Jadwiga Courths-Mahler
Serce nie sługa
Lena Warnstetten stała blada i drżąca przed ojcem i spoglądała na
niego przerażonymi oczami. Czy to, co właśnie usłyszała, było
prawdą? Miała poślubić mężczyznę, którego nie kochała, i który
zawsze wydawał się jej niesympatyczny. Miała go poślubić, by ocalić
swoją rodzinę przed nędzą i hańbą. Musiała się poświęcić tylko
dlatego, że jej ojciec hulaszczym życiem roztrwonił majątek,
doprowadził do upadku posiadłość Warnstetten, a swój honor naraził
na szwank.
— Nie mogę, ojcze, nie potrafię — wyszeptała pobladłymi
wargami.
— Musisz! — Pan Warstetten spojrzał na nią chmurnie. — Tylko
ty możesz nas uratować, rozumiesz?! Pomyśl o twojej matce... o
twoim bracie... przecież ich kochasz. O sobie nie chcę mówić, nie
musisz nic robić dla mnie, lecz to dla tych, których kochasz.
Zerwała się. Jej oczy błysnęły ponuro. Nigdy nie doświadczyła
miłości ojca — zawsze tylko szyderstwa i drwiny, ponieważ była inna
niż on i zawsze bardziej przywiązana do matki. Mama! Lena
wzdrygnęła się. W tej chwili jej matka leżała cicha i blada na stole
operacyjnym. Nikt nie wiedział, czy przeżyje operację. I właśnie
teraz, gdy była nieobecna, gdy w klinice słynnego profesora walczyła
ze śmiercią, ojciec przyszedł do córki z takim żądaniem!
Wiedziała już od dawna, że jej rodzinie źle się powodzi i że
doszło do tego właśnie z winy ojca. Z pełną świadomością
przewidywała nadchodzący upadek. Wiedziała, że ojciec ożenił się z
matką tylko dla pieniędzy i roztrwonił jej majątek tak samo, jak
przedtem swój.
Delikatna kobieta, jaka była jej matka, znosiła u boku męża
okropne cierpienia. Od dawna widziała konieczność intensywnego
leczenia, by uwolnić się od wieloletnich cierpień. Ale nigdy nie było
na to pieniędzy. Pieniądze znajdowały się tylko wtedy, gdy ojciec
wyruszał dla rozrywki do Berlina. Na dobre wino i cygara miał
zawsze — ale nigdy dla biednej, kochanej matki.
A teraz, gdy ona walczy ze śmiercią, ojciec mówi: “Musiałem
uczynić coś niegodnego, aby znaleźć pieniądze na operację twej
matki, i teraz, jeżeli nie zostaniesz żoną Borkenhagena, będziecie
musiały opuścić Warnstetten, a ja znajdę się w więzieniu".
Lena wiedziała, że kłamie. Ojciec zhańbił swoje nazwisko nie z
powodu matki, lecz z chęci zaspokojenia licznych zachcianek i
przyjemności. Wiedziała, że operacja matki i jej pobyt w klinice nie
zostały jeszcze opłacone i nie ma nawet na to pieniędzy. Wszystkie
ojciec wydał na siebie, nie przesłał nawet bratu stałej pensji, której ten
potrzebował, by skończyć studia.
W Warnstetten wszystko było już zastawione, las, pola, a nawet
zbiory. Ona i matka pracowały od rana do nocy, nosiły uszyte przez
siebie sukienki i oszczędzały każdy grosz. Ojciec jednak pił nadal
francuskie szampany, kazał sprowadzać sobie ostrygi i nie interesował
się gospodarstwem. A teraz ona miała się poświęcić i kochając
innego, zostać żoną bogatego Borkenhagena, który prześladował ją
swoimi oświadczynami. “Nie, tylko nie to!".
— No, zdecyduj się wreszcie — nalegał ojciec, patrząc na nią z
niepokojem.
Bez sił opadła na krzesło. To, co przeżyła, złamało jej siły. Czy
może myśleć o sobie, gdy wszystko wokół niej wali się w gruzy? Jej
nikczemny ojciec napiętnował ich nazwisko, zniszczył życie jej brata,
wszystko to fatalnie wpłynęło na stan zdrowia matki. Lena miała teraz
sposobność uratować ich wszystkich. Ale za jaką cenę!
Warnstetten spojrzał na nią niepewnie. W oczach jego czaił się
strach. Zastanawiał się, co córka zrobi. Czy zechce się poświecić?
Czuł, że dla niego samego nie zrobiłaby nic. Po raz pierwszy żałował,
że nie zdobył jej miłości. Ale los jej matki i brata był i tak z nim
związany. Czy miłość do tych dwojga była wystarczająco silna, by
skłonić Lenę do takiego poświęcenia?
Nie pomyślał nawet przez chwilę, ile kosztowałoby ją to
poświęcenie. Herman Warnstetten troszczył się tylko o jedno na tym
świecie: o własne dobro. Bez wyrzutów sumienia zrzucił na barki
córki swoje kłopoty. Z radością przyjął oświadczyny Borkenhagena,
które uwalniały go niemal natychmiast od wszystkich trosk.
Borkenhagen obiecał mu, że ureguluje jego długi, a ponadto da do
ręki pewną sumę, która pozwoli mu powrócić do życia towarzyskiego.
Potem będzie już łatwo zatuszować fatalną aferę z wekslami,
która wisi nad jego głową jak miecz Damoklesa. Aby tego dokonać,
musiał mieć pieniądze, a wszystkie źródła ich uzyskania były już dla
niego niedostępne, gdyby nie to, nigdy nie zdecydowałby się na ten
przeklęty podpis. A teraz... Lena musi się zgodzić! Musi!
— A więc? — zapytał ponownie.
— Nie mogę — odpowiedziała.
Zbliżył się do niej.
— Bo jesteś zakochana w Romittenie — powiedział zimno.
— Wiesz o tym? — spojrzała na niego z przerażeniem.
Wzruszył lekceważąco ramionami.
— Trudno było nie zauważyć. A niby po cóż tak ci nadskakuje?
Twoja matka cierpliwie znosiła te mrzonki. Czego spodziewasz się po
Romittenie? Jest takim biedakiem, że sam siebie nie potrafi utrzymać.
Na niego nie możesz liczyć.
— Wiem — odpowiedziała cicho.
— A więc? Bądź rozsądna. Jako żona Borkenhagena zdobędziesz
odpowiednią pozycję. Jest bogaty, ma miliony. Borkenhagen to
najwspanialszy majątek w okolicy, a fabryki konserw, których jest
właścicielem, przynoszą rocznie znaczny zysk. Zrobisz świetną partię.
Uśmiech powątpiewania przemknął przez jej twarz.
— Nie zależy mi na tym. Borkenhagen jest mi wstrętny. Nie chcę
go, nie chcę!
— A twoja matka? Przecież tak ja kochasz? Chcesz, by musiała
wyprowadzić się z Warnstetten i popaść w nędze?
Spojrzała na ojca wzrokiem, którego nie mógł wytrzymać.
— W nędzę? Moja matka pierwsza powiedziałaby mi: “Nie rób
tego, Leno. Nie sprzedawaj się".
— Bzdury! Sentymentalne bzdury. Znaleźliśmy się w sytuacji,
której musimy się poddać. To jest konieczność. Chcesz nas
wszystkich zgubić? Gdy twoja matka wróci po operacji do domu,
będzie potrzebowała spokoju i wypoczynku. Chcesz zburzyć ten
spokój i znów zagrozić jej życiu? Przecież ja kochasz. Czym jest
twoja miłość do niej, skoro nie potrafisz ponieść żadnej ofiary?
Lena podniosła się drżąc.
— A jeżeli mama umarła... jeżeli było już za późno... jeżeli
operacja się nie uda? — pytała szeptem.
— Masz jeszcze brata.
— On jest mężczyzną i sam sobie poradzi. Może się ograniczyć.
— Zapominasz, że honor naszego nazwiska wchodzi tu również
w rachubę.
Lena zakryła rękami twarz.
— Dlaczego nam to zrobiłeś, ojcze? — krzyknęła.
Przywołał na twarz wymuszony grymas.
— Przecież już ci mówiłem: musiałem znaleźć pieniądze dla twej
matki. Operacja była konieczna. Ja potrafię ponosić ofiary —
powiedział zarozumiale.
Obrzuciła go spojrzeniem, pod wpływem którego spuścił oczy.
Potem poszła wolno w kierunku drzwi. Zanim wyszła, obejrzała się
jeszcze raz za siebie i powiedziała cicho.
— Zanim się zdecyduję, muszę to przemyśleć i wiedzieć, czy
mama żyje. Decydujący telegram powinien nadejść jeszcze dzisiaj.
Potem będę mogła ci odpowiedzieć. — Nie czekając na odpowiedź,
wyszła.
Nie zatrzymywał jej, lecz śledził niechętnym wzrokiem.
Lena zamknęła się w swoim pokoju. Zmęczona, rzuciła się na
fotel i patrzyła przed siebie płonącymi oczyma. W jej głowie kłębiły
się myśli nadaremnie szukające drogi ratunku. Z tęsknotą wyciągnęła
ręce. “Mamo, moja mamo!" Ach, jak bardzo brakowało jej teraz
matki. Ale tak było lepiej. Sama musiała sobie dać radę. Powinna
zaoszczędzić matce cierpienia, bo ona i tak doświadczyła zbyt wielu
smutków.
Zatonęła w myślach. Widziała przed sobą nalaną, czerwoną twarz
Borkenhagena, o grubych wargach i pożądliwych oczach. Wstrząsnął
nią dreszcz obrzydzenia. Miała zostać żoną mężczyzny, którego
głośny i nieokrzesany sposób bycia budził w niej wstręt. Całym
sercem związana była z Henrykiem Romittenem.
Henryk Romitten! Zacisnęła kurczowo ręce i przycisnęła je do
serca. Jakże go kochała, po raz pierwszy poczuła to z całą mocą. I on
ją kochał, była tego pewna, choć nigdy nie padło między nimi ani
jedno słowo o miłości. Nie potrzebowali słów. Wiedzieli obydwoje, że
ich dusze czują to samo. Jednakże ich bieda stała się przeszkodą nie
do pokonania.
Co pomyśli o niej Henryk Romitten, jeżeli zostanie żoną
Borkenhagena? Czy nie zacznie nią pogardzać? Czy nie byłoby to z
jej strony wiarołomstwem, nawet jeżeli nie padło między nimi żadne
decydujące słowo? Ale Borkenhagen miał w swoich rękach ją i jej
najbliższych, był bowiem bogaty i dzięki temu posiadał władzę. Od
niego zależało “być albo nie być" jej rodziny.
Czy mogła zgubić matkę i brata? Czy nie było jej obowiązkiem
poświęcić się dla ich dobra? Ale jednocześnie ogarniał ją
bezgraniczny strach przed tym małżeństwem. Nie była egoistką, nie
chciała myśleć tylko o sobie, powinna więc podjąć tę trudną decyzję i
nie zdradzić się ze swoim cierpieniem.
W jej duszy obudziła się nienawiść i pogarda dla ojca. To on był
przyczyną tej męki, jak również wszystkich innych smutków i
niepowodzeń, które przyniosło jej już życie. Nie mogła więc go ani
kochać, ani szanować. Często była świadkiem, jak źle traktował
ukochaną matkę, jak ją upokarzał i poniżał. Gdy Lena stawała w jej
obronie, wyszydzał je obie, nazywając ich miłość “cukierkową
ckliwością", po czym krzycząc wychodził i zamykał za sobą drzwi na
klucz.
A teraz na dodatek zrobił coś tak nikczemnego, coś, co postawi
ich pod pręgierzem, jeżeli ona nie zgodzi się zostać żoną
Borkenhagena. Czy mogłaby się przyglądać, jak jeszcze jedno
cierpienie spada na barki jej matki? Podniosła się zdecydowanie. Nie!
Jej matka nie powinna się nigdy dowiedzieć, że ojciec jest
człowiekiem pozbawionym honoru. Jeżeli Bóg dopomoże i operacja
się uda, poświęci się.
Znowu pomyślała z bólem o Henryku Romittenie. On pogardzi
nią, gdy się dowie, że chce poślubić Borkenhagena. Pogarda i tyle
cierpień z jej powodu. Jakiż byłby wstrząśnięty, gdyby się o tym
dowiedział. Zadrżała. Podjęła niewzruszoną decyzję. Powinien
dowiedzieć się o tym od niej, od nikogo innego. Sama powinna mu
powiedzieć, że jest zmuszona, poddać się gorzkiej powinności.
Już od kilku godzin nie opuszczała swego pokoju. Jej ojciec
niespokojnie chodził ciężkimi krokami po domu i dziedzińcu,
czekając na wiadomości o żonie. Po raz pierwszy troszczył się i
obawiał o jej życie i zdrowie, jednak nie z miłości do niej, lecz ze
strachu. Gdyby umarła teraz, w czasie operacji, Lena odmówiłaby
poślubienia Borkenhagena, a wówczas spadłaby na niego hańba.
W końcu, po kilku męczących godzinach, zobaczył idącego
dziedzińcem listonosza. Szybko wybiegł mu naprzeciw i pełen
gorączkowego wzburzenia, wyrwał mu telegram. Drżącymi rękami
otworzył kopertę i przeczytał:
Operacja
skończyła
się
pomyślnie.
Pacjentka
przesyła
pozdrowienia. Szczegółowe informacje jutro.
Odetchnął z ulgą i starł z czoła kropelki potu. Szybko wrócił do
domu i kazał zawołać córkę.
Lena nadeszła. Wystraszył się, gdy ją zobaczył. Wyglądała blado
i mizernie. Cienie okalały jej pozbawione blasku oczy, którymi
spoglądała na ojca. W milczeniu wręczył jej telegram. Przeczytała i
kurczowo przycisnęła kartkę do serca. Poprawiła włosy i spojrzała
dużymi, błękitnymi oczyma prosto w twarz ojca.
— Bóg zwrócił mi matkę. Nie jestem taką egoistką, by myśleć
tylko o sobie. Nie pozwolę mamie i Fredowi cierpieć — powiedziała
bezdźwięcznie.
O nim nie powiedziała ani słowa. Wyraźniej nie mogła okazać,
jak mało dla niej znaczył. Ale to już go nie obchodziło. Odetchnął z
ulgą.
— Zgadzasz się zatem poślubić Borkenhagena? — zapytał ciepło.
Opadła na fotel.
— Tak, jeżeli nie ma innego sposobu, aby uchronić cię przed
hańbą. Ale pod jednym warunkiem...
Warnstetten spojrzał niespokojnie. Jej zachowanie wzbudziło w
nim niesmak. Wydawało się, że nagle role się zmieniły. Jego
stanowczość i pewność siebie zniknęły. Miał poczucie, że jest zależny
od woli Leny.
— Warunek? — zapytał niepewnie.
— Tak. Wiesz przecież, że kocham Henryka Romittena.
Zachowywałam się tak, że miał on prawo wierzyć w moją
wzajemność. Nie chcę, by myślał o mnie z pogardą. Byłoby tak,
gdyby dowiedział się od kogoś innego, że zgodziłam się na
małżeństwo z Borkenhagenem. Zanim się jednak na nie zgodzę,
żądam od ciebie, byś pozwolił mi porozmawiać z Henrykiem. Wyślij
kogoś do niego i każ poprosić, by przybył do nas jeszcze dzisiaj.
— Chcesz wystawić mój honor na pośmiewisko? — zerwał się
Warnstetten. — Chcesz mu wszystko powiedzieć?
— Chcę mu powiedzieć, dlaczego zostanę żoną Borkenhagena.
Nie chcę sprawić mu więcej bólu, chcę go przekonać, że nie jestem go
warta.
— Mówisz tak, jakbyś była pewna jego miłości — powiedział
znienacka.
Podniosła głowę i zapatrzyła się w dal.
— Tak... jestem całkiem pewna.
— Jak on śmiał mówić z tobą o miłości, gdy wiedział, że nigdy
nie będziecie mogli się pobrać?! — powiedział wściekły.
Spojrzała nań spokojnie, on jednak nie mógł wytrzymać jej
spojrzenia.
— Nie, nie odważył się. Henryk Romitten jest człowiekiem
honoru, dla którego spokój mojego serca jest święty. Ale nie
potrzebował słów, by powiedzieć mi, że mnie kocha, bo on też wie, że
ja go kocham. Zawołaj tu Henryka Romittena. Dopiero gdy z nim
porozmawiam, będziesz mógł oznajmić Borkenhagenowi o mojej
zgodzie, nie wcześniej.
W jej słowach brzmiało ponure zdecydowanie, poczuł więc, że
musi się poddać. Było to dla niego tym trudniejsze, że do tej pory w
Warnstetten wszyscy podporządkowywali się jego despotycznej woli.
— Musisz mi jednak obiecać, że nie zdradzisz Romittenowi tego,
co ci z konieczności wyznałem.
— Twój honor byłby u niego lepiej strzeżony, niż u ciebie
samego — spojrzała na niego chmurnie.
Powstał jakby chciał ją uderzyć. Wyprostował się i spojrzał jej
prosto w oczy. Oddychał ciężko. Czy to była jego cicha, uległa córka,
która przedtem podobnie jak matka poddawała się bez sprzeciwu jego
despotycznym nastrojom? Czyżby przez przyznanie się do winy
utracił swoją pozycję w tym domu? Musiał ratować to, co zostało
jeszcze do uratowania.
— Coś za coś. Każę zawołać Romittena, możesz mu powiedzieć,
co chcesz, ale nie możesz zdradzić mu niczego, co dotyczy mojego
honoru.
Zaśmiała się gorzko i boleśnie.
— Będę cię osłaniać, możesz być spokojny. Nawet gdyby Henryk
Romitten z mojego powodu strzegł twojej winy niczym tajemnicy, nie
powiedziałabym mu, bo mnie nie wypada cię oskarżać.
Warnstetten odetchnął.
— Wykorzystujesz to, że byłem słaby i wyspowiadałem się przed
tobą. Ale jeżeli myślisz, że w ten sposób będziesz miała przewagę
nade mną, to...
— Nic bardziej mylnego. Jesteś w końcu moim ojcem. Ale — jej
oczy błysnęły ponuro — o jedno tylko cię proszę: pozwól mi, bym
szanowała cię przynajmniej jako ojca. Pod jednym względem
wykorzystam szansę, którą włożył mi w ręce los — dam w przyszłości
mojej biednej mamie więcej radości. Nigdy więcej nie pozwolę, byś ją
dręczył i poniżał.
Roześmiał się z zakłopotaniem. Po raz pierwszy ktoś w ten
sposób wystąpił przeciw niemu, i to w dodatku jego córka. To było
niepojęte! Stłumił swą złość.
— Zachowujesz się, jak bym był ludożercą. Cóż ja takiego
zrobiłem twojej matce, że w tak niestosowny sposób narzucasz się
jako jej obrończyni?
W milczeniu spojrzała na niego dużymi, niebieskimi oczyma, w
których widniało oskarżenie. Nie wytrzymał tego spojrzenia i
odwrócił się.
— Świetnie, od teraz będę dotykał twoją matkę tylko w
rękawiczkach, by nie urazić waszych sentymentalnych uczuć. Będę
się starał, jak tylko potrafię, chociaż wasza tkliwość wydaje się nie do
wytrzymania — mruknął cierpko.
Lena podniosła się.
— Poślesz po Romittena, prawda, ojcze?
— Dobrze. Niech się stanie, co ma się stać. I mam twoje słowo,
że przyjmiesz oświadczyny Borkenhagena.
— Masz je.
Zmęczona, poszła powoli na górę, do swojego biednie
urządzonego pokoju. Usiadła cicho przy stoliku do szycia i
mechanicznie rozpoczęła przerwaną pracę. Ale jej rozbiegane myśli
szybowały gdzieś daleko. A serce ciążyło jej w piersi jak kamień.
Henryk Romitten wrócił właśnie z pola. Zrobił obchód stajen, aby
sprawdzić, czy jego polecenia zostały dobrze wykonane. Musiał
ciężko pracować, gdyż posiadłość Romitten była prawie tak zadłużona
jak Warnstetten. Majątek podupadł z powodu stanu zdrowia jego ojca,
który od czasu wojny ciągle chorował.
Od kiedy Henryk był wystarczająco dorosły, by móc zrozumieć
ich położenie, sprzeciwiał się z całych sił temu upadkowi. Jego
energia i ciężka praca ochroniły ich przed najgorszym. Ale ciągle
brakowało pieniędzy, by postawić na nogi Romitten. Powoli, bardzo
powoli przeszedł przez najgorsze. Gdy żył jeszcze jego ojciec,
dokuczał mu mówiąc, że powinien poszukać sobie bogatej żony. Ale
Henryk od dawna kochał Lenę Warnstetten i nawet gdy dowiedział
się, że ich miłość nie ma przyszłości, wstręt budziła w nim myśl, że
mógłby ożenić się z inną kobietą.
Od śmierci ojca — matka zmarła kilka lat wcześniej — mieszkał
sam w Romitten. Żył prosto, jak chłop, a pracował dłużej i
intensywniej niż jego służba. Z godnym podziwu zapałem usiłował
wydźwignąć swój majątek, miał bowiem nadzieję, że w ciągu paru lat
osiągnie taką pozycję, iż będzie mógł wprowadzić do swego domu
Lenę. Ona była bowiem skromna i mało wymagająca.
Czasami myślał o tym, czy może już teraz zacząć się o nią starać.
U niego nie byłoby jej gorzej niż w Warnstetten. Ale jak mógłby
stanąć przed jej ojcem ze swymi oświadczynami, co mógłby
odpowiedzieć na pytanie, czy może zapewnić żonie godną, pewną
egzystencję? Nie, musiał czekać do chwili, w której będzie mógł
śmiało spojrzeć w przyszłość.
Gdy wrócił ze stajni i chciał wejść do domu, przybył z
Warnstetten posłaniec i wręczył mu list. Henrykowi zabiło serce.
Wszystko, co pochodziło z Warnstetten, było związane z jego
ukochaną. Szybko otworzył kopertę.
Drogi Panie Romitten!
Bardzo proszę o jak najszybsze przybycie do Warnstetten. Moja
córka pragnie porozmawiać z Panem w ważnej sprawie. Proszę
przekazać posłańcowi, kiedy można się Pana spodziewać.
Z pozdrowieniami
Warnstetten
Henryk zdenerwował się. Co się stało? Czego chciała od niego
Lena? Dał posłańcowi odpowiedź, że powinien być w Warnstetten w
ciągu godziny.
Jedząc swój skromny obiad, nieustannie myślał o tym, co mogło
się wydarzyć. Przyszła mu na myśl pani Warnstetten. Wiedział, że
musiała poddać się ciężkiej operacji. Czyżby nadeszły o niej złe
wiadomości? Ale w takim razie Warnstetten nie zaznaczyłby
wyraźnie, że Lena chce z nim rozmawiać. Pełen niepokoju, wyruszył
w drogę. Aby ją skrócić, przeciął las Borkenhagena, który rozciągał
się między Romitten a Warnstetten.
Henryk z reguły unikał go, by nie spotkać się z Franzem
Borkenhagenem, który mieszkał, tak jak Warnstetten, w jego
sąsiedztwie. Odpychało go bowiem głośne i nieco nieokrzesane
zachowanie Borkenhagena. Dlatego też, gdy tylko mógł, schodził mu
z drogi. Dzisiaj jednak miał tylko jedno życzenie, by jak najszybciej
przybyć do Warnstetten.
Na szczęście nie spotkał Borkenhagena. Z daleka zobaczył tylko
wyłaniające się z lasu, czerwone budynki fabryki konserw.
Westchnienie wydarło się z jego piersi. Gdyby miał niezbędne
pieniądze, mógłby również przerabiać w ten sposób płody rolne.
Tymczasem musiał swoje plony tanio sprzedawać, pozwalając innym
czerpać z tego wielkie zyski.
W Warnstetten został powitany przez ojca Leny, który niepewnie
spojrzał w przystojną, szczupłą twarz młodego mężczyzny, W duchu
porównał go z Franzem Borkenhagenem. Nie dziwiło go, że serce
Leny zwróciło się ku Henrykowi Romittenowi. Jego wysmukła
sylwetka, która przy każdym ruchu zdradzała siłę i zręczność, była
elegancka w porównaniu z ociężałą, nieco otyłą figurą Borkenhagena.
Miał szlachetne rysy twarzy, a spojrzenie jego szarych oczu było
czyste i dobre, zdradzało mądrość i energię.
Borkenhagen nie mógł się z nim równać. Ale na cóż zdał się
wygląd Romittena, gdy nie dysponował odpowiednim majątkiem. Ha,
Lena musi się z tym pogodzić.
Gdy przywitali się, Henryk Romitten pytająco spojrzał w twarz
Warnstettena.
— Przybyłem na pańskie wezwanie najszybciej jak tylko
mogłem, panie Warnstetten.
— Dziękuję panu. Wie pan, kochany Romittenie, że jest pan
zawsze mile widzianym gościem w Warnstetten. Nie mówiąc o mnie,
moja żona kocha pana jak syna, Fred od dziecka jest pana
przyjacielem, a moja córka... cóż, nie mogę nic więcej powiedzieć.
Henryk zaczerwienił się, nie tyle na wspomnienie Leny, lecz
dlatego, że był przekonany, iż wszyscy mieszkańcy Warnstetten witali
go z radością, prócz ojca Leny. Zresztą zbyt dokładnie znał panujące
tu stosunki, by czuć dla niego nawet zwykłą sympatię.
— Zawsze będę wspominał z wdzięcznością w sercu, że byłem
przyjmowany w Warnstetten z przyjaźnią i ciepłem — powiedział
pośpiesznie, ponieważ pełen był niepokoju i chciał dowiedzieć się
wreszcie, dlaczego go wezwano.
Warnstetten uderzył się w pierś, jak gdyby miał prawo przyjąć te
słowa uznania.
— Tak, tak, mój drogi Romittenie, ciężkie czasy silnie nas ze
sobą połączyły. Ale nie kazałem pana odrywać od pracy po to tylko,
by to panu powiedzieć. Nie sądzi pan?
— Oczywiście. Napisał pan, że pańska córka chce ze mną
rozmawiać.
— No cóż. Lena jest w pokoju gościnnym. Od niej dowie się pan,
o co chodzi. Co to ja chciałem jeszcze powiedzieć? ... Niech mi pan
da słowo honoru, że zachowa pan milczenie o tym wszystkim, co
powie panu Lena... nawet o tej rozmowie.
Henryk spojrzał na niego nieprzychylnie. Niepokój na jego
twarzy pogłębił się.
— Przyrzekam, że będę milczał — powiedział pośpiesznie.
Wamstetten był zadowolony. “Jeśli chodzi o dochowanie
tajemnicy, to na kobietach nie można polegać" — pomyślał. Dlatego
zażądał od Romittena słowa honoru. Dopiero teraz, gdy nabrał
pewności, odetchnął z ulgą.
Henryk zobaczył w blasku promieni słonecznych jej piękną, lecz
bladą twarz. Robótka nie sprawiała jej przyjemności, igła wypadła jej
z ręki. Stała ze spuszczonym wzrokiem. Oczy dziewczyny błyszczały
boleśnie.
Henryk wystraszył się, jej widok ukłuł go prosto w serce.
— Chciała pani ze mną widzieć? Coś panią dręczy, widzę to po
pani. Pani matka... stało się jej coś?
Lena aprzeczyła.
Podniósł jej rękę do ust.
— Chwała Bogu, obawiałem się o nią. Jednak dręczy panią jakieś
cierpienie? Pragnę pani pomóc. Wie pani przecież, że nie ma nikogo
bardziej niż ja oddanego pani.
W jego głosie słychać było serdeczną troskę. Lekki rumieniec
zabarwił jej policzki. Wskazując na jeden z foteli, ponownie usiadła
na swoim miejscu. Popatrzyła z udręką w jego oczy.
— Tak, Henryku, wiem, że jest pan moim najwierniejszym
przyjacielem... nawet więcej — powiedziała cicho.
— Leno!
Na chwilę zamknęła oczy i podniosła rękę w niemej prośbie.
— Nie, niech pan nic nie mówi... ani słowa do czasu, gdy mnie
pan spokojnie nie wysłucha. Ponieważ wiem, co pan do mnie czuje,
kazałam pana zawołać, by powiedzieć to, o czym nie powinien się pan
dowiedzieć od innych. Ja... jutro odbędą się moje zaręczyny z
Borkenhagenem — wyszeptała bezdźwięcznie pobladłymi wargami.
Wściekły zerwał się i ścisnął kurczowo poręcz fotela. Krew
odpłynęła mu z opalonej twarzy. Z trudem odzyskał panowanie nad
sobą.
— I... kazała mnie pani zawołać, by mi to powiedzieć? — zapytał
wreszcie przez zaciśnięte usta.
Bezsilnie spuściła głowę i modliła się o śmierć.
— Tak, chciałam panu powiedzieć o tym osobiście.
Roześmiał się ostro.
— Czy zażąda pani ode mnie, bym życzył jej szczęścia? —
zapytał z goryczą.
Jej cierpienie wydawało się niczym wobec jego boleści. Spojrzała
na niego wzrokiem, który poruszył jego duszę.
— To nie tak, Henryku, nie tak, błagam pana. Nie musi pan
marnować dla mnie swych życzeń, zresztą i tak byłyby bezskuteczne.
Podszedł do niej szybko i schwycił jej dłoń. Słowa te usunęły w
cień szyderstwo i gorycz i obudziły współczucie.
— Leno, czy pani wie, jaki zadała mi ból?
Spojrzała na niego.
— Tak. W głębi serca czuję okrutną mękę. Nie sprawiaj mi
przykrości, Henryku, nie pozwól myślom, by mnie oskarżały, Bóg
wie, jak straszny jest dla mnie ten krok. Ale muszę go zrobić, muszę!
— Kto panią zmusił do tego, by zostać żoną Borkenhagena?
Ujęła jego rękę.
— Nie mogę tego zdradzić, Henryku. Powiem panu tylko, że w
grę wchodzi życie mojej mamy, Freda i honor nazwiska, które noszę.
Dla nich muszę ponieść tę ofiarę. Nie mogę myśleć tylko o sobie,
choć jest to dla mnie niewymownie trudne.
Jak zaklęty ścisnął jej rękę.
— Leno, czy wszystko pani przemyślała? Nie zdaje sobie pani
sprawy, co pani na siebie bierze. Borkenhagen nie jest człowiekiem,
przy którym tak wrażliwa kobieta jak pani, mogłaby czuć się
szczęśliwa.
— Szczęśliwa? Ach, Henryku... od tej chwili nie ma dla mnie
szczęścia.
— Czy nie ma innego wyjścia. Leno? Przecież tak nie można.
Nie pozwolę pani być nieszczęśliwą.
Westchnęła z bólem.
— Czy sądzi pan, że zdecydowałabym się na to, gdyby istniała
inna szansa? Jeżeli nie poślubię Borkenhagena, wszyscy będziemy
musieli opuścić Warnstetten. Niech pan pomyśli o mojej mamie,
Henryku. Czy mam prawo obciążyć ją jeszcze tym cierpieniem, jeśli
mogę mu zapobiec?
Opadł na fotel i patrzył przed siebie, silnie zagryzając wargi.
— Że też muszę być takim biedakiem! — wyrzucił z siebie, po
czym patrząc na nią gorącym wzrokiem, kontynuował: — Czy wiesz,
Leno, jak bardzo panią kocham? Czy wiesz, że zdzieram sobie skórę z
rąk, by doprowadzić Romitten do rozkwitu, tylko po to, bym mógł
pewnego dnia powiedzieć pani: “Chodź do mnie, przygotowałem dla
ciebie przytulne miejsce w moim domu i sercu".
Drżąc siedziała przed nim z pobladłą twarzą, jej oczy były
nieruchome, jakby była martwa.
— Tak, tak, po tysiąckroć tak, wiedziałam o tym i moje serce
znosiło wszystkie smutki w nadziei, że tak właśnie będzie. A teraz
wszystko minęło. Od jutra nie będę już mogła nawet o tym marzyć.
— Leno! A ja mam się spokojnie przyglądać temu, jak rujnujesz
siebie i swoje życie. Ty i Borkenhagen! Przecież to szaleństwo, tak
być nie może!
— Tak być musi — odparła bezgłośnie, po czym zerwawszy się
gwałtownie, kontynuowała: —Henryku, chce mnie pan dalej dręczyć?
Bardziej niż o siebie, martwię się o pana, o to, że musiałam zadać
panu ból. Proszę mi pomóc, ulżyć memu losowi. Nie możemy do
siebie należeć... to jest niemożliwe. Niech mi pan zostawi choć tę
jedną pociechę, że zapomni pan o tym, co musiałam powiedzieć, i że
nie będzie pan chowaj do mnie urazy.
Podniósł jej rękę do ust i okrył ją pocałunkami.
— Leno, kochana, droga Leno, zrobię z pewnością wszystko, co
mogłoby ulżyć pani cierpieniom. Niech się pani o mnie nie martwi, ja
sobie poradzę. Gdybym był tylko tak spokojny o pani los, jak o mój
własny. W swym niedoświadczeniu nie przypuszcza pani nawet, na co
się pani decyduje.
— Muszę... wiem, co wzięłam na siebie, i obawiam się tego —
wyszeptała pobladłymi wargami.
Wpatrywał się w nią płonącymi oczyma, oddychając z trudem.
— Nie chce mi pani wyjawić wszystkiego, Leno? Może
znalazłbym jakieś wyjście, może mógłbym pani pomóc.
Rozpaczliwie pokiwała głową.
— Nie, nie może mi pan pomóc. A ja nie mogę panu powiedzieć,
dlaczego muszę ponieść tę ofiarę. Nie wiem, jak to zniosę, wiem
tylko, że muszę kroczyć drogą, którą wyznaczył mi los.
Henryk odsunął się od niej, gdyż obawiał się, że dłużej nie będzie
mógł się pohamować.
— Czy pani matka wie, że zaręcza się pani z Borkenhagenem?
— Nie, nie może się teraz o tym dowiedzieć, niepokoiłaby się i
martwiła się tylko. Wie przecież, że moje serce należy do pana. Miała
nadzieję na lepszą przyszłość dla mnie.
— A więc to pani ojciec skłonił panią do tego kroku? — pytał
ponuro.
Zacisnęła kurczowo ręce.
— Niech pan nie pyta, nie mogę i nie powinnam panu
odpowiedzieć.
Henryk nie mógł już dłużej patrzeć w jej bladą, smutną twarz.
— Pozwoli pani, że się oddalę. Czuję się tak, jakby wszystko
wokół mnie runęło. Życzę pani szczęścia... i dziękuję, że pani
powiedziała mi o tym, czego musiałbym dowiedzieć się od innych.
Zbliżył jej rękę do swych ust, po czym wolno podszedł do drzwi.
Śledziła go wzrokiem, w którym widoczny był ogromny ból. Przy
drzwiach odwrócił się raz jeszcze. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy.
Ich spojrzenia wyrażały udrękę rozstania. Z ust obojga wyrwało się
westchnienie. Lena, przebiegłszy pokój, znalazła się obok niego. Jego
ramiona objęły smukłą, drżącą postać dziewczyny. Ich wargi spotkały
się w namiętnym pocałunku.
Potem raz jeszcze spojrzeli sobie głęboko w oczy.
— Żyj szczęśliwie... moja ukochana Leno... żyj szczęśliwie —
wyszeptał zdławionym głosem.
— Ty również, Henryku...
Oderwał się od niej i wybiegł z pokoju.
Lena raz jeszcze wykrzyknęła jego imię, po czym bezsilnie
opadła na kolana.
Jej krzyk trwał w jego uszach. Wzburzony przebiegł obok
Hermana Warnstettena, nawet go nie zauważywszy. Patrzył przed
siebie błędnym wzrokiem, jego twarz pałała wzburzeniem. Wskoczył
na konia i ruszył.
Warnstetten spoglądał za nim zmieszany i cicho zaklął. Zrobiło
mu się nieswojo.
Henryk Rominten nie wiedział nawet, dokąd niesie go koń.
Zatopiony w swym bólu, nie zwracał uwagi na drogę. Nie przyszło
mu nawet na myśl, by oszczędzać zwierzę. Chciał uciec od głuchej
rozpaczy, która ściskała mu serce. Dopiero teraz zrozumiał, kim była
dla niego Lena i co wraz z nią utracił. Obawiał się własnego domu,
gdzie jego ból będzie się wzmagał, przygniatając go zupełnie. Życie
wydało mu się nagle pozbawione sensu. Po cóż miał teraz pracować?
Dla kogo?
Galopował do późnego wieczora. Było już ciemno, gdy wrócił
wreszcie do domu i bez czucia padł na łóżko.
Tymczasem Frank Borkenhagen oczekiwał niecierpliwie na
wiadomość z Warnstetten. Gdy był tam rano ze swoją propozycją,
Leny nie było w domu. Ojciec uważał to za szczęśliwe zrządzenie
losu. Nie bez racji obawiał się bowiem, że Lena, nie uprzedzona przez
niego, odrzuciłaby konkurenta.
Oświadczyny te uwalniały Warnstettena od wszelkich trosk
związanych z jego przykrym położeniem. Dlatego postanowił
poruszyć niebo i ziemię, by skłonić Lenę do ich przyjęcia. Zapewniał
Borkenhagena, że jego propozycja przynosi zarówno córce, jak i jemu
ogromny zaszczyt. Obiecał, że osobiście przyniesie mu odpowiedź
Leny.
Próżny uśmiech błądził na twarzy Borkenhagena, gdy słuchał
Warnstettena. Nie miał cienia wątpliwości, że Lena z radością
przyjmie tak bogatego konkurenta. Miał pełną świadomość swojej
wartości, szczególnie, że wartość ta wyrażała się bardzo wysokimi
sumami. Długo zwlekał jednak z deklaracją. Wolność miała dla niego
zbyt duże znaczenie, by mógł z niej tak łatwo zrezygnować. Ale
uczucie, którym darzył piękną dziewczynę, zwyciężyło. Zawsze
dostawał to, czego pragnął.
