Courths Mahler Jadwiga Tajemnicza miłość Marleny

background image

Jadwiga Courths - Mahler



Tajemnicza miłość Marleny

















background image

- Dzień dobry, panno Marleno! Czy panienka dobrze spała?

- Dzień dobry, droga pani Darlag! Spałam doskonale!

- To widać! Wygląda panienka tak świeżo, jak uosobienie

wiosny!

Marlena wdzięcznie się roześmiała.

- Wyglądam wiosennie w styczniu? To dopiero sztuka!

- Sztuka, która się panience udaje jak wiele innych.

- Czyżby?

- Wszyscy przecież wiedzą, że panienka już prześcignęła pana

prokurenta Zeidlera. A ma panienka dopiero dwadzieścia jeden lat...

- Ależ to przesada!

- O nie! Pan Zeidler sam powiedział, że panienka mogłaby zająć

jego stanowisko w firmie "Forst i Vanderheyden". Mówił mi, że jest

pani do tej pracy lepiej przygotowana od niego.

- Z tym się nie zgodzę! Na pewno żartował.

- Mówił zupełnie poważnie. Pan Zeidler przekonał się o tym w

czasie swojej choroby. Stwierdził, że dzięki pomocy panienki

uniknął bałaganu w interesie. Jedna tylko osoba mogłaby dać sobie z

tym radę - pan Forst. Ale wszystko szło jak w zegarku, każdą sprawę

załatwiała panienka doskonale. Czy pani wie, co jeszcze powiedział

pan Zeidler?

- Cóż takiego?

- Powiedział, że panna Marlena to zuch dziewczyna, zasługująca

na szacunek. Ja też tak uważam. Panienka wnosi w moje życie tyle

radości!

background image

Marlena objęła staruszkę, która w swojej szarej sukience oraz

białym fartuchu wyglądała schludnie i miło.

- Proszę mnie nie zawstydzać! Wykonywałam jedynie to, co do

mnie należało. Przejęłam zajęcia pana Zeidlera i czuwałam, aby

wszystkie sprawy załatwiać w terminie. Pracowałam tyle lat pod jego

kierunkiem, że nie mogłam się nie orientować. Sukces w

przeprowadzeniu wszystkich transakcji to nie moja zasługa, lecz

szczęśliwy traf. Poza tym urzędnicy wykonywali moje polecenia,

ponieważ traktowali mnie jak zastępczynię pana Zeidlera. Nigdy

mnie nie zawiedli, a wydawało się nawet, że pracują z większym

zapałem, aby sprawić mi przyjemność.

- Panienka potrafi zachęcać do pracy dobrym przykładem.

Wydaje mi się, że praca jest dla panienki największą przyjemnością.

Marlena spoważniała.

- Praca jest najwyższym celem człowieka. Nie mogłabym żyć w

lenistwie. Odziedziczyłam to po ojcu, który poświęcił się pracy,

zachowując przy tym pogodę ducha. Im więcej przeszkód musiał

pokonać, tym był weselszy. Ręce miał mocne, muskularne, prawdziwe

ręce rzeźbiarza. Często powtarzał: "Pamiętaj, Marleno, praca jest

największym dobrem człowieka! Jeśli będziesz całe życie ciężko

pracowała, pokonasz smutek i niezadowolenie!" Wtedy nie

rozumiałam jeszcze znaczenia tych słów. Byłam bardzo młoda,

czułam się szczęśliwa i nie musiałam szukać pociechy. Jednak po

śmierci ojca i ciężkich przeżyciach, które potem przyszły, uczepiłam

background image

się tych słów jak deski ratunku. Uparcie szukałam jakiegoś zajęcia,

nie zważając na zakazy bliskich.

Pani Darlag z uśmiechem skinęła głową.

- Doskonale to pamiętam. Chciała się panienka zajmować

domem, a ja nie pozwoliłam.

Marlena zaśmiała się.

- Czułam się bardzo pokrzywdzona i nieszczęśliwa. W domu

panował nienaganny porządek, dla mnie zaś nie starczyło pracy.

Nawet ogrodnik nie chciał skorzystać z mojej pomocy. Byłam

przygnębiona, gdy stałam obok niego bezczynnie, patrząc, jak szczepi

róże. Wtedy właśnie przechodził pan Zeidler. Zobaczył łzy w moich

oczach, przystanął i zapytał: "Dlaczego pani płacze, panno

Marlenko?" Szlochając odpowiedziałam mu, że czuję się w tym domu

zbędna, bo nie ma tu dla mnie żadnej pracy. Prosiłam go żarliwie, aby

za wszelką cenę znalazł mi jakieś zajęcie. Pan Zeidler popatrzył na

mnie poważnie, a potem spytał: "Czy pani chodzi o miłą rozrywkę,

czy też naprawdę chce pani pracować?" Odrzekłam, że nic tak nie

zaprząta moich myśli, jak uczciwe zajęcie i satysfakcja płynąca z

faktu, że jest się pożytecznym. Skarżyłam się, że odkąd umarła pani

Forst, nie mogę znaleźć sobie miejsca w tym domu; nie potrzebuje już

moich starań i opieki, ja zaś czuję się zupełnie zbyteczna. I pan

Zeidler zrozumiał mnie! Powiedział, że w mym głosie wyczuł taką

rozpacz, iż postanowił mi pomóc. Kazał mi przyjść nazajutrz rano do

biura, no i rozpoczęłam u niego praktykę.

background image

Pani Darlag poklepała Marlenę po ramieniu.

- Ten czas praktyki nie był wcale łatwy! Pan Zeidler przyznał mi

się wtedy, że celowo będzie panienkę męczył, aby się przekonać, czy

nowa praktykantka posiada wytrwałość i zamiłowanie do pracy.

- To prawda. Nie ułatwiał mi zadania! Na początku wszystko

wydawało mi się bardzo trudne, ale zaciskałam zęby i nie

oponowałam. Z czasem zaczęłam się lepiej orientować, naśladując we

wszystkim swego zwierzchnika. Pan Zeidler często śmieje się ze mnie

i powiada, że nie mogę doczekać się chwili, kiedy obejmę po nim

stanowisko. Mam nadzieję, że ta chwila tak prędko nie nastąpi. Jednak

cieszy mnie, że jestem pożyteczna i nie na łaskawym chlebie.

Ostatnie słowa Marlena wypowiedziała z cichym westchnieniem.

Pani Darlag położyła rękę na jej ramieniu.

- Proszę nie myśleć w ten sposób! Dobrze, że pan Forst tego nie

słyszy! Łaskawy chleb, bój się Boga, dziecinko! Ojciec panienki

własnym życiem okupił prawo pobytu swej córki w tym domu. Umarł

przecież, aby ratować życie naszemu paniczowi. Pan Forst spełnił

jedynie przyrzeczenie dane pani ojcu, że będzie się opiekował jego

córką. Pamiętam, jak sprowadził panienkę do matki, mówiąc: "Mamo,

ta dziewczyna została sierotą z mojej winy. Jej ojciec zginął, ratując

mi życie". Nasza pani odpowiedziała: "Odtąd ja będę jej matką.

Postaram się zastąpić ojca. Będę miała teraz dwoje dzieci, wy zaś

kochajcie się jak prawdziwe rodzeństwo". Od tej chwili nasz panicz

zaczął panienkę nazywać "siostrzyczką Marleną", a panienka jego

"bratem Haraldem". Naszą panią nazwała panienka "mamą". Tak było

background image

aż do jej śmierci. Nasz panicz przywiązał się do panienki jak do

siostry. Powiada, że spełnia tylko swój obowiązek.

Marlena odgarnęła z czoła pasma lśniących blond włosów i

spojrzała zamyślona przed siebie.

- Uczynił dla mnie bardzo wiele, więcej, niż nakazywał zwykły

obowiązek. Pamiętam tę chwilę, gdy zjawił się w naszym skromnym

mieszkanku obok pracowni ojca. Ojciec był wtedy na wojnie, a ja

zostałam sama ze starą służącą. Harald wziął mnie za ręce i

powiedział ze współczuciem: "Jestem zwiastunem okropnej wieści.

Twój ojciec poległ, złożył swe życie w ofierze za mnie". Nie mogłam

wtedy pojąć ogromu nieszczęścia, choć przez cały czas bardzo

tęskniłam za tatusiem, a już od dawna trapiły mnie straszne

przeczucia. Harald zrozumiał mój ból, toteż objął mnie i starał się

pocieszyć tak tkliwie, tak serdecznie, jak to tylko on potrafi. Potem

zawiózł mnie do Hamburga, do swojej matki. Pani Forst okazała się

równie dobra i serdeczna jak jej syn. We własnym odczuciu nie

zasługiwałam na tyle dobroci, miałam wrażenie, że mi się to wcale nie

należy. Dopiero choroba mamy sprawiła, że znalazłam sposobność,

aby dać jej dowody swej bezgranicznej wdzięczności. Wyręczałam ją

i pielęgnowałam tak czule, jak tylko potrafiłam. Byłam taka

szczęśliwa, że mogę się na coś przydać.

- Nasza pani nie mogła się wtedy obejść bez panienki. Nie

znalazłaby troskliwszej opiekunki. A przecież panienka miała wtedy

zaledwie piętnaście lat!

background image

- Szczerze ją pokochałam i cieszyło mnie, że wreszcie znalazłam

cel życia. Gdybym miała więcej doświadczenia, zaraz po jej śmierci

poszukałabym sobie posady. Powiedziałam o tym Haraldowi, gdy

przyjechał do domu na pogrzeb matki. Było to przed końcem wojny, a

Harald otrzymał wtedy krótki urlop. Mój pomysł bardzo go zmartwił,

sądził bowiem, że będzie musiał złamać dane ojcu słowo. Obiecał, że

zostanę w jego domu aż do zamążpójścia. Musiałam mu wtedy

przyrzec, że nigdy bez jego zezwolenia nie opuszczę tego domu.

Zostałam tutaj pod pani opieką, bo przecież Harald tuż po wojnie

wyjechał do Aczynu. Mijnheer Vanderheyden domagał się tego,

trzeba mu było młodego pomocnika, który zastąpiłby go i

poprowadził przedsiębiorstwo.

- O ile dobrze pamiętam, właśnie w czasie, gdy umarła nasza

ukochana pani, zdarzyło się to nieszczęście z panem Vanderheydenem

w Kota Radża. Obie nogi ma sparaliżowane. Nie mógł sobie sam dać

rady, toteż wezwał naszego panicza. A teraz mija już piąty rok, odkąd

Harald siedzi na Sumatrze.

- Tak, już od pięciu lat nie miałam od niego prawie żadnych

wiadomości. Wysyłał tylko pocztówki, pytając, czy jestem zdrowa,

szczęśliwa i czy nie mam jakichś szczególnych życzeń.

- Zapewne o innych sprawach, związanych z przedsiębiorstwem,

pisał do pana Zeidlera. To od niego panienka przecież wie, że Harald

jest zdrów i dobrze mu się powodzi.

Marlena odwróciła się, usiłując ukryć cień bólu, który jej się

przesunął po twarzy.

background image

- Tak, pan Zeidler otrzymuje bardzo długie listy...

- Mam przeczucie, że nasz panicz wkrótce przyjedzie do

Hamburga. Zwrotnikowy klimat nie służy Europejczykom. A poza

tym powinien przyjechać, abyśmy nareszcie poczuli, że mamy pana w

domu. Czy nie pisał, kiedy wraca?

Marlena westchnęła.

- Nie, słowa o tym nie napisał. Trudno mu się ruszyć z Kota

Radża, bo przecież tam jest teraz centrala naszej firmy. Biuro w

Hamburgu od wojny stało się jedynie filią.

- Oj, ta wojna, ta straszna wojna i te kiepskie czasy, które ze sobą

przyniosła! Ale Bóg nam jakoś dopomoże. Chciałabym jeszcze

zobaczyć naszą firmę w stanie rozkwitu...

- Dałby to Bóg! Myślę, że już niedługo ujrzymy Haralda. Byłoby

lepiej, gdyby zamieszkał w Hamburgu, ale choroba Mijnheera

Vanderheydena chyba mu na to nie pozwoli. Sparaliżowany wspólnik

nie może się ruszyć i pracuje jedynie w biurze...

- A przecież najważniejszy jest nadzór nad plantacjami.

- Widzę, że się pani doskonale orientuje - rzekła Marlena z

uśmiechem.

- Służę już tyle lat, że w końcu państwo wprowadzili mnie we

wszystkie swoje interesy.

- A czy zna pani wspólnika pana Forsta?

- Pana Vanderheydena? Oczywiście, dziecinko! Za życia

starszego pana Forsta przyjeżdżał tu kilka razy, a i pan Forst bywał w

Kota Radża. Nie mógł tam często jeździć, bo podróż na Sumatrę trwa

background image

kilka miesięcy. W owych czasach pan Zeidler zastępował starszego

pana, tak jak zastępuje dzisiaj Haralda. Na panu Zeidlerze spoczywa

wielka odpowiedzialność, ale też panicz Harald darzy go wyjątkowym

zaufaniem. Pan Zeidler ma za sobą olbrzymią praktykę - pracuje już w

firmie czterdzieści lat. Na początku kiedy pan Forst zawiązał spółkę z

Mijnheerem Vanderheydenem, był w niej głównym buchalterem. Po

dziesięciu latach awansował na prokurenta. Ach, dziecinko, to były

inne czasy! Ruch, życie, zawsze pełno gości... A ile ogromnych

parowców odpływało z ładunkiem! Związek z tak poważnym domem

handlowym napełniał każdego dumą.

- Wydaje mi się, że i pani jest tu bardzo długo, chyba ze

trzydzieści lat? Przypominam sobie, że na krótko przed śmiercią

mamy obchodziła pani swoje dwudziestopięciolecie pracy w tym

domu.

- Tak - potwierdziła staruszka z ożywieniem. - Nasza pani nie

zapomniała o tym, mimo ciężkiej choroby. Potrafiła ocenić człowieka

na miarę jego zasług. To była wspaniała kobieta! Zaczęłam tu

pracować po śmierci męża, którego straciłam w trzy lata po ślubie.

Niewiele umiałam, jedynie gotować i gospodarzyć. Pani Forst przyjęła

mnie najpierw na próbę, bo jeszcze nigdzie nie służyłam i nie miałam

żadnych świadectw. Wiele trudu włożyła w przygotowanie mnie do

wszystkich obowiązków, ale potem poszło mi już gładko. Pani Forst

dała mi osobny pokoik, żebym nie mieszkała z całą służbą. Wiedziała,

że jestem córką nauczyciela, a ci prości ludzie to nie dla mnie

towarzystwo. Z czasem pani Forst musiała częściej wychodzić, nie

background image

miała kiedy zajmować się domem i wtedy właśnie awansowałam na

zarządzającą. Od śmierci pani zarządzam samodzielnie całym domem,

a panicz kazał mi się także opiekować panienką. Kiedy panicz Harald

wyjeżdżał, prosił, żebym czuwała nad jego "siostrzyczką". Byłam

bardzo dumna, że tak mi zaufał i mam nadzieję, że go nie zawiodłam.

Jestem tylko prostą, skromną kobietą, ale wiem, co przystoi młodej

pannie, którą w domu uważają za córkę. Traktowałam panienkę jak

siostrę naszego panicza.

- I to właśnie pani chciała, abym prowadziła życie księżniczki!

Pamiętam to przerażenie w oczach, kiedy wyznałam, że od jutra

zaczynam pracę w biurze.

- Od tego umywam ręce. Myślę, że pan Harald nie będzie

zachwycony, gdy się dowie. Ale pan Zeidler zrobił to na swoją

odpowiedzialność. Panicz na pewno będzie się gniewał. Mówił mi

przecież, że ojciec panienki był wielkim artystą, a panienka powinna

żyć jak inne młode panny z dobrych domów.

- Co też pani mówi? Gdyby mój ojciec żył, też musiałabym

pracować. Tatuś był idealistą, nie miał pojęcia o prowadzeniu

interesów, a w domu często brakowało najbardziej podstawowych

rzeczy.

- Pan Harald twierdził, że gdyby nie zginął, byłby dziś z

pewnością sławnym artystą. Miał podobno wielki talent...

- To prawda - odparła z westchnieniem Marlena. - Gdyby go nie

zabrała ta okrutna wojna, stworzyłby jeszcze wiele pięknych rzeczy!

background image

- Proszę nie myśleć o tak smutnych rzeczach, zwłaszcza dzisiaj.

Czy panienka wie, jaki dziś mamy dzień?

Marlena spojrzała na kalendarz wiszący przy oknie.

- Dwunasty stycznia? Ach, prawda, upiekła pani doskonałą

babkę! Czy to na moją cześć? Dziś przypada rocznica mego

przyjazdu...

- Oczywiście. Postanowiłam uczcić to jakoś. Minęło już sześć lat

od chwili, gdy panienka u nas zamieszkała. Wtedy nie wyglądała

panienka jak wiosenny poranek! Mizerna i blada, ot, taki chudy,

wybujały podlotek o zapłakanych oczach i czerwonym nosku! Nie, nie

była pani wtedy ładna, ale serce się krajało, kiedy panienka spojrzała

na człowieka tymi wielkimi, smutnymi oczyma. Trzymała panienka

kurczowo rękę panicza Haralda i tylko jemu ufała. Dopiero pani Forst

objęła panienkę jak matka i przytuliła do siebie czule. Dziw bierze,

jak panienka się zmieniła w ostatnich latach, urosła i wypiękniała!

Nasz panicz nie pozna swej siostrzyczki; pamięta panienkę bladą,

chudą i wiecznie zalaną łzami. Kiedy panią przywiózł, płakała

panienka po śmierci ojca, a jak przyjechał na urlop, rozpaczała

panienka po stracie starszej pani. Pan Harald powiedział mi wtedy:

"Proszę zabrać stąd tę małą, nie mogę patrzeć na jej łzy. Mnie

samemu zbiera się na płacz, kiedy widzę jej smutek, a przecież jestem

mężczyzną i płakać mi nie wolno. Niech się pani postara uspokoić

jakoś Marlenę".

- Miałam wówczas powód do łez - rzekła Marlena. - Najpierw

straciłam ojca, potem umarła pani Forst. Wojna się skończyła i

background image

wybuchła rewolucja, a Harald musiał wyjechać z kraju, choć

obiecywał, że zostanie. Opuścił mnie i to na tak długo! Myśl o tym nie

dawała mi spokoju. Biedny Harald, miał ze mną niemało kłopotu.

- Nie było przecież tak strasznie. Za to teraz czeka go

niespodzianka, gdy zobaczy panienkę.

Marlena się zarumieniła. Odwróciła się szybko i podeszła do

pięknie nakrytego stołu.

- Jak to ciasto pachnie! Tylko pani potrafi upiec taką babkę.

Zagadałyśmy się, a trzeba zjeść śniadanie. Która to godzina? Już za

kwadrans ósma! Zostało mi tylko piętnaście minut. Chciałabym

spróbować ciasta, bo zaraz muszę spieszyć do biura.

Po śmierci przybranej matki Marlena poprosiła panią Darlag, aby

towarzyszyła jej przy posiłkach. Czuła się taka samotna! Teraz siadły

obie, a Marlena z apetytem zabrała się do ciasta.

- Jak ten czas leci, proszę pani - odezwała się po chwili. - Za kilka

miesięcy będę już pełnoletnia.

- Gdy pan Harald przywiózł panienkę, nie miała panienka jeszcze

piętnastu lat. A była panienka taka szczupła i wynędzniała, że

wyglądała zaledwie na trzynaście.

- Wywarłam chyba na pani niezbyt dobre wrażenie.

- Wyglądała panienka jak półtora nieszczęścia. Jeszcze przez dwa

lata nie mogła pani dojść do siebie. Dopiero ta praca w biurze

przyniosła radykalną odmianę. Panna Marlena rozkwitła jak kwiatek.

Nabrała tuszy, kolorów, zaczęła wyrastać z sukienek. Nawet zmieniła

panienka chód na taki mocny, zamaszysty. A stało się to wszystko jak

background image

za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dziś jest z mojej panienki

"zuch dziewczyna".

- Uświadomiłam sobie, że jestem innym człowiekiem. Mam już

cel w życiu i nie jestem niepotrzebna.

- Wnosi panienka tyle słońca i radości w nasze życie! Ale jest

pani zbyt dumna, by korzystać z cudzej łaski.

- Czułam się podle, nie mogąc ofiarować nic w zamian za

dobrodziejstwa, które wciąż przyjmowałam. Teraz chętnie korzystam

z tego, co daje mi Harald, bo odwdzięczam mu się swoją pracą. To mi

sprawia olbrzymią radość.

- Ma panienka rację.

- A widzi pani! Zawsze mnie pani rozumiała. No, na mnie już

czas. Do widzenia, zobaczymy się przy obiedzie.

Staruszka uśmiechnęła się i skinęła głową.

- Do widzenia! - zawołała, a potem podeszła do okna i długo

jeszcze patrzyła za Marleną, ciesząc się, że jej podopieczna ma taki

pewny, sprężysty chód.

- Zuch dziewczyna! Zuch dziewczyna! - szepnęła do siebie pani

Darlag.

Marlena Lassberg wyszła z domu i podążała przez wielki,

zaśnieżony ogród, który ciągnął się wzdłuż rzeki. Zmierzała do

dużego budynku, stanowiącego biuro firmy "Forst i Vanderheyden",

który znajdował się nad brzegiem. Obok niego wznosiły się ogromne

spichrze towarowe, należące także do domu handlowego. Między

spichrzami a biurem ciągnął się szeroki pomost prowadzący na duży

background image

plac. Tutaj wyładowywano towary nadchodzące do firmy, stąd też

wysyłano transporty zagraniczne. Nieopodal statki rzucały kotwicę.

W tym miejscu zatrzymywała się łódź motorowa przywożąca

pracowników firmy z miasta, biuro "Forst i Vanderheyden"

znajdowało się bowiem w dzielnicy portowej. Teraz właśnie przybiła

łódź, z której wysiadła spora grupa urzędników.

Marlena przywitała się z kolegami i szerokimi kamiennymi

schodami udała się na pierwsze piętro, gdzie mieścił się pokój

prokurenta Zeidlera. Tu właśnie pracowała. Pokój był jasny i

przestronny, okna wychodziły na rzekę. Koło pulpitu, przy oknie, stał

siwy, blisko sześćdziesięcioletni pan.

Marlena skinęła głową na powitanie, a wyciągając rękę do

staruszka, rzekła:

- Dzień dobry panu!

- Witam, panno Marleno. Jest pani jak zwykle punktualna.

- Ale dzisiaj mnie pan wyprzedził. Zazwyczaj przychodzę o kilka

minut wcześniej niż pan. Spóźniłam się, bo zbyt długo gawędziłam z

panią Darlag.

- To ja przyszedłem o pięć minut wcześniej. Chciałem zrobić pani

niespodziankę.

Marlena podeszła do swego biurka i dopiero teraz spostrzegła

wiązankę przepięknych róż. Ledwie rozkwitłe, bladoróżowe kielichy

wydawały słodką woń.

- Ach! Róże na moim biurku? Skąd się tu wzięły?

Pan Zeidler uśmiechnął się.

background image

- To ja je przyniosłem i dlatego przyszedłem dziś wcześniej.

Chciałem uczcić ten dzień, szóstą rocznicę pani przybycia. Żona

poradziła mi, aby podarować pani te piękne kwiaty, panno Marleno.

Oczy dziewczyny zwilgotniały, czuła się wzruszona do głębi.

- Ach, jacy wszyscy są dla mnie dobrzy, jak o mnie pamiętają!

Pani Darlag upiekła pyszną babkę na śniadanie, pan przyniósł mi te

kwiaty. Róże w zimie! To już zakrawa na zbytek.

Marlena powoli opanowała wzruszenie. Pan Zeidler zaśmiał się

znowu i rzekł:

- Oboje z żoną postanowiliśmy w jakiś sposób uczcić tę rocznicę.

Znamy panią już sześć lat, a od pięciu zasiada pani codziennie przy

tym biurku, naprzeciw mnie. Nie wiem, co to będzie, gdy pewnego

dnia nie zastanę pani na zwykłym miejscu.

- Ależ, drogi panie, czy zamierza pan mnie zwolnić?

- Ja? Broń Boże! Myślę jednak, że pan Forst nie zgodzi się, by

spełniała pani tak trudne obowiązki w biurze.

Marlena ze strachem spojrzała na pana Zeidlera.

- Czy pan sądzi, że Harald zabroni mi pracować?

- Moja droga, przecież pan Forst pragnie dla pani wygodnego i

beztroskiego życia. Taką obietnicę złożył pani ojcu. Wątpię, czy

pozwoli swej siostrze przesiadywać w biurze od rana do wieczora. Z

pewnością będzie się na mnie gniewał. Dotychczas ukrywałem to

przed nim, napisałem jedynie, że mam doskonałą pomocnicę, która

mnie zastępowała w czasie choroby. W ostatnim liście jednak

oznajmił mi, że wkrótce zawita w kraju. Byłem zmuszony wyjawić

background image

mu naszą tajemnicę. Teraz oczekuję odpowiedzi i przypuszczam, że

pan Forst porządnie zmyje mi głowę.

- Czy nie mógł pan z tym poczekać do jego przyjazdu? - rzekła

Marlena.

- Musiałem go przecież przygotować. Harald jest bardzo

porywczy, toteż awantura wisiała w powietrzu. Myślę, że zanim tu

przyjedzie, zdąży już ochłonąć i można będzie z nim pogadać.

- Czy będzie bardzo zły?

- Prawdopodobnie! Czego innego pragnie dla swej siostry.

Chciałby, aby się pani dobrze czuła w jego domu.

Marlena zerwała się z miejsca.

- Ależ ja nie zniosłabym bezczynności, muszę mieć jakieś stałe

zajęcie! Harald powinien to zrozumieć. Chcę czymś zasłużyć na

prawo przebywania pod jego dachem.

- Mówiłem już pani nieraz, że ojciec panienki zdobył własnym

życiem to prawo dla córki. Ocalił Haralda, więc Harald troszczy się o

jego dziecko. Zawsze będzie pani dłużnikiem.

Marlena zaprzeczyła ruchem ręki.

- Mój ojciec spełnił tylko swój obowiązek jako towarzysz broni.

Zaniósł omdlałego od upływu krwi Haralda do najbliższego polowego

lazaretu.

- Nie każdy uznałby to za swój obowiązek. Niewielu jest takich,

którzy ratując towarzysza naraziliby własne życie. Pani ojca trafiła

kula, ponieważ nie mógł się szybko przedostać do okopów. Dźwigał

background image

przecież rannego Haralda. Żyłby dziś, gdyby myślał wyłącznie o

sobie. Uratował Haralda, ale sam zginął.

Marlena ożywiła się.

- Pozostał wierny swoim zasadom. Nigdy nie opuszczał przyjaciół

i kolegów w biedzie. Bardzo go za to kochałam i nigdy nie pocieszę

się po jego stracie. Ale to, co uczynił dla Haralda, zrobiłby dla

każdego innego.

- Być może! Rozumie pani jednak, że Harald czuł się dłużnikiem i

aby się odwdzięczyć, zajął się pani losem.

- To zrozumiałe, lecz Harald mnie też musi zrozumieć. Nie

zniosłabym życia bez pracy, czułabym się pasożytem. Przecież Harald

nie chce widzieć mojej męki...

- Najważniejsze jednak, że po przyjeździe stanie wobec faktu

dokonanego i będzie już na to przygotowany. Jeśli skieruje wobec

mnie jakieś zarzuty, przyjmę to ze spokojem. Wiem, że

wyświadczyłem pani przysługę.

Marlena uścisnęła serdecznie jego rękę.

- Wyświadczył mi pan ogromną przysługę! Nie wiem, jak postąpi

Harald, ale jestem panu wdzięczna, że nauczył mnie pan zawodu.

Teraz już śmiało mogę iść przez życie. Dam sobie radę.

- Sprawiła mi pani ogromną radość. Patrzyłem, z jakim zapałem

pani pracuje, jak wielkie robi pani postępy. Niestety, nie mam dzieci,

ale zawsze mówię do żony: "chciałbym mieć taką córeczkę jak panna

Marlena". A moja żona, oddałaby wszystko, żeby wychować takie

dziecko.

background image

Marlena zaczerwieniła się.

- Niech mnie pan nie wbija w dumę! Mogę się stać zarozumiała.

- O to się nie martwię. Jest pani z natury dumna, co bardzo mi się

podoba. Zarozumiałość łączy się z głupotą, a przecież pani jest mądra.

Myślę, że dziś nadejdzie odpowiedź od pana Forsta.

- Okręt dziś rano zawinął do portu.

- Właśnie! Najpóźniej po południu dostanę list z Kota Radża.

- Czy pozwoli mi pan przeczytać fragmenty dotyczące mojej

sprawy?

- Oczywiście! A teraz przejrzyjmy korespondencję. Widzę, że

nadeszło sporo listów.

Oboje zabrali się do segregowania poczty. Marlena w skupieniu

przeglądała kartki pokryte drobnym pismem. Od czasu do czasu

odrywała wzrok od lektury i spoglądała na bukiet, który wydawał

upajającą woń. Miała wtedy wrażenie, że całe biuro zmieniło się

nagle,

przybrało

odświętne

barwy,

przystrojone

wiązanką

bladoróżowych kwiatów.

Praca wrzała. Po rzece płynęły statki, żaglowce, holowniki i barki.

Życie w porcie toczyło się wartko. W cichym biurze nawiązywano i

rozplątywano nici, tworzące wielką sieć handlu międzynarodowego.

Marlena pracowała z zapałem. Sprawy, które załatwiała, nie

wydawały jej się nudne czy suche. Zrosła się z firmą "Forst i

Vanderheyden" całą duszą i wszystko, co jej dotyczyło, wzbudzało w

dziewczynie żywe zajęcie. Pisała listy, do różnych krajów, a jej myśli

biegły

w

dal.

Rozumiała

ogromne

znaczenie

handlu

background image

międzynarodowego, miała wrażenie, że jest ogniwem tego potężnego

łańcucha, który opasuje całą ziemię. Wiedziała, że nic nie zdoła go

przerwać ani zniszczyć, że musi on trwać wiecznie.

* * *

Na północy Sumatry leży były sułtanat Aczyn ze stolicą w Kota

Radża. Z miasta tego, które dziś znajduje się pod protektoratem

Holandii, wiodą dwa szlaki komunikacyjne - kolejowy i wodny - do

portu Oleh_loh. Do Kota Radża należy również kilka wolnych

portów.

Firma "Forst i Vanderheyden" miała tu dom handlowy oraz

spichlerze towarowe, położone nad rzeką; należały też do niej wielkie

plantacje, dające pracę setkom robotników.

Jeden ze wspólników, Mijnheer John Vanderheyden, mieszkał

wraz z rodziną w pięknej willi, położonej między Kota Radża a

portem Oleh_loh. Dom był drewniany jak większość budynków w

Kota Radża. Wznosił się nad brzegiem rzeki, w otoczeniu dużego

ogrodu, w którym rosły najpiękniejsze okazy flory podzwrotnikowej.

Mijnheer Vanderheyden utracił przed kilkoma laty władzę w

nogach i odtąd całe dnie spędzał w fotelu na kółkach. Zachował

jednak jasność umysłu oraz energię. Każdego ranka dwóch służących

zanosiło go wraz z fotelem do samochodu, który wiózł ich

pracodawcę do biura.

background image

Zarządzał on wszystkimi interesami, wydawał wskazówki i

polecenia, słowem - był duszą przedsiębiorstwa. Kalectwo nie

pozwalało mu jednak odbywać długich podróży na plantacje, toteż w

załatwianiu tych spraw wyręczał go Harald Forst. Młody człowiek

przyjechał pięć lat temu, a ponieważ po śmierci ojca stał się

wspólnikiem Johna Vanderheydena, musiał przejąć obowiązki

nadzorowania plantacji. Vanderheyden nie usunął się całkowicie z

przedsiębiorstwa; założył firmę do spółki z ojcem Haralda i był do

niej bardzo przywiązany.

- Jeszcze zdążę odpocząć, nie pożyję przecież długo - zwykł

mawiać do tych, którzy namawiali go do rezygnacji z interesów.

Harald Forst jeździł codziennie samochodem na plantacje. Leżały

one daleko za miastem, a ciągnęły się aż w głąb gór, zajmując

olbrzymie obszary. Były podzielone na rejony, nad każdym zaś

rejonem czuwał dozorca. Taki nadzór nie był jednak wystarczający.

Krajowcy w Aczynie są wprawdzie mniej leniwi niż inne

plemiona na Sumatrze, ale ich obyczaje pozostawiają wiele do

życzenia. Mają głęboko zakorzenione poczucie cudzej własności i

nigdy nie dopuszczają się kradzieży, która na tej wyspie uchodzi za

najgorsze przestępstwo i bywa surowo karana. Pod tym względem

Harald nie miał więc trudności ze swymi podwładnymi, a ponieważ

obchodził się z nimi dobrze i łagodnie, oni odwzajemniali mu się

posłuszeństwem.

Niestety,

stawali

się

często

niewolnikami

powszechnego na Sumatrze nałogu - palili opium.

background image

Aczyńczycy są z natury powolni i opieszali, ale Harald nie

pozwalał, by dozorcy karali ich biciem, jak to było w zwyczaju na

innych plantacjach. Usiłował zachęcić ludzi do pracy inaczej. W

nagrodę za dobre sprawowanie urządzał im małe uroczystości, czasem

korzystał także z ich wrodzonej skłonności do zabobonów.

Krajowcy wierzą w istnienie duchów i demonów, i aby obronić

się przed złą mocą noszą amulety ze zwitków papieru, na których są

wypisane wersety z Koranu. Harald Forst miał przy sobie stale dużo

tych amuletów, a rozdawał je najgorliwszym robotnikom, którzy

cieszyli się z tej nagrody jak małe dzieci.

Aczyńczycy lubili go i szanowali, tylko na jego plantacjach nie

dochodziło do rozruchów. Nieraz też robotnicy zwierzali się

Haraldowi ze swych trosk, on zaś starał się pomagać w miarę

możności.

John Vanderheyden szczerze podziwiał Haralda za tę rzadką

zdolność dogadywania się z podwładnymi. Spory powstawały jedynie

wtedy, gdy na plantacjach pojawiali się ukradkiem handlarze opium.

Sprzedaż narkotyku była surowo wzbroniona, ale co pewien czas

udawało się różnym podejrzanym osobnikom przemycać niewielkie

ilości tej trucizny na plantacje. Zazwyczaj wtedy zdarzały się

Haraldowi wielkie nieprzyjemności.

Młody Forst mieszkał tuż obok willi Vanderheydena. Jego ładny,

obszerny dom znajdował się w ogrodzie wspólnika. Harald mieszkał

początkowo w domu Vanderheydena, lecz po śmierci jego żony

background image

musiał się przeprowadzić - nie wypadało przecież, by młodzieniec

przebywał pod jednym dachem z dorastającą córką współwłaściciela.

Katarzyna Vanderheyden - zwana przez ojca "Katie" - była już

dorosłą i niepospolicie piękną dziewczyną. W żyłach Katie płynęło

trochę portugalskiej krwi odziedziczonej po matce. Mieszane

małżeństwo rodziców odbijało się w specyficzny sposób na

charakterze córki. Katie, z natury flegmatyczna, miewała chwile, gdy

ponosił ją bujny, południowy temperament.

Holenderski spokój i zimna krew znikały wtedy bez śladu, a Katie

zachowywała się, jakby ją opętał jakiś zły duch. Wpadała w szaloną

złość, wybuchała gniewem o lada drobnostkę, stawała się gwałtowna

wobec służby, dręczyła najbliższe otoczenie, nie wyłączając ojca,

który ubóstwiał swoją jedynaczkę. Jeden tylko człowiek budził w niej

lęk i szacunek - Harald Forst.

Katie miała czternaście lat, gdy Harald przyjechał na Sumatrę.

Wróciła właśnie z Holandii, gdzie w słynnym pensjonacie dbano o jej

nadwątlone zdrowie. Przedwcześnie rozbudzona dziewczynka

zakochała się w młodym, przystojnym mężczyźnie od pierwszego

wejrzenia. Już wówczas niezłomnie postanowiła, że Harald musi

zostać jej mężem.

Przez całe lata dążyła do tego wytrwale. Nie starała się ukrywać

swoich zamiarów i, ze zdumiewającą w tym wieku zalotnością,

kokietowała młodego Forsta. Harald odpłacał jej jednak obojętnością,

traktował Katie jak dziecko i często przekomarzał się z nią. Zalotów

nie brał nigdy na serio, po prostu nie zwracał na nie uwagi nawet

background image

wtedy, gdy z dziecka stała się dorosłą panienką. Katie była bardzo

piękna, ale nie działała na niego w taki sposób, jak się spodziewała i

pragnęła.

Zalotnica starała się wprawdzie ukryć przed Haraldem swe liczne

wady, lecz nie była tego typu kobietą, która mogłaby zdobyć serce

młodzieńca. Jej ukochany nie zdawał sobie sprawy z faktu, że jest

Petruccim, który może poskromić tę popędliwą Katie. Jeśli się

przypadkowo zdarzyło, że był świadkiem jednego z jej namiętnych

wybuchów, wystarczało, aby na nią spojrzał swymi stalowymi

oczyma, a uspokajała się natychmiast.

Rzadko zresztą wpadała w złość w jego obecności; usiłowała się

zwykle pohamować, tak że młody człowiek nie miał pojęcia o jej

charakterze.

Wiedziała,

że

Harald

nie

znosi

porywczych,

nieopanowanych ludzi, a zwłaszcza kobiet, toteż usiłowała zataić

przed nim wrodzoną zapalczywość - z żelazną konsekwencją dążyła

do zdobycia jego serca i nazwiska.

Być może większą rolę niż miłość grał w tym wypadku upór,

którego Katie miała aż w nadmiarze. Nęciło ją zwykle to, czego nie

mogła od razu otrzymać, cechował ją duży pociąg do rzeczy

zakazanych. Gdyby Harald się w niej zakochał i okazywał jawnie swą

miłość, prawdopodobnie uczucie Katie znikłoby bardzo szybko;

przestałoby jej zależeć na zdobyciu zakazanego owocu.

Ale Harald trwał w obojętności, czym mimowolnie podsycał

pragnienie dziewczyny. Jego dobroduszny, trochę lekceważący ton

doprowadzał ją do pasji, wywoływał wybuchy wściekłości, które

background image

czasami wyładowywała także na obiekcie swej adoracji. W takich

wypadkach jednak Harald szybko i energicznie uspokajał popędliwą

kokietkę.

Największe fale gniewu przelewała Katie na służbę, którą karała

biciem przy najmniejszym nawet uchybieniu. Gdy wybuch mijał,

dziewczynę

dręczyło

poczucie

winy,

toteż

obsypywała

pokrzywdzonych podarunkami, pragnąc wynagrodzić cierpienie, które

zadawała tak beztrosko. Nie potrafiła jednak zatrzeć w pamięci służby

śladów niesprawiedliwej kary, bicia i ubliżania - a krajowcy nigdy jej

tego nie zapomnieli.

Pan Vanderheyden starał się spełniać wszystkie zachcianki i

kaprysy córki, niektóre nawet uprzedzał. Od pewnego czasu wiedział,

że Katie pragnie poślubić Haralda. On sam byłby szczęśliwy, gdyby

młody człowiek został jego zięciem. Cenił go i szanował, wiedział, że

Katie zyskałaby w nim mądrego i poważnego opiekuna, a taki

związek przyniósłby firmie wiele korzyści.

Śledził bacznie zachowanie Haralda wobec jedynaczki i z dnia na

dzień coraz bardziej się niecierpliwił. Nie chciał się wtrącać do uczuć

ani przyspieszać finału, czując, że wszystko powinno ułożyć się samo.

Harald jednak nie zdradzał najmniejszych chęci oświadczenia się

Katie.

A rzecz miała się zgoła inaczej. Młody Forst nie myślał jeszcze w

ogóle o małżeństwie. Kobiety go nie interesowały. Miał już co prawda

za sobą kilka flirtów i przelotnych miłostek, lecz dotąd nie spotkał

takiej, która obudziłaby w nim szczerą, głęboką miłość. Nosił w sercu

background image

ideał kobiety, podobny do ukochanej matki. Marzył o tym, by jego

towarzyszka życia miała wszystkie jej zalety, a przede wszystkim

spokój, dobroć i czułość. Katie Vanderheyden nie była z pewnością

istotą, która ucieleśniała ów ideał, choć starała się zawsze pokazać

Haraldowi z najlepszej strony.

Ostatnio młody Forst zaczął zwracać uwagę na to, że Katie mu

wyjątkowo sprzyja. Uważał to za przelotny kaprys rozpieszczonego

dziecka, jednakże doznawał uczucia lekkiego niepokoju, ilekroć

spostrzegł, jak wielki żar płonie w oczach dziewczyny. Wtedy też

powziął postanowienie, że wyjedzie na kilka miesięcy do kraju. Czuł,

że musi na pewien czas zmienić klimat, zobaczyć wreszcie ojczyznę,

za którą bardzo tęsknił. Zbliżały się właśnie święta Bożego

Narodzenia, Harald zaś śnił po nocach o śniegu i lodzie, o

przystrojonych choinkach i dźwięku wigilijnych dzwoneczków.

W duszy młodzieńca raz po raz odzywała się tęsknota za krajem,

myślał o tym, by się zwolnić na kilka miesięcy, powrócić do domu

rodzinnego, nacieszyć się bliskimi sobie ludźmi.

Na sześć tygodni przed owym dniem, gdy Marlena obchodziła

uroczyście rocznicę swego przybycia do domu Forsta, on sam

powracał właśnie do ojczyzny, znużony trudem nadzorowania

plantacji.

Gdy samochód zatrzymał się przed małym domkiem, spowitym w

bujne kwiecie, Harald spojrzał nagle na dom Vanderheydenów. Na

werandzie stała Katie, przechylając się przez balustradę. Tego dnia

background image

upał dał się we znaki wszystkim, toteż dziewczyna dla ochłody, miała

na sobie strój krajowców - sarong i kabaję. Na bose nóżki nałożyła

jedynie lekkie, prześliczne pantofelki. W takim ubraniu nie ośmieliła

się wybiec mu na spotkanie, ale skinęła ręką, dając znak, by się

przybliżył. Harald marzył o chłodnej kąpieli, chciał też zmienić

zakurzone ubranie, ale spełniając życzenie podszedł do dziewczyny i

przez balustradę uścisnął jej rękę.

Katie pochyliła się i spojrzała na niego swymi ciemnymi oczyma,

w których płonął niecierpliwy ogień.

- Tak długo pana nie było, panie Haraldzie - rzekła.

Nigdy jeszcze nie wydawała mu się tak piękna, jak w tej chwili.

Pierwszy raz widział ją w tym zachwycającym stroju. Jej twarz

zbladła nieco ze wzruszenia, a przejrzysty sarong kazał się domyślać

idealnie pięknych kształtów dziewczyny. Rozchylona na piersi kabaja

odsłaniała skrawek alabastrowego ciała, z włosów zaś unosiła się

woń, która na moment wprowadziła go w stan dziwnego

oszołomienia.

Po raz pierwszy patrzył na Katie jak mężczyzna, który stoi przed

czarującą, powabną kobietą. Ogarnęła go nagle chęć, by pochwycić ją

w objęcia i przycisnąć usta do jej purpurowych warg. Była to krótka

chwila zmysłowego pożądania, lecz Katie dostrzegła natychmiast, że

jej czar zaczął na niego działać. Ze świadomą zalotnością zrzuciła

kabaję.

- Upał jest nie do zniesienia! Wyobrażam sobie, jaki pan musi być

zmęczony, a kurz też dał się panu we znaki. Proszę się przebrać i

background image

przyjść do nas. Wypijemy razem herbatę. Ojciec lada chwila

przyjedzie do domu - rzekła, opierając nagie ramię o balustradę.

Harald utkwił wzrok w jej białym, kształtnym ramieniu, walcząc z

szaloną chęcią, aby go dotknąć ustami. Miał wrażenie, że poraziła go

iskra elektryczna. Z trudem oderwał oczy od cudnego, jasnego

widoku. Odetchnął ciężko i cofnął się o krok.

- Tak, panno Katie, pójdę się przebrać, a potem wrócę na herbatę -

wyszeptał i odszedł spiesznie, ratując się ucieczką przed samym sobą.

Harald wrócił do domu i natychmiast udał się do łazienki. Przy

kąpieli, jak zwykle, pomagał mu służący. Młody Forst wszedł do

murowanego basenu, a służący polewał go zimną wodą z wiaderka.

Woda spływała na cementową posadzkę i ściekała przez specjalny

zlew do ogrodu, gdzie wchłaniały ją spragnione wilgoci rośliny.

Gdy młodzieniec w chwilę potem przeszedł do sąsiedniego

pokoju, aby się przebrać, krótkotrwałe odurzenie zupełnie już minęło.

Uśmiechnął się pobłażliwie sam do siebie na myśl o tym, że tak łatwo

poddał się urokowi białego ramienia i purpurowych dziewczęcych

warg.

Potem jednak wpadł w zadumę. Po raz pierwszy zadał sobie

pytanie, czy nie byłoby lepiej, gdyby ożenił się z Katie Vanderheyden.

Po śmierci wspólnika bez żadnych kłopotów przejąłby firmę, a

wszystko zostałoby tak, jak teraz. Przychodziły mu do głowy jeszcze

inne korzyści płynące z tego związku. Był już właściwie w wieku,

kiedy myśli się o małżeństwie - miał trzydzieści trzy lata. Chciał, aby

o jego postanowieniu zadecydowały nie zmysły, lecz rozum, a

background image

wydawało mu się, że postąpi bardzo rozsądnie, jeśli ożeni się z córką

wspólnika. Dotąd nie myślał o tym, przede wszystkim dlatego, że

Katie absolutnie nie odpowiadała jego ideałowi.

"Cóż - dumał - mało jest przecież śmiertelników, którym udaje się

znaleźć w życiu wymarzony ideał. A trzeba przyznać, że Katie jest

piękną i wyjątkowo uroczą dziewczyną. Nigdy nie będzie przyjaciółką

ani wierną towarzyszką w doli i niedoli, ale może w ogóle nie ma

takich kobiet..."

Harald doszedł do wniosku, że kobieta nie potrafi wypełnić życia

mężczyzny, może być jedynie zabawką w krótkich chwilach upojenia,

miłą kochanką, gospodynią lub ozdobą domu - niczym więcej. Jeśli

umie sprostać tym zadaniom, to najzupełniej wystarczy. Sądził, że

Katie temu wszystkiemu podoła. Miała drobne przywary - nie znał ich

wszystkich - lecz z czasem się ich pozbędzie. Czuł się ponadto

zwycięzcą, gdyż tylko on potrafił okiełznać tę małą złośnicę,

rozpieszczoną przez ojca jedynaczkę.

Była piękna, godna pożądania, czego dziś doświadczył osobiście.

Dotychczas widywał jedynie kobiety krajowców w sarongach, ale

nigdy nie przykuły jego spojrzenia tak jak Katie. Po części z

gniewem, po części ze śmiechem machnął ręką, usiłując skierować

swe myśli na inne tory, lecz ciągle widział przed oczyma mleczne

ramię i białą, smukłą szyję dziewczyny.

Kiedy opuszczał dom, doznał wrażenia, jakby wychodził

naprzeciw swemu przeznaczeniu. Czuł, że gdyby teraz pozostał sam

background image

na sam z Katie, poddałby się bez reszty jej urokowi. Chciał z tym

walczyć, ale jeszcze większa siła ciągnęła go w tamtą stronę.

W białym ubraniu, jakie się nosi zazwyczaj w krajach

zwrotnikowych, wyglądał tak, że mógł podbić serce każdej kobiety.

Jego wysoka, smukła postać, pewny chód, sprężyste ruchy miały w

sobie coś imponującego, toteż przyciągały wiele kobiecych spojrzeń.

Ciemne, faliste włosy ocieniały wysokie czoło, a głęboko osadzone,

stalowe oczy błyszczały jasno, odbijając się od brunatnej, ogorzałej

twarzy. Kształtny nos i wąskie wargi zdradzały szlachetną rasę.

Zaciśnięte usta, a także podbródek świadczyły o niezłomnej woli, z

oczu zaś tryskała odwaga i energia.

Harald Forst był młodzieńcem o pociągającej powierzchowności i

mógł podobać się kobietom. Mężczyzna szedł powoli, ociągając się

nieco, potem jednak przyspieszył kroku, ujrzawszy nadjeżdżający

samochód. Podniósł wzrok i dostrzegł pana Vanderheydena.

Odetchnął z ulgą - tego dnia nie groziło mu już niebezpieczeństwo ze

strony Katie. Ucieszył się, nie chciał bowiem działać pod wpływem

emocji, pragnął dokładnie przeanalizować swe uczucia.

Zbliżył się do willi w momencie, gdy służący wynosili z

samochodu Vanderheydena, spoczywającego w swoim fotelu. Jeden

ze służących ustawił wózek na werandzie. Drewniany, parterowy dom

wsparty był na kamiennym fundamencie. Ze wszystkich stron otaczała

go szeroka weranda, pokryta dachem, który opierał się na smukłych

kolumnach z malowanego drewna. Vanderheyden mógł się swobodnie

poruszać na swym wózku po wszystkich pokojach i werandzie,

background image

rozsuwając szerokie kotary, które wiodły na korytarz. Jedynie w

sypialniach pozostawiono drzwi.

Harald i stary Vanderheyden przywitali się serdecznie uściskiem

ręki, zajęli miejsca na werandzie, a potem rozpoczęli rozmowę o

interesach. Niebawem przyłączyła się do nich Katie, którą zdobiła

biała sukienka europejskiego kroju. Dziewczyna wyglądała uroczo,

choć w jej zachowaniu nie było wrodzonej wytworności. Chłodna biel

sukni nieco otrzeźwiła Haralda.

Gdy jednak siedzieli przy stole, Forst co chwila rzucał przelotne

spojrzenie na Katie i za każdym razem spotykało się ono z jej

płonącymi oczyma.

Trzy służące Vanderheydenów zaczęły roznosić herbatę, ciastka,

owoce, papierosy i cygara. Miały na sobie tylko sarongi, które

spływały w miękkich fałdach. Harald przyglądał się zręcznym i

zwinnym ruchom młodych dziewcząt, lecz nie budziły w nim takich

uczuć, jak Katie.

Młodzieniec pogrążył się w zadumie. Po herbacie panowie

zapalili cygara, a Katie poprosiła, by Harald przypalił dla niej

papierosa. Zalotnym ruchem przysunęła się do niego, rozchylając

purpurowe wargi, aby mógł włożyć jej do ust zapalonego papierosa.

Forst czuł na sobie jej wzrok, pełen pożądania i tęsknoty. Miał

wrażenie, że krew coraz szybciej krąży mu w żyłach.

Westchnął cicho, zaczął się już przyzwyczajać do myśli, że Katie

zostanie jego żoną. Był młody, zdrowy, zbrzydła mu samotność. Nie

background image

kochał Katie, ale wiedział, że jest jedyną kobietą, którą mógłby tu

poślubić.

Rozmyślając

o

tym

rozmawiał

dalej

o

interesach

z

Vanderheydenem. Katie wyraźnie się nudziła. Mocno nadąsana wstała

od stołu i usiadła na bujanym fotelu. Harald śledził ją wzrokiem, z

upodobaniem przyglądał się jej smukłej sylwetce.

"Jest piękna - myślał. - Bardzo młoda. - Można ją wychować,

zrobić z niej idealną towarzyszkę życia." Z uśmiechem spoglądał na

nadąsaną dziewczynę i miał właśnie zamiar sprowadzić rozmowę na

inne tory, aby jej sprawić przyjemność, gdy nagle usłyszał głos

wspólnika.

- Najwidoczniej starzeję się, bo zapomniałem na śmierć, że mam

dla pana list. Nadszedł dziś rano. Jest to poczta prywatna, choć pismo

wskazuje na naszego prokurenta z Hamburga. Proszę...

Harald spojrzał tylko na kopertę, po czym schował list do

portfela.

- Niech go pan przeczyta. Nie będziemy panu przeszkadzać.

Młodzieniec pokręcił głową.

- To nic pilnego. Chodzi na pewno o kwartalne sprawozdanie o

poczynaniach mojej pupilki. Donosi mi szczegółowo, co słychać u

małej Marleny Lassberg. Jej opiekunka, pani Darlag, nie ma wprawy

w pisaniu listów. Przeczytam to potem.

Katie parsknęła śmiechem.

- Jak to możliwe, panie Haraldzie? Ma pan pupilkę?

- Dlaczego to panią tak śmieszy, panno Katie?

background image

- Pan jest przecież młody. Żeby mieć pupilkę, trzeba być siwym,

zgrzybiałym staruszkiem.

- Czyżby pani zapomniała, że opowiadałem już kiedyś tę historię?

Skinęła głową.

- Tak, wiem. Pamiętam coś tam... Jakiś obowiązek... Musiał się

pan komuś odwdzięczyć...

- Ależ to nie tylko obowiązek, Katie! Obiecałem memu wybawcy,

że zaopiekuję się jego córeczką i wychowam ją w swym domu jak

własną siostrę. Honor nakazywał mi dotrzymanie obietnicy danej

umierającemu!

