MAGGIE COX
Paryska przygoda
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Juz˙ tylko jedne drzwi dzieliły Emmę Jane Ro-
bards od celu. Ale za to jakie! Z polerowanego
orzecha o skomplikowanej linii słojów i ze znako-
mitym nazwiskiem ,,Piers Redfield’’ wypisanym
złotymi literami. Juz˙ sam ich wygląd oznaczał tyle,
co zakaz wstępu dla niepowołanych osób. Lawrence
ostrzegał, z˙e pilnuje ich cała armia ochroniarzy. Na
wspomnienie błagalnego uśmiechu sąsiada poczuła
skurcz w z˙ołądku. Gdyby przyjacielnie potrzebo-
wał az˙ tak bardzo jej pomocy, nie odwaz˙yłaby się
prześlizgnąć niepostrzez˙enie, jak złoczyńca, do biu-
ra potęz˙nego przedsiębiorcy. Ryzykowała, z˙e zo-
stanie wyrzucona na ulicę albo z˙e ochrona wezwie
policję. Jakimś cudem uniknęła jednak spotkania ze
straz˙nikami. Z największym trudem pokonała lęk,
powoli wyciągnęła rękę i zapukała.
– Wejść – usłyszała lakoniczny rozkaz.
Obróciła mosięz˙ną gałkę, weszła do gabinetu
i stanęła jak sparaliz˙owana. Wielokrotnie w myślach
nazywała ten pokój ,,jaskinią lwa’’, lecz jego olbrzy-
mie rozmiary, panoramiczne okna i olbrzymia prze-
strzeń ciemnozielonego dywanu przyprawiły ją
o zawrót głowy. Wnętrze wprost pachniało wiel-
kimi pieniędzmi. Na ścianach wisiały znakomite
obrazy. Nawet jej niewprawne oko rozpoznało ory-
ginały. Przy gigantycznym biurku mogłoby spokoj-
nie zasiadać kilkanaście osób, nawet do obiadu.
Tymczasem siedział za nim tylko jeden człowiek,
równie imponujący jak jego otoczenie: sam Piers
Redfield. Nienaganny strój i regularne rysy twarzy
nie łagodziły groźnego wyglądu władcy tego im-
perium.
– Kim pani jest i co pani tu robi? – warknął na
przywitanie.
Niewiele brakowało, a nogi same poniosłyby
ją do wyjścia. W porównaniu z multimilionerem,
słynnym człowiekiem sukcesu, kelnerka z małego
bistro była po prostu nikim. Lawrence nie prze-
sadził. Redfield roztaczał wokół siebie aurę władzy
i potęgi. Z pewnością budził strach wśród pod-
władnych, ale ona nie mogła stchórzyć. Los po-
darował jej jedyną szansę i nie miała prawa jej
zaprzepaścić. Na szczęście nie przyszła w swojej
sprawie i nie musiała zdradzać swojego zawodu.
– Odpowie pani wreszcie, czy mam wezwać
ochronę? – zagrzmiało srogie bóstwo.
Emma odruchowo przycisnęła do boku czarną
teczkę. Zabrała ją w celu kamuflaz˙u. W razie kon-
frontacji ze straz˙nikami planowała udawać jedną
z urzędniczek przedsiębiorstwa.
– Mam na imię Emma i jestem przyjaciółką
Lawrence’a – wykrztusiła przez ściśnięte gardło.
4
MAGGIE COX
– Lawrence’a? – powtórzył i uniósł brwi. Błękit-
ne jak niebo nad francuską Rivierą oczy popatrzyły
na nią z bezgranicznym zdumieniem.
Niemalz˙e zapomniała, po co przyszła. Serce za-
częło jej bić gwałtownie.
– Pańskiego syna – dodała pospiesznie.
– Wiem, jak ma na imię mój syn – odburknął.
– To jednak nie tłumaczy ani celu wizyty, ani
sposobu, w jaki się pani tutaj dostała. Nikt pani nie
zatrzymał, nie legitymował?
– Nie. W sobotę chyba niewiele osób pracuje.
Poza tym wszyscy wyszli na zewnątrz obejrzeć
paradę ku czci Lorda Majora – wyjaśniła tak spo-
kojnie, jak potrafiła. Specjalnie wybrała właśnie
porę uroczystości, z˙eby niepostrzez˙enie wejść do
budynku.
– A więc to dzisiaj? – spytał i podszedł do okna,
nie czekając na odpowiedź. Poruszał się z lekkością
i gracją. Jego ruchy zdradzały siłę i doskonałą
kondycję fizyczną.
Zdziwiło ją niezmiernie, z˙e wygląd przeciwnika
wywarł na niej az˙ tak wielkie wraz˙enie, mimo z˙e
Lawrence przygotował ją na spotkanie ze swoim
silnym i apodyktycznym ojcem. Szybko odpędziła
niestosowne myśli. Otrzymała niepowtarzalną oka-
zję
wyświadczenia
najlepszemu
przyjacielowi
przysługi i ani róz˙nica pozycji społecznej, ani ze-
wnętrzne atuty Piersa Redfielda nie powinny osła-
biać jej woli walki.
– Z tej wysokości nic pan nie zobaczy – stwier-
5
PARYSKA PRZYGODA
dziła. Miała na myśli zarówno piętro budynku, jak
i wysokość majestatu obojętnego na takie słabostki
śmiertelników jak zwykła ciekawość.
– Do rzeczy. – Odszedł od okna. – Czy to
Lawrence panią przysłał? Jest pani jedną z jego
dziewczyn? – spytał mimochodem, jakby dla zaba-
wy wbijał ofierze nóz˙ w serce.
– Mam nadzieję, z˙e znaczę dla niego znacznie
więcej.
Natychmiast poz˙ałowała tego wyznania. Roz-
mówca zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów.
Na pięknie wykrojonych ustach zagościł cień iro-
nicznego uśmiechu. Wsparł ręce o blat biurka
i nie odrywał od niej spojrzenia lazurowych oczu.
Przystojna twarz zdradzała rozbawienie i zacieka-
wienie.
– Nie mówił mi, z˙e poszukuje trwałego związku.
Niedobrze, z˙e tak atrakcyjny męz˙czyzna stoi po
przeciwnej stronie barykady i to na silniejszej pozy-
cji. Niemniej jednak nie dała za wygraną.
– Przede wszystkim nie miał ku temu okazji.
Nawet pan nie odbiera telefonów.
Piers wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
– Rzeczywiście, biedny, zaniedbywany synek!
Pewnie wziął panią na litość i przysłał po kolejny
zastrzyk gotówki.
– Oczywiście, z˙e nie – zaciekle broniła honoru
przyjaciela wbrew oczywistym faktom. – To zna-
czy, poniekąd. Przede wszystkim prosił mnie, z˙e-
bym opowiedziała, ile wyrzeczeń musiał znieść,
6
MAGGIE COX
z˙eby odnaleźć drogę do niezalez˙ności. Pan zawsze
go hamował i nie dawał mu szansy na rozwój. Panie
Redfield, proszę sobie przypomnieć własne począt-
ki. Przypuszczam, z˙e pana tez˙ ktoś wspierał. Kaz˙dy
z nas potrzebuje pomocnej ręki.
Piers doskonale pamiętał pierwsze lata dorosłego
z˙ycia, mozolną wspinaczkę na szczyty bez oparcia
w kimkolwiek. Zawdzięczał sukces wyłącznie włas-
nej pracowitości i determinacji w dąz˙eniu do celu.
Popatrzył z pobłaz˙aniem na śliczne dziewczątko
o koralowych ustach, oczach w kolorze płynnego
miodu i z uroczym pieprzykiem na lewym policzku.
Pojął, z˙e Lawrence karmi tę naiwną istotę bajkami
o srogim ojcu i nieszczęśliwym, nierozumianym
synu. Nie miał czasu ani ochoty jej oświecać. I tak
nie zmieniłaby zdania. Spojrzał znacząco na drogi
zegarek na ręku.
– Cóz˙ takiego, pani zdaniem, uczynił Lawrence
dla swojej przyszłej kariery? Daję pani trzy minuty
na zreferowanie jego osiągnięć. Spieszę się na po-
siedzenie zarządu.
Emmie zaschło w ustach. Geniusz biznesu, pre-
zes jednej z najlepszych firm konsultingowych na
Wyspach Brytyjskich z˙ądał od nieprzygotowanej,
niedoświadczonej osoby lakonicznego i precyzyj-
nego sprawozdania. Obezwładniał ją nie tylko siłą
w pełni zasłuz˙onego autorytetu, ale równiez˙ chłod-
nym sposobem bycia i marsowym obliczem. W do-
datku jego oszałamiający wygląd, wysportowana
sylwetka i ubranie od najdroz˙szych krawców roz-
7
PARYSKA PRZYGODA
praszały uwagę i utrudniały skupienie na temacie
rozmowy.
– Lawrence chce rozpocząć nowe z˙ycie w Korn-
walii. Sprzedał ukochany samochód i ulubiony mo-
tor, ale to nie wystarczy. Czeka go wiele wydatków:
przeprowadzka, wynajęcie mieszkania, no i musi za
coś z˙yć, póki nie rozkręci interesu. Czy pan zdaje
sobie sprawę z jego talentów?
– O niektórych jego uzdolnieniach mógłbym co
nieco powiedzieć, panno...
– Robards.
– Z pewnością właśnie dzięki nim zyskał w pani
z˙arliwego orędownika. Natomiast jego przedsię-
wzięciu nie wróz˙ę powodzenia. Nie znajdzie zbytu.
Na rynku wyrobów ceramicznych panuje nadpro-
dukcja, zwłaszcza w rejonie St Ives. – Znów mierzył
ją od stóp do głów lodowatym spojrzeniem. – Uwa-
z˙am, z˙e Lawrence znalazł kolejny powód, z˙eby
poz˙yć jeszcze trochę na cudzy koszt. Spadek po
matce roztrwonił w ciągu roku. Nie zliczę, ile jego
szaleńczych pomysłów juz˙ sfinansowałem. Za kaz˙-
dym razem plajtował. Moim zdaniem otrzymał juz˙
znacznie więcej, niz˙ powinien. Przykro mi, z˙e stra-
ciła pani czas – zakończył i sięgnął po słuchawkę
telefonu.
Emma wprost nie mogła uwierzyć, z˙e bez naj-
mniejszego wahania odprawił ją z kwitkiem. Z
˙
ałos-
ne połoz˙enie syna nie poruszyło go nawet w naj-
mniejszym stopniu. Z
˙
alściskał jej serce. Męz˙czyźni
płaczą tylko w wyjątkowo tragicznych sytuacjach,
8
MAGGIE COX
lecz poprzedniego wieczoru przyjaciel wylał w jej
pokoju całe morze łez. Opowiedział o smutnym,
samotnym dzieciństwie bez miłości, nieudanym
małz˙eństwie rodziców i przedwczesnej śmierci mat-
ki. Ojca interesowało wyłącznie robienie pieniędzy
a matka szukała zadośćuczynienia za brak miłości
w rozlicznych romansach. Lawrence zaznał w domu
jedynie uczuciowego chłodu. Zabrakło mu nawet
energii, z˙eby skończyć jakieś studia. Całe szczęście,
z˙e w Emmie odnalazł bratnią duszę. Złączył ich
przypadek. Zamieszkała piętro niz˙ej. Szybko na-
wiązali przyjaźń. Wysłuchiwała zwierzeń i karmiła
go, kiedy głodował. A zimny, bezduszny ojciec
nawet nie raczył podnieść słuchawki, gdy dzwonił.
– Panie Redfield – ponowiła próbę negocjacji.
Okrąz˙yła biurko i nakryła ręką dłoń na słuchawce
aparatu.
Popatrzył na nią ze zdumieniem i niekłamaną
przyjemnością. Miała delikatną skórę, miękką jak
płatek róz˙y. Dotyk Emmy podziałał na niego jak
szok elektryczny. Przez całe ciało przebiegła fala
gorąca. Czas zatrzymał się w miejscu. Podniosła
wzrok, spłonęła rumieńcem i pospiesznie cofnęła
dłoń. Opanował emocje. Przemknęło mu przez gło-
wę, z˙e rozmyślnie szuka bliz˙szego kontaktu, z˙eby
wesprzeć prośbę urokiem osobistym. Odpędził tę
myśl. Gdyby była az˙ tak wyrafinowana, nie spło-
szyłby jej jednym spojrzeniem. Mimo wszelkich
pretensji do syna pogratulował mu w duchu dobrego
gustu. Dziewczyna miała świetną figurę, ładniutką
9
PARYSKA PRZYGODA
buzię, błyszczące włosy w odcieniu ciemnego orze-
cha, a takz˙e sporo odwagi i sprytu. Pokonała wszel-
kie przeszkody i ominęła straz˙e, z˙eby przedstawić
mu prośbę marnotrawnego potomka. Sama jej uroda
podziałała na jego zmysły, a delikatne dotknięcie
spowodowało, z˙e nozdrza Piersa zafalowały jak
u ogiera na widok najpiękniejszej klaczy.
– Chciałaby pani jeszcze coś dodać, panno Ro-
bards?
– Tak. Nie powinien pan odrzucać syna. I bez
tego czuje się samotny. Potrzebuje pomocy, a nie
potępienia. Zapewnił mnie, z˙e to jego ostatnia proś-
ba o wsparcie finansowe. Moz˙e przynajmniej ze-
chce mu pan wyznaczyć spotkanie i wysłuchać jego
racji?
– Co pani będzie z tego miała? – zapytał powoli,
nie odrywając wzroku od jej twarzy. Z lubością
wciągnął w nozdrza odurzający zapach perfum.
Działała na niego bardzo silnie.
Emma az˙ zaniemówiła z oburzenia. Nie przyszła
tu dla własnej korzyści. Umiała walczyć o innych,
nie brakowało jej odwagi, by wystąpić w cudzej
sprawie, ale nigdy, przenigdy nie oczekiwała dowo-
dów wdzięczności. Zarozumiały tyran rzucił jej
w twarz najgorszą z moz˙liwych obelg. Pewnie po-
dejrzewał, z˙e zamierza wyjechać z jego synem do
Kornwalii i prowadzić wraz z nim próz˙niacze z˙ycie
na koszt bogatego tatusia. Az˙ ją ręka świerzbiła,
z˙eby wymierzyć policzek oszczercy. Resztką woli
zacisnęła palce i wzięła głęboki oddech.
10
MAGGIE COX
– Niczego lepszego nie mogłam się po panu
spodziewać. Lawrence ostrzegał, z˙e czeka mnie
niemiła przeprawa – stwierdziła z goryczą. – Dla
ścisłości, nie imponuje mi ani pana bogactwo, ani
wpływy. Nie poprosiłabym pana nawet o pensa,
choćbym miała umrzeć z głodu. Mam powaz˙niejsze
problemy niz˙ zdobywanie pieniędzy. Przyszłam tyl-
ko na prośbę Lawrence’a, poniewaz˙ wierzę w jego
talent i uwaz˙am, z˙e jego pomysł zasługuje na wspar-
cie.
Piers był ciekaw, jakiez˙ to waz˙ne problemy za-
przątają tę śliczną główkę. Stanął naprzeciwko
i skrzyz˙ował ręce na piersi. Zapytał jednak o coś
zupełnie innego:
– Sypia pani z nim?
– Co takiego? – jęknęła, jakby posądził ją o zde-
fraudowanie majątku firmy. – Jak pan śmie?!
Nie zdradziła, z˙e Lawrence wielokrotnie próbo-
wał ją wciągnąć do łóz˙ka. Bez rezultatu. Pociągał ją
wprawdzie nieodparcie, lecz miała wszelkie powo-
dy, z˙eby odeprzeć pokusę. Wielokrotnie widywała
przeróz˙ne dziewczęta wędrujące na górę o najdziw-
niejszych porach i wychodzące o świcie. Wolała
pozostać przyjaciółką, niz˙ odgrywać rolę kolejnej
łatwej zdobyczy. Tylko w ten sposób mogła zapew-
nić sobie wyjątkową pozycję w jego z˙yciu.
Lawrence twierdził, z˙e ojciec takz˙e zgromadził
całą kolekcję kochanek. Wierzyła mu. Piers robił
wielkie wraz˙enie na kobietach. Niestety, na niej
równiez˙, pomimo fatalnego charakteru. Stał bez
11
PARYSKA PRZYGODA
ruchu naprzeciwko i z nieskrywaną przyjemnością
obserwował falujące pod wpływem przyspieszone-
go oddechu piersi, jakby rozbierał ją wzrokiem.
– Niech pani nie będzie naiwna, panno Robards.
Nie panią pierwszą uwiódł, z˙eby wykorzystać do
własnych celów. – Potarł skronie, jakby rozmowa
przyprawiła go o bólgłowy. Nagle, zupełnie nie-
oczekiwanie, obdarzył ją promiennym uśmiechem,
tak zniewalającym, z˙e nogi się pod nią ugięły.
– Moz˙e nawet podesłał mi panią w charakterze
wynagrodzenia?
Emma osłupiała. Wprost nie mogła uwierzyć, z˙e
człowiekowi na tak wysokim stanowisku sprawia
satysfakcję poniz˙anie słabej kobiety.
– Jak pan moz˙e posądzać syna o tak brudną grę,
a mnie o współudział?! – wykrzyknęła oburzona.
– Lawrence to uczciwy chłopak. Ręczę za niego
głową.
– Niech jej pani zbyt tanio nie oddaje. Znam
tego egoistę znacznie lepiej i dłuz˙ej. – Spojrzał na
nią bez śladu zaz˙enowania.
Emma wiedziała juz˙, z˙e przegrała z kretesem.
Pozostawało tylko mieć nadzieję, z˙e Lawrence nie
zrobi sobie nic złego, gdy przekaz˙e mu niepomyślne
wieści. Piers pewnie nawet nie wiedział, z˙e jego syn
cierpi na depresję. Zerkał nerwowo na zegarek.
Myślami przebywał juz˙ na naradzie, której przebieg
interesował go znacznie bardziej niz˙ dalsze losy
jedynaka. Podjęła jeszcze ostatnią, desperacką próbę:
– Nasze wzajemne relacje nie mają najmniej-
12
MAGGIE COX
szego znaczenia. Zwłaszcza wobec faktu, z˙e na-
prawdę się o niego martwię. Nie odziedziczył pana
odporności. Jest nieszczęśliwy, a odrzucenie przez
ojca załamie go do reszty. Niech pan przynajmniej
z nim porozmawia, podniesie go na duchu. – Ostat-
nie słowa prawie wyszeptała, speszona natarczy-
wym spojrzeniem męz˙czyzny.
Piers doskonale zdawał sobie sprawę z melan-
cholijnej natury syna. Uwaz˙ał jednak, z˙e sam ściąga
na siebie nieszczęścia. Otrzymał juz˙ wiele okazji,
które marnował z z˙elazną konsekwencją. Przyjął
postawę roszczeniową, jakby cały świat jemu jed-
nemu zawdzięczał istnienie. Piers wielokrotnie
umawiał go na rozmowy kwalifikacyjne z zaprzyjaź-
nionymi dyrektorami firm. Lawrence albo wcale nie
przychodził na spotkania, albo rzucał pracę po tygo-
dniu pod jakimkolwiek pretekstem. Z
˙
adna nie od-
powiadała jego aspiracjom. Co gorsza, nawet nie
próbował określić, co naprawdę chciałby w z˙yciu
robić. Piers nie pojmował, co taka ładna dziewczyna
widzi w tym nicponiu. Albo nieodparty urok osobis-
ty młodzieńca, albo pieniądze taty – podsumował
i az˙ zacisnął zęby ze złości.
– Nie ma obawy, Lawrence nie odbierze sobie
z˙ycia. Nie pozbawi świata tak znakomitej osobisto-
ści, za jaką sam siebie uwaz˙a. Jest dorosły. Jez˙eli
sam sobie nie pomoz˙e, wszystkie wysiłki najbliz˙-
szych pójdą na marne – zakończył bez cienia współ-
czucia. Wstał, podszedł do drzwi i otworzył je
szeroko. Wyrzucał ją.
13
PARYSKA PRZYGODA
Szła jak skazaniec na szafot, połykając łzy. Mi-
mo wcześniejszych ostrzez˙eń, podjęła się tej niełat-
wej misji z nadzieją, z˙e sprosta zadaniu. Pracowała
z ludźmi i umiała z nimi postępować. W drodze do
biura powtarzała sobie w kółko, z˙e w końcu pan
Redfield tez˙ jest tylko człowiekiem. Teraz szczerze
w to wątpiła. Poniewaz˙ jego rad słuchali najznako-
mitsi przedsiębiorcy, przywykł traktować własne
osądy jak wyrocznię. Nie trafił do niego z˙aden
argument, a apelowanie do serca mijało się z celem,
poniewaz˙ go nie posiadał. Właśnie tacy ludzie zapeł-
niają domy opieki, opuszczeni na starość przez
najbliz˙szych, pomyślała mściwie.
– Czy cokolwiek jest w stanie pana poruszyć?
– jęknęła zrozpaczona. Zanim wyruszyła na spot-
kanie, przyjacielwyznał jej, z˙e tonie w długach
i wszystkie banki odmawiają mu kredytu. W ojcu
pokładał ostatnią nadzieję. Gdy się dowie, z˙e i ta
zawiodła, będzie zdruzgotany. Podniosła na przed-
siębiorcę niewinne oczy, słodkie jak lipcowy miód.
– Tego rodzaju pytania mogą panią wpędzić
w niezłe tarapaty – odparł pół z˙artem, pół serio
z niebezpiecznym błyskiem w oku. Spojrzenie Em-
my rozgrzało ciało i duszę Piersa niczym słońce na
tarasie w upalne południe. Nie pragnął jednak ochło-
dy. Przepastne źrenice patrzące na niego spod dłu-
gich rzęs wywołały zupełnie inne, sekretne tęsknoty.
Pojęła aluzję. Przystanęła wpół kroku, równo-
cześnie oburzona i uwiedziona zmysłowym tonem
głosu i błyskiem z˙ądzy w oczach tyrana. Fakt, z˙e ten
14
MAGGIE COX
bezwzględny człowiek tak silnie działał na jej zmy-
sły, potęgował jeszcze świadomość poraz˙ki i uczu-
cie poniz˙enia. Płonęła ze wstydu i z poz˙ądania. Głos
uwiązł w jej ściśniętym gardle.
– Oto moja wizytówka – powiedział łagodnym,
zmysłowym głosem. Włoz˙ył jej kartonik w dłoń,
zamknął ją w swojej, przytrzymał przez moment
i obdarzył ją znaczącym spojrzeniem. – Moz˙e kie-
dyś zechce pani zadzwonić.
Odwróciła głowę. Kompletnie zbił ją z tropu.
Dopiero po chwili pojęła, z˙e namawia ją na prywat-
ne spotkanie. Spodziewała się po nim najgorszego,
ale nie tego, z˙e będzie próbował uwieść przyjaciół-
kę syna.
– Jez˙eli moja przyjaźń z Lawrence’em nic dla
pana nie znaczy, proszę przyjąć do wiadomości, z˙e
nie mam z˙adnych powodów do dalszych kontaktów.
I tak nie uzyskam pomocy dla pańskiego syna. Nie
zasługuje pan na miano ojca! – wyrzuciła z siebie
jednym tchem i z furią porwała kartkę na strzępy.
Piers, zupełnie niezraz˙ony, strzepnął z rękawa
skrawek papieru i uniósł w górę kąciki ust.
– Gdyby zmieniła pani zdanie, łatwo mnie od-
naleźć – odrzekł spokojnie, jakby właśnie kończył
miłą pogawędkę.
Najgorsze, z˙e nie mogła od niego oderwać oczu.
Wiedziała, z˙e zapamięta tę wspaniałą twarz równie
długo jak wszystkie gorzkie słowa. Wolała umknąć,
niz˙ powiedzieć coś, czego mogłaby później z˙a-
łować.
15
PARYSKA PRZYGODA
Po jej wyjściu Piers otworzył notatnik. Litery
skakały mu przed oczami, nie przeczytał ani jed-
nego zdania. Wzbierała w nim złość. Lawrence
przekroczył wszelkie granice przyzwoitości. Bez
wątpienia przysłał to słodkie stworzenie, bo liczył,
z˙e wdzięki dziewczęcia zmiękczą serce seniora.
Prawdopodobnie nie zamierzał wepchnąć dziew-
czyny w jego ramiona. Raczej wyobraz˙ał sobie, z˙e
Emma okręci go sobie wokół palca, a sama pozo-
stanie obojętna. Uwaz˙ał go przeciez˙ za zgryźliwego
starca. Nawet mu przez myślnie przeszło, z˙e Piers
moz˙e zrobić wraz˙enie na młodej kobiecie. Postano-
wił dać synowi nauczkę. Pokaz˙e mu, jak bardzo się
mylił. Lubił wyzwania, a uwiedzenie ponętnej dzie-
wczyny nalez˙ało do najprzyjemniejszych, jakie po-
dejmował w z˙yciu.
16
MAGGIE COX
ROZDZIAŁ DRUGI
Lawrence wtargnął do mieszkania Emmy w sa-
mych dz˙insach, z włosami w nieładzie i pobladłą
z emocji twarzą. Opadł na sofę w salonie, wbił
w przyjaciółkę niewinne, błękitne oczy i zasypał ją
pytaniami o przebieg wizyty. Zwlekała z odpowie-
dzią. Nie miała sumienia kopać lez˙ącego.
– Włoz˙yłbyś coś na siebie – mruknęła niepew-
nie. – Lipiec dawno minął, mamy połowę listo-
pada.
– Wyskoczyłem spod prysznica, gdy usłysza-
łem, z˙e wróciłaś. – Pochwycił jabłko z salaterki
i wbił w nie zęby. – Czekałem na wiadomość.
Emma usłyszała kroki na górze i poczuła ukłucie
zazdrości.
– Jest u ciebie jakaś dziewczyna?
Odwrócił wzrok, wrzucił nadgryziony owoc do
miski i wstał.
– Nic dla mnie nie znaczy, Em. Znasz moją
sytuację. Czułem się osamotniony, potrzebowałem
pociechy – wyrzucił z siebie, raczej w tonie oskar-
z˙enia niz˙ usprawiedliwienia. Na nią zrzucał całą
winę za własną niestałość, poniewaz˙ nie wskoczyła
mu do łóz˙ka. Podszedł bliz˙ej, połoz˙ył dłonie na jej
biodrach i wzrokiem błagał o zrozumienie.
– Ranisz moje uczucia – powiedziała. – Jak
mogę wierzyć, z˙e pragniesz bliz˙szej znajomości ze
mną, skoro zapraszasz na noc kogo popadnie?
– Przepraszam, z˙e sprawiłem ci przykrość, anioł-
ku. Gdybyś mnie zechciała, nawet nie spojrzałbym
na inną.
Kolejny raz uległa jego urokowi. Wybaczyła,
jeszcze zanim o to poprosił.
– Rozmawiałam z twoim ojcem... – przeszła
ostroz˙nie do rzeczy.
– Byłem pewien, z˙e do niego dotrzesz. Jesteś
cudowna! – wykrzyknął z entuzjazmem.
– Ale nic nie wskórałam – wyznała z z˙alem.
Ujrzała smutek w jego pięknych oczach. Bólroz-
sadzał jej serce, z˙e rozczarowała najlepszego przy-
jaciela. – Pozostał niewzruszony jak skała.
– Widocznie za mało się starałaś! – wykrzyknął,
jakby to ona wpędziła go w beznadziejną sytuację.
– Co takiego? – wycedziła przez zęby. Miała
ochotę dać mu klapsa jak rozpuszczonemu dziecia-
kowi.
– Przepraszam, z rozpaczy plotę głupstwa.
Ponownie rozbroił ją czystym, niewinnym spo-
jrzeniem. Rozumiała jego połoz˙enie, jednakz˙e za-
świtała jej myśl, z˙e wielu jej znajomych wyszło
o własnych siłach z jeszcze gorszych opresji. Za
z˙adnym z nich nie stał bogaty tatuś, więc synalek
milionera tez˙ powinien kiedyś dorosnąć. Pojęła, z˙e
18
MAGGIE COX
argumenty Piersa Redfielda utorowały sobie drogę
do jej świadomości i rzuciły cień na nieskazitelną
dotąd przyjaźń. Zawstydzona odwróciła wzrok.
– Spróbujmy przedyskutować róz˙ne moz˙liwoś-
ci. Moz˙e znajdziemy jakieś inne rozwiązanie, które
pozwoli ci stanąć na nogi.
– Jakbym słyszał tego łotra! – wykrzyknął z odra-
zą. Kopnął w stół z taką siłą, z˙e szklana miska o mało
nie spadła na podłogę. – Pewnie juz˙ ci wytłumaczył,
jaki ze mnie próz˙niak. Jak go znam, dokładnie
wyliczył, kiedy opuściłem rozmowy kwalifikacyjne,
kiedy porzuciłem pracę po tygodniu czy dwóch i ile
kosztowały moje nieudane przedsięwzięcia.
– Nie opowiadał mi twojego z˙yciorysu – odrzek-
ła łagodnie i połoz˙yła rękę na nagim ramieniu
chłopaka. Strząsnął ją jak muchę.
– Za wszelką cenę muszę uciec z tej zatęchłej
nory! Tak bardzo na ciebie liczyłem. Masz ładną
buzię, wspaniały biust i zgrabne nogi. Co ci szkodzi-
ło trochę pokokietować staruszka? Gdybyś tylko
zechciała, oczarowałabyś go bez trudu. Zawiodłaś
mnie!
Emma o mało nie zemdlała. Obelgi Piersa pono-
wnie zabrzmiały jej w uszach. Lawrence nie pozo-
stawił z˙adnych wątpliwości co do swoich intencji.
Faktycznie została wysłana w charakterze z˙ywej
łapówki. Tak zwany przyjacielsprzedawał ją bez
skrupułów.
– Wyjdź stąd natychmiast – wycedziła przez
zaciśnięte zęby.
19
PARYSKA PRZYGODA
Lawrence przeczesał ręką włosy. Wcale nie wy-
glądał na zawstydzonego.
– Martwi mnie twoja obojętność wobec męz˙-
czyzn, Emmo. Cierpisz na oziębłość czy wolisz
kobiety? Gdybyś mnie chciała, nie zapraszałbym
z˙adnej Nicky czy Vicky...
– Dość – przerwała, podeszła sztywno do drzwi,
otworzyła je na ościez˙ i pokazała drogę na korytarz.
Wyszedł bez słowa. Zagryzła wargi, zamknęła za
nim drzwi i oparła się o nie bezwładnie. Chociaz˙
wcześniej uwaz˙ała zarzuty Piersa za wyssane z pal-
ca, teraz z niechęcią przyznała mu rację. Był brutal-
ny, ale przynajmniej szczery. Z pewnością nie ją
pierwszą Lawrence zwodził i wykorzystywał.
Wcześniej nie dostrzegała jego egoizmu, poniewaz˙
zawsze stawała na głowie, z˙eby spełnić kaz˙dą jego
prośbę. Nagradzał ją uśmiechem i komplementami,
póki dostawał to, czego chciał. Przy pierwszej poraz˙-
ce dokopał jej bez z˙enady. Rozbolał ją brzuch.
Zerknęła na zegar. Pozostało jeszcze kilka godzin
do rozpoczęcia pracy. Weszła pod prysznic, z˙eby
spłukać z siebie całe błoto, którym ją tego dnia
obrzucono. Czuła wstręt do obu Redfieldów i w do-
datku niechęć do siebie. Pozwoliła, z˙eby ją poniz˙o-
no. Choć samą prośbę o kontakt telefoniczny trudno
nazwać nieprzyzwoitą, było jej wstyd, z˙e jej ciało
tak silnie reagowało na spojrzenia i erotyczne aluzje
starszego z męz˙czyzn. Zdawała sobie sprawę, z˙e
błękit pięknych oczu przysłonił jej ciemne strony
charakteru przystojnego przedsiębiorcy. Mówiąc
20
MAGGIE COX
szczerze, pragnęła go do szaleństwa mimo całej
kolekcji wad. Hańba! Nie pozostało nic innego, jak
zwalczyć niezdrowe pragnienia.
Piers zjadł z przyjacielem obiad w klubie, wypił
lampkę koniaku, po czym pojechał do domu. Miesz-
kał w przestronnej willi w stylu wiktoriańskim na
obrzez˙ach Hampsthead Heath. Zamiast odpocząć,
nerwowo przemierzał gabinet i bibliotekę. Wciąz˙
wracał myślami do porannego spotkania. Bezczelna
panienka odebrała mu spokój. Rozdrapała nieza-
bliźnioną ranę. Dręczyły go wyrzuty sumienia, z˙e
w młodości cały czas i energię poświęcił pracy
i zaniedbał rodzinę. Jego z˙ona, Naomi, równiez˙
popełniła wiele błędów. Wynagradzała dziecku nie-
obecność ojca, spełniając najgłupsze zachcianki.
Sama tez˙ nie świeciła przykładem. Nic dziwnego,
z˙e Lawrence wyrósł na samoluba.
