Courths Mahler Jadwiga Sprzedane dusze

background image

JADWIGA COURTHS-MAHLER

Sprzedane dusze

background image

Róża Rietberg miała dwanaście lat, gdy umarł jej ojciec; matkę

straciła dwa lata wcześniej. Matka umarła przy urodzeniu syna,

którego wydała na świat po trzynastu latach małżeństwa. Mąż jej tak

gorąco pragnął tego syna, że gdy oznajmiono mu, iż się urodził,

uważał się za najszczęśliwszego w świecie człowieka. Uradowany

pobiegł do łoża swej żony, którą bardzo kochał i obsypał jej ręce

pocałunkami.

Spojrzała z bladym uśmiechem na męża i spytała cicho:

— Teraz chyba niczego nie brak ci do szczęścia, ukochany

Albercie?

— Nie, jestem niewypowiedzianie szczęśliwy — odparł

małżonek.

Ponieważ kazano mu wyjść z pokoju, przycisnął raz tylko do

serca swego małego synka, po czym spiesznie się oddalił. Podążył do

swej córeczki Róży i oznajmił jej, że urodził się braciszek.

Dziewczynka ucieszyła się ogromnie nie przeczuwając, że

przyjdzie jej drogo okupić tę radość. Ojciec również nie spodziewał

się, że w tak krótkim czasie zostanie rozbite jego szczęście, że

szybkim krokiem zmierza cierpienie.

Jeszcze tego samego wieczoru zmarła jego żona, a następnego

rana i maleńki synek. Może też mała delikatna duszyczka wiedziała,

jak źle bywa na świecie bez pieszczoty macierzyńskiej, w każdym

razie — maleństwo umarło.

Wypadki te zrobiły wielkie wrażenie na Róży Rietberg. Była zbyt

młoda, aby móc pojąć cały ogrom nieszczęścia, lecz dość rozumna, by

background image

odczuć całą głębię bólu i zorientować się, jak wielką poniosła stratę.

Po śmierci matki i brata, ojciec jej omal nie stracił zmysłów z

rozpaczy, a boleść jego widziało i rozumiało dziecko.

Dziesięcioletnia wówczas, ogromnie subtelna i wrażliwa

dziewczynka, szybko dojrzała podczas owych okropnych dni.

Wyczuwała intuicyjnie, że powinna zapełnić życie złamanemu na

duszy człowiekowi, że powinna uczynić wszystko, aby się uspokoił i

przyszedł do siebie. Nie rozumiała, dlaczego ojciec oskarża się, że stał

się przyczyną śmierci ukochanej żony. Mówił, iż Bóg ukarał go za to,

że nie zadowolił się dotychczasowym szczęściem i posiadaniem

dobrej żony i maleńkiej córeczki.

Te

namiętne

oskarżenia,

zgoła

niestosowne

dla

uszu

dziesięcioletniej dziewczynki, sprawiły na Róży głębokie wrażenie,

aczkolwiek nie mogła jeszcze wtedy ogarnąć myślą, ani nawet

przeczuć przyszłych wypadków życia. Dziecko to stało się prawdziwą

bohaterką, usiłując pocieszyć ojca, choć samo było smutne i

przygnębione.

Ojciec jednak od chwili, gdy spotkał go straszny cios, nie

odzyskał już wesołości, ani nawet spokoju. Róża podczas ostatnich

dwóch lat, które spędziła u jego boku, dojrzała w cieniu cierpienia.

Stała się cicha, zrównoważona, gotowa do każdej ofiary i

poświęcenia. Z natury żywa i wesoła, starała się zwyciężyć panującą

w domu atmosferę smutku i cierpienia. A gdy udawało się jej

wywołać blady, smętny uśmiech na ustach ojca, wówczas uważała to

background image

za najwspanialszą nagrodę za swoje starania, bowiem uświadamiała

sobie, że wniosła trochę słońca w jego smutne życie.

W dwa lata po śmierci żony, dokładnie w rocznicę tego dnia, gdy

powiła syna, Albert Rietberg uległ wypadkowi, jadąc samochodem na

uniwersytet. Był on profesorem, wybitnym filologiem —

językoznawcą. Uchodził za znakomitość, a przed ślubem podróżował

po całym świecie, studiując rozmaite języki i narzecza.

Po katastrofie przewieziono go do domu w stanie bardzo

groźnym. Zostało mu jednak tyle czasu, żeby sporządzić testament.

Spadkobierczynią swego bardzo znacznego majątku mianował Różę,

przy czym uczynił jej opiekunem Herberta Rietberga, swego kuzyna,

jedynego krewnego z linii męskiej, który pozostał przy życiu.

Przywołano go szybko do łoża umierającego, a Herbert Rietberg

przyrzekł, że będzie się serdecznie i troskliwie opiekował Różą.

Profesor Rietberg udzielił mu jeszcze kilku rad i wskazówek,

dotyczących przyszłości córki i jej wychowania. Nie znał dobrze

swego kuzyna, lecz uważał go za uczciwego, szlachetnego człowieka.

Wiedział, że nie posiada on majątku, lecz zajmuje dobrze płatną

posadę i żyje w dobrych warunkach. A ponieważ był jedynym jego

krewnym przeto sądził, że nadaje się w zupełności na opiekuna Róży.

Róża siedziała z szeroko otwartymi, przerażonymi oczyma przy

łożu swego ojca, nie zwracając uwagi na nikogo. Przeczuwała, pełna

strachu, że oto śmierć wyciąga znowu ręce, aby zabrać jej

najdroższego człowieka, jedynego, który pozostał jej na świecie. Z

trudem tłumiła głośny szloch, zachowując się cicho, przez wzgląd na

background image

ukochanego ojca. Albert Rietberg wydał ostatnie tchnienie, trzymając

w stygnącej dłoni rękę córeczki. Gdy powiedziano Róży, że ojciec nie

żyje, padła bez jednego słowa przed łóżkiem na kolana, spoglądając z

lękiem w jego martwą, bladą twarz...

Nie krzyczała, nie płakała, lecz osunęła się koło zwłok ojca,

bezsilna i złamana, przygnieciona okrutnym bólem, który zalewał jej

małe serduszko. Zmartwiała z lęku, przed strasznym losem, który

wydzierał jej po kolei wszystkich bliskich ludzi. Nie wypuszczała z

rąk dłoni ojca, póki wreszcie nie poczuła martwego chłodu. Wtedy

cała drżąca pozwoliła się wyprowadzić do innego pokoju. Nie

potrafiła jednak serdecznie zapłakać, nie znalazła ani jednej łzy.

Mówiono, że Róża jest dziwnym dzieckiem.

Kuzyn ojca, który został jej opiekunem prawnym, zaprowadził ją

do swej żony. Z początku ciotka przyjęła dziewczynkę bardzo

nieprzychylnie, gniewając się na męża, że przysporzył jej tyle kłopotu.

Róża słyszała to, a oschłość ciotki dotknęła boleśnie drżące, zbolałe

dziecko. Wuj pozostawił Różę pod opieką służącej, a sam wyszedł z

żoną do innego pokoju.

Tam między małżonkami odbyła się długa rozmowa, a gdy

ukazali się znowu, zachowanie ciotki wobec Róży uległo zupełnej

zmianie. Zbliżyła się serdecznie do dziewczynki, obsypując ją

pieszczotami, lecz wrażliwe dziecko wyczuło instynktownie, że

tkliwość ciotki jest udana i nieszczera. Róża nie potrafiła jakoś nabrać

serca do tej kobiety, ani też do jej męża i to nie tylko dlatego, że

dawniej widywała ich bardzo rzadko i że byli jej obcy.

background image

Dziewczynka wyczuwała intuicyjnie fałsz i obłudę we wszystkich

objawach czułości, których nie szczędzili jej krewni. Nie mogła się w

ich słowach doszukać szczerego uczucia, toteż zamknęła się w sobie.

Ten stosunek nigdy nie uległ zmianie, choć Róża była spokojnym i

posłusznym dzieckiem. Skrywała przed nimi trwożliwie swoje życie

wewnętrzne. Nie mogła się do nich w żaden sposób zbliżyć, choć nie

słyszała nawet o czym wuj Herbert rozmawiał owego pamiętnego dnia

ze swoją żoną.

Rozmowa ta potoczyła się w ten sposób, że pani Helena obsypała

swego małżonka wyrzutami. Miała mu bardzo za złe, że przyjął

obowiązek wychowania córki Alberta Rietberga i że przysparza jej

trosk i kłopotów. Mąż jednak, po wysłuchaniu tych wymówek,

odpowiedział:

— Posłuchaj spokojnie, Heleno, a na pewno zmienisz zdanie.

Róża jest spadkobierczynią swego ojca, który pozostawił jej o wiele

więcej, niż się tego można było spodziewać, sądząc po skromnym

trybie życia, jaki prowadził. Zalecił on w testamencie, aby Róża

otrzymała staranne wykształcenie, aby nie szczędzono wydatków na

jej wychowanie, aby prowadziła takie życie, jak dotychczas. Każdego

lata ma odbywać piękną podróż i używać wszelkich rozrywek i

przyjemności, na jakie mogą wystarczyć odsetki od kapitału.

Odsetki z jej majątku mogą być wydane na koszt jej utrzymania i

wykształcenia. Albert wiedział, że nie jesteśmy zamożni i że

posiadam jedynie moją pensję, toteż uczynił wszystko, aby nam ulżyć.

Urządzimy się tak, abyśmy także w przyszłości mogli żyć z tych

background image

procentów, a przy tym będziemy żyć znacznie lepiej niż obecnie.

Pojmujesz chyba, ile będziemy mieli korzyści, gdy Róża zamieszka u

nas, pod naszą opieką. Ona ma prowadzić wystawne życie, więc i my

będziemy je prowadzili, będziemy z nią razem podróżowali i

zakosztujemy wszelkich rozrywek i przyjemności.

Dziewczyna liczy obecnie lat dwanaście, możemy więc aż do jej

pełnoletności, to znaczy przez dziewięć lat, utrzymywać się na jej

koszt. Odsetki wynoszą około piętnastu tysięcy marek rocznie. Moją

pensję będziemy składali do banku, więc sobie trochę grosza

zaoszczędzimy. Cały majątek małej jest złożony w pewnych

papierach. Przy tym Albert przed śmiercią zaproponował mi, żebyśmy

się przeprowadzili do jego mieszkania, aby dziecko nie musiało

zmieniać otoczenia, do którego przywykło.

To

ci

chyba

odpowiada?

Pomyśl

tylko,

to

piękne,

siedmiopokojowe mieszkanie, w eleganckiej dzielnicy, urządzone z

komfortem, przepysznie umeblowane... Komorne będzie oczywiście

płacone z dochodów Róży. Nasze meble oddamy na przechowanie,

odbierzemy je dopiero w razie potrzeby. Pojmujesz chyba teraz, że

przyjmując Różę do siebie, nie będziemy mieli żadnego kłopotu.

Nigdy nie zdarzy nam się taka sposobność, żeby poprawić trochę

nasze skromne warunki. Dzieci nie mamy, Róża wydaje się cichą,

posłuszną, uległą dziewczynką, nietrudną do prowadzenia. Nie

będziesz z nią miała wiele kłopotu, bo możemy przecież przyjąć

jeszcze jedną służącą. Cóż ty na to?

background image

Pani Helena wysłuchała stów męża z zapartym tchem. Oczy jej

zalśniły chciwością.

— W domu tym jest przecież mnóstwo kryształów, srebra,

porcelany... Czy będziemy mogli tego używać? — spytała.

Mąż skinął głową.

— Naturalnie moja droga. Przez dziewięć lat będziemy mieli w

tym mieszkaniu nieograniczoną władzę...

Helena była zadowolona.

— Jeśli tak, to inna sprawa — rzekła — oczywiście, że nie

możemy nie skorzystać z takiej okazji. A teraz chodź ze mną do

dziecka, musimy je pocieszyć.

Tak się też stało, lecz subtelna Róża, wyczuła w czułościach

ciotki nutę fałszu. Zauważyła, że ta kobieta musiała mieć zapewne

jakiś powód, który skłonił ją do zmiany zachowania. Jej serdeczność

była nienaturalna.

Dziecko wykazywało w stosunku do wuja i ciotki bierność. Było

ciche i zamknięte w sobie, lecz takie usposobienie dogadzało obojgu

chciwym ludziom. Po pogrzebie Alberta Rietberga, wujostwo

wprowadzili się natychmiast do mieszkania zmarłego. Róża mieszkała

nadal w swoim pokoju, w pozostałych zaś zagospodarowała się pani

Helena, czując się tak swobodnie, jak we własnym domu.

Róża była zadowolona, gdy zostawiano ją samą w jej pokoiku.

Sprawiało jej przykrość, gdy patrzyła jak ciotka i wuj zadomowili się

w pokojach, które dawniej zajmowali rodzice. Wuj Herbert siedział

przy biurku ojca, leżał na kanapie, na której ojciec po obiedzie

background image

drzemał, pił wodę z jego szklanki. A ciotka Helena szperała w toaletce

matki, otwierała jej szafę, pielęgnowała jej kwiaty. Przy stole

zajmowali miejsca zmarłych rodziców.

Wszystko to wydawało się Róży przykre. Cierpiała i stawała się

coraz bledsza, coraz mizerniejsza. Często wymykała się do swego

pokoiku, gdzie w samotności zalewała się łzami. A przy tym

wydawała się samej sobie niewdzięczna i zła, bo wuj i ciotka

obsypywali ją pieszczotami. Mimo to, nie mogła nabrać do nich

przekonania. Od czasu śmierci ojca czuła się samotna i opuszczona, a

gdy wuj i ciotka pieścili ją, doznawała uczucia, że powinna od nich

uciec, gdzie oczy poniosą.

Nie wiedziała, że wujostwo w niesłychany sposób wyzyskują ją

materialnie, gdyż nie miała jeszcze pojęcia o wartości pieniądza. Nie

byłaby tego nawet zauważyła, gdyby nie służba, która nieraz w

obecności dziecka rozmawiała na ten temat.

Służące pozostały te same. Były to sprytne wygadane dziewczęta,

które zdawały sobie jasno sprawę ze stosunków panujących w domu.

Nieraz wyśmiewały się z państwa Rietberg za ich chciwość. Róża nie

chciała tego słuchać i uciekała do siebie. Kpiły z jej wuja i ciotki, że

prowadzą oni wystawne życie, chodzą na bale, koncerty i do teatru,

wyprawiają u siebie eleganckie przyjęcia, — a wszystko to za

pieniądze Róży.

Róża nie przykładała do tego wagi. Bolał ją jedynie brak

pietyzmu, jakiego dopuszczali się Rietbergowie używając rzeczy,

które należały do zmarłych rodziców. Nie troszczyła się o to, że

background image

wykorzystują ją materialnie. Nie pytała nigdy o cenę żadnej rzeczy,

nie wtrącała się zupełnie do spraw pieniężnych. Raz tylko wystąpiła

energicznie, gdy ciotka Helena chciała, aby Róża przestała się uczyć

języków i muzyki, bo lekcje te są zbyt kosztowne.

— Po cóż się masz niepotrzebnie męczyć, moje dziecko, na co ci

te lekcje? Napiszemy twoim profesorom, żeby nie przychodzili —

perswadowała ciotka.

Róża jednak sprzeciwiła się temu kategorycznie.

— Mój ojciec nigdy by się na to nie zgodził. Odziedziczyłam po

nim zdolności do języków i pragnę je rozwijać. Muszę mówić tymi

czterema językami, których zaczęłam się uczyć. A lekcji muzyki także

się nie wyrzeknę, bo ojciec życzył sobie, abym grała.

Pani Helena doszła wreszcie do wniosku, że w tym wypadku nic

nie wskóra. Na ogół Róża nie sprzeciwiała się nigdy zarządzeniom

wuja i ciotki, zgadzała się na wszystko, toteż oboje sądzili, że mają na

nią wielki wpływ. Tym razem zaprotestowała i w dalszym ciągu

pobierała lekcje.

Byłoby zresztą szkoda, gdyby je przerwała, gdyż odziedziczyła po

ojcu jego wielkie zdolności do języków. Jeszcze za życia profesora

Rietberga, rozmawiała z nim po francusku, angielsku, włosku i

hiszpańsku, aby się wprawić. Uczyniła w językach tych takie postępy,

że z łatwością czytała książki, które pozostawił ojciec. Przy tym była

bardzo muzykalna, grała biegle na fortepianie i posiadała miły

mezzosopran.

background image

Gdy rok dobiegał końca, wuj oświadczał jej zawsze, iż odsetki

zostały wydane i że wystarczyły na pokrycie kosztów jej utrzymania i

nauki. Róża spokojnie przyjmowała te wiadomości, gdyż nie zdawała

sobie zupełnie sprawy z wartości pieniądza. Na szczęście profesor

nakazał w swoim testamencie, że nie wolno naruszać kapitału córki,

ani też spekulować nim: gdyby nie to, Herbert Rietberg byłby się w

swej chciwości posunął jeszcze dalej i na pewno zagarnął majątek

sieroty.

Opiekun Róży i jego żona musieli wcześniej zrezygnować ze

zbytku, niż się tego spodziewali. Wybuchła wojna, a wskutek

wzrastającej wciąż drożyzny, należało oszczędniej gospodarować.

Herbert Rietberg nie mógł już odkładać do banku swej pensji, a gdyby

to nawet czynił, to niewiele by miał z tego pożytku. Zarówno jego

oszczędności, jak też i kapitał Róży stopniały w czasie inflacji. Jedyną

deską ratunku stało się uposażenie, które podczas inflacji

odpowiednio wzrosło.

Róża tymczasem ukończyła szkołę i oddała się całkowicie nauce

języków obcych, pogłębiając wciąż swoje wiadomości. Studiowała w

każdej wolnej chwili książki, które były spuścizną po ojcu. Jednak,

gdy odsetki od jej kapitału stawały się coraz mniejsze, wujostwo

stanowczo zabronili dalszej nauki. W miarę, jak zmniejszały się

dochody Róży, wuj i ciotka znacznie dla niej ochłodli.

Zwracano się do niej szorstko, a gdy zwolniono służbę, Róża

musiała spełniać wszelkie czynności, które dawniej wykonywały

służące. Wyprzedawano po kolei meble, kosztowne dywany i srebra,

background image

które należały do rodziców Róży. Do mieszkania wstawiono dawne

urządzenie wuja. Herbert Rietberg oraz jego żona tak bardzo

przywykli do zbytkownego życia, że nie przebierali w środkach, aby

je nadal móc prowadzić.

Gdy wszystkie źródła dochodów zostały wyczerpane, zasypywali

wyrzutami biedną Różę. Wymawiali jej, że przeliczyli się, biorąc ją do

siebie, że jest ona tylko zbytecznym ciężarem. Teraz dopiero Róża

pojęła, że służące miały słuszność. Przekonała się obecnie, że wuj i

ciotka dbali jedynie o jej majątek i dlatego udawali serdeczność.

Ciotka Helena narzekała na drogie mieszkanie, które zostało im

narzucone użalając się, że ma mnóstwo roboty ze sprzątaniem. Jednak

najcięższą robotę wykonywała Róża, która pracowała od świtu do

późnej nocy. Ciotka nigdy nie była z niej zadowolona, bezustannie

łajała dziewczynę.

Róża przystosowała się bez szemrania do zmienionych warunków

życia. Widziała przecież, że wszyscy prawie znajdowali się obecnie w

podobnym położeniu. Czuła coraz większy żal i pustkę w sercu.

Między Herbertem Rietbergiem, a Heleną dochodziło coraz częściej

do przykrych scen, po których wuj całą swoją złość wylewał na Różę.

Miał do niej pretensje, że doszczętnie zubożała.

Róża przysłuchiwała się ze wstydem kłótniom między wujem, a

ciotką. Spory te dotyczyły przeważnie jej osoby. Dziewczyna

cierpiała, że stała się im ciężarem i byłaby chętnie ulżyła im w jakiś

sposób. Nie zdawała sobie sprawy, że właściwie zarabiała na siebie,

gdyż wykonywała w domu wszystkie, najniższe nawet posługi. Nie

background image

wzdragała się przed żadną pracą, pragnąc zdobyć sobie prawo bytu w

domu.

Dla Róży nastały teraz bardzo ciężkie czasy. Wuj i ciotka

traktowali ją jak służącą. Wskutek inflacji papiery Róży staniały, cały

kapitał, który ojciec w nich ulokował przedstawiał wartość

makulatury. Sierota była całkowicie zdana na łaskę i niełaskę

krewnych. Pomimo ciężkich warunków życia, wyrosła Róża na

bardzo ładną dziewczynę. Wysmukła, zręczna, posiadała wspaniałe

blond włosy o ciepłym metalicznym połysku złota i prześliczną,

delikatną cerę.

Oczy miała szare, błyszczące, ocienione długimi rzęsami, rysy

bardzo regularne. Każdy jej ruch odznaczał się wdziękiem. Urodę

dziewczyny owiewał jednak jakiś smutek. Rzadko kiedy na jej twarzy

gościł uśmiech. Ona, która była dzieckiem wesołym i figlarnym,

przycichła i przygasła, jakby wśród bólu i cierpienia. Gdy wujostwo

byli wobec niej niesprawiedliwi, usta jej drgały boleśnie, lecz nigdy

nie zdobyła się na słowo obrony.

Raz tylko, kiedy znowu czynili jej wymówki, że jest im ciężarem.

Róża wyrwała się ze swego zwykłego odrętwienia i rzekła głosem

drżącym ze wzburzenia:

— Pozwólcie mi odejść. Poszukam sobie zajęcia. Posiadam wiele

rozmaitych wiadomości, które mogę spożytkować. Zarobię na

chleb...

background image

Ciotka jednak zaczęła na nią fukać, dowodząc, że znajomość

języków obcych — to za mało, by otrzymać posadę, że potrzebne są

jeszcze inne kwalifikacje.

Róża zebrała się na odwagę:

— Jeżeli mam jakieś braki, to chętnie je uzupełnię. Wiem, że

znając dobrze języki obce, otrzymam na pewno jakieś zatrudnienie.

To zirytowało ciotkę:

— Aha, taka jest twoja wdzięczność za wszystkie ofiary,

któreśmy ponieśli dla ciebie... Teraz chcesz odejść i zostawić mnie w

tym wielkim mieszkaniu, choć wiesz, że nie mogę sobie pozwolić na

trzymanie służącej... Chcesz, żebym się zapracowała na śmierć... Czy

ci nie wstyd okazać się tak niewdzięczną?

Róża spojrzała ze zdumieniem na ciotkę, po czym odparła:

— Przecież mówicie wciąż, że jestem wam ciężarem. Chciałam

wam ulżyć... Skoro jednak ciocia uważa że jestem potrzebna, w takim

razie zostanę...

I Róża została i dalej pracowała w domu. Oprócz zajęć

domowych, które całkowicie prawie spoczywały na jej barkach,

naprawiała także bieliznę i przerabiała suknie ciotki i swoje. Nie

mogły sobie teraz sprawić nic nowego, lecz z zapasów garderoby,

pozostałych z lepszych czasów, można było jeszcze korzystać. Róża

była bardzo zręczna, mimo to zbierała zamiast pochwał wyrzuty.

Przestała się tym wreszcie przejmować, doszła bowiem do wniosku,

że nie tylko nie jest ciężarem, lecz jest bardzo potrzebna w domu.

background image

Czuła się w tym czasie bardziej samotna i opuszczona niż

kiedykolwiek, toteż zrobiło na niej wrażenie, gdy pewnego dnia

posłyszała rozmowę wuja i ciotki, mówiących o jednej z kuzynek

Herberta Rietberga. Przypomniała sobie wówczas, że i ojciec

opowiadał jej niegdyś o tej krewnej, mieszkającej w Argentynie.

Zdziwiła się słysząc, że wuj i ciotka wyrażają się o niej bardzo

niepochlebnie, ojciec jej w swoim czasie mówił o kuzynce z wielkim

uznaniem i sympatią.

Dziewczyna doznawała miłego uczucia, myśląc o tym, że owa

kuzynka Józefina jest właśnie jej ciotką. Cieszyła się, że posiada

jeszcze kogoś, z kim łączą ją więzy krwi. Ojciec Józefiny był bratem

jej dziadka, a ojciec wuja Herberta kuzynem ich obu. Róża była więc

bliżej spokrewniona z Józefiną, niż wuj Herbert i ciotka Helena. Ta

świadomość stanowiła niejaką pociechę dla samotnej dziewczyny.

Chociaż nie widziała i nie znała tej ciotki, choć zapewne nigdy nie

miała jej zobaczyć — cieszyła się jednak, że gdzieś daleko, na innej

półkuli posiada krewną, o której ojciec tak dobrze się wyrażał.

Wprawdzie ojciec nigdy o nikim źle nie mówił i wszystkim

ludziom wierzył, dopóki nie zawiedli zaufania. Dlatego właśnie oddał

swoje jedyne dziecko pod opiekę Herbertowi. Lecz ta ciocia Józefina

mogła być jednak dobrą, szlachetną kobietą... I Róża stworzyła w swej

wyobraźni idealną postać, którą wyposażyła we wszelkie zalety, aby

mieć jakąś ostoję w swoim samotnym życiu.

Tymczasem wuj Herbert stracił posadę. Został zredukowany i

doszłoby zapewne do ostatecznej ruiny, gdyby nie spotkał się

background image

przypadkowo ze swoim przyjacielem z młodych lat, który podczas

inflacji dorobił się olbrzymiego majątku. Przyjaciel ten, niejaki pan

Brickner posiadał fabrykę samochodów i przyjechał do Berlina, żeby

tu założyć filię swego przedsiębiorstwa. Mianował Herberta Rietberga

kierownikiem tej filii i dał mu znacznie wyższą pensję od tej, którą

pobierał dawniej. Brickner uczynił to, gdy odwiedził Rietberga i

zobaczył Różę, która od razu wywarła na nim ogromne wrażenie.

Był to mężczyzna, który przekroczył już czterdziestkę, niski,

krępy, o pospolitej twarzy, grubych wydatnych wargach i małych,

bystrych oczkach. Wydawał się Róży bardzo nieprzyjemny. Alfred

Brickner od pierwszego wejrzenia zapałał namiętnością do Róży.

Dotąd nie miał nigdy czasu, żeby zajmować się kobietami, bo dążył

jedynie do zrobienia coraz większego majątku. Teraz po zdobyciu

olbrzymiej fortuny, po osiągnięciu celu, poczuł nagłą skłonność do

pięknej dziewczyny. Ta delikatna, cicha istota o wielkich smutnych

oczach wydawała mu się najpiękniejszą, najbardziej godną pożądania

kobietą pod słońcem.

Nie ukrywał przed Rietbergiem, że zakochał się w Róży.

Podobała mu się szczególnie dlatego, że nawet w swoich skromnych

sukienkach wyglądała tak dumnie i wytwornie. Wyobrażał sobie, że

będzie jeszcze piękniejsza, gdy zostanie jego żoną, gdy włoży

kosztowną toaletę i cenną biżuterię. W myślach widział już, jak Róża

przechadza się po wspaniale umeblowanych apartamentach jego willi,

urządzonej z ogromnym przepychem.

background image

Zaczął bywać coraz częściej u przyjaciela i teraz dopiero zaczął

się dla Róży najgorszy okres w jej życiu. Ciotka i wuj nalegali wciąż,

żeby okazywała względy Bricknerowi, żeby była miła i uprzejma.

Twierdzili, że to jej obowiązek, gdyż pan Bruickner dał wujowi

posadę i dzięki temu pozbyli się troski o byt. Tłumaczyli, że taka

szansa zdarza się tylko raz w życiu, że nie wolno jej odrzucać jego

ręki. Mówili, że Róża może się stać bogata, znacznie bogatsza, niż

była, że będzie mogła mieć wszystko, czego zapragnie, a przede

wszystkim pomóc „swoim dobroczyńcom".

Z przerażeniem słuchała tych wywodów. Gdy wuj po raz

pierwszy powiedział, że wywarła wielkie wrażenie na Bricknerze,

który zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, dziewczyna

zdziwiła się bardzo.

— Mylisz się chyba, wujaszku, przecież pan Brickner jest twoim

rówieśnikiem. To niemożliwe, żeby się miał zakochać w tak młodej

osobie jak ja.

— Dlaczego? Brickner jest człowiekiem w średnim wieku, a

przede wszystkim niezmiernie bogatym. Będzie mógł ofiarować swej

żonie, czego tylko zapragnie.

— Bogactwo nigdy nie zdoła zaspokoić tych pragnień, o których

marzę. Nie powinieneś mi, wuju, wspominać o panu Bricknerze. Jest

mi przykro, gdy ten okropny człowiek rzuca na mnie pożądliwe

spojrzenia.

background image

— Jak możesz nazywać „okropnym" człowieka, który dał mi

posadę i stał się w ten sposób także twoim dobroczyńcą? Nie

zapominaj, że uchronił nas wszystkich od nędzy.

Róża zbladła.

— Masz słuszność, nie powinnam była tego mówić, gdyż mamy

mu wiele do zawdzięczenia. Niech jednak przestanie myśleć nawet o

tym, że zostanę kiedykolwiek jego żoną. Wolałabym umrzeć, niż

poślubić tego człowieka.

— Jesteś przesadna, zawsze to mówiłam — odezwała się ciotka

Helena — a przy tym niezmiernie zarozumiała. Powinnaś Bogu na

kolanach dziękować, że człowiek stateczny i przyzwoity pragnie ci

złożyć u stóp swój majątek.

Róża przycisnęła dłonie do serca.

— Nie, ciociu, nigdy nie wyjdę za niego. Czuję do niego głęboką

odrazę.

— Ach, tak! A co się z nami stanie? Jeżeli go odtrącisz, wuj na

pewno straci posadę.

— Ciociu — zawołała dziewczyna, przerażona — on chyba tego

nie zrobi! Nie może przecież czynić wuja odpowiedzialnym za to, że

ja nie chcę za niego wyjść za mąż.

— Uczyni to z pewnością.

— W takim razie, to zły człowiek, o marnym charakterze.

— Nie gadaj głupstw. Powinnaś wreszcie nabrać rozumu i

zastanowić się nad tym, ile nam masz do zawdzięczenia.

Utrzymujemy cię od wielu lat, widzę, żeś o tym zapomniała.

background image

Pani Helena zapomniała, że do niedawna korzystała wyłącznie z

majątku Róży i nie przypisywała temu żadnego znaczenia.

Siostrzenica spojrzała na nią z przestrachem.

— Nie będziesz chyba wymagała ode mnie, ciociu, żebym się

sprzedała mężczyźnie, który wzbudza we mnie wstręt, tylko dlatego,

aby wam okazać moją wdzięczność?

— Już ci raz powiedziałam, żebyś nie była taka przesadna.

Przyjmiesz oświadczyny pana Bricknera. Chwała Bogu, wujaszek

jest twoim opiekunem prawnym i także ma w tej sprawie słówko do

powiedzenia.

Herbert Rietberg spostrzegł, że żona daje mu jakieś znaki i

zrozumiał natychmiast, o co chodzi.

— Tak, Różo, jestem twoim opiekunem i nie pozwolę, abyś

odrzuciła tak świetną partię. Powiem panu Bricknerowi, że się

zgadzasz, a ty wówczas będziesz musiała ustąpić. Robię to wyłącznie

dla twego dobra. Młodzi ludzie często bywają nierozsądni, trzeba

czuwać nad ich szczęściem. Oświadczyny zaskoczyły cię, musisz się

dopiero oswoić z tą myślą. Powiem więc dziś jeszcze panu

Bricknerowi, że dziękujesz mu za tak wielki zaszczyt i że zostaniesz

jego żoną, lecz prosisz o cztery tygodnie zwłoki, gdyż pragniesz się

skupić i przygotować do nowej godności. Powiem mu to naturalnie w

bardzo delikatny sposób, żeby się nie obraził i nie cofnął. Zaręczyny

twoje odbędą się za cztery tygodnie, a wkrótce potem wyprawimy

wesele. Basta!

Róża chciała coś odpowiedzieć, lecz wuj Herbert ją ofuknął.

background image

— Milcz! Nie chcę słuchać tych głupstw, jestem zmęczony!

Dziewczyna zacisnęła mocno usta i wyszła z pokoju. Nikt nie

wiedział, jaka była przybita i nieszczęśliwa. Mimo to, powzięła

niezłomne postanowienie. Tak, raczej umrzeć, niż poślubić tego

człowieka! Zdawała sobie jednak sprawę, że uporem nic nie wskóra, i

że żaden sprzeciw w tym wypadku nie pomoże.

Herbert Rietberg spotkał się tego samego dnia ze swoim nowym

zwierzchnikiem i rzekł do niego:

— Powiedziałem mojej pupilce, że pan pragnie ją poślubić.

Dziewczyna szaleje ze szczęścia, takie wrażenie zrobiły na niej

pańskie oświadczyny. Jest ona w ogóle bardzo wrażliwa, musi się

dopiero oswoić z tą myślą. Dlatego zechce pan jeszcze trochę

poczekać...

Oczy Bricknera zabłysły. Pogładził z zadowoleniem podbródek.

— No, no, nic dziwnego, że straciła głowę, skoro ją spotyka

takie szczęście. Dziewucha będzie miała forsy jak lodu. Pracowałem

jak koń przez długie lata, a to com zebrał, dostanie teraz moja żona.

Dla takiej biednej dziewczyny to wielki los. Podoba mi się jednak, że

się trochę droży, inne baby zaraz się człowiekowi rzucają na szyję, a

ta jest nie taka... Jak długo mam czekać na pierwszego buziaka?

— No, powiedzmy jakieś cztery tygodnie, drogi panie.

— Hm, troszkę długo, ale trudno, zgadzam się. Dziś jeszcze

wyjadę, tu bym chyba nie wytrzymał. Od dziś za miesiąc wyprawi się

zaręczyny.

— Dobrze, proszę pana.

background image

— Nie nazywaj mnie wciąż panem, przecież byliśmy w młodości

przyjaciółmi, a teraz zostaniemy krewnymi. No, nie wyjdziesz źle na

tym pokrewieństwie, będę dbał o rodzinkę mojej żonusi. Wiesz

przecież, że dobry ze mnie chłop.

Herbert Rietberg nie był wprawdzie tak mocno przekonany o

dobroci Bricknera, lecz na razie wystarczyło mu zapewnienie, że

będzie dbał o rodzinę żony. Postanowił korzystać w miarę możności z

bogactwa Bricknera. Był pewny, że w przeciągu czterech tygodni uda

mu się całkowicie przełamać opór siostrzenicy. Znajdzie już na nią

jakiś sposób. Na razie przecież był jeszcze jej opiekunem, choć opieka

ta dobiegała już końca. Róża miała wkrótce już zostać pełnoletnią,

toteż należało szybko działać, żeby skłonić ją wcześniej do

małżeństwa z Bricknerem.

Róża siedziała w swoim pokoju i tępym wzrokiem patrzyła przed

siebie. W pokoju panowały ciemności, ciotka Helena gasiła

wieczorem światło, aby zaoszczędzić prąd i nie płacić wysokich

rachunków za elektryczność.

Wujostwo od dawna już położyli się do łóżka i sądzili, że Róża

także śpi. Lecz dziewczyna, mimo zmęczenia, nie mogła się uspokoić.

Już przeszło godzinę siedziała nieruchomo wśród mroku, a w głowie

jej krążyły niespokojne myśli. Tego wieczoru doszło znowu do

przykrej sceny z wujem Herbertem. Oświadczył Róży, iż w jej

imieniu przyjął oświadczyny pana Bricknera i że zaręczyny odbędą się

za cztery tygodnie. Raz jeszcze próbowała go przebłagać, lecz nie dał

background image

jej dojść do słowa. Wtedy Róża zamilkła, a wuj z zadowoleniem

doszedł do wniosku, że „dziewczyna nabrała wreszcie rozsądku".

Teraz siedziała w ciemności, drżąca ze wzburzenia i chłodu.

Otuliła się szczelnie szerokim szalem. Szukała gorączkowo jakiegoś

wyjścia z sytuacji. Zdawała sobie jasno sprawę, że nigdy nie zgodzi

się na wstąpienie w związek małżeński z Bricknerem. Wolała już

umrzeć... Była jednak młoda i kochała życie, choć od chwili śmierci

rodziców zaznała tyle cierpienia. Tak, kochała życie i spodziewała się,

jak wszyscy młodzi ludzie, że i dla niej może kiedyś nadejdą lepsze

dni.

Co jednak miała począć? Uciec z domu? Ale dokąd? Modliła się

do zmarłych rodziców, prosząc ich o opiekę i pomoc. Nie miała

przecież na całym świecie nikogo, nie wiedziała, gdzie się schronić...

Miała jeszcze ciotkę, która mieszkała w Argentynie... W sercu Róży

zamigotał słaby płomyk nadziei, który szybko zgasł... Jakże tu dotrzeć

do owej ciotki? A gdyby się jej nawet udało, to nie wiadomo przecież,

czy ta krewna zechciałaby jej dopomóc?

Nie znała jej wcale, słyszała o niej jedynie od wuja i od swego

ojca, których zdania były bardzo sprzeczne. Ojciec nazywał ciotkę

Józefinę szlachetną i dzielną istotą. Przypomniała sobie słowa

zmarłego, zdawało się jej, że słyszy wyraźnie jego głos. Opowiadał jej

wtedy, jak kochał jej matkę, która mu była wszystkim. Mówił ze

smutkiem, że obecnie, gdy stracił ukochaną żonę, nie posiada na

świecie żadnej bliskiej istoty i że jego maleńka Różyczka powinna mu

ją zastąpić. Wtedy Róża zapytała:

background image

— Czy nie mamy, tatusiu, żadnych krewnych z wyjątkiem wuja

Herberta i ciotki Heleny?

— Mam jeszcze jedną kuzynkę — odparł — która mieszka w

Argentynie. Jest ze mną bliżej spokrewniona niż z Herbertem, nasi

ojcowie byli braćmi. Nazywa się Józefina i była niegdyś bardzo

piękna. Lubiłem ją bardzo, lecz byłem wówczas tak pochłonięty

własnym szczęściem, że nie potrafiłem myśleć o niczym innym.

Słyszałem potem, że uciekła w świat z ukochanym człowiekiem,

ponieważ chciano ją zmusić, żeby poślubiła innego, bogatego, którego

nie kochała. Odważna, szlachetna istota... Dobrze uczyniła. Należy

zawsze iść za głosem serca i nie sprzeniewierzać się swoim uczuciom.

Róża nagle doznała wrażenia, jakby ręka ojca przesunęła się

pieszczotliwie po jej włosach. Serce jej przestało na chwilę bić.

Wydawało się jej, że ojciec powtarza te słowa, lecz wymawia je z

większym naciskiem niż wówczas...

Tak, należało zawsze słuchać głosu serca!

— Ojcze, tatusiu mój najdroższy, wiem już dlaczego dziś właśnie

przypomniały mi się te słowa... Pragniesz mnie upomnieć, żebym się

nie sprzeniewierzała moim zasadom. Jesteś w tej chwili przy mnie,

żeby mi powiedzieć, że lepiej uciec, jak owa nieznana krewna, niż dać

się zmusić do związku z niekochanym człowiekiem. Pomóż mi,

tatusiu, pomóż mi, najdroższa mamo... Wy oboje patrzycie na mnie z

nieba i nie opuścicie waszego jedynego dziecka... Dzięki ci za to

ostrzeżenie, drogi ojcze. Pójdę w świat, lecz za żadną cenę nie

poślubię tego okropnego człowieka.

background image

Ach, gdyby Róża wiedziała, jak dotrzeć do owej nieznajomej

krewnej! Przyszło jej znowu na myśl, co mówiła o ciotce Józefinie

ciotka Helena. Nazywała ją istotą bez czci, opowiadała, że uciekła z

domu z jakimś ubogim inżynierem, choć wuj Herbert przedstawił jej

bogatego konkurenta, który chciał się z nią ożenić. Wuj Herbert

pragnął jej dobra, próbował wszystkich środków, żeby ją przywieść

do rozsądku, ona jednak nie chciała go posłuchać. Jej ukochany

otrzymał posadę w Argentynie, dokąd z nim wyjechała.

Zawiadomienie o ślubie przysłała z Buenos Aires, przed tym jednak

była kochanką swego męża. Ciotka Helena nazywała ją lekkomyślną,

godną potępienia osobą.

To zawiadomienie o ślubie dało początek rozmowy na temat

ciotki Józefiny. Ciotka Helena szperała w szufladzie i z pliku starych

papierów wypadło owo zawiadomienie. Róża patrzyła z dziwnym

uczuciem na pożółkły papier. Mąż ciotki nazywał się Jan Werth,

wobec tego ona sama zwała się dziś Józefina Werth. Józefina Werth w

Buenos Aires!

Było to wszystko, co wiedziała o tej krewnej. Powtórzyła raz

jeszcze nazwisko i doznała przy tym uczucia ogromnej sympatii dla

ciotki Józefiny, której los był tak podobny do jej losu. Stanowczym

ruchem podniosła głowę. Tak, ona również wolała uciec, niż należeć

do mężczyzny, którego nie kochała. Musiała się przecież dla niej

znaleźć jakaś praca. Była młoda, zdrowa i chciała pracować.

Wiedziała wprawdzie, że dziś trudno jest o posadę, bo przecież, kiedy

zredukowano wuja, on także przez długi czas nie mógł znaleźć nic

background image

odpowiedniego. Nasłuchała się wtedy dosyć o tym, jak wielka jest

liczba poszukujących pracy i jak mało posad do objęcia. Ciotka

powtarzała wtedy nieraz:

— Tylko na służbę domową jest zawsze popyt. Służących jest

mało, one zawsze znajdują miejsce.

Wobec tego, Róża postanowiła na razie szukać miejsca w

charakterze służącej, dopóki nie znajdzie czegoś odpowiedniejszego.

U obcych ludzi nie mogło być przecież gorzej niż u wuja i ciotki. W

każdym razie należało się śpieszyć. Powinna była dostać posadę w

ciągu tych czterech tygodni, aby wuj nie mógł jej zmusić do

poślubienia Alfreda Bricknera.

Należało się także postarać, aby wujostwo nie dowiedzieli się o

jej miejscu pobytu, a w każdym razie, zanim Róża nie dojdzie do

pełnoletności. Do tego czasu podlegała jeszcze władzy wuja Herberta.

Za sześć tygodni miała ukończyć dwadzieścia jeden lat, a wówczas

opiekun nie będzie miał już prawa rozstrzygać o jej losach.

Znowu zapadła w głęboką zadumę. Przypomniała sobie, że

widziała w pobliżu domu wystawę sklepową, zasłoniętą szarą żaluzją.

Nad drzwiami wisiał szyld: Kantor Służby Domowej. Przechodziła

tam codziennie gdy szła po zakupy na obiad. Postanowiła, że jutro

zdobędzie się na odwagę i wejdzie do kantoru, aby się zapytać o

jakieś zajęcie.

Powziąwszy to postanowienie, uspokoiła się i poszła nareszcie

spać. Była tak zmęczona, że mimo trosk, natychmiast usnęła.

Nazajutrz rano, po załatwieniu wszystkich sprawunków, Róża weszła

background image

do Kantoru Służby Domowej. Za biurkiem siedziała starsza kobieta w

okularach, która wpisywała szeregi cyfr do grubej księgi. Była to

właścicielka przedsiębiorstwa, pani Siebenberg.

— Czego panienka sobie życzy? — zapytała, podnosząc wzrok

znad księgi i spoglądając na Różę.

— Chciałabym zapytać, czy pani mogłaby wystarać się dla mnie

o jakieś zajęcie?

— A o jakie zajęcie panience chodzi? — zapytała pani

Siebenberg.

— Wszystko mi jedno. Chciałabym dostać się do jakiegoś domu

jako pomocnica w gospodarstwie, lecz jeżeli nic takiego się nie trafi,

to mogę również pracować jako służąca.

Pani Siebenberg zaczęła dokładnie rozpytywać dziewczynę, chcąc

się dowiedzieć jakie ma kwalifikacje. Róża wyliczała wszystko co

potrafi; powiedziała, że umie sprzątać, szyć, i gotować,

przypuszczając, że to jej najbardziej ułatwi otrzymanie posady. Nie

wspominała, że jest muzykalna i zna cztery języki obce, w obawie, że

będzie to brzmiało zbyt pretensjonalnie i stanie jej tylko na

przeszkodzie.

Pani Siebenberg kiwała głową, a wreszcie zapytała Różę o

świadectwa. Zanim dziewczyna zdołała odpowiedzieć, do lokalu

wszedł jakiś pan z panią i stanęli obok Róży.

— Nie mam świadectw — szepnęła Róża, zmieszana — nigdzie

jeszcze nie służyłam...

background image

— A gdzie pani mieszka? — pytała dalej pani Siebenberg, nie

zwracając uwagi na przybyłych. Na pierwszy rzut oka poznała, że byli

to państwo, którzy zapewne poszukiwali służącej. Takiej klienteli pani

Siebenberg miała pod dostatkiem, brakło jedynie służby domowej.

— Nie mam rodziców, więc mieszkam z wujem i ciotką. Ale oni

nie powinni się dowiedzieć, że staram się o pracę, bo byliby z tego

niezadowoleni. Ja jednak wiem, że jestem tylko ciężarem i pragnę

sama pracować na siebie.

— Niech mi panienka jednak poda swój adres, żebym wiedziała

jak panienkę zawiadomić, jeżeli się znajdzie coś odpowiedniego.

Pan i pani zamienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia i w

dalszym ciągu przysłuchiwali się z zainteresowaniem rozmowie.

— Może pani pozwoli, żebym codziennie przychodziła i

dowiadywała się, czy znalazło się dla mnie jakieś miejsce.

— Dobrze. Choć, prawdę mówiąc, trudno będzie coś znaleźć, bo

panienka nie ma referencji. Postaram się jednak wyszukać miejsce dla

panienki. Proszę uiścić wpisowe.

Róża przelękła się. Nie miała przy sobie ani grosza.

— A ile wynosi wpisowe?

Pani Siebenberg wymieniła kwotę. Róża odetchnęła. Postanowiła

zdobyć w jakiś sposób pieniądze. Posiadała jeszcze trochę biżuterii po

matce. Nie chciała, aby te drobiazgi dostały się w ręce wuja i ciotki,

więc od razu je ukryła. Biżuteria ta nie miała wielkiej wartości, mogła

za nią dostać najwyżej kilkaset marek. Wyzbywała się niechętnie tych

drobiazgów, które stanowiły jedyną spuściznę po matce. Nie było

background image

jednak innej rady. Postanowiła sprzedać broszkę z brylancikami, gdyż

zmarła matka najmniej ją lubiła.

Tymczasem przybyli obserwowali bacznie Różę, po czym szybko

porozumieli się spojrzeniem. Zbliżyli się oboje do młodej

dziewczyny, a obca pani zwróciła się do niej:

— Czy panienka wyjechałaby za granicę?

Pani Siebenberg zmarszczyła gniewnie brwi:

— W moim kantorze pertraktacje są prowadzone jedynie przeze

mnie. Ta panienka już się zapisała.

Nieznajoma zaśmiała się.

— Przecież słyszałam, że panienka dopiero jutro ma się zapisać.

Ale niech się pani nie gniewa, przecież nie chcemy pani krzywdzić i

zapłacimy wszystko, co się będzie należało za pośrednictwo.

Pragniemy się porozumieć z tą panienką.

Pani Siebenberg uspokoiła się.

— A, to co innego!

Nieznajoma znowu zwróciła się do Róży:

— Więc jak, panienko, czy przyjęłaby panienka miejsce za

granicą?

Róży mocno zabiło serce. Więc miała sposobność wyruszyć w

świat. Doznała nagle wrażenia, jakby w tej nieznanej dali czekało ją

wielkie szczęście.

— Ależ tak, pojadę! Im dalej, tym lepiej! — zawołała.

Teraz nieznajomy pan zbliżył się także do dziewczyny. Nie

spuszczał on przez cały czas wzroku z Róży. On i jego towarzyszka

background image

zorientowali się od razu, że Róża nie jest zwykłą służącą. Była

wprawdzie bardzo skromnie ubrana, lecz robiła wrażenie osoby

wytwornej. A przede wszystkim była piękna, zwłaszcza jej złote

włosy przyciągały wzrok. Miała przy tym delikatną, z lekka

zaróżowioną cerę i śliczne oczy. Źrenice mężczyzny błysnęły

pożądliwie, opanował się jednak i, przybierając dobroduszny uśmiech,

rzekł:

— Jeżeli o to chodzi, to panienka będzie zadowolona, gdyż

wybieramy się do Argentyny.

Róża drgnęła. Do Argentyny? Tam, dokąd wyjechała ciotka

Józefina, gdy krewni chcieli ją zmusić do małżeństwa z niekochanym

człowiekiem! Jakież to było dziwne!

— Do Argentyny? — wyjąkała.

Nieznajomy zaśmiał się dobrotliwie.

— No i cóż, to się panience jednak wydaje zbyt daleko?

Róża gwałtownie potrząsnęła głową.

— Nie o to chodzi, proszę pana. Tylko nie mam świadectw, więc

nie wiem, czy podołam moim obowiązkom. Nie wiem, jakie państwo

mają wymagania.

Na ustach mężczyzny pojawił się osobliwy uśmiech, który

powinien był ostrzec Różę, gdyby miała więcej doświadczenia.

Dziewczyna jednak pragnęła gorąco otrzymać miejsce właśnie u tych

ludzi, gdyż jechali do Argentyny. Zdawało się jej, że niebo zesłało jej

tych chlebodawców.

background image

Oczy mężczyzny prześlizgnęły się po całej postaci dziewczyny.

Odparł powoli:

— Sądzę, że panienka podoła wszystkiemu. Szukamy dla mojej

teściowej, która mieszka w Argentynie, odpowiedniej towarzyszki.

Staruszka czuje się bardzo samotna i pragnęłaby mieć przy sobie

młodą dziewczynę, aby ją pielęgnowała i dotrzymywała jej

towarzystwa. Czy panienka jest może muzykalna?

— O, tak, gram na fortepianie i śpiewam. Bardzo chętnie

przyjęłabym miejsce u starszej osoby. Jestem młoda, zdrowa i nie

lękam się pracy.

Zapewne Anioł — Stróż dziewczyny czuwał nad nią, gdyż i w tej

chwili nie wspomniała, że mówi czterema językami. Ta drobna

okoliczność miała jej w przyszłości wyjść na dobre.

Nieznajomy dał teraz znak swej towarzyszce, która z uprzejmym

uśmiechem zwróciła się do Róży:

— Panienka nam się bardzo podoba i przypuszczam, że moja

matka prędko się do panienki przyzwyczai. Matka moja jest

Niemką, więc nie będzie się panienka czuła u niej obco. Mam dla niej

także zaangażować pokojówkę. Jesteśmy teraz w odwiedzinach u

krewnych, więc obiecaliśmy, że wystaramy się jej przy tej

sposobności, o służącą i towarzyszkę. Dobrze się składa, że trafiliśmy

na panienkę. Ale czy krewni zgodzą się, żeby panienka pojechała do

Argentyny?

— Och, nie powinni się oni wcale domyślać, że staram się o

posadę, ponieważ sobie tego nie życzą. Mój wujaszek jest

background image

jednocześnie moim opiekunem prawnym i mógłby mi przeszkodzić w

wyjeździe.

— Ach, więc pani nie jest jeszcze pełnoletnia? — spytał

nieznajomy, najwidoczniej niemile zaskoczony.

— Za sześć tygodni będę pełnoletnia — odparła szybko Róża.

— Hm! Więc za sześć tygodni?... Trzeba się wystarać, żeby pani

mimo wszystko otrzymała wizę, może się to uda, gdyż mamy stosunki

w konsulacie. Spodziewam się, że pani posiada dowód osobisty?

Róża zarumieniła się.

— Tak, ale nie mam go przy sobie. Mogę jednak przynieść

wszystkie potrzebne dokumenty, wiem, gdzie wuj je przechowuje...

— Dobrze. Zapewne trzeba będzie przedłużyć termin paszportu i

wystarać się o wizę. Powinna pani z wszystkimi dokumentami pójść

razem z nami do biura paszportowego. Czy będzie to możliwe?

— Mogę przyjść jutro przed południem o tej samej porze.

Zabiorę potrzebne papiery...

— Przepraszam pana — wtrąciła się do rozmowy pani

Siebenberg — ale pozwolę sobie powiedzieć słowo w tej sprawie.

Ostrzegają nas ze wszystkich stron, aby czuwać nad młodymi

dziewczętami, które poszukują posady za granicą. Uważam za swój

obowiązek powiedzieć o tym tej panience...

Nieznajomy roześmiał się na pozór dobrodusznie.

— Szanowna pani ma zupełną słuszność. Ale w tym wypadku

obawy są zbyteczne. Podamy pani referencje, może pani zasięgnąć

informacji o nas. Niech pani zadzwoni do radcy Horsta, pod numer

background image

96-94 i do pana profesora Jadę, telefon 39-35. Proszę się zapytać o

państwo Petri, oto nasze paszporty... Państwo Petri z Buenos Aires, w

Argentynie...

Pani Siebenberg uspokoiła się trochę, gdy posłyszała nazwisko

radcy Horsta. Dla porządku przejrzała dokładnie dowody osobiste

państwa Petri i chciała zanotować sobie numery telefonów.

— Proszę mi powtórzyć numery — rzekła.

— Może pani przecież od razu zatelefonować. Podam pani

numer, po co to zapisywać. A więc przede wszystkim 96-94, do pana

radcy Horsta...

Pani Siebenberg zgodziła się, a otrzymawszy połączenie,

zapytała:

— Czy mogę poprosić pana radcę Horsta?

— Oczywiście. Panie radco, proszą pana do telefonu — odezwał

się jakiś głos. Po chwili zabrzmiał w aparacie inny głos:

— Tu radca Horst. Kto mówi?

— Siebenbergowa, biuro pośrednictwa pracy. W tej chwili

znajdują się u mnie państwo Petri z Buenos Aires, którzy pragną

zaangażować służbę do Argentyny. Podali mi nazwisko pana radcy,

prosiłabym więc o referencje. Czy mogę śmiało powierzyć im młode

dziewczęta?

Ależ

naturalnie!

Państwo

ci

prowadzą

wielkie

przedsiębiorstwo w Argentynie, a matka pani Petri jest bardzo

zamożną i powszechnie szanowaną obywatelką. Służącym będzie u

nich doskonale. Czy pani pragnie się jeszcze czegoś dowiedzieć?

background image

— Nie, dziękuję, panie radco. Te informacje wystarczą mi w

zupełności.

Pani Siebenberg była już zupełnie przekonana, że ma do czynienia

z uczciwymi ludźmi. Zwróciła się nieśmiało do nieznajomych.

— Przepraszam, że zadzwonię jeszcze w to drugie miejsce. Nie

chciałabym jednak zaniedbywać swoich obowiązków...

— Oczywiście, oczywiście, pani ma zupełną słuszność... A więc

proszę, numer 39-35, do pana profesora Jade...

Pan profesor sam podszedł do telefonu i udzielił również jak

najlepszych referencji o państwu Petri. Pani Siebenberg powtórzyła

wszystko Róży, po czym dała się wciągnąć w tak zajmującą rozmowę

z nieznajomymi, że zapomniała zupełnie o nazwiskach i numerach

telefonu.

Petri zaangażowali Różę i omówili z nią sprawę wynagrodzenia

oraz inne warunki. Róża musiała się zgodzić, że zostanie u nich przez

trzy lata, gdyż inaczej nie opłacałyby się duże koszty podróży. Gdyby

jednak po upływie tego czasu pragnęła powrócić do kraju, wówczas

miała otrzymać całkowitą zapłatę za przejazd.

— Wątpię jednak, czy pani będzie chciała wracać, tym bardziej,

że pani nie posiada bliższej rodziny — rzekła pani Petri z uśmiechem.

