JADWIGA
COURTHS-MAHLER
Desperacki krok
Dein ist mein Herz
Przełożył Paweł Łatko
EDYTOR-AKAPIT
Katowice 1994
1
Baron Wiktor Valberg wrócił wczoraj z dalekiej podróży. Wczesną jesienią wyjechał
do Tyrolu, by jak co roku uczestniczyć w hucznie obchodzonym tam winobraniu. Zaraz
potem przeniósł się w Alpy i w słynnych kurortach zimowych przygotowywał się do sezonu
narciarskiego. Sport zawsze odgrywał w jego życiu ważną rolę. Dzięki niemu baron
zachowywał młodzieńczą sylwetkę, nie mówiąc już o doskonałym samopoczuciu.
Stanął przed lustrem w swojej garderobie, wysoki, szczupły, w eleganckim dresie
sportowym; przejrzał się od stóp do głów i uśmiechnął się, zadowolony ze swojego wyglądu.
Nikt chyba, widząc go pierwszy raz, nie powiedziałby, że dawno już skończył pięćdziesiąt lat.
Na gładkiej, wypielęgnowanej twarzy nie pokazała się ani jedna zmarszczka. Gęste,
lekko kręcące się włosy opadały na czoło, tylko na skroniach zaznaczone niby mgiełką
gdzieniegdzie przebijającej się siwizny. Ten jedyny ślad odciśnięty na sylwetce barona przez
upływające lata właściwie dodawał mu uroku i nie stanowił żadnego problemu.
Młodzieńcze spojrzenie, elastyczny chód, wyprostowana postawa, silne, jakby ze stali,
mięśnie wyraźnie kontrastowały z przyprószonymi siwizną skroniami. Baron nie nosił brody
od czasu, gdy siwiejąc zaczęła go postarzać. Zgolił więc zarost całkowicie i od razu wyglądał
młodziej. Z powodzeniem mógł uchodzić za trzydziestolatka. Cieszył się z tego. Nie dlatego,
że chciał tuszować swój wiek dla próżności, ale zawsze był estetą i uważał, że obowiązkiem
każdego człowieka jest dbanie o swój wygląd i zwalczanie oznak starości wszelkimi
dostępnymi środkami.
Trudno się dziwić, że baron był ulubieńcem kobiet. Szalały za nim, zakochiwały się, a
on łamał ich serca, nie dochowując żadnej wierności. Nie mógł się zdecydować. Za każdym
razem znajdował urodziwszą i milszą adoratorkę i w mig rezygnował z uczuć poprzedniej.
Sukcesy barona stały się tematem rozmów w towarzystwie. Mężczyźni zazdrościli mu,
ale nie byli wrogo usposobieni i raczej stawali się przyjaciółmi niż wrogami. Valberg potrafił
rozbawić każde towarzystwo i był mile widzianym i chętnie zapraszanym gościem w wielu
domach.
Przed prawie dwudziestu laty młody baron zakochał się po raz pierwszy. Cały swój
młodzieńczy entuzjazm skierował na piękną i uroczą pannę von Rippach. Zapomniał o całym
świecie i ani się spostrzegł, kiedy jasnowłosa Lisa von Rippach zaprowadziła go do ołtarza.
Wesoły, beztroski motylek znalazł się w sieci. Nie był zachwycony utratą wolności,
robił sobie wyrzuty, narzekał na złośliwość losu, ale z konsekwencjami musiał się pogodzić.
- Wiem, że wpakowałem się w kłopoty, ale nie wycofam się, choćby z ciekawości, jak
długo wytrzymam w małżeńskim jarzmie - zwierzył się wtedy jednemu z przyjaciół.
Lisa tymczasem wcale nie zamierzała dzielić się uczuciami męża z innymi kobietami.
Zaraz po ślubie wymusiła na Wiktorze zgodę na przeprowadzkę do Dusseldorfu, gdzie
mieszkali jej rodzice. Chcąc nie chcąc, Valberg prowadził żywot cnotliwego małżonka. Ale
do czasu. W końcu pięknych kobiet w Dusseldorfie także nie brakowało, a natura motylka
szybko odezwała się na nowo.
Zaczęły się kłopoty, które były do przewidzenia. Trzy lata po ślubie Lisa wystąpiła o
rozwód, a powodów ku temu przedstawiła aż w nadmiarze. Sąd nie miał wątpliwości, że
jedyne dziecko z ich związku, prześliczna dziewczynka, powinna zostać przy matce. Lisa
przeprowadziła się do domu swoich rodziców.
Początkowo Wiktor czuł się załamany i wyrzucał sobie, że tak lekkomyślnie
doprowadził do zerwania małżeństwa.
Zarzutów nie szczędzili mu też teściowie, choć dobrze wiedzieli, że ich córka wcale
nie była bez winy. To przez jej drobiazgowość i absurdalną wprost zazdrość ich wspólne
życie już od początku zamieniło się w piekło. Gdyby nie to, być może baron nie zacząłby
szukać pociechy u innych kobiet.
Valberg wrócił do rodzinnej posiadłości i szybko uporał się z przykrymi przeżyciami z
Dusseldorfu. Zrzucił z siebie krępujące go pęta, poczuł się znów wolny i niezależny i obiecał
sobie solennie, że nigdy już nie pozwoli narzucić sobie żadnych więzów: zostanie nieżonaty
na zawsze. W kręgu przyjaciół przyjęto go jak ukochanego, marnotrawnego syna. Nikt nie
robił mu żadnych wyrzutów.
W ciągu pierwszych kilku lat odwiedzał rodziców swojej byłej żony i dowiadywał się
o losy dziecka. Korzystał z przyznanego mu przez sąd prawa widywania córki, ale, prawdę
mówiąc, nie czuł specjalnej wewnętrznej potrzeby. Nie były to najmilsze spotkania. Teściowa
robiła, co mogła, żeby mu je uprzykrzyć.
Wkrótce Lisa postanowiła powtórnie wyjść za mąż, zaś córkę z pierwszego
małżeństwa zostawiła w domu rodziców.
Teść zmarł niedługo potem. Od tego czasu Wiktor widział się z córką tylko jeden raz.
Doszło do straszliwej awantury z teściową, podczas której Valberg oświadczył, że ma dosyć
traktowania go jak sztubaka, a ponieważ czuje się częściowo odpowiedzialny za rozpad
małżeństwa z Lisą, woli raczej zrezygnować ze spotkań z córką, niż za każdym razem
wysłuchiwać cierpkich uwag.
Pożegnał się czule z sześcioletnią wówczas dziewczynką, obdarował wszystkim, co
mogło uradować jej serduszko, i przytulając małą do piersi, rzekł:
- Gdy będziesz już duża, myszko, przyjedziesz do tatusia, który bardzo, bardzo cię
kocha. Będę czekał na ciebie.
Kilka lat później teściowa umarła, a Lisa zabrała dziecko do swojego domu. Valberg
wiedział o córce tylko tyle. Wkrótce zapomniał w ogóle o jej istnieniu. Czasami, gdy na ulicy
zobaczył pięknie ubraną dziewczynę z długimi, czarnymi kręconymi włosami, wielkimi,
ciemnymi oczyma, śmiesznie drepczącą pomiędzy rodzicami, czuł dziwny skurcz serca i miał
ochotę porwać drobne stworzonko w ramiona, przytulić albo przynajmniej pogłaskać po
główce.
Z czasem przestał zwracać uwagę na dzieci.
Wyprowadził się z rezydencji do nowo wybudowanej willi w mieście, specjalnie
zaprojektowanej dla jego upodobań. Właściwie mógł sobie pozwolić na każdy luksus.
Majątek odziedziczony po matce sięgał kilku milionów marek. Bogata hrabianka Oelderloh
wyszła za ojca Wiktora, zwykłego oficera, który prócz miłego usposobienia i ujmującej
osobowości nie miał dosłownie niczego. No, można by pominąć niewielki dług i ewentualne
prawo do ordynacji Valberg, która, póki co, należała do starego stryja, bezdzietnego wdowca.
Tak się złożyło, że stryj przeżył bratanka, który, nawet gdy został majorem, całe życie był
zależny od dochodów swojej żony.
Wiktor zaś otrzymał po śmierci matki wszystko, a wkrótce po rozwodzie z Lisą - także
ordynację Valberg, znajdującą się blisko, bo zaledwie dwa przystanki kolejowe od jego
rezydencji.
Funkcję ordynata przyjął młody baron jak dopust boży.
Przynosiła dochody, to fakt, ale dokładała nowych obowiązków, co dla
przyzwyczajonego do swobody młodzieńca stało się prawdziwym utrapieniem.
Na szczęście, nie był ostatnim męskim potomkiem rodu Valbergów i nie musiał się
martwić o ciągłość rodziny. Gotów byłby raczej zrzec się ordynacji, niż powtórnie zawrzeć
małżeństwo. W razie czego, majątek przejmie młody Günter Valberg, syn jednego z kuzynów
Wiktora z innej gałęzi rodu. Był on także oficerem i mieszkał w mieście. Dla Wiktora Günter
od razu stał się kimś niezwykle ważnym i bliskim. Jako przyszłego ordynata gotów był nosić
go na rękach.
Mimo dużej różnicy wieku obaj Valbergowie bardzo się zaprzyjaźnili i - co
najważniejsze - doskonale rozumieli. Günter dochodził do trzydziestki, rozsądny i pracowity,
z trudem wiązał koniec z końcem, żyjąc ze skromnej oficerskiej pensji. W niczym nie
przypominał rozrzutnego i beztroskiego wuja, którego podziwiał, zwłaszcza za doskonałą
kondycję fizyczną i powodzenie u kobiet.
Baron Günter miał za sobą kilkanaście niełatwych lat życia. Pochodził z młodszej linii
Valbergów, która praktycznie nie miała dostępu do dóbr wynikających z ordynacji. Oboje
rodzice umarli dosyć wcześnie, ale młody baron dzielnie walczył o swoją przyszłość. Mógł
liczyć na pomoc wuja Wiktora i w zasadzie nic nie zagrażało jego ustabilizowanemu życiu,
gdyby nie szczęśliwy albo też nieszczęśliwy traf, że zakochał się w biednej jak mysz
kościelna dziewczynie. Była to miłość odwzajemniona, pozwalająca przeżyć wiele miłych
chwil, ale równocześnie straszliwie beznadziejna, nie rokująca żadnych szans na przyszłość.
Na ordynację właściwie Günter nie mógł liczyć. Wuj Wiktor, aktualny ordynat, był jeszcze
młody, a przy jego kondycji fizycznej należało się spodziewać, że dożyje późnej starości. W
każdej chwili mógł się także ożenić i, oczywiście, doczekać własnego męskiego potomka.
Günter nie robił sobie żadnej nadziei na tytuł ordynata i pewnie dlatego postępował
rozsądniej i rozważniej niż Wiktor, do którego zwracał się per „wuju”.
Gdy obaj Valbergowie rozmawiali ze sobą, można było odnieść wrażenie, że to
Günter jest starszy i poważniejszy, że to on stara się dać dobry przykład krewniakowi.
Wiktora bawiła taka sytuacja i nie miał do dalekiego bratanka żadnych pretensji.
Zresztą, przy jego usposobieniu, nie miał ich do nikogo.
Dziś baron Wiktor zamierzał złożyć serię wizyt i zawiadomić licznych przyjaciół i
znajomych o swoim powrocie, ale wcześniej chciał przywitać się z Günterem. Ponieważ miał
także do omówienia z nim ważną sprawę, zaprosił go do siebie.
Wyszedł z garderoby prosto do elegancko urządzonego saloniku, którego wyposażenie
świadczyło nie tylko o bogactwie pana domu, ale przede wszystkim o jego dobrym, wręcz
artystycznym smaku.
Baron usiadł w fotelu i sięgnął po książkę, najnowsze dzieło znanego pisarza,
przysłane w ramach opłaconego abonamentu w księgarni.
W tym momencie zjawił się lokaj, jeden z tych dobrze wyszkolonych, co to gotowi
spełnić każde życzenie swojego pana i rozumiejących najmniejszy gest jego ręki. U Valberga
nie tylko służba, ale i kucharze musieli wykazać się wiedzą i inteligencją.
Wiktor skinął ręką, a po chwili lokaj wprowadził do saloniku Güntera.
Młody baron przyszedł w mundurze. Był nieco wyższy i bardziej barczysty od wuja.
Opalona twarz i ostrzejsze rysy mogły świadczyć o energiczniejszym usposobieniu.
Wuj wstał i obaj wymienili mocne uściski dłoni.
- Punktualny jak zawsze, mój drogi Günterze - uśmiechnął się Wiktor.
- I tak kazałeś mi długo czekać, wuju. Cieszę się, że wróciłeś w dobrej formie i
znakomitym nastroju...
- I tak dalej, i tak dalej... - przerwał mu ironizującym tonem. - Nie wysilaj się, mój
chłopcze. Nigdy nie uwierzę, że moja kondycja fizyczna sprawia ci szczególną radość.
Günter uśmiechnął się.
- Choćbym przysięgał na wszystkie świętości, że tak jest w istocie, przecież nie
uwierzysz. Nie poddawaj przynajmniej w wątpliwość faktu, że twój powrót mnie ucieszył.
Nareszcie znów będę mógł przychodzić do twojej świątyni i rozkoszować się wytworami
fantazji tutejszego szefa kuchni.
- No tak. Zabrzmiało to szczerze i nie zamierzam się sprzeciwiać. Ale czemu nie
siadasz?
Usiedli, a Wiktor od razu spoważniał.
- Widzisz, chłopcze, w twojej obecności mam dziwne wrażenie, że staję ci na drodze i,
dopóki żyję, zajmuję należne tobie miejsce. Twój zachwyt moim dobrym samopoczuciem
odebrałem jako wyraz najwyższej szlachetności. Przecież każdy normalny człowiek cieszyłby
się raczej widząc, że grzybieję i jedną nogą stoję już nad grobem.
Günter roześmiał się wesoło i szczerze.
- Ty jako zgrzybiały staruszek! Mam nadzieję, że doczekam takiego widoku, ale póki
co, cieszę się, że jesteś zdrów i w dobrym humorze. Po pierwsze, zawsze byłeś dla mnie
życzliwy i dobry, a po drugie - patrząc na ciebie, liczę po cichu, że odporność na starzenie się
jest cechą dziedziczną Valbergów i sam z niej skorzystam. Niech świat nacieszy się
obecnością naszego rodu jak najdłużej. Ale dajmy temu spokój. Dobrze wiesz, wuju, że
daleki jestem od sypania pochlebstwami i nie zerkam chciwym okiem na spadek z ordynacji.
Nie tęsknię za bogactwem, a za to, co mi dajesz, jestem ci bezgranicznie wdzięczny. To mi
wystarczy, i koniec dyskusji. Przestań więc udawać, że traktujesz mnie jak podstępnego
krewniaka, który czyha na twój majątek.
Günter mówił spokojnie, bez najmniejszej irytacji. Wiktor poklepał go po ręku.
- Nie chciałem cię urazić, wierz mi. Jesteś wspaniałym chłopcem, Günter.
Wysłuchałem twoich słów ze spokojem i wiem, że nie życzysz mi źle. Nie uważam jednak, że
należy zakończyć dyskusję. Jest ona potrzebna przede wszystkim mnie. Trudno mi pogodzić
się z myślą, że bez żadnych specjalnych zasług los obdarzył wszystkimi dobrami właśnie
mnie. Sam nie wiem, dlaczego akurat teraz zaprzątam sobie tym głowę, ale cenię cię i chcę,
żebyś o tym wiedział.
- Dziękuję ci za zaufanie, wuju - rzekł Günter ciepło i serdecznie. - Właściwie jestem
ci wdzięczny, że wcześniej nie wpadłeś na ten pomysł, bo gdybyś zaczął obsypywać mnie
pieniędzmi, nigdy nie poznałbym biedy i prawdziwego życia, a kto wie, co stałoby się z moim
charakterem. Jak widzisz, powodów do wdzięczności nigdy nie zabraknie.
Wiktor zasłonił się rękoma.
- Daj spokój z tą wdzięcznością! Nie lubię tego słowa. We wszystkim, co robię, jest
spora dawka egoizmu. Chcę się cieszyć życiem, a gdybym cię w jakiś sposób skrzywdził,
moja radość byłaby niepełna. Nie chcę też, żebyś mnie znienawidził. Zależy mi na tym, abyś
nawet w najczarniejszej godzinie nie przeklął mnie i nie zawołał: Niech już wreszcie
wykituje! Dlatego kazałem ci dzisiaj przyjść i wysłuchać mojej propozycji.
Günter patrzył na niego zdumiony.
- Zupełnie cię nie poznaję, wuju Wiktorze.
- Hm! Musisz mnie zatem wysłuchać do końca. Zapalimy papierosa, proszę, poczęstuj
się. A może po kieliszku koniaku? Nie? No, dobrze. Pozostańmy przy dymku. Więc słuchaj
uważnie: od pewnego czasu obowiązki ordynata zaczynają mnie przerastać i ciążą mi jak
przysłowiowa kula u nogi, ograniczają moją wolność, którą - jak wiesz - cenię sobie
najbardziej. Lubię pracować, ale nie pod przymusem. Wręcz nienawidzę przymusu. Dbałem o
ordynację Valbergów, nie zrujnowałem jej, nie mam się czego wstydzić, tym niemniej mam
wszystkiego dosyć. Administrator, który od czterdziestu lat zarządza majątkiem, chce przejść
na emeryturę i trudno mu się dziwić, skoro dochodzi do siedemdziesiątki. Muszę znaleźć
kogoś na jego miejsce. Łatwo powiedzieć, ale gdy pomyślę, co mnie czeka, włos jeży się na
głowie. Dotychczas wszystko szło jak po sznurku. Nowego zarządcę trzeba będzie
wprowadzić, a zanim zyskam do niego pełne zaufanie, muszę patrzeć mu na ręce, i to przez
dłuższy czas. Domyślasz się, co to dla mnie oznacza?
Günter słuchał bardzo uważnie.
- Oczywiście, wuju. Ni mniej ni więcej, tylko dłuższy pobyt w Valbergu i ścisłe
nadzorowanie nowego administratora.
- Dobrze to ująłeś. A zatem przymus! Życie na wsi wcale mnie nie bawi. Kiedyś,
owszem, ale teraz, gdy posiedzę tam tydzień, mam wszystkiego dosyć.
- No, to wreszcie w czymś się nie zgadzamy. Twój wstręt do wsi jest mi zupełnie
obcy. W Valbergu jest cudownie. Piękna okolica, komfortowo urządzony zamek, tereny
łowieckie, uprzejmi sąsiedzi, czego można chcieć więcej?
Wiktor skrzywił się z niesmakiem.
- Cóż, nie spierajmy się o gusty. Gdybym nie czuł się zmuszony, też pewnie
patrzyłbym na Valberg inaczej. Nawiasem mówiąc, najbliższy majątek, Cronersheim,
oddalony jest o kilka mil, a o towarzystwie pięknych pań nie ma co marzyć. Sam Croner ma
już czterdzieści pięć lat, stary kawaler, i przeważnie nie ma go w domu. Nie cierpię faceta.
Plecie głupstwa i trudno z nim wytrzymać choćby kwadrans.
- Wystarczy go unikać. W Valbergu też można się nie nudzić.
- Coś takiego! Nie przeraża cię myśl, że większość czasu musiałbyś spędzać w
majątku?
- Skądże! Wręcz przeciwnie. Jeżeli pozwolisz mi zamieszkać tam w czasie urlopu,
będę ci bezgranicznie wdzięczny.
- Tak, mówisz o urlopie. Jesteś żołnierzem z krwi i kości. Czy gdybyś miał do
wyboru, zgodziłbyś się uprawiać kapustę w Valbergu?
Günter dotknął ręką czoła.
- Wuju, jestem żołnierzem, bo taki sobie wybrałem zawód i staram się wykonywać go
najlepiej, jak potrafię, ale przyznam ci się szczerze, że chętnie uprawiałbym kapustę, gdybym
tylko miał gdzie. Ze swojego kawałka ziemi wycisnąłbym wszystko, co się da.
Wiktor uśmiechał się, patrząc w rozpromienioną twarz młodego barona.
- Chłopcze, dlaczego wcześniej nie powiedziałeś mi o swoich zamiłowaniach? - rzekł
kładąc mu rękę na ramieniu.
- Nigdy mnie o to nie pytałeś, wujaszku, więc skąd mogłem wiedzieć, że cię to
obchodzi. Każdy ma swoje ukryte marzenia i nie mówi o nich głośno, gdy nie wierzy, że
mogą się spełnić.
- A jednak niespodzianki się zdarzają! Zatem przystąpmy do dzieła. Załóżmy, że
oddaję ci ordynację. Gotów byłbyś złożyć dymisję z wojska i zamieszkać w Valbergu na
stałe?
Günter skinął głową nie wiedząc, dokąd wuj zmierza.
- Oczywiście! Bez wahania.
Przez chwilę Wiktor zastanawiał się. Pokiwał głową, jakby sam sobie przyznawał
rację, i wyrzucił niedopałek papierosa do popielniczki.
- No to posłuchaj, mój chłopcze, co chcę zrobić, żebyś nie musiał niecierpliwie
czekać, aż przeniosę się na tamten świat. Przekazuję ci ordynację Valberg już teraz, za życia,
ale pod pewnymi warunkami. Po pierwsze: w tym roku będziesz pracować pod nadzorem
starego administratora. Potem przyjmiesz nowego, ale musisz nauczyć się patrzeć mu na ręce.
Chcę, żeby ordynację przejął mój następca, a więc ty sam, w jak najlepszym stanie. Po
drugie: może się zdarzyć, że ja na stare lata zechcę osiąść w Valbergu. Zostaw mi więc w
zamku kilka pokoi, z których mógłbym korzystać w każdej chwili, gdy będę potrzebował
odetchnąć wiejskim powietrzem. Dochody z ordynacji podzielimy po równo - to byłoby
ostatnie z najważniejszych ustaleń. Jeżeli je przyjmiesz, uwolnisz mnie od trosk o ordynację i
pozwolisz spokojnie spać, że przekazałem ją w dobre ręce. Dla ciebie zaś korzyść także
będzie dwojaka: zostaniesz ordynatem już teraz i możesz zarządzać majątkiem, jak chcesz, a
ponadto wysiłek ten przyniesie ci dochody większe, niż masz w tej chwili. Jak zatem oceniasz
moją propozycję?
Günter wyraźnie zbladł. Słuchał Wiktora, a przed oczyma przesuwał mu się miraż,
prawdziwa fatamorgana. Myślał o ukochanej dziewczynie. Propozycja wuja usuwała
przeszkody, przez które nie odważył się prosić o jej rękę. Czyżby teraz było to już możliwe?
Patrzył przez chwilę w oczy Wiktora, westchnął i rzekł lekko drżącym głosem:
- Jak widzisz, zatkało mnie. Gdy na biedaka nagle spada worek dukatów, to trudno się
dziwić, że wstrzymuje mu dech w piersiach. Wiem mniej więcej, jaki majątek dajesz mi lekką
ręką, stąd to nagłe oszołomienie, ale nie jestem przekonany do końca, czy sobie ze mnie nie
żartujesz?
Wiktor pokręcił głową.
- W żadnym wypadku, mój chłopcze. Wszystko dokładnie rozważyłem, zanim
podjąłem decyzję. Valberg w twoich rękach na pewno nie zmarnieje, a ja - jak wiesz - jestem
dość bogaty i połowa dochodów z ordynacji zupełnie mi wystarczy.
Günter nerwowo pocierał dłonią czoło.
- Tak, tak, to niby wszystko prawda. Zapomniałeś jednak o czymś bardzo ważnym.
- Co masz na myśli?
- Przecież ty możesz się ożenić i mieć jeszcze syna. Jeżeli przyjmę teraz twoją
propozycję, przyzwyczaję się do pozycji ordynata, a tu pewnego dnia tobie urodzi się syn i co
mi pozostanie? Spakować manatki i won z Valbergu? Będzie to dla mnie straszne przeżycie i
kto wie, czy nie uczyni ze mnie zgorzkniałego i złośliwego krewniaka Valbergów. Cóż, z
wysokiego konia spada się z wielkim bólem.
Wiktor, zniecierpliwiony, wymachiwał rękoma.
- Przestań już pleść głupstwa, Günterze! Czy myślisz, że składałbym ci taką
propozycję, gdybym myślał o małżeństwie? Nie jestem idiotą! Takie głupstwo mężczyzna z
moim charakterem popełnia tylko raz w życiu, a ja mam to już za sobą. Dość już dostałem za
swoje.
Günter uśmiechnął się.
- Mimo wszystko, ja tam bym się nie zarzekał. Cały czas będę oczekiwał, że jednak
zmienisz zdanie.
- Nie wolno ci tak myśleć - rzekł Wiktor z poważną miną. - W ten sposób
wyświadczyłbym ci niedźwiedzią przysługę. Jak mam cię przekonać, że nie myślę o żadnym
małżeństwie? Och! Co za nonsens! Odrzuć ten absurdalny pomysł, bo gotów jesteś zniszczyć
cały mój misternie utkany plan. Chociaż, poczekaj: coś przyszło mi do głowy. Załóżmy, że
się ożenię i będę miał syna, to on może objąć ordynację dopiero za dwadzieścia jeden lat, a
nawet trochę później, bo przecież nie urodzi się jutro. Podpiszemy więc kontrakt, że
dobrowolnie zrzekniesz się ordynacji na rzecz mojego przyszłego syna w momencie, gdy on
osiągnie pełnoletność, a do tego czasu będziesz nią zarządzał samodzielnie, bez żadnej
ingerencji z czyjejkolwiek strony. Myślę, że na tych warunkach niczego nie ryzykujesz i
możesz spokojnie złożyć dymisję z wojska. Ten kontrakt podpisuję wyłącznie ze względu na
ciebie, bo absolutnie nie zamierzam nadstawiać karku, by nałożono mi chomąto. Drogi
Günterze, nie każ mi dłużej czekać! Siadaj, pisz rezygnację i przenoś się natychmiast do
Valbergu. Niewykluczone, że i ja będę wpadać tam częściej, tym razem w odwiedziny do
ciebie. Oczywiście, musimy pojechać obaj i wydać niezbędne polecenia. Przekażę ci
uroczyście cały ten kram, wybiorę dla siebie pokoje. Zamek w Valbergu jest duży, więc na
pewno nie będę ci przeszkadzać. Nie zastanawiaj się długo, mój chłopcze. Zgoda?
Opalone policzki Güntera pokryły się rumieńcem. Był ogromnie podniecony.
- Naprawdę, mówisz poważnie? Twoja wspaniałomyślność zupełnie...
- Tere-fere! Ja i wspaniałomyślność! - przerwał mu gwałtownie. - Jestem egoistą, i
tyle! Lubię żarty, owszem, ale nie w każdej sprawie. Krótko mówiąc: bierzesz tę ordynację,
czy nie?
Günter zerwał się na równe nogi.
- Czy nie? Wuju! Toż musiałbym być skończonym durniem, gdybym nie wziął!
Nawet sobie nie wyobrażasz, jak wielkie szczęście mi ofiarujesz. Boże, sam nie wiem, jak ci
dziękować! Naprawdę trudno mi znaleźć właściwe słowo...
Wiktor wstał także i niezdarnie próbował powstrzymać Güntera.
- Bądź tak dobry i oszczędź mi peanów na moją cześć. Daję ci słowo, że dla mnie
pierwszą i najważniejszą sprawą jest wygoda. Wreszcie nie muszę się martwić emeryturą
administratora, użeraniem się z nowym ani też świecić oczyma, że zaniedbuję ordynację i
przekażę ją tobie w mizernym stanie. Skoro się zgadzasz - jesteśmy kwita. O szczegółach
porozmawiamy później, ot, choćby jutro, jeżeli zechcesz wpaść do mnie na kolację. Teraz,
chcesz czy nie, musisz się wynosić; wychodzę z wizytą do przyjaciół.
Günter Valberg opuścił rezydencję wuja w znacznie lepszym nastroju i podniecony
jak nigdy. Za jednym pociągnięciem jego sytuacja materialna zmieniła się diametralnie. Teraz
może wreszcie z podniesionym czołem pójść do rodziców swojej wybranki i poprosić o rękę
ich córki!
Ta młoda dama nazywała się Carry von Platen. Była córką pułkownika z jednostki, w
której służył Günter, i - jak można się domyślić - na bogaty posag liczyć nie mogła.
Była piękna. Pretendentów do jej ręki nie brakowało, ale jakoś żaden majętny się nie
trafił. Wśród nich był także Günter. Zakochał się od pierwszego wejrzenia, wolał jednak nie
okazywać zbytnio swoich uczuć, gdyż wiedząc, że nie ma szans na poślubienie Carry, nie
chciał łamać jej serca.
Niemniej jednak z ukradkowych spojrzeń pięknej pułkownikówny odgadł, że może
liczyć na odwzajemnienie swojej miłości. Spotykali się często na różnych przyjęciach i niby
to przypadkowo, ale zawsze za przyzwoleniem Carry znajdowali dla siebie kilka chwil sam
na sam. Günter walczył wtedy z sobą, by nie porwać ślicznej, złotowłosej dziewczyny w
ramiona i nie obsypać jej różowych policzków i kształtnych czerwonych ust pocałunkami.
Aż pewnego dnia - a było to w listopadzie - regiment został zaproszony na polowanie
z okazji obchodów święta myśliwych, świętego Huberta. Przybyły także damy, oczywiście
córka pana pułkownika również.
Carry jeździła konno znakomicie i na grzbiecie rumaka czystej krwi prezentowała się
wprost cudownie. Günter nie odstępował jej ani na krok, i całe szczęście, gdyż wierzchowiec
nagle potknął się i upadł. Młody Valberg pospieszył natychmiast z pomocą. Wyplątał
poszkodowaną z siodła; nie była ranna. Wziął ją na ręce, a ona mocno objęła go za szyję.
Krew uderzyła mu do głowy. Popatrzył w oczy Carry i zobaczył w nich tę samą namiętność,
która i jego trawiła już od dawna. Nagle ich gorące usta zwarły się w czułym pocałunku.
Chwila niewysłowionego szczęścia trwała krótko, a zaraz potem odezwały się wyrzuty
sumienia. Günter poprawił uprząż konia, pomógł Carry usiąść w siodle i dopiero gdy ruszyli
powoli, jadąc obok siebie, wyznał całą prawdę o swoich uczuciach i o przeszkodach, które
uniemożliwiały mu staranie się o jej rękę. Prosił Carry o wybaczenie, że dał się ponieść
emocjom i wykorzystał chwilę jej słabości.
Słuchała uśmiechając się marzycielsko, potem, patrząc mu prosto w oczy, rzekła:
- Nie musisz mnie przepraszać, Günterze. Ja o wszystkim wiedziałam. Miłości nie
można narzucić żadnych zasad postępowania. Nie próbuj zmącić tej chwili szczęścia
tłumaczeniem własnej słabości. Kto wie, czy kiedykolwiek powtórzy się ona jeszcze raz.
Od tej pory Günter nie unikał już spotkań z Carry. Obiecywał, że poprosi o wsparcie
wuja, który wkrótce wróci z zagranicy. Dzięki jego pomocy mogliby po ślubie jakoś się
urządzić.
- Zobaczysz, Carry, wuj Wiktor jest naprawdę wspaniałym człowiekiem. Nie liczę na
krocie, ale na skromne utrzymanie na pewno dostaniemy. Poczekaj, najdroższa, jeszcze kilka
tygodni.
Carry słuchała z uśmiechem. Nie miała najmniejszego zamiaru zawierać małżeństwa,
w którym już od początku należało spodziewać się kłopotów i wyrzeczeń. Jak to się kończy,
dobrze wiedziała chociażby na przykładzie swoich rodziców. Matka, wiecznie zatroskana, i
ojciec ustawicznie zgorzkniały, niemal od dzieciństwa liczyli, że tylko bogate małżeństwo
córki może wyrwać rodzinę z wszystkich kłopotów. I Carry postanowiła ich nie zawieść.
Musi wyrwać się z biedy! Była piękna, a to był atut najważniejszy.
Lata jednak mijały, a bogaty narzeczony nie przychodził. Carry skończyła dwadzieścia
dwa lata. Tej zimy jakby szczęście uśmiechnęło się do niej. Baron Franz Croner, właściciel
majątku Cronersheim i sąsiad ordynacji Valberg, rozpuścił wieść, że zamierza się ożenić.
Carry spodobała mu się ogromnie, ale on jej znacznie mniej. Matka zaklinała córkę na
wszystkie świętości, by nie oglądała się na urodę bogacza, bo w końcu nie to się liczy, ale
jego pieniądze. Okazja do wyrwania się z nędzy może być już ostatnia. Dla Carry był to
argument niezwykle ważki.
Zgodziła się, ale ze spotkań z Günterem nie zamierzała zrezygnować. Dziś znowu
śmiała się w duchu z jego planów, stroiła miny i podsuwała mu ponętne usta do pocałunków.
- Po co psuć sobie nastrój tej chwili, Günterze? Jesteśmy razem, całujemy się i
jesteśmy szczęśliwi. Nie mów teraz o przyszłości, o małżeństwie: to są drobiazgi w
porównaniu z naszą miłością. Prawda, że nie powiemy o niej nikomu?
- Oczywiście, moja najdroższa, dopóki nie będę mógł jasno powiedzieć twojemu ojcu,
że stać mnie na utrzymanie żony. Poczekasz, Carry? Obiecaj, że mnie nie rzucisz, że będziesz
moja...
Westchnęła po cichu i uśmiechnęła się.
- Kocham cię, a moje serce na zawsze będzie twoje.
Od tej chwili Günter Valberg uważał się za narzeczonego Carry. Spotykali się często,
ale musieli unikać wszelkich podejrzeń, więc prawie ze sobą nie rozmawiali. Najważniejszy
był teraz powrót wuja Wiktora. Dla Güntera dzisiejsze zaproszenie oznaczało koniec
oczekiwań.
I co? Zanim zdążył przedstawić swoją prośbę wujowi, ten rozsypał przed nim róg
obfitości! Teraz już może z podniesioną głową poprosić pułkownika o rękę Carry i z dumą
zapewnić, że czeka ją beztroskie życie u boku nowego ordynata Valbergu. Czuł, że serce nie
mieści już w sobie ogromu szczęścia, i nie mógł się doczekać, aż powie o wszystkim
narzeczonej.
Chętnie zwierzyłby się już wujowi, ale lepiej poczeka na sposobniejszą okazję.
W radosnym nastroju, z poczuciem wdzięczności dla wuja, nie mogąc już doczekać
się przekazania szczęśliwej nowiny ukochanej, Günter wrócił do domu. Zostało mu już
niewiele czasu. Był po służbie, mógł więc zdjąć mundur; przebrał się w strój jeździecki i
pojechał na parkur. Szczęśliwym trafem spotkał po drodze Carry von Platen. Szła w
towarzystwie matki i pana Cronera, z ożywieniem zabawiającego obie damy. Günter,
podobnie jak Wiktor Valberg nie cierpiał właściciela Cronersheim.
Bogacz bez żadnej żenady odwiedzał dom pułkownika i w głośny, arogancki sposób
podkreślał za każdym razem, że ukończył już czterdzieści pięć lat i wreszcie postanowił się
ożenić. Przyjmowano go tam z wszelkimi honorami z jednego powodu: był bardzo bogaty i
nosił tytuł barona von Cronersheim. Przyjmował pochlebstwa, obnosząc się z dumą i
arogancko; nie zważając na żadne konwenanse zaczął zalecać się do Carry.
Günter przejechał obok spacerujących. Płomiennym spojrzeniem szukał oczu swojej
ukochanej. Uśmiechnęła się przeuroczo. Pani pułkownikowa odkłoniła się uprzejmie, a pan
Croner, ni stąd ni zowąd, uznał za stosowne dołączyć do pozdrowień swoją uwagę:
- Pewnego dnia będziemy sąsiadami, choć obecny ordynat nieprędko ustąpi panu
miejsca.
Günter zauważył przy tym, że Croner poufale uśmiechnął się do Carry. Serce podeszło
mu do gardła. Nie, nie odpowie na zaczepkę, ale jutro omówi z wujem Wiktorem szczegóły
kontraktu i dopiero pójdzie do Platenów. Zanim poprosi ich o rękę córki, musi dokładnie
wiedzieć na czym stoi.
Droga, ukochana Carry! Jakże ona się ucieszy, gdy dowie się, że na drodze do ich
szczęścia nie stoi już żadna przeszkoda. Gdyby dziś była jego narzeczoną, ten bezczelny
Croner nie ośmieliłby się pokazywać w jej towarzystwie. Jak mu nie wstyd, w jego wieku
zawracać głowę tak młodziutkiej dziewczynie! Stary cap! Zachciało mu się najpiękniejszej, a
przecież Carry była już własnością Güntera.
Uśmiechnął się i popędził konia cwałem.
Następnego dnia Günter wrócił ze służby wcześniej. Chciał się przebrać i odpocząć
trochę, zanim pójdzie na obiad do wuja. Ordynans pomógł mu zdjąć buty i przyniósł
podomkę.
- Co nowego, Kuschke?
- Na rozkaz, panie poruczniku! Przyszły dwa listy.
- No to daj mi je i możesz odejść. Obudź mnie za godzinę, gdybym zaspał. Moment,
poczekaj... masz tu talara i kup swojej wybrance niebieską wstążeczkę albo fiołkowe
perfumy.
Kuschke złapał w locie monetę rzuconą przez Güntera i stanął na baczność:
- Tak jest, panie poruczniku! Dziękuję pięknie.
- Dobrze, dobrze. Zmykaj już - i ordynans zniknął.
Günter zamyślił się i rozmarzony obserwował kłęby dymu z papierosa. Nagle
przypomniał sobie o listach leżących obok na stoliku.
W pierwszym znajdowało się zaproszenie na bal organizowany w jednym z
zaprzyjaźnionych domów, w drugim - sztywna podwójna karta.
- Hm! A to co takiego? - zdziwił się rozpieczętowując kopertę.
Rzucił okiem na otwartą kartkę i jak porażony wyprostował się w fotelu. Przetarł
oczy, jakby nie dowierzał.
Mamy zaszczyt zawiadomić o zaręczynach naszej córki Carry z baronem Franzem
Cronerem.
Pułkownik von Platen z małżonką,
z domu baronową von Reckling
Tyle na jednej stronie, a na drugiej:
Carry von Platen
Franz von Croner
Prosimy o potwierdzenie odbioru.
Günter odłożył papierosa - miał gorzki smak. Powoli składał kartkę i drżącymi
palcami wodził po krawędzi.
Opalona twarz nagle stała się blada, wokół ust pojawił się grymas bólu, oczy patrzyły
nieruchomo w dal... W jednej chwili radość, która wypełniała całą jego duszę, zgasła.
Początkowo Günter próbował nie dopuścić tej wiadomości do siebie. Carry - jego
Carry - najukochańsza, najdroższa... z tym Cronerem? To niemożliwe! To jakiś zły sen,
halucynacje?
Wyjął kartkę jeszcze raz i przeczytał powoli, na głos.
Niestety, to prawda. Czarno na białym zapisano, że Carry zdradziła. Odrzuciła go dla
jakiegoś Cronera tylko dlatego, że... tamten miał o wiele więcej do zaoferowania niż on.
Carry zaręczona z Cronerem... Ta śliczna istota w ramionach tego wstrętnego i
zarozumiałego brutala!
Dlaczego zrobiła to bez uprzedzenia? Pozwoliła, że wiadomość ta spadła na Güntera
jak grom z jasnego nieba. Zgoda, od dwóch tygodni ani razu nie rozmawiali sam na sam...
napisać pewnie nie chciała, ale żeby tak... bez słowa? Jak ona musiała się czuć, jeżeli
naprawdę kochała?
Nie, z pewnością nie była to miłość. Kłamała powołując się na to uczucie, kłamała
całując, kłamała patrząc mu prosto w oczy! O, Boże! Jak ona drwiła z Cronera, jak
ostentacyjnie odwracała się plecami, gdy zaczepiał ją natrętnymi, bezczelnymi spojrzeniami!
Czy w ten sposób chciała go odstręczyć?
Nie przypuszczał, że Carry z pełną premedytacją prowokowała Cronera, który od
samego początku był pewien, że ona nigdy w życiu nie wyjdzie za młodego Valberga, gdyż
może liczyć co najwyżej na mizerną egzystencję albo na dochody z ordynacji, o ile on ją
odziedziczy, w późnej starości albo nigdy.
Günter nie przypuszczał też, że Carry zależy tylko na luksusie i bogactwie, a jego
traktowała jako jedną z wielu okazji do zabawienia się i flirtowania. Nie wątpił ani przez
chwilę, że oświadczyny Cronera przyjęła tylko ze względu na jego majątek.
Stracił Carry na zawsze, a wraz z nią także swoje ideały. Carry, która sprzedała się za
pieniądze, nie mogła być tą, którą kochał całym sercem, którą chciał poślubić.
Co z tego, że nagle poprawiła się jego sytuacja materialna? Cieszył się, bo dzięki temu
mógł starać się o rękę Carry, a teraz? Ona zdradziła! Co za ból! Serce, które całkowicie oddał
tej pięknej dziewczynie, ciężko zranione, boleśnie krwawiło.
Po co mu teraz wspaniałomyślność wuja Wiktora?
Günter przycisnął mocno twarz do poduszki na kanapie i jęknął:
- Za późno!
To głośne wyznanie jakby go otrzeźwiło. - Nie! W samą porę, żeby powstrzymać cię
przed zrobieniem największego głupstwa w życiu. Ciesz się, że przejrzałeś na oczy, zanim nie
było za późno! Z tą Carry nigdy nie byłbyś szczęśliwy.
Może tak byłoby w istocie, ale dla Güntera nie była to żadna pociecha. Rzucił się na
kanapę i nieruchomo zapatrzył w sufit. Serce biło mu powoli, jakby w uścisku. Jak on kochał
tę dziewczynę, jak czuł się szczęśliwy wierząc, że ona kocha go także! Jak słodko całowała!
Koniec z tym! Nie wolno już o niej myśleć. Sprzedała się Franzowi Cronerowi...
Wyczerpany psychicznie nie zauważył, że minęła już godzina i wrócił ordynans. Jak
to dobrze, że wczoraj nie powiedział wujowi o swoich, uczuciach do Carry von Platen. Dziś
na pewno nie wspomni już o niej ani słowem.
Czuł się tak, jakby utracił coś bardzo pięknego i drogocennego.
Poprzedniego dnia baron Wiktor Valberg zaraz po wyjściu Güntera wybrał się do
znajomych. Wszędzie zostawił tylko wizytówki z zawiadomieniem, że już powrócił z
podróży, a jedyną wizytę zamierzał złożyć wieloletniej przyjaciółce, wdowie po generale
Tronsfeldzie.
Była osobą powszechnie szanowaną w mieście i w jej salonach spotykała się cała
śmietanka towarzyska. Przed zamążpójściem generałowa była damą dworu księżniczki
Leonii, siostry obecnie panującego księcia.
Po śmierci męża zamieszkała wraz z kuzynką, także wdową, w jednej z
najwspanialszych rezydencji. Każda z dam zajmowała osobną kondygnację i zatrudniała
własną służbę. Nie przeszkadzały sobie nawzajem, a w razie potrzeby zawsze były blisko
siebie.
Generałowa mieszkała na pierwszym piętrze. Jej pokoje były tak gustownie i
przytulnie urządzone, że każdy gość mógł czuć się w nich jak u siebie w domu.
Hrabina Tronsfeld miała prawie pięćdziesiąt lat. Była niezwykle mądrą i sympatyczną
kobietą. Generał, jej mąż, był co najmniej dwadzieścia lat starszy, a mimo to ich małżeństwo
układało się wyjątkowo szczęśliwie. W młodości hrabina była nadzwyczaj piękną kobietą, a
jeszcze dziś jej uroda budziła powszechne uznanie.
Wczoraj Valberg, niestety, nie zastał hrabiny, dlatego dziś wybrał się do niej
ponownie, gdyż stęsknił się za rozmową z tą wesołą, pełną życia i wyrozumiałości
przyjaciółką.
Siedziała w głębokim fotelu przy marmurowym kominku, w którym zamontowano
grzejniki centralnego ogrzewania.
Nie wstała, podając baronowi smukłą, białą dłoń. Uśmiechała się serdecznie, a jej
szare oczy błyszczały radośnie spod czarnych rzęs.
Przywitali się, jakby ostatni raz rozmawiali wczoraj, a przecież minęło już niemal pół
roku.
- Droga przyjaciółko, chylę się nisko do stóp! - rzekł Wiktor całując z uśmiechem dłoń
hrabiny.
- Niech pan się zbytnio nie schyla, drogi baronie! Radzę lepiej siąść sobie w fotelu. To
z pewnością wygodniejsza pozycja. Jeśli dysponuje pan czasem, pogawędzimy.
- Och, z panią przy kominku to prawdziwa przyjemność. W tym fotelu od razu czuję
się jak... na spowiedzi! Do kolacji mam czas. Byłem tu już wczoraj, ale nie zastałem pani
hrabiny. Cieszę się, że dziś miałem więcej szczęścia.
- Wiem, panie baronie. Już po drodze doniesiono mi, że pan wrócił. Całe miasto nie
mówi o niczym innym. Tu niełatwo utrzymać coś w tajemnicy.
- Prócz tego, o czym wszyscy już wiedzą.
- Cieszę się, że wreszcie zdecydował się pan wrócić w rodzinne strony.
- Nie uwierzy pani, ale przygnała mnie tęsknota za pogwarkami przy pani kominku.
- Drogi baronie, proszę łaskawie wybaczyć, ale nie uwierzę.
- Słowo honoru, hrabino! - rzekł uniósłszy dłoń jak do przysięgi. - O pani myślałem
zawsze i wszędzie.
Podparła ręką policzek.
- Czy pan nie schlebia mi zanadto, baronie?
- Mówię szczerą prawdę - popatrzył na nią poważnym wzrokiem.
- Biada kobiecie, która choć trochę panu uwierzy, mon cher.
- Owszem, ale nie tej, która nazywa się Maria Tornsfeld. Ta może wierzyć w każde
moje słowo - mówił patrząc jej prosto w oczy.
- Dlaczego właśnie ja?
- Bo jest pani jedyną kobietą, Mario, której nie odważyłbym się skłamać.
- Ma pan ku temu jakiś powód?
- Owszem; pani jako jedyna nigdy mi nie uległa. Kobiety kochały się we mnie, choć
wcale tego nie pragnąłem. W pani przypadku było na odwrót: długi czas czyniłem nadludzkie
wysiłki, żeby zdobyć pani przychylność, ba - miłość! Bardzo mi na tym zależało i co?
Spotykałem się z zaledwie pobłażliwym uśmiechem. W tej walce poniosłem porażkę i, żeby
moje starania nie zakończyły się całkowitą klęską, pozostało mi jedynie zdobycie pani
przyjaźni.
- Innymi słowy: urażona męska duma? - zażartowała.
- W żadnym wypadku! Po prostu zdałem sobie sprawę, że za wysoko mierzę. Panią
flirt nie interesował, a do prawdziwej miłości nie byłem zdolny, niestety. Żałuję, że tak się
stało, ale cóż, rozmieniłem uczucia na drobne. Kobieta taka jak pani miała prawo albo do
pełnej miłości, albo tylko do przyjaźni. Nie miałem wyboru: pozostanę najwierniejszym,
najbardziej oddanym przyjacielem. Czy pani mi wierzy?
- Bez cienia wątpliwości, drogi baronie.
Patrzyli przez chwilę na siebie uśmiechnięci. Pierwszy odezwał się Wiktor:
- To dziwne, droga hrabino, ale akurat o panią, która nigdy nie okazała choćby cienia
zainteresowania moją osobą, która wręcz ostentacyjnie traktowała mnie z dystansem i
chłodem, moja była małżonka była najbardziej zazdrosna. Wszczynała awanturę o każdy
bilecik od pani, o jakieś pokwitowanie wpłaty na dobroczynną akcję, którą pani
organizowała. To zadecydowało o jej odejściu, choć wcześniej wybaczyła mi już niejedną
zdradę. Rzekomego romansu z panią nie potrafiła mi wybaczyć.
Hrabina patrzyła na niego zdumiona.
- Chyba pan nie mówi tego poważnie?
- Tak, naprawdę tak było. Ale proszę sobie nie czynić żadnych wyrzutów. Pani sama
najlepiej wie, że żona nie miała powodów do zazdrości. Wbiła to sobie do głowy i nic jej nie
przekonywało. Pani chłodne traktowanie mnie uważała za przejaw wyrafinowanej gry.
Pamiętam okres karnawału, gdy w pani rezydencji przebywała księżniczka Leonia. Żona
wmawiała mi przez długi czas, że uwiodłem nie tylko panią, ale także Jej Wysokość! Jak
mogła wpaść na tak bzdurny pomysł?
Generałowa patrzyła przed siebie zamyślona. Odezwała się jakby do siebie:
- Mówi się, że zazdrość zaślepia, ale czasami przynosi dar jasnowidzenia.
- W tym wypadku spowodowała zupełną ślepotę. Powodów do rozwodu dostarczyłem
żonie aż nadto, a ona swoją zazdrość skierowała akurat tam, gdzie nie było nawet cienia
podejrzeń.
Oczy hrabiny przybrały dziwny wyraz. Westchnęła cicho i oparła się wyprostowana o
fotel.
- Drogi baronie, a jednak pańska żona miała rację.
Wiktor zmieszał się.
- O czym pani mówi, droga hrabino?
Uśmiechnęła się.
- Pańska żona potrafiła głębiej spojrzeć w czyjąś duszę, niż pan sam, drogi przyjacielu.
W pewnych sprawach my, kobiety dysponujemy szóstym zmysłem. Właśnie nim wyczuła to,
czego pan nie domyślił się nawet dziś.
- Co to za sekret, hrabino?
- Że Maria Tronsfeld kochała Wiktora Valberga bardziej niż którakolwiek inna
kobieta.
Wstał jakby porażony elektrycznością.
- Mario! - krzyknął i szybko opadł. - Pani raczy ze mnie żartować?
Uśmiechnęła się kręcąc głową..
- Nie, nie, mój drogi przyjacielu, wcale nie żarty mi w głowie. Mam już pięćdziesiąt
lat i czas, gdy musiałam trzymać swoje uczucia w sekrecie, minął bezpowrotnie. Skoro
rozmowa zeszła na ten temat, spokojnie mogę wyznać całą prawdę: kochałam pana całym
sercem mimo tysiąca przeszkód i bolesnych przeżyć.
Nie wiedział, co z sobą zrobić. Bezradnie pocierał ręką czoło.
- Mario, to nie może być prawda! Ile to razy wprost błagałem panią o miłość? Na
żadnej kobiecie nie zależało mi tak, jak na pani, a co wskórałem? Chłodne traktowanie,
lodowatą dumę i odtrącenie.
Kiwała głową i uśmiechała się.
- Tak, prawda. Ale ja nie chciałam być jedną z tych, które łatwo pan zdobył, a potem
beztrosko porzucał. Byłam zbyt dumna, żeby pokazać swoją słabość i choć tak dobrze pana
znałam, straciłam serce. Wolałam wtedy umrzeć niż przyznać się do swoich uczuć.
Zacisnęłam mocno zęby i nie poddałam się. Przyjęłam bez zastanowienia oświadczyny
generała, chociaż wzbudzał on we mnie raczej uczucia córki. Powiedziałam mu szczerze o
mojej miłości. Wiedział o wszystkim i bardzo mi pomógł. W ten sposób przeżyłam wiele lat
jako pana najserdeczniejsza przyjaciółka. Teraz pan wie, dlaczego z prawdziwą radością
przyjmowałam pańskie wizyty. Byłam szczęśliwa, choć nie ukrywam, że bardzo cierpiałam,
ale cóż, drogi przyjacielu, takie już jest to życie. Pan wyruszył w świat podbijając serca
kolejnych pięknych kobiet, dzięki czemu zachował pan młodzieńczy temperament i werwę, a
ja w głębi duszy stałam się starą kobietą, dla której wielkie uniesienia i uczucia są już tylko
wspomnieniem. Siedzę tu przy kominku i ze spokojem przypominam sobie burze i nawałnice,
które kiedyś targały moim sercem.
Wiktor słuchał jak zauroczony.
- Nie miałem o tym wszystkim pojęcia, Mario! Jestem doprawdy głęboko
wstrząśnięty. Gotów jestem paść przed panią na kolana, a z drugiej strony mam wielki żal, że
przez pani dumę straciłem to, co w życiu najpiękniejsze. Gdyby mi pani ofiarowała wtedy
swoją miłość, Mario, pani jednej dochowałbym wierności. Byłbym innym człowiekiem i nie
zadawałbym się z kobietami, dla których miłość była tylko grą.
Kręciła głową uśmiechając się.
- O nie, mój przyjacielu, tak się panu tylko wydaje! Wysłuchałby mnie pan tak jak
każdą, a potem zostałabym szybko jednym z epizodów. Pańskie pragnienie wolności jest
nieuleczalne i wiem, że nie zrezygnowałby pan z niego dla mnie ani dla żadnej innej kobiety.
Motyl przysiada na kwiatku tylko na chwilę, spija jego słodki nektar, nie zaglądając wcale do
wnętrza kielicha i już mu pilno do następnego. Pan nawet nie wie, co to znaczy wierność. To
uczucie jest obce pańskiej naturze. Poznałam pana na wylot, jak mało kogo. Czytałam jak z
otwartej księgi i dlatego znając wszystkie wady oraz, oczywiście, zalety, zgodziłam się zostać
pana przyjaciółką, ale nikim więcej. Moje młode i nieokiełznane serce buntowało się, jednak
z czasem dało za wygraną. Oddałam je panu wraz z prawdziwą, czystą przyjaźnią i jej
pozostał pan wierny. Przyjaźń dla pana wiąże się z wiernością, natomiast miłość - ze zdradą.
Wziął jej ręce, chłodne i wciąż piękne, i ukrył w nich swoją twarz. Gdy po chwili
podniósł się, w jej oczach zakręciły się łzy.
Wstał i podszedł do okna. Usiadł z powrotem na fotelu i rzekł lekko drżącym głosem:
- Tej chwili nie zapomnę na wieki, Mario. Nic jeszcze w życiu nie wzburzyło mnie
tak, jak pani wyznanie. Czuję się przy tym niezwykle zaszczycony, że zechciała pani
powiedzieć mi o wszystkim. Jestem głęboko przekonany, że zdobywszy wtedy pani serce,
byłbym zupełnie innym, na pewno lepszym człowiekiem. W tym moim ustawicznym
poszukiwaniu, w zmienianiu kobiet, zawarta jest tęsknota za czymś wielkim, czystym,
doniosłym. Już wiem, że tego nigdy nie znajdę, a pani mogła mi wtedy pomóc.
Maria Tronsfeld wciąż się uśmiechała i lekko kręciła głową.
- O nie, mój drogi! Znam pański charakter lepiej niż pan sam. Zmieńmy lepiej temat i
darujmy sobie reminiscencje dawno minionych dni. Cieszę się, że jest pan znów w domu. Był
już najwyższy czas.
Westchnął, ale ona nakazała mu milczenie gestem ręki.
