Courths Mahler Jadwiga Serce nie sługa

background image

Jadwiga Courths-mahler
Serce nie sługa

Tytuł oryginału: Lena Warnstetten
© Translation by Stefania Poleszczuk

Znak firmowy Oficyny Wydawniczej “Akapit",
Znaki firmowe serii wydawniczych “Akapitu"
zastrzeżone
ISBN 83-85397-93-0
Projekt okładki i strony tytułowej: Marek Mosiński
Redakcja: Jolanta Dyduch
Redakcja techniczna: Jarosław Fali
Korekta: Grażyna Fali
Wydanie pierwsze. Wydawca: “Akapit" Oficyna Wydawmcza sp. z o.o. Katowice 1992
Ark. druk. 7,75. Ark. wyd. 7,5.
Druk i oprawa: Rzeszowskie Zakłady Graficzne
Rzeszów, ul. płk. L. Lisa-Kuli 19. Zam. 6921/92.

Lena Warnstetten stała blada i drżąca przed ojcem i spoglądała na niego
przerażonymi oczami. Czy to, co właśnie usłyszała, było prawdą? Miała po-
ślubić mężczyznę, którego nie kochała, i który zawsze wydawał się jej nie-
sympatyczny. Miała go poślubić, by ocalić swoją rodzinę przed nędzą
i hańbą. Musiała się poświęcić tylko dlatego, że jej ojciec hulaszczym ży-
ciem roztrwonił majątek, doprowadził do upadku posiadłość Warnstetten,
a swój honor naraził na szwank.
— Nie mogę, ojcze, nie potrafię — wyszeptała pobladłymi wargami.
— Musisz! — Pan Warstetten spojrzał na nią chmurnie. — Tylko ty
możesz nas uratować, rozumiesz?! Pomyśl o twojej matce... o twoim bra-
cie... przecież ich kochasz. O sobie nie chcę mówić, nie musisz nic robić dla
mnie, lecz to dla tych, których kochasz.
Zerwała się. Jej oczy błysnęły ponuro. Nigdy nie do ^iadczyła miłości
ojca — zawsze tylko szyderstwa i drwiny, ponieważ była inna niż on i za-
wsze bardziej przywiązana do matki. Mama! Lena wzdrygnęła się. W tej
chwili jej matka leżała cicha i blada na stole operacyjnym. Nikt nie wie-
dział, czy przeżyje operację. I właśnie teraz, gdy była nieobecna, gdy w kli-
nice słynnego profesora walczyła ze śmiercią, ojciec przyszedł do córki
z takim żądaniem! Wiedziała już od dawna, że jej rodzinie źle się powodzi
i że doszło do tego właśnie z winy ojca. Z pełną świadomością przewidywa-
ła nadchodzący upadek. Wiedziała, że ojciec ożenił się z matką tylko dla
pieniędzy i roztrwonił jej majątek tak samo, jak przedtem swój. Delikatna
kobieta, jaka była jej matka, znosiła u boku męża okropne cierpienia. Od
dawna widziała konieczność intensywnego leczenia, by uwolnić się od

wieloletnich cierpień. Ale nigdy nie było na to pieniędzy. Pieniądze znajdo-
wały się tylko wtedy, gdy ojciec wyruszał dla rozrywki do Berlina. Na do-
bre wino i cygara miał zawsze — ale nigdy dla biednej, kochanej matki.
A teraz, gdy ona walczy ze śmiercią, ojciec mówi: “Musiałem uczynić coś
niegodnego, aby znaleźć pieniądze na operację twej matki, i teraz, jeżeli nie
zostaniesz żoną Borkenhagena, będziecie musiały opuścić Warnstetten, a ja
znajdę się w więzieniu".

background image

Lena wiedziała, że kłamie. Ojciec zhańbił swoje nazwisko nie z powo-
du matki, lecz z chęci zaspokojenia licznych zachcianek i przyjemności.
Wiedziała, że operacja matki i jej pobyt w klinice nie zostały jeszcze opła-
cone i nie ma nawet na to pieniędzy. Wszystkie ojciec wydał na siebie, nie
przesłał nawet bratu stałej pensji, której ten potrzebował, by skończyć stu-
dia. W Warnstetten wszystko było już zastawione, las, pola, a nawet zbiory.
Ona i matka pracowały od rana do nocy, nosiły uszyte przez siebie sukienki
i oszczędzały każdy grosz. Ojciec jednak pił nadal francuskie szampany, ka-
zał sprowadzać sobie ostrygi i nie interesował się gospodarstwem.
A teraz ona miała się poświęcić i kochając innego, zostać żoną bogate-
go Borkenhagena, który prześladował ją swoimi oświadczynami. “Nie,
ty Ikonie to!".
— No, zdecyduj się wreszcie — nalegał ojciec, patrząc na nią z nie-
pokojem.
Bez sił opadła na krzesło. To, co przeżyła, złamało jej siły. Czy może
myśleć o sobie, gdy wszystko wokół niej wali się w gruzy? Jej nikczemny
ojciec napiętnował ich nazwisko, zniszczył życie jej brata, wszystko to
fatalnie wpłynęło na stan zdrowia matki. Lena miała teraz sposobność ura-
tować ich wszystkich. Ale za jaką cenę!
Warnstetten spojrzał na nią niepewnie. W oczach jego czaił się strach.
Zastanawiał się, co córka zrobi. Czy zechce się poświecić? Czuł, że dla
niego samego nie zrobiłaby nic. Po raz pierwszy żałował, że nie zdobył jej
miłości. Ale los jej matki i brata był i tak z nim związany. Czy miłość do
tych dwojga była wystarczająco silna, by skłonić Lenę do takiego
poświęcenia? Nie pomyślał nawet przez chwilę, ile kosztowałoby ją to po-
święcenie.
Herman Warnstetten troszczył się tylko o jedno na tym świecie: o włas-
ne dobro. Bez wyrzutów sumienia zrzucił na barki córki swoje kłopoty.
Z radością przyjął oświadczyny Borkenhagena, które uwalniały go niemal

natychmiast od wszystkich trosk. Borkenhagen obiecał mu, że ureguluje
jego długi, a ponadto da do ręki pewną sumę, która pozwoli mu powrócić
do życia towarzyskiego. Potem będzie już łatwo zatuszować fatalną aferę
z wekslami, która wisi nad jego głową jak miecz Damoklesa. Aby tego do-
konać, musiał mieć pieniądze, a wszystkie źródła ich uzyskania były już dla
niego niedostępne, gdyby nie to, nigdy nie zdecydowałby się na ten przeklę-
ty podpis. A teraz... Lena musi się zgodzić! Musi!
— A wiec? — zapytał ponownie.
— Nie mogę — odpowiedziała.
Zbliżył się do niej.
— Bo jesteś zakochana w Romittenie — powiedział zimno.
— Wiesz o tym? — spojrzała na niego z przerażeniem.
Wzruszył lekceważąco ramionami.
— Trudno było nie zauważyć. A niby po cóż tak ci nadskakuje? Twoja
matka cierpliwie znosiła te mrzonki. Czego spodziewasz się po Romittenie?
Jest takim biedakiem, że sam siebie nie potrafi utrzymać. Na niego nie mo-
żesz liczyć.
— Wiem — odpowiedziała cicho.
— A więc? Bądź rozsądna. Jako żona Borkenhagena zdobędziesz od-
powiednią pozycje. Jest bogaty, ma miliony. Borkenhagen to najwspanial-
szy majątek w okolicy, a fabryki konserw, których jest właścicielem,
przynoszą rocznie znaczny zysk. Zrobisz świetną partię.

background image

Uśmiech powątpiewania przemknął przez jej twarz.
— Nie zależy mi na tym. Borkenhagen jest mi wstrętny. Nie chcę go,
nie chcę!
A twoja matka? Przecież tak ja kochasz? Chcesz, by musiała wyprowa-
dzić się z Warnstetten i popaść w nędze?
Spojrzała na ojca wzrokiem, którego nie mógł wytrzymać.
— W nędzę? Moja matka pierwsza powiedziałaby mi: “Nie rób tego,
Leno. Nie sprzedawaj się".
— Bzdury! Sentymentalne bzdury. Znaleźliśmy się w sytuacji, której
musimy się poddać. To jest konieczność. Chcesz nas wszystkich zgubić?
Gdy twoja matka wróci po operacji do domu, będzie potrzebowała spokoju
i wypoczynku. Chcesz zburzyć ten spokój i znów zagrozić jej życiu? Prze-
cież ja kochasz. Czym jest twoja miłość do niej, skoro nie potrafisz ponieść
żadnej ofiary?

Lena podniosła się drżąc.
— A jeżeli mama umarła... jeżeli było już za późno... jeżeli operacja
się nie uda? — pytała szeptem.
— Masz jeszcze brata.
— On jest mężczyzną i sam sobie poradzi. Może się ograniczyć.
— Zapominasz, że honor naszego nazwiska wchodzi tu również
w rachubę.
— Lena zakryła rękami twarz.
— Dlaczego nam to zrobiłeś, ojcze? —krzyknęła.
Przywołał na twarz wymuszony grymas.
— Przecież już ci mówiłem: musiałem znaleźć pieniądze dla twej
matki. Operacja była konieczna. Ja potrafię ponosić ofiary — powiedział
zarozumiale.
Obrzuciła go spojrzeniem, pod wpływem którego spuścił oczy. Potem
poszła wolno w kierunku drzwi. Zanim wyszła, obejrzała się jeszcze raz za
siebie i powiedziała cicho.
— Zanim się zdecyduję, muszę to przemyśleć i wiedzieć, czy mama
żyje. Decydujący telegram powinien nadejść jeszcze dzisiaj. Potem będę
mogła ci odpowiedzieć. — Nie czekając na odpowiedź, wyszła.
Nie zatrzymywał jej, lecz śledził niechętnym wzrokiem.
Lena zamknęła się w swoim pokoju. Zmęczona, rzuciła się na fotel
i patrzyła przed siebie płonącymi oczyma. W jej głowie kłębiły się myśli
nadaremnie szukające drogi ratunku. Z tęsknotą wyciągnęła ręce. “Mamo,
moja mamo!" Ach, jak bardzo brakowało jej teraz matki. Ale tak było
lepiej. Sama musiała sobie dać radę. Powinna zaoszczędzić matce cierpie-
nia, bo ona i tak doświadczyła zbyt wielu smutków.
Zatonęła w myślach. Widziała przed sobą nalaną, czerwoną twarz Bor-
kenhagena, o grubych wargach i pożądliwych oczach. Wstrząsnął nią
dreszcz obrzydzenia. Miała zostać żoną mężczyzny, którego głośny i nie-
okrzesany sposób b/cia budził w niej wstręt. Całym sercem związana była
z Henrykiem Romittenem. Henryk Romitten! Zacisnęła kurczowo ręce
i przycisnęła je do serca. Jakże go kochała, po raz pierwszy poczuła to
z całą mocą. I on ją kochał, była tego pewna, choć nigdy nie padło między
nimi ani jedno słowo o miłości. Nie potrzebowali słów. Wiedzieli obydwo-
je, że ich dusze czują to samo. Jednakże ich bieda stała się przeszkodą nie
do pokonania.

background image

Co pomyśli o niej Henryk Romitten, jeżeli zostanie żoną Borkenhage-
na? Czy nie zacznie nią pogardzać? Czy nie byłoby to z jej strony wiaro-
łomstwem, nawet jeżeli nie padło między nimi żadne decydujące słowo?
Ale Borkenhagen miał w swoich rękach ją i jej najbliższych, był bowiem
bogaty i dzięki temu posiadał władzę. Od niego zależało “być albo nie być"
jej rodziny. Czy mogła zgubić matkę i brata? Czy nie było jej obowiązkiem
poświęcić się dla ich dobra? Ale jednocześnie ogarniał ją bezgraniczny
strach przed tym małżeństwem. Nie była egoistką, nie chciała myśleć tylko
o sobie, powinna więc podjąć tę trudną decyzję i'nie zdradzić się ze swoim
cierpieniem. W jej duszy obudziła się nienawiść i pogarda dla ojca. To on
był przyczyną tej męki, jak również wszystkich innych smutków i niepowo-
dzeń, które przyniosło jej już życie. Nie mogła więc go ani kochać, ani sza-
nować. Często była świadkiem, jak źle traktował ukochaną matkę, jak ją
upokarzał i poniżał. Gdy Lena stawała w jej obronie, wyszydzał je obie, na-
zywając ich miłość “cukierkową ckliwością", po czym krzycząc wychodził
i zamykał za sobą drzwi na klucz.
A teraz na dodatek zrobił coś tak nikczemnego, coś, co postawi ich pod
pręgierzem, jeżeli ona nie zgodzi się zostać żoną Borkenhagena. Czy mo-
głaby się przyglądać, jak jeszcze jedno cierpienie spada na barki jej matki?
Podniosła się zdecydowanie. Nie! Jej matka nie powinna się nigdy do-
wiedzieć, że ojciec jest człowiekiem pozbawionym honoru. Jeżeli Bóg do-
pomoże i operacja się uda, poświęci się.
Znowu pomyślała z bólem o Henryku Romittenie. On pogardzi nią, gdy
się dowie, że chce poślubić Borkenhagena. Pogarda i tyle cierpień z jej po-
wodu. Jakiż byłby wstrząśnięty, gdyby się o tym dowiedział. Zadrżała. Pod-
jęła niewzruszoną decyzję. Powinien dowiedzieć się o tym od niej, od
nikogo innego. Sama powinna mu powiedzieć, że jest zmuszona, poddać się
gorzkiej powinności.
Już od kilku godzin nie opuszczała swego pokoju. Jej ojciec niespokoj-
nie chodził ciężkimi krokami po domu i dziedzińcu, czekając na wiadomo-
ści o żonie. Po raz pierwszy troszczył się i obawiał o jej życie i zdrowie,
jednak nie z miłości do niej, lecz ze strachu. Gdyby umarła teraz, w czasie
operacji, Lena odmówiłaby poślubienia Borkenhagena, a wówczas spadłaby
na niego hańba.
W końcu, po kilku męczących godzinach, zobaczył idącego dziedziń-
cem listonosza. Szybko wybiegł mu naprzeciw i pełen gorączkowego wzbu-

rżenia, wyrwał mu telegram. Drżącymi rękami otworzył kopertę i przeczy-
tał: Operacja skończyła się pomyślnie. Pacjentka przesyła pozdrowienia.
Szczegółowe informacje jutro. Odetchnął z ulgą i starł z czoła kropelki potu.
Szybko wrócił do domu i kazał zawołać córkę.
Lena nadeszła. Wystraszył się, gdy ją zobaczył. Wyglądała blado i mi-
zernie. Cienie okalały jej pozbawione blasku oczy, którymi spoglądała na
ojca. W milczeniu wręczył jej telegram. Przeczytała i kurczowo przycisnęła
kartkę do serca. Poprawiła włosy i spojrzała dużymi, błękitnymi oczyma
prosto w twarz ojca.
— Bóg zwrócił mi matkę. Nie jestem taką egoistką, by myśleć tylko
o sobie. Nie pozwolę mamie i Fredowi cierpieć — powiedziała
bezdźwięcznie.
O nim nie powiedziała ani słowa. Wyraźniej nie mogła okazać, jak
mało dla niej znaczył. Ale to już go nie obchodziło. Odetchnął z ulgą.
— Zgadzasz się zatem poślubić Borkenhagena? — zapytał ciepło.

background image

Opadła na fotel.
— Tak, jeżeli nie ma innego sposobu, aby uchronić cię przed hańbą.
Ale pod jednym warunkiem...
Warnstetten spojrzał niespokojnie. Jej zachowanie wzbudziło w nim
niesmak. Wydawało się, że nagle role się zmieniły. Jego stanowczość
i pewność siebie zniknęły. Miał poczucie, że jest zależny od woli Leny.
— Warunek? — zapytał niepewnie.
— Tak. Wiesz przecież, że kocham Henryka Romittena. Zachowywa-
łam się tak, że miał on prawo wierzyć w moją wzajemność. Nie chcę, by
myślał o mnie z pogardą. Byłoby tak, gdyby dowiedział się od kogoś inne-
go, że zgodziłam się na małżeństwo z Borkenhagenem. Zanim się jednak na
nie zgodzę, żądam od ciebie, byś pozwolił mi porozmawiać z Henrykiem.
Wyślij kogoś do niego i każ poprosić, by przybył do nas jeszcze dzisiaj.
— Chcesz wystawić mój honor na pośmiewisko? — zerwał się Warn-
stetten. — Chcesz mu wszystko powiedzieć?
— Chcę mu powiedzieć, dlaczego zostanę żoną Borkenhagena. Nie
chcę sprawić mu więcej bólu, chce go przekonać, że nie jestem go warta.
— Mówisz tak, jakbyś była pewna jego miłości — powiedział
' znienacka.
Podniosła głowę i zapatrzyła się w dal.
— Tak... jestem całkiem pewna.

— Jak on śmiał mówić z tobą o miłości, gdy wiedział, że nigdy nie bę-
dziecie mogli się pobrać?! — powiedział wściekły.
Spojrzała nań spokojnie, on jednak nie mógł wytrzymać jej spojrzenia.
— Nie, nie odważył się. Henryk Romitten jest człowiekiem honoru,
dla którego spokój mojego serca jest święty. Ale nie potrzebował słów, by
powiedzieć mi, że mnie kocha, bo on też wie, że ja go kocham. Zawołaj tu
Henryka Romittena. Dopiero gdy z nim porozmawiam, będziesz mógł
oznajmić Borkenhagenowi o mojej zgodzie, nie wcześniej.
W jej słowach brzmiało ponure zdecydowanie, poczuł więc, że musi się
poddać. Było to dla niego tym trudniejsze, że do tej pory w Warnstetten
wszyscy podporządkowywali się jego despotycznej woli.
— Musisz mi jednak obiecać, że nie zdradzisz Romittenowi tego, co ci
z konieczności wyznałem.
— Twój honor byłby u niego lepiej strzeżony, niż u ciebie samego —
spojrzała na niego chmurnie.
Powstał jakby chciał ją uderzyć. Wyprostował się i spojrzał jej prosto
w oczy. Oddychał ciężko. Czy to była jego cicha, uległa córka, która przed-
tem podobnie jak matka poddawała się bez sprzeciwu jego despotycznym
nastrojom? Czyżby przez przyznanie się do winy utracił swoją pozycję
w tym domu?
Musiał ratować to, co zostało jeszcze do uratowania.
— Coś za coś. Każe zawołać Romittena, możesz mu powiedzieć, co
chcesz, ale nie możesz zdradzić mu niczego, co dotyczy mojego honoru.
Zaśmiała się gorzko i boleśnie.
— Będę cię osłaniać, możesz być spokojny. Nawet gdyby Henryk Ro-
mitten z mojego powodu strzegł twojej winy niczym tajemnicy, nie powie-
działabym mu, bo mnie nie wypada cię oskarżać.
Warnstetten odetchnął.
— Wykorzystujesz to, że byłem słaby i wyspowiadałem się przed
tobą. Ale jeżeli myślisz, że w ten sposób będziesz miała przewagę nade

background image

mną, to...
— Nic bardziej mylnego. Jesteś w końcu moim ojcem. Ale —jej oczy
błysnęły ponuro — o jedno tylko cię proszę: pozwól mi, bym szanowała cię
przynajmniej jako ojca. Pod jednym względem wykorzystam szansę, którą
włożył mi w ręce los — dam w przyszłości mojej biednej mamie więcej ra-
dości. Nigdy więcej nie pozwolę, byś ją dręczył i poniżał.

8

Roześmiał się z zakłopotaniem. Po raz pierwszy ktoś w ten sposób wy-
stąpił przeciw niemu, i to w dodatku jego córka. To było niepojęte! Stłumił
swą złość.
— Zachowujesz się, jak bym był ludożercą. Cóż ja takiego zrobiłem
twojej matce, że w tak niestosowny sposób narzucasz się jako jej
obrończyni?
W milczeniu spojrzała na niego dużymi, niebieskimi oczyma, w któ-
rych widniało oskarżenie. Nie wytrzymał tego spojrzenia i odwrócił się.
— Świetnie, od teraz będę dotykał twoją matkę tylko w rękawiczkach,
by nie urazić waszych sentymentalnych uczuć. Będę się starał, jak tylko po-
trafię, chociaż wasza tkliwość wydaje się nie do wytrzymania — mruknął
cierpko.
Lena podniosła się.
— Poślesz po Romittena, prawda, ojcze?
— Dobrze. Niech się stanie, co ma się stać. I mam twoje słowo, że
przyjmiesz oświadczyny Borkenhagena.
— Masz je.
Zmęczona, poszła powoli na górę, do swojego biednie urządzonego po-
koju. Usiadła cicho przy stoliku do szycia i mechanicznie rozpoczęła prze-
rwaną pracę. Ale jej rozbiegane myśli szybowały gdzieś daleko. A serce
ciążyło jej w piersi jak kamień.
Henryk Romitten wrócił właśnie z pola. Zrobił obchód stajen, aby
sprawdzić, czy jego polecenia zostały dobrze wykonane. Musiał ciężko pra-
cować, gdyż posiadłość Romitten była prawie tak zadłużona jak Warnstet-
ten. Majątek podupadł z powodu stanu zdrowia jego ojca, który od czasu
wojny ciągle chorował. Od kiedy Henryk był wystarczająco dorosły, by
móc zrozumieć ich położenie, sprzeciwiał się z całych sił temu upadkowi.
Jego energia i ciężka praca ochroniły ich przed najgorszym. Ale ciągle bra-
kowało pieniędzy, by postawić na nogi Romitten. Powoli, bardzo powoli
przeszedł przez najgorsze. Gdy żył jeszcze jego ojciec, dokuczał mu mó-
wiąc, że powinien poszukać sobie bogatej żony. Ale Henryk od dawna ko-
chał Lenę Warnstetten i nawet gdy dowiedział się, że ich miłość nie ma
10

przyszłości, wstręt budziła w nim myśl, że mógłby ożenić się z inną kobie-
tą. Od śmierci ojca — matka zmarła kilka lat wcześniej — mieszkał sam
w Romitten. Żył prosto, jak chłop, a pracował dłużej i intensywniej niż jego
służba. Z godnym podziwu zapałem usiłował wydźwignąć swój majątek,
miał bowiem nadzieję, że w ciągu paru lat osiągnie taką pozycję, iż będzie
mógł wprowadzić do swego domu Lenę. Ona była bowiem skromna i mało
wymagająca.
Czasami myślał o tym, czy może już teraz zacząć się o nią starać.

background image

U niego nie byłoby jej gorzej niż w Warnstetten. Ale jak mógłby stanąć
przed jej ojcem ze swymi oświadczynami, co mógłby odpowiedzieć na py-
tanie, czy może zapewnić żonie godną, pewną egzystencję? Nie, musiał cze-
kać do chwili, w której będzie mógł śmiało spojrzeć w przyszłość.
Gdy wrócił ze stajni i chciał wejść do domu, przybył z Warnstetten
posłaniec i wręczył mu list. Henrykowi zabiło serce. Wszystko, co pocho-
dziło z Warnstetten, było związane z jego ukochaną. Szybko otworzył
kopertę.
Drogi Panie Romitten!
Bardzo proszę o jak najszybsze przybycie do Warnstetten. Moja
córka pragnie porozmawiać z Panem w ważnej sprawie. Proszę prze-
kazać posłańcowi, kiedy można się Pana spodziewać.
Z pozdrowieniami
Warnstetten
Henryk zdenerwował się. Co się stało? Czego chciała od niego Lena?
Dał posłańcowi odpowiedź, że powinien być w Warnstetten w ciągu
godziny.
Jedząc swój skromny obiad, nieustannie myślał o tym, co mogło się
wydarzyć. Przyszła mu na myśl pani Warnstetten. Wiedział, że musiała
poddać się ciężkiej operacji. Czyżby nadeszły o niej złe wiadomości? Ale
w takim razie Warnstetten nie zaznaczyłby wyraźnie, że Lena chce z nim
rozmawiać. Pełen niepokoju, wyruszył w drogę. Aby ją skrócić, przeciął las
Borkenhagena, który rozciągał się między Romitten a Warnstetten. Henryk
z reguły unikał go, by nie spotkać się z Franzem Borkenhagenem, który
11

mieszkał, tak jak Warnstetten, w jego sąsiedztwie. Odpychało go bowiem
głośne i nieco nieokrzesane zachowanie Borkenhagena. Dlatego też, gdy
tylko mógł, schodził mu z drogi.
Dzisiaj jednak miał tylko jedno życzenie, by jak najszybciej przybyć do
Warnstetten. Na szczęście nie spotkał Borkenhagena. Z daleka zobaczył tyl-
ko wyłaniające się z lasu, czerwone budynki fabryki konserw.
Westchnienie wydarło się z jego piersi. Gdyby miał niezbędne pienią-
dze, mógłby również przerabiać w ten sposób płody rolne. Tymczasem mu-
siał swoje plony tanio sprzedawać, pozwalając innym czerpać z tego
wielkie zyski.
W Warnstetten został powitany przez ojca Leny, który niepewnie spoj-
rzał w przystojną, szczupłą twarz młodego mężczyzny, W duchu porównał
go z Franzem Borkenhagenem. Nie dziwiło go, że serce Leny zwróciło się
ku Henrykowi Romittenowi. Jego wysmukła sylwetka, która przy każdym
ruchu zdradzała siłę i zręczność, była elegancka w porównaniu z ociężałą,
nieco otyłą figurą Borkenhagena. Miał szlachetne rysy twarzy, a spojrzenie
jego szarych oczu było czyste i dobre, zdradzało mądrość i energię. Borken-
hagen nie mógł się z nim równać. Ale na cóż zdał się wygląd Romittena,
gdy nie dysponował odpowiednim majątkiem. Ha, Lena musi się z tym
pogodzić.
Gdy przywitali się, Henryk Romitten pytająco spojrzał w twarz Wari<-
stettena. .
— Przybyłem na pańskie wezwanie najszybciej jak tylko mogłem,
panie Warnstetten,
— Dziękuję panu. Wie pan, kochany Romittenie, że jest pan zawsze
mile widzianym gościem w Warnstetten. Nie mówiąc o mnie, moja żona

background image

kocha pana jak syna, Fred od dziecka jest pana przyjacielem, a moja córka...
cóż, nie mogę nic więcej powiedzieć.
Henryk zaczerwjenił się, nie tyle na wspomnienie Leny, lecz dlatego,
że był przekonany, iż wszyscy mieszkańcy Warnstetten witali go z radością,
prócz ojca Leny. Zresztą zbyt dokładnie znał panujące tu stosunki, by czuć
dla niego nawet zwykłą sympatię.
— Zawsze będę wspominał z wdzięcznością w sercu, że byłem przyj-
mowany w Warnstetten z przyjaźnią i ciepłem — powiedział pośpiesznie,
ponieważ pełen był niepokoju i chciał dowiedzieć się wreszcie, dlaczego go
wezwano.
12

Warnstetten uderzył się w pierś, jak gdyby miał prawo przyjąć te słowa
uznania.
— Tak, tak, mój drogi Romittenie, ciężkie czasy silnie nas ze sobą
połączyły. Ale nie kazałem pana odrywać od pracy po to tylko, by to panu
powiedzieć. Nie sądzi pan?
— Oczywiście. Napisał pan, że pańska córka chce ze mną rozmawiać.
— No cóż. Lena jest w pokoju gościnnym. Od niej dowie się pan, o co
chodzi. Co to ja chciałem jeszcze powiedzieć? ... Niech mi pan da słowo ho-
noru, że zachowa pan milczenie o tym wszystkim, co powie panu Lena...
nawet o tej rozmowie.
Henryk spojrzał na niego nieprzychylnie. Niepokój na jego twarzy po-
głębił się.
— Przyrzekam, że będę milczał — powiedział pośpiesznie.
yia, iŁi»,^““.T^
i, w blasku promieni słonecz-
jej piękną, lecz bladą twarz.
łjruy iii^iii.j"- •• ——
nie sprawiała jej przyjemności,
padła jej z ręki. Stała ze spuszc
nych. Henryk wystraszył się, “ ;
Oczy dziewczyny błyszczały b°lesme-
!!1±1±,^U^^ ni™e'widzę to p°pani'
Pani matka... stało się jej coś? ^^ ,,““fl7ił an nrosto w serce.
• . _— '-r \-ijtrra
Wamstetten był zadowolony. “Jeśli chodzi o dochowanie tajemnicy,
to na kobietach nie można polegać" — pomyślał. Dlatego zażądał od
Romittena słowa honoru. Dopiero teraz, gdy nabrał pewności, odetchnął
z ulgą.
powiodła.
Podniósł jej rękę do ust.

jednak dręczy panią jakieś cier-

_ Chwała Bogu, obawiałem stę o mą. Jednak ą* y P^^ pafli
pienie? Chciała pani ze mną "^T^,^ |żja oddanego pani.
pomoc? Wie pani przecież, że me ma nikogo bardzuy mz j
13

W jego głosie słychać było serdeczną troskę. Lekki rumieniec zabarwił
jej policzki.
Wskazując na jeden z foteli, ponownie usiadła na swoim miejscu. Po-
patrzyła z udręką w jego oczy.
— Tak, Henryku, wiem, że jest pan moim najwierniejszym przyjacie-

background image

lem... nawet więcej —powiedziała cicho.
— Leno!
Na chwilę zamknęła oczy i podniosła rękę w niemej prośbie.
— Nie, niech pan nic nie mówi... ani słowa do czasu, gdy mnie pan
spokojnie nie wysłucha. Ponieważ wiem, co pan do mnie czuje, kazałam
pana zawołać, by powiedzieć to, o czym nie powinien się pan dowiedzieć
od innych. Ja... jutro odbędą się moje zaręczyny z Borkenhagenem — wy-
szeptała bezdźwięcznie pobladłymi wargami.
Wściekły zerwał się i ścisnął kurczowo poręcz fotela. Krew odpłynęła
mu z opalonej twarzy. Z trudem odzyskał panowanie nad sobą.
— I... kazała mnie pani zawołać, by mi to powiedzieć? — zapytał
wreszcie przez zaciśnięte usta.
Bezsilnie spuściła głowę i modliła się o śmierć.
— Tak, chciałam panu powiedzieć o tym osobiście.
Roześmiał się ostro.
— Czy zażąda pani ode mnie, bym życzył jej szczęścia? — zapytał
z goryczą.
Jej cierpienie wydawało się niczym wobec jego boleści. Spojrzała na
niego wzrokiem, który poruszył jego duszę.
— To nie tak, Henryku, nie tak, błagam pana. Nie musi pan marnować
dla mnie swych życzeń, zresztą i tak byłyby bezskuteczne.
Podszedł do niej szybko i schwycił jej dłoń. Słowa te usunęły w cień
szyderstwo i gorycz i obudziły współczucie.
— Leno, czy pani wie, jaki zadała mi ból?
Spojrzała na niego.
— Tak. W głębi serca czuję okrutną mękę. Nie sprawiaj mi przykrości,
Henryku, nie pozwól myślom, by mnie oskrażały, Bóg wie, jak straszny jest
dla mnie ten krok. Ale muszę go zrobić, muszę!
— Kto panią zmusił dc tego, by zostać żoną Borkenhagena?
Ujęła jego rękę.
— Nie mogę tego zdradzić, Henryku. Powiem panu tylko, że v grę
14

wchodzi życie mojej mamy, Freda i honor nazwiska, które noszę. Dla nich
muszę ponieść tę ofiarę. Nie mogę myśleć tylko o sobie, choć jest to dla
mnie niewymownie trudne.
Jak zaklęty ścisnął jej rękę.
— Leno, czy wszystko pani przemyślała? Nie zdaje sobie pani sprawy,
co pani na siebie bierze. Borkenhagen nie jest człowiekiem, przy którym tak
wrażliwa kobieta jak pani, mogłaby czuć się szczęśliwa.
— Szczęśliwa? Ach, Henryku... od tej chwili nie ma dla mnie
szczęścia.
— Czy nie ma innego wyjścia. Leno? Przecież tak nie można. Nie po-
zwolę pani być nieszczęśliwą.
Westchnęła z bólem.
— Czy sądzi pan, że zdecydowałabym się na to, gdyby istniała inna
szansa? Jeżeli nie poślubię Borkenhagena, wszyscy będziemy musieli opu-
ścić Warnstetten. Niech pan pomyśli o mojej mamie, Henryku. Czy mam
prawo obciążyć ją jeszcze tym cierpieniem, jeśli mogę mu zapobiec?
Opadł na fotel i patrzył przed siebie, silnie zagryzając wargi.
— Że też muszę być takim biedakiem! — wyrzucił z siebie, po czym
patrząc na nią gorącym wzrokiem, kontynuował: — Czy wiesz, Leno, jak

background image

bardzo panią kocham? Czy wiesz, że zdzieram sobie skórę z rąk, by dopro-
wadzić Romitten do rozkwitu, tylko po to, bym mógł pewnego dnia powie-
dzieć pani: “Chodź do mnie, przygotowałem dla ciebie przytulne miejsce
w moim domu i sercu".
Drżąc siedziała przed nim z pobladłą twarzą, jej oczy były nieruchome,
jakby była martwa.
— Tak, tak, po tysiąckroć tak, wiedziałam o tym i moje serce znosiło
wszystkie smutki w nadziei, że tak właśnie będzie. A teraz wszystko minę-
ło. Od jutra nie będę już mogła nawet o tym marzyć.
— Leno! A ja mam się spokojnie przyglądać temu, jak rujnujesz siebie
i swoje życie. Ty i Borkenhagen! Przecież to szaleństwo, tak być nie może!
— Tak być musi — odparła bezgłośnie, po czym zerwawszy się gwał-
townie, kontynuowała: —Henryku, chce mnie pan dalej dręczyć? Bardziej
niż o siebie, martwię się o pana, o to, że musiałam zadać panu ,ból. Proszę
im pomóc, ulżyć memu losowi. Nie możemy do siebie należeć... to jest nie-
możliwe. Niech mi pan zostawi choć tę jedną pociechę, że zapomni pan
o tym, co musiałam powiedzieć, i że nie będzie pan chowaj do mnie urazy.
15

ł
Podniósł jej rękę do ust i okrył ją pocałunkami.
— Leno, kochana, droga Leno, zrobię z pewnością wszystko, co mo-
głoby ulżyć pani cierpieniom. Niech się pani o mnie nie martwi, ja sobie po-
radzę. Gdybym był tylko tak spokojny o pani los, jak o mój własny. W swym
niedoświadczeniu nie przypuszcza pani nawet, na co się pani decyduje.
— Muszę... wiem, co wzięłam na siebie, i obawiam się tego — wy-
szeptała pobladłymi wargami.
Wpatrywał się w nią płonącymi oczyma, oddychając z trudem.
— Nie chce mi pani wyjawić wszystkiego, Leno? Może znalazłbym
jakieś wyjście, może mógłbym pani pomóc.
Rozpaczliwie pokiwała głową.
— Nie, nie może mi pan pomóc. A ja nie mogę panu powiedzieć, dla-
czego muszę ponieść tę ofiarę. Nie wiem, jak to zniosę, wiem tylko, że mu-
szę kroczyć drogą, którą wyznaczył mi los.
Henryk odsunął się od niej, gdyż obawiał się, że dłużej nie będzie mógł
się pohamować.
— Czy pani matka wie, że zaręcza się pani z Borkenhagenem?
— Nie, nie może się teraz o tym dowiedzieć, niepokoiłaby się i mar-
twiła się tylko. Wie przecież, że moje serce należy do pana. Miała nadzieję
na lepszą przyszłość dla mnie.
— A więc to pani ojciec skłonił panią do tego kroku? —pytał ponuro.
Zacisnęła kurczowo ręce.
— Niech pan nie pyta, nie mogę i nie powinnam panu odpowiedzieć.
Henryk nie mógł już dłużej patrzeć w jej bladą, smutną twarz.
— Pozwoli pani, że się oddalę. Czuję się tak, jakby wszystko wokół
mnie runęło. Życzę pani szczęścia... i dziękuję, że pani powiedziała mi
o tym, czego musiałbym dowiedzieć się od innych.
Zbliżył jej rękę do swych ust, po czym wolno podszedł do drzwi
Śledziła go wzrokiem, w którym widoczny był ogromny ból. Przy drzwiach
odwrócił się raz jeszcze. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Ich spojrzenia
wyrażały udrękę rozstania. Z ust obojga wyrwało się westchnienie. Lena.
przebiegłszy pokój, znalazła się obok niego. Jego ramiona objęły smukłd

background image

drżącą postać dziewczyny. Ich wargi spotkały się w namiętnym pocałunku.
Potem raz jeszcze spojrzeli sobie głęboko w oczy.
— Żyj szczęśliwie... moja ukochana Leno... żyj szczęśliwie — w> -
szeptał zdławionym głosem.
16