— Nie, nie mam właściwie nikogo bliskiego. Powiem pani

szczerą prawdę, dlaczego pragnę wyjechać. Mój opiekun żąda, abym

poślubiła człowieka, którego nie mogę znieść. Dlatego chciałabym

wyjechać jak najdalej.

background image

Róża chciała jeszcze wspomnieć, że ciotka jej mieszka w

Argentynie, przyszło jej jednak na myśl, że nie wypada nudzić

przyszłych chlebodawców swymi prywatnymi sprawami, toteż

przemilczała ten fakt.

— Aha, więc z tego powodu pani chce wyjechać? Ma pani

zupełną słuszność. Kto wie, może za granicą spotka panią szczęście.

Jak brzmi pani nazwisko?

— Róża Rietberg.

— A więc, panno Różo, doszliśmy do porozumienia. Jutro

załatwimy wszystkie formalności w biurze paszportowym.

Ponieważ otrzymuje pani u nas stałą posadę, więc nie napotkamy ze

strony konsulatu na żadne trudności, dotyczące wyjazdu. My musimy

jeszcze wyjechać do krewnych i za tydzień powrócimy do Berlina,

aby zabrać panią. Wtedy zdążymy w samą porę na okręt. Jutro jeszcze

omówimy szczegóły. W każdym razie musi pani się przygotować do

podróży.

Róża obiecała, że będzie gotowa. Pani Petri prosiła jeszcze, aby

pani Siebenberg postarała się dla niej o jakąś służącą. Ponieważ

zapłaciła z góry dość wysoką kwotę za pośrednictwo, więc pani

Siebenberg chętnie się na to zgodziła.

— Chciałam jakąś przystojną, czystą dziewczynę, możliwie

blondynkę. Moja matka ma słabość do blondynek, dlatego właśnie

panna Rietberg od razu przypadła mi do gustu. No i trzeba oczywiście

znaleźć taką, która by się nie bała pojechać do Argentyny.

background image

Pani Siebenberg zamyśliła się, po czym zaczęła przeglądać

książki.

— Hm! Zdaje się, że najodpowiedniejsza będzie Marta Preller.

Jest to ładna, świeża, jasnowłosa dziewczyna, a przy tym sierota.

Doskonała z niej służąca, dzielna, pracowita, ma świetne świadectwa.

Zdaje się, że miałaby ochotę na wyjazd...

— Dobrze, dobrze — odparła z uśmiechem pani Petri — na

świadectwach najmniej nam zależy. Polegamy na naszej znajomości

ludzi...

— Zapewne — rzekła pani Siebenberg — lecz wszędzie państwo

wymagają świadectw. Jutro każę się zgłosić Marcie, spodoba się pani

na pewno. Jeżeli się nie mylę, to chętnie przyjmie posadę za granicą.

Pan Petri tymczasem udzielał Róży rozmaitych wskazówek,

dotyczących bagażu. Potem powiedział:

— Naturalnie, że możemy pani zapewnić podróż tylko w drugiej

klasie, gdyż przejazd jest bardzo kosztowny. My również jeździmy

zawsze drugą klasą, posiłki dają tam bardzo dobre, bo na wielkich

parowcach w ogóle nie brak żadnych wygód.

— Ależ proszę pana, zgodzę się na wszystko, pragnę, aby

państwo mieli jak najmniej wydatków. Proszę robić to, co uważa pan

za stosowne.

Róża była uszczęśliwiona, że nareszcie stanie się samodzielna.

Nikt nie będzie już jej zmuszał, aby poślubiła Alfreda Bricknera. A

przy tym życie w domu wuja Herberta było po prostu nie do

zniesienia. Dziewczynie wydawało się, że znalazła doskonałą posadę i

background image

nie posiadała się z radości. Informacje, które pani Siebenberg

otrzymała od radcy i profesora brzmiały przecież ogromnie

zachęcająco.

Nie mogła mieć pojęcia o tym, w jaki sposób zostały udzielone te

referencje. Dwaj serdeczni przyjaciele państwa Petri udali się do

dwóch sklepików i przedstawili się właścicielom jako radca Horst i

profesor Jade, prosząc, aby mogli tu poczekać na wezwanie. Numery

telefonów zdążyli już poprzednio podać panu Petri, toteż pani

Sibenberg, a wraz z nią i Róża, zostały wprowadzone w błąd.

Róża była przecież jeszcze mniej doświadczona od pani

Siebenberg i bardziej od niej ufała ludziom. Nie przyszło jej na myśl,

że pan Petri i jego małżonka nie są bynajmniej ludźmi nieskazitelnej

uczciwości, i że nie zasługują na zaufanie.

Wuj Herbert i ciotka Helena wybierali się tego wieczoru do teatru.

Pan Brickner ofiarował im bilety, nie mógł z nich skorzystać,

ponieważ wyjechał. Róża mogła więc bez przeszkód poszukać swoich

dokumentów. Otworzyła biurko i wyjęła potrzebne papiery, lecz miała

przy tym wyrzuty sumienia. Mimo to, nie cofnęła swego

postanowienia. Pragnęła za wszelką cenę pojechać do Argentyny.

Szukając w szufladzie swego dowodu osobistego, znalazła

przypadkiem zawiadomienie o ślubie ciotki Józefiny. Patrzyła na nie

przez dłuższą chwilę. Czy też ciotka Józefina znalazła szczęście? A

jakiż będzie jej własny los, jak się ułoży jej życie w tym obcym

dalekim kraju?

background image

Nie chciała tracić czasu na rozmyślania. Najważniejsze, że nie

będzie musiała wychodzić za mąż za pana Bricknera. Spodziewała się,

że wszystko ułoży się jak najlepiej. Należało się postarać, żeby się

zwolnić jutro na całe przedpołudnie. Trzeba było załatwić wszystkie

formalności! Jeżeli uda się jej wyjść z domu, wtedy wszystko pójdzie

gładko. Wiedziała, że ciotka będzie się gniewała, jeżeli Róża się

spóźni, lecz nie przejmowała się tym zbytnio.

Ku wielkiej radości Róży wuj i ciotka wybierali się nazajutrz

przed południem na próbną przejażdżkę jednym z samochodów

Bricknera. Powiedzieli, że powrócą dopiero na obiad.

Wujostwo wyjechali z domu przed odejściem Róży. Dziewczyna

pośpiesznie sprzątnęła mieszkanie i przygotowała wszystko do

obiadu, po czym udała się do pani Siebenberg. Zastała tam państwa

Petri, którzy właśnie omawiali warunki z Martą Preller, ładną,

rumianą blondynką o wesołych, roześmianych oczach. Marta

oświadczyła od razu, że chętnie wyjedzie do Argentyny, zwłaszcza,

gdy pani Siebenberg zawiadomiła ją, że otrzymała o nowych

chlebodawcach doskonałe referencje.

Gdy poznała się z Różą, zawołała ze śmiechem:

— Więc odbędziemy razem tę długą podróż, ogromnie się z tego

cieszę. Zawsze marzyłam o dalekich podróżach, żeby mnie tylko ta

morska choroba nie złapała. Tego to się trochę boję, to podobno

wstrętna rzecz. Ale tak, to nie lękam się niczego, tylko się cieszę. A

panienka?

Róża, spoglądając w jasne, wesołe oczy Marty, nabrała otuchy.

background image

— Ja także się cieszę, a morskiej choroby nie bardzo się boję.

Płyniemy przecież na dużym okręcie, więc nie będziemy na nią

narażone.

— To mi właśnie już pani powiedziała — odparła Marta.

— Tak, tak, niech się panienka nie obawia — wtrąciła pani Petri.

Marta Preller wybuchnęła śmiechem.

— E, co bym się tam miała bać? Ino mnie obrzydliwość bierze,

jak pomyślę o tym szkaradzieństwie. Panno Różo, musimy ze sobą

trzymać sztamę. Podobno i panna jest sierotą? Kto wie, może nas tam

spotka szczęście, bo tu u nas nie ma wielkiej nadziei na poprawę.

Państwo Petri wraz z dziewczętami pojechali do biura

paszportowego, gdzie wszystko dało się pomyślnie załatwić. Petri

miał w podobnych sprawach wiele rutyny. Potem umówiono się, że

gdy państwo Petri powrócą po upływie tygodnia, dziewczęta stawią

się u nich w hotelu. Pożegnano się w doskonałym nastroju.

Róża była rada, że powróciła na czas i mogła się jeszcze zająć

obiadem, zanim wuj i ciotka przyszli do domu.

Nazajutrz zabrała się ukradkiem do pakowania rzeczy. Na strychu

stały jeszcze dwie płaskie walizy, które kupił ojciec Róży, wybierając

się z nią w podróż po Morzu Śródziemnym. Teraz się bardzo

przydały. Codziennie, gdy ciotka wychodziła z domu, Róża przenosiła

część swoich rzeczy na strych i pakowała je do walizek. Zabrała ze

sobą drobne pamiątki po rodzicach oraz ich fotografię.

Podczas tych ostatnich dni rozmawiano wiele o Bricknerze, lecz

Róża była dość rozsądną i nie robiła żadnych uwag, ani też nie

background image

sprzeciwiała się wujowi. Krewni doszli do wniosku, że dziewczyna

pogodziła się z losem i okazywali jej znowu wiele serdeczności, licząc

na to, że w przyszłości Róża zapewni im dostatnie życie.

Pewnego popołudnia Róża, siedząc w pokoju ciotki Heleny,

sprowadziła zręcznie rozmowę na temat ciotki Józefiny. Pragnęła się

dowiedzieć o niej jakichś szczegółów.

— Prawda, ciociu — zagaiła, — że ciotka Józefina mieszkała w

Argentynie?

— Tak — potwierdziła ciotka Helena.

— Ciekawe, czy jeszcze tam mieszka, czy w ogóle jeszcze żyje?

Na twarzy pani Heleny odmalował się wyraz nienawiści.

— A naturalnie, że żyje i mieszka nadal w Argentynie, tylko, że

przeniosła się z Buenos Aires do Rosario.

— Czyście mieli od niej jakieś wiadomości?

— Kiedy nam było tak źle, napisaliśmy do niej z prośbą o pomoc.

Sądziliśmy, że może jej warunki zmieniły się na lepsze. Opisaliśmy

jej nasze okropne położenie a list wysłaliśmy pod jej dawny adres do

Buenos Aires. Rzecz dziwna, otrzymała nasz list, choć przeniosła się

do Rosario, jak się przekonaliśmy z jej odpowiedzi, która była stamtąd

datowana. Adresu swego jednak nie podała. Donieśliśmy Józefinie, że

przygarnęliśmy do siebie córkę naszego kuzyna Alberta, że się u nas

wychowuje. Lecz wyobraź sobie, że ta niegodziwa kobieta odpisała,

że choć mogłaby nam dopomóc, nie uczyni tego, gdyż nie zapomniała

jeszcze, że to wuj Herbert wygnał ją z ojczyzny. Takie niewdzięczne

stworzenie! Przecież wuj pragnął jedynie, aby poślubiła bogatego

background image

człowieka. Wykręciła się po prostu, bo nie chciała nam pomóc. Byłam

zła, że namówiłam wuja Herberta, by zwrócił się do Józefiny. Mogła

przecież uczynić cośkolwiek dla ciebie, jest twoją krewną, tak jak my.

Ale to osoba bez serca!

Róża słuchała z ogromnym napięciem opowiadania ciotki.

Pomyślała przy tym, że nie jest wykluczone, iż wuj Herbert ponosił w

tej sprawie pewną winę. Gdyby nie on, ciotka Józefina nie miałaby

potrzeby opuszczać kraju. Przecież i ona sama zmuszona jest

wyruszyć w świat, bo wuj Herbert namawia ją do małżeństwa z

Bricknerem. W każdym razie jednak, ta nieznana ciotka nie musiała

być osobą dobrą. Nie należało pokładać w niej wielkich nadziei. Róża

zresztą nie miała zamiaru zwracać się do niej o pomoc, chyba w

ostateczności.

— Czy Rosario jest bardzo oddalone od Buenos Aires? —

zapytała.

— Nie! Wuj Herbert powiada, że najwyżej tak, jak Berlin od

Hamburga. No, chwała Bogu, że nie potrzebujemy zwracać się o

pomoc do ciotki Józefiny. Ty wyjdziesz za mąż i będziesz mogła dać

nam dowody twej wdzięczności. A wujaszek otrzyma u twego męża

wysokie stanowisko. Prawda, Różo, że będziesz rozsądna?

Róża zawahała się, po czym odparła dyplomatycznie.

— Zostaw mi tylko jeszcze trochę czasu, ciociu.

— Ależ naturalnie, drogie dziecko, masz jeszcze przeszło trzy

tygodnie przed sobą i możesz się oswoić z myślą o małżeństwie. Pan

Brickner nie jest wprawdzie Adonisem, lecz bardzo przyzwoitym

background image

człowiekiem a jeżeli będziesz mądra, to będziesz go wodziła za nos.

Nie zapomnisz chyba, jakie ofiary ponieśliśmy dla ciebie i że tylko

dzięki znajomościom wuja poznałaś twego męża.

Róży zrobiło się bardzo smutno. Było jej przykro, że w tajemnicy

przed ciotką Heleną miała opuścić dom, lecz wiedziała, że nie ma

innej rady. Czuła w ogóle obawę przed daleką podróżą i pocieszała się

myślą, że w Argentynie ma krewną. Postanowiła, że gdy przybędzie

do Buenos Aires napisze do ciotki Józefiny i wyzna jej szczerze,

dlaczego uciekła z domu.

Ciotka powinna była lepiej, niż ktokolwiek zrozumieć i ocenić jej

pobudki, wszakże i ona sama nie chciała się sprzedać bogatemu

konkurentowi. Róża nie przywiązywała zbyt wielkiej wagi do słów

ciotki Heleny i spodziewała się, że nieznana krewna okaże jej trochę

sympatii. Nie przypuszczała, że ją odtrąci; ojciec przecież powtarzał

nieraz, że Józefina jest szlachetną, dobrą kobietą. A Róża bardziej

wierzyła ojcu, niż ciotce Helenie.

Ostatni tydzień minął bardzo szybko. Na dzień przed wyjazdem,

Róża korzystając z nieobecności ciotki Heleny, zawiozła swoje

walizki na dworzec i oddała je do przechowalni bagażu. Dziewczyna

drżała z obawy, że wujostwo mogą spostrzec brak dokumentów w

biurku, lecz na szczęście obawy te okazały się płonne. Wieczorem,

przed wyjazdem, Róża napisała list do wujostwa.

Kochany Wujaszku i Kochana Ciociu!

Wybaczcie mi, ze nie mogę spełnić Waszego życzenia i wyjść za

mąż za pana Bricknera. Powiedziałam Wam, że wolę umrzeć, niż

background image

zostać jego żoną, a ponieważ chcieliście mnie zmusić do małżeństwa,

więc nie miałam innej drogi, jak tylko opuścić ukradkiem Wasz dom.

Nie chcę Wam dłużej być ciężarem, toteż postarałam się o posadę. Po

ukończeniu dwudziestu jeden lat, podam Wam miejsce mego pobytu.

Nie macie potrzeby niepokoić się o mnie, gdyż objęłam posadę

panny do towarzystwa u pewnej starszej osoby. Mam otrzymać dość

wysokie wynagrodzenie, sądzę więc, że dam sobie jakoś radę. Wolę

pracować, niż być Wam ciężarem. Jeżeli jestem Wam jeszcze coś

winna, to sprzedajcie spuściznę po moich rodzicach i zatrzymajcie

sobie pieniądze. Wybaczcie mi, lecz nie mogłam postąpić inaczej.

Proszę również przeprosić pana Bricknera. Mam nadzieję, że mój

krok w niczym Wam nie zaszkodzi. Dziękuję Warn za wszystko, coście

dla mnie uczynili. Pozdrawiam Was serdecznie

Wasza siostrzenica Róża.

Skończywszy ten list, Róża odetchnęła. Ogarnęło ją uczucie

wstydu, było jej bardzo przykro, że musiała ukradkiem opuścić dom.

Wiedziała jednak, że wuj nigdy by jej dobrowolnie nie pozwolił

odejść.

Tej nocy Róża nie zmrużyła oka. Nazajutrz wstała wcześniej niż

zwykle i posprzątała prędko pokoje. Pieszczotliwym ruchem gładziła

sprzęty, które przypominały jej szczęśliwe dzieciństwo u boku

kochających rodziców. Potem podeszła do biurka, gdzie leżała

onyksowa pieczątka do laku, którą ojciec tak często trzymał w ręku.

background image

Wzięła ją na pamiątkę, a także i złoty naparstek matki, który

przywłaszczyła sobie, jak wiele innych rzeczy, ciotka Helena.

Wybiło wpół do dziewiątej... O tej godzinie Róża wychodziła

codziennie po zakupy na obiad. Drżała, myśląc o tym, że właśnie dziś

ciotka Helena mogłaby ją zatrzymać. Półprzytomna omawiała z

ciotką, co na dziś należy kupić w mieście. Wreszcie i ta rozmowa się

skończyła. Róża szybko wpadła do swego pokoju i przebrała się.

Włożyła najlepszy kostium, jaki posiadała. Postanowiła go nosić

podczas podróży. Teraz zdjęła ją obawa, że ciotka mogłaby się

zapytać, dlaczego Róża, wychodząc po zakupy, przebiera się. Lecz

przypuszczenie to nie sprawdziło się: ciotka Helena siedziała w

swoim pokoju i przeglądała gazetę.

Róża szybko włożyła kapelusz. Wyglądała bardzo ładnie, należała

bowiem do tych nielicznych kobiet, które nawet w najskromniejszej

sukni robią wytworne wrażenie. Wreszcie opuściła mieszkanie, w

którym spędziła słoneczne dzieciństwo i smutną młodość. Gdy

schodziła na dół, nogi uginały się pod nią. Doznawała uczucia, że

zmarli rodzice czuwają nad każdym jej krokiem i zanosiła do nich

żarliwe modlitwy o pomoc i opiekę.

Zanim wyszła, położyła list do wujostwa na środku stołu.

Obawiała się wciąż jeszcze, że ucieczka jej zostanie przedwcześnie

odkryta, że zdołają ją zatrzymać. Podążyła spiesznie do kolejki

podziemnej, która znajdowała się w pobliżu domu. Przed kilkoma

dniami sprzedała broszkę po matce. Resztę biżuterii i część

background image

posiadanych pieniędzy ukryła w małym skórzanym woreczku, który

nosiła na piersi.

W portmonetce zachowała jedynie trochę drobnych na małe,

codzienne wydatki. Sądziła, że nie będzie miała potrzeby sprzedawać

wszystkich klejnotów matki, których wartość oceniła na kilkaset

marek. Za broszkę otrzymała sto pięćdziesiąt marek, przy czym jubiler

ją oszukał. Wydała jednak około trzydziestu marek, gdyż musiała

odświeżyć trochę swoje sukienki.

Weszła niebawem do hotelu, gdzie czekali już na nią państwo

Petri. Przywitali ją bardzo uprzejmie; po chwili stawiła się także

Marta Preller. Dziewczęta i państwo Petri zjedli śniadanie, po czym

pan Petri wręczył im bilety do Hamburga i paszporty.

— Moja żona i panie będą mogły najbliższym pociągiem

wyjechać do Hamburga, aby się zaraz udać na pokład okrętu. Ja mam

jeszcze coś do załatwienia, więc pojadę nocnym pociągiem. Zdążę w

samą porę, gdyż parowiec odpływa dopiero jutro w południe. Pani,

panno Różo, będzie na pewno chciała opuścić jak najprędzej Berlin?

— Oczywiście, proszę pana. Przykro mi jednak, że z mego

powodu ma się pan rozłączyć ze swoją małżonką.

— Niech się pani nie martwi, mam kilka spraw do załatwienia.

Moja żona przeszkadzałaby mi tylko...

I pani Petri oraz dziewczęta pojechały na dworzec, gdzie przede

wszystkim został nadany ich bagaż. Potem dopiero zajęły miejsca w

pociągu. Dziewczęta nie miały pojęcia w jakie ręce wpadły. Róży

background image

było z początku ciężko na duszy, lecz w towarzystwie wesołej Marty

Preller rozchmurzyła się zupełnie, a nawet kilka razy się roześmiała.

Podróż minęła bardzo przyjemnie. Marta bawiła swoje

towarzyszki. Miała niezwykle pogodne usposobienie i potrafiła się

cieszyć z każdej drobnostki. Ta, od dzieciństwa osierocona

dziewczyna, nie straciła humoru nawet wtedy, gdy samotna i

bezdomna musiała się tułać u obcych ludzi.

Po przybyciu do Hamburga, pani Petri udała się z dziewczętami

na pokład okrętu. Tu trzeba było załatwić szereg formalności i poddać

bagaż rewizji celnej. Wszystko to jednak szybko zostało załatwione,

gdyż pani Petri miała w takich sprawach wiele rutyny. Mimo to,

odetchnęła z ulgą, gdy nareszcie mogła wraz z Różą i Martą udać się

do kabiny.

Dziewczęta otrzymały wspólną kabinę, bardzo niską i ciasną.

Okienko jej nie wychodziło na morze, lecz na korytarz. Pani Petri

jednak powiedziała, że lepsza jest taka kabina, niż większa, w której

musiałyby mieszkać jeszcze z innymi pasażerkami. Nadmieniła, że

pomieszczenie to służy jedynie do spania, bo w dzień dziewczęta

mogą korzystać ze wszystkich sal drugiej klasy, które są bardzo

przestronne i wygodne.

Róża bez szemrania zastosowała się do sytuacji, Marta jednak

zaczęła narzekać, twierdząc, że nigdy jeszcze nie spała w tak ciasnej

komórce.

— Toć to istna klatka dla małp — oświadczyła z niechęcią.

background image

Róża usiłowała ją przekonać. Wytłumaczyła Marcie, jak droga

jest podróż na okręcie, nawet w tak prymitywnej kabinie. Wtedy

Marta roześmiała się dobrodusznie, mówiąc:

— Ano, jeżeli pani nic nie gada, to ja także stulę buzię. Przecież

pani na pewno lepiej przyzwyczajona ode mnie.

Dziewczęta urządziły się w kabinie, po czym ciągnęły losy, która

z nich ma spać na górnym łóżku, a która w dolnym. Róża otrzymała

ku swej radości miejsce na górze.

Dziewczyna przypomniała sobie podróż, którą odbywała wraz z

ojcem. Lekarze zalecili mu wtedy przejażdżkę po morzu

Śródziemnym dla uspokojenia nerwów. Zabrał ze sobą córeczkę, z

którą nie chciał się rozstać. Oczywiście, że wtedy Róża odbywała

podróż w kabinie pierwszej klasy. Cóż robić, te czasy dawno minęły,

trzeba się było pogodzić z losem... Na razie Róża była zadowolona, że

znajduje się na pokładzie parowca; doznawała teraz dopiero uczucia

zupełnego bezpieczeństwa, gdyż była pewną, że opiekun tutaj nie

będzie jej mógł odszukać.

Po

rozpakowaniu

rzeczy,

dziewczęta

poszły

obejrzeć

pomieszczenia, przeznaczone dla pasażerów drugiej klasy. Ku

zadowoleniu Marty okazało się, że życie na okręcie mogło upływać

bardzo przyjemnie. Klasa druga posiadała przestronny salon,

bibliotekę, palarnię, a nawet pokój dla pań. Wszystkie sale były jasne i

wygodnie umeblowane.

Z pokoju dla pań wychodziło się wąskim korytarzem na pokład

drugiej klasy. Stały tam taborety i leżaki, lecz nie brakło swobodnej

background image

przestrzeni, toteż pasażerowie mogli używać przechadzki. Na razie

pogoda była niepewna, jak zwykle w marcu, więc podróżni mało

przebywali na świeżym powietrzu.

Największym i najwygodniejszym pomieszczeniem drugiej klasy

była jadalnia. Stały tu długie stoły oraz małe stoliczki, nakryte dla

kilku osób. Przy małych stoliczkach zajmowały miejsce całe rodziny.

Obrusy i naczynia były czyste, choć nie tak wytworne jak nakrycia w

pierwszej klasie. Sala była jasno oświetlona. Mogło się w niej

pomieścić około pięćdziesięciu osób.

Róża stwierdziła, że na tym wielkim okręcie druga klasa była

prawie tak dobrze i wygodnie urządzona jak pierwsza klasa na małych

parowcach, którymi. odbywała podróż po Morzu Śródziemnym.

Podzieliła się tą uwagą z Martą; która się zupełnie rozchmurzyła. Gdy

Róża wspomniała jej o swej wycieczce z ojcem, Marta spojrzała na

nią badawczo, po czym rzekła:

— Poznałam od razu, że pani na pewno pamięta lepsze czasy...

Skapowałam to od pierwszego wejrzenia...

Róża skierowała szybko rozmowę na inny temat. Marta

rozglądała się ciekawie po jadalni, aż wreszcie oświadczyła:

— Spodziewam się, że poznamy na okręcie jakich morowych

facetów. Wtedy nam się czas nie będzie dłużył...

Róża spojrzała z westchnieniem na świeżą, miłą twarzyczkę

jasnowłosej Marty. Ta dziewczyna z ludu, posiadająca pogodne,

wesołe usposobienie, wydawała się jej godną zazdrości....

background image

Gdy obie wychodziły z jadalni, spotkały panią Petri, która

zapytała ze śmiechem:

— No i cóż? Obejrzały panie już okręt? Prawda, że tu bardzo

przyjemnie?

Róża zapewniła ją, że nie przypuszczała, aby w drugiej klasie

było tyle rozmaitych dogodności. Pani Petri skinęła potakująco.

— Zawsze wychodzi się lepiej, gdy się podróżuje większym

parowcem. Na mniejszych pierwsza klasa jest gorzej urządzona niż

tutaj druga. Podróżowaliśmy niegdyś na małych okrętach, lecz nie

byliśmy zadowoleni...

— Pani zapewne wiele już podróżowała? — zagadnęła Róża.

Pani Petri przygryzła wargi, po czym odparła spiesznie:

— Dawniej, przed laty, gdy matka moja jeszcze mieszkała

w Niemczech odwiedzałam ją od czasu do czasu...

Po czym przeszła na inny temat. Gdy po chwili Róża została sama

z Martą, ta ostatnia rzekła:

— Niech się pani nie zdaje, panno Różo, że nasza stara zawsze

będzie dla nas taka słodka jak teraz... To się zmieni, może pani być

pewna.

Róża spojrzała pytająco na swoją towarzyszkę.

— Czy sądzi pani, że zmieni swoje postępowanie względem nas?

Marta zaśmiała się głośno.

— A co pani myśli? Ja dobrze znam państwa. Z początku każdy

jest jak cukier z miodem. Wiem o tym dobrze, osiem razy zmieniałam

miejsce, a zawsze było to samo. Ale najgorszy jest los

background image

wychowawczyni, albo panny do towarzystwa. Na takie, to stara

wylewa cały swój zły humor, bo służby się boi. Wiadomo, służąca nie

da sobie w kaszę dmuchać, jak biedna panna do towarzystwa. Niech

pani korzysta z moich rad, bo pani pierwszy raz godzi się do

obowiązku. A ta nasza pani Petri?... Bo ja wiem, co to za jedna? Taka

mi coś niewyraźna, licho wie, co w niej siedzi... Pokaże ona jeszcze

rogi, ale ja się tam tego nie boję... Pracy się nie lękam, ale

szykanować się nie pozwolę. A pani także nie powinna się na

wszystko zgadzać... Trzeba się trochę stawiać, z państwem inaczej nie

można...

— Ależ w ten sposób można łatwo stracić posadę.

— Niech się pani nie boi, panno Różo. Nie wyleją nas tak

prędko, przecież jesteśmy im potrzebne, inaczej nie wydaliby takiej

kupy forsy na naszą podróż. A jak nawet nas zwolnią, to znajdziemy

sobie inne miejsce, kto chce pracować, ten zawsze coś znajdzie...

Wiem o tym, bo ze mnie stary praktyk... A pani to robi wrażenie,

jakby nie potrafiła pisnąć słówka. To niedobrze, panno Różo. Nie

trzeba nigdy zapominać języka w gębie, bo by starzy pani na głowę

wleźli... Kapuje pani?

Róża doznała nagle dziwnego wrażenia. Przyszło jej na myśl, że

w sposobie zachowania pani Petri było coś nieszczerego,

wymuszonego. Ogarnął ją niewytłumaczony lęk. Na szczęście Marta

zaczęła znowu coś opowiadać i Róża zapomniała o swoich obawach.

Marta wywierała na nią dobroczynny wpływ, dodawała jej swoją

wesołością otuchy i chęci do życia. Ta dzielna dziewczyna z ludu nie

background image

dorównywała Róży pod względem wykształcenia, lecz lepiej od niej

znała życie. Wzięła ona swoją delikatną i wątłą towarzyszkę pod

opiekę a Róża była jej za to serdecznie wdzięczna.

Obie dziewczyny opowiadały sobie nawzajem swoje koleje. Róża

dowiedziała się, że Marta straciła rodziców podczas pożaru. Liczyła

wówczas niespełna trzy lata i została oddana do przytułku dla sierot.

W sierocińcu przebywała do szesnastego roku życia, po czym poszła

na służbę. Nie znała wcale życia rodzinnego, a choć była sama na

świecie, żyła zawsze w zależności od ludzi. Zachowała jednak we

wszystkich okolicznościach pogodę ducha, a jej wrodzony humor

pomógł jej znieść wszelkie przeciwności.

Róża poczuła się zawstydzona. O ileż miała lepsze warunki niż

Marta! Do dwunastego roku życia znajdowała się pod czułą opieką

rodzicielską, spędziła przy boku kochających rodziców beztroskie,

słoneczne dzieciństwo...

Opowiadała teraz Marcie rozmaite szczegóły ze swego życia, nie

wspominając jej jednak ani słowem o ciotce Józefinie. Nie uczyniła

tego, gdyż nie znała zupełnie tej krewnej i nie wiedziała, czy pragnie

się ona przyznać do pokrewieństwa. Obawiała się, że Marta mogłaby

się śmiać z tej ciotki, która dla Róży przez tyle lat pozostała obca.

Róża nie powiedziała także o tej krewnej państwu Petri. Nie wyjawiła

także ani im, ani Marcie, że zna języki obce, gdyż była z natury

bardzo skromna. Lękała się, aby ktokolwiek nie pomyślał, że pragnie

się pochwalić tymi wiadomościami.

background image

Tymczasem na pokład okrętu napływali wciąż nowi pasażerowie.

Dziewczęta stanęły przy balustradzie, przypatrując się nowo

przybywającym. Uwagę obu zwrócił pewien młody mężczyzna,

mogący liczyć lat trzydzieści kilka. Powierzchowność jego wywarła

na dziewczętach wielkie wrażenie. Nie wyglądał wcale, na pasażera

drugiej klasy. Nosił wprawdzie skromny ubiór podróżny, lecz jego

wyniosła postać zdawała się górować nad tłumem.

Steward wskazywał mu kabinę, która znajdowała się w tym

samym korytarzu, co kabina Marty i Róży, lecz po przeciwległej

stronie. Okno jej wychodziło na morze. Przechodząc obok dziewcząt,

nieznajomy przystanął na chwilę i obrzucił Różę zdumionym

spojrzeniem szarych, głębokich oczu. Potem spiesznie się oddalił.

Róża i Marta z zaciekawieniem oglądały się za nim.

— Panno Różo — odezwała się Marta — ten facet, to się chyba

pomylił. Taki wielki pan i także w drugiej klasie? Ale wygląda

świetnie, inaczej niż wszyscy. A gapił się na panią, że ha! Zobaczy

pani, jeszcze się ubawimy na tym statku.

Róża oblała się rumieńcem. Nie odpowiedziała jednak ani słowa,

lecz starała się zwrócić uwagę Marty na coś innego. Znowu zaczęły z

ożywieniem gawędzić.

Wkrótce potem dziewczęta udały się po raz pierwszy na

spoczynek. Martę wszystko ogromnie bawiło, toteż co chwila

wybuchała śmiechem. Jej wesołość udzieliła się także Róży, która

śmiała się tak głośno i serdecznie, jak już od wielu lat się nie śmiała.

Trwało dość długo, zanim dziewczęta wreszcie ułożyły się do snu.

background image

Nazajutrz wczesnym rankiem przybył na pokład pan Petri. Zjawił

się on wraz z większą liczbą pasażerów. Róża przypadkiem zauważyła

jak przechodził. Zdziwiła się ogromnie, gdyż pan Petri znajdował się

w towarzystwie dwóch młodych panienek. W kilka chwil później,

ujrzała, że Petri rozmawia z jakimś dwoma panami, którzy również

przybyli z kilkoma młodymi kobietami.

Petri zdawał się w tej chwili nie troszczyć wcale o żonę. Zależało

mu najwidoczniej na tym, żeby jak najprędzej odprowadzić do kabin

obie panienki. Róża podeszła do pani Petri i powiedziała:

— Małżonek pani przybył przed chwilą. O, idzie po tamtej stronie

pokładu w towarzystwie dwóch panienek...

Pani Petri wyczuła zdziwienie, które brzmiało w głosie Róży.

Odpowiedziała swobodnie:

— Tak, mój mąż dlatego właśnie zatrzymał się przez wczorajszy

dzień w Berlinie, aby podpisać kontrakt z tymi dwiema paniami.

Przyjęliśmy je jako biuralistki, do naszej hurtowni w Argentynie. We

wszystkich gałęziach daje się tam odczuwać brak wykwalifikowanego

personelu. Namyślaliśmy się dość długo, czy opłaci nam się w tym

wypadku ponosić tak znaczne koszta podróży, lecz potrzeba nam

koniecznie zdolnych urzędniczek, a ponieważ one zobowiązały się,

podobnie jak pani, że pozostaną u nas przez trzy lata, więc wydatki

związane z przejazdem jednak się amortyzują.

Róża przyglądała się z zaciekawieniem młodym biuralistkom,

które przechodziły właśnie z panem Petri. Obie były bardzo ładne i

elegancko ubrane.

background image

— Ale mają państwo, swoją drogą, dużo kosztów! — zauważyła.

— Trudno, inaczej być nie może. Muszę teraz powitać mego

męża...

Gdy pani Petri odeszła, Marta zbliżyła się do Róży.

— Widziała pani, panno Różo? Pan Petri przyjechał z jakimiś

panienkami?

Róża powtórzyła jej przebieg swojej rozmowy z panią Petri.

Marta nie dopatrzyła się w tych wyjaśnieniach niczego podejrzanego i

zawołała z triumfem:

— Widzi pani, jak tam trudno o porządnych pracowników i

o służbę. Teraz nie mamy się czego bać, a jeżeli nam się nie będzie

podobało, to odejdziemy...

— Ależ panno Marto, zobowiązałyśmy się, że zostaniemy przez

trzy lata.

— Więc co? A starzy zobowiązali się, że będą się z nami

przyzwoicie obchodzili. Jeżeli dotrzymają słowa, to i ja dotrzymam

mojej obietnicy.

Marta teraz odwróciła się i zaczęła się znowu przyglądać

nadchodzącym pasażerom. Stwierdziła przy tym z wielką radością, że

na pokładzie znajdowało się więcej panów niż pań. Zdawało się, że

brakło młodych dziewcząt. Poza Martą, Różą i dwiema

biuralistkami, znajdowały się tylko jeszcze owe panie, które przybyły

w towarzystwie znajomych pana Petri.

background image

— Panno Różo! — zawołała nagle Marta, która im się bacznie

przyglądała. — Te pannice wyglądają jak jakieś „girlasy" z kabaretu.

Niech no pani spojrzy, przecież są wymalowane, aż strach...

Róża, choć bardzo niedoświadczona, zauważyła, że owe panie

nosiły bardzo jaskrawe suknie i wyglądały ogromnie wyzywająco.

Gdy w kilka dni potem, rozmawiała na ten temat z panią Petri i

powtórzyła jej uwagę Marty, pani Petri odparła z dziwnym

uśmiechem:

— Panna Marta jest bardzo spostrzegawcza, bo choć te panie w

kabarecie nie występują, lecz są aktorkami i należą do zespołu

teatralnego, który jedzie na gościnne występy do Argentyny. Znamy

przypadkiem tych panów, w których towarzystwie stale przebywają.

Są to dyrektorzy teatralni, których łączą dosyć zażyłe stosunki z

moim mężem. W każdym razie jednak, nie chciałabym, żeby pani

zawierała z nimi bliższą znajomość, to nie towarzystwo dla porządnej

osoby. Niech pani już lepiej trzyma się Marty. Jest ona wprawdzie

tylko służącą, lecz bardzo przyzwoitą, solidną dziewczyną. Za te

damulki nie ręczę, jak również i za obie biuralistki. Lepiej już, żeby

się pani trzymała od nich z daleka, nieprawdaż?

Róża była bardzo wdzięczna za tę troskliwość. Powtórzyła potem

słowa pani Petri Marcie, która zapewniła ją ze śmiechem, że ma sama

oczy i dobrze widzi.

Na pokładzie panował taki ruch i zgiełk, że Róża niebawem

poczuła się znużona. W nocy wcale nie spała, gdyż rozmaite szmery

na okręcie przeszkadzały jej zasnąć. Rozmyślała bardzo wiele i z

background image

zazdrością patrzyła na śpiącą spokojnie Martę. Gdy powiedziała

nazajutrz swej towarzyszce, że spędziła bezsenną noc, gdyż tak wiele

myślała, Marta zawołała:

— Indyk myślał i zdechł, niech się pani odzwyczai od myślenia,

to dobre zajęcie dla państwa, którzy nic innego nie mają na głowie.

My musimy mieć siły do roboty, a jak człowiek się nie wyśpi, to

poteni chodzi osowiały. Ja tam zawsze śpię jak suseł, ledwie przytknę

nos do poduszki, zaraz zasypiam.

— Tak — odparła Róża ze śmiechem — powinnam się naprawdę

odzwyczaić od myślenia. Ach, ale to łatwiej powiedzieć niż

wykonać...

Tymczasem zebrali się powoli wszyscy podróżni. Na pokładzie

pierwszej klasy kapela okrętowa zagrała marsza. Turbiny zaryczały,

rozległ się świst syreny... Okręt powoli odpłynął z portu.

Róża patrzyła tępym wzrokiem przed siebie, podczas gdy Marta

wesoło nuciła melodię marsza. Ta biedna sierota miała pewną

wyższość nad innymi ludźmi; nie odczuwała ona bólu rozstania, gdyż

nie miała domu rodzinnego, ani nikogo bliskiego na świecie.

Ale Róża pozostawiła w ojczyźnie dwie drogie mogiły. Myślała w

tej chwili o swym szczęśliwym, słonecznym dzieciństwie, wobec

którego bladły wszystkie troski i cierpienia, jakich doznała potem.

Zanim zdołała się otrząsnąć ze smutnych wspomnień, stanęła przed

nią pani Petri.

— A więc, płyniemy już, panno Różo. Podczas drogi niewiele

będziemy się mogli troszczyć o panie, gdyż zarówno mój mąż, jak i

background image

ja, posiadamy dużo znajomych wśród pasażerów. Niech się pani

dobrze bawi i spędza czas według swego upodobania. Gdy staniemy u

celu, wówczas znowu zaopiekujemy się panią i panną Martą. Na razie

możecie obie rozporządzać swoim czasem.

Skinęła głową i oddaliła się. Marta patrzyła za nią, po czym

zawołała uradowana:

— No, muszę przyznać, że to bardzo przyzwoicie ze strony

naszych państwa. Inni żądaliby na pewno, żeby im podczas podróży

usługiwać. Mamy płatny urlop z wiktem i podróżą. Prawdziwy raj!

Zawsze o tym marzyłam. Upiekło się nam, co tu gadać, prawda,

panno Różo?

Róża była również bardzo zadowolona z takiego obrotu rzeczy.

Nie dziwiła się wcale, że państwo Petri wcale się nimi nie zajmowali.

Podczas całej podróży pan Petri nie zamienił z dziewczętami ani

słowa, a jego żona również bardzo rzadko z nimi rozmawiała.

Zarówno biuralistki, jak i aktorki nie czyniły żadnych kroków,

żeby nawiązać znajomość z Różą i Martą. Dziewczęta nie miały

potrzeby unikać ich towarzystwa. Nie przyszło im na myśl, że pani

Petri uprzedziła tamte osoby, aby się nie zadawały z nimi. Państwo

Petri osiągnęli swój cel, dziewczęta nie zapoznały się ze sobą.

Marta Preller okazała się wesołą, nieocenioną towarzyszką

podróży. Choć stopień wykształcenia Róży i Marty był różny, to

jednak obie wiedziały wzajemnie o sobie, że są porządnymi,

uczciwymi dziewczętami. Marta rzekła raz:

background image

— Wie pani, panno Różo, mam takie przeczucie, że tam za

morzami znajdziemy obie szczęście. Byłam przed wyjazdem u

kabalarki i powiedziała mi, że moje szczęście leży za daleką drogą i że

wyjadę z jakąś blondynką. Widzi pani, już się dużo spełniło. Ta

blondynka, to właśnie pani, no i wyruszyłam przecież w daleką drogę.

Może i reszta się spełni? Powiedziała mi także, że wyjdę za bruneta na

dobrym stanowisku. Oj, żeby to była prawda! Okrutnie lubię

brunetów, może dlatego, że sama jestem blondynką. A pani jakich

woli? Brunetów czy blondynów?

Róża roześmiała się.

— Muszę przyznać, że nigdy nie zastanawiałam się nad tym —

odrzekła, po czym nagle się zamyśliła. Przypomniała sobie

nieznajomego, który wchodząc na pokład, tak dziwnie na nią patrzył.

Nie widziała go więcej od czasu owego przypadkowego spotkania.

Marta Preller spojrzała na nią filuternie.

— Ejże, czy to możliwe? Przecież o tym myśli każda dziewczyna.

E, pani tylko nie chce o tym rozmawiać. A może już pani kogo

znalazła? Chociaż to nieprawdopodobne, bo jakby tak było, to by pani

nie wyjeżdżała do Argentyny.

— Widzi pani, panno Marto, że to wykluczone.

— To przecież tylko od pani zależy. Taka morowa dziewczyna

jak pani, to na pewno ma dziesięciu amatorów.

— Przecież pani jest także bardzo ładną dziewczyną, taką świeżą,

wesołą i miłą. Powinna pani także mieć konkurentów.

Marta wzruszyła ramionami.

background image

— Mieć, to bym już miała, tylko nie do ślubu. O tym żaden

słyszeć nie chce. A ja nie frajerka, żeby tylko dla samej zabawy, o

nie... Rodziców nie mam, żeby mnie pilnowali, muszę sama mieć

honor... Podobno w Argentynie jest mało kobiet, tam może łatwiej

znajdę męża. Powiem szczerze, że głównie dlatego pojechałam, bo

strasznie chciałabym wyjść za mąż. Przez całe życie byłam sama, jak

ten kołek i chciałabym mieć kogoś bliskiego. No i dzieciaki także bym

chciała mieć, takie tłuściutkie, różowe bębny... Nigdy przecież nie

miałam nikogo, kto by mnie kochał.

No, ale dość tego, z takim gadaniem nikt daleko nie zajdzie. Uszy

do góry, panno Różo, to najważniejsze! Płyniemy teraz po tej wielkiej

wodzie, a może tam za tą drogą już na mnie ktoś czeka. Morowo tu

jest na tym okręcie. Możemy sobie przez kilka tygodni odpoczywać,

zanim się zacznie znowu harowanie. Ale pani, panno Różo, to na

pewno pamięta lepsze dni! Z pani to prawdziwa wielka dama.

— Nie, panno Marto, jestem ubogą, samotną dziewczyną, która

musi pracować na chleb. Dawniej było inaczej, to prawda... Nie chcę

jednak o tym mówić, ani nawet myśleć. Trzeba zacisnąć zęby i

wytrwale dążyć przed siebie.

— To mi się podoba, panno Różo. Pani mi w ogóle przypadła do

serca, choć wiem, że nie jestem dla pani odpowiednią towarzyszką.

Niech pani nie zważa, jeżeli czasem wyrwie mi się jakieś ostre

słówko, bo to nie ze złego serca.

Róża uśmiechnęła się do niej.

background image

— Poznałam panią dobrze i wiem, że pani jest poczciwą

dziewczyną. Pragnę z całej duszy, żeby pani znalazła za oceanem

szczęście, choć prawdę mówiąc, nie wierzę w przepowiednie

kabalarek.

— Niech pani tego nie mówi, panno Różo, bo niektóre są bardzo

mądre. A zresztą przecież u mnie wiele się sprawdziło.

— Życzę, żeby i reszta się sprawdziła — odparła Róża.

Podczas obiadu na okręcie, wszystkie miejsca w jadalni były

zajęte. Róża zauważyła, że państwo Petri wraz z owymi dwoma

panami, których pani Petri określiła jako dyrektorów teatru, zajęli

miejsca przy oddzielnym małym stoliku. Jakżeby się Róża zdziwiła,

gdyby się dowiedziała, że byli to właśnie owi ludzie, z którymi

porozumiewała się telefonicznie pani Siebenberg, aby zasięgnąć

informacji. Róża nie miała o tym pojęcia i orzekła jedynie w duszy, że

panowie ci mają bardzo nieprzyjemne fizjonomie. Po raz pierwszy

pomyślała również, że i pan Petri nie wywiera dobrego wrażenia.

Wkrótce jednak zapomniała o tym, pochłonięta obserwacją innych

pasażerów. Obie biuralistki siedziały oddzielnie przy jednym z

małych stolików, aktorki zaś zajęły miejsce w przeciwległym końcu

sali.

Do Róży i Marty zbliżył się teraz steward i wskazał im miejsca,

które miały zajmować stale, podczas posiłków. Krzesło obok Róży

było jeszcze wolne. Po chwili jednak steward podprowadził jakiegoś

background image

pana, który natychmiast usiadł przy niej. Młody człowiek skłonił się

przed Różą, która podniosła ku niemu wzrok.

Twarz jej pokryła się lekkim rumieńcem, poznała bowiem

nieznajomego, którego widziała dnia poprzedniego i który od razu

przykuł jej uwagę. Był to wysoki, szczupły mężczyzna o energicznej,

smagłej twarzy, raczej brzydkiej, niż pięknej. Twarz jego mimo to

była pociągająca, gdyż nosiła wyraz niezwykłej inteligencji. Miał

szerokie, myślące czoło i głęboko osadzone, piękne, szare oczy.

Zdawało się, że oczy jego wpatrują się w jakiś daleki, z góry

wytknięty cel. Wyzierała z nich jakaś moc i ogromna siła woli,

niekiedy jednak uśmiechały się jasno i pogodnie, co dodawało wiele

uroku tej zazwyczaj surowej twarzy. Nieznajomy odsłaniał wtedy

przepyszne białe zęby; wargi miał wąskie i zaciśnięte, ściągnięte

wyrazem bólu i goryczy. Widać było, że nieznajomy wiele już

przecierpiał w życiu i stoczył niejedną poważną walkę. Gdy zaciskał

wargi, robił wrażenie, że pragnie zapanować nad sobą.

Ubrany był stosownie do okoliczności i bardzo starannie, lecz nie

podług ostatniej mody. Można było na pierwszy rzut oka poznać w

nim człowieka wykształconego, o wysokiej kulturze. Postawa jego

była dumna, a ręce silne i muskularne. Z całej postaci biła wielka siła.

Róży wydawał się bardzo interesującym człowiekiem, a ponieważ

podczas całej podróży miał zajmować to samo miejsce, więc też

dziewczyna mogła był zadowolona z tak miłego sąsiedztwa.

Zaledwie Róża podniosła oczy na nieznajomego, młody człowiek

poznał ją natychmiast i rzekł do niej, kłaniając się uprzejmie:

background image

— Zdaje się, że przez cały czas trwania podróży będziemy

sąsiadami przy stole? Pozwoli więc pani, że się jej przedstawię.

Jestem Wendland.

Oczy jego spoczęły na twarzy dziewczyny z wyraźnym

upodobaniem, toteż Róża pod wpływem tego spojrzenia spłonęła

rumieńcem. Pochyliła głowę w ukłonie i odparła:

— Nazywam się Róża Rietberg.

— Pani zapewne odbywa tę podróż dla przyjemności?

— O, nie! Jestem ubogą dziewczyną, która musi na siebie

pracować. Jadę do Argentyny, aby objąć tam posadę...

— Czy podobna? Nigdy bym nie przypuszczał, patrząc na panią.

Ktokolwiek spojrzy na panią, ten musi od razu poznać, że należy pani

do najlepszej sfery towarzyskiej. Ma pani posturę wielkiej damy.

— Podróżuję przecież drugą klasą — zauważyła Róża z

uśmiechem.

— Cóż z tego? Jestem przekonany, że w pierwszej klasie

podróżuje mnóstwo pań, które można zaliczyć do drugiej klasy

towarzyskiej. Panią jednak na pierwszy rzut oka zaliczyłem do

pierwszej, choć podróżuje pani drugą.

— A jednak jestem tylko ubogą dziewczyną, która musi sama

pracować na chleb.

— Zapewne taki stan rzeczy datuje od niedawna. Posiadam

pewną znajomość ludzi; odgadłem, że pani dorosła w zupełnie innych

warunkach...

background image

— Tak, ale to należy do przeszłości. Faktem jest, że objęłam

posadę i będę odtąd zależna od moich chlebodawców.

— Dlaczego pani wyjeżdża tak daleko? Czy w kraju nie znalazła

pani odpowiedniego zajęcia? — pytał ze współczuciem, spoglądając

na jej wdzięczną twarzyczkę.

— Nie miałam innego wyjścia — odparła Róża z westchnieniem.

Te pełne rezygnacji słowa wzruszyły go do głębi. Róża od

pierwszej chwili wzbudziła w nim zainteresowanie, które teraz jeszcze

się wzmogło.

— Więc pani również wybiera się do Argentyny?

— Tak, do Buenos Aires.

— Ja udaję się do Rosario — rzekł Wendland.

Słysząc te słowa, Róża drgnęła. W Rosario mieszkała przecież jej

ciotka Józefina. Róża nie wspomniała o tym jednak swemu sąsiadowi.

— Rosario nie jest zbyt odległe od Buenos Aires.

— Nie. Podróż koleją trwa zaledwie kilka godzin. Można

również pojechać parowcem, lecz komunikacja wodna trwa nieco

dłużej.

— Czy pan po raz pierwszy jedzie do Argentyny?

— Tak jest. Jadę objąć posadę inżyniera w pewnej wielkiej

fabryce maszyn rolniczych. Czy słyszała pani przypadkiem o firmie

„Argro"?

— Nie," proszę pana.

— Nazwa „Argro" stanowi połączenie dwóch pierwszych sylab

wyrazów „Argentyna" i „Rosario".

background image

— Ach, tak! Jest to zapewne bardzo wielkie przedsiębiorstwo?

— Sądzę, że tak.

— Znajdzie pan więc tam szerokie i interesujące pole do pracy.

— Mam nadzieję, panno Różo, że tak będzie.

— A gdzie ukończył pan politechnikę?

— W Charottenburgu. Tam otrzymałem dyplom inżynierski.

— W takim razie będę pana nazywała inżynierem.

— Tytuł ten był mi jedynie potrzebny do otrzymania posady. W

towarzystwie jest on zupełnie zbędny.

Uśmiechnęła się filuternie.

— Nie będę go jednak pomijała, skoro się on panu z urzędu

należy.

— Jak pani sobie życzy, panno Różo.

— Szkoda, że nie mógł pan znaleźć żadnego odpowiedniego

zajęcia w kraju — zauważyła Róża, pragnąc przedłużyć rozmowę z

inżynierem Wendlandem.

— Mówi to pani zapewne dlatego, że w takim wypadku nie

zostałbym pani sąsiadem przy stole — rzekł z miłym uśmiechem.

— Nie sądzę, żeby mnie pan uważał za osobę tak źle wychowaną,

aby się pan spodziewał potwierdzenia tego zdania.

— Widzę, że z pani cięta osóbka. Przepraszam panią bardzo.

Odpowiem pani jednak szczerze, co mnie skłoniło do wyjazdu. Jestem

człowiekiem samotnym, rodziny nie posiadam, a w kraju naprawdę

nie mogłem znaleźć odpowiedniego stanowiska. Przyjąłem więc

korzystną posadę w Rosario. Zresztą, dla mężczyzny to nic dziwnego,

background image

jeżeli wyjeżdża w świat, aby spróbować swoich sił. Pani jednak

zapewne z ciężkim sercem opuściła kraj rodzinny.

Róża rzuciła mu tak smutne spojrzenie, że poczuł się wzruszony

do głębi serca.

— A jednak i ja jestem zupełnie samotna. W kraju pozostały

jedynie dwie mogiły moich rodziców.

— Jednak kobiecie jest trudniej powziąć takie postanowienie i

wyjechać za granicę. Czy pani podróżuje sama?

— Nie. Ci państwo, którzy zaangażowali mnie, jako pannę do

towarzystwa dla ich matki, znajdują się również na pokładzie.

Oprócz tego jedzie ze mną również panna Preller, ta panienka która

siedzi obok mnie. Została ona przyjęta jako służąca w domu tej samej

starszej osoby.

Werner Wendland spojrzał z zaciekawieniem na Martę, która

rozmawiała z ożywieniem z jakimś młodym człowiekiem, siedzącym

przy niej.

— Panna Preller nie odczuwa zbytnio rozstania z krajem

rodzinnym — zauważył z uśmiechem.

— Jest sierotą i nie posiada żadnych krewnych. A przy tym jest z

natury ogromnie wesoła i pogodna. Uważa, iż nie należy zatruwać

sobie życia.

— Nie jest to jednak dla pani odpowiednia towarzyszka — rzekł

stanowczo, gdyż poznał od razu, że Marta jest prostą, niewykształconą

dziewczyną.

Róża uśmiechnęła się.

background image

— Niech pan tego nie mówi. Jestem bardzo rada, że Marta

zajmuje ze mną wspólną kabinę. Potrafi odegnać wszystkie moje

smutne myśli. Dzięki niej, mogę się powoli oswoić z moim nowym

położeniem i przywyknąć do tego, że w przyszłości będę zależna od

ludzi. Spodziewam się, że stanę się przynajmniej pożyteczną siłą.

Oczy jego zabłysły.

— Nie wątpię w to ani na chwilę. Kobiety mają zdumiewającą

zdolność przystosowania się do każdych warunków, a pani z

pewnością wdroży się prędko w zakres swych nowych obowiązków.

Mimo to, dziwi mnie ta przyjaźń z prostą służącą.

— A jednak właśnie Marta przekonała mnie, że wśród służby

można natrafić na przyzwoitych, wartościowych ludzi. Pragnęłabym

stać się do niej podobną. Zresztą, żadna praca nie hańbi.

Werner obrzucił Różę gorącym spojrzeniem, w którym malował

się podziw.

— Nie, żadna praca nie hańbi. Można spełniać najniższe posługi,

a jednak nie stracić nic z własnej godności. Należy tylko szanować

pracę, którą się wykonuje i spełniać uczciwie swój obowiązek.

W oczach Róży błysnęła gorąca wdzięczność, która wynagrodziła

Wernerowi jego ostatnie słowa.

— Tak właśnie i ja myślałam, gdy zdecydowałam się przyjąć tę

posadę. Gdybym nie znalazła innego zajęcia, byłabym się zgodziła

jako prosta służąca.

— Jest to zapewne pani pierwsza posada?

background image

Pytania Wernera nie sprawiały Róży przykrości, nie wydawały się

jej niedyskretne ani też niedelikatne. W głosie jego brzmiało wiele

życzliwości i współczucia, które wzbudzały w niej głęboką

wdzięczność. Nie przywykła do tego, aby ktoś okazywał jej tyle

zainteresowania.

— Tak, to moja pierwsza posada i cieszyłam się ogromnie, że ją

dostałam. Nie miałam wielkich szans, gdyż wszędzie wymagane są

świadectwa, których nie posiadam.