- Mój drogi, bardzo pana proszę: już ani słowa więcej, bo zacznę gorzko żałować, że
zdradziłam panu swój sekret.
- Do tego nie mogę dopuścić. Na koniec muszę jednak dodać, że zabieram pani
wyznanie jak najcenniejszy klejnot i będę je chronić jak prawdziwy skarb. Teraz, jeżeli pani
pozwoli, chciałbym się pożegnać. Nie potrafiłbym rozmawiać na żaden inny temat. Nawet
pani nie przypuszcza, jak bardzo jestem wstrząśnięty. Muszę to przeżyć w samotności.
Podała mu rękę i popatrzyła poważnie w oczy.
- Rozumiem i nie zatrzymuję pana. Proszę pamiętać o jutrzejszym przyjęciu u mnie.
Mogę liczyć, że pan przyjdzie?
- Adieu, moja droga hrabino - rzekł całując ją w rękę.
Pocałował jeszcze drugą jej rękę i szybko wyszedł sprężystym krokiem.
Westchnęła głęboko, gdy zamknął za sobą drzwi.
- Mój Boże, jaki on jeszcze młody, a ja już jestem starą, zgorzkniałą kobietą.
W głębi duszy ucieszyła się, że jej wyznanie tak bardzo go wzruszyło i że nie
przeszedł nad nim do porządku dziennego.
Wiktor był tak przejęty, że prawie nie zwracał uwagi na milczącego i zatroskanego
Güntera. Siedzieli obaj przy kolacji i jakby nie mieli nic pilniejszego do roboty, zmiatali jeden
półmisek po drugim. Dopiero gdy baron kazał podać butelkę szampana, odzyskali nieco
lepsze humory. Günter był blady, małomówny i zapatrzony przed siebie. Wiktor w końcu nie
wytrzymał:
- Ejże, mój chłopcze! Co się z tobą dziś dzieje? Ktoś nadepnął ci na odcisk, czy jesteś
chory?
- Jestem zupełnie zdrów, wuju. Nie zawracaj sobie mną głowy, proszę. Dostałem dziś
niedobrą wiadomość i tyle.
- Masz długi? Jakiś wierzyciel cię nagabuje?
- Skądże. Wiesz przecież, że wystrzegam się długów jak ognia, a to co mi dajesz,
zupełnie wystarcza.
- Hm! Zatem nie mogę ci pomóc?
- Raczej nie. To sprawa osobista.
Wiktor nie nalegał. Zaczęli rozmawiać o przeprowadzce Güntera do Valbergu.
Następnego dnia Wiktor posłał generałowej ogromny kosz kwiatów. Dołączył też
ręcznie napisany bilecik:
Proszę złożyć te kwiaty na grobie, gdzie pochowano głębokie uczucie, którego pewna
błądząca dusza szukała z utęsknieniem ale, go nie znalazła. Proszę przyjąć ostatnie słowa
wdzięczności od
szczerze oddanego przyjaciela
Wiktora Valberga
Hrabina czule głaskała kwiaty. On zawsze był i pozostanie wielkim dzieckiem, które
chętnie oszukuje samo siebie - pomyślała.
Wieczorem Valberg jako jeden z pierwszych gości przybył na przyjęcie, ale już ani
słowem nie powrócił do wczorajszej rozmowy. Jednak hrabinie okazywał bardziej serdeczne
względy niż zazwyczaj.
Gdy przez chwilę zostali sami, generałowa spytała:
- Drogi baronie, przeczytałam dzisiaj w kolońskiej gazecie wiadomość, która w
pewnym sensie dotyczy pana. Wie pan już, że pańska była małżonka umarła?
Przestraszył się.
- Lisa?
- Tak. Lisa von Heerwege, z domu von Rippach.
Baron złapał się za głowę.
- Nie, nie wiedziałem.
- Tak też myślałam i zostawiłam gazetę dla pana. Nekrolog podpisał pan von
Heerwege oraz dzieci, chyba z drugiego małżeństwa.
Podała mu gazetę: mąż, czyli Clauss von Heerwege, Rita, Hans i Sybilla. Baron
zatrzymał się przy imieniu Rita.
Należało do jego córki, małej czarnowłosej dziewczynki, która teraz miała innego
ojca... Przypomniał sobie, jak wyglądała, gdy widział ją ostatni raz: biała sukienka, długie
czarne loki... Nie przyszło mu do głowy, że dziś musi już być dorosłą panienką.
Otrząsnął się, jakby chciał zrzucić z siebie jakiś ciężar. Bezradnie popatrzył na
hrabinę.
- To dziwne. Odkąd wróciłem do domu, spadają na mnie wiadomości, które burzą mój
spokój. Przeszłość depcze mi po piętach. Lisa nie żyje! Miała zaledwie czterdzieści osiem lat.
Zniknęła z mojego życia tak dokładnie, że nawet zapomniałem o jej istnieniu. Mam nadzieję,
że w drugim małżeństwie znalazła to, czego nadaremnie domagała się ode mnie. Jej śmierć
mimo wszystko poruszyła mnie. Urodziła mi dziecko, ale od razu mi je zabrała. Moją złotą,
kochaną myszkę! Jak ona tuliła się do mnie, gdy wolno mi było jeszcze z nią się widywać!
Dziś chyba nawet nie wie, że ma ojca. Matka na pewno zadbała, żeby w nowej rodzinie czuła
się szczęśliwa i szybko o mnie zapomniała.
- To było najlepsze wyjście, drogi przyjacielu. Dla małej istotki to najstraszliwsze
przeżycie, gdy musi rozstrzygać, którego z rodziców obdzielić większym uczuciem. Jeżeli jej
domem miał stać się dom ojczyma, to lepiej, że o panu zapomniała.
- Tak, tak. Dla Rity było to jedyne wyjście. Ma rodzeństwo i być może nie wie, że
miała innego ojca. Zmieńmy temat, droga hrabino, bo zaczynam się rozczulać nad sobą.
Maria nie odezwała się, więc Wiktor ciągnął dalej:
- Chciałem panią zawiadomić, droga przyjaciółko, że przekazuję ordynację mojemu
krewniakowi, Günterowi Valbergowi.
Opowiedział o przebiegu rozmowy. Słuchała uważnie, a gdy skończył, rzekła:
- No to pozbył się pan ostatnich obowiązków. Jest pan fanatykiem swobody, baronie.
Zatem Günter otrzyma swoje dziedzictwo, nie czekając na otwarcie pańskiego testamentu.
Wiktor roześmiał się.
- Strasznie głupio się czułem wiedząc, że ktoś musi czekać, aż wyzionę ducha.
- I tak to nas wszystkich czeka.
- Oczywiście, tylko po co o tym ciągle pamiętać? Dawno już chciałem pozbyć się
ordynacji, ale teraz podjąłem ostateczną decyzję.
- Przypuszczam, że Günter nie ma tego panu za złe. Lubię tego chłopca i życzę mu jak
najlepiej. Wiedziałam, że odziedziczy ordynację i ze względu na pana bacznie go
obserwowałam. Często z nim rozmawiałam i gdy tylko miał czas, zapraszałam go do siebie.
O ile się nie mylę, ostatnio bardzo się interesuje córką pułkownika von Platena.
- Tą piękną Carry? - upewnił się baron.
- Tą, tą.
- Hm! Sam nie wiem, czy nie powinienem Günterowi odradzić poważnych planów. Ta
dziewczyna wygląda mi na chłodną i wyrachowaną. A Günter jest tak serdeczny i ma zadatki
na dobrego męża.
- Carry von Platen wychowała się w określonych warunkach, mój drogi. Moim
zdaniem, miały one wpływ na jej charakter i dziewczyna potrafi wziąć się w garść, jeżeli wie,
do czego dąży, a jej celem jest niewątpliwie bogate małżeństwo. Już dopięła swego. Ciekawe,
jak Günter zareaguje na jej zaręczyny? Właśnie dostałam zawiadomienie, zaraz po tym, jak
pan wczoraj wyszedł.
Wiktor słuchał z napięciem. Przypomniał sobie kiepski nastrój Güntera.
- Czyżby piękna Carry znalazła bogatego narzeczonego? - spytał.
- Pańskiego sąsiada. Barona Franza Cronera.
- Coś takiego! - Wiktor aż zagwizdał przez zęby. - Śliczna Carry i ten, powiedzmy,
niezbyt urodziwy i obleśny Croner? To dopiero para! Przecież on jest dwa razy starszy od
niej. Sądzi pani, że Güntera coś łączyło z Carry?
- Tak mi się wydawało, ale mogłam się mylić.
- Pani się to raczej nie zdarza. Günter rzeczywiście był wczoraj nie w humorze, a gdy
zadałem mu pytanie, rzekł, że otrzymał pocztą niedobrą wiadomość natury osobistej. Od razu
pomyślałem, że nieszczęśliwie się zakochał, ale nie chciałem wyciągać od niego zwierzeń.
- Zatem moje przypuszczenia się potwierdzają. Zastanawiam się tylko, czy Carry nie
wolałaby zostać baronową Valberg, gdyby wiedziała, jakie plany ma pan w stosunku do
Güntera. Dla córki przeciętnie zarabiającego pułkownika byłby to łakomy kąsek. Pańska
decyzja przekazania ordynacji przyszła, jak się zdaje, za późno, w przeciwnym razie
mielibyśmy inną szczęśliwą parę.
Wiktor sprzeciwił się.
- O, nie! Wcale mi się nie wydaje, że Günter mógłby być z Carry szczęśliwy. Ona po
prostu do niego nie pasuje.
- Kto to wie? - wzruszyła ramionami. - Nie wykluczam, że jako żona Güntera Carry
byłaby zupełnie inną. O szczęściu i charakterze niektórych ludzi decydują ich warunki
materialne. Ale tu już nic się nie zmieni. Najważniejsze, żeby Günter szybko otrząsnął się ze
skutków rozczarowania.
- O niego bym się nie martwił. W końcu to mężczyzna.
- Mój drogi, nie wszyscy mężczyźni tak szybko i łatwo zapominają jak pan -
uśmiechnęła się, nie kryjąc zresztą ironii.
O zaręczynach Carry von Platen i Franza von Cronera mówili na przyjęciu niemal
wszyscy, ale nikt nie wymieniał przy tym nazwiska Güntera. Jedynie bystre oko generałowej
dostrzegło, że tych dwoje coś łączyło.
Wiktor szybko odzyskał równowagę, z której wytrąciły go wydarzenia pierwszych dni
po powrocie z podróży. Znowu mógł wrócić do normalnego życia towarzyskiego. Nie ominął
żadnej okazji do spotkań w miłym gronie znajomych i przyjaciół. Jedynie wyznanie Marii
Tronsfeld powracało w chwilach, gdy był sam, wprawiając go w uroczystą zadumę. Częściej
niż poprzednio zaglądał do domu hrabiny na ulubione pogawędki.
Spotykał się też z Günterem. Młody baron złożył już dymisję z wojska i nie mógł się
doczekać, kiedy wreszcie opuści miasto, które przypominało mu na każdym kroku obecność
Carry von Platen.
Nie udało mu się uniknąć obowiązkowej wizyty z gratulacjami z okazji zaręczyn
pułkownikówny. Günter zebrał cały swój wewnętrzny spokój, by wypowiedzieć życzenia w
miarę normalnym tonem. Ręka dziewczyny drżała i była zimna. Carry popatrzyła przelotnie
w oczy Güntera z wielkim smutkiem i szybko opuściła powieki.
Spojrzenie, drżenie rąk i urok Carry wytrąciły go zupełnie z równowagi. W tym
momencie jednak Croner dość brutalnie pociągnął narzeczoną do siebie, a ona nawet nie
próbowała się sprzeciwić. Cały czar pięknej pułkownikówny prysł w oczach Güntera.
Przyjął zaproszenie na uroczyste zaślubiny, które Franz Croner zamierzał urządzić w
najlepszym hotelu w mieście. Nie wypadało odmówić, a ponadto jego nieobecność mogłaby
wywołać niepotrzebne plotki. Z drugiej strony Günter poczuł przemożną chęć obserwowania
Carry. Gdy widział ją w ramionach tego prymitywnego człowieka, tracił dla niej cały
szacunek. Franz von Croner niechcący pomagał mu wyleczyć się z miłości do Carry!
Wiktor Valberg został także zaproszony. Nie był tym wcale zachwycony, ale skoro już
musiał pójść, upewni się przynajmniej, czy hrabina miała rację odnośnie do uczuć Güntera.
Obserwował go uważnie i choć ten próbował zachowywać się normalnie, bystre oko wuja
dostrzegło to, co chciało.
Prócz niego także Carry - śliczna narzeczona - bacznie przyglądała się młodemu
Valbergowi. Dręczyły ją wyrzuty sumienia. Jej fałszywa gra wyraźnie go zraniła. Cierpiał, a
przecież ona naprawdę go kochała i właściwie wciąż jeszcze kocha.
Od ojca dowiedziała się, że Günter zrezygnował ze służby. Nie pytała nawet o
przyczynę, gdyż ta wydała jej się oczywista.
Chętnie wyszłaby za niego, gdyby tylko mógł zapewnić jej dostatnią przyszłość.
Cronera właściwie nie cierpiała, a jednak zrobiła wszystko, żeby go do siebie przywiązać.
Wiele dziewcząt na pewno jej zazdrościło, a matka wprost tryskała szczęściem i zapewniała,
że u boku bogatego męża w życiu nie będzie trzeba wyrzekać się dosłownie niczego.
Carry przypomniała sobie te słowa, gdy czasami nagle zatęskniła za Günterem.
Szukała okazji, żeby spotkać się z nim w cztery oczy i przeprosić za wszystko, wyjaśnić, że to
rodzice zmuszają ją do małżeństwa, że ich związek nie miał żadnych szans, gdyż oboje są za
biedni.
Niestety, mimo iż widywali się, sposobności do szczerej rozmowy Carry nie znalazła.
Mogłaby napisać list, wolała jednak nie ryzykować... A nuż wpadłby w niepowołane ręce!
Walczyła między chłodnym wyrachowaniem a uczciwością. Strach przed kompromitacją
okazał się silniejszy.
Liczyła, że w czasie przyjęcia zniknie w tłumie gości i choć przez chwilę spotka się z
Günterem. Rzeczywiście, doszło do tego w jednej z pustych sal recepcyjnych hotelu. Günter
uniósł dumnie głowę i zamierzał ominąć Carry. Zastąpiła mu drogę, popatrzyła prosto w oczy
i rzekła bez ogródek:
- Pan ma do mnie żal, baronie Valberg.
Zmiękł pod urokiem jej urody, błagalnym spojrzeniem i drżącym głosem. Mimo to
odezwał się chłodno:
- Niby z jakiego powodu, panno von Platen?
Westchnęła głęboko.
- Pan wie... ach, Günterze, wiesz przecież, jak bardzo mi przykro, że cię... że pana
zawiodłam. Ale nie mogłam postąpić inaczej. To nie serce kazało mi podjąć decyzję. Nie
jestem szczęśliwa, Günterze, sam wiesz, że marzyłam tylko o tobie. Musimy być jednak
rozsądni. Jaka czekałaby nas przyszłość, gdybyśmy połączyli obie nasze biedy? Co to za
życie, gdy trzeba liczyć każdy fenig? Ja już tego doświadczyłam od dziecka i chcę się
wreszcie wyrwać z nędzy, a mimo to propozycja pana Cronera mnie nie zachwyciła. Nie
gniewaj się Günterze, że jednak wybrałam jego. Ciebie kocham i błagam cię, zostańmy
przynajmniej przyjaciółmi.
Na jego twarzy drgał dosłownie każdy mięsień. Carry wyglądała teraz wprost
anielsko. Günter czuł, jak robi mu się gorąco. Najchętniej porwałby ją teraz w ramiona i
zawołał: Rzuć tego starucha i chodź ze mną! Jestem także bogaty i gotów jestem spełnić
każdy twój kaprys. Croner nie jest ciebie wart! - Ale zacisnął tylko mocno usta.
Nie! Choćby wyglądała teraz stokroć ładniej, szeptała jak najcudowniejsze słówka,
nigdy nie odzyska już jego zaufania. Zdradziła raz, zawiodła go i tego już nie da się naprawić.
Westchnął.
- Najlepiej, proszę pani, jeżeli przerwiemy tę rozmowę - rzekł krótko i ostrym tonem.
- Günterze, nie bądź dla mnie surowy. Daj mi jakąś szansę.
- Proszę zwrócić się z tym do narzeczonego.
Załamała ręce.
- Nie bądź okrutny, błagam! Powiedz przynajmniej, że mi wybaczyłeś.
Czuł, że lada moment załamie się. Nie mógł teraz ustąpić.
- Co miałbym wybaczać? Jestem jedynie wdzięczny, że ustrzegła mnie pani przed
popełnieniem straszliwego głupstwa.
Carry stała blada jak płótno i nerwowo pocierała dłonią czoło. Nigdy jeszcze nie miała
takiej pewności, że kocha Güntera naprawdę.
- To straszne słowa i bardzo boleśnie mnie zraniły - szepnęła, a ponieważ przez salę
przechodził kelner, głośno rzekła: - Prawda to, że złożył pan dymisję?
Günter miał ochotę odejść i przerwać tę niewygodną sytuację, nie mógł jednak być
nieuprzejmy.
- Prawda.
- Ale dlaczego? Z jakiego powodu? - spytała skwapliwie.
Wyprostował się i popatrzył jej prosto w oczy. Nadszedł długo oczekiwany punkt
kulminacyjny:
- Przejmuję od wuja ordynację Valbergów. Rezygnuje dobrowolnie, abym nie musiał
czekać do jego śmierci. Za kilka dni otrzymam całą posiadłość.
Zbladła i popatrzyła szeroko otwartymi oczyma.
- Pan... ordynatem Valbergu? Ale przecież... wuj jest młody, on może się ożenić -
wyjąkała niepewnie.
Günter czuł pełną satysfakcję; niespodzianka była ogromna.
- Wuj ma pięćdziesiąt pięć lat i nie zamierza się żenić, a nawet gdyby zmienił decyzję,
Valberg należy mi się z mocy kontraktu, który ze mną podpisał.
Carry oddychała pospiesznie. Jej oczy nagle straciły blask: przeliczyła się! Ordynat
Günter Valberg to zupełnie ktoś inny niż „poruczniczyna” Valberg! Czuła się jak zaplątana w
sieć, którą sama na siebie narzuciła. Zaślubiny z Cronerem obrzydły jej jeszcze bardziej.
- A więc to dlatego... dlatego złożył pan dymisję? - spytała bezdźwięcznym głosem.
- Wyłącznie, proszę pani - powiedział to z takim chłodem, że ją aż zmroziło.
- A ja, głupia, myślałam, że... że chce pan uniknąć spotkań ze mną.
Twarz Güntera niemal skamieniała. Nie mógł się załamać. W swojej niepewności i
bezradności Carry wyglądała ujmująco; gotów był zapomnieć, że zaręczyła się z Cronerem.
- To rzeczywiście bezsens. Dlaczego miałbym pani unikać? Po ślubie zamieszka pani
w Cronersheim, w pobliżu Valbergu, będziemy więc sąsiadami.
Carry była bliska histerii. Nie mogła pogodzić się z myślą, że sama sobie
lekkomyślnie zamknęła drogę do szczęścia. Znała dobrze Güntera i wiedziała, że choćby
nawet teraz zerwała z Cronerem, on i tak nie poprosi jej o rękę. Ogarnęła ją rozpacz, a
tęsknota za jego pocałunkami, słodkimi wyznaniami, stała się wprost nie do zniesienia.
Pozostała jej drobna nadzieja, że w przyszłości Günter będzie w pobliżu. Sama świadomość
jego obecności pomoże znieść los, jaki ją czeka u boku Cronera. Musi zrobić wszystko, by
Günter nie zapomniał o swoim uczuciu, które teraz w złości i rezygnacji próbuje w sobie
zdusić, Przecież on naprawdę kochał, a miłość nie gaśnie tak z dnia na dzień. Przez pewien
czas nie spojrzy na żadną kobietę, a później? Później Carry przypomni mu, co niedawno
przeżyli razem. Uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę.
- W takim razie zostańmy przyjaciółmi albo przynajmniej dobrymi sąsiadami.
Dotknął ledwo końców jej palców, podniósł do ust, nie całując jednak dłoni.
- Jak pani sobie życzy.
Patrzyła na niego rozpromienionym wzrokiem.
- Będzie mi lżej z myślą, że pan jest w pobliżu - rzekła przymilając się.
Ukłonił się i cofnął o krok. W drzwiach ukazała się matka Carry, a tuż za nią mignęła
Günterowi zatroskana twarz wuja Wiktora.
Po krótkiej wymianie uprzejmości z panią pułkownikową wyszedł z sali. Matka z
niepokojem patrzyła na córkę, a gdy zostały same, rzekła:
- Prosiłam, Carry, bądź ostrożna! Croner szuka cię wszędzie. Gdyby zastał cię tu z
porucznikiem Valbergiem, lepiej nie mówić.
Carry dziwnym, rozmarzonym wzrokiem patrzyła daleko przed siebie.
- Nie porucznikiem, mamo, ale ordynatem baronem Valbergiem. Wuj oddał mu
ordynację. Dlatego Günter wycofał się ze służby. Też byłby teraz dobrą partią.
Starsza pani zarumieniła się.
- Mój Boże, drogie dziecko, gdybyśmy to mogły przewidzieć! Rozumiem, że żałujesz
zaręczyn z Cronerem.
Carry popatrzyła na zatroskaną, przedwcześnie postarzałą twarz matki i odrzuciła
dumnie głowę.
- Daj spokój, mamo! O mnie się nie martw. Potrafię ułożyć sobie życie, a do
sentymentów nie jestem stworzona. To luksus, na który niewielu ludzi może sobie pozwolić.
Kto wie, co jeszcze może się stać z tą ordynacją, a Cronersheim jest pewny. Rozchmurz się
wreszcie, bo nie tak powinna wyglądać matka szczęśliwej narzeczonej.
Uśmiechnęła się, a wziąwszy matkę pod rękę, zaprowadziła ją do głównej sali.
W drzwiach czekał już Franz Croner. Jego krępa sylwetka wciśnięta we frak
wyglądała dosyć komicznie. Na poczerwieniałej twarzy typowego łakomczucha czaił się
grymas zniecierpliwienia.
- Gdzie ty się podziewasz, Carry? Szukam cię już dobrą godzinę - prawie krzyczał.
Carry popatrzyła na niego z góry i podeszła blisko. Zdenerwowała się podniesionym
tonem narzeczonego. Nie może pozwolić sobie na takie traktowanie, w żadnym wypadku nie
da sobie narzucić żadnego jarzma.
- Mój drogi, ta godzina trwała nie więcej niż kwadrans. Bolała i mnie głowa i
musiałam na chwilę wyjść. Czy twoim zdaniem powinnam była poprosić cię o pozwolenie? -
spytała szydząc, obca, wręcz odpychająca.
Skrzywił się lekko, ale przymilnie wziął ją za rękę.
- No, Carry, nie musisz od razu tak się gniewać, gdy twój narzeczony zbytnio stęsknił
się za tobą - rzekł ni to pojednawczo, ni z wyrzutem.
Próbowała zdobyć się na uśmiech.
- Ze względu na tę tęsknotę muszę ci wybaczyć ostry ton, jakim mnie przywitałeś,
Franz. Ale w przyszłości wolałabym go już nie słyszeć - podała mu ramię.
- No i widzi pani, droga teściowo, już otrzymałem pierwszą reprymendę od mojej
ślicznej narzeczonej - rzekł zwracając się do pułkownikowej, która z przerażeniem patrzyła na
córkę. Ponieważ Croner uśmiechał się, od razu poczuła się lepiej.
- Tak, drogi synu, do Carry to trzeba z miłością. Po dobroci można żądać od niej
wszystkiego, ale gdy na nią krzyknąć, uprze się jak osioł.
Objął Carry ramieniem i spytał czule:
- Krzyknąłem na ciebie, kochanie?
Pułkownikowa uznała, że może już spokojnie odejść. Carry uśmiechnęła się.
- Myślę, że to było po raz ostatni, prawda Franz?
- Jesteś dla mnie taka dobra, mój skarbie; czuję, że pozwolę ci owinąć się wokół palca
- przysunął swoją twarz tak blisko, że Carry poczuła na policzku jego gorący oddech.
Wzdrygnęła się.
Croner wyprężył się dumnie. Miał szczęście. Najpiękniejsze dziewczęta gotowe były
bić się o niego, a on odtrącił wszystkie, by wybrać tę, która najbardziej mu się spodobała.
Dumna była jak diabli, nie pomogła mu choćby krztynę, a jednak ją zdobył!
Czas już zawinąć do małżeńskiej przystani. Po burzliwych latach młodości należało
się trochę spokoju i wygody. Cronersheim potrzebowało następcy, a on żony, która umilałaby
mu życie na starość. Carry będzie z gracją pełnić honory pani domu i będzie prawdziwym
klejnotem potwierdzającym rangę posiadłości. Chyba już mu się nie wymknie? Mimo to nie
warto zwlekać ze ślubem. Nie okazuje mu zbytniej czułości, ale to tylko dziewczęce nastroje,
taka gra. Podniecająca zresztą. Zawsze marzył o kobiecie pięknej i dumnej, niedostępnej i
chłodnej dla wszystkich oprócz tego jednego, wybranego: jego właśnie. Po weselu dopnie
swego. Ostatecznie stać go na zapewnienie szczęścia swojej kobiecie.
Franz von Croner z zadowoleniem przygładził wąsik i dumnie wyprostował ramiona,
żeby ukryć przy smukłej sylwetce Carry, że jest wyższa od niego. Narzeczeni uśmiechając się
paradowali wśród gości. Carry promieniała. Niech zazdrośnicy wiedzą, że naprawdę jest
szczęśliwą narzeczoną.
Ukradkiem szukała wzrokiem Güntera Valberga.
Stanął za kolumną i cały czas ją obserwował.
- Fałszywy brylant! - mruknął.
Nagle czyjaś ręka spoczęła na jego ramieniu. Odwrócił się. Obok stał wuj Wiktor.
- O narzeczonej mam dokładnie takie samo zdanie, mój chłopcze, ale radzę ci, nie
wypowiadaj go tak głośno.
Günter zarumienił się i złapał za głowę.
- Mówiłem coś na głos? - zaniepokoił się.
- Uspokój się. Nikt cię nie słyszał tylko ja. Poza tym od fałszywych brylantów aż się
roi. Stoisz cały czas z boku, źle się bawisz?
- Średnio, wuju.
- Hm! To tak jak ja. Nie jest to miłe dla oka widowisko, gdy śliczna Carry łasi się do
tej nadętej ropuchy i przewraca oczyma z nadmiaru wzruszeń czy też Bóg wie czego.
- Co za surowa opinia, wuju!
- Widzisz, mój drogi, nagle poczułem, że jesteś mi kimś bardzo bliskim, i nie mogę
patrzeć, jak cierpisz. Chodźmy stąd, siądziemy gdzieś w zaciszu i wypijemy butelkę dobrego
wina. Czuję się tu równie źle jak ty. Mizernie wyglądasz.
- Fakt, że boli mnie głowa.
- Dobrze, dobrze, wszystko wiem - rzekł biorąc Güntera pod ramię. - Nie musisz się
tłumaczyć, ale pamiętaj, że niektóre kobiety nie są warte tego, by poważny mężczyzna
cierpiał z ich powodu na ból głowy. Na pewno należy do nich Carry von Platen. Znam ten typ
bardzo dobrze.
- Proszę cię, wuju, ja...
- No dobrze. Ciesz się, że nie jesteś na miejscu Cronera, rozumiesz? Nie ma na
świecie nic gorszego od wyrachowanej kobiety. Takie omijałem zawsze z daleka. Spływamy
stąd i zapijemy nasz smutek. Lepsze to niż sterczenie tu i łamanie sobie głowy.
Günter szedł posłusznie za wujem. Nie zwracając niczyjej uwagi opuścili przyjęcie.
2
Upłynęło kilka dni. Po południu, około czwartej, pod willę barona Valberga
podjechała skromna dorożka. Zatrzymała się na ulicy, gdyż brama wjazdowa do szerokiej alei
wiodącej do położonej w głębi ogrodu rezydencji była zamknięta. Obok bramy znajdowała
się furtka, przy której zamontowano przycisk elektryczny dzwonka.
Wysiadła młoda, szczupła dziewczyna w ciemnym płaszczu podróżnym. Zapłaciła
dorożkarzowi za kurs, wzięła niewielką brązową torbę i nieco zagubiona rozejrzała się
niepewnie dookoła. Podeszła do żelaznej kraty broniącej wejścia do eleganckiej willi.
Woźnica odjechał, a młoda dama została sama na pustej już ulicy. Westchnęła ciężko i
podeszła do furtki.
Nacisnęła nieśmiało klawisz dzwonka i zaraz odskoczyła przerażona, gdyż krata,
jakby poruszona niewidzialną ręką, otworzyła się sama. Dziewczyna zacisnęła usta,
zdecydowanym krokiem przeszła przez bramę i alejką wysypaną żwirem skierowała się
wprost do willi.
Przy wejściu czekał już lokaj ubrany w ciemną liberię i patrzył na przybyłą z
zaciekawieniem.
Młoda dama wciągnęła głęboko powietrze i podeszła aż pod drzwi.
- Czy zastałam pana barona Valberga? - spytała zdecydowanym tonem.
Sługa przyglądał się bladej, drobnej twarzy nieznajomej, której wielkie ciemne oczy
zdradzały wyraźne zaniepokojenie, a nawet strach. Nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć.
Dziewczyna ubrana była skromnie, ale schludnie i dość elegancko. Niewątpliwie musiała być
damą, więc należało przyjąć ją z szacunkiem.
- Baron jest chwilowo nieobecny.
- Ale nie wyjechał w podróż?
- Właśnie niedawno powrócił.
- Czy przyjdzie wieczorem do domu?
- Z pewnością. Może nawet za chwilę albo też późno w nocy.
Dziewczyna zastanowiła się przez moment, potem energicznym ruchem podała
lokajowi swoją torbę.
- Proszę wziąć ode mnie bagaż i zaprowadzić do pokoju przyjęć. Zaczekam na pana
barona - rzekła zdecydowanie.
Sługa osłupiał i niemal bezwiednie wyciągnął rękę. Stał nie wiedząc, co robić dalej.
Chyba to jakaś znajoma z podróży pana barona, bo z całą pewnością jeszcze nigdy tu
nie była - pomyślał, a głośno rzekł:
- Czy mogę spytać o nazwisko szanownej pani, bo nie jestem pewien, czy wolno mi
wpuścić panią do domu.
Dziewczyna wyprostowała się dumnie.
- Nazwisko nie ma żadnego znaczenia. Proszę wykonać moje polecenie, jeżeli nie
chce pan mieć nieprzyjemności. W razie czego powiem panu baronowi, że pana zmusiłam.
- Ale on może wrócić późno w nocy - bronił się lokaj.
- Wszystko mi jedno. Zaczekam, a więc...
To „a więc” zabrzmiało tak władczo, że sługa nie miał wątpliwości co do
przyzwyczajeń młodej nieznajomej. Bez słowa odwrócił się i wprowadził ją do saloniku dla
gości. Postawił torbę na krześle i wskazał stojący przy oknie fotel. Dziewczyna usiadła
ciężko, jakby ostatkiem sił.
Lokaj wyszedł, ale przez dziurkę od klucza podglądał, co też energiczna dama zrobi.
Siedziała bez ruchu z zamkniętymi oczyma.
Na wszelki wypadek lokaj wolał zawiadomić o wizycie nieznajomej także
kamerdynera. Podróżował z panem baronem, więc zna wszystkie jego przygodne przyjaciółki.
W razie czego jemu też się oberwie.
Kamerdyner Jean nie ukrywał zdziwienia. Na ogół pan zawsze uprzedzał go o
wizytach dam i wydawał odpowiednie polecenia. Dzisiaj wyszedł bez żadnej instrukcji.
Jean musiał zatem zbadać sytuację. Poszedł do saloniku. Zapadał już zmierzch, więc
pod pretekstem zapalenia świateł zapukał do drzwi.
Młoda dama nie sprzeciwiła się. W świetle Jean mógł przyjrzeć się jej bliżej. Była
bardzo młoda i na pewno nigdy jej nie widział. Nie wyglądała bynajmniej na awanturnicę
szukającą przygód. Blada, niemal dziewczęca twarz i czarne oczy sprawiały uspokajające
wrażenie.
Jean próbował ją zagadnąć:
- Pan baron może wrócić bardzo późno.
Skinęła głową.
- Nie szkodzi. Zaczekam.
Zdecydowany, ostry ton kompletnie zaskoczył kamerdynera. Zupełnie nie pasował do
bladej, dziecinnej twarzy nieznajomej.
- Przypuszczam, że jaśnie pan poszedł do klubu. Jeżeli ma pani pilną sprawę, mogę do
niego zadzwonić.
Ożywiła się.
- Ach tak? Proszę to zrobić natychmiast.
- Proszę o pani nazwisko, szanowna pani.
Dziewczyna zawahała się.
- Proszę mu powiedzieć, że pewna dama musi z nim natychmiast porozmawiać. To
zupełnie wystarczy.
Powiedziała to z taką pewnością siebie, że Jean zbaraniał do reszty. Pamiętał jednak,
że nieuprzejme traktowanie dam jego pan uważał za największe przewinienie. Zebrał się cały
w sobie, żeby się uśmiechnąć, i obiecał zadzwonić do klubu.
Wyszedł, a gdy przechodził przez hall, baron zamykał już za sobą drzwi.
Jean pomógł mu zdjąć futro i wyznał, że właśnie chciał telefonować. Wiktor,
poprawiając garderobę przed dużym lustrem, spytał zdziwiony:
- Dama z torbą podróżną?
- Tak jest, jaśnie panie.
- Młoda, stara?
- Bardzo młoda, panie baronie.
- Ładna?
- Ujdzie - rzekł Jean z miną znawcy.
- Hm! To posłuchajmy, co też młodą damę sprowadza w nasze progi.
Jean patrzył zdziwiony.
- Chce ją pan przyjąć?
- Oczywiście!
Jean pobiegł otworzyć drzwi do saloniku.
Wiktor, elegancki od stóp do głów, szczupły, rześki po przejażdżce na zimnym
powietrzu, stanął w progu.
Dziewczyna odwróciła się, ale nie wstała. Kurczowo, obiema rękoma trzymała się
oparcia fotelu. Patrzyła na wchodzącego przestraszonymi dziecięcymi oczyma.
Baron przyglądał się drobnej twarzy; która powoli pokrywała się rumieńcem.
Niewątpliwie miał do czynienia z damą, i to z wyższych sfer. Nie widział jej nigdy, chociaż
duże czarne oczy bardzo mu kogoś przypominały. Nie kojarzył jednak kogo.
- Szanowna pani, lokaj zawiadomił mnie, że chce pani ze mną porozmawiać o czymś
bardzo pilnym. Jestem baron Valberg. Czy mogę spytać, czemu zawdzięczam pani wizytę i z
kim mam przyjemność?
Dziewczyna westchnęła głęboko i spojrzała mu prosto w oczy.
- Naprawdę mnie nie poznajesz? - spytała cicho.
Wiktor przestraszył się. Dlaczego poufale mówiła mu przez „ty”? Bezradnie szybko
wertował pamięć.
- Przykro mi, ale... nie, w tej chwili... nie mogę sobie przypomnieć. Musi mi pani
pomóc. Nie dam rady sam, chociaż pani oczy wydają mi się znajome.
Dziewczyna rozglądała się trochę zagubiona, jakby bliska płaczu. Odezwała się
drżącym głosem:
- Jestem Rita!
- Rita... - powtórzył jak echo.
Przyjrzał się dokładnie i podszedł bliżej.
- Rita? No nie! To chyba...
- Rita Valberg... twoja córka, tato!
Wiktor opadł na fotel stojący obok niej.
- Naprawdę? Moja mała Rita? A to ci dopiero niespodzianka!
Złożyła ręce jak do modlitwy.
- Cieszysz się choć trochę, że do ciebie przyszłam? Kiedy widziałam cię ostatni raz,
powiedziałeś mi: „Gdy będziesz duża, myszko, przyjedziesz do tatusia”. Pamiętasz jeszcze,
drogi tatku?
Westchnął. Dziwnie zabrzmiało w jego uszach to „drogi tatku”. Nie wiedział, czy ma
się cieszyć, czy martwić.
- A więc zapamiętałaś moje słowa, nie zapomniałaś ich przez tyle lat? - spytał ciągle
jeszcze oszołomiony i trochę bezradny.
- Nie, tato, ani przez chwilę. Ale powiedz: cieszysz się choć trochę, że tu jestem?
- Oczywiście, że się cieszę. Bardzo... wyjątkowo. Tylko... widzisz, jestem zaskoczony
i nie wiem, co robić. Tak długo się nie widzieliśmy, że cię nie poznałem. Nie
przypuszczałem, że mam tak dużą córkę. W pamięci ciągle miałem obraz małej dziewczynki
z długimi lokami i w spódniczce na szelkach. A tu zjawia się dorosła dama! Cóż, czas nie stoi
w miejscu. Bardzo się cieszę, że mnie nie zapomniałaś, że przyszłaś w odwiedziny.
Domyślam się, że jesteś tu przejazdem?
Wiktor nigdy nie czuł się tak niepewnie wobec żadnej kobiety, jak teraz wobec swojej
córki. Pokręciła głową.
- Nie, tato, nie przejazdem. Mama nie żyje.
- Tak, wiem. Przeczytałem w gazecie nekrolog. Gdybym wiedział, że wciąż pamiętasz
o moim istnieniu, napisałbym do ciebie.
Westchnęła ze smutkiem.
- A więc to dlatego nie odzywałeś się wcale?
- Widzisz, moje dziecko, nie chciałem cię niepokoić i zmuszać do wyboru.
- Ale nie zapomniałeś, że istnieję, prawda?
- Jakże bym mógł? Było mi cię żal, gdy dowiedziałem się o śmierci twojej matki.
Musiało to być dla ciebie ciężkie przeżycie.
Rita przetarła oczy. Na jej delikatnej twarzy nagle pojawił się grymas bólu.
- Mama nie kochała mnie zbytnio. Faworyzowała raczej młodsze rodzeństwo. Oboje
byli ładniejsi ode mnie i grzeczniejsi. Jasne włosy, różowa cera... zupełnie podobni do mamy.
Ja nie potrafiłam przymilać się tak jak oni.
Mówiła półgłosem. Smutek w jej czarnych oczach zupełnie rozczulił Wiktora. Miał
ochotę pocieszyć Ritę, przytulić, pogłaskać ją, ale bał się, że wyjdzie to komicznie. Nie był na
to przygotowany.
- Bardzo ci współczuję, moje biedne dziecko. Ale powiedz mi, jak to się stało, że
przyjechałaś. Ojczym zgodził się? Chyba nie podróżowałaś sama? Długo chcesz tu zostać?
Stawiał jedno pytanie po drugim nie wiedząc, jakim tonem rozmawiać z córką.
- Przyjechałam zupełnie sama i chcę zostać z tobą... na zawsze. Powiem ci całą
prawdę: w domu nikt nie wie, że wyjechałam. Uciekłam po kryjomu, ale zostawiłam list.
Napisałam ojczymowi i rodzeństwu, że przenoszę się do mojego prawdziwego, kochanego
tatusia. Z tutejszych gazet, które kupowałam, gdy tylko miałam okazję, wiedziałam, że wciąż
mieszkasz w tym mieście, a na dworcu znalazłam dorożkarza, który znał twój adres.
Wiktor chwycił się za głowę.
- Dziewczyno, skąd ci to przyszło do głowy? Dlaczego to zrobiłaś?
Nagle rozpłakała się, a wielkie krople łez spływały po jej policzkach.
- Tam nikt mnie nie kochał! Byłam strasznie samotna, gdy po śmierci babci mama
zabrała mnie do siebie. Ojczym nie lubił mnie, a ja cały czas tęskniłam za tobą.
W sercu barona obudziło się dziwne, nie znane dotąd uczucie. „Nikt mnie nie kochał”.
Jak dojmująco zabrzmiała ta skarga w ustach młodej dziewczyny! Z jakim smutkiem patrzyły
na niego te piękne załzawione oczy! Wzruszył się.
- Moja biedna mała Rita! - rzekł i po raz pierwszy od rozwodu z żoną zdał sobie
sprawę, że dziecku stała się krzywda.
Rita nagle złapała go za rękę, a w jej spojrzeniu pojawił się błysk radości.
- Ale ty mnie kochasz, prawda, tatusiu?
- Oczywiście, moje ty biedactwo.
- A jednak miałam rację, gdy wszystkim o tym mówiłam. Ktoś przecież musiał mnie
kochać. Nawet ojczym, który mnie nie lubił, dla swoich dzieci był gotów zrobić wszystko. Ja
byłam dla nich kimś obcym, także dla mamy. Nie była zachwycona, że po śmierci babci
musiała mnie wziąć do siebie. Kiedy pytałam ją o ciebie i prosiłam, żeby mi opowiadała o
tatusiu, krzyczała na mnie i wyrzucała do osobnego pokoju. A ja tak chciałam być z tobą.
Prosiłam mamę, ale ona bardzo się gniewała. Przestałam nalegać, a jedyną pociechą były
twoje słowa: „Gdy będziesz duża, myszko, przyjedziesz do tatusia”. Kiedy było mi bardzo
ciężko, zawsze sobie je przypominałam. No i przyjechałam wreszcie. Prawda, że mnie
kochasz, tato?
Mówiła z ogromnym przejęciem. Z każdego słowa sączył się ból trapiący jej
młodziutkie serce. Za nic w świecie Wiktor nie mógłby teraz przyznać, że przyjazd córki
bardziej go przeraził niż ucieszył.
Zresztą była damą i nie wolno mu jej urazić. Opanował się i czule pogłaskał zimną
rękę Rity.
- Oczywiście, moja maleńka, to przecież zrozumiałe, że cię kocham, nawet gdy
wskutek długiej rozłąki staliśmy się sobie trochę obcy.
Odetchnęła z ulgą i mocno uścisnęła oburącz jego dłoń.
- A jednak miałam rację! Mama ciągle mi powtarzała, że nie kochasz i w ogóle nie
chcesz mnie znać. Także babcia twierdziła, że się cieszysz, bo się mnie pozbyłeś. Nie
chciałam im wierzyć. Dąsałam się i mówiłam, że kłamią. Ich zdaniem byłam niegrzeczna, ale
jak miałam im przyznać rację, skoro pamiętałam spotkania z tobą, gdy byłeś dla mnie taki
dobry? Zabrałam wszystkie zabawki, które mi podarowałeś. Nie pozwalałam ich dotknąć ani
siostrze, ani bratu. Przyciskałam je mocno do siebie i głośno krzyczałam. Raz, pod moją
nieobecność, wszystkie moje skarby dostały się w ich ręce. Gdy zobaczyłam zabawki
połamane i porozrzucane, dosłownie wpadłam w furię. Ojczym zbił mnie i zamknął w pokoju.
Siedziałam i płakałam cały dzień. Tylko jedna z pokojówek przyszła mnie pocieszyć i
pomogła mi naprawić te najmniej uszkodzone. Zamknęłam je później w szafie, a klucz stale
nosiłam przy sobie. Ten klucz zawsze mi przypominał, że miałam tatusia, który był dla mnie
dobry, a gdy będę duża, pójdę do niego. Mama miała rację, że byłam niedobra, niewdzięczna
i z wszystkiego niezadowolona. Ale jak miałam się cieszyć i okazywać radość, gdy czułam
się tak przeraźliwie samotna i niekochana? Mama umarła, a ja ze strachu i żalu nie potrafiłam
uronić ani jednej łzy. Ojczym skrzyczał mnie i kazał się wynosić, bo już patrzeć nie mógł, że
jestem pozbawiona wszelkich uczuć. Gdyby on mógł spojrzeć w głąb mojego serca! Jak ono
cierpiało i krwawiło! Zamknęłam się w swoim pokoju, nie wychodziłam nawet na posiłki, ale
dłużej już nie mogłam wytrzymać. Tęsknota za tobą przeważyła. Uciekłam z domu wcześnie
rano, gdy wszyscy jeszcze spali. Pobiegłam prosto na dworzec, no i jestem.
Baron słuchał ze wzruszeniem, ale i zakłopotaniem. Nigdy nie pomyślał, że z jego
winy córka musiała tak wiele wycierpieć. Przysunął swój fotel bliżej i usiadł obok niej.
Delikatnie zdjął rękawiczki z drobnych zimnych rąk Rity i próbował jej dłonie rozgrzać w
swoich.
- Moje biedne maleństwo, nigdy nie przypuszczałem, że możesz za mną tęsknić.
Byłem pewien, że z matką jest ci dobrze i nie chciałem w żaden sposób przeszkadzać
twojemu szczęściu. Uważałem zresztą, że dawno o mnie zapomniałaś. Aż nie chce mi się
wierzyć, że jesteś tu ze mną i siedzisz tuż obok. Sam nie wiem, co ci powiedzieć i co robić
dalej.
Popatrzyła na niego i uśmiechnęła się po raz pierwszy. Jej drobna, dziewczęca
twarzyczka wyładniała, a wielkie piękne oczy błysnęły cudownym blaskiem.
- Co robić dalej? - spytała cicho, pełna nadziei. - Teraz już mi wszystko jedno,
bylebym tylko mogła zostać z tobą. Nie odeślesz mnie z powrotem, prawda, tatusiu? -
Patrzyła mu prosto w oczy. Próbował odwrócić się w inną stronę.
- Widzisz, moje drogie dziecko, sam nie wiem. Mój dom absolutnie nie jest
przystosowany do zamieszkania tu młodej damy. Od wielu lat prowadzę kawalerskie życie i
nie wyobrażam sobie, jak mogłabyś ze mną wytrzymać. W tym domu brakowałoby ci
wszystkiego.
- Znajdziesz mi jakiś kącik. Nie jestem wymagająca, bylebym mogła tylko zostać z
tobą.
Zakłopotany dotknął ręką czoła i nagle obleciał go wielki strach: znalazł się w
przymusowej sytuacji, został zmuszony! Musi zamieszkać pod jednym dachem z dorosłą
córką. On i dorosła córka! Toż to śmiechu warte. Będzie ją prowadzić na bale, na przyjęcia,
przecież nie może jej trzymać pod kluczem. Nie, on się do tego nie nadaje. Wystawi się na
pośmiewisko. Czuł się tak, jakby tysiące pętli zacisnęło się wokół niego równocześnie. Co
począć z tą bezbronną istotą? Żal mu było Rity i naprawdę była mu kimś bardzo bliskim i
drogim. Nie mógłby jej teraz odesłać z powrotem i zostawić na pastwę losu. Do domu
ojczyma na pewno nie wróci. Po tym, jak uciekła, i tak by jej nie przyjął.
Rozejrzał się bezradnie i pogłaskał córkę po policzku.
- Nie jest to takie proste, jak sobie wyobrażałaś, mój skarbie. W domu nie ma w ogóle
damskiej służby i nie da się nikogo zaangażować z dnia na dzień. Baronówna Valberg nie
może mieszkać w kąciku, jak powiedziałaś. To nie wypada. Gdy teraz powiem służbie, że
jesteś moją córką, postawię się w niezręcznej sytuacji. Gdybyś przynajmniej napisała, jakoś
byśmy się przygotowali na twój przyjazd.
Westchnęła i ze smutkiem popatrzyła na ojca.
- No tak, jak zawsze: wszystko, co robię, jest złe i głupie - szepnęła i nagle zakryła
twarz rękoma.
Wiktor przestraszył się. Chwycił Ritę mocno za nadgarstki.
- O nie, tylko nie płacz, moje dziecko. Nie zniosę widoku twoich łez. Nie płacz, proszę
- rzekł czułym głosem.
- Jeżeli mnie odeślesz, wszystko jedno dokąd, pójdę i utopię się - wyrzuciła z siebie
szlochając.
Uśmiechnął się. Rozpacz dziecinna głęboko go wzruszyła.
- Daj spokój, moja myszko, o odesłaniu cię nie może być mowy. Zastanawiam się
tylko, gdzie i na jak długo cię ulokować.
Wstała i rzuciła mu się na szyję, to śmiejąc się, to płacząc.
- Dzięki ci, Boże! Nazwałeś mnie swoją myszką i już wiem, że mnie nie wyrzucisz.
Taka jestem szczęśliwa! - zawołała tuląc się do Wiktora.
Przygarnął ją do piersi, ale dalej nie wiedział, czy ma się cieszyć, czy żałować. Jak
wyjść z tej sytuacji i nie skrzywdzić dziecka? Nagle przypomniała mu się hrabina Tronsfeld.
Odetchnął z ulgą. Pójdzie do niej i poprosi o radę; sam nie zdoła niczego wymyśleć. Hrabina
z całą pewnością pomoże mu wyjść z kłopotów. Może nawet zabierze Ritę do siebie? To
byłoby wspaniałe rozwiązanie! Widywałby się z córką, kiedy tylko by chciał, i nie musiałby
rezygnować ze swojej wolności, a tego bał się najbardziej.
- Posłuchaj mnie, myszko: pojadę teraz do mojej przyjaciółki, hrabiny Tronsfeld, i
poproszę ją o radę, co mam z tobą zrobić, bo naprawdę nie wiem, jak zabrać się za urządzenie
twojej przyszłości. Zdejm kapelusz i płaszcz. Rozgość się tu i poczekaj, aż wrócę od pani
hrabiny. Nie będę u niej długo.
Sam zdjął kapelusz z jej głowy i nie mógł wyjść z podziwu na widok gęstych
ciemnych włosów uplecionych wokół głowy. Pogładził je czule.
- Masz cudowne włosy, myszko - rzekł.
Roześmiała się wesoło. Wyglądała uroczo.
- Naprawdę ci się podobają, tatusiu? Mama patrzyła na nie z obrzydzeniem. Brat i
siostra mieli blond włosy, takie jak ona. Ja zawsze byłam „czarną owcą” w rodzinie.
Uważano, że oczy i włosy odziedziczyłam po tobie i - jak myślę - z tego powodu nikt mnie
nie lubił.
- Mama bardzo była na mnie zła? - spytał.
Popatrzyła na ojca, jakby się zawahała.
- Wyraźnie tego nie powiedziała, ale ja... ja to czułam. Od razu wpadała w złość, gdy o
tobie wspomniałam.
- Powiedz szczerze: mimo to nigdy nie myślałaś o mnie źle?
Kręciła głową z uśmiechem na ustach.
- O, nie! Zawsze sobie mówiłam: przecież ani tato, ani ja nie jesteśmy winni, że mama
nas nie lubi. Jej pewnie nie wychodziło z tobą i ze mną, tak jak mnie z przyrodnim
rodzeństwem i ojczymem, po prostu nie potrafiłam ich polubić, choćbym nie wiem jak się
starała. Wszyscy ludzie dookoła powtarzali, jaki to mój ojczym porządny i godny szacunku
człowiek, a brat i siostra jacy dobrze wychowani i grzeczni, a ja ich nie lubiłam i już. Chyba
tak w życiu jest, że jednych ludzi się lubi, a innych nie.
Baron objął Ritę i pocałował w czoło.
- Moja maleńka, jak to dobrze, że mimo wszystko nie przestałaś mnie kochać.
- A ty, tatusiu, kochasz mnie choć trochę?
- Bardzo, moja myszko. Gdy bliżej się poznamy, pokochamy się jeszcze bardziej.
Teraz muszę już pędzić do hrabiny Tronsfeld.
Wziął od niej płaszcz i podszedł do drzwi, żeby zadzwonić po lokaja.
- Tato! - usłyszał cichutki głos Rity.
- Co, moje dziecko? - odwrócił się.
Rita zaczerwieniła się.
- Tato, jestem straszliwie głodna. Nie jadłam nic od rana. Znalazłam w swoim pokoju
kilka herbatników, a pieniędzy starczyło mi tylko na bilet i na dorożkę.
- Moje biedactwo! Toż musisz być głodna jak wilk, ja zaś nie pomyślałem o tym
zupełnie. Czemu od razu nie poprosiłaś?
- Dopóki nie byłam pewna, czy mnie nie odeślesz, zupełnie nie czułam głodu. Za to
teraz aż mnie skręca.
- Wcale się nie dziwię. Poczekaj chwilę, zaraz każę coś podać. Na pewno
przygotowano już dla mnie podwieczorek, więc zjemy razem. Dla ciebie znajdzie się coś na
gorąco. Wizyta u hrabiny może poczekać te pół godziny.
Po chwili zjawił się lokaj.
Wiktor podał mu płaszcz Rity i wskazując na jej torbę i kapelusz rzekł:
- Proszę to zanieść do garderoby. Moja córka zostanie u nas przez kilka dni. Teraz
baronówna zje ze mną podwieczorek, proszę więc polecić kucharzowi, żeby szybko wymyślił
jakieś gorące danie. Proszę mnie zawiadomić, gdy wszystko będzie gotowe.
Na twarzy lokaja nie było widać zdziwienia, tylko mrugnął oczyma, w momencie gdy
pan baron nazwał młodą damę swoją córką. Odszedł bez słowa, a ojciec i córka usiedli i zajęli
się rozmową. Po pięciu minutach lokaj wrócił, zapraszając ich do jadalni.
Wiktor wstał i podał córce ramię. Weszli do małej salki urządzonej w stylu
angielskim. Baron jadał tam posiłki sam albo z Günterem. Większe przyjęcia organizowano w
dużej jadalni.
Rita rozglądała się z zachwytem, przy stole jednak zachowywała się swobodnie,
niczym prawdziwa pani domu. Z gracją obsługiwała ojca. On zaś z podziwem patrzył na jej
zgrabne, wąskie dłonie wykonujące zręczne i eleganckie ruchy. Niemal bezwiednie chwycił
jej rękę i z szacunkiem pocałował. Rita zaczerwieniła się i uśmiechnęła.
- U ciebie jest tak przytulnie i miło, tatusiu - rzekła po cichu.
Nie odpowiedział. W dalszym ciągu czuł się mocno skrępowany, ale przemógł się i
zaczął żartować na temat dzisiejszej głodówki. Słuchał własnych słów, a miał wrażenie, że
mówi je ktoś inny. Czułbym się o wiele lepiej, gdybym wreszcie mógł porozmawiać z hrabiną
- pocieszał sam siebie. W pewnym momencie wstał.
- Zostań, moje dziecko, spokojnie przy stole i bez pośpiechu odrób zaległości w
jedzeniu. Ja pojadę w tym czasie do hrabiny. Przejdź do salonu i rozgość się. Rozkażę, żeby
ci nie przeszkadzano i zanim się spostrzeżesz, będę z powrotem. Pani hrabina na pewno mi
poradzi, co mam począć z odzyskaną córeczką.
- A nie każe ci mnie odesłać? - chwyciła go za rękę.
- O, to absolutnie nie wchodzi w rachubę.
- No, to jestem spokojna.
Pocałował ją w czoło krótko i trochę niezdarnie.
- Do zobaczenia, myszko!
- Do widzenia, tatusiu!
Patrzyła za nim, a gdy wyszedł, złapała się za serce i szepnęła wzruszona: - Tatuś!
