CathyWilliams
Paryskaprzygoda
Tłumaczenie
DorotaViwegier-Jóźwiak
ROZDZIAŁPIERWSZY
AliceMorganrazporazzerkałanazegarek.Byładziesiątatrzydzieści,aonasie-
działawbiurzeodpółtorejgodzinyiniktniemiałnawetzamiarupowiedziećjej,czy
spędzitutajgodzinę,dwie,czyteżmożeposiedzidowieczora.
Możliwe,żewogóleoniejzapomnieli.Jejprzyszłyszefprzychodziłdobiuraiwy-
chodziłzniegoodowolnychgodzinach.Nieuznawałteżżadnychautorytetów.Tego
wszystkiego Alice dowiedziała się od drobnej blondyneczki w typie Barbie, gdy
wkońcupostanowiłazajrzećdosekretariatu.
–Zajrzypaniwgrafik?–zasugerowałaAlice.–Możemiałranospotkanieizapo-
mniał,żemamprzyjśćodziewiątej.Proszęsprawdzić,żebymwiedziała,jakdługo
mamjeszczeczekać.
Wszystko na nic. W życiu jej przyszłego szefa pojęcie grafiku nie występowało.
Miał doskonałą pamięć. Blondyneczka wyszeptała to niemal z nabożeństwem. Po-
chwaliła się też, że kilka miesięcy temu zastępowała asystentkę przez parę dni
imożeprzysiąc,żeżadnegografikuniewidziała.
Alice wróciła do siebie. Blondyneczka zajrzała do niej jeszcze dwa razy, uśmie-
chającsięprzepraszająco.Szefaniebyłoiniktniewiedział,kiedybędzie.Wodpo-
wiedzi Alice westchnęła i popatrzyła z ciekawością za szybę, która oddzielała jej
niedużypokoikodznaczniewiększegoiluksusowourządzonegogabinetuGabriela
Cabrery.
Kiedy dowiedziała się, dokąd tym razem skierowała ją agencja pracy tymczaso-
wej,omałoniepodskoczyłazradości.Biurajejprzyszłegopracodawcyznajdowały
sięwnajbardziejekskluzywnymbudynkulondyńskiegoCity.TheShardbyłuważany
zaklejnotwspółczesnejarchitektury.Turyścistaliwkolejkach,żebydostaćsięna
taras widokowy efektownego wieżowca, który przypominał szklany sopel wbity
wniebo.Domieszczącychsiętambarówirestauracjitrzebabyłorobićrezerwację
z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. A teraz miało to być jej nowe miejsce pracy.
Co prawda przez kilka tygodni, ale z szansą na stałe zatrudnienie. Musiała tylko
zrobićdobrewrażenie.
Kobieta z agencji dodała, że na tym stanowisku ciągle kogoś zatrudniają i zwal-
niają. Alice nigdy jednak nie wątpiła w swoje możliwości. Jako asystentka była
świetna. Kiedy tego ranka, punktualnie o godzinie ósmej czterdzieści pięć stanęła
w przestronnym hallu biurowca, postanowiła, że zrobi wszystko, aby tu pozostać
jaknajdłużej.
Poprzedniapracabyłacałkiemprzyjemnainieźlepłatna,alehermetyczneśrodo-
wisko niezbyt jej odpowiadało. Na dodatek nie miała tam szansy na awans. Tutaj
będziesięmogłarozwijać.Niechciałacałeżycienosićpapierówzaszefemiparzyć
kawygościom.
Wtejchwilijednakogarnęłyjączarnemyśli.Jeślinowyszefzarazsięniepojawi,
nietylkonieawansuje,alenawetnierozpoczniedziśpracyibędziemusiaławrócić
tujeszczeraz,azastraconydzieńniktjejniezapłacianinawetniepowieprzepra-
szam.Zastanawiałasię,czytocałezatrudnianieizwalnianieasystentekniemiało
przypadkiemzwiązkuztym,żetoonemiałypokrótkimczasiedośćnowego,genial-
negoszefa,anieodwrotnie.
Kątem oka dostrzegła swoje odbicie w lustrze, które zajmowało część ściany,
i zmarszczyła czoło. Jej schludny, ale niczym niewyróżniający się wygląd zdecydo-
wanieniepasowałdootoczenia.Gdyszłatutajrano,poczułasięjaknaplanieseria-
luoprawnikach.Mężczyźninosilidrogiegarnitury,akobietymiałyupiętewłosy,ko-
stiumyodznanychprojektantówiwysokieobcasy.Młodzi,zamożni,ambitni,pomy-
ślała,wsiadającdowindy.
Tymczasemona…przypominałatrochęstudentkę,atrochęmiłądziewczynęzsą-
siedztwa.Brązoweoczyidługie,prostekasztanowewłosy,opadającezaramiona.
Grzywka, delikatny makijaż i muśnięte błyszczykiem usta. Do tego biała bluzka,
grafitowaspódnicaiżakiet,wktórychwyglądałazaledwiepoprawnie.Niezbytdłu-
giepaznokciepociągniętebezbarwnymlakierem.Jasne,prawieniewidocznerajsto-
pyiczarnepantoflenaniskimobcasie.Byławysokądziewczyną,aniewiedzącnic
oswoimprzyszłymszefie,niechciałaznaleźćsięwsytuacji,wktórejbędziezmu-
szonapatrzećniegozgóry.
Nie wyglądała źle, ale nawet nie w połowie tak elegancko jak inne kobiety dys-
kretniestukająceobcasamipokorytarzachTheShard.
Byłojużprawiepołudnie,gdydrzwidogabinetuotworzyłysięiwstanąłwnichjej
nowyszefGabrielCabrera.Dlaczegoniktjejnieuprzedził,żejesttaknieziemsko
przystojny?Zgóryspoglądałynaniąciemneoczyiprzystojna,skupionatwarz.Na
pewnobyłodniejwyższy,coprzyjęłazulgą.
Zmarszczyłbrwi,najwyraźniejzaskoczonywidokiemnieznanejosoby.
–Kimpanijest?
Alice przywołała na twarz uśmiech i od razu przylepiła mu etykietkę aroganta.
Podeszłabliżej,wyciągającnapowitaniedłoń.
–AliceMorgan.Przysłałamnieagencjapracytymczasowej.
Uścisnąłpodanądłoń,taksującjąodgórydodołu.
Zaczerwieniłasię.
– Przyniosłam CV – powiedziała, otwierając teczkę i wyjmując z niej plik doku-
mentów.
–Niebędziepotrzebne–odparł.
Jejnowyszefwłożyłdłoniedokieszenispodniiobszedłjądookoła,jakbybyłaeks-
ponatemwgablocie.Toskandal,wtakisposóbtraktujesiętutajkobiety,pomyślała
wzburzona.
Mogławyjść.Właściwiedawnojużpowinnatozrobić.Tożekazałjejczekaćtyle
czasu,byłowystarczającymdowodemlekceważenia.Byłotylkojedno„ale”…Agen-
cja zaproponowała jej dużą podwyżkę w porównaniu do poprzedniej pensji, nato-
miastzakresobowiązkówbyłpodobny.Gdybyprzeszłaokrespróbny,mogłabyzara-
biaćjeszczewięcej.Amożenawetawansować.Jejmyśliposzybowałykuprzyszło-
ści,wktórejjakowybitnaspecjalistkakierowaładużymzespołem,realizowałapro-
jekty,zbierałapochwały,apopracywracaładopięknegoapartamentu,aniedziupli
naprzedmieściach,wynajmowanejrazemzkoleżanką.
ZniejakimżalemporzuciławięckuszącąwizjęwytknięciaGabrielowiCabrerze,
coonimmyśli.
TymczasemCabrera,okrążywszyją,stanąłnaprzeciwkoiuśmiechnąłsię.
–Nowaasystentka.Terazsobieprzypominam.Byliśmyumówieni.
–Czekamodósmejczterdzieścipięć–powiedziałazprzekąsem.
–Wtakimraziemiałapanidużoczasu,byzapoznaćsięzewszystkimimoimispół-
kami.–Popatrzyłznaczącowstronęciężkiegoregału,naktórymstałyopasłetomi-
skaliteraturyprawniczej.
–Niktmnieniewprowadziłwobowiązki.Zwyklerobitoktóryśzpracowników,
ale…–Rozejrzałasięniepewniepogabinecie.Alenajwyraźniejmojapoprzedniczka
zwiaławpopłochu,dodaławmyślach.
–Niestetyniemamczasunawykłady,będzieszmusiałazorientowaćsięnabieżą-
co, Alice. Dobrze zapamiętałem imię? – Nie czekając na potwierdzenie, kontynu-
ował:–Mamnadzieję,żenietrzebacibędziewszystkiegopokazywaćpalcem.
Bladepoliczkizaróżowiłysię.Uciekławzrokiemwbokiwyprostowałasię,uno-
szącdumniegłowę.Nietakiejreakcjisięspodziewał,alemożeprzynajmniejtymra-
zemagencjaznalazłakogoś,ktoniebędziewyłącznietrzepotaćrzęsamiiposyłać
muuwodzicielskichuśmiechów.Rzuciłokiemnapapierowąteczkę,którątrzymała
wdłoni.PannaAliceMorgan.Dumnaiambitna.Natakąwłaśniewyglądała.
–Nodobrze,Alice–powiedział,zacierającdłonie.–Punktpierwszydzisiejszego
programu to kawa. Wkrótce przekonasz się, że to jeden z ważniejszych obowiąz-
ków.Dlamniemocna,czarna,zdwiemakostkamicukru–powiedziałznamaszcze-
niem.
Alicebyłapewna,żestroisobiezniejżarty.
–Jeślirozluźniszsięniecoiobróciszwlewo,otak,właśniewtęstronę–pochwa-
liłją–zobaczyszszklanedrzwi.Zanimiznajdujesiękuchenka.Jesttamwszystko,
czegopotrzebadoprzyrządzeniawyśmienitejkawy.
‒Oczywiście,proszępana.–Alicebezprotesturuszyławstronęszklanychdrzwi,
odkładającpodrodzeswojąteczkęidokumentynabiurko.
–Potemwłączlaptopiprzyjdźznimdomojegogabinetu.Muszędoprowadzićdo
końcakilkaważnychtransakcji.Ach,byłbymzapomniał,możeszbyćspokojna.Nie
jadamasystenteknaśniadanie.
Dopiero kiedy zniknął za drzwiami swojego gabinetu, odzyskała pełnię władzy
wnogach.Obowiązeknumerjeden:porannakawa.Wpoprzedniejpracyniemusia-
łarobićkawyszefowi.Najwyraźniejrównouprawnieniejeszczeniezawitałowpro-
giTheShard.
Alicenienależaładoosób,którenasiłęszukająkonfrontacji.Mierziłyjąjednak
wszelkiezapędydyktatorskie,ajejszef,zdajesię,byłnajzwyczajniejwświecieroz-
puszczony przez bogactwo i władzę. Żeby przynajmniej nie był aż tak przystojny.
Alekiedystanąłtużprzednią,widealnieskrojonymgarniturze,znonszalanckood-
garniętymidotyłuwłosamiitwarząorysachsupermodela,poczułasiębezbronna
jakpłotkawtowarzystwierekina.
–Usiądź–powiedział,gdyweszładojegogabinetu,niosącprzedsobąlaptop.Zfi-
liżankizkawą,którąpodałamudwieminutytemu,unosiłsięprzyjemnyaromat.
Gabinetrobiłwrażenie.Przeszkloneścianyiwysokieoknazpółotwartymipiono-
wymiżaluzjamiwpuszczałydownętrzamnóstwoświatła.Niecodalejwwydzielonej
roślinnościąwnęceznajdowałsiędużyowalnystółitablica.
–Napoczątekopowiedz,coumiesz.
Przypominała mu wróbelka. Tak właśnie. Schludnego, czujnego wróbelka. Nogi
złączone, ustawione pod lekkim kątem. Na kolanach laptop, spojrzenie taktownie
unikającejegowzrokuiskupionenapracy.Możepowinienpoprosićagencję,żeby
przysłałakogośbardziejreprezentacyjnego.Lubiłkobiety,naktóreprzyjemniebyło
patrzeć.Innasprawa,żetakiezwykleniewieleumiałyiwkońcuitakmusiałjewy-
rzucić.OdkądsześćdziesięcioletniaGladys,którapracowaładlaniegoprzezsiedem
lat,postanowiławyjechaćdoAustraliidocórki,Gabrielzdążyłzatrudnićjużkilka-
naście asystentek i żadna nie znalazła się w pobliżu poprzeczki, którą Gladys za-
wiesiłabardzowysoko.
Mógł mieć wszystko, pomyślał gorzko. A jednak znalezienie idealnej asystentki
okazywałosięproblememnie doprzebrnięcia.Każdainna agencjajużdawnowy-
kreśliłabygozlistyklientów,alepłaciłtyle,żecierpliwietolerowalijegofanaberie
icomiesięczneprośbyoznalezieniekolejnejchętnej.
Wróbelektymczasemszczebiotałoswoichumiejętnościachiobowiązkachwpo-
przedniejpracy.
–Wporównaniudopoprzedniejdziewczyny,wydajeszsiękompetentna–przerwał
jej.
Aliceuśmiechnęłasięgrzecznie.
–PlikztransakcjąHammondsaznajdziesznalaptopie.Otwórzgoipowiemci,co
znimzrobić–wróciłdomeritum.
NastępneczterygodzinyAlicespędziła,niepodnoszącnawetgłowyznadkompu-
tera.Niemiałateżprzerwynalunch,ponieważjejszefraczyłpojawićsięwpracy
właśnie wtedy, gdy większość pracowników wychodziła coś przekąsić. O wpół do
czwartej podniosła się i rozprostowała dłonie. W szklanych drzwiach stał Gabriel
Cabreraiprzyglądałjejsię.
–Dajeszsobieradę–rzuciłzuznaniem.–Amożetotylkoefektpierwszegodnia?
Chceszzrobićdobrewrażenie?
WferworzepracyAlicezdążyłajużzapomniećoaroganckimzachowaniu,jakim
jąprzywitał.Terazjednakwrażeniewróciłozezdwojonąsiłą.Najwyraźniejniepo-
trafiłjejpochwalićbezrównoczesnegowbiciaszpili.
–Potrafięciężkopracować–odpowiedziałakrótko,aleonzdążyłjużrozsiąśćsię
naprzeciwko jej biurka, wyciągnął nogi przed siebie, założył ramiona za głowę
iprzyglądałjejsięuporczywie.Spuściłaoczyiusiadłanabrzeżkufotela,zastana-
wiając się co teraz. Gabriel Cabrera miał niewątpliwie bystry umysł prawnika.
Umiał wyłuskać istotę problemu, przeanalizować różne warianty rozwiązań i wy-
brać najkorzystniejszy w danym momencie. Sprawiał wrażenie człowieka, który
chciał,abywszyscygralitak,jakimzagra.Iwłaśnietojąirytowało.
–Doskonałaodpowiedź–powiedział.
–Dziękuję.Możemógłbymipanpowiedzieć,októrejdziśskończymypracę?–za-
pytała, przypominając sobie, że przez niego siedziała tu bezczynnie cały poranek,
aonnawetnieraczyłwytłumaczyćsięzespóźnienia.
–Skończymy,kiedyuznam,żeniemajużnicwięcejdozrobienia.Tutajniepatrzy-
myciąglenazegarek.Chybażemaszjakieśzobowiązaniapozapracą?–Popatrzył
naniąpytająco.
DrżącymidłońmiAlicewyprostowałaspódnicę.Miałaprzedsobązabójczoprzy-
stojnegomiliardera,który,jakjużsięzdążyłaprzekonać,niebyłskłonnydonego-
cjacji.Jeślijednakteraznieustalipewnychgranic,kiedymajeszczejakątakąswo-
bodę,boprzecieżniepracujetunastałe,takaokazjamożesięnigdynienadarzyć.
Pomyślałaomatce.Anisiedzeniedowieczora,anipracawweekendyniewchodziły
wjejprzypadkuwgrę.Pozanagłymiwypadkami.
–Oczywiście,mogęzostaćdłużej,jeślibędzietrzeba,alecenięswojeżyciepry-
watneichciałabymwiedziećzgóry,jakczęstotakiesytuacjesięzdarzają.
–Wmojejfirmieniepracujemywtensposób–uciął,zanimzdążyłanabraćpowie-
trza,bykontynuować.Wjegofirmiewszyscymusielipracowaćpodjegodyktando.
Wprzeciwnymrazienależałosięliczyćzezwolnieniem.Samzaczynałodniczego,
aterazmiałwszystko.Czyzaszedłbytakdaleko,gdybypozwalałpracownikomro-
bić,coimsiępodoba?Napewnonie.Uśmiechnąłsię,tłumiąckąśliwąuwagę.
–Oiledobrzepamiętam,zaoferowaliśmystawkędwukrotniewyższąodstandar-
dowejdlapodobnychstanowiskwinnychfirmach.
Winnychfirmachiznormalnymszefem,przeszłojejprzezmyśl.
–Toprawda–przyznała.
–Chceszpowiedzieć,żetozadużo?Bomożemyjąobniżyć,stosowniedoposta-
wionych warunków – roześmiał się nieprzyjemnie. – Niewiarygodne! Jesteś tu od
pięciuminutijużstawiaszwarunki?
–Wagencjipowiedzianomi,żemogęliczyćnastałezatrudnienie.
–Isądzisz,żepopierwszymdobrymdniumożeszusiąśćdonegocjacji?–Jeszcze
raz pokręcił głową. Nie miał szczęścia do asystentek. – Czy nie za bardzo wybie-
gaszmyślamiwprzyszłość?–zapytałrozbawiony.
–Nie–powiedziałaostrożnie.
Nawetponiezbytprzyjemnympoczątku,mogłazaliczyćtendzieńdobardzouda-
nych.LubiławyzwaniaipodczasanalizykontraktuHammondsaznalazłakilkadro-
biazgów,którejejszefprzeoczył.Tęskrupulatnośćchwaliliwszyscyjejpracodaw-
cy.Tylkoczygrabyławartaświeczki?Niewiedziałaprzecież,czyCabrerabędzie
ją chciał zatrudnić na stałe. Wiedziała tylko, że nie może sobie pozwolić na takie
traktowanie.
Jej życie było wystarczająco skomplikowane bez Gabriela Cabrery. Spędzała
zmatkąkażdyweekend.Aterazjeszczebędziemusiałaspędzaćpopołudniaiwie-
czorywpracy.
–Słucham?–Przyglądałjejsięzezdumieniem.
–Rzeczywiściejestemtudopieroodpięciuminut–powtórzyłajegosłowaznaci-
skiem–aleproszępamiętać,żenajpierwprzeztrzygodzinyczekałamnapana.Mo-
głamwtymczasiewykonaćmnóstwopracy.
–Mamsięwytłumaczyć,corobiłemrano?–Otworzyłoczyjeszczeszerzej.
Gdybytobyłainnafirma,jejszansenapracęspadłybywłaśniedozera.Przyszło
mujednaknamyśl,żepannaAliceGordonjestzupełnieinnaniżdziewczyny,które
przewinęły się przez ten gabinet do tej pory, a to oznaczało, że nie zadurzy się
wnimjaknastolatka.Jejsprzeciw,aczkolwiekabsurdalny,mógłmusięprzydać.
–Oczywiście,żenie!–żachnęłasię.–Toniemojasprawaiwiem,żeniepowin-
namstawiaćwarunków…
–Aleitaktorobisz.–Trzymałswojąwściekłośćnawodzytylkodlatego,żeAlice
rzeczywiściedobrzesięspisałainiemógłjej,ottak,wyrzucićzbiura.
–Bardzoprzepraszam,aleobawiamsię,żeniebędęmogłapracowaćwweeken-
dy,panieCabrera.
–Przecieżotonieprosiłem.
–Słyszałam,jakrozmawiałpanprzeztelefon.Tabiednadziewczynazksięgowo-
ści musiała zrezygnować z wesela najbliższej przyjaciółki, żeby przyjść do pracy
wtenweekend.
–ClaireKirkjestjednąznajmłodszychkierowniczekdziałuwfirmie.Odczasudo
czasutrzebasiępoświęcićdlawyższychcelów–rzuciłfilozoficznie.
–Niechciałamrobićproblemów.Traktujępracębardzopoważnieijestemgoto-
wazostaćodczasudoczasupogodzinach.Wolałabymjednakniemieszkaćwpracy
aniniepracowaćwdomu,jeślitoniejestabsolutniekonieczne.
–Czypodobnezasadywprowadziłapanitakżewswojejpoprzedniejpracy?
–Niemusiałam–odparłakrótko.
–Niemusiałaś,ponieważtwójszefpracowałoddziewiątejdopiątej.Jatakinie
jesteminietegooczekujęodmoichpracowników.Jeżelichceszdokądśzajść,Alice,
musiszdaćcośodsiebie,takjakClaire.Chybażeniechcesz…–zawiesiłgłos.
–Ależchcę!–Jejpoliczkizaróżowiłysięnagle.
–Naprawdę?–udałzdumienie.–Niezauważyłem,alejużzamieniamsięwsłuch.
Alicenerwowoprzygryzławargęipopatrzyłananiego.Kolejnygrzecznyuśmiech
zdradziłmu,żeniechcelubniemożepowiedziećosobiezawiele.Aonnielubił,
gdyktośmiałprzednimtajemnice.
–Dlategomusiałamzrezygnowaćzpoprzedniejpracy.Podobałomisię,aleTom,
mójszef,zamierzałprzekazaćprowadzeniefirmysynowi,aten–westchnęłaciężko
–uważał,żekobietywogólenienadająsiędopracy,ajużnapewnoniewbranży
motoryzacyjnej.
Gabrielprzechyliłgłowę.Większośćkobietnajejmiejscuzaczęłabysnućfantazje
natematprzyszłychsukcesów,tymczasemonazaledwiewspomniałaokarierze,ito
w kontekście poprzedniej pracy. Wyglądała jak pensjonarka, ale broniła swojego
prawadoprywatnościjaklwica.
Przyglądałsięjejszczupłejfigurze,zgrabnymdłoniom,któreczasamiwykonywały
drobnegestydlapodkreśleniasłów.Długiewłosybyłyprzycięterównoibezfanta-
zji. Układanie ich musiało sprowadzać się do przeczesania szczotką i wysuszenia.
Strój, aczkolwiek poprawny, nadawał się bardziej do urzędu niż do eleganckiego
biurawCity.Wszyscyjegopracownicydostawalispecjalnedodatkiimoglisobiepo-
zwolićnadrogąodzież.Niezależnieodstanowiska,każdytutajreprezentowałGa-
briela Cabrerę, a więc musiał dobrze wyglądać. W porównaniu do reszty załogi
wróbelkowibrakowałostylu,aletobyłodonadrobienia.
–Jakieżtoplanymiałaś,zanimsięokazało,żeTommyJuniorzastąpiswojegota-
tuśka? – Gabriel nie miał szacunku dla nikogo, kto nie włożył żadnego wysiłku
wswójsukcesiniezamierzałowijaćtegowbawełnę.Samprzeszedłciężkądrogę,
zanimdorobiłsiępierwszychpieniędzy,ipodejrzliwiepatrzyłnawszystkieteroz-
pieszczone córeczki i synalków, którzy dostali firmę w prezencie na osiemnaste
urodziny.
–Myślałam,żemożedostanędofinansowanieibędęmogłapójśćnakursksięgo-
wości.–Przypomniałasobieswojemarzenia,któreostatnimiczasycorazrzadziej
chciałysięspełniać.–Nicztegojednakniewyszło.Wtedypostanowiłam,żespró-
bujęwwiększej,bardziejambitnejfirmie.
–Alezanimwogólezaczęłaśpracę,postanowiłaśpoinformowaćmnie,jakwyglą-
dajątwojegodzinypracy–Cabreraprzerwałjejzłośliwie.
– Mam zajęte weekendy. – Alice była już zmęczona tą rozmową. Żałowała, że
wogólerozpoczęłatemat,alegdybyniemusiałananiegoczekaćpółdnia,pewnie
niebyłobyrozmowy.
–Chłopak?
–Słucham?
–Amożemąż?Chociażniewidzęobrączki.
–Nierozumiem.
–Zajęteweekendyiwieczory–rzuciłswobodnie.–Zwykleoznaczatochłopaka,
narzeczonegoalbomęża–dodałcorazbardziejzaintrygowanypowodami,których
niechciałaujawnić.
–Niewtymprzypadku–odparłasztywno.
–Niemaszchłopaka?
Alicewpatrywałasięwniego,jakbyzobaczyłakosmitę.
–Wolałabymniemówićomoichprywatnychsprawach.
–Dlaczego?Maszcośdoukrycia?
Jejoczyotworzyłysięjeszczeszerzej.Gabrielspokojnieczekałnaodpowiedź.
– Panie Cabrera. – Alice odzyskała głos. – Naprawdę wkładam mnóstwo serca
w pracę. Mam nadzieję, że już dziś mógł się pan o tym przekonać. Traktuję obo-
wiązkipoważnie,jestemzaangażowanaimożnanamniepolegać…
Gabrielpozwalałjejbrnąćwtenieudolnezapewnienia.Ciekawe,czywwolnym
czasie,doktóregobroniładostępu,teżangażowałasięnastodziesięćprocent.
–Kursksięgowościbędziewymagałczasuwweekendy.Jakzamierzasztopogo-
dzić?
–Poradzęsobie.Będęsięuczyćwkażdejwolnejchwili.
–Dlaczegowtakimrazie,zamiastdopracy,nieposzłaśnauniwersytet?Dajmito
CV.Zerknęnanie;wkońcustaraszsięostałąposadę.
Alicezawahałasię.Władczespojrzeniejejnowegoszefawbiłojąwfotel.Wtym
samym momencie rozdzwoniła się jego komórka. Spojrzał krótko na ekran
iuśmiechnąwszysię,odrzuciłpołączenie.
–Zrobimytak–powiedział,prostującsięiopierającdłonienajejbiurku.Stałpo-
chylony,aAlicecofnęłasięodruchowo.Nagleuświadomiłasobie,żeczujenatwa-
rzyjegooddechiaromatwodytoaletowej.Zrobiłojejsięgorąco.Kiwnęłatylkogło-
wą.–PrzeczytamCVisprawdzęreferencje.Jeżelinieznajdęnicniepokojącego,za-
trudnięcięodrazunapełnyetat.
– Naprawdę? – Spodziewałaby się wszystkiego po tej rozmowie, ale nie oferty
stałegozatrudnienia.
–Tak.Będzieszteżmogławybraćdlasiebiekursksięgowości.
– Naprawdę? – powtórzyła, nie posiadając się z radości. Po tylu miesiącach złej
passywkońcuuśmiechnęłosiędoniejszczęście.
–Iniebędzieszmusiałapracowaćwweekendy,chybażeniebędzieinnegowyj-
ścia.Wzamian…
–Przekonasiępan,żejestemgotowawykonaćkażdezadanie–wtrąciłarozentu-
zjazmowana.
–Doskonale.–Wybrałnumernaaparaciestojącymobokniejipodałjejsłuchaw-
kę. – Niestety czasami będziesz się musiała angażować także w moje prywatne
sprawy.–Wsłuchawcenadalrozbrzmiewałsygnał.–Niebędęsiękontaktowałwię-
cejzkobietą,któraodbierzetelefon,więcbądźtakmiłaiprzekażjejtoodemnie.
Zobaczmy,jaksobieporadziszztymzadaniem.
ROZDZIAŁDRUGI
Gabrielprzeszedłdoswojegogabinetuizamknąłdrzwi.Byłniezwyklezadowolo-
ny,mimożezazwyczajsprawyzatrudnieniazostawiałdziałowipersonalnemu.Poło-
żyłCVnabiurkuipochwilizastanowieniawybrałnumerpoprzedniegopracodawcy
Alice. Kilka minut rozmowy przekonało go, że Alice ani trochę nie koloryzowała.
Rzeczywiściewydawałasiękompetentna,abyłyszefwychwalałjąpodniebiosa.
Z drugiej strony, wszystkie jego asystentki na początku sprawiały dobre wraże-
nie.Pojakimśczasiejednakzaczynałysiępowłóczystespojrzenia.Ztygodnianaty-
dzień spódniczki stawały się coraz krótsze, a dekolty coraz głębsze. Wszystko to
prowadziłodojegopoirytowaniaiwkońcuzwolnieniadziewczyny.Dziśnawettrud-
nobyłobymupoliczyć,iletakichmarzycielekprzewinęłosięprzeztobiuro.
Ciekawe, jak Alice poradziła sobie z odprawieniem ostatniej damy jego serca.
Uśmiechnąłsięnawspomnienienagannegospojrzenia,gdywręczyłjejsłuchawkę.
Georgia była kiedyś ekscytującą kobietą. W łóżku dynamit, poza łóżkiem pełna
uległość. Wydawało mu się, że bez sprzeciwu zaakceptowała jego warunki,
a zwłaszcza ten najważniejszy: żadnego trwałego związku. Sam nie mógł zrozu-
mieć,dlaczegosięniąznudził.Możepoprostuzbytwielebyłowjegootoczeniuko-
biettakichjakona.Pięknych,seksownychichętnych.
Otworzyłraport,któryleżałprzednim,izsatysfakcjądostrzegłszansęprzejęcia
kolejnejspółki,którapomogłabymurozwinąćbranżę,naktórejmuszczególnieza-
leżało.Wtakichchwilachjaktazwykłsobiegratulowaćdystansu,jakidzieliłsiero-
tęzrodzinyzastępczejodmilionera,którymiałświatuswoichstóp.Wydawałomu
sięjednak,żedawniejosiągnięcietonapawałogowiększąsatysfakcjąniżdziś.
Giełdązainteresowałsięporazpierwszywwiekusiedemnastulat,kiedypraco-
wałwbiurzemaklerskimjakochłopakdowszystkiego.Wprzerwachodpracyczy-
tałporozkładanedosłowniewszędzieraportyiuczyłsięwyciągaćwnioski.Miałteż
nieprawdopodobną smykałkę do prognozowania trendów. Pierwszy raz poczuł, że
jest traktowany poważnie, gdy podczas jednej z wielu dyskusji prowadzonych
w kantynie zabrał głos i mniej więcej po minucie zauważył, że wokół panuje kom-
pletna cisza, a maklerzy przy sąsiednich stolikach, na co dzień eleganccy i niena-
gannie akcentujący każde słowo, przyglądają mu się z ciekawością. W końcu szef
dałmuwłasnebiurkoipoleciłanalizowaćraporty.Koledzycorazczęściejzaglądali
do niego, by zasięgnąć rady. W wieku niespełna dwudziestu lat był wschodzącą
gwiazdą.Ambicjapchałagowciążwyżejiwyżej.Bezwzględnyświatfinansówna-
uczyłGabriela,kiedywartosiębyłodzielićinformacjami,akiedynależałojezatrzy-
maćdlasiebie.Nauczyłsiętakże,żepieniądzedająwładzę,awładza‒niezależ-
ność.Zczasemtoonstałsięczłowiekiem,którywydawałpoleceniaiprzedktórym
wszyscy czuli respekt. Tak pozostało do dziś. Miał trzydzieści dwa lata i był na
szczycie.