Na twarzy Wernera ukazał się uśmiech pełen gorącej sympatii,

który dziwnie upiększył jego oblicze.

— Każdy człowiek, posiadający pewną znajomość ludzi,

przyjąłby panią na posadę. Dość tylko popatrzeć na panią.

Rozmowa została przerwana przez stewarda, który obnosił

półmiski. Teraz Marta zwróciła się nagle do Róży:

— Jak to przyjemnie, kiedy tak człowiekowi przy jedzeniu

usługują. Chciałabym, żeby się ta podróż nigdy nie skończyła. Nigdy

się jeszcze tak dobrze nie czułam. A mój sąsiad jest bardzo miły.

Odwiedził swoją matkę i powraca do Argentyny. Jest rolnikiem i

pracuje na wielkim folwarku. Podobno, w Argentynie jest bardzo

dobrze, tylko trzeba ciężko pracować. Ten facet wcale nie jest dumny

i rozmawiał ze mną, choć powiedziałam mu, że jestem zwykłą

służącą. Powiada, że poczciwa, pracowita dziewczyna będzie w

przyszłości dobrą żoną.

— I ma zupełną słuszność, panno Marto — odparła Róża z

uśmiechem.

background image

Marta odwróciła się znowu do swego sąsiada i zaczęła z nim

żywo rozmawiać. Oboje śmieli się wesoło. Inżynier Wendland rzekł

do Róży:

— Czy to pani pierwsza podróż morska?

Potrząsnęła przecząco głową.

— Nie. Przed laty odbywałam wraz z moim ojcem podróż po

Morzu Śródziemnym. Byłam wtedy jeszcze małą dziewczynką.

Jechaliśmy jednak wówczas na mniejszym parowcu, który nie miał

tych wszystkich wygód, co nasz okręt. Pierwsza klasa nie była tak

dogodnie urządzona, jak tutaj druga.

— Ach, wtedy ta czarująca istota mogła sobie jeszcze pozwolić

na pierwszą klasę — pomyślał Werner, po czym dodał głośno:

— Tak, znajdujemy się na pokładzie jednego z najnowszych i

największych okrętów pasażerskich. Czy podczas owej przejażdżki po

Morzu Śródziemnym dopisywała pani pogoda?

— Na ogół tak. Mieliśmy wówczas tylko jeden pochmurny

i burzliwy dzień.

— Czy cierpiała pani na morską chorobę? — zagadnął z

uśmiechem.

Potrząsnęła głową.

— Nie, choć większość pasażerów chorowała, w tej liczbie

niestety i mój ojciec. Stan jego zdrowia pozostawiał w ogóle wiele do

życzenia, nic dziwnego, że nie okazał się odporny. Wyjechaliśmy

wówczas za granicę dla poprawy zdrowia mego ojca, który cierpiał na

skutek silnej depresji duchowej po śmierci mojej matki. Mnie, na

background image

szczęście, ominęła morska choroba, spodziewam się, że i tym razem

jej uniknę.

— Sądzę, że panią to minie, jeżeli pani zniosła dobrze podróż na

mniejszym parowcu. Na naszym okręcie nie będziemy prawie czuli

kołysania, choć o tej porze roku musimy być przygotowani na burze.

Rozmowa została ponownie przerwana przez stewarda, który

obnosił półmisek z mięsem. Róża nałożyła sobie mięsa na talerz, a ze

sposobu w jaki to uczyniła i jak jadła, można było zauważyć, że

należy do wyższej sfery towarzyskiej. Maniery inżyniera Wendlanda

również były bez zarzutu; on także zdradzał swoim wyjątkowym

obejściem, że należy właściwie ,,do pierwszej klasy".

Marta Preller i jej towarzysz nałożyli sobie na talerze czubate

porcje i zajadali z wielkim apetytem. Marta, zauważywszy, że Róża

nabrała sobie tylko dwa plasterki mięsa, zawołała:

— Niech pani sobie nie żałuje, panno Różo. Mój sąsiad powiada,

że to kosztuje tak samo...

Marta była zdania, że trzeba należycie wykorzystać wszystkie

dobre strony tej podróży.

Werner Wendland posłyszał ostatnie słowo Marty i spojrzał na

Różę. Oboje wybuchnęli śmiechem, a młody inżynier rzekł:

— Towarzyszka pani potrafi odnajdywać przyjemne strony życia.

Powinniśmy właściwie pójść za jej przykładem.

Od tego dnia w sercu Róży zbudziło się niezwykle błogie uczucie.

Wydawało się jej, że nie jest już sama jedna na świecie. Werner

Wendland okazywał jej wiele starań, otaczał ją czułą opieką. Robił to

background image

jednak w sposób niezmiernie delikatny, aby nie zwracać niczyjej

uwagi. Wiedział, że ludzie chętnie zajmują się plotkami, a nie chciał

Róży narazić na obmowę.

Sprytna Marta zauważyła jednak po krótkim czasie, że „ten

morowy inżynier", jak zwykła w duchu określać Wernera, przebywa

wiele w towarzystwie Róży. Czasami przekomarzała się z Różą na ten

temat, choć Róża prosiła ją, by dała spokój tym żartom.

— Przecież ja nie żartuję z pani, panno Marto, a jednak pani

sąsiad ciągle z panią przebywa.

Marta śmiała się.

— Ej, niechże pani nie udaje i niech się pani na mnie nie gniewa.

Nie chciałam pani wcale wyrządzić przykrości. Przecież wiadomo, że

każda dziewczyna pragnie mieć jakiegoś „chłopaka dla serca". A

inżynier pasuje do pani jak ulał. Te dwie biuralistki zawsze, podczas

obiadów zerkają zazdrośnie w jego stronę. Przystojny to on tam,

według mego gustu, nie jest, ale za to bardzo elegancki. On i pani, to

jedyni prawdziwi wielcy państwo w drugiej klasie. Znam się na tym,

służyłam zawsze w przyzwoitych domach. Ten inżynier to wygląda na

takiego, co przywykł rozkazywać innym ludziom. Jak spojrzy tymi

swoimi szarymi oczyma, to człowieka ciarki przechodzą i chciałby się

schować do mysiej nory. To nie dla mnie. Wolę już mego sąsiada,

pana Weisskanta. Wesoły jest, gada bez przerwy i w ogóle morowy

z niego facet.

— Ale jest przecież blondynem, a kabalarka wywróżyła pani

bruneta. Co będzie teraz, panno Marto?

background image

Marta zaśmiała się niefrasobliwie.

— E, ja się tym nie przejmuję. Przyjdzie jeszcze i kolej na

bruneta. Bo z panem Weisskantem nie wyjdzie nic poważnego.

Powiedział mi otwarcie, że szuka żony, która by miała trochę

pieniędzy, gdyż chciałby kupić mały folwarczek. Weisskant mówi, że

człowiek jego fachu musi pracować na swoim, taka ciągła zależność

to nie dla rolnika. Rozumiem to doskonale, ale w każdym razie to

przyzwoicie z jego strony, że powiedział prawdę. Inny by tylko mnie

niepotrzebnie bałamucił. Jak wylądujemy, wtedy każde pójdzie w

swoją stronę. On nie zatrzymuje się w Buenos Aires, bo zaraz jedzie

dalej. Co mi tam z tego przyjdzie? Na razie zabawimy się oboje, to

przecież nie grzech. Nie, nie, wolę jeszcze trochę poczekać na mojego

bruneta. Może to będzie jakiś Hiszpan? Bo Weisskant mówił, że w

Argentynie mieszka bardzo dużo Hiszpanów, którzy okropnie lecą na

blondynki...

I Marta myśląc o tym, że mogłaby poślubić Hiszpana,

wybuchnęła szalonym śmiechem:

— O, Jezu! Ja będę gadać po naszemu, a on po hiszpańsku. To ci

dopiero będzie zabawa — wołała, ocierając sobie łzy z oczu.

Róża znowu poczuła zazdrość. Tak, zazdrościła Marcie jej

wesołego usposobienia, jej niefrasobliwości. Bo Różę w ostatnich

dniach ogarnęło uczucie troski, którego nie potrafiła otrząsnąć.

Werner Wendland wywarł na niej głębokie wrażenie, serce jej biło

zawsze mocno i szybko, ilekroć zbliżał się do niej.

background image

A zbliżał się do niej bardzo często i najwyraźniej szukał jej

towarzystwa. Spotykała go ciągle na swej drodze, cały dzień prawie

spędzali razem. Rozmawiali ze sobą chętnie, znajdując ogromną

przyjemność w tej wzajemnej wymianie myśli. Czego zaś nie zdołały

wypowiedzieć usta, to zdradzały bezwiednie oczy obojga, które

posyłały sobie nawzajem coraz wymowniejsze, coraz gorętsze

spojrzenia.

Państwo Petri, podczas całej podróży nie zbliżali się do Marty i

Róży. Dziewczęta nie zauważyły również, aby ich chlebodawcy

przebywali kiedykolwiek w towarzystwie obu biuralistek. Gdyby

Marta i Róża miały więcej doświadczenia, byłyby może zwróciły

baczniejszą uwagę na to dziwne zachowanie. Werner Wendland do

dziś dnia nie wiedział jeszcze, jak wyglądają chlebodawcy Róży

Rietberg.

Pewnego popołudnia Róża siedziała na leżaku, stojącym na

pokładzie. Owinęła się szczelnie grubym pledem i wdychała z

rozkoszą słone, orzeźwiające powietrze morskie. Na pokładzie

znajdowało się jeszcze parę osób, gdyż o tej porze słońce

przygrzewało najmocniej i najcieplej.

Wkrótce obok Róży zjawił się, niby przypadkiem, Werner

Wendland. Ostry wiatr z nad morza owiewał jego smukłą, muskularną

postać. Młody inżynier nie nosił płaszcza ani kapelusza, toteż wiatr

targał niemiłosiernie jego gęste, ciemne włosy.

Róża poczuła mocne bicie serca. Jak dumnie kroczył przez

pokład, ileż godności było w jego wyniosłej postawie. Nigdy nie

background image

spotkała mężczyzny, który by się jej tak podobał i który by jej tak

imponował, jak Werner Wendland.

Teraz zbliżył się do niej i przysunął sobie taboret do jej leżaka.

— Czy pani się dobrze otuliła? — zapytał troskliwie.

Skinęła mu z uśmiechem głową.

— O tak! Pięknie tu na pokładzie. Powietrze tak czyste i

orzeźwiające, że oddycha się z prawdziwą przyjemnością.

— Policzki pani zaróżowiły się od wiatru, a spod czapeczki

wysuwają się takie małe złociste kędziorki. Bardzo pani z tym do

twarzy — mówił, wpatrując się z niekłamanym zachwytem w piękną

buzię młodej dziewczyny.

Policzki Róży pokryły się teraz ciemnym rumieńcem. Szybko

przeszła na inny temat. Przez chwilę oboje gawędzili z wielkim

ożywieniem. Nagle Róża spostrzegła państwa Petri, którzy ze swymi

znajomymi przechadzali się po pokładzie. Nie widzieli Róży, lecz

mimo to dziewczyna drgnęła, ogromnie zmieszana ich obecnością.

Potem wyprostowała się szybkim ruchem i podniosła się z miejsca.

— Co się pani stało? — spytał Werner, patrząc ze zdumieniem na

Różę.

Odgarnęła włosy z czoła, po czym odparła cicho:

— Nic, nic... Tylko tam przechodzą właśnie moi chlebodawcy...

Werner obrzucił przenikliwym spojrzeniem państwa Petri oraz ich

przyjaciół.

— Jak to? Więc u tych ludzi objęła pani posadę? — zapytał.

Potwierdziła skinieniem głowy.

background image

— Tak, to właśnie państwo Petri, a tamci dwaj panowie to ich

znajomi. Podobno są dyrektorami w jakimś teatrze.

Werner nie mógł dokładnie przyjrzeć się twarzom wskazanych

przez Różę osób, a przy tym zajmowało go w tej chwili coś innego.

Doznawał uczucia ogromnej przykrości, myśląc o tym, że Róża

będzie pracowała u owych nieznajomych ludzi. Ogarnęło go wielkie

współczucie dla młodej dziewczyny. On również podniósł się z

miejsca i podążył za Różą do małego saloniku. Zalany słońcem

pokład stracił nagle dla obojga cały urok.

Salonik był prawie pusty; tylko przy oknie siedziała jakaś pani w

podeszłym wieku i czytała książkę. Róża zdjęła pełnym wdzięku

ruchem berecik i zaczęła poprawiać włosy, które potargał wiatr.

— Muszę jednak na chwilę wejść do kabiny i poprawić uczesanie

— rzekła po chwili.

— Spodziewam się, że pani wkrótce powróci — rzekł Werner, a

w głosie jego brzmiała gorąca prośba.

Róża zarumieniła się, skinęła mu głową i odeszła.

Werner postanowił podczas jej nieobecności wyjść jeszcze raz na

pokład. Zaledwie się tam znalazł, gdy spotkał znowu państwa Petri

oraz ich przyjaciół. Przypatrywał się im bacznie, jakby chcąc tym

spojrzeniem przeniknąć ich na wskroś. Ogarnęło go przy tym jakieś

przykre uczucie. Znał on lepiej ludzi, niż Róża, więc uderzył go

natychmiast nieprzyjemny wyraz twarzy tych czterech osób. Pani

Petri wywarła na nim bardzo złe wrażenie, a jej towarzysze jeszcze

background image

gorsze. Werner nie wiedział, który z trzech mężczyzn jest panem

Petri, lecz żaden z nich nie wzbudził w nim sympatii ani zaufania.

Przeszli oni tak prędko obok niego, że nie zdołał dokładnie

obejrzeć rysów ich twarzy. Przy tym pochłaniały go zupełnie inne

myśli. Wiatr targał mu włosy i smagał jego twarz, młody inżynier

jednak nie zważał na to, spoglądając z zadumą w dal.

Zdawał sobie sprawę, że nie powinien był zajmować się tak wiele

złotowłosą Różą Rietberg. Czuł, że z dnia na dzień przywiązywał się

coraz bardziej do tej delikatnej, uroczej istoty. Wiedział, że nie miało

to sensu. Dotychczas kobiety zajmowały w jego życiu mało miejsca.

Spędzał z nimi przelotne godziny, po czym zapominał o nich. Żadnej

z nich nie zdołał pokochać... Musiał staczać ciężką walkę o byt i nie

miał czasu na miłość.

Wstąpił na politechnikę na krótko przed wybuchem wojny, ale

zmuszony był przerwać studia. Matkę stracił bardzo wcześnie, ojca

podczas wojny. Rodzice nie pozostawili mu majątku, toteż Werner

oszczędzał każdy grosz ze swego żołdu i uciułał sobie trochę

pieniędzy na czarną godzinę. Po skończeniu wojny młodzieniec

powrócił do przerwanej nauki. Bywały dnie, że głodował, poznał w

tym czasie nędzę i niedostatek. Zaciskał jednak zęby i dążył wytrwale

do celu. W owym okresie nie gardził żadnym zajęciem, brał wszystko,

co mu się tylko nadarzyło, aby zarobić kilka groszy. Posiadał ogromną

siłę fizyczną, i starał się ją spożytkować.

Wreszcie ukończył politechnikę i otrzymał posadę. Wtedy zabrał

się do pracy dyplomowej. Otrzymawszy dyplom, zaczął się rozglądać

background image

za jakimś lepszym stanowiskiem. Przekonał się wkrótce, że w kraju

trudno jest o pracę. Wskutek ciężkiej sytuacji ekonomicznej, która

szczególniej dotknęła przemysł, trudno było Wernerowi znaleźć

odpowiednie zajęcie, zwłaszcza, że ambitny młodzieniec pragnął się

wybić. Podczas wolnych godzin pracował nad pewnym wynalazkiem,

doszedł jednak do wniosku, że w kraju nie będzie go mógł

wykorzystać.

Postanowił więc wyjechać za granicę. Jeden z profesorów

politechniki, który bardzo cenił młodego inżyniera wystarał mu się o

posadę w firmie „Argro". W fabryce tej wyrabiano nowoczesne

maszyny rolnicze, którymi zaopatrywano cały rynek Ameryki

Południowej. Firma „Argro" miała zapotrzebowanie na zdolnych,

wykształconych inżynierów, toteż zwracała się nieraz w tej sprawie do

politechniki w Charlottenburgu. Ponieważ Werner Wendland znał się

dobrze na budowie maszyn, przeto zaproponowano mu objęcie owej

posady. Ofiarowano mu bardzo korzystne warunki i młodzieniec bez

namysłu podpisał umowę.

— Tam może pan zrobić karierę; w Argentynie potrzeba

zdolnych, inteligentnych ludzi — powiedział wówczas jego profesor.

Obecnie Werner jechał właśnie do Argentyny, owej ziemi

obiecanej. Zdawał sobie jasno sprawę, że nie powinien sobie zaprzątać

głowy Różą, lecz dążyć wytrwale do celu. Pragnął przecież pracować

tak usilnie i wytrwale, żeby zapomnieć o całym świecie. Czuł w sobie

olbrzymi zapas niespożytej siły, chciał nareszcie znaleźć odpowiednie

pole do pracy, marzył o czynach. Wiedział, że czeka go walka, lecz

background image

nie obawiał się jej zupełnie. Uświadamiał sobie również, że podczas

tej walki, nie wolno mu było związać się z kobietą, która by jedynie

tamowała swobodę jego ruchów.

Nie potrafił jednak stłumić swego uczucia do Róży. Ach, jakże

kochał tę słodką, bezbronną dziewczynę, którą byłby najchętniej nosił

na rękach, aby stopy jej nie dotknęły ziemi! Ach, jakżeby to było

rozkosznie, gdyby została jego żoną! Ale, nie, nie... Nie wolno mu

było na razie nawet marzyć o tym. Musiał przede wszystkim uzyskać

pewną niezależność, musiał zdobyć wyższe stanowisko, aby móc

zabezpieczyć byt tej skromnej, czarującej dziewczynie...

Powziąwszy to postanowienie, Werner mimo wszystko powrócił

do małego saloniku, aby oczekiwać tam nadejścia Róży. Gdy stanęła

przed nim lekko zaróżowiona, gdy spojrzał w jej szare, lśniące oczy,

doznał znowu rozkosznego uczucia. Gorąca fala krwi napłynęła mu do

serca, pojął w tej chwili, że teraz dopiero znalazł dopełnienie

własnego życia. Zapomniał o wszelkich postanowieniach i

rozkoszował się znowu obecnością Róży. Rozmawiając z nią o

rozmaitych błahych rzeczach, czuł się niezmiernie szczęśliwy, tym

bardziej, że w oczach Róży wyczytał głębokie, szczere uczucie.

Przez godzinę rozmawiali ze sobą, a nikt im nie przeszkadzał.

Dusze ich coraz bardziej lgnęły do siebie.

Potem salonik zaczął się powoli napełniać. Ze wszystkich stron

nadchodzili pasażerowie. Zjawiła się także Marta Preller w

towarzystwie pana Weisskanta. Tych dwoje ludzi przekomarzało się

background image

ze sobą, śmiejąc się beztrosko i wesoło, tak jakby na świecie nie

istniały żadne problemy do rozwikłania.

Marta spojrzała na swoją towarzyszkę, siedzącą z inżynierem

Wendlandem i z uśmiechem skinęła Róży głową. Między

dziewczętami zostało zawarte ciche porozumienie, że będą tylko

wtedy przebywały ze sobą, gdy nie znajdą innego towarzystwa.

Posiłki jednak spożywały razem.

Marta i Weisskant usadowili się przy oknie, prowadząc ożywioną

rozmowę. Wkrótce w saloniku zabrakło wolnych miejsc. Znajdowały

się tu również obie biuralistki, które rozmawiały z grupą pań i panów.

W przyległym pomieszczeniu ktoś wygrywał na fortepianie modne

tańce. Skorzystało z tego kilku młodych ludzi, którzy zaprosili do

tańca swoje znajome. Znaleźli wkrótce wielu naśladowców. Marta z

panem Weisskantem wmieszali się również w grono tancerzy.

Róża przyglądała się wirującym parom. Werner Wendland począł

żałować, że skończyła się godzina poufałej pogawędki, i starał się

ponownie nawiązać rozmowę z Różą.

— Może byśmy teraz przeszli do palarni — zaproponował — w

tym zgiełku niepodobna rozmawiać...

Spojrzała nań z uśmiechem.

— Zapewne pan ma ochotę na papierosa — zauważyła.

— Owszem, na papierosa także mam ochotę — potwierdził —

lecz przede wszystkim pragnę stąd odejść, bo nie można w tym

zgiełku rozróżnić dźwięku własnych słów. A może pani chciałaby

zatańczyć?

background image

— Nie, nie jestem usposobiona.

Przeszli oboje do palarni. Znajdowało się tu kilku panów, którzy

grali w szachy, oraz jakaś pani, zajęta pisaniem listów.

Róża i Werner usiedli przy otwartym oknie. Z górnego pokładu,

gdzie grała kapela okrętowa, dobiegały dźwięki „Allegro Moderato"

Schumanna. Młodzi ludzie przez chwilę siedzieli w milczeli,

zasłuchani w tony muzyki. Potem jednak zaczęli znowu rozmawiać.

Róża położyła na stole książkę, którą poprzednio przyniosła z kajuty.

Werner wziął książkę do ręki.

— Czy mogę zobaczyć, co pani czyta?

— Proszę!

Otworzył tomik i spojrzał na tytuł, po czym podniósł na Różę

zdumione oczy.

— Calderon — „Książę Niezłomny"? I w języku hiszpańskim?

Czy pani włada tym językiem?

Róża spostrzegłszy zdumienie Wernera, wybuchnęła śmiechem.

— Nie władam nim, niestety, tak dobrze, jakbym tego pragnęła.

Uczyłam się hiszpańskiego bardzo krótko i zmuszona byłam

przerwać przedwcześnie te lekcje. Przypuszczam, że w Argentynie

język ten może mi się przydać, dlatego też staram się, podczas

podróży, dopełnić moje wiadomości. Chciałabym przynajmniej móc

porozumiewać się w tym języku. Ale właśnie hiszpański znam

najgorzej...

— Właśnie hiszpański? Więc pani zna jeszcze inne języki obce?

background image

— Znam dobrze francuski i angielski i mówię wcale nieźle po

włosku.

— Ho! ho! Kiedyż pani zdążyła nauczyć się tylu języków?

— Ojciec mój był profesorem filozofii i doskonałym poliglotą.

Zaczęłam się uczyć języków obcych, gdym była jeszcze dzieckiem.

Używaliśmy zawsze w domu jednego z tych czterech języków, aby

nie wyjść z wprawy, toteż nauczyłam się ich z wielką łatwością.

Potrząsnął głową.

— Dziwi mnie — rzekł — że tak wykształcona osoba nie mogła

znaleźć odpowiedniej posady w kraju.

Róża cichutko westchnęła.

— Nie szukałam długo posady, lecz przyjęłam pierwsze lepsze

zajęcie, jakie się nadarzyło. Zależało mi, żeby jak najprędzej otrzymać

jakieś zatrudnienie.

— Więc było pani aż tak źle? — spytał cicho, a w głosie jego

zabrzmiało szczere współczucie.

Róża zbladła i dopiero po krótkiej chwili wahania zebrała się na

odwagę. Patrząc Wernerowi prosto w oczy, odparła:

— Uciekłam od stryja i ciotki, u których mieszkałam od czasu

śmierci rodziców.

Werner drgnął, opanował się jednak natychmiast i patrząc z

poczciwym uśmiechem na Różę, zauważył:

— Nigdy bym pani nie podejrzewał o coś podobnego. Nie

wygląda pani na osobę, która poszukuje przygód...

background image

— A jednak tak było — odparła Róża niemal szorstko, gdyż

ogarnął ją strach, że Werner, dowiedziawszy się prawdy, odwróci się

od niej. Omyliła się jednak, gdyż młody inżynier rzekł spokojnie:

— Zapewne poważne powody skłoniły panią do tego kroku.

Oczy Róży zwilgotniały.

— Tak. Wuj był jednocześnie moim opiekunem prawnym, nie

jestem jeszcze pełnoletnia. Chciał mnie zmusić, abym poślubiła

człowieka, do którego czułam odrazę, tylko dlatego, że człowiek ten

był bogaty.

Werner spojrzał głęboko w oczy dziewczyny.

— Więc dlatego pani uciekła?

Skinęła twierdząco głową.

— Proszę mi wierzyć, że nie miałam innego wyjścia...

Przez chwilę panowało milczenie. Wreszcie Werner odezwał się z

powagą:

— Dziękuję pani za ten dowód zaufania. Czy nie mogłaby mi

pani opowiedzieć więcej szczegółów ze swego życia?

Róża patrzyła w milczeniu na swego towarzysza. Oczy jego

zdradzały serdeczne współczucie, a w spojrzeniu nie było zwykłej

ciekawości. Nabrała do niego w ostatnich dniach tak wielkiego

zaufania, że czuła, iż mogłaby mu powierzyć każdą tajemnicę.

Wyczuwała intuicyjnie, że Werner w żadnym wypadku nie zawiedzie

jej ufności.

Opowiedziała mu więc w krótkich słowach o tragicznej śmierci

rodziców, o tym jak zamieszkała u wuja i jak źle czuła się w jego

background image

domu. Mówiła, że wujostwo żyli na jej koszt, że zaczęli się z nią źle

obchodzić od chwili, gdy podczas inflacji straciła majątek.

Wspomniała mu o tym, że nieraz czuła się ogromnie samotna, że nie

miała nikogo, z kim by mogła podzielić się swoim smutkiem.

Róża była na ogół zamknięta i skryta, lecz przed Wernerem nie

zataiła nic ze swego życia. Wspomniała mu, że wuj stracił posadę i że

wymawiano jej nieraz, iż stała się ciężarem dla swoich krewnych.

Wreszcie wyznała, że ciotka nie pozwoliła jej starać się o posadę,

gdyż zarówno ona jak i jej mąż, chcieli, by poślubiła Alfreda

Bricknera.

— Gdy wuj chciał mnie zmusić, abym wyszła za mąż za tego

człowieka, od którego spodziewał się dla siebie wielu korzyści

materialnych, zrozumiałam, że muszę uciec. Postanowiłam opuścić

dom jak najprędzej, zanim upłyną te cztery tygodnie, których mi

udzielono. Poszczęściło mi się, gdyż od razu otrzymałam posadę.

Zostałam zaangażowana do pewnej starszej pani, która mieszka w

Argentynie.

Na twarzy Wernera odmalowała się troska.

— A jednak popełniła pani wielką nieostrożność, panno Różo,

większą może, niż pani przypuszcza. Był to z pani strony ogromnie

ryzykowny krok. Przecież pani zupełnie nie zna swoich

chlebodawców.

— O, pani Siebenberg, właścicielka biura pośrednictwa pracy,

zasięgnęła o nich wiadomości i otrzymała doskonałe informacje —

odparła Róża.

background image

Ta wiadomość uspokoiła trochę Wernera. Nie miał przecież

pojęcia, w jaki sposób zostały udzielone owe informacje. Mimo to,

rzekł po chwili znowu:

— A jednak postąpiła pani lekkomyślnie. Jak można było przyjąć

posadę w dalekim obcym kraju?

Po twarzy dziewczyny przemknął uśmiech.

— Ta podróż wydawałaby mi się bardziej niebezpieczna, gdyby

nie to, że przed wieloma laty ciotka moja również wyjechała do

Argentyny. Uczyniła to także dlatego, że krewni chcieli ją wydać za

człowieka, którego nie kochała. Myśl o tej ciotce dodała mi odwagi,

choć właściwie nie znam wcale mojej krewnej. Miałam wciąż

wrażenie, że nie będę się czuła obco w tym kraju, gdzie mieszka

kuzynka mojego ojca. Zerwała wprawdzie stosunki z rodziną, lecz

ojciec mój wyrażał się o niej bardzo dobrze, nazywał ją dzielną,

odważną i szlachetną istotą. Myślałam o tym, że w najgorszym razie

zwrócę się do niej. Przypuszczam, że nie odmówi mi pomocy i opieki.

Werner Wendland odetchnął z ulgą.

— To przynajmniej jakaś pociecha. W jakim mieście mieszka

pani krewna?

Róża zarumieniła się, gdyż przypomniała sobie, że miasto, w

którem mieszka ciotka Józefina, jest celem podróży Wernera.

— Mieszka w Rosario — szepnęła.

Spojrzał na nią ze zdumieniem.

— W Rosario? — zapytał.

— Tak!

background image

— Przecież ja tam właśnie jadę.

— Wspomniał mi pan o tym.

— W takim razie — rzekł stłumionym głosem — zobaczymy się

jeszcze...

Twarz Róży oblała się zdradzieckim rumieńcem.

— Jeżeli przeznaczenie tak zechce — szepnęła.

Pochylił się ku niej całą postacią i patrząc jej ogniście w oczy,

spytał:

— Czy będzie się pani cieszyła, jeżeli się tam spotkamy?

Zapomniał w tej chwili o wszystkich rozsądnych postanowieniach

i czekał z biciem serca na odpowiedź Róży. Dziewczyna odparła po

chwili namysłu:

— Od czasu śmierci moich rodziców, nikt jeszcze nie okazał mi

tyle zrozumienia i życzliwości, co pan. Nie zdaje pan sobie nawet

sprawy, jak bardzo byłam spragniona odrobiny ciepła. Jakże więc

mogłabym się nie cieszyć z ponownego spotkania?

Podniósł się z miejsca i podbiegł do drugiego okna, jakby pragnął

uciec przed sobą. Obawiał się, że jeżeli w porę się nie oddali, gotów

jeszcze popełnić szaleństwo.

Zapragnął nagle porwać Różę w objęcia i zawołać:

— Bądź moją, nie odchodź ode mnie!...

Dziewczyna patrzyła z przestrachem na jego dziwne zachowanie.

Werner, nie chcąc, aby wyczytała z jego twarzy wzruszenie, odwrócił

się do okna. Wreszcie, po dłuższej chwili, zdołał odzyskać

równowagę, powrócił do Róży i usiadł przy niej.

background image

— Pragnę za pani zaufanie odpłacić również zaufaniem — rzekł

— z kolei ja opowiem pani historię mego życia...

Spojrzała wyczekująco w jego twarz.

Zaczął jej opowiadać o swej smutnej, ciężkiej młodości, o

przedwcześnie zmarłej ukochanej matce. Wspomniał, że od czasu jej

śmierci nie zaznał pieszczoty ani starania, gdyż ojciec był twardym,

surowym człowiekiem, który ze względów pedagogicznych

wychowywał syna w atmosferze chłodu. Werner przemilczał lata

wojny, o których pragnął zapomnieć, opowiedział natomiast o swoich

studiach, o trudnych warunkach życiowych, o tym jak marzł i

głodował, jak otrzymał na koniec skromną posadę.

— A teraz otwierają się przede mną nowe horyzonty. Mam

trudne zadanie, lecz będę walczył i muszę zwyciężyć. Niestety, w

walce tej muszę pozostać sam — zakończył swą opowieść ochrypłym

głosem.

Podniósł głowę i obrzucił Różę spojrzeniem, które poruszyło

wszystkie tkliwe struny w jej duszy. Ogarnął ją nagle dziwny smutek.

Wyciągnęła rękę do Wernera i rzekła:

— Życzę panu, aby pan zwyciężył. Pragnę, aby spełniły się

pańskie marzenia, aby pan osiągnął swój cel...

Ujął delikatnie jej białą, wypieszczoną dłoń.

— Dzięki, serdeczne dzięki. Przeznaczeniem naszym było się

spotkać, tu, na tym okręcie. Jesteśmy oboje dwojgiem samotnych

ludzi, którzy dotychczas nie zaznali jeszcze wiele szczęścia w życiu.

Niech mi pani wierzy, że nigdy, nigdy nie zapomnę naszego spotkania

background image

i że nigdy jeszcze nie odczuwałem tak boleśnie swego ubóstwa, jak

obecnie. Jeżeli mam jakieś życzenie, to tylko to, aby raz jeszcze

spotkać panią na drodze swego życia, wtedy, gdy będę już u celu...

Podniósł do ust jej drżącą rączkę, którą szybko cofnęła. W tej

samej chwili przeszła obok młodej pary pani Petri, lecz na szczęście

nie dostrzegła niczego.

Prysnął czar owej cichej godziny. Róża podniosła się z miejsca i,

patrząc smutnymi oczyma na Wernera, powiedziała:

— Muszę teraz odszukać pannę Preller, miałyśmy razem napić

się herbaty.

— Nie będę pani zatrzymywał, lecz spodziewam się, że się

potem zobaczymy. Rozmowa z panią sprawia mi tyle radości...

Róża wzięła książkę, skinęła głową i wyszła. Ścigał ją przez

chwilę spojrzeniem. Wyglądała jak młoda królowa, stąpała dumna,

wyprostowana, a każdy jej ruch pełen był nieopisanego wdzięku. A

jednak była tylko biedną, samotną sierotą, liściem z drzewa

oderwanym, którym wiatr pomiata. Ach, jakże pragnął porwać ją w

objęcia, czuwać nad nią, strzec jej przed troską i poniewierką.

Dręczyła go myśl, że na razie nie może nic uczynić dla Róży.

Zadowolony był jednak, że wyznał jej prawdę i powiedział, iż w

ciągłej walce o byt musi pozostać sam. Zdawało mu się, że jest Róży

winien to wyznanie, gdy zauważył od dawna, że dziewczyna nie była

względem niego obojętna.

Podniósł się z wolna i przeszedł do jadalni na herbatę. Kapela

okrętowa wygrywała właśnie melodię ze „Studenta-żebraka":

background image

— Lecz o jedno proszę ciebie, kochaj mnie, kochaj mnie...

Słowa te wydawały się Wernerowi w jego obecnym nastroju

gorzką ironią. Tak, tak, tak! Kochał Różę Rietberg całym sercem, całą

duszą, pragnął jej każdą kroplą krwi... Myśl o tym, że nie może jej

teraz stworzyć spokojnego ogniska domowego, że nie może jej

otoczyć miłością i opieką, raniła go boleśnie. Własna bezsilność

sprawiała mu niewysłowione katusze. Nie ma bowiem nic gorszego

dla mężczyzny, jak nieubłagana świadomość, że nie może być ostoją i

oparciem dla ukochanej kobiety.

Róża weszła do kajuty, gdzie zastała Martę Preller zajętą

przyszywaniem białego kołnierzyka do jakiejś skromnej sukienki,

której pragnęła widocznie nadać odświętny wygląd. Róża zmusiła się

do swobodnego, lekkiego tonu.

— No i co, panno Marto, wytańczyła się pani za wszystkie

czasy?

Marta skrzywiła się.

— Można wytrzymać. Weisskant nie jest dobrym tancerzem,

ciągle mi deptał po nogach. U nas miałam zawsze lepszych tancerzy,

ale co robić. Wybór jest niewielki, trzeba Bogu dziękować, że się w

ogóle znalazło jakiegoś faceta.

— Ale bawiła się pani dobrze? Słyszałam kilka razy, jak się pani

śmiała.

— No, pewno. Ten Weisskant to okropny kawalarz, czasami się

oboje zaśmiewamy. Nie możemy przecież gadać o takich mądrych

rzeczach, jak pani ze swoim inżynierem. O Boże, podziwiam zawsze,

background image

jak pani może to wytrzymać! Weisskant jest bardzo wesoły, w ogóle

byczy facet, szkoda tylko, że leci na bogaty ożenek. Ano, trudno,

trzeba być rozsądną...

I Marta Preller zanuciła wesoło:

— Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma...

Róża zaś przeglądała się w małym lustereczku i poprawiała sobie

włosy, myślała o tym, że Marta ma słuszność i że należy być

rozsądną. Ach, gdyby to było takie łatwe! Czyż można od razu wyrzec

się słodkiego uczucia, jakie nią zawładnęło?

Westchnęła. Marta spojrzała na swoją towarzyszkę i zaśmiała się.

— O Boże, a to co było?

— Co takiego? — spytała Róża, mocno zmieszana.

— Ano, to westchnienie. Oj, panno Różo, niech pani uważa.

Jeszcze się pani na śmierć zakocha w tym swoim inżynierze. On

pewno także leci na posag i z pewnością puści panią kantem... Potem

będzie panią serce bolało i tyle.

Róża uśmiechnęła się z przymusem.

— Niech się pani nie lęka. Wzdychałam z innego powodu,

panno Marto.

— W ogóle nie powinna panna Róża wzdychać. Albo to nam tu

źle? Żyjemy sobie, jak u Pana Boga za piecem, usługują nam jakby

jakimś hrabinom, teraz idziemy sobie na herbatkę, przebieramy się...

Kto by mi to przepowiedział miesiąc temu, tego bym wyśmiała. Pani

przywykła do zbytku, dlatego to nie robi na pani wrażenia, ale ja, to

jakbym się na nowo urodziła... Każdej chwili mi szkoda i dlatego nie

background image

będę sobie psuła krwi, choć spotkałam tego Weisskanta, co szuka

bogatej... Przecież na tym okręcie jest zupełnie jak w bajce. Siada się,

przynoszą nam pod nos najlepsze kąski, nie potrzebujemy nawet

palcem ruszyć... Ja to się czasem aż szczypię w ramię, bo mi się zdaje,

że to wszystko sen... Już niech tam potem nasza stara morduje nas

choćby przez cztery tygodnie. Ja nawet gęby nie otworzę, jestem

jej wdzięczna za tę podróż na okręcie.

Róża spojrzała z uśmiechem w rozpromienioną twarz Marty.

— Cieszę się, że to wszystko sprawia pani tyle przyjemności,

panno Marto.

— A pani się może tu źle czuje? Co prawda, to pani pamięta

lepsze czasy, przyzwyczajona pani do zbytków. A swoją drogą, to

morowa z pani dziewczyna. Przecież wiadomo, że pani z innej gliny

ulepiona, a jednak wcale pani nosa nie zadziera. Te biuralistki, to by

mogły sobie wziąć przykład. Przechodzą obok mnie i ani spojrzą.

Jakbym była zapowietrzona. A przecież pani jest prawdziwie wielką

panią, a nawet u naszych nowych państwa dostaje pani całkiem inną

służbę niż ja, ale się pani nie stawia. Okrutnie panią lubię, panno

Różo.

Róża serdecznie uścisnęła jej rękę.

— Ja również bardzo panią polubiłam. Pani dobry humor dodaje

mi otuchy, nabieram jakoś chęci do życia... Bez pani byłoby mi

bardzo źle i smutno...

— Doprawdy? Cieszę się z tego. Pani pewno już dużo przeszła w

życiu?

background image

— Właściwie nie miałam specjalnie ciężkiego życia. Straciłam

wprawdzie rodziców i cały majątek, lecz poza tym...

Róża urwała. Wydawało się jej nagle, że wszystkie straty, które

poniosła dotychczas, są niczym w porównaniu z najcięższym

przejściem, jakie ją czekało — z rozłąką z Wernerem Wendlandem.

Marta popatrzyła badawczo na swoją towarzyszkę.

— A mnie to się zawsze zdaje, że panią musiało spotkać jakieś

nieszczęście. Zawsze pani taka jakaś smutna, cicha...

— To się pani tylko zdaje, gdyż z natury nie jestem wesoła. Nie

mam, niestety, tak pogodnego usposobienia jak pani. Nieraz złoszczę

się na siebie samą, chciałabym także pośmiać się, pożartować, lecz nie

umiem. A przecież byłam niezmiernie żywym, wesołym dzieckiem...

— Ej, myślę, że się pani jeszcze rozrusza. Już ja pannę Różę

rozweselę. Ale teraz chodźmy wreszcie na tę herbatę, bo nam jeszcze

sprzątną sprzed nosa wszystkie najlepsze kąski. Ja się już cieszę, że

będę jadła dobry podwieczorek. Karmią nas tu doskonale, to trzeba

przyznać, ale ja na tym okręcie jestem wiecznie głodna.

— Morskie powietrze pobudza apetyt.

Dziewczęta zeszły do sali jadalnej i zasiadły do stołu. Marta

zaopatrywała się obficie w „smaczne kąski", łając Różę, że za mało

sobie nabiera. Położyła na talerz swej towarzyszki dużą porcję

przysmaków, mówiąc:

— Tutaj trzeba jeść, a nie dbać o szczupłą figurę. Musimy

przecież nabrać sił do roboty.

background image

Róża jadła posłusznie wszystko, co Marta nakładała jej na talerz.

Była młoda, zdrowa, a morskie powietrze dodawało jej apetytu. Gdy

dziewczęta siedziały przy herbacie, podeszła do nich nagle pani Petri:

— Co słychać? — spytała z udaną życzliwością. — Czy panie

mają wszystko, czego potrzeba?

— Dziękujemy, pani — odparła Róża, podnosząc się z miejsca.

Marta nie wstała, lecz spokojnie spożywała podwieczorek.

— Mówiłam pannie Róży, żeby jadła porządnie, bo nie będzie

miała siły do roboty. Przecież pani woli mieć wytrwałe, mocne

pracownice — oświadczyła spokojnie.

Pani Petri obrzuciła dziwnym spojrzeniem obie dziewczyny.

— Ma się rozumieć. Niech panie sobie nie żałują — rzekła.

— A widzi pani, panno Różo! — zawołała Marta.

Pani Petri zwróciła się teraz do Róży i rzekła z powagą:

— Widziałam panią już kilka razy w towarzystwie pewnego

młodzieńca, który jest pani sąsiadem przy stole. Co to za jeden?

Róża zarumieniła się.

— Jest to młody inżynier, który udaje się do Rosario, aby objąć

posadę. Rozmawiamy od czasu do czasu...

Pani Petri spojrzała badawczo na Różę.

— Jeżeli sprawa przedstawia się rzeczywiście tak niewinnie, to

niepotrzebnie pani się rumieni. Nie mam nic przeciwko temu, żeby się

pani zabawiła, proszę go tylko nie dopuszczać do żadnych poufałości.

Wobec nieznajomych należy zachować ostrożność, a młoda

dziewczyna powinna dbać o opinię.

background image

Róża wyprostowała się dumnie.

— Pamiętam o tym, proszę pani. Zachowanie inżyniera

Wendlanda jest bez zarzutu. Drogi nasze rozejdą się, gdy okręt

zawinie do Buenos Aires — powiedziała spokojnie.

Pani Petri skinęła głową.

— Tym lepiej, ja chciałam pani tylko dać dobrą radę. Takie

znajomości zawarte w podróży nigdy nie trwają długo. Pani, panno

Marto, powinna to sobie także zapamiętać. Widzę, że i pani znalazła

wielbiciela.

Marta była tak oburzona, że zapomniała włożyć do ust kęsa

ciastka.

— Iii, to przecież nic poważnego, proszę pani. Ten facet szuka

bogatej żony, nie trzeba mu dziewczyny, biednej jak mysz kościelna.

Ale chyba wolno mi trochę poflirtować? Przecież i te biuralistki, mają

swoich znajomych, z którymi wciąż przebywają — oświadczyła,

gotowa do dalszej ostrej wymiany słów.

— Nikt pani nie wzbrania zabawy. Używajcie rozrywek, moje

panienki, zanim spadną na was poważne obowiązki. A przede

wszystkim nie zapominajcie o tym, że wasz kontrakt upływa dopiero

po trzech latach. Nie możemy przecież za darmo ponosić tak wielkich

kosztów podróży...

— Pewnie, pewnie — przyświadczyła Marta — mówiłam to już

nawet pannie Róży. Niech się pani nie boi, odpracujemy wszystko...

Pani Petri uśmiechnęła się bardzo uprzejmie.

background image

— Cieszy mnie, że z was takie rozsądne osóbki. A teraz muszę

odejść...

I z tymi słowy oddaliła się, a Marta posłała za nią oburzone

spojrzenie.

— Widzi pani, panno Różo, jak się ta stara zaczyna już do nas

wtrącać. Nie ma co gadać, utarła nam nosa. Jak się to ona boi,

żebyśmy jej przypadkiem nie uciekły. Nie bój się, paniusiu, nie bój,

nie czmychniemy. Nie przepadnie ci twoja forsa za drogę. Swoją

drogą, to tam musi być wielki brak służby, bo by inaczej nie wybuliła

za nas takiej kupy pieniędzy.

Róża cichutko westchnęła.

— Ja sama zastanawiałam się nad tym, że państwo Petri wydają

na nas tyle pieniędzy...

— No, o to niech pani sobie nie suszy głowy. Niech się starzy

martwią, to ich interes... Pewno im się opłaca, a zresztą naharujemy

się jeszcze dosyć. Zobaczy pani...

I Marta kazała stewardowi podać sobie jeszcze filiżankę herbaty,

po czym nałożyła na talerzyk świeżą porcję ciastek. Chciała również

dołożyć Róży, lecz ta nie zgodziła się na to. Pod wpływem słów pani

Petri przeszedł jej apetyt. Wrażliwa, delikatna dziewczyna odczuła to

napomnienie jak obelgę. Była wprawdzie z natury cicha i uległa, lecz

uważała, że pani Petri nie ma prawa wtrącać się do jej prywatnych

spraw.

Po chwili uspokoiła się trochę i zaczęła obwiniać się o

niewdzięczność. Pani Petri miała prawdopodobnie najlepsze zamiary,

background image

a choć ton był niewłaściwy, to jednak nie chciała z pewnością

wyrządzić przykrości ani jej, ani Marcie.

Róża odzyskała spokój, lecz wspomnienie słów pani Petri, tkwiło

niby cierń w jej duszy. Zdawała sobie sprawę, że na posadzie będzie

zupełnie zależna od swojej chlebodawczyni i będzie musiała znosić

niejedną przykrość. Zaczęła sobie perswadować, że ciotka i wuj

byliby w takim wypadku użyli znacznie ostrzejszych słów, lecz te

perswazje nie pomogły.

Róża nie mogła otrząsnąć się z niemiłego wrażenia.

Od tygodni już parowiec płynął przez morze, a nawet przebył już

zwrotnik. Za kilka dni miał już zawinąć do portu. Gdy okręt

przepłynął strefę zwrotnikową, wystąpiła na morzu gwałtowna burza.

Wiele osób cierpiało na morską chorobę, między innymi również i

biedna Marta. Róża nie zachorowała i prawie cały dzień spędzała na

świeżym powietrzu w towarzystwie Wernera.

Werner cieszył się, że Róża tak dobrze znosi podróż. Miłość jego

wzrastała z dnia na dzień. Teraz już postanowił, że nie zrezygnuje ze

wspólnej przyszłości z ukochaną dziewczyną. Gdyby tylko zechciała

poczekać na niego kilka lat — a był pewny, że Róża się na to zgodzi

— wówczas będzie jej mógł stworzyć skromne, lecz dostatnie życie

przy swoim boku. A gdyby mógł sprzedać swój wynalazek, wtedy...

Werner nie chciał się zbyt daleko posuwać w swych marzeniach.

Powstrzymywał się, aby nie wyznać Róży swych najtajniejszych

uczuć. Uważał, że nie powinien jeszcze mówić z nią o tym, aby nie

czuła się z nim związana. Póki nie miał pewności, że uda mu siej

background image

stworzyć jej odpowiednie -warunki, poty nie chciał jej przykuwać do

siebie.

Werner pocieszał się myślą, że odległość między Buenos Aires i

Rosario jest niewielka; postanowił więc, że o ile nie będzie mógł

znieść tak długiej rozłąki, wówczas odwiedzi Różę.

Podczas burzliwych dni Werner widywał rzadziej Różę, która

musiała zająć się chorą Martą. Wesoła i rezolutna dziewczyna straciła

wskutek choroby zwykłą pogodę ducha, a odwaga opuściła ją

zupełnie. Wołała co chwila, że pragnie umrzeć i tylko obecność Róży

dodawała jej sił. Róża nie zapomniała o tym, że Marta pomagała jej

znieść niejedną ciężką chwilę, toteż opiekowała się nią, starając się

uspokoić swoją towarzyszkę.

Gdy Marta zaczęła powoli przychodzić do siebie, Róża

przekomarzała się z nią, a niekiedy udawało się jej nawet wywołać

uśmiech na ustach chorej. Biedna Marta zapewniała wciąż Różę, że

nigdy w życiu nie zapomni jej dobroci.

Wreszcie po trzech dniach burza minęła, a Marta zupełnie

odzyskała zdrowie, humor i apetyt. Jadła teraz za dwie osoby, aby jak

mówiła, powetować sobie czas stracony. Róża mogła teraz znowu

przebywać częściej w towarzystwie Wernera, a oboje starali się jak

najlepiej wykorzystać każdy dzień wspólnej podróży.

Nie rozstawali się prawie, lecz nikt nie zwracał na to uwagi;

wszyscy pasażerowie zdołali już porobić znajomości, nawiązało się

mnóstwo przelotnych flirtów, każdy podróżny był wyłącznie sobą

zajęty, więc też nikt nie przeszkadzał młodej parze.

background image

Wreszcie nadszedł ostatni dzień podróży. Nazajutrz rano parowiec

miał wpłynąć na wody Rio de la Pląta i zarzucić kotwicę w

Montevideo, skąd już tylko kilka godzin drogi dzieliło go od

ostatecznego celu podróży — od Buenos Aires.

Werner i Róża siedzieli na pokładzie. Słońce mocno

przygrzewało, więc przesunęli swoje leżaki w cień, izolując się w ten

sposób od reszty pasażerów. W ciągu ostatnich tygodni mówili ze

sobą wyłącznie po francusku lub po angielsku, aby nabrać wprawy.

Werner władał dobrze tymi dwoma językami. Róża jednak nie

poprzestawała na tym, lecz podczas podróży udzielała mu również

lekcji hiszpańskiego. Był jej za to ogromnie wdzięczny, gdyż

pojmował, że język ten może mu się w przyszłości bardzo przydać.

Nazajutrz po dniu, w którym Werner Wendland zauważył, że

Róża czyta w oryginale dzieło Calderona „Książę Niezłomny", doszło

między nimi do następującej rozmowy.

— Przypuszczam, panie inżynierze — mówiła Róża — że w

firmie „Argro" będzie pan musiał porozumiewać się z tamtejszymi

robotnikami. Jakże pan sobie da radę, nie znając miejscowego języka?

— Sam już o tym myślałem. Firmę tę założył nasz rodak, a

prowadzi ją wdowa po nim. Pracuje tam wielu Niemców, Anglików,

no i oczywiście także wielu Hiszpanów. Powiedziano mi jednak, że

znając język niemiecki i angielski, będę sobie doskonale mógł dać

radę. Mimo to, zamierzam natychmiast po przybyciu na miejsce,

rozpocząć naukę języka hiszpańskiego, aby przynajmniej móc się nim

porozumiewać.

background image

Róża podniosła oczy na mówiącego.

— A co by pan sądził o tym, żeby skorzystać z wolnego czasu na

okręcie i zaraz rozpocząć naukę? Ja sama chętnie udzielałabym panu

początków języka hiszpańskiego.

Oczy Wernera zabłysły radością.

— Czy doprawdy chciałaby się pani tego podjąć? — zapytał.

— Ależ bardzo chętnie! Moglibyśmy codziennie godzinkę

popracować, a ja przy tych lekcjach sama nabrałabym pewnej wprawy

— odparła Róża.

Od tego dnia oboje zabrali się z zapałem do nauki. Róża okazała

się przy tym ogromnie sumienną i gorliwą nauczycielką. Werner zaś

jeszcze gorliwszym od niej uczniem. Wprawdzie podczas tych lekcji,

nieraz spoglądał zbyt głęboko w oczy Róży, lecz mimo to po pewnym

czasie zrobił znaczne postępy w hiszpańskim.

Dziś również odbyła się jedna z tych lekcji, lecz oboje byli

wyjątkowo roztargnieni, gdyż myśleli bezustannie o nadchodzącej,

bliskiej już godzinie rozstania. Podczas długich tygodni podróży,

spędzając ze sobą całe dnie, poznali się lepiej, niż inni ludzie w

przeciągu całych lat. Jedno czytało w duszy drugiego, znali dokładnie

nawzajem wszystkie swoje właściwości charakteru; Werner nie miał

nikogo, kto by mu był droższy od Róży, a młoda dziewczyna

odwzajemniała te uczucie. Oboje drżeli, myśląc o bliskiej chwili

rozłąki.

Zamilkli nagle, nie mając odwagi spojrzeć sobie w oczy.

Wreszcie Werner zapanował nad smutkiem i rzekł mocnym głosem:

background image

— Będziemy pisywali do siebie, panno Różo. Spodziewam się,

wkrótce otrzymam list od pani.

Róża starała się również pohamować wzruszenie.

— Napiszę do pana z pewnością, proszę mi tylko podać swój

adres.

— Wystarczy jeżeli pani napisze do mnie pod adresem firmy

„Argro" w Rosario. Niech mi pani jednak także zostawi swój adres.

Spojrzała na niego trochę zmieszana.

— Niestety, nie mogę tego zrobić, gdyż nie wiem, gdzie będę

mieszkała. Państwo Petri nie podali mi ani swojego adresu, ani też

adresu swojej matki.

— Więc niech się pani o to dowie, zanim się rozstaniemy.

— Nie chciałabym zwracać się w tej sprawie do pani Petri która

by się od razu domyśliła, że pragnę panu podać adres. Obawiam się,

że sobie pozwoli znowu na jakieś nietaktowne uwagi...

— W takim razie musi mi pani, natychmiast po przybyciu na

miejsce, przesłać listownie swój adres. Dręczy mnie ogromnie myśl o

tym, że mamy się rozstać, a ja nie będę wiedział, gdzie się pani

znajduje.

Zarumieniła się mocno, lecz panując nad wzruszeniem, odparła:

— Postaram się jak najprędzej przesłać panu wiadomość, o ile

tylko starczy mi czasu na pisanie listów. Na początku będę zapewne

zajęta, lecz skorzystam z pierwszej wolnej chwili i napiszę do pana.

— Niech mi pani solennie przyrzeknie, że dotrzyma pani tej

obietnicy — nalegał.

background image

— Daję panu słowo — szepnęła.

Szybkim ruchem podniósł do ust jej dłoń.

— Dziękuję pani.

Zmieszana, wyciągnęła rękę z jego dłoni, po czym, pragnąc

odzyskać równowagę, zmusiła się do żartobliwego tonu.

— Zdaje się, że tylko pasażerki pierwszej klasy całuje się po

rękach — rzekła.

Na twarzy Wernera odmalował się wyraz wielkiej powagi.

— Pani zawsze będzie się zaliczała do pierwszej klasy

towarzyskiej, bez względu na miejsce, w którym się pani znajdzie. A

teraz proszę, żeby mi pani przyrzekła jeszcze jedno...

— Słucham pana...

— Otóż, gdyby pani przypadkiem potrzebowała pomocy lub

opieki, proszę mnie natychmiast wezwać do siebie.

Róża odgarnęła włosy z czoła.

— Mam nadzieję, że jakoś sama dam sobie radę. Gdybym jednak

naprawdę potrzebowała kiedykolwiek pomocy, a ciotka moja nie

chciała lub nie mogła się mną zająć, wtedy... tak, wtedy z całym

zaufaniem zwrócę się do pana.

— A jeżeli pani zmieni miejsce pobytu, to zawiadomi mnie pani

także. Czy mogę na to liczyć?

— Przyrzekam to panu.

— Dzięki, serdeczne dzięki.

— Niech mi pan nie dziękuje. Nikt jeszcze nie okazał mi tyle

dobroci, co pan. Tego nie zapomnę nigdy w życiu.

background image

— To dobrze, bo w ten sposób pani będzie o mnie pamiętała.