_ Ty równies^ż, Henryku...
Oderwał się oo»d niej i wybiegł z pokoju.
Lena raz jeszcccze wykrzyknęła jego imię, po czym bezsilnie opadła na
kolana.
Jej krzyk trwsvał w jego uszach. Wzburzony przebiegł obok Hermana
Warnstettena, na\^vet go nie zauważywszy. Patrzył przed siebie błędnym
wzrokiem, jego twjyarz pałała wzburzeniem. Wskoczył na konia i ruszył.
Warnstetten sjgpoglądał za nim zmieszany i cicho zaklął. Zrobiło mu się
nieswojo.
Henryk Romi Htten nie wiedział nawet, dokąd niesie go koń. Zatopiony
w swym bólu, nie zwracał uwagi na drogę. Nie przyszło mu nawet na myśl,
by oszczędzać zw§jerzę. Chciał uciec od głuchej rozpaczy, która ściskała mu
serce. Dopiero ter^-az zrozumiał, kim była dla niego Lena i co wraz z nią
utracił. Obawiał s^ię własnego domu, gdzie jego ból będzie się wzmagał,
przygniatając go ^zupełnie. Życie wydało mu się nagle pozbawione sensu.
Po cóż miał teraz ppracować? Dla kogo?
Galopował d<^> późnego wieczora. Było już ciemno, gdy wrócił wresz-
cie do domu i bez • czucia padł na łóżko.
Tymczasem F^rank Borkenhagen oczekiwał niecierpliwie na wiadomość
z Warnstetten. Gc^y był tam rano ze swoją propozycją, Leny nie było w do-
mu. Ojciec uważał to za szczęśliwe zrządzenie losu. Nie bez racji obawiał
się bowiem, że Lejjia, nie uprzedzona przez niego, odrzuciłaby konkurenta.
Oświadczyny- te uwalniały Warnstettena od wszelkich trosk związa-
nych z jego przykrym położeniem. Dlatego postanowił poruszyć niebo i zie-
mię, by skłonić L^enę do ich przyjęcia. Zapewniał Borkenhagena, że jego
propozycja przynosi zarówno córce, jak i jemu ogromny zaszczyt. Obiecał,
że osobiście przyniesie mu odpowiedź Leny. Próżny uśmiech błądził na
twarzy Borkenhagena, gdy słuchał Warnstettena. Nie miał cienia wątpliwo-
ści, że Lena z rodc^ścią przyjmie tak bogatego konkurenta. Miał pełną świa-
domość swojej wartości, szczególnie, że wartość ta wyrażała się bardzo
wysokimi sumamj. Długo zwlekał jednak z deklaracją. Wolność miała dla
niego zbyt duże znaczenie, by mógł z niej tak łatwo zrezygnować. Ale
17
2 — Serce me sługa

uczucie, którym darzył piękną dziewczynę, zwyciężyło. Zawsze dostawał
to, czego pragnął.
Dlaczego miałby sobie czegoś odmawiać? Bezsprzecznie mógłby
zrobić lepszą partię. Przed Frankiem Borkenhagenem, jak sam uważał,
wszystkie drzwi stały otworem. Ale tylko Lena Warnstetten pobudzała
wszystkie jego zmysły, a im chłodniej odnosiła się do niego, tym gwałtow-
niej jej pragnął.
Wreszcie zdecydował się wystąpić z propozycją małżeństwa i w przy-
pływie wielkoduszności obiecał Warnstettenowi swą pomoc.
Zapadł już wieczór, gdy Warnstetten dotarł do posiadłości Borkenha-
gen. Właściciel tych wspaniałych dóbr przyjął przyszłego teścia z niedbała

background image

grzecznością i udanym spokojem w elegancko umeblowanym salonie. Tyl-
ko w jego oczach czaił się niepokój.
Poprosił Warnstettena by usiadł, przysunął mu stolik z przyborami do
palenia i zapalił sam papierosa. Potem usiadł w głębokim fotelu, założył no-
gę na nogę tak, aby odsłonić eleganckie, jedwabne pończochy. Z ironicznie
życzliwym uśmiechem spojrzał Warnstettenowi w oczy.
— No, drogi teściu in spe, czy przyniósł mi pan zgodę Magdaleny?
Oczekiwałem pana znacznie wcześniej.
Warnstetten poczuł się nieswojo.
— Przyszedłbym wcześniej, ale wie pan, moja żona udała się dziś do
kliniki profesora Krause.
— Słusznie. Mówił mi pan o tym dziś rano. Nie miałem o tym pojęcia,
w przeciwnym razie wstrzymałbym się z oświadczynami.
— Nie, właśnie teraz, w tak ciężkich dla nas chwilach taka zachęta jest
jak najbardziej na miejscu. Chciałem tylko usprawiedliwić tak późne przy-
bycie. Ale gdy Lena wreszcie wróciła do domu, nadszedł telegram, dono-
szący o pomyślnym przebiegu operacji.
— Jakże się cieszę.
— Dziękuję.'Jak już powiedziałem, nadszedł telegram i córka była tak
szczęśliwa, że musiałem długo czekać, aż się jako tako uspokoi. Dopiero
późnym popołudniem mogłem z nią porozmawiać o pańskiej zaszczytnej pro-
pozycji. I jestem tu wreszcie, by oznajmić panu, że moja córka wyraziła zgodę.
Borkenhagen poprawił się w fotelu, uśmiechając się serdecznie.
— Czy nie była choć trochę zaskoczona? — zapytał z miną człowieka
wielkodusznie rozdającego kosztowne podarunki.
18

Warnstetten kurczowo zagryzał papierosa.
— Trochę więcej niż trochę, kochany synu. Z początku nie mogła w to
uwierzyć i jeszcze teraz jest poruszona — powiedział ze śmiechem.
Borkenhagen roześmiał się głośno, a jego zwężone i zamglone oczy
błyszczały pożądliwie.
— No tak, mogę to sobie wyobrazić. Z pewnością tego nie oczekiwała.
Może być piekielnie dumna. Dla żadnej innej nie poświęciłbym mojej nie-
zależności. Niech mi pan dokładnie opowie, jak to przyjęła. Skąpiła mi za-
wsze dobrego słowa — zawsze chłodna i obojętna.
— Lena jest trochę dziwna, drogi synu. To wpływ mojej żony. Jest de-
likatna jak szkło. Musi pan być ostrożny. Nie lubi i mnie okazywać tego, co
czuje i wydaje się bardziej chłodna niż jest w istocie.
Borkenhagen zamrugał oczyma.
— Już ją dostanę, nie martw się. Będzie jej u mnie dobrze. Paryskie
kreacje, brylanty, podróże — wszystko, czego dusza zapragnie. Znam do-
brze kobiety, rozgryzłem je już — zaśmiał się i poufale poklepał przyszłego
teścia.
Warnstetten jeszcze wczoraj podzielał zdanie Borkenhagena, teraz jed-
nak nie był już tak pewny. Zachowanie córki utwierdziło go w przekonaniu,
że nie doceniał jej dotąd. Nie była już tym uległym, sentymentalnym dziec-
kiem. Pokazała mu, że ma również własną wole. Cóż, Borkenhagen wycho-
wa ją sobie na swoją modłę. To już jego sprawa, l chyba nie będzie to
jednak zbyt trudne.
Herman Warnstetten za bardzo sobie cenił wygodne i przyjemne życie,
by nie uwierzyć, że Lena będzie w końcu zadowolona. W małżeństwie

background image

szybko zapomni o Romittenie. W ten sposób uwolnił się od wyrzutów su-
mienia. Gdy Borkenhagen kazał przynieść szampana, już w dobrym humo-
rze wzniósł toast i opowiedział zmyśloną historyjkę o tym, jak to Lena była
zdziwiona i uradowana oświadczynami.
— Doprawdy? Moje kochane słoneczko! Ostatnio zachowywałem się
niedorzecznie. Miedzy nami mówiąc, broniłem się przed tym. Ale gdy
ostatnio zobaczyłem ją w lesie... była ubrana w białą, skromną sukienkę,
ale, na Boga, wyglądała jak królowa. Ta jej figura... Nikt inny nie ma takiej.
A gdyby była ubrana w paryską kreację — rewelacja! Zakasuje wszystkie,
na pewno wszystkie!
Warnstetten skrzywił się z niesmakiem. Borkenhagen nigdy nie grzeszył
19

subtelnością. Jednak dla ojca nie było przyjemne, gdy Frank w taki sposób
mówił o jego córce. Ale milczał i potakiwał z wymuszonym uśmiechem.
Przy pożegnaniu ustalili, że Borkerihagen przyjedzie następnego dnia
do Warnstetten, by spotkać się z narzeczoną.
Zgodnie z umową zjawił się swym eleganckim powozem, ubrany
jak zwykle według najnowszej mody. Napuszony, wszedł ociężale po
schodach.
Warnstetten pozdrowił go jowialnie w drzwiach domu i zaprowadził do
staromodnie urządzonego salonu, w którym oczekiwała go Lena.
Przyjęła go nienagannie. Miała na sobie tę samą skromną, białą sukien-
kę, w której ostatnio widział ją w lesie.
Borkenhagen wręczył jej ogromny bukiet kwiatów i pocałował w rękę.
— Uważam się za szczęśliwca, droga Leno, ponieważ zgodziła się pa-
ni zostać moją żoną — powiedział oficjalnie.
Jej zachowanie onieśmielało go trochę i tłumiło hałaśliwy sposób
bycia. Lena szybko odebrała swą rękę i obojętnie odłożyła bukiet. Frank ob-
serwował ją gorącym wzrokiem. Serce biło mu gwałtownie. Postanowił, że
niezwłocznie weźmie ją w ramiona i serdecznie pocałuje, ale coś w jej za-
chowaniu zmuszało go, by zaniechał swoich zamiarów.
Warnstetten opuścił pokój, rzuciwszy uprzednio córce spojrzenie pełne
przestrogi. Narzeczeni zostali sami.
— Przyjęłam pańskie oświadczyny, panie Borkenhagen, chociaż
muszę panu otwarcie wyznać, że tego, co czuję do pana, nie można nazwać
miłością. Musi być pan dla mnie bardzo cierpliwy. Proszę pana o to — po-
wiedziała półgłosem, obserwując go poważnymi oczyma.
Nie takich słów oczekiwał Borkenhagen. Lena wyglądała jednak tak
zachwycająco. Nagłe przeświadczenie, że miała stać się jeszcze jedną,
łatwo zaspokojoną zachcianką, jego własnością, straciło na znaczeniu. Li-
czyła się tylko ona. Zaczęło budzić się w nim przekonanie, że tylko to jest
ważne, co jest zgodne z jej wolą. Zalała go fala tkliwości. Wziął ją gwał-
townie w ramiona i całował namiętnie jej blade, drżące usta.
— Chcę cię nauczyć, czym jest miłość, słodka Leno — wyrzucił
z siebie.
Lena trwała w jego ramionach jak martwa, porażona przerażeniem.
Chciała krzyknąć, ale żaden dźwięk nie wydobył się ze ściśniętego gardła.
Czuła się niewymownie upokorzona. Zatoczyła się i osunęła na fotel.

Frank obserwował ją uśmiechając się. Jakże powabna była w swej
dziewczęcej nieśmiałości. Zachowanie Leny wziął bowiem za zakłopotanie.

background image

Odszedł na bok, chcąc dać jej i sobie trochę czasu, aby mogli ochłonąć
z wrażenia. Zauważył niedbale odłożone kwiaty.
— Czy kwiaty ci się nie spodobały, najdroższa?
Otrząsnęła się z odrętwienia i podeszła do stołu. Cóż winne były kwia-
ty, że podarował je niekochany mężczyzna?
— Ależ nie, są przepiękne, ale stanowczo zbyt kosztowne dla mnie.
— Dla narzeczonej Franka Borkenhagena nic nie jest zbyt kosztowne
— roześmiał się i pogłaskał jej rękę.
— Proszę mi wybaczyć, ale chciałabym przynieść wody i umieścić
kwiaty w wazonie.

*

— Co to ma znaczyć? — zatrzymał ją — czy tak należy odnosić się do
narzeczonego?
Drżąc uwolniła się z uścisku.
— Proszę mnie puścić! Przecież kwiaty.'..
— Nie, zostań! Wodę można przynieść później.
Lena szybko sięgnęła po wazon i zwróciła się w kierunku drzwi. Mu-
siała wyjść na chwilę, nie mogła dłużej tego wytrzymać. Borkenhagen
chciał ją koniecznie zatrzymać. Na szczęście zjawił się Warnstetten i Lena
mogła się oddalić.
W korytarzu, ozdobionym pożółkłymi wieńcami dożynkowymi, stanęła
przy oknie i przytknęła rozpalone czoło do chłodnej szyby. Głuchy jęk wy-
rwał się z jej piersi.
— Pomóż mi Boże, pomóż mi — modliła się żarliwie. Stała tak długą
chwilę, po czym poszła do kuchni, aby nalać wody do wazonu. Stara ku-
charka zaczęła wypytywać ją o obiad, na którym Borkenhagen miał zostać.
Lena odpowiedziała jej bezwiednie i opieszale wróciła do salonu. Tam od-
ruchowo włożyła kwiaty do wody.
Borkenhagen stanął obok i przyglądał się jej rozkochanym wzrokiem.
Jego oczy ślizgały się po smukłej, łagodnie zaokrąglonej figurze, po poważ-
nej, pochylonej twarzy, na której odbijało się przed chwilą przeżyte cierpie-
nie w dziwny, lecz zarazem uroczy sposób. Obserwował, jak wdzięcznie jej
piękne, smukłe dłonie układają kwiaty. Ujął je i podniósł do ust. Śmiejąc się
2 jej zakłopotania, spojrzał na Warnstettena, który skrępowany tą sceną sie-
dział sztywno na kanapie.

21
20

— Mój gołąbeczek jest bojaźliwy i nieśmiały, teściu. Musi najpierw
poznać, jaką władzę ma nade mną — powiedział głosem tłumionym
czułością.
Lena nadal zajmowała się układaniem kwiatów, aby nie być zmuszoną,
patrzeć na niego. Natomiast Frank nie odrywał od niej wzroku i wyobrażał
sobie, jak podniecające będzie zwycięstwo nad jej nieśmiałością. Żeby tylko
już wreszcie była jego żoną. Jaką rozkoszą będzie pokonać jej chłodny
sprzeciw, móc całować blade i drżące wargi tak długo, aż się zaczerwienią
i oddadzą mu z uniesieniem pocałunek. Jakże pociągająca była ta dziewczę-
ca powściągliwość. To właśnie dzięki niej Lena fascynowała go tak bardzo,
o wiele bardziej, niż gdyby oddawała mu szczodrze pieszczoty.
Kochana... Jest mądra i przezorna, pokazuje mi się tak rzadko, aby je-
szcze bardziej mnie do siebie przywiązać. Nie wie, że nie musi tak robić, bo

background image

i tak jestem zakochany do szaleństwa — myślał, nie mając pojęcia, co dzie-
je się w Lenie.
— Twoja sukienka nie ma żadnych ozdób, Lenko. Nie chcesz przypiąć
do niej przynajmniej jednego z moich kwiatów? Popatrz na tę ledwo rozwi-
niętą różę! Przypnę ją do twego paska. Dzisiaj nie mogę ofiarować ci nic
innego, co upiększyłoby twoją sukienkę, ale jutro dostaniesz prezent tak
piękny i kosztowny, jak ty sama.
Lena cofnęła się.
— Kwiat zwiędłby szybko.
— Śmierć na twojej piersi byłaby z pewnością cudowna —przekoma-
rzał się — zrób mi tę przyjemność i pozwól mi przypiąć ci tę różę.
— Zapominasz, że moja matka była operowana. Tak długo, aż nie wy-
zdrowieje, nie będę nosić żadnych ozdób — powiedziała broniąc się.
Warnstetten położył kres tej scenie, gdyż obawiał się, że Lena mogłaby
zbyt wyraźnie okazać swą niechęć do narzeczonego. Gdyby Borkenhagen
nie był tak pewny siebie, musiałby i bez tego zauważyć, co Lena czuje do
niego. Ale on wydawał się szczęśliwy i zadowolony z jej zachowania.
— Może usiądziemy do stołu, dzieci — zaproponował, pragnąc skiero-
wać rozmowę na inne tory.
Borkenhagen zaoferował Lenie swe ramię. Dotknęła go końcami pal-
ców, ale on ujął jej dłoń i mocno oparł ją na ramieniu.
— Inaczej zgubiłbym cię, Lenko. Chcę poczuć, że jesteś przy mnie —
powiedział, patrząc na nią błyszczącymi oczyma.

Lena usiadła przy stole i z wysiłkiem przełknęła kilka kęsów. Borken-
hagen uznał podane potrawy za bardzo skromne i niezbyt smaczne. Jego na-
rzeczona powinna mieć lepsze życie. Głośno dał wyraz życzeniu, aby ślub
odbył się jak najszybciej.
Lena nieruchomo wpatrywała się w talerz.
— Dopóki mama zupełnie nie wyzdrowieje, nie mogę podjąć takiej
decyzji. Muszę wszystko z nią omówić. Powinieneś zrozumieć, że musimy
jej zaoszczędzić wszelkich wstrząsów. O naszych zaręczynach powinna do-
wiedzieć się dopiero wtedy, gdy wróci już do domu.
Dla Borkenhagena przykry był fakt, że musi jeszcze czekać na chwilę,
w której poślubi Lenę. Pocieszał się jednak myślą, że starsza pani szybko
powróci do zdrowia. Przytaknął więc zgodnie.
— Rozumiem, Leno. Nawet radosne wiadomości mogą czasem nieko-
rzystnie wpływać na rekonwalescenta. Pozostaje mi więc tylko gorąco ży-
czyć drogiej teściowej szybkiego powrotu do zdrowia.
— Pańska ciepliwość nie będzie wystawiona na długą próbę, kochany
synu. Profesor przysłał mi dzisiaj wspaniałą wiadomość.
— Tym lepiej, drogi teściu. Ale czy nie moglibyśmy zrezygnować
z tego sztywnego “pan"?
— Tak, tak. Chciałem to już wcześniej zaproponować. Mówmy sobie
więc przez ty, drogi synu.
Opróżnili kieliszki i wymienili uścisk dłoni.
Lena, blada oparła się o krzesło. Czuła, że musi wstać i uciec obojętnie
dokąd, byle tylko nie być w zasięgu tych zakochanych, namiętnych oczu,
które nie odrywały się od niej i ciągle zdawały się jej przypominać, jak ha-
niebna i poniżająca jest rola, którą przyszło jej odgrywać.
Borkenhagen rozmawiał z Warnstettenem o swoich rozległych stosun-
kach w okolicy. Proponował mu pokaźne sumy, chwaląc się swym stanem

background image

posiadania. Potem znowu pogłaskał dłoń Leny.
— Tak, tak, Lenko. W Borkenhagen pieniędzy jest pod dostatkiem.
Każde twoje życzenie może być spełnione, wystarczy powiedzieć jedno sło-
wo. Gdy tylko mama wróci do domu, urządzimy z wielką pompą nasze za-
ręczyny.
Lena drgnęła.
— Wolałabym, żebyś zrezygnował z oficjalnych zaręczyn.
— Nie, Leno. Chcę dzięki mojej narzeczonej zrobić furorę. Cały świat

22
23

powinien mi zazdrościć. Zaprosimy wszystkich sąsiadów, całą śmietankę
towarzyską z naszej okolicy i wszystkie ważne osobistości. Nie bój się,
Lenko, Borkenhagen coś znaczy, a jego narzeczona będzie błyszczeć najjaś-
niejszym blaskiem w tym towarzystwie.
Lena apatycznie zamknęła się w sobie. Było jej już wszystko jedno.
Oczy jej ojca błyszczały. Widział już w wyobraźni rozkwit Warnstetten
i nie pamiętał, że ceną za to — było szczęście i życie córki.
Potem rozmawiano jeszcze o zawiadomieniach zaręczynowych. Pano-
wie przygotowywali listę osób, które powinny zostać powiadomione o tym
fakcie. Lena wykorzystała tę okazję, by choć na godzinę zostać sama. Frank
chciał ją wprawdzie zatrzymać, ale wymówiła się bólem głowy.
Gdy mężczyźni zostali sami, Warnstetten, starając się ukryć przyczynę
oziębłego zachowania Leny, powiedział:
— Musisz usprawiedliwić Lenę, kochany Franku, myślami jest cały
czas przy chorej matce, a poza tym jest bardzo wrażliwa.
Borkenhagen roześmiał się.
— Nie martw się, teściu. Nie ma róży bez kolców. Tak jest lepiej.
Podoba mi się to, że mi się nie narzuca. Do tej pory znałem kobiety z innej
strony. Moja żona powinna być sobą, musi wzbudzać mój szacunek. Tak,
podoba mi się taka, jaką jest. Nie bój się, wychowam ją sobie. Będzie taka,
jaką ją chcę mieć.
Tymczasem Lena leżała w swoim pokoju. Wydawała się być uosobie-
niem wątpliwości: “Nie wytrzymam tego, nie wytrzymam!"
Ale ludzkie serce potrafi wiele znieść. Już w godzinę później, na pozór
ożywiona, poszła do kuchni, by poprosić o kawę, którą w chwilę potem za-
niosła panom do salonu.
Minęło parę tygodni. Tego dnia oczekiwano powrotu pani Warnstetten
z kliniki. Lena przystroiła cały dom kwiatami i od samego rana biegała po
domu, pełna ni&pokoju i oczekiwania. Ojciec kilka dni temu wyjechał
do L..., by przywieźć żonę. Nie zrobił tego dobrowolnie. To Lena prosiła
go, patrząc na niego poważnymi oczyma tak, że nie miał odwagi jej odmó-
wić. Było to aż dziwne, jak ogromną władzę miały nad nim oczy córki, od
kiedy została narzeczoną Borkenhagena. Z oburzeniem buntował się prze-
ciwko temu, ale na nic się to zdało. Być może wypływało to stąd, że widok
córki przypominał mu cały czas o jego winie i uświadamiał mu fakt, że jest
24

od niej uzależniony. Ich wzajemny stosunek zmienił się zupełnie. Jego de-
spotyzm nie odważył się teraz zmierzyć z jej wolą.

background image

Borkenhagen okazywał Lenie cały czas swoje uczucie. Odnosił się do
niej z wielką galanterią. Każdego dnia bywał w Warnstetten i był tak deli-
katny i taktowny, że obawiała się go. Wkrótce wyczuła jednak, jaką władzę
ma nad nim, i z wrodzoną sobie mądrością władzę tę wykorzystywała, aby
przytłumić wybuchy jego namiętności. Jej życzliwy uśmiech mógł u niego
wiele wskórać. Upajał się okresem narzeczeństwa jak smakosz, który na ko-
niec zostawia sobie najlepszy kąsek. Gdyby Lena przezwyciężyła onieśmie-
lenie już przed ślubem, nie miałaby na niego takiego wpływu. Tak mu się
wydawało.
Lena poddała się sytuacji z apatyczną uległością. Nie mogła myśleć
o przyszłości, gdyż wtedy opanowywał ją strach. Na szczęście miała dużo
pracy. Ojciec kazał zmienić meble i wystrój wnętrz na specjalne życzenie
przyszłego zięcia i za jego pieniądze. Gdy tylko pani Warnstetten całkowi-
cie wyzdrowieje, miało się odbyć przyjęcie zaręczynowe. Tymczasem mat-
ka Leny nie wiedziała jeszcze o zaręczynach córki. Lena chciała jej o tym
powiedzieć sama, najdelikatniej, jak tylko potrafiła. Wiedziała bowiem, że
ta wiadomość nie będzie dla niej radosna.
Na powitanie przyszłej teściowej Borkenhagen przysłał piękne, rzadkie
kwiaty ze swojej szklarni.
Lena stała przy oknie i wypatrywała powozu, który miał przywieźć ro-
dziców ze stacji. Jej wzrok poszybował dalej. Tam po drugiej stronie lasu
znajdował się majątek Romitten. Tam biło smutne serce, pełne troski o nią.
Tam pracował samotnie mężczyzna, którego ona, cel jego życia, musiała
zdradzić. Przycisnęła ręce do serca. Jaki ból sprawiały jej te rozmyślania.
Nie, tylko o tym nie myśleć! Jako narzeczona Borkenhagena nie ma do tego
prawa. Od pamiętnej rozmowy nie widziała Romittena ani razu. Nigdy nie
przyjechał do Warnstetten, przysyłał tylko posłańca po wiadomości o zdro-
wiu pani Warnstetten, która lubił i szanował. Dziś rano przysłał zaś skrom-
ny bukiet róż, do którego dołączony był bilecik z życzeniami szybkiego
powrotu do zdrowia.
Zobaczyła wreszcie nadjeżdżający powóz. W chwili gdy otwierała
rzwi, zatrzymał się u wejścia. Matka i córka padły sobie w objęcia. Lena,
. miejąc się przez łzy, spojrzała w ukochaną twarz matki z serdeczną troską
1 P?łnym miłości niepokojem.
25

— Odzyskałam cię, mamo — zaszlochała i przycisnęła ją mocno
do siebie.
Anna Warnstetten wyglądała jeszcze bardzo blado i mizernie, ale jej
twarz promieniała radością. W jej oczach, tak podobnych do oczu Leny, od-
bijała się dobroć i delikatność serca.
Anna Warnstetten mogła mieć około pięćdziesięciu lat. Była średniego
wzrostu, ani szczupła, ani zbyt tęga, miała piękne, gęste włosy, wśród któ-
rych jednak połyskiwały już siwe nitki. Poruszała się z zadziwiającym
wdziękiem, choć wyczuwało się w jej ruchach ostrożność, do której zmu-
szała ją niedawno przebyta operacja.
Z nieopisaną czułością patrzyła na córkę i pozwoliła zaprowadzić się
jej do tonącego w kwiatach salonu. Lena posadziła ją troskliwie w wygod-
nym fotelu. Pokojówka i kucharka wśliznęły się do pokoju, aby pogratulo-
wać ukochanej pani powrotu do zdrowia. Pani Warnstetten podziękowała
im serdecznie, potem odesłała do pracy, wiedząc, że mąż nie pochwala po-
dobnego spoufalania się ze służbą.

background image

Pan Warnstetten udał się zaś do swego pokoju. Nie chciał być świad-
kiem tych sentymentalnych czułości, które go drażniły.
Zostały więc same. Matka rozejrzała się po pokoju.
— Tak pięknie posprzątałaś. Z powodu tej powodzi kwiatów dom wy-
dał mi się prawie obcy — powiedziała, przytulając córkę do siebie.
Lena uklękła u jej kolan i objęła je rękoma.
— Przysłali ci je sąsiedzi i przyjaciele, kochana mamo. Ale powiedz
mi najpierw, czy było bardzo źle, czy bardzo cierpiałaś? I jesteś już na pew-
no całkiem zdrowa?
— Tak, córeczko, chwała Bogu jestem zupełnie zdrowa. Jeszcze tylko
parę dni odpoczynku, a będę ci mogła pomóc w pracy. I nie cierpiałam
wcale tak bardzo. Widzę po tobie, jak bardzo się o mnie martwiłaś.
Wyglądasz mizernie, moje dziecko. Wyobrażam sobie, w jak złym hu-
morze był ojciec. Obciążył cię z pewnością pracą ponad siły. Ale pomogę
ci teraz.
Badawczo spojrzała na Lenę zatroskanym wzrokiem. Nagle zerwała
się, obejmując głowę córki.
— Córeczko, co się z tobą dzieje? Jesteś jakaś nieswoja. W twoich
oczach widnieje tyle smutku. Czy ojciec był tak niedobry dla ciebie, czy też
cierpisz z innego powodu?
26

Lena złożyła głowę na jej kolanach. Wstrząsnął nią dreszcz. Z trudem
walczyła z napływającymi łzami, co próbowała ukryć. Musi teraz powie-
dzieć mamie o wszystkim. Podniosła się i zmusiła do uśmiechu.
.— Na pewno jesteś całkiem zdrowa, mamo?
— Tak, córeczko, zdrowsza niż kiedykolwiek. Ale unikasz odpowiedzi
na moje pytanie, Leno. Znam cię dobrze, moje dziecko. Trapi cię jakaś no-
wa troska. Czy stało się coś złego w czasie mojej nieobecności? O mój Bo-
że, przeczuwam nowe nieszczęście. Czy ma to coś wspólnego z ojcem?
Musiał zapłacić profesorowi pokaźną sumę. Ach, córeczko, strasznie się
martwię o te pieniądze. No, mów Leno! I tak wiem, że stoimy przed nowym
nieszczęściem.
— Uspokój się, mamo, zaszkodzisz sobie! — Lena pocałowała ją
serdecznie.
— Nie wiesz, że nie potrafię znieść niepewności? Wolę już najgorszą
prawdę. Czuję, że coś niedobrego zbliża się do mnie. Czy wiąże się to
z Fredem?
— Nie, mamo, Fred odwiedzi nas niebawem, by się z tobą zobaczyć.
Uspokój się! Chcę ci wszystko opowiedzieć. Nie bój się, to nie jest nic
przykrego. Chciałam ci tylko sama o tym powiedzieć.
Pani Warnstetten oddychała z trudem. Lena zauważyła jej niepokój.
Dlatego musiała postępować bardzo ostrożnie i nie dać po sobie poznać
wielkiego zmartwienia.
— Mamo — powiedziała, siląc się na uśmiech — nie miej takich
smutnych oczu! Kochana, droga mamo, chcę ci oznajmić coś przyjemnego.
Za... zaręczyłam się.
Pani Warnstetten, odetchnąwszy z ulgą, uścisnęła córkę, nadal była jed-
nak zatroskana.
— Jesteś zaręczona, Leno? Zaręczona z Henrykiem Romittenem? Mój
Boże, to nierozsądne! Wiedziałam, że do tego dojdzie. Ale obydwoje
jesteście tacy biedni! I ojciec zgodził się na to? Cóż, Bóg wam dopomoże.

background image

Kochacie się, a to dużo znaczy.
Lena wyrwała się z rąk matki i odwróciła się na moment, by ta nie za-
azyła, co teraz przeżywa. Ale zaraz się opanowała i uśmiechnęła jeszcze
mężniej. Musi sprostać tej sytuacji.
Nie z Romittenem, mamo. Do tego nie doszło, musieliśmy być
r°zsądni...
27

Pani Warnstetten spostrzegła bolesny uśmiech na pobladłej twarzy cór-
ki. Na ten widok serce jej się ścisnęło. Wiedziała, jak bardzo Lena kocha
Romittena.
— Rozsądni? Córeczko, jeśli się kogoś kocha, nie myśli się rozsądnie.
Gdy kiedyś mówiłam ci o rozwadze, nie chciałaś mnie słuchać, a teraz na-
gle sama o tym mówisz, i to jeszcze z uśmiechem? Co się stało, Lenko?
Opanowanie Leny zniknęło. Zasłoniła twarz dłońmi, wstrząsał nią nie-
opanowany, gorzki szloch. Matka objęła ją przestraszona.
— Leno, ojciec maczał w tym palce. Wmówił ci ten rozsądek, czy
nie tak?
Lena opanowała się.
— Mamo, nie zwracaj uwagi na moje głupie łzy.
Matka położyła rękę na jej głowie. W jej twarzy zaszła gwałtowna
zmiana.
— A więc jednak ojciec — powiedziała gorzko — zapewne zatrosz-
czył się o bogatego narzeczonego dla ciebie.
Lena spojrzała wystraszona na matkę. Jej głos brzmiał tak obco, oczy
miały zimny, twardy wyraz. Nigdy jej takiej nie widziała.
— Mamo! — zawołała prosząco.
— Leno, przecież widzę, jak cierpisz. Cierpliwie znosiłam wszystkie
przykrości, na które narażał mnie ojciec. Nie miał jednak prawa unieszcze-
śliwiać mojego dziecka, aby zapewnić sobie spokój. Skończyła się moja
cierpliwość! Powiedz, komu cię sprzedał?
Lena objęła matkę, starając się ją uspokoić.
— Uspokój się, mamo, tak się martwię o ciebie.
Matka patrzyła na nią z rosnącym niepokojem.
— Mów natychmiast. Leno! Kim jest twój narzeczony?
— Frank Borkenhagen — odpowiedziała cicho.
— A wiec on — powiedziała trudnym do opisania głosem — tak, to
jest mężczyzna4)liski sercu twego ojca. Taki sam nieokrzesany sybaryta jak
ojciec... i bogaty... bogaty! Trochę tego bogactwa spadnie również na niego.
Najpierw zrujnował siebie, potem przepuścił mój majątek, a teraz sprzedał
swoje dziecko. Nie, nie pozwolę na to! — zawołała głośno twardym głosem
i spojrzała nieruchomym wzrokiem przed siebie, jakby zobaczyła nagle całą
nędzę swego życia.
— Mamo, oszczędzaj się, rozchorujesz się znowu!
28

Matka spojrzała na nią nieprzytomnie, jakby wyrwana z koszmar-
nego snu.
— Nie, Leno, twoje zaręczyny są nieważne, ponieważ nikt nie zapytał
mnie o zdanie. Nawet nie wiesz, co na siebie bierzesz.
— Nieprawda mamo, wiem i obawiam się tego małżeństwa.
— Powiedziałaś o tym również ojcu, nieprawdaż? A mimo to, zażądał

background image

tego od ciebie. Leno, czy nie masz odwagi mu się sprzeciwić? Przecież tu
się kończy posłuszeństwo dziecka, córeczko. Swoje życie musisz układać
sobie sama. Kończy się również moja uległość. Tu chodzi o szczęście moje-
go dziecka. Mam tu też coś do powiedzenia i nie pozwolę, byś została żoną
Borkenhagena. On nie jest wart mojego dziecka.
— Nic już nie można zmienić, mamo.
Pani Warnstetten zerwała się gotowa do walki. Jej łagodne oczy pałały
teraz nienawiścią.
— Musi dać się zmienić. Będę walczyła o twoje szczęście, biedne
dziecko! Ach, wyobrażam sobie, jak cię zadręczał. Groził ci, że jeśli tego
nie zrobisz, majątek zostanie wystawiony na licytację, obciążył twe serce
troska o mnie i poświęciłaś się dla nas. Ale wolę jutro pójść na żebraczy
chleb, niż pozwolić mu zmusić cię do tego małżeństwa.
Lena była wstrząśnięta zachowaniem matki.
— A Fred, mamo? Pomyślałaś o Fredzie? Co się z nim stanie?
Pani Warnstetten złapała się za serce i osunęła na fotel. Fred? Do tej
pory o nim nie pomyślała. Chwilę milczała, ale zaraz potem powiedziała
zdecydowanie:
— Będzie musiał sam dawać sobie radę do czasu końcowego egzami-
nu. Dla niego też nie powinnaś się poświęcać!
Lena pogłaskała ją po policzku.
— Nie powinnaś brać tego tak poważnie, mamo. Ja się już zdecydowa-
I cieszę się, że mogę wam pomóc. Borkenhagen nie jest tak zły, jak
myślisz. Wręcz przeciwnie, jest dla mnie bardzo dobry i kocha mnie. A po-
nieważ i tak nie mogę zostać żoną Romittena, jest mi wszystko jedno, kogo
poślubię. Pogódź się z tym, mamo. Zobacz, ja to znoszę z opanowaniem
1 spokojem.
, ,. ^e spokojem i opanowaniem? Moje biedne dziecko, ile cię ten spo-
J musi kosztować! Nie zdajesz sobie sprawy, co cię czeka jako żonę tego
?2czyzny, tym bardziej, że kochasz innego. To jest nieszczęście, tak
29

ogromne, że nie jesteś w stanie go pojąć. Nie mogę na to pozwolić! Nie mo-
gę i nie chcę, bo znam życie lepiej niż ty i wiem, że to cię zniszczy.
Lena odetchnęła z wysiłkiem. Jak miała wyjaśnić matce konieczność
tego związku, nie wyjawiając winy ojca?
— Pogódź się z tą myślą! Czy wiesz, że pozwoliłam się nakłonić do
tego związku bez przymusu? Zrozumiałam, że tak musi być. Czy mogła-
bym patrzeć ria upadek tego, co mogę jednym słowem uratować? Nie utrud-
niaj mi tego, mamo! Już jest za późno. Zawiadomienia o zaręczynach
zostały już rozesłane.
Matka roześmiała się twardo.
— Pospieszyli się, chcieli mnie zaskoczyć decyzją, bo obawiali się,
i słusznie, że nie wyrażę na to zgody. Ale pomylili się: lepiej zerwać zarę-
czyny niż zniszczyć życie! Zostaw mnie! Chcę pójść porozmawiać z ojcem,
powinien mi wszystko wyjaśnić. Będę walczyć o twoje szczęście, dopóki
starczy mi sił. Nie zaznałabym chwili spokoju, gdybym się bezczynnie
przyglądała temu, jak się poświęcasz.
Zanim Lena zdołała temu przeszkodzić, wyszła i udała się bezpośred-
nio do pokoju męża. Z oczami pałającymi gniewem oznajmiła mu twardym
głosem, że odmawia zgody na małżeństwo Leny i że zaręczyny powinny
zostać niezwłocznie zerwane.

background image

Warnstetten patrzył zdumiony na żonę. Oczekiwał łez, westchnień
i skarg, a nie takiej zdecydowanej postawy. Stała przed nim niczym nieub-
łagany sędzia i żądała wyjaśnień. Rzuciła mu prosto w twarz, że sprzedał
córkę, aby zapewnić sobie beztroskie życie. Przeciw jej zarzutom nie mógł
bronić się inaczej, jak szorstkim wyjaśnieniem.
— Jeśli tak koniecznie chcesz wiedzieć, dlaczego nakłoniłem Lenę do
tych zaręczyn, powinnaś się dowiedzieć. Sfałszowałem weksel, aby zdobyć
pieniądze na twoje leczenie, i gdyby Borkenhagen nie dał mi pieniędzy na
jego wykupienie, siedziałbym teraz w więzieniu, a przed Fredem wszystkie
drzwi byłyby zamknięte. Inne źródła, z których mógłbym uzyskać pienia
dze, były wyczerpane. Teraz wiesz już wszystko i musisz się z tyni
pogodzić. Chyba przyznasz, że w tej sytuacji zaręczyny nie mogą zostać
zerwane.
Anna Warnstetten pobladła śmiertelnie.
— Więc to tak wygląda! Dlatego zmusiłeś moją biedna córkę do ule
głości, oczywiście... oczywiście! Nie mogę jej już pomóc — wyszepta*3
30

bezdźwięcznie. Nagle zbliżyła się do męża. — Jesteś łajdakiem — rzuciła
mu w twarz — nie dla mnie sfałszowałeś weksel. Czy kiedykolwiek zrobi-
łeś coś dla mnie? Profesor czekałby do chwili, kiedy mógłbyś zapłacić. Nie
spieszyło się więc z tym tak bardzo. Tobie też się nie spieszyło z zapłatą.
Potrzebowałeś pieniędzy dla siebie, dla własnych zachcianek. Ach, znam cię
dobrze, znam twój brak charakteru aż zbyt dobrze. Cicho, bez słowa skargi
znosiłam wszystkie upokorzenia. Nigdy nie myślałeś o rodzinie, zawsze tyl-
ko o sobie. Na wszystko mogłeś sobie pozwolić — kosztowne podróże, dro-
gie wina, zabawy, miłostki. Gdy ja i Lena oszczędzałyśmy każdy grosz, gdy
skąpiłeś pieniędzy na i tak marną pensję dla Freda, sam prowadziłeś życie
utracjusza. Gdy brakowało ci pieniędzy na jakąś zabawę, trzeba było zanie-
chać najważniejszych zakupów, ziarno było sprzedawane po najniższych ce-
nach, karczowano najpiękniejsze drzewa. Pozwól mi mówić! Pozwól mi ten
jedyny raz wyrzucić z serca to, co aż do dzisiaj ukrywałam. Miara się prze-
brała! Nienawidzę cię! Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, jesteś dla mnie
odtąd obcym człowiekiem, z którym nic mnie już nie łączy, prócz dzieci. By-
łoby dla mnie dobrodziejstwem, gdybym nie musiała nigdy więcej na ciebie
patrzeć. Jeszcze dzisiaj opuściłabym ten dom, gdybyśmy nie mieli dzieci. Od
kiedy obarczyłeś moją biedną córkę ciężarem swoich grzechów, aby samemu
spokojnie żyć, nienawidzę cię i przeklinam z całego serca.
Oskarżenie to płynęło niczym niepowstrzymany potok. Mówiła półgło-
sem. Żadne słowo nie wydostało się poza ściany pokoju. Ale jej słowa silnie
na niego podziałały. Próbował jej przerwać, ale mu się to nie udawało. Gdy
skończyła, wyszła sztywna i nieubłagana, patrząc prosto przed siebie. W jej
duszy zaszła wielka zmiana. Skonsternowany Warnstetten patrzył za nią
długo, nie pojmując, co się stało. Nigdy nie przewidywał, że przewaga bę-
dzie po jej stronie. Minęła długa chwila, zanim otrząsnął się z wrażenia, ja-
ie wywarła na nim ta rozmowa. Zapalił luksusowe cygaro i kazał podać
sobie wino. Gdy wysączył już ostatnie krople, pstryknął palcami i powie-
dział do siebie:
Ot, babski gniew! Nie mieści mi się w głowie, aby mogło mi to po-
PS"Ć humor.
. ° rozmowie z mężem udręczona kobieta wróciła do córki i bez słowa
cię h V3"W ram*ona- Nie widziała już wyjścia z tej trudnej sytuacji. Jej ży-

background image

yto ciągłą udręką. Czy Lenie przypadnie ten sam los? Resztę dnia spę-
31

Nazajutrz zjawił się Borkenhagen, aby przywitać przyszłą teściową.
Ulegając prośbie córki, pani Warnstetten powitała go bez niechęci, ale nie
potrafiła zdobyć się na serdeczność. On jednak nie zwrócił na to uwagi. Nie
był szczególnie subtelny, więc nawet mu do głowy nie przyszło, że matka
Leny mogła nie cieszyć się z jego wizyty.
Między nim a przyszłą teściową zapanowały pozornie poprawne sto-
sunki. Pani Warnstetten zdawała sobie sprawę, że gdyby okazała mu swą
nieprzychylność, spotęgowałaby tylko cierpienie Leny.
Frank codziennie przysyłał Lenie piękne kwiaty i obdarowywał ją ko-
sztownymi prezentami. Przyjmowała wszystko ze spokojną uprzejmością,
prosząc go tylko za każdym razem, by tego zaniechał. Kwiaty wkładała su-
miennie do świeżej wody i ozdabiała nimi z przepychem umeblowany sa-
lon, który wydawał się jej z tego powodu obcy. Kosztowną biżuterię
wkładała do kunsztownie wykonanej szkatułki, która również była prezen-
tem od narzeczonego. Taki sam los spotkał też wspaniały pierścionek z du-
żym szmaragdem otoczonym małymi brylancikami. Lena podziękowała
i schowała go do szkatułki.
Gdy Borkenhagen przyjechał następnego dnia, przy powitaniu przy-
trzymał jej rękę i spojrzał na nią badawczo.
— Czy pierścionek, który ci ostatnio ofiarowałem,-nie spodobał ci się?
— zapytał trochę poirytowany.
— Ależ skąd, jest przepiękny — odpowiedziała spokojnie i odebrała
mu rękę.
— Dlaczego go więc nie nosisz?