Natarczywepukaniedodrzwiwyrwałogozzamyślenia.Wyprostowałsięnafote-
luipowiedziałgłośno:
–Proszę!
Otwierającdrzwi,Alicezrozumiała,dlaczegonigdyniebędziemogłapolubićswo-
jego nowego szefa. Nie dość, że nie starczało mu odwagi, by samemu zerwać
zdziewczyną,tojeszczezrozmowyzbiednąGeorgiązrozumiałamniejwięcejtyle,
żeGabrielCabrerajestniepoprawnymkobieciarzem.Aliceszczerzegardziłataki-
mimężczyznami.
Z surową miną usiadła naprzeciw niego, ale szybko się opanowała. Najważniej-
sze,żemiałatępracęwgarści,ajejnowyszefjakimścudemuszanowałjejprawo
dowolnychweekendówipostanowiłjązatrudnićnastałe.
–Rozumiem,żechciałbypanwiedzieć,jakpotoczyłasięrozmowazpana…dziew-
czyną…
–Byłądziewczyną–sprostował.–Mamnadzieję,żedałaśjejtodozrozumienia?
Aliceskrzywiłasię,jakbyugryzłaplasterekcytryny.Jejdezaprobatabyłaniemal
namacalna.
–Tak–zdołałapowiedziećprzezzaciśnięteusta.
– Rozmawiałem z twoim poprzednim szefem. Sympatyczny człowiek. Jestem pe-
wien, że nigdy nie poprosiłby cię, żebyś prowadziła negocjacje z jego byłymi ko-
chankami.
Czyżby specjalnie ją prowokował? Natarczywe spojrzenie i leniwy uśmiech na
ładnie wykrojonych wargach irytowały ją. Spróbowała zmienić pozycję, żeby nie
musieć patrzeć wprost na niego, ale nogi miała zupełnie sztywne. Na całym ciele
czułaciarkiicośjeszcze,dziwneciepłowdolebrzucha.Zignorowałateobjawy,po-
nieważjejumysłbyłskupionynawyliczaniupowodów,dlaktórychniecierpiałaswo-
jegonowegoszefa,itoodsamegopoczątku.Byłprzystojny,nawetszalenie,alecha-
rakter miał paskudny. W pewnym sensie było to dla niej korzystne. Z rozmowy
zGeorgiąwywnioskowała,żejegoproblemyzdotychczasowymiasystentkamibrały
sięstąd,żejednapodrugiejzakochiwałysięwswoimszefie.
–Niewierzę,żekazałasystentcezerwaćzemną–łkaładosłuchawkiGeorgia.–
Jeślimyślisz,żemożeszmigozabraćtylkodlatego,żeprzezcałyczasświeciszde-
koltem,tosięmylisz.Ontegonieznosi.
Alice słuchała całego wywodu lekko wstrząśnięta. Więc to dlatego asystentki
zmieniały się jak w kalejdoskopie? Georgia była dziewczyną Cabrery przez całe
dwamiesiące,jedentydzieńitrzydni,oczymnieomieszkaławspomnieć.Czytyle
czasutrwałyjegozwiązki?Jeślitak,tobyłszybki.Inajprawdopodobniejtraktował
kobietyjakzabawki.
Myśli,którezwyklebyłygłębokoukryte,wypłynęłynapowierzchnięiAliceprzy-
pomniałasobieojca,którywracałdodomunocami.Nawetonawiedziała,cotozna-
czy.
–Tommażonęiztego,cowiem,jestszczęśliwywmałżeństwie–odchrząknęła
nerwowo.
–Twojaminaniewyrażaaprobaty–uśmiechnąłsięprzekornie.
– Georgia była załamana. – Alice poczuła, że powinna wstawić się za kobietą,
z którą Cabrera tak nieelegancko postanowił się rozstać. Nie była to jej sprawa,
aleprzecieżsamdopuściłjądoprywatnegożycia.
Możezresztąniedbałoto,zkimdzieliłsięprywatnymisekretami?Amożenie
dbałoswojekobiety?Imdłużejsięnadtymzastanawiała,tymbardziejmiaławra-
żenie,żecośjejumyka.AlboCabreraniebyłzniądokońcaszczery,albocelowo
chciał,byuwierzyła,żejestdraniem.
– To ciekawe. – Głos Cabrery przebił się do jej świadomości i Alice przechyliła
głowę, udając zainteresowanie. – Mówiłem jej tyle razy, że to koniec. Ale chyba
przejęłasiębardziej,niżsądziłem.–Uderzyłoją,żeokochancemówiwtakispo-
sób,jakbyinformowałospotkaniuzarządu.Bezcieniazaangażowania.
–Czyzwyklezlecapanasystentkomprzeprowadzanietrudnychrozmówprywat-
nych?
Wyraźniedosłyszałwjejgłosieostrzejsząnutękrytycyzmu,alezachowałspokój.
Możedlatego,żeporazpierwszybyłwtowarzystwiekobiety,którejreakcjewska-
zywałynadużepokładyantypatii.Zresztąitakniebyławjegotypie.Gabrielgusto-
wał w niskich, apetycznie zaokrąglonych i uroczych kobietkach. Ona z kolei była
owielezawysoka,chudainadodateksztywna,jakbypołknęłakijodszczotki.No
itejejwymagania!
–Taksięakuratzłożyło–odpowiedziałwymijająco.
Możechciałjąwypróbować?Możemyślał,żenieporadzisobieztrudnąrozmo-
wą,któraniemiałazwiązkuzpracą?Możemyślał,żeodmówialboniepodołazada-
niu?AleAlicewyrosłanatwardymgruncie,oczymCabreraniewiedział.Traktowa-
ła życie poważnie. Wychowywała się w domu, w którym ojciec pozwalał sobie na
wszystko.Jejroląbyłopocieszaniematkiprzezlatajegozdrad.
PamelaMorganniemiaławystarczającodużosiły,byprzeciwstawićsięmężowi,
którybyłjednocześnietyranemikobieciarzem.Nigdyniepozwoliłbyjejodejść,dla-
tegoznalazłapocieszeniewcórce.KiedyRexMorganzginąłwwypadkusamocho-
dowym, była już tylko cieniem tamtej roześmianej dziewczyny, która go poślubiła,
aktórąAlicetakbardzolubiłaoglądaćnazdjęciach.
Aliceniebyłazwyczajnąnastolatką,azczasemstałasięwycofana,ostrożna,bra-
kowałojejspontanicznościiradościżycia,któremogłabyrozwinąć,gdybynieoko-
liczności.Jejdoświadczeniazpłciąprzeciwnąograniczałysiędowypadówdokina
ijednejpoważniejszejrelacji.Niebyłonawetcowspominać.
–Czybędziepanmniejeszczedziśpotrzebował?–Zerknęłanazegarek.–Ijesz-
cze coś. Nie mogłam znaleźć nigdzie rozkładu dnia i nie wiem, o której mam się
panaspodziewać.
–Prześlęcimejlemszczegóły.Codojutra…Będęjakzwykle.Apotemwyjeżdżam
natrzydni.Daszsobieradę?
–Oczywiście,panieCabrera.
Trzytygodniepóźniej,gdyrankiemwychodziłazniemiłosierniezatłoczonegootej
porze metra, stwierdziła, że uwielbia swoją pracę. Co rano wstawała wesoła jak
skowronekijaknaskrzydłachbiegładobiura,gdzieczekałajągóranowychzadań
dowykonania.Wszystkieangażowałyjejumysłimyślidotegostopnia,żeczasami
zapominałanawetwyjśćnalunch.Byłaosobiścieodpowiedzialnazatrzechważnych
klientów.Zapisałasiętakżenakursksięgowości.Niebezznaczeniabyłateżsowita
pensja.
Jejuwielbieniedlapracybyłotymciekawsze,żenieznosiłaswojegoszefa.Mier-
ziłjąsposób,wjakitraktowałkobiety.Niecierpiałajegobezwzględnościipewno-
ści, że wszystko może mieć, i to bez najmniejszego wysiłku. Wystarczyło, że się
przedstawił.
Praktycznie codziennie odbierała telefony od kobiet, które koniecznie musiały
znimporozmawiać,asądzącpodesperacjiwgłosie,niechodziłotylkoorozmowę.
WszystkotonapawałojąobrzydzeniemdoCabrery.Tenfacetwogóleniemusiałsię
staraćokobiety.Toonezabiegałyoniego.Byłleniwy,aonanienawidziłaleniwych
facetów.
Jedynąjegozaletąbyłauroda.Naprawdęprzyjemniebyłonaniegopatrzeć.Moc-
ne,niecoagresywnerysyszczupłej,śniadejtwarzybyływyrytewjejpamięci.Gdy-
byumiałarysować,mogłabystworzyćjegoportretzpamięci.Zmierzającżwawym
krokiemdobiura,zastanawiałasię,dlaczegowłaściwiepoświęcamutyleuwagi.Po
chwilijednakznalazłausprawiedliwienie.Popierwsze,dobrzesięjejpracowało.Po
drugie, wciąż była nowa i potrzebowała trochę czasu, żeby przywyknąć do tych
przenikliwiepatrzącychnaniąoczuocienionychniesamowiciedługimirzęsami.Ale
na razie spinała się, kiedy tak na nią patrzył, i lekko podskakiwała na fotelu, gdy
każdegodniapojawiałsięwbiurzeiprosiłoprzyniesieniekawy.
Wątpiła,byrzeczywiściejązauważał.Mimoto,kiedypowszystkichnaradachzni-
kałzjejpolawidzenia,oddychałazprawdziwąulgą.Naszczęścieniebyławjego
typie.Jegotypto…
Nie! Musiała w końcu przestać o nim myśleć! Pospieszyła ku windom. Nie było
nawetósmej.Natrzechpiętrach,którezajmowałafirma,kręciłosięjeszczeniewie-
leosób.Weszładopokojuiprawiezastygławdrzwiach.Ostatniejrzeczy,jakiejmo-
głasięspodziewaćotakwczesnejgodzinie,byłaawantura.Zaszybamidzielącymi
jejpokójodgabinetuCabrerydostrzegładwieżywogestykulującesylwetki.Przez
momentzastanawiałasię,corobić,aleponieważodgłosykłótniniosłysięażnako-
rytarz,zamknęładrzwiistałaprzynich,intensywniemyśląc.
Twarzjejszefabyłaażciemnaodgniewu.Nierozróżniałasłówwypowiadanych
cichymizłowrogimgłosem,alezmroziłjąsamton.Natomiastkobieta…Cóżwiele
razy miała do czynienia z histeryczkami, które uspokajała, jak tylko mogła, ale
wtymprzypadkuchybaniebyłabywstanieniczrobić.
Przyszłamzapóźno!Alicezprzerażeniempopatrzyłanazegarekinawszelkiwy-
padeksprawdziłagodzinęnatelefonie.Wszystkobyłowporządku.Cowtakimra-
zieontutajrobił?Ikimbyłatakobieta?
Adobrzemutak!Pomyślałanajpierw.Powiniennauczyćsięsamsobieradzićze
swoimiproblemami.
Ruszyławreszciewstronębiurka,odstawiłatorebkęipowiesiłapłaszczdoszafy.
Potemzrobiłasobiekawęizkubkiemwdłonizasiadłaprzybiurku.Włączyłakom-
puter,alewżadensposóbniemogłasięskupićnapracy.Jejoczyrazporazwędro-
waływkierunkuszyby,zaktórąprzyciszonymtonemtoczyłasiędalszarozmowa.
Pochwiliszklanedrzwiotworzyłysięgwałtownieizgabinetuwypadładziewczyna
zkruczoczarnymilokamisięgającymizaramiona,wczerwonej,opiętejsukiencedo
połowy uda i pantoflach na bardzo wysokim obcasie. Wyglądała na wściekłą. Za-
trzymałasięnachwilęprzybiurkuAlice.
–Prawdziwaświniazniego!–rzuciłaprzezzębyiprzyjrzałasięAlicezapłakany-
mioczami.–Aleprzynajmniejrazniezatrudniłlafiryndy!
– Georgio… – Chłodny głos stojącego wciąż w drzwiach Cabrery uciszył wstęp,
któryzapowiadałsięnaniezłątyradę.–Jeślinatychmiastnieopuściszmojegobiu-
ra,wezwęochronęikażęcięwyrzucić.Aty…–zwróciłsiędoAlice,któraposłusz-
niekiwnęłagłową–odprowadźpaniądowyjścia,apotemzajrzyjdomnie.
Alice nie zapamiętała wszystkiego, co drobna brunetka paplała, gdy na prośbę
Cabrery zeszła z nią na dół. Zanotowała jednak jej żal z powodu porzucenia. To
mężczyźniuganialisięzaGeorgiąitoonaichporzucała.
Alice mogłaby jej powiedzieć, że oczekiwanie czegoś więcej niż przelotnego ro-
mansupokimśtakimjakCabrerabyłototalnągłupotą.
–Naszczęścietobienictakiegoniegrozi–powiedziałaGeorgianapożegnanie,
patrzącnaAlicepocieszająco.–Gabrielnigdybysięzakimśtakimjaktynieobej-
rzał. A wracając do niego, mam nadzieję, że zgnije w piekle. Możesz mu to ode
mnie przekazać. – To powiedziawszy, pomachała dłonią jak gwiazda filmowa, od-
wróciłasięi,kręcącbiodrami,pomaszerowaławstronępostojutaksówek.
Odwaga, która jeszcze dwadzieścia minut temu kazała jej spokojnie usiąść przy
biurkuiniezwracaćuwaginakłótniębyłychkochanków,wyparowałaiAlicewzdry-
gnęłasięnasamąmyśl,żezachwilęstanieokowokozGabrielem.Jadącwindąna
górę,poczułasięjakskazaniec.
– W co ty się, do cholery, bawisz, można wiedzieć? – Tymi słowami przywitał ją
Cabrera,gdyztabletemtrzymanymwdłonijaktarczaobronnaweszładojegoga-
binetu.
–Nierozumiem–zaczęła,aleniedałjejdokończyćnawetjednegozdania.
–Inieudawajniewiniątka.Widziałem,jakwślizgnęłaśsiędopokojuiukryłaśza
komputerem.
–Nieukrywałamsię,Gabrielu.–Wciążczułasiędziwnie,mówiącmupoimieniu,
ale po kilku pierwszych dniach, kiedy na każdym kroku tytułowała go „panem Ca-
brerą”, zniecierpliwiony zaproponował, by przeszła na ty. Tylko że imię Gabriel
miało w sobie coś niebywale erotycznego i za każdym razem, gdy je wymawiała,
miaławrażenie,żepieszczotliwieprzesuwadłoniąpojegokarku.
–Wiedziałaś,żetkwiętutajztąkobietą,izamiastprzyjśćmizpomocą,spokojnie
obserwowałaś,jaktosięskończy.
Ztąkobietą?
Gabrielzrobiłsiępurpurowynatwarzyinerwowoodgarnąłwłosyzczoła.
– I nie jestem w nastroju, by słuchać kazań! – warknął, chwytając jej pytające
spojrzenie.
–Nicniepowiedziałam–odpowiedziałazgodniezprawdą.
–Niemusiałaś–wrzasnąłwściekły.–Dobrzewiem,cosobieomniemyślisz.
Nieodezwałasięanisłowem.Gabrielstałtakbliskoniej,żeczułajegooddechna
swojej twarzy. Spuściła oczy, jednak jej wzrok trafił na szeroką klatkę piersiową
odzianąwdrogąkoszulęwkolorzekremowym.Poczułasięnieswojo.Jejszefrzad-
kokiedynaruszałjejprzestrzeń,alezakażdymrazem,gdytorobił,Aliceczułasię
zupełnie obezwładniona i niezdolna wykonać najmniejszego ruchu. W takich chwi-
lachsłyszała,jakkrewszumiwjejżyłach.
–Wytłumaczyszsięztego?–żądaniedotarłodoniejzpewnymopóźnieniem.
–Niewiem,jak…–zaczęła,alespojrzałnaniąztakimtriumfem,jakbyprzyłapał
jąnacelowymunikaniuodpowiedzi.
–Niepowinnaśtakrobić,wieszotym?–mruknąłłagodniejszymtonem,którybył
niemalżepieszczotąwporównaniudowcześniejszegoataku.
Poczuła,żepowinnajakośzareagować.Zrobićcokolwiek,byprzerwaćzaklęcie,
któreniepozwalałojejsięporuszyć.
–Niezapytasz,comamnamyśli?–GłosGabrielaprzerwałprzedłużającąsięci-
szę, podczas gdy Alice usiłowała walczyć z iskierkami ekscytacji rozkosznie draż-
niącymijejskórę.–Oczywiście,żenie–dokończyłzanią.–Aleitaksiędowiesz.
Nigdy nie powinnaś unikać odpowiedzi na bezpośrednie pytanie. Milcząc, rzucasz
wyzwanie.Adlakogośtakiegojakjawyzwaniejestwszystkim.
Sambyłzdziwionyswoimisłowami.Rzeczywiście,lubiłwyzwania,aleniewtedy,
gdychodziłookobiety.
–Myślę,żetoniewporządkuwyrzucićbyłąkochankęzbiuratylkodlatego,że
siępokłóciliście.–Poprzestałanatymjednymzdaniu.
–Zatowporządkujestprzychodzićdoczyjegośbiuraiurządzaćhisterie?–bar-
dziejstwierdził,niżzapytał,izamaszystymkrokiemruszyłwstronędrzwi,zatrzy-
mującsięprzyregalepełnymksiążek.
Alicepopatrzyłazanim.Wciąguparutygodnipracyzdążyłaoswoićniecotomiej-
sce.Przyniosładwakwiatkidoniczkowe,anabiurkuoboktelefonupostawiłafigur-
kęBuddy.Okrążywszypokój,Gabrielwróciłdopunktuwyjściaiutkwiłwniejupo-
rczywespojrzenie.
–Możeniemiałatakiegozamiaru–zauważyłaspokojnie.–Gdybychciałaawantu-
ry,wystarczyłozadzwonić,zamiastprzychodzićtutajinarażaćsięnawyprowadze-
nieprzezochronęjakprzestępca.
Cabrerauśmiechnąłsiętylko.
–Gdybyzadzwoniła,musiałabynajpierwporozmawiaćzmojąwiernąiniezawod-
nąasystentką,nieprawdaż?
Alice zaczerwieniła się. Jak to możliwe, że te dwa pochlebne przymiotniki za-
brzmiaływjegoustachjakobelga?
–Amożeprzyszłatutaj,żebysobieulżyć?–zapytał,przysuwająctwarzbardzo,
bardzoblisko.Ichspojrzeniaspotkałysięnakrótkąchwilę.–Czykiedykolwiekcoś
podobnegopoczułaś,Alice?
–Cotakiego?–wyszeptała,niemogącwydobyćzsiebienormalnegogłosu.
– Pasję, Alice. Poryw namiętności, który każe działać człowiekowi zupełnie irra-
cjonalnie.–OdsunąłsięiAliceodetchnęła.
–Wolękierowaćsięrozumem–odpowiedziała.
–Więcniepoczułaś.Szkoda–stwierdziłzudawanymzawodem.
–Jeśliznowupytasz…–musiałaprzerwać,bynabraćpowietrza.Cabreranietyl-
kocelowostarałsięwyprowadzićjązrównowagi,aletakżedobrzesięprzytymba-
wił.–Mówiłamjuż,żeniebędęrozmawiaćomoichprywatnychsprawach!
– Przecież nie rozmawiamy o tobie, Alice – to mówiąc, przeciągnął się. Przez
chwilęzastanawiałsię,czydaćspokójtejrozmowie,aleporzuciłtęmyśl.Niespo-
dziewanawizytaGeorgiirozkojarzyłago.MusiałodreagowaćiAlicewydałamusię
bardzowdzięcznymcelem,chociażnormalnietaksięniezachowywał.Gdybynajej
miejscubyłainnadziewczyna,prawdopodobnienieczułbypokusy.
Tak właśnie, pokusy. Alice budziła jego ciekawość. Zachowywała rezerwę i nie-
chętniedzieliłasięszczegółamizeswojegożycia.Przytymwszystkimchciałaspra-
wiaćwrażenieszczerejibezpośredniej.Wieledałbyzato,żebysiędowiedzieć,co
teżtakiegotajemniczegorobiławweekendy.Nigdyotymniewspominała.
– Być może uważasz, że traktowanie kobiet w taki sposób jest w porządku, ale
każdyjestinnyinigdyniewiadomo,jakąkrzywdękomuśtymwyrządzisz.–Głos
Alicewyrwałgozzamyślenia.
–Krzywdę?–powtórzyłjakecho.
–Niepowinnamtegomówić–uśmiechnęłasięprzepraszająco.
–Pracujemyrazem.Maszprawowyrazićswojezdanie–mruknął.
–Przecieżnielubisz,kiedykobietymówią,comyślą.–Wskazałanadrzwi,zaktó-
ryminietakdawnozniknęłaGeorgia.
–Trafiony,zatopiony–powiedziałzuśmiechem,którystopiłbysercekażdejkobie-
ty.–Oneprzeważnienicniemówią,ajaichniezachęcam.
–Dlaczego?–Poczuła,żemusigootozapytać,chociażbyłapewna,żeznaodpo-
wiedź.Pocomiałbysięwysilać,jeśliwszystkodostawałnatalerzu.–Więcdoczego
jezachęcasz?–wiedziała,żeniepowinnaotopytać,aleciekawośćbyłasilniejsza.
–Doniczego–uciął.–Ateraz,kiedyjużzgłębiliśmynajdalszezakątkimojejpsy-
chiki,możewrócimydopracy?
Byłaprawieszósta,gdyznówjązobaczył.Przezcałydzieńbyłzajętyspotkania-
mi,onasiedziałaprzylaptopie,wypełniałaraporty,umawiaławizytynaprzyszłyty-
dzieńinajwyraźniejgounikała.Postanowiłdaćjejtrochęczasu.
Alicezerknęłanazegarekipomyślała,żeporasięzbierać.Uporządkowałabiur-
ko,odłożyładokumentynamiejsceiumyłakubekpokawie.Przezcałytenczasmy-
ślałajednakoichporannejrozmowie.Gabrielpoprostubyłprzyzwyczajonydobu-
rzeniabarier,któreonapostawiła.Toniebyłonicosobistego.Taksobietotłuma-
czyła.Niebyłniązainteresowany.Niemógłbyć.Przypomniałasobieniski,seksow-
ny głos Georgii, biodra kołyszące się uwodzicielsko, gdy wychodziła z biurowca,
ipomyślała,żetomusiałbyćtyp,którymuodpowiadał.Typseksbombywyjętejpro-
stozserwisówpoświęconychcelebrytom.
NagleprzedoczamistanąłjejAlan.Zrozwichrzonymiblondwłosamiiokularami
przypominałstudentaitymjąujął.Bylinaparurandkach.Wydawałojejsię,żesą
parą. Któregoś razu Alice przyłapała go na mieście z kobietą bardzo podobną do
Georgii.Florabyładrobna,miałapokaźnybiust,anasobiekusąsukienkę,którale-
dwoprzykrywałapośladki.Byłamniejluksusowąinapewnomniejzadufanąwsobie
wersjąGeorgii.Wkażdymrazie,niezdającsobiezupełniesprawyztego,kimjest
Alice,przywitałająserdecznie.Alanpowiedziałwtedy,żeAlicejestjegokoleżanką
zpracy.Dodziśwspominałatęsytuacjęzrozbawieniem.
–Uśmiechaszsię.–Niezauważyłanawet,kiedyGabrielwyszedłzeswojegogabi-
netu. Widząc, że zbiera się do wyjścia, pospieszył do szafy i podał jej płaszcz, po
czymstanąłprzydrzwiachioparłsięofutrynę.
– Już prawie koniec tygodnia – odpowiedziała odruchowo, chociaż, prawdę mó-
wiąc,jejweekendywypełnionedalekąpodróżąiopiekąnadmatkąbyłybardziejwy-
czerpująceodpracy.
–Pracaumnieażtakcięmęczy?
Alice, podobnie jak inni pracownicy jej szczebla, dostawała specjalny dodatek
odzieżowydopensji,mimotowciążubierałasięwstarekostiumy,któremimowy-
maganejkolorystykiwyraźnieodbiegałyodpreferowanegotutajstylu.
–Oczywiście,żenie…Właściwiebardzomisiętutajpodoba–powiedziałazpo-
ważnąminą,aGabrielwybuchnąłśmiechem.
Byłjużprawiewieczór,aonwyglądałtakświeżo,jakbychwilętemupojawiłsię
wbiurze.Należałdotychludzi,którzynawetpowielugodzinachwytężonejpracy
tryskalienergią.
–Tomiłe.Niespodziewałemsiępochwał–powiedział.
Uśmiechnęłasięgrzecznie,zostawiająckomentarzdlasiebie.
– Sam zwykle jestem oszczędny w pochwałach – zaczął, czytając jej w myślach.
Jakontorobił?
–Byćmożedlatego,żeżadnazmoichpoprzedniczekniewytrzymałatutajdłużej
niżdwieminuty–wyrwałosięAlice.Jużchciałasiebieskarcićzatęszczerośćgra-
niczącązbezczelnością,gdyusłyszałakolejnywybuchśmiechu.
–Cośwtymrodzaju–powiedział,zerkającnaniązciekawością.–Cóż…nieza-
trzymujęcię.–Skłoniłsiękurtuazyjnie.–Spieszyszsięipewniedlategosięuśmie-
chałaś?
Alicezdążyłazrobićkrokwjegostronę,alezatrzymałasię.
–Słucham?
–Maszplanynawieczór–wyjaśnił.–Dlategosięuśmiechałaś?
Niemógłprzecieżwiedzieć,żerozmyślaławtedyotym,copowiedziałajejGeor-
gianaodchodne,orazodziewczynie,dlaktórejporzuciłjąjedynychłopak,jakiego
miała.
Sampewnieteżmiałplany.Możeteatr?Potemkolacjawktórejśzdrogichimod-
nychrestauracjiwLondynie.Awięcteatr,kolacja,apóźniej…Nie,nie,wróć,kola-
cjaiucieczkaprzedreporterami.Zatakimijakonobowiązkowouganialisiępapa-
razzi.Noapotem…Alicemusiałaprzyhamowaćwyobraźnię,którapodpowiedziała
jej,żenastępnympunktemwieczorujejszefabędzieseks…Poczułanagłeuderze-
niekrwiijejpoliczkizarumieniłysię.Otostałaprzednimirozmyślałaotym,jakko-
chasięzkobietą.Wyobraziłasobiejegodłoniesunącepogładkimciele,palcedeli-
katnierozgarniającewłosynaskroniach,ustaniecierpliwiespijającepierwszepo-
całunki.Och…
Ciałemwstrząsnąłintensywnydreszcz,naczołowystąpiłykropelkipotu.Jejserce
przygniótł ciężar pożądania, od którego zabrakło jej tchu w piersiach. Nie mogła
sięruszyć.Gdyuniosłagłowę,ujrzałaciemne,przepastneoczywpatrzonewnią.
–Powinnamjużiść–wyjąkała.
Cabrera bez słowa uchylił drzwi. Przeciskając się obok niego, poczuła kolejne
uderzeniegorąca.Drżąceręcemusiałaukryćwkieszeniachpłaszcza.Cosięznią
działo?Nielubiłagoprzecież.Powinnazachowaćdystans!
Gdy tylko znalazła się na zewnątrz budynku, pobiegła w stronę metra, jakby ją
ktośgonił.
ROZDZIAŁTRZECI
Obudziłasię,dyszącgłośno.Śniłojejsię,żebiegniewąskim,niekończącymsięko-
rytarzem,goniącGabriela,którycochwilaodwracałsięiwidzącją,przyspieszał.
Niewiedziała,cojestnakońcukorytarza,aniczywogólekorytarzsiękończy.Pa-
miętała,żejakiśstrachkazałjejniezatrzymywaćsiępodrodze.
Była mokra od potu i kompletnie zdezorientowana. Po chwili zrozumiała, że tuż
obokdzwonitelefon.Niebudzik,lecztelefon.Nacisnęłazielonąsłuchawkęiopadła
wyczerpananapoduszkę.
–Nieśpisz?Todobrze!–GłosGabrielauciąłsennykoszmariusiadławyprosto-
wana,patrzącnabudzik,którypokazywałszóstąpiętnaście.
–Toty,Gabrielu?
–Ażtakdużotelefonówodbieraszodmężczyznotejporze?–zapytał,drażniąc
sięznią.–Niemusiszodpowiadać.
–Cosięstałoztwoimgłosem?–zapytała.Tobyłpierwszyraz,kiedyGabrielza-
dzwonił na jej prywatny numer. Zaniepokojona rozejrzała się po pokoju, jakby się
obawiając,żezachwilęzmaterializujesię,wychodzączcienia.
Naszczęściejejsypialniabyłanieduża.Miałaścianywkolorzemagnolii,nieokre-
ślonegokoloruzasłony,któreszczelnieotulałyokno,idwakolorowepejzażewiszą-
ceoboktoaletkizlustrem.ObaprzedstawiałyscenyzKornwaliiizostałynamalo-
waneprzezlokalnegoartystę,któregoAlicepoznałakiedyśprzezmatkę.Maleńki
pokoikwniedużym,wynajmowanymmieszkaniu,któregojedynązaletąbyłopołoże-
niewsąsiedztwiestacjimetra.
SypialnięobokzajmowałajejwspółlokatorkaLucy,któraotejporzezapewnepo-
grążonabyławgłębokimśnie.
–Wyglądanato,żejestemchory–odpowiedziałschrypniętygłos,któryledwopo-
znała.
ChorobaGabrielabyłaczymśtakniepasującymdoniego,żeAliceprzeraziłasię
nienażarty.
– Co ci jest? – zapytała, wygrzebując się spod kołdry i sięgając wolną ręką po
szlafrok.Wpokojubyłochłodno.–Wezwałeślekarza?
–Oczywiście,żenie!–wychrypiałurażonydosłuchawki.
–Dlaczegonie?
–Jesteśubrana?–Zniecierpliwionytonkazałjejzerknąćdolustra,wktórymzo-
baczyłasiebiezpotarganymiwłosami,półprzymkniętymipowiekamiiwrozciągnię-
tym,workowatympodkoszulku,któryzsunąłsięzramienia,odsłaniającprawiecałą
pierś.Odruchowopoprawiłakoszulkęiponownieopadłanałóżko,zamykającoczy.