Emma Robards nie miała prawa tak surowo osą-
dzać obcego człowieka. Nie harował jak wyrobnik
dla własnej przyjemności, tylko po to, z˙eby zapew-
nić rodzinie dostatnią przyszłość. Złościł go tupet
dziewczyny, a równocześnie był pełen podziwu dla
jej zdolności do poświęceń. Przełamała wszelkie
bariery, przekroczyła granice niedostępnego impe-
rium, z˙eby ratować uroczego nicponia. Współczuł
jej, z˙e zamiast podziękowania usłyszy wyrzuty, gdy
tylko obwieści dorosłemu chłopcu wiadomość, z˙e
nie otrzyma wymarzonego prezentu. Wspominał
ciepłe, brązowe oczy Emmy i dotyk miękkiej dłoni.
21
PARYSKA PRZYGODA
Pociągała go ponad miarę. Oburzenie, z˙e Lawrence
z zimną krwią sprzedawał przyjaciółkę, nie prze-
szkadzało mu pragnąć sfinalizowania nieczystej
transakcji. Łatwo sobie wytłumaczył, z˙e pragnie
uwieść Emmę, z˙eby ukarać samolubnego potomka.
Dostanie pieniądze, ale nie za darmo. Moz˙e gdy
utraci najbliz˙szą osobę, zrozumie, z˙e kto podejmuje
nieuczciwą grę przeciwko silniejszemu, musi prze-
grać.
Gdy tylko nadał swojemu planowi poz˙ądany,
dydaktyczny wymiar, natychmiast przystąpił do je-
go realizacji. Wielkimi krokami przemierzył mar-
murowy hol, chwycił płaszcz z wieszaka i wyszedł
na dwór w chłodną, deszczową noc.
Emma przeprosiła szefową i drz˙ącymi rękami
pozbierała z podłogi resztki potłuczonej szklanki.
Liz Morrison popatrzyła na nią z troską. Razem
z męz˙em, Adamem, prowadzili bistro, w którym
Emma pracowała. Traktowali ją jak własne dziecko.
Chodziła z ich jedynaczką do jednej klasy. Gdy
Fleur wyjechała do Paryz˙a, z˙eby projektować stroje
dla jednego z eleganckich domów mody, przyjęli
Emmę do pracy i otoczyli opieką jak prawdziwi
rodzice.
– Wyglądasz na przemęczoną, dziecinko – za-
uwaz˙yła Liz. – Idź wcześniej do domu. Poproszę
Louise, z˙eby została dłuz˙ej.
– Dziękuję, poradzę sobie.
Prawdę mówiąc, marzyła tylko o tym, z˙eby zwi-
22
MAGGIE COX
nąć się na tapczanie, nakryć głowę kołdrą i lez˙eć
bez ruchu, póki nie wypłacze całego z˙alu po spot-
kaniach z Redfieldami. Jednak to, z˙e jeden ją
wykorzystał, a drugi obraził, nie stanowiło wy-
starczającego powodu, z˙eby odpłacać podobną
monetą dobrym i troskliwym pracodawcom. Wy-
gładziła czarną spódnicę, przewiązała koński
ogon aksamitką i zabrała z baru tacę ze szklan-
kami. Liz przytrzymała ją za rękaw w połowie
drogi na salę.
– Naprawdę powinnaś odpocząć. Wszyscy juz˙
wykorzystali urlop, a ty nawet nie wyznaczyłaś
terminu. Nie wierzę, z˙e obsługiwanie klientów to
twoja jedyna z˙yciowa pasja.
– Jest mi tu naprawdę dobrze, a kryzys szybko
minie. – Emma popatrzyła na ładną, zatroskaną
twarz szefowej i wzruszyła ramionami. – Nawet nie
mam pomysłu, dokąd mogłabym wyjechać.
Prócz sympatii dla właścicieli trzymały ją
w pracy przede wszystkim względy finansowe.
Przysługiwał jej wprawdzie płatny urlop, ale do-
datkowe dochody z napiwków pomagały łatać
wiecznie dziurawy budz˙et. Zarówno wynajmowa-
ne mieszkanie, jak i dom rodzinny wymagały re-
montu. Babcię czekała powaz˙na operacja. Skrom-
na emerytura Helen Robards nie pozwalała na
pokrycie wszystkich kosztów. Mogła polegać tyl-
ko na wnuczce, najbliz˙szej osobie. Kochała ją
bezgraniczną, bezwarunkową miłością. Spędzały
razem kaz˙dy wolny dzień.
23
PARYSKA PRZYGODA
– Chcesz, czy nie chcesz, dostaniesz kilka dni
wolnego na czas operacji. Nie pogodzisz obowiąz-
ków zawodowych z rodzinnymi. Wiem, z˙e stan
zdrowia babci bardzo cię martwi.
– Ma tylko mnie.
– Niemniej jednak powinnaś pomyśleć równiez˙
o swoich potrzebach. Zupełnie zrezygnowałaś
z prywatnego z˙ycia. Twoja babcia ma silny chara-
kter. Pamiętaj, z˙e chce z˙yć dla ciebie. Gdybyś
czegokolwiek potrzebowała, obiecaj, z˙e dasz mi
znać.
– Dziękuję z całego serca. Jesteś dla mnie za
dobra, Liz.
– Ktoś musi o ciebie zadbać. A teraz idź do baru.
Lorenzo zaraz poprosi o czyste naczynia.
Godzinę później Emma podniosła wzrok znad
kontuaru i zamarła z wraz˙enia. W drzwiach ujrzała
Piersa Redfielda. Błękitne oczy patrzyły ponad gło-
wami licznych gości wprost na nią. Przez głowę
Emmy w mgnieniu oka przemknęły setki pytań. Czy
przysłał go Lawrence? I po co? A moz˙e przyszedł
z własnej inicjatywy, z˙eby odczuła na swojej skó-
rze, jak bardzo przeszkadza wtargnięcie intruza do
miejsca pracy? Czy tez˙ moz˙e ma zupełnie inne
zamiary?
Na szczęście Lorenzo dostrzegł nowego klienta.
Pospieszył w jego kierunku, przywitał entuzjastycz-
nie, pomógł zdjąć płaszcz i wskazał wolne miejsce.
Gawędzili przez chwilę, a wszystkie kobiety ukrad-
kiem zerkały na nowego gościa. Nie ulegało wątp-
24
MAGGIE COX
liwości, z˙e nawet w gęstym tłumie zwracał na siebie
uwagę płci przeciwnej. Zaczęła zawzięcie wycierać
szklanki.
– Podaj kartę temu panu w rogu – poprosił
włoski barman, gdy tylko wrócił za ladę.
– Nie mógłbyś sam tego zrobić? Mam inne
zajęcie.
– No nie, najpierw tłuczesz naczynia, a potem
odmawiasz wykonywania obowiązków. – Popatrzył
na nią z dezaprobatą. – Dość tej dziecinady! Zrób
pogodną minę i do roboty!
Emma przeszła przez salę na miękkich nogach,
z przylepionym do twarzy uśmiechem. Zrozumiała,
co czuli francuscy arystokraci w drodze na gilotynę.
Gdy dotarła na miejsce okręz˙ną drogą, przestała
udawać entuzjazm.
– Co pan tu robi? – wykrztusiła z trudem.
Piers odebrał od niej kartę, otworzył i przez kilka
sekund udawał, z˙e czyta. Miał przy tym zadowoloną
minę jak kot, który przed poz˙arciem bawi się zło-
wioną myszką.
– Słyszałem, z˙e moz˙na tu dobrze zjeść. Co pani
poleca? – Błękitne oczy patrzyły na nią znacząco.
– Daję głowę, z˙e nie przygnał tu pana głód. Czy
Lawrence pana przysłał?
– A po co miałby to robić?
Emma az˙ zakryła usta dłonią, z˙eby głośno nie
wyrazić swoich podejrzeń. Albo chciał ją ukarać
za brak rezultatów negocjacji, albo realizował swój
plan wymiennej transakcji. Gdyby nie karcące
25
PARYSKA PRZYGODA
spojrzenie Lorenza, poprosiłaby Piersa, z˙eby po-
szedł gdzieś indziej i zostawił ją w spokoju.
– Kto wie, dlaczego Redfieldowie coś robią?
– odrzekła wymijająco.
– Czyz˙byś mnie chciała obrazić, Emmo? – Zmar-
szczył brwi nieco uraz˙ony. – Mam nadzieję, z˙e
mogę mówić do ciebie po imieniu?
– Oczywiście. – Nerwowo przeczesała palcami
włosy, podeszła całkiem blisko i szepnęła: – Prze-
praszam za wtargnięcie do biura. Z
˙
ałuję z całego
serca i zapewniam, z˙e pozwoliłam sobie na taką
śmiałość po raz pierwszy i ostatni. A teraz proszę,
z˙eby pan poszedł, zanim mój szef nabierze jakichś
podejrzeń.
– Nie przyszedłem po przeprosiny. Ani tez˙ z gło-
du. – Powiedział półgłosem i delikatnie ujął jej dłoń.
– Odwiedziłem Lawrence’a i dostałem od niego
adres twojego miejsca pracy. Chciałbym porozma-
wiać.
Serce Emmy gwałtownie przyspieszyło rytm.
Intensywne, zmysłowe spojrzenie i zapach luksuso-
wej wody po goleniu sprawiły, z˙e ciało Emmy
oblała fala gorąca. Czuła równocześnie zaciekawie-
nie, podniecenie i lęk. Cofnęła rękę i potarła ją
drugą, jakby chciała zetrzeć z niej ślad dotyku
męz˙czyzny.
– O czym? Tylko szybko, obowiązki czekają
– dodała pospiesznie.
Jej rezerwa sprawiła Piersowi nieoczekiwaną
przykrość. Większość kobiet reagowała pozytywnie
26
MAGGIE COX
na oznaki zainteresowania z jego strony. Widocznie
jednak Emmie zalez˙ało na jego synu bardziej, niz˙
chciała przyznać. W takim razie czekał ją zawód.
Tego wieczoru poznał w jego mieszkaniu uroczą
blondyneczkę. Wszystko wskazywało na to, z˙e zo-
stanie na noc. Bez trudu uzyskał adres restauracji
w zamian za czek. Lawrence podkreślał, z˙e Emma
jest kelnerką, jakby liczył na to, z˙e brak wykształ-
cenia i banalny zawód zraz˙ą do niej ojca. Jednak gdy
Piers ujrzał ją w dopasowanej, czarnej spódniczce
i fartuszku, dopiero nabrał apetytu. Bynajmniej nie
na posiłek. Dysponował wszelkimi moz˙liwymi atu-
tami, z˙eby zawrócić w głowie ubogiej panience.
Wystarczyło tylko zastosować odpowiednią strate-
gię. Przemknęło mu przez głowę, z˙e pod względem
moralnym w niczym nie przewyz˙sza cynicznego
potomka. Szybko odpędził skrupuły i przystąpił do
akcji.
– O której kończysz pracę?
Niechętnie podała godzinę.
– Zaczekam, wezwę taksówkę i odwiozę cię do
domu. Będziemy mogli swobodnie pogadać.
– Nie ma o czym. Juz˙ przeprosiłam za najście
i uwaz˙am sprawę za załatwioną.
Oczy Piersa pociemniały. Emma odskoczyła od
stolika jak oparzona. Wydawało jej się, z˙e wszyscy
na nią patrzą i widzą jej zakłopotanie. Lorenzo chyba
faktycznie coś zauwaz˙ył, bo natychmiast podszedł
z chmurnym obliczem. Pewnie podejrzewał, z˙e obra-
ziła klienta, i pospieszył ratować sytuację. Piers
27
PARYSKA PRZYGODA
zapewnił go po włosku, z˙e nie ma powodu do obaw.
Dźwięk ojczystej mowy wywołał uśmiech na twarzy
młodego barmana, a Emma az˙ zaniemówiła z wra-
z˙enia. Po chwili dwaj męz˙czyźni gawędzili jak
starzy kumple. Emma miała nadzieję, z˙e o niej
zapomnieli. Próbowała wykorzystać okazję i cicha-
czem umknąć na zaplecze. Lorenzo uniemoz˙liwił
jej odwrót. Odsunął krzesło, niemalz˙e przemocą
posadził ją na nim i skarcił figlarnym tonem:
– Nieładnie, Emmo. Do tej pory traktowałaś
mnie jak przyjaciela i nie miewałaś przede mną
tajemnic. Dopiero twój narzeczony powiedział mi,
z˙e jesteście zaręczeni. Nawet jeśli mieliście małą
sprzeczkę, nie powinnaś ukrywać, kto cię odwie-
dził.
– Alez˙ on nie... – Nie dokończyła. Piers kopnął
ją lekko pod stołem. Zaniemówiła ze zdumienia.
Nie potrafiła odgadnąć, po co okłamał jej przełoz˙o-
nego, ani do czego zmierza.
28
MAGGIE COX
ROZDZIAŁ TRZECI
– Na razie dostajesz wolne. Posiedź z panem, jak
długo zechce, a ja przyniosę wino – oznajmił Loren-
zo, rzucając Emmie znaczące spojrzenie, i poszedł
do kuchni.
– Nie wiem, jaką grę pan prowadzi, panie Red-
field, ale nie mam ochoty w niej uczestniczyć
– oświadczyła z irytacją, gdy tylko zostali sami.
– I nie z˙yczę sobie niestosownych z˙artów na mój
temat.
– Nie z˙artowałem. Jez˙eli czegoś pragnę, konsek-
wentnie dąz˙ę do celu – powiedział z powagą i popa-
trzył jej w oczy tak głęboko, z˙e poczuła skurcz
w z˙ołądku. – Pozwoliłem sobie na małe kłamstewko
tylko po to, z˙eby na chwilę uwolnić cię od obowiąz-
ków. Jak widzisz, poskutkowało.
Imponujący męz˙czyzna na stanowisku, czło-
wiek sukcesu, sugerował zainteresowanie jej oso-
bą. Nie potrafiła odgadnąć dlaczego. Spuściła oczy
i poprawiła srebrny pierścień podtrzymujący ser-
wetkę.
– Czego pan ode mnie chce?
– Odrobiny uwagi. Ile masz lat?
– Dwadzieścia pięć – mruknęła zupełnie zdezo-
rientowana.
– Wyglądasz na dziewiętnaście. Powiedz, pro-
szę, jesteś zakochana w moim synu? – spytał znie-
nacka i w napięciu czekał na odpowiedź. Nie mógł
oderwać oczu od delikatnych rysów jej twarzy.
Wyglądała jak anioł. Dla tej niewinnej buzi wpako-
wał masę pieniędzy w kolejną mrzonkę Lawren-
ce’a, bez cienia nadziei na powodzenie kolejnego
pomysłu lekkoducha.
– Czemu pan pyta?
Zanim zdąz˙ył odpowiedzieć, powrócił Lorenzo.
Obrzucił parę przy stoliku badawczym spojrzeniem,
po czym nalał im najdroz˙szego czerwonego wina.
Zamienił jeszcze parę słów po włosku z Piersem.
– Dobrej zabawy! – poz˙yczył im na odchodnym
i spojrzał znacząco na kolez˙ankę, jakby wydawał jej
polecenie słuz˙bowe.
Piers zacisnął palce na nóz˙ce kieliszka.
– Zastanawiam się, czy będziesz cierpieć, gdy
mój syn wyjedzie z inną do Kornwalii. Kiedy go
odwiedziłem, omawiał plany wyjazdu z jakąś dzie-
wczyną – oświadczył i czekał w napięciu na jej
reakcję. Odetchnął z ulgą, gdy nie dostrzegł śladu
rozczarowania czy smutku na ślicznej twarzyczce.
– Wiem, z˙e często zmienia sympatie.
– Czy to znaczy, z˙e wasza znajomość miała
wyłącznie platoniczny charakter?
– Tak, ale naprawdę nie mam ochoty na zwierze-
nia. Prawie pana nie znam. – Odwróciła wzrok
30
MAGGIE COX
i upiła łyk wina. Z zakłopotania nie czuła nawet
smaku przedniego trunku. – Dobrze, z˙e okazał
pan serce jedynakowi. Jez˙eli o mnie chodzi, nie
będę płakać, nawet jeśli go juz˙ nigdy w z˙yciu
nie zobaczę.
– Juz˙ sobie wyobraz˙am, jak cię potraktował, gdy
mu nie załatwiłaś pieniędzy.
– Niewaz˙ne, muszę wracać do pracy. – Wstała
z miejsca.
– Nieprawda, dostałaś wolne. – Błękitne oczy
patrzyły na Emmę z taką intensywnością, z˙e ciarki
przeszły jej po plecach. – Usiądź. Chciałbym cię
ponownie zobaczyć. Intrygujesz mnie.
– Dlaczego? Ma pan słabość do kelnerek? – spy-
tała bezradnie. Mądrzejsze wyjaśnienie nie przyszło
jej do głowy. Nie odnajdywała w swojej osobowości
jakichś szczególnie pasjonujących cech. – Słysza-
łam o inklinacjach niektórych męz˙czyzn do tan-
cerek czy pielęgniarek...
– Nie jestem fetyszystą, jez˙eli to masz na myśli
– przerwał lodowatym tonem. – Aczkolwiek muszę
przyznać, z˙e do twarzy ci w słuz˙bowym stroju.
Dziwiło go jej zaz˙enowanie. Z taką wspaniałą
figurą i uroczą twarzyczką skupiała na sobie spojrze-
nia męz˙czyzn. W restauracji musiała wysłuchiwać
wielu komplementów, moz˙e nawet niezbyt wybred-
nych. Przy pierwszym spotkaniu uznał ją za odwaz˙ną
młodą osóbkę. Teraz dostrzegał w niej nieśmiałość.
Rumieniec wstydu na aksamitnych policzkach jesz-
cze podsycał jego z˙ądze. Nie przeszkadzała mu
31
PARYSKA PRZYGODA
róz˙nica wieku. Skończył wprawdzie czterdzieści
dwa lata, ale zachował młodzieńczą sylwetkę i świet-
ną formę. Lubił piękne kobiety, a ta wyjątkowo go
interesowała. W tej chwili. Nie szukał stałego związ-
ku. Z z˙oną, Naomi, z˙yli w zgodzie tylko kilka
miesięcy po ślubie. Później zaledwie tolerowali się
wzajemnie ze względu na dobro dziecka. Po jednym
nieudanym małz˙eństwie nie zamierzał powtarzać
błędu. Doceniał zalety wolności.
– Nie mogę próz˙nować cały wieczór – przerwała
jego rozwaz˙ania Emma. – Przyszło mnóstwo gości
i brakuje ludzi do obsługi – stwierdziła kategorycz-
nie, wstała i wyszła na zaplecze.
Piers zwątpił w swoje szanse. Koledzy zazdroś-
cili mu powodzenia u kobiet. Tylko ta jedna pozo-
stała obojętna. Rozczarowany zawołał inną kelner-
kę, zapłacił za wino i wyszedł na dwór. Szedł
szybkim krokiem przed siebie, nawet nie czując, z˙e
lodowaty deszcz smaga go po twarzy.
Liz Morrison podała Emmie filiz˙ankę kawy i wy-
słuchała relacji ze spotkania. Ona równiez˙ nie mog-
ła zgadnąć, czemu Piers udawał jej narzeczonego.
– Lorenzo mi go pokazał. Niesamowicie przy-
stojny – powiedziała z rozmarzeniem. – Ja bym
takiego nie wyrzuciła z łóz˙ka.
– Nie przesadzaj. Nie zdradziłabyś Adama – od-
rzekła wymijająco. Chciała wreszcie wyrzucić Pier-
sa Redfielda z pamięci i z serca.
– Masz rację! – odparła szefowa ze śmiechem.
– Kocham męz˙a nad z˙ycie. Co nie przeszkadza, z˙e
32
MAGGIE COX
dostrzegam klasę i dobry styl u innych. Sam jego
garnitur musiał kosztować majątek. Gdzieś ty go
poznała? – spytała z najwyz˙szym zaciekawie-
niem.
– U takich jednych znajomych. – Emma wzru-
szyła ramionami, z˙eby podkreślić, z˙e nie przykłada
zbyt wielkiej wagi do nowej znajomości.
– Przeraz˙a mnie twoja obojętność wobec męz˙-
czyzn. Słuchaj, a moz˙e ty wolisz kobiety? – zaz˙ar-
towała Liz. Jej badawcze spojrzenie zdradzało jed-
nak niepokój. Wiele razy próbowała z kimś skoja-
rzyć młodą pracownicę, ale jej wysiłki nie dawały
z˙adnego rezultatu.
Emma zaprzeczyła gwałtownie. Widziała wokół
siebie mnóstwo nieudanych związków, co nie prze-
szkadzało, z˙e wszyscy uwaz˙ali jej dystans do płci
przeciwnej za objaw patologii. Kiedy miała dzie-
więć lat, ojciec porzucił rodzinę i zaraz po roz-
wodzie wyemigrował do Australii. Mama Emmy
przez˙yła załamanie nerwowe. Nigdy nie odzyskała
równowagi. A ojca więcej nie widziała. Zerwał
kontakt nawet z własną matką, ukochaną babcią
Emmy. Rozsądek podpowiadał, z˙e lepiej unikać
zauroczeń, rozstań i rozczarowań. Jej ciało jednak
za kaz˙dym razem reagowało przyspieszonym od-
dechem i biciem serca nawet na samo wspomnienie
zmysłowego spojrzenia Piersa Redfielda.
– Nie brakuje mi drugiej połowy. Mam wielu
kolegów, ale lubię wolność. Nie potrzebuję dodat-
kowego kłopotu – wyjaśniła.
33
PARYSKA PRZYGODA
– Niemniej jednak powiedz chociaz˙ kilka słów
o człowieku, który cię dzisiaj odwiedził.
Emma wstała i wzięła płaszcz z wieszaka. Wola-
ła uniknąć dalszej rozmowy. Redfieldowie juz˙
wprowadzili niezły zamęt do jej z˙ycia. Gdyby Liz
poznała toz˙samość tajemniczego gościa, zatrzyma-
łaby ją do rana, z˙eby wyciągnąć jak najwięcej
szczegółów. Jej mąz˙ czytywał rubryki finansowe
w gazetach i obydwoje doskonale znali nazwiska
czołowych przedsiębiorców.
– Zapewniam cię, więcej go nie zobaczysz.
– Coś ty zrobiła narzeczonemu, z˙e nawet nie
zamówił jedzenia? – wtrącił Lorenzo z dezaprobatą.
Typowy Włoch, pomyślała Emma. Tylko amory
mu w głowie.
– Piers Redfield nie jest moim narzeczonym...
– urwała. Natychmiast poz˙ałowała, z˙e mimo woli
zdradziła pilnie strzez˙oną dotąd tajemnicę.
– Piers Redfield? – spytała Liz z rozszerzonymi
ze zdumienia oczami i az˙ wstała z miejsca. – Ten
Redfield?
– Nawet nie wiedziałam, z˙e jest sławny – usiło-
wała zbagatelizować sprawę.
Lorenzo równiez˙ wytrzeszczył oczy.
– Oczywiście nie tak jak Brad Pitt czy Hugh
Grant. Zajmuje jedno z czołowych miejsc na liście
najbogatszych obywateli Zjednoczonego Królest-
wa, ty gąsko.
Piers wszedł do szatni ekskluzywnego klubu
34
MAGGIE COX
sportowego. Pot zraszał mu czoło i spływał struga-
mi po plecach, a jednak nadal czuł w sobie niewy-
czerpane zasoby energii. Wiedział, z˙e nie zaśnie tej
nocy. Amerykański kolega, z którym wygrał w squa-
sha, pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Walczyłeś jak lew, bracie. Co w ciebie wstą-
piło?
– Nic, potrzebowałem trochę ruchu. – Machnął
ręką i wyjął ręcznik z torby.
– Kobieta? – Jim Delaney posłał mu porozumie-
wawcze spojrzenie.
Nie otrzymał odpowiedzi. Piers wszedł do ła-
zienki i wziął prysznic. Nie miał ochoty tłumaczyć,
z˙e poz˙ąda młodziutkiej kelnerki, która nim wzgar-
dziła. Na ogół to kobiety szukały z nim kontaktu. On
tylko dokonywał selekcji. Takiej frustracji jak dzi-
siaj jeszcze do tej pory nie przez˙ył. Pojął, z˙e musi
wykazać sporo dyplomacji w dalszych kontaktach
z Emmą, a przede wszystkim wymyślić coś szcze-
gólnie atrakcyjnego, z˙eby zwróciła na niego uwagę.
Emma nie mogła zasnąć. Przeszkadzał jej ko-
biecy chichot, stukanie i jakieś niezidentyfikowane
hałasy piętro wyz˙ej. Nakryła głowę kołdrą. Nie
pomogło. Nie potrafiła odgadnąć, co Lawrence wy-
prawia po nocy. W końcu wstała i wyszła do kuchni
zaparzyć herbatę. Nastawiła czajnik, wrzuciła sa-
szetkę do dzbanuszka i z odrazą popatrzyła na
odrapane ściany. Pół roku wcześniej pomalowała
je na róz˙owo, z˙eby nadać wnętrzu przytulniejszy
35
PARYSKA PRZYGODA
wygląd, ale była taka wilgoć, z˙e farba juz˙ odłaziła.
Nie mogła sobie pozwolić na generalny remont.
Wszystkie oszczędności włoz˙yła w najpilniejsze
naprawy w domu rodzinnym. Wielokrotnie inter-
weniowała u właściciela wynajętego mieszkania,
z˙eby doprowadził je do porządku. Bez skutku. Za-
zdrościła Lawrence’owi, z˙e stąd ucieka. Sama tez˙
miała ochotę wyjechać gdzieś daleko. Oczywiście
bez niego. Od pamiętnej soboty zamienili najwyz˙ej
dwa słowa na schodach. Po tym jak straciła wszelkie
złudzenia, nie brakowało jej nawet dawnych, wielo-
godzinnych dyskusji. Nie docenił jej wysiłków.
Usiłował przehandlować przyjaźń za pieniądze.
Niech więc sobie jedzie choćby na koniec świata.
Dobrze, z˙e Piers mu to umoz˙liwił. Zamyśliła się. Po
raz pierwszy nazwała po imieniu starszego z Red-
fieldów. Nie wiadomo czemu. Z
˙
adne z dwóch spot-
kań nie nalez˙ało do przyjemnych. Musiała jednak
przyznać, z˙e komplementy Piersa rozgrzały jej ser-
ce. Cóz˙ z tego? Pochodzili z dwóch róz˙nych świa-
tów. Był o wiele starszy, bajecznie bogaty, a w do-
datku zbyt pewny siebie. Przygryzła wargi. Wy-
tłumaczyła sobie, z˙e przyszedł do restauracji roz-
ładować jakiś stres. Moz˙e spadły jego akcje na
giełdzie i spróbował nawiązać flirt, z˙eby poprawić
sobie humor. Nie przekonało jej to wyjaśnienie.
Z pewnością nie brakowało mu znakomitych wiel-
bicielek. Nie musiał szukać pocieszenia u ubogiej
kelnerki. A jednak włoz˙ył sporo wysiłku, z˙eby ją
odnaleźć.
36
MAGGIE COX
Emma unikała bliz˙szych kontaktów z męz˙czyz-
nami od czasu pierwszej uczuciowej poraz˙ki.
W wieku dziewiętnastu lat pokochała swojego na-
uczyciela. Wykładał ekonomię w szkole sekretarek,
do której uczęszczała. Twierdził, z˙e jest rozwie-
dziony. Po trzech miesiącach odkryła, z˙e z˙yje z z˙oną
w najlepszej zgodzie i ma dwoje dzieci. Rzuciła
szkołę, spakowała manatki i wyjechała do Londynu.
Najlepsza przyjaciółka, Fleur Morrison, poleciła ją
rodzicom. Liz i Adam przyjęli ją z otwartymi ręka-
mi. Od sześciu lat pracowała w ich popularnym
i modnym bistro ,,The Avenue’’. Stroniła jednak od
nowych znajomości. Nie szukała tez˙ bardziej ambit-
nego zajęcia. Wszyscy nie mogą być milionerami
i uczonymi, ktoś musi pracować, mawiała.
Zamieszała herbatę i upiła łyk. Hałasy na górze
przerwały jej rozmyślania. Wybiegła na korytarz,
weszła po schodach i zapukała do sąsiada. Law-
rence otworzył drzwi w samych spodenkach. Przy-
witał ją szerokim uśmiechem.
– Emmo, kochanie, przeszkadzam ci spać?
– A jak myślisz? – odburknęła i zerknęła ponad
jego ramieniem do wnętrza mieszkania. Ujrzała
przedziwną figurę z gliny i drutu. Przypominała
człowieka trzymającego w dłoniach własną głowę.
– Co ty wyprawiasz po nocach?
– Pamiętasz ,,Myśliciela’’ Augusta Rodina? Za-
inspirował mnie. Do diabła z lepieniem garnków!
Pragnę rzeźbić, zdobyć sławę. Moje dzieło nosi
nazwę ,,Koniec z myśleniem’’. Dobre, co?
37
PARYSKA PRZYGODA
– Myślenie nigdy nie nalez˙ało do twoich moc-
nych stron – wypomniała lodowatym tonem. – A te-
raz zgłupiałeś do reszty. Natchnienie to piękna
rzecz, ale nie zapominaj, z˙e inni potrzebują wypo-
czynku. Większość ludzi wstaje rano do pracy.
– Wybacz, aniołku, naprawdę mi przykro, z˙e cię
obudziłem. Dobrze, z˙e przyszłaś, chciałem z tobą
zamienić kilka słów, tylko wyjdźmy na zewnątrz.
– Wyszedł na klatkę schodową i zamknął za sobą
drzwi. – Vicky jest bardzo zazdrosna. Jak zobaczy,
z˙e rozmawiam z kobietą w negliz˙u, zrobi mi awan-
turę. Mnie oczywiście twój strój nie przeszkadza.
Wyglądasz uroczo – dodał z rozbrajającym uśmie-
chem.
Emma wzniosła oczy do góry.
– Dobrze, z˙e chociaz˙ ustaliłeś, jak ma na imię.
– Skrzyz˙owała ręce na piersi i popatrzyła na niego
surowo. – A teraz mów szybko, czego chcesz.
– Przebaczenia. W złości nagadałem okropnych
głupstw. Naprawdę doceniam twój wysiłek. Zrobi-
łaś więcej, niz˙ mogłaś.
Jak zwykle uzyskał zamierzony efekt. Kompletnie
ją rozbroił skruszoną miną i niewinnym spojrzeniem.
– Wybaczam. – Wzruszyła ramionami. – Nie
powinniśmy się rozstawać jak wrogowie.
– Jesteś aniołem! Uwierz mi, naprawdę nie
oczekiwałem, z˙e będziesz uwodzić mojego starego,
z˙eby załatwić mi forsę. Słowo honoru!
– Jaki on tam stary – zaprotestowała bez za-
stanowienia.
38
MAGGIE COX
– Ma czterdzieści dwa lata – wycedził przez
zęby i spochmurniał. Piękne, niebieskie oczy zwęzi-
ły się w szparki. – Wygląda wprawdzie znacznie
młodziej, ale podejrzewam, z˙e powodzenie u kobiet
zawdzięcza przede wszystkim wysokiemu stanowi-
sku i bogactwu – dodał lekcewaz˙ącym tonem.
Emma usiłowała zachować kamienną twarz.
Oceniała Piersa najwyz˙ej na trzydzieści pięć lat. Ku
własnemu zaskoczeniu stanęła w jego obronie:
– Doceń przynajmniej, z˙e udzielił ci pomocy.
Chyba nie jest takim draniem, jak sadzisz.
– Aha, juz˙ cię przeciągnął na swoją stronę
– stwierdził Lawrence z goryczą.
Dostrzegła rozczarowanie w jego oczach.
– Nie trzymam niczyjej strony. Oceniam sytua-
cję obiektywnie – sprostowała. – A Piers Redfield
z całą pewnością nie potrzebuje adwokata.
– Wiesz, wolałbym zabrać do Kornwalii ciebie
niz˙ Vicky – powiedział Lawrence ciepłym, łagod-
nym głosem i pogłaskał ją po policzku. – O wiele
lepiej mnie rozumiesz.
– Nie sądzę – odparła chłodno, postąpiła krok do
tyłu i nerwowo potarła miejsce, którego dotknął.
Aktorskie popisy sąsiada nie robiły juz˙ na niej
wraz˙enia. Nie wierzyła w ani jedno słowo. – Zresztą
muszę zostać. Moja babcia idzie do szpitala. Po-
trzebuje opieki.
– Jakie to szczęście, z˙e ma taką troskliwą wnucz-
kę.
Emma posmutniała. Wzmianka o chorobie babci
39
PARYSKA PRZYGODA
ponownie obudziła najgorsze obawy. Szybko zmie-
niła temat:
– Ty tez˙ nie jesteś osamotniony. Ojciec mimo
wszystko poratował cię gotówką, a i ja będę o tobie
pamiętać. Moz˙e kiedyś nawet wpadnę z wizytą.
A teraz nie hałasuj juz˙ więcej. Pozwólsąsiadom
pospać – rzuciła przez ramię, odchodząc.
– Dla ciebie wszystko, aniołku. – Przesłał jej
całusa i znikł za drzwiami.
