JADWIGA COURTHS-MAHLER
TAJEMNICA RUBINOWEGO PIERŚCIENIA
Część pierwsza
Straszliwy wicher wył, przelatując dzikim pędem nad lasami i po-
lami. Uginał najmocniejsze drzewa, wstrząsał ich nagimi konarami,
targał wierzchołki, na których nie było jeszcze liści. Gnał przez bór,
łamiąc niejedno młode drzewko. Szumiała przy tym ulewa, przecina-
jąc skośnymi strugami powietrze.
- Okropna pogoda! - pomyślał szofer, który prowadził eleganckie
auto przez drogę wśród lasu. Jazda była niezmiernie uciążliwa. Wi-
chura szalała, droga rozmiękła, wskutek deszczu, samochód musiał
ostrożnie wymijać złamane konary i młode drzewka, które spotykało
się na każdym kroku.
Powoli zapadał zmrok, w lesie panowały już ciemności. Służący,
siedzący obok szofera, musiał wychodzić co chwila i usuwać z drogi
jakąś przeszkodę. Raz nawet wysiadł z nim szofer, gdyż na drodze le-
żał duży ciężki pień, z którym służący sam nie mógł sobie dać rady.
- Jakby się wszyscy diabli rozpętali! - mruknął gniewnie szofer.
- Tak, piekielna pogoda - odparł służący.
Obydwaj obrzucili trwożnym spojrzeniem stojący na drodze sa-
mochód. Zza szyby wyglądała blada, znękana twarz mężczyzny; oczy
jego spoglądały ponuro przed siebie. Potem skrył się w głębi auta.
Szofer i służący uprzątnęli drogę, ruszono znowu. Wkrótce potem
wóz wyjechał z lasu, zaczął podjeżdżać w górę. Na szczycie jej wzno-
sił się zamek Treuenfels.
Jego ciemna sylwetka, nastroszona wieżami, basztami, kopułami,
wykuszami i kolumnami odbijała się na tle ołowianego nieba, na któ-
rym kłębiły się chmury. Wichura zdawała się wstrząsać zamkiem,
jakby chciała go poruszyć z posad, on jednak w ciągu wielu stuleci
przetrzymał niejedną burzę i zawieruchę i zdawał się drwić z pogody.
Gdy samochód wjechał na płaskowzgórze, kierowca kilka razy
głośno zatrąbił. Ledwie zabrzmiał ten znak, gdy cichy zamek ożywił
się. Zapłonęły wielkie lampy łukowe przed wrotami, w oknach zapali-
ło się światło. Za szybami przesuwały się ruchliwe cienie ludzi. W
przestronnym hallu zebrała się służba i oficjaliści, aby powitać swego
powracającego pana. Wszyscy byli odświętnie ubrani, lecz na twa-
rzach ich nie malował się wyraz radosnego oczekiwania. Bladzi i
zmieszani, patrzyli trwożnie na otwartą bramę. W głębi, na szerokich
schodach stała mademoiselle Perdunoir; oczy miała szeroko otwarte,
na jej ładnej twarzyczce odbijał się wyraz przerażenia. Mademoiselle
była guwernantką małej hrabianki Gildy, jedynego dziecka hrabiego
Harra Treuenfelsa.
Hrabia powoli wysiadł z samochodu. Patrząc na jego pochyloną
postać i znużone ruchy, można było pomyśleć, że jest starym, zmę-
czonym człowiekiem, choć liczył zaledwie lat trzydzieści kilka. Po
szerokich schodach wszedł do rzęsiście oświetlonego hallu.
Zazwyczaj, gdy powracał do domu po długiej nieobecności,
wszyscy witali go z radością. Dziś było inaczej - wokoło panowało
głuche milczenie. Twarz hrabiego, piękna, charakterystyczna twarz o
szlachetnych rysach pobladła jeszcze mocniej, gdy ujrzał swoich
podwładnych, patrzących na niego z wyraźnym lękiem. Bolesny rys
wokół jego ust, świadczący wymownie o ciężkich przeżyciach pogłę-
bił się, w oczach zapłonął posępny blask.
Do uszu jego dobiegł szmer stłumionych głosów, mający zapewne
oznaczać powitanie. Zdawało się, jakby tu zebrało się grono żałobne.
Wszyscy patrzyli na skamieniałą twarz hrabiego; znali go, gdy wyglą-
dał inaczej, gdy był wesołym, pogodnym człowiekiem, którego ota-
czali miłością i szacunkiem.
Teraz jednak wszystko, wszystko się zmieniło - od owej chwili,
gdy popełniono tę okropną zbrodnię w zamku Treuenfels...
Ich pan nie stał przed nimi, jak dawniej, dumny i wyprostowany,
imponujący i pełen siły. Zdawało się, że jego wysoka postać pochyliła
się pod ciężarem losu, albo też pod brzemieniem ciężkiej winy. Nikt
nie miał odwagi rozstrzygnąć, czy to wina, czy też przeznaczenie
ugięło tę dumną głowę. Bowiem nawet jego sędziowie nie zdołali wy-
jaśnić tej ponurej sprawy, która zmieniła zamek Treuenfels w dom ża-
łoby. Hrabia Harro został właśnie zwolniony z aresztu śledczego,
gdzie przebył długie tygodnie. Po przewodzie sądowym został
wprawdzie wypuszczony z więzienia, lecz jedynie z braku dowodów.
Nie można było udowodnić jego winy, lecz nie można było także do-
wieść bezspornie jego niewinności.
Z braku dowodów! Czy można to było nazwać wyrokiem unie-
winniającym? Nie! Widać było, że hrabia Treuenfels dźwiga ciągle
kajdany, których nikt nie był w stanie zdjąć z niego. Nie uważał tego
wyroku za wyzwolenie.
Na początku wyniośle i gwałtownie wypierał się winy, z gniewem
spoglądał na oskarżycieli, żądał, aby jego słowom dano bez zastrzeżeń
wiarę. Dopiero po długim, męczącym śledztwie, które starało się
przedstawić jak najwięcej dowodów jego winy, po torturach częstych
przesłuchań, siły jego wyczerpały się. Osłabł i wpadł w apatię. Nie
mógł pojąć, że nikt nie wierzy jego zeznaniom, przekonał się z prze-
rażeniem, że wciąż nowe poszlaki świadczą przeciw niemu.
Ileż okropnych dni musiał przeżyć, zanim nauczył się znosić swój
los!
Z braku dowodów! Ten okropny wyrok bezustannie brzmiał mu w
uszach. Nie można było orzec, czy jest winny, czy też niewinny. Każ-
dy jednak, kto spojrzy na niego, będzie mógł pomyśleć:
- Kto wie? Zapewne jesteś winny i tylko szczęśliwy zbieg oko-
liczności pozwolił ci ujść rąk kata.
Ta świadomość ciążyła na nim niby ciężki głaz. Jego podwładni,
którzy tak bardzo pragnęli, by okazał się człowiekiem bez skazy, nie
mieli odwagi wierzyć w jego niewinność. Wynajdywali mnóstwo oko-
liczności łagodzących dla czynu, o który go oskarżono, nikt jednak nie
mógł powiedzieć: "On jest bez winy".
Hrabia Harro został oskarżony o morderstwo; posądzono go, iż
otruł swoją młodą żonę - Alicję.
Mało oczu opłakiwało piękną, lecz kapryśną, a nieraz ogromnie
złośliwą hrabinę. Była to jedna z owych upartych i rozpieszczonych
kobiet, które obierają sobie dewizę: "Wolno wszystko, co się podoba".
Uznawała tylko ludzi młodych i wesołych, którzy spełniali jej liczne
kaprysy i zachcianki.
Mogła swoim postępowaniem doprowadzić męża do ostateczno-
ści. W pożyciu z nią przechodził istne piekło na ziemi. Najbliższe oto-
czenie hrabiny twierdziło, że zasłużyła w zupełności na swój tragiczny
koniec.
Kto jej dobrze nie znał, uważał ją za uroczą, zachwycającą kobie-
tę. W towarzystwie umiała się pokazać z najlepszej strony, posiadała
bowiem niejako dwa oblicza. Dopóki nie została żoną hrabiego, uka-
zywała mu się zawsze w dobrym świetle. Umiała zdobywać męskie
serca, gdyż była piękna i pełna wdzięku. Hrabia Treuenfels zakochał
się w niej. Ona jednak nie przykładała zbyt wielkiej wagi do małżeń-
skiej wierności i jedynie brak temperamentu chronił ją od poważnych
uchybień.
Hrabia Harro starał się wpłynąć na swoją żonę, uszlachetnić ją,
zmienić na lepsze, lecz jego usiłowania spełzły na niczym. Gdy mówił
coś, co się jej nie podobało - wtedy zatykała uszy, tupała nogami lub
rzucała w niego rozmaitymi przedmiotami. Wobec służby dopuszczała
się także rękoczynów. Zdawało się, że hrabina odczuwa po prostu po-
trzebę dręczenia swego męża; z tego powodu kokietowała innych
mężczyzn i flirtowała z nimi. Zależało jej, by wzbudzić jego gniew.
Między małżonkami dochodziło często do przykrych gwałtownych
scen; hrabia Harro cierpiał wówczas bardziej od żony, która była
oschłą i pozbawioną serca kobietą. W takich razach hrabina Alicja
wychodziła zwycięsko z sytuacji, gdyż hrabia uciekał przed jej wybu-
chami.
Latem młoda para mieszkała w zamku Treuenfels, zimą wyjeż-
dżała do pobliskiej rezydencji, aby brać udział w balach i uroczysto-
ściach dworskich. Wtedy hrabina Alicja jaśniała urodą i wdziękiem,
przystrojona w bezcenne klejnoty rodowe Treuenfelsów. Uśmiechała
się czarująco do wszystkich, okazując obcym ludziom więcej życzli-
wości, niż własnemu mężowi.
W mieście hrabia z żoną zajmowali własny pałac, w którym hra-
bina Alicja wyprawiała świetne bale i festyny. Wodziła rej w wytwor-
nym towarzystwie, pozwalała się uwielbiać i podziwiać, bywała wte-
dy zawsze w doskonałym humorze. Gdy jednak pozostawała z mężem
i swoim najbliższym otoczeniem, wówczas przeobrażała się w złośli-
wego diablika.
Hrabina, która zawsze kokietowała swymi słabymi nerwami,
zdawała się mieć nerwy z żelaza i stali, gdy chodziło o jakąś rozryw-
kę; potrafiła jednak później tyranizować wszystkich, kładąc to na karb
"zdenerwowania".
Alicja pochodziła z bogatej, magnackiej rodziny, a jej małżonek
był jednym z najbogatszych ludzi w księstwie. Nie miał nic przeciwko
temu, gdy żona pełnymi garściami wydawała pieniądze, choć nieraz
potępiał w duchu jej bezmyślne zachcianki. Nie rozumiał jak można
dla zadowolenia, przelotnego kaprysu, trwonić tak znaczne kwoty,
nigdy jednak nie czynił wyrzutów żonie. Nikt nie mógł w ogóle po-
wiedzieć, że hrabia wywiera jakikolwiek przymus na małżonkę. Trud-
no było mu jednak patrzeć spokojnie na jej flirty i kokieterię, uważał
bowiem, że jest to niegodne hrabiny Treuenfels. Ona jednak szydziła z
niego i robiła co chciała.
Ostatniej zimy zdarzyło się znowu to samo. Tym razem jednak
hrabina posunęła się za daleko. Pewien młody, zagraniczny arystokra-
ta zakochał się w pięknej hrabinie Alicji, ona zaś okazywała mu wię-
cej względów, niż swoim pozostałym wielbicielom i pozwalała mu
nawet w stosunku do siebie, na pewną poufałość. Serce jej nie brało w
tym udziału, miłość księcia pochlebiała tylko jej próżności; cieszyła
się, że może zaprząc dostojnego cudzoziemca do swego rydwanu
triumfalnego. Sprzyjała księciu, przy czym przekroczyła dozwolone
granice.
Pewnego wieczoru, gdy hrabia Harro powrócił niespodziewanie
wcześniej do domu, zastał żonę z młodym księciem w niedwuznacz-
nej sytuacji. Uniesiony słusznym gniewem, skorzystał ze swego pra-
wa. Opowiadano, że uderzył księcia szpicrutą w twarz, aby odpłacić
mu za doznaną zniewagę.
W każdym razie, służba słyszała gwałtowny spór między małżeń-
stwem. Hrabia Harro w uniesieniu wypowiadał okropne pogróżki.
Zmusił też żonę, aby tego samego wieczoru powróciła z nim do zam-
ku Treuenfels. Służący z przerażeniem spoglądali na zasępioną twarz
swego pana. Nie znali go z tej strony, był zawsze spokojny i opano-
wany. Tego dnia jednak wydawał się ogromnie wzburzony, a jeden z
lokai słyszał wyraźnie, jak zawołał do żony: "Wolę zabić ciebie i sie-
bie, niż patrzeć, jak plamisz moje nazwisko!" Hrabina widocznie zlę-
kła się tym razem, gdyż milczała i bez sprzeciwu zgodziła się na wy-
jazd.
Owego wieczoru więc hrabia z żoną powrócili zupełnie nieocze-
kiwanie do Treuenfelsu. Została tam maleńka hrabianka Gilda ze swo-
ją szwajcarską guwernantką i ze swoją piastunką, gdyż hrabina nie
spełniała zbyt gorliwie swoich macierzyńskich obowiązków. Oprócz
tego przebywała w zamku również hrabianka Beata Treuenfels.
Krewna hrabiego. Miała lat trzydzieści i pochodziła z bocznej, zubo-
żałej linii tego rodu. Hrabia Harro, litując się nad nią, udzielił jej
schronienia w swoim domu, a hrabianka zajęła się zarządem zamku,
co hrabinie Alicji było bardzo na rękę. Ilekroć wyjeżdżała, pozosta-
wiała córeczkę pod opieką Beaty. Dręczyła jednak ubogą krewną
swymi kaprysami i dawała jej w niedelikatny sposób do zrozumienia,
że korzysta z łaski rodziny.
Owego wieczoru, gdy przybył niespodziewanie samochód z rezy-
dencji, przywożąc hrabiego z żoną, Beata pojęła natychmiast, że mię-
dzy małżeństwem doszło znów do gwałtownej sprzeczki. W zamku
doszło także do burzliwej sceny. Służba słyszała, jak hrabia, wycho-
dząc z pokoju żony, zawołał:
- To się musi skończyć, choćby koniec miał być okropny!
Potem hrabina została sama, nikt nie wchodził do jej apartamen-
tów, z wyjątkiem służącej. Siedziała ona przez całą noc w przedpoko-
ju, oczekując daremnie, żeby hrabina pozwoliła jej wreszcie udać się
na spoczynek. Taka bezwzględność nie zdziwiła służącej, przywykła
już do takiego traktowania. Poza tym miała tej nocy silny ból zęba i
nie mogła zasnąć. Dość na tym, że spędziła całą noc w przedpokoju.
Gdy nazajutrz rano weszła do sypialni, zastała hrabinę Alicję mar-
twą. Śledztwo wykazało, że została otruta.
Hrabina Alicja, każdego wieczoru przed pójściem na spoczynek
wypijała kieliszek mocnego wina, gdyż twierdziła, że inaczej nie mo-
że zasnąć. Tego wieczoru uczyniła to również. Służąca przed odej-
ściem napełniła kieliszek winem i postawiła go na nocnym stoliku ko-
ło łóżka. W butelce, z której nalewała wino, pozostała już tylko reszt-
ka. Służąca odesłała pustą prawie butelkę do kuchni. Komisja śledcza
zbadała butelkę z winem, okazało się jednak, że nie było w niej truci-
zny. Natomiast w na pół opróżnionym kieliszku, który stał na nocnym
stoliku, stwierdzono zawartość jakiejś egzotycznej trucizny.
Owa trucizna stanowiła własność hrabiego. Przywiózł niegdyś z
Indii mały kryształowy flakonik, oprawny w złoto i ozdobiony cen-
nymi kamieniami, a napełniony jakimś zabójczym jadem. Przecho-
wywał flakonik w skrytce swego biurka. Nikt poza nim nie wiedział,
gdzie jest umieszczona owa skrytka i jak się otwiera. Hrabia, zgodnie
z prawdą, zeznał, że nikomu nie dawał tej trucizny.
Przyznał, że kiedy kupował flakonik, był on pełny trucizny. Kilka
tygodni przed wypadkiem pokazywał flakonik kilku osobom, a mia-
nowicie hrabinie Alicji, swemu przyjacielowi Fryderykowi Dalhe-
imowi oraz swej kuzynce Beacie.
Baron Dalheim oświadczył przed sądem, że owego dnia flakonik
był całkowicie napełniony trucizną; hrabianka Beata natomiast, jako
krewna hrabiego, odmówiła zeznań.
Gdy zabrano flakonik, był on zaledwie w trzech czwartych napeł-
niony trucizną. Nie ulegało wątpliwości, że ktoś musiał odlać trochę
zabójczego płynu. Wobec tego, że nikt nie wiedział o istnieniu skrytki
w biurku, a hrabia Harro sam twierdził, że nikomu nie dawał flakoni-
ka, przeto podejrzenie padło na niego, zwłaszcza że poprzedniego
wieczoru z ust jego padły słowa pogróżki.
W tym wypadku wykluczono zupełnie możliwość samobójstwa.
Hrabina Alicja była wesołą kobietą i kochała życie, poza tym i ona nie
wiedziała, gdzie mąż przechowuje flakonik z trucizną.
Łańcuch dowodów, świadczących przeciw hrabiemu, byłby się
bez wątpienia zamknął, gdyby nie pewna okoliczność, która świad-
czyła na korzyść oskarżonego. Otóż służąca hrabiny zeznała pod przy-
sięgą, że dopiero po odejściu hrabiego napełniła kieliszek winem.
Twierdziła, że hrabia później nie wchodził już do żony; przesiedziała
całą noc w przedpokoju, a do apartamentów hrabiny nie było innego
wejścia. Na podstawie tego zeznania nie można było jawnie udowod-
nić jego winy. Został zwolniony z braku dowodów. Sędziowie zaczęli
przypuszczać, że hrabina jednak mogła znaleźć skrytkę i popełnić sa-
mobójstwo.
W towarzystwie nikt nie wierzył w samobójstwo pięknej i "miłej"
hrabiny Alicji, aczkolwiek podczas procesu wyszło na jaw niejedno,
co rzucało na nią dziwne światło. Zagadkowa sprawa zaprzątała umy-
sły wszystkich. W końcu zaczęto szeptać, że uwolniono hrabiego i
umorzono śledztwo, aby nie mieszać do tej sprawy osoby zagranicz-
nego księcia.
Utworzyły się dwa obozy. Jeden przemawiał na korzyść hrabiego,
twierdząc, że nie jest zdolny do takiego czynu, drugi wierzył w jego
winę. Lecz i ten drugi obóz znajdował wytłumaczenie dla hrabiego.
Hrabina dała mu powód do takiego postępku, gdyż swoim stosunkiem
z księciem zhańbiła nazwisko męża.
Mimo to hrabia Treuenfels umarł dla ludzi swojej sfery. Przestał
istnieć dla nich i dokładnie wiedział o tym. Dlatego też natychmiast
po wyjściu z aresztu śledczego udał się do Treuenfelsu. Tęsknił za
swoim samotnym zamkiem i za swoją jedyną kochaną córeczką, któ-
rej nie widział tak długo.
Teraz stał wśród swoich podwładnych - stracony, napiętnowany -
zhańbiony w oczach całego świata. Spostrzegł, że służba i oficjaliści
także nie wierzą w jego niewinność, a ta świadomość ściskała mu ser-
ce.
Zagryzł wargi do krwi i bez słowa pochylił głowę w krótkim
ukłonie. Potem przeszedł obok zgromadzonych, zmierzając ku scho-
dom, prowadzącym z hallu do jego apartamentów. Twarz jego była
blada i ponura, w oczach malował się wyraz udręki. Na górze stała
wciąż jeszcze panna Perdunoir i patrzyła na niego przerażonym wzro-
kiem. Gdy hrabia zbliżył się do niej, krzyknęła głośno i ukryła się za
kolumną, podpierającą schody. Hrabia drgnął i zatrzymał się:
- Mademoiselle! - zawołał.
Lękliwie wyjrzała zza filaru.
- Czego pan hrabia sobie życzy? - wyjąkała.
- Mademoiselle, jutro opuści pani zamek Treuenfels. Przyjmę dla
mojej córki niemiecką wychowawczynię - powiedział stanowczo.
Wtedy panna Perdunoir wyszła ze swego ukrycia.
- O, ja iść sama... ja nie zostać w taka dom, gdzie byli taka okrop-
na rzecz - odparła drwiąco.
- Proszę zamilknąć! Jutro otrzyma pani w kasie pensję za kwartał.
Powiedziawszy to zwrócił się do kasjera, który stał za nim:
- Wypłaci pan pannie Perdunoir kwartalną pensję oraz zwrot
kosztów utrzymania za ten okres.
- Słucham, panie hrabio!
Teraz hrabia wyprostował się i odwrócił się do zebranych.
- Nie zatrzymuję nikogo. Kto chce opuścić Treuenfels może to
uczynić, choćby nawet był związany umową. Kto nie chciałby pozo-
stać, może otrzymać w kasie wynagrodzenie za trzy miesiące.
Po wypowiedzeniu tych słów, skierował się znowu na górę. Nagle
ze schodów zbiegło coś białego. Była to maleńka hrabianka Gilda,
urocze, pięcioletnie dziecko, o złotych włosach, błękitnych oczach.
Była boso i miała na sobie tylko długą nocną koszulkę. Hrabia szybko
wbiegł na górę i pełnym tęsknoty ruchem wyciągnął ramiona.
- Tatuśku! Mój kochany, drogi tatuśku!
Porwał ją w objęcia i przytulił do siebie.
- Moja malutka Gildo! Moje słodkie dziecko - powiedział z bez-
graniczną tkliwością. Wziął córeczkę na ręce i zaniósł ją na górę,
gdzie czekała już piastunka.
- Przepraszam, panie hrabio, nie mogłam hrabianki utrzymać w
łóżku.
- Wymknęłaś się Henryce, moja mała Gildo? - spytał hrabia.
Ogarnęło go uczucie wielkiego szczęścia, gdy czuł przy sobie jej ró-
żowe ciałko. Pojął, że nic nie zdoła go rozłączyć z córką. Jej serdusz-
ko biło dla niego, pełne miłości i zaufania.
- Henryka chciała mnie zatrzymać w łóżeczku, powiedziała, że
powinnam spać. Ale Beata mówiła, że ty, tatusiu, wrócisz dziś wie-
czorem, więc otwierałam szeroko oczka, żeby nie zasnąć. Tak długo
cię nie widziałam tatusiu, ciągle podróżowałeś. Gdy usłyszałam twój
głos, uciekłam z łóżka i przybiegłam do ciebie.
- Mój mały promyczek - szepnął hrabia ze wzruszeniem.
Zaniósł córeczkę do jej sypialni i troskliwie ułożył ją w łóżku. I
oto mała hrabianka spostrzegła nagle, że ojciec ma oczy pełne łez.
- Płaczesz, tatusiu? Czy gniewasz się, że uciekłam z łóżka?
- Nie, kochanie, to łzy radości. Cieszę się, że tęskniłaś tak za mną,
że mnie kochasz.
- Okropnie tęskniłam, tatusiu. Gdy odjechałeś z tymi obcymi pa-
nami, płakałam bardzo, a nikt mnie nie pocieszał... Mademoiselle
mówiła takie głupstwa, powiedziała, że już nigdy nie wrócisz... Beata
zatykała sobie uszy rękami, gdy zaczynałam płakać. A Henryka płaka-
ła razem ze mną. A mamusia? Ach, czy wiesz, że ona leży tam w gro-
bowcach i nigdy się już nie obudzi. Mademoiselle powiada, że mamu-
sia nie ma spokoju w grobie... Ale Beata wyłajała ją porządnie i po-
wiedziała, że to bzdury. Wiesz, tatuśku, za mamusią nie tęsknię wcale.
Ale za tobą, och, tatusiu! Tak strasznie. Czy teraz już nie wyjedziesz?
- Nie, kochanie, już nigdy.
- Naprawdę?
- Tak, nie opuszczę cię, moje biedne dziecko.
- Ach, jak to dobrze, tatusiu!
- Postaraj się teraz zasnąć, maleńka. Dobranoc!
- Dobranoc, tatusiu! - powiedziała Gilda.
Gilda otuliła się kołderką i po chwili zasnęła. Hrabia przywołał jej
piastunkę, po czym wyszedł z sypialni. Udał się do swoich apartamen-
tów. Jego kamerdyner, który służył jeszcze u jego ojca, czekał tu na
niego. Hrabia Harro spojrzał na niego przenikliwie.
- Grollmann! Nie widziałem cię na dole w hallu.
Grollmann spokojnie wytrzymał spojrzenie swego pana.
- Chciałem tutaj zaczekać na pana hrabiego.
- Nie słyszałeś więc, co powiedziałem całej służbie, muszę ci to
powtórzyć: kto nie chce nadal służyć u mnie, ten może odejść.
Stary sługa, który pomimo sześćdziesięciu lat, trzymał się krzep-
ko - popatrzył wilgotnymi oczyma na swego pana.
- Tego się chyba jaśnie pan nie spodziewa po Grollmannie? Ja bę-
dę służył memu panu, dopóki mi sam nie powie, żebym odszedł.
Wiem, że pan hrabia potrzebuje teraz wiernych służących. Biada te-
mu, kto w mojej obecności powie coś złego o jaśnie panu. Taki poczu-
je mocno moje pięści.
- Więc ujmiesz się za mną, mój stary? - spytał hrabia ze słabym
uśmiechem.
- Ma się rozumieć, panie hrabio.
- Czy wierzysz w moją niewinność?
- Jak we własną, panie hrabio! Nie można by było przecież niko-
mu zaufać, gdyby mój pan hrabia miał popełnić taką zbrodnię!
Hrabia podał mu rękę.
- Dziękuję ci, Grollmannie! Zapewne jesteś jedynym człowie-
kiem, który wierzy we mnie!
- O, nie! Hrabianka Beata, także jest przekonana o niewinności
pana hrabiego. Powiedziała mi to sama. Zabroniła też ludziom mówić
o tej sprawie, żeby jakim złym słowem nie przestraszyć naszej hrabia-
neczki.
- A gdzie jest hrabianka Beata?
- Powiedziała, że poczeka w jadalni na pana hrabiego.
Grollmann zatroskanym wzrokiem patrzył na swego pana. Jakże
pobladł i zmizerniał w więzieniu śledczym! A oczy miał takie smutne,
aż serce bolało! Szczęście, że nieboszczyk pan nie doczekał tego...
Zanim hrabia Harro się ożenił, był zawsze wesoły, pogodny, a z
rodzicami łączył go ogromnie serdeczny stosunek. Potem umarł stary
hrabia, a Harro w rok później poślubił Alicję. Z nią przyszła do zamku
niezgoda. Hrabia ożenił się wprawdzie z miłości, lecz szczęście jego
trwało zaledwie kilka tygodni. Potem zaczęły się niesnaski.
Ach, a stara hrabina! Jakże się martwiła, jak ubolewała nad losem
jedynaka! Umarła wkrótce ze zgryzoty, ale nawet w dniu jej śmierci,
hrabina Alicja nie dawała mężowi spokoju. Zaczęły się te waśnie od
momentu, kiedy hrabina Alicja poczuła, że będzie matką i nie wolno
jej będzie brać udziału w żadnej zabawie. Gniewało ją to bardzo, bo
jeszcze przez kilka lat nie chciała mieć dziecka. Urządzała więc mę-
żowi gwałtowne sceny. Hrabia Harro był uosobieniem cierpliwości,
sądził bowiem, że to wszystko ma związek ze stanem żony. Spodzie-
wał się, że wszystko się zmieni, gdy już urodzi się dziecko. Omylił się
jednak. Alicja uważała, że dziecko sprawia jej dużo zbytecznych kło-
potów, nie zajmowała się nim wcale. Gdy dziewczynka podrosła,
przyjęła do niej francuską guwernantkę. Mademoiselle Perdunoir po-
trafiła się wkraść w łaski hrabiny. Nikt jej nie lubił, hrabia czuł do niej
antypatię; zajmował się sam wychowaniem córeczki i starał się prze-
bywać z nią jak najwięcej.
Wtedy panna Perdunoir przesiadywała w buduarze hrabiny i
opowiadała jej pikantne historyjki i towarzyskie skandale. Wyśmiewa-
ła zdradzanych mężów i bawiła hrabinę płytką, frywolną paplaniną.
Przebywała więcej w towarzystwie hrabiny Alicji, niż Gildy, lecz to
wychodziło dziecku na dobre, gdyż mademoiselle Perdunoir nie była
nigdy dobrą wychowawczynią. Matka miała niewiele czasu dla có-
reczki, toteż Gilda prawdziwie kochała tylko ojca.
Hrabina nie zajmowała się także domem. Troszczyła się jedynie o
swoje przyjemności, suknie i wielbicieli. Reszta ją nie obchodziła. Na
szczęście po śmierci matki Harra zaczęła zarządzać domem hrabianka
Beata.
Alicja nie lubiła ubogiej krewnej, dręczyła ją, jak swego męża i
służbę. Beata znosiła w milczeniu wszystkie przykrości, niekiedy jed-
nak spojrzenie jej zdradzało, że nie cierpi hrabiny. Być może, iż w ca-
łym zamku nikt nie przejął się tak mało śmiercią Alicji, jak hrabianka
Beata, choć ona pierwsza włożyła po niej żałobne suknie.
** ** **
Hrabia Harro przebrał się i zszedł do jadalni. Gdy stanął na progu,
odwróciła się do niego wysoka kobieta, o postawie Junony, przybrana
w żałobną suknię. Była to Beata.
Twarz jej była śmiertelnie blada. Nie była brzydka, lecz rysy mia-
ła ostre, surowe, niemal męskie, nos duży i wydatny, wąskie, zaciśnię-
te wargi. Do czarnych włosów pasowały ciemne oczy, które teraz pło-
nącym spojrzeniem obrzuciły hrabiego. Te płonące źrenice stanowiły
dziwny kontrast z bladą, nieruchomą twarzą. Zdradzały one, że dusza
tej dziewczyny kryje wielką namiętność.
Beata miała lat trzydzieści kilka. Była uboga, więc żaden mężczy-
zna nie ubiegał się o jej względy. Była też niezmiernie dumna i z obo-
jętnością znosiła swój los. Nikt nie zdołał wzbudzić w niej przelotnej
choćby uwagi, dopóki nie przyjechała do Treuenfelsu i nie ujrzała
Harra.
Kuzyna swego poznała przed laty, gdy była jeszcze podlotkiem.
Gdy zetknęła się z nim ponownie z całą namiętnością, do jakiej była
zdolna, zakochała się w krewnym. Daremnie tłumaczyła sobie, że
Harro jest mężem innej. Miłość przepalała jej serce. Ukrywała swoje
uczucie, lecz nie potrafiła go pokonać. Gdy spostrzegła, że hrabia jest
nieszczęśliwy w pożyciu z Alicją, zaczęła się łudzić nadzieją, że bę-
dzie u niej szukał pociechy. On jednak nie czuł dla niej nic oprócz
obojętnego współczucia; wydawała mu się raczej niesympatyczną.
Dał jej miejsce w swoim domu, bo nie chciał, żeby hrabianka Treuen-
fels tułała się u obcych ludzi i zarabiała na chleb.
Beata jednak uwielbiała skrycie swego kuzyna i nienawidziła jego
żonę, która zatruwała mu życie. Nienawidziła jej, bo posiadała to
wszystko, czego ona pragnęła, bo była młoda, piękna, złotowłosa, bo
Harro ją kochał. Nie zdradzała się jednak nigdy ani ze swoją miłością,
ani z nienawiścią. Panowała nad sobą i okazywała krewnym jedynie
pokorną wdzięczność.
Teraz hrabina Alicja nie żyła. Hrabiego zwolniono z braku dowo-
dów, powrócił na zamek zhańbiony, napiętnowany. Beata wiedziała,
że zamieszka teraz samotny i opuszczony przez przyjaciół w swoim
zamku, że nie będzie miał nikogo prócz niej. Ona nie porzuci go, sta-
nie się jego wierną przyjaciółką. Teraz przestał być już tak dalekim,
niedostępnym jak niegdyś. Kto wie - może samotność popchnie go w
jej ramiona. W jej objęciach miał zapomnieć o bólu, o nieszczęściu, o
wszystkim. Ona wynagrodzi mu doznane cierpienia.
Hrabia Harro spojrzał na kuzynkę. Wydawała mu się zmieniona,
sprawiała wrażenie ciężko chorej.
- Dobry wieczór, Beato! Grollmann powiedział mi, że cię tutaj za-
stanę. Sądziłem już, że opuściłaś Treuenfels, aby nie przebywać pod
jednym dachem ze mną.
- Jak mogłeś tak sądzić? Czy miałam się odpłacić czarną nie-
wdzięcznością za tyle dobroci, jakiej doznałam od ciebie?
- Ach, więc dlatego? Zostałaś przez wdzięczność? Zwalniam cię z
tego długu wobec mnie. Jeżeli wolisz stąd wyjechać, to nie krępuj się,
Beato. Ja zabezpieczę twój byt. Po co masz dzielić skutki klątwy, któ-
ra ciąży na mnie. Wiesz przecież, że zwolniono mnie z braku dowo-
dów.
- Tak, Harro, wiem o tym.
- Uczynisz zatem jak zechcesz. Ja nie podam ci teraz ręki, może
się nią brzydzisz.
Wtedy zbliżyła się szybko do niego i podała mu rękę. Oczy jej
zabłysły nagle, gdy powiedziała:
- W takim razie, ja podam ci rękę na powitanie. Jeżeli pozwolisz,
mój drogi, to chętnie pozostanę w Treuenfelsie.
Nieśmiało uścisnął jej dłoń.
- Na moich rękach nie ma krwi, Beato.
- Wierzę ci, Harro. Gdyby cały świat stanął przeciwko tobie, ja
nie opuściłabym cię. Gdyby cię skazali, gdybyś sam przyznał się do
winy, to i wtedy nie wątpiłabym o twojej niewinności.
- Dziękuję ci, Beato. Cieszę się, że zostaniesz ze mną, choć czeka
cię niewesołe życie. W więzieniu stałem się zgorzkniałym, znękanym
człowiekiem. Byłbym popełnił samobójstwo, gdyby nie myśl o dziec-
ku. Muszę żyć dla Gildy. A poza tym pragnę uczynić wszystko, ażeby
wyświetlić zagadkę, ciążącą na śmierci mej żony...
- Gdyby można było ją wyświetlić, to uczyniliby to sędziowie.
Lecz im także nie udało się dociec prawdy - rzekła bezdźwięcznie.
- Mimo to, spróbuję dowiedzieć się prawdy. Będzie to jedyny cel
mego życia.
- A dziecko? - spytała Beata.
- Masz słuszność, muszę przede wszystkim myśleć o mojej małej
Gildzie. Muszę ją tak wychować, aby miała siłę i potrafiła pogodzić
się z myślą, że jest córką napiętnowanego. Aha, Beato! Pierwsze, co
uczyniłem po powrocie - było odprawienie panny Perdunoir. Nie wy-
dawała mi się nigdy odpowiednią wychowawczynią. Mam zamiar
przyjąć niemiecką nauczycielkę.
- Pochwalam twój zamiar. Panna Perdunoir jest głupią i lekko-
myślną osobą. Podczas twej nieobecności musiałam jej ciągle pilno-
wać.
Spojrzał na jej bladą twarz.
- Miałaś ostatnio wiele ciężkich obowiązków, Beato, zajmowałaś
się całym domem. Czy nie jesteś przepracowana? Wyglądasz bardzo
mizernie, przestraszyłem się, gdym cię zobaczył. Czy chorowałaś, Be-
ato?
- Nie, nie, jestem zdrowa. Ale cierpiałam wraz z tobą, lękałam się
o twój los. Zresztą, mniejsza o mnie, ja się szybko poprawię.
- Dziękuję ci za tyle współczucia, Beato. Nie wiedziałem, że zaj-
mował cię tak żywo mój los. Zawstydzasz mnie swoją dobrocią, bo ja
niewiele myślałem o tobie...
- Nic dziwnego, miałeś inne sprawy na głowie.
- Tak, i to bardzo niewesołe sprawy. Powiedz mi, Beato, czy za-
stanawiałaś się nad zagadką śmierci mojej żony? Czy usiłowałaś wy-
jaśnić sobie ten wypadek?
- Naturalnie, Harro!
- A do jakiego doszłaś wniosku?
- Jestem przekonana, że Alicja odebrała sobie życie.
- Ale czemu miałaby to uczynić?
Beata zawahała się. Wreszcie odparła:
- Alicja była kobietą kapryśną i nieobliczalną. Bywała nieraz tak
rozdrażniona, że graniczyło to ze stanem niepoczytalności. Takie oso-
by tracą łatwo panowanie nad sobą i zdolność logicznego rozumowa-
nia. Tego wieczoru była na pewno niepoczytalna. Wiedziała, że uczy-
niła coś takiego, czego nie będziesz jej mógł wybaczyć. Pierwszy raz
w życiu okazałeś się surowy, wybuchnąłeś słusznym gniewem. To
zbudziło przekorę i upór w tej rozpieszczonej istocie. Postanowiła
symulować samobójstwo: Chciała cię nastraszyć, nie wierzyła bo-
wiem w działanie tej trucizny. Czy pamiętasz jak kpiła z ciebie, gdy
nam pokazałeś ten flakonik? Powiedziała, że zawiera on wodę z cu-
krem. Przypuszczała, że ten płyn odurzy ją trochę i wyobrażała sobie
to wszystko bardzo romantycznie...
Hrabia Harro słuchał z uwagą słów kuzynki.
- Przedstawiasz tę sprawę w taki sposób, że nie jest pozbawiona
prawdopodobieństwa, zwłaszcza dla osób, które znały charakter Ali-
cji. Zapominasz jednak o pewnym szczególe: skąd wzięła truciznę?
- Wyjęła ją z twego biurka.
- Przecież nie wiedziała, gdzie przechowywałem flakonik.
- Mogła cię podpatrzyć, gdy otwierałeś biurko. Wiedziała, że fla-
kon jest w tej skrytce.
- To możliwe. A jednak nie mogę sobie wyobrazić, że Alicja to
zrobiła.
- Dlaczego? Kobiety są zawsze ciekawe. Alicja miała dziwaczne
usposobienie, może nęciła ją myśl posiadania trucizny...
- Ach, bodajbym wam nigdy nie pokazywał tego flakonu!
- Tak, byłoby to lepiej - szepnęła ochryple Beata.
- Jeżeli tak było, jak powiadasz, to nie mam widoków, żeby udo-
wodnić moją niewinność. Umarli milczą. Przejdźmy jednak na inny
temat. Dziękuję ci bardzo, że postarałaś się o to, by Gilda nie wiedzia-
ła o niczym. Grollmann opowiadał mi, że zabroniłaś, aby mówiono o
tym wypadku. Będę ci bardzo wdzięczny, jeżeli w dalszym ciągu po-
starasz się pomagać mi pod tym względem. W przyszłości moja córka
będzie się musiała dowiedzieć prawdy, ale pragnę, by usłyszała ją z
moich ust... Dowie się wtedy, że jej ojciec siedział na ławie oskarżo-
nych i że go zwolniono z braku dowodów... Zwolniono? Nie można
tego wcale nazwać zwolnieniem...
- Nie myśl o tym, mój drogi, postaraj się zapomnieć, że ci wyrzą-
dzono krzywdę! Tu panuje spokój, nikt nie będzie cię dręczyć. Ja będę
wszędzie głosiła, że jesteś niewinny, będę ci pomagała z całych sił...
Uścisnął serdecznie jej rękę.
- Dobra, wierna Beato, nie wiem jak ci podziękować! Proszę cię
jeszcze, żebyś na razie zajmowała się trochę Gildą, dopóki nie przyje-
dzie nowa wychowawczyni. Ja będę z nią przebywał bardzo wiele,
lecz takie dziecko wymaga kobiecej opieki....
- Możesz polegać na mnie. Będę dbała o Gildę, jak kochająca
matka. Teraz jednak każę podawać do stołu. Musisz być głodny...
Zadzwoniła, a gdy zjawił się lokaj, kazała mu wnieść posiłek.
Służący po kilku minutach wszedł z tacą nie mógł za sobą zamknąć
drzwi, bo wionął do jadalni mocny powiew wiatru. Jedno z okien było
źle domknięte, wskutek czego powstał silny przeciąg. Okno otworzyło
się hałaśliwie, końce obrusa wzdęły się, jeden z nich uderzył w twarz
hrabiankę Beatę. Z ust jej wyrwał się okrzyk. Hrabia Harro wstał i
szybko zamknął okno.
Na dworze szalała wciąż wichura. Lud powiada, że to krążą w
powietrzu potępione dusze, które nie mogą zaznać spokoju w mogile.
A jednak ten dziki wicher był jedynie zapowiedzią bliskiej wiosny...
- Przelękłaś się, Beato - powiedział hrabia, powracając do stołu.
- Nie znoszę tego wiatru, działa mi na nerwy - odparła, siląc się na
uśmiech.
Obrzucił ją zatroskanym spojrzeniem. Musiała naprawdę być bar-
dzo zdenerwowana. W milczeniu spożywali posiłek. Potem hrabia
podniósł się z miejsca.
- Przepraszam cię, że milczałem tak długo, lecz w więzieniu od-
uczyłem się niemal mówić. Zaprząta mnie wciąż jedna myśl: jak
umarła Alicja i z czyjej winy? Dobranoc, Beato. Raz jeszcze dziękuję
ci za twoją dobroć i przywiązanie.
Ukłonił się i wyszedł z pokoju. Chociaż Beata okazywała mu tyle
przychylności, nie czuł się dobrze w jej towarzystwie. Czynił sobie
wyrzuty, lecz nie mógł jakoś nabrać do niej sympatii.
Beata śledziła go płonącymi oczyma. Przez chwilę siedziała jak
kamienny posąg, w którym żyły tylko oczy. Wlepiła wzrok w jeden
punkt, jakby widziała tam coś okropnego, straszliwą, dręczącą zjawę.
Potem wyciągnęła ręce przed siebie...
W tej samej chwili zahuczał wicher, jakby na dworze odbywał się
sabat czarownic. Zagwizdał w kominach i w okiennych niszach, drzwi
otworzyły się z trzaskiem, jakby pchnięte czyjąś niewidzialną ręką...
Beata wstała. Była bardzo blada, na twarzy jej malował się strach.
Po chwili nadszedł służący i zamknął drzwi.
- Niech Henryk zbierze ze stołu - powiedziała Beata - a potem
sprawdzi, czy okna i drzwi są dobrze pozamykane. Jaka okropna po-
goda!
- Tak, jaśnie hrabianko, nie pamiętam takiej wichury. Strach
człowieka bierze...
Hrabianka zaśmiała się ostrym, szyderczym śmiechem.
- Tylko tchórze lękają się niepogody, Henryku.
Wyszła z pokoju. Służący wzruszył ramionami i potrząsnął gło-
wą. Służba nie lubiła hrabianki Beaty.
- A to Herod baba - mruknął - wąsiska pod nosem jak chorąży.
Takie baby nie boją się śmierci ani diabła...
Wykonał, co mu kazała hrabianka, a potem zszedł do suteryn
zamku, gdzie znajdowały się pomieszczenia gospodarskie. W pokoju,
obok kuchni, siedziała cała służba. Kucharka zaparzyła herbaty i wlała
do niej sporo rumu. Do tego podała małe ciasteczka. Trzeba było
przecież w jakiś sposób uczcić powrót pana, choć nie było powodu do
głośnej uroczystości. Służba rozsiadła się wygodnie i mówiła, że jed-
nak w zamku można prowadzić bardzo dobre życie. Nikt nie był tak
głupim, żeby wyrzec się dobrowolnie doskonałego miejsca.
Jeżeli hrabia jest winny i ma nieczyste sumienie, to przecież tylko
jego sprawa, a nie służących. A jeśli nieboszczka hrabina nie może
zaznać spokoju w mogile i straszy po zamku, to na pewno jej klątwa
dotknie winowajcę. Była za życia tak niegodziwa, że nie może być już
gorsza teraz, gdy stała się złym duchem.
Tak rozprawiali służący, pijąc herbatę z rumem i jedząc smaczne
ciastka. Było im dobrze, o wiele lepiej, niż ich panu, który niespokoj-
nie przechadzał się po swoich pokojach.
** ** **
Hrabia, pożegnawszy się z kuzynką, wstąpił jeszcze na chwilę do
sypialni Gildy. Przez chwilę patrzył na śpiącą dziewczynkę i doznał
nagle uczucia błogiego spokoju i ukojenia. Wyszedł na palcach z sy-
pialni i udał się do swego gabinetu. Na biurku stała duża fotografia
hrabiny Alicji. Pewien artysta miał malować jej portret dla galerii
przodków, lecz ona nie mogła się zdecydować, w jakiej toalecie ma
pozować do tego obrazu. Wreszcie sfotografowała się w kilku różnych
pozach. Zdjęcie, które miał przed sobą, podobało się jej najbardziej.
Chciała, żeby ją malowano w tej właśnie pozycji. Kilka razy pozowała
nawet malarzowi. Hrabia zrobił sobie notatkę. Postanowił napisać do
malarza i zapytać, czy mógłby wykończyć ten portret według fotogra-
fii.
Usiadł przy biurku i wziął do ręki wizerunek zmarłej żony. Jakże
ją niegdyś kochał, jakże bolesnego doznał zawodu! Patrzył na jej
uśmiechniętą, śliczną twarz, na filuterne oczy...
- Czy sama to zrobiłaś, Alicjo? Czy zawiniłaś bardziej, niż przy-
puszczałem i sama wydałaś na siebie wyrok? A może bawiłaś się tyl-
ko w niebezpieczną grę, jak to przewiduje Beata? Jakim sposobem
jednak postarałaś się o truciznę?
Takie pytania zadawał hrabia fotografii.
Odstawił ją na biurko i pochylił się, aby otworzyć skrytkę. Potem
spojrzał na drzwi. Czy ktoś go mógł podpatrzeć, gdy dochodził do
biurka? Przecież gdyby ktoś stał na progu pokoju, to na pewno mu-
siałby spostrzec tę osobę. Obrzucił badawczym spojrzeniem drzwi i
potrząsnął głową. Co to? Tam w przyległym pokoju stał jakiś czło-
wiek i także potrząsał głową. Ach, to przecież było jego własne odbi-
cie w lustrze! Obok było lustro, w którym zapewne odbijało się także
jego biurko.
Szybko wszedł do przyległego pokoju i spojrzał do lustra. Tak,
stąd widać było dokładnie całe biurko. Jeżeli ktoś stał tutaj, mógł do-
skonale podpatrzeć, jak otwierał skrytkę.
Powrócił do gabinetu. Skrytka nie miała teraz żadnej wartości,
odkąd musiał ją pokazać sędziemu śledczemu. Wyjęto wtedy kosz-
towny flakonik i dołączono go do akt sprawy. Truciznę przekazano
chemikowi, lecz flaszeczkę oddano dziś hrabiemu, bo była bardzo
cenna. Odłożył ją do skrytki. Flakonik ten podobał mu się od pierw-
szej chwili, zachwyciła go jego misterna robota. Kupił go, a truciznę
zostawił w nim jedynie jako osobliwość. Ekspert sądowy stwierdził,
że zawartość flakonu wystarczyła, aby zgładzić kilkanaście osób. Kil-
ka kropel zabijało człowieka.
Hrabia Harro wiedział, że trucizna jest mocna. Przed paroma laty
otruł kilkoma kroplami starego, chorego wyżła. Pies zdechł natych-
miast, trucizna działała lekko i bez bólu. Schował ją, aby jej użyć w
podobnym wypadku. A tymczasem sprowadziła na niego nieszczę-
ście. W swoim czasie pokazał kilku osobom ów flakonik i powiedział,
że zawiera truciznę. Żona prosiła go wtedy, by opróżnił flakonik i po-
darował go jej. Zarówno ona, jak i baron Dalheim twierdzili, że we
flakoniku jest osłodzona woda. Lecz hrabia był innego zdania. Oba-
wiał się, że ślady trucizny mogą pozostać we flakoniku, więc nie po-
darował go żonie. Poszedł natychmiast do gabinetu i schował go do
skrytki.
Gdy powrócił do salonu, Alicja siedziała nadąsana. Gniewała się,
że mąż jej odmówił. Baron Dalheim także śmiał się z obaw przyjacie-
la. Tylko Beata nie wtrącała się do rozmowy. Widziała jak kuzyn
uśmiercił wyżła.
Po odejściu Dalheima Alicja urządziła mężowi scenę, że odmówił
jej flakonika. Jak to dobrze, że wówczas nie spełnił jej życzenia! Te-
raz przynajmniej nie potrzebował sobie robić wyrzutów, że lekko-
myślnym postępowaniem sprowadził śmierć żony.
Kto wie, może Alicja naprawdę popełniła samobójstwo? Posta-
nowił, że przeszuka jej pokoje, że zajrzy do każdego kąta, do każdej
szufladki. Może tam natrafi na jakieś ślady. Dziś jeszcze zabierze się
do dzieła.
Szybko wyszedł z gabinetu, by zbadać apartamenty żony. Okaza-
ło się jednak, że są zamknięte na klucz. Wtedy powrócił do siebie i
zadzwonił na służącego.
- Grollmann, idź do hrabianki Beaty. Powiedz, że proszę o klucze
do apartamentów mojej żony - rzekł do kamerdynera.
** ** **
Pokoje Beaty były na drugim piętrze. Beata jeszcze nie spała. Gdy
Grollmann powtórzył jej polecenie hrabiego, zmarszczyła lekko brwi i
drgnęła.
- Co? Klucze do pokoi hrabiny? - spytała ochrypłym głosem.
- Tak, jaśnie panienko.
- A po co hrabiemu te klucze?
- Nie wiem. Pewno pan hrabia chce wejść do tych pokoi.
Hrabianka opanowała się, wreszcie rzekła z uśmiechem.
- Cóż, czemu nie miałby tam wchodzić? Niech Grollmann zacze-
ka, zaraz dam te klucze.
- Mój pan hrabia może spokojnie wejść do pokoju nieboszczki, on
nie potrzebuje się lękać - powiedział Grollmann z przekonaniem.
- Grollmann ma słuszność. Proszę, oto te kluczyki.
- Dziękuję.
- Niech Grollmann zwróci uwagę panu hrabiemu, żeby sprawdził,
czy drzwi i okna są dobrze pozamykane. Przy tej wichurze mogłyby
się łatwo otworzyć, a służba jest taka lękliwa, nie trzeba jej straszyć.
- Powiem, powiem panu hrabiemu. Jaśnie panienka pamięta o
wszystkim.
Grollmann ukłonił się Beacie i wyszedł z pokoju. Hrabianka za-
mknęła za nim drzwi i obróciła klucz w zamku. Potem stanęła i zaczę-
ła nadsłuchiwać. Wichura przycichła nieco, usłyszała więc odgłosy
otwieranych i zamykanych drzwi w pokojach hrabiny Alicji.
Grollmann przyniósł swemu panu klucze, a hrabia po raz drugi
udał się do apartamentów zmarłej żony i otworzył je. Wolnym kro-
kiem przemierzał pokoje. Był to cały szereg wspaniałych komnat nie-
zwykle wytwornie urządzonych. Stały w nich meble nowoczesne, całe
urządzenie było utrzymane w modernistycznym stylu.
Hrabina Alicja kazała wynieść staroświeckie sprzęty, które od stu-
leci stały na tych samych miejscach. Wystawiono je do mało zamiesz-
kanego wschodniego skrzydła zamku. Wolała nowoczesne urządzenie,
kierując się i tutaj swoim oryginalnym, nieco kapryśnym gustem. Nie
trzymała się ściśle żadnego stylu, najważniejsze, według niej, były za-
ciszne, przytulne kąciki, ciepłe tony, jasne barwy i oryginalność. W
jednym saloniku stało mnóstwo foteli i krzeseł, każde innego kształtu
i barwy. A jednak całość sprawiała harmonijne i miłe wrażenie, sta-
nowiła wymarzone tło dla urody pięknej, złotowłosej kobiety.
Pokoje przesycone były wonią ulubionych perfum Alicji. Zdawa-
ło się, że żyje tu jeszcze jej duch, gdyż wszystko zostało w tym stanie,
jak za jej życia.
Hrabia wszedł wreszcie do sypialni, gdzie umarła jego żona. Był
to ostatni pokój w długiej amfiladzie. Stało tam pokryte koronkami
łóżko, pełne jedwabnych poduszek, zasłane jedwabną kołdrą. Łóżko,
w którym znaleziono ją martwą.
Hrabia Harro podszedł do tego łóżka i powiódł po nim wzrokiem.
W myślach ujrzał swoją młodą żonę, leżącą tutaj, jak owego okropne-
go ranka, gdy zawezwano go do niej. Twarz jej była powleczona mar-
twą bladością, wargi lekko posiniały - co stanowiło niechybną oznakę,
że zmarła wskutek straszliwej trucizny. A powieki były niemal prze-
zroczyste, przeświecały przez nie błękitne gwiazdy jej oczu.
- Jak umarłaś, Alicjo? Czy twój duch nie mógłby mi pomóc przy
rozwiązaniu tej zagadki. Pomóż mi! Nie dla siebie proszę o to, lecz
dla naszego dziecka. Pragnę, aby prawda wyszła na jaw, aby została
zmyta hańba z mego nazwiska, z nazwiska twojej córki...
Powiedział to głośno, jakby Alicja leżała przed nim i mogła to
usłyszeć. Wichura wstrząsnęła znowu drzwiami i oknami, zdawało
się, że ktoś pragnie wejść do pokoju. Hrabia westchnął i zaczął roz-
glądać się wokoło. Ściany były pokryte wspaniałą boazerią, ozdobioną
kunsztownymi inkrustacjami. Na tle jasnobrązowego drzewa odbijały
się piękne wzory z hebanu, perłowej masy i kości słoniowej. Pokój
zdobiły w regularnych odstępach rzeźbione pilastry, podtrzymujące
szerokie panele.
Do tych starożytnych ścian nie pasowały jasne, nowoczesne me-
ble, dlatego też hrabina Alicja kazała cały sufit oraz górną część ścian
wybić jedwabną błękitną materią, aby uzyskać w pokoju jaśniejszy
ton. Hrabia Harro przywykł do takich pomysłów żony. Teraz także nie
zwrócił na to uwagi. Zaczął się natomiast zastanawiać, dlaczego z te-
go pokoju nie prowadzi żadne przejście do okrągłej wieży.
Zamek Treuenfels posiadał po bokach środkowego budynku dwie
czworokątne wieże, które swoim stylem i architekturą pasowały do-
skonale do całości, oraz jedną okrągłą wieżę, znajdującą się na końcu
zachodniego skrzydła, różniącą się bardzo od pozostałych części bu-
dowli.
Sypialnia hrabiny przylegała do tej właśnie okrągłej wieży. Za-
pewne nie umieszczono w tym pokoju żadnych drzwi do wieży, żeby
nie uszkodzić kosztownej boazerii.
Zdarzyło się po raz pierwszy, że zastanawiał się nad tym. Dziś
jednak także nie zaprzątał sobie tym zbyt długo głowy. Odwrócił się i
wszedł do pokoju, w którym stało biurko hrabiny. Zbliżył się do biur-
ka i otworzył je. Powoli starannie zaczął badać zawartość szufladek,
nie przepuścił żadnej kartki, żadnego papierka. Znalazł duże ilości pa-
peterii, trochę listów, jakieś notatki i dzienniczek swojej żony. Nie
wiedział, że Alicja pisała dziennik. Otworzył go szybko, mając na-
dzieję, że może się czegoś dowie. Doznał jednak rozczarowania.
Ostatnie zapiski pochodziły z panieńskich czasów jego żony, były
skreślone ostatniego wieczoru przed ślubem. Mimo woli przeczytał
ostatnie wyrazy:
"Jutro pełnymi żaglami wypłynę na morze, jutro będę mężatką!
Chwała Bogu, przestanę się nareszcie liczyć z tym, co wypada i nie
wypada! Teraz zacznie się swobodne i wesołe życie!"
Tak kończył się pamiętnik. Zamknął go i odłożył na bok. Nie
chciał znać innych tajemnic z panieńskich czasów żony. Wiedział, że
w tym zeszycie nie znajdzie wyjaśnienia zagadki jej śmierci, gdyż po
ślubie przestała pisać dziennik. Doznawał uczucia, że lepiej będzie,
gdy go spali. Nie chciał go zachować dla swej córki. Gilda powinna
była mieć o matce jak najlepsze wspomnienia.
Większość listów odłożył do pamiętnika. Nie chciał ich czytać,
sprawdzał tylko daty. Przekonał się, że i w tych papierach nie znajdzie
nic ważnego. Nie znalazł również żadnej flaszeczki, w której Alicja
mogła przechowywać truciznę. Jego poszukiwania okazały się darem-
ne.