Myśl o tym pociesza mnie trochę. Szkoda, że jutro już kończy się

nasza piękna podróż. Jeszcze tylko jutrzejszy dzień spędzimy razem,

potem się rozstaniemy. Nie umiem pani powiedzieć, jak mi ciężko na

sercu... jak mi smutno, że zostawiam panią, samą jedną w tym

nieznanym kraju. Brak mi słów, nie potrafię określić, jak bardzo gnębi

mnie myśl o bliskim rozstaniu. Pragnąłbym pani w ogóle powiedzieć

tak wiele, a niestety, nie mogę tego uczynić. Jestem ubogim,

samotnym człowiekiem, który nie ma własnego domu. Inaczej...

inaczej, Różo, nigdy bym nie pozwolił ci odejść...

Gdy wymawiał te ostatnie słowa, głos jego drżał ze wzruszenia.

Różę przeszedł dreszcz. Wyczuła tłumioną namiętność, jaka biła z

tych wyrazów. Chciała coś odpowiedzieć, lecz nie była zdolna

wykrztusić ani słowa. Coś ją ściskało za gardło, dygotała. Zacisnęła

kurczowo ręce, starając się ukryć łzy, które nabiegały do oczu.

— Teraz pani się gniewa, że nie umiałem się opanować — rzekł

ze smutkiem.

— Gniewać się? Cóż znowu? Nikt jeszcze nie przemawiał do

mnie tak czule, tak serdecznie, jak pan. Pragnę wyryć w pamięci

każde słowo pana, aby je móc jak najczęściej wspominać.

Rozstaniemy się jutro i, kto wie, czy się jeszcze zobaczymy, lecz

wspomnienie tej podróży będzie opromieniać zawsze moje życie —

odparła dziewczyna drżącym głosem.

Ujął jej dłoń i przycisnął ją do swego czoła.

background image

— Różo! Słodka moja Różyczko, zobaczymy się z pewnością,

musimy się zobaczyć!

Opuściła głowę, uginając się jakby przed potęgą uczucia, jakie

biło z jego słów. Po raz pierwszy przemawiał do niej w ten sposób,

lecz nie wzbraniała mu tego. Werner podniósł oczy i spojrzał na Różę,

wyczuł, że i ona go kocha, że marzy o tym, aby ciałem i duszą należeć

do niego. Ach, jakże pragnął ująć jej rękę i powiedzieć:

— Pójdziemy jedną drogą, moja słodka Różyczko, nie opuszczę

cię nigdy, kocham cię nad życie...

Potem jednak rozsądek wziął w nim górę. Zaczął sobie tłumaczyć,

że wyrządziłby Róży ogromną krzywdę, gdyby ją teraz poślubił, nie

mogąc zabezpieczyć jej bytu. Czekało go teraz w najbliższej

przyszłości życie pełne pracy i wyrzeczenia. Czy wolno mu było

skazywać Różę na to, aby dzieliła jego niepewny los? Nie, nigdy!

Toteż Werner opanował się ostatnim wysiłkiem i nie wypowiedział

swego najgorętszego życzenia.

Przez długą chwilę siedzieli, nie mówiąc ani słowa. Lecz to

milczenie pełne było najgorętszych wyznań miłosnych, pełne

najsłodszych pieszczot. Róża wiedziała, że młodzieniec, do którego

wznosiła ufnie wzrok, jak do jakiejś wyższej istoty, całym sercem ją

kocha. Rozumiała, że tylko dlatego nie wyznaje on jej swej miłości,

bo nie chce, aby dzieliła jego ciężkie życie. Ach, jakże chętnie

poszłaby z nim na głód, nędzę i poniewierkę, żeby tylko wolno jej

było przebywać wciąż z nim razem. Nie chciała jednak utrudniać mu

smutnej godziny rozstania, więc milczała.

background image

Wreszcie zmusiła się do uśmiechu i rzekła:

— Może byśmy powrócili teraz do naszej lekcji hiszpańskiego?

Werner, który ochłonął już ze wzruszenia, odparł:

— Dobrze, jeżeli pani sobie tego życzy. Jaka pani dobra, że mi

pani poświęca tyle czasu...

— Mój pilny uczeń sprawia mi wiele pociechy — rzekła

dziewczyna.

Oboje powrócili do przerwanej nauki i przez godzinę jeszcze

rozmawiali dla wprawy po hiszpańsku.

Tego dnia nie rozłączali się ani na chwilę, zdawało się, że szkoda

im każdej minuty. Róża pozwoliła, aby ją Werner sfotografował.

Zrobił więc kilka zdjęć. Potem ofiarował jej swoją fotografię zrobioną

na krótko przed wyjazdem, do paszportu. Róża była wzruszona, biorąc

ją do rąk. Byłaby najchętniej przycisnęła do serca podobiznę

ukochanego, lecz nie chcąc tak jawnie okazywać swoich uczuć,

schowała ją do torebki. Wydało się jej, że teraz, gdy posiada jego

fotografię, nie będzie się już czuła tak samotna i opuszczona, jak

dotychczas.

Werner zaczął opowiadać o swoich planach na przyszłość, przy

czym wspomniał także o swoim wynalazku, który zamierzał sprzedać

firmie „Argro".

— Być może, iż firma „Argro" nabędzie mój wynalazek. Jeżeli mi

się poszczęści, będę mógł znacznie prędzej zdobyć pozycję. Nie chcę

się jednak łudzić nadzieją, która może nigdy się nie spełni. Od czasu,

gdym poznał panią, myślę jedynie o urzeczywistnieniu pewnego

background image

marzenia, lecz nie chcę jeszcze mówić o tym... Obawiam się

rozczarowania... Czasami zdaje mi się, że mógłbym ruszyć z posad

ziemię, byle tylko jak najprędzej mieć panią przy sobie... Wiem

jednak, że człowiek jest bezsilny wobec przeznaczenia i dlatego nie

chcę, abyśmy oboje łudzili się nadziejami, które może nigdy się nie

ziszczą...

Podniosła na niego oczy, wilgotne od łez.

— O, proszę, niech pan dalej snuje przede mną marzenia o

przyszłości. Niech mi pan nie odbiera tej radości. To takie szczęście,

gdy świta nam płomyk nadziei, choćby nawet potem wszystko

obróciło się w niwecz. Czy nadzieja nie bywa niekiedy piękniejszą od

jej spełnienia?

Słysząc te słowa, Werner nie mógł dłużej pohamować swoich

uczuć. Ujął ręce Róży i rzekł:

— Różo, wszak pani wie o czym ja marzę, w czym pokładam

najpiękniejsze nadzieje? Och, Różo, powiedz mi, że wiesz o tym...

— Tak, wiem i taka jestem szczęśliwa, choć nie wierzę by te

marzenia miały się kiedykolwiek spełnić.

Zacisnął kurczowo palce wokoło jej dłoni.

— Słodka moja Różyczko, och, gdybym mógł otoczyć cię opieką

i staraniem — zawołał stłumionym głosem, po czym puścił jej rękę,

zerwał się z miejsca i zaczął wielkimi krokami przechadzać się po

pokładzie.

background image

Doznawał przy tym wrażenia, że powinien w tej chwili uciec na

koniec świata, aby móc zapanować nad sobą. Zacisnął mocno wargi,

twarz jego wyglądała, jakby wyciosana z kamienia.

Patrzyła na niego oczyma, zamglonymi od łez. Ogarniała

spojrzeniem jego wysoką barczystą postać, jego surową twarz o

grubych rysach, jakby pragnąc na zawsze zatrzymać ten obraz w

pamięci. Wiedziała, dlaczego się w tej chwili oddalił, pojmowała jego

niepokój. Zacisnęła kurczowo ręce, wstrzymując z wysiłkiem okrzyk,

który cisnął się jej na usta. Pragnęła zapłakać z rozpaczy, a zarazem ze

szczęścia, czuła bowiem, jak bardzo Werner ją kocha.

Młody inżynier po chwili znowu zajął miejsce obok Róży i zaczął

z nią, na pozór spokojnie rozmawiać. Po kilku minutach przeszła obok

nich Marta Preller i zawołała:

— Czas na obiad, panno Różo!

— Do widzenia, panie inżynierze, zobaczymy się przy stole.

— Do widzenia, panno Różo.

Róża dogoniła Martę, po czym dziewczęta poszły razem do

kabiny. Marta, poprawiając włosy, wzdychała ciężko.

— Oj, panno Różo, kończy się nasze luksusowe życie. Jutro o tej

porze będziemy już w tym Buenos Aires. Żeby chociaż nazwa tego

miasta nie była taka trudna do wymówienia. Nie rozumiem w ogóle,

dlaczego składa się ono z dwóch słów, jednego przecież także byłoby

dosyć. Nie wyobrażam sobie, żeby to miasto było większe niż Berlin,

po co się więc tak dziwnie nazywa? Niechby sobie nazywało się tylko

Buenos, toby mi zupełnie wystarczało.

background image

— Ale nie miałoby sensu. Buenos Aires oznacza „dobre

powietrze". A miasto tak się nazywa, bo powietrze jest tam podobno

wyjątkowo czyste i zdrowe.

— O Boże, skąd pani tak wszystko wie? Od pani to się człowiek

niejednego nauczy. Proszę pani, a po jakiemu pani rozmawiała z

inżynierem? Bo coś mi się zdaje, że to był obcy język. A może się

przesłyszałam?

— Nie, nie przesłyszała się pani.

— A po jakiemu to było? — powtórzyła Marta pytanie.

— Nie wiem, czyśmy wtedy rozmawiali po francusku, po

angielsku, czy po hiszpańsku.

Marta Preller szeroko otworzyła oczy.

— To pani rozumie tyle języków?

— Znam dobrze francuski i angielski, mogę się jednakże także

porozumiewać językiem włoskim i hiszpańskim.

Marta klasnęła w dłonie.

— O Jezu, jaka pani uczona! I pani potrafi się w tych wszystkich

językach dogadać, tak jakby pani mówiła po naszemu?

— Oczywiście.

— Gdzież się pani tego nauczyła?

— Mój ojciec był profesorem, a języków obcych nauczyli mnie

rodzice. Gdy uczyć się od dziecka, wtedy nauka przychodzi z wielką

łatwością.

background image

— Ja to od razu wymiarkowałam, że pani jest prawdziwą damą.

Oj, żebym to ja tak potrafiła! Zagadałabym się na śmierć we

wszystkich językach po kolei!

Róża zaśmiała się.

— W takim razie lepiej, że ich pani nie zna. Szkoda byłoby

młodego życia...

Marta zaczęła się także śmiać, potem jednak spoważniała i rzekła

z ciężkim westchnieniem.

— Tak, tak, dziś jeszcze się śmiejemy, ale jutro spuścimy obie

nosy na kwintę.

— Dlaczego?

— No niech pani tylko nie udaje, bo rozumie pani dobrze, o co

chodzi. Przecie i pannie Róży będzie przykro rozstać się z panem

inżynierem. A cóż dopiero jemu? Jak on czasem na panią patrzy, to

człowieka aż ciarki przechodzą. A wie pani, panno Różo, że

Weisskant zakochał się we mnie po same uszy. Ciągle mi tylko stęka i

kwęka nad głową, aż słuchać nudno.

— A pani, panno Marto? Czy nie martwi panią ta rozłąka?

Marta odłożyła grzebień do szuflady, potem strzepnęła starannie

jakiś pyłek ze swej sukienki,, a wreszcie odparła:

— A co mi to pomoże? Jeżeli Weisskant koniecznie chce się

bogato ożenić, to niechże sobie teraz stęka i kwęka. Ale tacy już są

mężczyźni. Nie mają odwagi, żeby się ożenić z biedną dziewczyną, a

jak widzą, że ta dziewczyna nie płacze, nie lamentuje, to także mają

pretensję. Weisskant powiada, że ja nie mam serca i jest obrażony, że

background image

się mało martwię. Ale ja mu przecież nie pokażę, że mnie serce boli,

człowiek ma jeszcze swój honor. Jak szuka żony z posagiem, bo chce

sobie kupić folwark, to niech myśli o folwarku, a nie o mnie. Trudno,

ja posiadam tylko dwie ręce do roboty i drobne oszczędności, które

mu się na nic nie zdadzą.

Róża spoglądała ze współczuciem na Martę. Zaimponował jej taki

hart ducha, podziwiała Martę, która w ten sposób potrafiła znieść

zawód życiowy.

— Kto wie, panno Marto, może pan Weisskant jeszcze się

namyśli. Mam wrażenie, że człowiek ten naprawdę serdecznie

przywiązał się do pani. A przy tym, sądzę, że jest zamożny, skoro

może sobie pozwolić na taką kosztowną podróż.

— A pewno, że ma forsę, a jakże! Jest zarządzającym na wielkim

folwarku, gdzie prowadzi całe gospodarstwo mleczne; pobiera wysoką

pensję, ma własne mieszkanie i całkowite utrzymanie.

— Szkoda! Miałby dobrą żonę, gdyby się zdecydował ożenić z

panią. Może jednak sam przyjdzie jeszcze do tego...

— Powiedział, że mnie kiedyś odwiedzi w Buenos Aires. Bo z tej

jego posiadłości trzeba jechać aż dziewięć godzin koleją... Prosił,

żebym mu dała adres. A może pani wie, gdzie mieszka pani Petri, to

bym mu zaraz mogła powiedzieć, gdzie może do mnie pisywać...

— Nie znam także adresu, a nie chciałabym pytać pani Petri.

— Ma się rozumieć, że nie. Domyśliłaby się zaraz, co piszczy w

trawie. Ona się bardzo boi, że się będziemy chciały spotykać z

naszymi kawalerami. Już mi parę razy mówiła, żebym sobie nie

background image

zawracała głowy Weisskantem, bo w Argentynie mogę zrobić o wiele

lepszą partię. Jeżeli o mnie chodzi, to bym bardzo chętnie została

panią Weisskant. Ale nasza stara obawia się po prostu, że nie

wytrzymamy tych trzech lat, bo musimy przecież odpracować koszty

podróży. Rozumie pani?

— Rozumiem, rozumiem — odparła Róża z westchnieniem.

Marta nagle wybuchnęła głośnym śmiechem.

— Ale z nas głupie frajerki — oświadczyła — mężczyźni wcale

nie są warci, żeby się martwić o nich. Wszyscy są jednakowi, niech

mi pani wierzy. Ja już niejedno przeszłam w życiu i wiem, co mówię.

Ale pani to się pewnie jeszcze nigdy nie kochała?

— Nie — szepnęła cichutko Róża.

— Od razu to wymiarkowałam. Za pierwszym razem człowiek

najbardziej sobie wszystko bierze do serca, potem już idzie łatwiej. Za

drugim, trzecim razem, nabiera się rozumu. Nie można się tak

przejmować, grunt odżywiać się dobrze. Chodźmy więc już na obiad,

mam zamiar najeść się dziś za wszystkie czasy, bo jutro kończy się

nasze hrabiowskie życie. Kto wie, jakie dostaniemy utrzymanie u

matki pani Petri. Może nas tam będą karmić pieprzem tureckim, albo

hiszpańskim zielem...

Ta myśl znowu rozśmieszyła Martę. Odzyskała zwykły humor,

najwidoczniej nie była zbyt zakochana w panu Weisskancie. Jadła

obiad z wielkim apetytem, rozmawiając przy tym ze swoim sąsiadem,

który rzeczywiście wyglądał bardzo smętnie. Czuł się dotknięty

wesołością Marty i wpatrywał się z wahaniem w jej ładną, różową

background image

twarzyczkę, walcząc jakby z samym sobą. Zastanawiał się zapewne

nad tym, czy ma zrezygnować z własnego folwarku, czy też wyrzec

się ładnej, dzielnej i pracowitej dziewczyny. Marta jednak

zachowywała się z godnością i ani jednym słówkiem nie starała się

wpłynąć na jego postanowienie.

Okręt zatrzymał się w Montevideo, po czym wpłynął na wody Rio

de la Plata. Większość pasażerów znajdowała się w kajutach i

pakowała rzeczy. Róża załatwiła to już wczesnym rankiem, miała

więc teraz czas przypatrywać się potężnej rzece i spoglądać na jej

wybrzeża. Stojąc przy barierze, czekała z utęsknieniem na Wernera

Wendlanda. Nagle młody inżynier stanął przy jej boku.

— Oto kraina naszej przyszłości, panno Różo — rzekł ze

wzruszeniem.

Róża podniosła oczy.

— Dałby Bóg, żeby pan znalazł tu jasną, promienną przyszłość

— odparła serdecznie.

— Marzę o takiej przyszłości i wiem, jakby się ona przedstawiała.

Nie chcę jednak wyłącznie tylko marzyć, lecz będę się z całych sił

starał o to, aby moje najgorętsze pragnienie się ziściło. I wiem, czuję

to, że się ono spełnić musi. Niech mi pani życzy szczęścia, panno

Różo, wtedy wszystko się uda.

Podała mu rękę.

— Szczęść Boże w nowej ojczyźnie — szepnęła.

— Pragnę, żebyś w przyszłości podzieliła mój los, droga Różo.

Czy poczekasz, aż się spełni moje marzenie? Może to wprawdzie

background image

potrwać jakieś dwa, trzy lata; czy ten okres nie wydaje ci się zbyt

długi? Nie, nie odpowiadaj, nie chcę, abyś się wiązała słowem z takim

biedakiem jak ja... Pragnę jedynie, abyś wiedziała, że myślą będę

wciąż przy tobie, że będę usilnie pracował, aby jak najrychlej dojść do

celu... A celem moim jesteś ty... Muszę dążyć do chwili, kiedy

będziesz moją, kiedy będę ci mógł stworzyć odpowiednie warunki

życia. Musiałem ci to wyznać, lecz nie chcę, abyś na to dawała mi

odpowiedź...

Zamglone łzami oczy Róży zalśniły promiennym blaskiem.

— A jednak dam ci na to odpowiedź, Wernerze, lecz i ja nie

chcę, żebyś się czuł związany tą obietnicą. Dziękuję ci za to wyznanie

i będę czekała. Jeżeli naprawdę przeznaczona mi jest jakaś lepsza,

jaśniejsza przyszłość, to znajdę ją jedynie przy tobie. Wiem o tym, że

jeśli jej doczekam, to spotka mnie rzadkie, wyjątkowe szczęście, jakie

raz na sto lat trafia się ludziom...

Przycisnął czoło do jej chłodnej dłoni, którą oparła na barierze.

Potem podniósł głowę i ogarnął tkliwym spojrzeniem postać

dziewczyny.

— Różo, najdroższa, słodka, piękna Różyczko, więc chcesz

kwitnąć dla mnie? Dziękuję ci za te słowa, nie zapomnę ich nigdy,

będą mi dodawały sił i otuchy.

Przez chwilę stali w milczeniu, patrząc sobie w oczy, tak jakby

składając nawzajem uroczyste ślubowanie. Wreszcie Werner

zapanował nad wzruszeniem i zmuszając się do spokoju, rzekł na

pozór obojętnie:

background image

— Proszę nie zapomnieć, że mam jak najprędzej otrzymać

wiadomość od pani. Będziemy przecież korespondowali ze sobą, tak

jak mi pani przyrzekła?

— Obiecuję to panu.

— Nie będziemy się smucili i pożegnamy się już teraz. Nie, nie

pożegnamy się, lecz powiemy sobie „do widzenia". Być może, iż pani

chlebodawcy zażądają od pani w ostatniej chwili jakiejś usługi.

Spodziewam się, że nie każą pani zbyt ciężko pracować. Obawiam się

jedynie, że będą panią bardzo wyzyskiwać, bo prawdę mówiąc, ludzie

ci nie wywarli na mnie dobrego wrażenia.

— Mój kontrakt upływa dopiero po trzech latach. Jeżeli jednak

będę chciała po upływie tego czasu powrócić do kraju, wówczas

zostaną mi zapłacone koszta podróży.

— Po trzech latach? Z boską pomocą nie powróci pani już do

kraju, albo też nie powróci pani sama.

— Wszystko jest w ręku Boga.

W tej chwili zjawiła się nagle, jakby spod ziemi, pani Petri.

— Czy pani spakowała już swoje walizki, panno Różo?

— Tak, proszę pani.

— W takim razie, niech mi pani trochę pomoże. Proszę także

przywołać pannę Martę, niech przyjdzie razem z panią do mojej

kabiny.

Róża pożegnała Wernera milczącym uściskiem dłoni. Oboje byli

radzi, że zdążyli już poprzednio pożegnać się ze sobą. Od tej chwili

pani Petri nie spuszczała z oczu Róży i Marty. Musiały wciąż

background image

przebywać przy jej boku. Pani Petri manewrowała w ten sposób, że

Werner nie mógł ani na chwilę zbliżyć się do Róży.

Weisskant również nie miał sposobności, żeby zamienić kilka

słów z Martą. Okręt zarzucił kotwicę w Buenos Aires i dziewczęta nie

mogły się już pożegnać ze swymi wielbicielami.

Werner Wendland usiłował raz jeszcze podejść do Róży w chwili,

gdy pasażerowie opuszczali pokład parowca. Zamiary jego jednak

spełzły na niczym, gdyż pani Petri stała wciąż obok dziewcząt.

Młodzieniec pożegnał więc Różę ukłonem, przy czym młodzi ludzie

zamienili ze sobą spojrzenie, w którym malował się smutek.

Podczas lądowania zapanował taki zgiełk i ścisk, że rozłączyli się

ostatecznie i Werner mógł tylko z oddali śledzić wzrokiem smukłą

postać dziewczyny. Ogarnął go nagle jakiś dziwny lęk, jakby złe

przeczucie. Miał wrażenie, że Róży grozi niebezpieczeństwo.

Usiłował się przepchnąć przez tłum i dogonić Różę, chciał podążyć za

nią, żeby się dowiedzieć, gdzie będzie mieszkała. Gdy jednak

przedostał się przez ciżbę i wyszedł z przystani, nie dostrzegł nigdzie

Róży, która odjechała już samochodem.

Przystanął, rozglądając się wokoło, po czym doszedł do wniosku,

że teraz nic już nie poradzi. A ponieważ pragnął jak najprędzej

znaleźć się u celu podróży, przeto pojechał na dworzec, aby się

dowiedzieć, kiedy odchodzi najbliższy pociąg do Rosario. Otrzymał

odpowiedź, że nastąpi to za pół godziny. Wolał pojechać koleją niż

parowcem, gdyż droga krócej trwała, a najbliższy statek odpływał

dopiero nazajutrz rano. Postanowił więc, że natychmiast uda się do

background image

Rosario i że jutro już stawi się w firmie „Argro". Ożywiało go

pragnienie, aby jak najprędzej przystąpić do pracy.

W Buenos Aires nic go nie zatrzymywało. Nie miał ochoty

zwiedzać miasta; pomyślał, że może uczyni to kiedyś w przyszłości, w

towarzystwie Róży. Pocieszał się nadzieją, że ją wkrótce zobaczy.

Przykro mu było, że Róża zmuszona była pracować u obcych i że on

nie mógł temu zaradzić. Pragnął gorąco stworzyć dla niej dom i

otoczyć ją opieką i staraniem.

Myśli jego krążyły wciąż koło Róży. Niestety, nie wiedział wcale,

jak bardzo Róża potrzebowała w tej chwili jego opieki, inaczej nie

byłby z pewnością wyjechał do Rosario. Aczkolwiek państwo Petri

oraz ich znajomi nie wywarli na nim dobrego wrażenia, to jednak nie

wyobrażał sobie nawet w czyje ręce wpadła jego ukochana Róża.

Werner przyjechał do Rosario późnym wieczorem i przenocował

w małym, czyściutkim hoteliku. Nazajutrz wczesnym rankiem udał się

za miasto, gdzie nad brzegiem rzeki znajdowały się fabryki „Argro".

Było to olbrzymie przedsiębiorstwo, które ciągnęło się na ogromnej

przestrzeni. Przy bramie stał portier, który powiedział Wernerowi,

dokąd ma się udać. Budynek, zajmowany przez dyrekcję, znajdował

się w pobliżu bramy. Fabryka robiła wrażenie małego miasta. Teren

fabryczny przecinała rozgałęziona sieć szyn. Wszędzie panowała tu

atmosfera wytężonej pracy.

Werner ogarnął spojrzeniem liczne budynki i głęboko westchnął.

Zdawało się, że wita oczyma to miejsce, w którym miał odtąd

pracować. Przyglądał się z zaciekawieniem licznym budynkom,

background image

zastanawiając się nad tym, w którym z nich znajduje się jego przyszły

warsztat pracy.

Potem ruszył prędko w stronę domu, zajmowanego przez

dyrekcję. Był to wysoki, piękny gmach o szerokiej fasadzie. Gdy

Werner znalazł się w westibulu, podbiegł do niego natychmiast

woźny, którego zapytał o dyrektora Hartmanna.

— Proszę, niech pan inżynier pozwoli za mną — rzekł woźny —

pan dyrektor wie, że pan przyjechał, lecz nie spodziewał się pana

inżyniera tak wcześnie.

Wszedł z Wernerem do windy i zawiózł go na pierwsze piętro. Po

przybyciu na górę, woźny wprowadził Wernera do poczekalni,

prosząc, aby się chwilkę zatrzymał, po czym odszedł. Powrócił jednak

niebawem i zaprowadził Wernera do gabinetu dyrektora Hartmanna.

Dyrektor był człowiekiem sześćdziesięcioletnim, wysokim,

siwym o pięknej, szlachetnej twarzy. Siedział przy biurku, zagłębiony

w pracy, lecz na widok Wernera powstał z miejsca i z uprzejmym

uśmiechem wyciągnął rękę do młodego inżyniera.

— Witam pana, panie inżynierze — rzekł serdecznie —

przyjechał pan wcześniej, niż się tego spodziewałem.

Werner zdziwił się, że pan Hartmann, naczelny dyrektor firmy

„Argro" jest tak dokładnie poinformowany co do jego osoby. Nie

wiedział jeszcze, że w tym przedsiębiorstwie zwracano baczną uwagę

na wszystkich urzędników, z których każdy był małym kółeczkiem w

ogromnej, skomplikowanej maszynerii.

background image

Skłonił się uprzejmie przed tym starszym panem, który od

pierwszego wejrzenia wzbudził w nim uczucie sympatii i szacunku.

— Wylądowałem wczoraj w Buenos Aires, po czym niezwłocznie

udałem się koleją w dalszą drogę — wyjaśnił.

Po twarzy dyrektora przebiegł uśmiech.

— Jak to? Nie zwiedził pan Buenos Aires? Podobno można się

tam doskonale zabawić.

— Przybyłem, żeby pracować, a nie żeby się bawić — odparł

Werner z powagą.

Oczy dyrektora Hartmanna spoczęły z upodobaniem na twarzy

młodego inżyniera.

— Brawo, to mi się podoba! Zdaje się, że z łatwością dojdziemy

do porozumienia. Proszę, niech pan spocznie, pragnę omówić z panem

rozmaite sprawy, zanim obejmie pan swoje obowiązki.

Werner usiadł, a dyrektor Hartmann podszedł do telefonu i wydał

szybko kilka poleceń. Pan Hartmann już od trzydziestu lat mieszkał w

Argentynie, a od dwudziestu przeszło pracował w fabryce „Argro".

— Chciałbym panu powiedzieć kilka słów o naszej firmie —

zwrócił się do Wernera. — Ja zajmuję w niej stanowisko naczelnego

dyrektora. Oprócz mnie zarządza firmą jeszcze dwóch dyrektorów, z

których jeden jest Niemcem a drugi Anglikiem. Wśród urzędników i

inżynierów jest wielu naszych rodaków, poza tym pracuje także kilku

angielskich inżynierów, dwóch Szwedów i trzech Hiszpanów.

Firmę „Argro" założył w 1900 roku Jan Werth. Był to niemiecki

inżynier, który przybył do Argentyny, aby objąć posadę w jednej z

background image

większych fabryk tutejszych. Był on niezwykle inteligentnym i

przedsiębiorczym człowiekiem, toteż zorientował się szybko, że w

tym kraju brakuje wielkiej fabryki maszyn rolniczych. Potrafił

zainteresować swoim planem kilku finansistów i w ten sposób

powstała fabryka, która niezwykle szybko się rozwinęła i doszła do

najwyższego stanu rozkwitu.

Kierownictwo handlowe objęła małżonka Jana Wertha, kobieta o

nieprzeciętnym umyśle i zdolnościach. Przeżyła ona swego męża i po

dziś dzień jest główną akcjonariuszką naszego towarzystwa. Posiada

największą ilość głosów, a żadne posiedzenie nie odbywa się bez niej.

Będzie pan ją nieraz widywał, gdyż często udaje się na inspekcję i

obchodzi wszystkie warsztaty, kreślarnie i biura. Przed jej bacznym

okiem nie da się ukryć żaden błąd, żadne uchybienie.

Jest przy tym tak prosta i miła w obejściu, że nikt nie domyśliłby

się na pierwszy rzut oka, jaką jest dzielną i pracowitą osobą. Dba

ogromnie o cały personel i o robotników, zna doskonale tutejsze

stosunki. Każdy nowoprzybywający pracownik składa jej przede

wszystkim wizytę, taki już u nas panuje zwyczaj. Powinien pan potem

koniecznie ją odwiedzić. Czytała pańską ofertę i list polecający

profesora politechniki, ja sam dałem jej te papiery do przejrzenia. Gdy

spojrzała na pańską fotografię, dołączoną do oferty, rzekła z

uśmiechem:

— Tego sobie tutaj sprowadzimy, ten na pewno nam się przyda.

— Byłem zresztą tego samego zdania i spodziewam się, że pan

nie zawiedzie pokładanych w nim nadziei. Znam dobrze ludzi i czuję,

background image

że na panu można całkowicie polegać. To na razie wszystko. Gdzie

pan spędził noc dzisiejszą?

Cały sposób zachowania się dyrektora Hartmanna wzbudził w

Wernerze

ogromny

szacunek.

Jednocześnie

stwierdził

z

zadowoleniem,

że

w

firmie

„Argro"

umieją

uszanować

współpracowników. Wymienił nazwę hotelu, w którym przenocował,

a dyrektor skinął głową.

— Dobrze, wydam zatem polecenie, żeby przyniesiono tu pańskie

walizy. Nasi nieżonaci inżynierowie i urzędnicy mieszkają w tym

budynku naprzeciwko, w tak zwanym „Domu Inżynierów". Pani

Werth posiada wyjątkowe zdolności organizacyjne. Każdy z panów

otrzymuje dwa pokoje do swego użytku, poza tym w domu znajdują

się jeszcze wspólne pomieszczenia: jadalnia, biblioteka, palarnia, z

których wszyscy korzystają.

Kuchnia znajduje się w suterenach. Gotuje się tam dla wszystkich

nieżonatych panów, a podobno posiłki są bardzo smaczne. Można

więc mieć bardzo tanio całkowite utrzymanie, a przy tym wiele

rozrywek, które zazwyczaj znajduje się tylko w klubie. Urządzenie to

ma wiele dobrych stron, zwłaszcza, że fabryka jest dość oddalona od

miasta. A więc, każę przede wszystkim, żeby przewieziono walizy i

zaniesiono je do pokoi, przeznaczonych dla pana.

Powinien pan teraz przede wszystkim przedstawić się pani Werth,

a potem udać się do „Domu Inżynierów". Widzi pan, znajduje się on

tam, naprzeciwko... Przewodnik oprowadzi pana po całej fabryce i

background image

wskaże panu pracownię, w której pan będzie pracować. Czy mogę

panu jeszcze służyć jakimiś informacjami? Werner skłonił się.

— Nie, panie dyrektorze. Zdaje się, że poinformował mnie pan

zupełnie wyczerpująco i to mi na razie wystarczy. Dziękuję panu.

— Nie ma za co. To było przecież moim obowiązkiem.

— Może pan będzie łaskaw mi powiedzieć, gdzie zastanę panią

Werth.

— Wyjdzie pan bramą i będzie pan szedł wciąż na lewo, aż

dotrze pan przez las do wybrzeży Parany. Tam skręci pan na prawo i

po pięciu minutach dojdzie pan do parku, który otacza willę pani

Werth. Mieszka ona ze swoją bratową, wdową po bracie jej męża.

Szwagier pani Werth był inżynierem i pracował w naszej fabryce. Pan

Jan Werth sprowadził swego brata z żoną do Argentyny. Teraz obaj

bracia już nie żyją. Gdy wejdzie pan przez bramę parku, będzie pan

szedł prosto przed siebie, póki nie trafi pan do willi. Cała droga trwa

najwyżej kwadrans. W hallu przyjmie pana służba i zaprowadzi do

pani Werth. Zawiadomię ją natychmiast telefonicznie, że pan

zamierza się przedstawić.

Werner wstał, podziękował za informacje i uprzejmie pożegnał

dyrektora. W kilka minut później znajdował się w drodze do pani

Werth. Obrzucił wzrokiem „Dom Inżynierów", który mu przez okno

pokazał dyrektor Hartmann. Był to obszerny budynek z piaskowca o

wielu oknach, ozdobionych jasnymi storami. Robił na widzu bardzo

miłe wrażenie i Werner był rad, że tutaj zamieszka. Zadowolony był

także, iż nie będzie miał potrzeby szukać nowego mieszkania.

background image

Pomyślał, że w firmie „Argro" życie musi upływać bardzo

przyjemnie.

Stosownie do wskazówek dyrektora Hartmanna, poszedł przez las

i wkrótce dotarł do wybrzeża rzeki. Wiła się ona niby szeroka wstęga,

unosząc na swych wodach statki i łodzie. Do Rosario dopływały

nawet niekiedy mniejsze parowce oceaniczne. W tym miejscu

znajdowała się jedna z licznych odnóg Parany, które łączą się w biegu

z innymi dopływami, tworząc razem Rio de la Plata. Ta odnoga

Parany, szeroka i spławna, przepływała obok zabudowań fabrycznych.

Wznosił się tu pomost przy którym lądowały statki towarowe.

Przywoziły one surowce do fabryki i zabierały gotowe maszyny, które

transportowano do rozmaitych krajów Ameryki Południowej.

Werner zatrzymał się na chwilę, podziwiając malowniczy

krajobraz. Potem poszedł dalej i przez wspaniały, stary park dotarł do

willi. Był to piękny dom utrzymany w baroku i robił wrażenie małego

pałacyku. W przedsionku czekał służący w ciemnej skromnej liberii.

Werner wszedł przez szerokie schody do hallu i zwrócił się do

lokaja:

— Proszę mnie zameldować pani Werth.

Podał swoją kartę wizytową.

— Pani Werth oczekuje już pana inżyniera — odparł służący z

ukłonem.

W kilka minut później Werner znalazł się w dużym, wytwornie

urządzonym salonie, którego okna wychodziły na park. Można stąd

było widzieć wstęgę Parany.

background image

Po chwili weszła do pokoju, starsza kobieta, której twarz nosiła

ślady ogromnej piękności. Jej gładko zaczesane włosy, niegdyś

zapewne jasne, z czasem jednak pociemniały; na skroniach widać było

kilka srebrnych nitek. Miała na sobie skromną czarną suknię z

matowego jedwabiu, której jedyną ozdobę stanowił kołnierzyk z

prawdziwej koronki, spiętej piękną broszką. Sympatyczną twarz

kobiety rozświecały ogromne błękitne oczy.

Niewiasta

obrzuciła

Wernera

przeciągłym

badawczym

spojrzeniem, jak gdyby pragnęła przejrzeć go na wskroś. Potem

jednak uśmiechnęła się dobrotliwie i wyciągnęła rękę do młodego

inżyniera.

— Szczęść Boże w nowej ojczyźnie, panie inżynierze.

Spodziewam się, że pan wkrótce przywyknie do tego kraju i będzie się

tu dobrze czuł — powiedziała.

— Dziękuję pani za tak serdeczne przywitanie, którego się wcale

nie spodziewałem na obczyźnie — odparł Werner.

— Wiem, panie inżynierze, jak źle czuje się człowiek, który

przybywa w nieznane miejsce i widzi wkoło siebie obce, nieżyczliwe

twarze. Sama niegdyś to przechodziłam. Dlatego staram się zawsze

okazać trochę serdeczności ludziom, którzy do nas przyjeżdżają z

daleka. Pragnę, żeby się od razu czuli jak u siebie w domu.

— Raz jeszcze dziękuję pani.

— Proszę, niech pan spocznie. Dyrektor Hartmann powiedział mi

już przez telefon, że przybył pan wczoraj wieczorem do Buenos Aires

i że pan natychmiast ruszył w drogę do Rosario. Wiedzieliśmy

background image

wprawdzie, kiedy przybywa pański parowiec, sądziliśmy jednak, że

zatrzyma się pan jeszcze w Buenos Aires.

— Śpieszyłem się do pracy, proszę pani.

Spojrzała na niego z uśmiechem.

— Dyrektor Hartmann wspomniał mi już, że pan przybył, żeby

pracować, a nie żeby się bawić. To mi się właśnie podoba. Nie będzie

się pan tutaj uskarżał na brak pracy, lecz nie zabraknie panu również

rozrywek. Każdemu należy się trochę zabawy i wypoczynku. Nie

chciałabym nigdy wyzyskiwać naszych współpracowników, pragnę

uprzyjemnić im życie. Oczywiście, że żądam od nich, aby przede

wszystkim spełniali swoje obowiązki. Tej zasady trzymamy się tutaj

wszyscy.

— I ja będę się trzymał tej zasady, proszę pani.

— Profesor pański określił mi pana, jako ambitnego, pracowitego

człowieka. Lubię dzielnych ludzi, którzy potrafią wytrwale dążyć do

celu. Ja sama nie umiałam nigdy siedzieć z założonymi rękami.

— Pan Hartmann mówił właśnie, że pani jest wyjątkowo czynną,

energiczną kobietą. Nie miał dosyć słów pochwały dla pani.

— No, no, tutaj stanowczo przecenia się moje zasługi. W

Argentynie kobiety na ogół nie pracują, lecz myślą o strojach i

zabawach, dlatego zapewne ja się tak wyróżniam. A jednak znałam u

nas wiele dzielnych, pracowitych kobiet.

— Kobiety powojenne wzięły się do pracy. Podczas wojny

zastępowały na wielu placówkach mężczyzn, ale i teraz nie opuściły

bezczynnie rąk.

background image

— To mnie ogromnie cieszy. A jakże tam teraz wygląda

w kraju?

— Na ogół bez zmiany. Cierpimy wszyscy wskutek

ekonomicznego zastoju.

Westchnęła cicho.

— Tak, tak... A w dodatku te wieczne spory partyjne... Niestety,

to się nie przyczynia do wzrostu dobrobytu kraju...

— Pani ma słuszność.

— Pan zapewne zmuszony był wyjechać, nie mogąc znaleźć

odpowiedniego pola do pracy?

— Tak, proszę pani. Wyjechałem z ciężkim sercem, lecz nie

mogłem już dłużej wytrzymać. My nie żyjemy, lecz wegetujemy. Nie

jestem stworzony do takich warunków. Jestem bardzo szczęśliwy, że

pani mnie zaangażowała, gdyż spodziewam się, że nareszcie znajdę tu

możność pracy, która mi da wewnętrzne zadowolenie.

Podała mu rękę.

— Widzę, że się doskonale rozumiemy. Mam wrażenie, iż

znalazłam w panu krewną duszę. A teraz nie będę pana zatrzymywać,

pragnę, aby pan jak najprędzej objął swoje obowiązki. Chciałam pana

poznać, gdyż znam wszystkich naszych pracowników osobiście.

Jestem tak ściśle zrośnięta z „Argro", że interesuje mnie każdy

człowiek, który ma coś wspólnego z firmą. Czy dyrektor Hartmann

powiedział już panu, gdzie pan zamieszka?

— Tak, proszę pani.

background image

— Spodziewam się, że się pan będzie dobrze czuł u nas. Przy

sposobności obejrzę pańskie pokoje. Poza tym będziemy się widywali

często w fabryce, a także i u mnie. Od czasu do czasu wyprawiam

małe uroczystości i zapraszam młodych inżynierów i urzędników.

Chwilowo nie jestem do tego usposobiona, gdyż bratowa moja, która

u mnie mieszka, ciężko zachorowała. Przebywa obecnie w sanatorium

w Cordobie i zapewne będzie się musiała poddać operacji. Jestem z

tego powodu bardzo przygnębiona. Z panem jednak zobaczę się w

najbliższej przyszłości, gdyż pragnę się wypytać o stosunki w kraju. Z

tutejszych gazet trudno się dowiedzieć prawdy, a mnie to wszystko

ogromnie zajmuje. Jestem przecież rodem z Berlina, a pan zdaje się

również pochodzi z tego miasta...

— Tak, proszę pani. Chętnie zaspokoję pani ciekawość.

— A więc, do widzenia, panie inżynierze.

— Do widzenia pani.

Werner podniósł z szacunkiem rękę pani Werth do ust, po czym

się oddalił. Udał się do fabryki, przepełniony uczuciem głębokiego

poważania dla tej wyjątkowej, a jednak tak prostej w obejściu kobiety.

Pani Werth stanęła przy oknie i wodziła za nim wzrokiem.

Podobała się jej jego wyniosła postać, elastyczny chód. Posiadała ona

ogromną znajomość ludzi i twierdziła zawsze, iż chód człowieka

zdradza jego charakter lepiej, niż rysy twarzy. Uśmiechnęła się do

siebie z zadowoleniem.

— Ten inżynier to dobry nabytek — rzekła do siebie i powróciła

do swego gabinetu.

background image

W chwili, gdy zawiadomiono ją o przyjściu Wernera, była zajęta

pisaniem listu do swej bratowej. Pani Werth mieszkała z nią od chwili

śmierci szwagra, gdyż nie chciała przebywać w samotności. Bratowa

pani Werth nie posiadała majątku, lecz mimo to, traktowano ją w

domu jak miłego gościa.

Od pewnego czasu bratowa pani Werth cierpiała na jakąś chorobę

kobiecą. Pani Werth wezwała do niej najlepszych lekarzy, którzy

orzekli, że chora powinna udać się do sanatorium. Lecznica ta

znajdowała się w Cordobie i cieszyła się wielką sławą. Pani Werth

osobiście zawiozła tam bratową, pragnąc, aby poddała się gruntownej

kuracji; oczywiście, że wzięła na siebie wszelkie koszty związane z

leczeniem i pobytem w Cordobie.

Obie panie cierpiały bardzo z powodu rozłąki, gdyż były do siebie

nawzajem ogromnie przywiązane. Przywykły do tego, żeby powierzać

sobie wszystkie myśli i dzielić się wrażeniami; rozumiały się dobrze,

choć pani Werth pod względem umysłowym stała wyżej od swej

bratowej.

Dziś także opisywała jej wszystkie nowiny, a wreszcie zakończyła

swój list tymi słowami:

Przed chwilą był u mnie nowy niemiecki inżynier, którego ostatnio

zaangażowaliśmy. Inżynier Wendland wywarł na mnie jak najlepsze

wrażenie. Ma w całym swoim zachowaniu coś takiego, co przypomina

mi mojego Jana. Z całej jego postaci bije siła i energia, a przy tym

musi być zapewne takim uparciuchem, jakim był mój Janek za młodu.

Twarz jego nie jest piękna, lecz niezwykle ujmująca, podoba mi się jej

background image

wyraz, zdradzający stanowczość i siłę woli. Oczy znamionują

szczerość i wielką głębię uczucia. Jestem pewna, że nie pożałujemy, iż

przyjęliśmy tego człowieka, który okaże się dzielnym, wytrwałym

pracownikiem.

Ale, ale chciałam ci jeszcze coś napisać. Otóż otrzymałam dziś

wiadomość od wywiadowni z Berlina. Okazało się, że nie pomyliłam

się w moich przypuszczeniach. Herbert Rietberg wcale nie żyje w

nędzy; zredukowano go, lecz wkrótce potem otrzymał dobrą posadę i

jest obecnie kierownikiem filii pewnej fabryki samochodów. Nie mam

powodu martwić się, że odmówiłam mu pomocy materialnej, bez

której może się doskonale obejść.

Martwiło mnie to zresztą przede wszystkim przez wzgląd na Różę

Rietberg, która się u niego wychowywała. Do Herberta mam wielki

żal, gdyż on i jego małżonka uczynili wszystko, aby mnie poróżnić z

rodziną. Herbert przedstawił mi wówczas pewnego starszego,

bogatego człowieka i chciał mnie skłonić, żebym wyszła za niego, gdyż

on sam miał mieć z tego materialne korzyści. Mój kuzyn otrzymał

obietnicę dość znacznej bezprocentowej pożyczki w wypadku, gdyby

moje małżeństwo doszło do skutku.

Naturalnie, że nie przebierając w środkach, przeprowadził brudną

intrygę, która o mały włos byłaby się przyczyniła do poróżnienia mnie

z Jankiem. Herbert bowiem powiedział Jankowi, że ja od dawna już

żałuję, iż dałam mu słowo. Nie wiedziałam jak przekonać mego

uparciucha o mojej wielkiej miłości, toteż pojechałam za nim do

Hamburga i powiedziałam mu: ,,Ciebie jednego kocham i gotowa

background image

jestem pójść z tobą, choćby na koniec świata". Wtedy dopiero

uwierzył.

Ach, moja kochana Julio, jakież to były piękne czasy!

Ta biedna Róża na pewno nie ma słodkiego życia. Byłabym ją

chętnie wzięła do siebie, gdybym ją lepiej znała. Oczywiście mogłoby

to nastąpić dopiero wtedy, gdy skończyłaby się prawna opieka

Herberta, gdyż inaczej mój kuzyn stałby temu na przeszkodzie.

Obawiam się ogromnie, czy wychowawczy system Herberta i jego

małżonki nie spaczą charakteru tej dziewczyny. W każdym razie

mieszka ona u wujostwa i znajduje się w dobrych warunkach. Mam

zamiar nie spuszczać jej z oczu; kto wie, może się z nią kiedyś jeszcze

spotkam, a wtedy będę się mogła przekonać, czy posiada ona

szlachetne, gorące serce swego ojca, czy też przejęła zasady Herberta

i Heleny.

Muszę już skończyć ten list, droga Julio. Ogromnie mi ciebie brak,

lecz przede wszystkim należy dbać o zdrowie. Staraj się jak najprędzej

poprawić, a gdyby lekarze doradzali zabieg chirurgiczny, to napisz

mi, a natychmiast przyjadę do ciebie. Nie żałuj sobie niczego, droga

Julio, pragnę, byś szybko przyszła do siebie. Napisz mi jak się czujesz.

Przesyłam ci serdeczne uściski i pozdrowienia.

Twoja Józefina

Po ukończeniu tego listu, pani Werth przez kilka chwil jeszcze

siedziała pogrążona w głębokiej zadumie. Naczelny lekarz nie

ukrywał, że stan Julii jest bardzo poważny; nadmienił, że operacja

background image

może rozstrzygnąć o życiu chorej. Dlatego też radził, żeby przede

wszystkim spróbować jeszcze innych zabiegów, nadmieniając jednak,

że taka kuracja jest bardzo kosztowna. Pani Werth powiedziała

lekarzowi, że koszty nie grają roli, lecz chodzi o wyleczenie bratowej.

Prosiła jedynie, żeby pacjentka o tym nie wiedziała, gdyż sprawiłoby

jej przykrość, że jej choroba pochłania' tak znaczne sumy.

Józefina Werth zdawała sobie jasno sprawę, że życie bratowej

wisi na włosku. Myślała o tym, że przyjdzie jej teraz utracić jedyną

bliską osobę, a myśli te napełniały, ją :ogromnym smutkiem. Lękała

się samotności, zastanawiała się nad tym, jak ułoży się w przyszłości

jej życie. Wprawdzie miała wkoło siebie wielu ludzi, których otaczała

prawdziwie macierzyńską opieką, lecz nie mogło to wypełnić pustki w

życiu kobiety, takiej jak pani Werth. Przed kilku laty straciła

ukochanego męża, jedyne jej dziecko zmarło w bardzo młodym

wieku... Nic dziwnego, że martwiła się bardzo stanem zdrowia swej

bratowej.

Po chwili jednak przesunęła rękę po czole, jakby odganiając

smutne myśli. Zagłębiła się w pracy i przekonała się znowu o jej

błogosławionych skutkach. Bowiem tylko w usilnej, wytężonej pracy

potrafiła znaleźć zapomnienie.

Gdy Róża i Marta opuściły pokład parowca, pani Petri zabrała im

od razu paszporty, które dziewczęta wręczyły jej natychmiast, nie

podejrzewając niczego złego. Pan Petri dziwnym trafem nie

towarzyszył żonie, która ze swymi pupilkami wsiadła do samochodu.

background image

Pani Petri powiedziała szoferowi adres tak cicho, że dziewczęta nic

nie dosłyszały. Gdy samochód ruszył, Róża spostrzegła ze

zdumieniem, że pan Petri z obiema biuralistkami odjechał w

przeciwnym kierunku.

— Czy małżonek pani nie pojedzie z nami? — zapytała.

— Nie — odparła z pozornym spokojem pani Petri — ja udaję

się do mojej matki, a mój mąż zawozi te panienki do naszego

mieszkania, które znajduje się obok hurtowni, w innej dzielnicy

miasta.

To wyjaśnienie zupełnie uspokoiło Różę. Marta zaś wcale nie

zatroszczyła się o pana Petri, lecz wodziła wzrokiem, licząc że może

zobaczy gdzieś jeszcze pana Weisskanta. Nie było go jednak widać,

podobnie jak i pana Wendlanda.

Powoli zapadał zmrok. Przejeżdżano przez ożywione ulice, i we

wszystkich wystawach sklepowych zajaśniały światła. Potem

wyjechano na bulwary nadbrzeżne i dziewczęta ujrzały szerokie wody

Rio de la Plata połyskujące w blasku płonących lamp elektrycznych.

Droga prowadziła zapewne wzdłuż wybrzeży rzeki, lecz przeciw

prądowi.

Potem samochód znalazł się nagle w jakiejś cichej dzielnicy

miasta, najprawdopodobniej na jednym z przedmieść, oddalonym od

centrum miasta i bardzo słabo oświetlonym. Róża rozglądała się

ciekawie wokoło. Przywykła do tego, że ilekroć znalazła się w obcym

mieście, starała się w nim zorientować, aby potem nie pytać o drogę.

Usiłowała i teraz zapamiętać sobie drogę, którą jechał samochód, lecz

background image

wśród wzrastającej ciemności musiała z tego zrezygnować. Ujrzała

tylko z daleka jakiś mały skwer, na którym wznosił się posąg z

białego marmuru.

Samochód skręcił teraz i przejechał wąską uliczkę, po czym

zatrzymał się na samotnym placyku. Znajdował się tu tylko jeden

dom, otoczony ogrodem. Szofer przystanął przed furtką ogrodową.

Pani Petri zapłaciła szoferowi, który wyniósł walizy i postawił je na

chodniku. Dziewczęta nie zwróciły uwagi, że w samochodzie nie było

pakunków pani Petri.

Z domu wyszły dwie służące, których twarze oświecał blask

lampy ocienionej czerwonym abażurem, a palącej się w przedsionku.

Poza tym cały dom tonął w ciemnościach, okna były zakryte szczelnie

zamkniętymi okiennicami. Różę ogarnął nagle niepojęty lęk. Idąc do

domu, Róża raz jeszcze obrzuciła spojrzeniem ulicę, lecz wśród

mroku nie mogła nic rozpoznać, oprócz białej figury na małym

skwerku. Paliła się tutaj jedna tylko lampa łukowa, której blask

oświecał postać kobiecą z białego marmuru; Róża odniosła wrażenie,

że posąg wyciąga rękę w jej stronę i zdaje się ją przyzywać.

Zatrzymała się na progu, jakby namyślając się, czy ma wejść, lecz

pani Petri szybko popchnęła ją do wnętrza domu, mówiąc:

— Niech się pani śpieszy, nie można zostawiać otwartych drzwi,

bo będzie przeciąg.

W czerwono oświetlonym przedsionku stały wysokie lustra i

wieszaki do ubrań. Służąca wniosła walizki na schody, pokryte

miękkim dywanem. Zatrzymano się na drugim piętrze. Pani Petri

background image

wprowadziła tu Martę Preller do jakiegoś pokoju, do którego służąca

wstawiła jej kuferek. Róża zauważyła, że obie służące robiły wrażenie

istot starych, jakby przekwitłych. Twarze ich były zniszczone i bez

wyrazu, oczy przygasłe.

— Oto pani pokoik, panno Marto, niech się pani rozgości.

Zawołam panią później, gdy matka moja tego zażąda.

Marta Preller wchodziła spokojnie, nie przeczuwając żadnego

podstępu. Zaledwie weszła, gdy pani Petri gwałtownym ruchem

zatrzasnęła za nią drzwi. Róża znowu poczuła lęk, gdyż spostrzegła,

że drzwi nie mają klamki.

Teraz pani Petri wzięła Różę pod ramię i przeszła z nią przez

długi korytarz. Zatrzymały się znowu przed jakimś otwartym

pokojem, do którego służące wniosły teraz rzeczy Róży.

— Oto pani pokój, może się pani trochę odświeżyć i przebrać.

Kuferki są już przecież na miejscu. Muszę teraz przywitać się z matką

i zawołam panią później, albo też przyjdę tutaj z moją matką.

Róża, ociągając się, przestąpiła próg pokoju. Mimo woli chciała

przytrzymać ręką otwarte drzwi, lecz pani Petri uprzedziła ją i z całej

siły zatrzasnęła je za sobą. Twarz jej wykrzywił przy tym dziwny

kurcz, co nadawało jej okropny wyraz. Róża zadrżała, widząc

zmienioną twarz swej chlebodawczyni. Podeszła do drzwi, chcąc je

otworzyć, lecz spostrzegła z najwyższym przerażeniem, że nie miały

klamki ani zamka. Widać było tylko czworokątny otwór, do którego

zapewne wkładało się specjalny czworokątny klucz, aby je móc

background image

otworzyć. Róża na próżno pukała i stukała: nikt nie otwierał, a z

zewnątrz nie dobiegał najlżejszy odgłos.

Dziewczyna stała z śmiertelnie bladą twarzą, przyciskając ręce do

piersi i, pełna trwogi, rozglądała się po pokoju. Ogarnęło ją nagle

przerażenie, strach, który paraliżował jej ruchy. Przed oczyma stanęła

jej wykrzywiona grymasem twarz pani Petri. Co to miało wszystko

znaczyć? Dlaczego ją tutaj zamknięto? Ją i Martę Preller? Bo widziała

przecież, że i Martę uwięziono w takim pokoju, który nie posiada u

drzwi zamka ani klamki. Uwięziono?

Serce dziewczyny biło mocno i głośno. Zaczęła się znowu

rozglądać wokoło. Pokój był bardzo elegancko urządzony, a Róży

wydawało się, że nawet zbyt elegancko, jak na pokój przeznaczony

dla panny do towarzystwa. Przy ścianie stało szerokie łóżko, zasłane

poduszkami w koronkowych powłoczkach i nakryte różową jedwabną

kołdrą. Przy łóżku stał z jednej strony nocny stolik, z drugiej zaś

marmurowa umywalnia z instalacją do bieżącej wody.

Naprzeciw łóżka był szeroki tapczan, okryty różową pluszową

narzutką. W kącie stała na ukos duża szafa z lustrem, a dalej mały

stoliczek i dwa foteliki, obite różowym adamaszkiem. Między oknami

znajdowała się prześliczna toaletka, udrapowana w fałdy różowego

jedwabiu. Cały pokój robił bardzo miłe wrażenie, choć w urządzeniu

jego było, według Róży, zbyt wiele przepychu.

Dziewczyna uspokoiła się trochę. Dlaczego właściwie zlękła się

tak bardzo, gdy pani Petri zamknęła za nią drzwi? Być może, iż w

background image

kraju tym używano wszędzie tego rodzaju zamknięcia i że

zapomniano jej po prostu wręczyć klucz.

Usiłowała dodać sobie otuchy. Powolnym ruchem zdjęła kapelusz

i żakiecik. Potem podeszła do zwierciadła, stojącego między oknami i

zaczęła sobie poprawiać włosy. Z lustra wychyliło się ku niej własne

odbicie — twarz blada o wielkich, przerażonych oczach. Rozgniewała

się na samą siebie. Starając się opanować lęk, podeszła do jednego z

okien, żeby je otworzyć. Spostrzegła jednak, że i tutaj znajdował się

tylko okrągły otwór, do którego zapewne wkładano odpowiedni klucz.

