wykorzystać moje wysokie kwalifikacje.
– Niezbyt przydadzą ci się przy szorowaniu łodzi. – Edward pochwycił ją za ręce i odwrócił dłonie do góry,
przeciągając po nich kciukami. – Popatrz, są za delikatne, by wytrzymały parę tygodni szorowania, skrobania i
polerowania.
Bella poczuła suchość w ustach. Pod wpływem dotyku ciało stawało się boleśnie wrażliwe. Czuła każdy milimetr
skóry, o który otarły się jego palce.
– Przywykną – wykrztusiła z trudem.
– A ty? – Edward puścił jej dłonie i usiadł. Patrzył na dziewczynę, jakby była kłopotliwym przedmiotem, z którym
nie wiadomo, co zrobić.
– Jestem twardsza, niż ci się wydaje. – Świadoma komicznego wrażenia, jakie musiała sprawiać poprzedniego
wieczoru, ubrała się dziś schludnie i praktycznie w spodnie w biało-niebieskie paski i białą bluzkę. Wciąż jednak
podejrzewała, że Edward zapamiętał ją szlochającą na walizce.
– Chyba jednak nie aż tak bardzo twarda, za jaką chcesz uchodzić – westchnął Edward, a Bella oblała się rumieńcem.
– Przekonaj się!
Cień zdenerwowania przemknął po jego twarzy.
– Ubiegłej nocy chwaliłaś się, jakie ważne zajmujesz stanowisko i jak bardzo zależy ci na zrobieniu kariery. Czy
naprawdę chcesz, bym uwierzył, że będziesz szczęśliwa, krojąc cebulę i szorując pokłady?
– Owszem, jeśli to pomoże uspokoić się Alice – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. – Nie zamierzam spędzać
czasu w Australii, pracując u ciebie dłużej niż to konieczne, ale obiecałam to Alice. Nie rozumiem twoich zastrzeżeń.
Powiedziałeś, że chcesz jej pomóc, a to najlepsza metoda. Może nie jestem najlepszą kandydatką, ale oszczędzisz sobie
trudu szukania kogoś innego, mógłbyś więc przynajmniej dać mi szansę.
Nastąpiła pełna napięcia cisza. Edward przyglądał się jej przymrużonymi oczyma.
– Mógłbym – rzekł wreszcie, a jej mocniej zabiło serce. Atmosfera robiła się wprost nie do zniesienia. – Czemu tak
się upierasz? Przecież nie musisz tego robić. Znajdę kogoś innego, a ty powiesz Alice, że u mnie pracujesz.
– Nie mogłabym jej okłamać – zaprotestowała.
– No a co z twoimi wakacjami? Przepraszam, z twoim urlopem naukowym. Przecież zamierzałaś przez te parę
tygodni zastanowić się nad kierunkiem rozwoju swojej błyskotliwej kariery.
Bella spuściła oczy. Zapomniała o swoim kłamstwie. Gdyby Edward nie był taki sceptyczny w stosunku do kobiet,
może nawet powiedziałaby mu prawdę. Jednak za nic nie da mu tej satysfakcji.
– Przyjechałam tu, gdyż potrzebuję czasu do zastanowienia, a myśleć mogę nawet szorując pokłady, chyba że jest to
zabronione.
– Myślenie jest dozwolone – uśmiechnął się Edward. – Kłótnie nie. Swoje zadęcia zostaw w domu. Nie chcę
wysłuchiwać, jaka jesteś ważna. Większość prac jest nudna i męcząca, więc nie narzekaj, że cię nie ostrzegałem.
– To znaczy, że mnie zatrudnisz?
– Tylko przez wzgląd na Alice. Musisz jednak pracować równie ciężko jak ona.
– Będę – przyrzekła gorąco.
– Mam nadzieję, że nie potrwa to zbyt długo – rzekł z rezygnacją Edward. – Kiedy wrócą Alice i Jasper, na pewno
oboje powitamy ich z otwartymi ramionami, ale na razie wygląda na to, że jesteśmy skazani na siebie.
R
ozdział
4
Po podjęciu decyzji Edward przeszedł do razu do rzeczy.
– Masz prawo jazdy?
– Nie zabrałam – odparła z zażenowaniem Bella. – Pakowałam się w takim pośpiechu, że zupełnie nie miałam do
tego głowy.
– Sądząc z rozmiarów walizki, pamiętałaś o wszystkim innym – zauważył złośliwie. – Myślałem, że jesteś bardziej
zorganizowana.
– Niczego nie zapomniałam. Skąd mogłam wiedzieć, że przyda mi się prawo jazdy?
– Więc chyba liczyłaś na to, że Jasper i Alice będą ci służyli za darmowych kierowców.
– Nie wiedziałam, czego się spodziewać – zgrzytnęła zębami Bella. – A już najmniej przesłuchania z powodu
zapomnianego kawałka papieru. Czy to ma jakieś znaczenie?
– Zamierzałem dać ci furgonetkę, żebyś mogła pojechać po zakupy. Tymczasem wygląda na to, że będę musiał cię
wszędzie wozić. To zaczyna się stawać regułą!
– Zapewniam, że nie z mojej woli.
– Słusznie, zapomniałem, że jesteś kobietą samodzielną – zakpił Edward. – To zabawne, ale zawsze znajdziesz
kogoś, kto wykona za ciebie robotę.
– Mówimy tylko o sporadycznych wyjazdach po zakupy – parsknęła. – Skoro stanowi to dla ciebie taki wielki
problem, znajdę inny sposób, żeby się tu dostać.
– Taki, jak zeszłej nocy?
– To było coś innego. Ubiegłej nocy nie byłam sobą i dobrze o tym wiesz! Taka podróż wykończyłaby każdego i
niezbyt mi pomogłeś, będąc taki...
– Jaki? – spytał z rozbawieniem w oczach.
– Niemiły! – wypaliła niezbyt dyplomatycznie.
Edward nie zamierzał puścić tego płazem.
– Niemiły? – zdumiał się nieszczerze. – Taszczyłem twoją walizkę, zabrałem cię samolotem do Port Lincoln,
podwiozłem pod drzwi Alice... Cóż w tym było niemiłego?
Bella, czując się zapędzona w kozi róg, gorączkowo szukała w pamięci przykładu jego niemiłego zachowania. Rzecz
tkwiła nie w tym, co robił, ale w jego drwiących spojrzeniach, uśmieszkach, kpiącym tonie. Tego jednak nie mogła
powiedzieć.
– Pocałowałeś mnie. – Był to jedyny zarzut, jaki mogła wysunąć.
– Wtedy nie było to wcale dla ciebie niemiłe – oświadczył zuchwale.
– Wykorzystałeś sytuację – nie ustępowała, lecz Edward spojrzał na nią obojętnie.
– W takim razie jesteśmy kwita.
To Bella spuściła oczy. Po co wracała do sprawy pocałunku? Jego wspomnienie zagęściło nagle panującą w pokoju
atmosferę, znów po plecach przebiegły jej ciarki. Wciąż czuła dotyk mocnych dłoni Edward’a i ekscytujące spotkanie się
ich warg.
– Musi być jakiś sposób na poruszanie się po okolicy – powiedziała, usiłując sprowadzić rozmowę na
bezpieczniejsze tory. – Chyba są tu jakieś autobusy?
– To nie Londyn – odparł Edward. – Może nawet uda ci się dotrzeć do sklepów, ale nie zabierzesz się z zakupami.
– Mogę wziąć taksówkę – rzekła niechętnie.
– Możesz – zgodził się. – Pod warunkiem, że za nią zapłacisz, bo ja, mając stojącą bezczynnie furgonetkę, nie dam
ani grosza. Czy również zamierzasz przyjeżdżać tu co rano taksówką?
– Jeszcze tego nie przemyślałam.
– To się lepiej zastanów. Przystań leży daleko od domu Alice i zapewniam cię, że nie ma bezpośredniego połączenia
autobusowego.
Bella zacisnęła wargi.
– Potrafiłam przez parę lat utrzymać się sama w Londynie – odparła chłodno. – Z pewnością jakoś przeżyję w Port
Lincoln.
– To zależy od punktu widzenia – zauważył Edward, pokazując jakiś punkt za oknem. – Mieszkam na szczycie tego
wzgórza obok przystani. Wystarczająco blisko, by dojść tu na piechotę. Chyba najlepiej zrobisz, mieszkając u mnie –
dodał z rezygnacją.
– Miałabym mieszkać u ciebie? – przeraziła się Bella.
– Wolałabym raczej spać na plaży!
Edward aż cmoknął z wrażenia.
– Nie wiem, jak udało ci się zrobić oszałamiającą karierę, ale na pewno nie z powodu nadmiaru taktu.
– A tobie nie dzięki urokowi osobistemu – odgryzła się.
– Wyjątkowo serdeczny sposób zapraszania gości! Nie ma mowy, żebym przeprowadziła się do ciebie!
– Nie ma w tym żadnej próby uwiedzenia ciebie, jeśli to cię trapi – westchnął Edward. – Nie musisz więc reagować
jak przerażona stara panna. Szczerze mówiąc, mogę się postarać o bardziej odpowiednie towarzystwo i niezbyt bawi
mnie perspektywa spędzenia paru tygodni z osóbką w gorącej wodzie kąpaną, ale nie widzę innego wyjścia.
– A ja owszem. Będę mieszkała u Alice i Jasper’a.
– Jak się tu dostaniesz codziennie rano?
– Znajdę jakiś sposób!
– Dom jest wystarczająco duży, żebyśmy się pomieścili.
– Raczej zostanę tam, gdzie jestem – upierała się. Sama myśl o dniach spędzonych w towarzystwie Edward’a była
już dość irytująca, ale żeby z nim mieszkać...
Edward przyjrzał się z uwagą małej, upartej osóbce.
– Czemu zawsze się upierasz przy najgorszych rozwiązaniach?
– A dlaczego ty nie chcesz uznać, że jestem samodzielna? Jeśli wspomnisz choć raz o zeszłej nocy, zacznę krzyczeć.
Wiem, że zachowałam się pretensjonalnie, ale uwierz mi, to się już nie powtórzy. Jestem dobra w tym, co robię, więc
poradzę sobie i tutaj. Zobaczysz.
– Zaraz będziesz miała okazję się przekonać – zgodził się niechętnie Edward. Wstał. – Oprowadzę cię, a potem
zabieramy się do roboty. W tym tygodniu mamy jej aż nadto.
Pokazał jej składzik i wyjaśnił, jak działa radio.
– Prowadzimy całodobowy nasłuch naszych łodzi. Tak więc, jeśli usłyszysz, że ktoś się zgłasza, a mnie nie będzie w
pobliżu, musisz odebrać wezwanie. Być może trzeba będzie udzielić jakichś rad. Masz jakieś doświadczenie żeglarskie?
– Czy liczy się jednodniowy rejs do Boulogne?
– Niezwykle pomocne! – westchnął Edward. – Przecież chyba musiałaś żeglować.
– Nie było takiej potrzeby. W kraju żeglarstwo zawsze pachniało zimnem, wilgocią i niewygodą. Alice i Jasper
uwielbiają to, ale dla mnie kontakt z przyrodą, to opalanie się na tarasie.
– Niezbyt przypominasz Alice, co? – Spojrzał na ożywioną twarz dziewczyny.
– Nie. Trudno uwierzyć, że jesteśmy spokrewnione. Może właśnie dlatego polubiłyśmy się tak bardzo. Wolałabym
być bardziej podobna do Alice – przyznała, zastanawiając się, jak najlepiej opisać kuzynkę. – Jest taka... niestrudzona.
– Z pewnością to określenie nie pasuje do ciebie – zaczepnie powiedział Edward.
– Tak? A jakie?
– Gadatliwa – uśmiechnął się nieoczekiwanie.
Zbił tym Bellę z tropu. W chwili gdy miała już dojść do wniosku, że jest bardziej nieznośny, niż jej się zdawało,
zrobił to ponownie! Jeśli w półmroku kabiny uśmiech Edward’a budził jej zaniepokojenie, to w blasku dnia zamarło jej
serce.
Widziała, jak wokół oczu pojawiają mu się mimiczne zmarszczki, jak zmienia się zarys policzków. Białe zęby na tle
opalenizny wyglądały wręcz zabójczo. W głowie dziewczyny zadźwięczał alarmowy dzwonek. Z wrażenia wstrzymała
oddech i otrząsnęła się z tego dopiero po chwili, wracając do rzeczywistości.
Na zewnątrz niebieskie niebo rozświetlało ostre słońce. Bella, idąc za Edwardem, mrużyła oczy. Silny wiatr znad
morza rozsypywał jej włosy wokół twarzy, spoglądając na molo, przytrzymywała je jedną ręką. Uśmiech Edward’a
wciąż mącił jej spokój.
Lśniąca woda wyglądała niemal bezbarwnie, lecz dziewczyna słyszała plusk fal obmywających molo. Jachty
tańczyły w górę i w dół. Przypatrywała się temu jak zahipnotyzowana, jakby nigdy przedtem nie widziała żaglówek,
ujęta krzywizną kadłubów, kontrastującą ze strzelistymi masztami i wymyślną geometrią olinowania.
Doszła do wniosku, że coś niezwykłego emanuje z tej pełnej światła przestrzeni, w przeciwieństwie do delikatnego
angielskiego słońca. Wszystko wydawało się nieprawdopodobnie różnorodne. Każda łódź była inna. Eleganckie
żaglówki sąsiadowały z wielkimi jachtami motorowymi, szybkie ślizgacze z wysłużonymi łodziami rybackimi, a cała ta
flotylla kołysała się w hipnotyzującym ruchu, jakby przytakując kuszącej obietnicy morskiej swobody i świeżości.
Zamknęła oczy i zwracając twarz ku słońcu, wdychała niesiony wiatrem ostry zapach morza. Uśmiechnęła się,
słysząc nawoływanie mew, zgrzyt cum i łopot fałów o setki masztów.
Wszystko to różniło się od dźwięków, do których przywykła – dzwonków telefonów, pisku drukarek, gorących,
głośnych sporów lub śmiechów, dudnienia ruchu ulicznego za oknem i odległego zawodzenia syren. Przystań
rozbrzmiewała obco i dziwnie swojsko zarazem.
Bella poczuła nagle olbrzymią radość, że się tu znalazła. Otworzyła oczy i z uśmiechem odwróciła się w stronę
Edward’a.
Przyglądał się jej z tym swoim dziwnym wyrazem oczu.
– Myślałem, że zasnęłaś – powiedział, siląc się na zwykłą kąśliwość.
Bella pokręciła głową i kolczyki ze sztucznymi diamentami błysnęły w słońcu.
– Po prostu... zamyśliłam się.
– To wszystko zmienia – rzekł sucho Edward.
Odwrócił się i ruszył wzdłuż mola. Pontony chwiały się im pod stopami, gdy pokazując na łodzie, z uczuciem
wymieniał ich nazwy.
– Większość jest teraz w morzu. Oto „Persephone”, obok niej „Dora Dee”, piękna, prawda? Dalej „Calypso”.
Wróciła wczoraj i wymaga czyszczenia, podobnie jak „Valli”. – Pokazał na cumujący obok „Calypso” jacht.
Nazwy dwóch ostatnich jachtów zabrzmiały dość swojsko.
– Te dwa należały do Alice i Jasper’a?
– Owszem, do chwili, kiedy podstępnie je wykupiłem i przejąłem ich firmę.
Bella zalała się rumieńcem.
– Przepraszam – powiedziała nieśmiało, wstydząc się pasji, z jaką opowiadała o nieszczęściu, które spotkało jej
kuzynkę. – Alice opowiedziała mi, jak to było naprawdę. Jest ci bardzo zobowiązana. Po prostu wyciągnęłam pochopne
wnioski z jej listu.
– Czy to znaczy, że teraz wyciągniesz właściwe wnioski odnośnie mojej osoby? – spytał Edward.
Stał z wyzywającym spojrzeniem zielonych oczu, w uniesionych kącikach ust czaił się skrywany uśmiech. Ręce
trzymał niedbale w kieszeniach dżinsów, a wiatr, rozwiewający jego kasztanowate włosy, napiął podkoszulek,
uwypuklając umięśnioną budowę ciała.
Przez ułamek sekundy Bella poczuła, że mięknie wewnętrznie na ten widok. To nie fair z jego strony, że stoi sobie
tak niedbale i spogląda na nią spod przymrużonych powiek.
– Mój osąd odłożę do chwili, kiedy cię lepiej poznam. – Przypływ niechęci spowodował, że powiedziała to ostrzej,
niż zamierzała.
– Taka ostrożność niezbyt do ciebie pasuje.
– Skąd wiesz, jaka naprawdę jestem? – zapytała podejrzliwie, podążając za nim wzdłuż mola.
– Z obserwacji – odparł, przeskakując z pomostu na pokład „Ariadnę”. Wyciągnął rękę, by pomóc Belli. – Sama mi
powiedziałaś, że jesteś bardzo impulsywna. Wszystko, co dotąd widziałem, wskazuje na to, że masz tendencję do
działania bez namysłu.
Chwiejąc się na skraju pomostu, Bella doszła do wniosku, że jeśli przechodząc na łódź nie skorzysta z pomocy
Edward’a, zrobi z siebie kompletną idiotkę. Z ociąganiem podała mu rękę i pozwoliła się przytrzymać, kiedy niezgrabnie
gramoliła się przez reling. Nagły powiew wiatru szarpnął jachtem, rzucając ją na twarde ciało Edward’a.
Odskoczyła z palącym rumieńcem i potknęła się o zwój lin sklarowanych w pobliżu kokpitu.
– Jest dla mnie nieustanną niespodzianką, jak ktoś tak krucho i delikatnie wyglądający może być aż tak niezdarny –
rzekł złośliwie Edward, stawiając ją na nogi.
– Nie jestem niezdarą! Każdy potknąłby się o te głupie sznurki.
– Wczoraj nie widziałem żadnych sznurków, a jednak potykałaś się, ciągnąc walizkę – zauważył podle. – A tak dla
porządku, to wcale nie są sznurki tylko olinowanie łodzi.
– Dla mnie wyglądają jak sznurki – mruknęła pod nosem Bella. Zeszła w ślad za Edwardem po drewnianych
schodkach do zdumiewająco przestronnego i jasnego pomieszczenia, wystarczająco wysokiego, by mogli stać
swobodnie. Znajdował się tam stół, a po obu jego stronach wygodne, wyściełane kanapy. W kącie mieściła się niewielka
kuchenka umocowana na przegubach i pokrywa z metalową rękojeścią. Bella podniosła ją i zajrzała w głąb schowka z
jakimś urządzeniem przytwierdzonym do bocznej ścianki.
– Co to jest?
– Lodówka akumulatorowa. Oprócz tego wkładamy do niej kawał lodu i to wystarcza na przechowywanie żywności
przez tydzień. Musisz pamiętać o tym, zanim zaczniesz ją napełniać.
– Czyli to jest kuchnia? – Dziewczyna rozglądała się z zaciekawieniem. W rozsuwanych szafkach stały czyste
nakrycia i szklanki.
– Nie, to jest kambuz – z naciskiem wyjaśnił Edward, wznosząc oczy do nieba.
– No dobrze, kambuz.
Szybko pogubiła się w żeglarskich terminach, którymi zasypywał ją Edward. Zwiedziła trzy nieskazitelnie czyste
kabiny i maleńkie pomieszczenie, w którym był prysznic, wanna i ubikacja. Twarz Edward’a promieniała, gdy
pieszczotliwie gładził drewniane wykończenia, pokazywał radia, mapy i kompasy oraz rząd zawiłych instrumentów
nawigacyjnych. Bella obdarzyła je nikłym zainteresowaniem, aż w końcu Edward stwierdził, że go wcale nie słucha.
– Słucham – zaprotestowała. – To wszystko jest jednak szalenie skomplikowane dla osoby będącej po raz pierwszy
na łodzi. – Nie dodała, że rozpraszała ją konieczność nieustannego odsuwania się od Edward’a. Pod pokładem było mało
miejsca i co chwila stwierdzała, że się o niego ociera.
Krępowała ją bliskość jego silnego, umięśnionego ciała i mocnych dłoni, żywe wspomnienie pocałunku i wiążących
się z tym wszystkich szczegółów – to, jak przytulił ją do siebie, smak jego męskich, twardych warg i żarliwość, z jaką
ten pocałunek przyjęła.
Wszystko to bardziej mąciło jej w głowie niż pompy zęzowe, echosondy czy instrumenty podające w węzłach
prędkość wiatru.
Ulżyło jej, gdy w końcu wyszli na pokład.
– No i jak ci się podoba? – zapytał, z nie ukrywaną czułością poklepując przezroczystą, plastikową zasłonę.
Bella popatrzyła na kadłub i zastanowiła się, czy on również drży, gdy Edward go dotyka.
– Myślę, że wolisz jachty od kobiet – powiedziała zgryźliwie. – To ciekawe, że wszystkie mają żeńskie nazwy.
– Nic w tym niezwykłego – uśmiechnął się Edward. – A skoro o tym wspomniałaś, to rzeczywiście wolę jachty od
kobiet. Są równie kosztowne w utrzymaniu, ale żadna kobieta nie zapewni mi obcowania z żywiołem. Jacht pruje fale,
jest tylko on, morze i ja. Nie ma ze mną nikogo, kto by marudził i narzekał, że wiatr burzy mu fryzurę!
W jego wypowiedzi zabrzmiało nagle tyle goryczy, że Bella odniosła wrażenie, iż miał na myśli konkretną kobietę.
Zastanawiała się, jaka była dziewczyna Edward’a. Nie mogła wprost uwierzyć, że będąc z nim, mogła się troszczyć o
fryzurę.
– Zatem nie ma miejsca na kobiety w twoim życiu? – zapytała, gdy pomagał jej wejść na molo.
Edward zerknął na nią nieodgadnionym wzrokiem.
– Tego bym nie powiedział.
– Ale nie spotkałeś jeszcze żadnej, która mogłaby rywalizować z żeglarstwem? – Miało to zabrzmieć złośliwie, ale
wypadło raczej blado, bo akurat usiłowała wyswobodzić dłoń z jego uścisku.
Edward rozważał jej słowa, wpatrując się w dziecinną buzię Belli, jej wielkie, piwne oczy i rozwiane wiatrem włosy.
Wyglądała jak małe, żywe i nieco nieufne stworzenie.
– Jeszcze nie – odparł powoli.
Bella poczuła, jak robi się jej gorąco, gdy Edward prześlizgiwał się wzrokiem wzdłuż linii jej odsłoniętej szyi, a
potem po szczupłej, zwodniczo delikatnej figurze.
– Czy masz własną łódź, czy wynajmujesz wszystkie?
– Ta przycumowana na końcu jest moja. – Edward wskazał na elegancki jacht o lśniącym drewnianym pokładzie.
Mosiężne okucia lśniły w słońcu. – To „Ali B”. Ładny, prawda?
– Wspaniały – przyznała Bella, lecz w jej głosie prócz ironii kryła się nutka zazdrości.
– Też tak uważam – roześmiał się, nie zrażony tym Edward. – Chcesz go obejrzeć?
– Myślałam, że mamy pracować – odparła, nie mając zamiaru przyglądać się, jak Edward znów będzie się rozczulał
nad jakąś głupią łódką. – Od czego zaczynamy?
– Możesz zacząć od czyszczenia „Calypso” – powiedział. Wrócili do biura, gdzie Edward wręczył jej aluminiowe
wiadro pełne szmat, płynów i proszków. – Krany z wodą znajdziesz wzdłuż całego mola.
Bella wzięła wiadro i podejrzliwie obejrzała zawartość.
– Czy to wszystko? – spytała, kiedy Edward usiadł bez słowa za biurkiem.
– O co ci jeszcze chodzi?
– Nie powiesz mi, co mam robić?
– Jesteś kobietą sukcesu, Bello. Użyj swoich wysokich kwalifikacji umysłowych. Twierdziłaś, że możesz wykonać tę
pracę nie gorzej od innych, masz okazję to udowodnić. Sprawdzę wszystko, kiedy skończysz i powiem ci, jak wyszło.
Bella dumnie uniosła głowę na myśl, że Edward Cullen będzie ją kontrolował. Czyżby się spodziewał, że narobi
bałaganu? Ona mu jeszcze pokaże!
Idąc po molo, zbliżała się do pierwszej przeszkody. Musi sama wejść na pokład. Nie był to może wielki skok, ale
łódka tańcząc na cumie oddalała się złośliwie od pomostu, w chwili gdy Bella szykowała się do zrobienia kroku. Kiedy
wreszcie przełożyła jedną nogę nad relingiem, łódka znów odsunęła się, i dziewczyna zrobiła głęboki rozkrok. Z
najwyższą trudnością utrzymała równowagę i niezgrabnie wdrapała się na pokład, nie wypuszczając wiadra z ręki. Miała
nadzieję, że nikt nie widział tych wygibasów.
– Czy chcesz, żebym ci przyniósł wody w wiadrze? – Głos Edward’a sprawił, że odwróciła się gwałtownie. –
Wygląda na to, że wejście na łódkę przysparza ci nieco kłopotów.
Oczywiście ją obserwował! Bella już zamierzała powiedzieć mu, co może sobie zrobić z tą swoją wodą, ale w porę
doszła do wniosku, że z pełnym wiadrem będzie jej jeszcze trudniej.
– Dziękuję – odparła lodowatym tonem i wysypawszy do kokpitu zawartość wiadra, podała mu je.
– Jestem pewien, że taka profesjonalistka jak ty wymyśli parę sztuczek, by doprowadzić łódź do porządku w jak
najkrótszym czasie – zauważył ironicznie, stawiając obok niej pełne wiadro.