Dlaczego miałby sobie czegoś odmawiać? Bezsprzecznie mógłby
zrobić lepszą partię. Przed Frankiem Borkenhagenem, jak sam
uważał, wszystkie drzwi stały otworem. Ale tylko Lena Warnstetten
pobudzała wszystkie jego zmysły, a im chłodniej odnosiła się do
niego, tym gwałtowniej jej pragnął. Wreszcie zdecydował się
wystąpić z propozycją małżeństwa i w przypływie wielkoduszności
obiecał Warnstettenowi swą pomoc.
Zapadł już wieczór, gdy Warnstetten dotarł do posiadłości
Borkenhagen. Właściciel tych wspaniałych dóbr przyjął przyszłego
teścia z niedbała grzecznością i udanym spokojem w elegancko
umeblowanym salonie. Tylko w jego oczach czaił się niepokój.
Poprosił Warnstettena by usiadł, przysunął mu stolik z
przyborami do palenia i zapalił sam papierosa. Potem usiadł w
głębokim fotelu, założył nogę na nogę tak, aby odsłonić eleganckie,
jedwabne pończochy. Z ironicznie życzliwym uśmiechem spojrzał
Warnstettenowi w oczy.
— No, drogi teściu in spe, czy przyniósł mi pan zgodę
Magdaleny? Oczekiwałem pana znacznie wcześniej.
Warnstetten poczuł się nieswojo.
— Przyszedłbym wcześniej, ale wie pan, moja żona udała się dziś
do kliniki profesora Krause.
— Słusznie. Mówił mi pan o tym dziś rano. Nie miałem o tym
pojęcia, w przeciwnym razie wstrzymałbym się z oświadczynami.
— Nie, właśnie teraz, w tak ciężkich dla nas chwilach taka
zachęta jest jak najbardziej na miejscu. Chciałem tylko
usprawiedliwić tak późne przybycie. Ale gdy Lena wreszcie wróciła
do domu, nadszedł telegram, donoszący o pomyślnym przebiegu
operacji.
— Jakże się cieszę.
— Dziękuję. Jak już powiedziałem, nadszedł telegram i córka
była tak szczęśliwa, że musiałem długo czekać, aż się jako tako
uspokoi. Dopiero późnym popołudniem mogłem z nią porozmawiać o
pańskiej zaszczytnej propozycji. I jestem tu wreszcie, by oznajmić
panu, że moja córka wyraziła zgodę.
Borkenhagen poprawił się w fotelu, uśmiechając się serdecznie.
— Czy nie była choć trochę zaskoczona? — zapytał z miną
człowieka wielkodusznie rozdającego kosztowne podarunki.
Warnstetten kurczowo zagryzał papierosa.
— Trochę więcej niż trochę, kochany synu. Z początku nie mogła
w to uwierzyć i jeszcze teraz jest poruszona — powiedział ze
śmiechem.
Borkenhagen roześmiał się głośno, a jego zwężone i zamglone
oczy błyszczały pożądliwie.
— No tak, mogę to sobie wyobrazić. Z pewnością tego nie
oczekiwała. Może być piekielnie dumna. Dla żadnej innej nie
poświęciłbym mojej niezależności. Niech mi pan dokładnie opowie,
jak to przyjęła. Skąpiła mi zawsze dobrego słowa — zawsze chłodna i
obojętna.
— Lena jest trochę dziwna, drogi synu. To wpływ mojej żony.
Jest delikatna jak szkło. Musi pan być ostrożny. Nie lubi i mnie
okazywać tego, co czuje i wydaje się bardziej chłodna niż jest w
istocie.
Borkenhagen zamrugał oczyma.
— Już ją dostanę, nie martw się. Będzie jej u mnie dobrze.
Paryskie kreacje, brylanty, podróże — wszystko, czego dusza
zapragnie. Znam dobrze kobiety, rozgryzłem je już — zaśmiał się i
poufale poklepał przyszłego teścia.
Warnstetten jeszcze wczoraj podzielał zdanie Borkenhagena,
teraz jednak nie był już tak pewny. Zachowanie córki utwierdziło go
w przekonaniu, że nie doceniał jej dotąd. Nie była już tym uległym,
sentymentalnym dzieckiem. Pokazała mu, że ma również własną
wole. Cóż, Borkenhagen wychowa ją sobie na swoją modłę. To już
jego sprawa, i chyba nie będzie to jednak zbyt trudne.
Herman Warnstetten za bardzo sobie cenił wygodne i przyjemne
życie, by nie uwierzyć, że Lena będzie w końcu zadowolona. W
małżeństwie szybko zapomni o Romittenie. W ten sposób uwolnił się
od wyrzutów sumienia. Gdy Borkenhagen kazał przynieść szampana,
już w dobrym humorze wzniósł toast i opowiedział zmyśloną
historyjkę o tym, jak to Lena była zdziwiona i uradowana
oświadczynami.
—
Doprawdy?
Moje
kochane
słoneczko!
Ostatnio
zachowywałem się niedorzecznie. Między nami mówiąc, broniłem się
przed tym. Ale gdy ostatnio zobaczyłem ją w lesie... była ubrana w
białą, skromną sukienkę, ale, na Boga, wyglądała jak królowa. Ta jej
figura... Nikt inny nie ma takiej. A gdyby była ubrana w paryską
kreację — rewelacja! Zakasuje wszystkie, na pewno wszystkie!
Warnstetten skrzywił się z niesmakiem. Borkenhagen nigdy nie
grzeszył subtelnością. Jednak dla ojca nie było przyjemne, gdy Frank
w taki sposób mówił o jego córce. Ale milczał i potakiwał z
wymuszonym uśmiechem. Przy pożegnaniu ustalili, że Borkerihagen
przyjedzie następnego dnia do Warnstetten, by spotkać się z
narzeczoną.
Zgodnie z umową zjawił się swym eleganckim powozem, ubrany
jak zwykle według najnowszej mody. Napuszony, wszedł ociężale po
schodach. Warnstetten pozdrowił go jowialnie w drzwiach domu i
zaprowadził do staromodnie urządzonego salonu, w którym
oczekiwała go Lena.
Przyjęła go nienagannie. Miała na sobie tę samą skromną, białą
sukienkę, w której ostatnio widział ją w lesie. Borkenhagen wręczył
jej ogromny bukiet kwiatów i pocałował w rękę.
— Uważam się za szczęśliwca, droga Leno, ponieważ zgodziła
się pani zostać moją żoną — powiedział oficjalnie.
Jej zachowanie onieśmielało go trochę i tłumiło hałaśliwy sposób
bycia. Lena szybko odebrała swą rękę i obojętnie odłożyła bukiet.
Frank obserwował ją gorącym wzrokiem. Serce biło mu gwałtownie.
Postanowił, że niezwłocznie weźmie ją w ramiona i serdecznie
pocałuje, ale coś w jej zachowaniu zmuszało go, by zaniechał swoich
zamiarów.
Warnstetten opuścił pokój, rzuciwszy uprzednio córce spojrzenie
pełne przestrogi. Narzeczeni zostali sami.
— Przyjęłam pańskie oświadczyny, panie Borkenhagen, chociaż
muszę panu otwarcie wyznać, że tego, co czuję do pana, nie można
nazwać miłością. Musi być pan dla mnie bardzo cierpliwy. Proszę
pana o to — powiedziała półgłosem, obserwując go poważnymi
oczyma.
Nie takich słów oczekiwał Borkenhagen. Lena wyglądała jednak
tak zachwycająco. Nagłe przeświadczenie, że miała stać się jeszcze
jedną, łatwo zaspokojoną zachcianką, jego własnością, straciło na
znaczeniu. Liczyła się tylko ona. Zaczęło budzić się w nim
przekonanie, że tylko to jest ważne, co jest zgodne z jej wolą. Zalała
go fala tkliwości. Wziął ją gwałtownie w ramiona i całował namiętnie
jej blade, drżące usta.
— Chcę cię nauczyć, czym jest miłość, słodka Leno — wyrzucił
z siebie.
Lena trwała w jego ramionach jak martwa, porażona
przerażeniem. Chciała krzyknąć, ale żaden dźwięk nie wydobył się ze
ściśniętego gardła. Czuła się niewymownie upokorzona. Zatoczyła się
i osunęła na fotel.
Frank obserwował ją uśmiechając się. Jakże powabna była w
swej dziewczęcej nieśmiałości. Zachowanie Leny wziął bowiem za
zakłopotanie. Odszedł na bok, chcąc dać jej i sobie trochę czasu, aby
mogli ochłonąć z wrażenia. Zauważył niedbale odłożone kwiaty.
— Czy kwiaty ci się nie spodobały, najdroższa?
Otrząsnęła się z odrętwienia i podeszła do stołu. Cóż winne były
kwiaty, że podarował je niekochany mężczyzna?
— Ależ nie, są przepiękne, ale stanowczo zbyt kosztowne dla
mnie.
— Dla narzeczonej Franka Borkenhagena nic nie jest zbyt
kosztowne — roześmiał się i pogłaskał jej rękę.
— Proszę mi wybaczyć, ale chciałabym przynieść wody i
umieścić kwiaty w wazonie.
— Co to ma znaczyć? — zatrzymał ją — czy tak należy odnosić
się do narzeczonego?
Drżąc uwolniła się z uścisku.
— Proszę mnie puścić! Przecież kwiaty...
— Nie, zostań! Wodę można przynieść później.
Lena szybko sięgnęła po wazon i zwróciła się w kierunku drzwi.
Musiała wyjść na chwilę, nie mogła dłużej tego wytrzymać.
Borkenhagen chciał ją koniecznie zatrzymać. Na szczęście zjawił się
Warnstetten i Lena mogła się oddalić.
W korytarzu, ozdobionym pożółkłymi wieńcami dożynkowymi,
stanęła przy oknie i przytknęła rozpalone czoło do chłodnej szyby.
Głuchy jęk wyrwał się z jej piersi.
— Pomóż mi Boże, pomóż mi — modliła się żarliwie.
Stała tak długą chwilę, po czym poszła do kuchni, aby nalać
wody do wazonu. Stara kucharka zaczęła wypytywać ją o obiad, na
którym Borkenhagen miał zostać. Lena odpowiedziała jej bezwiednie
i opieszale wróciła do salonu. Tam odruchowo włożyła kwiaty do
wody.
Borkenhagen stanął obok i przyglądał się jej rozkochanym
wzrokiem. Jego oczy ślizgały się po smukłej, łagodnie zaokrąglonej
figurze, po poważnej, pochylonej twarzy, na której odbijało się przed
chwilą przeżyte cierpienie w dziwny, lecz zarazem uroczy sposób.
Obserwował, jak wdzięcznie jej piękne, smukłe dłonie układają
kwiaty. Ujął je i podniósł do ust. Śmiejąc się z jej zakłopotania,
spojrzał na Warnstettena, który skrępowany tą sceną siedział sztywno
na kanapie.
— Mój gołąbeczek jest bojaźliwy i nieśmiały, teściu. Musi
najpierw poznać, jaką władzę ma nade mną — powiedział głosem
tłumionym czułością.
Lena nadal zajmowała się układaniem kwiatów, aby nie być
zmuszoną, patrzeć na niego. Natomiast Frank nie odrywał od niej
wzroku i wyobrażał sobie, jak podniecające będzie zwycięstwo nad jej
nieśmiałością. Żeby tylko już wreszcie była jego żoną. Jaką rozkoszą
będzie pokonać jej chłodny sprzeciw, móc całować blade i drżące
wargi tak długo, aż się zaczerwienią i oddadzą mu z uniesieniem
pocałunek. Jakże pociągająca była ta dziewczęca powściągliwość. To
właśnie dzięki niej Lena fascynowała go tak bardzo, o wiele bardziej,
niż gdyby oddawała mu szczodrze pieszczoty.
Kochana... Jest mądra i przezorna, pokazuje mi się tak rzadko,
aby jeszcze bardziej mnie do siebie przywiązać. Nie wie, że nie musi
tak robić, bo i tak jestem zakochany do szaleństwa — myślał, nie
mając pojęcia, co dzieje się w Lenie.
— Twoja sukienka nie ma żadnych ozdób, Lenko. Nie chcesz
przypiąć do niej przynajmniej jednego z moich kwiatów? Popatrz na
tę ledwo rozwiniętą różę! Przypnę ją do twego paska. Dzisiaj nie
mogę ofiarować ci nic innego, co upiększyłoby twoją sukienkę, ale
jutro dostaniesz prezent tak piękny i kosztowny, jak ty sama.
Lena cofnęła się.
— Kwiat zwiędłyby szybko.
— Śmierć na twojej piersi byłaby z pewnością cudowna —
przekomarzał się — zrób mi tę przyjemność i pozwól mi przypiąć ci
tę różę.
— Zapominasz, że moja matka była operowana. Tak długo, aż
nie wyzdrowieje, nie będę nosić żadnych ozdób — powiedziała
broniąc się.
Warnstetten położył kres tej scenie, gdyż obawiał się, że Lena
mogłaby zbyt wyraźnie okazać swą niechęć do narzeczonego. Gdyby
Borkenhagen nie był tak pewny siebie, musiałby i bez tego zauważyć,
co Lena czuje do niego. Ale on wydawał się szczęśliwy i zadowolony
z jej zachowania.
— Może usiądziemy do stołu, dzieci — zaproponował, pragnąc
skierować rozmowę na inne tory.
Borkenhagen zaoferował Lenie swe ramię. Dotknęła go końcami
palców, ale on ujął jej dłoń i mocno oparł ją na ramieniu.
— Inaczej zgubiłbym cię, Lenko. Chcę poczuć, że jesteś przy
mnie — powiedział, patrząc na nią błyszczącymi oczyma.
Lena usiadła przy stole i z wysiłkiem przełknęła kilka kęsów.
Borkenhagen uznał podane potrawy za bardzo skromne i niezbyt
smaczne. Jego narzeczona powinna mieć lepsze życie. Głośno dał
wyraz życzeniu, aby ślub odbył się jak najszybciej.
Lena nieruchomo wpatrywała się w talerz.
— Dopóki mama zupełnie nie wyzdrowieje, nie mogę podjąć
takiej decyzji. Muszę wszystko z nią omówić. Powinieneś zrozumieć,
że musimy jej zaoszczędzić wszelkich wstrząsów. O naszych
zaręczynach powinna dowiedzieć się dopiero wtedy, gdy wróci już do
domu.
Dla Borkenhagena przykry był fakt, że musi jeszcze czekać na
chwilę, w której poślubi Lenę. Pocieszał się jednak myślą, że starsza
pani szybko powróci do zdrowia. Przytaknął więc zgodnie.
— Rozumiem, Leno. Nawet radosne wiadomości mogą czasem
niekorzystnie wpływać na rekonwalescenta. Pozostaje mi więc tylko
gorąco życzyć drogiej teściowej szybkiego powrotu do zdrowia.
— Pańska cierpliwość nie będzie wystawiona na długą próbę,
kochany synu. Profesor przysłał mi dzisiaj wspaniałą wiadomość.
— Tym lepiej, drogi teściu. Ale czy nie moglibyśmy
zrezygnować z tego sztywnego “pan"?
— Tak, tak. Chciałem to już wcześniej zaproponować. Mówmy
sobie więc przez ty, drogi synu.
Opróżnili kieliszki i wymienili uścisk dłoni.
Lena, blada oparła się o krzesło. Czuła, że musi wstać i uciec
obojętnie dokąd, byle tylko nie być w zasięgu tych zakochanych,
namiętnych oczu, które nie odrywały się od niej i ciągle zdawały się
jej przypominać, jak haniebna i poniżająca jest rola, którą przyszło jej
odgrywać.
Borkenhagen rozmawiał z Warnstettenem o swoich rozległych
stosunkach w okolicy. Proponował mu pokaźne sumy, chwaląc się
swym stanem posiadania. Potem znowu pogłaskał dłoń Leny.
— Tak, tak, Lenko. W Borkenhagen pieniędzy jest pod
dostatkiem. Każde twoje życzenie może być spełnione, wystarczy
powiedzieć jedno słowo. Gdy tylko mama wróci do domu, urządzimy
z wielką pompą nasze zaręczyny.
Lena drgnęła.
— Wolałabym, żebyś zrezygnował z oficjalnych zaręczyn.
— Nie, Leno. Chcę dzięki mojej narzeczonej zrobić furorę. Cały
świat powinien mi zazdrościć. Zaprosimy wszystkich sąsiadów, całą
śmietankę towarzyską z naszej okolicy i wszystkie ważne osobistości.
Nie bój się, Lenko, Borkenhagen coś znaczy, a jego narzeczona
będzie błyszczeć najjaśniejszym blaskiem w tym towarzystwie.
Lena apatycznie zamknęła się w sobie. Było jej już wszystko
jedno. Oczy jej ojca błyszczały. Widział już w wyobraźni rozkwit
Warnstetten i nie pamiętał, że ceną za to — było szczęście i życie
córki. Potem rozmawiano jeszcze o zawiadomieniach zaręczynowych.
Panowie przygotowywali listę osób, które powinny zostać
powiadomione o tym fakcie. Lena wykorzystała tę okazję, by choć na
godzinę zostać sama. Frank chciał ją wprawdzie zatrzymać, ale
wymówiła się bólem głowy.
Gdy mężczyźni zostali sami, Warnstetten, starając się ukryć
przyczynę oziębłego zachowania Leny, powiedział:
— Musisz usprawiedliwić Lenę, kochany Franku, myślami jest
cały czas przy chorej matce, a poza tym jest bardzo wrażliwa.
Borkenhagen roześmiał się.
— Nie martw się, teściu. Nie ma róży bez kolców. Tak jest lepiej.
Podoba mi się to, że mi się nie narzuca. Do tej pory znałem kobiety z
innej strony. Moja żona powinna być sobą, musi wzbudzać mój
szacunek. Tak, podoba mi się taka, jaką jest. Nie bój się, wychowam
ją sobie. Będzie taka, jaką ją chcę mieć.
Tymczasem Lena leżała w swoim pokoju. Wydawała się być
uosobieniem wątpliwości: “Nie wytrzymam tego, nie wytrzymam!"
Ale ludzkie serce potrafi wiele znieść. Już w godzinę później, na
pozór ożywiona, poszła do kuchni, by poprosić o kawę, którą w
chwilę potem zaniosła panom do salonu.
Minęło parę tygodni. Tego dnia oczekiwano powrotu pani
Warnstetten z kliniki. Lena przystroiła cały dom kwiatami i od
samego rana biegała po domu, pełna niepokoju i oczekiwania. Ojciec
kilka dni temu wyjechał do L..., by przywieźć żonę. Nie zrobił tego
dobrowolnie. To Lena prosiła go, patrząc na niego poważnymi
oczyma tak, że nie miał odwagi jej odmówić.
Było to aż dziwne, jak ogromną władzę miały nad nim oczy
córki, od kiedy została narzeczoną Borkenhagena. Z oburzeniem
buntował się przeciwko temu, ale na nic się to zdało. Być może
wypływało to stąd, że widok córki przypominał mu cały czas o jego
winie i uświadamiał mu fakt, że jest od niej uzależniony. Ich
wzajemny stosunek zmienił się zupełnie. Jego despotyzm nie odważył
się teraz zmierzyć z jej wolą.
Borkenhagen okazywał Lenie cały czas swoje uczucie. Odnosił
się do niej z wielką galanterią. Każdego dnia bywał w Warnstetten i
był tak delikatny i taktowny, że obawiała się go. Wkrótce wyczuła
jednak, jaką władzę ma nad nim, i z wrodzoną sobie mądrością
władzę tę wykorzystywała, aby przytłumić wybuchy jego
namiętności. Jej życzliwy uśmiech mógł u niego wiele wskórać.
Upajał się okresem narzeczeństwa jak smakosz, który na koniec
zostawia sobie najlepszy kąsek. Gdyby Lena przezwyciężyła
onieśmielenie już przed ślubem, nie miałaby na niego takiego
wpływu. Tak mu się wydawało.
Lena poddała się sytuacji z apatyczną uległością. Nie mogła
myśleć o przyszłości, gdyż wtedy opanowywał ją strach. Na szczęście
miała dużo pracy. Ojciec kazał zmienić meble i wystrój wnętrz na
specjalne życzenie przyszłego zięcia i za jego pieniądze. Gdy tylko
pani Warnstetten całkowicie wyzdrowieje, miało się odbyć przyjęcie
zaręczynowe. Tymczasem matka Leny nie wiedziała jeszcze o
zaręczynach córki. Lena chciała jej o tym powiedzieć sama,
najdelikatniej, jak tylko potrafiła. Wiedziała bowiem, że ta wiadomość
nie będzie dla niej radosna.
Na powitanie przyszłej teściowej Borkenhagen przysłał piękne,
rzadkie kwiaty ze swojej szklarni. Lena stała przy oknie i
wypatrywała powozu, który miał przywieźć rodziców ze stacji. Jej
wzrok poszybował dalej. Tam po drugiej stronie lasu znajdował się
majątek Romitten. Tam biło smutne serce, pełne troski o nią. Tam
pracował samotnie mężczyzna, którego ona, cel jego życia, musiała
zdradzić. Przycisnęła ręce do serca. Jaki ból sprawiały jej te
rozmyślania.
Nie, tylko o tym nie myśleć! Jako narzeczona Borkenhagena nie
ma do tego prawa. Od pamiętnej rozmowy nie widziała Romittena ani
razu. Nigdy nie przyjechał do Warnstetten, przysyłał tylko posłańca
po wiadomości o zdrowiu pani Warnstetten, która lubił i szanował.
Dziś rano przysłał zaś skromny bukiet róż, do którego dołączony był
bilecik z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia.
Zobaczyła wreszcie nadjeżdżający powóz. W chwili gdy
otwierała drzwi, zatrzymał się u wejścia. Matka i córka padły sobie w
objęcia. Lena, śmiejąc się przez łzy, spojrzała w ukochaną twarz
matki z serdeczną troską i pełnym miłości niepokojem.
— Odzyskałam cię, mamo — zaszlochała i przycisnęła ją mocno
do siebie.
Anna Warnstetten wyglądała jeszcze bardzo blado i mizernie, ale
jej twarz promieniała radością. W jej oczach, tak podobnych do oczu
Leny, odbijała się dobroć i delikatność serca. Anna Warnstetten mogła
mieć około pięćdziesięciu lat. Była średniego wzrostu, ani szczupła,
ani zbyt tęga, miała piękne, gęste włosy, wśród których jednak
połyskiwały już siwe nitki. Poruszała się z zadziwiającym wdziękiem,
choć wyczuwało się w jej ruchach ostrożność, do której zmuszała ją
niedawno przebyta operacja.
Z nieopisaną czułością patrzyła na córkę i pozwoliła zaprowadzić
się jej do tonącego w kwiatach salonu. Lena posadziła ją troskliwie w
wygodnym fotelu. Pokojówka i kucharka wśliznęły się do pokoju, aby
pogratulować ukochanej pani powrotu do zdrowia. Pani Warnstetten
podziękowała im serdecznie, potem odesłała do pracy, wiedząc, że
mąż nie pochwala podobnego spoufalania się ze służbą.
Pan Warnstetten udał się zaś do swego pokoju. Nie chciał być
świadkiem tych sentymentalnych czułości, które go drażniły. Zostały
więc same. Matka rozejrzała się po pokoju.
— Tak pięknie posprzątałaś. Z powodu tej powodzi kwiatów dom
wydał mi się prawie obcy — powiedziała, przytulając córkę do siebie.
Lena uklękła u jej kolan i objęła je rękoma.
— Przysłali ci je sąsiedzi i przyjaciele, kochana mamo. Ale
powiedz mi najpierw, czy było bardzo źle, czy bardzo cierpiałaś? I
jesteś już na pewno całkiem zdrowa?
— Tak, córeczko, chwała Bogu jestem zupełnie zdrowa. Jeszcze
tylko parę dni odpoczynku, a będę ci mogła pomóc w pracy. I nie
cierpiałam wcale tak bardzo. Widzę po tobie, jak bardzo się o mnie
martwiłaś. Wyglądasz mizernie, moje dziecko. Wyobrażam sobie, w
jak złym humorze był ojciec. Obciążył cię z pewnością pracą ponad
siły. Ale pomogę ci teraz.
Badawczo spojrzała na Lenę zatroskanym wzrokiem. Nagle
zerwała się, obejmując głowę córki.
— Córeczko, co się z tobą dzieje? Jesteś jakaś nieswoja. W
twoich oczach widnieje tyle smutku. Czy ojciec był tak niedobry dla
ciebie, czy też cierpisz z innego powodu?
Lena złożyła głowę na jej kolanach. Wstrząsnął nią dreszcz. Z
trudem walczyła z napływającymi łzami, co próbowała ukryć. Musi
teraz powiedzieć mamie o wszystkim. Podniosła się i zmusiła do
uśmiechu.
— Na pewno jesteś całkiem zdrowa, mamo?
— Tak, córeczko, zdrowsza niż kiedykolwiek. Ale unikasz
odpowiedzi na moje pytanie, Leno. Znam cię dobrze, moje dziecko.
Trapi cię jakaś nowa troska. Czy stało się coś złego w czasie mojej
nieobecności? O mój Boże, przeczuwam nowe nieszczęście. Czy ma
to coś wspólnego z ojcem? Musiał zapłacić profesorowi pokaźną
sumę. Ach, córeczko, strasznie się martwię o te pieniądze. No, mów
Leno! I tak wiem, że stoimy przed nowym nieszczęściem.
— Uspokój się, mamo, zaszkodzisz sobie! — Lena pocałowała ją
serdecznie.
— Nie wiesz, że nie potrafię znieść niepewności? Wolę już
najgorszą prawdę. Czuję, że coś niedobrego zbliża się do mnie. Czy
wiąże się to z Fredem?
— Nie, mamo, Fred odwiedzi nas niebawem, by się z tobą
zobaczyć. Uspokój się! Chcę ci wszystko opowiedzieć. Nie bój się, to
nie jest nic przykrego. Chciałam ci tylko sama o tym powiedzieć.
Pani Warnstetten oddychała z trudem. Lena zauważyła jej
niepokój. Dlatego musiała postępować bardzo ostrożnie i nie dać po
sobie poznać wielkiego zmartwienia.
— Mamo — powiedziała, siląc się na uśmiech — nie miej takich
smutnych oczu! Kochana, droga mamo, chcę ci oznajmić coś
przyjemnego. Za... zaręczyłam się.
Pani Warnstetten, odetchnąwszy z ulgą, uścisnęła córkę, nadal
była jednak zatroskana.
— Jesteś zaręczona, Leno? Zaręczona z Henrykiem Romittenem?
Mój Boże, to nierozsądne! Wiedziałam, że do tego dojdzie. Ale
obydwoje jesteście tacy biedni! I ojciec zgodził się na to? Cóż, Bóg
wam dopomoże. Kochacie się, a to dużo znaczy.
Lena wyrwała się z rąk matki i odwróciła się na moment, by ta
nie zauważyła, co teraz przeżywa. Ale zaraz się opanowała i
uśmiechnęła jeszcze mężniej. Musi sprostać tej sytuacji.
— Nie z Romittenem, mamo. Do tego nie doszło, musieliśmy być
rozsądni...
Pani Warnstetten spostrzegła bolesny uśmiech na pobladłej
twarzy córki. Na ten widok serce jej się ścisnęło. Wiedziała, jak
bardzo Lena kocha Romittena.
— Rozsądni? Córeczko, jeśli się kogoś kocha, nie myśli się
rozsądnie. Gdy kiedyś mówiłam ci o rozwadze, nie chciałaś mnie
słuchać, a teraz nagle sama o tym mówisz, i to jeszcze z uśmiechem?
Co się stało, Lenko?
Opanowanie Leny zniknęło. Zasłoniła twarz dłońmi, wstrząsał
nią nieopanowany, gorzki szloch. Matka objęła ją przestraszona.
— Leno, ojciec maczał w tym palce. Wmówił ci ten rozsądek,
czy nie tak?
Lena opanowała się.
— Mamo, nie zwracaj uwagi na moje głupie łzy.
Matka położyła rękę na jej głowie. W jej twarzy zaszła
gwałtowna zmiana.
— A więc jednak ojciec — powiedziała gorzko — zapewne
zatroszczył się o bogatego narzeczonego dla ciebie.
Lena spojrzała wystraszona na matkę. Jej głos brzmiał tak obco,
oczy miały zimny, twardy wyraz. Nigdy jej takiej nie widziała.
— Mamo! — zawołała prosząco.
— Leno, przecież widzę, jak cierpisz. Cierpliwie znosiłam
wszystkie przykrości, na które narażał mnie ojciec. Nie miał jednak
prawa unieszczęśliwiać mojego dziecka, aby zapewnić sobie spokój.
Skończyła się moja cierpliwość! Powiedz, komu cię sprzedał?
Lena objęła matkę, starając się ją uspokoić.
— Uspokój się, mamo, tak się martwię o ciebie.
Matka patrzyła na nią z rosnącym niepokojem.
— Mów natychmiast. Leno! Kim jest twój narzeczony?
— Frank Borkenhagen — odpowiedziała cicho.
— A więc on — powiedziała trudnym do opisania głosem — tak,
to jest mężczyzna bliski sercu twego ojca. Taki sam nieokrzesany
sybaryta jak ojciec... i bogaty... bogaty! Trochę tego bogactwa spadnie
również na niego. Najpierw zrujnował siebie, potem przepuścił mój
majątek, a teraz sprzedał swoje dziecko. Nie, nie pozwolę na to! —
zawołała głośno twardym głosem i spojrzała nieruchomym wzrokiem
przed siebie, jakby zobaczyła nagle całą nędzę swego życia.
— Mamo, oszczędzaj się, rozchorujesz się znowu!
Matka spojrzała na nią nieprzytomnie, jakby wyrwana z
koszmarnego snu.
— Nie, Leno, twoje zaręczyny są nieważne, ponieważ nikt nie
zapytał mnie o zdanie. Nawet nie wiesz, co na siebie bierzesz.
— Nieprawda mamo, wiem i obawiam się tego małżeństwa.
— Powiedziałaś o tym również ojcu, nieprawdaż? A mimo to,
zażądał tego od ciebie. Leno, czy nie masz odwagi mu się sprzeciwić?
Przecież tu się kończy posłuszeństwo dziecka, córeczko. Swoje życie
musisz układać sobie sama. Kończy się również moja uległość. Tu
chodzi o szczęście mojego dziecka. Mam tu też coś do powiedzenia i
nie pozwolę, byś została żoną Borkenhagena. On nie jest wart mojego
dziecka.
— Nic już nie można zmienić, mamo.
Pani Warnstetten zerwała się gotowa do walki. Jej łagodne
oczy pałały teraz nienawiścią.
— Musi dać się zmienić. Będę walczyła o twoje szczęście, biedne
dziecko! Ach, wyobrażam sobie, jak cię zadręczał. Groził ci, że jeśli
tego nie zrobisz, majątek zostanie wystawiony na licytację, obciążył
twe serce troska o mnie i poświęciłaś się dla nas. Ale wolę jutro pójść
na żebraczy chleb, niż pozwolić mu zmusić cię do tego małżeństwa.
Lena była wstrząśnięta zachowaniem matki.
— A Fred, mamo? Pomyślałaś o Fredzie? Co się z nim stanie?
Pani Warnstetten złapała się za serce i osunęła na fotel. Fred? Do
tej pory o nim nie pomyślała. Chwilę milczała, ale zaraz potem
powiedziała zdecydowanie:
— Będzie musiał sam dawać sobie radę do czasu końcowego
egzaminu. Dla niego też nie powinnaś się poświęcać!
Lena pogłaskała ją po policzku.
— Nie powinnaś brać tego tak poważnie, mamo. Ja się już
zdecydowałam. I cieszę się, że mogę wam pomóc. Borkenhagen nie
jest tak zły, jak myślisz. Wręcz przeciwnie, jest dla mnie bardzo dobry
i kocha mnie. A ponieważ i tak nie mogę zostać żoną Romittena, jest
mi wszystko jedno, kogo poślubię. Pogódź się z tym, mamo. Zobacz,
ja to znoszę z opanowaniem i spokojem.
— Ze spokojem i opanowaniem? Moje biedne dziecko, ile cię ten
spokój musi kosztować! Nie zdajesz sobie sprawy, co cię czeka jako
żonę tego mężczyzny, tym bardziej, że kochasz innego. To jest
nieszczęście, tak ogromne, że nie jesteś w stanie go pojąć. Nie mogę
na to pozwolić! Nie mogę i nie chcę, bo znam życie lepiej niż ty i
wiem, że to cię zniszczy.
Lena odetchnęła z wysiłkiem. Jak miała wyjaśnić matce
konieczność tego związku, nie wyjawiając winy ojca?
— Pogódź się z tą myślą! Czy wiesz, że pozwoliłam się nakłonić
do tego związku bez przymusu? Zrozumiałam, że tak musi być. Czy
mogłabym patrzeć na upadek tego, co mogę jednym słowem
uratować? Nie utrudniaj mi tego, mamo! Już jest za późno.
Zawiadomienia o zaręczynach zostały już rozesłane.
Matka roześmiała się twardo.
— Pospieszyli się, chcieli mnie zaskoczyć decyzją, bo obawiali
się, i słusznie, że nie wyrażę na to zgody. Ale pomylili się: lepiej
zerwać zaręczyny niż zniszczyć życie! Zostaw mnie! Chcę pójść
porozmawiać z ojcem, powinien mi wszystko wyjaśnić. Będę walczyć
o twoje szczęście, dopóki starczy mi sił. Nie zaznałabym chwili
spokoju, gdybym się bezczynnie przyglądała temu, jak się
poświęcasz.
Zanim Lena zdołała temu przeszkodzić, wyszła i udała się
bezpośrednio do pokoju męża. Z oczami pałającymi gniewem
oznajmiła mu twardym głosem, że odmawia zgody na małżeństwo
Leny i że zaręczyny powinny zostać niezwłocznie zerwane.
Warnstetten patrzył zdumiony na żonę. Oczekiwał łez,
westchnień i skarg, a nie takiej zdecydowanej postawy. Stała przed
nim niczym nieubłagany sędzia i żądała wyjaśnień. Rzuciła mu prosto
w twarz, że sprzedał córkę, aby zapewnić sobie beztroskie życie.
Przeciw jej zarzutom nie mógł bronić się inaczej, jak szorstkim
wyjaśnieniem.
— Jeśli tak koniecznie chcesz wiedzieć, dlaczego nakłoniłem
Lenę do tych zaręczyn, powinnaś się dowiedzieć. Sfałszowałem
weksel, aby zdobyć pieniądze na twoje leczenie, i gdyby Borkenhagen
nie dał mi pieniędzy na jego wykupienie, siedziałbym teraz w
więzieniu, a przed Fredem wszystkie drzwi byłyby zamknięte. Inne
źródła, z których mógłbym uzyskać pieniądze, były wyczerpane.
Teraz wiesz już wszystko i musisz się z tym pogodzić. Chyba
przyznasz, że w tej sytuacji zaręczyny nie mogą zostać zerwane.
Anna Warnstetten pobladła śmiertelnie.
— Więc to tak wygląda! Dlatego zmusiłeś moją biedna córkę do
uległości, oczywiście... oczywiście! Nie mogę jej już pomóc —
wyszeptała bezdźwięcznie. Nagle zbliżyła się do męża. — Jesteś
łajdakiem — rzuciła mu w twarz — nie dla mnie sfałszowałeś weksel.
Czy kiedykolwiek zrobiłeś coś dla mnie? Profesor czekałby do chwili,
kiedy mógłbyś zapłacić. Nie spieszyło się więc z tym tak bardzo.
Tobie też się nie spieszyło z zapłatą. Potrzebowałeś pieniędzy dla
siebie, dla własnych zachcianek.
Ach, znam cię dobrze, znam twój brak charakteru aż zbyt dobrze.
Cicho, bez słowa skargi znosiłam wszystkie upokorzenia. Nigdy nie
myślałeś o rodzinie, zawsze tylko o sobie. Na wszystko mogłeś sobie
pozwolić — kosztowne podróże, drogie wina, zabawy, miłostki. Gdy
ja i Lena oszczędzałyśmy każdy grosz, gdy skąpiłeś pieniędzy na i tak
marną pensję dla Freda, sam prowadziłeś życie utracjusza. Gdy
brakowało ci pieniędzy na jakąś zabawę, trzeba było zaniechać
najważniejszych zakupów, ziarno było sprzedawane po najniższych
cenach, karczowano najpiękniejsze drzewa.
Pozwól mi mówić! Pozwól mi ten jedyny raz wyrzucić z serca to,
co aż do dzisiaj ukrywałam. Miara się przebrała! Nienawidzę cię! Nie
chcę mieć z tobą nic wspólnego, jesteś dla mnie odtąd obcym
człowiekiem, z którym nic mnie już nie łączy, prócz dzieci. Byłoby
dla mnie dobrodziejstwem, gdybym nie musiała nigdy więcej na
ciebie patrzeć. Jeszcze dzisiaj opuściłabym ten dom, gdybyśmy nie
mieli dzieci. Od kiedy obarczyłeś moją biedną córkę ciężarem swoich
grzechów, aby samemu spokojnie żyć, nienawidzę cię i przeklinam z
całego serca.
Oskarżenie to płynęło niczym niepowstrzymany potok. Mówiła
półgłosem. Żadne słowo nie wydostało się poza ściany pokoju. Ale jej
słowa silnie na niego podziałały. Próbował jej przerwać, ale mu się to
nie udawało. Gdy skończyła, wyszła sztywna i nieubłagana, patrząc
prosto przed siebie. W jej duszy zaszła wielka zmiana.
Skonsternowany Warnstetten patrzył za nią długo, nie pojmując, co
się stało. Nigdy nie przewidywał, że przewaga będzie po jej stronie.