- Tak, tak, pamiętam. Czy pańska pupilka jest ładna?

Spostrzegł w jej oczach błysk zazdrości, więc zaśmiał się

serdecznie.

- Wydaje mi się, że nie.

- Czy pan jej w ogóle nie zna?

- Widziałem Marlenę dwa razy w życiu. Przywiozłem ją do

Hamburga, a potem zobaczyłem ją na pogrzebie matki, przed

wyjazdem do Kota Radża. Sprawiała wrażenie smutnej i zmartwionej.

Mizerna i blada, chodziła z wiecznie zapłakanymi oczyma.

- Ile miała lat?

- Chyba czternaście czy piętnaście.

- Wobec tego jest dziś starsza ode mnie.

Harald spojrzał na nią zaskoczony, potem lekko się uśmiechnął.

background image

- Rzeczywiście, z dzieci wyrastają ludzie! Mała Marlenka jest już

z pewnością dorosłą Marleną. Nigdy mi to nie wpadło do głowy. Jak

ten czas leci! Moja siostrzyczka będzie wkrótce pełnoletnia.

- Stanie się dorosła?

- Tak, panno Katie. W duchu myślałem o niej jako o podlotku.

- A co się stanie, gdy dojdzie do pełnoletności? - spytała Katie,

przestając się bujać w fotelu.

- Zostanie w moim domu - odparł z powagą.

- Na zawsze? - zawołała Katie ze zdumieniem.

- Dopóki nie wyjdzie za mąż.

- A jeśli jest brzydka i nikt jej nie zechce?

- Pozostanę nadal jej opiekunem.

- Nawet wtedy, gdy powróci pan na stałe do kraju?

- Oczywiście, przecież moja siostra przebywałaby w moim domu,

a Marlena jest jakby moją siostrą.

- O Boże, ale pan sobie skomplikował życie! Będzie pan dźwigał

okropny ciężar!

Harald zmarszczył czoło.

- Nigdy o tym nie myślałem jako o ciężarze. Zobowiązałem się

spłacić dług wdzięczności wobec jej ojca, który uratował mi życie.

- Brawo, brawo, panie Haraldzie! - wtrącił Vanderheyden.

Katie zauważyła, że panowie chcą kontynuować rozmowę o

interesach, ale postanowiła, że nie dopuści do tego.

- Niech mi pan poda jeszcze jednego papierosa! - zawołała

zniecierpliwiona.

background image

Harald podszedł do niej z otwartą papierośnicą.

- Zapalonego! - rozkazała, nadąsana.

Spojrzał na nią rozbawiony.

- Jak mówi grzeczne dziecko? - spytał żartobliwie.

- Nie jestem dzieckiem! - krzyknęła urażona Katie.

- Aha! Jak zatem mówi dobrze wychowana dorosła panienka? -

spytał, patrząc jej przeciągle w oczy.

Zamigotał w nich figlarny płomyk. Złożyła usta jak do pocałunku.

- Proszę mi wsunąć do buzi zapalonego papierosa - rzekła niczym

posłuszne dziecko.

Uwierzył w jej uległość, jakby nie dostrzegł w słowach kokieterii.

Zapalił papierosa i wsunął między rozchylone wargi. Wyglądała w tej

chwili nadzwyczaj ponętnie, leżała bowiem w fotelu przeciągając się

jak kotka. Harald pochwycił nagle jej rękę i przycisnął do ust.

Katie spłonęła rumieńcem. Po raz pierwszy okazał jej taką

galanterię. Uniosła się na poduszkach i posłała mu powłóczyste

spojrzenie spod długich rzęs. Wtedy pogłaskał pieszczotliwym

ruchem jej czoło i policzek, po czym wrócił na dawne miejsce przy

stole. Na jego ustach pojawił się uśmiech. Uświadomił sobie teraz, że

Katie go kocha.

John Vanderheyden obserwował z daleka tę scenkę. Oczy starego

pana zajaśniały zadowoleniem. Chwała Bogu - nareszcie jakiś znak,

że Harald Forst nie jest zupełnie obojętny na wdzięki ukochanej

jedynaczki...

background image

Wkrótce potem młody człowiek pożegnał się, ale miał wrócić na

kolację, ponieważ wszystkie posiłki, z wyjątkiem pierwszego

śniadania, jadł z rodziną Vanderheydenów. Przy pożegnaniu uścisnął

serdecznie rękę Katie.

- Czy jutro znowu pojedzie pan na plantacje? - spytała

dziewczyna.

- Nie, panno Katie, jutro mam do załatwienia kilka spraw w

Oleh_loh, a potem pojadę do wolnego portu na wyspie Wei.

- Czy popłynie pan żaglówką?

- Jeśli wiatr będzie pomyślny, a jeśli nie - przyjadę do Oleh_loh

pociągiem, stamtąd zaś promem do portu.

Spojrzała na niego prosząco.

- Niech pan popłynie żaglówką i weźmie mnie ze sobą.

- W tym upale bardzo się pani zmęczy.

- Na wodzie upał nie jest straszny. Mam taką ochotę na

wycieczkę...

- Dobrze, jeśli się zdecyduję na żaglówkę, zabiorę panią.

Klasnęła w dłonie jak mała dziewczynka.

- Bardzo się cieszę! W domu jest nudno, gdy nie ma pana i

tatusia.

Uśmiechnął się i skinął głową.

- Rzeczywiście, pani życie tutaj nie jest szczególnie urozmaicone.

Westchnęła z żalem.

- Ach, niestety! Jestem tu taka samotna. Od czasu do czasu

przychodzi Nefroner Grodendahl i opowiada mi najstarsze plotki z

background image

Kota Radża. Jeszcze rzadziej bywa u nas Juffroner Neels, który mnie

zanudza zwierzeniami o swej piątej nieszczęśliwej miłości do jakiegoś

urzędnika

państwowego.

Nawet

na

nielicznych

przyjęciach

towarzyskich nie zdarza się nic ciekawego.

Pogłaskał ją po włosach.

- Ma pani rację. Życie nie jest tu przyjemne. Wszyscy myślą tylko

o zarabianiu pieniędzy i nie interesują się czym innym. Wobec tego

zabiorę panią ze sobą.

Harald rozumiał Katie. Za nic w świecie nie mogła prowadzić

takiego trybu życia. Dotąd jednak nie skarżyła się nigdy, że ta

wieczna bezczynność ją nudzi, zdawało się, że właśnie takie życie jej

odpowiada.

Ale tak właśnie było. Katie najchętniej wyciągała się na leżaku,

oddając się marzeniom. Ochota na przejażdżkę z Haraldem zbudziła

się w niej nagle i niespodziewanie.

Z błyskiem w oczach śledziła młodego człowieka, który szedł do

swojego domku przez bujny, tonący w kwiatach ogród. Siedziba

Haralda była wiernym odbiciem willi Vanderheydenów, lecz składała

się zaledwie z pięciu pokojów, podczas gdy dom wspólnika miał ich

pięciokrotnie więcej. Katie długo patrzyła na wysmukłą postać

ukochanego. Odwróciła się dopiero wtedy, gdy młodzieniec znikł za

drzewami. Dziewczyna westchnęła głęboko.

Mijnheer Vanderheyden przyjrzał się córce z tkliwością.

- Czemu tak wzdychasz, kochanie? - spytał z uśmiechem.

background image

- Przecież wiesz, tatusiu! Harald Forst musi zostać moim

mężem!

- Nie mam nic przeciwko temu, Katie. To dzielny, szlachetny

człowiek.

- Właśnie dlatego pragnę go zdobyć! Ale on się zbyt długo

zastanawia. Zaczynam już tracić cierpliwość. Jeśli będzie się ociągał,

ty musisz z nim pomówić. Tak, ojczulku! Daj mu do zrozumienia,

żeby przestał mnie dręczyć.

John Vanderheyden był gotów dać swej córce gwiazdkę z nieba,

ale wzdragał się na myśl o rozmowie z Haraldem.

- Tego nie mogę zrobić, Katie... Tu chodzi o twoją dumę. Musisz

uzbroić się w cierpliwość. Miałem wrażenie, że dziś był bardzo

czuły...

- Ty to także zauważyłeś, ojczulku? Dzisiaj był inny niż

zazwyczaj. Ja sama wolałabym, aby obyło się bez tej rozmowy.

- A widzisz, kochanie! Córka Vanderheydena nie ma potrzeby

narzucać się mężczyźnie.

- Masz rację. Wiesz, przed twoim powrotem była taka chwila, że

Harald chciał mnie pocałować. Tak mi się wydawało. Znalazłam

sposób na to, by mu się podobać. Jeśli jutro podczas wspólnej jazdy

nie oświadczy mi się, zastosuję inną metodę.

- O czym myślisz, Katie?

Zaśmiała się krótko, a oczy jej zalśniły.

- Ubiorę się tak jak dzisiaj, w sarong. Bardzo mu się podobałam.

- Widział cię w sarongu? - spytał ojciec, niemile zaskoczony.

background image

- Tak, przy takim upale musiałam założyć sarong. Harald wracał z

plantacji i zobaczył mnie na werandzie. Rozmawialiśmy przez chwilę.

W jego oczach dostrzegłam zachwyt: powiedz, ojczulku, jestem

piękna, prawda?

Ojciec spojrzał na nią czule i podjechał w swym fotelu na

kółkach.

- Jesteś moim ślicznym, kochanym dzieckiem! Gdy już zostaniesz

żoną Haralda Forsta, będę mógł spokojnie zamknąć oczy. Pod jego

opieką niczego ci nie braknie.

Ujęła rękę ojca i przytuliła do niej policzek.

- Nie, nie umieraj, ojczulku! Nikt nie będzie mnie tak kochał jak

ty!

Słowa te zdradzały naiwny egoizm Katie. Ojciec był jej

potrzebny, kochał ją i pieścił. John Vanderheyden ucieszył się jednak,

że córka darzy go takim uczuciem. Dawniej ponosił wielkie ofiary dla

swej pięknej, kapryśnej żony, teraz całą miłość przelał na jedynaczkę.

Był jednym z tych dobrodusznych mężczyzn, którzy ulegają

kobietom, choć nie brak im odwagi i energii. Nie mógł wyjechać z

Katie do Europy, gdzie niewątpliwie znalazłby wielu konkurentów do

ręki swej pięknej i bogatej córki. Tu, na Sumatrze, Harald wydawał

mu się najbardziej pożądanym zięciem.

* * *

Po przybyciu do domu Harald usiadł na werandzie, położonej po

przeciwnej stronie od willi Vanderheydenów. Lubił to miejsce, tylko

background image

tutaj miał poczucie odosobnienia i zupełnej swobody. Ilekroć

siadywał naprzeciwko domu Vanderheydenów, wszędobylska Katie

nie spuszczała go z oczu.

Położył się na trzcinowym leżaku i polecił służącemu, aby

przyniósł przybory do palenia. Przeciągnął się, czując zmęczenie po

pracowitym dniu. W tym roku upał szczególnie dawał się we znaki,

żar lał się niemiłosiernie z rozpalonego nieba.

Harald palił cygaro, wypuszczał kółka dymu i rozmyślał o Katie.

Z rozmarzeniem wspominał tę chwilę, gdy wsuwał jej papierosa do

ust. Była taka ponętna, taka piękna! Ileż radości sprawiłoby mu

przebywanie z młodą, śliczną istotą, którą można by wychować i

urobić na swoją modłę.

Przez chwilę pomyślał rozsądnie. Co mu się stało? Przez tyle lat

widywał ją codziennie i nie przyciągała jego uwagi. I oto nagle

zbudziła się w nim ochota na małżeństwo. Zastanowił się i doszedł do

wniosku, iż sprawiły to jego sny o Gwiazdce, śniegu, tęsknota za

cichym szczęściem w gronie rodziny. Wtedy też poczuł się samotny, a

kiedy w chwilę potem ujrzał Katie, serce zabiło mu mocniej.

"Powinienem się ożenić, najwyższy czas!" - myślał Harald.

Dlaczego nie miałby tego zrobić? Na Sumatrze żyło niewiele kobiet z

Europy, a większość to mężatki. Katie była z nich bez wątpienia

najpiękniejsza. A może poczekać? Wrócić do kraju i tam poszukać

żony? To nie takie łatwe. Czy znajdzie kobietę, która chciałaby z nim

jechać na Sumatrę i żyć w upalnym, podzwrotnikowym klimacie?

background image

Nie, nie, najlepiej ożenić się z Katie. Kocha go, a to przecież

najważniejsze. Harald powoli przyzwyczajał się do myśli, że Katie

zostanie jego żoną...

Siedział tak i dumał, aż wreszcie przypomniał sobie o liście

Zeidlera. Wyjął go z portfela i zaczął czytać:

"Drogi Panie Haraldzie!

Właśnie wysłałem sprawozdanie i bilans kwartalny na adres firmy

w Kota Radża. Pragnę Panu donieść słów parę o Pańskiej pupilce,

Marlenie. Czuje się doskonale, jest zdrowa i wesoła, a sprawił to fakt,

że nie stosowaliśmy się ściśle do Pańskich życzeń. Przez pięć lat

zachowywałem milczenie, na jej prośbę zresztą, lecz teraz czuję się

zmuszony powiadomić Pana, że to ona od pięciu lat pomaga mi w

biurze i jest moją prawą ręką.

Zastępowała mnie podczas choroby, choć nie chciała przyjmować

pensji, twierdząc, że w Pańskim domu ma wszystko, czego jej trzeba.

Na razie otworzyłem dla niej konto i zapisuję sumę miesięcznego

wynagrodzenia na jej rachunek."

Harald doczytał do tego miejsca, zerwał się i uderzył pięścią w

stolik tak, że o mało go nie przewrócił. Zmarszczył gniewnie czoło,

widać ta ostatnia wiadomość wyprowadziła go z równowagi. Jakże

Zeidler mógł się zgodzić na coś podobnego? Wiedział przecież o

obowiązkach Haralda wobec Marleny.

background image

Po chwili opanował gniew. Zaczął znowu czytać. Stary prokurent

musiał dokładnie znać charakter pracodawcy, skoro dalej pisał:

"Wiem, że się Pan w tej chwili na mnie gniewa, że nie może Pan

pojąć postępowania wbrew swojej woli. Spróbuję jednak wyjaśnić

pobudki, które mną powodowały. Po Pańskim wyjeździe Marlena

więdła jak kwiat bez rosy i słońca. Zobaczyłem ją kiedyś stojącą obok

ogrodnika, który szczepił róże. Spojrzała na mnie z takim smutkiem, że

nigdy już nie zapomnę wyrazu jej oczu.

Nikt mnie tu nie chce, nikt nie potrzebuje mojej pracy. Byłabym

szczęśliwa, gdybym znalazła sobie jakieś zajęcie. Niech mi pan

pomoże! Muszę czuć, że jestem pożyteczna - mówiła. Poleciłem, aby

nazajutrz stawiła się w biurze. Powiedziałem jej wówczas: Pan

Harald nie życzy sobie, żeby Pani pracowała, bo przecież uważa

Panią za swoją siostrę.

A Ona na to: Gdyby Harald miał siostrę, która chciałaby

pracować, na pewno by jej tego nie odmówił. Wiem, że Harald życzy

mi jak najlepiej, ale nie może przecież przypuszczać, iż tylko praca

przyniesie mi spokój i zadowolenie. Niech mu Pan o tym nie

wspomina. Powiadomimy go oboje, gdy wróci do Hamburga.

Zgodziłem się. Wiem, że i Pan by się zgodził. Marlena pracuje w

moim pokoju, zajmuje miejsce przy Pańskim biurku. Jest pojętną

urzędniczką, a my wszyscy mamy z niej pociechę. Jej pogodny nastrój

i radość sprawiają, że inni biorą z niej przykład. Niech się Pan na nas

nie gniewa. Efekty są widoczne na pierwszy rzut oka. Pańska pupilka

background image

rozkwitła, czuje się świetnie, a jej uśmiechnięta twarz napawa nas

dumą i radością. Przekona się Pan o tym po powrocie do Hamburga.

Czekamy

na

Pana

niecierpliwie.

Przesyłam

serdeczne

pozdrowienia.

Serdecznie oddany

Henryk Zeidler"

Harald odłożył list i zamyślił się. Gniew pierzchnął bez śladu, na

jego twarzy malowało się jedynie zdumienie. Marlena, jego mała

siostrzyczka Marlena, to szczupłe dziecko o bladej twarzyczce

zniweczyło jego wszystkie plany. Nie chciała bezczynnie siedzieć w

domu, pracowała w firmie "Forst i Vanderheyden", pracowała dla

niego! Duma nie pozwalała jej przyjmować dobrodziejstw od dłużnika

ojca. Sama chciała sobie wywalczyć prawo do życia pod jego dachem.

Jak jednak mógł okazać jej wdzięczność, skoro wytrąciła mu broń z

ręki...

Początkowo złościł się na Marlenę, ale potem pomyślał, że i on

jest człowiekiem, który nie potrafiłby żyć bez pracy. Rozumiał to

pragnienie, pojmował jej dumę, choć nie trafiało mu to do

przekonania, że takie uczucia mogły się zrodzić w duszy młodej

dziewczyny. W końcu jednak zgodził się ze zdaniem Zeidlera.

Przez chwilę pogrążył się w zadumie. Próbował sobie wyobrazić,

jak Marlena teraz wygląda. Wyrosła zapewne na bladą panienkę,

background image

pozbawioną wdzięku i urody. Kiedy ją widział, sprawiała wrażenie

istoty godnej pożałowania. Harald wątpił, czy się zmieniła. Pomyślał,

że będzie jej trudno znaleźć męża. Da jej przyzwoitą wyprawę i

posag, ale brzydkie dziewczęta mają kłopoty z zamążpójściem.

Powoli zapadała cicha noc podzwrotnikowa, na niebie wschodziły

pierwsze gwiazdy. Haraldowi wydawało się, że widzi przed sobą Jana

Lassberga, bladego, w okrwawionym mundurze. Leżeli obok siebie w

polowym lazarecie, gdy Harald uścisnął dłoń umierającego, dziękując

mu za ocalenie. Wtedy Jan Lassberg otworzył ogromne, szare oczy,

płonące mocnym blaskiem. Na jego ustach pojawił się uśmiech, pełen

tkliwości i dobroci.

- Nie dziękuj mi, kolego, spełniłem swój obowiązek. Nie umrę

nadaremnie. Lekarz powiada, że pan będzie żył, to mnie cieszy. Jedno

tylko nie daje mi spokoju...

- Co takiego? Może ja mógłbym pomóc? - zapytał Harald.

- Mam dziecko... małą córeczkę... kocha mnie nad życie. Moja

śmierć sprawi jej wielki ból. Kolego, przekaż jej pozdrowienia! Adres

znajdziesz w moim portfelu... A potem... niech się pan nią zajmie...

Nie mogłem jej wiele zostawić... niech nie cierpi niedostatku... moja

biedna, maleńka Marlenka...

- Daję słowo honoru, że zaopiekuję się małą. Zawiozę ją do domu

rodziców, będzie się wychowywała u mojej matki, a ja będę ją uważał

za siostrę...

Wtedy rysy konającego rozjaśniły się uśmiechem szczęścia.

background image

- To dobrze... dziękuję, kolego... dziękuję... Teraz mogę umrzeć

spokojnie... Proszę pozdrowić ją ode mnie.

Były to ostatnie słowa Jana Lassberga. W chwilę potem już nie

żył.

Za każdym razem ogarniało Haralda wzruszenie, gdy o tym

wspominał. I teraz wydawało mu się, że czuje na sobie spojrzenie

Jana Lassberga. Marlena miała te same szare oczy, patrzyła na

Haralda błagalnie, gdy przyniósł jej wieść o śmierci ojca.

- Umarł jak bohater, jak człowiek szlachetny i honorowy -

odpowiedział, a wtedy szare oczy dziewczynki zalśniły jasnym

blaskiem.

Tak, mała Marlena miała piękne, szare oczy, które jednak zgasły

niepostrzeżenie w jej bladej, mizernej twarzy. Zadawał sobie pytanie,

czy uczynił wszystko, co powinien?

Zastanowił się przez chwilę. Tak, zrobił wszystko, co było w jego

mocy. Musiał wprawdzie wyjechać i nie mógł zabrać jej ze sobą -

pewnie nie zniosłaby tutejszego klimatu - zapewnił jej jednak dobrą

opiekę. Dzięki niemu wiodła beztroskie życie, posyłał do niej krótkie

kartki, pytając o życzenia. Zapomniał tylko o jednym, o tym, że

dorosła, że z dziecka przeistoczyła się w kobietę.

Miała swoje duchowe potrzeby, upodobania, ale on nigdy nie

interesował się jej rozwojem wewnętrznym. Nie mógł sobie tego

wybaczyć. Postanowił, że napisze do niej długi list. Chciał ją teraz

lepiej poznać, zbliżyć się duchowo. Tak, jeszcze dziś do niej napisze.

background image

Ma właśnie odpowiedni nastrój. Teraz musi jeszcze iść na kolację, ale

zaraz po powrocie zasiądzie do pisania.

Zerwał się tak szybko z miejsca, że aż wstrząsnął nim dreszcz.

Temperatura gwałtownie się obniżyła, zbliżała się chłodna noc.

Poszedł do pokoju, żeby się przebrać do kolacji.

W willi już czekano. Spóźnił się trochę, za co przeprosił

gospodarzy. Wreszcie zasiedli do stołu. Podczas kolacji Katie stroiła

zalotne minki do Haralda, on zaś uśmiechał się od czasu do czasu.

Dziewczyna podobała mu się coraz bardziej, zwłaszcza że podjął już

decyzję o poślubieniu jej.

Po skończonym posiłku Harald wstał i pożegnał się, nie zważając

na uporczywe prośby Katie, która chciała się nim jeszcze nacieszyć.

Zazwyczaj zostawał blisko godzinę po kolacji, ale tym razem

oświadczył, że ma ważne listy do napisania.

- Do kogo będzie pan pisał, panie Haraldzie? - spytała nadąsana

Katie.

- Do Marleny, panno Katie.

- Czy nie może pan tego odłożyć do jutra?

- Nie mogę. Chcę, aby list odszedł jutro, najbliższym parowcem.

I Harald nie pozwolił się zatrzymać. Napisał do Marleny bardzo

serdeczny list, niczym czuły brat do ukochanej siostrzyczki.

* * *

Marlena i prokurent Zeidler przeglądali korespondencję. Przy

okazji omówili parę istotnych spraw. Kilka godzin zeszło im na

background image

gorliwej pracy. Raz po raz Marlena podnosiła wzrok i przyglądała się

bukietowi bladoróżowych kwiatów, które stały na biurku. Kiedy

przyniesiono pocztę z Sumatry, Marlena z bijącym sercem spoglądała

na listy, które woźny położył na biurku pana Zeidlera.

- Oto list, panno Marleno - rzekł nagle Zeidler. - Harald napisał

tym razem oddzielnie do mnie i do pani...

Wręczył Marlenie kopertę, dziewczyna zaś zbladła, a potem

spojrzała trwożliwie na starszego pana.

- Niech się pani tak nie denerwuje! Oboje mamy czyste sumienie.

Proszę, niech pani przeczyta.

- Odłożę to na później - odparła. - Może są w nim surowe

wyrzuty, wolę go przeczytać w domu. Ze strachem myślę o treści tego

listu.

- Nie ma powodu do obaw, ale rozumiem, że pragnie pani

otworzyć go i przeczytać w samotności. Może już pani pójść do

domu...

- O nie, nie wyjdę z biura przed czasem! Poczekam do obiadu.

- Pozwoli pani, że ja przeczytam list do siebie. Przekonamy się,

czy bardzo się na nas gniewa.

Pan Zeidler szybko przejrzał list i z uśmiechem podał go

Marlenie.

"Drogi Panie!

Otrzymałem od Pana korespondencję prywatną i zapewniam, że

się nie gniewam. Wyrzucam sobie, iż do tej pory nie troszczyłem się o

background image

potrzeby duchowe Marleny, pragnę jednak naprawić swój błąd. Nawet

nie myślałem o tym, że przestała być dzieckiem, toteż bardzo mnie

cieszy pańskie postanowienie. Pańska pochlebna o niej opinia

szczerze mnie raduje, ale przyznam szczerze, iż nie spodziewałem się

niczego innego. Kto miał takiego ojca, musi być wartościowym

człowiekiem.

Pragnę jeszcze dodać, że noszę się z zamiarem przyjazdu do

Hamburga. Na razie nie mogę ustalić dokładnej daty, sądzę jednak, że

za kilka miesięcy uda mi się zwolnić na jakiś czas. Mieliśmy znów

kilka wypadków przerzucenia opium na plantacje, a zanim nie

wykryję sprawców, nie mogę się stąd ruszyć. Podam Panu oczywiście

dokładny termin swojego powrotu.

Przesyłam serdeczne pozdrowienia dla Pana i Małżonki.

Szczerze życzliwy

Harald Forst"

Marlena doczytała do końca, po czym podniosła wzrok na pana

Zeidlera. Jej oczy błyszczały radośnie.

- Chwała Bogu! Już jestem spokojna! Harald nie ma do nas żalu.

- Podzielam pani radość, panno Marleno! Możemy z czystym

sumieniem cieszyć się myślą o jego powrocie.

- Niestety, nie przyjedzie tak prędko - odparła z westchnieniem. -

Znów ma kłopoty przez tę sprawę z przemytnikami opium. Ach,

gdybyż wreszcie wykrył sprawców!

background image

- To na pewno Chińczycy, którzy stale uprawiają ten proceder.

Skupmy się jednak na bilansie, nadesłanym z Kota Radża.

Pan Zeidler wyjął z koperty plik papierów, najpierw sam go

przejrzał, a potem podał Marlenie. Praca jednak wyraźnie jej nie szła,

bo myśli wciąż krążyły wokół listu od Haralda. Kiedy nadeszła pora

obiadowa, Marlena pożegnała się z Zeidlerem i szybkim krokiem

przemierzyła zaśnieżony ogród. W przedpokoju spotkała panią

Darlag.

- Ach, panno Marlenko, prałam dziś bieliznę, więc obiad będzie

trochę później. Czy poczeka pani jeszcze chwilę?

- Ależ oczywiście! Pójdę do swojego pokoju i odpocznę trochę.

Niech się pani nie spieszy. Obiad można podać za kwadrans.

- Doskonale. Za piętnaście minut każę podać do stołu.

Marlena skinęła głową i po szerokich schodach wbiegła na

pierwsze piętro, gdzie znajdowały się jej pokoje. To miejsce

wyznaczyła dla niej matka Haralda. Apartament składał się z sypialni

oraz buduaru z głęboką niszą przy oknie.

- Bywają chwile, gdy człowiek musi się odseparować od innych.

Trzeba mieć swój własny kącik - powiedziała wtedy ta zacna,

rozsądna kobieta.

Marlena mogła korzystać ze wszystkich pomieszczeń w domu.

Jedynie pokoje Haralda, położone na parterze, były zamknięte na czas

jego nieobecności.

Dziewczyna usiadła na fotelu w niszy. Przez chwilę siedziała bez

ruchu, trzymając w ręku list Haralda. Utkwiła wzrok w fotografii

background image

brata, wiszącej na przeciwległej, wąskiej ścianie. Wyjęła ją kiedyś z

albumu i tutaj powiesiła. Ilekroć odpoczywała na swym ulubionym

miejscu, jej oczy badały każdy rys tej męskiej, energicznej twarzy.

Podobizna pochodziła z czasów, gdy przywiózł Marlenę do domu

swojej matki.

Lubiła tę fotografię, traktowała ją jak swego zaufanego

powiernika, któremu się mówi o największych sekretach. Serce

Marleny od dawna należało do Haralda. Obdarzyła go zaufaniem już

przy pierwszym spotkaniu, gdy przyjechał z wieścią o śmierci ojca. W

rok później ujrzała go na pogrzebie matki i zrozumiała, że to uczucie

spotężniało. Przez dłuższy czas nie zdawała sobie sprawy z tego, że

kocha Haralda. Sądziła, że to po prostu wdzięczność. Dojrzała jednak

i wtedy zrozumiała, że nie potrafi pokochać innego mężczyzny.

Jego długa nieobecność sprawiała jej ból, toteż czasami, walcząc

z tęsknotą, pisywała do niego obszerne listy, których nigdy nie

wysyłała. Obawiała się odkrycia swej tajemnicy, dlatego też wysyłała

tylko krótkie kartki z pozdrowieniami, na które otrzymywała równie

krótkie odpowiedzi. A teraz trzyma w rękach długi list od Haralda.

Serce bije tak mocno... Wreszcie otworzyła kopertę i zaczęła czytać.

"Moja droga, maleńka siostrzyczko!

Otrzymałem ostatnio list od pana Zeidlera, który mi uświadomił,

że ta mała dziewczynka, żegnająca mnie przed pięciu laty, wyrosła na

mądrą, młodą pannę. Kiedy wyjeżdżałem z kraju, byłaś jeszcze

bladym, mizernym dzieckiem, z którym nawet nie próbowałem

background image

nawiązać bliższego kontaktu. A tymczasem wszystko się zmieniło. Pan

Zeidler wypisuje o Tobie istne cuda. Nie przypuszczałem, że byłaś nad

wiek rozwinięta, że dręczył Cię niezaspokojony głód pracy. Doskonale

Cię rozumiem. Ja tutaj pracuję cały dzień, a liczne zajęcia całkiem

wypełniają mi czas. Może właśnie dlatego nie nawiązałem dotąd z

Tobą korespondencji. Powinienem był już dawno to uczynić.

Mam Ci jednak za złe, żeś mi nie okazała zaufania. Sprawiłabyś

mi wielką radość, powierzając swoje tęsknoty i życzenia. Pisałaś

zawsze krótkie kartki, donosząc jedynie, że jesteś zdrowa i na niczym

Ci nie zbywa. Czyżbyś mi nie ufała? Twoje obawy były całkowicie

bezpodstawne. Zrozumiałbym Twoją prośbę, tak jak teraz ją

rozumiem. Nie chciałbym, abyś swą pracę traktowała jako sposób na

zrekompensowanie mi trudu opieki nad Tobą.

Stawiasz mnie w bardzo kłopotliwej sytuacji. Obiecałem Twemu

ojcu, że zajmę się Tobą, a Ty nie pozwalasz mi na dotrzymanie słowa

danego umierającemu. Pracuj, jeśli praca sprawia Ci przyjemność,

ale wydaje mi się, że powinnaś sobie znaleźć piękniejszy, jaśniejszy cel

w życiu niż to nudne zajęcie w moim biurze. Pomówimy o tym, gdy

wrócę do kraju.

Chciałbym jakoś nadrobić stracony czas, lepiej Cię poznać, bo

wstyd mi, że zapomniałem o swojej dorosłej, prawie nie znanej

pupilce. Wziąłem na siebie odpowiedzialność za byt materialny i

rozwój duchowy powierzonego mi dziecka i z tego się nie wywiązałem.

Zastanawiam się teraz, czy nadejdzie dzień, w którym powierzysz mi

wszystkie swoje tajemnice i zaczniesz mnie uważać za rodzonego

background image

brata. Proszę, byś napisała do mnie jeszcze przed wyjazdem. Mam

nadzieję, że już za kilka miesięcy powitamy się jak kochające

rodzeństwo. Możesz zawsze liczyć na moje braterskie przywiązanie.

Przesyłam Ci serdeczne pozdrowienia.

Twój brat Harald"

Ostatnich słów już prawie nie widziała, bo oczy zasnuły się łzami.

Ten wzruszający list sprawił jej jednocześnie radość i ból, zbyt często

Harald podkreślał to, że kocha Marlenę jak siostrę. Smutek znowu

zagościł na pięknym obliczu dziewczyny. Po chwili jednak się

opamiętała. Czy mogła liczyć na coś innego? Nie, z pewnością nie!

Jej marzenie nie ma szans spełnienia. Nie miała co do tego żadnych

złudzeń. Jeszcze niedawno zastanawiała się przecież, co się stanie,

gdy Harald się ożeni. Domyślała się, że po powrocie do Hamburga

zacznie szukać dla siebie towarzyszki życia. Będzie odwiedzał salony,

pozna wiele młodych panien, a jedną z nich poślubi. Tak przystojny

mężczyzna musi mieć powodzenie.

Pan Zeidler wspominał niedawno, że już najwyższy czas, aby

Harald się ożenił. Marlena wiedziała, że prędzej czy później musi to

nastąpić. A wtedy ona opuści na zawsze ten dom, nie będzie mogła

pozostać pod jednym dachem z Haraldem, mężem innej kobiety. To

już ponad jej siły. Zadumana spoglądała na fotografię ukochanego.

Uśmiechnęła się czule, pogłaskała pieszczotliwym ruchem list, a jej

myśli biegły w nieznaną dal.

background image

Wiedziała, że tam, na Sumatrze, Harald prowadzi życie trudne i

po brzegi wypełnione pracą. Obawiała się nawet o jego zdrowie. O

jednym tylko nie pomyślała, a mianowicie, że młody Forst mógłby się

ożenić W Kota Radża. Nigdy nie słyszała o córce Mijnheera

Vanderheydena, a Harald nie wspominał o istnieniu Katie. Marlena

nawet nie przeczuwała, jakie niebezpieczeństwo zagraża jej miłości

właśnie w Kota Radża. Była przygotowana na jego ożenek tu, w

Hamburgu.

Zakochana dziewczyna ukryła na sercu list od Haralda i

postanowiła nań już nazajutrz odpisać. Będzie miała dużo czasu, bo

przecież jutro niedziela. Jeszcze raz spojrzała na fotografię i zeszła do

jadalni. Posiłki jadała w przestronnym, wytwornie urządzonym

pokoju, w którym stały ciężkie, staroświeckie meble. Rzeźbiony

kredens zdobiły srebra i kosztowne kryształy, świadczące o wielkim

dostatku właścicieli. Pani Darlag właśnie nalewała zupę.

- Przykro mi, że panienka musiała czekać - rzekła staruszka. -

Mogłyśmy pogawędzić jeszcze pół godziny po obiedzie.

- Trudno, skrócimy trochę naszą rozmowę - odparła Marlena,

zajmując miejsce przy stole.

Pani Darlag usiadła naprzeciwko. Dziewczyna powiedziała jej o

niespodziance Zeidlera.

- On pamięta o takich rzeczach - rzekła opiekunka. - A jak tam z

pocztą? Czy nie było wiadomości z Kota Radża?

- Dostaliśmy dziś dwa listy od pana Forsta: - jeden do mnie, drugi

do pana Zeidlera.

background image

- Do panienki też napisał? I to właśnie dzisiaj? To był chyba

najpiękniejszy prezent!

- Nie wyobraża sobie pani, jaka jestem szczęśliwa!

- A jak pan Forst zareagował na pani pracę w biurze?

- Wcale się nie gniewa. Zrozumiał moje pobudki. Prosił tylko,

żebym się nie przemęczała.

- Trzeba skorzystać z tej rady. Do czego to podobne! Siedzieć od

ósmej rano w kantorze!

- Muszę się stosować do ogólnej dyscypliny. Poza tym inni mają

znacznie dłuższą drogę do pracy. Ja mieszkam najbliżej. Nawet pani,

o tyle ode mnie starsza, wstaje codziennie o szóstej.

- To co innego.

- Nie widzę żadnej różnicy. Pani pracuje więcej niż ja.

- Nie będę panienki przekonywać. A teraz proszę zjeść jeszcze

kawałek mięsa. Trzeba mieć siłę do pracy!

- Z przyjemnością. Obiad jest świetny jak zawsze.

- Dobrze, że panience smakuje. Pan Harald mógłby mnie zganić

za to, że jego siostra źle wygląda. Inne młode dziewczęta wybredzają,

grymaszą, tylko po to, żeby schudnąć.

- Ja nie muszę się o to martwić - śmiała się Marlena.

- Dzięki Bogu! Wygląda pani jak róża. A co pisze pan Harald?

Kiedy wraca?

Marlena pokrótce przekazała treść listu opiekunce, która szczerze

kochała swego panicza.

background image

Po południu dziewczyna wróciła do biura. Nie czekając na pytanie

Zeidlera, sama powiedziała, o czym napisał Harald.

Nazajutrz rano Marlena wybrała się na długi spacer. W niedzielę

przed obiadem starała się zawsze zażywać dużo ruchu. Po drodze

odwiedziła państwa Zeidlerów, którzy mieli niewielki domek nad

brzegiem rzeki. Ucieszyli się oboje na widok Marleny.

- Przyjaciel męża przysłał nam w prezencie zająca. Sam go

upolował. Niech pani zostanie na obiedzie - mówiła staruszka, patrząc

z upodobaniem na zaróżowioną od mrozu twarz młodej dziewczyny.

- Żałuję bardzo, ale nie mogę przyjąć zaproszenia. Pani Darlag

specjalnie dla mnie przygotowała dziś na obiad szarlotkę. Nie mogę

jej zawieść. Wstąpiłam do państwa tylko na chwilę. Chciałabym się

jeszcze przejść.

- Czy mogę się przyłączyć? - spytał pan Zeidler. - A może

niepotrzebne pani towarzystwo starego nudziarza?

- Co za pomysł? Proszę się ubrać, zaraz wychodzimy!

W kilka minut później Marlena i Zeidler szli brzegiem rzeki.

Dziewczyna z rozkoszą wdychała mroźne, orzeźwiające powietrze.

Myślała o Haraldzie. Jakże musiał tęsknić za białym czarem zimy!

Ani na chwilę nie mogła oderwać się od myśli o ukochanym.

Nagle odezwała się.

- Mam do pana wielką prośbę.

- Czym mogę pani służyć?

background image

- Chciałabym, aby mi pan wystawił świadectwo pracy, to znaczy

pisemne zaświadczenie o praktyce w biurze.

Spojrzał na nią zdumiony.

- Na cóż to pani?

Twarz dziewczyny pokryła się lekkim rumieńcem. Myślała o tym,

że już niedługo będzie musiała opuścić dom Haralda, kiedy przybrany

brat się ożeni. Postanowiła znaleźć sobie jakąś posadę. Do tego było

jej potrzebne świadectwo.

- Nie zawadzi mieć takie świadectwo. Nigdy nic nie wiadomo, co

nam życie przyniesie. A ja jestem ambitna, pragnę mieć czarno na

białym, że odbyłam praktykę. Czy to sprawi panu kłopot?

- Aha - zaśmiał się Zeidler. - Ma pani na myśli dyplom?

- Tak, coś w tym rodzaju.

- Dobrze, otrzyma to pani. Mogę się nawet postarać o

poświadczenie tego dokumentu w Izbie Handlowej, jeśli pani na tym

zależy.

- Byłabym panu bardzo wdzięczna.

- Jest pani ambitną, małą dziewczynką - rzekł żartobliwie.

- Czy to źle?

- Ależ nie, dostanie pani doskonałe świadectwo.

- Tylko niech pan nie przesadza w pochwałach i po prostu napisze

prawdę.

- Rozumiem, że nie wolno mi napisać: "Panna Marlena to zuch

dziewczyna".

background image

- Nie, nie! To ma być poważne kupieckie świadectwo - odparła

dziewczyna z uśmiechem.

- Doskonale! Może je pani oprawić w ramki i powiesić nad

biurkiem.

- Na pewno tego nie zrobię. No, doszliśmy do pańskiego domu!

Żona będzie się gniewała, jeśli pieczeń się przypali.

- Ma pani rację. W takich wypadkach nawet ona potrafi się

złościć.

- Do widzenia. Proszę pamiętać o moim świadectwie.

- Czy to takie pilne?

- Tak, chcę się wreszcie dowiedzieć, jaka jestem doskonała.

Z uśmiechem uścisnęli sobie dłonie, po czym rozstali się.

* * *

Zgodnie z umową Katie i Harald wypłynęli rano żaglówką. Wiatr

był pomyślny, a prąd rzeki łagodnie unosił stateczek. Harald raz po

raz spoglądał na swą uroczą towarzyszkę, pogładził nawet

pieszczotliwym ruchem jej rękę, prowadzony płomiennym wzrokiem

młodej dziewczyny. Nie wypowiedział jednak słowa, na które Katie

tak niecierpliwie czekała. Harald nie powodował się uczuciami, każdy

krok w życiu musiał głęboko przemyśleć.

Jego spokój niecierpliwił dziewczynę. Zdenerwowana, ułożyła się

na poduszkach, które Harald umieścił na dnie łodzi. Wyraźnie się

obraziła. Żagle wydymały się na wietrze. Stateczek płynął równo,

background image

omijając inne łodzie i statki. Wreszcie dopłynęli do portu Oleh_loh,

gdzie Harald miał coś załatwić w spichlerzach towarowych. Zostawił

Katie w jachcie, sam zaś udał się do miasta.

Gdy wrócił, Katie jeszcze się gniewała. Nie zważając na to odbił

od brzegu. W drodze powrotnej dziewczyna rzucała mu ukradkiem

gniewne spojrzenia, a to go tylko rozśmieszało.

- Dlaczego pan się śmieje? - spytała wzburzona.

- Ma pani taką zabawną minkę, panno Katie...

- Ale ja wcale nie mam ochoty do śmiechu!

- Mówiłem już pani, że przejażdżka, podczas której załatwia się

interesy, nie jest zabawna. Proszę się nie martwić. Zaraz będziemy w

domu.

I Harald zaczął swobodnie gawędzić z kapryśną panną, wciągnął

ją nawet w ożywioną rozmowę. Ale Katie była w głębi ducha zła.

Czuła, że znowu straciła władzę nad obiektem swoich pragnień.

Dotarła do domu zawiedziona i rozdrażniona. Harald pożegnał ją

uprzejmie, po czym poszedł wprost do siebie. Przez chwilę

przyglądała mu się jeszcze gryząc wargi ze złości, w końcu jednak

podążyła do willi. Wyszła jej naprzeciw jedna z tubylczych służących.

Uśmiechnęła się do pani łagodnymi, ciemnymi oczyma. Katie jednak,

dając upust tłumionej złości, uderzyła ją boleśnie parasolką.

- Z czego się śmiejesz, ty głupie stworzenie? - krzyknęła.

Przerażona dziewczyna cofnęła się o kilka kroków. Katie wpadła

do domu jak burza i ostrym tonem przywołała do siebie inne

dziewczęta, rozkazując, by natychmiast przygotowały jej kąpiel i

background image

pomogły się przebrać. Miała zły humor, więc ganiała dziewczęta z

jednego pokoju do drugiego, tupała nogami i biła służbę bez żadnego

powodu. Całe niezadowolenie z nieudanego spotkania wyładowała na

Bogu ducha winnych służących.

Młoda dziewczyna, którą Katie skarciła tak boleśnie, przystanęła

u progu domu. Płakała masując palcami czerwoną pręgę, ślad po

uderzeniu. Podszedł do niej Aczyńczyk, pracujący również u pana

Vanderheydena, i spytał:

- Co się stało, Zobah? Dlaczego płaczesz?

- Pani uderzyła mnie parasolką. Spójrz tylko...

I łkając pokazała mu pręgę na ramieniu. W ciemnych oczach

chłopca zamigotał gniewny płomyk.

- Dlaczego pani cię zbiła? Czy zasłużyłaś na karę?

- O, Kasova! Zobah nic nie zrobiła! Wyszłam jej naprzeciw z

uśmiechem, pani zaś była w złym humorze i uderzyła mnie.

Kasova gniewnym spojrzeniem obrzucił dom.

- Pani jest niegodziwa, jeśli cię ukarała bez powodu! Opętały ją

złe duchy i trzymają w swej mocy! Ale nie ominie jej kara! Uspokój

się Zobah, przyniosę ci maść, po której pręga zniknie. Masz piękne

ramię, Zobah!

Dziewczyna z wdzięcznością spojrzała na swego pocieszyciela.

Kasova był wybrańcem jej serca. W przeciwieństwie do swoich

rodaków umiał okazać kobiecie szacunek i galanterię. Długo służył u

Europejczyków, od których nauczył się pewnej ogłady towarzyskiej.

background image

To sprawiło, że bardzo spodobał się młodej Zobah. Wyciągnęła ramię,

by chłopiec mógł się lepiej przyjrzeć ranie.

W tej chwili jednak zajechał samochód Vanderheydena, toteż

Zobah szybko pobiegła do domu, a Kasova wraz z drugim służącym

pospieszył na pomoc swemu panu. Wynieśli go z fotelem i

przetransportowali na ganek.

Gdy Katie piła z ojcem herbatę - Haralda dziś przy tym nie było -

wybuchnęła namiętną skargą. Żaliła się na chłód i obojętność jego

wspólnika, a także na nudę podczas całej przejażdżki.

- Siedział jak nieczuły głaz! Ani razu nie spojrzał na mnie tak,

jakbym tego pragnęła. Musisz z nim koniecznie pomówić, ojczulku.

Za innego nie wyjdę za mąż!

Stary pan pogładził córkę pieszczotliwie po ręce. Był bardzo

zakłopotany.

- Musisz uzbroić się w cierpliwość, moje dziecko! Harald Forst

nie należy do mężczyzn, którzy zawierają małżeństwo bez

zastanowienia. Bądź dobra i miła, Katie!

Dziewczyna wzruszyła niecierpliwie ramionami.

- Jak długo jeszcze? - spytała.

- Dajmy mu cztery tygodnie, moje dziecko. Jeśli w tym czasie nie

oświadczy ci się, pomówię z nim na pewno. Wczoraj patrzył na ciebie

rozkochanym wzrokiem. Musisz trochę poczekać, dziecinko.

Katie przygryzła dolną wargę. Cierpliwość nie była jej największą

zaletą. Nie musiała się jej uczyć. Dziewczyna przywykła do tego, że

spełniano każdy jej kaprys, żądanie czy zachciankę. Teraz pragnęła

background image

wyjść za mąż za Haralda, ale on nie spieszył się ze spełnieniem tego

życzenia. Jego opór drażnił rozpieszczoną jedynaczkę, ranił dotkliwie

jej dumę. Katie była w Haraldzie trochę zakochana, a im większą

obojętność okazywał, tym bardziej chciała go zdobyć. Młody Forst

utrudniał jej to zadanie, toteż czuła do niego żal, który potęgował się z

dnia na dzień.

Mijały tygodnie, a Harald nie wypowiadał decydującego słowa.

Wiedział, że w jego uczuciu do Katie dominują zmysły, nie chciał być

ich niewolnikiem. Przyzwyczaił się do myśli, iż Katie zostanie jego

żoną. Czekał jednak na odpowiedni moment. Wyznaczył sobie okres

próby, a przy końcu miesiąca miał zamiar poprosić Katie o rękę.

Gdyby dziewczyna o tym wiedziała, byłaby może spokojniejsza,

bardziej zrównoważona i nie wylewałaby swego gniewu na służące.

Nastał dla nich trudny okres, a kilka podzieliło los Zobah. Katie biła

służące bez litości i obrzucała ciężkimi przedmiotami. Nienawidziły

jej z całego serca, a między sobą nazywały "niegodziwą panią".

Wreszcie minął miesiąc, który Harald wyznaczył sobie jako czas

próby.

Pewnego dnia młody człowiek pojechał znów na plantacje, gdzie

miał kilka przykrych przejść z robotnikami. Pracowali opieszale, a

dozorcom okazywali jawny opór. Harald musiał włożyć wiele energii

w to, żeby ich przyprowadzić do opamiętania. Jeden z dozorców,

Holender, skarżył się, że ludzie od pewnego czasu są jakby

odmienieni.

Kilku

krajowców

zastał

w

chatach

prawie

nieprzytomnych. Odnosił wrażenie, że znowu palili opium. Domyślał

background image

się, iż na plantacje przedostał się jeden z tych chińskich kramarzy,

którzy przemycali narkotyk.

Harald przeprowadził rozmowę z dozorcą przed jego domem.

- Trzeba lepiej uważać na tego ptaszka. Gotów nam wytruć

wszystkich robotników - rzekł z gniewem.

Dozorca przyłożył dłoń do czoła i obrzucił wzrokiem drogę,

ciągnącą się wzdłuż plantacji.

- Ten ptaszek właśnie nadchodzi - odezwał się, wskazując ręką

chińskiego handlarza, który prowadził wózek zaprzężony w woły.

Harald zmarszczył czoło. Znał dobrze wędrownego kramarza,

który często bywał w domu Vanderheydenów, gdzie sprzedawał

służbie towary. Robotnicy na plantacjach wyjrzeli ze swoich chat i

zaczęli dawać znaki Chińczykowi.

- Nakryję go i to natychmiast - szepnął Harald.

Handel narkotykami był surowo zabroniony przez rząd. Harald

wiedział, że jeśli uda mu się pochwycić To_Tam_Kai na gorącym

uczynku, handlarz straci koncesję i stanie się przynajmniej na pewien

czas nieszkodliwy. Przykład podziała na innych przemytników

odstraszająco. Zaprzestaną przemytu opium w obawie przed utratą

koncesji i więzieniem. A Harald chciał na okres swego wyjazdu do

Hamburga zostawić ład i porządek w interesach. Powziął więc pewien

plan i porozumiał się z dozorcą.

Pozwolił, aby To_Tam_Kai zbliżył się ze swoim wózkiem.

Chińczyk z uniżoną grzecznością ukłonił się panom i zapytał, czy

może ludziom pokazać towary.

background image

- Nie teraz, To_Tam_Kai, poczekaj do przerwy obiadowej.

Możesz zatrzymać się u mnie i trochę się posilić. Odbyłeś długą

drogę, pewnie jesteś zmęczony.

- Jak wspaniałomyślnie obchodzisz się ze mną, nędznym psem, o

panie! Chętnie skorzystam z zaproszenia, a może wśród moich

towarów znajdziesz coś dla siebie.

- Zobaczymy, To_Tam_Kai! Zabierz swój kramik, może coś

wybierzemy.

Wszyscy trzej weszli do domu nadzorcy. Chińczyk niósł na

plecach skrzynię z towarem i, stękając, uginał się pod jej ciężarem.

Dozorca wprowadził go do pokoju z oknami wychodzącymi na drugą

stronę plantacji. Zabawiał go rozmową, w czasie której Harald zdążył

już zrewidować wózek kramarza.

Nie znalazł jednak nic podejrzanego. Jeśli Chińczyk miał opium,

to zapewne ukrył narkotyk przy sobie lub w skrzyni z towarami.

Harald wszedł do domu.

- Po takiej drodze, To_Tam_Kai, przydałaby ci się kąpiel.

- Wejdź do łazienki, mój służący przygotuje wannę - rzekł

dozorca, porozumiewając się wzrokiem z Haraldem.

Chińczyk pochylił się w głębokim ukłonie.

- Jesteś szlachetnym, wspaniałomyślnym panem, skoro pragniesz

użyczyć kąpieli mnie, który wobec ciebie wydaje się marnym

prochem.

Dozorca przywołał służącego.

background image

- Przynieś prześcieradło i zaprowadź To_Tam_Kai do łazienki.

Niech zostawi swoje rzeczy w sąsiednim pokoju, aby nie zmoczyły się

podczas kąpieli.

Wydawał polecenia tak spokojnie, że Chińczyk bez sprzeciwu

poszedł do łazienki. Harald śledził go wzrokiem, zauważył jednak, że

To_Tam_Kai skłonił się ze słodkim uśmiechem, nie spojrzawszy ani

razu na skrzynię z towarami. Forst domyślił się, że narkotyk nie był w

niej ukryty.

Chińczyk i służący weszli do sąsiedniego pokoju. Dozorca zaczął

nasłuchiwać. Zaledwie zamknęły się drzwi łazienki, dał Haraldowi

znak. Pospieszyli obaj do małego gabinetu, gdzie leżały starannie

złożone szaty handlarza. Przeszukali je szybko, ale nic nie znaleźli.

Harald wziął do rąk wierzchni kaftan, który wydawał mu się

dziwnie ciężki. Przesunął palcami po szwach, aż w pewnym miejscu

poczuł jakieś zgrubienie. Zbadał dokładniej kaftan. Między

materiałem i podszewką odkrył kieszeń. Otworzył ją bez trudu i

wydobył stamtąd niewielki woreczek, napełniony białymi kulkami

opium.

- Niech pan spojrzy! Zręcznie ukrył tę kontrabandę. Trzeba w

kieszonkę nasypać ryżu, aby szlachetny syn słońca nie poczuł od razu,

żeśmy mu nieco ulżyli - mówił Harald ze śmiechem.

Wsunęli do kieszonki płaski woreczek z ryżem i ułożyli starannie

szaty Chińczyka, po czym szybko wymknęli się z pokoju.

background image

Zaraz potem To_Tam_Kai wyszedł z łazienki i ubrał się.

Uśmiechnął się do siebie, wyczuwając zgrubienie w kieszeni. Ani na

chwilę nie przyszła mu do głowy myśl, że woreczek z narkotykiem

zastąpiono ciężarem ryżowym.

To_Tam_Kai oparł się mężnie pokusie, żeby zaproponować

opium służącemu. Udał się wprost do pokoju, gdzie czekali nań obaj

panowie. Orzeźwiony kąpielą skłonił się z uśmiechem przed nimi.

Nim zdążył zorientować się w sytuacji, Harald już pochwycił go z tyłu

za ręce, a dozorca związał je mocnym powrozem.