Wreszcie wstał z krzesła. Było już dobrze po północy, w zamku
panowała głucha cisza. Zaniósł listy i pamiętnik do swego gabinetu i
spalił je w kominku. Płomień strzelił wesoło w górę i po chwili zosta-
ła tylko garstka popiołu.
Potem hrabia raz jeszcze wszedł do pokoju córeczki. Spała spo-
kojnie, oddychając równo, a i piastunka zdrzemnęła się na fotelu przy
łóżku. Nie dosłyszała jego kroków. Wyszedł na palcach, żeby nikogo
nie zbudzić i poszedł do swojej sypialni. Wkrótce potem położył się
do łóżka. Na dworze wichura uciszyła się zupełnie.
** ** **
Gdy zbudził się nazajutrz, świeciło jasno słońce. Otworzył okno.
Powietrze było rześkie i chłodne. Odetchnął pełną piersią, po czym
szybko się ubrał. Zamierzał właśnie zejść, gdy usłyszał pukanie do
drzwi.
- Tatusiu, kochany tatusiu! - zabrzmiał cienki dziewczęcy głosik.
Szybko otworzył drzwi. Na progu stała maleńka biało ubrana
dziewczynka i śmiała się do niego. Wziął ją szybko na ręce i tkliwie
przycisnął do serca.
- Mój promyczek już wstał? - zapytał czule.
- Już od dawna, tatuśku. Kąpałam się nawet, jestem zupełnie go-
towa. Henryka musiała się dziś bardzo śpieszyć. Przecież chcę z tobą
jeść śniadanie.
- Ach, prawda! To się dobrze składa, że i ja jestem już gotowy.
Chodź, zobaczymy, czy Beata kazała nam już podać śniadanie.
- Wszystko jest gotowe. Beata była w moim pokoju i powiedziała
mi to sama. Chodźmy! Ach, jak to dobrze, że jesteś w domu!
Stół był już nakryty do śniadania. Beata kazała go nawet przystro-
ić kwiatami. Gilda szczebiotała wesoło, a hrabia przysłuchując się có-
reczce, zapomniał na chwilę o swym bólu.
- Czy to prawda, tatusiu, że mademoiselle wyjechała? - spytała
Gilda.
- Tak, dziecko. Czy żałujesz, że jej już nie ma?
- Wcale nie żałuję. Przecież teraz będę chodziła na spacer z tobą.
Obiecałeś mi, tatusiu!
- I dotrzymam słowa.
Hrabia miał właściwie zamiar wyjść sam na długą przechadzkę do
lasu, lecz nie potrafił odmówić Gildzie. W chwilę potem Gilda wesoło
podskakiwała obok ojca. Była szczęśliwa, że powrócił, że może z nim
przebywać i nie ma potrzeby pozostać w domu z Beatą. Właściwie
dziewczynka nie lubiła Beaty, choć hrabianka starała się pozyskać
względy Gildy i okazywała jej wiele czułości. Dzieci jednak potrafią
instynktownie odróżniać prawdę od fałszu, a Gilda wyczuwała pod-
świadomie, że uczucia Beaty nie są szczere.
W lesie pozostały ślady strasznego zniszczenia po wczorajszej
wichurze. Hrabia spacerował z Gildą tak długo, dopóki się nie zmę-
czyła. Na skraju lasu czekał na nich samochód, aby odwieźć ich do
domu.
Hrabia poczuł nagle, że spływa na niego uczucie wielkiego spo-
koju, jakiego nie doznawał już od dawna. Wokoło widać było znisz-
czenie - dzieło nocnej burzy, lecz poprzez gałęzie drzew przeświecało
jasne promienne słońce.
- Po burzach i deszczu wschodzi słońce - szepnął do siebie.
Przez chwilę słowa te wydawały mu się pociechą. Potem jednak
wargi jego drgnęły boleśnie, w oczach pojawił się posępny wyraz.
Nie, w jego życiu nigdy już nie zaświeci słońce! A jednak jest prze-
cież młody, silny i zdrowy. Leżała przed nim długa i daleka droga,
lecz będzie to droga wśród nieprzeniknionych mroków, rozjaśniona
jednym tylko maleńkim promykiem słońca. Tę odrobinę światła wnie-
sie w życie ojca mała Gilda. Ach, biedne dziecko! Będzie cierpiała,
plama, która ciąży na honorze ojca - zawiśnie ciemną chmurą nad jej
życiem.
Na razie jednak mała Gilda była bardzo szczęśliwa. Szczebiotała
jak ptaszek, pokazując ojcu różne rzeczy, na które na pewno nie
zwróciłby uwagi. Tam biegła sarenka, tu pełzał po gałęzi jakiś żuczek,
to znowu z ziemi wysuwały się pierwsze zielone kiełki. Gildę wszyst-
ko zajmowało, a jej słodki szczebiot rozpraszał smutek hrabiego.
Oboje przeszli spory kawałek drogi. Nie spotkali nikogo prócz
kilku drwali, którzy śpiesznie ukłonili się hrabiemu i znikli w gęstwi-
nie. Gdy jednak ojciec z córką doszli wreszcie do rozstajnej drogi, w
oddali ukazał się jakiś jeździec. Hrabia Harro stał jak wryty i nie
spuszczał z niego oczu. Był to jego przyjaciel, baron Dalheim, który
podczas procesu musiał złożyć zeznanie, świadczące przeciw niemu.
Wobec tego, iż Beata odmówiła wszelkich zeznań, baron pozostał je-
dynym człowiekiem, który wiedział, że hrabia posiada truciznę.
Hrabia Treuenfels patrzył wyczekująco na przyjaciela. Co też
uczyni baron? Czy poda mu rękę, czy też zaprze się dawnej przyjaźni?
Teraz baron Dalheim zbliżył się i poznał ojca i córkę. Jego przy-
stojna, szczera twarz pokryła się rumieńcem. Drgnął, a w oczach jego
odmalował się wyraz wahania. Potem jednak spuścił wzrok ku ziemi i,
udając, że nie zauważył ojca i córki, ujął za cugle konia i odjechał w
głąb lasu.
Hrabia Harro pobladł. Wiedział, że baron Dalheim umyślnie
uczynił mu ten afront. A on musiał milczeć, nie mógł się bronić, nie
mógł żądać satysfakcji. Każdemu z jego znajomych wolno było bez-
karnie znieważać go i lżyć. Jeżeli jego najlepszy przyjaciel postąpił w
ten sposób, inni na pewno uczynią to samo.
- Zelżony! Napiętnowany! - wyszeptał przez zaciśnięte zęby.
- Co mówisz, tatusiu? - spytała Gilda.
Otrząsnął się z posępnych myśli i zapanował nad bólem. Musiał
być przygotowanym na podobne spotkania. Niejeden jeszcze przejdzie
z lękiem obok niego i nie zechce mu podać ręki. Cóż w tym zresztą
dziwnego? Nikt nie miał pewności, czy ręce jego nie zbrukały się
krwią.
Musiał przełknąć tego ranka jeszcze niejedną gorzką pigułkę. W
powrotnej drodze poszedł z Gildą przez wieś. Chłopi stali tam i gapili
się na niego jak na dzikie zwierzę. Albo też uciekali, chowali się za
węgły chat i stamtąd przypatrywali mu się ze zgrozą. Jeden z wieśnia-
ków, którego niegdyś przyłapał na kłusownictwie, lecz darował mu
winę przez wzgląd na jego dzieci - stał teraz z rękami w kieszeniach
przed swoją chatą. W zębach trzymał fajkę i bezczelnie wybałuszał
oczy na hrabiego. Potem wyjął fajkę z ust i splunął na ziemię. Mogło
to być umyślne lub przypadkowe. Hrabia jednak wyczuł, że wieśniak
zrobił to z rozmysłem, toteż ogarnął go gniew, a twarz jego zbladła.
- Tak, tak! Jak biedny człowiek postrzeli przypadkiem zająca, to
zaraz mówią, że jest złodziejem i pakują go do więzienia! Ale wielkim
panom wszystko uchodzi, nawet jeśli mają zbrodnię na sumieniu -
powiedział wieśniak do swej żony.
Hrabia nie mógł dosłyszeć tych słów, lecz pojął, że wieśniak po-
wiedział o nim coś złego. W milczeniu ruszył dalej. Dumny i prawy
człowiek został upokorzony do głębi. Teraz dopiero przechodził
prawdziwe tortury moralne.
Blady i znękany, wsiadł z Gildą do samochodu i powrócił do
zamku.
Na biurku zastał stos listów, które położyła tam Beata. Była to
przeważnie korespondencja handlowa. Jedna tylko długa, wąska ko-
perta wzbudziła jego uwagę. Przez chwilę trzymał ją z wahaniem w
ręku, jakby nie wiedział, czy ją ma otworzyć. W rogu koperty był
drukowany napis: "Schronisko w St. Marien. Turyngia". Znał również
charakter pisma. Był to list od przełożonej "Schroniska dla Pań z Ary-
stokracji" hrabiny Salitzhalm, dalekiej krewnej jego matki, z którą łą-
czyła ją serdeczna przyjaźń.
Za życia jego matki hrabina Salitzhalm co roku przyjeżdżała na
kilka tygodni do TreuenĂfelsu. Harro szanował i lubił tę szlachetną,
dobrą i subtelną kobietę. Wiedział, że jej dewiza brzmi: "Wszystko
zrozumieć, to wszystko przebaczyć!"
Nie widział jej od śmierci matki. Nie przyjmowała nigdy jego za-
proszeń, on zaś wiedział, że nie przyjeżdża przez wzgląd na Alicję,
której nie lubiła. Korespondował z nią jednak od czasu do czasu,
zwłaszcza, że była chrzestną matką Gildy i interesowała się swoją
chrześniaczką. Od czasu nieszczęścia, które go dotknęło, nie miał od
niej żadnych wiadomości.
Teraz trzymał w ręku jej list. Zdawało mu się, że widzi ją przed
sobą, w czarnej jedwabnej sukni, o pięknych srebrnych włosach i do-
brotliwej twarzy. Ciemne, żywe oczy stanowiły kontrast z siwymi
włosami. Przypominała ogromnie jego matkę.
Zdecydował się wreszcie i rozciął kopertę, po czym zabrał się do
czytania listu.
"Mój drogi, drogi Harro!
Dziś chcę skorzystać z prawa, które przysługuje mi do Ciebie, ja-
ko najlepszej przyjaciółce Twojej Matki. Ona nie może być przy Tobie,
pocieszyć Cię w Twoim nieszczęściu, ja więc pragnę ją zastąpić.
Wiem o wszystkim, co się zdarzyło w ciągu ostatnich tygodni i bo-
leję nad tym, że nie mogę Ci pomóc. Dziś wreszcie dowiedziałam się,
że Cię zwolniono z braku dowodów winy. Wiem dobrze, co to znaczy,
dla takiego człowieka jak Ty! Wiem jak Cię to dręczy, jak boli! Pozwól
więc, że zamiast Twej Matki, powiem Ci kilka słów.
Nie poddawaj się rozpaczy, Mój Drogi! Kto Cię zna, jak ja Cię
znam, ten nie zwątpi o Twej niewinności. Wiem, żeś bez winy, że nie
jesteś zdolny do nikczemnego skrytobójstwa!
Bądź mężny, nie trać otuchy, mimo że ta straszna zbrodnia nie zo-
stała dotąd wyświetlona. Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy! Zoba-
czysz, wszystko się dobrze skończy, Twoja niewinność wyjdzie na jaw.
Ufaj w pomoc Boga! Pozostań dumny i spokojny w poczuciu swej
niewinności. Nie mogę Cię niestety obronić przed ludźmi, lecz pragnę
Ci przysłać parę słów pociechy.
Niechaj Cię Bóg strzeże! Przesyłam także błogosławieństwo dla
mojej małej chrześniaczki, Gildy.
Głowa do góry, Harro! Nie trać nadziei i ufaj Bogu, a On Cię nie
opuści. Zesłał Ci teraz ciężką próbę, wiem jednak, że wyjdziesz z niej
zwycięsko. Napisz do mnie, Mój Kochany. Pozdrawiam Cię serdecz-
nie.
Twoja Matka Anna
Przełożona Schroniska w St. Marien"
Hrabia Harro przeczytał list, a oczy jego zwilgotniały. Ach, jaką
ulgę przyniosły mu te dobre, ufne słowa, zwłaszcza po dzisiejszym
ranku, gdy odwrócił się od niego najlepszy przyjaciel. Doszedł do
wniosku, że nie wszyscy odsądzili go od czci i wiary. Słowa szlachet-
nej kobiety przeniknęły w głąb jego serca, zdawało mu się, że prze-
mówiła do niego zmarła matka.
Postanowił natychmiast odpisać, a jednocześnie przyszło mu na
myśl, że hrabina Salitz-halm będzie może mogła polecić mu wycho-
wawczynię dla Gildy. Miała rozległe stosunki i znajomości, może zna
kogoś odpowiedniego. Po chwili usiadł przy biurku i zabrał się do pi-
sania:
"Droga, Czcigodna Matko Anno!
Nie wiesz sama, jak wielkie dobrodziejstwo wyświadczyłaś mi
Twoim listem, za który serdecznie dziękuję. Jest mi bardzo źle i ciężko
na duszy, nagromadziło się w niej wiele żalu i goryczy. A co najgor-
sze, nie mogę się bronić, każdy może mnie uważać za zbrodniarza,
któremu nie zdołano dowieść winy! Tobie nie mam potrzeby pisać, że
nie byłbym zdolny zabić bezbronną kobietę. Chciałem się rozwieść z
Alicją - zdecydowałem się na to owej nocy, która poprzedziła jej zgon.
Rozeszliśmy się po gwałtownej sprzeczce, a co się stało potem - tego
nie wiem. Nie mogę dociec prawdy, kto dostał się do mego biurka,
gdzie przechowywałem tę nieszczęsną butelkę z trucizną.
Dość jednak o tym! Chciałem Cię prosić o pomoc w pewnej spra-
wie. Odprawiłem francuską guwernantkę mej córki, chciałbym, żeby
miała niemiecką wychowawczynię. Czy mogłabyś wystarać mi się o
odpowiednią osobę? Zaznaczam, że mam spore wymagania. Musiała-
by to być osoba dobra, o mocnym charakterze, która nie zwracałaby
uwagi na plotki i która by posiadała wiele dobrej woli. Przy tym jed-
nak powinna się odznaczać iście niewieścią dobrocią i łagodnością,
gdyż musi memu dziecku zastąpić po części zmarłą matkę.
Moja kuzynka Beata, która od śmierci mej matki mieszka z nami,
nie wydaje mi się stosowną towarzyszką dla mojej maleńkiej Gildy.
Nie ma przy tym niezbędnego wykształcenia, a poza tym musi się zaj-
mować domem. Nie chcę jej przeciążać pracą, gdyż ostatnio wydaje
mi się bardzo zmęczona i nerwowa. Wolałbym przyjąć osobę młodą,
aby mogła wnieść trochę radości w życie mego dziecka. Pragnę, aby
Gilda przebywała z jakąś miłą, młodą i dobrą panienką.
Jak widzisz, Droga Matko Anno, wymagam wiele. Nie będzie Ci
łatwo znaleźć taką doskonałość. A jeżeli nawet znajdziesz, to nie wia-
domo, czy zechce przyjąć pracę w moim domu.
Musisz jej jasno i wyraźnie powiedzieć, jak wygląda sytuacja.
Młoda panienka z dobrej rodziny nie zechce zdecydować się na obję-
cie posady w zamku Treuenfels. Musiałaby to być jednak osoba z do-
brej sfery o dużym wyrobieniu towarzyskim i bardzo taktowna. Ten
warunek wydaje mi się niemal ważniejszy, niż stopień wykształcenia.
Postaraj się, Matko Anno, znaleźć taki cud. Zostawiam Ci zupełną
swobodę działania. Jeżeli jednak znajdziesz właściwą osobę, to zapła-
cę chętnie każdą żądaną sumę. Nie śpiesz się! Wolę się przez kilka
miesięcy obywać bez wychowawczyni i zajmować się sam moją có-
reczką, niż przyjąć nieodpowiednią osobę.
Na razie dziękuję Ci raz jeszcze za tyle dowodów dobroci. Całuję
Twoje drogie ręce.
Szczerze oddany Harro Treuenfels".
** ** **
Tego ranka, gdy znaleziono hrabinę Alicję martwą w łóżku, w
Schronisku dla Pań z Arystokracji w St. Marien panował niezwykły
ruch i podniecenie. Pani przełożona, nazywana przez wszystkie panie
"matką Anną" przeczytała podczas śniadania, które spożywano w re-
fektarzu (schronisko było dawniej klasztorem) pewien list. List po-
chodził od jednej z mieszkanek schroniska, od panny Agnieszki von
Ronach.
Panie, mieszkające w Schronisku, były obowiązane przebywać w
nim co najmniej dwa miesiące w roku, inaczej traciły prawo do swego
miejsca. Resztę roku mogły spędzać gdzie indziej. Panna Agnieszka
von Ronach wyjeżdżała jednak zazwyczaj na tydzień, około Bożego
Narodzenia. Gwiazdkę spędzała ze swoim owdowiałym bratem, majo-
rem w stanie spoczynku, oraz z jego córką Gryzeldą. Mieszkali oni w
małym miasteczku, gdzie major utrzymywał się ze skromnej emerytu-
ry.
Tego roku panna Agnieszka wyjechała trochę wcześniej niż za-
zwyczaj. Jej bratanka Gryzelda napisała do niej, że ojciec zachorował
i pragnie zobaczyć siostrę. Panna Agnieszka pośpieszyła na to we-
zwanie, a w trzy dni później doniosła przełożonej i swoim towarzysz-
kom o śmierci jedynego brata. Nie miała teraz innych krewnych,
oprócz swej młodej bratanki Gryzeldy.
Dziś właśnie nadszedł do przełożonej list, który brzmiał następu-
jąco:
"Czcigodna i Droga Matko Anno!
Zanim powrócę do Schroniska, co nastąpi przed świętami Bożego
Narodzenia, zwracam się do Pani z prośbą. Mój zmarły brat nie pozo-
stawił żadnego majątku, a córka jego Gryzelda została bez środków
do życia. Dotychczas wprawdzie zarabiała drobne sumki, gdyż udzie-
lała lekcji - ma wykształcenie nauczycielskie - z tego jednak nie może
się utrzymać. Pragnie ona otrzymać jakąś posadę, lecz o to nie tak ła-
two. Gryzelda od pierwszego stycznia musi opuścić mieszkanie, gdyż
gospodarz je już wynajął. Zostaje teraz bez dachu nad głową. Sprze-
dała wszystkie sprzęty i ma trochę grosza na czarną godzinę, lecz nie
ma mieszkania.
Kocham bardzo moją bratankę, która jest dobrą i dzielną dziew-
czyną. Pełna troski o jej los, przypomniałam sobie naszą drogą, ko-
chaną Matkę Annę, która tak chętnie śpieszy każdemu z pomocą. Czy
mogę prosić, aby Pani pozwoliła mi zabrać ze sobą Gryzeldę do
Schroniska? Mogłaby spać na kanapie w moim pokoju i nie zawadza-
łaby nikomu. Wiem, że nie wolno nam w Schronisku przyjmować gości
na dłuższy czas, wiem, że regulamin pozwala jedynie na pobyt trwają-
cy trzy dni. Ale każde prawo daje się przecież obejść, toteż spodzie-
wam się, że uda mi się przemycić do Schroniska moją bratankę.
Czy nie byłoby możliwe, Droga Matko Anno, żeby każda z naszych
pań zaprosiła Gryzeldę na trzy dni? Naturalnie, że mieszkałaby w mo-
im pokoju, aby nikomu nie przeszkadzać. Jest to skromne, dobre stwo-
rzenie, kocham ją bardzo i nie chciałabym jej pozostawić na łasce lo-
su. Spodziewam się, że wkrótce znajdzie posadę, nadaje się bowiem do
wszystkiego, mogłaby zostać panną do towarzystwa, sekretarką, pielę-
gniarką lub wychowawczynią. Pragnęłabym tylko dopomóc jej, póki
nie ma posady. Dlatego też wpadłam na ten zuchwały pomysł i liczę
na dobroć Pani, Droga Matko Anno.
Prosiłabym o szybką odpowiedź. Niezależnie od tego, jak wypad-
nie, będę wiedziała, że Matka Anna dołożyła wszelkich starań, aby mi
pomóc. Zasyłam serdeczne pozdrowienia i pozostaję wdzięczna i
przywiązana
Agnieszka von Ronach".
Gdy przełożona skończyła czytanie listu, wśród pań zapanowało
poruszenie. Słychać było okrzyki zdumienia, śmiech, głosy, wyrażają-
ce zgodę, lub inne, pełne wahania. Matka Anna nie przeszkadzała
swoim paniom, pozwoliła im się swobodnie wygadać. Słyszała rozma-
ite urywki rozmowy.
- Przecież to niemożliwe!
- Co sobie myśli ta poczciwa panna von Ronach?
- Uważam, że to bardzo oryginalny pomysł.
- Ależ to zuchwalstwo!
- To niesłychane!
- Gdyby każda z nas zapraszała swoich krewnych, to Schronisko
zamieniłoby się w istny hotel.
- Masz zbyt wiele skrupułów. Powinno się pomóc Agnieszce.
- Tak, to ludzki obowiązek.
- Jestem za tym, żebyśmy posłuchały, co powie Matka Anna.
- Tak, ona znajdzie właściwe wyjście.
- Matko Anno, Matko Anno! Co pani na to? - zabrzmiały głosy ze
wszystkich stron.
Oczy wszystkich skierowały się na hrabinę i oto nagle zapanowa-
ła głęboka cisza. Hrabina uśmiechała się dobrotliwie. Wreszcie odpar-
ła:
- Moje panie, ja nie mogę decydować w tej sprawie, chciałabym
tylko zwrócić uwagę na jedno. Nasza panna Agnieszka znana jest ze
swej usłużności, każdemu stara się pomóc i ulżyć. O ile wiem, pielę-
gnowała nas zawsze w chorobie, czuwała nad nami przez całe noce. Ja
sama winna jej jestem wiele wdzięczności. Ona jednak nigdy nie pro-
siła o nic dla siebie. Zapewne zastanawiała się długo, zanim zwróciła
się do nas o pomoc. Pomyślcie, moje panie, że młoda osierocona isto-
ta została bez dachu i środków do życia! Czy nie należy jej pomóc? Ja
skorzystam ze sposobności, żeby wyświadczyć przysługę dobrej pan-
nie Agnieszce. Jako przełożona mam prawo zaprosić do Siebie gościa
na dwa tygodnie i na ten czas zaproszę bratankę panny von Ronach. A
wy, moje panie?
Wszystkie panie poszły za przykładem przełożonej i oznajmiły, że
każda z nich zaprosi pannę Gryzeldę von Ronach na trzy dni. Matka
Anna z uśmiechem zaczęła liczyć: dwadzieścia osiem razy po trzy dni
- to osiemdziesiąt cztery dni. Trzy dni panny Agnieszki i czternaście
dni przełożonej - czyni to razem sto jeden dni, czyli przeszło trzy mie-
siące.
Wszystkie panie zabrały się zaraz do pisania zaproszeń. Bawiły
się doskonale przez całe przedpołudnie. Niektóre bowiem zaproszenia
były bardzo dowcipne, utrzymane w wesołym tonie. Mieszkanki
Schroniska czuły, że wyświadczają tej młodej nieznanej panience
wielką przysługę. Matka Anna zaś napisała do panny von Ronach:
„Droga Panno Agnieszko!
Cieszę się całym sercem, że mogę przesłać Pani dobrą nowinę.
Nasze panie zgodziły się wszystkie spełnić prośbę Pani. Przysyłam
przy niniejszym zaproszenia dla bratanki. Ten oryginalny pomysł po-
dobał się nam wszystkim i cieszymy się bardzo z przyjazdu panny Gry-
zeldy. Bratanka Pani może przebywać u nas przez trzy miesiące. Od-
dam jej chętnie jeden z nie zamieszkanych pokoi. Spodziewam się, że
wkrótce znajdzie dobrą posadę, postaramy się dla niej o coś odpo-
wiedniego.
Proszę mnie zawiadomić, kiedy Pani przyjeżdża, abym mogła
przysłać powóz na stację. Przesyłam serdeczne ukłony dla Pani i dla
panny Gryzeldy
życzliwa
Matka Anna"
** ** **
Gryzelda von Ronach stała w prawie pustym pokoju. Tragarze
wynieśli przed chwilą ostatnie sprzęty. Piękna, wysmukła dziewczyna
w czarnej sukni rozglądała się wokoło. Oprócz mebli w sypialni i na-
czyń kuchennych, zabrano już wszystko. Te były już także sprzedane,
lecz tragarze mieli je zabrać dopiero w dniu wyjazdu obu pań.
Gryzelda głęboko westchnęła. Cień smutku padł na jej twarz.
Przesunęła rękę po lśniących złotoblond włosach, splecionych w dwa
grube warkocze i upiętych w niski węzeł nad karkiem. Brązowe oczy
błyszczały, jakby paliły się w nich złociste iskierki, a pięknie wykro-
jone usta, które w uśmiechu odsłaniały równe, białe zęby, posiadały
niezwykle wiele uroku. Niezrównanie świeża cera, świadcząca o mło-
dzieńczym zdrowiu, oraz wysmukła, wdzięczna postać - oto były da-
ry, którymi matka-natura wyposażyła ubogą pannę Gryzeldę von Ro-
nach.
Posiadała ona jednak jeszcze inne skarby: mężne serce, pracowite
ręce, pogodne usposobienie i wiele radości życia. Była zawsze zado-
wolona ze swego losu, a podczas najciemniejszych dni, gdy niebo by-
ło powleczone czarnymi chmurami - ona zawsze jeszcze potrafiła od-
kryć zabłąkany promień słońca.
Nie można więc było mimo wszystko powiedzieć, że Gryzelda
jest godna pożałowania. Miała dwadzieścia dwa lata, lecz życie nie
oszczędziło jej trosk i kłopotów. Zawsze borykała się z losem, teraz
zaś znalazła się w wyjątkowo trudnym położeniu. Mimo to nie straciła
otuchy, choć ciocia Agnieszka użalała się nad jej dolą.
- Nie martw się o mnie, cioteczko, dam sobie radę. Znajdzie się
dla mnie jakieś zajęcie, może nawet w przyszłości czeka mnie szczę-
ście. Nie trzeba tylko tracić odwagi - mawiała.
Nie wiedziała nic o liście, który ciotka napisała do Schroniska.
Nie pozwoliłaby na to, żeby ciotka prosiła dla niej o gościnę.
Ciotka przed chwilą właśnie otrzymała odpowiedź od matki An-
ny. Drżąc ze wzruszenia i niepokoju, przeszła do sypialni, żeby prze-
czytać list. Gryzelda tymczasem odprawiła tragarzy i poszła do ma-
leńkiej kuchenki. Zakasała rękawy, zabrała się do roboty.
- Trzeba przygotować ucztę - myślała - pierwsze danie: kartoflan-
ka; drugie danie: parówki z sałatą; trzecie danie: omlet. Bardzo pięk-
nie, u prezesa Sarnowa w dnie powszednie podają także tylko trzy po-
trawy. A przecież Sarnowowie uchodzą za milionerów, czego nie mo-
gę powiedzieć o sobie.
Zajęta swą pracą nie spostrzegła, jak do kuchenki weszła ciotka.
Agnieszka miała zapłakane oczy. Gryzelda spojrzała na nią z przestra-
chem.
- Co się stało, cioteczko? Dlaczego płaczesz?
- To łzy radości, kochanie.
- Chwała Bogu! Ale z czego się tak cieszysz, ciociu?
- Zaraz się dowiesz. Pisałam do naszej przełożonej, a dziś dosta-
łam odpowiedź. I wyobraź sobie, że w tym liście znalazłam dwadzie-
ścia dziewięć zaproszeń...
- Zaproszeń?
- Tak, zaproszeń dla ciebie. Każda z moich towarzyszek zaprasza
cię na trzy dni, a pani przełożona na dwa tygodnie. Będziesz mogła
przez trzy miesiące przebywać ze mną w Schronisku. Czy to nie cu-
downe?
- Tak, ciociu. Ale skąd te panie wpadły na pomysł, żeby mnie za-
prosić?
- Ach, my sobie zawsze pomagamy w ten sposób, gdy chcemy
zaprosić kogoś na dłuższy czas. Napisałam, że chciałabym, abyś mo-
gła przez pewien czas być ze mną, a one natychmiast przysłały mi za-
proszenia...
- To bardzo ładnie, że się tak zgadzacie. Ciotka mojej koleżanki
jest także w schronisku, ale tam podobno są ciągle waśnie i sprzeczki.
- U nas jest inaczej. Niekiedy zdarza się, że się posprzeczamy o
drobnostki, na ogół jednak panuje przykładna zgoda. Cieszę się w
każdym razie, że pozbyłam się strachu o twoją najbliższą przyszłość.
- Biedna ciociu, więc lękałaś się o mnie! A zatem twoje towa-
rzyszki zapraszają mnie?
- Tak, przeczytaj ich listy. Niektóre są bardzo miłe i dowcipne.
Jestem im taka wdzięczna za tę przysługę.
Gryzelda zaczęła czytać, przy czym kilkakrotnie wybuchała śmie-
chem. Był to dźwięczny, srebrzysty śmiech, który płynął ze szczerego,
dobrego serca.
- Ach, poczciwe babulinki! Mam nadzieję, że będę im się mogła
odwdzięczyć. Postaram się w jakiś sposób okazać pożyteczna. Przero-
bię im suknie i kapelusze, będę im pomagała przy robótkach... A jak
dostanę posadę, to kupię im z pierwszej pensji skrzynkę łakoci. Tak,
ciotuniu, a teraz siadamy do obiadu. Musimy jeść w kuchni, nakryłam
już do stołu. Uwaga: wnoszę pierwsze danie!
- Ach, ty mój skarbie! Podziwiam cię, Gryzeldo! Inna na twoim
miejscu rozpaczałaby, a ty panujesz nad sobą, moja dzielna dziew-
czynka. A wiem przecież, że cierpisz nad stratą ojca, że cię serce bo-
li...
- Obiecałam tatusiowi, że nie będę go opłakiwała. W pierwszej
chwili nie mogłam się wstrzymać od łez, teraz jednak panuję nad bó-
lem. Tatuś był właściwie jak duże dziecko, które sprawiało mi wiele
kłopotów. Był starym, znużonym, rozgoryczonym człowiekiem, mu-
siałam go pocieszać i rozweselać. Pokochałam wtedy niemal moje tro-
ski. Gdy mój biedny ojciec zamknął oczy, spojrzałam na jego twarz.
Leżał w trumnie, taki cichy i zadowolony, jak nigdy za życia. Wtedy
szepnęłam mu na ucho: będę mężna, tatusiu! I staram się dotrzymać
słowa. Wiem z doświadczenia, że człowiek powinien mieć w życiu
trochę słońca, a ponieważ mnie go nikt nie może dać, więc stworzy-
łam sobie sama taką fabryczkę słonecznych promieni. Dlatego nie tra-
cę otuchy. A teraz, ciociu, weź się do jedzenia. Czy nie uważasz, że
kartoflanka jest bardzo smaczna?
- Tak, doskonała. W ogóle świetnie gotujesz, zauważyłam to od
dawna.
- Wielka szkoda, ciociu, że nie mogę poszukać sobie służby jako
kucharka. Miałabym dobrą pensję i utrzymanie.
- Co za pomysł, moje dziecko!
- Wcale nie taki zły, jak ci się zdaje. Kucharka u Sarnowów zaj-
muje poważne stanowisko, wszyscy się z nią liczą. Gdy bywa w złym
humorze, cały dom drży ze strachu.
- Ale przed tobą nie drżałby nikt, bo na szczęście nie bywasz w
złym humorze. Powiedz mi jednak, czy państwo Sarnow nie mogliby
wystarać się dla ciebie o inne zajęcie? Przecież cię bardzo lubią i ce-
nią.
- Nie, ciociu! Po śmierci ojca Tilly von Sarnow przyszła do mnie i
prosiła w imieniu swoim i rodziców, żebym zamieszkała u nich, choć-
by na całe życie...
- Nic dziwnego! Uratowałaś przecież Ruth Sarnow, narażając
własne życie...
- Ależ, ciociu, czyż miałam spokojnie patrzeć, jak tonie siostra
mojej najlepszej przyjaciółki? Umiem przecież doskonale pływać...
- To prawda! Jakim sposobem udało ci się ją uratować?
- Ruth w pierwszej chwili rzucała się w wodzie, potem zaś ucze-
piła się mnie tak mocno, że niewiele brakowało, a byłybyśmy obie
utonęły. Potem jednak udało mi się uwolnić z jej uścisku i szczęśliwie
dopłynęłam z nią do brzegu. Tilly nie posiadała się z radości, a jej
matka byłaby mi najchętniej postawiła pomnik za życia. Tilly ciągle
mnie męczy, żebym jej powiedziała, co jest moim najgorętszym pra-
gnieniem; tak samo jej matka. Chciałyby koniecznie sprawić mi jakąś
przyjemność. Przecież spełniłam tylko swój obowiązek. Nie mogę
zamieszkać u nich, nie zgodziłabym się za nic w świecie. Jedyna
rzecz, która pozostała nam, ubogim Ronachom - to nasza duma.
- Masz słuszność, kochanie.
Skończyły posiłek. Naradziły się także co do najbliższej przyszło-
ści. Ciotka Agnieszka miała zawiadomić przełożoną, że przyjedzie w
niedzielę po południu do Schroniska.
Po obiedzie Gryzelda wyszła, żeby pożegnać kilka znajomych ro-
dzin. Wstąpiła również do Sarnowów, gdzie przyjęto ją bardzo ser-
decznie. Tilly żałowała ogromnie, że przyjaciółka już za kilka dni za-
mierza wyjechać. Tilly była ładną, wesołą dziewczyną, niezmiernie
przywiązaną do Gryzeldy.
- Musisz pisać dużo i często, kochanie - mówiła - chcę wiedzieć,
co u ciebie słychać i jak się urządziłaś. A jeżeli ci będzie źle w Schro-
nisku, to przyjedź do nas. Ja co prawda wyjadę teraz z mamą nad je-
zioro Garda, ale tatuś i Ruth zostają w domu.
Cała rodzina gorąco zapraszała Gryzeldę. Pani von Sarnow za-
proponowała jej nawet, żeby pojechała z nią i z Tilly nad jezioro Gar-
da. Gryzelda jednak podziękowała. Po pewnym czasie pożegnała
przyjaciół. Obiecała, że napisze wkrótce do Tilly. Przyrzekła również
pani von Sarnow, że w razie potrzeby zwróci się do niej o pomoc i ra-
dę.
- A pamiętaj, Gryzeldo, że jesteśmy ciągle twymi dłużnikami -
zawołała Tilly.
Dziewczyna roześmiała się.
- Będziesz musiała jeszcze długo czekać, Tilly, na razie nie mam
wcale życzeń.
Gryzelda i ciocia Agnieszka miały jeszcze przed sobą dwa dni na
przygotowania do podróży. W sobotę zabrano resztę mebli. Gryzelda
oddała duży kufer z ubraniem i bielizną na przechowanie do ekspedy-
tora. Zabrała ze sobą jedynie najpotrzebniejsze rzeczy.
Koło południa obie panie pojechały na dworzec, gdzie spotkały
Tilly i Ruth von Sarnow. Dziewczęta przyniosły im kwiaty oraz
wspaniałe bombonierki. Obie raz jeszcze bardzo serdecznie pożegnały
się z Gryzeldą.
** ** **
Podróż trwała trzy godziny. Wreszcie pociąg zatrzymał się na ma-
łej stacyjce, położonej najbliżej schroniska. Gryzelda podziwiała
wspaniały krajobraz - wysokie, porośnięte lasem góry Turyngii, które
obecnie strojne były w śnieżne zimowe szaty. W pobliżu budynku sta-
ła staroświecka, szara kolasa zaprzężona w chude konie. Na koźle sie-
dział Krystian, totumfacki całego schroniska, piastujący tam rozmaite
urzędy. Był on stangretem, lokajem, ogrodnikiem i furtianem w jednej
osobie. Mieszkał w małym pawilonie obok schroniska.
Ciocia Agnieszka zbliżyła się do kolasy.
- Dzień dobry, Krystianie.
- Dzień dobry!
- Oto moja bratanka, Krystianie.
Stangret spojrzał z boku na dziewczynę, a ujrzawszy jej piękną,
roześmianą twarzyczkę, uśmiechnął się także.
- Dawno już nie mieliśmy u nas takiej młodej panienki - powie-
dział. - Ale niech panie siadają, bo mi konie przemarzną. Czekam już
od piętnastu minut na dworcu.
- Jak zajedziemy, to powiem, żeby kucharka dała Krystianowi
kieliszek gorącego grogu - rzekła panna von Ronach.
- Ano dobrze! Jak wysiądziemy, to przypomnę pani o tej obietni-
cy.
- Nie potrzeba, ja sama przypomnę cioci - powiedziała Gryzelda.
Tymczasem tragarz wniósł walizy do kolasy. Gryzelda z okrzy-
kiem padła na poduszki powozu.
- To cudowny wehikuł, ciociu! - zawołała. - Czy słyszysz, jak
piszczą sprężyny? Tak musiała wyglądać Arka Noego. Ach, ale jak tu
pięknie! Te ośnieżone góry i lasy! A tam na szczycie - jakieś zamczy-
sko! Wspaniały widok, cioteczko!
- Tak, tu są najpiękniejsze okolice w Turyngii. A tam z daleka - to
Wartburg. Raz do roku, na Zielone Świątki, wybieramy się tam na
wycieczkę. Jedzie się najpierw koleją dą Eisenachu, a potem maszeru-
je się na szczyt góry.
Jazda trwała godzinę. Gdy kolasa zatrzymała się przed Schroni-
skiem, w oknach ukazały się pełne wyczekiwania twarze. Krystian
szybko zeskoczył z siedzenia.
- Ciociu, pamiętaj o grogu - zawołała Gryzelda.
Panna Agnieszka krzyknęła przez okno do kuchni:
- Lino, proszę dać Krystianowi kieliszek grogu, biedak przemarzł
w drodze.
- Wiedziałam, że tak będzie - odparła kucharka. - Krystian nie
pominie żadnej sposobności do picia.
Panie weszły do budynku. Gryzelda zachwyconymi oczyma roz-
glądała się po dawnym klasztorze. Przeszły wąską sień i udały się do
przestronnej hali. Tam oczekiwała je matka Anna. Gryzelda od pierw-
szej chwili pokochała tę czcigodną matronę. Pochyliła się nad jej ręką
i złożyła na niej pocałunek.
Matka Anna z sympatią spojrzała na piękną twarzyczkę dziew-
czyny. Cieszyła się, że to piękne, urocze i miłe stworzenie zamieszka
w schronisku.
- Trochę młodości dobrze nam zrobi - odezwała się do panny von
Ronach. - Nie będę na razie zatrzymywać pań. Zaprowadzi pani bra-
tankę do przeznaczonego dla niej pokoju. Znajduje się on naprzeciw-
ko pokoju pani. Gdy się panie odświeżą po podróży, zejdą panie na
podwieczorek. Wtedy przedstawię wszystkim pannę Gryzeldę. Do
widzenia, panno Gryzeldo.
- Do widzenia pani.
- Proszę mnie nazywać matką Anną.
Dziewczyna znowu pocałowała ją w rękę.
- Dziękuję za pozwolenie, matko Anno.
Gdy obie panie oddaliły się, przełożona pomyślała:
- Jakież to urocze stworzenie! Nie będzie miała łatwego życia!
Uroda jest dla ubogich dziewcząt istnym darem Danaid.
Gdy Gryzelda pozostała z ciotką, przytuliła się mocno do jej ra-
mienia.
- Ach, ciociu, jakaż to nadzwyczajna, miła, słodka kobieta ta wa-
sza matka Anna. Wygląda wspaniale w swej czarnej jedwabnej sukni,
z wielkim krzyżem na piersiach. Jakże się cieszę, że będę mogła przez
jakiś czas mieszkać w schronisku. Jaka to piękna stara budowla! Teraz
przynajmniej wiem, jak się żyje za murami klasztornymi. Jak długo
przebywali tutaj zakonnicy?
- Do roku 1806-go. Potem zniesiono klasztor i urządzono w nim
schronisko dla pań.
- Jakie to ciekawe, ciociu!
- Ach, dziecko, niezadługo zacznie ci się tu nudzić. Prowadzimy
bardzo monotonne życie.
Gryzelda przecząco potrząsnęła głową.
- Nie, cioteczko, ja się na pewno nie znudzę.
Rozmawiając, doszły do swoich pokojów. Krystian przyniósł już
na górę ich walizki. Gorący grog usposobił go lepiej i był w dobrym
humorze. Gryzelda, ujrzawszy swój mały pokoik z białymi muślino-
wymi firaneczkami przy oknach, była zachwycona.
** ** **
W godzinę później przedstawiono Gryzeldę wszystkim paniom;
dziewczynie podobały się niezmiernie poczciwe staruszki, z których
niejedna zasługiwała na miano oryginału. Podziękowała serdecznie za
uprzejme i miłe zaproszenie do schroniska.
Słoneczna natura Gryzeldy, jej uroda, skromność i czarujące obej-
ście zwyciężyły na całej linii. Wszystkie panie były nią zachwycone.
Zdawało się, że Gryzelda wniosła ze sobą słońce do starego klasztoru.
W sercach starych kobiet zjawiło się ciche wspomnienie własnej mło-
dości. Ta młoda dziewczyna potrafiła obudzić w nich przekonanie, że
prowadzą w schronisku wspaniałe, godne zazdrości życie, o czym do-
tąd wcale nie wiedziały.
Mieszkały więc przede wszystkim w pięknym klasztorze, gdzie
znalazły spokojną przystań. Gryzelda zwiedziła cały gmach od piwnic
aż do strychu, przy czym odkrywała coraz to nowe atrakcje, na które
zwracała uwagę pań. Dopiero dzięki niej poznały swój dom. Potem
pokazała im, że z okien schroniska można widzieć przecudny krajo-
braz.
- Dużo ludzi zapłaciłoby wiele, żeby oglądać ten uroczy widok -
powiedziała. I staruszki poczęły zachwycać się widokiem.
A świetne jedzenie! Począwszy od śniadania, aż do kolacji
wszystko było obfite i doskonałe. Panie teraz dopiero zaczęły sobie
zdawać z tego sprawę.
Piękny stary krużganek, gdzie można było spacerować podczas
niepogody, ogromny ogród, który w lecie musiał być istnym rajem,
błoga cisza, doskonałe powietrze, miłe, spokojne współżycie pod ła-
godnym berłem matki Anny - oto były rzeczy, które Gryzelda ukazała
staruszkom we właściwym świetle, przedstawiając je jako bezcenne
skarby.
I mieszkanki schroniska, które dotąd patrzyły na ten przytułek z
niezadowoleniem lub rezygnacją, które uważały się za istoty godne
współczucia - otwierały oczy ze zdumienia, kiedy Gryzelda mówiła
im, że powinny czuć się niezmiernie szczęśliwe.
Powoli doszły do wniosku, że dziewczyna właściwie ma słusz-
ność. Gryzelda postarała się także wnieść w ich życie trochę urozma-
icenia. Pokazywała im zabawne gry towarzyskie, przerabiała ich suk-
nie i kapelusze w oddzielnym pokoju, który dobra matka Anna prze-
znaczyła na szwalnię. Uczyła je nowych robótek ręcznych, wieczora-
mi zaś czytywała im na głos, grywała na fortepianie i śpiewała.
Słowem Gryzelda stała się błogosławieństwem dla całego schro-
niska, nigdy jeszcze jego szare mury nie rozbrzmiewały taką wesoło-
ścią, jak obecnie. Jasne, ciepłe słońce zaświeciło w starym klasztorze,
opromieniając wszystko złocistym blaskiem.
Matka Anna patrzyła ze zdumieniem i podziwem, jak wielka bło-
gosławiąca siła wytryska z młodego dziewczęcia na jej małą gromad-
kę. Czuła i na sobie ten dobroczynny wpływ, gdyż przechodziła w
owym czasie okropne chwile w związku z dramatem, który rozegrał
się w zamku Treuenfels. Gnębiła ją troska o hrabiego Harra, drżała o
jego los. A ponieważ nie mogła sama znieść tego brzemienia na du-
szy, ponieważ czuła potrzebę zwierzenia się komuś ze swych trosk,
wtajemniczyła w swoje zmartwienia Gryzeldę von Ronach.
Dziewczyna często przychodziła do matki Anny na godzinę po-
gawędki. Obie panie zbliżyły się bardzo do siebie. Czuły, że są po-
krewnymi duszami, rozumiały się doskonale. Czego matka Anna nie
powiedziałaby żadnej z pań w schronisku, z tego zwierzała się Gry-
zeldzie. W ten sposób młoda panna poznała ze słyszenia wszystkie
osoby, które mieszkały w zamku Treuenfels.
Matka Anna pokazała jej również fotografie tych osób. Gryzelda
zobaczyła więc zdjęcia hrabiego Treuenfelsa, jego pięknej małżonki i
maleńkiej córeczki. Matka Anna nie posiadała jedynie fotografii hra-
bianki Beaty; wspominała też o niej bardzo rzadko i pobieżnie.
Fotografia hrabiego pochodziła z tych czasów, gdy był narzeczo-
nym. W oczach błyszczała wesołość i radość życia. Oczy te spogląda-
ły jasno i otwarcie, świadcząc, że ich właściciel jest dobrym, prawym
człowiekiem. Gryzelda nieraz patrzyła z wielką uwagą w szlachetne
rysy hrabiego, podczas gdy matka Anna mówiła o jego nieskazitelnym
charakterze i opowiadała jej drobne epizody z jego życia, świadczące
o nadzwyczajnej dobroci i uczciwości. A serce młodej dziewczyny
przemawiało za tym człowiekiem, oskarżonym o tak ciężkie przewi-
nienie.
Nie, on nie mógł być mordercą! Słuchała opowieści matki Anny i
brała żywy udział w losach hrabiego Harra. Wraz z przełożoną wy-
czekiwała gorączkowo przewodu sądowego i z zapałem czytała każde
słowo, które w tej sprawie podawały gazety.
Tymczasem minęła większa część owych stu dni, które Gryzel-
dzie było wolno przebywać w schronisku. Matka Anna i jej towa-
rzyszki z bólem serca myślały o dniu, w którym opuści je Gryzelda.
Martwiły się bardziej, niż ona.
Dziewczyna, pomimo wszelkich starań, nie znalazła dotąd posa-
dy. Miała wprawdzie rozmaite propozycje i byłaby przyjęła pierwsze
lepsze zajęcie, lecz za każdym razem panie ze schroniska sprzeciwiały
się temu. Nie, Gryzelda musiała mieć dobrą posadę, taką, która by
dawała pewność, że będzie jej tam dobrze. Troszczyły się o nią jak
kochające matki, zastanawiały się nad tym, co by uczynić, żeby ją jak
najdłużej zatrzymać w schronisku. Chciały nawet ubłagać przełożoną,
żeby pozwoliła im znowu zaprosić Gryzeldę, dziewczyna jednak opar-
ła się temu:
- Nie, moje dobre, kochane panie - to niemożliwe. Zanadto mnie
psujecie, stanę się zupełnie niezdatna do walki z życiem. Przyjmę na-
stępną posadę, jaka się nadarzy. Jeżeli tam nie wytrzymam - sądzę
jednak, że nie dostanę się do ludożerców - wtedy napiszę rozpaczliwy
list do moich trzydziestu wice-matek. Przyrzekam to solennie. Naj-
pierw jednak muszę spróbować moich sił i zabrać się do pracy.
Tak powiedziała Gryzelda, a potem musiała przez długi czas po-
cieszać i rozweselać swoje "babulinki".
W tym czasie dotarła do Schroniska wiadomość, że hrabia Harro
Treuenfels został zwolniony z braku dowodów. Matka Anna nie po-
siadała się z oburzenia. Wiedziała, ile upokorzeń i cierpienia zawiera
ten wyrok dla hrabiego. Była niepocieszona, że nie może mu pomóc.
Dotychczas wierzyła święcie, że jego niewinność zostanie na pewno
udowodniona, znała go przecież, była przeświadczona, że nie popełnił
zbrodni. Przypuszczała, że sędziowie będą również tego zdania. Pła-
kała rzewnymi łzami, a Gryzelda musiała ją pocieszać.
Gryzelda, podobnie, jak matka Anna, była przekonana o niewin-
ności hrabiego. Doznawała wrażenia, że go dobrze zna, a jej młode
serce stanęło po jego stronie. Byłaby mu chętnie pomogła, pocieszyła
go... Uradowała się, gdy matka Anna powiedziała, że napisze do hra-
biego i postara się dodać mu otuchy.
Gryzelda nie wiedziała, skąd się w niej wzięła ta wiara w niewin-
ność hrabiego. Bez ustanku myślała o tym nieznanym człowieku. Wi-
działa w duchu, jak w oczach jego przygasł blask, jak ugięło się dum-
ne szlachetne czoło. Wiedziała, że tak ciężkie przeżycia nie przecho-
dzą na ludziach bez śladu.
W dwa dni później nadszedł od hrabiego list, w którym prosił
matkę Annę, aby zaangażowała niemiecką wychowawczynię dla jego
córki. Gdy matka Anna przeczytała ten list, zamyśliła się głęboko.
- Jakie to dziwne! Czy to przypadek, czy zrządzenie losu? Sądzę,
że już znalazłam odpowiednią wychowawczynię dla twojej córeczki,
mój drogi Harro. Bóg świadkiem, że gdybym szukała przez całe lata,
nie mogłabym znaleźć lepszej i milszej, niż nasza kochana Gryzelda.
Zerwała się z miejsca i zadzwoniła. Po chwili weszła służąca.
- Niech Berta poprosi do mnie młodszą pannę von Ronach, pannę
Gryzeldę, Niech Berta powie, aby przyszła do mego pokoju.
W kilka minut później dziewczyna stanęła przed matką Anną.
- Oto jestem, matko Anno - powiedziała uśmiechając się jak zaw-
sze.
- Drogie dziecko, muszę ci powiedzieć coś ważnego. Jeżeli się nie
mylę, to znalazłam dla ciebie posadę, nie wiem tylko, czy zechcesz ją
objąć...
- Naturalnie, że chcę, matko Anno. Powiedziałam przecież, że
przyjmę bez namysłu następną posadę, jaka mi się nadarzy.
- Tego nie chcę, moja droga. Przeciwnie, powinnaś się dobrze
namyśleć. Chodź, usiądź przy mnie. Posada, o której mówię, zawio-
dłaby cię do domu człowieka, obwinionego o straszny czyn... Na jego
nazwisku ciąży hańba, choć ja wiem i wierzę, że cierpi on niewinnie.
Gryzelda usiadła. Słuchała uważnie, a teraz spojrzała pytająco na
staruszkę. Pobladła lekko, gdyż pojęła natychmiast o kim mówi prze-
łożona.
- Matko Anno! Czy to posada w domu hrabiego Treuenfelsa? -
spytała prędko.
- Tak, Gryzeldo. Hrabia poszukuje wychowawczyni dla swej có-
reczki - osoby, która by pod każdym względem mogła zastąpić matkę
biednemu dziecku. Prosił, żebym mu poleciła kogoś, pozostawia mi
swobodę działania. Gdybyś chciała objąć to stanowisko, mogłabym
się postarać o niezwykle korzystne warunki...
Przez chwilę panowało milczenie. Gryzelda złożyła ręce i zamy-
ślona, patrzyła przed siebie. Widać było, że się waha. Wahanie to jed-
nak było innego rodzaju, niż przypuszczała matka Anna, Gryzelda nie
lękała się pobytu w domu człowieka okrytego hańbą, lecz czuła, że
jakaś nieznana, niewytłumaczona siła pociąga ją do hrabiego. Współ-
czuła mu, a przy tym jego szlachetna twarz wywarła na niej wielkie
wrażenie. Bała się, że straci spokój, gdy zacznie przebywać w pobliżu
niego. Jakiś głos wewnętrzny ostrzegał ją: - Nie narażaj się na niebez-
pieczeństwo, uważaj, bo zginiesz...
Ponieważ wahała się z odpowiedzią, przełożona odezwała się po
chwili:
- Rozumiem, drogie dziecko, że się zastanawiasz nad tą sprawą.
Nie chcę cię bynajmniej namawiać do tego kroku. Może jednak prze-
czytasz list, który hrabia Treuenfels napisał do mnie. Nie zawiera on
żadnych tajemnic, zwłaszcza dla ciebie. Przecież w ciągu ostatnich
tygodni dzieliłaś moje troski i niepokój o los tego młodego człowieka.
Proszę, przeczytaj ten list. Muszę przy tym dodać jedno: zawsze ma-
rzyłaś o jakimś zadaniu życiowym, o tym, żeby naprawdę stać się po-
żyteczną i zdziałać wiele dobrego. Zadanie, które czeka cię tutaj, jest
trudne, lecz jednocześnie piękne i wspaniałe. Uważam, że wywiążesz
się z niego doskonale. Chodzi tu o to, żeby zastąpić matkę osieroco-
nemu dziecku, żeby to dziecko odpowiednio wychować. Ta mała musi
być na to przygotowana, że w przyszłości przyjdzie jej dzielić ciężki
los ojca. Ty mogłabyś oddać jej trochę słońca, którego masz tak wiele.
Stałabyś się błogosławieństwem dla całego Treuenfelsu, tak jak stałaś
się nim dla nas wszystkich. A ja życzę z całego serca temu biedakowi,
którego spotkało tak wielkie, a niezasłużone nieszczęście, żeby do je-
go domu zawitał jasny promień słońca. Oto wszystko, Gryzeldo. Prze-
czytaj ten list i namyśl się dobrze. Gdy coś postanowisz, powrócisz tu
do mnie. Wtedy poprosimy twoją ciocię i omówimy tę sprawę.
Gryzelda słuchała w milczeniu. Wzięła list i pocałowała przeło-
żoną w rękę.
- Proszę nie sądzić, matko Anno, że waham się objąć posadę w
domu hrabiego, dlatego, że wątpię w jego niewinność. Przeciwnie, je-
stem przeświadczona o niej. Muszę się tylko zastanowić, czy będę
mogła dobrze wywiązać się z tego zadania, czy będę odpowiadała
wymaganiom hrabiego.
Matka Anna z uśmiechem skinęła głową.
- Przeczytaj list, Gryzeldo. Tam są wymienione wszystkie życze-
nia hrabiego.
Gryzelda poszła do swego pokoju. Była tak podniecona, że ręka,
w której trzymała list, lekko drżała. Nie wiedziała, czemu przypisać to
niezwykłe wzruszenie. Zdawało się jej, że wybiła jej godzina, że teraz
spełni się jej przeznaczenie. Czy czeka ją zła, czy dobra dola? Nie
wiadomo! Ogarnęło ją wahanie i lęk, uczucia, jakich nie doznawała
nigdy w życiu.
Rzuciła okiem na list - energiczny wyrobiony charakter pisma
wzbudził w niej dziwne zaufanie. Miała wrażenie, że spogląda w
twarz hrabiego Harra. Powoli i uważnie przeczytała list, a gdy go
skończyła - zniknęło wahanie. Zbudził się w niej święty, mocny zapał,
radosna wola i chęć. Tak, pojedzie do Treuenfelsu, zajmie się dziec-
kiem człowieka, którego tak ciężko dotknął los. Czuła, że nie zabrak-
nie jej sił, że wywiąże się dobrze ze swego zadania. Wychowa małą
hrabiankę na dzielną i mężną dziewczynę, która pomoże swemu ojcu
nieść ciężki krzyż. Matka Anna miała słuszność: otwierało się przed
nią szerokie pole do działania, mogła się tu naprawdę okazać poży-
teczna, mogła się stać błogosławieństwem.
Nie wahając się dłużej, udała się bezzwłocznie do matki Anny. Z
błyszczącymi oczyma rzekła:
- Pojadę do Treuenfelsu, matko Anno, postaram się spełnić
wszystko, czego wymagać będzie hrabia.
Wtedy zacna matrona objęła Gryzeldę i przytuliła ją serdecznie.
- Brawo, droga Gryzeldo! Niech ci Bóg zapłaci! Jesteś stworzona,
żeby objąć tę posadę, wierzę, iż Opatrzność przysłała cię do nas, aby
potem skierować twe kroki do Treuenfelsu. To zrządzenie boskie, On
jeden wie, czemu tak uczynił. Zawołam zaraz twoją ciotkę, a potem
napiszę do hrabiego.
Wkrótce nadeszła ciotka Agnieszka. Przelękła się w pierwszej
chwili, usłyszawszy, u kogo Gryzelda ma objęć posadę. Miała wraże-
nie, że powinna odradzić bratance. Jednocześnie jednak pomyślała, że
wkrótce upływa termin pobytu Gryzeldy w Schronisku, a dziewczyna
dotąd nie znalazła odpowiedniego zajęcia. Dała więc wreszcie przy-
zwolenie, bo nie mogła postąpić inaczej. Przy obiedzie inne panie do-
wiedziały się także, iż Gryzelda otrzymała posadę u hrabiego Treuen-
felsa.