–Nawetniewstałam.Mamustawionybudziknasiódmą.
–Wtakimraziewyłączgoiwstańjużteraz.
–Cokonkretniecidolega?–spytała,niepodnoszącpowiek.
–Bolimniegardło…igłowa.Mamwysokągorączkę.Musiałemzarazićsięgrypą.
–Idzwoniszdomnieowpółdosiódmejrano,żebypowiedzieć,żejesteśprzezię-
biony?–Alicemiaładośćtejrozmowy.
–Przekonaszsię,żetoniejestzwykłeprzeziębienie.Musiszwstać,pójśćdobiu-
ra i przynieść mi dwie teczki, które leżą na moim biurku. Chcę zająć się pewną
sprawą,aniewszystkomamwkomputerze.
Pracowała z nim wystarczająco długo, żeby przyzwyczaić się do rozkazującego
tonu,ależebydzwonićdoniejotakiejporze,tojużbyłaprzesada.
–Mamprzynieśćciteteczki?
–Tak,domniedodomu.Zabierzteżswójlaptop.Dziśbędzieszpracowaćtutaj.
Niejesttoidealnerozwiązanie,aleniedamradydotrzećdobiura.
– Może po prostu zrób sobie wolne, jeśli się źle czujesz, Gabrielu. – Jak każdy
normalnyczłowiek!Chciaładodać,alewporęugryzłasięwjęzyk.–Mogęcizeska-
nowaćmateriałyiprzesłaćzbiura,jeślinaprawdęchceszsięzająćpracą.
–Gdybymchciał,żebyśmijezeskanowała,powiedziałbymotym.Niemogęzresz-
tą tyle mówić. Boli mnie gardło. Jeśli wstaniesz teraz i pojedziesz do biura, bę-
dzieszumniegdzieśzagodzinę,półtorej?Tylkosięniespóźnij.Maszpodrękądłu-
gopis?
–Długopis?–Alicebyłaskołowanaodtegosłowotoku.
–Tak,długopis.Takiecośdopisania.–Westchnęłazrezygnacją.Byłnieznośny,po
prostunieznośny!–Zapiszsobiemójadres.I,namiłośćboską,weźtaksówkę.Me-
trembędziesztujechałacałewieki.Mamymnóstwodozrobienia,ajaokropniesię
czujęiniewiem,ileczasubędęwstaniepracować.Musiałaśmnieczymśzarazić!
–Tonieja!Zresztą,prawieniechoruję.–Niedość,żezachowywałsięjakrozka-
pryszonedziecko,tojeszczeobarczałjąwinązachorobę.
– To się dobrze składa, bo masz przed sobą bardzo pracowity dzień. Zapisz ad-
res…
Alice zapisała ulicę i numer domu. Wysłuchała w milczeniu kolejnych kilkunastu
poleceń,poczymGabrielsięrozłączył,niemówiącnawet„dowidzenia”.
Zdumionawpatrywałasięjeszczechwilęwkomórkę,poczymwyskoczyłazłóżka
ipobiegładołazienki.Wzięłaprysznic,ubrałasięwpięćminutiwykonałabłyska-
wiczny makijaż. W drodze do metra posmarowała jeszcze usta błyszczykiem. Tuż
przyschodachnastacjęprzypomniałasobie,żeprzecieżmiałaprzyjechaćjaknaj-
szybciej.Stanęławięcprzykrawężnikuizaczęłaszaleńczomachaćnanadjeżdżają-
cąwłaśnietaksówkę.
Podałakierowcyadresiwsunęłasięwkątkanapy.Byłaniewyspanaizła.Gabriel
chybawogóleniezdawałsobiesprawy,jakdezorganizujeżycieinnym.Możemy-
ślał,żewyższapensjapowinnarekompensowaćwszelkieniewygody.
PrawiegodzinępóźniejAlice,niecospokojniejsza,wysiadłaztaksówkiirozejrza-
łasię.NieznałatejczęściLondynu.Ciekawe,czyktokolwiekzbiurajużtubył.Im-
prezy firmowe odbywały się zawsze na mieście. Gabriel nie był typem jowialnego
szefa,któryurządzałbykolacyjkiusiebiewdomu.
Nieco zaskoczona stanęła przed imponującą fasadą budynku z czerwonej cegły,
utrzymanego w stylu georgiańskim. Nie zastanawiała się nad tym, jak Gabriel
mieszka,alespodziewałasięczegośzdecydowaniemniejokazałego.Możeaparta-
mentunaostatnimpiętrzenowoczesnegowieżowca?Nacobyłamurezydencja,je-
ślimieszkałwniejsam?
Przyglądała się kunsztownie zdobionym oknom i mosiężnej balustradzie przy
schodkach prowadzących do drzwi. Z małą torebką przewieszoną przez ramię,
dwomasegregatoramiitorbązlaptopemwyglądałajakzabłąkanywędrowiec.Jeśli
postoitujeszczedłużej,anichybipojawisiępolicjaalboochrona.Weszławięcpo
schodachinacisnęładzwonek.
–Wejdź,proszę.Jestemnagórze.
–Gdziedokładnie?–zapytała,alewodpowiedziusłyszałajedyniebrzęczeniedo-
mofonu i pchnęła drzwi. Najwyraźniej Gabriel uważał, że powinna go poszukać.
Stanęławpogrążonymwpółmrokuhallu.Byłogromny,chybanawetwiększyodjej
całego mieszkania dzielonego z koleżanką. Podłogę zdobiły wiktoriańskie kafle.
Środkiembiegłdługiperskichodnik,którydochodziłdokrętychschodówprowadzą-
cychnagórę.
CoGabrielrobiłnagórze?Miałtambiuro?Alicewygładziłaspódnicę,któraodro-
binępogniotłasięwtaksówce.Miałanasobieswójzwykłybiurowykostiumskłada-
jący się z czarnej spódnicy, białej koszuli i narzuconego na nią czarnego żakietu.
Ucieszyłasię,żenieprzyszłojejdogłowyzałożyćdżinsówibluzy.
ZnalezienieGabrielaokazałosięniełatwymzadaniem.Dombyłwielki,miałtrzy
piętra, a na każdym z nich mnóstwo pokoi rozmieszczonych po prawej i po lewej
stronieschodów.Zajrzaładodwóchsalonówikilkusypialni,zanimwreszcietrafiła
naGabriela.Przezuchylonedrzwidojrzałaniepościelonełóżkoiprzystanęła,byza-
pukać.
–Nareszcie!Ilemożnaczekać?
Siedziałwłóżkuopartyospiętrzoneuwezgłowiapoduszki.Kołdraniedbaleodsu-
niętabyłanabok.Podrugiejstronieleżałotwartylaptop.Miałnasobieczarnygru-
bypłaszczkąpielowy,spodktóregowystawałybosestopy.Natwarzydojrzałaciem-
niejszyniżzwyklecieńzarostu.Czarnewłosywartystycznymnieładziedopełniały
wizerunku.Pozanietypowymstrojemwyglądałzupełniezwyczajnie.
Rozejrzałasięposypialni.
–Będziemypracować…tutaj?–zapytała,stojącnadalwdrzwiach.
–Adokądmielibyśmypójść?–zapytałzniecierpliwiony.
–Minęłampodrodzegabinet.Może…
– Nie mogę wychodzić z łóżka, jestem chory – przerwał jej, a w jego głosie za-
brzmiało zdumienie. Po raz pierwszy w życiu widział kobietę, która stojąc w jego
sypialni,wyglądałatak,jakbychciałastądjaknajszybciejuciec.–Zresztątoniejest
sypialnia,tylkosuita.–Wskazałdłoniąwkierunkuokna,gdziestałasofa,foteleini-
skistolik.
Odetchnęłazulgą.Przynajmniejniebędziemusiałasiedziećtużprzynim.
– Przyniosłaś akta, o które prosiłem? – Gładko przeszedł do spraw związanych
zpracą.–Iusiądźgdzieśwreszcie.Niebędzieszchybaprzezcałydzieństałaprzy
drzwiach.
Podciągnąłsięwyżejijejoczomukazałsięmaleńkifragmentopalonegotorsu.
Mógł się chociaż ubrać, przecież wiedział, że przyjdzie. A może… może celowo
tegoniezrobił?Czasamimiaławrażenie,żeGabrielbezustannierobisobiezniej
żarty,itobyłjedenztakichmomentów.
Niezgrabnymiruchamizdjęłatorebkęipołożyłasegregatorynabrzegułóżka.Po-
temusiadłanasofie,wyjęłapotrzebnedopracyrzeczyirozstawiłalaptopnakola-
nach.
–Bierzeszjakieślekinatoprzeziębienie?–zapytała,czekającnauruchomienie
siękomputera.–Toznaczynagrypę–poprawiłasięszybko.
–Oczywiście,żenie–powiedziałurażony.
–Jaktonie?
–Tonicnieda.Samoprzejdzie.
Alicezaczęłasiępodnosić.
–Przyniosęciparacetamol.
–Nigdziesięstądnieruszaj!–zaprotestował.–OtwórzfolderzkontraktemDick-
sonaiuważaj,comówię,boniebędędwarazypowtarzać.
Wstała,niesłuchającgo.
–Gdziemaszapteczkę?
–Niemamapteczki–westchnąłzrezygnowany.Głowamupękałainiemiałsiłyna
kłótnię.
Alicepodeszładołóżkaizzałożonyminapiersiachrękamiprzyglądałamusię.
–Rzeczywiściemarniewyglądasz.
–Nareszcieodkryłaś,żejestemciężkochory.Mojegratulacje.
–Marniewyglądasz,ponieważniechceszsobiepomóc.Iniejesteściężkochory,
tylkoprzeziębiony.Tonormalnewiosną.
–Jaktoniechcęsobiepomóc?–warknąłnanią.–Każdainnanatwoimmiejscu
byłaby szczęśliwa, że może się mną zająć, poprawić poduszki i bawić się w pielę-
gniarkę.
–Wtakimrazieproszę.–Podałamutelefonleżącynałóżku.–Zadzwońdokażdej
innej.Chętniezwolniętozaszczytnemiejsce.
–Usiądzieszwreszcie?–ryknąłiniemalnatychmiastzgiąłsięwpółtarganykasz-
lem.Aliceodwróciłasięnapięcieiwmilczeniuusiadłanasofie.
TymczasemGabrielnaciągnąłkołdręnanogiiopadłwyczerpanynapoduszki.
–Mamwtorebcetabletki.Przyniosęszklankęwodyipołknieszje–powiedziała
zestoickimspokojem.–Przestanieciębolećgłowa.
– A gorączka? – zapytał słabym głosem. – Mam straszną gorączkę. Chodź tu
isamasprawdź,jeśliminiewierzysz.
Podeszładoniegoznowuidotknęładłoniączoła.Nagłeuczucietkliwościścisnęło
jejgardło.Miałaochotępochylićsięipocałowaćgo.Szybkocofnęładłońiwypro-
stowałasię.
–Pewniestanpodgorączkowy.Wkażdymraziebędzieszżyć–uspokoiłago,cho-
ciażwtejchwilipowinnasięraczejzająćuspokajaniemsiebie.
Skądpojawiłosięwniejtakniespodziewanepragnienie?DotejporyGabrielnie
stanowił dla niej zagrożenia w relacji damsko-męskiej. Przez pryzmat tego, jak
traktowałkobiety,wydawałjejsięprawieaseksualny.Prawie!Możejednakniebył
takjednowymiarowyistądtareakcja.Amoże…możepoprostubyłatakasamajak
wszystkie jego asystentki? Nie, to było niemożliwe. Nie mogłaby się zadurzyć
wkimś,kogotaknieznosiła.
Podeszładostolika,naktórympostawiałatorebkę,iwyjęłatabletki.
–Pójdępowodę‒powiedziała.
–Właziencejestszklanka.
Pochwiliwróciłaipodałamudwietabletki.
–Weźje–powiedziałazdecydowanymtonem.
– I kto tu jest szefem? – mruknął Gabriel i posłusznie połknął tabletki, popijając
wodą.–Zamiastczułejpielęgniarki,trafiłmisiędowódca–dodał.
–Gabrielu,przyszłamtu,ponieważchciałeśpracować–powiedziałaspokojnie.–
Odrozrywekmaszprzecieżswojeprzyjaciółki.
– Właśnie że nie mam. Chwilowo jestem do wzięcia – powiedział z rozbrajającą
szczerością. – Zresztą powinnaś o tym wiedzieć, przecież rezerwujesz mi stoliki
wrestauracjachibiletydoteatrów.
Byłajegozupełnieniekobiecą,bezbarwną,leczpracowitąasystentką,którazała-
twiałaprywatnerozmowytelefoniczneiorganizowałamurandki.
Oiledobrzepamiętała,dotejporyrezerwowałatylkobiletydooperyibyłotojuż
poawanturzezGeorgią.Dwabilety.Musiałwięcmiećkolejnąprzyjaciółkę!
–Acoztądziewczyną,zktórąposzedłeśdoopery?
Nagle poczuła się odstawiona na boczny tor. Szara myszka, w życiu której jest
tylkopraca,podczasgdyto,conajciekawsze–życietowarzyskie,romanse,rozsta-
nia i powroty – istniało gdzieś obok i było udziałem takich ludzi, jak Gabriel czy
Georgia.
–Noniestety–powiedziałrozczarowany.–Wżyciusiętakniewynudziłem,cho-
ciażmuszęprzyznać,żewarunkimiałaznakomite–uśmiechnąłsięporozumiewaw-
czo.
Cóż,kolejnamodelkaczyaktoreczkaniespełniłajegooczekiwań.Zachwilępoja-
wisięnastępna.Niektórymżyciewciążpodsuwałopodnossamesmakowitekąski,
podczasgdyinnilatamiczekalinaswojąszansę.
–Poczuciegoryczywypełniłojejserce.
–Amożetybyśmiznalazładziewczynę?–powiedziałwyraźnierozbawiony.–Do-
pisałbymtodolistytwoichobowiązkówrazemzdodatkowymwynagrodzeniem.
Alice, która dosłownie przed sekundą była w nastroju do użalania się na swój
ciężkilos,poczerwieniałazgniewu.Cojeszczekażejejzrobić?Wynieśćśmieci?
–Jesteśchybanajwiększymleniem,jakiegowidziałamwcałymmoimżyciu–po-
wiedziała.
–Cotakiego?
–Leńpatentowany!–powtórzyładobitnie,ajejrozognionespojrzeniemimowol-
nieprześlizgnęłosiępotorsieGabriela,osłoniętymjedyniepłaszczemkąpielowym.
Serce podskoczyło raz, potem drugi i kołatało się w piersi nierównym rytmem.
Trudnopowiedzieć,czywinnytemubyłjejgniew,czywidoknawpółrozebranego
szefa.–Zupełniecięnieobchodzitwojeżycieosobiste.Dlaczegonawetnieodbie-
rasztelefonówodswoichdziewczyn,tylkokażeszmiwymyślaćjakieśżałosnewy-
mówki?PrezentpożegnalnydlaGeorgiiteżmusiałamsamawybrać.Nawetnieza-
pytałeś,cotobyło.Jeślitoniejestlenistwo,toniewiemco!
AlicekupiławtedydlaGeorgiiogromnybukietkwiatówikaszmirowyszalwkolo-
rzepłaszcza,jakitamtegodniamiałanasobie.Wszystkotosłonokosztowało,ale
ponieważGabrielzaznaczył,żekwotaniegraroli,niezamierzałabyćoszczędna.
Tekobietyzasługiwałynawięcejniżprezentkupionyprzezasystentkę.
–Chybasięzapominasz?–odparłGabrielchłodno.
Leniwy?On?Pracowałodranadowieczora.Odwielu,wielulat.Zaczynałodni-
czegoiwspiąłsięnasamszczyt.
JednakAlicenawetniewspomniałaopracy.Totypowedlakobiet.Niedostrzega-
ją faktów, a czepiają się nieistotnych drobiazgów. Co za różnica, kto wybrał pre-
zent?Ważne,żeGeorgiaprzestałamusięnarzucać.
Zresztą,nieoszukujmysię,pomyślał.Kobietynieuganiałybysięzanim,gdybynie
pieniądze.Dlategojedynąjegozdaniemrzeczą,najakiejmógłwżyciupolegać,była
wrodzonaumiejętnośćichpomnażania.Wszystkoinnebyłoefektemubocznymbo-
gactwa.
–Wybacz–powiedziała.–Niepowinnamtegomówić.Toniemojasprawa.
Przeprosinywydałymusięnieszczere,alemachnąłnatoręką.Kogoobchodziła
opiniaasystentki?Ajednak!SłowaAliceubodłygo,itoboleśnie.
Postawiłlaptopnakolanach.Mielipracować,atymczasemurządzalipogawędki
natematyosobiste.Musiałprzyznać,żeporazpierwszycośtakiegomusięzdarzy-
ło.Alicemiałaszczęście,żedoceniałjejpracę,wprzeciwnymraziezbierałabyjuż
rzeczyzeswojegobiurka.Popółgodziniezapomniałotejpotyczce,alerazporaz
przyłapywałsięnatym,żeprzyglądasię,atojejgłowiepochylonejnadlaptopem,
atoszczupłympalcom,kiedywyliczałasprawydozałatwienia,atoznowuskromnie
złączonym i całkiem zgrabnym nogom. Miała umysł analityczny, szybko kojarzyła
fakty i to mu się w niej najbardziej podobało, chociaż zazwyczaj, myśląc o kobie-
tach,niezwracałuwaginaatutyinneniżte,któremiałprzedoczami.
Kołopołudniapoczułsięowielelepiej.Alicemiałarację.Mógłpomyślećotablet-
kach wcześniej. Podbudowany tym, spuścił nogi z łóżka i wstał. Alice zerknęła na
niegoprzerażona,bowferworzepracyzdążyłajużzapomnieć,żejejszefwystępu-
jedziśwstrojumocnoniekompletnym.Tymczasemonprzeciągnąłsięipowiedział,
żeidziepodprysznic.Odprowadziłagowzrokiem.Miałszerokiebarkiiwąskiebio-
dra,naktóreażprzyjemniebyłopopatrzeć.
–Możezaczekasznamniewkuchni?–odwróciłsię,chwytającjejzamyślonespoj-
rzenie.–Zjemycośiwrócimydopracy.
– Wyglądasz trochę lepiej – powiedziała, czując, że powinna się wytłumaczyć. –
Możewolałbyśodpocząć?
– Nie lubię odpoczywać, to nie w moim stylu. Ale ty możesz rozprostować nogi
iprzejśćsiędokuchni,chybażewolisznadaldyskutowaćosytuacjinaszychspółek
elektronicznych.Wtakimraziezapraszamdołazienki.Nie?–udałzdziwienie,gdy
pokręciłagłową.–Jakjużtambędziesz,mogłabyśprzygotowaćcośdojedzenia.Lo-
dówkajestpełna.–Topowiedziawszy,zamknąłdrzwi,zostawiającAlicezpółotwar-
tymizezdziwieniaustami.
Jedyne,cotenczłowiekpotrafiłrobić,towykorzystywaćludzinakażdymkroku.
Rozzłoszczonaodstawiłalaptopiruszyłanadół.Jeszczebardziejrozzłościłojąto,
żeniepotrafiłamusięprzeciwstawić.Niepowinnabyłatuwogóleprzyjeżdżać,tyl-
kopójśćdobiura.Teraznatomiastniepowinnamyszkowaćpojegokuchni.Abyło
torzeczywiścieimponującemiejsce.Odgranitowychblatów,poprzezszafki,ażdo
sprzętuipodłóg,wszystkolśniłoczystością.Gabrielnapewnomiałsłużbę.Zastano-
wiłoją,dlaczegodotejporynienatknęłasięnagosposięczypokojówkę.
Zajrzaładolodówki.Byłyjajka,bekon,serisporowyrobówdelikatesowych,ta-
kichjakwłoskaszynkaczyhiszpańskieoliwki.Znalazłateżkilkarodzajówpieczywa
–wszystkownajlepszymgatunkuiświeże.Ktośmusiałranoprzynieśćzakupy.
–Zawszemożemycośzamówić.–Wyprostowałasięgwałtownie,jakbyjąprzyła-
panonaniewiadomojakimwystępku.Niespodziewałasięgotakszybko.Byłświe-
żoogolonyinaszczęścieubrany.Miałnasobieniebieskiedżinsyikoszulkęsporto-
wązdługimrękawem.
Minąłjąipodszedłdoblatu,anastępniezabrałsiędoparzeniakawy.
–Espressoczylatte?
–Lattepoproszę–mruknęła.Nieprzepadałazamocnąkawą.
Gabrielcałkiemsprawnieporuszałsiępokuchni.
– Nie powinieneś chodzić boso. Przeziębisz się jeszcze bardziej – zwróciła mu
uwagę.
–Podłogajestogrzewana.Zdejmijpantofleiprzekonajsię–powiedział.
Mogłaby też odpiąć górny guzik bluzki, pomyślał. Nie byli przecież w biurze,
aonanawetnachwilęniezsunęłapantofli,niezdjęłażakietu,niepodwinęłaręka-
wówkoszuli.Słowem,niezrobiłanic,żebyjejbyłowygodniej.Byłanajmniejwylu-
zowanąkobietą,jakąznał.
Gabriel miewał w swym otoczeniu kobiety zgoła inne. Efektowne i chętne. Być
może dlatego panna Alice Morgan, przeciętnie ubrana i nieprzystępna, niebywale
gointrygowała.
Ubierała się fatalnie, ale kiedy odsunęła z twarzy długie włosy, można było do-
strzecporcelanowąskóręiświeże,ponętneusta.Podającjejfiliżankękawy,zezdu-
mieniemstwierdził,żejestpodniecony.
–Dziękuję–powiedziałaAlice.Całatazabawawdomnieprzypadłajejdogustu.
–Możedokończymypracę?Mogłabymwcześniejpójśćdodomu.
Gabriel spojrzał, jak przybliża twarz do parującej filiżanki i wyobraził sobie jej
szczupłepalcewokółjegopenisaidelikatnemuśnięciaróżowegojęzyka.Obrazten
byłtakżywyipojawiłsiętakniespodziewanie,żemusiałzamrugaćpowiekami,by
wrócićdorzeczywistości.
–Niepłacęcizato,żebyśwcześniejwychodziładodomu–powiedziałostro.
Cogougryzło?
–Chodziłomioto,żeniejestemgłodna.
–Wporządku–rzuciłkrótko.Jegomyśligalopowaływzupełnieinnymkierunku
niżtakonwersacja,aerekcja,któraniechciałaustąpić,tylkojewzmagała.
Wciemnomógłpowiedzieć,żeniemalkażdazeznanychmukobietdałabywiele,
byznaleźćsięuniegowdomu.Każdaoprócztejjednej,którastałaterazzplecami
przyklejonymidolodówkiirozpaczliwieszukaławymówek,byjaknajszybciejstąd
wyjść. Nie pojmował tego. Jeszcze większą zagadką dla niego było to, że jej opór
działałnaniegojakpłachtanabyka.
Pomyślał chwilę, jak rozwiązać ten pat, i wyjął z kieszeni telefon. Zadzwonił do
swojejulubionejrestauracjiizamówiłobiadnadwieosoby.Wybórdańpozostawił
szefowi kuchni, którego znał od dawna. Prowadząc rozmowę, nie spuszczał oczu
z Alice, która z kolei zastanawiała się, czy nie próbuje wywołać w niej poczucia
winy.Wyraźnieoczekiwał,żezradościąwskoczywfartuszekiugotujemuobiad.
Jeślitak,tosrogosięzawiódł.
– Wiesz, że mamy jeszcze sporo pracy przy Trans-Telecom? – Usiadł przy stole
i podparł głowę rękami. Chyba znów miał gorączkę. – Nie stój tak! – odezwał się
poirytowany.–Gdybyśmiałasięodemniezarazić,jużbysiętostało.
– Sądziłam, że wszystko mamy domknięte. – Podeszła i przycupnęła na brzegu
stołka.Nawetniepomyślałaotym,żemożesięodniegozarazić.Jejmyślipochła-
niała w tej chwili najważniejsza kwestia, a mianowicie, kiedy będzie mogła stąd
wyjść.
–Prawnicyprzejrzelijużdokumentację,alemusimyjeszczerazsprawdzićkażdy
szczegół.Niemogęsobiepozwolićnabłędy.Włożyłemmnóstwowysiłkuwprzeko-
naniewłaścicielidomojejkoncepcjisprzedaży.Niechcęteżżadnychopóźnień.
Alice kiwała głową. Lubiła na niego patrzeć, kiedy omawiali sprawy służbowe.
Wjegooczachlśniłaprawdziwapasja.Gestamipodkreślałwagęsłów.Brwi,nieco
ściągnięte,świadczyłyomaksymalnymskupieniu.Widaćbyło,żepracajestjegoży-
wiołem.Byłkompetentny,przewidującyidokładny.Akiedynapotykałproblemy,go-
tówbyłniespaćiniejeść,byletylkorozwiązaćjejaknajszybciej.
–Takwięcobawiamsię,żeniemaszwyboru–dokończyłwywódispojrzałnanią
pytająco.–Alice?Czytywogólesłuchasz,codociebiemówię?
Drgnęła,wyrwanazrozmarzenianadtalentamiswojegoszefa.Wtejsamejchwili
rozległsiędźwiękgongu.PochwiliGabrielwróciłdokuchnizdwiemadużymitor-
bamiozdobionymilogorestauracji.
– Oczywiście, że słuchałam, mówiłeś o Trans-Telecom – powiedziała, odbierając
odniegojedenzpakunków.
–Powiedziałemteż,żeprawdopodobniebędzieszmusiaładodatkowopopracować
nadtymwdomu.Uprzedzamodrazu,żewnastępnyweekendjedzieszzemnądo
Paryżapodpisaćkontrakt.Potrzebujęnamiejscukogośzaufanego.Jeślimusisz,po-
zmieniajswojeplany.
–Następnyweekend?–upewniłasię.
–Tak,będzieszmiałaparędni,żebysięprzygotować.
Alicewiedziała,żemamajakośdasobieradębezniej,aleitakczułasięwinna.
MogłapowiedziećGabrielowi,żewweekendyjeździdomatki,alebyłobytokolejne
przekroczeniegranicyprywatności.PozatymGabrielCabreraniebyłtypemczło-
wieka,któremuchciałabysię zwierzać.Mogłasiępo nimspodziewaćco najwyżej
kąśliwegokomentarza.
–Jasne,zmienięplany–zobowiązałasię.
–Dobrze.Toterazprzerwanaobiad,apotemwracamydoroboty–odparł,już
spokojniejszy.
ROZDZIAŁCZWARTY
Minęłosporoczasu,odkądAliceostatniobyłazagranicą.Spędziławtedytydzień
wHiszpanii.Coprawda,tymrazemmiałtobyćwyjazdsłużbowy,aniewypoczynko-
wy, ale miała nadzieję, że uda jej się wyrwać choć na parę godzin i pochodzić po
mieście.
Jejmamadośćdobrzeprzyjęławiadomośćotym,żeAliceniepojawisięwnastęp-
ny weekend. Była zupełnym przeciwieństwem Alice, która odziedziczyła urodę po
ojcu. Niewysoka, z blond włosami i łagodnym spojrzeniem błękitnych oczu nawet
wwiekupięćdziesięciupięciulatbudziłazainteresowaniemężczyzn.Przypominała
delikatneksiężniczkizbaśniDisneya.Jednaktentypurodyicharakterustałsiędla
jej matki także przekleństwem. Przekonana, że najmocniejszym orężem kobiety
jesturoda,niezdążyławypracowaćwsobieinnychmechanizmówobronnych.Gdy
mążzacząłsięoglądaćzainnymi,początkowoniemogławtouwierzyć,potemza-
częła na siłę poprawiać swoje wyimaginowane mankamenty. Farbowała włosy na
najróżniejsze odcienie blondu, przeszła na dietę, aby stracić parę kilo, biegała do
kosmetyczki. Jednak nic nie przynosiło pożądanego efektu. Mogła mieć każdego
mężczyznę,alekochałatylkotego,któryjązdradzał.
Wreszciesiępoddała.Siedziałacicho,gdymążurządzaławantury.Nieskarżyła
się, gdy na całe noce znikał z domu. Nie zaprotestowała nawet wtedy, gdy wypo-
mniałjej,żegdybyniepieniądze,dawnobyjąrzucił.Itak,niemogącrozstaćsięze
znienawidzoną żoną, Rex Morgan zrobił wszystko, aby zamienić jej życie w kosz-
mar.
Dlatego Alice zawsze powtarzała sobie, że uroda niczego nie gwarantuje. Wy-
starczyłospojrzećnajejmatkęinakobiety,zktórymiumawiałsięGabriel.
PośmiercimężaPamelaMorganpozostaławięźniemwswoimdomu.Jużzacza-
sówmałżeństwarzadkowychodziła.Potemnadobrezamknęłasięwczterechścia-
nach.Cierpiałanaagorafobięigdybynietroskliwisąsiedzi,którzyzaglądalidoniej
wtygodniu,Alicemusiałabychybaprzenieśćsięnawieś.Kiedyjąodwiedzała,uda-
wałojejsięnamówićmatkęnawyjściedoogrodualbowspólnyspacerdolasu.To
byłowszystko.Wymagałapomocynacodzieńiwizytpsychologa.DlategoAlicetak
dużąwagęprzykładaładoweekendówitychchwil,kiedymogłabyćprzyniej.
Ostatniobyłoniecolepiej.Natylelepiej,żeAlicezastanawiałasię,czyniezacząć
spędzaćweekendówinaczej.Jednakzdrugiejstrony,cojejpozostawało?Odczasu,
gdy rzucił ją Alan, nie miała przecież chłopaka. W Londynie przyjaźniła się tylko
zLucy.Jejżycietowarzyskiepraktycznienieistniało.
Gdymamazagadywałajączasemoto,czymachłopaka,Alicenieodmiennieodpo-
wiadała, że mężczyźni to same kłopoty i utwierdzała się w tym przekonaniu, opo-
wiadającmatceoGabrieluijegoperypetiachzkobietami.
OstatniedniprzedwylotemdoParyżaspędziłanawytężonejpracy.Gabrielszyb-
kopozbyłsięprzeziębienia,chociażwciążwypominałjej,żenapewnogozaraziła.
Zachowywałsięczasamijakrozkapryszonychłopiec.
Paryż!Miałanadzieję,żeudajejsięzobaczyćmiastonietylkozzaszybtaksówki
ipokojuhotelowego.Aleoczywiście,byłtoprzedewszystkimwyjazdsłużbowy.
Ustalili, że spotkają się już na lotnisku. Czekając na taksówkę, Alice w myślach
odhaczała wszystkie punkty ze swojej listy kontrolnej. Dokumenty i laptop miała
spakowanewbagażupodręcznym.Jeszczerazupewniłasię,czymatelefon.Śred-
niejwielkościwalizkazubraniamisłużbowyminaczterydnistałaobokdrzwiwyj-
ściowych.