S

— Noszę ten, Frank — wskazała na pierścionek zaręczynowy.
— Tak, ale daję ci te wszystkie ślic^ae drobiazgi, abyś je nosiła, a nie
po to, żeby leżały w szkatułce. Ludzie wezmą mnie za skąpca^rzecież po-
winnaś pokazać, że jesteś narzeczoną bogatego Borkenhagena."
— Gdy już będę twoją żoną, Frank, zawsze będę starała się godnie cię
reprezentować.' Teraz jednak jestem jeszcze córką zubożałego Wam-
stettena. Sądzę, że obwieszanie się teraz kosztowną biżuterią nie byłoby
na miejscu.
— Jesteś bardzo śmiała dziewczyną. No cóż, powinnaś mieć swoje
zdanie. Pocałuj mnie tylko, a będę szczęśliwy! Pocałował ją w usta.
Jego pocałunki budziły w niej wstręt. Na szczęście w tej chwili nadesz-
ła pani Warnstetten, wnosząc zimne napoje. Również ojciec Leny zjawił się
32

w salonie. Spotykał się z żoną i córką tylko w czasie posiłków, lub gdy
oczekiwali wizyty Borkenhagena.
Następnego dnia spodziewano się przyjazdu brata Leny, Freda.
W nadchodzących dniach miało odbyć się zaplanowane przyjęcie zaręczy-
nowe.
Omawiano jeszcze jakieś drobnostki związane z ta uroczystością.
Warnstetten wysłał również zaproszenie do Henryka Romittena, w którym
napisał:
Drogi Panie Romitten!
Proszę pana usilnie, by przybył Pan na przyjęcie zaręczynowe.
Pańska nieobecność byłaby powodem plotek, ponieważ zawsze był

background image

Pan u nas częstym i mile widzianym gościem.
Henryk długo walczył z sobą. Obawiał się widoku Leny u boku narze-
czonego, ale musiał przyznać, że argumenty Warnstettena były słuszne.
Musiał przyjąć zaproszenie, by nie zaszkodzić reputacji Leny. Podjął tę de-
cyzję z ciężkim sercem.
Następnego dnia przyjechał Fred Warnstetten. Przywitał się serdecznie
z matką, ponieważ bardzo ją kochał i cieszył się jej powrotem do zdrowia.
Natomiast Lenę przywitał bardziej powściągliwie i chłodniej niż zazwyczaj.
Spostrzegła to od ra«u, gdyż zawsze łączyły ją z bratem serdeczne stosunki.
Wiedziała, dldcżego jest w stosunku do niej tak oficjalny. Fred wiedział
przecież, że Henryk Romitten jest bliski jej sercu. On i Henryk byli serdecz-
nymi przyjaciółmi. Brat poczuł do niej urazę, gdy dowiedział się, że przyję-
ła oświadczyny bogatego Borkenhagena, pogardzając Henrykiem.
Po obiedzie rodzeństwo zostało samo. Lena siedziała przy oknie z ro-
bótką w rękach, a Fred zajął miejsce obok niej.
Twoje zaręczyny sprawiły mi dużą, ale niezbyt miłą niespodziankę,
no. Oczywiście, Henryk Romitten jest biedny, a Borkenhagena uważa się
23 milionera — powiedział nagle pełnym sarkazmu głosem.
Lena spojrzała poważnie i z wyrzutem w jego niewinną twarz.
,

Twoja siostra jest więc wyrachowaną kobietą, która przedkłada

y 'i beztroskie życie nad wierne i uczciwe serce, nieprawdaż?—spyta-
33

Wstał i zbliżył się do niej. Coś w jej słowach zastanowiło go,
— Do tej pory miałem o tobie inne zdanie, Leno. Ale co mam myśleć
teraz, gdy się zaręczyłaś? Wiem przecież, że nigdy nie cierpiałaś Borkenha-
gena, a darzyłaś sympatią Henryka. Wyjaśnij mi tę sprzeczność.
Spojrzała na niego smutnymi oczyma.
— To można łatwo wyjaśnić, Fred. Stoimy na krawędzi przepaści,
jesteśmy zrujnowani i nie ma innej drogi ratunku. Musielibyśmy opuścić
Warnstetten, a być może stałoby się jeszcze coś gorszego. Nie jestem aż
taką egoistką, aby myśleć tylko o sobie. Co stałoby się z mamą i z tobą?
Jego twarz pobladła.
— Czy jest aż tak źle z nami? — zapytał bezdźwięcznie.
— Gorzej niż myślisz, Fred.
Wziął jej dłoń i ucałował z szacunkiem.
— Wybacz, że zwątpiłem w ciebie, Leno. Moja biedna siostro!
Uścisnęła jego dłoń.
— Nie rozmawiajmy o tym więcej — poprosiła.
— Czy mógłbym zrobić coś dla ciebie, Leno?
Spojrzała w okno.
— Dla mnie nic, ale byłabym ci bardzo wdzięczna, gdybyś zechciał
zająć się Henrykiem. Wydaje mi się, że on bardzo potrzebuje teraz
przyjaciela.
— A więc słusznie przypuszczałem, że coś was łączy.
Podparła głowę rękoma i spojrzała w dal.
— Kochaliśmy się i musieliśmy się tego wyrzec — odpowiedziała
po prostu.
Wyczuł w tych słowach cierpienie.
— To straszne!
Na pozór spokojnie wróciła do przerwanej pracy.
— Mówmy o czymś innym, Fred. Co sądzisz o mamie?

background image

— Wygląd"a lepiej niż w ciągu kilku ostatnich lat, ale zmieniła się bar-
dzo, przede wszystkim w stosunku do ojca.
Lena przytaknęła skinieniem głowy.
— Nie pytaj jej o to, Fred. Między rodzicami doszło do jakiejś burzli-
wej rozmowy. Mama zdenerwowała się bardzo, gdy dowiedziała się, że oj-
ciec nakłonił mnie do tego małżeństwa. Jego postępek wyprowadził ja
z równowagi. Odnosi się do niego ozięble. Sądzę, że powiedzieli sobie wie-
34

\e przykrych rzeczy. Rozmawiają ze sobą tylko przy gościach, gdy są sami,
nie zamieniają ani słowa.
Fred westchnął.
— Okropna sytuacja. Między nami mówiąc, Leno, nie mamy dobrego
ojca. Bóg mi świadkiem, że gdyby nie ty i mama, nie przyjeżdżałbym tu
wcale.
Lena westchnęła cicho, nic jednak nie odpowiedziała.
Ze względu na Lenę, Fred, podobnie jak matka, odnosił się uprzejmie
do Borkenhagena. Nie mógł już niczego zmienić, bowiem Frank należał do
rodziny. Oprócz tego mężczyźni nie są tak wrażliwi jak kobiety. Fred
współczuł Lenie i Henrykowi, ale ponieważ nie mógł im pomóc, pozostawił
to wszystko własnemu biegowi.
Po raz pierwszy od wielu lat w majątku Warnstetten odbywało się
przyjęcie.
Borkenhagen przysłał kilkunastu lokajów i francuskiego kucharza, któ-
rzy wprowadzili wiele zamieszania.
Pani Warnstetten ponuro przyglądała się przygotowaniom. Cały ten
przepych wydawał jej się szydzeniem z uczuć córki. Ale narzeczony Leny
nie pozwolił się odwieść od zamiaru urządzenia tego przyjęcia, chciał bo-
wiem pochwalić się piękną narzeczoną i wzbudzić we wszystkich zazdrość.
Przybywali pierwsi goście. Pani domu witała ich, stojąc u boku męża.
"zy Jego masywnej postaci wydawała się mniejsza i delikatniejsza niż była
w istocie. Wśród tego przepychu wyróżniała się swą skromną, czarną su-
kienka, w której pokazywała się na nielicznych uroczystościach, w których
zmuszona była uczestniczyć. Nie chciała, kupić nic nowego za pieniądze
orkenhagena. Jej, zwykle tak łagodna i^pokojna twarz miała teraz nie-
Przystępny i obcy wyraz.
temat.
!Z stała
atrzono na nią ze zdziwieniem i zastanawiano się nad powodem zmia-
t/m“!Ó*a ™ "^ zaszła- Niektóre panie zaczęły szeptać między sobą na ten
, że zaręczyny jej córki z bogatym Borkenhagenem sprawiły,
si? wyniosła i dumna.

Złe języki miały doskonałą okazję do plotek. Zaręczyny Leny odebrały
niektórym cichą nadzieje, bowiem mimo że Borkenhagen jako człowiek nie
był szczególnie lubiany, jednak znalazłoby się w okolicy kilka rodzin
z córkami na wydaniu, które chętnie powitałyby go jako kandydata do ich
ręki. Można było też podzielić się uwagami, że on był “w zasadzie
nieznośnym człowiekiem" i że “biedna Lena wcale nie wygląda na szczęśli-
wa narzeczoną". Niektórzy dodawali, że wcześniej zdecydowanie wyróż-
niała Henryka Romittena, ale oczywiście ze względu na okoliczności
bardzo rozsądnie było zaręczyć się z bogatym człowiekiem. Ciekawe,

background image

zazdrosne, ale i współczujące spojrzenia kierowały się w stronę pięknej
narzeczonej.
Lena, podobnie jak matka, ubrana była w skromna, pozbawioną ozdób
sukienkę z lekkiego, białego jedwabiu. Borkenhagen życzył sobie, by jej
strój był bardziej bogaty i zirytował się, gdy mu się sprzeciwiła. Ale właśnie
w tej sukience wyglądała tak uroczo, że wpadł w zachwyt, gdy ją zobaczył.
— Lenko, wyglądasz jak rusałka z bajki... Mógłbym cię zacałować na
śmierć. Ale spraw mi jeszcze jedną przyjemność i załóż ten sznur pereł, któ-
ry ci wczoraj przywiozłem, dobrze?
Z oporem spełniła to życzenie. Wyjęła perły ze szkatułki i próbowała je
zapiąć. Ponieważ była już w rękawiczkach, miała z tym trudności. Odebrał
perły z jej rąk i pomógł jej, celowo zwlekając. Lena miała wrażenie, że
zimne perły duszą ją. Ręce Franka dotknęły jej szyi. Wstrząsnął nią dreszcz.
Nagle poczuła na szyi jego wargi. Drgnęła i odwróciła się gniewnie w jego
stronę.
— Przestań! — powiedziała podniesionym głosem.
Uśmiechem starał się pokryć zakłopotanie.
— Nie gniewaj się, Lenko. Czemu się tak denerwujesz? Dlaczego nie
pozwolisz mi się nawet zbliżyć?
W milczeniu wzięła go pod ramię i weszli do salonu. Wyglądała osza-
łamiająco pięknie i powabnie. Takiego zdania byli wszyscy goście, zwłasz-
cza mężczyźni. Niektóre panie uważały prostotę stroju Leny z3
wyrachowanie.
U boku Borkenhagena Lena przyjmowała życzenia. Czuła się przy tym
jak na torturach i wydawało jej się, że sznur pereł coraz bardziej zaciska się
na jej szyi. Chwilami sądziła, że nie zdoła dłużej tego wytrzymać. Wtedy
kierowała swe spojrzenie ku matce. Za każdym razem napotykała jej zatro-
36

skany wzrok, który próbował dodać jej odwagi. Podnosiła wtedy głowę
i wymuszała na twarzy uśmiech.
Wiedziała, że Romitten miał również przyjść. Ojciec powiedział jej to,
by j% przygotować. Teraz oczekiwała ze skrytą obawą jego przybycia.
]Vliała nadzieję, że się uspokoi, gdy wreszcie stanie przed nią i się przywita.
Wreszcie nadszedł. Najpierw przywitał się z rodzicami Leny, po czym
zwrócił się uprzejmie do narzeczonej. Ze wszystkich stron skierowały się na
nich zaciekawione i wyczekujące sensacji spojrzenia. Henryk Romitten zda-
wał sobie z tego sprawę. Zachowywał się nienagannie. Lenie również udało
się zachować spokojna twarz, chociaż zdawało jej się, że cała sala kręci się
wokół niej jak upiorny korowód. Tylko na moment spojrzeli sobie w oczy
i oboje dostrzegli w nich udrękę tej chwili.
Borkenhagen i Romitten wymienili parę zdawkowych zdań. Lena ro-
zejrzała się wokół w poszukiwaniu pomocy i napotkała spojrzenie brata.
Szybko zorientował się w sytuacji. Podszedł spiesznie do nich, aby powitać
serdecznie Henryka i wraz z nim oddalić się pod jakimś pozorem.
Borkenhagen patrzył za oddalającym się Romittenem z pogarda.
— Romitten to nudny i sztywny człowiek, nie mogę go znieść. Poka-
zując swoją nieszczęśliwa twarz, psuje zawsze każdą zabawę. Ma minę,
jakby został zaproszony na pogrzeb, a nie na zaręczyny — powiedział
do Leny.
Zmusiła się do odpowiedzi:
— Zapominasz, że los nie sprzyja mu tak, jak tobie. Musi ciężko pra-

background image

cować, aby utrzymać majątek.
— No tak — rzekł Borkenhagen — ale nawet jeśli jego położenie nie
jest najlepsze, nie musi obnosić swego przygnębienia i psuć innym humor.
Czy ty możesz go znieść, Lenko?
Przecież wiesz, że jest najlepszym przyjacielem mojego brata i bar-
20 go wszyscy lubimy — powiedziała z pozornym spokojem.
Fred
Hm, no cóż, możliwe. Nie będziemy kłócili się o upodobania. Mnie
on nie podoba. Ale nie pozwólmy popsuć sobie nastroju... Zresztą —
P jrzał na zegarek — premier powinien zjawić się tu lada chwila. Ależ się
ziwi, gdy cię zobaczy. Mówią, że zna się na kobietach. Będę bardzo dum-
ny'-'tsllmu się spodobasz. "
rowadził Henryka Romittena do głębokiej niszy okiennej, aby
go choć przez chwile od ciekawskich spojrzeń. Tak było lepiej.
37

Na twarzy Henryka odbijało się głębokie wzruszenie. Fred opowiadał mu
o błahostkach, chcąc dać przyjacielowi czas na opanowanie się.
Henryk zauważył w końcu ten sprytny manewr i uścisnął mu dłoń, ser-
decznie się uśmiechając.
— Dziękuję ci, dobry człowieku.
Fred zaprotestował, uśmiechając się z zakłopotaniem.
— Przestań, Henryku, domyślam się przecież, jak się musisz czuć.
Proszę cię tylko o jedno: nie myśl źle o Lenie, ona nie mogła inaczej postą-
pić, nie wiesz, w jak jesteśmy trudnej sytuacji.
Henryk spojrzał przyjacielowi w oczy.
— Nie martw się, Fred, za bardzo kocham twoją siostrę, by choć na
chwilę zwątpić w szczerość jej postępowania.
— Słusznie. Między nami mówiąc obawiam się o nią. Jej małżeństwo
nie będzie usłane różami. Ona i Borkenhagen zbyt różnią się zarówno po-
glądami, jak i odczuciami. On nie jest tak zły, jak sądziłem, i pokazuje się
ojcu z zaskakująco szlachetnej strony, ale Lena do niego nie pasuje.
Henryk potarł pokryte kropelkami potu czoło. Zanim zdążył cokolwiek
odpowiedzieć, podeszła do niego pani Warnstetten. Spojrzała ciepło na
Romittena.
— Chciałam panu podziękować, że pan przyszedł, kochany panie Hen-
ryku — od chłopięcych lat nazywała go po imieniu. — Byłoby mi bardzo
przykro, gdybym nie mogła dziś z panem porozmawiać. Wiem, że najchęt-
niej uciekłby pan jak najdalej stąd. Ale nie można schować się przed włas-
nym udręczonym sercem. Tu nie będzie pan cierpiał bardziej, niż gdyby
został pan w domu.
Pocałował ją z szacunkiem w rękę.
— Jest pani dobra jak zawsze.
Roześmiała się gorzko.
— Dobra? Ależ skąd! Być dobrym, znaczy darzyć miłością wszystkich
ludzi. A tego już nie potrafię. Nieszczęście mojej córki nauczyło mnie nie-
nawiści do tego człowieka, którego powinnam kochać — jej oczy patrzyły
zimno i twardo, w charakterystyczny teraz dla niej sposób.
Romitten spojrzał na nią zdumiony. Jak dziwnie odmieniona wydaw
mu się ta zwykle łagodna i pełna dobrych uczuć dla wszystkich kobieta.
— Kochana pani — wyszeptał.
Opanowała się.

background image

38

— Zostawmy ten temat, nie pasuje do tego radosnego święta — po-
wiedziała gorzko.
— To nie może być prawdą, że Lenę Warnstetten łączyło coś z Romit-
tenem — rzekła jakaś starsza dama do sąsiadki — niech pani spojrzy z ja-
kim ożywieniem rozmawia on z jej matką i bratem.
Zagadnięta podniosła binokle do oczu i spojrzała na wspomnianą
trójkę.
— Oczywiście, to tylko plotki autorstwa pani Sattenfeld. Truje się
tym, że Borkenhagen nie starał się o rękę jej córki Mety.
— Zgadzam się z panią, kochana. Zresztą Lena Warnstetten podoba
mi się bardziej niż Meta Sattenfeld. Proszę pani, wybór mężczyzny z takim
majątkiem jak Borkenhagen nie mógł paść na taką pozbawioną wdzięku ty-
czkę chmielową, jaką jest biedna Meta.

N

— Ma pani całkowitą rację, szanowna pani. Ale moje poczucie piękna
byłoby bardziej usatysfakcjonowane, gdyby Lena zaręczyła się
z Romittenem.
— Dobry Boże! Byliby biedni jak myszy kościelne. Można pozazdro-
ścić Warnstettenowi, że Lena robi tak doskonałą partię. Naturalnie, narze-
czony nie jest przystojny, mówi się o nim, że umiał korzystać z życia, ale
mądra kobieta potrafi odpowiednio pokierować mężczyzną. Proszę mi po-
wiedzieć, czy to prawda, że premier ma tu przyjść dziś wieczorem?
— Na pewno. Pani Sattenfeld dowiedziała się tego od syna, który jest
jego zastępcą. Chce wyróżnić w ten sposób Borkenhagena, gdyż on znowu
przeznaczył wysoką kwotę na budowę nowej kliniki w mieście.
— Naturalnie, za pieniądze można kupić wszystko.
— Sam prezydent miał początkowo zamiar przyjść osobiście na przy-
jęcie, ale przeziębienie przykuło go do łóżka.
Co pani mówi! Tak, tak, Warnstettenowie mieli szczęście z tymi
zaręczynami. Był już najwyższy czas.
Najwyższy, moja kochana. WiemiZpewnego źródła, że Warnstetten
w Ooliczu bankructwa. Ale uwaga, zajechał jakiś powóz. To na pewno
Premier...
^ zeptano sobie z ust do ust, że przybył premier. Zapadła pełna oczeki-
la,cisza- Wszystkie spojrzenia były skierowane na drzwi. Wreszcie
' towarzystwie swego zastępcy, Sattenfelda. Przez salę przebiegł
1 szmer- Wszyscy kłaniali się z; uniżonym uśmiechem.
39

Premier spojrzał poważnie na zebranych. Na jego ustach zagościł zło-
śliwy uśmiech. Nienawidził uniżoności. Cenił otwartość i uczciwość.
Wśród współpracowników nie był lubiany. Pochlebców wyszydzał ostrymi
i dowcipnymi uwagami. To nie mogło się podobać. Dlatego wszyscy służal-
cy dziękowali cicho losowi, że narzucony mu zastępca był po ich myśli. Mi-
mo to nikomu nie przychodziło do głowy, by dać znać po sobie, co
faktycznie myśli. Natomiast wśród społeczeństwa cieszył się wielkim sza-
cunkiem i był lubiany.
Wysoki urzędnik, którego powitano z należnymi honorami, złożył
narzeczonym serdeczne życzenia i zmierzył Lenę pełnym podziwu wzro-
kiem. Borkenhagenowi sprawiło to dużą satysfakcję. Natomiast narzeczony
zrobił na premierze przykre wrażenie. Jego zachowanie, pełne uniżoności

background image

i pokory, wydawało mu się podwójnie niesmaczne w porównaniu ze spo-
kojną i dostojną postawą Leny. Wysłuchawszy najważniejszych wiado-
mości od Borkenhagena, premier rozmawiał tylko z nią. Wszyscy otoczyli
szacownego gościa, aby pochwycić choć jedno jego słowo, choć jedno jego
spojrzenie. On zaś znudzonym wzrokiem wodził po wszystkich zgroma-
dzonych. Tylko jedna postać zwróciła jego uwagę. Henryk Romitten stał
oparty o kolumnę i obserwował ponuro budzące niesmak zachowanie miej-
scowych.
Premier spojrzał na niego uważnie. Złapał za ramię Freda Warnstette-
na, który przez przypadek znajdował się obok niego.
— Czy to nie jest Henryk Romitten? — zapytał z zainteresowaniem,
wskazując oczyma na Henryka.
Fred przytaknął.
— Proszę mnie do niego zaprowadzić, panie Wamstetten!
Ramię w ramię przeszli przez salę w kierunku Henryka.
— My się już znamy, panie Romitten, nieprawdaż?
Henryk wyprostował się i stał przed nim spokojnie i swobodnie.
— Tak, panie premierze. Miałem zaszczyt zostać przedstawiony par,1-'
zeszłej jesieni w czasie polowania w Stettendorf.
— Rzeczywiście. Bawiliśmy się wtedy wspaniale — odparł premier,
patrząc z wyraźnym upodobaniem w wyrażającą silny charakter twarz Ro-
mittena — poznałem pana od razu. Cały czas miałem nadzieje, że znów p?
na spotkam, ale nie widuje się pana nigdzie.
— Nie mogę zbyt aktywnie brać udziału w życiu towarzyskim. N'^ -
40

tpllwlc słyszał pan, że na Romitten nadeszły ciężkie czasy. Muszę ciężko
nracować, aby utrzymać się na odziedziczonej ziemi.
Premier spojrzał na niego uważnie.
_ Źle powodzi się ziemiaństwu w naszym okręgu, nie sądzi pan?
_ Bardzo źle. Tylko niektórym udaje się utrzymać na powierzchni.
Rolnictwo upada.
_ No cóż. Trzeba jednak stwierdzić, że taki Borkenhagen na przykład
świadczy o czymś wręcz przeciwnym.
_ Ponieważ zarówno on, jak i jego przodkowie potrafili połączyć in-
teresy rolnicze z przemysłem.
— A czy inni właściciele ziemscy nie mogliby zrobić podobnie?
— Większość, do której i ja należę, nie posiada niezbędnego kapitału,
aby się odważyć na taki eksperyment.
— Szkoda! Gdybym mógł pomóc! Ale o tym musimy porozmawiać
innym razem. Pańska posiadłość leży gdzieś tu w pobliżu?
— Posiadłości Warnstetten i Romitten rozdziela tylko las i duże jezio-
ro, należące do Borkenhagena. Jadąc tutaj musiał pan przejeżdżać koło
mego domu.
— Tak, tak. Mieszka pan w Romitten sam, czy też mogę poznać tu
pana żonę?
Twarz Romittena zachmurzyła się. Rozmowa ta nie była dla niego
przyjemna, gdyż mimo woli stał się centrum zainteresowania wszys-
tkich gości.
— Nie jestem żonaty.
Premier już przy pierwszym spotkaniu z Henrykiem Romittenem po-
czuł do niego sympatię. Nie chciał teraz zaprzepaścić okazji, by zbliżyć się

background image

do niego.
— Ponieważ pan nie ma czasu, aby nas odwiedzić, czy będę mógł bez
zbędnych formalności złożyć panu wizytę w Romitten? Wyznam otwarcie,
że już wtedy w Stettendorf wzbudził pan we mnie sympatię. Czy mogę
Przyjechać?
Mężczyźni przyglądali się sobie badawczo. Romitten zaczerwienił się.
Doceniał wyróżnienie, jakie go spotkało. Ci, którzy zgromadzili się Wokół
n|ego i premiera, spodziewali się, że i na nich spadnie “promień łaski". Po-
nieśliby największe ofiary, aby zaskarbić sobie podobne względy. Henryk
natomiast nie ubiegał się o nie. Faworyzowanie jego osoby, wtedy w Stet-
41

tendorf, uważał za kaprys. Te^az P1**0"3* ^ Jednak' żedę my lit Premier
spoglądał poważnie i z sy/"^ w 0^ Ronuttem Henryk Pocfflł
wzruszenie^ ^^.^ .^ zechce ^ pan uczynić teizaszczyt i odwie-
dzić mój skromny dom.

.

_ Tego właśnie pragnę^ ' dlateg° tak usilnie ° to I10826' Pan nie b?'
dzie mnie dręczył zbędnymi hjfronoram1'
Roześmiał się i Heniek musiał zawtórować temu szczeremu
ścy wokół zaczęli s?1? również uśmiechać, patrąc na nich. Dorad-
c i j - • ł “Arabów0 brwi, przybrał niechęlny wyraz twarzy,
ca Satatenfeld ściągnął nerw/"

v j ,,,,,.

iakbv chciał w ten sposób ^protestować przec.w tak btzposredmemu za-
J 3 .

. Cf i^^^em z Fredem Warnstetteneirnieopodal rozma-

chowamu premiera. Stał raze^ . . r .
w najbliższych dniach. Powiedzmy pojutrze.
wiających Szef nie zwracał Jednak na meg° uwagi , rozmawiał nadal
z Romittenem.
' — A więc przyjadę i
• ' • A •» i^śli mi pan obieca, że nie będzie robił żadnych
Wproszę się na śniadanie, je^

f ^ '

specjalnych przygotowań.

.

r ij • i K.“.HvX3 mezadowolną minę. Niewiarygodne, zęby
Sattenfeld miał bardztr

. . " .; . , y& . ' . .

tak długo rozmawiać ze zw^J™ ^mianmemi tak bezceremonialnie s*
śmiać To była doprawdy <^redma Pojemność dla tal dbałego o formy
urzędnika. Z niechęcią wyr^ieniaJ^ zdawkowe uwa§lz Fredem patrzył
v “ . . t • “ zyma na rozmawiających mężczyzn. Minęła je-
z na wpół przymkmętymioc * ^ * } J
, f, . • ““^“,gnali, umówiwszy się na pojutrze,
szcze chwila zanim się poze^J ^ HJ ^
Henryk odwzajemnił s^

./. “_ ,."J. .

j i. • • r -“/m obserwowała całe zaiscie. Wyróżnienie uko-
Lenę, która podobnie jak uV . . . , ,J . }. , . T“h
Y

, . spokojne i godne zachowame cieszyło ją. len

° 3n . 11 • moment, lecz szybko odwrócita się do narzeczo-
spoirzema spotkały się na rP .. . . . “ ,^T
v J , . , . '-e do mer, z trudem opanowuac eniew. Był bar-
neeo, który zmierzał właśni". *' f. -ln . . ^
& . , 1 .5,0 “^rtner tak bardzo wyróżniał Romittena, jemu zaś
dzo niezadowolony, ze prei . . ... . . . . ,,“
x . ., . , “,Q- AFie na darmo przecież ofiarował tyle pieniędzy

background image

nie poświęcił wiele uwagi, r v J v
na klinikę.

/jburzające?CzyRomittenpRyszedłtupoto,by

— Nie uważasz, ze to r ^ “,, , -. u-»
x . . _• ““tego towarzystwa? Mogłem zaoszczędzić sobie
ściągać zainteresowanie caf & ' & ^
zapraszania go.
Lena zauważyła jego
42

.— Proszę cię, opanuj się, wyglądasz jakbyś był chory — powiedziała
cicho.
.— Możliwe, że jestem — odparł. To oburzające ze strony Romittena.
f ak natrętnie pchać się na pierwszy plan.
— Nie robił tego przecież, wręcz przeciwnie, trzymał się bardziej na
uboczu niż inni. Henryk Romkten nie jest człowiekiem, który by się ubiegał
o czyjeś względy — odparła drżącym głosem.
Przyglądał się jej z rosnącą nieufnością. Wyglądała pięknie z tymi bły-
szczącymi ze wzburzenia oczyma. Ścisnął boleśnie jej ramię.
— Jesteś po stronie Romittena. Tego nie zniosę. Leno, słyszysz? Co
cię obchodzi Romitten?
Lekko pobladła.
— Proszę, puść moje ramię, sprawiasz mi ból. Muszę stanąć po jego
stronie, gdy ty jesteś wobec niego niesprawiedliwy.
Puścił jej ramię.
— Co cię to obchodzi? Do diabła z tymi żebrakami! — wyrzucił ze
złością.
— Wiesz przecież, że jest przyjacielem domu. Proszę cię, uspokój się,
zwracasz na siebie uwagę.
Spojrzał pałającymi oburzeniem oczyma w spokojną, bladą twarz
Leny. Jej wdzięk miał nad nim magiczną władzę. Uraza zniknęła,
gniew ostygł.
— Już dobrze, Lenko. Już jestem spokojny. Premier może sobie wy-
różniać Romittena, ile tylko zechce. Za to do mnie należy najpiękniejsza ko-
bieta. Wyglądasz cudownie w tej białej sukience. Oczywiście, na taki strój
może pozwolić sobie tylko kobieta posiadająca tak królewskie kształty jak
ty — sięgnął po jej rękę i pogłaskał ukradkiem.
Leną wstrząsnął dreszcz. Chciała wyswobodzić ramię i w zdenerwowa-
n»i ścisnęła wachlarz tak mocno, że omal go nie złamała.
— Nie opieraj się, Lenko, i nie rób od razu tak niechętnej miny. Dla-
tego się mnie obawiasz? Pozwól mi się podziwiać, Leno.
— Frank, proszę cię — Lena zadrżała. — Przecież wiesz, w jakie za-
kłopotanie wprowadzają mnie takie słowa.
— Tak, wyglądasz jak zatrwożony ptak. Ale gdy zostaniesz wreszcie
9ją żoną, wszystko musi się zmienić. Pewnie myślisz, że musisz mi ską-
czułości, bym się tobą nie znudził. O to nie musisz się martwić, rozko-
43

chałaś mnie w sobie tak, jak żadnej innej się to do tej pory nie udało. Twoje
oziębłe zachowanie wzmaga jeszcze miłość w moim sercu. Ha, wszyscy mi
ciebie zazdroszczą, wszyscy! Jak myślisz, co dałby Henryk Romitten, żeby
znaleźć się na moim miejscu?
Lena pobladła, jej wargi zadrżały. Nie mogła dłużej tego słuchać. Ro-

background image

zejrzała się wokoło, szukając pomocy. W tym momencie podeszła do nich
matka, która już od dłuższej chwili obserwowała narzeczonych.
— Dobrze się czujesz, Leno? Jesteś taka blada. Lena odetchnęła głębo-
ko i próbowała się uśmiechnąć.
— Tu jest tak duszno, mamo.
— Może wyjdziemy na chwilę do ogrodu, kochanie — zaproponował
Borkenhagen.
Lena mocno przytuliła się do matczynego ramienia i spojrzała na nią
błagalnie. Pani Warnstetten zrozumiała to spojrzenie.
— Nie możecie teraz wyjść, drogi Franku, za chwilę siądziemy do p
siłku — stała przy narzeczonych, aż do chwili, gdy dano znak, że poda1
do stołu.
Borkenhagen nie był zadowolony z jej towarzystwa.
Na szczęście, żeby poślubić Lenę, nie muszę żenić się z jej matką.
Zawsze się zjawia, gdy chcę okazać mojej narzeczonej trochę czułości, jak:
gdyby Lena sama nie umiała zachować dystansu! Nie pozwolę dłużej'
przesuwać terminu ślubu! — myślał Frank Borkenhagen, rozmawiając
z paniami.
Premier poprowadził panią Warnstetten do stołu. Po jego drugiej stro-i
nie zasiedli narzeczem. Szanowny gość z ożywieniem rozmawiał z matką!
i córką, a nawet Borkenhagen usłyszał słowa uznania dla swojej wielkodu-
sznej fundacji.
Triumfująco rozejrzał się wokół siebie. Romitten został wyłączony z tej
rozmowy, siedział bowiem tak daleko, że nie mógł w niej uczestniczyć.
Sprawiło to B&rkenhagenowi ogromną satysfakcję. Już od dzieciństwa
nienawidził go, ponieważ czuł jego przewagę, a Henryk nie ukrywał, że nim
gardzi.
Nie mógł jednak zapobiec temu, że premier po kolacji ponownie za-
szczycił Romittena długą rozmową, po czym zaproponował wspólny po-
wrót do domu.
— I tak muszę przejeżdżać koło pańskiego domu, możemy więc skró-
44

cić sobie podróż rozmową, jeśli pan oczywiście nie chce pozostać tu dłużej
__ powiedział uprzejmie do Romittena.
Henryk był szczęśliwy, gdyż w ten sposób został zwolniony od przy-
krego obowiązku pozostania na przyjęciu. Zgodził się więc chętnie, po
czym pożegnał się ze wszystkimi. Nie mógł już dłużej wytrzymać widoku
udręczonej twarzy Leny. Wiedział, ile kosztuje ją konwencjonalny uśmiech,
który z trudem przywoływała na twarz. Gdy się z nią żegnał, jej lodowata
dłoń spoczęła przez chwile w jego rękach, a w jej oczach pojawiły się łzy.
Pan Sattenfeld poczuł się dotknięty tym, ża.imfti jechać z Romittenem.
Z wyniosłą dezaprobatą skrytykował zachowanie przełożonego.
Nikt jednak nie zwrócił uwagi na jego niezadowolenie. Premier z oży-
wieniem rozmawiał z Romittenem, który nie znał powodu, dla którego oka-
zał się być godnym takiego wyróżnienia.
— Te zaręczyny są czystym konwenansem — powiedział premier. —
Nigdy nie widziałem pary, która by tak do siebie nie pasowała, jak ta pięk-
na, dumna dziewczyna ze swym zdecydowanie nieprzyjemnym narzeczo-
nym. Czy pan się może orientuje, jak doszło do tych zaręczyn?
Henryk był zadowolony, że mała lampka, która oświetlała wnętrze po-
jazdu, znajdowała się z tyłu. Dzięki temu jego twarz pozostawała w cieniu.

background image

— Nie potrafię tego wyjaśnić.
Zaintrygowany premier spojrzał badawczo na Henryka. Instynktownie
odczuł, że dotknął bolącego miejsca. Zręcznie zmienił temat.
Przed ukrytym w mroku nocy majątkiem Romitten pożegnali się serde-
cznie. Premier ponowił swą propozycję odwiedzenia Romittena. Nie uszło
jego uwagi, że przy tych słowach, Sattenfeld zrobił prawdziwie niezadowo-
loną minę.
—— Niech się pan uspokoi, panie Sattenfeld, świat się jeszcze nie
zawalił — zażartował z lekka drwiną, gdy ruszali w dalszą drogę.
Sattenfeld pospieszył zaraz z zapewnieniem, że nie przyszło mu nawet
o głowy, tracić panowania nad sobą z powodu postępowania szefa.
~- Już dobrze, drogi Sattenfeld, wiem już, co pan chciał powiedzieć.
lech się pan nie martwi, sam ponoszę odpowiedzialność za swoje czyny.
mierzałem po prostu złożyć komuś czysto przyjacielską wizytę, taką któ-
me byłaby uprzednio zapisana i zaplanowana.
Gdy powóz ruszył, Romitten stał na szerokich schodach swojego do-
lnu c* j o
tary służący, Gustaw oczekiwał go przy wejściu.
45