Z początku zmartwiły się ogromnie i starały się odwieść Gryzeldę
od jej zamiaru. Pokochały serdecznie młodą dziewczynę, która mimo
woli potrafiła zbudzić w sercach starych kobiet drzemiące w nich
uczucia macierzyństwa. Matka Anna jednak potrafiła przekonać swoje
pupilki. Opowiedziała im o ciężkim ciosie, jaki spadł na hrabiego,
mówiła o jego małej osieroconej córeczce, której Gryzelda ma zastą-
pić matkę. Wpoiła w nie przekonanie, że Niebo posłało Gryzeldę do
schroniska, aby potem mogła spełnić wysokie posłannictwo w Treu-
enfelsie. Wtedy staruszki zmieniły zdanie i doszły do wniosku, że
Gryzelda powinna przyjąć tę posadę.
Ciotka Agnieszka musiała przyznać, że pod względem material-
nym bratanka nie mogłaby otrzymać lepszej posady. Matka Anna rę-
czyła, że będzie jej tam dobrze, wspomniała także, iż mała Gilda jest
miłym, wrażliwym i łatwym do prowadzenia dzieckiem. Zresztą, na
Gryzeldę nie może paść najlżejszy cień tej hańby, która ciążyła na na-
zwisku hrabiego. Pozory były także zachowane, dzięki obecności hra-
bianki Beaty, zarządzającej domem kuzyna. A poza tym? Gryzelda
była mężna i pełna otuchy. Potrafi sobie na pewno urządzić życie w
zamku Treuenfels.
Słowem, wszystkie panie pogodziły się już z tą myślą. Nie mogły
się natomiast oswoić z myślą o rozłące. Gryzelda musiała je pocie-
szać, każdą z osobna i wszystkie razem.
Matka Anna napisała zaraz do hrabiego Harra:
"Mój drogi Harro!
Dobrze się składa, że mogę Ci natychmiast polecić wychowaw-
czynię dla Twej córeczki, a w dodatku taką, że nie znalazłbyś lepszej.
Od jakiegoś czasu przebywa u nas panna Gryzelda von Ronach, bra-
tanka jednej z naszych pań. Poszukuje ona posady tego rodzaju, gdyż
kilka miesięcy temu straciła ojca i jest zmuszona zarabiać na utrzy-
manie.
Gryzelda w swym młodym życiu zaznała niewiele dobrych chwil.
Jest uboga i bezdomna. Mimo to jest godną zazdrości, nadzwyczajną
istotą, pełną radości życia i otuchy. Posiada przy tym prawe, dobre,
szlachetne serce. Naprawdę mógłbyś długo szukać, zanim znalazłbyś
osobę o takich zaletach.
Jednoczy w sobie te cechy, na których Ci zależy. Będzie idealną
wychowawczynią, sumienną, inteligentną nauczycielką oraz wesołą
towarzyszką Gildy. Jej słoneczna natura dokazała cudów w schroni-
sku. Nauczyła moje panie wesołości i zadowolenia, nawet najbardziej
zgorzkniałe i zniechęcone do życia zmieniły się pod jej wpływem. Naj-
chętniej zatrzymałybyśmy to dziecko u nas, lecz na to nie pozwala re-
gulamin Schroniska. Posyłam więc Gryzeldę do Ciebie, do Twego
dziecka. Mam wrażenie, że z całej istoty tej dziewczyny tryska jakaś
błogosławiąca siła. Posiada ona urok, któremu nikt oprzeć się nie
zdoła. Podczas ostatnich tygodni była moją powiernicą i zna wszystkie
szczegóły dramatu w zamku Treuenfels. Wie dobrze, jakie nieszczęście
Cię spotkało. Okazała natychmiast gotowość przyjęcia posady w Two-
im domu, ja zaś pozwoliłam sobie wyznaczyć jej dość wysokie mie-
sięczne wynagrodzenie. Jestem przekonana, że uczynisz wszystko, aby
czuła się dobrze w Twoim domu.
Gryzelda von Ronach ma dwadzieścia dwa lata i jest bardzo ład-
na. Posiada czarodziejską władzę zdobywania sobie ludzkich serc,
nikt w Schronisku nie oparł się tej miłej i wdzięcznej dziewczynie. Je-
stem pewna, że Twoja mała Gilda szybko przywiąże się do niej. Ja zaś
ręczę, że Gryzelda pokocha dziecko, że będzie pełna dobrej woli i
ochoty i spełni powierzone jej obowiązki.
Rada jestem, że Beata przebywa w Twoim domu i że niejako za-
stąpi w tym wypadku dame d'honneur, choć jestem przekonana o Twej
rycerskości. Wiem, że Gryzelda będzie pod Twoją opieką, z czego się
cieszę, bo całym sercem pokochałam tę dziewczynę.
Proszę Cię napisz mi zaraz, czy się zgadzasz i kiedy panna von
Ronach może przybyć do Treuenfelsu.
Posyłam Ci serdeczne pozdrowienia i całusa dla mojej maleńkiej
chrześniaczki.
Twoja wierna i oddana
Matka Anna".
Przełożona posłała ten list natychmiast na stację, żeby hrabia Har-
ro otrzymał go jak najprędzej. Miała przy tym uczucie, że posyła mu
dobrą nowinę.
** ** **
Hrabia Harro Treuenfels siedział przy śniadaniu z Gildą i hra-
bianką Beatą, gdy do pokoju wszedł Henryk, przynosząc tekę z pocz-
tą. Między listami znajdowała się także odpowiedź od matki Anny.
Hrabia przede wszystkim otworzył ten list, inne odłożył na bok.
- Przepraszam cię, Beato - powiedział - dostałem list od hrabiny
Salitz-halm.
Beata skłoniła głowę i zajęła się małą Gildą, czekając, aż jej oj-
ciec skończy czytanie. Wreszcie hrabia podniósł wzrok znad listu.
- Zwróciłem się do hrabiny z prośbą, żeby postarała się o wycho-
wawczynię dla Gildy. Hrabina pisze właśnie, że znalazła odpowiednią
osobę. To się dobrze składa, że Gilda nie zostanie bez opieki. Ja mam
ostatnio tyle spraw do załatwienia, że nie mogę się zajmować dziec-
kiem, a ciebie, Beato, nie chciałbym tak obarczać nowymi obowiąz-
kami.
Hrabianka Beata sama zdawała sobie sprawę, że brak jej cierpli-
wości i talentów wychowawczych. Rada była, że przyjedzie wycho-
wawczyni i zwolni ją z opieki nad Gildą.
- Spodziewam się, że hrabina uczyniła dobry wybór - rzekła.
- O wyborze nie mogło być mowy, ponieważ w pobliżu przeby-
wała tylko ta jedna młoda osoba. Przeczytam ci, co hrabina pisze o
niej - odparł hrabia i przeczytał kuzynce niektóre ustępy z listu.
Beata słuchała z uwagą, a twarz jej bynajmniej nie wyrażała rado-
ści ani zgody. Zasępiła się, słysząc, że Gryzelda von Ronach jest mło-
da i ładna, że potrafi podbijać ludzkie serca. Nie cieszyła się wcale, że
taka osoba będzie przebywać w pobliżu kuzyna. Mogłoby to stanąć na
przeszkodzie jej małżeńskim planom, a postanowiła przecież zostać
żoną Harra.
- Jak to? Ta panienka ma zaledwie dwadzieścia dwa lata? - spyta-
ła z wahaniem. - Uważam, że jest zbyt młoda, aby objąć tak poważne
stanowisko.
Wzrok hrabiego spoczął na liście, który jeszcze trzymał w ręku.
Oczy jego padły na imię Gryzeldy. Przypomniało mu się owo wzru-
szające podanie o Gryzeldzie, małżonce margrabiego Waltera Sa-
luppo, którą mąż wystawił potem na tak ciężką próbę.
Gryzelda!
Z wolna podniósł oczy znad listu i spojrzał na Beatę. Wydała mu
się mało powabna i miła. Niemal z niechęcią patrzał na jej surowe,
prawie męskie oblicze o dużym wystającym nosie. Pomyślał, że było-
by bardzo przyjemnie, gdyby przy stole siedziała jakaś młoda, ładna
osóbka.
Mimo woli zaczął sobie wyobrażać tę nieznaną Gryzeldę, jako
wdzięczne, powiewne, owiane poezją zjawisko. Uśmiechnął się do tej
myśli.
- Pisząc do hrabiny, wspominałem, że pragnę, aby moja córka
miała młodą wychowawczynię. Jej wiek odpowiada mi w zupełności.
Gilda powinna mieć młodą, sympatyczną towarzyszkę. Potrzeba jej
kogoś wesołego w naszym cichym zamku. Jestem przekonany, że
hrabina nie polecałaby jej tak gorąco, gdyby nie miała pewności, że
się nadaje na to stanowisko.
Hrabianka Beata przygryzła wargę. Była najwidoczniej niezado-
wolona.
- Byłabym raczej za tym, żeby do zamku przybyła starsza i do-
świadczona osoba. Nie można się zdać na takie młode stworzenie.
Gilda nie będzie jej słuchała...
- Najlepszym autorytetem jest miłość. Jeżeli Gilda ją polubi, to
będzie posłuszna. Zresztą, ja przecież jestem tutaj. Rzecz jasna, że bę-
dę troskliwie czuwał nad wychowaniem mojej córki. Muszę się naj-
pierw przekonać, czy można Gildę powierzyć spokojnie pannie von
Ronach. Dopiero, gdy poznam ją bliżej, oddam jej bez zastrzeżeń mo-
je dziecko pod opiekę. Poza tym, polegam na wyborze hrabiny, która
dobrze zna ludzi. Jestem bardzo zadowolony, że sprawa ta została
pomyślnie załatwiona. Napiszę potem do hrabiny, że oczekujemy
przyjazdu tej panienki.
Hrabianka Beata spuściła oczy, żeby ukryć niepokój. Zanim jesz-
cze ujrzała Gryzeldę, poczuła do niej wielką antypatię. Byłaby chętnie
uczyniła coś takiego, co przeszkodziłoby przybyciu dziewczyny do
Treuenfelsu.
- Sądzę, że powinieneś poznać przedtem tę panią, zanim zaanga-
żujesz ją na stałe. A może wystarczy, jeżeli ja ją zobaczę? Chętnie
zwolnię cię z tego kłopotu i pojadę do St. Marien. Będzie nas to mniej
obowiązywało, niż sprowadzanie jej do zamku - odezwała się hra-
bianka. W duszy powzięła postanowienie, że gdyby osoba panny von
Ronach wzbudzała w niej jakieś wątpliwości, wówczas postara się,
aby nie otrzymała posady w zamku Treuenfels.
Hrabia Harro potrząsnął jednak stanowczo głową.
- Dziękuję ci, Beato, ale to zbyteczne. Hrabina zna dobrze tę pa-
nienkę, to mi wystarcza. Powierzchowność tej osoby nie odgrywa
przecież żadnej roli. Hrabina jest mądrą, doświadczoną kobietą, nie
polecałaby mi osoby, która budziłaby w niej jakieś wątpliwości.
Beata spróbowała ostatniego środka.
- Powiesz może, że jestem uparta, lecz mam wrażenie, że powin-
nam odwieść cię od tego zamiaru. Według mnie, byłoby lepiej, gdyby
przyjąć wychowawczynię mieszczańskiego pochodzenia. Taka panna
von Ronach będzie miała wielkie wymagania i zechce, żeby ją trak-
tować jak osobę z towarzystwa.
Hrabia spojrzał ze zdziwieniem na kuzynkę.
- Ależ, droga Beato, nie rozumiem cię wcale! Przecież ta pani ma
wychowywać moją córkę, ma czuwać nad nią, zastępować jej matkę!
Rzecz jasna, że będę ją traktował jak damę z mojej sfery, której należy
się szacunek. Przecież wychowawczyni nie jest służącą! Ponieważ
Gilda ma z nią przebywać przez cały dzień, więc nawet zależy mi na
tym, żeby to była pani z towarzystwa.
Wtedy hrabianka Beata skapitulowała.
- Tak, wobec tego, nie mam już żadnych zarzutów. Wiem, jak za-
chowywałeś się wobec mademoiselle Perdunoir, więc nie przypusz-
czam, że się będziesz w ten sposób zapatrywał na te sprawy...
Hrabia Harro wzruszył ramionami.
- Widzisz, Beato, mademoiselle nie była właśnie osobą z dobrej
sfery. Ona sama postawiła się na jednym poziomie z pokojówką mojej
żony. Nie wystarczała mi nigdy jako wychowawczyni Gildy.
Hrabianka spuściła oczy, żeby nie pokazać, jak bardzo gniewa ją
doznana porażka.
- W takim razie nie mam nic do powiedzenia - rzekła na pozór
spokojnie.
Mimo to hrabia Harro wyczuł, że kuzynka jest z jakiegoś powodu
niezadowolona. Dotychczas jednak nikt nie miewał wpływu na jego
postanowienia, toteż i w tym wypadku polegał więcej na zdaniu matki
Anny, niż Beaty. Powiedział jednak bardzo uprzejmie:
- Dziękuję ci, Beato, że tak poważnie traktujesz tę sprawę. Napi-
szę do hrabiny, że panna von Ronach może natychmiast przyjechać i
objąć swoje obowiązki. Proszę cię, każ urządzić pokoje, które zajmo-
wała dawniej panna Perdunoir.
Hrabianka pochyliła głowę.
- Dobrze, Harro.
Hrabia Treuenfels zwrócił się teraz do córeczki.
- Czy słyszałaś, Gildo? Będziesz miała znowu wychowawczynię.
Gilda podniosła wzrok znad filiżanki czekolady, jej piękne, ciem-
noniebieskie oczy spojrzały na ojca z niezmierną tkliwością.
- Czy to konieczne, tatuśku?
- Tak, moje dziecko.
- Ach, było tak przyjemnie bez wychowawczyni. Nie potrzebuje-
my jej.
- Przeciwnie, Gildo, musisz się przecież uczyć.
- A czy ty, tatusiu, nie mógłbyś mnie sam wychowywać?
- Nie mam na to czasu.
- Przecież na to nie potrzeba wiele czasu. Powiesz mi po prostu:
zrób to, zrób tamto - i koniec!
Pogłaskał z uśmiechem jej złote włosy, które tak bardzo kochał.
- To nie takie proste, kochanie. Zobaczysz, panna Gryzelda będzie
dla ciebie dobra.
- Panna Gryzelda? Jakie to śmieszne imię, tatusiu! Tak się nikt nie
nazywa, ani w zamku, ani we wsi...
- Tak, to bardzo rzadkie imię, ale bardzo ładne.
Hrabianka Beata słysząc te słowa, zacisnęła mocno wargi.
- Czy panna Gryzelda będzie na mnie także krzyczeć? Mademo-
iselle zawsze krzyczała na mnie, że nie chcę siedzieć cicho, kiedy ona
czytała te swoje obrzydliwe żółte książki.
- Spodziewam się, że panna Gryzelda w ogóle nie będzie czytać
obrzydliwych żółtych książek. Będzie się tylko wtedy gniewała, jeżeli
będziesz niegrzeczna.
Gilda westchnęła i oparła na stole małe, różowe rączki.
- Ach, wiesz tatusiu, dorosłym często się różne rzeczy wydają
niegrzeczne. Ja nie chciałam wcale być niegrzeczna, a jednak made-
moiselle gniewała się na mnie.
Beata pochyliła się nad dzieckiem i ucałowała je gorąco, jakby w
nagłym porywie uczucia.
- Moje biedne maleństwo! Jesteś moim słodkim, kochanym
dzieckiem!
- Oj, ciociu Beato! Nie ściskaj mnie tak mocno, to mnie boli. Nie
nazywaj mnie biednym maleństwem. Mam przecież mego kochanego
tatusia, więc nie jestem biedna.
Beata nie zważając na sprzeciw dziewczynki, raz jeszcze ją poca-
łowała. Spojrzała przy tym na hrabiego Harra. Gilda wyrwała się z jej
uścisku i zeskoczyła z krzesła. Wtedy hrabianka rzekła, udając wielkie
wzruszenie:
- To takie słodkie, miłe stworzonko! Kocham ją nad życie, naj-
chętniej nie wypuszczałabym jej z objęcia.
Hrabia Harro, ogromnie rozrzewniony, nie przeczuwając, jakie
zamiary ma jego kuzynka, podał jej rękę.
- Dziękuję ci za tę miłość, Beato. Memu dziecku potrzeba miłości,
bo nie ma już matki.
- Muszę kochać Gildę, jest przecież twoim dzieckiem - odparła.
Spostrzegła, że w oczach jego pojawił się wyraz lekkiej niechęci.
Wtedy opanowała się i, spuszczając oczy, ciągnęła ciszej:
- Wyświadczyłeś mi tyle dobrego, że chciałabym ci w jakiś spo-
sób okazać moją wdzięczność. Wierzaj mi, że mam jedyny cel w ży-
ciu - pragnę okazać moje przywiązanie tobie i twemu dziecku.
Hrabia czynił sobie w duchu wyrzuty, że te słowa Beaty nie wy-
wołały w nim żywszej reakcji. Okazywała jemu i Gildzie tak wiele
miłości i serdeczności, on zaś miał dla niej tylko współczucie. Nie
mógł tego jednak zmienić - Beata, zamiast go pociągać, wzbudzała w
nim niechęć.
Po śniadaniu poszedł na spacer z Gildą. Na dworze było jeszcze
chłodno, więc małą hrabiankę ubrano w ciepły płaszczyk. Skakała i
szczebiotała wesoło; udało się jej nawet wywołać uśmiech na twarzy
ojca. Po godzinie powrócił pokrzepiony do domu. Blada cera, którą
miał po wyjściu z więzienia, ustąpiła teraz miejsca zdrowym rumień-
com. Pochylona postać wyprostowała się znowu. Świadomość, że
cierpi bez winy, pomagała mu znosić ciężki los.
Wszystkie wolne chwile spędzał w pokojach zmarłej żony, szuka-
jąc jakichś śladów. Nabierał przekonania, że Alicja popełniła samo-
bójstwo. Nie znalazł jednak nic godnego uwagi. Wreszcie zawiedzio-
ny zaprzestał poszukiwań.
Powróciwszy z przechadzki, zaprowadził Gildę do Beaty, a sam
poszedł do swego gabinetu. Tam napisał przede wszystkim list do
matki Anny, oznajmiając, że zgadza się na zaangażowanie panny von
Ronach. Dziękował przełożonej za jej starania, prosząc, aby załączony
list wręczyła pannie von Ronach. List hrabiego do Gryzeldy był na-
stępującej treści:
"Szanowna Pani!
Dzięki łaskawemu pośrednictwu Pani Przełożonej Schroniska w
St. Marien, dowiedziałem się, że zgadza się Pani zostać wychowaw-
czynią mojej córeczki. Jestem przekonany, że matka Anna uczyniła do-
skonały wybór i pragnę tylko osobiście prosić Panią o objęcie tych
obowiązków. Matka Anna zapewne powiedziała Pani, jaka sytuacja
jest w moim domu. Ja jednak sam muszę podkreślić, że zamieszka Pa-
ni w domu człowieka zhańbionego, napiętnowanego, że będzie Pani
prowadzić życie samotne i w odosobnieniu, może Panią to zrazi, że nie
znajdzie Pani dla siebie odpowiedniego towarzystwa, ani znajomości.
Proszę się zastanowić nad tym!
Gdyby Pani mimo wszystko zechciała zgodzić się na objęcie posa-
dy, to będę Pani bardzo wdzięczny. W takim razie, chciałbym, żeby
Pani mogła przyjechać jak najprędzej. Proszę mnie zawiadomić o
dniu przyjazdu, abym mógł posłać samochód na dworzec.
Z poważaniem
Hrabia Harro Treuenfels".
** ** **
W odpowiedzi na ten list Gryzelda napisała hrabiemu, że w na-
stępny poniedziałek przybędzie do Treuenfelsu. Podała także dokład-
nie godzinę przyjazdu pociągu. Teraz został dokładnie oznaczony
dzień wyjazdu z St. Marien.
Dużo łez popłynęło tego dnia w Schronisku. Każda z pań chciała
jeszcze Gryzeldzie naprędce sprawić jakąś przyjemność, a matka An-
na upominała, żeby zacząć się żegnać na dwie godziny przed wyjaz-
dem na stację. Wszyscy byli ogromnie wzruszeni, nie wyłączając
Gryzeldy.
Wreszcie przed bramę klasztoru zajechała kolasa. Na koźle sie-
dział Krystian, który był w bardzo złym humorze. Martwił się, że "ta
odrobinka młodości" wyjeżdża, gdyż i on nie potrafił się oprzeć uro-
kowi Gryzeldy.
- Moje drogie, kochane babulinki! Niech was Bóg strzeże! Dzię-
kuję, dziękuję wam za tyle dobroci! - zawołała dziewczyna na poże-
gnanie.
Pojazd ruszył. Matka Anna stała w oknie swego pokoju i patrzyła
na odjeżdżającą Gryzeldę. W jej ciemnych oczach pojawił się wyraz
wielkiej powagi:
- Droga, mała Gryzeldo, oby śladem twoich stóp poszło szczę-
ście... Oby wraz z tobą przekroczyło próg zamku Treuenfels, który
omijało przez tyle lat - myślała.
I złożyła ręce, jak do modlitwy.
** ** **
Podróż Gryzeldy nie trwała długo. Jechała pociągiem pośpiesz-
nym i po dwóch godzinach wysiadła na stacji, położonej najbliżej
Treuenfelsu. Hrabia Harro posłał na dworzec swój samochód.
Lokaj w ciemnoszarej liberii stał wyczekująco na peronie. Gry-
zelda poznała go po ubiorze, który opisała jej matka Anna. Spokojnie
podeszła do służącego.
- Jesteście zapewne z zamku Treuenfels, nieprawdaż?
Lokaj ukłonił się i obrzucił krytycznym spojrzeniem skromny,
lecz wytworny ubiór młodej panny.
- Tak, przyjechałem po pannę von Ronach - odparł spokojnie.
- To właśnie ja. Proszę mnie zaprowadzić do samochodu.
Gdy Gryzelda ujrzała wspaniały wóz, oczy jej zalśniły. Dała loka-
jowi kwit bagażowy, sama zaś zajęła miejsce w samochodzie. Z przy-
jemnością oparła się o lśniące skórzane poduszki.
- To jednak coś innego, niż stara kolasa ze Schroniska - pomyśla-
ła.
Szybka jazda sprawiała jej wielką przyjemność, najchętniej krzy-
czałaby z radości. Jednocześnie jednak serce jej biło tłumionym nie-
pokojem. Wkrótce już pozna hrabiego Treuenfelsa! Nie wiedziała, czy
lękać się tej chwili, czy cieszyć się na nią.
Samochód przejechał drogę wśród lasu. Teraz dopiero Gryzelda
spostrzegła przez okno samochodu, wznoszący się na szczycie góry
zamek. Wychyliła się i z zachwytem spoglądała na wspaniałą, impo-
nującą budowlę.
- Cudowny! Wygląda zupełnie, jak zaczarowany zamek z bajki! -
pomyślała, przyciskając dłonie do bijącego mocno serca.
- W tym zamku nie mieszka jednak zaklęta księżniczka, którą
wybawi szlachetny rycerz... Mieszka tu smutny, osamotniony czło-
wiek, któremu odebrano honor i dobre imię, który nie może się cie-
szyć życiem... Ach, gdybym mogła mu pomóc...
Takie myśli zaprzątały głowę Gryzeldy.
Tymczasem samochód wjechał na szeroki podjazd, wiodący pod
górę. Na górze pomknął przez drogę, wysypaną żwirem, ciągnącą się
między wielkimi trawnikami. Wreszcie zatrzymał się przed gankiem.
Dziś wszystko przedstawiało się weselej niż owego wieczoru, gdy
hrabia Harro powrócił z więzienia. Świeciło jasno słońce, spowijając
wszystko w złote blaski.
Gryzelda nie miała jednak czasu, żeby przyjrzeć się wspaniałej
budowli. Lokaj poprosił ją, żeby zechciała pójść za nim.
Wysiadła z samochodu i weszła na szerokie stopnie ganku. A gdy
przestępowała próg zamku, doznała wrażenia, że coś jej ściska serce,
że powinna zawrócić i uciec, gdzie ją oczy poniosą. W duchu zaczęła
się ganić. Nie należała do osób, które łatwo poddają się przemijają-
cym uczuciom. Opanowała się i weszła do wnętrza. Rozglądała się z
zachwytem po wspaniałym hallu zamkowym, o przepysznej mozai-
kowej posadzce, pokrytej kosztownymi dywanami. Pośrodku stał
okrągły stół, wokoło niego ustawione były ciężkie, rzeźbione, wyso-
kie fotele, w kącie, przy kominku, stały takie same fotele.
Gruby, puszysty dywan tłumił odgłos kroków. W zamku było tak
cicho, jakby zamarło w nim życie. Potem jednak Gryzelda usłyszała
dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi. Dźwięk ten dobiegał z góry.
Gdy wreszcie doszła z lokajem do pierwszego piętra, ujrzała wy-
soką, czarno ubraną postać niewieścią, która trzymała za rączkę małą
dziewczynkę w białej sukieneczce. Stosownie do życzenia hrabiego,
panna Beata i Gilda oczekiwały tutaj przybycia nowej wychowawczy-
ni.
Gryzelda patrzyła tylko na dziecko. Poznała natychmiast oryginał
fotografii, którą oglądała u matki Anny. Słonecznym, tkliwym spoj-
rzeniem obrzuciła twarz dziewczynki o błękitnych oczach.
- Czy ty jesteś Gryzelda? - spytała swoim słodkim głosikiem Gil-
da.
Młoda panna skłoniła z uśmiechem głowę i pochyliła się nad
dzieckiem.
- Tak, droga Gildo, ja jestem Gryzelda.
- Ach, jak to dobrze, że od razu wiesz, kim ja jestem. Skąd to
wiesz?
- Widziałam twoją fotografię.
- Gdzie?
- W schronisku, u pani przełożonej.
- Nie znam jej.
- Może inaczej ją nazywałaś, musisz zapytać o to twego tatusia.
Ona cię zna.
- Tak, zapytam tatusia. Podobasz mi się Gryzeldo. Chodźmy
prędko do tatusia, żeby cię także zobaczył.
I dziecięca rączka pieszczotliwym ruchem objęła dłoń Gryzeldy.
Gilda chciała koniecznie odejść z Gryzeldą. Ale oto zagrodził jej dro-
gę ciemny i groźny cień - hrabianki Beaty. Gryzelda, zajęta dziew-
czynką, nie zauważyła, że oczy Beaty na jej widok zapłonęły nieżycz-
liwym blaskiem.
Uroda i wdzięk Gryzeldy, jej młodość i słoneczne usposobienie,
które opromieniało całą jej istotę - dziwnie podziałały na hrabiankę
Beatę. Doznawała uczucia, że lodowata dłoń ściska jej serce. Zdawało
jej się, że powinna zepchnąć tę dziewczynę ze schodów i wypędzić ją
z zamku.
Podczas, gdy Gryzelda rozmawiała z Gildą, hrabianka miała dość
czasu, żeby się opanować. Gdy jednak dziewczynka chciała zaprowa-
dzić nową wychowawczynię do ojca, zagrodziła im drogę.
- Nie, Gildo, teraz nie możesz iść do tatusia, jest bardzo zajęty.
Muszę przede wszystkim pokazać pannie von Ronach jej pokoje.
- Czy to długo potrwa, Gryzeldo? - spytała dziewczynka.
- Nie wolno ci nazywać pani "Gryzeldą" - upomniała ją Beata
bardzo surowo, gdyż w tej chwili nie było hrabiego, i nie mógł usły-
szeć tego ostrego tonu.
- A jak mam mówić? Czy Gryzelda, także nazywa się "made-
moiĂselle"?
- Nie, powinnaś mówić "panna von Ronach".
- To nie brzmi tak pięknie. Tatuś także powiedział, że Gryzelda to
ładne imię. Czy nie mogę cię tak nazywać?
Błękitne oczy dziecka spojrzały błagalnie na Gryzeldę.
- Możesz mnie nazywać, jak chcesz - odparła Gryzelda, głaszcząc
pieszczotliwie złote włosy dziecka.
Gilda przytuliła policzek do jej dłoni. Był to bardzo rzadki objaw.
Zazwyczaj starała się unikać pieszczot, zwłaszcza, gdy zbliżała się do
niej Beata. Hrabianka śledziła płonącymi oczyma każdy ruch dziecka.
- Och, jak to dobrze! Będę cię nazywała Gryzeldą! - zawołała ra-
dośnie Gilda.
- Panno von Ronach - zwróciła się Beata ozięble do Gryzeldy -
pan hrabia musi postanowić, jak hrabianka Gilda ma nazywać panią.
Nie sądzę, żeby taka poufałość miała być właściwa. Może to wpłynąć
źle na autorytet pani wobec dziecka.
W słowach tych stanowczo brzmiało szorstkie napomnienie.
Gryzelda powoli podniosła na nią oczy. Hrabianka Beata prze-
wyższała ją o pół głowy, choć dziewczyna była sporego wzrostu. Spo-
strzegła w oczach hrabianki nieprzyjazny wyraz, który wprawił ją w
zmieszanie. Dotychczas nikt jeszcze nie okazywał jej wrogich uczuć.
Czuła jednak, że hrabianka jej nie lubi. To wywołało w niej uczucie
wzajemnej antypatii.
- Naturalnie, że zastosuję się do życzenia pana hrabiego. Chcia-
łam tylko zaznaczyć, że nie mam nic przeciwko temu, aby Gilda mó-
wiła mi po imieniu - odparła spokojnie i bardzo uprzejmie, choć bez
zwykłego ciepła, które zjednywało jej sympatię wszystkich ludzi.
- Ależ ciociu Beato! Co też ty sobie myślisz? Tatuś na pewno się
zgodzi! Poproszę tatusia, żeby mi pozwolił. Do widzenia, Gryzeldo!
Pośpiesz się i przyjdź prędko!
- Odejdź teraz, Gildo! Muszę pokazać pannie von Ronach jej po-
koje - rzekła chłodno Beata.
Gilda wybiegła i raz jeszcze skinęła rączką na pożegnanie. Gry-
zelda od pierwszej chwili pokochała milutkie dziecko i była temu ra-
da. Wiedziała, że to ułatwi jej bardzo spełnianie nowych obowiązków.
Spokojnie podążyła za hrabianką Beatą na drugie piętro. Ciągnął
się tutaj szeroki, długi korytarz. Na samym końcu znajdowały się po-
koje, przeznaczone dla niej. Były one położone wprost nad aparta-
mentami hrabiny Alicji. Sypialnia Gryzeldy znajdowała się nad poko-
jem, w którym umarła hrabina. Przylegała ona, podobnie, jak pokoje
na pierwszym piętrze, do okrągłej wieży, lecz i stąd nie prowadziły do
wieży żadne drzwi.
Obok sypialni mieściła się mała bawialnia. Oba pokoje były duże
i jasne. Stały w nich piękne staroświeckie meble. Przepysznie utrzy-
mana posadzka lśniła w blasku słonecznym, który wpadał przez okno.
Do apartamentów tych przylegały pokoje hrabianki Beaty. O tym
jednak Gryzelda nie wiedziała. Hrabianka od razu jednak zwróciła
uwagę na tę okoliczność i była z tego rada. W ten sposób mogła do-
brze pilnować wychowawczyni i śledzić jej każdy krok.
- Oto pokoje pani, panno von Ronach. Za chwilę przyniosą tu wa-
lizki pani. Może pani najpierw wypakować rzeczy i urządzić się. Pan
hrabia powita panią przy podwieczorku, to znaczy o piątej. Ma pani
zatem dwie godziny czasu. O piątej poślę po panią służącego, który
zaprowadzi panią do jadalni.
Gryzelda skłoniła się.
- Dziękuję pani, hrabianko.
Czarne oczy Beaty wpiły się w jej twarz.
- Mam nadzieję, że nie potrzeba pani mówić, że spodziewamy się
od pani taktownego, spokojnego zachowania. Wiadomo pani, że hra-
bina nie żyje. Zaryzykowała pani bardzo wiele, przyjmując w tak
młodym wieku posadę w domu, w którym brak gospodyni.
Gryzelda instynktownie wyczuła, że słowa te zawierają wrogą in-
tencję. Pozostała jednak spokojna i opanowana. Oczy jej spoglądały
jasno i dumnie.
- Proszę bardzo, hrabianko, aby pani nie wątpiła o moim takcie.
Nie uważałam objęcia posady w tym domu za ryzykowny krok. Pani
przełożona schroniska przedstawiła mi hrabiego, jako człowieka bez
trwogi i skazy.
Oczy hrabianki Beaty zaiskrzyły się gniewem.
- Pani chyba nie wie, o co go oskarżono? - spytała.
Zbudził się w niej słaby promyk nadziei. Może Gryzelda ucieknie
stąd przerażona, gdy się dowie, że posądzono hrabiego o zamordowa-
nie żony. Lecz Gryzelda podniosła na nią z powagą swoje piękne
oczy.
- Owszem, wiem, że hrabia jest bardzo nieszczęśliwy i że cierpi
za niepopełnione winy.
We wzroku hrabianki zabłysła nienawiść.
- Ach, skądże pani ma tę pewność? - spytała szyderczo.
- Utwierdziła mnie w tej wierze hrabina Salitzhalm.
- Prawda, zapomniałam, że hrabina wtajemniczyła panią! Wielka
to odwaga, że pani mimo wszystko zdecydowała się objąć tę posadę.
A więc, powtarzam raz jeszcze, wymagamy od pani wielkiego taktu.
Dla młodej panny jest to zawsze bardzo ryzykowne mieszkać w domu
wdowca.
Gryzelda zacisnęła wargi. Potem jednak odparła spokojnie:
- Przecież pani, hrabianko, zastępuje panią domu. Poza tym nie
jestem lękliwa. Będę spełniała moje obowiązki i na tym poprzestanę.
Pani przełożona nie radziłaby mi na pewno, żebym przyjęła tę posadę,
gdyby to było połączone z jakimkolwiek ryzykiem, jak się pani wyra-
ziła.
Hrabianka Beata przygryzła dolną wargę. Pojęła, że nie można tak
prędko onieśmielić Gryzeldy.
- Wobec tego jestem spokojna o panią. Widzę, że pani dokładnie
wie, czego chce.
- O tak, hrabianko! Kto stoi o własnych siłach i nie może liczyć
na opiekę, ten powinien to wiedzieć dokładnie.
Hrabianka wolnym krokiem zbliżyła się do drzwi.
- Zostawiam panią samą. Do widzenia.
Gryzelda ukłoniła się uprzejmie. Hrabianka wyszła z pokoju.
** ** **
Gdy Gryzelda pozostała sama, obejrzała sobie przede wszystkim
swoje nowe mieszkanie. Oba pokoje były tak duże, jak małe sale i
według zdania Gryzeldy, pięknie urządzone. Największy jej zachwyt
wywołało łoże z baldachimem i firankami. Wezgłowie łóżka opierało
się o ścianę przylegającą do wieży. Było ustawione w ten sam sposób
jak łóżko hrabiny Alicji.
Inne sprzęty były także piękne i bardzo stare. Na pewno wzbudzi-
łyby zachwyt antykwariuszy i znawców sztuki. Hrabiowie Treuenfels
musieli być bardzo bogaci. Inaczej sprzedaliby te meble, zamiast je
pozostawić w pokojach przeznaczonych dla wychowawczyni.
Gryzeldę ogarnął nagle smutek. Nie miała nikogo, z kim mogłaby
się podzielić wrażeniami, kto by z nią razem mógł podziwiać ten
przepych. Co by też powiedział jej stary zgorzkniały ojciec, gdyby ją
ujrzał w tych pięknych pokojach? Dom państwa Sarnow był także
pięknie urządzony, lecz nie można było porównać go z zamkiem. Po-
koje Tilly nie były tak wspaniałe, jak jej apartamenty.
Ach, a ciocia Agnieszka, a babulinki ze schroniska? Jakże by się
dziwiły, widząc mieszkanie Gryzeldy. Dziewczyna zaśmiała się, wy-
obrażając sobie ich zdumienie. Matka Anna znała zamek Treuenfels i
mawiała nieraz:
- Będziesz otwierała oczy ze zdumienia, Gryzeldo!
Tak! Nawet w najśmielszych snach nie wyobrażała sobie, że bę-
dzie tu tak pięknie! Czym zasłużyła sobie na to? Zdawało się jej, że
przebywa w krainie bajki.
- Ach, gdybym mogła pozostać tu na zawsze! Ale to bardzo zu-
chwałe życzenie - pomyślała Gryzelda.
Przypomniała się jej nagle twarz hrabianki Beaty, jej nieprzyjazne
spojrzenia. Ciałem dziewczyny wstrząsnął dreszcz, doznała jakby lęku
przed czymś strasznym. Wydało się jej, że ze wszystkich kątów patrzą
na nią te ciemne, złowrogie oczy.
- Jest niezadowolona z mego przyjazdu. Ale dlaczego? Przecież
widziała mnie zaledwie przez kilka minut, nie dałam jej powodu do
tak nieprzychylnego zachowania. Nie, najwyraźniej, moja osoba jest
jej z jakiegoś powodu niewygodna. Jaki to może być powód? - zasta-
nawiała się Gryzelda.
Była mądrą i spostrzegawczą dziewczyną, lecz nie mogła zrozu-
mieć, co usposabiało tak wrogo hrabiankę Beatę.
Gryzelda wyprostowała swoją smukłą młodzieńczą postać i wy-
ciągnęła ramiona przed siebie. Hrabianka Beata była jedynym cie-
niem, który padł na jej nową posadę.
Powróciła do swej sypialni. W tej chwili właśnie wniesiono jej
walizki. Ładna milutka pokojówka w czarnej sukni i białym fartuszku
spytała, czy ma jej pomóc przy wypakowywaniu kufra. Gryzelda spoj-
rzała na nią z uśmiechem.
- Nie, zrobię to sama. Proszę tylko potem wynieść walizki z poko-
ju.
- Niech panienka zadzwoni na mnie, to zabiorę walizki - odparła
grzecznie służąca.
Gryzelda znowu została sama. Podeszła do jednego z okien, a z
ust jej zerwał się okrzyk zachwytu.
- Ach, jaki przepiękny krajobraz! Jakże tu musi być pięknie, gdy
się wszystko zazieleni i rozkwitnie!
Wychyliła się przez okno, żeby lepiej widzieć. Wtedy spostrzegła
obok swego pokoju okrągłą wieżę. Wieńczył ją taras, zakończony
blankami.
- Cudownie! - zawołała Gryzelda. - Tam na pewno wystawały
piękne kasztelanki i żegnały rycerzy, wyruszających na bój. Chciała-
bym choć raz wejść na ten taras. Może mi pozwolą? Szkoda, że z me-
go pokoju nie ma drzwi do tej okrągłej wieży. Wtedy mogłabym się
prędko dostać na górę - myślała.
Potem jednak szybko zamknęła okno.
- Trzeba się zabrać do roboty! - rzekła do siebie i zaczęła wyjmo-
wać rzeczy z walizek i układać je w szafie i szufladach.
Wkrótce była gotowa. Swoje skromne klejnociki, które przedsta-
wiały niewielką wartość, włożyła do tekturowego pudełka i postawiła
je na nocnym stoliku.
Postanowiła, że później schowa pudełeczko do szufladki w biur-
ku. Stojąc przy nocnym stoliku, zauważyła wiszący nad nim obraz,
przedstawiający jakąś damę w średniowiecznym stroju. Portret posia-
dał wspaniałą złotą ramę, ozdobioną dziwacznymi zakrętasami i or-
namentami. Obraz pociemniał ze starości, właściwie pozostała na nim
tylko jasna twarz, wychylająca się z uśmiechem spod szerokoskrzy-
dłego kapelusza.
Obraz musiał być bardzo stary i zapewne od dawna wisiał na tym
miejscu. Gryzelda chciała trochę przesunąć ramę, żeby się przekonać,
czy obicie pod obrazem także spłowiało, czy też zachowało dawny
odcień. Okazało się jednak, że nie można go przesunąć, bo jest wmu-
rowany w ścianę.
Obejrzała inne obrazy, wiszące w pokoju. Wszystkie były zawie-
szone na hakach, wbitych w ścianę. Czemu obraz nad stolikiem został
umocowany w inny sposób?
- Może pani zdradzi mi tę tajemnicę, szanowna damo? - zwróciła
się z uśmiechem do obrazu.
Portret jednak milczał. Gryzelda przyglądała się mu z uwagą, wo-
dząc palcami po zabawnych ornamentach. Składały się one z mnóstwa
drobnych delfinów, wijących się wkoło ramy.
Gryzelda wskazującym palcem dotykała delfinów, żeby zapamię-
tać lepiej poszczególne motywy ornamentu. A gdy wreszcie, mimo
woli, nacisnęła główkę jednego z nich, spostrzegła przestraszona, że
delfin przesunął się pod wpływem jej dotknięcia. W tej samej chwili
usłyszała cichy zgrzyt. Przerażona cofnęła się o kilka kroków od ob-
razu i wyciągnęła ręce przed siebie. Okazało się bowiem, że obraz się
porusza. Wystąpił ze ściany, jakby ze drzwi. Gryzelda ujrzała teraz ku
swemu zdumieniu, że za portretem znajduje się wmurowana szafka
ścienna. Wizerunek średniowiecznej damy stanowił niejako drzwi od
tej szafki.
Gryzelda zaśmiała się ze swego przerażenia. Obejrzała sobie do-
kładnie szafę. Wnętrze było pokryte kurzem i pajęczynami. Zapewne
nie otwierano szafki od wielu, wielu lat. Usunęła pajęczyny i zajrzała
do szafy. Posiadała ona dziwny kształt, była z jednej strony szeroka, z
drugiej wąska i spiczasta. Ukośna tylna ściana, góra oraz dno były
sporządzone z drzewa. Gryzelda zastukała w dno i przekonała się, że
pod szafą musi się znajdować pusta przestrzeń. Świadczył o tym głu-
chy dźwięk, dobywający się przy stukaniu.
- Na pewno nikt nie używał szafy, bo jest taka zakurzona. Służba
może nie wie o jej istnieniu. Oczyszczę ją i będę w niej przechowywa-
ła moje "książęce" klejnoty - pomyślała dziewczyna rozbawiona.
Ucieszyła się bardzo z odkrycia tego schowanka.
- O Gryzeldo! Ledwo wetknęłaś nos do tego starego zamku, a już
odkryłaś romantyczną skrytkę. Dziękuję ci, piękna damo, że wyjawi-
łaś mi swoją tajemnicę! Pilnuj dobrze moich kosztowności!
Tak rozmawiała dziewczyna ze sobą i z portretem.
Prędko oczyściła szafkę papierem i wytarła kurz ściereczką do bu-
tów. Potem wstawiła do szafki pudełeczko z biżuterią. Zamknęła
drzwiczki. Kilka razy próbowała mechanizmu i bawiło ją to, że tak
dobrze działa. Musiała jednak pamiętać, którego z delfinów należy
nacisnąć, aby otworzyć szafkę; aby oszczędzić sobie długiego szuka-
nia na przyszłość, narysowała ołówkiem na główce delfina krzyżyk.
- Tak - myślała z zadowoleniem - gdybym nie miała czasu na
szukanie, znajdę zawsze właściwe miejsce.
Szybko skończyła swoje zajęcie, potem zadzwoniła na pokojów-
kę, która natychmiast wyniosła puste kufry i walizy. Gryzelda spojrza-
ła na zegarek. Miała jeszcze godzinę czasu. Teraz trzeba by się prze-
brać.
- Co włożyć? - pomyślała z kokieterią.
Nie miała wielkiego wyboru. Jej warunki nie pozwoliły na spra-
wienie wielu żałobnych sukien; pragnęła jednak wyglądać jak najko-
rzystniej. W schronisku uszyła sobie kilka bluzek i sukien. Była bar-
dzo zręczna i posiadała wiele smaku.
Namyślała się dość długo. Nigdy jeszcze nie była taka wybredna.
Chciała jednak wywrzeć miłe wrażenie na swoim chlebodawcy.
Gdy pomyślała o tym, twarz jej powlokła się lekkim rumieńcem.
Wreszcie zdecydowała się na prostą sukienkę z czarnego, miękkiego
jedwabiu. Przerobiła ją z niesłychanie szerokiej i fałdzistej spódnicy,
którą podarowała jej ciocia Agnieszka. Było tam tyle materiału, że
wystarczyło na całą suknię dla Gryzeldy. Suknia spływała w prostych
fałdach, uwydatniając piękne, smukłe kształty młodzieńczej figurki.
Nie widać było, że suknia pochodzi z tak skromnej pracowni. W
schronisku panie zachwycały się jej krojem. W każdym razie, złoto-
włosa, smukła dziewczyna wyglądała w niej czarująco.
Gryzelda, szyjąc ją, myślała, że ubierze się w nią, gdy będzie spo-
żywała posiłki z rodziną hrabiowską. Nie była pewna czy to nastąpi?
Może będzie musiała jadać sama w swoim pokoju? Dziś polecono jej
zejść do jadalni, lecz to nie stanowiło o przyszłości. Miała przecież
być przedstawiona hrabiemu.
Ubrała się szybko. Uczesała także swoje gęste, długie, jasne wło-
sy. Nie była to łatwa robota i zabierała zawsze wiele czasu. Gryzel-
dzie zależało jednak, żeby wyglądać korzystnie, więc nie szczędziła
trudu. Wreszcie była gotowa. Stanęła przed wielkim lustrem i przyj-
rzała się sobie.
- Wyglądasz bardzo godnie i poważnie w tej czarnej sukni, jestem
z ciebie zadowolona, moja droga! Ponieważ w tym domu panuje żało-
ba po hrabinie, więc i ty możesz nosić żałobę, po twoim starym, ko-
chanym ojcu, który nareszcie spoczywa w spokoju po wszystkich
gorzkich zawodach życia! Ach, jakże utrudniał je sobie! A przecież
życie jest pełne cudów, trzeba na nie tylko spojrzeć z właściwej stro-
ny. Tak, teraz jeszcze tylko poważna mina - żeby wzbudzić szacunek
w tej maleńkiej słodkiej hrabianeczce... - myślała.
Potem jednak przecząco potrząsnęła głową.
- Nie, nie... Pragnę ją kochać, pragnę, żeby i ona mnie pokocha-
ła... Nie chcę szacunku... Potrafię już pozyskać jej przywiązanie...
W chwilę potem Gryzelda szła za służącym, który prowadził ją do
jadalni. Była to daleka droga przez schody i korytarze, a wreszcie
przez długi szereg pokoi. Idąc widziała, jak wspaniale i z jak wielkim
przepychem jest urządzony zamek Treuenfels.
Po drodze minęła także salę, w której wisiały portrety antenatów.
Znajdowały się tu podobizny hrabiów Truenfels oraz ich małżonek,
malowanych w naturalnej wielkości. Gryzelda obrzuciła je przelotnym
spojrzeniem i pomyślała, że w wolnych chwilach obejrzy je dokładnie
i pozna ich dzieje. Wreszcie stanęła u celu. Lokaj rozsunął kotarę i
przepuścił Gryzeldę do przestronnego pokoju z wielką niszą. W jadal-
ni, podobnie jak w całym zamku, stały bogato rzeźbione sprzęty. W
niszy ustawiono okrągły stół, nakryty adamaszkowym obrusem, na
którym lśniła srebrna zastawa. Przy oknie stała wysoka męska postać.
Obok na krześle klęczała Gilda, wyglądając przez okno i gwarząc we-
soło z ojcem.
Pośrodku pokoju stała wysoka, czarno odziana postać hrabianki
Beaty, która obrzuciła wchodzącą dziewczynę krytycznym spojrze-
niem. Gdy Gryzelda ukłoniła się jej, spostrzegła, że surowa twarz hra-
bianki powlekła się bladością. W jej czarnych, płonących oczach po-
jawił się znowu wrogi wyraz.
Gryzelda nie przeczuwała, jakie uczucia zbudziły się w sercu hra-
bianki, gdy ujrzała przed sobą czarujące zjawisko. Serce jej pożerała
gorycz, że nie może wyglądać tak pięknie i uroczo, jak Gryzelda. Czu-
ła instynktownie, że młoda, pełna wdzięku dziewczyna musi się po-
dobać każdemu mężczyźnie. Zanim jeszcze hrabia zdążył rzucić
okiem na wychowawczynię swej córki, hrabianka poczuła w sercu
szaloną zazdrość o Gryzeldę. Opanowała się jednak i rzekła dość
uprzejmie, choć głos jej brzmiał nieco szorstko i chrapliwie:
- Proszę się zbliżyć, panno von Ronach! Przedstawię panią panu
hrabiemu!
Przy tych słowach ojciec i córka, którzy nie spostrzegli dotąd wej-
ścia Gryzeldy, odwrócili się do niej. Gilda zeskoczyła z krzesła i pod-
biegła do Gryzeldy.
- Ach, nareszcie przyszłaś! Tatusiu, tatusiu - oto jest Gryzelda! -
zawołała dziewczynka z radością.
Hrabia Treuenfels wyszedł z niszy, a jego poważne szare oczy,
spoczęły na dziewczynie. Wygląd Gryzeldy sprawiał mu prawdziwą
niespodziankę. Oto stała naprzeciw niego jak uosobienie poezji, jej
imię pasowało tak idealnie do tego wiośnianego zjawiska, że hrabia
patrzył na nią, jak oczarowany niezwykłym zjawiskiem. Stała przed
nim w skromnej, czarnej sukience, a wyglądała, jak dumna, młoda
królewna. Zdawało się, że jej słoneczne, brązowe oczy i lśniący prze-
pych złotych włosów, przyciągają magnetycznie jego wzrok.
- Gryzelda!
W myśli powtarzał to imię, a jego właścicielka wydawała mu się
postacią z czarodziejskiej, cudnej baśni! Jakże była piękna, ileż miała
wdzięku! Z oczu jej tryskał czar, który rozsiewał wokoło ciepło i
światło, który działał jak balsam na jego zbolałe serce.
Gryzelda również patrzyła z ogromnym wzruszeniem na szczupłą,
ogorzałą twarz o szlachetnych rysach. Hrabia nie przypominał teraz
fotografii, którą jej pokazała matka Anna. Wesołość i pogoda znikły z
jego posępnego oblicza. Przed nią stał mężczyzna, który dojrzał wśród
życiowych burz. Jego oczy i gorzko zaciśnięte wargi oduczyły się
śmiechu. Z twarzy tej jednak można było wyczytać, że człowiek ten
jest bez winy.
Gryzelda czuła, że serce jej mocno i głośno uderza. Doznawała
uczucia, że uczyniłaby wszystko, aby tylko zmniejszyć jego cierpie-
nia, aby osłodzić jego smutny los. I pojęła natychmiast, że dla jej ser-
ca wybiła godzina przeznaczenia, że uderza ono całą mocą miłości dla
hrabiego.
Hrabianka Beata przedstawiła ją. Obserwowała z błyszczącymi
oczyma tych dwoje ludzi i z przenikliwością, podyktowaną przez za-
zdrość, wyczuła, że Harro wpatruje się z upodobaniem w Gryzeldę.
Wydawało się jej, że powinna zabrać stąd tę dziewczynę, że po-
winna hrabiemu zamknąć oczy, aby nie uległ jej wdziękom. Serce
hrabianki Beaty wezbrało nienawiścią dla wszystkich złotowłosych
kobiet. A ta nienawiść skupiła się na tej pięknej blondynce, która po-
siadała tak przepyszne długie warkocze. Byłaby zdolna w tej chwili
zedrzeć warkocze z głowy Gryzeldy. Nikt nie domyślał się, jak wiele
kosztował ją ten pozorny spokój.
Hrabia Harro ukłonił się Gryzeldzie, lecz nie podał jej ręki. Od
czasu swego powrotu do domu nie wyciągał do nikogo dłoni, ogarnię-
ty chorobliwym niemal lękiem, że ktoś mógłby odmówić mu podania
ręki. Powiedział jednak ciepło:
- Witam panią serdecznie, panno von Ronach! Spodziewam się,
że pani będzie się dobrze czuć w zamku Treuenfels!
Gryzelda mężnie starała się opanować wzruszenie. Przypomniały
się jej słowa matki Anny: "Wnieś trochę słońca do tego smutnego
domu, kochana Gryzeldo! Jestem pewna, że tobie się to uda!" Zrozu-
miała, że najbardziej pomoże hrabiemu, jeżeli posłucha tej rady. Po-
konała onieśmielenie i wesoło spojrzała w jego pobladłą twarz.
- I ja spodziewam się tego, panie hrabio! Zamek Treuenfels jest
tak piękny, tak wspaniały, że musi mi tu być dobrze. Jeżeli tylko uda
mi się zadowolić pana, będę bardzo szczęśliwa - powiedziała swobod-
nie.
Lekki uśmiech przemknął się po jego twarzy. Z przyjemnością
słuchał jej miłego dźwięcznego głosu.
- Niech pani zaczeka! Życie, jakie tu prowadzimy, nie może się
podobać młodej dziewczynie.
Gryzelda uśmiechnęła się, a jej uśmiech podziałał na niego tak,
jak pieszczotliwe dotknięcie dłoni.
- Życie jest wszędzie piękne i pełne wartości. Trzeba na nie tylko
patrzeć pod właściwym kątem widzenia. Gdy się tylko chce, znajduje
się zawsze dobre strony, a ja zawsze chcę...
- Może dlatego, że pani zawsze żyła w słońcu - tu jednak panuje
cień - odparł ze smutkiem.
- Przy łóżku mego chorego ojca nie świeciło słońce. Był nieszczę-
śliwym, zgorzkniałym starcem, którego musiałam rozweselać. A w
schronisku panie były także niezadowolone ze swego losu. Ja dopiero
dowiodłam im, że życie posiada wiele słonecznych stron, a wtedy po-
kochały je i pogodziły się z losem. Ja uważałam, że w tym starym
klasztorze jest cudownie, a cóż dopiero tutaj, w zamku! To przecież
istny zamek z bajki! Moje pokoje są prześliczne, widok z okna wspa-
niały! Jestem wdzięczna Panu Bogu, że mogę mieszkać w tak cudow-
nym otoczeniu. Trzeba się cieszyć całym sercem, toteż się cieszę!
Hrabia Harro z dziwnym uczuciem słuchał słów młodej dziew-
czyny. Wydawało mu się, że w pobliżu tej uroczej istoty oddycha się
lżej i swobodniej. Ze smutkiem przypomniał sobie te czasy, kiedy on,
pełen otuchy i nadziei spoglądał w życie. Stłumił na ustach wes-
tchnienie.
- Będę rad, jeżeli pani nie zmieni zdania. Chciałbym, żeby pani
jak najdłużej u nas wytrzymała. Mojej córeczce potrzeba wesołej, po-
godnej towarzyszki.
Gryzelda położyła rękę na jasnej główce Gildy i spojrzała hra-
biemu w oczy.
- To na pewno nie sprawi mi trudności. Postaram się jak najlepiej
wypełniać moje obowiązki. Proszę bardzo, żeby pan hrabia przedsta-
wił mi swoje życzenia w sprawie nauki hrabianki.
- O tym pomówimy później. Na razie pragnę, żeby się pani u nas
zadomowiła i zaprzyjaźniła z Gildą. Zdaje się, że od pierwszego wej-
rzenia zdobyła pani jej sympatię. Nie jest ona skłonna do szybkiego
zawierania przyjaźni, o pani jednak opowiadała mi już bardzo wiele.
Gilda wzięła Gryzeldę pod rękę.
- I wolno mi nazywać cię Gryzeldą i mówić ci "ty". Zapytałam ta-
tusia, a on pozwolił, skoro ty nie masz nic przeciwko temu!
- Spodziewam się, że się zaprzyjaźnimy, hrabianko Gildo!
Hrabia Harro podniósł rękę.
- Nie, na to nie zgodzę się w żadnym razie, żeby pani tytułowała
Gildę. Jeżeli pani pozwoli jej mówić sobie po imieniu, to niechże jej
pani nie nazywa "hrabianką". Gilda jest małym dzieckiem, a mnie za-
leży na tym, żeby obcowała z panią bardzo poufale. Składam jej los i
wychowanie w ręce pani, będzie pani czuwała nad nią, jak matka. Je-
stem pewien, że nauczy ją pani szacunku dla siebie, jeżeli nie uda się
pani wpłynąć na nią dobrocią i miłością.
- O, nie lękam się tego, panie hrabio! Chętnie wyrzeknę się sza-
cunku, byleby mnie pokochała! Miłością można osiągnąć wszystko!
Spojrzał na nią, jak na cudowne zjawisko.
- Miłością można osiągnąć wszystko!
Te słowa tchnęły taką ufnością, taką otuchą! Gdy patrzył przy tym
w jej słoneczne oczy, nie wątpił ani na chwilę, że przynajmniej u jego
córeczki można będzie wszystko osiągnąć miłością.
- Czy mogę państwa poprosić na herbatę? - zabrzmiał nagle suro-
wy głos Beaty.