Minęła długa chwila, zanim otrząsnął się z wrażenia, jakie
wywarła na nim ta rozmowa. Zapalił luksusowe cygaro i kazał podać
sobie wino. Gdy wysączył już ostatnie krople, pstryknął palcami i
powiedział do siebie:
— Ot, babski gniew! Nie mieści mi się w głowie, aby mogło mi
to popsuć humor.
Po rozmowie z mężem udręczona kobieta wróciła do córki i bez
słowa wzięła ją w ramiona. Nie widziała już wyjścia z tej trudnej
sytuacji. Jej życie było ciągłą udręką. Czy Lenie przypadnie ten sam
los? Resztę dnia spędziła w swoim pokoju.
Nazajutrz zjawił się Borkenhagen, aby przywitać przyszłą
teściową. Ulegając prośbie córki, pani Warnstetten powitała go bez
niechęci, ale nie potrafiła zdobyć się na serdeczność. On jednak nie
zwrócił na to uwagi. Nie był szczególnie subtelny, więc nawet mu do
głowy nie przyszło, że matka Leny mogła nie cieszyć się z jego
wizyty.
Między nim a przyszłą teściową zapanowały pozornie poprawne
stosunki. Pani Warnstetten zdawała sobie sprawę, że gdyby okazała
mu swą nieprzychylność, spotęgowałaby tylko cierpienie Leny.
Frank codziennie przysyłał Lenie piękne kwiaty i obdarowywał ją
kosztownymi prezentami. Przyjmowała wszystko ze spokojną
uprzejmością, prosząc go tylko za każdym razem, by tego zaniechał.
Kwiaty wkładała sumiennie do świeżej wody i ozdabiała nimi z
przepychem umeblowany salon, który wydawał się jej z tego powodu
obcy. Kosztowną biżuterię wkładała do kunsztownie wykonanej
szkatułki, która również była prezentem od narzeczonego. Taki sam
los spotkał też wspaniały pierścionek z dużym szmaragdem
otoczonym małymi brylancikami. Lena podziękowała i schowała go
do szkatułki.
Gdy Borkenhagen przyjechał następnego dnia, przy powitaniu
przytrzymał jej rękę i spojrzał na nią badawczo.
— Czy pierścionek, który ci ostatnio ofiarowałem, nie spodobał
ci się? — zapytał trochę poirytowany.
— Ależ skąd, jest przepiękny — odpowiedziała spokojnie i
odebrała mu rękę.
— Dlaczego go więc nie nosisz?
— Noszę ten, Frank — wskazała na pierścionek zaręczynowy.
— Tak, ale daję ci te wszystkie śliczne drobiazgi, abyś je nosiła, a
nie po to, żeby leżały w szkatułce. Ludzie wezmą mnie za skąpca,
przecież powinnaś pokazać, że jesteś narzeczoną bogatego
Borkenhagena.
— Gdy już będę twoją żoną, Frank, zawsze będę starała się
godnie cię reprezentować. Teraz jednak jestem jeszcze córką
zubożałego Warnstettena. Sądzę, że obwieszanie się teraz kosztowną
biżuterią nie byłoby na miejscu.
— Jesteś bardzo śmiałą dziewczyną. No cóż, powinnaś mieć
swoje zdanie. Pocałuj mnie tylko, a będę szczęśliwy!
Pocałował ją w usta.
Jego pocałunki budziły w niej wstręt. Na szczęście w tej chwili
nadeszła pani Warnstetten, wnosząc zimne napoje. Również ojciec
Leny zjawił się w salonie. Spotykał się z żoną i córką tylko w czasie
posiłków, lub gdy oczekiwali wizyty Borkenhagena.
Następnego dnia spodziewano się przyjazdu brata Leny, Freda.
W nadchodzących dniach miało odbyć się zaplanowane przyjęcie
zaręczynowe. Omawiano jeszcze jakieś drobnostki związane z tą
uroczystością. Warnstetten wysłał również zaproszenie do Henryka
Romittena, w którym napisał:
Drogi Panie Romitten!
Proszę pana usilnie, by przybył Pan na przyjęcie zaręczynowe.
Pańska nieobecność byłaby powodem plotek, ponieważ zawsze był
Pan u nas częstym i mile widzianym gościem.
Henryk długo walczył z sobą. Obawiał się widoku Leny u boku
narzeczonego, ale musiał przyznać, że argumenty Warnstettena były
słuszne. Musiał przyjąć zaproszenie, by nie zaszkodzić reputacji Leny.
Podjął tę decyzję z ciężkim sercem.
Następnego dnia przyjechał Fred Warnstetten. Przywitał się
serdecznie z matką, ponieważ bardzo ją kochał i cieszył się jej
powrotem do zdrowia. Natomiast Lenę przywitał bardziej
powściągliwie i chłodniej niż zazwyczaj. Spostrzegła to od razu, gdyż
zawsze łączyły ją z bratem serdeczne stosunki.
Wiedziała, dlaczego jest w stosunku do niej tak oficjalny. Fred
wiedział przecież, że Henryk Romitten jest bliski jej sercu. On i
Henryk byli serdecznymi przyjaciółmi. Brat poczuł do niej urazę, gdy
dowiedział się, że przyjęła oświadczyny bogatego Borkenhagena,
pogardzając Henrykiem.
Po obiedzie rodzeństwo zostało samo. Lena siedziała przy oknie z
robótką w rękach, a Fred zajął miejsce obok niej.
— Twoje zaręczyny sprawiły mi dużą, ale niezbyt miłą
niespodziankę. Oczywiście, Henryk Romitten jest biedny, a
Borkenhagena uważa się za milionera — powiedział nagle pełnym
sarkazmu głosem.
Lena spojrzała poważnie i z wyrzutem w jego niewinną twarz.
— Twoja siostra jest więc wyrachowaną kobietą, która
przedkłada wygody i beztroskie życie nad wierne i uczciwe serce,
nieprawdaż? — spytała.
Wstał i zbliżył się do niej. Coś w jej słowach zastanowiło go.
— Do tej pory miałem o tobie inne zdanie, Leno. Ale co mam
myśleć teraz, gdy się zaręczyłaś? Wiem przecież, że nigdy nie
cierpiałaś Borkenhagena, a darzyłaś sympatią Henryka. Wyjaśnij mi tę
sprzeczność.
Spojrzała na niego smutnymi oczyma.
— To można łatwo wyjaśnić, Fred. Stoimy na krawędzi
przepaści, jesteśmy zrujnowani i nie ma innej drogi ratunku.
Musielibyśmy opuścić Warnstetten, a być może stałoby się jeszcze
coś gorszego. Nie jestem aż taką egoistką, aby myśleć tylko o sobie.
Co stałoby się z mamą i z tobą?
Jego twarz pobladła.
— Czy jest aż tak źle z nami? — zapytał bezdźwięcznie.
— Gorzej niż myślisz, Fred.
Wziął jej dłoń i ucałował z szacunkiem.
— Wybacz, że zwątpiłem w ciebie, Leno. Moja biedna siostro!
Uścisnęła jego dłoń.
— Nie rozmawiajmy o tym więcej — poprosiła.
— Czy mógłbym zrobić coś dla ciebie, Leno?
Spojrzała w okno.
— Dla mnie nic, ale byłabym ci bardzo wdzięczna, gdybyś
zechciał zająć się Henrykiem. Wydaje mi się, że on bardzo potrzebuje
teraz przyjaciela.
— A więc słusznie przypuszczałem, że coś was łączy.
Podparła głowę rękoma i spojrzała w dal.
— Kochaliśmy się i musieliśmy się tego wyrzec —
odpowiedziała po prostu.
Wyczuł w tych słowach cierpienie.
— To straszne!
Na pozór spokojnie wróciła do przerwanej pracy.
— Mówmy o czymś innym, Fred. Co sądzisz o mamie?
— Wygląda lepiej niż w ciągu kilku ostatnich lat, ale zmieniła się
bardzo, przede wszystkim w stosunku do ojca.
Lena przytaknęła skinieniem głowy.
— Nie pytaj jej o to, Fred. Między rodzicami doszło do jakiejś
burzliwej rozmowy. Mama zdenerwowała się bardzo, gdy dowiedziała
się, że ojciec nakłonił mnie do tego małżeństwa. Jego postępek
wyprowadził ja z równowagi. Odnosi się do niego ozięble. Sądzę, że
powiedzieli sobie wiele przykrych rzeczy. Rozmawiają ze sobą tylko
przy gościach, gdy są sami, nie zamieniają ani słowa.
Fred westchnął.
— Okropna sytuacja. Między nami mówiąc, Leno, nie mamy
dobrego ojca. Bóg mi świadkiem, że gdyby nie ty i mama, nie
przyjeżdżałbym tu wcale.
Lena westchnęła cicho, nic jednak nie odpowiedziała.
Ze względu na Lenę, Fred, podobnie jak matka, odnosił się
uprzejmie do Borkenhagena. Nie mógł już niczego zmienić, bowiem
Frank należał do rodziny. Oprócz tego mężczyźni nie są tak wrażliwi
jak kobiety. Fred współczuł Lenie i Henrykowi, ale ponieważ nie
mógł im pomóc, pozostawił to wszystko własnemu biegowi.
Po raz pierwszy od wielu lat w majątku Warnstetten odbywało się
przyjęcie. Borkenhagen przysłał kilkunastu lokajów i francuskiego
kucharza, którzy wprowadzili wiele zamieszania. Pani Warnstetten
ponuro przyglądała się przygotowaniom. Cały ten przepych wydawał
jej się szydzeniem z uczuć córki. Ale narzeczony Leny nie pozwolił
się odwieść od zamiaru urządzenia tego przyjęcia, chciał bowiem
pochwalić się piękną narzeczoną i wzbudzić we wszystkich zazdrość.
Przybywali pierwsi goście. Pani domu witała ich, stojąc u boku
męża. Przy jego masywnej postaci wydawała się mniejsza i
delikatniejsza niż była w istocie. Wśród tego przepychu wyróżniała
się swą skromną, czarną sukienką, w której pokazywała się na
nielicznych uroczystościach, w których zmuszona była uczestniczyć.
Nie chciała, kupić nic nowego za pieniądze Borkenhagena. Jej,
zwykle tak łagodna i spokojna twarz miała teraz nieprzystępny i obcy
wyraz.
Patrzono na nią ze zdziwieniem i zastanawiano się nad powodem
zmiany, jaka w niej zaszła. Niektóre panie zaczęły szeptać między
sobą, że zaręczyny jej córki z bogatym Borkenhagenem sprawiły, że
stała się wyniosła i dumna.
Złe języki miały doskonałą okazję do plotek. Zaręczyny Leny
odebrały niektórym cichą nadzieję, bowiem mimo że Borkenhagen
jako człowiek nie był szczególnie lubiany, jednak znalazłoby się w
okolicy kilka rodzin z córkami na wydaniu, które chętnie powitałyby
go jako kandydata do ich ręki. Można było też podzielić się uwagami,
że on był “w zasadzie nieznośnym człowiekiem" i że “biedna Lena
wcale nie wygląda na szczęśliwą narzeczoną".
Niektórzy dodawali, że wcześniej zdecydowanie wyróżniała
Henryka Romittena, ale oczywiście ze względu na okoliczności
bardzo rozsądnie było zaręczyć się z bogatym człowiekiem. Ciekawe,
zazdrosne, ale i współczujące spojrzenia kierowały się w stronę
pięknej narzeczonej.
Lena, podobnie jak matka, ubrana była w skromna, pozbawioną
ozdób sukienkę z lekkiego, białego jedwabiu. Borkenhagen życzył
sobie, by jej strój był bardziej bogaty i zirytował się, gdy mu się
sprzeciwiła. Ale właśnie w tej sukience wyglądała tak uroczo, że
wpadł w zachwyt, gdy ją zobaczył.
— Lenko, wyglądasz jak rusałka z bajki... Mógłbym cię
zacałować na śmierć. Ale spraw mi jeszcze jedną przyjemność i załóż
ten sznur pereł, który ci wczoraj przywiozłem, dobrze?
Z oporem spełniła to życzenie. Wyjęła perły ze szkatułki i
próbowała je zapiąć. Ponieważ była już w rękawiczkach, miała z tym
trudności. Odebrał perły z jej rąk i pomógł jej, celowo zwlekając.
Lena miała wrażenie, że zimne perły duszą ją. Ręce Franka dotknęły
jej szyi. Wstrząsnął nią dreszcz.
Nagle poczuła na szyi jego wargi. Drgnęła i odwróciła się
gniewnie w jego stronę.
— Przestań! — powiedziała podniesionym głosem.
Uśmiechem starał się pokryć zakłopotanie.
— Nie gniewaj się, Lenko. Czemu się tak denerwujesz? Dlaczego
nie pozwolisz mi się nawet zbliżyć?
W milczeniu wzięła go pod ramię i weszli do salonu. Wyglądała
oszałamiająco pięknie i powabnie. Takiego zdania byli wszyscy
goście, zwłaszcza mężczyźni. Niektóre panie uważały prostotę stroju
Leny za wyrachowanie.
U boku Borkenhagena Lena przyjmowała życzenia. Czuła się
przy tym jak na torturach i wydawało jej się, że sznur pereł coraz
bardziej zaciska się na jej szyi. Chwilami sądziła, że nie zdoła dłużej
tego wytrzymać. Wtedy kierowała swe spojrzenie ku matce. Za
każdym razem napotykała jej zatroskany wzrok, który próbował
dodać jej odwagi. Podnosiła wtedy głowę i wymuszała na twarzy
uśmiech.
Wiedziała, że Romitten miał również przyjść. Ojciec powiedział
jej to, by ją przygotować. Teraz oczekiwała ze skrytą obawą jego
przybycia. Miała nadzieję, że się uspokoi, gdy wreszcie stanie przed
nią i się przywita.
Wreszcie nadszedł. Najpierw przywitał się z rodzicami Leny, po
czym zwrócił się uprzejmie do narzeczonej. Ze wszystkich stron
skierowały się na nich zaciekawione i wyczekujące sensacji
spojrzenia. Henryk Romitten zdawał sobie z tego sprawę.
Zachowywał się nienagannie. Lenie również udało się zachować
spokojna twarz, chociaż zdawało jej się, że cała sala kręci się wokół
niej jak upiorny korowód. Tylko na moment spojrzeli sobie w oczy i
oboje dostrzegli w nich udrękę tej chwili.
Borkenhagen i Romitten wymienili parę zdawkowych zdań. Lena
rozejrzała się wokół w poszukiwaniu pomocy i napotkała spojrzenie
brata. Szybko zorientował się w sytuacji. Podszedł spiesznie do nich,
aby powitać serdecznie Henryka i wraz z nim oddalić się pod jakimś
pozorem. Borkenhagen patrzył za oddalającym się Romittenem z
pogardą.
— Romitten to nudny i sztywny człowiek, nie mogę go znieść.
Pokazując swoją nieszczęśliwa twarz, psuje zawsze każdą zabawę. Ma
minę, jakby został zaproszony na pogrzeb, a nie na zaręczyny —
powiedział do Leny.
Zmusiła się do odpowiedzi:
— Zapominasz, że los nie sprzyja mu tak, jak tobie. Musi ciężko
pracować, aby utrzymać majątek.
— No tak — rzekł Borkenhagen — ale nawet jeśli jego położenie
nie jest najlepsze, nie musi obnosić swego przygnębienia i psuć innym
humor. Czy ty możesz go znieść, Lenko?
— Przecież wiesz, że jest najlepszym przyjacielem mojego brata i
bardzo go wszyscy lubimy — powiedziała z pozornym spokojem.
— Hm, no cóż, możliwe. Nie będziemy kłócili się o upodobania.
Mnie on nie podoba. Ale nie pozwólmy popsuć sobie nastroju...
Zresztą — spojrzał na zegarek — premier powinien zjawić się tu lada
chwila. Ależ się zdziwi, gdy cię zobaczy. Mówią, że zna się na
kobietach. Będę bardzo dumny, gdy mu się spodobasz.
Fred zaprowadził Henryka Romittena do głębokiej niszy
okiennej, aby go choć przez chwile od ciekawskich spojrzeń. Tak było
lepiej. Na twarzy Henryka odbijało się głębokie wzruszenie. Fred
opowiadał mu o błahostkach, chcąc dać przyjacielowi czas na
opanowanie się.
Henryk zauważył w końcu ten sprytny manewr i uścisnął mu
dłoń, serdecznie się uśmiechając.
— Dziękuję ci, dobry człowieku.
Fred zaprotestował, uśmiechając się z zakłopotaniem.
— Przestań, Henryku, domyślam się przecież, jak się musisz
czuć. Proszę cię tylko o jedno: nie myśl źle o Lenie, ona nie mogła
inaczej postąpić, nie wiesz, w jak jesteśmy trudnej sytuacji.
Henryk spojrzał przyjacielowi w oczy.
— Nie martw się, Fred, za bardzo kocham twoją siostrę, by choć
na chwilę zwątpić w szczerość jej postępowania.
— Słusznie. Między nami mówiąc obawiam się o nią. Jej
małżeństwo nie będzie usłane różami. Ona i Borkenhagen zbyt różnią
się zarówno poglądami, jak i odczuciami. On nie jest tak zły, jak
sądziłem, i pokazuje się ojcu z zaskakująco szlachetnej strony, ale
Lena do niego nie pasuje.
Henryk potarł pokryte kropelkami potu czoło. Zanim zdążył
cokolwiek odpowiedzieć, podeszła do niego pani Warnstetten.
Spojrzała ciepło na Romittena.
— Chciałam panu podziękować, że pan przyszedł, kochany panie
Henryku — od chłopięcych lat nazywała go po imieniu. — Byłoby mi
bardzo przykro, gdybym nie mogła dziś z panem porozmawiać.
Wiem, że najchętniej uciekłby pan jak najdalej stąd. Ale nie można
schować się przed własnym udręczonym sercem. Tu nie będzie pan
cierpiał bardziej, niż gdyby został pan w domu.
Pocałował ją z szacunkiem w rękę.
— Jest pani dobra jak zawsze.
Roześmiała się gorzko.
— Dobra? Ależ skąd! Być dobrym, znaczy darzyć miłością
wszystkich ludzi. A tego już nie potrafię. Nieszczęście mojej córki
nauczyło mnie nienawiści do tego człowieka, którego powinnam
kochać — jej oczy patrzyły zimno i twardo, w charakterystyczny teraz
dla niej sposób.
Romitten spojrzał na nią zdumiony. Jak dziwnie odmieniona
wydawała mu się ta zwykle łagodna i pełna dobrych uczuć dla
wszystkich kobieta.
— Kochana pani — wyszeptał.
Opanowała się.
— Zostawmy ten temat, nie pasuje do tego radosnego święta —
powiedziała gorzko.
— To nie może być prawdą, że Lenę Warnstetten łączyło coś z
Romittenem — rzekła jakaś starsza dama do sąsiadki — niech pani
spojrzy z jakim ożywieniem rozmawia on z jej matką i bratem.
Zagadnięta podniosła binokle do oczu i spojrzała na wspomnianą
trójkę.
— Oczywiście, to tylko plotki autorstwa pani Sattenfeld. Truje
się tym, że Borkenhagen nie starał się o rękę jej córki Mety.
— Zgadzam się z panią, kochana. Zresztą Lena Warnstetten
podoba mi się bardziej niż Meta Sattenfeld. Proszę pani, wybór
mężczyzny z takim majątkiem jak Borkenhagen nie mógł paść na taką
pozbawioną wdzięku tyczkę chmielową, jaką jest biedna Meta.
— Ma pani całkowitą rację, szanowna pani. Ale moje poczucie
piękna byłoby bardziej usatysfakcjonowane, gdyby Lena zaręczyła się
z Romittenem.
— Dobry Boże! Byliby biedni jak myszy kościelne. Można
pozazdrościć Warnstettenowi, że Lena robi tak doskonałą partię.
Naturalnie, narzeczony nie jest przystojny, mówi się o nim, że umiał
korzystać z życia, ale mądra kobieta potrafi odpowiednio pokierować
mężczyzną. Proszę mi powiedzieć, czy to prawda, że premier ma tu
przyjść dziś wieczorem?
— Na pewno. Pani Sattenfeld dowiedziała się tego od syna, który
jest jego zastępcą. Chce wyróżnić w ten sposób Borkenhagena, gdyż
on znowu przeznaczył wysoką kwotę na budowę nowej kliniki w
mieście.
— Naturalnie, za pieniądze można kupić wszystko.
— Sam prezydent miał początkowo zamiar przyjść osobiście na
przyjęcie, ale przeziębienie przykuło go do łóżka.
— Co pani mówi! Tak, tak, Warnstettenowie mieli szczęście z
tymi zaręczynami. Był już najwyższy czas.
— Najwyższy, moja kochana. Wiem z pewnego źródła, że
Warnstetten był w obliczu bankructwa. Ale uwaga, zajechał jakiś
powóz. To na pewno premier...
Szeptano sobie z ust do ust, że przybył premier. Zapadła pełna
oczekiwania cisza. Wszystkie spojrzenia były skierowane na drzwi.
Wreszcie premier wszedł w towarzystwie swego zastępcy,
Sattenfelda. Przez salę przebiegł szmer. Wszyscy kłaniali się z
uniżonym uśmiechem.
Premier spojrzał poważnie na zebranych. Na jego ustach zagościł
złośliwy uśmiech. Nienawidził uniżoności. Cenił otwartość i
uczciwość. Wśród współpracowników nie był lubiany. Pochlebców
wyszydzał ostrymi i dowcipnymi uwagami. To nie mogło się
podobać. Dlatego wszyscy służalcy dziękowali cicho losowi, że
narzucony mu zastępca był po ich myśli. Mimo to nikomu nie
przychodziło do głowy, by dać znać po sobie, co faktycznie myśli.
Natomiast wśród społeczeństwa cieszył się wielkim szacunkiem i był
lubiany.
Wysoki urzędnik, którego powitano z należnymi honorami,
złożył narzeczonym serdeczne życzenia i zmierzył Lenę pełnym
podziwu wzrokiem. Borkenhagenowi sprawiło to dużą satysfakcję.
Natomiast narzeczony zrobił na premierze przykre wrażenie. Jego
zachowanie, pełne uniżoności i pokory, wydawało mu się podwójnie
niesmaczne w porównaniu ze spokojną i dostojną postawą Leny.
Wysłuchawszy najważniejszych wiadomości od Borkenhagena,
premier rozmawiał tylko z nią.
Wszyscy otoczyli szacownego gościa, aby pochwycić choć jedno
jego słowo, choć jedno jego spojrzenie. On zaś znudzonym wzrokiem
wodził po wszystkich zgromadzonych. Tylko jedna postać zwróciła
jego uwagę. Henryk Romitten stał oparty o kolumnę i obserwował
ponuro budzące niesmak zachowanie miejscowych.
Premier spojrzał na niego uważnie. Złapał za ramię Freda
Warnstettena, który przez przypadek znajdował się obok niego.
— Czy to nie jest Henryk Romitten? — zapytał z
zainteresowaniem, wskazując oczyma na Henryka.
Fred przytaknął.
— Proszę mnie do niego zaprowadzić, panie Warnstetten!
Ramię w ramię przeszli przez salę w kierunku Henryka.
— My się już znamy, panie Romitten, nieprawdaż?
Henryk wyprostował się i stał przed nim spokojnie i swobodnie.
— Tak, panie premierze. Miałem zaszczyt zostać przedstawiony
panu zeszłej jesieni w czasie polowania w Stettendorf.
— Rzeczywiście. Bawiliśmy się wtedy wspaniale — odparł
premier, patrząc z wyraźnym upodobaniem w wyrażającą silny
charakter twarz Romittena — poznałem pana od razu. Cały czas
miałem nadzieje, że znów pana spotkam, ale nie widuje się pana
nigdzie.
— Nie mogę zbyt aktywnie brać udziału w życiu towarzyskim.
Niewątpliwie słyszał pan, że na Romitten nadeszły ciężkie czasy.
Muszę ciężko pracować, aby utrzymać się na odziedziczonej ziemi.
Premier spojrzał na niego uważnie.
— Źle powodzi się ziemiaństwu w naszym okręgu, nie sądzi pan?
— Bardzo źle. Tylko niektórym udaje się utrzymać na
powierzchni. Rolnictwo upada.
— No cóż. Trzeba jednak stwierdzić, że taki Borkenhagen na
przykład świadczy o czymś wręcz przeciwnym.
— Ponieważ zarówno on, jak i jego przodkowie potrafili
połączyć interesy rolnicze z przemysłem.
— A czy inni właściciele ziemscy nie mogliby zrobić podobnie?
— Większość, do której i ja należę, nie posiada niezbędnego
kapitału, aby się odważyć na taki eksperyment.
— Szkoda! Gdybym mógł pomóc! Ale o tym musimy
porozmawiać innym razem. Pańska posiadłość leży gdzieś tu w
pobliżu?
— Posiadłości Warnstetten i Romitten rozdziela tylko las i duże
jezioro, należące do Borkenhagena. Jadąc tutaj musiał pan przejeżdżać
koło mego domu.
— Tak, tak. Mieszka pan w Romitten sam, czy też mogę poznać
tu pana żonę?
Twarz Romittena zachmurzyła się. Rozmowa ta nie była dla
niego przyjemna, gdyż mimo woli stał się centrum zainteresowania
wszystkich gości.
— Nie jestem żonaty.
Premier już przy pierwszym spotkaniu z Henrykiem Romittenem
poczuł do niego sympatię. Nie chciał teraz zaprzepaścić okazji, by
zbliżyć się do niego.
— Ponieważ pan nie ma czasu, aby nas odwiedzić, czy będę mógł
bez zbędnych formalności złożyć panu wizytę w Romitten? Wyznam
otwarcie, że już wtedy w Stettendorf wzbudził pan we mnie sympatię.
Czy mogę przyjechać?
Mężczyźni
przyglądali
się
sobie
badawczo.
Romitten
zaczerwienił się. Doceniał wyróżnienie, jakie go spotkało. Ci, którzy
zgromadzili się wokół niego i premiera, spodziewali się, że i na nich
spadnie “promień łaski". Ponieśliby największe ofiary, aby zaskarbić
sobie podobne względy. Henryk natomiast nie ubiegał się o nie.
Faworyzowanie jego osoby, wtedy w Stettendorf, uważał za
kaprys. Teraz jednak Premier spoglądał poważnie i z sympatią.
Henryk Romitten poczuł wzruszenie.
— Czy zechce mi pan uczynić ten zaszczyt i odwiedzić mój
skromny dom?
— Tego właśnie pragnę i dlatego tak usilnie nalegam. Pan nie
będzie mnie dręczył zbędnymi honorami.
Roześmiał się i Henryk musiał zawtórować temu
szczeremu śmiechowi. Wszyscy wokół zaczęli się również uśmiechać,
patrząc na nich. Doradca Satatenfeld ściągnął nerwowo brwi, przybrał
niechętny wyraz twarzy, jakby chciał w ten sposób zaprotestować
przeciw tak bezpośredniemu zachowaniu premiera. Stał razem z
Fredem Warnstettenem nieopodal rozmawiających.
Szef nie zwracał jednak na niego uwagi, rozmawiał nadal z
Romittenem.
— A więc przyjadę i w najbliższych dniach. Powiedzmy pojutrze.
Wproszę się na śniadanie, jeśli mi pan obieca, że nie będzie robił
żadnych specjalnych przygotowań.
Sattenfeld miał bardzo niezadowoloną minę. Niewiarygodne,
żeby tak długo rozmawiać ze zwykłym Romittenem, tak
bezceremonialnie się śmiać. To była doprawdy średnia przyjemność
dla tak dbałego o formy urzędnika. Z niechęcią wymieniał zdawkowe
uwagi z Fredem, patrzył z na wpół przymkniętymi oczyma na
rozmawiających mężczyzn. Minęła jeszcze chwila zanim się
pożegnali, umówiwszy się na pojutrze.
Lena obserwowała całe zajście. Wyróżnienie ukochanego, jego
spokojne i godne zachowanie cieszyło ją. Henryk odwzajemnił
spojrzenie. Ich spojrzenia spotkały się na moment, lecz szybko
odwróciła się do narzeczonego, który zmierzał właśnie do niej, z
trudem opanowując gniew.
Był bardzo niezadowolony, że premier tak bardzo wyróżniał
Romittena, jemu zaś nie poświęcił wiele uwagi. Nie na darmo
przecież ofiarował tyle pieniędzy na klinikę. To oburzające. Czy
Romitten przyszedł tu po to, by ściągać zainteresowanie premiera?
— Nie uważasz, że on jest niegodny tego towarzystwa? Mogłem
zaoszczędzić sobie zapraszania go.
Lena zauważyła jego złość.
— Proszę cię, opanuj się, wyglądasz jakbyś był chory —
powiedziała cicho.
— Możliwe, że jestem — odparł. To oburzające ze strony
Romittena. Tak natrętnie pchać się na pierwszy plan.
— Nie robił tego przecież, wręcz przeciwnie, trzymał się bardziej
na uboczu niż inni. Henryk Romitten nie jest człowiekiem, który by
się ubiegał o czyjeś względy — odparła drżącym głosem.
Przyglądał się jej z rosnącą nieufnością. Wyglądała pięknie z
tymi błyszczącymi ze wzburzenia oczyma. Ścisnął boleśnie jej ramię.
— Jesteś po stronie Romittena. Tego nie zniosę. Leno, słyszysz?
Co cię obchodzi Romitten?
Lekko pobladła.
— Proszę, puść moje ramię, sprawiasz mi ból. Muszę stanąć po
jego stronie, gdy ty jesteś wobec niego niesprawiedliwy.
Puścił jej ramię.
— Co cię to obchodzi? Do diabła z tymi żebrakami! — wyrzucił
ze złością.
— Wiesz przecież, że jest przyjacielem domu. Proszę cię,
uspokój się, zwracasz na siebie uwagę.
Spojrzał pałającymi oburzeniem oczyma w spokojną, bladą twarz
Leny. Jej wdzięk miał nad nim magiczną władzę. Uraza zniknęła,
gniew ostygł.
— Już dobrze, Lenko. Już jestem spokojny. Premier może sobie
wyróżniać Romittena, ile tylko zechce. Za to do mnie należy
najpiękniejsza kobieta. Wyglądasz cudownie w tej białej sukience.
Oczywiście, na taki strój może pozwolić sobie tylko kobieta
posiadająca tak królewskie kształty jak ty — sięgnął po jej rękę i
pogłaskał ukradkiem.
Leną wstrząsnął dreszcz. Chciała wyswobodzić ramię i w
zdenerwowaniu ścisnęła wachlarz tak mocno, że omal go nie złamała.
— Nie opieraj się, Lenko, i nie rób od razu tak niechętnej miny.
Dlatego się mnie obawiasz? Pozwól mi się podziwiać, Leno.
— Frank, proszę cię — Lena zadrżała. — Przecież wiesz, w jakie
zakłopotanie wprowadzają mnie takie słowa.
— Tak, wyglądasz jak zatrwożony ptak. Ale gdy zostaniesz
wreszcie moją żoną, wszystko musi się zmienić. Pewnie myślisz, że
musisz mi skąpić czułości, bym się tobą nie znudził. O to nie musisz
się martwić, rozkochałaś mnie w sobie tak, jak żadnej innej się to do
tej pory nie udało. Twoje oziębłe zachowanie wzmaga jeszcze miłość
w moim sercu. Ha, wszyscy mi ciebie zazdroszczą, wszyscy! Jak
myślisz, co dałby Henryk Romitten, żeby znaleźć się na moim
miejscu?
Lena pobladła, jej wargi zadrżały. Nie mogła dłużej tego słuchać.
Rozejrzała się wokoło, szukając pomocy. W tym momencie podeszła
do nich matka, która już od dłuższej chwili obserwowała
narzeczonych.
— Dobrze się czujesz, Leno? Jesteś taka blada.
Lena odetchnęła głęboko i próbowała się uśmiechnąć.
— Tu jest tak duszno, mamo.
— Może wyjdziemy na chwilę do ogrodu, kochanie —
zaproponował Borkenhagen.
Lena mocno przytuliła się do matczynego ramienia i spojrzała na
nią błagalnie. Pani Warnstetten zrozumiała to spojrzenie.
— Nie możecie teraz wyjść, drogi Franku, za chwilę siądziemy
do posiłku — stała przy narzeczonych, aż do chwili, gdy dano znak,
że poda1 do stołu.
Borkenhagen nie był zadowolony z jej towarzystwa.
Na szczęście, żeby poślubić Lenę, nie muszę żenić się z jej
matką. Zawsze się zjawia, gdy chcę okazać mojej narzeczonej trochę
czułości, jak gdyby Lena sama nie umiała zachować dystansu! Nie
pozwolę dłużej przesuwać terminu ślubu! — myślał Frank
Borkenhagen, rozmawiając z paniami.
Premier poprowadził panią Warnstetten do stołu. Po jego drugiej
stronie zasiedli narzeczem. Szanowny gość z ożywieniem rozmawiał z
matką i córką, a nawet Borkenhagen usłyszał słowa uznania dla
swojej wielkodusznej fundacji. Triumfująco rozejrzał się wokół
siebie. Romitten został wyłączony z tej rozmowy, siedział bowiem tak
daleko, że nie mógł w niej uczestniczyć.
Sprawiło to Borkenhagenowi ogromną satysfakcję. Już od
dzieciństwa nienawidził go, ponieważ czuł jego przewagę, a Henryk
nie ukrywał, że nim gardzi. Nie mógł jednak zapobiec temu, że
premier po kolacji ponownie zaszczycił Romittena długą rozmową, po
czym zaproponował wspólny powrót do domu.
— I tak muszę przejeżdżać koło pańskiego domu, możemy więc
skrócić sobie podróż rozmową, jeśli pan oczywiście nie chce pozostać
tu dłużej — powiedział uprzejmie do Romittena.
Henryk był szczęśliwy, gdyż w ten sposób został zwolniony od
przykrego obowiązku pozostania na przyjęciu. Zgodził się więc
chętnie, po czym pożegnał się ze wszystkimi. Nie mógł już dłużej
wytrzymać widoku udręczonej twarzy Leny. Wiedział, ile kosztuje ją
konwencjonalny uśmiech, który z trudem przywoływała na twarz.
Gdy się z nią żegnał, jej lodowata dłoń spoczęła przez chwilę w jego
rękach, a w jej oczach pojawiły się łzy.
Pan Sattenfeld poczuł się dotknięty tym, że musi jechać z
Romittenem. Z wyniosłą dezaprobatą skrytykował zachowanie
przełożonego. Nikt jednak nie zwrócił uwagi na jego niezadowolenie.
Premier z ożywieniem rozmawiał z Romittenem, który nie znał
powodu, dla którego okazał się być godnym takiego wyróżnienia.
— Te zaręczyny są czystym konwenansem — powiedział
premier. — Nigdy nie widziałem pary, która by tak do siebie nie
pasowała, jak ta piękna, dumna dziewczyna ze swym zdecydowanie
nieprzyjemnym narzeczonym. Czy pan się może orientuje, jak doszło
do tych zaręczyn?
Henryk był zadowolony, że mała lampka, która oświetlała
wnętrze pojazdu, znajdowała się z tyłu. Dzięki temu jego twarz
pozostawała w cieniu.
— Nie potrafię tego wyjaśnić.
Zaintrygowany premier spojrzał badawczo na Henryka.
Instynktownie odczuł, że dotknął bolącego miejsca. Zręcznie zmienił
temat.
Przed ukrytym w mroku nocy majątkiem Romitten pożegnali się
serdecznie. Premier ponowił swą propozycję odwiedzenia Romittena.
Nie uszło jego uwagi, że przy tych słowach, Sattenfeld zrobił
prawdziwie niezadowoloną minę.
— Niech się pan uspokoi, panie Sattenfeld, świat się jeszcze nie
zawalił — zażartował z lekka drwiną, gdy ruszali w dalszą drogę.
Sattenfeld pospieszył zaraz z zapewnieniem, że nie przyszło mu
nawet o głowy, tracić panowania nad sobą z powodu postępowania
szefa.
— Już dobrze, drogi Sattenfeld, wiem już, co pan chciał
powiedzieć. Niech się pan nie martwi, sam ponoszę odpowiedzialność
za swoje czyny. Zamierzałem po prostu złożyć komuś czysto
przyjacielską wizytę, taką która nie byłaby uprzednio zapisana i
zaplanowana.
Gdy powóz ruszył, Romitten stał na szerokich schodach swojego
domu. Stary służący, Gustaw oczekiwał go przy wejściu.
— Boże drogi, przecież to był powóz premiera — wyszeptał
trwożliwie.
Romitten, ubawiony, popchnął go w kierunku domu.
— Chodź do domu, Gustawie, bo znów reumatyzm da ci się we
znaki i nie będziesz mógł wstać z łóżka, gdy premier pojutrze
przyjedzie do nas na śniadanie.
Służący spojrzał na niego ze zdziwieniem.
— Premier?! Na śniadanie? Ach, panie Romitten, to żart?
Henryk rozejrzał się po pustym, wybielonym wapnem korytarzu.
— Mówię poważnie, staruszku! Nie spodoba się premierowi nasz
stary dom. Mamy tu przestarzałe poglądy na temat komfortu. Mam
nadzieję, że stara skórzana sofa nie załamie się z głębokiego
szacunku, gdy nasz gość na niej usiądzie. Ale on jest inny, niż o nim
mówią. Idź do łóżka, staruszku! Nie powinieneś czuwać tak długo, idź
spać! Jutro musimy tu trochę posprzątać, aby go godnie przyjąć, bo
jest nie tylko wysoko postawionym urzędnikiem, lecz przede
wszystkim dobrym i uczciwym człowiekiem. Uważam, że to ma
większą wartość.
Gustaw spuścił głowę, nic nie rozumiejąc.
— W domu nic nie mamy, nawet kawałeczka dziczyzny. Panna
Wangemann przerazi się śmiertelnie.
Henryk musiał się roześmiać.