40
MAGGIE COX
ROZDZIAŁ CZWARTY
– Emmo, on znów tu jest – oznajmiła Liz około
jedenastej w południe konspiracyjnym szeptem,
ciągnąc ją za rękaw.
– Kto? – spytała obojętnym tonem, chociaz˙ od-
gadła bez trudu, kogo szefowa ma na myśli. Kolana
się pod nią ugięły.
– Musiałaś zrobić na nim wraz˙enie, skoro tak
szybko wrócił. Szkoda tylko, z˙e przyprowadził ja-
kąś kobietę.
Emma z trudem chwytała powietrze. Tylko tego
brakowało! Z
˙
yczyła sobie z całego serca, z˙eby Piers
natychmiast poszedł do wszystkich diabłów. Prze-
czuwała, z˙e prowadzi jakąś nieczystą grę i nie
chciała w niej uczestniczyć.
– Zamówił jedzenie? – spytała.
– Skądz˙e! Ludzie przychodzą do restauracji
w porze posiłku wyłącznie po to, z˙eby podziwiać
wystrój wnętrza. – Liz wsparła ręce na biodrach
i popatrzyła na nią jak na umysłowo chore dziecko.
Wręczyła Emmie dwie broszury w skórzanych okład-
kach. – Nie zadawaj niemądrych pytań, tylko zanieś
im menu. Specjalnie prosił, z˙ebyś ty go obsłuz˙yła.
I pamiętaj o uśmiechu. Z taką miną tylko wystra-
szysz klientów.
Emmie zwilgotniały dłonie. Wytarła je o spód-
nicę. Czuła w skroniach przyspieszony puls. Przy-
gryzła wargi. Postąpiła krok do tyłu i popatrzyła na
szefową rozszerzonymi z przeraz˙enia oczami.
– Powiedz, błagam, z˙e jestem chora, zajęta albo
z˙e wyszłam do dentysty. Zresztą cokolwiek, byle-
bym nie musiała go oglądać.
– Sprawił ci jakąś przykrość?
– Właściwie nie.
– No to czego się boisz? W końcu to tylko
człowiek. Moz˙e bogatszy od innych, ale ma takie
same potrzeby jak zwykli śmiertelnicy – tłumaczyła
Liz z pobłaz˙liwym uśmiechem. – Akurat teraz chce
jeść. Zrób wszystko, z˙eby zechciał tu wrócić. Moz˙e
kiedyś przyprowadzi przyjaciół.
Tego akurat Emma wcale sobie nie z˙yczyła.
Spełniła jednak polecenie. Restauracja nie powinna
tracić klientów z powodu jej zahamowań. Piers
siedział w jednej z nisz w towarzystwie pięknej,
starannie umalowanej blondynki. Mała czarna su-
kienka pewnie kosztowała tyle, ile roczne dochody
kelnerki. Chyba wszyscy goście dostrzegli zamoz˙ną
parę, bo wielu z nich odwróciło głowy w tamtym
kierunku. Piers zmierzył ją wzrokiem od stóp do
głów.
– Moja ulubiona kelnerka! – wykrzyknął z en-
tuzjazmem.
Emma przywołała na twarz urzędowy uśmiech.
42
MAGGIE COX
Miała ochotę wziąć nogi za pas i uciec. Piers do-
strzegł jej zmieszanie. Najwidoczniej sprawiło mu
sporą przyjemność. W błękitnych oczach zamigota-
ły wesołe iskierki.
– Co pana do nas znów sprowadza, panie Red-
field?
– Piers chwalił tutejszą kuchnię – odrzekła pięk-
ność. – Postanowiłam spróbować waszych spe-
cjałów. Co pani poleca?
– Serwujemy róz˙ne dania. Mięsne i wegetariań-
skie. Wszystkie smakują gościom – odrzekła nie-
śmiało.
– Moz˙e spróbujemy ryb, Caroline? – zapropono-
wał Piers.
Dyskutowali w nieskończoność o zaletach róz˙-
nych potraw. Piers zadawał niezliczone pytania.
Emma stała przy stoliku onieśmielona jak na eg-
zaminie. Męczyła ją ta wymuszona konwersacja,
a aromat doskonałej wody kolońskiej przyprawiał
o zawrót głowy. W końcu wybrali rybę w sosie
śmietanowym, bukiet z warzyw i wino. Odetchnęła
z ulgą. Za wcześnie. Zanim zdąz˙yła odejść, chwycił
ją za rękę. Zamarła z przeraz˙enia.
– Chciałbym z tobą porozmawiać. Poświęcisz
mi pięć minut?
– Jestem zajęta. Odłóz˙my to na kiedy indziej.
– Wykluczone. – Pogładził delikatną skórę powy-
z˙ej nadgarstka, zupełnie oficjalnie i bez śladu zaz˙eno-
wania, nie zwaz˙ając na obecność przyjaciółki.
Emma zadrz˙ała i dyskretnie uwolniła dłoń. Błysk
43
PARYSKA PRZYGODA
satysfakcji w lazurowych źrenicach uprzytomnił
jej, z˙e zdaje sobie sprawę, jak silnie na nią działa.
Pięć minut to niewiele, pomyślała, jednak wystar-
czająco duz˙o, z˙eby stracić głowę. Nie chciała ry-
zykować, nawet w obecności pięknej Caroline.
Wbrew sobie jednak wyszła za nim na patio na
tyłach restauracji, kiedy Caroline udała się do
łazienki poprawić makijaz˙. Pochwalił znakomite
dania i obiecał, z˙e poleci lokal znajomym. Gdyby
Liz słyszała te komplementy, odtańczyłaby na za-
pleczu taniec tryumfu. Ona sama nie widziała
powodów do radości. Przestępowała z nogi na nogę
i ponownie próbowała wymówić się obowiązkami.
Jednak z˙adne argumenty nie trafiały Piersowi do
przekonania.
– Nikt ci nie urwie głowy za kilka minut nieobec-
ności. Zasłuz˙ysz raczej na pochwałę, z˙e spełniłaś
z˙yczenie klienta. Właściciele restauracji na ogół
witają mnie z otwartymi rękami – dodał z nieza-
chwianą pewnością siebie. – Przestań wreszcie wal-
czyć i pozwól, z˙e na chwilę cię porwę.
Propozycja porwania przez tak atrakcyjnego męz˙-
czyznę zabrzmiała wyjątkowo kusząco. Wyglądał
oszałamiająco, pachniał wspaniale i patrzył tak, z˙e
tonęła w głębokim błękicie jego oczu. Czuła się,
jakby nagle przeniesiono ją na plan filmu o z˙yciu
wyz˙szych sfer. Brakło jej siły woli, by odeprzeć
pokusę.
– Słucham, o co chodzi?
– Wyjez˙dz˙am na najbliz˙szy weekend w spra-
44
MAGGIE COX
wach słuz˙bowych do Paryz˙a. Chciałbym, z˙ebyś mi
towarzyszyła.
Nie wierzyła własnym uszom. Poprosiła o po-
wtórzenie. Piers z przyjemnością patrzył w słodkie,
rozszerzone ze zdumienia oczy. Zapomniał o pierw-
szym, niefortunnym spotkaniu i dwuznacznej misji
dziewczyny. Opór Emmy jeszcze podsycał jego
z˙ądzę. Ponowił zaproszenie.
– W jakim charakterze miałabym tam pojechać?
– Zadajesz dziecinne pytania – odparł ze śmie-
chem. – A jak myślisz?
W ogóle nie myślała. Po raz pierwszy ujrzała
jego uśmiech. Pogodna twarz Piersa i iskierki weso-
łości w pięknych oczach wprawiły ją w absolutny
zachwyt. Jeden z najbogatszych ludzi w Anglii
zaproponował jej wspólną wyprawę do miasta ko-
chanków. Była oczarowana i oszołomiona. Takie
historie nie zdarzają się codziennie. Nie potrzebo-
wała wielkiej przenikliwości, z˙eby odgadnąć cel
podróz˙y. Odebrało jej mowę z wraz˙enia.
– Zaprasza pan niewłaściwą osobę. Co na to
powie piękna Caroline?
– Nic. Jest z˙oną mojego kolegi. Zabrałem ją
tutaj, poniewaz˙ akurat miała wolne popołudnie.
Wyjaśnienie nie brzmiało przekonująco. Emma
podejrzewała, z˙e zastosował mały podstęp, z˙eby
obudzić w niej zazdrość.
– Nie, dziękuję. Nie jestem zainteresowana. Z
˙
y-
czę szczęśliwej podróz˙y. – Postąpiła krok do tyłu,
ale nie zdąz˙yła odejść. Piers chwycił ją gwałtownie
45
PARYSKA PRZYGODA
za nadgarstek i siłą zatrzymał w miejscu. Przystojna
twarz znów przybrała surowy, groźny wygląd. Stru-
chlała z przeraz˙enia. Serce biło jej szybko i nie-
równo.
– Czy twoja odmowa oznacza, z˙e wolisz mojego
syna?
– Nie, panie Redfield. Nie pragnę z˙adnego męz˙-
czyzny. Mam dość kłopotów na głowie. Niepotrzeb-
ny mi dodatkowy balast. – Wyrwała rękę, a drugą
potarła czerwone ślady po palcach.
– Wybacz, nie chciałem ci sprawić bólu – prze-
prosił. Naprawdę z˙ałował swojej gwałtowności.
Przeraz˙ona mina dziewczyny obudziła w nim wy-
rzuty sumienia.
– Wcale nie zabolało. Mam tylko taką wraz˙liwą
skórę, z˙e od byle czego robią mi się siniaki – próbo-
wała go uspokoić.
– Niektórzy ludzie z˙ądają odszkodowania za
mniejsze krzywdy.
Zdumiało ją zarówno to stwierdzenie, jak i zimny
błysk w oczach i zaciśnięte szczęki Piersa. Widocz-
nie juz˙ ktoś próbował niecnym sposobem uszczknąć
nieco z jego fortuny. Prawdopodobnie właśnie dla-
tego nie ufał ludziom. Po raz pierwszy w z˙yciu
dostrzegła ciemną stronę bogactwa.
– Ja na pewno nie wytoczę procesu o takie
głupstwo – zapewniła z całą mocą i odruchowo
dotknęła rękawa jego marynarki. Złagodniał. Do-
strzegła w jego oczach jakąś dziwną tęsknotę. Nagle
poczuła przez materiał napięcie jego mięśni, a zaraz
46
MAGGIE COX
potem dotyk gorących ust na swoich wargach.
Zmiękła w jego ramionach, kompletnie straciła gło-
wę. Obezwładnił ją z˙arem skradzionego, namięt-
nego pocałunku.
– Proszę mnie puścić – wyszeptała, raczej dla
przyzwoitości niz˙ z przekonania. Wbrew słowom
i rozsądkowi trzymała Piersa za klapy marynarki
i oburącz przyciągała do siebie. Stali ciasno przytu-
leni. Czuła jego poz˙ądanie. Jej ciało odpowiadało
jeszcze silniejszym. Pocałował ją jeszcze raz, tym
razem delikatnie, i z ociąganiem odstąpił krok do
tyłu. Rozluźnił krawat, jakby brakło mu tchu, i po-
spiesznie poprawił ubiór.
– Jesteś słodsza niz˙ desery, które podajesz – wy-
szeptał, sięgnął do kieszeni i wyciągnął biało-nie-
bieską kopertę z nadrukiem ekskluzywnych linii
lotniczych. – Pojedź ze mną do Paryz˙a. Czekaj na
mnie w sobotę rano w poczekalni dla pasaz˙erów
pierwszej klasy – poprosił jeszcze raz i odszedł, nie
czekając na odpowiedź.
Emma stała jeszcze kilka minut bez ruchu i pa-
trzyła nieruchomym wzrokiem na kopertę z biletem.
Kiedy wróciła na zaplecze, opowiedziała Liz
o nieoczekiwanej propozycji. Szefowa niemalz˙e ją
zmusiła, z˙eby z niej skorzystała. Po powrocie do
domu spakowała bagaz˙e i zaraz rozpakowała.
W końcu usiadła na łóz˙ku, popatrzyła na ubogą
narzutę ze skrawków materiału i odtworzyła w myś-
lach absurdalne wydarzenia tego dnia. Perspektywa
47
PARYSKA PRZYGODA
zagranicznej wycieczki w towarzystwie pięknego
męz˙czyzny kusiła ją nieodparcie. Nie musiała pytać
o celpodróz˙y. Po z˙arliwym pocałunku była gotowa
spełnić kaz˙de z˙yczenie Piersa, zostać nie tylko jego
kochanką, ale i niewolnicą, nawet gdyby nie za-
proponował wyjazdu. Musiał wyczuć jej uległość.
Tylko czemu to właśnie ją zaprosił? Na pewno znał
wiele pięknych, wykształconych i obytych w świe-
cie kobiet. Biedna kelnerka nie mogła mu niczym
zaimponować. Nie umiała schlebiać, uwodzić ani
prowadzić towarzyskiej konwersacji. Brakowało jej
tez˙ śmiałości, z˙eby choć na chwilę wkroczyć w jego
wspaniały, obcy świat. Miotana sprzecznymi uczu-
ciami, zadzwoniła do Liz po radę.
– Czemu twierdziłaś, z˙e powinnam pojechać?
Prawie nie znam tego człowieka.
– Najwyraźniej zrobiłaś na nim wraz˙enie. Wło-
z˙ył wiele wysiłku, z˙eby cię odnaleźć i przekonać.
Poza tym ma opinię godnego zaufania przedsiębior-
cy. Gdybym podejrzewała go o jakieś niecne zamia-
ry, sama bym cię ostrzegła.
– Byłam pewna, z˙e odradzisz mi tę szaloną
eskapadę. Nie mam nic wspólnego z tym męz˙czyz-
ną. Nalez˙ymy do dwóch róz˙nych światów – wes-
tchnęła Emma bez przekonania. Wspominała poca-
łunek w restauracji jak czarowny, nierealny sen.
W skrytości ducha marzyła o powtórce.
– Zacznij wreszcie naprawdę z˙yć. Krąz˙ysz tylko
między knajpą a domem babci, a młodość szybko
mija. Doceniam twoją lojalność i pracowitość, ale
48
MAGGIE COX
potrzebujesz tez˙ odrobiny prywatności. Dzwoniłam
juz˙ do Fleur. Oszalała z radości, z˙e cię zobaczy po
tylu latach. Obiecałam, z˙e ją odwiedzisz. Zadzwoń
do niej, jak tylko dotrzesz do hotelu.
Wspomnienie o hotelu natychmiast wywołało
konkretne skojarzenie. Wspólny wyjazd oznaczał
zgodę na zamieszkanie w jednym pokoju z Piersem.
Z pierwszym męz˙czyzną, którego zapragnęła po
latach samotności. Potrzebowała czułości jak kaz˙da
kobieta. Nie miała z˙adnego powodu, z˙eby temu
zaprzeczać i tłumić naturalne tęsknoty. Zwłaszcza
teraz, kiedy tak fascynujący męz˙czyzna rozbudził
jej zmysły i okazał zainteresowanie w tak niezwyk-
ły sposób. Gdyby sprawy przybrały niepomyślny
obrót, zawsze mogła poprosić o pomoc niezawodną
Fleur.
– Dziękuję, Liz – wyszeptała.
– Powiedziałaś babci?
– Oczywiście. Równiez˙ mnie zachęcała. Sąsiad
obiecał zaopiekować się nią w czasie mojej nie-
obecności.
– Widzisz, ona tez˙ uwaz˙a, z˙e potrzebujesz tro-
chę rozrywki. Bardzo cię kocha.
– W takim razie do zobaczenia w poniedziałek.
– Gdybyś zechciała zostać trochę dłuz˙ej, daj
znać. Załatwię kogoś na zastępstwo. Dobrej za-
bawy!
Piers chodził w tę i z powrotem po poczekalni
lotniska Heathrow i raz po raz spoglądał na zegarek.
49
PARYSKA PRZYGODA
Minęły trzy dni od pamiętnego spotkania w re-
stauracji. Uprzedził sekretarkę, Fionę, z˙eby łączyła
wszystkie telefony od panny Robards, nawet w trak-
cie waz˙nych posiedzeń. Nie zadzwoniła. Uznał to za
dobry znak. Emma wyglądała na solidną osobę.
Gdyby zrezygnowała, powiadomiłaby go. A moz˙e
jednak nie? Prawie jej nie znał. Kobiety na ogół nie
odrzucały jego propozycji, nawet znacznie skrom-
niejszych. Tym razem jednak dręczyła go niepew-
ność. Do tej pory uwaz˙ał siebie za silnego człowie-
ka. Teraz przeklinał własną słabość. Tęsknił do
słodkich ust Emmy, do ciepła jej aksamitnej skóry.
Podczas pocałunku drz˙ała, jej uległe ciało obiecy-
wało najwspanialsze rozkosze. Jez˙eli nie przyjdzie,
czeka go nudna, straszliwie samotna podróz˙ do
słynnego miasta kochanków. Jeszcze raz rzucił
okiem na zegarek, a później na szklane drzwi hali.
Ujrzał w nich kierowcę, Milesa. Zmierzał szybkim
krokiem w jego kierunku.
– Panna Robards przed chwilą potwierdziła lot.
Steward zaraz ją przyprowadzi.
Piers poczuł tak wielką ulgę jak zagubiony al-
pinista na widok ekipy ratunkowej. Jego twarz roz-
jaśnił szeroki uśmiech. Podziękował za wiadomość
i usiadł w fotelu zupełnie odpręz˙ony.
50
MAGGIE COX
ROZDZIAŁ PIĄTY
Emma szła za stewardem na miękkich nogach
i ze ściśniętym sercem. Jeszcze rano rozwaz˙ała,
czy jednak nie lepiej zostać w domu. Podjęła
decyzję dopiero w ostatniej chwili. Gdy ujrzała
Piersa, wątpliwości powróciły. Niewiele brakowa-
ło, a uciekłaby spod samych drzwi, chociaz˙ ponad
wszystko pragnęła spojrzeć w te cudowne oczy.
Utonęła w nich jak w przepastnych jeziorach.
W nienagannie skrojonym garniturze od znakomi-
tego krawca wyglądał jak z z˙urnala. Roztaczał
wokół siebie aurę władzy i siły. Popatrzyła z dez-
aprobatą na swój bez˙owy płaszcz z zimowej wy-
przedaz˙y i tani, czarny sweterek. Zarabiała niewie-
le. Wszystko wydawała na niezbędne naprawy
w domu i lekarstwa dla babci. Na modne ubrania
juz˙ nie starczało. Bała się, z˙e rozczaruje go skrom-
nym strojem. Nie pasowali do siebie pod z˙adnym
względem.
Piers patrzył z uśmiechem na twarzy, jak zmierza
w jego kierunku.
– Jednak przyszłaś – powiedział na przywitanie
nieco szorstkim tonem.
– Sama nie wiem dlaczego – odrzekła drz˙ącym
głosem i z rumieńcem na policzkach.
Piersa ucieszył jej widok, ale nie czuł jeszcze
ulgi. Nie potrafił przewidzieć zachowań Emmy.
Wyglądała na straszliwie zakłopotaną. Mogła w kaz˙-
dej chwili umknąć jak spłoszona łania. Starczyło jej
odwagi, z˙eby bronić sprawy, którą uwaz˙ała za słusz-
ną, lecz w kontaktach z męz˙czyznami najwyraźniej
brakowało jej śmiałości. Zapewne doświadczenia
równiez˙. Niewinne spojrzenie błyszczących oczu
silnie pobudzało wyobraźnię i zmysły Piersa. Wie-
dział jednak, z˙e musi wykazać wiele dyplomacji,
z˙eby ją ośmielić.
– Byłaś kiedyś w Paryz˙u? – spytał lekkim
tonem.
– Tylko raz. Moja przyjaciółka, Fleur, projek-
tuje stroje dla jednego z domów mody. Kiedy do-
stała pracę w Paryz˙u, pomogłam jej przy przepro-
wadzce. Niewiele wtedy widziałam. Przez cały czas
rozpakowywałyśmy walizki i pudła. Przyrzekłam
sobie, z˙e kiedyś wrócę i zwiedzę miasto.
– To dobrze. Mój kierowca, Miles, jedzie z na-
mi. Kiedy będę pracował, zabierze cię, dokąd ze-
chcesz. Spróbuję jak najszybciej załatwić sprawy
urzędowe. Później będę juz˙ wyłącznie do twojej
dyspozycji.
– Dziękuję za troskę – wykrztusiła z wymuszo-
nym uśmiechem. – Nie ma pan nic przeciwko temu,
z˙e odwiedzę przyjaciółkę?
– Moz˙esz robić, co zechcesz. Kierowca na cie-
52
MAGGIE COX
bie zaczeka. Tylko nie zabaw do późna. Chcę cię
mieć przy sobie jak najdłuz˙ej. – Delikatnym ruchem
pogłaskał rękaw wełnianego płaszcza.
Ostatnie stwierdzenie odniosło odwrotny do za-
mierzonego skutek. Onieśmieliło ją jeszcze bar-
dziej. Serce Emmy zaczęło szybciej bić. Chciał ją
mieć. Od samego początku zdawała sobie sprawę,
po co ją zaprosił. Odwzajemniała jego pragnienia.
Nawet przez gruby materiał czuła ciepło silnej dło-
ni. Jej ciało płonęło na samą myślo wspólnej nocy
w hotelu. Nie wyobraz˙ała sobie tylko, jak później
zniesie rozstanie.
Podróz˙ upłynęła w całkowitym milczeniu, nie
licząc krótkiej pogawędki przy śniadaniu. Emma
patrzyła w okno i chłonęła nowe wraz˙enia. Oszała-
miał ją nie tyle luksus najdroz˙szych linii lotniczych,
co zainteresowanie najatrakcyjniejszego męz˙czyz-
ny, jakiego w z˙yciu widziała. Dzięki jego hojności
leciała do najbardziej romantycznego miasta na
ziemi.
Kiedy weszła do hotelu, dosłownie oniemiała
z wraz˙enia. Urządzono go w stylu Ludwika XV.
Podłogę pokrywała mozaika z włoskiego marmuru,
z sufitu zwisały kryształowe z˙yrandole. Piers po-
szedł do recepcji zameldować przybycie. Recep-
cjonistka w gustownym uniformie posłała mu kokie-
teryjny uśmiech, chociaz˙ codziennie widywała zna-
komitych gości. Imponujący wygląd i aura władzy
wyróz˙niały go spośród wytwornego tłumu. Emma
53
PARYSKA PRZYGODA
stała jak zaczarowana. Chłonęła wzrokiem otocze-
nie, jakby z˙ywcem przeniesione z bajki o pałacu
skarbów. Nigdy wcześniej nie widziała takiego
przepychu. Inni ludzie załatwiali swoje sprawy z ta-
ką obojętnością, jakby od dawna przywykli do wy-
twornego otoczenia. Piers równiez˙. Właśnie zmie-
rzał w jej kierunku. Zarzuciła torbę na ramię i pod-
niosła walizkę.
– Zostaw bagaz˙e. Obsługa przyniesie je do na-
szego pokoju. – Objął ją w talii i obdarzył uwodzi-
cielskim spojrzeniem. – Dobrze się czujesz?
– O tak. Cóz˙ za piękne wnętrze – wyszeptała
w zachwycie. Dotarły do niej tylko dwa słowa:
,,nasz pokój’’. Nie mogła oderwać oczu od swojego
wspaniałego towarzysza.
I wzajemnie. Piers podziwiał naturalny wdzięk
Emmy, róz˙aną cerę i zgrabną sylwetkę. Był jej
wdzięczny, z˙e pozwoliła mu pracować w czasie lotu
i nie zanudzała czczą paplaniną jak większość do-
tychczasowych partnerek. Nie odczuwała potrzeby
skupiania uwagi na sobie. Wolała słuchać, niz˙ mó-
wić. Nic dziwnego, z˙e Lawrence wybrał ją na po-
wiernicę. Piers wiedział, z˙e moz˙e ją spokojnie zo-
stawić na parę godzin i z˙e Emma z wdzięcznością
przyjmie proponowany plan dnia. Przedstawił go
krótko:
– Pokaz˙ę ci pokój i pójdę na konferencję. Wrócę
po południu. Wtedy zabiorę cię na spacer. Zgoda?
– Doskonale – odrzekła nieśmiało. Cieszyła ją
perspektywa samotnego zwiedzania eleganckiej
54
MAGGIE COX
stolicy. Z
˙
ałowała tylko, z˙e brak jej śmiałości i ogła-
dy, z˙eby w bardziej wyrafinowany sposób wyrazić
wdzięczność. W pracy umiała dogadzać gościom
i swobodnie z nimi rozmawiać. Liz i Adam nauczyli
ją, z˙e uprzejmość procentuje. Zadowolony klient
z pewnością kiedyś powróci, moz˙e nawet z gromadą
przyjaciół. W znajomym otoczeniu bez trudu znaj-
dowała odpowiednie słowa i z˙yczliwy uśmiech.
Ale w wytwornym świecie Piersa czuła się nie-
zręcznie jak dzikuska przeniesiona na salony.
Weszli do apartamentu. Piersa w najmniejszym
stopniu nie poruszył splendor luksusowego pokoju.
– W porządku – mruknął bez emocji.
Emma przystanęła w progu i w milczeniu po-
dziwiała marmurowy kominek, fotele o złoconych
poręczach, antyczne kandelabry i wspaniałe z˙yran-
dole. Oglądała obrazy na ścianach w naboz˙nym
skupieniu, jakby zwiedzała muzeum. Pamiętała ta-
ką wizytę z dzieciństwa. Niemalz˙e słyszała szept
matki: ,,Wolno ci tylko oglądać, niczego nie doty-
kaj’’. Pantofle na wysokich obcasach uwierały ją
niemiłosiernie. Chociaz˙ pięknie podkreślały smuk-
łość nóg, Piers odgadł, z˙e cierpi w nich katusze.
– Zrzuć buty i odpocznij.
Wykonała polecenie z błogim uśmiechem. Sta-
nęła na miękkim dywanie w samych rajstopach
i poczuła taką ulgę, jakby właśnie podarowano jej
klucze do raju.
Piers marzył o chwili, kiedy zdejmie pozostałe
części ubrania. Poz˙ądał jej az˙ do bólu. Musiał
55
PARYSKA PRZYGODA
jednak zaczekać co najmniej trzy godziny. Przewi-
dywał, z˙e tyle mniej więcej potrwa konferencja.
Gdyby od niego zalez˙ało, resztę czasu spędziłby
z Emmą w sypialni. Nie mógł jej jednak rozczaro-
wać. Nie po to przyjechała tak daleko, z˙eby oglądać
wyłącznie pokój w hotelu. Powinien przynajmniej
dla przyzwoitości pokazać jej najciekawsze obiek-
ty. Juz˙ sobie wyobraz˙ał zachwyt w słodkich oczach.
Miasto, które na nim juz˙ dawno przestało robić
wraz˙enie, z pewnością ją zauroczy. Czuł się jak
czarodziej wprowadzający małą dziewczynkę do
krainy baśni.
– Przykro mi, z˙e musisz pracować – westchnęła
i odwróciła wzrok.
– Mnie jeszcze bardziej, kwiatuszku. Obiecuję,
z˙e później ci to wynagrodzę.
Emma zerknęła na niego ukradkiem. W lazuro-
wych oczach wyczytała bezbrzez˙ną tęsknotę.
– Włóz˙ na wycieczkę jakieś wygodniejsze buty
– poradził. – Miles zawiezie cię, dokąd chcesz.
Pokrywam wszystkie wydatki. Dobrej zabawy!
Zanim zdąz˙yła powiedzieć, z˙e woli sama płacić
za swoje rozrywki, znikł za drzwiami.
Kierowca Piersa miał pogodne usposobienie.
Przypominał Emmie londyńskich taksówkarzy, za-
wsze gotowych do pogawędki i z˙artów. Opowiadał
anegdoty o miejscach, które odwiedził razem z sze-
fem, i o ludziach, których poznał. Znał kaz˙dy zaułek
w Paryz˙u, wszystkie objazdy i skróty. Nie okazał
zdziwienia, gdy wyznała, z˙e wjazd na szczyt wiez˙y
56
MAGGIE COX
Eiffela napawa ją lękiem. Wsiadł razem z nią do
jednej z dwóch wind. Dopiero na samym szczycie
zebrała całą odwagę, zacisnęła obie dłonie na barie-
rce i spojrzała w dół. W milczeniu oglądała panora-
mę miasta. Miles zapytał ją o wraz˙enia.
– Fantastyczne – westchnęła głęboko.
Błysk zachwytu w ciepłych, miodowych oczach
dziewczyny rozgrzał serce Milesa. Budziła w nim
ojcowskie uczucia. Doskonale rozumiał fascynację
przełoz˙onego. Uznał ją za najwspanialszą z dotych-
czasowych towarzyszek podróz˙y pana Redfielda.
Miała sto razy więcej wdzięku niz˙ próz˙ne kokietki,
z którymi najczęściej podróz˙ował.
Emma poszła z Fleur do małego baru przy placu
Zgody nieopodalhotelu. Zaprosiła tez˙ Milesa. Grzecz-
nie odmówił. Poinformował tylko, gdzie moz˙e go
znaleźć, i zostawił dziewczęta same. Po latach nie-
widzenia padły sobie w ramiona. Usiadły przy uro-
czym stoliku z kutego z˙elaza. Ładniutka, filigrano-
wa Fleur opowiedziała o wszystkich najwaz˙niej-
szych wydarzeniach od czasu rozstania. Później
poprosiła Emmę o to samo.
– Przede wszystkim interesuje mnie męz˙czyzna,
z którym tu przyjechałaś. Mama twierdzi, z˙e jest
zabójczo przystojny i specjalnie odwiedził jej restau-
rację, z˙eby cię odnaleźć. I to az˙ dwukrotnie. Powiedz,
gdzie go poznałaś. No i gdzie się zatrzymaliście.
Emma niechętnie podała adres. Fleur az˙ gwizd-
nęła ze zdziwienia.
57
PARYSKA PRZYGODA
– W takim razie ma zarówno gust, jak i pienią-
dze. Wybrał jeden z najdroz˙szych i najlepszych
hoteli. Filiz˙anka kawy kosztuje tam majątek.
Emma milczała. Dziwiło ją, z˙e przyjaciółka bez
zastrzez˙eń akceptuje przygodę z nieznajomym.
Wspaniała postać Piersa stanęła jej jak z˙ywa przed
oczami. Na samo wspomnienie o nim oblała ją fala
gorąca. Poz˙ądanie. To właśnie ono ją tu przygnało,
a nie ciekawość wielkiego świata. Chciała zostać
uwiedziona. Czekała na to. Wzruszyła ramionami
z udaną obojętnością. Mogłaby godzinami opowia-
dać o zaletach Piersa, o jego autorytecie, wspaniałej
sylwetce, błękitnych oczach i o tym, z˙e pociąga ją
nawet jego władczy, szorstki sposób bycia. Przemil-
czała jednak to wszystko.
– Jest... miły – wykrztusiła w końcu, ponaglana
niecierpliwym spojrzeniem.
– Mogłabyś pracować w wywiadzie. Łatwiej
wyciągnąć informację od głuchoniemego! – Fleur
zrobiła komiczną minę. – Powiedz wreszcie, co
robi, jak się nazywa i co do niego czujesz. Jez˙eli
przestaniesz mnie zwodzić, czeka cię nagroda. Spe-
cjalnie dla ciebie wyłudziłam od szefa szałową
czarną sukieneczkę.
– Och nie, nie powinnaś – zaprotestowała słabo
Emma oszołomiona hojnością przyjaciółki. Ukrad-
kiem zerknęła na kremowo-złotą torbę, którą Fleur
powiesiła na oparciu krzesła.
– Jez˙eli natychmiast nie opowiesz wszystkiego,
nie dostaniesz prezentu!
58
MAGGIE COX
Emma pokochała z całego serca wytworną stoli-
cę Francji. Czas pokrył gmachy Paryz˙a szlachetną
patyną. Wiele budynków znała z obrazów dawnych
i współczesnych mistrzów. Nic dziwnego, z˙e twór-
cy wszech czasów odnajdywali inspirację w uro-
czych zaułkach. Po rozstaniu z Fleur pojechała
z Milesem do Luwru. W dawnej średniowiecznej
twierdzy urządzono największe muzeum świata. Juz˙
samo wejście w formie piramidy ze szkła wywar-
ło na niej ogromne wraz˙enie, nie mówiąc o skarbach
zgromadzonych w starych wnętrzach. Długo stali
w milczeniu, wraz z całym tłumem widzów, przed
słynną Moną Lizą. Po trzech godzinach wędrówki
Emmę rozbolały nogi. Miles zaproponował powrót
do hotelu, z˙eby zdąz˙yła odpocząć, zanim Piers
wróci z narady. Faktycznie potrzebowała wytchnie-
nia po nieprzespanej, pełnej rozterek nocy. Wstała
o świcie, z˙eby zdąz˙yć na lotnisko. Wielogodzinne
zwiedzanie odebrało jej resztki sił.