Hrabia Harro i Gryzelda jednocześnie prawie wzdrygnęli się. Za-
pomnieli zupełnie o obecności hrabianki. Jej szorstki, twardy głos
wydał im się zgrzytliwym dysonansem. Hrabia Harro z wolna zwrócił
wzrok na kuzynkę. Wtedy spostrzegł, że patrzy z jawną nienawiścią
na Gryzeldę von Ronach.
A to co takiego? Wydawało mu się, że powinien tę młodą istotę
obronić przed tym spojrzeniem. Mimo woli postąpił krok naprzód i
stanął między Beatą i Gryzeldą. I po raz pierwszy w życiu zaczął so-
bie jasno zdawać sprawę ze swej niechęci do kuzynki. Dotychczas
tłumił w sobie to uczucie, miał wrażenie, że wyrządza jej krzywdę.
Była przecież zależna od niego, korzystała z jego łaski, uważał więc,
że należy się jej więcej względów i delikatności, niż komu innemu.
Gdy powrócił z więzienia, a ona wyjawiła mu, że jest przekonana o
jego niewinności, czynił sobie wyrzuty, że nie potrafi Beacie wyrazić
cieplej swej wdzięczności. Teraz jednak, ujrzawszy nienawistne spoj-
rzenie, jakim obrzuciła Gryzeldę, poczuł, jak jego podświadoma nie-
chęć przybiera wyraźniejsze kształty. I zadał sobie to samo pytanie co
Gryzelda: dlaczego właściwie Beata nienawidzi nowej wychowaw-
czyni.
Wolnym krokiem zbliżył się do stołu, Gilda pociągnęła Gryzeldę
za sobą, a Beata wskazała miejsce dziewczynie.
- Proszę, niech pani siada, panno von Ronach. Dziś może pani z
nami wypić herbatę. Pan hrabia orzeknie, czy będzie pani w przyszło-
ści jadała z nami, czy też w swoim pokoju - rzekła uprzejmie, lecz ta-
kim tonem, że Gryzeldę przeszedł lodowaty dreszcz.
Hrabia poczuł się niemile dotknięty tymi słowami.
- To przecież jasne, Beato, że panna von Ronach będzie jadała z
nami.
Hrabianka zacisnęła usta, lecz zmusiła się do spokoju.
- Przepraszam cię, mój drogi, nie byłam tego pewna, gdyż po-
przedniczka panny von Ronach, spożywała posiłki u siebie.
Hrabia Harro spostrzegł, że wargi Gryzeldy drgnęły, że spuściła
oczy, aby ukryć przykre uczucie. Uważał, że Beata postąpiła nietak-
townie, poruszając tę sprawę w obecności Gryzeldy.
- Wiesz przecież, Beato, dlaczego musieliśmy zachowywać się in-
aczej wobec panny Perdunoir, niż panny von Ronach. Omawialiśmy
to kilka dni temu. Życzę sobie, aby wychowawczyni mojej córki zali-
czała się do rodziny. Gilda nie jest już małym dzieckiem i może jadać
z nami. Wobec tego panna von Ronach również będzie z nami spoży-
wała posiłki. Przepraszam panią - zwrócił się do Gryzeldy - że poru-
szamy tę sprawę w obecności pani. Skoro jednak doszło do tego, mu-
siałem to wyjaśnić.
Gryzelda podniosła oczy i spojrzała na niego z wdzięcznością.
Wtedy dopiero pojął, że w słowach jego zawierała się nagana dla Be-
aty. Czuł, że zachował się niemądrze, gdyż swoim postępowaniem
podsycił tylko antypatię kuzynki wobec nowej wychowawczyni. Spoj-
rzał na Beatę, która siedziała blada i zachmurzona. Postanowił napra-
wić swój błąd i rzekł:
- Sądzę, kochana Beato, że załatwiłem tę sprawę po twojej myśli.
I tobie będzie przyjemniej patrzeć przy stole na wesołą twarz i roz-
mawiać z kimś bardziej pogodnym ode mnie. A teraz poproszę cię o
filiżankę herbaty!
Hrabianka Beata doznała uczucia, że odniosła porażkę. Tę poraż-
kę przypisywała Gryzeldzie. Jej niechęć dla pięknej dziewczyny
zmieniła się w śmiertelną nienawiść.
Gilda szczebiotała bez przerwy, dzięki czemu przełamała ogólny
przykry nastrój. Dziewczynka zwracała się wciąż z rozmaitymi pyta-
niami do nowej nauczycielki. Chciała wiedzieć, czy Gryzelda czyta
również takie wstrętne żółte książki, czy maluje sobie brwi czarnym
ołówkiem, jak to czyniła mademoiselle, i czy boi się duchów.
Gryzelda śmiała się serdecznie z zabawnych pytań dziecka. Od-
powiedziała, że w obecności Gildy wcale nie będzie czytała, chyba
podczas lekcji, że nie maluje brwi, bo z natury są już zbyt czarne w
stosunku do jej jasnych włosów i że w ogóle nie wierzy w duchy ani
upiory, tylko w dobrą Bozię i małe aniołki.
Przy sposobności hrabia stwierdził, że Gryzelda posiada rzeczy-
wiście wyjątkowo pięknie zarysowane ciemne brwi i długie rzęsy,
które stanowiły oryginalny kontrast z jej złotymi włosami. Wydawało
mu się, że nigdy jeszcze nie widział tak pięknych włosów. Przyznał w
duchu, że panna von Ronach jest przedziwnie uroczą, pełną wdzięku
dziewczyną.
Po herbacie Gilda usiadła na kolanach Gryzeldy i objęła ramio-
nami jej szyję. Było to dziwne, bo dziecko na ogół nie lgnęło tak ła-
two do obcych. Hrabia zauważył z radością, że córeczka pokochała
Gryzeldę. Tę samą uwagę uczyniła w duchu Beata. Ona jednak nie
odczuwała radości, lecz gorycz i niechęć. Gniewało ją to, że ta obca
dziewczyna zdobyła bez wysiłku to wszystko, o co ona daremnie się
starała. Jakże jej zależało, aby pozyskać względy Gildy, aby tą drogą
dotrzeć do serca jej ojca! Lecz mała nigdy nie lubiła Beaty, bo wy-
czuwała, że jej uczucia nie są szczere. A hrabianka właściwie nie ko-
chała wcale dziecka - było ono tylko środkiem prowadzącym do celu.
Hrabianka Beata nie wiedziała w tej chwili, kogo bardziej niena-
widzieć: czy dziecka, które nie chciało się naginać do jej planów, czy
też wychowawczyni, która dzięki swej urodzie mogła się stać niebez-
pieczną przeszkodą dla jej zamiarów.
** ** **
Po herbacie Gilda spytała:
- Czy mogę zostać z Gryzeldą, tatusiu?
- Nie wiem, czy panna von Ronach ma czas. Zapewne się jeszcze
nie urządziła.
- O, nie, jestem gotowa, panie hrabio, wypakowałam już moje
manatki. Chętnie przystąpię od razu do spełniania moich obowiązków.
Z jej słów tchnął świeży powiew życia, który cechował całą jej
istotę.
- Jak pani uważa, panno von Ronach. Ja będę rad, jeżeli pani zaj-
mie się moją małą dziewczynką. Podziękuj za to, Gildo. Możesz
oprowadzić pannę von Ronach po zamku, aby mogła poznać swoją
nową ojczyznę.
- Tak, tatusiu, zrobię to - zawołała z radością Gilda.
Hrabia pocałował córeczkę i oddalił się.
- Chodźmy, Gryzeldo! - zawołała Gilda.
Dziewczyna skłoniła się przed hrabianką.
- Pozwoli pani, hrabianko, że odejdę z Gildą - powiedziała.
Beata skinęła w milczeniu ręką. Dusiła ją bezsilna nienawiść.
Pragnęła pozostać sama, żeby odzyskać panowanie nad sobą. Gryzel-
da wyszła z Gildą, lecz w głębi duszy czuła, że ma w Beacie śmiertel-
nego wroga. Nie przejmowała się tym zbytnio. Cóż mogła jej zrobić
hrabianka? Najważniejsze, żeby Gilda ją kochała i żeby hrabia był z
niej zadowolony.
Dziewczynka oprowadzała tymczasem Gryzeldę po wspaniałym
starym zamku. Dziecku nie zamykały się usta. Gryzelda potrafiła
wczuć się w duszę dziecka, zrozumieć tę małą istotkę. Dlatego też
malutka czuła się tak dobrze w jej towarzystwie. Zabawne było, gdy
dziewczynka zaprowadziła ją do sali portretowej i przedstawiła jej
niejako swoich przodków. Znała imiona, daty urodzenia i śmierci
wszystkich Treuenfelsów. Tego nauczyła ją mademoiselle.
Najpiękniejszym, według zdania Gildy, był portret ojca. Obraz ten
wisiał na południowej ścianie, obok niego było wolne miejsce.
- Tutaj zawiesi się portret mamusi. Tatuś zamówił go już. Wkrót-
ce będzie skończony i przyślą go do Treuenfelsu.
Gryzelda patrzyła tymczasem w wesołą, roześmianą twarz młode-
go oficera. Tutaj hrabia był podobny do fotografii, którą widziała u
matki Anny. Teraz ogromnie się zmienił.
Gilda lubiła jeszcze jeden portret. Przedstawiał on młodą piękną
kobietę o brązowych oczach i złocistych kędziorach. Miała na sobie
białą, złotem przetykaną szatę, szyję jej okalał sznur wspaniałych pe-
reł. Tabliczka pod obrazem głosiła, że jest to hrabina Maria-szarlotta
Treuenfels, urodzona hrabianka Salitz-halm. Gryzelda stwierdziła, że
pokrewieństwo matki Anny z hrabiami Treuenfels datuje się od daw-
na.
- Czy hrabina Marysieńka nie jest prześliczna? - spytała Gilda.
- Tak, Gildo, ma twarz piękną i pełną dobroci - odparła Gryzelda.
- Była bardzo dobra i bardzo ładna, tatuś opowiadał mi o niej.
Powiedział, że pragnie, abym stała się podobna do hrabiny Marysień-
ki, abym była taka ładna, dobra i szczęśliwa, jak ona. Bo to była naj-
szczęśliwsza hrabina Treuenfels, tak powiada tatuś.
Gryzelda czule przytuliła dziewczynkę. Zachodzące słońce, które
wpadało przez okno do wysokiej sali, rozświetlało dwie złociste gło-
wy. Hrabia, który niepostrzeżenie stanął na progu, patrzył przez chwi-
lę na wdzięczny obrazek. Usłyszał też, jak Gryzelda odpowiedziała:
- Dałby Bóg, żeby się spełniło to życzenie twego tatusia, moje
drogie dziecko.
- Czy jestem naprawdę twoim drogim dzieckiem? - spytała Gilda.
- Jesteś, Gildo, bo ja cię bardzo, bardzo kocham.
- O, jak to dobrze! Podoba mi się, że nazywasz mnie drogim
dzieckiem, a nie biednym maleństwem jak inni. Beata także tak mnie
nazywa, a ja tego nie chcę słyszeć i zaraz zaczynam płakać.
- Nie, ja cię na pewno tak nie będę nazywać. Przecież wcale nie
jesteś biednym maleństwem, lecz bardzo szczęśliwym i godnym za-
zdrości. Mieszkasz sobie spokojnie w pięknym zamku, masz wszyst-
ko, czego ci potrzeba, a przede wszystkim dobrego, kochanego tatu-
sia, który pragnie, żebyś była wesoła i szczęśliwa.
Gilda z przekonaniem skinęła główką.
- Ach, kochana Gryzeldo, wszystko, co mówisz, bardzo mi się
podoba. Tacy niemądrzy ludzie - nazywają mnie biednym maleń-
stwem. Ty jesteś mądrzejsza i wiesz, że jestem szczęśliwym dziec-
kiem.
- Masz słuszność, Gildo, trzymaj się tego zawsze. Jeżeli człowiek
czuje się szczęśliwym i zadowolonym, to nie powinien pozwalać, że-
by inni użalali się nad nim. A szczęśliwym można być, gdy się tylko
tego szczerze pragnie. Trzeba tylko mieć czyste serce i nie czynić nic
złego. A jeżeli się jest dobrym i zdrowym, wtedy także można być
szczęśliwym.
Hrabia Harro słyszał każde słowo. Cicho i niepostrzeżenie oddalił
się. Gdy znalazł się za progiem, odetchnął głęboko. Tak, to była od-
powiednia wychowawczyni dla jego córki. Potrafiła właściwie ująć
swoje zadanie. A jednocześnie ze słów jej płynęła także pociecha dla
niego. Czyż nie brzmiała w nich zapowiedź, że i on może być szczę-
śliwy, skoro jest bez winy?
Gryzelda!
Cichutko, z uśmiechem na ustach wymówił to imię.
Gryzelda!
O, jakże to imię pasowało do niej, jakże zespalało się z jej istotą,
tworząc uroczą, harmonijną całość!
** ** **
Minęło kilka dni. Gryzelda przywykła bardzo łatwo do nowego
otoczenia. Czułaby się doskonale na swojej posadzie, gdyby dwie rze-
czy nie mąciły jej szczęścia. Jedną z nich było nieprzychylne zacho-
wanie hrabianki Beaty, drugą - smutek hrabiego Harra. Bardziej bola-
ło ją to drugie. Nie cofnęłaby się przed niczym, gdyby mogła mu
przynieść ulgę w jego doli. Bowiem Gryzelda nie starała się ukryć
przed sobą, że pokochała hrabiego. Z miłością tą nie wiązały się żadne
pragnienia ani nadzieje. Wiedziała, że nie ma widoków na przyszłość i
pogodziła się z tą myślą. Pragnęła całym sercem pomóc ukochanemu
wnieść trochę słońca w jego życie.
Gilda przywiązała się ogromnie do Gryzeldy, która poświęcała jej
każdą chwilę. Hrabia postanowił, że dziewczynka rozpocznie właści-
wą naukę dopiero po Wielkiej Nocy. Chciał sam opracować plan lek-
cji. Na razie więc dnie upływały na zabawie. Podczas pięknej pogody
Gryzelda wychodziła ze swą pupilką na długie spacery. Niekiedy to-
warzyszył im hrabia Harro.
Po południu Gilda zawsze kładła się spać. Dawniej układała ją do
snu Beata, teraz zastąpiła ją Gryzelda.
- Beata ma takie twarde ręce, ty masz miłe i miękkie rączki - po-
wiedziało raz dziecko.
Hrabianka pozwoliła więc na pozór spokojnie, żeby ją Gryzelda
zastępowała. Lecz jej nienawiść dla dziewczyny wzmagała się z każ-
dym dniem.
Najgorsze bywały wieczory, kiedy Gilda spała. Spożywano kola-
cję we troje, przy czym zwykle panowało milczenie. Po kolacji hrabia
odchodził do swego gabinetu, a Gryzelda i Beata siedziały w milcze-
niu naprzeciwko siebie. Te chwile stanowiły prawdziwą udrękę dla
Gryzeldy. Czuła na sobie wtedy spojrzenie czarnych, pełnych niena-
wiści oczu hrabianki. W umyśle Beaty zbudziły się straszliwe życze-
nia, które ją samą napawały okrutnym lękiem.
Po kolacji Gryzelda odchodziła do swego pokoju. Pisywała wtedy
listy, albo też czytywała książki z bogatej biblioteki zamkowej. Hrabia
powiedział jej, że może brać tyle książek, ile będzie chciała. Gryzelda
nie przeczuwała, że hrabia śledzi z uwagą jej lekturę. W bibliotece le-
żała na stole księga, do której każdy musiał wpisać, jaką książkę wy-
pożycza. Stąd też hrabia wiedział, co Gryzelda czyta. Przekonał się, że
nie lubi ona błahych lekkich książek, za którymi, ku jego utrapieniu,
przepadała zawsze jego żona Alicja. Gryzelda wybierała książki po-
ważne i mądre.
Hrabia począł coraz bardziej cenić i szanować wychowawczynię
swej córeczki.
Nadeszła Wielka Sobota. Hrabianka Beata była zajęta przez całe
przedpołudnie świątecznymi przygotowaniami. Tymczasem przywie-
ziono podczas jej nieobecności dużą skrzynię, w której znajdował się
zamówiony przez hrabiego portret Alicji. Hrabia kazał go wypakować
i tymczasem postawić w hallu. Obraz stał oparty o kolumnę. Ponieważ
w hallu panował półmrok, miało się wrażenie, że hrabina żyje i za
chwilę wystąpi z ram. Wizerunek był niezwykle udany. Malarz stwo-
rzył prawdziwe arcydzieło, a hrabia był bardzo zadowolony.
Zatopiony w myślach, stał przed portretem żony. W tej chwili na
schodach ukazała się Gryzelda, prowadząc za rękę Gildę. Hrabia
zwrócił się do córeczki:
- Chodź tutaj, Gildo!
Dziecko w podskokach zbliżyło się do niego. Podszedł z Gildą do
obrazu.
- Kto to jest, kochanie?
- Mamusia! - zawołała dziewczynka. - Zobacz, Gryzeldo, to por-
tret mamusi!
Gryzelda podeszła do portretu. Hrabia Harro spojrzał na nią. Pa-
trząc na jego ponurą, zasępioną twarz, domyśliła się, że portret musiał
w nim zbudzić niedawne, bolesne wspomnienia. Położyła obie dłonie
na ramionach dziewczynki i, stojąc za nią, spoglądała na portret.
- Jak to dobrze, Gildo, że będziesz mogła zawsze patrzeć na swoją
mamusię. Nie zapomnisz jej nigdy, będziesz mogła przychodzić do
niej, gdy tylko zechcesz - rzekła.
Hrabia drgnął. Chciał coś powiedzieć, lecz zacisnął usta i odszedł.
Gryzelda wzięła Gildę za rękę i oddaliła się także. W tej samej
chwili nadeszła z kuchni, położonej w suterenie, hrabianka Beata. Sły-
szała, że Harro rozmawia z Gryzeldą i przybiegła spiesznie, żeby ich
śledzić. Zupełnie nieoczekiwanie i niespodzianie stanęła przed portre-
tem hrabiny Alicji. Drgnęła i krzyknęła ze strachu. Wydało się jej, że
hrabina naprawdę przed nią stoi.
Hrabia Harro i Gryzelda szybko powrócili do hallu, gdyż pomy-
śleli, że komuś przytrafił się wypadek. Wtedy ujrzeli hrabiankę Beatę,
opierającą się o poręcz. Zasłaniała twarz rękami.
- Co się stało, Beato? - spytał hrabia, podbiegając do niej.
Hrabianka opuściła ręce. Twarz jej była blada jak opłatek.
- Nic, nic... Nie zauważyłam obrazu i o mało go nie przewróciłam
- powiedziała głosem ochrypłym z tłumionego wzruszenia. Starała się
przy tym opanować drżenie, które wstrząsało jej postacią.
- Stałaś się bardzo nerwowa. Beato, dawniej byłaś inna. Dziwiłaś
się zawsze, gdy się ktoś czegoś bał, nie rozumiałaś, że ludzie mają
nerwy. Co prawda przeżyłaś ostatnio okropny wstrząs, to może po-
szarpać nawet najmocniejsze nerwy. Nie powinienem był zostawiać
tutaj tego portretu - rzekł hrabia uspokajającym tonem.
Beata opanowała się, uśmiechnęła się nawet, lecz był to uśmiech
wymuszony.
- Nie rób sobie wyrzutów, mój drogi. Szłam bardzo prędko i o
mało nie przewróciłam portretu, dlatego się zlękłam. Może się to zda-
rzyć także któremuś ze służących, dlatego też byłoby lepiej, żebyś ka-
zał przenieść obraz do sali portretowej.
- Masz rację. Zaraz go wyniosą.
Przywołał służącego i kazał zabrać obraz.
Gryzelda przyglądała się w milczeniu całemu zajściu, wpatrując
się badawczo w hrabiankę. Jakie to dziwne, że portret hrabiny Alicji
wzbudził w niej takie przerażenie. Musiała się bardzo przestraszyć.
Gdy wyniesiono portret odetchnęła z widoczną ulgą.
Hrabia Harro odszedł, a Gryzelda ze swoją wychowanką udały się
do ogrodu, na gimnastykę. Było bardzo ciepło, więc Gilda mogła wy-
konywać ćwiczenia na świeżym powietrzu. Gryzelda była jednak tego
dnia dziwnie roztargniona. Musiała bardzo panować nad sobą, aby
Gilda nie spostrzegła tej zmiany w jej usposobieniu.
Gryzelda dopiero przy obiedzie zobaczyła znowu Beatę i hrabiego
Treuenfelsa. Hrabianka wydawała się dziś wyjątkowo ożywiona i
rozmowna, co nigdy nie było jej zwyczajem. Żartowała nawet ze swo-
ich słabych nerwów i okazywała Gryzeldzie więcej uprzejmości niż
zwykle. Gryzelda jednak nie należała do ludzi, którzy pozwalają się
traktować raz źle, raz dobrze; pozostała więc uprzejma, ale chłodna.
Niekiedy tylko rzucała ukradkiem badawcze spojrzenia na lekko za-
rumienioną twarz Beaty.
Hrabia był bardzo zadowolony, że kuzynka trochę się ożywiła. W
duchu myślał, że właściwie wyrządza Beacie krzywdę swoją niechę-
cią. Po obiedzie, kiedy Gryzelda wstała, aby położyć Gildę do łóżecz-
ka, hrabia odezwał się:
- Proszę, niech pani potem przyjdzie do mego gabinetu, panno
von Ronach. Opracowałem wreszcie plan nauki dla mojej córki i pra-
gnę pokazać go pani. Po świętach mogą się już rozpocząć lekcje.
- Dobrze, panie hrabio - odparła Gryzelda.
Gdy ułożyła Gildę na spoczynek, udała się bezzwłocznie do gabi-
netu hrabiego. Nie spostrzegła, że hrabianka Beata podążyła za nią jak
cień, że ukryła się za portierą, aby podsłuchiwać.
** ** **
Kiedy Gryzelda weszła do gabinetu, hrabia siedział przy biurku.
Odwrócił się do niej, a wtedy spostrzegła na twarzy jego wyraz smut-
ku i przygnębienia.
- Proszę, niech pani spocznie. Przepraszam panią z góry, że będę
musiał zabrać pani dużo czasu.
- Może pan rozporządzać moim czasem, panie hrabio...
- Ach, pani tak mówi, żeby podkreślić, że pani pracuje w moim
domu! Niech pani tego nie czyni, panno von Ronach... Daje pani me-
mu dziecku więcej, niż mogę wymagać, czuję, że pokochała pani mo-
ją małą Gildę... A to przecież tak wiele...
Gryzelda usiadła naprzeciwko hrabiego. Twarz jej promiennie
uśmiechała się.
- A więc, proszę o wskazówki, panie hrabio - rzekła spokojnie.
Wziął z biurka kartkę z notatkami i zaglądając doń raz po raz
omówił z nią plan nauk. Skończywszy, odłożył kartkę, mówiąc:
- Tak sobie to wyobrażam, proszę pani. Czy pani się orientuje?
- W zupełności, panie hrabio. Będę się ściśle trzymała tych wska-
zówek.
- Ściśle? Ach, to słowo wcale nie pasuje do pani. Nie potrzebuje
pani pracować z Gildą według jakiegoś utartego szablonu.
Teraz i Gryzelda uśmiechnęła się i spojrzała mu swobodnie w
oczy.
- Wiem, o co panu chodzi, panie hrabio. Nie myślę wcale o sza-
blonie. Szkoda byłoby tak impulsywnej, serdecznej istotki, jak Gilda...
Nie zamierzam uczyć jej ani wychowywać według z góry określonej
metody.
- Zapewne i pani nie została wychowana według jakiejś metody? -
spytał hrabia.
- Ach, mnie właściwie w ogóle nie wychowywano. Matka moja
była chorowita, ojciec nie miał czasu. Pozostawiono mnie samej so-
bie. Miłość dla mej matki i ojca - była mi najlepszą mistrzynią. Pra-
gnąc oszczędzić trosk i przykrości mej matce, starałam się zachowy-
wać przykładnie.
Oczy hrabiego, pełne zadumy, spoczęły na pięknej twarzy dziew-
czyny.
- Pierwszego dnia, kiedy pani tu przybyła, wypowiedziała pani
zdanie, które mi się bardzo podobało. "Miłością można osiągnąć
wszystko". Zapewne pani wypróbowała to na sobie?
Zadając jej to pytanie, pomyślał w duchu, czy też ta urocza
dziewczyna oddała już swe serce jakiemuś mężczyźnie. Na pewno
niejeden patrzył z pożądaniem w te piękne, słoneczne oczy. Gryzelda
nie straciła swobody i odparła:
- Być może! Wiem, że moi rodzice mogli u mnie osiągnąć
wszystko miłością i dobrocią. Oczywiście, że chodziłam także do
szkoły, bo nie mogłam sobie sama przyswoić szkolnej wiedzy. Dużo
jednak pracowałam nad sobą. Dlatego nie zapomniałam tak prędko,
czego się nauczyłam.
- Cieszę się, że moja córka skorzysta z tej wiedzy. Gilda musi być
inaczej wychowywana, niż inne dzieci. Gdy dorośnie, czeka ją w
przyszłości ciężkie życie. Chyba... chyba, że nastąpi cud...
Mówiąc te ostatnie słowa, pobladł. Twarz jego przybrała znowu
posępny wyraz. Gryzelda czuła, co chciał przez to powiedzieć. Patrząc
na niego spokojnie i poważnie, rzekła z ufnością:
- Taki cud może nastąpić każdego dnia!
Oczy hrabiego zdradzały niewymowną udrękę.
- Czyż pani wie, o jaki cud błagam codziennie Opatrzność?
Gryzelda odetchnęła głęboko. Nie odrywała wzroku od twarzy
hrabiego.
- Wiem. O cud, który by jasno ukazał, że pan jest niewinny, po-
wiedziała stanowczo.
Drgnął, a ręce jego wpiły się kurczowo w poręcze fotela. Pochylił
się ku niej i zatopił w jej oczach płonące spojrzenie.
- Niewinny? Czyż pani wie, że jestem niewinny?
Dziewczyna złożyła ręce na kolanach i odparła po chwili:
- Nie wiem, panie hrabio, czy to dobrze i słusznie, żeby mówić z
panem o tej sprawie. Może byłoby delikatniej pominąć ją milczeniem.
Ale ta chęć zaoszczędzenia bólu może mieć przykre następstwa. Sko-
ro poruszyliśmy już ten temat, nie chciałabym go omijać, bo pan go-
tów pomyśleć, że lękam się tego. A tak nie jest! Uważam przemilcze-
nie podobnych spraw za głupotę. Takie milczenie, powodowane fał-
szywą delikatnością - to oznaka tchórzostwa. Sprawia ono więcej bólu
niż szczerość. Przecież pan musi się okropnie męczyć, nie mogąc z
nikim pomówić o tym, co pana gnębi. Gdyby pan mógł zwierzyć się
komuś ze swoich trosk, doznałby pan ulgi. Przepraszam, że ja, obca
osoba, przemawiam w ten sposób... Spytał się pan, czy wiem, że pan
jest niewinny. Tak, panie hrabio, wiem o tym! Gdybym miała choćby
cień wątpliwości, nie mogłabym być odpowiednią wychowawczynią
dla Gildy. Jednak spodziewam się, że potrafię tak pokierować Gildą,
że nauczę ją gardzić złym, ślepym przypadkiem, który sprowadził tyle
cierpień dla jej ojca!
Ręce hrabiego lekko drżały, twarz jego pobladła z podniecenia.
- Skąd się wzięła w pani ta wiara w moją niewinność? - zapytał.
Gryzelda zarumieniła się, lecz wytrzymała mężnie jego spojrze-
nie.
- W owym strasznym czasie, gdy pan przebywał w więzieniu
śledczym, matka Anna mówiła ze mną o tej sprawie. Wierzyła ona
niezbicie w niewinność pana. Pokazała mi pańską fotografię. Wtedy
pomyślałam, że pańskie oczy nie mogą być oczami nikczemnego
skrytobójcy. Przybyłam tutaj pełna wiary, że pan nie mógł popełnić
przestępstwa. A obecnie, gdy poznałam pana, wydaje mi się niezro-
zumiałe, że ktoś mógł choćby przez chwilę wątpić w to. Znam dobrze
dzieje tej nieszczęsnej tragedii. Czy wolno mi mówić o tym?
Skinął w milczeniu głową i wpatrywał się w Gryzeldę płonącym
wzrokiem. Nie wydawała mu się obca, czuł, że jest jedynym człowie-
kiem, z którym mógłby otwarcie mówić o swoim nieszczęściu. Gry-
zelda ciągnęła dalej:
- Wiem zatem, że owego wieczoru, który poprzedził śmierć pań-
skiej żony, był pan bardzo rozdrażniony, że pan miał słuszny powód
do szukania odwetu. Jeżeli pan posiada gwałtowny, porywczy tempe-
rament, to jest możliwe, że mógł się pan unieść i popełnić jakiś szalo-
ny czyn, którego nie dałoby się naprawić... Nie jest pan jednak zdolny
do tchórzliwego skrytobójstwa! Nie jest pan także zdolny do kłam-
stwa i wybiegów! Gdyby pan popełnił morderstwo, to by się pan go
nie wypierał. Gdybym ja była sędzią, uwierzyłabym w pańskie słowa i
powiedziałabym: "Ten człowiek jest bez winy!"
Gryzeldę ogarniało podczas tej przemowy coraz większe wzbu-
rzenie. Ożywiona była pragnieniem, żeby pomóc hrabiemu, żeby
zmniejszyć brzemię, które ciążyło na jego duszy. Słowa jej tchnęły
ogniem i zapałem, lecz nie zdawała sobie z tego sprawy. Dopiero, gdy
zamilkła, gdy ujrzała, że w oczach jego zajaśniał radosny blask, poję-
ła, jak dalece dała się porwać uczuciu.
Przez chwilę panowało milczenie. Oboje starali się pokonać nie-
zwykłe podniecenie. Oczy hrabiego z dziwnym wyrazem zatrzymały
się na twarzy Gryzeldy. Zdawało się, że to ona pierwsza przyniosła
ukojenie jego zbolałej duszy. Powoli przesunął ręką po czole i rzekł
stłumionym głosem:
- Niech pani Bóg zapłaci za te słowa, panno von Ronach! Nie mo-
że pani pojąć, jak wielkie dobrodziejstwo wyświadczyła pani czło-
wiekowi wzgardzonemu, napiętnowanemu przez opinię. To przecież
prawdziwa łaska, gdy ktoś mówi do mnie: "Ja w ciebie wierzę!" Dwo-
je ludzi zaledwie wyrzekło te wyrazy, moja kuzynka i stary kamerdy-
ner, Grollmann. A matka Anna napisała, że nie wątpi o mojej niewin-
ności. Ale ci ludzie znali mnie dobrze i od dawna. Pani jednak nie
znała mnie, dlatego słowa pani przyniosły mi największą ulgę. I pani
najlepiej oceniła mój charakter. Tak, jestem uczciwy i byłbym wziął
na siebie odpowiedzialność za mój czyn! Teraz jest mi lżej na duszy,
dziękuję pani! Czy mogę pani podać rękę? Dotychczas nie miałem
odwagi, nie wiedziałem, czy pani nie cofnie się z odrazą... Teraz
ośmielam się prosić panią o to...
O, jakże zalśniły słoneczne oczy Gryzeldy! Podała mu rękę i
mocno, serdecznie uścisnęła jego dłoń. Gdy jednak spostrzegła, że je-
go oczy, pełne ognia zatonęły w jej źrenicach, zmieszała się trochę i
cofnęła dłoń.
- Czy pan ma dla mnie jeszcze jakieś rozkazy, panie hrabio? -
spytała.
Uśmiechnął się. Przed chwilą tak mężnie, tak śmiało dała wyraz
swoim przekonaniom, zapominając zupełnie o konwenansach. Prze-
mawiała doń, jak człowiek do człowieka. Teraz widocznie przyszło
opamiętanie.
- Pani zapewne żałuje, że poszła pani za porywem serca! Naj-
pierw tyle wielkoduszności, a teraz wahanie... - powiedział z lekką
ironią.
- Pan ma słuszność, panie hrabio. Czasami, pomimo najlepszych
chęci, nie możemy się oprzeć przyzwyczajeniu do pewnych form. Nie
umiemy swobodnie dawać wyrazu porywom serca - rzekła ze skruchą
Gryzelda.
Ze wzruszeniem spojrzał jej w oczy.
- Pani jest odważna, że się pani przyznaje do tego. Szanuję panią
za tę odwagę. Nie mam dla pani żadnych poleceń i nigdy ich mieć nie
będę. Nie rozkazuje się ludziom takim jak pani. Nie chcę pani jednak
zatrzymywać. Chciałem tylko powiedzieć pani, że od długiego czasu
przeżyłem dziś pierwszą dobrą godzinę. Mam także pewną prośbę...
Oboje podnieśli się i stali naprzeciwko siebie. Gdy hrabianka Be-
ata, podsłuchująca za kotarą, usłyszała przesuwanie krzeseł, opuściła
natychmiast swą kryjówkę i oddaliła się. Ku swemu niezadowoleniu
słyszała tylko urywki rozmowy, bo nie miała odwagi zbliżyć się do
otwartych drzwi gabinetu. Przeważnie dobiegały ją zdania dotyczące
planu lekcji. Usłyszała jednak, że hrabia przemawia coraz cieplejszym
tonem, a to napełniało jej serce szaloną zazdrością.
Obecnie wywnioskowała, że konferencja się skończyła, wobec
czego uciekła. Tymczasem Gryzelda rzekła do hrabiego:
- Niechże pan wypowie swoją prośbę, panie hrabio! Cieszyłabym
się, gdybym mogła ją spełnić.
- Będzie pani mogła, jeśli pani zechce. Chciałbym od czasu do
czasu zwierzać się pani z moich trosk. Chciałbym mieć kogoś, komu
mógłbym otworzyć swe serce. Wiem, że nikt nie zrozumie mnie tak
dobrze, jak pani. Nauczyła mnie pani dziś, że takie zwierzenia mogą
się stać dobrodziejstwem. Nie chcę milczeć dłużej...
- Chętnie spełnię tę prośbę, panie hrabio. Jest mi przyjemnie, że
pan darzy mnie tak wielkim zaufaniem. Może pan być pewnym, że
zawsze znajdzie pan u mnie współczucie i zrozumienie.
Ujął jej rękę, tę drobną, pracowitą i energiczną rączkę, która po-
trafiła tak dzielnie walczyć z przeszkodami w życiu.
- Wiem, nie wątpię w to! Dziękuję, serdecznie dziękuję pani!
I, powiedziawszy to, przycisnął do ust rękę Gryzeldy. Dziewczy-
na spłonęła rumieńcem.
- Pozwoli pan hrabia, że odejdę. Gilda chyba się obudziła i na
pewno mnie woła.
- Tak, niech pani idzie. Wiem, jak poważnie traktuje pani swoje
obowiązki, jak się pani stara zastąpić matkę mojej osieroconej córecz-
ce.
Gryzelda szybkim krokiem wyszła z pokoju, gdyż czuła, że musi
zapanować nad wzburzeniem. Ta godzina dała jej nieskończenie wie-
le, lecz wstrząsnęła nią do głębi. Hrabia Harro długo patrzył za nią,
pogrążony w zadumie.
- Mieć taką towarzyszkę życia! Taką słoneczną, dzielną, szlachet-
ną istotę, pełną dobroci, delikatności i zrozumienia... Tak, kroczyć
przez życie z taką kobietą, to naprawdę szczęście dla mężczyzny! Ona
nie złamałaby mi życia, o nie! Ach, gdyby to można było zacząć od
początku!
Nie przestawał myśleć o tym, co powiedziała mu Gryzelda. Po-
wtarzał wciąż jej słowa, rozkoszował się nimi jak człowiek spragnio-
ny, który odnalazł świeże ożywcze źródło. A potem usiadł przy biurku
i napisał list do matki Anny. Dziękował jej, że posłała do niego tę
dzielną, godną podziwu dziewczynę, która wzorowo wychowa jego
córeczkę.
"Swoim przykładem osiągnie więcej, niż dobrą radą i upomnie-
niem" - pisał do przełożonej schroniska.
Matka Anna kilka razy przeczytała ten list. Na twarzy jej zaigrał
dobrotliwy, pełen zrozumienia uśmiech.
** ** **
Gryzelda po rozmowie z hrabią udała się do Gildy. Dziecko jed-
nak jeszcze spało, pobiegła więc na górę do swoich pokoi. Chciała
ochłonąć po tym wielkim przeżyciu, które wstrząsnęło jej całą istotą.
Gdy znalazła się u siebie, padła na kolana i ukryła twarz w dłoniach.
Dusza jej śpiewała radośnie. Dziękowała Bogu, że udało się jej ulżyć
nieco smutnej doli hrabiego. A jednocześnie modliła się, aby Bóg
uczynił cud, aby wszyscy mogli się przekonać o niewinności tego nie-
szczęśliwego człowieka.
Podczas gdy zanosiła pod niebiosa żarliwe modły, usłyszała nagle
cichy szmer. Podniosła oczy, i zdumiona ujrzała, że portret stanowią-
cy drzwi szafki ściennej porusza się w zawiasach. Szafka otworzyła
się nagle. Zerwała się i podeszła do szafki. Doznała przy tym dziwne-
go uczucia, którego nie potrafiła sobie wytłumaczyć.
- Jak się to stało, że drzwiczki same się otworzyły? Pamiętam do-
brze, że zamknęłam szafkę, a przecież zamek jest doskonały - myśla-
ła.
Z wolna zamknęła drzwiczki. Mały delfin wskoczył znowu do
ramy. Mechanizm działał doskonale.
- Zapewne nie domknęłam dziś rano szafki, gdy wyjmowałam ze-
garek - powiedziała sobie Gryzelda.
I nie przeczuwała, że Niebo dało jej małą wskazówkę, w jaki spo-
sób może nastąpić upragniony cud. Ludzie jednak są krótkowzroczni.
Gryzelda nie przypisywała temu drobnemu zdarzeniu większej wagi.
Po chwili zeszła do pokoju Gildy.
Hrabia Harro nie przyszedł dziś na herbatę i polecił przeprosić
kuzynkę. Gryzelda siedziała przy stole z Gildą i hrabianką Beatą. Do-
znawała uczucia przykrości, gdy patrzyła na skamieniałe oblicze hra-
bianki. Gilda także zauważyła to i ukrywając twarzyczkę na ramieniu
Gryzeldy, zawołała z trwogą:
- Och, ciociu Beato, boję się ciebie... Masz taką zagniewaną
twarz...
Hrabianka szybkim ruchem wzięła Gildę na kolana, gdyż nie mo-
gła patrzeć, jak dziecko tuli się pieszczotliwie do Gryzeldy.
- Moje słodkie dziecko, moje biedne maleństwo - powiedziała,
starając się swoim słowom nadać tkliwe brzmienie.
Gilda jednak wyrwała się z jej objęć i pospieszyła do Gryzeldy.
- Zostaw mnie... To mnie boli... Nie nazywaj mnie biednym ma-
leństwem. Nie chcę...
Hrabianka Beata gwałtownym ruchem odsunęła filiżankę, wstała
od stołu i bez słowa wyszła z jadalni. Na twarzy jej malował się wy-
raz, który wzbudzał lęk. Poszła do swoich apartamentów. W sypialni
rzuciła się na kanapę i zakryła twarz rękami.
- Więc wszystko nadaremnie, wszystko... Nie chcę, nie dopuszczę
do tego... Ta złotowłosa żmija nie wydrze mi nagrody... A gdyby
chciała, wtedy... wtedy...
Wyglądała okropnie, twarz jej była wykrzywiona nienawiścią.
Gdyby Gryzelda przeczuwała, jak okropne życzenia kryją się w sercu
hrabianki Beaty, pomimo swej odwagi zadrżałaby z lęku.
Hrabia Harro nie przyszedł również na kolację. Gdy lokaj oznaj-
mił, że hrabia prosi, aby mu przyniesiono posiłek do gabinetu - Gry-
zelda doznała uczucia przykrości. Było jej ciężko na sercu, wiedząc,
że będzie musiała jeść kolację w towarzystwie hrabianki. Gdy jednak
Beata usłyszała, że kuzyn nie przyjdzie, kazała sobie również podać
kolację do pokoju. Toteż Gryzelda jadła sama.
Zastanawiała się nad powodem nieobecności hrabiego. Nie wie-
działa, że pragnie się on uspokoić, że rozmowa z nią poruszyła w jego
duszy dawno zapomniane struny.
Gdy jednak Gryzelda weszła po kolacji do sypialni Gildy, aby
przekonać się, czy dziewczynka spokojnie śpi, ujrzała przy łóżeczku
hrabiego. Siedział pochylony; ukrywszy twarz w dłoniach. Posły-
szawszy kroki dziewczyny, podniósł oczy. Gryzelda wskazała palcem
śpiące dziecko, aby dać do zrozumienia, że przyszła jedynie, aby zo-
baczyć Gildę. Hrabia pochylił głowę, na znak, że zrozumiał. Wtedy
dziewczyna wyszła na palcach z pokoju.
Samotny człowiek śledził ją przez chwilę płonącym wzrokiem.
Potem i on powrócił do gabinetu. Gilda pozostała pod opieką swej
piastunki, Henryki, która ją wykarmiła, a teraz zajmowała się tylko
garderobą małej hrabianki i co noc czuwała nad jej snem. Za życia
hrabiny Alicji, Henryka nie prowadziła tak wygodnego życia, jak
obecnie. Hrabina potrafiła poganiać służbę, nie dawała nikomu spoko-
ju. To się zmieniło od czasu jej śmierci. Służba wypoczywała, toteż
nikt nie żałował hrabiny.
W izbie czeladnej rozmawiano także wiele o nowej wychowaw-
czyni. Wszyscy twierdzili zgodnie, że państwo obchodzą się z nią ina-
czej, niż z mademoiselle Perdunoir. Służba jednak przyznawała, że
Gryzelda różni się ogromnie od mademoiselle. Była miła, pogodna,
uczynna i grzeczna, nie żądała wielkich usług. Wychowawczyni zy-
skała sobie więc sympatię służących. A kamerdyner Grollmann i Hen-
ryka śpiewali hymny pochwalne na cześć Gryzeldy. Było to ważne, bo
z ich zdaniem liczono się najwięcej.
** ** **
Minęło kilka tygodni, zbliżały się Zielone Świątki. Wiosna była
tego roku wyjątkowo ciepła i piękna. Gryzelda pierwszy raz w życiu
spędzała wiosnę na wsi i uważała to za wielkie szczęście. Jej stosunek
do Gildy był niezmiernie serdeczny. Dziecko przywiązało się do niej,
rozwijało się świetnie pod jej kierunkiem. Gilda kochała swoją opie-
kunkę tak gorąco jak ojca. Do tych dwojga ludzi należało jej małe ser-
ce.
Hrabianka Beata coraz bardziej traciła grunt pod nogami. Miotana
bezsilnym gniewem czuła, że Gryzelda wypiera ją na dalszy plan.
Spostrzegła także, iż jej kuzyn coraz częściej szuka towarzystwa mło-
dej dziewczyny, podczas gdy z nią omawia jedynie rzeczy niezbędne.
Serce jej przepełniał gorzki żal, zazdrość i nienawiść. Niekiedy z tru-
dem tylko potrafiła zapanować nad sobą. Hrabia Harro obserwował
kuzynkę i potrząsał głową, tak dziwne wydawało mu się nieraz jej za-
chowanie.
- Może to staropanieńskie dziwactwa. Powinna mieć więcej
urozmaicenia i rozrywek - myślał hrabia. Postanowił zaproponować
kuzynce, aby wyjechała gdzieś i odpoczęła. Gdy jednak zwrócił się z
tym do niej, zapytała, czy zamierza pozbyć się jej z domu.
Hrabia zdumiony tym gwałtownym wybuchem, zapytał:
- Co za myśl, Beato? Zauważyłem po powrocie do Treuenfelsu,
że stałaś się bardzo nerwowa i rozkojarzona, Grollmann mówi, że
podczas mej nieobecności byłaś także zdenerwowana i lękliwa. Mam
wrażenie, że to się pogorszyło, dlatego chcę uczynić coś dla ciebie.
Może zmiana miejsca oraz wypoczynek wpłynęłyby dobrze na twoje
nerwy? Chętnie dam ci pieniądze na kurację, żebyś się poprawiła i
dobrze wypoczęła.
Hrabianka jednak odmówiła. Za żadną cenę nie chciała teraz do-
browolnie wyjechać z Treuenfelsu. Tylko życie w pobliżu kuzyna
przedstawiało dla niej wartość, rozłąka z nim oznaczała śmierć. Zda-
wało się jej, że Harro pragnie się jej pozbyć na jakiś czas, dlatego pro-
ponuje wyjazd i kurację. Może przeszkadza mu, dlatego że bacznie
śledzi jego i piękną wychowawczynię? To przypuszczenie sprawiało
jej niewypowiedziany ból, cierpiała katusze, o których nie wiedział
nikt, oprócz niej samej. Po tej rozmowie z kuzynem postanowiła bar-
dziej panować nad swymi nerwami, obawiała się bowiem, że Harro
gotów ją wysłać na dłuższy czas z Treuenfelsu.
- Dziękuję ci, Harro - powiedziała - jesteś zawsze dobry i gotowy
do niesienia pomocy innym. Ja jednak pragnę tu zostać, bo naprawdę
nic mi nie jest. Jestem znerwicowana, ale to zrozumiałe. Widzę, jak
cierpisz i cierpię wraz z tobą. Jakże mogę być wesoła, gdy wiem, co
cię gnębi. Nie posądzasz mnie chyba o taki brak serca? Przecież je-
stem do ciebie bardzo przywiązana...
Hrabia czynił sobie w duchu wyrzuty, że te słowa go wcale nie
wzruszają. Nie miał jednak na to rady.
- Nie uważałbym bynajmniej wesołości za brak serca, Beato.
Czemu i ty miałabyś cierpieć wraz ze mną?
Obrzuciła go spojrzeniem, które go przeraziło. Jednocześnie zbu-
dziło się w nim przeczucie, że Beata żywi dla niego coś więcej, niż
przywiązanie, wynikające z pokrewieństwa.
- Muszę cierpieć wraz z tobą! Twój smutek jest moim smutkiem -
wykrztusiła namiętnie.
Przeraził go wyraz boleści i udręki w oczach Beaty. Wzmogła się
jego niechęć, lecz zarazem także głębokie współczucie. Jeżeli jego
przypuszczenie nie jest bezpodstawne, w takim razie Beata musi być
godną pożałowania istotą! Spojrzał na nią zmieszany.
- Powinnaś myśleć więcej o sobie, niż o mnie. Przecież nie mo-
żesz mi pomóc.
Przycisnęła ręce do serca. Twarz jej była blada, niemal sina, czar-
ne niespokojne oczy płonęły jak rozżarzone węgle.
- Pochłania mnie troska o ciebie, Harro. Nie mogę słuchać, gdy
panna von Ronach ze śmiechem, piosenką na ustach krąży po całym
domu. W moich uszach brzmi to jak dysonans - rzekła ochryple Beata.
Hrabiego zdziwiły te napastliwe słowa, wymierzone przeciwko
Gryzeldzie. Badawczo spojrzał na kuzynkę.
- Czy to właśnie nastraja cię niechętnie dla panny von Ronach? -
zagadnął.
Beata dyszała ciężko. Nie mogła przecież wyjawić, dlaczego nie-
nawidzi Gryzeldy. Skinęła więc twierdząco głową.
- Tak, oburza mnie jej brak serca. Powinna wiedzieć i czuć, że w
tym domu nie ma powodu do takiej wesołości.
Hrabia Harro przesunął ręką po czole. Gdyby Beata wiedziała, ile
pociechy płynęło dla niego z tej wesołości i pogody, jaką roztaczała
wokoło siebie Gryzelda! Był jej wdzięczny, że udzielała małej Gildzie
swojej radości życia. Czuł jednak instynktownie, że nie powinien po-
wiedzieć Beacie, jak dobroczynny wpływ wywiera na niego młoda
nauczycielka; mogłoby to tylko zwiększyć jej antypatię dla dziewczy-
ny.
Jeżeli przeczucie go nie myli, jeżeli Beata żywi dla niego cieplej-
sze uczucie, w takim razie wyczuwa ona intuicyjnie to - do czego on
sam nie chciał się przyznać - a mianowicie, że pokochał Gryzeldę von
Ronach. Tak, kocha tę słoneczną istotę, tę dzielną, pogodną i dobrą
dziewczynę o szlachetnym sercu i czystej duszy! Kocha ją tak, jak
jeszcze nigdy nie kochał kobiety. Gdyby nie był wzgardzonym, na-
piętnowanym człowiekiem, nie ukrywałby tak lękliwie tej miłości.
Przeciwnie, byłby ją jawnie okazywał, byłby się starał o wzajemność.
Musiał jednak uważać, żeby nie zdradzić się z tym uczuciem; obawiał
się, że zraziłby Gryzeldę, że opuściłaby jego dom, gdyby dowiedziała
się o tej miłości. Córeczka jego straciłaby dobrą i rozumną opiekunkę
- nie, musi tego uniknąć za wszelką cenę! Toteż teraz odezwał się z
pozornym spokojem do Beaty:
- Czemu posądzasz pannę von Ronach o brak serca? Przecież nie
jest z nami spokrewniona. Wie ona, że zależy mi na tym, aby Gilda
przebywała w wesołym towarzystwie. Śmieje się i śpiewa przez
wzgląd na dziecko. Jestem z niej zadowolony i byłbym rad, gdybyś jej
okazywała więcej życzliwości. Gilda lubi ją, uczy się z nią chętnie,
uczyniła wielkie postępy pod jej kierunkiem. Bądź rozsądna, Beato,
nie bierz sobie mego losu tak bardzo do serca, nie przejmuj się nim
bardziej ode mnie. Musisz się uspokoić i przyjść do siebie.
Hrabianka ujęła jego rękę i przytuliła do niej policzek.
- Spróbuję, Harro, mój drogi, kochany... Dla ciebie gotowa jestem
uczynić wszystko! - wykrztusiła, po czym szybko wyszła z pokoju,
czując, że nie będzie mogła dłużej panować nad sobą.
Hrabia Harro patrzył z niepokojem na odchodzącą. Potem ode-
tchnął z ulgą. Przez drzwi, które prowadziły z jego gabinetu na taras
wyszedł do parku.
Dzień był cudowny, słoneczny, jeden z owych majowych dni,
opiewanych przez poetów. Z daleka ujrzał Gryzeldę z Gildą, które
siedziały w altanie. Podczas pięknej pogody lekcje odbywały się zaw-
sze na świeżym powietrzu. W altanie stał okrągły stół i wygodne ko-
szykowe meble.
Gdy hrabia zbliżył się do pawilonu, ujrzał obie jasne głowy, po-
chylone nad stołem. Gilda uczyła się właśnie arytmetyki, a Gryzelda
potrafiła ożywić ten suchy i nudny przedmiot i skoncentrować uwagę
swojej małej uczennicy.
Na stole leżały kupki kamyczków, a Gilda uczyła się przy ich
pomocy czterech działań. Gildę bawiło to zajęcie, szczebiotała weso-
ło. Gdy udało się jej rozwiązać dobrze zadanie, wyrażała głośno swoją
radość. Gdy się pomyliła w rachunkach, czyniła sobie głośno zabawne
wyrzuty i nazywała się małym głuptaskiem.
Hrabia Harro, niespostrzeżony, stał koło altany i przysłuchiwał się
lekcji. Dopiero gdy Gryzelda ze śmiechem zamknęła podręcznik, wy-
szedł ze swej kryjówki.
- Stałem w zaroślach i podsłuchiwałem - powiedział - pani ma
ogromny dar nauczania, panno von Ronach. Zazdroszczę Gildzie tych
lekcji. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek miał tak miłą
lekcję rachunków z moim domowym nauczycielem.
- Ach, w takim razie żal mi pana, panie hrabio. Staram się zawsze
urozmaicić nudne przedmioty, ożywić je trochę. To najlepsza metoda.
- Tak, widzę, że stosuje ją pani z doskonałym skutkiem. Czy mo-
gę trochę posiedzieć w altanie?
- Tak, teraz mamy piętnaście minut rekreacji.
Spojrzał na zegarek.
- A zatem mogę tu pozostać przez kwadrans. Jakże poszły ra-
chunki, jaskółeczko? - zwrócił się do Gildy.
- Gryzelda powiada, że dobrze - odparło dziecko z uśmiechem.
- A ty się z tego cieszysz, gdy jest z ciebie rada. Nieprawdaż?
- Tak, tatuśku, wtedy się zawsze cieszę.
- I ja cieszyłbym się na twoim miejscu - rzekł hrabia, po czym za-
pytał Gryzeldę:
- Na co przyjdzie kolej po rachunkach?
- O, na najgorszy przedmiot dla mojej małej uczennicy - na pisa-
nie.
- Więc pisanie jest najgorsze?
- Tak, bo przy tym trzeba siedzieć cicho. Tego nie lubimy, prawda
Gildo?
- Ale jeżeli ładnie napiszę, to opowiesz mi bajkę o królewnie Ró-
życzce i złym rycerzu Ostróżce? Obiecałaś mi, Gryzeldo.
- Obiecałam i dotrzymam słowa.
- Czy pani zawsze dotrzymuje słowa? - spytał hrabia.
- Bezwzględnie! Nie obiecuję tego, czego nie mogę dotrzymać.
Gilda pobiegła przed siebie, aby narwać kwiatów. Gdy hrabia po-
został sam na sam z Gryzeldą, zapytał:
- Jakże się pani czuje w zamku Treuenfels, czy nie nudzi się pani?
- Nudzić? To dla mnie nieznane pojęcie. Z dnia na dzień podoba
mi się tu bardziej i nic w tym dziwnego. Nigdy nie przeżywałam jesz-
cze takiej wiosny. Kto mieszka w mieście, w ciasnym mieszkaniu, ten
w ogóle nie wie, jak wygląda wiosna. A tutaj! Jakże wszystko zieleni
się i kwitnie! Gdy patrzę z mego okna na to morze kwiecia i zielono-
ści, mogłabym płakać ze szczęścia.
Wzruszyła go jej prostota.
- Więc pani jest zadowolona z widoku, który roztacza się z okien
pani!
- Ogromnie.
- A jak się pani w ogóle czuje?
- Świetnie, panie hrabio.
- Więc nie ma pani żadnych życzeń? Żadnych?
- Owszem, mam.
- Niech je pani wymieni! Chciałbym bardzo spełnić te życzenia,
bo jestem pani winien wiele wdzięczności.
- Wdzięczności? Za co?
- Za to, że pani jest właśnie taka, a nie inna.
Serce Gryzeldy biło głośno i szybko.
- To przecież nie moja zasługa.
- Mnie się zdaje, że to zasługa pani. A więc, czego pani pragnie?
Popatrzyła na niego swymi słonecznymi oczyma, a spojrzenie ich
przeniknęło w głąb jego serca.
- Tuż obok mego pokoju jest okrągła wieża - ot, tam, naprzeciwko
- widać ją stąd. Wieża ta ma taras. Chciałabym bardzo wejść choć raz
na ten taras. W ogóle ta wieża, to jedyna część zamku, której nie
znam. Jest zamknięta na klucz. Jeżeli wolno, to obejrzałabym chętnie
wnętrze tej wieży. Widziałam wszystko, byłam w każdym zakamarku,
z wyjątkiem wieży. Naturalnie, że mnie to nęci.
Nie spuszczał z niej wzroku. Słońce rozpalało metaliczne błyski
w jej złocistych włosach, które przypominały aureolę nad głowami
świętych.
- Więc i panią pociąga to, co zakazane?
- Przecież nie wiem, czy jest zakazane. Może wtedy pociągałoby
mnie jeszcze bardziej.
- Czy nie obawia się pani, że w wieży znajduje ię coś w rodzaju
komory Sinobrodego? - spytał z gorzkim szyderstwem.
Potrząsnęła głową.
- Gdyby tak było, to nie wypowiadałabym mojej prośby - odparła.
- Chętnie spełnię tę prośbę. Muszę tylko sam obejrzeć wieżę, bo
od dawna jest zamknięta. Trzeba będzie zrobić tam porządek, żeby nie
zetknęła się pani z kurzem i pajęczynami.
Zaśmiała się.
- Kurz i pajęczyny powinny być w takiej starej wieży.
- Tak? Wobec tego nie usunę ich, aby nie psuć pani wrażenia. Czy
pozwoli mi pani przynajmniej wejść na taras? Pragnę być przy tym i
patrzeć na te roześmiane oczy, które zajaśnieją tam na górze, niby
dwa słońca.
Zarumieniła się. Na szczęście nadbiegła Gilda, niosąc naręcze
kwiatów.
- Czy uwijesz mi wianuszek, Gryzeldo?
- Bardzo chętnie, kochanie. Mamy przecież nici w szufladzie.
Gryzelda zabrała się do dzieła. Hrabia patrzył z przyjemnością na
jej zręczne, smukłe ręce, zajęte pracą.