— Daj spokój, ona jest odważniejsza od ciebie. Premier chciał
chleba z boczkiem i to powinien dostać. I może być do tego jeszcze
kurczę i zapiekane owoce. Przy takiej okazji możemy sobie na to
pozwolić mimo ciężkich czasów.
— Ach, kiedy przed dwudziestu laty...
— Nie zaczynaj znowu ze starymi czasami, Gustawie. One
przeminęły i już nie wrócą. Nie martw się! Nasz gość nie będzie żądał
specjałów, na które mnie nie stać. No, marsz do łóżka, staruszku!
Dobranoc.
Premier punktualnie przybył do Romitten. Z miłym uśmiechem
usiadł na starej, obitej skórą sofie i bez ceregieli odkroił sobie plaster
boczku. Świetnie przygotowane kurczę i owoce wzbudziły również
jego uznanie.
Panna Augustyna Wangemann usługiwała, dlatego ubrała się w
czarną, jedwabną sukienkę, której nie miała nigdy okazji nosić. Czuła
się trochę nieswojo, czego powodem była częściowo duma z
odwiedzin samego premiera, częściowo wstyd, gdyż w przeciągu
ostatnich lat suknia stała się trochę przyciasna i szwy mogły w każdej
chwili pęknąć.
Gość przybył sam. Taktownie odesłał Sattenfelda do domu, gdyż
obawiał się, że mógłby drwić ze skromnych warunków w Romitten.
Odnosił się do wszystkich serdecznie, nie dając odczuć, że piastuje tak
ważne stanowisko. Również Henryk robił wszystko, aby gość czuł się
u niego jak najlepiej. W ciągu tych mile spędzonych godzin zawiązały
się między nimi więzy prawdziwej, męskiej przyjaźni.
Od tego czasu, gdy premier zatęsknił tylko za chwilą
wytchnienia, przyjeżdżał do Romitten. Henryk, zajęty pracami w polu,
nie zawsze mógł mu poświęcić zbyt wiele czasu. Premierowi to
jednak nie przeszkadzało. Był zadowolony, gdy udało im się
porozmawiać choć godzinę. Sattenfelda drażniła ta niestosowna
przyjaźń i postarał się, aby rząd otrzymał o tym donos. Nie osiągnął
jednak zamierzonego celu, poza tym że premier traktował go jeszcze
bardziej ozięble niż dotąd.
Przyjaźń ta niczego nie zmieniła w życiu Henryka Romittena.
Pracował nawet ciężej niż dotychczas, w pracy szukając zapomnienia
i ucieczki od cierpienia. Do Warnstetten nie jeździł już wcale, od
kiedy wyjechał Fred, który krótko przed wyjazdem odwiedził go i
opowiedział mu o przygnębiającej atmosferze w domu.
Anna Warnstetten zmieniła się nie do poznania. Całą miłość
skoncentrowała na udręczonej Lenie, a wobec Borkenhagena była
chłodna i szorstka. Jako żona znosiła cierpliwie i bez skarg wiele
zniewag i upokorzeń, lecz jako matka głęboko nienawidziła tego,
który zniszczył szczęście jej dziecka.
Wszystko, co ostatnio przeżyła, ciężka operacja, obawa i troska
córkę oraz niechęć do narzeczonego Leny od nowa rujnowały jej
zdrowie. Czuła się bardzo źle i, mimo że próbowała ukryć to przed
córką, wiedziała, że jej siły wkrótce się wyczerpią. Warnstetten unikał
jej, jak tylko mógł. Patrzyła bowiem na niego z takim wyrzutem, jak
gdyby żądała rachunku nie tylko za nieszczęście swojego dziecka,
lecz również za jej własne zmarnowane życie.
Lena wydawała się pozornie spokojna i opanowana. Tylko gdy
przybywał Borkenhagen, stawała się nerwowa i drażliwa. Szukała
wtedy usilnie towarzystwa matki. Z każdym dniem czuła coraz
wyraźniej, że niemożliwe jest porozumienie między nią a
Borkenhagenem. Okazywana przez niego miłość dręczyła ją
niewymownie, a jednocześnie miała poczucie winy, że nie potrafi
odwzajemnić jego uczucia.
Nie pomagało wmawianie sobie, że nie będzie udawać przed nim
miłości. Powiedziała mu nawet, że nie kocha, ale ukryła przed nim, że
jej serce należy do innego. Kilka razy była nawet zdecydowana
powiedzieć mu o tym, ale obawiała się jego wybuchu. Gdyby
dowiedział się, że kocha innego, nie spocząłby, dopóki nie po znałby
jego nazwiska. A ponieważ i bez tego nie był dobrze usposobiony do
Henryka Romittena, jej wyznanie mogłoby sprowadzić nieszczęście
na ukochanego. Milczała więc dalej.
Jej matka starała się nie zostawiać ich samych, aby w ten sposób
uchronić Lenę przed wybuchami czułości narzeczonego. Borkenhagen
by z tego bardzo niezadowolony, dlatego coraz energiczniej dążył do
przyspieszenia ślubu. Nie chciał czekać dłużej niż do świąt Bożego
Narodzenia i dlatego przesunięcie terminu na połowę lutego
kosztowało Lenę i jej matkę wiele trudu.
Tymczasem lato i jesień minęły. Śnieg spadł bardzo wcześnie, na
święta chwycił ostry mróz. Fred miał ferie i przyjechał do domu na
parę dni przed świętami. Swoim, w gruncie rzeczy pogodnym
charakterem starał się ożywić panując w domu atmosferę.
Chodził z Leną na długie spacery, czasem urządzali sobie kulig, a
prawie każdego dnia ślizgali się na jeziorze Borkenhagena, które
leżało na granicy między Warnstetten a Borkenhagen. Właściciel
wydzierżawił to jezioro spółce handlującej lodem. Powierzchnia lodu
była więc częściowo pokruszona, ale zostało jeszcze dużo miejsca na
jeżdżenie na łyżwach.
Te wycieczki z Fredem były dla Leny prawdziwym
dobrodziejstwem. Lubiła ruch na świeżym powietrzu, nie odważyła
się jednak nigdy wyjść z domu sama z obawy przed spotkaniem
narzeczonego i konieczności przebywania z nim sam na sam.
Natomiast matka była już zbyt słaba, aby jej towarzyszyć.
Toteż Lena cieszyła się podwójnie czasem spędzonym z Fredem.
Rodzeństwo jeszcze bardziej zbliżyło się do siebie. Fred wiedział, że
Lena zaręczając się z Borkenhagenem, poświęciła się również dla
niego i próbował okazać jej swoją wdzięczność.
W dzień przed Wigilią była tak cudowna, zimowa pogoda, że
Fred i Lena poszli wydeptaną w śniegu ścieżką przez pole nad jezioro.
Szybko założyli łyżwy i ślizgali się, kręcąc duże koła. Początkowo
trzymali się za ręce, lecz potem rozdzielili się i zaczęli gonić jak
rozbrykane dzieci. Lena jechała przodem. W szybkim biegu nie
zwróciła uwagi na drewniane paliki, oznaczające miejsce, z którego
lód został usunięty, i podjechała niebezpiecznie blisko.
Jej myśli odpłynęły daleko w przeszłość. Jakże często bywał tu z
nimi Henryk! No cóż, nie zobaczy go już nigdy więcej... i tak jest
lepiej.
— Leno! — krzyknął z przerażeniem Fred.
Wystraszyła się i podniosła wzrok.
— Ostrożnie, skręć w prawo! O Boże jedyny! — krzyczał głośno.
Dopiero teraz spostrzegła, że jest prawie na krawędzi przerębli.
Odruchowo rzuciła się w tył i upadła. Zaraz zjawił się przy niej brat i
zatroskany przygarnął ją do siebie.
— Czy nie zauważyłaś palików, Leno? — zapytał poruszony.
Spojrzała na niego zdenerwowana. Na jej twarzy pojawił
się niewyraźny uśmiech.
— Nie, nie zwróciłam na nie uwagi.
— Co za lekkomyślność! Jeszcze jeden krok do przodu i
wpadłabyś do wody.
Wpatrzyła się w cienką warstwę lodu.
— Leżałabym teraz na dnie, znalazłszy w lodowatej wodzie
szybką śmierć — wyszeptała.
— Leno! — krzyknął z wyrzutem.
Wzdrygnęła się i wstała.
— Czy to cię tak przeraża, Fred? Mnie nie wydaje się to aż tak
straszne. Jak dobrze byłoby mi w cichym łożu, tam na dnie. Gdyby
nie matka, ta myśl kusiłaby mnie.
Potrząsnął jej ramieniem. Zachowanie Leny przerażało go.
— Leno, opanuj się, pomieszało ci się chyba w głowie ze strachu
— Powiedział ostro.
Przetarła oczy, potem wzięła go za rękę i uśmiechnęła się.
— Chodź, poślizgamy się jeszcze trochę. Nie myśl więcej o tym,
co powiedziałam.
Pojechali dalej. Aby zatrzeć poprzednie wrażenie, Lena nie
przestawała mówić. Fredowi było to na rękę, ale niekiedy patrzył na
nią ukradkiem. Jej zwierzenie, ujawniające skryte myśli, wstrząsnęło
nim do głębi. Nie mógł zapomnieć tonu, jakim wymówiła: “Jak
dobrze byłoby mi w cichym łożu na dnie".
Chwilę jeszcze ślizgali się. Gdy zbliżyli się do brzegu, zobaczyli
sanie, które jechały drogą prowadzącą do Romitten. Byli w nich
premier i Henryk. Gdy mężczyźni zauważyli rodzeństwo, zatrzymali
się. Wysiedli, by przyjrzeć się przez chwilę łyżwiarzom.
Fred pociągnął Lenę do miejsca, w którym stał Henryk z
premierem.
— Musimy do nich podjechać, Leno. Byłoby nieuprzejmością z
naszej strony, gdybyśmy się z nimi nie przywitali.
Lena zbladła, gdy zauważyła Henryka. Przytaknęła bratu bez
słowa. Jej serce biło niespokojnie, ale udało jej się opanować. Nie
widziała Romittena od czasu przyjęcia zaręczynowego. Dzisiejsze
spotkanie też było przypadkowe.
Premier miał ochotę na przejażdżkę saniami z Henrykiem. Życzył
sobie zobaczyć jezioro Borkenhagena. Henryk miał nadzieję, a
jednocześnie obawiał się, że zobaczy tam Lenę, wiedział bowiem, że
może ich tu spotkać, bo Fred opowiedział mu o tym planie w czasie
ostatniej wizyty w Romitten.
Lena słuchała ze skrywaną dumą o przyjaźni premiera z
Henrykiem. Prawie każdego dnia Borkenhagen wygłaszał na ten temat
złośliwe uwagi. Ogromnie zazdrościł Henrykowi tej przyjaźni.
Gdy rodzeństwo zbliżyło się do brzegu, premier podszedł do
nich, Henryk, ociągając się, szedł za nim. Premier przywitał się z nimi
serdecznie i rycersko pocałował rękę Leny.
— To rozkosz przyglądać się, jak pani jeździ na łyżwach, panno
Warnstetten.
— Jeszcze większą rozkoszą jest samemu się ślizgać. Tafla lodu
jest gładka jak lustro — odpowiedziała Lena.
Gdy to mówiła, jej spojrzenie skierowało się na Henryka, a twarz
przybrała tak smutny wyraz, że wszyscy mimo woli również na niego
spojrzeli. Na jego twarzy pojawił się także powstrzymywany ze
wszystkich sił grymas bólu. Pobledli oboje.
W ten sposób premier dowiedział się, że wtedy gdy wracali po
przyjęciu zaręczynowym Leny Warnstetten, rzeczywiście dotknął
bolącej rany w sercu Romittena. Ukradkowo obserwował oboje z
serdecznym współczuciem. Pozornie zainteresowany, pozwolił
Fredowi wyjaśniać sobie, w jaki celu ogromne jezioro zostało
odlodzone.
Lena i Henryk zostali przez chwilę sami.
— Wyjeżdżam zaraz po świętach i wrócę dopiero na początku
marca.
Spojrzała na niego zgaszonymi oczyma.
— Dokąd?
— Premier zaprosił mnie na polowanie.
Spuściła wzrok.
— Wytrzyma pan tak długo z dala od Romitten?
Oddychał z trudem.
— W zimie można sobie na to pozwolić. A przynajmniej nie
będzie mnie tu w lutym — powiedział znacząco.
Lena zaczerwieniła się. Wiedziała, że to miało oznaczać:
“Przynajmniej nie muszę być obecny na twoim ślubie".
— Tak, tak będzie lepiej — powiedziała cicho, a jej pełne
zwątpienia spojrzenie napotkało jego wzrok. — Gdyby tylko można
było uciec w ten sposób! — dodała, składając ręce jak do modlitwy.
Podszedł do niej blisko.
— Leno, jeszcze nie jest za późno — szepnął gorąco.
Wzdrygnęła się.
— Za późno. Okup został już wpłacony — odpowiedziała prawie
niezrozumiale.
— A więc niech ci Bóg dopomoże, Leno — wyrzucił z siebie.
Nieruchomymi oczyma spojrzała w dal. Nagle drgnęła. Jej oczy
rozszerzyły się ze zgrozy. Podążył za jej spojrzeniem i zobaczył w
oddali wyłaniające się sanie.
— To Borkenhagen! — stwierdziła Lena i spojrzała na niego,
jakby chciała powiedzieć: “Odejdź, zaoszczędź mi spotkania z nim w
twojej obecności".
Fred zauważył sanie w tym samym momencie.
— Nadjeżdża mój szwagier — powiedział głośno, by zwrócić
uwagę Leny.
Premier nie miał ochoty spotkać się z Borkenhagenem, nie lubił
go.
— Chodź, drogi Romittenie, zmarzłem już.
Panowie pożegnali się w pośpiechu, prosząc o przekazanie
Borkenhagenowi grzecznościowych pozdrowień.
Lena i Henryk wymienili ostatnie spojrzenia. Zdawała sobie
sprawę, że gdy zobaczy go następnym razem, będzie już żoną
Borkenhagena. Jej serce ścisnął straszny ból. Gdybym mogła leżeć
teraz na dnie jeziora, tam, gdzie jest najgłębiej — myślała z
rezygnacją. Jej zrozpaczone spojrzenie błąkało się dookoła. Jak przez
mgłę widziała otaczający ją las.
Premier usiadł w milczeniu obok Romittena i spoglądał ze
współczuciem na jego bladą i wzburzoną twarz. Sądził, że poznał
przyczynę tego przygnębienia. Zdecydowanie uścisnął mu dłoń.
— Wydaje mi się, że wyjazd dobrze by panu zrobił.
Henryk zerwał się i spojrzał na niego niepewnie. Ale w oczach
przyjaciela zobaczył wyraz szczerego współczucia i ostra odpowiedź
zamarła mu na ustach.
— Tak. Dlatego jestem panu bardzo wdzięczny za zaproszenie
do Eifel.
— Mam nadzieję, że obaj na tym skorzystamy.
Tymczasem
sanie
Borkenhagena
zatrzymały
się
przy
rodzeństwie. Narzeczony w eleganckim, kosztownym futrze wysiadł z
trudem. Pozdrowił Lenę, ciesząc się ze spotkania.
— Spotkało mnie dziś szczęście, bo mogę cię zobaczyć, Lenko.
Znowu tu przyszłaś, aby pojeździć na łyżwach? Strasznie mi przykro,
że nie uprawiałem łyżwiarstwa od dzieciństwa, tym bardziej, że ty tak
bardzo to lubisz. Dzień dobry, Fredzie. Kto był w saniach, które stały
obok was? Widziałem, jak odjeżdżały.
— To był premier z Rotnittenem — odpowiedział Fred,
pozdrowiwszy najpierw przyszłego szwagra.
Na twarzy Borkenhagena pojawił się grymas nienawiści.
— To wygląda tak, jakbym wam przeszkodził — powiedział ze
złością.
— Przeszkodził? Dlaczego miałbyś przeszkadzać? — zapytał
Fred na pozór swobodnie.
— Cóż, można było tak przypuszczać. To wyglądało prawie jak
ucieczka.
— Gdybyś przyjrzał się uważniej, zauważyłbyś z pewnością, że
panowie strasznie zmarzli, bo tak się trzęśli — zażartował Fred.
Potem zwrócił się do Leny.
— Chcesz jeszcze pojeździć, Leno?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, Borkenhagen powiedział z
przekąsem.
— Jadę właśnie do Warnstetten, gdzie przede wszystkim
chciałem zobaczyć się z tobą, Leno.
— Jeśli tak, to oczywiście wracamy z panem do domu.
Fred zdejmował Lenie łyżwy. Borkenhagen przygryzał wargi z
niezadowolenia.
— Panowie prosili, aby cię pozdrowić, Franku — powiedziała
Lena, aby udobruchać narzeczonego.
Skłonił się w ironicznym podziękowaniu.
— Cóż za zaszczyt! Dziękuję bardzo. Zresztą, wielcy panowie
mają wielkie kaprysy. Chciałbym wiedzieć, dlaczego premier wybrał
sobie właśnie biednego Romittena na najlepszego przyjaciela.
Lena spojrzała na niego z gniewem.
— Romitten jest człowiekiem bez skazy, chociaż zubożał
podobnie jak my. Pracuje ciężko, aby wydźwignąć się z biedy, a to
mu ujmy nie przynosi. Premier nie mógł wybrać człowieka, który
byłby bardziej godny jego przyjaźni — powiedziała zdecydowanie.
— Lena ma rację, Frank. Ja, jako przyjaciel Henryka, znam go
naprawdę dobrze i mogę go najlepiej ocenić — potwierdził słowa
Leny Fred.
Borkenhagen skłonił się ponownie, wyrażając tym swoją
pogardę.
— Muszę się oczywiście poddać. Dwóch na jednego to
niesprawiedliwa walka. Czy mogę odwieźć was do domu?
— Wolałabym pójść piechotą — powiedziała gwałtownie Lena.
Już sama myśl, że musiałaby siedzieć z Borkenhagenem w
wąskich saniach, była nie do zniesienia. Prócz tego znała jego niechęć
do spacerów i miała nadzieję, że długa droga go zniechęci.
Początkowo usiłował nakłonić ją do zmiany decyzji.
— Musisz być zmęczona po ślizgawce, Lenko. Wsiądź do sań!
— Nie, naprawdę dziękuje. Mogłabym się przeziębić. Jesteśmy
rozgrzani po jeździe, poza tym nie mamy na sobie ciepłych futer.
— No więc, chodźmy! — objął ramię Leny. — Spacer z tobą ma
również swój urok — powiedział.
— Ścieżka była wąska i ku utrapieniu Leny Fred musiał iść za
nimi.
Borkenhagen zmęczył się szybko. Przypomniała mu się rozmowa
sprzed chwili, budząc w nim na nowo gniew.
— Jestem zły na ciebie, Leno! — nazywał ją Leną tylko wtedy,
gdy był złym humorze.
Nie spojrzała na niego.
— Dlaczego?
— Bo ty zawsze stajesz po stronie Romittena.
Przygryzła wargi.
— Nie powinieneś na niego niesłusznie napadać!
— Ale ja sobie życzę, byś była zawsze po mojej stronie, nawet
wtedy, jeśli nie będę miał racji.
— Jeśli będziesz obrażał przyjaciół naszej rodziny, nigdy!
— Aha, przyjaciel tu, przyjaciel tam. Czasami wydaje mi się, że
bardzo lubisz tego... tego Romittena. Wszyscy szaleją na jego
punkcie.
Lena nie odpowiadała.
— Chcesz milczeć? — zapytał niecierpliwie Borkenhagen,
obejmując ją ramieniem. — Lenko, jestem zazdrosny niczym Otello
— szepnął jej do ucha. — Twoja uroda i subtelność sprawiają, ze
zachowuję się jak szalony.
Lena chciała uwolnić się z jego objęć.
— Puść mnie, nić jesteśmy przecież sami.
Objął ją jeszcze mocniej.
— Sami? My nigdy nie jesteśmy sami, Leno. Zawsze jest przy
nas twoja mama. Pilnuje nas jak wartownik. Nie zniosę tego dłużej.
Chciałbym zamienić z tobą chociaż jedno słowo na osobności, chociaż
raz cię pocałować. Nie rozumiesz tego?
Wzdrygnęła się ze wstrętu.
— Puść mnie! Co pomyśli sobie Fred?
— Ach, mała, skromniutka dziewczynko! Czy myślisz, że twój
brat nie wie, co czują zakochani?
Zadrżała.
— Ale ja cię nie kocham — wybuchnęła. — Mówiłam ci to już
kilka razy.
Spojrzał pałającymi gniewem oczami.
— Nie przeradzaj z żartami — powiedział z pogróżką w głosie.
— Pewnie chciałabyś zostać żonatego biedaka Romittena. Masz źle
poukładane w głowie?
Opanowała ją odwaga, typowa dla ludzi pełnych zwątpienia,
którzy nie widzą przed sobą żadnych perspektyw.
— A gdyby tak był? Czy zwróciłbyś mi wolność?
Przycisnął jej ramię do swojego tak mocno, że poczuła ból.
— Nie, nigdy bym tego nie zrobił. Jesteś moja i będziesz moja!
Zamknęła się w sobie, jej odwaga pierzchła.
— Nie sprawiaj mi bólu! — poprosiła z rezygnacją.
Dostrzegł w jej oczach błyszczące łzy.
— Lenko, mówiłaś to poważnie czy żartowałaś?
— Oczywiście, żartowałam — powiedziała cicho.
— Ze łzami w oczach?
— Prawie zgniotłeś mi ramię.
Pogłaskał ją po obolałym ramieniu.
— Moja biedna Lenko! Widzisz, jakiego będziesz miała silnego
męża? Wiesz, wydawało mi się, że mówisz poważnie. Nie
odstąpiłbym cię nikomu innemu, Lenko, a zwłaszcza Romittenowi.
Walczyłbym o ciebie na śmierć i życie. Nawet nie zdajesz sobie
sprawy, jak bardzo cię kocham. Gdybyś tylko chciała, mogłabyś
owinąć mnie sobie wokół palca. Gdy zostaniesz moja żoną, nauczę cię
miłości. Spełnię wszystkie twoje marzenia. Powinnaś żyć jak
księżniczka. Gdybym cię tylko miał już w Borkenhagen. Stworzę ci
zachwycające gniazdko. Wszystko będzie gotowe pod koniec
stycznia. Wtedy pokażę je tobie i mamie. I jeśli tylko coś ci się nie
spodoba, zostanie od razu zmienione według twego życzenia.
Zmusiła się do miłego uśmiechu.
— Jesteś taki dobry, Frank.
Roześmiał się szczęśliwie.
— Dobry...? Moja Lenko, tylko głupcy są dobrzy. Ale ty
powinnaś czuć się u mnie dobrze, gdyż chcę, aby moja żona żyła jak
królowa. Po to ją będę miał.
Fred nie zauważył, co zaszło między narzeczonymi. Jego myśli
wróciły do sceny na jeziorze, gdy Lena wpatrywała się nieruchomym
wzrokiem w cienką warstwę lodu. Jeszcze brzmiały mu w uszach jej
słowa: “Jak dobrze byłoby mi w cichym łożu na dnie". Czy cierpiała
aż tak bardzo z powodu zaręczyn, że śmierć wydawała jej się lepszym
rozwiązaniem? Martwił się poważnie o siostrę i zły był, że nie może
jej pomóc. On również odsunął się od ojca, ponieważ wiedział, że
wszystkie nieszczęścia spadły na Warnstetten z jego powodu.
Święta Bożego Narodzenia minęły niezauważenie. Pani
Warnstetten czuła się tak źle, że prawie nie wychodziła z łóżka. Lena
zmusiła ojca do zaangażowania gospodyni, ponieważ prowadzenie
domu byłoby dla mamy zbyt wielkim obciążeniem, gdy ona nie
będzie jej już mogła pomóc.
Borkenhagen podarował Lenie na gwiazdkę bardzo kosztowne
prezenty, które nie sprawiły jej jednak żadnej radości. Nie wiedziała,
co zrobić z tą biżuterią. Frank odczuł jej ponury nastrój jako
zniewagę. Oprócz Leny obdarował również hojnie rodziców i brata
narzeczonej. Fredowi przysłał pięknego konia czystej krwi, z którego
ten się bardzo ucieszył. Było to bowiem spełnienie długo skrywanego
marzenia.
Mimo to jednak wszyscy, z wyjątkiem Borkenhagena, byli
szczęśliwi, gdy święta minęły. W dzień Nowego Roku Fred wyjechał,
a Lena z mamą musiały zacząć poważnie myśleć o przygotowaniu
wyprawy. Borkenhagen był w ciągłym ruchu, szykując dom na
przyjęcie Leny.
Pod koniec stycznia wszystko było gotowe i Frank mógł
przywieźć tu Lenę i jej matkę, aby mogły zobaczyć dom. Rodzinna
siedziba była bardzo okazała. Została wybudowana przez dziadka
Franka, który dorobił się wielkiego majątku, założył pierwsze fabryki,
co stworzyło podwaliny wielkiej fortuny rodziny Borkenhagenów.
Przed domem rozciągał się wspaniały park z pięknymi
fontannami i rabatami. Do wejścia prowadziły szerokie schody, na
poręczach których umieszczono lampy w kształcie olbrzymich
świeczników. Obszerny hol wyłożony był marmurem. Kosztowne
dywany oraz całe mnóstwo kwiatów sprawiały przytulne wrażenie.
Szerokie marmurowe schody, prowadzące na piętro, pokrywały
puszyste chodniki. Kunsztownie, ale i trochę przesadnie zdobione
poręcze były bogato złocone.
Na samym środku holu, otoczona kwiatami, stała rzeźba
przedstawiająca Ariadnę z Danneker. Na parterze znajdowały się
salony, w których bogate złocenia, obrazy i malowidła na suficie
wydawały się pretensjonalne. Podobnie salon i sypialnia, znajdujące
się na piętrze, były przesadnie bogato urządzone. Wszędzie znać było
przesadę.
Szczególnie bogato umeblowane były pokoje, które Borkenhagen
przeznaczył dla Leny. Niezliczone ilości kosztownych figurek i
innych drobiazgów, dobranych bez znawstwa, zalegały na meblach,
nie pozostawiając na nich pustego miejsca. Koronkowe firany, ciężkie
zasłony, grube dywany oraz meble przytłaczały przepychem.
Lena miała chwilami wrażenie, że nie będzie mogła w tych
pokojach oddychać. Wystrój wnętrz nie wydawał jej się ani ładny, ani
wytworny, lecz przesadny i pozbawiony dobrego smaku. Frank
obserwował ją z miną dziecka czekającego na pochwałę.
Lena nie chciała niczego ganić. W gruncie rzeczy było jej
obojętne, gdzie spędzi resztę życia. Pochwaliła go więc machinalnie,
napomykając jedynie, że wszystko jest dla niej zbyt kosztowne i
trudno jej będzie się przyzwyczaić do życia w tym otoczeniu.
— Różnica między Warnstetten a Borkenhagen jest zbyt duża.
Roześmiał się mile połechtany.
— Tak powinno być, Lenko. Tak właśnie powinno być!
Chciał jeszcze usłyszeć słowa aprobaty od pani Warnstetten.
Więc ta zmusiła się do wyrażenia swego uznania. Droga i oglądanie
domu wyczerpało jej siły. Poczuła, że zbliża się kolejny atak. Ostatnio
miewała je często. Poprosiła więc o chwilę wytchnienia.
Lena pochyliła się nad nią zatroskana.
— Mamo! Moja kochana mamo, czy dobrze się czujesz?
— Zaraz mi przejdzie, córeczko. Nie martw się!
Borkenhagen z zazdrością słuchał pełnego czułości głosu Leny.
Do niego nigdy nie mówiła w ten sposób. Znaczył dla niej o wiele
mniej niż matka. Nie kochała go, sama mu to powiedziała. Teraz
jeszcze nie, ale z czasem powinna i będzie musiała go pokochać.
Frank Borkenhagen osiągał przecież wszystko, czego zapragnął.
Miłość przyjdzie wraz z małżeństwem. Tym się pocieszał, a ponieważ
chciał, by tak się stało, uwierzył w to.
Gdy pani Warnstetten trochę odpoczęła, zaprowadził obie do
małej jadalni, gdzie kazał podać wykwintne śniadanie. Służący w
eleganckiej liberii wyglądał wytworniej niż sam Borkenhagen.
Zachowywał się nienagannie, gdyż wiedział, że obsługuje przyszłą
panią na Borkenhagen. Ku zmartwieniu gospodarza, obie panie prawie
nie tknęły jedzenia.
— Jesz jak wróbelek, Lenko. Czyżbyś obawiała się o swą figurę?
Może nie smakuje ci u mnie? — pytał zmartwiony.
— Zazwyczaj jem bardzo mało na śniadanie, Frank. A do takich
delicji nie jestem przyzwyczajona.
— Cóż, przyzwyczaisz się. Do wielu rzeczy będziesz musiała
przyzwyczaić się, Leno. Ale powiedz mi szczerze, czy masz jeszcze
jakieś życzenia w związku z urządzeniem naszego przyszłego domu?
Może czegoś ci brakuje?
— Nie, wszystko mi się podoba.
Po śniadaniu zwiedzili jeszcze park, po czym Borkenhagen
odwiózł obie panie do domu.
Gdy Lena znalazła się znowu w swym skromnym pokoju,
poczuła się tak, jak gdyby znalazła wreszcie oazę po podróży przez
pustynię. “Och! Gdybym mogła tu zostać, być wolną i niezależną!
Uważałabym się za najszczęśliwszą na świecie!" — pomyślała
wyczerpana i rzuciła się na łóżko.
Nie przeczuwała, że jej matka w swoim pokoju upadła
nieprzytomna na podłogę. Serce odmówiło jej posłuszeństwa. Pani
Warnstetten nie szukała pomocy lekarzy sądząc, że przyczyną jej
obecnego stanu zdrowia są przeżycia ostatniego okresu. Oprócz niej,
tylko Lena wiedziała, jak bardzo jest chora.
Ze względu na stan zdrowia matki, Lena upierała się, by ślub był
cichy. Chciała, aby odbył się w małym, wiejskim kościółku, bez
“wielkiej pompy", jak złośliwie określił to Borkenhagen.
— Jeśli nie chcesz zrezygnować z uroczystego ślubu i hucznego
wesela, będziemy musieli przesunąć termin, aż mama wyzdrowieje —
powiedziała stanowczo.
— Ależ, Lenko, nie zniosę dłużej tego oczekiwania. Cóż, muszę
się poddać. Wydamy wielkie przyjęcie w Borkenhagen już po ślubie.
Tak będzie nawet lepiej, bo tu i tak nie mógłbym go tak
zorganizować, jak zamierzam.
Pani Warnstetten w dalszym ciągu nie czuła się dobrze. Ustalono
więc w końcu, że ślub odbędzie się w ścisłym gronie rodziny.
Gdyby Lena nie była tak zaabsorbowana dręczącymi ją myślami,
dostrzegłaby, że matka czuje się coraz gorzej.
Wreszcie nadszedł dzień ślubu. W nocy mróz oszronił drzewa i
krzewy, które wyglądały niezwykle pięknie i malowniczo. Gdy
wzeszło słońce, wszystko dookoła błyszczało, jakby przystrojone
miliardem brylantów. Niestety, w promieniach słońca śnieżny
przepych wkrótce stopniał. W późnozimowym krajobrazie znać już
było pierwsze przejawy wiosny.
Zanim Lena zaczęła ubierać się do ślubu, pobiegła do matki.
Pani Warnstetten leżała bardzo blada, z błyszczącymi gorączką
oczyma.
— Mamo! Kochana, droga mamo! Jak się czujesz?
— Dobrze, córeczko, całkiem dobrze. Czuję tylko okropny
bezwład w nogach. Chciałabym jeszcze trochę odpocząć, zanim
przebiorę się do wyjścia.
Lena objęła matkę i przytuliła policzek do jej piersi.
— Mamo, czy spełnisz moje życzenie?
Pani Warnstetten spojrzała zatroskana na bladą twarz córki.
— Każde, moje dziecko.
— Nie jedź z nami do kościoła — wyrzuciła z siebie Lena.
Matka drżącą ręką odgarnęła włosy z jej czoła.
— Czy mogę pozwolić iść ci samotnie tą ciężką drogą? Czy nie
powinnam podejść z tobą do ołtarza?
— Nie, mamo, będę spokojniejsza, jeśli zostaniesz w domu.
Pani Warnstetten objęła rękami twarz córki.
— Och, Leno! Gdybyśmy obie mogły umrzeć! — szepnęła
zrezygnowanym głosem.
Lena zmusiła się do uśmiechu.
— Nie martw się tak o mnie, mamo. Zobacz, jestem o wiele
spokojniejsza od ciebie. Frank jest dla mnie naprawdę dobry. Kto wie,
może będę z nim jeszcze całkiem szczęśliwa?
Pani Warnstetten osunęła się ze zmęczenia na poduszki. Nabożne
życzenia! — Znała swoją córkę i czytała w jej sercu jak w otwartej
księdze. Równocześnie starała się, aby sprawić wrażenie spokojnej.
— Już dobrze, Leno. Głowa do góry. Bóg ci dopomoże.
— A spełnisz moją prośbę?
— Jeśli chcesz, zostanę w domu. Tutaj też mogę się za ciebie
modlić. Tak, mamo. A zaraz po powrocie z kościoła, zanim pojadę do
Borkenhagen, przyjdę po twoje błogosławieństwo. Chcemy tam
wyruszyć zaraz po przyjściu z kościoła. Służba Borkenhagena
przygotowała dla mnie jakąś niespodziankę na powitanie.
— Tak, kochanie. Przyjmij już teraz moje błogosławieństwo.
Odprowadzę cię, gdy będziesz wychodzić do kościoła.
Matka i córka ucałowały się serdecznie, potem Lena wyszła, aby
przygotować się do tego największego oszustwa, jakim był jej ślub.
Fred przyjechał rano. Ze względu na cichy ślub, miał zostać tylko
jeden dzień. Teraz siedział w pokoju z ojcem. Między nimi panowało
męczące milczenie.
Pan Warnstetten, podobnie jak jego zięć, nie był zadowolony z
tak skromnej uroczystości. Z nikim nie rozumiał się tak dobrze, jak z
Borkenhagenem. On przynajmniej, inaczej niż Lena i jej matka, nie
doszukiwał się zbrodni w każdej przyjemności życiowej. No cóż,
zaniedbał trochę majątek, trochę zbyt dużo wydawał na siebie, ale nie
tylko on ponosił winę za upadek Warnstetten. Głównym tego
powodem były ciężkie czasy, przeklinał je, chcąc na nie zrzucić winę
za wszystko, co go trapiło.
Od czasu zaręczyn Leny, Warnstetten czuł się nieswojo. Nie
szukał żadnych uciech życiowych, widząc obok siebie dwie stroskane,
kobiece twarze.
— Niech diabeł porwie cały ten kram! Co za głupi pomysł z tym
cichym ślubem — złorzeczył.
Fred podparł ręką głowę.
— Mogę zrozumieć Lenę, że nie ma ochoty na wielkie przyjęcie
— powiedział wzdychając.
— Wielkie zmartwienie! Ty przynajmniej nie zaczynaj
wzdychać! Pozostaw tę czułostkowość kobietom! Lena jest naprawdę
niemądra. Zamiast na kolanach dziękować Bogu, że robi tak świetną
partię, obnosi twarz ofiarnego baranka. A matka popiera jeszcze jej
sentymentalizm zamiast odwołać się do jej rozsądku.
Fred wstał.
— Frank przyjechał — powiedział, zmieniając temat.
Borkenhagen podjechał po narzeczoną eleganckim powozem.
Ślub cywilny miał się odbyć w urzędzie gminnym krótko przed
ślubem kościelnym. Wszedł do pokoju i przywitał się z ojcem i
synem. Od stóp do głów ubrany był z nienaganną elegancją. Zapytał o
Lenę.
— Jeszcze się przygotowuje, Frank.
Borkenhagen spojrzał na zegarek.
— No, jeszcze dziesięć minut. Ładne wesele, teściu. Sądzę, że
każdy mój urzędnik odmówiłby wstąpienia w święty związek
małżeński, gdyby się to miało odbyć tak skromnie — zażartował,
ukrywając w ten sposób denerwowanie.
— Przynajmniej inaczej niż wszyscy, Frank. To naprawdę
oryginalne, że bogaty Borkenhagen rezygnuje z uroczystego ślubu i
hucznego wesela — odpowiedział ze śmiechem Warnstetten.
— Hm, inaczej to sobie wszystko wyobrażałem. Szczerze ci
powiem, Fred, czuję się dziwnie, To nie takie proste rezygnować ze
swej wolności.
Fred spojrzał na niego z wymuszonym uśmiechem.
— Lena nie da ci z pewnością odczuć tych kajdan.
Gdy po piętnastu minutach Lena u boku narzeczonego opuszczała
dom, śmiertelnie blada pani Warnstetten stanęła w korytarzu i patrzyła
za nią z nieopisanym bólem. Przy drzwiach Lena odwróciła się raz
jeszcze i spojrzała na matkę z taką troską, że ta złapała się nagle za
serce.
Gdy Lena wsiadła do powozu, przez twarz matki przebiegł
skurcz. Zachwiała się, szukając oparcia. Fred wyszedł już za młodą
parą. Tylko Herman Warnstetten zauważył, co dzieje się z żoną.
Z zewnątrz dobiegł odgłos zamykanych drzwi powozu. Z ust
Anny Warnstetten wydobył się bolesny jęk. Jej twarz zaczerwieniła
się niebezpiecznie. Warnstetten podbiegł do niej, aby ją podtrzymać.
Jednak jej wzrok sprawił, że się powstrzymał. Po chwili upadła
zemdlona.
Herman Warnstetten zawołał służącą i szybko wyszedł do Freda,
który czekał na niego.
— Jedź sam, Fred. Mama zemdlała. Nie mów nic Lenie.