Wyjrzałazaokno.Byłsłonecznywiosennyporanek.Wychodzącnazewnątrz,po-
czułasię,jakbyczekałająpodróżdookołaświata.To,cowjejoczachbyłowydarze-
niemroku,dlawielukobietwjejwiekubyłocodziennością.Ach,jakżeimtegoza-
zdrościła.
Nagletknęłojązłeprzeczucie.Cośprzeoczyła.Itocośbardzoważnego.Wytęży-
łaumysłipochwiliwspomnienieGabrielaleniwiewyciągniętegonałóżkuwsamym
płaszczukąpielowympojawiłosięprzedjejoczami.Orany,przecieżbędątamsami.
Przez całe cztery dni! Czy to możliwe, że jej podekscytowanie podróżą do Paryża
byłozwiązanezGabrielem?Nie!Zerknęłanatelefon,którywyświetliłwiadomość
oczekającejtaksówce.Rozejrzałasiępoulicyiruszyławstronęsamochodu.
Podczas krótkiej podróży na Heathrow zapomniała o dręczących ją wątpliwo-
ściachiskupiłasięnabardziejprzyziemnychtematach.Mamamiałasiędobrze.Ali-
ce będzie mogła spędzić kilka dni, nie zamartwiając się przez cały czas. W pracy
pojawiłasięperspektywapozyskaniakolejnejspółkiijużmyślałanadtym,jakiein-
formacje będą potrzebne Gabrielowi. Na lotnisko przybyła o czasie i zadowolona
zsiebiestanęłaprzystanowiskaodprawydlapasażerówpierwszejklasy,gdziesię
umówili.
PochwilipojawiłsięGabriel.Popatrzyłsceptycznienawalizkę,torbęzlaptopem
imaleńkątorebkęprzewieszonąprzezramię.
–Totwójcałybagaż?
Trudnopowiedzieć,czegooczekiwał.Możeodmiany?TymczasemAlicewygląda-
łajakzwykle.Czarnepantofle,białakoszulaiszarykostiumskładającysięzespód-
nicydokolaniżakietu.Przezramięmiałaprzerzuconypłaszcz.
–Przecieżtotylkoczterydni–odparła.
Gabriel prezentował się, jak zwykle, olśniewająco. Miał na sobie kremowe
spodnieitakiegosamegokolorupulower,spodktóregowidaćbyłokoszulęwpaski.
Narączceogromnejwalizkiwisiałaelegancka,zamszowakurtka.
‒ Znam kobiety, które na jedną noc zabrałyby więcej bagażu niż ty – mruknął
wodpowiedzi.Zprzyjemnościąpatrzyłnajejzaróżowionenaglepoliczkiioczy,któ-
renieporadnieunikałyjegospojrzenia.
PoodprawieizdaniubagażuruszyliwstronęsalonikudlaVIP-ów.
–JeszczenigdyniebyłamwParyżu.–Alicerozglądałasiępoeleganckimwnętrzu
dla pasażerów pierwszej klasy. Wygodne kanapy ustawione były tak, by zapewnić
gościomprywatność.Wgłębiznajdowałsiębufet,wokółktóregouwijałsiękelner.
Gabriel aż przechylił głowę, zaskoczony tym wyznaniem. Alice rzadko odzywała
sięniepytana,ajeślijuż,tonigdynieporuszałatematówosobistych.Wefekcienic
oniejniewiedział.Brakwylewnościuważałukobietzazaletę.Zniąbyłoinaczej.
Imwięcejukrywała,tymbardziejmiałochotęwiedziećoniejjaknajwięcej.
–Naprawdę?
–Tak–potwierdziła.
–Myślałem,żewszkołachjeździsiędoParyżanawycieczki.
Alice przypomniała sobie szkolne lata. Chodziła do zwykłej, państwowej szkoły.
Wdomuniktniepoświęcałjejuwagi.Ojcaprzeważnieniebyło,amatkabyłazajęta
swoimiproblemami.
– Byłam kiedyś w Hiszpanii. Zaprosiła mnie koleżanka ze szkoły. Miałam wtedy
czternaścielatitobyłynajfajniejszewakacje.
–Awakacjezrodzicami?
–Bardzorzadkowyjeżdżaliśmy.–Jejtonzrobiłsięostrożniejszy.
–Dobrzeznamtouczucie–powiedziałGabriel.
Zerknęłananiegozaskoczonaiuświadomiłasobie,żenicniewieojegoprzeszło-
ści,pozatym,żebyłutalentowanymbiznesmenemiwtejchwilijużchybamiliarde-
rem. Nie orientowała się jeszcze zbyt dobrze w całym zakresie działalności jego
wielufirm,alekiedyśpobieżnieprzejrzałabilansezpoprzednichlat.
Byłaciekawa,comiałnamyśli,alenienatyle,bypokonaćnieśmiałość.Coinne-
go,gdybysamzacząłopowiadać.Zresztą,dlaczegomiałbysięjejzwierzać.Podob-
niejakona,potrafiłoddzielaćsprawyosobisteodzawodowych.
Gabrielzauważył,żeniepociągnęłarozmowyiżemusiałotowynikaćzkalkulacji.
Sam nie wiedział, dlaczego wdał się w tę rozmowę i zaczął ją wypytywać o prze-
szłość.Byłotodośćczytelnezaproszeniedowymianydoświadczeń.Awtedymusiał-
byopowiedziećjejodzieciństwiewrodziniezastępczej.Nikomujeszczeotymnie
powiedział.
Czterodniowy wyjazd do Paryża wydał mu się nagle wyprawą w nieznane, pod-
czas której mogło się wydarzyć wszystko. Zastanawiał się, czy Alice kiedykolwiek
sięupiła,tańczyłanastolealboposzłanacałość.Byłciekaw,coporabiałaprzezte
wszystkie weekendy, które zarezerwowała sobie podczas pierwszego dnia pracy.
Wreszcie przyłapał siebie na rozmyślaniach, czy w jej życiu jest jakiś mężczyzna.
Pamiętał,żenapoczątkuzaprzeczyła,alemożecośsięzmieniło?
Wywołano ich lot i Gabriel musiał odłożyć te niezwykle ciekawe rozważania na
później.Wczasieloturozmawialitylkoopracy.Alicezachowywaładystans,aleGa-
briel, wyczulony na najdrobniejsze zmiany nastroju u kobiet, widział, że jest za-
chwycona.Razporazdotykaładłoniąaksamitniemiękkiegoobiciafoteli,rozgląda-
ła się dyskretnie i zerkała za okno. Trochę jak mała dziewczynka, która pierwszy
raz wyjeżdża na wakacje. Sądząc po reakcjach, chyba nigdy nie leciała pierwszą
klasą.
ZarezerwowałdlanichpokojewnajdroższymhoteluwParyżuijedynym,wjakim
lubił się zatrzymywać. Uśmiechnął się na samą myśl, jaką będzie miała minę, gdy
wreszcie dotrą na miejsce. Był tym podekscytowany jak nastolatek, który próbuje
zrobić wrażenie na dziewczynie. Szkoda, że kiedy był nastolatkiem, nie w głowie
mubyłytakierozrywki.Większośćczasuspędzałwtedynanauce,któramiałamu
zapewnićlepsząprzyszłość.Itaksięstało.Teraz,gdyjużbyłbogaty,niemusiałro-
bićwrażeniananikim.Nawetnakobietach.
Nalotniskuczekałajużnanichlimuzynazkierowcą.
–Czytynigdyniezachowujeszsiętakjakzwykliludzie?–mruknęłaAlice,kieru-
jąctopytaniebardziejdosiebieniżdoniego.Byłaprzekonana,żedohotelupojadą
taksówką.Gabrielusłyszałjednaktęuwagę.
– Dlaczego? – zapytał, sadowiąc się blisko niej. Przed oczami miał jej delikatny
profil. Alice odgarnęła kosmyk włosów za ucho. Miała na sobie kolczyki z perłą,
dziewczęceitakróżneodekstrawaganckiejbiżuterii,którązwyklewidywałuko-
bietwjejwieku.
Alice,którejnadobreudzieliłsięwakacyjnynastrój,roześmiałasiętylko.
–Powinnaśtorobićczęściej–powiedziałzprzekonaniem.
–Cotakiego?
–Śmiaćsię.
–Niewiedziałam,żetomójatut–powiedziałarozbawiona.Wyglądałanaodrobi-
nębardziejrozluźnioną,cozapewnebyłozasługąkieliszkawinawypitegonapokła-
dzie.–Powiedz,Gabrielu,czyjestcoś,corobiszsam,czyzawszewszyscyciusłu-
gują?
–Samzarabiampieniądze–powiedział,uśmiechającsięuroczo.–Apotempłacę
innym,żebymartwilisięoresztę.
–Itowystarczadoszczęścia?–Alicenaprawdębyłaciekawa,jaktojestbyćtak
bogatym.SkądtacyludziejakGabrielbralisiłę,bykażdegodniawstawaćdopracy,
jeśliichjedynymmotywembyłypieniądze.Atejużprzecieżmieli.
–Czyżbyśzamierzaławygłosićkazanienatematrzeczy,którychniemożnakupić?
–Odkądsięgałpamięcią,marzyłopieniądzach.Możnabyłozaniekupićwszystko,
czegomuwtedybrakowało.
– Miłości nie można kupić – powiedziała z przekonaniem Alice i tym razem Ga-
brielmusiałsięroześmiać.
–Mógłbymciudowodnić,żejestinaczej–rzekłubawiony,alewjegoreakcjiAlice
zauważyła coś, co chciał przed nią ukryć. Brązowe oczy z uwagą przyglądały się
jegoprzystojnejtwarzy.
–Toniemiłość!–żachnęłasięAlice,niemogącsobieprzypomnieć,jakimcudem
zeszli na tak osobiste tematy. Oparła się plecami o drzwi, odsuwając się od niego
jaknajdalej.
–Możeiniemiłość,alemniewystarcza–powiedziałchłodnoGabrielipopatrzył
przezokno.Aliceniewyglądałanaromantyczkę,alemógłsięmylić.
–Acozmałżeństwem?Stabilizacją?–nalegała.
–Comasznamyśli?‒BrwiGabrielauniosłysiękugórze.
–Niemasztakichmarzeńalboplanów?
– Chyba nie. – Zastanawiał się przez chwilę. – Już dawno temu doszedłem do
wniosku,mojapannociekawska,żejedyne,naczymmożnawżyciupolegać,topie-
niądze.Nauczyłemsięrobićznichwłaściwyużytek.Pieniądzecięnieoszukają,nie
mająwymagań,niesąmarudneimogęzaniekupićto,cochcęikiedychcę.
Aliceteżniemiałazłudzeńcodomiłości,aledalekojejbyłodocynizmu.
Gabrielnietylkoniewierzyłwmiłość,aleteżnigdyniezadałbysobietrudu,byjej
szukać.
Aliceodwróciłasięwstronęszyby,zaktórąmigałyuliceParyża.Zjechalijużzob-
wodnicy i w wolniejszym tempie przemieszczali się po metropolii. Był przepiękny
dzieńzniebieskimniebemijaśniejącymwysokosłońcem.Zbliżałosiępołudnie.
–Możepowieszmi,comamydzisiajwplanie?–zapytała,powracającdotematów
służbowych.
–Odpoczniemyparęgodzinwhotelu,apotemkolacjazklientem.
–Trzebaszybkozrobićrezerwację.
–FrançoisiMariezaprosilinasdosiebie–powiedział.–Dlategoprzylecieliśmy
dzisiaj, a nie dopiero w poniedziałek. Zbierze się cała rodzina. Pomyślałem, że to
dobraokazja,bysprawdzić,czyniechcąsięwycofać.
–Kolacjajestunichwdomu?
– Podobno to prawdziwy pałac. Sam jestem ciekaw. To przyjęcie z okazji czter-
dziestejrocznicyichślubu.Françoismówił,żebędzienawetkilkudygnitarzy.
Alice popatrzyła na niego lekko spanikowana. Zawsze jej się wydawało, że tego
rodzajuspotkaniasłużboweodbywająsięwrestauracjachwypełnionychpobrzegi
gośćmi,gdziełatwowtopićsięwtłum.Wkońcubyłatylkoasystentką,miałarobić
notatki i to wszystko. Ale prywatne przyjęcie to zupełnie inny kaliber. Przede
wszystkimbędzietamgościem.Wmyślachprzetrzepałazawartośćswojejwalizki,
stwierdzajączprzerażeniem,żeniezabrałaanijednejsukienki.
Limuzynazatrzymałasięprzedhotelem.Wysiadając,Alicenachwilęprzystanęła
oszołomiona widokiem fasady ze szkła, która pięła się wysoko w górę. Słyszała
otymhotelu.Zresztą,ktoniesłyszał?Przyspieszyłakroku,żebydogonićGabriela.
–Tubędziemymieszkać?–szepnęłazniedowierzaniem.
Przyglądałamusięzzazdrością.Musiałbyćprzyzwyczajonydotakichmiejsc.Ze
spokojemznosiłmałezamieszanie,jakiewywołałoichpojawieniesię.Półgłosemwy-
dawał polecenia boyowi hotelowemu, który im towarzyszył. Tymczasem bagażowi
zajęlisięwalizkami,coAliceodnotowała,obejrzawszysięjeszczerazzasiebie.
Przyjemniebyłoiśćkołoniego,nawetjeślibyłatylkoasystentką.Niktotymprze-
cieżniewiedział.Uniosłazatemgłowęiwkroczyławświatmarmurówiżyrandoli
składających się z tysiąca kryształów, drogocennych mebli, dzieł sztuki i kosztow-
nychtkaninzdobiącychparterhotelu.Wdychałapowietrzeprzesyconenieokreślo-
nym,przyjemnymaromateminapawałaoczywidokami,jakichnigdydotądniemiała
okazjioglądać.
– Muszę ci coś powiedzieć – szepnęła, gdy boy hotelowy otworzył przed nimi
drzwidodwóchsąsiadującychzesobąsuitiwręczyłimkartymagnetyczne.
–Możeszmówićnagłos–odparłGabrielrównieższeptem.–Wtakichmiejscach
dyskrecjajestnajwiększącnotą.
Wjejoczachbłysnęłairytacja,aleGabrieluśmiechnąłsiętylko.Odwróciłsięna
chwilędochłopcaipowiedziałdoniegocośpofrancusku.Dyskretnymgestemwsu-
nąłmuwdłońnapiwekichłopakpochwilizniknął.Zostalinakorytarzusami.
–Poprostujesteśszczery–powiedziałaznamysłem.
WeszlidomniejszegokorytarzaoświetlonegoparomakinkietamiiGabrielotwo-
rzyłdrzwidoprzestronnej,urządzonejzprzepychemsypialni,poktórejnawetsię
nierozejrzał.
–Niestójtak,wejdźdalej!–zażądał.
Zrzuciłzsiebiekurtkęibuty.Stojącnabosaka,wypuściłkoszulęzespodniiroz-
piąłdwagórneguziki.Następniesięgnąłpotelefonizezmarszczonymczołemprze-
glądałwiadomości.
Zrobiłakilkakrokówiprzystanęłanaśrodku,wytrąconazrównowagiwidokiem
łóżka.Przypominałojejprzymusowąwizytęwjegodomu.
–Cochciałaśmipowiedzieć?–przypomniałsobie,zerkającnanią.
–Niewiedziałam,żewplanachjesteleganckieprzyjęcieichodzioto,że…–za-
czerwieniłasię.
– Spakowałaś tylko ubrania do pracy? – domyślił się od razu. – Niech zgadnę –
zmrużyłoczy,przypatrującjejsięzlekkimuśmieszkiem–szarykostium,kilkabia-
łychbluzek,kilkaparrajstopiczarnepantofle…
–Wiem,żetomożewydawaćsięnudne,aleuważam,żepracatonierewiamody.
Gdybyśmipowiedział…
–Wiedziałaś,żebędziekolacjazklientem.Myślałaś,żektóryśztychnudnychko-
stiumikówzrobiwrażenie?
–Dlaczegonie?Sądośćeleganckieiwyglądająprofesjonalnie.
–Sąszareinijakie!–odparował.
–Tonieprawda!
–Dostajeszdodateknaubraniatakjakinnipracownicy.Płacęci,żebyśwyglądała
jakczłowiek.Alezdajesię,żeniewydałaśnatonawetjednegofunta.
Prawie wszystkie pieniądze, które Alice zarabiała, szły na opłacenie psychologa
dla matki, resztę wydawała na czynsz i jedzenie. Nie zostawało aż tyle, by mogła
kupowaćżakietyzapięćsetfuntówipantofleodManoloBlahnika.
–Skądmożesztowiedzieć?–zapytała,czerwieniącsięjeszczemocniej.
–Przecieżwidzę.Chybażewydajesztepieniądzenajakieśekstrawaganckieciu-
chy,wktórychniemogłabyśsiępokazaćwpracy.
– Nie sądziłam, że do biura trzeba się ubierać w drogie rzeczy – powiedziała
gniewnie,przypominającsobie,żezauważyłatojużpierwszegodnia.
–Zanimtarozmowazupełniezejdzienabocznytor,możeskorzystaszzwolnego
czasuipójdzieszkupićjakąśwyjściowąsukienkę–poinformowałjąchłodno.
Aliceprzeliczyławmyślachskromneoszczędności,któreudałojejsięodłożyć,od-
kądpracowałauCabrery,ipobladła.
–Musiałabymwziąćzoszczędności–wyjąkała,widzącoczamiwyobraźni,jakjej
minimalnezabezpieczeniefinansoweobracasięwpył.
Gabrieltylkomachnąłręką.
–Przelejępieniądzenatwojekonto.Kuptyleubrań,ilepotrzebujesz.Ipójdźdo
spa.Jestwspaniałe.Zróbwszystko,cochcesz,iniezawracajsobiegłowykosztami.
– Wszystko? Ale po co? – Alice nie rozumiała nic, oprócz tego, że gdyby mogła,
najchętniejzapadłabysiępodziemię.Cogorsza,zupokarzaniajejGabrielczerpał
jakąśperwersyjnąprzyjemność.
– Alice. – Uniósł rękę, uciszając ją. – Powiem to wprost. Jesteś młodą kobietą
i chciałbym cię wreszcie zobaczyć w czymś szykownym, a nawet frywolnym. –
Uśmiechnąłsięprzekornie.
–Wżyciunieprzyszłabymtakubranadopracy!
– Masz chociaż jedno ubranie, które nie jest szare, sztywne i nudne? Dlaczego
upierasz się, żeby wyglądać jak zakonnica? François i Marie to bogaci ludzie i są
Francuzami. Dodaj jedno do drugiego i masz kwintesencję elegancji. Co sobie po-
myślą, jak zobaczą cię na przyjęciu ubraną w ponury, wiszący jak worek kostium
biurowyzsieciówki?Zrozum,twojeubranieniemusibudzićsensacji,aledobrzeby
było,gdybyśprzynajmniejnieodstawałaodresztygości.
–Niepomyślałamotym,żebyzabraćczarnąsukienkę.
–Ztejsamejliniicokostium?
–Ztejsamej.Ponurejiwiszącejjakworek–stwierdziłaoschle.
Gabrieluniósłwgóręręcewgeścierozpaczy,niewiedzącjuż,jakprzemówićjej
dorozsądku.
–Słuchaj,mogłemprzecieżowijaćwbawełnę,aletoniewmoimstylu.Uwierzmi,
jeślipojawiszsięnaprzyjęciuwjednymztychkoszmarnychuniformów,chwilępo
przekroczeniuproguzacznieszsięczućjakodludek.Pozatymludziezacznąsięza-
stanawiać, jakim jestem szefem, jeśli nie potrafię zadbać o przyzwoity ubiór pra-
cowników.
–Czytywogólezdajeszsobiesprawęztego,żemnieobrażasz?–wybuchnęła,
bliskałez.
– A ty potrafisz sobie wyobrazić, jaką mi wystawisz laurkę? – Jego ciemne oczy
wyzywałyjąnapojedynek.
–Cozatemmamkupićzatwojepieniądze,słucham!
–Kupcośeleganckiego,szykownegoiwkolorze.Nabawiszsiędepresjiodtych
szarości.
–Przepraszam,aleniebędzieszmimówił,jakmamsięubierać!–odparłaoburzo-
na,chociażwiedziała,żeGabrielmarację.Wyobraziłasobieswójszary,skromny
kostiumnatlekoktajlowych,eleganckichsukienek,garniturów,amożenawetfra-
kówisukienwieczorowych.Byłanastraconejpozycji.
–Poprostumówię,jakjest!–Porazpierwszyjednakpoczuł,żeniepowinientrak-
towaćjejtakobcesowo.
–Wporządku!–powiedziałaprzezzaciśniętezęby,nadalurażona.
Jakakobietanaświecienieskorzystałabyzpropozycjiubraniasięnaczyjśkoszt?
Lubmożeinaczej:najegokoszt.Jeszczetakiejniepoznał.TymczasemAlicemiała
minę,jakbyrozgryzłaplasterekcytrynyizastanawiałasię,czygopołknąć,czywy-
pluć.Przedziwne!
Chciałjejtylkooszczędzićblamażu.Jednązpierwszychrzeczy,jakienauczyłogo
życie,byłoto,żeludzieuwielbialioceniaćinnychpoubiorze.Niewierzył,żeAlice
nigdysięztymniespotkała.Zachowujsięjakkról,abędąciętraktowaćpokrólew-
sku.
Mimotoczułjakiśniesmakzpowodutejdyskusji,aminaAlicemówiła,żemusiał
jąobrazić,itomocno.Trudno.Niebędziejejprzepraszał.Mowyniema!Znacząco
spojrzałnazegarek,poczymojcowskimtonemdoradziłjej,żejeślichcecośkupić,
powinna się zbierać. Zaproponował, by pojechała limuzyną i zapisał adresy kilku
znanychbutików.
Gdy Alice odebrała od niego kartkę, znalazła na niej same domy mody wielkich
projektantów.Ponieważzwrażeniazabrakłojejtchu,zdołałatylkowydusić:
–Októrejsięspotykamy?
– Impreza rozpoczyna się o ósmej. Spotkajmy się w barze na dole o wpół do
ósmej.Zdążymyjeszczewypićdrinkaibędziemynamiejscuoósmejtrzydzieści.
Ponieważwielkipanniemiałwzwyczajupojawiaćsiępunktualnie.Aliceochłonę-
łajużnieco,chociażręcewciążjejdrżały.
–Popołudniubędziemyjeszczepracować?–zapytałachłodno.
–Jestsobota.Maszwolne.
–Dziękuję–powiedziałasztywnoipodeszładodrzwi.
Wmyślachukładałaplannadalszączęśćdnia.Weźmieprysznic,rozpakujeswoje
szare,sztywneinudneubrania,apotempójdziewydawaćjegopieniądzenaciuchy,
którepozwoląjejwtopićsięwtłumgości.
Przedwyjściemzatrzymałasięnachwilę.
–Będęwbarzeosiódmejtrzydzieści.Gdybycośsięzmieniło,dajmiznać.
Zamknęłazasobądrzwiipoczuła,jakciężarspadłjejzserca.Przynajmniejnie
będziemusiałagooglądaćprzeznajbliższeparęgodzin.Weszładoswojegopokoju
iodrazuposzładołazienki.Gorącyprysznicwystarczył,byzmyćzsiebieresztki
przygnębienia.Wysuszyławłosyispięłajewniskikok,ubrałasię,zerknęładolu-
straiwzdecydowanielepszymnastrojuzeszłanadół,gdzieczekałjużnaniąkie-
rowca.
Jeślijejszefpolecił,bydostosowałaswójwygląddojegowyrafinowanychoczeki-
wań,toniebędziemusięwięcejsprzeciwiać.Cowięcej,postarasięwypaśćjaknaj-
lepiej!
ROZDZIAŁPIĄTY
Alicenigdyjeszczeniemiaładodyspozycjinieograniczonegobudżetunaubrania.
Dom rodziców nie należał do bogatych, chociaż ojciec miał niezłą pracę, a matka
dysponowałaniewielkimmajątkiem.Większośćpieniędzyszłanautrzymaniedomu,
spłatękredytu,apotemtakżenakochankiojca.
Mamakupowałajejubrania,apotemdawałateżniewielkiekieszonkowe.Dlatego
niewiedziała,jaktojestwydawaćpieniądzenacoś,coniejestjejabsolutnienie-
zbędnedożycia.
Zabrałazesobąpodręcznyprzewodnikinajpierwpoprosiłakierowcę,byzawiózł
jąnaPolaElizejskie,chociażbyłototakblisko,żewłaściwiemogłasięprzejść.Po-
myślała,żezanimnadobrerzucisięwwirzakupów,wartoprzespacerowaćsiępo
mieście. Pogoda sprzyjała spacerom i wysiadłszy z samochodu, kazała kierowcy
wracaćdohotelu.ByłoowielecieplejniżwLondynieiwkrótceAlicewrozpiętym
płaszczu z buzią rozpromienioną uśmiechem, wędrowała najbardziej znaną aleją
Paryża, mijając ekskluzywne restauracje, kawiarnie i tłumy rodowitych paryżan
orazturystów.Niestetyniemiałaczasuwejśćdomuzeum,alezogromnymzainte-
resowaniemobserwowałaperełkiarchitekturyopisanewprzewodniku.
Zmęczonanieco,przysiadławkawiarnianymogródkuizamówiłakawęzcroissan-
tem.Obserwującruchliwąotejporzeulicę,rozmyślałaotym,copowiedziałdoniej
Gabriel.Nieważne,żesięstarała.Itakuważałjązanudnąszarąmysz,którana-
wetniepotrafisięubrać.NamyślprzyszłajejGeorgiawczerwonej,opinającejcia-
ło sukience i pantoflach na szpilkach. Z czarnymi lokami i długimi paznokciami
wkolorzeszkarłatnymwyglądałajakgwiazdafilmowazlatczterdziestych.
Niemiałaszans,bychoćtrochęzbliżyćdojegoideału.Zupełnieniemiaławarun-
ków. Z jej drobnym biustem i niezbyt szerokimi biodrami nie mogłaby nawet uda-
waćseksbomby.Tylkobysięośmieszyła.Podrugie,nieznosiłaepatowaniaciałem
niezależnieodokoliczności.Musiaławymyślićcośinnego.Coś,cobędziejąróżnić
odtypowychtowarzyszekGabriela.Pokażemu,żeniejestszaraanitymbardziej
nudna!
Około wpół do piątej wróciła do hotelu pieszo obwieszona torbami z zakupami.
Zwerwąwkroczyładoswojegopokoju,rzuciłazakupynałóżkoirozejrzałasiępo
eleganckimwnętrzu.Potempodeszładookna,zktóregomiaławidoknaulicęipo-
bliskiplac.Przypomniałasobie,żeGabrielpolecałspa.Doskonałypomysł!Zadzwo-
niładorecepcjiiumówiłasięnasaunę,manikiur,pedikiuriczesanie.
Przedsiódmąwypoczętaizrelaksowanawróciładopokojuiprzyjrzałasięuważ-
nieswoimidealniewyglądającympaznokciom,stopomiwłosom.Jakonastolatkani-
gdyniemiałaczasunasiedzenieprzedlustremanistrojeniesię.Bardziejzajmowa-
ło ją to, w jakim nastroju będzie matka, albo czy zastanie w domu ojca. Zresztą
wichdomupanowałswoistypodział.Tomatkabyłauważanazapięknośćiskupiała
sięnaurodzie.Córka–mimożeładna–interesowałasięgłównienauką.
Teraz jednak po tych wszystkich zabiegach kosmetycznych Alice poczuła, że
wstąpiływniąnowesiłyipatrzącnaswojeodbicie,porazpierwszyzobaczyławlu-
strzekogośinnegoniżzwykle.Wysoką,szczupłądziewczynęofigurzemodelki.Wy-
sunęłabiodrodoprzodu,przybierającpozęjaknawybiegu,iroześmiałasięwgłos.
MożeniebyłaKopciuszkiemwybierającymsięnabal,aleobiecałasobie,żetego
wieczoraniedopuścidogłosuzasadniczejiprzewidywalnejAliceMorgan.
Podczaspopołudnianamieściekupiłaczteryparyszpilekiczterysukienki,pojed-
nejnakażdywieczór,którymiałaspędzićwParyżu.Ta,wktórejmiałasiędzisiaj
pokazać,byłanajbardziejelegancka.Byłatodługa,sięgającaprawiedokostek,bla-
doróżowasukniazszyfonuprzepasanabordowąwstęgąwpasie.Sukniamiałagłęb-
szydekoltikrótkierękawkizsuwającesięzramion.Materiałładniepodkreślałjej
szczupłąfigurę,nierobiączniejprzytymchudejtyczki.Dosuknidobrałakaszmiro-
wy szal w podobnym, pudrowym odcieniu, ozdobiony drobniutkimi, amarantowymi
cekinami. Wszystko doskonale zgrane z pomalowanymi na ciemnoróżowo paznok-
ciami.
Jednaknajwiększazmianadotyczyłafryzury.Jejwłosy,zawszenaturalniekaszta-
nowe,byłyterazrozświetlonedelikatnymirefleksamiwkolorzekarmeluiorzecha.
Lekkopodcięte,ożyły,zamiastsmętniespływaćnaramiona.
Pod wpływem impulsu chwyciła telefon, zrobiła sobie zdjęcie i przesłała mamie,
któraodpisała:„Cozazmiana!”oraz:„Bawsiędobrze”.
Szybkowskoczyławsukienkę,stopywsunęławciemnoróżoweweluroweszpilki
z długim noskiem. Spryskała powietrze perfumami i weszła w pachnący obłok.
Sprawdziła,czynierozmazałaprzezprzypadekmakijażu,ipoprawiłausta.Sięgnę-
łapomaleńkątorebkęwkolorzebutówipunktualnieosiódmejtrzydzieścipojawiła
sięnadolewhallu.
Przysięgłaby,żeludzieprzyglądalijejsię,aleniemiałaśmiałości,żebyodpowie-
dzieć na te spojrzenia. Podobnie musiał się czuć Gabriel, który skupiał na sobie
spojrzenia kobiet, gdziekolwiek się pojawił. To znaczy, czuł się tak, zanim został
zblazowanym,leniwym,antypatycznymi…Musiałaprzerwaćtęwyliczankę,ponie-
ważdostrzegłagonasamymkońcusalonuoświetlonegotylkomałymilampkamisto-
jącyminastolikach.
Wprzeciwieństwiedoresztyhotelu,trudnobyłotutajznaleźćchoćbyjedenele-
ment wystroju przypominający czasy współczesne. Pod nogami ścielił się miękki,
wzorzystydywan.Ścianyzdobiłygobelinyzescenamiwalkipolowań,azokienzwi-
sałyciężkiebordowezasłony.Mebleniewątpliwiebyłyantykami.Otaczałająurze-
kającaatmosferadekadencji.