Trochę wody wylało się i Bella z trudem pohamowała się, by nie chlusnąć resztą w uśmiechniętą twarz Edward’a
Cullen’a. Zadowoliła się pogardliwym spojrzeniem i twardo postanowiła, że wyszoruje łódź tak, że Edward nie znajdzie
najdrobniejszej plamki.
Wymagało to cięższej pracy, niż się spodziewała. Słońce przygrzewało przez plastikową kopułę, a bez
orzeźwiającego wiaterku zrobiło się duszno. Ubranie przykleiło się do niej, a po plecach spływały strużki potu.
Na „Calypso” mieszkało sześć osób, schodzących bez przerwy na plażę, o czym świadczyły ogromne ilości
wymiatanego piasku. Równie dużo czasu zajmowało im jedzenie i picie. Musiała odskrobywać większość garnków, a
zainstalowany na rufie grill był tak zaświniony, że odstawiła go na bok, by wyszorować go potem w ciepłej wodzie.
Zdjęła brudną pościel, wytarła zlew i muszlę, wyginając się w nieprawdopodobny sposób, by dotrzeć do każdego
zakamarka, wyczyściła kuchenkę do połysku i umyła podłogę. Kiedy już nie mogła wytrzymać gorąca, wyniosła brudną
pościel do kokpitu, wystawiając się na ożywczy powiew wiatru.
Twarz miała zaczerwienioną, włosy zmierzwione. Czuła się jak wyżęta ścierka. Widok Edward’a rozpartego
wygodnie na sąsiedniej łódce nie poprawił jej humoru. Siedział na wyższej części kokpitu, nogi oparł o schowki i
polerował jakieś metalowe przedmioty. Słońce igrało w wodzie, jacht kołysał się łagodnie na wietrze. Wyglądał na
odprężonego i zadowolonego z życia.
– Widzę, że dajesz personelowi przykład ciężkiej pracy – odezwała się jadowitym tonem, wpychając pościel do
schowków.
Edward przyglądał się jej z rozbawieniem. Trudno byłoby rozpoznać w niej elegancką dziewczynę z lotniska w
Adelajdzie. Była spocona i całkiem wykończona.
– Muszę słyszeć radio i telefon – wyjaśnił, odkładając szmatę. – W ten sposób, zamiast siedzieć w biurze, robię coś
pożytecznego.
– Tu również usłyszałbyś wszystko – powiedziała, wskazując na duszną kabinę. – A ja mogłabym posiedzieć na
pokładzie.
– Umiesz poskładać z powrotem kołowrót? – spytał uprzejmie, pokazując na porozkładane części.
– Nie.
– To dlatego ja jestem tu, a ty tam. Jeśli pragniesz lżejszej pracy, musisz się nauczyć więcej o łodziach. – Znów
zabrał się do polerowania.
– Wystarczająco nauczyłam się o tym, co jest pod pokładem – mruknęła, wracając na dół.
Wreszcie skończyła. Dźwigając ostrożnie wiadro, wylała brudną wodę za burtę i powkładała do środka otrzymane od
Edward’a przybory. Potem zaprosiła go na inspekcję.
Z gracją kota przeskoczył z łódki na łódkę. Bella pomyślała o własnej niezdarności. Obserwowała, jak Edward
metodycznie sprawdza kabiny.
– Nie wyczyściłaś lodówki, jest pełna wody. W schowkach pod siedzeniami bałagan, ale ogólnie nieźle.
Nieźle! Bella odsunęła kosmyki z czoła. Nigdy w życiu nie pracowała tak ciężko, a pochwałą było jedynie „nieźle”.
– To tylko pod pokładem – dodał, sadowiąc się obok niej w kokpicie. – Do wyszorowania pozostał jeszcze pokład i
kokpit. Trzeba też przejrzeć wyposażenie.
– Teraz? – Spojrzała na niego przerażonym wzrokiem. Nie miała siły nawet wstać, a co dopiero mówić o dalszym
sprzątaniu.
– Jutro – nachmurzył się Edward. – Wyglądasz, jakbyś wpadła pod ciężarówkę. Dobrze się czujesz?
– Skoro o tym mowa, to dziwnie się czuję – powiedziała. Czuła się dobrze, dopóki nie usiadła, a kołysanie nagle
przyprawiło ją o nudności.
– Morska choroba – jęknął Edward. – Tylko tego nam brakowało.
– Nic mi nie jest. Wystarczy, że posiedzę sobie pięć minut – upierała się, postanawiając nie dać mu żadnego powodu,
by uznał ją za słabą i rozczulającą się nad sobą.
Edward zlekceważył jej protesty i postawił ją na nogi.
– Daj spokój, zawiozę cię do domu.
– Do domu Alice – przypomniała, nie chcąc, by korzystając z jej stanu, zabrał ją do siebie.
– W porządku – westchnął Edward. – Do Alice, jeśli tak bardzo tego pragniesz. Czy zawsze jesteś taka uparta?
– Nie jestem twoją niewolnicą – odparła. – Mam własny rozum.
– Szkoda, że go nie używasz – odciął się. – Zawiozę cię do Alice, ale to po raz ostatni. Jutro musisz sama dotrzeć na
przystań, a jeśli sądzisz, że zapłacę za taksówkę, to się mylisz.
– Nie potrzebuję taksówki – rzekła wyniośle, kiedy zatrzymali się przed domem Alice. – Przyjdę pieszo.
R
ozdział
5
– Spóźniłaś się!
Bella oparła się o otwarte drzwi i zmierzyła Edward’a nienawistnym spojrzeniem. Rano szybko pożałowała swojej
buńczucznej zapowiedzi, że przyjdzie pieszo. Obudziła się z głębokiego snu nieprzytomna i obolała. Już sięgała po
telefon, by wezwać taksówkę, gdy uświadomiła sobie, że w pośpiechu, z jakim dotarła do Port Lincoln, nie wymieniła
pieniędzy.
Alice dała jej, co miała pod ręką, ale wystarczyło to zaledwie na opłacenie wczorajszego kursu na przystań.
Wyglądało więc na to, że będzie musiała iść pieszo.
Odsunęła z czoła kosmyk włosów, zastanawiając się, czy wygląda równie okropnie, jak się czuje.
– Przepraszam, ale dotarcie tutaj zajęło mi ponad godzinę.
Wydawało się jej, że idzie dwa razy dłużej pustymi, szerokimi ulicami. Buty boleśnie obcierały jej pokiereszowane
stopy. Dobrze przynajmniej, że pamiętała o kapeluszu i teraz wachlowała nim zaczerwienioną twarz.
Edward był wyjątkowo niemiły.
– Skoro zdecydowałaś się przychodzić tu na piechotę, powinnaś wziąć to pod uwagę. Pojutrze zgłaszają się klienci na
te łodzie i jeśli będziesz spóźniać się codziennie, nie zdążymy ich przygotować.
– Przecież powiedziałam, że przepraszam – zgrzytnęła zębami Bella, ściągając niewygodne buty. – Jutro się nie
spóźnię.
– Mam nadzieję – odparł chłodno Edward. – Jeśli chcesz utrzymać tę pracę dla Alice, musisz się bardziej starać.
Teraz dokończ porządki na „Calypso” a potem przeniesiesz się na „Valli” i „Dorę Dee”.
Z wściekłością złapała wiadro i ruszyła na molo. Miała ochotę powiedzieć Edward’owi, gdzie ma jego pracę, ale
wczoraj wieczorem dzwoniła Alice. Miała zmęczony głos i bardzo martwiła się o Jasper’a, więc Bella nie chciała
przysparzać jej dodatkowych kłopotów.
Zdenerwowało ją to, że Alice rozmawiała z Edwardem i entuzjastycznie odniosła się do pomysłu, by Bell
przeprowadziła się do niego.
– Będę czuła się o wiele lepiej, wiedząc, że mieszkasz u niego, zamiast siedzieć sama. To piękny dom, a Edward
powiedział, że się tobą zaopiekuje.
Doprawdy? Bella odparła Alice, że się zastanowi, ale nie pragnie, być pod czyjąkolwiek opieką, zwłaszcza
Edward’a.
Wściekłość pozwoliła jej przeskoczyć przez reling bez obawy, że wpadnie do wody. Szorowanie pokładu okazało się
doskonałą terapią na wzburzone nerwy i skończyła pracę w błyskawicznym tempie. Potem nabrała czystej wody do
wiadra i przeszła na „Valli”. Nie był to może najzręczniejszy manewr, ale przynajmniej dokonała tego bez niczyjej
pomocy.
Czyściła, szorowała i polerowała zawzięcie, wyobrażając sobie, że trze szczotką twarz Edward’a. Marzyła, by móc z
równą łatwością wymazać z pamięci ten okropny pocałunek, smak jego warg, dotknięcie rąk, dreszcz podniecenia...
Wspomnienia wracały natrętnie, w najmniej spodziewanych chwilach. Wówczas ze złością brała się ostro do roboty.
Czas minął jej przy tym nadspodziewanie szybko.
Kiedy Edward zawołał ją i spojrzała na zegarek, nie mogła wprost uwierzyć, że już dochodzi pierwsza.
– Chodź na lunch – powiedział. – Masz teraz przerwę.
Bella otarła czoło wierzchem dłoni. Udało się jej stłumić złość i doszła do wniosku, że obwinianie Edward’a o
wszystko było głupie i dziecinne. W końcu to ona spóźniła się prawie o godzinę.
– Nie mam pieniędzy – odparła, prostując zdrętwiałe nogi. – Czy jest tu gdzieś bank, gdzie mogłabym wymienić
funty?
– Załatwisz to jutro, kiedy wybierzemy się po zakupy. Dziś ja stawiam. Wyglądasz na kogoś, kto potrzebuje
solidnego posiłku. Kiedy jadłaś ostatnio?
– Na śniadanie zjadłam trochę owoców, wczoraj byłam niezbyt głodna – przyznała. – Chyba po raz ostatni miałam
coś porządnego w ustach w samolocie.
– Trudno to nazwać przyzwoitym jedzeniem – mruknął Edward. – Pójdziemy do restauracji na przystani.
– Nie mogę iść tak ubrana! – zaprotestowała, pokazując na szorty i podkoszulek. Włożyła je, bo to były jedyne
rzeczy nadające się do brudnej pracy. Poza tym była spocona i umorusana.
– Bez paniki. To nie żaden pięciogwiazdkowy lokal – parsknął Edward. Urwał, patrząc, jak dziewczyna zawiązuje
sznurkowe sandałki.
Pomimo ciężkiej pracy, żółty podkoszulek i białe szorty prezentowały się dość świeżo i nawet podkreślały jej
wdzięki. Bella nie upięła włosów w kok, pozwalając, by swobodnie rozsypały się wokół głowy.
– W rzeczywistości – ciągnął dalej, gdy już się wyprostowała – wyglądasz nawet ładnie, o wiele lepiej niż w tym
śmiesznym kostiumie. Szykowny miejski wygląd absolutnie do ciebie nie pasuje.
– A właśnie, że pasuje! – sprzeciwiła się natychmiast, dotknięta określeniem „nawet ładnie”. Też ci komplement! –
Może nie zwracasz uwagi na strój, ale w mojej pracy wygląd jest niezwykle ważny.
– W takim razie może to nie jest praca dla ciebie.
– Właśnie że jest. – Praca w Pritchard Price była absorbująca, wciągająca, nawet podniecająca. Taka, jaka powinna
być praca. Uwielbiała to. – Praca jest najważniejszą częścią mojego życia.
– Rzekłbym raczej, że najważniejszą twoją cechą jest to, że byłaś gotowa pobrudzić sobie ręce przy ciężkiej pracy,
byle pomóc swojej kuzynce – powiedział i ruszył wzdłuż mola.
Bella patrzyła w ślad za nim w zdumieniu. Stwierdziła, że Edward jest jakiś nieswój. Skąd wzięła się, pomimo
zwykłej niechęci, ta nagła nuta podziwu w jego głosie?
Mike miał zawsze na podorędziu całą litanię komplementów. Co prawda parę razy podejrzewała, że wyrecytował je
machinalnie, bo nawet nie spojrzał, w co się ubrała, ani nie skosztował przygotowanych przez nią potraw. O wiele
trudniej było zasłużyć sobie na komplement od takiego mężczyzny jak Edward. Być może nie doceniła w pierwszej
chwili tego „nawet ładnie”.
Zgodnie z tym, co zapowiadał Edward, restauracja była niezbyt elegancka, za to jedzenie wyśmienite. Usiedli na
tarasie, skąd rozciągał się widok na całą przystań, a Bella stwierdziła, że jedzenie od dawna jej tak nie smakowało.
Kiedy podano miejscowe owoce morza z kruchą sałatą, rzuciła się na nie zachłannie.
Edward z rozbawieniem przyglądał się, jak dokłada sobie kolejną porcję.
– Czy do wszystkiego zabierasz się z taką zajadłością?
Bella z zażenowaniem spostrzegła, że zachowuje się w niezbyt dystyngowany sposób.
– Nie miałam pojęcia, że jestem taka głodna – uśmiechnęła się przepraszająco.
– Och, nie chodzi mi wyłącznie o jedzenie. Zwróciłem uwagę, jak dziś pracowałaś. Natarłaś na jacht z taką furią, że
bałem się, że przetrzesz kadłub na wylot.
– To dlatego, że... – urwała nagle. Omal nie przyznała się, że myślała o nim przez cały ranek. – Zawsze wierzyłam w
zasadę: , Jeśli coś robisz, zrób to porządnie” – wykręciła się w ostatniej chwili. Była to zresztą prawda. Nie cierpiała
fuszerki i raczej gotowa była poniechać czegoś, co nie byłoby wykonane bezbłędnie.
– Czyli wszystko albo nic.
– Można to i tak określić – odparła, znów zerkając do talerza. – Pracy na ogół poświęcam się bez reszty.
– No a co z miłością? Czy również angażujesz się w nią bez reszty, czy jesteś zbyt zajęta robieniem kariery?
W głosie Edward’a znów usłyszała odrobinę goryczy i spojrzała na niego z zainteresowaniem. Ściskał szklankę tak
mocno, że aż mu pobielały palce. Zielone oczy pociemniały. Gdy zauważył, że mu się przygląda, zmienił wyraz twarzy.
– Czemu o to pytasz?
– Bo zastanawiam się, czy odpowiadasz pewnemu typowi.
– Jakiemu typowi? ^
– Typowi kobiety ogarniętej obsesją na punkcie swej kariery, gotowej zrobić ją za wszelką cenę.
– Co za bzdury! – oburzyła się Bella. – Co ty w ogóle wiesz o takich kobietach?
– Wiem sporo. Byłem z taką żonaty przez pięć lat.
Żonaty? Bella odłożyła nóż i widelec wstrząśnięta myślą, że Edward żył z inną kobietą, że ją kochał...
– Nie wiedziałam, że byłeś żonaty.
– To doświadczenie, którego wolałbym nie powtarzać. Moja żona kochała swoją karierę bardziej niż mnie.
Bella przypomniała sobie chwilę, gdy stwierdziła, że utrata pracy boli ją bardziej, niż zerwanie z Mike’em i
niespokojnie poruszyła się na krześle.
– Może pragnęła osiągnąć sukces równie mocno jak ty?
– powiedziała, starając się wejść w skórę żony Edward’a, chociaż niezbyt mogła sobie to wyobrazić. Jego żona
musiała być niezwykle stanowcza, a może Edward, niczym typowy mężczyzna, zazdrościł jej sukcesów zawodowych? –
Mężczyznom wolno łączyć małżeństwo z karierą. Czemu odmawia się tego kobietom? Przecież też są do tego zdolne.
– Oczywiście, ale tylko do momentu, kiedy praca nie zmienia się w obsesję, a wszystko inne przestaje się liczyć.
– Kapitalne! I mówi mi to mężczyzna, wolący łodzie od kobiet!
– Nie przejmuj się – roześmiał się nagle Edward. – Pozostaje mi jeszcze mnóstwo wolnego czasu, który poświęcam
innym zainteresowaniom, z kobietami włącznie.
– To, co robisz w wolnym czasie, niezbyt mnie interesuje – nieszczerze odpowiedziała Bella.
– No pewnie, że nie. – Rozbawiony wzrok Edward’a dotknął ją do żywego.
Wbiła wzrok w talerz, lecz prześladowało ją dziwne spojrzenie Edward’a. Czuła się bardzo niepewnie. Raz była
przekonana, że jej nie znosi, to znów, że polubił ją na przekór wszystkiemu. Ta rozterka była bardzo męcząca.
Z drugiej strony sama nie wiedziała, co do niego czuje. Nie to, by go nie lubiła, ale zawsze złościli ją mężczyźni
niechętnie odnoszący się do robiących karierę kobiet. Sprawę pogarszał fakt, że Mike okazał się jednym z nich. Edward
jednak nie miał żadnych zalet Mike’a. Nie marnował czasu na komplementy, chwilami zachowywał się nieznośnie i
wręcz prowokująco, a w dodatku nie krył, że ośmieszyła się na samym początku znajomości. A jednak...
Niechętnie przyznała, że było w nim coś intrygującego. Nie wysilał się, by imponować. Zaczynała się zastanawiać,
czy rzeczywiście jest taki, jakim wydawał się jej na dworcu lotniczym w Adelajdzie. Czuł się dobrze w dżinsach i
zwykłej koszuli, a spędzanie całego dnia na grzebaniu się w silniku, sprawiało mu wyraźną przyjemność.
Nie tak, zdaniem Belli, powinien się zachowywać właściciel flotylli jachtów, nie wspominając o samolocie i
olbrzymim samochodzie terenowym. Od Alice wiedziała, że pieniądze nie są dla niego problemem. Musiał zatem mieć
zmysł do interesów, skoro bez wysiłku zarządzał własną firmą i majątkiem Tregowanów w Południowej Australii.
Czemu nie wynajmie sobie kogoś do naprawy silników i do prac biurowych? Skoro nie ma sekretarki, to dlaczego nie
kupi sobie przynajmniej telefonu komórkowego, zamiast pędzić do biura przez całe molo? Prawdę mówiąc, Bella nigdy
nie widziała, żeby biegł do telefonu. Na dźwięk dzwonka spokojnie wycierał ręce w szmatę i niespiesznym krokiem
szedł, by podnieść słuchawkę. Zdarzyło się to trzykrotnie i za każdym razem rozmówca czekał cierpliwie, aż Edward się
zgłosi.
Kiedy po południu skończyła pracę, czuła się słaba i zmęczona. Edward siedział w biurze, pochłonięty jakimiś
rachunkami. Gdy spytała go, czy ma jeszcze coś zrobić, pokręcił głową oświadczając, że na dziś wystarczy.
– Idź do domu – dodał machinalnie.
Bella zawahała się. Gdyby miała latający dywan! Niestety, wciąż była bez grosza, a Edward najwyraźniej nie miał
zamiaru jej odwozić, tak więc pozostawała jej wędrówka na obolałych stopach. Nieciekawa perspektywa.
Klnąc po cichu własny upór, pożegnała się chłodno, wyprostowała i wyszła.
Ucichł poranny wiatr. Powietrze było gorące i nieruchome. Dokuśtykała do głównej drogi i rozejrzała się. Niewiele
samochodów, głównie furgonetek, jechało w przeciwnym kierunku. Ulice również wydawały się puste. Czy ci
Australijczycy kiedykolwiek wysiadają z samochodów? Na podwiezienie do miasta nie było co liczyć.
Bella westchnęła i ruszyła przed siebie. Nagle przystanęła.
– Co za głupota! – powiedziała głośno i zawróciła w stronę przystani, mola i drewnianego domku Edward’a.
Siedział wyciągnięty na krześle, z nogami na biurku. Na widok Belli odłożył trzymaną w ręku kartkę.
– Zapomniałaś czegoś?
– Nie. – Nie wiedziała od czego zacząć.
– W takim razie, czym mogę ci służyć? – Wiedział doskonale, po co wróciła. Mimo poważnego wyrazu twarzy w
zielonych oczach czaił się uśmiech, który zawsze wprawiał ją w zakłopotanie, złość i pragnienie, by uśmiechnął się do
niej naprawdę.
Jak zwykle dała upust złości, tak było jej najłatwiej.
– Na początek może przestałbyś być taki złośliwy! – parsknęła. – Doskonale wiesz, czemu wróciłam. A teraz... zanim
cokolwiek powiesz, wysłuchaj mnie.
Edward już otwierał usta, ale Bella uniosła ostrzegawczo dłoń. Nagle minęła jej cała złość.
– Odrzuciłam twoją propozycję, żeby zamieszkać u ciebie bez żadnych zobowiązań i nie mam prawa prosić, abyś ją
ponowił. Byłam uparta, nierozsądna i niegrzeczna od naszego pierwszego spotkania i przyznaję, że jeśli nie mam siły iść
do domu, to wyłącznie moja wina. Jeśli jednak dasz się przekonać, że jest mi naprawdę bardzo przykro, że byłam taka
niewdzięczna i głupia, czy podtrzymasz swoją wielkoduszną ofertę i pozwolisz, żebym się u ciebie zatrzymała?
Edward zdjął nogi z biurka. Kpiące spojrzenie zamieniło się w nieodgadniony wyraz oczu.
– Nogi muszą cię bardzo boleć – zażartował, lecz w jego głosie zabrzmiała jakaś cieplejsza nutka. Bella
przypomniała sobie, co stało się poprzednim razem, gdy skarżyła się na obolałe stopy.
– Owszem – odparła niepewnie.
– Ja również jestem ci winien przeprosiny – powiedział nieoczekiwanie Edward. – Wręczenie kubła i pozostawienie
własnemu losowi nie było zapewne wymarzonym powitaniem na australijskiej ziemi.
– Niezupełnie – przyznała. – Nie jestem również szczególnie dumna z mojego zachowania tamtej nocy. Na ogół nie
płaczę i daję sobie radę. Czy sądzisz, że możemy zapomnieć o wszystkim i udawać, że właśnie się poznaliśmy?
– Nie jestem pewien, czy zdołam zapomnieć o wszystkim – podkreślił z naciskiem, wpatrując się w jej usta. Nie
wykonał najmniejszego gestu, ale nagle wspomnienie tamtego pocałunku wypełniło dzielącą ich przestrzeń. – A ty?
Bella poczuła, że cała się trzęsie i usiadła. To śmieszne, powtarzała sobie rozpaczliwie. On tylko na ciebie patrzy,
nawet cię nie dotknął. Nie ma żadnego powodu, by drżały ci nogi a po skórze przebiegały ciarki. Jeden zwyczajny
pocałunek nie może doprowadzać cię na skraj histerii. Musisz wziąć się w garść.
– Jestem gotowa? jeśli i ty jesteś gotów. – Zdumiało ją gardłowe brzmienie własnego głosu. Odchrząknęła.
Zachowuję się tak, jakby mnie nikt przedtem nie całował!
– Zgoda, zatem zacznijmy od początku – powiedział Edward i wyciągnął rękę.
On to chyba robi naumyślnie! Czyżby nie wiedział, jak krępuje ją dotyk jego palców, nie czuł, jak drży? Bella
zmobilizowała całą wolę, ale i tak dziwne uczucie ogarnęło ją od stóp do głów. Przez jedną straszną chwilę pomyślała,
że znów chce ją pocałować, lecz Edward tylko spojrzał na ich złączone dłonie.
– W jednym miałaś rację.
– Tak? – wydusiła z trudem.
– Jesteś twardsza, niż się wydaje. Z dużym wysiłkiem przyznałaś się do błędu, lecz jeśli ci to pomoże, zaczynam
myśleć, że też myliłem się w stosunku do ciebie.
Bella siedziała na werandzie z kieliszkiem wina w dłoni i niewidzącym wzrokiem spoglądała na odbijające się w
wodzie światła przystani.
Cieszyła się, że przeprosiła Edward’a, ale atmosfera zamiast się oczyścić, robiła się coraz bardziej napięta.
Obecność Edward’a dokuczała jej boleśnie. Jego palce trzymające butelkę z winem, niespieszne gesty czy ruchy
głowy, moc emanująca z jego umięśnionego ciała...
Kiedy czuła, że zaczyna ją to dusić, odwracała wzrok. Jeśli tak dalej pójdzie, nie będzie czym oddychać.
Wszystko powinno być inaczej. Miała nadzieję, iż zdoła udowodnić Edward’owi, że jest chłodna i opanowana.
Tymczasem zachowywała się niezręcznie, niczym uczennica na pierwszej randce.
Edward zawiózł ją do domu Alice, żeby mogła zabrać walizkę, a potem wrócili do pięknej, przestronnej willi
ulokowanej na szczycie wzgórza nad zatoką. Bella polubiła ją, gdy tylko weszła do chłodnych pokoi o lśniących,
drewnianych podłogach i szerokich, otwartych na werandę oknach.
Edward doskonale radził sobie w kuchni. Przygotował na werandzie rybę z rusztu i sałatkę, przypominając Belli, że
jest mężczyzną, który sam musi troszczyć się o siebie. Przyglądając się jego twarzy, oświetlonej kinkietem na ścianie
obok rusztu, zastanawiała się, czy nadawałby się do szczęśliwego życia rodzinnego.
Kiedyś pewnie był szczęśliwy z żoną, ale teraz, gdy rozczarowany zasmakował na powrót wolności, trudno było
wyobrazić go sobie w małżeńskim stadle. Bella mimowolnie westchnęła.