Mój ukochany, najdroższy tato!
Samochód barona zatrzymał się przed domem generałowej. Okna na pierwszym
piętrze były oświetlone. Hrabina na pewno była u siebie, tylko czy sama? Wiktor kazał
szoferowi zaczekać.
Maria Tronsfeld siedziała w swoim saloniku przy kominku, z książką w ręku.
Odłożyła ją, by przywitać się z baronem.
- Niestety, jestem już po podwieczorku. Nie spodziewałam się pana dzisiaj.
Wiktor pochylił się, by pocałować ją w rękę. W jego oczach widać było
zdenerwowanie i niepokój. Hrabina nie miała wątpliwości, że musiało się zdarzyć coś
ważnego. Wskazała na stojący obok fotel. Usiadł, westchnął głęboko i po chwili rzekł:
- Dziś przychodzę do pani nie jako gość, droga hrabino, ale jako człowiek wytrącony z
równowagi, zupełnie bezradny i szukający pomocy.
- Widzę, drogi przyjacielu, że jest pan zdenerwowany. Mam nadzieję, że nie
przytrafiło się nic złego, ale gdyby nawet, to jestem zawsze gotowa pana wysłuchać i w miarę
możliwości służyć radą i pomocą. Pan przecież o tym dobrze wie.
- Tak, droga Mario, i dlatego tu jestem. Już gdy usiadłem naprzeciwko pani, czuję, że
mój problem stał się mniej poważny. Ale do rzeczy. Jakąś godzinę temu wróciłem do domu a
tam czekała mnie wielka niespodzianka. Lokaj uprzedził mnie, że przyszła jakaś młoda dama
i koniecznie chce porozmawiać.
Hrabina złożyła dłonie dotykając je koniuszkami palców. Uśmiechnęła się nieco
ironicznie.
- Drogi baronie, w końcu to nic nadzwyczajnego. Nie rozumiem, dlaczego tym razem
pan się zdenerwował.
Wiktor energicznie potrząsnął głową.
- Nie, nie! Źle mnie pani zrozumiała. Nie chodzi tu o sprawy sercowe, przynajmniej
nie w tym sensie, co pani myśli.
- A jednak byłam blisko, nieprawda?
Wziął ją za rękę i poważnie spojrzał prosto w oczy.
- Nie, droga hrabino. Proszę odrzucić wszelkie tego typu podejrzenia. Niech pani
zgadnie, kto czekał na mnie w saloniku.
- No, jestem ciekawa.
- Moja córka Rita.
Generałowa zrobiła wielkie oczy i wyprostowała się w fotelu.
- Niesamowite!
- Tak. Moja mała Rita, ale nie ta z długimi lokami i w spódniczce na szelkach. Dorosła
młoda dama, w żałobnej sukni! Blada, wychudzona, ze wzruszająco smutnymi oczyma i tym
uśmiechem, który trudno mi nawet opisać. W każdym razie to on ujął mnie najbardziej.
Hrabina sama wyglądała teraz na zdenerwowaną.
- To naprawdę pańska córka, drogi baronie? Przyjechała w odwiedziny?
- Nie, nie w odwiedziny. Tak też najpierw pomyślałem, ale ona uciekła z domu
ojczyma i chce u mnie zostać na zawsze.
Maria uśmiechnęła się. Dopiero teraz zrozumiała zdenerwowanie Wiktora.
- Musi mi pan opowiedzieć wszystko po kolei.
Wiktor przekazał niemal dosłownie każde słowo z tego, co usłyszał od córki. Hrabina
słuchała wyraźnie wzruszona.
- Biedactwo! To straszne, że te niewinne istoty cierpią najbardziej, gdy rodzice nie
potrafią dojść ze sobą do porozumienia.
- Ma pani rację, hrabino, jak zawsze. Sam zrozumiałem to dopiero teraz.
- Musi pan zrobić dla córki wszystko, żeby jej jakoś wynagrodzić całą krzywdę.
Spojrzał na nią zupełnie zbity z tropu.
- Oczywiście. Żeby pani wiedziała, jak ja się teraz czuję. Nagle w moim domu zjawia
się dziecko, o którym niemal zapomniałem, i z rozbrajającą szczerością otwiera przede mną
swoje serce. Ma do mnie pełne zaufanie i zamierza zostać na zawsze.
- To całkiem naturalne. W tej sytuacji ojcowski dom jest najodpowiedniejszym
miejscem dla młodej baronówny.
Na twarzy Wiktora widać było bezsilność i zakłopotanie.
- Niestety, droga przyjaciółko, łatwo pani mówić. Nie mogę tak po prostu przyjąć do
domu dorosłej córki.
Popatrzyła na niego zdziwiona.
- Panie baronie, tu nie chodzi o to, czy pan chce, czy może... pan musi! To pana
obowiązek.
Złapał się za głowę.
- Wiem, ale nie mogę wprowadzić córki do mojego kawalerskiego gospodarstwa.
Musiałbym przemeblować cały dom, zmienić przyzwyczajenia, słowem - postawić wszystko
do góry nogami. Droga przyjaciółko, niech mi pani coś doradzi, pomoże. Musi mi pani
wskazać jakieś rozwiązanie.
W oczach hrabiny pojawił się wyraz lekkiej pogardy.
- Mój drogi, jak na razie ojcowskie obowiązki niewiele pana obchodziły; myślę, że
najwyższy czas potraktować je poważnie. Czyżby strach przed ewentualnymi kłopotami kazał
znów zlekceważyć tę powinność? Chciał pan ode mnie rady, więc proszę posłuchać: ze
szczerego serca radzę poważnie zająć się tym biednym, osamotnionym dzieckiem. Musi pan
znaleźć dla niej miejsce i w sercu, i w domu. Rita musi uwierzyć, że naprawdę ma ojca.
Wiktor podniósł obie ręce w geście protestu.
- Ależ, hrabino! Jak ja pokażę się w towarzystwie w roli ojca, wprowadzającego
dorosłą córkę? Narażę się na śmieszność. Nawet nie wiem, jak powinienem się zachować.
- Wszystkiego można się nauczyć - rzekła nieco złośliwie. - Ma pan na to dość czasu.
Na razie Rita nosi żałobę po matce, więc tej zimy nie będziecie wychodzić na przyjęcia. Do
następnej pan się przyzwyczai i wszystko pójdzie gładko. Zobaczy pan. Oczywiście, w domu
trzeba będzie zrobić drobne przemeblowanie, ale willa jest przestronna i nie powinno być z
tym kłopotu. Wystarczy trochę pieniędzy i dobrej woli, a kilka pokoi dla Rity da się
wygospodarować.
Wiktor westchnął cicho.
- Zapomniała pani, że mam tylko męską służbę.
- I co z tego? Zaangażuje pan pokojówkę. Na razie zupełnie wystarczy. Jeżeli pan
chce, chętnie się tym zajmę. Później, gdy Rita zacznie wychodzić z domu, trzeba będzie
zatrudnić jeszcze damę do towarzystwa.
- Włos jeży mi się na głowie! Musi pan... trzeba będzie... dlaczego nagle wszystko
muszę? Nie cierpię przymusu! Jestem zdruzgotany. Pani chce mnie tylko przestraszyć,
zmartwić. Przypuszczam, że w zanadrzu ma pani lepsze rozwiązanie.
- Lepsze? O, nie! Pan chciałby słuchać tylko rad, które są korzystne dla pana, ale
koniec z tym, drogi przyjacielu. Nie ustąpię, gdyż sprawa jest zbyt poważna. Proszę się
zastanowić: wystarczy odrobina dobrej woli, a wszystko ułoży się samo. Z pewnością
oczekiwał pan, że poradzę umieścić córkę w jakiejś dobrej rodzinie albo też sama zabiorę ją
do siebie... Bóg świadkiem - z prawdziwą przyjemnością zajęłabym się tą słodką istotą i,
kogo jak kogo, ale córkę Wiktora Valberga przyjęłabym w moim domu, ale w ten sposób
dziewczynie wcale bym nie pomogła. Nie można jej tak przerzucać z rąk do rąk. Ona
potrzebuje przede wszystkim rodzinnego domu, w którym mogłaby zapuścić korzenie, do
którego czułaby się przywiązana. Jej nie potrzeba litości i łaski, ale bezpiecznej przystani.
Musi ją znaleźć w domu swojego ojca i to należy do pana obowiązków, drogi baronie, dopóki
nie wyda pan córki za mąż. Dlatego bardzo proszę, również w pana interesie, by jako
człowiek szlachetny i wrażliwy pozbył się wszelkich wątpliwości. Straciłabym do pana cały
szacunek, gdyby wygoda i egoizm przeważyły i odtrąciłby pan to biedne dziecko teraz, gdy
pierwszy raz potrzebuje pańskiej pomocy.
Valberg słuchał skruszony, ze spiętą twarzą, na której drgał dosłownie każdy mięsień.
- Ma pani rację, droga przyjaciółko. Jednakże pomijając nawet osobiste względy,
zupełnie nie wiem, jak postępować z córką. Skąd mam wiedzieć, czego ona ode mnie
oczekuje? Proszę mi wierzyć, że odczuwam ciepło wokół serca, gdy patrzę na Ritę, słucham
jej szczerych wyznań. Rozumiem ją i wiem, że potrzebuje mojej miłości. Z tym sobie
poradzę, ale - na Boga - nie wyobrażam sobie, że zamieszka w moim domu.
Hrabina roześmiała się. Zaczynała współczuć Valbergowi.
- Jest pan naprawdę dużym dzieckiem, drogi baronie. Odwagi, a przy dobrej woli
wszystko skończy się dobrze. Chętnie panu pomogę tam, gdzie będę mogła. Na początek
wezmę Ritę do siebie. Przekona ją pan, że jest to konieczne ze względu na przemeblowanie w
domu. W tym czasie każe pan urządzić sypialnię z garderobą. Przyda się też buduar, bo być
może nieprędko zjawi się poważny kandydat na męża, który uwolni pana od obowiązków. Do
tego czasu musi pan je spełniać, nawet nadrabiając miną. Wyręczę pana, gdzie tylko się da.
Mam nadzieję, że młoda dama obdarzy mnie swoim zaufaniem. Najważniejsze, żeby u ojca
odnalazła rodzinny dom i za nic w świecie nie wolno panu okazać jej, że stanowi jakieś
obciążenie. Wycierpiała już dosyć i proszę oszczędzić jej zmartwień.
Wiktor wstał i kilka razy okrążył pokój. Stanął naprzeciwko generałowej i spytał:
- A towarzystwo? Co ludzie na to powiedzą?
Uśmiechnęła się z kpiącą miną.
- Nagle przejął się pan tym, co ludzie myślą i mówią? Sądziłam, że jest to panu
zupełnie obojętne. Co pana obchodzą plotki? Gdy ktoś spyta wprost, może pan spokojnie
wyjaśnić, że była żona umarła niedawno, a pan postanowił zająć się córką osobiście. Każdy to
zrozumie i uzna za prawidłowe. Przecież wszyscy wiedzą, że był pan żonaty, a opieka nad
córką to żadna ujma. Sądzę, że wzbudzi pan jeszcze większe zainteresowanie i tylko
przybędzie panu wielbicielek.
Baron westchnął głęboko, a hrabina patrzyła na niego z politowaniem.
- Wcale nie żartuję, drogi przyjacielu - dodała - Wiktor Valberg zawsze był i będzie
ulubieńcem towarzystwa.
Spojrzał na nią z rezygnacją. Nic więcej już nie wskóra, musi się poddać. Ostatecznie
hrabina miała rację, gdy tym razem nie ustępowała. Nie może zamknąć przed Ritą drzwi do
ojcowskiego domu.
Daleki był jednak od odzyskania spokoju. Maria zbyt łatwo to wszystko sobie
wyobrażała. Boże drogi, przecież cały dom trzeba będzie urządzić od nowa, powyrzucać
wszystkie pamiątki, których córka raczej nie powinna oglądać, ale o tym wolał nie rozmawiać
z hrabiną, mimo że była najbliższą mu osobą.
Wstał, ciągle jeszcze przybity.
- Zatem, droga hrabino, czy wolno mi przyprowadzić córkę jeszcze dziś wieczorem?
Na kilka dni, może tydzień, zanim nie przygotuję dla niej pokoi... Będzie pani sama?
- Owszem, nie zaplanowałam niczego. Może pan przyjść z Ritą w każdej chwili.
Niechże już pan teraz wraca do niej, bo biedaczka pewnie umiera tam sama ze strachu. Niech
pan pamięta o tym, co już wycierpiała.
Pocałował hrabinę w rękę.
- Nigdy pani tego nie zapomnę. Nie jestem może idealnym ojcem, ale przecież
kocham swoje dziecko.
- W to nie wątpiłam i dlatego patrzę na waszą przyszłość z nadzieją. Tak mi się
jeszcze przypomniało: czy nie należało wysłać depeszy do ojczyma Rity i zawiadomić go, że
jest ona u pana? Pewnie się trochę niepokoi.
- Pani o wszystkim pamięta, droga Mario. Kolejny raz winien jestem pani
wdzięczność.
Pożegnał się i wyszedł w pośpiechu.
Uśmiechnęła się do siebie. Po chwili wstała i poleciła przygotować pokój dla
oczekiwanego dziś wieczorem gościa.
Wiktor Valberg nie wracał w najlepszym humorze. Rozmowa z hrabiną uświadomiła
mu dobitnie całą beznadziejność sytuacji, w której się znalazł. Nagle poczuł się szarym,
obarczonym troskami człowiekiem.
Szoferowi polecił, aby w każdej chwili był gotów do wyjazdu. Kamerdynerowi oddał
płaszcz i kapelusz. Rozejrzał się po przestronnym hallu: tu przynajmniej niczego nie będzie
trzeba zmieniać. Także pokój przyjęć i jadalnie pozostaną nietknięte. Trudno, z niektórych
przyzwyczajeń trzeba będzie jednak zrezygnować.
Westchnął i wszedł do saloniku, gdzie czekała Rita. Patrzyła na niego z niepokojem.
Im dłużej czekała, tym bardziej odczuwała strach, że ojciec może zmienić zdanie i kazać ją
odesłać.
Gdy teraz wszedł, zerwała się i podbiegła mu naprzeciw. Od razu zauważyła, że nie
wyglądał tak rześko, jak po południu, gdy zobaczyła go po raz pierwszy. Mimo to uśmiechnął
się, choć wyczulonemu oku Rity nie uszło uwagi, że był to uśmiech wymuszony.
- Długo kazałem ci czekać, myszko? - spytał, starając się nadać głosowi jak
najserdeczniejszy ton.
Spojrzała na ojca tak, by nie zdradzić swojego niepokoju.
- Liczyłam dosłownie minuty, tatusiu. Gdy się na kogoś czeka, czas dłuży się
niemiłosiernie. Dobrze, że już wróciłeś.
Przypomniał sobie przykre uczucie z czasów małżeństwa, gdy za każdym razem żona
witała go lawiną wyrzutów, że wracał zbyt późno. Czyżby teraz to samo czekało go ze strony
córki? Krew uderzyła mu do głowy.
- Ano wróciłem. Zacznijmy jednak od wysłania depeszy do twojego ojczyma.
Przeraziła się i zbladła jak ściana.
- Do ojczyma? - poruszyła z trudem wyschniętymi nagle wargami.
- Tak. Muszę go zawiadomić, że cała i zdrowa dotarłaś do mojego domu. Pewnie już
się martwi o małą podróżniczkę.
Pokiwała ze smutkiem głową.
- O mnie nikt się nie martwi. Wiedzą przecież, że pojechałam do ciebie.
Serce podeszło mu do gardła. Objął Ritę ramieniem.
- Musimy jednak być uprzejmi i zawiadomić o twoim przybyciu. Nie uważasz?
Skinęła głową i szybko popatrzyła mu prosto w oczy.
- Przy okazji poproś go, żeby mi przysłał moje rzeczy - zagrała dyplomatycznie.
Uśmiechnął się. Trzymając córkę w ramionach poczuł się nagle zupełnie odprężony.
- Naturalnie. Każę przesłać twoje rzeczy tutaj.
Rita spontanicznie rzuciła mu się na szyję.
- A więc mogę u ciebie zostać, tatusiu? Mój najdroższy! Tak się bałam, że zmienisz
zdanie.
Rozpłakała się, ale szybko opanowała łzy. Wiktor głaskał ją czule po włosach.
- Myszko! Co też ci przyszło do głowy, głuptasku? Oczywiście, że zostaniesz ze mną.
Na kilka dni przeniesiesz się do hrabiny Tronsfeld. Z radością cię przyjmie, a ja w tym czasie
zrobię tu trochę porządków. Dla mojej córeczki każę przygotować najpiękniejsze pokoje,
zmienić tapety, zasłony, wstawić nowe meble. Hrabina poszuka ci pokojówki i wtedy
zamieszkasz u mnie.
Powiedział to z nieukrywaną radością, po czym usiadł przy stoliku i napisał telegram.
Rita wahała się jeszcze między szczęściem a niepokojem.
- Narobiłam ci straszliwych kłopotów, co tatusiu?
Popatrzył na córkę z rozbawieniem.
- A jak myślisz? Wszystko da się jakoś ułożyć. Uzbrój się tylko w cierpliwość,
chociaż u pani hrabiny też będzie ci dobrze.
Podpisał depeszę. Rita cały czas siedziała obok niego.
- Wzięłaś przynajmniej koszulę nocną i przybory toaletowe?
- A jakże? O wszystkim pamiętałam i zawczasu spakowałam do torby, żeby nikt się
nie domyślił. Niestety, mam tylko tę jedną sukienkę, ale jak napisałeś, to ojczym przyśle mi
resztę rzeczy. Pewnie się ucieszy, że pozbędzie się wszystkiego, co mu mnie przypomina.
- W razie czego hrabina kupi ci jutro to, czego najbardziej potrzebujesz.
Najważniejsze, żebyś miała w czym spać dzisiaj. Zaraz tam pojedziemy, gdy tylko odprawię
telegram.
Zadzwonił na lokaja, wręczył depeszę i kazał zanieść do samochodu torbę córki.
W tym momencie kamerdyner zapowiedział przyjście barona Güntera Valberga.
Wiktor zawahał się i po chwili polecił wprowadzić go do gabinetu. Do Rity zaś rzekł:
- Będziesz miała okazję poznać twojego dalekiego kuzyna. Günter Valberg obejmie
wkrótce ordynację. Jesteśmy wprawdzie spokrewnieni w czwartym, czy nawet piątym
pokoleniu, ale polubiłem tego chłopca jak syna i właśnie jemu przekażę majątek rodzinny. Na
pewno ucieszy się ze spotkania z tobą. Posiedź tu chwilkę sama, pójdę go uprzedzić i zaraz
was poznam.
Usiadła bez słowa, a Wiktor wyszedł. Günter czekał już w gabinecie. Przywitali się
serdecznie, jak zwykle.
- Czy sprowadza cię coś ważnego, Günterze? - spytał ordynat nieco podenerwowany.
Günter uśmiechnął się.
- Widzę, wuju, że zapomniałeś o zaproszeniu mnie na kolację, gdy spotkaliśmy się
dziś rano. Mieliśmy omówić także kilka spraw dotyczących Valbergu i kazałeś mi przyjść
nieco wcześniej. Domyślam się, że mnie nie oczekiwałeś.
Wiktor złapał się za głowę.
- Naprawdę?! Zupełnie wyleciało mi z głowy.
- Nie chcę ci sprawiać kłopotu, wuju. Zaraz sobie pójdę.
- Nie, nie! Pozwól mi się skupić. Wybacz, ale zdarzyło się coś, co zupełnie wytrąciło
mnie z równowagi.
- Chyba nic strasznego, wuju? - zatroskał się Günter.
Baron uśmiechnął się.
- No, zależy jak na to spojrzeć, ale co by nie powiedzieć, jest to bardzo radosna
wiadomość - rzekł, chwytając jeden z guzików marynarki Güntera. Zrobił przy tym komiczną
minę. - Popatrz na mnie, mój chłopcze. Czy ja wyglądam na szczęśliwego tatusia?
Günter pokręcił gwałtownie głową.
- Ty? W żadnym wypadku.
- Hm! Więc wyobraź sobie, że w przyszłym sezonie wystąpię w roli ojca
prowadzącego córkę na bal.
- Nie, to przekracza granice mojej wyobraźni.
- Mojej też. Radzę ci się z tym oswoić i nie dziwić się przypadkiem. Ja również muszę
najpierw przywyknąć.
Günter patrzył zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć.
- Wuju Wiktorze, czy ty się dobrze czujesz?
Baron wybuchnął śmiechem.
- Chyba nie podejrzewasz mnie o sklerozę? Nie jestem też pijany, zapewniam cię.
Wszystko, co powiedziałem, jest prawdą. Posłuchaj: jak wiesz, moja była żona niedawno
umarła. Gdy dziś po południu wróciłem z klubu, zastałem w pokoju przyjęć pewną młodą
damę, która zwracała się do mnie per „ojcze” i stanowczo oświadczyła, że chce zamieszkać u
mnie na zawsze.
Günter nie mógł ukryć zdziwienia. Z ust wyrwało mu się ciche: „A niech to wszyscy
diabli”.
- Ja także miałem ochotę przekląć, ale wziąłem się w garść. Czy możesz wczuć się w
moje położenie?
Günter roześmiał się.
- Wybacz, ale byłoby mi trudno.
- Ale potrafisz sobie wyobrazić, jak śmiesznie będę wyglądał w towarzystwie dorosłej
córki?
Młody baron spoważniał.
- Dlaczego myślisz, że śmiesznie? Pod wisielczym humorem ukrywasz chyba obawę,
że w nowej sytuacji czekają cię różne niedogodności.
- Chwała Bogu, że przynajmniej ty starasz się mnie zrozumieć i nie traktujesz od razu
jak człowieka bez serca. Z tobą, jak widzę, znajdę wspólny język. Oczywiście, zjemy razem
kolację. Musisz dotrzymać mi towarzystwa, bo inaczej pogrążę się zupełnie. Poczekaj z pół
godzinki, a ja w tym czasie odwiozę córkę do hrabiny Tronsfeld. Zajmie się Ritą do czasu, aż
przemebluję trochę moją willę. Wyobrażasz sobie, ile to będzie roboty?
Günter rozejrzał się po gabinecie. Na biurku i meblach pełno było fotografii ślicznych
kobiet: prawdziwa galeria piękności! Artystki, aktorki w dość odważnym negliżu, jakieś
pamiątki, rękawiczki prosto z Paryża, czego tam nie było!
- Oj, tak. To mogę sobie wyobrazić - skwitował młody Valberg.
- No dobrze. Porozmawiamy o tym przy innej okazji. Chodź, przedstawię ci Ritę,
tylko posłuchaj: masz być dla niej miły. Rozumiesz? Jest troszeczkę onieśmielona i po
ciężkich przeżyciach zupełnie przygnębiona. Szczerze mi jej żal. Opowiem ci potem o
wszystkim.
- Czego ty się boisz, wuju? Dlaczego miałbym być niedobry dla kuzyneczki? Zawsze
chciałem mieć siostrę, którą mógłbym bronić, więc jeżeli pozwolisz, zaopiekuję się twoją
córką jak brat.
- Oczywiście, że pozwalam. Jeśli będziesz miał trochę czasu, odwiedzaj ją w
najbliższych dniach, bo nie chcę, żeby dokuczała jej samotność. Poza tym Rita bardzo
ciekawie opowiada, więc ty także skorzystasz i szybko zapomnisz o Carry, nie mówiąc już o
tym, że odciążysz od obowiązków mnie.
- Możesz na mnie liczyć, wuju. To sprawa honoru, a kuzyneczka powinna być ze mnie
jako kawalera zadowolona.
- Cieszę się. Chodźmy więc.
Rita wstała i z szeroko otwartymi oczyma przyglądała się przystojnemu kuzynowi,
jakby zobaczyła księcia z bajki. Günter także wydawał się zaskoczony.
- Cieszę się, że mogę panią poznać, kuzynko. Z prawdziwą przyjemnością gotów
jestem spełnić każde pani polecenie - rzekł serdecznym tonem.
- O Boże, ja nawet się nie spodziewałam, że mam jakichś kuzynów. Bardzo się cieszę.
To naprawdę wielkie szczęście wiedzieć, że się kogoś ma.
Günter miał ochotę przygarnąć ją do siebie jak starszy brat swoją małą siostrzyczkę.
- Myślę, że będziemy w bliskiej przyjaźni, droga Rito.
- Bardzo bym chciała, ale muszę od razu uprzedzić, żeby pan później nie żałował:
potrafię być czasami nieznośna. Tak przynajmniej twierdzili moi najbliżsi. Tato jeszcze nie
zdążył tego powiedzieć.
Młody Valberg roześmiał się. Jego serdeczny, szczery śmiech zapadł jej głęboko w
sercu niby dźwięk złocistych dzwoneczków. Zapamiętała go i zrobiło jej się raźniej.
- Trudno mi uwierzyć, że pani potrafi być nieznośna, droga kuzynko. Jest pani na to
zbyt szczera, a z oczu patrzy pani sama dobroć.
Rita poczerwieniała, a na jej ustach pojawił się ten uroczy uśmiech, który tak
zachwycił Wiktora. Właśnie on objął córkę ramieniem i rzekł:
- Skoro już zaakceptowaliście siebie jako kuzynostwo, przestańcie wreszcie z tym pan,
pani. Raz, że to niewygodne, a dwa - w rodzinie to wręcz nie wypada.
Günter podał rękę Ricie.
- Mogę ci mówić po imieniu, kuzynko?
Skinęła, wciąż uśmiechnięta.
- Oczywiście, że pan może.
- A jednak pan? Na imię mam Günter.
Zawahała się przez chwilę, trochę jeszcze onieśmielona.
- Dobrze, Günterze, możesz mi mówić po imieniu - wyrzuciła z siebie szybko, jednym
tchem.
- Brawo! - włączył się Wiktor. - Na dziś musi wam to wystarczyć. Czeka nas hrabina
Tronsfeld i nie wypada się spóźnić. Poczekaj na mnie, Günterze, znajdź sobie tymczasem
jakieś zajęcie.
Günter podał Ricie płaszcz, jak przystało na „starszego brata”. Powiedziawszy jakieś
dowcipne zaproszenie, podał jej rękę i odprowadził do samochodu. Gdy wsiadła, zagadnął:
- Czy pozwolisz, że przyjdę jutro spytać, jak ci się spało?
- Dlaczego by nie? Będzie mi bardzo miło.
- Zatem do zobaczenia, kuzynko.
- Do widzenia, kuzynie.
Wiktor usiadł obok Rity, a samochód natychmiast ruszył z miejsca.
- No, myszko, jak podoba ci się nowy krewniak? - spytał Wiktor.
Rita rozłożyła ręce, przypomniawszy sobie miłe słowa, które usłyszała przed chwilą.
- On jest dla mnie taki dobry, tato - zawołała radośnie.
Wiktor wzruszył się i chwycił córkę za rękę.
- Czy dla ciebie można być niedobrym?
- Och, jak jestem uparta i mam zły humor, to chyba można. Gdyby tak nie było, mama
nie musiałaby mnie tak często karać. Ale kiedy traktuje się mnie po dobroci, nigdy nie
wpadam w złość.
Uśmiechnął się.
- Nie widzę innej rady, jak traktować cię po dobroci.
Przytuliła rękę Wiktora do swojego policzka.
- Boże, jestem taka szczęśliwa!
Samochód zatrzymał się przed domem generałowej Tronsfeld.
Hrabina przyjęła Ritę bardzo serdecznie, po matczynemu, wiedząc, że dziewczynie
będzie smutno, gdy ojciec zaraz zechce zostawić ją samą. Obiecał, że jutro rano przyjdzie
znowu.
- Pozdrów ode mnie Güntera! - zawołała, gdy już wychodził.
Popatrzył na córkę trochę zdumiony.
Dopiero w samochodzie przyszła mu do głowy genialna myśl, w jaki sposób raz na
zawsze uwolnić się od obowiązków związanych z Ritą: przecież można ją wydać za Güntera!
Sam pomysł wydał mu się znakomity. Tylko co na to Günter? Przeżył ostatnio wielki
zawód. Carry von Platen była dla niego stracona. Serce w takich wypadkach jest wyjątkowo
podatne do związania się z kimś innym; tak przynajmniej przypuszczał Wiktor. Rita wkrótce
dojdzie do siebie, nabierze kształtów i kolorów i stanie się naprawdę śliczną kobietą.
Gdyby Günter ożenił się z nią, uwolniłby ojca od wszelkiej odpowiedzialności. I nie
tylko to! Rita otrzymałaby ordynację, mimo że zgodnie z prawem Wiktor nie mógł jej
przekazać! Günter zaś byłby idealnym mężem, jakiego każdy kochający ojciec życzyłby
swojej córce. Lubił tego chłopca, a żeniąc go z Ritą zapewniłby mu nie tylko ordynację
Valbergu, ale także spadek całego majątku. Na pewno Günter nie znajdzie lepszej kandydatki
na żonę.
Co za świetna okazja! Günter i Rita - tak dobranej pary nikt nie znajdzie na całym
świecie! Chyba uda się ich skojarzyć bez większych trudności? Można im trochę pomóc...
Nareszcie Wiktor znalazł sposób na uwolnienie się od córki.
W tym samym czasie także Günter rozmyślał nad przyszłością Rity i wuja Wiktora.
Przechadzał się po pokojach willi i ogarnął go śmiech, gdy wyobraził sobie, co też wuj
pocznie z wszystkimi pamiątkami po swoich kochankach. Mówił, że czeka go
przemeblowanie, a tu zanosiło się na trzęsienie ziemi.
Baron wrócił tymczasem i obaj z Günterem prawie w milczeniu zasiedli do stołu. Nie
odzywali się także w czasie kolacji, dopiero gdy zapaliwszy papierosa przenieśli się w pobliże
kominka, do palarni urządzonej w stylu mauretańskim, Valberg opowiedział Günterowi
historię Rity. Nie ukrywał, że rozmawiał z generałową Tronsfeld mając nadzieję, że
zaproponuje mu zajęcie się córką, gdy tymczasem ona zdecydowanie odmówiła i
przypomniała o ojcowskich obowiązkach. Był rozczarowany.
Günter słuchał uważnie i żal mu było biednej Rity, ale potrafił też wczuć się w
sytuację wuja. Zastanawiał się, jak mógłby obojgu pomóc wyjść z kłopotów. Nagle
wyprostował się i rzekł:
- Mam pewien pomysł, wuju Wiktorze, który - jak mi się wydaje - na początek
mógłby rozwiązać twój problem, dopóki nie oswoisz się z myślą, że Rita zamieszka z tobą.
- Ciekawe! Zamieniam się w słuch.
Na jasno oświetlonej lampą twarzy Güntera widać było błysk radości, że może w
czymś pomóc swojemu wujowi i dobroczyńcy. Powoli przeciągnął szczupłą, mocną dłonią po
włosach.
- Mieliśmy razem wyjechać do Valbergu. Co by było, gdybyśmy zabrali tam także
Ritę? Mógłbyś przedłużyć swój pobyt, a na tych kilka przyjęć, które zostało do końca sezonu,
pojedziesz po prostu z Valbergu. Rita zostanie w zamku, a ty za każdym razem wrócisz do
niej. Wiosną jest tam naprawdę pięknie. Wiejskie powietrze dobrze zrobi i tobie, i Ricie. Jest
taka blada! W zamku jest tyle wolnych pomieszczeń, że żadne przeróbki i przemeblowania
nie będą konieczne. Są kompletnie wyposażone pokoje dla kobiet. Rita może je zająć i cały
czas będzie przebywała w ojcowskim domu. Ty zaś spokojnie możesz planować, co robić
dalej.
Wiktor zerwał się na równe nogi i wyciągnął przed siebie ręce, jakby przed chwilą
uwolnił się z kajdan. Pomysł Güntera był znakomity! W Valbergu okazji do bliższego
poznania się Rity i Güntera będzie na pewno więcej niż tu, w mieście. Jeżeli tylko zauważy,
że córka wykazuje zainteresowanie kuzynem, Wiktor da Günterowi jakiś znak albo powie mu
wprost, że życzy sobie, aby się pobrali. W każdym razie nie musi się z tym spieszyć, a
Valberg bardziej nadawał się do zamieszkania razem z córką niż jego kawalerska willa.
Promieniejąc z radości uścisnął dłoń dalekiego bratanka.
- Co za wspaniały pomysł, Günterze! Naprawdę, bardzo się cieszę. Że też sam na to
nie wpadłem! Oczywiście, w Valbergu będzie Ricie znacznie wygodniej, a ja, tak czy inaczej,
planowałem spędzić tam kilka tygodni. Złożyłeś już rezygnację? Jak myślisz, kiedy
moglibyśmy wyjechać?
- Dwa tygodnie i będę gotów.
Baron usiadł w fotelu i zapalił papierosa.
- Doskonale! Za czternaście dni i tak będzie już po sezonie. Nie przyjmę żadnych
nowych zaproszeń. Wyjedziemy do Valbergu, a hrabina Tronsfeld rozpuści wśród znajomych
wiadomość o przybyciu mojej córki. Przynajmniej nie będę się musiał nikomu tłumaczyć. Do
licha, chyba bym tego nie przeżył! A moja myszka na pewno się ucieszy z twojego
towarzystwa, Günterze, bo jak sądzę, bardzo przypadłeś jej do serca. Jest zachwycona, że
byłeś dla niej taki dobry, i jeszcze przy pożegnaniu prosiła, żeby przekazać ci pozdrowienia.
Wiktor powiedział to jednym tchem, patrząc spod oka na reakcję Güntera. Jako
doświadczony mężczyzna wiedział, że zarówno podrażniona męska próżność, jak i
współczucie często prowadzą wprost do miłości.
Z zadowoleniem zauważył, że młodzieniec uśmiechnął się lekko.
- Mój Boże! Biedna dziewczyna rzeczywiście musiała przeżyć koszmar, skoro kilka
ciepłych słów zrobiło na niej tak wielkie wrażenie.
Wiktor westchnął:
- O tak! Życie nie szczędziło jej razów, a co najgorsze - również z mojej winy.
Niestety, nie wiedziałem, że matka traktuje ją źle, głównie dlatego, że jest moją córką. Mam
nadzieję, że przynajmniej w małżeństwie dziewczyna będzie miała szczęście i kochający mąż
wynagrodzi jej to, co straciła w dzieciństwie.
Günter popatrzył nagle na wuja.
- Właściwie, ile Rita ma lat?
- Prawie dziewiętnaście.
- Naprawdę? - zdziwił się. - Nie dałbym jej więcej niż siedemnaście.
- Na tyle wygląda, gdyż jest drobna i szczupła.
- A do tego nieco nieśmiała i przestraszona. Biedactwo, muszę ją traktować
wyjątkowo uprzejmie.
Rozmowa przeciągnęła się do późnej nocy. Günter po raz pierwszy od zaślubin Carry
von Platen poczuł się w nieco lepszym nastroju.
Gdy wracał do domu w chłodną, gwieździstą zimową noc nie myślał już, jak
przedtem, o pięknej pułkownikównie, a o biednej małej kuzyneczce.
Rita po przeżyciach poprzedniego dnia przespała całą noc kamiennym snem. Siedziała
teraz przy śniadaniu z generałową Tronsfeld, bawiąc ją miłą, serdeczną rozmową.
Hrabina słuchała z przyjemnością, nie mogąc oderwać oczu od drobnej twarzy
dziewczyny, widząc w niej wyraźnie rysy Wiktora Valberga.
Nie uszło też jej uwadze, że baronówna niezbyt dbała o swój wygląd, o strój i fryzurę.
Z pewnością nikt nie troszczył się o dziewczynę i nie nauczył jej podstawowych zasad. Nikt
też nie postarał się, by uwypuklić zalety tej młodej damy. Jej piękne, ciemne włosy
połyskujące w świetle słońca niczym dojrzałe kasztany, były stanowczo zbyt ciasno upięte
wokół kształtnej głowy. Czarna suknia, co prawda z delikatnej tkaniny i wykończona
jedwabiem, była źle skrojona i niedopasowana do szczupłej sylwetki, zupełnie zacierając
zgrabną figurę.
Dziewczyna wyglądała na wychudzoną, choć bez śladów jakiejś choroby. Przy
odpowiednim odżywianiu nabierze trochę ciała, a blade policzki odzyskają rumieńce. Hrabina
postanowiła zająć się Ritą. Kupi jej odpowiednie stroje i koniecznie namówi do zmiany
uczesania, a wkrótce z niepozornej wystraszonej dziewczynki wyłoni się urocza, powabna
młoda dama.
Hrabina wypytywała o rzeczy pozostawione w Dusseldorfie, które ojczym miał
przysłać, ale z relacji Rity wynikało, że nie było wśród nich niczego godnego uwagi. Innymi
słowy, dziewczynę trzeba będzie wyposażyć od nowa. Dwie żałobne suknie to stanowczo za
mało. Musi o tym porozmawiać z baronem.
Śniadanie dawno już się skończyło, a obie kobiety wciąż jeszcze siedziały przy stole.
Sztywne, oficjalne „pani hrabino” i „baronesso” ustąpiły miejsca „drogiej cioci” i „kochanej
Ricie”.
Rita promieniała ze szczęścia i zapewniała ciotkę hrabinę, że jest kochaną, wspaniałą
kobietą, i raz po raz upewniała się, czy jej zdaniem ojciec rzeczywiście ucieszył się z
odzyskania córki.
Generałowa stanowczo potwierdziła. Opowiadała o różnych zdarzeniach z życia
Wiktora świadczących o jego dobrych cechach charakteru. Był człowiekiem powszechnie
lubianym, nie mającym chyba żadnych wrogów, zawsze gotowym iść z pomocą
potrzebującym. Jednym z ostatnich dowodów jego wielkoduszności było przekazanie
ordynacji Günterowi.
Rita słuchała niemal z nabożeństwem. Zawsze, gdy czuła się bardzo osamotniona i
smutna, wyobrażała sobie, jak pięknie będzie jej kiedyś u ojca.
Cóż, powitanie nie wypadło może zbyt efektownie, ale przecież zjawiła się zupełnie
niespodzianie, a wskutek długiej rozłąki ojciec odwykł i stał się prawie kimś obcym.
Przestraszył się nowych obowiązków i zupełnie nie wiedział, od czego zacząć. Ciotka hrabina
cierpliwie wyjaśniała Ricie sytuację ojca. Nie wszystko było tak proste, jak sobie to
wyobrażała. Dobrze, że generałowa pomogła wybrnąć z kłopotów. Wszyscy byli tu tak
dobrzy: i hrabina, i ojciec, i kuzyn Günter.
- Mój kuzyn Günter - powtórzyła sama do siebie i westchnęła.
Gdy zameldowano przybycie Güntera Valberga, na twarzy Rity pojawił się różowawy
rumieniec, jej oczy otworzyły się szeroko, błysnęły radośnie, a usta rozchyliły się, jakby
zamierzały wydać okrzyk szczęścia. Ale nie odezwała się ani słowem. W porę przypomniała
sobie, że jako młoda dama powinna panować nad swoimi emocjami.
Był koniec lutego, a niespodziewane wiosenne podmuchy ciepłego powietrza
przyprawiały wszystkich o zawroty głowy. W sercu Rity także budziła się wiosna, gdy dwoje
męskich oczu serdecznie i ciepło wpatrywało się w nią, a męskie usta składały pocałunek na
jej smukłej dłoni.
Günter nawet nie przypuszczał, że zrobił na dziewczynie tak wielkie wrażenie. Skąd
mógł wiedzieć, że znalazł się w świecie jej marzeń o księciu z bajki? Ten wyśniony książę
miał rysy Güntera i wyciągał do Rity rękę, by zaprowadzić ją do krainy cudów.
W tej samej chwili zjawił się też ojciec. Rita rzuciła się do niego z otwartymi
ramionami i wtuliła twarz w jego piersi, jakby chciała mu powierzyć swój cudowny nastrój.
Pogłaskał ją po głowie, dotknął policzka i pocałował.
- Dobrze spałaś, myszko?
- Cudownie, tatusiu! - zawołała i pokazała mu bukiet czerwonych róż i bombonierkę
od Güntera. Patrzyła przy tym na młodego barona wprost promieniejąc ze szczęścia.
Wiktor mógł być zadowolony. Żartował jeszcze przez chwilę, a potem oznajmił córce
i generałowej, że zamierza przenieść się do Valbergu, gdzie i tak musiałby pojechać z
Günterem.
Hrabina przyjęła tę decyzję z zadowoleniem. W zaciszu wiejskiej posiadłości ojciec i
córka prędzej zbliżą się do siebie niż w hałaśliwym mieście, gdzie baronowi obowiązki
towarzyskie zajęłyby zbyt dużo czasu.
Günter opowiadał o Valbergu w samych superlatywach. Rita słuchała jak urzeczona,
podczas gdy ojciec z hrabiną omawiali na uboczu sprawę wyposażenia młodej damy. O tym,
że trzeba kupić wszystko nowe, zadecydowano już na początku. Wiktor dał generałowej
wolną rękę co do wydatków. Był jej szczerze wdzięczny.
- Jest pani ze mnie zadowolona, hrabino? - spytał na koniec.
Kiwała głową uśmiechając się.
- Wiedziałam, że ojcowskie serce nie da się zagłuszyć byle drobnostkami. Będzie pan
bardzo szczęśliwy mając córkę przy sobie.
Wiktor czuł się trochę nieswojo, gdyż w głębi duszy żywił ogromną nadzieję, że
jednak uda mu się czym prędzej uwolnić od ojcowskich obowiązków. Pocieszał się, że mimo
to zrobi wszystko, by Rita była szczęśliwa.
3
Ślub Carry von Platen miał odbyć się już w połowie marca. Narzeczony stanowczo
oświadczył, że nie życzy sobie czekać zbyt długo. Carry w wielu sprawach próbowała
postawić na swoim, ale co do terminu ustąpiła natychmiast.
Günter Valberg unikał jej wszelkimi sposobami. W mieście mu się udawało, ale gdy
zamieszka w zamku, niedaleko Cronersheim, będzie musiał utrzymywać kontakty z
sąsiadami. Dlaczego tak nagle zależało jej na spotkaniach z Günterem, sama nie wiedziała.
Nie zastanawiała się nad swoimi uczuciami, aż tu niespodziewanie obudziła się tęsknota do
dawnej miłości. Była pewna, że Günter wciąż ją kocha, że będzie kochał, chociaż teraz czuje
do niej żal, że złamała dane mu słowo. Musi zrobić wszystko, by podtrzymać w nim tę
miłość. Jego żoną nie będzie, ale chce mieć jego serce.
Od ojca Carry dowiedziała się, że Günter przeniesie się do Valbergu na początku
marca. Do końca kwietnia trwać będzie jej podróż poślubna, a wreszcie w maju zamieszka z
mężem w Cronersheim. Zrobi wszystko, by stosunki sąsiedzkie rozwinęły się natychmiast.
Snując takie plany, Carry zgodziła się na przyśpieszony termin ślubu z Cronerem.
Informacja, że niespodziewanie pojawiła się córka barona Valberga, że mieszka
tymczasem u hrabiny Tronsfeld, ale wkrótce przeniesie się wraz z ojcem i Günterem do
zamku, wzbudziła od razu wielkie zainteresowanie Carry, przechodząc niebawem w zazdrość.
Inna kobieta w pobliżu Güntera? Tego Carry znieść nie mogła, ale nie wypadało zadzierać z
baronówną, wręcz przeciwnie - przy dobrych z nią stosunkach odwiedziny w Valbergu i
Cronersheim nie wzbudzą niczyich podejrzeń.
Dlaczego nie zacząć już dzisiaj? Carry porozmawia z matką i namówi ją na wizytę u
hrabiny. Pani pułkownikowej nie trzeba było długo przekonywać. Carry była zachwycona.
Drobna, niepozorna i nieśmiała Rita w żaden sposób nie mogła konkurować ze śliczną, pełną
wdzięku, uroczą rywalką. Ta zaś potraktowała ją niezwykle serdecznie. Młode dziewczyny
zazwyczaj odnoszą się do siebie bardziej oschle, formalnie, o ile nie z lekka tylko ukrywaną
wrogością. Carry zapewniała Ritę, że gdy zamieszka w Cronersheim, zaprosi ją z wizytą, że
bardzo jej przypadła do serca i chciałaby się zaprzyjaźnić. Młoda baronówna słuchała jak
zauroczona. Hrabina tymczasem z niesmakiem patrzyła na wdzięczącą się Carry. Miała
dziwne przeczucie, że wyznania te są nieszczere.
Rita i Carry spotkały się znowu, gdy robiły zakupy w tym samym domu mody.
Przywitały się bardzo wylewnie, a Rita nie myślała nawet o tym, co wybierała towarzysząca
jej hrabina, tylko cały czas zachwycała się uroczą i miłą „przyjaciółką”.
Z Günterem udało się Carry spotkać raz tylko w towarzystwie. Gdy zostali przez
chwilę sami, powiedziała mu, że poznała Ritę i zamierza zaprosić ją do Cronersheim.
Obserwowała przy tym dokładnie twarz Güntera: pozostała niezmieniona! Powiedział jakąś
niewiele znaczącą formułkę grzecznościową i rozglądnął się dookoła z obojętną miną. Dla
Carry był to znak, że Rita go nie obchodzi.
- Niech pan się na mnie nie gniewa, Günterze. Ja tak bardzo cierpię. Sama nie wiem,
dlaczego uległam rodzicom i zgodziłam się wyjść za tamtego. Ale jeżeli pan powie choć
słówko, Günterze, zerwę z Cronerem i będę twoja - rzekła zdenerwowana, rzucając wszystko
na jedną kartę.
Günter poczuł, jak burzy się w nim krew. Wyznanie Carry zmąciło jego spokój. Myśli
kłębiły się w głowie jak oszalałe. Już gotów był wziąć ją w ramiona i krzyknąć: Rzuć Cronera
i wyjdź za mnie! - ale się powstrzymał. Nie, ta kobieta, która tak lekkomyślnie bawi się
uczuciami innych, nie zasługuje na zaufanie. Chce wyjść za niego tylko dlatego, że
odziedziczył ordynację. Zmysły ciągnęły go jeszcze, ale serce już zobojętniało. Było to
bolesne uczucie, jednak zupełnie jasne i jednoznaczne.
Carry zauważyła, że się zawahał, że jej słowa zrobiły na nim wrażenie, ale nie
domyśliła się, że w jego sercu zrobiła się już pustka.
- Günterze, ja kocham tylko ciebie, nikogo innego - dodała, próbując rozwiać jego
wątpliwości.
Spojrzał jej prosto w oczy: błyszczały niczym rozpalone do białości węgle. Stracił
cały szacunek, który jeszcze dla niej zachował. Te płomienne oczy nie patrzyły szczerze.
- Zamilcz! Odejdź ode mnie i nie wchodź mi już w drogę! - rzekł chłodno, odwrócił
się i odszedł.
Carry skuliła się i osłupiała. Nie zrozumiała słów, które wypowiedział, ale
instynktownie wyczuła, że nie jest mu całkiem obojętna, że ma jeszcze na niego wpływ. Z
pewnością uniósł się honorem i nie chce, żeby zerwała z Cronerem. To chyba chciał
powiedzieć odchodząc. W tej sytuacji nie mogła raczej liczyć na małżeństwo z Günterem.
Przed ślubem nie spotkali się już ani razu.
Günter cieszył się, że nie będzie musiał uczestniczyć w tej ceremonii, gdyż w tym
czasie wraz z wujem i Ritą przeniesie się do Valbergu.
Dni mijały szybko. Hrabina skompletowała całą wyprawę Rity, nadeszły też jej rzeczy
z Dusseldorfu, ale wśród paczek nie znalazł się choćby krótki list od ojczyma czy
przyrodniego rodzeństwa.
Za radą generałowej Rita napisała do nich serdeczne pismo, w którym przeprosiła za
ucieczkę z domu i podziękowała ojczymowi za opiekę w jego domu przez tyle lat. W nowych
warunkach zapomniała już o wszystkich cierpieniach, jakie przeżyła, i nie czuła do nikogo
żalu. Niestety, nikt nie raczył odpowiedzieć na jej list.
Hrabina przeglądnęła przysłane rzeczy i odrzuciła wszystko, co jej zdaniem będzie
Ricie nieprzydatne. Brakujące części garderoby zaraz się dokupi; z pewnością będą lepsze i
ładniejsze od dotychczasowych. Wśród nowo zakupionych rzeczy znalazło się oprócz
czarnych sukien także kilka białych, skromnych, ale za to bardzo gustownych. Zdaniem
hrabiny, dla barona widok córki ciągle ubranej na czarno byłby zbyt przygnębiający.
Günter uzyskał już zwolnienie z wojska i urządził specjalne przyjęcie, na którym
pożegnał się z przyjaciółmi. Kilku z nich zaprosił do Valbergu na urlop.
Nadszedł dzień wyjazdu. Nowa pokojówka była już od kilku dni w zamku, by wraz z
ochmistrzynią pracującą tam od wielu lat przygotować pokoje na przyjęcie gości, a właściwie
nowych lokatorów. Baron zadbał, by niczego nie brakowało. Po serdecznym pożegnaniu z
hrabiną Tronsfeld Rita odjechała z ojcem i kuzynem Günterem na dworzec.
Stare zamczysko z potężną wieżą w części środkowej, górującą nad długimi
dobudowanymi skrzydłami bocznymi, zrobiło na Ricie imponujące wrażenie.
W Valbergu miała rozpocząć nowe życie. Dotychczas musiała liczyć się ze
wszystkimi, samodzielnie nie mogła podjąć żadnej decyzji. Tutaj zaś mogła robić, co chciała,
wszystko zależało tylko od niej. Rozśmieszało ją zachowanie ojca i Güntera, którzy
traktowali ją jak prawdziwą wielką damę i starali się odgadywać każde jej życzenie. Było to
zupełnie nowe przeżycie dla Rity i na początku trochę krępujące.
Ale w Valbergu czuła się cudownie. Nastawała wiosna, a zamek pogrążał się w
urzekającej zieleni otaczającego go starego parku.
Najbardziej cieszyła się, gdy ojciec i Günter nie byli zajęci i we troje mogli razem
spacerować wśród drzew.
Günter okazywał kuzynce iście braterskie przywiązanie. Wzruszał się za każdym
razem, gdy wybuchała radością na miłe, serdeczne słowo, najdrobniejszy gest sympatii.
Baron Wiktor z zadowoleniem obserwował tych dwoje coraz bardziej rozumiejących
się młodych ludzi i snuł potajemnie swoje plany. Günter tymczasem, absolutnie nieświadom
zamierzeń wuja, nawet nie próbował patrzeć na Ritę innymi niż braterskimi oczyma.
Wydawała mu się bardzo dziecinna, zarówno pod względem zachowania, jak i wyglądu, i
dlatego traktował ją jak dużo młodszą siostrzyczkę.
Okazało się, że Rita nigdy nie jeździła konno. Jak mogłaby zwiedzić przepiękną
okolicę, jeżeli nie na grzbiecie wierzchowca?
Günter chętnie podjął się roli nauczyciela jeździectwa, a młoda adeptka okazała się
wyjątkowo pojętną uczennicą. Oboje cieszyli się z postępów i wkrótce Rita mogła już
wyruszyć na pierwszą przejażdżkę w towarzystwie obu panów, choć ciągle jeszcze pod
dyskretną pieczą Güntera. Dziewczyna była zachwycona. Czasami nie potrafiła zapanować
nad sobą, popędzała konia do przodu i, stając w strzemionach, odwracała pięknego, rasowego
kasztanka; śmiejąc się z radości czekała, aż Günter i ojciec podjadą do niej.
Obaj panowie cieszyli się wraz z nią. O nudzie nie było mowy. Tematy do rozmowy
sypała dosłownie jak z rękawa albo też, zachwycając się byle drobnostką, wywoływała salwy
śmiechu.
Wiktor dziwił się, że tym razem pobyt w Valbergu wcale go nie nużył. Z pewnością
nie była to tylko zasługa Güntera, z którym zawsze rozumieli się doskonale, ale do dobrego
nastroju przyczyniła się głównie Rita. Uroki wiosny oddziaływały jednakowo na wszystkich.
Stary bywalec salonów i ulubieniec kobiet z zachwytem obserwował, jak z niepozornego
pączka córka rozkwitała niczym śliczny kwiat, dosłownie na jego oczach.
Pokojówka spisywała się doskonale i ściśle stosowała się do rad hrabiny Tronsfeld.
Przede wszystkim zmieniła uczesanie swojej podopiecznej. Wspaniałe włosy Rity nie były
już tak ciasno opięte wokół głowy, ale starannie choć luźno związane z tyłu. Suknie
dopasowane do sylwetki podkreślały jej elegancką szczupłość. Baronówna wyglądała
naprawdę uroczo i powabnie.
Pewnego dnia zapowiedziano gości. Nie była to bynajmniej pierwsza wizyta, gdyż
prawie wszyscy sąsiedzi odwiedzili już Valberg tej wiosny, ale za to najważniejsza. Przyszedł
Franz Croner z żoną. Na początku maja wrócili z podróży poślubnej do Cronersheim i
wypadało przywitać się z sąsiadami. Carry nalegała, żeby najpierw odwiedzić Valberg.
Rzekomo nie mogła doczekać się spotkania z baronówną Ritą.
Czekało ją niemiłe rozczarowanie. Musiała przyznać, że w krótkim czasie niepozorna
rywalka zmieniła się nie do poznania, ale i tak - według jej oceny - wciąż jeszcze nie mogła
równać się z nią, więc nie stanowiła żadnego zagrożenia. Jej obecność w zamku Valberg była
wręcz pożądana i sprzyjała planom Carry: posłuży za pretekst do częstych, niczym nie
skrępowanych wizyt.
Rita nie mogła oderwać oczu od pięknej pani Croner, jej wytwornej sukni wizytowej.
Wyglądała jeszcze ładniej niż przed ślubem.
Carry zauważyła zachwyt dziewczyny, a stwierdziwszy, że z Günterem łączą ją tylko
braterskie więzy, nie okazała zazdrości, wręcz przeciwnie - potraktowała rywalkę bardzo
serdecznie.
Dla Güntera ponowne spotkanie z Carry okazało się trudniejsze, niż się spodziewał.
Zdenerwował się. Widok dawnej ukochanej zafascynował go i przytłoczył, wręcz oszołomił i
tylko dzięki ogromnemu wysiłkowi Günter nie uległ na nowo jej czarowi.
A Carry bardzo na tym zależało. Gdy Croner zbyt nachalnie przytulał ją, chcąc
podkreślić, że jest jego własnością, błagalnym wzrokiem patrzyła prosto w twarz Güntera,
jakby wzywając jego pomocy. Młody baron z trudem zachowywał spokój. Czerwienił się, to
bladł, a serce Carry biło coraz radośniej. On wciąż ją kochał! Nie dopuszczała do siebie
myśli, że mogło być inaczej.
W małżeństwie nie czuła się szczęśliwa. Dopiero po ślubie zrozumiała, że sprzedając
się Cronerowi zgotowała sobie piekło na ziemi. W rozpaczy pocieszała się, że zrobiła to nie
zdając sobie sprawy, co ją czeka, i obiecywała, że musi zrobić wszystko, by uwolnić się z
tych więzów.