Gabriel siedział i przeglądał gazetę. Obok na stoliku stała butelka czerwonego
wina i wypełniony do połowy kieliszek. Pogrążony w lekturze, nie zauważył, kiedy
podeszła. Jego uwagę zwróciła dopiero zaskakująca cisza. Podniósł głowę i ujrzał
przedsobąAlice.
Mimowoliwstrzymałoddech.Potempodniósłsięilekkoskłonił.
–Widzę,żewypełniłaśmojepoleceniecodojoty–powiedziałzuznaniem.
Ztrudemoderwałoczyodsmukłejfigury,któradotejporynikłagdzieśpodniedo-
pasowanymbiurowymuniformem.Jejobecnośćpostawiławstanalertuwszystkich
gości znajdujących się w barze, mimo że ani suknia, ani jej zachowanie nie były
w żaden sposób wyzywające. Wręcz przeciwnie, Alice emanowała gracją i wdzię-
kiemgodnymksiężniczek.
– Kieliszek wina? – zapytał i gestem zaprosił ją, by usiadła. – Opowiadaj, dokąd
wybrałaśsięnazakupy.
Zaczęła,oczywiście,odspaceru.ZachwycałasięParyżem,pogodą,nawetsklepa-
mi,którejejpolecił.Nadobrąsprawę,niewiedziała,czyjejkreacjapodobałamu
sięczynie.TrudnobyłocokolwiekwyczytaćzwyrazujegotwarzyinagleAliceza-
pragnęła,bypowiedziałjejjakiśkomplement.
Samteżwyglądałświetnie,aletobyłouniegonormalne.
–Cozrobiłaśzwłosami?–zapytałniespodziewanie.–Wyglądająjakośinaczej.
WtymmomencieAliceprzestałasięczućjakjegoasystentka.Traktowałją,jakby
bylinarandce.
–Fryzjerkalekkojerozjaśniła.
–Lepiejciwjaśniejszychwłosach–powiedział,ledwopanującnadchęciąpogła-
skaniaich.
–Możepowinniśmysięprzygotowaćdopytań,jakiemogąnamzadawaćnatemat
transakcji?
Gabrielowi było to w tej chwili absolutnie obojętne. Przede wszystkim, mając
przedsobątakiewidoki,niebyłwstanieskoncentrowaćsięnainteresach.Wmy-
ślachrazporaznatykałsięnaśladyczegoś,comógłbynazwaćpożądaniem.Myślał
naprzykładotym,jakbytupozbawićswojąskrupulatnąasystentkępantofli,zdjąć
zniejtęsuknięipodziwiaćwpełnejkrasiewyciągniętąlubieżnienajegołóżku.Nie
miał pojęcia, dokąd takie myśli miały go zaprowadzić, szczególnie że do tej pory
starałsięniemieszaćżyciaprywatnegozpracą.Jednakdlaniejbyłskłonnyzłamać
nawettęzasadę.
–Tak–mruknąłledwiedosłyszalnie.–Powinniśmy…
Jednymhaustemopróżniłresztęwinainalałsobiekolejnykieliszek.
Alice rozpoczęła mały wykład na temat spółki i szczegółów transakcji. Słuchał
tegojednymuchem.
–Szczególnieże–kontynuowała–mówiłeś,żeiletamjestdzieci?Troje?Iwszy-
scymająfunkcjedecyzyjne?
– Tak, troje – potwierdził i oparł się wygodniej, popijając wino. Jego spojrzenie
błądziłopojejsylwetceotulonejdelikatnątkaniną.Miałajędrnepiersiiszczupłąta-
lię.Mimotoróżniłasięodkobiet,zktórymidotychczassięspotykał.Ichkobiecość
była ostentacyjna. Alice nie musiała prowokować, by wzbudzić zainteresowane. –
Dwóchsynówicórka–dodał,widząc,żeAliceoczekujeodpowiedzi.Byłtakrozko-
jarzonyzmianąwjejwyglądzie,żeniemógłmyślećoniczyminnym.–Oilepamię-
tam,córcebyłoobojętne,czyrodzinasprzedafirmę,czynie.Podróżujepoświecie
iudzielasięwfundacjach.Aty?Maszrodzeństwo?
Przeszedłtakgwałtownienagruntprywatny,żestraciłarezon.
–Słucham?
– Siedzimy sobie tutaj i pijemy drinka. Nie musimy przez cały czas rozmawiać
opracy.–Napełniłjejkieliszekwinemiłagodnieodsunąłjejdłoń,gdychciałazapro-
testować.–Opowiedzmioswojejrodzinie.Maszbraci?Możesiostry?Rodzinapo-
chodzizAnglii?
Dlaczegotaksiędenerwowała?Zastanowiłasięprzezmoment.Matkabyłajedy-
naczką, a ojciec miał brata w Australii, z którym zerwał kontakty dawno, dawno
temu.Kiedybyłamała,bardzochciałamiećbraciszkaalbosiostrzyczkę.Zczasem
jednakporzuciłatemarzenia,widząc,jakmiędzyrodzicamidziejesięcorazgorzej.
Jednonieszczęśliwedzieckowrodziniewystarczyło,taksobiewtedymyślała.Na-
prawdę trudno było o tym wszystkim opowiadać, i to obcej osobie. Czuła się nie-
zręcznie.
Pozatympotrzebowaładystansu.Wprzeciwnymraziejeszczetrudniejjejbędzie
panowaćnaduczuciami,którychsiębała,aktórepojawiałysięzupełnieznikąd.Jak
wtedy, gdy był chory, a ona nagle zapragnęła go pocałować. Teraz też stąpała po
bardzocienkimlodzie.Czyżniechciała,żebypowiedziałjejcośmiłego?Niezacho-
wywałasięjaknastolatkanapierwszejrandce?Musiałaostrożniedobieraćsłowa,
takabynieprzekroczyćgranicy,zaktórą–byłategopewna–podzielilosjegopo-
przednich asystentek. Nieszczęśliwie zakochanych kobiet, które jej szef wyrzucił
zpracy.
Jeśli nie odpowie na jego pytanie, będzie drążył temat. Zdążyła już poznać jego
nieustępliwość.
–Jestemjedynaczką–odpowiedziałapodłuższejchwili.–Ojciecnieżyje.Zginął
wwypadkusamochodowym.
–Przykromi.Amama?
–MieszkawhrabstwieDevon.–Aliceupiłatrochęwinaiuśmiechnęłasięchłod-
no.
–Czyżbykoniecuprzejmejkonwersacji?–zapytał.
– Właśnie popatrzyłam na zegar wiszący za tobą i musimy już iść – powiedziała
izaczęłasiępodnosić.Unikającjegospojrzenia,wygładziładłońmidółsukni,agdy
podniosłaoczy,zobaczyła,żepatrzynaniązuznaniem.NiespuściłwzrokuiAlice
poczuła,żejejpoliczkizalewaczerwień.Patrzyłnaniąwtakisposób,jakiegochcia-
łauniknąć.
Wgłowiemiałakompletnąpustkę.
–Wyglądaszdziśoszałamiająco.–Wstał,przeszedłnadrugąstronę,ująłjejdłoń
ipochyliłsię,składającnaniejpocałunek.
Muśnięcieustzelektryzowałoją.Rozejrzałasięspłoszona,czyniktniepatrzy.Pa-
trzyliwszyscy.
–Dziękuję–odparła,gdyidącpodramię,opuszczalibar.–Niemyśltylko,żete-
razmożeszmimówić,comamnasiebiezakładać–dodała,czując,żeznowumusi
bronićswojejniezależności.
–Nawetjeślizostanieszkrólowąbalu?
–Och,dajspokój–powiedziałaizarumieniłasięjeszczemocniej.
Wyglądałaprzytymtaksłodko,żeGabrielpoczułsiędumnyjakpaw.
–Niewierzyszmi?–zapytał,gdywsiedlidolimuzyny.
–Niewiem…możetrochę…–odpowiedziałaniskim,zmysłowymgłosem,idealnie
pasującymdojejkrólewskiejsukni.Źrenicemiałarozszerzone.Oczyśmiałysiędo
niegospoddługichzalotniepodkręconychrzęs.Mógłbynaniąpatrzećbezkońca.
Alice chciała coś powiedzieć, ale zamiast tego z jej ust wyrwało się ni to wes-
tchnienie, ni to cichutkie jęknięcie. Ledwie słyszalny dźwięk, który ją wystraszył
iktóryGabrielbezbłędniezinterpretował.
Siedziała tak blisko, że czuł ciepło jej ciała. Jak zaczarowana patrzyła w jego
oczy.Gdybyterazodsunąłsięodniej,czarbyprysnął.Takwłaśniepowinienzrobić.
Alejejoczy,jejusta,jejalabastrowaceradziałałynaniegojakafrodyzjak.Przysu-
nąłsięjeszczebliżej.Aniechto!Byłajegoasystentką.Czynaprawdęchciałsięwto
bawić?Wiedziałprzecież,jaksiękończąjegoromanse.
Sekundępóźniejcałowałją.Przymknęłaoczyimiękkieustarozchyliływoczeki-
waniu. Powoli wsunął język, smakując zakazany owoc. Kolejne cichutkie jęknięcie
iprzygarnąłjądosiebie,obejmującdłoniąkrągłąpierś.Podtkaninąwyczułtward-
niejącysutek.
–Niemaszstanika?–zapytałipoczułsilnywzwód.
Najchętniejpowiedziałbykierowcy,żebyzawrócił.Marzył,byzedrzećzniejsu-
kienkę,pchnąćjąnałóżkoiposiąść.Szybkoimocno.
–Nie–wyszeptałamuprostowusta.–Zadużewycięcieztyłu…
Powinien ją całować, a nie mówić. Robił to naprawdę dobrze. Nie mogła sobie
przypomnieć, czy kiedykolwiek tak mocno pragnęła mężczyzny. Pod dotykiem pal-
cównajejcieleeksplodowałymaleńkieładunkirozkoszy.Krewszumiaławżyłach,
myślikrążyływokółrozkosznegociepła.
DłońGabrielazsunęłasięwdół.Czułajejsłodkiciężarnabiodrze,udzieikola-
nie. Jednak gdy podwinął rąbek sukni i wsunął dłoń między jej nogi, zmierzając
wgórę,momentalnieotrzeźwiała.Cooniwyprawiali!Ztrudemoderwałaodniego
usta,wyprostowałasięnakanapieinerwowymiruchamizaczęłapoprawiaćzadartą
wgóręsukienkę.
– Coś się stało? – zapytał Gabriel, tak podniecony, że ledwie dał radę złożyć te
trzysłowawcałezdanie.Niewiedział,czyzaswojezachowaniemawinićrozkosz-
ny smak zakazanego owocu, czy monotonnej diety, składającej się z kobiet będą-
cychklonamiGeorgii.
–Cosięstało?–Nerwowopopatrzyłanakierowcę.Aletenwogóleniezwracał
nanichuwagi.Byłazdenerwowana,alewciążczuławustachsłodkismakjegopo-
całunkówijejprotestniewypadłprzekonująco.
Odsunąłsięodniej.
– Nie mam pojęcia. Jeszcze przed chwilą całowałaś mnie jak szalona, a teraz
chcesz grać niedostępną dziewicę? Gdzie się podziała ta namiętna dziewczyna? –
Uśmiechnąłsięlekkoi,jakjejsięwydało,złośliwie.
–Niepowinnamtegorobić–powiedziałażarliwie.–Iniezrobiłabym,gdybyśmi
nienalałtylewina.
–Wypiłaśpółtorakieliszkairzucaszmisięwramiona–przypomniałjej.–Zasta-
nawiam się, co by było po całej butelce. Zresztą, może jeszcze będę miał okazję
sprawdzić,wkońcuwieczórsiędopierozaczyna.–Zjegoustnieschodziłfiglarny
uśmiech.
Alicezaczerwieniłasię.
–Tosięniepowtórzy.Niemówmyjużotym.
–Boco?–zapytałzaczepnie.
–Bobędęmusiałaodejśćzpracy.Niechcę,żebytanieistotna…pomyłka–powie-
działaznaciskiem–zniszczyłamikarierę–dodała.
Gabrielumilkł.Musiałdaćjejochłonąć,bonajwyraźniejniewiedziała,jaksięod-
naleźćwtejsytuacji.Drobnapomyłka.Dobresobie!Musiałabyćalbobardzonaiw-
na,albo…niemiałażadnegodoświadczenia.Przyjrzałjejsiępodejrzliwie.Możenie
wiedziała,żeotakich„pomyłkach”niedasięłatwozapomnieć.
–Niechciałamcięurazić–powiedziała,starającsięzachowaćspokojnygłos.
–Możemyteżudawać,żenicsięniestało.
–Dobrze.–Alewcaleniepoczułasięspokojniejsza.
–Chybadojeżdżamy–zmieniłtemat.
Alicepopatrzyłaprzezprzedniąszybę.Limuzynazwolniłanapodjeździeoświetlo-
nymlampionami.RezydencjaprzypominaławyglądemkamienicewokółplacuWoge-
zów,któryzapamiętałazprzewodnika.Nadziedzińcuparkowałomnóstwodrogich
samochodów.Alicestarałasięsłuchać,comówidoniejGabrielopowiadającywtej
chwili o historii domu, który był własnością rodziny od pokoleń, ale nie mogła się
skupić.Wjejcieletliłsiępłomień,któryroznieciłpocałunekGabriela.Nadalgopo-
żądała, a najgorsze w tym wszystkim było to, że on zapewne widział, co się z nią
dzieje.
Alice siedziała niemal wciśnięta w drzwi samochodu i unikała jego spojrzenia.
Czuł,żegdybyprzysunęłasiębliżej,znówbyłabyjego.Niebyłomowy,żebyzosta-
wiłjąwspokoju.Obudziławnimdrapieżnika.Zdobędzieją,choćbysięmiałwygłu-
pić.
Po raz pierwszy w życiu czuł coś, nad czym nie umiał zapanować. Co więcej,
spodobałomusięto.Potrzebowałodmiany.
Imprezajużtrwała,kiedyweszli.Eleganckoubraniludziestaliwgrupkach,roz-
mawiając,popijającszampanazdługichkieliszkówiczęstującsięprzekąskamiroz-
noszonymi przez atrakcyjne kelnerki. Gabriel ledwo je zauważył. Dziś całą jego
uwagę przykuwała Alice. I nie tylko jego. Patrzyli na nią zarówno mężczyźni, jak
ikobiety.
Mimożesłaboznałafrancuski,szybkoznaleźligrupkę,któradlaodmianychciała
podszlifować angielski. Nie była ani trochę onieśmielona, czego Gabriel się oba-
wiał.Wtowarzystwiebłyszczałajaknajprawdziwszagwiazda.
Transakcja,zpowoduktórejichzaproszono,byłapewna.Françoispowiedziałmu
podkoniecwieczoru,żerodzinastoizanimmurem.Razemzsynamichciałwejść
wnowąbranżęisprzedażjednejzespółekbyłamunarękę.
Gabrielbyłzadowolony,żeniepojawiłysiężadneproblemy,ponieważzdoświad-
czenia wiedział, że przy tak zaawansowanych negocjacjach wątpliwości oznaczały
prawiezawszechęćwycofaniasięzinteresu.UścisnąłrękęFrançoisirozejrzałsię
posali.ZobaczyłAliceśmiejącąsięwgłositrzymającązaramięrosłegoblondyna,
którypochylałsię,szepczącjejcośdoucha.
Złość i piekąca zazdrość kazały mu interweniować. Żwawym krokiem zaczął
przedzieraćsięprzeztłumwichkierunku.Zabawatrwałanacałego.Wokółpano-
wałgwariśmiechy.Gościezdążyliwypićmnóstwoszampanaiinnychtrunków.Do
diabła,jeślionawypiłatylecoinni…
Wyrósłprzynichjakspodziemi,zdecydowanymruchemująłAlicezałokiećipo-
ciągnąłjąkusobie.
–Porananas.
– Tak szybko? – Spojrzała na niego rozbawiona. Na policzkach miała rumieńce,
aróżowe,lekkorozchyloneustawyglądałytakapetycznie,żemiałochotęjąpocało-
wać.Napotkawszyponurespojrzenie,Aliceodchrząknęłaispojrzałaprzepraszają-
conatowarzyszącegojejblondyna.
–Tak.Musimywracać.
Gabrielzwróciłsiędojejtowarzyszaipowiedziałcośpofrancusku.Takszybko,
żeniezrozumiała.Blondynowizrzedłamina.Pożegnałsię.Widziała,żeGabrieljest
zły.Wyglądał,jakbymiałsięrzucićnaboguduchawinnegoJeanaPierre’a.Zdążyła
jeszczepomachaćmunapożegnanieiodwróciłatwarzkuGabrielowi,który,coza-
uważyładopieroteraz,trzymałjejłokiećwżelaznymuścisku.
–Pójdziemysiępożegnaćzgospodarzami,apotemwracamydohotelu.
FrançoisiMariestalinaśrodkusali,zajęcirozmowązkilkomaznajomymiiczłon-
kamirodziny.
–Wspaniałeprzyjęcie,prawda?–powiedziałazachwyconaAlice.
–Skądwytrzasnęłaśtegochłystka?–wycedziłprzezzęby,aleniezdążyłaodpo-
wiedzieć.
PodeszlijużdogospodarzyiGabrielprzywołałgrzecznyuśmiech.Podziękowałza
zaproszenieiumówiłsięnapodpisanieumowywponiedziałek.Alicewymieniłauści-
skizewszystkimi.
Poparuminutachznaleźlisięnazewnątrz.
–Niepotociętuprzyprowadziłem,żebyśflirtowałanaoczachwszystkich!
Alice wybuchnęła śmiechem. Szampan uderzył jej do głowy. Przypomniała sobie
także,żeprawienicniejadła.Takbardzochciałazapomniećoichpocałunku,żeza-
pomniałaprzyokazjiocałymświecie.Iletobyłokieliszków?Niepotrafiłapoliczyć.
Najważniejsze, że przestały ją dręczyć wyrzuty sumienia i była w doskonałym hu-
morze.
–Przecieżchciałeś,żebymsięwtopiławtłum.
–Miałaśstaćprzymnieizapamiętywaćwszystko,comówiłFrançoisijegorodzi-
na!‒Wściekłypomógłjejwsiąśćdolimuzynyitrzasnąłdrzwiami.Samwszedłod
drugiej strony i machnął na kierowcę. Samochód potoczył się powoli w kierunku
głównejdrogi.
–Niesądziłem,żebędzieszpićjakszewcidawaćsięobmacywaćjakiemuśpaja-
cowi!
Alicegwałtownieobróciłasiękuniemu.
–Niepiłamjakszewc!–zaprotestowała.
–Kimbyłtenfacet?Czychociażmiałcośwspólnegozprzejęciemspółki?
–Chybanie.–Zakryłaustadłonią,tłumiącziewnięcie.
Gabrielposłałjejpełnepotępieniaspojrzenie.
–Czyjacięabynienudzę?Zapominaszchyba,żepłacęcizapracę!–Byłwście-
kle zazdrosny. Alice, najwyraźniej bardzo śpiąca, wyglądała jeszcze ponętniej niż
przezcaływieczór.
–Nieodchodziłabymnakrok,gdybyśpowiedziałtowyraźnie.Zresztąnawetnie
rozmawiałeśzpanemArmandemnaosobności.Gdybytakbyło,podeszłabym.
– Kim on był? – Gabriel domagał się wyjaśnień. Alice nie chciała mu powiedzieć
nicomężczyźnie,zktórymtakświetniesiębawiła,dopókijejnieprzerwał.
–Czyżbyśbyłzazdrosny?–Spojrzałananiegozaciekawiona.
–Wymieniliściesięnumerami?Amożeumówiłaśsięznimnarandkę?Jeślitak,to
zapomnij.Niebędzieszsięzabawiaćnamójkoszt!–Palcaminerwowoprzeczesy-
wałwłosy,czekającnaodpowiedź.
Porazpierwszywżyciudręczyłogopiekąceuczuciezazdrościokobietę.
–Oczywiście,żeniedałammunumerutelefonuiniewybieramsięnażadnąrand-
kę.JeanPierretobardzomiłychłopakiwcalenieprzeszkadzałomu,żeledwomó-
więpofrancusku.
Jużondobrzeznałtakichmiłychchłopakówiwiedział,cosobiemyślą.Natomiast
Alicezupełnieniemiałaświadomości,żejejperlistyśmiechbyłoczywistymflirtem,
itowkażdymjęzyku.
–Pytałaś,czyjestemzazdrosny–mruknął,niespuszczajączniejoczu.–Więctak,
jestemzazdrosny.
Atmosfera między nimi momentalnie zgęstniała. Alice wstrzymała oddech. Nie
przyznałabysięnikomu,żeprzezcaływieczórobserwowałagoizastanawiałasię,
czyniewrócidohoteluzktórąśzdopierocopoznanychkobiet.
–Dlaczego?
–Ponieważciępragnę.–Nieruchomespojrzeniehipnotyzowałoją.
– Nie możemy! – wyszeptała. – To byłaby straszna pomyłka. Ja… ja taka nie je-
stem.
–Jaka?Tylkoniemów,żeniemaszochotyprzespaćsięzemną.
–Niepowinniśmyotymrozmawiać.
–Zadużomyśliszotym,czegoniepowinnosięrobić.
–Jesteśprzyzwyczajony,żekobietyrzucającisiędostóp.Wiemotym–zaczęła.
–Tysięnierzuciłaś–zauważył.
Limuzynazajechałapodichhotel.Gabrielniezauważałupływającegoczasu.Każ-
dymnerwemikażdąkomórkąodczuwałtęsknotędokobiety,którasiedziałatakbli-
sko,abyłatakdaleko.
Wychyliłsiędoprzoduizamieniłdwasłowazkierowcą.Chwilępotemszliwstro-
nęwejścia.Onzrękamiwłożonymiwkieszeniespodni.Onaszczelnieotulonasza-
lem,kurczowoprzyciskaładosiebietorebkę.
Byłzazdrosny…porazpierwszywżyciu.
Uganiałsięzakobietą…takżeporazpierwszywżyciu.
Zdobędzieją…aletylkonajejżyczenie.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Whallukręciłosięjeszczetrochęludzi,aletu,nagórze,panowałatakacisza,że
Alicewyraźniesłyszałabicieswojegoserca,gdybezsłowazmierzaliwstronęswo-
ich pokoi. Nie mogła się zdecydować, czy ta dziwaczna rozmowa w samochodzie
odbyłasięwrzeczywistości,czyteżmożetylkowjejwyobraźni.
Wdrodzedopokojuzatrzymałasięnachwilę,byzdjąćzestóppantofle.Niebyła
przyzwyczajonadoszpilek,którebyłycoprawdawygodne,alepoczterechgodzi-
nachzaczęłysiędawaćweznaki.
–Jużsięrozbierasz?–Zmysłowygłosdogoniłjąiwprawiłwpopłoch.
–Rozbolałymniestopy.Prawienigdynienoszęszpilek.
–Wtakimraziedajimterazodpocząćidozobaczeniarano.–Ominąłleżącena
dywaniepantofleiposzedłdoswojejsypialni.
Aliceodetchnęłazulgą.Jutrobędziemogłazapomniećowszystkim,cosiędzisiaj
wydarzyło.Opocałunkuwsamochodzie,otym,jaknaniąpatrzyłiowybuchuza-
zdrości.
Przedewszystkimbyłajegoasystentką.Nawetjeślinamomentwytrąciłjązrów-
nowagiipozwoliłuwierzyć,żejestatrakcyjnąkobietą,to…topowinnaztegowy-
ciągnąć właściwe wnioski i zacząć chodzić na randki, a nie wzdychać do swojego
szefa.
Schyliłasiępopantofleitrzymającjewdłoni,stałaipatrzyła,jakniecodalejGa-
brielwyjmujekartęmagnetyczną.Zachwilęzamkniezasobądrzwidopokojuizo-
stawi ją tutaj samą, a wtedy nigdy się nie dowie, czy rzeczywiście jest dla niego
atrakcyjna.
–Zaczekaj!
Gabrielodwróciłgłowę.Uśmiechałsię.Czyżbywiedział,żebędziechciałagoza-
trzymać.
Niespodziewałsię,żezmienizdanie.Właściwiemyślałjużotym,żebystanąćpod
zimnymprysznicem,botylkotakmógłbyostudzićpożądaniedotejdziwnejkobiety,
któragoniechciała.Jego!
–Tak?
Podbiegładoniegognananiezwykłymjaknaniąporywemserca.Przezcałyten
czasniezdawałasobiesprawy,żejejzachowaniaiświatopoglądsątakiestaromod-
ne. Miała dopiero dwadzieścia pięć lat, a nie pamiętała, kiedy ostatnio bawiła się
takdobrzejakdziś.
Wyhamowałatużprzednimipopatrzyławgórę.
–Zgadzamsię!
–Naco?–Patrzyłwroziskrzoneszczęściemoczyinierozumiał.
–Och,wieszprzecież,oczymmówię.Podobaszmisię.Nierozumiemtego,bona-
wetniejesteśwmoimtypie–paplałachaotycznie.
–Obiecującypoczątek.–Gabrielniemógłpowstrzymaćśmiechu.–Przynajmniej
niebędzieszmiałagłupichpomysłów.
– Jakich pomysłów? Ach, takich jak Georgia? Żeby mieć cię na własność? Bez
obaw–uspokoiłago.
– Skąd ta zmiana? – zainteresował się Gabriel. – O ile pamiętam, miałem nigdy
więcejniewspominaćopocałunkuwsamochodzie.
Gabrielwszedłdosypialni.Zapaliłświatłaiprzyciemniłje,takżewpokojupano-
wałpółmrok,poczymotworzyłprzedniąszerokodrzwi.
–Zapraszam.
Weszłaijejspojrzenienatychmiastspoczęłonałóżku.
–Awięc?–zapytałponownie,siadającnasofieiwyciągającnogiprzedsiebie.
–Chybapotrzebujęzmiany.Niewiem,jaktowytłumaczyćinapewnobędężało-
wać,ale…
–Beztychwszystkich„ale”życieniebyłobytakieinteresujące–zgodziłsię.
Zapadłacisza,poczymGabrielprzeciągnąłsięipowiedziałgłosemmiękkimjak
aksamit:
–Zdejmijsuknię.
–Cotakiego?
–Chcęcięzobaczyćnagą.
–Nie…niemogę.
– Dlaczego nie? – Wyprostował się i oparł łokcie na kolanach. Zadziwiała go jej
wstydliwość.–Chybaniejesteśdziewicą?
–Amiałobytojakieśznaczenie?
–Owszem!
Alicerzuciłabutynapodłogę.Niezręczniebyłobyjejsiadaćobokniegonasofie,
więcprzycupnęłanakrześle.Wciągnięciegowrozmowędawałojejwięcejczasuna
przemyślenie decyzji. Istniała szansa, że jeszcze się rozmyśli i ucieknie do swojej
sypialni.Zresztą,obojeznajdowalisięwdziwnejsytuacjiipowinniprzemyślećkon-
sekwencje.
–Wystraszyłaśsię?–uśmiechnąłsię,czytającwjejmyślach.
–Nie.Poprostuchciałabymwiedzieć,cobytozmieniło.
–Znaszmniejużchyba?–powiedziałpoufałymtonem.Irzeczywiście,Alicemiała
wrażenie,żezdążyłagodośćdobrzepoznać.Onnajwyraźniejteżodnosiłpodobne
wrażenie.–Nieszukamniczegoszczególnegowzwiązkachzkobietami.Mówiłem
tokażdej,zktórąchodziłemnarandkiimówiętotobie.Seksjestprzyjemnymspo-
sobemspędzaniaczasu,aletoniemiłośćaniwstępdoczegoświęcej.Jeśliniemasz
doświadczeniainiebędzieszmogłasięztympogodzić…–Wzruszyłramionami,ale
wjegospojrzeniubyłanadzieja,żeniezmienidecyzji.
–Niejestemdziewicą–odpowiedziałaszorstko.–Rozmowaotakichszczegółach
przypominaraczejnegocjacjeprzedkontraktem.
–Cowtymzłego?
–Nic,tylko…–Niewiedziała,jakubraćwsłowamyśli,izamilkła.
–Tylkotyszukaszromansu,prawda?
–Ależskąd!–zerwałasięzkrzesła.–Chybazwariowałam.Pójdęjużdosiebie.
Niepowinnam…
Gabrielwstałizłapałjązarękę,zanimzdążyłaschylićsiępobuty.Palcedelikat-
niezacisnęłysięwokółnadgarstka.Nietrzebabyłozaczynaćtejrozmowy,pomyśla-
ła.Słowazabijająnastrój.Coinnegodotyk.Ciepłosilnejmęskiejdłoni,któreczuła
wtejchwili,przypomniałojej,dlaczegopobiegłazanimistałaterazwjegopokoju.
–Pokażęci,dlaczegoniepowinnaśnigdzieiść.–Lekkoprzyciągnąłjąkusobie;
oparła się o mocny tors. Odchyliła głowę do tyłu i przymknęła powieki. Tylko na
chwilę,żebyniepatrzećprostowoczy,którepotrafiłyczytaćwjejmyślach.
Pocałował ją i zrozumiała, że już nie ucieknie. Zatopiła palce w jego włosach
iprzywarłamocniejdomiękkich,alestanowczychust.Drżałanacałymciele,doty-
kającjegotwarzy,karku.Niemogłauwierzyć,żecośtakiegorobi.Żesięodważyła.
Ona,takaostrożna,przewidującaiporządna.
Oddałapocałunek,delektującsięnim.Ichjęzykidopierosiępoznawały.Powolny,
zmysłowytaniecrozgrzewałjejzmysły.Szalzsunąłsięnapodłogę,odsłaniającgłę-
bokiewycięciesukni.
Gabrielcofnąłsięispojrzałananiegooszołomiona.
–Rozbierzsiędlamnie,Alice.Tylkoniemów,żeniemożesz.Odwróćsię,pomogę
ci.
–Jeszczenigdynierobiłamstriptizu.
–Pokażęci,toproste.
Poluzował krawat i efektownym ruchem odrzucił go na bok. Na początku ją to
rozśmieszyło, ale kiedy zaczął rozpinać guziki koszuli, jeden po drugim, zastygła
wniemymzachwycieipodziwiałakocieruchy,którymipozbywałsiękolejnychele-
mentówgarderoby.
Tobyłdopieropoczątek,aonniepamiętał,bykiedykolwiekbyłtakpodniecony.
Alicenatomiastpatrzyłajakdzieckowpuszczonedoogromnegosklepuzesłodycza-
mi.