Gorączkowo poszukiwała jakiegoś tematu do rozmowy. Jemu najwyraźniej nie przeszkadzała przedłużająca się cisza,
ale dla Belli była to istna męka. Wspomniała już coś o rozciągającym się przed nimi widoku, pogodzie, o winie i w
końcu doszła do wniosku, że pewnie uważa ją za nudną I przemądrzałą.
Dzwonek telefonu przyjęła z ulgą. Edward przeszedł do sąsiedniego pokoju i z rozmowy zorientowała się, że dzwoni
Alice. Cóż, przynajmniej będzie o czym porozmawiać.
– Tak, przekażę jej – usłyszała i Edward odłożył słuchawkę. – To Alice – potwierdził jej przypuszczenia, wracając na
taras. – Powiedziałem, że przeprowadziłaś się do mnie, co bardzo ją ucieszyło. Przesyła ci moc serdeczności.
– Jak Jasper?
– Wciąż na oddziale intensywnej terapii, ale odzyskał już przytomność, co jest dobrym znakiem. Alice miała o wiele
weselszy głos.
– Czy wiadomo, jak długo pozostanie w szpitalu?
Edward usiadł obok niej i popatrzył w zamyśleniu na przystań.
– Jeszcze nie. – Spojrzał na Bellę. – Wygląda na to, że będziesz musiała zostać tu dłużej, niż przypuszczałaś.
– Och!
– Niezbyt udały ci się te wakacje, prawda?
– Nie o to chodzi – powiedziała niechętnie, zaniepokojona jego bliskością.
Wystarczyło, by uniosła spoczywającą na oparciu wiklinowego fotela dłoń i przesunęła ją o kilka centymetrów w
lewo, by go dotknąć. Na tę myśl poczuła mrowienie w koniuszkach palców. Złożyła obie ręce na podołku, w obawie, że
mogłaby niechcący wykonać taki gest.
– Miałam na myśli ciebie. Pewnie nie spodziewałeś się, że utknę u ciebie na dłużej.
Edward odwrócił się w jej stronę.
– Muszę przyznać, że tego się nie spodziewałem...
W ciszy, która teraz nastąpiła, Bella odwzajemniła jego spojrzenie. Nie chciała na niego patrzeć, nie chciała, by
wewnętrzne drżenie narastało w niej aż do pulsującego, gorącego rytmu, nie chciała, by zauważył, że pod uporem, dumą
i niezależnością jest delikatna i bezbronna. Nie mogła oddychać, wykonać żadnego ruchu i jedynie wpatrywała się w
niego bezradnie.
– Ale nie ma problemu – ciągnął cicho Edward. – Dom jest olbrzymi i możesz zostać, jak długo zechcesz.
– Dziękuję – szepnęła Bella, wypuszczając resztkę powietrza z płuc.
Nadludzkim wysiłkiem dźwignęła się na nogi, poważnie zaniepokojona własnym dziwnym zachowaniem i
przemożną chęcią dotknięcia Edward’a. Nie wiedziała, co się z nią dzieje, rozumiała jednak, że jeśli nie pójdzie sobie
teraz, zrobi coś, czego będzie gorzko żałowała.
Ku jej przerażeniu, Edward wstał również.
– Dokąd idziesz?
– Myślałam, że... to znaczy... chciałam napisać parę listów – plątała się Bella.
– Do narzeczonego? – spytał ostro.
– Narzeczonego? – Ze zdumienia stanęła jak wryta.
– Alice wiele mi o tobie opowiadała. Dowiedziałem się mnóstwa rzeczy o jej angielskiej kuzynce, o tym, jaką ma
odpowiedzialną pracę, elegancko urządzone mieszkanie i że zaręczyła się z pewnym elegancikiem.
Gdyby nie znała Edward’a, gotowa byłaby przysiąc, że pod tym kpiącym tonem kryje się zazdrość.
– Tyle mówiłaś mi o swojej pracy, a nie powiedziałaś ani słówka o tym, że jesteś zaręczona. Dlaczego?
– Nie poruszaliśmy tego tematu – odparła niepewnie. Mogła wyznać, że nie zamierza poślubić Mike’a, ale coś
podpowiadało jej, że lepiej udawać, że wciąż jest zaręczona.
– O problemach uczuciowych rozmawialiśmy nie dalej, jak podczas lunchu. Może nie kochasz już swego
narzeczonego?
– Oczywiście, że go kocham – powiedziała wyniośle, zadowolona, że powróciła atmosfera wzajemnej niechęci. O
wiele lżej było kłócić się z Edwardem niż kontemplować rysy jego twarzy. – Mike jest kimś szczególnym w moim życiu
I nie zamierzam rozmawiać na jego temat.
– Mike? – zadrwił Edward, przedrzeźniając jej angielski akcent. – Naprawdę ma tak na imię?
– Nie podoba ci się imię Mike? – uniosła się.
– Jest takie... angielskie.
– Być może to umniejsza jego wartość w twoich oczach, ale ja jestem przeciwnego zdania. Jeśli zapomniałeś,
łaskawie przypominam ci, że ja również jestem Angielką.
– Trudno tego nie zauważyć. To widać, zanim jeszcze otworzysz usta. Unosisz zaczepnie głowę i spoglądasz na mnie
z góry!
– W takim razie zapewne przyznasz, że Mike i ja doskonale do siebie pasujemy.
– Czy ja wiem? Rzekłbym raczej, że potrzebujesz mężczyzny silniejszego psychicznie od ciebie, a o takich dziś
niełatwo.
Wściekłość ogarnęła Bellę, choć przed chwilą umierała ze strachu.
– A skąd wiesz, jaki jest Mike?
– No cóż, gdybyś była moją narzeczoną, nie pozwoliłbym ci samotnie włóczyć się po Australii. Wolałbym mieć cię
na oku.
– A może Mike mi ufa? – powiedziała słodziutko Bella. – Może podziwia moją niezależność, na co ty się nie
zdobyłeś w stosunku do swojej żony.
Był to cios poniżej pasa. Edward zmrużył oczy, ale nie zrezygnował z walki.
– A więc ufa ci, co? Ciekawe, czy byłby równie spokojny, gdyby wiedział, że mieszkasz teraz ze mną?
Bella w głębi duszy podejrzewała, że gdyby nadal byli zaręczeni, Mike szalałby z zazdrości, ale nie zamierzała
mówić o tym Edward’owi.
– Oczywiście. Zamierzam napisać mu, gdzie mieszkam i jaki jest mój gospodarz, co w zupełności wystarczy, żeby
był zupełnie spokojny i wcale się o mnie nie martwił.
Powinna była szybciej się połapać. Gdyby nie była taka przerażona, że zachowuje się jak spłoszona uczennica, nie
wpadłaby w gniew. Wówczas być może nie ośmieliłaby się drwić z Edward’a, który z niewiadomych przyczyn wściekł
się niemal tak mocno, jak ona.
– To będzie wyjątkowo nudny list – parsknął, zbliżając się do niej.
Bella próbowała schować się za stół, ale krzesło zagrodziło jej drogę i utknęła przyparta do poręczy werandy.
– Nie chcemy, żeby Mike sądził, że kiepsko się bawisz w Australii, prawda? – Ujął jej twarz w obie dłonie i niczym
koneser podziwiający dzieło sztuki, przesunął kciuki po policzkach dziewczyny. Uśmiechnął się. – Myślę, że możemy
zająć się czymś bardziej podniecającym od pisania listów.
Bella nie zdążyła nic odpowiedzieć. Edward zamknął jej usta długim, namiętnym pocałunkiem. Złość natychmiast
ustąpiła, zmieniając się w nieoczekiwany przypływ namiętności, który obojgu zawrócił w głowie.
Edward uniósł nieco głowę i popatrzył na Bellę, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Spoglądała na niego w
oszołomieniu, równie jak on zdumiona eksplozją uczuć wywołaną zetknięciem się ich warg. Całe ciało dziewczyny
płonęło pod wpływem tego niebezpiecznego doznania. Z jednej strony bała się swej żywiołowej reakcji; z drugiej tego,
że Edward przestanie ją całować.
Przez długą chwilę stali w bezruchu, przyglądając się sobie nawzajem, potem uścisk Edward’a osłabł. Na myśl, że
teraz odejdzie, Bella poczuła rozczarowanie i przytuliła się do niego, zapominając o całej złości.
Usta dziewczyny miękko poddawały się wargom Edward’a. Oboje rozkoszowali się wzajemnym smakiem,
wspólnym oddechem, uściskiem.
Bella objęła go mocno. Miał takie silne ciało. Przez cienki materiał koszuli czuła twarde mięśnie. W kręgosłup
wpijała się jej balustrada werandy, ale nie zwracała na to uwagi. Jakiś głos podpowiadał jej, by przestała, zanim zabrnie
za daleko, lecz zagubiła się w ogarniającym ją uczuciu rozkoszy.
Edward bardzo powoli podniósł głowę. Oczy błyszczały mu z podniecenia, kiedy ostrożnie odsuwał od siebie Bellę.
– Przekaż Mike’owi serdeczne pozdrowienia ode mnie – rzekł zduszonym głosem. – Jest albo bardzo odważnym
człowiekiem, albo wyjątkowym idiotą, skoro puścił cię samą!
Odwrócił się i bez słowa wszedł domu.
R
ozdział
6
Przez trzy następne tygodnie nie wracali do tego pocałunku. Pierwszej nocy Bella wstrząśnięta swoim własnym
zachowaniem nie mogła długo zasnąć. Jak mogła się na to zgodzić? Czemu sama pozwoliła sobie na tak żarliwe
przyjęcie pocałunku?
Płonęła ze wstydu, rozpamiętując to wszystko. Wciąż czuła dreszcz podniecenia, gdy Edward brał ją w ramiona,
ciepło jego natrętnych warg i czerpaną z tego rozkosz.
Gdyby nie to, całą swoją złość skierowałaby przeciwko Edward’owi. O ile łatwiej byłoby go oskarżyć... Jednak nie
potrafiła zapomnieć, jak jej ciało zachowywało się pod jego dotknięciem, jak wpiła się w jego usta. Za to Edward nie
mógł być odpowiedzialny...
Bella miała wiele wad, ale nie była hipokrytką. Wiedziała, że sama nie jest bez winy. To złościło ją najbardziej. Po
nocnych przemyśleniach doszła do wniosku, że zamiast robić mu awanturę, lepiej zlekceważyć całe to wydarzenie.
Zachowa się chłodno i uprzedzająco grzecznie, a przy odrobinie szczęścia Edward pomyśli, że jej namiętność zrodziła
się wyłącznie w jego wyobraźni.
W ciągu następnych tygodni mieli mnóstwo pracy. Bella wypisywała długie listy zakupów, sortowała zaopatrzenie
dla łodzi i spędzała wiele godzin w kuchni, przygotowując potrawy do odgrzania przez załogi. Edward rzadko jej w tym
przeszkadzał, więc przyjęła, że zapomniał o pocałunku.
Nieco trudniej było zachować spokój podczas pracy na przystani. Czyściła łodzie, wysyłała foldery, odpowiadała na
telefony i segregowała zapasy, ale nawet w natłoku zajęć nie potrafiła obojętnie znosić wszechobecnego Edward’a.
Bez przerwy kręcił się obok niej, równie zapracowany jak Bella, jednak robił wszystko z irytująco powolną wprawą.
Nie mogła się oprzeć myśli, że w przeciwieństwie do niego, miota się w gorączkowym pośpiechu.
Następnego ranka po pocałunku nie wiedziała, jak ma się zachować, ale Edward udawał, że nic się nie stało. Nadal
traktował ją z lekkim rozbawieniem. Nawet jeśli serce Edward’a zabiło mocniej na jej widok – jak to przytrafiało się
bezustannie Belli – nie dawał niczego po sobie poznać.
Z goryczą stwierdziła, że przychodzi mu to bez wysiłku. Dla niej było to o wiele trudniejsze. Owszem, była nawet
dumna ze swego opanowania, ale Edward nie zwracał na to uwagi. Zdenerwowana, że nie potrafi wywrzeć na nim
wrażenia, próbowała rozładować napięcie, czyszcząc łodzie.
Kiedy mijały dni i stawało się coraz bardziej oczywiste, że Edward nie zamierza jej całować, zawstydzenie powoli
ustępowało, a wraz z nim chłodne zachowanie. Czasem zapominała o wszystkim, a wtedy rozmawiali i śmiali się wesoło
do chwili, gdy spojrzała przypadkowo na jego usta lub ręce.
Powoli pokochała codzienne życie przystani, kołyszące się łodzie, śpiew wiatru i ostre słońce. Polubiła swobodę, z
jaką zachowywali się żeglarze, którzy przybijali, by pogadać z Edwardem. Zazdrościła im lekkości, z jaką wskakiwali na
jachty I rozwijali żagle, gdy z powrotem wyruszali w morze.
Byli mili i zabawni, lecz czuła, że nie należy do ich grona. Nie umiała rozmawiać o stawaniu na wiatr, halsowaniu
czy dryfowaniu. Nie znała się na spinakerach, genuach i fokach. Bez przerwy podpadała Edward’owi, nazywając koje
łóżkami, takielunek sznurkami, schowki szafkami, a kiedy skompromitowała się kompletnie, myląc bukszpryt ze sterem,
doszła do wniosku, że czas najwyższy pogłębić swoją wiedzę na ten temat.
Kiedy następnym razem Edward wziął japo zakupy, wymknęła się i kupiła sobie podręcznik żeglarstwa dla
początkujących, postanawiając udowodnić, że nie jest wcale taka głupia. Próbowała uczyć się po cichu, ale bez praktyki
nie miało to większego sensu. Całe dnie spędzane na jachtach nauczyły ją jedynie, jak w ciągu tygodnia można
zapaskudzić łódź.
– O, Bella, dziewczyna, której właśnie szukam – powiedział pewnego dnia, gdy weszła do biura z naręczem brudnej
bielizny. – Mam łączność z „Valli”. Odkryli pudło pełne koperku i nie wiedzą, co z tym zrobić.
Bella rzuciła tobół na krzesło.
– To dla ozdoby – odparła zdumiona pytaniem.
– Ozdoba? – Edward złapał się za głowę. – Że też na to nie wpadłem!
– Cóż, wydawało mi się to oczywiste – obraziła się Bella.
– Ale nie dla czterech mężczyzn, którzy wybrali się na kilka dni na ryby – rzekł złośliwie Edward. – Czy nie
mówiłem ci, że wystarczy im mnóstwo piwa, trochę chleba i ziemniaków?
– Tak też zrobiłam, ale skoro wspomniałeś, że będą jedli ryby, pomyślałam, że ładnie byłoby ugarnirować je
koperkiem.
– Bello, ci faceci nie są zainteresowani artystycznym przyozdabianiem talerzy. Nie zaopatrujemy
pięciogwiazdkowych restauracji. Podczas rejsu potrzeba tylko dużo pożywnego jedzenia. Czy tak samo zadbałaś o
pozostałe jachty?
– Owszem – broniła się Bella. – Koperek pasuje do ryby. Zresztą nie muszą nim posypywać ryby. Wystarczy
posiekać, zmieszać z majonezem i...
– Daruj sobie przepis. – Edward uniósł rękę i odwrócił się w stronę radia. – „Valli”, tu Sailaway. Potwierdzono
załadunek koperku. Bella twierdzi, że możecie zmieszać go z majonezem albo dodać do ryby. Odbiór.
Po chwili ciszy, w głośniku rozległ się rozbawiony głos:
– Zastosujemy się. Jeśli ta twoja Bella przygotowała wczorajszą kolację, powiedz jej, że była wyśmienita. Szkoda, że
nie zamówiliśmy jedzenia na cały rejs. „Valli” bez odbioru.
Edward odłożył mikrofon i pokręcił głową.
– Garnirowanie potraw. I co jeszcze? Koktajle i tartinki?
– To świetny pomysł – ucieszyła się Bella. – Moglibyśmy. ..
– W żadnym wypadku – przerwał jej Edward surowo, choć oczy mu się śmiały. – Moja reputacja może wytrzyma
plotki o koperku, ale nie ma mowy o kanapkach. Czy chcesz, żebym się stał pośmiewiskiem w kręgu żeglarzy?
– Wygląda na to, że do niczego się nie nadaję – westchnęła zasmucona.
– Nie poznaję cię, Bello – droczył się Edward. Odsunął krzesło i wstał. – Co się stało z twoim uporem? Przysięgałaś,
że udowodnisz, że jesteś twardsza, niż przypuszczam i dopięłaś swego. – Uśmiechnął się lekko. – Pracowałaś ciężko
przez ostatnie trzy tygodnie. Słyszałaś, co mówili ludzie z „Valli” i nie jest to pierwsza pochwała twojej kuchni.
Myślałem, że nie dasz sobie rady, ale myliłem się.
Bella stała spokojnie, ale serce biło jej gwałtownie, a po całym ciele rozlała się fala ciepła.
Atmosfera stała się coraz bardziej napięta. Edward postąpił krok w jej stronę i... rozległo się głośne pukanie do drzwi.
W progu stanął olbrzymi, brodaty mężczyzna.
– Edward, nic nie mówiłeś, że masz nową asystentkę.
– James! – Edward z trudem opanował się i podał rękę przybyszowi. – Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie.
– Dostałem się na wcześniejszy lot – odparł mężczyzna, przyglądając się Belli z nie ukrywanym zainteresowaniem. –
Nie przedstawisz nas sobie?
– Bello, to jest James Franklin. – Edward czynił to z wyraźną niechęcią. – Będzie szyprem na „Persephone” dla
załogi, która przybywa jutro. James, to Bella Grant.
Opowiedział Jamesowi o wypadku Jasper’a i o tym, jak Bella musiała zastąpić Alice.
– Tym gorzej dla Jasper’a – powiedział James, podając dziewczynie masywną dłoń. Miał wesołe, niebieskie oczy.
– Tym lepiej dla nas. Dużo żeglowałaś?
– Bella wciąż uczy się odróżniać dziób od rufy – skłamał złośliwie Edward. Spojrzał na nią i dziewczyna szybko
wyrwała dłoń z uścisku Jamesa.
Rozzłoszczona własną reakcją uśmiechnęła się promiennie do przybysza.
– Bardzo chciałabym się nauczyć żeglować.
– Nie ma sprawy. Moja załoga zjawi się dopiero jutro po południu. Mogę zabrać cię z samego rana.
– Mamy mnóstwo roboty – wtrącił z ponurą miną Edward.
– Cóż – odparł James, spoglądając na nich w zdumieniu.
– To może innym razem.
– Czekam z niecierpliwością. – Tym razem Bella ubiegła Edward’a.
– Nigdy nie mówiłaś, że chcesz się uczyć żeglarstwa – zaatakował ją, gdy James wyszedł z biura.
– Bo nigdy mnie nie spytałeś – odcięła się, wrzucając tobół do worka na brudną bieliznę. Ciepła atmosfera, która
wytworzyła się pomiędzy nimi przed przybyciem Jamesa, zniknęła zastąpiona starą wrogością. Choć Edward przyznał,
że mylił się w stosunku do niej, najwyraźniej nie przestał traktować jej jak niewolnicy. – Nie martw się. Pamiętam, że
jestem tu, by pracować, a nie dla przyjemności.
James, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, miał nocować w domu Edward’a. Był wręcz zachwycony, kiedy
dowiedział się, że Bella też tam mieszka. Okazał się wspaniałym kompanem. Jak z rękawa sypał ciekawymi
historyjkami i chociaż większość z nich wiązała się z żeglarstwem, bardzo podobały się Belli. Tylko Edward był w złym
humorze.
Uparł się, że zabierze wszystkich na obiad, twierdząc, że Bella wystarczająco dużo czasu spędzała ostatnio w kuchni,
lecz jej radość osłabła, gdy dowiedziała się, że zaprosił jeszcze kogoś.
Zmarkotniała do reszty, kiedy tym kimś okazała się wysoka, posągowo zbudowana blondynka o imieniu Jessica.
Edward wybrał ją jako kontrast dla Belli. Jessica przypominała nieco Alice. Z tym, że brakowało jej ciepła i poczucia
humoru kuzynki.
Jessica była również doświadczoną żeglarką, brała udział w regatach Sydney-Hobart jako członkini żeńskiej załogi.
Widać też było, że jest zainteresowana Edwardem, choć ten udawał, że niczego nie zauważa.
Bella doszła do smutnego wniosku, że Jessica byłaby bardziej w typie Edward’a niż ona, co wprawiło ją w ponury
nastrój.
Wymówiwszy się od rozmowy, obserwowała podejrzliwie Edward’a. Pochylając głowę w stronę Jessicy, słuchał
uważnie relacji o warunkach pogodowych panujących na Bass Strait. Bella wodziła wzrokiem po jego twarzy, wpatrując
się w kuszącą opaleniznę. Palce zadrżały jej na myśl, że mogłaby dotknąć jego policzków.
Edward, podchwytując jej nastrój, spojrzał na nią swymi zielonymi oczami, a Bellę coś ścisnęło za serce.
Odwrócenie wzroku od Edward’a wymagało od niej dużego wysiłku. Jessica, widząc, że Edward przestał się nią
interesować, zmierzyła Bellę nienawistnym spojrzeniem. Dziewczyna uśmiechnęła się do swej rywalki i odwróciwszy
się w stronę Jamesa, przez resztę wieczoru skupiła się wyłącznie na nim.
James był jedynym, który się dobrze bawił. Nie ukrywał, że podoba mu się Bella. Schlebiał jej, co irytowało
Edward’a. Jessica, potrząsając burzą blond włosów, usiłowała nawiązać do żeglarstwa, ale Edward zajął się tymczasem
Bella. Dziewczyna doszła do wniosku, że o to jej właśnie chodziło.
James odpłynął następnego popołudnia, a przez kilka następnych dni Edward i Bella unikali siebie nawzajem.
Edward wychodził wieczorami, nie mówiąc dokąd. Bella wyobrażała sobie, że wspólnie z Jessicą natrząsają się z
głupiutkiej Angielki, która nie odróżnia dziobu od rufy i nie potrafi zawiązać najprostszego węzła.
Siedziała wieczorami w domu, czując się bardzo samotna, i nawet nie pocieszyły jej wieści od Alice i Jasper’a. Alice
sądziła, że wróci za dwa tygodnie i wtedy Bella będzie mogła zacząć swoje wakacje. Koniec z czyszczeniem,
szorowaniem i gotowaniem.
Bella usiłowała wzbudzić w sobie entuzjazm podczas rozmowy z kuzynką, ale kiedy odłożyła słuchawkę, ogarnął ją
smutek. Koniec sprzątania oznaczał koniec życia na przystani.
Koniec obecności Edward’a.
Żeby czymś wypełnić czas, przesiadywała w kuchni, przygotowując kolejne zestawy potraw dla załóg jachtów.
Dzięki temu nie wychodziła na werandę, kojarzącą się jej z pocałunkiem. Jedzenie gotowało się, a ona rozkładała na
kuchennym stole podręcznik żeglarstwa i za pomocą sznurka do bielizny ćwiczyła wiązanie węzłów marynarskich na
oparciu krzesła.
Pewnego wieczoru zmagała się z węzłem przesuwnym, gdy Edward wszedł niespodziewanie do kuchni. Wrócił z
Adelajdy i miał na sobie dobrze skrojone ubranie, co przypomniało Belli ich pierwsze spotkanie. Całymi tygodniami
widywała go w wypłowiałych podkoszulkach i dżinsach, a teraz przypomniała sobie, że Edward jest bogatym
przedsiębiorcą.
Pospiesznie wcisnęła podręcznik pod książkę kucharską i zajęła się garnkami.
– Wcześnie wróciłeś – powiedziała bez tchu, zastanawiając się, czemu w jego obecności oddychanie przychodzi jej z
takim trudem. Powinna się już do niego przyzwyczaić! – Spodziewałam się ciebie o wiele później.
– Nie spotkałem na szczęście żadnej Angielki z olbrzymią walizką – odparł. – To usprawniło całą podróż.
– Niezbyt się ubawiłeś. – Bella zaczepnie wysunęła podbródek.
– Niezbyt – rzekł niechętnie. – W samolocie było bardzo pusto bez ciebie. – Podsunął sobie krzesło, rozluźnił krawat
i usiadł. Nachmurzył się, widząc, że Bella jest wciąż w fartuszku. – Nie musisz pracować wieczorami, mamy trochę
luzu.
– Nieważne – odpowiedziała, zastanawiając się, czy się nie przesłyszała. Czyżby Edward stęsknił się za nią? –
Gotuję na zapas, żeby Alice miała mniej pracy po powrocie.
– Rozumiem... – zawahał się. – Czy orientujesz się, kiedy Jasper wyjdzie ze szpitala?
– Chyba za dwa tygodnie. Alice dzwoniła dziś wieczorem.
– Dwa tygodnie – powtórzył obojętnym tonem Edward. – To wspaniała wiadomość.
– Tak – zgodziła się bez przekonania.
– Pewnie nie możesz się już doczekać wakacji.
– Tak.
Po chwili krępującej ciszy Edward spojrzał na nią, jakby chciał coś dodać, ale rozmyślił się. Sięgnął do oparcia
krzesła.
– Co to?
– Nic takiego. – Bella chciała schować podręcznik żeglarstwa, jednak Edward był szybszy. Wyciągnął go spod
książki kucharskiej, popatrzył na okładkę i uniósł kąciki warg.
– Odrabiasz lekcje?
– Pomyślałam sobie, że warto przećwiczyć kilka węzłów.
– A to niby, co jest? – zapytał, spoglądając na węzeł.
– Przesuwny.
Edward uśmiechnął się, a Belli serce podeszło do gardła.
– Ta plątanina ma być według ciebie węzłem przesuwnym?