Pomyślała, że najprawdopodobniej drzwi i okna otwierają się tutaj za

pomocą klucza śrubowego. Zapewne każdy z domowników

otrzymywał taki klucz do swego użytku.

Przytuliła do szyby rozpalone czoło i chciała wyjrzeć przez okno,

lecz ujrzała, że jest zabite okiennicami. Drugie okno również było w

ten sposób zasłonięte. Róża znowu doznała uczucia okropnego lęku, z

którym nadaremnie usiłowała walczyć. Przecież to chyba jasne, że w

tej odległej od miasta dzielnicy, zamykano szczelnie okna. Przecież

nie było w tym żadnego powodu do strachu...

Starała się wszelkimi sposobami uspokoić, lecz nie mogła

odzyskać równowagi. Osunęła się bezsilnie na jeden z fotelików. Nie

potrafiła się w tej chwili zabrać do rozpakowania rzeczy, nie miała też

ochoty się przebierać. Siedziała wciąż, jakby bezwładna, odrętwiała ze

strachu. Nagle posłyszała za drzwiami dźwięk zmieszanych głosów i

szmer kroków. Rozróżniła dokładnie głos pani Petri, oraz jeszcze

jakiejś kobiety.

background image

Róża zerwała się z miejsca i chciała zapukać do drzwi, lecz w tej

chwili ktoś z zewnątrz otworzył je kluczem. Na progu zjawiła się pani

Petri w towarzystwie niskiej, otyłej kobiety w podeszłym wieku. Była

to silna brunetka o twarzy koloru brązu i wydatnych ustach. Nad

górną wargą czernił się dość gęsty meszek. Robiła wrażenie Kreolki.

Róża na pierwszy rzut oka poznała, że nieznajoma nie była Niemką, a

więc nie mogła być matką pani Petri. Gdy obie kobiety weszły do

pokoju, zastały Różę stojącą przy drzwiach i śmiertelnie bladą.

— No i cóż, panno Różo, widzę, że się pani jeszcze nie przebrała?

Zdawało mi się, że zastaniemy panią, zajętą toaletą — rzekła pani

Petri, uśmiechając się nieszczerze.

Róża pomyślała w duchu, że jeśli panie tego się spodziewały, to

tym bardziej powinny były zapukać do pokoju. Nie dając odpowiedzi

na pytanie pani Petri, rzekła gwałtownie:

— Dlaczego zamknięto mój pokój na klucz?

Pani Petri wybuchnęła głośnym śmiechem.

— Co takiego? Pokój był zamknięty na klucz?

— Tak, nie mogłam otworzyć drzwi.

Pani Petri znowu zaniosła się nieprzyjemnym śmiechem.

— Ach, dlatego pani jest taka zdenerwowana? Nie ma pani

najmniejszego powodu do obawy. Tutaj wszystkie okna i drzwi

otwierają się specjalnym kluczem, lecz w tej chwili nie mogę go pani

jeszcze wręczyć. Wystarczy zadzwonić, a natychmiast ktoś otworzy

pani drzwi.

background image

Te słowa powinny były uspokoić Różę, lecz mimo to nie mogła

się otrząsnąć z lęku. Stara kobieta, stojąca obok pani Petri wzbudzała

w niej, nie wiadomo dlaczego, uczucie trwogi.

— Przedstawię panią teraz jej nowej chlebodawczyni. Oto panna

Rietberg — seniora Morbida.

Z tymi słowami wskazała Róży starszą osobę w jaskrawej,

dekoltowanej sukni o szerokich luźnych rękawach. Róża spojrzała

zaskoczona na panią Petri.

— Jak to? Mojej nowej chlebodawczyni? Przecież pani

zaangażowała mnie, jako pannę do towarzystwa dla swojej matki?

Twarz pani Petri przybrała nieprzyjemny wyraz.

— To się zmieniło. Moja matka przyjęła już inną młodą osobę i

odstąpiła panią seniorze Morbida, w której domu pani się obecnie

znajduje.

— Ależ przecież pani sama powiedziała, że w tym domu mieszka

matka pani.

— Czyżbym tak doprawdy powiedziała? Zapewne wyraziłam się

nie dość jasno. Niech pani się jednak nie martwi, gdyż wyjdzie pani

dobrze na tej zamianie. Tutaj znajdzie pani więcej zabaw i rozrywek,

niż u mojej matki, która żyje bardzo samotnie. Seniora Morbida

wydaje wiele balów, urządza u siebie liczne zebrania towarzyskie, w

domu u niej bywa mnóstwo gości. Nie znudzi się pani z pewnością...

Tymczasem seniora Morbida ogarnęła Różę badawczym

spojrzeniem. Oczy jej przesuwały się po całej postaci młodej

background image

dziewczyny, nie omijając ani jednego szczegółu. Wreszcie odezwała

się po hiszpańsku do pani Petri.

— Zostaw, Kamillo, teraz to już zbyteczne. Mamy ją w

bezpiecznym ukryciu...

Nie wpadło jej na myśl, że Róża rozumie każde słowo. Młodą

dziewczynę ogarnęło znowu przerażenie, serce jej biło w

przyspieszonym tempie. Czuła, że jest coś w tym wszystkim

podejrzanego. Pojęła natychmiast, że lepiej będzie, jeżeli się nie

przyzna, że rozumie po hiszpańsku. Tak nakazywał jej rozsądek.

— Boże drogi, dokąd ja się dostałam? — myślała, wstrząśnięta

do głębi.

Nagle usłyszała jakby z oddali głosy obydwu kobiet.

— Udał ci się połów, Kamillo — mówiła seniora Morbida do

pani Petri — chodźmy teraz obejrzeć tę drugą, a potem się

rozliczymy.

Rozmowa ta była prowadzona w języku hiszpańskim. Potem obie

kobiety oddaliły się, zamykając za sobą drzwi, zanim Róża mogła

temu przeszkodzić.

Dziewczyna opadła bezsilnie na fotel.

Zaczęła się zastanawiać nad znaczeniem słów, które usłyszała.

Znała wprawdzie nieźle język hiszpański, lecz nie mogła pojąć o co

chodzi. Co powiedziała ta ohydna kobieta? Udał ci się ten połów? Co

właściwie chciała przez to powiedzieć? Czyżby ją właśnie miała na

myśli?

background image

Wreszcie po pewnym czasie otworzyły się drzwi i na progu

stanęła jedna ze służących, które poprzednio przenosiły walizki Róży.

Przez ramię miała przewieszoną powiewną, złotem haftowaną

sukienkę wieczorową, w ręku trzymała paczkę jedwabnej bielizny.

Róża zerwała się z miejsca, pragnąc się wydostać przez pół

przymknięte drzwi, lecz służąca zamknęła je prędko za sobą. Róża

zauważyła, że nosiła na szyi klucz, zawieszony na niklowym

łańcuszku.

Dziewczyna złożyła ręce i spoglądała błagalnie na służącą.

— Niech się pani zmiłuje, niech pani mnie wypuści! — rzekła

drżącym głosem.

Służąca spojrzała na nią ze współczuciem, lecz potrząsnęła głową

i odezwała się po angielsku:

— Nie rozumiem ani słowa.

Róża, pełna rozpaczy, pochwyciła jej rękę.

— Ja znam angielski. Błagam, zaklinam panią, proszę mnie

wypuścić. Nie wiem zupełnie, gdzie się znajduję, wiem tylko, że

sprowadzono mnie tu pod fałszywym pozorem. Muszę opuścić ten

dom, muszę, muszę! — zawołała po angielsku.

Blada zmizerowana twarz służącej pokryła się lekkim rumieńcem.

Niepewnym wzrokiem spoglądała na Różę, która w swej rozpaczy

robiła wzruszające wrażenie. Wreszcie szepnęła cichutko:

— One nie wiedziały, że panienka zna angielski, bo inaczej

byłyby przysłały tutaj jedną z hiszpańskich służących. Niech panienka

background image

nie mówi tak głośno. Chodzi o to, aby nikt nie usłyszał, że

rozmawiamy ze sobą. Panienka jest Niemką, nieprawdaż?

— Tak. Ale proszę mi przynajmniej powiedzieć, dokąd się

dostałam! Błagam, niech pani powie mi prawdę!

Służąca ułożyła na łóżku elegancką sukienkę i jedwabną bieliznę.

Potem zbliżyła się do dziewczyny i szepnęła:

— Uspokój się panienko, mów ciszej... Postaram się pomóc

panience, muszę się tylko namyślić, jak to uczynić. Panienka pyta,

gdzie się znajduje?... O, moje biedne dziecko, w ohydnym plugawym

domu...

Róża, pół przytomna, osunęła się na krzesło. Była bliska

omdlenia.

— Wielki Boże! — zawołała — Wielki Boże, ratuj mnie!...

Potem zerwała się z miejsca i, jak szalona, podbiegła do drzwi,

mówiąc chrapliwie:

— Ja chcę stąd wyjść... wyjść... proszę mnie puścić, bo inaczej

zacznę głośno wołać o pomoc...

Służąca położyła palec na ustach i pociągnęła Różę do okna.

— To panience nic nie pomoże — szepnęła — nikt nie dosłyszy

wołania. Ja także niegdyś krzyczałam o ratunek, aż ochrypłam

wreszcie od krzyku. Nikt mi nie przyszedł na pomoc. Policja umyślnie

zatyka uszy, bo seniora dobrze płaci. Przed ośmiu laty stałam tutaj

samotna i bezradna, jak panienka w tej chwili tu stoi, lecz nikt mi nie

pomógł, nikt nie poratował... A przede mną i po mnie było tu wiele

innych dziewcząt, które się także nie zdołały ocalić. Och, oni tu

background image

potrafią obezwładnić ofiary Kamilli, zmusić je do posłuszeństwa i

uległości...

Róża padła na kolana i wzniosła błagalnym ruchem ręce w górę.

— Zaklinam panią, niech się pani nade mną ulituje! Jeżeli pani

sama padła ofiarą tych ludzi i stała się nieszczęśliwą, to niechże pani

teraz uchroni mnie od nieszczęścia.

Twarz służącej drgnęła, oczy jej wyrażały głębokie współczucie.

Pochyliła się nad Różą i pomogła jej wstać. Stała jak urzeczona i

spoglądała na wdzięczną twarzyczkę dziewczęcia, obramowaną

jasnymi włosami. Tą niewinną, czarującą istotę miano zbezcześcić,

napiętnować, jak ją samą!

Zbudziła się w niej szalona nienawiść do seniory Morbidy i jej

pomocników, którzy niejedną młodą, piękną dziewczynę wtrącili w

otchłań rozpusty... Spychano je na drogę upadku, a potem, gdy się

zestarzały i zbrzydły, zatrzymywano w domu, jako służące. Nie mogły

nigdy odzyskać swobody, gdyż seniora twierdziła, że mają długi,

które trzeba odpracować. Nie wiadomo jakim sposobem powstawały

te długi, które wciąż rosły i nie można było się ich pozbyć.

Seniora potrafiła wyzyskać białe niewolnice, nie wypuszczała ich

ze swoich szponów, dopóki mogła jeszcze mieć z nich użytek. A teraz

chciała unieszczęśliwić tę śliczną, złotowłosą panienkę, ona zaś miała

przyłożyć do tego rękę.

Służąca zamyśliła się. Nie, nie... Stała się w ciągu lat nieszczęsną,

występną istotą, lecz nie chciała brać na siebie tego grzechu. Tym

razem seniora się przeliczyła... Pierwszy raz posłała ją do nowej

background image

ofiary, sądząc zapewne, że zobojętniała już na wszystko, że prośby i

błagania jej nie wzruszą... A przy tym seniora nie podejrzewała, że to

biedactwo potrafi się z nią porozumieć.

Służąca wyprostowała się, a jej przygasłe oczy zalśniły nagłym

blaskiem.

— Pomogę panience. Proszę mnie we wszystkim słuchać, a dziś

jeszcze opuści panienka ten dom, zanim zdążą panience wyrządzić

krzywdę — rzekła spokojnym stanowczym głosem.

Róża znowu uklękła przed nią i ucałowała jej ręce.

— Nigdy, nigdy tego nie zapomnę... Co mam czynić?

Bessie Hollwood (tak się nazywała służąca) podeszła do drzwi,

nadsłuchując, czy nikt nie nadchodzi. Potem znowu zbliżyła się do

Róży i szepnęła:

— Niech panienka przynajmniej narzuci na siebie tę sukienkę.

Bielizny nie potrzeba wkładać... Zgnieciemy ją, żeby wyglądało, że ją

panienka miała na sobie. Ot, tak... To tylko dlatego, żeby na mnie nie

krzyczeli za to, żem jej panience nie włożyła...

Bessie zgniotła bieliznę ruchem pełnym nienawiści i ukryła ją pod

jedwabną kołdrą. Róża zrzuciła bluzkę i spódniczkę. Służąca uczesała

ją, a potem rzekła:

— Panienka zejdzie potem do salonu, na kolację. Seniora będzie

tam również. Proszę przy stole nic nie pić, ani kropelki wina, które

postawią przed panienką... W tym winie jest narkotyk, który pozbawi

panią przytomności... Ale trzeba udawać, że się pije... A potem, gdy

kieliszek zostanie opróżniony, musi panienka udawać, że ją ogarnęła

background image

senność, że się czuje znużoną... Wtedy seniora poleci mi, żebym

odprowadziła panienkę do pokoju. Jak będę panienkę prowadziła, to

proszę udawać, że się panienka ledwie trzyma na nogach... Potem, jak

będziemy same, pomogę panience w ucieczce. Ale niech panienka

dokładnie wypełnia wszystkie wskazówki. Spodziewam się, że

wszystko pójdzie dobrze. Odwagi!

I Bessie narzuciła Róży przez głowę elegancką suknię

wieczorową. Gdy Róża ujrzała się w lustrze, dreszcz przebiegł po jej

ciele. Suknia była głęboko wycięta, widać było całe prawie plecy.

Róża objęła nagle Bessie i głośno zaszlochała:

— Błagam, niech mnie pani nie opuszcza!

Bessie pogłaskała włosy dziewczyny.

— Niech się panienka uspokoi — rzekła łagodnie — trzeba

oszczędzać siły, żeby ich potem nie zbrakło. I niech się panienka na

miłość boską nie zdradzi, że zna język angielski...

Róża opanowała się i mocno zacisnęła zęby. Bessie złożyła

porządnie bluzkę i spódniczkę Róży, po czym powiedziała jeszcze na

odchodnym:

— Panienka musi tu poczekać, póki nie zawołają na kolację. Ja

przyjdę po panienkę i zaprowadzę do salonu. Na razie jeszcze nikogo

nie ma, goście schodzą się dopiero później...

Róża skinęła głową i przejęta wdzięcznością raz jeszcze

ucałowała ręce biednej Bessie, która w chwilę później wyszła z

pokoju.

background image

Róża zaczęła powtarzać sobie w duchu wszystkie wskazówki

Bessie, przy czym przyszła jej na myśl Marta Preller. Należało

spróbować, czy nie uda się także ocalić Marty. Na wszelki wypadek

należało ją przestrzec, żeby nie piła wina, zawierającego środek

nasenny... Ale jak to uczynić? Jak dotrzeć do Marty? Po chwili

namysłu Róża wyjęła z torebki notes, wyrwała z niego kartkę i

napisała na niej kilka słów. Postanowiła spróbować szczęścia. A może

uda się jej doręczyć Marcie karteczkę?

Róża usiadła, patrząc tępym wzrokiem przed siebie. Myślała o

Wernerze Wendlandzie. Ach, gdyby się dowiedział dokąd ją zabrali!

Róża czekała na Bessie około piętnastu minut. Potem służąca

przyszła po nią i zaprowadziła ją do salonu, znajdującego się na

pierwszym piętrze. Róża wlepiła oczy w drzwi, za którymi zniknęła

Marta Preller, myśląc, czy też zobaczy przy kolacji towarzyszkę

niedoli.

Gdy znalazły się przed drzwiami salonu, Bessie wprowadziła tam

Różę. Był to przestronny pokój, umeblowany w stylu rococo. Stały tu

marmurowe konsole, nad którymi wisiały lustra w złoconych ramach.

Wokoło stało mnóstwo małych marmurowych stolików, a pośrodku

mieścił się długi stół, nakryty do kolacji. Przy stole siedziało mnóstwo

mniej lub więcej ładnych kobiet w wyzywających, głęboko wyciętych

sukniach. Wszystkie były mocno uszminkowane, lecz Róża nie

zwróciła na to uwagi, a i one zdawały się nie patrzeć na nowo

przybyłą.

background image

Na końcu sali siedziała seniora Morbida, a obok niej zajmowała

miejsce Marta Preller. Rezolutna i zazwyczaj wesoła dziewczyna

obrzuciła Różę lękliwym spojrzeniem i zawołała:

— Panno Różo, czy pani rozumie coś z tego? Co my tu mamy

robić? Wszystko jest inaczej, jak nam powiedziano.

Oczy Róży zwilgotniały. Zbliżyła się do Marty i objęła ją za

szyję; potem wsunęła jej nieznacznie kartkę za gors sukni, mówiąc

przy tym głośno:

— Trudno musimy się pogodzić z losem, panno Marto. Nic nie

pomoże, jeżeli się będziemy opierały...

Potem szepnęła jej nieznacznie na ucho.

— Nic nie pić! Robić wszystko to, co ja! Przeczytać potem

kartkę!...

— Proszę o spokój! Na miejsca! — krzyknęła surowo seniora,

patrząc z niezadowoleniem na obie dziewczyny.

Róża puściła Martę.

— Przepraszam panią. Gdzie mam usiąść? — spytała, na pozór

spokojnie.

Seniora złagodniała. Wskazała Róży miejsce przy stole,

znajdujące się naprzeciw miejsca Marty. Rozlewano zupę. Marta i

Róża zamieniały spojrzenia, pełne lęku. Przed każdą z nich

postawiono kieliszek białego wina. Inne panie napełniały swoje

kieliszki z butelek.

Róża przypuszczała, że wino Marty także jest zmieszane z jakimś

narkotykiem, toteż hipnotyzowała ją formalnie spojrzeniami. Potem

background image

podniosła kieliszek do ust, wlepiła wzrok w Martę i upiła trochę wina.

Zatrzymała przez chwilę płyn w ustach, po czym, gdy seniora

odwróciła się na chwilę, przyłożyła chusteczkę do warg i wypluła

wino.

Marta z napięciem obserwowała każdy ruch Róży. Sprytna

dziewczyna domyśliła się od razu, że z winem jest coś nie w

porządku. Podobnie jak Róża zaczęła udawać, że pije, lecz wypluwała

wino do chusteczki.

Seniora, ujrzawszy, że dziewczęta piją wino, przestała zwracać na

nie uwagę. Od czasu do czasu rzucała badawcze spojrzenie na ich

kieliszki, przy czym stwierdziła z ogromnym zadowoleniem, że

zarówno Róża jak i Marta bardzo szybko je opróżniają.

Po pewnym czasie Róża zaczęła udawać, że jest bardzo znużona.

Przymykała powieki, przecierała oczy. Marta pojęła o co chodzi i

wiernie naśladowała każdy ruch, udając, że ją również ogarnęła

ogromna senność. Gdy Róża na chwilę otworzyła oczy, udając, że

ocknęła się z drzemki, ujrzała na twarzy seniory zadowolony uśmiech,

który wydał się jej ohydny. Róża powstała z miejsca i rzekła:

— Przepraszam panią bardzo, lecz jestem taka śpiąca, że

obawiam się, iż usnę przy stole. Czy pani pozwoli mi odejść do mego

pokoju? Chciałabym odpocząć...

— Ja także jestem ogromnie senna. Oczy mi się aż kleją —

powiedziała pojętna Marta.

Seniora uśmiechnęła się łaskawie.

background image

— To nic dziwnego, jesteście zmęczone po podróży. Możecie

spokojnie przez kilka godzin wypoczywać.

Nacisnęła dzwonek i wkrótce potem zjawiła się Bessie i druga

służąca. Każda z nich, na znak dany przez seniorę, objęła jedną z

młodych dziewcząt. Bessie nie przypuszczała, iż Róży udało się

porozumieć z Martą. Sądziła, że Marta napiła się wina i naprawdę jest

odurzona narkotykiem.

Seniora Morbida rzuciła jeszcze spojrzenie na obie ofiary, po

czym dopiero zabrała się z wielkim apetytem do kolacji. Zjadła

dopiero jedno danie, a było ich kilka, gdyż w tym domu kolacja była

najważniejszym posiłkiem całego dnia. Seniora wiedziała, że

odurzone dziewczęta będą teraz przez kilka godzin spały, a potem już

nie będą robiły żadnych trudności. Potrafiła ona za pomocą swoich

szatańskich sposobów złamać wolę najoporniejszych ofiar.

Gdy Róża, wsparta na ramieniu Bessie, oraz Marta i hiszpańska

służąca przechodziły przez korytarz, Róża odezwała się głośno:

— Nie będę się wcale rozbierała, jestem zbyt senna. Położę się

spać w sukni.

Sprytna Marta, usłyszawszy te słowa, pojęła, że Róża chce jej w

ten sposób udzielić wskazówki. Postanowiła, że i ona położy się w

swojej eleganckiej wieczorowej sukni. Wtedy nareszcie zostawią ją

samą i będzie mogła przeczytać karteczkę od Róży.

Róża weszła wraz z Bessie do swego pokoju. Tam puściła

wreszcie ramię służącej, która pomogła jej zdjąć suknię wieczorową.

Róża pośpiesznie narzuciła na siebie bluzkę i spódniczkę.

background image

Bessie drżały ręce; była tak samo zdenerwowana jak Róża.

— Niech panienka się śpieszy. Musimy wykorzystać czas kolacji,

która potrwa najwyżej jeszcze pół godziny. Teraz wszyscy siedzą przy

stole, nawet odźwierna. Tutaj jest klucz, którym otwiera się wszystkie

drzwi, a także furtkę ogrodową.

Róża wyciągnęła rękę po klucz i chciała uciekać, lecz Bessie

wstrzymała ją jeszcze.

— Proszę chwilę poczekać — rzekła.

To mówiąc wyjęła zza gorsu gruby sznur.

— Na tym powrozie chciałam się niegdyś powiesić, ale potem

zabrakło mi odwagi. Teraz nam się przyda. Niech panienka zwiąże mi

ręce i włoży mi do ust knebel... Niezbyt głęboko, żebym mogła

oddychać... Nie chciałabym, żeby mnie ukarali... A tak, to będzie

wyglądało, jakby mnie panienka napadła i związała... Potem niech

panienka prędko ucieka... Najpierw przez schody, ale cichutko, żeby

nikt nie usłyszał... Potem do drzwi... Otwierają się tym kluczem...

Potem prędko przed siebie... Walizki muszą tu pozostać, nie

udźwignie ich panienka... I proszę nie podchodzić do posterunków

policji... To wszystko płatni służalcy seniory... Nie tylko, nie pomogą,

lecz gotowi panienkę z powrotem tu sprowadzić...

Róża skinęła głową, krępując jednocześnie powrozem ręce i nogi

Bessie. Pokrywała przy tym jej ręce gorącymi pocałunkami.

— Czy panienka ma trochę pieniędzy? — spytała Bessie.

background image

Róża potwierdziła i przycisnęła do piersi mały skórzany

woreczek, w którym przechowywała swoją niewielką, gotówkę i

biżuterie matki.

— Na razie wystarczy — powiedziała z gorączkowo

błyszczącymi oczyma.

— O, to dobrze! Ja nie mogłabym nic dać panience. W tym domu

starają się o to, żeby człowiek nie miał grosza przy duszy, tylko same

długi. Nie sposób się stąd wydostać.

Róża nagle wzdrygnęła się, przerażona.

— Ach, ale nie mam paszportu! Pani Petri zabrała mi go... Bessie

wzruszyła ramionami.

— Na to nie ma rady. Paszport zapewne ma seniora. Ale niech

panienka pójdzie do niemieckiego konsula i wszystko mu opowie.

Pomoże panience odzyskać paszport i rzeczy. Tak, czy panienka już

gotowa? Słyszę kroki mojej koleżanki, zapewne ta druga pani już śpi.

Proszę jeszcze chwilę zaczekać, aż służąca zejdzie do kuchni. Poszła

na kolację i pewno pomyśli, że ja jestem jeszcze zajęta panienką... A

teraz prędko, prędko... Niech panienka mi włoży chustkę do ust i

ucieka. Trzeba zdążyć, zanim całe towarzystwo wstanie od stołu.

— Niech pani mi tylko powie swoje imię i nazwisko. Chciałabym

zapamiętać na wieki, jak się nazywa moja zbawczyni — prosiła Róża.

— Niech panienka pomodli się za biedną Bessie Hollwood.

Były to ostatnie słowa Bessie. Róża włożyła jej chusteczkę do ust,

ucałowała raz jeszcze z wdzięcznością jej ręce, po czym włożyła

żakiet i kapelusz.

background image

— Dzięki, stokrotne dzięki! Nigdy tego nie zapomnę! —

szepnęła.

Bessie skinęła głową, a Róża otworzyła cichutko drzwi i

wyśliznęła się na korytarz. Nie miała jednak zamiaru pozostawić w

tym domu Marty Preller. Marta, stosując się do wskazówek Róży,

padła w swoim pokoju na kanapę i udawała śmiertelne znużenie.

Służąca nakryła ją kołdrą, a widząc, że dziewczyna śpi, wyszła z

pokoju i zamknęła za sobą drzwi.

Zaledwie Marta została sama, gdy wyciągnęła spiesznie zza gorsu

kartkę Róży i przeczytała:

Wpadłyśmy w ręce handlarzy żywym towarem, którzy sprzedali

nas do tego ohydnego domu. Mam nadzieję, że uda mi się uratować

nas obie. Proszę się przebrać w ubranie podróżne i czekać na mnie.

Niech pani udaje śpiącą i w żadnym razie nic nie pije. Proszę zabrać

ze sobą pieniądze lub przedmioty wartościowe, które łatwo można

nosić. Resztę zostawić.

Marta z przerażeniem rozejrzała się wokoło.

— A to banda łajdaków! Od razu przeczuwałam, że pani Petri to

ścierwo. No, że mną nie dadzą sobie tak łatwo rady, jak zacznę się

drzeć na całe gardło, to się wszyscy zlecą. Niechby mnie te dranie

spróbowały dotknąć — myślała, nie mając o tym pojęcia, jakich

środków używa się w tym domu, aby oporne ofiary zmusić do

uległości.

Ogarnął ją jednak lęk, więc szybko przebrała się. Ukryła na piersi

swoje oszczędności, po czym zamknęła walizki na klucz i schowała

background image

kluczyki. Zachowywała się przy tym bardzo cicho, w obawie, żeby

ktoś nie nadszedł. Potem znowu położyła się na kanapie i naciągnęła

kołdrę po uszy, aby nikt nie zobaczył, że zdążyła się przebrać. Leżała

bez ruchu, nadsłuchując, czy nie dosłyszy jakichś kroków.

Po chwili ktoś ostrożnie otworzył drzwi. Marta otworzyła oczy i

ujrzała na progu Różę. Szybko zerwała się z miejsca i podbiegła do

towarzyszki niedoli.

Róża podała jej okrycie i sama włożyła jej kapelusz na głowę.

— Prędko, prędko, chodźmy stąd... I niech pani zachowuje się

jak najciszej, inaczej będziemy zgubione... — szepnęła Róża,

pociągając za sobą Martę.

Rezolutna dziewczyna poddała się zupełnie jej woli. Skradały się

na palcach, po czym wyszły na pokryte dywanami schody. Z salonu

słychać był gwar i śmiech, a z dołu, gdzie mieściła się kuchnia,

dobiegał również szmer zmieszanych głosów kobiecych. Dziewczęta

zbiegły na parter i pełne trwogi dotarły wreszcie do sieni. Ręce Róży

drżały tak silnie, że ledwie zdołała wsunąć klucz do zamku.

Nareszcie jej się udało. Drzwi otworzyły się bezgłośnie, po czym

również cicho zamknęły się za uciekinierkami. Świeże powietrze

owionęło ich twarze. Pobiegły prędko do furtki, którą Róża otworzyła.

Pozostawiła klucz w zamku, zatrzasnęła furtkę... Obie dziewczyny

odetchnęły... Nareszcie odzyskały wolność...

— Jesteśmy ocalone! Ocalone! — wykrzyknęła Róża i, płacząc z

radości pociągnęła za sobą Martę.

background image

Biegły teraz przed siebie, w kierunku białej figury, która z daleka

wyłaniała się z ciemności. Wokoło nie widać było żywej duszy. Róża

starała się iść w tym kierunku, z którego przywiózł je samochód.

Biegły wciąż w milczeniu, aż wreszcie znalazły się w bardziej

ruchliwej dzielnicy. O tej porze jednak i tutaj spotkały niewielu

przechodniów. Przemknęły obok posterunku policji, lecz Róża prędko

pociągnęła za sobą Martę. Pamiętała dokładnie wszystkie wskazówki

Bessie i starała się przejść niepostrzeżenie obok policjanta, tak jak

gdyby miała nieczyste sumienie.

Szły spiesznie, nie oglądając się za siebie, aż wreszcie po upływie

pół godziny znalazły się nagle na bulwarach nadbrzeżnych. Przed

oczyma ich rozpościerały się szerokie, szumiące wody Rio de la Plata.

Róża przystanęła i odetchnęła z ulgą, po czym wzniosła ręce ku

niebu.

— Dzięki Ci Ojcze Niebieski — szepnęła — pomagaj nam dalej

Wielki Boże!

Oczy jej napełniły się łzami, które wolno staczały się po

policzkach. Powoli zaczęła się uspokajać po przebytym wstrząsie.

Teraz i Marta odzyskała mowę. I ona łkała cichutko, starając się

opanować wzruszenie.

— Oj, niechże mi pani powie, panno Różyczko, skąd pani wzięła

ten klucz? Jak się to stało, żeśmy mogły zwiać? — pytała.

Róża opowiedziała jej, jak podsłuchała rozmowę, prowadzoną po

hiszpańsku i jak potem zdołała się porozumieć z Bessie Hollwood.

— Bez pomocy Bessie byłybyśmy stracone.

background image

— A to banda łajdaków, a to szelmy — wołała Marta — a co

najgorzej, żeśmy nie mogły zabrać naszych manatków!

— To jeszcze nie najgorsze. Co mnie najbardziej martwi, to fakt,

że nie mamy paszportów.

— O Jezu! O tym nie pomyślałam nawet. Cóż my teraz

poczniemy w tym strasznym kraju?

— Na razie nie wiem. W każdym razie uniknęłyśmy okropnego

niebezpieczeństwa, a to już bardzo wiele. Pan Bóg nam jakoś

dopomoże. Nie możemy jednak stać tutaj dłużej, żeby nikt nie zwrócił

na to uwagi. Chodźmy dalej, dostaniemy się do centrum miasta. To

już blisko, widzę tam tyle świateł... Dom seniory znajduje się zapewne

na przedmieściu Buenos Aires. Bóg wie, jak spędzimy tę noc. Bez

paszportu nie możemy iść do żadnego hotelu. Na szczęście jest ciepło

na dworze. Zanim nie rozmówimy się w konsulacie, nie będę miała

odwagi wejść do jakiegokolwiek domostwa. Chodźmy Marto.

Musimy się śpieszyć, żeby nas nie zatrzymał jaki policjant, który by

mógł nas zaaresztować, bo nie mamy dowodów.

— Jezus Maria!

Ruszyły spiesznie w kierunku świateł i wydostały się z

przedmieścia Belgrano, gdzie znajdował się dom seniory Morbidy, do

bardziej ożywionej dzielnicy. Wędrowały bardzo długo, aż nagle, gdy

prawie już opadły z sił, stanęły na dworcu kolejowym.

Róża odetchnęła z ulgą.

— Chwała Bogu, teraz będziemy miały się gdzie schronić!

Jesteśmy na dworcu i przepędzimy spokojnie noc w jednej z

background image

poczekalni. W tej chwili przyjechał właśnie jakiś pociąg. Musimy

udać, żeśmy przyjechały i, że chcemy poczekać na jeden z rannych

pociągów. Wtedy nikt nie zwróci na nas uwagi...

Marta, pełna wdzięczności, ujęła Różę za rękę.

— Oj, panno Różyczko, ja zawsze wmawiałam sobie, że zjadłam

wszystkie rozumy i jestem o wiele zaradniejsza i sprytniejsza od pani.

A tymczasem okazuje się, że bez pani pomocy zginęłabym marnie w

tym mieście.

Poszukały poczekalni i weszły tam, śmiertelnie znużone długą

wędrówką i wszelkimi przeżyciami dnia. Goniąc ostatkiem sił, zajęły

miejsce przy jednym ze stolików. Rade były, że znalazły dach nad

głową i że na razie nie grozi im żadne niebezpieczeństwo. Gdy zbliżył

się do nich kelner, zamówiły sobie kawę. Róża mówiła z nim po

hiszpańsku i spytała, czy może do rana siedzieć w poczekalni.

Powiedziała, że ma zamiar odjechać rannym pociągiem i chciałaby

sobie zaoszczędzić wydatku na hotel...

Kelner wysłuchawszy jej, skinął głową.

— Tutaj całą noc jest otwarte. Ale niech seniority usiądą dalej w

kącie, na kanapce, tam będzie o wiele wygodniej i można się oprzeć i

wypocząć.

I zaniósł kawę na wskazane miejsce.

Ta usłużność i troskliwość poczciwego kelnera wzruszyła

dziewczęta do tego stopnia, że poczuły napływające do oczu łzy.

Teraz dopiero pojęły, jak bardzo były znużone i zdenerwowane.

background image

Wypiły kawę, żeby się trochę ogrzać. A potem przytuliły się do

siebie, jak dwa bezdomne, zbłąkane ptaki, nie wiedząc jaki los czeka

je w tym obcym kraju. W pełni świadomości swego bezpieczeństwa

zasnęły i przez kilka godzin spały. Nie były one jedynymi osobami,

które spędzały noc w poczekalni. Przy stolikach siedziało wielu

pasażerów, przeważnie pogrążonych we śnie. W sali roznosił się

zapach potraw i dymu. Nikt nie zwracał uwagi na dwie jasnowłose,

przyzwoicie ubrane dziewczyny, wtulone w róg kanapki.

W poczekalni znajdowali się przeważnie mężczyźni; jakaś

niemłoda kobieta w towarzystwie dwunastoletniej dziewczynki i jakaś

gruba, niechlujnie odziana staruszka, były oprócz Róży i Marty

jedynymi kobietami, które spędzały tę noc na dworcu. Wygląd

mężczyzn nie budził zbytniego zaufania, były to dziwne postacie

robiące wrażenie szumowin społecznych.

Nikt z obecnych nie był odpowiednim towarzystwem dla Róży

Rietberg, ani też dla uczciwej, pracowitej Marty. A jednak, kiedy

dziewczęta od czasu do czasu otwierały zaspane oczy, rozglądając się

po mrocznej poczekalni, gdy widziały drzemiących pasażerów i

znużonego kelnera, siedzącego przy bufecie, wówczas doznawały

poczucia zupełnego bezpieczeństwa i spokoju; wszystko wydawało

się im niczym w porównaniu z tym, co przeżyły. Zostały przecież

ocalone od czegoś najgorszego, co mogło je spotkać.

Tak minęła noc. Oznajmiono odjazd pierwszego rannego pociągu.

W ciszę zaspanej poczekalni wpadł donośny głos urzędnika

kolejowego, który zawołał:

background image

— Rosario!

Róża wzdrygnęła się i otrząsnęła ze snu. Rosario! Tam przecież

bawił obecnie Werner Wendland, nie przeczuwając tego, co się jej

przytrafiło. Och, gdyby wiedział, wówczas na pewno przybyłby

bezzwłocznie na pomoc! A w Rosario mieszkała przecież także jej

ciotka. Czy nie byłoby najrozsądniej, gdyby od razu wsiadła do tego

pociągu i udała się do Rosario, żeby poprosić ciotkę o pomoc i

opiekę?

A jeżeli nie krewną, to Wernera Wendlanda? Nie, nie! Zadrżała,

przejęta lękiem. Nie, za żadną cenę nie mogła zwrócić się do Wernera

Wendlanda, nie mogła mu wyznać, dokąd ją zwabiono, skąd uciekła.

Przebywała wprawdzie tylko kilka godzin w domu seniory, lecz sam

fakt, że jakiś czas tam spędziła, wzbudzał w niej uczucie wstydu i

grozy... Nie mogła o tym powiedzieć Wernerowi. A przy tym nie

chciała mu się stać ciężarem. On sam objął nowe stanowisko, musiał

przywyknąć do zmienionych warunków otoczenia. Nie chciała mu

przeszkadzać.

A do ciotki? Czyż mogła po tym okropnym przejściu zwrócić się

do niej? Nie! nie! Róża ocknęła się z zadumy i spojrzała na śpiącą

towarzyszkę niedoli. Nie mogła przecież opuścić teraz Marty Preller,

która by sama nie dała sobie rady. Musiała tu zostać, choćby przez

wzgląd na Martę. Postanowiła, że z nią razem uda się do niemieckiego

konsula i poprosi go o radę i opiekę. Chodziło przede wszystkim o to,

żeby pomógł im odzyskać rzeczy i dowody osobiste.

Dotknęła ramienia Marty.

background image

— Marto, niech pani się obudzi. Musimy stąd wyjść. Będziemy

udawały, że wyjeżdżamy jednym z rannych pociągów.

Marta przeciągnęła się i podniosła na Różę zaspane oczy. Przez

ostatnich kilka godzin spała bardzo mocno.

— Zamówimy sobie teraz gorącą kawę i trochę pieczywa, żeby

nam nie zbrakło sił. Potem pójdziemy do umywalni i ogarniemy się

trochę. Musimy wywrzeć na konsulu dobre wrażenie, od tego zależy

bardzo wiele.

Marta zgodziła się na wszystko. W chwilę potem podano

dziewczętom świeżą, gorącą kawę. Miała wstrętny smak, lecz

dziewczęta wrzuciły do niej cukier i zjadły kilka bułeczek, żeby się

pokrzepić.

Po śniadaniu zamierzały opuścić salę, aby się udać do umywalni.

W chwili jednak, gdy otworzyły drzwi, chcąc wyjść na peron, Róża

pociągnęła szybko Martę do wnętrza i spiesznie zamknęła drzwi.

Marta spojrzała przestraszona w śmiertelnie bladą twarz Róży.

— Co się stało, panno Różyczko?

— Na peronie... Petri... oboje... a z nim tych dwóch panów,

którzy stale przebywali z nimi podczas podróży. Przeszli wszyscy

koło drzwi, pytając konduktora, o pociąg do Santa Fe. Chwała Bogu,

że nas nie spostrzegli. Poczekajmy jeszcze kilka minut, dopóki nie

wejdą na peron. Chcą widocznie jechać do Santa Fe. Dobrze, żem się

o tym dowiedziała, powiem to konsulowi. Musi poczynić wszelkie

kroki, żeby ująć tę szajkę zbrodniarzy, którzy mogliby jeszcze wiele

dziewcząt wtrącić w nieszczęście. Czy pani sobie przypomina, że pan

background image

Petri zaangażował jeszcze dwie biuralistki? Zapewne i one zostały

sprowadzone tutaj pod fałszywym pozorem. A ci dwaj panowie,

którzy przebywali wciąż w towarzystwie państwa Petri, na pewno nie

są dyrektorami teatru. Jakie szczęście, że państwo Petri nas nie

widzieli, gotowi byli jeszcze zwrócić się do policji, żeby nas

aresztowała. Boję się po prostu pomyśleć o tym...

— A swoją drogą, to by dopiero oczy wybałuszyli, jakby nas

zobaczyli. O raju, żebym to ja mogła kiedy porachować się z nimi, to

by chyba nie doliczyli własnych kości!

I oczy Marty zabłysnęły oburzeniem i gotowością do walki. Róża

znowu otworzyła ostrożnie drzwi i wyjrzała na peron, lecz nie

zobaczyła nigdzie państwa Petri. Dziewczęta, rozglądając się wokoło,

przeszły do umywalni, gdzie się trochę odświeżyły i poprawiły ubiór i

uczesanie. Nie śpieszyły się, gdyż wiedziały, że o tak wczesnej

godzinie na pewno nie zastaną jeszcze konsula.

Po wyjściu z umywalni, Róża zapytała Martę:

— Ile pani ma pieniędzy, panno Marto?

— Około stu pięćdziesięciu marek. Całe szczęście, że seniora nie

zabrała mi tego. Byłaby nam z pewnością odebrała wszystko, gdyby

wiedziała, że mamy trochę pieniędzy. A ile pani ma, panno Różo?

— Przeszło sto marek. Posiadam ponadto trochę biżuterii po

matce. Naturalnie nie chciałabym jej sprzedawać. Przez jakiś czas

będziemy się mogły utrzymać, a potem znajdziemy może jakieś

zajęcie.

Marta westchnęła.

background image

— Bogiem, a prawdą, to niechętnie wydaję te kilka groszy, od ust

sobie odejmowałam, żeby je zaoszczędzić. Ale spodziewam się, że

znajdziemy pracę, jak tylko odbierzemy nasze paszporty i walizki.

Róża, pełna troski, patrzyła w przyszłość, nie chciała jednak

odbierać nadziei Marcie.

Dziewczęta wyszły na szeroki placyk, znajdujący się przed

dworcem. Róża zbliżyła się do jakiegoś urzędnika, stojącego przy

wyjściu i zapytała go o adres konsulatu. Urzędnik nie mógł jej

poinformować, lecz poradził, aby zwróciła się do któregoś z szoferów.

Przed dworcem stał długi szereg taksówek. Róża ujęła Martę pod

ramię i podeszła z nią do jednej z nich.

Kierowcy chętnie udzielili wszelkich wyjaśnień, ładnym,

jasnowłosym dziewczętom, a jeden zwrócił się nawet żartobliwie do

Róży, czy nie ma ich zawieźć do konsulatu. Róża podziękowała,

mówiąc, że ona i jej towarzyszka są zbyt ubogie, aby sobie pozwolić

na jazdę taksówką.

Ruszyły obie w drogę, przy czym jeszcze kilka razy Róża pytała

przechodniów, którędy ma iść. Nie śpieszyły się, wiedząc, że jest

jeszcze bardzo wcześnie. Szły przez piękne, szerokie ulice, przystając

co chwila przed wspaniałymi wystawami sklepowymi. Marta, słysząc

wokoło siebie obcy język, ściskała niespokojnie rękę Róży, a wreszcie

rzekła, pełna zwątpienia:

— Co bym ja tu poczęła sama jedna. Wydaje mi się, że nagle

stałam się głuchoniema. Nie rozumiem ani słowa, a gdybym się

odezwała do kogo, to by i mnie nikt nie zrozumiał. Jakie to szczęście,

background image

że jestem z panią. Dawniej, to mi się zdawało, że jestem o wiele

mądrzejsza, a teraz dopiero pojęłam, żem ciemna jak tabaka w rogu.

— Nie, panno Marto, wcale pani nie jest „ciemna", tylko nie zna

pani języka hiszpańskiego. Jeżeli pani spędzi dłuższy czas w tym

kraju, to go się pani z łatwością nauczy.

Dziewczęta szły dalej przez ożywione ulice, podziwiając piękność

nieznanego im miasta. Wreszcie stanęły przed konsulatem niemieckim

i weszły na górę. Zapytały o pana konsula i dowiedziały się, że

przyjęcie interesantów rozpocznie się za pół godziny.

— Czy możemy poczekać, aż nadejdzie? — spytała Róża.

— Oczywiście. Lecz mogą panie także przedstawić całą sprawę

jednemu z urzędników.

Róża rozejrzała się wokoło, patrząc na zebranych. Byli to

przeważnie młodzi ludzie. Rumieniąc się, odpowiedziała, że musi się

rozmówić osobiście w bardzo pilnej sprawie z panem konsulem.

— Niech pani w takim razie poczeka — rzekł jeden z urzędników.

Dziewczęta przeszły do poczekalni, gdzie zajęły miejsca.

Siedziały, pełne niepokoju, i czekały. Minęła długa godzina, zanim

zjawił się konsul, do którego gabinetu zostały wpuszczone.

Konsul ogarnął badawczym, przenikliwym spojrzeniem obie

dziewczyny, po czym jakby wiedziony właściwym wyczuciem,

pochylił się w ukłonie przed Różą.

— Czym mogę paniom służyć? — zagadnął.

Róża zebrała się na odwagę.

background image

— Z góry pana przepraszam, że będę zmuszona zająć panu dużo

czasu, lecz pragnę panu opowiedzieć wszystko bardzo dokładnie, aby

pan mógł nas zrozumieć. Jesteśmy samotne i opuszczone dziewczęta,

które nie wiedzą, co począć w tym obcym kraju. Posiadamy

wprawdzie trochę pieniędzy, które nam przez jakiś czas wystarczą na

utrzymanie, lecz zabrano nam paszporty, a przy tym zmuszone

byłyśmy ratować się ucieczką, więc nie wzięłyśmy ze sobą naszych

rzeczy.

Konsul spoglądał z widocznym zainteresowaniem w bladą,

drgającą twarz Róży; spostrzegł natychmiast, że dziewczyna jest

głęboko wstrząśnięta. Słuchając jej ostatnich słów, zerwał się z

miejsca, niezmiernie zdumiony.

— Panie ratowały się ucieczką? Zabrano paniom paszporty?

Dlaczego? Proszę mi wszystko jaśniej wytłumaczyć...

— Zwabiono nas do Argentyny, pod pretekstem, że mamy tu

otrzymać posady. Wpadłyśmy w ręce handlarzy żywym towarem, lecz

udało się nam natychmiast zbiec z tego domu, do którego nas

zawieziono. To jedynie ocaliło nas od najstraszniejszej rzeczy, jaka

może spotkać kobietę. Proszę bardzo, niech pan nas wysłucha...

Sposób zachowania Róży, jej wytworne obejście, a także jej

piękne, jasne oczy wywarły na konsulu jak najlepsze wrażenie.

Przysunął obu dziewczętom krzesła, po czym sam usiadł.

— Proszę, niech pani mi wszystko opowie. Moim obowiązkiem

jest wysłuchać wszystkiego. Będę się starał, w miarę możności,

pomóc paniom...

background image

Róża w zwięzłych słowach opowiedziała konsulowi, w jaki

sposób państwo Petri zaangażowali ją samą i Martę Preller.

Wspomniała również, że właścicielka biura pośrednictwa pracy

zasięgnęła w jej obecności informacji o państwu Petri, że telefonowała

w tej sprawie do jakiegoś radcy i profesora. Róża wyraziła

przypuszczenie, że udzielone informacje były zapewne jakimś

oszukańczym manewrem ze strony jej rzekomych chlebodawców. W

każdym razie ona, jak też i pośredniczka uwierzyły doskonałym

referencjom.

Następnie dziewczyna podzieliła się z konsulem swymi

spostrzeżeniami, które poczyniła podczas podróży, nadmieniając, że

obecnie przedstawiają się jej one w zupełnie innym świetle. Opisała

dokładnie podróż do Buenos Aires. Mówiła, że była wprawdzie

bardzo zdziwiona, gdy pan Petri z dwiema biuralistkami odjechał w

przeciwnym kierunku, lecz, dodała przy tym, że nawet w owej chwili

nie podejrzewała jeszcze niczego złego.

— Samochód ruszył. Nie wiem dokładnie w jakiej dzielnicy

znajduje się ów dom, do którego nas zawieziono, przypuszczam

jednak, że na jakimś przedmieściu, gdyż jazda trwała bardzo długo.

Mijałyśmy coraz cichsze ulice, coraz gorzej oświetlone. Raz tylko

samochód, przejeżdżał obok bulwarów nadbrzeżnych, a wtedy

ujrzałam Rio de la Plata. Zauważyłam przy tym, że jedziemy przeciw

prądowi rzeki. Wreszcie zatrzymałyśmy się przed jakimś samotnym

domem, jedynym zresztą na całej ulicy.

background image

I Róża opisała placyk i skwer, na którym bielała wśród mroku

nocy wysoka figura z marmuru.

Konsul słuchał z uwagą opowiadania dziewczyny i rzekł nagle.

— Zawieziono panie niewątpliwie do Belgrano! Sam kilkakrotnie

przejeżdżałem samochodem koło tego placyku. Proszę, niech pani

mówi dalej...

Róża, czerwieniąc się i blednąc ze wzburzenia i wstydu,

opowiedziała wszystko, co ona i Marta przeżyła w domu seniory

Morbidy. Gdy wymieniła po raz pierwszy nazwisko seniory, oczy

konsula zabłysły. Róża ciągnęła dalej swoją opowieść, nie pomijając

żadnego szczegółu. Wreszcie doszła do miejsca, gdy obie z Martą

opuściły szczęśliwie ów ohydny dom.

Gdy skończyła, konsul milczał przez chwilę, spoglądając z

gorącym współczuciem na dziewczęta. Wreszcie przemówił z

powagą.

— Mogą panie dziękować Bogu i owej służącej, która ułatwiła

paniom ucieczkę.

Oczy Róży zwilgotniały od łez.

— O, panie konsulu, póki żyć będę, nie zapomnę szlachetnej

Bessie Hollwod. Cóż byśmy poczęły bez jej pomocy. Dziękowałam

Bogu, gdyśmy się dzisiejszej nocy znalazły na wolności, choć

zostałyśmy bez dachu nad głową, samotne w tym obcym kraju...

Konsul nie odrywał oczu od delikatnej, bladej twarzyczki

dziewczęcej.

background image

— Teraz pani sama widzi, jak niebezpiecznie jest dla kobiety

wyruszać w tak daleką podróż, ile zasadzek zewsząd na nią czyha...

Róża ciężko westchnęła.

— Nie miałam innego wyjścia, panie konsulu. Bardzo ważne

powody skłoniły mnie do wyjazdu. Spodziewałam się przy tym, że

znajdę tu w najgorszym razie pomoc i opiekę krewnej mego ojca.

Wyjechała ona już przed wielu laty do Argentyny i mieszka obecnie w

Rosario. Nie korespondowałam z nią wprawdzie i nawet jej osobiście

nie znam, lecz myśl, że mieszka w tym kraju, była mi pewnego

rodzaju pociechą. Muszę jednak przyznać, że wolałabym nie zwracać

się do mej ciotki, gdyż nie wiem w jakich żyje warunkach. Nie

chciałabym nikomu być ciężarem, a nie wiem, czy moja obecność

byłaby dla niej pożądana. Mam ochotę do pracy, chciałabym pójść

między ludzi i zarabiać sama na swoje utrzymanie. Nie lękam się

żadnej roboty, gotowa jestem podjąć się choćby najniższych posług...

— A jakie posiada pani kwalifikacje?

— Znam gruntownie język francuski i angielski, również nieźle

włoski i hiszpański. Śpiewam trochę, gram biegle na fortepianie, a

poza tym skończyłam również szkołę średnią. Potrafię zająć się

domem, umiem szyć, gotować, prasować, piec ciasto, sprzątać... Jeżeli

nie znajdę innej posady, to chętnie zostanę służącą. A panna Preller

jest wykwalifikowaną pokojówką. Ma doskonałe świadectwa, których

ja nie posiadam, gdyż nigdy jeszcze nie pracowałam na posadzie.

Ach, panie konsulu, może mógłby nam pan dopomóc przy znalezieniu

background image

jakiegokolwiek zajęcia! Obie pragniemy uczciwie zarabiać na

kawałek chleba...

Konsul pełen zadumy spoglądał na Różę. Cóż to była za dzielna,

szlachetna, dziewczyna!

— Czy nie posiada pani majątku? — spytał.

— Rodzice moi pozostawili mi znaczny majątek, toteż do

niedawna żyłam wraz z moim opiekunem i jego żoną z odsetek od

owego kapitału. Straciłam wszystko po wojnie. Obecnie jestem ubogą,

posiadam zaledwie około stu marek i trochę biżuterii, która pozostała

mi z lepszych czasów. Klejnoty te przedstawiają zapewne wartość

kilkuset marek, lecz nie chciałabym ich sprzedawać, gdyż stanowią

jedyną pamiątkę po mojej matce.

— Czy ma pani przy sobie te pieniądze i biżuterię, czy zostawiła

je pani w walizce?

— Nie, nosiłam je zawsze przy sobie. Panna Preller zabrała

również swoje całe oszczędności, które wynoszą około stu

pięćdziesięciu marek. Ach, panie konsulu, gdyby pan zechciał nam

dopomóc!...

Konsul spojrzał w oczy dziewczyny, które wyrażały błagalną

prośbę.

— Na wszystko znajdzie się rada. Na razie musimy się postarać o

odebranie paszportów. Zdaje się, że to pójdzie nam stosunkowo

najłatwiej. Trudniej będzie odzyskać rzeczy, gdyż pani Morbida na

pewno nie zechce ich wydać. Poniosła zapewne wszelkie koszta

podróży i będzie się domagała odszkodowania...

background image

Dziewczęta spoglądały z przerażeniem na konsula, który

uśmiechnął się do nich, pragnąc je uspokoić.

— Proszę się nie martwić. Spróbujemy pobić ją jej własną bronią.

Nazwisko seniory nie jest mi obce, nieraz już o niej słyszałem. Kilka

razy już władze były na jej tropie, lecz zawsze potrafiła się jakoś

wymknąć. Nic w tym zresztą dziwnego, skoro, jak twierdzi Bessie

Hollwood, seniora przekupuje policję. Tym razem jednak nie uda się

jej uniknąć wymiaru sprawiedliwości. Jej pomocnicy również będą

aresztowani.

— Oni pojechali właśnie do Santa Fe, panie konsulu — rzekła

Róża i opowiedziała skąd o tym wie.

— O, doskonale, ucieszył się konsul. Należy natychmiast

przedsięwziąć wszystkie kroki, żeby całe towarzystwo znalazło się w

bezpiecznym zamknięciu. A co będę tylko mógł uczynić dla pań, to

uczynię. Zajmę się losem pań i postaram się pomyślnie załatwić całą

sprawę. Przede wszystkim muszę panie umieścić w jakimś

bezpiecznym miejscu, a potem zaczniemy szukać posady. Nie wiem

naturalnie, czy tak prędko znajdę coś odpowiedniego, lecz sądzę, że

coś się trafi, zwłaszcza, że panie żadną pracą nie pogardzą. Na razie

napiszę list polecający do pewnej mojej znajomej, która jest tutaj

właścicielką małego, skromnego pensjonatu. Tam mogą panie

zamieszkać, tym bardziej, że ceny są bardzo niskie. Dostaną panie

pokój z całkowitym utrzymaniem. U niej proszę zaczekać na

wiadomości ode mnie.

background image

Teraz Róża nie mogła już dłużej opanować wzruszenia.

Odetchnęła z ulgą, a z oczu jej polały się strumieniem gorące łzy.

— Dziękuję panu, ach, dziękuję panu z całego serca, panie

konsulu! — zawołała z uniesieniem.

— Nie ma za co, to przecież mój obowiązek. W tym wypadku

spełniam go tym chętniej, że mam do czynienia z tak miłą osóbką jak

pani. Na moim stanowisku nauczyłem się rozróżniać i oceniać ludzi.

Fakt, że pani nie opuściła w nieszczęściu swej towarzyszki niedoli,

przemawia ogromnie na pani korzyść.

— Ależ, panie konsulu, każdy na moim miejscu uczyniłby to

samo.

— Podoba mi się właśnie, że pani to w ten sposób ujmuje —

odparł z uśmiechem konsul.

Po chwili przeprosił Różę i zajął się sporządzaniem dla niej i dla

Marty tymczasowego dowodu osobistego, który miał służyć jako

legitymacja. Napisał również list polecający do właścicielki

pensjonatu.