Po chwili stał przed nią prawie nagi, w samych bokserkach. Miał piękne ciało.
Szerokiebarki,wyrzeźbionybrzuch,mocnebicepsy.Och,byłonacopopatrzeć.
Nagledopadłjąstres.Jakbędziewyglądać,gdyprzyjdziekolejnanią?Cosobie
oniejpomyśli?Wiedziałaprzecież,żewolidrobnekobietyzdużymbiustem.
Usiadłnakanapieizapytał:
–Jakmiposzło?
Alicerozpięładokońca suknięiwyswobodziłanajpierw jedno,potemdrugiera-
mię. Nabrała głęboko powietrza, by się uspokoić, i pozwoliła sukience opaść na
podłogę. Chłodne powietrze postawiło sutki niewielkich, ale krągłych jak jabłka
piersi.Niemiałaodwagipodnieśćoczu,gdydoniegopodeszła.
Dopierogdypoprosił,popatrzyła.
Łagodnygłosdziałałnaniąkojąco.Niemiałanasobienicpróczkoronkowych,ró-
żowych fig. Gabriel oparł dłonie na jej biodrach i obsypał pocałunkami płaski
brzuch.Uczucieniesamowitejsatysfakcjiwypełniłojąpobrzegi.Możeniewygląda-
łajakseksbomba,aleudałojejsięgopodniecić.Widziałatonawłasneoczy.
–Wyglądaszcudownie–szepnął.
Złapałagozaramiona,gdywsunąłpaleczagumkęwpasieiściągnąłzniejfigi.
Terazjużbyłakompletnienagai,cobyłodlaniejdziwne,niebałasię.Jejdotychcza-
sowe intymne doświadczenia z Alanem pozostawiły ją w przekonaniu, że nie jest
zbytatrakcyjna.Agdybyktośpowiedziałjejwtedy,żestaniekiedyśnagaprzedtak
seksownymmężczyznąjakGabriel,itobeznajmniejszegopoczuciawstydu,musia-
łabysięroześmiać.
Gabrielwsunąłdłońmiędzyjejkolanaiprzesunąłjąwyżej.Ciepłepalcezagłębiły
sięwniej.Jęknęła,czującjewślizgującesięwniąztakąłatwością.Nogiuginałysię
podnią.Paznokciamiwczepiłasięwmuskularneramiona,żebynieupaść.Rozkosz-
newibracjewypełniałyjąodwewnątrz.Pochwiliniewiedziałajuż,czyjąpieści,czy
torturuje.Marzyłatylkootym,bypoczućnasobiesłodkiciężarmęskiegociała.
Podniósłsię.Patrzyłamuprostowoczy,gdybrałjąnaręce.Miaładelikatnąbu-
dowęinatleogromnegołożawydawałasięwręczwiotka.Jasnaskóra,jędrnepier-
si,długienogiibłyszczące,ciemnewłosyspływającenajedwabnąpoduszkęjakwo-
dospad.
Powolizdjąłzsiebiebokserki.Miałsilnywzwód,cowpewnymsensiebyłopro-
blemem. Gdyby Alice dotknęła go teraz, musiałby skończyć. Jak niedoświadczony
nastolatek.Uśmiechnąłsięwmyślachdosiebie.
Alice nie mogła złapać oddechu, oszołomiona podnieceniem, które krążyło w jej
żyłachjaknarkotyk.Zobaczyła,jakzbliżasiędołóżkaiklękatużobok.Wyciągnęła
dłoń,bydotknąćjegomęskości,alecofnąłsięgwałtownie.
–Niemamowy!Eksploduję,jeślitozrobisz.
–Brzmiobiecująco–szepnęłaizmrużyłaoczy.
–Itakbędzie–powiedziałniskim,seksownymgłosem,odktóregodostałagęsiej
skórkinakarku.
Przełożyłnogęprzezniąiusiadłokrakiem,obejmującnogamikolana,poczympo-
chyliłsięiczubkiemjęzykadotknąłsutka.Alicewstrzymałaoddechiprzeciągnęła
sięrozkosznie.
–Ręcezagłowę!–rozkazał.
Posłuszniewypełniłapolecenie.Przedoczamimiałterazdużeróżowebrodawki,
któreskurczyłysię,gdyzacząłjepieścić.Nazmianębrałtojeden,todrugisutekdo
ustissałztakązapalczywością,jakbytorobiłporazpierwszy.Iwpewnymsensie
takbyło.Alicebyładlaniegozupełnieświeżymismakowitymkąskiem.
–Wejdźwemnie–wydyszała,wijącsiępodnim.Sięgnąłrękąpospodnierzucone
na stolik obok i wyjął z kieszeni prezerwatywę. Jak przez mgłę doszło do niej, że
Gabrielniczegoniepozostawiaprzypadkowi.
Podparła się na łokciach, obserwując, jak wprawnymi ruchami ją nakłada. Ich
spojrzeniaspotkałysięnachwilę.
–Przygotowałeśsię–rzuciła.
–Zawszejestemprzygotowany.
Wszedłwniąjednymgwałtownymruchem.Rozchyloneustawydałycichyokrzyk.
Przywarładoniegocałymciałemisplotłanoginajegoplecach.Poszukałajegoust
iwsunęławniejęzyk.Gabrielmruknąłzzadowoleniemioddałpocałunek.Niemo-
głajużmyślećoniczym,jaktylkoofalirozkoszyprzybliżającejsięzkażdąsekundą.
– Już – szepnęła i ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku, po którym nad-
szedł orgazm. Nagłe i oślepiające jak błyskawica doznanie rozkoszy sprawiło, że
Alicemiaławrażenie,jakbyzanurkowaławgłębinyoceanu.Wokółniejzapadłaci-
sza.Niemogłasięruszyć,gdynaglepoczuła,żeonteżdoszedł.Rytmicznetętnienie
członkastopiłosięzrytmicznymiskurczami,jakieodczuwałaodparuchwil.
–Ziemiazadrżała?–zapytałżartobliwie,zsuwającsięnabok.
Alicepodwinęłanogiileżącnabokuprzyglądałamusięzrozmarzeniem.Niebył
pewien,czywogóleusłyszała.
–Mampowiedzieć,żebyłeśświetny?–mruknęła,drażniącsięznim.
Wziął ją za rękę, wplótł jej palce między swoje i z czułością pocałował każdy
znich.
–Byłobymiło.
–Ależzciebieegoista–roześmiałasię.
– Nie mów, że ci się to nie podoba. – Puścił jej dłoń i cmoknął ją w policzek, po
czymwsunąłrękęmiędzyjejuda.–Właściwietomusiszpowiedzieć,żecisiępodo-
bało.Jestemtwoimszefem.
Wsamąporęjejotymprzypomniał,pomyślałaiprzewróciłasięnaplecy.
Orgazmprzyćmiłzdolnośćracjonalnegomyślenia,aleterazjużwszystkowróciło
donormyipatrzącnazdobionyornamentamisufit,przypominałasobie,codokład-
niemówiłdoniejGabrielijakostrzegałjąprzedzaangażowaniemsię.Pewniepo-
dobnerozmowyodbywałzewszystkimijejpoprzedniczkami.Cóż,możeibyłajego
kolejnąkochanką,aleniezamierzaładomagaćsięwięcej,niżmógłjejzaoferować.
NiebędziehisteryczkąjakGeorgia,któramyślała,żeudajejsięzmienićdrapieżni-
kawsłodkiegokiciusia.
–Jesteśmoimszefem–zgodziłasię–dlategopopowrociedoLondynuwszystko
musiwrócićdonormy.
–Naprawdę?–Wysunąłdłońspomiędzyjejudiobjąłkrągłąpierś.Drażniłpalcem
sutek,ażzrobiłsięsztywny.
–Czujęsięjaknawagarach,aty?–Głosmiałaspokojny,alejegopieszczotyznów
wznieciły ledwo co przygaszony płomień. Cztery dni w jego łóżku. Cóż, wolałaby
więcej,aleniechciałaskończyćjakGeorgia.
–Comasznamyśli,mówiąc,żewszystkomusiwrócićdonormy?–zaciekawiłsię.
– W Londynie będę już tylko twoją asystentką. Mówię poważnie, Gabrielu. Nie
chcęnarażaćswojejpracyanipsućsobieopinii.Och,niemogęmyśleć,kiedytoro-
bisz–jęknęła,przymykającoczy.Jegodłońzsunęłasięwdółipowędrowałamiędzy
jejnogi.
– Pasuje mi to – powiedział, a ona poczuła lekki zawód. – Jesteś najlepszą asy-
stentką,jakąmiałem–uśmiechnąłsiędwuznacznie.
–Zresztąitaklubiszczęstozmieniaćkobiety,prawda?
–Prawda–przytaknął.Aliceniebyłatakajakjegopoprzedniekobiety.Byłamło-
da,aleemocjewydawałysięniemiećnadniąwładzy.Najwyraźniejumiałateżoce-
nićswojeszanse,stądniegoniłazaczymś,cobyłodlaniejniedostępne.Noiczyż
niepowiedziałamu,żeniejestwjejtypie?
Niczymnieryzykował.Natyle,nailejąznał,mógłstwierdzić,żeniezaangażuje
siębardziejniżon.Podtymwzględemsięrozumieli.
–Skorojużjesteśmynawagarach–powiedział–możeograniczęniecoliczbęspo-
tkań z klientami, a zamiast tego pokażę ci Paryż. Znam to miasto tak dobrze jak
własnąkieszeń.Jesteśgotowanawielkąparyskąprzygodę?
–Jaknajbardziej–odparłazentuzjazmem.
–Gdziesiętakdobrzenauczyłeśfrancuskiego?
SiedzieliwogródkujednejzkafejekwpobliżuLuwru,gdziespędzilikilkagodzin,
oglądając najsłynniejszą na świecie kolekcję dzieł sztuki. Gabriel dotrzymał słowa
iprzezostatniedwadnipracarzeczywiścieograniczałasiędominimum.Popodpi-
saniuumowyspotkalisięjeszczerazzFrançoisiMarienakolacji.Zkoleiinnego,
bardzoperspektywicznegoklientazabraliwniedzielęnalunch.Pozostałyczasspę-
dzaliwłóżku.
Aliceczułasięcudownie.Jakbyktośwsadziłjądoczerwonegoferrariipozwolił
jechaćzmaksymalnąprędkością.Nicdziwnego,żecieszyłająkażdasekundaspę-
dzonazGabrielem.
–Jestemsamoukiem–odpowiedziałiwypiłłykespresso.
Od paru dni Alice była jego ulubionym widokiem. A przecież byli w Paryżu. Nie
mógł się napatrzeć na alabastrowe policzki, błyszczące w słońcu włosy i różowe
usta. Była dla niego objawieniem. Zostali kochankami, ale nie domagała się jego
bezustannejuwagi.Nigdyteżniewspominałaotym,żemiałabyochotęnawięcej.
Powinienbyćzadowolony.Przynajmniejonajednawlotzrozumiała,cotoznaczy
romansbezzobowiązań.Podobnoniebyłwjejtypie.Drażniłogoto,chociażnigdy
niezdradziła,jakibyłjejtyp.
–Niesamowite!–Wpatrywałasięwniegozpodziwem.–Musiszbyćbardzozdol-
ny.
–Potrzebajestmatkąwynalazków–odparł,niewchodzącwszczegóły.Alicenie
wiedziała nic o jego dzieciństwie i wczesnej młodości i lepiej, żeby tak pozostało.
Wszystko, co umiał dziś, zawdzięczał wyłącznie determinacji; zdolności odgrywały
wtymmniejsząrolę.
–Toznaczy?
– To znaczy, że pora wracać do hotelu. Im dłużej na ciebie patrzę, tym większą
mamochotę,wiesznaco.
Alice uśmiechnęła się zalotnie. Przyjemnie było czuć się pożądaną. A jeszcze
przyjemniej było czuć się podnieconą, tak jak w tej chwili. Z niecierpliwością pa-
trzyła,jakdopijakawęiprzywołujekelnera,byzapłacićrachunek.Wibrującemię-
dzyudaminapięciekazałojejmyślećojegopięknymnagimcieleiustach,któredo-
prowadzą ją na skraj rozkoszy. Przygryzła wargę i spojrzała na niego błagalnym
wzrokiem.Niepowinienwspominaćołóżku.Przezostatniedniitakoniczyminnym
praktycznieniemyślała.
Dawniej Alice widziała w Gabrielu przede wszystkim szefa i biznesmena. Inteli-
gentnegoienergicznego.Tutajzobaczyławnimzupełnieinnegomężczyznę:dow-
cipnego,uroczegoiszalenieseksownego.Zdecydowanierzuciłnaniączar.Niemo-
głobyćinaczej.Nigdyprzedtemniereagowałataksilnienażadnegomężczyznę.
Musiała się zakochać. Do szaleństwa. Inaczej nie umiała wytłumaczyć swojego
zachowania. W idealnym świecie takie uczucia zasługiwały na odwzajemnienie.
Wjejnieidealnymświeciebędzietoabsolutnaporażka.Dlaniegotenwyjazdzakoń-
czy się jak zwykły romans, dla niej oznaczał złamane serce. Kiedy o tym myślała,
niemogławprostnadziwićsięswojejnaiwności.
Dohoteluwróciliwrekordowoszybkimtempie.Wieczoremmielisięwybraćdo
jednejzulubionychrestauracjiGabriela,naMontmartrze.Dotegoczasumieliparę
godziniwiedziała,żespędząjewjegosypialniiwjegołóżku.
Alicepamiętała,byzawszewracaćdosiebie,nawetjeślikończylidopieronadra-
nem. Nie chciała obudzić się w jego ramionach. Byłoby to złamanie zasad, które
samawyznaczyła.
– Nie mogę utrzymać rąk przy sobie, kiedy jesteś obok – powiedział zduszonym
szeptem jeszcze w windzie. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi jego sypialni,
przyparłjądościanyirozsunąłsuwakdżinsów.–Dotknijmnie–wymruczał.
Alice wsunęła dłoń w bokserki. Poczuł jej chłodne palce delikatnie obejmujące
twardniejący członek. Wsunął język głęboko. Oddała mu pocałunek. Miękka dłoń
przesuwałasięwprzódiwtył,obdarzającgonieziemskąrozkoszą.
–Chodź,wykąpiemysię–powiedział.
Łazienka była oazą luksusu, jak zresztą wszystkie pomieszczenia w hotelu. Na
środku stała ogromna wanna z hydromasażem, pod ścianą dwa prysznice z desz-
czownicą,azarazobokdwiedużeumywalki.Najednejześcianbyłowielkielustro.
Wszystkoobudowanedrogimkamieniem.
Gabrielpuściłwodę,wrzuciłdoniejkilkakulekdokąpieli,poczymzrzuciłrozpię-
tedżinsy,ściągnąłkoszulęipodszedłdoniej,odgarniającwłosyzczoła.Wkażdym
jegoruchubyłapoezja.Niemogłaoderwaćodniegooczu.Dobrze,żeprzynajmniej
niezdawałsobieztegosprawy.
Przez te kilka dni dużo rozmawiali, ale Alice starała się unikać tematów osobi-
stych. Wymieniali opinie o literaturze, oglądanych w muzeach obrazach czy rzeź-
bach,swoichwrażeniachzewspólnegozwiedzaniaParyża.Smakachpotrawiwina,
muzyce.Czasamischodzilinatematyzwiązanezpracąalbojejkursemksięgowo-
ści,któryniedługomiałsięrozpocząć.Mielimnóstwowspólnychtematów,amimo
toniebylisobiebliscy.
–Obserwujeszmnie,czujęto–powiedziałiuśmiechnąłsię.Iznowutrafnieodczy-
tałjejmyśli.
–Wydajecisię,żewszystkiekobietynaciebiepatrzą–powiedziałapobłażliwie.–
Tosięnazywaegocentryzm.
–Alemnieniezależynawszystkich,tylkonatobie.–Podszedłbliskoizacząłroz-
pinaćjejbluzkę.
Chciała,żebytakbyło,aleniestety…Powrótdorzeczywistościiprzemianazko-
chankiwasystentkębędądlaniejbolesne.Jakzapomniotym,żewidziałjąnagą?
Pieścił, kochał się z nią? Och, mężczyznom takie rzeczy zawsze przychodziły ła-
twiej.Poprostuprzeskakiwalinainnykwiatek.
Gabrielpomógłjejsięrozebraćiweszładoprzyjemnieciepłej,pachnącejiwypeł-
nionej pianą wody. Usiadła między jego nogami, opierając się plecami o jego tors.
Głowę oparła o jego pierś. Gabriel nabrał odrobinę mydła w płynie na dłonie i po
chwili poczuła, jak masuje jej piersi. Przymknęła powieki, zapominając o całym
świecie. Gdy otworzyła oczy, jego dłoń obejmowała wzgórek łonowy, a palec ryt-
miczniepocierałjejłechtaczkę.Wystarczyłoparęchwil.Zdążyłatylkojęknąćina-
głyorgazmwstrząsnąłjejciałem.Ażkrzyknęłaipochwiliobróciłasięnabrzuch.
Wodachlupnęłaniebezpiecznie,wylewającsięzakrawędźwanny.Niezwrócilina
touwagi.
Alicepodciągnęłasięwyżejiusiadłananimokrakiem.Wiedziała,żeniemogąsię
kochaćbezprezerwatywy,więczrobiłatocoon.Obiemadłońmiujęłajegoczłonek
izaczęłamasować.Widokjegotwarzy,gdydochodził,podnieciłjądotegostopnia,
żecałującgo,szeptała:
–Chodźmyjużdołóżka.
Możetotylkojejwyobraźnia,alewydawałojejsię,żewdzisiejszymseksiebyła
jakaśzachłanność.Obojewiedzieli,żesielankaniedługosięskończy.
Gabrielprzytuliłjąmocnoipowiedział:
–Mamydużoczasu.
Niewiedziała,jaktorozumieć.Dokolacjizostałojakieśpółtorejgodziny.
Wyszlizwannyiwycieralisięnawzajem,kiedypowiedział:
–Jutrowyjeżdżamy.
–Tak–odparła,osuszającręcznikiemjegopierś.
–ComyśliszoParyżu?
–Kiedyśtujeszczewrócę.Jestprzepiękny.Kochamarchitekturę,galeriesztuki,
muzea…Absolutniewszystko!
–AcozLondynem?Naszmałyromanschybapotoczyłsięinaczej,niżplanowałaś.
–Toznaczy?
–Toznaczy,mojawiernaasystentko,żeniezamierzamgozakończyć.
Niewierzyławłasnymuszom.Zajrzałamuwoczy,przekonana,żeżartuje.Wkoń-
cuzrozumiała.Poprostujeszczemusięnieznudziła.Tylkotyle.
W Londynie będą ze sobą praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Wpracyipopracy.Ilepotrwajegozafascynowanie?Miesiąc?Półtora?Ijaksięza-
kończy?Pewniesamasobiebędziemusiałakupićpożegnalnybukietkwiatów.
–Toniebyłobydobrezakończenie–powiedziałazgoryczą.
Popatrzyłnaniązaskoczony.
– Co ty mówisz? Przecież nie możemy oderwać od siebie oczu. Ani rąk – dodał,
próbującjąprzytulić.–Niemasensusięprzedtymbronić.Coztego,żedlamnie
pracujeszalbożejaniemamzwyczajumieszaćżyciaosobistegozpracą.Mlekosię
jużrozlało.Wszystko,cobyłoprzedtem,niemaznaczenia.
–Nie,Gabrielu.Koniecznaczykoniec.Niezmieniłamzdania.–Głosniebezpiecz-
nie jej zadrżał. Czy odpowiedziałaby inaczej, gdyby nie wiedziała, jak się kończą
jegoromanse?
–Niemówiszchybapoważnie?–Przyglądałjejsięzezmarszczonymczołem.
Zaczęłazbieraćzpodłogiswojeubrania.
–Mówięzupełniepoważnie.Jestcudownie,ale…
Coonawyprawiała?Nierzuciłagojeszczeżadna.Toonbyłspecjalistąodrzuca-
nianatrętnychkochanek.Terazjednakwychodziłonato,żesamjestnatrętem.
–Szalejemyzasobą!–wybuchnął,wychodzączaniązłazienki.Znalazłwszafie
świeżebokserkiiubrałsię.–Jakijestproblem,bonierozumiem?
Alice odwróciła się. Stała owinięta w ręcznik, trzymając swoje ubrania w dłoni.
Mieliiśćnakolację,aonabyłazupełniewproszku.
–Problemjesttaki,żenaczyminnymnamzależy.Tywybieraszsobiekobiety,bo
możesz.Akiedysięznudziszjedną,znajdujesznastępną.Jajesteminna.Niezamie-
rzammarnowaćczasunakogoś,ktozachwilęmniezostawi.Mieliśmyromans.Ale
terazporawrócićdonormalnegożycia.Było,minęło.
–Niewierzę!Poprostuniewierzę.–Gabrielbyłjużnieźlerozsierdzony.–Mia-
łem w życiu do czynienia z trudnymi kobietami, ale ty na taką nie wyglądasz.
Chceszmirobićproblemy?
–Skądże!–zapewniła.–Poprostujestemrealistką.Żyjemywróżnychświatach.
Jachcęmężczyznynadłużejizrobięwszystko,żebytakiegoznaleźć.Typotrzebu-
jeszkobietynajwyżejnapięćminut.–Topowiedziawszy,otworzyładrzwiipoma-
szerowaładosiebie,zostawiającGabrielawnajwyższymosłupieniu.
ROZDZIAŁSIÓDMY
Wrócili do zimnego, zasnutego chmurami i odstraszającego nieustającą mżawką
miasta.Przezdwatygodnieodichpowrotuanirazusięnierozpogodziło,przezco
Paryż jeszcze bardziej przypominał cudowny sen. Alice pamiętała każdy szczegół.
Dokądchodzili,oczymrozmawiali,copiliijedli.Alenajlepiejpamiętałanoce,wie-
czory,aczasamipopołudniaspędzanewłóżku.
Niezadręczałasięswojąparyskąprzygodą.Wręczprzeciwnie,uważała,żemiała
prawomiećtenromansimiałaprawogozakończyć.Gabrieltupałztegopowodu
nogamiprzezjakieśtrzyminuty,alekiedyniedałasięprzekonać,przestałnalegać.
Tymczasemona…
Westchnęła, patrząc w ekran komputera i starając się skoncentrować. Ale nie
mogła. Gabriel wchodził i wychodził, mijając jej biurko, czasami stawał tuż za nią
ipochylałsię,pokazującjejcoś.Wtakichchwilachczuła,jakjejciałowypełniatęsk-
notazadotykiemjegozręcznychrąkinamiętnychust.
On z kolei wydawał się nie mieć absolutnie żadnego problemu z ich aktualnymi
kontaktami.NigdyniewspominałoParyżu.Nierobiłaluzji.Niepatrzyłnaniąza-
myślony.Wchwilachczarnejrozpaczymyślałanawet,żeucieszyłsięzjejdecyzji.
Przecieżułatwiłamużycieiniebędziemusiałzawracaćsobiegłowy,jakrozegrać
rozstanie.
Drzwi od jego gabinetu otworzyły się. Alice podniosła głowę znad komputera,
przywołującnatwarzuprzejmyuśmiech.
–Zarezerwujmidwabiletydoopery.Najlepszemiejsca.
Aliceskinęłaposłusznie.Tobyłodoprzewidzenia.Uśmiechnadalmiałaprzyklejo-
nydotwarzy,alewsercupoczułabolesneukłucie.Spodziewałasięczegośtakiego,
alenietakszybko.Ledwiedwatygodnietemuuprawialiszalonysekspokilkarazy
dziennie.
–Nakiedyzarezerwowaćbilety?–zapytała.
–Nadziświeczór.
–Jeślidziśgrającośpopularnego,możejużniebyćmiejsc.
–Powiedz,żetodlamnie.Odlatprzekazujęimdarowizny.Napewnoznajdąmiej-
sca.Podszedłdojejbiurkaipołożyłplikdokumentów.–Atomusiszprzejrzeć,za-
nimwyjdziesz.
–Jestwpółdoszóstej!–zaprotestowała.
–Poradziszsobie.–Wzruszyłtylkoramionamiiwróciłdosiebie.
Nigdynieuganiałsięzakobietami,aleto,cowyprawiałaAlice,przechodziłoludz-
kiepojęcie.Zachowywałasię,jakbywymazałaParyżzpamięci.Nawetwróciłado
swoichszarych,bezkształtnychubrań.Odmówiłprzyjęciazpowrotemsukien,które
kupiławParyżu,alebyłprzekonany,żeupchnęłajegdzieśnadnieszafyalbomoże
nawetoddałakomuś,takbynicnieprzypominałojejotychparudniachspędzonych
razem.
Najgorszejednakbyłoto,żenadaljejpragnął.Zakażdymrazem,gdynaniąspo-
glądał,widziałjejrozchyloneusta,rozkoszniezaróżowionepoliczkiizamglonespoj-
rzenie.Potrzebowałkobiety.Innejkobiety.Ipowrotudorutyny.
Zabrałsiędopracy,zktórejwyrwałogopukanie.WdrzwiachstanęłaAlice.Co
onatujeszczerobiła?Dochodziłasiódma.
–Zeskanowałaśdokumentyiwysłałaś,takjakprosiłem?–zapytałoschle,spoglą-
dającnaniątrudnymdoodgadnięciaspojrzeniem.
Kiwnęłagłową.
–Bethanyjużnaciebieczeka.
Wypowiedzenie tych słów kosztowało ją wiele. Gdy tylko zobaczyła jego towa-
rzyszkęnatenwieczór,zrozumiała,żeGabrielwróciłdodawnegożycia.Bethany
Dawkinsbyłaniewysoka,alepodobniejakpoprzedniedziewczynyGabrielanależa-
ładotypuklasycznychseksbombinosiłasięwsposóbprezentującywszystkieatuty.
Czarna sukienka ciasno opinała wydatny biust i odsłaniała zgrabne nogi. Głęboki
dekoltkończyłsięprawiewtaliiiwprawneokomogłodostrzeckształtnepiersiko-
łyszącesięwrytmprzemierzanychkroków.Alice,wswoimszarymuniformiebiuro-
wym,nietylkowyglądałaprzyniejjakubogakuzynka,aleitaksięczuła.
Wcześniej przekazała Gabrielowi, że bez większych problemów udało się zare-
zerwowaćbilety,aleszczerzewątpiła,byBethanychoćwniewielkimstopniubyła
zainteresowanaoperą.
–Cudownie.–Podniósłsięizacząłzakładaćmarynarkę.
–Miłegowieczoru–powiedziałaAlice,chociażgardłościskałjejpalącyżal.
Gabrielprzerwałubieraniesię.
–ZBethanynapewnoniebędęsięnudził.Lubiszoperę,Alice?
–Wiesz,żetak–odpowiedziałamechanicznieinatychmiasttegopożałowała.Po
raz pierwszy od przyjazdu do Londynu nawiązała do jednej z wielu rozmów, jakie
odbywaliprzypysznymjedzeniuibutelcewina.Potemzwyklewpośpiechuwracali
dohotelu,bysiękochać.
– Rzeczywiście. Zapomniałem o tym. – W takim razie może wybierzesz się
znami?Niepowinnobyćproblemuzezorganizowaniemdodatkowegomiejsca.
Popatrzyłananiegourażona.Miałapójśćtamiprzyglądaćsię,jakszepcząsobie
zBethanyczułesłówka?Niedoczekanie!
–Dziękuję,jestemdziśzajęta–odparła.–Dokumentyoczywiściewysłałam.Jutro
wybieramsiędomatkiimyślałam,żebyzostaćtamdowtorku.Mogłabymprzyoka-
zjiodwiedzićpanaHarrisonawExeter.–Odjakiegośczasumielinieprzyjemnąsy-
tuacjęzjednymklientemiktośmusiałmuwkońcuzłożyćwizytę.
–JakdalekojeststamtąddoExeter?
– Całkiem blisko. – Wiedział przecież, gdzie mieszka jej matka. Była to kolejna
rzecz,októrejjużzdążyłzapomnieć.
–Bethanyczeka–przypomniałamu,mającnadzieję,żewkońcupozwolijejiśćdo
domu.
– Niech czeka – powiedział poirytowany, zastanawiając się, skąd nagle pomysł
przedłużeniaweekendu,itoażdowtorku.
Odkądoznajmiłamu,żeniebędąsięwięcejspotykać,niebyłodnia,byoniejnie
myślał. Wiedział, że nawet słodka Bethany nie będzie w stanie mu jej zastąpić.
WweekendyAlicejeździładomatki.Towiedział,alezamiarpozostaniatamdłużej
zastanowił go. Może odwiedzała tam nie tylko matkę? Może jednak miała chłopa-
ka?Przezcałytenczas.Dlategotaksięupierała,żebyzerwać.
Tylkodlaczegoodważyłasięnaprzelotnyromans?Możetenjejfacetbyłżonaty?
Ajejwyjazdydomamyobejmowałytakżeschadzkizkochankiem?Jegowyobraźnia
pracowałananajwyższychobrotach,arosnącazłośćpowoli,aleskuteczniezaciem-
niałazdolnośćjasnegomyślenia.
– Masz wrócić w poniedziałek – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Harrison
możepoczekać.Jestzadużopracyiniemożeszbraćażdwóchdniwolnych.
–Jużwzięłamwolnenaponiedziałek–odrzekłaAlice.–JeślichodzioHarrisona,
chciałamtylkopomóc.Akuratbędęwokolicyna…zakupachipomyślałam,żeprzy
okazjimogłabymzałatwićito.
Jakonśmiałsiętakdoniejzwracać!Mówiłamuprzecieżwzeszłymtygodniu,że
niebędziejejwponiedziałek.
Wtejchwiliotworzyłysiędrzwiidogabinetuweszłazniecierpliwionaczekaniem
Bethany.
Gabriel poznał Bethany na jakimś przyjęciu kilka miesięcy temu. Z grzeczności
poprosiłonumertelefonuizapomniałoniejsekundępotym,jaksięrozstali.Przy-
pomniałsobiedopieroparędnitemu,bezskutecznieczekając,ażAlicezmienidecy-
zję. Na próżno. Obie kobiety stały teraz obok siebie, a przepaść między nimi nie
mogłabyćwiększa.
Alice była o ponad głowę wyższa, miała szczuplejszą figurę i oszczędne, pełne
gracjiruchy.Jejsubtelnaurodawymagałaodkrycia.Przypobieżnejocenieniktnie
uznałbyjejzapiękność.Bethanyzkoleiatakowałabujnymseksapilemwsposóbtak
agresywny,żemałoktozwracałuwagęnato,czypodostrymmakijażemrzeczywi-
ściekryjąsięładnerysy.Brakowałojejjednaktego,coAlicemiałaażwnadmiarze:
skromności,inteligencjiiuroku.