- Pani jest czarodziejką! Potrafi pani nawet wić wianki - powie-
dział.
- To nie takie trudne.
- Czy chcesz, żeby Gryzelda uwiła także wianuszek dla ciebie? -
spytała Gilda.
- Bardzo chętnie, jeżeli panna von Ronach zechce.
- Z przyjemnością, panie hrabio.
Przez chwilę panowało milczenie. Hrabia patrzył na ręce Gryzel-
dy. Skończyła właśnie wić wianek ze stokrotek i niezapominajek. Po-
tem włożyła go na główkę Gildy.
Dziewczynka ujęła w rączki kraj sukienki i tańczyła na murawie.
Był to niezmiernie wdzięczny obrazek. Gryzelda zaczęła wić drugi
wieniec.
- Czy to naprawdę dla mnie? - spytał hrabia.
- Tak, jak Gilda prosiła.
- Dla mnie życie nie uwije już wieńców. Może tylko położą mi
kwiaty na trumnę. Kto wie, może nawet i na trumnę nikt mi kwiatka
nie rzuci...
- Pan dziś znowu widzi życie w ciemnych barwach. Nie powinien
pan, panie hrabio...
- Tak, niech pani mnie porządnie wyłaje. Jestem dziś w ponurym
nastroju, dlatego przyszedłem do pani. Uważam, że pani skutecznie
leczy moje duchowe cierpienia.
- Jestem z tego dumna. NIech pan porzuci tę gorycz i ten smutek.
Słońce świeci tak jasno... Oto wznosi się zamek pana, wokoło ciągną
się pańskie posiadłości. Jest pan zdrów, ma pan ukochane dziecko...
- Czy można być zdrowym, gdy się ma chorą duszę? Nie znoszę
tych jasnych, słonecznych dni... Wtedy odczuwam podwójnie, że je-
stem wzgardzony, wyrzucony za nawias społeczeństwa... Nie jestem
przecież samotnikiem, lubiłem towarzystwo przyjaciół... Cierpię nad
tym, że wszyscy unikają mnie, jakbym był trędowatym...
- Niech pan tego nie mówi! Wskutek nieszczęścia stał się pan
przeczulonym. Pańscy przyjaciele na pewno odwiedziliby pana, lecz
nie wiedzą, czy pan zechce ich przyjąć u siebie...
- Przyjaciele? W nieszczęściu nie ma przyjaciół. W sąsiedztwie
mieszka na przykład baron Dalheim, ongiś mój serdeczny przyjaciel...
Nazajutrz po wyjściu z więzienia spotkałem go w lesie... Udał, że
mnie nie widzi, odjechał w przeciwną stronę, żeby nie narazić się na
spotkanie ze mną... A ja? Ja nie mogłem się bronić...
- Baron Dalheim, to przecież ten sam, który podczas procesu
świadczył przeciwko panu? - spytała Gryzelda.
- Tak! On jeden, oprócz mej żony i kuzynki, wiedział, że posia-
dam flakonik, napełniony indyjską trucizną. Wspomniał o tym w swo-
ich zeznaniach.
Gryzelda podniosła oczy i dziwnie badawczo spojrzała na hrabie-
go.
- Więc i hrabianka Beata wiedziała o istnieniu tej trucizny?
- Tak, była przy tym, gdy pokazywałem flakonik mojej żonie i ba-
ronowi.
- Nie wiedziałam tego. O hrabiance nie wspomniano w ogóle w
procesie.
- Jako moja krewna odmówiła zeznań.
- Przepraszam za otwartość, lecz było to bardzo niemądre z jej
strony.
- Dlaczego?
- Bo każdy musiał pomyśleć, że odmawia zeznania świadczącego
na niekorzyść pana!
- Nie mogłaby jednak także świadczyć na moją korzyść.
- Przeciwnie. Mogła opisać charakter pana, mogła przekonać sę-
dziów, że pan byłby niezdolny do takiego czynu. Ja, na miejscu hra-
bianki, nie odmówiłabym zeznania, lecz stanęłabym w obronie pana...
- Tak, wiem, że pani nie zabrakłoby odwagi! Beata lękała się za-
pewne stresów nerwowych, związanych z procesem. Przecież tego
ranka, gdy mnie zaaresztowano, była zupełnie bez głowy... Przestań-
my jednak mówić o tym! Nie powinienem psuć pani tego pięknego
wiosennego dnia moimi skargami.
- Nie, pan mi go nie zepsuje. Czy mogę panu dać pewną dobrą ra-
dę?
- Proszę.
- Niech pan odda tę całą sprawę w ręce jakiegoś doświadczonego
detektywa...
- Ach, sądzi pani, że taki nowoczesny Sherlock Holmes dokona
cudu? Nie, nie wierzę w to. Sędzia śledczy uczynił wszystko, żeby
wnieść trochę światła do tej sprawy. Na próżno! Ja także przeszuka-
łem pokoje mojej żony, ale nie natrafiłem na trop zbrodni. Zaczynam
wierzyć, że wzięła truciznę z mego biurka i popełniła samobójstwo.
Moja kuzynka powiada, że wlała truciznę do wina, bo nie wierzyła
naprawdę w jej działanie. Uczyniła to dla kaprysu czy igraszki...
- Tak sądzi hrabianka Beata? - spytała Gryzelda.
- Tak!
- Więc i ona wierzy w samobójstwo pańskiej żony?
- Wierzy niezbicie i przekonała mnie, że tak było.
- A pan jest o tym tak mocno przekonany, że nie chce pan szukać
ewentualnego sprawcy tego czynu...
- Nie wyobrażam sobie, że taki sprawca istnieje... Któżby w zam-
ku Treuenfels chciał obarczać sumienie tak straszną zbrodnią? - Nie,
nie... Moja żona odebrała sobie życie z jakiegoś, nieznanego mi po-
wodu.
- Czemu jednak nie zostawiła listu? Byłaby przecież napisała kil-
ka pożegnalnych słów do swej córki...
- Może nie wierzyła, że umrze... Może tylko chciała odegrać ko-
medię samobójstwa...
- W takim razie zostawiłaby na pewno list, gdyż zależałoby jej,
aby ta komedia wypadła możliwie efektownie...
- Widzę, że pani poinformowała się dokładnie o charakterze mej
żony. Tak, ja sam przyznaję, że nie rozumiem, czemu odeszła w mil-
czeniu. Przeszukałem jej pokoje w nadziei, że znajdę jakiś list... Za-
wiodłem się jednak...
Gryzelda słuchała z napięciem. Potem odezwała się z lekkim wa-
haniem:
- Czy uważałby pan to za wielką niedelikatność z mojej strony,
gdybym poprosiła, aby pozwolił mi pan obejrzeć pokoje hrabiny Ali-
cji?
- Nie, proszę pani. Wiem, że nie kieruje panią zwykła ciekawość.
Chętnie dam pani klucze do tych apartamentów. Noszę je przy sobie.
- Dziękuję, panie hrabio.
- Czy nie będzie się pani bała wejść do tych pokoi?
- Nie!
- Chciałbym wiedzieć, dlaczego pani pragnie obejrzeć te pokoje...
Gryzelda zmieszała się. Przez chwilę walczyła ze sobą, potem
podniosła wzrok na hrabiego.
- Obawiam się, że pan mnie wyśmieje, mimo to wyjawię panu
powód... Już od dawna chciałam wypowiedzieć tę prośbę... A więc -
miałam dziwny sen - który naprowadził moje myśli na te pokoje...
- Jakiż to był sen?
- Teraz jeszcze nie mogę go panu opowiedzieć... Uczynię to w
przyszłości... Ten sen nie daje mi spokoju...
- Nie przypuszczałem, że pani może wierzyć w sny.
- Bo też był on dziwnie jasny i wyraźny... Widzę, że pan się
uśmiecha, ale to nie szkodzi. Cieszy mnie każdy uśmiech na pańskiej
twarzy...
- Mój maleńki lekarz duchowy - szepnął z rozrzewnieniem.
Zarumieniła się, gdyż wzruszył ją serdeczny ton jego słów. Potem
spytała:
- Czy sypialnia pańskiej żony znajduje się pod moim pokojem,
obok okrągłej wieży?
- Tak!
- Czy ściany są ozdobione ciemną boazerią, podtrzymywaną przez
rzeźbione pilastry?
- Tak, i to się zgadza. Ktoś zapewne opisał pani dokładnie te po-
koje.
- Nie, widziałam je we śnie. Stały w nich jasne meble, które nie
pasowały do ciemnych ścian...
- Pani to widziała we śnie? To niemożliwe! Ktoś opowiadał pani o
tym!
- Nie - nikt! Więc mój opis się zgadza? Łóżko stało wezgłowiem
przy ścianie, która przylega do wieży. W łóżku leżała piękna złoto-
włosa kobieta. Jeden z długich złotych warkoczy miała owinięty wko-
ło szyi, jak szal...
- To bardzo dziwne! Moja żona miała zwyczaj owijać jeden z
warkoczy wkoło szyi. Twierdziła, że to grzeje bardziej, niż szal. I pani
ujrzała to we śnie?
- Tak, bardzo wyraźnie.
- A co pani widziała jeszcze?
Gryzelda drżała lekko z podniecenia, starała się jednak okazać
spokój.
- Nie mogę panu powiedzieć wszystkiego. Nad ciemnymi ściana-
mi widziałam coś niebieskiego, jakby nad pokojem rozpościerało się
niebo... A jednak był to zamknięty pokój...
- Sufit w pokoju jest obity błękitnym jedwabiem. Mam wrażenie,
że pani musiała słyszeć o tych wszystkich rzeczach, a z tego później
powstał ten dziwny sen.
- Nie, daję panu słowo, że nie słyszałam. Nigdy jeszcze nie mia-
łam podobnego snu, po którym wszystkie szczegóły zostałyby mi w
pamięci. Jeżeli jednak pokój wygląda naprawdę tak, jak go opisałam,
w takim razie przypisuję temu wszystkiemu głębsze znaczenie. Teraz
płonę z ciekawości, żeby zobaczyć apartamenty hrabiny.
- I nie opowie mi pani swego snu w całości?
- Mam uczucie, że na razie nie powinnam tego czynić. Chciałam
jednak zadać panu jeszcze jedno pytanie. Czy pańska żona posiadała
pierścionek, oryginalny, dziwny pierścionek - złotą obrączkę, podobną
do plecionki ze sznurka? Zakończona była rozetką z drobnych rubin-
ków, a w środku był duży, okrągły rubin...
Teraz hrabia roześmiał się dobrodusznie.
- Czy pani ten pierścionek także widziała we śnie?
- Czyż taki pierścionek istnieje? - spytała Gryzelda.
- Naturalnie. Widziała go pani na pewno na palcu mej kuzynki
Beaty, inaczej nie mogłaby pani opisać go tak dokładnie.
- Więc hrabianka Beata ma też taki pierścionek?
- Tak, otrzymała go w podarunku od mojej żony. Widziała go pa-
ni na pewno.
- Nie - odparła cicho - przysięgam, że widziałam go tylko we śnie.
Chętnie jednak zobaczyłabym go na jawie.
- Nic łatwiejszego. Niech pani poprosi moją kuzynkę, aby pokaza-
ła go pani. O ile sobie przypominam, nosiła go zawsze. Czy teraz go
już nie nosi? Nie zwróciłem na to uwagi.
- Nie, hrabianka Beata nie nosi żadnego pierścionka, przynajmniej
od tego czasu, gdy ja przybyłam do Treuenfelsu.
- Nie? No, to trzeba będzie poprosić, żeby pokazała go pani.
Gryzelda zamyśliła się, potem podniosła oczy.
- Nie chciałabym tego robić, panie hrabio. Hrabianka Beata nie
zgodzi się na to. Może by pan dziś przy obiedzie poprosił hrabiankę o
pokazanie tego pierścionka? Ale powinien pan to uczynić pod jakimś
pozorem, żeby pańska kuzynka nie domyśliła się, że mnie na tym za-
leży...
- Ach, więc pani zauważyła, że moja kuzynka nie lubi pani?
- Tak, zauważyłam.
- A czemu przypisuje pani tę niechęć?
- Sympatie i antypatie powstają nieraz bez powodu. A zatem, czy
pan poprosi hrabiankę o pokazanie pierścionka?
- Dobrze, ucieknę się do jakiegoś dyplomatycznego wybiegu.
Niech pani nie przejmuje się zresztą zachowaniem mojej kuzynki. Od
czasu tego strasznego nieszczęścia stała się nerwowa i rozdrażniona.
Mogła to pani zauważyć, na przykład wtedy, gdy przestraszyła się tak
bardzo, ujrzawszy portret mojej żony.
- Czy hrabianka dawniej nie była taka?
- Nie. Przejmuje się ona ogromnie moim losem. Proszę panią
więc o trochę pobłażliwości, jeżeli okaże się szorstką lub nieuprzejmą.
- Nie skarżę się i nie uczynię tego w przyszłości.
- Aby raz jeszcze powrócić do sprawy pierścionka - sądzę, że mo-
ja kuzynka mówiła z panią o nim, albo też pani go widziała. Bo pier-
ścionek sznurowy, tak go nazywamy, posiada niezwykle oryginalny
kształt.
- Być może - odparła Gryzelda.
Hrabia zaczął żartować z jej niezwykłego snu, Gryzelda jednak
pozostała zamyślona. Po chwili nadbiegła Gilda.
- Czy uplotłaś już wianuszek dla tatusia? - spytała.
- Tak, Gildo. Musiał przecież być trochę większy od twojego. Te-
raz jeszcze damy na zakończenie duży kwiat rumianku. Tak, teraz
wianek jest gotowy.
- Daj mi twój kapelusz, tatusiu.
Podał jej kapelusz, a ona ozdobiła go wieńcem.
- Widzisz, tatusiu, teraz także masz wianek. Gryzelda powiada
zawsze, wijąc wieńce: "Blask, który kwiatek w wieńcu oznacza - na
całe życie szczęście roztacza". Gryzeldo, czy powiedziałaś to także,
plotąc wianek dla tatusia?
- Tak, Gildo, módl się o to, żeby ten wianek przyniósł twemu ojcu
tyle szczęścia, ile jest kwiatków w wianuszku.
- Będę się o to modliła każdego wieczoru. A jak nazwiemy tę mo-
dlitwę?
- Modlitwą kwiatów.
- Czy to nie śliczna nazwa, tatusiu? Gryzelda zawsze wynajduje
takie ładne nazwy.
- Tak, śliczna, kochanie! Obiecuję sobie, że ta modlitwa mi po-
może.
Gryzelda zarumieniła się, gdyż hrabia wypowiedział ostatnie sło-
wa dziwnym tonem. Aby zapanować nad zmieszaniem, strząsnęła z
kolan resztkę kwiatów i zawołała:
- A teraz do roboty! Zabieramy się do pisania!
- Więc muszę odejść? - spytał hrabia.
- Musimy trzymać się ściśle godzin, żeby Gilda przywykła do
punktualności.
- Wobec tego, do widzenia! A po obiedzie pójdziemy na taras.
- Dokąd, tatusiu? - spytało dziecko.
- Tam, na górę - rzekł, pokazując jej okrągłą wieżę.
- O, jak to dobrze! Ja pójdę także, prawda, tatusiu?
- Tak, córeczko. Do widzenia przy obiedzie.
- Do widzenia, tatuśku!
Hrabia oddalił się. Ostrożnie niósł swój uwieńczony kwiatami ka-
pelusz. Gdy przybył do zamku i znalazł się w swoim pokoju, zdjął
wieniec z kapelusza i schował go do skrytki, gdzie leżał pusty flako-
nik po truciźnie.
- Oby te kwiaty zmieniły w błogosławieństwo tę klątwę, która
ciąży na moim życiu... O, Gryzeldo, jakże cię kocham! Gdybym cię
mógł na zawsze zatrzymać przy sobie!
Część druga
Podczas gdy Gilda wypisywała w zeszycie szeregi liter, Gryzelda
mogła puścić wodze swoim myślom. I znowu przywołała w pamięci
swój dziwny sen.
Śniło jej się, że stoi na tarasie wieży i przygląda się całej okolicy.
Była zupełnie sama. Nagle poczuła jakiś chłodny powiew, wydało jej
się, że ktoś stoi obok niej. Odwróciła się i ujrzała piękną złotowłosą
kobietę, w której natychmiast rozpoznała hrabinę Alicję. Miała na so-
bie białą szatę, z ramion spływały złote warkocze, jeden z nich wił się
wkoło szyi. Pokazywała Gryzeldzie pierścionek - ten sam, o którym
opowiadała przedtem hrabiemu - i dała jej znak, aby poszła za nią.
Przeszła z duchem przez jakieś schody i znalazła się w nieznanym
jej pokoju, w sypialni hrabiny. Hrabina leżała w łóżku. Obok łóżka
stał nocny stolik, a na nim kieliszek, napełniony złocistym, lśniącym
winem. Jakaś ręka, która zdawała się wyrastać ze ściany nad nocnym
stolikiem, wrzuciła do kieliszka trzy kulki z perłowej masy. Potem
wszystko nagle zniknęło. Gryzelda obudziła się z uczuciem, że unosi
się w powietrzu. Sen był bardzo wyraźny. Dlatego też Gryzelda dziwi-
ła się niezmiernie, dowiedziawszy się, że istnieje taki pierścionek, jaki
widziała we śnie.
Po lekcji Gryzelda z Gildą powróciły do zamku. Trzeba się było
przebrać do obiadu. Hrabianka Beata okazywała dziś Gryzeldzie wię-
cej uprzejmości niż zazwyczaj. Rozmawiała z nią o nauce i postępach
Gildy, a nawet udzieliła jej pochwały. Przychodziło jej to z wielkim
trudem, lecz hrabia Harro był zadowolony. Cieszył się, że jego słowa
zrobiły wrażenie na kuzynce. Mimo to, czuł się nieswojo w towarzy-
stwie Beaty. Doznawał wrażenia, że Beata go kocha, a ponieważ nie
mógł jej odpłacić wzajemnością, więc było mu bardzo przykro.
Gryzelda dziwiła się tej niezwykłej uprzejmości hrabianki. Wy-
czuła jednak, że hrabianka maskuje swoje nieprzyjazne uczucia i że ją
nienawidzi. Z początku, gdy przybyła do Treuenfelsu, łamała sobie
głowę nad przyczyną tej nienawiści. Potem udało się jej rozwiązać
zagadkę. Obserwowała raz Beatę, gdy patrzyła ukradkiem na hrabie-
go, sądząc, że nikt tego nie widzi. A wtedy spostrzegła w jej oczach
płomień nieokiełznanej namiętności i pojęła, że Beata kocha swego
kuzyna. Zapewne pragnęła zostać jego żoną, drugą matką Gildy.
Przybycie wychowawczyni było jej nie na rękę. Odtąd Gryzelda z
większą pobłażliwością patrzyła na Beatę. Współczuła jej nawet, bo
wiedziała, że hrabia nie kocha kuzynki. Jej miłość pozostała bez wza-
jemności.
Przy obiedzie hrabia odezwał się do Beaty:
- Nie widzę na twej ręce sznurowego pierścionka, który dostałaś
od Alicji. Czy go już nie nosisz?
Gryzelda spostrzegła, że przy tym pytaniu hrabianka zmieniła się
na twarzy. Przez chwilę milczała. Gdy wreszcie odpowiedziała, głos
jej brzmiał chrapliwie.
- Niestety, nie mam już tego pierścionka.
- Jak to? Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał hrabia, zdumio-
ny.
- Zgubiłam go tej zimy. Zapewne zsunął się z palca i upadł na
śnieg. Szukałam go długo, lecz nie mogłam go znaleźć.
- Szkoda! Był to bardzo oryginalny klejnot.
- Ja także ogromnie żałuję, zwłaszcza, że dostałam go od Alicji.
Nie miałam odwagi przyznać się do tego.
- Ach, dlatego zmieszałaś się tak przy moim pytaniu?
- Tak, dlatego - odparła Beata. Oczy jej miały dziwnie martwy,
pusty wyraz, lecz tylko Gryzelda zwróciła na to uwagę.
- Chętnie dam ci inny pierścionek, który możesz nosić jako pa-
miątkę po Alicji - powiedział dobrodusznie hrabia. Potem wyciągnął
pęk kluczy i podał je Gryzeldzie.
- Oto klucze do apartamentów mojej żony. Może pani obejrzeć te
pokoje. Proszę tylko uważać, żeby Gilda niczego tam nie uszkodziła.
Potem odda mi pani te kluczyki.
- Dobrze, panie hrabio. Będę pilnowała Gildy.
Podczas tej rozmowy hrabianka siedziała bez ruchu, podobna do
kamiennego posągu. Tylko oczy jej płonęły, a na twarzy pojawił się
wyraz niezwykłego napięcia.
- Panna von Ronach ma oglądać pokoje Alicji? Pozwalasz na to?
Przecież wstęp dla wszystkich jest wzbroniony.
- Tak, dla obcych. Ty możesz w każdej chwili wejść do tych po-
koi. Może pójdziesz tam po obiedzie z Gildą i panną von Ronach?
Gryzelda, która nie spuszczała wzroku z Beaty, zauważyła, że
hrabianka śmiertelnie pobladła i drgnęła.
- Nie, nie... Nie mam dziś czasu... - szepnęła ochryple.
- Wyobraź sobie, że panna von Ronach widziała we śnie te poko-
je. Miała bardzo dziwny sen, ujrzała nawet Alicję z warkoczem, owi-
niętym wkoło szyi - i pierścionek sznurowy...
Hrabianka patrzyła przed siebie błędnym wzrokiem.
- Pierścionek sznurowy? - wyjąkała.
- Tak. Kiedy go właściwie zgubiłaś?
- Nie pamiętam już dokładnie.
- Za pozwoleniem, jaśnie hrabianko, ja pamiętam dokładnie, kie-
dy to było - wmieszał się do rozmowy służący Henryk, który od wielu
lat służył w zamku.
Beata obrzuciła go niechętnym spojrzeniem i chciała coś powie-
dzieć, lecz słowa zamarły jej na ustach.
- No, Henryku, kiedyż to było? - spytał hrabia.
- Tego ranka, gdyśmy znaleźli nieboszczkę panią hrabinę bez ży-
cia. W domu był okrutny harmider... Zbiegałem właśnie ze schodów,
a nogi trzęsły mi się ze strachu. Wtedy spotkałem w hallu jaśnie pannę
hrabiankę. Powracała z parku. Powiedziała mi, że zgubiła pierścionek,
że musiał zginąć w śniegu... Możliwe także, że zgubiła go w zamku...
Prosiła, żeby powiedzieć o tym służbie, bo może go kto znajdzie...
Może jaśnie panna hrabianka przypomina sobie, że odpowiedziałem
wtedy: "Oj, zdarzyło się większe nieszczęście, nasza pani hrabina nie
żyje..."
Gryzelda wlepiła oczy w hrabinę. Wyglądała okropnie, twarz jej
miała wyraz przerażenia, postacią wstrząsały dreszcze.
- Możliwe... Nie pamiętam... Nie wiem, co się działo ze mną tego
strasznego dnia...
- Biedna Beato! Nie możesz po dziś dzień wymazać z pamięci
tych smutnych chwil...
- Nie, nie mogę... Nie zapomnę tego nigdy... Mówmy o czymś in-
nym - rzekła.
Hrabia Harro zmienił temat rozmowy pragnąc, aby kuzynka się
uspokoiła. Miał dla niej wiele współczucia. Jak bardzo musiała nią
wstrząsnąć ta tragedia.
Gryzelda siedziała blada i milcząca. Odpowiadała krótko na pyta-
nia Gildy. Potem przyniesiono wety, a hrabia spytał nagle, jakby od
niechcenia:
- Proszę cię, Beato, przyślij mi potem do gabinetu klucz do okrą-
głej wieży.
- Klucz do wieży?
- Tak, zapewne przechowujesz go razem z innymi kluczami.
- Możliwe... nie wiem... Od lat nie był w użyciu... Poszukam... Po
co ci ten klucz?
Miało to brzmieć obojętnie, lecz Gryzelda doznała wrażenia, że
duszą hrabianki miota straszna burza. Hrabia uśmiechnął się.
- Po co mi klucz? Bo chcę otworzyć wieżę. Pragniemy wejść na
taras. Panna von Ronach chciałaby obejrzeć sobie świat z góry.
W źrenicach hrabianki zapalił się dziki płomień. Spojrzała z nie-
nawiścią na Gryzeldę i pomyślała:
- Ona... zawsze ona... Jakże jej nienawidzę...
- Nie radziłabym wchodzić na taras... Wieża została zamknięta
przed wieloma laty, wiem, że kilka stopni jest uszkodzonych...
- Słusznie, na drugim piętrze! Wiem o tym. Ale to drobne uszko-
dzenia. Można ostrożnie wejść, nie narażając się na niebezpieczeń-
stwo. Za to z tarasu rozpościera się wspaniały widok. Poza tym pokoje
w wieży są bardzo oryginalnie urządzone. Jeden z moich przodków
spędzał w tej wieży całe dnie i kazał ją urządzić według swego gu-
stu...
- Ależ tam na pewno jest bardzo brudno. Pełno kurzu i pajęczyny.
Trzeba sprzątnąć te pokoje...
- Tak, gdy naprawimy uszkodzone schody, trzeba będzie zamieść
pokoje i pościerać w nich kurz. Dziś jednak pójdziemy tylko na taras.
Może byś poszła z nami? Ręczę za bezpieczeństwo...
- Zobaczę, czy mi czas pozwoli - bąknęła hrabianka.
Po obiedzie Gryzelda położyła Gildę do łóżeczka. Była jednak tak
poważna i cicha, że Gilda po raz pierwszy poskarżyła się na nią. Gdy
ojciec przyszedł, żeby ją ucałować przed snem, dziewczynka rzekła:
- Gryzeldę głowa boli. Wcale dziś nie żartowała.
- Czy pani się źle czuje, panno von Ronach?
- To nic wielkiego, panie hrabio. Gdy Gilda zaśnie, pójdę na prze-
chadzkę do lasu. Wtedy ból głowy szybko minie.
- Zauważyłem już przy obiedzie, że pani jest bardzo blada. Proszę
mi tylko nie zachorować - powiedział z niepokojem.
- Ależ co znowu! To przejdzie! - odparła.
Wolnym krokiem wyszedł z pokoju. Gryzelda pocałowała dziew-
czynkę i w kilka chwil później udała się do lasu.
** ** **
Dziewczyna, pogrążona w zadumie, szła przed siebie. Wokoło
panowała cisza, nawet ptaki nie śpiewały. Gryzelda nie zauważyła
wcale, w jakim kierunku szła, toteż spostrzegła ze zdziwieniem, że
znajduje się na szerokim gościńcu. Spojrzała na zegarek: trzeba było
już powrócić do zamku. Nagle usłyszała turkot kół i ujrzała na gościń-
cu mały powozik, którym powoziła jakaś młoda panienka. Groom ze
skrzyżowanymi rękami siedział w głębi powoziku.
Dogcart minął Gryzeldę. Nagle siedząca w nim panienka rzuciła
cugle groom'owi i krzyknęła. Potem zatrzymała powozik, wyskoczyła
i rzuciła się Gryzeldzie na szyję.
- Gryzeldo, czy to ty? A może tylko jakaś leśna wróżka przybrała
twoją postać.
- Tilly! Mój Boże! A ty skąd się tu wzięłaś?
Pisałam do ciebie, lecz nie otrzymałam odpowiedzi...
- Zapewne mój roztargniony tatuś zapomniał, że należy mi ode-
słać twój list. Byłam z mamą przez kilka miesięcy nad jeziorem Gar-
da, a stamtąd wprost przyjechałam do Dalheimu. Baronowa nas za-
prosiła...
- Więc przebywasz w Dalheimie?
- Tak, zostanę tam przez kilka tygodni. Powiem ci w zaufaniu to,
o czym świat dowie się za kilka dni... Oto zaręczyłam się z młodym
baronem Fryderykiem... Mamusia przybyła ze mną, a ojciec i Ruth
przyjadą na Zielone Świątki, żeby obchodzić nasze zaręczyny... Ale
co ty tutaj robisz?
- Zaraz ci powiem. Najpierw jednak pozwól sobie złożyć serdecz-
ne życzenia. Spodziewam się, że będziesz tak szczęśliwa, jak zasługu-
jesz na to. Co do mnie to jestem wychowawczynią córeczki hrabiego
Treuenfelsa...
- Boże Święty! U hrabiego Treuenfelsa? Posądzonego o morder-
stwo żony i zwolnionego z braku dowodów? Zawsze byłaś odważną
istotą, Gryzeldo, ale tym razem popełniłaś szaleństwo... Ja bym się
bała, żeby mnie nie spotkał ten sam los, co hrabinę...
- Ja nie boję się tego. Zanim jeszcze tu przybyłam, wierzyłam
święcie, że hrabia jest niewinny... Przełożona schroniska w St. Marien
jest jego krewną, zna go od dziecka. Wpoiła we mnie przekonanie, że
nie jest on mordercą. A gdy poznałam go lepiej, doszłam do wniosku,
że nie był on zdolny do tego czynu.
- No tak, ale nie dowiedziono tego...
- Słuchaj, Tilly, a gdyby ci ktoś powiedział, że ja zamordowałam
człowieka? Czy mogłabyś w to uwierzyć?
- Nie, w żadnym razie.
- A widzisz! Odkąd ja poznałam lepiej hrabiego, gotowa jestem
dać głowę za jego niewinność...
- Mój narzeczony jest właściwie także tego zdania. Zna on dobrze
hrabiego, żyli w wielkiej przyjaźni. Chciał mimo wszystko nadal
utrzymywać kontakty z hrabią, lecz moja przyszła teściowa błagała
go, aby się nie narażał. Ulegając jej wpływowi, unikał hrabiego, lecz
bardzo nad tym boleje. Mój Fryderyk jest dobrym, poczciwym chłop-
cem, który nie potrafi nikomu wyrządzić krzywdy. Raz spotkał hra-
biego w lesie i udał, że go nie widzi... Teraz dręczą go wyrzuty su-
mienia... Wczoraj dopiero powiedział do mnie: "Wiesz, Tilly, gdy
myślę o tym, to wydaje mi się, że jestem katem, który zgładził nie-
winną ofiarę..."
Gryzelda z ogromnym wzruszeniem słuchała opowiadania przyja-
ciółki.
- Czy pamiętasz, Tilly, jak prosiłaś mnie kiedyś, żebym ci wy-
mieniła jakieś wielkie, gorące życzenie? Teraz mogłabyś mi wy-
świadczyć przysługę... Poproś twego narzeczonego, żeby odwiedził
hrabiego, podał mu rękę i powiedział: "Wierzę, że jesteś bez winy..."
Nie wyobrażasz sobie, jakie katusze znosi ten człowiek, któremu nie
wolno szukać odwetu za zniewagę... Spełnisz dobry uczynek, Tilly...
Ach gdybym cię mogła przekonać o niewinności hrabiego...
- Jaką rolę odgrywa w twym życiu ten człowiek, że stajesz w jego
obronie?
- Jest nieszczęśliwym człowiekiem - oto wszystko. Nie umiałam
nigdy patrzeć spokojnie na cudze cierpienia. Gdyby twój narzeczony
przyszedł do niego, wyświadczyłby mu prawdziwe dobrodziejstwo.
Byłby to promień słońca w jego życiu. O, Tilly, nie każ mi prosić da-
remnie.
- Dobrze, kochanie, spełnię twą prośbę. Powiem memu narzeczo-
nemu, żeby nie słuchał matki i uczynił tak, jak mu nakazuje serce.
- O, gdyby ci się to udało, droga Tilly!
W tej samej chwili na drodze ukazał się jakiś jeździec. Tilly ski-
nęła ręką.
- Zjawiłeś się w samą porę, mój drogi. Przekonasz się, Gryzeldo,
że dotrzymam słowa. Zaraz ci przedstawię mego narzeczonego. Oto
baron Dalheim, mój narzeczony... Fryderyku, spotkałam niespodzie-
wanie moją serdeczną przyjaciółkę, Gryzeldę von Ronach, która ura-
towała życie mojej siostrze...
Baron Dalheim, przystojny, młody człowiek ukłonił się Gryzel-
dzie.
- Czy pani wie, że byłem przez jakiś czas bardzo zazdrosny o pa-
nią. Moja narzeczona opowiadała mi cuda o swojej przyjaciółce. Cie-
szę się ogromnie, że poznałem panią...
- Wzajemnie, panie baronie.
- Mój kochany, przy tej sposobności, muszę cię o coś poprosić.
Posłuchaj, bo to bardzo ważna sprawa - rzekła Tilly do narzeczonego,
i powtórzyła mu swoją rozmowę z Gryzeldą. Baron wysłuchał z uwa-
gą, potem zaś zwrócił się do Gryzeldy.
- Jestem w bardzo przykrym położeniu, panno Gryzeldo. Głos
serca nakazuje mi pójść do hrabiego, z drugiej jednak strony ogarniają
mnie wątpliwości.
Gryzelda głęboko odetchnęła. Była bardzo blada. Powiedziała
drżącym głosem:
- Baronie, przecież pan zna od dziecka hrabiego Treuenfelsa.
Wzrastaliście razem, mógł pan sobie wyrobić zdanie o jego charakte-
rze. Czy sprawiał kiedykolwiek wrażenie, że byłby zdolny do tak ni-
skiego wstrętnego czynu? Czy pan nie sądzi, że gdyby zabił żonę, to
przyznałby się do tego? Zgadzam się, że miał powód do gniewu,
przyznaję nawet, że mógłby ją zabić w uniesieniu... Ale zamordować
ją w taki sposób? Nigdy! To niemożliwe. Nie znam go tak długo, jak
pan, baronie - a nie wątpię w jego niewinność. Gdyby zabił swoją żo-
nę, to przyznałby się albo popełnił samobójstwo... Jestem o tym świę-
cie przekonana!
Baron wysłuchał jej z widocznym wzruszeniem.
- Zawstydziła mnie pani, panno Gryzeldo. Od dawna się zresztą
wstydzę, że nie podałem mu ręki gdyśmy się spotkali w lesie. Sto razy
już mówiłem sobie, że muszę to naprawić, ale było mi bardzo przykro
wobec niego. Nie wezmę mu nawet za złe, gdyby mnie teraz nie
chciał przyjąć...
- Nie uczyni tego na pewno! - zawołała Gryzelda.
- I ja tak sądzę - dodała Tilly. - Proszę cię bardzo, idź do niego.
Lepiej podać rękę winnemu, niż skrzywdzić niewinnego. Wiem, że cię
gnębi twój postępek. Przecież hrabiemu nie dowiedziono jego winy.
Na twój honor nie spadnie żadna plama, jeżeli uwierzysz, że twój
przyjaciel jest niewinny...
Baron ucałował rękę narzeczonej.
- Dziękuję ci, Tilly. Uległem mojej matce i żałuję tego. Obecnie
pierzchły wszelkie wątpliwości. A więc, panno Gryzeldo, daję pani
słowo, że jutro przyjadę do Treuenfelsu.
Oczy Gryzeldy zabłysły radością. Baron patrzył z podziwem na
piękną twarz dziewczyny.
- Dziękuję, panie baronie! Dziękuję ci, kochana Tilly! Proszę mi
wierzyć, baronie, że pan spełni dobry uczynek.
- A pani? Pani zasługa jest większa od mojej. Powiem hrabiemu
jak dzielnie broniła pani jego sprawy.
- O, nie, niech pan mu nic nie mówi! Może wziąłby mi to za złe!
Wolę, żeby myślał, iż pan z własnej woli znalazł do niego drogę. To
mu sprawi większą przyjemność.
- Dobrze, postąpię, jak pani sobie życzy. A co będzie, jeżeli się
spotkamy? Muszę przecież powiedzieć, skąd panią znam.
- Poznamy się jutro, w zamku Treuenfels. Raz jeszcze dziękuję
panu bardzo, panie baronie.
- Nie ma za co. Niech pani mnie nie zawstydza.
- A kiedy zobaczymy się, Gryzeldo? - spytała Tilly.
- Nie wiem, kochanie. Może jutro spotkam się z panem baronem i
będę mogła cię zawiadomić. Chciałabym bardzo zobaczyć twoich ro-
dziców i Ruth. Może napiszesz do mnie, kiedy można cię odwiedzić.
Naturalnie tylko w tym wypadku, jeżeli baronowa Dalheim nie będzie
miała nic przeciwko temu. Może będzie jej nieprzyjemnie, że przyjaź-
nisz się z nauczycielką hrabianki Treuenfels.
- Ach, ty głuptasku!
Narzeczeni pożegnali Gryzeldę, która szybkim krokiem podążyła
do domu. Serce jej biło radośnie, że mogła skrycie wyświadczyć przy-
sługę ukochanemu. Myśląc o przyjeździe barona, cieszyła się jak
dziecko przed Gwiazdką.
** ** **
Po herbacie hrabia, Gryzelda i Gilda wyruszyli do wieży. Hra-
bianka siedziała jak skamieniała przy stole i śledziła ich wzrokiem. W
oczach jej migotał dziwny płomień.
Hrabia z Gildą i Gryzeldą udał się do wieży. Okrążyli cały zamek,
zanim tam dotarli. Wkoło wieży rosły gęste krzewy janowca. Wcho-
dziło się do niej przez małą furtkę.
- Czy z wnętrza zamku nie ma wejścia do wieży? - spytała Gry-
zelda.
- Nie! Do innych wież prowadzą korytarze, okrągła wieża stanowi
właściwie oddzielną budowlę. Hrabia Joachim Treuenfels, który kazał
ją zbudować założył sobie tu obserwatorium. Zajmował się on z wiel-
ką pasją astronomią i alchemią. Mój ojciec zamierzał przebić mury i
urządzić przejście do zamku, ale to się nie udało. Mury były zbyt gru-
be.
Gryzelda pomyślała o swoim śnie, kiedy to swobodnie przecho-
dziła przez ścianę do sypialni hrabiny Alicji. Przypomniała się jej tak-
że ukryta szafa w jej pokoju.
- A może istnieje jakieś ukryte przejście, o którym pan nie wie? -
spytała.
- Ach, widzę, że pani pragnie otoczyć mój stary poczciwy zamek
czarem romantyki i tajemniczości - rzekł hrabia z uśmiechem.
- Przecież takie rzeczy zdarzają się w starych zamkach.
- Zapewne. Tu posiadamy także korytarz podziemny, który pro-
wadzi do piwnicy. Ale na tym kończy się romantyczność zamku.
- Albo też pan nic nie wie - odparła dziewczyna.
- Jaka pani uparta - powiedział hrabia, po czym wyjął z kieszeni
klucz od wieży.
- Proszę spojrzeć, jaki dziwny klucz...
- Tak, rzeczywiście! Ma dziwny kształt. I nie ma na nim śladu
rdzy - zauważyła Gryzelda. Hrabia włożył klucz do zamku. Ku jego
zdziwieniu klucz obracał się z wielką łatwością. Również i drzwi
otworzyły się cicho i bez oporu.
Gdy hrabia wszedł do wieży, Gryzelda wyjęła klucz z zamka i
wytarła go chusteczką. I oto spostrzegła na białej chustce ślady oliwy.
Zapewne ktoś niedawno musiał naoliwić zamek. A przecież podobno
od wielu lat nikt nie otwierał wieży?
Po chwili hrabia powrócił.
- Możemy wejść na górę, proszę tylko uważać na trzy pierwsze
stopnie na drugim piętrze. Pootwierałem wszędzie okna. Niech pani
idzie pierwsza. Ja wezmę Gildę za rękę...
Gryzelda wolnym krokiem szła przez strome, kręte schody. Ka-
mienne stopnie pokrywała miękka zielona warstwa mchu. Dwadzie-
ścia stopni prowadziło na pierwsze piętro. Tu znajdował się mały,
półkolisty podest, skąd prowadziły drzwi do pierwszego pokoju w
wieży. Drzwi były zamknięte. Podest był wykładany drewnianą pod-
łogą, pomalowaną na olejno. Podłoga była zakurzona. Gryzelda za-
uważyła jednak, że od schodów do drzwi ciągnęła się wyraźna jaśniej-
sza smuga. Wyglądało to tak, jakby ktoś przesunął w tym miejscu
szczotkę.
- Albo też, jakby tędy przechodziła kobieta w długiej sukni - po-
myślała Gryzelda, patrząc badawczo na smugę.
Wreszcie wszyscy troje znaleźli się na tarasie. Rozpościerał się
stąd wspaniały malowniczy widok na okolicę.
- Ach, jak tu pięknie! - zawołała Gryzelda. - Czy panu nie rośnie
serce, panie hrabio? To musi być przecież przyjemne uczucie, gdy się
patrzy przed siebie i myśli: wszystko, co ogarniam wzrokiem - należy
do mnie.
- Tak - odparł - to przyjemne uczucie. Niestety, nie wszystko, co
widzę przed sobą, należy do mnie...
- Ale prawie wszystko. Czy pan nie cieszy się z tego?
- Oddałbym cały majątek, żeby odzyskać nieskalane imię i dobrą
sławę. Byłbym ubogi, lecz swobodny i szczęśliwy. Jestem przecież
młody, mam dużo energii i jak każdy łaknę odrobiny szczęścia...
Ostatnie te słowa wypowiedział z wielkim wzruszeniem. Gryzel-
da spojrzała mu w oczy i spostrzegła w nich wyraz nieukojonej tęsk-
noty. Pojęła w tej chwili, że hrabia ją kocha, tak jak ona kocha jego.
Nie trzeba jej było słów, ani wyznań miłosnych. Zrozumiała, że sa-
motny i nieszczęśliwy człowiek zapałał do niej gorącym uczuciem.
Obudziło to w niej radość, zarazem smutek. Czuła jak wielka przepaść
dzieli hrabiego Treuenfelsa od biednej nauczycielki.
Nie pomyślała o tym, że Harro nie ma odwagi prosić o jej rękę,
gdyż na jego nazwisku ciąży plama. Sądziła, że hrabia Treuenfels nie
zniży się nigdy do ubogiej wychowawczyni. A jednak serce jej śpie-
wało z radości, a jednak spływało na nią niewypowiedziane uczucie
szczęścia. Byłaby najchętniej głośno zawołała całemu światu: On
mnie kocha! On mnie kocha!
Przymknęła na chwilę oczy. Hrabia spojrzał na nią z wyrazem bó-
lu. Pojął, że Gryzelda odgadła w tej chwili tajemnicę jego duszy. Od-
dałby dziesięć lat życia, gdyby mógł teraz porwać ją w objęcia! O,
gdyby był wolnym człowiekiem, gdyby mógł otwarcie starać się o jej
wzajemność!
- Jak tu cudownie! Chciałabym przychodzić tu codziennie przy
pięknej pogodzie - rzekła Gryzelda, aby pokonać wzruszenie.
- Oddam pani klucz, panno von Ronach. Gdy naprawię stopnie,
będzie pani mogła przychodzić na taras - rzekł hrabia.
Gryzelda podziękowała mu. Cieszyła się, że odda jej klucz. Zda-
wało się jej, że ta wieża ukrywa jakąś tajemnicę, którą postanowiła
zbadać. Jej sen nabierał wciąż większego znaczenia.
Zeszli teraz na dół i obejrzeli pokoje w wieży. Były bardzo piękne
i wspaniale urządzone. Raziły w nich tylko łóżka, które nie pasowały
do całego urządzenia.
- Psują harmonię - powiedziała Gryzelda.
- Pani ma rację. Każę wynieść te łóżka - odparł hrabia.
Zrozumiała, że pragnie sprawić jej przyjemność. Szybko i gwał-
townie zabiło serce w piersi dziewczyny.
Obejrzeli najpierw pokój na trzecim piętrze, potem zeszli na dru-
gie. Gryzelda uważnie rozglądała się po tym pokoju. Posiadał on rów-
nież kształt półkola.
- Naprzeciwko, za ścianą tego pokoju jest moja sypialnia - pomy-
ślała Gryzelda, przypatrując się bacznie ścianie, która przylegała do
zamku.
Urządzenie pokoju przypominało namiot. Ściany były pokryte
makatami. Obok jednej z makat wisiało duże zwierciadło w złotej ra-
mie. A tę ramę - Gryzeldzie zdawało się, że jej serce przestanie bić
przy tym odkryciu - zdobił również oryginalny ornament, składający
się z małych delfinów, taki sam, jak ten, który zdobił ramę obrazu,
stanowiącego drzwi szafki ściennej w jej sypialni.
Zapewne za tym zwierciadłem znajdował się schowek, położony
pod jej szafką ścienną; najchętniej zbadałaby bliżej ramę lustra i prze-
konała się, czy i ono nie stanowi drzwi do jakiejś tajemniczej kryjów-
ki. Postanowiła, że uczyni to następnym razem, gdy przyjdzie do wie-
ży.
Zeszli teraz na pierwsze piętro. Gryzelda znowu obrzuciła badaw-
czym wzrokiem wąską smugę na podeście, która wyglądała jakby nie-
dawno przechodziła tędy kobieta w długiej sukni. Dziewczyna była
przekonana, że ktoś bywał w wieży; świadczył o tym świeżo naoli-
wiony zamek.
Pokój na pierwszym piętrze był urządzony w stylu orientalnym i
wywierał niezwykle malownicze wrażenie. Gryzelda oglądała go z
nadzwyczajną uwagą. Do ściany tego pokoju musiała przylegać ściana
sypialni hrabiny Alicji. Być może, że pokój hrabiny był położony nie-
co wyżej. Gryzelda poczuła znowu, że serce jej zaczyna mocno bić...
Oto na tym miejscu, gdzie w górnym pokoju wisiało zwierciadło - tu
znajdowała się bogato haftowana makatka ścienna. Co najdziwniejsze,
oprawiona była w szeroką złotą ramę, ozdobioną ornamentem z delfi-
nów. Gryzelda bacznie przypatrywała się temu wszystkiemu, lecz nikt
nie zdołałby wyczytać z jej twarzy, jakie wysnuwa stąd wnioski. Zaci-
snęła mocno wargi jakby w obawie, że powie zbyteczne słowo.
Miłość czyni z ludzi ślepców lub jasnowidzących. Miłość Gryzel-
dy dla hrabiego Harra wyposażyła dziewczynę w dar jasnowidzenia.
Była przy tym z natury bardzo bystra i spostrzegawcza. Pragnęła ca-
łym sercem pomóc hrabiemu, to życzenie nie dawało jej spokoju. Po-
stanowiła rozwiązać zagadkę tajemniczej śmierci hrabiny. W tym po-
stanowieniu umocnił ją jeszcze dziwny sen. Nie zbudziło się w niej
dotąd żadne określone podejrzenie, lecz zaczynała w niej powoli kieł-
kować myśl, że hrabina Alicja nie popełniła samobójstwa, lecz została
zamordowana. Gdy w chwilę później wychodziła z wieży, postanowi-
ła niezłomnie, że musi wykryć sprawcę zbrodni. Miała wrażenie, że
właśnie w wieży znajdzie rozwiązanie zagadki.
Gdy powrócili do zamku hrabia spytał z uśmiechem:
- No i cóż? Czy pani jest zadowolona z wyprawy do krainy fanta-
styki?
- Bardzo zadowolona, panie hrabio. Cieszę się, że pan chce po-
wierzyć mi klucz do wieży. Będę często przebywała na tarasie.
- I będzie pani marzyć, że pani jest zaczarowaną księżniczką, któ-
ra czeka, aż zjawi się piękny, młody książę i uwolni ją z zaklęcia -
rzekł żartobliwie, spoglądając na nią z tkliwością.
- Myli się pan, panie hrabio. Nie mam zamiaru marzyć, zajmę się
tam zgoła czymś innym. Mój dziwny sen, o którym panu opowiada-
łam, zaczął się właśnie od tego, że stałam na tarasie...
- Zaciekawia mnie ten sen. Kiedy pani opowie mi go szczegóło-
wo?
- Nie wiem jeszcze, kiedy. Ale opowiem go panu z pewnością.
- Szkoda, że nie mogłem pokazać pani tego pierścionka...
- Tak, szkoda.
- Chciałbym tylko wiedzieć, kto mówił pani o tym pierścionku i o
tym, że moja żona miała zwyczaj owijać szyję warkoczem...
- Pan znowu wygląda tak, jakby pan chciał żartować ze mnie.
- Nie... nie... Tylko bawi mnie ten sen. Więc pani opowie mi go
na pewno?
- Tak, jeżeli zrozumiem nareszcie jego znaczenie. Na razie niech
pan o nic nie pyta...
- Obiecuję to pani.
Weszli do hallu i nie spostrzegli, że w półmroku, ukryta za grubą
kolumną, stała hrabianka Beata i śledziła ich niespokojnymi, płoną-
cymi oczyma. Przeszli przez hall obok hrabianki, rozmawiając o bła-
hych sprawach. Hrabianka usłyszawszy urywek ich rozmowy, ode-
tchnęła z ulgą, jakby jej kamień spadł z serca. Potem osunęła się bez-
silnie na fotel.
Hrabia pożegnał się z Gildą i Gryzeldą i udał się do swego gabi-
netu. Gryzelda zaś wzięła dziewczynkę za rączkę i poszła z nią do
apartamentów hrabiny Alicji. Uważała, żeby Gilda nic nie uszkodziła
i mówiła z nią o jej zmarłej matce. Gilda wprawdzie nie zachowała o
niej głębokiego, tkliwego wspomnienia, lecz Gryzelda starała się je
wyidealizować.
W apartamentach unosiła się jeszcze lekka woń ulubionych per-
fum hrabiny. Wszystko tu pozostało na tym samym miejscu, jak za jej
życia. Gryzelda z Gildą minęły długi szereg pokoi i znalazły się
wreszcie w sypialni. Dziewczyna zatrzymała się na progu, jakby
olśniona. Tak - to był ten sam pokój, który widziała we śnie. Wszyst-
ko się zgadzało, nawet najdrobniejsze szczegóły. Ściany były wyłożo-
ne ciemnym drzewem, sufit obity błękitnym materiałem. Stały w nim
jasne, modne meble, nocny stolik znajdował się obok łóżka.
Zbliżyła się do nocnego stolika. Przypuszczała, że wisi nad nim
także jakiś obraz w ramie, ozdobionej ornamentem z delfinów, lecz
omyliła się. Ściana była gładka, wyłożona taflami z ciemnego drzewa,
ozdobiona inkrustacjami. Nie mogły się w niej znajdować ukryte
drzwi do szafki ściennej. Mimo to Gryzelda patrzyła jak urzeczona na
ścianę nad nocnym stolikiem, jakby mogła ją przeniknąć na wylot.
Przypomniała sobie, jak w jej śnie, ze ściany tej wyrosła ręka i wrzu-
ciła do kieliszka z winem trzy kulki z perłowej masy. I nagle drgnęła...
Ujrzała bowiem na ścianie inkrustowany wzór z perłowej masy... Nad
nocnym stolikiem widać było trzy okrągłe płatki z perłowej masy, od-
bijające się wyraźnie na ciemnym tle drzewa. Przypominały owe trzy
kulki, które widziała we śnie.
Przycisnęła dłonie do serca. Umysł jej pracował gorączkowo.
Rozmyślania te przerwała Gilda, która zaczęła się nudzić i chciała iść
do parku. Gryzelda jednak nie miała ochoty wychodzić z tych aparta-
mentów. Nie mogła przecież drugi raz prosić hrabiego, aby dał jej
klucze.
Otworzyła torebkę i wyjęła z niej szklaną różnobarwną kulę. Zna-
lazła ją dziś rano wśród swoich rzeczy. Bawiła się nią, gdy była
dzieckiem i zamierzała podarować ją Gildzie. Ta kula miała jej teraz
pomóc.
- Zobacz no, Gildo, co ja tu mam!
- Ach, jaka śliczna kulka! Daj mi ją, Gryzeldo.
- Tak, dostaniesz ją, jeżeli będziesz się przez chwilę spokojnie
bawić.
- Dobrze, dobrze!
Gryzelda zaprowadziła małą do przyległego pokoju.
- Widzisz, Gildo, usiądź sobie na tym miękkim dywanie i baw się
kulą. Ja chciałam jeszcze obejrzeć coś w tamtym pokoju.
Gilda zaczęła się bawić, Gryzelda zaś powróciła do nocnego sto-
lika i uważnie przyglądała się ścianie. Trzy okrągłe płatki z perłowej
masy magnetycznie przyciągały jej wzrok. Nacisnęła pierwszy z nich,
lecz nie poruszył się. Spróbowała nacisnąć drugi, lecz daremnie.
Wreszcie mocno nacisnęła dolny, środkowy płatek. Wówczas znikł on
w ścianie, a jednocześnie usłyszała cichy zgrzyt. Jeden z drewnianych
kwadratów wystąpił ze ściany. Stanowił on drzwi do wmurowanej
szafy.
Drżąc ze wzruszenia, obejrzała wnętrze szafki ściennej. Posiadała
ona ten sam dziwaczny kształt, co szafka w jej pokoju. Pochyliła się i
zastukała o dno otworu. Usłyszała ten sam głuchy dźwięk. Pod szafką
na pewno nie było muru, tylko pusta przestrzeń.
Pokoje w wieży były, według obliczenia Gryzeldy, położone nie-
co niżej, niż pokoje zamku. Dno szafki ściennej leżało zapewne na
tym samym poziomie, co sufit pokoju w wieży, znajdującego się na
pierwszym piętrze.
Gdyby jej przypuszczenia się sprawdziły, gdyby w wieży za
zwierciadłem i za makatą znajdowały się także ukryte drzwi - tak, w
takim razie sypialnię hrabiny Alicji dzieliło od pokoi w wieży tylko
drewniane dno szafki ściennej, o ile tu i tam otworzono drzwi.
Myśl o tym ogromnie wzburzyła Gryzeldę. Z tej ściany wysunęła
się ręka... Z tej ręki polały się krople trucizny do kieliszka z wi-
nem...Czyżby zbrodnicza ręka znalazła drogę przez szafkę ścienną?
Śledztwo wykazało, że po odejściu hrabiego Harra nikt, z wyjąt-
kiem pokojówki, nie wchodził do sypialni hrabiny. Służąca napełniła
kieliszek winem, potem pani pozwoliła jej odejść. Gdy pokojówka
opuszczała apartamenty hrabiny, jej pani była już rozebrana. Siedziała
w długiej nocnej koszuli przed wielkim lustrem w ubieralni. Czy w
owym czasie właśnie zbrodnicza ręka nie mogła się wysunąć z szafki
ściennej i wlać truciznę do wina? Na to nie trzeba było wcale wcho-
dzić do pokoju. Hrabina położyła się do łóżka i wypiła zatrute wino,
które sprowadziło natychmiastową śmierć.
Jeżeli jej przypuszczenia okazałyby się słuszne, w takim razie
morderca znalazł drogę do swej ofiary przez ukryte przejście w wieży.
A przecież na podeście i na schodach w wieży były ślady, że ktoś
przechodził tamtędy. A na zamku pozostały dotąd ślady oliwy...
Gryzelda wzdrygnęła się. Postacią jej wstrząsnął zimny dreszcz.
- Przebacz mi, Ojcze Niebieski, jeżeli krzywdzę kogoś moim po-
dejrzeniem! Pomóż mi, dobry Boże pozwól mi udowodnić jego nie-
winność...
Tak modliła się Gryzelda. Potem zamknęła cicho szafkę ścienną.
Powróciła do Gildy. Dziewczynka leżała na dywanie i bawiła się kulą.
- Chodź, kochanie, pójdziemy teraz do parku.
- Chcę się jeszcze bawić...
- Pobawisz się w parku.
Zamknęła na klucz pokoje hrabiny. Miała przeczucie, że teraz uda
się jej jasno wykazać niewinność hrabiego Treuenfelsa. Mimo to było
jej ciężko na duszy, doznawała wrażenia, że grozi jej jakieś niebezpie-
czeństwo.
Gdy weszła z Gildą do parku odetchnęła z ulgą. Chwała Bogu, tu-
taj świeciło słońce, tutaj oddychało się swobodnie. Gniewała się na
siebie, że poddaje się złym przeczuciom. Czyż dzisiejszy dzień nie
okazał się szczęśliwym? Spotkanie z Tilly i baronem Dalheimem, wy-
prawa na wieżę w towarzystwie hrabiego, uzyskanie pewności, że
Harro ją kocha... A w dodatku Opatrzność wskazała jej drogę, jak i
gdzie szukać dowodów niewinności hrabiego! Czyż to wszystko nie
było dostatecznym powodem do radości?
I Gryzelda powoli odzyskała dawną pogodę ducha.
** ** **
Ujrzała hrabiego dopiero przy kolacji. Natychmiast oddała mu
klucze od apartamentów zmarłej hrabiny.
- Dziękuję panu, że pozwolił mi pan obejrzeć te pokoje - rzekła.
Spostrzegła, że hrabianka Beata przygląda się jej z niepokojem i
napięciem. Hrabia wziął klucze z jej rąk.
- Czy pokoje podobały się pani?
- Owszem, choć inne pokoje w zamku podobają mi się lepiej. Te
jasne, modne meble, nie pasują do całości, psują styl.
- Jestem również tego zdania - odparł hrabia.