- Tak, ptaszku, teraz oddam cię w ręce władz! Zobacz, co

znalazłem w twoich sukniach! Więc to ty zatruwasz mi ludzi, zabijasz

ich swym narkotykiem. Ale teraz już koniec - mówił Harald,

pokazując osłupiałemu Chińczykowi woreczek z opium.

Chińczyk zmierzył obu białych spojrzeniem pełnym nienawiści.

W chwilę potem zmienił front i zaczął ich błagać o litość. Prosił, aby

go nie gubili, nie łamali mu życia. Przysięgał, że zaprzestanie handlu

opium, obiecywał złote góry. Harald był jednak nieubłagany.

Nie zważając na lament Chińczyka ulokował go związanego w

swoim samochodzie. Zabrano również skrzynię z towarami, a na

plantacji zostały tylko woły i wózek. Harald siadł przy kierownicy,

uruchomił samochód i warkot motoru zagłuszył wyrzekania

Chińczyka. Wóz mknął przez plantacje, robotnicy zaś nie mogli się

nadziwić, dlaczego ich pan wiezie To_Tam_Kai własnym

samochodem.

background image

Harald bez przeszkód dotarł do Kota Radża i odstawił handlarza

do starego Kratonu, gdzie mieściła się cytadela. Tam oznajmił

władzom, że To_Tam_Kai nieraz już przemycał opium na plantacje, a

dziś znowu miał przy sobie dużą ilość narkotyku. Jako dowód

rzeczowy zostawił woreczek znaleziony w kaftanie.

Policjanci ze śmiechem gratulowali Haraldowi sprytu i energii.

Młody człowiek odzyskał już zupełnie równowagę i dobry humor.

Bardzo zadowolony pojechał do domu. Myślał teraz o tym, że na

plantacjach zapanuje spokój, a on wyjedzie nareszcie do kraju.

W domu odświeżył się kąpielą. Podszedł do okna i patrzył chwilę

na willę Vanderheydenów. Dziś właśnie upływał termin próby,

postanowił więc, że oświadczy się Katie. Ślub mógłby się odbyć przed

wyjazdem, a podróż byłaby jednocześnie podróżą poślubną. Katie

należała się taka zmiana klimatu. Pojedzie z nim, pozna jego dom,

jego miasto rodzinne. Przedstawi ją swoim znajomym, przyjaciołom,

no i oczywiście Marlenie. Wszystko układało się pomyślnie. Cieszyła

go myśl, że wytrzymał próbę i nie poddał się namiętności. Nie miał

sobie nic do zarzucenia. Był pewien, że ważny życiowy krok czyni po

długim namyśle.

Wyprostował się i sprężystym krokiem ruszył do pokoju, by się

przebrać.

W chwilę potem szedł z wolna przez wielki ogród, tonący w

podzwrotnikowym przepychu. Zatopiony w myślach zbliżał się do

willi Vanderheydenów.

background image

* * *

W bujnym ogrodzie panowała głucha, senna cisza. Nie było widać

nikogo - ani służby, ani Katie. Zazwyczaj o tej porze dziewczyna

czekała już przed domem, wypatrując Haralda. Forsta zastanowiła ta

dziwna nieobecność Katie na werandzie. Powoli przemierzał schody

wiodące do domu, lecz nagle zatrzymał się. Nieopodal, na trzcinowym

leżaku wysłanym jedwabnymi poduszkami, leżała Katie. Odziana była

jedynie w sarong i kabaję. Na bosych stopach miała lekkie, słomiane

pantofelki. Jeden zsunął się z nóżki.

Harald przystanął i patrzył z wahaniem na śpiącą dziewczynę.

Bardzo mu się podobała, taka cicha i spokojna, bez śladów

nerwowego podniecenia, które go zawsze w niej raziło. Forst

przyglądał się Katie z uśmiechem, ale nagle dziewczyna poruszyła się,

słomiany pantofelek upadł na posadzkę, a dźwięk ten obudził śpiącą.

Katie przeciągnęła się leniwie jak kotka. Spostrzegła Haralda,

zarumieniła się i spojrzała na niego zakłopotana. Uśmiech rozjaśnił jej

twarz i w tej chwili wydała się Forstowi uosobieniem piękna. Widząc

jego uśmiech Katie nadąsała się i rzekła z wyrzutem:

- Widzi pan, jak ja się tutaj nudzę. Co chwila zasypiam.

- To wina upału, panno Katie, nic dziwnego, że pani zasnęła. Już

najwyższy czas na to, żeby zmienić klimat.

Wsunęła bosą nogę w pantofelek i odgarnęła z czoła pasmo

ciemnych włosów.

background image

- Nie wiem, czy będę mogła się stąd ruszyć. Ojczulek nie ma na to

sił, a mnie samej nie pozwoli wyjechać.

- Czy mogę podejść bliżej? - spytał Harald, patrząc niepewnym

wzrokiem na jej ubiór.

- Czemu pan o to pyta?

Rzucił okiem na jej powabny strój.

- Nie wiem, czy może mnie pani przyjąć w tym ubiorze.

Instynkt kobiecy podpowiedział jej, że Harald nie jest tak

spokojny i opanowany jak zazwyczaj. Prawda - to ten sarong! Patrzył

na nią tak namiętnie, jak wtedy... Nareszcie! Postanowiła, że nie

zmieni stroju i skorzysta ze sposobności. Jeśli bowiem zmieni suknie,

czar chwili może prysnąć. Nie przypuszczała nawet, że Harald

zamierza prosić ją o rękę.

- Ach, pan zapewne sądzi, że nie powinnam się pokazywać w

sarongu? Prawie wszystkie panie ubierają się tak podczas upału. Nie

chce mi się przebierać. Proszę, niech pan wejdzie i usiądzie przy

mnie. Możemy jeszcze porozmawiać pół godziny, zanim przyjedzie

tatuś.

I wskazała ręką na trzcinowy fotel obok leżaka. Usiadł i spojrzał

na dziewczynę.

- Czy pani wie, panno Katie, że w tym stroju wygląda pani

prześlicznie?

Pokraśniała z zadowolenia.

- Naprawdę? Podobam się panu? - udała naiwną.

- Bardzo!

background image

Spod półprzymkniętych oczu posłała mu spojrzenie pełne żaru.

- Chciałabym ciągle chodzić w sarongu!

- Po to, by się mnie podobać?

- Tak!

- Czy pani na tym zależy, Katie?

- Do tej pory pan tego nie wiedział? - spytała, a oczy jej zabłysły

gniewem.

Wziął ją za rękę, pochylił się i namiętnie spojrzał w oczy.

- Wiem i dlatego pragnę panią o coś prosić. Ręka Katie zadrżała

w jego dłoni. Dreszcz zniecierpliwienia czy podniecenia przeszedł jej

po ciele. Harald myślał jednak, że drży z nadmiaru uczucia. Pochylał

się nad nią coraz bardziej, aż twarzą dotknął niemal jej policzka.

- Niech pan mówi! - zawołała.

- Katie, czy chcesz zostać moją żoną? - spytał, również ogromnie

podniecony.

Pytanie, na które Katie czekała tak niecierpliwie, padło w

momencie, gdy się go najmniej spodziewała. Dziewczyna

wstrzymując oddech, patrzyła na Haralda szeroko otwartymi oczami.

Te słowa przyniosły jej ulgę, choć jednocześnie obudziły chęć

odwetu. Chciała go ukarać za to, że kazał jej tak długo czekać.

Rozsądek jednak wziął górę nad pasją. Harald był przecież

najpiękniejszym z mężczyzn, których do tej pory znała! Patrzył na

Katie takim wzrokiem, że krew zaczęła jej szybciej krążyć w żyłach.

To wahanie podsycało w nim chęć posiadania pięknej jedynaczki.

- No i cóż, Katie? - spytał.

background image

Wtedy zarzuciła mu namiętnie ręce na szyję i przyciągnęła go do

siebie. Miłość zmieszała się z poczuciem tryumfu.

- Nareszcie! Nareszcie! Ach, jakże mnie męczyłeś, okrutny! -

zawołała, przytulając się mocno do niego.

Objął ramieniem jej gibką, wysmukłą postać. Namiętnie wpił się

w usta dziewczyny, ale w chwili ukojenia doznał nagle uczucia

chłodu. Ogarnęło go niejasne przeczucie, że popełnił jakieś

szaleństwo, którego nie da się naprawić. Zachowanie Katie odbiegało

od jego wyobrażeń o reakcjach kobiet w takich chwilach. Jej

nieokiełznana namiętność, sposób, w jaki brała go w posiadanie, nie

zachwycały Haralda, przeciwnie - wzbudziły w nim odrazę.

Łagodnie, lecz stanowczo uwolnił się z uścisku i pocałował Katie

w rękę.

- Wstań, Katie, idź się przebrać, kochanie. Za chwilę nadejdzie

twój ojciec. Pragnę oficjalnie się oświadczyć.

Zerwała się i przytuliła do niego.

- Przecież mówiłeś, że ci się podobam w sarongu.

- Tak, bardzo. Gdy zostaniesz moją żoną, będę cię mógł częściej

widywać w tym stroju. Ale tu, na werandzie, mogą cię zobaczyć inni

ludzie, a tego sobie nie życzę. Jesteś przecież moją narzeczoną...

Katie zarzuciła mu ręce na szyję i nie chciała wypuścić ze swego

uścisku.

- Pocałuj mnie jeszcze raz! - prosiła.

background image

Spełnił jej życzenie. Nie chciał się w tej sytuacji okazać zbyt

surowym. Namiętnie go pocałowała, a potem żartobliwie pociągnęła

za ucho.

- Ty niedobry! Powinnam była dać ci kosza!

- Dlaczego Katie?

- Bo mnie tak dręczyłeś.

- Ja cię dręczyłem?!

- To przez twój spokój i obojętność. Czasami myślałam, że się już

nie doczekam tych oświadczyn. Zdawało mi się nawet, że cię

nienawidzę.

- Ach! Jaka ty jesteś niecierpliwa! Czyżbyś się na mnie gniewała?

Przecież musiałem się zastanowić nad tak ważnym krokiem. Chciałem

wypróbować swoje uczucia. Czy teraz mnie kochasz?

- Przecież wiesz!

- Wiem, wiem! A teraz, Katie, idź się przebrać. W tym stroju jest

ci bardzo do twarzy, lecz chciałbym cię w nim ujrzeć jako moją żonę.

Spojrzała pytająco na Haralda, ale nagle w jej oczach zabłysło

zrozumienie. Szybko weszła do domu, w chwilę potem zaś usłyszał,

jak nawołuje służbę.

Popadł w zadumę. Jej ostatnie spojrzenie, tak sugestywne,

otrzeźwiło go zupełnie. Pierwszy zaręczynowy entuzjazm już minął.

Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że mimo głębokiego zastanowienia

popełnił błąd; należał jednak do ludzi, którzy ponoszą konsekwencje

swych czynów.

background image

Zaręczył się z Katie i czuł, że los połączył ich na wieki. Ale jeśli

nawet małżeństwo nie spełni jego oczekiwań, przejdzie nad tym do

porządku dziennego. Życie składa się przecież z kompromisów; nie

należy żądać więcej, niż się ofiarowuje.

Zrezygnowany westchnął i opadł ciężko na fotel. Nie był

szczęśliwy. Zapatrzył się w dal w oczekiwaniu na Vanderheydena.

* * *

Mijnheer Vanderheyden ucieszył się bardzo z oświadczyn

Haralda. Z radością pobłogosławił młodą parę. Przyszły zięć

opowiedział mu o ostatnich wypadkach na plantacji, wykryciu i

schwytaniu To_Tam_Kai, a także planach na najbliższą przyszłość.

Ustalono, że ślub odbędzie się za sześć tygodni, zaraz potem młodzi

wyjadą do Europy.

Na wieść o rozstaniu z ukochaną jedynaczką Vanderheyden

rozpłakał się jak dziecko. Martwiła go też rozłąka z Haraldem,

którego kochał jak syna. Wiedział jednak, że musi poddać się losowi -

Katie powinna była za wszelką cenę zmienić klimat. Jego samego

choroba na zawsze przykuła do fotela na kółkach. Pozostanie na

Sumatrze do końca swoich dni i nigdy już nie zobaczy ojczystej

Holandii. Ogarniał go smutek, gdy patrzył na rozpromienioną twarz

Katie. Poczuł, że śmierć się zbliża. Kto wie, jak długo jeszcze będzie

się cieszył swym ukochanym, pięknym dzieckiem.

background image

Radość Katie nie trwała jednak długo. Tygodnie mijały, a Harald

coraz mniej uwagi poświęcał swej wybrance. Gdy wracał wieczorem

do domu, zmęczenie zwalało go z nóg. Znużony i wyczerpany nie był

w stanie zaspokajać wymagań Katie, która wypoczywała cały dzień, a

dopiero o zmierzchu czuła się rześka. Denerwowało ją to, że Harald

był takim spokojnym i cichym narzeczonym. Miała do niego żal, że

nie spędza z nią każdej wolnej chwili. Wyrzekała na interesy, które

zabierały mu czas.

Harald starał się pocieszyć Katie, tłumaczył jej, że już niedługo

będzie miał więcej swobody, a podczas podróży poślubnej nie

odejdzie od niej na krok. Ojciec także próbował przemówić jej do

rozsądku, ale bez rezultatu: żal, który zrodził się w podświadomości

dziewczyny jeszcze przed zaręczynami, wzmógł się teraz tym

bardziej, że Katie zauważyła u Haralda dążenie do wychowania

przyszłej małżonki. Narzeczony czynił to dyskretnie i delikatnie, lecz

stanowczo.

Do tej pory nikt Katie nie wychowywał. Ojciec ją ubóstwiał,

matka, kobieta kapryśna i rozpieszczona, nie troszczyła się o córkę.

Harald zamierzał urobić charakter dziewczyny, okiełznać jej

gwałtowny temperament, ale natrafił na zdecydowany opór. Katie

przeciwstawiła się wszelkim próbom kontrolowania ze strony

narzeczonego, toteż w niedługim czasie zrezygnował on ze swoich

zabiegów, które się okazały całkowicie bezowocne. Był zbyt

zmęczony codziennymi zajęciami, aby zajmować się Katie.

background image

Całą winę za jej gwałtowność i okrucieństwo składał na karb

gorącego, zwrotnikowego klimatu. Sądził, iż pobyt w Hamburgu

wpłynie na żonę dodatnio. Tutaj, na Sumatrze, warunki życia

odbiegały od europejskich, ponadto ojciec rozpieszczał jedynaczkę,

pozwalał jej na wszystko. Jedynie wyjazd stwarzał możliwość

oderwania dziewczyny od podłoża, na którym wyrosła.

Pewnego dnia Harald dostał list od Marleny. Późnym wieczorem,

korzystając z wolnej chwili, zabrał się do czytania.

"Drogi bracie!

Nie wyjawiałam Ci dotychczas moich pragnień i życzeń nie

dlatego, żebym Ci nie ufała. Nikt nie cieszy się moim zaufaniem w

takim stopniu jak Ty. Nie chciałam Cię jednak zanudzać swoimi

sprawami, gdyż wiem, ile obowiązków spoczywa na Twojej głowie w

Kota Radża. List, który ostatnio od Ciebie otrzymałam, sprawił mi

wielką radość, toteż niezwłocznie odpisuję. Cieszy mnie, że pragniesz

widzieć we mnie siostrę. Twój dom traktuję jak swój własny, a każdy

sukces brata napawa mnie niekłamaną dumą.

W swym liście wspominałeś o moim ojcu. Nie dręcz się jednak

myślą, że oddał swe życie w ofierze za Twoje. Znałam Go lepiej niż

ktokolwiek i wiem, że uczyniłby to dla każdego towarzysza. Jego czyn

nie poszedł na marne, gdyż ocalił szlachetnego człowieka. To zaś, co

uczyniłeś dla mnie, jest dostateczną nagrodą za Jego poświęcenie.

background image

Chyba jesteśmy do siebie podobni, bo oboje nie lubimy korzystać

z cudzej łaski. Dlatego właśnie zaczęłam pracować, chciałam Ci

dowieść, że Twój trud nie był daremny. Praca daje mi wiele radości,

czuję, że jestem użyteczna, a to już bardzo dużo. Moje zajęcia w biurze

wcale mnie nie nudzą. Każdy dzień przynosi coś nowego. W myślach

podróżuję na statkach przewożących nasze towary, płynę z nimi od

portu do portu, cieszę się, gdy pomyślnie docierają do celu.

Dobrze znam Twoje życie i pracę w Kota Radża. Przeczytałam

mnóstwo książek o Sumatrze, pogłębiłam tę wiedzę informacjami o

firmie "Forst i Vanderheyden", toteż stworzyłam sobie w myślach

żywy obraz Twojej egzystencji. Ciekawi mnie, czy wyobrażenie

pokrywa się z rzeczywistością, ale pewnie nigdy nie zobaczę Sumatry i

nie dane mi będzie to sprawdzić. Ach! Jakże tam musi być pięknie!

Cieszymy się wszyscy z Twego powrotu. Czekamy niecierpliwie na

konkretną wiadomość. Mam nadzieję, że będziesz z nas zadowolony.

Interesy idą dobrze, a firma "Forst i Vanderheyden" cieszy się nadal

zasłużoną sławą. Pan Zeidler jest ciągle rześki i zdrowy, a pani

Darlag żwawa jak młoda dziewczyna. Oboje troszczą się o mnie

niezmiernie i chyba nie tylko dlatego, że im to poleciłeś. Wydaje mi

się, że są do mnie szczerze przywiązani. Bardzo się staram, aby im się

odwdzięczyć za tę dobroć.

Piszę do Ciebie, a za oknem pada śnieg. Zimę mamy w tym roku

mroźną, wszystko pokrywa gruba warstwa śniegu, a rzeka w

niektórych miejscach zamarzła. Sądzę, że chętnie wdychałbyś to

mroźne, orzeźwiające powietrze.

background image

Martwię się, że niepotrzebnie przeciążasz się pracą. Poza tym

powinieneś już wrócić. Słyszałam, że po czterech latach pobytu w

kraju podzwrotnikowym trzeba koniecznie zmienić klimat, a Ty

przecież mieszkasz na Sumatrze pięć lat bez przerwy. Odpowiesz mi

zapewne, że jesteś silny i zdrowy, ale mimo to nie powinieneś narażać

się na chorobę. Nie bierz mi tych wyrzutów za złe. Kieruję się tylko

zwykłą siostrzaną troską. Staram się jedynie zastąpić Ci matkę, która

za życia tak drżała o Twoje zdrowie.

Nie chcę Ci dłużej zajmować czasu, pragnę tylko jeszcze przesłać

Ci serdeczne pozdrowienia od pana Zeidlera i pani Darlag, którzy

dosłownie liczą dni do Twego powrotu. Ta chwila będzie dla nas

wszystkich wielkim świętem. Niech Cię Bóg ma w swej opiece. Modlę

się codziennie, abyś wrócił zdrów.

Pozdrawiam Cię serdecznie z nadzieją, że się wkrótce zobaczymy.

Twoja Marlena"

Harald skończył czytanie. Odnosił wrażenie, że z tego listu

spłynęła nań jakaś ciepła fala. Marlena starała się unikać wszystkiego,

co mogłoby zdradzić uczucie, ale list jej tchnął ogromną, szczerą

serdecznością, która mimowolnie podnosiła go na duchu.

Jakie to cudowne mieć siostrę! Jaka ta Marlena musi być dobra,

że troszczy się o niego, wspomina jego matkę. Maleńka Marlena. Od

śmierci matki Harald był pozbawiony kobiecej tkliwości i starania,

czuł, że nikt o nim nie myśli. Katie w ogóle nie interesowało jego

background image

zdrowie. Gdy wracał zmęczony po pracy, robiła mu wymówki, że

poświęca jej za mało uwagi. Gniewała się i wyrzekała na interesy.

Trudno, bywają różne charaktery! Katie nie odznaczała się ową

kobiecą tkliwością, którą miała w sobie jego matka, jaka biła z listu

Marleny. Może Marlenie uda się wywrzeć wpływ na jego przyszłą

żonę, gdy już zamieszkają pod jednym dachem. Katie z pewnością

skorzysta na tym, bo Marlena jest przecież wartościową dziewczyną.

Może nawet Marlena zechce spędzić z jego młodą żoną kilka

miesięcy na Sumatrze. Opieka siostry bardzo mu się przyda, a

Marlena łatwiej poradzi sobie z Katie niż on sam. Harald przyznawał

w duchu, że coraz częściej traci cierpliwość.

Przez chwilę utkwił wzrok w granatowym, bardzo ciemnym

zwrotnikowym niebie, które tonęło w purpurowych blaskach

zachodzącego słońca. Kwiaty roznosiły upajającą woń. Brzegiem

rzeki szedł ciężko słoń, niosąc na trąbie swego poganiacza; po palmie

skakały dwie małpki, igrające wśród gałęzi. Harald przyglądał się

temu, lecz duchem bawił w ojczyźnie, w swoim rodzinnym domu.

Poddawał się uczuciu tęsknoty, które odczuwał teraz silniej niż przez

całe te lata.

Z zadumy wyrwały go dopiero kroki służącego, ocknął się z

marzeń, po czym jeszcze raz przebiegł wzrokiem list Marleny. Proste,

płynące z głębi serca słowa spotęgowały tylko tęsknotę. Wydawało

mu się, że siostra jest ucieleśnieniem ojczyzny. Skończył czytać,

schował list i podniósł się z fotela. Czas już, żeby odwiedzić

background image

narzeczoną. Nie chciał, by na niego czekała. Mógł z nią jeszcze

chwilę porozmawiać, zanim podadzą kolację.

Tego dnia przyszedł do willi Vanderheydenów wcześniej niż

zazwyczaj. Zbliżając się do domu usłyszał zza okna gniewny głos

Katie. Z jej ust padały ordynarne wyzwiska i przykre wymyślania,

jakich do tej pory nie słyszał. Do uszu Haralda dobiegał również jęk i

okrzyki bólu jakiejś innej kobiety.

Pobiegł szybko w tym kierunku i po chwili stanął w otwartych

drzwiach, prowadzących z długiego korytarza do pokoju. Z

przerażeniem ujrzał Katie, która stała obok klęczącej tubylczej

dziewczyny. Katie raz po raz uderzała szpicrutą plecy i ramiona

nieszczęsnej.

Jednym skokiem Harald znalazł się przy Katie i pochwycił ją za

rękę. Zdumiony spoglądał na jej czerwoną, wykrzywioną gniewem

twarz. Potem przeniósł wzrok na skuloną postać służącej. Na jej

ramionach widniało kilka purpurowych pręg - śladów po uderzeniach.

- Co robisz, Katie? Czyś ty oszalała? - spytał oburzony.

Spojrzała na niego z wściekłością, w jej oczach zatlił się zły

płomień.

- Puść mnie! Muszę wychłostać to wstrętne stworzenie, zasłużyła

na to! - krzyknęła, starając się oswobodzić z uścisku Haralda.

- Co zrobiła Zobah, że postępujesz z nią tak okrutnie? - dopytywał

się narzeczony, trzymając wciąż Katie za rękę.

background image

- Wlała jakiś ostry płyn do miednicy, w której miałam myć ręce.

Spójrz tylko, cała skóra spierzchła mi na dłoniach, wyglądają jak

oparzone. Zrobiła to specjalnie, bo nieraz już ją karałam.

I Katie pokazała mu rękę, która rzeczywiście była lekko

zaczerwieniona.

Harald spojrzał badawczo na służącą.

- Dlaczego to zrobiłaś? - spytał.

- Zobah się pomyliła, panie. Butelki są jednakowe, stały na

jednym miejscu. Zobah przez pomyłkę wlała tę esencję do wody.

- Odejdź, Zobah, i bądź w przyszłości ostrożniejsza. Uważaj, aby

się to więcej nie powtórzyło. Pani cię nigdy już nie uderzy.

Zobah rzuciła Haraldowi spojrzenie pełne wdzięczności, po czym

wymknęła się z pokoju, płacząc głośno z bólu. Katie zwróciła się teraz

do Haralda:

- Kto ci pozwolił wtrącać się do mojej służby? Dlaczego kazałeś

jej odejść?

Harald puścił wreszcie rękę narzeczonej:

- Nie chciałem, żeby słyszała, że robię ci wyrzuty. Jak mogłaś bić

to biedne stworzenie? Miała ciemne pręgi na ramionach.

Katie zaśmiała się szyderczo.

- Troszczysz się o nią bardziej niż o mnie. Nie widzisz nawet, że

przez nią mam czerwone ręce. Gdybym umyła tą wodą twarz,

dostałabym jakiejś obrzydliwej wysypki. Ale to cię na pewno nie

obchodzi?

background image

- Owszem, Katie. Gorsze jednak od wysypki są słowa, które

słyszałem z twoich ust, a najgorsze, że biłaś służącą. Skąd w tobie tyle

okrucieństwa? Posmaruj ręce kremem, a jutro znów będą gładkie i

białe.

Tupnęła nogą.

- Oczywiście, nie przejmujesz się wcale moimi obolałymi

rękoma! Martwisz się tylko o tę głupią dziewczynę! Zobah zasłużyła

na surowszą karę, powinnam ją była wychłostać znacznie mocniej...

Harald spojrzał na szpicrutę.

- Czy często karcisz w ten sposób swoje służące?

- Jeśli na to zasłużą...

- Czy uważasz, że Zobah zasłużyła na bolesną chłostę, ponieważ

się pomyliła? Czy tobie samej nie mogło się to zdarzyć? Czy

wyobrażasz sobie, że ciebie mógłby spotkać podobny los?

- Przecież ja nie jestem służącą! Nikt nie ośmieliłby się mnie

dotknąć!

- To prawda, lecz wobec tego nie powinno się także bić służby.

- Cóż znowu! Wasi dozorcy na plantacjach często biją

opieszałych robotników.

- Dzieje się tak wbrew mojej woli i tylko w razie poważnych

wykroczeń. Ale dozorcy to surowi, brutalni mężczyźni, ty zaś jesteś

kobietą i biłaś kobietę! To wstrętne, Katie. Nie rób tego nigdy!

Rzuciła mu gniewne spojrzenie.

background image

- A ty przestań mnie nareszcie krytykować. Codziennie masz mi

co innego do zarzucenia! Nie jestem dzieckiem, które możesz

wychowywać! Będę robiła to, na co mam ochotę.

I Katie, rozgniewana, wybiegła z pokoju. Harald zmierzył ją raz

jeszcze posępnym wzrokiem. Narzeczona ukazała mu się nagle w

zupełnie innym świetle. Ogarnęło go zniechęcenie. Jakże mógł

oświadczyć się tej kobiecie? Jak niewiele o niej wiedział, choć

wydawało mu się, że zna ją wieki całe. Dotąd jej rozdrażnienie składał

na karb klimatu, ale ten dzisiejszy postępek otworzył mu oczy. Jakże

Katie mogła zapomnieć się do tego stopnia...

Z zadumy wyrwał go warkot motoru. To pan Vanderheyden

powracał z biura. Dziś miał kilka ważnych konferencji, toteż przybył

później niż zazwyczaj. Gdy fotel ze staruszkiem wtoczono na

korytarz, Katie wybiegła nagle ze swego pokoju i głośno szlochając,

podbiegła do ojca.

- Ojczulku, najdroższy ojczulku, jaki ten Harald jest niedobry!

Musisz mu powiedzieć, żeby mnie ciągle nie strofował, nie

krytykował bez powodu...

Słowa Katie dobiegły do uszu Haralda, który posłyszał także

dalszy ciąg rozmowy.

- Co się stało, Katie? - spytał zatroskany Mijnheer Vanderheyden.

- Uspokój się, kochanie, opowiedz mi wszystko.

Katie wybuchnęła głośnym płaczem. Po chwili dopiero rzekła:

- Musiałam ukarać jedną z moich służących. Wlała do miednicy

ostry płyn, który zniszczył mi dłonie. A Harald zamiast ją ukarać ujął

background image

się za tym wstrętnym stworzeniem, choć powinien był stanąć po mojej

stronie. Należy mu się porządna nauczka, prawda, ojczulku?

Harald miał dosyć tej rozmowy i wyszedł na werandę. Oparł się o

balustradę, a wzrokiem powiódł po ogrodzie, oświetlonym wielką

lampą łukową. Oddychał ciężko; tego wieczoru uprzytomnił sobie, że

jego zaręczyny z Katie były pomyłką.

Już od kilku tygodni umacniał w sobie to przeświadczenie, gdyż

Katie całkowicie przestała ukrywać swe wady. Przekonał się, że nie

były to dziecinne wybryki, lecz poważne wypaczenie charakteru. Czy

Katie kiedykolwiek się zmieni? A może nigdy już nie uda mu się

przekształcić jej przyzwyczajeń? Zadając sobie w duchu te pytania

Harald odczuwał smutek i przygnębienie.

Po chwili usłyszał na werandzie pisk kółek. Harald odwrócił się

do pana Vanderheydena, który był bardzo wzburzony.

- Co zaszło między tobą a Katie? - spytał. - Biedaczka leży

zapłakana w swoim pokoju, z trudem udało mi się ją trochę uspokoić.

Może pójdziesz tam i ją przeprosisz?

- Nie! - odparł Harald ostrym, stanowczym tonem.

- Dlaczego? Sprzeczki między narzeczonymi to zwykła rzecz.

Mężczyzna powinien się w takich wypadkach zdobyć na

wyrozumiałość. Katie powiedziała mi...

- Nie musisz mi powtarzać słów Katie, kochany ojcze. Słyszałem

waszą rozmowę.

- No właśnie. Czy powinieneś był trzymać stronę służącej? Czy to

było słuszne?

background image

Harald spojrzał na niego z powagą.

- Zaczekaj tu chwilkę, ojcze. Zaraz wrócę.

I Harald wybiegł szybko. Pan Vanderheyden spoglądał za nim z

uśmiechem sądząc, że przyszły zięć przyjdzie tu z Katie, aby się

pogodzić. On sam zawsze tak postępował ze swoją żoną, którą bardzo

kochał. Przypuszczał, że za chwilę ukaże się para narzeczonych.

Tymczasem Harald sprawił mu niemiłą niespodziankę - po kilku

minutach wrócił ze służącą. Odszukał Zobah w pokoju służbowym,

gdzie skulona siedziała w kąciku, gorzko płacząc. Nikt nie mógł jej

pocieszyć, Kasova bowiem pracował dziś poza domem.

- Chodź ze mną, Zobah, przestań już płakać. Postaram się, żeby ci

pani przebaczyła - rzekł Harald do dziewczyny.

- Pani mnie codziennie bije, a niekiedy bije i inne dziewczęta. Ale

najbardziej znęca się nad Zobah... Zobah nie potrafi jej nigdy

dogodzić. Dlaczego tak jest, panie?

- Twoja pani jest chora, nie znosi tutejszego klimatu jak wszystkie

białe kobiety. Już wkrótce zabiorę ją do Europy. Gdy powróci, będzie

zdrowa i nigdy więcej cię nie uderzy. Jutro pani da ci wolne na cały

dzień, a ja przyniosę ci maść, która wygoi rany.

Zobah z pokorą i wdzięcznością ucałowała szaty Haralda.

- Panie, jesteś taki dobry! Ale Zobah nie potrzebuje twej maści.

Kasova dał mi leki, kiedy pani zbiła mnie parasolką. A wtedy Zobah

nie była winna, tylko pani miała zły dzień i zbiła Zobah...

Harald wiedział, że krajowcy nigdy nie zapominają o

niezasłużonej karze.

background image

- Powiedziałem ci przecież, że pani jest chora i nie wie, co czyni.

Nie odpowiada za swój gwałtowny wybuch, tak jak i ty nie

odpowiadasz za to, że wzięłaś przez pomyłkę flakon z niewłaściwą

esencją.

- Tak, ale pani nikt nie bije! - załkała dziewczyna.

- I ciebie odtąd nikt nie będzie bił. Gdyby jednak tak się stało,

wtedy przyjdziesz do mnie, a ja cię obronię. Czy się zgadzasz, Zobah?

- Tak, panie! Jesteś bardzo dobry, Kasova też to powtarza.

Harald mimowolnie się uśmiechnął. Kasova był zapewne

ostateczną wyrocznią dla dziewczyny. Ucieszył się jednak, że udało

mu się uspokoić służącą. Służba tutejsza bowiem często wszczynała

bunty, należało tego uniknąć.

- Chodź ze mną do pana, pokaż mu pręgi na ramionach i

opowiedz, za co zostałaś ukarana. Zwróci on uwagę twej pani, a ty

dostaniesz od niej piękny podarunek.

Zobah podniosła na Haralda piękne, łagodne oczy.

- Zobah nie chce prezentu, Zobah chce tylko, żeby jej pani więcej

nie biła.

- Dobrze, ale teraz chodź ze mną.

Harald zaprowadził dziewczynę do pana Vanderheydena i rzekł:

- Zobah, opowiedz panu, co ci się przydarzyło.

Służąca dokładnie przedstawiła wypadki tego popołudnia,

pokazała także nabrzmiałe pręgi na ramionach. Dodała przy tym, że

pani często wymierza jej karę niesprawiedliwie. Gdy skończyła, pan

background image

Vanderheyden skinął ręką, aby odeszła. Pełen troski zwrócił się do

Haralda.

- Widzisz, Haraldzie, Katie odziedziczyła tę gwałtowną naturę po

matce. Ale podobnie jak moja żona, nie ma złego serca. To tylko

kwestia temperamentu.

- Wiem, ojcze. Katie jest jak nie ujeżdżony źrebak, ale ja muszę ją

okiełznać. Nie broń mi tego, bo może się stać nieszczęście. Takie

małe zajście może pociągnąć za sobą ogromne skutki, wiesz przecież,

jak często służba się buntuje. Nie cierpię nieopanowanych kobiet, a

cóż dopiero, gdy młoda dziewczyna pozwala sobie na rękoczyny. Nie

żądaj, abym przepraszał Katie. Kocham cię i szanuję, drogi ojcze, lecz

w tym przypadku nic nie zmieni mego postanowienia.

- Pamiętaj jednak, Haraldzie, że winę za to ponosi w głównej

mierze ciężki dla Europejczyków klimat - rzekł z ciężkim

westchnieniem pan Vanderheyden, pragnąc zmiękczyć serce

młodzieńca.

- Wiem o tym ojcze, ale swojej decyzji nie zmienię.

Zmęczony starzec ujął błagalnym ruchem jego rękę.

- Nie zapominaj również, że Katie jest moim jedynym dzieckiem,

wszystkim, co mi zostawiło życie.

Harald spojrzał na niego ze współczuciem i uścisnął serdecznie

dłoń teścia.

- Byłeś zbyt pobłażliwy wobec córki, gdybym i ja okazał słabość,

pozwalałaby sobie wciąż na podobne wybryki. Jestem surowy tylko

dla jej dobra. Kiedyś będziesz mi za to wdzięczny, a myślę, iż Katie

background image

także przyzna mi rację. Gdybym teraz poszedł do niej z

przeprosinami, doszłaby do fałszywego wniosku, że to ja zawiniłem.

Niech się jej nie zdaje, że może mnie owinąć wokół palca. To by

bardzo pogorszyło nasze stosunki.

Na dobrodusznej twarzy pana Vanderheydena odmalowało się

uczucie przykrości. Dla świętego spokoju wolałby, aby Harald okazał

się słaby i bardziej pobłażliwy. Zarazem czuł jednak, że zięć ma rację,

nie poddając się kaprysom Katie. Westchnął ciężko z nadzieją, że

może Katie uspokoi się i zejdzie na kolację.

Nadzieja ta okazała się płonna. Obydwaj panowie siedzieli,

zatopieni w zadumie, gdy zjawił się służący, aby oznajmić o kolacji.

Mijnheer Vanderheyden byłby najchętniej pojechał na fotelu do

pokoju Katie i przeprosił ją, ale wstydził się okazania słabości w

obecności Haralda, rzekł więc do służącego:

- Powiedz pani, że czekamy z kolacją.

Służący skłonił się i poszedł spełnić to polecenie. Mijnheer

Vanderheyden zaczął nasłuchiwać, łowiąc uchem najmniejszy szmer.

Harald widział, że teść toczy ze sobą ciężką walkę wewnętrzną, lecz

nie cofnął swego postanowienia, wiedząc, że teraz przegrałby z

pewnością.

Katie wcale nie miała zamiaru przyznać, że postąpiła

niewłaściwie. Niczym niegrzeczne dziecko leżała w swoim pokoju na

szezlongu, w oczekiwaniu na przeprosiny Haralda. Ojczulek z

pewnością dał mu porządną nauczkę i zmusił do uległości.

Postanowiła, że Harald będzie długo czekał na przebaczenie i nie

background image

pogodzi się z nim tak prędko. Powinien się poprawić i uznać swój

błąd.

Nie wiedziała właściwie, czym ją obraził, sądziła jedynie, że

uczynił coś wbrew jej woli, nie występując po jej stronie. To

wystarczyło. Gdyby nawet istotnie nie miała racji, Harald powinien

był ją poprzeć. Postara mu się to wytłumaczyć i przekonać go raz na

zawsze. Przebaczy mu dopiero, gdy będzie ją bardzo pokornie prosił.

Wtedy ona się uśmiechnie i łaskawie wyciągnie rękę do ucałowania.

Przecież najmilszą rzeczą w tych zaręczynach były jego pocałunki;

Harald skąpił jej pieszczot, co ją ogromnie denerwowało.

Szkoda, że zabrakło okazji, aby dać mu powody do zazdrości. To

chyba jedyny sposób na wyrwanie go z tego niezmąconego spokoju.

Harald był zawsze zimny i opanowany, nie taki, jakim powinien być

narzeczony, zakochany w swej wybrance po uszy. Ale podczas

podróży ona pozna rozmaitych mężczyzn, pewnie niejeden zechce

flirtować z piękną, elegancką kobietą.

Tak, pokaże Haraldowi, nauczy go szacunku. Gdy tylko mąż

poczuje zazdrość, na pewno przestanie ją wciąż krytykować,

przestanie nieustannie strofować. Ojczulek niczego jej nigdy nie

zarzucał, wobec tego Harald nie powinien jej czynić wyrzutów.

Gdzież on się podziewa? Czyżby ojczulek z nim dotąd nie rozmawiał?

Dlaczego jeszcze nie przyszedł?

Zapominając o łzach zaczęła nasłuchiwać. Ale nie usłyszała

nawet najmniejszego szmeru. Zniecierpliwiona znów wybuchnęła

płaczem, co jej wcale nie przyniosło ulgi. Nagle dobiegł ją odgłos

background image

kroków. Nie był to jednak energiczny, sprężysty chód Haralda, lecz

ciche stąpanie jednego z krajowców. W chwilę później na progu

stanął Kasova, spoglądający z nienawiścią na "niegodziwą białą

kobietę", która jeszcze raz zbiła jego ukochaną Zobah.

Skłonił się przed Katie i rzekł:

- Panowie czekają z kolacją.

Katie zerwała się z miejsca.

- Kto cię do mnie przysłał z tym poleceniem?

- Twój ojciec, pani.

- Czy był sam?

- Nie, pan Forst był z nim także.

Katie znowu opadła na poduszki.

- Powiedz panom, że nie przyjdę. Czuję się słabo.

Kasova skłonił się i wyszedł. Wyczuwał, że między państwem

musiało zajść jakieś nieporozumienie i cieszył się całym sercem, że

"niegodziwa pani" doznała przykrości.

Powtórzył panom słowa Katie. Mijnheer Vanderheyden już chciał

się udać do córki, ale Harald położył mu rękę na ramieniu i

powiedział:

- Bądź tym razem surowy, nie ustępuj Katie. Nie wolno jej

umacniać w uporze.

- A jeśli jest chora?

- Jest zupełnie zdrowa, ale jeśli pójdziesz do niej i spełnisz jej

kaprys, wówczas ja natychmiast stąd odejdę.

- Posuwasz się zbyt daleko, Haraldzie.

background image

Twarz młodego człowieka wyrażała niezłomną wolę. Wiedział, że

w tym wypadku nie może ustąpić za żadną cenę.

- Jeśli chcesz iść do Katie, nie będę ci przeszkadzał, ale ja nie

zostanę tu ani chwili dłużej.

- Do czego zmierzasz? Czy chcesz, by Katie ciebie przeprosiła?

- Nie, na tym mi nie zależy. Nie znoszę takich upokarzających

scen. Katie musi być rozsądna i nie udawać obrażonej. Nikt jej

przecież nie wyrządził krzywdy.

Katie na próżno czekała. Płakała jeszcze przez chwilę, potem zaś

zaczęła trzeć ręce, które, ku jej zdumieniu, były znów gładkie i białe.

Tarła je dość długo, aż zaczęły boleć, więc przestała. Oparła się na

poduszkach i czekała na Haralda. On jednak nie nadchodził, nie

przyszedł również ojczulek. Co to miało znaczyć? Czyżby bez niej

zaczęli jeść kolację? Może chcieli, by umarła z głodu?

Ogarniał ją coraz większy niepokój. Wreszcie znów posłyszała

kroki. Na progu stanął Kasova.

- Panowie powiedzieli, że pójdą sami do stołu, jeśli natychmiast

nie zejdziesz do nich, pani.

Katie oniemiała. Ze złością chwyciła najbliżej leżącą poduszkę,

aby nią cisnąć w głowę służącego. Kasova jednak spojrzał na nią z

nienawiścią, a w jego oczach zapłonęła groźna błyskawica; pod

wpływem tego wzroku ręka Katie opadła. Skinęła, aby się oddalił.

Przez chwilę siedziała zupełnie oszołomiona. Co się stało? Cały

świat zmienił się nagle. Służący patrzył na nią z pogróżką, gdy chciała

mu rzucić poduszką w głowę, Harald nie przyszedł błagać o

background image

przebaczenie, a co dziwniejsze - ojczulek też się nie zjawił. To

oczywiście wina Haralda. Ach, Harald, ten potwór bez serca, gdyby

tylko wiedziała, jak się zemścić! A może mu ustąpić? Nie, przecież

właśnie na tym mu zależy. Nie zejdzie na kolację, choćby miała

umrzeć z głodu, nie zejdzie - jemu na złość.

Znów rzuciła się na posłanie i wybuchnęła płaczem. Nie

wiedziała, jak się zachować. Zostałaby tutaj, ale nudziła się

śmiertelnie. Dobrze, zejdzie do jadalni, spełni życzenie tego despoty,

tego tyrana, lecz nigdy mu tego nie zapomni. Znajdzie sposób na

zemstę. Gdy wyjadą w podróż poślubną, ona rzuci się w wir flirtów z

innymi młodymi panami. Haralda ogarnie zazdrość, będzie cierpiał,

tak jak ona cierpi teraz. Odpłaci mu za męczarnie, które znosiła z jego

powodu. Najpierw kazał jej tak długo czekać na oświadczyny, potem

nie miał dla niej czasu, a teraz zachowuje się okrutnie.

Katie czuła, że serce wzbiera jej żalem i nienawiścią. W tej chwili

nie znosiła Haralda. Przyczesała włosy i zmieniła suknię bez pomocy

służącej. Potem znowu zaczęła trzeć ręce, aby stały się czerwone i

spuchnięte. Tarła je bezustannie, nawet w chwili, gdy wychodziła z

pokoju. Była bardzo blada i udawała cierpiącą. Przystanęła na progu

jadalni i ostrożnie uchyliła zasłonę.

Co to? Panowie siedzą w najlepsze przy kolacji i jedzą z wielkim

apetytem, nie zważając na to, że ona jest chora i głodna. Katie

najchętniej powróciłaby do swego pokoju, lecz zapach smakowitych

potraw pobudził jej apetyt. Poczuła silny głód, toteż zdecydowała się

background image

wejść. Nie przypuszczała nawet, że panowie doskonale wiedzą o jej

obecności za drzwiami. Harald usłyszał jej kroki i szepnął ojcu:

- Katie nadchodzi, udawaj, że wcale się nią nie przejmujesz.

Usiądźmy i jedzmy spokojnie, jakby nigdy nic.

Mijnheer Vanderheyden z ciężkim sercem posłuchał tej rady. W

duchu myślał, że uparta Katie znalazła wreszcie swego Petruccia,

który ją poskromi i uszczęśliwi.

Katie raz jeszcze potarła ręce, po czym z tragiczną miną weszła

do jadalni, udając, że się słania na nogach. Ojciec, przykuty do fotela,

nie mógł jej pomóc, Harald zaś nie ruszył się z miejsca. Musiała sama

podejść do stołu. Wtedy dopiero narzeczony przysunął jej uprzejmie

krzesło, po czym sam usiadł.

Katie ostentacyjnie położyła zaczerwienione ręce na białym

obrusie. Służący podał jej półmisek. Z ciężkim westchnieniem nabrała

sobie jedzenia na talerz, spoglądając ukradkiem na Haralda.

Zauważyła, że był spokojny i obojętny.

- Jak się czujesz, Katie? - ojciec nie mógł się powstrzymać od

pytania.

Wargi jej zadrżały.

- Bardzo źle, ojczulku. Jestem bardzo osłabiona. Spójrz na moje

czerwone ręce.

Harald domyślił się natychmiast, ile trudu zadała sobie Katie,

żeby jej ręce nabrały tej barwy.

- To ci do jutra przejdzie - pocieszał ojciec.

- Och, ojczulku, przestałeś mnie kochać - załkała Katie.

background image

- Kocham cię, Katie, ale już nigdy nie powinnaś bić służby, to

bardzo brzydko. Zobah się pomyliła, nie należało karać jej tak surowo

za niewielkie uchybienie. Wiesz, że ludzie się buntują, gdy się im

wymierza niesprawiedliwą karę. Nie trzeba ich drażnić.

Katie przypomniała sobie spojrzenie Kasovy i umilkła. Po chwili

jednak rzekła:

- Powtarzasz słowa Haralda, to on poskarżył się na mnie.

- Nic podobnego! To powiedziała mi Zobah.

- Bezczelne stworzenie! - zawołała Katie ze złością.

Harald nie przemówił dotąd ani słowa. Teraz dopiero odezwał się

do Katie.

- Czy podać ci półmisek, Katie?

- Ach, nie mam zupełnie apetytu! - odpowiedziała żałośnie.

- Spróbuj tylko, zobaczysz, jakie to smaczne - rzekł z uśmiechem.

Katie nadąsała się znowu i spytała gniewnie:

- Dlaczego nie przyszedłeś mnie przeprosić, Haraldzie?

- Niech mnie Bóg strzeże, abym ci nigdy nie wyrządził takiej

krzywdy, za którą musiałbym cię przepraszać - odpowiedział z

powagą. - Nie mówmy o tym więcej, nie życzę sobie tego.

Chciała mu odpowiedzieć, lecz Harald zręcznie skierował

rozmowę na inne tory, a pan Vanderheyden wmieszał się do niej.

Mówili o statku, który miał Katie i Haralda zawieźć do Europy. Był to

najpiękniejszy i najbardziej elegancki parowiec kursujący na tej linii.

W dniu ich ślubu miał właśnie zawinąć do portu Oleh_loh.

background image

Harald opowiadał o tym, nie zważając na kaprysy Katie. Wreszcie

rozmowa podziałała na nią żywo, tak iż zapomniała o dąsach. Przez

chwilę uważnie słuchała, a potem sama zabrała głos. Między

narzeczonymi pozornie zapanowała zgoda, toteż pan Vanderheyden

odetchnął z ulgą.

W jakiś czas później Harald pożegnał się z teściem i zbliżył się do

Katie, by ją pocałować na dobranoc. Odsunęła się, chciała bowiem,

żeby ją pokornie błagał o pocałunek. Harald jednak nie zamierzał o

nic błagać, zapytał tylko spokojnie:

- Nie chcesz mnie pocałować, Katie?

- Nie!

- Dobrze. W takim razie odejdę bez pocałunku. Dobranoc, Katie.

Od dziś przestanę ci się naprzykrzać ze swymi pieszczotami.

Katie, zupełnie zaskoczona, patrzyła na narzeczonego. Tego się

nie spodziewała. Czuła, że to ona najbardziej ucierpi, gdy nie pozwoli

się pocałować.

Nadąsana przygryzła wargi, walcząc ze sobą. Była w Haraldzie

zakochana, a on gotów odejść, jeśli go o nic nie poprosi. Pojęła, że w

tym przypadku powinna mu ustąpić. Podniosła się szybko z krzesła i

pobiegła za Haraldem. Zszedł właśnie po schodach i podążał przez

ogród do swego domku.

Dogoniła go i chwyciła za ramię.

- Haraldzie!

W jej głosie brzmiały zarazem odrobina gniewu i gorąca prośba.

Odwrócił się i spojrzał na nią poważnie.

background image

- No i cóż, Katie?

- Pocałuj mnie, okrutny!

Otoczył ją ramieniem i przyciągnął ku sobie.

- Dobranoc, Katie! Śpij dobrze! - powiedział, całując ją w usta.

Ale pocałunek ten wydał jej się zbyt chłodny. Zarzuciła ręce na

szyję Haralda i kilka razy namiętnie przywarła do jego warg. Potem

go puściła z błyszczącymi oczami i zapytała:

- Wiesz, kim jesteś?

- Kim, Katie?

- Potworem! Potworem bez serca!

Zaśmiał się i ucałował jej dłonie. Pogłaskał je pieszczotliwym

ruchem.

- Widzisz, Katie, zupełnie zbielały. I nigdy już na nikogo nie

podniesiesz ręki. Przyrzeknij mi, kochanie.

- A jeśli służące będą nieposłuszne?

- Wtedy zwróć się do mnie. Jestem jednak pewien, że będą

słuchały, gdy zaczniesz z nimi postępować łagodniej. Dobrocią można

osiągnąć znacznie więcej niż złością. Zwolnij jutro na cały dzień

Zobah, wtedy zapomni o wszystkim.

Łagodny ton jego głosu wywarł na niej wrażenie, po chwili

jednak znów zatriumfowała przekora.

- A jeśli tego nie uczynię? Jeśli znów zbiję Zobah, to wstrętne

stworzenie? Powinnam ją ukarać za ten przykry wieczór.

Cofnął się kilka kroków.

- Zrobisz, jak zechcesz. Dobranoc!

background image

Wtedy Katie znów zawisła mu na szyi.

- Pocałuj mnie jeszcze raz, a wszystko dla ciebie zrobię.

Spełnił jej życzenie, lecz nie miał w sercu radości. Czuł się

znużony ciągłymi sprzeczkami. Katie po każdej takiej utarczce

nabierała werwy, była pełna życia. Harald zaś stawał się smutny i

przygnębiony. Pragnął, by między nimi panowała harmonia, czuł

jednak, że w ostatnich czasach stał się nerwowy i rozdrażniony.

"Najwyższy czas, aby odpocząć i wyjechać do Europy dla

poratowania zdrowia" - pomyślał. Odprowadził Katie na ganek,

prosząc ją, by w lekkiej sukni nie wychodziła do ogrodu, gdyż o tej

porze jest chłodno i łatwo się przeziębić.

Powracając do domu przypomniał sobie, że nie powiedział Katie

o liście Marleny. Zabrał go przecież po to, by pokazać narzeczonej.

Gdy tylko znalazł się w swoim pokoju, przeczytał go ponownie.

Ogarnęło go uczucie niezmąconego spokoju. Stwierdził przy tym

ogromną różnicę między charakterem Katie i Marleny. Czy Marlena

uderzyłaby służącą, czy w ogóle potrafiłaby na kogoś podnieść rękę?

Potrząsnął głową. Co za niemądre myśli! Służba w Europie nie

pozwoliłaby na to. Ale nawet, gdyby to było możliwe, gdyby Marlena

mieszkała tutaj, nie uderzyłaby z pewnością służącej, nie byłaby do

tego zdolna.

Siedział przez chwilę pogrążony w zadumie, a jego myśli biegły

do ojczyzny. Znów poddał się tęsknocie. Myślał o swojej matce.

Gdyby żyła, przyprowadziłby do niej Katie i powiedziałby:

- Matko, naucz ją, by się stała podobna do ciebie!

background image

Czy to prawdopodobne? Czy Katie mogłaby się pozbyć wad pod

wpływem dobrej, mądrej, szlachetnej kobiety? Czy Marlena uzyska na

nią wpływ? Miła, kochana siostrzyczka Marlena? A może Katie się

poprawi? Trzeba się tylko uzbroić w cierpliwość, trzeba wciąż

czuwać.

Westchnął ciężko, jakby już zupełnie stracił nadzieję. Wtedy

sobie przypomniał, że nie zawiadomił dotąd nikogo w Hamburgu o

swoich zaręczynach. Powinien był przecież listownie oznajmić to

Marlenie i Zeidlerowi. Czas naglił, postanowił więc, że jeszcze dziś

wieczorem napisze list do Marleny. Do Zeidlera skreśli tylko parę

słów. Marlena wyda pani Darlag polecenie przygotowania

apartamentów dla jego żony.

Harald zamierzał poprosić Marlenę o to, by zajęła się Katie. Tę

prośbę łatwiej wyrazić w liście niż ustnie. Zasiadł przy biurku i

napisał długą epistołę do siostry. Powierzył jej wszystkie swoje troski

i kłopoty, zwracał się do niej jak do dobrej, kochanej, bliskiej

powiernicy. To mu przyniosło ulgę. Miał wrażenie, że Marlena go

dobrze zrozumie i postara się mu pomóc. Katie z pewnością zmieni

się pod jej wpływem.