Aliceniemogłaznieśćichwidokurazem.Bethanynawetjejniezauważyła.Drob-
nymikroczkamipodbiegładoGabrielaiwzięłagopodramię,jakjakąśzdobycz.
–Zostawięwassamych–powiedziałaAliceipowtórzyła:–Miłegowieczoru.
–Bawsiędobrzeumamy–odpowiedziałGabriel,jaksięjejwydało,złośliwie.
Poczerwieniała.
–Maminneplany,aledziękuję–mruknęłaniewyraźnie.
–Tak?–zainteresowałsięnatychmiast.–Cośinteresującego?
–Zwykłespotkaniatowarzyskie.
GabrielczułnaramieniuciężarBethany,któratrzymałagokurczowo,jakbysię
bała,żektośjejgoodbierze.JeszczebardziejniżBethanyirytowałogoto,żegdyby
nieAlice,cieszyłbysiędzisiejszymwieczorem.Teraznatomiastzacząłonimmyśleć
jakotorturzeipoważniesięzastanawiał,jakbysiętuwykręcićztejrandki.
Tak jak przewidywał, Bethany ani trochę nie była zainteresowana operą. Przez
większośćwieczorurozglądałasięwokółiszukałaznanychtwarzy.Gdytylkoprze-
brzmiałyoklaski,oznajmiła,żechętniezjeznimśniadanie.Mowyniema,pomyślał
izabrałjądorestauracji.Nakarmił,wysłuchałtyluplotek,żespuchłymuuszy,ana
koniecwsadziłniepocieszonądoswojejlimuzynyikazałodwieźćdodomu.Sampo-
szedłposzukaćtaksówki.
TaksięskończyłajegopróbawymazaniaAlicezpamięci.Poległdokumentnie.Je-
dyne,oczymbyłwstaniemyśleć,toAliceijejtajemniczespotkaniatowarzyskie.
Cotomogłobyć?Możemiałanawetkilkukochanków?Wykorzystałagojakzabaw-
kę,boniemogłabyćzktórymśzeswoichgachów.Ajeślitakbyło,tomiałprawopo-
znaćprawdę.
Oczywiście, wiedział, gdzie mieszka jej matka. Pamiętał nazwę, a po szczegóło-
wymopisiedomuiokolicy,beztrudutrafiłbypodwłaściwyadres.Miałpamięćjak
komputerimógłbyodtworzyćkażdąichrozmowęzParyża.Zastanowisięnadtym
jutro,pomyślał,kładącsiędołóżka.
Aliceniemarudziłabywoperze.GdybyzamiastBethanyzabrałją,byłbytoudany
wieczórzakończonyseksem.Zamiasttegoleżałwłóżkusamirozmyślałoniej.Za-
władnęłajegomyślamiiżyciem.Musiałpoznaćprawdę.JeśliAlicemainnego,spra-
wajestskończona.Ajeślinie,powinienzrobićwszystko,żebyjąodzyskać.
Alice zakończyła przygotowania do kolacji i wróciła do pokoju. Mama siedziała
w fotelu w niedużym saloniku, którego okna wychodziły na niewielki ogródek.
W lepsze dni siedziała tam i czytała albo zajmowała się kwiatami. Alice miała na-
dzieję,żektóregośdniamamawyzdrowiejezupełnieiniebędzieażtakzależnaod
jejtowarzystwa.
–MówiłaśowyjeździedoParyża–zachęciłająmama,gdyusiadłydostołu.
Rzeczywiście, odkąd Alice pojawiła się u niej, nie rozmawiały praktycznie o ni-
czyminnym.Unikanietegotematuwpracystałosiętaknieznośne,żemusiałasię
po prostu wygadać. Mówiła też o Gabrielu, chociaż początkowo starała się jakoś
omijać fakt, że cały czas spędzała z nim. Przytaczając ze śmiechem kolejną aneg-
dotkęzasłyszanąodniego,Alicestwierdziła,żemówienieonimjestnamiastkąrze-
czywistegokontaktu.
Mama była dobrą słuchaczką i rzadko przerywała, toteż Alice mogłaby rozpra-
wiaćdowieczoraoLuwrze,PolachElizejskichiOgrodachTuileries.Nazewnątrz
słońcechyliłosiękuzachodowi.Zkuchnidochodziłsmakowityaromatsosudomię-
sa.Zagodzinęzjedząkolację,obejrzącośwtelewizjiipójdąspać.
Alice,mimożezajętarozmową,niemogławybićsobiezgłowyGabriela.Byłacie-
kawa,jakmijałmuweekendwtowarzystwiefiligranowejbrunetki.Operatozapew-
netylkowstępprzedgłównymdaniemwjegosypialni.WsferzeemocjonalnejGa-
brielbyłzdecydowaniestronąbierną,zatowsferzefizycznej…
Och, dałaby wszystko, żeby wymazać z pamięci wspomnienie ich paryskiego ro-
mansu.Dotejporynierozważałamożliwościrzuceniapracy,aleczułaprzecież,że
każdydzieńjestdlaniejcoraztrudniejszy.WczorajszepojawieniesięwbiurzeBe-
thany zupełnie wytrąciło ją z równowagi. Gdy wychodziła z pracy, trzęsły jej się
ręce.Ochłonęładopierowdomu.Niemogłanicrobićwtakimstresie.
Zamilkłanagleidopieropytającespojrzeniematkiprzypomniałojej,żeoczymś
mówiła.Tylkooczym?
–Cosięstało,kochanie?Jesteśtakazamyślona,odkądtuprzyjechałaś.Niecho-
dzichybaotwojegoszefa?Wyglądanato,żezrobiłnatobieogromnewrażenie.–
Mamapatrzyłananiązatroskana.
Alicezaczerwieniłasię.
– Oczywiście, że nie! – zaprzeczyła gwałtownie. – Nie jestem aż tak naiwna.
Zresztąwiesz,comyślęozwiązkach.
–Wiem,kochanie.Toprzezojca…Mimowszystkoniepowinnaśpozwolić,abyzły
przykładdecydowałocałymtwoimżyciu.
– Po prostu wolę dmuchać na zimne. Mam nadzieję, że kiedyś zakocham się we
właściwejosobie,aniewjakimś…–zawiesiłagłos,ponieważnieprzychodziłojejdo
głowyżadneokreśleniepasującedoGabriela.–Serio,mamo,powinnaśgopoznać.
Onnawetniemusisięstaraćokobiety.Przychodząsame,aontylkowskazuje,na
którą teraz kolej. Parę dni później dziewczyna jest odprawiana z kwitkiem,
awdrzwiachpojawiasięnastępna.Cośokropnego!–Mówiącto,najbardziejchcia-
ławmówićsobie,aniematce,żeGabrieljestnajbardziejodpychającymtypemna
ziemi.Niebrzmiałotojednakprzekonująco.
–Jesteśzamłodanatakicynizm,kochanie.
Alice ugryzła się w język. Doskonale wiedziała, co matka ma na myśli. Zbyt do-
brzesięznały.
– Wolę być sama, niż popełnić błąd – odpowiedziała i na parę sekund zatonęła
wmyślach.Poszłatą samądrogą,którąszły wszystkieasystentkiGabriela.Zako-
chałasięwnim.PamelaMorgan,któranauczyłaswojącórkęostrożnościwpostę-
powaniuzmężczyznami,napewnoniebyłabyzadowolonaztakiegoobrotusprawy.
Alicepodniosłasięiprzyniosłasztućcezkuchni.Potemwyłożyłajedzenienatale-
rzeiustawiłajenatacy.Zwyklejadaływkuchni,aledziśbyłwtelewizjiulubiony
serial mamy. Przed chwilą omal się nie pokłóciły i Alice miała wyrzuty sumienia.
Przede wszystkim dlatego, że przeklęty Gabriel, który okupował jej myśli, miał
wpływ nawet na jej kontakty z matką. Podenerwowana otworzyła szafkę i wyjęła
zniejkieliszek,anastępnieotworzyłabutelkęwina.
Naglerozległosięgłośnepukaniedodrzwi.Rękajejdrgnęłaitrochęwinawylało
sięnastół.Brakujejeszczenieproszonychgości,pomyślałairuszyławstronędrzwi
ztyłudomu,aleprzezszybęniedostrzegłanikogo.Ktokolwiektobył,dobijałsięod
frontu.Przeszłazpowrotemprzezkuchnię,zaglądającpodrodzedosaloniku.
–Sprawdzę,ktoto.Niewstawaj.–Alematkajuższławstronękorytarzyka.
–Damsobieradę–zatrzymałają.–Tomaławioska.Wolę,byludzieniemyśleli,
żejestemniegościnna.
–Mamo,przecieżgościawpuszczę–zapewniłająAlice.–Miałamnamyśliakwi-
zytorów.
–Akwizytorzydawnojużtuniezaglądają.
Stałyobiewkorytarzyku,myśląc,ktoteżmógłbysiędobijaćdodrzwiotejporze,
gdyrozległosięponowne,bardziejnatarczywepukanie.
Alicepierwszadosięgłarękąklamki,uchyliładrzwiizamarła.
–Cotutajrobisz?–zapytałazaskoczona.
Matkapróbowaładojrzećzzajejramienia,ktostoizadrzwiami,więcodwróciła
sięnachwilęipowiedziałatylko:
–Todomnie.
–Ktotaki?
–Nikt,mamo.Idźjeść,zachwilęprzyjdę.–Przezsekundęmyślała,żemamaze-
chcejednakotworzyćdrzwinaoścież,aletaksięniestało.Gdyzniknęławkuchni,
Alicewyszłanaprógiprzymknęładrzwi.
–Cotutajrobisz?
Gabriel przyglądał się Alice. Takiej jej jeszcze nie widział. Włosy spięte gumką
wwysokikucyk,twarzbezśladumakijażu,luźnypodkoszulekiczarnelegginsy.Na
nogachmiałabiałepuchatekapcie.
Wiosennesłońceozdobiłozgrabnynosekkilkomapiegami.Różoweustaukładały
sięnitowuśmiech,niwdąs.Wjednejchwilizapomniał,pocosiętutajfatygował,
wiedziałtylko,żedobrzezrobił.Jużsamjejwidokpoprawiłmunastrój.
–Niemogęotobiezapomnieć–powiedział,zaskoczonytymwyznaniemniemniej
niżona.
–Słucham?–Chybasięprzesłyszała.Oczywpatrywałysiębadawczowtwarzpo-
grążoną w cieniu. Wyglądał na zmęczonego i niewyspanego. Włosy miał w lekkim
nieładzie,rękawybawełnianejbluzyniedbalepodwiniętedogóry.Dżinsyimokasy-
nydopełniaływeekendowegowizerunku.Zadrżałanawidokmuskularnychramion,
jejsutkistwardniały,domagającsiępieszczot,zktórychsamaprzecieżzrezygnowa-
ła.
–Niepowinieneś…byćterazzBethany?–Przeniosławzrokpozaniego,obser-
wujączachodzącesłońceistarającsięopanowaćnerwy.Sercebiłojejtakmocno,
żemusiałjesłyszeć.
–Nieprzypadliśmysobiedogustu–powiedziałwymijająco.
Jużkiedyotworzyładrzwi,podjąłdecyzję.Miałdośćwmawianiasobie,żeniein-
teresuje go pogoń za Alice. Miał dość udawania, że nie jest zazdrosny, kiedy wy-
obrażał ją sobie z innym mężczyzną. Musiał przywrócić sprawom właściwy bieg.
Musiałsprawić,byAlicezmieniłaswojądecyzję.
–Niezaprosiszmniedośrodka?
–Niepowinnociętutajbyć,Gabrielu.–Ucieszyłasięjednak,żefiligranowabru-
netkazniknęłazhoryzontu.
–Wiem.–Przeczesałdłoniąwłosyniesforniespadającenaoczy,poczymspojrzał
naniąpodejrzliwie.–Jestuciebiejakiśmężczyzna?
Alicezacisnęłausta.
–Niejestemtobą–odparłaurażona.‒Nieskaczęzkwiatkanakwiatek.
–WsadziłemBethanydosamochoduimójkierowcaodwiózłjądodomu–wyjaśnił
rozkojarzony.
–Idźjuż,proszę–westchnęła,patrzącnaniegobłagalnie.
–Nigdzienieidę.
–Aledlaczego?Przecieżjużcimówiłam…
–Pozwólmiwejść–powtórzył.
Spuściła wzrok, nie mogąc znieść rozgorączkowanego spojrzenia. Co by było,
gdyby ją teraz pocałował? Poddałaby się bezwarunkowo. Czuła, jak topnieje jej
opór.Wgłowiehuczałotylko:Niemogęotobiezapomnieć.
–Wpuśćmnie.–Postąpiłkroknaprzód,aonaodsunęłasię,przekonana,żejeśli
tegoniezrobi,rzucimusięwramiona.
Mamakrzątałasiępokuchni.KuzdziwieniuAlice,wyłączyłanawettelewizor.Nic
niebyłotakciekawejakwizytatajemniczegogościa.AliceprzedstawiłaGabriela,
któryodrazuwdałsięzniąwpogawędkę,aAlicestałaobok,czująccorazwiększe
zakłopotanie.
–Jakmiłopanawreszciepoznać–zwróciłasięmatkadoGabriela.–Niemówiłaś,
żetwójszefjesttakiprzystojny–rzuciłakonfidencjonalnymszeptemdoAlice.
Gabrieluśmiechnąłsięskromnie.
–Córkauwielbiapracę.Częstomiopanuopowiadała.
–Mamnadzieję,żetylkodobrerzeczy?–zapytałzuśmiechem.
–WParyżujestwprostzakochana.Właściwieoniczyminnymdzisiajnierozma-
wiałyśmy–zreflektowałasię.
–Mamo,przecieżzapytałaś,jakbyło,dlategoopowiadałam–próbowałainterwe-
niowaćAlice,alewszelkiejejpróbyzagłuszyłyzachwytymatki.
–Przepraszamzatonajście–wtrąciłGabriel.Porazpierwszywżyciuzdarzyło
musiępoznaćkogośzrodzinykobiety,zktórąsypiał.Nielubiłteżspotkańrodzin-
nych.
– Ależ żaden kłopot, prawda, Alice? – Pamela Morgan zerknęła na córkę, ale ta
tylkopopatrzyłananiąrozzłoszczona.
– Dziękuję, jest pani bardzo miła. Nie zajmę wiele czasu. Proszę mi mówić po
imieniu,takbędziełatwiej.
– Właśnie – wpadła mu w słowo Alice i podniosła się. – Gabriel musi już iść. Na
pewnomaszjakieśplanynawieczór–powiedziałaznaciskiem.
– Absolutnie żadnych – odpowiedział ze szczerym uśmiechem i rozsiadł się na
krześlewkuchni,chętniekorzystajączzaproszenia.–Aletosięmożezmienić,je-
żelidadząsiępaniezaprosićnakolację–dokończył.
Jegobystreoczydostrzegłyspojrzenie,jakiewymieniłymatkaicórka.Pochwili
PamelaMorganwstałaiotuliłasięszczelniejswetrem.
– Ja podziękuję, ale wy koniecznie idźcie. W wiosce otworzyli niedawno uroczą
restaurację. Bardzo przyjemne miejsce, tak przynajmniej mówiła moja sąsiadka
paniWinslow.
– Jest tu restauracja? – zapytała Alice zdziwiona, po czym dodała: – Nigdzie nie
idziemy!–Gabrielpatrzyłnaniąspokojnie.
– Nalegam – upierała się mama. – Powinnaś częściej wychodzić. Pójdź się prze-
brać,kochanie,ajazostanęz…Gabrielem.Czyżtoniewspaniałeimię?–zaszcze-
biotała.
–Mamo!
–Mamamarację–powiedziałzanielskimuśmiechemGabrieliAlice,niechcąc
robićprzedstawienia,poszłanagórę.
ROZDZIAŁÓSMY
Byławściekła.Dlaczegoprzyjechałażtutajizawracajejgłowę?Tobyłodoniego
niepodobne.Czyżbyurażonamęskaduma?Byłniemożliwy!Aprzytymtakiuroczy!
Matkabędziesięrozpływaćwkomplementach.
Przejrzałaswojątorbę.Niebyłowniejnic,wczymmogłabypójśćnakolację.Za-
brała ze sobą jedną parę spłowiałych dżinsów i dwie sukienki na ramiączkach do
chodzenia po domu. Była jeszcze bluza sportowa. Nawet w małej restauracji nie
wypadałosiępokazaćwczymśtakim.Znarastającąrozpacząotwieraławszystkie
szuflady,wktórychmatkapochowałajejstarerzeczy.
Ciekawa,oczymteżjejsuperbogatyszefgawędzizmatką,wzięłaszybkiprysz-
nicinałożyłaczarnespodnie,pamiętająceszkolneczasy,igolfwkolorzeczerwone-
gowina.Pochwilizdecydowałasięjeszczenalekkimakijaż.Rzęsy,trochęróżuna
policzkiibłyszczyk.
Gdyzeszłanadół,Gabrielsiedziałprzyfiliżanceherbatyiobojezmatkąśmiali
się.Przestalidopieronajejwidok.Noproszę,niebyłojejdwadzieściaminut,aoni
jużbyliwjaknajlepszejkomitywie.
–Towszystko,coznalazłam–powiedziała,spoglądającposobie.
–Wyglądaszprześlicznie,kochanie–powiedziałamatka.–Powinnaśczęściejcho-
dzićwczerwonym.Prawda,Gabrielu?
–O,tak–mruknąłzzadowoleniem.–Twojamamamówi,żetowłoskarestaura-
cja.Lubiszwłoskąkuchnię,oiledobrzepamiętam?
Pamelapopatrzyłananich,jakbynagleodkryłacoś,codotejporyjejumykało.
–Skądotymwiesz?–zapytałagowprost.
–Wiemspororzeczyopanicórce.
–Przezkilkadnibyliśmynasiebieskazani–wtrąciłaAlicewpopłochu.–Wiesz,
jaktojest,rozmawiasięwtedyowszystkimioniczym.
–Skazani?–powtórzyłGabriel.–Wydawałomisię,że…
–Możemyjużiść?–Alicesięgnęłapotorebkę.
–Gdziesięzatrzymałeś,Gabrielu?–spytałatymczasemmatka.
–Prawdęmówiąc,jeszczenigdzie–odpowiedział.
–Zaoszczędziszsobiekłopotuiwydatków,jeślizostanieszunas.Mamypokójdla
gości.Skromny,aleczysty.
–Gabrielniemusioszczędzać,mamo.PozatymitakwracadoLondynu,prawda?
–Popatrzyłananiegonatarczywie.
–Byłbymnamiejscudopierownocy–powiedział.–Możerzeczywiściezostanę.
Oszczędnościzawszesięprzydadzą–powiedziałimrugnąłdoAlice,którawybuch-
nęłaowielezagłośnymśmiechem.
Była przerażona. Co on knuł? Podróżował pierwszą klasą, nocował wyłącznie
whotelachpięciogwiazdkowychinaglepostanawiaspędzićnocwmałymwiejskim
domku,opowiadającbanialukiooszczędzaniu.
–Naturalnie,żezostań.Nigdyniewidziałammojejcórkiszczęśliwszejniżteraz.
–Alicemiałaochotęzapaśćsiępodziemię.ZłapałaGabrielazaramięiniemalsiłą
wyciągnęła go z pokoju. W korytarzu zdjęła z wieszaka płaszcz i wyszła na ze-
wnątrz.Powolinadciągałwieczórirobiłosięchłodno.
– Jak śmiesz?! – syknęła na niego, gdy znalazła się w bezpiecznej odległości od
machającejimnapożegnaniematki.
–Słucham?–PodeszlidoczarnegoSUV-a,zaparkowanegoprzyogrodzeniu.
–Jakśmieszwpraszaćsiędomojegodomu?
–Och,proszęcię.Niemów,żeniejesteśzadowolona…Chociażnie,podekscyto-
wana,tojestwłaściwszesłowo.
–Niejestem–zaprzeczyła,alerozognionepoliczkiświadczyłyoczymśzgołain-
nym.Niezdążyładokończyć,boGabrielobjąłjąwpasieipocałował.Żarliwypoca-
łunekzmiażdżyłjejusta.Czekałanato,odkądopuściliParyż.
Przyciągnął ją do siebie. Znajomy dreszcz spłynął po kręgosłupie, rozkosznie
drażniąc zmysły. Otworzyła usta, czując, że na nic zda się opór. Pragnęła go tak
mocno,żeażbolało.
Oderwałsięodniej,łapiącoddech.
–Niemów,żemnieniepragniesz.
Pragnęła,itobardzo.Mógłbyjąmiećnawetteraz,wsamochodzie.Zamglonena-
głymporywemnamiętnościspojrzenieiobrzmiałeodpocałunkuustaniemogłykła-
mać.
Otworzyłprzedniądrzwi.Usiadłaroztrzęsiona.OdpowrotuzParyżastarałasię
przekonaćsamąsiebie,żeichkrótkiromansnicdlaniejnieznaczy.Alewystarczy-
ło,bysiępojawił,wystarczyłjedenpocałunekiposzłabyzanimdopiekła.
Gabrielwsiadłdoautaiuruchomiłsilnik.Ruszylipowoli,wąskąpiaszczystądro-
gą,któraprowadziładowioski.
–Podobnonigdyniebyłaśszczęśliwszaniżteraz?
–Tocipowiedziałamojamatka?
–Och,touroczakobieta.Spodziewałemsiękogośzupełnieinnego.
–Toznaczy?
–Myślałem,żebędziebardziejpodobnadociebie.Silnaizasadnicza.Atobardzo
delikatnaosoba.Niedziwięsię,żepoświęcaszjejtyleuwagi.
– Nie rozmawiajmy o tym. – Gabriel przekroczył już wszelkie granice, a teraz
jeszczewściubiałnoswnieswojesprawy.
–Poprostumnietozainteresowało–powiedziałłagodnymtonem.
–Czyjaprosiłam,żebyśsięinteresowałmojąrodziną?–odrzekłazirytowana.
Oparładłońnaskórzanympodłokietnikuipopatrzyłazaokno.Moglisięprzejść.
Miałabyczasochłonąć.Światławioskimieniłysięjużwoddaliipodwóchminutach
dotarli na miejsce. Gabriel zaparkował samochód w bocznej uliczce, obok rynku,
wyłączyłsilnikipatrzyłnaAlice,zastanawiającsięnadczymś.
Miałogromnąochotęznówporwaćjąwramiona.Złamaćtenchłód,którydopro-
wadzałgodoszału.Toniebyłotylkopożądanie.Chciałczegoświęcejniżjejciała.
Chciałwszystkiego.Byłotodlaniegozupełnienowedoznanie.Dotejporykobiety
interesowałygowyłączniewwymiarzefizycznym.WprzypadkuAliceinteresowało
goabsolutniewszystko,nawetto,czywszkolenosiławłosyrozpuszczone,czytak
jakterazspiętewkitkę.
–Dlaczegomatkaniepowiedziałaci,żemafaceta?–zagadnął.
Alicegwałtownieodwróciłasięwjegostronę.
– O czym ty mówisz? – zapytała. – I przestań wreszcie mówić o mojej matce! –
Szarpnęłaklamkęiwyskoczyłazsamochodu.Chłodnepowietrzeorzeźwiłojąiro-
zejrzałasięwposzukiwaniurestauracji.Nietrudnojąbyłoznaleźć.Narynkubyły
samesklepy,pubinowawłoskaknajpka,októrejwspominałamatka.Energicznym
krokiemruszyławjejstronę,chcącmiećjużtowszystkozasobą.
Gabrieldogoniłjąizłapałzarękę.
–Nieucieknieszprzedemną.
–Nieuciekam.–Przystanęła,zaglądającprzezoknodownętrzalokalu,wktórym
panowałsporyruch.Ludzie!Musiałasięznaleźćwśródludzi.Wtedyniebędziena-
rażonanajegonatrętnepytania.Jejmatkaniemiałafaceta.Wiedziałabyprzecież
otym.Zdołałjąjednakzaciekawić.
–Skądwiesz,żekogośma?
–Powiemciprzykolacji.Totutaj?–zapytałiweszlidośrodka.
Kelnerposadziłichwrogu,zdalaodkuchniizgiełku.Studiowalimenu.Nastoliku
pojawiłasiębutelkabiałegowinaidwakieliszki.Aliceodłożyłakartę.
–Mów,cowiesz–zażądała.
–Niechciałemcięzdenerwować.Podczasrozmowytwojamamawspomniała,że
widujesięzkimś.Apotemtylkoroześmiałasięipowiedziała,żewciążzbierasięna
odwagę,byciotympowiedzieć.
Alicepoczułaukłuciezazdrości.Jejmatka,zktórąbyłataksilniezwiązana,bała
sięjejpowiedzieć,alepowiedziałaotymzupełnieobcemuczłowiekowi.
–Rozumiem.
Dooczunapłynęłyjejłzyrozczarowania.Gabrielpołożyłdłońnajejręce.Ciepło
podziałałonaniąkojąco.
–Powiedziałemjej,żenapewnobardzobyśsięucieszyła.
Ucieszyłabysię.Tylkoskądonotymwiedział?
–Możeniebardzo,ale…–Wypiładuszkiemkieliszekwina,bydodaćsobieodwa-
gi.
–Jakto?
Westchnęłaciężko.
–Mojedzieciństwoniebyłozbytszczęśliwe–zaczęła.–Ojciecbyławanturnikiem
ikobieciarzem.Matkaniepotrafiłasięprzednimbronić.Maszrację,żejesteśmy
inne.Naprawdęniemampojęcia,dlaczegociotymmówię.–Pokręciłagłowąznie-
dowierzaniem.
– Musiałaś być silna, żeby chronić matkę – powiedział i poprosił kelnera, który
właśnienadszedł,bydałimjeszczetrochęczasu.Niechciałzepsućtejchwili.Chy-
ba pierwszy raz w życiu był zainteresowany czyjąś przeszłością. A co najważniej-
sze,Aliceuznałagozakogoś,komumożnasięzwierzyć.
–Kiedyojcieczginąłwwypadku,matkamogłazacząćodbudowywaćswojeżycie,
aleczułasiętaksłabaiopuszczona,żebałasięwychodzićzdomu.Lekarzzdiagno-
zowałnerwicę,potemagorafobię.Musiałamzatrudnićpsychoterapeutę,żebyjakoś
jejpomóc.Kimjesttenczłowiek?Powiedziałaci?
–Nieznamszczegółów,Alice.Wspomniałatylkootymizarazzaczęliśmyrozma-
wiaćoczymśinnym.
–Ciekawe,skądwiedziałaotejrestauracji.Możeprzychodziłatutajzeswoim…
przyjacielem.Tobyłbykrokkunormalności.‒NareszcieuniezależnisięodAlice.
Powiedziawszyto,zamyśliłasię.Ciekawe,nailenormalnebyłojejwłasneżycie.
Takbardzobyłazajętawyciąganiemwnioskówzhistoriiswojejwłasnejrodziny,że
całkiemzapomniałaotym,jakajestmłoda.Matkazawszejejotymprzypominała.
Nawetdzisiaj,kiedysiłąwypchnęłajązdomu.
Naglezreflektowałasięipopatrzyłananiego.
–Ach,niepotrzebnieciotymwszystkimopowiedziałam.
–Dlaczegoniepotrzebnie?
–Dlaczego?Przecieżnicanicciętonieobchodzi!Pewniezastanawiaszsię,jak
stąduciec.Alecóż,totwojawina.Trzebabyłotunieprzyjeżdżać.
–Oho–powiedziałGabriel–wracanieustraszonaAliceMorgangotowastoczyć
zemnąwalkęnaśmierćiżycie.–Stłumiłśmiechipatrzyłnaniązrosnącąwesoło-
ścią.
Alice najchętniej wypytałaby go o jego życie. Quid pro quo. Coś ją jednak po-
wstrzymywało.Możeniechciałakolejnyrazsłuchaćmantryotym,jakniezamierza
wiązaćsięzżadnąkobietą.Amożewolaławierzyć,że…żecowłaściwie?Żemo-
głabygozmienić,ponieważbyławnimzakochana?Niebyłoszans!
Zamówilijedzenie.AlicezerkałanaGabrielaspodspuszczonychrzęs.Dzisiejsze-
go wieczora dał się jej poznać z jeszcze innej strony. Był całkiem niezłym słucha-
czem.Coprawda,itakpodejrzewała,żeniewielegoobchodząjejopowieści,alenie
dawałtegoposobiepoznać.
Parę kieliszków wina później była już zupełnie zrelaksowana, a Gabriel natych-
miast wyczuł zmianę nastroju. Przestała wreszcie uważać go za wroga, z którym
przez pomyłkę przespała się kilka razy. Czuł, że ich pocałunek przy samochodzie
niebyłostatnimtegowieczora.
Obserwowałjejożywionątwarz,gdysnułaopowieśćorodzinie,żywogestykulują-
ceszczupłedłonie,delikatnyprofil,gdyobracałagłowęwbok.Marzył,bybyćznią
znówsamnasam.Przytulićjąmocnoipocałować,apotempoczućaksamitnydotyk
udobejmującychgowpasieitętniącążaremkobiecość,wktórejzanurzysię,zapo-
minającocałymświecie.
Myśl,żebędziemusiałzaczekaćztym,ażwrócądoLondynu,wybiłagozrytmu
rozmowy.
–Jeśliwolisz,żebymzanocowałwhotelu,niemasprawy–powiedziałnistąd,ni
zowąd.
–Nie,dlaczego?
–Zanimwyszliśmy,bardzochciałaśodwieśćmatkęodtegopomysłu.
–Poprostubyłamzaskoczona.Niemusisz…szukaćhotelu–powiedziałaizaczer-
wieniłasięnagle.–Zresztą,niedarowałabymitego.Itakpewnieniemożemidaro-
wać,żetakjąchroniłamprzedżyciem.Gdybynieja,byćmożeszybciejznalazłaby
sobietegojedynego.
–Albopoprostukogoś,zkimczułabysiędobrze.Nawetjeśliniemiałbytobyć
tenjedyny.
–Cochceszprzeztopowiedzieć?
–Tylkotyle,żeczasamilepiejjestprzeżyćcoś,cokolwiek,niżukrywaćsięibyć
zadowolonymztego,żeniktcięnieskrzywdził.–Niewygodniemubyłomówićtakie
rzeczy,szczególnieżesamnigdyniezastosowałbysiędotakiejrady.Jegobrakza-
angażowaniaemocjonalnegoniebrałsięzobawyprzedtym,żezostaniezraniony.
Po prostu nie miał takich potrzeb. Nie szukał tej jedynej, a nawet uważał to za
zbędne komplikowanie sobie życia. Natomiast Pamela Morgan i prawdopodobnie
jejcórkateżchciaływięcej.