Wsiadła do samochodu i ruszyli w drogę powrot-
ną. Otworzyła drzwi apartamentu i stanęła jak wmu-
rowana. Piers siedział z gazetą w ręku w fotelu.
Obok na pięknym, zabytkowym stoliku stała
szklanka wody z lodem. Przywitał ją głębokim
spojrzeniem krystalicznie błękitnych oczu. Nie mog-
ła od niego oderwać wzroku.
– Juz˙ jesteś? Nie przypuszczałam, z˙e tak szybko
wrócisz – powiedziała przez ściśnięte gardło. – Jak
minęła konferencja?
Wystarczyło jedno spojrzenie, z˙eby ciało Piersa
59
PARYSKA PRZYGODA
zapłonęło poz˙ądaniem. Wiatr nieco rozwichrzył
brązowe włosy Emmy, oczy jej błyszczały, a policz-
ki pokraśniały z emocji. Wyglądała jak mała dziew-
czynka, która przez dziurkę od klucza zajrzała do
zakazanej krainy czarów. Urzędowe spotkanie nu-
dziło Piersa tego dnia bardziej niz˙ kiedykolwiek.
Cały czas miał przed oczami tę anielską twarzyczkę.
Gdy tylko przebrzmiały podziękowania i oklaski,
pospieszył do hotelu, z˙eby znów ją zobaczyć. I po-
siąść. Rozluźnił krawat i rozpiął marynarkę, nie
spuszczając Emmy z oka.
– Straszne nudy, ale musiałem przez to przejść.
A ty jak spędziłaś dzień? Co zwiedzałaś?
Emma
opowiedziała
wszystkie
wydarzenia
z płonącymi policzkami i błyskiem w oku.
– Po trzech godzinach wędrówki po muzeum tak
mnie rozbolały nogi, z˙e na chwilę zdjęłam buty, ale
musiałam je zaraz włoz˙yć, bo straz˙nik zagroził, z˙e
mnie wyrzuci – zakończyła ze śmiechem.
– Ściągnij je teraz i odpocznij. – Podszedł bliz˙ej
i pomógł jej zdjąć płaszcz. Poz˙erał wzrokiem wypu-
kłość piersi pod sweterkiem i wdychał z lubością
zapach perfum. Walczył ze sobą, by od razu nie
wziąć jej na ręce i nie zanieść do łóz˙ka. Z
˙
adna
kobieta dotychczas nie podniecała go do tego stop-
nia. Tylko dobre wychowanie nie pozwoliło mu
rzucić się na nią od razu.
Emma usiłowała nie patrzeć na Piersa. Odwróci-
ła głowę i zerkała na niego ukradkiem jak dziecko
na zakazane słodycze. W porównaniu z imponującą,
60
MAGGIE COX
męską urodą bladły wszelkie uroki Paryz˙a. Był
dynamiczny, inteligentny, doskonały pod kaz˙dym
względem. Zbyt wspaniały dla skromnej Emmy
Robards. Reprezentował nieznany, wielki świat,
daleki od wszelkich wyobraz˙eń ubogiej kelnerki.
Po kilku minutach milczenia Piers przemierzył
pokój, podniósł słuchawkę stylowego, kremo-
wo-złotego telefonu i poprosił po francusku, z˙eby
nie przeszkadzano mu przez kilka godzin. Emma
uczyła się tego języka w szkole. Zrozumiała, o co
chodzi, i wstrzymała oddech. Serce zaczęło jej
szybciej bić.
– Potrzebujesz czegoś? – zapytał Piers.
– Czy ja wiem? – odrzekła zupełnie zbita z tropu.
– A teraz zapytaj mnie o to samo.
Zrozumiała reguły gry. Drz˙ącymi rękami popra-
wiła włosy i wzięła głęboki oddech.
– Potrzebujesz czegoś? – powtórzyła jak echo.
– Tak, kwiatuszku. Ponad wszystko pragnę cię
dotknąć.
61
PARYSKA PRZYGODA
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Podeszli do otwartych drzwi czerwono-złotej sy-
pialni. Emma ujrzała olbrzymie łoz˙e z baldachi-
mem. Zaczęła gorączkowo szukać drogi odwrotu.
– Chyba najwyz˙szy czas rozpakować bagaz˙e.
– Pokojówka juz˙ to zrobiła.
– Jak to? – jęknęła. Nie mogła znieść, z˙e obca
kobieta, przywykła do zamoz˙nych gości, obejrzała
jej uboz˙uchną garderobę. Wolała nie zgadywać, co
sobie pomyślała o jej romansie z Piersem.
– Poprosiłem ją o to. Pomyślałem, z˙e wrócisz
późno bardzo zmęczona. Chciałem ci oszczędzić
kłopotu – wyjaśniał cierpliwie. W błękitnych
oczach rozbłysły wesołe iskierki.
– Dziękuję za troskę – wyszeptała. Z
˙
ałowała, z˙e
straciła wymówkę, z˙eby odwlec decydujący mo-
ment.
Weszli do środka. Piers stanął po przeciwnej
stronie łóz˙ka. Nie mógł powstrzymać uśmiechu.
Zakłopotanie dziewczyny bawiło go i podniecało
równocześnie. Niewinność i szczerość odróz˙niały ją
pozytywnie od wszystkich kobiet, które znał. Nie
próbowała dominować, nie udawała kogoś lepsze-
go, niz˙ była. Nawet wtedy, gdy podstępem weszła
do jego biura, znalazła sposób, z˙eby nikogo przy
tym nie okłamać. Odbierał jej spontaniczny sposób
bycia jak powiew świez˙ości, urozmaicenie codzien-
nej rutyny.
– Boisz się mnie, Emmo?
– Nie. A właściwie tak. No, moz˙e troszeczkę...
Nie potrafiła określić swojego stosunku do Pier-
sa. Opuściły ją resztki odwagi. W pracy nie
brakowało jej tupetu. Miała dla kaz˙dego miłe
słowo, póki gość nie przekroczył miary. W razie
potrzeby potrafiła odłoz˙yć na bok zawodową
uprzejmość. Gdy tylko młodzi ludzie, rozocho-
ceni nadmiarem trunków, zaczynali czynić nie-
stosowne aluzje, otrzymywali zamiast uśmiechu
lekcję na temat zasad zachowania w miejscu pu-
blicznym. Tutaj, na obcym gruncie, to ona była
osobą z zewnątrz, nieobeznaną z regułami pa-
nującymi w nieznanym, wspaniałym świecie.
Onieśmielał ją zarówno przepych otoczenia, jak
i reputacja władczego, silnego męz˙czyzny. A juz˙
najbardziej świadomość, z˙e właśnie zaprasza ją
do łóz˙ka.
– Nie chciałem cię wystraszyć. Powinniśmy się
lepiej poznać – powiedział i leniwym, niespiesznym
ruchem rozpiął guzik koszuli.
Emma patrzyła jak urzeczona na opaloną skórę
szyi, wdychała zapach doskonałej wody kolońskiej
i traciła głowę na widok uwodzicielskiego, błękitne-
go spojrzenia. Paraliz˙ował ją lęk, z˙e go rozczaruje.
63
PARYSKA PRZYGODA
Pierwszy kochanek, Richard, twierdził, z˙e urzekła
go jej niewinność. Ona sama nie widziała w braku
doświadczenia nic atrakcyjnego. A juz˙ pewny sie-
bie, bywały w świecie człowiek interesu musiał
uznać ją za osobę wyjątkowo niezręczną i pozba-
wioną ogłady. Objął ją w talii i delikatnym ruchem
przyciągnął do siebie. Przycisnęła piersi do szero-
kiego, twardego jak staltorsu. Poczuła na twarzy
gorący oddech i równie gorące spojrzenie. Zadrz˙ała
z poz˙ądania.
– Przez cały dzień marzyłem o twoim pocałunku
– wyznał nieco schrypniętym głosem.
Ona pragnęła jeszcze więcej. Odebrało jej mo-
wę. Zamiast odpowiedzi przytknęła nieśmiało usta
do jego warg. Były cudownie miękkie i miały
wspaniały smak. Drz˙ąc z niecierpliwości, czekała
na dalszy ciąg. Piers zsunął dłonie na jej biodra,
przyciągnął ją mocniej do siebie i odchylił głowę
do tyłu.
Otworzyła usta. Znikły wszelkie zahamowania.
Chciwie przyjmowała pieszczoty. Pozwoliła, by
gładził ją po pośladkach. Piers zwijał w dłoniach
kolejne partie gładkiej materii spódnicy, az˙ odsłonił
całe uda. Wsunął między nie dłoń. Ciało Emmy
ogarnęły płomienie.
Piers z trudem chwytał powietrze. Wiedział, z˙e
Emma odwzajemnia jego pragnienie. Wychodziła
mu naprzeciw mimo nieśmiałości. Fakt, z˙e to on po
latach uśpienia obudził jej zmysły, jeszcze podsycał
jego z˙ądzę. Twierdziła, z˙e Lawrence tego nie doko-
64
MAGGIE COX
nał. Piers nie wątpił, z˙e wielokrotnie próbował. Nie
mógł pozostać obojętny na taką urodę. Perspektywa
zwycięstwa w rywalizacji z synem dodała mu skrzy-
deł. Poczuł w sobie niewyczerpane pokłady energii.
Nagle Emma przerwała pocałunek. Nerwowym ru-
chem obciągnęła spódnicę i popatrzyła na niego
nieprzytomnym wzrokiem. Oddychała szybko i nie-
równo.
– Trochę za prędko działasz jak dla mnie – wes-
tchnęła i spuściła oczy.
Ujął jej podbródek i uniósł do góry zaróz˙owioną
twarzyczkę.
– Chyba wiedziałaś, dlaczego cię zaprosiłem.
Nie od razu odpowiedziała. Zagryzła wargi.
Nie potrafił niczego wyczytać z wyrazu jej twa-
rzy. Uwaz˙ał, z˙e jasno określił swoje intencje,
ale nie wiedział, czy dziewczyna go zrozumiała.
Rozsadzała go frustracja i niezaspokojona z˙ądza.
Puścił ją. Zaczął chodzić w tę i z powrotem
po pokoju jak drapiez˙nik zamknięty w ciasnej
klatce.
– Czy ty w ogóle masz jakieś doświadczenie,
Emmo?
– Nie jestem dziewicą – odpowiedziała zarumie-
niona. – Miałam tylko jednego męz˙czyznę, sześć lat
temu. Po trzech miesiącach odkryłam, z˙e ma z˙onę
i dzieci. Odeszłam.
– I od tej pory nie było nikogo w twoim z˙yciu?
– Nie potrafiłam juz˙ nikomu zaufać. Wybacz, z˙e
cię rozczarowałam. Wyobraz˙ałeś sobie, z˙e zapra-
65
PARYSKA PRZYGODA
szasz kobietę, a dostałeś nieopierzoną gąskę. Na
pewno z˙ałujesz swojej decyzji.
– Wręcz przeciwnie. Chciałem tylko uniknąć
nieporozumień. Niewiele wiesz o z˙yciu. Jestem ci
winien uczciwość. Powinnaś wiedzieć, na czym
stoisz, zanim sprawy zajdą zbyt daleko. Nie chciał-
bym, z˙ebyś traktowała to spotkanie jako początek
związku.
Emma ani przez chwilę nie robiła sobie złudnych
nadziei. Nie wiedziała, jak ma wyjaśnić Piersowi
przyczyny tkwiących w niej zahamowań. Po od-
kryciu oszustwa Richarda nie szukała juz˙ stałego
partnera. Przelotne znajomości tez˙ nie wchodziły
w grę. Nie potrafiła traktować seksu jak rozrywki.
Przyjęła zaproszenie Piersa, poniewaz˙ pociągał ją
do tego stopnia, z˙e dla niego jednego chciała
przełamać wszelkie opory. Najgorsze, z˙e powróciły
wbrew jej woli w najmniej odpowiednim momen-
cie. Było jej wstyd. Rozbudził jej zmysły jednym
pocałunkiem, a ona nie potrafiła tego otwarcie
okazać. Stłumiła naturalne tęsknoty. Miał pełne
prawo uznać ją za głupiutkie dziecko. Nic dziw-
nego, z˙e w tak dosadny sposób wyłoz˙ył jej zasady
rządzące światem dorosłych. Popełniła błąd, przy-
jez˙dz˙ając do Paryz˙a z prawie nieznajomym czło-
wiekiem. Miała ochotę spakować walizki i wrócić
do domu.
– Od samego początku rozumiałam reguły gry
– oświadczyła zdecydowanym tonem. – Przywioz-
łeś mnie tutaj, z˙eby spędzić ze mną noc. Jedną.
66
MAGGIE COX
Zaakceptowałam twoją decyzję. Nalez˙ymy do
dwóch róz˙nych światów. Nie interesują cię kobiety
mojego pokroju i nigdy więcej się nie spotkamy.
Czy to chciałeś mi uświadomić?
Przemówienie Emmy nie przyniosło Piersowi
ulgi. Przeciwnie, wywołało nieoczekiwane wyrzuty
sumienia. Zranił jej uczucia. Pragnął jej nie mniej
niz˙ przedtem, uznał jednak, z˙e przede wszystkim
powinien złagodzić skutki swojego brutalnego wy-
stąpienia. Opadł na łóz˙ko i przeczesał palcami gęs-
tą, jasną czuprynę.
– Zrozum, nie przeszkadza mi twoja pozycja
społeczna. Wszystkie moje znajomości mają prze-
lotny charakter. Nieudane małz˙eństwo z Naomi,
matką Lawrence’a, zraziło mnie na zawsze do sta-
łych związków – wyznał ze smutnym uśmiechem.
– Jez˙eli nie odpowiada ci układ, jaki zaproponowa-
łem, nie będę cię do niczego zmuszać. Masz bilet
powrotny i moz˙esz wrócić do Londynu pierwszym
samolotem. Sama zdecyduj, czego chcesz.
Chciała jego. Takiego, jakim był, mimo całej
brutalnej szczerości. Teraz, dzisiaj. Od początku
zdawała sobie sprawę, z˙e nie łączy ich nic poza
wzajemnym poz˙ądaniem. Powinna wreszcie spo-
jrzeć prawdzie w oczy jak dorosły człowiek, zapom-
nieć o zranionej dumie i docenić uroki pierwszej
w z˙yciu wielkiej przygody.
– Przepraszam, z˙e narobiłam tyle zamieszania.
Byłam taka zakłopotana... Jez˙eli pozwolisz, chcia-
łabym z tobą zostać.
67
PARYSKA PRZYGODA
– Mądra decyzja. Ja tez˙ pragnę twojego towa-
rzystwa. Inaczej bym cię nie zaprosił. Usiądź tu
obok i opowiedz coś o sobie.
– Nie prowadzę specjalnie ciekawego z˙ycia
– powiedziała cicho, prawie szeptem. Nie podeszła
bliz˙ej.
Piers zdusił przekleństwo, patrząc jak stoi i bez-
radnie wyłamuje palce. Miała taką przeraz˙oną minę,
jakby uwaz˙ała go za neandertalczyka gotowego
zniewolić porwaną do jaskini kobietę. Nie wiedział,
jak z nią postępować. Bez trudu przekonywał part-
nerów, a nawet przeciwników w interesach. Obłas-
kawienie nieśmiałej dziewczyny okazało się znacz-
nie trudniejszym zadaniem.
– Kochałaś tego z˙onatego męz˙czyznę?
– Nie.
Prawdę mówiąc, wmówiła sobie tę miłość. Zro-
zumiała to dopiero po zerwaniu znajomości. Trzy
miesiące wcześniej zmarła jej matka. Nie mogła
znieść samotności. Brakowało jej bliskiej osoby.
Szukała ciepła, czułości, zrozumienia. Oddała
dziewictwo pierwszemu męz˙czyźnie, który okazał
jej zainteresowanie. Romans z nauczycielem nie
zapełnił pustki w jej sercu. Pospieszne, niedbałe
pieszczoty nie dawały jej satysfakcji. W dodatku
trafiła na kłamcę. Później z˙ałowała nie tego, z˙e
zakończyła znajomość, tylko z˙e w ogóle ją rozpo-
częła.
– Tak trudno ci mówić o sobie? Zawsze, czy
tylko w mojej obecności?
68
MAGGIE COX
– Akurat ten temat jest dla mnie wyjątkowo
bolesny.
– Tak bardzo, z˙e przez całe sześć lat nie chciałaś
nikogo? Nie miałaś nawet przygodnego kochanka?
– dopytywał się natarczywie. Poczuł ukłucie za-
zdrości juz˙ wtedy, gdy opowiadała o jednym. Nie
zniósłby informacji o następnych. Nie miał prawa
do takiej zaborczości. Nie oferował jej przeciez˙ nic
prócz dwóch dni rozrywki. I jednej nocy. Patrzył
w smutne oczy i z˙ałował, z˙e nie moz˙e cofnąć czasu
do momentu pierwszego pocałunku w tym pokoju.
– Moz˙e w twoim środowisku przelotne romanse
nalez˙ą do normy, ale w moim nie.
Piers wstał i zaczął chodzić po pokoju. Teraz
z kolei on wpadł w panikę. Pojął, z˙e prostoduszna
dziewczyna gardzi niestałością. Pewnie nadalhodo-
wała w sercu dziewicze marzenia o białym welonie,
kochającym męz˙u i domu pełnym dzieci.
– Nie szukam stałego związku. Często wyjez˙-
dz˙am w interesach na kilka tygodni lub miesięcy.
Trudno spędzać tyle czasu samotnie. Lubię kobiety
i miałbym kłopoty z dochowaniem wierności. Nie-
mniej jednak traktuję wszystkie partnerki z szacun-
kiem – tłumaczył cierpliwie.
Emma nie odpowiedziała. Przysięgała sobie wie-
lokrotnie, z˙e więcej się z nikim nie związ˙e, a jednak
słowa Piersa sprawiły jej wielką przykrość. Pod-
niosła rękę, z˙eby odgarnąć kosmyk włosów. Zrobił
to za nią. Delikatny dotyk przyspieszył jej oddech
i bicie serca.
69
PARYSKA PRZYGODA
– Chcę się z tobą kochać, Emmo. Ale tylko
wtedy, jez˙eli ty tez˙ tego chcesz. Wybacz, z˙e cię
wystraszyłem. Zachowałem się zbyt gwałtownie,
poniewaz˙ za bardzo cię pragnąłem – zapewnił.
Następnie złoz˙ył przyjacielski, ciepły pocałunek
na rozchylonych ustach i popatrzył w oczy z prze-
praszającym uśmiechem. – Jez˙eli odpoczęłaś, za-
biorę cię do uroczej kawiarenki. Napiłabyś się
kawy?
– Bardzo chętnie. Tylko trochę się odświez˙ę
i zmienię ubranie.
Weszła do wyłoz˙onej marmurami łazienki. Z ca-
łego serca z˙ałowała, z˙e stchórzyła. Mogła juz˙ l ez˙eć
w wielkim łoz˙u, całować, tulić się i mieć tylko dla
siebie tego wspaniałego męz˙czyznę. Jakz˙e mało
wiedział o kobietach mimo bogatego doświadcze-
nia. Z
˙
e tez˙ nie odgadł, z˙e drz˙y przy kaz˙dym do-
tknięciu nie ze strachu, lecz z poz˙ądania!
Piers zmienił ubranie na bardziej swobodne. Wy-
glądał teraz jak przeciętny turysta. Stwierdził, z˙e
chyba się starzeje. Dawniej w podobnej sytuacji nie
marnowałby czasu na kawę. Teraz cieszyła go per-
spektywa spędzenia kilku godzin z ładną dziew-
czyną w przytulnym wnętrzu. Wziął ją za rękę
i wyszli na dwór.
Emma z zaciekawieniem obserwowała przecho-
dniów, budynki i kawiarniane ogródki. Wszystko
wyglądało jak w pięknym, kolorowym filmie. Jakaz˙
niezwykła odmiana w jej smutnym, bezbarwnym
z˙yciu! Miło było spacerować po ulicach Paryz˙a,
70
MAGGIE COX
jeszcze milej czuć dotyk ciepłej, silnej dłoni.
Przemknęło jej przez głowę, z˙e pięknie byłoby
mieć zawsze przy sobie tak wspaniałego męz˙-
czyznę i chodzić na spacery, trzymając go za
rękę. Natychmiast stłumiła tę myśl. Doświadcze-
nie mówiło jej, z˙e nawet małz˙eństwo nie gwa-
rantuje stabilności. Męz˙owie opuszczają nie tylko
z˙ony, ale i dzieci. Jak jej ojciec. Pokochał inną
kobietę, opuścił matkę i doprowadził ją do za-
łamania nerwowego. Emma niewiele jeszcze wte-
dy rozumiała. Dręczyło ją pytanie, co takiego
uczyniła, z˙e tata ją zostawił. Teraz wiedziała,
z˙e nie mogła zapobiec rozwodowi rodziców. A je-
dnak z˙alpozostał. Uznała, z˙e lepiej z˙yć w sa-
motności, niz˙ z˙ywić złudne nadzieje i zostać po-
rzuconą.
– Emmo, jesteśmy na miejscu. – Głos Piersa
wyrwał ją z zadumy.
Weszli do małej kawiarenki przy bulwarze St
Germain. Piers powiedział, z˙e odwiedzało ją wielu
znakomitych pisarzy i myślicieli. Sartre i Beauvoir
czytali tu nawet gościom swoje utwory. Emma
podziwiała wystrój przytulnego wnętrza. Próbowa-
ła sobie wyobrazić, jak tez˙ wyglądali dawni by-
walcy lokalu. Z pewnością miał bardzo długą, moz˙e
nawet kilkusetletnią historię. Kelner przywitał ich
szarmanckim ukłonem i poprowadził wzdłuz˙ rzędu
stolików na sam koniec. Piers usiadł wygodnie
na krześle z kutego z˙elaza, złoz˙ył zamówienie i roz-
piął zamszową marynarkę. Obserwował Emmę ze
71
PARYSKA PRZYGODA
zmysłowym, leniwym uśmiechem na twarzy. Goto-
wa była zrobić dla niego wszystko. Próbowała za-
chowywać się swobodnie, ale az˙ drz˙ały jej kolana.
Nie była z kamienia, nie potrafiła pozostać obojętna
na jego urok.
– Podoba ci się Paryz˙?
– Cóz˙ za cudowne miasto! Na widok Mony Lizy
zaparło mi dech! – wykrzyknęła z entuzjazmem. Po
cichu z˙ałowała, z˙e zwiedzała Luwr bez niego.
– Wszyscy znają ten obraz z reprodukcji, a jed-
nak oryginał zawsze robi wraz˙enie. Chętnie obe-
jrzałbym ją jeszcze raz w twoim towarzystwie.
– Moz˙emy tam pójść razem. Czemu nie?
Nie odpowiedział. Emma uznała, z˙e nuz˙ą go jej
dziecinne zachwyty. Znał mnóstwo inteligentnych,
obytych w świecie kobiet. Nawet jez˙eli z początku
odnajdywał w jej naiwności jakiś urok, musiała mu
się juz˙ znudzić. Piers zauwaz˙ył, z˙e posmutniała.
Wyciągnął rękę przez stół i nakrył jej dłoń własną,
silną i zadbaną.
– Paryz˙ oferuje niezliczone atrakcje. Moz˙emy
wybierać wśród setek moz˙liwości.
Nie rozproszył jej obaw. Poczuła, jak wielka
przepaść ich dzieli. Nie dorastała mu do pięt. Miał
pozycję, autorytet, wykształcenie. Wszystko, czego
jej brakowało. Nie mogła nawet marzyć o dalszej
edukacji. Ukochana babcia będzie po operacji wy-
magała opieki i drogich leków. Emma oddałaby
ostatniego pensa, z˙eby jak najszybciej odzyskała
siły. Opiekowała się nią juz˙ od pięciu lat. Nie miała
72
MAGGIE COX
ani czasu, ani pieniędzy, a przede wszystkim od-
wagi, z˙eby rozpoczynać nowe z˙ycie.
– Pewnie uwaz˙asz mnie za bardzo dziecinną.
Pod wpływem emocji zapominam o zasadach dob-
rego wychowania.
– Skądz˙e, właśnie twój młodzieńczy urok naj-
bardziej mnie pociąga – zapewnił z ciepłym, przyja-
znym uśmiechem, głęboko zaglądając jej w oczy.
73
PARYSKA PRZYGODA
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Kelner przyniósł im café du lait i ciastka. Emmę
zirytowało, z˙e zakłócił chwilę intymnej bliskości.
Coraz trudniej było jej zachować dystans wobec
Piersa. Powtarzała sobie w nieskończoność, z˙e ni-
gdy więcej go nie zobaczy. Nie pomagało. Gdzieś
na dnie serca ciągle drzemała głupia nadzieja, z˙e
jeszcze nie wszystko stracone. Tłumiła ją zawzię-
cie. Piers wyglądał na całkowicie odpręz˙onego.
Z pewnością nie przez˙ywał uczuciowych drama-
tów. Podniósł filiz˙ankę i upił łyk kawy.
– Od dawna pracujesz jako kelnerka?
– Od sześciu lat – odrzekła z pozorną swobodą.
Wzięła ciastko z talerzyka i odgryzła kęs. Czuła, jak
płoną jej policzki. Była pewna, z˙e w oczach czło-
wieka sukcesu uprawianie przez wiele lat prostego
zawodu uchodzi za brak ambicji.
– Nigdy nie pragnęłaś odmiany?
Natychmiast poz˙ałował tego pytania. Spłoszone
spojrzenie Emmy wyraźnie mówiło, z˙e zranił jej
dumę. Jez˙eli uwaz˙ała, z˙e gardzi zwyczajnymi ludź-
mi pracy, to bardzo się myliła. Oceniał ją znacznie
wyz˙ej niz˙ ona sama siebie. Dla niego fakt, z˙e młoda
osoba pracowała przez sześć lat w jednym miejscu,
świadczył o rzetelności i lojalności wobec praco-
dawców.
– Jestem tam szczęśliwa. Moi szefowie, Liz
i Adam, to wspaniali ludzie. W restauracji panuje
wyjątkowo miła atmosfera. Zresztą nie stać mnie na
dalsze kształcenie. Mam zobowiązania.
– Jakie? – spytał z dziwnym błyskiem w oczach.
– Moja babcia choruje od wielu lat. Za tydzień
czeka ją operacja serca. Minie kilka miesięcy, za-
nim wróci do zdrowia. Będzie wymagała stałej opie-
ki. Ma tylko mnie jedną... – przerwała. Łzy napły-
nęły jej do oczu. Odłoz˙yła ciastko na talerzyk i otwo-
rzyła torebkę, z˙eby poszukać chusteczki.
Zanim zdąz˙yła ją odnaleźć, Piers podał jej swoją.
– Przepraszam.
– Nie ma się czego wstydzić. Widzę, z˙e bardzo
ją kochasz.
– Tak, bardzo. Dziękuję. – Przytknęła lnianą
chustkę do twarzy i przez chwilę wdychała zapach
wody kolońskiej Piersa. Zrozumiał ją, a jednak nadal
było jej wstyd. Nie po to zafundował jej zagraniczną
podróz˙, z˙eby wysłuchiwać lamentów. Oczekiwał
beztroskiej konwersacji i upojnej nocy, a trafił na
płaczkę. Rozczarowała go. Zebrała wszystkie siły, by
odpędzić smutek i wykrzesać z siebie odrobinę
entuzjazmu. Z trudem przywołała uśmiech na twarz.
– Spróbuj ciasteczek. Są przepyszne – powie-
działa drz˙ącym głosem.
Wbrew przewidywaniom nie zraziła Piersa do
75
PARYSKA PRZYGODA
siebie. Zauwaz˙ył jej wysiłki. Doceniał fakt, z˙e po-
myślała o jego samopoczuciu mimo dramatycznej
sytuacji rodzinnej. Rozumiał ją i współczuł. Nie-
wiele brakowało, a obszedłby stół i sam wytarł jej
łzy. Marzył o zabawie w łóz˙ku, moz˙e jeszcze wspól-
nej kąpieli i wyprawie do restauracji. Sekretarka
zarezerwowała mu miejsce w wytwornym lokalu,
do którego zwykle zapraszał kochanki. Postanowił
jednak zmienić rezerwację. Uznał, z˙e nieśmiała
dziewczyna lepiej będzie się czuła w kameralnym
wnętrzu. Powinna spróbować regionalnej kuchni
i dobrego wina.
– Jak wrócimy, zadzwoń do babci. Gdy usły-
szysz, z˙e wszystko w porządku, będziesz spokoj-
niejsza – zaproponował.
– Dziękuję. – Bezwiednie schowała mokrą chus-
tkę do torebki. Próbowała odczytać uczucia z twa-
rzy Piersa. Nadalpodejrzewała, z˙e z˙ałuje całej tej
przygody. – Opowiedz coś o swojej pracy – de-
speracko próbowała podtrzymać konwersację.
Nie miał na to najmniejszej ochoty, ale ujrzaw-
szy błagalne spojrzenie Emmy, postanowił spełnić
jej prośbę.
– Jestem właścicielem jednej z największych
firm konsultingowych. Doradzamy klientom, jak
najlepiej zainwestować pieniądze i jak osiągnąć
poz˙ądane wyniki finansowe. Nie będę się wdawał
w szczegóły, bo zanudziłbym cię na śmierć.
– Sądzisz, z˙e i tak nic nie zrozumiem, prawda?
– spytała uraz˙ona.
76
MAGGIE COX
– Nie. Twój zawód i wykształcenie nie mają tu
nic do rzeczy – zapewnił z całą mocą i znów zaczął
palcami bębnić o blat stołu. – Nie odczuwam potrze-
by imponowania kobietom osiągnięciami zawodo-
wymi. Pracuję, z˙eby zarobić na z˙ycie. Nie lubię, gdy
inni postrzegają mnie wyłącznie jako szefa firmy.
Zajmowane stanowisko nie świadczy o wartości
człowieka, a jednak często przysłania ludziom oso-
bowość rozmówcy.
Ostatnie zdania uspokoiły Emmę mimo zawzię-
tej miny i wyczuwalnej irytacji w głosie Piersa. Ro-
zumiała go. Do tej pory powierzchowność ludzkich
ocen nie przeszkadzała jej specjalnie. Dopiero fas-
cynacja męz˙czyzną z wyz˙szych sfer wywołała kom-
pleksy. Nie przypuszczała, z˙e uprzedzenia klasowe
mogą przeszkadzać równiez˙ komuś, kto stoi na
samym szczycie społecznej drabiny. Ona chciała
poznać jego myśli i uczucia, o ile jeszcze nie za-
przepaściła szans na porozumienie.
– To prawda, z˙yjemy w zhierarchizowanym
społeczeństwie – stwierdziła. – Doświadczyłam te-
go na własnej skórze. Zachowanie niektórych gości
w restauracji wiele mówi o stosunku do osoby, która
ich obsługuje. Czasami ręce opadają.
– Nie męczy cię to? – spytał i wyprostował się na
krześle. Zrozumiał, z˙e nierzadko doznaje przykro-
ści od zarozumiałych klientów. Dziwiło go, z˙e pięk-
na i inteligentna dziewczyna nie próbuje szukać
bardziej prestiz˙owego zajęcia.
– Oczywiście, jeszcze jak! – Zmarszczyła brwi.
77
PARYSKA PRZYGODA
– Tylko z˙e o tym, co człowiek moz˙e zrobić ze
swoim z˙yciem, decydują przede wszystkim okolicz-
ności zewnętrzne. Mało kto to rozumie. Wcześniej,
gdy ktoś mnie upokorzył, wypłakiwałam z˙alw ma-
rynarkę Lawrence’a. Miewa zmienne nastroje, ale
umie wysłuchać i pocieszyć. Gdy i jego spotkała
przykrość, siadywaliśmy na sofie z paczką praz˙onej
kukurydzy i oglądaliśmy filmy, z˙eby zapomnieć
o kłopotach.
Opowieść Emmy uprzytomniła Piersowi, z˙e nie-
wiele wie o swoim jedynaku i nie zrobił nic, z˙eby go
lepiej poznać. Z góry potępił Lawrence’a za finan-
sowe niepowodzenia, nie wnikając w jego osobo-
wość. Kompletnie stracił apetyt. Nie kusiło go na-
wet pyszne ciastko na talerzyku.
– Chyba będzie ci go brakowało, chociaz˙ roz-
stajecie się w gniewie.
Emma zauwaz˙yła, z˙e jego twarz znów stęz˙ała.
– Juz˙ się pogodziliśmy. Lubię go. Nie potrafię
długo się na niego gniewać.
Po raz pierwszy od początku znajomości Piers
powaz˙nie zwątpił, czy dobrze zrobił, namawiając ją
na wspólną wycieczkę. Jez˙eli z˙ywiła do Lawrence’a
uczucie głębsze, niz˙ chciała przyznać, postąpił wy-
jątkowo podle. Nie miał prawa dla własnego kap-
rysu rujnować zaz˙yłości dwojga młodych. Brako-
wało mu jednak siły woli, z˙eby odeprzeć tak wielką
pokusę. Dziewczyna miała urodę, wdzięk i świe-
z˙ość wiosennego poranka.
– Proponuję iść po kawie do hotelu.