Skończył pisanie i udał się na spoczynek z uczuciem błogiego

spokoju w sercu.

* * *

Nadszedł kwiecień. Ruch w porcie stał się większy. Obok statków

handlowych pływało po rzece mnóstwo parowców pasażerskich i

background image

spacerowych. Przy pięknej pogodzie cały port wypełniał się

niezliczoną ilością statków, które przewoziły wycieczki.

W niedzielę Marlena jak zwykle przechadzała się po ogrodzie.

Wdychała z rozkoszą świeży, wilgotny zapach. Dzień był ciepły,

prawdziwie wiosenny. Dziewczyna spoglądała na gałęzie, pokryte

nabrzmiałymi pąkami, na pierwsze

zielone pędy. Drzewa

wypuszczały listki, trawa wysuwała nieśmiało kiełki spod ziemi, która

właśnie pokrywała się świeżą runią.

Marlena obserwowała statki na rzece. Nagle powzięła decyzję,

aby także opłynąć cały port. Szybko weszła do domu i przywołała

panią Darlag.

- Czy chce pani popłynąć łódką wzdłuż portu? Słońce świeci,

ciepło jest jak w maju, a w porcie taki ruch...

Pani Darlag miała wprawdzie ochotę na drzemkę, podniosła się

jednak natychmiast i odpowiedziała:

- Z przyjemnością, moje dziecko. Czy panienka zawiadomiła już

Krogera?

- Jeszcze nie. Ale pójdę tam teraz, a pani może się w tym czasie

przebrać.

Marlena włożyła płaszczyk i kapelusz, po czym udała się nad

rzekę. W małym domku mieszkał przewoźnik Kroger. Zapukała do

okna. Po chwili w progu stanął Kroger i zdumiony spojrzał na

dziewczynę.

- Dzień dobry, czy jest pan bardzo zajęty?

background image

- Nie, panienko. Drzemałem, bo to dzisiaj niedziela. Teraz

chciałem się trochę wygrzać na słońcu...

- Czy mógłby mi pan poświęcić godzinkę? Chciałabym z panią

Darlag opłynąć łódką port. W dni powszednie nie mam czasu, a

interesuje mnie, jakie statki zawinęły. Ale jeśli to panu sprawi

kłopot...

- Niech się panienka nie krępuje, dla pani mam zawsze czas.

Chętnie zabiorę panienkę na spacer. Wczoraj właśnie oczyściłem mój

jacht, a dziś "Elżunia" błyszczy jak złoto. Za pięć minut będę gotów.

- Wspaniale. Zajmę już miejsce i poczekam na panią Darlag.

Marlena przeszła wąski pomost i usiadła w zgrabnej, czystej

łodzi. Po paru chwilach zjawił się Kroger, potem zaś pani Darlag.

Marlena pomogła jej przy wsiadaniu. Wkrótce smukła łódź odbiła od

brzegu.

- Dokąd popłyniemy, panienko? - spytał przewoźnik.

- Wszystko jedno. Najchętniej zwiedziłybyśmy cały port.

Kroger skinął głową. Stateczek chyżo mknął po falach. Mijał

kajaki, łodzie i parowce. Pasażerowie śmiali się, śpiewali, wesoło

powiewali chusteczkami. Marlena czuła dziwną błogość w duszy.

Odpowiadała na ukłony, śmiejąc się serdecznie.

Łódź dotarła do przystani, w której stały wielkie parowce

zamorskie. Na pokładach uwijały się odświętnie ubrane załogi, w

dokach zaś panowała cisza.

background image

W oddali, we mgle, dumnie sterczały wieże starego

hanzeatyckiego grodu. Po szerokim pomoście przetaczały się tłumy

ludzi. Marlena z zainteresowaniem obserwowała ruch w porcie.

- Czyż nie jest pięknie? - zwróciła się do pani Darlag.

- O tak, panienko. Mnie także serce rośnie, gdy patrzę na te

wspaniałości.

- Ilekroć jestem smutna i przygnębiona, wybieram się na

przejażdżkę po przystani. Wtedy zawsze nabieram otuchy i odzyskuję

dobry humor. Tylko patrzeć, jak nasz port się rozwinie i stanie się

równie potężny, co przed wojną!

- Dałby to Bóg, panienko!

- Niech pani spojrzy na ten olbrzymi statek. Przybył z Indii. Pan

Forst powróci z Sumatry tą samą drogą. Gdy ostatnio wyjeżdżał,

musiał wsiąść na statek w Amsterdamie, z Hamburga nie było wtedy

komunikacji. Teraz przypłynie do rodzinnego portu. Będzie

przepływał koło swego domu, powitamy go z daleka, zanim zejdzie z

pokładu.

- Och, żeby już wreszcie przyjechał! Nasz panicz jakoś zwleka.

Marlena głęboko westchnęła. Niechby już przyjechał! Tak bardzo

pragnęła jego powrotu! Jakże często myślała o Haraldzie! Serce jej

mocno biło, gdy nadchodziły listy z Kota Radża. Wszystkie dotyczyły

spraw handlowych, ale niekiedy zawierały wzmianki o powrocie.

"Sprawę tę załatwi pan Forst w czasie swego pobytu w Hamburgu..."

"Pan Forst natychmiast po przyjeździe porozumie się z panem..." -

pisano.

background image

Harald jednak dotąd nie podał dokładnej daty przyjazdu. Nie

odpowiedział też na jej obszerny list. Czy w ogóle odpowie? Czy

napisze choć raz jeszcze? Rozmarzone oczy Marleny utknęły w dali.

Miała wrażenie, że całe jej życie powinno zatrzymać się w biegu, aż

do czasu powrotu Haralda.

A gdy powróci? Jak się ułożą ich wzajemne stosunki? Czy tak,

jak między bratem i siostrą? Nie, niezupełnie. Przecież nie są

rodzeństwem, a nie widzieli się przez tyle lat. Muszą się lepiej poznać,

przywyknąć do siebie.

Marlena siedziała pogrążona w zadumie, dopóki łódź nie dobiła

do brzegu. Wtedy dopiero się ocknęła i skinęła głową pani Darlag.

Podziękowała Krogerowi i obiecała, że jutro przyniesie mu paczkę

tytoniu. Pożegnała się i wraz z panią Darlag wróciła do domu. Szła

przez rozkwitający ogród spoglądając na wysoki dom, dom Haralda

Forsta. Czy długo jeszcze pozostanie jej domem rodzinnym? Czy nie

będzie musiała go opuścić?

Zostanie tu, dopóki Harald się nie ożeni. Potem pójdzie w świat,

żeby nie przebywać pod jednym dachem z jego żoną...

Pani Darlag podeszła do Marleny.

- Napijmy się teraz kawy, dobrze, panienko?

Po podwieczorku Marlena odpoczywała w ulubionej niszy przy

oknie. Rozmarzonym wzrokiem patrzyła na fotografię Haralda Forsta.

Myślała o zmianach, które nastąpią po jego powrocie. Będzie z

pewnością dużo przebywała w jego towarzystwie, bo łączą ich

przecież rozmaite sprawy. Będą razem spożywali posiłki. Harald

background image

zacznie przyjmować gości, wydawać przyjęcia. Stary dom znów się

ożywi, może nawet wróci dawny ruch. Gospodarz przedstawi gościom

swoją pupilkę - siostrę Marlenę.

Tak długo tu mieszkała z panią Darlag, prowadząc spokojne,

ciche życie - teraz będzie inaczej. Harald zechce z pewnością odnowić

dawne stosunki towarzyskie. Dom wypełni się gośćmi, gwarem,

wrzawą... Będzie przyjmował mnóstwo pięknych kobiet, dumnych

patrycjuszek miasta Hamburga. Harald jedną z nich wybierze, ożeni

się...

A ona będzie musiała pogodzić się z losem, choćby miało pęknąć

serce... Gdyby nawet sama nie odeszła, nowa pani domu nie zniesie

jej obecności... Kimże jest? Wychowanką Haralda, jego przybraną

siostrą Marleną... Wszystko zawdzięcza dobroci Haralda, lecz nie ma

do tego prawa!

Westchnęła ciężko. Gdybyż to ona była piękną patrycjuszką,

gdyby spodobała się Haraldowi... Zaśmiała się gorzko. Nieważne, czy

jest patrycjuszką, czy też biedną biuralistką - przecież Harald jej nie

kocha. Uczynił dla niej tak wiele, by spłacić dług wdzięczności. Zajął

się jej losem, bo ojciec uratował mu życie. Uważał ją za młodszą

siostrę, ale nigdy nie zdoła wzbudzić w nim gorętszych uczuć.

To i tak bardzo dużo. Czy nie miała powodów do zadowolenia?

Czy nie wymagała od życia zbyt wiele, czy to, co posiada, nie

powinno jej wystarczyć?

background image

W kilka dni później pan Zeidler wyjechał w sprawach

handlowych do Berlina. Marlena siedziała sama zajęta wpisywaniem

różnych pozycji do księgi buchalteryjnej, gdy wszedł woźny i położył

na jej biurku korespondencję z ostatniej chwili.

Marlena dopisała cyfry do końca stronicy, choć wiedziała, że

właśnie zawinął do portu parowiec z Sumatry i spodziewała się

wiadomości z Kota Radża. Odłożyła pióro i zabrała się do

przeglądania poczty. Na samym wierzchu leżał list od Haralda,

adresowany do niej. Nieśmiało wzięła go do ręki. Nie musiała czekać

do pory obiadowej, była sama, mogła przeczytać...

Przejrzała najpierw pozostałą korespondencję, rozdzieliła listy,

przeznaczone do innych działów. Prywatny list Haralda, adresowany

do pana Zeidlera, położyła na biurku prokurenta, który jutro miał

wrócić.

Gdy już spełniła te wszystkie obowiązki, drżącymi palcami

sięgnęła po list od Haralda. Rozcięła kopertę i zaczęła czytać:

"Najdroższa siostrzyczko!

Otrzymałem Twój miły list, który sprawił mi dużo radości!

Czytając go doznawałem uczucia tęsknoty za krajem. Ach, Marleno,

jak dawno już nikt się o mnie nie troszczył! Jakże dawno nie

rozmawiałem z nikim o mojej niezapomnianej matce! Nigdy nie była

mi tak potrzebna jak teraz. Bardzo mnie poruszyły Twoje wspomnienia

i to także, że w imieniu mej matki prosiłaś, bym dbał o siebie. Te

background image

słowa wskrzesiły jej obraz; mama zmartwychwstała przede mną -

jakby w tej samej chwili.

Życie nieustannie płata nam figle! Dawniej sądziłem, że poślubię

kobietę, która choć trochę będzie mi przypominać matkę. A teraz

zaręczyłem się z panienką o zupełnie innym charakterze. Od kilku

tygodni jestem narzeczonym Katarzyny Vanderheyden, córki mego

wspólnika. Wkrótce odbędzie się nasz ślub..."

Marlena doczytała list do tego miejsca, po czym opadła na fotel.

Śmiertelnie zbladła. Drżała tak jakby wstrząsały nią dreszcze.

Siedziała przez dłuższą chwilę, niezdolna do dalszego czytania.

Zaskoczyła ją ta wiadomość. Ślubu Haralda spodziewała się w

dalekiej przyszłości. A tymczasem przybrany brat już się zaręczył,

wkrótce zaś odbędzie się jego ślub. Może teraz, gdy czyta list, Harald

jest już mężem tej kobiety... Nie wolno jej o nim myśleć, ani nawet

marzyć...

Czy jednak potrafi zapomnieć? Czy ma w sobie tyle siły, by

wyrwać z serca gorące uczucie, wzmagające się z dnia na dzień? Nie,

tego nie mogła zmienić, nie mogła się wyrzec miłości, choćby była

grzeszna.

Blada, z przymkniętymi oczyma, siedziała zupełnie osłupiała, a w

jej duszy szalała straszliwa burza. Ten okrutny cios spadł na nią w

chwili, gdy przepełniona radością czytała serdeczne słowa Haralda.

Chwała Bogu, że jest sama, że nie ma świadków jej przerażenia i

bólu. Mogła się opanować i odzyskać spokój.

background image

Marlena była odważna, dowiodła tego w różnych życiowych

sytuacjach. Teraz dość szybko pokonała wybuch rozpaczy, westchnęła

ciężko, a potem odgarnęła włosy z czoła. Nie chciała się poddawać,

nie chciała się ugiąć pod brzemieniem bólu. Musiała mężnie przeżyć

porażkę.

Cóż się zresztą stało? Przecież się tego spodziewała od dawna.

Wiadomość, co prawda, przyszła zbyt nagle, ale nie zmieniało to

postaci rzeczy. Precz ze smutkiem! Nie wolno się nad sobą

roztkliwiać! Musi pogodzić się z losem.

Czy jej uczucie jest grzechem? Nie, z pewnością nie! Dopóki swą

miłość ukrywa w sercu, dopóki nie wyraża żadnych życzeń czy

pragnień, nie ma w tym nic zdrożnego. A zresztą nie zostanie w domu

Haralda. Znajdzie powód, by stąd wyjechać. Najlepiej zrobi to zaraz,

zanim Harald z żoną przybędą do Hamburga.

Zacisnęła usta, podniosła list z posadzki i zaczęła czytać dalej:

"...podróż do kraju będzie jednocześnie podróżą poślubną, a przy

okazji moja żona zmieni klimat. Swoje dzieciństwo spędziła z dala od

rodziców, w Holandii, gdzie ukończyła szkołę. Od kilku lat jednak

wraz z ojcem mieszka w Kota Radża, więc jak najprędzej powinna

odmienić klimat. Ślub odbędzie się 18 kwietnia i tego samego dnia

wyruszymy do Europy na parowcu "Kolumbia". Pod koniec maja

powinniśmy zawinąć do Hamburga. Dowiedz się na miejscu o

dokładny termin.

background image

Ucałuj ode mnie panią Darlag i poproś, aby przygotowała

wszystko na nasze przyjęcie. Dla mojej żony trzeba urządzić cztery

pokoje na parterze, przylegające do moich. Nie będziemy ci

przeszkadzali, Marleno, bo ty przecież zajmujesz pokoje na pierwszym

piętrze, obok apartamentów mojej matki. Cieszę się bardzo, że się

wkrótce zobaczymy. Chciałbym, abyś się zaprzyjaźniła z moją żoną,

może nawet uda Ci się wywrzeć na nią dobry wpływ.

Sądząc z listów jesteś z pewnością poważną, zrównoważoną

kobietą. Katie wychowywała się w pensjonacie holenderskim, gdzie

kładziono nacisk na ogładę towarzyską, niż rozwijając zalety serca. W

tym czasie straciła matkę, a ojciec ubóstwiający jedyną córkę, był dla

niej zbyt pobłażliwy. Miałem nadzieję, że uda mi się zmienić Katie, ale

po kilku tygodniach przekonałem się, że nie potrafię tego uczynić.

Gdyby żyła mama, pomogłaby mi na pewno. Teraz cała moja

nadzieja w Tobie. Przeczytałem Twój list i doszedłem do wniosku, że

jesteś do mamy podobna, masz spokojne, łagodne usposobienie, a przy

tym silną wolę.

Sądzę, że Katie wyniesie wielkie korzyści z obcowania z Tobą.

Blisko rok byłaś pod opieką mojej matki, a to zapewne wpłynęło na

Twój charakter. Ja jestem niezręczny i niecierpliwy, pewnie kobiety w

takich przypadkach łatwiej dają sobie radę. Twój list uzmysłowił mi,

jak wiele cech przejęłaś od mojej matki, ale i nie mniej odziedziczyłaś

po swoim szlachetnym ojcu.

Niech Cię, Marleno, nie dziwi, że wyrażam tak szczerą opinię o

swej przyszłej żonie. Długo się zastanawiałem, zanim podjąłem

background image

decyzję o małżeństwie. Zaręczyłem się pomimo licznych wad mojej

wybranki, które mnie w niej raziły. Nie kocham Katie; rozwaga i

rozsądek orzekły, że jest dla mnie najodpowiedniejszą żoną. Nie

wierzę w istnienie głębokiej, gorącej miłości, którą opiewają poeci.

Marzyłem o niej, gdy byłem bardzo młody - życie jednak pozbawiło

mnie złudzeń.

Z całego serca pragnę, aby to moje małżeństwo było zgodne i

harmonijne. Myślę, że Katie zmieni się, stanie się kiedyś dobrą żoną.

Nie zrażaj się, jeśli wyda Ci się osobą szorstką i nieuprzejmą. Prawie

całe życie przebywała jedynie w towarzystwie mężczyzn i służby. Nie

miała odpowiedniego grona znajomych. Na Sumatrze mało jest

wykształconych, inteligentnych kobiet europejskich. Katie przywykła

do życia udzielnej księżniczki, której nikt nie śmie się sprzeciwić,

nawet własny ojciec. Ja sam muszę się pogodzić z faktem, że mamy

zupełnie odmienne charaktery, a Katie nie przypomina ideału o jakim

marzyłem.

Tak, Marlenko, napisałem Ci wszystko i to przyniosło mi ulgę.

Darzę Cię bezgranicznym zaufaniem, bo jesteś dla mnie uosobieniem

ciepła i troski mej matki oraz szlachetności Twego ojca. Nie znam Cię

wprawdzie bliżej, ale uważam, że gdyby oni żyli, zrozumieliby mnie

tak samo jak Ty.

Gdy zaczynałem pisać ten list, czułem się smutny i przygnębiony.

Teraz lżej mi na duszy. Zdałem sobie sprawę z tego, że przez wiele lat

byłem bardzo samotny. Tęsknię za krajem, wprost nie mogę się

doczekać chwili powrotu. czas już kończyć wyznania, pora pomówić o

background image

Tobie. Gdy przyjedziemy z Katie do Hamburga, wprowadzę zmiany i

w Twoim życiu. Musisz mieć więcej zabaw i urozmaicenia, jesteś

młoda, powinnaś poznać świat, ludzi. Sądzę, że często będziemy

zapraszać gości, a wtedy i Ty zaznasz trochę rozrywki, może jakoś

powetujesz sobie stracony czas.

Poproś panią Darlag, aby przyjęła dostateczną ilość służących;

moja żona przywykła do licznej służby. Będzie się wprawdzie musiała

ograniczyć, lecz nie chcę, by jej na czymś zbywało. Jedna z jej

służących przyjedzie z nami do Hamburga. Piszę też do pana Zeidlera

z poleceniami, którymi nie chcę Cię fatygować.

Północ właśnie wybiła, a ja czuję zmęczenie, ostatnio pracowałem

bez przerwy. Tęsknię za innym powietrzem. Po nocach śni mi się

ukochany Hamburg - to mnie też nie podnosi na duchu.

Żegnaj, kochana siostrzyczko, już niedługo zobaczymy się w

domu. Przesyłam Ci serdeczne pozdrowienia.

Twój brat Harald"

* * *

Marlena skończyła czytanie, ale długo jeszcze spoglądała na list

Haralda. Zapomniała o własnym smutku, gdy się dowiedziała o

kłopotach swego umiłowanego, który nie kocha przyszłej żony. Kto

wie, może nawet już dziś żałuje swego kroku? Widocznie chciał

zawrzeć małżeństwo z rozsądku, a przekonał się przed czasem, że

popełnił błąd. Nie wierzy w miłość, w głęboką, potężną miłość, której

background image

nic nie zdoła zniszczyć, która nie cofnie się przed żadną ofiarą.

Biedny Harald!

Gdyby z listu przebijało wielkie, promienne szczęście, Marlena

cichutko usunęłaby się z życia Haralda, nie mogłaby przebywać w

tym domu, lecz po owym gorzkim wyznaniu nie mogła go opuścić.

Obdarzył ją przecież wyjątkowym zaufaniem, prosił, by zastąpiła

matkę i zajęła się Katie. Porzuciła zatem swe rozżalenie i postanowiła

uczynić to, co zrobiłaby nieżyjąca pani Forst. Spełni tę prośbę, by nie

zawieść zaufania.

Znużonym ruchem podniosła się z fotela i usiadła przy biurku.

Dziś jednak nie zdobyła się już na zwykły zapał, po prostu nie

potrafiła zebrać myśli, uciekających na pokład parowca "Kolumbia",

który wiózł Haralda do ojczyzny.

Ach, jak to dobrze, że nie ma pana Zeidlera, nie trzeba mówić z

nim na ten temat. Czuła, że nie potrafiłaby zachować spokoju.

Postanowiła, iż nie zawiadomi również pani Darlag o ożenku Haralda

i jego powrocie do kraju. Dziś brakłoby jej sił. Jutro powie o

wszystkim. Wyobrażała sobie rozmowę z panią Darlag. Staruszka

bardzo się ucieszy, a jej wychowanka będzie musiała udawać wielką

radość.

Dzień ten ciężko przeżyła, godziny wlokły się w nieskończoność.

Marlena z ulgą powitała wieczór. Mogła się teraz schronić w swym

pokoiku, gdzie nikt jej nie przeszkadzał. Zmęczyły ją pytania pani

Darlag, zaniepokojonej bladością i mizernym wyglądem swej pupilki.

background image

Tej nocy mało spała. Płonącymi oczyma wpatrywała się w mrok,

serce mocno biło, a sen uciekał z powiek. Wstała nazajutrz o zwykłej

porze, blada i znużona. Pani Darlag robiła jej wymówki, gdyż

Marlena nawet nie tknęła śniadania. Dziewczyna zbyła staruszkę

jakimś żartem, po czym pożegnała się i wyszła do biura. W chwilę po

niej nadszedł pan Zeidler. Opowiedział Marlenie o pomyślnym

wyniku swej podróży.

Nagle rzucił wzrokiem na list, leżący na biurku. Marlena, starając

się opanować, zdobyła się z trudem na uśmiech.

- Ja także otrzymałam wczoraj list od Haralda. Nie powiem

jednak ani słówka, niech pan sam przeczyta. A jest w nim dobra

nowina - odezwała się na pozór wesoło.

- Czy nareszcie przyjeżdża? - zapytał prokurent, rozcinając

kopertę.

- Nic nie powiem - powtórzyła. - Niech pan czyta.

Zeidler przebiegł wzrokiem list i zawołał:

- Panno Marleno, nasz szef się ożenił, a myśmy o tym nic nie

wiedzieli! Teraz za późno, żeby mu przesłać telegram z życzeniami, z

pewnością jest już w drodze do kraju. Co pani na to?

- Szkoda, że dowiedzieliśmy się o tym tak późno, trudno, nie ma

rady. Złożymy po powrocie serdeczne gratulacje młodej parze.

- Tak, nic innego nam nie pozostaje. Co mówi pani Darlag?

- Nic jeszcze nie wie. Nie chciałam, aby się dowiedziała przed

panem. Poza tym na pewno od razu się zdenerwuje, zabierze się

background image

gorączkowo do przygotowań na przyjęcie nowożeńców, zarządzi

gruntowne porządki. Lepiej, żeby jeszcze jeden dzień wypoczęła.

Staruszek zaśmiał się.

- To prawda, pani Darlag gotowa postawić cały dom na głowie.

"Kolumbia" zawinie do portu około 25 maja, mamy jeszcze dużo

czasu na przygotowania. Urządzimy wszystko z wielką pompą, gdyż

chodzi nie tylko o uczczenie powrotu pryncypała, ale także o

przyjęcie córki pana Vanderheydena. Nie sądziłem, że ma córkę w

tym wieku. Byłbym może sam pomyślał o skojarzeniu tych dwojga.

Ale obeszło się bez mojej pomocy. Trudno o lepszą partię dla

Haralda, teraz przecież cała firma przejdzie w jego ręce. To świetnie!

Co za radość, panno Marleno!

- Oby tylko Harald zaznał szczęścia w tym małżeństwie - odparła

dziewczyna.

- Och, dałby to Bóg! - skwitował pan Zeidler.

* * *

Tymczasem w Kota Radża trwały przygotowania do ślubu, który

miał się odbyć 18 kwietnia. Mijnheer Vanderheyden pragnął z okazji

wesela córki urządzić wielką uroczystość. Rozesłano zaproszenia do

niemal wszystkich rodzin europejskich w Kota Radża. Urzędnicy

państwowi, plantatorzy i kupcy - wraz ze swymi paniami - oraz kilku

kapitanów i oficerów marynarki - wszyscy oni mieli zaszczycić

wesele swoją obecnością.

background image

Dużo pracy spadło na Katie, choć większą część wyprawy miała

kupić w Europie. Dziewczyna chodziła zdenerwowana, poganiała

służbę, nie obeszło się bez krzyku, wymysłów i szturchańców. Różne

rzeczy fruwały w powietrzu, nie wyrządzając na szczęście żadnej

szkody. Raz tylko potłukła się kosztowna waza; Katie rzuciła szczotką

w głowę Zobah, lecz służąca zręcznie się uchyliła, a szczotka rozbiła

drogocenny przedmiot.

Od tego wieczoru Katie nie biła służących, ale przy każdej okazji

dręczyła i szykanowała biedną Zobah. Uznała, że dziewczyna była

powodem jej sprzeczki z Haraldem, przez nią zatem młoda

narzeczona doznała upokorzenia. Nigdy jej tego nie zapomniała,

nienawidziła Zobah.

Postanowiła jednak, że to właśnie Zobah pojedzie z nią do

Europy. W ten sposób Katie chciała ją ukarać, wiedziała bowiem, że

służąca kocha Kasovę i lęka się rozłąki z nim, jak też i długiej

podróży. Katie była zawzięta i mściwa, toteż orzekła, że pojedzie z nią

tylko Zobah.

Harald inaczej rozumiał decyzję narzeczonej, sądził, iż pani

pragnie wynagrodzić słudze wyrządzoną krzywdę. Nawet nie

przypuszczał, że to akt zemsty, nie posądzał przyszłej żony o

kierowanie się tak niskimi pobudkami.

Dwa dni przed ślubem Harald jeszcze raz udał się na plantacje, by

wszystko omówić z dozorcami. Młody Forst zatrudniał przeważnie

dzielnych, energicznych i solidnych pracowników, a ponieważ w

background image

posiadłości panował ostatnio spokój, sądził, że z czystym sumieniem

może wyruszać w drogę. Z zadowoleniem, choć bardzo zmęczony,

powracał do domu. Było dość późno, słońce chyliło się ku zachodowi.

Kiedy się wykąpał i zmienił ubranie, zapadł już zmierzch. Szybko

udał się do willi Vanderheydenów, gdzie czekano z kolacją.

Przechodził przez ciemny ogród, gdy nagle usłyszał jęk kobiety. Jakiś

mężczyzna starał się ją pocieszyć. Harald wyszedł z zarośli i zobaczył

przed sobą Zobah oraz Kasovę. Kasova z posępną, zagniewaną miną

stał koło swej wybranki i gładził ją po ramieniu. Światło lampy

łukowej rzucało jasny blask na twarze obojga.

- Zabiję twoją niegodziwą panią, jeśli cię stąd zabierze - usłyszał

Harald głos Kasovy.

Młody Forst w tej samej chwili stanął przed nimi. Zobah wydała

okrzyk i chciała uciec, Harald jednak przytrzymał ją za ramię i rzekł:

- Zostań, Zobah, nie bój się! Dlaczego płaczesz i kto cię chce stąd

zabrać?

Zobah ukryła trwożnie twarz w dłoniach i żałośnie zaszlochała.

Harald popatrzył na jej towarzysza, który niespokojnie spoglądał

przed siebie.

- Odpowiedz, Kasova! Czemu Zobah płacze i kogo chcesz zabić?

- Wybacz mi, panie - odparł chłopak. - Nie miałem nic złego na

myśli, jestem tylko bardzo nieszczęśliwy, Zobah również. Pomóż

nam, panie, tyś dobry i sprawiedliwy. Pani chce ją zabrać w daleką

drogę, a Zobah umrze z tęsknoty za ojczyzną. Kto ją pocieszy, kto

będzie leczył jej rany, gdy pani ją znów zbije, a mnie tam nie będzie?

background image

- Czy pani cię choć raz uderzyła od tamtego wieczoru? - spytał

Harald.

- Nie, panie, bić, to mnie nie biła - odparła dziewczyna z płaczem.

- Ale rzuca w nią karbówkami i szczotkami, kopie, szturcha... Raz

cisnęła w Zobah porcelanowym wazonikiem, lecz Zobah w porę się

odsunęła, inaczej wazonik byłby się potłukł o jej głowę - opowiadał

Kasova.

- Kiedy to było?

- Przedwczoraj, panie.

- A dlaczego pani to uczyniła?

- Bo Zobah nie dość prędko przygotowała kąpiel.

Tutaj Zobah wtrąciła się do rozmowy.

- Zobah rzeczywiście spóźniła się z kąpielą, bo trochę za długo

rozmawiała z Kasovą. Pani miała słuszność, że ukarała Zobah.

Dziewczyna wyczuła instynktownie, że słowa Kasovy sprawiają

Haraldowi przykrość, toteż starała się obronić swą panią. Harald

westchnął ciężko.

- Mówiłem ci Zobah, że pani jest chora. Nie chciała ci z

pewnością wyrządzić krzywdy. A w ogóle jest dla ciebie dobra,

prawda, Zobah?

Dziewczyna milczała. Nie chciała zdradzić, że Katie na każdym

kroku jej dokucza. Ale milczenie było wymowniejsze od słów.

- Pani dobrze ci życzy Zobah, dlatego też pragnie cię zabrać do

Europy. Chce ci sprawić przyjemność, wybrała właśnie ciebie.

Zobah cichutko zapłakała, a zamiast niej odezwał się Kasova:

background image

- Wybacz, panie, ale jesteś w błędzie. Zobah lęka się tej podróży,

podobnie jak rozłąki ze mną. Zobah zostanie moją żoną, gdy tylko

uzbieram na budowę chaty i kupno pola ryżowego. Zobah powiedziała

o tym pani prosząc, by zamiast niej zabrała inną służącą. Wtedy pani

zaśmiała się złośliwie, mówiąc: "Tak? Tym bardziej wezmę ciebie".

Harald przygryzł wargi. Bardzo go bolało, że Katie okazała się tak

zacięta, małoduszna i mściwa. Wiedział, iż Kasova mówi prawdę.

Powziął zamiar udaremnienia planu Katie, pragnąc pomóc tym

łagodnym, dobrodusznym ludziom. Nie należało rozdrażniać Kasovy,

który w obronie Zobah gotów nawet zabić.

- Więc chcecie się pobrać? - spytał.

- Tak, panie, gdy tylko zaoszczędzimy trochę grosza.

- Dobrze, pomogę wam. Zobah nie pojedzie z panią, kto inny ją

zastąpi. Słuchaj uważnie, Kasova. Jutro wstaniesz o świcie, zanim

państwo się obudzą, i razem z Zobah uciekniesz do waszego

Kambongu. Niech kapłan odprawi obrządek ślubny. Jako mąż i żona

powrócicie już nie tutaj, lecz do mojego domu. Będziecie go pilnować

i utrzymywać porządek w czasie mej nieobecności. Załatwię to z

panem Vanderheydenem. Musicie wszystko jednak zachować w

najgłębszej tajemnicy, a jutro wyruszyć jeszcze przed wschodem

słońca. Wtedy Zobah nie pojedzie z panią. Czyście mnie zrozumieli?

Młodzi ludzie ucałowali ręce Haralda i, uszczęśliwieni, spojrzeli

sobie w oczy. Nie wiedzieli, jak wyrazić swą wdzięczność. Harald z

uśmiechem bronił się przed podziękowaniami, po czym dał im jeszcze

background image

dokładnie polecenia, jak się mają zachowywać po przybyciu do jego

domu.

- Spodziewam się, że okażecie mi wdzięczność swoim

postępowaniem. Pamiętajcie o tym, że pani jest chora i nie chciała

Zobah wyrządzić krzywdy.

Kasova i Zobah obiecali, że spełnią wszystkie życzenia Haralda.

Dziewczyna patrzyła na niego rozpromieniona, aż wreszcie ucałowała

znowu rękaw jego marynarki.

- Cóż, czy przestaniesz płakać, Zobah? - spytał z uśmiechem.

- O, panie! Zobah jest szczęśliwa i nie zapomni tego, co dla nas

uczyniłeś. A kiedy pani wróci i zbije Zobah, nie pisnę ani razu, panie,

bo ty jesteś taki dobry.

- Od jutra będziecie służyć u mnie, nikt nie tknie was palcem. A

tutaj macie na wesele.

I Harald wręczył Kasovie trochę pieniędzy. Skinął głową, po

czym oddalił się. Szedł przez ogród, rozmyślając o Katie. Ogarniał go

smutek. To, co o niej usłyszał, stawiało jego młodą narzeczoną w

najgorszym świetle.

Wszedł do willi. W jadalni zastał tylko Vanderheydena.

- Musisz trochę poczekać, Haraldzie, Katie właśnie się przebiera.

- To dobrze, ojcze, omówimy jeszcze kilka spraw.

- Jak tam na plantacjach?

- Wszystko w porządku, możemy być spokojni. Chciałbym jednak

pomówić o czym innym. Mam do ciebie, ojcze, wielką prośbę.

Mijnheer Vanderheyden uśmiechnął się.

background image

- Wreszcie będę miał okazję zrobić coś dla ciebie. Nigdy dotąd o

nic mnie nie prosiłeś. Słucham cię, Haraldzie.

- Chciałbym, żebyś zwolnił ze służby Kasovę oraz Zobah.

Mogliby od jutra służyć u mnie.

- Dlaczego? - spytał zdumiony staruszek.

- Mają zamiar się pobrać, a ja, dla uczczenia własnego ślubu, chcę

uszczęśliwić dwoje innych ludzi. Będą utrzymywać porządek w moim

domu. Oboje są solidni, można na nich polegać. Omówiłem już z nimi

wszystkie szczegóły.

- Przecież Katie chciała zabrać Zobah do Europy...

- Wiem, ojcze. Ale Zobah się do tego nie nadaje. Sam jej widok

drażni Katie, która uważa Zobah za główny powód naszej sprzeczki.

Lepiej, żeby dziewczyna została tutaj.

- Ach, mój drogi, znów dojdzie do przykrej sceny! Katie się

uparła, żeby zabrać właśnie ją.

Harald pochylił się i zaczął szeptać:

- Ojcze, Kasova chce wyrządzić Katie jakąś krzywdę. Jest bardzo

wzburzony, gdyż nasza pani nieustannie dokucza Zobah, nie przestaje

jej męczyć. Udało mi się go na jakiś czas uspokoić i uchronić Katie

przed nieszczęściem. Znasz jednak krajowców, wiesz sam, że nie

należy w stosunku do nich przekraczać pewnych granic. Nie znoszą

niesprawiedliwości, w takich przypadkach są zdolni do wszystkiego.

Posłuchaj tylko, ojcze...

I młody Forst opowiedział zasłyszaną rozmowę, wspomniał także

o swoim planie. Mijnheer Vanderheyden patrzył ponuro przed siebie.

background image

- Powinno się tego łajdaka wysmagać jak psa, a ty przyrzekłeś mu

jeszcze nagrodę...

- Gdybym tak nie postąpił, ściągnąłbym tylko nieszczęście. Znasz

przecież tubylców.

- Niestety, masz rację! Nie ma innej rady...

Harald odetchnął z ulgą, po czym ciągnął dalej.

- Kasova to doskonały, wierny służący. Fakt, że ujął się za Zobah,

świadczy jedynie o jego dobrym sercu. Uniósł się, gdyż stanął w

obronie swej wybranki. Zobah i Kasova znikną jutro rano, a Katie

będzie zmuszona zabrać w drogę inną służącą. Zanim powrócimy z

kraju, minie dużo czasu, Katie zdąży zapomnieć o całej tej sprawie.

Poza tym powinna się zmienić, opanować nerwy i ciągłe

rozdrażnienie. Sądzę, że pobyt w Europie wpłynie na nią korzystnie.

Tutaj nie ma odpowiedniego towarzystwa, a w Hamburgu będzie

przebywać z moją przybraną siostrą, wykształconą, miłą i

zrównoważoną dziewczyną. Katie się uspokoi. Zmiana klimatu też

zrobi swoje.

Pan Vanderheyden wyciągnął rękę do Haralda.

- Dobrze postąpiłeś. Zwolnię Kasovę i Zobah. Jesteś wprawdzie

dla Katie zbyt surowy, traktujesz ją inaczej niż ja, ale z pewnością

będzie jej z tobą dobrze. Dziękuję ci, mój synu!

Harald uścisnął serdecznie dłoń staruszka. Teraz rozmowę

skierowali już na inne tory. W chwilę potem zjawiła się Katie. W

powłóczystej, białej sukience z szerokimi rękawami wyglądała

background image

czarująco. Twarz miała bladą, a po przywitaniu z narzeczonym

znużona osunęła się niemal natychmiast na fotel.

Harald przyjrzał się jej badawczo.

- Czy się źle czujesz, Katie?

Złożyła ręce pod głowę, tak iż szerokie rękawy opadły niby

wielkie skrzydła.

- Jestem po prostu zmęczona. Mam tyle roboty, tyle przykrości...

Ach, chciałabym to wszystko mieć już poza sobą!

- Potrzebna ci zmiana klimatu.

Pan domu spojrzał zatroskany na córkę.

- Czy ci coś dolega, kochanie?

- Nie, nie ojczulku! - zawołała ze śmiechem. - Tylko nadmiar

pracy mnie męczy, ale wszystko już prawie gotowe. Kufry

spakowane, porządek zrobiony, polecenia wydane. Jestem głodna jak

wilk, siadajmy do stołu.

Podczas kolacji Katie była wesoła i kokieteryjnie przekomarzała

się z narzeczonym. Harald uznał, że jest urocza i pełna wdzięku, toteż

w jego sercu ponownie obudziła się nadzieja, iż wszystko zmieni się

na lepsze. Wierzył święcie w zbawienny wpływ klimatu

europejskiego, a dziś był dla swej przyszłej żony nadzwyczaj czuły i

opiekuńczy.

Katie uśmiechała się z zadowoleniem. Po kolacji narzeczony

poprosił ją o chwilę rozmowy.

- Mam do ciebie wielką prośbę, kochanie!

background image

Dziewczyna oparła głowę na jego ramieniu i patrząc mu w oczy,

spytała:

- Jaką, Haraldzie? Jesteś dziś tak miły, że chyba niczego nie

potrafię ci odmówić.

Pocałował ją w usta.

- To tylko twoja zasługa. Jeśli zawsze będziesz tak urocza, jak

dzisiaj, ja na pewno się nie zmienię. Więc spełnisz moje życzenie?

- O ile to będzie w mej mocy...

- Proszę zatem, byś nie zabierała ze sobą Zobah.

- Dlaczego, Haraldzie?

Dla świętego spokoju młody Forst uciekł się do dyplomatycznego

wybiegu.

- Nie mogę na nią patrzeć, kochanie. Przypomina mi ciągle o

naszej sprzeczce, a poza tym jest ślamazarna i niezręczna. Weź lepiej

Daipah lub Lailę. Daipah to chyba najlepsza służąca, jest zwinna,

zręczna i rezolutna. Nie możemy brać ze sobą więcej służby, ona

będzie najlepsza.

- Masz rację, ja też nie cierpię Zobah - odparła Katie. - I mnie jej

widok przypomina tę kłótnię. Chciałam jednak, by pojechała, bo...

Mniejsza o to! Spełnię twoje życzenie, tak ładnie o to prosisz, ale chcę

w zamian dziesięć pocałunków. Zgoda? Zobah zostanie, pojedzie

Daipah!

Harald ucieszył się z takiego obrotu sprawy, choć wyrzucał sobie,

że

nie

powiedział

narzeczonej

prawdy.

Rozpromieniony

background image

Vanderheyden spojrzał na niego i nieoczekiwanie przyszedł z

pomocą.

- Ta dziewczyna budzi we mnie tylko niemiłe uczucia. Zwalniam

ją z pracy! Nie będzie na waszym weselu, już jutro odeślę ją do

Kambongu.

Katie zaśmiała się z widocznym zadowoleniem.

- Doskonale! Zasługuje na karę. Nie znoszę jej! A teraz moja

nagroda: dziesięć pocałunków, Haraldzie.

- Czy naraz? - zapytał wesoło, szczęśliwy, że sprawa zakończyła

się tak pomyślnie.

Skinęła głową i zbliżyła swe usta. Wyglądała prześlicznie, toteż z

zapałem spełnił jej życzenie. Katie liczyła sumiennie pocałunki, a gdy

wreszcie uwolnił się z jej objęć, zawołała:

- Było dopiero dziewięć!

- Nie, Katie - odparł ze śmiechem. - Było jedenaście. Pocałuję cię

jeszcze raz, a będzie okrągły tuzin.

I znów pocałował narzeczoną.

Wieczór upłynął radośnie, stary Vanderheyden aż promieniał,

patrząc na młodą parę. Nie mógł jednak myśleć spokojnie o rozstaniu

z jedynaczką, miał wrażenie, że jakaś lodowata dłoń mocno ściska go

za serce.

- Pojutrze o tej porze będziecie już daleko, a ja zostanę sam - rzekł

ochrypłym głosem.

Katie zerwała się i czule objęła ojca.

- Ach, gdybyś mógł z nami pojechać, ojczulku!

background image

- Nie, kochanie, nie chcę wam zawadzać. Musielibyście ciągle

mnie przesuwać, podnosić jak pakę towaru. Nie zniósłbym tego! Mam

przed sobą już tylko jedną podróż, pod ziemię...

- Nie mów tak, ojczulku, nie zasmucaj mnie! Za rok znów się

zobaczymy, wszystko ci opowiemy. Będę często pisywała niedługie

listy, długich nie cierpię, ale każdy statek przywiezie ci krótką

wiadomość. Nie martw się, tato!

- Tak bardzo nie lubisz pisać listów, Katie? - spytał Harald.

- Nie znoszę, to okropne - odpowiedziała.

- Ach, ty mały leniuszku! Zobacz tylko, oto list od mojej siostry

Marleny. Już dawno chciałem ci go pokazać. Czy potrafiłabyś napisać

tak długi list?

Katie z przerażeniem patrzyła na gęsto zapisane arkusiki.

- O Boże, cóż ona takiego miała do pisania, że zapełniła kilka

arkuszy?

- Przeczytaj, Katie.

- Nie, nie! Twoja wychowanka nudzi się zapewne i dlatego pisze

długie listy.

- Mylisz się, Katie. Marlena od rana do wieczora pracuje w biurze

naszej firmy, ma swój zakres obowiązków jak każdy urzędnik.

- Dlaczego ją do tego zmusiłeś?

- Sama tego chciała.

- Ale dlaczego?

- Bo kocha pracę.

background image

- To straszne. Jakaż ona musi być nudna! Czy nie ma nic innego

do roboty? Przecież jest młoda, po co zagrzebała się w tym biurze?

Ach, już wiem! Na pewno jest brzydka i pozbawiona wdzięku, toteż

pracuje jak mężczyzna.

- Tego nie wiem. Kiedy ją widziałem po raz ostatni, nie

zapowiadała się na piękność. W każdym razie posiada wiele zalet i

jest bardzo wartościowym człowiekiem.

- To dowód, że jest nudna! I nazywa się tak dziwnie. Marlena? Co

to za imię? Pierwszy raz słyszę.

- Nazywa się właściwie Maria Magdalena. Marlena to skrót i

połączenie tych imion.

- Aha! I będzie z nami mieszkała?

- Tak, Katie. Chciałbym, abyś się z nią zaprzyjaźniła, abyś ją

uważała za siostrę.

- Przyrzekam ci, Haraldzie, gdyż dziś nie potrafię ci niczego

odmówić. Ale jeśli jest bardzo nudna i brzydka, nie będę z nią

przebywała. Nie lubię takich ludzi.

- Wierzę, że tak nie jest, bo będziesz musiała wiele z nią

przebywać.

- Czy to konieczne?

- Tak, maleńka. Marlena jest moją przybraną siostrą. Liczę na to,

że będziecie się ze sobą zgadzać.

Katie przytuliła się do niego.

background image

- Pomówmy o czym innym. Ta Marlena jest z pewnością bardzo

nudna. Na pewno wygląda jak długa tyka chmielowa z okularami na

nosie. Jest brunetką czy blondynką?

- Ach, ty dzieciaku! Poczekaj chwilę, może sobie przypomnę,

naprawdę nie pamiętam... Tak, już wiem, miała jasne włosy o złotym

połysku. Odbijały się wyraźnie od żałobnej sukienki... Marlena ma

pewnie piękne włosy...

- Wszystkie blondynki są nudne - oświadczyła Katie, po czym

skrycie ziewnęła, dodając:

- Chodźmy już spać, jestem bardzo zmęczona. Jutro i pojutrze

przyjedzie tylu gości, będziemy mieli mnóstwo roboty.

Harald pożegnał się, a Katie odprowadziła go na ganek. Młody

człowiek raz jeszcze objął narzeczoną.

- Katie, musimy się oboje starać, by w naszym małżeństwie

panowała zgoda. Będziemy nad sobą pracować, nauczymy się

ustępować sobie. Chciałbym widzieć cię szczęśliwą...

Ucałowała go namiętnie, po czym rzekła:

- Nie bądź taki poważny, Haraldzie! Taki ciągły spokój jest

nudny! Trzeba się czasem posprzeczać, to podtrzymuje miłość.

Dobranoc, najdroższy! Pojutrze już będziesz mój!

Harald zapomniał w tej chwili o wszystkim, co go dręczyło.

Trzymał w objęciach młodą, czarującą dziewczynę, czuł, że krew

szybciej krąży mu w żyłach. Obsypał Katie namiętnymi pocałunkami

zupełnie odurzony jej pięknością. Ona od razu spostrzegła, iż

narzeczony uległ urodzie. Przytuliła się do niego jak młoda kotka.

background image

- Dobranoc, Katie! Pojutrze będziesz moją żoną, słodka, maleńka

Katie! - rzekł Harald, pocałował ją raz jeszcze, aż wreszcie wypuścił z

objęć.

Szybko zbiegł po stopniach werandy i znikł w ciemnościach nocy.

Katie patrzyła za nim z błyskiem w oczach. Potem wróciła do

domu i przywołała do siebie służące. Oświadczyła kategorycznie, by

Zobah nie pokazywała się jej więcej, następnie oznajmiła, że pojedzie

z nią Daipah. Dziewczyna bardzo się ucieszyła, nie była bowiem tak

delikatna jak Zobah, za to niezmiernie ciekawa. Oczarowała ją

nadzieja podróży do Europy. Nigdy nie rozumiała Zobah, która

płakała na myśl o opuszczeniu wyspy.

Uroczystość weselną wyprawiono z prawdziwym przepychem,

jak to jest w zwyczaju na Sumatrze. W przeddzień ślubu odbył się

wspaniały festyn, połączony z koncertami i tańcami. Nazajutrz rano,

po ślubie, tłumnie zjechali goście, by złożyć życzenia młodej parze.

Potem zapowiedziano "przyjęcie ryżowe". Podano blisko pięćdziesiąt

potraw, sporządzonych z ryżu lub z dodatkiem ryżu.

Był więc, zgodnie z miejscowym zwyczajem, ryż z owocami, z

daktylami, bananami, ryż przyprawiony korzeniami i migdałami, ryż z

sosem, doskonałe leguminy, dania zimne i gorące, wyśmienicie

przyrządzone, w iście królewskiej różnorodności.

Zaraz potem młoda para pożegnała biesiadników, by w porcie

Oleh_loh wsiąść na statek "Kolumbia". Daipah wysłano przodem

wraz z bagażem. Katie szybko pożegnała się z ojcem, który musiał

background image

wrócić do gości. Przecisnął się na swym fotelu przez zebrany tłum,

aby jeszcze przez chwilę popatrzeć na dzieci. To rozstanie rozdzierało

mu serce. Po raz ostatni przytulił Katie i pobladł jak płótno.

Młoda kobieta była jednak za bardzo pochłonięta uroczystością,

by zwrócić na to uwagę. Powierzchowna z natury, nie potrafiła

przejmować się cudzym smutkiem. Mijnheer Vanderheyden drżał,

gdy córka uwolniła się wreszcie z jego uścisku.

Harald miał dla niego więcej współczucia i zrozumienia niż

własna córka. Pochylił się zatroskany nad starcem i rzekł:

- Uspokój się ojcze. Pomyśl o tym, że Katie musi wyjechać dla

podratowania zdrowia. Przywiozę ją zdrową i wypoczętą. Zobaczysz,

jak jej ta podróż posłuży.

I raz jeszcze uścisnął teścia, gdy Katie już wsiadała do

samochodu.

- Dziękuję ci, mój synu. Mam przeczucie, że już nigdy nie ujrzę

Katie, że po raz ostatni trzymałem ją w objęciach. Bądź dla niej

dobry, Haraldzie, cierpliwy i wyrozumiały.

- Tego możesz być pewien, drogi ojcze, zapomnij o smutnych

myślach. Bóg pozwoli nam się zobaczyć za rok.

- Niech ma was w swej opiece, drogie dzieci, niech nad wami

czuwa. Przyjmijcie jeszcze raz moje błogosławieństwo - z drżeniem

wyszeptał Vanderheyden.

Czekał przy balustradzie werandy, dopóki wreszcie samochód nie

ruszył w drogę. Katie machała chusteczką i ręką przesyłała ojcu

pocałunki. Harald z troską spoglądał na pobladłe oblicze staruszka.

background image

- Jedźcie z Bogiem! - zawołał raz jeszcze pan Vanderheyden.

- Do widzenia, ojczulku! - krzyknęła rozpromieniona Katie.

Samochód ruszył, John Vanderheyden długo jeszcze patrzył w

ślad za odjeżdżającymi. Łzy spływały mu po policzkach.

- Widziałem ją po raz ostatni! Boże, czuwaj nad mym dzieckiem -

szepnął wzruszony.

Z domu zaczęli teraz wychodzić goście, aby przyjrzeć się

odjeżdżającym nowożeńcom. Otoczyli kołem starszego pana, który

opanował się ostatnim wysiłkiem woli. Z pozornym spokojem wrócił

do wesołego grona.

Tymczasem młoda para dojechała do portu i udała się na pokład

parowca "Kolumbia" do wcześniej zarezerwowanej, luksusowej

kabiny. Statek ruszył w drogę.

* * *

Podróży towarzyszyła przepiękna pogoda. Statek, kołysząc się,

płynął spokojnie, a nikt z pasażerów nie cierpiał jak dotąd na chorobę

morską. Na pokładzie panował wielki ruch i ożywienie, toteż pierwsze

dni nowożeńców upłynęły niby w cudnym śnie. Harald żywił

nadzieję, że w pożyciu małżeńskim zazna wiele szczęścia, a Katie -

rozpromieniona jak wszystkie młodziutkie mężatki podczas

miodowych miesięcy - czuła się wspaniale. Dużo na tym zyskała

Daipah - jej pani była niezwykle łagodnie usposobiona do ludzi, toteż

nie łajała dziewczyny.

background image

Początek podróży minął w przykładnej zgodzie. Gdy jednak

upływał dzień za dniem i nie zdarzało się nic nowego, Katie zaczęła

mówić, a między małżonkami znów doszło do przykrych scen.

Pewnego dnia Daipah zawołana przez panią, nie zjawiła się

natychmiast. Ładna, zręczna dziewczyna zbyt długo gawędziła z

jednym z marynarzy, swoim wielbicielem. Katie bardzo się

rozgniewała i zaczęła robić wyrzuty mężowi, że nie pozwolił jej

zabrać Zobah. Początkowo Harald starał się uspokoić żonę, ale gdy

jego słowa nie odniosły żadnego rezultatu, wyszedł z kabiny.

Postanowił zignorować zły humor swej połowicy.

Katie patrzyła nań złym okiem. Znowu wyszedł na jaw jej

mściwy, małoduszny charakter. Przypomniała sobie pierwszą

sprzeczkę i długie oczekiwanie na jego oświadczyny. Odezwał się w

niej dawny zamiar ukarania Haralda "za wszystko, co uczynił".

Od tego dnia pierzchnął pogodny nastrój pierwszych tygodni. Gdy

tylko Harald powrócił do kabiny i nie okazał skruchy, Katie włożyła

najpiękniejszą suknię, po czym udała się na pokład spacerowy. O tej

porze zbierała się tam większość pasażerów. Już przedtem młoda,

urocza kobieta zaczęła flirtować z kilkoma panami, dziś jednak była

zalotniejsza niż kiedykolwiek. Wkrótce też otoczyło ją koło

eleganckich młodzieńców, z których niejednego kusił romans z

mężatką.

Kiedy Harald wrócił z samotnej przechadzki po pokładzie, ujrzał

Katie w otoczeniu licznych wielbicieli. Zdumiony spojrzał na żonę i

przystanął w pobliżu. Katie udawała, że go nie spostrzega, choć

background image

widziała, gdy nadchodził. Bardzo ożywiona rozmawiała z pewnym

młodym Holendrem - Straaten, który od kilku lat mieszkał na Jawie, a

teraz jechał do Europy, stęskniony za towarzystwem i rozrywkami

pięknych pań.

Harald przez chwilę nie wiedział, jak postąpić. Czy przywołać

Katie i położyć kres tej scenie, czy też udawać, że niczego nie

zauważył? Nagle uchwycił przelotne, wyczekujące spojrzenie żony.

Uśmiechnął się mimowolnie. Znał dobrze Katie, toteż natychmiast się

domyślił, że chce go ukarać i wywołać w nim zazdrość.