— Boże drogi, przecież to był powóz premiera — wyszeptaj
trwożliwie.
Romitten, ubawiony, popchnął go w kierunku domu.
— Chodź do domu, Gustawie, bo znów reumatyzm da ci się we ^nafcj
i nie będziesz mógł wstać z łóżka, gdy premier pojutrze przyjedzie do nas
na śniadanie.
Służący spojrzał na niego ze zdziwieniem.
— Premier?! Na śniadanie? Ach, panie Romitten, to żart?
Henryk rozejrzał się po pustym, wybielonym wapnem korytarzu.
— Mówię poważnie, staruszku! Nie spodoba się premierowi nasz stary
dom. Mamy tu przestarzałe poglądy na temat komfortu. Mam nadzieję, że
stara skórzana sofa nie załamie się z głębokiego szacunku, gdy nasz gość na
niej usiądzie. Ale on jest inny, niż o nim mówią. Idź do łóżka, staruszku!
Nie powinieneś czuwać tak długo, idź spać! Jutro musimy tu trochę po-
sprzątać, aby go godnie przyjąć, bo jest nie tylko wysoko postawionym
urzędnikiem, lecz przede wszystkim dobrym i uczciwym człowiekiem.
Uważam, że to ma większą wartość.
Gustaw spuścił głowę, nic nie rozumiejąc.
— W domu nic nie mamy, nawet kawałeczka dziczyzny. Panna Wan-
gemann przerazi się śmiertelnie.
Henryk musiał się roześmiać.
— Daj spokój, ona jest odważniejsza od ciebie. Premier chciał chleba
z boczkiem i to powinien dostać. I może być do tego jeszcze kurczę i zapie-
kane owoce. Przy takiej okazji możemy sobie na to pozwolić mimo ciężkich
czasów.
— Ach, kiedy przed dwudziestu laty...
— Nie zaczynaj znowu ze starymi czasami, Gustawie. One przeminęły
i już nie wrócą. Nie martw się! Nasz gość nie będzie żądał specjałów, na
które mnie nie stać. No, marsz do łóżka, staruszku! Dobranoc.
Premier punktualnie przybył do Romitten. Z miłym uśmiechem usiadł
na starej, obitej skórą sofie i bez ceregieli odkroił sobie plaster boczku-
Świetnie przygotowane kurczę i owoce wzbudziły również jego uznanie-

background image

46

rtna Augustyna Wangemann usługiwała, dlatego ubrała się w czarną, je-
abną sukienkę, której nie miała nigdy okazji nosić. Czuła się trochę nie-
Ojo, czego powodem była częściowo duma z odwiedzin samego
., częściowo wstyd, gdyż w przeciągu ostatnich lat suknia stała się
loch? przyciasna i szwy mogły w każdej chwili pęknąć.
Gość przybył sam. Taktownie odesłał Sattenfelda do domu, gdyż oba-
wiał się, że mógłby drwić ze skromnych warunków w Romitten. Odnosił się
AO wszystkich serdecznie, nie dając odczuć, że piastuje tak ważne stanowi-
sko. Również Henryk robił wszystko, aby gość czuł się u niego jak najle-
piej. W ciągu tych mile spędzonych godzin zawiązały się między nimi
więzy prawdziwej, męskiej przyjaźni.
Od tego czasu, gdy premier zatęsknił tylko za chwilą wytchnienia,
przyjeżdżał do Romitten. Henryk, zajęty pracami w polu, nie zawsze mógł
mu poświęcić zbyt wiele czasu. Premierowi to jednak nie przeszkadzało.
Był zadowolony, gdy udało im się porozmawiać choć godzinę.
Sattenfelda drażniła ta niestosowna przyjaźń i postarał się, aby rząd
otrzymał o tym donos. Nie osiągnął jednak zamierzonego celu, poza tym że
premier traktował go jeszcze bardziej ozięble niż dotąd.
Przyjaźń ta niczego nie zmieniła w życiu Henryka Romittena. Pracował
nawet ciężej niż dotychczas, w pracy szukając zapomnienia i ucieczki od
cierpienia. Do Warnstetten nie jeździł już wcale, od kiedy wyjechał Fred,
który krótko przed wyjazdem odwiedził go i opowiedział mu o przygnębia-
Hcej atmosferze w domu.
Anna Warnstetten zmieniła się nie do poznania. Całą miłość skoncen-
trowała na udręczonej Lenie, a wobec Borkenhagena była chłodna i szorstka.
Jako żona znosiła cierpliwie i bez skarg wiele zniewag i upokorzeń,
ecz jako matka głęboko nienawidziła tego, który zniszczył szczęście jej
Zlecka. Wszystko, co ostatnio przeżyła, ciężka operacja, obawa i troska
córkę oraz niechęć do narzeczonego Leny od nowa rujnowały jej zdrowie.
?uła się bardzo źle i, mimo że próbowała ukryć to przed córką, wiedziała,
eJej siły wkrótce się wyczerpią.
^. Warnstetten unikał jej, jak tylko mógł. Patrzyła bowiem na niego z ta-
o ^ Wyrzutem, jak gdyby żądała rachunku nie tylko za nieszczęście swoje-
&ecka, lecz również za jej własne zmarnowane życie.
Lena wydawała się pozornie spokojna i opanowana. Tylko gdy przy-
bił Borkenhagen, stawała się nerwowa i drażliwa. Szukała wtedy usil-
47

nie towarzystwa matki. Z każdym dniem czuła coraz wyraźniej, że niemo
żliwe jest porozumienie między nią a Borkenhagenem. Okazywana prze?
niego miłość dręczyła ją niewymownie, a jednocześnie miała poczucie
ny, że nie potrafi odwzajemnić jego uczucia. Nie pomagało wmawianie so
bie, że nie będzie udawać przed nim miłości. Powiedziała mu nawet, że
nie kocha, ale ukryła przed nim, że jej serce należy do innego. Kilka razv
była nawet zdecydowana powiedzieć mu o tym, ale obawiała się jego wybu.
chu. Gdyby dowiedział się, że kocha innego, nie spocząłby, dopóki nie po
znałby jego nazwiska. A ponieważ i bez tego nie był dobrze usposobiony do
Henryka Romittena, jej wyznanie mogłoby sprowadzić nieszczęście na uko-
chanego. Milczała więc dalej.
Jej matka starała się nie zostawiać ich samych, aby w ten sposól

background image

uchronić Lenę przed wybuchami czułości narzeczonego. Borkenhagen by
z tego bardzo niezadowolony, dlatego coraz energiczniej dążył do przyspie
szenia ślubu. Nie chciał czekać dłużej niż do świąt Bożego Narodzenia
i dlatego przesunięcie terminu na połowę lutego kosztowało Lenę i jej mat
kę wiele trudu.
Tymczasem lato i jesień minęły. Śnieg spadł bardzo wcześnie, na świę
ta chwycił ostry mróz.
Fred miał ferie i przyjechał do domu na parę dni przed świętami. Swo
im, w gruncie rzeczy pogodnym charakterem starał się ożywić panując
w domu atmosferę.
Chodził z Leną na długie spacery, czasem urządzali sobie kulig, a prą
wie każdego dnia ślizgali się na jeziorze Borkenhagena, które leżało na gra
nicy między Warnstetten a Borkenhagen. Właściciel wydzierżawił to
jezioro spółce handlującej lodem. Powierzchnia lodu była więc częściowo
pokruszona, ale zostało jeszcze dużo miejsca na jeżdżenie na łyżwach.
Te wycieczki z Fredem były dla Leny prawdziwym dobrodziejstweift
Lubiła ruch na świeżym powietrzu, nie odważyła się jednak nigdy wyjść
z domu sama' z obawy przed spotkaniem narzeczonego i konieczności
przebywania z nim sam na sam. Natomiast matka była już zbyt słaba, ab|
jej towarzyszyć.
Toteż Lena cieszyła się podwójnie czasem spędzonym z Fredem. l
dzeństwo jeszcze bardziej zbliżyło się do siebie. Fred wiedział, że Lena za-
ręczając się z Borkenhagenem, poświęciła się również dla niego i próbc^w
okazać jej swoją wdzięczność.

W dzień przed Wigilią była tak cudowna, zimowa pogoda, że Fred
• Lena poszli wydeptaną w śniegu ścieżką przez pole nad jezioro. Szybko
założyli łyżwy i ślizgali się, kręcąc duże koła. Początkowo trzymali się za
ce, iecz potem rozdzielili się i zaczęli gonić jak rozbrykane dzieci. Lena je-
chała przodem. W szybkim biegu nie zwróciła uwagi na drewniane paliki,
oznaczające miejsce, z którego lód został usunięty, i podjechała niebezpiecz-
nie blisko. Jej myśli odpłynęły daleko w przeszłość. Jakże często bywał tu
z nimi Henryk! No cóż, nie zobaczy go już nigdy więcej... i tak jest lepiej.
— Leno! — krzyknął z przerażeniem Fred.
Wystraszyła się i podniosła wzrok.
— Ostrożnie, skręć w prawo! O Boże jedyny! — krzyczał głośno.
Dopiero teraz spostrzegła, że jest prawie na krawędzi przerębli. Odru-
chowo rzuciła się w tył i upadła.
Zaraz zjawił się przy niej brat i zatroskany przygarnął ją do siebie.
— Czy nie zauważyłaś palików, Leno? — zapytał poruszony.
Spojrzała na niego zdenerwowana. Na jej twarzy pojawił się
niewyraźny uśmiech.
— Nie, nie zwróciłam na nie uwagi.
— Co za lekkomyślność! Jeszcze jeden krok do przodu i wpadłabyś
do wody.
Wpatrzyła się w cienką warstwę lodu.
— Leżałabym teraz na dnie, znalazłszy w lodowatej wodzie szybką
śmierć — wyszeptała.
— Leno! — krzyknął z wyrzutem.
Wzdrygnęła się i wstała.
— Czy to cię tak przeraża. Fred? mnie nie wydaje się to aż tak strasz-
ne- Jak dobrze byłoby mi w cichym łożu, tam na dnie. Gdyby nie matka, ta

background image

myśl kusiłaby mnie.
Potrząsnął jej ramieniem. Zachowanie Leny przerażało go.
— Leno, opanuj się, pomieszało ci się chyba w głowie ze strachu —
Powiedział ostro.
Przetarła oczy, potem wzięła go za rękę i uśmiechnęła się.
— Chodź, poślizgamy się jeszcze trochę. Nie myśl więcej o tym, co
Powiedziałam.
, p°Jechali dalej. Aby zatrzeć poprzednie wrażenie, Lena nie przestawała
ic. Fredowi było to na rękę, ale niekiedy patrzył na nią ukradkiem. Jej

48
49
s<*«me sługa

zwierzenie, ujawniające skryte myśli, wstrząsnęło nim do głębi. Nie mógł
zapomnieć tonu, jakim wymówiła: “Jak dobrze byłoby mi w cichym łożu
na dnie".
Chwilę jeszcze ślizgali się. Gdy zbliżyli się do brzegu, zobaczyli sanie,
które jechały drogą prowadzącą do Romitten. Byli w nich premier i Henryk.
Gdy mężczyźni zauważyli rodzeństwo, zatrzymali się. Wysiedli, by przyj-
rzeć się przez chwilę łyżwiarzom.
Fred pociągnął Lenę do miejsca, w którym stał Henryk z premierem.
— Musimy do nich podjechać, Leno. Byłoby nieuprzejmością z naszej
strony, gdybyśmy się z nimi nie przywitali.
Lena zbladła, gdy zauważyła Henryka. Przytaknęła bratu bez słowa. Jej
serce biło niespokojnie, ale udało jej się opanować. Nie widziała Romittena
od czasu przyjęcia zaręczynowego. Dzisiejsze spotkanie też było przypadkowe.
Premier miał ochotę na przejażdżkę saniami z Henrykiem. Życzył sobie
zobaczyć jezioro Borkenhagena. Henryk miał nadzieję, a jednocześnie oba-
wiał się, że zobaczy tam Lenę, wiedział bowiem, że może ich tu spotkać, bo
Fred opowiedział mu o tym planie w czasie ostatniej wizyty w Romitten.
Lena słuchała ze skrywaną dumą o przyjaźni premiera z Henrykiem.
Prawie każdego dnia Borkenhagen wygłaszał na ten temat złośliwe uwagi.
Ogromnie zazdrościł Henrykowi tej przyjaźni.
Gdy rodzeństwo zbliżyło się do brzegu, premier podszedł do nich, Hen-
ryk, ociągając się, szedł za nim. Premier przywitał się z nimi serdecznie
i rycersko pocałował rękę Leny.
— To rozkosz przyglądać się, jak pani jeździ na łyżwach, panno
Wamstetten.
— Jeszcze większą rozkoszą jest samemu się ślizgać. Tafla lodu jest
gładka jak lustro — odpowiedziała Lena.
Gdy to mówiła, jej spojrzenie skierowało się na Henryka, a twarz przy-
brała tak smutny wyraz, że wszyscy mimo woli również na niego spojrzeli.
Na jego twarzy* pojawił się także powstrzymywany ze wszystkich sił gryi
mas bólu. Pobledli oboje.
W ten sposób premier dowiedział się, że wtedy gdy wracali po przyję-
ciu zaręczynowym Leny Warnstetten, rzeczywiście dotknął bolącej rany
w sercu Romittena. Ukradkowo obserwował oboje z serdecznym współczu-
ciem. Pozornie zainteresowany, pozwolił Fredowi wyjaśniać sobie, w jakii"
celu ogromne jezioro zostało odlodzone.
50

background image

Lena i Henryk zostali przez chwilę sami.
— Wyjeżdżam zaraz po świętach i wrócę dopiero na początku marca.
Spojrzała na niego zgaszonymi oczyma.
— Dokąd?
— Premier zaprosił mnie na polowanie.
Spuściła wzrok.
— Wytrzyma pan tak długo z dala od Romitten?
Oddychał z trudem.
— W zimie można sobie na to pozwolić. A przynajmniej nie będzie
mnie tu w lutym — powiedział znacząco.
Lena zaczerwieniła się. Wiedziała, że to miało oznaczać: “Przynaj-
mniej nie muszę być obecny na twoim ślubie".
— Tak, tak będzie lepiej — powiedziała cicho, a jej pełne zwątpienia
spojrzenie napotkało jego wzrok. — Gdyby tylko można było uciec w ten
sposób! — dodała, składając ręce jak do modlitwy.
Podszedł do niej blisko.
— Leno, jeszcze nie jest za późno — szepnął gorąco.
Wzdrygnęła się.
— Za późno. Okup został już" wpłacony — odpowiedziała prawie nie-
zrozumiale.
— A więc niech ci Bóg dopomoże, Leno — wyrzucił z siebie.
Nieruchomymi oczyma spojrzała w dal. Nagle drgnęła. Jej oczy rozsze-
rzyły się ze zgrozy. Podążył za jej spojrzeniem i zobaczył w oddali wyłania-
jące się sanie.
— To Borkenhagen! — stwierdziła Lena i spojrzała na niego, jakby
chciała powiedzieć: “Odejdź, zaoszczędź mi spotkania z nim w twojej obec-
ności".
Fred zauważył sanie w tym samym momencie.
Nadjeżdża mój szwagier — powiedział głośno, by zwrócić
Wag? Leny.
Premier nie miał ochoty spotkać się z Borkenhagenem, nie lubił go
~- Chodź, drogi Romittenie, zmarzłem już.
anowie pożegnali się w pośpiechu, prosząc o przekazanie Borken-
eenowi grzecznościowych pozdrowień.
na i Henryk wymienili ostatnie spojrzenia. Zdawała sobie sprawę, że
51

gdy zobaczy go następnym razem, będzie już żoną Borkenhagena. Jej serce
ścisnął straszny ból. Gdybym mogła leżeć teraz na dnie jeziora, tam, gdzie
jest najgłębiej — myślała z rezygnacją. Jej zrozpaczone spojrzenie błąkało
się dookoła. Jak przez mgłę widziała otaczajjący ją*4as.
Premier usiadł w milczeniu obok Romittena i spoglądał ze współczu-
ciem na jego bladą i wzburzoną twarz. Sądził, że poznał przyczynę tego
przygnębienia. Zdecydowanie uścisnął mu dłoń.

\

— Wydaje mi się, że wyjazd dobrze by panu zrobił. \
Henryk zerwał się i spojrzał na niego niepewnie. Ale w^ oczach przyja-
ciela zobaczył wyraz szczerego współczucia i ostra odpowiedź zamarła mu
na ustach.
proszenie
— Tak. Dlatego jestem panu bardzo wdzięczny
do Eifel.

background image

— Mam nadzieję, że"biiaj na tym skorzystamy.
ństwie. Na-
Pozdrowił
Tymczasem sanie Borkenhagena zatrzymały się przy rod:
rzeczony w eleganckim, kosztownym futrze wysiadł z trude
Lenę, ciesząc się ze spotkania.

*

— Spotkało rtińie dziś szczęście, bo mogę cię zobaczyć, Lenko. Zno-
wu tu przyszłaś, aby pojeździć na łyżwach? Strasznie mi przykro, że nie
uprawiałem łyżwiarstwa od dzieciństwa, tym bardziej, że ty tak bardzo to
lubisz. Dzień dobry, Fredzie. Kto był w saniach, które stały obok was? Wi-
działem, jak odjeżdżały. \
— To był premier z Rotnittenem—odpowiedział Fred, pozdrowiwszy
najpierw przyszłego Szwagra\

\

Na twarzy Borkenhagena pojawił się grymas nienawiści.
— To wygląda tak, jakbym wam przeszkodził — powiedział
ze złością.
— Przeszkodził? Dlaczego miałbyś przeszkadzać? — zapytał Fred na
pozór swobodnie.
— Cóż, mdzna było tak przypuszczać. To wyglądało prawie jak
ucieczka.
— Gdybyś przyjrzał się uważniej, zauważyłbyś z pewnością, że
panowie strasznie zmarzli, bo tak się trzęśli — zażartował Fred. Potem
zwrócił się do Leny.
— Chcesz jeszcze pojeździć, Leno?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, Borkenhagen powiedział z przekąsem.

— Jadę właśnie do Warnstetten, gdzie przede wszystkim chciałem zo-
baczyć się z tobą, Leno.
— Jeśli tak, to oczywiście wracamy z panem do domu.
Fred zdejmował Lenie łyżwy. Borkenhagen przygryzał wargi z nie-
— Panowie prosili, aby cię pozdrowić, Franku — powiedziała Lena,
aby udobruchać narzeczonego.
Skłonił się w ironicznym podziękowaniu.
_ Cóż za zaszczyt! Dziękuję bardzo. Zresztą, wielcy panowie mają
wielkie kaprysy. Chciałbym wiedzieć, dlaczego premier wybrał sobie właś-
nie biednego Romittena na najlepszego przyjaciela.
Lena spojrzała na mego z gniewem.
— Romitten jest człowiekiem bez skazy, chociaż zubożał podobnie jak
my. Pracuje ciężko, aby wydźwignać się z biedy, a to mu ujmy nie przyno-
si. Premier nie mógł wybrać człowieka, który byłby bardziej godny jego
przyjaźni — powiedziała zdecydowanie.
— Lena ma rację, Frank. Ja, jako przyjaciel Henryka, znam go napra-
wdę dobrze i mogę go najlepiej ocenić — potwierdził słowa Leny Fred.
Borkenhagen skłonił się ponownie, wyrażając tym swoją pogardę.
— Muszę się oczywiście poddać. Dwóch na jednego to niesprawiedli-
wa walka. Czy mogę odwieźć was do domu?
— Wolałabym pójść piechotą — powiedziała gwałtownie Lena. Już
sama myśl, że musiałaby siedzieć z Borkenhagenem w wąskich saniach, by-
ła nie do zniesienia. Prócz tego znała jego niechęć do spacerów i miała
nadzieję, że długa droga go zniechęci.
Początkowo usiłował nakłonić ją do zmiany decyzji.
— Musisz być zmęczona po ślizgawce, Lenko. Wsiądź do sań!

background image

— Nie, naprawdę dziękuje. Mogłabym się przeziębić. Jesteśmy roz-
grzani po jeździe, poza tym nie mamy na sobie ciepłych futer.
— No więc, chodźmy! — objął ramię Leny. — Spacer z tobą ma rów-
nież swój urok — powiedział.
— Ścieżka była wąska i ku utrapieniu Leny Fred musiał iść za nimi.
Borkenhagen zmęczył się szybko. Przypomniała mu się rozmowa
sPrzed chwili, budząc w nim na nowo gniew.
— Jestem zły na ciebie, Leno! — nazywał ją Leną tylko wtedy, gdy
b# * złym humorze.

53
52

Nie spojrzała na
— Dlaczego?
— Bo ty zawsze stajesz po stront Romittena.
Przygryzła wargi*-
— Nie powinieneś na niego niesłusznie napadać!
— Ale ja sobie 2?yczę, byś była ^wsze po mojej stronie, nawet wtedy,
jeśli nie będę miał racj1-
— Jeśli będziesz obrażał przyjaciół naszej rodziny, nigdy!
— Aha, przyjaciel tu, przyjaciel iim. Czasami wydaje mi się, że bardzo
lubisz tego... tego RoifnNena. Wszyscy szaleją na jego punkcie.
Lena nie odpowiadała.
— Chcesz milczeć? — zapytał niecierpliwie Borkenhagen, obejmując
ją ramieniem. — Len*°> jestem zazdrosny niczym Otello — szepnął jej do
ucha. — Twoja uroda i subtelność sprawiają, ze zachowuję się jak szalony.
Lena chciała uwoJnić się z jegoobjęć.
— Puść mnie, nić jesteśmy przecież sami.
Objął ją jeszcze rtfoaiiej.
— Sami? My ni?dy nie jestesąy sami) Leno. Zawsze jest przy nas
twoja mama. Pilnuje fl>as jak wartownik. Nie zniosę tego dłużej. Chciałbym
zamienić z tobą chociaż jedno słowo na osobności, chociaż raz cię pocało-
wać. Nie rozumiesz teg0?
Wzdrygnęła się ze? wstrętu.
— Puść mnie! O> pomyśli sobie Fred?
— Ach, mała, sfcromniutka dziewczynkot Czy myślisz, że twój brat
nie wie, co czują zakochani?
Zadrżała.
— Ale ja cię nie kocham - wybuchnęła. — Mówiłam ci to już
kilka razy.
Spojrzał pałającymi gniewem oczami.
— Nie przeradzaj z żartami — powiedział z pogróżka w głosie. -
Pewnie chciałabyś zostać żonatego biedaka Romittena. Masz źle poukłada-
ne w głowie?
Opanowała ją odwaga, typowa dla ludzi pełnych zwątpienia, którzy nie
widzą przed sobą żadnych perspektyw.
— A gdyby tak był°- Czy zwróciłbyś mi wolność?
Przycisnął jej ramię do swojego tak mocno, że poczuła ból.
54

background image

— Nie, nigdy bym tego nie zrobił. Jesteś moja i będziesz moja!
Zamknęła się w sobie, jej odwaga pierzchła.
— Nie sprawiaj mi bólu! — poprosiła z rezygnacją.
Dostrzegł w jej oczach błyszczące łzy.
— Lenko, mówiłaś to poważnie czy żartowałaś?
— Oczywiście, żartowałam — powiedziała cicho.
— Ze łzami w oczach?
— Prawie zgniotłeś mi ramię.
Pogłaskał ją po obolałym ramieniu.
— Moja biedna Lenko! Widzisz, jakiego będziesz miała silnego męża?
Wiesz, wydawało mi się, że mówisz poważnie. Nie odstąpiłbym cię nikomu
innemu, Lenko, a zwłaszcza Romittenowi. Walczyłbym o ciebie na śmierć
i życie. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo cię kocham. Gdybyś
tylko chciała, mogłabyś owinąć mnie sobie wokół palca. Gdy zostaniesz
moja żoną, nauczę cię miłości. Spełnię wszystkie twoje marzenia. Powinnaś
żyć jak księżniczka. Gdybym cię tylko miał już w Borkenhagen. Stworzę ci
zachwycające gniazdko. Wszystko będzie gotowe pod koniec stycznia.
Wtedy pokażę je tobie i mamie. I jeśli tylko coś ci się nie spodoba, zostanie
od razu zmienione według twego życzenia.
Zmusiła się do miłego uśmiechu.
— Jesteś taki dobry, Frank.
Roześmiał się szczęśliwie.
— Dobry...? Moja Lenko, tylko głupcy są dobrzy. Ale ty powinnaś
czuć się u mnie dobrze, gdyż chcę, aby moja żona żyła jak królowa. Po to ją
będę miał.
Fred nie zauważył, co zaszło między narzeczonymi. Jego myśli wróciły
do sceny na jeziorze, gdy Lena wpatrywała się nieruchomym wzrokiem
w cienką warstwę lodu. Jeszcze brzmiały mu w uszach jej słowa: “Jak do-
brze byłoby mi w cichym łożu na dnie". Czy cierpiała aż tak bardzo z po-
w°du zaręczyn, że śmierć wydawała jej się lepszym rozwiązaniem? Martwił
s|? poważnie o siostrę i zły był, że nie może jej pomóc. On również odsunął
Sl? od ojca, ponieważ wiedział, że wszystkie nieszczęścia spadły na Warn-
stetten z jego powodu.

Święta Bożego Narodzenia minęły niezauważenie. Pani Warnstetten
czuła się tak źle, że prawie nie wychodziła z łóżka. Lena zmusiła ojca do
zaangażowania gospodyni, ponieważ prowadzenie domu byłoby dla mamy
zbyt wielkim obciążeniem, gdy ona nie będzie jej już mogła pomóc.
Borkenhagen podarował Lenie na gwiazdkę bardzo kosztowne prezen-
ty, które nie sprawiły jej jednak żadnej radości. Nie wiedziała, co zrobić z tą
biżuterią. Frank odczuł jej ponury nastrój jako zniewagę. Oprócz Leny ob-
darował również hojnie rodziców i brata narzeczonej. Fredowi przysłał
pięknego konia czystej krwi, z którego ten się bardzo ucieszył. Było to bo-
wiem spełnienie długo skrywanego marzenia. Mimo to jednak wszyscy,
z wyjątkiem Borkenhagena, byli szczęśliwi, gdy święta minęły. W dzień
Nowego Roku Fred wyjechał, a Lena z mamą musiały zacząć poważnie my-
śleć o przygotowaniu wyprawy. Borkenhagen był w ciągłym ruchu, szyku-
jąc dom na przyjęcie Leny.
Pod koniec stycznia wszystko było gotowe i Frank mógł przywieźć tu
Lenę i jej matkę, aby mogły zobaczyć dom.
Rodzinna siedziba była bardzo okazała. Została wybudowana przez
dziadka Franka, który dorobił się wielkiego majątku, założył pierwsze fa-

background image

bryki, co stworzyło podwaliny wielkiej fortuny rodziny Borkenhagenów.
Przed domem rozciągał się wspaniały park z pięknymi fontannami i ra-
batami. Do wejścia prowadziły szerokie schody, na poręczach których
umieszczono lampy w kształcie olbrzymich świeczników. Obszerny hol
wyłożony był marmurem. Kosztowne dywany oraz całe mnóstwo kwiatów
sprawiały przytulne wrażenie. Szerokie marmurowe schody, prowadzące na
piętro, pokrywały puszyste chodniki. -Kunsztownie, ale i trochę przesadnie
zdobione poręcze były bogato złocone. Na samym środku holu, otoczona
kwiatami, stała rzeźba przedstawiająca Ariadnę z Danneker. Na parterze
znajdowały się salony, w których bogate złocenia, obrazy i malowidła na
suficie wydawały się pretensjonalne. Podobnie salon i sypialnia, znajdujące
się na piętrze, były przesadnie bogato urządzone. Wszędzie znać było
przesadę.
Szczególnie bogato umeblowane były pokoje, które Borkenhagen prze-
znaczył dla Leny. Niezliczone ilości kosztownych figurek i innych drobiaz-
56

gów, dobranych bez znawstwa, zalegały na meblach, nie pozostawiając na
nich pustego miejsca. Koronkowe firany, ciężkie zasłony, grube dywany
oraz meble przytłaczały przepychem.
Lena miała chwilami wrażenie, że nie będzie mogła w tych pokojach
oddychać. Wystrój wnętrz nie wydawał jej się ani ładny, ani wytworny, lecz
przesadny i pozbawiony dobrego smaku.
Frank obserwował ją z miną dziecka czekającego na pochwałę.
Lena nie chciała niczego ganić. W gruncie rzeczy było jej obojętne,
gdzie spędzi resztę życia. Pochwaliła go więc machinalnie, napomykając je-
dynie, że wszystko jest dla niej zbyt kosztowne i trudno jej będzie się przy-
zwyczaić do życia w tym otoczeniu.
— Różnica między Warnstetten a Borkenhagen jest zbyt duża.
Roześmiał się mile połechtany.
— Tak powinno być, Lenko. Tak właśnie powinno być!
Chciał jeszcze usłyszeć słowa aprobaty od pani Warnstetten. Więc ta
zmusiła się do wyrażenia swego uznania. Droga i oglądanie domu wyczer-
pało jej siły. Poczuła, że zbliża się kolejny atak. Ostatnio miewała je często.
Poprosiła więc o chwile wytchnienia.
Lena pochyliła się nad nią zatroskana.
— Mamo! Moja kochana mamo, czy dobrze się czujesz?
— Zaraz mi przejdzie, córeczko. Nie martw się!
Borkenhagen z zazdrością słuchał pełnego czułości głosu Leny. Do nie-
go nigdy nie mówiła w ten sposób. Znaczył dla niej o wiele mniej niż mat-
ka. Nie kochała go, sama mu to powiedziała. Teraz jeszcze nie, ale z czasem
powinna i będzie musiała go pokochać. Frank Borkenhagen osiągał przecież
wszystko, czego zapragnął. Miłość przyjdzie wraz z małżeństwem. Tym się
pocieszał, a ponieważ chciał, by tak się stało, uwierzył w to.
Gdy pani Warnstetten trochę odpoczęła, zaprowadził obie do małej ja-
dalni, gdzie kazał podać wykwintne śniadanie. Służący w eleganckiej liberii
wyglądał wytworniej niż sam Borkenhagen. Zachowywał się nienagannie,
gdyż wiedział, że obsługuje przyszła panią na Borkenhagen.
Ku zmartwieniu gospodarza, obie panie prawie nie tknęły jedzenia.
—— Jesz jak wróbelek, Lenko. Czyżbyś obawiała się o swą figurę?
^ tnoże nie smakuje ci u mnie? — pytał zmartwiony.
—— Zazwyczaj jem bardzo mało na śniadanie, Frank. Adatakichdelicji

background image

1116 jestem przyzwyczajona.
57

— Cóż, przyzwyczaisz się. Do wielu rzeczy będziesz musiała przy-
zwyczaić się, Leno. Ale powiedz mi szczerze, czy masz jeszcze jakieś ty.
czenia w związku z urządzeniem naszego przyszłego domu? Może czegoś
ci brakuje?
— Nie, wszystko mi się podoba.

'

Po śniadaniu zwiedzili jeszcze park, po czym Borkenhagen odwiózł
obie panie do domu.
Gdy Lena znalazła się znowu w swym skromnym pokoju, poczuła się
tak, jak gdyby znalazła wreszcie oazę po podróży przez pustynię. “Och!
Gdybym mogła tu zostać, być wolną i niezależną! Uważałabym się za naj-
szczęśliwszą na świecie!" — pomyślała wyczerpana i rzuciła się na łóżko.
Nie przeczuwała, że jej matka w swoim pokoju upadła nieprzytomna
na podłogę. Serce odmówiło jej posłuszeństwa. Pani Warnstetten nie szuka-
ła pomocy lekarzy sądząc, że przyczyną jej obecnego stanu zdrowia są prze-
życia ostatniego okresu. Oprócz niej, tylko Lena wiedziała, jak bardzo jest
chora.
Ze względu na stan zdrowia matki, Lena upierała się, by ślub był cichy.
Chciała, aby odbył się w małym, wiejskim kościółku, bez “wielkiej
pompy", jak złośliwie określił to Borkenhagen.
— Jeśli nie chcesz zrezygnować z uroczystego ślubu i hucznego wese-
la, będziemy musieli przesunąć termin, aż mama wyzdrowieje — powie-
działa stanowczo.
— Ależ, Lenko, nie zniosę dłużej tego oczekiwania. Cóż, muszę się
poddać. Wydamy wielkie przyjęcie w Borkenhagen już po ślubie. Tak
będzie nawet lepiej, bo tu i tak nie mógłbym go tak zorganizować, jak
zamierzam. ,
Pani Warnstetten w dalszym ciągu nie czuła się dobrze. Ustalono więc
w końcu, że ślub odbędzie się w ścisłym gronie rodziny.
Gdyby Lena nie była tak zaabsorbowana dręczącymi ją myślami, do-
strzegłaby, że matka czuje się coraz gorzej.
Wreszcie nadszedł dzień ślubu. W nocy mróz oszronił drzewa i krze-
wy, które wyglądały niezwykle pięknie i malowniczo. Gdy wzeszło słońce,
58

vvszystko dookoła błyszczało, jakby przystrojone miliardem brylantów. Nie-
stety, w promieniach słońca śnieżny przepych wkrótce stopniał.
VV późnozimowym krajobrazie znać już było pierwsze przejawy wiosny.
Zanim Lena zaczęła ubierać się do ślubu, pobiegła do matki.
Pani Warnstetten leżała bardzo blada, z błyszczącymi gorączką
oczyma.
— Mamo! Kochana, droga mamo! Jak się czujesz?
— Dobrze, córeczko, całkiem dobrze. Czuję tylko okropny bezwład
w nogach. Chciałabym jeszcze trochę odpocząć, zanim przebiorę się do
wyjścia.
Lena objęła matkę i przytuliła policzek do jej piersi.
— Mamo, czy spełnisz moje życzenie?
Pani Warnstetten spojrzała zatroskana na bladą twarz córki.
— Każde, moje dziecko.
— Nie jedź z nami do kościoła — wyrzuciła z siebie Lena.

background image

Matka drżącą ręką odgarnęła włosy z jej czoła.
— Czy mogę pozwolić iść ci samotnie tą ciężką drogą? Czy nie po-
winnam podejść z tobą do ołtarza?
— Nie, mamo, będę spokojniejsza, jeśli zostaniesz w domu.
Pani Warnstetten objęła rękami twarz córki.
— Och, Leno! Gdybyśmy obie^mogły umrzeć! —szepnęła zrezygno-
wanym głosem.
Lena zmusiła się do uśmiechu.
— Nie martw się tak o mnie, mamo. Zobacz, jestem o wiele spokoj-
niejsza od ciebie. Frank jest dla mnie naprawdę dobry. Kto wie, może będę
z nim jeszcze całkiem szczęśliwa?
Pani Warnstetten osunęła się ze zmęczenia na poduszki. Nabożne ży-
czenia! — Znała swoją córkę i czytała w jej sercu jak w otwartej księdze.
P-ównocześnie starała się, aby sprawić wrażenie spokojnej.
— Już dobrze, Leno. Głowa do góry. Bóg ci dopomoże.
— A spełnisz moją prośbę?
— Jeśli chcesz, zostanę w domu. Tutaj też mogę się za ciebie modlić.
Tak, mamo. A zaraz po powrocie z kościoła, zanim pojadę do Bor-
i, przyjdę po twoje błogosławieństwo. Chcemy tam wyruszyć zaraz
p° przyjściu z kościoła. Służba Borkenhagena przygotowała dla mnie jakąś
niespodziankę na powitanie.
59

— Tak, kochanie. Przyjmij już teraz moje błogosławieństwo. Odpro-
wadzę cię, gdy będziesz wychodzić do kościoła.
Matka i córka ucałowały się serdecznie, potem Lena wyszła, aby przy-
gotować się do tego największego oszustwa, jakim był jej ślub.
Fred przyjechał rano. Ze względu na cichy ślub, miał zostać tylko jeden
dzień. Teraz siedział w pokoju z ojcem. Między nimi panowało męczące
milczenie.
Pan Warnstetten, podobnie jak jego zięć, nie był zadowolony z tak
skromnej uroczystości. Z nikim nie rozumiał się tak dobrze, jak z Borken-
hagenem. On przynajmniej, inaczej niż Lena i jej matka, nie doszukiwał się
zbrodni w każdej przyjemności życiowej. No cóż, zaniedbał trochę majątek,
trochę zbyt dużo wydawał na siebie, ale nie tylko on ponosił winę za upa-
dek Warnstetten. Głównym tego powodem były ciężkie czasy, przeklinał je,
chcąc na nie zrzucić winę za wszystko, co go trapiło.
Od czasu zaręczyn Leny, Warnstetten czuł się nieswojo. Nie szukał żad-
nych uciech życiowych, widząc obok siebie dwie stroskane, kobiece twarze.
— Niech diabeł porwie cały ten kram! Co za głupi pomysł z tym ci-
chym ślubem — złorzeczył.
Fred podparł ręką głowę.
— Mogę zrozumieć Lenę, że nie ma ochoty na wielkie przyjęcie —
powiedział wzdychając.
— Wielkie zmartwienie! Ty przynajmniej nie zaczynaj wzdychać! Po-
zostaw tę czułostkowość kobietom! Lena jest naprawdę niemądra. Zamiast
na kolanach dziękować Bogu, że robi tak świetną partię, obnosi twarz ofiar-
nego baranka. A matka popiera jeszcze jej sentymentalizm zamiast odwołać
się do jej rozsądku.
Fred wstał.
— Frank przyjechał — powiedział, zmieniając temat.
Borkenhagen podjechał po narzeczoną eleganckim powozem. Ślub cy-

background image

wilny miał się odbyć w urzędzie gminnym krótko przed ślubem kościel-
nym. Wszedł do pokoju i przywitał się z ojcem i synem. Od stóp do głów
ubrany był z nienaganną elegancją. Zapytał o Lenę.
— Jeszcze się przygotowuje, Frank.
Borkenhagen spojrzał na zegarek.
— No, jeszcze dziesięć minut. Ładne wesele, teściu. Sądzę, że każdy
mój urzędnik odmówiłby wstąpienia w święty związek małżeński, gdvby
60

się to odbyć tak skromnie — zażartował, ukrywając w ten sposób
denerwowanie.
— Przynajmniej inaczej niż wszyscy, Frank. To naprawdę oryginalne,
że bogaty Borkenhagen rezygnuje z uroczystego ślubu i hucznego wesela
_. odpowiedział ze śmiechem Warnstetten.
— Hm, inaczej to sobie wszystko wyobrażałem. Szczerze ci powiem,
Fred, czuję się dziwnie, To nie takie proste rezygnować ze swej wolności.
Fred spojrzał na niego z wymuszonym uśmiechem.
— Lena nie da ci z pewnością odczuć tych kajdan.
Gdy po piętnastu minutach Lena u boku narzeczonego opuszczała dom,
śmiertelnie blada pani Warnstetten stanęła w korytarzu i patrzyła za nią
z nieopisanym bólem. Przy drzwiach Lena odwróciła się raz jeszcze i spoj-
rzała na matkę z taką troską, że ta złapała się nagle za serce.
Gdy Lena wsiadła do powozu, przez twarz matki przebiegł skurcz. Za-
chwiała się, szukając oparcia. Fred wyszedł już za młodą parą. Tylko Her-
man Warnstetten zauważył, co dzieje się z żoną.
Z zewnątrz dobiegł odgłos zamykanych drzwi powozu. Z ust Anny
Warnstetten wydobył się bolesny jęk. Jej twarz zaczerwieniła się niebezpie-
cznie. Warnstetten podbiegł do niej, aby ją podtrzymać. Jednak jej wzrok
sprawił, że się powstrzymał. Po chwili upadła zemdlona.
Herman Warnstetten zawołał służącą i szybko wyszedł do Freda, który
czekał na niego.
— Jedź sam, Fred. Mama zemdlała. Nie mów nic Lenie. Wytłumacz
moja nieobecność jakimś niewinnym kłamstwem. I przyślij lekarza, bę-
dziesz przejeżdżał koło jego domu. Może wziąć od razu twój powóz.
Fred skinął głową w milczeniu. Dał woźnicy kilka niezbędnych wska-
zówek i szybko wskoczył do powozu. Było mu ciężko na sercu. Za bardzo
kochał matkę i siostrę, by nie cierpieć wraz z nimi.
Pan Warnstetten pospieszył z powrotem do domu. Podszedł do żony,
która leżała nadal na podłodze. Z pomocą służącej zaniósł ją do pokoju i po-
łożył na łóżko. Oblał go zimny pot, gdy spojrzał na jej bladą twarz. Była
dziwnie nieruchoma, a w jej półprzymkniętych oczach — w tych oczach,
które przyglądały mu się tak strasznie — uwięziony został budzący zgrozę
wyraz. Podniósł jej ramię, ale opadło bezwładnie na łóżko. Pochylił się nad
n'a, aby posłuchać bicia jej serca. Nic nie usłyszał. Przeraził się. Czyżby nie
Krople potu pojawiły się na jego czole.
61

Nowo zaangażowana gospodyni, kobieta w podeszłym wieku, o dużym
doświadczeniu, podeszła do swej pani i pochyliła się nad nią.
— Panie Warnstetten, ona nie zemdlała, ona nie żyje — powiedziała
cicho.
Warnstetten zerwał się i popatrzył na nią z niedowierzaniem. Wyciąg.

background image

nął przed siebie ręce, jak gdyby chciał zatrzymać te słowa.
— Kto... kto tu mówi o śmierci?
— Ja, panie Warnstetten. Niech pan tylko spojrzy w te zgasłe oczy.
Warnstetten spojrzał z przestrachem w oczy żony. Czy nie patrzą na
niego ze strasznym oskarżeniem? Ukrył twarz w dłoniach.
— Nie, nie, to nie może być prawdą... Lekarz, żeby już był lekarz!
Proszę przynieść wody, szybko, zimnej wody... Ona musi przyjść do siebie!
Gdy lekarz wreszcie przybył, mógł tylko potwierdzić słowa gospodyni.
Anna Warnstetten była już wolna od dręczącej ją obawy o córkę.
Przez chwilę Warnstetten stał jak ogłuszony. Pierwsza myśl, która do
niego dotarła, dotyczyła Leny. Gdyby wiedziała, co się stało! Nie, nie po-
winna się o niczym dowiedzieć, nawet wtedy, gdy wróci z kościoła. Oba-
wiał się wybuchu rozpaczy. Byłoby lepiej, aby myślała, że matka śpi. Zaraz
pojedzie przecież do Borkenhagen. Tam Frank może jej o tym oględnie po-
wiedzieć, najlepiej dopiero jutro rano, Służącej nakazał milczenie. Poprosił
również lekarza, aby wrócił do domuf.ponieważ Lena, widząc go, mogłaby
nabrać podejrzeń.