- A jak się pani podobała wieża? Czy znalazła uznanie w oczach
pani? - spytała szyderczo hrabianka Beata.
- Pokoje w wieży są cudownie urządzone, a widok z tarasu jest
wspaniały.
- Oddaj mi zaraz klucz do wieży, Harro - rzekła hrabianka.
- Nie, Beato. Jutro rano naprawi się uszkodzone stopnie, potem
zaś wręczę klucz pannie von Ronach. Pragnie ona częściej wchodzić
na taras i rozkoszować się cudownym widokiem.
Beata domyśliła się, że hrabia pragnie Gryzeldzie sprawić przy-
jemność. Pożerała ją zazdrość. Po co ta dziewczyna miała wchodzić
do wieży? Jakim prawem oglądała pokoje hrabiny? Ta przybłęda po-
zwalała sobie na zbyt wiele, była bezczelna. A jej kuzyn starał się
spełnić każde życzenie tej guwernantki...
Po kolacji wszedł służący i odwołał na chwilę hrabiankę Beatę.
Chodziło o jakąś gospodarską sprawę. Gryzelda i hrabia Harro pozo-
stali sami. Zdarzało się to bardzo rzadko, zazwyczaj widywali się tyl-
ko w obecności Gildy. Toteż ta chwila wywarła na nich potężne wra-
żenie. Coś niewypowiedzianego, słodkiego i bolesnego zarazem,
spłynęło na ich serca. Zdawało się, że powietrze przesycone jest ukry-
tą tkliwością... Milczeli oboje, nie mając odwagi spojrzeć sobie w
oczy.
Gryzeldę jednak dręczyła pewna wątpliwość. Zdobyła się więc
wreszcie na odwagę i zapytała:
- Wiem, że pan wyśmieje mnie, panie hrabio. W moim śnie wi-
działam w pokoju hrabiny ukrytą w murze szafkę ścienną. Czy pan nie
wie o istnieniu takiej szafki?
- Pani wyśniła sobie cały romans. W Treuenfelsie nie ma takich
skrytek. A tym bardziej w pokoju hrabiny... Przecież zauważyła pani
chyba, że ściany są wyłożone gładkimi taflami z drzewa.
Gryzelda upewniła się, że hrabia nie ma pojęcia o istnieniu szafki.
Toteż odpowiedziała z pozornym spokojem.
- Właściwie i ja tak myślałam... Może jednak w innych pokojach
są takie szafki?
- A pani chciałaby koniecznie znaleźć w zamku Treuenfels coś
romantycznego! Radzę pani przeczytać naszą kronikę rodzinną. Tam
znajdzie pani szczegółowy opis każdego pokoju, a przy tym dowie się
pani również całej historii naszego rodu. To bardzo gruba księga. Mo-
ja kuzynka Beata umie ją na pamięć. Przez całe noce ślęczała nad
kroniką i przeczytała ją od początku do końca.
- Może to zajmująca lektura?
- Możliwe! Tak przynajmniej twierdzi Beata.
- A pan pozwoliłby mi przeczytać tę kronikę?
- Naturalnie! Książka leży w bibliotece, w pierwszej szafie, koło
drzwi.
- Dziękuję za pozwolenie.
- Proszę bardzo. Obawiam się tylko, że to panią znudzi.
- Ja się tego nie boję.
W tej chwili powróciła hrabianka, a Gryzelda skierowała rozmo-
wę na inne tory.
** ** **
Nazajutrz Gryzelda obudziła się z uczuciem, że dziś jest dzień
świąteczny. Dziś miał przecież przyjechać baron Dalheim. Rozpro-
mieniona, wyjrzała przez okno. Niebo było błękitne, świat cały kąpał
się w słonecznym blasku. Gryzeldzie wydało się, że nie powinna dziś
zakładać żałobnej sukni. Ubrała się więc w białą sukienkę, przepasaną
szeroką, czarną szarfą.
Po śniadaniu Gryzelda poszła z Gildą do altany na lekcję. Podczas
przerwy zjawił się nagle hrabia. Gilda pociągnęła ojca do altany i po-
prosiła, żeby usiadł, bo Gryzelda właśnie opowiada jej bajkę. Hrabia
słuchał jeszcze uważniej niż jego córeczka. Kiedy Gryzelda skończy-
ła, odezwał się:
- Posiada pani niezwykły dar opowiadania. Słuchając, człowiek
staje się dzieckiem. Jedno mi się tylko nie podobało. Księżniczka w
bajce miała włosy czarne jak heban, tak być nie powinno. Księżniczka
z bajki musi być złotowłosa, jak pani... Gdym panią ujrzał w tej białej
sukni, pomyślałem, że chciałbym być rycerzem z bajki... Sądziłem
zawsze, że w żadnym kolorze nie może pani być bardziej do twarzy,
jak w czarnym. Dziś przekonałem się, że w białym wygląda pani jesz-
cze piękniej. Niestety, nie jestem królewiczem, tylko brzydkim, odra-
żającym Żabim Królem, który nie ma prawa starać się o względy
pięknej księżniczki...
Gryzelda zarumieniła się. Zrozumiała ukryty sens jego słów.
- Biedny, biedny Żabi Król - szepnęła ze łzami w oczach. - Lecz i
dla niego przyjdzie chwila wyzwolenia...
- Nie wierzę w to - odparł hrabia.
- Ależ tak, tatusiu - wmieszała się do rozmowy Gilda. - Piękna
królewna zdjęła czary z Żabiego Króla. Zamienił się w młodego kró-
lewicza i ożenił się z nią, a wesele trwało sto dni...
- Takie święto trwa przez całe życie - rzekł hrabia w zamyśleniu.
W tej chwili na progu altany stanął służący Henryk.
- Pan baron Dalheim przyjechał i chciałby widzieć pana hrabiego
- oznajmił.
- Co? Co takiego?
Służący powtórzył wiadomość.
Hrabia zwrócił bladą twarz ku Gryzeldzie i ujrzał, że oczy dziew-
czyny promienieją radością. Przesunął ręką po czole.
- Idę - rzekł do służącego.
- Czy pani to rozumie, panno von Ronach? - spytał. - Co to ma
znaczyć?
- Zapewne baron zastanowił się i uznał niewłaściwość swego po-
stępku.
- Ach, czuję, że czeka mnie tylko nowe rozczarowanie! - rzekł
hrabia i oddalił się wolnym krokiem.
- Nie, czeka cię wielka radość! - pomyślała Gryzelda, przyciska-
jąc dłonie do serca.
** ** **
Baron Dalheim przez chwilę rozmawiał z Beatą w salonie, potem
przeszedł do gabinetu. Gdy hrabia wszedł, baron wyciągnął do niego
obie ręce.
- Harro, drogi Harro! Czy możesz mi przebaczyć? - zapytał.
- Prosisz mnie o przebaczenie, Fryderyku? Mnie, którego niedaw-
no jeszcze nie chciałeś znać?
- Właśnie dlatego proszę o przebaczenie. Nie wiem, jak się
usprawiedliwić, mój drogi. Słuchałem więcej rad mojej matki, niż gło-
su serca. Moja matka także wierzy, że jesteś niewinny, lecz kobiety
bardziej liczą się z opinią. Uciekłem wtedy w lesie przed tobą, a po-
tem czyniłem sobie gorzkie wyrzuty, że cię skrzywdziłem. Proszę cię,
Harro, przebacz mi!
Hrabia uścisnął rękę przyjaciela. Wydawało mu się, że okropny
ciężar spada z jego duszy.
- Nie wiesz, ile przecierpiałem, Fryderyku. Przeżyłem okropne
miesiące. Jeszcze nie mogę pojąć, że cię tu widzę. Przyszedłeś do sa-
motnego, okrytego hańbą człowieka, którego opuścili przyjaciele.
- To się zmieni, Harro. Inni także znajdą do ciebie drogę. Ja będę
teraz bronił wszędzie twojej sprawy, a wraz ze mną moja narzeczona.
- Zaręczyłeś się?
- Tak, z panną Tilly von Sarnow.
- Ach, z tą młodą panienką, o której już wspominałeś mi w ze-
szłym roku...
- Tak, mój drogi. Moja narzeczona przebywa ze swoją matką u
nas. Przesyła ci ona serdeczne pozdrowienia.
- Musi być szlachetną istotą, jeżeli poleciła ci pozdrowić napięt-
nowanego.
- Tak, jest kochaną dziewczyną, ma złote serce. Przyjechałem
zresztą, z pewnym poleceniem od mojej narzeczonej. Dowiedziała się
ona, że bawi tutaj jej przyjaciółka, panna Gryzelda von Ronach.
- Jest to wychowawczyni mojej córki. Więc to przyjaciółka twej
narzeczonej?
- Tak, wychowywały się od dzieciństwa razem. Panna von Ro-
nach musi być zresztą nadzwyczajną dziewczyną. Uratowała życie
młodszej siostrze mojej narzeczonej. Dziewczynka tonęła, a panna
von Ronach ocaliła ją z narażeniem własnego życia. Cała rodzina mo-
jej narzeczonej bardzo ją lubi i ceni.
- Zasługuje na to w zupełności. Jeżeli chcesz, to przedstawię cię
pannie Gryzeldzie.
- Proszę cię o to. Ale najpierw pogadajmy sobie trochę. Moja
matka prosi cię, żebyś pojutrze przyjechał na moje zaręczyny. Będą
wszyscy sąsiedzi. Przyjedź, mój drogi! Musisz zacząć bywać między
ludźmi.
- Nie, Fryderyku. Ucałuj ręce twej matce i podziękuj jej za zapro-
szenie. Wyświadczyłeś mi wielką przysługę, przyjeżdżając do mnie,
będę rad, gdy zechcesz mnie odwiedzać. Ja jednak nie mogę widywać
ludzi, dopóki na moim nazwisku ciąży plama. Pozdrów twoją narze-
czoną. Życzę wam szczęścia, oby wasze małżeństwo było bardziej
harmonijne od mojego.
- Dziękuję ci, Harro. Nie będę cię namawiał, bo nie mogę ręczyć
za zachowanie moich gości. Mógłbyś jednak odwiedzić mnie innym
razem, gdy będziemy sami.
- Nie, Fryderyku. Ty jednak zrobisz mi wielką przyjemność, od-
wiedzając mnie. Beata również będzie temu rada. Zdaje się, że nie
służy jej samotny tryb życia, jaki prowadzimy. Czy widziałeś ją?
- Tak, i powiem ci, że zauważyłem w niej ogromną zmianę. Wy-
gląda bardzo źle, o wiele gorzej od ciebie. Sprawia wrażenie osoby
chorej.
- I ja to zauważyłem. Beata przejmuje się ogromnie moim losem.
Proponowałem jej, by wyjechała na kurację, lecz nie zgodziła się na
to.
Obydwaj panowie rozmawiali przez chwilę, potem wyszli razem
do parku. Gryzelda ujrzała ich z daleka, a serce jej mocno zabiło. Spo-
strzegła wyraz radości na twarzy hrabiego. O, jakże była wdzięczna
baronowi, że odwiedził przyjaciela! Gdy panowie zbliżyli się do alta-
ny, Gryzelda wstała.
- Panno von Ronach, pani pozwoli... Baron Dalheim prosił, żeby
przedstawić go pani.
Gryzelda ukłoniła się baronowi. Ani ona, ani też Fryderyk Dalhe-
im nie zdradzili, że się już znają.
- Przybywam do pani z poleceniem - powiedział baron. - W Dal-
heimie bawi obecnie moja narzeczona, panna Tilly von Sarnow z ro-
dziną. Prosiła, żeby pani ją odwiedziła. Przekazuję tę prośbę również
w imieniu mej matki. Cała rodzina Sarnowów cieszy się już, że zoba-
czy panią.
- Dziękuję, panie baronie. Pozwolę sobie jutro po południu przy-
jechać do Dalheimu.
- O, to doskonale.
Panowie jeszcze przez chwilę gawędzili z Gryzeldą. Gilda ucie-
szyła się ogromnie, widząc "wujaszka barona", którego bardzo lubiła.
Poznała go od razu i czyniła mu w zabawny sposób wyrzuty, że go tak
długo nie było. Obiecał jej solennie, że zacznie przyjeżdżać częściej.
Obydwaj panowie w najlepszej zgodzie powrócili do zamku. Gry-
zelda śledziła ich wzrokiem, a oczy jej jaśniały radością. Gilda szcze-
biotała wesoło, opowiadając o wujaszku Fryderyku.
Gryzelda zobaczyła hrabiego dopiero na obiedzie. Wyglądał o
wiele lepiej, oczy jego błyszczały radośnie. Mówił, jak bardzo cieszy
się z odwiedzin przyjaciela.
- Dalheim zresztą także uważa, że wyglądasz nieszczególnie, dro-
ga Beato. Powinnaś coś zrobić dla siebie - zwrócił się wśród rozmowy
do kuzynki. Ale hrabianka Beata nie odpowiedziała, tylko przecząco
potrząsnęła głową.
** ** **
Nazajutrz Gryzelda pojechała do Dalheimu, gdzie wszyscy powi-
tali ją bardzo przyjaźnie. Ruth wybiegła jej na spotkanie i rzuciła się
jej na szyję, a cała rodzina otoczyła ją kołem. Potem przedstawiono ją
baronowej Dalheim, Gryzelda spodobała się jej bardzo.
- Niech pani przyjedzie do nas kiedyś z hrabianką Gildą - poprosi-
ła baronowa.
- Tak, Gryzeldo - zawołała Ruth - ale przyjedź z nią, dopóki ja
jeszcze jestem w Dalheimie!
Wszyscy prosili również, żeby Gryzelda przybyła na zaręczyny,
dziewczyna jednak odmówiła. Oświadczyła, że przyjechałaby tylko
wtedy, gdyby hrabia i hrabianka przyjęli zaproszenie.
- Hrabia, niestety, odmówił. Wysłałem wczoraj zaproszenia dla
pani i dla hrabianki Beaty. Dziś zapewne nadejdą - powiedział baron
Fryderyk.
- Powinnaś koniecznie być na moich zaręczynach, Gryzeldo -
mówiła Tilly.
- Wolę cię odwiedzić w taki dzień, gdy nie będzie gości. Chętnie
przyjadę kiedy indziej - odparła Gryzelda.
Po herbacie Gryzelda pożegnała się i odjechała do Treuenfelsu.
Gilda wybiegła jej na spotkanie, nie posiadając się z radości, że ją wi-
dzi. Zarzuciła jej ręce na szyję i przywarła z miłością do nauczycielki.
Hrabia z zazdrością patrzył na córkę.
Podczas nieobecności Gryzeldy był z Gildą na spacerze i bawił
się z nią. Dziewczynka jednak wciąż pytała:
- Kiedy już powróci Gryzelda?
Wtedy hrabia myślał:
- Ach, gdybyż powróciła jak najprędzej! Treuenfels to królestwo
cieni. Gdy jej nie ma, w zamku brak słońca!
- Nie pozwolę ci już odjeżdżać! Nie było cię tak długo! - zawołała
Gilda.
- Tak - rzekł hrabia - Gilda ma słuszność! Brakowało nam słońca!
Wieczorem, przy kolacji hrabia wręczył Gryzeldzie i hrabiance
Beacie zaproszenia na zaręczyny do Dalheimu.
- Spodziewam się, Beato, że przyjmiesz to zaproszenie. Powinnaś
mieć jakąś rozrywkę.
- Nie, Harro, nie zależy mi na tym. Jeżeli ty nie pojedziesz, to i ja
zostanę w domu - odpowiedziała hrabianka.
- A pani, panno von Ronach? - spytał hrabia.
- I ja nie pojadę na zaręczyny, panie hrabio. Wytłumaczyłam to
już Tilly. Odwiedzę ją jeszcze raz w końcu tego tygodnia, a jeżeli pan
pozwoli, to zabiorę Gildę. Obiecałam baronowej, że ją przywiozę.
W następną sobotę Gryzelda pojechała z Gildą do Dalheimu.
Wszyscy pieścili małą hrabianeczkę, a Ruth bardzo się z nią zaprzy-
jaźniła. Gilda bawiła się bardzo dobrze, a przez całą drogę mówiła o
swojej nowej przyjaciółce. Hrabia wyjechał im konno na spotkanie,
czekał na granicy, dzielącej Dalheim od Treuenfelsu. Witając się z có-
reczką, spojrzał na Gryzeldę, a oczy jego zdawały się mówić:
- Tęskniłem bezgranicznie za tobą!
** ** **
Nastąpiły znowu spokojne dnie. Schody, prowadzące do wieży
zostały naprawione, w pokojach posprzątano i wyniesiono z nich łóż-
ka. Gryzelda często bywała na tarasie, gdyż wieża wzbudzała w niej
szczególne zainteresowanie.
Hrabianka Beata poleciła wymieść każdy kącik. Gryzelda jednak
uczyniła przy tym ciekawe spostrzeżenie. Hrabianka wprawdzie udała
się ze służbą do wieży, lecz dopiero wtedy weszła do wnętrza, gdy
służące zabrały się do roboty. Wtedy zaczęła im nawet pomagać,
przesuwała sprzęty, ustawiała drobiazgi. Spojrzenie jej biegało nie-
spokojnie po wszystkich kątach, zdawało się czegoś szukać. W ostat-
nich dniach była bardziej zdenerwowana, niż zazwyczaj. Służba nie
mogła jej w niczym dogodzić.
Gdy Gryzelda, korzystając z poobiedniej drzemki Gildy, poszła
do wieży, Beata zawołała, nie mogąc zapanować nad sobą:
- Proszę sobie iść, musimy tu najpierw posprzątać. Nie potrzeba
nam nikogo!
Gryzelda oddaliła się. Przeraziła się, ujrzawszy bladą, zapadłą
twarz hrabianki. Sprzątanie w wieży było dla niej widocznie okropną
udręką. Gdy wreszcie ukończono porządkowanie, Beata pierwsza wy-
szła do parku. Przez chwilę stała przy otwartych drzwiach, opierając
się o ścianę, jak ciężko chora. Ciałem jej wstrząsały dreszcze, na czole
perlił się zimny pot, który ocierała drżącymi rękami.
Gryzelda, ukryta w zaroślach, widziała hrabiankę. Twarz dziew-
czyny zbladła z przerażenia.
Podczas obiadu Beata wręczyła hrabiemu klucz od wieży; hrabia
oddał go natychmiast Gryzeldzie.
- Teraz ma pani wolny wstęp do okrągłej wieży, panno von Ro-
nach. Może pani tam bywać o każdej porze dnia - powiedział.
Od tej chwili Gryzelda codziennie prawie spędzała w wieży wol-
ną godzinę po południu. Nikt w zamku nie wiedział o tym. Lecz hra-
bia Treuenfels kilkakrotnie zauważył jasną głowę dziewczyny, wy-
chylającą się z tarasu. Byłby chętnie poszedł za nią na górę, lecz nie
śmiał. Jego miłość dla Gryzeldy wzmagała się z każdym dniem, ma-
rzył o tym, by została jego żoną. Uważał jednak, że nie ma prawa sta-
rać się o jej rękę, dopóki na jego nazwisku ciąży plama. Cierpiał, my-
śląc o tym, że jest wyrzucony poza nawias społeczeństwa, że nie po-
siada prawa do szczęścia. Gryzelda również bolała nad tym, choć ona
w swej miłości nie szukała zaspokojenia gorących pragnień. Jemu tyl-
ko pragnęła przynieść wyzwolenie. Dlatego też postanowiła wyświe-
tlić zagadkę śmierci hrabiny Alicji, dlatego szukała bezustannie tro-
pów zbrodni.
Od czasu gdy posiadała klucz do wieży, usiłowała zbadać mecha-
nizm obu ram z delfinami. Była przeświadczona, że zarówno za lu-
strem, jak i za makatą znajdują się ukryte drzwi, stanowiące przejście
do sypialni hrabiny Alicji. Gotowa była przysiąc, że tylko tą drogą
zbrodnicza ręka przedostała się do sypialni i wlała truciznę do wina.
Nie miała też wątpliwości, kto był sprawcą morderstwa.
Ta świadomość ciążyła jej na duszy. Nieraz ogarniał ją szalony
lęk i niepokój. Zdawało się jej, że nie powinna dalej prowadzić śledz-
twa, że grozi jej jakieś nieszczęście. A jednak nie ustawała w poszu-
kiwaniach, ożywiona gorącym pragnieniem wyzwolenia ukochanego
człowieka.
Dotychczas nie udało się jej odnaleźć w ornamencie właściwego
delfina. A ponieważ jej starania spełzły na niczym, postanowiła zba-
dać gruntownie szafkę ścienną w swoim pokoju. Była przekonana, że
za tą szafką znajduje się jakieś przejście do wieży. Zamknęła się w
swoim pokoju na klucz i zaczęła dokładnie oglądać wnętrze szafki.
Od dawna już wyjęła z niej swoje klejnociki. Pomyślała, że lepiej bę-
dzie, gdy nikt się nie dowie, że odkryła drzwiczki. Jedna tylko osoba
mogłaby podczas jej nieobecności skontrolować wnętrze szafki - je-
dyna osoba, która oprócz niej znała tajemnicze kryjówki w zamku.
Gryzelda posiadała małą kieszonkową latarkę elektryczną, którą
dostała od ojca i zachowała na pamiątkę.
Pewnego wieczoru oświetliła tą latarką wnętrze szafki. I oto nagle
ujrzała w kącie mały drewniany kołeczek. Z początku sądziła, że to
wystający z drzewa sęk. Potem jednak dotknęła go palcami, próbując
go wyciągnąć. Kołeczek nie poruszał się. W końcu Gryzelda spróbo-
wała przesunąć go na bok. I oto nagle dno szafki ściennej opadło na
dół jak klapa, przylegając zupełnie do ściany. Z ust Gryzeldy wyrwał
się okrzyk. Zaczęła nadsłuchiwać. Przecież obok były apartamenty
hrabianki Beaty...
Gryzelda głęboko odetchnęła. Pochyliła się nad otworem i oświe-
tliła go latarką. Kryjówka była bardzo głęboka. Gdyby ktoś w niej
stanął, mógłby wyciągniętą ręką sięgnąć najwyżej do dna szafki
ściennej. Gryzelda w pierwszej chwili nie zwróciła na to uwagi, gdyż
uczyniła znacznie ważniejsze odkrycie. W ścianie przylegającej do
wieży spostrzegła kontury drzwi. Zdawały się być bardzo grube i nie
miały zamka. Stanowczo jednak były to drzwi, mniej więcej tego sa-
mego wymiaru, co rama z delfinami.
Gryzelda oddychała nerwowo. Przeczucie jej nie zawiodło. Tylko
że drzwi nie można było otworzyć z tej strony; posiadały zamek od
strony pokoju w wieży. Postanowiła, że musi znaleźć delfiny, za po-
mocą których otwiera się drzwi.
To odkrycie utwierdziło ją jeszcze bardziej w jej podejrzeniu.
Spróbowała teraz zamknąć dno szafki, co było bardzo trudne, gdyż
klapa nie posiadała uchwytu. Wreszcie podważyła nożyczkami dno i
zamknęła skrytkę.
Niezwykle wzburzona położyła się do łóżka. Było to bardzo
uspokajające uczucie, że klucz od wieży znajdował się w jej rękach.
Miała przynajmniej pewność, że z wieży nikt nie będzie się mógł
przedostać do schowka za zwierciadłem.
Znowu ogarnęło ją niewytłumaczone uczucie trwogi, którego do-
tąd nie znała. Dotąd była przecież odważna, nie lękała się niczego.
Długo nie mogła zasnąć. Mózg jej pracował niespokojnie; układała
sobie cały plan, jak oczyścić z hańby nazwisko ukochanego człowie-
ka.
Następnego ranka zerwała się już o piątej. Nie mogła zaznać spo-
koju. Chciała iść natychmiast do wieży, chciała tam prowadzić dalsze
poszukiwania. Jeżeli pójdzie teraz, to będzie mogła pozostać tam do
ósmej. Ma przed sobą trzy wolne godziny. W ciągu dnia nie będzie
miała tyle czasu. Nie będzie zwlekać, wyruszy tam zaraz.
Włożyła do torebki latarkę kieszonkową oraz mały podręczny ne-
seserek, zawierający nożyki, nożyczki, igły oraz inne przybory do ro-
bótek. Pomyślała, że może jej się to przydać przy dalszych poszuki-
waniach.
Wyszła na palcach, aby hrabianka Beata nie usłyszała jej kroków.
Szybko zbiegła ze schodów. W zamku panowała głęboka cisza. Tylko
stary Henryk był już na nogach. Przed chwilą otworzył bramę, a teraz
zabierał się do trzepania dywanów, które zwinięte w rulon, leżały na
podłodze. Gryzelda przywitała go uprzejmie. Służący spojrzał na nią
ze zdumieniem.
- Co to? Panienka tak wcześnie wstała?
Skinęła głową.
- Głowa mnie boli, Henryku, pójdę się trochę przejść.
- Pogoda jest piękna, świeże powietrze pomoże panience.
Gryzelda skinęła głową i weszła do parku. W ciągu kilku minut
doszła do okrągłej wieży. Otworzyła drzwi i zamknęła je starannie za
sobą. Potem szybko wbiegła na schody i zatrzymała się w pokoju na
pierwszym piętrze.
Natychmiast zabrała się do dzieła. Przede wszystkim wsunęła
między ścianę a ramę z delfinami cienką igłę do cerowania. Wodziła
igłą wzdłuż tej szpary. Rama była mocno przytwierdzona. W pewnym
miejscu igła natrafiła na opór. Tutaj musiał się znajdować zamek
wmurowanych drzwi. Należało szukać mechanizmu drzwi na tym po-
ziomie. Zaczęła naciskać po kolei wszystkie delfiny, znajdujące się na
tej wysokości. I dziś nareszcie jej starania zostały uwieńczone sukce-
sem. Jeden z małych delfinów ustąpił pod naciskiem palca i znikł w
głębi ściany. Usłyszała cichy zgrzyt - tajemnicze drzwi rozwarły się
przed nią.
Gryzelda była tak wzruszona, że bezsilnie osunęła się na posadz-
kę. Niedługo jednak poddawała się tej słabości. Wstała i otworzyła
drzwi. Były bardzo grube i obite materiałem, który zagłuszał każdy
dźwięk; w zamku nie można było usłyszeć stąd najmniejszego szmeru
i odwrotnie. A jednak te grube ciężkie drzwi bezgłośnie obracały się
w zawiasach.
Gryzelda przede wszystkim nakreśliła znak na grzbiecie delfina,
za pomocą którego otwierało się skrytkę. Potem weszła do schowka.
Te drzwi także nie miały zamka, od wewnątrz nie można było otwo-
rzyć kryjówki. Podniosła rękę, w której trzymała zapaloną latarkę.
Nad głową ujrzała dno szafki ściennej, której drzwiczki znajdowały
się w pokoju hrabiny Alicji.
Odetchnęła głęboko. Znalazła to, czego szukała. Było to dalsze
ogniwo łańcucha, który ukuła w celu wyzwolenia hrabiego Harra.
Przez chwilę stała oszołomiona swoim odkryciem. Wreszcie opa-
nowała się i poświeciła latarką do ostrego kąta skrytki. Spostrzegła tu
mały zameczek. Przesunęła na bok mały drewniany kołeczek - zamek
odskoczył. Dno szafki ściennej opadło, przylegając jak klapa do ścia-
ny, która tutaj była bardzo cienka. Gryzelda oświetliła teraz wnętrze
szafki ściennej. Ujrzała wyraźnie kontury ukrytych drzwi. One jednak
posiadały wewnątrz zamek. Wysoka osoba, która by stanęła na krze-
śle, mogła z wielką łatwością otworzyć od wewnątrz szafkę - mogła
także sięgnąć ręką do nocnego stolika hrabiny Alicji.
Dziewczyna wyszła z kryjówki i zaczęła się rozglądać za krze-
słem, aby spróbować, jak się uda ten eksperyment. Rzuciwszy jednak
okiem na zegarek, przekonała się, że już pora, aby powrócić do zam-
ku. Musiała poczekać, po południu postanowiła tu wrócić. Weszła
więc tylko powtórnie do kryjówki i zatrzasnęła dno szafki ściennej.
Nagle latarka wypadła jej z rąk. Paliła się, a jej ostre światło padało
jasną smugą na posadzkę schowka. I oto - w kącie - Gryzelda spo-
strzegła nagle jakiś błyszczący przedmiot. Pochyliła się i wyciągnęła
rękę... Z ust jej wyrwał się okrzyk.. Trzymała w ręku pierścionek -
pierścionek dziwnego kształtu - pierścionek sznurowy z rubinami,
który widziała we śnie.
Gryzelda pobladła. Słaniając się, wyszła z kryjówki i opadła bez-
silnie na niski drewniany zydel. Ciałem jej wstrząsały dreszcze,
szczękała głośno zębami. Oto było ostatnie ogniwo łańcucha... Pier-
ścionek stanowił niezbity dowód, że nie pomyliła się w swoich podej-
rzeniach. Pierścionek należał do hrabianki Beaty. Zgubiła go w dniu
śmierci hrabiny Alicji. Od tamtej chwili nie nosiła go, przedtem był w
jej posiadaniu.
Czy nie przeczuwała, że zgubiła pierścionek, gdy podążyła drogą
przestępstwa? A może ogarnął ją lęk i zgroza, może obawiała się
wejść do wieży po raz wtóry, żeby szukać pierścionka? Czy dlatego
sprzeciwiała się tak bardzo, gdy hrabia mówił, że pragnie zwiedzić
wieżę? Może obawiała się, że ktoś znajdzie tutaj ten pierścionek? Ta
obawa pokonała nawet strach. Gdy hrabia polecił, aby posprzątano w
pokojach, hrabianka nie zawahała się przyjść na górę. Pomagała na-
wet przy sprzątaniu, aby się upewnić, czy w jakimś kącie nie leży
pierścionek, który mógłby ją zdradzić. Zabrakło jej natomiast odwagi,
żeby wejść do kryjówki i szukać tutaj pierścionka. Była zresztą prze-
konana, że nikt nie odkryje tajemnicy tego schowka.
Niespokojne myśli krążyły w głowie Gryzeldy! Była blada i znę-
kana, patrzyła na pierścionek takim wzrokiem, jakby to ona miała
zbrodnię na sumieniu. Pierzchły wszelkie wątpliwości... Czuła z nie-
zbitą pewnością, że hrabianka Beata otruła hrabinę Alicję. Wszystko
przemawiało za tym! Otruła hrabinę, bo kochała swego kuzyna, bo
chciała zostać jego żoną. Skąd jednak dowiedziała się o ukrytym
przejściu z zamku do wieży? Czy stało się to przypadkiem? A może
przeczytała o nim w kronice rodzinnej, którą studiowała z takim zapa-
łem?
Gryzelda zapragnęła nagle przejrzeć tę kronikę. Może uda się jej
znaleźć jeszcze inne dowody. Dziś po obiedzie zabierze się do czyta-
nia.
Wszystko, czego starała się dociec, wydało się jej teraz ogromnie
proste i jasne. Jednego tylko nie wiedziała: jakim sposobem hrabianka
Beata wykradła truciznę z biurka swego kuzyna. Przecież hrabia Har-
ro przechowywał flakonik w skrytce, o której nikt nie wiedział... Be-
ata musiała zapewne podpatrzyć, jak otwierał biurko, a w odpowied-
niej chwili odlała trochę trucizny. Inaczej nie dało się to wytłuma-
czyć...
Gryzelda osłupiałym wzrokiem spoglądała na pierścionek. A za-
tem znalazła go... Hrabianka, pochłonięta swoim zbrodniczym zamia-
rem, nie zauważyła jak pierścionek zsunął się jej z palca. Nie mogła
sobie potem przypomnieć, gdzie go zgubiła. Na pewno jednak prze-
czuwała, że zgubiła go w wieży. Jakże dziwnie złożyło się wszystko!
Gryzelda złożyła ręce, a usta jej szeptały żarliwe słowa modlitwy.
Czuła wewnętrzną potrzebę podziękowania Bogu.
Potem wstała i zamknęła ukryte drzwi. Był już najwyższy czas,
żeby powrócić do zamku. Pierścionek włożyła do pudełeczka z przy-
borami do szycia. Potem ukryła neseserek i latarkę kieszonkową w
torebce. Szybko zbiegła ze schodów i zamknęła na klucz drzwi do
wieży. Boczną, okrężną drogą udała się do zamku. Czuła, że powinna
się teraz mieć na baczności, że powinna się wystrzegać Beaty... Gdy-
by hrabianka domyśliła się, że Gryzelda ją śledzi, wówczas...
Dziewczyną wstrząsnął dreszcz. Pierwszy raz w życiu lękała się
kogoś.
Gdy weszła do hallu zamkowego, o mało nie krzyknęła z przera-
żenia. Przy drzwiach spotkała hrabiankę, która obrzuciła ją badaw-
czym, przenikliwym spojrzeniem.
- Skąd pani powraca o tak wczesnej porze? Czy pani wychodziła?
- spytała podejrzliwie Beata. Zdawało się, że jej czarne płonące oczy
pragną przejrzeć dziewczynę na wylot.
Pod wpływem tego spojrzenia Gryzelda lekko zadrżała.
Beata już od dawna wydawała się jej podejrzana i niesamowita,
teraz jednak budziła w niej uczucie przerażenia i zgrozy.
- Byłam na przechadzce... Miałam silny ból głowy, więc poszłam
się przejść - odparła, po czym szybko przeszła obok hrabianki i
śpiesznie wbiegła na schody.
Beata patrzyła ponuro na odchodzącą.
- Powracała z wieży, lecz zataiła to przede mną. Dlaczego? O,
jakże jej nienawidzę! Mogłabym ją zabić... zabić! - myślała.
Dygotała na całym ciele, zdawało się, że własne myśli napełniają
ją przerażeniem. Oczy jej przybrały błędny wyraz. Wybiegła do par-
ku, jakby chciała uciec przed sobą, jakby lękała się swych myśli...
Gryzelda weszła do swego pokoju. Na szczęście Gilda jeszcze
spała. Dziewczyna miała więc trochę czasu, żeby opanować się i od-
zyskać spokój. Bezsilnie osunęła się na fotel i złożyła ręce.
- Ojcze Niebieski, dopomóż mi... Co mam uczynić, jak doprowa-
dzić do końca rozpoczęte dzieło? Ach, pomóż mi, dobry Boże!
Przez chwilę siedziała, puszczając wodze swoim myślom. Potem
zerwała się nagle i zamknęła drzwi na klucz. Wydobyła z pudełeczka
pierścionek - sznurowy pierścionek - i zaczęła mu się bacznie przy-
glądać. Rubiny lśniły jak purpurowe krople krwi...
Co zrobić z tym pierścionkiem? Czy nie powinna oddać go hra-
biance? Beata gotowa ją jeszcze posądzić, że przywłaszczyła sobie
zgubę. Czy dopuścić do tego? Jeżeli jednak zwróci go hrabiance, wte-
dy Beata z pewnością wymyśli jakiś wybieg, co opóźni wyjaśnienie
sprawy. Nie, nie! Nie powinna się dowiedzieć, że ktoś znalazł pier-
ścionek. Mimo to, Gryzelda nie chciała zatrzymać pierścionka. Wy-
dawał się jej upiorny, niesamowity...
A może najlepiej będzie, jeżeli opowie hrabiemu o swoich bada-
niach? Ach, nie, niepodobna... Hrabia w swoim wzburzeniu gotów
popsuć wszystko. Gryzelda pomyślała, że powinna jeszcze zbadać,
jakim sposobem hrabianka dotarła do skrytki w biurku i skąd dowie-
działa się o istnieniu kryjówek w wieży. Tak, trzeba jeszcze przez pe-
wien czas zachować milczenie! Ale ten pierścionek? Gdzie go ukryć?
Któż może zaręczyć, że hrabianka, podczas jej nieobecności nie szpe-
ra w jej szufladach?
Schowała pierścionek do pudełka, które ukryła za gorsem sukni.
To było na razie najpewniejsze. Potem zastanowi się, co ma uczynić z
klejnotem.
Odwróciła się, a wzrok jej spoczął na portrecie, stanowiącym
drzwi szafki ściennej. Zadrżała. Co będzie, jeżeli nieszczęście przyj-
dzie do niej tą samą drogą, co do hrabiny Alicji? Hrabianka Beata
nienawidziła jej, jak nienawidziła niegdyś hrabiny. Zazdrość wy-
ostrzyła jej intuicję. Od początku wyczuwała, że kuzyn okazuje żywe
zainteresowanie nową wychowawczynią, że ta ostatnia może stanąć
jej na przeszkodzie.
Beata kochała hrabiego i zapewne z zazdrości zamordowała jego
żonę, gdyż chciała zająć jej miejsce. Czyż nie mogłaby teraz godzić
na życie Gryzeldy, gdyby spostrzegła, że hrabia ją kocha? Dziewczy-
na oddychała z trudem, jakby zabrakło jej tchu. Była wprawdzie od-
ważną, lecz zadrżała, myśląc o tym... Ach, a gdyby hrabianka domy-
śliła się na domiar wszystkiego, że Gryzelda ją śledzi! Co wtedy?
Gryzelda obejrzała się trwożnie za siebie. Doznawała uczucia, że
grozi jej jakieś nieznane niebezpieczeństwo.
- Oto jest klątwa złego czynu, który wciąż trwa i dalsze zło wciąż
płodzi - przypomniała sobie słowa poety. Hrabianka Beata mogła
również po jednej zbrodni popełnić drugą. Należało jej w jakiś sposób
przeszkodzić.
W każdym razie wskazana była największa ostrożność. Gryzelda
postanowiła pamiętać o tym. Energicznym ruchem wstała z krzesła.
Nie umiała się poddawać smutnym nastrojom i szybko pokonała lęk i
złe przeczucia.
- Muszę dalej iść tą samą drogą, którą obrałam. Muszę i chcę!
Szczęście i spokój hrabiego Harra znaczą dla mnie więcej niż życie! -
pomyślała.
Ta myśl uspokoiła ją, dodała jej otuchy. Oczy jej zalśniły znowu
słonecznym blaskiem. W tej chwili uświadomiła sobie jasno, czego
pragnie i co powinna uczynić!
Zeszła na dół do pokoju Gildy. Dziewczynka obudziła się przed
chwilą i wyciągnęła do niej rączki.
- Dzień dobry, kochana Gryzeldo!
- Dzień dobry, najmilsza! Czy dobrze spałaś?
- Tak, bardzo dobrze.
- A śniło ci się coś ładnego?
- Nic mi się nie śniło.
- Czy tatuś był już u ciebie, żeby cię przywitać?
- Nie, Gryzeldo, nie było go jeszcze.
- O, to musimy się spieszyć, żebyś była gotowa.
Gryzelda prędko zabrała się do dzieła, a gdy w pół godziny póź-
niej hrabia Harro wszedł do pokoju córki, ujrzał Gryzeldę klęczącą
przed Gildą. Dziewczyna wiązała właśnie szeroką, błękitną szarfę,
opasującą białą haftowaną sukienkę dziecka. Hrabia Harro z cichą ra-
dością spoglądał na te dwie ukochane istoty. Ach, jaką dobrą, rozum-
ną i troskliwą wychowawczynią była Gryzelda von Ronach! Matka
nie mogłaby bardziej dbać o Gildę! Wiedział, że jego córeczka chętnie
darzyłaby Gryzeldę mianem matki. Obie kochały się ogromnie. Czy
doprawdy nie wolno mu związać się z Gryzeldą na całe życie? Czyż z
czystym sumieniem nie mógł po nią wyciągnąć ręki? Czyż nie jest
szaleńcem, ukrywając swoją miłość? Przecież to Gryzelda powinna
rozstrzygnąć, czy zechce zostać jego żoną!
Walczył ze sobą, zastanawiając się, czy wyznać jej swoje uczucia
i prosić, aby została jego żoną. Gdyby się zgodziła, wtedy łatwiej zno-
siłby swój los, wtedy w jego życiu zaświeciłoby słońce. Witając się
serdecznie z Gildą, nie spuszczał wzroku z Gryzeldy.
Dziewczyna wstała z klęczek i stanęła przed ojcem i córką. Pod-
niosła oczy na hrabiego i, starając się pokonać zdenerwowanie, rzekła:
- Chciałabym pana prosić o chwilkę rozmowy, panie hrabio! Mam
panu coś do powiedzenia. Muszę jednak pomówić z panem bez
świadków. Wolałabym, żeby to nie miało miejsca w zamku...
Spojrzał na nią badawczo. Wyglądała bardzo blado.
- Tak tajemniczo, panno von Ronach? - zapytał.
Pozostała poważna.
- Tak, panie hrabio, nasza rozmowa musi być zachowana w ta-
jemnicy, musi pozostać tylko między nami. Czy mógłby mi pan po-
wiedzieć, gdzie i kiedy, moglibyśmy pomówić ze sobą?
Oczy jego zabłysły niepokojem. Cóż takiego chciała mu powie-
dzieć?
- Czy nie przyszłaby pani do mego gabinetu? Postaram się, żeby
nikt nie przeszkodził nam i nie podsłuchał naszej rozmowy.
Potrząsnęła głową.
- Nie, nie chcę, żeby ktokolwiek w zamku domyślił się, że mam
panu coś do powiedzenia. Skłaniają mnie do tego bardzo poważne
powody.
- Wobec tego przyjdę później do altany. Gildę można będzie pod
jakimś pozorem posłać do parku. Czy dobrze?
- Tak, dobrze. Dziękuję panu.
Gilda tymczasem przygotowała swoje książki i zeszyty. Wszyscy
troje zeszli na śniadanie. Beata stała już w wyczekującej postawie
przy stole. Ilekroć widywała hrabiego Harra w towarzystwie wycho-
wawczyni, serce jej ściskało się z bólu.
Dorośli w milczeniu spożywali śniadanie. Każdy był pochłonięty
swymi myślami. Tylko Gilda wesoło gawędziła i trzeba jej było od
czasu do czasu odpowiadać na jakieś pytanie.
Zaraz po śniadaniu Gryzelda z Gildą udały się, jak każdego dnia
do altany. Gryzelda skupiła całą swoją wolę, żeby mała uczennica nie
spostrzegła jej roztargnienia. Co chwila spoglądała niespokojnie w
stronę zamku, patrząc czy hrabia Harro nie nadchodzi. Wreszcie jego
wysoka, smukła postać wynurzyła się zza drzew.
Lekcja skończyła się dziś nieco wcześniej. Gilda pobiegła ojcu na
spotkanie. Ręka w rękę zbliżyli się do Gryzeldy. Dziewczyna drżący-
mi rękami odłożyła książki. Po chwili stanął przed nią hrabia Harro.
- Przybyłem nieco wcześniej, bo jestem ogromnie zaniepokojony.
Nie wiem, co pani zamierza mi powiedzieć, lecz wyobrażałem sobie
okropne rzeczy. Pomyślałem, że pani zechce mnie może poprosić o
natychmiastowe zwolnienie z posady - powiedział ogromnie wzbu-
rzony.
Przecząco potrząsnęła głową.
- Nie, panie hrabio, nie mam tego zamiaru. Zupełnie inna sprawa
leży mi na sercu.
Odetchnął z widoczną ulgą.
- Jeżeli pani tylko zostanie u nas - to już dobrze! - wykrztusił.
Zadrżała, ujrzawszy jego gorące, błagalne spojrzenie. Zarumie-
niona, zwróciła się do Gildy.
- Będziemy znów pleść wianki, Gildo.
- O tak! - zawołała dziewczynka, klaszcząc w dłonie.
- Musisz narwać kwiatków, kochanie, dużo kwiatków. Weź ten
koszyczek, włożysz je do niego. Ale zrywaj tylko kwiaty na długich
łodyżkach, uważaj, nie śpiesz się. Wybieraj najładniejsze kwiatki.
Gilda z zadowoleniem skinęła główką, wzięła koszyczek i pobie-
gła na łąkę w parku. Gryzelda wiedziała, że dziecko będzie zajęte na
dłuższy czas.
Hrabia Harro usiadł przy stole, naprzeciwko Gryzeldy.
- Tak, panno von Ronach, teraz możemy pomówić bez świadków,
tutaj nam nikt nie przeszkodzi. Niech pani mnie nie męczy dłużej.
Wiem, że bez powodu nie prosiłaby mnie pani o tę rozmowę. Zapew-
ne pragnie pani powiedzieć mi coś bardzo ważnego.
- Sądzę przynajmniej, że to coś ważnego. Zanim jednak zacznę
mówić, poproszę o pańskie słowo honoru, że zachowa pan tę rozmo-
wę w ścisłej tajemnicy. Zależy mi na tym ogromnie, nawet w tym wy-
padku, gdyby to, co mam panu do powiedzenia, wydawało się niemą-
dre lub błahe.
- Daję pani słowo honoru. Proszę, niech pani mówi!
Gryzelda wstała i wyszła na chwilę z altany, żeby się przekonać,
czy nikogo nie ma w pobliżu. Przy tej okazji wydobyła także pude-
łeczko zawierające pierścionek. Powróciła do altany, usiadła i posta-
wiła przed hrabią otwarte pudełeczko. Na twarzy hrabiego odmalowa-
ło się niezwykłe zdumienie.
- Pierścionek sznurowy! - wykrzyknął ze zdziwieniem, wyjmując
klejnot z pudełeczka. Gryzelda spojrzała na niego płonącymi oczyma.
- Więc to naprawdę ten pierścionek sznurowy? Ten sam, który
pańska małżonka podarowała hrabiance Beacie? Ten sam, który hra-
bianka zgubiła tego dnia, gdy stwierdzono zgon hrabiny Alicji? - pyta-
ła drżącym głosem.
Hrabia Harro dokładnie oglądał pierścionek.
- Tak, nie ulega wątpliwości, to on!
- Panie hrabio, to także ten sam pierścionek, który ujrzałam we
śnie, choć go nigdy poprzednio nie widziałam!
- Nie uwierzyłbym nikomu, oprócz pani.
- Bo też to naprawdę cudowne wydarzenie.
- A skąd pani ma ten pierścionek?
- Znalazłam go.
- Gdzie?
- W pewnym miejscu, które mi wskazano w moim śnie. Na razie
nie wyjawię panu, gdzie to było Poważne powody skłaniają mnie do
milczenia.
- Szanuję te powody, choć ich nie znam. W każdym razie, moja
kuzynka ucieszy się bardzo, gdy otrzyma znowu swój pierścionek.
Gryzelda zerwała się z ławeczki.
- Ależ na razie nie powinno się jej zwracać tego pierścionka, pa-
nie hrabio!
- Nie powinno się jej zwracać?
- Nie!
- Dlaczego?
- Dziś jeszcze nie mogę tego powiedzieć panu. Ale tak być musi!
Ostatnie słowa tchnęły ogromną powagą i stanowczością.
- Jak to?
- Tak, panie hrabio. Proszę schować pierścionek i nie pokazywać
go nikomu.
- Co to ma znaczyć?
- Proszę, niech pan nie pyta.
- Nie rozumiem pani.
- Wierzę panu. Niech pan jednak nie żąda ode mnie bliższych wy-
jaśnień. Najchętniej byłabym zataiła przed panem, że go znalazłam.
Trzeba go jednak dobrze schować, a ja nie mogę tego uczynić. Ktoś
mógłby go przypadkiem znaleźć u mnie, a wtedy padłoby na mnie po-
dejrzenie, że przywłaszczyłam sobie zgubę.
- Ależ, panno von Ronach, któż by mógł posądzić panią o coś po-
dobnego?
- Na pewno nie pan, panie hrabio. Doświadczenie jednak powinno
było nauczyć pana, jak łatwo pada podejrzenie na niewinnego.
- To prawda!
- Dlatego oddaję panu pierścionek i proszę, żeby pan go dobrze
schował.
- Dobrze, uczynię to.
- I proszę pamiętać - nikt nie powinien o tym wiedzieć, nawet
właścicielka pierścionka...
- Przecież dałem pani słowo! Czy nie chciałaby mi pani wyjawić
swego tajemniczego zachowania?
Zamyśliła się i odgarnęła włosy z czoła.
- Nie... jeszcze nie teraz... W moim śnie pańska zmarła żona po-
kazała mi ten pierścionek. Nigdy nie przywiązywałam wagi do snów,
ale też nigdy nie śniłam tak dziwnie. Coś mnie gnało, żeby szukać
pierścionka. I wreszcie znalazłam go.
- Tak, rzeczywiście to bardzo dziwne. Tylko pani mogę uwierzyć,
że tak było.
- Mam wrażenie, że wchodzą tu w grę zjawiska nadprzyrodzone.
Powiadają, że dusza zamordowanego nie może zaznać spokoju, dopó-
ki kara nie dosięgnie mordercy. Mam przez cały ten czas uczucie, jak-
by popychała mnie niewidzialna jakaś moc, jakby nakazywała mi
czynić rzeczy, które nigdy nie przyszłyby mi na myśl. Czuję, że mu-
szę doprowadzić do końca moje zadanie...
Obrzucił zagadkowym spojrzeniem jej pobladłą ze wzburzenia
twarz.
- A jakież to zadanie? - spytał.
Przycisnęła dłonie do serca. Wahała się jeszcze przez chwilę. Po-
tem z oczu jej trysnął blask, który przeniknął w głąb jego duszy.
- Chcę dowieść całemu światu, że pan jest niewinny, panie hra-
bio! - szepnęła stłumionym ze wzruszenia głosem.
Popatrzył na nią z niedowierzaniem i bezgraniczną czułością. Po-
chylił się i przez szerokość stołu ujął jej rękę.
- To się nie uda. Ja sam daremnie starałem się wnieść światło do
tej sprawy. Proszę mi jednak powiedzieć, co panią skłania do tego
kroku? Dlaczego pani stara się wykazać moją niewinność?
To pytanie oraz spojrzenie, jakim ją obrzucił, wywołały rumieniec
na jej twarzy.
- Nie wiem... Wiem tylko, że muszę iść do końca raz obraną dro-
gą... Wiem także, iż doprowadzi mnie ona do celu - powiedziała ci-
cho, lecz stanowczo.
Wtedy mocno uścisnął jej rękę.
- Gryzeldo! - szepnął z bezgraniczną tkliwością.
Dziewczyna zadrżała i chciała wyswobodzić dłoń z jego uścisku.
On jednak nie dopuścił do tego.
- Nie, nie uciekaj się do wybiegów, najdroższa, ukochana Gryzel-
do! Od dawna już walczę ze sobą, nie wiedząc, czy mogę ci powie-
dzieć o moich uczuciach dla ciebie. Lecz miłość moja wzmaga się z
każdym dniem, staje się coraz głębsza, coraz gorętsza, zawładnęła ca-
łą moją istotą! Jest tak wielka, tak potężna, że pozwoliła mi nawet za-
pomnieć o mojej niedoli. Sądziłem, że nie mam prawa wyciągać ręki
po tak wielkie szczęście, jakie ty możesz dać mężczyźnie. Dziś rano
jednak pomyślałem: "Niechaj Gryzelda rozstrzygnie, czy może zostać
twoją żoną, czy może podzielić twój los..." Gdybym był winny, nie
miałbym odwagi przemawiać w ten sposób do ciebie. Moja niewin-
ność dodaje mi śmiałości. Kocham cię, Gryzeldo, kocham cię ponad
wszystko! Zjawiłaś się jak lśniący promień słońca, rozjaśniłaś moje
ciemne życie. Tobie zawdzięczam, że nie poddałem się rozpaczy i
zwątpieniu. Tobie zawdzięczam, że pogodziłem się z losem, że nie
odczuwam tak boleśnie mojej hańby. Wierzyłaś we mnie - to było mo-
ją pociechą. Pełna miłości i poświęcenia, wychowywałaś moje dziec-
ko. Gryzeldo, czy chcesz zostać matką Gildy, czy chcesz zostać moją
żoną? Byłbym ci za to wdzięczny przez całe życie. Moja egzystencja
nabrałaby dla mnie znowu treści, widziałbym jakiś cel... Czemu nie
miałbym sięgnąć po promienne szczęście, skoro mogę to uczynić z
czystym sumieniem? Ty zamieniłabyś każdą klątwę w błogosławień-
stwo! Nie każdej kobiecie mógłbym w podobnych okolicznościach
wypowiedzieć taką prośbę. Ty jednak jesteś dzielna, mądra, szlachet-
na i mężna, ty dzieliłabyś ze mną dolę i niedolę, gdybyś mnie kocha-
ła... A z oczu twoich wyczytałem, że mnie kochasz... Gryzeldo, uko-
chana, jedyna - odpowiedz mi... Przyznaj, że się nie omyliłem...
Spojrzeli sobie w oczy, jak dwoje ludzi, których dusze biegną ku
sobie, przepełnione gorącą, najszczerszą miłością.
Gryzelda z drżeniem słuchała jego namiętnych, tkliwych słów.
Oniemiała ze szczęścia, nie mogła powiedzieć słowa. Tylko oczy jej
spoczywały na jego twarzy, ich blask przeniknął w głąb jego duszy,
niby promienie słońca.
- Gryzeldo, czemu nie odpowiadasz? - zapytał tkliwie.
Wtedy dziewczyna westchnęła głęboko. Pochyliła główkę i przy-
tuliła czoło do jego ręki, która wciąż jeszcze więziła w uścisku jej
dłoń. Leżała tak przez chwilę cicho, z zamkniętymi oczyma, przepo-
jona uczuciem rozkoszy. Potem nagłym ruchem podniosła głowę i
spojrzała na hrabiego Harra z nieukrywaną miłością:
- Dziękuję panu... O, jakże jestem panu wdzięczna za to, co pan
powiedział przed chwilą! Nie będę się wypierała, tak, wyznaję otwar-
cie, że kocham pana... Jeszcze w schronisku w St. Marien zakochałam
się w pańskiej fotografii... Los pana poruszył mnie do głębi, z radością
przybyłam do Treuenfelsu... A kiedy ujrzałam pana po raz pierwszy,
wiedziałam, że wybiła godzina przeznaczenia, wiedziałam, że nie po-
trafię żyć bez pana... Moje serdeczne współczucie nie było niczym in-
nym - tylko miłością! Miałam odtąd jeden tylko cel - pragnęłam panu
pomóc, ulżyć, nieść pociechę... Zapragnęłam dowieść, że pan jest
niewinny, a Niebo zesłało mi ten proroczy sen... Modliłam się żarli-
wie, a Bóg wysłuchał mnie. Ach, jakże chętnie zostałabym pańską żo-
ną, matką mojej maleńkiej Gildy, którą kocham jak własne dziecko!
Nie mogę jednak pozwolić, aby pan uczynił teraz krok, którego by
pan potem żałował... Obecnie jest pan smutny, przygnębiony, ponie-
waż prowadzi pan samotne życie. Wkrótce jednak wszystko się zmie-
ni... Odzyska pan dobre imię, powróci pan do świetnych kół towarzy-
skich, będzie pan znowu dumnym i bogatym hrabią Treuenfelsem...
Będzie pan mógł wybierać wśród najpiękniejszych i najwytworniej-
szych kobiet... Wówczas nie będę dla pana odpowiednią żoną... Go-
tów pan wtedy żałować, że poślubił pan ubogą nauczycielkę swojej
córki... A ja... gdybym to wyczuła, byłabym strasznie, strasznie nie-
szczęśliwa...
Pochylił się nad jej rękami i całował je namiętnie.
- Moja najdroższa! Czy chcesz mnie i siebie dręczyć takimi głup-
stwami? Czyś nie słyszała, że cię kocham, ciebie, tylko ciebie... Dla
mnie nie istnieje piękniejsza, ani wytworniejsza kobieta... żadna
gwiazda nie lśni mocniej od słońca, a ty jesteś moim słońcem! Może
Opatrzność zasnuła moje życie mrokiem, abyś ty mogła mi świecić
jeszcze silniejszym blaskiem. Zgódź się, Gryzeldo, uwolnij od złego
zaklęcia biednego Żabiego Króla. Uczyń go szczęśliwym, a będzie ci
wdzięczny przez całe życie!
Oczy dziewczyny zaszkliły się łzami.
- Tak, pragnę zdjąć zaklęcie z biednego Żabiego Króla, pragnę z
niego uczynić dumnego, pięknego królewicza! Nie mam w życiu in-
nego celu! Dziś jednak proszę nie nalegać! Proszę się uzbroić w cier-
pliwość - to potrwa bardzo krótko. Sądzę, że wkrótce uda mi się zdjąć
piętno hańby z pańskiego nazwiska! A wtedy, gdy pan będzie wol-
nym, dumnym człowiekiem, gdy pan wyciągnie po mnie rękę... O,
Boże... serce moje nie pomieści chyba tej pełni szczęścia...
Spojrzał jej gorąco i namiętnie w oczy.
- Gryzeldo, czemu dręczysz mnie tym wahaniem?
- Nie chcę pana dręczyć, niechaj Bóg strzeże mnie od tego...
Składam ufnie mój los w pańskie ręce, poddam się zupełnie pańskiej
woli... Stanie się tak, jak pan zechce. Proszę tylko o krótką zwłokę.
- Dlaczego prosisz o to?
- Bo chciałabym przedtem wypełnić do końca moje posłannictwo.