Udał, że nic go to nie obchodzi i ze spokojem przeszedł dalej.

Katie jednak wiedziała, iż ją spostrzegł, więc rozgniewała się na taką

pozorną obojętność. Jeśli wszystko mu jedno, czy ona kokietuje

innych mężczyzn, w takim razie postara się o wielu adoratorów, zmusi

Haralda do zazdrości.

Katie cieszyła się jak dziecko ze wszystkich komplementów i

pochlebstw otaczających ją mężczyzn. W Kopa Radża Harald był

najprzystojniejszym i najbardziej interesującym młodzieńcem wśród

jej znajomych. Na "Kolumbii" żaden nie mógł się z nim równać, ale

on sam znudził się już Katie, a przy tym nigdy z nią nie rozmawiał w

taki sposób jak inni panowie. Nie powtarzał jej nieustannie, że jest

czarującą, słodką kobietą, że ma piękne oczy, cudowne ciemne włosy,

że jej nóżki i rączki są najwspanialsze na świecie.

Katie odurzyły te wszystkie piękne słówka, toteż zupełnie

niepostrzeżenie zaplątała się we flircik ze Straaten, który był

najmilszym z grona jej wielbicieli, a umizgał się do niej bardzo

background image

namiętnie. Przez dłuższy czas Harald nie zwracał na to uwagi.

Tłumaczył sobie, iż Katie brakowało dotąd rozrywek, zwykłych dla

innych dziewcząt w Europie. Trudno, niech się bawi, niech pozwala,

by jej prawiono grzeczności. Nie kochał jej, toteż nie mógł odczuwać

zazdrości. Postanowił jedynie, że będzie nad nią czuwał, aby nie

posunęła się zbyt daleko.

Między małżonkami zapanował wkrótce chłodny, oficjalny ton.

Harald starał się być rycerski i uprzejmy, ale nie okazywał żonie

żadnej serdeczności. Katie cieszyła się na samą myśl o tym, że

małżonek zacznie jej urządzać sceny zazdrości. Tu spotkał ją zawód,

zatem postanowiła dać mu do tego powód. W swych dążeniach

posunęła się do granic nieprzyzwoitości, wychodząc z balu w

towarzystwie młodego Holendra na samotną przechadzkę przy świetle

księżyca.

Harald w pierwszej chwili nie spostrzegł zniknięcia żony,

pochłonięty rozmową z jednym z panów. Widział jedynie, że Katie

tańczyła ze Straatenem. Gdy wkrótce potem szukał jej wzrokiem, i

Katie już nie było, jakaś starsza, zasuszona dama rzuciła mu ze

złośliwym uśmieszkiem:

- Czy szuka pan żony?

- Tak, proszę pani. Chciałem z nią właśnie zatańczyć następnego

walca.

- Musi pan więc przejść na drugą stronę pokładu. Pańska żona

przechadza się w świetle księżyca, a towarzyszy jej Mijnheer Straaten.

Harald skłonił się na pozór obojętnie.

background image

- Żona pragnie się pewnie ochłodzić po tańcu - powiedział, po

czym wolnym krokiem podążył na wskazane miejsce.

Po chwili zobaczył Katie, stojącą przy balustradzie. Blask

księżyca oświetlał jej twarz. Balową suknię okrywał jedynie

wieczorowy płaszcz z koronek, podbity białym jedwabiem. Żonie

towarzyszył młody Holender, który pokrywał jej rękę gorącymi

pocałunkami. Wydawało się, że na ręce nie poprzestanie, jego wargi

bowiem posuwały się wyżej, i wyżej, aż sięgnęły ramienia.

Właśnie w tym momencie nadszedł Harald, który wcisnął się

między Katie a pana Straatena.

- Już cię zmęczył taniec, Katie? - spytał z wymuszonym

spokojem.

Dziewczyna przestraszyła się nieco na widok męża. Przeszkodził

jej w najbardziej ekscytującej scenie, kiedy to młody człowiek szeptał

jej namiętnie rozkochane słowa, jakich Harald nigdy nie wypowiadał.

- Chciałam się przespacerować w tę piękną, księżycową noc -

odparła ze złością.

- Możesz się przejść ze mną. Na pana czekają już panienki, które

pragną tańczyć. Niechże pan sobie nie przeszkadza, panie Straaten, ja

zostanę z żoną.

Te ostatnie słowa wymówił Harald dość chłodno i ze

szczególnym naciskiem. Spłoszony Holender wybąkał coś na swoje

usprawiedliwienie i szybko się oddalił. Katie obrzuciła męża

gniewnym spojrzeniem.

- Co to znaczy? Dlaczego kazałeś mu odejść?

background image

- Nie wypada, żeby mężatka spacerowała z młodymi ludźmi przy

blasku księżyca. A do tego pozwalasz się całować nie tylko w rękę.

Na twarzy Katie pojawił się triumfujący uśmiech. Wreszcie

dopięła swego!

- Aha! Zazdrosny?

Mąż chwycił ją gwałtownie za rękę.

- Strzeż się, Katie! Byłem dotąd bardzo cierpliwy przez wzgląd na

twego ojca, ale teraz już dosyć. Przekonasz się, że nie rzucam słów na

wiatr. Znosiłem spokojnie twoje wybryki, nie pozwolę ci jednak

przekraczać pewnych granic. Nie zapomnij, że jesteś moją żoną!

Katie zdobyła się na wymuszony uśmiech.

- Więc jednak jesteś zazdrosny? - spytała, patrząc wyczekująco na

męża.

- Posłuchaj, Katie - odparł Harald. - Gdybyś mi rzeczywiście dała

kiedykolwiek powód do zazdrości, wszystko między nami byłoby

skończone. Powtarzam ci, że nie pozwolę z sobą igrać.

Spojrzała mu głęboko w oczy i, rozdrażniona, rzekła:

- Oni wszyscy zachwycają się moją urodą, tylko ty jeden nie.

Uważają, że mam cudne oczy, czarujący uśmiech, wdzięczne ruchy,

że wywieram na mężczyzn nieprzeparty urok. Dlaczego ty nigdy do

mnie tak nie przemawiasz? Zawsze coś ci się we mnie nie podoba,

zawsze znajdujesz jakieś zarzuty. Chciałabym choć raz usłyszeć od

ciebie takie słowa, a skoro ich nie mówisz, pozwól przynajmniej, aby

to robili inni mężczyźni.

background image

Harald zrozumiał, że Katie zależy wyłącznie na komplementach,

toteż od razu zmienił ton.

- Tak ci zależy na tych banalnych pochlebstwach? - spytał,

ujmując rękę żony.

- Nie zawsze są banalne. Każda kobieta to lubi.

- Uczciwa kobieta umie jednak zawsze utrzymać pewien dystans.

Ten spacer z panem Straatenem naraża mnie na drwiny. Teraz jednak

wrócimy już do reszty towarzystwa. Chciałbym z tobą zatańczyć,

musimy pokazać, że między nami wszystko układa się jak najlepiej.

Trzeba za wszelką cenę uniknąć plotek.

- Phi! Nic sobie z tego nie robię.

- Ale ja sobie nie życzę, żeby krytykowano moją żonę! Chodź,

Katie.

- Nie chcę, nie będę z tobą tańczyła! Jesteś potworem!

- Już to słyszałem. Bądź rozsądna, Katie, chodź ze mną, nie

narażaj się na obmowę. Przecież to tylko dla twego dobra. Daj mi buzi

i skończ wreszcie z tymi głupimi flirtami. Lustro co dzień ci mówi,

jaka jesteś piękna, a jeśli chcesz, chętnie to potwierdzę. Zresztą wiesz

o tym bardzo dobrze i nie musisz czekać, aż ci to powtórzą jacyś

idioci. Nic ci z tego nie przyjdzie, poza przykrościami.

Pocałował ją i pociągnął za sobą. Katie nagle parsknęła

śmiechem.

- To śmieszne. Mijnheer Straaten tak się ciebie przeląkł, że

zniknął jak duch! - zawołała.

background image

Harald odetchnął z ulgą. Katie to duże dziecko, igra z ogniem, nie

zdając sobie sprawy z grożącego jej niebezpieczeństwa. Trzeba

nieustannie nad nią czuwać, by nie zabrnęła za daleko.

Weszli do sali balowej jak szczęśliwe, zgodne małżeństwo, potem

tańczyli, gawędzili wesoło i co chwila wybuchali śmiechem. Mijnheer

Straaten starał się unikać Katie, adorując jakąś inną kobietę.

Przez kilka dni wszystko układało się dobrze, wkrótce jednak

Katie zaczęła prowokować nowe sprzeczki. Po każdej awanturze żona

mściła się w taki sam sposób, kokietując innych mężczyzn. Jeszcze

kilkakrotnie Harald musiał wystąpić przeciwko zachowaniu własnej

połowicy, ale przy tym miał pewność, że Katie go nie zdradzi, że chce

mu jedynie zrobić na złość.

Już po czterech tygodniach wspólnego życia młody Forst

przekonał się, że jego związek z Katie był błędem, a między nimi

nigdy nie zapanuje zgoda. Zachowanie żony raziło go coraz bardziej -

jeśli nie flirtowała z mężczyznami, to urządzała mu awantury,

dręczyła swoim uporem i kaprysami. Wszelkie próby poskromienia tej

dzikiej kotki spełzły na niczym - Katie nie chciała się zmienić.

"Tylko Marlena może mi pomóc" - myślał zatroskany. Siostra jest

z pewnością bardziej cierpliwa, a poza tym jako kobieta łatwiej sobie

poradzi z jego żoną niż on sam. Harald sądził, że dobry przykład

Marleny zaowocuje zmianą w charakterze Katie. Już teraz drżał na

myśl o pustce, jaka go czeka w małżeństwie. Dotąd ich życie

upływało albo na ciągłych niesnaskach, albo na miłosnych igraszkach.

Między nimi nie było żadnej duchowej spójni czy szczerego uczucia.

background image

Powierzchowna z natury Katie w ogóle nie rozumiała oczekiwań

męża.

Po pewnym czasie wszyscy młodzi mężczyźni zaczęli unikać

pięknej mężatki. Przykład Mijnheera Straatena zrobił swoje.

Przekonali się, że Harald jest nadzwyczaj stanowczy i energiczny,

toteż nie próbowali nawet z nim zadzierać. Wprawiało to Katie w zły

nastrój.

Do Hamburga młoda para przybyła w niezbyt dobrym humorze.

Harald ujrzał z oddali ojczystą ziemię i łzy zakręciły mu się w oczach.

Jeszcze raz starał się przemówić Katie do serca, ale natrafił na

pogardę i złość. Z wyraźnym gniewem i niechęcią popatrzyła na

wybrzeża, mówiąc:

- Zdaje się, że życie w Hamburgu będzie nieciekawe, zwłaszcza

jeśli twoi rodacy okażą się tak nudni jak ty.

Harald zamilkł, Katie zaś zeszła do kabiny, by zły humor

wyładować na Daipah, która właśnie pakowała kufry. Wymysły i

szturchańce posypały się niczym grad. Służąca źle zapakowała jedną z

walizek, z której Katie w złości wyrzuciła wszystkie rzeczy. Różne

przedmioty wręcz fruwały po pomieszczeniach, a Daipah musiała od

nowa zabierać się do pakowania, choć czasu pozostało niewiele.

Katie poczuła ulgę i, zupełnie spokojna, wróciła na pokład. Cicho

stanęła obok męża, który z bijącym sercem i ogniem w oczach patrzył

na rodzinne miasto. Statek wolno płynął po Łabie, zmierzając do

potężnego portu Hamburga.

background image

* * *

Marlena i pani Darlag pracowały bez wytchnienia, by wszystko

przygotować na przyjęcie młodej pary. W biurze i spichlerzach

również panowała nerwowa krzątanina. Nadjeżdżały wozy z zielenią,

zawieszano girlandy, starano się domowi i firmie nadać uroczysty

wygląd.

Przewoźnik Kroger umaił swoją "Elżunię" i przyozdobił w

barwne chorągiewki, bo jemu przypadł zaszczyt przewiezienia

młodych ze statku do domu. Marlena cały swój czas wypełniła pracą,

to ją nawet cieszyło, nie miała bowiem okazji do rozmyślania nad

swoją dolą. Ostatnio zresztą ogarnął ją dziwny nastrój; cieszyła się z

powrotu Haralda, choć jednocześnie lękała się tego.

Obawiała się żony "brata", wobec której czuła się tak inna. W

duchu powtarzała sobie, że powinna ukrywać swoje uczucie, by nikt

nie mógł się domyśleć, kim był dla niej Harald.

W ostatnich tygodniach toczyła ze sobą nieustanną walkę, aż w

końcu w bólu zdobyła się na rezygnację. Raz na zawsze wyrzekła się

nadziei na założenie własnego ogniska domowego, cichego szczęścia

u boku ukochanego człowieka. Próbowała sobie wytłumaczyć, że nie

wszystkim kobietom przypada w udziale takie szczęście, a niektóre

przechodzą przez życie z pustymi rękami. Oby tylko Harald zaznał

szczęścia! To przecież najważniejsze!

Nikt nie zauważał cierpienia Marleny, okazywała bowiem wielką

radość w związku z przyjazdem młodej pary i bardzo energicznie

background image

pomagała pani Darlag w przygotowaniach. Nie zaniedbywała

jednakże swych zajęć biurowych. Pan Zeidler chciał jej dać wolne, ale

Marlena się nie zgodziła.

- Mam dużo wolnego czasu, proszę pana, zdążę załatwić

wszystko. Teraz jestem panu potrzebna bardziej niż kiedykolwiek.

Może to nawet zabrzmieć nieskromnie, ale nie da sobie pan rady beze

mnie. Gdy przyjedzie pani Katie Forst, będę musiała jej poświęcić

cały swój czas. Dlatego właśnie chcę popracować "na zapas".

Zeidler się ucieszył z decyzji Marleny, bo przecież dziewczyna

była jego prawą ręką w sprawach biurowych i załatwiała wszystko

sprawnie, lepiej nieomal niż on sam.

W całym tym zamieszaniu nikt nawet nie zauważył, że Marlena

pobladła i zmizerniała. Czyste rysy tchnęły teraz przedziwną słodyczą.

Przeżyła wiele, choć zachowała spokój i pogodę ducha. Przez jej

piękne oczy przemawiała jasna, szlachetna dusza.

Po powrocie do domu Marlena pomagała pani Darlag. Staruszka

przyjęła wprawdzie kilka dodatkowych służących, lecz nie wszystko

można im było powierzyć. Należało urządzić apartamenty młodej

pary - i tego zadania podjęła się przybrana siostra.

Wreszcie nadszedł długo oczekiwany dzień przyjazdu Haralda i

jego żony. Dla uświetnienia tej chwili Marlena poustawiała w

pokojach Haralda i Katie doniczki oraz wazony z kwitnącymi

roślinami. W całym domu stały w koszach pęki zieleni, baziek,

przypominając o zielonych świątkach.

background image

W ogrodzie również zadbano o nienaganny porządek.

Wygracowano ścieżki i wysypano je żółtym piaskiem. W małym

pawilonie nad brzegiem rzeki błyszczały świeżo lakierowane,

czerwone meble trzcinowe. Jednego ze służących ustawiono na straży

- miał dać znak, gdy okręt zawinie do portu.

Wreszcie nadeszła owa chwila. Marlena posłała służącego do

pana Zeidlera, który miał popłynąć łodzią na powitanie młodej pary.

Dziewczyna uzgodniła ze stojącym na dachu służącym, by w

odpowiedniej chwili podniósł flagę w górę. Wraz z panią Darlag udała

się do pawilonu. Z biciem serca spoglądała na wspaniały statek, który

płynął powoli i majestatycznie.

Wzrokiem szukała Haralda. Stał pewnie przy barierze i patrzył na

dom rodzinny. Teraz parowiec przepływa właśnie koło domu.

Marlena zaczęła machać chusteczką, a pani Darlag poszła za jej

przykładem. Służący, zgodnie z zaleceniem, podciągnął w górę flagę.

Na pokładzie, tuż przy barierze, stały dwie postacie, jakby

odsunięte od reszty pasażerów. To Harald i jego młoda żona. Serce

Marleny mocniej zabiło - wiedziała, czuła, że to Harald, choć nie

mogła go poznać z takiej odległości.

A "brat" patrzył na swój dom i widział, jak podciągano chorągiew

na dachu. Potem zauważył obie kobiety czekające w pawilonie.

- To na pewno Marlena i pani Darlag, nasza gospodyni. Skiń ręką

na powitanie, Katie. Patrz, oto mój dom rodzinny - rzekł

rozrzewniony.

background image

Katie ze śmiechem zaczęła machać chusteczką. Podobało jej się,

że tak uroczyście witano Haralda, pana tego domu. Teraz mąż

pokazywał jej budynki biurowe i wielki szyld firmy "Forst i

Vanderheyden". W oknach stali urzędnicy, kłaniali się i machali

chusteczkami. Harald odkłonił się, a wtedy ze wszystkich piersi

wyrwał się okrzyk: "Vivat"!

Młody Forst miał łzy w oczach. Był w domu, nareszcie w domu.

Raz jeszcze spojrzał na pawilon. Stała tam teraz tylko jedna postać -

wysmukła dziewczyna w długiej białej sukni. Wiosenne słońce

rzucało złocisty blask na jej jasne włosy. To była Marlena - jego

siostra Marlena!

Rzucił okiem na jedno z okien, to w samym narożniku. Tam było

ulubione miejsce matki, tam najczęściej siadywała!

- Matko!

Ach, jakże tęsknił za nią w tej chwili, jakże mu brakowało tej

najdroższej zmarłej! Nikt nie kochał go tak jak ona.

Ogarnął go smutek. Otoczył ramieniem żonę. Tam, w tym domu,

gdzie żyło wspomnienie jego matki, musi znaleźć drogę do serca

Katie. Wszystko zmieni się na lepsze, będzie mógł rozpocząć nowe

życie.

Katie zachwycała się przyjęciem. Z uśmiechem spojrzała na

męża:

- Jak to cudownie! Wszyscy stoją w oknach! A cały dom

przystrojony zielenią!

background image

- To na twoją cześć, Katie. Witają młodą małżonkę swojego szefa.

I tu będziesz prowadzić życie jak mała królowa, chociaż bez tak

licznej służby jak w Kota Radża.

- Dlaczego? - spytała ze zdumieniem.

- Wiesz przecież, Katie, że w Europie panują inne stosunki niż na

Sumatrze. Tutaj jeden służący kosztuje więcej niż tam dziesięciu. Za

to pracują więcej i lepiej. Będziesz z nich bardziej zadowolona niż z

twoich służących w Kota Radża, będzie ich mniej, co oszczędzi ci

kłopotów i przykrości. Spójrz, tam płynie nasza łódź... O, tam...

Zobacz, przystrojona jest zielenią. Pewnie podpłynie do przystani...

To chyba nasz prokurent, pan Zeidler...

Harald wychylił się za balustradę, by lepiej przyjrzeć się łodzi

płynącej w pewnym oddaleniu, lecz w tym samym kierunku, co

parowiec. W łodzi stał prokurent Zeidler i spoglądał na wspaniały

statek. Staruszek ujrzał Haralda, przesyłającego ręką pozdrowienie,

wyjął chusteczkę i zaczął nią machać.

Marlena, choć pozostała w pawilonie, widziała przez lunetę tę

scenę powitania. Westchnienie wyrwało się jej z piersi. Spojrzała raz

jeszcze i pobiegła do domu, by pomóc pani Darlag w ostatnich

przygotowaniach. Dziś nie poszła do biura, ponieważ staruszka

twierdziła, że nie poradzi sobie sama ze wszystkim. Młodej pary

oczekiwano w domu za godzinę. Pani Darlag raz jeszcze ścierała

kurze w całym domu, choć nigdzie nie było widać najmniejszego

śladu pyłu.

background image

Tymczasem na pomoście koło biura zebrali się wszyscy

pracownicy, ubrani na tę uroczystość w odświętne stroje. Urzędniczki

ustawiły się w pierwszym szeregu, a pewna młoda korespondentka

trzymała w ręku ogromną wiązankę kwiatów i, zdenerwowana,

powtarzała słowa przemowy, którą miała wygłosić w imieniu całego

personelu.

Marleny tam nie było. Postanowiła oczekiwać Haralda na progu

domu. Miała wrażenie, że tym sprawi mu większą przyjemność. Po

pewnym czasie na pomoście jakby się ożywiło: nadpływała

uroczyście przystrojona łódź. Posłyszała gromkie okrzyki i wiwaty.

Wtedy dopiero przycisnęła dłonie do serca i cicho powróciła do domu.

- Spokojnie! Spokojnie! Muszę znieść wszystko. Nie mogę

niczego po sobie okazać! Odwagi! - szepnęła do siebie.

W tej samej chwili nadbiegła pani Darlag w swej najlepszej

czarnej jedwabnej sukni. Przez cały czas czatowała przy oknie, a teraz

krzyknęła:

- Idą! Idą! Chodźmy, panno Marleno!

Marlena, blada, choć spokojna, wzięła do ręki wielki bukiet

bladoróżowych róż "La France" ze stolika w przedpokoju, po czym

wraz z opiekunką wyszła przed dom, by powitać Haralda i jego żonę.

Wyglądała prześlicznie, gdy tak stała z pękiem kwiatów na progu.

Słońce rozjaśniło jej pobladłą słodką twarzyczkę i złociste włosy.

Taką ją właśnie ujrzał Harald po pięciu latach rozłąki. Spojrzał na

dziewczynę i już nigdy nie zapomniał tego widoku. Młoda, wysmukła

background image

dziewczyna o bladym obliczu i uduchowionych oczach wydała mu się

istnym cudem. Któż to? Czyżby Marlena? Czyż ta urocza panna o

roziskrzonych oczach mogła być jego siostrą?

- Marlena?

W głosie Haralda pobrzmiewało bezgraniczne zdumienie, jakby

niedowierzanie.

Dziewczyna z biciem serca patrzyła na ogorzałą twarz brata. Ach!

To przecież to samo kochane odbicie, które znała tak dobrze z

fotografii! Zmienił się niewiele, trochę zmizerniał, trochę spoważniał.

Marlena zebrała siły i z uśmiechem wyszła mu naprzeciw.

- Witam cię w rodzinnym domu, Haraldzie! Serdecznie witam

was oboje! - rzekła i, patrząc prosząco na Katie, podała jej róże.

Katie zaś, niemile zaskoczona, wlepiła oczy w Marlenę. Więc to

jest ta przybrana siostra jej męża? Przecież ona jest piękna! A

przypuszczała, że podopieczna Haralda wygląda jak tyczka

chmielowa i ma rogowe okulary na nosie!!!

Katie należała do kobiet, które zawsze i wszędzie pragną być

najpiękniejsze. Oburzało ją, że ta Marlena, którą jej mąż przygarnął z

litości, stoi teraz na progu domu, jej domu i wygląda prześlicznie.

Niedbałym ruchem wzięła z rąk Marleny róże i wyniośle skinęła

głową.

Teraz Harald zdołał się już opanować i, jakby obudzony ze snu,

uścisnął mocno rękę przybranej siostry.

- Marleno! Jakże się zmieniłaś! Musiałem przez chwilę

przywyknąć do twego widoku! Gdybyś nie stała na progu mego

background image

domu, nie poznałbym cię. Co się stało z tą mizerną, wiecznie

zapłakaną dziewczyną, którą zostawiłem w kraju? Wprawiasz mnie w

zdumienie!

Poznałem

jedynie

twoje

oczy,

oczy

twego

niezapomnianego ojca. Dziękuję za słowa powitania! A oto moja

żona, Katie! Chciałbym, byście się pokochały jak siostry. Katie, oto

moja siostra Marlena!

Katie spojrzała na dziewczynę z wyraźną niechęcią.

- Miło mi panią poznać - rzekła chłodno.

- I ja się cieszę, proszę pani - odparła uprzejmie Marlena, która

natychmiast wyczuła niechęć w tonie młodej kobiety.

- Na miłość boską! - zawołał Harald. - Nie będziecie się chyba

tytułować "paniami". Ależ mówcie do siebie po imieniu! Czy tak

witają się siostry?

Ten wesoły i nieomal swobodny ton kosztował go wiele wysiłku,

długo bowiem nie mógł wrócić do równowagi.

Katie zaśmiała się ironicznie, a oczy jej zabłysły złośliwie.

- Jak sobie życzysz, mężu. Będziemy się do siebie zwracać po

imieniu, Marleno.

Marlena spojrzała z wdzięcznością na Katie i mocno uścisnęła jej

rękę. Czuła, że żona brata nie jest do niej życzliwie usposobiona, ale

nie chciała się tym zrażać.

- Dziękuję ci Katie, że pragniesz widzieć we mnie siostrę...

Postaram się na to zasłużyć. Proszę, wejdźmy do domu.

Marlena cofnęła się o kilka kroków, przepuszczając przodem

młodą parę. W przedpokoju czekała już pani Darlag. Harald powitał

background image

staruszkę bardzo serdecznie, Katie zaś chłodno, wyniośle. Gospodyni

zaprowadziła młodych do ich apartamentów, a Marlena zajęła się w

tym czasie przygotowaniem herbaty, którą podała w saloniku.

- Świetnie, za chwilę tam przyjdziemy - rzekł Harald.

Państwa młodych opuszczono. Katie stanęła przy mężu bardzo

nadąsana, ze zmarszczonym gniewnie czołem.

- Skłamałeś, Haraldzie - rzekła. - Ta Marlena wcale nie jest

brzydka.

- Przecież ci mówiłem, że tego nie wiem. Tak jak ty widziałem ją

dziś po raz pierwszy, nie licząc spotkania przed pięcioma laty. Sam

jestem zdumiony. Przez myśl mi nawet nie przeszło, że może

wyrosnąć na tak piękną dziewczynę.

- Tak? Uważasz, że Marlena jest piękna?

- Ależ, Katie, przecież każdy widzi! Ty sama przed chwilą to

powiedziałaś.

Rzuciła mu spojrzenie pełne gniewu.

- Czy sądzisz, że jest piękniejsza ode mnie?

Parsknął śmiechem, choć był to śmiech wymuszony i nieszczery.

- Nie można tak porównywać, Katie. Ty jesteś pięknością

ciemnowłosą, Marlena zaś złotowłosą. Może stanowić doskonałe tło

dla twojej urody.

- Tak uważasz? - spytała trochę udobruchana.

- Oczywiście! Przecież się obawiałaś, że Marlena jest brzydka.

Powinnaś być zadowolona, że się omyliłaś.

background image

- Masz rację. Gdyby się okazała brzydka, jeszcze mniej

przypadłaby mi do gustu. Ale i tak sprawia wrażenie osoby niezwykle

antypatycznej. Mówienie sobie po imieniu to już przesada.

- Musisz nazywać moją siostrę po imieniu.

Katie wzruszyła ramionami.

- Marlena wcale nie jest twoją siostrą.

Te słowa żony dziwnie podziałały na Haralda. Nie, Marlena nie

była jego siostrą i to dodawało mu otuchy. Opanował się, by zebrać

swe myśli, niespokojnie krążące wokół Marleny.

- Uważam ją za siostrę, powtarzam ciągle. Mam nadzieję, że

spełnisz moją prośbę.

- Dobrze, dobrze. Teraz i tak niczego nie można zmienić.

Chciałabym jedynie, byś z nią porozmawiał, żeby nie miała zbyt

wielkich pretensji. To nawet niewłaściwe dla osoby, która zajmuje w

tym domu podrzędne miejsce.

- Nie zapominaj jednak, że Marlena zajmuje w moim domu

pozycję odpowiadającą siostrze gospodarza i tak już pozostanie. Dla

twoich kaprysów nie zamierzam rezygnować z raz podjętej decyzji.

Jej ojcu dałem słowo, że zaopiekuję się córką i tego dotrzymam.

- No dobrze, rób, co chcesz. Muszę przez pół godzinki odpocząć,

strasznie boli mnie głowa. Czy to są moje pokoje?

Harald

oprowadził

żonę

po

przeznaczonych

dla

niej

apartamentach, zwracając przy tym uwagę na doskonały smak i

wygodę w urządzeniu. To z pewnością dzieło Marleny. Zauważył

background image

także mnóstwo kwiatów, lecz kiedy powiedział o tym Katie, skinęła

niedbale głową.

- Tak, to wszystko bardzo ładne, ale jestem naprawdę bardzo

zmęczona i potrzebuję spokoju. Przyślij mi tutaj Daipah.

Harald przyciągnął żonę do siebie i czule ją objął.

- Katie, niechże cię wreszcie powitam w moim rodzinnym domu,

tu, gdzie moi rodzice żyli długie lata w idealnej harmonii i zgodzie.

Weźmy z nich przykład. Daj Boże, żeby i nam małżeństwo zmieniło

się na lepsze.

Katie skrycie ziewnęła.

- Doprawdy nie wiem, o co ci chodzi, przecież jesteśmy bardzo

szczęśliwi, chociaż czasami się sprzeczamy. Ale to się wszędzie

zdarza.

Haraldowi opadły ręce. Zrozumiał, że Katie nawet się nie

domyśla, czego mu brak. Jej wystarczało to, co osiągnęła,

przynajmniej w tej chwili.

- Już sobie idę, Katie! Odpocznij teraz - rzekł tonem pełnym

rezygnacji i wyszedł, by zawołać Daipah.

Pani Darlag wyznaczyła dla służącej mały, czyściutki pokoik,

przylegający do apartamentów jej pani. Daipah wybiegła mu

naprzeciw wesoła i roześmiana, Harald zaś posłał ją do żony.

Młody Forst wszedł do swego gabinetu. Przez dłuższą chwilę stał

na środku pokoju bez ruchu, z przymkniętymi oczyma. W myślach

znów ujrzał Marlenę, jakby wciąż stała na progu domu.

background image

Dlaczego ten widok podziałał na niego tak dziwnie? Czemuż

poruszył do głębi całą jego istotę? Otworzył oczy i zaczął się

rozglądać po znajomych kątach. Wreszcie w domu - w domu! Mówił

mu o tym każdy sprzęt, każde drzewo w ogrodzie, każda trawka. Miał

wrażenie, że znalazł się znów w otoczeniu starych, dobrych

przyjaciół, którzy witają go serdecznie.

Jednak

najbardziej

rozrzewniło

go

powitanie

Marleny.

Niewątpliwie ona najbardziej przyciągała jego myśli. Był ogromnie

wzruszony, nigdy w życiu nie doznawał podobnego uczucia, jak w

owej chwili, gdy na progu swego domu ujrzał ją w całej pełni urody i

wdzięku.

Wydało mu się nagle, że błąkał się w ciemności przez wiele lat, aż

wreszcie dojrzał promyk światła, a wszystko, co do tej pory przeżył,

straciło swoje znaczenie. Z niewysłowionym bólem pojął, że jego

małżeństwo to krępujące pęta. Dotąd nazywał je pomyłką, teraz

jednak uświadomił sobie, że złamał sobie życie, wiążąc się z kobietą,

której nie kochał. Katie była mu całkowicie obca i tak miało już

pozostać.

To niezwykłe, ale na świecie istnieje taka miłość, o jakiej piszą

poeci. Zacisnął zęby. Ach, jego powrót wypadłby inaczej, gdyby

powrócił jako wolny człowiek - wolny od wszelkich zobowiązań.

Oddychał ciężko. Co się z nim stało? Był przecież mężem Katie,

musiał ponosić skutki swego wyboru. Nie wolno mu było zaprzątać

sobie głowy takimi myślami. Cudna, złotowłosa dziewczyna o szarych

background image

oczach i promiennym uśmiechu miała dlań pozostać tylko siostrą

Marleną, siostrą - niczym więcej!

Czy to możliwe, aby z niepozornej, nieładnej istotki wyrosła

czarująca dziewczyna? Marlena, siostra Marlena... Czuł, że zawisła

nad nim ciężka ręka losu, że od tej chwili będzie musiał dźwigać na

barkach brzemię, którego się nie pozbędzie do kresu swych dni. I ta

ciągła komedia przed ludźmi, żeby się nie domyślili, co się dzieje w

jego duszy.

Nigdy nawet nie przypuszczał, że zmartwychwstanie przed nim

ideał jego młodzieńczych snów, od dawna już bowiem zrezygnował z

marzeń młodości. A tymczasem we drzwiach swego domu zobaczył

ucieleśnienie tego ideału.

* * *

Podszedł do okna i spoglądał na ogród, który tonął w świeżej,

majowej zieleni. Pomiędzy drzewami przechadzała się Marlena.

Zostawiła w pawilonie lunetę i chciała ją teraz przynieść do domu,

żeby się nie uszkodziła. Po chwili wyszła z pawilonu i zmierzała w

kierunku domu.

Harald patrzył z zachwytem. Teraz, gdy weszła do domu, podążył

na dół, by się z nią spotkać. Stała pośrodku bawialni, pełnej światła.

Szybko się odwróciła, a spostrzegłszy Haralda, oblała się purpurą.

Młody człowiek poczuł, że serce mocniej mu bije, gdy patrzy na jej

background image

zarumienioną twarzyczkę. Zmusił się jednak do spokoju, i z

uśmiechem przybliżył do dziewczyny.

- Przywitajmy się jeszcze raz, jak prawdziwe rodzeństwo,

Marleno. Moja żona zejdzie tu za pół godziny, chciała trochę

odpocząć.

- To zrozumiałe po tak długiej podróży.

- A jak ty się czujesz, Marleno?

- Jak zawsze czuję się doskonale. A dziś dodatkowo cieszę się z

twojego powrotu.

- Naprawdę? - spytał, ujmując jej rękę.

- Oczywiście, mój drogi. Wyglądasz dobrze i zdrowo, choć trochę

przybladłeś. Ostatnio bardzo się o ciebie martwiłam.

Oczy Haralda zabłysły. Usiadł i pociągnął Marlenę na stojące

obok krzesło.

- Nie rozumiesz nawet, jak słodko brzmią te słowa. Już od dawna

nikt się o mnie nie troszczył. Nie potrafię ci powiedzieć, jak się czuję

w domu. Teraz dopiero wiem, jak bardzo tęskniłem za ojczyzną.

Marleno, czy dostałaś ten mój list, w którym pisałem o Katie?

- Tak, Haraldzie! - odparła z westchnieniem. - Otrzymałam go i

drżałam o twoje szczęście. Spodziewam się, że wszystko ułożyło się

doskonale.

- Nie, Marleno, nie... będę z tobą szczery. Nie czuję się

szczęśliwy, ani nawet zadowolony. Poznasz Katie, wtedy mnie

zrozumiesz. Tak, ty jedna mnie zrozumiesz. Mam nadzieję, że nie

stracisz cierpliwości, tak jak ja. Katie nie odpowiada za swój

background image

charakter. Dopiero po zaręczynach zrozumiałem, jak bardzo się

różnimy. Wtedy nie mogłem już niczego zmienić. Nie sądzę, by

kiedykolwiek nastąpiło między nami większe zrozumienie. Chyba...

chyba, że zdarzy się cud! Ach, Marleno, gdyby twój przykład

podziałał na Katie! Nie brakuje ci z pewnością zręczności i

cierpliwości. Musisz mi przyrzec, że nie zrazisz się jej zachowaniem.

Katie jest gwałtowna i popędliwa, ale też nikt nie zajmował się jej

wychowaniem. Ojciec był zbyt pobłażliwy i słaby. Powierzył mi

swoją jedynaczkę jak najdroższy skarb, nie chcę o tym zapominać,

choć niekiedy przychodzi mi to z wielkim trudem. Wydaje mi się,

Marleno, że jesteś bardzo energiczna, Zeidler opowiadał mi o tobie

istne cuda. Serce mi rosło, choć inny nosiłem w duszy obraz

siostrzyczki. Ta delikatna, złotowłosa panienka, czekająca na progu

mego domu, nie wygląda wcale na to, by była obdarzona taką

wytrwałością i siłą, jak mnie zapewniał Zeidler. A jednak muszę mu

wierzyć. Dlatego też narzucam ci inne obowiązki. Pozwalam sobie na

to, gdyż wiem, że sukces mojego małżeństwa zależy wyłącznie od

ciebie Marleno, prowadzę z Katie nieustanne sprzeczki. Jest to walka

skryta, choć uporczywa. Chodzi zazwyczaj o drobnostki, o rzeczy

nieważne, mimo to nie mogę temu podołać, bo brak mi cierpliwości.

Czy jesteś cierpliwa, Marleno?

- Umiem zdobyć się na wielką cierpliwość, gdy mi na tym zależy.

Zrobię wszystko, by ci pomóc. Oboje będziemy się starać, żeby

uratować twoje szczęście, twoje i Katie...

background image

- Szczęście? Odetchnę z ulgą, gdy nareszcie zapanuje spokój. Nie

sądź, że to tak łatwo wpłynąć na Katie. Jest porywcza i bardzo uparta,

niczym młody źrebiec. Jest zła, gdy jej ktoś zwraca uwagę.

Zachowuje się jak dziecko, które się dąsa, gdy się nie spełnia

wszystkich jego zachcianek. Potrafi wybuchnąć złością, ale ty się tym

nie zrażaj...

- Nie martw się o mnie, Haraldzie, dam sobie radę z Katie...

Postaram się pamiętać zawsze, w jakich niezwykłych warunkach

wyrosła...

- Cieszę się, że ufasz swoim siłom. Jest jeszcze jedna rzecz, o

której nie wiesz. Otóż Katie niezwykle surowo obchodzi się ze służbą,

przywykła do tego w Kota Radża. Często biła służące, dochodziło do

sprzeczek z tego powodu. Uważaj, żeby tutaj nikogo nie uderzyła...

- Możesz na mnie polegać. Bardzo się cieszę, że zechciałeś

powierzyć mi swoje troski. Pragnę ci pomagać tak, jakbym naprawdę

była twoją siostrą.

- Dziękuję ci z całego serca, Marleno. Ale, ale, opowiedz mi choć

trochę o sobie. Jak się czujesz w moim domu?

- Doskonale, zwłaszcza od chwili, gdy objęłam posadę w biurze.

- Patrzę na ciebie, a jednak nie mogę sobie tego wyobrazić. Gdy

otrzymałem list od Zeidlera, usiłowałem sobie przypomnieć, jak

wyglądasz. Rozmawiałem o tym nawet z Katie, która była

przekonana, że jesteś chuda jak tyczka chmielowa i nosisz rogowe

okulary na nosie.

background image

Marlena roześmiała się wesoło, a Harald z rozkoszą przysłuchiwał

się temu dźwięcznemu śmiechowi.

- Żałuję, że sprawiłam wam zawód - rzekła Marlena filuternie.

- Sprawiłaś mi wielką niespodziankę. Nie uwierzyłbym nigdy, że

z brzydkiego kaczątka wyrośnie tak piękny łabędź.

- Alboż ja jestem piękna? - spytała z prostotą.

- Nie widzisz tego w lustrze?

- Różne bywają gusta, ja nie podobam się sobie nadmiernie.

- Ale podobasz się innym. Przyznaj, Marleno, ilu konkurentom

dałaś kosza?

- Żadnemu. Przecież nikogo nie znam. Widuję jedynie pana

Zeidlera i personel biurowy.

- A więc nigdzie nie bywasz?

- Bywam w teatrze i na koncertach w towarzystwie pani Zeidler.

- I nigdy nie tańczyłaś?

- Niekiedy z panią Darlag - odparła ze śmiechem.

- Ależ ty żyłaś jak pustelnica! Trzeba cię koniecznie wprowadzić

w świat.

- Wierz mi, Haraldzie, wcale mi na tym nie zależy - rzekła z

powagą.

- Musisz poznać ludzi i bywać w świecie. Jak zamierzasz poznać

swego przyszłego męża?

- Nie chcę wychodzić za mąż - oświadczyła stanowczo.

- Wszystkie dziewczęta tak mówią. Kiedyś jednak zjawi się ten

jedyny, wybrany, i wtedy zmienisz zdanie.

background image

Usta Marleny zadrżały boleśnie, a w oczach pojawiła się wielka

powaga, która nadawała jej twarzy wyraz przedwczesnej dojrzałości.

Harald natychmiast to zauważył. Serce mu się ścisnęło. Zrozumiał, co

się działo w duszy dziewczyny.

- Marleno, ty kogoś kochasz! Kochasz, ale twojej miłości stoi coś

na przeszkodzie! To dlatego jesteś taka zrezygnowana!

Przerażona zerwała się z miejsca. Zlękła się, że Harald odkrył jej

tajemnicę. Postanowiła naprowadzić go na fałszywy trop. Podniosła

ku niemu pobladłą twarz, nie przeczuwając nawet, z jakim napięciem

czeka na jej odpowiedź.

- Haraldzie, obdarzyłeś mnie takim zaufaniem, że powierzę ci

moją tajemnicę. Nikt jej nie zna. Tak, kocham kogoś, ale coś nas

dzieli. Nigdy nie będę mogła zostać jego żoną...

Przymknął na chwilę oczy i zbladł jak człowiek śmiertelnie

rażony. Wreszcie spytał ochrypłym głosem:

- Powiedz mi, co was dzieli? Czy mogę ci jakoś pomóc?

- Nie, Haraldzie, nikt mi nie może pomóc.

- Czy ten człowiek wie o twojej miłości?

- Nie!

- Dlaczego zatem twierdzisz, że nie możesz zostać jego żoną?

- Jest mężem innej kobiety.

- Biedna Marlenko! Tacy ludzie jak my nie wyciągają nigdy ręki

po cudzą własność. W tej sytuacji widzę, że wszystko stracone.

- Tak, Haraldzie, ale nie przejmuj się tym. Jestem szczęśliwa, bo

mogę go kochać. Ta miłość to mój jedyny skarb, moja świętość.

background image

- Tak bardzo go kochasz? - spytał Harald zaniepokojony.

Złożyła ręce jak do modlitwy i przez chwilę spoglądała z zadumą

przed siebie. Harald chciał paść przed nią na kolana i złożyć głowę na

jej łonie.

- Tak, kocham go bezgranicznie. Przestańmy już o tym mówić.

Powiedziałam ci wszystko, abyś zrozumiał, że nie zależy mi na

zawieraniu nowych znajomości. Nie wyjdę za mąż.

Odruchowo przesunął ręką po czole. Kim był człowiek, którego

kochała Marlena? Powiedziała przecież, że nie widuje nikogo. Czy

nigdy nie przestanie kochać tego nieznajomego?

Harald zacisnął zęby. Takie dziewczęta jak Marlena kochają tylko

raz w życiu. Musi wyrzec się nadziei, że zdobędzie jej serce. Może to

i lepiej? Będzie mu łatwiej wyrzec się swego uczucia do niej i

pogodzić się z losem.

- Zobaczymy, Marleno, jak ułoży się życie towarzyskie w moim

domu. Katie marzy wręcz o rozrywkach. W każdym razie nie będziesz

teraz chodzić do biura, ja cię zastąpię. Jeśli masz ochotę, możesz

podczas mojej nieobecności dotrzymywać towarzystwa Katie.

- Bardzo chętnie, jeśli sobie tego życzysz.

Gawędzili długo i nie spostrzegli nawet, jak prędko mija im czas.

Spędzili tak przeszło godzinę. Wreszcie zjawiła się Katie. Wyspała

się, toteż ból głowy minął, a humor też się poprawił.

Harald podszedł do żony.

- Jak się czujesz, Katie?

background image

- Świetnie! Napiłabym się chętnie herbaty. Poproś, Marleno, żeby

podano do stołu.

- Dobrze, Katie. Wszystko już przygotowane. Przejdźmy do

saloniku.

Weszli do saloniku, gdzie pani Darlag już nakryła do

podwieczorku. Stół zastawiono ciastkami i różnymi łakociami. W

srebrnym czajniku syczała para. Marlena nalewała herbatę do

filiżanek, podawała półmiski, śmietankę i cukier. Harald poddał się

temu łagodnemu nastrojowi. Stolik ustawiono przy oknie, skąd widać

było ogród oraz część portu.

Katie usadowiła się wygodnie w fotelu i z zadowoleniem

podziwiała malowniczy widok. Ale ta miła chwila nie trwała długo.

Katie, jeśli już nie próżnowała lub nie spała, musiała snuć plany

nowych rozrywek. Toteż po chwili odezwała się:

- Kiedy złożymy wizyty twoim znajomym?

- Powinnaś trochę odpocząć po podróży, przecież moi znajomi nie

uciekną.

- Będę wypoczywać w Kota Radża, a teraz chcę się bawić. Tak

wiele mi mówiłeś o życiu towarzyskim w Hamburgu...

- Dobrze, jeśli sobie tego życzysz. Już jutro możemy odwiedzić

kilka osób. Na którą godzinę mam zamówić samochód?

- Na jedenastą.

- Dobrze. Pojedziesz z nami, Marleno, abym i ciebie mógł

przedstawić swoim przyjaciołom.

- Marlena pojedzie z nami? - spytała zdumiona Katie.

background image

- Oczywiście, moja droga. Wyobraź sobie, że ta mała prowadzi

życie pustelnicy. Musimy ją koniecznie wprowadzić w świat.

Katie zmarszczyła czoło.

- Nie chcę, będę sama składać wizyty, niech kto inny przedstawia

Marlenę twoim znajomym. Nie jestem starą babą, żeby matkować

młodym pannom. Narzucasz mi śmieszną rolę, nie zgodzę się na to -

mówiła opryskliwie.

Katie chciała sama wywołać sensację i obawiała się, żeby

Marlena nie zaćmiła jej blasku. Z zasady też sprzeciwiała się

wszystkim pomysłom Haralda. Postanowiła od razu Marlenie

udowodnić, że w tym domu korzysta z łaski, ale nie ma żadnych praw.

Haralda boleśnie dotknęły słowa żony. Starał się opanować, rzekł

przeto:

- Katie się jeszcze rozmyśli, Marleno. Chciałbym, abyś z nami

pojechała. Nie mogę cię przecież przedstawić swoim znajomym bez

Katie...

- Ach, więc ja mam być damą do towarzystwa? Dziękuję! - rzekła

z ironią Katie.

Harald zaczerwienił się i już miał wybuchnąć gniewem, lecz

Marlena położyła mu rękę na ramieniu i powiedziała ze śmiechem:

- Nie możesz tego wymagać od Katie. Nie mam ochoty na

składanie wizyt. Wolę zostać w domu.

- Ale ja chcę, żebyś poznała moich przyjaciół i znajomych,

Marleno.

background image

- Ależ, Haraldzie, poznam ich kiedy indziej. Na pewno

wyprawicie jakieś przyjęcie i zaprosicie gości. Wtedy nadarzy się

okazja do przedstawienia mnie. A teraz, szczerze mówiąc, nie mam

ochoty na przyjmowanie zaproszeń.

- Nie, Marleno. Musisz z nami bywać jako moja siostra.

- Marlena ma rację, Haraldzie - wtrąciła Katie. - Przedstawimy ją

w naszym domu, wtedy wszystkich pozna.

I zadowolona, że udało jej się postawić na swoim, zwróciła się do

Marleny niezwykle uprzejmie:

- Muszę kupić swoją wyprawę, mam bardzo wiele sprawunków

do załatwienia. Czy mogę liczyć na twą pomoc, Marleno?

- Z przyjemnością, Katie.

Katie z zadowoleniem skinęła głową. Marlena zna tu pewnie

wszystkie sklepy, może być bardzo przydatna.

* * *

Katie z uporem trwała przy swoim postanowieniu, dając Marlenie

na każdym kroku do zrozumienia, że zajmuje w tym domu tylko

podrzędne miejsce. Z wrodzonym sprytem wybierała do swoich

manewrów te chwile, gdy była z nią sama. Obchodziła się z Marleną

jak z podwładną, która musi znosić wszelkie kaprysy, spełniać każdą

zachciankę.

Harald nie miał pojęcia, na co pozwala sobie jego żona, gdy męża

nie ma w pobliżu. Codziennie spędzał po kilka godzin w biurze,

background image

sądząc, że między dwiema kobietami panuje idealna zgoda. Kiedy

powracał do domu, Katie była w doskonałym humorze, a Marlena

nawet słowem nie napomknęła o karygodnym zachowaniu bratowej.

Wiedziała, że sprawiłaby Haraldowi przykrość, tego zaś chciała

uniknąć. Na zaczepki Katie odpowiadała z wielkim spokojem i

godnością.

Katie czuła się wspaniale, gdy tylko mogła komuś dokuczyć.

Dręczyła i upokarzała Marlenę co chwilę, co sprawiało jej wielką

radość. Dlatego też mąż widywał ją zawsze zadowoloną. Zaczął nawet

znów łudzić się nadzieją, że małżeństwo ułoży się pomyślnie, nie

przeczuwał, iż Marlena drogo okupiła jego spokój, znosząc przykrości

od Katie.

Młoda kobieta wyjeżdżała prawie co dzień po sprawunki w

towarzystwie Marleny. Wydawała ogromne sumy na swoją wyprawę.

Kupowała, co jej się tylko spodobało, bez wyboru. Gdy tylko coś

przestało jej się podobać, rzucała to niedbale do szafy. Próbowała

znoszonymi sukienkami obdarować Marlenę, lecz dziewczyna była

niezwykle wrażliwa na tym punkcie.

- Nie mogę przyjmować od ciebie takich prezentów, Katie, -

mawiała spokojnie.

- Dlaczego? - pytała obrażona Katie.

- Bo te suknie są zbyt kosztowne, a poza tym...

- No, właśnie, a co poza tym?

- Nie włożyłabym na siebie znoszonej sukienki.

background image

- Ach, Boże! Jakaś ty dumna, moja droga! Przecież te rzeczy są

prawie nowe, miałam je na sobie zaledwie kilka razy.

- Tak, Katie, na tym właśnie polega różnica. Ubieram się

skromnie, lecz zawsze zakładam suknie, które są moją własnością.

Oczy Katie zabłysły złośliwie.

- Przecież dostajesz te wszystkie suknie od Haralda. On za to

płaci.

- Mylisz się, Katie, pracuję na siebie. Pensja, którą pobieram, jest

znacznie wyższa od sumy, jaką przeznaczam na swoje wydatki. Nie

chciałam korzystać z łaski Haralda, właśnie dlatego przyjęłam posadę

w biurze.

- Harald nie wspominał mi o tym - rzekła Katie trochę zmieszana.

- Nie zależy mi, żeby Harald o tym wiedział. Jest tak

wspaniałomyślny, że sprawiłabym mu przykrość. Tylko tobie to

powiedziałam, abyś nie sądziła, że korzystam z jego łaski. Żywię

ogromną wdzięczność wobec Haralda za opiekę i braterskie

przywiązanie, ale nie przyjęłabym od niego jakiejkolwiek rzeczy

materialnej.

Słowa Marleny wywarły wielkie wrażenie na Katie i

spowodowały znów przypływ gniewu. Przestała namawiać Marlenę

do przyjmowania znoszonych sukien w obawie, że Harald się o tym

dowie. Dokuczała jednak Marlenie na każdym kroku.

Pewnego dnia wyjechały obie po zakupy. Samochód zatrzymał się

w jakiejś ruchliwej dzielnicy. Katie miała ochotę na krótki spacer.

Kazała szoferowi zatrzymać się na rogu, po czym zaczęła się z

background image

Marleną przechadzać od wystawy do wystawy. Gdy coś jej się

spodobało, wchodziła i kupowała.

Wreszcie obie panie stanęły w pobliżu znanej, eleganckiej

cukierni. Weranda i tarasy lokalu były gęsto obsadzone publicznością.

Katie spojrzała na cukiernię i zawołała:

- Jak wesoło! Wiesz, wstąpimy tutaj, napijemy się czekolady i

popatrzymy trochę na ludzi.

- Dobrze, Katie.

- Mam wrażenie, że zbiera się tutaj bardzo eleganckie

towarzystwo.

- O, bez wątpienia. Przychodzą tu panie z najlepszych sfer.

- W takim razie chodźmy.

Przeszły przez lokal i schody, aż na taras, położony na pierwszym

piętrze. Przy balustradzie był jeszcze wolny stolik. Siedziało przy nim

poprzednio dwóch panów, którzy właśnie zbierali się do odejścia.

Marlena spostrzegła, że Katie kokietuje ich zupełnie jawnie. Jeden z

nich, zachęcony widać zalotnymi uśmiechami, odezwał się poufale:

- Może panie pozwolą przysiąść się do stolika?

Katie zaśmiała się wielce uradowana, toteż panowie mieli zamiar

ponownie zająć miejsca. Potem jednak jeden z nich spojrzał na

Marlenę i natychmiast odszedł, pociągając za sobą towarzysza.

- Jaka szkoda, byli tacy weseli! To ty ich wystraszyłaś swoją

ponurą miną - gniewała się Katie.

- Nie mogłyśmy przecież z nimi rozmawiać, Katie - odparła

spokojnie Marlena.

background image

- Dlaczego?

- Bo to nie wypada.

- Ach, jakaś ty nudna!

Do stolika podszedł kelner i panie zamówiły czekoladę. Katie

rozejrzała się dookoła. Przy jednym ze stolików siedział jakiś młody,

wytworny mężczyzna. Spodobał się Katie, która wlepiła w niego bez

ceremonii swoje ciemne, palące oczy. Zaczęli sobie nawzajem

przesyłać znaczące spojrzenia. Katie nie usiłowała tego nawet ukryć

przed Marleną. Dziewczyna siedziała jak na rozżarzonych węglach,

zmieszana i zawstydzona, za to Katie bawiła się doskonale.