'

— Pan rozumie, drogi doktorze, moja córka zemdlałaby na wieść, że
matka umarła w czasie jej ślubu.
Lekarz zrozumiał to doskonale i pożegnał się. I tak nie mógł już po-
móc. Zamknął tylko zmarłej oczy i złożył jej ręce na piersiach. Zdawało się,
że pani Warnstetten śpi.
Tymczasem Lena stanęła z Borkenhagenem przed ołtarzem. Kolana jej
drżały, a wzrok był pełen rezygnacji. Nie docierało do niej, co mówi ksiądz.
Jego słowa brzmiały,jak puste dźwięki.
— Dobry Boże, spraw, by stał się cud — błagała żarliwie w głębi ser-
ca. — Pomóż mi, mój Boże... nie pozwól mi popełnić krzywoprzysięstwa,
uczyń ten cud! Weź moje życie albo wybaw mnie!
Czuła wciąż taki ucisk Wkrtani, że wydawało jej się, iż będzie musnia
krzyknąć, aby nabrać powietrza. Przyszłość napawała ją takim przerc, 2-
niem, że strach ściskał jej serce. Pomyślała znowu o matce, która cierpi -M

azeni z nią. Wpatrywała się w twarz starego pastora, jakby w niej mogła
znaleźć ratunek.
Ale jego krótkowzroczne oczy nie dostrzegały tego cierpienia.
A Lena nadal wołała w duszy o cud, który wybawiłby ją. Ale stało się
tak, jak w przypadku tysiąca innych ludzi, którzy w potrzebie serca błagają
o cud. Cud się nie zdarzył.
Drżącymi wargami wyszeptała słowo potwierdzenia przysięgi małżeń-
skiej. Ksiądz wykonał swoje zadanie. Uznał jej ledwo dosłyszalne “tak",
podczas gdy pełne zwątpienia oczy Leny krzyczały “nie!". Tego “nie" jego
słabe oczy nie dostrzegły. A nawet gdyby je zobaczył, nie zwróciłby na nie
uwagi. Dla niego ważne było potwierdzenie, nic poza tym.
Jak we śnie, jak w złym, potwornym śnie Lena pozwoliła się poprowa-
dzić przez mały, skromny kościół do powozu. Nie spostrzegła młodzieży ze
wsi, która wpatrywała się z podziwem w piękną pannę młodą. Nie zauwa-
żyła również, że w kościele nie było ojca. Puściła mimo uszu życzenia Fre-
da, jak również pełen czułości szept męża. Jej ciało, bez udziału
świadomości, wykonywało każdy ruch. Nie broniła się, gdy w drodze po-
wrotnej mąż przytulił ją do siebie i okrył pocałunkami. Nie zauważyła, jak
cieszyła go jej uległość.
Po powrocie do Warnstetten Lena udała się do swego pokoju, aby się

background image

przebrać. Gospodyni zdjęła jej welon i wianek, potem powiedziała jej, że
matka śpi. Lena nic nie odpowiedziała. Gdy uwolniła się od welonu, kazała
gospodyni odejść. Drżącymi rękami zamknęła za nią drzwi i rzuciła się na
sofę, chowając twarz w dłoniach.
Leżała tak dość długo. Następnie wstała i zdjęła ślubną suknię.
Tymczasem Warnstetten przeprowadził poważną rozmowę z Fredem
1 Borkenhagenem. Fred był do głębi poruszony śmiercią matki, a jednocześ-
nie obudził się w nim okropny lęk o Lenę. Jeżeli dowie się teraz o śmierci
matki? Mimo to sprzeciwił się życzeniu ojca, aby dziś zataić przed Leną tę
sfraszną wiadomość.
— Ona nigdy by nam tego nie wybaczyła — stwierdził z przeko-
naniem.
Borkenhagen był bardzo zdenerwowany. Nie zmartwił się śmiercią pa-
m Warnstetten, a wprost przeciwnie, miał nadzieję, że Lena przylgnie do
niego szybciej, gdy nie będzie miała przy sobie matki. Jednak teraz, w dniu
esela, to, co się wydarzyło było mu bardzo nie na rękę. Lena, gdyby się

63

dowiedziała, z pewnością nie odeszłaby od ciała matki, a on chciał ją mje-
przy sobie. Była dziś tak kochana i oddana, jak jeszcze nigdy. Wziął jej bez
wolne zachowanie za oddanie. Czy może pozwolić, aby pierzchł jej łagodny
nastrój zanim on się nim nacieszy; czy nie powinien wykorzystać go, abv
zawładnąć sercem Leny?
Warnstetten i Borkenhagen zastanawiali się dość długo, jak postąpić
i w końcu, mimo ostrzeżeń Freda, postanowili ukryć przed Leną śniietó
matki. Zdecydowali, żeby oględnie powiedzieć jej o tym dopiero następne-
go dnia.
Ponieważ podjęli taką decyzję, musieli dopilnować, aby Lena nie wy.
mknęła się niepostrzeżenie do matki. Wkrótce powinna być bowiem gotowa
do drogi. Borkenhagen stanął przy drzwiach jej pokoju, a Warnstetten cze-
kał przy schodach, aby w razie potrzeby mu pomóc.
Tymczasem Fred udał się do pokoju matki. Z głębokim bólem spojrzał
w jej martwą twarz. Jak wielką miłością i dobrocią darzyła go przez całe ży-
cie, jak mężnie i bez słowa skargi znosiła swój ciężki los! A teraz jej serce
nie potrafiło znieść cierpienia córki i dlatego odeszła. Cicho odmówił mod-
litwę i zszedł na dół. Martwił się o Lenę. Gdy mijał jej pokój, zobaczył sto-
jącego przed drzwiami Borkenhagena.
— Czy Lena jeszcze nie jest gotowa?
Borkenhagen przecząco potrząsnął głową. Zapukał do drzwi.
— Lenko, nie jesteś jeszcze gotowa? — zapytał czule.
Przez chwilę panowała cisza. Potem głos Leny odpowiedział:
— Zaraz schodzę.
W kilka minut potem stanęła na progu w eleganckim, jasnoszarym ko-
stiumie, uszytym przez najlepszego krawca. Wyglądała prześlicznie.
W swoich prostych, przez siebie szytych sukienkach, nigdy nie prezentowa-
ła się tak elegancko.
Pod wpływem jej spojrzenia Borkenhagen zapomniał o całym świecie.
Przycisnął ją mocno do siebie i pocałował drżące usta.
— No chodź, Lenko, powóz czeka. Chcę cię wprowadzić w progi twe-
go nowego domu.

background image

Odsunęła się od niego. Wydawało jej się ciągle, że to wszystko dzieje
się w upiornym śnie.
— Nie, najpierw pójdę do mamy. Jeszcze się z nią nie pożegnałam-
Zejdź na dół, zaraz do was przyjdę.

.— Ach, Lenko! Miałem ci właśnie powiedzieć, że mama śpi. Była bardzo
słaba, więc dobrze się stało, że zasnęła. Nie chcesz jej chyba przeszkadzać?
Lena potrząsnęła głową.
— Wejdę do niej cicho i pocałuję tylko w rękę. Nie opuszczę domu
bez pożegnania z mamą!
Zaśmiał się z przymusem.
— Ależ, Lenko, zrobisz to, gdy będziemy wybierać się w podróż do-
okoła świata, na co tak kategorycznie nie wyraziłaś zgody, uparciuchu. Po
co się żegnać, gdy jedziemy tylko do Borkenhagen? Jutro rano przyjedziesz
tu, aby odwiedzić mamę.
Lena próbowała odsunąć jego ramię.
— Pozwól mi, Frank, obiecałam mamie, że do niej jeszcze przyjdę
i jestem pewna, że na mnie czeka. Nie opuszczę domu, nie spełniwszy mo-
jej obietnicy! Jak możesz tego ode mnie wymagać?
Na czole Borkenhagena pojawiły się krople potu.
Warnstetten pospieszył mu z pomocą. Stojąc przy schodach, słyszał ich
rozmowę. Szybko wbiegł na górę.
— Lenko, mama była bardzo zmęczona. Zostaw ją w spokoju. Nie
przeszkadzaj jej. Przekażę jej twoje pozdrowienia.
Spojrzała na nich zdziwiona. Zauważyła bladą i wzburzoną twarz Fre-
da. Przyjrzała mu się i ogarnął ją niesamowity lek. Spróbowała wyrwać się
Borkenhagenowi, lecz nie zdołała.
— Fred! — krzyknęła. — Fred, co się stało z mama? Coś przede mną
ukrywacie! Dlaczego nie chcecie mnie do niej dopuścić?
Fred nie zdołał jej odpowiedzieć. Powstrzymywane łzy ściskały
mu gardło.
Lena zadrżała i wyciągnęła do niego ręce.
— Fred, co z mama?!
Rodzeństwo spojrzało sobie w oczy. Nie wypowiedzieli ani jednego
słowa, ale Leną targnął niepokój. Już nie myślała o swym cierpieniu. Za-
władnęła nią troska o matkę.
Nagłym szarpnięciem uwolniła się i pospieszyła do pokoju matki. Za-
irn mężczyźni mogli temu zapobiec, zniknęła za drzwiami i zamknęła je
°d środka.
Po chwili z pokoju dobiegł przeraźliwy krzyk. Fred szarpał klamką
1 Prosił ją usilnie, aby go wpuściła. Nie uczyniła jednak tego. Wstrzymując

64
65
- Serce nie shigj

oddech nadsłuchiwali, co dzieje się w pokoju, spoglądając na siebie z zakło-
potaniem. Fred przyłożył ucho do drzwi i usłyszał niewyraźny, cichy je K.
Ponownie zawołał Lenę, ale drzwi pozostały zamknięte. Borkenhagca
w zdenerwowaniu szarpał wąsy, a Warnstetten niespokojnie przeczesyv, A\
ręką włosy.

background image

Lena upadła koło martwej matki. Całowała jej usta, martwe oczy i
marszczone dłonie. Z namiętną miłością szeptała imię matki, gładziła bl
policzki. Jej ciałem wstrząsały dreszcze. Uklękła i patrzyła jak zahipnoty/o-
wana w matczyną twarz, jakby w niej szukała rozwiązania swoich proble-
mów. Jej oczy nabrały dziwnego blasku, rysy zaczęły się ożywiać.
— Tak, tak, mamo... rozumiem cię... cud... tak... mamo... moja wiema
mamo... tak... to jest cud — szeptała.
Jej oczy miały błędny wyraz. Jeszcze raz serdecznie i czule pocałowp^a
matkę.
— Tak, mamo, pokazałaś mi drogę... jestem wolna... wolna... teraz
mnie nic nie powstrzyma!
Powoli podniosła się i mechanicznie wygładziła spódnicę. Rozejr?
się po pokoju i pałającymi nienawiścią oczyma spojrzała na drzwi.
— On o tym wiedział i chciał to przede mną zataić. Śmierć matki nie
pasowała do jego weselnego nastroju.
Otrząsnęła się ze wstrętem. Ponownie rozejrzała się po pokoju. Jtj
wzrok zatrzymał się na małych, pokrytych tapetą drzwiach. Wpatrywała <• ie
w nie przez chwilę, potem wyciągnęła rękę, jakby sama sobie chciała WM >-
zać drogę. Podbiegła jeszcze raz do matki, pocałowała jej usta i zawoł1 !a
półgłosem:
— Idę, mamo!
Szybko zniknęła za drzwiami. Za nimi znajdowały się wąskie schoc
które prowadziły na zewnątrz. Wybiegła z pośpiechem, tak jak stała, l
kapelusza i płaszcza. Nikt nie zauważył jej ucieczki, nikt nie przypomt
sobie o ukrytych drzwiach. Pospiesznymi krokami pobiegła przez topnh
cy śnieg do drogi, potem przecięła pola, zmierzając w kierunku jezic ,
Biegła coraz szybciej. Jej eleganckie buty całkiem przemokły, ale nawet"
go nie zauważyła. Wzburzone spojrzenie kierowała prosto ku celowi, a i
usta poruszały się, jakby z kimś rozmawiała. Spieszyła się coraz bardz
Wreszcie zobaczyła jezioro. Nie rozglądając się, weszła na powierzchnie
du, która pokryta już była wodą. Całkiem wyraźnie widoczne było rniejs
66

gdzie niedawno usunięto lód. Lena pobiegła w tym kierunku. Po chwili była
już przed przeręblą. Spojrzała na niebo.
— Mamo, już idę do ciebie — wyszeptała tajemniczo.
Weszła na kruchy lód, który załamał się pod jej ciężarem. Zniknęła pod
woda, nie wydawszy z siebie ani jednego krzyku...
Mężczyźni stali przez chwilę bezradnie przed zamkniętymi drzwiami.
Dopóki Fred słyszał jeszcze, jak Lena porusza się i rozmawia ze zmarłą
matka, był stosunkowo spokojny. Ale od pewnego czasu nie dochodził
stamtąd żaden dźwięk. Ta cisza była bardzo niepokojąca. Zawładnął nim
niejasny lęk, który udzielił się również pozostałym. Gwałtownie szarpnął
drzwiami.
— Leno, proszę cię, otwórz mi — zawołał głośno.
Nic się nie poruszyło. Jeszcze raz zapukał, a potem szarpnął drzwiami.
Borkenhagen także spróbował szczęścia.
— Lenko, otwórz, niepokoję się o ciebie.
Znowu nie było żadnej odpowiedzi.
— Leno!
— Lenko!
Wszystko na próżno, po tamtej stronie dr?wi panowała grucha cisza.

background image

Fred powiedział zdecydowanie:
— Musimy wejść do środka. Może Lena zemdlała.
— Ale jak?
— Nie ma czasu na drugie rozważania, musimy wyważyć drzwi.
Na dole, przy schodach ukazały się zaciekawione twarze służących.
Warnstetten odprawił ich.
Borkenhagen złapał mocnymi rękami klamkę i całym ciałem runął na
drzwi. Zamek nie trzymał mocno. Rozległ się głośny trzask i drzwi otwo-
rcyły się. W tej samej chwili Fred z Borkerihagenem wbiegli do pokoju.
Warnstetten podążył za nimi wolno, ponieważ obawiał się tego, co tam za-
stanie. Targnął nim niepokój o Lenę.
Po Lenie nie było ani śladu.
Fred pogłaskał czule zimny policzek matkij potem rozejrzał się badawczo
wokół siebie. Jego wzrok padł na małe, ukryte za tapeta drzwi. Zanim pozostali
°chłonęli nieco ze zdumienia, w jakie wprawiło ich zniknięcie Leny, podszedł
do drzwi, które były lekko uchylone, i spojrzał na wąskie schodki.
67

— Leno!
Nie usłyszeli żadnej odpowiedzi.
Jeszcze w dzieciństwie rodzeństwo często używało tych schodów
w swych zabawach jako kryjówki. Fred wiedział, że prowadzą do tylnej
bramy w ogrodzie. Tędy Lena wyszła i nagle zrozumiał, gdzie musi jej szu-
kać. Przypomniała mu się scena nad jeziorem, która wydarzyła się pamięt-
nego dnia przed Wigilią. Z dręczącą ostrością zabrzmiały mu w uszach
słowa Leny: “Jak dobrze byłoby mi w cichym łożu na dnie. Gdybym nie
miała matki, ta myśl nie wydawałaby mi się straszna". Zrobiło mu się słabo,
ale nie poddał się temu.
— Szybko, na miłość boską, szybko nad jezioro! — zawołał zdener-
wowany.
Spojrzeli na niego, nie rozumiejąc, o co chodzi. Ale pobiegli za nim,
gdy wypadł z pokoju. Na szczęście na dziedzińcu stał powóz, ten sam, który
miał zawieźć młodą parę do Borkenhagen.
Mężczyźni wsiedli do niego w nerwowym pośpiechu.
— Nad jezioro, niech pan jedzie jak najszybciej nad jezioro! — zawo-
łał Fred do woźnicy.
Podczas gdy powóz gnał w szalonym pędzie, Borkenhagen zasypał
Freda pytaniami. Ten jednak zagryzał tylko wargi i potrząsał głową.
— Nie teraz! — powiedział głucho.
Ojciec nie spojrzał nawet na niego, siedział wciśnięty w kąt powozu.
Jego twarz była blada i zatroskana, w oczach czaił się strach, a jego serce
przepełniało poczucie winy.
“Twoje dzieło, twoje dzieło, twoje dzieło!" — skrzypiące w śniegu ko-
ła zdawały się powtarzać te dwa słowa.
Warnstetten nie potrafił obronić się przed tym oskarżeniem. Przed
oczyma miał ostatnie, przerażające spojrzenie żony, które oskarżało go
mocniej i dotkliwiej niż tysiące słów.
Fred rozglądał się na wszystkie strony, szukając Leny. Musiała mieć
dużą przewagę. Ale ona biegła, może więc zdołają ja dogonić, zanim dotrze
do jeziora. W to, że byli na dobrej drodze, nie wątpił ani przez chwilę.
Borkenhagena paraliżował strach.
— Przecież to jest dzień mojego ślubu — wyjąkał, na jego nala-

background image

nej twarzy pojawiły się krople potu, gdyż mimo pośpiechu zdążył zało-
żyć futro.
68

Fred był bez płaszcza, a i Warnstetten nie zdążył niczego na siebie na-
rzucić. Wszyscy trzej byli bez nakrycia głowy.
Wreszcie wyłoniło się przed nimi jezioro. Fred trzymał rękę na klamce,
był przygotowany do skoku, wychylił się i krzyknął nagle. Zobaczył Lenę,
biegnąca po lodzie, prosto w kierunku przerębli.
— Stój! — krzyknął do woźnicy.
Gwałtownie wyskoczył z powozu i w gorączkowym pośpiechu
pobiegł za Leną. Nagle poślizgnął się i upadł. Zaraz podniósł się jednak
i biegł dalej. Chciał zawołać, powstrzymał się jednak, gdyż przewidywał,
że Lena przyspieszyłaby, gdyby zauważyła, iż ktoś ją goni. Żeby upadła!
Na miłość boską, żeby upadła, wtedy zdołałby ją może jeszcze dogonić.
Nie zastanawiał się, co robią pozostali, nie wiedział nawet, czy biegną
za nim. Bezszelestnie podążał za swą nieszczęśliwa siostrą. Na jego
oczach osunęła się do wody. W biegu zrzucił z siebie marynarkę. Jeszcze
tylko kilka kroków... Zobaczył sukienkę Leny na powierzchni, w tym
miejscu, w którym wpadła do wody. Fred rzucił się szybko na dość mocną
jeszcze w tym miejscu taflę lodu i przysunął się do przerębli. Zdecy-
dowanym ruchem złapał sukienkę Leny i trzymał ją mocno. Powoli przy-
ciągał ją ku sobie. W tym momencie zjawił się Borkenhagen z ojcem
i pomogli mu.
Ze skamieniałymi przerażeniem twarzami razem wyciągnęli Lenę
zwody na powierzchnie lodu.
Nie było to łatwe na mokrym, niepewnym podłożu, w jakie odwilż za-
mieniła mocny dotąd lód.
W milczeniu zanieśli bezwładne ciało do powozu. Woźnica przyszedł
im z pomocą. Fred spojrzał na niego.
— Niech pan odepnie jednego konia i sprowadzi lekarza. Będę sam
powoził.
— Gdzie ma przyjechać lekarz?
— Do Warnstetten.
Borkenhagen zerwał się.
— Nie, do Borkenhagen! —zawołał ze złością.
—- Czy nie byłoby lepiej, Frank, gdybyśmy zabrali Lenę do Warnstet-
'en? — zapytał przygnębiony Fred. Zdawał sobie sprawę, że Lena wolała
rzucić się do jeziora niż udać się do Borkenhagen.
Frank zdenerwował się.
69

— Lena jest moją żoną i należy do mnie — powiedział nieprzyje-
mnym głosem. Opanowawszy się jednak, kontynuował spokojnie — w Bor-
kenhagen będzie pod lepszą opieką, otoczona wszelkimi wygodami, poza
tym będziemy tam szybciej niż w Warnstetten.
Ostatni argument przekonał Freda. Jeśli można było jeszcze w ogóle
pomóc, trzeba to zrobić jak najszybciej.
Woźnica pojechał po lekarza.
Mężczyźni ułożyli Lenę w powozie najwygodniej, jak tylko było to
możliwe. Nie wiedzieli, czy jeszcze żyje. Borkenhagen i Warnstetten usiedli
obok Leny, a Fred wskoczył na kozioł. Ojciec, który nie powiedział dotąd

background image

ani słowa, obserwował tylko bladą twarz Leny, sprawiającą wrażenie
martwej.
W drodze starali się, w miarę swych możliwości, przywrócić Lenie
przytomność. Przebywała w wodzie bardzo krótko, mieli więc nadzieję, że
to tylko omdlenie, spowodowane długim, męczącym biegiem oraz kąpielą
w lodowatej wodzie.
Borkenhagen drżącymi rękami wycierał wodę, spływającą z włosów na
twarz Leny. Czasami jej ciałem wstrząsały dreszcze. Wzruszający wygląd
jego młodej żony sprawił, że myślał cały czas tylko o niej. Po raz pierwszy
dotknęło go nieszczęście. Dotąd spotykały go zawsze tylko przyjemności.
Tym większy był to dla niego szok. Nie mógł pojąć, że można dobrowolnie
wyrzec się życia, które niesie tyle radości. Z mieszanymi uczuciami patrzył
w nieruchomą twarz Leny. Po raz pierwszy w życiu zawładnął nim przej-
mujący ból, który wywołał łzy w jego oczach. Ale wśród tych wszystkich
niejasnych uczuć pojawiło się pytanie: dlaczego? Dlaczego Lena szukała
śmierci? Czy tak bezgranicznie kochała matkę, że jej śmierć uczyniła życie
nie do zniesienia? Czy szok, wywołany nieoczekiwanym widokiem martwej
matki, pomieszał jej zmysły? Jak Fred wpadł tak szybko na to, że Lena
mogła pójść nad jezioro? Dlaczego zbladł ze strachu, gdy zobaczył otwarte
drzwi? Wszystkie te fjy tania chaotycznie krzyżowały się w jego głowie, gdy
próbował cucić Lenę.
Herman Warnstetten był nie mniej wstrząśnięty. Ale on nie mu-
siał o nic pytać. Wiedział, co skłoniło Lenę do samobójstwa. Mogła poświe-
cić swe życie dla matki, czerpiąc z miłości do niej pociechę i siłę. Teraz,
gdy odebrano jej te miłość, poświęcenie to wydawało się jej bezsensowne.
Teraz miała prawo uwolnić się od tego, do czego ją zmuszono.
70

Zmuszono? Nie, nie, Hermanie Warnstetten. Ty sam obarczyłeś dziec-
ko tym ciężarem, ty popchnąłeś ją do samobójstwa. To również ty masz na
sumieniu przedwczesną śmierć żony, powiedziało ci to przecież jej ostatnie
spojrzenie. Jesteś mordercą, Hermanie Warnstetten, podwójnym mordercą,
jeśli twoja córka nie otworzy już oczu. Nawet gdyby żaden sąd nie mógł cię
oskarżyć, głos, który właśnie odezwał się w twoim sercu, nigdy już nie
umilknie, będzie cię nieustannie oskarżać. Nigdy nie zapomnisz ostatniego
spojrzenia żony ani chwili, kiedy twoja córka osunęła się w ciemną otchłań.
Sprawiedliwość boża zapukała do twego zatwardziałego serca. Jak będziesz
mógł żyć ze świadomością własnej nikczemności? Teraz idź i upajaj się ży-
ciem. Każdy kęs będzie wykrzywiać twoje usta, każda kropla będzie parzyć
twe żyły niczym ognień, w każdym uśmiechu kobiety ujrzysz umierającą
twarz żony.
Smutne było przybycie nowej pani na Borkenhagen do odświętnie
przystrojonego domu. Służba, przygotowana do uroczystego powitania, roz-
pierzchła się szybko pod wpływem ponurego wzroku pana.
Lenę zaniesiono do przygotowanej dla niej sypialni. Długoletnia go-
spodyni i francuska pokojówka, którą Borkenhagen zaangażował specjalnie
dla młodej żony, rozebrały Lenę i założyły jej piękną, obszytą koronkami
koszulę nocna.
Czasami kobiety wymieniały miedzy sobą pytające spojrzenia, ale nie
mówiły nic, ponieważ Borkenhagen zatrzymał się w pokoju obok i po-
ganiał je%
Fred pognał konno po lekarza, gdyż obawiał się, że woźnica nie zdoła

background image

skłonić go do pośpiechu. Ale spotkał ich już przy bramie parkowej i zawró-
cił- Gorączkowo zrelacjonował wypadek, dzięki czemu lekarz już przy goto-
wany podszedł do łóżka Leny.
Nadal nie dawała żadnego znaku życia. Ale wrażliwe ucho i przcnikli-
we spojrzenie lekarza rozpoznały od razu, że Lena popadła w tak głębokie
omdlenie, że nie można było wykluczyć niebezpieczeństwa śmierci.
Rozpoczął gorączkowe starania, aby ją ocucić. Gospodyni i pokojówka
pocierać Lenę rozgrzanymi ręcznikami, podczas gdy lekarz robił
71

w

sztuczne oddychanie. Fred i Herman Warnstetten oraz Borkenhagen stali
w sąsiednim pokoju przy drzwiach i nadsłuchiwali w napięciu.
Wreszcie w zatrważającej ciszy rozległo się głębokie westchnienie Le-
ny. Mężczyźni drgnęli i zajrzeli do środka z niemym pytaniem i nadzieja
w oczach. Lekarz, nie przerywając pracy, kiwnął głową twierdząco i dał im
znak, aby się wycofali.
Borkenhagen objął Freda, jakby musiał dać namacalny dowód swej ra-
dości, olbrzymie łzy stoczyły się po jego policzkach. Oczy Freda również
zwilgotniały, a zachowanie szwagra wzruszyło go. Wiele mu w tej chwili
wybaczył.
Warnstetten osunął się bezsilnie na fotel i ukrył twarz w dłoniach. Po
raz pierwszy od wielu lat modlił się żarliwie i obiecywał sobie solennie
wszystko naprawić. Postanowił od dzisiaj stać się innym człowiekiem. Za-
mierzał ciężko pracować, oszczędzać i zrobić wszystko, by podźwignać
Warnstetten z upadku. Przecież powinien zostawić synowi godny spadek.
Dla Leny chciał uczynić wszystko, co było w jego mocy. Być może nie by-
ło jeszcze za późno, może pozyska jeszcze miłość dzieci, możliwe, że Lena
będzie szczęśliwa z Borkenhagenem. Frank był przecież dla niej taki dobry
i kochał ją ponad wszystko. Gdyby wszystko poszło dobrze, gdyby mógł
naprawić zło, które wyrządził, wówczas nie przerażałoby go już wspomnie-
nie żony, jej oskarżycielskie spojrzenie zniknełoby pewnego dnia z jego
pamięci...
Lena została przywrócona do życia. Nie rozpoznawała jednak otocze-
nia. Lekarz nie zezwolił nikomu zbliżać się do niej z wyjątkiem pielęg-
niarki, po którą natychmiast posłano. Frank nie opuszczał jednak
sąsiedniego pokoju. W tych pełnych lęku dniach dokonała się w nim wielka
zmiana. Po raz pierwszy Frank Borkenhagen martwił się o kogoś innego,
a nie o siebie. Zawładnęła nim wszechpotężna troska o życie ukochanej
istoty. Jego własne pragnienia straciły dla niego znaczenie. Coś na kształt
matczynej miłości obudziło się w jego sercu i uszlachetniło jego charakter.
Nigdy dotychczas do żadnej kobiety nie czuł tego, co w głębi duszy czuł te-
raz do Leny. Jego matka umarła, gdy był jeszcze mały, a krótko po niej
zmarł również ojciec. Wyrósł i wychował się pod opieką dziadka, człowie-
ka bardzo mądrego, lecz twardego i pozbawionego głębszych uczuć. N.
uczył się od niego, że można dużo wymagać od życia, nic z siebie nie dają
i nie ponosząc żadnych ofiar. Wcześnie został jedynym właścicielei
72

. vmiego majątku. Wszyscy mu schlebiali i zawsze otrzymywał to, cze-

background image

oragnął- To wypaczyło jego charakter. Lena oczarowała go początkowo
g°lko swą urodą. Dumą i nieprzystępnością obudziła w nim żądzę zawład-
^ ia nią za wszelką cenę, nawet za cenę wolności. Nie wątpił ani przez
chwilę, że z radością przyjmie go jako kandydata do swej ręki. Ale gdy spo-
trzegł' że ten zaszczyt nie zrobił na niej odpowiedniego wrażenia i dalej
^nosiła się do niego z chłodną uprzejmością, obudził się w nim niepokój.
Kiedy mu powiedziała, że go nie kocha, nie wziął tego poważnie, dopiero
ootem zrozumiał, że mogła to być prawda. Tym bardziej pragnął ją posiąść,
za żadna cenę nie oddałby jej nikomu. Ale całkiem niezauważenie rozwijało
się w jego sercu prawdziwe uczucie do Leny. Jeden uśmiech lub ciepłe sło-
wo podziękowania czyniły go szczęśliwszym niż wszystko to, co do tej Po-
ry otrzymał od życia.
Tymczasem ona uciekła przed nim, uciekła w śmierć. Dlaczego...? Nie
umiał znaleźć odpowiedzi. Własne pragnienia straciły dla niego wartość od
chwili w której zobaczył ją osuwającą się do wody. Jego miłość pogłębiła
się i wyszlachetniała. Pragnienia skupiły się na tym, aby zobaczyć ją znowu
zdrową i uczynić szczęśliwą. Od losu pragnął teraz szczęścia dla niej, tnę
dla siebie.
Fred przedłużył swój pobyt, aby wziąć udział w pogrzebie matki. Jesz-
cze w dniu jej śmierci napisał do Henryka Romittena o tym, co się wydarzy-
ło. Romitten, do głębi poruszony czynem Leny i śmiercią tak szanowanej
przez niego osoby, skrócił pobyt u premiera, aby oddać pani Warnstetten
ostatnia posługę. Obawa i troska o Lenę były ponad jego siły. Fred musiał
użyć wielu argumentów, aby powstrzymać go przed udaniem się do Bor-
kenhagen.
Lena leżała w gorączce, gdy jej matkę składano do grobu. Borkenhagen
nie pozwolił się nakłonić, aby choć na chwilę od niej odejść.
Fred wraz z ojcem przyjeżdżali codziennie do Borkenhagen, aby do-
wiedzieć się, jak się czuje Lena. Zawsze otrzymywali tę sama odpowiedź.
Miała wysoka gorączkę, cały czas była nieprzytomna, majaczyła.
Borkenhagen kazał sprowadzić lekarza ze stolicy, ale potwierdził on
tylko diagnozę tutejszego lekarza: stan jest poważny, ale nie beznadziejny.
Gdy Fred z ojcem wracali z Borkenhagen, na skraju lasu czekał na nich
zawsze Henryk Romitten i już z daleka przyglądał się im poważnie, pragnąc
wyczytać z ich twarzy, jak się czuje Lena.
73

Borkenhagen uzyskał wreszcie pozwolenie od tekar^a na przebywanie
w pokoju chorej. Siedział godzinami nieruchomo przy je^sj łóżku iprz)HU.
chiwał się jej majaczeniu. Lena czule wzywała matkę i krzyczała głośno ua
wspomnienie, że nie chciano jej do niej puścić. Potem ztroów jęczała cicho
i oskarżała ojca, że zmusza ją do popełnienia samobójstwa. W chaotycz-
nych słowach mówiła o tym, że musi rozstać się z matką^ aby poślubić ob-
cego mężczyznę, który budził w niej wstręt i lęk.
— Nie chcę zostać jego żoną, mamo! Pomóż mi! Bo^'? się, bojęsie! To
mnie zabije! — skarżyła się tak, że Borkenhagen zacisk^'1 ręce aż do bólu
i jęcząc zakrywał nimi twarz.
Jakże się bała małżeństwa z nim! Chciał krzyczeć z rf"rozpaczy. Czy nie
jest wart jej miłości?
Wydawało się, że Lena usłyszała to pełne udręki pytanie. Majacząc,
wyciągnęła do niego ręce.
— Jesteś taki dobry, Frank — powiedziała ze wzrusz eniem. —O w ie-

background image

le lepszy niż myślałam. Zabierz pierścionek i perły, dusz?53, mnie. Och, nie
bądź dla mnie tak dobry! Nie bądź tak dobry, bo to mi spra^w^ól...
Łzy płynęły mu po twarzy. Nie przejmował się tym, ż-*3 widzi je pielęg-
niarka. Gładził łagodnie i delikatnie smukłe dłonie Leny, n&* których widnia-
ła błyszcząca obrączka.
— Dobry Frank, dobry. Zostaw mnie teraz, chcę zostać przy mamie..
Zobacz, jaka jest blada, jaka cicha... Cii... ona śpi. Nie buc?^ JeJ- We... wo-
da... głęboko w jeziorze... Tam jest panna młoda... blada p/sanna młoda... -.1-
cho! Ona śpi... a matka też... Jak pięknie, pięknie... sf30°^j- nareszc -c
spokój...
Mówiła tak dalej w pośpiechu, aż wyczerpana opadła <?'iciio z zamkr
tymi oczyma na poduszkę. Nie był to sen. Źrenice porus zaty się pod /"-
mkniętymi powiekami, a rękami szukała czegoś wokół siebi®-
Jej myśli zawsze powracały do zmarłej matki, do dnia 4 lub" i drogi r. <d
jezioro. Nigdy nie wspominała Henryka Romittena ani swe^«° brata.
W ten sposób bezwiednie oszczędziła Frankowi męki- Mógł bowit in
wierzyć, że jej serce nie należy do niego, ani do nikogo inn^ig0>próczzm;
łej matki.
Pod wrażeniem ujawnionych przez nią w gorączce cierPKń, popr?
siagł sobie, że jeśli Lena wyzdrowieje i zostanie przy nim, poświęci \vs?
stko. aby uczynić ją szczęśliwa. Nie zwracając uwagi n? siebie, będ-
74

dążył do tego, aby odzyskała wewnętrzny spokój. Byle tylko z nim została,
pozwoliła się sobą opiekować i otoczyć troską, żeby znów była wesoła.
Wesoła? Po raz pierwszy uświadomił sobie, że nigdy nie słyszał śmie-
chu Leny. Tylko czasami nikły uśmiech przemknął przez jej twarz i zawsze
2o dziwnie wzruszał. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że brakowało mu
jej srebrzystego, wesołego śmiechu. Czy on był tego przyczyną, czy też sto-
sunki panujące w domu rodzinnym?
Zastanawiał się t^t nad zachowaniem Leny wobec ojca. Nie kochała
go. Również Fred odnosił się do niego ozięble i wrogo. Warnstetten został
odtrącony przez rodzinę. Dlaczego? Może dlatego, że lekkomyślnie roz-
trwonił majątek w pogoni za przyjemnościami? Do tej pory czuł w Warn-
stettenie bratnią dusze. Czy Lena dlatego go nie kochała, że swym
charakterem i zachowaniem przypominał jej ojca?
Tak rozmyślał Frank, czuwając przy żonie. Nigdy nie zastanawiał się
tak dużo nad sobą i swoim życiem, jak w czasie tych trudnych godzin cho-
roby Leny.
Fred nie mógł obronić się przed wzruszeniem, patrząc na tego potężne-
go i niezgrabnego mężczyznę, który tak troskliwie opiekował się jego sio-
strą. Opowiedział o tym Romittenowi. Henryk słuchał tych pochwał
z mieszanymi uczuciami. Czuł się winny, że nie potrafi zapomnieć o Lenie.
W dalszym ciągu ją kochał. Gdyby Borkenhagen był dla niej niedobry,
Henryk nie obciążałby swojego sumienia wyrzutami, że nie potrafi wyma-
zać jej z pamięci. Ale Fred opowiedział mu o czułej opiece, jaką Borkenha-
gen otaczał Lenę. Dlatego uznał, że powinien zapanować nad swoim
sercem. Ale miłości nie można rozkazywać. Od kiedy dowiedział się, że Le-
na chciała popełnić samobójstwo, aby w ten sposób uciec od Borkenhagena,
jego uczucie jeszcze się umocniło. Jak będzie wyglądać jej przyszłe życie?
Jak się poczuje, gdy powróci ze świata snutych w gorączce marzeń do rze-
czywistości?