– Pomyliłam się – tłumaczyła Bella. – Instrukcje są takie zawiłe, że ciężko się w nich połapać.
– Bzdura. Węzeł przesuwny jest niezwykle prosty. Siadaj, pokażę ci. – Zaczął rozsupływać sznurek.
Usiadła naprzeciwko, tak stawiając krzesło, by nie stykali się kolanami.
– Zobacz, tu zawijasz, przeciągasz tędy pod spodem i gotowe.
Bella nie mogła się skupić na sznurku. Przyglądała się wprawnym palcom, przypominając sobie ich dotyk na twarzy.
– Łatwe, prawda?
Skinęła głową.
– Teraz ty, spróbuj. – Wręczył jej sznurek.
Wzięła go drżącymi dłońmi, niezdolna myśleć o niczym innym, prócz ogarniającej ją nagłej fali pożądania. Zaczęła
coś splatać, ale Edward cmoknął z niezadowoleniem i zabrał jej sznur.
– Co za bałagan! Zacznij od nowa.
Tym razem prowadził jej palce. Bella odczuwała jego dotknięcia jak serię drobnych, elektrycznych wstrząsów, co
zatykało jej dech w piersiach. Zamiast skupić się na sznurze, znów wpatrywała się uważnie w jego palce.
– Rozumiem – wydusiła, gdy cierpliwie, krok po kroku pokazywał jej, jak zawiązać węzeł. Ku jej uldze, Edward
rozparł się w krześle.
– Węzły bez praktyki morskiej nie są zbyt przydatne. Najwyższy czas, żebym zabrał cię na żagle. Co powiesz o
kilkudniowym rejsie na „Ali B”?
– Nie jesteś zbyt zajęty? – spytała, pamiętając, jak zgasił zapał Jamesa.
– To było w zeszłym tygodniu – odparł, unikając jej wzroku. – Przez parę dni nie będziemy mieli żadnych łodzi do
obsługi, a nasłuch radiowy mogę prowadzić na pokładzie „Ali B”. Zresztą, obiecałem Alice, że się tobą zajmę. – Zerknął
jej w oczy z dziwnym uśmieszkiem. – Chociaż radzisz sobie sama...
– Owszem. – Tym razem nie zabrzmiało to równie buńczucznie jak zwykle. – Bardzo bym chciała, chociaż nie wiem,
czy... sobie poradzę.
– Musisz spróbować, żeby się przekonać – powiedział wstając. – A to nie powinno być zbyt trudne, nawet dla ciebie.
Bella stała na molo, szczelnie owijając się kamizelką ratunkową. Błękitne niebo cieszyło jej oczy, lecz niepokoił ją
gwiżdżący w uszach wiatr. Edward ładował rzeczy do łodzi. Żeglujące w zasięgu wzroku jachty nachylały się pod
zastanawiającym kątem. Nagle cały ten pomysł przestał się jej podobać.
– A może posprzątałabym biuro? – spytała, gdy Edward gestem zapraszał ją na pokład.
– Myślałem, że chcesz się nauczyć żeglować.
– Przypomniałam sobie nagle, że nie jestem sportsmenką – powiedziała, obserwując pochylone łodzie. – Czy to
będzie bezpieczne? Okropnie wieje.
– Wieje? Skądże. Ledwo dmucha – zniecierpliwił się Edward, więc niechętnie weszła na pokład. – Idealne warunki
do żeglowania.
– A jeśli okaże się, że cierpię na morską chorobę?
– Jeśli zrobi ci się niedobrze, pamiętaj, żebyś wybrała właściwą burtę – odparł niezbyt zachwycony taką perspektywą
Edward i uruchomił silnik.
Odbił od mola, manewrując „Ali B” z właściwym sobie spokojem. Bella usiadła, czując się obco w świecie
sklarowanych lin, opuszczonych żagli i luźnego bomu, co jej zdaniem bardzo przeszkadzało w przepływaniu obok desek
z żaglem, narciarzy wodnych, rybackich pontonów, o małych żaglówkach, motorówkach i innych jachtach nie
wspominając. Zamknęła mocno oczy, czekając, aż z kimś się zderzą, ale Edward sterował pewnie.
Kiedy znaleźli się na otwartych wodach, wiatr wzmógł się jeszcze. Edward powiedział Belli, jak podnieść grota i
foka, co udało się jej z dużym wysiłkiem, choć poddawał jej wolną ręką płótno żagla.
– Jestem za słaba – poskarżyła się, siadając obok niego. Kurczowo złapała się relingu, gdy wiatr, wypełniając żagle,
pchnął jacht przez spienione fale.
Edward zerknął na Bellę. Włosy miała rozwiane, twarz zaczerwienioną od wysiłku, lecz oczy błyszczały jej z
podniecenia.
– Przyzwyczaisz się – powiedział pocieszająco.
Następna lekcja była o wiele mniej udana. Edward polecił jej poluzować foka.
– Po co? – spytała.
– Ponieważ chcę zrobić zwrot.
Spojrzała na rozciągający się przed nimi bezmiar wód.
– Jaki zwrot? Po co?
– Chcę popłynąć innym kursem – westchnął.
– A ten jest niedobry?
– Posłuchaj, to jest jacht, a nie klub dyskusyjny – parsknął ze złością. – Kapitan podejmuje decyzje, a załoga, w tym
przypadku ty, wykonuje je bez gadania.
– To niesprawiedliwe! Dlaczego załoga nie ma nic do powiedzenia?
– Ponieważ, zanim by coś uzgodnili, okręt dawno rozbiłby się o skały. W razie zagrożenia nie będę miał czasu spytać
cię, czy zgadzasz się, by bom wyrzucił cię za burtę albo czy nie zakręciło ci się w głowie, bo moglibyśmy wpaść, na
przykład na tankowiec. Jeśli chcesz żeglować, musisz się nauczyć szybko wypełniać rozkazy.
– Gdybym chciała, żeby ktoś mną rządził, mogłam wstąpić do armii – burknęła Bella, ale posłusznie poluzowała
foka.
Żagiel załopotał gwałtownie, kiedy zmieniali kurs, a potem Edward krzyknął, żeby wybrała szoty z drugiej strony.
Bella miotała się po kokpicie, gubiąc w pośpiechu uchwyt kołowrotu. Po paru manewrach Edward był wyraźnie
zdegustowany.
– Jakbym miał młodego słonia na pokładzie! – zawołał, gdy wpadła na niego po raz kolejny, omal nie zbijając go z
nóg.
– Nie jestem przyzwyczajona do działania w takim przechyle – zauważyła Bella, gramoląc się na nogi. Jedną ręką
trzymała rękojeść kołowrotu, drugą ściskała reling. Edward miał dość długie nogi, by zaprzeć się o drugą burtę.
Minęli Boston Island i obrali spokojniejszy kurs. „Ali B” z uniesionym dziobem sunął lekko po falach, zostawiając
za sobą spieniony odkos. Wiatr wypełnił żagle, a jacht wyprostował się i Bella mogła usiąść obok Edward’a, podziwiając
błękit wód.
Minęło jej zdenerwowanie, zapomniała o lęku przed morską chorobą i cieszyła się obecnością Edward’a, który
wydawał się odprężony.
Twarz częściowo przesłaniał mu kapelusz, ale dziewczyna spoglądała na jego policzki i usta. Widziała już, jak z
wprawą prowadzi awionetkę i samochód, ale tu wydawał się być w swoim żywiole.
Ze zdumieniem stwierdziła, że Edward jest po prostu szczęśliwy, tak jakby stał się częścią nieba, morza, słońca i
wiatru.
A ona? Wątpliwości rzuciły cień na jej dobry nastrój niczym chmury przesłaniające słońce. Ona była dziewczyną z
miasta. Jej żywiołem były tłoczne ulice, winiarnie, zaciszne salony, wszystko doskonale odizolowane od natury.
Czemu zatem czuje się szczęśliwsza niż kiedykolwiek w życiu? Odkąd dostała na święta zdjęcie Alice, morze i
słońce przyzywały ją. Marzyła, by się tam znaleźć i to życzenie wreszcie się spełniło.
Woda, promienie słońca i wiatr głaszczący jej policzki rozwiały wszelkie wątpliwości. Bella, zapominając o
przyszłości i przeszłości, dała się unieść chwili, szumowi fal, błękitowi nieba i morza.
Piana z odkosu wyższej fali trysnęła jej w twarz i dziewczyna poczuła na policzkach drobinki słonej wody. Mocniej
ujęła rękojeść kołowrotu i uśmiechnęła się do Edward’a. Odwzajemnił uśmiech. Patrzyła na zapierające dech w piersiach
usta mężczyzny, na jego białe zęby. W jej sercu radość wezbrała niczym szampan w kieliszku. – Spójrz.
Za nimi w kilwaterze jachtu pląsał delfin.
Przejęta odwróciła głowę, obserwując wysmukły, szary grzbiet wynurzający się z fal, błysk oka i absurdalny uśmiech
stworzenia. Nagle wokół pojawiły się jeszcze trzy ciekawskie delfiny, zaintrygowane jachtem. Wydawało się, że bez
wysiłku wyrzucają swoje ciała wysoko ponad wodę i śmieją się do nich.
Bella poczuła się, jakby dostała niespodziewany prezent. Delfiny niosły w sobie jakąś magię wdzięku i radości, a gdy
w końcu zniknęły równie niespodziewanie, jak się pojawiły, pozostawiły po sobie atmosferę zauroczenia.
Wiatr przycichł, kiedy zakotwiczyli w pustej zatoce przy Reevesby Island. Była to jedna z największych wysp w
grupie Sir Joseph Banks o piaszczystym, ciągnącym się aż po horyzont brzegu postrzępionym szmaragdowymi
zakolami. „Ali B” stał na głębszej wodzie, gdzie błękit morza mieszał się z zielenią piaszczystego dna.
Edward opuścił z jednej burty drabinkę sznurową, zdjął słomkowy kapelusz i zarzucił wędkę.
Bella zazdrościła mu spokoju. Przez ostatni miesiąc pracowała tak ciężko, że zapomniała już, jak to jest, gdy siedzi
się bez ruchu, rozkoszując się spokojem. Usiłowała zabrać się do pisania listu, ale skończyła na słowie „Kochany”.
Nie mogła się zdecydować, do kogo ma napisać. Przyjaciele w Anglii jawili się jej jako szereg bezbarwnych,
zabieganych i zmarzniętych postaci, podczas gdy ona pod koniec stycznia zażywa słonecznych kąpieli, siedząc w ciszy
zmąconej jedynie przez plusk fal i krzyki mew.
Nagle zapragnęła pomalować paznokcie u nóg na jaskrawoczerwony kolor. Wysunąwszy język w skupieniu
nakładała lakier, lecz coś sprawiło, że podniosła głowę. Edward obserwował ją z niedowierzaniem, rozbawieniem,
irytacją i czymś jeszcze, co zaparło jej dech w piersiach – O co chodzi? – spłoszyła się.
– O nic – odparł, odwracając wzrok. – Zupełnie o nic.
Bella speszyła się tak bardzo, że schowała lakier do torby. Gdy paznokcie już wyschły, odłożyła podręcznik,
papeterię i wyciągnęła się na pokładzie.
Kiedy podniosła głowę, Edward był w kabinie i rozmawiał przez radio z załogami pozostałych jachtów. Głęboki
tembr jego głosu wibrował pod pokładem, tak że mogła wyczuć drżenie desek. Otworzyła oczy i zobaczyła wznoszący
się nad głową maszt.
– Umiesz już odpoczywać – odezwał się Edward, wychodząc z kabiny. – Ale i to robisz z właściwą sobie przesadą.
Bella podniosła się niechętnie. Uśmiech Edward’a łagodził sarkastyczny ton wypowiedzi. Wiatr ucichł do reszty, a
słońce, chyląc się ku zachodowi, straciło ostry blask.
– Chodźmy rozprostować nogi na plaży – zaproponował z rozbrajającym uśmiechem.
Bella poszła się przebrać w kostium kąpielowy. Spojrzała do lustra. Włosy miała zmierzwione, podkoszulek
wymięty, lecz twarz i oczy promieniały radością, jakby coś przeczuwała.
Przeczuwała? Edward zaprosił ją jedynie na spacer.
– Uważaj – powiedziała głośno. – To człowiek, który pogardza wszystkim, na czym ci w życiu zależy i sam jest
ucieleśnieniem tego, czego nie cierpisz. Arogancki, zarozumiały i złośliwy. Kiedy wreszcie wrócą Alice i Jasper, nie
będziesz musiała go oglądać. Idziesz tylko na spacer, nie na romantyczną schadzkę, więc zgaś lepiej ten uśmiech i
przypomnij sobie, że go nie znosisz.
Bella zrobiła ponurą minę, lecz głupie, nieposłuszne serce biło jej radośnie, gdy wychodziła z kabiny.
R
ozdział
7
Edward czekał w pontonie przywiązanym za rufą. Popatrzył na nią ze swego miejsca przy zaburtowym silniku.
Refleksy odbitego od wody światła igrały mu na twarzy.
– Ostrożnie – rzekł szorstko, gdy przechodziła nad relingiem. – Schodź powoli na dół i pod żadnym pozorem nie
skacz, bo oboje znajdziemy się w wodzie.
Szło całkiem dobrze do chwili, kiedy podał jej rękę. Nagły, spowodowany dotknięciem dreszcz sprawił, że się
potknęła. Zwaliłaby się do wody, gdyby Edward nie przytrzymał jej w pasie.
– Uprzedzałem, niezdaro – powiedział, lecz oczy mu się śmiały i Bella nie mogła nie odwzajemnić uśmiechu.
Czuła mocne, pewnie trzymające ją dłonie, lecz nie cofnęła się. Byli tak blisko siebie, że mogła dostrzec zmarszczki
w kącikach oczu Edward’a i wyłaniający się z rozpiętej koszuli ciemny zarost na piersi. Fala pożądania zbiegła się z falą,
która zakołysała pontonem, rzucając ich na siebie.
Śmiejąc się, usiedli i Edward szarpnięciem linki uruchomił silnik. Bella zastanawiała się, czy to rzeczywiście fala
popchnęła ich ku sobie. Paliły ją miejsca, w których dotykał jej Edward, drżała z niepokoju i podniecenia.
Nie powinnaś go nawet lubić, zganiła się w myślach, ale kiedy ponton wylądował na plaży i boso ruszyli po piasku,
nie pamiętała dlaczego. Światło stawało się coraz bardziej łagodne, przechodząc w srebrzysty odcień purpury, fale
szumiały cicho, pełzając po piasku.
Wspięli się po niskiej wydmie porośniętej kępkami ostrych traw, a gdy się obejrzała, ujrzała na piasku jedynie ślady
ich stóp. Może byli tu pierwszymi ludźmi? „Ali B” kołysał się łagodnie na turkusowej głębi. Ponton odcinał się
jaskrawym kolorem od przybrzeżnego piasku. Prócz nich nie było tu śladu człowieka.
Później Bella nie mogła sobie przypomnieć, o czym rozmawiali, spacerując po srebrzącej się plaży.
Szli obok siebie, nie dotykając się nawzajem. Z magiczną mocą odbierała wszystkie wrażenia, czując wręcz każde
ziarnko piasku pod stopami. Kiedy Edward uśmiechał się do niej, robiło się jej ciepło wokół serca.
Wrócili na, , Ali B”, gdy słońce kryło się już za horyzontem. Siedzieli na pokładzie, wpatrując się w ciemniejące
niebo.
– Chciałabym zachować tę chwilę w pamięci – westchnęła, opierając się o występ kabiny. – Cudownie byłoby
zatrzymać czas i zostać tu na zawsze, nie troszcząc się o wizy, rachunki i poszukiwanie pracy.
Powiedziała to bez zastanowienia. Edward smażący na grillu złowioną przez siebie rybę, spojrzał na nią ze
zdumieniem.
– Myślałem, że masz pracę.
– Nie. – Bella utkwiła wzrok w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. – Byłam główną księgową w firmie
reklamowej. Lubiłam tę pracę. Może brakowało mi doświadczenia, ale dokładałam wszelkich starań, żeby być najlepszą.
Potem przejęła nas większa firma i moją pracę przydzielono komuś innemu. Powiedziano mi, że występują konflikty
pomiędzy ich starymi klientami a mną i niezbędna jest reorganizacja. W praktyce oznaczało to, że moje stanowisko objął
młodszy stażem pracownik, który miał poparcie góry i szczęście, żeby urodzić się mężczyzną. Pewnego dnia polecono
mi zwolnić biurko i już. Edward nachmurzył się.
– To czemu powiedziałaś mi, że jesteś na urlopie naukowym?
– Właściwie to sama nie wiem. – Potarła w zamyśleniu podbródek. – Chyba nie mogłam pogodzić się z prawdą. Całe
swoje życie poświęciłam pracy i kiedy ją straciłam, było to tak, jakbym przestała istnieć. Przysięgłam sobie, że znajdę
lepszą posadę, a Liedermann, Marshall i Jones pożałują, że mnie zwolnili, ale... Cóż, Boże Narodzenie nie jest
najlepszym okresem na szukanie nowego zajęcia. Postanowiłam więc skorzystać z okazji, odwiedzić Alice i zastanowić
się, czego naprawdę chcę. W pewnym sensie jest to urlop naukowy.
– A teraz?
– Co teraz?
– Czy zmieniłaś decyzję w sprawie powrotu do agencji reklamowej?
– Cóż... – Pytanie Edward’a zaskoczyło Bellę. Zdała sobie sprawę, że nie bardzo wie, co dalej robić. W ciągu
ostatnich tygodni była tak zajęta, że nie miała czasu zastanowić się nad tym. Kochała pracę w Pritchard Price, ale czy
naprawdę zależało jej na powrocie do reklamy? Nie może zostać na zawsze w Australii. Kiedy skończy się wiza, będzie
musiała wrócić i rozejrzeć się za czymś. Chyba jednak w reklamie, bo tylko na tym się znała. – Pewnie wrócę do Anglii.
– Nie słyszę w twoim głosie zwykłego entuzjazmu. Myślałem, że jesteś zdecydowana podjąć wyzwanie.
– Jestem – odparła bez przekonania i zebrawszy się w sobie, dodała twardo: – Jestem zdecydowana.
Edward odwrócił rybę na drugą stronę.
– Jak długo zamierzasz zostać w Australii? – spytał z napięciem. Bella spojrzała na niego zdziwiona.
– Nie wiem jeszcze. – Odpychała od siebie myśl o wyjeździe. – Może z miesiąc.
– Mike musi być bardzo cierpliwym człowiekiem – zauważył oschle Edward.
– Nie – powiedziała i Edward gwałtownie odwrócił głowę w jej stronę. – Tu również nie byłam szczera – dodała,
spuszczając wzrok. – Zerwałam zaręczyny, kiedy zorientowałam się, że nie będę dla niego odpowiednią żoną.
Wydawało mu się, że znajdę szczęście, siedząc w domu i cerując mu skarpetki. Dla niego cała moja kariera to jedynie
gra, zabicie czasu do chwili, kiedy zostanę panią Mike’ową, ozdobą bez własnego zdania.
– Bella bez własnego zdania? – roześmiał się rozbawiony Edward. – Tego nie potrafię sobie wyobrazić.
– Mike potrafił – rzekła z goryczą. – Czasem wydaje mi się, że wszyscy mężczyźni chcieliby za żony bezmyślne
lalki.
Edward odwiesił szczypce obok grilla i przysiadł się bliżej.
– Wiesz, że to nieprawda – odparł, biorąc piwo.
– Naprawdę? Przecież sam nie mogłeś wytrzymać z ambitną żoną.
Edward zamilkł na dłuższą chwilę i Bella przestraszyła się, że posunęła się za daleko.
– Nie przeszkadzało mi, że Lauren robi karierę – odezwał się w końcu spokojnym tonem. – Denerwowało mnie
jedynie, że przedkłada sukces ponad wszystko. Nie chciałaś być panią Mike’ową, rozumiem, ja też nie chciałem być
mężem swojej żony. Lauren nigdy nie widziała tego układu inaczej. To, co pozwoliło odnieść jej sukces, stało się
grobem naszego małżeństwa. Teraz widzę, że nie powinniśmy się pobierać. Niestety, poniewczasie.
– Więc czemu się pobraliście?
Edward bawił się butelką piwa, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Lauren była... jest bardzo piękna. Długie blond włosy, zielone oczy, zgrabne nogi... Wiedziałem, jaka jest, znaliśmy
się od dziecka, ale uważałem, że skoro się kochamy, to wystarczy. Wkrótce okazało się, że to złudzenie. Różnice w
charakterach były zbyt wielkie – rzekł z goryczą. – Och, na początku było wspaniale. Mieszkaliśmy w Sydney, a Lauren
pracowała w agencji artystycznej. Nigdy nie lubiłem miasta, ale ojciec ciężko zachorował i prosił mnie, bym w jego
zastępstwie prowadził interesy. Nie mogłem mu odmówić, widząc, w jakim jest stanie. Lauren wykorzystywała w pracy
stosunki uzyskane dzięki wejściu do rodziny Cullen’ów. Była dobra w tym, co robiła, nie ma dwóch zdań, ale im wyżej
sięgały jej ambicje, tym rzadziej ją widywałem. Spędzała mnóstwo godzin w agencji, a potem uczestniczyła w
przyjęciach „dla poszerzania kontaktów”, jak to nazywała. – Pokręcił głową i pociągnął łyk piwa.
– Pewnie również byłeś bardzo zajęty – zauważyła Bella. – Może nudziło ją czekanie w domu na twój powrót.
– Dlatego też zachęcałem ją do podjęcia pracy – wyznał Edward. – Gdyby nie to, pewnie zajęłaby się czymś innym.
Początkowo wyciągała mnie na te przyjęcia, ale nie pasowałem do towarzystwa, więc przestała mnie zapraszać.
Usiłowałem wszystko uładzić, ale Lauren nie miała do tego serca. Trzymałem jacht koło Pittwater, myśląc, że wspólne
weekendy wszystko naprawią, tylko że Lauren nie lubiła żeglować. Narzekała na niewygody, a brak telefonu i faksu
przyprawiał ją o rozpacz. – Wzruszył ramionami. – Pewnie ciągnęlibyśmy tak dalej, ale udało się jej zaspokoić ambicje i
zdobyć pracę w Kalifornii. W tym czasie umarł mój ojciec, a Lauren nawet nie została na pogrzebie. Nic nie mogło jej
powstrzymać.
– Uśmiechnął się gorzko. – Zamierzałem pojechać do niej po uporządkowaniu spraw ojca, ale napisała do mnie,
żebym się nie fatygował, bo znalazła sobie lepszego partnera, Amerykanina.
– Bardzo mi przykro – wybąkała Bella. Żałowała, że nie ma odwagi go objąć. Edward opowiadał to wszystko
beznamiętnym głosem, ale odejście Lauren musiało bardzo zaboleć tak dumnego człowieka.
– Daj spokój. Ciesz się raczej, że ty i Mike w porę stwierdziliście, jak wiele was dzieli.
Bella milczała, zastanawiając się nad Edwardem. Pojęła niechęć, z jaką ją początkowo traktował. Ujrzał w niej
kolejną Lauren, zainteresowaną jedynie swoją karierą. Niechętnie przyznała, że tak w istocie było. Przedtem nigdy nie
przystanęła, by się rozejrzeć wkoło, poczuć zapach wiatru i popatrzeć, jak słońce złoci trawy. Dopiero przyjazd do
Australii uświadomił jej, ile straciła.
Spojrzała na Edward’a. Siedział z ponurą miną nad butelką piwa.
– Mało budująca historyjka, prawda? Niech cię to nie odstrasza od małżeństwa. Popatrz na Alice. Wie, że nic nie
przychodzi łatwo, ale stara się. Jest miła, lojalna i uczciwa.
– Kocha Jasper’a.
– Owszem i jest szczęśliwa, bo kocha go pomimo jego wad. Nie oczekuje, żeby Jasper był ideałem.
– Uważałam Mike’a za ideał – uśmiechnęła się nieśmiało.
– Nie wyszło mi to na dobre.
– Wszystko albo nic – podsumował Edward.
– Owszem – przyznała niechętnie. – Obawiam się, że w miłości
również nie potrafię iść na kompromis. Jeżeli nie kocham do
szaleństwa i bez granic, to wolę nie kochać wcale.
– To czemu udawałaś, że wciąż jesteś zaręczona z Mike’em,
kiedy cię o to spytałem?
To pytanie wytrąciło Bellę z równowagi. Starała się zapomnieć
o tamtym wieczorze, ale wspomnienia powróciły ze zdwojoną siłą,
tamta uwodzicielska atmosfera, podmuch gniewu i upojny
pocałunek. Czy Edward również to pamięta? Nie śmiała spojrzeć na
niego, by nie wyczytał prawdy z jej oczu.
Skłamała, ukrywając własną słabość. Myślała, że powstrzyma w
ten sposób Edward’a. Bezskutecznie.
Starała się nie dopuścić do siebie myśli, że woli go od Mike’a, chce znów znaleźć się w jego ramionach, poczuć jego
usta na swoich wargach i silne dłonie na swoim ciele.
Bella aż się zachłysnęła przerażona prawdą, którą właśnie odkryła. Edward spoglądał na nią wyczekująco.
– Ja... uznałam to wtedy za właściwe.
We wzroku Edward’a niedowierzanie mieszało się z rozbawieniem. Czyżby tak łatwo potrafił ją rozszyfrować?
Gorączkowo zastanawiała się nad zmianą tematu.
– W jaki sposób trafiłeś do Port Lincoln? – spytała tak sztucznym głosem, że nie zdziwiło jej zdumione spojrzenie
Edward’a. Na szczęście zgodził się zmienić temat.