Niech pan jeszcze poczeka przez jakiś czas... I nikt, nikt w całym
zamku nie powinien się domyślać pańskich zamiarów względem
mnie... Zaklinam pana, niech pan nie zdradzi się ze swoim uczuciem...
Nikt nie powinien o tym wiedzieć, nikt...
Tak prosiła Gryzelda, myśląc przy tym o hrabiance Beacie. W du-
szy jej żył jakiś dziwny niewytłumaczony lęk, zdawało się jej, że cze-
ka ją coś tragicznego, jeżeli hrabianka dowie się, iż hrabia stara się o
jej rękę.
- Zabiłaby mnie! - pomyślała i drgnęła z przerażenia.
Obrzucił ją spojrzeniem pełnym troski.
- Co ci jest, Gryzeldo?
Uśmiechnęła się promiennie.
- Nic, nic... To może głupstwo... Zdjął mnie nagle dreszcz, cho-
ciaż słońce świeci... Proszę jednak bardzo, niech pan spełni moją
prośbę...
- Dobrze, zgadzam się, ale pod warunkiem... że od dziś, za cztery
tygodnie zostaniesz moją narzeczoną...
- Przyrzekam to panu! - szepnęła.
Jej piękną twarz opromienił tkliwy, rozmarzony uśmiech, który
zachwycił Harra. Gryzelda zdawała się błądzić wzrokiem w jakiejś
nieznanej dali. Hrabia ujął jej obie ręce i pokrywał je namiętnymi,
ognistymi pocałunkami.
- Gryzeldo! Moje światło! Moje słońce! - szeptał.
W tej samej chwili dziewczyna drgnęła. Twarz jej pobladła, pa-
trzyła, pełna trwogi na zarośla w pobliżu altany. Szybko wyrwała ręce
z dłoni ukochanego.
- O, Boże! - wyjąkała z lękiem.
Odwrócił się i spojrzał w to miejsce, w które patrzyła osłupiałym
wzrokiem. Zdążył jeszcze zobaczyć wysoką, czarno ubraną postać
niewieścią, która znikała za krzewami. Była to hrabianka Beata.
- Co ci się stało, Gryzeldo? - zapytał.
- Hrabianka Beata - szepnęła i znowu zadrżała ze strachu, bo oczy
Beaty patrzyły na nią przed chwilą z wyrazem śmiertelnej nienawiści.
Hrabia pojął, że i Gryzelda domyśla się miłości Beaty dla niego.
Dlatego zapewne prosiła, żeby się wystrzegał. Nie chciała, aby kto-
kolwiek wiedział, że hrabia ją kocha. Miała dobre serce, pragnęła
oszczędzić Beacie bólu i upokorzenia.
On także czuł litość dla Beaty, lecz było to uczucie raczej chłod-
ne, które nie mogło mieć wpływu na jego postępowanie. Nie chciał,
aby z tego powodu najlżejszy cień przesłonił jego szczęście i szczę-
ście Gryzeldy.
- Czy przestraszyłaś się jej? - spytał tkliwie.
Przesunęła ręką po oczach.
- Hrabianka Beata kocha pana - wyjąkała z trudem, gdyż nie mo-
gła się jeszcze otrząsnąć z wrażenia, jakie wywarły na niej błędne,
pełne nienawiści oczy hrabianki. - Kocha pana i widziała, że pan cału-
je moje ręce...
Hrabia zmarszczył czoło.
- Nic na to nie poradzę, Gryzeldo. Przykro mi ogromnie, lecz nie
poczuwam się naprawdę do winy. Nigdy nie starałem się wzbudzić
takich uczuć w Beacie. Odczuwałem dla niej tylko litość. Chciałbym
oszczędzić jej bólu, toteż sądzę, że najlepiej będzie, jeżeli Beata opu-
ści Treuenfels, zanim się oficjalnie zaręczymy. Tak, to będzie najle-
piej dla wszystkich. Ja postaram się, aby i poza granicami Treuenfelsu
mogła prowadzić spokojne, beztroskie życie. Nie odmówię jej z pew-
nością materialnej pomocy, nie życzę sobie jednak, aby mieszkała z
nami...
Gryzelda nie odpowiedziała. Pogrążona w głębokiej zadumie, pa-
trzyła przed siebie. Ogarnęło ją przeczucie, że powinna się śpieszyć,
że powinna jak najprędzej dokonać rozpoczętego dzieła.
W tej chwili nadbiegła Gilda, niosąc koszyczek napełniony kwia-
tami.
- Spójrz, Gryzeldo, ile mam kwiatów! Teraz możesz pleść wia-
nuszki - powiedziała.
Gryzelda otoczyła ją ramieniem i serdecznie ucałowała. Hrabia
spoglądał błyszczącymi oczyma na obie ukochane istoty. Uszczęśli-
wiony, czuł, że te pieszczoty są właściwie przeznaczone dla niego.
- Tak, Gildo, niech panna Gryzelda plecie wianki. Jeden dla sie-
bie, a drugi dla ciebie. Pragnę dziś widzieć was obydwie ustrojone
kwiatami - powiedział.
Gilda wybuchnęła radością.
- Ach, tak! A Gryzelda musi wyjąć szpilki z warkoczy i spuścić je
na plecy. Sięgają aż do ziemi, jak u królewny Złotowłoski. To jest ta-
ka bajka, którą mi opowiadała. Złotowłoska siedziała zamknięta w
wieży, a książę chciał się do niej dostać na górę. Stanął więc na ra-
mionach swego służącego, który potrafił się zamieniać w olbrzyma.
Ale brakowało jeszcze kawałeczka. Wtedy zawołał: "Złotowłosko,
dziewczę urocze, opuść przez okno twoje warkocze". Ona tak zrobiła,
a warkocz był długi i gruby, jak warkocze Gryzeldy. Wtedy książę
wszedł przez okno do wieży...
- Jaka śliczna bajka! - zauważył hrabia z uśmiechem.
- Prawda, tatusiu? A teraz niech Gryzelda opuści swoje warkocze,
a ja włożę jej wianek na głowę i będzie wtedy Złotowłoską - ciągnęła
Gilda.
- Nie, będzie wtedy piękną królewną, która wyzwoliła Żabiego
Króla. To mi się bardziej podoba!
- Dobrze, tatusiu! Gryzeldo, upleć prędko wianek dla siebie, a ja
wyjmę szpilki z twoich włosów. Strasznie to lubię...
Gryzelda broniła się przeciw temu, lecz Gilda objęła ją za szyję:
- Nie będzie bolało, pozwól mi, Gryzeldo... Moja droga, moja ko-
chana! - błagała.
Wtedy Gryzelda przestała się opierać. Siedziała zapłoniona i plo-
tła z kwiatów wieniec, który miał ją przystroić. Gilda wyjęła szpilki z
warkoczy, które opadły na plecy dziewczyny i naprawdę sięgały do
ziemi. Cała dusza hrabiego Harra skupiła się w jego oczach. Siedział
bez ruchu i w milczeniu upajał się widokiem ukochanej.
Gdy wreszcie wianek został uwity, Gilda ostrożnie przystroiła
nim złotowłosą główkę Gryzeldy.
- Czy nie jest piękna, tatusiu? Czy wyobrażasz sobie ładniejszą
królewnę?
Hrabia odetchnął głęboko.
- Nie, nie wyobrażam sobie ładniejszej ani milszej. Ach, Gildo,
jakaś ty szczęśliwa! - rzekł, widząc, jak dziecko całuje Gryzeldę.
Nie mógł spokojnie patrzeć na te pocałunki i zerwał się z miejsca.
Pobiegł przed siebie do parku, po chwili jednak powrócił. Stanął zno-
wu przed Gryzeldą.
- Moja młoda królowo, cztery tygodnie to nieskończenie długi
czas dla człowieka, który usycha z tęsknoty... Każda minuta wydaje
mi się wiekiem...
Podniosła na niego oczy, a wtedy spostrzegł, że drży, pod wpły-
wem jego namiętnego spojrzenia. Wtedy zmusił się do spokoju.
- Odejdę teraz, pójdę się przejść... Tak będzie lepiej... Gdy zosta-
nę dłużej, nie ręczę za siebie... Nie posiadam się z niecierpliwości,
najdroższa moja! Ach te złociste włosy! Boże, jakież Ty stwarzasz
cuda! Do widzenia, Gildo, zostawiam cię w towarzystwie twojej uro-
czej królewny! Do widzenia, królewno Złotowłosko!
- Jeszcze tylko słówko! - szepnęła.
- Czego pani sobie życzy, panno Gryzeldo!
Widziała, że hrabia stara się oprzeć jej urokowi, że usiłuje zapa-
nować nad sobą. Czuł, że powinien był zachować w tej chwili pozor-
ny spokój.
- Proszę, żeby pan mi pozwolił jeszcze dziś przed południem
przyjść do pańskiego gabinetu. Niech pan poleci służącemu, żeby
mnie zawołał... Powie mu pan, że pan chce pomówić ze mną w spra-
wie nauki Gildy...
Oczy hrabiego zabłysły radością.
- Nie wiem, czy istnieje coś, na co bym zgodził się z większą
ochotą - odparł, a potem oddalił się szybko, jakby uciekał przed sobą.
Gryzelda zdjęła wianek z głowy i przystroiła nim włosy Gildy.
- Nie mam teraz czasu, żeby uwić drugi. Musimy zabrać się do
nauki, kochanie. Chodź, usiądź - powiedziała.
Czy przeczuwała, że dwoje czarnych płonących oczu śledzi ją z
oddali? Hrabianka Beata ukryła się w zaroślach i z daleka widziała ca-
łą scenę. Spojrzenia jej biegły ku Gryzeldzie, podobne do zatrutych
strzał. Gdyby można było zabijać wzrokiem, Gryzelda z pewnością
padłaby martwa.
Dziewczyna znowu zadrżała. Poczuła dziwny chłód.
- Jeździec przejechał przez mój grób! - pomyślała. Tak mawiała
zazwyczaj ciotka Agnieszka, ilekroć miewała dreszcze. Tak brzmiało
stare wierzenie ludowe.
Gryzelda przypomniała sobie o swych obowiązkach i zajęła się
Gildą. Lekcja trwała godzinę.
Hrabianka Beata wolnym krokiem podążyła do zamku.
** ** **
Gdy Gryzelda po upływie godziny powróciła do zamku, wyszedł
jej na spotkanie służący, stary Henryk.
- Pan hrabia prosił, żeby panienka przyszła do jego gabinetu.
Chciałby z panienką pomówić o nauce hrabianki Gildy - oznajmił.
Gryzelda skinęła głową.
- Przyjdę zaraz. Idź, Gildo, do twego pokoju, ja nadejdę za chwi-
lę.
Pocałowała Gildę, która w podskokach pobiegła na górę.
Gryzelda weszła do gabinetu hrabiego. Stał przy oknie, czekając
na nią, a usłyszawszy jej kroki, odwrócił się szybko.
- Gryzeldo! - zawołał, głosem pełnym tęsknoty, po czym ujął jej
obie ręce.
Dziewczyna spojrzała na niego z powagą.
- Przyszłam, bo musiałam. Postaram się jak najprędzej załatwić
moją sprawę. Proszę, niech pan mi pokaże skrytkę w biurku, w której
przechowywał pan flakonik z trucizną. Nie jest to z mej strony zwykła
ciekawość, proszę mi wierzyć... Sądzę zresztą, że od czasu śledztwa
skrytka ta przestała być tajemnicą.
Uderzyła go jej niezwykła powaga.
- Nie! - odparł. - Ale gdyby nawet była tajemnicą dla innych, to
przestałaby nią być dla ciebie, Gryzeldo.
Zbliżył się do biurka i nacisnął ukrytą sprężynę. Szufladka odsko-
czyła, Gryzelda zajrzała do niej. Leżał tam flakonik oraz zwiędły wia-
nuszek, który ona sama uwiła dla hrabiego Harra. Wyjął go i pokazał
Gryzeldzie.
- Spójrz - spodziewam się, że ten wieniec z twoich rąk przyniesie
mi szczęście, że zdejmie ze mnie straszliwą klątwę, którą sprowadził
flakonik - szepnął.
Zarumieniła się i serdecznie spojrzała mu w oczy.
- Gilda każdego wieczoru odmawia modlitwę kwiatów - odparła.
Hrabia skinął głową.
- Wiem, Gilda mówiła mi o tym. Powtórzyła mi także słowa mo-
dlitwy: "Dobry Boże, spraw, żeby mój tatuś mógł być szczęśliwy".
Moja ukochana, droga Gryzeldo, mam wrażenie, że modlitwa kwia-
tów uczyniła już bardzo wiele.
- Uczyni jeszcze więcej, jeżeli Bóg zechce. Usunie wszystkie cie-
nie... Czy mogę wziąć ten flakonik do ręki?
- Tak, chemik sądowy usunął wszelkie ślady trucizny.
Wzięła flakonik i obejrzała go.
- Czy był całkowicie napełniony zabójczą trucizną?
- Gdy go kupiłem, tak. Tego wieczoru jeszcze, gdy go pokazywa-
łem mojej żonie, Beacie i baronowi Dalheimowi, flakonik był napeł-
niony niemal po brzegi. Od owego wieczoru nie widziałem go, aż do
dnia, gdy wręczyłem go panom z sądu. Wtedy spostrzegłem, że ubyła
mniej więcej jedna trzecia płynu...
- Więc w ciągu tego czasu ktoś musiał odlać trochę trucizny?
- Tak, zapewne.
- A czy ilość, która została odlana, wystarczyłaby, żeby zabić
człowieka?
- Zawartość flakonika wystarczyła, żeby zabić stu ludzi. Ja sam
otrułem dwoma kroplami tego jadu starego wyżła. Spytaj hrabianki
Beaty, ona była przy tym.
- I... Ach, prawda, pan przecież jest przekonany, że hrabina Alicja
odlała trochę trucizny... Jak pan sądzi - jakim sposobem podpatrzyła
tajemnicę skrytki w biurku?
- Długo zastanawiałem się nad tym, aż wreszcie oświecił mnie
przypadek. Proszę, wejdź na chwilę do przyległego pokoju. Tak - a
teraz podejdź do drzwi... Spójrz w lustro. Stój spokojnie i uważaj na
to, co zobaczysz w lustrze.
Wprowadził ją do przyległego pokoju, a sam powrócił do gabine-
tu. Podszedł do biurka, otworzył skrytkę; włożył do niej wianuszek i
flakonik, zamknął ją. Gryzelda widziała w lustrze dokładnie każdy je-
go ruch. Potem odwrócił się i uśmiechnął do jej odbicia w zwiercia-
dle. Powróciła do gabinetu, blada i bardzo wzburzona.
- Tak, jeżeli ktoś stał w przyległym pokoju i patrzył na pana, mu-
siał zobaczyć, jak otwiera pan skrytkę.
- Słusznie! Toteż z tego powodu czynię sobie gorzkie wyrzuty.
Powinienem był zamknąć drzwi, wtedy nikt nie podpatrzyłby mojej
tajemnicy. Mojej żonie skrytka nie dawała spokoju, zapewne posta-
nowiła dotrzeć do niej. Może nawet podpatrzyła mnie tego samego
wieczoru, kiedy po pokazaniu flakonika powróciłem tutaj, żeby go
schować. Bo później, aż do chwili jej zgonu, nie otwierałem tej szu-
fladki. Pytałem nawet Beaty, czy moja żona owego wieczoru nie po-
dążyła za mną... Beata jednak odpowiedziała, że nie wie, bo właśnie
odwołano ją wtedy w jakiejś sprawie, dotyczącej gospodarstwa... Mo-
ja kuzynka powiada jednak, że to zupełnie możliwe, bo Alicja poszła
do swoich apartamentów, żeby przynieść jakieś albumy, które chciała
pokazać baronowi. Mogła więc przy tej sposobności niepostrzeżenie
pójść za mną i podpatrzeć, jak otwieram biurko...
- Albo też uczyniła to hrabianka Beata - pomyślała Gryzelda, lecz
nie wypowiedziała głośno tego domysłu.
- Tak, pójdę już - rzekła.
Spojrzał na nią z uśmiechem.
- Czy mój mały Sherlock Holmes jest zadowolony? - zagadnął
żartobliwie.
Wiedziała, że hrabia nie traktuje na serio jej poszukiwań i badań.
To jednak było jej tylko na rękę. Oszczędzało mu to zbytniego zde-
nerwowania. Zmuszając się do uśmiechu, skinęła głową:
- Tak, jestem zadowolona.
Pocałował ją w rękę.
- Odejdź, Gryzeldo! Jeżeli mam uszanować zwłokę, którą mi na-
znaczyłaś, nie mogę przebywać z tobą sam na sam.
Poczuł, że ręce jej drżą. Wtedy wypuścił jej dłoń.
- Do widzenia przy stole! - powiedziała Gryzelda i szybko wyszła
z gabinetu.
Myśli jej pracowały gorączkowo. Ze splątanej przędzy wysnuwa-
ła się prosta nić, tworzyły sieci, do których miał wpaść morderca hra-
biny Alicji.
Przy obiedzie panowała dziś wyjątkowo napięta atmosfera. Za-
mieniono tylko kilka uprzejmych słów, starając się podtrzymać roz-
mowę. Hrabianka Beata siedziała z bladą, jakby zmiętą twarzą i osłu-
piałym wzrokiem patrzyła w jeden punkt. Gryzelda drżała, myśląc o
tym, co musi się dziać w duszy tej kobiety.
Po obiedzie Gryzelda ułożyła Gildę do snu, potem zaś zeszła do
biblioteki. Była to duża sala; na połowie wysokości ścian biegła wo-
koło drewniana galeryjka. Ściany były po sufit zapełnione książkami,
ułożonymi na półkach. Z galerii można było sięgnąć nawet na najwy-
żej umieszczone półki. Pośrodku stał okrągły duży stół, wkoło niego
zaś wysokie rzeźbione fotele. Przy oknach, w głębokich niszach stały
krzesła i taborety.
Gryzelda wyjęła z szafy, którą wskazał jej hrabia, ogromną, cięż-
ką, oprawną w skórę księgę o pożółkłych kartkach. Położyła ją na sto-
le i pochyliła się nad nią. Przerzucała pobieżnie kartki, zapisane roz-
maitymi charakterami pisma. Zapiski rozpoczynały się od roku 1220.
Dziewczyna nie zatrzymała się przy pierwszych kartkach. Szukała
notatek hrabiego Joachima Treuenfelsa, który polecił zbudować okrą-
głą wieżę. Wkrótce natrafiła na wzmiankę o nim: "Hrabia Joachim-jan
von Treuenfels ur. 19 października 1614 roku, zm. 13 stycznia 1678
roku". Gryzelda przeczytała powoli, co hrabia Joachim sam zapisał w
kronice, a wreszcie znalazła również ten ustęp, w którym była mowa o
budowie okrągłej wieży.
Została ona rzeczywiście zbudowana na jego życzenie, aby mógł
się tam spokojnie oddawać swoim studiom alchemicznym i astrono-
micznym. Zależało mu, żeby mieć spokojny kącik do pracy, gdzie by
mu nikt nie przeszkadzał, nawet "wielce ukochana i najmilejsza mał-
żonka". Dlatego wieża miała być zbudowana na uboczu i nie powinna
była posiadać łączności z zamkiem. Młoda żona hrabiego martwiła się
tym tak bardzo, że zmiękczyła jego serce. Dlatego też kazał wmuro-
wać w ściany dwie kryjówki, z drzwiami po obu stronach. Młoda pani
nie mogła wprawdzie wchodzić do pracowni małżonka, co było pożą-
dane - gdyż była żywego usposobienia i wprowadzała zawsze nieład i
zamieszanie - miała natomiast możność rozmawiania z mężem. W
dalszym ciągu hrabia pisał w kronice:
"...gorące affekta świadczyliśmy sobie nawzajem poprzez one
kryjówki, ja z wielce umiłowaną Jejmość Małżonką moją. Owóż
schowanka owe, które opisać tu pragnę..."
Tu kończyła się strona. Gryzelda z żywą uwagą odwróciła kartkę.
Teraz powinien był nastąpić opis szaf ściennych, schowków i ukry-
tych drzwi. Na następnej stronie nie było jednak końca zdania, nie by-
ło w ogóle mowy o okrągłej wieży. Gryzelda zdziwiła się, odwróciła
kartkę, przeczytała znowu ostatnie wyrazy.
- Tutaj czegoś brak - pomyślała - a mianowicie opisu kryjówek.
Otworzyła księgę, pochyliła się uważnie nad nią, a wtedy natrafiła
rzeczywiście na pewien ślad. Między kartkami pozostał wąski skra-
wek papieru; najwidoczniej ktoś musiał cienkim nożykiem wyciąć
kartkę z kroniki.
Gryzelda oddychała z trudem. Utkwiła oczy w księdze. Ktoś usu-
nął z kroniki opis kryjówek. Czyżby to uczyniły te same ręce, które
wlały truciznę do wina hrabiny Alicji? A może ktoś już przedtem wy-
ciął stronę?
Byłoby to bardzo niemądre ze strony Beaty, byłby to jeden z
owych drobnych błędów, które zdradzają każdego przestępcę. Braku-
jąca kartka stanowiła jeszcze jeden dowód, że hrabianka Beata popeł-
niła zbrodnię. Przeczytała z wielką uwagą kronikę od początku do
końca. Czyż w ten sposób nie posiadła tajemnicy ukrytego przejścia
do wieży? Nie mówiła o tym jednak ze swoim kuzynem, co świadczy-
ło, że już wtedy chciała skorzystać w złych zamiarach z tej drogi.
Gryzelda raz jeszcze zaczęła się przypatrywać skrawkowi papieru
między kartkami. W tej samej chwili ktoś gwałtownie otworzył drzwi,
do biblioteki weszła hrabianka Beata. Gryzelda przestraszyła się tak
bardzo, że wydała cichy okrzyk.
Hrabianka szybko zbliżyła się do niej i rzuciła okiem na otwartą
kronikę. Jej niesamowite, ciemne oczy wpiły się w twarz Gryzeldy.
- Co pani tu robi? Kto pozwolił pani czytać tę kronikę? - spytała
szorstko.
- Pan hrabia - odparła Gryzelda, zmuszając się do spokoju. W
źrenicach hrabianki widoczny był obłęd. Wybuchnęła zgrzytliwym
śmiechem.
- Ha, ha, ha! Pan hrabia! Tak, tak - pan hrabia! Czy nie uważa pa-
ni, że pozwala on pani trochę za wiele? Wydaje się po prostu dziwne,
że obcuje tak poufale z nauczycielką swej córki. Nie można mu tego
jednak brać za złe! W jaki sposób miałby się bronić przed nietaktow-
nym natręctwem? Panią zapewne żywo zajmują dzieje tego domu?
- W istocie - odparła spokojnie Gryzelda.
- To dziwne zainteresowanie dowodzi ogromnego braku taktu,
moja droga! Kronika rodziny hrabiów Treuenfels powinna intereso-
wać wyłącznie członków tego rodu. Mój kuzyn powinien był porozu-
mieć się ze mną, zanim pozwolił komuś zajrzeć do tej książki. Przy-
sługuje mi do tego prawo, ponieważ i ja jestem hrabianką Treuenfels.
- W takim razie proszę o wybaczenie. Ponieważ pani sobie nie ży-
czy, nie będę czytała tej kroniki. Miało to miejsce po raz pierwszy i
dopiero ją otworzyłam...
Hrabianka spojrzała na nią przenikliwie.
- Pomówię w tej sprawie z moim kuzynem, przedtem jednak
schowam kronikę - rzekła.
Pochwyciła otwartą księgę, a gdy spostrzegła, w którym miejscu
Gryzelda zaczęła ją czytać, na twarzy jej ukazał się znowu ów okrop-
ny wyraz.
Gryzeldę ogarnęła trwoga. Zdawało się jej, że hrabianka rzuci w
nią ciężką księgą. Szybko wybiegła z biblioteki. Hrabianka rzeczywi-
ście uczyniła taki ruch, jakby chciała cisnąć kroniką w Gryzeldę,
dziewczyny jednak już nie było.
Hrabianka osunęła się na fotel, ciężka księga wypadła jej z rąk na
posadzkę. Spoglądała na nią osłupiałym wzrokiem i sprawiała przy
tym wrażenie osoby doszczętnie wyczerpanej. Siedziała tak przez
chwilę, wreszcie opanowała się z wysiłkiem. Podniosła książkę i
schowała ją do szafy. Zamykając szafę na klucz, powiedziała głośno:
- To już nic nie pomoże!
Na obliczu jej zastygł dziwny spokój i jakieś niesamowite, nie-
złomne postanowienie. Dzisiejszego ranka nabrała pewności, że jej
kuzyn kocha Gryzeldę von Ronach i że na pewno oboje porozumieli
się już ze sobą. Ta pewność podsycała w niej śmiertelną nienawiść,
która nie cofała się przed niczym.
Zacisnęła zęby i wyszła z biblioteki. Udała się wprost do gabinetu
hrabiego Harra. Powiedział jej, że będzie na nią tam czekał, gdyż
chciałby z nią pomówić w pewnej sprawie.
Weszła. Hrabia ujrzawszy jej bladą, zastygłą twarz, doznał niemi-
łego uczucia. Wiedział, że czeka go bardzo nieprzyjemna scena.
- Chciałeś ze mną pomówić, Harro? - spytała ochrypłym bezdź-
więcznym głosem.
- Tak, Beato. Proszę cię, usiądź. Wyglądasz, jakby ci coś dolega-
ło.
- Przestań... Nie mówmy o tym - odparła.
- Nie Beato, nie przestanę. Jestem o ciebie bardzo niespokojny,
chciałbym ci w miarę możności pomóc. Dlatego pragnę ci coś zapro-
ponować. Zdaje mi się, że pobyt w Treuenfels ci nie służy. Powinnaś
stanowczo zmienić miejsce pobytu, powinnaś przenieść się do jakie-
goś miasta, założyć sobie dom. Chętnie dam ci w tym celu większą
sumę, a potem będę ci płacił znaczną rentę roczną. Może byś przenio-
sła się do wielkiego miasta, w którym wzrosłaś i wychowałaś się...
Znajdziesz tam więcej urozmaicenia i rozrywek. Oczywiście, że za-
bezpieczę twój byt.
Mówił to z wielką przykrością, gdyż czuł, że sprawia jej ból. Był
jednak stanowczo zdania, że dla Beaty będzie najlepiej, gdy wyjedzie
z zamku Treuenfels.
Beata spojrzała na niego przygasłymi, osłupiałymi oczyma,
- Wypędzasz mnie? Wypędzasz mnie z Treuenfelsu? - wykrztusi-
ła, a słowa jej były podobne do jęku.
- Dla nas obojga będzie lepiej, gdy wyjedziesz, Beato. Nie mogę
spokojnie patrzeć na twoje cierpienia - powiedział, wstrząśnięty do
głębi tą rozpaczą.
Wtedy padła przed nim na kolana i ukryła twarz w jego dłoniach.
- Harro... Harro... Miej litość... Zmiłuj się nade mną... Kocham
cię, ginę z miłości - jęknęła.
Słowa te podziałały jeszcze bardziej odstręczająco na hrabiego,
choć jednocześnie ogarnęło go głębokie współczucie. Podniósł ją i
usadowił na fotelu.
- Domyślałem się tego i ubolewałem nad tobą. Tym bardziej po-
winnaś opuścić Treuenfels. Niestety, nie mogę ci pomóc. Nigdy nie
uczyniłem nic takiego, żeby zbudzić w tobie to uczucie. Biedna Beato,
odejdź teraz i uspokój się... Zastanów się nad moją propozycją i daj
mi znać, co postanowiłaś...
Hrabianka wyprostowała się gwałtownym ruchem i spojrzała na
niego tak, jak skazany na śmierć patrzy na swego kata. Przez chwilę
stała tak bez słowa. Wargi jej poruszały się, lecz nie mogła mówić.
Wreszcie odwróciła się i wyszła z gabinetu. W oczach jej płonęło sza-
leństwo.
Patrząc tępo przed siebie, udała się do swego pokoju. Tam osunę-
ła się na dywan i jęknęła jak zranione zwierzę. Leżała tak przez chwi-
lę, dopóki do jej uszu nie dobiegł odgłos otwieranych i zamykanych
drzwi. Potem obok jej pokoju zabrzmiał cichy szmer kroków. Były to
kroki Gryzeldy, znała je dobrze. Podpełzła do drzwi. Potem wstała i
nacisnęła klamkę. Ujrzała właśnie Gryzeldę, która schodziła ze stopni.
Oczy jej gorzały dzikim płomieniem. Harro wypędził ją ze swego
domu... Serce jej przepalała szalona, nieodwzajemniona namiętność...
Była nieszczęśliwa... Ale i ona, ta jasnowłosa czarownica, także nie
zazna szczęścia u jego boku. Ona zginie, lecz jednocześnie wtrąci w
przepaść tę dziewczynę, która stanęła na przeszkodzie między nią a
Harrem.
Zbliżyła się do okna. Tak, Gryzelda szła do wieży. Po co tam cią-
gle chodzi? Rzadko kiedy można ją było zobaczyć na tarasie. Zapew-
ne pociągały ją bardziej pokoje w wieży.
- Czyżby mnie przeczucie nie omyliło? Czy ta dziewczyna mnie
śledzi? Cóż, tym bardziej zasługuje, żeby ją zgładzić. Nie będzie gó-
rowała nade mną.
Kiedy Gryzelda zniknęła w wieży, Beata zebrała ostatki sił i po-
dążyła za nią.
** ** **
Gryzelda po wyjściu z biblioteki pośpieszyła do swego pokoju.
Zamknęła się na klucz. Lękała się tak bardzo hrabianki Beaty, że dy-
gotała na całym ciele. Czuła, że powinna jak najprędzej ukończyć
swoje posłannictwo, aby potem schronić się pod opiekę hrabiego Har-
ra. Serce jej wezbrało szaloną tęsknotą, żeby skryć się w jego obję-
ciach. Pragnęła, żeby nad nią czuwał, żeby jej strzegł. Nie znała tego
uczucia, najsłodszego uczucia dla kobiety, kiedy czuje się bezpieczna
u boku ukochanego, który broni ją swoją miłością. Na razie nie miała
jeszcze prawa do szczęścia. Musiała przede wszystkim przynieść wy-
zwolenie ukochanemu.
Jeżeli hrabianka Beata rzeczywiście otruła hrabinę Alicję, w ta-
kim razie musiała się domyślać, że Gryzelda ją śledzi. Świadczyło o
tym wyraźnie jej zachowanie w bibliotece. Czyż hrabianka nie zrobi
teraz wszystkiego, żeby ją uczynić nieszkodliwą? Gryzelda zaczęła się
zastanawiać, czy nie powinna wyznać prawdy hrabiemu i poprosić go,
aby na własną rękę prowadził dalsze badania.
A może to tylko urojenie? Może pod wpływem tego snu wpadła
na fałszywy trop? Przecież właściwie nie miała żadnego wyraźnego
dowodu, że hrabianka jest winna. A pierścionek w szafce ściennej?
Czyż to nie wystarczało? Gryzeldę ogarnęły wątpliwości. Zbrodnia, o
którą podejrzewała hrabiankę, była tak okropna, że dziewczyna starała
się odsunąć od siebie to podejrzenie.
Siedziała przez dłuższą chwilę, a wreszcie usłyszała, jak Beata
wchodzi do swego pokoju. Ogarnął ją znowu lęk. Nie chciała zostać w
pobliżu tej kobiety, udała się więc do wieży. Wzięła swoją latarkę kie-
szonkową i wybiegła do parku. Po drodze nie spotkała nikogo. Służba
była na dole w suterenach, hrabia i hrabianka Beata w swoich aparta-
mentach.
Gdy Gryzelda stanęła przed wejściem do wieży, raz jeszcze obej-
rzała się ostrożnie wokoło. Nie było jednak żywej duszy, panowała
głucha cisza. Otworzyła drzwi i bezzwłocznie poszła do pokoju na
pierwszym piętrze.
Odnalazła natychmiast w ramie delfina, na którym nakreśliła
znak. Nacisnęła go, a drzwi szafy ściennej otworzyły się. Gryzelda
weszła do kryjówki. Chciała jeszcze otworzyć dno szafki ściennej.
Poświeciła sobie latarką, żeby odnaleźć zameczek. Zamierzała potem
przynieść krzesło, wstawić je do kryjówki i przekonać się, czy przez
otwór w szafce ściennej można było przesunąć rękę do sypialni hrabi-
ny Alicji. Gdy klapa odpadła, dziewczyna chciała wyjść ze schowka
do pokoju, aby stamtąd przynieść krzesło. W tej samej chwili jednak
ujrzała biegnącą przez pokój hrabiankę Beatę. Twarz jej była wy-
krzywiona, oczy miały błędny wyraz. Gryzelda z okrzykiem przeraże-
nia, cofnęła się w głąb kryjówki. Wtedy hrabianka z całej siły zatrza-
snęła ciężkie, grube drzwi - Gryzelda została uwięziona w ciasnej
skrytce, której od wewnątrz nie mogła otworzyć.
Hrabianka z oczyma pełnymi nienawiści, roześmiała się obłąka-
nym śmiechem i mocno uderzyła pięścią w drzwi.
- Teraz uspokoisz się, ty czarownico! Jeżeli chcesz - to szpieguj
dalej. Nasze rachunki zostały wyrównane! Siedź sobie w tej dziurze,
wyjdziesz stamtąd w dzień Sądu Ostatecznego - mówiła, zgrzytając
zębami.
Potem wyszła z pokoju i zeszła ze schodów. Ostrożnie wychyliła
się przez półotwarte drzwi. Nie było jednak żywej duszy. Nikt nie wi-
dział, jak tu wchodziła, nikt nie zauważył również, gdy wyszła z wie-
ży i zamknęła ją. Klucz rzuciła w gęste zarośla. Mógł sobie tu leżeć
do skończenia świata. Boczną dróżką powróciła do zamku i tutaj nie
spotkała nikogo.
Udała się na górę i zadzwoniła na pokojówkę. Gdy służąca zjawi-
ła się, hrabianka rzekła do niej nienaturalnie spokojnym głosem:
- Czuję się źle, więc położę się do łóżka. Niech mi nikt nie prze-
szkadza. Spodziewam się, że wypoczynek mi posłuży. Niech Berta
obudzi mnie jutro rano. Proszę powiedzieć panu hrabiemu, że dopiero
jutro mnie zobaczy. I niech Berta obudzi Henrykę. Gdy hrabianka
Gilda wstanie, Henryka ma ją ubrać. Panna von Ronach prosiła, że-
bym ją zwolniła na popołudnie, zdaje się, że chciała pojechać do Dal-
heimu i nie powróci przed kolacją. Gdyby pan hrabia pytał o pannę
von Ronach, to proszę mu to powiedzieć. Czy Berta mnie zrozumiała?
- Tak, panno hrabianko.
- Dobrze, Berta może odejść.
Pokojówka oddaliła się, myśląc w duchu, że hrabianka musi być
bardzo chora. Wyglądała mizernie, zdawało się, że ledwie trzyma się
na nogach.
Gdy Beata pozostała sama, zamknęła się na klucz. Potem pode-
szła do biurka. Z szufladki wydobyła małą kasetkę z brązu. Przecho-
wywała w niej swoją biżuterię. Z kasetki tej wyjęła małe pudełeczko,
które otworzyła. Spoczywała w nim na wacie maleńka kryształowa
flaszeczka, napełniona przezroczystym, z lekka opalizującym płynem.
Hrabianka podniosła flaszeczkę pod światło i wzdrygnęła się. Szczę-
kała zębami jak w febrze.
Potem poczęła nadsłuchiwać. Czy nie słychać było krzyku? Czy
nikt nie wołał o pomoc? Nie... nie... było zupełnie cicho... Przez grube
mury i obite materią, ciężkie drzwi nie dochodził żaden dźwięk. Pa-
nowała cisza... głucha cisza...
Postawiła flaszeczkę na stole.
- Wystarczy, żeby uśmiercić kilkanaście osób - wystarczy i dla
mnie - powiedziała głośno.
Potem osunęła się na krzesło przed biurkiem. Drżącymi rękami
rozpuściła włosy, które, podobne do czarnych węży, opadły na jej ra-
miona. Ujęła jedno pasmo i spojrzała na nie z zaciętą nienawiścią.
- Czarne, sztywne i brzydkie. On kocha złote włosy... Miała na
głowie wianek... Niech zginie, niech przepadnie...
Znowu poczęła nadsłuchiwać, lecz nic nie zmąciło ciszy. Wtedy
chwyciła pióro i zaczęła pisać, szybko, płynnie, nie zatrzymując się
ani razu. Gdy skończyła, wlała zawartość flaszeczki do szklanki z wo-
dą.
Drżącą ręką wzięła z biurka fotografię hrabiego Harra i przez
chwilę patrzyła na nią z nie dającym się opisać wyrazem twarzy. Po-
tem wychyliła duszkiem szklankę z trucizną.
- Nie oddam cię żadnej, nie oddam cię... Kocham cię, Harro, ko-
cham cię do szaleństwa... Kto wiele miłuje, temu wiele będzie przeba-
czone... Harro! Harro! Czy słyszysz jej głos? Ona cię woła... ta złoto-
włosa czarownica... Harro!
Zerwała się i zachwiała się na nogach. Mocno przycisnęła do
piersi fotografię hrabiego. Oczy jej napełniły się lękiem i zgrozą -
przerażeniem przed samą sobą.
- Harro! Harro! Ocal ją! Ja... ja... już nie mogę... Ojcze w Niebie...
Odpuść nam nasze winy...
Ogarnęła ją spóźniona skrucha, chciała podejść do drzwi, lecz nie
zdążyła. Z głuchym jękiem padła martwa na posadzkę. Zastygłymi
palcami trzymała podobiznę kuzyna. Nie rozstała się z nią nawet po
śmierci.
A w zamku było cicho i głucho. Nikt nie przeczuwał, że przed
chwilą zakończyła życie zbrodnicza istota, że w ciemnej ciasnej kry-
jówce młoda, szlachetna dziewczyna na próżno stara się pokonać roz-
pacz i zwątpienie.
** ** **
Po rozmowie z Beatą hrabia kazał sobie osiodłać konia i wyjechał
na pola. Powrócił dopiero na herbatę. W hallu spotkał córeczkę, która
wydawała się bardzo zmartwiona.
- Ach, kochany tatusiu, jak to dobrze, że nareszcie powróciłeś. Je-
stem taka sama.
- Sama, Gildo? Czyż nie ma panny von Ronach?
- Nie, nie ma jej. Henryka mnie ubrała.
Hrabia Harro wezwał Henrykę.
- Co to znaczy, Henryko? Gdzie jest panna von Ronach?
- Nie wiem, panie hrabio, podobno w Dalheimie. Tak mówiła
Berta.
Hrabia zaczął pocieszać córeczkę. Nie rozumiał powodu nieobec-
ności Gryzeldy. Po co pojechała do Dalheimu? Przecież państwo von
Sarnow od dawna wyjechali. Nie, to chyba niemożliwe - nie pojechała
tam.
- Niech Henryka przyśle do mnie Bertę - powiedział.
Przeszedł z Gildą do jadalni: po chwili stanęła przed nim poko-
jówka hrabianki.
- Co panna von Ronach powiedziała Bercie przed wyjazdem z
domu? - zapytał hrabia.
- Ja nie widziałam panny von Ronach i nie rozmawiałam z nią,
panie hrabio.
- A skądże Berta wie, że pojechała do Dalheimu?
- Powiedziała mi to hrabianka Beata.
- Hrabianka Beata?
- Tak, panie hrabio. Miałam powiedzieć panu hrabiemu, że panna
von Ronach prosiła, aby ją zwolnić aż do wieczora i że prawdopodob-
nie miała być w Dalheimie. Panna hrabianka położyła się do łóżka, bo
się źle czuje. Prosiła, żeby ją obudzić jutro rano i żeby jej nikt nie
przeszkadzał.
- Dobrze, Berta może odejść.
Gilda zaczęła narzekać, że nie ma Gryzeldy.
Hrabia także czuł się bardzo źle bez Gryzeldy, przekonał się teraz
jak puste i beznadziejne było jego życie bez niej.
- Po co tam pojechała? - myślał z niepokojem. Potem nagle
uśmiechnął się: - Zapewne udała się w mojej sprawie do Fryderyka!
Mój maleńki ukochany Sherlock Holmes! Chciała się dowiedzieć, czy
owego dnia, kiedy poszedłem schować flakon, Alicja nie podążyła za
mną.
Po herbacie zaprowadził Gildę do Henryki. Zabrał się do pracy,
lecz nie mógł wytrzymać przy biurku. Był szalenie zdenerwowany, i
wciąż nadsłuchiwał, czy Gryzelda nie nadchodzi. Wreszcie zerwał się
i wyszedł z gabinetu. Polecił, żeby mu osiodłano wierzchowca i po
chwili pojechał konno do Dalheimu.
Niespokojnie rozglądał się wokoło, lecz nie spotkał po drodze
Gryzeldy. Wreszcie, w pobliżu dworu, zatrzymał konia na skraju lasu.
Przez chwilę patrzył na dwór, nie wiedząc, co czynić. Wreszcie ujrzał
z daleka barona Fryderyka. Wtedy hrabia Harro przeciągle zagwizdał
- był to sygnał, który jego przyjaciel dobrze znał. Baron spostrzegł
hrabiego i natychmiast pośpieszył do niego.
- To ty, Harro! Jakże się cieszę, że nareszcie przyjechałeś do
mnie!
- Nie, Fryderyku, nie przyjechałem, żeby cię odwiedzić. Sprowa-
dza mnie coś innego. Powiedz mi, czy panna bon Ronach była dziś w
Dalheimie?
- Nie, Harro, nie było jej. Po cóż miałaby tu przyjeżdżać, w jakim
celu?
- Podobno prosiła Beatę, żeby ją zwolnić na całe popołudnie.
Mówiła, że wybiera się do Dalheimu...
- Nie ma jej tu jednak.
- To bardzo dziwne!
- Czy cię to niepokoi, Harro?
- Mówiąc otwarcie, jestem bardzo niespokojny. Powiem ci szcze-
rze, Fryderyku, jak rzeczy stoją. Otóż panna von Ronach postanowiła
ujawnić moją niewinność. Czyni na własną rękę jakieś poszukiwania,
o których mi nic nie mówi. Jej zapał jest wzruszający, lecz wątpię czy
uda się jej osiągnąć jakieś rezultaty. To naturalnie nie objaśnia mego
niepokoju. Dlatego wyznam ci, że kocham tę młodą dziewczynę i że
po długich walkach zdobyłem się na odwagę i poprosiłem o jej rękę.
Wyznała mi, że kocha mnie także, lecz nie zgodziła się zostać moją
żoną. Prosiła mnie o cztery tygodnie zwłoki, twierdząc, że w przecią-
gu tego czasu uda się jej dowieść, że jestem niewinny. Nie wierzę w
to co prawda, lecz nie chcę rozwiewać jej złudzeń. Gryzelda nie chce,
żeby ktokolwiek wiedział o mojej miłości dla niej. Tobie jednak mu-
siałem to powiedzieć, abyś zrozumiał mój niepokój. Przypuszczałem,
że może uda się do ciebie, żeby przeprowadzić jakieś badania, bo dziś
musiałem jej pokazać flakonik oraz skrytkę w biurku. Sądziłem, że
chce pomówić z tobą na ten temat.
- Teraz rozumiem cię, Harro. Może panna von Ronach poszła
gdzie indziej, a umyślnie powiedziała, że wybiera się do Dalheimu.
- Być może! Ale to tylko zwiększa mój niepokój. Mam przeczu-
cie, że Gryzelda naraża się na jakieś niebezpieczeństwo.
- Panna von Ronach wydaje mi się bardzo energiczną, przezorną i
odważną dziewczyną. Nie obawiaj się o nią. Kto wie, może uda się jej
dowieść, że jesteś niewinny. Nie sądzę, że naraża się na niebezpie-
czeństwo. Przecież może tylko szukać dowodów, że twoja żona po-
pełniła samobójstwo. Nic jej przy tym nie grozi. Zapewne już od
dawna powróciła do Treuenfelsu.
- Spodziewam się tego, Fryderyku, i jadę zaraz do domu.
- Tak, Harro. Ale najpierw muszę ci powinszować. Życzę ci
szczęścia, mój drogi. Zdaje się, że tym razem wyciągnąłeś wielki los.
- Jestem o tym przekonany.
- Ja także. Wobec tego muszę ci zdradzić maleńką tajemnicę.
Otóż znałem już pannę von Ronach, zanim przedstawiłeś mnie jej.
- Znałeś ją?
- Tak. Opowiem ci to, choć prosiła mnie o dyskrecję, wiem jed-
nak, że sprawię ci przyjemność. Posłuchaj tylko, jak odważnie ujęła
się za tobą i jak mi zmyła głowę, aż wreszcie nabrałem rozsądku...
- Opowiadaj!
Baron opowiedział przyjacielowi o swoim spotkaniu z Gryzeldą i
Tilly. Na zakończenie dodał:
- Moja narzeczona powiedziała wtedy w drodze powrotnej: "Słu-
chaj, jeżeli kobieta tak gorąco występuje w obronie mężczyzny, to
musi go kochać. Zdaje się, że moja droga Gryzelda oddała swe serce
hrabiemu Treuenfelsowi. Musi to być prawy i szlachetny człowiek,
inaczej Gryzelda nie mogłaby go pokochać". Widzisz, moja Tilly jest
bardzo mądra.
Oczy hrabiego zabłysły.
- Dziękuję ci, że mi to powiedziałeś. Ten postępek świadczy zno-
wu o szlachetności Gryzeldy. Broniła mnie, lecz nie chciała się zdra-
dzić ze swoim dobrym uczynkiem. To do niej podobne.
- Spodziewam się, drogi Harro, że z tego powodu moje odwiedzi-
ny nie straciły na wartości w twoich oczach. Panna von Ronach po-
mogła mi tylko przezwyciężyć samego siebie.
Hrabia podał mu rękę.
- Jestem przeświadczony, że namowy Gryzeldy nie miałyby na
ciebie wpływu, gdybyś nie był przekonany o mojej niewinności.
- To prawda!
- Wracam teraz do domu, może ją już zastanę.
- Tak, jedź. Jutro rano przyjadę do Treuenfelsu, żeby wyśmiać
twe obawy. Na razie bądź zdrów!
- Bądź zdrów, Fryderyku!
Hrabia Harro śpiesznie odjechał do Treuenfelsu. Serce jego prze-
pełniała miłość i tęsknota. Jak dzielnie ukochana dziewczyna broniła
jego sprawy, jak trwożnie ukrywała swoje zasługi. Ach, gdyby ją na-
reszcie zobaczył, całą i zdrową!
Wjechał na dziedziniec i zeskoczył z konia. Pierwsze jego pytanie
dotyczyło panny von Ronach. Nikt jednak jej nie widział.
Hrabia poszedł do sypialni Gildy. Dziewczynka nie spała i doma-
gała się Gryzeldy i tatusia. Uspokoił dziecko, chociaż sam drżał z nie-
pokoju. Siedział przy córeczce, dopóki nie zasnęła. Potem wyszedł i
zaczął po całym zamku szukać Gryzeldy. Ominął jedynie pokoje hra-
biny Alicji, gdyż były zamknięte, a on sam przechowywał klucze do
nich. Wydawało mu się bezcelowe szukać jej tam.
Nigdzie jej nie było. Niepokój hrabiego wzrastał. Doznawał wra-
żenia, że czyha na niego jakieś nieszczęście. Pełen troski, pobiegł
wreszcie do Beaty. Może ona będzie mogła udzielić mu jakiegoś sen-
sownego wyjaśnienia. Zapukał mocno do drzwi, lecz nikt się nie ode-
zwał. Zapewne Beata mocno spała. A może nie otwierała, bo nie
chciała go widzieć? Wstydziła się zapewne swoich wyznań miło-
snych.
Zszedł na dół. Podano właśnie do stołu. Usiadł, lecz nie mógł
jeść. Odsunął talerz i wybiegł z jadalni, trawiony niepokojem. Pomy-
ślał, że może Gryzelda nagle opuściła zamek Treuenfels, gdyż z jakie-
goś powodu nie mogła się zdecydować, żeby zostać jego żoną. Nie, to
niemożliwe! Nie mogła wyjechać, nie pozostawiając mu wiadomości.
Wbiegł szybko na górę. Po drodze spotkał pokojówkę Bertę. Kazał jej
wejść do pokoi panny von Ronach i poszukać, czy nie ma tam jakie-
goś listu.
Berta pośpieszyła do apartamentów Gryzeldy. Przeszukała każdy
kąt, lecz nie znalazła listu. Powiedziała to hrabiemu i dodała:
- Panna von Ronach nie mogła odejść daleko, nawet nie włożyła
kapelusza ani płaszcza. Jej wszystkie rzeczy leżą w pokoju.
Hrabia odetchnął z ulgą. Myśl, że Gryzelda mogłaby odejść na
zawsze, doprowadzała go do szaleństwa. Chwila ulgi trwała jednak
bardzo krótko. Gdzieżby mogła być Gryzelda?
Łamał sobie głowę. Wpadła mu na myśl okrągła wieża. Może tam
poszła, może spotkał ją jaki wypadek? Mogła potknąć się, spaść ze
schodów... Może leży tam, czekając na pomoc?
Pędem pobiegł do wieży. Okazało się jednak, że jest zamknięta.
Wobec tego i tutaj także nie mogło być Gryzeldy. Powrócił do zamku
zdjęty nową obawą. Gryzeldzie mógł się przecież i w lesie przytrafić
jakiś wypadek. Zwołał całą służbę. Wokoło panowały już ciemności.
Hrabia kazał, żeby służący z zapalonymi latarniami i pochodniami
przeszukali park i las. On sam przyłączył się do tej wyprawy. Miał
przeczucie, że Gryzeldę spotkało jakieś nieszczęście, a myśl o tym
doprowadzała go do rozpaczy.
Przez długie godziny służący szukali Gryzeldy, lecz nadaremnie!
Powrócili o jedenastej do zamku. Hrabia zjawił się dopiero koło pół-
nocy. Wyglądał blado, był znękany i ponury. Pełen zwątpienia,
wszedł do swego pokoju, gdzie padł na pierwsze z brzegu krzesło.
- Ciąży na mnie jakieś przekleństwo! Nie sądzono mi być szczę-
śliwym! - pomyślał, ukrywając twarz w dłoniach - Gryzeldo, ach Gry-
zeldo! Gdzie jesteś! Gdzie jesteś?
Nie wiedział sam, co ma przypuszczać, czego się lękać. Raz jesz-
cze poszedł na górę i zapukał do drzwi Beaty. Ale nikt nie odpowie-
dział.
Gdy powrócił na dół, zegar właśnie wybił północ. Na schodach
podbiegł do hrabiego stary kamerdyner Grollmann. Twarz jego była
blada.
- Proszę, niech pan pozwoli za mną - powiedział podniecony.
- Co się stało, Grollmann? - spytał hrabia z lękiem.
Grollmann wzruszył ramionami.
- Może to i nic ważnego, panie hrabio, ale chciałbym, żeby pan
hrabia sam usłyszał... Jakeśmy powrócili z lasu, poszedłem z Henry-
kiem do jego pokoju. Chcieliśmy coś przekąsić, bośmy dziś nie jedli
kolacji. Ledwie usiedliśmy, gdy usłyszeliśmy nagle dziwne pukanie.
Zawsze trzy razy pod rząd, potem pauza, potem znowu trzy razy. Po-
kój Henryka jest na parterze, dokładnie pod sypialnią nieboszczki hra-
biny Alicji. A to pukanie słychać było wyraźnie przez ścianę, która
przylega do wieży. Udaliśmy się obydwaj o pół piętra wyżej. Nad po-
kojem Henryka znajduje się komnata, w której przechowuje się sre-
bro. Tam usłyszeliśmy to pukanie jeszcze wyraźniej. I wtedy przyszło
mi na myśl, że może panna von Ronach została zamknięta w pokojach
hrabiny Alicji.
Hrabia wysłuchał z niepokojem tego opowiadania, po czym prze-
cząco potrząsnął głową.
- Przecież pokoje mojej żony są zamknięte. Jakżeby panna von
Ronach mogła się tam dostać?
- I ja tak myślałem, ale w każdym razie można by tam zajrzeć.
Może by pan hrabia poszedł najpierw do komory i sam posłuchał tego
pukania...
Hrabia poszedł natychmiast za Grollmannem. Henryk stał jeszcze
w komorze i nadsłuchiwał.
- Wciąż puka - powiedział.
Wtedy i hrabia usłyszał te dziwne dźwięki. Najwyraźniej pukano
przez ścianę, przylegającą do wieży. Hrabia przyłożył ucho do ściany.
Tak - trzy uderzenia, następujące po sobie, potem pauza, potem zno-
wu trzy uderzenia... Wydawało się, że ktoś uderza twardym przedmio-
tem w drzewo. Hrabia chwycił drewniany zydel i głośno zapukał w
ten sam sposób w ścianę. Trzy razy - pauza - trzy razy...
Natychmiast zabrzmiała odpowiedź, może trochę głośniej i prę-
dzej, niż poprzednio. Hrabia Harro i obydwaj służący spojrzeli na sie-
bie zaskoczeni. Hrabia zapukał znowu, tym razem jednak: cztery razy
- pauza - cztery razy. Ściana odpowiedziała jak echo: cztery uderzenia
- pauza - cztery uderzenia. Hrabia spróbował zapukać dwa razy. I ta-
jemnicza ręka za ścianą odpowiedziała mu dwukrotnym pukaniem.
Zmieniał kilka razy sygnalizację, za każdym razem otrzymywał przez
ścianę tę samą odpowiedź. Wtedy hrabia wyprostował się stanowczo.
- Henryku, proszę zostać tutaj i przez cały czas dawać znaki. My z
Grollmannem pójdziemy do pokoi hrabiny Alicji. Trzeba zbadać
przyczynę tego zagadkowego pukania - powiedział blady z podniece-
nia.
Wybiegł z komory, a Grollmann podążył za nim. Hrabia poszedł
najpierw po klucze do swego gabinetu, potem otworzył pokoje hrabi-
ny Alicji. Nerwy jego były naprężone, doznawał uczucia, że jest u
kresu sił.
** ** **
Gdy hrabianka Beata zatrzasnęła ciężkie drzwi, a Gryzelda została
uwięziona w ciasnej kryjówce - z ust jej wydarł się głośny okrzyk
przerażenia. Zdawała sobie sprawę, że jest to zamach na jej życie.
Zdradziły jej to płonące, błędne oczy hrabianki. Wiedziała, że od we-
wnątrz nie będzie mogła otworzyć ciężkich i grubych drzwi, że przez
mury nikt nie usłyszy jej wołania o pomoc. Hrabianka skazała ją na
śmierć głodową lub przez uduszenie.
Była zawsze dość odważna, lecz, gdy pomyślała o tym - krew za-
stygła jej w żyłach. Zadrżała, ogarnięta okrutnym lękiem. Od hrabian-
ki nie mogła oczekiwać litości. Beata domyśliła się zapewne, że Gry-
zelda wyśledziła jej winę, zależało jej więc, żeby usunąć niebezpiecz-
nego świadka. Poza tym była o nią zazdrosna, chciała się pozbyć ry-
walki.
Gryzelda wiedziała, że tylko cud może ją uratować. Nikt nie usły-
szy jej wołania. Beata na pewno zamknęła wieżę na klucz, nikt więc
nie będzie jej tu szukać. Po drugiej stronie ściany znajdują się pokoje
hrabiny Alicji, również zamknięte. Tą drogą nie mogła więc także wo-
łać o ratunek, nawet gdyby się jej udało otworzyć na górze szafkę
ścienną. Hrabianka wszystko to wzięła na pewno pod uwagę.
Gdy minął pierwszy straszny lęk, dziewczyna zaczęła się zasta-
nawiać, jakby się wydostać z kryjówki. Nie mogła jednak nic wymy-
śleć. Głowa tylko rozbolała ją silnie.
- Muszę postarać się otworzyć drzwiczki szafki ściennej, bo ina-
czej uduszę się tutaj - myślała.
Niestety, nie zdążyła wstawić krzesła do kryjówki. Nie mogła do-
sięgnąć ręką zamka w drzwiczkach szafki. Ściana była gładka. Gry-
zelda usiłowała wspiąć się po niej, lecz daremnie. Ześlizgiwała się po
gładkiej powierzchni. Zdawało się jej, że zaczyna jej braknąć tchu,
było to jednak tylko urojenie, wywołane strachem. Gryzelda czytała
kiedyś, ile powietrza potrzeba człowiekowi do oddychania. Zaczęła
sobie to przypominać, gdyż chciała obliczyć, jak długo będzie żyła,
jeżeli nikt nie zjawi się z pomocą. Nie mogła jednak skupić myśli.
Ogarnęło ją przerażenie. Zaczęła krzyczeć, głośno przyzywała uko-
chanego... Ochrypła z wołania, lecz nikt nie nadchodził. Wreszcie za-
milkła. Otaczały ją nieprzeniknione ciemności. W duchu ujrzała przed
sobą płonące niesamowicie oczy hrabianki.
Wreszcie, zmęczona i wyczerpana, osunęła się na posadzkę.