— Woźny z konsulatu odprowadzi panie potem do mojej

znajomej — rzekł.

Podczas, gdy urzędnik wystawiał legitymacje, konsul dawał

dziewczętom dokładne wskazówki, jak powinny się zachowywać w

najbliższym czasie.

— Najlepiej, żeby panie w ogóle nie ruszały się z domu, dopóki

nie prześlę paniom wiadomości. Proszę w żadnym razie z nikim

obcym nie wychodzić. W pensjonacie będą panie pod dobrą opieką,

background image

mogą się panie niczego nie lękać. Niech panie nie upadają na duchu,

nawet w tym wypadku, gdybym przez kilka dni nie dawał znaku

życia. Nie zapomnę o paniach i natychmiast zajmę się całą sprawą,

tym bardziej, że sam pragnę wejść w paradę pani Morbidzie. A więc,

uszy do góry, wszystko będzie dobrze!

Róża i Marta ze łzami podziękowały konsulowi. Przestały się już

czuć tak bezgranicznie opuszczone. W chwilę później wyszły razem z

woźnym.

Dla pani Stibbe, właścicielki pensjonatu, list konsula był

wystarczającym poleceniem, toteż bardzo uprzejmie przyjęła

dziewczęta. Przeznaczyła dla nich mały, lecz czyściutki pokoik, który

miały wspólnie zajmować, i nie dręczyła ich zbytecznymi pytaniami.

Gdy Róża i Marta znalazły się w swoim pokoiku, padły sobie w

objęcia i uściskały się serdecznie. Obie teraz dopiero poczuły

śmiertelne znużenie. Uspokoiły się zupełnie, przekonawszy się, że w

tym domu drzwi były zaopatrzone w zwykłe zamki i posiadały

normalne klamki. Mogły się zamknąć na klucz i bez obawy

wypoczywać.

Spały mocno przez kilka godzin, po czym zeszły na dół do

jadalni, gdzie podano im skromny, lecz smaczny posiłek. Zapłaciły za

trzy dni z góry, a pani Stibbe przyjęła od nich zapłatę w niemieckiej

walucie. Obliczyły, że posiadana gotówka powinna im była

wystarczyć na cały miesiąc.

background image

Marcie krajało się serce, gdy myślała o tym, że musi wydać swoje

drobne oszczędności, lecz niepodobna było tego uniknąć, zwłaszcza w

wypadku, gdyby w najbliższym czasie nie znalazła pracy.

— Ale chyba trafi nam się jakieś miejsce, prawda panno Różo? —

mówiła.

Róża nie była o tym tak głęboko przekonana, nie posiadała

optymizmu swojej towarzyszki. Marta przywykła do tego, że

opuszczając jedno miejsce, otrzymywała natychmiast służbę gdzie

indziej. Czy jednak i teraz tak będzie, tego Róża nie wiedziała.

Posiliwszy się, dziewczęta powróciły do swego pokoiku. Usiadły

przy oknie, śledząc ruch, panujący na ulicy. W ten sposób poznawały

obyczaje obcego miasta. Marta ciągle wydawała okrzyki zdumienia,

gdy spostrzegała coś, czego nie widywała w swym mieście

rodzinnym. Było tu mnóstwo zjawisk, mnóstwo egzotycznie

wyglądających ludzi i pojazdów, które wydawały się jej bardzo

dziwne.

Była tak pochłonięta tą nowością, że wkrótce odzyskała dobry

humor. Ta prosta, wesoła dziewczyna, przyszła zupełnie do siebie,

zapominając o przeżyciach owej okropnej nocy. Róża tego nie

potrafiła, co chwilę przypominała sobie wypadki minionej doby i

drżała na całym ciele. Posiadała żywszą wyobraźnię od Marty i ciągle

widziała na jawie okropności, których uniknęła.

Wreszcie Martę znudziło wyglądanie przez okno i zwróciła się

nagle do Róży.

— Wie pani, co ja teraz zrobię, panno Różo?

background image

— Co takiego?

— Poproszę służącego, żeby mi przyniósł papier, pióro i atrament,

i napiszę list do pana Weisskanta. Muszę mu opowiedzieć, co się nam

przytrafiło. To się dopiero zdziwi, o raju!

W Róży zbudziło się nagłe pragnienie, żeby donieść o wszystkim

Wernerowi Wendlandowi. Przyrzekła mu przecież, że skorzysta z

pierwszej wolnej chwili, aby mu przesłać wiadomość o sobie. A teraz

właśnie rozporządza wolnym czasem...

Postanowiła tedy zabrać się do pisania. Zadzwoniły na służącego i

kazały mu przynieść materiały piśmienne. Dały mu również

pieniądze, żeby załatwił dla każdej z nich grzebień, szczoteczkę do

zębów i po kawałku mydła. Gdy służący powrócił niebawem,

załatwiwszy wszystkie sprawunki, dziewczęta zasiadły przy stole i

wzięły się do pisania listów.

„Werner Wendland, Inżynier". Tak brzmiał napis na szyldzie

przybitym do drzwi mieszkania, zajmowanego przez Wernera w

„Domu Inżynierów". Młody człowiek od dwóch dni pracował już na

nowym stanowisku, z którego był bardzo zadowolony.

Teraz właśnie powrócił z fabryki i odpoczywał po pracy w swoim

pokoju. Urządził się już zupełnie i czuł się doskonale w tych dwóch

miłych, czystych i wygodnie umeblowanych pokojach. Z okien

gabinetu widać było wysokie kominy fabryczne, a z daleka

połyskiwały lśniące wody Parany, po której płynęły liczne statki i

łodzie.

background image

Werner ozdobił swój pokój kilkoma fotografiami i artystycznymi

drobiazgami, które przywiózł ze sobą. Na biurku jego stała podobizna

Róży Rietberg. Było to jedno z najlepszych zdjęć, jakie zrobił na

okręcie.

Werner zapalił papierosa, po czym wziął z biurka fotografię

Róży, wpatrując się z miłością w rysy ukochanej. Ogarnęła go nagle

szalona tęsknota. Podczas dnia nie myślał o niej tak wiele, zajęty

usilną, wytężoną pracą, przy której należało się skupić. Wieczorem

jednak, kiedy odpoczywał, myśli jego wciąż biegły z utęsknieniem ku

Róży. Spoglądał z upodobaniem w jej wdzięczną, delikatną

twarzyczkę, ciesząc się, że posiada tak dobrą fotografię.

Gdzież ona w tej chwili przebywała? Jak się czuła? Czy potrafiła

sprostać swoim obowiązkom? Jak została przyjęta? Czy jej nowi

chlebodawcy okazali się życzliwi, czy dobrze się z nią obchodzili?

Ach, gdybyż otrzymał od niej jakąś wiadomość! Pierwszą noc spędził

bezsennie, nie mogąc zmrużyć oka z troski i niepokoju o Różę. Była

to właśnie owa noc, podczas której Róża, opuszczona i bezdomna

błąkała się po ulicach Buenos Aires. O, gdyby Werner to wiedział!

Wiekiem wydawał się mu czas, który minął od chwili, kiedy rozstał

się z Różą.

Przycisnął fotografię do ust i westchnął głęboko. Był tak

pochłonięty marzeniami o przyszłości, że drgnął, posłyszawszy odgłos

gongu, wzywającego na kolację. Zerwał się z miejsca, wrzucił do

popielniczki niedopałek papierosa i przeszedł do sypialni, aby tam

umyć ręce i zmienić marynarkę. Potem wolnym krokiem podążył na

background image

dół, do jadalni, gdzie zastał już zgromadzonych prawie wszystkich

domowników. Wszyscy szybko zajęli miejsca przy długim stole, a

wkrótce podano kolację.

Po skończonym posiłku, panowie przechodzili do wspólnych

pokoi, bądź też powracali do siebie. Każdy spędzał wolny czas, jak

mu się podobało. Niektórzy czytali, grali na fortepianie lub w szachy,

inni znowu rozprawiali zawzięcie o polityce, lub też omawiali

rozmaite zagadnienia techniczne, związane z pracą w firmie „Argro".

Wspólne sale zamykano w sobotę o jedenastej, w niedzielę o

północy, chyba, że obchodzono jakąś wyjątkową uroczystość.

Wszyscy urzędnicy, nie wyłączając żonatych, mogli korzystać z

wielkiego stadionu sportowego, oraz kąpieliska, znajdującego się nad

brzegiem Parany. Oprócz tego w domu była także łazienka,

przeznaczona do ciepłych kąpieli.

Nad brzegiem rzeki wznosił się dom żonatych inżynierów i

urzędników, zaś za fabryką, dalej na północ, ciągnęło się osiedle

robotnicze, składające się z dwupokojowych domków, otoczonych

małymi ogródkami. Do osiedla należały place do zabawy dla dzieci,

oraz boisko i plaża, przeznaczone dla dorosłych.

Werner doznawał poczucia przynależności do firmy, czuł się tutaj

doskonale i patrzył z utęsknieniem na szereg ładnych, czystych

domków. Myślał o tym, kiedy nadejdzie ów upragniony dzień, gdy

wprowadzi Różę Rietberg do jednego z tych miłych domostw. Przy

każdej sposobności myślał przede wszystkim o Róży, niepokojąc się

bezustannie o jej los.

background image

Tego dnia Werner pozostał jeszcze w salonie z kilkoma

inżynierami. Rozmawiali z ożywieniem o stosunkach, panujących w

fabryce. Cieszył się, że znalazł sympatycznych kolegów, którzy

przyjęli go bardzo serdecznie do swego grona. Najbardziej podobał

mu się pewien młody Szwed, Sven Laarsen, który okazywał mu

szczerą sympatię od pierwszej chwili. Gdy Werner wreszcie powstał,

żeby udać się na przechadzkę, Sven Laarsen przyłączył się do niego.

Młodzi ludzie poszli nad rzekę i przechadzali się wzdłuż

wybrzeża. Werner opowiadał swemu towarzyszowi, jaki wielki

podziw budzi w nim pani Werth. Młody Szwed skinął głową.

— Wszyscy ją podziwiamy, to wyjątkowa kobieta. Cieszy mnie,

że pan ją od razu właściwie ocenił. Nie spodziewałem się zresztą z ust

pana innego sądu o pani Werth.

Werner spojrzał pytająco na młodego inżyniera.

— Nie spodziewał się pan ode mnie innego sądu?

— Nie, gdyż patrząc panu w oczy, widzi się od razu z kim się ma

do czynienia.

Werner uśmiechnął się.

— Ciekawy jestem, jak pan sobie mnie wyobraża.

— Zaraz panu to powiem. Jest pan człowiekiem, który mało

gada, lecz potrafi każde słowo poprzeć czynem, człowiekiem o bardzo

silnej indywidualności. Wiem, że pan brał udział w wojnie, więc

domyślam się, iż musiał pan przechodzić w życiu ciężkie chwile.

Pozornie robi pan wrażenie zimnego, surowego, i niedostępnego. Kto

jednak bacznie spojrzy panu w oczy, ten może się przekonać, że

background image

posiada pan tkliwe, miękkie serce, w którym nagromadzone są

nieprzebrane uczucia. Czeka pan na kogoś, żeby go tym gorącym

uczuciem obdarzyć. Zdradza to zresztą również pański uśmiech. A

teraz proszę się zrewanżować i powiedzieć, pańskie zdanie o mnie.

Werner spojrzał badawczo na jasnowłosego olbrzyma, po czym

rzekł:

— Nie trzeba być specjalnie bystrym obserwatorem, żeby poznać

od razu, iż jest pan ogromnie żywy, impulsywny i serdeczny. Z oczu

pańskich czytam, że mam przed sobą szczerego, szlachetnego

człowieka. Wiem, że przebywa pan od roku w firmie „Argro" i że

zarówno pani Werth jak też inni zwierzchnicy pańscy, są ogromnie z

pana zadowoleni. Wnioskuję z tego, że musi pan być zdolny i

pracowity. Przypuszczam jednak, że ma pan przy tym usposobienie

pogodne i lubi się zabawić. Czy zgadłem?

— Doskonale mnie pan określił. Należy do tego jeszcze dodać

ciekawość i ogromne zamiłowanie do przygód. Wtedy otrzyma pan

wierny portret syna mojej matki.

— Czy pańska matka żyje?

— Och, tak! To nadzwyczajna kobieta. Gdyby nie ten mój

zakorzeniony pociąg do przygód, nie byłbym jej nigdy opuszczał, tej

najlepszej z matek. Ale nie potrafię usiedzieć na miejscu, było mi po

prostu za ciasno w moim rodzinnym mieście, musiałem wyruszyć w

szeroki świat.

— Zazdroszczę panu, że ma pan jeszcze matkę. Straciłem ją w

takim wieku, kiedy opieka macierzyńska była mi bardzo potrzebna.

background image

Ojciec był surowym człowiekiem, a przy tym obawiał się zawsze,

bym nie wyrósł na niedołęgę, więc trzymał mnie bardzo krótko. To się

później odbiło na moim charakterze, lecz nie potrafiłem doszczętnie

stłumić tkliwości odziedziczonej po matce. Toteż rzeczywiście tęsknię

za kimś, kogo bym mógł z całego serca kochać i rozpieszczać do woli.

— Ma pan słuszność, nie można zwalczyć w sobie skłonności

odziedziczonych po rodzicach. Ojciec mój był kapitanem okrętu,

podróżował wiele, a matka wciąż była sama. Nie chciała się zgodzić,

żebym i ja wyruszył na morze i został żeglarzem jak ojciec. Pragnęła,

żebym sobie obrał jakiś „spokojny" zawód. A jednak jakaś nieznana

siła wygnała mnie z ojczyzny. Czułem niepokonaną tęsknotę za

morzem, za dalą, za szeroką przestrzenią... Teraz biedna matka znowu

została sama.

— Przecież pan powróci jeszcze do kraju. Spodziewam się, że

pan zastanie jeszcze matkę w domu.

— I ja mam tę nadzieję. Na przyszły rok zamierzam pojechać do

Szwecji. Napisałem już o tym matce, biedactwo, tak się ucieszyła.

Wykreśla każdy dzień w kalendarzu i czeka. Nasze kobiety w Szwecji

przypominają pod tym względem Solvejg, posiadają jej naturę. Ta

wierność leży im we krwi. Dlatego też nie szukamy innych kobiet.

Ideałem naszym jest Solvejg.

Werner, pełen zadumy zapatrzył się w dal. Myślał o Róży

Rietberg. Ona również posiadała usposobienie Solvejg. Wiedział, że i

ona będzie wytrwale czekać na niego.

background image

— Szczęśliwy jest mężczyzna, na którego czeka taka kobieta —

szepnął.

Sven Laarsen obrzucił go przenikliwym spojrzeniem.

— Słowa pana brzmiały tak, jakby pan już myślał o pewnej,

wybranej kobiecie — rzekł.

— Tak, myślę o jednej takiej...

Laarsen westchnął głęboko.

— I ja zostawiłem w kraju słodką, złotowłosą dziewczynę... Była

jeszcze bardzo młoda, gdym odjeżdżał... Ale wiem, że nie zapomniała

i że na mnie czeka.

— Piękne to uczucie, gdy można tak ufać i wierzyć. Ja także

wierzę święcie, że moja dziewczyna poczeka na mnie — rzekł

Werner.

Zamilkli obydwaj, każdy pochłonięty własnymi myślami. Nie

mówiąc ani słowa, doszli brzegiem rzeki do kąpieliska i plaży.

Przystanęli, a wpatrując się w połyskujące fale rzeki, puścili

swobodnie wodze swoim marzeniom.

Na wielkim zegarze, umieszczonym na budynku dyrekcji,

wydzwoniła jedenasta. Sven Laarsen drgnął i budząc się z zadumy,

rzekł:

— Jedenasta... Już pora na spoczynek, kolego.

Młodzi ludzie powrócili do „Domu Inżynierów". Uścisnęli sobie

serdecznie dłoń na pożegnanie, po czym każdy z nich udał się do

swoich apartamentów.

background image

Werner Wendland przez długą chwilę stał jeszcze przy otwartym

oknie. Potem podszedł do szafy, wmurowanej w ścianę, otworzył

drzwi i wyjął małą kasetkę, którą ostrożnie otworzył. W kasetce tej

znajdował się miniaturowy model wynalezionej przez Wernera

maszyny rolniczej, oraz wszystkie odnośne plany i szkice.

Werner ustawił model na stole i puścił maszynę w ruch. Oczy

jego zabłysły. Rozłożył przed sobą plany i zaczął je porównywać z

modelem. Krytycznym okiem śledził każdy ruch maszyny, a w końcu

z wielkim zadowoleniem skinął głową. Wynalazek jego był gotowy,

teraz należało tylko poszukać ludzi, którzy by się nim zainteresowali.

Werner, jako fachowiec, zdawał sobie sprawę, ile korzyści

mógłby przynieść jego model przy zastosowaniu go we wielkich

gospodarstwach rolnych. A przecież właśnie w Ameryce Południowej

znajdowało się mnóstwo ogromnych posiadłości ziemskich.

Młody inżynier nabrał nagle otuchy i zaczął wierzyć we własne

powodzenie. Nie wątpił, że właśnie wytwórnia maszyn „Argro"

zakupi jego wynalazek. Postanowił, że wkrótce przedstawi model i

plany pani Werth, oraz dyrektorom fabryki. Wiedział, że jeżeli

nadzieja jego się spełni, wówczas urzeczywistni się także najgorętsze

pragnienie — będzie mógł poślubić w krótkim czasie Różę Rietberg.

Wstawił troskliwie modelik do kasetki i złożył starannie

wszystkie plany. Potem zamknął kasetkę w szafie ściennej. Następnie

zasiadł znowu przy biurku popatrzył jeszcze przez chwilę na

fotografię Róży i wreszcie udał się na spoczynek.

background image

Nazajutrz rano dyrektor Hartmann, siedząc w swoim gabinecie

przy biurku, segregował pocztę, jaka nadeszła dla urzędników i

inżynierów. Goniec biurowy przychodził codziennie po listy i

doręczał je adresatom. Dyrektor Hartmann odsunął nieco na bok

wysoki stos listów, przy czym koperta, leżąca na wierzchu, spadła na

podłogę. Gdy staruszek schylił się, aby ją podnieść, przeczytał na

odwrocie:

„Nadawca: Róża Rietberg, Buenos Aires, Pensjonat pani Stibbe".

Podniósł powolnym ruchem list, nie odrywając oczu od nazwiska

nadawcy, odwrócił kopertę, żeby zobaczyć adres.

„Wielmożny Pan Inżynier Werner Wendland, Rosario, firma

„Argro". przeczytał, a twarz jego przybrała wyraz zamyślenia.

Po chwili odłożył list na bok i ujął słuchawkę telefonu. Kazał się

połączyć z panią Werth, a posłyszawszy jej głos, rzekł:

— Przepraszam, że tak wcześnie ośmielam się panią trudzić.

Uważam za swój obowiązek donieść pani, że wśród poczty dla

naszych inżynierów, znalazłem list do pana Wendlanda i, że jako

nadawca podana jest Róża Rietberg. A list ów nadszedł z Buenos

Aires.

Przez chwilę przy aparacie panowała cisza. Wreszcie pani Werth

odezwała się znowu, głos jej zdradzał zdenerwowanie.

— Dziękuję panu za tę wiadomość, panie dyrektorze. Jak się pan

zapewne domyśla, zostałam trochę wytrącona z równowagi. Proszę,

niech pan zatrzyma ten list u siebie, dopóki nie przyjdę. Miałam

właśnie zamiar odwiedzić pana w dyrekcji. Przypuszczam, że

background image

inżynierowi Wendlandowi nie zrobi zbyt wielkiej różnicy, gdy

otrzyma ów list o godzinę później.

— Dobrze, proszę pani.

— A więc najdalej za pół godziny przyjdę do biura. Dziękuję

panu raz jeszcze za pańską przezorność i rozwagę.

— Nie ma za co. Ponieważ znam dobrze pani stosunki rodzinne,

więc sądziłem, że ten list może mieć jakieś znaczenie.

Dyrektor odłożył słuchawkę, a w tej samej chwili wszedł do

gabinetu goniec, aby odebrać pocztę. Hartmann zatrzymał u siebie

tylko list, przeznaczony dla inżyniera Wendlanda.

Zanim jeszcze upłynęło pół godziny, w gabinecie dyrektora

pojawiła się pani Werth.

— Jestem trochę zdenerwowana, panie dyrektorze — powiedziała

— proszę, niech pan będzie łaskaw pokazać mi ten list.

Hartmann podał jej list. Pani Werth patrzyła długo na prostą, białą

kopertę i na nazwisko Róży Rietberg.

— Tak, to rzeczywiście list od Róży Rietberg do inżyniera

Wendlanda. A owa Róża Rietberg mieszka najwidoczniej w Buenos

Aires i jest jakąś znajomą pana Wendlanda...

— W swoim czasie dała mi pani zlecenie, żebym skomunikował

się z pewną niemiecką agencją wywiadu która miała śledzić pani

siostrzenicę Różę Rietberg i przesyłać wiadomości o niej. Prosiła pani

również, by owa firma zawiadomiła panią natychmiast o każdej

zmianie miejsca pobytu panny Róży. Dlatego też, zwróciłem od razu

uwagę na adres nadawcy i zdziwiłem się niezmiernie, że panna

background image

Rietberg przebywa w Buenos Aires i koresponduje z jednym z

naszych inżynierów. Co prawda, nie jest wcale dowiedzionym, że ta

Róża Rietberg jest właśnie siostrzenicą pani...

— Gdyby to była ona, to zapewne od niedawna bawi w

Argentynie. Możliwe jednak, że to moja siostrzenica... W każdym

razie, sprawa ta bardzo mnie interesuje...

— Rozumiem panią.

Pani Werth znowu spojrzała na list.

— Wiadomo panu przecież, panie dyrektorze, że stosunki moje z

mym kuzynem Herbertem są bardzo oziębłe. Powody tego są panu

również znane. Siostrzenica wychowywała się w jego domu. Gdybym

się dowiedziała, że Róża stara się nawiązać ze mną kontakt,

wzbudziłoby to we mnie mimo woli pewne podejrzenia. Pan mnie

chyba rozumie, nieprawdaż? Zadawałabym sobie bezustannie pytanie,

po co przyjechała. Czy uczyniła to z własnej inicjatywy, czy też

została specjalnie wysłana przez Herberta Rietberga i jego żonę. Być

może, iż Herbert dowiedział się w końcu, że to ja jestem właścicielką

firmy „Argro". Może chciałby ode mnie coś wyłudzić za

pośrednictwem Róży? A może pod wpływem wychowania Róża stała

się tak wyrachowana, że przybyła do bogatej ciotki, aby łowić ryby w

mętnej wodzie? Może jest z natury tak chciwa, że spodziewa się ode

mnie jakich korzyści materialnych? Nie wiem sama, może krzywdzę

Różę tym podejrzeniem... Ale dlaczego tu przyjechała? Nie znałam

dobrze jej matki, lecz ojciec Róży był szlachetnym, uczciwym

background image

człowiekiem... Obawiam się tylko, czy Herbert nie spaczył charakteru

tej młodej dziewczyny...

— Pojmuję doskonale te wszystkie wątpliwości. Nie wiemy

zresztą, jaką rolę odgrywa w tej sprawie inżynier Wendland? Znam się

dobrze na ludziach i nie podejrzewam, by ten młodzieniec przybył

tutaj w jakichś szczególnych zamiarach. Nie, doprawdy, nie mogę w

to uwierzyć...

— Ani ja! Lecz nie wiemy przecież na pewno, czy ta Róża

Rietberg z Buenos Aires jest naprawdę moją siostrzenicą.

Dyrektor Hartmann zamyślił się głęboko. Wreszcie powiedział z

powagą.

— Rozumiem panią w zupełności. Byłoby mi bardzo przykro,

gdyby te podejrzenia okazały się uzasadnione. Należy się w każdym

razie dowiedzieć, czy ta Róża Rietberg z Buenos Aires jest pani

krewną, a potem wystawić ją na próbę...

— Jak mam to zrobić?

— Powinna pani na pewien czas zamienić rolę ze swoją bratową,

która nie posiada majątku, a przy tym nazywa się także pani Werth.

Nikt, oprócz mnie, nie zna pani imienia. Podpisuje pani

korespondencję: „J. Werth", a bratowa nazywa się Julia. Czy bogata

właścicielka Wytwórni Maszyn Rolniczych „Argro" nie mogłaby się

na pewien czas stać Julią Werth, a jej uboga bratowa — Józefiną?

Musiałaby pani powiedzieć Wendlandowi, że Róża jest siostrzenicą

owej ubogiej pani Werth i że nie ma nic wspólnego z zamożną

background image

właścicielką fabryki. W ten sposób dowiedziałaby się o tym także owa

panna Róża Rietberg.

— To doskonała myśl, kochany dyrektorze. Musiałabym

naturalnie wtajemniczyć także moją bratową, która z pewnością

zgodzi się zmienić na pewien czas w Józefinę Werth. Im bardziej

zastanawiam się nad pańską propozycją, tym bardziej mi się ona

podoba. Pomówię zaraz z inżynierem Wendlandem i postaram się go

wybadać. Zobaczymy, co z tego wyniknie...

— Bardzo słusznie. Pozbędzie się pani przynajmniej tego

niemiłego uczucia, że siostrzenica pragnie się jedynie dlatego zbliżyć

do pani, aby korzystać z jej bogactwa. Niech pani weźmie Wendlanda

na spytki i dokładnie go wybada. Może się przecież okazać, że

siostrzenica pani jest szlachetnym, godnym miłości stworzeniem.

Wspomniała pani niedawno, ze pani Julia jest ciężko chora, że nawet

jej życie jest zagrożone. Gdyby umarła, zostałaby pani zupełnie sama,

bez jednej bliskiej istoty. To nie dla pani... Ma pani w sercu pokłady

uczuć którymi musi się pani dzielić z innymi. To już leży w

usposobieniu pani...

— Mam przecież wokoło siebie tak wielu ludzi, o których muszę

dbać, którym zastępuję matkę...

— To tylko surogat. Trzeba pani czego innego. Powinna pani

znaleźć kogoś, kto by zastąpił pani zmarłe dziecko.

— Ach, niestety, dyrektorze... Pan ma zupełną słuszność... Cóż

jednak mam począć? Muszę się zadowolić tym co mam. A teraz niech

background image

mi pan da ten list. Pragnę usłyszeć, co inżynier Wendland wie o tej

Róży Rietberg. Oddam mu sama ten list.

Włożyła list do skórzanej torebki, po czym pożegnała się

serdecznie z dyrektorem Hartmannem.

Pani Werth przeszła przez szeroki dziedziniec fabryczny i udała

się do dużego budynku, w którym mieściły się biura inżynierskie,

kreślarnie i biblioteka. W kilka chwil później stanęła w pracowni

Wernera Wendlanda.

Gdy właścicielka firmy „Argro" weszła do pokoju, Werner był

właśnie zajęty jakimś rysunkiem technicznym. Zerwał się natychmiast

z miejsca i powitał panią Werth uprzejmym ukłonem.

— Dzień dobry, panie inżynierze. Chciałam się przekonać, jak się

pan urządził i czy pan się dobrze czuje. Nad czym pan pracuje w tej

chwili?

Pochylił się nad rysunkiem i począł udzielać objaśnień. Pani

Werth słuchała z zaciekawieniem, i od czasu do czasu wtrącała do

rozmowy jakąś fachową uwagę.

Werner podziękował jej za tak żywe zajęcie się jego pracą.

Wówczas obrzuciła go badawczym spojrzeniem i rzekła:

— Czy spodziewał się pan czego innego po Julii Werth?

Interesuje mnie wszystko, co ma jakikolwiek związek z naszą firmą.

Józefina, moja bratowa powiada zawsze, że staram się każdemu z

naszych współpracowników zastąpić matkę.

Pani Werth stwierdziła, że oba imiona nie zrobiły na Wernerze

wrażenia. Oczy jego zabłysły i odparł, pełen podziwu:

background image

— Nie tylko pani bratowa jest tego zdania, słyszałem je od wielu

innych osób. Ja sam zresztą doznaję tego uczucia.

— A jak się panu podoba praca w naszej fabryce?

— Ogromnie. Nie mogło zresztą być inaczej. Cieszy mnie bardzo,

że już dziś mam przyjemność zobaczyć panią znowu. Pragnę

skorzystać ze sposobności, żeby przedstawić pani pewną prośbę, choć

nie wiem, czy nie byłoby właściwiej, gdybym się zwrócił w tej

sprawie do pana dyrektora Hartmanna.

— Ponieważ w tej chwili ja znajduję się bliżej, niż dyrektor

Hartmann, więc niechże pan mnie przedstawi, tę prośbę...

Werner przesunął ręką po rozpalonym czole.

— Wynalazłem pewną maszynę i przywiozłem tutaj gotowy

model, oraz wszelkie plany i szkice. W kraju nie mogłem znaleźć

nikogo, kto by chciał się zająć eksploatacją mego wynalazku... U

nas dziś trudno o kapitalistów... Sądziłem, że gdyby wytwórnia

„Argro" zajęła się produkcją maszyn tego typu, to miałyby one wielki

zbyt. Moja maszyna miałaby zastosowanie jedynie w gospodarstwach

rolnych, prowadzonych na szeroką skalę, a takich nie brak przecież w

Ameryce Południowej. Może się zresztą mylę, bo przecież wszyscy

wynalazcy myślą, że ich wynalazki zdobędą powodzenie... Pragnę

jednak, aby zarówno pani, jak też pan Hartmann i inni dyrektorzy

wydali sąd o mojej maszynie. Toteż proszę, żeby pani pozwoliła mi

przy sposobności przedstawić plany, a przede wszystkim pokazać

model...

background image

— Ależ naturalnie. Nowości zawsze nas interesują. Niech pan się

porozumie z panem Hartmannem i umówi się z nim... Obejrzymy

wtedy wspólnie ten model. Byłabym rada, gdyby się okazało, że

pański wynalazek da się zastosować w naszej fabryce. Ale, ale, teraz

dopiero przypominam sobie, w jakim celu tu przyszłam... Oto

chciałam doręczyć panu ten list, który przypadkiem dostał się między

listy handlowe.

Wyjęła z torebki kopertę i podała ją Wernerowi na pozór

swobodnie, lecz przez cały czas śledziła bacznie wyraz twarzy

młodego człowieka.

Spojrzał on na adres, po czym odwrócił kopertę. Przeczytawszy

nazwisko nadawcy, twarz jego zajaśniała radością.

— Jak widzę, cieszy się pan z tego listu, — zagadnęła pani

Werth.

— O, tak! Czekałem na niego bardzo niecierpliwie, gdyż byłem

pełen troski o tę osobę, która do mnie pisze.

— Spodziewam się, że po przeczytaniu listu pozbędzie się pan

swej troski. Zresztą zatrzymałam ten list, gdyż przypadkiem

przeczytałam nazwisko nadawcy. Róża Rietberg... To nazwisko nie

jest mi obce...

Spojrzał na nią z tak niekłamanym zdumieniem, że pozbyła się

swoich podejrzeń względem niego. Nie, nie mógł wiedzieć, że była

spokrewniona z Różą Rietberg.

— Jak to? Pani zna to nazwisko? — spytał zdziwiony.

background image

— Tak. Zapewne słyszał pan o tym, że mieszkam z moją bratową,

która po śmierci swego męża została bez środków do życia. Bratowa

moja właśnie jest z domu Rietberg i posiada w kraju kilku krewnych,

a mianowicie kuzyna i córkę drugiego kuzyna. Otóż ta siostrzenica

nazywa się przypadkowo również Róża Rietberg...

— Ach, jakiż to dziwny zbieg okoliczności! Poznałem pannę

Rietberg na okręcie i przebywałem wiele w jej towarzystwie.

Wspomniała mi raz podczas rozmowy, że jakaś jej ciotka mieszka w

Rosario, dodając przy tym, że wcale tej ciotki nie zna. Nie miała

jednak pojęcia, że owa krewna ma coś wspólnego z firmą „Argro",

gdyż wiedziała, że zostałem zaangażowany przez tę firmę i byłaby na

pewno powiedziała mi o tym...

Józefina Werth była głęboko przekonana, że Werner Wendland

mówił prawdę.

— Więc to tak — rzekła — muszę przyznać, że przyjazd Róży

Rietberg do Argentyny jest dla mnie niespodzianką. Bratowa moja w

każdym razie nic o tym nie wiedziała, bo byłaby mnie z pewnością

uprzedziła. Słyszałam, że Róża Rietberg mieszkała w domu swego

wuja, który jednocześnie był jej opiekunem... On właśnie jest

kuzynem mojej bratowej...

— To się zgadza, mówiła mi to samo. Powzięła nagle

postanowienie wyjazdu do Argentyny, dokąd wyruszyła bez wiedzy

swego wuja. Opuściła potajemnie dom krewnych, aby przyjąć posadę

pielęgniarki i towarzyszki u pewnej starszej osoby, która mieszka stale

w Buenos Aires.

background image

— Posadę? Róża przyjęła posadę?

— Sprzedane dusze

— Tak. Uczyniła to w wielkiej tajemnicy przed wujem i ciotką,

których dom również opuściła ukradkiem. Niech pani jednak nie

osądza surowo kroku panny Róży... Nigdy nie spotkałem bardziej

czystej, dumnej i szlachetnej istoty, a przy tym bardziej skromnej i

niewinnej... Jej wuj, korzystając ze swej władzy, jako opiekun

prawny, chciał ją zmusić do małżeństwa z pewnym bardzo bogatym

człowiekiem, właścicielem fabryki samochodów, u którego pracował.

Róża czuła odrazę do tego człowieka, lecz nie miała sposobu, żeby się

go pozbyć. Nie widząc innej rady, przyjęła posadę za granicą, wolała

bowiem uczciwie zarabiać na chleb, niż poślubić niekochanego

mężczyznę...

Pani Józefina Werth osunęła się na krzesło. To, co usłyszała,

wstrząsnęło nią do głębi.

— Więc to był powód jej wyjazdu z kraju? Dlatego opuściła

ojczyznę?

— Tak, proszę pani. Muszę przyznać, że jestem bardzo

niespokojny o los panny Róży.

— Dlaczego?

— Bo widziałem ludzi, u których przyjęła posadę. Znajdowali się

również na pokładzie parowca i muszę przyznać, że zrobili na mnie

bardzo niesympatyczne wrażenie. Pragnę z panią być zupełnie

szczery, to też wyznam, że całym sercem pokochałem Różę

Rietberg... Ponieważ na razie nie mogę jeszcze zakładać domu, gdyż

background image

nie mam odpowiednich środków, więc prosiłem Różę, aby na mnie

poczekała. Wiem, że pozyskałem wzajemność Róży, że i ona oddała

mi swe serce... Obiecała, że poczeka na mnie... Co prawda, mogą

przejść jeszcze lata, zanim dojdzie do ślubu, tym bardziej, że i Róża

musiała podpisać kontrakt na okres trzyletni. Nie chciałem jej wiązać,

lecz nie mogłem się powstrzymać od prośby, by poczekała... Nie

padło między nami żadne słowo o miłości, lecz tego nie było nam

trzeba... Ona także powiedziała, że nie chce mnie wiązać słowem, a

mimo to wiemy, że kochamy się i że musimy należeć do siebie...

Uważam za swój obowiązek wyjawić pani to wszystko, ponieważ jest

pani krewną jej ciotki...

Pani Józefina z trudem tylko pohamowała ogromne wzruszenie,

jakie nią zawładnęło.

— Więc opowiadała panu, że ma ciotkę, która mieszka w

Rosario?

— Tak. Tłumaczyłem jej raz, że postąpiła bardzo nieopatrznie,

przyjmując tę posadę w Argentynie, chociaż właścicielka biura

pośrednictwa pracy zasięgnęła informacji o jej chlebodawcach. Wtedy

Róża wyznała, iż myśl o tym, że w kraju tym mieszka jej ciotka,

dodała jej odwagi. Nie chciałaby wprawdzie narzucać się tej ciotce,

lecz jest jej przyjemnie, że posiada w pobliżu tę krewną, gdyż to budzi

w niej uczucie większej pewności i bezpieczeństwa. Spodziewała się,

że nigdy nie będzie miała potrzeby zwracać się o pomoc do ciotki.

Gdyby nie opuściła domu wujostwa, zostałaby z pewnością zmuszona

do małżeństwa z człowiekiem, który budził w niej wstręt...

background image

Pani Werth zamyśliła się głęboko. Wreszcie jednak ocknęła się z

zadumy i, podnosząc wzrok na Wernera, rzekła z pozornym

spokojem:

— Wspominałam już, że bratowa jest ciężko chora i przebywa

obecnie w sanatorium w Cordobie. Nie chciałabym jej denerwować i

niepokoić, dlatego też pragnę osobiście czuwać nad jej siostrzenicą,

skoro już dowiedziałam się przypadkowo, że ta młoda dziewczyna

bawi obecnie w Argentynie. Uważam to za święty obowiązek. Proszę

więc pana o otworzenie i przeczytanie listu panny Rietberg, gdyż

pragnę się dowiedzieć, czy jest zadowolona ze swojej posady.

Werner Wendland natychmiast rozciął kopertę i wyciągnął z niej

list, który podał pani Werth, nie czytając go. List składał się z kilku

gęsto zapisanych arkusików.

— Usilnie panią proszę, aby pani zechciała pierwsza przeczytać

ten list. Pragnę wprawdzie gorąco dowiedzieć się wszystkiego o

pannie Róży, lecz wolę, by pani mogła się przekonać, iż to, co

mówiłem o naszym wzajemnym stosunku, jest zgodne z

rzeczywistością. Zależy mi na tym przez wzgląd na pannę Rietberg...

Pani Józefina spojrzała z powagą na mówiącego.

— Przecież ja panu wierzę — rzekła.

— Mimo to, proszę bardzo, by pani zechciała spełnić me

życzenie. Ja wiem o tym, że jest ona czystą, szlachetną i nieskazitelnie

uczciwą, pragnę jednak, aby pani, zastępując w tym wypadku jej

ciotkę, również przekonała się o prawdzie moich słów. Jednocześnie

background image

dowie się pani, jak Róża czuje się na nowym stanowisku, gdyż

prosiłem, aby mi natychmiast o tym doniosła.

Pani Werth wahała się jeszcze przez chwilę. Przemogło w niej

jednak mocne pragnienie przeczytania listu, z którego mogła sobie

stworzyć obraz nieznanej siostrzenicy, poznać w pewnym stopniu jej

charakter.

— Dobrze! Skoro pan nie uważa tego za niedyskrecję, to

przeczytam ten list.

— Co znowu! Wiemy wprawdzie oboje, że jesteśmy ze sobą

związani na wieki, lecz nie doszło między nami do żadnej poufałości.

Zależy mi na tym, by pani mogła się przekonać, że siostrzenica

bratowej pani nie zasługuje na najlżejszy zarzut.

Pani Werth wzięła list i zaczęła czytać:

Drogi Panie Inżynierze!

Gdy przeczyta Pan do końca mój list, zrozumie Pan dopiero, jak

trudno mi go napisać. Obiecałam, że skorzystam z pierwszej

swobodnej chwili, aby donieść Panu o sobie, pragnę więc dotrzymać

tego przyrzeczenia, tym bardziej, iż wiem, jak niepokoił się Pan o

mnie. Och, jakże słuszne były Pańskie obawy! Brak mi po prostu

odwagi, żeby wyznać Panu całą prawdę!

Siedzimy teraz obie z panną Preller w małym pokoiku, w

pensjonacie pani Stibbe, gdzie nas umieścił konsul niemiecki.

Jesteśmy bezradne i samotne, lecz przynajmniej nie grozi nam żadne

niebezpieczeństwo. Trudno mi o tym pisać, a jednak muszę to

uczynić...

background image

Wpadłyśmy w ręce okropnych, występnych łudzi, którzy sprzedali

nas do ohydnego, plugawego domu... Na szczęście porozumiałam się z

angielską służącą, która nam ułatwiła ucieczkę i mogłyśmy stamtąd

zbiec jeszcze tego samego wieczoru...

Pani Werth zbladła, list wysunął się na kolana z jej drżących rąk.

Spojrzała, pełna lęku na Wernera.

— Na miłość boską! — krzyknęła przerażona.

Werner Wendland spojrzał na nią, pełen niepokoju.

— Co się stało? Spodziewam się, że pannie Róży nie przytrafiło

się nic złego...

Pani Werth opanowała się.

— Niech pan mi pozwoli przeczytać list do końca. Na razie

powiem panu tylko tyle, że panna Rietberg znajduje się w miejscu

zupełnie pewnym i że nie grozi jej niebezpieczeństwo.

Werner odetchnął z ulgą, lecz nie spuszczał wzroku z twarzy pani

Werth, jakby pragnął w ten sposób dowiedzieć się, co zaszło. Pani

Werth czytała dalej. Róża opisywała w prostych słowach swoje

przeżycia w domu seniory Morbidy, jak się wraz z Martą Preller

ratowała ucieczką, jak spędziły następną noc i jak zostały przyjęte w

konsulacie. W dalszym ciągu list brzmiał:

,,Może Pan sobie wyobrazić, co przeżyłyśmy. Teraz dopiero, gdy

znajdujemy się w bezpiecznym schronieniu, gdy zajął się nami konsul

niemiecki, zaczynamy powoli odzyskiwać równowagę ducha.

Uniknęłyśmy najgorszego... Nasze obecne położenie nie przedstawia

background image

się wprawdzie różowo, lecz mimo to dziękujemy Bogu za to, że

czuwał nad nami.

Naszą największą troską jest obecnie sprawa odbioru walizek i

paszportów. Kto wie, czy je otrzymamy? Co się później z nami stanie,

to wie chyba tylko jeden Bóg. Konsul obiecał nam jednak solennie, że

zajmie się energicznie naszym losem i wystara się dla nas o jakąś

pracę.

Co się tyczy mnie, to zebrałabym się może na odwagę i

zwróciłabym się do mojej ciotki, która mieszka w Rosario, aby

zaopiekowała się mną, dopóki nie znajdę odpowiedniego zajęcia,

powstrzymuje mnie jednak od tego kilka powodów. Przede wszystkim

nie mogę opuścić Marty Preller, która beze mnie nie da sobie rady w

obcym kraju. Podczas podróży była dla mnie bardzo dobra, starała się

mnie rozweselić, dodawała mi otuchy. Dzięki niej udało mi się

pokonać tęsknotę za krajem, toteż pragnęłabym się odwdzięczyć tej

poczciwej dziewczynie. Nie zna ona języka, jest przygnębiona i

bezradna, nie mogę jej zostawić na pastwę losu.

A przy tym nie znam zupełnie mej ciotki, wiem o niej bardzo mało.

Ciotka i wuj przedstawili mi ją, jako osobę oschłą, surową i skąpą,

lecz trudno mi w to uwierzyć. Wiem, że przed laty uciekła z domu,

ponieważ rodzina chciała ją zmusić do małżeństwa z człowiekiem

bogatym, którego nie kochała. Pragnęła dochować wiary swemu

narzeczonemu, a to przecież świadczy, że nie mogła być złą, ani

oschłą istotą. Gdyby się zaś okazało, że jest skąpą, to by mnie do niej

nie zraziło, ponieważ niczego nie żądam od niej.

background image

Ojciec mój, którego słowom bardziej wierzę niż ciotce i wujowi,

wyrażał się o niej zupełnie inaczej. Mówił, że jest dzielną, szlachetną

dziewczyną i że dobrze uczyniła, udając się w świat za człowiekiem,

którego kochała. Te słowa mego ojca dodały mi odwagi i wpłynęły na

moje postanowienie. Ja także nie chciałam wyjść za mąż za człowieka,

który budził we mnie odrazę. Nie znam tej ciotki, lecz czuję do niej

głęboką sympatię, choćby dlatego, że nie pozwoliła się sprzedać.

Mimo to nie chciałabym się do niej zwracać z prośbą o pomoc,

ponieważ jej wcale nie znam.

Spodziewam się, że konsul wystara się dla mnie o posadę. Gdy to

nastąpi, wtedy napiszę do ciotki. Nie chciałabym się jej w obecnych

warunkach narzucać, lecz mimo to pragnę ją poznać, gdyż teraz, gdy

zerwałam stosunki z wujostwem, jest ona jedyną moją bliską krewną.

Dlatego też proszę, aby Pan przy sposobności zechciał się dowiedzieć

o jej adres. Wiem tylko tyle, że mieszka w Rosario i nazywa się

Józefina Werth. Mąż jej był inżynierem, nie wiem jednak, czy tutaj nie

zajmował się czym innym. Sądzę, że w biurze adresowym będzie się

Pan mógł dowiedzieć, gdzie mieszka moja ciotka. Zechce Pan podać

mi łaskawie jej adres, za co z góry dziękuję.

Gdybym zmieniła miejsce pobytu, to natychmiast Pana

zawiadomię. Na razie mieszkam w pensjonacie pani Stubbe. Niech

Pan będzie o mnie spokojny, nic mi chwilowo nie grozi. Bóg ocalił

mnie przed największym nieszczęściem, jakie może spotkać kobietę,

sądzę więc, że i nadal będzie czuwał nade mną. Jestem młoda,

background image

zdrowa, nie lękam się żadnej pracy, mam więc nadzieję, że potrafię,

nawet i na obczyźnie, zarobić na kawałek chleba.

Wiem, że Pan się lęka o mnie, toteż obiecuję Panu solennie, że

będę często pisywała. Gdybym nie potrafiła sobie poradzić sama,

wtedy zwrócę się do Pana o pomoc i opiekę. Spodziewam się jednak,

że mi się już nic gorszego nie przytrafi, niż to, co Panu opisałam. Mam

nadzieję, że będę Panu przesyłała odtąd lepsze nowiny. Nigdy nie

zapomnę tych pięknych, jasnych dni, spędzonych na okręcie. Od czasu

śmierci moich rodziców, nikt nie był dla mnie tak dobrym jak Pan.

Podróż ta jest moim najmilszym wspomnieniem, będę ją pamiętała do

końca życia.

Obecnie jestem o wiele spokojniejsza, choć dzisiejszej nocy nie

mogłam zmrużyć oka, tak byłam jeszcze wstrząśnięta ostatnimi

wypadkami. Staram się jednak być odważną i nie upadać na duchu.

Kobieta, która doznała tylu dowodów dobroci i sympatii od mężczyzny

takiego jak Pan, powinna zasłużyć na to. Nie wiem, czy się jeszcze

kiedy zobaczymy, czy też przyjdzie nam obojgu żyć wspomnieniem

owych promiennych, niezapomnianych chwil... Wiem tylko, iż wniosły

one w moje smutne życie tyle światła i ciepła, że zawsze będę Panu za

nie wdzięczna.

Życzę Panu wszystkiego najlepszego i pragnę całym sercem, aby

się Panu dobrze wiodło na nowym stanowisku. Oby Pan miał w swej

pracy pełne zadowolenie. Pozdrawiam Pana serdecznie

Róża Rietberg

background image

Oczy pani Werth napełniły się łzami. Była tak wzruszona, że

przez chwilę nie mogła przemówić słowa. Wreszcie, cała drżąca,

podała list Wernerowi i szepnęła ochrypłym głosem:

— Niech pan czyta! Niech pan czyta!

Odebrał pośpiesznie list z jej drżących rąk i podszedł do okna,

żeby go przeczytać.

Pani Werth patrzyła na energiczny profil młodego człowieka,

widziała jak zmieniał się w miarę czytania wyraz jego twarzy. Gdy

skończył, odłożył list i zwrócił ku niej pobladłe oblicze. Wargi jego

drżały,

oczy

wyrażały

jakieś

niezłomne

postanowienie.

Bezdźwięcznie szepnął:

— Proszę panią bardzo o kilkudniowy urlop. Muszę natychmiast

pojechać do Buenos Aires. Kocham Różę i nie mogę jej zostawić w

tym położeniu. Nie miałbym tutaj ani chwili spokoju, nie potrafiłbym

dobrze spełniać moich obowiązków w fabryce...

Pani Józefina Werth zerwała się z miejsca.

— Pojadę z panem. Muszę to uczynić dla mojej... bratowej.

Ostatnie słowa wypowiedziała z pewnym wahaniem. Najchętniej

byłaby wyznała teraz Wernerowi, że kierowana nieufnością, zamieniła

rolę ze swoją bratową. Doszła jednak do wniosku, że może to uczynić

później. Miała ochotę przez jakiś czas jeszcze ukrywać przed

siostrzenicą prawdę, aby w ten sposób lepiej poznać tę młodą

dziewczynę. List Róży wzbudził w niej uczucie głębokiej sympatii dla

siostrzenicy. Przekonała się, iż Róża była nieodrodną córką swego

background image

szlachetnego ojca i wychowanie Herberta Rietberga nie wywarło

ujemnego wpływu na jej charakter.

Werner Wendland spojrzał z radosnym zdumieniem na panią

Werth, po czym podniósł do ust jej dłoń.

— Dziękuję, dziękuję pani serdecznie! Opieka pani z pewnością

przyda się pannie Rietberg, bardziej niż moja. Gdybym pojechał sam,

mógłbym może rzucić cień na jej opinię. Więc pani naprawdę chce

pojechać ze mną do Buenos Aires?

— Tak, panie inżynierze!

— W takim razie zajrzę do rozkładu jazdy i zobaczę, kiedy

odchodzi najbliższy pociąg. Zdaje się, że pośpiech jest konieczny.

— Nie potrzeba, pojedziemy moim samochodem. Wyruszymy

natychmiast, musimy wszcząć wszystkie kroki, aby ukarać winnych.

Mam rozgałęzione stosunki i użyję całego wpływu, przeciw tym

nędznikom. W Buenos Aires wszyscy mnie znają, zwrócę się

natychmiast do władz... Chodźmy, panie inżynierze, muszę jeszcze

wstąpić na chwilę do dyrektora Hartmanna i omówić z nim kilka

rzeczy. Po przyjeździe przedstawię mu sprawę pańskiego wynalazku.

— Och, to w tej chwili nie jest ważne! Jeżeli mi zależało na

wdrożeniu mego wynalazku, to tylko dlatego, żeby prędzej dopiąć

celu. Pragnąłem jak najrychlej stworzyć dom dla Róży Rietberg.

Teraz jednak zależy mi najbardziej na jej bezpieczeństwie...

Blady uśmiech opromienił twarz pani Werth. Pomyślała, że jej

Janek byłby w takim wypadku użył podobnych słów. Ach, jakże

bardzo przypominał Werner Wendland ukochanego zmarłego!

background image

Szczęśliwa Róża! Nie każdej kobiecie przypada w udziale tyle

miłości!

Oboje wyszli z pracowni Wernera i podążyli spiesznie do

gabinetu dyrektora Hartmanna. Pani Werth bez namysłu podała mu

list Róży.

— Pan chyba nie ma nic przeciwko temu, panie inżynierze?

Proszę, kochany dyrektorze, niech pan to przeczyta. Ten list pisała

rzeczywiście siostrzenica Józefiny Werth.

Dyrektor Hartmann rzucił pytające spojrzenie pani Werth, po

czym przeczytał list, który jego również poruszył do głębi.

Pani Werth zatelefonowała tymczasem do swej pokojówki,

polecając jej spakować walizkę. Kazała jej również zawiadomić

szofera, aby przygotował samochód w drogę do Buenos Aires.

Powiedziała, że pragnie odjechać za pół godziny:

— Wyjeżdża pani do Buenos Aires? — zapytał dyrektor.

— Rozumie pan chyba, że po przeczytaniu tego listu, nie mogę

postąpić inaczej. Pan Wendland pojedzie ze mną. Niech się pan

przygotuje do podróży, panie inżynierze. Za pół godziny wstąpię po

pana.

Werner pożegnał się i podążył spiesznie do „Domu Inżynierów".

Gdy pani Werth pozostała sama z dyrektorem, zapytała:

— Cóż pan powie o tym liście?

— Cieszę się, że posiada pani tak dzielną i szlachetną

siostrzenicę. Ale co ją skłoniło, że przyjechała do Argentyny?

Pani Werth wyjaśniła mu wszystko.

background image

— Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Ta dziewczyna musi być

podobna do pani, bardzo mnie to cieszy. Czy powiedziała pani

inżynierowi Wendlandowi, że to pani jest Józefiną Werth?

— Nie, z początku skłamałam, bo powstały we mnie różne

niedorzeczne podejrzenia, a potem... potem wstydziłam się przyznać

do tej nieufności. Ostatecznie mała zwłoka nie zaszkodzi. Teraz

muszę natychmiast pojechać z Wendlandem do Buenos Aires i

zaopiekować się moją siostrzenicą. Do widzenia, kochany dyrektorze.

— Do widzenia i szczęść Boże! Życzę pani szczęśliwej podróży,

niech pani zdrowo powróci.

Uścisnęli sobie serdecznie dłonie, po czym pani Werth opuściła

spiesznie gabinet dyrektora.

Konsul pożegnawszy się z Różą i jej towarzyszką, wdrożył

natychmiast kroki celem ujęcia pani Morbidy i jej pomocników.

Zawiadomił on policję, polecając ścigać w Santa Fe państwa Petri

oraz ich kompanów. Niestety, seniora Morbida była na to

przygotowana. Po odkryciu ucieczki dziewcząt, spróbowała wysłać za

nimi pogoń, aby je złapać i sprowadzić do jej domu. Nikt jednak nie

natrafił na ich ślad.

Seniorę Morbidę ogarnął wielki niepokój. Obawiała się, że może

sobie narobić kłopotów, jeżeli sprawa zostanie wyświetlona, tym

bardziej, że niejedno miała na sumieniu. Łudziła się jeszcze nadzieją,

że uciekinierki zwrócą się do pierwszego posterunku policji, gdyż

Bessie Hollwood nie zdradziła się ani słówkiem, iż ostrzegła Różę, by

background image

tego nie czyniła. Gdy uwolniono nieszczęśliwą z pęt i wyjęto jej

knebel z ust, zeznała, że Róża nagle rzuciła się na nią i związała ją, a

potem zatkała jej usta i odebrała klucz.

Bessie była bardzo zdziwiona, dowiedziawszy się, że i Marta

Preller zdołała uciec. Ucieszyło ją to serdecznie, i biedna

nieszczęśliwa istota doznawała uczucia, że tym dobrym uczynkiem

zmazała część swoich grzechów, które były właściwie tylko

grzechami jej prześladowców.

Seniora Morbida pieniła się z wściekłości, obsypując Różę i

Martę najordynarniejszymi wyzwiskami. Krzyczała, że poniosła

kolosalne straty, że dziewczęta są jej winne za koszta podróży, za

toalety wieczorowe i jedwabną bieliznę, którą zupełnie zniszczyły.

Nie mogła pojąć, dlaczego właściwie środek nasenny, wsypany do

wina tym razem zawiódł, a Bessie Hollwood oczywiście nie dała jej

żadnych wyjaśnień. Na biedną Bessie nie padło najlżejsze

podejrzenie.

Seniora

wrzeszczała,

że

uciekinierki

były

wyrafinowanymi złodziejkami, które napadły na jej służącą, związały

ją i zakneblowały jej usta. Odgrażała się, że każe je sprowadzić przez

policję i że zostaną surowo ukarane.

Przez całą noc nadaremnie czekała na to, by któryś z

przekupionych przez nią policjantów powrócił z dziewczętami.

Niecierpliwiła się coraz bardziej, a złość jej wzmagała się z każdą

chwilą. Widząc, że nie ma na co liczyć, ułożyła sobie z góry plan

działania. Wczesnym rankiem udała się do komisariatu, gdzie

zawiadomiła o ucieczce obu dziewcząt.

background image

Seniora była w bardzo złym humorze, gdyż wczoraj wieczorem

wszyscy jej goście, dowiedziawszy się, iż nowe pensjonariuszki

zbiegły, opuścili w popłochu wesoły zakład. Obawiali się, że w

gościnnych progach pani Morbidy może się odbyć rewizja, toteż

woleli się w porę ulotnić z tego domu. To jeszcze bardziej

rozgniewało seniorę, a przy tym ją samą ogarnął strach. Zdawała sobie

sprawę, że tylko ogromna bezczelność może ją uratować.