– Po odejściu Lauren nic nie trzymało mnie w Sydney. Miałem dość miejskiego życia. Nadal nadzorowałem interesy
Cullen’ów, ale bieżące sprawy powierzyłem młodszemu bratu i kupiłem „Ali B”. – Poklepał kadłub. – Mnóstwo czasu
spędziliśmy razem. Upłynęliśmy wyspy południowego Pacyfiku i całą Australię. Przenosiłem się z miejsca na miejsce,
ale kiedy dotarłem do Port Lincoln, postanowiłem zatrzymać się tu na jakiś czas. Założyłem firmę, mając kilka jachtów,
a tymczasem interes rozrósł się niepostrzeżenie. Wciąż jeżdżę regularnie do Sydney i zajmuję się naszymi interesami w
Adelajdzie, ale wracam tu, nawet gdy nie jestem zmęczony. Na pokładzie, pod gwiazdami, jest mój prawdziwy dom.
– Nie czujesz się samotny?
Edward popatrzył na skuloną, obejmującą rękoma kolana Bellę.
– Nie. Ale nie twierdzę, że tak będzie zawsze.
Nastąpiła długa chwila ciszy, zakłóconej jedynie skrzypieniem liny kotwicznej ocierającej się o kadłub. Bella wręcz
czuła, jak cisza wyostrza jej wszystkie zmysły. Serce zwolniło rytm i zorientowała się, że zbyt długo wstrzymywała
oddech.
Chciała coś powiedzieć, by rozładować panujące między nimi napięcie, ale nic nie przychodziło jej do głowy.
Zamiast tego wpatrzyła się w wodę, choć nic nie było tam widać oprócz odbicia gwiazd.
Wreszcie Edward uratował sytuację, oświadczając, że ryby się upiekły i kolacja gotowa. Bella zeszła pod pokład po
sałatkę. Czuła się nieco zawiedziona tym, że proza życia rozwiała nagle ten miły nastrój.
W nocy, leżąc na dziobowej koi, spoglądała na drzwi kabiny i zastanawiała się, co by zrobiła, gdyby niespodziewanie
wszedł Edward. Znów zmagała się z ogarniającym ją pożądaniem.
Jednak drzwi nie otworzyły się. Najwyraźniej Edward wolał długonogie blondynki od małych kasztanowłosych,
zwłaszcza takich, które z charakteru przypominały jego poprzednią żonę.
Po co oddawać się głupim marzeniom? Nawet gdyby była pociągająca dla Edward’a, do czego by to doprowadziło?
Kilka wspólnych nocy i niezręczne pożegnanie? Wszystko albo nic, przypomniała sobie ze smutkiem słowa Edward’a.
Miał rację.
W głębi serca wiedziała, że nie zadowoliłaby ją rola tymczasowej kochanki Edward’a. Skoro nie może mieć go na
zawsze, to lepiej wcale nie zaczynać. Prędzej czy później będzie musiała wyjechać, a tak łatwiej o nim zapomni.
Ranek był ładny choć chłodny, a Edward tak opryskliwy, jakby nigdy nie istniała ciepła atmosfera wczorajszego
spaceru. Jeden z jachtów, zacumowany po drugiej stronie Reevesby, zgłosił przez radio usterkę silnika i Edward
popłynął tam pontonem.
W pierwszej chwili Bellę ucieszyła jego nieobecność, lecz ten stan nie trwał długo. Irytujący Edward był lepszy niż
jego brak. Nie mogąc znaleźć sobie miejsca, zasiadła przy stole i na przekór wszystkiemu napisała szereg pogodnych
listów do rodziców, brata, przyjaciół ze starej pracy i wreszcie, ociągając się, do Mike’a.
Historia małżeństwa Edward’a skłoniła ją do zmiany poglądów i miała wyrzuty sumienia z powodu
wypowiedzianych ostrych słów. Oboje zachowali się niewłaściwie. Bella nie żałowała samego zerwania zaręczyn.
Wolałaby jednak, by nie wypadło to tak nieprzyjemnie.
To był trudny list i zmięła mnóstwo kartek papieru, zanim go wreszcie skończyła. Napisała w nim, że cieszy się, iż
zorientowali się w porę, że do siebie nie pasują, niemniej przyznaje, że do tej pory myślała wyłącznie o sobie, nie
przejmując się wcale uczuciami Mike’a. Dodała, że ma nadzieję, iż nie jest za późno, by go przeprosić i że kiedy wróci
do Anglii, zostaną przyjaciółmi.
Adresując kopertę, poczuła się o wiele lepiej, gdy nagle usłyszała warkot silnika. Pospiesznie ukryła korespondencję
w schowku pod siedzeniem i wybiegła na pokład. Edward przycumowywał ponton do rufy. Wstrząśnięta radością, jakiej
doznała na jego widok, odezwała się wymuszenie wesołym głosem:
– Uporałeś się z tym problemem?
– Tak – odburknął Edward, wspinając się na pokład z typową dla niego oszczędnością ruchów.
– Co nawaliło?
– Znasz się na silnikach diesla?
– Nie – przyznała.
– To nie ma sensu, żebym ci tłumaczył.
Bella zacisnęła zęby. Zamierzała zachowywać się uprzejmie, ale skoro tak, to proszę! Tylko pomógł jej
przezwyciężyć nowy przypływ pożądania wywołany pewnie chwilową słabością umysłu.
Przygotowując się do odbicia od wyspy, powarkiwali na siebie nawzajem. Edward wykrzykiwał rozkazy i złościł się,
gdy Bella ociągała się z ich wykonaniem.
– Myślałem, że chcesz się czegoś nauczyć! – zirytował się w końcu.
– Byle nie poganiania przez niewyżytego kaprala – drażniła się Bella. – Następnym razem zostanę na lądzie.
– Jak chcesz, ale teraz jesteś załogą, a to oznacza, że masz robić, co ci każę!
W sumie rejs był denerwujący. Wiatr to się zrywał, to zamierał i Edward wściekał się. Nie trzeba było balastować
łodzi, Bella usiadła więc demonstracyjnie jak najdalej od niego. Na próżno wypatrywała dziś delfinów. Ich pojawienie
się wynagrodziłoby choć trochę cierpliwość, z jaką słuchała narzekań Edward’a.
Atmosfera popsuła się do tego stopnia, że spodziewała się, iż wrócą do przystani, gdy Edward oświadczył, że
popłyną na południe, do zatoki Memory, przylądka wystającego z półwyspu Eyre.
– Alice chciałaby na pewno, żebym tam cię zabrał – dodał, jakby się usprawiedliwiając.
Bella wolałaby, żeby była to jego inicjatywa, ale nie przyznałaby się do tego nawet sama przed sobą.
– Czemu ta zatoka nazywa się Memory? – zapytała tylko.
– W 1802 odkrył je Matthew Flinders – wyjaśnił Edward. – Był wielkim podróżnikiem i parę wysp z grupy Sir
Josepha Banksa nosi nazwy okolic jego rodzinnego Lincolnshire. W wywrotce łodzi stracił ośmiu ludzi. Ciał nigdy nie
odnaleziono, więc tak upamiętnił zatokę.
– Wyjątkowo ponure miejsce – skrzywiła się Bella.
Kiedy jednak zakotwiczyli, wrażenie było wprost przeciwne. Skały ukryte w gąszczu eukaliptusów, dęby i pinie,
schodzące aż na brzeg, otaczały łagodnym łukiem biały piasek plaży, odbijając się w krystalicznej wodzie. Jaskrawe
kolory i ostre światło raziły oczy Belli.
Edward przewiózł ją pontonem przez linię dzielącą głęboką, błękitną wodę od jasnozielonej zatoki tak przejrzystej,
że widać było najmniejsze ziarnko piasku. Oznajmił, że musi popracować przy jachcie, ale może wysadzić ją na brzeg.
Bella zrozumiała, że nie chce, by się koło niego kręciła. I bardzo dobrze!
Stojąc po kolana w wodzie, tuliła do piersi sandałki i książkę i z niechęcią obserwowała, jak Edward zawraca ponton
w stronę, Ali B”. Przypomniała sobie, że woli siedzieć sama, niż narażać się na utyskiwania Cullen’a. Odwróciła się i
zaczęła brodzić po wodzie, kierując się do brzegu.
Po chwili siedziała na gorącym suchym piasku i usiłowała skupić się na kryminale, lecz bez przerwy zerkała w stronę
jachtu i kręcącego się po nim Edward’a. Ani razu nie spojrzał na nią. Dotknięta tym do żywego Bella zamknęła książkę,
wytarła piasek ze stóp i włożywszy buty, udała się na zwiedzanie okolicy.
Wyboista, zarośnięta i pokryta kurzem ścieżka prowadziła wśród krzewów w głąb lądu. Bella dostrzegła też ślady
starego pożaru buszu. Spalone drzewa wyciągały ku słońcu poczerniałe konary. Wszystko wokół było brązowe, szare lub
pokryte jednostajną zielenią, nad którą widać było jedynie niezmącony błękit nieba. Pod stopami dziewczyny wzbijały
się kłęby pyłu. Zerwała parę liści eukaliptusa, roztarta je w dłoni i przez chwilę napawała się ich ciężkim aromatem.
Żałowała, że nie ma z nią Edward’a. Przytłaczała ją pustka i cisza spotęgowana jego nieobecnością. Stanęła w
bezruchu i popatrzyła na rozkruszone liście.
Kochała Edward’a.
Długo trwało, zanim zdała sobie z tego sprawę. To, co do niego czuła, było czymś więcej niż tylko fizycznym
pożądaniem. Owszem, pragnęła go, dotyku jego ust, mocnego ciała, ale za tym kryło się coś jeszcze.
Z niechęcią stwierdziła, że sama obecność Edward’a wpływa na nią kojąco. Zawsze szczyciła się swoją
niezależnością, ale teraz czuła się nieco zagubiona. Nieważne, czy uśmiechał się do niej, czy na nią krzyczał, bo dawał
jej poczucie bezpieczeństwa. Edward stał się jej przystanią, kotwicą...
Życie przed poznaniem go było bezładną bieganiną. Wyrwał ją z tego bezsensownego kręgu i bez niego znów
wpadnie w ten wir. Bella zadrżała na tę myśl.
Szła przed siebie, pochłonięta rozmyślaniami, nie zastanawiając się, dokąd zmierza. Przyznanie się przed sobą, że
pragnie Edward’a było wystarczającym nieszczęściem, ale zakochanie się w nim, to po prostu katastrofa! Jak to się
mogło stać? W jaki sposób wplątała się w sieć uczuć i pożądania? Ogarnęło ją przerażenie. Czy zdoła się uwolnić i żyć
bez niego?
Bella nie wiedziała, jak długo szła, dopóki nie znalazła się na skraju cypla nad piękną dziką plażą. W dali ocean
załamywał się na podwodnej rafie. Patrzyła, jak fale gromadzą się nad błękitną głębią, wzbierają i wreszcie załamują się
łagodnym łukiem, spływając zieloną kaskadą ku plaży.
Życie bez Edward’a. Jak uda się jej przetrwać kolejny wieczór ze świadomością, że go kocha, nie mogąc mu o tym
powiedzieć? Nie, on nie może się niczego domyślić.
Poniżej, na plaży, skrzył się biały piasek otoczony ostrymi, przybrzeżnymi skałami z jednej strony, a falą przyboju z
drugiej. Zupełnie jak ona, unieruchomiona pomiędzy świadomością, że kocha Edward’a, a świadomością, że nigdy ta jej
miłość nie będzie spełniona, pomyślała z goryczą.
W pierwszej chwili wydało się to złudzeniem, lecz gdy wpatrzyła się uważniej, zauważyła coś w rodzaju ścieżki
prowadzącej z urwiska na plażę. Można zejść i wejść.
Bellę ogarnęła nagle pokusa skorzystania z nowo odkrytej drogi, choćby po to, by udowodnić sobie, że jej sytuacja
wcale nie jest beznadziejna. Wszystko może się zmienić, nawet Edward. Jeśli uda się jej dotrzeć na plażę, może nie
będzie musiała żyć w rozpaczy.
Ostrożnie ruszyła przed siebie. Z początku nawet nie było tak źle. Potykała się wprawdzie o krzaki, ale grunt, po
którym stąpała, wydawał się mocny. Niestety, niżej sucha ziemia zaczynała się kruszyć i osypywać spod stóp. Popatrzyła
w dół i przełknęła ślinę. Nie zdawała sobie sprawy, jak wysoko znajdowała się na początku drogi. Może to błąd? Może
powinna nauczyć się żyć z tą beznadziejną miłością?
Zacisnęła zęby i spojrzała w górę. Oddaliła się znacznie od szczytu urwiska i wspinaczka nie wyglądała zachęcająco.
Zaczęła żałować swojego pomysłu. Znów się wygłupiła, działając pod wpływem impulsu.
Niezręcznie odwróciła się, ale zanim zdała sobie sprawę z niebezpieczeństwa, noga osunęła się jej na sypkim
podłożu i straciła równowagę. Potoczyła się po krzewach, rozkładając szeroko ramiona. Krzaki były dość rzadkie, lecz
zdołała się złapać, by złagodzić skutki upadku. Przez dłuższą chwilę leżała, przytulając twarz do brudnej ziemi. Serce
waliło jej jak młotem. Nie śmiała spojrzeć w górę ani w dół. Nagle nastąpił cud i ze szczytu rozległo się wołanie:
– Bella!
– Edward! – próbowała odkrzyknąć, lecz wydała z siebie jedynie zduszony pisk.
– Nie ruszaj się! – Schodził ku niej ze zwykłą gracją.
Bella nie zamierzała nawet drgnąć. Leżała, czekając na Edward’a.
Zdawało się jej, że trwa to wieczność. Każdy jego krok wywoływał osypywanie się ziemi, która spadała grudkami na
jej twarz. Wreszcie zjawił się i ogarnęły ją mocne ramiona.
– Nic ci się nie stało? – spytał szorstko, poklepując ją, jakby chciał się upewnić, że jest cała.
– Nic. – Przywarła do niego. – Jestem tylko trochę podrapana.
– No, to przynajmniej dobra wiadomość. Możesz wstać? Nogi uginały się pod nią ze strachu, lecz z pomocą
Edward’a zdołała wrócić na szczyt.
Edward miał groźny wyraz twarzy, ale nie powiedział ani słowa, dopóki nie znaleźli się z powrotem na ścieżce
prowadzącej przez gąszcz.
– Na pewno nic ci nie jest?
– Czuję się świetnie – odparła niepewnym głosem.
Wiedziała, że miała wyjątkowe szczęście, wychodząc z tego bez szwanku. Podkoszulek i szorty były brudne, na
rękach i nogach pojawiły się drobne zadrapania, ale wszystko skończyło się na strachu.
– W takim razie, czy mogłabyś mi wyjaśnić, co u diabła tam robiłaś? – Nigdy przedtem nie słyszała, żeby Edward
był taki wściekły. Usta mu zbielały, nozdrza rozdęły się, oczy miotały błyskawice.
– Chciałam zobaczyć plażę.
– Plażę? – zdumiał się. – A po co?
Spojrzała na niego bezradnie, co tylko podsyciło jego gniew.
– Nie podobało ci się tam, gdzie siedziałaś wcześniej? Większość ludzi byłaby zachwycona białym piaskiem i
błękitnym niebem, ale nie Bella! Nie, musiała wybrać najbardziej niedostępne miejsce i spróbować skręcić kark, usiłując
się tam dostać! Co cię opętało?
Bella nie mogła mu powiedzieć, że przerażała ją perspektywa życia bez niego i schodząc na dół, chciała wszystko
odmienić.
– Nie pomyślałam – odparła, co jeszcze bardziej rozjuszyło Edward’a.
– Jak zwykle, co? Przychodzi ci coś do głowy i pakujesz się w tarapaty, nie zastanawiając się nad konsekwencjami!
Co by było, gdybym nie dostrzegł cię na szczycie urwiska? Mogłabyś leżeć bardzo długo ze złamanym karkiem, zanim
ktoś by cię odnalazł!
– Wiem, wiem, przepraszam.
Bella zasłoniła oczy dłońmi. Chciała rzucić się Edward’owi na szyję i rozpłakać, usłyszeć, że jest zły dlatego, że bał
się o nią, że mu na niej zależy. Jednak Edward był wciąż wściekły.
– Wciąż podkreślasz, jaka to jesteś mądra i samodzielna, tymczasem nie można spuścić cię z oczu na pięć minut.
Poszedłem za tobą, kiedy zobaczyłem, że oddalasz się od plaży, ale nie przypuszczałem, że przyjdzie ci do głowy
pomysł rzucenia się z urwiska!
– Wcale nie chciałam się rzucić!
– A szkoda i gdybym miał trochę oleju w głowie, zostawiłbym cię tam.
Edward przez całą drogę pastwił się nad Bella, zarzucając jej lekkomyślność, głupotę, samolubność i wołającą o
pomstę do nieba nieodpowiedzialność.
Bella milczała. Miał rację. Ze wstydu gotowa była zapaść się pod ziemię. Szła za nim przygarbiona, ze spuszczoną
głową, wciąż wstrząśnięta niedawną przygodą, załamana gniewem i pogardą Edward’a. Z całej siły powstrzymywała
napływające do oczu łzy.
Gdy dotarli do zatoki, Edward wyczerpał wreszcie cały zapas obelg, lecz wroga cisza raniła ją jeszcze mocniej. Bella
podeszła do brzegu i przemyła
twarz wodą. Chciała umrzeć.
Kiedy opuściła ręce, Edward
zobaczył
wielkie
oczy
w
śmiertelnie bladej twarzy. Minęła
mu
cała
wściekłość.
Objął
dziewczynę i przytulił do siebie.
– Bello – rzekł. – Ja nie...
R
ozdział
8
Bella nigdy się nie dowiedziała, co Edward chciał jej powiedzieć. Od strony morza rozległo się nagle wołanie i oboje
odwrócili się gwałtownie. Przez zatokę pędził w ich stronę ponton ze znajomą rosłą postacią przy sterze.
– James – westchnął Edward i puścił dziewczynę.
James i jego załoga byli tak zachwyceni, mogąc gościć Bellę i Edward’a, że zdawali się nie dostrzegać ich
wymuszonych uśmiechów. Przycumowali, żeby urządzić barbecue na plaży, co nie groziło przypadkowym podpaleniem
buszu i nalegali, by Edward i Bella dotrzymali im towarzystwa.
Pięciu mężczyzn cieszyła obecność kobiety. Nasycili się tygodniowym łowieniem ryb pod czujnym okiem Jamesa i
taka odmiana wydawała im się bardzo atrakcyjna.
Belli ani w głowie było przyjęcie na plaży, lecz perspektywa kolejnego wieczoru z Edwardem, nawet bez uprzedniej
awantury, sprawiła, że z wdzięcznością przyjęła zaproszenie. Ku jej zdumieniu Edward nie podzielał tego entuzjazmu.
Odnosiła wrażenie, że choć marzyła mu się odmiana towarzystwa, to wolałby przez cały wieczór prawić jej morały.
Nie skorzystała z pontonu Edward’a i w ubraniu popłynęła do łodzi, zmywając z siebie brud i kurz w krystalicznej
wodzie. Sól piekła ją w zadrapanych i pokaleczonych miejscach. Kiedy na „Ali B” weszła wreszcie pod prysznic i
przebrała się w świeże ubranie, poczuła się znacznie lepiej.
Szczotkując włosy, doszła do wniosku, że Edward nie miał prawa tak na nią wrzeszczeć. Zgoda, pomysł zejścia na
plażę był wyjątkowo idiotyczny, ale nic by się nie stało, gdyby nie obsunęła jej się noga. Z jego zachowania można by
wyciągnąć wniosek, że doszło do jakiejś strasznej tragedii!
Zanim dotarli na barbecue, Bella znów wmówiła w siebie niechęć do Edward’a. Wydarzenia ostatniego popołudnia
udowodniły jej niezbicie jak bezsensowna była myśl, że się w niej kiedyś zakocha. Przekonała się, że jedynie nią
pogardza i postanowiła, że nigdy nie dowie się o jej uczuciach.
Pozostali uczestnicy przyjęcia nie zauważyli napiętej atmosfery panującej pomiędzy Edwardem a Bella. Siedzieli na
plaży w gasnącym świetle dnia i spoglądali na dwa jachty zakotwiczone na drugim końcu zatoki. Morze było spokojne, o
mlecznej, opalizującej barwie, a piasek delikatny i chłodny. Bella usiadła jak najdalej od Edward’a, pilnując wszakże,
żeby widział, jak się świetnie bawi.
W radosnym nastroju śmiała się i flirtowała, usiłując przekonać samą siebie, że nie obchodzi ją jego obojętność.
Pozostali mężczyźni jawili się jej jak we mgle, a w przyćmionym świetle tylko Edward był wyraźnie widoczny i złościło
ją to, że dostrzega każdy grymas na jego twarzy.
Usiłował być uprzejmy dla załogi drugiego jachtu, lecz dziewczyna widziała, jak nerwowo zaciska zęby i aż cały
drży z wściekłości. Zamiast się tym ucieszyć, poczuła nagły niepokój i na przekór sobie zaczęła śmiać się jeszcze
głośniej.
Przyjęcie skończyło się późno. Bella życzyła wszystkim dobrej nocy i pomachała im na pożegnanie, gdy Edward z
ponurą miną wiózł ją pontonem na „Ali B”.
– Uroczy wieczór, prawda? – spytała zaczepnie, by ukryć zdenerwowanie, kiedy wspinała się po trapie. – Byli bardzo
mili.
– Pewnie takie odniosłaś wrażenie – parsknął gniewnie Edward. – Ja jednak nie widziałem nic miłego w grupie
mężczyzn śliniących się do jednej dziewczyny!
– Nie pleć bzdur – zaperzyła się Bella. – Przecież sam widziałeś, tylko rozmawialiśmy.
– Trudno nazwać twój występ rozmową – zdenerwował się Edward. – Te chichoty, strzelanie oczyma,
uwodzicielskie uśmiechy... Nie widziałem nic równie oburzającego.
– Myślałam, że chcesz, abym była miła dla twoich klientów – odparła, odgarniając włosy z twarzy. – Bo ty nie byłeś.
Nie słyszałeś nic o poprawnych stosunkach między ludźmi?
– Trudno to tak określić. Pewnie ciągną losy, komu pierwsza przypadniesz w udziale.
– Jak śmiesz! – oburzyła się Bella.
– Prawda nie poszła ci w smak? To pewnie skutek długotrwałej pracy w reklamie. Wolisz udawać sama przed sobą,
niż spojrzeć rzeczywistości prosto w oczy.
– Lepsze to niż być upartym i podejrzliwym! – wypaliła.
– Ale nie przejmuj się. Alice i Jasper szybko wrócą i nie będziesz musiał dłużej znosić mojego skandalicznego
zachowania!
Policzki Edward’a drgnęły nerwowo.
– Możesz mi wierzyć, nie mogę się już doczekać – rzekł przez zaciśnięte zęby. – Zanim się pojawiłaś, wiodłem
spokojne, miłe życie. Teraz na przemian chcę cię udusić albo...
– urwał.
– Albo co? – spytała prowokująco.
Znalazł się tuż obok niej. Podniosła głowę i na widok tego, co zobaczyła w jego oczach, minęła jej cała złość.
Zadrżała. Edward bardzo powoli przyciągnął ją do siebie.
– Z drugiej strony, pragnę tego – dokończył cicho i pocałował ją.
Świat rozpłynął się wokół dziewczyny wraz z jej mocnym postanowieniem, że zachowa się godnie, utrzymując
dystans. Duma nic nie znaczyła wobec faktu, że Edward trzymał ją w ramionach. Przyszłość zniknęła wraz z
dotknięciem jego warg. Opór zgasł niczym wątła świeczka w huraganie uczuć wywołanych pocałunkiem, najpierw
nieśmiałym, jakby obie strony obawiały się wzajemnej niechęci, potem coraz bardziej namiętnym.
Edward smakował jej usta, przeciągając niecierpliwymi dłońmi po jej ciele, a Bella mdlała pod tym dotknięciem,
bezwiednie szepcząc jego imię. Zniewoliło ich pożądanie. Nie było czasu na rozmowy, wyjaśnienia, zwierzenia bądź
zdziwienie, że panujące przez cały dzień napięcie znalazło ujście w taki właśnie sposób. Gorączkowo przywarli do
siebie, dotykając się i całując na wpół uśmiechnięci, a na wpół zażenowani, posłuszni własnym zmysłom, bezradni
wobec pragnień.
Palce Edward’a zręcznie wyłuskały ją z ubrania, potem sam się rozebrał i bez słowa poprowadził do szerokiej koi w
kabinie z odsłoniętym na rozgwieżdżone niebo dachem. Uśmiechnięci sięgnęli po siebie nawzajem. Edward wsunął się
na nią, rozkoszując się dotykiem jedwabistej skóry.
Bella zadrżała z podniecenia, zetknięcie nagich ciał wzmogło pragnienie pieszczot. Jak Cudownie było móc gładzić
muskularne ciało Edward’a, wodzić dłońmi po jego plecach. Wreszcie mogła nacieszyć się nim do woli i to dawało jej
dziwne ukojenie.
Podmuch wiatru zakołysał lekko „Ali B”, a fala delikatnie plusnęła o burtę, lecz ani Edward, ani Bella niczego nie
zauważyli. Pochłonięci sobą, szeptali czułe słówka niczym największy sekret, potwierdzając każde słowo rozkosznym
pocałunkiem.