78
MAGGIE COX
– Dopiero przyszliśmy. Myślałam, z˙e trochę po-
zwiedzamy.
– Moz˙emy wyjść na spacer potem.
– Po czym?
– Pewne sprawy łatwiej omawiać w cztery oczy.
– Obszedł stół, przytulił Emmę i pocałował w usta
przy ludziach. Przewidywał, z˙e tak oficjalny dowód
adoracji wywrze odpowiednio silne wraz˙enie. – Te-
raz juz˙ wiesz.
Miał rację. Uwolnił tłumione przez lata tęsknoty.
Oddała pocałunek bez z˙adnych zahamowań. Wi-
działa w błękitnych oczach pragnienie równie silne
jak jej własne. Gdy Piers wrócił na miejsce, ode-
tchnęła głęboko. Udała, z˙e czegoś szuka w torebce,
z˙eby ukryć zakłopotanie. Nie była pewna, czy bę-
dzie w stanie ustać na nogach. Piers gwałtownymi
gestami przywołał kelnera i szybko uregulował
rachunek. Wziął ją za rękę. Wyszli na ulicę. Paryz˙
w deszczu wyglądał równie cudownie jak w słońcu,
lecz Emma nie zwracała juz˙ uwagi na dekoracyjne
fasady budynków ani na wystawy sklepów. Spie-
szyła do sypialni w hotelowym apartamencie. Po-
dąz˙ali prosto do celu, na skróty, przez kałuz˙e,
nie odrywając wzroku od siebie nawzajem. W win-
dzie przylgnęli do siebie, nie bacząc, co pomyśli
starsza dama, która wsiadła razem z nimi. Emma
az˙ drz˙ała z niecierpliwości przed drzwiami. On
tez˙. Jedną ręką otwierał drzwi, drugą trzymał na
jej pośladku. Patrzył jak urzeczony na mokre włosy,
błyszczącą od deszczu skórę i odziez˙ przylegającą
79
PARYSKA PRZYGODA
ciasno do kształtnej figury. Emma instynktownie
oblizała wargi, nie odrywając wzroku od jego ust.
Odebrał to jako sygnał przyzwolenia.
– Zdejmij te przemoczone rzeczy – poprosił. Nie
czekając na odpowiedź, rozpiął jej płaszcz i ściągnął
czarny sweterek. Rzucił wszystko na dywan, patrzył
przez chwilę w zachwycie na wspaniałe kształty,
a potem gwałtownym ruchem przyciągnął Emmę do
siebie. Całował ją dziko, zachłannie, wyczuwała
jego namiętność kaz˙dą komórką skóry. Nie prze-
szkadzało jej nawet, z˙e świez˙y zarost drapie ją po
twarzy. Kiedy zdejmowała mu sweter, wydał po-
mruk rozkoszy. Nie tracili czasu na dojście do
sypialni. W pośpiechu pozbyli się resztek ubrania
i padli na miękki dywan przy drzwiach. Nareszcie
dali upust długo tłumionym pragnieniom. Przyjęła
go bez wstydu, jakby po latach samotności odnalaz-
ła zagubioną cząstkę samej siebie. W uniesieniu
szeptała jego imię. Serce biło jej szybko, w oczach
zabłysły łzy szczęścia. Chwytała pełnymi garściami
silne ramiona, wspaniałą szyję i barki. Piers całował
jej usta, szyję i piersi.
– Jesteś nieskończenie piękna – wyszeptał póź-
niej, wśród przyspieszonych oddechów, czule pa-
trząc jej w oczy.
Wiedziała, z˙e zapamięta tę chwilę na całe z˙ycie.
Przeraz˙ała ją myślo rozstaniu. Potrzebowała tego
męz˙czyzny jak pokarmu i powietrza.
Piersa równiez˙ ogarnął lęk, ale z zupełnie innego
powodu. W szale namiętności z˙adne z nich nie
80
MAGGIE COX
pomyślało o zabezpieczeniu. Pocałował jeszcze raz
mokre, brunatne włosy, włoz˙ył jedwabne spodenki
i przyniósł z łazienki szlafrok. Pomógł jej go włoz˙yć
z taką troską, jakby ubierał własne, najukochańsze
dziecko. Poszłaby za nim na koniec świata. Zapadł
w jej serce na zawsze.
– Chcesz iść teraz do łóz˙ka, czy wybierasz ła-
zienkę?
Trudny wybór. Marzyła zarówno o nim, jak
i o gorącej wodzie, wannie pełnej piany i aro-
matycznych olejkach. Niezdecydowana przygryzła
wargę.
– Miałem na myśli wspólną kąpiel – wyjaśnił.
Wziął ją na ręce i zaniósł do luksusowego pokoju
kąpielowego z taką dumą, jak myśliwy najcenniej-
szą zdobycz po długim polowaniu. Czuł, z˙e z tak
piękną istotą mógłby wielokrotnie uprawiać miłość
bez najmniejszych oznak zmęczenia.
– Och!
– Liczyłem na trochę dłuz˙szą wypowiedź po
tym, co wspólnie przez˙yliśmy – roześmiał się.
Do kolacji Emma włoz˙yła krótką, czarną su-
kienkę z głębokim dekoltem obszytym koralikami,
którą dostała od Fleur. Poszli do małej, eleganckiej
restauracji. Próbowała zapamiętać kaz˙dy szczegół
wystroju, twarze i ubrania wytwornych gości,
a przede wszystkim kaz˙de spojrzenie i uśmiech
towarzysza. Czekały ją trudne dni, moz˙e miesiące,
zanim babcia wróci do zdrowia. Zdawała sobie
sprawę, z˙e po cudownej przygodzie pozostaną jej
81
PARYSKA PRZYGODA
jedynie wspomnienia. Ale za to jakz˙e piękne. Wspól-
na kąpielz upragnionym i spragnionym jej ciała
męz˙czyzną dostarczyła Emmie niebiańskich roz-
koszy.
– Odwiedzisz syna w Kornwalii? – spytała bez
zastanowienia i natychmiast tego poz˙ałowała.
Uśmiech zgasł na ustach Piersa.
– To zalez˙y, czy zostanę zaproszony.
Nie był to moz˙e najczulszy wyraz ojcowskiego
przywiązania, ale zawsze jakiś postęp. Przynaj-
mniej nie odrzucił z góry moz˙liwości dalszych
kontaktów. Emma uwaz˙ała, z˙e łączy ich więcej, niz˙
chcieli przyznać. W końcu mieli tylko siebie na-
wzajem. Nie powinni zapominać, jak wiele znaczy
kontakt z najbliz˙szymi.
– Jestem pewna, z˙e ucieszyłaby go twoja wizyta.
– Przesada.
– Wcale nie. Ma wprawdzie niewyparzony ję-
zyk i okropne maniery, ale za to złote serce. To
dobry chłopak i czasami bardzo, bardzo samotny.
W ostatnie twierdzenie Piers właściwie nie wątpił.
Jednak trudno byłoby mu przytoczyć jakikolwiek
dowód dobroci Lawrence’a. Poczuł nieprzyjemny
skurcz w z˙ołądku. Zazdrość. Wziął głęboki oddech.
– Ty chyba w kaz˙dym widzisz wyłącznie zalety,
Emmo. – Ujął jej dłoń i gładził delikatnymi ru-
chami. Była miękka, drobna, o smukłych palcach,
bardzo przyjemna w dotyku. – Z taką wiarą w ludzi
nie przez˙yłabyś ani minuty w dz˙ungli wielkiej kor-
poracji.
82
MAGGIE COX
– W takim razie lepiej, z˙e noszę talerze w małej
knajpce. – Uśmiechnęła się, rada z komplementu,
i dyskretnie uwolniła dłoń z uścisku. Nadal krępo-
wały ją czułości w miejscu publicznym.
– Ja tez˙ wolę sympatyczną kelnerkę od zawzię-
tych kobiet sukcesu, gotowych dojść do celu po
trupie własnej matki – zapewnił zdecydowanym
tonem. Nie przesadzał. Emma naprawdę ujęła go
z˙yczliwym nastawieniem do ludzi. W dodatku teraz
czuł się za nią w jakiś sposób odpowiedzialny.
Istniało prawdopodobieństwo, z˙e zajdzie w ciąz˙ę.
Tylko siebie samego winił za brak rozwagi. Uwiódł
młodą dziewczynę, zaskoczył niezwykłą propozy-
cją, oszołomił przepychem. Nic dziwnego, z˙e straci-
ła głowę. Wpakował ją w kłopoty i nie zamierzał
unikać odpowiedzialności. Postanowił natychmiast
ją o tym zapewnić.
– Emmo, po dzisiejszym zbliz˙eniu moz˙esz zajść
w ciąz˙ę. Chyba z˙e stosujesz tabletki antykoncepcyj-
ne. Powiedz, bierzesz coś?
– Nie. – Drz˙ącą ręką podniosła serwetkę i wytar-
ła usta, z˙eby zyskać na czasie. – Jestem uczulona na
leki hormonalne. Poza tym do tej pory nie po-
trzebowałam ochrony. Od czasu tamtego fatalnego
związku nie miewałam romansów – wyznała z ru-
mieńcem wstydu na policzkach.
Wyznanie, które potwierdzało jego najgorsze
obawy, dostarczyło Piersowi równiez˙ sporo satys-
fakcji. Był dumny, z˙e właśnie dla niego pierwszego
Emma po latach złamała zasady. Zaskoczyła go
83
PARYSKA PRZYGODA
własna reakcja. Nie powinno go obchodzić z˙ycie
osobiste przygodnej kochanki. A juz˙ z całą pewnoś-
cią nie pragnął drugiego potomka. Raz zawiódł jako
ojciec. Wkrótce po powrocie czekał go wyjazd za
granicę na całe trzy miesiące. Zamierzał po raz
ostatni pocałować ją na lotnisku na poz˙egnanie. Nie
planował następnego spotkania, jeśli nie zmuszą go
okoliczności.
– Posłuchaj, Emmo. Prawdopodobnie nie ujrzysz
mnie więcej. Pamiętaj jednak, z˙e jestem zamoz˙nym
człowiekiem. Gdyby sprawy przybrały zły obrót,
wesprę cię finansowo, cokolwiek zdecydujesz.
84
MAGGIE COX
ROZDZIAŁ ÓSMY
Emma patrzyła na Piersa pustym, niewidzącym
wzrokiem. Tak niedawno stanowili jedność, jakby
od zawsze nalez˙eli do siebie. Teraz, kiedy otrzymał
to, co chciał, bez skrupułów zrzucił ją ze szczytów
szczęścia na samo dno przepaści. Zaproponował
zapłatę za wybawienie z kłopotów. Brutalnie przy-
pomniał, z˙e nic dla niego nie znaczy. Wiedziała
o tym od samego początku, a jednak bólrozsadzał
jej serce. Czuła z˙al, wstyd i gorycz upokorzenia.
– Co znaczy ,,zły’’? – spytała lodowatym tonem,
chociaz˙ znała odpowiedź.
– Jesteś jeszcze bardzo młoda. Nie uwierzę, z˙e
marzysz o macierzyństwie. Na pewno wolałabyś
zwiedzić świat, poznać nowych ludzi, poszerzyć
horyzonty. A dziecko absorbuje kobietę na wiele
długich lat.
Dosadniej nie mógł określić, jakiej decyzji ocze-
kuje. Miała ochotę wstać i odejść bez słowa albo
odpłacić za poniz˙enie tą samą monetą. Sięgnęła po
najcięz˙szą broń:
– Widzę, z˙e przemawia przez ciebie doświad-
czenie. Czyz˙by rzeczywiście Lawrence tak bardzo
utrudnił ci realizację z˙yciowych celów? Rozumiem,
z˙e zostałeś ojcem wbrew swojej woli.
Osiągnęła cel. Piers zacisnął szczęki, twarz mu
pobladła.
– Nigdy nie twierdziłem, z˙e nie chciałem dziec-
ka – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Nie trak-
towałem go jak przeszkody. Pracowałem i zarabia-
łem, z˙eby zapewnić mu godziwą przyszłość. Z
˙
ałuję
tylko, z˙e postawiłem sobie za celprzede wszystkim
materialny dobrobyt rodziny. Nawet nie zauwaz˙y-
łem, kiedy straciłem z nim kontakt. Za późno zro-
zumiałem swój błąd. Cóz˙, nie mogę cofnąć czasu.
Kiedy indziej Emma pewnie okazałaby mu
współczucie, ale teraz nawet bolesny wyraz oczu
Piersa i szczera skrucha w głosie nie poruszyły jej
serca. Przepełniała je gorycz. Handlowa oferta za-
płaty za wybawienie z kłopotu zbyt mocno ją upo-
korzyła. Połykała łzy.
– Nie bierzesz pod uwagę moich uczuć. – Z tru-
dem wydobyła głos ze ściśniętego gardła. I tak
wiedziała, z˙e stan jej duszy nawet w najmniejszym
stopniu nie zainteresuje twardego, władczego męz˙-
czyzny w drogim garniturze. W świetle świec jego
rysy stwardniały. Siedział sztywno po przeciwnej
stronie stołu jak ktoś zupełnie obcy. Cóz˙ go ob-
chodziło, z˙e tak bardzo pragnie być komuś potrzeb-
na, z˙e dla przyjaciół oddałaby ostatnią koszulę, z˙e
czuje się zbędna jak wyrzucona na śmietnik zabaw-
ka. Światowy, wytworny dz˙entelmen zafundował
ubogiej panience wycieczkę w zamian za konkretne
86
MAGGIE COX
usługi. Teraz oferował honorarium za zniknięcie
z jego z˙ycia. To wszystko.
– O jakich uczuciach mówisz, Emmo?
– I tak cię nie zainteresują. Nie otrzymałeś na-
wet tego, za co zapłaciłeś. – Opuściła ręce i bezmyś-
lnie patrzyła w talerz. – Kupowałeś zabawną lalecz-
kę, a dostałeś z˙ywą, wraz˙liwą kobietę.
– Nie wolno ci myśleć w ten sposób! – Oczy
Piersa pociemniały z gniewu.
– Prawda w oczy kole. Wolałbyś, z˙ebym zbyła
problem uprzejmym uśmiechem? Przykro mi, nie
jestem tak dobrze wychowana jak twoje wytworne
kochanki.
– Mów, co cię dręczy – raczej rozkazał niz˙
poprosił. Błękitne oczy rzucały zimne błyski. Zlek-
cewaz˙yła je.
– Dobrze wiem, z˙e do ciebie nie pasuję. Po-
szukiwałeś świez˙ych, nieznanych dotąd wraz˙eń.
Uznałeś, z˙e prosta dziewczyna będzie wdzięczna
wielkiemu przedsiębiorcy, z˙e w ogóle raczył na nią
zwrócić uwagę. Doskonale wykorzystałeś swoją
przewagę nade mną.
– Nie zniewoliłem cię, Emmo. Przyjechałaś
z własnej woli. Wybacz mi szczerość, kwiatuszku,
ale w hotelu równiez˙ nie usłyszałem ani słowa
protestu.
– Z
˙
ałuję, z˙e nie odesłałam cię do wszystkich
diabłów, kiedy przyszedłeś do mnie po raz pierw-
szy! – wybuchła gniewem. Cisnęła serwetkę na stół
i roztrzęsiona pobiegła w kierunku damskiej toalety.
87
PARYSKA PRZYGODA
Pięć minut później odebrała w szatni płaszcz
i wybiegła na deszcz. Szła przed siebie bez celu,
w nieznanym kierunku, byle dalej od Piersa Redfiel-
da. Wytworny dz˙entelmen zmienił się w zimnego
drania, gdy tylko pojął, z˙e moz˙e przywieźć z po-
dróz˙y z˙ywą pamiątkę. Oczywiście niczego lepszego
nie powinna się była spodziewać. Przeklinała włas-
ną głupotę. Uwiódł ją, poniewaz˙ sama tego chciała.
Nie marzył przeciez˙ o tym, z˙eby złamać jej z˙ycie.
A tym bardziej o stałym związku z kelnerką z małe-
go bistro. Uległa nastrojowi chwili tak samo jak on.
W romantycznej stolicy kochanków przypominali
liczne zakochane pary. Wyobraźnia poniosła ją do
tego stopnia, z˙e zapomniała o dzielących ich róz˙-
nicach. Niemniej jednak nawet jez˙eli Piers miał
trochę racji, nie musiał sprowadzać jej na ziemię
w az˙ tak brutalny sposób. Dotarła do Sekwany.
Zwolniła kroku, zapięła płaszcz, zasłoniła twarz
kołnierzem i wędrowała dalej wzdłuz˙ rzeki w ciem-
ną, nieprzyjazną noc.
Piers szukał Emmy ponad dwie godziny. Oczy-
wiście bez skutku. Kilkakrotnie dzwonił do hotelu.
Tam równiez˙ nie wróciła, co było do przewidzenia.
Pochodził jeszcze trochę, bez z˙adnej nadziei na
znalezienie pojedynczej osoby w olbrzymiej met-
ropolii. W końcu, przemoczony i zziębnięty, zrezy-
gnował. Wrócił do hotelu. Zmienił ubranie, zszedł
do baru i zamówił brandy. Co chwila spoglądał
nerwowo na zegarek. Nie winił Emmy za nierozsąd-
ną ucieczkę. Dręczyły go wyrzuty sumienia. Potrak-
88
MAGGIE COX
tował wraz˙liwą dziewczynę jak przedmiot jedno-
razowego uz˙ytku. Nic dziwnego, z˙e nie mogła na
niego patrzeć.
Z dotychczasowych obserwacji i rozmów wyni-
kało, z˙e miała naprawdę dobre serce. Pracodawcy ją
cenili, dbała o babcię, troszczyła się o przyjaciół.
Polubiła nawet nieokrzesanego Lawrence’a. Naj-
gorsze, z˙e między innymi perspektywa zwycięstwa
w rywalizacji z synem popchnęła Piersa do działa-
nia. Emma miała sto procent racji. Bezwzględnie,
z˙eby zawrócić jej w głowie, wykorzystał wszelkie
atuty, jakimi dysponuje człowiek na stanowisku.
Skusił ją romantyczną propozycją, jakiej nigdy
wcześniej nie otrzymała. Przyzwolenie z jej strony
nie umniejszało w niczym jego winy. Ani przez
chwilę nie pomyślał, jak ta przygoda wpłynie na jej
dalsze z˙ycie.
Teraz pragnął tylko, z˙eby wróciła i dała mu
szansę wynagrodzenia krzywdy. Oczywiście nawet
przez chwilę nie rozwaz˙ał moz˙liwości załoz˙enia
rodziny. Postanowił natomiast zapewnić ją, z˙e za-
akceptuje kaz˙dą decyzję. Przekona Emmę, z˙eby
przyjęła pomoc materialną nie jako zapłatę za usłu-
gi, tylko jako wyraz troski o nią i przyszłego po-
tomka. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jaką
nędzę cierpiałaby jako samotna matka i jak zdo-
łałaby pogodzić obowiązki rodzicielskie z pracą
i opieką nad babcią. Po raz setny przeklinał własną
lekkomyślność. Dorosły człowiek nie powinien był
zaniedbać tak waz˙nej sprawy jak antykoncepcja.
89
PARYSKA PRZYGODA
Zaślepiony wdziękiem młodej dziewczyny popełnił
szaleństwo, którego gorzko z˙ałował.
Nagle poczuł dotknięcie damskiej ręki na ramie-
niu. Az˙ podskoczył z wraz˙enia. Wstał gwałtownie
i ujrzał przed sobą młodą pokojówkę. Przeprosiła,
z˙e przeszkadza, i przekazała wiadomość od panny
Robards. Dzwoniła przed chwilą, z˙e została na noc
u kolez˙anki i wróci do hotelu dopiero następnego
dnia rano.
Piers odetchnął z ulgą. Przynajmniej wiedział, z˙e
jest bezpieczna. Zaraz jednak przyszło rozczarowa-
nie. Nie dała mu okazji do przeprosin. Nie zostawiła
nawet numeru telefonu. Tak bardzo chciał ją utulić,
ucałować i powiedzieć, jak mocno z˙ałuje, z˙e zranił
jej uczucia. Podszedł do barmana i zamówił następ-
ny kieliszek brandy.
Emma rozpoczęła następny dzień od wizyty
w katedrze Notre-Dame. Wędrówka po przestron-
nej świątyni oświetlonej setkami świec nieco ukoiła
jej ból. Pomodliła się za zdrowie babci w jednej
z bocznych kaplic i zapaliła świeczkę w jej intencji.
Po modlitwie mimo woli wróciła myślami do Pier-
sa. Czuła do niego z˙al, a mimo to nadal ją fas-
cynował. Przykre doświadczenie niczego jej nie
nauczyło. Wyrzucała sobie, z˙e wcześniej nie pomy-
ślała o konsekwencjach. I z˙e w ogóle nie myślała,
przyjmując zaproszenie. Fleur pocieszała ją, z˙e
Piers tak łatwo nie zapomni jej urody i wdzięku.
Zapewniała, z˙e z pewnością zechce ją znowu zoba-
90
MAGGIE COX
czyć. Nawet nie próbowała wytłumaczyć przyjaciół-
ce, z˙e tak przystojnego męz˙czyznę otaczają całe
tłumy znacznie piękniejszych i lepiej wykształco-
nych kobiet z jego własnej sfery. Fleur widziała
w niej same zalety. Nie przyjęłaby do wiadomości,
z˙e nie wytrzymuje porównania ze znakomitymi
przyjaciółkami prezesa wielkiej korporacji.
Chociaz˙ jednak Piers twierdził, z˙e pozycja społecz-
na nie określa wartości człowieka. To zdanie po-
wracało do niej w nieskończoność, rozbudzało
wciąz˙ na nowo równie słabą, co bezzasadną na-
dzieję. Tłumiła ją bezlitośnie. Popatrzyła na udu-
chowioną twarz Madonny z Dzieciątkiem. Nie zna-
lazła pocieszenia. Dusił ją zapach kadzidła, nie
czuła się juz˙ bezpieczna nawet w kościele. Zdecy-
dowała się wrócić do hotelu. Przypuszczała, z˙e
zastanie spakowane bagaz˙e i Piersa gotowego od-
wieźć ją natychmiast na lotnisko.
Gdy Piers ujrzał Emmę, jego serce gwałtownie
przyspieszyło rytm. Obejrzał ją od stóp do głów.
Zatrzymał wzrok na nogach. Musiała cierpieć męki,
wędrując godzinami po ulicach w pantoflach na
wysokich obcasach. Zanim zdąz˙ył poprosić, z˙eby je
zdjęła, rozpięła paski, jakby czytała w jego myślach.
Potem poprawiła włosy.
Miała zaróz˙owione policzki i bardzo niepewną
minę. Błądziła wzrokiem po sprzętach i ścianach,
z˙eby tylko na niego nie patrzeć.
– Jadłaś śniadanie? – zapytał.
91
PARYSKA PRZYGODA
– Tak. Zanim Fleur wyszła na randkę, dała mi
kawę i rogaliki.
– Nierozsądnie postąpiłaś, Emmo. Bardzo się
martwiłem, czy nie spotkało cię jakieś nieszczęście.
– Nie wierzę. Jedyne, co cię naprawdę niepokoi,
to ewentualna ciąz˙a. Zupełnie niepotrzebnie. Jesteś
ostatnią osobą, którą poprosiłabym o pomoc. Mo-
z˙esz więc spać spokojnie, więcej mnie nie zoba-
czysz – wyrzuciła z siebie jednym tchem. Roz-
czarowało ją, z˙e zamiast przeprosin usłyszała wy-
mówkę.
Piers nie pozwolił jej wejść do sypialni i spako-
wać walizki. Ujął ją za ramię, zanim zdąz˙yła zrobić
choćby krok, i odwrócił jej twarz ku sobie. Błękitne
oczy niemalsypały iskry. Pobladła ze strachu.
– Skąd ta pewność, z˙e nie chcę cię więcej wi-
dzieć? – spytał z wściekłością.
Emma popatrzyła na jego usta. Miały wspaniały
kształt. Jeszcze tak niedawno ją całowały, dostar-
czając niebiańskich rozkoszy. Wolała o tym nie
myśleć.
– Zmieniłeś zdanie, czy uwaz˙asz, z˙e nie spłaci-
łam jeszcze kosztów mojego pobytu? – rzuciła mu
w twarz i spróbowała uwolnić się z uścisku.
Nie pozwolił jej. Przyciągnął ją do siebie. Wy-
starczyło, z˙e poczuła ciepło jego ciała i świez˙y
zapach, a znów go zapragnęła. Zmiękła w jego
ramionach. Bliskość Piersa jak zwykle obezwład-
niła ją zupełnie. Gdyby jej nie trzymał, upadłaby na
podłogę.
92
MAGGIE COX
– Nie udawaj, z˙e mnie nie chcesz.
Wiedziała, z˙e go nie oszuka, nawet gdyby chcia-
ła. Musiał widzieć poz˙ądanie w jej oczach. Widziała
z bliska kaz˙dą rzęsę, nieodparte piękno błękitnych
oczu i kaz˙dą drobną zmarszczkę wokół nich. Nie
chciała juz˙ z nim walczyć. Nie sposób zmienić
przeszłości, a na wspólną przyszłość nie miała na-
dziei. Mogła przynajmniej wykorzystać jak najle-
piej ten krótki czas, jaki jej podarował. Pomyślała,
z˙e moz˙e to juz˙ ostatni w jej z˙yciu męz˙czyzna.
Przypuszczała, z˙e po nim nie zechce juz˙ z˙adnego.
– Nie twierdziłam, z˙e mnie nie pociągasz – za-
częła ostroz˙nie. Drz˙ały jej wargi, błyszczące oczy
pociemniały. – Uciekłam, poniewaz˙ zraniłeś moje
uczucia. Zaproponowałeś mi pomoc w tak zimny
i bezosobowy sposób, jakbyś przedstawiał ofertę
handlową. Wiem, z˙e przywykłeś do szybkiego
i skutecznego załatwiania spraw. Rzecz w tym, z˙e ja
nie chcę być postrzegana jako kłopot. Przyznaję, nie
mam ogłady ani wykształcenia jak twoje dotych-
czasowe partnerki, ale zasługuję na szacunek jako
istota ludzka.
– Szanuję cię, uwierz mi – powiedział. Niezde-
cydowany, czy ma ją pocałować, czy nią potrząs-
nąć, opuścił ręce i odszedł na drugi koniec pokoju.
Oskarz˙enia Emmy obudziły smutne wspomnie-
nia z młodości. Z
˙
ona równiez˙ zarzucała mu uczu-
ciowy chłód. Poślubił ją raczej z poczucia odpowie-
dzialności niz˙ z miłości. Miała dziewiętnaście lat
i oczekiwała jego dziecka. Wmawiał sobie, z˙e ją
93
PARYSKA PRZYGODA
kocha, ale Naomi wyczuwała, z˙e to nieprawda.
Moz˙e właśnie dlatego szukała zadośćuczynienia za
swoje osamotnienie w licznych romansach. Brako-
wało jej doświadczenia i zdolności dyplomatycz-
nych. Nie potrafiła przywiązać męz˙a do siebie.
Oboje nie dojrzeli do małz˙eństwa. Wspólnie stwo-
rzyli błędne koło. Piers uciekał w pracę od domo-
wych problemów, z˙ona robiła mu o to awantury,
więc szukał nowych pretekstów, z˙eby jeszcze rza-
dziej bywać w domu. Kilka lat później, kiedy zginę-
ła w wypadku, ogarnęła go rozpacz. Z czasem
przywykł do samotności, a po jakimś czasie wresz-
cie przyznał przed samym sobą, z˙e śmierć Naomi
uwolniła go od rodzinnych dramatów. Nie chciał
następnych. Odczuł na własnej skórze niszczącą siłę
emocji. Początek znajomości z Emmą wyglądał
dość podobnie. Równiez˙ zaczęli od kłótni. Zdecy-
dowanie nie z˙yczył sobie powtórki koszmaru z mło-
dości.
Popatrzył przez okno na urokliwy dziedziniec
hotelu. Kilka par piło kawę i gawędziło przy mod-
nych, z˙elaznych stolikach w słońcu zimowego po-
południa. Pozazdrościł im wesołego nastroju. Tak
właśnie miał wyglądać jego pobyt w Paryz˙u. Tym-
czasem uwikłał się w nieprzewidziany dramat. Pra-
gnął Emmy tak samo jak wcześniej i to z wzajem-
nością. Czuł jednak, z˙e gdyby zaciągnął ją do łóz˙ka,
skomplikowałby jeszcze bardziej i tak juz˙ mocno
zawikłaną sytuację. Wolał nie ryzykować. Zamiast
tego podjął jeszcze jedną próbę załagodzenia:
94
MAGGIE COX
– Moje znajomości z kobietami trwają krótko,
poniewaz˙ często zmieniam miejsce pobytu. Zwykle
jednak rozstawaliśmy się w przyjaźni...
– Czego i ode mnie oczekujesz, prawda? – prze-
rwała.
Jedyna uczciwa odpowiedź brzmiała ,,nie’’. Pla-
toniczna znajomość z Emmą nie wchodziła w grę.
Za mocno go pociągała.
– Zaraz po powrocie do Londynu odlatuję
w sprawach słuz˙bowych do Australii. Następnie do
Indonezji, na Bali, do Nowej Zelandii i dalej do
Afryki. Nie wrócę do domu co najmniej przez trzy
miesiące. W tej chwili mogę tylko obiecać, z˙e
skontaktuję się z tobą po powrocie.
Serce ciąz˙yło Emmie jak stukilowy głaz. Zinter-
pretowała tłumaczenie Piersa jako kolejny unik.
Nawet nie zadeklarował przyjaźni. Ani przez chwilę
nie wierzyła, z˙e zechce ją znowu zobaczyć.
– Rozumiem.
Piers przywołał na twarz serdeczny uśmiech.
Czuł, z˙e jej nie przekonał. Teraz mógł zrobić juz˙
tylko jedno: sprawić, by przyjemnie spędziła pozo-
stałą część dnia.
– Miałabyś ochotę pozwiedzać trochę miasto?
Poszlibyśmy na wiez˙ę Eiffela, do Luwru albo do
katedry Notre-Dame.
– Widziałam juz˙ to wszystko. Dzisiaj rano zapa-
liłam nawet świeczkę w katedrze w intencji powrotu
babci do zdrowia.
Ostatnia informacja do reszty popsuła Piersowi
95
PARYSKA PRZYGODA
nastrój. Wyrzuty sumienia zaatakowały ze zdwojo-
ną siłą. Skrzywdził anioła. Emma zawsze myślała
przede wszystkim o innych, a on głównie o sobie.
Postanowił za wszelką cenę przekonać ją, z˙e i on
potrafi coś z siebie dać.
– Z
˙
ałuję, z˙e obowiązki nie pozwoliły mi cię
wczoraj oprowadzić. Za to dzisiaj mam czas. Chęt-
nie nadrobię zaniedbanie – powiedział z przeprasza-
jącym uśmiechem.
– Na pewno pozostało jeszcze wiele do zwiedze-
nia. Moz˙emy to zrobić, jez˙eli rzeczywiście tego
chcesz – powiedziała z wahaniem. Dyskretnie suge-
rowała, z˙e zaakceptowałaby równiez˙ zupełnie inny
plan dnia. Jez˙eli zaszła w ciąz˙ę, nic juz˙ nie mogło jej
zaszkodzić. Ani pomóc. Alergia na doustne tabletki
hormonalne wykluczała moz˙liwość zastosowania
antykoncepcji ,,następnego dnia’’. Gdyby zamiast
do miasta zabrał ją do sypialni, zostałoby jej po nim
przynajmniej jeszcze jedno piękne wspomnienie.
Rozumiała jednak, z˙e nieprzewidziany rozwój wy-
padków odebrał Piersowi ochotę na intymne zbliz˙e-
nia. Rzuciła mu w twarz tak cięz˙kie oskarz˙enia, z˙e
nie miał juz˙ śmiałości jej dotknąć. Wobec tego
wybrał najbardziej neutralne z moz˙liwych rozwią-
zań: niewinne oglądanie zabytków.
– Świetny pomysł. Proponuję tylko, z˙ebyś za-
mieniła tę sukienkę na coś wygodniejszego.
Emma rozpięła guziki płaszcza i pogładziła ma-
teriał wieczorowej sukienki. Prawdopodobnie wło-
z˙yła ją pierwszy i ostatni raz w z˙yciu. Nie sądziła, z˙e
96
MAGGIE COX
trafi jej się następna okazja do włoz˙enia tak wytwor-
nego stroju. Poza tym wiązało się z nią tyle słodkich
i gorzkich wspomnień, z˙e wątpiła, czy po rozstaniu
z Piersem zechce ją jeszcze kiedykolwiek nosić.
Wylądowali na lotnisku Heathrow w Londynie.
Emma z˙ałowała, z˙e moment rozstania nastąpił tak
szybko.
– Miles odwiezie cię do domu – oznajmił Piers.
– Zaczekam na niego u kolegi. Mieszka tu niedaleko
w hotelu. – Pogłaskał ją po policzku. Gdy patrzył w te
głębokie, smutne oczy, było mu przykro, z˙e zbyt
pochopnie podjął decyzję o zakończeniu znajomości.