Dziś także, już w czasie pierwszej wizyty w Valbergu, znalazła sposób, by
porozmawiać z Günterem na osobności. Wiktor musiał podejść do telefonu, a Rita uparła się,
że pokaże panu Cronerowi swojego wierzchowca. Günter zaproponował, żeby pójść do stajni
razem. Carry złapała się za głowę.
- O, nie! Czuję nadchodzącą migrenę. Wolałabym tu poczekać, ale niech pan zostanie
ze mną - poprosiła, a gdy Rita z Cronerem odeszli już dość daleko, dodała: - Chyba nie boi się
pan zostać ze mną przez kilka chwil? Ach, Günterze, gdybyś wiedział, jak ja się męczę!
Gdybyś wiedział, jak ja za tobą tęsknię!
W jej wypowiedzianych półgłosem słowach nie było przesady. Tym razem zabrzmiały
szczerze i przekonywająco. Günter stał przy kominku w drugim rogu pokoju. Przy tej
odległości Carry nie mogła widzieć, że zbladł i ze wszystkich sił próbował się opanować.
Jeżeli teraz ulegnie, będzie stracony.
- Szanowna pani, nie rozumiem, czym zasłużyłem na takie wyróżnienie - rzekł
szorstko.
- Zasłużyłem? Czy wszystko trzeba rozpatrywać w kategorii zasług? Nie bądź dla
mnie tak surowy, Günterze. Musisz wiedzieć, że poniosłam już okrutną karę. Na pociechę
pozostaje mi jedynie myśl, że od czasu do czasu będę mogła cię zobaczyć.
Günter żachnął się.
- Wolałbym, żeby mnie pani unikała. Tak będzie lepiej... dla pani.
- A dla ciebie? - spytała cicho.
Już miał odpowiedzieć, gdy zajęci żywą rozmową, do pokoju weszli Rita i Croner.
Rita podeszła do młodego barona.
- Wyobraź sobie, Günterze, pan von Croner od razu odgadł, że mój Goldboy pochodzi
od klaczy Lady Bless! - rzekła z uśmiechem i poufale przytuliła się do jego ramienia.
Günter odetchnął z ulgą czując, jak pod dotknięciem ręki Rity zaczyna odzyskiwać
spokój. Serce biło mu znów równo i miarowo.
Croner roześmiał się nieco rubasznie.
- Tak, tak, szanowna baronówno, na koniach i ba... chciałem rzec kobietach, to ja się
znam! Dodam, że...
Carry z niesmakiem przerwała mu w pół słowa:
- Cieszę się, droga Rito, że pani jest już w Valbergu. Mam nadzieję, że będziemy się
często odwiedzać. Zapraszam do Cronersheim. Tu, na wsi trudno o dobrych przyjaciół;
musimy trzymać się razem.
- Dziękuję za zaproszenie, droga pani Croner. Chętnie panią odwiedzimy - ucieszyła
się Rita.
Carry podeszła i objęła ją ramieniem. Günter drgnął i chciał wyrwać Ritę z objęć
Carry, jakby chciał uchronić ją przed dotknięciem czegoś nieczystego.
W tym momencie do salonu wszedł Wiktor. Zobaczywszy Ritę w objęciach rywalki,
uśmiechnął się pod nosem.
Nie spuszczał Carry z oczu. Gdy Cronerowie wyszli i został z Günterem sam, rzekł:
- Coś mi się zdaje, że piękna Carry dołączy wkrótce do grona kobiet pilnie
poszukujących pocieszyciela. Chyba już zaczyna się rozglądać.
Günter zmarszczył brwi. Gdy Carry nie było w pobliżu, jej czary na niego nie działały.
Nie zależało mu na niej zupełnie.
- Pewnie masz rację, wuju - odrzekł spokojnie.
- No, a jakbyś ty się zachował, gdyby ciebie wybrała? - spytał Wiktor, przyglądając
mu się bacznie.
Günter spojrzał mu prosto w twarz.
- Carry von Platen zerwała dane mi słowo. Carry von Croner jest tylko wspomnieniem
z przeszłości, o którym chcę szybko zapomnieć. Nie mam i nie chcę mieć z nią nic do
czynienia.
Baron podrapał się po głowie.
- Mój chłopcze, to niebezpiecznie piękna kobieta i chyba nie do mnie należy
przypominać ci, żebyś był ostrożny.
- Wiem, wuju, co mi grozi, i dlatego nie ulegnę jej.
- To się cieszę. Gdy taka chłodna, wyrachowana kobieta wbije sobie coś do głowy, nie
cofnie się przed niczym. Posłuchaj rad starego praktyka. Żałuję, że do Cronsheim jest stąd tak
blisko. Cronera nie cierpię od dawna, a tę jego żonę wolałbym widzieć na księżycu.
- Daj spokój, wuju. Będę ich unikał przy każdej okazji, a ze wspomnieniami wkrótce
się uporam.
- Hm! Oby ci się udało. Pani Croner, jak mi się zdaje, zamierza utrzymywać bliskie
stosunki z Valbergiem i pewnie dlatego tak mizdrzy się do Rity.
Günter oburzył się.
- Niech ona raczej zostawi Ritę w spokoju. Nie dopuszczę, żeby niedoświadczona
dziewczyna uległa wpływom tej zakłamanej kobiety.
Wiktor odetchnął z ulgą. Reakcja Güntera przeszła jego oczekiwania.
- Chyba nie doceniasz Rity, mój chłopcze. Jej najlepszą obroną przed panią Carry
będzie szczere serce i spokój.
Mimo sprzeciwu obu panów wymiana wizyt między Cronersheim a Valbergiem
okazała się nader częsta. Zarówno Rita, jak i Carry znajdowały ku temu mnóstwo okazji, choć
ich zamiary były z pewnością odmienne.
W niczym też nie zakłóciły normalnego, spokojnego życia w zamku. Rita i Günter
stawali się sobie coraz bliżsi. Wiktor mógł być zadowolony, ale z czasem doszedł do
wniosku, że Günter nie myśli o zmianie swojego stosunku do dalekiej kuzynki i gotów ciągle
traktować ją jak młodszą siostrę. Nawet nie próbuje jej podrywać!
W oczach Rity zauważył zaś trudny do określenia błysk, mogący znaczyć coś więcej
niż siostrzane przywiązanie. Pojawiał się, gdy zatopiona w myślach, zupełnie podświadomie
obserwowała Güntera. Odkrycie to uspokoiło starego znawcę kobiecych dusz. Jeżeli tylko
Rita myśli o Günterze jako o przyszłym mężu, z przekonaniem jego nie będzie najmniejszych
trudności.
Teraz Wiktor mógł być już pewny, że tych dwoje prędzej czy później stanie na
ślubnym kobiercu.
Carry robiła, co mogła, żeby choć przez chwilę zmusić Güntera do rozmowy w cztery
oczy, ale on czujnie wymykał jej się z rąk.
Pozostał jej jeszcze jeden sposób. Świetnie jeździła konno, więc zaraz po
przeprowadzce do Cronersheim poprosiła męża, by kupił jej wierzchowca. Jeżdżąc po okolicy
musiała przecież natknąć się na Güntera. Wspomnienie ich wspólnych wycieczek do lasu
powinno sprawić, że on znowu zacznie ją kochać. Męża nie musiała się obawiać. Franz von
Croner przytył jeszcze bardziej, rozleniwił się i prawie nie dosiadał już konia, mimo że lekarz
zalecił mu dietę odchudzającą i dużo ruchu na świeżym powietrzu.
Małżeństwo z nim stało się dla Carry prawdziwą udręką, jakiej sobie nawet nie
wyobrażała. Czasami gotowa była uciec, pobiec do Güntera, rzucić mu się do stóp i błagać:
Uwolnij mnie z jarzma, które sama sobie nałożyłam nie wiedząc, co mnie czeka!
Bogactwo, które otrzymała, okazało się niczym. Co z tego, że mogła spełnić każde
życzenie, skoro to jedno, drążące coraz bardziej jej duszę, wciąż pozostało nie spełnione:
Güntera zdobyć nie mogła. Przy tym wszystkim cały czas musiała uśmiechać się do męża,
śmiać się z jego rubasznych dowcipów i znosić jego umizgi, gdy podchmielony przypominał
sobie o jej istnieniu.
Na szczęście, nie zdarzało się to zbyt często.
Błagalnym wzrokiem, żarliwie szukała pomocy u Güntera, a on traktował ją z
chłodem i spokojem. Jej natarczywość stawała się coraz bardziej uciążliwa i właściwie
doprowadziła do tego, że Günter przestał zwracać uwagę na wysiłki Carry. Z rzadka tylko
wracał do niej myślami i doszedł do wniosku, że wystarczyłby drobny wysiłek z jego strony,
a zapomniałby całkowicie.
Bardzo przywiązał się do Rity. Z satysfakcją musiał przyznać, że z dnia na dzień
stawała się piękniejsza i jakby doroślejsza.
Pod koniec maja, w pewien wyjątkowo ciepły ranek Wiktor i Günter przechadzali się
po parku. Szli w stronę jeziora oddalonego o około dziesięciu minut drogi od zamku. Było
niewielkie, ale dość głębokie i otaczała je dookoła aleja starych buków. Na brzegu urządzono
przystań dla łódek, ulubione miejsce Rity i Güntera.
Panowie musieli omówić kilka ważnych spraw dotyczących zamku, a ponieważ
pogoda była wyjątkowo cudowna, Wiktor zaproponował:
- Po co mamy siedzieć w gabinecie? Równie dobrze możemy rozmawiać spacerując.
Wiosenne słońce w podobny sposób podziałało na Carry. Tęsknota za Günterem stała
się nie do przezwyciężenia i zaciągnęła ją aż do Valbergu. Carry zostawiła konia przed
domkiem ogrodnika przylegającym do parkowego muru. Zdziwionej ogrodnikowej wyjaśniła,
że przyjechała z wizytą, ale jest tak piękna pogoda, że woli iść piechotą przez park.
W rzeczywistości miała nadzieję, że spotka gdzieś przypadkiem Güntera. Błąkając się
wśród drzew dotarła w pobliże jeziora, gdy nagle zobaczyła nadchodzących panów. Ukryła
się w krzakach licząc, że Wiktor pójdzie w inną stronę, a ona zostanie z Günterem sama.
Oni tymczasem, zajęci rozmową, okrążyli jeziorko i ni stąd ni zowąd przystanęli obok
zarośli, w których schowała się Carry. Usiedli na ławce tak blisko, że wyraźnie słychać było
każde ich słowo.
Rozmawiali o interesach. Zdawało się, że nudny temat nigdy się nie skończy i Carry
gotowa była już wymknąć się po cichu i zameldować u Rity w zamku, gdy nagle Wiktor
zmienił ton:
- Mój drogi, to wyjaśniliśmy już sobie wszystkie problemy i muszę przyznać, że czuję
się lżej. Powoli muszę myśleć o wyjeździe z Valbergu. Od czasu, gdy objąłem ordynację,
jeszcze nigdy nie siedziałem tu tak długo jak teraz. Mój niespokojny duch zaczyna domagać
się odmiany.
Günter popatrzył na wuja lekko zdziwiony.
- Chcesz wyjeżdżać teraz, gdy na wsi jest tak pięknie? Drzewa toną w zieleni,
pokrywają się kwieciem... A Rita? Dziś przy śniadaniu stwierdziła, że chyba nigdzie na
świecie wiosna nie jest tak cudowna jak w Valbergu. Ja zresztą uważam podobnie.
Wiktor poklepał ręką oparcie ławki.
- Masz rację. Ty i Rita nie ruszylibyście się stąd w ogóle, ale ja, siedząc długo w
jednym miejscu, czuję dziwny niepokój. Najchętniej już dziś wybrałbym się gdzieś w świat.
- Musiałbyś zabrać Ritę z sobą.
Baron westchnął.
- Sam nie wiem, mój chłopcze, co robić. Mogę tylko żałować, że nie nadaję się do roli
statecznego ojca rodziny. Pokochałem córkę z całego serca i jest mi droższa niż ktokolwiek
na świecie, a mimo to nie mogę pogodzić się z myślą, że dla niej muszę zrezygnować ze
swobody wyboru. Ty pewnie tego nie rozumiesz, bo w przeciwieństwie do mnie masz zadatki
na wzorowego męża i ojca.
- Czuję, że masz rację, wuju - uśmiechnął się Günter.
- I bardzo się z tego cieszę, mój drogi. Jesteś ostatnim z Valbergów i byłoby szkoda,
gdyby po twojej śmierci ordynacja dostała się w obce ręce.
Günter poprawił słomkowy kapelusz na głowie.
- To nam nie grozi, wuju Wiktorze. Czuję na sobie ciężar tego obowiązku i na pewno
ożenię się i założę rodzinę.
- Zdjąłeś mi kamień z serca, drogi chłopcze. Już obawiałem się, że postępowanie
Carry skutecznie zraziło cię do małżeństwa. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Nawet nie
wiem, jak bardzo się zaangażowałeś, zanim Croner ci ją odebrał. Nie chciałem mieszać się do
twoich spraw sercowych.
- Ale dziś mogę ci już o wszystkim opowiedzieć, wuju. Dotychczas gorycz
rozczarowania odbierała mi chęć do rozmowy. Wiem, że mogę liczyć na twoją dyskrecję,
więc wyznam ci całą prawdę. Byliśmy z Carry potajemnie zaręczeni, przynajmniej ja tak
uważałem i brałem swoje zobowiązanie poważnie. W dniu, kiedy przekazałeś mi ordynację,
czułem się jak w siódmym niebie wiedząc, że zniknęła ostatnia przeszkoda, by prosić ojca
Carry o rękę córki. Wreszcie mogłem zapewnić jej godne utrzymanie! Następnego dnia
otrzymałem zawiadomienie o zaręczynach Carry z Cronerem.
- I nie próbowałeś dochodzić swoich praw?
- Nigdy!
Carry struchlała w swojej kryjówce. To „nigdy” zabrzmiało ostro i zdecydowanie.
- Doskonale cię rozumiem, chłopcze, ale czy naprawdę zapomniałeś już o wszystkim?
O ile się nie mylę, tamta kobieta wciąż na ciebie liczy.
- Ale ja na nią nie, wuju. Skoro już tak otwarcie o tym rozmawiamy, przyznam, że
bywały chwile, gdy pragnąłem mieć ją za wszelką cenę, nie zważając nawet, że jest żoną
Cronera. Już mi przeszło, a to głównie za sprawą Rity, jak się zdaje. To żywe stworzenie
roztacza wokół siebie jakieś czary. Naprawdę ją polubiłem, a może nawet pokochałem jak
młodszą siostrzyczkę i wyobrażam sobie, że bardzo by mi jej brakowało, gdyby musiała stąd
wyjechać.
Wiktor poruszył się zadowolony, że doprowadził wreszcie rozmowę do punktu, do
którego zmierzał. Nie mógł się teraz wycofać.
- Tylko od ciebie zależy, Günterze, czy Rita tu zostanie, czy wyjedzie - rzekł powoli
kładąc szczególny nacisk na niektóre słowa.
Günter zmieszał się.
- O czym ty mówisz, wuju?
Wiktor zdjął kapelusz i rzucił go obok siebie, jakby naraz zrobiło mu się gorąco.
Odezwał się cedząc powoli:
- Czyżbyś naprawdę nie zauważył, że Rita darzy cię wyjątkowo ciepłym uczuciem,
znacznie silniejszym niż zazwyczaj zdarza się między kuzynostwem? Jestem pewien, że
wystarczyłoby rzec słówko, a jej młode serduszko już byłoby twoje.
Günter zbladł, a Carry ukryta w listowiu musiała mocno zagryźć wargi, by w tym
momencie nie krzyknąć z bólu.
Zapadło krótkie milczenie.
Günter odezwał się niezdecydowanie:
- Wiem, że ona bardzo mnie lubi, ale sądzę, że jest to wyłącznie miłość siostrzana.
- Skądże! - Wiktor kręcił głową. - To coś znacznie większego. Być może Rita, przy
swoim braku doświadczenia, jeszcze nie zdaje sobie całkowicie sprawy, co dzieje się w jej
duszy, ale ja mam bystre oko i nigdy się nie mylę. Powiem ci szczerze, że jestem zadowolony
i chętnie oddałbym córkę w twoje ręce. Znam cię dobrze, kocham jak własnego syna i wiem,
że jesteś wolny od wszelkich zobowiązań. Ricie zaś niczego nie brak, a biorąc pod uwagę jej
wiek i prostotę charakteru, możesz ją sobie wychować, jak tylko zechcesz. Pozwól, że nie
będę ukrywał, ale od dawna marzyłem, by was dwoje połączyć. Przyznaję, kierowałem się
egoizmem: odzyskałbym wolność, a Ritę oddałbym w dobre ręce. Nie gniewaj się, że mówię
otwarcie to, co myślę, ale starzeję się i z trudem znoszę nałożone mi pęta, choćby były to
zaledwie oplecione wokół szyi ręce mojego dziecka. Mam do ciebie wielkie zaufanie i tobie
jednemu gotów jestem powiedzieć całą prawdę. Przemyśl sobie wszystko jeszcze raz, nie
musisz przecież decydować już dziś. Gdybyś zgodził się ożenić z Ritą, Valberg bez żadnych
ograniczeń stałby się twoją własnością. Połowę zysków, które należą się mnie, mógłbym
przeznaczyć dla córki. Nie wspomnę nawet, że kiedyś będzie ona moją jedyną
spadkobierczynią, ale wiem, że do tych spraw akurat nie przywiązujesz większej wagi.
Zastanów się, Günterze, i daj mi odpowiedź, gdy będziesz gotów.
Wiktor odetchnął ciężko, a Günter nie wiedział, co robić. Rity było mu szczerze żal.
Nie wiedziała, biedaczka, jakim ciężarem stała się dla ojca, który mimo to kochał ją z całego
serca.
Trudno byłoby mieć do niego pretensje, po prostu taki był.
- Drogi wuju - zaczął dotknąwszy ręką czoła - nie wiem, czy zasłużyłem sobie na
zaufanie, którym mnie zaszczyciłeś. Rzeczywiście, stronę materialną możemy pominąć, bo,
jak słusznie zauważyłeś, w żaden sposób nie zaważy ona na mojej decyzji. Dotychczas nawet
mi na myśl nie przyszło, że mógłbym się z Ritą ożenić, ale też nie widzę powodów, dla
których miałbym się wzbraniać. Traktowałem ją jak młodszą siostrę i nie próbowałem
zobaczyć w niej kandydatki na żonę. Po pierwsze, zadecydowały o tym nie najmilsze
przeżycia sprzed kilku miesięcy, a po drugie... zawsze Rita wydawała mi się małą jeszcze
dziewczynką...
- Czyżbyś nie zauważył, że w zadziwiającym tempie wydoroślała?
- Jak mógłbym, wuju! Jest urocza pod każdym względem, ale...
- Co ale? Masz zamiar wybrzydzać?
Günter obruszył się.
- Ja? Chciałem się zastanowić, ale właściwie nie wiem, nad czym. Pewnego dnia i tak
się ożenię. Na wielką miłość, którą przeżyłem z Carry, już chyba nie mogę liczyć, a to, co
czuję do Rity, powinno wystarczyć do znalezienia z nią wspólnego języka i przeżycia razem
reszty dni. Jeżeli nie daję ci natychmiast wiążącej odpowiedzi, to tylko dlatego, że sam muszę
się upewnić, czy Rita zechce mnie zaakceptować jako kandydata na męża. Kobiety kierują się
głównie głosem serca. Chcę wiedzieć, co ona naprawdę czuje, a jeżeli rzeczywiście mnie
kocha, zrobię wszystko, by była szczęśliwa. Chętnie zostanę twoim zięciem, chociażby po to
- wybacz, że będę szczery - żeby tej biednej dziewczynie zaoszczędzić kolejnego
rozczarowania. Załamałaby się na pewno, gdyby dowiedziała się, że nawet dla ciebie znów
jest ciężarem. Ponadto czuję się wobec ciebie zobowiązany i chętnie odwdzięczyłbym się,
uwalniając cię od trosk o Ritę. Daj mi trochę czasu na zastanowienie. Chcę popatrzeć na Ritę
inaczej i sprawdzić, co o mnie myśli. Jeżeli rzeczywiście mnie kocha, bez chwili wahania
poproszę o jej rękę, zapewnię dom, z którego nigdy nie będzie musiała uciekać.
Wiktor uśmiechnął się i podał mu rękę.
- Dziękuję ci, Günterze. Nie gniewaj się na mnie, ale jestem pewien, że Ricie będzie
znacznie lepiej z tobą niż ze mną.
- Och, nie próbuj się tłumaczyć. Rozumiem doskonale, mimo że tak bardzo różnimy
się charakterami. Nie rozmawiajmy już na ten temat. Nie chcę, żeby Rita domyśliła się
czegokolwiek. Wytrzymasz chyba w Valbergu jeszcze kilka tygodni, zanim się wszystko
rozstrzygnie?
- Dla ciebie gotów jestem się poświęcić - zażartował. - Ale chodźmy już. Obiecaliśmy
Ricie, że przed obiadem wyjedziemy konno na krótki spacer. Pewnie już czas.
Podnieśli się i odeszli powoli w stronę zamku.
Gdy byli już dość daleko, Carry wyszła z zarośli. Była blada jak ściana, ze skrzywioną
twarzą, cała trzęsła się ze zdenerwowania. Jęknęła boleśnie i opadła na ławkę, na której
jeszcze przed chwilą siedzieli Valbergowie. Zakryła rękoma twarz.
Każde słowo z podsłuchanej rozmowy wbiło się boleśnie w jej pamięć. To
niemożliwe! To nie może się stać - otrząsnęła się nagle. Günterowi nie wolno ożenić się z
inną. On musi należeć tylko do niej, do nikogo więcej. Skłamał, gdy powiedział wujowi, że
sprawę Carry uważa już za zapomnianą. Czuje się zawiedziony, ma ku temu powód, ale
przecież nie mógł tak nagle zmienić uczuć płynących z głębi serca. Nie płoną już żywym
ogniem, ale na pewno tlą się jeszcze przysypane popiołem. Sam powiedział wyraźnie, że nie
liczy na wielką miłość, podobną do tej, którą przeżył z Carry. Nawet gdyby próbował, ona na
to nie pozwoli. Będzie walczyć, dopóki nie odzyska tego, co straciła, co jej się należy. Nie
ustanie, za żadną cenę...
A Rita, którą ojciec chce sprzedać Günterowi, gdyż jest dla niego ciężarem, ta
skromna, niepozorna mysz, nigdy nie podbije serca mężczyzny, który należy się Carry. Nie
pozwoli na to ani Ricie, ani żadnej innej, która próbowałaby zająć miejsce obok Güntera
należne tylko jej.
Carry wstała, zacisnęła zęby i gorejącym wzrokiem popatrzyła w stronę zamku.
Prawie biegnąc wróciła do domku ogrodnika, wskoczyła na konia i rzuciwszy ogrodnikowej
złotą monetę oddaliła się pędząc galopem.
Całą złość wyładowała na Bogu ducha winnym rumaku.
Günter przyglądał się Ricie ze zdwojoną uwagą. Po raz pierwszy dostrzegł w niej
kobietę i musiał przyznać, że wyjątkowo powabną.
Zauważył też wiele innych zalet, o których przedtem nawet nie pomyślał. Pewnego
razu, gdy wracali z konnej przejażdżki, pomógł jej - jak zwykle - przy zsiadaniu z siodła.
Wziął ją na ręce, ale tym razem przytrzymał dłużej, niż było to konieczne, a potem lekko
przytulił do siebie. Czuł, że zadrżała lekko, a na policzkach pojawił się pąsowy rumieniec.
Spojrzała na Güntera ukradkiem, nieco lękliwie, ale uśmiechała się nieznacznie, przeuroczo.
Gdy zauważyła, że jej się przygląda, spłoszyła się i szybko uciekła.
Innym razem usługiwała Günterowi przy stole. Dziękując, chwycił jej rękę i czule
pocałował. Drobna dłoń wyraźnie drżała, a na twarzy znów pokazał się znajomy już
rumieniec.
Gdy czasami pogłaskał ją po policzku lub po włosach, nie tuliła się już po
dziecinnemu jak w pierwszych dniach, ale odsuwając się, patrzyła jakby zamyślona przed
siebie.
Günter dopiero teraz, uprzedzony przez Wiktora, zaczął dostrzegać odmienne
zachowanie Rity.
Rita czuła się coraz mniej pewnie w towarzystwie Güntera i zupełnie nie potrafiła
poradzić sobie z jego oczyma bacznie w nią wpatrzonymi.
Po kilku dniach Günter nie miał już wątpliwości, że Rita jest w nim zakochana, że
przylgnęła do niego całą swoją młodą duszą.
W Cronersheim tymczasem urządzano wielkie przyjęcie, na które zaproszono obu
panów z Valbergu i, oczywiście, Ritę. W pierwszej chwili chciała odmówić: wciąż przecież
obowiązywała ją żałoba, ale pani von Croner nalegała z całą mocą, obawiając się, że Günter
mógłby wykorzystać pretekst i nie przyjść także.
Zapewniła Ritę, że nie chodzi wcale o huczną zabawę, ale o zwykłe sąsiedzkie
spotkanie, normalne wśród ludzi z towarzystwa mieszkających na wsi.
Nie obowiązywały też wytworne stroje.
- Włoży pani jedną z tych białych, ślicznych sukien i po kłopocie - przekonywała
Carry.
Rita ustąpiła, a wraz z nią obaj panowie.
Dziś właśnie przyjęcie miało się odbyć. Carry nie pokazywała się w Valbergu od dnia,
kiedy podsłuchała rozmowę nad jeziorkiem. Po prostu nie była pewna, czy zdoła opanować
nerwy, a ponadto nie wiedziała jeszcze, co powinna zdecydować.
W Valbergu brak Carry zauważyła tylko Rita, ale szybko wytłumaczyła sobie, że
sąsiadka zajęta jest przygotowaniami do przyjęcia i nie ma czasu na odwiedziny. Nie
wiedziała, że coś się zmieniło i Carry żywiła do niej niezbyt przyjazne uczucia.
Rita skończyła się ubierać. Pokojówka tym razem przeszła samą siebie. Ubrała
dziewczynę w delikatną, białą, jedwabną suknię ozdobioną czarnymi koronkami i szeroką,
również koronkową szarfą. Była to, oczywiście, jedna z sukien wybranych przez hrabinę
Tronsfeld. Miała niewielki dekolt w kształcie serca, przez który widać było drobną, smukłą
szyję o delikatnej, szlachetnej linii.
Krój wprost idealnie podkreślał zgrabną sylwetkę Rity. Starannie zaplecione włosy
dodawały uroku nie tylko twarzy, ale całej głowie, wysoko osadzonej nad pięknie
zaokrąglonymi ramionami. Wiktor i Günter nie mogli uwierzyć, że jest to ta sama
dziewczyna, którą poznali kilka miesięcy temu.
Günter włożył na jej ramiona lekką pelerynę i wziąwszy pod rękę poprowadził do
samochodu. Objął ją ramieniem i uśmiechając się rzekł:
- Moja mała dziewczynka przeistoczyła się w prawdziwą damę, aż trudno cię poznać.
Rito.
Uśmiechnęła się nieco zakłopotana i popatrzyła na Güntera pięknymi jak u gazeli
oczyma. Ojciec usiadł obok córki, Günter zaś zajął miejsce naprzeciwko nich. Nie mógł
oderwać oczu. Po każdej wymianie spojrzeń jej policzki zmieniały kolor. Zdziwił się i dla
zabawy spróbował, czy jego „czary” rzeczywiście działają. Rita nie zawiodła: w pewnym
momencie odważnie wytrzymała spojrzenie Güntera. Zatopiła swoje głębokie, ciemne oczy w
jego twarzy i czekała na jego reakcję. Zrobiło mu się gorąco wokół serca i tylko z trudem
powstrzymał się, by nie rzucić się na nią z pocałunkami.
W Cronersheim gospodarz przywitał ich nieco zbyt poufale i kiepskiego raczej lotu
żartami. Piękna gospodyni najwyraźniej zmuszała się do oficjalnego uśmiechu, nie mogąc
opanować przy tym rozbieganych oczu.
Goście byli niemal w komplecie. Wbrew zapowiedziom Carry stawili się licznie.
Oprócz sąsiadów, nawet z dalekiej okolicy, przybyli też oficerowie z pobliskiego miasta, był
sam starosta z żoną, słowem: całe liczące się towarzystwo.
Kosztowna i wyrafinowanie elegancka kreacja Carry przyćmiła wszystkie inne, nie
mówiąc już o skromnej sukni Rity. Na pierwszy rzut oka Carry stwierdziła, że mała
baronówna nie ma przy niej najmniejszych szans. Dziś czuła się w nadzwyczaj bojowym
nastroju. Nie było chyba na sali mężczyzny, który nie powiedziałby jej mniej lub bardziej
stosownego komplementu. Oczarowała dosłownie wszystkich.
Günter trzymał się na uboczu, ale i on nie mógł się powstrzymać od zerkania w stronę
uroczej gospodyni. Wyłapywała te spojrzenia. Odwzajemniała się jeszcze żarliwszymi,
pełnymi beznadziejnej tęsknoty, wytrącając coraz bardziej Güntera z równowagi. Jeszcze
nigdy nie widział jej tak oszałamiająco pięknej. Ostatecznie był tylko mężczyzną. Jak wielu
innych podziwiał uroczą gospodynię, ale widział też znacznie więcej. Croner z gestem
posiadacza obejmował żonę i wdzięczył się do niej, a ona w tym momencie z rozpaczą w
oczach szukała pomocy u Güntera. Musiał odwrócić wzrok, żeby nie dać się ponieść
emocjom. Ze zgliszczy dawnych uczuć znów wystrzelił jasny płomień. Carry doskonale
wiedziała, że tak właśnie się stanie.
On jest mój, mimo wszystko. Nie oddam go żadnej innej - pomyślała i pod błahym
pretekstem wyrwała się mężowi, zmierzając w stronę Güntera.
Stał sam w słabo oświetlonym kącie. Carry podeszła i dotknęła lekko ręką jego
ramienia.
- Günterze! - rzekła drżącym z wrażenia głosem.
Drgnął jak pod dotknięciem gorącym przedmiotem.
- Czym mogę służyć, łaskawa pani? - spytał szorstko.
Ręka Carry drżała coraz bardziej.
- Przecież ty mnie kochasz, Günterze, równie mocno, jak ja ciebie. Żaden sprzeciw tu
nie pomoże, gdyż jesteśmy sobie przeznaczeni. Widzę miłość w twoich oczach. Dziękuję ci
za nią, naprawdę. Świadomość ta ratuje mnie przed załamaniem. Spójrz na mnie, zobacz, że
mówię prawdę.
Trzęsąc się cała, przytuliła się do niego. Pociemniało mu w oczach, o mało się nie
zatoczył. Płonące oczy Carry omal go nie sparaliżowały. Zebrał wszystkie siły.
- Proszę odejść ode mnie! - wycedził ze złością.
Roześmiała się półprzytomna:
- Wiedziałam! Wiedziałam, że nie potrafisz uwolnić się ode mnie ani ja od ciebie.
Sama nie wiem, czy śmiać się, czy płakać. Pomóż mi, Günterze. Zgódź się choćby jeden raz
na rozmowę ze mną. Mam ci tyle do powiedzenia.
Wyszarpnął się i rozejrzał dookoła, jakby szukał, którędy uciec. Zastąpiła mu drogę.
Na szczęście nadeszła nieoczekiwana pomoc. Wiktor zjawił się jak spod ziemi i
uśmiechnął się:
- Pozwoli pani, droga baronowo, że wyrażę swój zachwyt nad pani kreacją. To
prawdziwa symfonia barw i kształtów.
Carry odwróciła się z nie ukrywaną złością.
- Ile razy zdążył już pan powtórzyć ten komplement innym? - cisnęła z furią.
- Przysięgam, że wymyśliłem go specjalnie dla pani - rzekł zupełnie spokojnie. - Mam
nadzieję, że nie przeszkodziłem w interesującej rozmowie.
Skrzywiła się.
- Proszę spytać o to swojego bratanka. Właśnie poprosiłam go, by zechciał
towarzyszyć mi przy stole - skinęła lekko głową i odeszła.
Była wściekła na Wiktora, że przerwał jej rozmowę w najważniejszym momencie, ale
i tak czuła się znów pewniej. Przekonała się, że Günter wciąż ją kocha i lada dzień zgodzi się
na spotkanie w cztery oczy. Później wszystko pójdzie gładko. Poprosi męża o rozwód.
Wyjdzie za Güntera. Boże, czyż trzeba jej czegoś więcej? To, co kiedyś uważała za
najcenniejsze - bogactwo - teraz okazało się bezwartościowe, zaś to, co odrzuciła lekką ręką -
wydawało się trudnym do zdobycia skarbem.
Günter uścisnął Wiktorowi rękę.
- Zjawiłeś się w samą porę. Bardzo ci dziękuję - rzekł po cichu.
- Widziałem, że jesteś w opałach. Wpadłeś w potrzask, więc musiałem ci jakoś pomóc
- uśmiechnął się Wiktor.
Günter rozglądnął się za Ritą. Rozmawiała z jakąś starszą damą. Stanął za jej fotelem.
Obejrzała się, a czyste spojrzenie jej oczu podziałało na niego jak kojący balsam. Uspokoił się
i przysiągł sobie, że nigdy już nie pozwoli Carry na zastosowanie swoich sztuczek.
Gości poproszono do stołu i Günter musiał podejść do Carry. Stała obok męża. Croner
z zadowoloną miną rozglądał się po obecnych niczym łobuz, któremu udało się wykraść
najpiękniejszą kobietę pod słońcem. Poza tym cieszył się już na smakołyki zamówione
specjalnie na dzisiejszy wieczór.
- Nie ma to jak domowe jedzenie - zwykł mawiać i zawsze kazał nakładać sobie
największe porcje.
Günter ukłonił się bez słowa i poprowadził Carry do stołu. Zauważyła, że odzyskał już
równowagę, więc wolała go nie prowokować. Tym sposobem niczego nie zyska. Spojrzała na
Ritę siedzącą nieco w głębi stołu. Günter zerkał również w tamtą stronę, a za każdym razem
jego wzrok stawał się łagodniejszy i spokojniejszy.
Ricie towarzyszył młody oficer, widać sympatyczny i rozmowny, bo co chwila do
uszu Güntera dochodził srebrzysty śmiech rozbawionej dziewczyny. Szkoda, że to nie on
siedział na miejscu młodego wojskowego.
- Pańska kuzynka trafiła na miłego współbiesiadnika, baronie von Valberg - odezwała
się Carry z dziwnym grymasem na twarzy.
- Tak mi się wydaje - rzekł obojętnym tonem.
- Wygląda dziś pociągająco. Nie zabraknie jej adoratorów, gdy zacznie bywać w
towarzystwie. Zważywszy na pozycję majątkową córki, baron będzie miał trudny wybór.
- W przypadku Rity pieniądze nie będą odgrywać żadnej roli - skwitował ostrym
tonem.
Carry zaczynała go denerwować. Postąpiła nierozsądnie, próbując mu zasugerować, że
Rita może liczyć co najwyżej na małżeństwo z łowcą posagów. Poczuł się urażony i musiał
stanąć w obronie kuzynki.
Po raz pierwszy też uświadomiła mu, że Rita mogłaby wyjść za kogoś innego. Myśl ta
w dziwny sposób go zaniepokoiła.
Pewna zwycięstwa Carry nawet o tym nie pomyślała. Słyszała przecież z jego ust, że
kocha Ritę jak młodszą siostrę i nigdy nie zdoła pokochać żadnej kobiety tak, jak kochał
Carry. Powtarzała sobie te słowa od kilku dni dla uspokojenia. Wierzyła, że między nią a
Günterem znów wszystko ułoży się po staremu, jeżeli tylko zgodzi się on na rozmowę, a ona
wyzna mu, że wyrzeknie się wszystkiego, byleby móc żyć obok niego. Jego złość nie może
przecież trwać wiecznie. Zapomni, a potem stara miłość wybuchnie nowym płomieniem.
Wiktor Valberg niech się martwi, komu upchnie swoją niepozorną córkę.
Pozostał tylko jeden problem: jak doprowadzić do spotkania z Günterem? Myślała
intensywnie, a dopiero gdy wstawali już od stołu, rzekła do niego:
- Codziennie o trzeciej po południu będę czekała w lesie obok starej leśniczówki,
nawet w czasie burzy!
Günter usłyszał wyraźnie, ale nie odpowiedział. Był natomiast pewien, że starą
leśniczówkę będzie odtąd omijał z daleka. Z Carry nie miał o czym rozmawiać, a jeżeli
chciała narażać się na niebezpieczeństwo, to jej sprawa. Sam siebie nie zamierzał. Nie był
pewien, jak się zachowa, a ostatecznie w jego żyłach płynęła tylko zwykła, czerwona, gorąca
młodzieńcza krew.
Wprawdzie nie wypadało kazać damie na siebie czekać, ale nawet gdyby wrzasnął: I
tak nie przyjdę! - Carry nie posłuchałaby. Lepiej zachować się nieelegancko, niż narazić na
ośmieszenie wśród obecnych.
Günter dziękował Bogu, gdy przyjęcie zbliżało się ku końcowi i mógł wreszcie usiąść
obok Rity i wuja w samochodzie.
- Dobrze się bawiłaś, Rito? - spytał uśmiechnąwszy się.
Jej twarz była ledwie widoczna w słabym świetle lampki oświetlającej wnętrze auta.
- O tak! Było wspaniale. Ludzie byli tacy uprzejmi, a mój towarzysz przy stole cały
czas żartował i rozśmieszał mnie zabawnymi historiami. A ty, kuzynie, jak się bawiłeś?
Czasami miałam wrażenie, że się nudzisz.
- I nie pomyliłaś się. Posadzono cię tak daleko ode mnie, więc z kim miałem
rozmawiać i żartować?
Popatrzyła na niego zdziwiona i zaczerwieniła się.
- Wolałbyś zatem siedzieć obok mnie? - spytała nieśmiało.
- To oczywiste!
- Uważasz, że posadzono cię w złym miejscu?
- Najgorszym z możliwych.
- Nic z tego nie rozumiem.
- Dlaczegóż to, kuzyneczko?
- Siedziałeś obok najpiękniejszej kobiety, w dodatku gospodyni.
- Co wcale nie oznacza, że nie wolałbym siedzieć obok ciebie.
- To ci dopiero! Gdzie tam mnie, szarej gęsi, do uroczej, anielskiej pani Croner, jak
nazwał ją mój współbiesiadnik, oficer. Jest piękna, a dziś w tej eleganckiej kreacji... Ja
wyglądałam gorzej niż jej cień i cały czas zazdrościłam ci, że możesz podziwiać ją z bliska.
- Myślałem, że najbardziej interesował cię młody oficer siedzący obok ciebie.
- Starałam się, ale nie mogłam oderwać oczu od pani Croner. Zresztą nie tylko ja.
Słyszałam, jak dookoła mówiono wyłącznie o niej. To musi być cudowne uczucie, gdy się
wie, że wszyscy cię podziwiają. Każdy chyba marzy o czymś takim.
- Wcale nie jestem tego pewien - wtrącił się Wiktor.
- Chyba się mylisz, tato. Ale wiesz, co jeszcze zauważyłam?
- No, ciekawe.
- Że pan Croner jakoś nie pasuje do swojej żony. Nie lubię go i nie mogę patrzeć, gdy
ją obejmuje. Mam wrażenie, że dzieje się coś nieprzyzwoitego. Sama nie wiem, ale on jest
taki - jakby to powiedzieć - nachalny, może nawet obleśny.
Panowie wymienili znaczące spojrzenia. Dziewczyna nie przebierała w słowach i
niewątpliwie miała rację.
- Cóż, córeczko, to małżeństwo na pewno nie należy do dobranych.
- Nie rozumiem, dlaczego tak piękna kobieta wyszła za tego grubianina? Jak ona może
go kochać?
- A kto powiedział, głuptasku, że ona go kocha?
Rita popatrzyła na ojca zdziwiona.
- Ależ, tato, przecież nie wyszłaby za niego!
Pogłaskał ją po policzku.
- Oj, dziecino, jest tyle innych powodów do zawarcia małżeństwa. Może piękna Carry
von Platen koniecznie chciała nazywać się panią von Croner i zamieszkać w Cronersheim?
Kto wie?
Rita oburzyła się.
- Tatusiu, jak możesz posądzać panią Croner o coś takiego. To piękna, a więc i
uczciwa kobieta. Urodziwi ludzie chyba nie potrafią być nieuczciwi.
Wiktor popatrzył na Güntera i musiał się uśmiechnąć.
- Pomyśl tylko, jak łatwo byłoby według twojej teorii odróżnić ludzi dobrych od
złych. Niestety, Stwórca skomplikował nam nieco te sprawy. Są ludzie ułomni i brzydcy, ale
o kryształowych sercach, i na odwrót. W każdym razie, nigdy nie osądzaj człowieka po jego
wyglądzie, bo się zawiedziesz.
Rita zamyśliła się.
- Masz rację i zastanawiam się, czy nie wyrządzam krzywdy panu Cronerowi, gdy go
nie lubię tylko dlatego, że jest gruby i niezbyt urodziwy. Być może jest dobrym człowiekiem.
Nie mam natomiast żadnych wątpliwości co do jego żony. Jest dla mnie taka miła i uprzejma,
zresztą dla innych także.
Panowie nie odezwali się. Nie chcieli psuć Ricie nastroju. Niech wierzy, że Carry
nikomu nie zrobi krzywdy. Ta nieświadomość może okazać się jeszcze bardzo pomocna.
Przecież nie ulegało wątpliwości, że Carry jest miła dla Rity, dopóki ułatwia jej to kontakty z
Günterem.
Dwa dni po przyjęciu w Cronersheim w gabinecie Güntera odbyło się spotkanie z
administratorem. Uczestniczył w nim także Wiktor.
Rita została sama. Usiadła na werandzie w wiklinowym fotelu i otworzyła książkę.
Nie potrafiła skupić się na lekturze, myśli ciągle rozbiegały się w różne strony. Nie
zauważyła, że administrator dawno już wyszedł. Na pewno nie siedziałaby tu sama
pobiegłaby do ojca i Güntera.
Odłożyła wreszcie książkę i wstała. Ubrała się dziś w lekką lnianą sukienkę, bez
żadnych ozdób, wygodną i praktyczną. Podeszła do balustrady i oparła głowę o słupek,
rozsunąwszy nieco girlandy kwiatów. Zapatrzyła się w dal.
Wyglądała w tym momencie jak misternie wykonany posąg uosabiający zamyślenie.
Tak widział ją Günter, który wyszedł przez otwarte drzwi werandy i idąc bezszelestnie po
kokosowych matach podszedł i stanął tuż za jej plecami.
Był zachwycony. Objął ją z tyłu obiema rękoma i spytał po cichu.
- O czym tak głęboko myśli moja mała kuzynka?
Zerwała się przestraszona, poczerwieniała na twarzy, a minę miała taką, jakby
szykowała się do ucieczki. Günter przytrzymał ją mocno i popatrzył prosto w oczy.
- Przestraszyłem cię i dlatego chciałaś uciec? - spytał.
Rumieniec znikł, a policzki Rity stały się blade jak ściana. Głos Güntera zabrzmiał tak
dziwnie, że aż ją zmroziło. Otrząsnęła się, gdy zobaczyła jego płonące oczy. Próbowała
nieśmiało wyrwać się z objęć, choć najchętniej wolałaby w nich pozostać. Uciekając przed
wzrokiem Güntera, przez moment przytuliła twarz do jego ramienia. Zdążyła ochłonąć.
Spojrzała w bok i szepnęła:
- Przelękłam się trochę, bo nie słyszałam, kiedy podszedłeś.
Günter rozczulił się.
- Pogrążyłaś się w myślach i tęsknie patrzyłaś w dal. Wyglądałaś, jakby było ci żal i
chciałabyś uciec z Valbergu w daleki świat, podobnie jak ojciec.
- Uciec z Valbergu? Tu jest tak pięknie; gdzie znalazłabym cudowniejsze miejsce pod
słońcem?
Trzymał ją cały czas w ramionach, jakby się bał, że mu umknie. Rita zaś stała jak
porażona.
- A jednak twój ojciec wkrótce chce stąd wyjechać. Tak mi powiedział. Będziesz
musiała wyruszyć razem z nim.
Zbladła jeszcze bardziej. Otworzyła szeroko oczy pełne niepokoju.
- Wyjechać? Opuścić Valberg... A ty? - spytała z niedowierzaniem.
- Co ja? Ja, oczywiście, muszę tu zostać. Nie mam już innego domu. Ty zamieszkasz
w mieście u ojca, poznasz nowych przyjaciół, będziesz się bawić i szybko zapomnisz o
biednym Günterze, który zostanie tu, w Valbergu sam i będzie się dziwił, że zniknął już stąd
miły głosik, często powtarzający „drogi Günterze”.
Skrzywiła się boleśnie i zrobiła tak żałosną minę, że Günter nie miał żadnych
wątpliwości, co naprawdę czuła. Z pewnością nie była to rozpacz z powodu rozstania się z
dalekim kuzynem.
- Dlaczego ojciec chce wyjechać teraz, gdy jest tu tak cudownie? - spytała bliska
płaczu.
- Tu jest zbyt spokojnie, zbyt mało ludzi; ojciec po prostu tu się nudzi. Przyzwyczaił
się do życia w mieście.
- Mało ludzi! Ma przecież mnie, ciebie... czego mu brakuje?
- Dziecino, twój ojciec dobrze się czuje w wytwornym towarzystwie. Ty też pewnie
nie chciałabyś mieszkać stale w Valbergu?
- Ja? Czuję się tu wyśmienicie. Jest tu pięknie, a ja jeszcze nigdy w życiu nie byłam
tak szczęśliwa.
Serce Güntera waliło już teraz jak młot. Rita wyglądała ujmująco przerażona, że
będzie musiała opuścić Valberg, a więc i jego. Czuł to, a krew uderzyła mu do głowy.
- W takim razie zostań tu ze mną, moja najdroższa - rzekł niemalże szeptem, jakby
sam do siebie.
Rita szarpnęła się i przestraszona spojrzała mu prosto w oczy. Patrzył poważnie,
łagodnym, bardzo serdecznym wzrokiem. Westchnęła głęboko. Oddychała z trudem.
- Z tobą? Sama, bez ojca? To przecież niemożliwe.
Przyciągnął ją mocno do siebie.
- To możliwe, Rito, jeżeli zechcesz zostać ze mną... na zawsze... jako moja żona.
Rita zamknęła oczy. Była przeraźliwie blada. Chyba ostatnia kropla krwi odpłynęła z
jej twarzy. Tylko lekko uchylone usta odbijały się jaskrawą czerwienią. Nagle wyprostowała
się, otrząsnęła, jakby obudziła się ze snu i nie była pewna, czy słowa Güntera usłyszała we
śnie czy na jawie.
- Przepraszam cię, Günterze, ale w tych sprawach nie należy żartować - powiedziała
głośno i stanowczo, próbując się wyrwać z uścisku jego ramion.
Nie puścił jej. Miał ochotę pocałować jej drżące z lekka usta.
- Najdroższa, dlaczego sądzisz, że żartowałem? Zupełnie poważnie pytam, czy chcesz
zostać moją żoną?
Rozpłakała się. Kręciła bezradnie głową, wciąż nie dowierzając jego słowom.
- Günterze, ja skromna, głupia dziewczyna... kochasz mnie na tyle, żeby proponować
mi małżeństwo?
- Oczywiście, moja droga. Nie potrafiłbym żyć bez ciebie i chcę ci na zawsze oddać
moje serce. Jeżeli tylko się zgodzisz, zostaniemy w Valbergu i będziemy tu żyć szczęśliwie.
Objęła go z całej siły i przytuliła głowę do jego piersi. Spojrzała mu głęboko w oczy.
- Moja najdroższa, kochana Rita! - zawołał Günter i czule, mocno pocałował ją w usta.
Wspomnienie o Carry odeszło w cień. Pod urokiem tej nowej, czystej miłości, która
go porwała przed chwilą, czar pięknej pułkownikówny prysł niczym bańka mydlana. Sił
dodały mu namiętne usta Rity i jej dumne, wierne oczy, które patrzyły teraz na niego z
radością odzwierciedlającą dokładnie to, co działo się w jej duszy. Zobaczył w nich nowe
rodzące się szczęście, znacznie piękniejsze od poprzedniego. Stali oboje w objęciach i nie
liczyli czasu. Całowali się raz po raz, patrzyli na siebie bez słowa.
Aż nagle Rita odsunęła się i, jakby zbudzona ze snu, ze strachem rozejrzała się
dookoła. Wyglądała prześlicznie w tym momencie. Günter przyglądał jej się z zachwytem.
Naprawdę kochał ją całym sercem, choć może nie aż tak namiętnie jak kiedyś Carry.
Rita odgarnęła włosy z czoła. Odezwała się po cichu lekko drżącym głosem:
- Co ojciec na to powie, Günterze?
- A jak myślisz? Ucieszy się i pobłogosławi, zobaczysz - uśmiechnął się i pocałował ją
w rękę.
- Właściwie powinien mieć mi za złe, że znów chcę go zostawić samego. On
naprawdę się cieszył, że do niego wróciłam, często mi to powtarzał, a ja teraz mam odejść?
Günter skrzywił się lekko. Rita zauważyła ten grymas, ale nie domyśliła się, co mógł
oznaczać.
- Chodź, kochanie, najlepiej, jeżeli spytasz o to ojca sama - rzekł objąwszy ją
ramieniem.
Wiktor siedział w bibliotece i znad otwartej książki ukradkiem spojrzał na
wchodzących. Po minie Güntera zorientował się, że musiało stać się coś ważnego.
Wstał, a Rita, podbiegłszy do niego rzuciła mu się na szyję.
- Tatusiu, kochany! Zaraz się przekonasz, jaką jestem niewdzięczną egoistką.
Pożałujesz pewnie, że przyjąłeś mnie z takim zaufaniem.
Baron przygarnął córkę do piersi i ponad jej głową spojrzał na Güntera. Tamten skinął
bez słowa. Nie było żadnych wątpliwości, że stało się to, co miało się stać.
- Aj, aj, coś takiego! Egoistka i do tego niewdzięczna, powiadasz? Popatrz mi w oczy.
Muszę zobaczyć, co też ta niedobra dziewczyna zbroiła.
- I tak nie zgadniesz! - patrzyła na niego podniecona. - Günter chce... nie, ja chcę...
Och, tato! Günter poprosił mnie o rękę! - odetchnęła z ulgą, że ma to już za sobą.
Baron zmarszczył groźnie brwi.
- Kto by pomyślał! No masz, ten nicpoń tak jakby nigdy nic chce mi zabrać ukochaną
córeczkę? I co teraz zrobimy? Dałaś mu już jakąś odpowiedź?
- Ja go kocham, tatusiu! Ciebie też, wierz mi, proszę. Tak bym chciała, żebyś został w
Valbergu na zawsze, wtedy nie musiałabym wybierać między tobą a Günterem.
Wiktor głaskał ją czule po głowie. Wzruszył się i było mu trochę wstyd.
- Moja kochana dziecinko, tu nie ma mowy o wyborze. Jeżeli kochasz Güntera,
powinnaś wybrać jego, a nie mnie. Ja będę żyć dalej tak, jak dotychczas, i nie musisz się
martwić, że sobie nie poradzę. Przyjadę tu do was, by nacieszyć się waszym szczęściem. Ze
mną nie byłoby ci dobrze. Nie potrafię usiedzieć w miejscu i po co miałabyś się włóczyć po
świecie? Na Güntera możesz liczyć. W jego sercu znajdziesz stałe i spokojne miejsce. I tak
kiedyś musiałbym cię komuś oddać, więc wolę, żeby to był Günter. Cieszę się, że tak się
stało.
Pocałował Ritę serdecznie i choć poczuł ogromną ulgę, w jego oczach zakręciły się
łzy. Naprawdę pokochał swoją córkę i wzruszył się widząc, że jest tak szczęśliwa. Nie
martwił się, że piękna Carry może jeszcze wszystko zepsuć, choć dobrze wiedział, że Günter
wciąż nie uporał się ze wspomnieniami i nie był całkiem pewien swoich uczuć. Uważał, że po
ślubie z Ritą wszystko się ułoży.
Wziął Ritę za rękę i podał ją Günterowi.
- Niech Bóg was błogosławi, moje dzieci, i da wam wiele szczęśliwych dni.
4
W ten sposób Rita została narzeczoną Güntera. Należało podjąć dalsze decyzje.
Wiktor najbardziej ucieszył się, że w jego willi nie trzeba będzie niczego zmieniać.
Już jutro pojedzie do miasta i zawiadomi hrabinę o zaręczynach. Chce ją też poprosić, żeby
wzięła Ritę do siebie. Do czasu ślubu nie może przecież córki zostawić w Valbergu. Od
uroczystości zaręczynowych musi upłynąć trochę czasu, ale zważywszy na okoliczności, datę
wesela można będzie maksymalnie przyspieszyć. Zawiadomienia o zaręczynach wyśle się już
z miasta.
Wiktor pojedzie tam jutro wcześnie rano, by jeszcze wieczorem wrócić z powrotem.
Jeżeli hrabina zgodzi się przyjąć Ritę, będzie można nazajutrz wyjechać z Valbergu. Wiktor
zamieszka w swojej willi, później dołączy do niego Günter na kilka dni potrzebnych do
wysłania zawiadomień i kupna obrączek.
Na wszelki wypadek Wiktor wolał telegraficznie uprzedzić generałową o swoim
przyjeździe.
Przyjęła go w swoim przytulnym sanktuarium.
- Jeszcze się nie zdarzyło, od kiedy się znamy, drogi baronie, żeby pan meldował się u
mnie przez telegraf. Umieram z ciekawości, co też pana tak nagle wypędziło z Valbergu.
Domyślam się, że Rity pan nie przywiózł, skoro w pańskiej willi nic się nie dzieje i nie
rozpoczęto żadnych przygotowań. Chyba jej pan nie odesłał? No, niechże już pan mówi -
rzekła wyraźnie żartując.
Usiadł w fotelu naprzeciwko w dość nonszalanckiej pozie.
- Przywożę pani, droga hrabino, wielką niespodziankę. Chciałem, żeby pani pierwsza
o tym wiedziała. Otóż wczoraj Rita zaręczyła się z Günterem - ostatnie zdanie wypowiedział
szybko, jakby chciał czym prędzej przystąpić do najważniejszej sprawy, w której tu
przyjechał.
Generałowa zrobiła wielkie oczy. Przez chwilę spokojnie patrzyła na Wiktora, po
czym odezwała się półgłosem:
- Pan naprawdę jest w czepku urodzony, drogi przyjacielu. Ledwo co spadły na pana
jakieś obowiązki, a już udało się z nich wymigać. A więc Günter Valberg z Ritą? Cóż, może
to być udane małżeństwo, jeżeli oboje się kochają. Przypuszczam, że tak właśnie jest. Zatem
Günter zapomniał już o Carry von Platen? O ile się nie mylę, coś ich chyba łączyło.