Gdy przybyła do komisariatu policji, okazało się, że nikt jeszcze

nie wiedział o ucieczce dziewcząt. Seniora postarała się więc o to, by

protokół został sporządzony według jej zeznań.

Oświadczyła, że dwie złodziejki napadły na pokojówkę,

zakneblowały jej usta i związały ręce, po czym zbiegły, nie

zapłaciwszy swoich długów. Suma tych długów była bardzo znaczna,

gdyż seniora doliczyła do niej także łapówki dla znajomych

policjantów.

Tak się przedstawiała sprawa, według zeznań pani Morbidy.

Konsul natknął się z początku na ogromne trudności, a nawet

niewiele brakowało, żeby dziewczęta oddano znowu w ręce seniory.

Rozpoczęto śledztwo od komisariatu, do którego należał dom seniory;

tam jednak posiadano tylko odpowiednio sporządzony protokół,

spisany na zasadzie informacji, udzielonych przez stręczycielkę.

Konsulowi powtórzono zeznania Morbidy, dając mu do

zrozumienia, żeby nie narażał się na przykrości z powodu tych dwóch

dziewcząt. Powiedziano mu, że zapewne strona moralna obu

pozostawia wiele do życzenia, skoro przebywały w domu seniory

background image

Morbidy. Gdyby nie to, że Róża wywarła na konsulu tak dobre

wrażenie, sprawa dziewcząt przedstawiałaby się bardzo źle. Stało się

jednak inaczej. Konsul postanowił dotrzymać swego przyrzeczenia,

wystąpił bardzo energicznie w obronie swoich rodaczek, a przede

wszystkim zażądał kategorycznie wydania ich rzeczy oraz

paszportów. Powziął przy tym postanowienie, że raz jeszcze musi

dokładnie poznać całą prawdę.

Posłał więc do pani Stibbe woźnego z konsulatu i polecił

dziewczętom, by przyszły do niego. Nie ukrywał przed nimi, że

sprawa jest bardzo zawikłana i przedstawia się na razie niepomyślnie.

Powtórzył im również zarzuty i zeznania seniory.

— Jak panie widzą, sprawa jest bardzo poważna — dodał na

zakończenie.

Dziewczęta zbladły i zaczęły błagać konsula, aby ich nie

opuszczał. Uspokoił je, mówiąc, że jemu samemu zależy na

pomyślnym załatwieniu tej kwestii. Poprosił, aby raz jeszcze

opowiedziały mu wszystkie szczegóły, od chwili, gdy zostały

zaangażowane przez państwa Petri. I znowu Róża przytoczyła mu

przebieg wypadków, a Marta potwierdziła każde jej słowo.

Konsul pożegnał dziewczęta, polecił im raz jeszcze, żeby nie

wychodziły z domu i nie zawierały znajomości. Powiedział, że gdyby

chciał jeszcze raz z nimi się rozmówić, wówczas przyśle po nie

woźnego z konsulatu.

Zaledwie dziewczęta wyszły z konsulatu, gdy woźny zameldował

konsulowi właścicielkę fabryki „Argro" panią Werth, oraz inżyniera

background image

Wendlanda. Konsul natychmiast przyjął swoją dobrą znajomą i jej

towarzysza. Zdziwił się niezmiernie, gdy pani Werth powiedziała mu,

że jest krewną Róży Rietberg.

— Ach Boże! Panna Rietberg powinna była od razu powiedzieć,

że ta ciotka, o której mimochodem wspominała, jest tak znaną i

ustosunkowaną osobistością. Miałbym wówczas ułatwione zadanie...

Józefina Werth nie zaprzeczyła, że jest ciotką Róży Rietberg.

Podczas drogi do Buenos Aires, rzekła niby od niechcenia do

Wernera:

— Nie mam zamiaru wyjaśniać konsulowi ani policji, jaki jest

stopień pokrewieństwa między mną i Różą. Powiem po prostu, że

jestem jej ciotką.

Dlatego też Werner bynajmniej się nie zdziwił, gdy teraz

odpowiedziała konsulowi:

— Moja siostrzenica nie ma pojęcia o moim stanowisku i

położeniu materialnym. Uważam jednak, że powinna być także

sprawiedliwość dla ludzi, którzy nie posiadają bogatych i

ustosunkowanych krewnych.

— To prawda, lecz pani sama wie, że każda sprawa bywa prędzej

i pomyślniej załatwiona, gdy rozporządza się jakimiś wpływami u

władz.

— Dobrze! Przybyłam w tym celu, by zająć się losem mojej

siostrzenicy. Dowiedziałam się o jej ciężkim położeniu od pana

inżyniera Wendlanda, który jest znajomym Róży. Doniosła mu ona

listownie o swojej sytuacji. Pan Wendland pracuje jako inżynier w

background image

fabryce maszyn „Argro" i odbył podróż do Argentyny na tym samym

okręcie, co moja siostrzenica. Chlebodawcy jej wywarli na nim tak złe

wrażenie, że prosił Różę, aby mu natychmiast doniosła, jak się czuje

na nowej posadzie. Dziś rano otrzymał ten list. Niech go pan

przeczyta, panie konsulu, i powie nam, jakie kroki zostały wszczęte w

tej sprawie.

Konsul przeczytał list Róży, po czym oddał go pani Werth.

— Treść listu zgadza się zupełnie z zeznaniami panny Rietberg.

Opuściła jedynie kilka szczegółów, bo zapewne było jej przykro

poruszyć ten temat w liście do młodego człowieka.

I konsul dopełnił opowieść Róży, a to co mówił, wywołało

rumieniec oburzenia na twarzy Wernera. Pani Werth również nie

potrafiła zapanować nad słusznym gniewem. Oburzenie to wzmogło

się jeszcze, gdy konsul powtórzył zeznanie, które seniora Morbida

złożyła w komisariacie, oraz informacje, otrzymane przez policję.

— Naturalnie, że nigdy nie ośmieliliby się w ten sposób mówić,

gdybym od razu mógł się powołać na panią. Fakt, że osoba tak

wpływowa i ustosunkowana ręczy za pannę Rietberg, ma w tym

wypadku ogromne znaczenie. Rad jestem, że przynajmniej teraz będę

mógł z tego skorzystać, gdyż sprawa obu dziewcząt przedstawia się

bardzo źle. Ta seniora Morbida — to wcielony szatan, nie lęka się ona

niczego. Była już kilkakrotnie zamieszana w rozmaite brudne sprawy,

lecz zawsze potrafiła się wyślizgnąć. Nic w tym dziwnego, skoro, jak

już wiemy, posiada w policji swoich ludzi, których stale opłaca.

Użyjemy oboje teraz naszych wpływów i spodziewam się, że jeżeli

background image

pani wystąpi w obronie panny Rietberg, to podziała to skuteczniej od

bezczelności seniory Morbidy. Zanim państwo przyszli, rozmawiałem

właśnie z obiema dziewczętami i poleciłem im dokładnie powtórzyć

wszystko. Mam wrażenie, że powinno się przesłuchać Bessie

Hollwood. Sądzę, że to nieszczęśliwe stworzenie więcej wie o

sprawkach seniory, niż inni. Przede wszystkim powinna ona

powiedzieć prawdę i przyznać się, że kierowana współczuciem

dopomogła dziewczętom do ucieczki. Będzie to niełatwa sprawa,

ponieważ te białe niewolnice drżą przed swoimi ciemięzcami.

— Należałoby uspokoić tę Bessie Hollwood i powiedzieć jej,

żeby się nie bała tej bestii. Niech pan jednak postara się o to, by ją

przesłuchano. Gdy się przekona, że Morbida, nie może jej uczynić nic

złego, zezna z pewnością prawdę. Ja sama zajmę się losem tej

biedaczki. Najlepiej będzie, jeżeli natychmiast udam się do prezydenta

policji i przedstawię mu całą sprawę.

— Doskonała myśl! Pojadę z panią do niego. Musi on się

postarać, żeby zarządzono energiczny pościg za małżonkami Petri

oraz ich towarzyszami. Sądząc z tego, co mówiła panna Rietberg,

oprócz niej i panny Preller, zwabiono jeszcze inne ofiary do

Argentyny.

Omówiono jeszcze kilka ważnych punktów, po czym pani Werth

w towarzystwie obu panów pojechała do prezydenta policji. Udało im

się, gdyż zastali prezydenta, który się całą sprawą żywo zainteresował.

Konsul wypowiedział otwarcie swoje podejrzenie, że seniora opłaca

niektórych funkcjonariuszy policji i dlatego dotychczas udawało się

background image

jej zawsze wymknąć z rąk sprawiedliwości. To oburzyło prezydenta

do tego stopnia, że postanowił działać bardzo energicznie. Wydał w

obecności swoich interesantów szereg rozkazów, a między innymi

polecił również aresztować Bessie Hollwood.

Oczywiście, że śledztwo przybrało teraz inny bieg, toteż pani

Werth i jej towarzysze, mogli zupełnie uspokojeni pożegnać

prezydenta policji. Pani Werth powiedziała konsulowi, którego

odwiozła samochodem do konsulatu, że zamierza zabrać siostrzenicę i

jej towarzyszkę do swego hotelu, gdyż pragnie, by przebywały pod jej

opieką.

Pożegnawszy się wreszcie z konsulem, spojrzała w pobladłą twarz

Wernera, który był ogromnie zdenerwowany. Po ustach jej przebiegł

uśmiech.

— Muszę przyznać, że jestem bardzo głodna i że chętnie

zjadłabym posilny obiad. Od rana nie miałam nic w ustach, a

śniadania nie zdążyłam nawet dokończyć, gdyż wezwał mnie pan

Hartmann. Obawiam się jednak, że pan nazwie mnie okrutną, jeżeli

natychmiast nie zawiozę pana do Róży Rietberg. Widzę, że pała pan

gorączkowym pragnieniem, by ją nareszcie ujrzeć. Ja chciałabym też

poznać osobiście moją siostrzenicę. Nie będziemy tedy zwlekać i

pojedziemy wprost do pensjonatu pani Stibbe. Przypuszczam, że będę

mogła jeszcze przez godzinkę zapanować nad głodem. Jedźmy...

Róża i Marta, przybite, przygnębione, siedziały w swoim

samotnym pokoiku. Marta zupełnie upadła na duchu i straciła całą

odwagę. Płakała rzewnie, twierdząc, że choć nigdy w życiu nie

background image

powodziło się jej dobrze, a pobyt w przytułku dla sierot nie należy do

przyjemności, to jednak nigdy nie przeżyła takiego uczucia

bezgranicznej rozpaczy jak teraz.

Różę także ogarnęło zwątpienie, lecz mimo to starała się

pocieszyć i uspokoić płaczącą Martę. Gdy jej się to wreszcie udało,

opadła bezsilna i bezradna na krzesło. Ją także opuściła odwaga.

Siedziała milcząca, nieruchoma, patrząc tępym wzrokiem przed

siebie. Wiedziała tylko jedno, że gdyby spróbowano sprowadzić ją

gwałtem do domu seniory Morbidy, wówczas bez wahania rzuciłaby

się w nurty Rio de la Plata.

Gdy zrozpaczone dziewczęta rozmyślały w milczeniu nad swoją

niedolą, rozległo się nagle lekkie pukanie do drzwi. Marta i Róża

drgnęły przestraszone i spojrzały na siebie, pełne lęku. Wreszcie, po

chwili namysłu, Róża zawołała półgłosem:

— Proszę wejść!

Na progu stanął mały boy z pensjonatu i zawiadomił, że jakiś pan

z panią, pragną pomówić z panną Rietberg. Róża, pełna trwogi

spojrzała na Martę, która krzyknęła przerażona:

— Niech pani nie schodzi, niech pani tu zostanie! To na pewno

państwo Petri, którzy nas chcą sprowadzić do tej baby...

Róża, pełna wahania, patrzyła na chłopca.

— Czy ci państwo nie wymienili swego nazwiska?

— Nie, kazali mi tylko oddać pani tę kartkę — odparł chłopiec i

wyjął z czapki wizytówkę, którą wręczył Róży.

background image

Dziewczyna sięgnęła po nią drżącą ręką, przeczytała nazwisko, po

czym przycisnęła dłonie do bijącego mocno serca.

— O Boże! — zawołała.

— Co się stało, panno Różyczko?

Róża powoli przychodziła do siebie. Odgarniając włosy z czoła,

westchnęła z ulgą, wreszcie odpowiedziała:

— Proszę się uspokoić, to nic złego... Byłam tylko w pierwszej

chwili tak zaskoczona, że straciłam równowagę... Pan inżynier

Wendland przyjechał...

Marta odetchnęła z ulgą.

— O raju! Tak się przelękłam, a nie było powodu. Jeżeli to pan

inżynier, to niech pani prędko leci. To mi dopiero facet! Mężczyzna

całą gębą! Mógłby sobie z niego Weisskant wziąć przykład. Ledwie

dostał list, a już się zjawił. Niech pani zejdzie, inżynier na pewno pani

pomoże. Panno Różyczko, niech pani poczeka... Trzeba trochę

przygładzić włosy... Musi pani przecież ładnie wyglądać na

przywitanie...

I poczciwa Marta uczesała Różę, poprawiła trochę jej bluzkę, a

wreszcie wypchnęła ją za drzwi.

Róża doznawała wrażenia, że kolana się pod nią uginają, że traci

grunt pod nogami. Dygotała cała. Drżącą ręką otworzyła drzwi,

prowadzące do małego saloniku i zamknęła je za sobą. Ujrzawszy

przed sobą ukochanego, zbladła jak płótno. Chwiejąc się na nogach,

oparła się o drzwi i spojrzała wielkimi strwożonymi oczyma na

Wernera.

background image

— Więc to pan, panie inżynierze? O Boże! Czyżby pan przybył

do Buenos Aires wyłącznie dla mnie?

Werner Wendland obrzucił płonącym spojrzeniem jej postać,

zbliżył się do dziewczyny, ujął szybkim ruchem jej dłonie i niemal

kurczowo uścisnął je.

— Czyż pani choć przez chwilę mogła w to wątpić, że przyjadę

natychmiast po otrzymaniu listu?

Rzuciła mu takie spojrzenie, że nie tylko on, ale pani Werth

poczuła się do głębi wzruszona.

— Jakże mogłam przypuszczać, że pan przyjedzie. Wiem

przecież, że pan pracuje na posadzie. Nie rozporządza pan swoim

czasem. O Boże, obawiam się, że przeze mnie naraził się pan na

nieprzyjemności.

— Czy pani się wcale nie cieszy z mego przyjazdu? — wykrztusił

ochrypłym głosem.

Zadrżała i na chwilę przymknęła oczy.

— Jeszcze nie mogę uwierzyć, wydaje mi się, że śnię... Po tych

okropnych dniach — taka ogromna radość... Czy doprawdy nie

będzie pan miał żadnych przykrości, że pan tak prędko wziął urlop?

— Niech się pani uspokoi, niech się pani w ogóle przestanie o to

troszczyć. Przyjechałem, żeby uwolnić panią od wszelkich trosk i

obaw. Czy mógłbym zostawić panią samą w tym nieszczęściu?

Usłyszawszy te wyrazy, Róża nie była zdolna dłużej panować nad

sobą. Zakryła, twarz rękami i wybuchnęła bezgłośnym, żałosnym

łkaniem.

background image

Werner, wzruszony jej łzami, spojrzał bezradnie na panią Werth,

szukając jakby pomocy u niej. Wyczytała ona w jego oczach, że

pragnąłby porwać Różę w objęcia i pocałunkami osuszyć jej łzy.

Chcąc mu oszczędzić dalszej walki i kierując się jednocześnie

gorącym porywem uczucia, podeszła do płaczącej dziewczyny i

otoczyła ją tkliwie ramieniem.

— Wypłacz się, moje biedne dziecko, te łzy przyniosą ci ulgę...

Róża opuściła ręce i spojrzała na nią poprzez łzy.

— Pani mówi do mnie w języku ojczystym? O, przepraszam, że

nie potrafiłam w obecności pani zapanować nad sobą... Nerwy

odmówiły mi posłuszeństwa. Czy mogę wiedzieć, z kim mam

zaszczyt mówić?

— Nazwisko moje brzmi Werth i jestem bratową... Nie, nie chcę

przed tobą udawać... Jestem twoją ciotką Józefiną!

Róża spojrzała na nią, jakby budząc się ze snu. Nie zauważyła też

zdumienia, które odbiło się na twarzy Wernera.

— Ciotka Józefina? Pani jest moją krewną? I przyjechała pani do

mnie i okazuje mi pani tyle dobroci? Och, to zbyt piękne, żeby miało

być prawdziwe!

— A jednak to prawda, kochana Różo! List, który wysłałaś do

pana Wendlanda, dostał się przypadkiem w moje ręce. Naturalnie, że

wyruszyłam zaraz po Ciebie, choćby dlatego, żeby ci dowieść, iż nie

jestem osobą bez serca, jak twierdzą nasi krewni. Nie chcę wprawdzie

mieć nic do czynienia z ludźmi takimi jak wuj Herbert, lecz mimo to

nie jestem pozbawiona serdecznych uczuć dla moich bliźnich.

background image

Gdy dziś rano trzymałam w ręce twój list, adresowany do pana

Wendlanda i kiedy przeczytałam na odwrocie twoje nazwisko,

wówczas ogarnęły mnie różne wątpliwości. Zbudziła się we mnie

nieufność do pana Wendlanda i do ciebie. Obawiałam się, iż twój

opiekun wysłał ciebie do mnie, abyś wyłudziła ode mnie jakąś

większą kwotę. Bogatych ludzi często się wyzyskuje, to właśnie jest

przekleństwo, które ciąży nad złotem.

Przypuszczałam, że pan Wendland jest twoim wspólnikiem, lecz

to podejrzenie szybko pierzchło. Zresztą po przeczytaniu twego listu,

przekonałam się, że i ciebie niesłusznie podejrzewałam... Ale

wmówiłam już poprzednio panu Wendlandowi, że moja uboga

bratowa jest twoją ciotką, no i wstydziłam się potem przyznać do

winy. Dlatego patrzy on teraz na mnie ze zdumieniem i dziwi się, że

to ja jestem twoją ciotką. Mam jednak zupełnie dosyć tej maskarady.

Znam się na ludziach i poznałam od razu, że ty nie należysz do osób,

którym chodzi jedynie o korzyści materialne...

— Cóż znowu, droga ciociu! Nie wiedziałam zresztą, że jesteś

majętna. I... nie bierz mi tego za złe, lecz uważam, że to nie ma

najmniejszego znaczenia. Przyjechałaś do mnie, jesteś dla mnie taka

dobra, nie opuściłaś mnie w nieszczęściu, a to przecież

najważniejsze... Och, jakże się cieszę, że nie będę taka samotna w tym

okropnym mieście...

I obie kobiety serdecznie się ucałowały, patrząc na siebie oczyma

wilgotnymi od łez. Panią Werth ogarnęło uczucie niezmiernej

tkliwości. Ach, jakże było przyjemnie tulić w objęciach tę młodą

background image

istotę, która, pełna ufności wznosiła ku niej wzrok. Pragnąc uspokoić

Różę i pohamować wzruszenie, zmusiła się do żartobliwego tonu.

— Nie mów tak źle o Buenos Aires, to miasto wcale nie jest

okropne, lecz bardzo piękne. Spodziewam się, że sama kiedyś

przekonasz się o tym. Wyda ci się ono o wiele ładniejsze, gdy ci

powiem, że od tej chwili jesteś pod moją opieką, no i naturalnie pod

opieką pana Wendlanda...

Muszę to zaznaczyć, bo by chyba umarł z zazdrości o mnie. Nie

zostawimy cię tutaj, drogie dziecko. Możemy jednak później pomówić

o tym. Będziemy chyba w ogóle miały sobie wiele do powiedzenia,

lecz na razie muszę cośkolwiek zjeść, bo osłabłam po prostu z głodu.

Od rana nie miałam nic w ustach, a teraz już wieczór zapada.

Pojedziesz z nami do hotelu, w którym stale mieszkam, i tam zjemy

razem kolację.

Róża pocałowała ciotkę w rękę, po czym spojrzała błyszczącymi

oczyma na Wernera. Młody inżynier zbliżył się do pani Werth i

przycisnął usta do jej dłoni, potem ucałował w milczeniu ręce Róży.

Był tak wzruszony, że nie mógł wydobyć ani słowa.

Nagle Róża, zwróciła się, pełna wahania do ciotki:

— Dziękuję ci, droga ciociu, że chcesz mnie stąd zabrać, lecz

przyrzekłam konsulowi, że bez jego pozwolenia nie wyjdę z domu.

— Mam pozwolenie konsula.. Mówiliśmy już z nim w twojej

sprawie, którą przedstawiliśmy również w Prezydium Policji. Konsul

wie, że jestem twoją krewną i że pragnę się zaopiekować tobą. Nie ma

nic przeciwko temu.

background image

— Ależ, ja nie mam innej sukni, oprócz tego podróżnego ubioru,

który noszę.

Pani Werth zaśmiała się.

— Mniejsza o to. Zależy mi przecież na tobie, nie na twojej

sukni. Przypuszczam, że pan Wendland również jest tego zdania. Nad

czym się jeszcze zastanawiasz, Różo? Czy chcesz, żebym zginęła

śmiercią głodową?

Róża złożyła ręce jak do modlitwy.

— Nie gniewaj się cioteczko, że cię jeszcze zatrzymuję. Czytałaś

jednak mój list i wiesz o tym, że mam towarzyszkę niedoli. Byłyśmy z

nią nierozłączne w nieszczęściu... Powiedz sama, czy teraz mogę ją

opuścić w biedzie?

Józefina Werth spoglądała ze wzruszeniem w piękne, jasne oczy

Róży, które wyrażały błagalną prośbę. Z uśmiechem pogłaskała włosy

dziewczyny.

— Och, ty szlachetne, odważne stworzenie! Jakże mogłam choć

przez chwilę pomyśleć, że okażesz się chciwą, wyrachowaną osobą;

nie masz do tego najmniejszych zdolności. Naturalnie, że nie

opuścimy panny Preller, która dotychczas wiernie dzieliła twój los.

Weźmiemy ją do hotelu, będzie mogła zjeść kolację w swoim pokoju i

pozostać tam, póki my nie skończymy naszej rozmowy. Będziesz

mogła ją potem odwiedzić. Idź teraz do niej i powiedz, że biorę ją pod

moją opiekę. Ale śpiesz się dziecko, bo doprawdy jest mi słabo z

głodu. Ubieraj się i zejdź na dół.

Róża rzuciła się na szyję pani Józefinie.

background image

— Och, ty moja najlepsza, ukochana cioteczko! Jakże wdzięczna

jestem Bogu, że cię znalazłam. To się dopiero Marta Preller zdziwi!

Poczekaj jeszcze pięć minut kochana ciociu, będziemy niebawem

gotowe.

— Dobrze, dobrze, poczekam! A teraz, moja droga dziewczynko,

podaj raz jeszcze rękę panu Wendlandowi. Doprawdy, że nie zasłużył

na to, żeby odgrywać tak podrzędną rolę. Gawędzimy obie przez cały

czas, nie dając jemu przyjść do słowa.

Róża spłonęła rumieńcem i, podchodząc do Wernera, wyciągnęła

ku niemu obie ręce.

— Mój drogi, wierny przyjacielu! Wiem, sama, jak wiele mam

panu do zawdzięczenia. Nigdy, nigdy tego nie zapomnę.

Przycisnął gorące wargi do jej dłoni, i patrząc głęboko w oczy

Róży, szepnął z uczuciem:

— Szczęśliwy jestem, widząc panią wesołą i zadowoloną!

Przez długą chwilę nie odrywali od siebie wzroku. Wreszcie Róża

uwolniła ręce z jego uścisku i pośpiesznie wymknęła się z saloniku.

Róża wpadła pędem do małego pokoiku, gdzie czekała na nią

Marta, która nie posiadała się z ciekawości. Róża bez słowa rzuciła się

jej na szyję i serdecznie ucałowała swoją towarzyszkę. Czuła

nieprzepartą potrzebę wyładowania w jakiś sposób swej ogromnej

radości.

— Prędko, Marto, prędko! Proszę się ubrać, wychodzimy! Moja

ciotka zabiera nas obie do swego hotelu. Niech się pani śpieszy, bo

ciotka czeka na dole.

background image

Marta rzuciła Róży zdumione spojrzenie.

— Ciotka? Przecież słyszałam, że pan inżynier Wendland

przyjechał?

— Ależ tak, on także!

— O raju! Skądże on wytrzasnął nagle tę pani ciotkę? Nic z tego

nie rozumiem...

Róża pośpiesznie doprowadzała do porządku swoją sukienkę.

— Na razie to i ja sama niewiele rozumiem, a to co wiem,

opowiem pani potem. Zapomniałam pani wspomnieć o tym, że mam

ciotkę, która stale mieszka w Argentynie, dlatego się pani teraz dziwi.

Ale niech się pani śpieszy, ciotka czeka na nas, a mówiła, że jest

bardzo głodna.

— Ale konsul zabronił nam przecież wychodzić. Co będzie

teraz?

— Nic, konsul udzielił mojej ciotce pozwolenia, żeby nas stąd

zabrała. Oj, niechże pani nie marudzi. Pojedziemy z ciotką do hotelu i

tam zjemy kolację.

— Ja też?

— Ma się rozumieć. Nie zostawię pani przecież samej.

— Moja złota panno Różo, tam na dole, przed domem stoi

wspaniały samochód. A szofer, co w nim siedzi, to istny cukierek.

Chłopak, jak malowanie. Jakem stała przy oknie, to się ciągle na mnie

gapił, a takie do mnie robił oko, że mnie aż ciarki przechodziły. Panno

Różo, a może to właśnie pani ciotka przyjechała tym samochodem? O

raju, to by dopiero była heca!

background image

— Nie wiem, czyj to samochód. Ciotka jest zamożną kobietą,

sama mi o tym wspomniała. Była już w naszej sprawie u konsula i u

prezydenta policji. Powiedziała, że bierze nas pod swoją opiekę. To

wszystko, co wiem sama.

— O Boże, gdyby to był jej szofer! Chłopak, jak lanszaft,

ogorzały taki, aż prawie czarny. No i naturalnie, że silny brunet!

Róża wybuchnęła śmiechem. Pomogła Marcie włożyć płaszcz i

sama nasunęła jej kapelusz na głowę.

— A co będzie z panem Weisskantem? — zażartowała.

— A niech go licho porwie! Albo to on zatroszczył się o mnie?

Zadowolony był pewno, że odczepił się ode mnie. A zresztą ten szofer

podoba mi się tysiąc razy lepiej.

Marta zapięła płaszcz, po czym zawinęła jeszcze w kawałek starej

gazety grzebienie, szczoteczki do zębów oraz mydło.

— Nie zostawię tego, to przecież kosztowało kupę forsy —

rzekła.

Dziewczęta raz jeszcze obrzuciły spojrzeniem mały

pokoik, w którym znalazły schronienie. Pożegnały te kąty, a serca ich

przepełniło uczucie gorącej radości. W kilka chwil później stanęły

przed panią Werth i Wernerem Wendlandem.

— Oto Marta Preller, moja towarzyszka niedoli, droga ciociu —

przedstawiła Róża.

Józefina Werth obrzuciła badawczym, przenikliwym spojrzeniem

zręczną, smukłą postać Marty i z uprzejmym uśmiechem podała jej

rękę.

background image

— Cieszę się, że udało się Marcie wraz z moją siostrzenicą

uniknąć niebezpieczeństwa.

— Och, proszę pani, to tylko dzięki pannie Róży wszystko tak

dobrze poszło. Ona ocaliła nas obie. Ja bym sobie nie dała rady,

przecież nie znam i nie rozumiem wcale tutejszego języka. Gdyby

panna Róża nie mówiła po hiszpańsku i po angielsku, to byśmy się nie

wydostały z tej spelunki. Nigdy nie zapomnę tego pannie Róży!

— To bardzo ładnie! A teraz niech się Marta przestanie lękać, nic

wam się złego stać nie może, jesteście pod moją opieką. Nie opuszczę

mojej rodaczki. Ale teraz chodźmy już.

Róża poszła jeszcze do właścicielki pensjonatu i zawiadomiła ją,

że się wyprowadzają. Potem wszyscy razem zeszli na dół. Przed

domem stał lśniący, elegancki samochód. Werner pomógł przy

wsiadaniu pani Józefinie, a potem Róży. Marta Preller stała

zmieszana, spoglądając z zachwytem na wspaniałe auto i na

przystojnego szofera, który poznał od razu ładną, jasnowłosą

dziewczynę.

Ogorzały szofer w ubraniu z brązowej skóry zrobił na Marcie o

wiele większe wrażenie, niż nowy samochód. Gdy pani Werth kazała

jej zająć miejsce, Marta zaczerwieniła się po uszy; byłaby najchętniej

krzyknęła z radości.

Ku najwyższemu zdumieniu Marty samochód zatrzymał się przed

pierwszorzędnym hotelem, w którym panią Werth przyjęto z

ogromnym szacunkiem. Gdy wydała rozkazy i zamówiła dla

wszystkich pokoje, zwróciła się wreszcie do Marty:

background image

— Marta będzie jadła kolację w swoim pokoju, ponieważ ja mam

jeszcze wiele ważnych spraw do omówienia z moją siostrzenicą. Róża

przyjdzie tam później, żeby zobaczyć, czy Marcie niczego nie brakuje.

Każę kelnerowi przynieść kilka niemieckich pism, żeby się Marcie

czas nie dłużył. Niech Marta będzie zupełnie spokojna, tutaj nie grozi

wam najmniejsze niebezpieczeństwo. Do widzenia!

Róża rzeczywiście wstąpiła jeszcze na chwilę do pokoju Marty,

aby się przekonać, czy ma wszystkie wygody. Potem zeszła do

małego saloniku, gdzie pani Werth kazała podać kolację. Był to

zaciszny pokoik, w którym można było swobodnie rozmawiać. Ciotka

i siostrzenica gawędziły z wielkim ożywieniem.

Róża musiała ciotce dokładnie opowiedzieć o swoim pobycie w

domu wuja Herberta, a choć dziewczyna starała się oszczędzać

krewnych, to jednak Józefina Werth wywnioskowała z jej słów, jak

smutną młodość spędziła siostrzenica! Pojęła, że krewni wyzyskiwali

ją, że korzystali z jej majątku, a potem, gdy zubożała, obchodzili się z

nią bardzo źle.

— Biedactwo moje, wyobrażam sobie, co znosiłaś w tym domu.

Miałaś ciężką, smutną młodość, lecz to się teraz zmieni. Pojechałaś do

Argentyny, żeby uciec przed małżeństwem z niemiłym ci

człowiekiem i o mały włos spotkałoby cię jeszcze większe

nieszczęście. Ja jednak pragnę, żeby ta podróż mimo wszystko

przyniosła ci szczęście. Nie rozstanę się już z tobą, moje drogie

dziecko. Gdy tylko sprawa twoja zostanie pomyślnie załatwiona,

zabiorę cię do Rosario. Mam piękny obszerny dom, gdzie znajdzie się

background image

miejsce dla ciebie. Cieszę się już, że będę miała przy sobie takie miłe

stworzenie.

Róża, pełna wdzięczności ucałowała jej ręce, po czym spojrzała

na Wernera. To co wyczytała w jego oczach, sprowadziło na jej twarz

żywe rumieńce. Wiedziała przecież, że i Werner ma posadę w

Rosario. Róża wciąż jeszcze nie miała pojęcia, że ciotka Józefina jest

właścicielką fabryki „Argro". Dopiero po kolacji dowiedziała się. Pani

Werth poprosiła Wernera, żeby dał portierowi dwie depesze do

wysłania.

— Niech pan zanotuje ich treść, panie inżynierze — powiedziała.

Werner wyjął notes i spojrzał wyczekująco na panią Józefinę.

— A więc pierwszy telegram: „Herbert Rietberg, Berlin, ulica

Regenta 92 — Róża przyjechała, pozostaje u mnie — Józefina

Werth". A teraz do dyrektora Hartmanna, pod adresem firmy „Argro".

Proszę, niech pan notuje: „Zostaję tu kilka dni, powrócę z

siostrzenicą. — Józefina Werth". Niech pan to natychmiast każe

wysłać.

Werner wstał i wyszedł z saloniku. Gdy panie zostały same, pani

Werth rzekła do Róży:

— Ten inżynier Wendland to niezwykły człowiek, rada jestem,

żem go zaangażowała.

— Zaangażowałaś go? Nie rozumiem tego, droga ciociu. Przecież

pan Wendłand otrzymał posadę inżyniera w fabryce „Argro"?

Pani Werth spojrzała zdumiona na Różę i wy buchnęła śmiechem:

background image

— Ach, Boże! Nie zdążyłam ci jeszcze powiedzieć, że jestem

właścicielką tej fabryki, którą przed dwudziestu pięciu laty założyłam

wspólnie z moim mężem.

Róża przecząco potrząsnęła głową.

— Nie, nie wspomniałaś mi o tym, cioteczko. Teraz dopiero

pojmuję, dlaczego pan Wendland mógł się prędko skomunikować z

tobą. Rozumiem także, że tylko dzięki tej okoliczności mógł w tak

krótkim czasie otrzymać urlop.

Józefina Werth zaśmiała się.

— Co się tyczy urlopu, to byłby za wszelką cenę wystarał się o

zwolnienie na kilka dni, nawet gdyby to groziło utratą posady. Nie

szukał mnie zbyt długo, gdyż przypadkiem dowiedziałam się, że jest

on twoim znajomym. Obawiał się, abym nie pomyślała, żeś napisała

do niego list miłosny i dlatego nalegał, abym koniecznie przeczytała

twoją epistołę. Nie zataił przede mną, że ma zamiar w przyszłości cię

poślubić.

Róża spłonęła żywym rumieńcem.

— Och, ciociu, dużo jeszcze wody upłynie, zanim się będziemy

mogli pobrać!

Pani Józefina uśmiechnęła się filuternie.

— Mnie się też bynajmniej nie śpieszy, żeby się tak prędko

rozstać z tobą, ale zdaje się, że Wendland nie może się doczekać tej

chwili.

— Nie, nie, droga ciociu! Kiedyśmy się żegnali na okręcie,

powiedział mi wyraźnie, że dopiero za jakieś dwa, trzy lata będę

background image

mogła zostać jego żoną. Lecz wiemy oboje, że się kochamy, a w

takich warunkach czekanie nie wydaje się długim...

Pani Józefina, wzruszona do głębi, przyciągnęła Różę ku sobie. O,

jakże się myliła, podejrzewając, iż siostrzenica przyjechała do niej,

aby zabezpieczyć sobie spadek, lub zapewnić jakiekolwiek korzyści

materialne! Przecież i teraz Róża nie pomyślała o tym, że bogata

ciotka mogłaby dla niej coś uczynić i skrócić ten długi okres

oczekiwania. Pani Werth pocałowała Różę, mówiąc:

— Najważniejsze, że się oboje kochacie! Zobaczymy, jak się

później wszystko ułoży.

Róża, rozpromieniona, skinęła główką.

— I ja tak sądzę, cioteczko. Ach, ciociu, on jest naprawdę

nadzwyczajnym człowiekiem!

— Pan Wendland wyraża się o tobie w podobny sposób —

odparła z uśmiechem pani Werth.

— Ach, to mnie tak cieszy, cioteczko!

Werner Wendland umyślnie przez dłuższą chwilę nie wchodził,

pragnąc, aby ciotka i siostrzenica mogły swobodnie porozmawiać.

Szczęśliwy był, że Róży nie przytrafiło się nic złego i że nie grozi jej

teraz niebezpieczeństwo. Wiedział, że pod opieką pani Werth włos nie

spadnie jej z głowy.

Pani Józefina mówiła tymczasem:

— Ma się rozumieć, że odtąd zamieszkasz u mnie. Spodziewam

się, że będziesz się w moim domu lepiej czuła, niż u twoich

krewnych. Nie mam zamiaru robić z ciebie służącej, jak oni.

background image

— O, ciociu, ja przecież chętnie pracowałam! Chciałabym u

ciebie także otrzymać jakieś zajęcie, gdyż nie znoszę bezczynności.

— Widzę, że posiadasz taki sam zapał do pracy, jak inżynier

Wendland. Nie martw się, znajdzie się już coś dla ciebie. Potrzebna

mi jest sekretarka. W ostatnich latach czynność tę wypełniała moja

bratowa i muszę przyznać, że ogromnie odczuwam jej brak, nawet i

pod tym względem. Wątpię, czy będzie jeszcze kiedykolwiek mogła

się tym zajmować, jeżeli chcesz, to możesz ją zastąpić. Nie masz

jeszcze wprawy, lecz przy odrobinie dobrych chęci, uda ci się

uzupełnić wszelkie braki.

— Nie zabraknie mi z pewnością dobrych chęci, droga ciociu.

Róża ucałowała rękę ciotki, a twarz jej wyrażała ogromną radość,

która ucieszyła panią Józefinę. Nagle jednak dziewczyna zachmurzyła

się.

— O czym pomyślałaś w tej chwili, Różo? Mam wrażenie, że ci

coś dolega — spytała ciotka.

— Myślę o Marcie Preller. Mnie przypadł w udziale świetny los,

a ona, biedaczka, nie wie, co się z nią stanie. Tak mi jej żal...

Pani Werth uśmiechnęła się.

— Jakaś ty sentymentalna, Różo. Chciałabyś najchętniej wziąć na

siebie odpowiedzialność za tę dziewczynę, tylko dlatego, że

wyratowałaś ją z niebezpieczeństwa, które i tobie groziło.

Róża spojrzała z wielką powagą w oczy ciotki.

— Wychowała się w przytułku dla sierot i ma poza sobą o wiele

smutniejszą młodość niż ja. Mimo to została uczciwą, dzielną

background image

dziewczyną, posiada w ogóle wiele zalet. Nie dziw się, ciociu, że w

chwili, gdy mnie spotkało takie szczęście, troszczę się o los Marty.

Czy gniewasz się o to, ciociu?

Józefina ujęła głowę Róży w obie dłonie i serdecznie ją

ucałowała.

— Gdybym powiedziała, że się gniewam, to byś z pewnością

posądziła mnie znowu o zły charakter i brak serca — rzekła.

— Nie ciociu, wiem przecież, że to nieprawda.

— Ja jednak wolę nie wystawiać cię na próbę. Uspokój się

Różo, ja sama myślałam już o tym, co począć z Martą Preller.

Dziewczyna podoba mi się bardzo i jeżeli zechce, to może pojechać z

nami do Rosario. Mogłaby pozostać w domu, jako twoja pokojówka.

Przypuszczam, że nie zależy ci na wykwalifikowanej pannie służącej?

— Panna służąca dla mnie? Ach, ciociu droga! Marta ma zostać

moją pokojówką? O, Boże, ty chyba żartujesz, cioteczko?

Józefina Werth ze śmiechem potrząsnęła głową.

— Nie, nie najdroższe dziecko, mówię zupełnie serio. Moja

siostrzenica musi prowadzić życie odpowiadające moim warunkom i

stanowisku. A wobec tego, że moja służba posiada swoje obowiązki,

więc musiałabym dla ciebie przyjąć pokojówkę. Nie bój się, nie umrze

u mnie z nudów, nawet gdybyś ty miała dla niej mało zajęcia. W

takim domu, jak mój zawsze znajdzie się jakaś robota. A więc, sprawa

załatwiona! Jeżeli Marta zechce, to może zgodzić się do mnie.

background image

Róża spojrzała na ciotkę, jakby pragnąc się przekonać, że słowa

jej są prawdą. Wreszcie rzuciła się na szyję pani Józefinie, wołając

wśród łez:

— Cioteńko, najdroższa, najlepsza, jedyna! Teraz jestem

naprawdę szczęśliwa! Nie potrafiłabym się wcale cieszyć z mego losu,

gdyby biedna Marta nie miała zabezpieczonego bytu. Muszę cię za to

jeszcze raz pocałować!

I Róża przytuliła usta do policzka ciotki, po czym zaczęła

obsypywać pocałunkami jej ręce. Panią Józefinę ogarnęło uczucie

bezbrzeżnej tkliwości. Była bardzo szczęśliwa, że znalazła kogoś,

kogo mogła wreszcie obdarzyć nadmiarem uczuć macierzyńskich.

Róża podobała się jej coraz bardziej, cieszyła się, że mogła ją

przytulić do swego samotnego, spragnionego czułości serca.

Gdy po chwili wszedł do saloniku Werner, powiedziano mu, że

Marta pojedzie do Rosario i zostanie pokojówką. Werner cieszył się

radością Róży, nagle jednak twarz jego się zasępiła. Teraz dopiero

począł sobie zdawać sprawę, że stosunek jego do Róży ulegnie

zmianie. Dotychczas była ona ubogą dziewczyną, dla której pragnął

pracować, aby jej stworzyć własne ognisko rodzinne i zabezpieczyć

byt. Teraz losem jej zajęła się pani Werth. Róża znalazła dach nad

głową i będzie zapewne prowadziła odtąd beztroskie życie wśród

bogactw i przepychu. Kto wie, może zostanie nawet spadkobierczynią

ciotki?

Ta myśl sprawiła Wernerowi ogromną przykrość. Nie cieszył się,

że Róża zostanie bogata, on sam był przecież ubogim inżynierem...

background image

Obawiał się, że nie będzie mógł w tych zmienionych warunkach

starać się o rękę siostrzenicy pani Werth, właścicielki „Argro".

Józefina Werth spostrzegła natychmiast zmianę w usposobieniu

Wernera, widziała, że młody człowiek zatonął w posępnej zadumie.

Była mądrą kobietą i zdawało się, że czyta smutne myśli Wernera. Po

twarzy jej przemknął łagodny, dobrotliwy uśmiech...

Im weselszą stawała się Róża, tym bardziej pochmurniał Werner.

Siedział ponury, nie mówiąc ani słowa. Róża, pochłonięta swoją

radością, nie zauważyła tej zmiany, lecz nie uszła ona bacznym oczom

pani Józefiny.

Po chwili Róża ujęła dłoń ciotki i patrząc na nią z błagalną

prośbą, rzekła:

— Czy mogę teraz iść do Marty Preller, kochana ciociu? Pragnę

jej powiedzieć, że znalazłam dla niej miejsce w twoim domu.

Biedaczka nie ma pojęcia, co się z nią stanie i siedzi pewno z ciężkim

sercem myśląc o swoim losie. Pójdę ją uwolnić od troski o przyszłość.

Pani Józefina z uśmiechem skinęła głową.

— Idź, idź Różyczko, bo zanim tego nie uczynisz, nie zaznasz

przecież spokoju.

Uszczęśliwiona dziewczyna pobiegła na górę. Pani Józefina

została sama z Wernerem. Patrząc badawczo w chmurne oblicze

młodego człowieka, rzekła:

— Co się panu stało? Jest pan dziwnie milczący i posępny, panie

inżynierze.

background image

— Przepraszam panią. Trudno jest czasami opędzić się od

własnych myśli...

Uśmiechnęła się.

— Znam te niemądre, złe myśli, które pana dręczą.

— Niemądre i złe? O, nie! Tylko bardzo smutne...

— A jednak nie ma pan słuszności! Zazdrości pan starej,

bezdzietnej kobiecie, która od pierwszego wejrzenia pokochała swoją

siostrzenicę, że będzie mogła jej teraz stworzyć lepszy byt, wnieść w

jej życie odrobinę słońca... Tak, tak, zazdrość pożera pańskie serce,

ponieważ pan sam chciał się zająć losem Róży... Gniewa pana, że ktoś

inny pragnąłby obdarzyć ją miłością, obsypać pieszczotami. Och,

jakiż z pana szkaradny egoista!

Werner, zaskoczony, przez chwilę nie dawał odpowiedzi.

Spojrzawszy jednak w filuterne roześmiane oczy pani Józefiny, ujął

szybko jej rękę i przycisnął do ust. Odetchnąwszy z ulgą, rzekł

wreszcie:

— Przyznaję się do tej szkaradnej zazdrości. Pani jednak łatwo

było odgadnąć, co się dzieje w mej duszy. Wyznałem przecież pani

wszystko, zanim wiedziałem o pokrewieństwie z Różą. Pani jest

przecież wcieleniem dobroci, pani rozumie tak wiele... Czyż nie może

pani pojąć smutku, który mnie ogarnął w chwili, gdy zobaczyłem, jak

wielka przepaść dzieli mnie i Różę? Róża Rietberg przestała być

ubogą, bezdomną sierotą, dla której własną pracą i wysiłkiem miałem

stworzyć skromny byt, usłać bezpieczne zacisze. Początkujący

background image

inżynier bez środków nie może być dla niej odpowiednim mężem...

Ta świadomość dręczy mnie okrutnie.

Pani Józefina z uśmiechem kiwnęła głową.

— Oj, gdyby to Róża usłyszała! Rzuciłaby mi pod nogi wszelkie

dobrodziejstwa, jakie pragnę jej w przyszłości wyświadczyć i

zamieniłaby się w mgnieniu oka w biedną,, bezdomną sierotę. Cóż

mam począć, żeby wypędzić te szkaradne myśli z pańskiej głowy?

Poznałam od razu, że z pana straszny uparciuch. Jak pokonać ten

żelazny upór? Byłam pewna, że wszystko ułoży się jak najlepiej, a tu

nagle napotykam z pańskiej strony nieprzewidziane trudności. Póki

Róża Rietberg była ubogą, samotną dziewczyną, miała przynajmniej

człowieka, który ją kochał i tęsknie wyczekiwał chwili, gdy będzie

mógł stworzyć jej dom. Teraz człowiek ten zamienił się w

obrzydliwego sobka, który zazdrości starej, samotnej kobiecie

odrobiny macierzyńskiej pociechy...

Werner znowu ujął jej rękę.

— Nie, nie, pani mnie źle rozumie, nie należy w ten sposób

ujmować tej sprawy. Wiem zresztą, że to tylko żarty, pani dobrze wie,

o co mi chodzi. Miałem dotychczas cel w życiu, pragnąłem otoczyć

opieką Różę, stworzyć jej dom rodzinny. Teraz wszystko wyślizgnęło

mi się z ręki, moje marzenia się rozbiły... Róża mnie przestanie

potrzebować, dzieli nas przepaść... Nie zdobędę już nigdy Róży, stoi

ona zbyt daleko ode mnie...

— Wiedziałam, że w pańskiej głowie powstaną te głupie myśli.

Przypuśćmy, że naprawdę zdarzy się ta najokropniejsza, według

background image

pańskiego zdania, rzecz... Przypuśćmy, że Róża zostanie moją

spadkobierczynią... Czy dlatego mężczyzna taki jak pan nie potrafi jej

zdobyć?

Werner oniemiał ze zdumienia. Popatrzył przez chwilę na panią

Werth, a wreszcie wykrztusił ochrypłym głosem:

— W takim wypadku wybrałaby pani zupełnie innego męża dla

swej siostrzenicy.

— Pani Józefina zaśmiała się serdecznie.

— Czy chciałby pan, żeby Róża po raz wtóry zmuszoną była

uciekać przed niemiłym konkurentem? O to mnie pan podejrzewał?

Przecież pan słyszał, że nie posiadałam się z oburzenia na mego

kuzyna, który chciał zmusić to dziecko do małżeństwa? A przecież

pan wie, panie inżynierze, że ja sama przed wielu laty porzuciłam kraj

rodzinny i dom mego ojca, aby tylko dochować wiary człowiekowi,

którego kochałam. I pan w dalszym ciągu ma jeszcze wątpliwości? Oj

panie inżynierze, nie przypuszczałam nigdy, że pan jest o mnie tak

złego mniemania! Muszę przyznać, że ja jestem lepszego zdania o

panu, choć jeszcze dziś rano żywiłam do pana odrobinę nieufności.

Werner spojrzał w piękne, dobrotliwe oczy pani Werth i rzekł,

wzruszony:

— Więc pani pozwoliłaby mi się starać w przyszłości o rękę

panny Róży? Uważałaby mnie pani za dość godnego konkurenta dla

niej?

— Jeżeli uważałam pana za godnego, póki Róża była bezdomną

sierotą, czemu bym miała teraz zmienić zdanie? Czy Róża stała się

background image

inna? Czy pan stał się innym? Och, panie inżynierze, proszę porzucić

te nierozsądne myśli, które wywołała wyłącznie ta szkaradna

zazdrość! Niech się pan pozbędzie tego uczucia, a uspokoi się pan

natychmiast i będzie pan mógł znowu jasno spoglądać w przyszłość.

Werner, rozpromieniony, popatrzył na panią Werth.

— Pozbyłem się go doszczętnie i nie będę już myślał o tym. Pani

jest najcudowniejszą kobietą pod słońcem, istotą godną najwyższego

uwielbienia!

Uśmiechnęła się i macierzyńskim ruchem przesunęła ręką po jego

gęstej czuprynie.

— Oj, panie inżynierze, gdyby to Róża usłyszała!

Zaczerpnął głęboko tchu.

— Ach, Róża! Ona mi tego nie weźmie za złe. Jestem pewny, że

będzie panią także ubóstwiała...

— Dziękuję, wcale mi na tym nie zależy. Zawsze było mi żal

tych ludzi, których inni ubóstwiali, składali im hołdy, lecz nie mieli

odwagi zbliżyć się do nich. Nie, za nic nie chciałabym zająć takiej

pozycji. Spodziewam się, że zdołam po pewnym czasie wzbudzić w

Róży i w panu inne uczucie. Pragnę stać się dla Róży matką, ale

byłabym rada, gdybym mogła prócz córki mieć także syna. Zdaje się,

drogi panie inżynierze, iż właśnie pan mógłby zastąpić mi syna, gdyż

posiada pan w charakterze wiele podobieństwa z moim zmarłym

mężem. Od pierwszego spotkania poczułam do pana sympatię. Jestem

starą kobietą, więc mogę się szczerze przyznać do tego. Nie dziwię

się, że Róża pana pokochała.

background image

— Och, droga, kochana pani! Gdyby pani mogła wyczytać, co się

dzieje w mym sercu! — zawołał Werner, głęboko wzruszony.

Spojrzała na niego z serdecznością.

— Wiem dobrze, co się w nim dzieje, lecz cieszy mnie to

niewymownie.

Pokrywał jej ręce pocałunkami.

— Chciałabym, żeby mi pan jeszcze przez jakiś czas zostawił

Różę — rzekła w chwilę potem pani Józefina — pragnę jeszcze trochę

zatrzymać ją u siebie i nacieszyć się jej obecnością. Może pan jednak

często nas odwiedzać. A teraz przestańmy już mówić na ten temat,

wszystko przecież jakoś się ułoży. Dzień dzisiejszy przyniósł mi zbyt

wiele silnych wrażeń, a przez jutro i dni następne nie obejdzie się

także bez zdenerwowania. Cała ta afera z handlarzami żywym

towarem będzie nas kosztowała dużo zdrowia.

I pani Werth zaczęła w dalszym ciągu mówić z Wernerem na ten

temat, przy czym oboje zastanawiali się, co by można było jeszcze

uczynić w tej sprawie.

Róża tymczasem wbiegła pędem do pokoiku Marty. Zastała ją

siedzącą wygodnie w miękkim fotelu, zajętą przeglądaniem jakiegoś

ilustrowanego tygodnika. Przed Martą znajdowały się na stole resztki

doskonałej kolacji. Ujrzawszy na progu Różę, zawołała z

zadowoleniem:

— Chwalić Pana Boga, znowu mi się dobrze wiedzie, panno

Różo! Kolacja była pierwsza klasa, zupełnie jak na okręcie. Najadłam

background image

się, że ledwie żyję, jeszcze zostawiłam trochę, bo przy najlepszych

chęciach więcej nie wlazło. Ta pani ciotka to bardzo przyzwoita

osoba. Będzie pani u niej dobrze. Chyba zabierze panią ze sobą, co?

Róża zauważyła, że w słowach Marty brzmiał ukryty niepokój,

nad którym starała się jednak zapanować.

— Tak, panno Marto, pojadę z ciotką do Rosario. Najpierw

jednak muszę czekać, aż nasza sprawa zostanie załatwiona i aż

otrzymamy paszporty i rzeczy.

— Ano, pewno któregoś dnia zostanie pani żoną inżyniera

Wendlanda. Zasługuje pani na to i życzę pani z całego serca szczęścia.

O, pan inżynier to prawdziwy mężczyzna, nie tak jak Weisskant. Tfu,

wstrętny tchórz, nie znoszę takich. Szofer pani ciotki, to mi dopiero

chłopak! Do zakochania! O Boże, jakie on ma oczy, jak węgle! A

powiadam pani, że patrzył na mnie! Aż mi się w głowie kręciło! Oj,

żebym tylko znalazła prędko miejsce...

— Ależ znalazłam już miejsce dla pani, panno Marto! —

zawołała Róża, zajmując krzesło naprzeciw swej towarzyszki.

— No? Gdzież je pani znalazła?

— Jeżeli pani zechce, to może pani pojechać z nami do Rosario i

otrzymać miejsce w domu mojej ciotki. Zostanie pani moją

pokojówką. Czy pani się zgadza?

Marta zerwała się z miejsca, otwierając szeroko oczy.

— Ej, panno Różo, pani chyba żartuje ze mnie?

background image

— Jakżebym mogła żartować z tak poważnej rzeczy! Wiem

przecież, że pani się martwi i niepokoi. Nie, nie, mówię prawdę i

przyszłam właściwie na górę, żeby pani powiedzieć o tym.

Marta przez kilka chwil biegała w milczeniu po pokoju, lecz

mimo to nie potrafiła opanować wzruszenia i radości. Z oczu jej

polały się strumieniem łzy.

— To przecież zbyt piękne, żeby miało być prawdziwe! O mój

Boże, zostanę z panią, nie będę się tułała samotna po tym okropnym

kraju! Jakie to szczęście! O, panno Różo, ja się tak bałam przyszłości,

myślałam, że będzie coraz gorzej... A tymczasem wszystko się tak

dobrze składa. Chyba stanę na głowie z radości! Niech się panienka

nie gniewa... Teraz chyba nie wolno mi już będzie mówić „panno

Różo"?

— Och, Marto, jakież to niemądre pytanie! — odparła Róża,

wzruszona do głębi, i serdecznie uścisnęła rękę Marty.

— No, dobrze, panno Różo, ale proszę mnie w takim razie

nazywać po imieniu. Między służbą i państwem musi być jakaś

różnica, ja wiem przecież, co wypada! O raju! Będę teraz mieszkać

blisko tego przystojnego szofera. A przecież kabalarka wywróżyła mi

bruneta. Co prawda, to mi nie wspomniała słówkiem o tej babie,

Morbidzie, a szkoda, bo by się taka wiadomość na pewno przydała...

Oj, muszę koniecznie podziękować cioci panny Róży...

Marcie nie zamykały się usta, aż Róża zaczęła się śmiać z jej

gadatliwości.

— Podziękuję cioci w imieniu Marty — przyrzekła.

background image

— Oj tak, niech pani to zrobi, panno Różyczko. A teraz niech

pani mi opowie, skąd pani wytrzasnęła tę bogatą ciotkę i jak się ona

spiknęła z panem Wendlandem, żeby nas wyciągnąć z biedy. To mi

zupełnie przypomina bajkę, com ją widziała raz w teatrze na Boże

Narodzenie... Tam także w najgorszym miejscu przyleciała taka dobra

wróżka i wszystkich wyratowała...

Róża w zwięzłych słowach opowiedziała Marcie o cudownym

zrządzeniu losu. Potem podała jej rękę, mówiąc:

— Muszę teraz zejść do cioci. Niech Marta położy się do łóżka i

porządnie wyśpi, żeby jutro miała siły.