Na samą myśl, z˙e Emma mogłaby pokochać jakiegoś
obcego męz˙czyznę, bólrozsadzał mu serce. On sam
nie miał jej nic do zaoferowania. Z
˙
ył z dnia na dzień,
wiecznie na walizkach. Poza tym nie wyobraz˙ał sobie
Emmy w roli wytwornej pani domu. Nie podołałaby
obowiązkom z˙ony szefa wielkiego przedsiębiorstwa.
Nie znała jego środowiska, nie umiałaby rozmawiać
z ludźmi interesu i ich wykształconymi małz˙onkami.
Wątpił, czy potrafiłaby z dnia na dzień diametralnie
zmienić stylz˙ycia. Dopiero po kilku minutach we-
wnętrznego monologu uświadomił sobie, z˙e rozwaz˙a
ewentualność, której nigdy wcześniej nie brał pod
uwagę. Dawno wykluczył małz˙eństwo ze swych
z˙yciowych planów. Odpędził zakazane myśli i przy-
rzekł sobie, z˙e nie zejdzie z raz obranej drogi.
– Musisz mi przyrzec, z˙e zadzwonisz do mnie do
biura, gdybyś czegokolwiek potrzebowała. Moja
97
PARYSKA PRZYGODA
sekretarka przekaz˙e mi kaz˙dą wiadomość, obojętne,
gdzie w danej chwili będę. Zrozumiałaś?
Emma miała ochotę pogłaskać ciepłą dłoń Pier-
sa, jednak gdy usłyszała ostatnie zdanie, straciła
ochotę na jakikolwiek dalszy kontakt. Zrozumiała
az˙ nadto dobrze, co miał na myśli. Wolałaby umrzeć
z głodu, niz˙ oznajmić mu, z˙e oczekuje dziecka.
– Wszystko będzie dobrze. Chciałabym tylko
poprosić cię na koniec o jedną rzecz.
– Słucham? – Niechętnie opuścił rękę.
Odczekała kilka sekund, nie spuszczając wzroku
z twarzy Piersa. Zastanawiała się, czy podejrzewa,
z˙e chce mu narzucić jakieś zobowiązania. Postano-
wiła dać mu jasno do zrozumienia, z˙e nie chce
niczego dla siebie. Niech wie, z˙e odchodzi z jego
z˙ycia i moz˙e o niej zapomnieć na zawsze, tak jak
planował od początku znajomości.
– Spróbuj mimo wszystko nawiązać kontakt
z Lawrence’em. Potrzebuje cię, nawet jez˙eli sam
temu zaprzecza.
Zaskoczyła go. Spojrzał nerwowo na zegarek,
zadowolony, z˙e nadszedł czas poz˙egnania. Nie miał
najmniejszej ochoty w takim momencie dyskuto-
wać o swoich stosunkach z synem. Marzył o tym,
z˙eby pocałować Emmę. Siłą woli odparł pokusę.
Gdyby jej uległ, nigdzie by juz˙ nie poszedł. Obudzi-
ła w nim tęsknoty, które tłumił przez całe lata,
nauczony gorzkimi doświadczeniami młodości. Po-
stanowił zwalczyć je jak najprędzej, z˙eby uniknąć
komplikacji w przyszłości.
98
MAGGIE COX
– Przykro mi, Emmo, muszę juz˙ iść. Jestem
spóźniony prawie dwadzieścia minut.
– Nie będę cię zatrzymywać – powiedziała
z uśmiechem, chociaz˙ serce zamierało jej z roz-
paczy. Juz˙ za nim tęskniła. Podniosła walizkę z zie-
mi. – Dziękuję, z˙e zabrałeś mnie do Paryz˙a. Zapa-
miętam tę wyprawę do końca z˙ycia.
Piers patrzył, jak zmierza ku wyjściu wraz z ca-
łym tłumem pasaz˙erów. W tym momencie powinien
poczuć ulgę. Nic takiego nie nastąpiło. Ogarnęło go
zupełnie inne, zgoła niepoz˙ądane uczucie.
99
PARYSKA PRZYGODA
ROZDZIAL DZIEWIĄTY
Emma siedziała na ławce przed salą reanimacyj-
ną. Za zamkniętymi drzwiami lekarze i pielęgniarki
walczyli o z˙ycie jej babci. Obawiała się najgor-
szego. Zapach środków dezynfekcyjnych i widok
pustego, cichego korytarza przyprawiały ją o za-
wroty głowy. Wyłamywała palce z nerwów i po-
wtarzała sobie, z˙e musi być silna i zachować spokój.
Jeszcze dwa dni temu cierpiała męki po chłodnym,
bezosobowym rozstaniu z Piersem. Nie pozostało
jej nic innego jak tylko pogodzić się z myślą, z˙e
prawdopodobnie nigdy więcej go nie zobaczy. Wró-
ciła do pracy i wykonywała swoje codzienne obo-
wiązki najlepiej, jak potrafiła. Tylko świadomość,
z˙e ma przy sobie dobrą, kochającą babunię trzymała
ją przy z˙yciu. Dzięki jej miłości uczucie osamot-
nienia nie doskwierało az˙ tak bardzo. Mogła liczyć
na jej zrozumienie i wsparcie w najtrudniejszych
chwilach. Teraz wyglądało na to, z˙e i ją utraci.
Dwie godziny wcześniej odebrała w pracy telefo-
niczną wiadomość, z˙e Helen Robards dostała zawa-
łu serca. Liz przywiozła ją na oddział intensywnej
terapii. Zostawiła półprzytomną z przeraz˙enia pra-
cownicę pod drzwiami i poszła po kawę, z˙eby ją
trochę wzmocnić. Emma na próz˙no próbowała ode-
gnać złe przeczucia. Usłyszała stukanie obcasów.
Wstała i spojrzała w głąb długiego, zimnego koryta-
rza. Liz podeszła do niej z dwoma plastikowymi
kubkami w rękach. Wręczyła jej jeden z nich.
– Masz jakieś wiadomości? – Upiła łyk i z nie-
pokojem spojrzała na szklane, wahadłowe drzwi.
– Jeszcze nie – wyszeptała Emma w poczuciu
bezradności. Nie pozostało jej nic innego, jak tylko
modlić się o zachowanie najukochańszej osoby przy
z˙yciu.
– Nie traćmy nadziei – pocieszała Liz. – Pamię-
taj, z˙e twoja babcia to wyjątkowo silna osoba.
– Za długo czekałyśmy. Serce nie wytrzymało.
Nie stać mnie było na sfinansowanie operacji w pry-
watnej klinice. Gdybym mogła sobie pozwolić na
opłacenie kosztów, nie zwlekałabym ani minuty.
– Tylko przypadkiem nie zacznij sobie robić
jakichś wyrzutów – zaprotestowała Liz. – Nie znam
drugiej młodej osoby, która zrezygnowałaby z z˙ycia
prywatnego i poświęciła kaz˙dą chwilę na opiekę nad
schorowaną staruszką. Podziwiam twoje poświęce-
nie i nie chcę, z˙ebyś dokładała sobie zmartwień.
Emma nadludzkim wysiłkiem powstrzymywała
łzy. Pamiętała z dzieciństwa, jak ojciec zarzucał
matce brak odporności psychicznej. Emma postano-
wiła, z˙e przetrzyma wszelkie trudności. Musi być
silna. Jez˙eli Helen Robards przez˙yje, będzie po-
trzebowała opieki. Do tej pory Emma radziła sobie
101
PARYSKA PRZYGODA
sama. Teraz tez˙ podoła obowiązkom. I nie popadnie
w zalez˙ność od z˙adnego męz˙czyzny. Za nic w świe-
cie nie poprosi Piersa Redfielda o pomoc, nawet
jez˙eli nosi w łonie jego dziecko.
– Planowałam remont w czasie operacji babci.
Kupiłam juz˙ nawet farby i pędzle... – przerwała
i popatrzyła w głąb sterylnego, szpitalnego koryta-
rza. Przemknęło jej przez głowę, z˙e Helen Robards
moz˙e juz˙ nigdy nie zobaczy swojego odnowionego
domku, a ona zostanie zupełnie sama na świecie.
Strach powrócił.
Zaskrzypiały drzwi. Obydwie kobiety zwróciły
głowy w tamtym kierunku. Podszedł do nich doktor
Lau, który przyjmował panią Robards na oddział.
Jego twarz nie wyraz˙ała z˙adnych uczuć, lecz Emma
przeczuła, z˙e przynosi najgorszą z moz˙liwych wia-
domości.
– Bardzo mi przykro, panno Robards. Nie zdoła-
liśmy uratować pacjentki. Serce nie wytrzymało.
– Dziękuję za wasze starania – zdołała wyszep-
tać wyschniętymi wargami. Kręciło jej się w głowie.
Liz zaprowadziła ją z powrotem na ławkę. Drz˙ą-
cymi dłońmi przyłoz˙yła jej kubek z kawą do ust.
– Proszę tu zaczekać kilka minut. Przyślę do
pani pielęgniarkę. Poinformuje panią, jakie formal-
ności nalez˙y załatwić – powiedział doktor Lau.
– Zostanę z nią – zapewniła Liz. Pomyślała, z˙e
odetchnął z ulgą, z˙e Emma nie zemdlała po otrzy-
maniu tragicznej wiadomości. Współczesny świat
nie toleruje słabości. Zasady współz˙ycia społecz-
102
MAGGIE COX
nego wymagają ukrywania uczuć niezalez˙nie od
tego, jak cięz˙ko los doświadczy człowieka. Połoz˙yła
Emmie rękę na ramieniu. – Nie powstrzymuj łez,
masz prawo do płaczu.
– Nie czas teraz rozpaczać, muszę załatwić wie-
le spraw. Zaraz przyjdzie pielęgniarka – odrzekła
bezbarwnym głosem. Wstała i zaczęła chodzić w tę
i z powrotem po korytarzu.
Liz pozostała na miejscu. Westchnęła cięz˙ko.
Mogła tylko bezradnie patrzeć na cierpienie przyja-
ciółki.
– Pamiętaj, z˙e jeśli zechcesz porozmawiać, za-
wsze cię wysłucham.
Trzy dni po pogrzebie przyszedł do niej Law-
rence. Obejrzał stertę rzeczy do prasowania na sofie
i nieotwartą korespondencję na nocnym stoliku.
W końcu zajrzał do dzbanka z zimną kawą.
– Jadłaś coś dzisiaj?
– Czy coś jadłam? – powtórzyła i potarła obolałe
skronie. Wzięła do ręki pogniecioną bluzkę. – Tak,
płatki śniadaniowe na mleku i grzanki. Chyba wczo-
raj, nie pamiętam...
– Zostaw to! – Lawrence wyrwał jej z ręki
bluzkę i rzucił z powrotem na sofę. – Pójdziesz do
mnie na kolację.
Emma popatrzyła ze zdziwieniem w błękitne oczy
sąsiada. Dopiero teraz zauwaz˙yła, jak bardzo przypo-
mina Piersa, zwłaszcza gdy jest zdenerwowany. I jak
łatwo przychodzi mu wydawanie poleceń. Wzruszyła
103
PARYSKA PRZYGODA
ją jego troska. Była mu wdzięczna, z˙e o niej pomyś-
lał, ale zdecydowanie nie mogła uniknąć prasowania.
Zawsze starała się wyglądać schludnie. Po śmierci
babci nie spała, nie jadła, przestała nawet dbać
o wygląd. Rozpacz odebrała jej siły. Załatwiła tylko
formalności związane z pogrzebem. Wreszcie za-
brakło jej świez˙ych ubrań.
– Dziękuję za troskę, ale muszę nadrobić zaleg-
łości w pracach domowych.
– Jez˙eli przestaniesz jeść, osłabniesz do reszty.
Jak wtedy zarobisz na utrzymanie?
Miał rację. Powinna jak najszybciej nabrać sił
i wrócić do restauracji. Adam i Liz pomogli jej
załatwić formalności związane z pogrzebem i kazali
odpocząć tak długo, jak będzie potrzebowała. Zape-
wnili, z˙e praca na nią czeka, nawet jeśli wróci za pół
roku. Nie miała prawa wykorzystywać ich dobroci
i brać w nieskończoność pensji za nic. Nie mogła
zawieść tak wspaniałych przyjaciół.
– Nie przypuszczałam, z˙e znajdziesz czas na
gotowanie w czasie wyprowadzki – zdziwiła się.
Ogarnął ją jeszcze większy smutek. Lubiła Law-
rence’a pomimo wszystkich jego wad. Nie chciała,
z˙eby odjez˙dz˙ał. Zostawi po sobie pustkę, nawet
jez˙eli jego mieszkanie zajmą jacyś obcy ludzie.
– Miałaś rację. Sama wiesz, jaki ze mnie ku-
charz. – Uśmiechnął się.
Po kilku minutach siedzieli piętro wyz˙ej pośród
paczek i skrzyń na jedynym niespakowanym dywa-
nie. Ściany odarte z prac plastycznych Lawrence’a
104
MAGGIE COX
robiły przygnębiające wraz˙enie. Jedli gotowe danie
z chińskiej restauracji, popijali lemoniadą i słuchali
płyty Rolling Stonesów. Juz˙ z˙ałowała, z˙e wyjez˙dz˙a.
– Jak było w Paryz˙u? – spytał znienacka.
Emma osłupiała. Az˙ upuściła widelec. Spuściła
oczy i starannie wytarła serwetką usta, z˙eby ukryć
zakłopotanie. Chłopięca twarz nie wyraz˙ała z˙ad-
nych uczuć. Podejrzewała jednak, z˙e wiadomość
o wspólnym wyjeździe sprawiła mu wielką przy-
krość.
– Skąd wiesz?
– Ojciec mi powiedział. Ze złośliwą satysfakcją,
nawiasem mówiąc. Jakby dla zabawy wbijał mi nóz˙
w serce. Jestem przekonany, z˙e zaprosił cię tylko po
to, z˙eby zrobić mi na złość.
– Jak to? – spytała, z trudem łapiąc oddech.
– Do tej pory spotykał się wyłącznie z pięknymi
i bogatymi kobietami ze swojej sfery. Jesteś bardzo
ładna i miła, ale to bynajmniej nie tłumaczy nagłej
zmiany zainteresowań. Nigdy dotąd nie uwodził
kelnerek.
Nie mógł sprawić Emmie większego bólu, nawet
gdyby ją uderzył.
– Alez˙ z ciebie drań – wycedziła przez zaciśnięte
zęby ze łzami w oczach. Wstała i splotła ręce na
piersi, z˙eby opanować ich drz˙enie. Lawrence odzie-
dziczył po ojcu nie tylko jasne włosy i błękitne oczy,
ale takz˙e kamienne serce. Obydwaj Redfieldowie
wykorzystywali ludzi do własnych celów, nie zwa-
z˙ając na to, czy kogoś zranią lub zniszczą.
105
PARYSKA PRZYGODA
– Wybacz, jez˙eli cię uraziłem – przeprosił z nie-
śmiałym uśmiechem. – Postępowanie ojca dopro-
wadza mnie do pasji.
– Co nie usprawiedliwia złośliwości wobec
mnie. Obydwaj traktujecie mnie jak przedmiot!
– krzyknęła. Jej oczy ciskały błyskawice. – Nie chcę
więcej widzieć z˙adnego z was. Budzicie we mnie
odrazę.
Lawrence upił łyk lemoniady i wytarł usta dłonią.
Nie skomentował obelgi.
– Czemu z nim spałaś? Wiesz, jak bardzo jesteś
mi bliska – powiedział z urazą. Popatrzył na Emmę
spode łba, jakby chciał ją uderzyć.
Instynktownie odeszła kilka kroków do tyłu.
– Nie potrzebuję twojego zezwolenia. Jez˙eli ci
na mnie zalez˙ało, to po co sprowadzałeś tu całe
tabuny dziewczyn?
– Doskonale wiesz dlaczego. Potrzebowałem
czyjejś bliskości, a ty mnie odrzucałaś.
– Myślisz wyłącznie o swoich potrzebach jak
rozpieszczony dzieciak.
– Ten opis równie dobrze pasuje do Piersa. – Po-
słał jej nieprzyjemny, sarkastyczny uśmiech, upił
łyk lemoniady i dokończył: – Doprowadzał moją
matkę do rozpaczy. W trakcie trwania małz˙eństwa
takz˙e zabierał kochanki w delegacje. Szalała z za-
zdrości i dlatego odpłacała mu zdradami.
– Chcesz powiedzieć, z˙e znaczę dla niego tyle,
co mało wartościowy okaz w licznej kolekcji? Jez˙eli
go spotkasz, przekaz˙ mu, z˙e ten epizod dla mnie
106
MAGGIE COX
takz˙e nie miał znaczenia. Moz˙e o nim spokojnie
zapomnieć – zakończyła i ruszyła ku drzwiom.
Kłótnia do reszty wyczerpała jej siły. Marzyła tylko
o tym, z˙eby wejść pod kołdrę, zasnąć i nie myśleć
więcej o Redfieldach.
Lawrence dogonił ją w połowie drogi, objął
w talii i przyciągnął do siebie.
– Zasługujesz na coś lepszego, Em – powiedział
przytłumionym, zmysłowym głosem. Zapomnij
o nim i jedź ze mną do Kornwalii. Utrzymam cię,
póki nie znajdziesz pracy. Zostaniesz moją muzą.
Zawsze mnie inspirowałaś. Teraz, kiedy babcia
odeszła, nic cię tu juz˙ nie trzyma.
Początkowo próbowała się wyrwać. Kiedy usły-
szała niecodzienną propozycję, zastygła w bezruchu
ze zdziwienia.
– Nie zabierasz Vicky?
– Odeszła. Oświadczyła, z˙e nie wyobraz˙a sobie
z˙ycia poza stolicą i nie chce utknąć w jakiejś dziu-
rze. Zawiodła mnie.
– Po tym, co dzisiaj usłyszałam, i ja nie mam
najmniejszej ochoty na twoje towarzystwo. – Chcia-
ła jeszcze coś dodać, ale nie zdąz˙yła. Zamknął jej
usta pocałunkiem. Zaskoczył ją tak bardzo, z˙e nawet
nie próbowała walczyć. Całował delikatnie i czule
jak nastolatek na pierwszej randce. Nawet nie sły-
szeli, z˙e ktoś zapukał do drzwi i wszedł do środka.
– Zastałem drzwi otwarte. Nie przeszkadzam
przypadkiem?
– Piers!
107
PARYSKA PRZYGODA
– Miło mi, z˙e przynajmniej pamiętasz moje
imię. Nie tracisz czasu, Emmo.
Emma pobladła. Uwolniła się z objęć Lawren-
ce’a. Nerwowym ruchem poprawiła czerwony swe-
ter. Gorączkowo szukała usprawiedliwienia. Piers
wyglądał jak zwykle oszałamiająco w czarnym pła-
szczu i drogim garniturze. W zimnych, niebieskich
oczach wyczytała najwyz˙sze potępienie.
– Myślałam, z˙e wyjechałeś na dłuz˙ej zagranicę
– wyjąkała.
– Wobec tego postanowiłaś skorzystać z wolno-
ści i spróbować szczęścia z moim synem – dokoń-
czył z gorzką ironią. Cierpiał na myśl, z˙e mogłaby
go zdradzić z kimkolwiek, a zwłaszcza z Lawren-
ce’em. Widok pobladłej twarzy i rozszerzonych
z przeraz˙enia brązowych oczu jeszcze go rozjuszył.
– Jesteś w błędzie – wykrztusiła przez ściśnięte
gardło. – Powiedzz˙e coś wreszcie, Lawrence, na
miłość boską!
Piers popatrzył surowo na syna.
– Jak widzisz, zmieniłem plany. Między innymi
z twojego powodu. Ty tez˙, jak widzę. Wytłumacz,
proszę, co tu się dzieje.
Lawrence otworzył sobie następną puszkę napo-
ju, jakby oskarz˙ycielski ton ojca nie zrobił na nim
najmniejszego wraz˙enia.
– Co tu wyjaśniać. Ja byłem przy Emmie w naj-
trudniejszych chwilach, a ty nie. Co mnie wcale nie
dziwi. Zabieram ją na jakiś czas do Kornwalii. To
wszystko.
108
MAGGIE COX
– Nigdzie z tobą nie jadę – zaprotestowała. Do-
szła do wniosku, z˙e dwaj męz˙czyźni prowadzą jej
kosztem prywatną wojnę.
– Co was łączy? – spytał Piers prosto z mostu,
choć widział pocałunek na własne oczy. Chciał
jednak koniecznie usłyszeć prawdę z ust Emmy.
Tych, które tak niedawno całował i których smaku
nie potrafił zapomnieć. To przede wszystkim ze
względu na nią odwołał wyjazd do Australii. Myślał
o niej dniem i nocą. Przy okazji postanowił spróbo-
wać naprawić stosunki z synem, póki nie wyjechał
z Londynu.
– Jesteśmy przyjaciółmi. Albo raczej byliśmy.
Jez˙eli Lawrence wyobraz˙a sobie, z˙e czuję do niego
coś więcej, to bardzo się myli – oświadczyła z iryta-
cją w głosie.
Piers odetchnął głęboko. Lawrence wzruszył ra-
mionami i uśmiechnął się do obydwojga.
– Warto było przynajmniej spróbować. Cho-
ciaz˙by po to, z˙eby zobaczyć twoją minę. Ty zawsze
dostajesz wszystko, czego chcesz. Raz w z˙yciu ja
wziąłem to, czego ty pragniesz. – Rysy mu stward-
niały. Oficjalnie wyzywał ojca na pojedynek. Z łos-
kotem wrzucił pustą puszkę do jednego z pudeł.
– Nie zalez˙y ci na tym, czy z˙yję, czy umarłem.
Wróciłeś nie ze względu na mnie, tylko na Emmę.
Próbowałeś ode mnie kupić dziewczynę, na której
mi zalez˙y. Nie obchodziło cię, co czuję. Uznałeś, z˙e
pieniądze zrekompensują mi stratę. Nic z tego.
Gardzę tobą jeszcze bardziej niz˙ do tej pory.
109
PARYSKA PRZYGODA
– Jeśli dobrze pamiętam, jak dotąd nie z˙ądałeś
ode mnie niczego prócz pieniędzy – przypomniał
Piers, nie podnosząc głosu. Jadowicie uprzejmej
wypowiedzi towarzyszyło lodowate spojrzenie.
Spokojny ton i nieprzejednana twarz musiały kru-
szyć wszelki opór przeciwników. – Pocałowałeś
Emmę tylko po to, z˙eby mi zrobić przykrość.
Nagle Emma pojęła sens całej intrygi. Lawrence
oczekiwał wizyty Piersa i na jej uz˙ytek wyrez˙ysero-
wał małe, perfidne przedstawienie. Specjalnie zo-
stawił otwarte drzwi. Poczuła skurcz w z˙ołądku.
Nawet nie podejrzewała, z˙e dawny przyjacielaz˙ tak
nisko upadł.
– Zaprosiłeś mnie na kolację wyłącznie po to, z˙eby
dokuczyć ojcu! Wcale cię nie obchodziło, czy jadłam,
czy umieram z głodu! Posłuz˙yłam za amunicję w wa-
szej wojnie domowej! – wykrzyczała cały z˙al.
– Nie masz racji. Naprawdę się o ciebie mar-
twiłem. Współczuję ci z powodu śmierci babci
i rzeczywiście chciałem, z˙ebyś za mną wyjechała,
cokolwiek o tym myślisz.
– Nie wierzę. Wykorzystałeś mnie bez najmniej-
szych skrupułów. Niedaleko pada jabłko od jabłoni
– zakończyła i ruszyła ku drzwiom. Usiłowała omi-
nąć Piesa szerokim łukiem. Zdołał jednak pochwy-
cić ją za ramię. Serce podskoczyło jej do gardła.
– Nie uciekaj. Przyjdę do ciebie później. Musi-
my załatwić pewne sprawy.
Nie odpowiedziała. Zatrzasnęła za sobą drzwi
i zbiegła po schodach.
110
MAGGIE COX
W domu zaraz włączyła z˙elazko i zaczęła praso-
wać. Mimo woli nastawiała uszu. Az˙ drz˙ała, na-
słuchując odgłosów kłótni na górze. Gdy cichły,
ogarniała ją jeszcze większa trwoga. Włączyła ra-
dio, z˙eby je zagłuszyć. Akurat trafiła na ulubioną
audycję babci. Z oczu popłynął cały strumień łez.
Po godzinie awantura na górze ucichła. Emma wy-
szła do kuchni nastawić czajnik. Spojrzała na zacie-
ki na ścianach, na płaty złuszczonej farby na suficie
i zapragnęła uciec jak najdalej. Wszystko jedno
dokąd. Do tej pory jakoś wytrzymywała w tej za-
tęchłej norze, poniewaz˙ nic tańszego nie znalazła.
Skąpiła sobie podstawowych wygód, z˙eby zapew-
nić babci godziwą starość. Teraz, wolna i opusz-
czona przez wszystkich, mogła zrobić ze swoim
z˙yciem, co zechce. Z wyjątkiem wyjazdu z Lawren-
ce’em. Nie ufała mu juz˙. Podobnie jak Piersowi.
Gdy przyłapał ich na pocałunku, dostrzegła w przy-
stojnej twarzy jedynie zdziwienie i złość. Wściek-
łość wojownika po przegranej bitwie.
Ciche pukanie do drzwi wyrwało ją z zamyślenia.
Na ułamek sekundy zastygła w bezruchu. Nie chcia-
ła widzieć Piersa. Udawanie, z˙e gdzieś wyszła o tej
porze, nic by nie dało. Wiedział, z˙e jest w domu.
Musiała stanąć z nim twarzą w twarz po raz pierw-
szy od czasu powrotu z Paryz˙a. Wszedł bez słowa
i uwaz˙nie obejrzał pokój. Nawet się nie zawstydziła,
z˙e nie posprzątała przed jego przyjściem. I tak nie
miała zamiaru go zatrzymywać.
– Źle wyglądasz.
111
PARYSKA PRZYGODA
– Dziękuję za komplement – mruknęła uraz˙ona.
Uwaga Piersa sprawiła jej większą przykrość, niz˙
chciała przed sobą przyznać.
– Przepraszam, nie chciałem cię urazić. – Pod-
szedł bliz˙ej i rozpiął płaszcz. – Przyszedłem ci
pomóc w pakowaniu. Nie zostawię cię przeciez˙
w tak okropnych warunkach.
– Nigdzie z tobą nie idę. Zdąz˙yłeś mnie dwa razy
obrazić w ciągu dwóch minut.
– Idziesz – oświadczył zdecydowanym tonem.
Zdjął płaszcz, rzucił go na sofę i przeczesał palcami
gęstą czuprynę. – Podjąłem decyzję i nie przyjmuję
sprzeciwu.
112
MAGGIE COX
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Emma wyszła do kuchni, z˙eby dojść do siebie po
utarczce z Piersem. Wyjęła z szafki rondelek i cze-
koladę w proszku, a z lodówki karton mleka. Podą-
z˙ył za nią.
– Zostaw to. Nie słyszałaś, co powiedziałem?
– Słyszałam. Jak śmiesz wchodzić bez zaprosze-
nia i ingerować w moje z˙ycie? Nie jestem twoją
podwładną. Nie podlegam twoim rozkazom. Obrzyd-
ły mi wasze brudne gierki. Będę wdzięczna, jez˙eli
zostawisz mnie w spokoju. – odparła lodowatym
tonem, nie przerywając przygotowywania napoju.
Dawała mu w ten sposób do zrozumienia, z˙e ig-
noruje polecenie.
Twarz Piersa pobladła.
– Wyraźnie widzę wpływ Lawrence’a. Co on ci
naopowiadał?
– Wytłumaczył, z˙e zabrałeś mnie do Paryz˙a,
z˙eby mu dokuczyć. Wyobraz˙asz sobie, jak się
czułam?
Piers az˙ się wzdrygnął. Lawrence jak zwykle
nakłamał. Zadzwonił kiedyś do Piersa do biura.
Sekretarka poinformowała go, z˙e szef wyjechał za
granicę. Lawrence pogawędził trochę z Fioną, rzu-
cił jakiś z˙arcik o łączeniu obowiązku z przyjemnoś-
cią, przy okazji przemycił niewinne pytanko. Tym
sposobem wyciągnął od niej informację, z˙e Pier-
sowi towarzyszy w podróz˙y niejaka panna Robards.
Wykrzyczał ojcu wszystko przed chwilą w trakcie
kłótni. Najgorsze, z˙e dorobił do całej historii włas-
ny, zgoła fałszywy komentarz. Rywalizacja o wzglę-
dy młodej dziewczyny stanowiła wprawdzie jeden
z motywów działania Piersa, ale głęboko skrywany.
Wstydził się nawet przed sobą przyznać do tak
niskich pobudek. Ani razu nie przyszło mu do
głowy, z˙eby pognębić Lawrence’a wiadomością
o dwuznacznym tryumfie. Nie wątpił jednak, z˙e
Emma przyjęła najgorszą z moz˙liwych interpretacji
minionych wydarzeń.
– Nie ja mu powiedziałem o wyjeździe do Pary-
z˙a. Podstępem wydobył informację od sekretarki.
Emma ujrzała w jego oczach zakłopotanie
i szczerą skruchę. Szybko zdławiła odruch współ-
czucia. Redfieldowie traktowali ją juz˙ nie jak za-
bawkę, lecz jeszcze gorzej – jak broń we wzajem-
nych utarczkach. Znuz˙yła ją ta cała szarpanina.
Odgarnęła z czoła kosmyk włosów. Miała bladą,
umęczoną twarz.
– W ten sposób nigdy nie dojdziecie do porozu-
mienia. Z
˙
ycie jest zbyt krótkie, z˙eby tracić czas na
spory z najbliz˙szą rodziną.
– Rozumiem, o czym mówisz. – Popatrzył na nią
ze szczerym współczuciem. Poczuł w piersiach
114
MAGGIE COX
ukłucie bólu na myśl o koszmarze, który przez˙yła.
– Tego typu refleksje często przychodzą, kiedy
zabraknie kogoś bliskiego – powiedział miękko.
– To prawda. – Odstawiła puszkę i rondelek na
stół.
Patrzył na nią smutno, przestępując z nogi na
nogę. Niepewna mina świadczyła o tym, z˙e nie wie,
jak powinien się zachować w obecności osoby po-
grąz˙onej w głębokiej z˙ałobie. Zmienił temat, z˙eby
jakoś wybrnąć z niezręcznej sytuacji.
– Przykro mi, z˙e Lawrence cię zranił. Nie ap-
robuję jego postępowania. Nie zapominaj jednak, z˙e
naprawdę z˙yczy ci jak najlepiej.
– Nieprędko mu wybaczę, chociaz˙ nawet po
tym, co zrobił, nadalnie przestałam go lubić.
– Nic dziwnego. To bardzo przystojny chłopak.
Wielu dziewczętom juz˙ zawrócił w głowie. – Piers
oparł się plecami o drzwi, skrzyz˙ował ręce na pier-
siach. Usiłował odgadnąć uczucia Emmy z wyrazu
jej twarzy. Cierpiał męki zazdrości.
– Mnie nie. Nie gustuję w młodych chłopcach.
Pewnie mi nie uwierzysz po tym, co zobaczyłeś, ale
nigdy nie łączyło nas nic poza przyjaźnią – zapew-
niła z całą mocą. Dziwiło ją, z˙e Piers nie docenia
własnej atrakcyjności. Młodzieńczy wdzięk Law-
rence’a nie wytrzymywał porównania z urokiem
dojrzałego męz˙czyzny, nie mówiąc o sposobie cało-
wania.
– Chciałbym, Emmo, z˙ebyś nadaltraktowała
mojego syna jak przyjaciela. Zalez˙y mu na twojej
115
PARYSKA PRZYGODA
opinii. Nie chciał cię skrzywdzić. Szczerze z˙ałuje,
z˙e podstępem próbował zwrócić na siebie moją
uwagę – tłumaczył spokojnie.
– Rozumiem, z˙e zawarliście rozejm – podsumo-
wała Emma z goryczą. Mowa obrończa Piersa i po-
zbawiony emocji ton głosu potwierdziły jej pode-
jrzenia. Kiedy ojciec i syn zawarli pokój, przestali
jej potrzebować.
– Przełamaliśmy pierwsze lody. Wierzę, z˙e
w przyszłości odbudujemy wzajemne zaufanie. Mo-
z˙e i ty w końcu uwierzysz, z˙e nie jestem tak za-
wzięty, jak myślisz – zakończył z ciepłym uśmie-
chem. Rysy mu złagodniały.
Emma poczuła, z˙e na ten widok topnieje jej
serce. Poprawiła włosy i odwróciła głowę, z˙eby nie
dostrzegł wyrazu jej twarzy Wróciły najpiękniejsze
wspomnienia. Marzyła o tym, z˙eby znów zamknął
ją w uścisku, pogłaskał po głowie i zapewnił, z˙e
z nią równiez˙ pragnie osiągnąć porozumienie. Gdy-
by powiedział choć jedno dobre słowo, uwierzyłaby
mu bez zastrzez˙eń. Nadalmiał nad nią absolutną
władzę. Dokładała wszelkich wysiłków, z˙eby nie
dać po sobie poznać, jak bardzo jej na nim zalez˙y.