Bella prężyła się w jego ramionach, poddając się uniesieniu, aż wreszcie zatopiwszy palce we włosach Edward’a,
wykrzyczała długo skrywane pragnienie.
Edward uśmiechnął się, wyszeptując kolejne miłosne zaklęcie, i wszedł w nią, a ona, przyjmując go, popatrzyła mu
w oczy przez tę jedną chwilę doskonałego bezruchu, nim w końcu zaczęli się kochać.
W narastającym rytmie doszli wreszcie do momentu, w którym było już tylko spełnienie, a księżyc srebrnym
blaskiem zdobił ich nagie ciała.
Obudziło ją delikatne kołysanie łodzi i refleksy odbitego od wody światła, tworzące dziwne wzory na ścianach
kabiny.
Przeciągnęła się, wciąż pełna cudownego snu i kiedy odwróciła się na drugi bok, zobaczyła, że obok leży Edward.
Wsparty na łokciu obserwował ją. Słońce zmieniło mu kolor oczu na bardziej zielony. W źrenicach igrały złote błyski.
Przez dłuższą chwilę przyglądali się sobie w milczeniu, rozpamiętując tę długą, pełną rozkoszy noc.
Bella nagle zawstydziła się tego, co między nimi zaszło i policzki pokrył jej lekki rumieniec. Chciała odwrócić
wzrok, lecz błyszczące oczy Edward’a przyciągały jak magnes.
– Cześć – powiedziała.
– Cześć – odparł Edward i jednym uśmiechem rozproszył całe zażenowanie.
Pochylił się, aby ją pocałować, a Bella objąwszy go ramionami, przywarła do niego, poddając się dłoniom kochanka.
– Nadal chcesz mnie udusić? – spytała, gdy całował jej szyję.
Edward uśmiechnął się, przesuwając usta ku jej piersiom.
– Pewnie doprowadzisz mnie do takiego stanu, ale na razie mam względem ciebie całkiem inne plany.
Uradowana taką odpowiedzią Bella wyciągnęła się wygodnie na koi, przeciągając palcami po ramionach Edward’a.
Lubiła czuć prężące się pod ciepłą, gładką skórą mięśnie.
Podziwiała skumulowaną w nich siłę, połączoną z niespotykaną płynnością ruchów. Nigdy się nie spieszył, nie
miotał, robił wszystko ze spokojną pewnością siebie. Uwielbiała przytulać twarz do jego piersi, wdychać jego zapach,
czuć na sobie ciężar jego ciała. Kochała go.
Pozostając pod urokiem wspólnie spędzonej nocy, zapomniała o wczorajszych postanowieniach. Odsunęła od siebie
myśl o rozstaniu, zlekceważyła fakt, że Edward nic nie wspomniał jej o swoich uczuciach. Słońce, rozświetlające
spoczywającą na jej piersi ciemną głowę Edward’a, odsunęło w cień wszelkie obawy i wątpliwości.
Jednak rzeczywistość nie dała się tak łatwo zlekceważyć. Płomienne pocałunki przerwało nagle gwałtowne walenie
w burtę.
– Ahoj na pokładzie! Obudziliście się już? – zawołał jakiś głos.
Edward zamarł w objęciach Belli.
– Chyba lepiej wyjrzę – powiedział, całując ją w ramię. – W przeciwnym razie wejdą na pokład, żeby to sprawdzić.
Bella położyła się na wznak i obserwowała refleksy światła na ścianach. Słyszała, jak Edward rozmawia z kimś na
pokładzie, ale nie chciało się jej wyjrzeć. Przeleżałaby tak najchętniej cały dzień.
– Zapraszają nas na śniadanie – oznajmił Edward, stając ubrany w drzwiach. – Nie udało mi się znaleźć
odpowiedniej wymówki, a twoi zazdrośni zalotnicy za nic nie odpłyną, nie ujrzawszy cię ponownie.
Zarumieniła się i roześmiała, przypominając sobie, jak uparcie usiłowała przekonać Edward’a, że się nim wcale nie
interesuje. Zastanawiała się nad tym, wkładając szorty i bluzkę. Twarz odświeżyła zimną wodą. Dawniej nie ruszyłaby
się z domu bez eleganckiego stroju i pełnego makijażu.
Pospiesznie wybiegła z kabiny i zobaczyła, że Edward porządkuje salon.
– Wszystko sprzątnięte na tip-top? – zażartowała, głaszcząc go po plecach, kiedy schylił się, by podnieść jej rzucony
wczoraj w pośpiechu podkoszulek.
– Zmniejszam racje żywnościowe obsłudze mesy – odparł, wręczając go jej.
– Nie wiem, skąd on się tutaj wziął, kapitanie – powiedziała z niewinną minką. – Ręczę, że to się już nie powtórzy.
– Nie domagam się aż tak rygorystycznej schludności – uśmiechnął się znacząco. – Zostało coś jeszcze – dodał,
rzucając jej szorty i majteczki. – A skoro mowa o porządkach, zabierz to stąd.
Wziął z półki notes i stertę napisanych przez Bellę listów.
– Walały się wczoraj po całej podłodze.
– Rozkaz, kapitanie. – Bella zasalutowała, strącając przy tym leżący na wierzchu list. Edward schylił się po niego i
przestał się uśmiechać. Podał go jej z taką miną, że dziewczynie przebiegły ciarki po plecach.
Spojrzała na kopertę. Wielkimi literami widniało na niej: Mike Newton.
– Napisałam też do Mike’a... – wybąkała niepewnie.
– Widzę.
– Należą ci się pewne wyjaśnienia...
Edward przerwał jej, unosząc dłoń.
– Niczego nie musisz mi wyjaśniać, Bello – rzekł przerażająco zimnym tonem.
– Ależ, Edward, nie rozumiesz... – Ku jej rozpaczy tym razem przerwał jej głos zza burty:
– Kawa gotowa! Idziecie, czy nie?
Edward bez słowa odwrócił się i wyszedł na pokład. W milczeniu wsiedli do pontonu.
Bella nie była w stanie pojąć, jak łatwo zniknęła radosna atmosfera poranka. Powróciły wszystkie dotychczasowe
wątpliwości. Gdyby Edward ją kochał, nie odwróciłby się od niej z powodu takiej błahostki. Nie mógł jaśniej dowieść,
że wczorajsza noc niczego pomiędzy nimi nie zmieniła.
– Wyglądasz niezbyt zdrowo – powiedział współczująco James. – Czy przypadkiem nie żałujesz, że wczoraj wypiłaś
za dużo wina?
Przez sekundę spojrzenia Edward’a i Belli skrzyżowały się.
– Żałuję wielu rzeczy z wczorajszego wieczoru – odparła twardo, a rysy twarzy Edward’a znów stężały.
Pomimo protestów zeszli jak najprędzej z drugiego jachtu. Edward twierdził, że musi wracać na przystań, a Bella
poparła go, uśmiechając się promiennie.
Nie patrzyli na siebie płynąc do „Ali B”. Edward przygotował jacht do wypłynięcia w tempie, które zatrwożyło
dziewczynę.
Doszła do wniosku, że oboje zachowują się idiotycznie.
– Posłuchaj, jeśli chodzi o Mike’a... – zaczęła, gdy Edward szykował grota do postawienia, ale najwyraźniej nie był
w nastroju do rozmowy.
– Nie chcę niczego słuchać o
Mike’u – warknął. – Do kogo piszesz,
to twoja sprawa. Nie interesują mnie
twoje zerwane zaręczyny ani co zrobisz
z tym fantem po powrocie do Anglii.
Zanim zdołała coś powiedzieć,
przeszedł na dziób, by podnieść
kotwicę.
Urażona
do
żywego
poczekała, aż wróci na rufę i uruchomi
silnik.
– Czy wczorajsza noc nic dla ciebie
nie znaczy? – spytała cicho.
– Była fantastyczna – odparł z
przerażającą obojętnością. – Nie będę udawał, że nie. Niemniej nie zmieni to faktu, że mieszkasz w Anglii, nie tutaj.
Jeśli chodzi ci tylko o przelotny flirt, to bardzo mi to odpowiada, ale nic więcej. Przerobiłem już lekcję małżeństwa z
Lauren. Nie chcę stać się jednym z elementów twojego życia, wciśnięty pomiędzy pracę a inne zajęcia. Do tego
wystarczy ci Mike.
– Edward, ty nic nie rozumiesz – powiedziała błagalnym tonem, lecz tylko rozdrażniła go jeszcze bardziej.
– Dajmy sobie z tym spokój, dobrze?
Bella poddała się. „Nie chcę stać się jednym z elementów twojego życia”. A czego się spodziewała? Wczorajsza noc
miała wszystko zmienić? Te wspaniałe chwile uniesienia nie wystarczyły do odmiany rzeczywistości. Edward miał rację.
Nie należała do świata wiatru i otwartych przestrzeni. Nadawała się jedynie do przelotnego flirtu.
To określenie zabolało ją najbardziej. Być może dla niego była to jedynie przygoda, lecz dla Belli stanowiła istotę
miłości. Czyż nie powtarzał jej, że ją kocha? Widziała to również w jego wzroku.
Tępo wpatrywała się w fale, czując się biedna, chora i nieszczęśliwa.
Wiatr był łagodny. Wiał od strony rufy, więc Edward skierował grota maksymalnie w prawo, tak że bom tworzył
niemal idealny kąt prosty z kadłubem. Zasłonięty w ten sposób fok trzepotał niespokojnie.
Edward nachmurzył się. Siedział przy sterze w milczeniu, z ponurą miną, odruchowo zerkając na żagle i sprawdzając
wiatr. Bella nie miała nic do roboty, ale chemie słuchałaby komend Edward’a, byle tylko przerwać tę męczącą ciszę.
Gdy się wreszcie odezwał, omal nie podskoczyła.
– Przejmij ster – rzekł oschle.
Bella nerwowo wykonała polecenie.
– Co chcesz zrobić?
– Przejdę na dziób, żeby przygotować fok do żeglowania „na motyla”. Jeśli odwrócę go w przeciwną stronę i
zamocuję do spinakera, również złapie wiatr i będziemy płynęli szybciej.
– A co ja mam robić?
Edward pokazał jej kompas.
– Utrzymuj kurs i nie pozwól, żeby łódź minęła rufą linię wiatru, jasne?
Skinęła głową. Niewiele z tego rozumiała, ale gdyby się dalej dopytywała, Edward niechybnie odgryzłby jej głowę.
Edward odwiązał drążek spinakera i wspiął się na kokpit, żeby przejść na dziób. Bella odruchowo wiodła za nim
wzrokiem. Nie patrzyła na niego od chwili kłótni, ale teraz, gdy odwrócił się do niej tyłem, wpatrywała się w jego
szerokie ramiona, wąskie biodra i mocne, ogorzałe nogi. Niestety, spuściła przy tym z oczu kompas.
Zatopiona we wspomnieniach nie zauważyła, że słabiej trzyma ster. „Ali B” minął linię wiatru i ciężki bom przeleciał
na drugą stronę łodzi. Z przerażającym trzaskiem uderzył Edward^ w plecy i ten wyleciałby jak nic za burtę, gdyby nie
upadł na reling. Leżał bez ruchu.
– Edward! – Bella złapała kiwający się bom i podeszła do Edwarda. – Edward... o mój Boże! Edward, nic ci nie jest?
Przez jedną straszną chwilę pomyślała, że go zabiła, lecz poruszył się i jęknął. Bella zalała się łzami.
– Edward, przepraszam... nie wiedziałam... jesteś ranny?
Edward z dużym wysiłkiem usiadł i odepchnął ją od siebie.
– Co się stało? – jęknął, łapiąc się za głowę.
– To bom... przeleciał na drugą stronę, zanim zdołałam cokolwiek zrobić.
– Mówiłem ci, żebyś nie przechodziła linii wiatru. – Edward zdołał wrócić do kokpitu i ciężko opadł na siedzenie.
Łódź kręciła się na wietrze. Oba żagle zwisały w łopocie.
– Co mam robić? – spytała przerażona Bella.
Rozglądała się nerwowo, wypatrując innego jachtu. Jeśli Edward jest ciężko ranny, nie zdoła sama doprowadzić „Ali
B” do portu. Nigdy w życiu nie czuła się taka bezradna.
– Niczego nie ruszaj – jęknął, zamykając oczy.
– Ale my dryfujemy!
Edward, krzywiąc się z bólu, wstał i rozejrzał się. Brzeg był oddalony o parę mil.
– Na nic nie wpadniemy – powiedział z trudem i położył się, znów zamykając oczy. – Będę czuł się o wiele
bezpieczniej, jeśli usiądziesz spokojnie i nie będziesz nic robić.
Upłynęło sporo czasu, zanim się podniósł. Nie chciał, by mu w czymkolwiek pomagała. Nie pozwolił się nawet
dotknąć. Odtrącona, przerażona i pełna poczucia winy Bella przycupnęła w kącie, patrząc, jak Edward zmusza się, by
zasiąść przy sterze.
– Może zejdziesz na dół i położysz się – zaproponowała.
– A kto będzie sterował? Może ty? – mruknął w odpowiedzi. – Gdybym wyleciał nieprzytomny za burtę, utonąłbym,
a ty nawet nie umiałabyś zrobić zwrotu, żeby mnie wyłowić.
– Przepraszam...
Edward zignorował przeprosiny.
– Miałaś tylko trzymać ster i nie schodzić z kursu, ale nie potrafiłaś się skupić nawet przez dwie minuty!
– Nie wiedziałam, o co ci chodzi – odparła ze łzami w oczach. – Po raz pierwszy weszłam na łódź przed dwoma
dniami, więc nie spodziewaj się, że będę zaraz kapitanem Cookiem!
– Jeśli nie rozumiałaś, czemu mnie nie spytałaś?
– Ponieważ zachowujesz się wtedy bardzo nieprzyjemnie. Jak mam się czegoś nauczyć, skoro ciągle na mnie
krzyczysz?
Bella nie pamiętała, jak udało im się wrócić na przystań. Wiedziała tylko, że nigdy już nie chciałaby przeżyć tego po
raz drugi.
Bała się o Edward’a, który uporczywie odmawiał przyjęcia jakiejkolwiek pomocy. Był cały obolały, lecz oskarżał
Bellę o wszystko, od charakteru począwszy, na aprowizacji jachtów kończąc. Najwyraźniej sprawiało mu to ulgę. Zanim
dobili do pomostu, była blada z wściekłości, wstydu i upokorzenia.
Edward nie chciał, żeby towarzyszyła mu w drodze do szpitala, więc zajęła się czyszczeniem łodzi. Pomyślała przy
tym ze smutkiem, że tylko do tego się nadaje. Po skończonej pracy zastała w domu Edward’a.
– Co powiedział lekarz?
– Trzy złamane żebra, głębokie otarcia i lekki wstrząs mózgu. Czuję się jak spracowany worek treningowy. Kazał mi
odpocząć, więc idę do łóżka.
– Czy mogę coś dla ciebie zrobić? – spytała nieśmiało.
Odwrócił się w progu sypialni.
– Owszem – rzekł z brutalną szczerością. – Choć na chwilę zejdź mi z oczu.
Bella osunęła się na krzesło i zakryła twarz dłońmi. Gorące łzy spłynęły jej po policzkach. Jeszcze rano całował ją i
szeptał czułe słówka, a teraz znów stał się obcym człowiekiem. Czuła, jakby w sercu przewalały się ostre muszelki
drapiąc i raniąc, gdy obmywała je wzbierająca fala rozpaczy. Jakże naiwnie wierzyła, że wspólnie spędzona noc
rozwiąże wszystkie problemy! Liczyła się tylko miłość fizyczna, a teraz wszystko układało się jak najgorzej.
Przesiedziała tak cały wieczór, rozpamiętując wczorajszą noc i myśląc o tych następnych samotnych, które przyjdzie
jej spędzić bez Edward’a. Będzie musiała zadowolić się jedynie wspomnieniem jego ust, rąk, ciała... Kiedy zadzwonił
telefon, w pierwszej chwili nie chciała podnosić słuchawki, lecz przemogła się w końcu.
– Bella? – usłyszała głos Alice. – Co się tam, u diabła, dzieje?
– Nic – odparła z wysiłkiem. – Jestem po prostu zmęczona. Miałam ciężki dzień. Jak się czuje Jasper? – spytała
szybko, zanim Alice zaczęła wypytywać ją o szczegóły.
– Słaby, ale wreszcie wstał z łóżka. Dlatego właśnie dzwonię. Wracamy za tydzień.
Pogadały przez chwilę. Alice była taka rozradowana, że Bella również usiłowała zdobyć się na pogodniejszy ton. Nie
zwiodła jednak kuzynki.
– Coś cię jednak trapi – zauważyła podejrzliwie.
Bella zawahała się. Nie chciała opowiadać Alice o Edward’u. Zmartwiłaby się, wiedząc, jak nieszczęśliwa jest jej
kuzynka, a poza tym, sprawy związane z Edwardem były zbyt świeże i bolesne. Musiała jednak powiedzieć coś, co
zabrzmiałoby w miarę wiarygodnie.
– Tęsknię do Mike’a – skłamała na poczekaniu.
– Mike? Wydawało mi się, że to ty zerwałaś zaręczyny.
– Owszem, ale... – plątała się przez chwilę. – Miałam dość czasu, żeby wszystko przemyśleć. Nie sądziłam, że będzie
mi go brakowało. – Mało przekonująco, ale mniejsza z tym. Teraz już nic nie miało znaczenia.
Alice zdziwiła się, jednak wyraziła swoje współczucie i Bella poczuła się głupio, że ją oszukuje.
– Nie chciałabym cię obarczać moimi problemami – rzekła, pragnąc zakończyć rozmowę.
– Nic nie szkodzi. To dla mnie miła odmiana pomartwić się o kogoś innego niż Jasper – odparła radośnie Alice.
Edward był naburmuszony i zgryźliwy przez kilka następnych dni. Powarkiwał na wszelkie sugestie ponownego
skonsultowania się z lekarzem. Załamana dziewczyna odgrodziła się od niego barierą niechęci i w miarę możliwości
schodziła mu z drogi.
Nie mogła, rzecz jasna, unikać go zupełnie. Spotykali się w biurze, dokąd przychodziła po czystą bieliznę
pościelową, ocierali się też o siebie na wąskim pomoście. Myślała wtedy, że popłacze się z żalu i chęci, by się do niego
przytulić.
Edward prawie sienie odzywał i jakby celowo jątrząc jej rany, mnóstwo czasu spędzał z kręcącą się po przystani
Jessica, bezlitośnie dopatrując się wszelkich uchybień w pracy Belli. Dziewczyna zaciskała zęby i harowała jak koń. Nie
płakała.
Nocami leżała w łóżku i wpatrując się w sufit, wspominała wpadające przez otwarty luk „Ali B” światło księżyca.
Nie stać jej było nawet na łzy. Usiłowała optymistycznie spoglądać w przyszłość i układać nowe plany, ale runął jej cały
świat i nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez Edward’a i kołyszących się w przystani jachtów.
Jasper przychodził coraz szybciej do zdrowia i niebawem miał wrócić razem z Alice. Bella nie wiedziała, czy cieszyć
się z tego, że skończy się ta koszmarna sytuacja, czy martwić zbliżającym się rozstaniem z Edwardem.
Na trzy dni przed powrotem kuzynki znów czyściła „Valli”. Znała już wszystkie łodzie jak starych przyjaciół i czuła,
że będzie jej ich brakowało tak samo jak niebieskiego nieba, jaskrawego słońca i szumu fal.
Zwinęła brudną bieliznę w wielki węzeł i zaniosła do biura. Edward siedział nad rachunkami. Nie spojrzał na nią,
lecz nagłe napięcie mięśni powiedziało jej, że zdaje sobie sprawę z jej obecności.
Chciałaby podejść do niego, objąć i powiedzieć, że go kocha. Pragnęła, by w zamian uśmiechnął się do niej,
pocałował. ..
Na co komu marzenia? Niczego nie naprawią. Zamiast objąć Edward’a, przycisnęła mocniej brudną bieliznę.
Zaniosła ją do składziku, wrzuciła do kosza i zaczęła przygotowywać czystą zmianę.
W sąsiednim pokoju skrzypnęło krzesło Edward’a, który wstał, by powitać jakiegoś przybysza.
– W czym mogę pomóc? – spytał zmęczonym, niezbyt zachęcającym głosem.
Wywiązała się rozmowa, w trakcie której padło imię Belli. Zdumiona podeszła do drzwi, a stos czystej bielizny
wypadł jej z rąk na podłogę.
– Mike!
R
ozdział
9
Mike uśmiechał się. W porównaniu z Edwardem wyglądał na opanowanego, pełnego godności i nieco nierealnego,
bladego dżentelmena.
– Bello, kochanie.
Edward popatrzył najpierw na patrycjuszowską głowę Mike’a, potem na dziewczynę. Rysy mu stężały.
– To chyba bardzo poufały zwrot – rzekł lodowatym tonem.
– Owszem, wyjątkowo osobisty – odparł Mike i odwrócił się w stronę Belli. – Kochanie, czy jest tu gdzieś miejsce,
gdzie będziemy mogli porozmawiać na osobności?
Zerknęła bezradnie na Edward’a. Jego oczy miotały błyskawice. Szurnął głośno krzesłem, wstając z miejsca.
– Możecie zostać tutaj, byle nie za długo. Bella ma mnóstwo roboty, a ja nie płacę jej za plotkowanie przez cały
dzień – rzucił z wściekłością.
Mike spojrzał na niego ze źle skrywaną niechęcią.
– To coś poważniejszego niż plotki – powiedział. – Nie widziałem Belli przez dwa miesiące i mamy mnóstwo spraw
do omówienia.
– W takim razie proponowałbym, żeby omawiała je w czasie wolnym od pracy. Macie pięć minut, ale z resztą spraw
będzie pan musiał wstrzymać się, dopóki nie skończy roboty. – Popatrzył kamiennym wzrokiem na Bellę. – Gdyby ktoś
mnie potrzebował, będę na „Calypso”.
To ja cię potrzebuję, chciała krzyknąć. Patrzyła w ślad za nim, jak idzie wzdłuż pomostu. Zniknęła gdzieś
nienaturalna sztywność ruchów i wydawało się jej, że Edward bez słowa jakby odpływał z jej życia.
– Wyjątkowo ponury facet – stwierdził Mike, zamykając drzwi. – Jak doszło do tego, że pracujesz dla takiego typka?
– To długa historia.
Pochyliła się i zaczęła zbierać upuszczoną na podłogę bieliznę. Przycisnęła ją do piersi, nim znów spojrzała na
Mike’a. Jego obraz zatarł się w pamięci dziewczyny przez ostatnie kilka tygodni, jednak na pierwszy rzut oka wcale się
nie zmienił.
Te same ciemnozłote włosy, które niegdyś kochała, takie same niebieskie oczy i nieco arogancki wyraz twarzy. Był
najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego spotkała. Przyznała w duchu, że choć tak jest nadal, w przeciwieństwie do
Edward’a, jego widok nie wywołuje u niej przyspieszonego bicia serca ani innych sensacji.
– Co za niespodzianka – powiedziała z wysiłkiem. Czuła się zbita z tropu zjawieniem się Mike’a. – Jak, u licha, mnie
znalazłeś?
Mike wyglądał na nieco rozczarowanego, bo chyba spodziewał się, że Bella rzuci mu się na szyję.
– Po prostu przyleciałem z Londynu – wyjaśnił. – Sądziłem, że zastanę cię u kuzynki, ale sąsiedzi poinformowali
mnie, że najprawdopodobniej jesteś na przystani. Tak więc – uśmiechnął się i rozłożył ręce – jestem.
– Zawsze wyrażałeś się pogardliwie o Australii – zaśmiała się, kładąc pościel na krześle.
Pewnego razu, gdy byli jeszcze zaręczeni, zaproponowała mu, by tu przyjechali i żeby Mike poznał Jasper’a i Alice.
Wyśmiał ten pomysł, twierdząc, że to barbarzyński kraj i ma dużo ciekawszych rzeczy do zrobienia, niż spędzać wakacje
fotografując kangury, oganiając się przy tym od milionów much.
– Nie przyjechałeś tu chyba w interesach?
– W sprawie prywatnej – powiedział Mike. Podszedł bliżej i wziął ją za rękę. – Przyjechałem, żeby cię odnaleźć,
Bello. Chcę zabrać cię do domu. Byłem zły po tej okropnej kłótni, ale po twoim odejściu zrozumiałem, jak bardzo mi cię
brakuje. Przemyślałem wszystko i wiem, że powinienem bardziej współczuć ci po stracie pracy. Teraz rozumiem, ile to
dla ciebie znaczyło i jeśli po ślubie chcesz nadal pracować, nie mam nic przeciwko temu.
Bella spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– To znaczy, że nadal chcesz się ze mną ożenić? – Nie mogła wprost uwierzyć, że jest to dla niego oczywiste.
– No jasne, że tak. – Mike objął ją, oczekując gorącego powitania. Zrobił zbolałą minę, kiedy się wyrwała. – W czym
problem, kochanie?
W tym, że nie był Edwardem. Bella obronnym gestem skrzyżowała ręce.
Kiedy cisnęła pierścionek Mike’owi w twarz, zapragnęła, by pożałował, że nie współczuł jej. Owszem, pożałował.
Jej życzenie się spełniło. Powiedział, że ją kocha i docenił jej ambicje zawodowe. Dokładnie tak, jak tego wówczas
pragnęła. To powinno stać się wspaniałym zakończeniem dzielącego ich nieporozumienia. Baśń stała się
rzeczywistością, ale Bella przestraszyła się, widząc, że to nie o tego księcia jej chodzi.