Wiktor starał się unikać jej wzroku.
- Wiem, że się kochają i o los mojej córki mogę być zupełnie spokojny. Ricie podoba
się w Valbergu i nie chce słyszeć o żadnym wyjeździe. Zakochała się w Günterze i sądzę, że
będzie im razem dobrze. On też ją kocha. Jeżeli czuł coś do Carry von Platen, to już dawno
mu minęło. Mieszkają po sąsiedzku i odwiedzają się bez żadnych przeszkód.
- Życzę obojgu narzeczonym dużo szczęścia, a panu również, przyjacielu - rzekła
podając mu rękę.
Pocałował ją i spojrzał lekko zmieszany na hrabinę.
- Pani oczywiście przypuszcza, że małżeństwo Rity jest mi wyjątkowo na rękę. Nie
zaprzeczę, ale proszę mi wierzyć, że bardzo kocham córkę i nigdy nie zgodziłbym się na
żadne zaręczyny, gdybym nie był pewien, że Günter zadba o nią jak należy. Obiecuję sobie,
że często i chętnie będę z nimi w Valbergu. Nie chcę kłamać, ale takie rozwiązanie bardzo
mnie ucieszyło, gdyż nie muszę niczego zmieniać; dalej będę niezależny. Ślub odbędzie się
na początku lipca, więc sama pani przyzna, droga hrabino, że na tych kilka tygodni nie trzeba
przemeblowywać mojej willi. Mam jednak problem: Rita nie może w tym czasie mieszkać z
Günterem w Valbergu i nie wiem, czy nie potraktuje pani tego jak bezczelność, ale znowu
chciałbym prosić o przechowanie córki. Mogłaby pani pomóc jej przy wyborze rzeczy
potrzebnych pannie młodej. Bardzo się pani gniewa na moją propozycję?
- Strasznie, drogi baronie! - zaśmiała się.
- Nie! Naprawdę?
- Już jestem poważna. Dlaczego mam się gniewać, jeżeli ktoś sprawia mi miłą
niespodziankę? Cieszę się, że moja mała dziewczynka znowu zamieszka w moim domu. Sam
pan nie wie, z czego dobrowolnie rezygnuje. A zakupy? Mnie akurat namawiać nie trzeba.
Skąd ma pan wiedzieć, że kupowanie posagu dla córki to dla kobiety największa
przyjemność. Niestety, nie mam swojej, ale widać los chce mi to wynagrodzić.
Wiktor znów pocałował hrabinę w rękę.
- Jest pani, Mario, najcudowniejszą kobietą, jaką znam, i cieszę się, że zawsze mogę
na panią liczyć. Muszę też pochwalić trochę siebie: w ciągu tych kilku miesięcy jako ojciec
sprawowałem się wzorowo. Czasami aż dziwiłem się samemu sobie, że jednak potrafię.
- Domyślam się, że główną troską ojca było znalezienie dla córki odpowiedniego
narzeczonego.
Skrzywił się jak chłopiec złapany na gorącym uczynku.
- Czy zrobiłem coś złego? - spytał speszony.
- Dzięki Bogu, panu zawsze wychodzi na dobre. Günter z pewnością będzie zięciem,
jakiego nawet najbardziej zapobiegliwy i troskliwy ojciec nie znalazłby pod słońcem. Gdyby
tylko z Valbergu nie było tak blisko do Cronersheim! Być może martwię się niepotrzebnie, a
w obecnej sytuacji roztrząsanie, co by było, gdyby... nie ma już sensu. Proszę mi tu przywieźć
Ritę, drogi baronie, i powiedzieć, ile mogę uszczknąć z pana konta na jej potrzeby.
Ostrzegam, że tanio się pan nie wykupi. Jedynej córce bogatego barona Valberga należy się
królewski posag, prawda? Już widzę, jak zanurzam się w stosie najcenniejszych koronek i
haftów i wybieram, i kupuję...
Wiktor roześmiał się wesoło. Nareszcie był pewien, że kłopot miał z głowy, zniknęły
też ostatnie wyrzuty sumienia. Porozmawiał jeszcze przez chwilę z hrabiną, a potem
pospieszył na dworzec, by wieczorem zdążyć do Valbergu.
Następnego ranka Wiktor z Ritą wybierali się do Cronersheim z wizytą pożegnalną.
- Zrobimy Cronerom niespodziankę, Rito. Nie powiemy im o zaręczynach. Jak
dostaną zawiadomienie, usiądą z wrażenia! - żartował, ale zamiar miał poważny: zaskoczona
Carry mogłaby nie zapanować nad sobą i w złości wspomnieć coś o jej związkach z
Günterem. Chciał tego Ricie zaoszczędzić.
Pani von Croner zdziwiła się słysząc, że baron wraz z córką wyjeżdża do miasta.
- A to niespodzianka! Byłam pewna, że zostaniecie tu do końca lata - rzekła patrząc z
niepokojem w twarz Rity.
- O tym zadecydował ojciec - odpowiedziała rumieniąc się lekko.
Carry poczuła, że serce podchodzi jej do gardła: Günter powiedział baronowi, że nie
ożeni się z Ritą, i dlatego ten nagły wyjazd! Pragnęła, żeby tak właśnie było, innej
możliwości nawet nie brała pod uwagę. W każdym razie zniknięcie z Valbergu barona i jego
córki było Carry na rękę. Szansa na porozmawianie z Günterem sam na sam znacznie
wzrosła. Choćby trzeba było pojechać prosto do Valbergu, zrobi to! Musi powiedzieć
Günterowi, że weźmie rozwód z Cronerem, że chce za niego wyjść. To niemożliwe, żeby jej
nie wybaczył i nie uległ.
Rita wspomniała coś, że tymczasowo zamieszka u hrabiny Tronsfeld.
- Proszę przekazać pani hrabinie pozdrowienia ode mnie. Być może uda mi się panią
odwiedzić, droga Rito. Bywam czasami u rodziców w mieście - dodała Carry.
- Z przyjemnością pozdrowię hrabinę i będzie mi miło spotkać się z panią - Rita
wyglądała na szczerze uradowaną i z nabożeństwem patrzyła prosto w twarz uroczej pani
Croner.
- Kiedy zatem wyjeżdżacie?
- Po południu, jest pociąg pospieszny.
Pożegnali się. Croner zdążył palnąć jeszcze jakiś niewybredny żart, a Carry z
przesadną czułością rzuciła się na Ritę z uściskami i pocałunkami. Wiktor wymienił kilka
zdawkowych formułek. Nawet ślepy by zauważył, że Carry i baron gotowi byli potopić się
wzajemnie w przysłowiowej łyżce wody.
Carry długo machała chusteczką za odjeżdżającymi i cały czas zastanawiała się nad
przyczyną ich nagłego wyjazdu z Valbergu. Nagle przyszło jej na myśl, że jeszcze dziś może
doprowadzić do spotkania z Günterem. Co za wyśmienita okazja!
Nie mogła doczekać popołudnia. Ledwo wstała od obiadu, przebrała się i zażądała
podstawienia samochodu. Kazała też przygotować ogrodnikowi bukiet najpiękniejszych róż.
Wyszła na werandę. Croner odpoczywał w wygodnym fotelu popijając ulubione
ciężkie wino bordoskie i paląc grube cygaro. Jednego i drugiego zabronił mu lekarz, ale co
tam...
Carry stanęła naprzeciwko.
- Wyjeżdżasz gdzieś, kochanie? - spytał nie odrywając wzroku od kieliszka, w którym
ciemnoczerwonym blaskiem załamywały się promienie słoneczne.
- Do Valbergu, Franz. Chcę zawieźć Ricie trochę kwiatów na pożegnanie.
- I po to musiałaś się tak wystroić? Wyglądasz uroczo, Karolciu. Nie mogę pojąć,
dlaczego tyle uwagi poświęcasz tej głupiej gęsi.
- Ależ, Franz! Jak możesz tak się wyrażać o Ricie? Za karę nie pocałuję cię na
pożegnanie.
Pomrukując pod nosem poprawił się w fotelu.
- Sroko gderliwa! Kogo ty chcesz ukarać? Lubisz się całować, więc nie żałuj sobie i
nie odmawiaj przyjemności. No, choć do mnie!
- Nie, nie przyjdę - odrzuciła dumnie w tył głowę.
- Ależ, Karolciu, ta głupia gęś nie jest warta tego, żebyś się dąsała.
W jego głosie słychać było już zdenerwowanie. Croner od razu wpadał w złość, jeżeli
jego życzenie nie zostało natychmiast spełnione. Carry próbowała się uśmiechnąć.
- Dlaczego przyrównujesz Ritę do gęsi? Dla mnie jest ona raczej owieczką, z którą
chętnie lubię się bawić - rzekła, a w jej oczach pojawił się dziwny błysk.
- No, ładnie! - zarechotał. - Więc jednak jesteśmy podobnego zdania. Daj buzi na
zgodę i nie dąsaj się. Chociaż gdy jesteś zła, robisz się jeszcze piękniejsza. Teraz już wiesz,
dlaczego tak często cię złoszczę?
Carry wzdrygnęła się. Podeszła, schyliła się i szybko dotknęła ustami jego warg.
Przyciągnął ją brutalnie i zaczął łapczywie całować.
Próbowała się wyrwać, ale to go jeszcze bardziej podnieciło. Jego nabrzmiała twarz
pokryła się głębokim rumieńcem, zrobiła się niemal sina, gdy Carry wreszcie udało się
wyswobodzić z uścisku.
Trzęsła się z obrzydzenia. Z ogromnym wysiłkiem musiała się powstrzymać, żeby nie
wyrżnąć mu siarczystego policzka.
- Zniszczyłeś mi całą fryzurę! - warknęła walcząc ze wściekłością.
Croner oddychał ciężko, pokasływał, ale uśmiechał się.
- To po co się ze mną szarpiesz? Mniej sprzeciwu, mniej kłopotów! Nie znasz takiego
powiedzenia? Pamiętaj, że ciągle jeszcze jestem zakochany w swojej pięknej żonie i
potrzebuję twoich czułości. Nie bądź wredna, sroko, i dbaj o męża, by był z ciebie
zadowolony. W tych sprawach akurat nie wymagam, abyś była oszczędna. No, idź już.
Uczesz się i pędź do Valbergu, bo możesz nie zdążyć i twoja owieczka ci ucieknie.
Carry skinęła tylko głową i odeszła. Towarzyszył jej rubaszny śmiech Cronera.
Cieszył się, że odgadł jej zamiary. Uważał siebie za bardzo pociągającego mężczyznę i, jego
zdaniem, Carry wystroiła się dla niego. Miała chęć na pieszczoty, a on pomieszał jej szyki.
Teraz będzie musiała pojechać do Valbergu, choć wcale nie zamierzała.
Ona tymczasem pobiegła do garderoby. Złapała się za serce, drżała na całym ciele.
Dłużej już nie wytrzyma. Za wszelką cenę musi uciec od tego obleśnego typa! Boże, żeby
znowu móc wrócić w ramiona Güntera, poczuć dotknięcie jego ust! Szybko zapomniałaby o
katuszach, jakie musiała cierpieć z Cronerem. Potrzebowała sił, żeby z nim zerwać, ale chwila
w ramionach ukochanego pozwoliłaby jej zebrać te siły.
Uczesała się, nie prosząc pokojówki o pomoc. Pobiegła do samochodu czekającego
już na dziedzińcu. Właściwie nie musiała się spieszyć - do Valbergu powinna dotrzeć dopiero
po wyjeździe Rity i Wiktora.
Kwiaty leżały na siedzeniu, ale nie będą już potrzebne.
Carry zwlekała. Zanim wsiadła do auta, długo naciągała sięgające po łokcie
rękawiczki.
- Proszę pojechać do Valbergu przez folwark - rozkazała kierowcy.
Była to piękniejsza, ale też dłuższa droga niż szosą. Samochód ruszył.
Zgodnie z przewidywaniami Carry przyjechała do Valbergu za późno. Gdy z bukietem
w ręku stanęła w drzwiach i poprosiła o spotkanie z baronówną Valberg, lokaj oznajmił, że
wraz z baronem odjechała na dworzec przed dziesięcioma minutami.
Carry zrobiła zrozpaczoną minę.
- Ale pech! Chciałam dać baronównie te kwiaty na pożegnanie. Według mojego
zegarka powinna być jeszcze w domu - rzekła spoglądając na zdziwionego sługę.
Lokaj nieśmiało zauważył, że jest pół godziny później.
- Czy baron Günter pojechał z nimi? - spytała niby od niechcenia.
- Oczywiście, szanowna pani.
- No cóż, może poczekam, aż wróci, i przeproszę za spóźnienie. Do stacji jest
niedaleko, więc baron powinien tu być lada chwila.
Służący ukłonił się i zaprowadził panią Croner do salonu. Rzuciła kwiaty na stół;
spełniły już swoją rolę - umożliwiły wejście do zamku Güntera.
Chodziła nerwowo tam i z powrotem i w napięciu nasłuchiwała warkotu
nadjeżdżającego samochodu. W jej ruchach było coś miękkiego, śliskiego - kociego. Ubrana
w lekką, wiosenną toaletę wyglądała bardzo elegancko. Kapelusz i płaszcz oddała służącemu.
Zostawiła natomiast długą szarfę, która spływając z szyi na plecy przypominała prześwietlony
słońcem wodospad. Na bladej twarzy karminowe usta to zaciskały się nerwowo, to otwierały.
Gęste, złotoblond włosy, przedzielone pośrodku głowy, opadały na boki niczym kaskady
roztopionego złota. Oczy błyszczały niesamowitym światłem. Każdy, kto by ją teraz
zobaczył, musiałby się zachwycić, a mężczyzna, któremu rzuciłaby się na szyję, pewnie
postradałby zmysły.
Wreszcie samochód wjechał na dziedziniec. Carry zadrżała z podniecenia i czuła, jak
trzęsą się jej nogi. Stanęła pośrodku salonu i wstrzymując oddech skierowała wzrok pełen
tęsknoty w stronę drzwi.
Po chwili stanął w nich Günter Valberg.
Lokaj zawiadomił go, że Carry Croner chciała wręczyć baronównie Ricie kwiaty, ale
spóźniła się i czeka w salonie.
Günter był wściekły. Nie wątpił, że kłamała: przyszła tu z premedytacją, wiedząc, że
będzie sam. Postawiła go w niezręcznej sytuacji. Kochał Ritę z całego serca, ale nie był
pewien, czy czar Carry znowu nie zadziała i nie przebudzi dawnych namiętności. Czas
skończyć z niepewnością, i to raz na zawsze. Moment w zasadzie był odpowiedni.
Jak mógł najspokojniej, przekroczył próg i zamknął za sobą drzwi.
- Bardzo mi przykro, że pani nie zdążyła wręczyć baronównie tych pięknych kwiatów.
Przepraszam też, że kazałem pani tak długo czekać. Proszę wybaczyć - wyrecytował
oficjalnym tonem.
Stała ze strapioną miną, tylko jej oczy płonęły żywym blaskiem.
- Niestety, spóźniłam się - odezwała się drżącym głosem. - Kwiaty zwiędły już trochę;
niepotrzebnie kazałam je ściąć. Chociaż nie, mimo wszystko się przydały. Pan nie domyśla
się, po co tu przyszłam, Günterze?
Stał blisko drzwi, a zobaczywszy, w jakim Carry jest stanie, był gotów wycofać się.
Po raz pierwszy od czasu, gdy oszołomiony ze szczęścia wyznawał jej swoją miłość, zostali
całkowicie sami, a ona wyglądała jeszcze piękniej, jeszcze bardziej czarująco niż wtedy.
Respekt przed piękną kobietą nie pozwolił mu wykonać kroku w tył. Poza tym nie czuł
niczego więcej. Kochał Ritę i sądził, że zdoła oprzeć się urokowi Carry. Nie poruszył się. Był
jednak tylko mężczyzną, do tego młodym, pełnym życia. Mógłby skinąć ręką, a już miałby tę
śliczną kobietę w ramionach, już upajałby się pocałunkami jej słodkich ust.
Serce waliło mu jak młot. Co robić? Jeżeli teraz się załamie, przepadnie na zawsze. A
co z Ritą? Zebrał cały chłód w sobie i rzekł jak mógł najspokojniej:
- Nie wiem, co jeszcze panią tu sprowadza. Sądziłem, że chodziło o pożegnanie z Ritą.
Wciąż nie poruszała się, najwyraźniej z trudem opanowując nerwy.
- Nie! Był to tylko pretekst. Chciałam wreszcie zmusić pana do porozmawiania ze
mną poważnie. Cały czas mnie pan unikał. Günterze, wiem, że zabrakło ci odwagi i nie
chcesz posłuchać głosu serca. Jak mogłeś dopuścić do wydania mnie za tego strasznego
człowieka?
Drżąc cała podeszła bliżej z rozpaczą w oczach. Zrobiła tak dramatyczną minę, że
Güntera obleciał strach.
- Wcale mnie pani nie pytała wtedy, czy się zgadzam. Zanim mogłem cokolwiek
zrobić, już była pani zaręczona. Co ja przeżyłem, to wie tylko jeden Bóg.
Uniosła ręce w błagalnym geście.
- Günterze, ja nie zdawałam sobie sprawy, co robię. Od dziecka wmawiano mi: musisz
wyjść bogato za mąż, gdyż tylko w ten sposób wyrwiesz się z nędzy. Zjawił się Croner, więc
nawet się nie zastanowiłam. Było mi ciężko na sercu, ale wierzyłam, że o tobie zapomnę,
sądziłam, że wyświadczę ci przysługę i zwrócę ci wolność. Nie wiedziałam wtedy, że
zdobędziesz środki na utrzymanie rodziny. Gdy wuj przekazał ci Valberg, gotowa byłam wyć
z tęsknoty za tobą, ale dlaczego ty nie zrobiłeś niczego, żeby mnie nie oddać Cronerowi?
Przecież ci mówiłam, że w każdej chwili mogłam zerwać zaręczyny. Jako mężczyzna
musiałeś wiedzieć, co mnie czeka w nieudanym małżeństwie. I co zrobiłeś? Pozwoliłeś wyjść
za Cronera, choć wiedziałeś, że serce rwie się do ciebie! Sama nie wiem, jak ja to wszystko
przeżyłam. Dopiero gdy cię straciłam, zrozumiałam, jak wielka była moja miłość do ciebie.
Przyznaję - sama sobie jestem winna, ale, Günterze, ja strasznie cierpię, ja dłużej już nie
wytrzymam z Cronerem. Przez niego oszaleję. Budzi we mnie grozę. Pomóż mi, Günterze!
Błagam cię! Nie wierzę, żebyś całkowicie wyrzucił mnie z serca. Chcę w to wierzyć, gdyż w
przeciwnym razie na pewno oszaleję. Powiedz, że mi wybaczyłeś, że znowu będziesz mnie
kochać. Upokarzam się przed tobą, ale pamiętaj, że stoi tu zaledwie strzęp tej dumnej Carry,
którą znałeś. Jestem zrozpaczona i wszystko zniosę, każdą karę, ale powiedz, że kochasz mnie
choć trochę, że mi wybaczyłeś i chcesz pomóc przeżyć ten koszmar. Nie potrafię już dłużej
żyć bez ciebie. Zlituj się nade mną, Günterze, nie pozwól mi zginąć w męczarniach tego
małżeństwa. Tylko ty możesz mnie uratować.
Wyczerpana zamilkła. Mówiła z przejęciem stojąc w miejscu z bezwładnie
zwisającymi rękoma i błagalnym głosem.
Günter słuchał jak porażony. Z ciężkim sercem musiał przyznać, że tym razem Carry
nie odgrywała komedii i o swoich uczuciach mówiła szczerze. Czuł się nieswojo. Dotknął
ręką oczu.
- Szanowna pani, nawołuję do opamiętania. Rozumiem zdenerwowanie, ale niektóre
słowa nie powinny były paść w mojej obecności, chociażby ze względu na honor nazwiska
pani męża. Małżeństwa nie da się rozwiązać tak szybko, jak się zawiera. To pani dokonała
wyboru. Jeżeli chodzi o stosunki między nami, zostały zerwane i na ratowanie ich jest już za
późno.
Szła ku niemu z wyciągniętymi rękoma.
- Günter! Błagam cię, nie mów, że za późno! - zawołała i nagle, nie zważając na nic,
zatoczyła się i rzuciła prosto pod jego nogi. Patrzyła w górę z ogromnym bólem w oczach.
Sytuacja stała się groźna. Widok klęczącej na ziemi kobiety odebrał Günterowi resztki
zimnej krwi. Pociemniało mu w oczach, serce waliło jak oszalałe. Zacisnął mocno usta,
przypomniawszy sobie chwile rozkoszy, które przeżył kiedyś z Carry.
Złapała go za rękę.
- Günterze, ratuj mnie! - krzyknęła ściskając teraz obie jego ręce.
Już gotów był schylić się i przyklęknąć obok niej, gdy nagle poczuł bolesne ukłucie.
Carry trzymała jego dłoń z całej siły, a sygnet na małym palcu boleśnie wrzynał mu się w
ciało.
Właściwie nie był to sygnet, ale cienki dziecięcy pierścionek, który Rita dała mu
wczoraj wieczorem, gdy spotkali się sam na sam.
- Weź go - powiedziała - i noś przy sobie, dopóki nie kupimy prawdziwych
pierścionków zaręczynowych. Wierzę, że będzie cię chronić jako talizman, aż się znowu
zobaczymy.
Günterowi zabrzmiały te słowa w uszach, jakby je usłyszał w tej chwili.
Talizman spełnił swoją rolę we właściwym momencie. Oszołomienie spowodowane
wyznaniem Carry ustąpiło. Czary przestały działać.
Szybko podniósł klęczącą z ziemi, delikatnie ale stanowczo uwolnił się z uścisku jej
rąk i popchnąwszy w stronę fotela, posadził ją.
- Pani Croner, niech pani nie robi głupstw. Nie mogę pomóc, nawet gdybym chciał.
Gdybym teraz uległ, wyświadczyłbym pani niedźwiedzią przysługę. O przeszłości musimy
zapomnieć oboje, gdyż nie ma już powrotu do tego, co nas łączyło. Oczywiście, nie mam do
pani żalu, wszystko gotów jestem wybaczyć. Co do pani rozwodu, decyzja należy do pani, ale
na mnie proszę nie liczyć, gdyż od dwóch dni jestem zaręczony z baronówną Ritą.
Zerwała się na równe nogi i patrzyła bezradnie. Po chwili wybuchnęła szyderczym
śmiechem.
- A więc ty też pozwoliłeś się sprzedać! Wiem przecież, że nie kochasz Rity, bo wciąż
kochasz... tylko mnie. Nie pozwolę... jesteś mój... nie oddam cię tamtej - zaczęła szlochać.
Cofnął się.
- Żądam, żeby pani stąd wyszła. Nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia. Proszę
się ogarnąć. Zostawię panią samą, a za kilka minut przyjdę tu z lokajem, który przyniesie pani
rzeczy. Odprowadzę panią do samochodu.
Wyszedł, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć.
Rzuciła się, chcąc go zatrzymać, ale opadła bezwładnie na fotel i zakryła rękoma
twarz.
- Uciekł, bo wciąż mnie kocha i nie chce złamać słowa danego Ricie. Jak ja
nienawidzę tej mdłej, pospolitej dziewki, która nie ma do Güntera żadnego prawa, której
ojciec kupił narzeczonego! Żeby całe życie była nieszczęśliwa! Życzę jej tego - syczała,
zaciskając z bólu zęby. Powoli dochodziła do siebie. Nie raz już w życiu znajdowała się w
trudnej sytuacji i nauczyła się szybko opanowywać nerwy. Wstała i podeszła do stołu, na
którym położyła kwiaty. Przyglądała im się z zadumą.
Otworzyły się drzwi, Günter wszedł, ale nie zamknął ich za sobą. Gdy zobaczył, że
Carry uspokoiła się, skinął na lokaja czekającego w głębi korytarza.
- Jak pani sobie życzyła, lokaj przyniósł płaszcz i kapelusz - rzekł głośno.
Odwróciła bladą twarz i kiwnęła głową. Günter przekazał jej odebrane od lokaja
rzeczy. Ukłonił się.
- Proszę kazać wstawić kwiaty do wazonu, panie baronie, i nacieszyć się ich
widokiem, zanim zwiędną - powiedziała siląc się na formalny ton ze względu na obecność
służącego.
Na znak Güntera lokaj zabrał bukiet i poczekał, aż Carry wyjdzie z salonu. Na
dziedzińcu czekał już samochód.
Przy wsiadaniu Carry odwróciła się i wciąż trupio blada cisnęła ze złością:
- Na życzenia chyba pan nie liczy? Nie chcę, żeby pan był szczęśliwy... z tamtą. - Głos
jej drżał, a z oczu tryskała nagromadzona w sercu złość, wręcz nienawiść.
Odjechała.
Günter stał przez chwilę patrząc za nią. Choć tyle przez nią wycierpiałem, trochę mi
jej żal - pomyślał. Nie kocham jej, to pewne, a natarczywość tej kobiety mnie denerwuje.
Ponoszą jeszcze namiętności, ale z miłością nie ma to nic wspólnego. Mimo to, będę unikać
spotkań z Carry za każdą cenę.
Rita i hrabina Tronsfeld siedziały nad stosem żurnali mody i katalogów największych
domów towarowych. Czasu na zakup wyprawy ślubnej naprawdę nie było za dużo.
- Popatrz, Rito, ta sukienka na popołudnie jest śliczna. W koronkach jest ci bardzo do
twarzy. Kupimy ją. A spójrz na tę spódnicę. Na skromne przyjęcia nadawałaby się w sam raz.
Chyba zamierzacie przyjmować przyjaciół u siebie? Musisz mieć także kilka sukien
balowych, wieczorowych. Boże, kiedy my zdążymy! Zaczniemy już dziś po południu -
hrabina była podekscytowana jak rzadko kiedy.
- Ależ, cioteczko, chcesz koniecznie zrobić ze mnie gwiazdę - uśmiechnęła się Rita.
- Na moim miejscu też byś się starała, moje dziecko. Teraz wszystko wydaje ci się
niepotrzebne, ale zobaczysz później. Czasami nawet los kobiety zależy od tego, jaką suknię
włoży. Właściwie dobrana kreacja może przynieść ci szczęście, a niedopasowana - wręcz
katastrofę. Zobaczysz.
- Trudno nie przyznać ci racji, ciociu. Dziękuję, że tak się o mnie starasz. Kto wie, czy
Günter w ogóle zwróciłby na mnie uwagę, gdybyś mnie tak ładnie nie ubrała, a do tego
jeszcze nie znalazła tak pomysłowej pokojówki? Ale on chyba nie przywiązuje wagi do
strojów. Pani von Croner jest śliczna i ubiera się bardzo elegancko. Ostatnio kupiła sobie
cudowną kreację, a - wyobrażasz sobie - Günter wcale na nią nie spojrzał. Siedzieli razem
przy stole, a gdy spytałam go, jak mu się podobała, nie potrafił powiedzieć ani słowa o sukni
pani Carry.
Generałowa popatrzyła na Ritę z uwagą.
- Często spotykacie się z Cronerami?
- O tak, cioteczko. Prawie codziennie. Pani von Croner jest bardzo sympatyczna i dla
mnie wyjątkowo miła. Mówi wciąż, że powinnyśmy się zaprzyjaźnić. Już widzę jej
zdziwienie, gdy dostanie zawiadomienie o naszych zaręczynach. Tato nie chciał, żebym jej
powiedziała wcześniej. Ona zresztą przyjedzie do miasta, do swoich rodziców, i obiecała, że
mnie odwiedzi. Kazała też panią serdecznie pozdrowić.
Doświadczona hrabina nie potrafiła uwierzyć w szczerość uczuć, które Carry tak
nachalnie okazywała Ricie. Musiał się za tym kryć jakiś podstęp. Żeby nie niepokoić młodej
baronówny, nie zdradziła się ze swoimi podejrzeniami.
Zresztą w tej samej chwili zameldowano o przybyciu barona Valberga.
Rita zerwała się i aż poczerwieniała na twarzy.
- Günter! - zawołała, gdy zobaczyła go w progu
On jednak najpierw przywitał się z hrabiną, dopiero później uścisnął serdecznie
narzeczoną.
- Co za niespodzianka! Miałeś przyjechać dopiero jutro rano.
- Ojciec zabrał mi cię tak szybko, że nie zdążyłem nacieszyć się swoim szczęściem.
Przez te dwa dni po twoim wyjeździe w Valbergu zrobiło się dziwnie pusto. Brakowało mi
waszych głosów. U ojca już byłem. Zaraz tu przyjedzie.
Hrabina wstała mówiąc, że musi wyjść na chwilę, gdyż nie jest pewna, czy jej
polecenia zostały dobrze przez służbę zrozumiane.
Ledwie zamknęła za sobą drzwi, Günter objął Ritę i pocałował czule w usta.
- Generałowa to mądra kobieta. Od razu spostrzegła, że nam przeszkadza - zaśmiał się.
- Tak się cieszę, że przyjechałeś, Günterze. Czasami wydawało mi się, że nasze
zaręczyny zdarzyły się, ale tylko we śnie. Bałam się, że po przebudzeniu znów będę tą biedną
Ritą, która w domu ojczyma była tylko popychadłem i nikt jej tam nie kochał.
Wziął ją za rękę i wsunął na palec pierścionek.
- No, kochanie, zawiadomienia o naszych zaręczynach rozesłano już wczoraj, więc
najwyższy czas na zaręczynowy pierścionek ode mnie. Gdy znów pomyślisz, że był to tylko
sen, niech on przypomni ci, że już nigdy w życiu nie będziesz tą niekochaną Ritą.
Pocałowała klejnot czule, wręcz z nabożeństwem. Günter podał jej drugi pierścień i
poprosił, żeby mu założyła sama.
Wzięła go z drżącymi rękoma i wtedy zobaczyła na jego palcu wąską dziecinną
obrączkę, którą dała mu przed wyjazdem z Valbergu.
- Teraz już możesz ją zdjąć, skoro spełniła swoje zadanie - uśmiechnęła się.
Günter pokręcił głową i spoważniał nagle.
- Nie, kochanie. Zostaw mi ją, proszę. Działa naprawdę cudownie i chcę ją zachować
jako talizman.
Objął Ritę i przytulił mocno do serca, jakby chciał udowodnić, że zasłużył sobie na jej
szczere i nieskazitelne uczucie.
Generałowa weszła, a tuż za nią baron Wiktor. Przywitał się z damami. Rita zdążyła
tylko spytać Güntera:
- Kiedy wracasz do Valbergu?
- Zostanę do końca tygodnia. Właściwie nie mam tu już nic do roboty, ale tato straszy,
że się pogniewa, jeżeli wyjadę przed niedzielą.
- Jestem za to winna ojcu buziaka. Nie zobaczymy się przecież tak prędko.
- Tak, najdroższa. Dokładnie za osiem tygodni będziesz dopiero moją żoną.
- No, droga hrabino - wtrącił się Wiktor - ledwo panią widać zza stosów żurnali. Na
nudę to chyba nie będziecie narzekać?
- Och, nie! Obie z Ritą mamy pełne ręce roboty, ale to pasjonujące zajęcie. Mogłabym
nic innego w życiu nie robić, jak tylko ubierać młode szczęśliwe narzeczone.
- Cóż, nie spierajmy się o zamiłowania. Teraz tak sobie pomyślałam: dlaczego nie
mielibyśmy się wszyscy czworo wybrać na przejażdżkę samochodem? Pogoda jest cudowna,
więc chyba nic się nie stanie, jeżeli porwę panią i Ritę, by zamiast ślęczeć tu nad żurnalami,
odetchnęły panie świeżym powietrzem. Szkoda byłoby, gdyby moja córeczka straciła te
śliczne rumieńce.
Rita objęła ojca mocno za szyję.
- Jesteś najwspanialszym ojcem pod słońcem - zawołała radośnie.
Wiktor popatrzył w tym momencie na Güntera nieco zmieszany. Z pewnością nie
zasłużył sobie na pochwałę, ale odzyskana wolność przyprawiła go o zawrót głowy. Był
szczęśliwy, że nie musi w swoim życiu niczego zmieniać.
Panie przebrały się szybko w stroje wycieczkowe i po kilkunastu minutach wraz z obu
mężczyznami były już za miastem.
- Przygotuj się na niespodziankę, Karolciu - rzekł pan Croner, gdy po śniadaniu
przeglądał poranną pocztę. Carry popatrzyła na niego półprzytomnym wzrokiem. Od czasu
spotkania z Günterem chodziła jak lunatyczka. Całymi dniami siedziała zamknięta w swoim
pokoju, tłumacząc się niedyspozycją. Patrzyła zamyślona przed siebie, nie mając ochoty do
życia, nie widząc żadnego sensu dalszej egzystencji. Wyczerpana fizycznie i psychicznie
próbowała, mimo wszystko, rozpocząć codzienne czynności. Rozwód z Cronerem nie miał
przecież zupełnie sensu. Günter był zaręczony i na pewno nie zerwie z Ritą. Na tyle Carry go
już poznała i tę ewentualność mogła z góry wykluczyć. Czemu nie pomyślała o tym
wcześniej? Skąd jednak mogła wiedzieć, że umowa handlowa, zawarta w parku na jeziorkiem
między Wiktorem a Günterem, zostanie tak prędko zrealizowana?
Czy rzeczywiście teraz już nic nie da się zrobić? Myśl ta zmobilizowała ją do dalszego
działania, ale nie dostarczyła odpowiedniego zapasu sił, Carry nie wiedziała, co począć.
Gdyby była wolna, natychmiast podjęłaby walkę, ale, niestety - czuła się skuta jak
łańcuchami. Tak łatwo się z nich nie wyzwoli. Powodu do rozwodu właściwie nie miała,
nawet gdyby uciekła od męża, wcale nie mogła być pewna, że on się zgodzi na rozwiązanie
małżeństwa. Gdyby się zgodził, to i tak sprawa ciągnęłaby się miesiącami, a wtedy Rita
byłaby już żoną Güntera.
Jego żoną!
Na samą myśl Carry odczuwała wściekłą nienawiść do Rity, choć nie miała przecież
żadnego powodu, ba - nie wierzyła, że Günter kiedykolwiek ją pokocha. Wciąż była
przekonana, że on nie zmienił swoich uczuć. Widziała, jak walczył sam z sobą i gdyby nie był
zaręczony, na pewno wróciłby do niej i znów wszystko byłoby jak dawniej.
Właśnie: gdyby nie Rita! I za to ją nienawidziła i zrobi wszystko, żeby tamta nigdy nie
zaznała szczęścia w małżeństwie. Carry będzie jej obrzydzać każdą godzinę spędzoną z
Günterem, dopóki starczy jej sił.
- Czyżbyś znalazł coś ciekawego w korespondencji, Franz? - spytała męża po chwili
milczenia.
Podał jej ozdobną podwójną kartę.
- Zobacz, co zrobiła ta twoja owieczka.
Carry wyciągnęła rękę.
- Nie sądzę, żeby miała mnie czymś zaskoczyć. Pewnie przysłała zawiadomienie o
zaręczynach z Günterem Valbergiem - rzekła jakby od niechcenia, próbując się uśmiechnąć.
- Cholera, to ty już wiedziałaś? Rozumiem, potulna owieczka zwierzyła ci się, zanim
jeszcze zapadła decyzja.
- Powiedzmy, że masz rację. Niewykluczone, że doszło do tego za moją namową.
- Hm! Tak teraz patrzę na ciebie i widzę, że od kilku dni jesteś strasznie blada.
Powinnaś wypić szklaneczkę czerwonego wina.
- Mówiłam ci przecież, że mam migrenę, a na nią alkohol nie pomaga.
- Skoro tak myślisz... Nie przyszło mi do głowy, że ty też będziesz cierpieć na
migrenę, a widzę, że wy kobiety wszystkie jesteście jednakowe. Słaba płeć! A wracając do
zaręczyn, to moim zdaniem, baron Günter za wcześnie dał się osiodłać. Dopiero co
przekroczył trzydziestkę. Taki jurny chłopak, a już spętany. Jak jaki baran. W tym wieku
należy korzystać z życia, a nie żenić się. Na to miał jeszcze dziesięć lat czasu.
Carry słuchała z uczuciem graniczącym z odrazą. Jego sposób wyrażania się o
kobietach i małżeństwie zawsze ją oburzał, chociaż i dla niej małżeństwo akurat nie było
żadną świętością.
- Najwyraźniej baron Valberg jest innego zdania - rzekła cierpkim tonem.
- Niech mu będzie. Jak sobie pościele, tak się wyśpi. Poza tym co się dziwić:
baronówna to łakomy kąsek! Z miłości to on się z tą chudą tyką nie żeni.
- Ja też tak myślę - odetchnęła z ulgą.
I rzeczywiście wierzyła w to.
Po śniadaniu Carry kazała sobie osiodłać konia. Gnana tęsknotą popędziła wprost do
Valbergu. Zobaczywszy żonę ogrodnika przed domem, przystanęła. Kobieta ukłoniła się
nisko. Pani von Croner dawała sowite napiwki i zawsze była dla niej uprzejma. Dziś też
uśmiechała się już z daleka.
- Dzień dobry!
- Dzień dobry, jaśnie pani! Jeśli chce pani odwiedzić pana barona, to radzę nie jechać
dalej. Nie ma nikogo w zamku. Pan i panienka wyjechali kilka dni temu, a młody panicz dziś
rano dołączył do nich. Są w mieście.
Carry zdziwiła się.
- Coś podobnego! To baron Günter też wyjechał? Na długo?
- Pewnie na kilka dni.
Uśmiechnęła się i zapomniawszy o napiwku oddaliła się galopem.
A więc Günter pośpieszył do narzeczonej!
Ogarnęła ją wściekła zazdrość. Czuła, że musi natychmiast dotrzeć do Güntera i
odciągnąć go od Rity, musi pojechać do miasta. Ma pretekst: wizyta u rodziców, poza tym
obiecała Ricie, że ją odwiedzi. Nikt nie domyśli się, że przyjechała w innym celu. Spotka się
z Günterem. W mieście nie uda mu się tak łatwo wymigać.
Wróciła natychmiast do domu, a przy obiedzie oznajmiła mężowi, że chce pojechać do
miasta.
- Dawno nie widziałam się z rodzicami, a przy okazji zrobiłabym trochę zakupów.
Wypadałoby też złożyć życzenia baronównie - dodała.
- Mam nadzieję, że nie chcesz, bym ci towarzyszył, Karolciu? - spytał naburmuszony
Croner.
Tego akurat Carry nie chciała, wręcz przeciwnie, ale nie mogła się zdradzić.
- Wspomniałeś niedawno, że chętnie wybrałbyś się między ludzi...
- Owszem - przerwał jej - ale miałem zupełnie coś innego na myśli. Wiesz, skarbie,
jedź sama. Siedzenie w salonie z teściową i oglądanie zazdroszczących ci przyjaciółek wcale
mnie nie bawi. One wprost pękają z zawiści, że to ty wyszłaś za Franza Cronera. No, nie rób
takiej głupiej miny. Dorzucę ci trochę grosza i kup sobie coś ładnego. Ja w tym czasie
zaglądnę do Berlina.
- Do Berlina? - spytała zadowolona, że nie musi jechać z nim.
- Tak, żoneczko. Muszę się trochę odświeżyć. Tylko nie bądź zazdrosna. Będę
grzeczny, a poza tym znaleźć ładniejszą kurewkę byłoby trudno.
Miała chęć splunąć w tę opasłą, zarozumiałą gębę. Czuła się upokorzona do głębi, ale
zacisnęła tylko zęby i milczała. Nagle wybuchnęła niepohamowanym śmiechem.
- Powinnam się obrazić, Franz, że wolisz pojechać do Berlina, a nie ze mną.
- Tylko nie przesadzaj, Karolciu. Masz być grzeczną żoną i pozwolić mi na spędzanie
wolnego czasu tak, jak sobie życzę. Sam w zamku nie zostanę i - albo zrezygnujesz z
wyjazdu, albo zgodzisz się na moją wycieczkę do Berlina.
O to wcale nie musiał prosić. Kilka dni rozłąki z tym okropnym człowiekiem to dla
Carry prawdziwa ulga.
Pomysł z rozwodem nie wchodził już w rachubę. Günter może okazać się nie do
zdobycia i co wtedy? Ma wrócić do domu ojca jako rozwódka? O, nie! To byłoby straszne.
Przyzwyczaiła się już do wydawania pieniędzy całymi garściami. Lepiej niech już Croner
jedzie do tego Berlina.
Rita stanowczo protestowała: dopóki Günter jest w mieście, nie chce słyszeć o
żadnych zakupach, zamówieniach, przymiarkach itp. Zgodziła się na spotkanie Güntera z jego
dawnymi kolegami z wojska, ale tylko wieczorami, natomiast dnie zarezerwowała wyłącznie
dla siebie. Hrabina nie nalegała ze sprawunkami i w głębi duszy cieszyła się, że młodzi tak
bardzo chcieli być jak najdłużej ze sobą sami. W tej sytuacji bliskość Cronersheim i Valbergu
stawała się dla Rity znacznie mniej niebezpieczna.
W środę po południu, gdy wszyscy siedzieli w przytulnym salonie generałowej, lokaj
oznajmił wizytę pani Croner.
Hrabina popatrzyła na Güntera. Jego czoło poczerwieniało, a w oczach pojawił się
błysk niezadowolenia. Poruszył się zdenerwowany i najchętniej by uciekł.
Rita tymczasem ucieszyła się.
- Och, jak cudownie! - zawołała, ale popatrzywszy na zasępioną twarz Güntera,
przestraszyła się:
- Nie chcesz, żeby pani Croner przyszła?
Poruszył się z wymuszonym uśmiechem.
- Wolałbym, gdyby pani Croner przyszła z wizytą w czasie mojej nieobecności.
Zabiera nam czas, który mamy tylko dla siebie.
Pogłaskała go po głowie.
- Na pewno nie zostanie długo. To dobrze o niej świadczy, że przyszła nas odwiedzić,
choć prawdę mówiąc, nie spodziewałam się, że zjawi się tak prędko. Widać zależy jej, żeby
złożyć nam życzenia osobiście.
Generałowa spojrzała na Güntera.
- Mam kazać ją odprawić? Ma przyjść kiedy indziej? - spytała.
Rita złożyła błagalnie ręce.
- Och, nie, cioteczko! Jak by to wyglądało? Przecież ona wie, że jesteśmy w domu.
Obraziłaby się, i słusznie.
Przydałaby się jej nauczka - pomyślała hrabina. Nic innego nie przychodziło jej akurat
do głowy, a była przekonana, że Carry chce zobaczyć Güntera, z czego on wcale się nie
ucieszył, wręcz przeciwnie. Nie mogła jednak zawieść Rity, więc dała lokajowi znak, by
wprowadził gościa.
Pogodna i piękna jak wiosenny poranek Carry von Croner weszła do salonu. Ubrana w
śliczną wizytową suknię z jasnoszarego szyfonu, zdobioną drogimi koronkami, trzymała
bukiet pąsowych róż. Przywitała się z generałową i natychmiast podeszła do Rity.
- Przyśpieszyłam mój przyjazd do miasta, by móc, droga Rito, jak najprędzej złożyć
osobiście najserdeczniejsze życzenia szczęścia z okazji waszych zaręczyn. Niech te róże
wyrażą je jeszcze lepiej. Nie powiem, ale sprawiła nam pani wielką niespodziankę.
- Bardzo się cieszę, szanowna pani. Dziękuję z całego serca. Jak zawsze, jest pani dla
mnie taka dobra.
Carry objęła ją i pocałowała w oba policzki. Rita wzruszyła się, ale hrabina od razu
zauważyła, że Carry zachowuje się sztucznie i ze zdenerwowania nie potrafi opanować
rozbieganych oczu.
Udała, że dopiero teraz dostrzegła Güntera.
- Och, pan też tu jest, baronie? Co za miła niespodzianka! Nie wiedziałam, że jest pan
w mieście. Byłam pewna, że nigdzie pan nie wyjeżdżał, ale cóż, tak dawno się nie
widzieliśmy, chyba od czasu skromnego przyjęcia u mnie w Cronersheim. Pozwoli pan, że i
jemu złożę życzenia - rzekła podając rękę Günterowi.
Musiał podjąć wyzwanie. Ścisnęła jego palce z całej siły i przez chwilę patrzyła mu w
oczy wzrokiem pełnym rozpaczy. Dobrze, że nie byli teraz sami. Czuł się okropnie wiedząc,
że w obecności Rity musi odegrać żałosną komedię.
- Przyjechałem przedwczoraj. Dziękuję za życzenia - odpowiedział jak mógł
najkrócej.
Carry odwróciła się i podeszła do Rity.
- Wyobrażam sobie, że pani się ucieszyła, droga baronówno. Zakochani nie lubią, gdy
się ich rozdziela.
- To prawda, ale, niestety, Günter musi już w sobotę wrócić do Valbergu - poskarżyła
się Rita.
Rozmowa potoczyła się wokół spraw ogólnych i wszystko wskazywało na to, że Carry
zamierzała pozostać dłużej. Günter raptownie wstał.
- Panie z pewnością chcą porozmawiać o sukniach ślubnych. Wolę nie przeszkadzać.
- Chcesz odejść, Günterze? - zmartwiła się Rita.
- Umówiłem się z ojcem. Odbiorę go z dworca i zaraz wrócimy tu razem.
Carry wyskoczyła jak na sprężynie.
- Mogę się zabrać z panem, panie baronie? Nie mogę dłużej zostać, choć bardzo bym
chciała. Mama chce nacieszyć się moją obecnością i wylicza mi każdą godzinę, ale musiałam
wam przecież złożyć życzenia od razu pierwszego dnia.
Żegnała się pospiesznie. Günter zacisnął zęby ze złości, co nie uszło uwadze hrabiny.
Tylko Rita nie domyślała się niczego.
Najchętniej Günter odwołałby swój wyjazd, ale nie mógł być niekonsekwentny.
Poczekał, aż Carry wyjdzie z pokoju.
- Zaraz wrócę, kochanie. Gdybym wiedział, że pani Croner nie zostanie dłużej, nigdzie
bym nie wyjeżdżał. Teraz muszę, bo nie chcę wyjść na głupca - zdążył powiedzieć Ricie na
ucho.
Objęła go wpół.
- Rozumiem. Ty chyba nie lubisz pani von Croner, co?
Popatrzył wyraźnie zmieszany.
- W każdym razie wolałbym, żebyś ty nie lubiła jej tak bardzo.
Przestraszyła się.
- Och, nie wiedziałam, że masz coś przeciwko temu. O co tu chodzi?
- Jestem egoistą, kochanie - próbował żartować - i nie chcę, żebyś lubiła jeszcze kogoś
oprócz mnie.
- No, jedź już i szybko wracaj.
Günter dogonił Carry i bez słowa podał jej rękę, pomagając przy schodzeniu ze
schodów. Nie patrzył na nią, ale czuł, że ona cały czas zerka w jego stronę. Nagle odezwała
się półgłosem:
- Nie chcesz popatrzeć mi w oczy, ale i bez tego wiem, że kochasz mnie, a nie tamtą, o
której mówisz, że jest twoją narzeczoną. Dałeś się sprzedać, podobnie jak ja, ale nasze serca,
cierpiąc okrutnie, będą szukać się wzajemnie aż do śmierci. Ta świadomość pozwala mi żyć,
gdyż wiem, że wciąż należysz do mnie.
Chciał coś powiedzieć, ale bał się, że wybuchnie awantura. Niech ona sobie myśli, co
chce. W końcu, co go to obchodzi.
Otworzył drzwi i wyprowadził ją na ulicę. Z prawdziwą ulgą zobaczył Wiktora
wysiadającego z taksówki.
- Szanowna pani, przykro mi, ale, jak pani widzi, wuj zdążył przyjechać wcześniej, niż
zapowiedział. Niestety, będę musiał panią pożegnać - rzekł uprzejmym ale chłodnym tonem.
Wiktor słyszał jego słowa. Uśmiechnął się szyderczo, gdy ukłoniwszy się, pocałował
Carry w rękę.
- Jestem niepocieszony, łaskawa pani, że muszę pozbawić miłego towarzystwa barona
Güntera, ale chętnie służę samochodem z kierowcą, a nawet jestem gotów odwieźć panią
osobiście.
Carry ciskała gniewne spojrzenia.
- Z samochodu skorzystam z wdzięcznością, a za towarzystwo dziękuję. Córka już
czeka na pana i musiałabym nie mieć serca, gdybym zabrała dziecku kochającego tatusia
choćby na pół godziny.
Wiktor zrobił głupią minę. Najwyraźniej chciała mu dopiec, ale wolał nie wszczynać
bójki na słowa. Pomógł jej przy wsiadaniu.
- Przyjechała pani na dłużej? - spytał obojętnym tonem.
- Na kilka dni - odburknęła.
- Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. Szanowny małżonek też tu jest?
- Wyjechał do Berlina. Żegnam.
- Do zobaczenia, łaskawa pani. Jestem pewien, że się zobaczymy.
Skinęła bez słowa głową. Popatrzyła jeszcze na Güntera i odjechała.
- I bądź tu człowieku dobry! - skwitował Wiktor. - Dałem jej samochód, a zasłużyłem
na docinki. Zabrać dziecku kochającego tatusia! Czym ja się naraziłem tej ślicznej kobiecie?
Pewnie chciała zostać z tobą.
- Sam się w to wpakowałem. Myślałem, że zostanie do wieczora, więc chciałem się
wymknąć i skłamałem, że jadę po ciebie na dworzec. Nie przypuszczałem, że ona wykorzysta
ten moment.
Wiktor położył mu rękę na ramieniu.
- Wciąż jest piękna, aż do zawrotu głowy, a jak patrzy! Twój chłód musiał na nowo
rozbudzić jej namiętności. Tego rodzaju kobietom zdarza się to nader często, a jak się
podpalą, to nie przebierają w środkach. Trzymaj się od niej z daleka, mój chłopcze.
- Nie musisz mi o tym przypominać, wuju, ale ona jest jak rzep - rzekł Günter mimo
woli.
- Na rzepy jest tylko jeden sposób, synu: energicznie i bez skrupułów oderwać. Nie daj
się wykorzystywać jak piłka do gry. Dziś chce się z tobą bawić, jutro rzuci cię w kąt. Musisz
zdecydowanie się sprzeciwić, nawet radykalnymi metodami, na ogół nie stosowanymi wobec
kobiet.
- Już to robię, wuju, ale mam opory. Gdyby jakoś lepiej układało jej się z Cronerem...
- Na to nic nie poradzimy; ani ty, ani ja - przerwał mu Wiktor.
W sobotę Günter pożegnał się czule z Ritą i odjechał z wujem na dworzec. Po drodze
wyprzedził ich samochód, w którym siedziała Carry von Croner i jej matka. Na dachu
przytroczona była wielka brązowa waliza, co niechybnie oznaczało, że obie panie również
jadą na stację.
Panowie popatrzyli na siebie zdziwieni. Wiktor rzekł:
- Coś mi się zdaje, że śliczna Carry spieszy się na ten sam pociąg co ty. Powiedziałeś
jej, kiedy wyjeżdżasz?
Günter zmarszczył brwi.
- Ja nie, ale Rita w nieświadomości wspominała, że wyjeżdżam w sobotę, a tamta
domyśliła się, że wybiorę ten najdogodniejszy pociąg. Skręć w boczną ulicę. Pojadę po
południu. Wolę to, niż miałbym siedzieć z nią w jednym przedziale albo wszczynać awantury.
- Masz rację. Skręcimy w aleję Lipową i przez most Cesarski wrócimy do domu.
Chciałbym zobaczyć minę pięknej Carry. Musiała zauważyć nasz samochód i już czatuje na
dworcu. To by ją urządzało: dwie godziny z tobą w przedziale. Bardzo jej zależy na tobie, jak
widzę, i chce za wszelką cenę cię zdobyć, nie licząc się nawet z tym, że jesteś zaręczony. Ten
Croner musiał jej nieźle zaleźć za skórę.
Günter miał ochotę powiedzieć teraz teściowi całą prawdę o tym, co Carry zrobiła w
Valbergu, ale jednocześnie czuł, że nie może narażać damy na utratę dobrego imienia, mimo
że robiła ona coraz większe głupstwa i sama już nie dbała o swój wizerunek. Zresztą Wiktor i
tak nie może w niczym pomóc, a Carry pewnego dnia oprzytomnieje i zrozumie, że dalej grać
nie ma sensu.
Panowie wrócili do domu hrabiny. Rita na ich widok aż oniemiała.
- Masz, dziecko, przywiozłem ci Güntera jeszcze na parę godzin. Po prostu uciekł nam
pociąg. Wykorzystajmy to zrządzenie losu i zjedzmy razem obiad na Słonecznym Wzgórzu -
rzekł Wiktor w wyraźnie dobrym humorze.
Rita aż przyklasnęła z radości. We czworo, wraz z generałową spędzili miłe chwile w
przeuroczym pawilonie malowniczo położonym na wzgórzu w miejskim parku, gdzie licznie
schodziła się cała miejscowa elita.
Carry tymczasem pożegnała się z matką już w samochodzie.
- Nie wysiadaj, mamo. Na peronie są takie przeciągi, że mogłabyś się zaziębić - rzekła
i niespokojnie rozglądała się, kiedy nadjedzie samochód Valbergów. Widziała go przecież po
drodze. Z walizką na dachu musiał jechać na dworzec, bo gdzieżby indziej. Nie zauważyła, że
zniknął jej z oczu, skręciwszy w aleję Lipową. Odesłała pułkownikową do domu, a
podróżujący z nią lokaj zajął się bagażami.
Poszli prosto do wagonu. Wśród wsiadających nie było widać ani młodego, ani też
starego Valberga. Carry przeszła wzdłuż całego pociągu, zaglądała do każdego przedziału.
Rozczarowana i bliska płaczu usiadła wreszcie w wagonie pierwszej klasy, a lokaja
odesłała do drugiej. Pozostała niewielka szansa, że obaj panowie zatrzymali się jeszcze na
chwilę w dworcowej restauracji i Günter wsiądzie w ostatniej minucie. Obserwowała
dokładnie wejście na peron, by przypadkiem nie przeoczyć spóźnionego pasażera.
Wagon pierwszej klasy był tylko jeden. Günter musiał wsiąść do niego, bo nie
przypuszczała, żeby podróżował w niższej klasie. Minuty wlokły się jak wieczność, zbliżał
się czas odjazdu, a oczekiwany współpasażer nie zjawił się.
Pociąg ruszył wśród łoskotu kół i posykiwań pary z parowozu. Carry wahała się, czy
nie wyskoczyć, ale było już za późno. Wyczerpana oczekiwaniem i zdenerwowana opadła
bezsilnie na fotel.
Pomysł, żeby wracać do domu tym samym pociągiem co Günter, nasunął jej się od
razu, gdy usłyszała, że planował wyjazd w sobotę. Jego tymczasem nie ma, choć głowę by
dała, że widziała jego samochód z walizką na dachu. Czyżby w ostatniej chwili zrezygnował
zobaczywszy, że ona też wyjeżdża?