Spróbowała nadać głosowi moz˙liwie spokojne
brzmienie:
– Wiele osiągnęliście jak na początek. Ja nigdy
nie otrzymałam takiej szansy. Ojciec odszedł, gdy
miałam dziewięć lat. Od tamtej pory nigdy go nie
widziałam. Nigdy nie szukał ze mną kontaktu. Po-
czątkowo pisał do babci z Australii. Później wielo-
116
MAGGIE COX
krotnie zmieniał miejsca pobytu. Nie znam jego
adresu. Nawet nie mogę go zawiadomić, z˙e zmarła
mu matka.
Piers przypomniał sobie pierwszą rozmowę
z Emmą. Napomknęła wtedy o powaz˙nych, z˙ycio-
wych problemach. Stopniowo poznawał kolejne.
Los rzeczywiście jej nie rozpieszczał. Nawet w naj-
piękniejszych chwilach dostrzegał smutek w słod-
kich oczach. Tego wieczoru w mieszkaniu syna
ujrzał w nich bezdenną rozpacz. Znał juz˙ jej przy-
czynę. Poprzedniego dnia zadzwonił do Lawren-
ce’a, z˙eby wykorzystać ostatnią szansę nawiązania
przyjaznych kontaktów przed jego wyjazdem. Syn
poinformował go przez telefon o śmierci Helen
Robards. Tragiczna wiadomość poruszyła Piersa do
tego stopnia, z˙e wysłał do Australii zastępcę, a sam
został w kraju, z˙eby pocieszyć biedną, opuszczoną
dziewczynę i spróbować jej jakoś pomóc. Młody
pracownik uznał zaufanie szefa za wielki zaszczyt.
Piers Redfield nigdy wcześniej nie zlecał podwład-
nym powaz˙nych negocjacji. Teraz jednak bez waha-
nia wybrał waz˙niejszą dla siebie sprawę. Pamiętał,
jak Emma płakała w kawiarni w Paryz˙u. Wiedział,
z˙e i tym razem zastanie ją we łzach. Zapragnął sam
je obetrzeć. Gdy tylko zobaczył, w jak nędznych
warunkach mieszka przyszła matka jego dziecka,
poczuł się za nią odpowiedzialny. Postanowił za-
brać ją z wilgotnego, zapuszczonego mieszkania
nawet wbrew jej woli.
– Nie zostawię cię w tej norze. Wilgoć w miesz-
117
PARYSKA PRZYGODA
kaniu stanowi powaz˙ne zagroz˙enie dla zdrowia.
U mnie znajdziesz wszystkie wygody. Zanim wy-
jdziemy, poproszę cię jeszcze o numer gospodarza
domu. Powinien usłyszeć parę słów prawdy.
Miał wiele racji. Emma przeniosła wzrok na
odrapaną tapetę i plamy na suficie. Wolała nie
myśleć, jaką odrazą napawa ten widok bogatego,
nawykłego do luksusu człowieka. Błagała go w my-
ślach, z˙eby nie wchodził do łazienki. Wyglądała
jeszcze gorzej. Wstydziła się biedy jak nigdy dotąd.
– Wielokrotnie nagabywałam właściciela o re-
mont. Zawsze znajdował jakąś wymówkę. Ale to
nie twoja sprawa, jak mieszkam. Poz˙egnaliśmy się
na lotnisku zgodnie z wcześniejszą umową. Nie
masz w stosunku do mnie z˙adnych zobowiązań ani
praw. Nigdzie z tobą nie idę – zaprotestowała obu-
rzona, z˙e stawia ją przed faktem dokonanym.
– Jez˙eli oczekujesz mojego dziecka, obchodzi
mnie jego zdrowie, a zatem i twoje. – Podszedł
bliz˙ej i zajrzał jej w oczy. Przeraziło ją to twarde,
lodowate spojrzenie. – Spoczywa na mnie odpowie-
dzialność za waszą przyszłość.
Emma osłupiała. Pogrąz˙ona w z˙ałobie po śmierci
babci, zupełnie zapomniała o własnych proble-
mach. Po chłodnym poz˙egnaniu na lotnisku zrobiła
wszystko, z˙eby wyrzucić z pamięci paryską przygo-
dę. Dopiero słowa Piersa przypomniały jej o daw-
nych obawach. Ze zdumieniem stwierdziła, z˙e teraz,
gdy została sama na świecie, przestała traktować
ciąz˙ę jak katastrofę. Do jej stanu pasowało raczej
118
MAGGIE COX
staroświeckie określenie ,,przy nadziei’’. Dziecko
wypełniłoby pustkę w jej sercu. Miałaby przynaj-
mniej własną, maleńką istotkę do kochania. O tym,
za co utrzyma maleństwo i jak pogodzi macierzyń-
stwo z pracą, wolała na razie nie myśleć. Wzięła
głęboki oddech.
– Jeszcze nic nie wiadomo. Nie ponosisz z˙adnej
odpowiedzialności za moje z˙ycie. Proszę, idź juz˙.
– Emmo, ty mnie w ogóle nie słuchasz. – Pod-
szedł jeszcze bliz˙ej. Stanął zaledwie pół kroku od
niej. Delikatnie dotknął jej policzka, przesunął pal-
ce pod brodę i uniósł głowę do góry. Nie mogła juz˙
uniknąć jego wzroku. Ciemne, rozszerzone źrenice
przypomniały Piersowi najpiękniejsze ze wspólnie
spędzonych chwil. Ponad wszystko zapragnął je
powtórzyć. – Potrzebujesz opieki.
Serce Emmy gwałtownie przyspieszyło rytm.
Tonęła w błękicie jego oczu.
– Nieprawda. Umiem sama o siebie zadbać.
– Zamierzasz walczyć ze mną do rana? – Stracił
wreszcie cierpliwość.
– Nie – szepnęła. Z trudem wydobyła głos ze
ściśniętego gardła. Przemilczała, w jaki sposób wo-
lałaby spędzić najbliz˙szą noc. Jego bliskość budziła
dawne pragnienia. Marzyła, z˙eby znowu ją przytu-
lił. Niewiele brakowało, a sama by o to poprosiła,
tak bardzo potrzebowała ciepła. Samotność okru-
tnie jej doskwierała. Spuściła głowę, z˙eby Piers nie
dostrzegł tęsknoty w jej oczach. Choć tyle wspólnie
przez˙yli, nadal ją onieśmielał.
119
PARYSKA PRZYGODA
– Nareszcie – uśmiechnął się z tryumfem. – Spa-
kuj rzeczy, a ja uprzątnę kuchnię.
Emma dopiero teraz zauwaz˙yła figlarne dołeczki
w policzkach Piersa. Prawdę mówiąc, do tej pory
rzadko miewała ku temu okazję. Surowe oblicze
prezesa wielkiej korporacji zwykle zachowywało
powagę marmurowego posągu. Z błyszczącymi
tryumfem oczami był nie tylko przystojny, lecz
wręcz czarujący.
Oniemiała z wraz˙enia. Piers zakasał rękawy śniez˙-
nobiałej koszuli i zaczął zmywać naczynia. Nie
wierzyła własnym oczom. Spróbowała sobie wyob-
razić, co powiedzieliby jego podwładni, gdyby go
zobaczyli przy zlewie.
– Nie musisz mi pomagać – zaprotestowała sła-
bo. Zamilkła na widok władczego spojrzenia. Na
wszelki wypadek umknęła do pokoju i rozpoczęła
pakowanie, z˙eby uniknąć jego gniewu.
Piers usadził Emmę na wygodnym fotelu w salo-
nie. W ceglanym kominku płonęły polana. Ciepły
blask ognia sprawił, z˙e ogarnęła ją senność. Przy-
mknęła oczy i zaraz je otworzyła. Nie wypadało jej
zasnąć. Piers nie pozwolił jej przyrządzić czekolady
przed wyjściem, za to teraz szykował we własnej
kuchni dzbanek gorącego napoju. Zajrzała do niej
zaraz po przybyciu. Przestronne wnętrze z podłogą
z dębowych desek i wygodnymi, marmurowymi
blatami wprawiło ją w absolutny zachwyt. Wysoki,
120
MAGGIE COX
jasny pokój urządzono z równie wielkim smakiem.
Wypełniały go zadbane, zabytkowe meble – praw-
dziwe dzieła sztuki. Z ozdobnego balkonu roztaczał
się widok na rozległy ogród krajobrazowy. Z pew-
nością zajmował całe kilometry kwadratowe kunsz-
townie zagospodarowanej przestrzeni.
Emma czuła się jak baśniowa Alicja przeniesiona
tajemniczym sposobem do krainy czarów. Próbowa-
ła sobie wyobrazić codzienne z˙ycie w tym pięknym
domu. Wydawał się zbyt okazały dla samotnej osoby.
Przeczuwała, z˙e Piersowi doskwiera samotność. Nie
akceptował go jedyny syn. A przeciez˙ nawet prezes
wielkiego przedsiębiorstwa potrzebuje odrobiny cie-
pła. Luksus nie zastąpi nikomu towarzystwa. Sama
przyjęła zaproszenie przede wszystkim dlatego, z˙e
potrzebowała obecności drugiego człowieka.
Piers wniósł dzbanek z gorącą czekoladą na
eleganckiej tacy z wiśniowego drewna. Postawił
wszystko na małym, zabytkowym stoliczku. Emma
spróbowała wstać. Powstrzymał ją ruchem ręki
i słowami:
– Zostań w fotelu. Widzę, z˙e ci tam wygodnie.
Emmę wzruszyła zarówno jego troska, jak i przy-
jazny, ciepły uśmiech. Kiedy był na własnym tery-
torium, w znajomym otoczeniu, rysy jego przystoj-
nej twarzy jakby złagodniały. Wyglądał na całkowi-
cie odpręz˙onego.
– Masz rację. Jest mi tu bardzo dobrze. Chociaz˙
nie powinnam tu w ogóle przychodzić – dodała
pospiesznie.
121
PARYSKA PRZYGODA
– Nie zgadzam się z tym ostatnim stwierdze-
niem. – Podszedł do kominka. Popatrzył na ogień,
a potem odwrócił głowę w kierunku Emmy. Ciemne
włosy spływały miękkimi falami na ramiona. W słod-
kich oczach tańczyły odbicia płomieni. Zgrabniutka
postać o prześlicznej buzi znakomicie pasowała do
otoczenia. Nagle zapragnął zatrzymać ją u siebie jak
najdłuz˙ej. Czuł, z˙e o wiele chętniej wracałby do
domu, wiedząc, z˙e piękna kobieta czeka na niego
przy kominku.
– Zostanę do jutra – przerwała jego rozmyślania.
– Zostawiłam w domu mnóstwo niezałatwionych
spraw. Nie odpowiedziałam jeszcze na kondolencje.
Muszę napisać podziękowania dla uczestników po-
grzebu... – przerwała i potarła palcami obolałe skro-
nie. Wspomnienie tragedii sprzed kilku dni nadal
sprawiało jej ból. Niewiele osób z˙egnało Helen
Robards, lecz była im winna wdzięczność za pa-
mięć.
– Spakowałem ci wszystkie listy do torby. Prze-
jrzysz je tutaj. Na razie nie wrócisz do mieszkania.
Wymusiłem remont na właścicielu.
– Znowu postawiłeś mnie przed faktem dokona-
nym. Jak zwykle zarządzasz wszystkim i wszyst-
kimi. Teraz rozumiem, dlaczego Lawrence nie mógł
z tobą wytrzymać!
Piers nie odpowiedział od razu. Przeszedł przez
pokój, wyjął z barku butelkę brandy, nalał sobie
kieliszek i dopiero do niej wrócił. Dziecinna przeko-
ra Emmy tylko go rozśmieszyła.
122
MAGGIE COX
– Nie zaczynaj, bo i tak nie wygrasz. Wypij
spokojnie czekoladę, a później zaprowadzę cię do
twojego pokoju.
– Sama nie wiem, czemu cię jeszcze słucham
– mruknęła i sięgnęła po filiz˙ankę.
– A ja wiem. – Zajrzał Emmie głęboko w oczy.
– Zawsze troszczyłaś się o innych. Nadszedł czas,
kiedy ktoś powinien zadbać o ciebie. Potrzebujesz
opieki, chociaz˙ temu zaprzeczasz.
Słowa Piersa poruszyły w duszy Emmy czułą
strunę. W jej sercu znów rozbłysła słaba iskierka
nadziei. Zdławiła ją bezlitośnie. Doceniała starania
Piersa. Sprawiały jej wielką przyjemność. Wolała
jednak nie przypisywać jego postępowaniu innych
motywów prócz poczucia odpowiedzialności. Gdy-
by test ciąz˙owy dał ujemny wynik i Piers odesłałby
ją do domu, nie przez˙yłaby rozczarowania. Wypiła
łyk gorącego napoju. Wybornie smakował i roz-
grzewał ją od wewnątrz. Popatrzyła z uznaniem na
gospodarza. Nie przypuszczała, z˙e prezes wielkiej
firmy sam cokolwiek robi w domu. Na dobrą sprawę
zaradność Piersa nie powinna ją dziwić. W pracy
rozwiązywał znacznie trudniejsze problemy niz˙ za-
gotowanie mleka.
– Do tej pory jakoś sobie sama radziłam – za-
oponowała jeszcze raz wbrew sobie.
Piers nie przyjął protestu do wiadomości. Emma
straciła jedyną bliską osobę, z˙yła w biedzie, w doda-
tku wskutek jego lekkomyślności najprawdopodob-
niej czekało ją samotne macierzyństwo. Dręczyły
123
PARYSKA PRZYGODA
go wyrzuty sumienia. Poczuwał się do obowiązku
ulz˙enia jej w niedoli. Pierwszy krok juz˙ uczynił
– załatwił remont mieszkania. W przyszłości plano-
wał znaleźć dla niej pracę dającą lepsze zarobki
i perspektywy awansu. Upił łyk brandy i popatrzył
na śliczną, umęczoną twarzyczkę. Resztkami sił
walczyła z sennością. Potrzebowała przede wszyst-
kim spokoju. Siłą woli stłumił niestosowne myśli.
Pragnął jej az˙ do bólu. Gdyby zaprosił ją w innej
sytuacji, nie poprzestałby na poczęstunku i roz-
mowie. Poruszony dramatem, który przez˙yła, po raz
pierwszy w z˙yciu uznał cudze potrzeby za waz˙niej-
sze od własnych.
– Jak wypijesz, zaprowadzę cię do pokoju.
– Idziesz jutro do pracy? – spytała z wahaniem.
– Nie, wziąłem sobie kilka dni wolnego – oświad-
czył z beztroskim uśmiechem. Nie dodał tylko, z˙e
zrobił to wyłącznie ze względu na nią.
Emma załoz˙yła włosy za uszy i westchnęła głę-
boko.
– No to poz˙ycz mi budzik. Wyjdę, zanim wsta-
niesz.
– Nie umkniesz tak łatwo. Zostaniesz tu, póki
gospodarz nie doprowadzi mieszkania do porządku.
– Alez˙ to moz˙e potrwać całe tygodnie! – wy-
krzyknęła.
– To niech trwa.
Emma wsypała jeszcze jedną łyz˙eczkę cukru do
kawy i ponownie przeczytała list od notariusza.
124
MAGGIE COX
Prosił ją o przybycie następnego popołudnia do
kancelarii Johnsona i Harrisa na West Endzie celem
odczytania ostatniej woli Helen Robards. Pogrąz˙o-
na w z˙alu Emma w ogóle nie myślała o testamencie,
póki nie otrzymała listu. Od dawna wiedziała, z˙e
odziedziczy dom. Skromna emerytura nie pozwala-
ła babci na zaoszczędzenie jakiejkolwiek sumy.
Zresztą z˙aden spadek nie mógł zrekompensować
straty. Odłoz˙yła pismo i upiła łyk herbaty przynie-
sionej przez panią Mayes, gosposię Piersa.
Rozejrzała się po zasobnej bibliotece. Przytulne
wnętrze i obfitość ksiąz˙ek zachęcały do lektury.
Dwa olbrzymie, stylowe okna wychodziły na ogród.
Maleńki rudzik usiadł na parapecie i przyciągnął
uwagę Emmy. Nawet nie zauwaz˙yła, z˙e Piers
wszedł do środka.
– Jak tam bólgłowy?
Zaskoczył ją nie tylko nagłym pojawieniem się,
lecz takz˙e troską w głosie. W dz˙insach i ręcznie
dzierganym, kremowym swetrze wyglądał jeszcze
lepiej niz˙ w garniturze. Znów utonęła w błękicie
jego oczu.
– Bardzo dobrze – odpowiedziała automatycz-
nie wbrew logice. Piers onieśmielał ją. Z trudem
dobierała słowa w jego obecności. – To znaczy
minął. Pani Mayes dała mi dwie tabletki paraceta-
molu. Poskutkowały.
– Wyglądasz dziś znacznie lepiej – stwierdził
z westchnieniem ulgi. Widok zaróz˙owionych po-
liczków dziewczyny wybitnie poprawił mu nastrój.
125
PARYSKA PRZYGODA
Prawie nie spał ostatniej nocy. Niemaldo rana
myślał o pięknej kobiecie w sąsiedniej sypialni
i układał plany na przyszłość. Zdecydował, z˙e jez˙eli
Emma oczekuje dziecka, kupi jej dom w pobliz˙u
i zatrudni nianię. Pamiętał zmęczoną twarz Naomi,
narzekania na nieprzespane noce i uwiązanie przy
dziecku. Wtedy uwaz˙ał jej utyskiwania za zwykłe
grymasy i zarzucał z˙onie egoizm. Cięz˙ko pracował,
z˙eby zapewnić rodzinie dobrobyt. Poz˙ałował, z˙e nie
pomagał w wychowaniu syna dopiero wtedy, gdy na
własnej skórze odczuł skutki zaniedbania obowiąz-
ków rodzinnych. Zdecydował, z˙e oszczędzi Emmie
podobnego losu. Sprawi, z˙e zostanie wprawdzie
samotną, ale za to szczęśliwą i wypoczętą matką.
Zapewni jej i dziecku godziwe warunki z˙ycia. Po
koszmarze pierwszego małz˙eństwa z wolności zre-
zygnować nie zamierzał. Emma zauwaz˙yła, z˙e po-
padł w zadumę.
– Otrzymałam na jutro wezwanie do notariusza
na odczytanie testamentu – powiedziała, z˙eby zwró-
cić na siebie uwagę i wskazała adres na kopercie.
– Miles cię zawiezie. Podaj tylko godzinę.
Formalny, urzędowy ton Piersa doprowadzał
Emmę do rozpaczy. Nie rozumiała, po co sprowa-
dził ją do siebie, skoro jej bliskość nie budziła w nim
z˙adnych emocji. Ona nie potrafiła zapomnieć z˙aru
pocałunków, pospiesznego powrotu do hotelu i sza-
łu namiętności w paryskim apartamencie. Świez˙y
zapach wody kolońskiej i kaz˙de spojrzenie cudow-
nych, błękitnych oczu wciąz˙ na nowo pobudzały jej
126
MAGGIE COX
zmysły. Pragnęła znowu poczuć ciepło jego ciała.
Wobec uprzejmej obojętności Piersa nie pozostawa-
ło jej nic innego, jak ukryć własne pragnienia.
– Dziękuję. – Włoz˙yła list do koperty.
– Pani Mayes przygotuje obiad na pierwszą.
Zdąz˙ysz?
– Tak, dziękuję.
– Nie musisz dziękować za kaz˙dy drobiazg
– upomniał ją surowym tonem.
Emma zauwaz˙yła napięcie w jego twarzy. Uzna-
ła, z˙e draz˙ni go jej zakłopotanie.
– Nie wiem, jak powinnam się zachowywać. Nie
pozwalasz mi nawet kiwnąć palcem, a ja nie przy-
wykłam do bezczynności. Cały czas myślę o tym, z˙e
dom babci wymaga uprzątnięcia. Mieszkała tam
ponad czterdzieści lat – zakończyła juz˙ z płaczem.
Bólrozdzierał jej serce na samą myślo powrocie do
miejsca pełnego bolesnych wspomnień.
Piers zareagował natychmiast. Podniósł ją z krze-
sła, przytulił mocno do piersi, ucałował w czubek
głowy i otarł łzy. Zapewnił gorąco, z˙e sam zadba
o wszystko i udzieli jej wszelkiej pomocy. A potem
pocałował jeszcze raz, najpierw we włosy, później
w mokre od łez policzki. Podniosła oczy i popa-
trzyła na niego z nadzieją i tęsknotą.
127
PARYSKA PRZYGODA
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Widok łez w oczach Emmy poruszył serce Pier-
sa. Pod wpływem łagodnego, smutnego spojrze-
nia zatęsknił za większą bliskością. Nalez˙ała do
rzadkiego typu kobiet, którym smutek przydaje
wdzięku. Pocałował ją w usta, najpierw dość nie-
śmiało, a gdy oddała pocałunek, juz˙ odwaz˙niej,
z wielką pasją. Emma wtuliła się w niego i gła-
dziła po plecach przez sweter. Obydwoje oddy-
chali coraz szybciej. Jęknął z rozkoszy. Ostatnim
wysiłkiem woli odchylił głowę. Ujął jej twarz
w dłonie.
– Jez˙eli nadal będziesz mnie w ten sposób kusić,
zaraz wylądujemy w łóz˙ku – ostrzegł. – Nie po to cię
sprowadziłem, z˙eby wykorzystać.
– Skąd wiesz, z jakiego powodu przyjęłam za-
proszenie? Moz˙e właśnie na to liczyłam?
Wyznanie Emmy zrobiło na nim wstrząsające
wraz˙enie. Połoz˙ył jej dłonie na ramionach.
– Rozumiem, z˙e szukasz ucieczki przed samo-
tnością. Po tym wszystkim, co przez˙yłaś, masz
prawo czuć się zagubiona.
– Tym razem doskonale wiem, czego chcę.
– Dam ci wszystko, czego zapragniesz. Wystar-
czy, z˙e powiesz słowo.
Emma otarła ostatnie łzy. Zapewnienie Piersa
dodało jej odwagi.
– Pragnę, z˙ebyś mnie dotykał. Chcę znaleźć
zapomnienie w twoich ramionach. Pocieszysz mnie?
Emma czekała w wykrochmalonej pościeli, az˙
Piers do niej dołączy. Jej ciało płonęło z poz˙ądania,
mimo z˙e całował ją delikatnie i traktował z takim
szacunkiem, jakby dostał do rąk bezcenny skarb.
Kaz˙da sekunda oczekiwania stawała się torturą.
Wreszcie nadszedł. Przystanął przy łóz˙ku. Długo
patrzył w zachwycie na ciemne włosy rozrzucone na
poduszce i zamglone z poz˙ądania oczy. Poz˙erał
wzrokiem wspaniałe, nagie ciało i powściągał nara-
stającą z˙ądzę. W Paryz˙u posiadł Emmę w samolub-
ny, gwałtowny sposób. Nic dziwnego, z˙e uznała go
za egoistę dąz˙ącego wyłącznie do zaspokojenia
własnych potrzeb. Do tej pory dręczyły go wyrzuty
sumienia, z˙e wpędził w kłopoty piękną i dobrą
dziewczynę. Postanowił jej to wynagrodzić, poda-
rować piękny wieczór, pełen czułości i ciepła. Przy-
tulił ją i delikatnie pocałował. Zapach perfum, sło-
dycz pocałunku, szybki, urywany oddech Emmy
i coraz intensywniejsze pieszczoty podsycały z˙ądzę
Piersa do granic wytrzymałości. Mógłby trwać
w uścisku z tą piękną, zmysłową kobietą i nie
wychodzić z łóz˙ka przez całe wieki.
– Potrafisz samym spojrzeniem doprowadzić
129
PARYSKA PRZYGODA
kaz˙dego męz˙czyznę do szaleństwa, mała uwodzi-
cielko – powiedział schrypniętym z emocji głosem.
– Ale teraz, Emmo... jesteś tylko moja.
Po chwili nalez˙eli do siebie nawzajem. Bezgra-
nicznie. Emma marzyła o tym, z˙eby pieszczoty
potrwały do rana. Na nic więcej nie liczyła. Podaro-
wał jej najpiękniejszą noc w z˙yciu, a w zamian
skradł serce, nawet o tym nie wiedząc. Wiedziała, z˙e
po nim nie zechce juz˙ nikogo. Z
˙
aden męz˙czyzna nie
wytrzyma porównania z Piersem Redfieldem. Ani
przez chwilę nie wierzyła, z˙eby ktoś tak wspaniały
mógł pokochać zwyczajną Emmę Robards. Nie
pozostało jej nic innego, jak tylko w pełni wykorzy-
stać cudowną, być moz˙e ostatnią noc, którą otrzy-
mała od niego w darze.
Przyrzekła sobie, z˙e nie okaz˙e rozpaczy, gdy
nadejdzie pora poz˙egnania. Kupi test ciąz˙owy, spo-
jrzy prawdzie w oczy i zaplanuje dalszą przyszłość
w zalez˙ności od wyniku badania. Babcia zawsze
uczyła ją pokonywać przeciwności. W ostatnich
dniach z˙ycia szczególnie często przypominała, z˙e
powinna być dzielna i nie poddawać się niezalez˙nie
od tego, co przyniesie los. Ta ostatnia wola była dla
niej rozkazem. Powiedziała sobie, z˙e przetrzyma
wszystko.
Miles podwiózł Emmę pod samą kancelarię
Johnsona i Harrisa niedaleko Leicester Square.
Prosto z nowoczesnej, tętniącej z˙yciem ulicy weszła
do dusznej poczekalni, jakby z˙ywcem przeniesionej
130
MAGGIE COX
z poprzedniej epoki. Nawet szorstka w obejściu
sekretarka przypominała nauczycielkę z dawnej
pensji dla panienek. Niski urzędnik w okularach
i z długimi wąsami takz˙e pasował wyglądem do
staroświeckiego wnętrza wypełnionego starymi me-
blami. Ledwie go dostrzegła zza sterty dokumentów
i kodeksów. Popatrzył z uznaniem na jej smukłą
sylwetkę i ładną buzię i przywitał uśmiechem.
– Miło mi panią poznać, panno Robards.
– Wstał, potrząsnął jej dłonią i wskazał sfatygowa-
ne, czerwone krzesło. – Przejdźmy od razu do
rzeczy. Pewnie chce pani jak najszybciej poznać
ostatnią wolę zmarłej.
Po dwudziestu minutach Emma opuściła biuro
chwiejnym krokiem. Wiadomość, którą przekazał
jej pan Mortimer Harris, dosłownie ścięła ją z nóg.
Nie mogła uwierzyć w to, co od niego usłyszała.
Drzwi otworzyła jej pani Mayes. Emma jeszcze
w progu spytała, czy pan Redfield jest w domu.
Gdy tylko gosposia odeszła, zdjęła niewygodne
pantofle na obcasach. Chłodny dotyk gładkiego,
czarno-białego marmuru od razu przyniósł ulgę
zmęczonym stopom. Spróbowała zebrać myśli
przed spotkaniem z Piersem. Zastanawiała się, jak
zareaguje na wiadomość, z˙e oprócz domu otrzymała
dwadzieścia tysięcy dolarów. Notariusz powiedział,
z˙e pani Robards przed śmiercią napisała do syna
i zaz˙ądała tej sumy dla wnuczki jako zabezpieczenia
na przyszłość. Emma nie wiedziała, z˙e jej ojciec
131
PARYSKA PRZYGODA
korespondował ze swoją matką. Nadalnie z˙yczył
sobie kontaktu z córką, dlatego Helen utrzymywała
korespondencję w tajemnicy, z˙eby nie sprawiać jej
przykrości. Emma uznała, z˙e ojciec wyłoz˙ył z˙ądaną
sumę, z˙eby uciszyć wyrzuty sumienia. Bolało ją, z˙e
po latach ponownie ją odrzucił i z˙e nawet nie
przysłał kwiatów na pogrzeb własnej matki. Szybko
zdławiła z˙al. Kupił sobie spokój sumienia w samą
porę.
Po wyjściu od notariusza Emma kupiła test cią-
z˙owy w najbliz˙szej aptece. Krwawienie opóźniło się
dopiero o dwa dni, ale chciała wreszcie rozstrzyg-
nąć wątpliwości. Perspektywa urodzenia dziecka
nie przeraz˙ała jej juz˙. Dzięki pieniądzom od ojca da
radę je utrzymać. Nawet mgliste marzenia o dalszej
edukacji nabrały wreszcie konkretnych kształtów.
Postanowiła natychmiast poinformować Piersa, z˙e
wraca do siebie. Im dłuz˙ej u niego pozostanie, tym
trudniej jej będzie odejść. Nie wątpiła, z˙e Piers
zechce wkrótce wrócić do interesów, podróz˙y, no-
wych wyzwań i znakomitych przyjaciół. A ona
znajdzie sposób, z˙eby zapełnić pustkę po rozstaniu
z wymarzonym męz˙czyzną.
Gdy go ujrzała, natychmiast straciła tę pewność.
W czarnym swetrze i dz˙insach wyglądał równie
wspaniale jak w kaz˙dym innym stroju. Wystarczył
jeden uśmiech, by powróciły wspomnienia poprzed-
niego wieczoru. Rozpieszczał ją, obdarzał rozkoszą,
odgadywał i spełniał najskrytsze pragnienia. Teraz
132
MAGGIE COX
znowu rozbierał ją wzrokiem. Gwałtownie zaprag-
nęła, z˙eby znów wziął ją w ramiona.
– Wszystko w porządku? – spytał na przywi-
tanie.
– Zaraz opowiem. Poświęcisz mi pięć minut?
Piers w ogóle nie rozumiał, po co zadaje tak
niemądre pytania. Odsunął na bok wszystkie spra-
wy, z˙eby jak najdłuz˙ej przebywać w jej towarzyst-
wie. Absorbowała jego myśli jak z˙adna inna kobie-
ta. Odkąd przybyła, ani razu nie zatęsknił do pracy.
– Oczywiście. Chodźmy do biblioteki. Pani Ma-
yes juz˙ rozpaliła ogień. Poproszę ją o herbatę.
– Pomógł Emmie zdjąć płaszcz. Uśmiechnął się na
widok bosych stóp. Postanowił, z˙e kupi jej wygod-
ne, dobrze zaprojektowane pantofelki, które pod-
kreślą długość nóg, nie przysparzając cierpień.
Emma usiadła przy kominku i wyciągnęła ręce
w kierunku ognia. Zmarzła na dworze. Piers patrzył
na nią z zachwytem. Rozpierała go duma, z˙e zdobył
tak piękną kobietę. W napięciu czekał na relacje.
Miał nadzieję, z˙e przynosi dobre nowiny. Spotkało
ją w z˙yciu wiele złego.
– Notariusz powiedział mi, z˙e oprócz domu po
babci otrzymałam jeszcze pewną sumę pieniędzy od
ojca. Babcia napisała do niego przed operacją, z˙eby
zadbał o zabezpieczenie mojej przyszłości. Spełnił
jej prośbę, ale nadal nie chce mnie znać – zakoń-
czyła ze smutkiem.
Poprawa sytuacji materialnej Emmy ucieszyła
Piersa. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę, z˙e
133
PARYSKA PRZYGODA
samotna dziewczyna cięz˙ko przez˙ywa odrzucenie
przez jedynego członka rodziny. Dręczyła go jesz-
cze jedna obawa. Emma otrzymała wolność wybo-
ru, nie była juz˙ od niego zalez˙na. Mogła odejść
w kaz˙dej chwili. Natychmiast zdławił tę myśl.
– Nie masz czego z˙ałować. To raczej twój ojciec
zasługuje na litość.
– Uwaz˙asz, z˙e powinnam zatrzymać pieniądze?
– spytała bezradnie. Było jej zimno. Po plecach
przeszedł lodowaty dreszcz. Hojny dar nie wyna-
grodził jej poniesionej straty.
– Jeszcze pytasz?! Oczywiście z˙e tak! – zape-
wnił z naciskiem. W gruncie rzeczy nie dziwiło
go jej wahanie. Doskonale wiedział, z˙e większą
wagę przywiązuje do stosunków międzyludzkich
niz˙ do spraw materialnych. – Odejdziesz teraz z re-
stauracji?
– Niby dlaczego? Nie podoba ci się moja praca?
– Nie prowokuj mnie, proszę, przerabialiśmy
juz˙ ten temat – upomniał ją surowo. – Chyba dość
jasno określiłem, z˙e nie interesuje mnie, w jaki
sposób zarabiasz na z˙ycie.
– To dobrze. Mogę spokojnie wrócić do domu
i uwolnić cię od kłopotu. Najlepiej zaraz spakuję...
– Wykluczone! – przerwał gwałtownie, wstał,
podszedł do Emmy i osadził ją w miejscu władczym
spojrzeniem. – Jutro do twojego mieszkania wkra-
cza ekipa remontowa i to na co najmniej trzy
tygodnie. Zaz˙ądałem od właściciela generalnego
remontu wraz z wymianą wyposaz˙enia łazienki.