background image

Myśl ta opanowała go do tego stopnia, że nie był w stanie zająć się
czymkolwiek. Żył z dnia na dzień i dopiero na początku marca, gdy nadesz-
ła wiosna i trzeba było zacząć pracę w polu, w wypełnianiu codziennych
obowiązków znalazł ucieczkę od ponurych medytacji.
Powrócił również premier i regularnie odwiedzał Romittena. Słyszał
0 nieszczęściach, które dotknęły Warnstetten i domyślał się, jak głęboko
Henryk był tym poruszony. Próbował go wiec wprowadzić w lepszy na-
75

strój. Wiedział, jakie obowiązki nakłada przyjaźń. Pojechał osobiście do
Borkenhagen, aby dowiedzieć się o stan zdrowia Leny. Jeszcze kilka tygod-
ni wcześniej Frank przyjąłby podobne odwiedziny z radością i dumą i wy-
nosiłby się ponad innych. Teraz przyjął gościa z roztargnioną grzecznością
i życzył sobie w duchu, aby ten jak najszybciej odjechał. Jednak uprzejmie
zdał relacje o stanie zdrowia żony. Wydawał się zupełnie odmieniony. Pre-
mier nie poznawał tego, niegdyś głośno i natrętnie zachowującego się lizu-
sa, który robił wszystko, aby zaskarbić sobie jego przychylność. Teraz robił
przyjemniejsze wrażenie. Borkenhagen odetchnął z ulgą, gdy premier się
pożegnał i natychmiast wrócił do pokoju chorej.
Jasny promyk marcowego słońca przedarł się do sypialni Leny. Przez
otwarte okno docierało do pokoju ciepłe, pachnące wiosną powietrze.
Po długich i męczących majaczeniach Lena po raz pierwszy spała głę-
bokim, zdrowym snem. Gdy rano przyszedł lekarz i zobaczył swa pacjentkę
bez gorączki, śpiąca spokojnie, szepnął ucieszony Borkenhagenowi:
— Uratowana.
Teraz należało pozwolić Lenie spać tak długo, jak będzie chciała.
Na polecenie Borkenhagena w całym majątku i najbliższej okolicy pano-
wała cisza.
Fred i Herman Warnstetten otrzymali radosną wiadomość, że Lena
przezwyciężyła kryzys i wraca do zdrowia, gdy, jak każdego dnia, przyje-
chali do Borkenhagen. Ich radość była nie do opisania. Wracali z lekkim
sercem do domu, przekazując po drodze wspaniałą nowinę Romittenowi.
Nie uwolniło ich to jednak od niepokoju. Nie byli bowiem pewni, jak
Lena zareaguje, gdy odzyska przytomność.
Z niepokojem w sercu Frank Borkenhagen siedział nadal przy łóżku
Leny i rozmyślał, co powinien jej powiedzieć, gdy się obudzi. Nie wiedział,
jak ma ją przekonać o swej głębokiej, prawdziwej miłości.
Jego spojrzenie nieustannie kierowało się na nią. Leżała skulona jak
śpiące dziecko. Koronki spływały na piękne, nieco zbyt szczupłe ramiona
i równomiernie podnoszącą się i opadająca pierś. Ciężkie, ciemne war-
kocze, które pielęgniarka podczas choroby tylko pobieżnie mogła uczesać,
leżały rozrzucone po obu stronach śpiącej. Wychudła twarz sprawiała wra-
żenie głębokiego spokoju. Piękne rysy nie zmieniły się w czasie choroby.
Borkenhagen poczuł wzruszenie podziwiając, jak pięknie wygląda, mi-
mo przebytej choroby. Ale wyzbył się już dawnych pragnień, by ją całować
76

i przytulać. Bardzo się zmienił. Jeśli w sercu budziło się jeszcze coś na
lcształt egoizmu, dotyczyło to Leny, aby uczynić ją szczęśliwą.
Odesłał pielęgniarkę, aby przynajmniej raz mogła się porządnie wy-
spać. Od kilku godzin był sam z Leną i nadsłuchiwał jej równomiernego
oddechu.

background image

Około trzeciej po południu zauważył, że jej sen staje się niespokojny,
jak u ludzi, którzy powoli się budzą. Nieruchomo siedział w swym fotelu,
ustawicznie się w nią wpatrując. Przeciągnęła się, lekko ziewnęła i otworzy-
ła oczy.
Nie miał odwagi się poruszyć, w jego oczach pojawiły się łzy.
Powoli rozejrzała się po pokoju, przesunęła ręką po jedwabnej pościeli
i pytająco spojrzała w jego oczy, nie wypowiedziawszy ani jednego słowa.
Powoli zbierała myśli, jej policzki zabarwił lekki rumieniec. Patrzyła na
niego niespokojnie, z niemym pytaniem.
Pochylił się powoli nad nią i delikatnie uścisnął jej dłoń.
— Lenko, moja najdroższa Lenko!
Spojrzała na niego ze skupieniem w oczach.
— To ty, Frank? — zapytała, z trudem przypominając sobie jego imię.
Jego oczy przysłoniły łzy.
— Tak, Lenko, to ja. Jak się czujesz?
— Ach! Miałam taki okropny sen — odpowiedziała w zadumie.
— Ale już się obudziłaś — pocałował z czułością jej rękę, na którą
spadły łzy.
Odwróciła się do niego.
— Ty płaczesz, Frank? Co się stało?
Nie zdołał odpowiedzieć, potrząsał tylko głowa.
Nagle obiegły ją wyraźne wspomnienia. W ciągu paru minut ponownie
przeżyła dzień ślubu od momentu pożegnania z matką, poprzez drogę do
kościoła, aż do chwili w której zniknęła w głębi jeziora. Jej ręce drgnęły
i zacisnęły się w obronnym geście.
— Ja... To nie ja! Co się ze mną stało? Gdzie jestem?
— Uspokój się, Lenko. Nie myśl już o tym, to był straszny sen!
— Nie, to nie był sen. Teraz wszystko sobie przypominam. Wszystko!
• Lena była zbyt słaba, aby odczuwać zdenerwowanie. Patrzyła na Franka
rozszerzonymi lękiem oczyma. — Moja mama nie żyje, prawda?
— Nie myśl o tym, Lenko. Musisz na siebie uważać, nie denerwuj się!
77

— Ja... o nie... Tak jest lepiej, teraz jest spokojna, odpoczywa w poko-
ju... moja kochana mama — mówiła słabym głosem.
Frank gwałtownym ruchem otarł łzy. Spojrzała na niego.
— Jakie to dziwne. Ty płaczesz, Frank? Wydajesz mi się taki inny.
Pogłaskał jej dłoń.
— Bo zmieniłem się, Lenko. Nie ma już Franka, którego się obawiałaś
i który cię dręczył. Moja kochana Lenko, aż tak bardzo się mnie bałaś? Dro-
gie dziecko, tak cię przecież kocham, tak bezgranicznie cię kocham. Bądź
spokojna, już nigdy nie będę cię dręczył, nigdy! Słyszysz?-Zaufaj mi. Mów
mi o wszystkim, co cię trapi i czego sobie życzysz. Dam ci gwiazdkę z nie-
ba, jeśli tylko zechcesz. Dla siebie nie chce niczego, jeśli tylko pozwolisz
mi spełniać twoje życzenia. Chciałbym przenieść cię na rękach przez życie,
aby twoje stopy nie musiały stąpać po cierniach.
Przysłuchiwała się temu w zamyśleniu. Jeszcze nie była w pełni świa-
doma, czuła się jeszcze zbyt słaba, aby móc jasno myśleć. Ale uspokoiła
się. Nie musiała obawiać się mężczyzny, który siedział koło niej. Jego oczy
nie błyszczały już pożądaniem i nie wzbudzały w niej lęku. Natomiast było
coś dobrego i czułego w jego zachowaniu. Czuła, że pozbyła się strachu
przed nim, życie z nim nie wydawało się już takie straszne.

background image

— Jesteś dobry, Frank, zawsze o tym wiedziałam.
— A jednak uciekłaś ode mnie... w śmierć! — powiedział z łagodnym
wyrzutem.
Zamyśliła się. Potem powiedziała cicho:
— Bałam się małżeństwa, Frank. Poza tym... moja mama... leżała mar-
twa... z nieruchomą, zimną twarzą. Nie chciałeś mnie do niej puścić, chcia-
łeś mnie zabrać do Borkenhagen... a przecież umarła moja mama! Dlatego
nienawidziłam ciebie, nienawidziłam życia... nie chciałam dłużej żyć, nie
chciałam...Coś mnie wypchnęło na zewnątrz, musiałam to zrobić, bo... —
zamilkła i spojrzała na niego. Chciała powiedzieć: bo kocham Henryka Ro-
mittena, lecz zostałan^zmuszona poślubić ciebie. Ale nie powiedziała tego.
Pomyślała, że sprawiłaby mu tymi słowami wielka przykrość. On ją prze-
cież kochał. Do tej pory myślała egoistycznie tylko o sobie. Teraz zrozu-
miała, że on też musiał cierpieć z jej powodu i nadai cierpi. Obudziło się
w niej ciepłe współczucie. Cóż mógł na to poradzić, że tak bardzo do nie;
nie pasował. Czy nie było to z jej strony niesprawiedliwe, że myślała tylko
o sobie? Z jaką miłością i czułością przemawiał do niej. Ofiarował jej wszy-
78

stlco, co tylko mógł, a ona okazała mu niechęć. Miłość do niej zmieniła go,
jak bardzo musiał ją zatem kochać. Była teraz jego żoną. Nie czuł do niej
urazy, że wolała rzucić się w objęcia śmierci, niż w jego. Jak mogła go teraz
odepchnąć mówiąc: Kocham innego. Nie, nic mogła tego uczynić. Bóg nie
pozwolił, aby umarła. Musiała więc żyć dalej. I jeśli nie mogła sama być
szc/eśliwa, powinna postarać się uszczęśliwić innych.
Borkenhagen pogładził ze wzruszeniem jej rękę.
— Mów, Lenko — powiedział. — Powiedz mi wszystko. To prawda,
byłem odpychającym człowiekiem, nie miałem cierpliwości czekać, aż
obudzi się w tobie choć cień sympatii do mnie, nie umiałem zdobyć twego
zaufania. Zadręczałem cię nieopanowanym, porywczym zachowaniem,
dlatego się mnie bałaś, dlatego wolałaś popełnić samobójstwo. To było
straszne z mojej strony, że nie chciałem pozwolić ci zobaczyć matki, gdyż
przypuszczałem, że jestem bliski spełnienia mych marzeń. Chciałem
wreszcie mieć cię dla siebie, nasycić się tobą. Zazdrościłem twojej matce,
że tak bardzo ją kochasz, ale ona zasługiwała na twą miłość, prawda? Ale
ja? Co ja zrobiłem, by zasłużyć na twą miłość? Nic, prawie nic! Chciałem
obwiesić cię biżuterią, aby z dumą przedstawić cię ludziom jako moją
narzeczona. Ale zrozum, Lenko, nigdy przedtem nie znałem kobiety takiej
jak ty. Wyrosłem w samotności, nie miałem matki. Dotychczas wystarczyło
mi wyciągnąć rękę, aby otrzymać wszystko, czego chciałem. Nie
wiedziałem jak postępować z tak cudowną, kochaną istotą jak ty.
I zadręczyłbym cię, biedna Lenko. Teraz to zrozumiałem i będę cierpliwie
czekać, aż mi zaufasz. Chcę cię ochraniać i opiekować się tobą jak
ukochanym dzieckiem. Straciłaś matkę, dlatego chciałbym spróbować za-
stąpić ci ją. Zostaniesz ze mną, nie będziesz się już bała, prawda? — poca-
łował jej rękę.
Pogładziła go łagodnie po włosach.
— Powinniśmy się nauczyć wzajemnego zrozrumienia, Frank. Muszę
cię przeprosić. Chciałabym wszystko naprawić. Musisz być jednak cierpli-
wy —- powiedziała cicho.
Gdy poczuł pieszczotę jej ręki, bardzo się wzruszył. Była to pierwsza
dobrowolna pieszczota, którą go obdarzyła. Poczuł się szlachetny i dobry.

background image

Spojrzał na nią promieniując miłością. .
— Lenko, moja Lenko!
Uśmiechnęła się słabo.
79

Fred znowu wyjechał. Przed wyjazdem Frank pozwolił im zostać przez
, .ne sain na sam. Od Freda Lena dowiedziała się, jak mąż poświęcał się
dla niej
— Jestem zmęczona, pozwól mi spać.
Troskliwie ułożył ją na poduszce.
— Nie jeste"ś głodna? Może chcesz coś zjeść?
— Nie, teraz nie. Ale jak się wyśpię...
Obudziła się dopiero następnego dnia rano. Gdy otworzyła oczy, Fra
tak jak wczoraj siedział przy łóżku. Nieopodal okna stała pielęgniarka.
Lena uśmiechnęła się do męża.
— Jestem głodna — powiedziała.
Zaraz przyniesiono jej śniadanie, przygotowane według zaleconej przez
lekarza diety. Pielęgniarka podała je Lenie, a Frank przyglądał się w skupie-
niu, jak jadła.
— Smakuje ci, Lenko? — zapytywał kilkakrotnie.
Potakiwała głową twierdząco, nie chcąc sobie przerywać. Jak powraca-
jące do zdrowia dziecko uważała za oczywiste, że się ją rozpieszcza. Cie-
szyła się z powrotu do zdrowia. Ciało domagało się swych praw, chciała
odzyskać utracone siły.
Gdy Lena skończyła jeść śniadanie, nadeszli Fred i Herman Warnstet-
ten. Mogli wreszcie wejść na chwilę do pokoju chorej. Lena spojrzała na
nich z niepokojem.
Fred promieniał radością. Natomiast Warnstetten spojrzał trwożliwie
i z niemą prośbą w oczach na uratowaną córkę. Lena podała mu rękę, nie
mogła jednak wymówić ani słowa. Niebawem musieli wyjść, gdyż lekarz
nie zezwolił im na dłuższą wizytę.
Lena szybko powracała do zdrowia. Na życzenie Borkenhagena lekarz
przychodził codziennie, chociaż nie potrzebowała już jego pomocy.
Stwierdził, że prawdopodobnie pod wpływem szoku spowodowanego
nagłą śmiercią matki Lena straciła panowanie nad sobą i próbowała popeł-
nić samobójstwo. To wyjaśnienie przekazano służbie i sąsiadom, którzy do-
wiedzieli się o tym wypadku.
Nie wiadomo, czy wszyscy w to uwierzyli. Ale nawet ci, którzy w to
powątpiewali, nie ośmielili się mówić o tym głośno. Faktem było bowiem,
że młode małżeństwo żyło teraz bardzo harmonijnie.
Frank Borkenhagen dotrzymał słowa. Czynił wszystko, aby spełnić ży-
czenia Leny. Jak długo musiała pozostać jeszcze w łóżku, nie odstępował
jej ani na krok. Czytał jej na głos, opowiadał o wszystkim, co mogło ją
teresować, i troszczył się skrupulatnie, aby wypoczywała.
80


opo
Zapytała go cicho, w jaki sposób została uratowana, a on jej wszystko
,wiedział. Wspomniał jej również o niepokoju Romittena.
Wtedy jej ciałem wstrząsnął dreszcz, a ciemny rumieniec zabarwił
policzki.

background image

.— Proszę cię, Fred, idź do niego i powiedz, że nie musi się już o mnie
martwić. Ułożę sobie życie i spróbuję dać szczęście innym, jeśli sama nie
mogę być szczęśliwa. Jeśli chce uczynić coś, aby ułatwić mi życie, powi-
nien o mnie zapomnieć. Zrobisz to dla mnie?
— Chętnie, Leno. Jeszcze jedno, siostrzyczko. Od tamtego strasznego
dnia nasz ojciec bardzo się zmienił. Zrezygnował z wszystkich przyjemno-
ści i pracuje niezmordowanie od rana do wieczora. Śmierć matki i lęk o cie-
bie miał na niego zbawienny wpływ. Powiedział mi, że chce spróbować
wydźwignąć Warnstetten z upadku. Frank chce mu w tym pomóc. Nie bądź
nieubłagana, Leno, gdy ojciec przyjdzie cię odwiedzić. Spróbuj na niego
wplynąć, masz teraz nad nim ogromną władzę. Obiecaj mi to!
Uścisnęła jego rękę.
— Nie martw się, Fred. Nie jestem już tak krytyczna wobec innych.
Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i popełniamy błędy. Nie gniewam się już na
ojca. Co ma być, będzie. Gdybym miała jeszcze matkę, byłabym całkiem
zadowolona i spokojna. Czy wiesz, jak umarła?
Opowiedział jej.
Płakała cicho.
— Lęk o mnie złamał jej serce. Powinnam była być silniejsza, powin-
nam jej pokazywać tylko wesołą twarz. A tak musiała dźwigać moje cier-
pienie wraz ze swoimi, a to już było za wiele. Biedna, kochana mama!
— Nie płacz, Leno, proszę cię. Frank byłby w stanie mnie zabić, gdy-
by zobaczył, że wywołałem twoje łzy. Co zrobiłaś ze swego męża, siostro!
'gdy nie widziałem jeszcze, żeby człowiek mógł się tak zmienić.
Lena westchnęła cicho.
~~ Tak, kocha mnie o wiele bardziej, niż przypuszczałam. Wiem, że
"^ge zrobić z nim wszystko. Świadomość ta nakłada na mnie obowiązki,
Które chcę uczciwie spełnić.
81

Gdy Lena mogła wreszcie opuścić łóżko, Frank nosił ją wszędzie na rę-
kach jak dziecko. Czuł się nawet trochę zawiedziony, że za szybko odzyski-
wała siły i zaczęła sama chodzić.
Pielęgniarkę można było zwolnić. Młodej żonie usługiwała teraz po-
kojówka.
Podobnie jak zmieniła Borkenhagena, pod wpływem Leny cały majątek
nabrał również innego wyglądu. Starając się, by mąż nie poczuł się dotknię-
ty, zwracała uwagę na przesadę i niegustowny przepych urządzenia domu.
Frank nie tylko nie poczuł się urażony, ale czuł się szczęśliwy, że Lena
interesuje się swym nowym domem. Zresztą wszystko co robiła, było jego
zdaniem słuszne, każde jej życzenie musiało być spełnione. Wiedziała, że
tak, jak nadała jego domowi inny wygląd, może przyjaznym słowem i bła-
galnym spojrzeniem zmienić jego zachowanie i sposób bycia. Z miłości do
niej ściszał swój donośny głos, nie cmokał już nieprzyjemnie wargami, stał
się bardziej uprzejmy. Były to drobiazgi, na które wystarczyło mu delikat-
nie zwrócić uwagę.
— Powiedz mi tylko, Lenko, co ci się we mnie nie podoba! Chcę zro-
bić wszystko, aby wydać ci się milszym — powiedział pewnego razu, gdy
przepraszała go za to, że wytknęła jego niedociągnięcia. — Nie mógłbym
gniewać się o to na ciebie. Za bardzo cię kocham. Podoba mi się wszystko,
co mówisz i robisz.
Tak mijały tygodnie. Na wsi wiosna rozkwitła całym swym przepy-

background image

chem. Park się zazielenił, przed domem kwitły kolorowe kwiaty.
Lena codziennie przebywała teraz kilka godzin na świeżym powietrzu.
Wszędzie tam, gdzie jej się szczególnie podobało, Frank kazał poustawiać
wygodne ławki. Prowadził ją tam i cieszył się jak dziecko, gdy mu
dziękowała.
Przedtem Lena nigdy nie przypuszczała, że żyjąc w ten sposób, będzie
czuła się dobrze. Czasami jednak powracało uczucie przygnębienia. Frank
zauważał to nawet wtedy, gdy starała się usilnie ukryć swój nastrój. Był
wtedy tak nieszczęśliwy, że wstydziła się, iż nie potrafi nad tym zapanować.
Czuła wtedy takie wyrzuty, że Borkenhagen musiał usprawiedliwiać ja
przed samą sobą.
82

— Nie powinnaś się do niczego zmuszać, Lenko. Jeśli jesteś czasem
smutna i masz ochotę popłakać, nie zwracaj na mnie uwagi, dobrze?
Wtedy musiała się uśmiechnąć i dziękowała mu, głaszcząc jego policzki.
— Frank, kochany Frank. Co mogę zrobić, aby podziękować ci za twą
miłość?
— Nic, Lenko, nic. Jestem szczęśliwy, że podoba ci się u mnie. Nie je-
stem już aż taki okropny, prawda? Już się mnie nie obawiasz?
— Nie, Frank, z pewnością nie!
Aby sprawić mu przyjemność, nie nosiła już czarnych sukienek.
— To wygląda tak ponuro, Lenko. Wydaje mi się, że w czarnych su-
kienkach nie potrafisz być wesoła — powiedział pewnego razu.
Od tego czasu zrezygnowała z czerni. Uważała, że żałobę po śmierci
ukochanej matki nosi w sercu i nie musi wyrażać tego strojem. Dlaczego
więc nie miałaby mu sprawić radości?
Frank zamówił dla niej przepiękne, białe suknie. Gdy próbowała go po-
wstrzymać, rzekł z prośbą w głosie:
— Pozwól mi, Lenko. Za każdym razem sprawia mi ogromną przyje-
mność, gdy mogę cię czymś obdarować. W każdej nowej sukience wyda-
jesz mi się jeszcze piękniejsza. Zdaje mi się, że urosłaś w czasie choroby.
Uśmiechnęła się.
— To tylko wrażenie wywołane dłuższymi sukniami.
— Tak, to możliwe. Ale ty powinnaś nosić tylko długie suknie, bo wte-
dy wyglądasz jak królowa. Przy tobie jestem tylko niezgrabnym giermkiem.
— Rozpieścisz mnie tak, że stanę się zarozumiała — przekomarzała
się z nim.
— Ty nigdy nie będziesz zarozumiała.
Ojciec Leny odwiedzał Borkenhagen kilka razy w tygodniu. Odnosiła
się do niego z taka serdecznością, na jaką było ja tylko stać. Ani jednym
słowem nie wspominali o dawnych urazach. Lena interesowała się wszy-
stkim, co robił. Prosiła męża, aby pomagał ojcu, żeby ten nie zraził się do
pracy i nie stracił entuzjazmu. Dla Franka była to okazja, aby spełnić prośbę
Leny. Omówił z Warnstettenem wszystkie szczegóły dotyczące nowoczes-
nej uprawy roli oraz obiecał wykupić plony dla potrzeb swej fabryki.
Zachęcony tym Wanistetten zdecydował się na uprawę szparagów
1 przyszłość pokazała, że było to bardzo opłacalne. Aby ojciec nie czuł się
wieczorami samotny, Lena prosiła go, aby często odwiedzał Borkenhagen.
83

Sama też często jeździła do Warnstetten, by złożyć kwiaty na grobie

background image

matki. Zazwyczaj towarzyszył jej mąż. Przejeżdżając po raz pierwszy od
pamiętnych wydarzeń obok jeziora, Lena rozszerzonymi lękiem oczyma
przyglądała się błyszczącej w promieniach słońca tafli wody. Frank chwycił
ją za rękę i uścisnął mocno, jakby obawiał się, że może mu znowu uciec.
Zauważył, że lekko drżała.
— Nie myśl już o tym, Lenko — poprosił z troską w głosie.
Potrząsnęła głową.
— Myślę o tym, jak nierozsądnie wtedy postąpiłam, Frank.
— Nierozsądnie? Uważasz teraz, że to było nierozsądne, Lenko? —
zapytał, wstrzymując oddech w oczekiwaniu odpowiedzi.
— Tak, to było godne potępienia.
— I nie żałujesz, że cię uratowano?
— Nie, Frank, to byłaby niewdzięczność.
— Ach! Jakże się cieszę, Lenko. Świadczy to o tym, że nie jesteś ze
mną aż tak nieszczęśliwa.
— Nie, nie jestem nieszczęśliwa przy tobie, Frank. Uwierz mi.
— Moja kochana... kochana Lenko!
Między małżonkami często dochodziło do takich scen. Gdy Herman
Warnstetten niespokojnie wpatrywał się w twarz Leny, mógł w niej wyczy-
tać wyraz zadowolenia, ale nic poza nim.
Gdy Lena była już całkiem zdrowa i silna, mąż zaproponował, aby uda-
li się w podróż poślubną. Lena zgodziła się, nie tylko po to, by sprawić mu
radość. Zrobiła to również dlatego, że miała nadzieję zapomnieć w podróży
o tym, co czasem jeszcze dręczyło jej duszę.
Od owego spotka/iia nad jeziorem nie widziała Henryka Romittena
i starała się usilnie nie myśleć o nim. Tylko czasami docierały do niej wia-
domości o Henryku.
Pewnego razu mąż opowiedział jej o tym, że premier ma zamiar wkrót-
ce się zaręczyć. Przy okazji wspomniał o jego przyjaźni z Romittenem.
— Zobacz, Lenko — powiedział spokojnie — i tę moją przywarę uda-
ło ci się wyplenić. Jeżeli o mnie chodzi, nasz premier może być serdecznie
84

zaprzyjaźniony z Romittenem, nie zazdroszczę mu tego, bo mam ciebie.
Życzę Romittenowi, żeby bogato się ożenił, nie musiałby wówczas tak się
zapracowywać.
Lena poczuła jak krew odpływa z jej twarzy i szybko się odwróciła,
aby mąż tego nie zauważył.
Tego wieczora długo przewracała się z boku na bok, nie mogąc zasnąć.
Cierpiała na myśl o Henryku zaręczonym z inna kobieta. Nie mogła tego
znieść. Czy mogło do tego dojść? Dopiero teraz w pełni zrozumiała, co mu-
siał czuć Henryk, gdy dowiedział się, że wychodzi za maż za innego.
Przeleżała bezsennie pół nocy. Następnego dnia była blada i zmęczona.
Frank zmartwił się tym bardzo i Lena musiała go poważnie zbesztać, by
przestał się nad nią rozczulać. Wytłumaczyła mu, że robiła już plany ich po-
dróży i dlatego poszła późno spać. To odwróciło jego uwagę. Przyniósł pro-
spekty biur podróży i zaczął wypytywać ja, co chciałaby zwiedzić. Chciała
pojechać do Wenecji i Mediolanu, potem do francuskiej części Szwajcarii,
na koniec zostawiając sobie Paryż. Wiedziała, że wyrażając te życzenia,
sprawia mu ogromną radość.
Z entuzjazmem układał trasę podróży. Tak zagłębił się w planach, że
sięgnęła po kapelusz i parasolkę i zwróciła się do niego:

background image

— Nie potrzebujesz mnie już, Frank. Nie znam się na planowaniu po-
dróży. Wyjdę na godzinkę na spacer.
— Zrób tak, Lenko. Ale nie chodź za daleko, abyś się nie zmęczyła.
Obiecaj mi, że nie zbliżysz się do jeziora.
Pogłaskała go po czole.
— Nie, Frank, nie pójdę nad jezioro, masz moje słowo.
Pozwolił jej pójść. Patrzył na nią przez okno, aż nie zniknęła za drze-
wami. Potem wrócił do pracy.
Lena przeszła przez park, aż do szerokiej, żelaznej bramy, a potem
weszła do lasu, leżącego na granicy. Ogarnęła ja nieprzezwyciężona poku-
sa, aby rzucić okiem na dom, który odegrał taką rolę w jej marzeniach i tę-
sknotach. Gdy za kilka dni wyjedzie, chciałaby spróbować przyzwyczaić się
do myśli, że w domu Henryka zamieszka pewnego dnia inna młoda kobieta.
Na skraju lasu usiadła na pniu drzewa i spojrzała na Romitten, oświet-
lany blaskiem słońca. Wyglądał naprawdę pięknie.
Siedziała nieruchomo z głową oparta na rękach. Cierpienie obudziło się
w jej sercu z dawną siłą, tęsknota za nieosiągalnym wywołała łzy.
85

Tak głęboko pogrążyła się w bólu, że nie usłyszała Henryka Romittena,
zbliżającego się wąską, polną dróżką. Dopiero gdy ją zobaczył i z cichym
okrzykiem zatrzymał się przed nią, zerwała się wystraszona. Patrzyli na sie-
bie jak dwoje spragnionych ludzi, którzy widzą przed sobą życiodajne
źródło.
— Leno... przepraszam, pani Borkenhagen... Ja... czy przestraszyłem
panią?
Pośpiesznie wytarła łzy i z wysiłkiem opanowała się.
— Ja... poszłam na spacer i poczułam się zmęczona. Chciałam tu tro-
chę odpocząć — powiedziała cicho.
Skinął głową, jakby chciał potwierdzić, że w to wierzy. Ale mimo woli
na usta cisnęły mu się słowa:
— Powinna pani unikać tej drogi, muszę nią często przejeżdżać.
Złapała głęboki oddech.
— Wkrótce nie będę już tedy przechodziła. Za kilka dni wyjeżdżamy...
na kilka tygodni. I... przed wyjazdem chciałam jeszcze rzucić okiem na pań-
ski dom.
Henryk spojrzał w kierunku swego domu.
— Tak, stad widać Romitten bardzo wyraźnie.
Przez chwilę panowało milczenie. Potem on zapytał zdławionym głosem.
s — Jak się pani miewa?
Cicho westchnęła.
— Przyzwyczajam się do cudem odzyskanego życia.
Wzdrygnął się i, pobladły, zbliżył się do niej o krok.
— Jak pani mogła to zrobić, Leno? To okropne! Nie pomyślała pani,
jak mnie by to zabolało?
Spuściła głowę w poczuciu winy.
— Nie... myślałam tylko, że nie zniosę dłużej życia. Chciałam je za-
kończyć. To było nierozsądne, wiem o tym, to było tchórzostwo. Ale my-
ślałam, że nie udźwigne*ciężaru, który na mnie nałożono.
Oparł się o drzewo i patrzył na nią z troską.
— A teraz, Leno? Jak znosi to pani teraz?
— Jak obowiązek. Chce być dobra również dla niego, dla mojego

background image

męża. On jest taki zacny, tak nieskończenie dobry. Nie poznałby go pan te-
raz, Henryku. On mi pomaga. Byłoby niewdzięcznością z mojej strony,
gdybym nie była dla niego dobra.
86

— To pani wpływ, Leno.
— Tak, mam nad nim władzę i muszę uważać, aby jej nie nadużywać.
— O ile panią dobrze znam, nigdy by pani tego nie uczyniła.
Znowu milczeli i przyglądali się sobie. A czego nie mogły wypowie-
dzieć usta, zdradzały oczy.
Lena podniosła się w końcu.
— Musze wracać. Ponieważ pana spotkałam, chciałabym pana o coś
poprosić, Henryku.

'

— Proszę, niech pani mówi.
— Proszę nas odwiedzić jeszcze przez wyjazdem. Mąż zastanawia się,
dlaczego pan się jeszcze u nas nie pokazał, mimo że kiedyś przyjaźniliśmy
się. Przedtem instynktownie podejrzewał, że pana kocham. Nie chce, aby to
podejrzenie ponownie się obudziło. Dlatego proszę, niech pan nas odwiedzi,
bardzo proszę. Nie musi pan często tego robić, gdyż jak już mówiłam,
wkrótce wyjeżdżamy.
Skłonił się.
— Przyjadę jutro.
— Dziękuje. Powiem mężowi, że pana spotkałam i przypomniałam
o przyjacielskim obowiązku.
Skłonił się ponownie.
Podała mu drżącą rękę.
— Życzę szczęścia, Henryku.
Długo i żarliwie całował jej rękę, po czym odszedł w milczeniu.
Lena z ciężkim sercem wracała do domu.
Zanim doszła do parku, zobaczyła męża, który wyszedł jej na-
przeciw. Mimowolnie porównywała jego ociężałą, masywną sylwetkę
ze szczupłym, silnym Romittenem. Twarz męża wydała jej się bardzo
nieładna.
Opanowała się z wysiłkiem.
— Najwyższy czas, bym stad wyjechała. Tak będzie najlepiej — po-
myślała i zmusiła się do uśmiechu.
— Nie zmęczyłaś się za bardzo, Lenko?
— Nie, odpoczęłam po drodze. Wiesz kogo spotkałam? — zapytała
2 pozorną obojętnością.
— Kogo?
— Henryka Romittena.
87

l

Zdziwiony spojrzał w jej twarz. Mimo że nie patrzyła na niego, wyczu.
ła jego wzrok i przybrała spokojną minę.
— Aha, Romittena? Cóż, powinien już dawno złożyć nam wizytę.
— Właśnie mu to powiedziałam, Frank. Zapowiedział się na jutro.
— Dlaczego nie przyszedł wcześniej?
— Nie wiedział, czy nie będzie nam przeszkadzać.

background image

Frank milczał przez chwilę. Jego twarz nachmurzyła się.
W sercu Leny obudziło się współczucie dla niego. Przypuszczała, że
był podświadomie zazdrosny o Romittena.
Poderwał się i roześmiał z przymusem.
— Myślałem o Romittenie, Lenko. Wiesz, że nigdy go nie lubiłem?
— Dlaczego? — zapytała cicho.
— Gdyż instynktownie wyczuwałem, że jest lepszym człowiekiem niż
ja... Wiesz, czułem się przy nim bezwartościowy, a to irytowało nieznośne-
go, bogatego Borkenhagena.
Ufnie położyła rękę na jego ramieniu.
— Ale teraz nie jesteś już nieznośnym, bogatym Borkenhagenem. Co
ma więc dobry, miły Borkenhagen przeciw Henrykowi Romittenowi?
Spojrzał na nią radośnie.
— Czy naprawdę jestem teraz dobry, Lenko?
Uśmiechnęła się do niego.
— Nawet bardzo.
Uścisnął jej dłoń z wdzięcznością.
— Lenko, czuje się tak, jakby uhonorowano mnie wysokim odznacze-
niem. Jestem taki dumny. Powiem ci, dlaczego nie mogłem być serdeczny
wobec Romittena. Zawsze miałem wrażenie, że... że go kochasz.
Lena spuściła głowę. Spojrzał na nią z bijącym sercem.
— Lenko, gdybym cię zapytał, czy... czy to jest prawdą, co byś mi od-
powiedziała?
Spojrzała mu poważnie w oczy.
— Gdybyś mnie o to zapytał, powiedziałabym ci prawdę. Ale proszę
cię, nie pytaj mnie o to. Zrozum, gdybym naprawdę kogoś kochała, a ty byś
mnie o to zapytał, musiałabym albo sprawić ci ból, albo skłamać. I jedno,
i drugie sprawiłoby mi przykrość. Jesteś zawsze dla mnie taki kochany
i dobry. Bądź więc taki i w tym przypadku. Nie dręcz mnie takimi
pytaniami.
88

Odetch^ głęboko.
— Let>K(\ gdy tak się na mnie patrzysz, r^yi^łbym ci WSZfstko.
Dlaczego W'^ i nie to? Masz moje słowo, że ^ b<$ ^ zadręczaj ci?już tą
sprawą. Al*> J^dno mijsjsz mi wyjawić. Gdyt)^ Q ci Pov^iedział: Kieruj się
swoim serc^ jesteś Wolna, co byś zrobiła? , c j
Lena z^ladła, opąrfa sję 0 rami? męża i u^ ^ ch^c - si? do ^iegoczule,
powiedział** s^okojni^:
_ Zo*ta*abym * toba) Frank) ponieważ / ^"""taieiać, a “iebyłoby
innej drogidlą Leny Borkenhagen niż śmierć, $ *^ «Pu^iściła swfego m?ża
Pocało^i jej rękę z hamowaną radością. ,
_ KocVa Lenk0; stokrotne dzięki za r <*owi. TtTera z m^że przyje-
chać Romit \ nie obawiam się tego. .
_ Ni^ ^usiałeś się go nigdy obawiać, onf * czworakiem ^
_ Wie"* o tym, Lenko.
_ i tf^iesz uPtzejmy dla niego, gdy jut/A^yiedzS zie?
: mu pokazać, jak okiełznałaś
ice połgać, ze jesteś lepszy ni^
— C/y J^st aż tak Zła? — zapytał żałośnie.
Szehr)°w^ki uśmiech pojawił się na jej tw/'
Roześ^^łsię-

background image

——.- , . Jltał w jej uśmiechniętą^ z-
_ Bi»^ mi, Lellko i Musisz mnie zrehabi"1 »wat
się
t,]
Nagle zairzymał sję j objął ją z promienny111
_ 1/0% roześlniałaśsię!
Pod \vpwem tego okrzyku, musiała roz
_ \lówisz tak, jakbym dokonała bohate(*P'
Odet^ł głęboko.
-powi.iviedziałwzruszony.
— pora^ pienvSzy usłyszałem twój śmi^
^ na niego wilgotnymi oczyma.
'^lanow^atpodró^. odmalo-
i tak sję cieszysz? — odparła p"
Ł liwiło ninie to, Lenko. Szalej? ^
Aby ^wrócić jego uwage, zapytała, jaka **'
wał jej jąvV ^Piękniejszych barwach.
89

W najlepszej zgodzie wrócili do domu, gdzie zastali ojca Leny, który
patrzył ku nim z tonącego w kwiatach tarasu.
Wypili razem herbatę, przy której Frank opowiedział o planowanej po-
dróży. Warastetten przyglądał się Lenie. Wydawało mu się, że Lena cieszy
się na tę podróż. Po raz pierwszy tej nocy Warnstetten zasnął, nie zobaczy-
wszy pod powiekami oskarżycielskich oczu zmarłej żony.
Następnego dnia Henryk Romitten złożył wizytę w Borkenhagen.
Frank przywitał go bardzo uprzejmie. Lena panowała nad sobą równie do-
brze jak Romitten. Rozmawiali ze sobą w niewymuszony sposób jak do-
brzy, starzy przyjaciele i gdy podali sobie ręce na pożegnanie, ich uścisk nie
był cieplejszy niż być powinien.
Po południu Frank Borkenhagen odbył naradę z dyrektorami swych
fabryk. Potem pojechał do miasta, by załatwić parę niezbędnych spraw. Na-
stępnego ranka chciał wyjechać.
W mieście dowiedział się o zbliżających się zaręczynach premiera. Po
załatwieniu interesów wstąpił do winiarni, często odwiedzanej przez urzęd-
ników i właścicieli ziemskich. Tam spotkał Sattenfelda i kilku ministrów,
którzy rozmawiali właśnie o zaręczynach.
Przy okazji żartowano również z przyjaźni między premierem a Romit-
tenem. Przyjaźń ta była, podobnie jak zaręczyny, tematem dnia. Ku zdumie-
niu wszystkich Borkenhagen bardzo energicznie stanął po stronie Romittena
i odszedł zadowolony, że postąpił tak, jakby życzyła sobie Lena.
Sattenfeld spojrzał za nim ze złośliwymi błyskami w oczach.
— Wydaje mi się, że Borkenhagen ma klapki na oczach. On przecież
miałby powód, aby pozbyć się Romittena—powiedział szyderczo.
Inni mężczyźni słuchali nieufnie jego słów, był bowiem znanym plot-
karzem.
— Sądzę, że pan się myli panie Sattenfeld. W tej historii z jeziorem
Romitten nie brał udziału — powiedział jeden z nich.
Sattenfeld wzruszył ramionami.
— Czy jest pan dobrze poinformowany? — zapytał ironicznie.
— Oczywiście, mówił mi o tym osobiście pan Warnstetten. Jego córka
uczyniła ten krok pod wpływem szoku wywołanego przedwczesną śmiercią

background image

matki, i to w dniu jej ślubu.
Sattenfeld pstryknął palcami.
— No cóż, ma pan więc wiadomości z pierwszej ręki.
90