— Pewnie, pewnie! Dziś nie będę przez całą noc czuwała i łamała

sobie głowy nad tym, co się ze mną stanie. Na szczęście wydałam

jeszcze bardzo mało z moich oszczędności. Czy za hotel zapłaci pani

ciotka?

— Naturalnie, Marto.

— Chwała Bogu! A jaką dostanę właściwie pensję?

Praktyczna Marta szczerze ubawiła Różę.

— Nie wiem, niech Marta jutro pomówi o tym z ciocią. O ile ją

znam, wyznaczy Marcie przyzwoite wynagrodzenie — odparła ze

śmiechem.

Marta nabrała nowej otuchy i pełna radości, mówiła wiele

zabawnych rzeczy. Napomykała jeszcze kilkakrotnie o przystojnym

szoferze. Nagle jednak zamilkła i zamyśliła się.

— A może jest żonaty? — szepnęła po chwili. — W takim razie

byłoby świństwo, żeby do mnie robić oko. Ale mężczyźni są już tacy.

background image

Moja złota panno Różo, niech pani się tak jakoś chyłkiem, ciszkiem

postara dowiedzieć od cioci, czy ten szofer ma żonę.

Róża przyrzekła jej to, po czym pożegnała się i zeszła do

saloniku. Ciotka Józefina i Werner gawędzili z wielkim ożywieniem.

Werner rozchmurzył się zupełnie, a oczy jego spoglądały radośnie w

promieniejące szczęściem oczy Róży.

Wreszcie nadeszła pora spoczynku. Róża odprowadziła ciotkę do

sypialni i pomogła jej położyć się do łóżka. Pokój Róży znajdował się

bezpośrednio obok pokoju pani Józefiny.

Dziewczyna otoczyła ciotkę tkliwym staraniem, okazywała jej

czułość, jakby była jej córką. Pani Józefina doznawała przy tym

nieznanego, lecz dziwnie błogiego uczucia. Ach, jakże było

przyjemnie mieć przy sobie takie wdzięczne, miłe, młode stworzenie,

które potrafiło znaleźć tyle ciepłych, serdecznych słów! Mała Róża

umiała się obchodzić ze starszymi ludźmi, wiedziała czym im

dogodzić. Pani Józefina przywykła do płatnych służących, a choć byli

jej oni wierni i oddani, to jednak nie mogli zastąpić serdecznego

starania Róży.

Gdy ciotka Józefina położyła się już do łóżka, Róża uklękła przy

niej, a ujmując jej rękę, rzekła:

— Muszę ci raz jeszcze podziękować ciociu, za twoją dobroć.

Jakże ci jestem wdzięczna, żeś przybyła nam z pomocą. Nie wiesz

wcale, ile dobrego wyświadczasz mi twoją opieką i miłością. Przez

całe lata nie znalazłam ciepła, byłam samotną i opuszczoną sierotą,

nie tylko tutaj w Buenos Aires, o nie! Gorzej było jeszcze u ciotki i

background image

wuja. Wyczuwałam, że mnie nie kochają, chociaż dawniej, gdym była

bogata okazywali mi wiele serdeczności. Wstydziłam się nieraz, że nie

potrafię się zdobyć względem nich na odrobinę przywiązania,

mówiłam sobie czasami, że jestem niewdzięczna. Wiedziałam że

udają wobec mnie kochających krewnych. Czy uwierzysz, cioteńko,

że potem, kiedy się ze mną zaczęli źle obchodzić, kiedy mnie łajali i

robili mi wyrzuty, byłam z tego rada? Takie postępowanie było

przynajmniej szczere, wolałam je, niż tę fałszywą serdeczność.

— Moja ty biedna dzieweczko! Gdybym wiedziała, że ci tak źle

u krewnych, byłabym cię już o wiele wcześniej wzięła do siebie.

Przez tyle lat byłyśmy obie samotne, a mogłyśmy sobie nawzajem

okazać tyle miłości...

— Wuj Herbert nigdy by nie pozwolił mi wyjechać, bo nie

byłam pełnoletnią. Byłabym musiała uciec z domu, tak jak to potem

uczyniłam...

— Ile ty, Różo, masz lat?

— Kończę dwadzieścia jeden. Za siedem dni są moje urodziny.

— Tylko siedem dni? Spodziewam się, że twoje urodziny

będziemy już obchodziły u mnie. Przypuszczam, że do tego czasu

wasza sprawa zostanie pomyślnie załatwiona. A teraz połóż się i

wypocznij dobrze, moje drogie dziecko. Ja także jestem bardzo

zmęczona i wyczerpana.

Następnego dnia pani Werth pozostawiła dziewczęta pod opieką

inżyniera Wendlanda, sama zaś udała się do konsulatu angielskiego,

aby zainteresować konsula Wielkiej Brytanii losem Bessie Hollwood.

background image

Ponieważ właśnie Bessie miała do zawdzięczenia, że jej siostrzenicy

udało się uciec z domu seniory Morbidy, przeto postanowiła w miarę

sił i możności uczynić coś dla nieszczęśliwej dziewczyny.

Angielski konsul wysłuchał z zaciekawieniem opowieści pani

Werth i obiecał zająć się losem nieszczęsnej Bessie. Przyrzekł, że

wystąpi w jej sprawie i że również wdroży energiczne postępowanie

przeciwko seniorze Morbidzie.

Józefina Werth powróciła do hotelu i zabrała ze sobą Różę, aby z

nią załatwić kilka najpotrzebniejszych sprawunków. Chciała jej kupić

parę sukienek, na wypadek, gdyby sprawa odbioru walizek miała się

jeszcze przeciągnąć na czas dłuższy.

— Muszę ci w każdym razie sprawić nową garderobę, Różo.

Pojedziemy po sprawunki, to nam czas prędzej zejdzie. Suknie, które

masz w walizce, nie będą na pewno odpowiednie w nowych

warunkach, będziesz mogła je podarować Marcie. Zdaje się, że macie

jednakowe figury.

Po południu pani Werth pojechała znowu do niemieckiego

konsula i opowiedziała mu, że angielski konsul ma się zająć losem

Bessie Hollwood.

— Konsul angielski już się ze mną skomunikował. Miała pani

doskonałą myśl, teraz cała sprawa pójdzie gładko. Zabrano już

Bessie Hollwood z domu seniory Morbidy i umieszczono ją

tymczasem w pewnym schronisku dla kobiet. Gdy powiedziano jej, że

nie powróci już do seniory i że nic jej nie grozi, złożyła zeznania,

które dostarczyły poważnego materiału oskarżającego Morbidę.

background image

Stręczycielka została na zasadzie tych zeznań zaaresztowana. W domu

jej przeprowadza się właśnie rewizję. Zawiadomiono mnie, iż

znaleziono wiele obciążających dowodów. Można będzie teraz

natrafić na ślad jej wspólników. Znaleziono również paszporty panny

Rietberg i panny Preller. Sądzę, że najpóźniej jutro będą one pani

doręczone wraz z bagażem obu dziewcząt.

Pani Werth powróciła bardzo zadowolona do hotelu i powtórzyła

dziewczętom i Wernerowi wiadomości, otrzymane od konsula.

Postępowanie, wszczęte przeciwko seniorze Morbidzie, miało krótki

przebieg, gdyż poruszono wszystkie sprężyny. Zarzuty, które

wytoczyła przeciw Marcie Preller i Róży nie były wiarygodne a

żądania nie zostały uwzględnione. Pani Werth oświadczyła

kategorycznie, że nie zapłaci stręczycielce ani grosza. Powiedziała, że

woli przeznaczyć pewną kwotę dla biednej Bessie Hollwood, aby

nieszczęśliwa dziewczyna mogła rozpocząć nowe życie.

Policja zamknęła zakład seniory Morbidy. Podczas śledztwa

seniora wydała swoich wspólników — funkcjonariuszy policji,

których przekupywała. Dostali oni dymisję i karę więzienia.

Z Santa Fe nadeszła wiadomość, że cztery osoby, poszukiwane

przez policję, zostały zaaresztowane w hotelu. Sprowadzono

wspólników seniory do Buenos Aires, gdzie wzięto ich w krzyżowy

ogień pytań. W ten sposób dowiedziano się, dokąd zawieziono inne

dziewczęta. Sędzia śledczy potrafił tak zręcznie wybadać państwa

Petri oraz ich pomocników, że choć z początku zapierali się

wszystkiego, wyjawili pod koniec śledztwa prawdę.

background image

Uwolniono obie biuralistki, które, na ich życzenie, odesłano do

kraju. Odkryto również miejsce pobytu aktorek, należących rzekomo

do grupy teatralnej. Panie te również zwolniono. Otrzymały one angaż

w jednym z miejscowych kabaretów. Wykryto przy tym całą szajkę

międzynarodowych handlarzy żywym towarem, do której należało

jeszcze mnóstwo innych osób. Wszystkich członków bandy

odszukano i uwięziono.

Pani Werth trzęsła się z oburzenia i zgrozy, gdy poznała bliższe

szczegóły sprawy. Starała się, aby jak najmniej szczegółów doszło do

uszu Róży i Marty. Dziewczęta musiały jednak powtórzyć przed

sądem swoje zeznanie. Pani Werth co chwila podchodziła do Róży,

tuląc ją do siebie, jakby pragnęła w ten sposób uratować siostrzenicę

od niebezpieczeństwa, które jej niegdyś groziło.

Werner Wendland został także powołany w charakterze świadka i

uczynił wszystko, co było w jego mocy, aby rzucić światło na całą

sprawę. Młody człowiek odetchnął z 'ulgą, jakby mu spadł ciężar z

serca, gdy wreszcie nadszedł dzień, w którym mógł wraz z paniami

opuścić Buenos Aires.

Marta Preller na swój list, wysłany do pana Weisskanta, nie

otrzymała ani słowa odpowiedzi. Nie przejmowała się tym jednak,

gdyż znalazła sobie nowy przedmiot uwielbienia, który całkowicie

zawładnął jej sercem. Był to przystojny szofer pani Werth. Gdy przed

hotelem stanął samochód, gotowy do odjazdu do Rosario, Marta nie

odrywała oczu od ładnego chłopca. Oświadczyła, że nie wypada, aby

jechała w samochodzie razem z państwem, lecz zajęła miejsce przy

background image

kierowcy. Wszyscy byli zadowoleni z takiego obrotu rzeczy,

najbardziej jednak szofer, który wpatrywał się z zachwytem w

zaróżowioną twarzyczkę Marty.

Pani Werth zakupiła dla Róży całą wyprawę, toteż dziewczyna

rozdała swoje znoszone sukienki Marcie Preller i Bessie Hollwood.

Pani Werth wypłaciła Bessie dość znaczną kwotę, za którą Bessie

otworzyła sobie mały magazyn kapeluszy, była bowiem z zawodu

modystką. Ponieważ jej historia stała się głośna w całym Buenos

Aires, więc też nie zbywało jej na klientkach, które z początku

przychodziły przez ciekawość, potem jednak, zachęcone zręcznością i

szykiem Bessie, zaczęły stale korzystać z jej usług. Róża cieszyła się

ogromnie, że biedna Bessie mogła rozpocząć nowe życie.

Marta Preller nieraz potem zapewniała Różę, że podróż do

Rosario była najpiękniejszym zdarzeniem w jej życiu. Amor

przyfrunął do Marty i szofera. Oczywiście, że maleńki ten bożek był

również niewidzialnym pasażerem wewnątrz samochodu. Róża i

Werner Wendland uważali tę podróż także za rozkoszne przeżycie, a

pani Werth patrzyła swymi łagodnymi, matczynymi oczyma w

rozpromienione twarze młodej pary, wspominając przy tym z

rozrzewnieniem swego niezapomnianego Jana.

Po przyjeździe do Rosario, samochód wtoczył się przez bramę do

wspaniałego parku, otaczającego piękną willę pani Werth. Róża ze

zdumieniem patrzyła na wyniosły, wsparty na kolumnach dom, który

przypominał mały pałacyk. Z daleka dojrzała rozległe budynki fabryki

background image

„Argro" i teraz dopiero poczęła sobie jasno zdawać sprawę, jak bogatą

kobietą była jej ciotka.

Werner Wendland udał się do dyrektora Hartmanna, żeby mu

opowiedzieć wszystkie szczegóły pobytu w Buenos Aires. Staruszek z

uwagą wysłuchał opowieści, a gdy Werner skończył mówić, dyrektor

rzekł:

— Cieszę się z całego serca, że pani Werth będzie teraz miała

przy sobie swoją siostrzenicę, inaczej bowiem byłaby bardzo

osamotniona. Niestety, telefonowano do mnie przed chwilą z

sanatorium w Cordobie, gdzie przebywa obecnie jej chora bratowa.

Oznajmiono mi, że operacja jest ostatnią próbą przedłużenia życia

pacjentki, lecz i po tym zabiegu niewiele się można spodziewać, da

się jedynie uzyskać pewną zwłokę katastrofy... Proszono mnie, abym

ostrożnie przygotował panią Werth, że lekarze chcą natychmiast

przystąpić do operacji. Muszę naturalnie powiedzieć jej o tym, znając

jednak jej szlachetne serce, obawiam się, że uda się natychmiast do

Cordoby. A jednak po tylu wstrząsach, przydałoby się jej kilka dni

wypoczynku. Przykro mi bardzo, że spotyka ją teraz jeszcze takie

nieszczęście. Werner także wyraził swoje ubolewanie, gdyż cenił i

szanował panią Werth i żałował niezmiernie, że ma ona otrzymać tak

złe wiadomości.

Pożegnawszy się z dyrektorem, udał się do swego mieszkania,

aby się przebrać. Miał zamiar podążyć natychmiast do swej pracowni.

background image

Dyrektor Hartmann skomunikował się telefonicznie z panią

Werth. Zachowując możliwą ostrożność, powtórzył jej wiadomości

otrzymane z sanatorium. Pani Werth była wstrząśnięta do głębi.

— Natychmiast tam pojadę, kochany dyrektorze. Spodziewam się,

że zastanę jeszcze moją biedną bratową przy życiu. Dlaczego nie

zawiadomiono mnie wcześniej, że operacja jest konieczna?

— Naczelny lekarz podał mi przyczynę. Niestety, w tym wypadku

było od razu wiadomo, że operacja oznacza jedynie pewną zwłokę.

Doktorzy nie chcieli na próżno męczyć chorej. Pacjentka jednak

zażądała, aby zabieg natychmiast wykonano, lecz zawiadomiono

panią dopiero po dokonaniu operacji. Dyrektor sanatorium był jednak

zdania, że powinien dotrzymać obietnicy, jaką dał pani...

— Aha! Dobrze! W każdym razie wyruszam natychmiast do

Cordoby.

— Czy nie będzie to dla pani zbyt wielki wysiłek, po tylu ciężkich

chwilach, które pani tak niedawno przeszła?

— Nie mogę się nad tym zastanawiać, drogi panie. Uczynię

wszystko, co będzie w mej mocy, aby moja biedna bratowa nie

umierała samotnie. Wyruszę zaraz...

Róża została po przyjeździe zaprowadzona przez ciotkę do jej

pokoi. Pani Werth wydała już telegraficzne polecenie, aby

przygotowano kilka pokoi gościnnych dla jej siostrzenicy. Róża

rozglądała się po prześlicznie urządzonych apartamentach, po czym

rzuciła się ciotce na szyję.

background image

— Och, cioteczko! Więc mam mieszkać w tych pięknych

pokojach?

— Tylko na razie, kochane dziecko, potem każę specjalnie dla

ciebie urządzić i umeblować kilka apartamentów. To są tylko pokoje

gościnne, twoje będą o wiele ładniejsze.

— Jeszcze ładniejsze? Ach, jakże ty mnie psujesz, cioteczko!

— Powtarzasz mi to tak często, że już dłużej tego słuchać nie

mogę. To moja największa radość, że mogę ci sprawić trochę

przyjemności, której dotąd zaznałaś tak niewiele. Przyślę ci teraz

twoją nową pokojówkę, aby pomogła ci przy rozpakowaniu kufrów.

— Ach, cioteczko, te wspaniałe kufry, pełne ślicznych rzeczy,

które mi kupiłaś! Obsypujesz mnie podarunkami, a ja nie mogę się

odwdzięczyć za tyle dobroci. Dziękuję ci, dziękuję ci stokrotnie...

— Różo, uczyniłam to wszystko przez egoizm. Siostrzenica moja

musi przecież prowadzić życie odpowiadające moim warunkom i

stanowisku.

Róża przytuliła się do ciotki i serdecznie ją ucałowała.

W tej chwili zawołano panią Werth do telefonu. Okazało się, że

dzwoni lekarz naczelny z sanatorium, który poprzednio mówił z

dyrektorem Hartmannem. Powtórzył on wiadomości, jakie podał

Hartmannowi. Pani Werth, po skończonej rozmowie, powróciła do

Róży.

— Muszę cię pożegnać, drogie dziecko. Telefonowano właśnie z

sanatorium, że stan mojej bratowej jest bardzo groźny. Pojadę zaraz

do niej.

background image

— Czy nie mogłabym także pojechać? Przeszłaś tyle w ostatnich

dniach, droga ciociu, może mogłabym ci w czymkolwiek pomóc.

— Nie, nie ma sensu, żebyś mi towarzyszyła. To smutna sprawa,

nie możesz mi pomóc. Tobie także potrzeba spokoju i wytchnienia.

Zostań tutaj i poczekaj, aż wrócę. Ja zabiorę ze sobą tylko pokojówkę,

Anetę. No, pożegnajmy się, dziecko. Tutaj nic ci nie grozi, możesz

być spokojną. Chwała Bogu, że mam cię przy sobie. Drżę o życie mej

bratowej. Gdybym ją straciła, ty będziesz moją jedyną pociechą.

Jesteś mi bardziej potrzebna niż ci się zdaje. Do widzenia, Różo!

Róża zeszła z ciotką, aby pomóc jej w przygotowaniach do nowej

podróży. Gdy jednak schodziły, zadźwięczał znowu telefon. Tym

razem mówił znowu lekarz naczelny z sanatorium w Cordobie.

Zawiadomiono panią Werth, że bratowa jej zaraz po operacji zmarła,

nie odzyskawszy przytomności. Pani Werth, wstrząśnięta do głębi tą

nowiną, poleciła, aby sprowadzono do Rosario zwłoki bratowej,

pragnęła bowiem pochować ją obok zmarłego męża.

Odwiesiwszy słuchawkę, rzuciła się Róży z głośnym płaczem na

szyję.

— Och, Różo, gdybym cię teraz nie miała, jakżebym się czuła

osierocona po tej stracie!

Podróż do Cordoby nie miała więc obecnie sensu i pani Werth

mogła wypocząć po doznanych ciężkich przejściach. Róża została

przy ciotce tak długo, dopóki pani Werth nie zasnęła, potem dopiero

wymknęła się na palcach z jej sypialni.

background image

Powróciła do swego pokoju, w którym zastała już Martę, zajętą

rozpakowywaniem kufrów. Marta spoglądała rozpromieniona na

każdą sukienkę, na każdą sztukę bielizny, którą pani Werth kupiła dla

siostrzenicy.

— Te sukienki są dla pani o wiele odpowiedniejsze niż tamte,

panno Różo. A ta pani ciotka ma szeroki gest, nie ma co gadać.

Wybrała dla pani same śliczności, nie było dla niej nic drogiego. A ja

dostałam od pani tyle rzeczy, że przez dłuższy czas nie będę sobie nic

sprawiała i zaoszczędzę trochę grosza.

— Mogłam Marcie tylko dlatego podarować te rzeczy, bo mi

ciotka sprawiła tyle nowych...

— A pewnie, pewnie! Nic dziwnego, że ciotka dla pani taka

dobra, kto by też nie lubił mojej panny Różyczki. Ale podobno ciotka

dla wszystkich jest dobra, szofer nie może się jej dość nachwalić.

Opowiadał mi po drodze, ile dobrodziejstw pani Werth wyświadcza

ludziom w fabryce. Mówił, że jest dla robotników, jak prawdziwa

matka. A jak ktoś ma jakieś troski, czy kłopoty, to idzie do niej po

radę, a ona każdemu pomoże. A szofer, panno Różo, to naprawdę

byczy facet, żeby pani słyszała, jakie on ma rozsądne, solidne

zapatrywania. A przy tym jest bardzo wesoły i taki zadowolony z

życia. Powiada, żeby zgrzeszyłby, gdyby chodził z nosem na kwintę,

bo mu się tutaj naprawdę dobrze powodzi. Ma mieszkanie i

przyzwoitą pensję... A wie pani, panno Różo, co mi jeszcze

powiedział?

— No, cóż takiego?

background image

— Powiedział, że jestem morową dziewczyną i że mu się bardzo

podobam. A co mi powiedział komplementów o moich jasnych

włosach... O raju, wcale tego powtórzyć nie mogę, tak się nimi

zachwycał. Powiedział, że ożeni się tylko z blondyną, zawsze o tym

marzył... Blondyna to jego ideał... Mówił, że moje włosy wyglądają

jak pole dojrzałej pszenicy, a moje oczy to bławatki w zbożu... No i co

pani na to? Aż się zawstydziłam...

— Marta się wstydziła, ale słuchała z przyjemnością, nieprawdaż?

— Phii! Chciałabym ja zobaczyć dziewczynę, co by tego chętnie

nie słuchała, w dodatku jak jej prawi komplementy taki przystojny

chłopak. Wie pani, co on jeszcze mówił?

— Co takiego, Marto?

— Mówił, że by się chciał ożenić i już od dłuższego czasu ogląda

się za żoną, ale żadna mu jakoś nie przypadła do gustu. A pani Werth

życzy sobie, żeby się ożenił; powiada, że szofer powinien być żonaty,

bo wtedy jest stateczniejszy i ostrożniej jeździ. A on się ożeni tylko z

Niemką i z blondynką, bo taka lepiej do niego pasuje, dlatego, że on

sam jest takim czarnym diabłem. Ale ja mu powiedziałam, że on

wcale nie jest czarnym diabłem, tylko bardzo morowym chłopakiem.

Powiadam pannie Róży, jak to usłyszał, jak na mnie spojrzał tymi

swoimi czarnymi ślipiami, to aż się zatrzęsłam... O Boże, panno

Różo, żeby się tak sprawdziły wróżby mojej kabalarki!

Róża zaśmiała się serdecznie, pozwalając Marcie paplać dalej.

— O, panno Różo, tu jest bardzo porządny dom. Schody

marmurowe, pozłacane poręcze i tyle dywanów wszędzie...

background image

Widziałam dopiero kilka pokoi, ale wszystkie pierwsza klasa! A ja

także dostałam milusi pokoiczek na drugim piętrze, tam gdzie mieszka

cała służba. Meble są w nim białe, a pościel dobra, ładnie powleczona.

A z okna, poprzez drzewa, widać doskonale garaż. Szofer mieszka nad

garażem. Ma trzy pokoje, podobno ładnie urządzone. Jak mu ciocia

pani pokazała mieszkanie, to zaraz powiedziała: jest tu dosyć miejsca i

dla żony, widzicie Jerzy. Bo on się nazywa Jerzy Steinbeck i także jest

sierotą. Ale nie wychowywał się w przytułku, tylko u jakiejś starej

ciotki, która już umarła. Powiada, że nie ma nikogo na świecie i czuje

się samotny, dlatego chciałby mieć dobrą, miłą żonę.

— Ależ Marto, on ci już bardzo wiele zdążył opowiedzieć o

sobie.

— Ale tak, jeszcze o wiele więcej, panno Różyczko. Ale nie

wspomniał mi słówkiem, że szuka zamożnej żony, jak ten obrzydliwy

Weisskant. Cieszę się tylko, że nic z tego nie wyszło. A przy tym

Steinbeck to o wiele ładniejsze nazwisko, prawda panno Różo?

— Tak, toteż życzę Marcie z całego serca, żeby została panią

Steinbeck.

— Ja bym tam nie miała nic przeciwko temu, ale naturalnie

muszę się trochę podrożyć. Dziewczyna powinna mieć swój honor i

nie rzucać się chłopcu na szyję. Biorę sobie przykład z panny Róży,

pani też nie ułatwia zadania panu inżynierowi. A mimo to zostanie

panna Róża panią Wendland. Musowo! Ten na pewno panny Róży nie

opuści, oho!

Róża zaczerwieniła się, lecz powiedziała na pozór obojętnie.

background image

— Nie mówmy o tym Marto.

— Ojej, zapomniałam, że u państwa nie wolno o tym mówić.

Wielkie damy muszą udawać, że sobie nic nie robią z małżeństwa. A

przy tym nie wypada, żebym ja tak z panną Różą rozmawiała,

przecież jestem teraz u panny Róży w służbie. Wiem jednak, że pani

będzie bardzo szczęśliwa, jako żona pana inżyniera. To bardzo

porządny człowiek i oczu nie spuszcza z panny Róży, taki zakochany.

Czy tylko ciocia pani zgodzi się na to małżeństwo? Bo przecież pan

inżynier pracuje u niej w fabryce...

Róża spojrzała na nią zmieszana. Ciotka miałaby coś mieć

przeciwko temu? Zaczęła się zastanawiać nad słowami Marty. Potem

jednak ocknęła się z głębokiej zadumy i przecząco potrząsnęła głową.

Nie, nie... Ciotka na pewno się na to zgodzi...

Róża mieszkała już od kilku miesięcy w domu ciotki.

Przystosowała się bardzo szybko do zmienionych warunków i była

szczęśliwa i zadowolona; jeszcze nigdy od chwili śmierci rodziców

nie czuła się tak dobrze. Wzajemny stosunek ciotki i siostrzenicy stał

się bardzo serdeczny, przywiązały się do siebie jak matka i córka.

Pani Werth, jako osoba energiczna i czynna, przywykła do

pracowitego życia, postarała się, aby i Róża otrzymała swój zakres

obowiązków. Dziewczyna została sekretarką ciotki i mogła na tym

stanowisku spożytkować swoją znajomość języków obcych.

Zajmowała się również rozmaitymi instytucjami, które należały do

firmy „Argro" odwiedzała chorych, chodziła do ochronek dla dzieci

background image

robotników i pomagała ciotce w załatwianiu różnych spraw. W ten

sposób zapoznała się z działalnością fabryki i nie prowadziła

bezczynnego życia, z czego była bardzo zadowolona.

Inżynier Wendland był mile widzianym gościem w domu pani

Werth. Przychodził tam jednak tylko wtedy, kiedy go zapraszano.

Każde zaproszenie przyjmował z ogromną radością. W krótkim czasie

wdrożył się w swoją pracę, a dzięki swej energii i inteligencji, potrafił

się szybko wybić nad poziom swych kolegów.

Wynalazek jego został dokładnie zbadany przez inżynierów-

rzeczoznawców oraz dyrektorów. Zainteresowała się nim również

pani Werth, lecz umyślnie wstrzymywała się z wydaniem swego sądu,

póki fachowcy nie wypowiedzieli się na ten temat. Cieszyła się jednak

bardzo, gdy zapewniano ją ze wszystkich stron, iż maszyna

zbudowana przez Wernera powinna znaleźć na tutejszym rynku popyt

i zbyt, ponieważ wprowadza wielkie ułatwienia przy prowadzeniu

gospodarstw rolnych.

Dyrektorzy kilkakrotnie odbywali konferencje z Wernerem, który

miał ostatecznie określić swoje żądania. Młody inżynier zwrócił się z

prośbą do pani Werth, aby ona oceniła wartość jego wynalazku. Pani

Józefina porozumiała się z dyrekcją. Wernerowi zaproponowano dość

znaczną sumę ryczałtową; poza tym miał również otrzymywać pewien

procent od czystego zysku. Pertraktacje i konferencje ciągnęły się

przez kilka miesięcy, wreszcie jednak podpisano umowę.

Werner był uszczęśliwiony, gdyż teraz nareszcie mógł założyć

własny dom, do którego pragnął wprowadzić Różę Rietberg.

background image

Wiedział, że los, który może zaofiarować siostrzenicy właścicielki

firmy „Argro", będzie skromny w porównaniu z warunkami, w jakich

żyła obecnie. Zastanawiał się, czy wolno mu zaproponować Róży, aby

zdecydowała się zmienić życie wśród bogactw i dobrobytu, jakie

prowadziła w domu ciotki, na skromną egzystencję przy jego boku.

Spodziewał się wprawdzie, że oprócz wynagrodzenia, otrzyma jeszcze

dość duże tantiemy ze swoich maszyn, lecz tantiemy te miały być

płatne dopiero po dostawie. Przed kilku miesiącami Werner byłby się

uważał za Krezusa, teraz jednak warunki Róży tak się zmieniły, że nie

miał odwagi prosić o jej rękę.

Już po rozesłaniu pierwszych prospektów fabryka otrzymała cały

szereg zamówień. Werner miał nadzieję, że warunki jego polepszą się,

że z roku na rok zwiększą się jego dochody. Martwił się jednak, że

musi jeszcze przez wiele lat czekać na małżeństwo z Różą. Widywał

ją prawie codziennie, a to wyczekiwanie wydawało mu się nie do

zniesienia.

Nie odwiedzał Róży codziennie w domu ciotki, lecz często ją

widywał przy innych sposobnościach. Grywali w niedzielę w tenisa,

wiosłowali, pływali żaglówką; spotykali się również i w fabryce, a za

każdym razem w oczach obojga świeciła radość, lecz zarazem i

tęsknota.

Józefina Werth wiedziała, że Werner nie może się doczekać

chwili, aby wreszcie poprosić o rękę Róży, lecz nie starała się mu

utorować drogi; udawała, jakby zupełnie zapomniała o miłości

młodych ludzi.

background image

Tego dnia, kiedy Werner podpisał kontrakt z fabryką, zaprosiła go

na następny dzień na obiad. Wypadało to w niedzielę. W fabryce

wiedziano, że pani Werth wyróżnia młodego inżyniera i często go do

siebie zaprasza w dni świąteczne. Nikt jednak nie zazdrościł

Wernerowi, który cieszył się powszechną sympatią swych kolegów,

aczkolwiek nigdy specjalnie nie starał sobie jej pozyskać.

Wszyscy wyczuwali, że nie był on przeciętnym człowiekiem, a

wieść o jego genialnym wynalazku rozeszła się wkrótce po całej

fabryce. Koledzy postanowili wyprawić na cześć wynalazcy

uroczystość w kasynie inżynierów. Zabawa przeciągnęła się tym

razem do późnej nocy, lecz Werner nie zważał na to, gdyż nazajutrz

przypadała niedziela i mógł się wyspać do woli.

Wstał następnego dnia dosyć późno, lecz starczyło mu czasu,

żeby się ubrać i zdążyć na obiad do willi Werth. Zastał obie panie

przy stole, czekające na niego.

— Cóż słychać, drogi panie inżynierze? Podobno wczoraj w

kasynie inżynierów hulanka przeciągnęła się bardzo długo? A

wszystko to na cześć pańskiego wynalazku. Czy pan się przynajmniej

porządnie wyspał?

— Byliśmy wszyscy w tak wesołym nastroju, że nikt nie chciał

się ruszyć wcześniej od stołu. Koledzy moi pokazali się przy tej

okazji z najlepszej strony. Zresztą była to podwójna uroczystość,

proszę pani.

— Ach, prawda! Była to jednocześnie uroczystość na pożegnanie

inżyniera Laarsena?

background image

— Tak, wyjeżdża jutro na urlop. Cieszy się ogromnie, że powraca

do kraju ojczystego.

— Rozumiem to doskonale. Bardzo sympatyczny młody człowiek

z tego Laarsena. Cieszy się, że zobaczy swoją matkę, staruszkę.

Wspominał mi, że zapewne nie powróci tu sam. Nie będzie już

mieszkał w Domu Inżynierów, prosił mnie, żebym mu zarezerwowała

inne mieszkanie, do którego zamierza wprowadzić swoją przyszłą

żonę.

Werner westchnął głęboko i obrzucił Różę spojrzeniem, pełnym

namiętnej tęsknoty.

— Tak. Prosił mnie nawet, żebym raz jeszcze przypomniał pani

jego prośbę.

— Pamiętam o wszystkim. Doktor Laarsen po powrocie otrzyma

ładne mieszkanko. Buduje się przecież jeszcze kilka domów, które —

kiedy powróci, będą zupełnie gotowe.

— Szczęśliwy! — szepnął Werner z westchnieniem.

W tej chwili zadźwięczał głos gongu.

— Chodźmy na obiad — powiedziała obojętnie pani Werth.

Werner skłonił się i przeprowadził obie panie do przestronnej,

wspaniale urządzonej jadalni. Przy stole rozmawiano, jak zwykle, z

ogromnym ożywieniem. Pani Werth lubiła mówić z Wernerem i Różą

o sprawach dotyczących fabryki, oni zaś słuchali z wielkim

zaciekawieniem.

Dziś pani Werth rzekła z uśmiechem:

background image

— Dziwi się pan zapewne, że moja siostrzenica dotąd nie

powinszowała panu. Róża jednak nic nie wie, że podpisał pan już

umowę z fabryką. Umyślnie jej o tym nie wspominałam, pragnąc, aby

ją pan osobiście zawiadomił.

Róża oblała się purpurą. Spojrzała pytająco na Wernera:

— Naprawdę? Więc wynalazek został już kupiony?

— Tak, panno Różo. Widzi pani przed sobą przyszłego milionera

— odparł żartobliwie.

Podała mu serdecznie rękę.

— O, życzę panu z całego serca szczęścia! Dużo czasu wprawdzie

upłynie, zanim pan zostanie milionerem, lecz początek jest już

zrobiony. Nie wątpiłam ani przez chwilę, że zakłady „Argro" nabędą

pański wynalazek, zwłaszcza od chwili, gdy sama zobaczyłam model

maszyny. Raz jeszcze serdecznie panu winszuję!

— Dziękuję, panno Różo. Cieszyłem się bardzo, że sprawa poszła

tak pomyślnie. Pół roku temu, cieszyłbym się oczywiście znacznie

więcej...

— A teraz mniej? Dlaczego? — spytała, patrząc mu z powagą w

oczy.

— Nie mogę pani tego wyjaśnić — szepnął ochrypłym głosem.

Józefina Werth z niedostrzegalnym prawie uśmiechem spojrzała

na Wernera.

— Pan inżynier byłby może nie wyjeżdżał wcale do Argentyny

— rzekła.

background image

— Myli się pani. Pół roku temu znajdowałem się na drodze do

Argentyny.

Róża rumieniąc się, spuściła oczy.

— Czy doprawdy znamy się już od pół roku, panie inżynierze?

— Tak. Minęło dokładnie pół roku i siedem dni od owej chwili,

gdy miałem przyjemność poznać panią na okręcie. Zdaje mi się

niekiedy, że od tego dnia minęły już całe lata...

Pani Werth szybko skierowała rozmowę na inne tory.

Gdy po obiedzie wypito kawę, pani Józefina wysłała Różę z

jakimś poleceniem z pokoju. Pozostawszy z Wernerem, zagadnęła z

uśmiechem:

— Nazwał pan poprzednio inżyniera Laarsena „szczęśliwym".

Dlaczego właściwie nie stara się pan zostać także szczęśliwym? Nic

chyba nie stoi temu na przeszkodzie?

— Przecież pani dobrze wie, że to niemożliwe. Nie mogę się

okazać tak niewdzięczny i zabrać pani siostrzenicę. A poza tym... nie

mógłbym stworzyć jej tak świetnego losu jak pani...

— Co się mnie tyczy, to nie mam przecież kamiennego serca. A

jeżeli chodzi o Różę... Czy pragnąłby pan dokładnie wiedzieć, co

myśli ona o skromnym losie przy boku pana?

— Oczywiście, że chciałbym wiedzieć, czy Róży nie będzie

bardzo trudno wyrzec się dobrobytu, jakiego zaznała w domu pani.

— Zaraz się przekonamy. Proszę się ukryć za tą portierą i

zachowywać się cicho, aby się nie zdradzić, gdy będę rozmawiała z

background image

Różą. Muszę przyznać, że mnie również bardzo interesuje, co o tym

myśli moja siostrzenica. No, zaraz się dowiemy prawdy...

Werner spojrzał na nią badawczo, po czym podniósł jej rękę do

ust i rzekł:

— Ufam pani i uczynię wszystko, czego pani sobie życzy.

— W takim razie, niech się pan prędko ukryje za portierą i nie

odzywa się ani jednym słówkiem, dopóki nie zawołam pana.

Werner posłusznie ukrył się za grubą kotarą, a pani Werth

poprawiła starannie fałdy, aby nie można się było domyślić czyjejś

obecności. Potem ponownie zasiadła przy stole i zaczęła na pozór

obojętnie mieszać łyżeczką w filiżance. Po kilku minutach nadeszła

Róża, i rozejrzała się ze zdumieniem po pokoju.

— Gdzież jest pan inżynier Wendland?

Pani Werth odstawiła filiżankę i rzekła:

— Ach, to nieprzyjemna historia! Wyobraź sobie, że nagle

uciekł...

— Uciekł? Nie pożegnawszy się ze mną? Dlaczego?

— Tak, moje dziecko. Skorzystał on z twej nieobecności, aby mi

powiedzieć, że teraz może ci zapewnić skromny byt i ma zamiar

starać się o twoją rękę. Oczywiście, musiałam mu powiedzieć, że nic z

tego nie będzie.

Róża zbladła jak płótno.

— Że nic z tego nie będzie? Dlaczego odpowiedziałaś mu w ten

sposób, ciociu?

background image

— Ależ dziecko, to przecież jasne. Widzisz, Różyczko, mam

zamiar zapisać ci w testamencie cały majątek. Moja spadkobierczyni i

przyszła właścicielka zakładów „Argro" nie może przecież zostać

żoną ubogiego inżyniera. Czy nie pojmujesz tego sama?

Róża przycisnęła dłonie do bijącego mocno serca.

— I powiedziałaś mu to, ciociu? Och, nigdy bym nie uwierzyła,

że potrafisz okazać się tak okrutna.

— Okrutna? Ależ, dziecko, byłam tylko rozsądna. Nie możesz

przecież w tych okolicznościach poślubić ubogiego inżyniera.

Róża drgnęła i, prostując się dumnie, zerwała się z miejsca i

stanęła przed ciotką.

— Tak, ciociu, tak! Jego tylko poślubię! O Boże, ja przecież nie

myślę wcale o nikim innym. Kocham go, kocham! A on? On także

mnie kocha, choć nigdy jeszcze nie padło z jego ust słowo o miłości!

— Bardzo mi przykro, drogie dziecko! Jeżeli uparłaś się przy

tym, żeby wyjść za mąż za tego biedaka, wówczas majątek mój

zapiszę komu innemu.

Róża padła przed ciotką na kolana.

— Najdroższa, ukochana nie zależy mi wcale na tym, żeby zostać

twoją spadkobierczynią. Pragnę jedynie zachować twoją miłość. Nic

w świecie nie zastąpi mi szczęścia, jakiego mogę zaznać jedynie przy

boku Wernera Wendlanda. Kocham go! Pozwól, żebym poszła mu to

powiedzieć, gdyż musi być bardzo nieszczęśliwy, usłyszawszy z ust

twoich odmowę!

background image

— Nie bądź lekkomyślną Różo! Zastanów się dobrze! Czeka cię

blask i bogactwo, jako moja spadkobierczyni, będziesz mogła sobie

pozwolić na wszystko, spełnić każde życzenie...

— Oprócz jednego, które posiada dla mnie stokrotnie większe

znaczenie. Cóż mi po skarbach całego świata, skoro unieszczęśliwię

siebie i jego!

— Może będziesz bardziej nieszczęśliwa, gdy zostaniesz jego

żoną i będziesz się musiała niejednego wyrzec, gdy będziesz dzieliła

troski i kłopoty twego męża.

— Wolę znosić nędzę i poniewierkę przy boku Wernera niż

opływać w dostatki bez niego. Nie gniewaj się ciociu, pozwól mi iść

do niego i powiedzieć mu, że zostanę jego żoną, że wyrzeknę się

wszystkiego, byle należeć do niego. Nie chcę, żeby cierpiał przeze

mnie!

— Więc tak mało wagi przywiązujesz do mego majątku? Więc

gardzisz nim?

— Nie gardzę nim, bo jest dowodem twej miłości. Dziękuję ci

cioteczko, za twoje dobre chęci, lecz miłość Wernera Wendlanda

stawiam wyżej niż majątek.

— Szkoda, szkoda! Miałam zupełnie inne plany. Zamierzam

przyjąć do zakładów „Argro" młodego wspólnika, bardzo zdolnego,

sympatycznego człowieka. On miał zostać twoim mężem. Byłaby to o

wiele odpowiedniejsza partia, zastanów się nad tym, Różo!

background image

— Nie ma się nad czym zastanawiać — wybuchnęła namiętnie

Róża — nigdy nie będę należała do innego mężczyzny, a tylko do

Wernera Wendlanda! Pozwól mi iść do niego i skrócić jego cierpienia.

— Mogłabyś jednak poznać mego przyszłego wspólnika. Inżynier

Wendland nie jest wcale tak przystojnym mężczyzną, ten drugi

mógłby ci bardziej się podobać.

— Gdyby twój wspólnik był nawet Adonisem, to nie potrafiłabym

go pokochać. Serce moje należy do Wernera, który wie o tym, tak jak

i ja wiem, że on oddał mi swoje. O, gdybyś wiedziała, jak trudno mu

było zachowywać się wobec mnie obojętnie! Cierpiał nad tym, a ja

także cierpiałam.

— Doprawdy? A ja sądziłam, że w moim domu czułaś się

zupełnie szczęśliwą.

— Och, ciociu, było mi u ciebie bardzo dobrze i jestem ci

nieskończenie wdzięczna. Uważałam cię za drugą matkę i boli mnie

ogromnie, że nie mogę spełnić twego życzenia. Przypomnij sobie, że

ty sama oparłaś się woli twojej rodziny i wyruszyłaś w świat, żeby

dochować wiary ukochanemu człowiekowi, z którym krewni chcieli

cię rozłączyć.

— Czy to ma znaczyć, że uczyniłabyś to samo, gdybym chciała

rozłączyć cię z inżynierem Wendlandem?

— Nie będziesz tak okrutną! Przypomnij sobie, jak się oburzałaś

na wuja Herberta, który chciał mnie zmusić do małżeństwa z

niekochanym człowiekiem. A wtedy przecież serce moje było wolne...

Teraz kocham i nic nie odwiedzie mnie od tej miłości, nikt nie zmusi

background image

mnie do zerwania z Wernerem. Nie zatrzymuj mnie ciociu, muszę iść

do niego...

Z tymi słowy Róża skierowała się do drzwi i chciała spiesznie

opuścić pokój. Ciotka Józefina zerwała się z miejsca i zastąpiła jej

drogę.

— Ach ty zbiegu, zdaje się, że chcesz po prostu uciec. Nic jednak

ci nie pomoże. Zostaniesz tutaj i poślubisz mego wspólnika. Basta!

Ach, ty szalona dziewczyno, nie zmykaj, poczekaj chwilkę... Obejrzyj

sobie mego wspólnika. Panie inżynierze, proszę wyjść z ukrycia i

zatrzymać tę nierozsądną dziewczynę...

Werner wyskoczył ze swej kryjówki i porwał Różę w objęcia.

— Nie uciekaj, Różyczko, moja słodka, dzielna, wierna

dziewczyno! Twoja ciotka żartowała tylko, nie rozłączy nas na pewno,

zbyt dobra jest przecież. Ta cała historia ze wspólnikiem to tylko żart!

Róża, drżąc cała ze wzruszenia, przytuliła się do Wernera i

spojrzała zalęknionymi oczyma na ciotkę. Pani Werth zwróciła się do

obojga:

— Czy wiesz, dlaczego urządziłam ten figiel Różo? Bo ten

niemądry chłopiec sądził, że będziesz wolała zbytkowne życie w

moim domu od skromnej egzystencji u jego boku. Odegrałam tę

komedię, aby go przekonać, że nie wyrzekniesz się za żadne skarby

świata jego miłości. Mam jednak zwyczaj, że dotrzymuję słowa,

dlatego też wyjdziesz za mąż za mojego nowego wspólnika, pana

inżyniera Wendlanda.

background image

I zanim młoda para ochłonęła ze zdziwienia i mogła

odpowiedzieć, pani Werth szybko wymknęła się z pokoju.

Róża i Werner, upojeni szczęściem, patrzyli sobie w oczy. Róża

rzekła zawstydzona:

— Więc pan wszystko słyszał?

Przywarł gorącymi wargami do jej ust.

— Tak, najdroższe moje serce, słyszałem wszystko. Wiedziałem,

żeś cierpiała, lecz mimo to jestem nieskończenie wdzięczny twojej

kochanej cioci.

I znowu począł ją obsypywać pieszczotami, znowu przycisnął

wargi do jej ust i całował je tak długo, aż obojgu wreszcie zabrakło

tchu. W końcu Róża mogła dojść do słowa i zapytała:

— Co też ciocia miała na myśli, mówiąc o tym wspólniku?

— Och, kochanie, zapewne znowu żartowała. Nie będę sobie

teraz łamał głowy nad tą zagadką, mam przecie ważniejsze zajęcie. O,

najdroższa moja! Nareszcie mogę cię tulić w objęciach, przyciskać do

serca... Nareszcie po tylu miesiącach tęsknoty! Cóż mnie w tej chwili

obchodzi cały świat!

I znowu otoczył Różę ramieniem. Przez jakiś czas szczęśliwa

młoda para, zatonęła w upojnych pieszczotach, zapominając o całym

świecie. Wreszcie jednak otworzyły się drzwi, a na progu stanęła pani

Józefina. Spojrzała z filuternym uśmiechem na zakochanych i spytała:

— Czy można teraz pomówić z wami rozsądnie, moje dzieci?

— Spróbujemy, może się uda — odparł żartobliwie Werner,

spoglądając rozpromienionym wzrokiem na Różę.

background image

Dziewczyna podbiegła do ciotki i uściskała ją serdecznie.

— Och, cioteczko kochana, najmilsza ciociu, jakżeś mnie

nastraszyła! Wybacz, że byłam taka gwałtowna. Nie mogłam pojąć, że

chcesz mnie wtrącić w nieszczęście.

— Ach, ty głuptasku! Nie wiesz wcale, jak mi się podobało, gdy

rzuciłaś mi do nóg cały mój majątek. Wiedziałam jednak z góry, że

stanie się tak, jak ja zechcę!

— Jak ty zechcesz?

— Naturalnie, wyjdziesz przecież za mąż za mego wspólnika.

— Przecież to był żart.

— Co znowu? Pan inżynier Wendland zostanie moim

wspólnikiem. Fabryka rozwija się, ja sama nie mogę jej prowadzić.

Przez cały czas myślałam o tym, czy pan Wendland będzie mógł

stanąć na jej czele. Ponieważ zostaniesz moją spadkobierczynią, więc

odziedziczysz w przyszłości firmę „Argro", która w połowie będzie

należała do twego małżonka. Oczywiście, że bynajmniej mi się do

tego nie śpieszy, przeciwnie, pragnę jak najdłużej cieszyć się waszym

szczęściem. Ale nie chcę, żebyście oboje tęsknie wyczekiwali dnia

mojej śmierci, wobec czego postanowiłam już za życia przekazać

wam część waszego spadku. A więc, panie inżynierze, czy zgadza się

pan zostać moim wspólnikiem? Pańską współpracę będę uważała za

kapitał w spółce.

Werner spojrzał na nią zaskoczony.

— Czy pani to mówi na serio?

background image

— Naturalnie, mam już dosyć żartów. Powiedziałam panu, że

Różę uważam za córkę, ale ostatecznie nie miałabym nic przeciwko

temu, żeby również posiadać syna.

Werner w milczeniu pochylił się nad jej ręką. Po chwili dopiero

odezwał się, głęboko wzruszony.

— Nie potrafię pani podziękować, nie umiem wyrazić mej

wdzięczności. Pójdę jednak za głosem mego serca i będę panią kochał

i czcił jak prawdziwy syn.

Spojrzała na niego wilgotnymi oczyma.

— Zawsze marzyłam o takim synu, jak pan i o córce podobnej do

Róży. Pozwólcie mi zastąpić sobie matkę, ponieważ oboje nie macie

już matki.

Młodzi ludzie, przepełnieni szczęściem, uściskali ją serdecznie.

Wszyscy troje stanęli złączeni uściskiem, patrząc sobie ze

wzruszeniem w oczy.

— Och, jakże cudnie. O mój ukochany Wernerze, o moja

najdroższa cioteczko! — odezwała się z przejęciem Róża.

Pani Józefina zaczerpnęła tchu.

— Trzeba chwytać szczęścia chwile, Bo uciekną jak motyle,

Później będzie żal... Mój ukochany mąż często cytował mi ten

wierszyk. Przypominam wam o tym, abyście umieli cieszyć się każdą

chwilą szczęścia. Życie nikomu nie oszczędza cierpienia, kto wie, co

jeszcze spotka was w przyszłości. Dlatego korzystajcie z każdej

godziny radości. Ale teraz dość tej filozofii! Bądźmy rozsądni i

cieszmy się tą radosną chwilą. Różyczko kochana, postaraj się dla

background image

mnie o jeszcze jedną filiżankę kawy, muszę odzyskać zachwianą

równowagę ducha. Trzeba przyznać, że to dla mnie jednak niemały

wstrząs, stać się nagle matką syna i córki.

Tym żartem pani Józefina starała się pokonać rzewny nastrój

młodej pary i własne wzruszenie. Róża zajęła się przyrządzaniem

świeżej mokki. Pani Werth uśmiechnęła się do Wernera.

— Żenisz się z bardzo nierozsądną dziewczyną, mój drogi. Czyś

słyszał, jak wzgardziła całym moim majątkiem?

Werner przycisnął usta do dłoni ciotki.

— Wszystko słyszałem, każde słowo i serce moje omal nie pękło

z radości. Wiedziałem, że chcesz Różę tylko wystawić na próbę. Moje

biedactwo musiało stoczyć ciężką walkę o swoją miłość. Cieszę się

jednak bardzo, że okazała się pod tym względem taka nierozsądna,

tym bardziej, że wiem, iż na ogół będę miał bardzo rozsądną żonę...

Wkrótce potem odbył się ślub młodej pary. Inżynier Wendland

został już poprzednio wspólnikiem pani Werth. Cały personel firmy

„Argro" brał udział w uroczystości weselnej.

Róża miała pozostać nadal sekretarką pani Werth i pracować z nią

podczas tych godzin, gdy mąż będzie zajęty w fabryce. Pani Józefina

była bowiem zdania, że siostrzenica, jako przyszła właścicielka

zakładów „Argro" powinna stale mieć kontakt z przedsiębiorstwem.

— Musisz poznać dokładnie fabrykę, musisz przylgnąć do niej

całą duszą. Wiem z własnego doświadczenia, jak to miło jest posiadać

swój zakres obowiązków i mieć świadomość, że się jest pożytecznym.

background image

Pomaga nam to znieść niejedną ciężką chwilę, której los nikomu nie

szczędzi — mówiła pani Werth.

W dniu ślubu Róży, Marta Preller, pomagając pannie młodej przy

przebieraniu się, rzekła z uśmiechem:

— Dzień pani ślubu mnie także przyniósł szczęście. Jerzy

Steinbeck zapytał mnie, czy chcę zostać jego żoną, a ja z wielką

chęcią powiedziałam: tak. I proszę panią bardzo, żeby się pani

wstawiła za nami u ciotki, bo byśmy się chcieli już wkrótce pobrać.

Ale chciałabym zostać jeszcze przez pewien czas w obowiązku u pani,

żebyśmy sobie zebrali jeszcze trochę grosza, zanim przyjdą dzieci.

Róża z uśmiechem skinęła głową.

— Pomówię o tym z ciocią, Marto. Na pewno wszystko ułoży się

jak najlepiej, bo ciotka będzie rada, że się Steinbeck żeni. Cieszę się

bardzo, droga Marto, żeś i ty również znalazła szczęście.

— Dziękuję pani. O raju, jakże pani pięknie wygląda w tej białej

sukni i welonie! Jak prawdziwy anioł! Jak mój Jerzy panią tak

zobaczył, to zaraz przyleciał do mnie, pocałował mnie i powiedział:

„No, Martusiu, teraz ja także nie będę długo zwlekał, musisz jak

najprędzej zostać moją żoną".

W tej chwili wszedł Werner. Róża ujęła jego rękę.

— Powinszuj Marcie, mój kochany, zaręczyła się z szoferem

cioci. Chcą się już niebawem pobrać.

Werner podał rękę Marcie, która trochę zmieszana wybuchnęła

śmiechem.

background image

— Życzę szczęścia, panno Marto. Dostaje pani przyzwoitego,

dzielnego chłopca, który z pewnością pani nie zawiedzie.

— Wiem, panie inżynierze i dziękuję serdecznie za życzenia. Ja

państwu także raz jeszcze życzę wszystkiego najlepszego. O raju!

Czyśmy to kiedy pomyśleli na tym okręcie, że wszyscy troje płyniemy

po szczęście? Ani nam się przecież śniło. A jednak moja kabalarka

mówiła prawdę!

— A myśmy się wcale nie radzili kabalarki, prawda Różo? —

żartował Werner.

Marta wyszła, a Werner porwał w objęcia swoją młodą, uroczą

żonę.

— Różo, moja cudna, ukochana Różo! Teraz jesteś moją,

nareszcie moją!

Zatonęli w sobie rozkochanym spojrzeniem, po czym usta ich

złączyły się w długim, upojnym pocałunku.

W kilka chwil potem weszła do pokoju Józefina Werth.

— Przyszłam, bo chciałam się ukradkiem pożegnać z mymi

drogimi dziećmi. Nasi goście nie spostrzegą tak prędko mej

nieobecności. Samochód czeka na was przed boczną furtką i odwiezie

was na dworzec. Jedźcie i bądźcie szczęśliwi, moi drodzy! A nie

zapominajcie o waszej starej matce!

Werner i Róża pocałowali tkliwie panią Józefinę.

— Żegnaj mamo! Do widzenia!

Skinęła w milczeniu głową, dając im znak, żeby odeszli. Oczy jej

zasnuły się łzami.

background image

Werner sprowadził swoją młodą żonę do samochodu. Wyruszyli

w krótką podróż poślubną, która miała potrwać zaledwie kilka dni.

Przed samochodem stał w swoim eleganckim skórzanym ubraniu

Jerzy Steinbeck, obok niego zaś przystanęła Marta Preller. Młoda para

powinszowała również szoferowi, a Werner, pomagając Róży przy

wsiadaniu, rzekł:

— Ruszaj, Jerzy! Myślę, że to dobry znak, jeżeli w pierwszą

naszą podróż powiezie nas narzeczony.

— Bóg da, że się tak stanie. Życzę państwu szczęśliwej podróży!

— zawołała Marta, posyłając narzeczonemu ręką całusa.

Róża i Werner siedzieli mocno przytuleni do siebie i jechali w

drogę naprzeciw swemu szczęściu.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Courths Mahler Jadwiga Sprzedane dusze
Courths Mahler Jadwiga Sprzedane dusze
Courths Mahler Jadwiga Wojenna zona
Courths Mahler Jadwiga Dzieci szczęścia
Courths Mahler Jadwiga I będę ci wierna aż do śmierci
Courths Mahler Jadwiga Zagadka w jej życiu
Courths Mahler Jadwiga Odzyskany Klejnot
Courths Mahler Jadwiga Tajemnica rubinowego pierścienia (Zbrodnia na zamku Truenfelds)(Gryzelda)
Courths Mahler Jadwiga Zareczynowy naszyjnik
Courths Mahler Jadwiga Zakładniczka
Courths Mahler Jadwiga Miłosne wyznanie doktora Rodena
Courths Mahler Jadwiga Przez cierpienie do szczęścia
Courths Mahler Jadwiga Czarodziejskie ręce
Courths Mahler Jadwiga Malzenstwo Felicji 2

więcej podobnych podstron