Wtem natrafiła w mroku na jakiś przedmiot - była to jej latarka kie-
szonkowa. Chwała Bogu! Będzie przynajmniej mogła oświetlić swoją
niedolę.
Nacisnęła guziczek, światło rozproszyło mroki. Gryzelda zaczęła
się bacznie przyglądać ścianom, wspięła się na palce - lecz zamek
szafki ściennej był umieszczony bardzo wysoko. Próby Gryzeldy
spełzły na niczym...
Zrozpaczona skuliła się w kącie i zamknęła oczy. Oddychała z co-
raz większą trudnością. Zaczęła sobie przypominać wszystkie drogie
osoby... Harro - Gilda - ciocia Agnieszka - matka Anna - rodzina Sar-
nowów - wszystkie miłe panie ze schroniska... Żegnała się z nimi w
duchu, dla każdego miała jakieś miłe myśli i słowa. Wpadło jej do
głowy, że teraz może nigdy już nie zostanie dowiedziona niewinność
hrabiego. Ta myśl znowu dodała jej sił.
Nie! Nie! Nie chce umrzeć! Nie chcę! Jest młoda, a życie ma tak
wiele uroku! Czyż miała tutaj nędznie zginąć? Jak długo przebywa w
tej ciasnej kryjówce? Czyżby minęło już kilka dni? Zapewne od daw-
na spostrzeżono jej nieobecność. Czy też szukano jej w zamku?
A Harro? Jakże się musiał niepokoić o nią! Ujrzała w duchu jego
twarz bladą i zatroskaną. Ach, jakże go kocha! Myśl, że jej zniknięcie
sprawia mu ból, zwiększała jej katusze. Wyciągnęła z utęsknieniem
ramiona, szepcząc najtkliwsze wyrazy. Wielkie łzy spływały jej po
policzkach.
Złożyła ręce i zatonęła w żarliwej modlitwie.
- Ojcze Nasz, Któryś jest w Niebie... Dziej się wola Twoja... Ale
uchroń go od cierpienia, oszczędź mu bólu... Przecież spotkało go już
jedno nieszczęście. Boże, dopomóż mi, pozwól mi stąd wyjść... zoba-
czyć słońce... Jestem młoda i tak kocham życie... Pomóż mi, dobry
Boże... Uczyń to nie dla mnie, lecz dla Harra...
Gdy opuściła ręce, natrafiła znowu na latarkę. Miała ona mocną
pokrywę z metalu. I nagle Gryzeldzie przyszło na myśl, żeby zacząć
latarką stukać w drewnianą ścianę. Wiedziała, że gdy w mieszkaniu
wbija się gwóźdź, słychać w całym domu Pukanie. Wprawdzie ściany
w zamku i w wieży są bardzo grube, może jednak ktoś prędzej usłyszy
pukanie niż krzyk.
Zaczęła więc uderzać kantem latarki w ścianę. Nadsłuchiwała,
lecz żaden głos nie zmącił głuchej ciszy. W duszy przyzywała uko-
chanego. Bolały ją kości, gdyż siedziała w bardzo niewygodnej pozy-
cji. Nadzieja ratunku stawała się coraz słabsza. Mimo to Gryzelda cią-
gle pukała.
W chwili, gdy straciła nadzieję, gdy już zupełnie automatycznie
dawała sygnały przez ścianę, usłyszała nagle ciche pukanie. Był to
pierwszy dźwięk, który dotarł do jej więzienia.
- Harro! - krzyknęła i poczuła, że na nowo wstępuje w nią życie.
Przeczuła, że ten pierwszy pocieszający dźwięk pochodzi od niego.
Zapukała znowu i zaczęła nadsłuchiwać. Tak, otrzymała odpo-
wiedź.
- Ojcze w Niebie! Ojcze w Niebie!
Pukała bez przerwy, zmieniała tempo, a za każdym razem odpo-
wiadano jej przez ścianę. Ach, jakże pocieszający był ten cichy szmer,
który przenikał do jej więzienia! Ach, na miłość Boską, żeby tylko nie
zamilkł, żeby nie nastąpiła znowu ta martwa, przytłaczająca cisza!
Drgał w niej każdy nerw. Nadsłuchiwała czujnie. Zdawało się, że
wstąpiło w nią nowe życie. Odpowiadała na sygnały, które jakaś przy-
jazna ręka posyłała jej do samotnej kryjówki; czuła, że te dźwięki
uchronią ją przed zwątpieniem i rozpaczą.
Od czasu do czasu wołała także o pomoc, spodziewając się, że
może ktoś ją usłyszy. Głośno powtarzała to jedno imię, które żyło w
jej duszy:
- Harro! Harro! Harro!
I nagle, w chwili, gdy znów przyzywała ukochanego - usłyszała
jakiś męski głos. Co to? Czyżby to było omamienie zmysłów? Ojcze
w Niebie! Nie, najwyraźniej słyszy zupełnie blisko, poprzez ścianę
odgłos rozmowy... Czy to nie jest głos Harra? Krzyknęła głośno, rado-
śnie, na pół przytomnie:
- Harro! Harro!
I oto zabrzmiała odpowiedź - tam z góry - z pokoju hrabiny Ali-
cji:
- Gryzeldo!
Śmiejąc się i płacząc, zawołała donośnie:
- Harro!
Wspięła się na palce i z całych sił zaczęła pukać latarką w drzwi
szafki ściennej. Posłyszała z zewnątrz mocne, szybkie pukanie. Teraz
już zupełnie wyraźnie i blisko usłyszała głos ukochanego, który pełen
trwogi, wołał ją.
- Gryzeldo, Gryzeldo! Gdzie jesteś?
Śmiała się ze szczęścia, choć po twarzy jej spływały łzy.
- Ach, Harro! Harro! Czy słyszysz mnie?
Nie mogła go w tej chwili nazywać inaczej, musiała mówić mu
"ty".
- Tak, słyszę cię! Ale gdzie jesteś, moje biedne, najdroższe serce?
- zabrzmiał przez ścianę głos z góry.
Zaczerpnęła tchu. Potem zawołała, możliwie najgłośniej:
- Posłuchaj, Harro! Czy jesteś w sypialni hrabiny Alicji?
- Tak, kochanie!
- Zbliż się do nocnego stolika...
- Stoję tu już...
- Czy widzisz na ścianie nad nocnym stolikiem trzy małe okrągłe
płatki z perłowej masy?
- Tak!
- Naciśnij mocno dolny, środkowy płatek... Bardzo mocno... Sły-
szysz?
Hrabia Harro, drżąc z trwogi i niepokoju o Gryzeldę, uczynił, jak
mu kazała. Wtedy ku jego zdumieniu otworzyły się drzwiczki szafki
ściennej.
Gryzelda krzyknęła z radości i podniosła wysoko zapaloną lamp-
kę. Wyciągnęła ramiona ku ukochanemu. Przez drzwi skrytki zoba-
czył ją jak przez okno. Gryzelda ujrzała pochyloną ku sobie jego
twarz bladą i znękaną. Drżąc na całym ciele, ujął jej obie ręce.
- Kochanie... Kochanie... Wielki Boże! Co ci się stało? - krzyknął.
Podniosła ku niemu pobladłą twarzyczkę. Oddychała ciężko, lecz
starała się uśmiechnąć do niego.
- Teraz już wszystko dobrze... Jestem ocalona...
Z ust hrabiego zerwał się głuchy jęk, gdy uprzytomnił sobie, ile
musiała przecierpieć ukochana dziewczyna.
- Czy nie uderzyłaś się, Gryzeldo? Czy nie wyrządziłaś sobie ja-
kiej krzywdy?
- Nie, chwała Bogu!
- Ale jakim sposobem dostałaś się do tej ciemnej, ciasnej szafy, o
której nie miałem pojęcia? Czy wpadłaś tutaj?
- Nie, nie wpadłam. Opowiem ci później, jak zostałam tutaj uwię-
ziona. Teraz postaraj się mnie stąd wydobyć... Chciałabym odzyskać
wolność... Ja... ja...
Dziewczyna osunęła się bez sił na posadzkę..
- Gryzeldo! Gryzeldo! Jakże mogę cię uwolnić? Przecież trzeba
wyłamać ściany, a to potrwa bardzo długo... O, moje słodkie biedac-
two! Gdybym cię już mógł trzymać w objęciach!
Gryzelda zebrała ostatki sił.
- Idź do wieży, Harro, do pokoju na pierwszym piętrze. Wisi tam
makata w ramie ozdobionej delfinami. Na dole, mniej więcej na wy-
sokości metra od podłogi, jeden z delfinów jest naznaczony małym
krzyżykiem. Naciśnij go mocno, wtedy otworzą się drzwi, których ja
od wewnątrz nie mogę otworzyć. Ale błagam cię, śpiesz się, bo siły
mnie opuszczają i zamknij dobrze pokój, żeby nikt nie wszedł tutaj...
Nie wpuszczaj tu hrabianki Beaty... Ona chce mnie zabić...
- Gryzeldo! - zawołał hrabia przerażony.
Uśmiechnęła się słabo.
- Tak, ukochany! Obroń mnie przed nią i uwolnij mnie! Hrabian-
ka Beata zamknęła mnie tutaj.
Z ust jego wydarł się jęk.
- Moje biedne dziecko, kochanie moje! Bądź spokojna, ja cię
obronię. Za chwilę będziesz wolna, powrócę tu niebawem. Nie zosta-
niesz tu jednak sama podczas mej nieobecności... Grollmann! - zawo-
łał zwracając się do starego sługi, który zdumiony stał pośrodku poko-
ju.
- Słucham, panie hrabio!
- Zbliż się, mój stary. Nie zapomnę ci tego nigdy w życiu, żeś
mnie tu sprowadził! Znalazłem pannę von Ronach - chwała Bogu, nie
było jeszcze za późno! Zostaniesz tu na straży, mój drogi, nie wpusz-
czaj nikogo. Na wszelki wypadek zamknę drzwi na klucz. I żebyś
wiedział, Grollmann - panna von Ronach jest moją narzeczoną. Miała
ona paść ofiarą podobnej zbrodni, jak moja żona.
Hrabia jeszcze raz zwrócił się do Gryzeldy.
- Odwagi, moja ukochana! Grollmann zostanie przy tobie, dopóki
ja nie wrócę.
Skinęła główką i uśmiechnęła się. Nogi odmawiały jej posłuszeń-
stwa, siedziała skulona w kąciku kryjówki. Hrabia Harro wybiegł z
pokoju. Na dole zwołał służbę. Trzeba było przynieść rozmaite narzę-
dzia, aby wyłamać drzwi wieży.
- Panna von Ronach została zamknięta w wieży! - objaśnił hrabia.
Wszyscy podążyli przez park do okrągłej wieży. Nie można jed-
nak było otworzyć wytrychem zamka. Ponieważ trwało to zbyt długo,
hrabia kazał piłą wyciąć zamek z drzwi. Wreszcie drzwi odskoczyły.
Hrabia pędem wbiegł na schody, wpadł do pokoju a pierwszym pię-
trze. Zbliżył się do makaty w ramie ozdobionej delfinami. Poświecił
sobie latarnią i z łatwością odnalazł czarny krzyżyk na tułowiu delfi-
na. Mocno wcisnął go w ścianę. Wtedy otworzyły się drzwi. Hrabia
ujrzał Gryzeldę, leżącą na podłodze.
- Zemdlała, panie hrabio! - zawołał z dołu Grollmann.
Hrabia pochylił się i wziął Gryzeldę na ręce. Szybko wyniósł ją
do parku, czuł, że najlepszym lekarstwem okaże się świeże powietrze.
Po chwili Gryzelda otworzyła oczy - te piękne słoneczne oczy,
które opromieniły jego życie.
- Kochanie! Serce najdroższe! Jesteś przy mnie! Chwała Bogu! -
zawołał, tuląc ją do piersi. Przytuliła się do niego jak zmęczone dziec-
ko.
- Ach, jak to dobrze! Jak dobrze! Czy aby nie ma w pobliżu hra-
bianki Beaty? Nie chcę jej widzieć, boję się jej, Harro.
- Odpokutuje za swój czyn! - wykrztusił hrabia.
Gryzelda znowu popadła w omdlenie. Hrabia zaniósł ją do zamku,
do pierwszego pokoju obok hallu. Ułożył ją troskliwie na kanapie.
Służba, która podążyła za nim, spoglądała ze zdumieniem na swego
pana i bladą, złotowłosą dziewczynę. Grollmann jednak, który opuścił
swoje stanowisko, przepędził wszystkich, pozostawiając jedynie Ber-
tę, aby mogła być pomocną Gryzeldzie.
Hrabia kazał przynieść mocnego wina. Przy pomocy Berty napoił
Gryzeldę. Dziewczyna odzyskała przytomność. Usiadła na kanapie, a
potem wstała, postąpiła kilka kroków i usiadła w głębokim fotelu.
- Już mi lepiej - rzekła z uśmiechem. - Jestem tylko bardzo głod-
na!
Grollmann wybiegł i powrócił po chwili niosąc półmisek z ape-
tycznymi przekąskami. Gryzelda posiliła się i ochłonęła z okropnych
wrażeń. Uśmiechała się wciąż do hrabiego, nie spuszczając wzroku z
jego bladej twarzy. Na jego życzenie wypiła jeszcze drugi kieliszek
wina. Potem poprosiła go o chwilę rozmowy bez świadków. Hrabia
powiedział więc Grollmannowi i Bercie, żeby się oddalili.
Gdy narzeczeni zostali sam na sam, Gryzelda opowiedziała hra-
biemu swój sen. Mówiła mu, jak rozpoczęła poszukiwania, jakie były
ich wyniki. W końcu dodała:
- Dowiedziałabym się chętnie, jak i kiedy hrabianka Beata wykra-
dła truciznę z twego biurka. Jestem przeświadczona, że to ona otruła
twoją żonę, tak jak dziś godziła na moje życie. Nie mam jednak od-
wagi prowadzić sama dalszych badań. Musisz dokończyć dzieła, które
ja rozpoczęłam...
Hrabia był wstrząśnięty do głębi tym wszystkim, co usłyszał.
Osunął się na kolana przed Gryzeldą i otoczył ją ramionami.
- Więc to wszystko uczyniłaś dla mnie? Jeżeli będę mógł znowu
podnieść czoło, jeżeli stanę się wolnym człowiekiem o nieskazitelnym
nazwisku, jeżeli spadnie ze mnie brzemię hańby - to tobie - tylko tobie
będę to miał do zawdzięczenia! O, Gryzeldo, gdy myślę o tym, jaką
cenę miałem zapłacić za odzyskanie honoru - ogarnia mnie przeraże-
nie. Ty moje życie ukochane, moja słodka dziewczyno! Serce mi się
ściska, gdy uzmysłowię sobie, ile wycierpiałaś, jak poświęciłaś się dla
mnie!
Spojrzał jej głęboko w oczy i mocno, gorąco ucałował. Gryzelda
drżała ze szczęścia, a jej brązowe oczy płonęły słonecznym blaskiem.
- Chętnie spełniłabym do końca moje posłannictwo, lecz brak mi
już sił. Lękam się bardzo hrabianki Beaty. Jeszcze nikogo w życiu nie
bałam się tak, jak jej. Ty także musisz być bardzo ostrożny, Harro,
proszę cię o to. Gdy zamykała drzwi mego więzienia, wyglądała na
obłąkaną. Zdaje mi się, że jest zdolna do wszystkiego, tak zaślepiła ją
zazdrość i nienawiść.
- Bądź spokojna, moja ukochana. To nieszczęsne stworzenie nie
zatruje ci już ani chwili. Jeszcze dziś pomówię z nią. Teraz dopiero
rozumiem, czemu nie odpowiadała na moje pukanie. Nie mogła mi
zapewne spojrzeć w oczy. Rozumiem teraz lepiej jej całe zachowanie.
Nie mogę pojąć, czemu dawniej nie skierowałem na nią podejrzenia.
Co prawda - trudno jest podejrzewać kobietę o tak okropny czyn. Nie
mówmy jednak o niej. Moja Gryzelda położy się teraz - nie, nie - nie
w twoim pokoju, gdzie byłabyś tak blisko Beaty. Henryka przygotuje
ci posłanie w sypialni mojej Gildy. Grollmann będzie stał przed
drzwiami na straży, dopóki ta zbrodnicza kobieta nie opuści Treuen-
Ăfelsu.
Zarzuciła mu ręce na szyję, a w oczach jej malowała się trwoga.
- A ty? Co zamierzasz zrobić?
- To, co uważam za konieczne, Gryzeldo. Niestety, nazwisko Tre-
uenĂfelsów, raz jeszcze zabrzmi na ławie oskarżonych. Muszę jednak
udowodnić moją niewinność. Ty jednak nie dręcz się tym, kochanie.
Bądź spokojna, wszystko spoczywa w moich rękach, mój maleńki,
dzielny Sherlocku Holmesie. To, co należy uczynić teraz - to nie jest
zajęcie dla kobiety. Nie myśl o niczym, oprócz naszego szczęścia,.
Chodź, kochanie. Czy masz dosyć siły? A może mam cię zanieść na
górę?
Z wolna podniosła się z fotela. Słaniała się jeszcze trochę, lecz
mogła chodzić. Hrabia otoczył narzeczoną ramieniem.
- Wiem teraz, moja ukochana Gryzeldo, jak baron Dalheim zna-
lazł drogę do TreuenĂfelsu - powiedział.
Zarunieniła się i podniosła na niego wzrok.
- Ach, więc wygadał się? - spytała.
Harro opowiedział jej, jak pojechał do Dalheimu i o czym mówił
z baronem.
W hallu stała jeszcze zebrana służba. Grollmann oznajmił wszyst-
kim, że panna von Ronach będzie w przyszłości panią tego domu. Te-
raz spoglądali zdumionymi oczyma na młodą parę. Blada dziewczyna
o słodkiej twarzyczce i złocistych warkoczach, opadających na ramio-
na, była wzruszającym zjawiskiem. A hrabia kroczył tak dumnie, jak
dawniej, wspierał ramieniem narzeczoną. Polecił Bercie, żeby poszła
za nimi. Miała pomóc Gryzeldzie przy rozbieraniu się.
Hrabia zaprowadził Gryzeldę do pokoju Gildy. Tam oddał narze-
czoną pod opiekę Berty i Henryki. Na pożegnanie ucałował ręce Gry-
zeldy.
- Dobranoc, Gryzeldo - odmów dziś modlitwę kwiatów - za mnie
i za siebie.
- Uczynię to, Harro - odparła z uśmiechem.
Ujęła jego rękę i podeszła z nim do łóżeczka Gildy. Dziewczynka
spała mocno i spokojnie.
- Nasze słodkie maleństwo, Harro! O jakże będziemy ją kochali!
Wtedy hrabia, nie zważając na obecność służących, objął narze-
czoną i pocałował gorąco w usta. Nie mógł się powstrzymać od tego.
Berta i Henryka patrzyły ukradkiem na tę scenę i uśmiechały się
do siebie.
- Teraz nastaną znowu lepsze czasy w zamku TreuenĂfels -
szepnęła Henryka.
** ** **
Hrabia Harro odalił się. Przed drzwiami stanął Grollmann. Tej
nocy nikt nie zaznał spoczynku w zamku Treuenfels. Nikt, oprócz
Gildy i Gryzeldy - i jeszcze jednej osoby, która zasnęła snem wiecz-
nym - hrabianki Beaty.
Hrabia Harro natychmiast udał się do jej pokoju. Na jego rozkaz
towarzyszyło mu dwóch służących. Znowu zapukał mocno do drzwi,
a nie otrzymawszy odpowiedzi, zawołał głośno i dobitnie:
- Jeżeli mi natychmiast nie otworzysz, wyłamię drzwi.
Odpowiedziało mu głuche milczenie.
Hrabia Harro właściwie spodziewał się tego. Skinął na lokaja i
kazał mu odśrubować klamkę. Służący wykonał to polecenie. Drzwi
otworzyły się...
Hrabia przekręcił wyłącznik, zapaliło się światło. I wtedy ujrzał
Beatę, leżącą na dywanie. Zastygłą ręką przyciskała do piersi jego fo-
tografię.
Przerażony, pochylił się nad nią i zauważył, że ma sine wargi i
zamknięte, dziwnie przezroczyste powieki. Wtedy pojął, że sama na
siebie wydała wyrok. Odetchnął z ulgą.
- Tak jest lepiej. Hrabianka Treuenfels nie powinna zginąć z ręki
kata.
Wstrząśnięty do głębi, powstał, nie dotykając jej.
- Nie żyje! - powiedział ochryple.
Zdawało się, że jakiś niewidzialny goniec rozniósł tę wieść po ca-
łym zamku. Zewsząd nadbiegali ludzie i tłoczyli się przed drzwiami.
Hrabia Harro spostrzegł nagle na biurku jakąś kopertę. Przeczytał na-
pis:
- "Do mego kuzyna, hrabiego Harra Treuenfelsa."
Hrabia wziął list, po czym rozkazał służbie, żeby się rozeszła.
- Tutaj wszystko musi tak zostać - powiedział, po czym kazał
Henrykowi, żeby stanął przy drzwiach i nie wpuszczał nikogo. Sam
udał się do swego gabinetu. Zatelefonował natychmiast do najbliższe-
go komisariatu policji.
Zawiadomił o śmierci hrabianki Beaty i prosił, aby przybyła ko-
misja. Poprosił również, aby przyjechał lekarz. Po załatwieniu tej
sprawy, usiadł w fotelu przed biurkiem i zabrał się do czytania listu,
który pozostawiła dla niego Beata. List ów brzmiał:
"Mój ukochany Harro!
Pozwól, aby choć raz nazwała Cię w ten sposób kobieta, która Cię
gorąco, namiętnie, ponad wszystko kochała. Gdy będziesz czytał te
słowa, mnie nie będzie już na świecie - a zmarłym nie można zabra-
niać niczego.
Dziś powiedziałeś mi, bym opuściła Twój dom, nie życzyłeś sobie,
abym przebywała w pobliżu Ciebie. Uczyniłeś to, bo czułeś, że Cię ko-
cham, a to sprawiało Ci przykrość. Wobec tego nie było dla mnie in-
nej drogi - oprócz śmierci.
Wiem, że zakochałeś się w pięknej wychowawczyni Twego dziec-
ka. Jej wpadło w ręce to wszystko, o co ja starałam się daremnie przez
wiele lat, trawiona gorzką tęsknotą. Dlatego nienawidzę jej, nienawi-
dzę w tym stopniu, jak kocham Ciebie, nienawidzę, jak nienawidziłam
Twoją żonę.
Tak, czułam nienawiść do Alicji, bo była Twoją żoną, bo dokucza-
ła Ci i dręczyła Cię swymi kaprysami. Ja byłabym mogła leżeć u Two-
ich nóg, ona zaś zatruwała Ci życie.
Czy nie czułeś nigdy, jak usychałam z tęsknoty i miłości? Do dziś
dnia moje usta milczały, ale serce moje wciąż przyzywało Ciebie. Nie
widziałeś tego, a gdyś wreszcie spostrzegł - skazałeś mnie na wygna-
nie.
Wiem, że chcesz poślubić tę piękną, młodą Gryzeldę. Nie dopusz-
czę jednak, aby spotkało ją to wielkie szczęście, o które ja ubiegałam
się na próżno. Musi umrzeć wraz ze mną - nie oddam Cię żadnej ko-
biecie, a zwłaszcza jej - bo wiem, jak bardzo ją kochasz. I nigdy nie
dowiesz się, jak zginęła. Zniknie z Twego życia, jak cień. Nie zoba-
czysz jej już nigdy, ani żywej, ani umarłej.
Szpiegowała mnie, ta jasnowłosa żmija, pragnęła udowodnić, że
jesteś niewinny. Ale ja nie dopuszczę, żeby ona miała Ci wyświadczyć
tę przysługę. Ja sama chcę Ci przynieść wyzwolenie! Ja przywrócę Ci
Twoje dobre, uczciwe imię, gdyż straciłeś je także przeze mnie! To
dręczyło mnie najbardziej, bo wiedziałam, że cierpisz z tego powodu.
Pokaż władzom ten list. Będzie on zawierać moje zeznanie.
Niniejszym świadczę, zgodnie z prawdą, że otrułam hrabinę Alicję
Treuenfels. Wykradłam truciznę z ukrytej szufladki w biurku. Tego
wieczoru, gdy hrabia Treuenfels pokazywał flakonik swojej żonie, ba-
ronowi Dalheimowi i mnie - podążyłam ukradkiem za nim. Ukryłam
się w przyległym pokoju i w lustrze ujrzałam, jak otwiera się skrytka w
biurku. W nocy przekradłam się do gabinetu mego kuzyna i odlałam
do małej flaszeczki trochę trucizny. Byłam świadkiem, jak mój kuzyn
dwiema kroplami tego jadu uśmiercił prędko i bez bólu starego wyżła.
Od owej chwili zapragnęłam posiadać tę truciznę, z początku tylko w
zamiarze odebrania sobie życia.
Potem jednak, gdy widziałam, jak Alicja dręczy swego męża, zja-
wiła się pokusa. Czemu ja mam umrzeć, a nie ona? Przecież ona za-
truwa mu życie, unieszczęśliwia go, a ze mną byłoby mu dobrze - tak
myślałam wtedy.
Wyobrażałam sobie w tak świetnych barwach życie u boku mego
kuzyna, wyobrażałam sobie, że czeka mnie tak wielkie szczęście, gdy
zostanę już jego żoną - że wkrótce myśl o zabójstwie przestała wyda-
wać mi się straszna. Czekałam tylko na okazję. Ułożyłam sobie cały
plan morderstwa. Pozory miały świadczyć, że hrabina popełniła sa-
mobójstwo.
Sposobność nadarzyła się. Między małżonkami doszło do poważ-
nego konfliktu, Alicja zawiniła, Harro czynił jej straszne wyrzuty.
Wówczas zrobiłam to!
Przez szafkę ścienną, o której istnieniu wiedziałam tylko ja sama -
udało mi się niepostrzeżenie wlać truciznę do kieliszka z winem. Hra-
bina siedziała wtedy w swojej ubieralni przed lustrem. Przypadkiem
dowiedziałam się o tej szafce, ukrytej w ścianie sypialni. Czytałam
pewnego wieczoru naszą kronikę rodzinną i zauważyłam, że brak w
niej jednej kartki. A właśnie ta kartka zaciekawiała mnie. Otworzyłam
w bibliotece kasetkę, w której przechowywano stare pisma i dokumen-
ty. Zaczęłam szukać - i znalazłam. Jeden z naszych przodków wyciął ją
zapewne z kroniki i przechowywał w kasetce, żeby nie zginęła. Tam
znalazłam dokładny opis owej szafki ściennej. Po przeczytaniu tej
kartki zniszczyłam ją. Nie chciałam, żeby jeszcze ktoś, oprócz mnie,
znał tę tajemnicę. Wybadałam raz podczas rozmowy mego kuzyna i
przekonałam się, że nawet i on, ostatni hrabia Treuenfels, nie wie nic
o skrytce w ścianie. W ten sposób udało mi się otruć hrabinę Alicję,
nie wzbudzając podejrzenia.
Nazajutrz znaleziono ją bez życia. Liczyłam na to, że wszyscy po-
myślą, iż popełniła samobójstwo. Została przecież sama w sypialni,
któż więc poza nią mógł wlać truciznę do wina. Niestety, stało się ina-
czej. Oskarżono o zabójstwo hrabiego Harra, zaaresztowano go. Nie
posiadałam się z żalu i lęku, nie odczuwałam jednak skruchy. Hrabina
Alicja zasłużyła na śmierć. Szalałam jednak, myśląc o tym, że podej-
rzenie padło na mego kuzyna. Na domiar złego, zgubiłam pierścionek,
gdy przekradałam się tajemnym przejściem do sypialni hrabiny. By-
łam przekonana, że zgubiłam go w pobliżu miejsca zbrodni, brakło mi
jednak odwagi, żeby go tam szukać. Drżałam z przerażenia i zgrozy,
nie mogłam zdobyć się na to.
Gdyby mój kuzyn został skazany na śmierć, byłabym się przyznała
do winy. Zwolniono go jednak z braku dowodów, toteż milczałam.
Spodziewałam się, że teraz uda mi się pozyskać uczucia mego kuzyna.
Liczyłam na to, że będzie wiódł samotny tryb życia, że wszyscy odwró-
cą się od niego. Ja chciałam mu wszystkie zawody i smutki wynagro-
dzić moją miłością. Kto wie, może udałoby mi się zdobyć jego serce,
gdyby nie przyjechała nowa wychowawczyni hrabianki. Mój kuzyn
pokochał ją, a ja musiałam patrzeć, jak ta dziewczyna wydziera mi to,
o co się starałam kosztem tak straszliwej ofiary.
Przy tym zauważyłam jeszcze jedno. Oto Gryzelda von Ronach nie
ufała mi, zaczęła mnie śledzić, szpiegować... Wówczas zaczęłam wal-
czyć z szatanami, które rozpętały się w mej duszy, skłaniając mnie do
popełnienia nowej zbrodni. Gdy jednak nabrałam pewności, że Gry-
zelda odkryła moją winę, gdy przekonałam się także, że hrabia Harro
kocha tę dziewczynę, a ja nigdy nie pozyskam jego wzajemności - wte-
dy powzięłam niezłomne postanowienie. Ja umrę myślałam - ale i ona
zginie wraz ze mną. Skazałam więc Gryzeldę von Ronach na śmierć.
Nikt nie ma potrzeby wiedzieć, jak ją zgładziłam. Wtrąciłam ją do
ukrytej ciemnicy w zamku, o której nikt nie wie. Tam będzie jej grób.
Zostałam pomszczona. Nie proszę nikogo o przebaczenie, nawet mego
kuzyna nie proszę o to. Cierpiałam tak wiele, przechodziłam tak
straszliwe katusze, że nie dadzą się porównać z tym, co on przeżył z
mojej winy. Gdyby mnie kochał, byłabym dobrą i pobożną, wzgardził
jednak moją miłością, rozpalając w mej duszy piekielne zarzewie. Ko-
chałam go niewymownie i niewymownie cierpiałam.
Teraz wydałam wyrok na siebie. Reszta skradzionej trucizny, któ-
rą zadałam śmierć hrabinie Alicji - wystarczy dla mnie. Kto z was jest
bez winy? Zmówcie "Ojcze Nasz" za moją biedną duszę. Kto wiele mi-
łuje, temu wiele będzie przebaczone.
Beata Dorota Klara hrabianka Treuenfels"
Hrabia, niezmiernie wzruszony, odłożył list na biurko. Wstrząsały
nim dreszcze zgrozy, gdy myślał o tym, do czego była zdolna ta
zbrodnicza kobieta. Nie miał nawet odwagi cieszyć się, że teraz na-
reszcie posiada jasny i niezbity dowód swej niewinności. Słowa nie-
szczęsnej kobiety zbyt mocno ciążyły jeszcze na jego duszy. Ciałem
jego wstrząsał zimny dreszcz, gdy uprzytomnił sobie, jaki koniec Be-
ata zamierzała zgotować Gryzeldzie. Gdyby Grollmann nie usłyszał
pukania, gdyby nie zwrócił uwagi na te znaki, Gryzelda zginęłaby
straszną śmiercią w ciemnicy.
Zerwał się z miejsca, aby odegnać te myśli, które tłumiły w jego
duszy każdą iskierkę współczucia dla Beaty. Nie wiedział, że nie-
szczęsna w ostatniej chwili życia, poczuła skruchę, że wołała: "Ocal
ją!". To zresztą nie złagodziłoby jego sądu o kuzynce.
Jakaś niewidzialna siła gnała go do pokoju, przed którym Groll-
mann stał na straży. Czy też Gryzelda śpi? Czy zdoła pokonać strasz-
ne wrażenia ostatnich godzin? Czy nie zaszkodzą one jej zdrowiu?
- Grollmann, co słychać? Czy tam, w pokoju jest cicho? - zapytał.
Stary sługa uśmiechnął się. Odkąd dowiedział się, że panna von
Ronach jest narzeczoną jego pana, pojmował doskonale jego niepokój
i lęk. Domyślał się, ile hrabia musiał przecierpieć, gdy Gryzelda nagle
zniknęła.
- Pan hrabia może być spokojny! Dziesięć minut temu Henryka
wyszła tu do mnie na chwileczkę. Jaśnie panienka nareszcie zasnęła.
Przez dłuższy czas nie mogła zmrużyć oka, rzucała się na łóżku, była
niespokojna i lękliwa... Teraz jednak śpi. Henryka przygotowała ja-
śnie panience posłanie tuż obok łóżeczka naszej hrabianeczki. Oby-
dwie mocno, spokojnie śpią...
Wtedy twarz hrabiego rozjaśnił uśmiech, pełen szczęścia i niewy-
słowionej tkliwości. Położył rękę na ramieniu wiernego sługi.
- Grollmann, czy wiesz, że teraz posiadam już wszystkie dowody
mej niewinności! Jutro cały świat się dowie, że nie popełniłem zbrod-
ni. Panna von Ronach wykryła prawdziwego mordercę mojej żony...
Grollmann spojrzał wilgotnymi od łez oczyma na swego pana.
- Domyślam się wszystkiego, panie hrabio! Dzięki Bogu, żeśmy
usłyszeli, jak jaśnie panienka pukała.
- Tak, mój stary, nie zapomnę wam tego nigdy w życiu. Jakie to
szczęście, żeście obydwaj z Henrykiem zwrócili uwagę na to pukanie.
- Nie można było inaczej. Pan hrabia przecież sam usłyszał, że to
pukanie było głośne i dziwnie uporczywe. Mnie wydało się od razu,
że to musi oznaczać coś szczególnego. Chwała Bogu, że usłyszeliśmy
je w samą porę, że nie przybyliśmy za późno!
- Tak, chwała Bogu! Nie potrzebujesz jednak stać tutaj na straży.
Osoba, której się lękałem, już nie żyje. A mnie przydasz się do czego
innego. Dzisiejszej nocy na pewno nie zmrużymy oka. Sądzę, że nie-
bawem przyjadą panowie z policji.
Pan i sługa zeszli na dół, do hallu. Hrabia Harro wyszedł z zamku
i stanął przed gankiem. Wciągał pełną piersią łagodne, ciepłe powie-
trze nocy letniej. Wodził wzrokiem po niebie, które jaśniało w blasku
miliona gwiazd.
Serce jego ogarnął głęboki, błogi spokój. Jedynym cieniem, który
mącił jego szczęście, była myśl o Beacie. Bolało go, że hrabianka
Treuenfels mogła obarczyć sumienie tak okropną zbrodnią.
- Musiała być chyba chora i niepoczytalna. To ją tylko tłumaczy -
myślał.
W pół godziny później przyjechała komisja sądowa oraz lekarz.
Przeprowadzono krótkie badanie. Hrabia Harro pokazał list, który po-
zostawiła hrabianka Beata. Panowie - a byli to ci sami, którzy w swo-
im czasie zaaresztowali hrabiego - spisali protokół. Winszowali hra-
biemu serdecznie wyświetlenia ponurej zagadki.
** ** **
Następnego ranka Gryzelda obudziła się późno po długim, ożyw-
czym i pokrzepiającym śnie. Przy łóżku jej stała Henryka i podała jej
wiązankę świeżych, opryskanych rosą, purpurowych róż.
- Od pana hrabiego dla narzeczonej! - rzekła.
Gryzelda wsparła się o poduszki i ukryła spłonioną twarz w
chłodnych kwiatach. Teraz obudziła się także Gilda i ze zdumieniem
zaczęła się rozglądać wokoło. Szeroko otwartymi oczyma spoglądała
na Gryzeldę, a potem parsknęła śmiechem.
- Ach, Gryzeldo, jakie to śmieszne! Jakieś łóżko stoi koło mego
łóżeczka, a w tym łóżku jesteś ty w nocnej koszulce. Czy nie jesteś
chora?
Gryzelda wzięła ją na ręce i posadziła w łóżku obok siebie. Zaczę-
ła serdecznie pieścić i całować maleńką.
- Nie, moja malutka, na szczęście jestem zupełnie zdrowa i weso-
ła.
- A skąd się tu wzięłaś? Dlaczego nie śpisz w twoim pokoju? A w
ogóle, gdzie byłaś wczoraj? Teraz przypominam sobie, że wyszłaś z
domu i nie powracałaś okropnie długo. Co się z tobą stało? Gdzie by-
łaś?
- Zabłądziłam w lesie - odparła Gryzelda. Umówiła się z narze-
czonym, że odpowie Gildzie w ten sposób. Hrabia nie życzył sobie,
żeby dziewczynka dowiedziała się prawdy. Tak okropne wrażenia
mogły podziałać przygnębiająco na jej młodą duszyczkę.
Gilda nie poprzestała jednak na tej odpowiedzi, lecz zwyczajem
dzieci, przeprowadziła z Gryzeldą szczegółowe śledztwo. Niełatwo
było odpowiedzieć na jej liczne pytania. Wreszcie Henryka przyszła
po nią, żeby ją ubrać.
Hrabia rozkazał całej służbie, żeby nie zdradziła pannie von Ro-
nach ani Gildzie tego, co stało się dzisiejszej nocy. Postanowił, że w
możliwie oględny sposób zawiadomi o tym narzeczoną. Gilda w ogóle
nie powinna się była dowiedzieć prawdy.
Gryzelda i Gilda ubrały się szybko, a gdy były gotowe, zeszły -
obie w białych sukniach - do jadalni, na śniadanie.
Hrabia czekał już na nie dłuższą chwilę. W oczach jego płonął
tkliwy blask. Podszedł natychmiast do obu ukochanych istot, ucałował
gorąco ręce Gryzeldy, potem wziął Gildę na ręce. Był jeszcze blady
po okropnej, nieprzespanej nocy, lecz oczy jego promieniały szczę-
ściem.
Przytulił mocno Gildę do serca i, nie wypuszczając ręki Gryzeldy,
odezwał się do córeczki:
- Musimy być teraz bardzo mądrzy, moja maleńka. Musimy przy-
trzymać Gryzeldę, żeby nie mogła nam już nigdy uciec jak wczoraj po
południu. Prawda, kochanie?
Gilda energicznie skinęła główką.
- Tak, tatuśku! Nie chcemy się o nią bać i tęsknić za nią jak wczo-
raj, Nie puścimy jej do lasu, żeby nie zabłądziła.
- Słusznie, Gildo! A wiesz, co zrobimy, żeby Gryzelda została u
nas na zawsze i nigdy nas nie opuściła?
- Co takiego, tatusiu?
- Poprosimy ją, żeby została twoją kochaną mamusią. Czy
chcesz?
Gilda spojrzała ze zdumieniem na ojca i na Gryzeldę.
- A jak to można zrobić, tatusiu? - spytała dziecinnie.
- Bardzo prosto! Gryzelda zostanie moją żoną, a wtedy będzie
twoją mamusią.
Gilda radośnie klasnęła w dłonie.
- Więc można tak, tatusiu?
- Można, moje słodkie dziecko, a Gryzelda także chce zostać two-
ją mamusią i moją żoną...
- Oj, tatuśku, to niech zostanie nią prędko, prędko.
Gilda zarzuciła rączki na szyję Gryzeldy, a hrabia obydwie oto-
czył ramionami. Obsypywali się nawzajem pieszczotami i pocałun-
kami. Trwało to długą chwilę. Wreszcie wszyscy troje zasiedli do
śniadania.
Podczas posiłku Gilda spytała nagle:
- A gdzież jest ciocia Beata? Czy nie przyjdzie na śniadanie?
Gryzelda zbladła jak opłatek i przerażonym wzrokiem powiodła w
kierunku drzwi. Postacią jej wstrząsnął nagły dreszcz.
Hrabia Harro uścisnął mocno rękę narzeczonej.
- Spokojnie Gryzeldo! Ja przecież jestem przy tobie. A Beata...
nie będzie już mieszkać z nami. Wyjechała.
Gryzelda spojrzała na niego z niepokojem.
- Nie ma jej?
Hrabia uczynił znak ręką, wskazując narzeczonej Gildę.
- Tak, Gryzeldo. Odjechała bardzo, bardzo daleko... Później po-
mówimy o tym.
Wtedy Gryzeldę ogarnęło przeczucie, że musiało się zdarzyć coś
niezwykłego. Szybko skończyli śniadanie, po czym wszyscy troje wy-
szli do parku. Dziś nie było lekcji. Hrabia pragnął, żeby Gryzelda po-
prawiła się i wypoczęła po doznanym wstrząsie. Gilda miała więc nie-
spodziewanie wakacje, z czego się ogromnie cieszyła.
Biegła teraz w podskokach przed ojcem i Gryzeldą. Hrabia wsu-
nął rękę pod ramię narzeczonej i opowiedział jej oględnie o tragicznej
śmierci Beaty. Pokazał jej również list, który pozostawiła kuzynka.
Gdy Gryzelda przeczytała ten list, z oczu jej trysnęły łzy.
- Ach, Harro, drogi Harro, jakież to straszne. że bywają na świecie
ludzie tak nieszczęśliwi! Hrabianka Beata stała się zła, bo miała takie
smutne życie. Nie potrafię złorzeczyć jej, napełnia mnie ona gorącą
litością i współczuciem. Przebaczam jej z całego serca, sądzę, że i ty
będziesz jej mógł przebaczyć. Zbłądziła, lecz okupiła swoją winę.
Wydała wyrok na siebie, odpokutowała za swój grzech.
Hrabia wziął ją w objęcia i mocno przytulił do siebie.
- Moja szlachetna, wspaniałomyślna Gryzeldo! Zawsze pozosta-
jesz wierna swoim zasadom. Wiedziałem, że tak powiesz. Tak, prze-
baczę jej, ponieważ trzymam cię w ramionach zdrową i całą, kochanie
moje. Gdyby stało się inaczej, wtedy... Ach, ty moje słońce i światło -
nie mogę myśleć o tym "inaczej", wyobrażam sobie ciągle, ile prze-
cierpiałaś w tym lochu...
- Ach, najdroższy, przestań myśleć o tym, co już minęło. Bóg ła-
skawie ustrzegł mnie od złego, a z ciebie zdjął piętno niesławy.
Bądźmy mu wdzięczni za to. On osądzi Beatę... Niechaj biedaczka
spoczywa w spokoju.
Nadbiegła Gilda i zaczęła się domagać, aby ją popieścić. Ojciec i
Gryzelda wzięli ją za rączki, kroczyła między nimi. Szli we troje, złą-
czeni gorącą, serdeczną miłością, a nad głowami ich świeciło ogrom-
ne, jasne, uśmiechnięte słońce.
Gdy powrócili z przechadzki, ujrzeli, że przed gankiem zatrzymał
się właśnie jakiś jeździec. Był to baron Fryderyk Dalheim. Zeskoczył
z wierzchowca i wybiegł im na spotkanie.
- Chwała Bogu! Nie mam potrzeby pytać, czy pani zdrowa i cała
powróciła do domu - zawołał, witając się z Gryzeldą.
- Możesz mi powinszować, Fryderyku. Panna von Ronach jest
moją narzeczoną. A ja mam ci bardzo wiele do powiedzenia - rzekł
hrabia.
Baron ucałował ręce Gryzeldy.
- Życzę państwu wiele szczęścia! Przyznaję, że dziś rano wyje-
chałem bardzo zaniepokojony z Dalheimu. Do uszu moich doszły ja-
kieś okropne wieści, ludzie gadali o jakiejś policji, o jakimś wypadku.
Kamień spadł mi z serca, gdy ujrzałem panią, powracającą bezpiecz-
nie ze spaceru.
Hrabia Harro uścisnął dłoń przyjaciela i powiedział:
- Może pójdziesz ze mną do mego gabinetu, Fryderyku. Muszę ci
opowiedzieć coś ważnego. Ty, Gryzeldo, chcesz zapewne napisać te-
raz do schroniska?
- Tak, Harro, zabiorę się do pisania. Gilda zostanie ze mną. Po-
możesz mi pisać listy, prawda, moje kochanie?
Gilda chętnie zgodziła się na to. Panowie pożegnali się i udali się
do gabinetu hrabiego. Hrabia Harro opowiedział szczegółowo przyja-
cielowi, co się wczoraj wydarzyło. Pokazał mu także ostatni list Be-
aty.
Baron Dalheim był ogromnie wzruszony. Z radości uściskał ser-
decznie przyjaciela. Hrabia zawiadomił barona, że zwłoki Beaty po
załatwieniu wszystkich formalności z władzami, zostały przeniesione
do kaplicy zamkowej. Miała tam na razie spoczywać; później odbę-
dzie się cichy pogrzeb. Trumna Beaty będzie umieszczona w grobow-
cach rodzinnych, lecz postawiona na uboczu, z dala od innych człon-
ków rodziny.
Gdy wreszcie wyczerpano ten smutny temat, hrabia Harro powie-
dział:
- A teraz, drogi Fryderyku, mam do ciebie wielką prośbę. Chciał-
bym możliwie w jak najkrótszym czasie poślubić Gryzeldę. Domy-
ślasz się zapewne, że pragnę, aby przebywała gdzieś w pobliżu, choć-
by przez wzgląd na Gildę. Nie chcę rozłączać z nią dziecka. Kilka ty-
godni musi jednak upłynąć, zanim załatwię rozmaite formalności, w
związku ze ślubem. Gryzelda, jako moja narzeczona, nie może prze-
bywać ze mną pod jednym dachem. Czy sądzisz, że twoja matka zgo-
dziłaby się wziąć na kilka tygodni Gryzeldę i Gildę do Dalheimu?
Pragnę, by moja narzeczona przebywała pod jej opieką tak długo, do-
póki, jako moja żona, nie powróci do Treuenfelsu.
Baron rozpromieniony skinął głową.
- Moja matka ogromnie się ucieszy. Będzie miała sposobność na-
prawić swoje zachowanie wobec ciebie. Zgodzi się więc na pewno.
- W takim razie pojadę potem z tobą konno do Dalheimu i osobi-
ście poproszę o to twoją matkę. Teraz przecież nie potrzebuję już,
dzięki Bogu, unikać waszego domu.
- Dobrze, Harro! Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że najgorsze dla
ciebie minęło. Chodź, pojedziemy do Dalheimu. Ale we wsi muszę się
zatrzymać przed pocztą i wysłać depeszę mojej narzeczonej. Jeśli po-
zwolisz to napiszę ją od razu tutaj, na twoim biurku. Mogę przecież
zawiadomić Tilly o waszych zaręczynach?
- Ma się rozumieć, to przecież przestało być tajemnicą.
Wtedy baron Dalheim usiadł i napisał depeszę:
"Najdroższa Tilly!
Hrabia Harro Treuenfels i Gryzelda von Ronach zaręczeni. Mą-
dra Tilly! Dzięki staraniom Gryzeldy niewinność hrabiego udowod-
niona. Gryzelda aż do ślubu zostaje w Dalheimie.
Szczegóły w liście.
Twój Fryderyk"
- Tak - powiedział z zadowoleniem. Tilly nie przebaczyłaby mi
nigdy w życiu, gdyby choć o godzinę dłużej musiała czekać na tę no-
winę. Musiałem jej bezzwłocznie donieść o waszych zaręczynach.
Obaj panowie udali się do Gryzeldy, żeby się z nią pożegnać.
Hrabia powiedział narzeczonej, w jakim celu jedzie do Dalheimu.
- Czy nie sprawię kłopotu pańskiej matce? Czy nie będę państwu
przeszkadzać? - zwróciła się Gryzelda do barona.
Fryderyk pocałował ją w rękę.
- Czyż pani nie rozumie, że jesteśmy bardzo szczęśliwi, mogąc
wyświadczyć przysługę Harrowi? W dodatku ta przysługa sprawi nam
samym wielką przyjemność.
- Więc mogę bez skrupułów skorzystać z gościnności państwa?
- Z pewnością. A teraz niech pani przeczyta depeszę, którą wysy-
łam do Tilly.
Gryzelda przeczytała kartkę.
- Dlaczego "mądra Tilly", panie baronie? - spytała rumieniąc się.
- Bo moja mądra Tilly od razu spostrzegła, że Harro nie jest pani
obojętny.
- W takim razie Tilly jest naprawdę mądra i nie należy zmieniać
treści depeszy.
- Postaram się powrócić jak najprędzej, Gryzeldo - rzekł hrabia.
Spojrzała na niego swymi słonecznymi oczyma, których blask
przenikał w głąb serca.
- Do widzenia, najdroższy! - rzekła.
- Do widzenia, moja Gryzeldo!
Panowie odjechali, a Gryzelda skończyła pisać listy do cioci
Agnieszki i do matki Anny. List do przełożonej był bardzo długi i
szczegółowy. Gryzelda opisała jej dokładnie wszystko, co się wyda-
rzyło w ostatnich czasach w zamku Treuenfels, prosząc, aby pokazała
ten list również cioci Agnieszce i opowiedziała innym paniom ze
schroniska to, co będzie uważała za stosowne. Przede wszystkim zaś
należy im oznajmić, że się zaręczyła.
Znacznie krócej wypadł list do cioci Agnieszki. Brzmiał on, jak
następuje:
"Moja ukochana Cioteczko!
Twoja Gryzelda została narzeczoną- hrabiego Treuenfelsa. Jak
się to wszystko stało - o tym dowiesz się z listu, pisanego do matki An-
ny. Tobie chcę tylko powiedzieć, że jestem bezgranicznie szczęśliwa.
Mój narzeczony przyjedzie jutro lub pojutrze do Schroniska w St. Ma-
rien, żeby prosić Cię o moją rękę. Cieszy się ogromnie, że pozna Cie-
bie, moja droga Cioteczko, i że po długim czasie zobaczy znowu matkę
Annę. Naturalnie, że musisz go przedstawić moim wszystkim wice-
mateczkom, aby mi udzieliły błogosławieństwa.
Mój narzeczony nie chce długo zwlekać z terminem ślubu. Zapew-
ne pobierzemy się już w połowie albo w końcu września. Aż do tego
czasu będę mieszkać w Dalheimie pod opieką baronowej Dalheim,
przyszłej teściowej Tilly. Wobec tego, że ślub Tilly odbędzie się w paź-
dzierniku, więc w przyszłości będziemy sąsiadkami, z czego się
ogromnie cieszę.
Mała córeczka mego narzeczonego - obecnie również i moje uko-
chane dziecko - zamieszka wraz ze mną w Dalheimie. A jeżeli w tym
lub przyszłym tygodniu będzie jakiś wyjątkowo pogodny dzień, wtedy
przyjadę samochodem z moją córeczkę do St. Marien, abym mogła ją
przedstawić Wam wszystkim.
O, moja złota Ciociu, jakże piękne, jak cudowne stało się moje ży-
cie! Gdyby mój stary, biedny tatuś doczekał tego! Z głębi serca dzię-
kuję Bogu za tak wielkie, promienne szczęście.
A teraz jeszcze jedna dobra nowina. Cioteczko! Mój narzeczony
pragnie, żebyś do końca życia przebywała w zamku Treuenfels. Za to,
że opiekowałaś się mną tak czule, że zajęłaś się moim losem... Posta-
ram się, żeby Ci u nas było jak najlepiej. Zajmij się więc już przygo-
towaniami, Cioteczko.
Nasz ślub będzie cichy, gdyż okoliczności nie pozwalają na wy-
prawienie hucznego wesela. Bylibyśmy nawet przeczekali rok żałoby
po hrabinie Alicji, gdybym miała dom rodzinny i gdyby Harro i mała
Gilda nie potrzebowali mnie tak bardzo. Tak, kochana Ciociu, nie
mogą beze mnie żyć - tak przynajmniej utrzymuje mój narzeczony. A ja
cieszę się z tego tak bardzo, że zapominam powoli o strasznych prze-
życiach ostatnich dni. Matka Anna i Ty musicie koniecznie być na na-
szym ślubie. Ty zaraz potem zostaniesz już w zamku Treuenfels. Spo-
dziewam się, że matka Anna będzie także bywała u nas częstym go-
ściem. A wszystkie babulinki ze schroniska wolno mi także zaprosić,
każdą na kilka tygodni. Będzie to rewanż za to, że i one zaprosiły mnie
do schroniska. Żeby się nie sprzeczały o pierwszeństwo, będą ciągnęły
losy. Mogą przyjeżdżać w tej kolejności, jak rozstrzygnie los.
A teraz kończę pisanie, bo moja córeczka zaczyna się niecierpli-
wić.
Całuję Cię i pozdrawiam, moja ukochana Ciociu
Twoja szczęśliwa Gryzelda"
** ** **
Gryzelda została bardzo serdecznie przyjęta przez baronową Dal-
heim. A hrabia Harro pojechał do St. Marien i przywiózł narzeczonej
mnóstwo pozdrowień. Całe schronisko nie posiadało się z radości.
Hrabia Harro musiał zjeść obiad z paniami i ciągle opowiadać o Gry-
zeldzie. Losowanie odbyło się już, a matka Anna mówiła ze śmie-
chem, że musiała bardzo uważać na swoje pupilki, bo każda chciała
wyciągnąć numer pierwszy.
W tydzień później Gryzelda pojechała z Gildą do St. Marien,
gdzie została przyjęta z ogromną radością. Wtedy to oznajmiła, że za
każdym razem mogą cztery panie przyjeżdżać do Treuenfelsu. W ten
sposób nie będą tak długo czekały na swoją kolej. Ta nowina wywoła-
ła wiele uciechy. Obsypywano pieszczotami Gryzeldę i Gildę, a
wszystkie panie zachwycały się głośno hrabią Treuenfelsem.
** ** **
Dwudziestego września Gryzelda von Ronach została żoną hra-
biego Harra Treuenfelsa. Ślub odbył się bardzo cicho. Jedynymi go-
śćmi weselnymi byli: baron Dalheim z matką, matka Anna, ciocia
Agnieszka i rodzina Sarnowów.
Zewsząd napływały serdeczne życzenia. Dawni przyjaciele, któ-
rzy w swoim czasie odwrócili się od hrabiego, teraz chcieli naprawić
to. Starali się odzyskać jego przyjaźń i zapewniali go, jak bardzo się
cieszą, że okazał się niewinny. Epilog zbrodni w zamku Treuenfels
opisały wszystkie gazety.
Gryzeldzie i jej narzeczonemu nic nie brakowało do szczęścia.,
Rankiem, w dzień ślubu Gryzelda z Gildą i baronową Dalheim po-
wróciły do Treuenfelsu. Na życzenie hrabiego, baronowa Dalheim za-
kupiła wyprawę dla Gryzeldy. Ułożono ją na razie w jej pokojach.
Dziewczyna cieszyła się z tych wszystkich pięknych i kosztownych
darów, które stanowiły dowód miłości Harra. Z jego rąk chętnie
przyjmowała wszystko. Nie przejmowała się tym, że jest uboga, gdyż
czuła, że serce jej jest związane na wieki z ukochanym człowiekiem.
Zanim dziewczyna przystroiła się w suknię ślubną, welon i mir-
towy wianek, przemknęła się raz jeszcze do sali, w której wisiały por-
trety przodków. Zabrała ze sobą trochę kwiatków, którymi hrabia za-
sypał jej pokoje. Z tymi kwiatami w ręku zbliżyła się do wielkiego
portretu hrabiny Alicji. Ozdobiła nimi ramę, a potem podniosła wzrok
na piękną, kapryśną, lecz pełną wdzięku twarz młodej kobiety:
- Czy masz nareszcie spokój, świetlany duchu? Dziękuję ci, że mi
sprzyjałaś, że wskazałaś mi drogę, dzięki której mogłam wykazać
niewinność Harra. Opiekuj się nami zawsze. Będę dobrą, troskliwą
matką dla twego dziecka, nauczę Gildę czcić twoją pamięć. Zbłądziłaś
wprawdzie, lecz okupiłaś twoje winy nagłą, przedwczesną śmiercią. I
naprawiłaś wszystko, ukazując mi się we śnie. Spoczywaj w spokoju!
Tak rozmawiała Gryzelda z portretem. A gdy na pożegnanie ski-
nęła głową, ujrzała, że promień słońca padł na oblicze hrabiny Alicji.
Wyglądało to, jakby się uśmiechała.
Gryzelda odeszła, pełna radości, żeby przywdziać ślubny strój. A
gdy później weszła do kaplicy, wsparta na ramieniu narzeczonego -
wszyscy byli wzruszeni widokiem tych dwojga ludzi, którzy promie-
nieli ogromnym, niewymownym szczęściem.
** ** **
Hrabia Harro i jego młoda żona żyli ze sobą bardzo szczęśliwie.
W rok po ślubie Gryzelda powiła syna, dziedzica majoratu. Nazywał
się Jan Harro Treuenfels. Mała Gilda oznajmiła ojcu tę radosną nowi-
nę.
- Tatusiu, tatusiu, mam braciszka! - zawołała.
A hrabia pochylił się nad kołyską syna i rzekł:
- Chciałbym, mój synu, żebyś był dzielnym, prawym człowie-
kiem!
- Ach, Harro, a ja pragnę, żeby był szczęśliwy - powiedziała mło-
da matka.
Wtedy hrabia spojrzał z tkliwością w oczy żony i odparł:
- Tak szczęśliwy, jak stał się jego ojciec dzięki tobie, moja Gry-
zeldo!