134
MAGGIE COX
Piers obejrzał mieszkanie pod nieobecność Em-
my. Zagroził właścicielowi, z˙e uz˙yje wszystkich
swoich wpływów, z˙eby pozbawić go prawa do
wynajmowania lokalu. Dziękował Bogu, z˙e Law-
rence opuszcza tę ruderę. Najchętniej namówiłby
równiez˙ Emmę na przeprowadzkę.
– Chyba przeklina mnie w z˙ywy kamień! Niepo-
trzebnie zadałeś sobie dla mnie tyle trudu. – Spuściła
oczy. – W takim razie zamieszkam w domu po babci.
– Nie dawała za wygraną, chociaz˙ nie czuła się
jeszcze na siłach wrócić do opuszczonego budynku.
– Nie wytrzymasz ani minuty w pustym domu.
Minęło dopiero kilka dni od pogrzebu.
– Pozwólmi chociaz˙ zabrać ubrania. Nie mam
juz˙ w czym chodzić – protestowała coraz słabiej.
Przeczuwała, z˙e Piers znajdzie sposób, z˙eby odciąć
jej drogę odwrotu.
– Kupię ci nowe. Chyba udowodniłem, z˙e napra-
wdę zalez˙y mi na tym, z˙ebyś została u mnie. – Stra-
cił wreszcie cierpliwość. – Masz tu ciepło, wszelkie
wygody, Milesa, panią Mayes i mnie do pomocy.
Odwróciła wzrok. W gruncie rzeczy przyzna-
wała mu rację. Nie wziął tylko pod uwagę jednego,
bardzo waz˙nego aspektu sprawy. Z kaz˙dym dniem
przywiązywał ją do siebie coraz mocniej. Nie li-
czyła na wzajemność. Od początku przeznaczył
jej rolę tymczasowej kochanki. Łatwiej ubogiej
dziewczynie zdobyć gwiazdkę z nieba niz˙ męz˙-
czyznę na stanowisku, w dodatku zraz˙onego do
stałych związków. Emma wiedziała, z˙e jeśli jeszcze
135
PARYSKA PRZYGODA
trochę pozostanie w domu Piersa, nie będzie później
umiała bez niego z˙yć. Jedyne, co ją czekało w przy-
szłości, to poczucie osamotnienia i bólzłamanego
serca. Poprawiła włosy i wstała.
– Uwierz mi, nie powinnam tu zostawać.
Piers uznał w końcu, z˙e wyczerpał wszelkie
moz˙liwe argumenty. Poprzedniej nocy, gdy usnęła
w jego ramionach, zapragnął zatrzymać ją przy sobie
na zawsze. Z
˙
adna kobieta do tej pory nie obudziła
w nim takiej potrzeby. I Emma równiez˙ nie powinna.
Zawód Piersa wymagał długich i częstych wyjazdów,
całkowicie uniemoz˙liwiał osiadły tryb z˙ycia. W trak-
cie pierwszego małz˙eństwa uznał tę przeszkodę za
nieistotną. W rezultacie zrujnował z˙ycie Naomi
i zaniedbał syna. Spragniona ciepła młoda kobieta
nie wytrzymała samotności w małz˙eństwie. Niewiele
starsza i równie wraz˙liwa Emma takz˙e nie zniosłaby
stałej nieobecności męz˙a. A on nie potrafił z˙yć
inaczej niz˙ na walizkach. Gdyby uległ pokusie
załoz˙enia nowej rodziny, wyrządziłby tylko krzywdę
kolejnej kobiecie i dziecku. Jez˙eli ma zostać samotną
matką, to niepotrzebne jej fikcyjne małz˙eństwo. Nie
pozostało mu nic innego, jak uszanować wolę Emmy.
– Nie będę cię siłą zatrzymywał. Pozwóltylko,
z˙e wynajmę ci hotelgdzieś w pobliz˙u. Ty zyskasz
przyzwoite warunki, a ja moz˙liwość odwiedzin.
– Wykluczone. Nie odpowiada mi z˙ycie na cu-
dzy koszt.
– Nie z˙yczę sobie z˙adnych dyskusji. Albo zo-
staniesz u mnie, albo w hotelu, Emmo. Masz dobę
136
MAGGIE COX
na podjęcie decyzji. Jutro pomagam Lawrence’owi
w przeprowadzce.
– Naprawdę? – Emma otworzyła szeroko oczy
ze zdumienia.
– Sam sobie nie poradzi. Do transportu wynają-
łem ludzi. Pojadę sprawdzić, w jakich warunkach
mieszka i czego jeszcze potrzebuje. Zostanę u niego
na noc. Prawdopodobnie wrócę pojutrze.
Emma odetchnęła z ulgą, z˙e Piers tak diametral-
nie zmienił nastawienie do syna. Przynajmniej w je-
dnej rodzinie zapanowała zgoda. Postanowiła go
więcej nie draz˙nić.
– Zostanę tutaj, z˙eby cię nie naraz˙ać na wydatki.
Jez˙eli uznasz, z˙e sprawiam ci kłopot, powiedz mi to
wprost.
Piers uśmiechnął się szeroko. Wzruszało go nie-
śmiałe spojrzenie Emmy.
– W niczym nie przeszkadzasz. To wielki dom,
a jedna osoba nie zajmuje wiele miejsca. Chciałbym
tylko wiedzieć, czy juz˙ jesteś w stanie spotykać się
z ludźmi. Zaprosiłem na wieczór zaprzyjaźnione
małz˙eństwo.
Emma nie czuła się jeszcze na siłach sprostać
obowiązkom towarzyskim. Nie wypadało jednak
odmówić.
– Czemu nie – odrzekła z uśmiechem, z˙eby nie
psuć Piersowi nastroju.
Emma z wściekłością cisnęła do kosza pudełecz-
ko z testem ciąz˙owym. Ujemny wynik badania
137
PARYSKA PRZYGODA
wybawił ją z kłopotów, ale nie przyniósł ulgi. Tak
bardzo pragnęła miłości, z˙e pokochała samo marze-
nie o dziecku. Czuła wewnętrzną pustkę, jakby
utraciła najwaz˙niejszą cząstkę samej siebie. Znikła
takz˙e ostatnia nadzieja na dalsze spotkania z Pier-
sem. Nie miał juz˙ z˙adnego powodu, z˙eby utrzymy-
wać kontakt z przygodną kochanką. Przypuszczała,
z˙e dotrzyma słowa, przechowa ją przez okres re-
montu i więcej go nie zobaczy. Gdy Lawrence
wyjedzie, nie zawita juz˙ do starej, zapuszczonej
kamienicy. Bólrozsadzał jej serce. Opuściła łazien-
kę i wyszła do pokoju, z˙eby się przebrać do kolacji.
Doug Webster nalez˙ał do najbliz˙szych przyjaciół
Piersa. Pracowali razem wiele lat temu. Później
Doug odszedł z firmy i zbudował uroczy, mały
hotelik w Cotwolds. Prosperował doskonale, z roku
na rok zyskiwał nowych klientów. Gdy tylko Piers
wygospodarował sobie kilka wolnych dni, najchęt-
niej właśnie tam wypoczywał. Nie znał milszej
gospodyni niz˙ rudowłosa Eva, z˙ona Douga. Rzadko
miewał okazję, z˙eby zaprosić przyjaciół do siebie.
Skorzystał więc z dłuz˙szego pobytu w domu, z˙eby
ich ugościć. Ku jego wielkiej radości z entuzjaz-
mem przyjęli zaproszenie. Wieczór upłynął bardzo
miło na z˙artach i pogawędce. Tylko Emma mil-
czała. Nawet nie spróbowała znakomitych potraw
przygotowanych przez panią Mayes. Uśmiechała
się w najzabawniejszych momentach, lecz Piers
widział smutek w pięknych oczach. Niepokoiło go
to. Przemknęło mu przez głowę, z˙e źle się u niego
138
MAGGIE COX
czuje i opracowała kolejny plan ucieczki. Przeraziła
go ta perspektywa. Postanowił zatrzymać ją jakim-
kolwiek sposobem. Nigdzie jej nie puści. Przynaj-
mniej jeszcze nie teraz. Doug podniósł do ust kieli-
szek czerwonego wina.
– Hej, Piers, gdzie przebywasz myślami? – spy-
tał i obrzucił gospodarza badawczym spojrzeniem.
– Oczywiście, z˙e tutaj.
– Raczej przy pięknej Emmie. Nie słyszałeś
nawet jednego słowa z mojego opowiadania. Rozu-
miem cię, dziewczyna jest naprawdę prześliczna.
– Ejz˙e, jeszcze trochę, a sam wrócisz do domu
– upomniała go z˙ona z figlarnym uśmiechem.
– Powiedz wreszcie, co cię łączy z tą pięknością
– nalegał Doug.
Zapanowało pełne napięcia milczenie. Emma
wstrzymała oddech. Czekała na słowa Piersa jak na
wyrok. W jaki sposób wyjaśni przyjaciołom jej
obecność w swoim domu? Spojrzała w błękitne
oczy. Nie potrafiła odczytać ich wyrazu.
– Emma jest moją kolez˙anką.
Emmie przebiegł po plecach zimny dreszcz. Nie
oczekiwała górnolotnych deklaracji, lecz odpo-
wiedź Piersa całkowicie ją załamała. Oficjalnie
odtrącił ją przy ludziach. Wyraźnie dał do zro-
zumienia, z˙e nic dla niego nie znaczy. Z najwięk-
szym trudem opanowała emocje. Ledwo wydobyła
głos ze ściśniętego gardła:
– Tak, jesteśmy przyjaciółmi. To wszystko.
139
PARYSKA PRZYGODA
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Emma przeprosiła na chwilę i wyszła do swojej
sypialni, z˙eby trochę ochłonąć. Usiadła przed lust-
rem. Rozczesała włosy szczotką z rączką z kości
słoniowej z zabytkowego zestawu, który Piers dał
jej do dyspozycji. Popatrzyła z niesmakiem na od-
bicie zmęczonej, bladej twarzy z podkrąz˙onymi
oczami. Postanowiła wykorzystać resztę urlopu na
wyjazd za granicę, z˙eby odpocząć po dramatycz-
nych przez˙yciach. Do tej pory brakowało jej zarów-
no czasu, jak i pieniędzy na podróz˙owanie po eg-
zotycznych krajach. Liczyła na to, z˙e pod słońcem
tropików łatwiej jej będzie zebrać myśli i podjąć
decyzję, co dalej zrobić ze swoim z˙yciem.
Do mieszkania wrócić na razie nie mogła, a u Pier-
sa nie chciała zostać. Nie potrzebował jej. Pytanie
Douga o wzajemne relacje wprawiło go w wielkie
zakłopotanie. Nazwał ją ,,kolez˙anką’’, czyli nikim.
Na razie jednak nie wypadało jej zniknąć bez słowa.
Poprawiła jedwabną bluzkę, którą włoz˙yła do czar-
nych, aksamitnych spodni, zdławiła z˙ali zeszła na
dół, z˙eby dołączyć do towarzystwa. Tuz˙ przed
drzwiami salonu usłyszała perlisty śmiech Evy:
– Coś podobnego! Powiadasz, z˙e jest kelnerką?
Emma stanęła jak wmurowana. Poczuła skurcz
w z˙ołądku. Znakomici goście wyśmiewali ją za
plecami. Być moz˙e Piers równiez˙ uczestniczył w tej
zabawie. Przeklinała własną naiwność. Jak mogła
sobie wyobraz˙ać, z˙e zostanie zaakceptowana w krę-
gach śmietanki towarzyskiej?! Zastygła w bezruchu
z ręką na klamce. W tym momencie nadeszła pani
Mayers. Dobra, kochana gospodyni natychmiast
dostrzegła jej kiepski nastrój i spytała, jak się czuje.
– Doskonale. Wyszłam tylko na chwilę, z˙eby
zaczerpnąć powietrza. Proszę dać mi tacę, wezmę ją
po drodze.
– Alez˙ dziecko, to mój obowiązek.
– Z
˙
aden kłopot, i tak idę do pokoju. Bardzo
panią proszę – dodała z ciepłym uśmiechem.
– Dziękuję, bardzo miło z pani strony. – Pani
Mayes wręczyła Emmie srebrną tacę z czterema
kieliszkami szampana. – Głowa do góry! Z
˙
yczę
dobrej zabawy.
Emma weszła do pokoju. Eva i Doug siedzieli na
fotelach po obu stronach kominka. Gospodarz stał
przy oknie, jakby nawet przy gościach nie mógł
usiedzieć na miejscu. Jego postawa i wyraz twarzy
zdradzały wewnętrzne napięcie. Pewnie wstydził
się przed przyjaciółmi nieodpowiedniej znajomości
i z˙ałował, z˙e nie pozwolił jej odejść. Nie wątpiła, z˙e
gdy tylko odzyska wolność, znajdzie godniejszą
swojej pozycji następczynię. Kieliszki niebezpiecz-
nie zabrzęczały. Dopiero teraz Emma spostrzegła,
141
PARYSKA PRZYGODA
z˙e drz˙ą jej ręce. Piers gwałtownie odwrócił ku niej
głowę.
– Czemu ty przyniosłaś szampana? Prosiłem
o to panią Mayes.
Emma przywołała na twarz uprzejmy, profe-
sjonalny uśmiech. Postawiła tacę na stoliku i wy-
prostowała się dumnie. Ciemne oczy błyszczały
gniewem.
– Głupio ci przed przyjaciółmi, z˙e zaprosiłeś do
domu prostą kobietę? Nie pasuję do waszego wy-
twornego towarzystwa, ale nie będę nikogo prze-
praszać za to, z˙e zarabiam na z˙ycie jako kelnerka!
Diabelnie dobra, nawiasem mówiąc. W łóz˙ku ci
jakoś mój zawód nie przeszkadzał! – wykrzyczała.
– Emmo, opanuj się. Co ma znaczyć to całe
przedstawienie?
Dobrze znała ten spokojny ton i nieprzenikniony
wyraz twarzy. Oznaczał najwyz˙sze zdenerwowanie.
Profesjonalista w kaz˙dym calu, nie tracił zimnej
krwi nawet wtedy, gdy kipiała w nim złość. Tylko
z rzadka, podczas miłosnej gorączki, pokazywał
ludzkie oblicze.
– Słyszałam śmiech Evy i znam jego przyczynę.
Drwiliście sobie ze mnie za plecami!
– Emmo, kochanie, nie miałam nic złego na
myśli – zapewniła z˙arliwie Eva Webster. Wstała,
podeszła do Emmy i złoz˙yła ręce na piersi, gestem
błagając o przebaczenie.
– Przeproszę was na moment – przerwał jej
Piers. – Porozmawiamy na osobności. – Szybkimi
142
MAGGIE COX
krokami przemierzył pokój. Chwycił ją za łokieć
i wyprowadził z pokoju jak niegrzeczne dziecko, nie
zwaz˙ając na buntownicze spojrzenie.
– Puść mnie – prychnęła zaraz za drzwiami
i uwolniła rękę. – Przestań mną wreszcie pomiatać.
– Nie bądź śmieszna – upomniał ją lodowatym
tonem. Z największym trudem opanowywał wściek-
łość. Przeczesał palcami jasne włosy i dodał: – Dość
juz˙ narobiłaś sobie wstydu.
– Ach tak, sobie? No jasne, nie noszę uprzejmej,
wytwornej maski jak ty i twoi kulturalni znajomi.
Jakoś wam nie wstyd, gdy poniz˙acie drugiego czło-
wieka. Wy w ogóle nie macie z˙adnych uczuć – wy-
rzuciła z siebie całą gorycz. Nie dobierała słów.
Nawet jez˙eli posunęła się za daleko, nie miała juz˙
nic do stracenia. Jeszcze przed całą awanturą Piers
wyraźnie dał jej odczuć, z˙e nic dla niego nie znaczy.
Uznała, z˙e lepiej od razu pogrzebać wszelkie złu-
dzenia, niz˙ wciąz˙ na nowo rozbudzać w sercu bez-
podstawne nadzieje.
– Nie wydawaj pochopnych opinii. Niewiele
o mnie wiesz. – Tylko błysk gniewu w zimnych
oczach zdradzał, z˙e Piers traci cierpliwość.
– To chyba zupełnie zrozumiałe. Otrzymałam
dostęp do twojego domu, ale nie do serca, jeśli je
masz. Teraz rozumiem, czemu Lawrence stosował
tak niecne podstępy, z˙ebyś w ogóle raczył go za-
uwaz˙yć. Nie potrzebujesz nikogo. Wystarczy ci, z˙e
słuz˙ba zaspokaja wszystkie twoje zachcianki. Oma-
miłeś mnie pozorami zainteresowania. Przez chwilę
143
PARYSKA PRZYGODA
myślałam, z˙e traktujesz mnie jak równą sobie. Cóz˙
za naiwność! Zapomniałam, z˙e bogacze uznają tyl-
ko jedną wartość: pieniądze. Mój ojciec kupił sobie
za nie spokój sumienia, a ty małą, głupiutką kelner-
kę do zabawy. – Przerwała i złoz˙yła głęboki, szyder-
czy ukłon. – Do usług, panie.
Piers wolał nie odpowiadać na tak cięz˙kie oskar-
z˙enia. Wrzała w nim złość. Zanim Emma pojęła, co
zamierza zrobić, gwałtownym ruchem przyciągnął
ją do siebie i zamknął usta długim, niemalz˙e brutal-
nym pocałunkiem. Rozluźnił uścisk dopiero wtedy,
gdy poczuł, z˙e jej opór słabnie i mięknie w jego
ramionach. Nie próbowała uciekać ani odwrócić
głowy. Czuł na skórze krótki, urywany oddech.
– Nie jestem takim zimnym potworem, za jakie-
go mnie uwaz˙asz. Nigdy nie próbowałem zdobywać
niczyjej przychylności za pomocą pieniędzy. Za-
wsze szanowałem ludzi pracy. I nigdy nie zapom-
niałem o swoim pochodzeniu. Mój ojciec był robot-
nikiem, a mama kucharką w szkole. A teraz powiem
ci, co rozbawiło Evę. Zaskoczyła ją wiadomość, z˙e
spotkała u mnie kolez˙ankę po fachu. Sama zaczyna-
ła jako kelnerka.
Emma osłupiała z wraz˙enia. Zrozumiała wresz-
cie, dlaczego twierdził, z˙e sama siebie skompromi-
towała. Teraz przyznała mu rację. Chciała zapaść
się pod ziemię ze wstydu. Bolały ją jeszcze wargi po
gwałtownym pocałunku. Czuła smak ust Piersa
i marzyła o tym, by znowu ją mocno przytulił.
Ogarnęła ją rozpacz, z˙e zaprzepaściła szansę na
144
MAGGIE COX
jakiekolwiek dalsze kontakty z męz˙czyzną, którego
pragnęła do szaleństwa. Przeraz˙ona odstąpiła krok
do tyłu.
– Myślałam...
– Wcale nie myślałaś! – przerwał gwałtownie.
Niebieskie oczy ciskały błyskawice. – Własne kom-
pleksy przysłoniły ci rzeczywistość. Czas, z˙ebyś
o nich na zawsze zapomniała. Od samego początku
traktowałem cię z szacunkiem. Przyznaj, z˙e nigdy
nie okazywałem ci wyz˙szości.
– No, właściwie nie – przyznała z ociąganiem.
– Jez˙eli i ty nie zaczniesz siebie cenić, zajdziesz
donikąd.
Miał rację. Załoz˙yła z góry, z˙e bogaci, wykształ-
ceni ludzie muszą nią gardzić. Nawet nie próbowała
poznać ich sposobu myślenia. Piers udowodnił, z˙e
to ona stwarzała sztuczne bariery i ulegała przesą-
dom klasowym.
Popatrzył na nią spode łba i pokręcił głową
z dezaprobatą.
– Idź teraz na parę minut do swojego pokoju
i uspokój się trochę, zanim do nas dołączysz.
Szła po schodach jak niepyszna, połykając łzy.
Wyschło jej w gardle, płonęła ze wstydu jak uczen-
nica przyłapana przez nauczyciela na wyjątkowo
szkaradnym występku. Nie wróciła juz˙ do salonu.
Zabrakło jej odwagi, z˙eby spojrzeć w oczy ludziom,
których obraziła. Nie odzyskała spokoju przez całą
noc. Przypuszczała, z˙e Piers odetchnął z ulgą, z˙e ich
więcej nie niepokoiła. Nie przyszedł do niej, nie
145
PARYSKA PRZYGODA
namawiał, z˙eby wróciła do gości. Była pewna, z˙e po
tak z˙ałosnym incydencie obrzydła mu do reszty.
Rano zeszła do kuchni, z˙eby zaparzyć kawę.
Cierpiała męki. Zraziła do siebie męz˙czyznę, bez
którego nie umiała z˙yć. Z
˙
ałowała kaz˙dej straconej
chwili. Jeszcze nie opuściła jego domu, a juz˙ do
niego tęskniła. Gdyby zachowała choć trochę umia-
ru, spędziłaby tę noc na pieszczotach, zamiast pła-
kać w poduszkę. Teraz, kiedy zniszczyła wszystko,
nie pozostało jej nic innego, jak oznajmić, z˙e od-
chodzi. Westchnęła głęboko i przeczesała palcami
świez˙o umyte włosy. Serce ciąz˙yło jej jak z ołowiu.
Niespodziewanie ujrzała w drzwiach Piersa
w dz˙insach i stalowoszarym golfie. Wyglądał znie-
walająco, tak świez˙o, jakby spokojnie przespał całą
noc. Zawstydziła się, z˙e tak elegancki męz˙czyzna
ogląda ją w taniej koszuli nocnej.
– Wcześnie wstałeś.
– Zapomniałaś, z˙e jadę dzisiaj z Lawrence’em
do Kornwalii? – przypomniał. Na widok zgrabnej
figurki w cienkiej koszulce ciało Piersa oblała fala
gorąca. Całą noc marzył, z˙eby wziąć Emmę w ra-
miona. Uwaz˙ał jednak, z˙e nie powinien jej niepoko-
ić. W stanie najwyz˙szego rozdraz˙nienia mogłaby
fałszywie odczytać próbę nawiązania intymnego
kontaktu. Uznał, z˙e najlepiej zrobi, jez˙eli pozwoli
jej ochłonąć w samotności. Nie zdławił poz˙ądania,
tęsknił za nią az˙ do świtu. Rano wziął zimny prysz-
nic. Nie pomogło. Gdyby nie obiecał synowi wspól-
nego wyjazdu, najchętniej ucałowałby dziewczynę,
146
MAGGIE COX
wziął na ręce, zaniósł do łóz˙ka i przekonał, z˙e uwaz˙a
ją za najpiękniejszą i najbardziej godną poz˙ądania
kobietę na świecie.
– Na pewno Lawrence szaleje z radości – za-
uwaz˙yła. – Zawsze marzył, z˙eby gdzieś daleko
rozpocząć nowe z˙ycie jako artysta.
– Nie wiadomo, czy mu się to uda, ale grunt, z˙e
wie, czego chce. Niech przynajmniej spróbuje.
Emma poczuła, z˙e pod wpływem zniewalającego
spojrzenia błękitnych oczu płoną jej policzki.
– Jakie to szczęście, z˙e w porę osiągnęliście
porozumienie. Wielu ludzi z˙ałuje, z˙e trwało przez
lata w konflikcie z najbliz˙szymi dopiero wtedy, gdy
śmierć kogoś z rodziny odbierze im szansę na-
prawienia błędu.
Piękna i mądra wypowiedź Emmy głęboko zapa-
dła w serce Piersa. Dostrzegł w miodowych oczach
bezbrzez˙ny smutek. Zapragnął równiez˙ pokrzepić ją
dobrym słowem.
– Moz˙e i twój ojciec kiedyś to zrozumie. Nie trać
nadziei.
– Wątpię. Jasno określił swój stosunek do mnie
– powiedziała z goryczą. Błyskawicznie zdławiła
emocje, przywołała na twarz uśmiech i dodała: – Ale
ty zostań z synem tak długo, jak będzie trzeba. Kiedy
wrócisz, nie zastaniesz mnie juz˙ tutaj. Jestem ci
bardzo wdzięczna za gościnę, ale najwyz˙sza pora, by
kaz˙de z nas wróciło do normalnego z˙ycia. Zostało mi
jeszcze trochę urlopu. Wyjadę na wakacje do ciep-
łych krajów i spróbuję zaplanować swoją przyszłość.
147
PARYSKA PRZYGODA
– Nie powinnaś teraz odchodzić. Niewykluczo-
ne, z˙e jesteś w ciąz˙y – przypomniał.
Emma wyczuła, z˙e pragnie ją zatrzymać. Na
razie. Póki nie usłyszy informacji, która przekreśli
jej szansę na dalsze kontakty.
– Nie jestem – oznajmiła schrypniętym z emocji
głosem. – Wczoraj zrobiłam test. Nie mówiłam ci
o tym, bo sytuacja nie sprzyjała powaz˙nym roz-
mowom.
Piersowi zaparło dech. Ze zdumieniem stwier-
dził, z˙e wiadomość zamiast ulgi przyniosła mu
rozczarowanie. Uzmysłowił sobie, z˙e podświado-
mie pragnął dziecka. Od kiedy nawiązał kontakt
z Lawrence’em, uwierzył, z˙e potrafiłby być kocha-
jącym ojcem, a nawet wzorowym męz˙em. Tak
jakby los podarował mu szansę rehabilitacji za
zaniedbania z młodości. Zaskoczyło go, z˙e po latach
samotności z wyboru po raz pierwszy rozwaz˙a
moz˙liwość załoz˙enia nowej rodziny.
– I co, ulz˙yło ci? – spytał z gorzką ironią.
Emma doszła do wniosku, z˙e wyraził to, co sam
odczuwał. Uwolniła go od zobowiązań. Rozpacz-
liwie chciała z nim zostać. Opuszczała go tylko
dlatego, z˙e jej nie potrzebował. Odwróciła się pleca-
mi, z˙eby nie widział smutku w jej oczach i nastawiła
wodę na kawę.
– Tak, odzyskałam wolność – powiedziała tak
spokojnie, jak potrafiła. – Mogę teraz wyjechać za
granicę, a po powrocie poszukać sobie odpowied-
niej szkoły.
148
MAGGIE COX
– Planujesz dalszą edukację?
– Jez˙eli nie zdobędę wykształcenia, niczego nie
osiągnę.
Piers popatrzył na nią z przeraz˙eniem. Jeszcze
w Paryz˙u niemalz˙e znienawidziła go za sugestię, z˙e
macierzyństwo zablokuje jej na wiele lat moz˙liwo-
ści rozwoju. Nagła zmiana nastawienia, a zwłaszcza
marzenia o awansie społecznym świadczyły o głę-
boko zakorzenionych kompleksach. Nie przekonał
jej, z˙e zasługuje na szacunek taka, jaka jest. Nadal
oceniała samą siebie bardzo nisko.
– Skąd ten nagły pęd do kariery? – zapytał
z kwaśną miną.
Emmę uderzył sarkastyczny ton jego głosu. Go-
rączkowo szukała przekonującego wyjaśnienia. Nie
zalez˙ało jej ani na urlopie w tropikach, ani na
zdobywaniu dyplomów, tylko na nim. Sądziła, z˙e
widzi go po raz ostatni i na siłę poszukiwała sposobu
zapełnienia pustki po rozstaniu z ukochanym. Nala-
ła wrzątku do dzbanka i ogrzała o niego dłonie.
– Po wczorajszej kłótni zrobiłam rachunek su-
mienia. Przez lata trwałam w martwym punkcie nie
tylko z powodów rodzinnych i finansowych, ale
i z braku wiary w siebie. – Przygryzła wargę z za-
kłopotaniem. – Poniewaz˙ nie mam juz˙ z˙adnych
zobowiązań, spróbuję zwiększyć swoje z˙yciowe
szanse.
– Rozumiem, z˙e wcale nie chciałaś zostać matką
– podsumował Piers. Czuł, z˙e serce mu pęka.
Nie umiał juz˙ bez niej z˙yć. Fascynowała go od
149
PARYSKA PRZYGODA
pierwszego wejrzenia. Oczarowanie przerodziło się
w miłość, chociaz˙ do tej pory temu zaprzeczał.
Dzięki Emmie zmienił nawet nastawienie do mał-
z˙eństwa. Wyobraz˙ał ją sobie jako szczęśliwą matkę
i snuł plany wspólnej przyszłości. I nagle wszystkie
nadzieje legły w gruzach. Zamierzała rozpocząć
nowe z˙ycie bez niego. Zrozumiał, z˙e jez˙eli jej
natychmiast nie przekona, jak bardzo jest mu po-
trzebna, utraci ją na zawsze.
– Nie wykluczam macierzyństwa w przyszłości
– powiedziała z wahaniem i spuściła oczy. – Oczy-
wiście jez˙eli spotkam odpowiednią osobę.
– Co znaczy ,,jez˙eli’’? A ja? Nie wiesz, jak
bardzo pragnąłem tego dziecka?! – wykrzyknął.
Przemierzył kuchnię szybkim krokiem, wyrwał jej
dzbanek z ręki i postawił na stole tak gwałtownie, z˙e
pochlapał ubranie kawą.
Emma zamarła w bezruchu. Otworzyła usta ze
zdumienia. Zanim je zamknęła, Piers przyciągnął ją
do siebie i złoz˙ył na nich długi, głęboki pocałunek.
Trwał bez końca. Zapomniała o całym świecie.
Istniał tylko on, jedyny, wymarzony męz˙czyzna jej
z˙ycia. Nieprędko dotarło do niej znaczenie ostatnich
słów Piersa. Nagle zabrakło jej tchu. Z największym
trudem oderwała usta od jego warg i leciutko od-
chyliła głowę. Objęła rękami biodra ukochanego
i utkwiła wzrok w błękicie przepastnych oczu.
– Naprawdę z˙yczyłeś sobie, z˙ebym była w cią-
z˙y?
– Z początku nie. Ale potem cię pokochałem.
150
MAGGIE COX
Długo walczyłem z tym uczuciem, poniewaz˙ juz˙ raz
zawiodłem jako mąz˙ i ojciec. Bardzo się bałem, z˙e
skrzywdzę następną osobę. – Odgarnął jedwabiste
włosy na plecy Emmy i ucałował ją w szyję. Czuł
przyspieszone bicie serca dziewczyny. W miodo-
wych oczach wyczytał miłość równie wielką jak
jego własna. Zyskał pewność, z˙e odwzajemnia
uczucie. – Widzisz, Naomi urodziła syna, zanim
dojrzała do macierzyństwa. Odczuwała obowiązki
rodzicielskie jako nieznośny cięz˙ar. Chciałbym ci
oszczędzić takiego losu. Pragnę mieć z tobą wiele
dzieci, ale dopiero wtedy, kiedy będziesz gotowa.
Zaskoczyło ją to wyznanie. Zrozumiała, z˙e
i w nim bardzo głęboko tkwiły kompleksy.
– Przy tobie nigdy nie zabraknie mi energii.
Podołam najtrudniejszym wyzwaniom. Tak bardzo
cię kocham. – Objęła go za szyję, wbiła wzrok
w podłogę i dokończyła z rumieńcem na policz-
kach: – Moz˙e uznasz moje poglądy za staroświec-
kie, ale uwaz˙am, z˙e dzieci powinny być wychowy-
wane w rodzinie.
Piers roześmiał się serdecznie. Uwielbiał dzielną
dziewczynę, która doprowadziła do zgody z synem
i przekonała go, z˙e czas wybaczyć sobie błędy
młodości.
– Czy ja śnię, czy właśnie usłyszałem oświad-
czyny? Trudno mi w to uwierzyć po wczorajszych
oskarz˙eniach o brak wyz˙szych uczuć. Oczywiście,
z˙e planuję ślub, i to jak najszybciej.
– Co na to powie Lawrence?
151
PARYSKA PRZYGODA
Piers wstrzymał oddech. Powróciły obawy, z˙e
przemawia przez nią dawny sentyment.
– On mnie zrozumie. Tylko jak ty się będziesz
czuła jako teściowa rówieśnika? – spytał z waha-
niem.
– To rzeczywiście trochę nietypowy układ, ale
wszyscy szybko przywykniemy – zapewniła z˙ar-
liwie. Oparła głowę na jego piersi i poczuła mocne
bicie serca. Ogarnęło ją wzruszenie. Po wielu tru-
dach i niepokojach obydwoje dotarli wreszcie do
szczęśliwej przystani. Wiedziała, z˙e odtąd będą
sobie wzajemnie pomagać, a miłość uleczy dawne
rany.
– Wracajmy do łóz˙ka – szepnął Piers, uniósł jej
głowę do góry i zajrzał głęboko w oczy.
– Przeciez˙ wyjez˙dz˙asz do Kornwalii.
– Idę o zakład, z˙e Lawrence jeszcze śpi. – Wziął
ją za rękę i poprowadził w kierunku sypialni. – Ma-
my sporo czasu. Moz˙emy pięknie wykorzystać po-
czątek nowego dnia.
152
MAGGIE COX