Wytłumacz moja nieobecność jakimś niewinnym kłamstwem. I
przyślij lekarza, będziesz przejeżdżał koło jego domu. Może wziąć od
razu twój powóz.
Fred skinął głową w milczeniu. Dał woźnicy kilka niezbędnych
wskazówek i szybko wskoczył do powozu. Było mu ciężko na sercu.
Za bardzo kochał matkę i siostrę, by nie cierpieć wraz z nimi.
Pan Warnstetten pospieszył z powrotem do domu. Podszedł do
żony, która leżała nadal na podłodze. Z pomocą służącej zaniósł ją do
pokoju i położył na łóżko. Oblał go zimny pot, gdy spojrzał na jej
bladą twarz. Była dziwnie nieruchoma, a w jej półprzymkniętych
oczach — w tych oczach, które przyglądały mu się tak strasznie —
uwięziony został budzący zgrozę wyraz.
Podniósł jej ramię, ale opadło bezwładnie na łóżko. Pochylił się
nad nią, aby posłuchać bicia jej serca. Nic nie usłyszał. Przeraził się.
Czyżby nie żyła? Krople potu pojawiły się na jego czole.
Nowo zaangażowana gospodyni, kobieta w podeszłym wieku, o
dużym doświadczeniu, podeszła do swej pani i pochyliła się nad nią.
— Panie Warnstetten, ona nie zemdlała, ona nie żyje —
powiedziała cicho.
Warnstetten zerwał się i popatrzył na nią z niedowierzaniem.
Wyciągnął przed siebie ręce, jak gdyby chciał zatrzymać te słowa.
— Kto... kto tu mówi o śmierci?
— Ja, panie Warnstetten. Niech pan tylko spojrzy w te zgasłe
oczy.
Warnstetten spojrzał z przestrachem w oczy żony. Czy nie patrzą
na niego ze strasznym oskarżeniem? Ukrył twarz w dłoniach.
— Nie, nie, to nie może być prawdą... Lekarz, żeby już był
lekarz! Proszę przynieść wody, szybko, zimnej wody... Ona musi
przyjść do siebie!
Gdy lekarz wreszcie przybył, mógł tylko potwierdzić słowa
gospodyni. Anna Warnstetten była już wolna od dręczącej ją obawy o
córkę.
Przez chwilę Warnstetten stał jak ogłuszony. Pierwsza myśl,
która do niego dotarła, dotyczyła Leny. Gdyby wiedziała, co się stało!
Nie, nie powinna się o niczym dowiedzieć, nawet wtedy, gdy wróci z
kościoła. Obawiał się wybuchu rozpaczy. Byłoby lepiej, aby myślała,
że matka śpi. Zaraz pojedzie przecież do Borkenhagen. Tam Frank
może jej o tym oględnie powiedzieć, najlepiej dopiero jutro rano,
Służącej nakazał milczenie. Poprosił również lekarza, aby wrócił do
domu, ponieważ Lena, widząc go, mogłaby nabrać podejrzeń.
— Pan rozumie, drogi doktorze, moja córka zemdlałaby na wieść,
że matka umarła w czasie jej ślubu.
Lekarz zrozumiał to doskonale i pożegnał się. I tak nie mógł już
pomóc. Zamknął tylko zmarłej oczy i złożył jej ręce na piersiach.
Zdawało się, że pani Warnstetten śpi.
Tymczasem Lena stanęła z Borkenhagenem przed ołtarzem.
Kolana jej drżały, a wzrok był pełen rezygnacji. Nie docierało do niej,
co mówi ksiądz. Jego słowa brzmiały jak puste dźwięki.
— Dobry Boże, spraw, by stał się cud — błagała żarliwie w głębi
serca. — Pomóż mi, mój Boże... nie pozwól mi popełnić
krzywoprzysięstwa, uczyń ten cud! Weź moje życie albo wybaw
mnie!
Czuła wciąż taki ucisk w krtani, że wydawało jej się, iż będzie
musiała krzyknąć, aby nabrać powietrza. Przyszłość napawała ją
takim przerażeniem, że strach ściskał jej serce. Pomyślała znowu o
matce, która cierpi razem z nią. Wpatrywała się w twarz starego
pastora, jakby w niej mogła znaleźć ratunek. Ale jego krótkowzroczne
oczy nie dostrzegały tego cierpienia.
A Lena nadal wołała w duszy o cud, który wybawiłby ją. Ale
stało się tak, jak w przypadku tysiąca innych ludzi, którzy w potrzebie
serca błagają o cud. Cud się nie zdarzył.
Drżącymi wargami wyszeptała słowo potwierdzenia przysięgi
małżeńskiej. Ksiądz wykonał swoje zadanie. Uznał jej ledwo
dosłyszalne “tak", podczas gdy pełne zwątpienia oczy Leny krzyczały
“nie!". Tego “nie" jego słabe oczy nie dostrzegły. A nawet gdyby je
zobaczył, nie zwróciłby na nie uwagi. Dla niego ważne było
potwierdzenie, nic poza tym.
Jak we śnie, jak w złym, potwornym śnie Lena pozwoliła się
poprowadzić przez mały, skromny kościół do powozu. Nie spostrzegła
młodzieży ze wsi, która wpatrywała się z podziwem w piękną pannę
młodą. Nie zauważyła również, że w kościele nie było ojca. Puściła
mimo uszu życzenia Freda, jak również pełen czułości szept męża. Jej
ciało, bez udziału świadomości, wykonywało każdy ruch. Nie broniła
się, gdy w drodze powrotnej mąż przytulił ją do siebie i okrył
pocałunkami. Nie zauważyła, jak cieszyła go jej uległość.
Po powrocie do Warnstetten Lena udała się do swego pokoju, aby
się przebrać. Gospodyni zdjęła jej welon i wianek, potem powiedziała
jej, że matka śpi. Lena nic nie odpowiedziała. Gdy uwolniła się od
welonu, kazała gospodyni odejść. Drżącymi rękami zamknęła za nią
drzwi i rzuciła się na sofę, chowając twarz w dłoniach. Leżała tak
dość długo. Następnie wstała i zdjęła ślubną suknię.
Tymczasem Warnstetten przeprowadził poważną rozmowę z
Fredem Borkenhagenem. Fred był do głębi poruszony śmiercią matki,
a jednocześnie obudził się w nim okropny lęk o Lenę. Jeżeli dowie się
teraz o śmierci matki? Mimo to sprzeciwił się życzeniu ojca, aby dziś
zataić przed Leną tę straszną wiadomość.
— Ona nigdy by nam tego nie wybaczyła — stwierdził z
przekonaniem.
Borkenhagen był bardzo zdenerwowany. Nie zmartwił się
śmiercią pani Warnstetten, a wprost przeciwnie, miał nadzieję, że
Lena przylgnie do niego szybciej, gdy nie będzie miała przy sobie
matki. Jednak teraz, w dniu wesela, to, co się wydarzyło było mu
bardzo nie na rękę. Lena, gdyby się dowiedziała, z pewnością nie
odeszłaby od ciała matki, a on chciał ją mieć przy sobie. Była dziś tak
kochana i oddana, jak jeszcze nigdy. Wziął jej bezwolne zachowanie
za oddanie. Czy może pozwolić, aby pierzchł jej łagodny nastrój
zanim on się nim nacieszy; czy nie powinien wykorzystać go, aby
zawładnąć sercem Leny?
Warnstetten i Borkenhagen zastanawiali się dość długo, jak
postąpić i w końcu, mimo ostrzeżeń Freda, postanowili ukryć przed
Leną śmierć matki. Zdecydowali, żeby oględnie powiedzieć jej o tym
dopiero następnego dnia. Ponieważ podjęli taką decyzję, musieli
dopilnować, aby Lena nie wymknęła się niepostrzeżenie do matki.
Wkrótce powinna być bowiem gotowa do drogi. Borkenhagen stanął
przy drzwiach jej pokoju, a Warnstetten czekał przy schodach, aby w
razie potrzeby mu pomóc.
Tymczasem Fred udał się do pokoju matki. Z głębokim bólem
spojrzał w jej martwą twarz. Jak wielką miłością i dobrocią darzyła go
przez całe życie, jak mężnie i bez słowa skargi znosiła swój ciężki los!
A teraz jej serce nie potrafiło znieść cierpienia córki i dlatego odeszła.
Cicho odmówił modlitwę i zszedł na dół. Martwił się o Lenę. Gdy
mijał jej pokój, zobaczył stojącego przed drzwiami Borkenhagena.
— Czy Lena jeszcze nie jest gotowa?
Borkenhagen przecząco potrząsnął głową. Zapukał do drzwi.
— Lenko, nie jesteś jeszcze gotowa? — zapytał czule.
Przez chwilę panowała cisza. Potem głos Leny odpowiedział:
— Zaraz schodzę.
W kilka minut potem stanęła na progu w eleganckim,
jasnoszarym kostiumie, uszytym przez najlepszego krawca.
Wyglądała prześlicznie. W swoich prostych, przez siebie szytych
sukienkach, nigdy nie prezentowała się tak elegancko.
Pod wpływem jej spojrzenia Borkenhagen zapomniał o całym
świecie. Przycisnął ją mocno do siebie i pocałował drżące usta.
— No chodź, Lenko, powóz czeka. Chcę cię wprowadzić w progi
twego nowego domu.
Odsunęła się od niego. Wydawało jej się ciągle, że to wszystko
dzieje się w upiornym śnie.
— Nie, najpierw pójdę do mamy. Jeszcze się z nią nie
pożegnałam. Zejdź na dół, zaraz do was przyjdę.
— Ach, Lenko! Miałem ci właśnie powiedzieć, że mama śpi.
Była bardzo słaba, więc dobrze się stało, że zasnęła. Nie chcesz jej
chyba przeszkadzać?
Lena potrząsnęła głową.
— Wejdę do niej cicho i pocałuję tylko w rękę. Nie opuszczę
domu bez pożegnania z mamą!
Zaśmiał się z przymusem.
— Ależ, Lenko, zrobisz to, gdy będziemy wybierać się w podróż
dookoła świata, na co tak kategorycznie nie wyraziłaś zgody,
uparciuchu. Po co się żegnać, gdy jedziemy tylko do Borkenhagen?
Jutro rano przyjedziesz tu, aby odwiedzić mamę.
Lena próbowała odsunąć jego ramię.
— Pozwól mi, Frank, obiecałam mamie, że do niej jeszcze
przyjdę i jestem pewna, że na mnie czeka. Nie opuszczę domu, nie
spełniwszy mojej obietnicy! Jak możesz tego ode mnie wymagać?
Na czole Borkenhagena pojawiły się krople potu. Warnstetten
pospieszył mu z pomocą. Stojąc przy schodach, słyszał ich rozmowę.
Szybko wbiegł na górę.
— Lenko, mama była bardzo zmęczona. Zostaw ją w spokoju.
Nie przeszkadzaj jej. Przekażę jej twoje pozdrowienia.
Spojrzała na nich zdziwiona. Zauważyła bladą i wzburzoną twarz
Freda. Przyjrzała mu się i ogarnął ją niesamowity lek. Spróbowała
wyrwać się Borkenhagenowi, lecz nie zdołała.
— Fred! — krzyknęła. — Fred, co się stało z mama? Coś przede
mną ukrywacie! Dlaczego nie chcecie mnie do niej dopuścić?
Fred nie zdołał jej odpowiedzieć. Powstrzymywane łzy ściskały
mu gardło. Lena zadrżała i wyciągnęła do niego ręce.
— Fred, co z mamą?!
Rodzeństwo spojrzało sobie w oczy. Nie wypowiedzieli ani
jednego słowa, ale Leną targnął niepokój. Już nie myślała o swym
cierpieniu. Zawładnęła nią troska o matkę.
Nagłym szarpnięciem uwolniła się i pospieszyła do pokoju matki.
Zanim mężczyźni mogli temu zapobiec, zniknęła za drzwiami i
zamknęła je od środka.
Po chwili z pokoju dobiegł przeraźliwy krzyk. Fred szarpał
klamką i prosił ją usilnie, aby go wpuściła. Nie uczyniła jednak tego.
Wstrzymując oddech nadsłuchiwali, co dzieje się w pokoju,
spoglądając na siebie z zakłopotaniem.
Fred przyłożył ucho do drzwi i usłyszał niewyraźny, cichy jęk.
Ponownie zawołał Lenę, ale drzwi pozostały zamknięte. Borkenhagen
w zdenerwowaniu szarpał wąsy, a Warnstetten niespokojnie
przeczesywał ręką włosy.
Lena upadła koło martwej matki. Całowała jej usta, martwe oczy
i pomarszczone dłonie. Z namiętną miłością szeptała imię matki,
gładziła blade policzki. Jej ciałem wstrząsały dreszcze. Uklękła i
patrzyła jak zahipnotyzowana w matczyną twarz, jakby w niej szukała
rozwiązania swoich problemów. Jej oczy nabrały dziwnego blasku,
rysy zaczęły się ożywiać.
— Tak, tak, mamo... rozumiem cię... cud... tak... mamo... moja
mamo... wiem… tak... to jest cud — szeptała.
Jej oczy miały błędny wyraz. Jeszcze raz serdecznie i czule
pocałowała matkę.
— Tak, mamo, pokazałaś mi drogę... jestem wolna... wolna...
teraz mnie nic nie powstrzyma!
Powoli podniosła się i mechanicznie wygładziła spódnicę.
Rozejrzała się po pokoju i pałającymi nienawiścią oczyma spojrzała
na drzwi.
— On o tym wiedział i chciał to przede mną zataić. Śmierć matki
nie pasowała do jego weselnego nastroju.
Otrząsnęła się ze wstrętem. Ponownie rozejrzała się po pokoju.
Jej wzrok zatrzymał się na małych, pokrytych tapetą drzwiach.
Wpatrywała się w nie przez chwilę, potem wyciągnęła rękę, jakby
sama sobie chciała wskazać drogę. Podbiegła jeszcze raz do matki,
pocałowała jej usta i zawołała półgłosem:
— Idę, mamo!
Szybko zniknęła za drzwiami. Za nimi znajdowały się wąskie
schody, które prowadziły na zewnątrz. Wybiegła z pośpiechem, tak
jak stała, bez kapelusza i płaszcza. Nikt nie zauważył jej ucieczki, nikt
nie przypomniał sobie o ukrytych drzwiach. Pospiesznymi krokami
pobiegła przez topniejący śnieg do drogi, potem przecięła pola,
zmierzając w kierunku jeziora.
Biegła coraz szybciej. Jej eleganckie buty całkiem przemokły, ale
nawet tego nie zauważyła. Wzburzone spojrzenie kierowała prosto ku
celowi, a usta poruszały się, jakby z kimś rozmawiała. Spieszyła się
coraz bardziej. Wreszcie zobaczyła jezioro. Nie rozglądając się,
weszła na powierzchnię lodu, która pokryta już była wodą. Całkiem
wyraźnie widoczne było miejsce, gdzie niedawno usunięto lód.
Lena pobiegła w tym kierunku. Po chwili była już przed
przeręblą. Spojrzała na niebo.
— Mamo, już idę do ciebie — wyszeptała tajemniczo.
Weszła na kruchy lód, który załamał się pod jej ciężarem.
Zniknęła pod wodą, nie wydawszy z siebie ani jednego krzyku...
Mężczyźni stali przez chwilę bezradnie przed zamkniętymi
drzwiami. Dopóki Fred słyszał jeszcze, jak Lena porusza się i
rozmawia ze zmarłą matka, był stosunkowo spokojny. Ale od
pewnego czasu nie dochodził stamtąd żaden dźwięk. Ta cisza była
bardzo niepokojąca. Zawładnął nim niejasny lęk, który udzielił się
również pozostałym. Gwałtownie szarpnął drzwiami.
— Leno, proszę cię, otwórz mi — zawołał głośno.
Nic się nie poruszyło. Jeszcze raz zapukał, a potem szarpnął
drzwiami. Borkenhagen także spróbował szczęścia.
— Lenko, otwórz, niepokoję się o ciebie.
Znowu nie było żadnej odpowiedzi.
— Leno!
— Lenko!
Wszystko na próżno, po tamtej stronie drzwi panowała grucha
cisza.
Fred powiedział zdecydowanie:
— Musimy wejść do środka. Może Lena zemdlała.
— Ale jak?
— Nie ma czasu na drugie rozważania, musimy wyważyć drzwi.
Na dole, przy schodach ukazały się zaciekawione twarze
służących. Warnstetten odprawił ich.
Borkenhagen złapał mocnymi rękami klamkę i całym ciałem
runął na drzwi. Zamek nie trzymał mocno. Rozległ się głośny trzask i
drzwi otworzyły się. W tej samej chwili Fred z Borkerihagenem
wbiegli do pokoju. Warnstetten podążył za nimi wolno, ponieważ
obawiał się tego, co tam zastanie. Targnął nim niepokój o Lenę.
Po Lenie nie było ani śladu.
Fred pogłaskał czule zimny policzek matki, potem rozejrzał się
badawczo wokół siebie. Jego wzrok padł na małe, ukryte za tapetą
drzwi. Zanim pozostali ochłonęli nieco ze zdumienia, w jakie
wprawiło ich zniknięcie Leny, podszedł do drzwi, które były lekko
uchylone, i spojrzał na wąskie schodki.
— Leno!
Nie usłyszeli żadnej odpowiedzi.
Jeszcze w dzieciństwie rodzeństwo często używało tych schodów
w swych zabawach jako kryjówki. Fred wiedział, że prowadzą do
tylnej bramy w ogrodzie. Tędy Lena wyszła i nagle zrozumiał, gdzie
musi jej szukać. Przypomniała mu się scena nad jeziorem, która
wydarzyła się pamiętnego dnia przed Wigilią. Z dręczącą ostrością
zabrzmiały mu w uszach słowa Leny: „Jak dobrze byłoby mi w
cichym łożu na dnie. Gdybym nie miała matki, ta myśl nie
wydawałaby mi się straszna".
Zrobiło mu się słabo, ale nie poddał się temu.
— Szybko, na miłość boską, szybko nad jezioro! — zawołał
zdenerwowany.
Spojrzeli na niego, nie rozumiejąc, o co chodzi. Ale pobiegli za
nim, gdy wypadł z pokoju. Na szczęście na dziedzińcu stał powóz, ten
sam, który miał zawieźć młodą parę do Borkenhagen. Mężczyźni
wsiedli do niego w nerwowym pośpiechu.
— Nad jezioro, niech pan jedzie jak najszybciej nad jezioro! —
zawołał Fred do woźnicy.
Podczas gdy powóz gnał w szalonym pędzie, Borkenhagen
zasypał Freda pytaniami. Ten jednak zagryzał tylko wargi i potrząsał
głową.
— Nie teraz! — powiedział głucho.
Ojciec nie spojrzał nawet na niego, siedział wciśnięty w kąt
powozu. Jego twarz była blada i zatroskana, w oczach czaił się strach,
a jego serce przepełniało poczucie winy.
“Twoje dzieło, twoje dzieło, twoje dzieło!" — skrzypiące w
śniegu koła zdawały się powtarzać te dwa słowa.
Warnstetten nie potrafił obronić się przed tym oskarżeniem.
Przed oczyma miał ostatnie, przerażające spojrzenie żony, które
oskarżało go mocniej i dotkliwiej niż tysiące słów.
Fred rozglądał się na wszystkie strony, szukając Leny. Musiała
mieć dużą przewagę. Ale ona biegła, może więc zdołają ja dogonić,
zanim dotrze do jeziora. W to, że byli na dobrej drodze, nie wątpił ani
przez chwilę. Borkenhagena paraliżował strach.
— Przecież to jest dzień mojego ślubu — wyjąkał, na jego
nalanej twarzy pojawiły się krople potu, gdyż mimo pośpiechu zdążył
założyć futro.
Fred był bez płaszcza, a i Warnstetten nie zdążył niczego na
siebie narzucić. Wszyscy trzej byli bez nakrycia głowy.
Wreszcie wyłoniło się przed nimi jezioro. Fred trzymał rękę na
klamce, był przygotowany do skoku, wychylił się i krzyknął nagle.
Zobaczył Lenę, biegnąca po lodzie, prosto w kierunku przerębli.
— Stój! — krzyknął do woźnicy.
Gwałtownie wyskoczył z powozu i w gorączkowym pośpiechu
pobiegł za Leną. Nagle poślizgnął się i upadł. Zaraz podniósł się
jednak i biegł dalej. Chciał zawołać, powstrzymał się jednak, gdyż
przewidywał, że Lena przyspieszyłaby, gdyby zauważyła, iż ktoś ją
goni. Żeby upadła! Na miłość boską, żeby upadła, wtedy zdołałby ją
może jeszcze dogonić.
Nie zastanawiał się, co robią pozostali, nie wiedział nawet, czy
biegną za nim. Bezszelestnie podążał za swą nieszczęśliwa siostrą. Na
jego oczach osunęła się do wody. W biegu zrzucił z siebie marynarkę.
Jeszcze tylko kilka kroków... Zobaczył sukienkę Leny na powierzchni,
w tym miejscu, w którym wpadła do wody. Fred rzucił się szybko na
dość mocną jeszcze w tym miejscu taflę lodu i przysunął się do
przerębli. Zdecydowanym ruchem złapał sukienkę Leny i trzymał ją
mocno. Powoli przyciągał ją ku sobie.
W tym momencie zjawił się Borkenhagen z ojcem i pomogli mu.
Ze skamieniałymi przerażeniem twarzami razem wyciągnęli Lenę z
wody na powierzchnię lodu. Nie było to łatwe na mokrym,
niepewnym podłożu, w jakie odwilż zamieniła mocny dotąd lód.
W milczeniu zanieśli bezwładne ciało do powozu. Woźnica
przyszedł im z pomocą. Fred spojrzał na niego.
— Niech pan odepnie jednego konia i sprowadzi lekarza. Będę
sam powoził.
— Gdzie ma przyjechać lekarz?
— Do Warnstetten.
Borkenhagen zerwał się.
— Nie, do Borkenhagen! —zawołał ze złością.
— Czy nie byłoby lepiej, Frank, gdybyśmy zabrali Lenę do
Warnstetten? — zapytał przygnębiony Fred. Zdawał sobie sprawę, że
Lena wolała rzucić się do jeziora niż udać się do Borkenhagen.
Frank zdenerwował się.
— Lena jest moją żoną i należy do mnie — powiedział
nieprzyjemnym głosem. Opanowawszy się jednak, kontynuował
spokojnie — w Borkenhagen będzie pod lepszą opieką, otoczona
wszelkimi wygodami, poza tym będziemy tam szybciej niż w
Warnstetten.
Ostatni argument przekonał Freda. Jeśli można było jeszcze w
ogóle pomóc, trzeba to zrobić jak najszybciej. Woźnica pojechał po
lekarza.
Mężczyźni ułożyli Lenę w powozie najwygodniej, jak tylko było
to możliwe. Nie wiedzieli, czy jeszcze żyje. Borkenhagen i
Warnstetten usiedli obok Leny, a Fred wskoczył na kozioł. Ojciec,
który nie powiedział dotąd ani słowa, obserwował tylko bladą twarz
Leny, sprawiającą wrażenie martwej.
W drodze starali się, w miarę swych możliwości, przywrócić
Lenie przytomność. Przebywała w wodzie bardzo krótko, mieli więc
nadzieję, że to tylko omdlenie, spowodowane długim, męczącym
biegiem oraz kąpielą w lodowatej wodzie.
Borkenhagen drżącymi rękami wycierał wodę, spływającą z
włosów na twarz Leny. Czasami jej ciałem wstrząsały dreszcze.
Wzruszający wygląd jego młodej żony sprawił, że myślał cały czas
tylko o niej. Po raz pierwszy dotknęło go nieszczęście. Dotąd
spotykały go zawsze tylko przyjemności. Tym większy był to dla
niego szok. Nie mógł pojąć, że można dobrowolnie wyrzec się życia,
które niesie tyle radości.
Z mieszanymi uczuciami patrzył w nieruchomą twarz Leny. Po
raz pierwszy w życiu zawładnął nim przejmujący ból, który wywołał
łzy w jego oczach. Ale wśród tych wszystkich niejasnych uczuć
pojawiło się pytanie: dlaczego? Dlaczego Lena szukała śmierci? Czy
tak bezgranicznie kochała matkę, że jej śmierć uczyniła życie nie do
zniesienia? Czy szok, wywołany nieoczekiwanym widokiem martwej
matki, pomieszał jej zmysły? Jak Fred wpadł tak szybko na to, że
Lena mogła pójść nad jezioro? Dlaczego zbladł ze strachu, gdy
zobaczył otwarte drzwi? Wszystkie te pytania chaotycznie krzyżowały
się w jego głowie, gdy próbował cucić Lenę.
Herman Warnstetten był nie mniej wstrząśnięty. Ale on nie
musiał o nic pytać. Wiedział, co skłoniło Lenę do samobójstwa.
Mogła poświęcić swe życie dla matki, czerpiąc z miłości do niej
pociechę i siłę. Teraz, gdy odebrano jej tę miłość, poświęcenie to
wydawało się jej bezsensowne. Teraz miała prawo uwolnić się od
tego, do czego ją zmuszono.
Zmuszono? Nie, nie, Hermanie Warnstetten. Ty sam obarczyłeś
dziecko tym ciężarem, ty popchnąłeś ją do samobójstwa. To również
ty masz na sumieniu przedwczesną śmierć żony, powiedziało ci to
przecież jej ostatnie spojrzenie. Jesteś mordercą, Hermanie
Warnstetten, podwójnym mordercą, jeśli twoja córka nie otworzy już
oczu. Nawet gdyby żaden sąd nie mógł cię oskarżyć, głos, który
właśnie odezwał się w twoim sercu, nigdy już nie umilknie, będzie cię
nieustannie oskarżać. Nigdy nie zapomnisz ostatniego spojrzenia żony
ani chwili, kiedy twoja córka osunęła się w ciemną otchłań.
Sprawiedliwość boża zapukała do twego zatwardziałego serca.
Jak będziesz mógł żyć ze świadomością własnej nikczemności? Teraz
idź i upajaj się życiem. Każdy kęs będzie wykrzywiać twoje usta,
każda kropla będzie parzyć twe żyły niczym ogień, w każdym
uśmiechu kobiety ujrzysz umierającą twarz żony.
Smutne było przybycie nowej pani na Borkenhagen do
odświętnie
przystrojonego
domu.
Służba, przygotowana
do
uroczystego powitania, rozpierzchła się szybko pod wpływem
ponurego wzroku pana.
Lenę zaniesiono do przygotowanej dla niej sypialni. Długoletnia
gospodyni i francuska pokojówka, którą Borkenhagen zaangażował
specjalnie dla młodej żony, rozebrały Lenę i założyły jej piękną,
obszytą koronkami koszulę nocną. Czasami kobiety wymieniały
między sobą pytające spojrzenia, ale nie mówiły nic, ponieważ
Borkenhagen zatrzymał się w pokoju obok i poganiał je.
Fred pognał konno po lekarza, gdyż obawiał się, że woźnica nie
zdoła skłonić go do pośpiechu. Ale spotkał ich już przy bramie
parkowej i zawrócił. Gorączkowo zrelacjonował wypadek, dzięki
czemu lekarz już przygotowany podszedł do łóżka Leny. Nadal nie
dawała żadnego znaku życia. Ale wrażliwe ucho i przenikliwe
spojrzenie lekarza rozpoznały od razu, że Lena popadła w tak
głębokie omdlenie, że nie można było wykluczyć niebezpieczeństwa
śmierci.
Rozpoczął gorączkowe starania, aby ją ocucić. Gospodyni i
pokojówka pocierać Lenę rozgrzanymi ręcznikami, podczas gdy
lekarz robił sztuczne oddychanie. Fred i Herman Warnstetten oraz
Borkenhagen stali w sąsiednim pokoju przy drzwiach i nadsłuchiwali
w napięciu.
Wreszcie w zatrważającej ciszy rozległo się głębokie
westchnienie Leny. Mężczyźni drgnęli i zajrzeli do środka z niemym
pytaniem i nadzieją w oczach. Lekarz, nie przerywając pracy, kiwnął
głową twierdząco i dał im znak, aby się wycofali.
Borkenhagen objął Freda, jakby musiał dać namacalny dowód
swej radości, olbrzymie łzy stoczyły się po jego policzkach. Oczy
Freda również zwilgotniały, a zachowanie szwagra wzruszyło go.
Wiele mu w tej chwili wybaczył.
Warnstetten osunął się bezsilnie na fotel i ukrył twarz w dłoniach.
Po raz pierwszy od wielu lat modlił się żarliwie i obiecywał sobie
solennie wszystko naprawić. Postanowił od dzisiaj stać się innym
człowiekiem. Zamierzał ciężko pracować, oszczędzać i zrobić
wszystko, by podźwignąć Warnstetten z upadku. Przecież powinien
zostawić synowi godny spadek.
Dla Leny chciał uczynić wszystko, co było w jego mocy. Być
może nie było jeszcze za późno, może pozyska jeszcze miłość dzieci,
możliwe, że Lena będzie szczęśliwa z Borkenhagenem. Frank był
przecież dla niej taki dobry i kochał ją ponad wszystko. Gdyby
wszystko poszło dobrze, gdyby mógł naprawić zło, które wyrządził,
wówczas nie przerażałoby go już wspomnienie żony, jej
oskarżycielskie spojrzenie zniknęłoby pewnego dnia z jego pamięci...
Lena została przywrócona do życia. Nie rozpoznawała jednak
otoczenia. Lekarz nie zezwolił nikomu zbliżać się do niej z wyjątkiem
pielęgniarki, po którą natychmiast posłano. Frank nie opuszczał
jednak sąsiedniego pokoju. W tych pełnych lęku dniach dokonała się
w nim wielka zmiana. Po raz pierwszy Frank Borkenhagen martwił
się o kogoś innego, a nie o siebie. Zawładnęła nim wszechpotężna
troska o życie ukochanej istoty. Jego własne pragnienia straciły dla
niego znaczenie. Coś na kształt matczynej miłości obudziło się w jego
sercu i uszlachetniło jego charakter.
Nigdy dotychczas do żadnej kobiety nie czuł tego, co w głębi
duszy czuł teraz do Leny. Jego matka umarła, gdy był jeszcze mały, a
krótko po niej zmarł również ojciec. Wyrósł i wychował się pod
opieką dziadka, człowieka bardzo mądrego, lecz twardego i
pozbawionego głębszych uczuć. Nauczył się od niego, że można dużo
wymagać od życia, nic z siebie nie dając i nie ponosząc żadnych ofiar.
Wcześnie został jedynym właścicielem olbrzymiego majątku.
Wszyscy mu schlebiali i zawsze otrzymywał to, czego pragnął. To
wypaczyło jego charakter.
Lena oczarowała go początkowo swą urodą. Dumą i
nieprzystępnością obudziła w nim żądzę zawładnięcia nią za wszelką
cenę, nawet za cenę wolności. Nie wątpił ani przez chwilę, że z
radością przyjmie go jako kandydata do swej ręki. Ale gdy spostrzegł,
że ten zaszczyt nie zrobił na niej odpowiedniego wrażenia i dalej
odnosiła się do niego z chłodną uprzejmością, obudził się w nim
niepokój.
Kiedy mu powiedziała, że go nie kocha, nie wziął tego poważnie,
dopiero potem zrozumiał, że mogła to być prawda. Tym bardziej
pragnął ją posiąść, za żadną cenę nie oddałby jej nikomu. Ale całkiem
niezauważenie rozwijało się w jego sercu prawdziwe uczucie do Leny.
Jeden uśmiech lub ciepłe słowo podziękowania czyniły go
szczęśliwszym niż wszystko to, co do tej pory otrzymał od życia.
Tymczasem ona uciekła przed nim, uciekła w śmierć.
Dlaczego...? Nie umiał znaleźć odpowiedzi. Własne pragnienia
straciły dla niego wartość od chwili w której zobaczył ją osuwającą
się do wody. Jego miłość pogłębiła się i wyszlachetniała. Pragnienia
skupiły się na tym, aby zobaczyć ją znowu zdrową i uczynić
szczęśliwą. Od losu pragnął teraz szczęścia dla niej, nie dla siebie.
Fred przedłużył swój pobyt, aby wziąć udział w pogrzebie matki.
Jeszcze w dniu jej śmierci napisał do Henryka Romittena o tym, co się
wydarzyło. Romitten, do głębi poruszony czynem Leny i śmiercią tak
szanowanej przez niego osoby, skrócił pobyt u premiera, aby oddać
pani Warnstetten ostatnia posługę. Obawa i troska o Lenę były ponad
jego siły. Fred musiał użyć wielu argumentów, aby powstrzymać go
przed udaniem się do Borkenhagen.
Lena leżała w gorączce, gdy jej matkę składano do grobu.
Borkenhagen nie pozwolił się nakłonić, aby choć na chwilę od niej
odejść. Fred wraz z ojcem przyjeżdżali codziennie do Borkenhagen,
aby dowiedzieć się, jak się czuje Lena. Zawsze otrzymywali tą samą
odpowiedź. Miała wysoka gorączkę, cały czas była nieprzytomna,
majaczyła. Borkenhagen kazał sprowadzić lekarza ze stolicy, ale
potwierdził on tylko diagnozę tutejszego lekarza: stan jest poważny,
ale nie beznadziejny.
Gdy Fred z ojcem wracali z Borkenhagen, na skraju lasu czekał
na nich zawsze Henryk Romitten i już z daleka przyglądał się im
poważnie, pragnąc wyczytać z ich twarzy, jak się czuje Lena.
Borkenhagen uzyskał wreszcie pozwolenie od lekarza na
przebywanie w pokoju chorej. Siedział godzinami nieruchomo przy
jej łóżku i przysłuchiwał się jej majaczeniu. Lena czule wzywała
matkę i krzyczała głośno na wspomnienie, że nie chciano jej do niej
puścić. Potem znów jęczała cicho i oskarżała ojca, że zmusza ją do
popełnienia samobójstwa. W chaotycznych słowach mówiła o tym, że
musi rozstać się z matką aby poślubić obcego mężczyznę, który budził
w niej wstręt i lęk.
— Nie chcę zostać jego żoną, mamo! Pomóż mi! Boję się, boję
się! To mnie zabije! — skarżyła się tak, że Borkenhagen zaciskał ręce
aż do bólu i jęcząc zakrywał nimi twarz.
Jakże się bała małżeństwa z nim! Chciał krzyczeć z rozpaczy.
Czy nie jest wart jej miłości?
Wydawało się, że Lena usłyszała to pełne udręki pytanie.
Majacząc, wyciągnęła do niego ręce.
— Jesteś taki dobry, Frank — powiedziała ze wzruszeniem. — O
wiele lepszy niż myślałam. Zabierz pierścionek i perły, duszą mnie.
Och, nie bądź dla mnie tak dobry! Nie bądź tak dobry, bo to mi
sprawia ból...
Łzy płynęły mu po twarzy. Nie przejmował się tym, że widzi je
pielęgniarka. Gładził łagodnie i delikatnie smukłe dłonie Leny, na
których widniała błyszcząca obrączka.
— Dobry Frank, dobry. Zostaw mnie teraz, chcę zostać przy
mamie.. Zobacz, jaka jest blada, jaka cicha... Cii... ona śpi. Nie budź
jej. We... woda... głęboko w jeziorze... Tam jest panna młoda... blada
panna młoda... cicho! Ona śpi... a matka też... Jak pięknie, pięknie...
spokój…nareszcie spokój...
Mówiła tak dalej w pośpiechu, aż wyczerpana opadła z
zamkniętymi oczyma na poduszkę. Nie był to sen. Źrenice poruszały
się pod zamkniętymi powiekami, a rękami szukała czegoś wokół
siebie.
Jej myśli zawsze powracały do zmarłej matki, do dnia ślubu i
drogi nad jezioro. Nigdy nie wspominała Henryka Romittena ani
swego brata. W ten sposób bezwiednie oszczędziła Frankowi męki.
Mógł bowiem wierzyć, że jej serce nie należy do niego, ani do nikogo
innego, oprócz zmarłej matki.
Pod wrażeniem ujawnionych przez nią w gorączce cierpień,
poprzysiągł sobie, że jeśli Lena wyzdrowieje i zostanie przy nim,
poświęci wszystko, aby uczynić ją szczęśliwa. Nie zwracając uwagi
na siebie, będzie dążył do tego, aby odzyskała wewnętrzny spokój.
Byle tylko z nim została, pozwoliła się sobą opiekować i otoczyć
troską, żeby znów była wesoła.
Wesoła? Po raz pierwszy uświadomił sobie, że nigdy nie słyszał
śmiechu Leny. Tylko czasami nikły uśmiech przemknął przez jej
twarz i zawsze go dziwnie wzruszał. Nie chciał dopuścić do siebie
myśli, że brakowało mu jej srebrzystego, wesołego śmiechu. Czy on
był tego przyczyną, czy też stosunki panujące w domu rodzinnym?
Zastanawiał się też nad zachowaniem Leny wobec ojca. Nie
kochała go. Również Fred odnosił się do niego ozięble i wrogo.
Warnstetten został odtrącony przez rodzinę. Dlaczego? Może dlatego,
że lekkomyślnie roztrwonił majątek w pogoni za przyjemnościami?
Do tej pory czuł w Warnstettenie bratnią dusze. Czy Lena dlatego go
nie kochała, że swym charakterem i zachowaniem przypominał jej
ojca?
Tak rozmyślał Frank, czuwając przy żonie. Nigdy nie zastanawiał
się tak dużo nad sobą i swoim życiem, jak w czasie tych trudnych
godzin choroby Leny.
Fred nie mógł obronić się przed wzruszeniem, patrząc na tego
potężnego i niezgrabnego mężczyznę, który tak troskliwie opiekował
się jego siostrą. Opowiedział o tym Romittenowi. Henryk słuchał tych
pochwał z mieszanymi uczuciami. Czuł się winny, że nie potrafi
zapomnieć o Lenie.