Jak ma to wytłumaczyć Mike’owi? Zawahała się. Pragnęła wyznać mu prawdę, nie raniąc przy tym jego uczuć.
Przyleciał aż z Anglii, żeby się z nią zobaczyć. Nieuprzejmością byłoby zakomunikować mu na wstępie, że
niepotrzebnie się fatygował. Musi mu o tym powiedzieć w bardziej odpowiedniej chwili, zasługiwał przynajmniej na to.
Rozejrzała się po biurze.
– To nie jest właściwe miejsce do rozmowy – wykręciła się. – Jesteś zmęczony. Może lepiej porozmawiajmy o
wszystkim, kiedy się porządnie wyśpisz.
– Oczywiście – uśmiechnął się Mike, przekonany że Bella łatwo się z nim zgodzi. – W końcu zjawiłem się bez
uprzedzenia. Pewnie dlatego tak dziwacznie się zachowujesz.
Miała już na końcu języka, że w jej zachowaniu nie ma niczego dziwacznego, ale pohamowała się. Nie chciała
wszczynać kłótni.
Edward’a zastała na „Calypso” z furią polerującego słupki relingu. Zobaczył, że nadchodzi i wytarł dłonie w szmatę.
– A więc to jest Mike – parsknął. – Bardzo arystokratyczny! Mam nadzieję, że się nie obraził, bo zapomniałem przed
nim dygnąć?
Bella zacisnęła dłonie w pięści.
– Nie wspominał o tobie.
– A swoją drogą, co on tu robi?
– Wydaje mi się, że to nie twój zakichany interes! – uniosła się.
– Może jednak zgadnę – powiedział ironicznie Edward, zabierając się znów do polerowania. – Przyjechał tu, by
wyswobodzić cię z niewoli i przywrócić na łono rodziny, gdzie będziesz mogła skorzystać ze swoich zdolności
organizacyjnych, opiekując się starszyzną rodową. Koniec z gotowaniem i sprzątaniem! Niestety, nie mogę się oprzeć
wrażeniu, że szybko ci się to znudzi, Bello. Mike nie jest odpowiednim mężczyzną dla takiej kobiety, jak ty.
– Wystarczyło mu odwagi, żeby przyznać się do błędu, na co ciebie nie stać! – wypaliła bez zastanowienia. Chwyciła
głęboki oddech i policzyła do dziesięciu. – Mike jest zmęczony – dodała spokojniejszym tonem. – Zabiorę go do domu
Alice, żeby mógł się wyspać. Wynajął samochód, więc skorzystam z okazji i wezmę od ciebie swoje rzeczy.
– Bardzo sprytnie! – zadrwił Edward. – Jesteś pewna, że poradzi sobie bez lokaja?
Bella zignorowała tę zaczepkę.
– Wrócę po południu taksówką.
– Nie trudź się. Nie zamierzam wyrywać cię z ramion kochanka, który przebył taki szmat drogi, żeby cię utulić.
– Myślałam, że nawał pracy nie pozwala mi oderwać się na dłużej niż pięć minut.
Edward nałożył trochę pasty na szmatę i zabrał się za następny słupek.
– Firma nie zawali się bez ciebie. Przedtem radziłem sobie sam, poradzę więc i teraz.
Tylko czy ona poradzi sobie bez niego?
– W takim razie będę tu z samego rana.
Ponieważ Edward nie odpowiadał, westchnęła i poszła. Kiedy się obejrzała, zobaczyła jednak, że odłożył szmatę i
patrzy w ślad za nią.
Podczas gdy Mike spał, Bella siedziała na ocienionym tarasie i przyglądała się różowym i szarym australijskim
kaktusom, pieniącym się dziko wzdłuż drogi pomiędzy wysokimi kauczukowcami. Poprosiła go o czas do namysłu, a
Mike zgodził się nie nalegać.
Wiedziała, że musi wszystko przemyśleć. Przedtem myliła się, skąd pewność, że i tym razem nie popełnia błędu?
Być może Edward miał rację i było to tylko chwilowe zauroczenie, które minie, gdy wróci do dawnego trybu życia. Dla
przyzwoitości powinna dać Mike’owi szansę ma przypomnienie jej o ważnych niegdyś dla niej sprawach.
Przed przeprowadzeniem się do Edward’a opróżniła lodówkę, więc musieli pójść coś zjeść. Wiedząc, jakim jest
snobem, zaprowadziła go do najlepszego lokalu w mieście, lecz drażnił ją jego chłodny ton i wyniosłe spojrzenie.
– Liedermann, Marshall i Jones dopytywali się o ciebie – powiedział, gdy już złożyli zamówienie. – Chodzą słuchy,
że chcą cię na nowo przyjąć. W istocie Barry Shillingworth prosił, żebyś skontaktowała się z nim natychmiast po
powrocie. – Dotknął jej dłoni. – Jak widzisz, kochanie, wszyscy cię potrzebujemy.
Wszyscy, z wyjątkiem Edward’a, pomyślała z żalem. Delikatnie, by nie urazić Mike’a, cofnęła dłoń. Odwróciła
wzrok i natrafiła na znajome spojrzenie zielonych oczu.
Doznała szoku. Poczuła się tak wstrząśnięta, jakby nagle stanęła nad przepaścią. Przez chwilę pragnęła, by jej myśli
dotarły do Edward’a, lecz spostrzegła, że siedzi w towarzystwie Jessica, a kelner podaje im jedzenie.
To tu właśnie z nią przychodził! Chora z zazdrości popatrzyła niechętnie na Edward’a. Jej spojrzenie było wrogie,
jego chłodne i oskarżycielskie.
– Jakoś nie wyrażasz nadmiernego entuzjazmu – zauważył Mike i Bella zmusiła się, by zwrócić na niego uwagę.
– Bujasz gdzieś w obłokach! Zawsze miałaś fioła na punkcie tej cholernej pracy.
– Przepraszam, Mike’u. – Bezradnie wzruszyła ramionami. – To wszystko dzieje się zbyt szybko. Muszę się z tym
oswoić.
– Nie bardzo rozumiem, z czym – zdenerwował się nieco.
– Nie ma nad czym deliberować. Po powrocie wszystko będzie tak jak dawniej. Chyba tego właśnie chciałaś.
– Od przyjazdu do Australii miałam mnóstwo czasu na przemyślenia – próbowała wyjaśnić. – Nie rozumiesz? Nie
mogę po prostu udawać, że LMJ mnie nie wylali ani że się nie posprzeczaliśmy.
Mike spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Taka okazja już się nie powtórzy. Z tego, co mówił Barry, możesz nawet spodziewać się awansu. Nigdy nie
ociągałaś się z chwytaniem takich możliwości.
– Nie – przyznała niechętnie. – Wiem, że oparłam całe moje życie na pracy. Ale teraz miałam okazję spojrzeć na to
wszystko z dystansu. Nie wiem, czy chcę jeszcze wrócić do reklamy.
Twarz Mike’a pojaśniała z zadowolenia.
– To znaczy, że nie chcesz już pracować? W takim razie możemy się pobrać natychmiast po powrocie.
– Nie w tym sensie – powiedziała szybko, zanim Mike zabrnął zbyt głęboko w niebezpieczny dla niej temat. – Po
prostu w tej chwili sama nie wiem, czego chcę.
– Zmieniłaś się. – Mike spojrzał na nią, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu.
Bella znów napotkała spojrzenie Edward’a.
– Owszem, zmieniłam się.
Mike był uszczęśliwiony zmianą nastawienia Belli do jej kariery, ale nie mógł wprost uwierzyć, że dziewczyna unika
jakiejkolwiek wiążącej odpowiedzi.
– Za parę dni możemy być z powrotem w Anglii – powiedział. – W tej sytuacji, nic cię tu już nie trzyma.
– To nie żarty – odparła ostrożnie. – Muszę się przespać z tym problemem, Mike’u. Nie chcę w pośpiechu
podejmować kolejnej decyzji.
Kolacja dłużyła się w nieskończoność. Bella z całych sił starała się nie spuszczać wzroku z Mike’a, lecz odruchowo
zerkała wciąż w stronę Edward’a i Jessica.
Wreszcie, ku jej uldze, Edward i Jessica wstali. Po chwili zdała sobie jednak sprawę, że muszą przejść obok nich i
znów się najeżyła.
Jessica zatrzymała się zdumiona na widok Belli.
– Cześć, nie wiedziałam, że tu bywasz.
– Świat jest mały – uśmiechnęła się niepewnie Bella. Spojrzała na Edward’a. – Cześć – dodała chłodno, jakby nie
rozstali się przed paroma godzinami.
– To jest narzeczony Belli – zaanonsował ironicznie Edward. – Mike, prawda?
– Mike Newton – powiedział z godnością Anglik. Spojrzał na Edward’a, nie wiedząc, czy ma się obrazić z powodu
kpiącego tonu, jakim został przedstawiony uroczej blondynce.
– Myślałem, że chcieliście zostać sam na sam – nacierał Edward. – Czyżby zabrakło już wspólnych tematów?
– Oczywiście, że nie – odparł Mike z godnością. – Jednak człowiek musi jeść.
– Gdybym to ja nie widział narzeczonej przez dwa miesiące, nie zwracałbym uwagi na jedzenie – powiedział
Edward. – W dodatku, gdyby tą narzeczoną była Bella, nie puściłbym jej samej nawet na miesiąc.
– Co to ma znaczyć? – spytał wojowniczo Mike, unosząc się z krzesła.
– Tylko tyle, że sam nie ma narzeczonej, bo żadna dziewczyna nie chciałaby wyjść za mąż za takiego podejrzliwego i
zaborczego osobnika – wtrąciła Bella, spoglądając nienawistnie na Edward’a. Posadziła Mike’a z powrotem na krzesło.
Usiadł, mamrocząc coś gniewnie.
– Nie wiedziałam, że jesteś zaręczona – powiedziała szybko Jessica, by zdusić w zarodku kiełkującą awanturę.
– Naprawdę? – Bella spojrzała z irytacją na Edward’a.
Czemu nazwał Mike’a jej narzeczonym? Przecież powiedziała mu prawdę na jachcie. Nie śmiała jednak zaprzeczyć
w obecności Mike’a. Wolała wyjaśnić mu w cztery oczy, że nie zmieniła zdania w sprawie ich małżeństwa.
– Gdybym wiedziała, że tu jesteście, zaprosiłabym cię wraz z narzeczonym do naszego stolika – ciągnęła Jessica,
poprawiając dłonią jasne włosy. – Planujemy podróż dookoła świata i przydałyby się nam twoje porady kulinarne. Żadne
z nas nie zastanawiało się nad tą stroną rejsu, prawda, Edward?
Dla Belli był to kolejny cios. Edward i Jessica planowali wspólny rejs dookoła świata? Co noc będą leżeć na
szerokiej koi, a światło księżyca będzie opromieniało ich swym blaskiem. Edward i Jessica błądzący po pustych plażach
w promieniach zachodzącego słońca. Chciała się zerwać i krzyknąć: „Nie”, by zetrzeć ten głupawy uśmieszek z twarzy
Jessica i oświadczyć, że Edward należy do niej.
Usta miała zdrętwiałe, gardło ściśnięte i suche.
– Czyżby Edward ci nie wspominał, że jestem niezbyt przydatna na jachcie? – Popatrzyła na niego, pragnąc mu
przypomnieć, jak przytuleni do siebie obserwowali wyskakujące z wody delfiny, jak rozmawiali o zmierzchu i jak
namiętnie kochali się owej nocy pod gwiazdami.
Edward odwzajemnił spojrzenie, w pociemniałych z gniewu oczach wyczytała, że pamięta wszystko aż za dobrze i
jest zły, że mu to przypomina.
Mike roześmiał się z niedowierzaniem.
– Nie mów mi, że żeglowałaś, kochanie. Wobec tego, najwyższy czas zabrać cię do domu, zanim staniesz się
prawdziwą sportsmenką. Wolę cię jako domatorkę, szczególnie w łóżku!
Edward zrobił straszną minę, a Bella przestraszyła się, że rzuci się na Mike’a. Jednak tylko ścisnął rękę Jessica tak
mocno, że dziewczyna jęknęła.
– Wobec tego nie będziemy cię fatygować – oznajmił twardo. – Pewnie chcesz jak najszybciej wrócić do domu.
– Coś takiego – powiedział Mike, spoglądając z wściekłością w ślad za Edwardem. – Za kogo ten śmieć się uważa?
Bella odprowadzała wzrokiem wychodzącego z restauracji Edward’a. Bez niego sala wydawała się zimna i pusta.
– Nie zawsze jest taki. – Przypomniała sobie uśmiech Edward’a, szeptane przez niego miłosne zaklęcia.
– Nie wiem, co ta jego przyjaciółka w nim widzi – warknął Mike, wciąż poruszony zajściem.
Jego przyjaciółka Jessica. Szczęściara, będzie mogła co rano budzić się w jego ramionach.
– Pewnie wie swoje – powiedziała cicho. Nieważne, jak niemiły potrafił być Edward. Ona też wiedziała.
– Zaczynam myśleć, że między wami coś zaszło – wyznał Mike. – Jak on patrzył na ciebie i na mnie! Gdyby
spojrzenie mogło zabijać, zostałaby ze mnie mokra plama na ścianie. No, ale skoro wybiera się z tą dziewczyną w
podróż dookoła świata, to chyba nie jest tobą zainteresowany. Więc jednak doszło między wami do czegoś, czy nie?
– Nie – powiedziała ze smutkiem Bella. – Do niczego nie doszło.
Rano zamówiła taksówkę.
– Ale przecież ja tu jestem! – zaprotestował Mike, gdy poinformowała go o tym. – Ten osobnik chyba się ciebie nie
spodziewa?
– Łodzie wymagają przygotowania – odparła, chociaż skończył się gorący okres i na ten weekend nikt nie
wyczarterował żadnego jachtu. – Nie ma sensu, żebym siedziała tu z założonymi rękoma, kiedy będziesz odsypiał
różnicę czasu. Wpadniesz po mnie później.
Mike marudził, lecz Bella uparła się. Przystań była obecnie jedynym miejscem, gdzie czuła się jak w domu, poza tym
aż do bólu pragnęła spotkać Edward’a. Być może nigdy więcej do niczego między nimi nie dojdzie, ale musiała go
zobaczyć. Nawet nie musiała na niego patrzeć, wystarczała jej świadomość, że będzie w pobliżu.
Do późna w nocy przekręcała się z boku na bok, katując się myślą o Edwardyizie i Jessice. Czy zmieniłoby to coś,
gdyby wiedziała, że naprawdę są sobie bliscy? Czy kiedy się z nią kochał, układał w myślach wyprawę z Jessicą?
Zmęczony umysł Belli nie potrafił znaleźć żadnej odpowiedzi. Wiedziała tylko, że jej marzenie o życiu z Edwardem
legło w gruzach, podobnie jak i wiele innych.
Edward miał jeszcze bardziej niemiły wyraz twarzy i unikał Belli, jak tylko mógł. Kiedy pod koniec pracy odnosiła
kubeł, odezwał się do niej wreszcie:
– Przed chwilą dzwoniła Alice. Wraca z Jasper’em do domu, przyjadą jutro rano.
Jutro? Bella przeraziła się na myśl, że nadszedł już koniec.
– To wspaniała wiadomość – mruknęła.
– Odbiorę ich z lotniska – dodał Edward. – Powinnaś być w domu, żeby ich przywitać. Nie musisz tu przychodzić.
Nie ma wielkiego ruchu i sam dam sobie radę, póki nie wróci Alice.
– Rozumiem. – Nie ma przed nią nawet jutra. Koniec nastąpił dziś. Teraz. Jak w transie sięgnęła po torebkę. – Więc
rozstajemy się?
Edward zerwał się z krzesła.
– Ja... tak, chyba tak... – Zawahał się, jakby chciał coś powiedzieć, ale kiedy odezwał się ponownie, zabrzmiało to
sztywno i formalnie: – Dziękuję za współpracę.
– Nie ma za co. – Belli wydawało się, że przebywa w obcym ciele. Nie mogła tak zwyczajnie odejść, nie mówiąc mu,
co czuje! Odwróciła się. – Edward...
– Słucham? – Nie wyglądało to zachęcająco.
– Edward, ja... – urwała. Wyznanie, że go kocha, potrzebuje i że serce jej pęka na myśl o rozstaniu, powinno pójść
gładko, ale słowa uwięzły jej w gardle. Mógłby roześmiać się jej prosto w twarz, strzelić palcami i dodać, że miłość
powinna zarezerwować dla swej bezcennej kariery.
Jej wahanie obudziło czujność Edward’a.
– O co chodzi? – spytał.
A niech się śmieje, postanowiła Bella. Przynajmniej ulżę sobie.
– Edward, chciałam ci powiedzieć...
Przerwał jej donośny dźwięk klaksonu. Przez okno zobaczyła Mike’a siedzącego za kierownicą wynajętego
samochodu i bezradnie opuściła ręce. Wzrok Edward’a stężał.
– Lepiej już idź. Nie możemy pozwolić, żeby jego lordowska mość czekał.
Bella przygryzła wargi i skinęła głową. Nie potrafiła zdobyć się na wyznanie, kiedy obserwował ich Mike. Może
było to bez znaczenia, może za jakiś czas będzie się cieszyła, że zdobyła się jedynie na zdawkowe:
– Do widzenia.
Szybkim krokiem ruszyła w stronę samochodu. Mike czuł się urażony, że zostawiła go samego na cały dzień. Wciąż
narzekał w drodze do domu.
– Nadal nie rozumiem, czemu musiałaś pójść do pracy – powiedział, otwierając drzwi. – Nawet ci nie zapłacił!
– Nie o to chodzi – rzekła zmęczona.
– Tak? A o co? To nie działalność dobroczynna i nie podoba mi się, że moja narzeczona spędza całe dnie, pracując za
darmo, zwłaszcza dla takiego typka jak Cullen.
– Nie jestem twoją narzeczoną – powiedziała, rzucając torebkę na krzesło. – Przestałam nią być w chwili, kiedy
oddałam ci pierścionek.
Mike nasrożył się.
– Myślałem, że postanowiliśmy puścić to wszystko w niepamięć.
– To ty tak postanowiłeś.
– Czy chcesz przez to powiedzieć, że odbyłem tę całą podróż na próżno? – zdumiał się.
Westchnęła.
– Byłam bardzo rozgoryczona po tamtej kłótni. To normalne. Gdybyś przyszedł do mnie następnego dnia i
powiedział to, co usłyszałam od ciebie wczoraj, pewnie rzuciłabym ci się w ramiona. Teraz cieszę się, że tego nie
zrobiłeś.
– Cieszysz się?
– Teraz wiem, że pobierając się, popełnilibyśmy straszny błąd. – Starała się wytłumaczyć mu to najdelikatniej, jak
tylko potrafiła. – Nie znaliśmy się tak naprawdę. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo różnimy się od siebie.
– Wcale nie – zaprotestował. – Prowadzimy podobny tryb życia, mamy wspólne zainteresowania, wspólnych
przyjaciół. .. W czym tkwi ta różnica?
Bella spojrzała na niego bezradnie.
– W sposobie myślenia.
– Co za bzdury! – obruszył się Mike. – Najwyraźniej Australia pomieszała ci w głowie. Zmienisz zdanie, gdy tylko
wrócimy do domu.
– Nie zamierzam zmienić zdania. – Chwyciła głęboki oddech. – Przykro mi, Mike’u, ale nie wyjdę za ciebie, bo cię
nie kocham. Chyba nigdy cię nie kochałam.
Mike wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć.
– Czy zdajesz sobie sprawę, z czego musiałem zrezygnować, żeby pojechać w ślad za tobą? Utknąłem na dwa dni w
tym paskudnym miejscu i mój kręgosłup pewnie nigdy nie dojdzie do siebie po najbardziej niewygodnym łóżku, w jakim
miałem nieszczęście spać, a wszystko to dla ciebie!
– Nie prosiłam, żebyś przyjeżdżał – zauważyła Bella rozdrażniona próbą obwiniania jej za wszystko. – Przepraszam,
że trudziłeś się na próżno, ale mogłeś napisać, tak jak ja to zrobiłam.
– Nie dostałem od ciebie nawet zakichanej pocztówki!
– Nie – przyznała – ponieważ nie zdążyłam wysłać listu. Wygładziła wyjętą z torebki zmiętą kopertę.
Kiedy spojrzała na nią, stanął jej przed oczyma moment, gdy list upadł na podłogę kabiny, wyraz twarzy Edward’a,
kiedy go podnosił i rozsypujące się jak domek z kart jej szczęście. Nie zmieniła zdania w sprawie tego, co napisała w
liście, tylko jej serce nie biło już tak radośnie.
Wręczyła kopertę Mike’owi.
– Masz, możesz go przeczytać. Jest zaadresowany do ciebie. Mike spojrzał podejrzliwie na list i otworzył kopertę.
– Wszystko jasne – rzekł głucho, kiedy skończył lekturę. – Mogłem spokojnie oszczędzić sobie podróży. Już podjęłaś
decyzję?
– Tak. Nie miałam pojęcia, że się zjawisz.
– Pewnie, że nie – powiedział z goryczą Mike. – Tylko czemu nie powiedziałaś mi o tym zaraz po przylocie, zamiast
podsycać moje nadzieje i robić ze mnie głupka?
Mike nie robił sobie żadnych nadziei, zreflektowała się Bella. Był wręcz przekonany, że jak zwykle dostosuję się do
jego planów. Westchnęła.
– Przepraszam – powtórzyła.
– Nie rozumiem cię – ciągnął uparcie. – Oferuję ci szansę, o jakiej zawsze marzyłaś, a ty ją odrzucasz. Chyba nic cię
tu nie trzyma? Trudno zresztą uwierzyć, żeby podobało ci się w tej dziurze.
Dziewczyna pomyślała o błękitnym morzu, słońcu igrającym w wodzie, o turkusowych falach obmywających
śnieżnobiałe plaże. Przypomniało się jej niebo, wiatr i szum wody rozcinanej kadłubem jachtu. Zobaczyła twarz
Edward’a, jego uśmiech i zielone oczy.
– Podoba mi się tutaj – odparła.
– Nie możesz zostać tu na zawsze. Wiesz o tym, prawda? I co zamierzasz w związku z tym?
– Jeszcze nie wiem – odparła ze ściśniętym sercem.
Czułaby się bardziej winna wobec Mike’a, gdyby nie wiedziała, że głównie ucierpiała jego miłość własna. Zawsze
uwielbiał teatralne gesty, a lot do Australii w celu odzyskania narzeczonej był ukoronowaniem tej maniery. Niestety,
rachuby zawiodły, więc stracił poczucie humoru.
Oświadczył, że dał ostatnią szansę Belli, i ma nadzieję, że jeszcze tego pożałuje. Tymczasem nie może się doczekać,
by strząsnąć z butów kurz Port Lincoln.
W sumie ulżyło jej, kiedy zdołała zamówić mu ostatni lot do Adelajdy. Na odchodnym zakomunikował, że skoro
odbył tak daleką podróż, nie zawadzi załatwić przy okazji paru interesów, w związku z czym zwiedzi winnice w Barossa
Valley.
Bella z obrzydzeniem zastanawiała się potem, czy ten romantyczny gest Mike’a nie był jedynie przykrywką dla
podróży służbowej, co pozwoli odliczyć mu koszty od podatku. Spędziła samotnie noc w domu Alice, zastanawiając się,
czy Edward siedzi na werandzie, spoglądając na morze. Czy myśli o niej, czy wspomina wspólnie spędzoną noc? A
może razem z Jessicą ustala szczegóły wyprawy dookoła świata?
Obraz Edward’a stale jawił się jej przed oczyma. Edward wznoszący w rozpaczy oczy do nieba, Edward pomagający
jej wsiąść do łodzi, pochylający się nad nią, by ją pocałować... Usiłowała odgonić te wspomnienia, lecz przeszkadzał jej
w tym mrok nocy. Przypomniała sobie, jak ją odtrącił, jakim zimnym i złym spojrzeniem obrzucił ją wczorajszego
wieczoru.
„Nie chcę stać się elementem twojego życia” – te słowa gorzko dźwięczały jej w uszach. Wybrał Jessice.
Nawet nie zdążyła mu powiedzieć, jak bardzo go kocha. Była tak przejęta chwilą rozstania, że zupełnie zapomniała o
rywalce. Nie mogła znieść myśli, że teraz śmieją się oboje z głupiutkiej Angielki.
Obudziła się wcześnie rano. Spała źle, nękał ją koszmar, w którym Edward podchodzi do niej i jest rozczarowany, że
to nie Jessica. Posprzątała dom i przygotowała wszystko na przyjazd Alice i Jasper’a.
Układała lilie w wazonie, kiedy usłyszała zbliżający się samochód. Drżącymi dłońmi odstawiła wazon. Był z nimi
również Edward. Powinna przywitać się z nim obojętnie, jakby nic między nimi nie zaszło. Nic nie może zakłócić
powitania Jasper’a i Alice.
Chwyciła głęboki oddech i otworzyła drzwi frontowe. Najpierw dostrzegła Edward’a. Pomagał Jasper’owi wysiąść z
auta. Odwrócił głowę na dźwięk otwieranych drzwi i napotkał wzrok Belli. Miał obojętny wyraz twarzy. Postąpiła krok
w jego kierunku.
Z drugiej strony samochodu pojawiła się Alice i ze łzami radości podbiegła do Belli, ściskając ją serdecznie.