Marlena na próżno starała się nakłonić ją do wyjścia. Katie nie

ruszała się z miejsca i kokietowała nieznajomego. Wreszcie młody

człowiek wstał od stolika, nakreśliwszy uprzednio kilka słów na małej

kartce wydartej z notesu. W przejściu przystanął na chwilę i położył

niepostrzeżenie karteczkę na stole, przy którym siedziały obie panie.

Katie wzięła bilecik, po czym zatrzymała go w ręku, dopóki

nieznajomy nie wyszedł z lokalu. Na pożegnanie obrzucił jeszcze

Katie ognistym, wymownym spojrzeniem.

Marlena widziała wszystko. Podniosła wzrok na bratową.

- Dlaczego patrzysz na mnie z wyrzutem, Marleno? Czy to nie

zabawne, powiedz sama?

- Katie, nie powinnaś była brać tej karteczki.

- Dlaczego, to takie zabawne. Zobaczymy, co tam młodzieniec

napisał. Podobam mu się bardzo, wprost pożerał mnie wzrokiem. Czy

to widziałaś?

background image

Marlena patrzyła na kartkę z przerażeniem, Katie zaś rozwinęła

bilecik i spokojnie przeczytała:

"Piękna pani! Musimy się koniecznie spotkać. Czekam z

utęsknieniem na telefon. Numer 47_76".

Katie parsknęła śmiechem.

- Czy to nie śmieszne?

Marlena nie odpowiedziała. Myślała o Haraldzie. Ogarnęło ją

bezgraniczne współczucie dla brata. Katie spojrzała na nią ze złością.

- Nie znasz się na żartach, Marleno.

- Katie, nie rób nigdy takich rzeczy. Pomyśl tylko, co by było,

gdyby ów pan okazał się znajomym Haralda. Mogłabyś przypadkiem

spotkać go w jakimś towarzystwie... Co wtedy?

- Uśmiałabym się do łez.

- Mogłabyś mieć wiele przykrości. Jak sądzisz, co by powiedział

Harald, dowiedziawszy się, że ten młodzieniec ośmielił się do ciebie

napisać liścik tej treści?

- Phi! Harald przy każdej okazji urządza tragedię i jest tak nudny

jak ty. Ja się chcę bawić, po to przyjechałam do Hamburga. Przez

okrągły rok nudzę się śmiertelnie w Kota Radża. Oczywiście

opowiesz o wszystkim Haraldowi.

- Nie jestem donosicielką, Katie. Harald nie powinien się

dowiedzieć. Na miłość boską, nie wspominaj o tym przypadku...

background image

- To by mu wcale nie zaszkodziło. Przekonałby się przynajmniej,

że mam powodzenie. Możesz mu wszystko opowiedzieć.

- Nie zrobię tego. Proszę cię, podrzyj tę karteczkę.

- Denerwuje cię, że ten pan zwrócił uwagę na mnie, nie na ciebie.

- Czułabym się dotknięta, gdyby wobec mnie zachował się w ten

sposób.

- Chwała Bogu, bywają różne gusta.

- Podrzyj bilecik, nie pokazuj go Haraldowi - prosiła Marlena.

Katie ze śmiechem popatrzyła na bilecik.

- Właściwie nie powinnam tego robić, bo to przecież moje

trofeum, ale nie będę się upierać, skoro tak ci na tym zależy.

I Katie podarła karteczkę, a strzępy wyrzuciła przez barierkę.

Marlena dała znak kelnerowi. Zapłaciły i wyszły z cukierni.

- Musimy tu przychodzić częściej - powiedziała Katie.

Marlena przyrzekała sobie w duchu, że do tego nie dopuści.

* * *

Harald i Katie odwiedzili wielu znajomych i dawnych przyjaciół,

którzy przyjęli ich bardzo życzliwie. Już niebawem zaczęły się ze

wszystkich stron sypać zaproszenia, toteż wieczory młoda para

spędzała zazwyczaj poza domem. Jeżeli zaś nie byli zaproszeni, Katie

domagała się teatru i kina. Bardzo polubiła kinematograf.

background image

Harald nieraz prosił, by Marlena wybrała się z nimi, ona jednak

zawsze odmawiała. Harald domyślał się, że robiła to przez wzgląd na

Katie, lecz był na tyle delikatny, iż nie pytał o powody.

Katie, swoim zwyczajem, sypiała do południa. Podobnie jak w

Kota Radża, tak i tutaj prowadziła beztroskie i zgoła bezczynne życie.

Na przyjęciach czy wieczorach zachowywała się bardzo niewłaściwie,

kokietowała ostentacyjnie mężczyzn, flirtowała z wielkim zapałem.

Już wkrótce doszło znowu do przykrych scen między

małżonkami. Niekiedy i Marlena stawała się mimowolnie świadkiem

takich sprzeczek. Katie zachowywała się bez skrępowania, wręcz

chełpiła się swoim powodzeniem, raz oświadczyła nawet, że robi to

wszystko, by wywołać zazdrość męża.

- Nie powinien być wciąż taki pewny, niech widzi, jak bardzo

podobam się innym. Wierność to straszna nuda.

Marlena aż zadrżała, słysząc to zdanie. Czuła, że niezależnie od

jej wysiłków między małżonkami wyrasta coraz większa, coraz

głębsza przepaść. A przecież ona oddałaby z rozkoszą życie za

szczęście Haralda! Serce jej się ściskało, gdy patrzyła na jego

pobladłą twarz, wyrażającą zwątpienie. Nie przypuszczała nawet, że

było coś, co gnębiło go bardziej niż ciągłe konflikty z Katie, nie miała

pojęcia o tym, iż to ona sama jest przyczyną tego smutku.

Najmilsze były dla obojga wczesne ranki, kiedy Katie jeszcze

spała. Jedli razem śniadania i długo gawędzili. Gdy Marlena wstawała

od stołu, by powrócić do swych domowych zajęć, Harald

zatrzymywał ją, mówiąc:

background image

- Zostań jeszcze, Marlenko, przez cały dzień nie mamy czasu na

swobodną pogawędkę. Czy musisz ciągle pracować, moja droga?

- Nie potrafię żyć inaczej.

- Naucz się tego od Katie, ona cały dzień może przespać.

- Katie prowadzi inny tryb życia, kładzie się spać bardzo późno.

Ty zresztą także. Uważam, że należy ci się więcej spokoju. Nie

poprawiłeś się, przeciwnie, wyglądasz o wiele gorzej niż w dniu

przyjazdu. To mnie nawet nie dziwi, śpisz przecież bardzo krótko.

Harald znał lepiej przyczynę swego złego wyglądu. Trapiły go nie

tylko kłopoty z Katie, powodem była walka wewnętrzna, jaką

nieustannie staczał ze sobą. Wspólne życie pod jednym dachem z

Marleną stało się dla niego źródłem nowych cierpień, lecz zarazem i

skrytej rozkoszy.

Kochał ją coraz bardziej - żył naprawdę jedynie podczas tych

krótkich chwil, które z nią spędzał sam na sam. Coraz chętniej

poddawał się urokowi, jaki z niej promieniował. Zapominał o

wszystkim, patrzył tylko z zachwytem na jej bladą, słodką

twarzyczkę, słuchał chciwie jej dźwięcznego głosu. Czuł wtedy, że

jego duszę ogarnia błogi spokój.

W samotności zaś rozmyślał o tym, kim był ów tajemniczy

człowiek, którego kochała Marlena. Postanowił wybadać pana

Zeidlera, toteż pewnego dnia spytał go:

- Odnoszę wrażenie, że moja siostra nosi w sercu jakąś skrytą

miłość. Czy nie zauważył pan zmiany w jej zachowaniu? Jest taka

background image

cicha i zrezygnowana, to mnie właśnie naprowadziło na ten trop. Co

pan o tym sądzi?

- Nie, panie Haraldzie, to wykluczone. Panna Marlena od kilku lat

siedzi niezmiennie w swoim pokoju przy pańskim biurku, toteż znam

ją prawie tak dobrze jak własne dziecko. Obdarza mnie i moją żonę

wielkim zaufaniem. Zauważyłbym, gdyby w niej nastąpiła przemiana

tego rodzaju. Nie bywa nigdzie, nie zna młodzieży, a nie należy do

kobiet łatwo się zakochujących. Pokocha tylko człowieka, który

będzie zasługiwał na jej szacunek. Może pan być spokojny, serduszko

Marleny jest wolne. Na razie należy ona jeszcze całkowicie do firmy

"Forst i Vanderheyden".

Harald nie mógł wyznać panu Zeidlerowi tego, co mu powierzyła

Marlena. Zaczął jednak uważnie przyglądać się urzędnikom w biurze.

Między solidnymi, lecz mało zajmującymi handlowcami, nie znalazł

ani jednego, którego mógłby uznać za godnego uczucia Marleny.

Młodzi ludzie jeszcze wolni, a żonaci za starzy, by można ich było

brać pod uwagę.

Harald błądził po omacku wśród mroku, nie domyślając się

nawet, że to on jest wybrankiem Marleny. Związek z Katie układał się

znacznie lepiej niż poprzednio. Przede wszystkim stała mu się

zupełnie obojętna, toteż znosił cierpliwie jej wybryki, a poza tym

Katie w jego obecności miała zawsze dobry humor. Namiętnie rzucała

się w wir zabaw i rozrywek, a jeśli nadchodziły ataki gniewu, to

wyładowywała je na Daipah lub na Marlenie.

background image

Pani Darlag kilkakrotnie już zauważyła, że Katie dokucza jej

wychowance. Staruszka od pierwszej chwili wyrobiła sobie o młodej

żonie Haralda nader niepochlebne zdanie, a ta opinia z dnia na dzień

stawała się gorsza. Kiedyś oburzona odezwała się do Marleny:

- Nigdy dotąd nie widziałam tak niedobrej kobiety jak pani Forst.

Całe szczęście, że nasza pani tego nie dożyła. Nasz pan nie jest

szczęśliwy, niech mi panienka wierzy. Przecież jego matka była inna,

a on przywykł do jej zachowania. Nikt by nawet nie pomyślał, że

nasza młoda pani pochodzi z lepszej sfery. Jak się zachowuje wobec

panienki, to istna zgroza! Już nie wspomnę nawet o biciu tej biednej

Daipah! Gdyby tylko pan Forst o tym wiedział, nigdy by na to nie

pozwolił.

- Na miłość boską, niech mu pani o tym nie mówi! Przecież pani

wie, że na Sumatrze panują inne obyczaje niż u nas.

- Toteż nasz pan powinien jej wytłumaczyć, że nie żyje wśród

dzikich ludzi. Przede wszystkim powinna się inaczej obchodzić z

panienką. Ona traktuje panienkę jak niewolnicę!

- Niechże mu pani o tym nie mówi! Zmartwiłby się ogromnie, a i

mnie sprawiłoby przykrość, gdyby z mego powodu czynił wyrzuty

swojej żonie. Czy pani mnie rozumie?

- Wiem tylko, że panienka znosi wszystko bez słowa skargi, aby

oszczędzić zmartwień panu Haraldowi.

- Droga pani Darlag, nie mogę mu zatruwać życia takimi

drobiazgami. Przyjechał do Hamburga, żeby wypocząć. Pani Forst

uspokoi się wkrótce i zmądrzeje, jestem tego pewna.

background image

- Takiej by się przydał inny mąż, panienko, taki, co by ją czasem

porządnie wytłukł. Nasz pan jest za dobry, za delikatny dla takiej

sekutnicy, nie potrafi sobie z nią dać rady. W takiej kobiecie siedzi

diabeł, panienko.

Marlena patrzyła z troską na odchodzącą panią Darlag. W duchu

przyznawała jej rację. Przecież i ją samą raziła gwałtowność Katie.

Bardziej jednak niepokoiły ją inne wady bratowej. Katie była

fałszywa i kłamała jak z nut. Dla wygody wypowiadała z uśmiechem

największe kłamstwa, a przy tym miała obłudny charakter. W

obecności Haralda okazywała Marlenie wielką przychylność, toteż nie

domyślał się wcale, jakie katusze znosi jego przybrana siostra.

Tak mijały tygodnie. Pewnego popołudnia Harald wrócił z biura

nieco wcześniej. Daipah oznajmiła mu, że pani jeszcze śpi. W domu

było cicho i przytulnie. Służący, który siedział w hallu, poinformował

gospodarza, że Marlena odpoczywa w swoim pokoju.

Harald postanowił pójść na górę. Zapragnął znów porozmawiać z

Marleną. Szybko wbiegł na schody i zapukał do pokoju. Dziewczyna

sądziła, że to ktoś ze służących, więc bardzo się zarumieniła, gdy na

progu ujrzała Haralda. On zaś zaraz to spostrzegł.

Marlena siedziała w swoim ulubionym kąciku przy oknie,

wpatrując się w fotografię ukochanego. Z bólem serca stwierdziła, że

bardzo zmienił się od dnia przyjazdu, zmizerniał i zeszczuplał.

Ujrzawszy go tak niespodziewanie w swoim pokoju, zerwała się z

miejsca zupełnie zmieszana i stanęła tak, by nie zobaczył fotografii.

background image

Obawiała się, iż Harald zobaczy na ścianie swój wizerunek i domyśli

się wszystkiego.

- Czy ci nie przeszkadzam?

- Nie, Haraldzie. Jestem ci potrzebna?

- Wstąpiłem tylko na pogawędkę. W biurze nie miałem nic do

roboty, a Katie jeszcze śpi i zejdzie dopiero na herbatę. Postanowiłem

cię odwiedzić w twoim królestwie. Czy mogę się rozejrzeć? - spytał

na pozór spokojnie, choć serce waliło mu mocno.

Marlena stała wciąż w niszy, zasłaniając sobą fotografię.

Najchętniej zdjęłaby ją ze ściany.

- Ależ proszę, oczywiście! - odparła, udając swobodę.

Harald wyczuł jednak w jej głosie niepokój i zmieszanie. Chciał

rozładować to napięcie, toteż zaczął z wielką uwagą oglądać obrazki

na ścianach. Obok lustra, nad małą półką, wisiał portret jego matki.

Harald przypatrywał mu się chwilę i przypadkowo spojrzał w lustro.

Zauważył, że Marlena odwróciła się szybko, zdjęła ze ściany

fotografię w ramce i ukryła ją prędko w koszyku z robótkami,

stojącym na stoliku. Dostrzegł także, iż nakryła fotografię jakimś

rozpoczętym haftem, potem zaś przycisnęła ręce do piersi i odetchnęła

z widoczną ulgą.

Poczuł bolesny skurcz serca. Wiedział już, że ta fotografia

przedstawiała na pewno człowieka, którego Marlena kocha. Zanim tu

przyszedł, siedziała prawdopodobnie zatopiona w myślach i patrzyła

w najdroższe oblicze. Dlatego właśnie była taka zmieszana.

background image

Zmuszając się do spokoju, zatrzymał się przed portretem matki.

Ogarnęło go rozrzewnienie: odwrócił się nagle do Marleny:

- Jak sądzisz, co powiedziałaby moja mama, gdyby znała Katie?

- Powiedziałaby: "Katie jest młoda i może się zmienić. Odwagi,

mój synu, nie trzeba tracić nadziei. Wszyscy ludzie mają wady."

- Czy wierzysz w to, Marleno? Czy myślisz, że Katie naprawdę

się zmieni?

- Nie trać nadziei, Haraldzie.

- Czy jesteś zadowolona ze swojej podopiecznej?

Nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy.

- Mam wrażenie, że tak... Czy nie uważasz, że Katie ostatnio

jakby się uspokoiła, że jest bardziej zrównoważona?

- Tylko w twojej obecności, Marleno. Tak, wtedy jest w

wyjątkowo dobrym nastroju. Gdy jednak pozostajemy sam na sam,

zaczyna się to samo.

Marlena zamyśliła się, uderzyły ją słowa Haralda. Kiedy Katie

była z nią sama, dokuczała jej, odsłaniała wszystkie niedostatki swego

charakteru; gdy tylko nadchodził Harald, zmieniała się w jednej

chwili, stawała się miła i uprzejma. Widocznie jednak zachowywała

się tak wyłącznie w jej obecności.

Katie była jednak istotą zagadkową, ale zawsze przewrotną,

nieuczciwą. Marlena nie odpowiedziała na ostatnie słowa Haralda,

który po chwili odezwał się znowu:

- Najważniejsze, że dla ciebie jest miła i uprzejma. Ja już

zrezygnowałem, zobojętniałem na jej kaprysy.

background image

- Nie mów tak. I między wami zapanuje zgoda.

- Porozmawiajmy lepiej o czym innym, moja droga. Chciałbym

już wkrótce urządzić bal. Proszono nas tyle razy, że w końcu na mnie

kolej. Katie jest nienasycona w swojej miłości do rozrywek.

- W jej wieku to zupełnie zrozumiałe.

- A ty? Czy jesteś już starą babcią?

- Jeszcze nie - odparła Marlena ze śmiechem. - Lecz mam inną

naturę. Lubię domowe zacisze, nie cierpię głośnych zabaw, zgiełku,

zamieszania.

- Ale Katie lubi zgiełk i wrzawę. Ja również wolałbym spędzać

wieczory w domu, pogawędzić w gronie dawnych przyjaciół. Ona

tego nie rozumie. Mniejsza o to! Powracając do naszego balu,

chciałbym wymyślić coś oryginalnego. I ty musisz mieć jakieś

urozmaicenie. Przedstawię cię swoim znajomym. Jak sądzisz, może

by urządzić "garden party"? Wieczory są takie ciepłe, ogród możemy

oświetlić lampionami, a kolację podać na tarasie. Potem potańczymy.

Muszę koniecznie zatańczyć z tobą walca, Marlenko. W ogrodzie

rozstawimy małe stoliki. Co myślisz o tym projekcie?

- Bardzo mi się podoba.

- Czy masz balową suknię, Marleno?

Zaśmiała się.

- Biedny Haraldzie, wszystko na twojej głowie. Nie, nie mam

odpowiedniej sukni, w której mogłabym godnie wystąpić na twoim

balu. W szafie wisi kilka białych sukienek i czarna suknia

wieczorowa. Dotychczas zupełnie mi wystarczały. Teraz jednak

background image

sprawię sobie jakąś wspaniałą szatę, skoro ci zależy, żebym była na

tym balu.

- Naprawdę, bardzo mi zależy.

- Kiedy zamierzasz go urządzić?

- Pod koniec przyszłego tygodnia. Musimy to jeszcze omówić z

Katie, ale już teraz powinnaś zamówić suknię i... O, jeszcze jedno,

Marleno... Nie zapominaj o tym, że jako moja siostra reprezentujesz w

pewnym stopniu mój dom... Nie chcę, żeby ludzie powiedzieli, że

moja siostra jest gorzej ubrana od żony. Wyglądasz wprawdzie bardzo

wytwornie nawet w najskromniejszej sukience, ale proszę cię, żebyś...

Rozumiesz, o co mi chodzi, Marleno?

- Możesz być spokojny, Haraldzie, nie zapomnę nigdy o twojej

pozycji.

- To dobrze - rzekł, wyciągając do niej rękę.

Podała mu dłoń, przy czym ogarnęło ją dziwne uczucie błogości,

gdy poczuła serdeczny i mocny uścisk jego ręki.

- W jakim kolorze wybierzesz materiał na suknię? - spytał nagle

Harald.

Zaśmiała się cichutko.

- Jesteś doprawdy wzruszający, troszczysz się o każdy drobiazg.

Nie wiem jeszcze, na jaki kolor się zdecyduję.

Spojrzał na nią przeciągle.

- Biały, bądź w białej sukni! Wybierz sobie matowy, gruby

jedwab, który w miękkich fałdach będzie spływał z twojej postaci.

background image

Kolor biały jest najodpowiedniejszy do twoich włosów, do twojej

cery... Będzie ci w nim najlepiej.

Zaczerwieniła się pod jego spojrzeniem, potem jednak odparła z

udaną swobodą:

- Dobrze, sprawię sobie białą suknię.

Przez chwilę panowało milczenie. Harald wyobrażał sobie

Marlenę w białej sukni z miękkiego białego jedwabiu. Jakże będzie

piękna, a jej złociste włosy będą się cudnie odbijały od śnieżnej bieli

sukni...

Harald ocknął się z marzeń i nagle zaczął opowiadać Marlenie o

życiu w Kopa Radża. Słuchała z zainteresowaniem, wreszcie rzekła:

- Ach, to musi być cudowna, bajeczna kraina!

- Czy pojechałabyś z nami na Sumatrę? Mogłabyś tam pozostać

przynajmniej przez kilka dni.

- Nie mówisz tego poważnie, Haraldzie.

- Mówię to zupełnie serio. Uważam za wskazane, aby ktoś z

tutejszej filii pojechał raz do Kopa Radża i poznał na miejscu interesy.

Uprościłoby to znacznie wiele spraw. Zeidler jest zbyt stary na taką

podróż. Twierdzi jednak, że mogłabyś go z powodzeniem zastąpić.

Dlaczego nie miałabyś nam towarzyszyć?

Marlena oblała się purpurą, a potem gwałtownie zbladła. Ogarnęła

ją pokusa, aby się zgodzić na propozycję Haralda. Nie musiałaby się z

nim rozstawać na długie lata, będzie go widywała codziennie. Tak,

lecz będzie też zmuszona obcować stale z Katie. Z Katie, która nie

przestaje jej dokuczać, która w Kopa Radża okaże się

background image

prawdopodobnie o wiele gorsza niż tutaj. Marlena jednak lękała się

czego innego. Obawiała się, że nie starczy jej sił, aby ukryć swoją

miłość, że pewnego dnia się zdradzi.

- No i cóż, Marleno? - nalegał Harald.

- Nie, nie mogę... Doprawdy nie mogę... Proszę cię, nie pytaj o

nic...

- Czy wzdragasz się z powodu Katie? Czy sądzisz, że miałaby coś

przeciwko temu?

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zauważył, że walczyła z

zakłopotaniem.

- Być może, Haraldzie, że nie chcę wam towarzyszyć z powodu

Katie. Lepiej, gdy tu zostanę - wyjąkała.

- Czy się obawiasz pobytu na Sumatrze?

- O nie!

- Więc czego się boisz, Marleno?

Nie była w stanie szczerze mu odpowiedzieć. Zerwała się z

miejsca i odwróciła się, żeby nie widział jej twarzy.

- Mówmy o czym innym, Haraldzie... Ja... twoja propozycja

bardzo mnie zaskoczyła... przyszła zbyt nagle... muszę się zastanowić,

pomyśleć... nie wiem sama... bo...

Urwała, gdyż ktoś właśnie zapukał do drzwi. Marlena odetchnęła

z ulgą i zawołała: "Proszę!" Do pokoju wsunęła się pani Darlag.

- Panno Marleno, proszę do mnie na jedną chwilkę. Niech

panienka pomoże mi nakryć stół do kolacji i powstawiać kwiaty do

background image

wazonów. Nie mogę sobie sama dać rady, a panienka jest taka

zręczna.

Marlena chętnie na to przystała. Mogła stąd uciec, zyskać na

czasie i uspokoić się. Bała się, że za chwilę straci panowanie nad

sobą.

- Zejdę z panią. Czy pójdziesz z nami, Haraldzie?

- Nie, zaczekam tu na ciebie. Dobrze, Marleno?

- Oczywiście, Haraldzie. Niebawem wrócę.

I Marlena wyszła z pokoju.

Harald nasłuchiwał, dopóki nie przebrzmiały jej kroki na

schodach. Zastanowił się nad przyczyną niepokoju Marleny. Czemu

się tak zmieszała, gdy jej proponował wyjazd na Sumatrę? Lękał się

dnia rozłąki z Marleną, choć sobie tłumaczył, że nie powinna mu być

niczym więcej jak tylko siostrą. Dlaczego nie chciała wyjechać?

I nagle w jego głowie zaświtała myśl. Nie chciała wyjechać z

Hamburga, bo tu mieszka człowiek, którego kocha. Jej miłość jest

wprawdzie beznadziejna, ale jednak pragnie zostać w pobliżu

ukochanego. Harald rozumiał to doskonale. On sam przecież chciał

stale przebywać w towarzystwie Marleny, chociaż i on nie miał żadnej

nadziei. Tak, to jest zapewne jedyny powód. Kim jest ten człowiek,

który tak pociąga dziewczynę, choć jest mężem innej kobiety?

Wzrok Haralda spoczął na koszyczku z robótkami. Tam ukryła

przed nim podobiznę ukochanego. Harald był o tym przekonany.

Wystarczyło przejść kilka kroków, zajrzeć do koszyczka i rzucić

okiem na tę fotografię. Zobaczyłby nareszcie tego nieznajomego,

background image

którego Marlena tak kochała, że wolała się raz na zawsze wyrzec

szczęścia, niż zostać żoną innego.

Przez chwilę walczył z pokusą. Nie chciał się wdzierać w

tajemnicę Marleny. Potem jednak uległ, nie mógł znieść niepewności.

Zdawało się, że stolik w niszy magnetycznie przyciąga jego wzrok.

Miał wrażenie, że za chwilę stanie oko w oko z owym mężczyzną, że

zmierzy się z nim jak z przeciwnikiem. Zbliżył się do stolika i drżącą

ręką sięgnął do koszyczka. Wyciągnął fotografię - spojrzał na nią.

Niby rażony błyskawicą patrzył na swoje własne oblicze. Czuł

teraz, że porywa go ze sobą gwałtowny wiatr i unosi w powietrzu.

Jego fotografia? Więc jego podobiznę ukrywała przed nim tak

trwożnie Marlena? Ta fotografia wisiała na ścianie przez wiele lat, a

jej oczy spoglądały na nią z rozmarzeniem... Więc to był on? On sam!

Wybuchnął głośnym, szczęśliwym śmiechem, który przeszedł w

głuchy jęk. Zasłona spadła mu z oczu. To jego kochała Marlena, jego!

On był tym człowiekiem, który należał do innej i nic nie wiedział o jej

miłości. Dlatego nie chciała wychodzić za mąż. Znalazł wreszcie

rozwiązanie zagadki, wiedział już, jak to się stało, że oddała komuś

swe serce, choć nie znała obcych mężczyzn.

Musiała go pokochać już kilka lat temu. Pewno wtedy, gdy był tu

po raz ostatni przed wyjazdem na Sumatrę. Do niego należały

pierwsze porywy młodego serduszka. Osieroconej dziewczynce

wydawał się zbawcą i bohaterem, gdy przywiózł ją do swej matki. Po

śmierci ojca czuła się samotna i opuszczona, toteż całą duszą

przylgnęła do opiekuna. Nie stłumiła swego uczucia w zarodku.

background image

Pozwalała mu kiełkować i rosnąć. Przez lata całe kochała go wiernie,

gorąco, on zaś prawie nie myślał o niej.

Żadne przeczucie nie podpowiadało mu, że zastanie w ojczyźnie

czarującą istotę w pełni wiośnianej urody, że odnajdzie w niej

wcielenie ideału młodości. Związał się na wieki z płytką, lekkomyślną

kobietą, której nie kocha i która go nie kocha.

Marlena! Marlena!

Przestał ją uważać za siostrę Marlenę! To, co w stosunku do niej

odczuwał, nie miało nic wspólnego z braterskim przywiązaniem. Była

to miłość, wielka, płomienna miłość! Kochał tę dziewczynę, która

mogłaby się stać dopełnieniem jego osobowości, gdyby dobrowolnie

nie nałożył sobie pęt.

Teraz już za późno! Nie może ich zrzucić! Marlena!

Ocknął się z zadumy i szybko ukrył fotografię w koszyczku. Na

miłość boską, nie powinna się dowiedzieć, że odkrył jej tajemnicę.

Gdyby się czegoś domyśliła, opuściłaby bezzwłocznie jego dom.

Wiedział o tym. Znał dobrze Marlenę! Nie wolno mu zdradzać

słowem czy spojrzeniem, że wie, co się dzieje w jej duszy.

Teraz zrozumiał także, dlaczego nie chciała pojechać na Sumatrę.

Ach, jakże potrafiła panować nad sobą, ileż wysiłku kosztowało ją

ukrywanie tej miłości w czasie jego pobytu w Hamburgu! Chciała

mężnie wytrzymać aż do dnia jego wyjazdu, potem brakłoby jej sił.

Harald zatoczył się jak pijany i padł na krzesło. Był głęboko

wstrząśnięty; z głuchym jękiem ukrył twarz w dłoniach.

background image

- Marleno, słodka, maleńka Marleno! Więc to ja stałem się twoim

przeznaczeniem, ja, który pragnąłem ci oszczędzić wszelkich trosk i

cierpień! Tego nie wiedziałem. Ach, jakże mnie boli, że cierpisz tak

jak ja! Tak bardzo cię kocham, Marleno, że chętnie poniósłbym dla

ciebie każdą ofiarę, ale nie mogę ci wyznać mej miłości, aby cię nie

przestraszyć. Nie mogę ci powiedzieć, że znam twoją tajemnicę, bo

umarłabyś ze wstydu i męki. Czemu los nas rozdzielił, Marleno?

Czemu związałem się z inną kobietą? Czemuż nie jestem wolny! Ach,

bylibyśmy ze sobą bezgranicznie szczęśliwi! A jednak, a jednak i

teraz jestem szczęśliwy, odkąd poznałem prawdę. Wiem, że mnie

kochasz, zrozumiałem, czym jest gorąca, wielka miłość.

Westchnął głęboko. Przypomniała mu się jego rozmowa z

Marleną. Powiedziała mu wtedy, że kocha żonatego człowieka.

Przyszły mu na myśl jego własne słowa: "...ludzie tacy, jak my, nie

wyciągają nigdy ręki po cudzą własność." Tak, zarówno dla niej, jak i

dla niego to sprawa honoru. Nic zatem nie mogło przekroczyć bariery,

która ich dzieliła.

- Nie lękaj się, kochanie, odkąd wiem wszystko, stanę się silny i

spokojny za nas oboje. Któż to wie, ile razy wprawiłem cię

nieświadomie w zakłopotanie. Ale teraz będzie inaczej, uczynię

wszystko, by cię nie urazić niebacznym słowem. Kocham cię,

Marleno, kocham cię namiętnie i bezgranicznie, lecz opanuję ten żar

w swojej piersi, by nie utrudniać ci życia. Bądź spokojna, najdroższa,

chociaż serce mi krwawi, będę cię czcił jak świętą. Muszę cię nadal

traktować jak siostrę, nie lękaj się, kochanie...

background image

Harald nie wiedział, jak długo trwała rozmowa, którą w duszy

prowadził z Marleną. Gdy jednak usłyszał w korytarzu jej kroki,

przesunął ręką po czole i wyprostował się. Niemal spokojny czekał

teraz na Marlenę.

Marlena odzyskała równowagę ducha i normalny pogodny

nastrój. Wszedłszy do pokoju, odezwała się łagodnie jak zazwyczaj:

- Wybacz mi, Haraldzie, że pozwoliłam ci czekać na siebie tak

długo. Musimy zejść na dół, Katie już się obudziła i właśnie przebiera

się. Zapewne zaraz poprosi o herbatę.

Spojrzał na nią przeciągle.

- Ten czas wcale mi się nie dłużył, Marleno. W twoim pokoiku

rozkoszuję się błogą ciszą, czyli tym, czego najbardziej mi potrzeba.

Zauważył, że twarz Marleny oblała się ciemnym rumieńcem.

Nieraz już widywał, że dziewczyna rumieni się i blednie na przemian,

lecz nie domyślał się nigdy, z jakiego powodu. Odkąd odkrył jej

tajemnicę, zrozumiał, że bladość i rumieniec oznaczają jedno:

"kocham cię!"

- Za mało wypoczywasz - rzekła spokojnie Marlena. -

Przyjechałeś tu przecież dla poratowania zdrowia, a o to dbasz

najmniej. Kładziesz się spać o północy, nieraz nawet później. Popatrz

tylko, Katie wysypia się do południa, toteż nazajutrz nie odczuwa

zmęczenia, ale ty wstajesz bardzo wcześnie.

Zdobył się na uśmiech.

background image

- Czy mógłbym się wyrzec naszej rannej pogawędki przy

śniadaniu? - zapytał, a Marlena znowu spłonęła rumieńcem, co

napełniło serce Haralda tajemną rozkoszą.

- Nie, mój drogi, powinieneś jednak sypiać po obiedzie.

- Ach, Marleno, ty chcesz, żebym utył. Nie chcę mieć brzuszka

jak starsi panowie.

- To rzeczywiście za wcześnie - odparła ze śmiechem. - A jednak

musisz mieć więcej spokoju, gdyż twoje nerwy nie wytrzymają tego

trybu życia. Jak zniesiesz nowe trudy w Kota Radża, jeśli nie

poprawisz się tutaj?

- Dobrze, będę odpoczywał po obiedzie, lecz nie chcę spać.

Usiądę z tobą w pawilonie lub na tarasie i będę rozkoszował się tą

błogą ciszą. Nie weźmiesz mi przecież za złe, jeśli się przy tym

zdrzemnę.

- Bynajmniej. Najpierw, jeśli zacznę ci czytać jakąś nudną

książkę. Od razu zaśniesz, a to cię pokrzepi. Ale chodźmy już, bo

Katie czeka.

- Czyżbyś się jej bała?

Marlena znów się zmieszała. Rzeczywiście, odczuwała niekiedy

lęk przed gwałtowną, nieopanowaną Katie, ale nie mogła się do tego

przyznać, zwłaszcza że nie chciała martwić Haralda.

- Nie jestem aż taka lękliwa. nie chcę jednak, żeby Katie się

niecierpliwiła.

Zeszli razem do saloniku, gdzie codziennie podawano

podwieczorek. Gawędzili jeszcze przez chwilę, wreszcie zjawiła się

background image

Katie. Marlena nalała herbaty do filiżanek. Po jakimś czasie Harald

rozpoczął rozmowę od propozycji balu.

- Rozstawimy stoliki w ogrodzie, co o tym sądzisz, Katie?

Młoda kobieta była zawsze pełna zapału, jeżeli chodziło o nową

rozrywkę. Rozpromieniona, w doskonałym humorze, zaczęła

przedstawiać swoje plany. Harald mimowolnie porównywał Katie z

Marleną. Doszedł do wniosku, że przy Marlenie Katie wydaje się

niezmiernie pospolita. Uroda Katie bardziej rzucała się w oczy,

Marlena jednak posiadała swoisty wdzięk, który długo pozostawał w

pamięci. Katie musiała to sama wyczuć, ponieważ nie cierpiała

Marleny.

Marlena obawiała się wciąż, że Katie sprawi jej jakąś przykrość w

obecności Haralda. Intuicyjnie czuła, że Harald nie przebaczyłby tego

żonie nigdy, prawdopodobnie doszłoby znów do niemiłych scen.

Katie była jednak bardzo przebiegła. W Kota Radża potrafiła ukryć

przed Haraldem, że maltretuje służbę, teraz zaś ukrywała przed nim,

że męczy Marlenę. Wiedziała, iż "szwagierka" nie zdradzi się ani

słowem.

Zwykła senność Katie ustąpiła teraz miejsca niezwykłemu

podnieceniu. Z ożywieniem układała plany, bez przerwy mówiła o

balu. Bardzo to Haralda cieszyło. Katie wyrzekła się nawet pójścia do

kina, aby razem z Haraldem ułożyć listę gości.

Potem Marlena musiała przynieść cały stos żurnali, gdyż Katie

chciała wybrać nowy fason balowej sukni. Marlena po prostu tego nie

pojmowała. Katie zgromadziła przecież mnóstwo eleganckich,

background image

kosztownych toalet, twierdziła jednak, że żadna z nich nie nadaje się

na tę uroczystość.

- Muszę mieć coś bardzo oryginalnego, chcę swoją toaletą

wywołać sensację - powiedziała ze śmiechem, po czym wróciła do

przerwanej lektury żurnali.

* * *

Los jednak chciał inaczej, ani bowiem planowany bal, ani też

sensacja nie miały dojść do skutku. Nazajutrz Harald zjadł śniadanie

w towarzystwie Marleny, po czym udał się do biura. Marlena zasiadła

z robótką na tarasie, gdy wtem nadbiegła pani Darlag, blada i bardzo

zmieszana.

- Tego już za wiele, wprost trudno to wytrzymać, panienko

Marleno!

- Co się stało?

- Niech panienka wejdzie do domu i posłucha. Pani Forst oszalała

chyba, opętał ją jakiś zły duch...

Zaniepokojona Marlena podniosła się i poszła z panią Darlag do

domu. W przedpokoju zgromadziła się już cała służba i w skupieniu

przysłuchiwała się głosom, które dolatywały z pokoju Katie. Zza

drzwi dobiegały gniewne słowa pani i żałosny płacz Daipah.

Marlena przede wszystkim kazała się rozejść służbie, potem zaś

stanęła pod drzwiami sypialni. Usłyszała okropne wyzwiska, które

padały z ust Katie, oraz łkanie służącej.

background image

- To już trwa, odkąd pan wyszedł do biura. Tuż potem rozpoczęła

się awantura - opowiadała z oburzeniem pani Darlag.

Marlena otworzyła drzwi. Postanowiła zwrócić uwagę Katie, gdyż

było jej żal biednej służącej. Była czasem świadkiem bicia Daipah.

Gdy dziewczyna stanęła na progu, ujrzała ciemnoskórą służącą u stóp

swej pani. Katie trzymała w ręku skręcony gruby ręcznik i uderzała

nim bez litości. Miała zamiar uderzyć znowu, gdy podeszła Marlena i

spokojnie, lecz stanowczo odebrała jej narzędzie kary.

Na twarzy Katie odmalowała się wściekłość.

- Co to? Jak śmiesz? - krzyknęła.

- Uspokój się, Katie. Za drzwiami zebrała się cała służba. To

okropne, żeby służący słyszeli z twoich ust tak obrzydliwe wyrazy i

dowiedzieli się, że biłaś Daipah. Narobią plotek w całym mieście.

Daipah podniosła się z cichym jękiem, po czym ucałowała skraj

sukni Marleny. Katie, ujrzawszy to, wybuchnęła jeszcze większą

złością.

- Ja ci pokażę, przebrzydłe stworzenie. Popamiętasz mnie jeszcze!

Ja tu jestem panią, nie ona! Uklęknij natychmiast i rozluźnij

sznurowadło, które zbyt mocno zacisnęłaś. No, ruszaj się...

Daipah jednak ukryła się trwożnie za plecami Marleny, którą

widocznie uważała za rodzaj wału ochronnego.

- Pozwól jej odejść, Katie. Daipah tylko cię drażni - rzekła

Marlena.

Katie zaśmiała się nerwowo.

background image

- Czy sądzisz, że ty mnie nie drażnisz, wstrętna świętoszko?

Jesteś o wiele gorsza od Daipah, ty, z tą wiecznie słodką miną!

Uklęknij natychmiast i rozluźnij mi sznurowadło. Zobaczymy, czy

jesteś zręczniejsza od Daipah. Prędko, zabieraj się do roboty, bo mnie

noga boli!

Katie usiadła i tak gwałtownie wysunęła nogę w ciasno

zasznurowanym buciku, że o mało nie uderzyła w twarz Marleny,

która bez słowa przed nią uklękła. Dziewczyna spojrzała z wyrzutem

na Katie, rozluźniła w milczeniu sznurowadło, po czym ponownie

zawiązała bucik.

- Czy tak jest lepiej, Katie? Czy sznurowadło przestało cię

uwierać? - spytała, powstając, Marlena.

Katie spojrzała na nią ze złością. Spokój Marleny rozdrażniał ją

coraz bardziej.

- Nie udawaj, świętoszko! Jesteś wstrętną obłudnicą, znosisz

wszystko w pokorze, można cię bić i kopać, a ty nawet nie drgniesz.

Masz prawdziwie służalczą naturę, nienawidzę cię!

- Pohamuj się, Katie, licz się trochę ze słowami. Wybaczam ci

wiele, bo uważam twoje rozdrażnienie za chorobliwe, lecz nie

pozwolę się obrażać.

- Co? Ty mnie będziesz uczyła? Skąd w ogóle wzięłaś się w

moim pokoju? Kto cię tu wołał? Służące nie powinny nieproszone

wchodzić do pokoju państwa.

- Zapominasz się, Katie. Wypraszam sobie podobne wyrazy -

rzekła Marlena spokojnie, ale stanowczo.

background image

- Precz! Precz! Wynoś się, patrzeć na ciebie nie mogę! - krzyknęła

w najwyższym uniesieniu Katie i zanim Marlena spostrzegła,

pochwyciła z toalety marmurową paterę, którą z całych sił cisnęła w

jej głowę.

Marlena nie zdołała uniknąć ciosu. Patera przeleciała tuż nad

prawym okiem dziewczyny i ostrym kantem ugodziła ją w czoło.

Marlena drgnęła z bólu i zatoczyła się. Byłaby upadła, gdyby Daipah

nie pochwyciła jej w ramiona.

Katie przelękła się, ujrzawszy krew płynącą z czoła Marleny i

ściekającą wielkimi kroplami na skroń, policzek i białą sukienkę.

Marlena nie zauważyła tego, gdyż była zupełnie ogłuszona. Spojrzała

z cichym wyrzutem na Katie, po czym w milczeniu wyszła z pokoju.

Pani Darlag, ujrzawszy Marlenę, krzyknęła z przerażenia i

rozpaczy.

- Wielki Boże! Panienko, co się stało? Toć u tej jędzy człowiek

nie jest pewien życia!

- To nic... nic... - szepnęła Marlena, dotykając ręką rany, która

teraz dopiero zaczynała dotkliwie boleć.

Nie zdołała powiedzieć nic więcej, zatoczyła się, po czym

zemdlona osunęła się na podłogę. Pani Darlag natychmiast przywołała

lokaja i przy jego pomocy przeniosła Marlenę do sąsiedniego pokoju,

gdzie ułożyła ją troskliwie na kanapie.

- Trzeba natychmiast zadzwonić po lekarza! Proszę także posłać

kogoś do biura i powiedzieć, żeby nasz pan koniecznie przyszedł -

nakazała energicznie pani Darlag.

background image

Polecenia te wykonano niezwłocznie. Pani Darlag próbowała

najpierw obmyć ranę i zatamować krew. Marlena nie odzyskała

jednak przytomności. W chwili, gdy nadbiegł przerażony Harald,

leżała wciąż jeszcze w głębokim omdleniu. Służący zdążył już

powiedzieć Haraldowi, że panienka zraniła się w czoło i zemdlała z

upływu krwi. Harald natychmiast przybiegł do domu, a teraz

spoglądał z niepokojem na leżącą dziewczynę i pytał raz po raz:

- Co się stało? Na miłość boską, co się stało Marlenie?

Tym razem pani Darlag dała upust długo powściąganemu

oburzeniu.

- To wina pańskiej żony. Rzuciła jakimś ciężkim przedmiotem w

panienkę Marlenę, ponieważ stanęła ona w obronie tej biednej

Daipah. Bije tę dziewczynę bez litości, a wymyśla przy tym, że strach

słuchać. Nigdy nie podsłuchiwałam pod drzwiami, a jeśli to dziś

zrobiłam, to jedynie z obawy o moją panienkę. Pańska żona

nieustannie jej dokucza, wprost pastwi się nad nią. Panna Marlena nie

pozwoliła mi poskarżyć się na panią Katie, ale dziś przebrała się

miarka. Dłużej już nie mogłam tego wytrzymać, musiałam panu

powiedzieć prawdę, bo pewnie bym się rozchorowała z oburzenia. W

taki sposób nie traktuje się nawet psa, a co dopiero człowieka.

Przecież w naszym kraju nie ma już niewolnictwa!

Pani Darlag zaczęła opowiadać Haraldowi o wszystkim i to

bardzo szczegółowo. Harald opadł bezwładnie na krzesło i tępym

wzrokiem patrzył na staruszkę. Jej opowiadanie uderzyło go jak

obuchem. Nie zdawał sobie sprawy z tego, co się dzieje w jego domu.

background image

Dowiedział się teraz, ile zniewag znosiła Marlena w milczeniu,

aby tylko jemu oszczędzić bólu. Pani Darlag wyjawiła mu całą

prawdę. Ze smutkiem spoglądał na pobladłą twarzyczkę Marleny.

Ach, jak bardzo pragnął obsypać ją pocałunkami! Musiał się jednak

opanować przez wzgląd na Marlenę.

Pełen trwogi czekał na lekarza. Zanim jednak nadszedł doktor,

Marlena odzyskała przytomność. Z wysiłkiem uniosła się na

poduszkach i zaczęła rozglądać się wokoło. Dotkliwy ból nad okiem

przypomniał jej, co się stało. Z przerażeniem spojrzała na Haralda.

- Marleno! Kto ci wyrządził krzywdę? - spytał drżącym głosem.

- Nic się nie stało, Haraldzie... Nie pamiętam, jak do tego doszło...

Aha, uderzyłam się w czoło... Nie martw się o mnie... Niech się pani

tak nie denerwuje, droga pani Darlag... To drobiazg...

Chciała wstać, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa.

- Panienka musi teraz poleżeć! Pan Forst wie, skąd się wzięła ta

rana na czole. Powiedziałam mu wszystko, dłużej już nie mogłam

wytrzymać.

- Nie trzeba było tego mówić. Nie przejmuj się, Haraldzie, Katie

nie zrobiła tego celowo. Nie miała nic złego na myśli...

- Aha - wmieszała się pani Darlag. - Może nie miała także nic

złego na myśli, gdy powiedziała, że panienka ma służalczą naturę, że

nienawidzi panienki, że panienka nie powinna bez pytania wchodzić

do jej pokoju? Przecież wiecznie pani dokucza. Panno Marleno,

pamięta pani, że chciała pani podarować znoszone sukienki i śmiała

się, że panienka jest tak dumna? A czyż nie żądała, żeby panienka

background image

przed nią uklękła i zasznurowała jej bucik? Słyszałam na własne uszy!

Nie, nie będę milczeć, nasz pan musi się wreszcie dowiedzieć prawdy,

bo może się jeszcze zdarzyć jakieś nieszczęście.

Marlena opadła na poduszki i przymknęła oczy. Nie mogła

patrzeć na zbolałą twarz Haralda, ten widok wprost ranił jej serce.

Harald spoglądał na nią płonącymi oczyma, lecz nie potrafił wymówić

ani słowa. Drżącymi rękami ujął dłoń Marleny i gładził ją, prosząc o

przebaczenie.

Po chwili nadszedł lekarz, który mieszkał w pobliżu.

- Cóż też pani narobiła, panno Marleno? Nie podoba mi się ta rana

- rzekł jowialnie.

Zanim ktoś zdołał mu odpowiedzieć, Marlena odezwała się

szybko.

- Ta rana wygląda pewnie okropnie, ale to nic poważnego.

Uderzyłam się o drzwi.

Lekarz obejrzał ranę.

- Musiała pani z ogromnym pędem wpaść na drzwi, bo sprawa

jest groźna. Chwała Bogu, oko nie zostało uszkodzone. Jak się

panienka w ogóle czuje?

- Bardzo dobrze! - skłamała Marlena, nie chcąc trwożyć Haralda.

- Panienka zemdlała - oznajmiła pani Darlag.

- Hm! To nic dziwnego. Czy pani czuje mdłości?

- Nie, panie doktorze. Chciałabym wstać.

- Tylko bez pośpiechu. Przede wszystkim muszę nałożyć

opatrunek. Zalecam pani spokój i wypoczynek. Uniknęła pani

background image

wprawdzie wstrząsu mózgu, ale ten wypadek nadszarpnął pani nerwy.

Musi pani poleżeć przynajmniej do jutra. A jutro - zobaczymy.

Lekarz obmył ranę i nałożył opatrunek. Harald wciąż jeszcze stał

w milczeniu, spoglądając niespokojnie na lekarza. Teraz dopiero

ochłonął i odetchnął z widoczną ulgą. Marlena przyglądała mu się

badawczo. Przelękła się tego wyrazu wielkiego bólu, który malował

się na jego twarzy.

- Będę bardzo grzeczna, panie doktorze. Czy mogę przejść sama

do mojego pokoju? Zaraz położę się do łóżka.

- Wolałbym, żeby się pani nie ruszała, ale trudno, do pani pokoju

jest kilka kroków. Proszę się jednak od razu położyć i zażyć

lekarstwo, które przepiszę.

- Nie pozwolę ci wchodzić na górę, Marleno, zaniosę cię do

pokoju - rzekł Harald i zanim Marlena zdążyła powiedzieć słowo,

wziął ją jak dziecko na ręce.

Pani Darlag poszła naprzód, żeby przygotować Marlenie posłanie

na kanapce, nie chciała bowiem położyć się do łóżka. Harald niósł

Marlenę, nie mając odwagi spojrzeć jej w oczy. Ona zaś zamknęła

powieki, niezdolna uczynić najmniejszego ruchu. Wszedł na górę i

położył ją ostrożnie na szezlongu.

Marlena ujęła jego rękę i rzekła błagalnie:

- Haraldzie, pani Darlag bardzo przesadza. Nie gniewaj się na

Katie, to nie jej wina, że jest taka nerwowa...

- Nie proś o to, Marleno...

background image

- Ach, mój drogi, pomyśl tylko, jak mi będzie przykro, gdy

między wami dojdzie znów do sprzeczki.

- Do sprzeczki? Ach, Marleno, nie wyobrażasz sobie, co się dzieje

w mojej duszy. Będę jednak panował nad sobą, tylko przez wzgląd na

ciebie. Musisz koniecznie odpocząć! Gdyby coś ci się stało... Nie

zniósłbym tego, Marleno!

Mówiąc to, odszedł szybko od jej posłania, jakby chciał uciec

przed samym sobą, po czym zwrócił się do pani Darlag:

- Niech pani przy niej zostanie i nie wpuszcza tu nikogo.

Dziękuję, że powiedziała mi pani prawdę.

- Może pan być spokojny, nikogo tu nie wpuszczę. Mnie można

ufać!

Harald jeszcze raz popatrzył na Marlenę, leżącą z przymkniętymi

oczyma, po czym szybko wyszedł z pokoju.

* * *

Przez godzinę siedział w swoim gabinecie, usiłując odzyskać

spokój. Z ogromnym żalem i goryczą myślał o Katie oraz o swoim

małżeństwie. Wreszcie podniósł się i poszedł do pokoju żony. W

progu natknął się na Daipah.

- Pani prosiła, aby jej nikt nie przeszkadzał. Pani jest chora -

rzekła dziewczyna.

Harald uśmiechnął się gorzko. Wiedział, że to tylko wymówki ze

strony Katie.

background image

- Czy pani leży w łóżku?

- Nie wiem, panie. Gdy wychodziłam z pokoju, wyszła za mną i

zamknęła drzwi na klucz.

- A co jest pani?

- Nie wiem.

- Czy od dawna jest chora?

- Od chwili, gdy opuściła ją panna Marlena. Pani zaraz się

zamknęła i kazała mi wyjść z pokoju. Powiedziała, że jest chora i chce

spać. Mówiła, że zawoła mnie później.

- Daipah, czy byłaś w pokoju, kiedy panna Marlena przyszła do

pani?

- Tak, panie.

- Opowiedz mi, co się naprawdę stało.

Daipah z lękiem spojrzała na drzwi od pokoju Katie. Harald

zrozumiał, o co chodzi.

- Przejdźmy do innego pokoju, Daipah. Tam opowiesz mi

wszystko.

Służąca poszła za nim i zaczęła opowiadać.

- Kiedy panna Marlena cała we krwi wyszła z pokoju, pani zlękła

się bardzo i powiedziała: "To nic ważnego, przecież tylko żartowałam.

Pamiętaj Daipah, że to był tylko żart". Ale to nie był żart, panie!

Pańska żona rozgniewała się, potem ze złością cisnęła marmurową

paterą w pannę Marlenę. A ona jest dobra, nie pozwoliła mnie zbić,

toteż pani się gniewała. Moja pani już się na mnie nie gniewa, spójrz

panie, co mi podarowała.

background image

I zakończywszy swą opowieść, Daipah pokazała Haraldowi

naszyjnik z kości słoniowej. Dziewczyna zdawała się być tak olśniona

tym darem, że zapomniała o bólu i urazach.

- Czy pani biła cię często od czasu, gdy tu przyjechaliśmy? -

spytał Harald po chwili.

- Prawie codziennie, ale niezbyt mocno. Panna Marlena na to nie

pozwalała, wysyłała mnie z pokoju. Panna Marlena jest łagodna i

dobra jak ty, panie.

- Idź na korytarz, Daipah. Czekaj tam, aż pani się zbudzi. Wtedy

zawołasz mnie.

- Dobrze, panie.

Forst udał się znów na górę. Spotkał tam panią Darlag, która

wychodziła właśnie z pokoju Marleny.

- Zażyła lekarstwo i zasnęła. Była bardzo osłabiona, ale śpi

spokojnie - oznajmiła szeptem staruszka.

- Sen ją pokrzepi. Niech pani przy niej zostanie.

- Muszę tylko zajrzeć do kuchni i wydać polecenia. Za chwilę

wrócę.

- Dobrze, poczekam pod drzwiami, dopóki pani nie wróci.

Po dziesięciu minutach na schodach rozległy się kroki gospodyni.

- Gdyby Marlena o mnie pytała, proszę przyjść do gabinetu.