W dalszym ciągu ją kochał. Gdyby Borkenhagen był dla niej
niedobry, Henryk nie obciążałby swojego sumienia wyrzutami, że nie
potrafi wymazać jej z pamięci. Ale Fred opowiedział mu o czułej
opiece, jaką Borkenhagen otaczał Lenę. Dlatego uznał, że powinien
zapanować nad swoim sercem.
Ale miłości nie można rozkazywać. Od kiedy dowiedział się, że
Lena chciała popełnić samobójstwo, aby w ten sposób uciec od
Borkenhagena, jego uczucie jeszcze się umocniło. Jak będzie
wyglądać jej przyszłe życie? Jak się poczuje, gdy powróci ze świata
snutych w gorączce marzeń do rzeczywistości?
Myśl ta opanowała go do tego stopnia, że nie był w stanie zająć
się czymkolwiek. Żył z dnia na dzień i dopiero na początku marca,
gdy nadeszła wiosna i trzeba było zacząć pracę w polu, w wypełnianiu
codziennych obowiązków znalazł ucieczkę od ponurych medytacji.
Powrócił również premier i regularnie odwiedzał Romittena.
Słyszał o nieszczęściach, które dotknęły Warnstetten i domyślał się,
jak głęboko Henryk był tym poruszony. Próbował go wiec
wprowadzić w lepszy nastrój. Wiedział, jakie obowiązki nakłada
przyjaźń. Pojechał osobiście do Borkenhagen, aby dowiedzieć się o
stan zdrowia Leny.
Jeszcze kilka tygodni wcześniej Frank przyjąłby podobne
odwiedziny z radością i dumą i wynosiłby się ponad innych. Teraz
przyjął gościa z roztargnioną grzecznością i życzył sobie w duchu,
aby ten jak najszybciej odjechał. Jednak uprzejmie zdał relację o
stanie zdrowia żony.
Wydawał się zupełnie odmieniony. Premier nie poznawał tego,
niegdyś głośno i natrętnie zachowującego się lizusa, który robił
wszystko, aby zaskarbić sobie jego przychylność. Teraz robił
przyjemniejsze wrażenie. Borkenhagen odetchnął z ulgą, gdy premier
się pożegnał i natychmiast wrócił do pokoju chorej.
Jasny promyk marcowego słońca przedarł się do sypialni Leny.
Przez otwarte okno docierało do pokoju ciepłe, pachnące wiosną
powietrze. Po długich i męczących majaczeniach Lena po raz
pierwszy spała głębokim, zdrowym snem. Gdy rano przyszedł lekarz i
zobaczył swa pacjentkę bez gorączki, śpiąca spokojnie, szepnął
ucieszony Borkenhagenowi:
— Uratowana.
Teraz należało pozwolić Lenie spać tak długo, jak będzie chciała.
Na polecenie Borkenhagena w całym majątku i najbliższej okolicy
panowała cisza.
Fred i Herman Warnstetten otrzymali radosną wiadomość, że
Lena przezwyciężyła kryzys i wraca do zdrowia, gdy, jak każdego
dnia, przyjechali do Borkenhagen. Ich radość była nie do opisania.
Wracali z lekkim sercem do domu, przekazując po drodze wspaniałą
nowinę Romittenowi. Nie uwolniło ich to jednak od niepokoju. Nie
byli bowiem pewni, jak Lena zareaguje, gdy odzyska przytomność.
Z niepokojem w sercu Frank Borkenhagen siedział nadal przy
łóżku Leny i rozmyślał, co powinien jej powiedzieć, gdy się obudzi.
Nie wiedział, jak ma ją przekonać o swej głębokiej, prawdziwej
miłości.
Jego spojrzenie nieustannie kierowało się na nią. Leżała skulona
jak śpiące dziecko. Koronki spływały na piękne, nieco zbyt szczupłe
ramiona i równomiernie podnoszącą się i opadająca pierś. Ciężkie,
ciemne warkocze, które pielęgniarka podczas choroby tylko pobieżnie
mogła uczesać, leżały rozrzucone po obu stronach śpiącej. Wychudła
twarz sprawiała wrażenie głębokiego spokoju. Piękne rysy nie
zmieniły się w czasie choroby.
Borkenhagen poczuł wzruszenie podziwiając, jak pięknie
wygląda, mimo przebytej choroby. Ale wyzbył się już dawnych
pragnień, by ją całować i przytulać. Bardzo się zmienił. Jeśli w sercu
budziło się jeszcze coś na kształt egoizmu, dotyczyło to Leny, aby
uczynić ją szczęśliwą.
Odesłał pielęgniarkę, aby przynajmniej raz mogła się porządnie
wyspać. Od kilku godzin był sam z Leną i nadsłuchiwał jej
równomiernego oddechu. Około trzeciej po południu zauważył, że jej
sen staje się niespokojny, jak u ludzi, którzy powoli się budzą.
Nieruchomo siedział w swym fotelu, ustawicznie się w nią wpatrując.
Przeciągnęła się, lekko ziewnęła i otworzyła oczy. Nie miał
odwagi się poruszyć, w jego oczach pojawiły się łzy. Powoli
rozejrzała się po pokoju, przesunęła ręką po jedwabnej pościeli i
pytająco spojrzała w jego oczy, nie wypowiedziawszy ani jednego
słowa. Powoli zbierała myśli, jej policzki zabarwił lekki rumieniec.
Patrzyła na niego niespokojnie, z niemym pytaniem.
Pochylił się powoli nad nią i delikatnie uścisnął jej dłoń.
— Lenko, moja najdroższa Lenko!
Spojrzała na niego ze skupieniem w oczach.
— To ty, Frank? — zapytała, z trudem przypominając sobie jego
imię.
Jego oczy przysłoniły łzy.
— Tak, Lenko, to ja. Jak się czujesz?
— Ach! Miałam taki okropny sen — odpowiedziała w zadumie.
— Ale już się obudziłaś — pocałował z czułością jej rękę, na
którą spadły łzy.
Odwróciła się do niego.
— Ty płaczesz, Frank? Co się stało?
Nie zdołał odpowiedzieć, potrząsał tylko głowa.
Nagle obiegły ją wyraźne wspomnienia. W ciągu paru minut
ponownie przeżyła dzień ślubu od momentu pożegnania z matką,
poprzez drogę do kościoła, aż do chwili w której zniknęła w głębi
jeziora. Jej ręce drgnęły i zacisnęły się w obronnym geście.
— Ja... To nie ja! Co się ze mną stało? Gdzie jestem?
— Uspokój się, Lenko. Nie myśl już o tym, to był straszny sen!
— Nie, to nie był sen. Teraz wszystko sobie przypominam.
Wszystko!
Lena była zbyt słaba, aby odczuwać zdenerwowanie. Patrzyła na
Franka rozszerzonymi lękiem oczyma.
— Moja mama nie żyje, prawda?
— Nie myśl o tym, Lenko. Musisz na siebie uważać, nie
denerwuj się!
— Ja... o nie... Tak jest lepiej, teraz jest spokojna, odpoczywa w
pokoju... moja kochana mama — mówiła słabym głosem.
Frank gwałtownym ruchem otarł łzy. Spojrzała na niego.
— Jakie to dziwne. Ty płaczesz, Frank? Wydajesz mi się taki
inny.
Pogłaskał jej dłoń.
— Bo zmieniłem się, Lenko. Nie ma już Franka, którego się
obawiałaś i który cię dręczył. Moja kochana Lenko, aż tak bardzo się
mnie bałaś? Drogie dziecko, tak cię przecież kocham, tak
bezgranicznie cię kocham. Bądź spokojna, już nigdy nie będę cię
dręczył, nigdy! Słyszysz? Zaufaj mi. Mów mi o wszystkim, co cię
trapi i czego sobie życzysz. Dam ci gwiazdkę z nieba, jeśli tylko
zechcesz. Dla siebie nie chce niczego, jeśli tylko pozwolisz mi
spełniać twoje życzenia. Chciałbym przenieść cię na rękach przez
życie, aby twoje stopy nie musiały stąpać po cierniach.
Przysłuchiwała się temu w zamyśleniu. Jeszcze nie była w pełni
świadoma, czuła się jeszcze zbyt słaba, aby móc jasno myśleć. Ale
uspokoiła się. Nie musiała obawiać się mężczyzny, który siedział koło
niej. Jego oczy nie błyszczały już pożądaniem i nie wzbudzały w niej
lęku. Natomiast było coś dobrego i czułego w jego zachowaniu.
Czuła, że pozbyła się strachu przed nim, życie z nim nie wydawało się
już takie straszne.
— Jesteś dobry, Frank, zawsze o tym wiedziałam.
— A jednak uciekłaś ode mnie... w śmierć! — powiedział z
łagodnym wyrzutem.
Zamyśliła się. Potem powiedziała cicho:
— Bałam się małżeństwa, Frank. Poza tym... moja mama... leżała
martwa... z nieruchomą, zimną twarzą. Nie chciałeś mnie do niej
puścić, chciałeś mnie zabrać do Borkenhagen... a przecież umarła
moja mama! Dlatego nienawidziłam ciebie, nienawidziłam życia... nie
chciałam dłużej żyć, nie chciałam...Coś mnie wypchnęło na zewnątrz,
musiałam to zrobić, bo... — zamilkła i spojrzała na niego.
Chciała powiedzieć: bo kocham Henryka Romittena, lecz
zostałam zmuszona poślubić ciebie. Ale nie powiedziała tego.
Pomyślała, że sprawiłaby mu tymi słowami wielka przykrość. On ją
przecież kochał. Do tej pory myślała egoistycznie tylko o sobie. Teraz
zrozumiała, że on też musiał cierpieć z jej powodu i nadal cierpi.
Obudziło się w niej ciepłe współczucie. Cóż mógł na to poradzić,
że tak bardzo do niej nie pasował. Czy nie było to z jej strony
niesprawiedliwe, że myślała tylko o sobie? Z jaką miłością i czułością
przemawiał do niej. Ofiarował jej wszystko, co tylko mógł, a ona
okazała mu niechęć. Miłość do niej zmieniła go, jak bardzo musiał ją
zatem kochać.
Była teraz jego żoną. Nie czuł do niej urazy, że wolała rzucić się
w objęcia śmierci, niż w jego. Jak mogła go teraz odepchnąć mówiąc:
Kocham innego. Nie, nic mogła tego uczynić. Bóg nie pozwolił, aby
umarła. Musiała więc żyć dalej. I jeśli nie mogła sama być szczęśliwa,
powinna postarać się uszczęśliwić innych.
Borkenhagen pogładził ze wzruszeniem jej rękę.
— Mów, Lenko — powiedział. — Powiedz mi wszystko. To
prawda, byłem odpychającym człowiekiem, nie miałem cierpliwości
czekać, aż obudzi się w tobie choć cień sympatii do mnie, nie
umiałem zdobyć twego zaufania. Zadręczałem cię nieopanowanym,
porywczym zachowaniem, dlatego się mnie bałaś, dlatego wolałaś
popełnić samobójstwo. To było straszne z mojej strony, że nie
chciałem pozwolić ci zobaczyć matki, gdyż przypuszczałem, że
jestem bliski spełnienia mych marzeń.
Chciałem wreszcie mieć cię dla siebie, nasycić się tobą.
Zazdrościłem twojej matce, że tak bardzo ją kochasz, ale ona
zasługiwała na twą miłość, prawda? Ale ja? Co ja zrobiłem, by
zasłużyć na twą miłość? Nic, prawie nic! Chciałem obwiesić cię
biżuterią, aby z dumą przedstawić cię ludziom jako moją narzeczoną.
Ale zrozum, Lenko, nigdy przedtem nie znałem kobiety takiej jak ty.
Wyrosłem w samotności, nie miałem matki. Dotychczas wystarczyło
mi wyciągnąć rękę, aby otrzymać wszystko, czego chciałem. Nie
wiedziałem jak postępować z tak cudowną, kochaną istotą jak ty.
I zadręczyłbym cię, biedna Lenko. Teraz to zrozumiałem i będę
cierpliwie czekać, aż mi zaufasz. Chcę cię ochraniać i opiekować się
tobą jak ukochanym dzieckiem. Straciłaś matkę, dlatego chciałbym
spróbować zastąpić ci ją. Zostaniesz ze mną, nie będziesz się już bała,
prawda? — pocałował jej rękę.
Pogładziła go łagodnie po włosach.
— Powinniśmy się nauczyć wzajemnego zrozumienia, Frank.
Muszę cię przeprosić. Chciałabym wszystko naprawić. Musisz być
jednak cierpliwy — powiedziała cicho.
Gdy poczuł pieszczotę jej ręki, bardzo się wzruszył. Była to
pierwsza dobrowolna pieszczota, którą go obdarzyła. Poczuł się
szlachetny i dobry. Spojrzał na nią promieniując miłością.
— Lenko, moja Lenko!
Uśmiechnęła się słabo.
Fred znowu wyjechał. Przed wyjazdem Frank pozwolił im zostać
przez chwilę sam na sam. Od Freda Lena dowiedziała się, jak mąż
poświęcał się dla niej.
— Jestem zmęczona, pozwól mi spać.
Troskliwie ułożył ją na poduszce.
— Nie jesteś głodna? Może chcesz coś zjeść?
— Nie, teraz nie. Ale jak się wyśpię...
Obudziła się dopiero następnego dnia rano. Gdy otworzyła oczy,
Frank tak jak wczoraj siedział przy łóżku. Nieopodal okna stała
pielęgniarka.
Lena uśmiechnęła się do męża.
— Jestem głodna — powiedziała.
Zaraz przyniesiono jej śniadanie, przygotowane według zaleconej
przez lekarza diety. Pielęgniarka podała je Lenie, a Frank przyglądał
się w skupieniu, jak jadła.
— Smakuje ci, Lenko? — zapytywał kilkakrotnie.
Potakiwała głową twierdząco, nie chcąc sobie przerywać. Jak
powracające do zdrowia dziecko uważała za oczywiste, że się ją
rozpieszcza. Cieszyła się z powrotu do zdrowia. Ciało domagało się
swych praw, chciała odzyskać utracone siły.
Gdy Lena skończyła jeść śniadanie, nadeszli Fred i Herman
Warnstetten. Mogli wreszcie wejść na chwilę do pokoju chorej. Lena
spojrzała na nich z niepokojem. Fred promieniał radością. Natomiast
Warnstetten spojrzał trwożliwie i z niemą prośbą w oczach na
uratowaną córkę.
Lena podała mu rękę, nie mogła jednak wymówić ani słowa.
Niebawem musieli wyjść, gdyż lekarz nie zezwolił im na dłuższą
wizytę.
Lena szybko powracała do zdrowia. Na życzenie Borkenhagena
lekarz przychodził codziennie, chociaż nie potrzebowała już jego
pomocy. Stwierdził, że prawdopodobnie pod wpływem szoku
spowodowanego nagłą śmiercią matki Lena straciła panowanie nad
sobą i próbowała popełnić samobójstwo. To wyjaśnienie przekazano
służbie i sąsiadom, którzy dowiedzieli się o tym wypadku.
Nie wiadomo, czy wszyscy w to uwierzyli. Ale nawet ci, którzy
w to powątpiewali, nie ośmielili się mówić o tym głośno. Faktem było
bowiem, że młode małżeństwo żyło teraz bardzo harmonijnie.
Frank Borkenhagen dotrzymał słowa. Czynił wszystko, aby
spełnić życzenia Leny. Jak długo musiała pozostać jeszcze w łóżku,
nie odstępował jej ani na krok. Czytał jej na głos, opowiadał o
wszystkim, co mogło ją zainteresować, i troszczył się skrupulatnie,
aby wypoczywała.
Zapytała go cicho, w jaki sposób została uratowana, a on jej
wszystko opowiedział. Wspomniał jej również o niepokoju
Romittena. Wtedy jej ciałem wstrząsnął dreszcz, a ciemny rumieniec
zabarwił policzki.
— Proszę cię, Fred, idź do niego i powiedz, że nie musi się już o
mnie martwić. Ułożę sobie życie i spróbuję dać szczęście innym, jeśli
sama nie mogę być szczęśliwa. Jeśli chce uczynić coś, aby ułatwić mi
życie, powinien o mnie zapomnieć. Zrobisz to dla mnie?
— Chętnie, Leno. Jeszcze jedno, siostrzyczko. Od tamtego
strasznego dnia nasz ojciec bardzo się zmienił. Zrezygnował z
wszystkich przyjemności i pracuje niezmordowanie od rana do
wieczora. Śmierć matki i lęk o ciebie miał na niego zbawienny
wpływ. Powiedział mi, że chce spróbować wydźwignąć Warnstetten z
upadku. Frank chce mu w tym pomóc. Nie bądź nieubłagana, Leno,
gdy ojciec przyjdzie cię odwiedzić. Spróbuj na niego wpłynąć, masz
teraz nad nim ogromną władzę. Obiecaj mi to!
Uścisnęła jego rękę.
— Nie martw się, Fred. Nie jestem już tak krytyczna wobec
innych. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i popełniamy błędy. Nie
gniewam się już na ojca. Co ma być, będzie. Gdybym miała jeszcze
matkę, byłabym całkiem zadowolona i spokojna. Czy wiesz, jak
umarła?
Opowiedział jej. Płakała cicho.
— Lęk o mnie złamał jej serce. Powinnam była być silniejsza,
powinnam jej pokazywać tylko wesołą twarz. A tak musiała dźwigać
moje cierpienie wraz ze swoimi, a to już było za wiele. Biedna,
kochana mama!
— Nie płacz, Leno, proszę cię. Frank byłby w stanie mnie zabić,
gdyby zobaczył, że wywołałem twoje łzy. Co zrobiłaś ze swego męża,
siostro! Nigdy nie widziałem jeszcze, żeby człowiek mógł się tak
zmienić.
Lena westchnęła cicho.
— Tak, kocha mnie o wiele bardziej, niż przypuszczałam. Wiem,
że mogę zrobić z nim wszystko. Świadomość ta nakłada na mnie
obowiązki, które chcę uczciwie spełnić.
Gdy Lena mogła wreszcie opuścić łóżko, Frank nosił ją wszędzie
na rękach jak dziecko. Czuł się nawet trochę zawiedziony, że za
szybko odzyskiwała siły i zaczęła sama chodzić.
Pielęgniarkę można było zwolnić. Młodej żonie usługiwała teraz
pokojówka. Podobnie jak zmieniła Borkenhagena, pod wpływem
Leny cały majątek nabrał również innego wyglądu. Starając się, by
mąż nie poczuł się dotknięty, zwracała uwagę na przesadę i
niegustowny przepych urządzenia domu.
Frank nie tylko nie poczuł się urażony, ale czuł się szczęśliwy, że
Lena interesuje się swym nowym domem. Zresztą wszystko co robiła,
było jego zdaniem słuszne, każde jej życzenie musiało być spełnione.
Wiedziała, że tak, jak nadała jego domowi inny wygląd, może
przyjaznym słowem i błagalnym spojrzeniem zmienić jego
zachowanie i sposób bycia.
Z miłości do niej ściszał swój donośny głos, nie cmokał już
nieprzyjemnie wargami, stał się bardziej uprzejmy. Były to drobiazgi,
na które wystarczyło mu delikatnie zwrócić uwagę.
— Powiedz mi tylko, Lenko, co ci się we mnie nie podoba! Chcę
zrobić wszystko, aby wydać ci się milszym — powiedział pewnego
razu, gdy przepraszała go za to, że wytknęła jego niedociągnięcia. —
Nie mógłbym gniewać się o to na ciebie. Za bardzo cię kocham.
Podoba mi się wszystko, co mówisz i robisz.
Tak mijały tygodnie. Na wsi wiosna rozkwitła całym swym
przepychem. Park się zazielenił, przed domem kwitły kolorowe
kwiaty. Lena codziennie przebywała teraz kilka godzin na świeżym
powietrzu. Wszędzie tam, gdzie jej się szczególnie podobało, Frank
kazał poustawiać wygodne ławki. Prowadził ją tam i cieszył się jak
dziecko, gdy mu dziękowała.
Przedtem Lena nigdy nie przypuszczała, że żyjąc w ten sposób,
będzie czuła się dobrze. Czasami jednak powracało uczucie
przygnębienia. Frank zauważał to nawet wtedy, gdy starała się usilnie
ukryć swój nastrój. Był wtedy tak nieszczęśliwy, że wstydziła się, iż
nie potrafi nad tym zapanować. Czuła wtedy takie wyrzuty, że
Borkenhagen musiał usprawiedliwiać ją przed samą sobą.
— Nie powinnaś się do niczego zmuszać, Lenko. Jeśli jesteś
czasem smutna i masz ochotę popłakać, nie zwracaj na mnie uwagi,
dobrze?
Wtedy musiała się uśmiechnąć i dziękowała mu, głaszcząc jego
policzki.
— Frank, kochany Frank. Co mogę zrobić, aby podziękować ci
za twą miłość?
— Nic, Lenko, nic. Jestem szczęśliwy, że podoba ci się u mnie.
Nie jestem już aż taki okropny, prawda? Już się mnie nie obawiasz?
— Nie, Frank, z pewnością nie!
Aby sprawić mu przyjemność, nie nosiła już czarnych sukienek.
— To wygląda tak ponuro, Lenko. Wydaje mi się, że w czarnych
sukienkach nie potrafisz być wesoła — powiedział pewnego razu.
Od tego czasu zrezygnowała z czerni. Uważała, że żałobę po
śmierci ukochanej matki nosi w sercu i nie musi wyrażać tego strojem.
Dlaczego więc nie miałaby mu sprawić radości?
Frank zamówił dla niej przepiękne, białe suknie. Gdy próbowała
go powstrzymać, rzekł z prośbą w głosie:
— Pozwól mi, Lenko. Za każdym razem sprawia mi ogromną
przyjemność, gdy mogę cię czymś obdarować. W każdej nowej
sukience wydajesz mi się jeszcze piękniejsza. Zdaje mi się, że urosłaś
w czasie choroby.
Uśmiechnęła się.
— To tylko wrażenie wywołane dłuższymi sukniami.
— Tak, to możliwe. Ale ty powinnaś nosić tylko długie suknie,
bo wtedy wyglądasz jak królowa. Przy tobie jestem tylko
niezgrabnym giermkiem.
— Rozpieścisz mnie tak, że stanę się zarozumiała —
przekomarzała się z nim.
— Ty nigdy nie będziesz zarozumiała.
Ojciec Leny odwiedzał Borkenhagen kilka razy w tygodniu.
Odnosiła się do niego z taką serdecznością, na jaką było ja tylko stać.
Ani jednym słowem nie wspominali o dawnych urazach. Lena
interesowała się wszystkim, co robił. Prosiła męża, aby pomagał ojcu,
żeby ten nie zraził się do pracy i nie stracił entuzjazmu.
Dla Franka była to okazja, aby spełnić prośbę Leny. Omówił z
Warnstettenem wszystkie szczegóły dotyczące nowoczesnej uprawy
roli oraz obiecał wykupić plony dla potrzeb swej fabryki. Zachęcony
tym Wanistetten zdecydował się na uprawę szparagów i przyszłość
pokazała, że było to bardzo opłacalne.
Aby ojciec nie czuł się wieczorami samotny, Lena prosiła go, aby
często odwiedzał Borkenhagen. Sama też często jeździła do
Warnstetten, by złożyć kwiaty na grobie matki. Zazwyczaj
towarzyszył jej mąż.
Przejeżdżając po raz pierwszy od pamiętnych wydarzeń obok
jeziora, Lena rozszerzonymi lękiem oczyma przyglądała się
błyszczącej w promieniach słońca tafli wody. Frank chwycił ją za rękę
i uścisnął mocno, jakby obawiał się, że może mu znowu uciec.
Zauważył, że lekko drżała.
— Nie myśl już o tym, Lenko — poprosił z troską w głosie.
Potrząsnęła głową.
— Myślę o tym, jak nierozsądnie wtedy postąpiłam, Frank.
— Nierozsądnie? Uważasz teraz, że to było nierozsądne, Lenko?
— zapytał, wstrzymując oddech w oczekiwaniu odpowiedzi.
— Tak, to było godne potępienia.
— I nie żałujesz, że cię uratowano?
— Nie, Frank, to byłaby niewdzięczność.
— Ach! Jakże się cieszę, Lenko. Świadczy to o tym, że nie jesteś
ze mną aż tak nieszczęśliwa.
— Nie, nie jestem nieszczęśliwa przy tobie, Frank. Uwierz mi.
— Moja kochana... kochana Lenko!
Między małżonkami często dochodziło do takich scen. Gdy
Herman Warnstetten niespokojnie wpatrywał się w twarz Leny, mógł
w niej wyczytać wyraz zadowolenia, ale nic poza nim.
Gdy Lena była już całkiem zdrowa i silna, mąż zaproponował,
aby udali się w podróż poślubną. Lena zgodziła się, nie tylko po to, by
sprawić mu radość. Zrobiła to również dlatego, że miała nadzieję
zapomnieć w podróży o tym, co czasem jeszcze dręczyło jej duszę.
Od owego spotkania nad jeziorem nie widziała Henryka Romitten
i starała się usilnie nie myśleć o nim. Tylko czasami docierały do niej
wiadomości o Henryku.
Pewnego razu mąż opowiedział jej o tym, że premier ma zamiar
wkrótce się zaręczyć. Przy okazji wspomniał o jego przyjaźni z
Romittenem.
— Zobacz, Lenko — powiedział spokojnie — i tę moją przywarę
udało ci się wyplenić. Jeżeli o mnie chodzi, nasz premier może być
serdecznie zaprzyjaźniony z Romittenem, nie zazdroszczę mu tego, bo
mam ciebie. Życzę Romittenowi, żeby bogato się ożenił, nie musiałby
wówczas tak się zapracowywać.
Lena poczuła jak krew odpływa z jej twarzy i szybko się
odwróciła, aby mąż tego nie zauważył. Tego wieczora długo
przewracała się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Cierpiała na myśl o
Henryku zaręczonym z inna kobieta. Nie mogła tego znieść. Czy
mogło do tego dojść? Dopiero teraz w pełni zrozumiała, co musiał
czuć Henryk, gdy dowiedział się, że wychodzi za maż za innego.
Przeleżała bezsennie pół nocy. Następnego dnia była blada i
zmęczona. Frank zmartwił się tym bardzo i Lena musiała go poważnie
zbesztać, by przestał się nad nią rozczulać. Wytłumaczyła mu, że
robiła już plany ich podróży i dlatego poszła późno spać.
To odwróciło jego uwagę. Przyniósł prospekty biur podróży i
zaczął wypytywać ja, co chciałaby zwiedzić. Chciała pojechać do
Wenecji i Mediolanu, potem do francuskiej części Szwajcarii, na
koniec zostawiając sobie Paryż. Wiedziała, że wyrażając te życzenia,
sprawia mu ogromną radość.
Z entuzjazmem układał trasę podróży. Tak zagłębił się w planach,
że sięgnęła po kapelusz i parasolkę i zwróciła się do niego:
— Nie potrzebujesz mnie już, Frank. Nie znam się na planowaniu
podróży. Wyjdę na godzinkę na spacer.
— Zrób tak, Lenko. Ale nie chodź za daleko, abyś się nie
zmęczyła. Obiecaj mi, że nie zbliżysz się do jeziora.
Pogłaskała go po czole.
— Nie, Frank, nie pójdę nad jezioro, masz moje słowo.
Pozwolił jej pójść. Patrzył na nią przez okno, aż nie zniknęła za
drzewami. Potem wrócił do pracy.
Lena przeszła przez park, aż do szerokiej, żelaznej bramy, a
potem weszła do lasu, leżącego na granicy. Ogarnęła ja
nieprzezwyciężona pokusa, aby rzucić okiem na dom, który odegrał
taką rolę w jej marzeniach i tęsknotach. Gdy za kilka dni wyjedzie,
chciałaby spróbować przyzwyczaić się do myśli, że w domu Henryka
zamieszka pewnego dnia inna młoda kobieta.
Na skraju lasu usiadła na pniu drzewa i spojrzała na Romitten,
oświetlany blaskiem słońca. Wyglądał naprawdę pięknie. Siedziała
nieruchomo z głową oparta na rękach. Cierpienie obudziło się w jej
sercu z dawną siłą, tęsknota za nieosiągalnym wywołała łzy.
Tak głęboko pogrążyła się w bólu, że nie usłyszała Henryka
Romittena, zbliżającego się wąską, polną dróżką. Dopiero gdy ją
zobaczył i z cichym okrzykiem zatrzymał się przed nią, zerwała się
wystraszona. Patrzyli na siebie jak dwoje spragnionych ludzi, którzy
widzą przed sobą życiodajne źródło.
— Leno... przepraszam, pani Borkenhagen... Ja... czy
przestraszyłem panią?
Pośpiesznie wytarła łzy i z wysiłkiem opanowała się.
— Ja... poszłam na spacer i poczułam się zmęczona. Chciałam tu
trochę odpocząć — powiedziała cicho.
Skinął głową, jakby chciał potwierdzić, że w to wierzy. Ale mimo
woli na usta cisnęły mu się słowa:
— Powinna pani unikać tej drogi, muszę nią często przejeżdżać.
Złapała głęboki oddech.
— Wkrótce nie będę już tedy przechodziła. Za kilka dni
wyjeżdżamy... na kilka tygodni. I... przed wyjazdem chciałam jeszcze
rzucić okiem na pański dom.
Henryk spojrzał w kierunku swego domu.
— Tak, stad widać Romitten bardzo wyraźnie.
Przez chwilę panowało milczenie. Potem on zapytał zdławionym
głosem.
— Jak się pani miewa?
Cicho westchnęła.
— Przyzwyczajam się do cudem odzyskanego życia.
Wzdrygnął się i, pobladły, zbliżył się do niej o krok.
— Jak pani mogła to zrobić, Leno? To okropne! Nie pomyślała
pani, jak mnie by to zabolało?
Spuściła głowę w poczuciu winy.
— Nie... myślałam tylko, że nie zniosę dłużej życia. Chciałam je
zakończyć. To było nierozsądne, wiem o tym, to było tchórzostwo.
Ale myślałam, że nie udźwignę ciężaru, który na mnie nałożono.
Oparł się o drzewo i patrzył na nią z troską.
— A teraz, Leno? Jak znosi to pani teraz?
— Jak obowiązek. Chce być dobra również dla niego, dla mojego
męża. On jest taki zacny, tak nieskończenie dobry. Nie poznałby go
pan teraz, Henryku. On mi pomaga. Byłoby niewdzięcznością z mojej
strony, gdybym nie była dla niego dobra.
— To pani wpływ, Leno.
— Tak, mam nad nim władzę i muszę uważać, aby jej nie
nadużywać.
— O ile panią dobrze znam, nigdy by pani tego nie uczyniła.
Znowu milczeli i przyglądali się sobie. A czego nie mogły
wypowiedzieć usta, zdradzały oczy.
Lena podniosła się w końcu.
— Muszę wracać. Ponieważ pana spotkałam, chciałabym pana o
coś poprosić, Henryku.
— Proszę, niech pani mówi.
— Proszę nas odwiedzić jeszcze przez wyjazdem. Mąż
zastanawia się, dlaczego pan się jeszcze u nas nie pokazał, mimo że
kiedyś przyjaźniliśmy się. Przedtem instynktownie podejrzewał, że
pana kocham. Nie chcę, aby to podejrzenie ponownie się obudziło.
Dlatego proszę, niech pan nas odwiedzi, bardzo proszę. Nie musi pan
często tego robić, gdyż jak już mówiłam, wkrótce wyjeżdżamy.
Skłonił się.
— Przyjadę jutro.
— Dziękuję. Powiem mężowi, że pana spotkałam i
przypomniałam o przyjacielskim obowiązku.
Skłonił się ponownie.
Podała mu drżącą rękę.
— Życzę szczęścia, Henryku.
Długo i żarliwie całował jej rękę, po czym odszedł w milczeniu.
Lena z ciężkim sercem wracała do domu.
Zanim doszła do parku, zobaczyła męża, który wyszedł jej
naprzeciw. Mimowolnie porównywała jego ociężałą, masywną
sylwetkę ze szczupłym, silnym Romittenem. Twarz męża wydała jej
się bardzo nieładna.
Opanowała się z wysiłkiem.
— Najwyższy czas, bym stąd wyjechała. Tak będzie najlepiej —
pomyślała i zmusiła się do uśmiechu.
— Nie zmęczyłaś się za bardzo, Lenko?
— Nie, odpoczęłam po drodze. Wiesz kogo spotkałam? —
zapytała z pozorną obojętnością.
— Kogo?
— Henryka Romittena.
Zdziwiony spojrzał w jej twarz. Mimo że nie patrzyła na niego,
wyczuła jego wzrok i przybrała spokojną minę.
— Aha, Romittena? Cóż, powinien już dawno złożyć nam
wizytę.
— Właśnie mu to powiedziałam, Frank. Zapowiedział się na
jutro.
— Dlaczego nie przyszedł wcześniej?
— Nie wiedział, czy nie będzie nam przeszkadzać.
Frank milczał przez chwilę. Jego twarz nachmurzyła się. W sercu
Leny obudziło się współczucie dla niego. Przypuszczała, że był
podświadomie zazdrosny o Romittena. Poderwał się i roześmiał z
przymusem.
— Myślałem o Romittenie, Lenko. Wiesz, że nigdy go nie
lubiłem?
— Dlaczego? — zapytała cicho.
— Gdyż instynktownie wyczuwałem, że jest lepszym
człowiekiem niż ja... Wiesz, czułem się przy nim bezwartościowy, a
to irytowało nieznośnego, bogatego Borkenhagena.
Ufnie położyła rękę na jego ramieniu.
— Ale teraz nie jesteś już nieznośnym, bogatym Borkenhagenem.
Co ma więc dobry, miły Borkenhagen przeciw Henrykowi
Romittenowi?
Spojrzał na nią radośnie.
— Czy naprawdę jestem teraz dobry, Lenko?
Uśmiechnęła się do niego.
— Nawet bardzo.
Uścisnął jej dłoń z wdzięcznością.
— Lenko, czuje się tak, jakby uhonorowano mnie wysokim
odznaczeniem. Jestem taki dumny. Powiem ci, dlaczego nie mogłem
być serdeczny wobec Romittena. Zawsze miałem wrażenie, że... że go
kochasz.
Lena spuściła głowę. Spojrzał na nią z bijącym sercem.
— Lenko, gdybym cię zapytał, czy... czy to jest prawdą, co byś
mi odpowiedziała?
Spojrzała mu poważnie w oczy.
— Gdybyś mnie o to zapytał, powiedziałabym ci prawdę. Ale
proszę cię, nie pytaj mnie o to. Zrozum, gdybym naprawdę kogoś
kochała, a ty byś mnie o to zapytał, musiałabym albo sprawić ci ból,
albo skłamać. I jedno, i drugie sprawiłoby mi przykrość. Jesteś zawsze
dla mnie taki kochany i dobry. Bądź więc taki i w tym przypadku. Nie
dręcz mnie takimi pytaniami.
Odetchnął głęboko.
— Lenko, gdy tak się na mnie patrzysz, dałbym ci wszystko.
Dlaczego by i nie to? Masz moje słowo, że nie będę zadręczał cię już
tą sprawą. Ale jedno musisz mi wyjawić. Gdybym ci powiedział:
kieruj się swoim sercem, jesteś wolna, co byś zrobiła?
Lena zbladła, oparła się o ramię męża i uśmiechnęła się do niego
czule, po czym powiedziała spokojnie:
— Zostałabym z tobą, Frank, ponieważ nie byłoby innej drogi dla
Leny Borkenhagen niż śmierć, gdyby opuściła swego męża.
Pocałował jej rękę z hamowaną radością.
— Kochana Lenko, stokrotne dzięki za rozmowę. Teraz może
przyjechać Romitten, nie obawiam się tego.
— Nie musiałeś się go nigdy obawiać, Frank.
— Wiem o tym, Lenko.
— I będziesz uprzejmy dla niego, gdy już tu przyjedzie?
— Żeby
mu pokazać, jak mnie okiełznałaś? Czy jesteś aż tak zła?
— zapytał żałośnie.
— Że można na tobie polegać, że jesteś lepszym człowiekiem.
Szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy. Roześmiała się głośno.
Frank patrzył w jej uśmiechniętą twarz. Nagle zatrzymał się i objął ją
z promiennym uśmiechem.
— Roześmiałaś się!
Pod wpływem tego okrzyku, musiała roześmiać się jeszcze raz.
— Mówisz tak, jakbym dokonała bohaterskiego czynu.
Odetchnął głęboko.
— Po raz pierwszy usłyszałem twój śmiech — powiedział
wzruszony.
— I tak się cieszysz? — odparła i spojrzała na niego wilgotnymi
oczyma.
— Roztkliwiło mnie to, Lenko. Szaleję za tobą.
Aby odwrócić jego uwagę, zapytała, jaka będzie planowana
podróż. Odmalował jej ją w najpiękniejszych barwach.
W najlepszej zgodzie wrócili do domu, gdzie zastali ojca Leny,
który patrzył ku nim z tonącego w kwiatach tarasu. Wypili razem
herbatę, przy której Frank opowiedział o planowanej podróży.
Warnstetten przyglądał się Lenie. Wydawało mu się, że Lena cieszy
się na tę podróż. Po raz pierwszy tej nocy Warnstetten zasnął, nie
zobaczywszy pod powiekami oskarżycielskich oczu zmarłej żony.
Następnego dnia Henryk Romitten złożył wizytę w Borkenhagen.
Frank przywitał go bardzo uprzejmie. Lena panowała nad sobą równie
dobrze jak Romitten. Rozmawiali ze sobą w niewymuszony sposób
jak dobrzy, starzy przyjaciele i gdy podali sobie ręce na pożegnanie,
ich uścisk nie był cieplejszy niż być powinien.
Po południu Frank Borkenhagen odbył naradę z dyrektorami
swych fabryk. Potem pojechał do miasta, by załatwić parę
niezbędnych spraw. Następnego ranka chciał wyjechać. W mieście
dowiedział się o zbliżających się zaręczynach premiera. Po
załatwieniu interesów wstąpił do winiarni, często odwiedzanej przez
urzędników i właścicieli ziemskich. Tam spotkał Sattenfelda i kilku
ministrów, którzy rozmawiali właśnie o zaręczynach.