– Wyglądasz zupełnie inaczej – zawołała, odsuwając się od niej na wyciągnięcie ręki. – Być może przyczyniłam się
do tego, a może to słońce? Nie zmieniłaś uczesania? Nie, to coś innego...
Bella spojrzała zdumiona na kuzynkę. Cała Alice, od razu wykryła prawdę? Roześmiała się z wysiłkiem.
– Nie miałam czasu wysuszyć włosów, ale wciąż jestem taka sama. Naprawdę!
Poszła przywitać się z Jasper’em, unikając wzroku Edward’a. Jasper, wysoki, barczysty mężczyzna, miał nieco
kłopotu z kulami, lecz ucałował Bellę i podziękował jej za zachowanie pracy dla Alice.
– Bardzo jej na tym zależało – dodał.
– Wejdziesz, Edward? – zaproponowała Alice. – Nawet nie zdążyliśmy ci podziękować.
– Chyba nie. – Uśmiechnął się przelotnie. – Musicie się zadomowić, a poza tym Bella ma dla was niespodziankę
związaną z Mike’em.
Wsiadł do samochodu i szybko odjechał.
R
ozdział
10
– Co on właściwie miał ma myśli? – spytała zaintrygowana Alice. – I jaki ma to związek z Mike’em?
– Nic ważnego. – Bella schyliła się, by wziąć walizkę. – Opowiem ci potem, na razie wejdźmy do środka.
Minęło trochę czasu, zanim usiedli przy powitalnym drinku na tarasie za domem. Bella starannie unikała opowieści o
tym, co robiła, słuchając o pobycie Jasper’a w szpitalu.
– Miałem mnóstwo czasu na przemyślenia – powiedział Jasper. – Zdałem sobie sprawę, jakim byłem egoistą, ciągnąc
za sobą Alice po całym kraju i rzucając w połowie wszystko, co zacząłem. – Wziął Alice za rękę. – Ale to się zmieni.
– Przeprowadziliśmy długą rozmowę – zaczęła opowiadać Alice. – Postanowiliśmy jeszcze raz zacząć od nowa, aby
tym razem doprowadzić wszystko do końca i w miarę możności najlepiej. Jasper znalazł małą firmę czarterującą jachty
w Whitsundays. Kupimy ją za pieniądze ze sprzedaży domu I zarobione u Edward’a. Spróbujemy – wzorem Edward’a –
postawić wszystko na najwyższym poziomie. Na początku będzie ciężko, ale musi się udać.
– Tak – przyznał Jasper. – Ten wypadek pomógł mi zmienić hierarchię wartości. Zawsze byłem niespokojnym
duchem, pragnącym robić coś zupełnie innego. Teraz wiem, co jest najważniejsze, Alice i ja mamy siebie nawzajem.
Mówiąc to, popatrzył z miłością na żonę. Oboje wyglądali na tak szczęśliwych, że Belli łzy stanęły w oczach.
Edward nigdy tak na nią nie patrzył. Nigdy nie będzie tak szczęśliwa jak kuzynka, nie będą dzielić wspólnych trosk i
radości. Zamrugała gwałtownie, starając się powstrzymać od płaczu. Nie warto tracić czasu na rozważanie, co by było,
gdyby...
– Cieszę się – powiedziała serdecznie.
– Teraz opowiedz nam o Mike’u – zażądała Alice. – Co miał na myśli Edward, mówiąc o rewelacjach?
– Mike pojawił się tu zupełnie niespodziewanie. – Roześmiała się, widząc minę kuzynki.
– Przyleciał aż z Londynu, żeby cię zobaczyć? – wykrzyknęła podniecona Alice.
– Mnie i kilka winnic – odparła ironicznie Bella.
– Ależ, Bello, to wspaniała wiadomość! Czemu nic nam o tym nie powiedziałaś... – Urwała, widząc dziwną minę
kuzynki. – Czy błagał cię, żebyś do niego wróciła?
– Powiedział, że wciąż chce, żebym za niego wyszła. – Starannie ważyła każde słowo.
– Czyż nie tego właśnie pragnęłaś? Przecież powiedziałaś mi, że za nim tęsknisz. – Alice była wyraźnie
zbulwersowana obojętnością Belli.
Dziewczyna zaczerwieniła się. Wymieniła imię Mike’a, bo nie śmiała powiedzieć, że chodzi jej o Edward’a.
– Byłam wówczas przygnębiona z zupełnie innego powodu – tłumaczyła się niezręcznie. – Mike był jedynie
wymówką. Kiedy się zjawił, utwierdziłam się w tym, że nic do niego nie czuję.
– Rozumiem – oświadczyła bez przekonania Alice.
– Kiedy zamierzacie przenieść się do Whitsundays? – zapytała, zmieniając temat.
– Jak tylko sprzedamy dom – rzekł Jasper. – Kłopot w tym, że wystawimy Edward’a do wiatru. Głupio nam było, że
trzymał miejsce dla Alice, ale kiedy opowiedzieliśmy mu o naszych planach, ucieszył się.
– Szczerze mówiąc – zastanowiła się Alice – to Edward był bardzo czymś zaaferowany.
– Pewnie ma jakieś inne problemy – podpowiedział Jasper.
– Bella będzie wiedziała coś więcej na ten temat. W końcu pracowałaś dla niego, prawda? Jak mu leci?
– O ile wiem – powiedziała obojętnym tonem – nie był specjalnie zajęty w ostatnim tygodniu.
– A jak układało ci się z Edwardem? – zaciekawiła się Alice.
– Dobrze.
– Zabawne, ale Edward powiedział to samo – zauważył Jasper.
– Zabrzmiało to równie nieszczerze. Chyba nie układało się wam najlepiej – roześmiał się.
– Skądże – próbowała się uśmiechnąć Bella.
– Jasper – odezwała się nagle Alice. – Powinieneś się położyć i odpocząć.
– Wcale nie jestem zmęczony – zaprotestował.
– Mieliśmy długą podróż, a ty dopiero co wyszedłeś ze szpitala – oświadczyła, pomagając mu wstać.
Kiedy Alice układała męża do snu, Bella ochłonęła nieco I spokojnie popijając drinka, czekała na powrót kuzynki.
– Mów. – Alice usiadła obok niej.
– O czym mam mówić? – zapytała nonszalancko Bella.
– O tym, co zaszło pomiędzy tobą a Edwardem.
– Nic.
– Daj spokój, Bell! Tylko na ciebie spojrzałam, już wiedziałam, że z tobą jest coś nie tak, podobnie jak z Edwardem!
– Nic się nie stało! – upierała się Bella.
– To czemu udajesz, że nie masz złamanego serca?
– Bo nie. – Ze zdenerwowania zadzwoniła zębami o szklankę.
– Myślałam, że chodzi o Mike’a, ale skoro twierdzisz, że on się nie liczy, pozostaje tylko Edward. Nawiasem
mówiąc, miał taką minę, jakby ktoś walnął go w brzuch.
– Ale to nie ma nic wspólnego ze mną. – Bella nie mogła już dłużej robić dobrej miny do złej gry. – On mnie
nienawidzi – rozpłakała się.
Alice podała jej chusteczkę.
– Najlepiej będzie, jak mi wszystko opowiesz.
Stopniowo wyciągnęła z kuzynki całą prawdę. Jak się spotkali, jak się pokłócili, jak Bella nieświadomie zakochała
się w nim. Dowiedziała się, jak zmieniła się atmosfera między nimi podczas pamiętnego rejsu i jak potem wszystko
znów się odmieniło.
Bella gładko prześlizgnęła się nad kwestią wspólnej nocy, lecz Alice chyba wyczuła, co się stało, bo ze
zrozumieniem skinęła głową, kiedy dowiedziała się o gwałtownej reakcji Edward’a na widok listu do Mike’a.
– Drobna uwaga, był bardziej zmieszany od ciebie?
– Chyba nie, powiedział, że nie chce się ze mną wiązać, a kiedy grzmotnął go bom, wpadł w furię!
Alice z trudem powstrzymała się od śmiechu, kiedy kuzynka opowiedziała jej szczegóły wypadku.
– Gdyby ciebie trafił bom, też nie byłabyś zachwycona. Z drugiej strony, Edward był również wściekły na siebie, że
nie wyjaśnił ci wszystkiego dokładnie. Nie ma się czym przejmować. Wygląda mi na to, że ten biedak szaleje z
zazdrości.
– Wątpię. Planuje z Jessicą rejs dookoła świata.
– Skąd wiesz?
– Jessica mi powiedziała.
– Nie uwierzę, póki nie usłyszę tego od Edward’a – upierała się Alice. – Jessica jest fajna i nie przeczę, że Edward
lubi z nią przebywać, ale żeby porzucać wszystko dla niej? Co to, to nie.
– Był przy tym i nie zaprzeczył.
– Pewnie myślał, że pogodziłaś się z Mike’em. To wprost niesamowite, jak dwoje inteligentnych ludzi potrafi
skomplikować sobie życie! Nie lubię wtrącać się w nie swoje sprawy, ale gdybym była na miejscu, nigdy bym do tego
nie dopuściła. Jeśli chcesz wysłuchać mojej rady – dodała, widząc, że Bella otwiera usta, by zaprotestować – powinnaś
natychmiast pojechać do Edward’a i powtórzyć mu to, co mi przed chwilą powiedziałaś.
– Nie mogę!
– Owszem, możesz. – Kuzynka była nieprzejednana. – Kochasz go?
– Tak – szepnęła. – Bardzo.
– To mu to powiedz. – Alice zerwała się z krzesła. – Nie mamy samochodu, ale zadzwonię po taksówkę. Tymczasem
umyj twarz zimną wodą.
– Alice, ja nie wiem...
Kuzynka pozostała głucha na jej obawy i protesty. Przypilnowała, by Bella doprowadziła się do porządku i poleciła
kierowcy, żeby jechał na przystań, nie zatrzymując się po drodze.
Kiedy Bella płaciła taksówkarzowi, entuzjazm wzbudzony w niej przez Alice gdzieś się ulotnił. Nie tak łatwo
przyjdzie wyznać Edward’owi, że go kocha. Nawet nie wiedziała, od czego ma zacząć.
Stała przez chwilę, spoglądając na przystań. Słońce odbijało się w wodzie, jak wtedy, gdy stanęła tu po raz pierwszy.
Łodzie kołysała drobna fala, powietrze było ostre i przejrzyste. Tylko ona się zmieniła. Powoli ruszyła w stronę biura.
Edward’a nie było w środku. Nagle zadzwonił telefon. Włączyła się automatyczna sekretarka i w pustym
pomieszczeniu rozległ się jego głos. Bella zamarła. Nigdy nie uruchamiał sekretarki, chyba że oddalał się na dłużej.
Czyżby przyjechała tu na próżno?
Z przyzwyczajenia przespacerowała się po pomoście, mijając znajome jachty: „Valli”, „Persephone”, „Dorę Dee”,
„Calypso”... Wszystkie czysto wyszorowane lśniły w słońcu.
I wtedy zobaczyła Edward’a.
Siedział samotnie na „Ali B” z tak posępną miną, że Belli ścisnęło się serce. Widocznie chciał wypolerować mosiądz
wokół kompasu, lecz pogrążony w niewesołych myślach odłożył szmatę, wpatrując się w morze. Nie zauważył
zbliżającej się Belli.
– Edward.
Odwrócił się i popatrzył na nią z niedowierzaniem.
– Bella – powiedział wstając.
Nastąpiła chwila kłopotliwego milczenia. Po raz pierwszy Bella widziała Edward’a zbitego z tropu. Sama również
nie wiedziała, co powiedzieć.
– Czy mogę wejść na pokład? – przemogła się wreszcie. Ku jej rozpaczy zabrzmiało to wyjątkowo angielsko.
– Oczywiście – ocknął się Edward i wytarł zabrudzone dłonie. – Nauczyłaś się wchodzić na jacht – dodał, patrząc jak
zwinnie przechodzi nad relingiem.
– Tak. – Usiadła w kokpicie naprzeciwko Edward’a. Przez dłuższą chwilę przyglądali się sobie w milczeniu.
– Gdzie Mike? – przerwał milczenie Edward.
– Odszedł.
– Nie pojechałaś razem z nim? – spytał z napięciem, a Bella zwilżyła wargi.
– Prosił mnie o to, ale... postanowiłam zostać.
– Dlaczego? Chciałaś robić karierę w Anglii. Pragnęłaś Mike’a... Idealnie do siebie pasujecie, jest rzutki, inteligentny
i gotów w razie czego cię przeprosić – rzekł z goryczą.
– Należycie do siebie.
– Tak myślałam, ale nie. – Spojrzała mu prosto w oczy.
– Moje miejsce jest tutaj.
Edward znieruchomiał. Sens jej słów docierał do niego powoli i w oczach zamigotał nieśmiały uśmiech.
– Chcesz zostać?
Skinęła głową. Wziął ją za rękę i oboje wstali.
– Naprawdę chcesz tu zostać? – powtórzył, jakby nie dowierzając własnym uszom.
– Tak.
– Ze mną?
– Tak, jeśli... mnie zechcesz.
– Czy cię zechcę? – roześmiał się nieoczekiwanie Edward.
– Siedziałem tu, pogrążony w czarnej rozpaczy, bo myślałem, że już cię nigdy nie zobaczę, a ty pytasz, czy cię
zechcę?
– Uśmiechnął się do niej. – Przeklinałem sam siebie za to, że pozwoliłem ci odejść z Mike’em. Zastanawiałem się,
czy nie jest za późno, by pojechać do Anglii i błagać, żebyś wróciła, ale bałem się odmowy. Musiałbym cię prosić o
zrezygnowanie z kariery i światowego stylu życia.
– Już mi na tym nie zależy – powiedziała z ulgą Bella.
– Pragnę tylko ciebie.
Nagle znalazła się w jego ramionach i Edward całował ją a ona jego, jakby się bali, że w przeciwnym razie wszystko
pryśnie niczym bańka mydlana. W końcu Edward oderwał się od niej. Ujął jej twarz delikatnie w obie dłonie i popatrzył
na nią tak, jak nikt dotąd.
– Kocham cię – powiedział z powagą, choć uśmiechał się nadal. – Czy ty naprawdę mnie kochasz?
– Tak – odparła, łkając ze szczęścia. – Tak, tak, tak!
– Wyjdziesz za mnie i zostaniesz tu na zawsze?
– Tak – odparła, uśmiechając się przez łzy. Przyciągnęła go bliżej i znów się pocałowali.
W jakiś czas później siedzieli przytuleni w kokpicie.
– Byłam taka nieszczęśliwa – wyznała. – Myślałam, że mnie nie cierpisz.
– Próbowałem – rzekł Edward. – Po raz pierwszy, kiedy spotkałem cię taką wyelegantowaną, myślałem, że jesteś
drugą Lauren – kobietą obsesyjnie pochłoniętą swoją karierą. Nie chciałem wiązać się z kimś takim. Przestraszyłem się,
kiedy przyszłaś prosić o pracę, ale mimo uprzedzeń, nie mogłem nie dostrzec, że jesteś zupełnie inna. – Pogładził jej
włosy bardziej przypominające wzburzone fale niż wymyślną fryzurę. Wciąż były miękkie i lśniące. – Lauren nie
zrezygnowałaby ze swoich planów dla nikogo, a z pewnością nie szorowałaby na kolanach pokładu. Wiem, że kazałem
ci ciężko pracować. Chyba chciałem, żebyś zrezygnowała i w ten sposób przekonała mnie, że jesteś taka sama jak
Lauren. Łatwiej byłoby mi zapomnieć, jak lśnią twoje oczy i jak rozjaśnia ci się twarz, gdy się śmiejesz.
Owinął sobie kosmyk włosów dziewczyny wokół palca.
– Ale ty jednak nie zrezygnowałaś, prawda? W niezwykle uroczy sposób upierałaś się nie uznawać własnych
porażek. Byłem wobec ciebie grubiański, złośliwy i niesprawiedliwy, a ty po prostu zadzierałaś hardo głowę. Lauren
działała bardziej subtelnie. Potrafiła być urocza, jeśli chciała ukryć swoją nieugiętą wolę. Jesteś o wiele uczciwsza od
niej. Powiedziałem kiedyś, że podziwiam twój upór, wkrótce jednak zrozumiałem, że żywię dla ciebie coś więcej niż
podziw.
– Byłam przekonana, że się wciąż ośmieszam.
– Przyznaję, że mnie rozbawiłaś. To połączenie uporu i przerażenia. Do tego jeszcze uroda!
Bella zadrżała z radości.
– Myślałam, że wolisz długonogie blondynki.
– Już nie – Edward pocałował ją pieszczotliwie za uchem. – W moim typie są obecnie małe, czupurne kasztanowłose,
o dziecięcych buziach i słodkich usteczkach...
Przesuwał usta po jej policzku, a Bella odwróciła ku niemu uśmiechniętą twarz. Ich wargi złączyły się.
– Po raz pierwszy pocałowałem cię pod wpływem impulsu – mrukną) po chwili. – Nie spodziewałem się, że
wywrzesz na mnie takie wrażenie i nie będę mógł o tobie zapomnieć. Z dnia na dzień kochałem cię coraz bardziej, choć
walczyłem z tym uczuciem. Lauren nauczyła mnie ostrożności w tym względzie.
– Ja również nie chciałam się zakochać – powiedziała Bella, przysuwając się bliżej do Edward’a. – Po historii z
Mike’em postanowiłam być niezależna.
– Tak właśnie sądziłem. Opowiadałaś o karierze, jaka czeka cię po powrocie do domu i to właśnie przekonało mnie,
że traktujesz Australię jedynie jako przejściowy etap w swoim życiu. Jednak nie mogłem się powstrzymać. Kiedy cię
całowałem, kiedy błądziliśmy po plaży, kiedy siedzieliśmy razem w ciemnościach, wszystko wydawało się takie proste.
Prawie złamałem się tego wieczoru w Reevesby, ale zaczęłaś mówić o powrocie do domu i pomyślałem, że nie warto
angażować się w coś, czego potem będę żałował. To ostatecznie wyprowadziło mnie z równowagi.
– Dlatego byłeś dla mnie taki niedobry następnego dnia?
– Chyba tak. Wysadziłem cię na brzeg, bo obawiałem się, że nie zdołam utrzymać rąk przy sobie. No a potem, kiedy
zobaczyłem, że cię tam nie ma, straciłem resztki opanowania. Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, pomyślałbym, że
poszedł sobie na spacer, lecz to byłaś ty i pobiegłem sprawdzić, czy nic ci się nie stało.
– Cieszę się, że tak postąpiłeś – wyznała. – Wiem, że próba zejścia na tamtą plażę była głupotą z mojej strony.
Potraktowałam to jednak jako rodzaj sprawdzianu, wróżby, czy będziemy razem i... poślizgnęłam się. Byłeś tak wściekły
na mnie, że straciłam resztkę nadziei.
– Przyznaję, że powiedziałem wiele niepotrzebnych słów – przepraszającym tonem odparł Edward. – Przestraszyłem
się, widząc cię leżącą w dole. Wszystko we mnie zamarło, dopóki nie wyprowadziłem cię bezpiecznie na ścieżkę, a
potem coś we mnie wstąpiło. Byłem zły na ciebie, że napędziłaś mi takiego strachu, a jeszcze bardziej na siebie, że do
tego dopuściłem.
– Gdybym to wiedziała – westchnęła, kładąc mu głowę na ramieniu. – Tego wieczoru byłam bardzo nieszczęśliwa.
– Czy z tego powodu kokietowałaś wszystkich poza mną?
– Nie chciałam, żebyś się domyślił, jak bardzo cię kocham – wyjaśniła szczerze.
Edward pocałował ją.
– Udało ci się. Byłem tak zazdrosny, że nie potrafiłem jasno myśleć. Wiedziałem tylko, że cię pragnę i kiedy
wróciliśmy na jacht, przestałem nad sobą panować.
Uśmiechnęła się na to wspomnienie, a Edward przytulił ją mocniej.
– Było cudownie. Czy nie domyśliłeś się wtedy, że cię kocham?
– Miałem taką nadzieję. Wydawało mi się nawet, że wszystko się ułoży, aż tu nagle zobaczyłem list do Mike’a i
pomyślałem sobie, że wyszedłem na durnia. Nie mogłem sobie darować, że zaangażowałem się tak mocno i że
zdradziłem się z tym, a ty wciąż kochasz Mike’a.
– Nie miałam o tym pojęcia – zdziwiła się szczerze Bella. – Wiem tylko, że ni stąd, ni zowąd zrobiłeś się bardzo
niemiły.
– Myślałem, że w ten sposób łatwiej z tym skończę. Zasłużyłem sobie na to, żebyś grzmotnęła mnie bomem.
– Nie zrobiłam tego naumyślnie!
– Wiem – uśmiechnął się. – Bardziej mnie zabolało, kiedy powiedziałaś Alice, że tęsknisz do Mike’a. Wstałem, żeby
odebrać telefon i stałem w drzwiach, kiedy rozmawiałyście. Wstydzę się tego, że podsłuchiwałem, ale miałem nadzieję,
że dowiem się czegoś o twoich uczuciach w związku z tamtą nocą. Wścibstwo zostało ukarane. Załamałem się, słysząc,
że mówisz o nim, nie o mnie. To tylko potwierdziło moje najgorsze obawy.
– Powiedziałam tak, bo wstydziłam się przyznać, że za tobą szaleję.
– To czemu mi tego nie wyznałaś? – spytał, odwracając ją w swoją stronę.
– A ty, czemu mi tego nie wyznałeś? – droczyła się z uśmiechem.
– Chyba z powodu głupiej dumy. Unikałem cię, sądząc, że chcesz wrócić do Mike’a. Kiedy się jednak zjawił,
oszalałem z zazdrości. Wyglądał na wręcz stworzonego dla ciebie”.
– Może kiedyś tak rzeczywiście było. – Pogłaskała go po policzku. – Zmieniłam się, odkąd cię poznałam. Nawet
Alice to zauważyła.
Edward odsunął ją od siebie, jakby chciał porównać dziewczynę w złotych pantofelkach, którą spotkał na lotnisku w
Adelajdzie, z tą, która nie dbając o makijaż uśmiechała się, patrząc na niego oczyma pełnymi miłości.
– Może naprawdę się zmieniłaś!
– Myślę, że zawsze taka byłam, tylko nie zdawałam sobie z tego sprawy. Kiedy tylko zobaczyłam Mike’a,
zrozumiałam, że nigdy go nie kochałam, przynajmniej nie tak, jak ciebie. Uważałam jednak, że nie wypada wygarnąć
mu tego prosto w oczy w chwilę po tym, jak wysiadł z samolotu.
– Czy dlatego powiedziałaś Jessice, że jesteście zaręczeni?
– O, przepraszam – sprostowała. – To ty się z tym wyrwałeś.
– Ale nie zaprzeczyłaś. – Edward miał głupią minę.
– Bo nie mogłam. Obiecałam Mike’owi, że się zastanowię, więc nie mogłam dać mu publicznie kosza. A swoją
drogą, nie sądziłam, że ma to dla ciebie jakieś znaczenie. Wyglądało na to, że jesteś zainteresowany Jessicą.
– Jessicą? – zdumiał się Edward.
– No, a ta planowana wspólna podróż dookoła świata? – wypomniała mu.
– Wspólnie tylko planowaliśmy szczegóły. Jessica chce odbyć samotny rejs, a ja tylko doradzałem jej, co powinna
zabrać. Kiedy zobaczyłem cię z Mike’em, omal nie udławiłem się kolacją. Byłem wprost chory z zazdrości. Nie
zdawałem sobie sprawy, że jestem zdolny do tak prymitywnych odruchów. Myślałem, że go zabiję, a ciebie zawlokę w
jakiś kąt, gdzie będę się z tobą kochał jak wariat. – Pokręcił głową. – A ty myślałaś, że chodzi mi o Jessicę! Skąd ten
pomysł?
– Bo ona ma długie nogi – broniła się Bella. – No i zna się na żeglarstwie.
– To prawda – przyznał Edward. – Jednak umiejętność odróżnienia bomu od pompy zęzowej nie może konkurować z
parą gniewnych, piwnych oczu. Jessica to miła dziewczyna i bardzo ją lubię, ale nie chciałbym spędzić z nią roku na
jachcie.
– To samo powiedziała Alice.
– A więc wygadałaś wszystko Alice? – droczył się.
– Z początku wszystkiemu uparcie zaprzeczałam, ale
tak mnie maglowała, aż wydusiła ze mnie wszystko.
Przysłała mnie tutaj z poleceniem, żebym nie wracała,
dopóki oboje nie przestaniemy się głupio zachowywać.
Oświadczyła, że jest absolutnie przekonana, że mnie
kochasz.
– Mądra Alice – powiedział Edward i pocałował
Bellę. – Czy możemy już do niej pojechać i powiedzieć,
że miała rację?
Bella niechętnie oderwała się od Edward’a. Wstała i
przeciągnęła się z lubością.
Niebo przybrało barwę kobaltu, słońce raziło ją w
oczy. Wszystko stało się jaśniejsze, bardziej wyraźne,
jakby rozpromienione radością – kołyszące się łodzie, fale i nawet wiatr.
Z uśmiechem pocałowała Edward’a i trzymając się za ręce, poszli pomostem ku brzegowi, żeby podzielić się z Alice
i Jasper’em dobrą nowiną.
Na przystań wrócili w niespełna trzy godziny później. Rozradowana Alice usiłowała nakłonić ich, żeby zostali, ale
Edward i Bella mieli zupełnie inne plany.
Słońce złociło późne popołudnie, kiedy „Ali B” odbił od pomostu i pod pełnymi żaglami skierował się na południe,
w stronę zatoki Memory.