Stchórzył! Bał się spędzić dwie godziny w przedziale sam na sam? Carry była
wściekła: kolejny raz się wywinął, ale w zasadzie powinna się cieszyć. Przecież to dowodzi,
że on wciąż ją kocha!
Wysiadła na stacji najbliższej Cronersheim i ze zdziwieniem zobaczyła stojący przed
budynkiem samochód z Valbergu. Kierowca siedział wewnątrz i czekał. A więc jednak
Günter zamierzał przyjechać tym pociągiem.
Wracała do domu w okropnym nastroju. Wielkie, gorzkie łzy same cisnęły się do oczu
i spływały po piekących policzkach. Płakała, bo straciła szansę na szczęście, i to z własnej
winy. Pomyślała o czekającym w domu mężu i otrząsnęła się z obrzydzeniem.
Wracała eleganckim samochodem, ubrana była w najmodniejsze i najkosztowniejsze
stroje, a czuła się jak żebraczka. Dopiero teraz przypomniała sobie, że Croner wyjechał do
Berlina na dwa tygodnie, nie będzie go więc jeszcze przez siedem dni! Poczuła ogromną ulgę.
Pod wieczór kazała podstawić samochód, niby na przejażdżkę, ale poleciła kierowcy
podjechać pod dworzec. O tej porze powinien być właśnie następny pociąg pośpieszny. Jeżeli
Günter nim przyjedzie, tym razem muszą się spotkać.
Nie pomyliła się: wsiadał właśnie do samochodu. Zajęty rozmową z szoferem, nie
zauważył, kiedy podeszła.
- Dzień dobry, panie baronie! Pan także już z powrotem w domu? - rzekła podsuwając
mu rękę do pocałowania.
Ze względu na obecnych musiał nadrabiać miną. Ledwo dotknął ustami jej dłoni,
przelotnie spojrzał w twarz. Drżała cała, zdruzgotana tak, że poczuł wzbierającą litość.
- Właśnie wracam, szanowna pani.
- Przyjechałam już dziś rano. W mieście nie dało się wytrzymać z nudów. Wiadomo,
latem nic tam się nie dzieje. Pan, oczywiście, jest innego zdania. Cóż, narzeczonemu jest
wszędzie dobrze, byleby blisko ukochanej. Ja tymczasem zostałam słomianą wdową. Mąż
przebywa w Berlinie i wróci dopiero za tydzień. Mam nadzieję, że znajdzie pan godzinkę,
żeby wpaść do Cronersheim?
Wyrecytowała grzecznościową formułkę, ale z jej oczu tryskała wręcz rozpacz.
- Oczywiście, droga pani, o ile pozwoli mi napięty rozkład zajęć. Straciłem kilka dni i
obawiam się, że czeka mnie nawał zaległych spraw. Do wesela, które odbędzie się w lipcu,
muszę zdążyć z przygotowaniem zamku na przyjęcie gości - wyjaśnił, a twarz Carry wyraźnie
stała się o stopień bledsza. Zacisnęła zęby, żeby nie krzyknąć z bólu. Z trudem zdołała
wydobyć z siebie głos.
- Mimo to, dla dobrych przyjaciół znalezienie chwilki czasu nie powinno stanowić
problemu. Będę czekać na pana.
Podała mu rękę i uścisnęła z całej siły.
- Czekam! - dodała po cichu, ale w jego uszach słowo to zabrzmiało jak wybuch
granatu. Po chwili oba samochody odjechały w przeciwnych kierunkach.
Günter rzucił się na oparcie i zacisnął mocno oczy. Bronił się z całej siły, ale w
pamięci wciąż pojawiał się obraz zdruzgotanej miny Carry. Nic nie pomagało. Kochał ją
przecież kiedyś do szaleństwa i nie mógł znieść myśli, że ona teraz tak ciężko pokutuje za
swoją lekkomyślność. Współczuł jej, ale nie mógł pomóc.
Mijały dni, tygodnie, a marzenie Carry o spotkaniu z Günterem nie spełniło się. Co
chciała osiągnąć, sama dokładnie nie wiedziała, ale chęć zobaczenia go nie dawała jej
spokoju. Za jeden pocałunek, za chwilę w jego objęciach, gotowa była oddać duszę samemu
diabłu.
Croner wrócił z Berlina w kiepskim nastroju. Stał się agresywny. Albo bawił się tam
doskonale, albo wręcz przeciwnie - spotkały go niepowodzenia. W każdym razie z dziką
satysfakcją łamał wszystkie zalecenia lekarza: objadał się łakociami, pił najcięższe czerwone
wina i palił namiętnie grube zagraniczne cygara. W niewybredny sposób domagał się swoich
praw małżeńskich. Carry zaś była bliska załamania i tylko resztkami silnej woli
powstrzymywała się, by nie walnąć pięścią w nalaną, ciemnopurpurową twarz nachalnego
małżonka.
Zbliżał się wyznaczony termin ślubu Rity i Güntera. Od czasu wizyty w mieście
narzeczeni nie widzieli się ani razu. Przygotowania do wesela, które miało odbyć się w
Valbergu, zostały już zakończone. Nie zaproszono zbyt wielu gości - najbliższych znajomych,
kilku przyjaciół Güntera z wojska, sąsiadów, w tym także Cronerów.
Większość przyjezdnych zjawiła się już w zamku wieczorem, w dniu poprzedzającym
ceremonię. Przenocowali w przygotowanych dla nich pokojach. Nazajutrz rano przyjechała
Rita z ojcem i hrabiną Tronsfeld. Przywitano ich na stacji z wielką pompą, a cała droga aż do
Valbergu była świątecznie udekorowana girlandami i kwiatami.
Przybył też, jako przedstawiciel dworu, sam książę Herbert. Przy stole posadzono
obok niego Carry von Croner. Książę wydawał się z tego bardzo zadowolony, nie mówiąc już
o Franzu Cronerze, który chodził dumny jak paw z wyróżnienia, jakie spotkało jego
małżonkę. Z ogromną satysfakcją zauważył, że koronowany gość, oczarowany, wprost nie
odrywa oczu od uroczej sąsiadki. Z pewnością książę zazdrości teraz Cronerowi, że znalazł
tak piękną żonę, a to było już coś!
Przy całym weselnym rozgardiaszu młodzi małżonkowie nie mieli chwili spokoju.
Rita poruszała się jak w zaczarowanym świecie bajek. Ubrana była jak prawdziwa królewna.
U boku narzeczonego, w ślubnej sukni z najdelikatniejszych koronek, budziła powszechny
zachwyt.
Carry na jej widok aż przymknęła oczy. Mimo wszystko, sama i tak musiała wyglądać
jeszcze piękniej.
Na swoją kreację wydała ogromne pieniądze. Croner nie żałował grosza wiedząc, że
na weselu i tak nie będzie ładniejszej i lepiej ubranej kobiety. Od czasu pobytu w Berlinie nie
czuł się najlepiej. Dręczyły go nudności i natarczywe zawroty głowy. Dziś rano, tuż przed
wyjazdem z domu złapał go kolejny atak, znacznie silniejszy niż wszystkie dotychczasowe.
Nie powiedział jednak żonie ani słowa, gdyż za nic w świecie nie chciał rezygnować z
udziału w uczcie weselnej. Z pewnością ominęłyby go smakołyki przygotowane specjalnie na
tę okazję, a podobna może nie zdarzyć się zbyt prędko. Na szczęście atak minął, a Croner,
choć czuł się nie najlepiej, pojechał do Valbergu.
Carry prawie nie słyszała, co mówił książę Herbert, który oczarowany jeszcze bardziej
niż wczoraj, nie odstępował jej na krok. Była blada, a przez to jeszcze piękniejsza, gdy
tęsknym wzrokiem wypatrywała wśród gości Güntera. Książę chodził jak zauroczony.
Rozpoczęła się ceremonia. Herbert prowadził panią Croner, usiadł obok niej, a gdy
młoda para przed ołtarzem wypowiedziała sakramentalne „tak”, usłyszał ciężkie
westchnienie. Spojrzał na swoją sąsiadkę. Blada jak chusta, drżała na całym ciele i aż do bólu
zaciskała usta.
Przestraszył się. Odruchowo dotknął jej ręki mocno zaciśniętej na oparciu przegrody
oddzielającej siedzenia. Spojrzała na niego dziwnym wzrokiem pełnym bólu i rozpaczy.
Książę poczuł ciarki przechodzące mu po plecach.
Carry odwróciła się szybko i zastygła w bezruchu.
Herbert zerknął w stronę Cronera. Siedział z nadętą miną i dumnie odrzuconą w tył
głową. Pewnie nie zdawał sobie sprawy, że uczestniczy w ceremonii wieńczącej miłość
dwojga ludzi. Czuł się jak na tureckim kazaniu. Dla niego miłość musiała być czymś zupełnie
obcym. Książę nie wierzył, że ta śliczna kobieta mogła kochać kogoś takiego jak Croner.
Goście podchodzili do młodej pary z gratulacjami.
Carry z widoczną niechęcią objęła Ritę i pocałowała, cały czas zerkając przez jej
ramię na stojącego nieco w głębi Güntera.
W czasie całego przyjęcia nie odstępowała nowożeńców na krok. Przy każdej okazji
obsypywała Ritę komplementami i zapewniała, jak bardzo zależy jej na tym, żeby się
zaprzyjaźniły. Nie spuszczała przy tym Güntera z oka, próbując przesłać mu jak
najdramatyczniejsze spojrzenie.
Rozglądał się ostentacyjnie i w głębi duszy marzył, żeby przyjęcie skończyło się jak
najprędzej. Natrętne oczy Carry odebrały mu cały weselny nastrój.
Rita także czuła się skrępowana wylewnością pięknej sąsiadki. Nie podejrzewała jej o
żadne złe zamiary, nie miała nawet pretensji, ale nie mogła się oprzeć wrażeniu, że
uczestniczy w jakiejś grze, i to niezupełnie uczciwej. Goście jednak oblegali ją bezustannie ze
wszystkich stron i nie miała nawet czasu zastanowić się nad zachowaniem Carry.
Urocza pani Croner zauważyła zainteresowanie księcia Herberta i mimo wisielczego
humoru trzymała się etykiety. Gdyby nie to, już dawno załamałaby się i ściągnęła na siebie
uwagę wszystkich.
Nadeszła pora pożegnania nowożeńców wyjeżdżających w podróż poślubną.
Generałowa odprowadziła dyskretnie Ritę do garderoby i czujna niczym żołnierz na warcie
stanęła przy drzwiach czekając aż panna młoda zmieni suknię. Nie bardzo mogłaby
powiedzieć, czego się obawiała, ale za żadną cenę nie chciała dopuścić do spotkania Rity z
Carry na osobności.
Günter przebierał się w innej części zamku. Gdy w stroju podróżnym wyszedł do
hallu, Carry wyrosła przed nim jak spod ziemi i zagrodziła mu drogę.
- Günter! Poczekaj! - zawołała zdławionym głosem, patrząc rozgorączkowanymi
oczyma, półprzytomna.
- Proszę pani, bardzo proszę o spokój. Niech pani wróci do gości. Nikt nie powinien
zobaczyć pani tak zdenerwowanej.
Złapała się obiema rękoma za serce. Cała drżała.
- Powiedz mi tylko... bo nie zniosę dłużej tej męczarni... powiedz, że jeszcze kochasz
mnie, a nie tamtą. Obiecaj, że mnie nie zapomnisz, jak ja... będę wciąż myśleć o tobie.
Günter z ulgą zobaczył przychodzącego z odsieczą Wiktora.
- Tato! - zawołał nagle przerażony. Widok zrozpaczonej kobiety sprawiał mu ogromny
ból, a nie mógł powiedzieć niczego, co mogłoby jej pomóc.
Wiktor podbiegł do przywołującego go Güntera.
- Tato, łaskawa pani źle się poczuła. Zajmij się nią, proszę. Nie zdążę na pociąg...
Baron ukłonił się i wziął Carry pod rękę. Spojrzała na niego tak przejmująco, że
zrobiło mu się nieswojo.
- Pozwoli pani, że wyprowadzę panią do parku. Na świeżym powietrzu dolegliwości
szybciej przechodzą.
Delikatnie popchnął ją w kierunku drzwi.
- Adieu, Günterze! Szczęśliwej drogi. Uważaj na Ritę i ucałuj ją ode mnie - rzekł
odwróciwszy się i pomachał zięciowi ręką.
Günter skinął tylko głową i wbiegł po schodach. Carry spojrzała za nim i boleśnie
jęknęła.
Wiktor prowadził ją niemal siłą. Szli przez park bez słowa, aż nagle znaleźli się w
pobliżu jeziorka, obok ławki, gdzie wtedy odbyła się pamiętna rozmowa z Günterem,
podsłuchana przypadkowo przez Carry. Teraz rozgoryczenie pięknej, nieszczęśliwej kobiety
sięgnęło zenitu. Usiadła jak rażona piorunem.
Z zamkowego dziedzińca doleciał warkot odjeżdżającego samochodu. Günter i Rita
wyjeżdżali z Valbergu. Baron odetchnął z wielką ulgą i ze szczerym współczuciem w oczach
spojrzał na Carry.
- Czuje się pani choć trochę lepiej, droga pani Croner?
Zacisnęła mocno oczy i dumnie odrzuciła w tył głowę. Popatrzyła po chwili prosto w
twarz Wiktora wzrokiem pełnym nienawiści i rozpaczy. Rozejrzała się dookoła jakby
zbudzona z głębokiego snu, jakby nie poznała miejsca, w którym się znajduje. Na jej twarzy
pojawił się szyderczy uśmieszek.
- Czy pana zdaniem decyzję o tym, kto z kim się ożeni, podejmuje się w niebie? -
spytała podchwytliwie.
- Dlaczego pyta pani akurat mnie? Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
Jej śmiech stał się nie do zniesienia.
- A ja tak! I wiem na pewno, że o ślubie decyzje zapadają gdziekolwiek, choćby na
takiej jak ta, położonej w zaciszu ławce albo przy kontuarze w banku... Można się uśmiać,
gdy się o tym pomyśli.
W zdenerwowaniu plecie byle głupstwa - pomyślał Wiktor nie wiedząc, co miała na
myśli. Pochylił się i spojrzał na nią z troską.
Zerwała się na równe nogi.
- Już mi przeszło. Proszę mnie odprowadzić do zamku, panie baronie. Gra muzyka,
zaczną się tańce, a ja chcę tańczyć, tańczyć... do białego rana.
Szli powoli. Generałowa wciąż stała przy schodach zamku. Czekała na powrót
Wiktora. Gdy zobaczyła minę Carry, ogarnęło ją współczucie. Ta kobieta przegrała wszystko
i jest bliska rozpaczy.
Weszli we troje do sali balowej. Książę Herbert jakby czekał na zjawienie się pięknej
damy. Podszedł od razu. Zatańczyli raz, a potem drugi... Carry dała się porwać czarowi rytmu
i melodii. Chciała się bawić. Uśmiechała się, żartowała. Wszyscy byli zachwyceni, a Croner
aż szalał ze szczęścia, że ma tak cudowną żonę. Tylko książę Herbert przyglądał się
zafrasowany. Czuł, że Carry pod maską wesołości ukrywa rozpacz i ból.
Zabawa trwała w najlepsze, ale niektórzy goście zbierali się już do wyjścia. Jednym z
pierwszych był Croner. Za dużo zjadł i wypił i w miarę upływu czasu czuł się coraz gorzej.
Carry nie chciała słyszeć o powrocie do domu. Nie chciała być sama ani tym bardziej
sama ze swoim mężem.
Croner nie ustępował i lada moment gotów był urządzić karczemną awanturę, nie
zważając na gości. Książę Herbert wyczuł, na co się zanosi. Miał ochotę stanąć w obronie
Carry, ale zrezygnował. Pocałował ją tylko w rękę i rzekł:
- Mam nadzieję gościć panią w mojej rezydencji już wkrótce.
- Przed zimą to raczej niemożliwe, Wasza Wysokość - uśmiechnęła się czując bolesny
skurcz.
Patrzył za nią, aż zniknęła za drzwiami, prowadzona pod rękę przez Franza Cronera.
Tego wieczoru książę Herbert znów był zakochany.
Carry otulona w płaszcz opadła na siedzenie samochodu i zamarła w bezruchu. Croner
wtoczył się z trudem i całym ciężarem zwalił na fotel obok żony. Ledwo samochód ruszył,
porwał ją w ramiona i brutalnie zaczął całować, aż nie mogła złapać tchu.
- Książątku o mało gały nie wypłynęły, tak się tobą zachwycał, mój skarbie. Wszyscy
dziś zazdrościli Franzowi Cronerowi, że ma tak piękną żonę - mruczał pod nosem i ponownie
rzucił się na Carry.
Zapach nie przetrawionego wina stawał się nie do zniesienia, przyprawiał o mdłości.
Carry próbowała się wyrwać.
- Zostaw mnie! Jesteś pijany - krzyknęła.
- Nie próbuj znów swoich sztuczek! - warknął i zarechotał: - Ja pijany? Co ty
bredzisz? Jestem szczęśliwy, że mam tak śliczną żonę, której nawet książę mi zazdrości.
Jesteś cudowna i podniecająca, ale gdybyś nie była, nigdy nie zostałabyś panią w
Cronersheim.
Chciał znowu ją objąć i pocałować. Carry aż pociemniało w oczach. Zamachnęła się i
z całej siły uderzyła go w policzek.
Przez chwilę w nie oświetlonym wnętrzu samochodu zapanowała grobowa cisza.
Przerwał ją złowieszczy śmiech Cronera.
- Ja ci pokażę, ty wydro! - wrzasnął i chciał się na nią rzucić. Wywinęła się. Croner
leżał jak długi na fotelu. Carry oszalała. Waliła pięściami na oślep. Myśląc, że to dla żartów,
leżący zasłaniał się niezdarnie. Udało mu się złapać ją za ręce. Chciał ją przytulić. Krew
uderzyła mu do głowy, pociemniało mu przed oczyma, poczuł ogromny ból.
Zacharczał przeraźliwie i bezwładnie, ciężko opadł na fotel. Poruszał tylko ustami,
próbował coś bełkotać. Wyglądał okropnie. Carry nie wiedziała, co robić. Nie miała
wątpliwości, że z Cronerem stało się coś niedobrego. Zastukała z całej siły w ściankę kabiny
kierowcy.
Szofer zatrzymał samochód, a siedzący obok niego lokaj wyskoczył i otworzył drzwi.
- Proszę przynieść latarkę, Friedrich. Pan poczuł się źle - krzyczała Carry.
Lokaj wrócił po chwili i oświetlił twarz leżącego. Była sino-purpurowa i absolutnie
nieruchoma. Słychać było słaby świszczący oddech. Carry patrzyła na sługę przerażona.
- Co to może być? - szepnęła.
- Pan baron wygląda na ciężko chorego, proszę pani.
- O Boże! Musimy szybko jechać do domu. Daleko jeszcze?
- Dobre pięć minut, łaskawa pani - rzekł stojący za jej plecami szofer.
- No to spieszmy się. Friedrich, proszę zostać tu ze mną.
Szczękała zębami jak w największy mróz. Za żadne skarby nie chciała zostać sama z
nieprzytomnym i charczącym mężem.
Ruszyli. Droga do Cronersheim wydawała się nie mieć końca. Wreszcie wóz
zatrzymał się pod oświetloną bramą zamku. Carry wyskoczyła jak oparzona, jakby uciekała
przed czymś strasznym.
Podbiegli lokaje i wnieśli nieprzytomnego pana do domu.
- Niech pan szybko jedzie po lekarza - rozkazała kierowcy. - Bez niego proszę mi nie
wracać.
Szła powoli za niosącymi Cronera. Tren jej kosztownej sukni wlókł się żałośnie po
ziemi.
Cały zamek stanął na nogi. Chorego przeniesiono tymczasem do jego sypialni i
ułożono na tapczanie.
Stara doświadczona ochmistrzyni kazała położyć zimne kompresy na jego głowie i
ciepło otulić nogi. Jej zdaniem, pan Croner doznał wylewu krwi do mózgu, zgodnie zresztą z
wcześniejszymi ostrzeżeniami lekarza.
Carry wróciła po chwili, przebrana już w lekką domową suknię. Usiadła obok męża
tak, żeby nie widzieć jego twarzy. Bała się.
Gdy wreszcie przyszedł lekarz, odetchnęła z ulgą.
Zaczęło się rutynowe badanie. Medyk popatrzył na Carry i poprosił ją do sąsiedniego
pokoju.
- Jak pani wie, upominałem wielokrotnie pana Cronera i ostrzegałem, że musi ściśle
przestrzegać wymaganej diety. Wiem, że tego nie robił, więc przepowiadałem mu to, co
właśnie dziś się stało: dostał apopleksji, to ciężkiej. Przypuszczam, że znowu pił dziś
czerwone wino.
- Czy będzie żył, panie doktorze? - spytała Carry blada jak śmierć.
- Musi być pani przygotowana na najgorsze. Jeżeli uda się zachować go przy życiu, na
pewno zostanie kaleką do końca swoich dni.
Carry bała się potwornie, ale pozostała przy łóżku męża aż do rana. Po rozmowie z
lekarzem napisała depeszę do rodziców i prosiła o przyjazd matki. Bała się, że oszaleje, jeżeli
nie będzie miała obok siebie kogoś bliskiego, z kim mogłaby porozmawiać. Spadło dziś na jej
biedną głowę tyle nieszczęść, że opuszczona przez wszystkich mogłaby popełnić jakieś
głupstwo.
5
Rita i Günter tymczasem byli już w podróży. Dla niego najważniejsze było to, że
Carry została gdzieś daleko, i nie musi obawiać się jej natrętnych zaczepek. Było mu jej żal,
ale sama wpędziła się w kłopoty, a on nie mógł jej w niczym pomóc. Być może w czasie jego
nieobecności oprzytomnieje i pogodzi się z losem. Wspomnienie o Carry nie powinno mącić
mu radości z podróży z młodą, piękną i przemiłą żoną.
Troszczył się o nią i starał odgadnąć każde jej życzenie, a im dłużej przebywali ze
sobą, tym silniej odczuwał, że jest naprawdę szczęśliwy.
Na początek zatrzymali się w mało znanym holenderskim kurorcie. Cały czas mieli
tylko dla siebie, nie szukali żadnych nowych znajomości. Zapomnieli o całym świecie,
cieszyli się każdą chwilą dnia i nocy. Byli szczęśliwi jak nigdy dotąd.
Po kilku tygodniach słodkiego osamotnienia we dwoje wyjechali do Baden-Baden,
gdzie panował ogromny ruch i bawili goście z całego niemal świata.
Rita szeroko otworzyła oczy. Takiego przepychu w życiu nie widziała, nawet nie
przypuszczała, że tak żyją ludzie. Patrzyła jakby na spektakl rozgrywający się na scenie. O
dziwo, wśród aktorów znaleźli się znajomi, głównie koledzy Güntera, oficerowie z garnizonu.
Niektórych Rita znała, gdyż byli zaproszeni na ich wesele.
Pewnego dnia wszyscy siedzieli przy jednym stole w eleganckim hotelu. W trakcie
rozmowy ktoś wspomniał o chorobie Cronera.
- Kiepsko z tym Cronerem. Chyba się nie wykaraska po wypadku. Masz jakieś nowe
wiadomości o jego zdrowiu, Günterze? - spytał jeden z oficerów.
Młody baron popatrzył ze zdziwieniem.
- Croner miał wypadek? O niczym nie wiedziałem. Co mu się stało?
- Coś podobnego! No cóż, zakochani bujają w obłokach i nie interesują się
przyziemnymi sprawami. Naprawdę nie słyszeliście, że Croner wracając z waszego wesela
dostał apopleksji?
Rita jęknęła przerażona.
- O Boże! To straszne.
- Nie wiesz, w jakim jest stanie? - spytał Günter kolegę.
- Całkowity paraliż, odjęło mu mowę, zdany całkowicie na łaskę swojej pięknej żony,
która opiekuje się nim z pomocą matki. Prawie nie ma nadziei, że mu się polepszy.
- Biedna pani von Croner! - rozczuliła się Rita. Zrobiło się jej przykro, że w czasie
przyjęcia niezbyt uprzejmie potraktowała Carry okazującą jej przyjaźń. Następnego dnia,
zaraz po śniadaniu rzekła do Güntera:
- Posiedź tu chwilę sam. Muszę napisać list.
Pocałował jej drobną, smukłą dłoń.
- Pozdrów ode mnie ojca i cioteczkę Marię, jeżeli do nich piszesz.
- Nie do nich! - uśmiechnęła się. - Chcę napisać do pani Croner. Tak mi jej żal. Co za
nieszczęście! Szkoda pana Cronera, choć nie za bardzo go lubiłam.
Günter spochmurniał na twarzy. Zauważyła to i przytuliła się do niego.
- Wiem, że nie lubisz pani von Croner, ale znalazła się w trudnej sytuacji i potrzebuje
naszego wsparcia.
Pogłaskał ją po głowie. Jak wiele razy przedtem, tak i teraz miał ochotę wyznać Ricie
całą prawdę o jego uczuciach do Carry, ale wciąż obawiał się, że niepotrzebnie podsunie jej
powód do zmartwień i zgryzot. Poza tym musiałby oskarżyć Carry o nieuczciwość.
- Nie zamierzałem ci niczego zabraniać, moja droga. Gdy tak na mnie patrzysz, gotów
jestem ustępować ci we wszystkim.
Objęła go za szyję i przytuliła twarz do jego policzka.
- Och, Günterze! Czasami aż mam wyrzuty, że jestem taka szczęśliwa. Gdy pomyślę,
jak ja kiedyś żyłam, to nie chce mi się wierzyć, że jestem tą samą osobą, załamaną i tęskniącą
za odrobiną czyjegoś serca. Teraźniejszość błyszczy jak złota plama na szarości wspomnień
tamtych dni. Gdybym teraz musiała wrócić do przeszłości, zrezygnować z twojej miłości i
znowu stać się popychadłem, nie przeżyłabym tego. Wolałabym umrzeć!
- Ależ, najdroższa! Skąd ci takie głupie myśli przychodzą do głowy?
Popatrzyła na niego z tym czarującym, niewinnym uśmiechem na ustach, który
wzruszał go do głębi. Wyglądała wtedy niezwykle pociągająco. Za każdym razem umacniał
się w przekonaniu, że naprawdę ją kocha. Wierzył w szczerość jej uczuć, a mimo to miał
wrażenie, że wciąż jeszcze nie jest to ta miłość która kiedyś łączyła go z Carry. Wracała
czasami do niego we wspomnieniach. Pamiętał, że tamta miłość nosiła go jak na skrzydłach.
Dlaczego Rita nie potrafi obudzić w nim takiego uczucia?
Martwił się, że nie kocha jej szczerze, z pełnym oddaniem, że nigdy już nie będzie
kochał naprawdę. Zawsze Rita będzie dla niego daleką kuzynką, której nigdy nie poprosiłby o
rękę, gdyby wuj Wiktor nie podsunął mu tego pomysłu. Myśl ta dręczyła go coraz bardziej,
usztywniała, choć gotów był zrobić wszystko, by Rita czuła się szczęśliwa. Wzruszał się i
zachwycał, gdy mu się to udawało, popadał w zadumę, gdy przypominał sobie o Carry. W
pamięci stawał mu widok jej spragnionych, żebrzących oczu. Bał się go i nie chciał już nigdy
zobaczyć w rzeczywistości. Zapomni, jeżeli nie spotka się z Carry, ale czy będzie to możliwe,
skoro Cronersheim leży tak blisko Valbergu?
Na szczęście Rita nie wiedziała, o czym myślał przed chwilą.
- Nie wiem, najdroższy, czy są to głupie myśli. Wiem tylko, że jestem ogromnie
szczęśliwa i gdyby mnie to szczęście opuściło, nie przeżyłabym. Wolałabym wcześniej
umrzeć. Chcę wierzyć, że nic się nie zmieni, a myśli, które mnie czasami nachodzą, są
rzeczywiście głupie. Napiszę teraz szybko ten list do Carry Croner i przebiorę się, byśmy
zaraz mogli wyjść na spacer. Wiesz, podoba mi się w Baden-Baden, ale nie chciałabym
mieszkać tu na stałe. Już nie mogę doczekać się powrotu do naszego ukochanego Valbergu.
Za dwa tygodnie tam będziemy; cieszysz się?
Uśmiechnął się. W takich momentach Rita jeszcze bardziej przypominała mu małą
dziewczynkę.
- Oczywiście, że się cieszę. Ale pospiesz się. Zaczekam tu na ciebie.
Pocałowali się.
Günter został sam. Usiadł ciężko w fotelu i zapatrzył się przed siebie. Pomyślał, że tak
naprawdę, to Rita wciąż jeszcze bardziej zachowywała się jak dziecko, a nie jak dojrzała
kobieta. Tak! I dopiero wtedy pokocha ją całym sercem, gdy ona wydorośleje, gdy w pełni
będzie gotowa dzielić z nim wszystkie radości i troski.
Nowożeńcy wrócili już do Valbergu. Po drodze zatrzymali się w mieście i odwiedzili
hrabinę Tronsfeld, która również dopiero co wróciła z kurortu.
W Valbergu uroki kończącego się lata roztoczyły iście bajkową scenerię.
Carry Croner odpowiedziała na list Rity w kilku słowach. Podziękowała za pamięć,
wspomniała, że opieka nad chorym mężem zabiera jej sporo czasu, ale nie tyle, żeby
uniemożliwiała kontakty z przyjaciółmi. Carry cieszyła się na przyjazd Rity, jednak ani
słowem nie wspomniała o Günterze. Ucieszył się. Być może choroba Cronera otrzeźwiła ją
trochę i uspokoiła emocje.
Zaraz po powrocie Rita znalazła chwilę czasu, by pojechać do Cronersheim, przywitać
się z Carry i spytać o zdrowie Franza.
Carry czekała na nią w saloniku. Jasnoniebieskie ściany i złote sztukaterie stanowiły
cudowne tło dla jej oszołamiająco pięknej postaci.
Objęła Ritę i ze zbolałą miną mocno przytuliła do siebie, patrząc przy tym
przenikliwie prosto w oczy.
- No, wreszcie wróciliście z tej podróży poślubnej. Cieszę się bardzo. Nie muszę
chyba pytać, jak pani się czuje? - rzekła.
Z niepokojem w oczach czekała, że Rita poskarży się. Tamta jednak głaskała
spokojnie jej ręce, nie widząc niczego złego w pytaniu Carry o wrażenia z podróży.
- Było cudownie. Ale do pani także uśmiechnie się szczęście, droga pani Croner, gdy
tylko mąż wyzdrowieje. Mogę spytać, jak on się czuje?
Carry zasłoniła ręką oczy.
- Ciągle tak samo. Obie z matką, na zmianę, opiekujemy się nim. Pomagają nam
służący, bo same nie byłybyśmy w stanie podnieść takiego ciężaru. Biedny Franz jest
całkowicie sparaliżowany.
Ricie zrobiło się gorąco z żalu.
- To rzeczywiście tragedia, ale miejmy nadzieję, że szybko się skończy i pan Croner
wyzdrowieje.
Carry kręciła głową.
- Nie, na to nie ma żadnych szans. Wręcz przeciwnie - lekarz twierdzi, że lada dzień,
lada chwila, musimy liczyć się z najgorszym.
Rita załamała ręce. Przez głowę przeleciała jej myśl, że chyba pani Croner jednak nie
kocha swojego męża, bo w przeciwnym razie nie mówiłaby z takim spokojem, że oczekuje
jego śmierci.
- Dobrze, że chociaż matka jest teraz z panią - szepnęła wzruszona.
- Niestety, nie na długo. Ojciec wróci z manewrów i zabierze matkę do domu.
Przyjedzie tu po nią, a przy okazji chce jeszcze zobaczyć Franza żywego - Carry cały czas
mówiła obojętnym tonem, mimo to Rita była bliska płaczu.
- Och, jak mi przykro! Będę panią często odwiedzała, by nie czuła się pani tak
przeraźliwie samotna.
Carry uśmiechnęła się dziwnie.
- Dziękuję bardzo, ale wątpię, czy pani mąż się zgodzi na zbyt częste wizyty.
- On jest teraz bardzo zajęty. Musi nadrobić czas stracony na podróż. Na pewno nie
będę mu potrzebna całymi dniami - odparła Rita przekonywająco.
Pożegnały się obiecując, że będą odwiedzać się często.
Carry została sama. Zdenerwowana chodziła tam i z powrotem. Wydarzenia ostatnich
tygodni całkowicie odebrały jej spokój. Z trudem znosiła widok nieruchomej twarzy męża i w
pamięci stawał jej obraz upadającego Cronera po tym, jak uderzyła go z całej siły, gdy
wracali samochodem ze ślubu Güntera. Dręczyła ją myśl, że to po jej ciosie Franz stracił
przytomność i upadł, ale lekarz rozwiał jej obawy twierdząc, że do nieszczęścia doszłoby tak
czy inaczej.
Wstręt, jaki początkowo czuła do męża, powoli przerodził się w instynktowne, typowo
kobiece współczucie do bezradnego człowieka wymagającego opieki. Z drugiej strony,
świadomość, że nie grożą jej brutalne napaści i jego nachalne umizgi, przyniosła jej wyraźną
ulgę i spokój.
Zdarzało się, że ze współczuciem pogłaskała męża po twarzy. W jego oczach pojawiał
się wtedy błysk bezgranicznej wdzięczności.
Croner odzyskał świadomość, ale nie mógł mówić. Z trudem ledwo poruszał prawą
ręką. Próbował pisać na tabliczce. Pewnego dnia koślawe litery ułożyły się w zdanie:
„Nie gniewaj się, Carry”.
Odgarnęła czule włosy z jego czoła i uśmiechnęła się niewyraźnie.
- Nie gniewam się, Franz. Ty także nie bądź na mnie zły - rzekła po cichu.
Szukał nerwowo palcami jej dłoni, gdy znalazł - próbował uścisnąć ją mocno, na ile
pozwalały mu sparaliżowane mięśnie.
Testament Franz Croner sporządził zaraz po ślubie. Cały spadek zapisał Carry, z
wyjątkiem kilku drobnych zapisów na rzecz osób, wobec których czuł się zobowiązany. Carry
znała treść i gdy sobie o tym przypominała, uśmiechała się z zadowoleniem. Gdyby mąż
rzeczywiście umarł wkrótce, przynajmniej nie zostawi jej na pastwę losu. Dla niej bogactwo
wciąż liczyło się najbardziej.
Gdyby znów mogła być wolna...
Myśl ta dodawała jej otuchy. Lekarz nie dawał żadnych szans na całkowite
wyzdrowienie. Jeżeli Carry choć trochę kochała męża, to powinna życzyć mu, by jego
cierpienia czym prędzej się skończyły. Dla człowieka, który czerpał z życia pełnymi
garściami, wegetacja w łóżku, w zupełnym bezruchu musiała być prawdziwą udręką.
Carry coraz częściej zastanawiała się, co zrobi, gdy jej mąż umrze. Za każdym razem
dochodziła do wniosku, że jedyną przeszkodą na drodze do pełnego szczęścia pozostaje tylko
Rita. Znienawidziła Wiktora Valberga, gdyż to on zmusił Güntera do ślubu z Ritą, a do niej
czuła żal, że te wymuszone oświadczyny przyjęła. Nie wierzyła, że Rita kochała Güntera. Ona
w ogóle nie była zdolna do głębszych uczuć i z każdym mężczyzną, który byłby równie
brzydki i nudny jak ona, byłaby tak samo szczęśliwa jak z Günterem. Dlaczego akurat
wybrała Güntera!
Pułkownik von Platen przyjechał do Cronersheim i zabrał żonę do miasta. Przy okazji
rozmawiał z Günterem i poprosił go, by w razie potrzeby służył jego córce radą i pomocą.
Jako najbliższy sąsiad Günter nie odmówił.
Mijał tymczasem tydzień za tygodniem. Günter zjawiał się w Cronersheim z Ritą dość
często, czasami Rita przyjeżdżała sama.
Pewnego dnia wracał z miasta. Wiedział, że Rita poszła do Carry, wstąpił więc po
drodze, by ją odebrać.
Okazało się, że Rita zdążyła już wyjść.
Carry była więc w zamku sama, ale - na szczęście - w czasie krótkiej wizyty Güntera
zupełnie spokojna i opanowana, choć w głębi duszy gotowa rzucić się mu prosto w ramiona.
Ani słowem nie wspomniała o swoich uczuciach. Podziękowała mu tylko za obietnicę
daną ojcu, dotyczącą pomocy. Przy okazji zadała kilka pytań, na które każdy mógłby jej
udzielić fachowej odpowiedzi.
Günter poczuł ulgę. Pożegnał się i pocałował w rękę. Nie drżała, była tylko nieco
chłodniejsza i prawie nieruchoma.
Po raz pierwszy po ich spotkaniu w cztery oczy Günter nie był zdenerwowany. Carry
zachowała się tak, jak oczekiwał.
Nagle jednak Günter odczuł dziwną pustkę wokół siebie. Jakby mu czegoś zabrakło.
Zrobiło mu się przykro, że Carry przestało już na nim zależeć. Gdy z jej strony groziło mu
niebezpieczeństwo, on cały czas miał się na baczności. Teraz nie musiał i brakowało mu tego
uczucia zagrożenia, do którego zdążył się przyzwyczaić. Uświadomił to sobie dopiero teraz i
po raz pierwszy od długiego czasu wrócił myślami do tego, co kiedyś czuł do Carry.
Dziwny nastrój opuścił go natychmiast, gdy po powrocie do Valbergu, Rita wybiegła
mu naprzeciw. Przytulił ją serdecznie i patrząc w rozpromienioną twarz, rzekł:
- Minęliśmy się, najdroższa. Przejeżdżając przez Cronersheim chciałem cię zabrać do
domu.
- Och, szkoda, że nie wiedziałam!
Tego dnia Günter był szczególnie czuły dla Rity, jakby starał się wyrównać jakąś
wyrządzoną jej krzywdę.
Dwa dni później przed południem przybył posłaniec z Cronersheim z wiadomością o
zgonie pana Cronera. Nie przeżył kolejnego wylewu i zmarł dziś nad ranem. Carry Croner
została wdową.
Günter i Rita pojechali natychmiast, by udzielić jej pomocy. Carry była wyjątkowo
spokojna i opanowana. W czarnej żałobnej sukni wyglądała dostojnie, wręcz ujmująco.
Podziękowała sąsiadom za przybycie informując, że zawiadomiła rodziców i oczekuje
ich przyjazdu lada chwila, więc żadna pomoc nie będzie już potrzebna.
Günter czuł się zawiedziony, że Carry zrezygnowała z jego wyciągniętej dłoni.
Pułkownik z żoną rzeczywiście przyjechali wieczorem i od razu zajęli się córką.
Günter zobaczył Carry dopiero w dniu pogrzebu jej męża.
W kondukcie żałobnym, niezwykle licznym, uczestniczył w imieniu dworu książę
Herbert, który - podobnie jak wszyscy - nie mógł oderwać wzroku od uroczej młodej wdowy.
Günter również. Gdy Carry potraktowała go bez śladu wyróżnienia, poczuł się oszukany. Na
co właściwie liczył?
Okazało się, że to, co Carry nie udało się osiągnąć natarczywością, osiągnęła bez trudu
udając chłód i rezerwę: rozbudziła w Günterze męską próżność. Dręczyła go ciekawość, czy
Carry rzeczywiście zrezygnowała, czy też nauczyła się lepiej panować nad sobą?
Dziś zauważył również, że książę Herbert nie odstępuje Carry na krok. Co jakiś czas
Günter rzucał w jego stronę podejrzliwe spojrzenia. W czasie ceremonii Günter i Rita stali
naprzeciw Carry i towarzyszącego jej księcia. Pod koniec Rita szepnęła coś do Güntera, ale
on jakby nie słyszał i nie udzielił żadnej odpowiedzi. Spojrzała na niego. Stał zamyślony i
wpatrzony dziwnym wzrokiem w Carry Croner. Idąc śladem jego spojrzenia, Rita natknęła się
na roziskrzone oczy Carry utkwione w twarzy Güntera.
Młodą, niedoświadczoną żonę obleciał strach. Odruchowo złapała za rękę Güntera i
zawołała go po imieniu.
Drgnął i spojrzał w jej śmiertelnie bladą twarz. Pochylił się i objąwszy przez ramię
odprowadził na bok.
- Co się stało, kochanie?
- Spytałam cię o coś, a ty się nie odezwałeś.
Trzymał ją za ręce i czuł ogarniającą go złość, że tak nierozważnie dał się oczarować
spojrzeniu Carry i w dodatku pozwolił, żeby Rita była tego świadkiem. Patrząc teraz na jej
przerażenie zrozumiał, że mimo wszystko bardziej zależy mu na szczęściu Rity niż swoim.
- No wiesz, nad otwartym grobem człowiek poważniej zastanawia się nad swoim
losem. Ty też, kochanie, wyglądasz na poruszoną - rzekł czułym głosem.
Z niepokojem myślał, że Rita mogła zobaczyć gorące, pełne tęsknoty spojrzenie
Carry, skierowane w jego stronę, ale ona - na szczęście - uśmiechnęła się trochę niepewnie i
głęboko westchnęła.
- Tak, takie chwile skłaniają do refleksji - dodała po cichu.
Uczestnicy pogrzebu udali się na stypę. Niektórzy, złożywszy Carry kondolencje,
rozeszli się do domów.
Rita rozmawiała z matką Carry w saloniku, Günter zaś czekał w hallu na swoją kolej,
by złożyć młodej wdowie wyrazy współczucia.
Wreszcie Carry została sama. Książę Herbert odszedł z pułkownikiem na stronę.
Günter podszedł.
- Pozwoli pani, że jeszcze raz wyrażę współczucie w związku ze stratą męża - rzekł
oficjalnym tonem.
Powoli odwróciła się. Kamienny wyraz jej twarzy nie zmienił się ani przez moment.
Otworzyła tylko szerzej oczy, jakby chciała Güntera przeszyć wzrokiem.
- Po co to kłamstwo, panie baronie? Pan przecież wie, bo musi wiedzieć, że to, co
ludzie nazywają stratą, dla mnie jest wybawieniem. Dla mojego męża dalsze życie oznaczało
tylko ból i cierpienie. Śmierć uwolniła jego, ale przy okazji także mnie. Tak czy inaczej,
pewnego dnia odeszłabym od niego. Dłużej już tak żyć nie mogłam. To małżeństwo stało się
dla mnie prawdziwą udręką, ale nie mam o nic pretensji do zmarłego męża; dał mi to, co miał,
nie obiecywał niczego ponad to, na co go było stać. Całą odpowiedzialność biorę na siebie.
Zakpiłam sobie z sakramentu małżeństwa, przystępując do niego bez miłości, i zasłużyłam na
karę. Taka jest prawda, panie baronie.
Powiedziała to wszystko bez śladu emocji, spokojnie i monotonnym głosem. Günter
był wstrząśnięty. Carry wyglądała żałośnie i chciałby jej powiedzieć coś miłego. Nie wiedział
jednak, jak zareaguje. Coś jednakże musiał powiedzieć.
- Los sprawi, że i dla pani nastaną jeszcze radosne dni, droga sąsiadko. Jest pani taka
młoda.
- Młoda?! - zaśmiała się ironicznie. - Mam wrażenie, że w ciągu pół roku małżeństwa
postarzałam się o sto lat!
- Istnieje więc szansa, że równie szybko pani odmłodnieje. Szczęście czasami czai się
tuż za progiem, ale dziś chyba nie jest to najlepszy temat do rozmowy. Życzę jednak pani
przede wszystkim szczęścia.
Spojrzała na niego tak, że przez moment ugięły się pod nim nogi. Szybko opuściła
wzrok.
- Nigdy nie tracę nadziei - szepnęła cicho.
W tym momencie weszła Rita i stanęła obok Güntera.
- Musimy już wracać do domu, Günterze - rzekła, a spojrzawszy na niego, zauważyła,
że poczerwieniał na twarzy. Odruchowo popatrzyła na Carry. W jej oczach pełgał chłodny,
metaliczny błysk nienawiści, który przeszył Ritę niczym sztylet. Hrabina miała więc rację
przestrzegając przed tą kobietą. Ale dlaczego właściwie Carry miałaby ją nienawidzić?
Zanim Rita zdążyła zastanowić się, Carry znów patrzyła na nią uśmiechnięta. Objęła
ją nawet serdecznie i rzekła ciepłym głosem:
- Właśnie mówiłam pani mężowi, że zamierzam wyjechać na kilka tygodni do
rodziców, by jak najprędzej zapomnieć o tragicznych wydarzeniach w Cronersheim. Gdy
wrócę, proszę zarezerwować dla mnie kilka miłych chwil w Valbergu. Liczę na panią, droga
Rito.
Rita nie potrafiła żonglować grzecznościowymi formułkami i każdy musiałby
zauważyć, że udzieliła niezbyt szczerej odpowiedzi.
- Oczywiście, droga pani Croner. Wizyta pani u nas to dla mnie zawsze duża
przyjemność.
Carry pocałowała ją z przesadną czułością. Dreszcz przeszedł po plecach Rity.
Dopiero w samochodzie, gdy Günter jak zwykle objął ją ramieniem i szeptał na ucho
komplementy, dziwne uczucie strachu minęło. Rita przekonywała sama siebie, że boi się
duchów w środku dnia. Otwarcie, jak zawsze, wyznała prawdę Günterowi.
- Wiesz, cioteczka, ty i ojciec, wszyscy ostrzegaliście mnie przed Carry. Nikt nie
mówił dlaczego, aż w końcu sama nabrałam dziwnych podejrzeń. Wyobraź sobie, że
zobaczywszy was dzisiaj razem, wydawało mi się, że Carry spojrzała na mnie z nienawiścią.
Przecież to nonsens! Dlaczego miałaby nienawidzić? Nic złego jej nie zrobiłam. Zła jestem,
że stałam się tak podejrzliwa.
Przytulił ją mocniej, jakby chciał uchronić ją przed zmartwieniami.
- Masz rację, kochanie, nie powinnaś brać tych ostrzeżeń zbyt poważnie. Byłaby
szkoda, gdybyś nagle straciła zaufanie do ludzi.
Patrzyła na niego z oddaniem jak niewinne dziecko. Pocałował ją.
- To straszne podejrzewać kogoś bezpodstawnie, dlatego wyznam ci jeszcze coś, co
przyszło mi do głowy.
- Cóż to takiego? - zaniepokoił się.
- Obiecaj, że nie pogniewasz się na mnie.
- Obiecuję.
Wciągnęła głęboko powietrze.
- Otóż, w czasie pogrzebu zauważyłam, że patrzyłeś na panią Croner zupełnie inaczej
niż zwykle. Nie potrafiłabym opisać twojego spojrzenia, ale zrobiło na mnie straszne
wrażenie. Myślałam, że się rozpłaczę. Odezwałam się, ale ty w ogóle mnie nie słyszałeś. Nie
wyobrażasz sobie, co przeżyłam, zanim znów byłeś dla mnie czuły i miły. Czy ja nie jestem
głupia?
Przytulił jej głowę do piersi, aby nie zobaczyła, że znów się zarumienił. Oblał go
strach, że Rita domyśli się jego rozterek i nagle zrozumiał, że posunął się za daleko. Nie
wolno mu igrać z ogniem! Walczył z wyrzutami sumienia. Musi wyrzucić Carry ze swoich
myśli na zawsze, nie wolno mu narażać szczęścia Rity na żadne niebezpieczeństwo. Co go
obchodzi Carry? Rzuciła go dla pieniędzy Cronera, a dziś stojąc nad trumną męża, nie
zawahała się zmącić spokoju młodym małżonkom. Jak śmiała? Znowu chce się bawić jego
uczuciami? Basta! Obok siedzi kobieta, która z ogromnym zaufaniem i oddaniem otwiera
przed nim swoje serce i zwierza się z najdrobniejszych niepokojów. To dla niej teraz
powinien żyć, o nią się troszczyć i chronić przed każdą niegodziwością. Pocałował czule jej
przymknięte powieki.
- Najdroższa, skarbie! Dziękuję ci za zaufanie. Zawsze mów mi całą prawdę, gdyż
tylko w ten sposób mogę rozwiewać twoje niepokoje. Rzeczywiście, stałaś się bardzo
podejrzliwa. Prawdę mówiąc, sam nie wiem, o czym myślałem, gdy zapatrzyłem się na panią
Croner. Nie mówmy już o tym. To był smutny dzień i powinniśmy go czym prędzej wykreślić
z naszej pamięci. Nie pasuje do szczęśliwych dni, które przeżyliśmy razem. Cieszmy się i
śmiejmy. Przecież kochamy się!
Przytuliła się mocniej.
- Boże! Jak to dobrze, że powiedziałam ci o moich głupich wymysłach. Znów czuję
się lekko i spokojnie.
- Tak trzeba, mój skarbie.
Przytuleni do siebie, szczęśliwi, wrócili do domu. Pierwszy czarny cień rzucający się
na szczęście Rity został przepędzony.
Dla Rity i Güntera nastało kilka tygodni niczym nie zmąconego szczęścia. Prawie nie
ruszali się z Valbergu. Wzajemne wizyty sąsiedzkie ograniczały się do minimum. Carry
Croner wyjechała do rodziców zaraz po pogrzebie męża.
Günter całymi dniami zajmował się gospodarstwem, a Rita powoli wprawiała się w
różnych pracach domowych. Spotykali się tylko w porze posiłków, zaś po podwieczorku
zostawali dłużej przy stole, by porozmawiać. Gdy dopisywała pogoda, wyjeżdżali konno na
spacer po okolicy.
Zajęcia w domu i wspólnie spędzane chwile odmieniły Ritę nie do poznania. Günter z
satysfakcją musiał przyznać, że była coraz mniej dziecinna, a jej czasami zaskakujące uwagi i
przemyślenia dowodziły, że formułowała je już zupełnie dojrzała kobieta.
Prawdę mówiąc, Günterowi również przydało się trochę refleksji nad sobą. Jako
żołnierz nie miał zbyt wiele okazji do spotkań z ludźmi wykształconymi, przywiązującymi
wagę do wartości duchowych. Wśród kolegów panowała kawalerska atmosfera. Interesowali
się głównie pięknymi kobietami, końmi, sprawami zawodowymi, a co najwyżej
przedstawieniami kabaretowymi.
Teraz, gdy Rita uczyła się życia i poznawała wszystkie jego blaski i cienie, Günter
miał okazję nadrobić zaległości.
Była jesień. Młodzi małżonkowie chętnie wyjeżdżali na kilka dni do miasta. Chodzili
do teatru, odwiedzali wystawy, uczestniczyli w spotkaniach z interesującymi ludźmi.
Oczywiście, nie zapominali o wizytach u hrabiny Tronsfeld. Zawsze gdy Günter umawiał się
z kolegami, Rita całymi godzinami siedziała u starszej pani, zajęta miłą rozmową.
Hrabina przekonała się na własne oczy, że młodzi byli naprawdę szczęśliwi.
Wspominano także Carry von Croner. Młoda wdowa prawie nie opuszczała domu
swoich rodziców i plotkowano, że zostanie w mieście przez całą zimę.
Rita nie zwierzyła się hrabinie z niepokoju, jaki przeżyła w czasie pogrzebu Franza
Cronera. Raz, że do końca nie była pewna, czego naprawdę była świadkiem, a po drugie, nie
chciała do tego wracać.
Młodzi wynajęli apartament w hotelu. Dni mijały im szybko. Pewnego razu Rita
rzekła:
- Czy nie powinniśmy, Günterze, złożyć wizyty pani Croner? Dowie się, że byliśmy w
mieście i pomyśli, że jesteśmy gburami, skoro nawet nie spytamy, jak się czuje.
Günter od razu przytaknął. Sam już także pomyślał o odwiedzinach Carry, ale nie
chciał denerwować Rity sądząc, że wolałaby uniknąć spotkania z rywalką.
Tego samego dnia pojechali razem do willi pułkownika von Platena.
Carry siedziała z matką w skromnie umeblowanym salonie. W całym domu był to
jedyny pokój jako tako wyposażony. W pozostałych stały meble kupione jeszcze w czasach,
gdy młody oficer urządzał się zaraz po ślubie za pieniądze uzyskane z kwatermistrzostwa.
Pułkownikowa spojrzała na córkę badawczym wzrokiem.
- Chcesz przyjąć państwa Valbergów, Carry? - spytała.
- A dlaczegóż by nie, mamo? - odpowiedziała spokojnie.
Nie powiedziała matce o swoich sercowych rozterkach, ale ona i bez tego domyśliła
się, że Carry nie całkiem zapomniała o tym, co niegdyś łączyło ją z Günterem. Widząc, że
Carry udaje obojętność, zdenerwowała się nieco.
- No, cóż! Tak tylko myślałam. Będziesz czuła się niezręcznie.
- Wcale nie. Wiesz przecież, że z baronem i jego młodą żoną często się spotykaliśmy.
Dlaczego nie miałabym ich przyjąć tutaj?
- No tak. Tak. Ja tylko pomyślałam...
Poczciwa pułkownikowa zawsze „tylko myślała”, ale taka po prostu była.
- Proszę cię, mamo, zejdź do salonu i przywitaj się z państwem. Ja zaraz dołączę -
rzekła Carry, a matka wstała i wyszła bez słowa.
Carry pobiegła do swojego pokoju. Stanęła przed lustrem. Czarna suknia leżała
doskonale, miękko opadając wzdłuż sylwetki. Złotoblond gęste włosy pięknie kontrastowały
z ciężkim aksamitem żałobnego stroju, prawie gładkiego, bez najmniejszej zmarszczki. Na
bladej twarzy wyróżniały się czerwone usta, jakby zaprzeczające bladości, załamaniu i
rezygnacji młodej wdowy. Błyszczące oczy wcale nie zdradzały smutku.
Bez słowa Carry podeszła do Rity, przytuliła ją i pocałowała w policzek. Przez chwilę
zza jej głowy mogła przesłać Günterowi czułe, tęskne spojrzenie.
Odwrócił się natychmiast i kontynuował rozmowę z pułkownikową von Platen. Rita
nie zdążyła zauważyć, że poczerwieniał. Był zły na siebie, że w obecności Carry nie potrafił
opanować emocji.
Przywitała się z nim uprzejmie, ale bez manifestacyjnej serdeczności i raczej chłodno.
Rita zachowywała się swobodnie. Po podejrzeniach sprzed kilku tygodni nie zostało
już ani śladu; wyleciały i z serca, i z pamięci.
Uśmiechnęła się do młodej wdowy i spytała:
- Wraca pani wkrótce do Cronersheim, czy zostaje przez zimę w mieście?
Carry spojrzała na swoje białe ręce i uśmiechnęła się:
- Zdążyłam się już przyzwyczaić do życia na wsi i za nic w świecie nie chciałabym
zostać tutaj na stałe. Boże Narodzenie spędzę z rodzicami, a potem zaraz wrócę do
Cronersheim.
Günter kolejny raz musiał przyznać, że w obecności Carry nie jest w stanie opanować
zdenerwowania. Działała na niego jak magnes. Gdy jej nie widzi, jest wesoły i rozluźniony, a
gdy stanie w pobliżu, czuje, jakby przenikała jego myśli i kierowała jego zachowaniem.