Zostanę w domu.

Harald udał się do swojego pokoju. Niespokojnie, wielkimi

krokami przemierzał pokój w tę i z powrotem. Rozmyślał nad tym, co

powiedzieć Katie. Około południa zjawiła się Daipah.

background image

- Pani wstała i kazała mi powiedzieć, że możesz do niej przyjść,

panie.

Harald natychmiast podążył do żony.

Katie zlękła się na widok krwi, płynącej z czoła Marleny. Słyszała

przerażony głos pani Darlag, gdy dziewczyna zemdlała. Usłyszawszy,

że wezwano doktora i że posłano po Haralda, przestraszyła się nie na

żarty. Wtedy właśnie próbowała wmówić służącej, że tylko żartowała,

rzucając paterą. Tchórzliwa z natury zamknęła się w pokoju, udając

chorobę. Przeraziła się konsekwencji, a przede wszystkim rozmowy z

Haraldem.

Długo leżała na szezlongu, rozmyślając nad tym, jak przedstawić

całe zajście. Chodziło oczywiście o to, żeby zrzucić z siebie winę.

Wpadła na pomysł, że wytłumaczy Haraldowi, jakoby żartem rzuciła

paterą. Nie miała przecież zamiaru ugodzić Marleny, nieszczęście

chciało, że trafiła ją w czoło...

Gdy ułożyła cały plan, doszła do wniosku, że Harald zapewne

zdążył już ochłonąć z gniewu. Otworzyła drzwi, przywołała Daipah,

kazała się uczesać, po czym włożyła swój jedwabny sarong. Przejrzała

się w lustrze, a stwierdziwszy, że wygląda bardzo ponętnie, wysłała

służącą po Haralda. Gdy tylko mąż wszedł do pokoju, przeciągnęła się

leniwie i mrużąc oczy, rzekła:

- Daipah powiedziała mi, że chciałeś ze mną porozmawiać.

Harald podszedł bliżej i przyjrzał się żonie. Miała na sobie

sarong, lecz dziś nie budziła już w nim tego zachwytu, co niegdyś,

kiedy starał się o jej rękę. Czuł, że przywdziała ten strój kokieteryjnie,

background image

w sposób wyrachowany, a to odstręczało go od niej. Patrzył na nią

surowo z wyrzutem.

- Katie, czy wiesz, co zrobiłaś? - spytał posępnie.

- Cóż takiego? - zagadnęła z przekorą, ale i z lękiem. - Marlena

opowiedziała ci pewnie jakąś straszną bajkę, gdy cię wezwano z biura.

- Marlena nie mogła mówić, ponieważ zemdlała i leżała

nieprzytomna. Pani Darlag powiedziała mi o twoim zachowaniu.

Wiem wszystko, choć Marlena, odzyskawszy przytomność, chciała

cię bronić. Chciała mi wmówić, że sama uderzyła się o drzwi.

Katie nerwowo szarpnęła chusteczkę.

- Ta jej słodycz doprowadza mnie do obłędu. Ciągle jest łagodna,

cicha, uprzejma, a ja nie znoszę obłudy. Wtedy najszybciej wpadam w

gniew.

- Nie możesz tego pojąć - rzekł z bolesną ironią. - Dlatego

posądzasz ją o obłudę. Marlena jest uczciwa i prawdomówna, a do

tego zawsze staje w twojej obronie. To wprost niesłychane, jak

mogłaś się zachować w ten sposób. Tyle razy ci powtarzałem, że

uważam

za

siostrę.

Życiu

Marleny

groziło

poważne

niebezpieczeństwo.

- Żartowałam tylko, a ty zaraz robisz dramat.

- Gdyby marmurowa patera uderzyła Marlenę w skroń, byłabyś

morderczynią. Dziękuj Bogu, że ci tego oszczędził - powiedział tak

poważnie i surowo, że Katie zmieszała się nieco.

- Nie chciałam wyrządzić jej krzywdy.

background image

- To przemawia na twoją korzyść. Czy wiesz o tym, że jeśli

Marlena zawiadomi władze, dostaniesz się do więzienia? U nas za

urazy cielesne grozi taka kara.

Harald mówił te słowa bardzo poważnie. Postanowił użyć

najmocniejszych środków, aby dać żonie nauczkę. Chciał, żeby w

przyszłości zachowywała się inaczej wobec Marleny. Katie zerwała

się z szezlongu i przerażona spojrzała na męża.

- Specjalnie tak mówisz, żeby mnie przestraszyć.

- Pokażę ci ten paragraf w kodeksie karnym. Jeśli Marlena

wniesie oskarżenie, nic nie zdoła cię uchronić przed więzieniem...

- Nie mów głupstw, kto by się odważył zamknąć mnie w

więzieniu?

- Kto? Po prostu zjawi się policjant i zaprowadzi cię do więzienia.

Możesz sobie wyobrazić, co to będzie za skandal. Całe miasto się

rozplotkuje. Będą opowiadać, że pani Katarzyna Forst siedzi w

więzieniu.

Katie zbladła jak ściana.

- Haraldzie, przecież do tego nie dopuścisz?

- Cóż ja na to poradzę! Pomyśl tylko, co powie twój ojciec, gdy

się dowie, że córkę zaaresztowano.

- Haraldzie, musisz mnie bronić, choćby przez wzgląd na

ojczulka!

Harald wzruszył ramionami. Był przekonany, że tylko w ten

sposób uda mu się powstrzymać w przyszłości wybryki Katie, a

pragnął oszczędzić przykrości Marlenie.

background image

- W tym przypadku wszystko zależy od Marleny. Radziłbym ci,

żebyś ją przeprosiła. Złóż przyrzeczenie, że już nigdy nie wyrządzisz

jej żadnej przykrości. Jeśli ci przebaczy i nie wniesie oskarżenia,

musisz być dla niej dobra i uprzejma. Nie wolno ci grozić jej ani

ubliżać, bo mogłaby i później skorzystać z tego prawa.

- Marlena byłaby bardzo niewdzięczna, gdyby chciała twoją żonę

osadzić w więzieniu - usiłowała bronić się Katie.

- Marlena nie ma mi nic do zawdzięczenia, przeciwnie! A ty

wciąż jej dokuczałaś, obrażałaś ją, aż wreszcie zraniłaś. U nas nie

wolno się nawet ze służbą obchodzić w ten sposób. Sprawiłaś jej

przykrość, powiedziałaś, że jej nienawidzisz, nie możesz więc

wymagać, by cię oszczędzała, skoro nadarza się właśnie możliwość

odwetu. Poza tym musi przecież pomyśleć o tym, żeby w przyszłości

jej życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo.

- Poproś Marlenę, niech mnie nie oskarża! Tobie nie odmówi -

wyszeptała Katie z niepokojem.

- Musisz ją poprosić sama, ja tego nie zrobię.

Katie znów ogarnął duch przekory. Tupnęła nogą i zawołała z

gniewem:

- Ale ja nie chcę! Ja nie chcę!

- Dobrze, wobec tego odpowiesz za swój czyn - oświadczył

Harald, zbierając się do wyjścia.

Katie podskoczyła ku niemu i zarzuciła mu ręce na szyję.

background image

- Zostań, zostań... Powiedz, że chciałeś mnie tylko nastraszyć.

Nigdy już nie będę dokuczała Marlenie, ale ty ją poproś, żeby nie

wnosiła skargi.

Harald oswobodził się z jej uścisku.

- Sama jej to powiesz. Idź prosić o przebaczenie, może Marlena

da się przebłagać, choć tym razem twój postępek zranił ją do żywego.

Katie przygryzła wargi, po czym oznajmiła z głębokim

westchnieniem.

- Trudno, pójdę do niej zaraz, tylko się przebiorę.

- Teraz nie możesz do niej wchodzić. Doktor zalecił Marlenie

spokój i wypoczynek. Straciła wiele krwi, a lekarz obawia się

wstrząsu mózgu. Jutro rano oboje pójdziemy ją odwiedzić.

Katie była w tej chwili tak przerażona, że przyrzekła wszystko,

okazując wielką skruchę. Oboje zeszli wkrótce na obiad, podczas

którego Katie odzyskała dobry humor, Harald zaś siedział milczący i

ponury.

Po obiedzie żona wyjechała po zakupy. Była zupełnie spokojna,

że Marlena nie wniesie skargi, skoro tylko poprosi ją o przebaczenie i

obieca, że nie będzie jej dokuczać. Uznała, iż w Europie panują

okropne zwyczaje, jeśli za takie drobiazgi zamykają ludzi w

więzieniu. Oburzała się też, że Harald nie chciał sam załatwić tego z

Marleną. Okropny człowiek! Gotów był spokojnie patrzeć, jak ją

prowadzą do celi. Gdyby ojczulek to widział! Ojczulek jest dobry, a

Harald to potwór! Oho, odpłaci mu za to, że ujął się za tą szkaradną

Marleną, dla której trzeba być uprzejmą!

background image

I Katie, niezmiernie wzburzona, kazała się wieść przez najbardziej

ruchliwe dzielnice miasta, po czym poleciła szoferowi, żeby zatrzymał

się przed znajomą cukiernią. To jej ulubiony lokal. Tutaj zawsze

panuje ruch i życie, tu można zawsze znaleźć jakąś rozrywkę.

* * *

Zaledwie Katie wyszła z domu, Harald znów zajrzał do pokoju

Marleny. Chora już się obudziła i pozwoliła bratu posiedzieć przy

sobie. Jednak nie mogła się jeszcze podnieść, toteż leżała na

szezlongu. Harald z rozrzewnieniem wpatrywał się w jej bladą

twarzyczkę. Marlena miała białą opaskę na czole, wydawała się przez

to jeszcze bledsza i jeszcze mizerniejsza.

- Jak się czujesz?

- Doskonale! Pani Darlag potwierdzi, że zjadłam obiad z wielkim

apetytem.

- Tak, to prawda - potwierdziła staruszka.

- Posiedzę tutaj z pół godziny, może pani załatwić swoje sprawy.

Zostanę przy tobie, Marleno.

- Dobrze, Haraldzie.

Pani Darlag wyszła z pokoju, a Harald i Marlena zostali sami.

- Rozmawiałem już z Katie - rzekł brat, zajmując miejsce w fotelu

obok szezlonga.

- Ale nie robiłeś jej wymówek z mojego powodu?

background image

- Zachowałem spokój, choć nie bez trudu. Katie jest absolutnie

nieobliczalna, nigdy nie wiadomo, co jej wpadnie do głowy. Jej

niepohamowana gwałtowność sprawia mi wiele zmartwień. Nie trzeba

było ukrywać przede mną jej wybryków.

- Ach, Haraldzie, sądziłam, że uda mi się wpłynąć na nią dobrocią

i łagodnością. Tak bardzo pragnęłam, żeby między wami zapanowała

zgoda.

- Wiem, Marleno, chciałaś spełnić dobry uczynek, ale nic nie

wskórasz swoją dobrocią. Przekonałem się, że z Katie należy

postępować inaczej. Chodzi mi o twój spokój, toteż obmyśliłem inny

sposób.

- Jaki?

- Właśnie o tym chciałem z tobą pomówić bez świadków. Czy

rozmowa cię nie męczy?

- Nie, czuję się dobrze. Dawno bym wstała, gdyby nie wyraźny

zakaz lekarza. Jutro już będę chodzić.

- Wydaje mi się, że zawsze dotrzymujesz słowa - powiedział z

uśmiechem.

- O ile to w mej mocy, zawsze.

- Przyrzeknij mi w takim razie, że nie oszczędzisz Katie pokuty,

którą dla niej wymyśliłem, i nie będziesz odtąd taiła przede mną jej

grzeszków.

- Czy to konieczne?

- Jeżeli ci choć trochę zależy na moim spokoju, musisz to uczynić.

Swoją dobrocią wcale Katie nie pomagałaś.

background image

- Nie chciałam pozwalać jej na wszystko, pragnęłam jedynie

oszczędzić zmartwień.

- Wiem, Marleno. Przyrzeknij mi jednak, że tym razem nie

ułatwisz jej zadania.

- Daję ci słowo.

- Dziękuję ci. Metoda, o której wspomniałem, to strach.

- Strach?

- Tak, zagroziłem Katie więzieniem.

- O, Boże!

- Powiedziałem jej, że jeśli cię nie przeprosi i nie zmieni swego

postępowania w stosunku do ciebie, wniesiesz skargę do władz, ona

zaś pójdzie do więzienia.

- Ach, Haraldzie, dlaczego to zrobiłeś? Nie zależy mi na

przeprosinach Katie.

W jego oczach pojawił się błysk stanowczości.

- Katie w to wierzy i musi cię przeprosić. Dawniej także sądziłem,

że do takich rzeczy nie powinno się nikogo zmuszać. Postępowałem z

żoną zupełnie niewłaściwie. Nie wolno jej ani pobłażać, ani

ustępować. Jeżeli Katie przestanie się bać, zacznie znowu pozwalać

sobie na różne wybryki. Powiesz zresztą prawdę, bo w istocie taki

czyn jest karalny. Pomyśl tylko, co by się stało, gdyby rzeczywiście

trafiła cię w oko lub skroń. Bądź surowa, każ jej długo prosić o

przebaczenie. Jesteś dla niej za dobra, a tym Katie nie zaimponujesz.

- Dobrze, będę surowa, choć mi to łatwo nie przyjdzie.

background image

- Dałaś mi słowo, wiem, że dotrzymasz przyrzeczenia. Zrobisz to

dla mnie, Marleno, prawda?

Zdradziecki rumieniec pokrył oblicze dziewczyny.

- Spełnię twoje życzenie, lecz bardzo cię proszę, abyś nie

postępował z Katie tak surowo. Przebacz jej, Haraldzie.

- Tego jej nigdy nie zapomnę. To przecież wstrętne, że korzystała

z twojej bezbronności. Przebaczę jej, ale wiem, że źle robię. Czy

wiesz, jakiego męża powinna mieć Katie, żeby się zmieniła?

- Jakiego?

- Takiego, który od czasu do czasu sprawiłby jej porządne lanie.

To by ją zmusiło do poprawy. Gdybym jednak wiedział nawet, że w

ten sposób uratuję spokój domowego ogniska, nie zdobyłbym się na

to.

- Nie, nie możesz tego uczynić, Haraldzie. Straciłbyś tylko

szacunek dla siebie samego. Niech cię Bóg od tego strzeże!

- Nie obawiaj się, nikt nie potrafi zmienić swojej natury. No, ale

na tym koniec! Więcej nie będę cię męczył. Zdenerwowałaś się tylko,

och, jakie masz rozpalone policzki! Usiądę teraz spokojnie przy tobie,

poczekam do powrotu pani Darlag. Spróbuj, może uda ci się zasnąć.

Katie przyjdzie tu jutro, kiedy się lepiej poczujesz.

W pokoju zapanowała cisza. Harald spojrzał ukradkiem na ścianę

w niszy. W miejscu, gdzie wisiała poprzednio jego fotografia,

znajdował się teraz jakiś widoczek. Marlena zapewne schowała jego

podobiznę, lękając się odkrycia swojej tajemnicy. Poddał się

rozrzewnieniu. Ręce mu drżały, byłby je chętnie przesunął

background image

pieszczotliwym ruchem po jej dłoni, ale zabrakło mu odwagi.

Wiedział przecież, że Marlena go kocha, nie chciał mącić jej spokoju.

Siedział tak milczący, na pozór obojętny, rozkoszując się błogą

ciszą. Dopiero gdy zjawiła się pani Darlag, podniósł się z miejsca,

uścisnął dłoń Marleny i wyszedł z pokoju.

* * *

Nazajutrz Harald również nie poszedł do biura. Zadzwonił do

pana Zeidlera i oznajmił mu, że Marlena uderzyła się w głowę, lecz

rana nie jest niebezpieczna. To Marlena prosiła, by przedstawić

zajście w ten sposób. Służbie powiedziano to samo, a na dyskrecji

pani Darlag można było polegać. Daipah zbyt słabo znała język, żeby

opowiadać o całym zdarzeniu. W biurze nie było teraz żadnych

ważnych spraw, toteż Harald pozostał w domu, chciał bowiem

uczestniczyć w pierwszym spotkaniu Katie z Marleną.

Chora zeszła na śniadanie z białą opaską na czole, choć

twierdziła, że się już czuje dobrze. Zjadła posiłek z Haraldem;

gawędziła z nim wesoło, żartowała, starając się spędzić chmury z jego

czoła.

Zaraz po śniadaniu zajrzał lekarz. Zmienił opatrunek, a z

pacjentki był bardzo zadowolony. Po oględzinach Harald

wyprowadził go z pokoju, gdyż chciał zapytać, czy niebezpieczeństwo

rzeczywiście minęło. Lekarz uspokoił go.

background image

- Tym razem skończyło się szczęśliwie, ale to, że panna Marlena

uderzyła się o drzwi jest wierutną bzdurą. Nie będę dochodził, jak to

się stało. O ile mogłem stwierdzić, ranę spowodowało uderzenie

czymś twardym i ciężkim, prawdopodobnie kamieniem. Ktoś musiał

ją z wielką siłą ugodzić w czoło bądź kamieniem, bądź jakimś ciężkim

przedmiotem o bardzo ostrych kantach. Dwa centymetry niżej, a

straciłaby oko; dwa centymetry w prawą stronę, a mogłaby zginąć.

- To prawda, panie doktorze. Ktoś rzeczywiście rzucił dość

niezręcznie ciężkim przedmiotem i trafił w Marlenę. Ona zaś, pragnąc

oszczędzić przykrości sprawcy, wymyśliła tę bajeczkę o drzwiach.

- Ów niezręczny sprawca powinien dziękować Bogu, że tak się

skończyło. Rana zagoi się szybko, pozostanie po niej drobna,

niewidoczna prawie blizna. Przyjdę jeszcze jutro, żeby zmienić

opatrunek.

Panowie uścisnęli sobie ręce na pożegnanie.

Niebawem nadeszła Katie. Niepokój wewnętrzny wyrwał ją ze

snu, toteż zeszła wcześniej, niż zazwyczaj. Z udaną obojętnością

weszła do saloniku, gdzie siedzieli już Harald i Marlena. Początkowo,

nadrabiając miną, próbowała przeprosić chorą w sposób żartobliwy.

Dziewczyna jednak, wierna swej obietnicy, była poważna i surowa.

Jednoznacznie dała do zrozumienia, że nosi się z zamiarem wniesienia

skargi na winowajczynię.

Dopiero wtedy Katie przelękła się nie na żarty i z wielką skruchą

prosiła o przebaczenie. Marlena przyjęła przeprosiny, stawiając

jednak warunek, że Katie w przyszłości przestanie jej dokuczać i

background image

nigdy więcej nie uderzy Daipah. Chora nie chciała przepuścić okazji

wspomożenia biednej, ciemnoskórej służącej.

Przerażona Katie przyrzekła wszystko, toteż pokój został

przywrócony. Nieobliczalna sprawczyni nie mogła się jednak

powstrzymać od pytania, czy Marlena nosi białą opaskę, bo jej w tym

do twarzy.

Harald wtrącił się do rozmowy.

- Będziesz jutro przy zmianie opatrunku. Przekonasz się

przynajmniej, ile złego narobiłaś.

- To rana jest aż tak głęboka? - spytała Katie z niedowierzaniem.

Zanim jednak Harald zdołał odpowiedzieć, do pokoju wszedł

służący, niosąc na małej tacy depeszę.

Harald wziął ją, otworzył i przebiegł tekst wzrokiem. Nagle

zmienił się na twarzy, patrząc z przerażeniem na żonę.

- Co to za wiadomość, Haraldzie? - spytała.

Marlena domyśliła się natychmiast, że Harald otrzymał jakąś złą

wieść. Ona również spoglądała na niego z niepokojem.

Harald zapomniał w jednej chwili o wszystkich przewinieniach

żony. Ujął serdecznie jej rękę i rzekł:

- Moja biedna Katie! Z Kota Radża przyszła bardzo smutna

wiadomość.

- Mów, co się stało?! Czy ojczulek zachorował?

Wstał i objął ją mocno. W jego geście było coś niezwykle

rycerskiego i opiekuńczego.

background image

- Powiedz wreszcie, co się stało! Co z ojczulkiem? Nie męcz mnie

dłużej, Haraldzie!

Zanim Harald zdążył się zorientować, Katie wyrwała mu z ręki

depeszę i przeczytała.

John Vanderheyden umarł dzisiejszej nocy na zawał serca.

Formalności załatwione. Przyjazd bezcelowy. Interesy w porządku.

List w drodze. Kamborg.

Kamborg był prokurentem centrali w Kota Radża.

Katie wybuchnęła nagłą, gwałtowną rozpaczą. Płakała głośno i

przejmująco, załamywała dłonie. Na próżno Harald i Marlena starali

się ją uspokoić. Oskarżała się głośno, że opuściła ojczulka, mówiła, że

pragnie go jeszcze raz zobaczyć, łkała przez kilka godzin, niepomna

na słowa serdecznej pociechy. Ta szalona rozpacz trwała do południa.

Potem zmęczona i wyczerpana dziewczyna zapadła w głęboki sen.

Płakała jeszcze przez chwilę po obudzeniu, po czym z wielkim

zainteresowaniem zaczęła znów studiować żurnale i przeglądać

najnowsze modele żałobnych sukien. Wezwała do siebie modystkę, z

którą odbyła długą konferencję.

Harald udał się do biura, aby z panem Zeidlerem pomówić o

śmierci swego teścia i wspólnika zarazem. Nie potrafił swemu żalowi

dać wyrazu tak głośno, jak Katie, lecz odczuwał zgon jej ojca o wiele

głębiej niż córka. John Vanderheyden okazywał mu zawsze szczerą

przyjaźń oraz ojcowskie przywiązanie. Harald lubił i cenił zmarłego,

background image

szczególnie bolał zaś nad tym, że samotny starzec w ostatnich

chwilach nie miał przy sobie ukochanej jedynaczki. Pocieszał się

jednak myślą, iż teść nie przeczuwał rychłego końca i miał lekką

śmierć.

Harald przypomniał sobie pożegnanie z Vanderheydenem.

Staruszek stanął mu przed oczami jak żywy, w uszach zabrzmiały

pamiętne słowa:

- Odnoszę wrażenie, że już nigdy nie ujrzę Katie, że po raz ostatni

trzymałem ją w ramionach. Bądź dla niej dobry, Haraldzie, opiekuj się

moim

dzieckiem,

które

potrzebuje

twojej

cierpliwości

i

wyrozumiałości.

- Tak, obiecał przecież, że będzie czuwał nad Katie, obiecał i

słowa dotrzyma. To przyrzeczenie wiązało go z Katie mocniej niż

ślubowanie przed ołtarzem.

Harald omówił z Zeidlerem wszystkie ważne sprawy. Po

powrocie do domu naradził się też z Marleną. Po raz pierwszy miał

okazję rozmawiać z siostrą o interesach i nie posiadał się ze

zdumienia, że Marlena tak dokładnie zna sprawy firmy. Orientowała

się doskonale, udzieliła mu nawet kilku dobrych rad. Podziwiał w

duchu jej inteligencję oraz trzeźwy, jasny pogląd na różne sprawy.

Gdy patrzył na jej słodką twarzyczkę, na wysmukłą postać,

owianą czarem prawdziwej kobiecości, wprost nie potrafił sobie

wyobrazić, że Marlena od tylu lat pracuje w nudnym biurze. Miała o

wszystkim wyrobione zdanie, a pod wieloma względami prześcignęła

samego Zeidlera.

background image

Marlena radziła, aby Harald przeniósł centralę firmy do

Hamburga, a filię do Kota Radża.

- Powinieneś w przyszłości zamieszkać na stałe w Hamburgu.

Wystarczy wtedy, że tylko od czasu do czasu zawitasz w Kota Radża.

Na Sumatrze mógłbyś z pewnością znaleźć jakiegoś zdolnego

urzędnika, który objąłby kierownictwo filii. Stały pobyt w tym

gorącym klimacie zaszkodzi twemu zdrowiu.

- Skąd w tobie tyle przezorności, Marleno?

- Pracuję tak długo, że firmę "Forst i Vanderheyden" traktuję jak

swą własność. Nieraz już myślałam o tym, żeby centralę przenieść do

Hamburga. Tak przecież było przed wojną.

Skinął głową.

- Masz rację, zastanowię się nad tym. Będę jednak musiał jeszcze

na kilka lat pojechać do Kota Radża, aby uporządkować na miejscu

wszystkie sprawy. Myślę, że pomysł jest realny i kiedyś wrócę na

stałe do ojczyzny.

Dyskutowali jeszcze długo nad projektem. Naradzali się też, jakie

polecenia należy wydać, aby na plantacjach wszystko szło dawnym

trybem aż do przyjazdu Haralda.

* * *

Po krótkim czasie rozpacz Katie ucichła, ustępując miejsca

śmiertelnej nudzie. Żałoba po ojcu zmusiła ją do wyrzeczenia się

background image

wszelkich rozrywek, nawet balu, który tak gorliwie planowała. Katie

nie umiała znaleźć zadowolenia w zaciszu domowym.

W samotności i spokoju upłynął sierpień, a potem połowa

września. Harald mógł nareszcie odpocząć, ale Katie wyrzekała wciąż

na nudy. Jej stosunek do Marleny zmienił się w sposób radykalny,

stała się dla szwagierki słodka i uprzejma. Cierpiała jedynie Daipah,

choć Katie nie miała odwagi podnieść na nią ręki. Pewnego dnia

młoda mężatka odezwała się przy stole:

- Haraldzie, nie wytrzymam dłużej takiego życia, muszę coś

przedsięwziąć. W Hamburgu to niemożliwe, przyznaję sama, ale

moglibyśmy przecież odbyć jakąś podróż. Chciałabym zwiedzić w

Europie niektóre miejscowości, zanim powrócimy do Kota Radża.

Harald namyślił się przez chwilę, wreszcie odpowiedział:

- Tak, pojmuję, iż jesteś spragniona rozrywek, że nie potrafisz

sobie zapełnić czasu. Ja jednak nie mogę wyjechać na dłużej, teraz w

biurze mam właśnie wiele ważnych spraw.

- Rozumiem - rzekła Katie z ożywieniem. - Nie wymagam żebyś

stale mi towarzyszył. Wyjedziemy razem, ty zostaniesz tak długo, jak

będziesz mógł, a ja zatrzymam się potem w jakiejś miejscowości,

która mi się najbardziej podoba. Daipah zostanie ze mną.

Harald zastanowił się nad tym, w końcu skinął potakująco głową.

Zawsze się starał spełniać wszystkie życzenia Katie, ponieważ

dręczyło go poczucie winy wobec żony, której nie kochał. Katie nigdy

tego nie odczuwała, bo sama nie darzyła go głębokim uczuciem.

- Dobrze, Katie, ułożymy plan podróży.

background image

Katie z zapałem przystąpiła do przygotowań. Humor jej

dopisywał, a najbardziej cieszyła ją perspektywa opuszczenia nudnego

Hamburga. Poza tym mogła się na jakiś czas uwolnić od uciążliwego

towarzystwa Marleny. Dziewczyna uzyskała ostatnio nad nią

przewagę, ale nie zaskarbiła sobie tym sympatii młodej bratowej.

Dłuższa rozłąka z mężem wcale Katie nie martwiła. Przeciwnie,

małżeństwo także wydawało jej się nudą; miała nadzieję, że jako

słomiana wdówka spędzi kilka miłych tygodni w jakimś eleganckim

uzdrowisku.

Katie była teraz bardzo zajęta i nie mogła doczekać się chwili,

gdy Harald zwolni się z biura. Termin wyjazdu wyznaczyli na

dwudziestego września, przy czym Harald zamierzał wrócić w

połowie października. Katie chciała do początku grudnia pozostać w

jakiejś miejscowości kuracyjnej, lecz nie zdecydowała się jeszcze

dotąd, jakiej. Wyboru zamierzała dokonać podczas podróży.

Marlena oświadczyła, że w czasie nieobecności Haralda wróci do

biura. Nie sprzeciwiał się jej woli, wiedząc z doświadczenia, że praca

jest najlepszą pocieszycielką.

Na styczeń zaś zaplanowano powrót do Kota Radża. Święta

Bożego Narodzenia młody człowiek chciał koniecznie spędzić w

kraju. Nie pytał już Marleny, czy wyjedzie na Sumatrę. To pytanie

mogło jej jedynie sprawić ból. On sam czuł teraz, jak ciężko jest

ukrywać miłość.

Rozmyślania o przyszłości pogrążały go w smutku. Małżeństwo z

Katie będzie zawsze pozbawione głębi uczucia, będzie jedynie

background image

koniecznością wyboru kompromisów. Do końca życia przyjdzie mu

znosić jarzmo, które sobie dobrowolnie nałożył.

A Marlena?

Świadomość, że Marlena bezgranicznie cierpi, nękała go do tego

stopnia, iż z ulgą myślał o opuszczeniu Hamburga. Liczył na

krótkotrwałe odzyskanie równowagi, po powrocie zaś być może uda

mu się spokojnie obcować z Marleną.

Dziewczyna z pozorną obojętnością przyjęła wiadomość o

podróży młodej pary, lecz w głębi duszy cierpiała nad rozstaniem z

Haraldem. Przyjechał zaledwie na kilka miesięcy, z których jeden

miał spędzić z dala od niej. Toteż, choć starała się mężnie pokonać

swój ból, choć uśmiechała się pogodnie - Harald wiedział, co się

dzieje w jej sercu. Najchętniej całowałby te uśmiechnięte,

bladoróżowe usta, aby ją pocieszyć.

Nadszedł dzień wyjazdu. Katie pożegnała się z Marleną szybko i

obojętnie, rozstanie zaś dwojga kochających się ludzi było doskonale

odegraną komedią. Z uśmiechem patrzyli sobie w oczy, z uśmiechem

wymienili uścisk dłoni, z uśmiechem powiedzieli "do widzenia", lecz

serca obojga wysuwały rozpaczliwe oskarżenia przeciw losowi.

Marlena zachowywała się znacznie spokojniej niż Harald.

Przypuszczała wszak, że ona sama cierpi nad rozstaniem, nie

wiedziała o miłości Haralda. Wierny swej obietnicy nawet słowem

czy też spojrzeniem nie zdradził uczucia, aby nie zakłócać jej spokoju.

Przybrana siostra wiedziała wprawdzie o wzajemnej obojętności

uczuciowej małżonków, wiedziała, że ich pożycie nie jest szczęśliwe.

background image

Jednego tylko się nie spodziewała - iż to ona posiadła serce młodego

Forsta. Rozstawali się na kilka tygodni, ale był to już przedsmak

następnego bolesnego pożegnania przed wyjazdem na długie lata.

Jakkolwiek bowiem Harald zamierzał przenieść się do Hamburga,

musiało upłynąć jeszcze kilka lat regulowania wszystkich spraw w

Kota Radża. Ten okres musiał spędzić koniecznie na Sumatrze.

Nikomu lata rozłąki nie dłużą się tak bardzo jak ludziom

zakochanym...

* * *

Harald pokazał Katie wszystko, co pragnęła zwiedzić. Pojechali

przez Berlin do Monachium, stamtąd do Szwajcarii i Włoch.

Przemierzyli Italię aż do Wenecji, skąd przez Bozen udali się do

Meranu. Katie zatrzymywała się we wszystkich miejscach, które jej

się podobały. Po przybyciu do Meranu Harald oświadczył, że musi

wracać do Hamburga. Prosił Katie, by zdecydowała, gdzie zamierza

się zatrzymać na dłuższy czas.

W Meranie panował wielki ruch, sezon był jeszcze w pełni i to

skłoniło Katie do pozostania w tym mieście. Zamieszkali w

najlepszym hotelu, w którym poznali kilka miłych osób. Harald

bardzo się starał, by Katie nawiązała znajomość z różnymi ludźmi.

Wkrótce też żona zaprzyjaźniła się z paroma rodzinami, a co

najważniejsze znalazła sobie spore grono wielbicieli. Piękna, młoda i

bardzo zalotna kobieta miała tutaj ogromne powodzenie.

background image

Harald mógł teraz wyjechać z czystym sumieniem, wiedział

bowiem, że Katie nie będzie się nudziła w czasie jego nieobecności.

Kilka starszych pań poprosił o opiekę nad żoną, a jedna z nich

przyrzekła mu nawet, że zajmie się Katie jak własną córką. Uczynił

zatem wszystko, co było w jego mocy. Zdawał sobie sprawę z tego, iż

Katie będzie kokietować młodych ludzi, lecz to nie budziło w nim

zazdrości.

Nadszedł dzień pożegnania. Żona w towarzystwie kilku

znajomych pań i panów odprowadziła go na dworzec. Śmiejąc się,

machała chusteczką, gdy pociąg ruszył. Czuła się jak pensjonarka

przed wakacjami, której udało się umknąć spod nadzoru władzy

szkolnej, choć przecież Harald nie okazywał jej ostatnio zbytniej

surowości.

Odjeżdżając, Harald długo jeszcze spoglądał na żonę. Dręczyło go

dziwne uczucie, gdy myślał o swoim złamanym życiu. Katie byłaby

szczęśliwa z każdym mężczyzną lub też może nieszczęśliwa tak samo,

jak z nim. On jednak cierpiał katusze u boku tej kobiety. Im bardziej

oddalał się od Katie, tym większą czuł tęsknotę za Marleną.

Już jutro ją zobaczy! Ta myśl spłynęła na niego niczym gorąca

fala szczęścia, jednocześnie przypomniał sobie, że spędzi z nią

zaledwie kilka miesięcy, by rozstać się ponownie na długie lata. Jakże

wytrzymać tę rozłąkę, będąc świadomym, że i Marlena cierpi, że jest

nieszczęśliwa i tęskni za nim?

Jak się ułożą stosunki między nimi po jego powrocie? Co się

stanie w czasie tych kilku lat? Przyjedzie jako stary, zgorzkniały

background image

człowiek, załamany i ogarnięty pesymizmem. A Marlena? I ona się

zmieni, jej uroda przekwitnie, oczy stracą blask. zwykła radość i

pogoda ducha ustąpią miejsca cichej rezygnacji. Smutna, zniechęcona

będzie szukała zapomnienia w pracy.

A wszystko dlatego, że ożenił się z Katie, że nie uwierzył w

istnienie wielkiej, płomiennej miłości. Harald poczuł bolesny skurcz

serca. Nie mógł się doczekać chwili, gdy znów ujrzy Marlenę. Chciał

się przekonać, czy podczas jego krótkiej nieobecności nie utraciła nic

ze swego czaru i urody.

Marlena! Marlena!

Jego serce powtarzało z bezgraniczną tęsknotą imię ukochanej.

Przyjechał do Hamburga, nie zawiadamiając nikogo o swoim

powrocie. Chciał sprawić Marlenie niespodziankę, sądził bowiem, że

w końcu dziewczyna się zdradzi ze swoją miłością i przestanie

panować nad sobą. Sądził, że jest i tak w lepszym położeniu, bo on

wie o jej uczuciu, ona zaś uważała, że kocha go bez wzajemności.

Gdy to sobie uświadomił, powziął nagle postanowienie, iż przed

wyjazdem do Kota Radża powie Marlenie o swojej miłości. Tak,

Marlena musi się o tym dowiedzieć. Wiedział z doświadczenia, jak

wielka to pociecha, gdy można liczyć na wzajemność ukochanej

istoty, choćby nawet nie istniała możliwość połączenia się z nią na

wieki. W ostatniej chwili, tuż przed podróżą do Kota Radża, wyzna

Marlenie wszystko. Nie chciał z nią wcześniej o tym rozmawiać, aby

jej oszczędzić walki wewnętrznej.

background image

To postanowienie napełniło go otuchą. Dlaczego miałby sobie i

Marlenie odmawiać tej jedynej pociechy? Nie musieliby wówczas

ukrywać swych uczuć, mogliby przynajmniej o sobie myśleć. Na

godzinę przed podróżą Marlena dowie się o jego miłości...

Około ósmej wieczorem pociąg przybył na dworzec w Hamburgu.

Harald zostawił walizki w przechowalni bagażu, a sam wsiadł do

taksówki. Kazał szoferowi zatrzymać się na rogu ulicy, zapłacił mu,

po czym ruszył pieszo do domu. Przeszedł przez ogród i ukradkiem

podszedł do willi. Z okien saloniku padało światło. Ostrożnie wszedł

na taras, a po chwili zajrzał do pokoju.

Marlena siedziała przy okrągłym stoliku, przed nią leżała otwarta

książka. Blask lampy rozniecał złociste iskierki w jej jasnych włosach.

Harald dostrzegł wyraźnie wąską różową bliznę na białym, pięknym

czole. Dziewczyna nie czytała, lecz wsparłszy głowę na łokciach,

wodziła rozmarzonym wzrokiem dookoła.

Czyżby myślała o nim?

Wlepił spragnione oczy w swą ukochaną, rozkoszując się jej

widokiem. Ogarnęło go niezwykłe błogie, rzewne uczucie. Czy

Marlena czuła jego wzrok na sobie? Czy przeczuwała, że w pobliżu

znajduje się mężczyzna, któremu złożyła swoje serce w dani!? Nagle

zaczęła się z niepokojem rozglądać wokoło, po czym przycisnęła

dłonie do piersi. Po chwili potrząsnęła głową i, pochyliwszy się,

zaczęła czytać.

background image

Ostrożnie, bardzo cicho, opuścił Harald swoją kryjówkę,

zmierzając w stronę drzwi. Kilka chwil później stanął w saloniku.

Marlena drgnęła z przestrachu.

- Haraldzie!

W słowie tym zabrzmiała gorąca, szczera miłość. Podszedł do niej

i ujął ją za rękę.

- Oto jestem znowu, Marleno!

- Przelękłam się trochę, choć miałam przeczucie, że właśnie

dzisiaj przyjedziesz. Dlaczego nas o tym nie zawiadomiłeś?

- Nie miałem na to czasu.

- A gdzie została Katie?

- W Meranie, tam jej się najbardziej spodobało. Zamierza

przeprowadzić kurację winogronową, żeby nie stracić smukłej

sylwetki. Meran jest bardzo ruchliwym miastem, a kuracjusze są

niezwykle wytworni. Katie ma tam wielu znajomych. Pozostawiłem ją

pod opieką pewnej starszej pani, która obiecała mi, że będzie

towarzyszyć mojej żonie. Katie nie przejmowała się zbytnio rozłąką

ze mną. Należałoby jej właściwie zazdrościć, pomyśl tylko, jak

prędko przebolała śmierć ojca.

- To prawda. Miejmy nadzieję, że Meran długo jeszcze będzie jej

odpowiadał. Czy Daipah została z nią?

- Oczywiście, Katie nie potrafi się bez niej obejść. Daipah jest

zresztą równie przedsiębiorcza i złakniona rozrywek jak jej pani.

Rozmowę tę prowadzili zbyt nerwowo, mówili szybko, by ukryć

wewnętrzną radość ze spotkania. Wreszcie Marlena odezwała się:

background image

- Jesteś zapewne głodny i zmęczony.

Zaśmiał się jak uczniak, który przyjechał właśnie na wakacje.

- A ty już jesteś pewnie po kolacji?

- Tak, ale dotrzymam ci towarzystwa przy stole.

- To bardzo miło z twojej strony. Wydaj polecenia służbie, a ja

pójdę się przebrać.

Parę minut później siedzieli oboje naprzeciw siebie przy stole.

Marlena niczym mała gospodyni przysuwała Haraldowi półmiski,

nakładała mu na talerz potrawy, on zaś jadł wszystko i patrzył z

uśmiechem w jej oczy.

- Ach, jak mi z tobą dobrze, Marleno! Kto przez kilka tygodni

wędrował od hotelu do hotelu, potrafi docenić prawdziwy spokój i

wygody we własnym domu. Nigdy nie zapomnę tego wieczoru!

- Zwiedziliście wiele pięknych miejsc, dostałam wasze karty z

widokami - rzekła Marlena, pragnąc skierować rozmowę na inne tory.

Skinął głową, nie spuszczając z niej oczu.

- Tak, podróż była piękna. Ach, Marleno, z drżeniem serca myślę

o tym, jakie życie będę wkrótce prowadził w Kota Radża.

- Nie trać nadziei, może wreszcie między tobą i Katie dojdzie do

zgody. W ostatnich czasach była spokojniejsza i bardziej uprzejma dla

mnie.

Zaśmiał się ironicznie.

- O tak, lękała się przecież więzienia! Nie mówmy o tym, chcę

przynajmniej na krótko zapomnieć o kłopotach. Chociaż w czasie

pobytu Katie w Meranie, pragnę mieć w domu spokój. Teraz będziesz

background image

musiała dbać o mnie, Marleno. Postarajmy się oboje wykorzystać ten

czas jak najlepiej.

- Tak, Haraldzie, muszę się tobą zająć, powinieneś się trochę

poprawić. Wyglądasz tak mizernie...

- Ja też się o to postaram. Zobaczysz, jak nam będzie dobrze. Gdy

wyjadę do Kota Radża, będziemy oboje wspominali ten czas jak raj

utracony.

Spłonęła rumieńcem, nie śmiejąc podnieść oczu. Czuł, że się

zagalopował, toteż postanowił to naprawić.

- Czy będziesz do mnie pisywała? - spytał.

- Oczywiście, jeśli sobie tego życzysz.

- Zaniedbałem wiele w ciągu tych ostatnich lat, a teraz żałuję, że

do siebie nie pisywaliśmy. Poznalibyśmy się znacznie lepiej. Zawsze

czynię sobie z tego powodu wyrzuty.

- Byłam przecież niemądrą, małą dziewczynką, Haraldzie, cóż

mogłabym ci napisać?

- Ach, nie przypominaj mi własnej głupoty, Marleno. Uważałem

cię za małą dziewczynkę, dlatego też nie korespondowałem z tobą, a

przecież twoje listy wniosłyby tak wiele w moje monotonne życie.

Cierpiałem bardzo w samotności i ta samotność skłoniła mnie

wreszcie do poślubienia Katie. Musisz mi pisać o wszystkim,

Marleno, o swoim życiu, pracy, zamiarach.

- Bardzo chętnie, Haraldzie. Napiszę ci o wszystkim, nie wiem

tylko, czy cię to zajmie.

background image

- Wszystko, co dotyczy ciebie, zajmuje mnie ogromnie.

Chciałbym, żebyś nie miała przede mną tajemnic.

- A ty, Haraldzie, napiszesz mi o tym, jak się ułożyły wasze

stosunki z Katie.

- Dobrze. Powiedz mi teraz, co robiłaś ostatnio, gdy ja

podróżowałem.

- Byłam znowu w biurze. Pan Zeidler powitał mnie z wielką

radością.

- Wierzę ci, Zeidler ubolewał nad tym, że nie przychodzisz do

biura. Zdaje mi się, że nie może się bez ciebie obejść.

- Mieliśmy sporo roboty.

- Wyobrażam sobie. To cię pewnie ucieszyło?

- O tak! Przy pracy czas płynie szybciej.

- Niedawno zastanawiałem się nad tym, co to będzie, gdy po paru

latach wrócę do Hamburga. Ciekawi mnie, czy cię zastanę w tym

domu?

Nie przeczuwała nawet, jaki niepokój dręczył Haralda, kiedy

zadawał to pytanie.

- Dokąd miałabym odejść, Haraldzie? Zostanę tutaj, jak długo mi

pozwolisz.

- Nie o to chodzi, Marleno. Może jednak wyjdziesz za mąż...

Pobladła jak opłatek i przecząco pokręciła głową.

- Nie, nigdy! - odparła stanowczo.

Serce Haralda gwałtownie zabiło.

- Więc tak bardzo kochasz tego człowieka? - spytał wzruszony.

background image

- Nie wiem, czy można kochać mniej lub więcej. Kocha się albo

nie. Gdy się już jednak kocha, trzeba dochować wiary swej miłości -

rzekła z prostotą.

- Jak możesz zmarnować sobie całe życie takim beznadziejnym

uczuciem? - spytał Harald stłumionym głosem.

Marlena zamyśliła się. Nie wiedziała, że Harald już odkrył jej

tajemnicę. Od czasu, gdy opowiedziała mu bajeczkę o miłości do

jakiegoś nieznajomego, czuła się pewna siebie.

- Wiem, że jest beznadziejne - rzekła. - To jednak wcale mnie nie

przeraża. Najgorsze, co się może człowiekowi przydarzyć, to nie

zaznać prawdziwej miłości.

Harald wsparł głowę na dłoni.

- Kobiety zapatrują się na te sprawy inaczej niż mężczyźni -

szepnął.

Zmienił temat rozmowy, gdyż ten wydał mu się nazbyt

niebezpieczny. A jednak słuchał przy tym chciwie jej słów, napełniały

go one niewysłowioną rozkoszą.

Ach, jakie to szczęście, że mógł być pewny Marleny, że nigdy nie

będzie należała do innego mężczyzny! W duchu oskarżał siebie o

egoizm, lecz jej słowa wlały spokój w jego serce. Biedna Marlena!

Byłoby dla niej lepiej, gdyby się zdecydowała wyjść za mąż, szkoda

takiej urody i jej młodości. Ale Harald nie potrafił opanować wielkiej

radości na myśl o tym, że Marlena pozostanie wierna człowiekowi,

którego pokochała.

background image

Minęło kilka tygodni. Haraldowi i Marlenie upłynęły one jak

rajski sen, z którego trudno się zbudzić. Oboje z wielkim wysiłkiem

panowali nad sobą, by nie zdradzić się ze swoim uczuciem. Dni

spędzone w spokoju i ciszy uznali za cudowny dar niebios. Każde z

nich przyrzekło sobie w duchu, że w przyszłości będzie żyło

wspomnieniem tych błogich chwil.

Marlena nie mogła wysiedzieć w domu, gdy Harald szedł do

biura. Towarzyszyła mu w obowiązkach, pracowała z nim i panem

Zeidlerem w wielkiej harmonii. Myślała sobie nieraz:

- Gdy Harald wyjedzie, wszystko w biurze i w domu będzie mi go

przypominało. Nie będę tak dotkliwie odczuwała swojej samotności,

żyjąc wspomnieniami.

Haraldowi jednak nie wystarczały wspomnienia - był przecież

mężczyzną. Przeklinał swój los i zastanawiał się poważnie nad tym,

czy wytrwa do końca w małżeńskich kajdanach. Czy to warto, żeby

razem z Marleną tak się męczyli i byli nieszczęśliwi tylko dlatego, by

oszczędzić drobnej przykrości Katie? Sądził, że Katie wcale by się nie

przejęła, gdyby zażądał od niej wolności. Może nawet byłaby

zadowolona, bo przecież sama czuła, że to stadło nie jest

najszczęśliwsze. Niegdyś była w nim zakochana, ale teraz to uczucie

minęło bezpowrotnie. Nie miała potrzeb duchowych, wystarczyłby jej

pierwszy lepszy przystojny mężczyzna.

Takie myśli szybko jednak pierzchały. Harald miał cały czas w

pamięci obietnicę daną Johnowi Vanderheydenowi. Czyż mógłby

złamać słowo? Nie, nie! Nie wiadomo zresztą, czy Katie by się na to

background image

zgodziła. Była nieobliczalna. Kto wie, czy zdecydowałaby się zwrócić

mężowi wolność, gdyby wiedziała, że mu na tym bardzo zależy. I z

ciężkim sercem wyrzekł się Harald myśli o rozwodzie.

Tak mijał dzień za dniem. Katie pisywała od czasu do czasu

krótkie kartki. Gdy jednak zbliżał się termin jej powrotu z Meranu,

Harald otrzymał od niej dość długi list. Wiedział, że jest leniwa, toteż

zdziwił się niezmiernie.

Katie donosiła, że w Meranie jest cudownie, bawi się świetnie i

teraz zrozumiała, jak piękne jest życie. Ma tutaj wielkie powodzenie,

nie chce zatem powrócić do nudnego Hamburga. Jeśli Harald za nią

tęskni, to może ją odwiedzić w uzdrowisku. Zeidler i Marlena mogą

za niego załatwić nudne sprawy. Gdyby jednak nie mógł przyjechać,

to niech przynajmniej się zgodzi na jej dłuższy pobyt w Meranie, w

którym pozostałaby chętnie do końca życia.

Ten list zdradził naiwny egoizm Katie, która podejrzewała, że

Harald w czasie jego lektury uśmiechnie się mimowolnie. Mąż

odpowiedział jej bardzo uprzejmie. Napisał, że w Kota Radża czeka ją

niewiele rozrywek, toteż nie ma nic przeciwko temu, żeby została w

Meranie. Sądził, iż pobyt w uzdrowisku wpłynie korzystnie na jej stan

zdrowia. Nie przyjedzie zatem sam, ale posyła pieniądze. Na koniec

życzył jej wesołej zabawy, prosząc zarazem, żeby pochłonięta

rozrywkami, nie zapomniała o tym, iż jest córką Johna

Vanderheydena, i nie przekraczała dozwolonych granic.

background image

To ostatnie zdanie nie wypływało bynajmniej z zazdrości.

Podyktowało je jedynie poczucie obowiązku wobec żony. Była młoda

i lekkomyślna, taka przestroga mogła się jej przydać.

Harald cieszył się w duchu, że Katie chce dłużej pozostać w

Meranie. Nie czuł się dotknięty brakiem uczucia żony.

Od chwili wysłania listu minęło kilka dni. Harald siedział właśnie

w biurze z Marleną i panem Zeidlerem, gdy woźny przyniósł depeszę.

Przeczytał ją natychmiast, po czym zbladł jak płótno i spojrzał

przerażony na siostrę.

- Czy to zła wiadomość? - spytała zatroskana.

- Tak, Marleno.

- Od Katie?

W milczeniu podał jej depeszę. Odczytała ją i także śmiertelnie

pobladła. Depesza brzmiała:

"Pani Katarzyna Forst uległa wypadkowi. Stan ciężki. Przyjechać

natychmiast. Klinika doktora Wintera".

- O Boże, co się mogło stać? - szepnęła Marlena.

Zerwał się z miejsca.

- Wyjeżdżam zaraz. Poproś panią Darlag, żeby kazała spakować

podręczny bagaż. Poczekaj chwilę, zajrzę tylko do rozkładu jazdy i

zobaczę, kiedy odchodzi najbliższy pociąg.

Zaczął nerwowo przerzucać kartki, po czym spojrzał na zegarek.

background image

- Mam przeszło godzinę czasu. Przygotuj mi wszystko, Marleno.

Jeszcze chwilkę zostanę tu, w biurze.

- Dobrze, Haraldzie - odparła, po czym pośpieszyła do domu.

Harald naradził się z Zeidlerem. Był przy tym bardzo

zdenerwowany.

- Miejmy nadzieję, że stan pańskiej małżonki nie jest groźny -

powiedział prokurent.

- Daj Boże! Takie depesze niczego w zasadzie nie mówią, są zbyt

lakoniczne. W takich wypadkach nie powinno się robić oszczędności.

Gdyby napisali więcej, oszczędziliby mi niepokoju.

Marlena przygotowała Haraldowi wszystko. Samochód zajechał

przed bramę. Zapakowaną walizkę włożyła już do bagażnika. Po

chwili zjawił się Harald. Blady, strwożony uścisnął rękę Marleny.

- Gdybym była potrzebna, wezwij mnie natychmiast - szepnęła

cicho.

Skinął głową. Popatrzył na małą różową bliznę na jej czole.

Przypomniał sobie moment, gdy zawołano go do Marleny. Pamiętał,

jak leżała blada, brocząc krwią. Oby wypadek Katie skończył się tak

pomyślnie!

- Bywaj zdrowa, Marleno!

Samochód ruszył. Harald zdążył na pociąg. Jazda wydawała się

nieskończenie długa. Młody Forst bardzo się niepokoił. Co mogło

przytrafić się Katie? Depeszę wysłano z kliniki więc wypadek musiał

być ciężki. Żałował, że pozwolił Katie zostać w Meranie. Pocieszał

się tylko myślą, iż bez jego pozwolenia i tak zostałaby tam dłużej.

background image

W jednej chwili zapomniał o wszystkich przykrościach, których

doznał od Katie. Pamiętał tylko o nieszczęściu żony, a to obudziło w

jego sercu głębokie współczucie. Nie mógł się doczekać chwili, kiedy

znajdzie się wreszcie przy niej i pomoże jej w jakiś sposób.

Nazajutrz rano przybył do Meranu i prosto z dworca pojechał do

kliniki doktora Wintera. Był to bardzo wytworny szpital, położony w

malowniczej, górskiej okolicy.

Haralda przyjęła jakaś pani, jak się potem okazało - kierowniczka

obiektu. Od niej dowiedział się ogólnie, co się stało. Katie wybrała się

na przejażdżkę powozem z pewnym młodym wiedeńczykiem, panem

Passenheimem, znanym sportsmenem. Miał on właśnie zamiar

wypróbować parę młodych koni. Katie przebywała często w jego

towarzystwie i uparła się, że pojedzie z nim, choć wszyscy znajomi jej

to odradzali.

Passenheim oświadczył ze śmiechem, że pani Forst jest

najodważniejszą ze znanych mu kobiet. Przejażdżka będzie bardzo

przyjemna, zwłaszcza że on doskonale powozi. Ręczy osobiście za jej

bezpieczeństwo. Katie, otulona futrem, wsiadła do powozu. Młodzi

ludzie pojechali najpierw do pobliskiej wioski w górach. Jazda

rzeczywiście wydawała się znakomita. Oboje posilili się w wiejskiej

gospodzie i w świetnym nastroju ruszyli w drogę powrotną.