Przy okazji żartowano również z przyjaźni między premierem a
Romittenem. Przyjaźń ta była, podobnie jak zaręczyny, tematem dnia.
Ku zdumieniu wszystkich Borkenhagen bardzo energicznie stanął po
stronie Romittena i odszedł zadowolony, że postąpił tak, jakby
życzyła sobie Lena.
Sattenfeld spojrzał za nim ze złośliwymi błyskami w oczach.
— Wydaje mi się, że Borkenhagen ma klapki na oczach. On
przecież miałby powód, aby pozbyć się Romittena — powiedział
szyderczo.
Inni mężczyźni słuchali nieufnie jego słów, był bowiem znanym
plotkarzem.
— Sądzę, że pan się myli panie Sattenfeld. W tej historii z
jeziorem Romitten nie brał udziału — powiedział jeden z nich.
Sattenfeld wzruszył ramionami.
— Czy jest pan dobrze poinformowany? — zapytał ironicznie.
— Oczywiście, mówił mi o tym osobiście pan Warnstetten. Jego
córka uczyniła ten krok pod wpływem szoku wywołanego
przedwczesną śmiercią matki, i to w dniu jej ślubu.
Sattenfeld pstryknął palcami.
— No cóż, ma pan więc wiadomości z pierwszej ręki.
— W których szczerość pan zapewne nie wierzy.
— Nie ośmieliłbym się w to wątpić. Ale i ja mam swoje poufne
źródła, po widzenia panom. — Sattenfeld wyszedł.
Pozostali patrzyli za nim z mieszanymi uczuciami.
— On ma coś przeciwko Romittenowi, to oczywiste — rzucił
mężczyzna, z którym Sattenfeld poprzednio rozmawiał.
— Naturalnie. Zażyłość szefa z Romittenem jest mu solą w oku.
Cóż, to jego sprawa — odparł mały, gruby urzędnik, trącając się z
innymi kieliszkiem.
Wiosna minęła, a i lato zbliżało się ku końcowi. Liście zmieniały
barwę i mieniły się wszystkimi odcieniami czerwieni i żółci. Na
niebie widać było klucze ptaków, lecących do ciepłych krajów. Po
wielomiesięcznej nieobecności spodziewano się powrotu Franka i
Leny Borkenhagenów do domu.
Fred wraz z ojcem przywitali ich w Borkenhagen. Z wielką
radością zauważyli przy powitaniu, że Lena zmieniła się na korzyść.
Mimo iż wciąż jeszcze miała na twarzy wyraz powagi, promieniowało
z jej postaci zadowolenie i równowaga ducha. Dla Franka
Borkenhagena Lena była jedynym celem życia. To ona nadawała sens
wszystkiemu, co życie miało mu jeszcze do zaoferowania.
Między małżonkami panowała rzadko spotykana harmonia,
ponieważ Lena dziękowała mężowi za miłość i dobroć, wymyślając
coraz to nowe życzenia. Pozornie wszystko zawsze było tak, jak ona
chciała, ona jednak próbowała odgadnąć jego życzenie i przedstawić
jako swoje.
Gdy Fred został na chwile sam z siostrą, dał wyraz swojemu
zdumieniu.
— Gdy się na was patrzy, Leno, nie można ani przez chwilę
wątpić, że pobraliście się z miłości.
Lena w zamyśleniu podparła rękami głowę.
— Kto wie, czy małżeństwo z miłości byłoby takie jak nasze,
Fred. Miłość jest egoistyczna.
— Cóż, twój mąż dowodzi czegoś zupełnie przeciwnego. On nie
ma żadnych innych pragnień poza twoimi.
— Ponieważ życzę sobie zawsze tego, co i jemu sprawia
przyjemność.
Fred spojrzał na nią.
— Więc w tym tkwi tajemnica twojego sukcesu?
— Troszczę się przynajmniej w ten sposób o trwałość tego, jak to
nazwałeś, sukcesu. Od dnia ślubu, nie... od dnia, w którym
wyzdrowiałam stałam się człowiekiem nie mającym własnych
pragnień.
— To brzmi jak rezygnacja, Leno.
— Mimo rezygnacji, można żyć całkiem spokojnie. Dopóki nie
myślę o sobie, czuje się zupełnie szczęśliwa. Staram się, jak tylko
mogę, unikać rozczulania się nad sobą.
— Zaczęłaś filozofować, Leno.
Westchnęła cicho.
— Jeśli ktoś stał kiedyś jedną nogą po tamtej stronie życia, uczy
się zastanawiać nad sobą samym... To nie takie trudne zrezygnować z
siebie.
— Serdecznie ci więc życzę, by zawsze wydawało ci się to
równie łatwe. A jeśli się już sobie zwierzamy, chciałbym ci coś
wyznać. W najbliższym czasie mam zamiar się zaręczyć.
Spojrzała na niego i uścisnęła jego rękę.
— Tylko nie bez miłości, Fred, tylko nie to! — krzyknęła z
błaganiem w głosie.
Te nieprzemyślane słowa zdradziły mu, że rezygnacja z własnych
marzeń wcale nie była dla niej tak łatwa, jak go przed chwilą
zapewniała. Ale nie odezwał się ani słowem na ten temat.
— Nie, Leno, nie bez miłości.
— Opowiedz! — poprosiła, a w jej oczach pojawiły się łzy.
Opowiedział jej o swej miłości. Jego narzeczona pochodziła ze
średnio zamożnej rodziny. Pragnęła żyć na wsi. Fred chciał przerwać
studia i pomóc ojcu prowadzić gospodarstwo.
Lena słuchała z zainteresowaniem.
— A co powiedział na to ojciec? — zapytała, gdy skończył.
— Cieszy się, że nie będzie już sam.
Lena serdecznie ucałowała brata.
— Życzę ci z całego serca szczęścia, Fred! Może teraz nadejdą
dla Warnstetten lepsze czasy! Kiedy przywieziesz narzeczoną,
abyśmy ją mogli poznać?
— W najbliższych dniach. Ślub ma się odbyć już na Wielkanoc.
Nazywa się zwyczajnie — Kasia.
— Opisz mi ją!
Wyjął z kieszonki na piersi fotografię narzeczonej.
— Tutaj masz i opis, i ilustrację.
Lena długo wpatrywała się w piękną twarz dziewczyny.
— Blondynka i ma dołeczki w brodzie! Twoja Kasia musi być
bardzo wesołą dziewczyną.
Roześmiał się zadowolony.
— O tak! Zawsze tryska dobrym humorem. Cały dzień śpiewa,
śmieje się i płata figle.
Lena z czułością patrzyła na twarz dziewczyny na zdjęciu.
— To dobrze zrobi naszemu staremu domowi, Fred. Od kiedy
przestaliśmy być dziećmi, w starych murach nikt nie śmiał się
szczerze i z całego serca. Boże, zachowaj pogodę ducha Kasi! — ze
łzami w oczach oddała Fredowi zdjęcie.
W tym momencie do pokoju wszedł Borkenhagen z
Warnstettenem. Spostrzegł od razu łzy w oczach Leny i poruszony
podszedł do niej.
— Co to znaczy, Lenko... Płakałaś?
— To są łzy radości, Frank. Fred oznajmił rai właśnie, że chce się
żenić! Warnstetten obejmie wkrótce nowa pani.
Borkenhagen potrząsnął energicznie dłonią Freda.
— To świetnie, Fred! Gratuluję! To trzeba przecież uczcić! Co
powiecie na kruszon brzoskwiniowy? To ulubiony napój Leny.
Fred wymienił z Leną porozumiewawcze spojrzenie. A więc
Lena
zaliczała
do
swych
ulubionych
napojów
kruszon
brzoskwiniowy!
U pani Sattenfeld odbywało się spotkanie, w którym brały udział
panie z towarzystwa. Pani Sattenfeld mieszkała w ładnej, skromnej
willi, stojącej w pobliżu siedziby rządu. Od śmierci męża, który pełnił
zaufaną funkcję przy ówczesnym premierze, żyła samotnie z córką
Meta. Zmniejszone dochody zmuszały ja do skromnego życia, ale
zawsze próbowała utrzymać odpowiednią pozycję w towarzystwie.
Nie była jednak zbyt lubiana, podobnie jak jej dzieci. Ludzie
jednak powstrzymywali się przed okazywaniem tego, obawiając się,
że wzbudzą jej niechęć. Cała rodzina Sattenfeld potrafiła bowiem
robić odpowiedni użytek ze swych ostrych języków. W ten sposób
stwarzali też pozory, że zajmują ważniejszą pozycję, niż mieli w
rzeczywistości.
Meta Sattenfeld chciała, jak dotąd bezskutecznie, wyjść za mąż.
Ponieważ jednak nie była ani ładna, ani miła, wszyscy kandydaci
starali się trzymać od niej z daleka. Wystarczyło, aby Frank
Borkenhagen był ubiegłej zimy przez przypadek kilkakrotnie jej
partnerem przy stole na przyjęciach, a marząca o małżeństwie Meta
wzięła to za próbę zbliżenia się do niej. Kręciła wprawdzie nosem na
jego rubaszne zachowanie, ale mimo to życzyła sobie żarliwie, aby
poprosił ja o rękę. Okazywała mu wyraźnie swą przychylność.
Ale Borkenhagen nie myślał nawet, aby odpowiedzieć na jej
mniej lub bardziej wyraźne znaki. Po prostu ich nie zauważał.
Gdy jego zaręczyny z Leną Warnstetten zostały publicznie
ogłoszone, Meta dostała spazmów, które towarzyszyły również
wcześniejszym, podobnym rozczarowaniom. W jej sercu obudziła się
zawzięta nienawiść do pięknej Leny. Popierana przez matkę i brata,
którzy podobnie jak ona mieli nadzieję na świetną partię, winą za to,
że nie udało jej się usidlić bogatego Borkenhagena, obarczyli Lenę
Warnstetten. Nienawidzili jej z całego serca.
Ani Lena, ani Frank nie mieli pojęcia o niechęci, którą
nieświadomie wzbudzili. Zanim Lena nie została jego narzeczoną,
Frank Borkenhagen nie stronił od towarzystwa kobiet i z niektórymi
flirtował, jednak o Mecie Sattenfeld nie pomyślał nigdy.
Wszystkie plotki o Lenie i Franku brały swój początek w salonie
pani Sattenfeld. Również dzisiaj w czasie spotkania pań z
towarzystwa Lena stała się ofiarą nieprzyjaznych ataków matki i
córki. Nie trzeba było długo czekać, aby dołączyły do nich inne panie,
oburzone na Lenę.
Po raz kolejny roztrząsano jej “niejasne stosunki" z Romittenem,
oburzano się na jej udaremnione samobójstwo, któremu przypisywano
najbardziej nieuczciwe motywy, uważano za “niesłychane", że teraz
chce uczestniczyć w przyjęciu z okazji ślubu premiera, chociaż nie
upłynął jeszcze rok od śmierci jej matki, zmarłej ze zmartwienia o
córkę.
— A poza tym zagarnęła dla siebie największy majątek.
— Moja kochana, w tym z pewnością maczał palce Romitten.
Codziennie bywał u Borkenhagenów przed ich wyjazdem. Mój syn
jest dobrze poinformowany. Naturalnie po powrocie nadal ich
odwiedza.
— Nie mogę zrozumieć, dlaczego Borkenhagen na to pozwala —
dodała inna pani.
— Ba! Mąż zawsze dowiaduje się ostatni. Być może nawet nie
wie o stosunkach łączących Lenę z Romittenem.
— Cóż, jeśli panna młoda w dzień ślubu ucieka od ołtarza, aby
popełnić samobójstwo, powinno to dać do myślenia panu młodemu.
— Borkenhagen nie jest zbyt bystry. Kto wie, jak mu wyjaśniła
swe postępowanie — powiedziała Meta zjadliwie.
To ostatnie przypuszczenie zostało żywo podchwycone.
Oburzenie pań na inną kobietę, która miała nieszczęście wzbudzić ich
niechęć, zmieniło się w chęć rozprawienia się z nią.
Sytuacja pogorszyła się jeszcze, gdy następnego dnia widziano
państwa Borkenhagenów w towarzystwie Romittena, z którym jedli
obiad w “Zajeździe Reńskim", najelegantszym hotelu w mieście. Nikt
nie wierzył, że mógł to być przypadek. A rzeczywiście tak było.
Ponieważ Borkenhagenowie zostali zaproszeni na wesele premiera,
wynajęli w “Zajeździe Reńskim" apartament na nadchodzące dni, aby
nie musieć codziennie po przyjęciach wracać do Borkenhagen.
Lena miała do załatwienia jeszcze kilka małych sprawunków i
akurat, gdy wracała z mężem ze sklepów, minął ich Romitten.
Borkenhagen był rozbawiony i w tak dobrym humorze, że zaprosił
Romittena na obiad, nie chcąc nawet słyszeć o odmowie. Nie
przypuszczali, że ich niewinny, wspólny obiad stanie się pożywką dla
nowych plotek.
Romitten, którego uczucia na widok Leny ożywały z całą mocą,
był szczęśliwy, gdy pod pretekstem załatwienia nie cierpiącej zwłoki
sprawy, mógł się wreszcie pożegnać. Po jego odejściu Lena zamilkła.
Ponieważ jednak Frank był w bardzo gadatliwym nastroju, nie zwrócił
uwagi na jej milczenie.
— Jestem pewny, Lenko, że gdy jutro wejdziesz do sali pełnej
ludzi, będziesz wyglądać jak królewski łabędź, który zaplatał się
przypadkowo w stado gęsi.
Zmusiła się do uśmiechu.
— Twoje porównanie nie jest zbyt pochlebne dla innych pań.
— Ale bardzo trafne. Wszystkie są zazdrosne o twoja urodę,
Lenko. Zauważyłem to dziś podczas kilku wizyt. Panie były bardzo
chłodne i wydawały się zauważać każdą fałdkę na twojej sukni. To
jest chorobliwa zazdrość, znam się na tym.
— My kobiety jesteśmy czasem małostkowe — usprawiedliwiała
Lena.
— Musisz jednak wykluczyć moją żonę, bardzo cię o to proszę.
— Nie, nie zrobię wyjątku nawet dla niej, Frank. Ona jest tak
małostkowa, że obawia się pójść na wesele premiera.
— Ależ, Lenko! Czego się tu bać? Żona Franka Borkenhagena
nie musi się niczego obawiać.
— Czy wiesz, dlaczego wszystkie panie były takie chłodne w
stosunku do mnie? — zapytała ze ściśniętym gardłem.
— No? Dlaczego?
— Bo nie zapomniały, że... no, wiesz... tamtego dnia, po śmierci
mamy... jezioro...
Borkenhagen pobladł i z przerażeniem ścisnął jej dłoń.
— Lenko... ależ Lenko! Jak możesz tak myśleć? Nikt nie byłby
tak nikczemny, aby cię z tego powodu potępiać.
— Takie odniosłam wrażenie, Frank.
Pogłaskał jej rękę.
— Moja kochana. Niechby się tylko ośmieliły! Głupie gęsi, co
one wiedzą o życiu? A gdyby nawet tak było, Lenko, nie
przejmowałabyś się tym chyba, prawda?
— Ja nie, Frank. Ale gdyby dano ci odczuć, że twoja żona zrobiła
coś, co wykracza poza ramy...
Roześmiał się ubawiony.
— Jeśli nic innego cię nie martwi, moja Lenko, możesz być
spokojna. Kobieta taka jak ty nie pasuje do żadnych ram. Im mniej cię
te gęsi rozumieją, tym bardziej jestem z ciebie dumny. Czy teraz
jesteś spokojna?
— Tak, Frank, zupełnie spokojna. Ty jesteś moją tarczą, która
ochroni mnie przed wszystkim.
Jego oczy zabłysły radością.
— Gdy mówisz mi coś tak cudownego, mam ochotę skakać z
radości jak dziecko, Lenko. Nigdy nie zapominaj, moja wierna żono,
że jestem z ciebie dumny. Biada ludziom, którzy ośmieliliby się
sprawić ci ból.
Potrząsnęła głowa ze śmiechem.
— Nie tak wojowniczo, Frank.
Roześmiał się, słowa swe jednak traktował bardzo poważnie.
Zmienił temat.
— Wiesz, Lenko, ten Romitten jest w zasadzie bardzo miłym
człowiekiem. Trzeba go tylko lepiej poznać. Inny pyszniłby się, gdyby
został tak wyróżniony przez premiera. Naprawdę nie doceniałem go
przedtem.
— Tak, Henryk jest prawym człowiekiem, Frank.
— Mam nadzieję, że tej zimy będziemy go częściej u nas
widywać.
Lena mocno zacisnęła ręce.
— Nie powinieneś go jednak do tego zachęcać. On nie ma
towarzyskiej natury. Trzeba pozwolić mu chodzić własnymi drogami.
Spojrzał na nią niepewnie.
— Myślałem, że sprawiłbym ci radość, gdybym nakłonił go do
częstszych odwiedzin. W Warnstetten bywał przecież często.
— Wtedy gdy w domu był Fred. Gdy mój brat przyjedzie do
Warnstetten na stałe, Romitten spędzać będzie chętniej czas w jego
towarzystwie niż w naszym. Nie nakłaniaj go więc lepiej, mógłby to
odczuć jako przymus.
— Zobaczymy, Lenko. Mam nadzieję, że zimą nie będziesz czuła
się samotna w Borkenhagen.
— Przeciwnie, cieszę się już na spokojne dni. Nigdy w ciągu tych
miesięcy, nie mieliśmy chwili spokoju. A w długie, zimowe wieczory
będziemy mogli znowu razem czytać. Poza tym, od czasu do czasu
przyjeżdżać będzie Fred z ojcem. Tej zimy zrezygnujemy z wizyt u
sąsiadów, w zupełności wystarczą mi te spotkania teraz, w czasie
wesela premiera. Oczywiście, jeśli tobie to odpowiada, Frank.
— Twoje plany są doskonałe, Lenko, naprawdę doskonałe! Już
teraz się na to cieszę.
— Ale mam jeszcze jedno życzenie, Frank.
— Z góry zgadzam się na nie.
— Nie tak pochopnie. Chciałabym zatrzymać narzeczoną Freda
na parę tygodni w Borkenhagen, aby ja lepiej poznać. Fred na pewno
też będzie szczęśliwy, mając ją jeszcze przez kilka tygodni w pobliżu.
Czy mogę ją zaprosić?
— Ależ oczywiście, Lenko. Ty przecież jesteś panią w
Borkenhagen.
— Nie, Frank, ty też musisz wyrazić na to zgodę, bo jeśli miałbyś
być z tego niezadowolony, przestałoby mnie to cieszyć.
— Będzie mi bardzo miło, słowo honoru! Zgodnie z opisem
Freda Kasia musi być sympatyczną, wesołą osóbką. A ja będę
rycerzem dwóch pięknych dam. Czy nie będziesz zazdrosna, Lenko?
— przekomarzał się.
Potrząsnęła przecząco głową.
— Zazdrość jest odrażającym uczuciem, Frank. Między nas nie
może wkraść się nic tak ohydnego, znamy się przecież tak dobrze.
Pocałował ją w rękę.
— Masz rację, Lenko, wykreślimy z naszego słownika to
wstrętne słowo — powiedział poważnie.
Chociaż wszystkie panie z otoczenia pani Sattenfeld solidarnie
zaprzysięgły wojnę Lenie, chociaż na przyjęciu weselnym premiera
przyjęły ją oschle, to jednak gdy zobaczyły, jak została wyróżniona
przez ministrów i inne poważane osobistości, zniknęły ich
uprzedzenia. Odrzuciły opinie Sattenfeldów i uprzejmie rozmawiały z
Leną. Jej oszałamiająca uroda odniosła pełny sukces.
Lena Borkenhagen rozmawiała z panną młodą, w której mądrych,
ciemnych oczach widać było aprobatę.
— Mam nadzieję, pani Borkenhagen, że zimą będziemy często
gościć panią u nas — powiedziała z prostotą.
— To uprzejmie z pani strony, że zaprasza mnie pani do siebie.
Jestem jednak jeszcze w żałobie i zrobiłam wyjątek, przychodząc na
pani ślub. Tej zimy nie będziemy już brać udziału w żadnych innych
przyjęciach.
Żona premiera dowiedziała się od męża o przeżyciach Leny. Z
przychylnym zainteresowaniem spojrzała na spokojną, poważną
niewiastę, w której oczach można było dostrzec jeszcze lekkie
przygnębienie.
— Mam jednak nadzieję, że zobaczę panią przynajmniej od czasu
do czasu na herbatce w ścisłym gronie.
— Jest pani bardzo miła.
Podszedł do nich premier.
— Zdobyłam nowe towarzystwo na nasze wieczory przy
herbacie. Pani Borkenhagen obiecała mi właśnie, że będzie nad
odwiedzać — zawołała do niego żona tak, że mogło to usłyszeć kilka
stojących w pobliżu pań.
Wiadomość tę szeptano sobie z ust do ust. Po chwili cała sala
wiedziała już o wyróżnieniu, jakie spotkało Lenę.
Romitten i Borkenhagen stali nieopodal, rozmawiając. Oni
również byli świadkami rozmowy młodej żony premiera z Leną.
Frank z triumfem patrzył na panie, które dotąd odnosiły się do Leny z
niechęcią. Sprawiło mu ogromną satysfakcję, że starały się teraz
naprawić swój nietakt ze zdwojoną uprzejmością.
Nikt dokładnie nie wiedział o uczuciach Leny do Romittena,
ukryła bowiem tę miłość głęboko w sercu. Ale ludzka ciekawość i
pragnienie skandalu potrafi we wszystkim doszukiwać się zła i
wyciągać je na światło dzienne. Nie przypuszczała jednak, że
powiązano jej próbę samobójstwa z osobą Romittena. Sądziła jedynie,
że potępiano ją za chęć odebrania sobie życia.
Była bardzo wdzięczna gospodarzom, że swym zachowaniem
ochronili ją przed ostrymi językami nieprzychylnych osób i umocnili
jej pozycję towarzyską. Doskonale wiedziała, komu zawdzięcza to
życzliwe przyjęcie.
W przeciwieństwie do rodziny Sattenfeldów, która została przez
sukces Leny zdecydowanie na drugim planie, Frank Borkenhagen
mógł być w pełni zadowolony.
Sattenfeldowie zauważyli nagłą zmianę nastroju. Pogłębiło to ich
nienawiść do Leny. W Mecie zrodziło się pragnienie zemsty. Po
powrocie do domu dostała spazmów ze złości, którą tak długo musiała
powstrzymywać.
Lena czuła się szczęśliwa, gdy po kilkudniowych uroczystościach
mogła wrócić do Borkenhagen. Częste spotkania z Romittenem były
bowiem dla niej torturą. Blada i wyczerpana, siedziała wraz z mężem
w powozie. Frank był tak ożywiony i pełen dumnej satysfakcji z
towarzyskich sukcesów Leny, że nie mógł pojąć, dlaczego żona jest
tak szczęśliwa, mogąc wrócić do spokojnego domu.
— Czy nie było cudownie, Lenko? Nie bawiłaś się dobrze?
Uśmiechnęła się z przymusem.
— Było wspaniale, Frank. Ale teraz tak się cieszę, że wreszcie
wracam do domu! Tak dużo ludzi i ta ciągła obawa, że mogą mnie źle
potraktować, trochę mnie wyczerpały.
— Nikt by się nawet nie ośmielił, Lenko. Wszyscy byli aż
przesadnie uprzejmi. Przykład gospodarzy był zaraźliwy. Jestem z
ciebie tak dumny, moja Lenko, niesamowicie dumny. A jakie
komplementy słyszałem o mojej pięknej żonie. Ślicznie wyglądałaś!
Żadna nie mogła się z tobą równać, nawet żona premiera.
— Ty zarozumialcze! Zamilknij nareszcie! W przeciwnym razie
naprawdę się rozzłoszczę. Nie powinieneś rozwodzić się na temat
mojego wyglądu, nie jesteś obiektywny. Co znaczy uroda? Jest
przemijająca. A co potem mi pozostanie?
— Ty sama, Lenko. To jest to, z czego jestem dumny. Ludzie
składali ci hołdy, bo jesteś piękna. Ale cieszę się, że nie znają tego, co
w tobie najlepsze i najpiękniejsze. To należy do mnie, tylko do mnie!
Masz piękną, dobrą duszę, która nie przeminie.
Cicho westchnęła.
— Przeceniasz mnie, Frank.
Roześmiał się szczęśliwy.
— Tej wiary nic we mnie nie zachwieje. Wiesz, jaką rozmowę
podsłuchałem?
— No?
— Posłuchaj. Jakiś niski referent powiedział do Sattenfelda:
“Gdybym był tak brzydki jak Borkenhagen, a miałbym tak piękną
żonę, nie zaznałbym ani chwili spokoju". Nie mogłem dosłyszeć, co
na to odpowiedział Sattenfeld, ale śmiałem się z tego w głębi serca.
Nie muszę się niepokoić, prawda, Lenko? Ty nigdy nie złamałabyś
przysięgi.
Lena zadrżała pod wpływem nagłego cierpienia. Oparła głowę na
jego ramieniu.
— Nie, Frank, wolałabym umrzeć niż cię zawieść.
— Byłem tego pewny. Ufam w twoją wierność tak bardzo, że nic,
naprawdę nic nie jest w stanie zachwiać mojego zaufania do ciebie. I
mimo mej brzydoty nie czujesz do mnie wstrętu, prawda?
Wzruszona pogłaskała jego rękę, w oczach pojawiły się łzy.
— Dla mnie nie jesteś brzydki, Frank. Widzę twoje złote serce,
które z miłości dla mnie pozbyło się wszystkich wad. Tak bardzo
mnie kochasz, że nie miałabym chwili spokoju, gdybym zawiodła twą
miłość i zaufanie.
Czule objął ja ramieniem.
— Moja Lenko, dajesz mi tyle szczęścia. Wierz mi, zrobiłaś ze
mnie innego, lepszego człowieka. Każda godzina spędzona przy twym
boku oddala mnie od nędznego życia, jakie prowadziłem przedtem i to
czyni mnie szczęśliwym.
— Byłeś taki już wcześniej. Gdyby dobro i piękno nie drzemały
w tobie już wcześniej, nic nie byłoby cię w stanie zmienić.
Kilka spokojnych dni w Borkenhagen przywróciło Lenie dawna
pogodę ducha. Potem przybyła Katarzyna Szlegel, narzeczona Freda.
Pełna wdzięku dziewczyna, o jasnych włosach i figlarnych oczach,
starała się, aby życie wokół niej pełne było wesela i śmiechu. Z
zabawna egzaltacją uznała Lenę za zachwycającą szwagierkę.
Przekomarzała się z Borkenhagenem, jak żywe srebro kręciła się po
domu, biegała w radosnym zachwycie po tonącym w barwach jesieni
parku, zarażając wszystkich swą radością.
Gdy przyjeżdżał Fred Warnstteten rzucała się z radością w jego
ramiona i bawiła przyszłego teścia. Była tak zabawna, że Lena
musiała śmiać się serdecznie wraz z nią, a to nadzwyczaj podobało się
Borkenhagenowi. Gdy Lena się śmiała, świat wydawał się mu
cudowny. Pewnego razu Kasia ubrała jamnika Franka w kurtkę i
czepek i zaśmiewała się do łez, patrząc na jego daremne próby
uwolnienia się.
Lena, przyglądając się temu i śmiejąc się równie serdecznie,
stwierdziła:
— Ty trzpiocie! I ty masz wkrótce zostać stateczną mężatką?
Służba w Warnstetten umrze ze śmiechu.
Kasia objęła ją gwałtownie.
— Znam się na wydawaniu poleceń. Wszystko będzie więc
dobrze. A Fred powiedział mi, że podobam mu się taka, jaka jestem, i
taką mam pozostać. Do Warnstetten musi powrócić szczery, wesoły
śmiech. Ja się już o to postaram. Wiesz, Lenko, podziwiam zawsze
twój spokój i opanowanie, ale ja jestem już takim trzpiotem, jak mówi
do mnie tata. I — westchnęła szelmowsko — nie należy robić sobie
wielkich nadziei, że się zmienię. Pogódź się wiec z myślą, że taki
trzpiot będzie twoją szwagierką.
Lena pocałowała ją serdecznie.
— W takim razie muszę poddać się losowi, moja Kasiu. Niech ci
Bóg dopomoże, byś zachowała radość życia.
Kasia była jedyną córką doradcy rządowego i wychowywała się
w
szczęśliwej
rodzinie,
bez
nowoczesnych
eksperymentów
wychowawczych. Jej rodzice byli na tyle wyrozumiali, by nie
ograniczać jej młodzieńczej radości.
Spokojny i poważny Fred, na którego twarzy rzadko gościł
uśmiech, czuł się odrodzony dzięki jej nieskrępowanej radości.
Zakochał się od pierwszego wejrzenia w wiecznie roześmianych
oczach Kasi. Wyznał jej swą miłość w szałasie, w którym w czasie
spaceru schronili się przed deszczem.
Zaczerwieniła się i przyglądała mu się figlarnie.
— Wiem o tym od dawna, panie Warnstetten, i również pana
kocham. Ale proszę pożyczyć mi swej chustki. Całą twarz mam
mokrą od deszczu, a moja chusteczka jest już całkiem wilgotna.
Wytarł więc delikatnie jej twarz i pocałował ją. Śmiała się, ale
oczy, mimo jego starannych zabiegów, zostały wilgotne. Scałowywał
więc łzy wzruszenia, płynące po jej policzkach. Lena odkryła wkrótce,
że pod powłoką wesołości, kryje się dobre i czułe serce. Młoda
dziewczyna sama zresztą powiedziała:
— Wiesz, Leno, gdybym pozwoliła rządzić memu sercu,
wpadłabym w łzawy sentymentalizm. Dlatego nie mogę na to
pozwolić. Wtedy gdy inni ludzie pogrążają się we łzach, ja się śmieję i
to dodaje mi sił. Nie mogę ulec, bo gdybym raz zaczęła się nad sobą
użalać, mogłabym łzami napełnić leśny potok.
Lena musiała się roześmiać.
— W takim razie dobrze, że nie pozwalasz sobie na łzy, bo w
końcu niepozorny strumyk mógłby wezbrać i nas zalać.
Trzy tygodnie spędziła Kasia u Borkenhagenów. Po upływie tego
czasu zaczęła przygotowywać się do powrotu do domu. Lena chciała
wprawdzie zatrzymać ja na dłużej, ale Kasia pokręciła energicznie
głowa:
— Nie, było mi u was bardzo dobrze, ale teraz jadę do domu.
Moi rodzice będą mnie mieć już tylko do świat. Nie mogę im odebrać
z tego krótkiego czasu ani godziny. To będzie dla nich ciężkie
przeżycie. Mama i tata nie potrafią sobie beze mnie poradzić. Nie, nie
śmiejcie się ze mnie, tak jest naprawdę. Kto miałby robić te wszystkie
głupie znaczki w porządku dziennym obrad, który przygotowuje radca
rządowy? Kto będzie tacie podawać lekarstwo, a mamie dolewać
wody do zbyt mocnej kawy, którą tak bardzo lubi? Widzicie, jaka
jestem niezastąpiona?
— Tak, Kasiu, widzimy, a jeżeli masz jeszcze kilka podobnych
argumentów w zanadrzu, będziemy musieli złożyć broń, nie sądzisz,
Frank?
— Oczywiście, podzielam twoje zdanie, Lenko.
Kasia, śmiejąc się, zakręciła się na jednej nodze.
— A więc szanowni małżonkowie, jedźmy teraz do Warnstetten.
Obiecałam Fredowi, że zabawimy tam całe popołudnie.
— Nawet nas nie zapytawszy? A jeśli się nie zgodzimy? —
drażnił się z nią Frank.
Kasia pstryknęła palcami.
— Lena chce, a jeżeli ją uprowadzę, z góry wiem, kto pójdzie za
nami...
— Jesteś okropna, Kasiu!
Następnego dnia Kasia wyjechała. W Borkenhagen zapanowała
cisza.
Kilka dni później Borkenhagenowie otrzymali zaproszenie na
herbatę do premiera. Lena obawiała się, że spotka tam Romittena.
Nie zastali go jednak, Henryk prosił bowiem usilnie, by nie
zapraszano go razem z Borkenhagenami. Premier zrozumiał to i
spełnił prośbę przyjaciela.
Henryk często bywał gościem młodej pary. Zwłaszcza żona
premiera czuła sympatię do przyjaciela męża i okazywała mu ją na
każdym
kroku.
Sattenfelda,
którego
wyraźnie
nie
lubiła,
doprowadzało do wściekłości, że Romitten cieszył się jej
życzliwością. Gdzie tylko mógł, rozsiewał więc jadowite plotki,
których tematem byli przede wszystkim Romitten i piękna
Borkenhagenowa. Ponieważ nikt nie chciał brać tego poważnie, jego
ataki były coraz bardziej zajadłe. Nie zważał przy tym, do kogo
kieruje swe niestosowne uwagi.
Pewnego razu podsłuchał, jak premier powiedział do Romittena:
— Powinieneś się ożenić, drogi przyjacielu. Byłby to kres
pańskiej nieszczęśliwej miłości do pani Borkenhagen.
— Nie mogę, byłoby to z mojej strony nieuczciwe, gdybym
ożenił się, kochając inną. Nic nie zmusi mnie do małżeństwa —
odpowiedział Henryk.
Sattenfeld starannie ukrył w pamięci te słowa. Miał nadzieje, że
pewnego dnia będzie mógł je odpowiednio wykorzystać. Był pewien,
że posiada dowód na to, że Lena Borkenhagen zdradza męża z
Henrykiem Romittenem. Pewność ta niezmiernie go cieszyła. Dobrze
wykorzystana, mogła dopomóc mu w zemście na Romittenie i
Borkenhagenie. Doprowadzenie do pojedynku między nimi nie
powinno być trudne, zwłaszcza po wyjawieniu zdrady Leny. Wynik
pojedynku był mu obojętny — związałby ręce Romittenowi, a siostra
zemściłaby się na Borkenhagenie.
Kilka dni po odwiedzinach u premiera Lena siedziała w fotelu
przy kominku i czytała. Jej mąż był w fabryce. Musiał bowiem
omówić z dyrektorami kilka nie cierpiących zwłoki spraw. Gdy wrócił
do domu, Lena odłożyła książkę i spojrzała ku niemu z uśmiechem.
— No, Frank, czy konferencja wreszcie się skończyła?
— Tak, Lenko. Ale niestety, muszę cię ponownie opuścić. Zaraz
muszę pojechać do miasta, by porozmawiać z adwokatem. Mam
nadzieję, że wieczorem będę już w domu. Nie będziesz się nudzić?
— Dostałam nowe książki, Frank. Czas do twojego powrotu
szybko mi przeleci. Zresztą, gdy tylko się ściemni, przyjedzie Fred z
ojcem. Nie musisz się więc spieszyć.
— To świetnie, Lenko. Dobrze, że będziesz mieć towarzystwo na
wieczór, w razie gdybym musiał zatrzymać się dłużej. Do domu
wrócę jednak na pewno.
— Będę na ciebie czekać, nawet do późna.
— To miło z twojej strony, Lenko.
Czule pożegnał się z żoną. Lena pomachała mu jeszcze z okna,
obserwując powóz, dopóki nie zniknął. Potem powoli poszła do
pokoju i usiadła w fotelu. Nie czytała jednak, lecz wpatrywała się
zatopiona w ponurych myślach w rozżarzone węgle trzaskające w
kominku. Jej pierś rozdarło głębokie westchnienie.
Nagle zakryła twarz rękami i załkała.
— Boże, pomóż mi, bym zapomniała o Henryku, bym mogła o
nim spokojnie myśleć. Frank jest dla mnie taki dobry... Pomóż mi,
bym mogła odwzajemnić jego miłość, bym uczyniła go szczęśliwym
tak, jak na to zasługuje. Odsuń ode mnie tę mękę, z którą me serce nie
może sobie poradzić...
Modliła się żarliwie. Mimo wielkich wysiłków nie potrafiła
wyrzucić z serca i myśli Henryka Romittena. Mimo że była otoczona
miłością męża, jego wzruszającą dobrocią, nie potrafiła uciszyć głosu
swego serca.
Frank Borkengahen odbył długą naradę. Gdy minęły godziny
przyjęć jego adwokata, zaprosił go do winiarni, by dalsze sprawy
omówić przy lampce wina. Panowie udali się do znanej winiarni, tej
samej, w której kiedyś Borkenhagen stanął po stronie Romittena.
Wewnątrz było niewielu gości. Borkenhagen i adwokat usiedli w
jednej z lóż i zasłonili zasłonę, by im nie przeszkadzano. W godzinę
później sąsiednią loże zajęło kilku mężczyzn. Po chwili dosiadł się do
nich pan Sattenfeld. Wyglądał na zdenerwowanego, pozostali
mężczyźni pokpiwali z niego i jego złego humoru.
— Czy ktoś utarł panu nos, panie Sattenfeld? Ostatnio ma pan
piekielnie zły humor. To nie może być wpływ szefa, w czasie
miodowego miesiąca musi być przecież w doskonałym nastroju.
— Zostawcie mnie w spokoju. Nie należy zadzierać z wielkimi
panami, zwłaszcza w czasie miodowego miesiąca. Od kiedy Romitten
wkradł się w jego łaski, nie można już z nim wytrzymać. Wszystko
jest tak, jak życzy sobie pan Romitten. To mi nie odpowiada.
— Ożeńcie więc Romittena — zażartował jeden z panów. —
Gdyby miał żonę, byłby nieszkodliwy.
— Cóż, on się wystrzega małżeństwa — odpowiedział zjadliwie
Sattenfeld. — Nie pozwoli na nie pani Borkenhagen, nie chce z nikim
dzielić
kochanka...