Pułkownikowa z dumą i wielkim przejęciem opowiadała, jak to cały dwór ogromnie
przejął się tragedią Carry. Książę Herbert już kilka razy dopytywał się o samopoczucie
młodej wdowy.
Günter słyszał o tym w czasie spotkania z kolegami. Ich zdaniem książę zakochał się i
coraz bardziej interesuje się piękną panią Croner. Słowa pułkownikowej mogły oznaczać, że
nie była to plotka wyssana z palca. Günter spojrzał na Carry. Zauważyła to i nie miała
wątpliwości, że Günter czuł się zazdrosny. Chciała podskoczyć z radości, ale uśmiechnęła się
tylko.
- Książę jest taki dobry! W jego obecności przynajmniej czas mi się nie dłuży i za to
jestem mu bardzo wdzięczna.
Rita z zachwytem patrzyła na uśmiechniętą twarz pani Croner. Wyglądała czarująco.
Gdy już pożegnali się i siedzieli w samochodzie, Rita wciąż jeszcze była pełna
zachwytu.
- Carry jest chyba najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałam. Wcale się nie
dziwię, że spodobała się nawet księciu. Jak myślisz, Günterze, czy gdyby Herbert chciał,
mógłby się z nią ożenić?
- Ależ, Rito, skąd ci to przyszło do głowy? - przerwał jej ze złością.
Tego się nie spodziewała. Skuliła się i bezradnie popatrzyła na niego.
- Günterze, czy powiedziałam coś złego? Przecież nikogo nie obraziłam, dlaczego się
złościsz?
Tym razem on się przestraszył. Uśmiechnął się zmieszany i chwycił Ritę za rękę.
- Mój ty głuptasku! Spojrzałaś na mnie jak Czerwony Kapturek na złego wilka, który
chce go zjeść.
Westchnęła z ulgą.
- Nigdy nie odezwałeś się do mnie takim szorstkim tonem.
- Teraz też przecież nic takiego nie zrobiłem.
- Tak mi się zdawało, ale mogłam się przesłyszeć.
- Oczywiście, najdroższa. A więc chciałaś wiedzieć, czy książę Herbert mógłby ożenić
się z Carry von Croner?
- Właśnie.
- Nie sądzę - odrzekł wzruszywszy ramionami. - Na objęcie tronu raczej nie ma szans,
bo nasz książę pan ma kilku synów, ale wątpię, żeby zgodził się na małżeństwo bratanka z
kobietą niższego stanu. Co najwyżej mogłoby być to małżeństwo morganatyczne, ale pani
Croner jest zbyt dumna, żeby zgodzić się na związek, w którym ani ona, ani jej dzieci nie
miałyby żadnych praw.
Rita zaśmiała się.
- Dobrze, że ja nie jestem księciem ani księżniczką. Chodźmy jeszcze na chwilę do
ciotki hrabiny, zanim wrócimy do hotelu.
- A mamy czas? Umówiliśmy się na kolację z moimi przyjaciółmi i ich żonami.
Pamiętasz?
Zerknęła na zegarek.
- Pół godziny możemy wygospodarować dla cioteczki.
W ten sposób rozmowa na niebezpieczny temat została zakończona. Günter nagle
zastanowił się, co zrobiłby, gdyby Carry rzeczywiście wyszła za księcia Herberta. Zniósłby to
ze spokojem?
Zdecydowanie odpowiedział sobie „tak”, ale nie był przekonany, że myśli tak
naprawdę. Po spotkaniu z Carry znów stracił wewnętrzny spokój.
Kilku przyjaciół Güntera przyjęło zaproszenie do Valbergu na polowanie. Baron
Wiktor również zamierzał spędzić w zamku kilka jesiennych tygodni. W zacisznej wiejskiej
rezydencji zrobiło się gwarno.
Rita po raz pierwszy pełniła honory domu. Początkowo czuła się trochę niepewnie, ale
wkrótce oswoiła się, zwłaszcza że przyjaciele Güntera nie szczędzili jej komplementów,
zresztą zupełnie zasłużonych. Cieszyła się w duchu i z tym swoim uroczym uśmiechem na
ustach raz po raz zerkała na męża.
Promieniał ze szczęścia. O Carry zdążył zapomnieć i bez cienia emocji mógł słuchać
dyskusji przyjaciół spierających się, czy starania księcia Herberta o względy pięknej wdowy
są poważne.
Przekonał się jeszcze raz, że nie czując jej obecności, potrafi myśleć o niej bez emocji
i był pewien, że w przyszłości opanuje się nawet patrząc jej prosto w twarz.
Kolejne tygodnie w Valbergu przyniosły Günterowi nowe powody do zadowolenia.
Rita zmieniała się z dnia na dzień. Dosłownie piękniała i doroślała w oczach. Zaczęła
przywiązywać wagę do swojego wyglądu. Początkowo podsuwał jej stroje, które - jego
zdaniem - najbardziej jej pasowały, udzielał dyskretnych rad, aż wzbudził jej zainteresowanie.
Z przyjemnością mógł teraz stwierdzić, że ubierała się ze smakiem i wypracowała sobie
własny niepowtarzalny styl. Nauczyła się tak ważnej dla kobiety sztuki podkreślania własnej
osobowości poprzez odpowiednio dobrany wygląd.
Niemałe zasługi w tym względzie miał także ojciec, wielki znawca kobiet i esteta w
każdym calu. Traktował poniekąd córkę jak dzieło artystyczne, które sam stworzył, a teraz
nadaje mu ostatnie szlify.
Günter był oczarowany wyglądem Rity. Pociągała go coraz bardziej. Nie musiał liczyć
się z wydatkami i kupował dla niej wszystko, co jego zdaniem jeszcze mogło dodać jej uroku.
Wiktor z kolei nie mógł wyjść z podziwu, że dorosła córka może dać mu tyle radości.
Im była piękniejsza, tym bardziej ją kochał, choć tak naprawdę, to w tej miłości więcej było
ojcowskiej dumy niż prawdziwego uczucia.
Rozmawiał z Günterem o pani Croner. Dowiedział się, że po śmierci męża uspokoiła
się, więc mógł już nie martwić się o szczęście Rity. Żadne niebezpieczeństwo jej nie
zagrażało.
Goście Güntera wyjechali niebawem i w Valbergu znów zapanowała cisza. Dusza
wędrowca odezwała się. Baron twierdził, że musi wyjechać do miasta i dopilnować swoich
spraw.
Rita liczyła, że zostanie z nimi na święta, zaprosiła hrabinę Tronsfeld i cieszyła się, że
pierwszy raz spędzi Wigilię w gronie kochających ją bliskich osób. Właśnie w czasie świąt
najbardziej odczuwała ich brak, czuła się szczególnie samotna i opuszczona. Teraz chciała
wynagrodzić sobie w dwójnasób stracone lata. Poskarżyła się ojcu. Pogłaskał ją po policzku i
rzekł:
- Przecież to oczywiste, córeczko, że przyjadę na święta. Nawet do głowy mi nie
przyszło, że mogłoby być inaczej. Zostało jeszcze prawie trzy tygodnie. Zdążę dopilnować,
żeby przygotowano willę do sezonu. W czasie karnawału muszę przecież przyjąć tam gości, a
poza tym chcę się rozglądnąć za porządnym prezentem dla mojej myszki. Zgłoszę się też do
pani hrabiny i niczym szambelan będę towarzyszył jej w podróży do Valbergu. Przyjedziemy
i wszyscy razem przeżyjemy te najpiękniejsze dni w roku. Zgadzasz się ze mną, córeńko?
- Tak! Będzie cudownie. Już nie mogę się doczekać. Każę wyszukać w lesie
najpiękniejszą choinkę.
- Ale z jej ubieraniem poczekaj. Hrabina i ja też chcemy uczestniczyć w tej
przyjemności.
- W takim razie musicie przyjechać dzień wcześniej.
- Przyjedziemy z radością.
Baron wyjechał w doskonałym nastroju, a Rita zajęła się przygotowaniami do świąt.
Osobiście wybrała podarunki dla służby, choć wcześniej umiejętnie wypytywała gospodynię,
co każdemu najbardziej byłoby potrzebne. Prawie nie wychodziła z kuchni, gdzie
przygotowywano świąteczne wypieki. Patrzyła jak na cudowny spektakl. Jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki z piekarnika wychodziły kolejne partie pachnących ciast,
prawdziwych smakołyków, o których istnieniu nigdy w życiu jeszcze nie słyszała. Gdy ojciec
i hrabina przyjechali, w całym zamku roznosił się zapach ciast, świerku i marcepanu.
Zapanowała wymarzona, prawdziwie świąteczna atmosfera. Rita ze ściśniętym sercem
nie wiedziała, co począć ze szczęścia. Rozpłakała się i przytuliła do Güntera.
- Serce mi pęka z radości. Chyba na całym świecie nie ma dziś szczęśliwszego
człowieka ode mnie.
Hrabina zatkała jej usta.
- Nie tak głośno, moje dziecko! Bogowie są zazdrośni, lepiej ich nie drażnić.
Wiktor popatrzył na generałową ze zdziwieniem.
- Droga przyjaciółko, po raz pierwszy dowiaduję się, że pani ma jednak wady. Jest
pani przesądna?
- Owszem, w niektórych sprawach - uśmiechnęła się.
- Coś podobnego! Taka mądra i życiowa kobieta?
- Moim zdaniem, każdy człowiek ma w sercu zakamarek, gdzie przechowuje resztki
średniowiecznych strachów.
- Być może każdy, ale mnie proszę wyłączyć. Ja tam nie jestem przesądny - zapewniał
Wiktor siedząc wygodnie rozparty w fotelu i patrząc z pewnością siebie na hrabinę.
Rita podeszła z tyłu, położyła rękę na jego ramieniu i przytulając się spytała
podchwytliwie:
- A kto to ostatnio, wychodząc na polowanie, wymknął się tylnymi drzwiami, żeby nie
spotkać starego Bergera, który odgarniał śnieg przed głównym wejściem?
Wiktor, zbity z tropu, spojrzał najpierw na córkę, a potem na tryumfującą hrabinę.
- Hm! Nie rozumiecie, że to tylko myśliwskie zwyczaje?
- Jak zwał, tak zwał, przyjacielu. Jest pan przesądny i już.
Z komicznym wyrazem twarzy uśmiechał się.
- Czy pani zawsze musi postawić na swoim. A córeczka, zamiast mnie bronić, jeszcze
pani pomaga.
- My, kobiety musimy się popierać, tato - przekomarzała się Rita.
Zasiedli do wigilijnego stołu. Wcześniej jednak wręczono prezenty wszystkim
domownikom. Rita w białej sukni niczym prawdziwy anioł wręczała dary, a z każdym, od
pomywaczki począwszy, zamieniła kilka przyjaznych słów i wraz z życzeniami złożyła
podziękowania za całoroczną pracę. Jej szczerość i dobroć zjednały jej względy całej służby.
Mogła usiąść przy bogato zastawionym stole z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.
Po wieczerzy Rita podeszła do męża i przytuliwszy się jak dziecko rzekła:
- Dziękuję ci, Günterze, że dzięki tobie jestem ogromnie bogata. Mam serce
wypełnione miłością i mogłabym ją rozdawać na lewo i prawo, a nigdy by mi jej nie zabrakło.
Gdybym znów musiała żyć jak kiedyś, gdy naprawdę nie miałam nikogo bliskiego, to chyba
serce by mi pękło.
Pogłaskał ją po pięknych ciemnych włosach i poprzysiągł sobie w duchu, że zrobi
wszystko, co będzie mógł, żeby nie zmącić szczęścia tej kochanej osoby. Wzruszał się
zawsze, gdy mimochodem wspomniała o tym, co w przeszłości przeżyła. Była tak
bezgranicznie wdzięczna, że teraz wszystko się zmieniło. Nie ulegało wątpliwości, że
naprawdę głęboko to przeżywała. Günter niekiedy aż czuł się winny, że sam nie może
odwdzięczyć się równie głębokim uczuciem. Wystarczyłoby jednak trochę wysiłku z jego
strony, a sam również poczułby się w pełni usatysfakcjonowany.
Hrabina Tronsfeld i Wiktor wyjechali zaraz po świętach, by przygotować się do
karnawału. Dla barona pokazanie się w towarzystwie dorosłej córki nie było już ani straszne,
ani też śmieszne, jak początkowo myślał. Wręcz przeciwnie - nie mógł się tego doczekać.
Wybierał nawet suknie dla Rity na poszczególne bale. Tym razem młodzi
Valbergowie wyjechali do miasta wkrótce po Nowym Roku, i to aż na trzy tygodnie.
Rita po raz pierwszy mogła przekonać się, co to znaczy sukces towarzyski. Günter był
dumny i szczęśliwy, że jego żona wszystkim się podoba, a Wiktor puszył się jak paw, głośno
przedstawiając młodą damę jako swoją córkę. Bawiono się każdego wieczoru i Rita z trudem
wyrwała się na godzinę, żeby odwiedzić Carry von Croner. Günter wykręcił się jakimś
ważnym spotkaniem w sprawach ordynacji. W rzeczywistości bał się, że wizyta u Carry
znowu wytrąci go z równowagi i odbierze mu chęć do karnawałowych zabaw.
Nie musiał się przedwcześnie martwić: Carry nie było w mieście. Pani pułkownikowa
wyjaśniła Ricie, że córka wyjechała do Cronersheim, gdyż zaloty księcia Herberta stały się
dla niej zbyt uciążliwe. Młody książę rzekomo zbyt otwarcie zalecał się do młodej i pięknej
wdowy, więc żeby uniknąć plotek, ona wolała wyjechać.
Przyczyna była jednak zupełnie inna. Carry szalała z tęsknoty za Günterem, a
przebywając w Cronersheim miała większe szanse na spotkanie z nim.
Gdy tylko młodzi małżonkowie wrócili do Valbergu, na drugi dzień pani von Croner
już zjawiła się z wizytą. Obcałowała Ritę ze wszystkich stron, a ona - mimo wewnętrznego
oporu - odwzajemniła się równie serdecznym przyjęciem.
Wymiana wizyt między Valbergiem a Cronersheim zaczęła się na dobre.
Carry działała szybko i z premedytacją. Już nikt nie mógłby teraz pokrzyżować jej
planu rozdzielenia Rity i Güntera. Gotowa była na wszystko. Każdy środek prowadzący ją do
celu uważała za dozwolony. Czas spędzony samotnie w mieście wykorzystała właściwie i
dopracowała swój plan do ostatniego szczegółu. Günter musiał być znów wolny. Pierwsze
kroki zostały już podjęte, a głównym atutem Carry będzie rozmowa Wiktora z Günterem,
którą kiedyś podsłuchała w parku nad jeziorkiem.
Być może Günter straci Valberg, przynajmniej do czasu, gdy Wiktor żyje, ale jakie to
miało teraz znaczenie? Ona jest dość bogata, ma Cronersheim i Günterowi to wystarczy. Rita
niech uszczęśliwi swoim majątkiem i osobą kogoś innego. Jej i tak wszystko jedno, kogo ma
za męża. Głupia gęś zadowoli się byle kim i wcale nie musi mieć mężczyzny, którego Carry
kocha do szaleństwa. Właściwie co ją obchodzi Rita? Stoi na przeszkodzie, więc musi się
usunąć i nad czym tu się zastanawiać. O szczęście trzeba walczyć, a Carry wreszcie zebrała
dość odwagi, żeby tę walkę rozpocząć.
Rita nie miała pojęcia, że nad jej głową gromadzą się czarne chmury, a Günter cieszył
się po cichu, że w obecności Carry nie traci już pewności siebie i potrafi z nią rozmawiać bez
zdenerwowania. Kochał Ritę coraz bardziej i gotów był stanowczo przeciwstawić się
wszelkim niebezpieczeństwom mogącym grozić jego miłości.
Carry zresztą także zobojętniała, ale tylko na niby. Zauważyła bowiem, że traktowanie
Güntera z dystansem wprawia go w podenerwowanie.
Ani przez moment nie wątpiła, że on ją wciąż kocha. Przekonała się o tym, gdy
pewnego razu wspomniała o księciu Herbercie, a on popatrzył na nią z zazdrością w oczach.
Przypomniała sobie o tym i niby od niechcenia szepnęła po cichu:
- Właściwie musiałam wyjechać z miasta, gdyż zaloty księcia Herberta stawały się już
zbyt męczące.
Günter zrobił głupią minę. Carry nie zauważyła jednak, że Rita stała z tyłu, a
porozumiewawcze spojrzenie Güntera przeznaczone było dla niej i nie oznaczało niczego
poza ty, co Rita chciała powiedzieć: „A widzisz, jednak to prawda, że książę zaleca się do
Carry!”.
Dla Carry oznaczało zaś, że Günter jeszcze kocha i nie zapomniał tego, co ich kiedyś
łączyło.
Nie było czasu do stracenia. Codziennie niemal przychodziła do Valbergu i ze
skruszoną miną przepraszała:
- Nie gniewajcie się, że przyszłam, ale u was jest tak przytulnie i miło. W Cronersheim
panuje pustka i chłód. Czuję się tam okropnie samotna. Pozwólcie mi posiedzieć trochę u
was.
I pozwalali. Rita miała nawet wyrzuty sumienia, że nie potrafi być dla Carry jeszcze
milsza. Chciała, ale coś ją wyraźnie powstrzymywało. Czasami na widok rozpłomienionych
oczu Carry zadawała sobie pytanie: O co tej kobiecie właściwie chodzi?
Günter prawie nie spotykał codziennego, nieproszonego gościa. Był bardzo zajęty.
Stary zarządca odszedł już na emeryturę, a nowy pod kierunkiem Güntera wprawiał się
trochę, ale wciąż jeszcze potrzebował pomocy.
Mimo nawału zajęć godzina podwieczorku z żoną pozostawała dla Güntera rzeczą
świętą. Siedzieli i rozmawiali. Był to czas tylko dla nich. Carry odkryła ich tajemnicę i
codziennie przychodziła akurat w porze na herbatę. Rita nie była tym zachwycona, ale cóż
mogła poradzić.
6
Nadszedł marzec, a wraz z nim piękne, coraz cieplejsze dni. Rita wyjechała z
Günterem na pierwszą w tym roku przejażdżkę konną. Miał coś do obejrzenia w polu,
pojechali więc razem. Było cudownie.
W wyśmienitych nastrojach wrócili do zamku. Przy zsiadaniu z koni Günter wziął
żonę na ręce, przytulił mocno i spojrzał w roziskrzone ciemne źrenice. Puścił ją dopiero, gdy
podszedł stajenny. Miał ochotę wykrzyczeć na cały świat, że kocha tę piękną młodą kobietę.
Po raz pierwszy chyba czuł, że przeżywa szczerą, głęboką i prawdziwą miłość.
Zjedli razem obiad; niestety, zaraz potem Günter musiał spotkać się z zarządcą.
- A co ty będziesz robić, kochanie? - spytał ze smutkiem, że musi odejść.
- Och, mało to mam zajęć? - uśmiechnęła się. - Zacznę od listu do ojca, później muszę
ustalić zakupy z gospodynią, a jeżeli pan mąż zostawi mi jeszcze chwilę czasu, pójdę
odwiedzić żonę ogrodnika. Leży biedaczka chora. Zdążę wrócić przed podwieczorkiem. Co ty
na to?
- O tak, skarbie! Podwieczorku nie pozwolimy sobie odebrać.
Rita westchnęła ciężko. Günter spojrzał na nią zdziwiony.
- Co to ma znaczyć takie wzdychanie?
- Ach, widzisz: nie chcę być nieuprzejma i niegościnna, ale naprawdę wolałabym,
żebyśmy znów mieli podwieczorki tylko dla siebie. Teraz, gdy całymi dniami jesteś zajęty
gospodarstwem i prawie się nie widujemy, mogłaby pani Carry nie przychodzić do Valbergu
akurat o tej właśnie porze. Chyba że ty nie masz nic przeciwko temu?
Patrzyła na niego z niepokojem, a on, sam nie wiedząc dlaczego, poczerwieniał i
odwrócił wzrok. Rita zauważyła jego zmieszanie. Nagle poczuła trudny do opisania strach.
Było to takie samo uczucie jak wtedy, na pogrzebie Franza Cronera.
Günter czuł, że tym razem nie będzie się już wahał i wyzna Ricie całą prawdę o
niegdysiejszym romansie z Carry. W ten sposób raz na zawsze pozbędzie się wszelkich
wyrzutów sumienia. Czekał jednak, że Rita wydorośleje, nabierze większej pewności siebie,
lepiej pozna życie i wtedy dopiero potrafi zrozumieć, dlaczego ludziom zdarzają się także
pomyłki. Teraz nadszedł ten moment i Günter był gotów do wyznania prawdy. Dla niego
przeszłość już nie istniała i naprawdę kochał tylko Ritę.
- Ja? - zdziwił się. - Carry krępuje mnie tak samo jak ciebie. Stanowczo za często tu
przychodzi. Rozumiem jednak, że w Cronersheim jest jej ciężko, nam zaś nie wypada jej
wypędzić za próg. Musimy być gościnni, nie sądzisz?
Skinęła bez słowa głową. Wyglądała na przygnębioną, ale Günter nie czuł się na
siłach, żeby ją pocieszyć. Zrobi to później. Pocałował ją i szybko wyszedł do gabinetu, gdzie
czekał już zarządca.
Rita czuła żal do samej siebie, że znowu dała się ponieść bezpodstawnym
podejrzeniom. Chciała pobiec za Günterem, powiedzieć mu o wszystkim, ale po pierwsze, on
nie był sam, a po drugie, zrobiło jej się wstyd, że mimo wszystko nie ma do męża pełnego
zaufania.
Napisała list do ojca, drugi do hrabiny Tronsfeld, przejrzała z gospodynią listę
zakupów i nieco już spokojniejsza rozejrzała się po domu. Właściwie dlaczego miałaby nie
porozmawiać z Günterem? Obiecała, że powie mu o najdrobniejszych wątpliwościach. Tak
będzie najlepiej. Boże, żeby ta Carry dziś nie przyszła! Rita spojrzała na zegarek: dochodziła
czwarta. Do piątej miała czas na odwiedzenie chorej żony ogrodnika.
Günter rozmawiał z administratorem stojąc twarzą do okna. Zobaczył Ritę kroczącą
szeroką aleją w kierunku parku. Przeszła obok werandy i przez obszerny trawnik przylegający
do zamku. Günter mógł obserwować ją przez dłuższą chwilę. Wyglądała cudownie. W pełni
dojrzała piękna sylwetka, dumnie wyprostowana, zgrabna, ubrana z wielkim szykiem, sunęła
dostojnie wśród pozbawionych jeszcze liści drzew. Przyjemne ciepło ogarnęło Güntera.
Obiecał sobie solennie, że musi rozwiać ostatnie wątpliwości, jakie jeszcze go dręczyły i
rzucały się cieniem na samopoczucie Rity.
Zniknęła za bramą wejściową do parku. Günter mógł znowu przyjrzeć się uważnie
temu, co robił administrator. Kilka ksiąg czekało jeszcze na uzupełnienie wpisów. W końcu je
także można było odłożyć. Günter spojrzał na zegarek: do piątej brakowało kwadransa. Być
może Rita wróciła już i czeka przy stole. Zanim zjawi się pani Croner, będą mieli piętnaście
minut dla siebie. Najlepiej byłoby, gdyby sąsiadka w ogóle nie przyszła. Pragnął tego chyba
jeszcze bardziej niż Rita.
Prawie że biegiem pospieszył do saloniku, gdzie czasami Rita czekała już na niego.
Otworzył z rozmachem drzwi, a jego rozpromieniona z radości twarz nagle zastygła i
spochmurniała - zamiast Rity na środku pokoju stała... Carry Croner!
Patrzyła przez okno. Usłyszawszy łoskot otwieranych drzwi odwróciła się.
- Pani tutaj? Nie zameldowano mi, że pani przyszła. Mojej żonie też nie?
Patrzyła mu prosto w twarz. W jej oczach kręciły się łzy, a spojrzenie wyrażało znowu
tę bezgraniczną tęsknotę i smutek, co niegdyś.
- Nie chciałam wam przeszkadzać. Lokaj powiedział, że pan jest zajęty, a pani poszła
do domku ogrodnika. Za piętnaście minut powinniście przyjść na podwieczorek, więc
pozwoliłam sobie zaczekać. Pańska żona nie wróciła jeszcze, musi pan zadowolić się moim
towarzystwem.
Carry wyglądała na bardzo zdenerwowaną. Szybki oddech, lekko drżące, rozchylone
czerwone usta i te rozbiegane, niespokojne, prawie nieprzytomne oczy. Nie panowała nad
sobą.
Od bardzo długiego czasu po raz pierwszy spotkali się znów sam na sam.
Günter przeraził się, że w tym stanie Carry na pewno zdradzi się jakimś nieopatrznym
słowem przed Ritą. Zauważyła to i z zadowoleniem wytłumaczyła sobie jego zdenerwowanie
zupełnie opacznie, oczywiście na swoją korzyść.
- Nie zechce pani usiąść? - spytał podsuwając fotel.
Potrząsnęła głową nie odrywając oczu od jego twarzy.
- Nie, nie. Dziękuję, ale nie potrafiłabym usiedzieć w miejscu. Jestem zbyt wzruszona
i niespokojna.
- Mam nadzieję, że nie zdarzyło się nic złego? - spytał dla formalności.
Obrzuciła go rozpaczliwym, pełnym wyrzutu spojrzeniem.
- Prowadzimy iście interesującą rozmowę! Można by się pośmiać, gdyby nie było to
takie smutne. Wydaje mi się, że mamy sobie coś więcej do powiedzenia.
- Proszę pani...
Podeszła krok do przodu wymachując rękoma tuż przed jego nosem.
- Proszę pani... proszę pani! Żebym wreszcie nie musiała słuchać tych przeklętych
formalnych zwrotów! Kiedyś zwracał się pan do mnie czulszymi słowami. Günterze! Zrzuć
wreszcie tę upiornie chłodną maskę. Czekałam, aż to zrobisz, ale dłużej już nie wytrzymam.
Tracę cierpliwość, umieram z tęsknoty za tobą. Wiem, że wciąż mnie kochasz, właśnie mnie,
i tak samo tęsknisz za mną, jak ja za tobą. Nie możemy tak dłużej cierpieć. Przytul mnie choć
raz, tak jak dawniej, pocałuj! Nie mogę żyć bez twoich pocałunków. Günterze!
Nie potrafił przerwać potoku jej słów. Zanim zdążył coś powiedzieć, Carry rzuciła mu
się na szyję, przyciągnęła mocno głowę i przywarła ustami do jego warg.
W pokoju obok otworzyły się drzwi. Przegroda do saloniku nie była domknięta. Rita
usłyszała ostatnie słowa Carry i zobaczyła przez szczelinę, że całuje się z Günterem.
Rozsunęła harmonijkową przegrodę i stanęła w progu.
Nie widziała ani przerażonej miny Güntera, ani sztywnej, stawiającej opór jego
sylwetki. Pociemniało jej w oczach. Jęknęła jak ciężko raniona, wyciągnęła ręce przed siebie i
ruszyła, jakby chciała wymazać namalowany w powietrzu nieprzyzwoity obraz.
Dopiero teraz Günter zauważył ją i struchlał. Odepchnął Carry od siebie, chciał
podbiec do Rity, ale czuł się zupełnie sparaliżowany, nawet nie potrafił wydobyć z siebie
głosu. Rozłożył tylko ręce, jakby bał się, że Rita upadnie.
Ona jednak nagle wyprostowała się i wymknąwszy się spod jego rąk stanęła
skamieniała z bólu na wprost Carry. Ta nie poruszyła się. Stała z boku, wyraźnie mniej
zdenerwowana od Güntera.
Potem Rita energicznym krokiem podeszła do drzwi. Zadzwoniła na lokaja.
- Proszę natychmiast opuścić Valberg. Nie życzę sobie widzieć tu pani więcej - rzekła
beznamiętnie, ale zdecydowanie.
Lokaj wszedł po chwili. Rita odwróciła się.
- Pani von Croner wychodzi. Proszę odprowadzić ją do samochodu - rzekła, a
ominąwszy służącego wyszła z saloniku, zanim Günter zdążył ją zatrzymać. Biegła
korytarzem do swojego pokoju. Zamknęła drzwi na klucz i półprzytomna rzuciła się na
tapczan.
Carry popatrzyła na Güntera.
- A zatem, do zobaczenia w Cronersheim - rzekła oficjalnym tonem.
Odruchowo próbował się bronić, ale ze względu na obecność lokaja nie mógł
odmówić ostro i zdecydowanie, jak zamierzał. Ominął Carry, która odbierała płaszcz od
służącego i pobiegł na górę, by wytłumaczyć wszystko Ricie. Zastał zamknięte drzwi.
Zastukał. Nie było odpowiedzi.
- Rita! Otwórz, błagam, i wysłuchaj mnie - prosił zniżając głos niemal do szeptu, nie
chcąc wzbudzić zainteresowania służby.
Rita słyszała te słowa; choć półprzytomna, miała wrażenie, że dochodzą z zaświatów.
Nie poruszyła się. Gdyby ktoś powiedział, że Günter ją zdradza, wyśmiałaby go i nigdy by w
to nie uwierzyła, ale przecież to, co zobaczyła, co usłyszała, zdarzyło się naprawdę. To nie
był sen! Stali przytuleni do siebie, całowali się, a chwilę wcześniej Carry mówiła do Güntera
po imieniu i przez ty. Wyznała namiętnie, że nie potrafi żyć bez jego pocałunków, to przecież
znaczy, że całowali się już wiele razy, i to od dawna! Rita przypominała sobie ich zachowanie
na pogrzebie Franza Cronera, a także inne zdarzenia, które dopiero teraz stały się dla niej
zupełnie zrozumiałe. W tym momencie marzenie o szczęściu runęło w gruzach. Po zaufaniu
do Güntera nie zostało już ani śladu.
Leżała bez ruchu, jak sparaliżowana, i nie reagowała ani na pukanie do drzwi, ani na
prośby o ich otwarcie. Słyszała tylko, że po chwili Günter odchodził powoli i ciężkim
krokiem, wahając się.
Nie drgnęła nawet, porażona bólem i zgryzotą. Tysiące drobnych szczegółów, na które
kiedyś w ogóle nie zwróciła uwagi, teraz wracały w pamięci jako wyraźne dowody zdrady
Güntera. Nieszczera uprzejmość Carry, jej nieprzyjazne spojrzenia, rumieńce Güntera, ostra
reakcja na pytanie, czy książę Herbert może ożenić się z Carry, wszystkie chwile
zdenerwowania nabrały teraz w oczach Rity zupełnie innego wymiaru. Świadczyły o tym, że
była oszukiwana, i to od dawna! Jęknęła głucho. Człowiek, któremu bezgranicznie zaufała,
którego kochała całym sercem, okazał się zdrajcą i krętaczem.
Nietrudno zrozumieć, że bardziej kochał znacznie piękniejszą Carry, ale dlaczego
odgrywał żałosną komedię i udawał, że jest śmiertelnie zakochany w żonie? Jak żyć dalej z tą
świadomością? Nigdy już nie odważy się spojrzeć Günterowi prosto w oczy. Umarłaby ze
wstydu, gdyby on próbował wytłumaczyć siebie i tamtą kobietę. Nie chce tego słuchać. Nie!
Nie chce więcej widzieć oczu zdrajcy. Nie chce! Nigdy...
Ale, co robić? Myśli kłębiły się w głowie, jednak żadne logiczne rozwiązanie z nich
nie wynikało.
Günter znowu podszedł do drzwi i prosił Ritę, żeby otworzyła. Zacisnęła mocno usta i
z przerażeniem patrzyła w tamtą stronę. Gdyby teraz zdecydowała się odezwać, musiałaby
wybuchnąć przeraźliwym krzykiem rozpaczy.
Odszedł, westchnąwszy głęboko. Rita zatkała uszy obiema rękoma, skuliła się i
zaszlochała cicho. Mijały minuty, a może nawet godziny. Czas zamienił się w wieczność.
Ktoś znowu zapukał do drzwi. Tym razem była to pokojówka.
- Proszę pani, proszę otworzyć. Przyniesiono bardzo ważną wiadomość - dziewczyna
dobijała się głośno.
Rita poruszyła się z trudem. Czuła się zdruzgotana.
- Jest tam pani sama, Roso? - spytała jakby nie swoim głosem.
- Zupełnie sama, proszę pani.
Drzwi otworzyły się szybko i równie szybko zostały zamknięte, gdy tylko służąca
weszła. W pokoju było zupełnie ciemno. Z przyzwyczajenia Rosa zapaliła światło i zlękła się,
zobaczywszy trupio bladą twarz swojej pani.
- Przyszedł list od pani Croner. Przywiózł go posłaniec. Wszedł wejściem dla służby i
koniecznie chciał, żebym to ja doręczyła pani pismo. Nikt nie powinien się o tym dowiedzieć.
Podobno chodzi o niespodziankę czy prezent, sama nie wiem, na urodziny pani męża.
Rita trzymała się za głowę.
- Niech pani położy list na stoliku, Roso - rzekła jakby przez sen i spojrzała na zegar.
Był późny wieczór.
- Źle się pani czuje, pani baronowo? - spytała zaniepokojona Rosa.
- To tylko ból głowy.
- Mogę przynieść pani tabletkę albo nasmarować czoło wodą kolońską.
- Nie, nie. Potrzebuję tylko spokoju. Niech pani już idzie i proszę dopilnować, żeby mi
nie przeszkadzano.
- Jak pani sobie życzy, pani baronowo.
Rosa wróciła do pokoju dla służby, gdzie wszyscy czekali już na wiadomość, gdyż
nikt nie miał wątpliwości, że w zamku coś się zdarzyło.
Rita szybko przekręciła klucz i spojrzała na leżący obok list od Carry. Niespodzianka
na urodziny pana barona. To dopiero pretekst do przemycenia listu!
W pierwszej chwili miała ochotę zgnieść go i wyrzucić do kosza albo podrzeć.
Ochłonęła trochę i postanowiła najpierw przeczytać.
Być może znajdzie tam jakieś wyjaśnienie całego zdarzenia i nie będzie musiała
wysłuchiwać wykrętów Güntera. Drżącymi palcami otworzyła kopertę. Usiadła w fotelu i
rozwinęła kartkę zapisaną drobnymi literkami, które zawirowały przed jej oczyma, nie
układając się w żadne słowa. Z trudem udało się Ricie skupić wzrok i uspokoić nerwy, zanim
zaczęła czytać:
Szanowna Pani Baronowo! Zostałam wyrzucona z Pani domu jak zwykła złodziejka,
dlatego też nie widzę powodu, dla którego ja miałabym bawić się w uprzejmości. Niech
wreszcie pewne sprawy wyjaśnią się do końca, abyśmy nie musiały wzajemnie się zadręczać.
Baron Günter Valberg był ze mną potajemnie zaręczony, a nie pobraliśmy się tylko
dlatego, że oboje byliśmy przeraźliwie biedni. Z ciężkim sercem uległam namowom rodziców i
zgodziłam się wyjść za Franza Cronera. Günter czuł się zdradzony, ale jego miłość była
silniejsza i nie wygasła, nawet gdy ja już zostałam mężatką. Nie muszę chyba Pani tłumaczyć,
że dla mnie małżeństwo w dwójnasób stało się katorgą i jednym pasmem udręki. Omal nie
postradałam zmysłów, gdy okazało się, że Günter otrzymał od Pani ojca ordynację Valbergu i
nic nie stało już na przeszkodzie, by mógł ożenić się z biedną dziewczyną, taką jak ja.
Poddałam się bezwolnie wyrokowi losu, znosiłam katusze nie do zniesienia, ale o
Günterze zapomnieć nie potrafiłam, tak zresztą jak on o mnie. Wreszcie postanowiłam
rozwieść się z Cronerem i nie zważając na nic poślubić Güntera. Szłam mu to powiedzieć.
Czekałam na niego w parku. Niestety, nie był sam - towarzyszył mu Pani ojciec. Ukryłam się
w zaroślach. Nie przypuszczałam, że oni usiądą w pobliżu i zaczną aż tak poważną rozmowę.
Słyszałam każde słowo. Baron Wiktor Valberg zaproponował Günterowi, żeby ożenił się z
Panią, gdyż nie wyobrażał sobie zamieszkania pod jednym dachem z dorosłą córką, dla której
musiałby zrezygnować z wolności i prowadzonego dotychczas swobodnego trybu życia.
Günter zapewniał, że kocha Panią jak młodszą siostrę i nigdy nie pokocha żadnej kobiety,
gdyż oddał swoje serce mnie. Wtedy Wiktor sprzedał Panią. Zaproponował Günterowi
oddanie drugiej połowy dochodów z Valbergu, która zgodnie z umową należała się Pani.
Günter propozycję przyjął, gdyż i tak wiedział, że ja już związałam się z Cronerem, a ponadto
czuł się zobowiązany wobec barona za odstąpienie mu ordynacji.
Zanim zdążyłam porozmawiać z Günterem, był już zaręczony z Panią. Nie
przypuszczałam, że stanie się to tak szybko. Pani wyjechała z ojcem do miasta, a ja
popędziłam do Valbergu. Rozmawiałam z Günterem. Powiedziałam mu, że rozwiodę się z
Cronerem. Nie przyjął mojej propozycji, gdyż czuł się już związany słowem danym Pani.
Rozczarowana wróciłam do Cronersheim. Kochaliśmy się, ale wobec faktów
dokonanych byliśmy bezsilni.
Co przeżyłam, gdy nagłe po śmierci męża odzyskałam wolność, nie będę opisywać.
Uciekłam do miasta, by nie spotykać się z Günterem. Tęsknota okazała się silniejsza i
musiałam wrócić. Przyznaję otwarcie, że szczerze Panią znienawidziłam, gdyż teraz na
drodze do mojego szczęścia stała już tylko Pani.
Oboje z Günterem walczyliśmy ciężko, żeby się niczym nie zdradzić, unikaliśmy
spotkań w cztery oczy, próbowaliśmy zapomnieć o naszej miłości, ale dziś, gdy od dłuższego
czasu znów na chwilę zostaliśmy sami, okazało się, że wobec uczuć jesteśmy bezradni. Pani
była mimowolnym świadkiem chwili naszej słabości i proszę nas osądzić, ale sprawiedliwie.
Uważam Panią za uczciwą kobietę i wierzę, że znając całą prawdę wykaże Pani dość
odwagi, by zwrócić Günterowi wolność. On sam nigdy o to nie poprosi, gdyż nie chce Pani
zadawać bólu, ale ja dzisiaj robię to w jego imieniu, bo nie widzę sensu, żebyśmy zadręczali
się wszyscy troje. Teraz decyzja należy do Pani. Od niej zależy, czy Günter i ja będziemy
szczęśliwi, a Pani uwolni się raz na zawsze od hańbiącego, bo narzuconego siłą związku.
Zasługuje Pani na coś lepszego. Mówię to szczerze, choć w głębi duszy czułam do Pani
nienawiść. Teraz już wybaczyłam, bo przecież nie jest to Pani wina, że ojciec - chcąc się
pozbyć ciężaru - sprzedał córkę Günterowi. Proszę o wyrozumiałość i liczę na szybkie
podjęcie ostatecznej decyzji
Carry Croner
Rita musiała przeczytać list drugi raz, żeby wreszcie zrozumieć w całości jego treść.
Siedziała teraz bez ruchu w fotelu i mętnym wzrokiem patrzyła przed siebie. A więc została
potraktowana jak towar i sprzedana człowiekowi, którego szczerze kochała, w którego miłość
wierzyła jak w świętą Ewangelię. Nie był - jak się okazało - sam temu winien, ale w żaden
sposób świadomość ta Ricie nie ulżyła. Wręcz przeciwnie. Ojciec sprzedał córkę, bo stała się
dla niego ciężarem! A cały czas zapewniał, że ją kocha... Przecież jej nikt nie kocha. Nikt!
Znów była przeraźliwie biedna, odtrącona przez wszystkich, nie chciana...
Wstała powoli niczym automat. W jej sercu coś jakby pękło. Stanęła jak lunatyczka
przy biurku. Nie usiadła. Chwyciła ołówek i szybko napisała:
Drogi Günterze! Poznałam prawdę i nie mogę znieść myśli, że jestem ciężarem Tobie i
ojcu. Chcę, żebyś był szczęśliwy z kobietą, którą kochasz. Skoro nie mogę dać Ci szczęścia,
wolę zejść z drogi. Nie jestem potrzebna nikomu, więc gdy umrę, nikt po mnie płakać nie
będzie. Wybacz, że stanęłam przeszkodą na drodze do Twojego szczęścia, ale nie byłam tego
świadoma. Bądź szczęśliwy i życz mi szczęścia na tamtym świecie, skoro na tym nie było mi
ono pisane. Błogosławię Ci.
Kochająca Cię do końca
Rita
Mechanicznie złożyła kartkę i wsunęła ją wraz z listem Carry do koperty, na której
napisała nazwisko swojego męża. Położyła ją na biurku. Rozglądnęła się wokół po pokoju,
jakby chciała się z kimś pożegnać. Otworzyła po cichu drzwi.
Na korytarzu nie było nikogo. Wyszła patrząc przed siebie jak lunatyczka. Schody,
hall, ciężka brama... Ogarnął ją chłód. Szła boso, w cienkiej sukience, bez nakrycia głowy.
Nikt nie zauważył, gdy wychodziła. Drobne stopy wydawały się nie dotykać ziemi.
Biegła, jakby chcąca ulecieć dusza unosiła się wraz z ciałem.
Günter, gdy Rita nie otworzyła mu drzwi, wrócił do swojego pokoju. Odchodził od
zmysłów. Obwiniała go za to, co się stało, i zdruzgotana siedzi teraz za zamkniętymi
drzwiami i rozpacza.
Nigdy jeszcze nie czuł tak wyraźnie, że kocha ją całym sercem. Każda myśl, że zadał
jej cierpienie, wywoływała przenikliwy ból. Gdy Carry rzuciła mu się na szyję i zaczęła go
całować, miał ochotę odepchnąć ją z brutalną siłą, ale nie zdążył. Rita weszła wcześniej.
Jakżeż bolesny musiał to być dla niej widok! Pomyślała, że ją zdradził, straciła zaufanie, a
przecież on nie był niczemu winien! Robił, co mógł, by Carry przywołać do rozsądku. Po raz
pierwszy nie musiał walczyć ze swoimi sprzecznymi uczuciami.
Gdy odrzuciwszy wszelkie kobiece zahamowania, dała się ponieść emocjom, Günter
stracił dla niej resztki współczucia i cały szacunek. Widząc skamieniałą z bólu twarz Rity,
gotów był spoliczkować Carry i rzucić ją na ziemię.
Nie zrobił jednak nic, nawet się nie odezwał. Dla Rity musiało to oznaczać, że
przyznaje się do winy.
Westchnął boleśnie i poszedł drugi raz pod drzwi jej pokoju. Nie otworzyła, musiał
więc wrócić. Nie mógł przecież wejść na siłę. Rita potrzebowała czasu na ochłonięcie z
emocji. Szkoda, że musi cierpieć, ale niczego nie można już zmienić. Stało się.
Zdecydowanie postanowił wyznać teraz całą prawdę. Tak w końcu rozstrzygnął los.
Chciał zaoszczędzić Ricie zmartwień, a wahając się, doprowadził wręcz do rozpaczy. Musi
przyznać się do wszystkiego, gdyż tylko w ten sposób może odzyskać jej zaufanie i
udowodnić swoją niewinność.
Czy w ogóle było to jeszcze możliwe? Czy podejrzliwość i rozczarowanie nie
zniszczy na zawsze jej delikatnej duszy? Dlaczego od razu nie powiedział Ricie wszystkiego?
Na pewno zabroniłaby Carry przychodzić do Valbergu i nie doszłoby do tragicznego
zdarzenia, którego dziś była świadkiem. Jedyną pociechą dla znękanej duszy Güntera było to,
że wreszcie uwolni się od dręczących wyrzutów i raz na zawsze zdecydowanie zerwie z
Carry. Tylko jaką cenę przyjdzie mu za to zapłacić? Czy młoda, wrażliwa żona przeżyje
zadany jej cios bez szwanku?
Günter stał przy oknie, oparłszy płonące czoło o zimną szybę. Lampy wiszące nad
głównym wejściem oświetlały bladym światłem sporą część dziedzińca przed zamkiem aż po
bramę parkową, za którą kilka latarni rozpraszało ciemności wzdłuż głównej alei, rzucając
słabe cienie wśród bezlistnych drzew.
Nagle Günter otrząsnął się. Smukła, drobna sylwetka w jasnej sukni ukazała się na
schodach i szybkim, zdecydowanie sztywnym, lunatycznym krokiem szybko zdążała w stronę
parkowej bramy.
To była Rita! W domowej sukni, bez nakrycia głowy, wyszła na zewnątrz w chłodny
marcowy wieczór? Dokąd ona podąża?
Zerwał się i wybiegł. W hallu natknął się na lokaja wychodzącego akurat z drzwi
wiodących do piwnicy.
- Proszę szybko przynieść ciepły koc - zawołał w biegu.
Lokaj ruszył jak do pożaru. Günter wyrwał mu z ręki pled i rzucił się do drzwi.
Przebiegł dziedziniec, wszedł do parku. Rita może się zaziębić. W zdenerwowaniu
zapomniała się ubrać; był przecież dopiero marzec. Günter rozglądał się z niepokojem. W
którą stronę mogła pójść? W ciemnościach prawie nic nie widział. Bez żadnego planu pobiegł
pierwszą lepszą aleją, bacznie patrząc przed siebie. Dostrzegł ją. Przechodziła główną aleją
obok ostatniej świecącej jeszcze latarni. Prawie biegła nie oglądając się, jakby zmierzała do z
góry upatrzonego celu. Na końcu alei znajdowało się jezioro.
Gdy Günter uświadomił to sobie, stanął nagle jak porażony piorunem. W uszach
zadźwięczały mu jak dzwon słowa Rity: „Gdybym znowu musiała żyć tak jak dawniej, nie
czując niczyjej miłości, wolałabym umrzeć. Ba, nawet musiałabym!”
Tak kiedyś powiedziała. Günter zerwał się i jak szalony biegł na przełaj, by jak
najprędzej znaleźć się w miejscu, gdzie główna aleja dochodziła do jeziora. Na chwilę jasna
postać zamajaczyła między drzewami, ale szybko zniknęła w ciemności. Po kilku sekundach
nocną ciszę przerwał krótki ale głośny hałas, jakby odgłos wpadającego do wody ciężkiego
przedmiotu.
Günter wrzasnął jak oszalały: - Rita!
Ona jednak już nic nie słyszała. Powodowana jakąś przemożną wewnętrzną siłą nie
zatrzymała się ani na chwilę i ostatni krok postawiła już nad urwistym, wysokim brzegiem
jeziora, wpadając wprost w ciemną i zimną toń.
Günter półprzytomny rzucił się na oślep. W biegu cisnął przed siebie koc, zdjął
marynarkę. Stanął na brzegu. W słabiutkim świetle latarni ciemna tafla jeziora była ledwo
widoczna, można było jednak dostrzec lekko falujące kręgi, rozchodzące się z miejsca, gdzie
przez chwilę ukazała się biała plama i natychmiast zniknęła.
Bez chwili wahania skoczył w tamtą stronę i rzucił się do zimnej wody. Po kilku
zdecydowanych ruchach dopłynął akurat w momencie, gdy Rita wynurzyła się na
powierzchnię. W ostatniej chwili zdążył złapać ją za suknię.
Była nieprzytomna, nie próbowała się bronić. Günter z trudem płynął w stronę
przystani dla łódek, gdzie brzeg nie był tak wysoki. W miejscu, w którym Rita skoczyła do
wody, nikt nie mógłby się wydostać. W przystani też nie było łatwo, ale Günter zdołał
zmobilizować wszystkie siły.
Rita leżała już nieruchomo na deskach pomostu. Jednym zdecydowanym ruchem
Günter zerwał z niej mokrą suknię, otulił szczelnie w koc i wziął na ręce jak dziecko.
Jak mógł najszybciej biegł w stronę zamku. Był to straszliwy wyścig z czasem.
Dystans nie był zbyt wielki, ale czas na jego pokonanie wydawał się Günterowi wiecznością.
Z trudem łapał oddech, ociekające wodą ubranie krępowało każdy jego ruch.
Biegł na przełaj. Omijając bramę, przewrócił płot, byleby jak najkrótszą drogą dotrzeć
wreszcie do głównych drzwi. Lokaj stał przy schodach. Zobaczywszy Güntera, wybiegł mu
naprzeciwko. Przeraził się widząc przemoczonego barona, niosącego owiniętą w koc panią
baronową.
- Szybko obudzić szofera... niech jedzie po doktora. Moja żona pośliznęła się... w
ciemnościach... i wpadła do jeziora - Günter, prawie krzycząc, z trudem poruszał językiem w
zasychających ustach.
Lokaj chciał pomóc mu nieść Ritę, ale Günter potrząsnął zdecydowanie głową.
- Sprowadźcie lekarza... szybko... zawołaj resztę służby.
Służący zerwał się jak oparzony. Zanim Günter doszedł do drzwi, wszyscy stali już
poruszeni wypadkiem i czekali w hallu.
Podjechał samochód. Po chwili był już za bramą.
Günter nie zwracając na nikogo uwagi zaniósł Ritę do jej sypialni i ostrożnie położył
na łóżku. Gospodyni powstrzymała ciekawskich. Zawołała tylko pokojówkę i we dwie
rozebrały Ritę z mokrej bielizny. Owiniętą w ciepły wełniany koc nakryły szczelnie kołdrą.
W tym czasie Günter także zdążył się rozebrać. Przyszedł zaraz potem i przy pomocy
obu kobiet próbował ocucić zemdloną, ale do czasu przybycia lekarza nie udało mu się to.
Wprawnym okiem doktor ocenił, że chora straciła przytomność nie wskutek utonięcia,
ale wcześniej, prawdopodobnie pod wpływem szoku nerwowego. Nie zachłysnęła się wodą,
to pewne, bo symptomy były zupełnie inne.
Nie stawiając żadnych pytań, medyk zajął się ratowaniem chorej. Po chwili sinoblade
usta Rity rozchyliły się i przeszedł przez nie pierwszy głęboki oddech. Oczu jednak nie
otworzyła.
Lekarz nie zaprzestał też dalszych czynności. Kobietom kazał energicznie rozcierać
zziębnięte ciało. Dopiero później, otuloną w koc, pozwolił nakryć kołdrą.
Spojrzał na Güntera i dał mu znak, że chce porozmawiać z nim w sąsiednim pokoju.
- Zacznijmy od tego, panie baronie, że zaraz musi pan wypić szklankę gorącego wina.
Poleciłem już gospodyni, żeby je przygotowała. Najlepiej będzie, jeżeli pan także położy się
do łóżka.
Günter sprzeciwił się gwałtownie kręcąc głową.
- W żadnym wypadku, pani doktorze. Wino wypiję chętnie, żeby się rozgrzać, ale
proszę mi powiedzieć, czy mojej żonie coś grozi?
Doktor zdjął okulary.
- W tej chwili groźba śmierci została zażegnana, ale nie da się wykluczyć ciężkiej
choroby wskutek przeziębienia. Obawiam się ponadto, że mamy tu do czynienia z głębokim
załamaniem nerwowym. Martwię się też o pana. Musi pan natychmiast się rozgrzać. Proszę
wypić szklankę mocnego i bardzo gorącego wina, a skoro nie chce pan pójść do łóżka, proszę
przynajmniej ciepło się ubrać. Ja tymczasem zajrzę do chorej, a potem porozmawiamy
jeszcze.
Dopiero teraz Günter poczuł, że cały trzęsie się z zimna. Kazał lokajowi przynieść
długi barani kożuch, który nosił tylko zimą, gdy miał coś do zrobienia na zewnątrz. Wypił
duszkiem dwie szklanki grzanego wina i od razu poczuł się nieco lepiej. Przyjemne ciepło
stopniowo rozpływało się po całym ciele, ale niestety, wraz z nim wróciła świadomość tego,
co tu naprawdę się stało.
Właściwie nie czuł się bezpośrednio odpowiedzialny, ale wyrzuty sumienia nie
dawały mu spokoju. Nie mógł sobie wybaczyć, że tak boleśnie zranił Ritę.
O liście Carry jeszcze nie wiedział.
Jak przekona Ritę, gdy ta odzyska wreszcie świadomość, że mimo faktów, których
była świadkiem, on kocha tylko ją? Nie miał co do tego najmniejszej wątpliwości. Boże! Jak
brakowało mu teraz jej słodkiego uśmiechu, jej szczerych i trochę naiwnych zachwytów nad
swoim szczęściem, tego bezgranicznego zaufania! Jak mógłby dalej żyć, gdyby nie zauważył,
że wyszła z zamku, gdyby nie zdążył w ostatniej chwili uratować jej przed niechybną
śmiercią?
Dopił wino i szybko pospieszył do pokoju Rity.
Lekarz mierzył jej tętno. Leżała z zamkniętymi oczyma. Wokół zaciśniętych mocno
ust uformował się grymas straszliwego bólu, który nadawał jej twarzy obcy, niesamowity
wyraz.
Pokojówka zdążyła wynieść mokre ubrania, pod głową Rity położyła miękki ręcznik
frotte i starała się wytrzeć do sucha rozpuszczone włosy chorej. Ochmistrzyni stała z kubkiem
gorącego naparu z ziół, które zalecił lekarz na wypocenie.
Próbował podać także gorącego wina. Bezskutecznie. Choć nieprzytomna, ze
wszystkich sił broniła się przed powrotem do życia. Mimo to żyła. Oddychała krótko i
niespokojnie, serce biło powoli i słabo, ale przecież nie zatrzymało się.
Lekarz wyszedł z Günterem do pokoju obok.
- Nie ulega wątpliwości, że pańska małżonka, panie baronie, nieprędko wstanie z
łóżka. Najważniejsze jednak, żeby niczym jej nie zdenerwować, gdy tylko odzyska
przytomność. Moim zdaniem, upadek do wody musiał być następstwem silnego szoku
nerwowego. Pozwoliłem sobie jasno postawić to pytanie, gdyż gdyby moje przypuszczenie
okazało się słuszne, wiedziałbym, jak dalej postępować z chorą. Proszę o szczerą odpowiedź,
panie baronie.
Günter westchnął głęboko.
- Cóż, nie będę niczego ukrywał, doktorze. Dziś wieczorem moja żona bardzo się
przestraszyła. Spadło na nią nagle wielkie zmartwienie. Na pewno była zdenerwowana... nie
patrzyła, gdzie idzie... i w ciemnościach... musiała się pośliznąć...
- Wystarczy, panie baronie - przerwał doktor. - Tyle właśnie chciałem wiedzieć.
Proszę mi podać rękę, chcę zmierzyć panu tętno. Wypił pan to grzane wino?
Günter skinął głową.
- Czuję się już dobrze. Wino rozgrzało mnie natychmiast. Tak się boję, czy żonie nic
się nie stało.