— W których szczerość pan zapewne nie wierzy.
— Nie ośmieliłbym się w to wątpić. Ale i ja mam swoje poufne źródła,
po widzenia panom. — Sattenfeld wyszedł.
Pozostali patrzyli za nim z mieszanymi uczuciami.
— On ma coś przeciwko Romittenowi, to oczywiste — rzucił mężczy-
zna, z którym Sattenfeld poprzednio rozmawiał.
— Naturalnie. Zażyłość szefa z Romittenem jest mu solą w oku. Cóż,
to jego sprawa — odparł mały, gruby urzędnik, trącając się z innymi kieli-
szkiem.
Wiosna minęła, a i lato zbliżało się ku końcowi. Liście zmieniały barwę
i mieniły się wszystkimi odcieniami czerwieni i żółci. Na niebie widać było
klucze ptaków, lecących do ciepłych krajów.
Po wielomiesięcznej nieobecności spodziewano się powrotu Franka
i Leny Borkenhagenów do domu.
Fred wraz z ojcem przywitali ich w Borkenhagen. Z wielką radością
zauważyli przy powitaniu, że Lena zmieniła się na korzyść. Mimo iż wciąż
jeszcze miała na twarzy wyraz powagi, promieniowało z jej postaci zado-
wolenie i równowaga ducha.
Dla Franka Borkenhagena Lena była jedynym celem życia. To ona na-
dawała sens wszystkiemu, co życie miało mu jeszcze do zaoferowania.
Między małżonkami panowała rzadko spotykana harmonia, ponie-
waż Lena dziękowała mężowi za miłość i dobroć, wymyślając coraz to no-
we życzenia. Pozornie wszystko zawsze było tak, jak ona chciała, ona
jednak próbowała odgadnąć jego życzenie i przedstawić jako swoje.
Gdy Fred został na chwile sam z siostrą, dał wyraz swojemu zdu-
mieniu.
— Gdy się na was patrzy, Leno, nie można ani przez chwilę wątpić, że
pobraliście się z miłości.
Lena w zamyśleniu podparła rękami głowę.
— Kto wie, czy małżeństwo z miłości byłoby takie jak nasze, Fred.
Miłość jest egoistyczna.
— Cóż, twój mąż dowodzi czegoś zupełnie przeciwnego. On nie ma
żadnych innych pragnień poza twoimi.
— Ponieważ życzę sobie zawsze tego, co i jemu sprawia przyjemność.
Fred spojrzał na nią.
— Więc w tym tkwi tajemnica twojego sukcesu?
91

— Troszczę się przynajmniej w ten sposób o trwałość tego, jak to na-
zwałeś, sukcesu. Od dnia ślubu, nie... od dnia, w którym wyzdrowiałam
stałam się człowiekiem nie mającym własnych pragnień.
— To brzmi jak rezygnacja, Leno.
— Mimo rezygnacji, można żyć całkiem spokojnie. Dopóki nie myślę
o sobie, czuje się zupełnie szczęśliwa. Staram się, jak tylko mogę, unikać
rozczulania się nad sobą.
— Zaczęłaś filozofować, Leno.
Westchnęła cicho.

background image

— Jeśli ktoś stał kiedyś jedną nogą po tamtej stronie życia, uczy się
zastanawiać nad sobą samym... To nie takie trudne zrezygnować z siebie.
— Serdecznie ci więc życzę, by zawsze wydawało ci się to równie ła-
twe. A jeśli się już sobie zwierzamy, chciałbym ci coś wyznać. W najbliż-
szym czasie mam zamiar się zaręczyć.
Spojrzała na niego i uścisnęła jego rękę.
— Tylko nie bez miłości, Fred, tylko nie to! — krzyknęła z błaganiem
w głosie.
Te nieprzemyślane słowa zdradziły mu, że rezygnacja z własnych ma-
rzeń wcale nie była dla niej tak łatwa, jak go przed chwilą zapewniała. Ale
nie odezwał się ani słowem na ten temat.
— Nie, Leno, nie bez miłości.
— Opowiedz! — poprosiła, a w jej oczach pojawiły się łzy.
Opowiedział j ej o swej miłości. Jego narzeczona pochodziła ze średnio
zamożnej rodziny. Pragnęła żyć na wsi. Fred chciał przerwać studia i po-
móc ojcu prowadzić gospodarstwo.
Lena słuchała z zainteresowaniem.
— A co powiedział na to ojciec? — zapytała, gdy skończył.
— Cieszy się, że nie będzie już sam.
Lena serdecznie ucałowała brata.
— Życzę ci z całego serca szczęścia, Fred! Może teraz nadejdą dla
Warnstetten lepsze czasy! Kiedy przywieziesz narzeczona, abyśmy ją mogli
poznać?
— W najbliższych dniach. Ślub ma się odbyć już na Wielkanoc. Nazy-
wa się zwyczajnie — Kasia.
— Opisz mi ją!
Wyjął z kieszonki na piersi fotografię narzeczonej.
92

— Tutaj masz i opis, i ilustracje.
Lena długo wpatrywała się w piękną twarz dziewczyny.
— Blondynka i ma dołeczki w brodzie! Twoja Kasia musi być bardzo
wesołą dziewczyną.
Roześmiał się zadowolony.
— O tak! Zawsze tryska dobrym humorem. Cały dzień śpiewa, śmieje
się i płata figle.
Lena z czułością patrzyła na twarz dziewczyny na zdjęciu.
— To dobrze zrobi naszemu staremu domowi, Fred. Od kiedy przesta-
liśmy być dziećmi, w starych murach nikt nie śmiał się szczerze i z całego
serca. Boże, zachowaj pogodę ducha Kasi! — ze łzami w oczach oddała
Fredowi zdjęcie.
W tym momencie do pokoju wszedł Borkenhagen z Warnstettenem.
Spostrzegł od razu łzy w oczach Leny i poruszony podszedł do niej.
— Co to znaczy, Lenko... Płakałaś?
— To są łzy radości, Frank. Fred oznajmił rai właśnie, że chce się że-
nić! Warnstetten obejmie wkrótce nowa pani.
Borkenhagen potrząsnął energicznie dłonią Freda.
— To świetnie, Fred! Gratuluję! To trzeba przecież uczcić! Co powie-
cie na kruszon brzoskwiniowy? To ulubiony napój Leny.
Fred wymienił z Leną porozumiewawcze spojrzenie. A więc Lena zali-
czała do swych ulubionych napojów kruszon brzoskwiniowy!
U pani Sattenfeld odbywało się spotkanie, w którym brały udział panie

background image

z towarzystwa.
Pani Sattenfeld mieszkała w ładnej, skromnej willi, stojącej w pobliżu
siedziby rządu. Od śmierci mażą, który pełnił zaufaną funkcję przy ówczes-
nym premierze, żyła samotnie z córką Meta. Zmniejszone dochody zmusza-
ły ja do skromnego życia, ale zawsze próbowała utrzymać odpowiednią
pozycję w towarzystwie.
Nie była jednak zbyt lubiana, podobnie jak jej dzieci. Ludzie jednak
powstrzymywali się przed okazywaniem tego, obawiając się, że wzbudzą
jej niechęć. Cała rodzina Sattenfeld potrafiła bowiem robić odpowiedni uży-
93

tek ze swych ostrych języków. W ten sposób stwarzali też pozory, że zaj-
mują ważniejszą pozycję, niż mieli w rzeczywistości.
Meta Sattenfeld chciała, jak dotąd bezskutecznie, wyjść za mąż. Ponie-
waż jednak nie była ani ładna, ani miła, wszyscy kandydaci starali się trzy-
mać od niej z daleka. Wystarczyło, aby Frank Borkenhagen był ubiegłej
/imy przez przypadek kilkakrotnie jej partnerem przy stole na przvjęciaeh,
a marząca o małżeństwie Meta wzięła to za próbę zbliżenia się do niej. Krę-
ciła wprawdzie nosem na jego rubaszne zachowanie, ale mimo to życzyła
sobie żarliwie, aby poprosił ja o rękę. Okazywała mu wyraźnie swą przy-
chylność.
Ale Borkenhagen nie myślał nawet, aby odpowiedzieć na jej mniej lub
bardziej wyraźne znaki. Po prostu ich nie zauważał.
Gdy jego zaręczyny z Leną Warnstetten zostały publicznie ogłoszone,
Meta dostała spazmów, które towarzyszyły również wcześniejszym, podo-
bnym rozczarowaniom. W jej sercu obudziła się zawzięta nienawiść do
pięknej Leny. Popierana przez matkę i brata, którzy podobnie jak ona mieli
nadzieję na świetną partię, winą za to, że nie udało jej się usidlić bogatego
Borkenhagena, obarczyli Lenę Warnstetten. Nienawidzili jej z całego serca.
Ani Lena, ani Frank nie mieli pojęcia o niechęci, którą nieświadomie
wzbudzili. Zanim Lena nie została jego narzeczoną, Frank Borkenhagen nie
stronił od towarzystwa kobiet i z niektórymi flirtował, jednak o Mecie Sat-
tenfeld nie pomyślał nigdy.
Wszystkie plotki o Lenie i Franku brały swój początek w salonie pani
Sattenfeld.
Również dzisiaj w czasie spotkania pań z towarzystwa Lena stała się
ofiarą nieprzyjaznych ataków matki i córki. Nie trzeba było długo czekać,
aby dołączyły do nich inne panie, oburzone na Lenę.
Po raz kolejny rozstrząsano jej “niejasne stosunki" z Romittenem, obu-
rzano się na jej udaremnione samobójstwo, któremu przypisywano najbar-
dziej nieuczciwe motywy, uważano za “niesłychane", że teraz chce
uczestniczyć w przyjęciu z okazji ślubu premiera, chociaż nie upłynął jesz-
cze rok od śmierci jej matki, zmarłej ze zmartwienia o córkę.
— A poza tym zagarnęła dla siebie największy majątek.
— Moja kochana, w tym z pewnością maczał palce Romitten. Co-
dziennie bywał u Borkenhagenów przed ich wyjazdem. Mój syn jest dobrze
poinformowany. Naturalnie po powrocie nadal ich odwiedza.
94

— Nie mogę zrozumieć, dlaczego Borkenhagen na to pozwala — do-
dała inna pani.
— Ba! Mąż zawsze dowiaduje się ostatni. Być może nawet nie wie

background image

o stosunkach łączących Lenę z Romittenem.
— Cóż, jeśli panna młoda w dzień ślubu ucieka od ołtarza, aby popeł-
nić samobójstwo, powinno to dać do myślenia panu młodemu.
— Borkenhagen nie jest zbyt bystry. Kto wie, jak mu wyjaśniła swe
postępowanie — powiedziała Meta zjadliwie.
To ostatnie przypuszczenie zostało żywo podchwycone. Oburzenie pań
na inną kobietę, która miała nieszczęście wzbudzić ich niechęć, zmieniło się
w chęć rozprawienia się z nią.
Sytuacja pogorszyła się jeszcze, gdy następnego dnia widziano państwa
Borkenhagenów w towarzystwie Romittena, z którym jedli obiad
w “Zajeździe Reńskim", najelegantszym hotelu w mieście.
Nikt nie wierzył, że mógł to być przypadek. A rzeczywiście tak było.
Ponieważ Borkenhagenowie zostali zaproszeni na wesele premiera, wyna-
jęli w “Zajeździe Reńskim" apartament na nadchodzące dni, aby nie musieć
codziennie po przyjęciach wracać do Borkenhagen.
Lena miała do załatwienia jeszcze kilka małych sprawunków i akurat,
gdy wracała z mężem ze sklepów, minął ich Romitten.
Borkenhagen był rozbawiony i w tak dobrym humorze, że zaprosił Ro-
mittena na obiad, nie chcąc nawet słyszeć o odmowie.
Nie przypuszczali, że ich niewinny, wspólny obiad stanie się pożywką
dla nowych plotek.
Romitten, którego uczucia na widok Leny ożywały z całą mocą, był
szczęśliwy, gdy pod pretekstem załatwienia nie cierpiącej zwłoki sprawy,
mógł się wreszcie pożegnać.
Po jego odejściu Lena zamilkła. Ponieważ jednak Frank był w bardzo
gadatliwym nastroju, nie zwrócił uwagi na jej milczenie.
« — Jestem pewny, Lenko, że gdy jutro wejdziesz do sali pełnej ludzi,
będziesz wyglądać jak królewski łabędź, który zaplatał się przypadkowo
w stado gęsi.
Zmusiła się do uśmiechu.
— Twoje porównanie nie jest zbyt pochlebne dla innych pań.
— Ale bardzo trafne. Wszystkie są zazdrosne o twoja urodę, Lenko.
Zauważyłem to dziś podczas kilku wizyt. Panie były bardzo chłodne i wy-
95

r
dawały się zauważać każdą fałdkę na twojej sukni. To jest chorobliwa za-
zdrość, znam się na tym.
— My kobiety jesteśmy czasem małostkowe — usprawiedli-
wiała Lena.
— Musisz jednak wykluczyć moją żonę, bardzo cię o to proszę.
— Nie, nie zrobię wyjątku nawet dla niej, Frank. Ona jest tak mało-
stkowa, że obawia się pójść na wesele premiera.
— Ależ, Lenko! Czego się tu bać? Żona Franka Borkenhagena nie mu-
si się niczego obawiać.
— Czy wiesz, dlaczego wszystkie panie były takie chłodne w stosunku
do mnie? — zapytała ze ściśniętym gardłem.
— No? Dlaczego?
— Bo nie zapomniały, że... no, wiesz... tamtego dnia, po śmierci ma-
my... jezioro...
Borkenhagen pobladł i z przerażeniem ścisnął jej dłoń.
— Lenko... ależ Lenko! Jak możesz tak myśleć? Nikt nie byłby tak

background image

nikczemny, aby cię z tego powodu potępiać.
— Takie odniosłam wrażenie, Frank.
Pogłaskał jej rękę.
— Moja kochana. Niechby się tylko ośmieliły! Głupie gęsi, co one
wiedzą o życiu? A gdyby nawet tak było, Lenko, nie przejmowałabyś się
tym chyba, prawda?
— Ja nie, Frank. Ale gdyby dano ci odczuć, że twoja żona zrobiła coś,
co wykracza poza ramy...
Roześmiał się ubawiony.
— Jeśli nic innego cię nie martwi, moja Lenko, możesz być spokojna.
Kobieta taka jak ty nie pasuje do żadnych ram. Im mniej cię te gęsi rozu-
mieją, tym bardziej jestem z ciebie dumny. Czy teraz jesteś spokojna?
— Tak, Frank, zupełnie spokojna. Ty jesteś moją tarczą, która ochroni
mnie przed wszystkim. ,
Jego oczy zabłysły radością.
— Gdy mówisz mi coś tak cudownego, mam ochotę skakać z radości
jak dziecko, Lenko. Nigdy nie zapominaj, moja wierna żono, że jestem
z ciebie dumny. Biada ludziom, którzy ośmieliliby się sprawić ci ból.
Potrząsnęła głowa ze śmiechem.
— Nie tak wojowniczo, Frank.

Roześmiał się, słowa swe jednak traktował bardzo poważnie. Zmienił
temat.
— Wiesz, Lenko, ten Romitten jest w zasadzie bardzo miłym człowie-
kiem. Trzeba go tylko lepiej poznać. Inny pyszniłby się, gdyby został tak
wyróżniony przez premiera. Naprawdę nie doceniałem go przedtem.
— Tak, Henryk jest prawym człowiekiem, Frank.
— Mam nadzieje, że tej zimy będziemy go częściej u nas widywać.
Lena mocno zacisnęła ręce.
— Nie powinieneś go jednak do tego zachęcać. On nie ma towarzy-
skiej natury. Trzeba pozwolić mu chodzić własnymi drogami.
Spojrzał na nią niepewnie.
— Myślałem, że sprawiłbym ci radość, gdybym nakłonił go do częst-
szych odwiedzin. W Warnstetten bywał przecież często.
— Wtedy gdy w domu był Fred. Gdy mój brat przyjedzie do
Warnstteten na stałe, Romitten spędzać będzie chętniej czas w jego towa-
rzystwie niż w naszym. Nie nakłaniaj go więc lepiej, mógłby to odczuć jako
przymus.
— Zobaczymy, Lenko. Mam nadzieję, że zimą nie będziesz czuła się
samotna w Borkenhagen.
— Przeciwnie, cieszę się już na spokojne dni. Nigdy w ciągu tych mie-
sięcy, nie mieliśmy chwili spokoju. A w długie, zimowe wieczory będziemy
mogli znowu razem czytać. Poza tym, od czasu do czasu przyjeżdżać będzie
Fred z ojcem. Tej zimy zrezygnujemy z wizyt u sąsiadów, w zupełności wy-
starczą mi te spotkania teraz, w czasie wesela premiera. Oczywiście, jeśli
tobie to odpowiada, Frank.
— Twoje plany są doskonałe, Lenko, naprawdę doskonałe! Już teraz
się na to cieszę.
— Ale mam jeszcze jedno życzenie, Frank.
— Z góry zgadzam się na nie.
— Nie tak pochopnie. Chciałabym zatrzymać narzeczoną Freda na pa-
rę tygodni w Borkenha?en, aby ja lepiej poznać. Fred na pewno też będzie

background image

szczęśliwy, mając ją jeszcze przez kilka tygodni w pobliżu. Czy mogę ja za-
prosić?
— Ależ oczywiście, Lenko. Ty przecież jesteś panią w Borkenhagen.
— Nie, Frank, ty też musisz wyrazić na to zgodę, bo jeśli miałbyś być
2 tego niezadowolony, przestałoby mnie to cieszyć.

96
97
' — Serce me sługa

— Będzie mi bardzo milo, słowo honoru! Zgodnie z opisem Freda
Kasia musi być sympatyczną, wesołą osóbką. A ja będę rycerzem dwóch
pięknych dam. Czy nie będziesz zazdrosna, Lenko? — przekomarzał się.
Potrząsnęła przecząco głową.
— Zazdrość jest odrażającym uczuciem, Frank. Między nas nie może
wkraść się nic tak ohydnego, znamy się przecież tak dobrze.
Pocałował ją w rękę.
— Masz rację, Lenko, wykreślimy z naszego słownika to wstrętne sło-
wo — powiedział poważnie.
.- Chociaż wszystkie panie z otoczenia pani Sattenfeld solidarnie zaprzy-
sięgły wojnę Lenie, chociaż na przyjęciu weselnym premiera przyjęły ją os-
chle, to jednak gdy zobaczyły, jak została wyróżniona przez ministrów
i inne poważane osobistości, zniknęły ich uprzedzenia. Odrzuciły opinie
Sattenfeldów i uprzejmie rozmawiały z Leną. Jej oszałamiająca uroda od-
niosła pełny sukces.
Lena Borkenhagen rozmawiała z panną młodą, w której mądrych,
ciemnych oczach widać było aprobatę.
— Mam nadzieję, pani Borkenhagen, że zimą będziemy często gościć
panią u nas — powiedziała z prostotą.
— To uprzejmie z pani strony, że zaprasza mnie pani do siebie. Jestem
jednak jeszcze w żałobie i zrobiłam wyjątek, przychodząc na pani ślub. Tej
zimy nie będziemy już brać udziału w żadnych innych przyjęciach.
Żona premiera dowiedziała się od męża o przeżyciach Leny. Z przy-
chylnym zainteresowaniem spojrzała na spokojną, poważną niewiastę,
w której oczach można było dostrzec jeszcze lekkie przygnębienie.
— Mam jednak nadzieję, że zobaczę panią przynajmniej od czasu do
czasu na herbatce w ścisłym gronie.
— Jest pani bardzo miła.
Podszedł do nich premier.
— Zdobyłam nowe towarzystwo na nasze wieczory przy herbacie. Pa-
ni Borkenhagen obiecała mi właśnie, że będzie nad odwiedzać — zawołała
do niego żona tak, że mogło to usłyszeć kilka" stojących w pobliżu pań.
98

\yjadomosc tę szeptano sobie z ust do ust. Po chwili cała sala wiedziała już
o wyróżnieniu, jakie spotkało Lenę.
Romitten i Borkenhagen stali nieopodal, rozmawiając. Oni również by-
li świadkami rozmowy młodej żony premiera z Leną. Frank z triumfem pa-
trzył na panie, które dotąd odnosiły się do Leny z niechęcią. Sprawiło mu
ogromną satysfakcje, że starały się teraz naprawić swój nietakt ze zdwojoną
uprzejmością.

background image

Nikt dokładnie nie wiedział o uczuciach Leny do Romittena, ukryła bo-
wiem tę miłość głęboko w sercu. Ale ludzka ciekawość i pragnienie skan-
dalu potrafi we wszystkim doszukiwać się zła i wyciągać je na światło
dzienne. Nie przypuszczała jednak, że powiązano jej próbę samobójstwa
z osobą Romittena. Sądziła jedynie, że potępiano ją za chęć odebrania
sobie życia.
Była bardzo wdzięczna gospodarzom, że swym zachowaniem ochronili
ją przed ostrymi językami nieprzychylnych osób i umocnili jej pozycję to-
warzyską. Doskonale wiedziała, komu zawdzięcza to życzliwe przyjęcie.
W przeciwieństwie do rodziny Sattenfeldów, która została przez sukces
Leny zdecydowanie na drugim planie, Frank Borkenhagen mógł być w peł-
ni zadowolony.
Sattenfeldowie zauważyli nagłą zmianę nastroju. Pogłębiło to ich
nienawiść do Leny. W Macie zrodziło się pragnienie zemsty. Po powrocie
do domu dostała spazmów ze złości, którą tak długo musiała powstrzymy-
wać.
Lena czuła się szczęśliwa, gdy po kilkudniowych uroczystościach mog-
ła wrócić do Borkenhagen. Częste spotkania z Romittenem były bowiem
dla niej torturą.
Blada i wyczerpana, siedziała wraz z mężem w powozie. Frank był tak
ożywiony i pełen dumnej satysfakcji z towarzyskich sukcesów Leny, że nie
mógł pojąć, dlaczego żona jest tak szczęśliwa, mogąc wrócić do spokojnego
domu.
— Czy nie było cudownie, Lenko? Nie bawiłaś się dobrze?
Uśmiechnęła się z przymusem.
— Było wspaniale, Frank. Ale teraz tak się cieszę, że wreszcie wracam
do domu! Tak dużo ludzi i ta ciągła obawa, że mogą mnie źle potraktować,
trochę mnie wyczerpały.
— Nikt by się nawet nie ośmielił, Lenko. Wszyscy byli aż przesadnie
99

uprzejmi. Przykład gospodarzy był zaraźliwy. Jestem z ciebie tak dumn\
moja Lenko, niesamowicie dumny. A jakie komplementy słyszałem o moj^;
pięknej żonie. Ślicznie wyglądałaś! Żadna nie mogła się z tobą równać, n^
wet żona premiera.
— Ty zarozumialcze! Zamilknij nareszcie! W przeciwnym razie n^
prawdę się rozzłoszczę. Nie powinieneś rozwodzić się na temat mojego wj^
glądu, nie jesteś obiektywny. Co znaczy uroda? Jest przemijająca. A CQ
potem mi pozostanie?
— Ty sama, Lenko. To jest to, z czego jestem dumny. Ludzie składali
ci hołdy, bo jesteś piękna. Ale cieszę sięr.że nie znają tego, co w tobie najle~
psze i najpiękniejsze. To należy do mnie, tylko do mnie! Masz piękną, do-
brą duszę, która nie przeminie.
Cicho westchnęła.
— Przeceniasz mnie, Frank.
Roześmiał się szczęśliwy.
— Tej wiary nic we mnie nie zachwieje. Wiesz, jaką rozmowę podsłu-
chałem?
— No?
— Posłuchaj. Jakiś niski referent powiedział do Sattenfelda: “Gdyby m
był tak brzydki jak Borkenhagen, a miałbym tak piękną żonę, nie zaznał-
bym ani chwili spokoju". Nie mogłem dosłyszeć, co na to odpowiedział

background image

Sattenfeld, ale śmiałem się z tego w głębi serca. Nie muszę się niepokoić,
prawda, Lenko? Ty nigdy nie złamałabyś przysięgi.
Lena zadrżała pod wpływem nagłego cierpienia. Oparła głowę na jego
ramieniu.
— Nie, Frank, wolałabym umrzeć niż cię zawieść.
— Byłem tego pewny. Ufam w twoją wierność tak bardzo, że nic, na'
prawdę nic nie jest w stanie zachwiać mojego zaufania do ciebie. I miino
mej brzydoty nie czujesz do mnie wstrętu, prawda?
Wzruszona pogłaskała jego rękę, w oczach pojawiły się łzy.
— Dla mnie nie jesteś brzydki, Frank. Widzę twoje złote serce, którć
z miłości dla mnie pozbyło się wszystkich wad. Tak bardzo mnie kochasz,
że nie miałabym chwili spokoju, gdybym zawiodła twą miłość i zaufanie.
Czule objął ja ramieniem.
— Moja Lenko, dajesz mi tyle szczęścia. Wierz mi, zrobiłaś ze rnni^
innego, lepszego człowieka. Każda godzina spędzona przy twym boku o d-'

dala mnie od nędznego życia, jakie prowadziłem przedtem i to czyni mnie
szczęśliwym.
_ Byłeś taki już wcześniej. Gdyby dobro i piękno nie drzemały w to-
bie już wcześniej, nic nie byłoby cię w stanie zmienić.
Kilka spokojnych dni w Borkenhagen przywróciło Lenie dawna pogo-
dę ducha. Potem przybyła Katarzyna Szlegel, narzeczona Freda. Pełna
wdzięku dziewczyna, o jasnych włosach i figlarnych oczach, starała się, aby
życie wokół niej pełne było wesela i śmiechu. Z zabawna egzaltacją uznała
Lenę za zachwycającą szwagierkę. Przekomarzała się z Borkenhagenem,
jak żywe srebro kręciła się po domu, biegała w radosnym zachwycie po to-
nącym w barwach jesieni parku, zarażając wszystkich swą radością. Gdy
przyjeżdżał Fred Warnstteten rzucała się z radością w jego ramiona i bawiła
przyszłego teścia. Była tak zabawna, że Lena musiała śmiać się serdecznie
wraz z nią, a to nadzwyczaj podobało się Borkenhagenowi. Gdy Lena się
śmiała, świat wydawał się mu cudowny.
Pewnego razu Kasia ubrała jamnika Franka w kurtkę i czepek i zaśmie-
wała się do łez, patrząc na jego daremne próby uwolnienia się. Lena, przy-
glądając się temu i śmiejąc się równie serdecznie, stwierdziła:
— Ty trzpiocie! I ty masz wkrótce zostać stateczną mężatką? Służba
w Warnstetten umrze ze śmiechu.
Kasia objęła ją gwałtownie.
— Znam się na wydawaniu poleceń. Wszystko będzie więc dobrze.
A Fred powiedział mi, że podobam mu się taka, jaka jestem, i taką mam
pozostać. Do Warnstetten musi powrócić szczery, wesoły śmiech. Ja się
już o to postaram. Wiesz, Lenko, podziwiam zawsze twój spokój
1 opanowanie, ale ja jestem już takim trzpiotem, jak mówi do mnie tata.
I — westchnęła szelmowsko — nie należy robić sobie wielkich nadziei, że
się zmienię. Pogódź się wiec z myślą, że taki trzpiot będzie twoją
szwagierką.
Lena pocałowała ja serdecznie.
— W takim razie muszę poddać się losowi, moja Kasiu. Niech ci Bóg
dopomoże, byś zachowała radość życia.

100
101

background image

Kasia była jedyną córką doradcy rządowego i wychowywała się
w szczęśliwej rodzinie, bez nowoczesnych eksperymentów wychowaw-
czych. Jej rodzice byli na tyle wyrozumiali, by nie ograniczać jej młodzień-
czej radości.
Spokojny i poważny Fred, na którego twarzy rzadko gościł uśmiech,
czuł się odrodzony dzięki jej nieskrępowanej radości. Zakochał się od pier-
wszego wejrzenia w wiecznie roześmianych oczach Kasi. Wyznał jej swą
miłość w szałasie, w którym w czasie spaceru schronili się przed deszczem.
Zaczerwieniła się i przyglądała mu się figlarnie.
— Wiem o tym od dawna, panie Warnstetten, i również pana kocham.
Ale proszę pożyczyć mi swej chustki. Całą twarz mam mokrą od deszczu,
a moja chusteczka jest już całkiem wilgotna.
Wytarł wiec delikatnie jej twarz i pocałował ją. Śmiała się, ale oczy,
mimo jego starannych zabiegów, zostały wilgotne. Scałowywał więc łzy
wzruszenia, płynące po jej policzkach.
Lena odkryła wkrótce, że pod powłoką wesołości, kryje się dobre i czu- \
łe serce. Młoda dziewczyna sama zresztą powiedziała:
— Wiesz, Leno, gdybym pozwoliła rządzić memu sercu, wpadłabym
w łzawy sentymentalizm. Dlatego nie mogę na to pozwolić. Wtedy gdy inni
ludzie pogrążają się we łzach, ja się śmieję i to dodaje mi sił. Nie mogę
ulec, bo gdybym raz zaczęła się nad sobą użalać, mogłabym łzami napełnić
leśny potok.
Lena musiała się roześmiać.
— W takim razie dobrze, że nie pozwalasz sobie na łzy, bo w końcu
niepozorny strumyk mógłby wezbrać i nas zalać.
Trzy tygodnie spędziła Kasia u Borkenhagenów. Po upływie tego czasu
zaczęła przygotowywać się do powrotu do domu. Lena chciała wprawdzie
zatrzymać ja na dłużej, ale Kasia pokręciła energicznie głowa:
— Nie, było mi u was bardzo dobrze, ale teraz jadę do domu. Moi ro-
dzice będą mnie mieć już tyjko do świat. Nie mogę im odebrać z tego krót-
kiego czasu ani godziny. To będzie dla nich ciężkie przeżycie. Mama i tata
nie potrafią sobie beze mnie poradzić. Nie, nie śmiejcie się ze mnie, tak jest
naprawdę. Kto miałby robić te wszystkie głupie znaczki w porządku dzien-
nym obrad, który przygotowuje radca rządowy? Kto będzie tacie podawać
lekarstwo, a mamie dolewać wody do zbyt mocnej kawy, którą tak bardzo
lubi? Widzicie, jaka jestem niezastąpiona?
102

— Tak, Kasiu, widzimy, a jeżeli masz jeszcze kilka podobnych argu-
mentów w zanadrzu, będziemy musieli złożyć broń, nie sądzisz, Frank?
— Oczywiście, podzielam twoje zdanie, Lenko.
Kasia, śmiejąc się, zakręciła się na jednej nodze.
— A wiec szanowni małżonkowie, jedźmy teraz do Warnstetten. Obie-
całam Fredowi, że zabawimy tam całe popołudnie.
— Nawet nas nie zapytawszy? A jeśli się nie zgodzimy? — drażnił się
z nią Frank.
Kasia pstryknęła palcami.
— Lena chce, a jeżeli ją uprowadzę, z góry wiem, kto pójdzie
za nami...
— Jesteś okropna, Kasiu!
Następnego dnia Kasia wyjechała. W Borkenhagen zapanowała cisza.

background image

Kilka dni później Borkenhagenowie otrzymali zaproszenie na herbatę
do premiera.
Lena obawiała się, że spotka tam Romittena. Nie zastali go jednak,
Henryk prosił bowiem usilnie, by nie zapraszano go razem z Borkenhagena-
mi. Premier zrozumiał to i spełnił prośbę przyjaciela.
Henryk często bywał gościem młodej pary. Zwłaszcza żona premiera
czuła sympatię do przyjaciela męża i okazywała mu ją na każdym kroku.
Sattenfelda, którego wyraźnie nie lubiła, doprowadzało do wściekłości, że
Romitten cieszył się jej życzliwością. Gdzie tylko mógł, rozsiewał wiec ja-
dowite plotki, których tematem byli przede wszystkim Romitten i piękna
Borkenhagenowa. Ponieważ nikt nie chciał brać tego poważnie, jego ataki
były coraz bardziej zajadłe. Nie zważał przy tym, do kogo kieruje swe nie-
stosowne uwagi. Pewnego razu podsłuchał, jak premier powiedział do Ro-
mittena:
— Powinieneś się ożenić, drogi przyjacielu. Byłby to kres pańskiej
nieszczęśliwej miłości do pani Borkenhagen.
— Nie mogę, byłoby to z mojej strony nieuczciwe, gdybym ożenił się,
kochając inną. Nic nie zmusi mnie do małżeństwa — odpowiedział Henryk.
Sattenfeld starannie ukrył w pamięci te słowa. Miał nadzieje, że pewne-
go dnia będzie mógł je odpowiednio wykorzystać. Był pewien, że posiada
dowód na to, że Lena Borkenhagen zdradza męża z Henrykiem Romitte-
nem. Pewność ta niezmiernie go cieszyła. Dobrze wykorzystana, mogła do-
pomóc mu w zemście na Romittenie i Borkenhagenie. Doprowadzenie do
103

pojedynku między nimi nie powinno być trudne, zwłaszcza po wyjawieniu
zdrady Leny. Wynik pojedynku był mu obojętny — związałby ręce Romit-
tenowi, a siostra zemściłaby się na Borkenhagenie.
Kilka dni po odwiedzinach u premiera Lena siedziała w fotelu przy ko-
minku i czytała. Jej mąż był w fabryce. Musiał bowiem omówić z dyrek-
torami kilka nie cierpiących zwłoki spraw. Gdy wrócił do domu, Lena
odłożyła książkę i spojrzała ku niemu z uśmiechem.
— No, Frank, czy konferencja wreszcie się skończyła?
— Tak, Lenko. Ale niestety, muszę cię ponownie opuścić. Zaraz mu-
szę' pojechać do miasta, by porozmawiać z adwokatem. Mam nadzieję, że
wieczorem będę już w domu. Nie będziesz się nudzić?
— Dostałam nowe książki, Frank. Czas do twojego powrotu szybko
mi przeleci. Zresztą, gdy tylko się ściemni, przyjedzie Fred z ojcem. Nie
musisz się więc spieszyć.
— To świetnie, Lenko. Dobrze, że będziesz mieć towarzystwo na wie-
czór, w razie gdybym musiał zatrzymać się dłużej. Do domu wrócę jednak
na pewno.
— Będę na ciebie czekać, nawet do późna.
— To miło z twojej strony, Lenko.
Czule pożegnał się z żoną. Lena pomachała mu jeszcze z okna, obser-
wując powóz, dopóki nie zniknął. Potem powoli poszła do pokoju i usiadła
w fotelu. Nie czytała jednak, lecz wpatrywała się zatopiona w ponurych
myślach w rozżarzone węgle trzaskające w kominku. Jej pierś rozdarło głę-
bokie westchnienie. Nagle zakryła twarz rękami i załkała.
— Boże, pomóż mi, bym zapomniała o Henryku, bym mogła o nim
spokojnie myśleć. Frank jest dla mnie taki dobry... Pomóż mi, bym mogła
odwzajemnić jego miłość, bym uczyniła go szczęśliwym tak, jak na to

background image

zasługuje. Odsuń ode mnie tę mękę, z którą me serce nie może sobie
poradzić...
Modliła się żarliwie. Mimo wielkich wysiłków nie potrafiła wyrzucić
z serca i myśli Henryka Romittena. Mimo że była otoczona miłością męża,
jego wzruszającą dobrocią, nie potrafiła uciszyć głosu swego serca.