Należałoby
wreszcie
otworzyć
oczy
Borkenhagenowi. Wybuchłby skandal, który może...
Zanim zdążył powiedzieć następne słowo, Frank Borkenhagen
szarpnął gwałtownie zasłonę sąsiedniej loży. Z wykrzywioną
wściekłością twarzą rzucił się na Sattenfelda. Potrząsając nim,
krzyknął:
— Nikczemniku! Nędzny kłamco! Proponuję ci odwołać to
bluźnierstwo! Odwołaj swe złośliwe obelgi, ty nic nie warta kanalio,
albo cię zabiję!
Sattenfeld skulił się ze strachu. Do tej pory nikt z siedzących przy
stoliku nie zareagował. Dopiero po chwili, gdy ochłonęli z pierwszego
wrażenia, próbowali uspokoić Borkenhagena. Trzymali go mocno,
powstrzymując przed uderzeniem Sattenfelda.
— Puśćcie mnie, panowie! Ten łajdak obraził moją żonę, czystą,
niewinną kobietę. Łotr, nie wart nawet jej jednego spojrzenia! Zabiję
go, gdy nie odwoła tego, co powiedział.
— Pan stracił rozum, Borkenhagen. Jesteśmy w miejscu
publicznym. Niech się pan uspokoi, bardzo pana proszę. Sprawa
powinna zostać rozstrzygnięta zgodnie z naszym zwyczajem.
Borkenhagen zacisnął pięści.
— Precz mi z oczu, bluźnierco...!
Sattenfeld próbował wyprostować się. Ta afera była dla niego
nadzwyczaj niemiła. Nigdy sobie tego tak nie wyobrażał. Zamiast
podawać pistolety Romittenowi i Borkenhagenowi, osobiście uwikłał
się w pojedynek. Ładna historia! Borkenhagena uważano za
wyborowego strzelca; on sam natomiast strzelał marnie.
Pobladły sięgnął po swą czapkę.
— Przyślę panu moich sekundantów.
Borkenhagen zadrżał ze złości.
— Dobrze, do godziny dziesiątej będę w “Zajeździe Reńskim" —
powiedział przez zaciśnięte zęby.
Po wyjściu Sattenfelda, Borkenhagen szybko się uspokoił.
Panowie otoczyli go, próbując wyrazić swe poparcie. Ich zdaniem
Sattenfeld zasłużył na karę za swoje oszczerstwa.
Frank Borkenhagen opróżnił szybko kieliszek wina.
— Załatwię go tak, by nigdy już nie mógł nikogo zranić swymi
oszczerstwami — powiedział z wyrazem twarzy, który przestraszył
wszystkich. — Trzeba z tym skończyć, wystarczy, że raz ośmielił się
obrzucić błotem tak cudowną kobietę jak moja żona. Jutro o tej
godzinie, zapamiętajcie moje słowa, panowie, jutro o tej porze ten łotr
odpokutuje swe oszczerstwa... obojętne, czy ja zginę, czy nie.
Sięgnął po płaszcz i kapelusz.
— Chodźmy mecenasie — powiedział do adwokata. — Proszę
towarzyszyć mi do “Zajazdu Reńskiego". Muszę omówić z panem
jeszcze kilka ważnych spraw.
Pożegnał się i wyszedł. Adwokat podążył za nim...
Dopiero o dziesiątej wieczór mógł pomyśleć o powrocie do
domu. Tak długo zatrzymały go rokowania z sekundantami.
Pojedynek miał się odbyć następnego dnia o ósmej rano pod dwoma
dębami na granicy majątków Warnstetten i Borkenhagen. Obu
stronom przedstawiono surowe warunki, które zostały przyjęte. W
międzyczasie Borkenhagen podyktował adwokatowi swój testament.
Wreszcie pojechał do domu.
Jasny księżyc stał nieruchomo na niebie, oświetlając krajobraz
bladym, łagodnym światłem. Poważnymi oczyma przyglądał się
Frank Borkenhagen cichej okolicy. Jego pierś rozdarło ciężkie
westchnienie. Czy jutro to jeszcze zobaczy? Czy będzie jeszcze żył,
gdy księżyc znów wzejdzie?
Myślał o Lenie. Jego oczy napełniły się łzami. Ani przez chwilę
nie wątpił w jej wierność. Ale słowa Sattenfelda obudziły ponownie
wątpliwość, czy Lena kochała Romittena, czy z jego powodu chciała
wtedy popełnić samobójstwo. Bardzo pragnął poznać odpowiedź na to
pytanie. Ale jak ją mógł otrzymać? Zapytać o to Lenę?
Pomyślał o tamtej rozmowie, dzień przed wizytą Romittena.
Przecież wtedy już pytał o to, a ona go poprosiła: “Nie pytaj mnie.
Zrozum, gdybym naprawdę kogoś kochała, a ty byś mnie o to zapytał,
musiałabym albo sprawić ci ból, albo skłamać. Jedno i drugie byłoby
dla mnie cierpieniem". Wydało mu się, że słyszy jej łagodny, proszący
głos i zobaczył przed sobą jej duże poważne oczy. Tak, gdyby ją
zapytał, powiedziałaby mu prawdę, ale wzięłaby jego pytanie za
dowód nieufności i gdyby jutro dowiedziała się o pojedynku, to...
Nie, nie chciał pytać. Jeżeli wyjdzie z tego z życiem, to może...
może ją zapyta, czy go jeszcze kocha. Zdobył przecież prawo, by o to
zapytać, a ona na pewno powie mu prawdę.
Jego miłość do żony pogłębiła się. Jeszcze raz przeżywał każdą
spędzona z nią godzinę od kiedy ksiądz udzielił im ślubu. Potem ten
okropny okres jej choroby, gdy uprzytomnił sobie wszystkie swoje
wady charakteru, w strachu i trosce o życie ukochanej kobiety. W
końcu cudowne miesiące, gdy krok po kroku zdobywał jej zaufanie i
gdy pozwalała mu się wprowadzać w życie, jak chore dziecko... Czy
to wszystko może się skończyć?
Na tych rozmyślaniach czas minął mu szybko. Przed nim ukazała
się brama wjazdowa. Akurat gdy jego powóz mijał bramę, zauważył
wyjeżdżających, teścia i szwagra. Kazał zatrzymać powóz.
Obaj panowie przywitali go żartobliwie.
— Właśnie wracamy do domu, Frank. Jest już późno. Dlatego
pozostawiliśmy Lenę własnemu losowi. Myśleliśmy, że przenocujesz
w “Zajeździe Reńskim". Ona jednak czeka na ciebie.
Frank zbliżył się do nich.
— Proszę was, zsiądźcie. Chciałbym z wami porozmawiać —
powiedział spokojnie.
W tym momencie promień księżyca oświetlił jego twarz. Jej
wyraz przestraszył obu mężczyzn.
— Wielkie nieba, Frank, jesteś chory? Czy coś się stało? —
jednocześnie zeskoczyli z koni.
Borkenhagen odszedł z nimi dalej, by woźnica nie mógł ich
usłyszeć i powiedział im o pojedynku ze Sattenfeldem.
Fred i Herman Warnstetten przysłuchiwali się z przerażeniem.
Ojciec Leny oparł się ciężko o drzewo. Czy nie spowodował już
wystarczająco dużo nieszczęść...? Czy musiało zdarzyć się nowe?
Skąd Sattenfeld mógł wiedzieć, iż Lenę i Romittena coś kiedyś
łączyło?
W to, że Lena była niewinna, wierzył tak mocno jak Fred. Znał
zarówno Lenę, jak i Romittena zbyt dobrze, by zwątpić w nich choć
na chwilę. Oskarżenia Sattenfelda były tylko nędznym oszczerstwem.
Ale jak w ogóle doszło do powiązania jej imienia z Romittenem?
Borkenhagen nie zwracał uwagi na ich zachowanie. Ciągnęło go
do Leny. Obiecała mu przecież, że będzie na niego czekać. Musiał
wziąć ją jeszcze choć jeden raz w ramiona zanim od niej odejdzie, być
może na zawsze. Poprosił tylko Freda i Warnstettena, by następnego
dnia koniecznie przyjechali do Borkenhagen, mogło się bowiem
zdarzyć, że ich pomoc będzie konieczna. Fred obiecał, że zjawi się
pod dębem. Rozstali się, ściskając sobie ręce w milczeniu.
Kilka minut później Borkenhagen wszedł do małego salonu, w
którym siedziała żona. Wyszła mu naprzeciw z wesołym uśmiechem.
— Już się obawiałam, że nie wrócisz dziś do domu.
Z bijącym sercem wziął ją w ramiona.
— Tęsknota za tobą ciągnęła mnie do domu, moja Lenko. Czy
jesteś zmęczona?
— Nie, wcale nie.
— Możemy więc porozmawiać jeszcze przez pół godzinki?
Jestem spragniony twego widoku.
Spojrzała uśmiechnięta na jego twarz i nagle zatrzymała się.
— Jesteś taki blady, Frank. Spotkało cię coś złego?
— Nieprzyjemności zawodowe, Lenko.
— Czy to ciebie też dotyczy? Myślałam, że zajmują się tym twoi
dyrektorzy.
— W większości tak. Są pracowici i utrzymują porządek na
swoich wydziałach. Ale od czasu do czasu spada i na mnie trochę
pracy. Ale nie mówmy już o tym. Co robiłaś w czasie mojej
nieobecności?
Pociągnął ją za sobą na sofę.
— Co robiłam? Niewiele. Ostatnio strasznie się rozleniwiłam.
Początkowo chciałam czytać, ale nic z tego nie wyszło. Moje myśli
pobiegły za tobą.
Pocałował ją serdecznie.
— Myślałaś o mnie, Lenko?
— Tak.
— Co myślałaś?
— To, co zawsze o tobie myślę. Że nie uda mi się podziękować ci
za twą miłość i dobroć.
— Moja kochana! — przytulił ją do siebie. Potem powiedział
cicho: — Lenko, gdybym teraz musiał nagle umrzeć, moje życie
wydawałoby mi się dzięki tobie takie cudowne.
Łagodnie odgarnęła mu włosy z czoła. Jej czułość miała w sobie
coś z nagrody.
— Jeżeli Bóg zechce, będzie jeszcze piękniejsze.
— Tak, jeżeli Bóg pozwoli... Sprawiłoby ci ból, gdybym teraz
musiał umrzeć, prawda?
— Ależ, Frank! Nigdy nie zadawaj takich pytań! Bóg wie, jaki
sprawiłoby mi to ból. Jesteś częścią mnie, należysz przecież do mnie.
Ale nie mówmy już o tak smutnych sprawach. Przecież wiesz, że
zrobiłam się przesądna, a moje sny są często niespokojne.
Następnego dnia Frank Borkenhagen wstał o świcie. Przed
wyjściem chciał jeszcze napisać do Leny list, na wypadek gdyby nie
wrócił. Potem podkradł się cicho do łóżka i spoglądał długo z gorącą
czułością na jej twarz. By jej nie obudzić, pocałował tylko rozrzucone
warkocze. Cicho oddalił się.
Gdy powóz ruszał, Lena w półśnie przewróciła się na drugi bok.
Potem jednak ponownie zasnęła...
Przy dębach Borkenhagen zastał już swoich sekundantów:
lekarza i Freda Warnstettena. Temu ostatniemu pokazał list do Leny,
który miano jej wręczyć w wypadku jego śmierci.
W chwilę potem przyjechał Sattenfeld ze swoimi sekundantami.
Im również towarzyszył lekarz. Przygotowania przebiegły szybko i w
milczeniu. Próba pojednania została odrzucona przez obie strony.
Przeciwnicy zajęli swoje miejsca.
Kilka minut później Borkenhagen padł na ziemię z raną w
płucach, natomiast jego strzał zmiażdżył, jak tego pragnął, szczękę
Sattenfelda. Został więc na zawsze naznaczony jako oszczerca.
Lekarze zajęli się rannymi. Borkenhagen był jeszcze przytomny i
spojrzał na lekarza z niemą i żarliwą prośbą w oczach.
— Do domu — poprosił i dał znak Fredowi.
Fred dosiadł konia i popędził, by przygotować delikatnie Lenę
oraz poczynić przygotowania na przyjęcie rannego. Po drodze spotkał
ojca, który był już w połowie drogi do Borkenhagen. Spojrzawszy w
twarz Freda, pobladł, nie musiał nawet pytać, jak zakończył się
pojedynek.
Zaschło mu w gardle. Przez całą noc nie mógł zasnąć. Wciąż
widział przed sobą umierającą żonę. “Twoje dzieło...!" — brzmiało
mu w uszach. Nie zatrzymując konia, Fred zdał mu krótkie
sprawozdanie. Potem w milczeniu pogalopowali do Borkenhagen.
Gdy Lena wstała z łóżka ze zdziwieniem usłyszała od pokojówki,
że mąż pojechał do fabryki. To Frank wydał jej polecenie, by
przekazała swej pani taka wiadomość.
Pierwszy raz od ich ślubu Frank wyszedł tak wcześnie rano.
Podczas gdy służąca czesała włosy Leny i ubierała ją w codzienną,
wygodną sukienkę, Lena rozpamiętywała dziwne zachowanie męża
poprzedniego wieczora. Był czymś szczerze zmartwiony, czuła to.
Może miał kłopoty w fabryce...?
Postanowiła zapytać go o to po jego powrocie. Jeżeli ma
zmartwienia, powinien pozwolić, by je z nim dzieliła...
Trochę nieswoja zasiadła do śniadania. Wtedy zjawił się Fred z
ojcem. Ucieszona powitała ich obu.
— Tak wcześnie w Borkenhagen? Możecie zatem dotrzymać mi
towarzystwa przy śniadaniu. Frank jest w fabryce, a ja czuję się trochę
osamotniona. Chodź tato, usiądź. Fred, przynieś sobie krzesło, stół jest
nakryty tylko na dwie osoby. Zaraz każę przynieść jeszcze jedno
nakrycie.
Fred stał nadal przed nią.
— Lenko... pozwól... my jedliśmy już śniadanie. Chciałem ci
tylko powiedzieć... Frank powinien tu zaraz być...
— Spotkałeś go?
— Tak, on nie był w fabryce.
— Nie? — spojrzała na niego pytająco i nagle zerwała się z
krzesła i wystraszona złapała go za ramię. — Fred, co się stało?
Dlaczego jesteś taki... taki wzburzony? Gdzie Frank?
— Przy dębach, Leno. Wiesz, miał wypadek, jest ranny...
Lena złapała się za serce, pobladła.
— Wypadek... przy dębach... tak wcześnie, po co Frank tam
poszedł, i ty, i ojciec...
— Nie bój się, Leno. Musisz być teraz dzielna. Za parę minut
będzie tu Frank i ty musisz się postarać, aby zaraz można go było
położyć do łóżka.
Lena drżącą ręką potarła czoło.
— Jak mogłeś zostawić go samego, jeśli jest ranny.
— Lekarz i baron Ryniken są przy nim.
Lena w wielkiej obawie złapała go za ramię i spojrzała na niego
przenikliwie.
— Fred, to był pojedynek? Powiedz mi! — zażądała
kategorycznie.
Nie mógł jej okłamać.
— Tak, Leno.
— Z mojego powodu?
— Ja... ja nie wiem!
— Nie kłam, Fred! Muszę znać prawdę. Z mojego powodu,
prawda? Plotkowano o mojej próbie samobójstwa, a on nie chciał na
to pozwolić. Tak przypuszczałam, już wtedy, w czasie wesela
premiera. Fred, tak było, prawda?
— Nie całkiem, Leno. Uspokój się, drżysz cała.
— Nie okłamuj mnie, Fred, zaklinam cię! Powiedz mi wszystko,
to się uspokoję.
— Obiecujesz mi, Leno?
— Masz moje słowo.
— A więc, to było tak. Wczoraj w winiarni Sattenfeld
powiedział, że Romitten jest twoim kochankiem i że nie zniosłabyś,
by poślubił inną. Usłyszał to twój mąż, który siedział w sąsiedniej
loży z adwokatem. Rzucił się na Sattenfelda, wyzwał go od łotrów,
kanalii i tym podobnych. Musiano go siłą odciągać od Sattenfelda.
Następstwem tego był pojedynek, Sattenfeld ma zmiażdżona szczękę.
Lena, śmiertelnie blada, słuchała. Nagle zachwiała się i szukała
rękami oparcia. Fred podtrzymał ją.
— Leno, mam twoje słowo, że będziesz spokojna i dzielna.
Zerwała się gwałtownie.
— A Frank, co mu się stało? Żyje?
— Tak, Leno, ale jest ciężko ranny w płuca.
Oddychała ciężko i patrzyła na niego przerażona.
— Przynoszę nieszczęście tym, którzy mnie kochają. Dlaczego
nie utopiłam się w jeziorze? — powiedziała z nienaturalnym wyrazem
twarzy.
Pogładził ją po policzku.
— Leno, opanuj się!
Herman Warnstetten cały czas stał na uboczu. Nagle jęknął:
— Moja wina... to też moja wina... jedna gorsza od drugiej —
powiedział gwałtownie.
Lena zerwała się i podeszła do niego.
—
Tato,
wszyscy
jesteśmy
tylko
ludźmi,
biednymi,
popełniającymi błędy ludźmi. Ja też nie jestem bez winy. Ale
zapewniam was, między mną a Romittenem nic nie zaszło.
— Wiemy o tym, Leno, a i Frank wierzy w twą niewinność.
Odetchnęła.
— Biedak, tak mnie kocha. Zostawcie mnie teraz, chcę mu sama
przygotować łóżko.
Wyszła chwiejnym krokiem.
Pół godziny później Frank leżał w łóżku, ułożony wygodnie
przez żonę. Stracił przytomność. Lena pocałowała w milczeniu jego
bezwładne ręce, na które opadały jej ciężkie łzy.
Lekarz jeszcze raz zbadał dokładnie rannego. Potem wywołał
skinieniem głowy Lenę do sąsiedniego pokoju, w którym czekali już
Fred i Herman Warnstetten. Z poważną twarzą obwieścił im, że stan
jest beznadziejny. Będzie żył jeszcze kilka godzin, może nawet dzień.
Nie wiadomo, czy odzyska jeszcze w ogóle przytomność. Pomoc jest
już niemożliwa.
Fred i Herman Warnstetten byli wstrząśnięci, Lena natomiast
wykazywała dziwny spokój.
— Zostawcie mnie z nim samą — poprosiła drżącym głosem i
wróciła do pokoju rannego.
Opanowana lękiem, patrzyła na bladą twarz męża. Oddychał
ciężko, z trudem. Lena ściskała jego rękę i przytulała ją do ust. Nie
wiedziała, jak długo tak siedziała, dręczona ponurymi myślami. Czas
nie miał dla niej znaczenia. Czuła się wolna i nie związana z nikim,
tylko ze swoim rannym mężem.
Nagle jego powieki drgnęły. Frank rozejrzał się dookoła
przytomnym wzrokiem. Pochyliła się nad nim i pocałowała go w usta.
— Frank, mój kochany Frank!
Poczuł na twarzy jej łzy.
— Lenko, nie płacz! Przecież żyję!
Szybko otarła łzy i uśmiechnęła się do niego mężnie.
— Tak, mój kochany. Czujesz ból?
— Tak, trochę. Ale wszystko będzie dobrze.
Jego ufność wstrząsnęła nią. Miała ochotę głośno krzyczeć, ale
opanowała się. Nie może zakłócić jego ostatnich godzin. Nie
powinien podejrzewać, że musi umrzeć. Pragnęła mu okazać miłość,
której do tej pory do niego nie czuła. W tych ostatnich godzinach
kochała tylko jego.
— Tak, Frank, wszystko będzie dobrze. Dziękuję ci... dziękuję z
całej duszy, że tak mi ufasz, że nie zwątpiłeś we mnie.
Uśmiechnął się, ale potem spoważniał.
— Wiesz o tym? Kto ci powiedział?
— Wiem wszystko od Freda. Frank, nie wątpiłeś ani przez
chwilę, że oskarżenie było bezpodstawne, prawda?
— Wiem, że jesteś niewinna, moja kochana. Ale teraz... tylko
jedno pytanie, Leno... Teraz musisz mi odpowiedzieć, teraz mam
prawo. Co było między tobą a Romittenem?
Przytuliła się do niego.
— Chcesz wszystko usłyszeć? Mogę ci wszystko wyznać?
— Tak, Leno, teraz musimy wyjaśnić sobie wszystko.
— Tak, Frank, powinieneś o wszystkim wiedzieć.
Z jego rękami w swoich, twarzą przytuloną do jego policzków
wyznała mu wszystko. Opowiedziała o miłości do Romittena, o
nadziejach z nim związanych, potem o dniu, w którym ojciec zmusił
ją, przyznając się do sfałszowania weksli, do przyjęcia jego
oświadczyn, o rozmowie z Romittenem i pożegnalnym pocałunku,
pierwszym i ostatnim, który mu ofiarowała. Opisała mu potem swój
lęk przed małżeństwem i troskę o matkę, i jak odkryła, że to
niesprawiedliwe odczuwać jego miłość i dobroć jak mękę.
— Ale nigdy nie miałam odwagi ci zaufać. Poszłam do ołtarza
prawie nieprzytomna ze strachu. Potem w domu znalazłam martwą
mamę. To pomieszało mi zmysły... Widziałam w tym palec boży i
jakby pędzona wewnętrzną siłą, pobiegłam nad jezioro... A potem,
ach, teraz wiesz już wszystko, absolutnie wszystko. Gdy cię lepiej
poznałam, zniknął lęk przed tobą. Kochałeś mnie i odnalazłam u
twego boku spokój.
Tylko dlatego, że nie chciałam sprawiać ci bólu i niepokoić cię,
przemilczałam, co było między mną a Romittenem. Tylko raz, jedyny
raz spotkałam się z nim sam na sam, na krótko przed naszym
wyjazdem. Sama go poprosiłam, aby złożył nam wizytę, żebyś nie
podejrzewał czegoś złego w tym, że nas nie odwiedza. Wydawało mi
się, że domyślasz się, kim on był dla mnie, a twój niepokój sprawiał
mi ból...
Frank, to wszystko, co przed tobą ukryłam, nic poza tym. Nigdy
nie zamieniłam ani jednego słowa z Henrykiem, gdy ciebie nie było w
pobliżu. Uwierz mi, Frank. Za bardzo cię kocham, bym mogła sprawić
ci ból.
W zamyśleniu spojrzał w jej twarz.
— Teraz między nami jest wszystko jasne, teraz wiem już
wszystko. Ale wtedy gdy przynieśliśmy cię znad jeziora, gdy leżałaś
taka biedna, chora, obiecałem sobie, że twoje szczęście będzie dla
mnie ważniejsze od mojego. Dlatego mam jeszcze jedno pytanie.
Obiecaj mi, że odpowiesz mi na nie zgodnie z prawdą.
— Przyrzekam ci, Frank.
Spojrzał na nią niespokojnie.
— Czy byłabyś szczęśliwsza, gdybym ci teraz powiedział: Idź do
Romittena, zostań jego żoną. Obiecuję ci, że nie będę stawiał żadnych
przeszkód. Powinnaś być szczęśliwa. Powiedz mi prawdę!
Lena przycisnęła jego rękę do serca. Łzy płynęły jej po twarzy.
— Zostanę przy tobie, Frank. Nigdy nie zaznałabym szczęścia,
gdybym musiała cię opuścić. Kocham cię, twoje szczęście jest
również moim.
Powiedziała prawdę. W ciągu tej godziny, spędzonej przy
rannym mężu, zapomniała całkowicie o Henryku Romittenie. Jej serce
należało teraz do męża, który cierpiał z jej powodu. I obiecała sobie,
że jeśli, mimo orzeczenia lekarza, wyzdrowieje, ani jednej myśli nie
poświęci już Henrykowi.
Frank spojrzał na nią, siląc się na uśmiech.
— Moja Lenko, moja ukochana żono, dziękuję ci. Nawet nie
wiesz, jak bezgranicznie cię kocham.
— Wiem, Frank, nigdzie nie znalazłabym mężczyzny, który
kochałby mnie tak, jak ty. Mój dobry, kochany, dziękuję ci z całego
serca — powiedziała żarliwie i pocałowała go drżącymi ustami.
Nastąpiło długie milczenie. Frank oddychał z coraz większym
trudem. Trzymała jego rękę i pieściła ją nieustannie. Patrzył na nią, aż
oczy zaszły mu mgłą. Zauważyła to.
— Pocałuj mnie jeszcze raz, Lenko... chcę... spać.
Dotknęła drżącymi wargami jego ust. Jej pocałunek był ostatnią
rzeczą, którą z pełną świadomością wziął ze sobą w wieczność...
Tego samego dnia pożegnano Franka Borkenhagena. Nikt nie
dowiedział się, że jeszcze na chwilę odzyskał przytomność.
Romitten dowiedział się od Freda, o tym co zaszło. Był oburzony,
że Sattenfeld odważył się poddać w wątpliwość niewinność Leny.
Jeszcze tego samego dnia kazał się zapowiedzieć u premiera i gdy ten
go przyjął, opowiedział mu szczerze o tym, co łączyło go z Leną i do
czego doprowadził Sattenfeld, złośliwie zniekształcając fakty.
Premier wiedział już o pojedynku, nie znał jednak jego przyczyn.
Wyraził przyjacielowi swoje współczucie. Wraz z żoną premier wziął
udział w pogrzebie Franka Borkenhagena. Czasami też odwiedzali
Lenę. Miało to na celu podkreślenie, po czyjej stronie była słuszność i
zostało to przez wszystkich właściwie odebrane. Lena była więc
całkowicie zrehabilitowana.
Mężczyźni będący świadkami sceny w winiarni surowo potępiali
Sattenfelda. Przy okazji przypomniano sobie inne oszczerstwa, które
rozsiewał zarówno on, jak i jego matka i siostra. Teraz Sattenfeld
otrzymał za to zapłatę. Borkenhagen zapowiedział, jak go chce
napiętnować. Słowa dotrzymał. Oszczerca został ciężko ukarany.
Stan i tak niebezpiecznej rany, pogorszył się na skutek zakażenia.
Zraniony język puchł. Sattenfeld znosił straszne cierpienia. Kilka dni
po pojedynku zmarł. Nie zawsze oszczerców spotyka tak straszliwa
kara. Ale można uważać ją za sprawiedliwość bożą.
Romitten, który czekał na powrót Sattenfelda do zdrowia, by
także wyzwać go na pojedynek, został pozbawiony możliwości
zemsty. Pani Sattenfeld z córką Metą, krótko po śmierci syna opuściła
miasto. Nie umiały pogodzić się z losem, który same sobie zgotowały.
Testament Borkenhagena uczynił Lenę jedyną spadkobierczynią.
Dyrektorzy fabryk zostali na swych stanowiskach. Kapitał, który
pożyczył teściowi, aby uratować Warnstetten, Fred miał uważać za
darowiznę, którą może swobodnie rozporządzać. Kilka legatów
przyznano zasłużonym urzędnikom i służbie. Reszta należała do Leny.
Po pogrzebie Fred wręczył Lenie list, który Frank dał mu przed
pojedynkiem. Lena przeczytała go z głębokim wzruszeniem i bólem.
Brzmiał następująco:
Moja kochana Żono!
Nikczemnik naraził na szwank Twoją reputację. Idę, aby Cię
pomścić. Czy przeżyję czy umrę, wierzę w Ciebie, jak wierzę w miłość,
którą do Ciebie czuję. Otrzymasz ten list tylko w wypadku mej śmierci,
jest to więc głos zmarłego. Moja Lenko, zanim zostałaś moją żoną,
prowadziłem życie, które było tylko dążeniem do bezmyślnego
zaspokojenia własnych przyjemności.
Ty nauczyłaś mnie, że w życiu jest coś ważniejszego i
piękniejszego od brutalnej pogoni za rozkoszami i własnymi
pragnieniami. Od kiedy zostałaś moją żoną, po raz pierwszy obudziła
się we mnie świadomość, jak wiele mam do naprawienia. Jeśli
dosięgnie mnie kula tego łotra, będzie to każący palec losu za niektóre
stare winy. Mówię Ci to, żebyś nigdy nie obwiniała się, że zginąłem
przez Ciebie.
Wiem, że jesteś mi wierna. Dałaś mi przecież wszystko, co mogłaś
dać. Gdyby nawet, czego się zawsze obawiałem, Twoje serce należało
do kogoś innego, pewnego dnia zdobyłbym je siłą mojej głębokiej,
gorącej miłości do Ciebie. Jeśli mi się to nie uda, jeśli teraz zginę,
muszę przyznać, że ofiarowałaś mi coś nieprzemijającego. Dziękuję Ci
za to.
Jeśli Twe serce należy do Romittena, bądź z nim szczęśliwa.
Jesteście siebie warci. To jest mój testament. Przezwyciężyłem się,
pisząc te słowa. Jest to najtrudniejszy czyn w moim życiu. Nie musisz
się wstydzić, że byłaś moją żoną. Tylko ten, kto potrafi się
przezwyciężyć, jest w pełni człowiekiem.
Bądź szczęśliwa. Moja, z całego serca ukochana Żono! Jesteś mi
winna swe szczęście... Nie zapominaj o tym!
Wierny Ci aż do śmierci
Frank.
Dwa lata minęły od śmierci Borkenhagena. Lena siedziała na
ozdobionym kwiatami tarasie marzycielsko wpatrzona w dal. Z
powodu strasznego upału, po raz pierwszy zmieniła swą żałobną
suknię na przewiewną, białą sukienkę. Wyglądała młodo i
dziewczęco, mimo poważnego, zamyślonego wyrazu twarzy.
Od śmierci męża Lena nie opuszczała Borkenhagen. Nie wzięła
udziału nawet w weselu brata. Towarzystwo ludzi sprawiało jej ból.
Goście rzadko przybywali do Borkenhagen.
Również Henryk Romitten nie odważył się odwiedzić Leny, choć
myślał o niej z dotkliwą tęsknotą. Tylko raz spotkał ją w lesie. Wydała
mu się ogromnie zmieniona, prawie obca. Ciągle opłakiwała śmierć
męża, od której wtedy upłynął już rok. W milczeniu chciała go minąć.
Wtedy z bólem wykrzyknął jej imię. Zatrzymała się z ociąganiem.
Potem potrząsnęła głową i wskazała na swą czarną suknię. Zrozumiał,
co chciała powiedzieć.
— Leno, będę czekać cierpliwie na twój znak — powiedział
cicho i odszedł.
Mijały już prawie dwa lata, od kiedy umarł Frank Borkenhagen.
Lena jednak nie uwolniła się jeszcze od wspomnień o nim i nie
potrafiła myśleć o swojej przyszłości.
Tymczasem mieszkańcy Warnstetten wiedli pracowite, lecz
szczęśliwe życie. Pełna radości i pogody ducha Kasia gospodarowała i
rządziła w majątku męża. W drugi dzień Świąt Wielkanocnych, rok po
ślubie przyszedł na świat jej pierworodny syn, który szybko zdobył
sobie bezgraniczną miłość dziadka.
Gdy Lena siedziała tego dnia na werandzie, przed dom zajechał
powóz, z którego wyskoczyła roześmiana osóbka. Po chwili Kasia
Warnstetten zawisła u szyi Leny.
— Świetnie, Leno, wreszcie zdjęłaś te okropne czarne sukienki.
Nie muszę już cię o to prosić. Chcę cię jednak porwać, najdroższa.
Musisz pojechać ze mną do Warnstetten. Dziś jest przecież wielki
dzień!
Lena spojrzała z uśmiechem na zaróżowioną twarz.
— Najpierw muszę złapać oddech, Kasiu... A cóż to za wielki
dzień?
— No przecież ósmy sierpnia!
Lena pokręciła głową.
— Ta data nic mi nie mówi.
Kasia z wyrzutem klasnęła w dłonie.
— I ty chcesz być kochającą ciotką, Leno? Nasz mały urodził się
przecież ósmego kwietnia, dziś kończy cztery miesiące!
Lena roześmiała się.
— Wydaje mi się, że stanowczo za często obchodzicie urodziny
waszego księcia. Każdego miesiąca! Czy to nie za często?
— Ach! Taki słodki chłopak jak nasz, powinien obchodzić
urodziny codziennie.
— Możesz go skrzywdzić, Kasiu. Z każdymi urodzinami mija rok
życia. Twój syn stanie się wkrótce staruszkiem.
Kasia zaśmiała się.
— Chodź już! Nie bądź nudna. No już! Bierz kapelusz i
rękawiczki. Zabieram cię tak, jak stoisz. Fred przyrządza już kruszon,
znaleźliśmy jeszcze truskawki. Czekają już w domu na ciebie.
— Ach, Kasiu, zepsuję wam tylko wesoły nastrój.
Kasia siadła na krześle i spojrzała na nią poważnie.
— Wstydź się, Leno. Jak można prowadzić takie życie? Gdyby
zobaczył cię twój mąż, nie byłby zadowolony. Już prawie od dwóch
lat żyjesz jak zakonnica. A życie jest przecież takie piękne! A tam, za
lasem bije dla ciebie wierne serce. Sam Bóg utorował wam drogę,
byście mogli należeć do siebie. Źle wypełniasz wolę Franka. On
chciał twojego szczęścia. Miej tylko odwagę sięgnąć po nie. Przecież
życie jest takie krótkie! Nie wolno tracić ani jednego dnia. Czy nie
zdajesz sobie sprawy, jak Romitten cierpi?! Cały czas ma nadzieje, że
go wreszcie wezwiesz. Nie kochasz go już?
Z oczu Leny popłynęły łzy.
— Kocham, ale boję się szczęścia...
Kasia zacisnęła powieki. Najchętniej rozpłakałaby się również.
Ale opanowała się mężnie i ze śmiechem próbowała podnieść Lenę z
krzesła.
— Chodź już. Będę chyba musiała tobą porządnie potrząsnąć!
Fred i twój ojciec żądają zawsze ode mnie, bym cię oszczędzała. To
minęło, koniec i basta! Energicznie zadzwoniła po pokojówkę.
— Kapelusz i rękawiczki dla pani, Mario. Pospiesz się.
Lena musiała się roześmiać.
— Doskonale sobie ze mną radzisz.
— Oczywiście, całkiem bezwzględnie. No, wstawaj!
Lena musiała ulec. Zanim zrozumiała, jak to się stało, już
siedziała obok Kasi w powozie.
W Warnstetten obie panie zostały radośnie powitane. Ojciec
podszedł do Leny z wnukiem, który pociesznie gaworzył na jego
ramieniu. Fred, zamieniwszy z żona porozumiewawcze spojrzenie,
zaprowadził siostrę do pokoju, w którym kiedyś pożegnała się z
Romittenem.
— Wejdź, Leno. My zaraz przyjdziemy — powiedział i popchnął
ją do środka, szybko zamykając drzwi.
Lena rozglądała się po ładnym, ozdobionym kwiatami pokoju.
Nagle znieruchomiała. Przy oknie siedział Henryk Romitten, który
zerwał się na równe nogi, gdy ją zobaczył. Patrzyli przez chwilę na
siebie jak urzeczeni.
Wreszcie Romitten opanował się.
— Leno, ty tutaj? Nie wiedziałem... Fred prosił, abym przyjechał.
— Kasia... ona mnie wyciągnęła z Borkenhagen, ja też nie
wiedziałam... ja... — zamilkła.
Spojrzał na nią wzrokiem pełnym tęsknoty.
— Leno, dzień po dniu czekałem na twoje wezwanie. Dlaczego
tak mnie dręczysz? Nie kochasz mnie już?
W zakłopotaniu zaczesała włosy za ucho i stała przed nim
zarumieniona i drżąca. Potem powiedziała cicho:
— Nie mogłam cię zawołać. Gdybyś sam nie przyszedł...
Po chwili był przy jej boku i wziął ją w ramiona.
— Leno! Tu, w tym miejscu pożegnaliśmy się. Teraz trzymam
cię w ramionach i nie pozwolę ci odejść.
Przytaknęła z uśmiechem. Pocałował ją, a żar tego pocałunku
obudził w niej wszystkie wygasłe marzenia. Długo w milczeniu
trzymali się w objęciach.
— Wreszcie jesteś moja, wreszcie — powiedział ze
wzruszeniem. — Teraz nadejdzie dla nas szczęście, najukochańsza.
Przytuliła się do niego.
— Muszę się najpierw nauczyć być szczęśliwą.
Roześmiał się wesoło.
— To nie jest trudne, Leno. Nauczymy się razem.
Po chwili, gdy dalej stali w objęciach, przez okno zajrzała nagle
jasnowłosa głowa. Roześmiane, niebieskie oczy obserwowały
zakochanych. Podglądająca szybko zniknęła. Ale już w drzwiach
ukazał się niesiony na jej ramieniu Buba.
— Gratulujemy, wszyscy czworo — zawołała wesoło.
Fred i Herman Warnstetten zaglądali do pokoju zza jej pleców.
Romitten i Lena odwrócili się z uśmiechem.
— Spiskowcy! —powiedziała Lena.
Kasia roześmiała się.
— Cóż, gdybym nie zabawiła się w opatrzność, zestarzałabyś się
i
posiwiała
zanim
zawołałabyś
biednego
Henryka.
Żaden
chrześcijanin nie może spokojnie przyglądać się takiej męce.
Romitten pocałował ją w rękę.
— Stokrotne dzięki, pani Kasiu.
Bez ceregieli ucałowała go serdecznie.
— Wszystkiego dobrego, Henryku!
— Wszystkiego dobrego!
Warnstetten podszedł do Leny.
— Wszystko dobrze, Lenko?
— Tak, ojcze.
Fred napełnił kieliszki.
— Niech żyją zakochani.
Lena i Romitten trącili się kieliszkami. Patrzyli na siebie z
dawnym blaskiem w oczach. Przeszłość minęła.
Lena zachowała na zawsze wspomnienia o pierwszym mężu. Ale
dopiero teraz nauczyła się, jak być szczęśliwą.