Tymczasem spadł śnieg, który zasypał zamarznięte ścieżki.

Passenheim postąpił lekkomyślnie, jadąc powozem zamiast saniami.

Pani Forst wolała jednak elegancki powozik. Droga powrotna stała się

ogromnie uciążliwa, biegła bowiem w dół, wzdłuż stromego urwiska.

background image

W pewnym niezwykle niebezpiecznym miejscu jeden z koni

poślizgnął się. Passenheim, chcąc go powstrzymać od upadku,

podciągnął mocniej cugle. Koń jednak spłoszył się, cofnął gwałtownie

i pociągnął za sobą drugiego konia. Tylne koła wozu wjechały na

urwisko.

Zanim się woźnica zorientował w sytuacji, powóz runął do

głębokiego wąwozu. Tam właśnie znaleziono omdlałą panią Forst. Ze

szczątków powozu wydobyto zwłoki Passenheima, któremu koń

zmiażdżył podkową czaszkę. Konie były martwe.

Harald, blady i drżący, słuchał tej opowieści.

- A moja żona? - spytał.

- Niech się pan uspokoi, musi pan zebrać siły, żeby ich starczyło

na potem. Małżonka pańska podczas upadku doznała poważnych

uszkodzeń kręgosłupa. Jest ciężko chora, lecz na szczęście nie zdaje

sobie sprawy z grozy sytuacji...

- Czy mogę zobaczyć żonę? - zapytał Harald trwożnie,

wstrząśnięty do głębi.

- Czekam właśnie na doktora Wintera, powinien nadejść lada

chwila. Jest teraz u pańskiej żony. Polecił mi, żebym panu wszystko

opowiedziała i przygotowała pana. Nasz zakład przyjmuje właściwie

tylko rekonwalescentów, lecz był najbliżej miejsca wypadku, dlatego

przewieziono tutaj pańską żonę. Doktor Winter zaznajomi pana

dokładnie ze stanem pacjentki, zjawi się najdalej za kilka minut.

background image

Harald padł na krzesło i patrzył przed siebie tępym wzrokiem. W

chwilę później przybył doktor Winter. Kierowniczka przedstawiła go

Haraldowi, po czym rzekła:

- Zostawiam panów samych. Pan Forst zna już mniej więcej

przebieg wypadków.

- Czy mogę zobaczyć się z żoną? - spytał Harald lekarza.

- Nic nie stoi temu na przeszkodzie. Zaprowadzę pana do jej

pokoju, ale wcześniej muszę panu udzielić kilku wskazówek. Przede

wszystkim żona pańska nie wie, że jej przypadek jest groźny. Nie

czuje bólu, a tylko ogromne znużenie, toteż przypuszcza, że wkrótce

wyzdrowieje. Ja jednak muszę pana uprzedzić o niebezpieczeństwie.

Niestety, pacjentka nigdy w zupełności nie odzyska zdrowia. Jeżeli

ma pan z nią jakieś ważne sprawy do omówienia, proszę to zrobić

teraz, ponieważ czuje się lepiej i jest przytomna. Zatailiśmy przed nią,

że jej towarzysz, niejaki pan Passenheim, nie żyje. Żona pańska

przypuszcza, iż leży on w sąsiednim pokoju, ze złamaną nogą i ranami

na rękach. Utrzymujemy ją w tym mniemaniu, a nawet odbieramy od

niej wiadomości dla niego i wymyślamy odpowiedzi. Powiedzieliśmy

jej, jakoby Passenheim z powodu złamań nie mógł jej ani odwiedzić,

ani napisać kartki. Niech pan nie mówi prawdy, bo każde

zdenerwowanie szkodzi chorej. Gdyby czegoś żądała, trzeba jej

przyrzec spełnienie każdej prośby. Niech pan niczego nie odmawia,

nawet gdyby jej życzenia wydawały się panu dziwne. Proszę, niech

pan o tym pamięta!

background image

Te ostatnie słowa lekarz wypowiedział ze szczególnym

naciskiem, patrząc przy tym na Haralda w sposób wielce zagadkowy.

- Zastosuję się ściśle do pańskich wskazówek, doktorze.

Oczywiście, spełnię teraz każde życzenie żony.

- Tak, oczywiście... Bywają jednak życzenia, których nie można

spełnić. Pan wszakże musi zgodzić się na wszystko, byle tylko nie

denerwować chorej. Nie powinna się domyśleć, że jej stan jest ciężki

i... że ten Passenheim nie żyje. Zdaje się, że łączyła ich wielka

przyjaźń...

Mówiąc to, lekarz spojrzał ze współczuciem na bladą twarz

Haralda. Wyglądało to, jakby coś pragnął przed nim ukryć, coś, co

sprawiłoby mu jeszcze większy ból. Harald jednak był tak

przygnębiony i oszołomiony, że nie zwrócił na to uwagi.

- Proszę mnie zaprowadzić do żony, panie doktorze, zgadzam się

na wszystko - rzekł.

- Niech pan idzie za mną. W obecności pacjentki musi pan

zachować absolutny spokój, to jedyne, co może pan dla niej w tej

chwili uczynić.

Weszli na długi korytarz. Harald zapomniał o wszystkim, co

niegdyś w zachowaniu Katie go raziło, zapomniał o jej wybrykach i

rozlicznych wadach. Teraz widział w niej tylko nieszczęśliwą, chorą

istotę, którą powierzył jego opiece John Vanderheyden. Ach, jak to

dobrze, że ojciec tego nie dożył! Ogarnęło go bezgraniczne

współczucie. Katie była taka młoda, tak piękna i tak spragniona

background image

rozrywek, a teraz nie pozostaje jej nic innego, jak długa, powolna

wegetacja, jeżeli w ogóle będzie żyć. Co można dla niej uczynić?

Harald gotów był ponieść każdą ofiarę. Przysiągł sobie, że bez

słowa skargi poświęci jej całe życie. Nie potrafił sobie wprost

wyobrazić, że to młode istnienie jest skazane na zagładę.

Na końcu korytarza lekarz otworzył jakieś drzwi i wpuścił

Haralda do jasnego, dużego pokoju. Między oknami stało białe łóżko,

na którym leżała Katie. Ten widok wstrząsnął młodym Forstem.

Świeża różowa twarzyczka Katie była teraz blada, bezkrwista. Chora

miała zamknięte oczy i leżała bez ruchu. Mąż ledwie ją poznał, nawet

jej rysy dziwnie się zmieniły.

Z trudem zebrał siły, aby nie stracić panowania nad sobą. Obok

łóżka siedziała siostra miłosierdzia. Gdy Harald wszedł, siostra

wstała, Katie zaś otworzyła oczy. Spojrzała na męża, a jej usta okrasił

blady uśmiech. Jej zazwyczaj wesołe, błyszczące oczy były teraz

mętne i szkliste.

- Harald! Przyjechałeś? Nie gniewaj się na mnie, że sprawiłam ci

tyle kłopotu - rzekła Katie zmienionym, bezdźwięcznym głosem.

Lekarz i siostra miłosierdzia wyszli z pokoju, zamykając za sobą

drzwi. Harald usiadł na miejscu pielęgniarki i ujął rękę żony.

- Moja biedna, kochana Katie! Jakżebym mógł gniewać się na

ciebie? To przecież nie twoja wina, że spotkało cię to nieszczęście.

- Moja wina, bo nie powinnam była jechać. Wszyscy mi

odradzali, a pani Hallen, moja opiekunka, bardzo się gniewała.

Powiedziała, że zrzeka się dalszej opieki nade mną. Tak, wszyscy

background image

chcieli mnie nakłonić do tego, bym zaniechała tej przejażdżki.

Wszyscy, z wyjątkiem Passenheima. Bo widzisz, on lubi odważne

kobiety, a ja nie chciałam okazać się tchórzem. Wsiadając do powozu,

pomyślałam nagle o tobie i odniosłam wrażenie, że słyszę twój głos:

"Nie rób tego, Katie!" Mimo to pojechałam.

Pogładził jej rękę.

- Biedna, maleńka Katie! Jakże mi ciebie żal! - powiedział,

patrząc na jej przezroczystą twarzyczkę, którą tak dziwnie zmieniło

cierpienie.

- Teraz nic mnie już nie boli, Haraldzie, wkrótce będę zupełnie

zdrowa. Tylko w chwili, gdy się powóz staczał i zostałam nagle

przytłoczona jego ciężarem, poczułam okropny, przejmujący ból.

Trwało to krótko, gdyż straciłam przytomność. Kiedy się obudziłam z

omdlenia, czułam się dobrze, byłam jedynie bardzo osłabiona. Jeszcze

dotąd zmęczenie nie ustąpiło, doktor Winter powiada, że to z

przestrachu. Widziałam spłoszone konie i chciałam wtedy wyskoczyć

z powozu, nie wiedziałam jednak, w jakim kierunku. Usłyszałam

tylko głos Passenheima: "Zachować się spokojnie!" W chwilę potem

powóz runął, a ja zamknęłam oczy.

Harald pocałował ją w rękę.

- Biedna Katie! - powtórzył.

Spojrzała na niego z lekkim zakłopotaniem i niepokojem.

- Jesteś dla mnie zbyt dobry, Haraldzie, nie zasługuję na to. Bo

widzisz, muszę ci coś wyznać... Powiem to zaraz, dopóki jeszcze

jesteś taki dobry...

background image

- Co ci leży na sercu, Katie?

- Haraldzie... Nasze pożycie nie było takie, jak być powinno...

- To się teraz zmieni, Katie. Postaram się wszystko naprawić.

Na twarzy Katie odmalowała się wyraźna trwoga.

- Nie, nie, tego nie można naprawić... Teraz dopiero zrozumiałam,

że nigdy nie kochałam cię prawdziwie, ani ty mnie... To zupełnie inne

uczucie, gdy się kogoś kocha.

- Co chcesz przez to powiedzieć, Katie? - spytał Harald ze

zdziwieniem.

- Dowiedziałam się, jak to jest, gdy kocha się kogoś szczerze,

całym sercem. I proszę cię, Haraldzie, zwróć mi wolność. Jestem

chora, nie możesz mi odmówić. Przecież nie chcesz, żebym przez całe

życie była nieszczęśliwa. Dręczyłam cię zawsze moim uporem, bo cię

nie kochałam. Gdy kobieta kocha mężczyznę naprawdę, wówczas

spełni każde jego życzenie.

Harald patrzył osłupiały na Katie. Z jego piersi uleciało

westchnienie. Spytał drżącym głosem:

- Więc kochasz innego mężczyznę?

- Tak, Haraldzie, a jeżeli nie zwrócisz mi wolności, złamiesz mi

życie. Nie wolno ci postąpić tak okrutnie.

Oto była znowu uparta, naiwna, samolubna Katie, która bez

namysłu żądała tego, co się jej podobało. Ale teraz Harald nie myślał

o tym. Czuł cały tragizm, zawarty w życzeniu śmiertelnie chorej

kobiety, która według orzeczenia lekarzy, nie miała już nigdy

odzyskać zdrowia.

background image

- Ach, Katie! Katie! - jęknął, ogarnięty bezgranicznym

współczuciem.

- Czy cię to boli, Haraldzie? Nie, nie, przestraszyłeś się tylko...

Przecież mnie wcale nie kochasz. Musimy się rozwieść, bo inaczej

będę bardzo nieszczęśliwa...

Harald przypomniał sobie słowa lekarza. Ujął dłoń Katie i rzekł

łagodnie:

- Uspokój się, Katie, zgodzę się na wszystko! Powiedz mi jednak,

jak to się stało?

Chora odetchnęła z ulgą.

- Widzisz, Haraldzie, Pepi Passenheim podobał mi się od

pierwszego wejrzenia. Zaledwie go poznałam, poczułam, że moje

serce szybciej uderza. To się stało w dwa dni po twoim wyjeździe.

Gdy ze mną rozmawiał, chciałam krzyczeć z radości jak dziecko. Cały

świat wydawał mi się nagle dziwnie piękny. Z jego zachowania

wywnioskowałam, że ja również mu się podobam. Widywaliśmy się

codziennie, a po krótkim czasie powiedział mi, że mnie kocha do

szaleństwa i nie może już beze mnie żyć. Mówił, iż się zastrzeli, jeśli

nie zostanę jego żoną. Ach, Haraldzie, ty z pewnością byś się nie

zastrzelił, gdybym ci odmówiła swojej ręki... W pierwszej chwili

przelękłam się tego namiętnego wybuchu, potem odpowiedziałam, że

sprawa nie jest taka prosta, najpierw muszę się zastanowić i pomówić

z tobą. Pomyślałam sobie, że przecież nie zechcesz mnie

unieszczęśliwić. Nie gniewaj się, lecz przyrzekłam mu miłość, a

zatem także rozwód z tobą. Poczekałam jeszcze trochę, aby wkrótce

background image

napisać ci o wszystkim. Nie zapomniałam jednak, że noszę twoje

nazwisko i jestem córką Johna Vanderheydena, pamiętałam to, co mi

powtarzałeś tyle razy. Nie popełniłam niczego niewłaściwego,

Haraldzie! Pepi omówił ze mną plany na przyszłość. Chciałam

pozostać w Meranie aż do uzyskania rozwodu. W ten sposób

musiałbyś powrócić do Kota Radża beze mnie. Po rozwodzie Pepi

miał przyjechać i zabrać mnie do Wiednia. Trwam nadal przy tych

zamiarach, tylko Pepi będzie musiał dłużej pozostać w Meranie,

złamał nogę. Ja także poleżę tutaj jeszcze kilka tygodni. Zdaje mi się,

że mógłbyś rozpocząć teraz sprawę rozwodową. Prawda, Haraldzie,

że ja jestem bardzo bogata? Czy mój majątek wystarczy dla nas

obojga? Bo Pepi, prócz długów, nie ma nic. Powiedziałam mu, że

jestem bardzo bogata i zapłacę jego długi. Zrobiłam to w czasie naszej

ostatniej przejażdżki, gdy odpoczywaliśmy w wiejskiej gospodzie.

Ach, Haraldzie, Pepi był tak szczęśliwy! Padł przede mną na kolana,

całował mnie po rękach, mówił, że jestem najlepszą, najsłodszą

kobietą pod słońcem... O, Haraldzie, to zupełnie inne uczucie, gdy się

naprawdę kocha... Odpowiedz mi, czy jestem bogata?

Katie spojrzała badawczo na Haralda. Poczuł głęboką litość. Nie,

nie potrafił w tej chwili oburzyć się na nią, choć zamierzała usunąć go

ze swego życia jak rzecz, która jej zawadza.

- Jesteś bardzo bogata, Katie, nie zaprzątaj sobie głowy tą troską.

Ja z pewnością nie stanę ci na przeszkodzie, pragnę tylko twojego

szczęścia.

Uśmiechnęła się rozpromieniona.

background image

- Wiedziałam, Haraldzie, że jesteś wspaniałomyślny. Twoja

szlachetność budziła we mnie zawsze ogromny szacunek, wstydziłam

się, że nie mogę być taka. Ty i Marlena macie w sobie coś takiego, że

wobec was człowiek wydaje się być małym i bez wartości. To mnie

zawsze gniewało, dlatego właśnie robiłam wam wciąż na złość. Ale

teraz ja także pragnę stać się lepsza... Wiesz, Haraldzie, zabierzesz dla

Marleny mój amulet z nefrytu. Ojczulek kupił mi go u chińskiego

jubilera. Amulet posiada podobno cudowne właściwości. Jest to

bardzo cenna rzecz. Przez całe lata rzeźbiono w płaskim kamieniu

kunsztowne ornamenty... Bardzo się Marlenie podobał, chyba

najbardziej ze wszystkich moich klejnotów. Dasz jej go ode mnie,

żeby przebaczyła mi tę bliznę na czole. Byłam podła, już nigdy w

życiu nie pozwolę sobie na taką porywczość. Daipah jest świadkiem,

że bardzo się zmieniłam. Od chwili, gdy w moje życie wkroczył Pepi,

stałam się dla niej dobra, zapytaj ją o to. Otwórz mój nocny stolik, tam

jest szkatułka z biżuterią... Wyjmij amulet, leży na wierzchu, bo przed

chwilą pokazywałam go siostrze, która lubi takie oryginalne klejnoty.

Spełnił jej życzenie i wyjął amulet, zawieszony na cienkim,

platynowym łańcuszku. Był to płaski, owalny nefryt, pokryty

dziwnymi znakami, wyrytymi w kamieniu.

- Zatrzymam go i oddam Marlenie. Ucieszy się bardzo, ale chyba

bardziej dlatego, że nie żywisz już do niej niechęci. Twoja przyjaźń

więcej dla niej znaczy niż najkosztowniejszy prezent.

- Chciałabym, aby go nosiła jako pamiątkę ode mnie. Gdy spojrzy

na bliznę, niechaj rzuci także okiem na amulet, a wtedy mi przebaczy.

background image

- Powtórzę jej to, Katie. Nie wolno ci jednak tak dużo mówić.

Jestem pewien, że cię to męczy.

- Nie, nie, lekarz pozwolił mi rozmawiać. Tak się cieszę, że mam

duży majątek, a ty nie gniewasz się ani na mnie, ani na Passenheima.

To przecież nie jego wina, że się kochamy. On także leży tutaj w

sanatorium, biedaczek, ma złamaną nogę i pokaleczone ręce. Martwi

się o mnie bardzo... Ach, Haraldzie, bądź tak dobry i pójdź do niego

na chwilę. Powiedz mu tylko o swej zgodzie na rozwód, może

przestanie się martwić o te długi. Dobrze, Haraldzie? Pójdziesz do

niego? Proszę cię, idź...

Harald nie był teraz w nastroju do przejmowania się naiwnym

egoizmem Katie. Nie chciał się okazać małostkowy i oburzać się na

śmieszną rolę, jaką mu narzuciła żona. Wiedział przecież, że jej

ukochany spoczywa już pod ziemią. Nie miał do niego żalu. Nie

wierzył tylko w bezinteresowną miłość tego pana Passenheima, który

zapewne uważał Katie za świetną partię i chciał przy jej pomocy

wyplątać się z długów. Musiał być człowiekiem bez skrupułów, skoro

namawiał kobietę do niebezpiecznej przejażdżki, którą odradzali jej

wszyscy znajomi. Może zamierzał w ten sposób skompromitować

Katie, aby szybciej dopiąć celu. Mniejsza o to, Katie wierzyła w

miłość tego człowieka, a nawet chciała ponosić dla niego ofiary, choć

nie była skłonna do poświęceń.

W innych okolicznościach życzenie Katie sprawiłoby Haraldowi

wielką radość, oznaczałoby przecież i dla niego odzyskanie

upragnionej wolności. Z pewnością chętnie spełniłby jej prośbę. Czy

background image

jednak Katie zaznałaby szczęścia w małżeństwie z Passenheimem? Na

cóż zdadzą się teraz takie rozmyślania? Passenheim przecież nie żyje,

jego zaś obowiązkiem jest pomóc Katie. Jeśli nawet odzyska siły,

będzie z nią bardziej związany niż dotąd. Lekarz nie ukrywał wcale,

że Katie może przez długie lata żyć bezwładna. Na razie chodziło

tylko o jej spokój.

- Pójdę do niego później i powiem o wszystkim, jak sobie

życzysz. Teraz jednak leż spokojnie. Powinnaś przede wszystkim

myśleć o swoim zdrowiu.

- Och, ja prędko wyzdrowieję. Jakiś ty dobry, Haraldzie, tak mi

przykro, że ci nieraz dokuczałam. Mój złoty, wniesiesz pozew

rozwodowy, prawda? Bo te formalności trwają tak długo. Pepi

powiedział, że można łatwo wynaleźć jakiś powód...

Wargi Haralda drgnęły. Jakże często miał okazję, by się

przekonać, że dla Katie nie istnieją pojęcia dobra i zła. Wszystkie

swoje zachcianki uważała za słuszne, a kiedy jej ktoś odmawiał,

podejrzewała go o wstrętną złośliwość. Nie miała zupełnie skrupułów.

W tej chwili jednak nie mógł jej czynić wyrzutów, Katie znajdowała

się poza sferą odpowiedzialności. Uważał ją za bezradne dziecko,

któremu należało okazać jak największą pobłażliwość.

- Bądź spokojna, Katie, załatwię wszystko jak najlepiej.

- I pójdziesz do niego zaraz, a potem wrócisz do mnie i

powtórzysz mi, co powiedział Pepi i czy się cieszył?

- Dobrze, przyrzekam ci to, Katie - rzekł zdławionym głosem.

background image

Potem podniósł się szybko, uradowany, że może już odejść.

Gdyby pozostał dłużej, na pewno straciłby panowanie nad sobą.

- Gdzie jest Daipah? - spytał, aby zmienić temat.

- W sanatorium, ale nie mam z niej żadnego pożytku, bo nie chcą

jej do mnie wpuścić! Tutaj wchodzi tylko lekarz i siostra miłosierdzia.

Zastukaj w drzwi, a zaraz zjawi się pielęgniarka.

Gdy po chwili nadeszła siostra, Harald pocałował Katie w rękę i

opuścił pokój. Na korytarzu czekał już lekarz. Przyglądał mu się

badawczo, nie mówiąc nic. Harald zbliżył się do niego.

- Czy mogę z panem pomówić, doktorze?

- Proszę, przejdźmy do gabinetu.

Harald otwarcie powiedział lekarzowi, czego zażądała od niego

Katie. Doktor ze spokojem wysłuchał jego opowieści, po czym rzekł:

- Lekarz bywa często spowiednikiem swoich pacjentów. Pańska

małżonka opowiedziała mi również dzieje swojej miłości. Wahałem

się przez chwilę, czy nie wyjawić jej prawdy, że Passenheim nie żyje.

Wtedy może nie sprawiłaby panu tego bólu... Dla lekarza jednak

najważniejsze jest zdrowie pacjenta. Wiadomość o śmierci

ukochanego człowieka mogła zabić pańską żonę. Nie potrafiłem

zdobyć się na ten krok...

- Dziękuję panu. Wcześniej czy później musiałbym się przecież

dowiedzieć prawdy.

- Być może! Passenheim nie żyje, a o umarłych nie należy mówić

źle, powtórzę jednak panu wszystko, co o nim wiem. Odwiedziła mnie

niejaka pani Hallen i prosiła, abym pana zapewnił, że zrobiła

background image

wszystko, co było w jej mocy, by nakłonić pańską żonę do

zaniechania tej przejażdżki. Od niej wiem także, iż Passenheim

namiętnie grywał w karty, a przy tym był znanym uwodzicielem i

hulaką. Roztrwonił olbrzymi majątek i miał długów po uszy. Pani

Hallen musiała wczoraj wyjechać. Kazała pana serdecznie pozdrowić

i jednocześnie zawiadomić, że starała się jak najlepiej wywiązać z

opieki nad pańską żoną. Pani Forst była jednak ostatnio pod zbyt

silnym wpływem Passenheima, toteż nie zwracała uwagi na jej rady.

Pańska żona nie jest chyba pierwszą ofiarą tego człowieka, ale za to

ostatnią. Jego śmierć zmazała wszystkie winy. A teraz pana

poinformuję, jak się dalej zachować wobec żony.

- Tak, panie doktorze, przyznam, że nie wiem, jak postąpić.

Starałem się oszczędzić jej zdenerwowania, lecz nie mam pojęcia, co

teraz zrobić. Nie mogę przecież przez dłuższy czas opowiadać

bajeczek o Passenheimie.

Lekarz spojrzał na niego ze współczuciem i wielką powagą.

- Nie, tego nikt od pana nie wymaga. Potrwa to jednak bardzo

krótko... Teraz, gdy pan już wie, będzie pan dość silny, aby znieść

prawdę. Żona pańska będzie żyła najwyżej kilka dni, co w tych

warunkach należy uważać za dobrodziejstwo. Gdyby udało się

utrzymać ją przy życiu, pozostałaby sparaliżowana, męczyłaby się

przez długie lata. Sądzę, że nie będzie potrzeby, żeby dłużej kłamać,

dłużej niż dwa dni... Niech pan jej powie, że rozmawiał pan z

Passenheimem i załatwił z nim tę sprawę, a Passenheim prosił, aby

myślała przede wszystkim o swoim zdrowiu. Rozumiem, ile ten krok

background image

będzie pana kosztował, lecz nie można się ociągać, gdy chodzi o

umierającego.

Harald drgnął i pobladł jak płótno.

- Więc to już tak prędko? Tak nagle? Czy nie ma na to rady? Czy

nie można jej jakoś uratować? - wykrztusił.

- Nie, pomoc jest daremna... Dwa dni najwyżej... Nie ma

ratunku...

Harald odwrócił się, drżąc na całym ciele. Był głęboko

wstrząśnięty wiadomością o bliskim zgonie Katie. Nie mogło mu się

pomieścić w głowie, że ta młoda, pełna życia istota pożegna się

wkrótce ze światem. Po kilku chwilach opanował ból i zwrócił się do

lekarza:

- Niech pan będzie spokojny, panie doktorze, zastosuję się do

pańskich wskazówek. Nie chcę i siebie otaczać aureolą świętości.

Nasze małżeństwo było wielką, obustronną pomyłką. Winy za to nie

przypisuję ani sobie, ani swojej żonie. Uczynię wszystko, co będzie w

mej mocy, aby osłodzić jej ostatnie chwile...

- Ta wiadomość pociesza mnie przez wzgląd na pana. Takie

nieszczęście znosi się o wiele lżej, gdy w grę nie wchodzi uczucie. Co

zamierza pan zrobić?

- Niech mi pan powie, czy mogę zamieszkać w zakładzie.

Chciałbym być w pobliżu żony, na wypadek, gdyby mnie

potrzebowała.

background image

- Oczywiście, jest jeszcze kilka wolnych pokoi, każę natychmiast,

aby jeden przygotowano dla pana. A co się stanie ze służącą pańskiej

żony? Trudno się z nią porozumieć, nie zna języka...

- Niech Daipah na razie zostanie w zakładzie. Może żona wezwie

ją do siebie. Pomówię z nią później.

Harald udał się do wyznaczonego pokoju, a gdy już został sam,

padł z głuchym jękiem na krzesło. Długo siedział bez ruchu,

wpatrując się tępym wzrokiem przed siebie. Ach, jakąż zagadką było

życie! Oto cierpiał całe miesiące, uważał swoje małżeństwo z Katie za

jarzmo, czynił sobie wyrzuty, że nie kocha żony, ukrywał swoją

miłość jak grzech śmiertelny, walczył ze sobą...

A Katie? Ona także złożyła swoje serce w dani, dla niej jednak

nie istniały duchowe rozterki. Nie potrafiłaby wyrzec się szczęścia,

nie uznawała żadnej przeszkody, nie przeżywała tragedii. Śmiało,

spokojnie zażądała wolności, aby połączyć się z ukochanym

człowiekiem. Nie odczuwała wyrzutów sumienia, nie zaznała

zwątpienia ani rozpaczy. Uczyniła to, co podyktował jej naiwny

egoizm. Zawsze wymagała od innych, aby jej ustępowali, nie umiała

liczyć się z kimkolwiek.

Jak łatwo, jak prosto mogło się wszystko ułożyć, gdyby tak chciał

los. Co prawda, to nawet i w tym wypadku Harald miałby nowe

wątpliwości. John Vanderheyden powierzył mu Katie jak najdroższy

skarb, czyż mógłby oddać ją bez zastrzeżeń w ręce takiego człowieka

jak Passenheim?

background image

Ciężkie, bolesne myśli trapiły Haralda. Wreszcie podniósł się,

żeby zobaczyć, co porabia Daipah. Dziewczyna powitała go z

niekłamaną radością i pokornie ucałowała jego ręce. Uspokoił ją

mówiąc, aby na razie zaczekała, dopóki nie postanowi o jej dalszych

losach. Daipah podziękowała mu i powróciła do swego pokoiku.

Harald znowu udał się do Katie. Cichutko usiadł przy jej łóżku.

Spojrzała na niego z niepokojem, on zaś pogłaskał tkliwie jej włosy,

mówiąc:

- Wszystko załatwione, Katie. Pan Passenheim ucieszył się

niezmiernie, ale bardzo cię prosił, żebyś spokojnie leżała i dbała o

zdrowie.

Uśmiechnęła się z wdzięcznością.

- Ach, Haraldzie, teraz dopiero przekonałam się, że jesteś bardzo

dobry. Dziękuję ci stokrotnie!

Popatrzył na nią ze smętnym uśmiechem. Jak łatwo można

wydawać się dobrym, gdy się tylko spełnia każde jej życzenie.

Siedział u niej przez godzinę, lecz rozmawiali niewiele. Zdawało się,

że z chwilą, gdy osiągnęła upragniony cel, nerwy jej rozprężyły się,

wola osłabła. Zapadła w spokojną drzemkę.

Lekarz zjawił się zaraz i stwierdził, że chora zasnęła.

Harald powrócił do swego pokoju, aby wysłać wiadomość

Marlenie. Zadepeszował do niej:

"Stan Katie beznadziejny. Na skutek upadku kręgosłup złamany.

Jest pod dobrą opieką. List w drodze. Harald"

background image

Tego wieczoru napisał do niej list. Powtórzył jej dokładnie całą

rozmowę z Katie i lekarzem. Wspomniał także, iż Katie poleciła mu

wręczyć jej amulet z nefrytu i przytoczył co przy tym mówiła. Pod

koniec listu pisał:

"Mam teraz tylko jeden cel, pragnę osłodzić Katie ostatnie chwile

życia. Spełniam wszystkie jej życzenia, zdobyłem się nawet na to, żeby

odgrywać rolę posła i przynosić jej wiadomości od człowieka, którego

pokochała. Nie ubolewaj jednak nad moim losem, Marleno, nie

kocham Katie, więc nie cierpię z tego powodu. W moich oczach Katie

jest jedynie córką Johna Vanderheydena, nad którą muszę czuwać,

dopóki tli się w niej choćby mała iskierka życia. Czuję wobec niej

głęboką litość, drżę cały, gdy spoglądam na jej zmienione rysy,

naznaczone już piętnem śmierci. Jakież to okropne, gdy umiera tak

młoda istota, gdy nie ma dla niej ratunku. Znam Cię dobrze, Marleno,

wiem zatem, że z całego serca przebaczysz Katie, zwłaszcza że okazała

skruchę. Przywiozę Ci amulet z nefrytu jako oczywisty dowód

pojednania. Pozostanę tutaj aż... do końca.

Nie otrzymasz ode mnie dalszych wiadomości, gdyż chciałbym

każdą wolną chwilę poświęcić Katie. Pozdrawiam Cię serdecznie twój

brat Harald"

* * *

Marlena przeczytawszy ten list wybuchnęła głośnym płaczem.

Czuła, że Harald nie jest w rzeczywistości tak spokojny, jak tego

background image

pragnie dowieść. Przypuszczała również, iż propozycja Katie,

dotycząca Passenheima, musiała go głęboko i boleśnie zranić. Ona

sama nie żywiła najmniejszej urazy do młodej żony Haralda. Nie

pamiętała krzywd i przykrości, które jej niegdyś wyrządziła.

Wzruszyło ją do głębi, że Katie okazała skruchę i poleciła oddać jej na

pamiątkę amulet z nefrytu. Dowodziło to, że musiała się bardzo

zmienić.

Marlenie było przykro, że Katie w ten sposób postąpiła z

Haraldem, lecz i o to nie potrafiła w tej chwili mieć do niej żalu.

"Umierającym trzeba umieć wybaczać wszelkie winy" - pisał Harald,

a Marlena zgadzała się z nim całkowicie.

Powoli, nieskończenie powoli mijały dni. Marlena nieustannie

myślała o Haraldzie i Katie. Cierpiała znacznie więcej niż Harald.

Od jego wyjazdu upłynął już tydzień i oto pewnego wieczoru

Harald stanął niespodziewanie przed nią, tak jak wtedy, gdy po raz

pierwszy przyjechał z Meranu. Drgnęła i szeroko rozwartymi oczyma

spojrzała w jego twarz, na której ból i powaga zdążyły już wycisnąć

piętno.

- Haraldzie?

W słowie tym brzmiało niespokojne pytanie. Harald westchnął

głęboko.

- Katie przestała już cierpieć, Marleno... Wczoraj rano

pochowaliśmy ją obok człowieka, którego tak bardzo kochała...

Marlena osunęła się na krzesło i wybuchnęła łkaniem. Łzy

płynęły jej z oczu niepowstrzymanym potokiem.

background image

Harald usiadł bez słowa naprzeciw niej. Czekał cierpliwie, aż się

uspokoi i wpatrywał się w nią bez przerwy swoimi poczciwymi,

wiernymi oczyma.

Wreszcie Marlena odzyskała równowagę.

- Wybacz mi ten wybuch, Haraldzie.

- Świadczy to jedynie o twoim dobrym sercu, jeśli tak gorąco

opłakujesz Katie.

- Była taka młoda i tak nagle umarła. Została po prostu wyrwana z

pełni życia. Czy bardzo się męczyła?...

- Nie, po upadku przestała cierpieć. Umarła spokojnie w moich

ramionach. Była tak miła, tak łagodna, jak małe dziecko, któremu

spełniono wszystkie życzenia. Nigdy nie byliśmy tak dobrymi

przyjaciółmi, jak w czasie tych ostatnich dwóch dni. Przyjaźń jej

musiałem wprawdzie okupić niewinnym kłamstwem. Marzyła o

szczęściu, a ja wiedziałem, że ziścić się nie może. Katie wierzyła

jednak, że będzie szczęśliwa. To było straszne, gdy nie przestawała

mówić o przyszłości, o tym, jak kocha tego człowieka, jak on ją

kocha... A ja wiedziałem przecież, że nie zasługiwał wcale na jej

miłość i że już nie żył.

Marlena westchnęła, po czym z troską przyjrzała się Haraldowi.

- Przeszedłeś ciężkie chwile.

- Tak, niełatwo jest patrzeć na śmierć bliskiej istoty. Poniósłbym

każdą ofiarę, żeby ją uratować. Przyzwyczajenie bardzo ludzi ze sobą

wiąże. Wiele czasu upłynie, zanim odzyskam spokój.

- Rozumiem cię, Haraldzie.

background image

- Katie przed śmiercią raz jeszcze mówiła o tobie. Obchodziła się

z tobą źle, lecz na dnie jej duszy krył się ogromny podziw dla twoich

cnót. Wiedziała, że ci nigdy nie dorówna, dlatego też dręczyła cię i

upokarzała. Marleno, oto ostatni dar Katie, nie przypuszczała, że

będzie to pamiątka po zmarłej.

Harald wyjął z portfela amulet z nefrytu, po czym podał go

Marlenie. Dziewczynie znów stanęły łzy w oczach.

- Czyż mogę przyjąć tak kosztowny dar? - spytała wśród łkań.

- Nie wolno ci odmówić. Przyjmij go tak, jak został ci

podarowany, z dobrą wolą.

Wtedy Marlena przyjęła klejnot i przesunęła delikatnie palcami po

cennym, rzeźbionym kamieniu.

Harald opowiedział jej dokładnie o zgonie Katie. Do ostatniego

tchnienia wierzyła, że wkrótce wyzdrowieje.

- Daipah przyjechała ze mną - opowiadał. - Od chwili wypadku

czuła się w Meranie bardzo samotna. Katie w ostatnich czasach była

dla niej niezwykle łagodna. Daipah powróci ze mną do Kota Radża.

Chciałbym jednak, abyś na razie zajęła się nią trochę, umiesz się

przecież z nią porozumieć. Daipah cię uwielbia, panna Marlena to w

jej oczach istota wyższa.

- Bardzo chętnie zajmę się nią - odparła Marlena zarumieniona.

Przez chwilę panowało milczenie. Harald z zadumą patrzył na

pochyloną głowę Marleny. Nie mógł się jeszcze cieszyć z wolności,

bowiem przedwczesna śmierć Katie ciążyła jego duszy. Jego serce

background image

było wolne, a przed sobą widział jasne światło, światło tak jaskrawe,

że musiał przed nim przymknąć oczy.

Nagle Harald zwrócił się do Marleny.

- Wsiądę na statek i, najszybciej jak tylko można, wrócę do Kota

Radża.

- Przecież chciałeś spędzić w kraju święta Bożego Narodzenia.

Potrząsnął przecząco głową. Teraz, gdy się już wyzwolił z pęt, nie

mógł nadal przebywać pod jednym dachem z Marleną. Nie chciał

jednak, aby musiała przez niego zmieniać tryb życia, choć był

przekonany, że mogłaby na razie zamieszkać u Zeidlerów.

Z drugiej strony nie wypadało, żeby już teraz starał się o rękę

innej kobiety. Dlatego właśnie postanowił odpłynąć jak najszybciej.

Gdy minie rok żałoby, powróci do kraju, aby urzeczywistnić swoje

szczęście.

Marlena nie miała oczywiście pojęcia o jego planach. Wiedziała

jedynie, że Harald nagle wyjedzie, a ona nie ujrzy go przez długie

lata. Jej stosunek do Haralda nie zmienił się w związku ze śmiercią

Katie. Zdawała sobie sprawę z tego, że jej zgon przyniósł Haraldowi

wyzwolenie, nie sądziła jednak, że Harald kocha ją i ma zamiar

poślubić w przyszłości. Harald przysiągł sobie, że powie to Marlenie

w ostatniej chwili przed wyjazdem.

Zostały mu jeszcze trzy dni na przygotowania do podróży. Zbyt

szybko minęły one dla tych dwojga ludzi, którzy kochali się całym

sercem, choć dotąd nie wyznali sobie miłości.

background image

Przyszedł ostatni dzień, ostatnia godzina. Kufry Haralda

dostarczono już na pokład; Daipah razem z nim wyruszała na statek.

Odjeżdżała zadowolona, została bowiem hojnie obdarowana rzeczami

po Katie.

Marlena, blada i drżąca, stała w saloniku przy oknie i czekała na

Haralda. Za chwilę miał nadejść, aby się z nią pożegnać. Dziewczyna

bardzo się starała zapanować nad smutkiem; nie chciała zdradzić się

ze swym bólem w godzinie rozstania. Płonącym wzrokiem

wpatrywała się w pokryty śniegiem ogród. Z dala widać było

wybrzeże. Za kilka godzin po rzece przepłynie statek, który zabierze

Haralda w daleką podróż do tropiku.

Marlena z trudem tłumiła łkanie. W tej chwili właśnie nadszedł

Harald. Dysząc ciężko przystanął na progu i spojrzał na dziewczynę.

- Marleno?

Odwróciła ku niemu pobladłe oblicze. Zbierając ostatki sił

zdobyła się na uśmiech.

- Czy jesteś już gotowy, Haraldzie?

- Tak, Marleno! Pożegnałem się ze wszystkimi. Pozostaje mi

tylko rozstanie z tobą. Czy wiesz, jak ciężka to dla mnie chwila?

- Tak, zauważyłam, że w ostatnich miesiącach ogromnie się do

siebie przywiązaliśmy. Kochamy się teraz jak prawdziwe

rodzeństwo... Ja także bardzo cierpię nad tym rozstaniem.

Podszedł do niej.

- Najchętniej zabrałbym cię ze sobą. Przywykłabyś szybko do

tamtych warunków. Ale teraz to jeszcze niemożliwe...

background image

- Tak, niemożliwe - powtórzyła bezdźwięcznie.

Ujął ją za rękę i poczuł, jak zadrżała w jego dłoni. Nie mógł już

dłużej panować nad sobą.

- Marleno - rzekł powoli. - Czy nie powiesz mi przed wyjazdem,

kim jest ten człowiek, któremu ofiarowałaś swe serce?

Marlena oparła się o krzesło i przymknęła oczy.

- Nie... O, nie... Nie mogę ci tego powiedzieć... Nie mogę...

- Nawet jeśli cię o to gorąco poproszę? - nalegał głosem tak

pełnym tkliwości, że Marlena zadrżała.

- Nie, Haraldzie! Proszę, nie pytaj...

- A gdybym wiedział, Marleno, kim jest ten nieznajomy?

Zerwała się gwałtownie z miejsca i cofnęła się o kilka kroków.

Wyciągnęła ręce takim ruchem, jakby chciała bronić się przed

Haraldem.

Zbliżył się do niej, ujął jej dłonie i przycisnął do serca.

- Moja dzielna, droga dziewczyno - rzekł tkliwie. - Dość już tych

tajemnic między nami. Człowiek, którego kochasz, jest wolny...

Kocha cię całą duszą, pokochał cię w chwili, gdy cię zobaczył po raz

pierwszy na progu swego domu... Czy doprawdy nie czułaś, Marleno,

że cię kocham? Czyżbym był tak opanowany, iż tego nie

spostrzegłaś? Ach, Marleno, Marleno powiedz, że nie pomyliłem się,

powiedz mi choć raz przed wyjazdem, że mnie kochasz!

Marlena zachwiała się. Nie potrafiła ogarnąć myślą i sercem pełni

swego szczęścia. Harald podtrzymał ją i przytulił do siebie.

- Raz jeden powiedz mi, Marleno, że mnie kochasz - powtórzył.

background image

Wtedy, drżąc cała, ukryła główkę na jego piersi. Przyciągnął ją do

siebie, przycisnął mocno do gwałtownie bijącego serca. Nie wierząc

swemu szczęściu podniosła wreszcie spłonioną twarzyczkę,

popatrzyła rozpromieniona na ukochanego i szepnęła:

- To chyba sen!

Ujrzał przed sobą jej wykrojone, bladoróżowe wargi, na które

zawsze spoglądał z takim utęsknieniem. Jak człowiek spragniony,

który po długiej wędrówce ujrzał źródło, pochylił się nad Marleną i

przywarł ustami do jej warg. Długo trwał ten pierwszy pocałunek.

Gdy w końcu rozłączyły się ich usta, spojrzeli sobie w oczy z

miłością.

- Haraldzie, skąd wiedziałeś, że cię kocham? Czy zdradziłam się

kiedykolwiek? Starałam się przecież panować nad sobą - mówiła

Marlena, jakby we śnie.

Z zachwytem całował jej oczy.

- Wiem, moje kochanie trzymało się dzielnie... Nie miałbym

nadziei, gdyby mnie od czasu do czasu nie pocieszył zdradziecki

rumieniec. Odpowiem ci jednak, jak zdobyłem tę pewność.

Postanowiłem za wszelką cenę wytropić tajemnicę twego serca i

obejrzałem fotografię człowieka, którego kochasz... Ach, jakże go

nienawidziłem, uważałem wprost za swego wroga... Zakradłem się do

twojego koszyka z robótkami, w którym tak przezornie ukryłaś

podobiznę tego nieznajomego...

Zdumiona podniosła na niego oczy.

- Wtedy, Haraldzie? W moim pokoju?

background image

- Tak, Marleno. Zobaczyłem przypadkowo w lustrze, że zdjęłaś ze

ściany fotografię jakiegoś mężczyzny i z wielkim pośpiechem ukryłaś

ją w koszyczku z robótkami. Gdy później pani Darlag przyszła po

ciebie, a ja zostałem sam - nie mogłem już dłużej wytrzymać...

Musiałem za wszelką cenę ujrzeć oblicze tego nieznajomego, któremu

tak zazdrościłem twojej miłości. Wyjąłem fotografię z koszyczka i -

ujrzałem siebie. Od tej chwili wiedziałem, że mnie kochasz. Czy

zdajesz sobie teraz sprawę z mojego bohaterstwa? Czy wiesz, ile

wysiłku mnie kosztowało, żeby nie stracić panowania nad sobą, nie

porwać cię w objęcia i nie wyznać ci miłości? Widywałem cię

codziennie, a musiałem się zachowywać jak dobry, czuły brat... Och,

Marleno, cierpiałem jak potępieniec! Ileż razy z namiętną,

rozpaczliwą miłością szeptałem twe imię. Wtedy też postanowiłem, że

przed wyjazdem do Kota Radża, w godzinie rozstania, powiem ci

prawdę. Chciałem, żebyś wiedziała, że cię kocham. Nie przeczuwałem

jedynie, iż stanę przed tobą jako człowiek wolny...

- A jednak chcesz mnie teraz zostawić samą, Haraldzie - rzekła z

żalem.

Przytulił ją mocno do serca i ucałował jej oczy, usta. Potem z

głębokim westchnieniem wypuścił ją z objęć.

- Tak, Marleno, muszę teraz odjechać. Potrafiłem zachować

wobec ciebie spokój, dopóki żyła Katie, dopóki żelazna konieczność

stała na straży mych pragnień. Teraz nie umiałbym cierpliwie czekać

na tę chwilę, gdy już zostaniesz moją żoną. Nic mi nie pomoże,

pozostaje mi tylko ucieczka. Dla nas obojga będzie najlepiej, kiedy

background image

odpoczniemy w samotności po tym wszystkim, cośmy przeżyli i

przecierpieli. Musimy poczekać jeszcze rok na szczęście. Długi,

niewyobrażalnie długi wyda nam się ten rok, lecz postaramy się

skrócić go sobie tysiącem czułych liścików. Będziemy do siebie

pisywali, dzielili się każdą myślą, każdym uczuciem. Nie musimy

przecież ukrywać tego, co żyje i tętni w naszych sercach. Z każdym

dniem będzie się nam skracał czas oczekiwania, a następne święta

Bożego Narodzenia spędzisz ze mną jako moja najdroższa żona.

Wtedy nigdy się nie rozstaniemy, zabiorę cię na dwa lata do Kota

Radża. Prawda, Marleno, że wówczas przestaniesz się wahać i

pojedziesz ze mną do Kota Radża?

- Pojadę z tobą choćby na koniec świata - odparła z serdeczną

prostotą i przytuliła się do niego.

Mieli sobie jeszcze bardzo wiele do powiedzenia i nie spostrzegli,

jak szybko minęła ta ostatnia godzina. Gdy przed bramę zajechał

samochód, który miał zawieźć Haralda do portu, Marlena pobladła jak

opłatek.

- Teraz wybiła godzina rozstania - powiedział Harald głosem

stłumionym ze wzruszenia, po czym porwał Marlenę w objęcia.

Namiętnymi pocałunkami pokrywał jej włosy, policzki, oczy, w

końcu przywarł ustami do jej warg i całował, aż jej brakło tchu. Z

bezgraniczną czułością odezwał się wreszcie:

- Do widzenia, najdroższa! Do widzenia, Marleno! Życie moje...

Niech Bóg nad tobą czuwa!

background image

Ostatni pocałunek - i Harald puścił Marlenę, po czym szybko

wybiegł z pokoju. Już najwyższy czas, aby udać się na pokład statku.

Marlena patrzyła w ślad za ukochanym, uśmiechając się mężnie.

Nie chciała płakać i narzekać, postanowiła spokojnie znieść tę ostatnią

rozłąkę, po której czekało ją ogromne, bezgraniczne szczęście.

Godzinę potem Marlena stała w pawilonie i czekała na statek,

który zabrał Haralda w daleką podróż. Wspominała przy tym ów

dzień, gdy także czekała na parowiec... Harald miał wtedy przyjechać

ze swoją młodą żoną... Biedna Katie, nigdy już nie ujrzy Kota Radża...

Zimny grób wznosi się nad marzeniami i nadzieją... A jak dziwnym

torem potoczyły się jej własne losy...

Marlena złożyła ręce, szepcząc żarliwe słowa modlitwy. Gdy

wspaniały statek ukazał się w oddali, zobaczyła Haralda, który jak

wówczas stał przy barierce. Wychylił się przez balustradę, aby raz

jeszcze

ogarnąć

spojrzeniem

wysmukłą

postać

złotowłosej

dziewczyny.

- Za rok, jak Bóg zechce, przyjadę po ciebie, Marleno, najdroższa

moja - szeptał, przesyłając jej ręką pozdrowienia.

Marlena zaś myślała w tej chwili:

- Za rok, jak Bóg zechce, powrócisz do mnie, ukochany!

A parowiec płynął wolno po szerokiej rzece, wyruszał na ocean i

potem dalej, w świat...

Marlena poczuła się samotna; gorące łzy przyciemniły na chwilę

jej niebiańskie oczy.

background image

* * *

W rok później Harald Forst przybył do kraju, by poślubić Marlenę

Lassberg. Wiele, wiele listów odbyło w tym czasie daleką podróż

między Hamburgiem a Kota Radża. Każdy z nich krył w sobie słodkie

marzenia o miłości i szczęściu.

Harald jeszcze przed wyjazdem przygotował wszystko na

przyjęcie młodziutkiej żony. Postanowił zamieszkać z Marleną w

swoim małym domku, nie zaś w obszernej willi Johna

Vanderheydena. Mieli przecież pozostać zaledwie dwa lata w Kota

Radża, a na ten krótki okres wystarczało dawniejsze mieszkanie

Haralda. Kasova i Zobah, szczęśliwe młode małżeństwo, utrzymywali

tam ład i porządek. Daipah miała zostać służącą panny Marleny, a

opowiadała istne cuda o piękności i dobroci swej przyszłej pani.

Harald przyjechał do Hamburga na początku grudnia. Za kilka

dni, zgodnie z planem, miał się odbyć ślub młodej pary. Pan Zeidler i

pani Darlag wiedzieli od dawna o zaręczynach Marleny i Haralda;

staruszkowie całym sercem cieszyli się z ich szczęścia.

Gdy Harald wrócił i nareszcie znowu tulił w objęciach

narzeczoną, odetchnął głęboko, po czym rzekł wzruszony:

- Chwała Bogu, najdroższa, że już minęła nasza ostatnia rozłąka.

Był to ciężki rok, choć mogłem żyć najsłodszą nadzieją. Ach, jakaż

piękna jest moja Marlena! Jeszcze piękniejsza niż rok temu! Powiedz,

kochanie, czy tęskniłaś za mną tak, jak ja za tobą?

Zarzuciła mu ręce na szyję, patrząc głęboko w oczy Haralda.

background image

- Codziennie o tobie myślałam, żyłam tylko nadzieją, że do mnie

powrócisz. To mi skracało długie miesiące oczekiwania. Mimo to

bardzo za tobą tęskniłam, Haraldzie!

Ucałował białą, prawie niedostrzegalną bliznę na jej czole.

- Nic nas nie rozłączy, chyba tylko śmierć. Widzę cię, tulę w

objęciach, pragnę zapomnieć o wszystkim, co przeżyłem i

przecierpiałem. Nie myślmy już o przeszłości.

W dwa dni później odbył się ich ślub. Tym razem nie

wyprawiono wspaniałego wesela, lecz mimo to dzień ów przeszedł

uroczyście w cichym gronie dobrych przyjaciół. Pan Zeidler i jeden ze

starszych urzędników firmy byli świadkami na ślubie. Z oczu

małżonków tryskało takie szczęście, iż wszyscy byli przekonani, że

tym razem Harald Forst zawiera małżeństwo z miłości.

Po kolacji młoda para wyjechała do Szwajcarii, gdzie spędziła

dwa cudowne tygodnie w małym hoteliku nad Jeziorem Genewskim.

Dopiero na święta Bożego Narodzenia Harald i Marlena powrócili do

Hamburga, aby w błogim, domowym zaciszu obchodzić Gwiazdkę.

Tej zimy mało bywali, a choć Harald przedstawił znajomym swą

młodą żonę, zastrzegł się od razu, że dopiero po ostatecznym

powrocie do kraju uczyni zadość swoim zobowiązaniom towarzyskim.

W kilka miesięcy później Harald i Marlena wyjechali do Kota

Radża, aby wspólnymi siłami przygotować wszystko do przeniesienia

centrali z powrotem do Hamburga. Gdy Harald tym razem przepływał

statkiem koło domu rodzinnego, otoczył mocno ramieniem swą żonę.

background image

Oboje gestem dłoni żegnali pana Zeidlera i panią Darlag. Harald

zwrócił się czule do Marleny:

- Zabieram ze sobą swoje szczęście, więc się nie martwię, że

wyruszam w świat. Nie będę tęsknił, bo ty jesteś moją ojczyzną. O,

ukochana, tyś już nie siostra, lecz Marlena - moja żona!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Courths Mahler Jadwiga Tajemnicza miłość Marleny (Tajemnica siostry Marleny)
Courths Mahler Jadwiga Tajemna miłość, tajemne cierpienie
Courths Mahler Jadwiga Tajemnicza miłość Anny
Courths Mahler Jadwiga Tajemna milosc, tajemne cierpienie
Courths Mahler Jadwiga Tajemnica rubinowego pierścienia (Zbrodnia na zamku Truenfelds)(Gryzelda)
Courths Mahler Jadwiga Pierwsza miłość Eryki
Courths Mahler Jadwiga Pierwsza miłość Eryki
Courths Mahler Jadwiga Tajemnica bezimiennej
Courths Mahler Jadwiga Miłość rodzi miłość
Courths Mahler Jadwiga Wojenna zona
Courths Mahler Jadwiga Dzieci szczęścia
Courths Mahler Jadwiga Gdyby życzenia zabijały
Courths Mahler Jadwiga I będę ci wierna aż do śmierci
Courths Mahler Jadwiga Zagadka w jej życiu
Courths Mahler Jadwiga Odzyskany Klejnot
Courths Mahler Jadwiga Sprzedane dusze

więcej podobnych podstron