Frank Borkengahen odbył długą naradę. Gdy minęły godziny przyjęć
jego adwokata, zaprosił go do winiarni, by dalsze sprawy omówić przy
lampce wina.
Panowie udali się do znanej winiarni, tej samej, w której kiedyś Bor-
kenhagen stanął po stronie Romittena.
Wewnątrz było niewielu gości. Borkenhagen i adwokat usiedli w jednej
z lóż i zasłonili zasłonę, by im nie przeszkadzano. W godzinę później są-
siednią loże zajęło kilku mężczyzn. Po chwili dosiadł się do nich pan Sat-
tenfeld. Wyglądał na zdenerwowanego, pozostali mężczyźni pokpiwali
z niego i jego złego humoru.
— Czy ktoś utarł panu nos, panie Sattenfeld? Ostatnio ma pan piekiel-
nie zły humor. To nie może być wpływ szefa, w czasie miodowego miesią-
ca musi być przecież w doskonałym nastroju.
— Zostawcie mnie w spokoju. Nie należy zadzierać z wielkimi pana-
mi, zwłaszcza w czasie miodowego miesiąca. Od kiedy Romitten wkradł się
w jego łaski, nie można już z nim wytrzymać. Wszystko jest tak, jak życzy
sobie pan Romitten. To mi nie odpowiada.
— Ożeńcie więc Romittena — zażartował jeden z panów. — Gdyby
miał żonę, byłby nieszkodliwy.
— Cóż, on się wystrzega małżeństwa — odpowiedział zjadliwie Sat-
tenfeld. — Nie pozwoli na nie pani Borkenhagen, nie chce z nikim dzielić
kochanka... Należałoby wreszcie otworzyć oczy Borkenhagenowi. Wybu-
chłby skandal, który może...
Zanim zdążył powiedzieć następne słowo, Frank Borkenhagen szarpnął
gwałtownie zasłonę sąsiedniej loży. Z wykrzywioną wściekłością twarzą
rzucił się na Sattenfelda. Potrząsając nim, krzyknął:
— Nikczemniku! Nędzny kłamco! Proponuję ci odwołać to
bluźnierstwo! Odwołaj swe złośliwe obelgi, ty nic nie warta kanalio, albo
cię zabiję!
Sattenfeld skulił ^ię ze strachu. Do tej pory nikt z siedzących przy
stoliku nie zareagował. Dopiero po chwili, gdy ochłonęli z pierwszego wra-
żenia, próbowali uspokoić Borkenhagena. Trzymali go mocno, powstrzy-
mując przed uderzeniem Sattenfelda.
105

l
— Puśćcie mnie, panowie! Ten łajdak obraził moją żonę, czystą, nie-
winną kobietę. Łotr, nie wart nawet jej jednego spojrzenia! Zabiję go, gdy
nie odwoła tego, co powiedział.
— Pan stracił rozum, Borkenhagen. Jesteśmy w miejscu publicznym.
Niech się pan uspokoi, bardzo pana proszę. Sprawa powinna zostać roz-
strzygnięta zgodnie z naszym zwyczajem.
Borkenhagen zacisnął pięści.
— Precz mi z oczu, bluźnierco...!
Sattenfeld próbował wyprostować się. Ta afera była dla niego nadzwy-
czaj niemiła. Nigdy sobie tego tak nie wyobrażał. Zamiast podawać pistole-

background image

ty Romittenowi i Borkenhagenowi, osobiście uwikłał się w pojedynek.
Ładna historia! Borkenhagena uważano za wyborowego strzelca; on sam
natomiast strzelał marnie.
Pobladły sięgnął po swą czapkę.
— Przyślę panu moich sekundantów.
Borkenhagen zadrżał ze złości.
— Dobrze, do godziny dziesiątej będę w “Zajeździe Reńskim" — po-
wiedział przez zaciśnięte zęby.
Po wyjściu Sattenfelda, Borkenhagen szybko się uspokoił. Panowie
otoczyli go, próbując wyrazić swe poparcie. Ich zdaniem Sattenfeld zasłu-
żył na karę za swoje oszczerstwa.
Frank Borkenhagen opróżnił szybko kieliszek wina.
— Załatwię go tak, by nigdy już nie mógł nikogo zranić swymi osz-
czerstwami — powiedział z wyrazem twarzy, który przestraszył wszy-
stkich. — Trzeba z tym skończyć, wystarczy, że raz ośmielił się obrzucić
błotem tak cudowną kobietę jak moja żona. Jutro o tej godzinie, zapamiętaj-
cie moje słowa, panowie, jutro o tej porze ten łotr odpokutuje swe oszczer-
stwa... obojętne, czy ja zginę, czy nie.
Sięgnął po płaszcz i kapelusz.
— Chodźmy mecenasie — powiedział do adwokata. — Proszę towa-
rzyszyć mi do “Zajazdu Reńskiego". Muszę omówić z panem jeszcze kilka
ważnych spraw.
Pożegnał się i wyszedł. Adwokat podążył za nim...
Dopiero o dziesiątej wieczór mógł pomyśleć o powrocie do domu. Tak
długo zatrzymały go rokowania z sekundantami. Pojedynek miał się odbyć
następnego dnia o ósmej rano pod dwoma dębami na granicy majątków

Warnstetten i Borkenhagen. Obu stronom przedstawiono surowe warunki,
które zostały przyjęte.
W międzyczasie Borkenhagen podyktował adwokatowi swój testament.
Wreszcie pojechał do domu.
Jasny księżyc stał nieruchomo na niebie, oświetlając krajobraz bladym,
łagodnym światłem. Poważnymi oczyma przyglądał się Frank Borkenhagen
cichej okolicy. Jego pierś rozdarło ciężkie westchnienie. Czy jutro to jesz-
cze zobaczy? Czy będzie jeszcze żył, gdy księżyc znów wzejdzie? Myślał
o Lenie. Jego oczy napełniły się łzami. Ani przez chwilę nie wątpił w jej
wierność. Ale słowa Sattenfelda obudziły ponownie wątpliwość, czy Lena
kochała Romittena, czy z jego powodu chciała wtedy popełnić samobój-
stwo. Bardzo pragnął poznać odpowiedź na to pytanie.
Ale jak ją mógł otrzymać? Zapytać o to Lenę?
Pomyślał o tamtej rozmowie, dzień przed wizytą Romittena. Przecież
wtedy już pytał o to, a ona go poprosiła: “Nie pytaj mnie. Zrozum, gdybym
naprawdę kogoś kochała, a ty byś mnie o to zapytał, musiałabym albo spra-
wić ci ból, albo skłamać. Jedno i drugie byłoby dla mnie cierpieniem". Wy-
dało mu się, że słyszy jej łagodny, proszący głos i zobaczył przed sobą jej
duże poważne oczy. Tak, gdyby ją zapytał, powiedziałaby mu prawdę, ale
wzięłaby jego pytanie za dowód nieufności i gdyby jutro dowiedziała się
o pojedynku, to...
Nie, nie chciał pytać. Jeżeli wyjdzie z tego z życiem, to może... może ją
zapyta, czy go jeszcze kocha.
Zdobył przecież prawo, by o to zapytać, a ona na pewno powie mu
prawdę.

background image

Jego miłość do żony pogłębiła się. Jeszcze raz przeżywał każdą spę-
dzona z nią godzinę od kiedy ksiądz udzielił im ślubu. Potem ten okropny
okres jej choroby, gdy uprzytomnił sobie wszystkie swoje wady charakteru,
w strachu i trosce o życie ukochanej kobiety. W końcu cudowne miesiące,
gdy knk po kroku zdobywał jej zaufanie i gdy pozwalała mu się wprowa-
dzać w życie, jak chore dziecko... Czy to wszystko może się skończyć?
Na tych rozmyślaniach czas minął mu szybko. Przed nim ukazała się
brama wjazdowa. Akurat gdy jego powóz mijał bramę, zauważył wyjeżdża-
jących, teścia i szwagra.
Kazał zatrzymać powóz.
Obaj panowie przywitali go żartobliwie.

106
107

— Właśnie wracamy do domu, Frank. Jest już późno. Dlatego pozo-
stawiliśmy Lenę własnemu losowi. Myśleliśmy, że przenocujesz
w “Zajeździe Reńskim". Ona jednak czeka na ciebie.
Frank zbliżył się do nich.
— Proszę was, zsiądźcie. Chciałbym z wami porozmawiać — powie-
dział spokojnie.
W tym momencie promień księżyca oświetlił jego twarz. Jej wyraz
przestraszył obu mężczyzn.
— Wielkie nieba, Frank, jesteś chory? Czy coś się stało? —jednocześ-
nie zeskoczyli z koni.
Borkenhagen odszedł z nimi dalej, by woźnica nie mógł ich usłyszeć
i powiedział im o pojedynku ze Sattenfeldem.
Fred i Herman Warnstetten przysłuchiwali się z przerażeniem. Ojciec
Leny oparł się ciężko o drzewo. Czy nie spowodował już wystarczająco du-
żo nieszczęść...? Czy musiało zdarzyć się nowe? Skąd Sattenfeld mógł wie- i
dzieć, iż Lenę i Romittena coś kiedyś łączyło.
W to, że Lena była niewinna, wierzył tak mocno jak Fred. Znał zarów-
no Lenę, jak i Romittena zbyt dobrze, by zwątpić w nich choć na chwilę.
Oskarżenia Sattenfelda były tylko nędznym oszczerstwem. Ale jak w ogóle '|
doszło do powiązania jej imienia z Romittenem?
Borkenhagen nie zwracał uwagi na ich zachowanie. Ciągnęło go do
Leny. Obiecała mu przecież, że będzie na niego czekać. Musiał wziąć ją
jeszcze choć jeden raz w ramiona zanim od niej odejdzie, być może na
zawsze. Poprosił tylko Freda i Warnstettena, by następnego dnia koniecznie
przyjechali do Borkenhagen, mogło się bowiem zdarzyć, że ich pomoc bę-
dzie konieczna.
Fred obiecał, że zjawi się pod dębem.
Rozstali się, ściskając sobie ręce w milczeniu.
Kilka minut później Borkenhagen wszedł do małego salonu, w którym
siedziała żona.*
Wyszła mu naprzeciw z wesołym uśmiechem.
— Już się obawiałam, że nie wrócisz dziś do domu.
Z bijącym sercem wziął ją w ramiona,
— Tęsknota za tobą ciągnęła mnie do domu, moja Lenko. Czy jesteś
zmęczona?
— Nie, wcale nie.

background image


— Możemy więc porozmawiać jeszcze przez pół godzinki? Jestem
spragniony twego widoku.
Spojrzała uśmiechnięta na jego twarz i nagle zatrzymała się. v
— Jesteś taki blady, Frank. Spotkało cię coś złego?
— Nieprzyjemności zawodowe, Lenko.
— Czy to ciebie też dotyczy? Myślałam, że zajmują się tym twoi
dyrektorzy.
— W większości tak. Są pracowici i utrzymują porządek na swoich
wydziałach. Ale od czasu do czasu spada i na mnie trochę pracy. Ale nie
mówmy już o tym. Co robiłaś w czasie mojej nieobecności?
Pociągnął ją za sobą na sofę.
— Co robiłam? Niewiele. Ostatnio strasznie się rozleniwiłam. Począt-
kowo chciałam czytać, ale nic z tego nie wyszło. Moje myśli pobiegły za tobą.
Pocałował ją serdecznie.
— Myślałaś o mnie, Lenko?
— Tak. ,
— Co myślałaś?
— To, co zawsze o tobie myślę. Że nie uda mi się podziękować ci za
twą miłość i dobroć.
— Moja kochana! — przytulił ją do siebie. Potem powiedział cicho:
— Lenko, gdybym teraz musiał nagle umrzeć, moje życie wydawałoby mi
się dzięki tobie takie cudowne.
Łagodnie odgarnęła mu włosy z czoła. Jej czułość miała w sobie coś
z nagrody.
— Jeżeli Bóg zechce, będzie jeszcze piękniejsze.
— Tak, jeżeli Bóg pozwoli... Sprawiłoby ci ból, gdybym teraz musiał
umrzeć, prawda?
— Ależ, Frank! Nigdy nie zadawaj takich pytań! Bóg wie, jaki sprawi-
łoby mi to ból. Jesteś częścią mnie, należysz przecież do mnie. Ale nie
mówmy już o tak smutnych sprawach. Przecież wiesz, że zrobiłam się prze-
sądna, a moje sny są często niespokojne.
Następnego dnia Frank Borkenhagen wstał o świcie. Przed wyjściem
chciał jeszcze napisać do Leny list, na wypadek gdyby nie wrócił.
Potem podkradł się cicho do łóżka i spoglądał długo z gorącą czułością
na jej twarz. By jej nie obudzić, pocałował tylko rozrzucone warkocze. Ci-
cho oddalił się.

109
108

Gdy powóz ruszał, Lena w półśnie przewróciła się na drugi bok. Potem
jednak ponownie zasnęła...
Przy dębach Borkenhagen zastał już swoich sekundantów: lekarza
i Freda Warnstettena. Temu ostatniemu pokazał list do Leny, który miano
jej wręczyć w wypadku jego śmierci.
W chwilę potem przyjechał Sattenfeld ze swoimi sekundantami. Im
również towarzyszył lekarz.
Przygotowania przebiegły szybko i w milczeniu. Próba pojednania zo-
stała odrzucona przez obie strony.
Przeciwnicy zajęli swoje miejsca.

background image

Kilka minut później Borkenhagen padł na ziemię z raną w płucach, na-
tomiast jego strzał zmiażdżył, jak tego pragnął, szczękę Sattenfelda. Został
więc na zawsze naznaczony jako oszczerca.
Lekarze zajęli się rannymi. Borkenhagen był jeszcze przytomny i spoj-
rzał na lekarza z niemą i żarliwą prośbą w oczach.
— Do domu — poprosił i dał znak Fredowi.
Fred dosiadł konia i popędził, by przygotować delikatnie Lenę oraz po-
czynić przygotowania na przyjęcie1 rannego.
Po drodze spotkał ojca, który był już w połowie drogi do Borkenhagen.
Spojrzawszy w twarz Freda, pobladł, nie musiał nawet pytać, jak zakończył
się pojedynek.
Zaschło mu w gardle.
Przez całą noc nie mógł zasnąć. Wciąż widział przed sobą umierającą
żonę. “Twoje dzieło...!" — brzmiało mu w uszach.
Nie zatrzymując konia, Fred zdał mu krótkie sprawozdanie. Potem
w milczeniu pogalopowali do Borkenhagen.
Gdy Lena wstała z łóżka ze zdziwieniem usłyszała od pokojówki, że
mąż pojechał do fabryki. To Frank wydał jej polecenie, by przekazała swej
pani taka wiadomość.
Pierwszy raz od ich ślubu Frank wyszedł tak wcześnie rano. Podczas
gdy służąca czesała włosy Leny i ubierała ją w codzienną, wygodną sukien-
kę, Lena rozpamiętywała dziwne zachowanie męża poprzedniego wieczora.
110

Był cz^ymś szczerze zmartwiony, czuła to. Może miał kłopoty w fabryce...?
Postanowiła zapytać go o to po jego powrocie. Jeżeli ma zmartwienia, po-
winienv pozwolić, by je z nim dzieliła...
Trochę nieswoja zasiadła do śniadania. Wtedy zjawił się Fred z ojcem.
Ucieszona powitała ich obu.
—- Tak wcześnie w Borkenhagen? Możecie zatem dotrzymać mi towa-
rzyska przy śniadaniu. Frank jest w fabryce, a ja czuję się trochę osamot-
niona. Chodź tato, usiądź. Fred, przynieś sobie krzesło, stół jest nakryty
tylko r^a dwie osoby. Zaraz każę przynieść jeszcze jedno nakrycie.
F*-ed stał nadal przed nią.
—^- Lenko... pozwól... my jedliśmy już śniadanie. Chciałem ci tylko po-
wiedz^eć... Frank powinien tu zaraz być...
—^- Spotkałeś go?
—-- Tak, on nie był w fabryce.
—-_ Nie? — spojrzała na niego pytająco i nagle zerwała się z krzesła
i wystraszona złapała go za ramię.
Fred, co się stało? Dlaczego jesteś taki... taki wzburzony? Gdzie
—— Przy dębach, Leno. Wiesz, miał wypadek, jest ranny...
L-ena złapała się za serce, pobladła.
'—^ Wypadek... przy dębach... tak wcześnie, po co Frank tam poszedł,
i ty, i Ojciec...
—- Nie bój się, Leno. Musisz być teraz dzielna. Za parę minut będzie tu
Frank j ty musisz się postarać, aby zaraz można go było położyć do łóżka.
L^ena drżącą ręką potarła czoło.
—— Jak mogłeś zostawić go samego, jeśli jest ranny.
—-- Lekarz i baron Ryniken są przy nim.
Lv.ena w wielkiej obawie złapała go za ramię i spojrzała na niego przeni-
kliwie^.

background image

Fred, to był pojedynek? Powiedz mi!— zażądała kategorycznie.
i mógł jej okłamać.
—-- Tak, Leno.
—•— Z mojego powodu?
—-— Ja... ja nie wiem!
—— Nie kłam, Fred! Muszę znać prawdę. Z mojego powodu, prawda?
Plotkowano o mojej próbie samobójstwa, a on nie chciał na to pozwolić.
111

Tak przypuszczałam, już wtedy, w czasie wesela premiera. Fred, tak było,
prawda?
— Nie całkiem, Leno. Uspokój się, drżysz cała.
— Nie okłamuj mnie, Fred, zaklinam cię! Powiedz mi wszystko, to się
uspokoję.
— Obiecujesz mi, Leno?
— Masz moje słowo.
— A więc, to było tak. Wczoraj w winiarni Sattenfeld powiedział, że
Romitten jest twoim kochankiem i że nie zniosłabyś, by poślubił inną. Usły-
szał to twój mąż, który siedział w sąsiedniej loży z adwokatem. Rzucił się
na Sattenfelda, wyzwał go od łotrów, kanalii i tym podobnych. Musiano go
siłą odciągać od Sattenfelda. Następstwem tego był pojedynek, Sattenfeld
ma zmiażdżona szczękę.
Lena, śmiertelnie blada, słuchała. Nagle zachwiała się i szukała rękami
oparcia. Fred podtrzymał ją.
— Leno, mam twoje słowo, że będziesz spokojna i dzielna.
Zerwała się gwałtownie.
— A Frank, co mu się stało? Żyje?
— Tak, Leno, ale jest ciężko rannny w płuca.
Oddychała ciężko i patrzyła na niego przerażona.
— Przynoszę nieszczęście tym, którzy mnie kochają. Dlaczego nie
utopiłam się w jeziorze? — powiedziała z nienaturalnym wyrazem twarzy.
Pogładził ją po policzku.
— Leno, opanuj się!
Herman Warnstetten cały czas stał na uboczu. Nagle jęknął:
— Moja wina... to też moja wina... jedna gorsza od drugiej — powie-
dział gwałtownie.
Lena zerwała się i podeszła do niego.
— Tato, wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, biednymi, popełniającymi
błędy ludźmi. Ja też nie jestem bez winy. Ale zapewniam was, między mną
a Romittenem nic nie zaszło.
— Wiemy o tym, Leno, a i Frank wierzy w twą niewinność.
Odetchnęła.
— Biedak, tak mnie kocha. Zostawcie mnie teraz, chcę mu sama przy-
gotować łóżko.
Wyszła chwiejnym krokiem.
112

Pół godziny później Frank leżał w łóżku, ułożony wygodnie przez żo-
nę. Stracił przytomność.
Lena pocałowała w milczeniu jego bezwładne ręce, na które opadały jej
ciężkie łzy.
Lekarz jeszcze raz zbadał dokładnie rannego. Potem wywołał skinie-

background image

niem głowy Lenę do sąsiedniego pokoju, w którym czekali już Fred i Her-
man Warnstetten. Z poważną twarzą obwieścił im, że stan jest beznadziejny.
Będzie żył jeszcze kilka godzin, może nawet dzień. Nie wiadomo, czy odzy-
ska jeszcze w ogóle przytomność. Pomoc jest już niemożliwa.
Fred i Herman Warnstetten byli wstrząśnięci, Lena natomiast wykazy-
wała dziwny spokój.
— Zostawcie mnie z nim samą — poprosiła drżącym głosem i wróciła
do pokoju rannego.
Opanowana lękiem, patrzyła na bladą twarz męża. Oddychał ciężko,
z trudem.
Lena ściskała jego rękę i przytulała ją do ust. Nie wiedziała, jak długo
tak siedziała, dręczona ponurymi myślami. Czas nie miał dla niej znaczenia.
Czuła się wolna i nie związana z nikim, tylko ze swoim rannym mężem.
Nagle jego powieki drgnęły. Frank rozejrzał się dookoła przytomnym
wzrokiem. Pochyliła się nad nim i pocałowała go w usta.
— Frank, mój kochany Frank!
Poczuł na twarzy jej łzy.
— Lenko, nie płacz! Przecież żyję!
Szybko otarła łzy i uśmiechnęła się do niego mężnie.
— Tak, mój kochany. Czujesz ból?
— Tak, trochę. Ale wszystko będzie dobrze.
Jego ufność wstrząsnęła nią. Miała ochotę głośno krzyczeć, ale opano-
wała się. Nie może zakłócić jego ostatnich godzin. Nie powinien podejrze-
wać, że musi umrzeć. Pragnęła mu okazać miłość, której do tej pory do
niego nie czuła. W tych ostatnich godzinach kochała tylko jego.
— Tak, Frank, wszystko będzie dobrze. Dziękuję ci... dziękuję z całej
duszy, że tak mi ufasz, że nie zwątpiłeś we mnie.
Uśmiechnął się, ale potem spoważniał.
— Wiesz o tym? Kto ci powiedział?
113
. — Wiem wszystko od Freda. Frank, nie wątpiłeś ani przez chwilę, że
oskarżenie było bezpodstawne, prawda?
8 — Serce nie sług?

— Wiem, że jesteś niewinna, moja kochana. Ale teraz... tylko jedno
pytanie, Leno... Teraz musisz mi odpowiedzieć, teraz mam prawo. Co było
między tobą a Romittenem?
Przytuliła się do niego.
— Chcesz wszystko usłyszeć? Mogę ci wszystko wyznać?
— Tak, Leno, teraz musimy wyjaśnić sobie wszystko.
— Tak, Frank, powinieneś o wszystkim wiedzieć.
Z jego rękami w swoich, twarzą przytuloną do jego policzków wyznała
mu wszystko. Opowiedziała o miłości do Romittena, o nadziejach z nim
związanych, potem o dniu, w którym ojciec zmusił ją, przyznając się do
sfałszowania weksli, do przyjęcia jego oświadczyn, o rozmowie z Romit-
tenem i pożegnalnym pocałunku, pierwszym i ostatnim, który mu ofiarowa-
ła. Opisała mu potem swój lęk przed małżeństwem i troskę o matkę, i jak
odkryła, że to niesprawiedliwe odczuwać jego miłość i dobroć jak mękę.
— Ale nigdy nie miałam odwagi ci zaufać. Poszłam do ołtarza prawie
nieprzytomna ze strachu. Potem w domu znalazłam martwą mamę. To po-
mieszało mi zmysły... Widziałam w tym palec boży i jakby pędzona we-
wnętrzną siłą, pobiegłam nad jezioro... A potem, ach, teraz wiesz już

background image

wszystko, absolutnie wszystko. Gdy cię lepiej poznałam, zniknął lęk przed
tobą. Kochałeś mnie i odnalazłam u twego boku spokój. Tylko dlatego, że
nie chciałam sprawiać ci bólu i niepokoić cię, przemilczałam, co było mię-
dzy mną a Romittenem. Tylko raz, jedyny raz spotkałam się z nim sam na
sam, na krótko przed naszym wyjazdem. Sama go poprosiłam, aby złożył
nam wizytę, żebyś nie podejrzewał czegoś złego w tym, że nas nie odwie-
dza. Wydawało mi się, że domyślasz się, kim on był dla mnie, a twój niepo-
kój sprawiał mi ból... Frank, to wszystko, co przed tobą ukryłam, nic poza
tym. Nigdy nie zamieniłam ani jednego słowa z Henrykiem, gdy ciebie nie
było w pobliżu. Uwierz mi, Frank. Za bardzo cię kocham, bym mogła spra-
wić ci ból.
W zamyśleniu spojrzał w jej twarz.
— Teraz między nami jest wszystko jasne, teraz wiem już wszystko.
Ale wtedy gdy przynieśliśmy cię znad jeziora, gdy leżałaś taka biedna, cho-
ra, obiecałem sobie, że twoje szczęście będzie dla mnie ważniejsze od moje-
go. Dlatego mam jeszcze jedno pytanie. Obiecaj mi, że odpowiesz mi na nie
zgodnie z prawdą.
— Przyrzekam ci, Frank.
114

Spojrzał na nią niespokojnie.
— Czy byłabyś szczęśliwsza, gdybym ci teraz powiedział: Idź do Ro-
mittena, zostań jego żoną. Obiecuję ci, że nie będę stawiał żadnych prze-
szkód. Powinnaś być szczęśliwa. Powiedz mi prawdę!
Lena przycisnęła jego rękę do serca. Łzy płynęły jej po twarzy.
— Zostanę przy tobie, Frank. Nigdy nie zaznałabym szczęścia, gdy-
bym musiała cię opuścić. Kocham cię, twoje szczęście jest również moim.
Powiedziała prawdę. W ciągu tej godziny, spędzonej przy rannym mę-
żu, zapomniała całkowicie o Henryku Romittenie. Jej serce należało teraz
do męża, który cierpiał z jej powodu. I obiecała sobie, że jeśli, mimo orze-
czenia lekarza, wyzdrowieje, ani jednej myśli nie poświęci już Henrykowi.
Frank spojrzał na nią, siląc się na uśmiech.
— Moja Lenko, moja ukochana żono, dziękuję ci. Nawet nie wiesz,
jak bezgranicznie cię kocham.
— Wiem, Frank, nigdzie nie znalazłabym mężczyzny, który kochałby
mnie tak, jak ty. Mój dobry, kochany, dziękuję ci z całego serca — powie-
działa żarliwie i pocałowała go drżącymi ustami.
Nastąpiło drugie milczenie. Oddychał z coraz większym trudem. Trzy-
mała jego rękę i pieściła ją nieustannie. Patrzył na nią, aż oczy zaszły mu
mgłą. Zauważyła to.
— Pocałuj mnie jeszcze raz, Lenko... chcę... spać.
Dotknęła drżącymi wargami jego ust. Jej pocałunek był ostatnią rzeczą,
którą z pełną świadomością wziął ze sobą w wieczność...
Tego samego dnia pożegnano Franka Borkenhagena. Nikt nie dowie-
dział się, że jeszcze na chwilę odzyskał przytomność.
Romitten dowiedział się od Freda, o tym co zaszło. Był oburzony, że
Sattenfeld odważył się poddać w wątpliwość niewinność Leny.
Jeszcze tego samego dnia kazał się zapowiedzieć u premiera i gdy ten
go przyjął, opowiedział mu szczerze o tym, co łączyło go z Leną i do czego
doprowadził Sattenfeld, złośliwie zniekształcając fakty.
Premier wiedział już o pojedynku, nie znał jednak jego przyczyn. Wy-
raził przyjacielowi swoje współczucie.

background image

115

l
Wraz z żoną premier wziął udział w pogrzebie Franka Borkenhagena.
Czasami też odwiedzali Lenę. Miało to na celu podkreślenie, po czyjej stro-
me była słuszność i zostało to przez wszystkich właściwie odebrane. Lena
była więc całkowicie zrehabilitowana.
Mężczyźni będący świadkami sceny w winiarni surowo potępiali Sat-
tenfelda. Przy okazji przypomniano sobie inne oszczerstwa, które rozsiewał
zarówno on, jak i jego matka i siostra.
Teraz Sattenfeld otrzymał za to zapłatę. Borkenhagen zapowiedział, jak
go chce napiętnować. Słowa dotrzymał. Oszczerca został ciężko ukarany.
Stan i tak niebezpiecznej rany, pogorszył się na skutek zakażenia. Zraniony
język puchł. Sattenfeld znosił straszne cierpienia. Kilka dni po pojedynku
zmarł.
Nie zawsze oszczerców spotyka tak straszliwa kara. Ale można uważać
ją za sprawiedliwość bożą.
Romitten, który czekał na powrót Sattenfelda do zdrowia, by także wy-
zwać go na pojedynek, został pozbawiony możliwości zemsty.
Pani Sattenfeld z córką Metą, krótko po śmierci syna opuściła miasto.
Nie umiały pogodzić się z losem, który same sobie zgotowały.
Testament Borkenhagena uczynił Lenę jedyną spadkobierczynią. Dyre-
ktorzy fabryk zostali na swych stanowiskach. Kapitał, który pożyczył te-
ściowi, aby uratować Warnstetten, Fred miał uważać za darowiznę, którą
może swobodnie rozporządzać. Kilka legatów przyznano zasłużonym
urzędnikom i służbie. Reszta należała do Leny.
Po pogrzebie Fred wręczył Lenie list, który Frank dał mu przed poje-
dynkiem. Lena przeczytała go z głębokim wzruszeniem i bólem.
Brzmiał następująco:
Moja kochana Żono!
Nikczemnik naraził na szwank Twoją reputację. Idę, aby Cię po-
mścić. Czy przeżyję czy umrę, wierzę w Ciebie, jak wierzę w miłość,
którą do Ciebie czuję. Otrzymasz ten list tylko w wypadku mej śmier-
ci, jest to więc głos zmarłego. Moja Lenko, zanim zostałaś moją żoną,
prowadziłem życie, które było tylko dążeniem do bezmyślnego zaspo-
kojenia własnych przyjemności. Ty nauczyłaś mnie, że w życiu jest coś
ważniejszego i piękniejszego od brutalnej pogoni za rozkoszami

i własnymi pragnieniami. Od kiedy zostałaś moją żoną, po raz pier-
wszy obudziła się we mnie świadomość, jak wiele mam do naprawie-
nia. Jeśli dosięgnie mnie kula tego łotra, będzie to każący palec losu
za niektóre stare winy. Mówię Ci to, żebyś nigdy nie obwiniała się, że
zginąłem przez Ciebie.
Wiem, że jesteś mi wierna. Dałaś mi przecież wszystko, co mo-
głaś dać. Gdyby nawet, czego się zawsze obawiałem, Twoje serce na-
leżało do kogoś innego, pewnego dnia zdobyłbym je siłą mojej
głębokiej, gorącej miłości do Ciebie. Jeśli mi się to nie uda, jeśli teraz
zginę, muszę przyznać, że ofiarowałaś mi coś nieprzemijającego.
Dziękuję Ci za to. Jeśli Twe serce należy do Romittena, bądź z nim
szczęśliwa. Jesteście siebie warci. To jest mój testament. Przezwycię-
żyłem się, pisząc te słowa. Jest to najtrudniejszy czyn w moim życiu.
Nie musisz się wstydzić, że byłaś moją żoną. Tylko ten, kto potrafi

background image

się przezwyciężyć, jest w pełni człowiekiem.
Bądź szczęśliwa. Moja, z całego serca ukochana Żono! Jesteś mi
winna Swe szczęście... Nie zapominaj o tym!
Wierny Ci aż do śmierci
Frank.
Dwa lata minęły od śmierci Borkenhagena. Lena siedziała na ozdobio-
nym kwiatami tarasie marzycielsko wpatrzona w dal.
Z powodu strasznego upału, po raz pierwszy zmieniła swą żałobna suk-
nię na przewiewną, białą sukienkę. Wyglądała młodo i dziewczęco, mimo
poważnego, zamyślonego wyrazu twarzy.
Od śmierci męża Lena nie opuszczała Borkenhagen. Nie Wzięła udziału
nawet w weselu brata. Towarzystwo ludzi sprawiało jej ból.
Goście rzadko przybywali do Borkenhagen. Również Henryk Romitten
nie odważył się odwiedzić Leny, choć myślał o niej z dotkliwą tęsknotą.
Tylko raz spotkał ja w lesie. Wydała mu się ogromnie zmieniona, prawie
obca. Ciągle opłakiwała śmierć męża, od której wtedy upłynął już rok.
W milczeniu chciała go minąć. Wtedy z bólem wykrzyknął jej imię. Zatrzy-

117
116

mała się z ociąganiem. Potem potrząsnęła głową i wskazała na swą czarną
suknię.
Zrozumiał, co chciała powiedzieć.
— Leno, będę czekać cierpliwie na twój znak — powiedział cicho
i odszedł.
Mijały już prawie dwa lata, od kiedy umarł Frank Borkenhagen. Lena
jednak nie uwolniła się jeszcze od wspomnień o nim i nie potrafiła myśleć
o swojej przyszłości.
Tymczasem mieszkańcy Warnstetten wiedli pracowite, lecz szczęśliwe
życie. Pełna radości i pogody ducha Kasia gospodarowała i rządziła w ma-
jątku męża. W drugi dzień Świąt Wielkanocnych, rok po ślubie przyszedł
na świat jej pierworodny syn, który szybko zdobył sobie bezgraniczną mi-
łość dziadka.
Gdy Lena siedziała tego dnia na werandzie, przed dom zajechał powóz,
z którego wyskoczyła roześmiana osóbka. Po chwili Kasia Warnstetten za-
wisła u szyi Leny.
— Świetnie, Leno, wreszcie zdjęłaś te okropne czarne sukienki. Nie
muszę już cię o to prosić. Chcę cię jednak porwać, najdroższa. Musisz poje-
chać ze mną do Warnstetten. Dziś jest przecież wielki dzień!
Lena spojrzała z uśmiechem na zaróżowioną twarz.
— Najpierw muszę złapać oddech, Kasiu... A cóż to za wielki dzień?
— No przecież ósmy sierpnia!
Lena pokręciła głową.
— Ta data nic mi nie mówi.
Kasia z wyrzutem klasnęła w dłonie.
— I ty chcesz być kochającą ciotką, Leno? Nasz mały urodził się prze-
cież ósmego kwietnia, dziś kończy cztery miesiące!
Lena roześmiała się.
— Wydaje mi się, że stanowczo za często obchodzicie urodziny wa-
szego księcia. Każdego miesiąea! Czy to nie za często?

background image

— Ach! Taki słodki chłopak jak nasz, powinien obchodzić urodziny
codziennie.
— Możesz go skrzywdzić, Kasiu. Z każdymi urodzinami mija rok ży-
cia. Twój syn stanie się wkrótce staruszkiem.
Kasia zaśmiała się.
— Chodź już! Nie bądź nudna. No już! Bierz kapelusz i rękawiczki.
118

Zabieram cię tak, jak stoisz. Fred przyrządza już kruszon, znaleźliśmy jesz-
cze truskawki. Czekają już w domu na ciebie.
— Ach, Kasiu, zepsuję wam tylko wesoły nastrój.
Kasia siadła na krześle i spojrzała na nią poważnie.
Wstydź się, Leno. Jak można prowadzić takie życie? Gdyby zobaczył
cię twój mąż, nie byłby zadowolony. Już prawie od dwóch lat żyjesz jak za-
konnica. A życie jest przecież takie piękne! A tam, za lasem bije dla ciebie
wierne serce. Sam Bóg utorował wam drogę, byście mogli należeć do sie-
bie. Źle wypełniasz wolę Franka. On chciał twojego szczęścia. Miej tylko
odwagę sięgnąć po nie. Przecież życie jest takie krótkie! Nie wolno tracić
ani jednego dnia. Czy nie zdajesz sobie sprawy, jak Romitten cierpi?! Cały
czas ma nadzieje, że go wreszcie wezwiesz. Nie kochasz go już?
Z oczu Leny popłynęły łzy.
— Kocham, ale boję się szczęścia...
Kasia zacisnęła powieki. Najchętniej rozpłakałaby się również. Ale
opanowała się mężnie i ze śmiechem próbowała podnieść Lenę z krzesła.
— Chodź już. Będę chyba musiała tobą porządnie potrząsnąć! Fred
i twój ojciec żądają zawsze ode mnie, bym cię oszczędzała. To minęło, ko-
niec i basta! Energicznie zadzwoniła po pokojówkę.
— Kapelusz i rękawiczki dla pani, Mario. Pospiesz się.
Lena musiała się roześmiać.
— Doskonale sobie ze mną radzisz.
— Oczywiście, całkiem bezwzględnie. No, wstawaj!
Lena musiała ulec. Zanim zrozumiała, jak to się stało, już siedziała
obok Kasi w powozie.
W Warnstetten obie panie zostały radośnie powitane. Ojciec podszedł
do Leny z wnukiem, który pociesznie gaworzył na jego ramieniu.
Fred, zamieniwszy z żona porozumiewawcze spojrzenie, zaprowadził
siostrę do pokoju, w którym kiedyś pożegnała się z Romittenem.
— Wejdź, Leno. My zaraz przyjdziemy — powiedział i popchnął ją do
środka, szybko zamykając drzwi.
Lena rozglądała się po ładnym, ozdobionym kwiatami pokoju.
Nagle znieruchomiała.
Przy oknie siedział Henryk Romitten, który zerwał się na rówhe nogi,
gdy ją zobaczył.
Patrzyli przez chwilę na siebie jak urzeczeni.
119

Wreszcie Romitten opanował się.
— Leno, ty tutaj? Nie wiedziałem... Fred prosił, abym przyjechał.
— Kasia... ona mnie wyciągnęła z Borkenhagen, ja też nie wiedzia-
łam... ja... — zamilkła.
Spojrzał na nią wzrokiem pełnym tęsknoty.
— Leno, dzień po dniu czekałem na twoje wezwanie. Dlaczego tak

background image

mnie dręczysz? Nie kochasz mnie już?
W zakłopotaniu zaczesała włosy za ucho i stała przed nim zarumienio-
na i drżąca. Potem powiedziała cicho:
— Nie mogłam cię zawołać. Gdybyś sam nie przyszedł...
Po chwili był przy jej boku i wziął ją w ramiona.
— Leno! Tu, w tym miejscu pożegnaliśmy się. Teraz trzymam cię
w ramionach i nie pozwolę ci odejść.
Przytaknęła z uśmiechem. Pocałował ją, a żar tego pocałunku obudził
w niej wszystkie wygasłe marzenia.
Długo w milczeniu trzymali się w objęciach.
— Wreszcie jesteś moja, wreszcie — powiedział ze wzruszeniem.
— Teraz nadejdzie dla nas szczęście, najukochańsza.
Przytuliła się do niego.
— Muszę się najpierw nauczyć być szczęśliwą.
Roześmiał się wesoło.
— To nie jest trudne, Leno. Nauczymy się razem. Po chwili, gdy dalej
stali w objęciach, przez okno zajrzała nagle jasnowłosa głowa. Roześmiane,
niebieskie oczy obserwowały zakochanych. Podglądająca szybko zniknęła.
Ale już w drzwiach ukazał się niesiony na jej ramieniu Buba.
— Gratulujemy, wszyscy czworo — zawołała wesoło.
Fred i Herman Warnstetten zaglądali do pokoju zza jej pleców. Romit-
ten i Lena odwrócili się z uśmiechem.
— Spiskowcy! —powiedziała Lena.
Kasia roześmiała się. ,
— Cóż, gdybym nie zabawiła się w opatrzność, zestarzałabyś się i po-
siwiała zanim zawołałabyś biednego Henryka. Żaden chrześcijanin nie mo-
że spokojnie przyglądać się takiej męce.
Romitten pocałował ją w rękę.
— Stokrotne dzięki, pani Kasiu.
Bez ceregieli ucałowała go serdecznie.

— Wszystkiego dobrego, Henryku!
— Wszystkiego dobrego!
Warnstetten podszedł do Leny
— Wszystko dobrze, Lenko?
— Tak, ojcze.
Fred napełnił kieliszki.
— Niech żyją zakochani.
Lena i Romitten trącili się kieliszkami. Patrzyli na siebie z dawnym
blaskiem w oczach. Przeszłość minęła.
Lena zachowała na zawsze wspomnienia o pierwszym mężu. Ale do-
piero teraz nauczyła się, jak być szczęśliwą.
KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Courths Mahler Jadwiga Serce nie sługa
Courths Mahler Jadwiga Desperacki krok [Moje serce należy do ciebie]
Courths Mahler Jadwiga Wojenna zona
Courths Mahler Jadwiga Dzieci szczęścia
Courths Mahler Jadwiga Gdyby życzenia zabijały
Courths Mahler Jadwiga I będę ci wierna aż do śmierci
54 CIEMNA NOCKA (SERCE NIE SŁUGA)
Courths Mahler Jadwiga Zagadka w jej życiu
Courths Mahler Jadwiga Odzyskany Klejnot
Hart Jessica Serce nie sługa
Courths Mahler Jadwiga Tajemnica rubinowego pierścienia (Zbrodnia na zamku Truenfelds)(Gryzelda)
Courths Mahler Jadwiga Sprzedane dusze
Courths Mahler Jadwiga Zareczynowy naszyjnik
Courths Mahler Jadwiga Zakładniczka
Serce nie sługa
Courths Mahler Jadwiga Miłosne wyznanie doktora Rodena
Courths Mahler Jadwiga Przez cierpienie do szczęścia

więcej podobnych podstron