- Cóż, miejmy nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. Zaraz przepiszę jej środki
uspokajające, a potem... proszę zapamiętać: pani baronowej potrzebny jest spokój i jeszcze
raz spokój. Pokojówka i ochmistrzyni powinny czuwać przy niej na zmianę. W razie potrzeby
mogę przysłać do pomocy zakonnicę. Zajrzę jeszcze do chorej i spróbuję podać jej łyk wina.
- Pójdę z panem, panie doktorze.
Lekarz popatrzył na niego zza okularów.
- Jeżeli mógłbym panu radzić, wolałbym, żeby pacjentka teraz pana nie widziała.
Lepiej byłoby, żeby po odzyskaniu przytomności z nikim nie rozmawiała. Nie wolno jej
denerwować. Dopiero gdy będzie pan absolutnie pewny, że rozmowa wpłynie na nią
uspokajająco, może pan śmiało wejść. Wcześniej zabraniam - rzekł i wyszedł.
Günter próbował nasłuchiwać. Z sypialni Rity dochodził tylko monotonny głos
doktora, który przemawiał jak do chorego dziecka odmawiającego przyjęcia lekarstwa.
Przez nie domknięte drzwi Günter mógł go obserwować. Stał pochylony nad chorą i
próbował łyżką wlać jej do ust trochę wina. Odwróciła głowę, nie otwierając ani na chwilę
oczu.
Był to przykry widok. Günter cofnął się od drzwi i niespokojnie chodził tam i z
powrotem. Grube dywany tłumiły jego ciężkie kroki.
Przechodził kilka razy obok biurka, gdy nagle zauważył leżący na nim list. Zatrzymał
się, a przyjrzawszy się z bliska, zauważył na kopercie swoje nazwisko. Złapał papier i szybko
usiadł w najbliższym fotelu. Wyjął kartkę Rity i zaczął czytać.
Nie jestem potrzebna nikomu, więc gdy umrę, nikt po mnie płakać nie będzie - słowa te
dźwięczały mu w uszach, jakby usłyszał je od samej Rity - Kochająca Cię do końca.
Günter oparł się o biurko i zakrył rękoma twarz. Cały drżał. W oczach kręciły mu się
łzy.
- Mój Boże! Moja żona... najdroższa... ukochana...
Nagle zerwał się. Co ona napisała? Poznałam prawdę i nie mogę znieść myśli, że
jestem ciężarem Tobie i ojcu - Co miała na myśli?
Dopiero teraz zauważył, że w kopercie była jeszcze jedna kartka. Wyjął ją i z
przerażeniem rozpoznał znajome pismo Carry. Zaczął czytać. Czerwieniał ze złości coraz
bardziej, w miarę jak zbliżał się ku końcowi.
A więc Carry postanowiła postawić kropkę nad i! To ten list spowodował desperacki
krok Rity. O Boże! I ona uwierzyła w tę sprytnie pomieszaną prawdę z fantazją? Chyba że
Carrry sama wierzyła, że to, co napisała, jest prawdą... Co za ironia losu, że akurat Carry
musiała podsłuchać rozmowę z Wiktorem! Biedna Rita, mało że straciła miłość męża, to
jeszcze uwierzyła, że odtrącił ją też ojciec. Uwierzyła, że stała się dla nich ciężarem.
Carry z pewnością nie przypuszczała, że Rita może targnąć się na swoje życie, inaczej
nie pisałaby, że liczy na jej wyrozumiałość. Pewnie nawet przypuszczała, że wyświadcza
Günterowi przysługę. Jakże się pomyliła! Czyżby naprawdę nie zrozumiała, że w jego sercu
było już miejsce tylko dla Rity?
Nie potrafił ani przez chwilę współczuć oszalałej kobiecie, która za wszelką cenę
chciała zawrócić czas i, jak kiedyś, zdobyć jego miłość. Wręcz przeciwnie: ogarnęła go dzika
wściekłość, że przez nią omal nie stracił ukochanej osoby. Mało, że zadała jej ogromny ból,
to jeszcze pchnęła ku samobójczej śmierci.
Zerwał się i niespokojny chodził tam i z powrotem. Co robić, żeby przerwać to pasmo
nieporozumień, przywrócić Ricie spokój i przekonać ją, że Carry skłamała?
Próbował zebrać myśli. Przede wszystkim musi wezwać Wiktora. Dobrze byłoby też
zaprosić hrabinę Tronsfeld. Ta mądra i doświadczona kobieta na pewno znajdzie jakąś radę.
Trzeba jej o wszystkim szczerze powiedzieć. W żadnym wypadku Carry nie zasługuje już na
ochronę. Zresztą hrabina jest dyskretna i na pewno nie rozgłosi niczego. Teść także powinien
znać całą prawdę.
Günter poczuł wyraźną ulgę. Napisał najpierw telegram do hrabiny:
Rita ciężko zachorowała. Proszę o pilny przyjazd. Baron Valberg zawiadomiony.
Będzie Pani towarzyszył.
Günter Valberg
Do Wiktora zaś zmienił treść:
Rita po wypadku w ciężkim stanie. Zawiadomiłem hrabinę, chcę, żeby przyjechała
razem z Tobą. Samochód wyślę na każdy pociąg.
Günter
Obie depesze dotrą jutro z samego rana. W najlepszym razie Wiktor i hrabina
przybędą przed południem.
Wreszcie uspokoił się trochę. Oba listy włożył do koperty i schował do kieszeni.
Podszedł do drzwi oddzielających gabinet Rity od sypialni. Przez szczelinę zauważył, że
lekarz podał chorej łyżkę wina. Poruszyła ustami i powoli otworzyła ciężkie powieki. Patrzyła
przed siebie, ale chyba nie widziała doktora.
Günter odruchowo chciał wbiec, podejść do łóżka i zawołać głośno jej imię, ale
przypomniał sobie o przestrodze, żeby nie denerwować chorej. Stał jak słup soli i słuchał, co
lekarz mówi.
- No, no... teraz dobrze... jeszcze raz... ślicznie... prawda, że to pomaga? A teraz
zamknąć oczy i spać. Wszystko już dobrze... bardzo dobrze.
Günter czuł wzbierające w oczach łzy. Za czułe słowa skierowane do Rity gotów był
pocałować doktora w rękę. Sam był już u kresu wytrzymałości. Bezwładnie opadł na fotel i
nawet się nie poruszył, gdy lekarz wyszedł.
- Najgorsze mamy za sobą, panie baronie. Pacjentka śpi i mam nadzieję, że nieprędko
się obudzi. Ma silny organizm i wierzę, że szybko wyzdrowieje.
Ze ściśniętym ze wzruszenia gardłem Günter nie mógł wymówić słowa. Trzymając
mocno dłoń doktora, patrzył mu z wdzięcznością w oczy.
Po powrocie z Valbergu Carry Croner poszła prosto do gabinetu, napisała list do Rity i
kazała go zawieźć posłańcowi. Wrócił po godzinie z wiadomością, że dokładnie wypełnił
otrzymane polecenie.
Na pytanie, czy baron Günter Valberg na pewno go nie widział, zadowolony z siebie
służący odpowiedział twierdząco. Wszedł kuchennymi drzwiami i przekazał list pokojówce
pani baronowej. Dziewczyna wróciła po chwili twierdząc, że jej pani była w pokoju sama.
Carry mogła być zatem pewna, że Rita już teraz wie o wszystkim. Wkrótce
rozstrzygną się losy ich trojga. Co stanie się z Ritą? Ani przez chwilę nie zastanawiała się nad
tym. Nie potrafiła współczuć, a nawet nie pomyślała, że może sprawić ból tej mdłej i
niepozornej gęsi. Najważniejsze było uwolnienie Güntera, choćby wbrew jego woli, nic poza
tym się nie liczyło. Cóż, decyzję musiała podjąć wcześniej, niż zamierzała, ale nie miało to
teraz większego znaczenia. Co zrobi Rita? Jak się zachowa? - zaniepokoiła się Carry. Czy jest
dostatecznie dumna, żeby odejść od Güntera, czy też - nawet poznawszy prawdę - okaże się
tchórzliwą, niezdecydowaną i pozbawioną honoru prostaczką?
Nie, to chyba niemożliwe! Każda kobieta jest na tyle dumna, że potrafi odejść od
mężczyzny, którego kupił jej ojciec, a który w dodatku kocha inną.
Tak, Carry wciąż wierzyła, że Günter ją kocha.
Oczywiście, że Ricie dumy nie brakowało. Przecież wyrzuciła ją za drzwi! Ani na
chwilę nie straciła panowania nad sobą, tylko jej twarz zmieniła się nie do poznania:
skamieniała.
Gdy Carry przypomniała sobie tę twarz, otrząsnęła się ze strachem. Odpędzała to
przykre wspomnienie, ale ono wracało jak zmora. Rita potraktowała ją jak ostatnią
ladacznicę. Boże, co za upokorzenie! Carry zasłoniła rękoma twarz.
- Günterze! Czy wrócisz do mnie? Czy znowu między nami wszystko ułoży się jak
dawniej? - powtarzała drżącym z emocji głosem, patrząc przez okno w stronę Valbergu
oddzielonego nocą i horyzontem.
Zaczęła chodzić po pokoju, jakby na coś czekała. Ale na co? Czuła się tak, jakby cały
ubiegły rok na coś czekała. Minął rok strasznego, beznadziejnego oczekiwania...
Usiadła wyczerpana w fotelu. Zamknęła oczy. Czy rozpoczęta gra naprawdę warta
była zachodu? Czy będzie szczęśliwa, gdy znów odzyska Güntera?
Nie objął jej ani też nie odwzajemnił pocałunku. Stał sztywny, jak sparaliżowany ze
strachu, gdy dziś rzuciła mu się na szyję.
Może jednak pomyliła się sądząc, że on dalej kocha ją tak jak dawniej? Przecież nie
pozostałby obojętny na jej namiętny pocałunek!
Dopiero teraz Carry uświadomiła sobie, co naprawdę zdarzyło się w Valbergu. Gdy
weszła Rita, on najzwyczajniej odepchnął Carry od siebie! Spojrzał przy tym chłodno i z
wyrzutem, nawet nie próbował jej bronić, tylko wybiegł za Ritą.
Tak było rzeczywiście. Musiała pogodzić się z bolesną prawdą. Przedtem,
zdenerwowana, myślała tylko o tym, że musi podjąć ostateczną decyzję, a nie zastanowiła się,
że może jest już za późno. Teraz dopiero obleciał ją strach. Co będzie, jeśli się pomyliła i
Günter wcale jej już nie kocha?
Ależ nie! To nieprawda. Nie wolno nawet dopuszczać takiej myśli. Günter zachował
się tak ze względu na honor. Nie chce ujawnić przed Ritą swoich prawdziwych uczuć, ale
zrobi to, gdy uwolni się od niej. Brakuje mu odwagi, żeby samemu poprosić o rozwód. Carry
musiała zrobić to za niego.
Wszystko znów będzie dobrze. Rita okaże się rozsądna i nawet będzie wdzięczna
Carry za powiedzenie prawdy. Günter będzie wolny i wróci do niej.
A co potem?
Carry otrząsnęła się. Nagle nie potrafiła wyobrazić sobie tego „potem” tak jak
dotychczas, w samych różowych kolorach. Podniecenie, które zmusiło ją do
natychmiastowego działania, zniknęło bez śladu, a pojawił się bolesny niepokój. Zdobyła się
na odważny czyn, a wcale nie czuła zadowolenia. Czyżby jej miłość do Güntera nie była aż
tak wielka, jak przypuszczała? Miała uczucie, że chyba lepiej byłoby, gdyby niczego nie
zrobiła i zostawiła Güntera w spokoju.
Niestety, refleksja przyszła za późno. Coś na pewno teraz musi się stać. Coś się stanie.
Boże! Dlaczego wtedy zdradziła Güntera? Nie musiałaby teraz dręczyć się
zmartwieniami i uniknęłaby całego zła, które wyrządziła sobie i innym.
Właśnie zła! Bo jak inaczej nazwać mieszanie się do cudzego małżeństwa po to tylko,
by bezpardonowo wyeliminować Ritę z życia Güntera? A co, jeżeli Rita naprawdę go kocha?
Stanęła jak porażona, gdy zobaczyła męża w ramionach obcej kobiety. Przecież to o czymś
świadczy!
Dlaczego Carry całe życie myślała tylko o sobie? Dlaczego nie pomyślała, że inni
także potrafią przeżywać, kochać, nienawidzić?
Całą noc dręczyły ją te i podobne myśli. Z trudem udało jej się zasnąć.
Rano zbudziła się zmęczona. Zadzwoniła po pokojówkę. Dziewczyna przyszła, ale od
razu było widać, że jest zdenerwowana.
- Proszę pani. Proszę się nie gniewać, ale woźnica przywiózł rano same niedobre
wieści, że nie potrafię otrząsnąć się z wrażenia.
Carry zaniepokoiła się.
- Co takiego się stało? Mów, Betty.
- Och, sama nie wiem, jak to powiedzieć. Wczoraj w nocy pani baronowa Valberg
wpadła do jeziora. Pan baron wyciągnął ją z wody, ale do rana nie udało jej się ocucić. Lekarz
robił, co mógł, ale chyba nie da się uratować pani baronowej. Taka młoda i dobra kobieta!
Woźnica był na stacji i rozmawiał z szoferem z Valbergu, który czekał na pociąg, gdyż ma
przyjechać starszy pan baron i hrabina Tronsfeld. Młody pan wysłał depesze jeszcze w nocy.
O mój Boże! Dlaczego pani tak zbladła?
Carry rzeczywiście z trudem łapała oddech.
- Głupstwa pleciesz i do tego zmyślasz jakieś niestworzone historie! - warknęła ze
złością.
- Pani baronowo, to nie ja! Woźnica rozmawiał z kierowcą z Valbergu...
- No, idź już! - przerwała jej. - Naopowiadałaś mi strasznych rzeczy, to teraz zostaw
mnie w spokoju.
Dziewczyna ukłoniła się i wyszła bez słowa. Carry, zrozpaczona, odwróciła się i
wtuliła twarz w poduszkę.
- Tylko nie to! Wielki Boże, tylko nie to! Nie dopuść, żebym miała na sumieniu czyjąś
śmierć. Nie chciałam... nie chciałam, żeby tak się stało. Boże, spraw, żeby ta wiadomość
okazała się plotką. Oddam ci... zrezygnuję z całego mojego szczęścia. Ja naprawdę nie
chciałam!
Drżała na całym ciele, nie potrafiła zebrać myśli. Przed oczyma stawał jej widok
kamiennej twarzy Rity. Wyglądała jak martwa. Ze strachu Carry zaczęła szczękać zębami.
- To znaczy, że ona go naprawdę kocha. Boże, co ja narobiłam?
Nie mogła dłużej leżeć spokojnie. Serce ciążyło jej jak kamień. Zerwała się i zaczęła
biegać po pokoju, jakby chciała uciec przed samą sobą, a ściany wydawały się zbliżać coraz
bardziej, zaciskać się i przygniatać ją.
Uspokoiła się z wielkim trudem i zadzwoniła po pokojówkę.
Kazała się szybko ubrać. Jeżeli natychmiast czegoś nie zrobi, chyba postrada zmysły.
- Przestraszyłaś mnie, Betty, swoją opowieścią. Gdyby w Valbergu rzeczywiście coś
się stało, przecież by mnie zawiadomili. Ale nie mogę tak tego zostawić, chcę mieć pewność.
Nie wypada mi pójść do sąsiadów i spytać wprost. Ośmieszyłabym się, gdyby to była tylko
plotka. Każę zaprzęgnąć bryczkę i poproszę, żebyś ty pojechała. Nie wchodź przez
dziedziniec, ale podjedź pod park, a jak nikogo nie będzie, spróbuj dostać się do pokoi służby
i dowiedz się, czy cała ta historia jest prawdziwa. Najlepiej spytaj o to pokojówkę pani
baronowej, tylko bądź ostrożna, żeby nikt z państwa cię nie zobaczył. Wierzę, że mogę na
tobie polegać.
Betty skwapliwie przytaknęła.
Zanim jednak przebrała się do drogi, przybył posłaniec z Valbergu i przywiózł
zalakowany list dla pani von Croner.
Betty odebrała go osobiście i przyniosła do pokoju Carry.
- Jest pismo od pana barona Valberga. Zobaczy pani, że mówiłam prawdę.
Carry wyciągnęła drżącą rękę po list.
- No, dobrze już. Daj mi to i wyjdź.
- Czy mam jechać do tego Valbergu, czy nie?
Carry spojrzała na dziewczynę niewidzącymi oczyma. List Güntera parzył jej palce,
ale bała się go otworzyć.
- Nie. Nie musisz. Zadzwonię, jeżeli będziesz mi potrzebna. Chcę być sama i proszę,
żeby mi nikt nie przeszkadzał.
- Tak jest, proszę pani.
Betty wyszła, ale od progu obejrzała się i popatrzyła ze zdziwieniem na odmienioną,
kamienną niemal twarz swojej pani. Carry złamała pieczęć, dopiero gdy pokojówka zamknęła
za sobą drzwi.
Zbladła już po przeczytaniu pierwszego zdania.
Pani Carry von Croner w Cronersheim. Szanowna Pani. List, który napisała Pani do
mojej żony, oraz przykre zdarzenie wczorajszego wieczoru, wytrąciły ją zupełnie z równowagi
i pchnęły do samobójstwa, które zamierzała popełnić zaraz po otrzymaniu owego
nieszczęsnego listu. Rzuciła się do jeziora w parku. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności
zauważyłem jej wyjście z domu i tknięty niepokojem szedłem za nią. Niestety, nie zdążyłem
powstrzymać jej przed rozpaczliwym krokiem, ale w ostatniej chwili uratowałem przed
niechybną śmiercią. Jest pod opieką lekarza. Nie odzyskała przytomności i trudno powiedzieć,
co stanie się dalej.
Nie chcę opisywać koszmaru, który przeżyłem, ale muszę zdecydowanie wyjaśnić mój
stosunek do Pani i do tego, co Pani zrobiła.
Zawiodłem się dwa razy. Raz, gdy Pani złamała dane mi słowo, a drugi, gdy znowu
próbowała Pani odzyskać moje uczucia - Nie wiem, czy Pani naprawdę wierzy, że jeszcze
Panią kocham, czy też w liście do mojej żony świadomie Pani skłamała. Ja w każdym razie,
od czasu Pani zaślubin z panem Cronerem, nie dałem żadnego powodu do przypuszczeń, że
wciąż nie pogodziłem się z zerwaniem naszych zaręczyn. Żeby rozwiać wszystkie wątpliwości,
kategorycznie oświadczam, że miłość i szacunek do Pani straciłem już w dniu, gdy
dowiedziałem się o zdradzie. Czułem się wtedy głęboko zraniony, ale tylko do czasu, gdy
nowe, znacznie silniejsze i piękniejsze uczucie do mojej obecnej żony całkowicie wyleczyło
mnie z ran. Zapewniam, że w moim sercu nie ma już miejsca dla Pani. Początkowo było mi
trochę żal i szczerze współczułem Pani, że w pogoni za bogactwem wplątała się w
nieszczęśliwe małżeństwo, ale w żaden sposób nie sugerowałem, że może Pani liczyć na coś
więcej, a tym bardziej na odzyskanie mojej miłości. Każdą Pani próbę w tym kierunku
zdecydowanie przerywałem, więc zupełnie nie rozumiem, na jakiej podstawie napisała Pani
mojej żonie, że ja wciąż Panią kocham.
Przyznaję, że nie chciałem zranić delikatnych uczuć mojej małżonki i nie powiedziałem
jej o tym, co nas niegdyś łączyło. Nie zrobiłem też tego ze względu na Panią, choć widzę
teraz, że popełniłem błąd. Lepiej byłoby, gdyby kontakty towarzyskie między Valbergiem a
Cronersheim zostały zerwane od razu.
Gdy zauważyłem, że nie zważając na małżeństwo z Cronerem Pani wciąż próbuje
wrócić do przeszłości, czułem coraz większy niepokój o moją żonę. Bałem się sprawić jej
przykrość, a widzę, że powinienem był zdecydowanie odepchnąć Pani coraz jawniejsze
umizgi.
Odetchnąłem z ulgą, gdy po śmierci męża Pani zabiegi ustały. Muszę przyznać, że
udało się Pani uśpić moją czujność do tego stopnia, iż wczoraj - zupełnie zaskoczony - nie
wiedziałem, jak się zachować. Byłem tak przerażony, że moja żona, zobaczywszy mnie w Pani
objęciach, musiała mój strach odczytać jako przyznanie się do winy, a Bóg mi świadkiem, że
nie zdradziłem jej nawet w myślach.
Pani, oczywiście, nie zadowoliła się odebraniem mojej żonie zaufania do mnie jako
męża, musiała jeszcze poddać w wątpliwość szczerość uczuć jej ojca. Postanowiła Pani w
niecny sposób wykorzystać przypadkowo podsłuchaną moją rozmowę z teściem, w dodatku
interpretując jej treść po swojemu, oczywiście na swoją korzyść, starając się załamać
psychicznie Ritę. Osiągnęła Pani swój cel i jestem pewien, że sumienie będzie Panią gryźć do
końca życia.
Po tym, co Pani wyrządziła mnie i mojej żonie, nie powinienem w ogóle odzywać się i
udzielać jakichkolwiek wyjaśnień, ale chcę, żeby Pani mimo to znała całą prawdę. Otóż
kocham moją żonę nade wszystko na świecie, i kochałem ją, zanim się oświadczyłem. Będę ją
kochał do śmierci, o ile dobry Bóg pozwoli, że ona znów wróci do zdrowia. Jest ciężko chora
na duszy i nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się przekonać ją, że tylko ją kocham i nigdy nie
zdradziłem.
Żałuję bardzo, że nie zdobyłem się na wyznanie całej prawdy, i to jest mój jedyny błąd.
Powinienem był od razu zrobić to, co zrobię teraz: zabronię Pani wstępu do naszego domu ze
względu na spokój mojej żony. Proszę nie liczyć, że odstąpię od tej decyzji.
Günter Valberg
Carry doczytała list do końca, ale nie odłożyła kartki. Patrzyła jakby na wylot.
Zobaczyła wszystkie swoje marzenia walące się w gruzy. Poczuła się nagle starą, zmęczoną
życiem kobietą i - mimo całego bogactwa - przeraźliwie ubogą. Najchętniej także wybrałaby
śmierć. Sumienie nie dawało jej spokoju. Jak mogła pozwolić sobie na takie zaślepienie?
Dlaczego dla własnej wygody niszczyła wszystko po kolei? Za bogactwo oddała miłość, a dla
miłości gotowa była popełnić zbrodnię.
Dla Carry Croner nadeszła ciężka godzina, a takich godzin czekało ją jeszcze wiele.
Byleby tylko Rita przeżyła! Strach, że ona może umrzeć, zagłuszył nawet żal po
nieodwołalnej utracie Güntera. Modliła się aż do bólu, żeby tylko młodej baronowej nic się
nie stało. Do końca życia dręczyłoby ją sumienie i poczucie winy za spowodowanie śmierci
tej dziewczyny.
Tego dnia nie zaznała już spokoju. Krążyła po domu i czekała. Znowu czekała... Ale
tym razem nie na spełnienie swojej zachcianki, lecz na wiadomość, że Rita Valberg żyje i
wraca do zdrowia.
Hrabina i Wiktor zjawili się jeszcze przed południem. Günter od razu wyznał obojgu
całą prawdę, nie pominąwszy najdrobniejszego szczegółu.
Oboje słuchali głęboko poruszeni. Wiktor pierwszy raz w życiu przekonał się, co to
znaczy strach o kogoś bliskiego. O niczym innym nie potrafił myśleć. Hrabina nie zawiodła i
tym razem. Udowodniła jeszcze raz, że rozumie ludzi, potrafi wybaczać i znaleźć słowa
otuchy.
Ani słowem nie skwitowała zarzutu, że Wiktor sprzedał córkę Günterowi, żeby
odzyskać wolność utraconą przez zjawienie się Rity.
Kolejny raz było jej szczerze żal tej biednej dziewczyny, zresztą Güntera także. On
naprawdę kochał Ritę, a że nieumyślnie popełnił błąd? Każdemu się zdarza. Podeszła do
Güntera i poklepała go po ramieniu.
- Życie nie jest łatwe, drogi Günterze. Jeżeli pan szczerze kocha Ritę, wszystko da się
naprawić. Wspólnymi siłami wykurujemy to biedne złamane serce i spróbujemy przywrócić
mu zaufanie do ludzi.
Spojrzała na Wiktora i niemal matczynym gestem pogłaskała go po głowie:
- Przekonamy je także, że wciąż może liczyć na ojcowską miłość. Pomogę Ricie
zrozumieć, że istnieje taki rodzaj miłości, który nie znosi żadnych krępujących więzów. Ale
poczekajmy, niech dziecko najpierw wyzdrowieje.
Hrabina włączyła się do dyżurów przy łóżku chorej.
Minął już czwarty dzień. Rita budziła się co pewien czas, ale natychmiast zasypiała.
Patrzyła na czuwającą przy niej kobietę, nie pytała jednak o nic. Bez sprzeciwu przyjmowała
podawane lekarstwa lub posiłki i po chwili znów zapadała w głęboki sen.
Doktor mógł być zadowolony. Pacjentka wracała do zdrowia, ale w dalszym ciągu
wymagała absolutnego spokoju.
Zaczął się piąty dzień rekonwalescencji. Hrabina zdrzemnęła się w nocy, a przy łóżku
chorej czuwała Rosa. Rano starsza pani, wypoczęta i odświeżona, wróciła na swoje
stanowisko.
Około dziesiątej Rita otworzyła oczy i przytomnym wzrokiem spojrzała na
generałową.
- Cioteczka!
- Tak, to ja, moja droga.
- A co ty tu robisz przy moim łóżku?
- Chciałabym ci podać śniadanie. Nie jesteś głodna?
- O tak! Straszliwie.
Hrabina ucieszyła się. Pamiętała słowa lekarza: Gdy żołądek naszej chorej zacznie
dopominać się o swoje potrzeby, wszystko skończy się dobrze.
Szklanka portwajnu z rozmieszanym żółtkiem stała w pogotowiu. Rita piła jak
posłuszne dziecko uważnie przyglądając się twarzy hrabiny. Nagle mrugnęła szybko oczyma i
raptownie odsunęła rękę podającą jej napój.
- Nie! Nie będę tego piła.
- Kochanie, jeszcze troszkę.
Rita popatrzyła na generałową ze smutkiem.
- Jestem chora?
- Tak, ale to nic poważnego, mój skarbie.
Na twarzy Rity pojawił się dziwny grymas. Zerwała się, podparła na łokciach i
przerażona rozglądnęła się po pokoju. Bezwładnie opadła na poduszki.
- Dlaczego nie pozwoliliście mi umrzeć? - spytała szlochając.
Günter i Wiktor siedzieli w pokoju obok i słyszeli każde słowo. Obaj byli gotowi
pobiec do Rity, ale Wiktor wykazał zimną krew i powstrzymał wstającego Güntera.
Hrabina pogłaskała chorą po głowie.
- Nie wolno ci się denerwować, kochanie, i przestań już myśleć o tym, co było.
Zerwała się znowu i chwyciła hrabinę za rękę.
- Nie pozwól, ciociu, wejść tu Günterowi. Słyszysz? Błagam cię, niech on tu nie
wchodzi!
- Jak sobie życzysz, moje dziecko. Obiecuję, że nie wpuszczę nikogo, dopóki sama
mnie nie poprosisz.
Leżała nieruchomo patrząc w sufit. Najwyraźniej próbowała pozbierać myśli. Nagle
wybuchnęła rzewnymi łzami. Był to cichy, pełen rozpaczy płacz zawiedzionej dziewczyny.
Starsza pani wiedziała, że przyniesie on ulgę. Nie odzywała się ani słowem, tylko delikatnie
ocierała chusteczką płynące po policzkach Rity łzy. Trzymała ją za rękę, a zobaczywszy, że
już się uspokoiła, rzekła:
- No widzisz, moje dziecko, teraz poczujesz się znacznie lepiej. Łzy zawsze przynoszą
ukojenie. Leż spokojnie i posłuchaj, co mam ci do powiedzenia. Chyba że chcesz spać?
Rita znowu wybuchnęła płaczem.
- Nie chcę! Ja chcę umrzeć. Nie mogę dalej żyć!
- Możesz, możesz, mój skarbie. Jeszcze będziesz dziękować mężowi, że uratował cię
od śmierci, mój ty głuptasku. Nawet nie wiesz, jak wielki ból zadałabyś Günterowi i ojcu,
gdyby twój niemądry pomysł się udał.
Kręciła energicznie głową.
- To nieprawda! Mnie nikt nie potrzebuje, nikt mnie nie kocha, prócz ciebie,
cioteczko. Dla nich jestem tylko ciężarem. Ja to wiem.
- Nic nie wiesz i niczego nie rozumiesz. Nastąpił nieszczęśliwy splot okoliczności, a
krętactwa zwariowanej kobiety przesłoniły całą prawdę. W liście Carry Croner są fakty
przemieszane z wymysłami, a ty uwierzyłaś we wszystko bez zastrzeżeń. Posłuchaj mnie:
ojciec cię kocha, a Günter jeszcze bardziej, choćby nawet fakty mówiły coś zupełnie innego.
Próbowała przekonać Ritę, że tak właśnie było. Gdy skończyła, Rita rzekła ze
smutkiem:
- Wiem, cioteczko, że chcesz mi pomóc odnaleźć sens dalszego życia, ale nie potrafię
uwierzyć w to, co mówisz. Żadna kobieta, nawet szalona, nie rzuci się na szyję mężczyźnie,
który jej nie kocha.
- Oj, dziecko! W życiu zdarzają się nie takie rzeczy. Ja wcale nie wykluczam, że Carry
była pewna miłości Güntera. Uważa siebie za cud natury i nie dopuszcza myśli, że ktoś mógł
przestać ją kochać. Przypomnij sobie, że zarówno Günter i ojciec, jak i ja ostrzegaliśmy cię
przed tą kobietą. Od początku wiedzieliśmy, że ona cię nie lubi.
- Pamiętam, ciociu. Sama zauważyłam, że patrzy na mnie nienawistnym okiem, ale
teraz wiem dlaczego. Jeżeli kochała Güntera, to musiała mnie nienawidzić. Wyobrażam też
sobie, że ktoś, kto kochał kiedyś kobietę tak piękną jak Carry, nie potrafi pokochać tak
niepozornej i przeciętnej dziewczyny jak ja. Wstydzę się za ojca, że kazał Günterowi ożenić
się ze mną w sytuacji, gdy on nie mógł odmówić. Jak mam żyć ze świadomością, że stałam
się ciężarem dla ludzi, których naprawdę kocham? Nie potrafię, cioteczko! Dlaczego Günter
nie zlitował się nade mną i nie pozwolił mi umrzeć?
- Czego ty od niego wymagasz, dziewczyno! Przecież on cię kocha! Nie myśl, że ja
mówię ci to z litości. Ja po prostu wiem. Uwierzyłabyś mi, gdybyś widziała, jak on martwi się
o ciebie, jak on czeka aż pozwolisz mu przyjść tu, żeby mógł powiedzieć ci o tym sam. Tak
samo ojciec. On ma swoje długoletnie przyzwyczajenia i trudno mu z nich zrezygnować, ale
czy to znaczy, że cię nie kocha? Zna dobrze Güntera i był pewien, że lepszego męża dla
ciebie nie mógł sobie wymarzyć. Czekają tam teraz zmartwieni na twoje przebaczenie, a mnie
wręcz błagali, żebym cię o to poprosiła.
- Wcale nie czuję do nich urazy. Proszę im powiedzieć, że się nie gniewam, bo
przecież to nie ich wina, że nie potrafią mnie pokochać.
- Czy chcesz powiedzieć im to sama?
- O nie! - zerwała się. - Nie chcę nikogo widzieć. Jeszcze nie teraz. Potrzebuję trochę
czasu.
- Ale obiecaj mi, że odrzucisz te niemądre myśli, gdyż naprawdę nie ma żadnego
powodu, dla którego musiałabyś rozstawać się z życiem. Uwierz mi, moje dziecko, że Günter
bardzo cię kocha.
- Nie mogę w to uwierzyć, cioteczko. Nie mogę! We mnie coś jakby pękło. Nikomu
już nie wierzę, nikomu nie potrafię zaufać. Nawet tobie. Coś wewnątrz siedzi i podpowiada
mi, że ty też chcesz tylko uśpić moją czujność i robisz to tylko z litości. O ile przedtem
ufałam wszystkim bez najmniejszych wątpliwości, o tyle teraz trudniej mi ufać w ogóle. Nie
sądzę, że kiedykolwiek uda mi się przełamać.
Hrabina pokiwała ze smutkiem głową. Doskonale rozumiała Ritę. Ludzie najbardziej
ufni, gdy raz się zawiodą, stają się na całe życie chorobliwie wprost podejrzliwi. W tej
sytuacji dalsze przekonywanie Rity nie miało sensu. Trzeba zostawić jej trochę czasu, aż
sama dojdzie do siebie, ale czy jeszcze kiedyś będzie czuć się szczęśliwa i cieszyć się życiem,
tego nikt w tej chwili nie potrafił powiedzieć.
Jedno nie ulegało jednak wątpliwości: jeżeli tych dwoje pozostanie blisko siebie, Rita
odzyska radość życia, a ich wzajemne uczucia po przejściu ogniowej próby staną się znacznie
silniejsze. Cóż, mogą też tej próby nie wytrzymać...
Hrabina pogłaskała Ritę po policzku.
- To się jeszcze okaże, moje dziecko. Najpierw musisz wyzdrowieć. Nie zamierzam
cię przekonywać, ale musiałam uświadomić ci, że zostałaś wprowadzona w błąd. Przemyśl
sobie wszystko jeszcze raz, a twoja miłość do Güntera podpowie ci, co masz robić dalej.
Tymczasem nie wracajmy już do tego tematu. Zjedz jeszcze trochę. Żeby sprawić mi
przyjemność.
Bez przekonania Rita przełknęła jeszcze kilka łyków napoju. Zamknęła oczy i udała,
że śpi. Generałowa cały czas zastanawiała się, jak mogłaby pomóc tym dwojgu
nieszczęśliwym ludziom, Rita zaś rozmyślała nad słowami hrabiny. Jakże chciałaby znów
odzyskać wiarę w ludzi i bez zastrzeżeń uwierzyć w to, co usłyszała!
Organizm jednak rządził się swoimi prawami: zasnęła, nie wiedząc nawet kiedy. Po
raz pierwszy na jej policzkach znów pojawiły się lekkie rumieńce.
Generałowa wstała po cichu i wyszła do sąsiedniego pokoju, gdzie ze zwieszonymi
głowami czekali Wiktor i Günter.
- No, rozchmurzcie się wreszcie! Zaufanie można komuś odebrać jednym
nieodpowiedzialnym słowem, zaś na jego odzyskanie trzeba trochę popracować. Musimy
uzbroić się w cierpliwość i postaramy się razem. Siedzenie i opuszczanie rąk nic tu nie
pomoże.
Następnego ranka Rita spała dłużej niż zwykle, zjadła więcej niż wczoraj. Lekarz był
zadowolony, ale wciąż przestrzegał, że pacjentki nie wolno niczym denerwować. Hrabina
potrafiła zająć ją rozmową na obojętne tematy i odwrócić myśli od nieprzyjemnych zdarzeń.
Chora zasnęła znowu. Na miejscu hrabiny usiadła Rosa, a gdyby Rita obudziła się,
służąca miała powiedzieć, że starsza pani wyszła na spacer.
Ona tymczasem poprosiła Güntera o podstawienie samochodu.
- Pani wyjeżdża, hrabino? - zdziwił się przerażony nieco.
- Tak! - zażartowała. - Ale niedaleko. Do sąsiadów.
Wiktor, który przysłuchiwał się rozmowie, aż podskoczył.
- Do Cronersheim?
- Owszem. Długo się zastanawiałam i doszłam do wniosku, że tylko osoba, która
wpędziła Ritę w kłopoty, może ją z nich wyrwać. Właśnie o tym chcę porozmawiać z panią
Croner.
- Szkoda zachodu, droga przyjaciółko. Nie sądzę, żeby ta kobieta zgodziła się pomóc
Ricie - rzekł Wiktor.
- Drogi baronie - uśmiechnęła się generałowa. - Korona mi z głowy nie spadnie,
niczym też nie ryzykuję, jeżeli wskażę tej nieszczęśliwej kobiecie sposób na naprawienie zła,
które wyrządziła Ricie. Przyznaję, że nie obiecuję sobie zbyt wiele, ale w duszy każdego
człowieka, a więc także Carry Croner, znajduje się choćby ziarenko dobra. Trzeba tylko zadać
sobie trochę trudu i odnaleźć je. Właśnie chcę spróbować. Rita zostanie pod opieką Rosy.
Hrabina Tronsfeld pojechała do Cronersheim i natychmiast została przyjęta.
Carry ubrana w powłóczystą żałobną suknię stała pośrodku salonu blada i
zdenerwowana. W jej oczach czaił się ogromny strach.
- Pani hrabino, nie spodziewałam się pani wizyty. Aż boję się spytać, co panią do mnie
sprowadza.
Na pierwszy rzut oka Carry nie wyglądała na zatwardziałą grzesznicę. Hrabina
podeszła z wyciągniętą dłonią.
- Przede wszystkim chciałam panią powitać, droga pani von Croner.
Carry mocno uścisnęła rękę generałowej.
- Dzięki Bogu, że pani się uśmiecha. Zatem nie stało się nic, czego od kilku dni tak
bardzo się obawiałam.
- Domyślam się, że chodzi pani o smutne wiadomości z Valbergu - rzekła hrabina
patrząc łagodnym wzrokiem na Carry.
- Nie zaznałam chwili spokoju od czasu, gdy dowiedziałam się o wypadku Rity -
usiadła w fotelu i złapała się za serce.
Hrabina przysiadła się obok i ujęła Carry za rękę.
- Wiem, co pani musiała przeżyć, gdyż Günter szczegółowo mi o wszystkim
opowiedział. Właśnie dlatego przyszłam. Chcę panią pocieszyć i uspokoić: życiu Rity już nic
nie zagraża. Jest zdrowa i będzie żyć.
Carry zakryła rękoma twarz i wybuchnęła płaczem.
- Dziękuję ci, Panie Boże, że mnie wysłuchałeś - szlochała. - Nie chciałam, żeby Rita
umarła. Naprawdę, hrabino, proszę mi wierzyć.
- Wierzę, droga pani Croner. Jestem pewna, że nie zastanowiła się pani nad skutkami
swojego postępowania. Dała się pani ponieść emocjom i nie myślała o niczym oprócz swoich
marzeń, które wydawały się tak łatwe do spełnienia. O tym, że Rita będzie cierpieć, już pani
nie pomyślała. Czyż nie tak?
Carry popatrzyła na nią wyraźnie zmieszana.
- Dlaczego pani mnie nie potępia? - spytała szeptem.
- Dlaczego? Bo jestem także kobietą i doskonale wiem, jak łatwo stracić życiową
szansę. Wystarczy zrobić drobny krok w niewłaściwym kierunku, a zaplanowany cel
przepadnie na zawsze. Wszyscy błądzimy, a potem żałujemy. Próbowałam wczuć się w pani
sytuację i doszłam do wniosku, że chciałaby pani naprawić swój ostatni błąd, o ile byłoby to
możliwe. Chyba że się mylę?
- O tak! To znaczy nie. Nie myli się pani. Bardzo mi na tym zależy i byłabym bardzo
wdzięczna, gdyby pani powiedziała mi, jak to zrobić. Ale proszę mnie najpierw posłuchać.
Jest pani dla mnie tak dobra, że muszę pani wyznać całą prawdę. Popełniłam wiele błędów,
zdradziłam samą siebie wychodząc za Cronera, dałam się ponieść emocjom, gdy próbowałam
odzyskać utraconą miłość. Myślałam wyłącznie o sobie.
Carry opowiadała długo o swoim nieszczęśliwym małżeństwie, o swoich cierpieniach
i marzeniach, nie ukrywając niczego. Łagodne, wyrozumiałe spojrzenie hrabiny dodawało jej
odwagi i przynosiło wyraźną ulgę. Nie powiedziałaby tego własnej matce, ale Marii Tronsfeld
potrafiła. Miała do niej bezgraniczne zaufanie.
- O Boże, co za ulga! Dziękuję, że mnie pani wysłuchała i nie oskarżyła niczym
surowy sędzia przed trybunałem.
- Cóż, drogie dziecko, któż z nas jest bez winy i ośmieliłby się potępiać czyny innych,
nie osądziwszy wpierw siebie. Pani sama oceniła swoje postępowanie i przyznała się do winy.
Moim zdaniem, droga Carry, jest pani na dobrej drodze.
- Jestem winna, droga hrabino, i chcę wynagrodzić krzywdę, którą wyrządziłam Ricie.
Co mogłabym zrobić?
- Proszę posłuchać uważnie. Rita jest załamana psychicznie. Wierzy, że straciła miłość
i męża, i ojca, a proszę pamiętać, że od dziecka czuła się jak jakiś przedmiot. Gdy wreszcie
wydawało jej się, że znalazła się wśród ludzi, którzy ją kochają, nagle wszystko straciła. I
szczęście, i miłość, i zaufanie. Próbowałam jej wytłumaczyć, że została oszukana, ale ona nie
chce uwierzyć. Chce umrzeć, a moje słowa uważa za szlachetne kłamstwo i podejrzewa, że
robię to z litości. Tymczasem zarówno Günter, jak i Wiktor naprawdę szczerze ją kochają.
Ona zaś postanowiła umrzeć i usunąć się, by nie stać się przeszkodą na drodze do szczęścia
pani i Güntera. Napisała to w pożegnalnym liście. Gdy pierwszy raz odzyskała przytomność,
spytała, dlaczego nie pozwoliliśmy jej umrzeć. Ciągle powtarza to pytanie i nie chce widzieć
Güntera. Nie wierzy mu i tylko pani może przekonać ją, że nie ma racji. Bardzo proszę, niech
pani napisze całą prawdę i odwoła wszystko, co okazało się pani wymysłem - przede
wszystkim to, że Günter wciąż panią kocha.
Carry wstała na równe nogi.
- Nie, to nie będzie potrzebne. Znam lepszy sposób na przekonanie Rity, że napisałam
nieprawdę. Proszę zaczekać chwilę.
Wybiegła, a gdy wróciła, trzymała w ręku kopertę.
- To jest list, który pan baron napisał do mnie nazajutrz po nieszczęśliwym wypadku
Rity. Niech ona go przeczyta, a naprawdę uwierzy, że ja nie miałam racji. Proszę przeprosić
ją w moim imieniu, chociaż nie... Napiszę pod tym listem kilka słów od siebie. Obiecuję, że
więcej nie pokażę się w Valbergu i usunę się z drogi i Güntera, i Rity. Wrócę do rodziców.
Potem wyjadę w podróż, dopóki całkowicie nie pogodzę się z wyrokiem opatrzności.
Usiadła i na odwrocie listu Güntera dopisała:
Niech Pani spróbuje wybaczyć kobiecie, która w nieświadomości wyrządziła wiele
złego. Proszę mnie nie potępiać. Niech dobry Bóg ześle Pani wiele szczęścia, z czego
najbardziej ucieszy się
szczerze skruszona
Carry von Croner
Podała list generałowej i uścisnęła serdecznie jej dłoń.
- Bardzo pani dziękuję, droga Carry. Życzę pani wszystkiego najlepszego, przede
wszystkim spokoju.
- Spróbuję go odnaleźć - westchnęła. - A jeżeli kiedyś będę potrzebowała pociechy i
zrozumienia, będę mogła przyjść do pani, droga hrabino? Nie każe mnie pani wyrzucić za
drzwi?
Generałowa objęła piękną wdowę i pocałowała ją w czoło.
- Maria Tronsfeld nie wyrzuciła jeszcze nikogo, kto u niej szukał rady i pomocy.
Ucieszę się, jeżeli będzie pani moim częstym gościem. Niech Bóg panią strzeże. Muszę już
wracać do Valbergu. Dziękuję i do zobaczenia.
- To ja dziękuję, droga hrabino. Bardzo mi pani pomogła.
Podeszły razem do samochodu.
- Życzę szczęśliwej podróży, pani Croner. Myślę, że mogę powtórzyć to w imieniu
państwa baronostwa, którzy nie mogli przybyć osobiście - rzekła generałowa głośno, tak aby
mógł usłyszeć szofer i towarzyszący im służący z Cronersheim.
Jeszcze raz obie uścisnęły sobie ręce. Carry była wdzięczna hrabinie za ostatnie słowa.
W ten sposób plotki o rzekomym pogorszeniu stosunków między sąsiadami zostały
skutecznie zdementowane. Samochód odjechał, a Carry stała jeszcze przez chwilę pogrążona
w myślach.
Gdy hrabina weszła do pokoju Rity, chora siedziała w łóżku i patrzyła zdziwiona.
- Masz prawo zrugać leniwą pielęgniarkę, moje dziecko. Zostawiłam cię zbyt długo
samą? - uśmiechnęła się, siadając obok łóżka.
- Należał ci się ten spacer, cioteczko.
- A ty, jak słyszę, grzecznie zjadłaś cały talerz zupy. Bardzo się cieszę.
- Byłam głodna jak wilk, cioteczko.
- To wspaniale. A skoro już jesteś taka dzielna, to mam tu dla ciebie podarunek.
- A cóż to takiego? Nie byłaś na spacerze?
Hrabina pochyliła się i popatrzyła jej prosto w oczy.
- Nie! Byłam w Cronersheim. Rozmawiałam z Carry.
Rita momentalnie poczerwieniała.
- Och! Chyba nie powiesz mi, że od niej przyniosłaś mi podarunek, który sprawiłby mi
radość? - rzekła rozczarowana.
Generałowa podała jej list.
- A jednak. Wyobraź sobie, że rozmawiałam z kobietą przerażoną i ogromnie
skruszoną. Gdybyś to ty była na moim miejscu, musiałabyś zmienić o niej zdanie i
wybaczyłabyś jej wszystko.
- Ja już jej wybaczyłam, cioteczko - rzekła ze smutkiem. - Co ona winna, że zakochała
się w Günterze? Rozumiem, że nie chce z niego zrezygnować.
- Ale musi, nawet gdyby bardzo się sprzeciwiała. Günter od dawna jej nie kocha, gdyż
całe serce oddał swojej niemądrej żonie, która nie chce w to uwierzyć i wciąż dręczy go
swoimi podejrzeniami. Carry zrozumiała, że nie ma żadnych szans. Wyjeżdża z Cronersheim
i zamierza szukać ukojenia w podróży po świecie. Jest zdruzgotana. Strach o twoje życie i
wyrzuty sumienia zupełnie ją otrzeźwiły. Bez nalegań z mojej strony dała mi list, który twój
mąż napisał do niej zaraz po tej tragicznej nocy. Był przeznaczony dla niej i wierz mi - był to
wielki wysiłek z jej strony, że zgodziła się dać go tobie do przeczytania. Zostawię cię teraz
samą. Gdy skończysz czytać, jestem pewna, że poprosisz do towarzystwa kogoś innego.
Rita sięgnęła po list drżącymi palcami. Generałowa pocałowała ją w czoło i wyszła do
pokoju obok, zostawiając za sobą nie domknięte drzwi.
Günter stał przy oknie zamyślony.
- Pójdę teraz do Wiktora. Pomogę mu czekać na wezwanie od Rity. Ty zaś nie ruszaj
się stąd, bo jestem pewna, że gdy przeczyta list, zaraz zechce cię zobaczyć. Zostań z Bogiem -
rzekła po cichu i wyszła.
Przez szczelinę w drzwiach Günter z niepokojem obserwował Ritę. Siedziała w łóżku
z ręką podłożoną pod głową. Kilka loków spadało jej na czoło. Policzki pokryły się
rumieńcem.
Przeczytała list do końca. Odwróciła się i wtuliła twarz do poduszki. Rozpłakała się.
Dłużej już Günter nie mógł czekać. Podbiegł, uklęknął przy łóżku i objął Ritę.
- Najdroższa! Kochana moja! - szeptał trzęsąc się cały ze wzruszenia.
Odwróciła się przestraszona patrząc mu prosto w oczy. Milczeli oboje. Z ich spojrzeń
wynikało znacznie więcej niż ze słów, które mogli teraz wypowiedzieć.
- Günterze! Ty?
To krótkie „ty” nie zawierało już ani cienia wątpliwości.
- Mój skarbie, czy wreszcie wierzysz mi, że kocham tylko ciebie? Czy wierzysz, że
nigdy cię nie zdradziłem? Wybacz mi, że zadałem ci niechcący tyle bólu, że nie odważyłem
się wyznać prawdy o tym, co kiedyś łączyło mnie z Carry.
Przytuliła się do jego ramienia i popatrzyła mu głęboko w oczy.
- Czy naprawdę potrafisz być ze mną szczęśliwy, Günterze? Czy ja potrafię zastąpić ci
piękną Carry Croner? - spytała po cichu.
- Zastąpić? Najdroższa! Któż mógłby zastąpić mi ciebie? Nawet sobie nie wyobrażasz,
jak jestem szczęśliwy mając właśnie ciebie. Twoja szczera i piękna miłość całkowicie
wyleczyła mnie ze wspomnień. Jej nawet nie da się porównać z tym, co niegdyś łączyło mnie
z tamtą kobietą. Teraz dopiero wiem, co to znaczy kochać kogoś naprawdę. Moja prawdziwa
miłość to jednak ty!
Rita słuchała i czuła, jak ogarnia ją przyjemne ciepło. Po ciężkich przeżyciach
ostatnich dni znów odzyskała wiarę, że jest komuś bliska, że ktoś jej potrzebuje, że jest
kochana.
Günter patrzył zauroczony. Nie mógł się nadziwić samemu sobie; uczucie, w którego
istnienie czasami wątpił, jednak się w nim obudziło i było tak silne, że aż upajające. To jego
brakowało mu przed ślubem. To jego szukał we wspomnieniach o Carry. Teraz przyszło i
tkwiło głęboko w sercu. Usunęło w cień Ritę widzianą jako skrzywdzone dziecko, a odsłoniło
w pełni dojrzałą kobietę, świadomą swojej miłości, gotową na dzielenie wszystkich trudów i
radości życia.
Mieli sobie wiele do powiedzenia. Nadszedł czas na najskrytsze zwierzenia. Całowali
się raz po raz, by jak najprędzej zapomnieć o bólu i troskach, które zgotował im los.
Günter przypomniał sobie nagle, że jest jeszcze ktoś, kto czeka na wybaczenie Rity i
umiera z niepokoju. Opowiedział jej wszystko, co ojciec przeżył w ciągu tych ostatnich dni.
Uśmiechnęła się ze zrozumieniem. Była tak szczęśliwa, że gotowa była wybaczyć
każdemu nawet najgorsze zło.
- Zawołaj ojca, Günterze. Chcę go zobaczyć.
- Już biegnę. Chociaż nie. Pozwól mi jeszcze zostać chwilę z tobą. Nie mogę
uwierzyć, że znów cię mam tylko dla siebie, że jesteś zdrowa i mogę cię wziąć w ramiona.
Powiedz, kochanie, że jesteś także szczęśliwa.
Pocałowała go tak namiętnie, jak jeszcze nigdy dotąd.
- Pozwól, skarbie, że nie powiem tego głośno. Bogowie są zazdrośni i znów
mogłabym im się narazić. Przytul mnie mocno, a usłyszysz wyraźnie, że moje serce bije tylko
dla ciebie.
Wiktor nieprędko doczekał się wizyty u córki. Przybiegł jak na skrzydłach. Nietrudno
się domyślić, że pojednanie ojca i córki było nie mniej wzruszające.
Następnego dnia lekarz pozwolił Ricie opuścić łóżko, ale tylko na kilka godzin.
Radość i serdeczna atmosfera czyniły cuda. Młoda baronowa odzyskiwała siły i chęć do
życia. Przykre przeżycia poszły w niepamięć.
Po kilku dniach Rita zdecydowała się napisać do Carry Croner krótki bilecik. Wiktor i
Günter sprzeciwiali się, ale generałowa kategorycznie poparła ten pomysł.
Droga Pani von Croner. Jeżeli miałam coś do wybaczenia uczyniłam to, zanim mnie
Pani poprosiła. Niech Bóg ześle Pani spokój i zapomnienie, a w przyszłości także wiele
szczęścia. Wierzę, że pewnego dnia podamy sobie ręce na zgodę, w imię prawdziwej
przyjaźni.
Rita Valberg
Carry wyjechała z Cronersheim dopiero, gdy była całkowicie pewna, że Rita
wyzdrowieje. Mieszkała przez pewien czas u rodziców, gdzie niemal codziennie odwiedzał ją
książę Herbert.
Ona tymczasem składała częste wizyty u hrabiny Tronsfeld, zawsze gdy tylko
dręczyły ją niepokoje czy wątpliwości. Pod troskliwą opieką generałowej piękna wdowa
zmieniła się nie do poznania. Z rozhisteryzowanej i lekkomyślnej kokietki stała się stateczną,
dojrzałą kobietą.
Wraz z rodzicami wyjechała w długą podróż. Pułkownik von Platen złożył dymisję, a
po powrocie zamierzał poświęcić się zarządzaniem majątkiem córki w Cronersheim.
Późną jesienią w jednym z alpejskich kurortów Carry spotkała się z księciem
Herbertem. Arystokrata już oficjalnie zaczął zabiegać o jej rękę.
Rok później stary książę uległ prośbom bratanka i zezwolił mu na zaręczyny z piękną
wdówką. Carry zgodziła się. Upór i konsekwencja sympatycznego księcia wzruszyły ją. Z
pewnością nie kochała go tak żarliwie jak kiedyś Güntera, ale uznała, że do szczęścia w
małżeństwie namiętność wcale nie jest konieczna.
Ślub odbył się bez zbędnego rozgłosu.
Było to udane małżeństwo. Carry wyznała księciu całą prawdę o sobie, gdy tylko
poprosił ją o rękę. Później zrobiła wszystko, by przekonać męża, że zasłużyła na jego
zaufanie. Tym razem jej się powiodło.
Kilka lat później książę Herbert wraz z żoną przyjechał na pewien czas do
Cronersheim. Przywieźli ze sobą swoją roczną córeczkę.
W Valbergu tymczasem od pięciu już lat szalał najmłodszy kandydat do ordynacji,
mały Wiktor, który dziadka Wiktora nie opuszczał ani na krok i zmuszał do spędzania na wsi
wielu miesięcy.
Po raz pierwszy od pamiętnych wydarzeń doszło wtedy do spotkania Rity i Carry.
Książę i Günter byli przy tym obecni. Obie szczęśliwe kobiety nie czuły już do siebie urazy.
Podały sobie ręce na zgodę z przekonaniem, że nic już nie stoi na przeszkodzie, by nawiązać
szczere i przyjazne stosunki sąsiedzkie.
W zamku życie toczyło się jak w bajce. Po parkowym jeziorze pływała para białych
łabędzi, nieodłączni towarzysze zabaw małego Valberga, synka Güntera i Rity.
Nie zdarzyło się ani razu, żeby młodzi baronostwo przeszli obok jeziora i nie
podziękowali opatrzności za uratowanie przed nieszczęściem.