–Iwydajecisię,żejawłaśnietakajestem?–zapytałaAlice,wlotodczytującalu-
zję.Spojrzenieciemnychoczuskanowałojejumysł.Takiemiaławrażenie.
– Ty uciekasz – powiedział niskim, seksownym głosem. – A powinnaś zatrzymać
sięiwziąćto,czegopragniesz.
–Jesteśnajbardziejzarozumiałymfacetemnacałymświecie!
Oddychała szybko. Gdyby wziął ją za nadgarstek, stwierdziłby przyspieszony
puls.Wiedział,żegopragnie,ipodobałomusięto.
–Alice,chceszsięzemnąkochać,czujęto–powiedziałspokojnym,niemalhipno-
tyzującym głosem. – A wiesz, dlaczego? Bo pragnę tego samego. Jak myślisz, dla-
czegojechałemtutylegodzin?
Tyodejdzieszinawetsięnieobejrzysz.Amniepęknieserce,pomyślała.Natym
polegałaróżnica.
Ale czy to był wystarczający powód, by uciekać? Jeśli jej matka mogła odważyć
sięnanowykrokwżyciu,todlaczegoonaniemogła?
–Idziemy?–zapytałzduszonymszeptemiwziąłjązarękę.
Zrobiłojejsięgorącoiskinęłagłową.Gabrielzostawiłpieniądzenastolikuiwy-
szliwpośpiechu.
–Niesądziłam,żecośtakiegosięstanie–wyjąkała,gdyznaleźlisięnazewnątrz.
Głosjejdrżałzemocji.
–Cotakiego?
–To!Jaity.Mamprzeczucie,żetoniejestdobrypomysł.
– W życiu trzeba podejmować ryzyko. Inaczej nic nie ma sensu. Robię to przez
całyczas.Niebyłobymnietutaj,gdybymkiedyśniezaryzykował.
–Cotoznaczy?
Gabrielroześmiałsię.
–Możektóregośdniacitowyjaśnię.‒Sięgnąłdłoniąiodgarnąłjejwłosyzczoła.
–Chcesz,żebymciępocałował?Maszostatniąszansę,żebypowiedziećnie.Jeślisię
wycofasz,wrócimydozabawypodtytułem„Tosięnigdyniezdarzyło”.
Zarzuciła mu ręce na szyję i dotknęła miękkich ust. Zamknęła oczy, czując
wustachjegojęzykłagodnieprzystępującydoakcji.Stalinarynku,wsamymśrod-
ku wioski, gdzie ktoś mógł ją zauważyć i opowiedzieć potem wszystko matce, ale
niedbałaoto.
Zatonęławjegoramionachicałowałagoztakązachłannością,jakbyrobilitopo
razpierwszy.
–Alice–powiedział,ztrudemodrywającsięodświeżychjakwiosennydzieńust.–
Musimystądiść.Stoimynawidoku.
– Nie przestawaj, błagam – wydyszała, ale Gabriel złapał ją za rękę i pociągnął
wstronęsamochoduzaparkowanegowuliczce.
Wsiedli do tyłu i zaczęli się całować, jak para nastolatków w ostatnim rzędzie
wkinie.Przezprzyciemnioneszyby,niktzzewnątrzniemógłichzobaczyć.
Włożyłręcepodjejczerwonysweter.Tymrazemmiałanasobiestanik,alepora-
dziłsobieznimbłyskawicznie.Pochwiliobiepiersimiałnawidoku.Różowesutki
prężyłysię,domagającpieszczot.Aliceodchyliłasiędotyłu,aonchwyciłwustasu-
tek.Drugipocierałpalcem,ażpoczuł,żejestzupełnietwardy.Alicetymczasemod-
pięłasobiespodnieipowoliwyswobodziłajedną,potemdrugąnogę.Usiadłananim
ipoczułjejudazaciskającesięwokółjegobioder.
Objąłjejpośladkiiprzyciągnąłjądoswegokrocza.
– Och, potrzebny mi większy samochód! – mruknął rozzłoszczony. Mógłby za-
wieźćjądodomu,aleniebyłpewien,czydaradęjechaćwtakimstanie.
Alice opuściła sweter. Mogłaby znieść wszelkie niewygody. Co się z nią stało?
Jeszczepółrokutemuniemiałabyszansyznaleźćsięwpodobnejsytuacji.Dziśdo
szaleństwapragnęłaseksu.Kiedyzdążyłastaćsiędziewczyną,któraniepanujenad
swojążądzą?Och,wiedziałakiedy.WParyżu!
Zanim Gabriel zdążył się zastanowić, co ma robić, Alice sięgnęła ręką i szybko
rozpięłamupasekirozporek.Nawetsięnieruszył.Pragnął,bytozrobiła.
Podciągnąłsięwyżejizsunąłspodnierazemzbokserkami.Rześkienocnepowie-
trzeukoiłoniecopożarzmysłów,alenietakdobrze,jakzrobiłytojejusta.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Gdy wrócili, dom pogrążony był w ciemności. Pamela Morgan położyła się jak
zwykleokołojedenastejispałaterazspokojnymsnem.
Gabrieldojechałnamiejscewstanieabsolutnegorozedrgania.Niemógłsięskon-
centrowaćnaprowadzeniusamochodu,alenajgorszebyłoto,żeterazpragnąłAlice
jeszczebardziej,oiletowogólemożliwe.Przezcałądrogęmyślałtylkootym,jak
zarzuci jej nogi na ramiona i wtargnie językiem w głąb wilgotnej jaskini tętniącej
pożądaniem.
DrżącymirękamiAlicewłożyłakluczdozamka.
–Jeślichcesz,możemypoczekać–powiedziałszeptem.
–Och,proszęcię.Mamajestjużdorosła.Jateż.–Pchnęładrzwiipocichuweszła
dośrodka.Położyłapalecnaustachiprawiesięzaśmiała.Nigdyprzedtemnieczuła
się tak szczęśliwa. Gabriel nie mógł o niej zapomnieć! Mogłaby skakać z radości,
gdybynieto,żebyłopopółnocy.
Paryżwydawałsięinnymświatem.Dlategotakłatwoudałojejsięwyprzećichna-
miętne noce z pamięci. Tutaj to co innego, tutaj zaczynała się przygoda jej życia.
Iniezamierzałaprzegapićdrugiejszansy.
Cichutkowspinalisiępostopniach,nagórę,dojejsypialni.Aliceprzezorniezerk-
nęła, czy w pokoju matki nie pali się światło, ale wszędzie było ciemno. Poszli
wlewodosamegokońca.WpuściłaGabrieladośrodka.
–Totwójpokój?–szepnął,rozglądającsię.Przezoknazaglądałksiężyc.Wjego
blaskuGabrieldostrzegłfotelbujanyzajętyprzezwielkiegopluszowegomisiaoraz
toaletkęzkilkomazdjęciamiwramkach.
–Ciii–powiedziałatylkoiprzywarładoniegocałymciałem.
Wsunąłręcepodgolf.Alicewyciągnęłaramionawgórę.Stanęłaprzednimwsa-
mymstanikuiodwróciłasię,odgarniającwłosyzpleców.Rozpiąłhaftki.
–Jesteśtakapiękna–wyszeptał.Jegopalcepieściłyjejpiersi,obejmowałyje,po-
cierały sutki. Pochylił się i pocałował ją w szyję. Miękkość i zapach skóry upajały
go.Obejmującsięicałując,powoliprzesuwalisięwstronęłóżka.GdyAlicedotknę-
łałydkamiramy,zaśmiałasięcichutkoipociągnęłagowswojąstronę.Padliwroz-
łożonąpościel.
ŁóżkoAlicenieprzypominałotamtegołożawluksusowymhotelu,aleGabrielowi
tonieprzeszkadzało.
Podniósłsięjeszczenachwilę,byściągnąćbluzęikoszulę.Pomogłamusięroze-
brać.Wróciłdołóżkaiuklęknąłprzyniej.Odpiąłsuwakjejczarnychspodni.Unio-
słabiodrawgórę,aonściągnąłjezniejniemaljednymruchem,razemzkoronko-
wymifigami.
Spodniewylądowałyobokłóżka,tam,gdzieresztaubrań.
Leżałaprzednim,doskonalewiedząc,coteraznastąpi.Uwielbiałajegosprawny
język.Pochyliłsięirozsunąłjejnogi.Ugięłajewkolanach,żebymubyłowygodniej.
Alicemusiałazakryćsobieusta,byniekrzyczeć.Spragnioneciałowygięłosię,wy-
chodzącmunaspotkanie.Byłamokra,podnieconaigotowa.Przerwał,gdybyłana
granicy orgazmu. Przesunął się wyżej i poczuła delikatne pocałunki na brzuchu,
międzypiersiami,wreszcienaszyi.Sięgnąłdłoniąwstronęstolikaobok,gdziepoło-
żyłprezerwatywę.
Po chwili poruszali się zgodnym rytmem. Czekanie na niego wydawało jej się
okrutnątorturą.Gdypoczuła,żeGabrielpoddajesięnadchodzącymfalomrozkoszy,
rozluźniła mięśnie, odczuwając gwałtowną ulgę i tak nieziemską przyjemność, że
Gabriel musiał zamknąć jej usta pocałunkiem. W przeciwnym razie jej krzyk obu-
dziłbynietylkomatkę,alenawetsąsiadów.
Gdy skończyli, Gabriel podobnie jak Alice ułożył się na boku. Wziął ją za rękę
iprzyłożyłdoswojejpiersi.Wciszysłychaćbyłotylkoichoddechy,którepowolisię
uspokajały.Czytomożliwe,żezależałomutylkonaseksie?Byłświetnymkochan-
kiem,aleczynaprawdęnigdyniechciałsięznikimzwiązaćnadłużej?Niemyślał
omałżeństwie,nawetwodległejprzyszłości?Ajeślitak,todlaczego?
Możezresztąmiałrację.Powinnaczerpaćjaknajwięcejradościztego,cojestte-
razmiędzynimi.Niezastanawiaćsię,coprzyniesiejutro.Niebyłatylkopewna,czy
potrafi. Do tej pory zawsze chciała wszystkiego, a nie tylko chwil, które ktoś jej
mógłdaćraznajakiśczas.TaksamobyłozAlanem.Alannieprzestałoglądaćsię
zainnymi,gdybylirazem.Gabrielzkoleiwogólenierozważałzwiązkuznią.Wy-
chodziłonatosamo.Widocznieniemiałaszczęściadomężczyzn.
Gdybytylkowiedziała,jakdoniegodotrzeć.Cojesttymbrakującymelementem
układanki, który powinna wyłożyć na stół, żeby zmienił swoje nastawienie? Czuła,
że bez tego ich romans zgaśnie tak szybko, jak się zapalił. Bolało ją serce, gdy
otymmyślała.
–Jutroniedziela–powiedziałaiprzeciągnęłasięleniwie.–WracaszdoLondynu?
MożejednakwpadnędoHarrisona,zanimwrócędobiura,wewtorek?Jakmyślisz?
Podziwiałjejopanowanie.Kobietaprawieidealna,pomyślał.Nienalega,nieżąda
odniegorzeczyniemożliwych.Ztakąłatwościąprzechodziłaodpełnejintymności
dotematówsłużbowych,żeażzamarzyłomusię,bybyłachoćtrochęzaborcza.
–Atyjakiemaszplany?–odwróciłpytanie.
Niedzieleupływałyjejzwyklenaprostychczynnościach.Ranojadłyzmamąśnia-
danie, potem, jeżeli pogoda sprzyjała, szły na spacer albo wychodziły do ogródka,
który domagał się wiosennych porządków. Gdyby nie to, że tym razem zostawała
umamydłużej,popołudniuwsiadłabywpociągodjeżdżającyzExeterdoLondynu.
Jutro będzie mogła pooglądać z mamą telewizję, zjedzą kolację i pójdą wcześnie
spać.
–Będęodpoczywać–powiedziała.
– Cóż, w takim razie odpocznę razem z tobą. – Gabriel podparł się na łokciu
ispojrzałnaniąfiglarnie.Potemoparłdłońnajejzgrabnymbiodrzeirysowałpal-
cemwzorynaskórze.
–Naprawdęniemaszinnychplanów?
– Uznajmy je za odwołane. – Jego palec zatrzymał się na jej ramieniu i zsunął
wdółdopiersi,anastępniekilkakrotnieokrążyłróżowysutek,którymomentalnie
urósł.
– Wolisz zostać ze mną? – Mimowolnie zacisnęła i rozluźniła uda. Mogłaby się
znimkochaćjeszczeraz.
–Czemunie?Przecieżtopięknyzakątek.
–Toprawda–powiedziała,awjejgłosiemusiałazabrzmiećczystaradość.–Inie
będzieszsięnudził?
–Ztobą?Niewydajemisię.–Opuściłgłowęidelikatniezłapałsutekmiędzyzęby.
Gorącyjęzykdotknąłpokrytejgęsiąskórkąpiersi.Jęknęła,opadającnapoduszkę.
Spojrzałnaniązsatysfakcjązwycięzcy.
–Cobędziemyrobić?–zapytała.
–Niewiem,tymipowiedz.Spacerpopolanie,herbatairożkiwwiejskimsklepi-
ku,amożepotańcówka?
–Serio?Wyglądasz,jakbyśnigdyniebyłnawsi.Wychowałeśsięwmieście?
Niewinnepytaniekazałomuzachowaćostrożność.
–Niezupełnie–mruknął.
–Zatemnawsi.Zgadłam?Niemów,żerodziceteżkazalicichodzićnadługiespa-
cerywniedzielę.Mamamiałanatympunkcieobsesję.Musieliśmyiśćnawetwpa-
skudną pogodę. Może dlatego teraz prawie nie choruję – umilkła, zapominając na
chwilęoswoimpytaniu.
– Nie chodziliśmy na spacery. Nigdy – usłyszał swój głos, szorstki i pełen żalu.
Usiadłwyprostowanynałóżkuipopatrzyłwstronęokna,zaktórymporuszałysię
nawietrzekoronydrzew.Alicedotknęłajegoramienia.Wtedywstałipodszedłdo
okna.
Zrozumiała,żeniepowinnazadawaćwięcejpytań.Wzamyśleniupodciągnęłakoł-
drępodbrodę.Wkońcuodwróciłsiędoniej,aleniechciałwracaćdołóżka.Wyglą-
dałnaspokojniejszego.
–Więccojutrorobimy?–półuśmiechrozjaśniłzachmurzonątwarz.
–Pozapotańcówką?–zaśmiałasięAlice.‒Możemyprzejśćsięnaspacerdowio-
ski.Alenajpierwbędęmusiałaporozmawiaćzmamą.
GdyranoAlicezeszłanadół,mamabyłajużnanogach,itooddawna,sądzącpo
tym,żekawawdzbankubyłaledwociepła.Wciążniemogłapozbieraćmyśli,które
rozsypałysięwczorajszejnocy,potym,jakzaprosiłaGabrieladoswojegopokoju.
Znowuposzlidołóżka.Atakbardzostarałasięwyrzucićgozpamięci.Jegoitych
paręupojnychdniinocy,jakiespędzilirazemwParyżu.Naszczęściechybaniedo-
myślałsię,jakgłębokotkwiłwjejwsercu.Wiedziałnatomiastdoskonale,żeAlice
niemożemusięoprzeć.
–Ijakkolacja?Podobałowamsię?Nigdyniewspominałaś,żemasztakuroczego
szefa.
–Mamo–przerwałajej.–Musimyporozmawiać.
–Oczywiście,oczymtylkozechcesz–odparłaszybko,alenajejpoliczkachzdążył
jużwykwitnąćleciutkirumieniec.
– Nigdy nie wspominałaś, że masz przyjaciela – zaczęła Alice prosto z mostu,
przypominając sobie, jak bardzo uraziło ją to, że matka zwierzała się z takich
sprawobcym,ajejnicniepowiedziała.
Jednak złość nie trwała długo. Kiedy matka zaczęła opowiadać o Robinie, który
byłkuzynemjejprzyjaciółki,projektowałogrodyiprzeprowadziłsięnawieś,byza-
łożyćtuwłasnąfirmę,zrozumiała,żeznajomośćtatrwajużjakiśczas.
–Dlaczegonicminiepowiedziałaś?
–Kochanie,znamysiędopieroodkilkatygodni.Pozatymwiedziałam,żeniebę-
dzieszzadowolona.Atodobryczłowiekinaprawdęgolubię.
Alicezawstydziłasię.Takbardzochciałachronićmatkęisiebieprzedkrzywdą,
jakąmogąimwyrządzićmężczyźni,żezaczynałosiętoprzeradzaćwobsesję.
Siedziałazamyślonaprzystole,dopókiniepojawiłsięGabriel.
–Ijak?Rozmawiałaśzmamą?
Byłpięknysłonecznydzień.Gabrielniepamiętał,kiedyostatniowidziałtakąpo-
godę w Londynie, gdzie niebo przeważnie było zasnute chmurami, a w powietrzu
unosiłsiętypowomiejskizapachspalin.Tumógłodetchnąćpełnąpiersią.
–Naprawdęchceszwiedzieć?
Siedziała na krześle z kolanami pod brodą. Ciemne włosy rozsypane były wokół
jejpięknejtwarzy.Nasobiemiałaspłowiałedżinsyiluźnąbluzę.
–Oczywiście–odparł,przyglądającjejsiępodejrzliwie.–Cośsięstało?
Za kogo ona go uważała? Nie był przecież potworem bez serca. Chociaż… Czy
kiedykolwiekdotądzależałomunapocieszaniukobiety?PrzypomniałamusięGeor-
gia.Byłpoirytowanysceną,którąmuurządziławbiurze,alenieprzyszłobymudo
głowy jej pocieszać. Nie lubił plątać się w sytuacje skomplikowane emocjonalnie,
ale w przypadku Alice było inaczej. Im mniej na niego naciskała, tym bardziej był
niązainteresowany.
–Znalazłasobieprzyjaciela–powiedziałaAlice,wzdychając.
–Dobrawiadomość!–Pochyliłsięiobjąłjąramieniem.Zanurzyłtwarzwmięk-
kich,pachnącychtruskawkamiwłosach.Och,mógłbyjąschrupać,taknaniegodzia-
łała.Szybkoodszukałjejusta,aleodsunęłagoodsiebie.
–Przecieżnikogoniema–mruknąłjejdoucha.
–Mówiłamomojejmatce!Mógłbyśchociażposłuchać.
–Znacznielepiejmisięsłucha,kiedymogęciędotykać,takjakteraz!Wsunąłdło-
niepodbluzę,objąłjąwpasieipociągnąłkusobie.–Roześmiałasię.–Znowunie
masznasobiestanika.Uwielbiamto.‒Wszędobylskiedłoniebłądziłypojejciele.
–Chodź,przejdziemysiędowioski.Naherbatęirożka.–Mrugnęładoniego.
–Och,tymałakusicielko!Jakjawytrzymamdowieczora?–wymruczałiposzedł
zanią.Przeszliprzezogródiniespiesznymkrokiem,objęcipowędrowalikupołożo-
nej w dolinie wsi. Przez pół dnia zachowywali się jak typowa para. Zaglądali do
sklepików.Jedlilodyi oczywiścieposzlinaherbatę. Rożkibyłyprzepyszne.Mięk-
kie,wilgotne,zrodzynkami.Kupiliteżkilkadlamamy.
Alice dawno już nie czuła się tak dobrze w jego towarzystwie. Po wielu dniach
udrękinareszciepoczułasięswobodnie.Zjedlipysznylunchijużmieliwracać,gdy
drogęzastąpiłaimMaggieFray.
Maggiebyłajedynąsąsiadkąmamy,którejAliceniezdążyładobrzepoznać.Wi-
działysięzaledwiekilkarazy,jednakMaggiepoznałająiuśmiechniętawyciągnęła
dłońnapowitanie.
–Więctojesttenmłodyczłowiek,którympodobnotaksięzachwycasz?Mamami
wszystkoopowiedziała–mruknęłaporozumiewawczo,apodAliceugięłysiękolana.
–Mójszef,panGabrielCabrera…–Niebyłowyjścia,musiałaichsobieprzedsta-
wić.
– Twój szef? – zapytała zdumiona pani Fray, taksując ją i Gabriela spojrzeniem,
któredomyślałosięwszystkiego.–Wkażdymraziepasujeciedosiebiejakdwago-
łąbki. Mama na pewno marzy, by wkrótce usłyszeć kościelne dzwony. Wpadnę do
niejwtygodniupogratulować.
Alicezamarła,natomiastGabrielpatrzyłnapaniąFray,jakbyzobaczyłUFO.
Na skali od jeden do dziesięciu najbardziej przerażających rozmów, jakie Alice
przeprowadziławswoimżyciu,tazpewnościązasługiwałanadwanaście.PaniFray
zaczęłasiężegnać,aleAlicejużniesłuchała,przetrząsającwpopłochupokładypa-
mięci.CoiilerazymówiłamatceoGabrielu?Bożemówiładużo,towiedziała.Ale
żebymożnaztegobyłowywnioskowaćślub?
Niedoceniłasiłyplotki.Onaopowiedziałamatce,matkasąsiadceiniewinnahisto-
riaurosładotakichrozmiarów,żeniewypadałosięniezaręczyć.Parsknęłamimo
woli śmiechem, patrząc na oddalającą się panią Fray, ale w oczach miała łzy. Mój
Boże,coteżGabrielsobieoniejpomyślał?Gabriel!
Nieśmiałospojrzałananiego.Kamiennatwarzipodejrzliwespojrzeniekazałyjej
uciecwzrokiemjaknajszybciej.Machnęłaręką.
– Takie tam gadanie! – Wiedziała jednak, że zbagatelizowanie rozmowy nie wy-
starczy. Słowa pani Fray o kościelnych dzwonach wciąż rozbrzmiewały w jej
uszach,nawetwtedy,gdywyszlinaszosęprowadzącądodomu.
Gabrielmilczał.Powinientoprzewidzieć.Ostrzegałją,aleprzecieżwiedział,że
Alicejestinnaniżjegodotychczasowekochanki.Byłazbytwrażliwa.Topowinnogo
powstrzymać. Stało się jednak inaczej. Wpuścił ją do swojego życia, zapominając
ozwykłejostrożności.
–Możeszmiwyjaśnić,oczymtakobietamówiła?–zapytałjaknajspokojniejszym
tonem,aleAliceitakdrgnęłaprzestraszona.
–Maggieprzychodziładomamywtygodniu.Widoczniemusiałasięprzesłyszeć–
usiłowałamuwytłumaczyć.
–Alejaktosięstało,żetwojamatkanaglezaczęłaopowiadaćoślubie?Otopy-
tam! Opowiadałaś jej, że my… jesteśmy parą i szykujemy się do ślubu? – Stanął
gwałtownieipatrzyłnanią,domagającsięodpowiedzi.
– Nie znoszę tego twojego cynizmu! – wybuchnęła. – Do twojej wiadomości: nic
nieopowiadałammatceonas.Mówiłamtylko,żedobrzemisiępracujewtwojejfir-
mie, nic poza tym. Bladego pojęcia nie mam, skąd obie wytrzasnęły ten ślub. –
Ostatniesłowoztrudemprzeszłojejprzezgardło.
–Niezamierzamwdawaćsięwbezsensownekłótnie–warknąłiruszył.
Przezresztędrogiszliwodległościkilkumetrówodsiebie,każdepogrążonewe
własnychmyślach.
Aliceniemogławprostuwierzyć,żebyłatakgłupia.Zakochałasięwnim,aprze-
cieżwiedziała,żeniebędąmoglibyćrazem.Niemiałainnegowyjścia.Będziemu-
siałazwolnićsięzpracy.
Dogoniłagoiszarpnęłazaramę.
–Wewtorekskładamwypowiedzenie.
–Niebądźśmieszna!–powiedziałiruszyłprzedsiebie.
Wybiegłaprzedniegoizastąpiłamudrogę.
–Ipowiemcicośjeszcze.–Gniewwylewałsięzniejjaklawazszalejącegowul-
kanu.–Możeiwydajecisię,żejesteśfair,mówiąckobietomnasamympoczątku,
żeniechceszzwiązku.Nawypadekgdybyubzdurałysobie,żemożejednakmasz
serce.Alegoniemasz.Skończyszjakosamotny,zgorzkniałyczłowiekzmilionami
nakoncie.Towszystko,nacomożeszwżyciuliczyć!
Stałanaprzeciwkoniego,patrzącwtękamiennątwarz,ibezsilniezaciskałapię-
ści.Niebyłosposobu,bydoniegodotrzeć.Wkażdymrazieonaponiosłaporażkę.
Zapięknąfasadąniekryłosięnicwięcej.Gabrielbyłpustyiniemiałserca.Dlacze-
go,achdlaczego,nieprzyszłojejtowcześniejdogłowy?
Zerwałsięwiatr.Zadrżałazzimna,aleniemogłasięruszyć.
Wkońcusięodezwał:
–Codowypowiedzenia,niemusiszprzychodzićwewtorekdopracy.Twojemałe
przemówienie wystarcza za rezygnację – uśmiechnął się szyderczo. – A teraz po-
zwolisz,żezabioręswojerzeczy.
Wszedłdodomuipochwilipojawiłsięprzysamochodzie,gotowydowyjazdu.
– Jeżeli zostawiłaś w biurze rzeczy osobiste, skontaktuj się z działem personal-
nym.Spakująwszystkoiprześląnatwójadres.
Ichoczyspotkałysięnachwilę.Niemogłaznieśćjegobezdusznościiodwróciła
głowę.Łzynapłynęłyjejdooczu.
– Nic stamtąd nie potrzebuję – powiedziała i sztywnym krokiem podeszła do
drzwi.Gdynacisnęłaklamkę,usłyszałazasobącichnącyszumoddalającegosięsa-
mochodu.
Terazjużwiedziała,jakwyglądałoichzerwanie.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
ZprestiżowegoTheShardAlicepowróciładonormalnościibyłtopowrótbolesny.
MiesiącpozerwaniuzGabrielemzatrudniłasięjakosekretarkawniewielkimbiu-
rzeradcyprawnego,naprzedmieściachLondynu.Zokienbiura,zamiastspektaku-
larnegowidokunalondyńskieCity,miałaterazzupełnieniespektakularnywidokna
parkingprzysupermarkecie.Jejszefniebyłekscytującymibłyskotliwymmiliarde-
rem,leczprzeciętnymzwyglądupanemwśrednimwieku,któryzajmowałsiędrob-
nymisprawami,adwarazywtygodniugrywałwgolfa.
Jaśniejszepasemkawjejwłosach,podobniejakParyżiwszystkoinnebyłyjużtyl-
komglistymwspomnieniem.OdpamiętnegopopołudniawDevonGabrielnieskon-
taktowałsięzniąanirazu.Przezjakiśczaskażdegorankawstawałaznadzieją,że
możedziś…
Mamaczułasięcorazlepiejizdarzałosię,żeAliceopuszczaławeekendowewizy-
ty.Zatoczęściejrozmawiałyprzeztelefon.PoznaławkońcuRobina,któryokazał
sięprzemiłymczłowiekiem,oddanympasjiogrodniczej,aleteżwspaniałymopieku-
nem.MalutkimikroczkamiżycieposuwałosiędoprzoduiAlicecorazłatwiejprzy-
chodziłopogodzeniesięztym,żejejżycieprzybrałotaki,anieinnyobrót.
Alice wyszła właśnie z metra, gdy rozdzwoniła się komórka. To była jej mama,
któraplanowaławyjazdwakacyjnyzRobinemipotrzebowałaporady.Alicezwolniła
krokuisłuchała,odczasudoczasupodrzucającjakiśpomysł.Poparuminutachroz-
łączyła się i przyspieszyła kroku. Był ponury, mglisty dzień i na ulicach robiło się
ciemno.
Zbliżającsiędodomu,zprzyzwyczajeniazerknęławokna.Lucypowinnajużbyć,
tymczasem światła były pogaszone. Powinna się pakować, bo jutro wylatywała do
Wenecji z facetem, z którym się spotykała od jakiegoś czasu. Więc dlaczego dom
byłpusty?
Dochodziła ósma. W nowej pracy Alice nie musiała zostawać po godzinach, ale
wpiątkiwstępowałajeszczedopubuzdwiemainnymidziewczynamizbiura.
Dwadrinkiicałytydzieńpracyzrobiłyswoje.Alicebyławyczerpana.Otworzyła
drzwi,rzuciłateczkęnapodłogęwprzedpokojuiskierowałasiędokuchni,zdejmu-
jącpodrodzeżakiet.
Parterbyłpogrążonywlekkimpółmroku,aleniezapaliłaświateł.Nawszelkiwy-
padekpodeszładoschodów,nasłuchując,czynapewnonikogoniema.Ostatnimra-
zem,gdyniemalbezszelestniewślizgnęłasiędodomu,zastałaLucyijejchłopaka
wniedwuznacznejsytuacji.Myślała,żespalisięzewstydu.Odtamtejporyjużod
progustarałasięrobićjaknajwięcejhałasu.
–Lucy?Jesteśtam?–odpowiedziałajejgłuchacisza.
Ostatniaosoba,jakiejAlicemogłabysięspodziewać,siedziaławłaśnieprzystole
kuchennymiczekałananiąoddobrejgodziny.
MniejwięcejtydzieńpoichrozstaniuGabrieluparłsię,żejąodwiedzi.Trochęto
jednaktrwało.Wpracyniemógłsięnaniczymskoncentrować.Jegofatalnynastrój
dawałsięweznakiwszystkimdookoła.Niktniemiałodwagiwejśćmuwdrogę,gdy
z marsową miną przemierzał korytarze biura. Kto nie zdążył się schować, padał
ofiarązłościskierowanejdocałegoświata.
W ciągu miesiąca pobił swój poprzedni rekord, umawiając się aż z sześcioma
dziewczynami. Żadnej nie udało się go zainteresować na dłużej niż pięć minut.
Spróbowałwszystkiego,bypozbyćsięAlicezeswoichmyśliiserca.Otak,okazało
siębowiem,żemiałserce,którepotworniebolało.Plułsobiewbrodę,żenieprzy-
jąłodniejwymówienia.Wtensposóbmógłbyjąwidywaćodwatygodniedłużej.
Nocebyłyniewielelepszeoddni.Niemógłspać.Tęsknił.Wyobrażałsobie,coby
było,gdybysięnierozstali.Wreszciesiępoddał.Zdziałupersonalnegowydobyłjej
adres i oto siedział w kuchni mieszkania, które Alice dzieliła ze współlokatorką.
Lucy,któragowpuściła,zgodziłasięwyjśćiwrócićdopierowieczorem.
Alice poczuła, że nogi uginają się pod nią. Rozpoznała go natychmiast, mimo że
zanim jej oczy przyzwyczaiły się do braku światła, widziała tylko niewyraźną syl-
wetkę.Zrobiładwakrokiwstronęstołuiopadłabezwładnienajednozkrzeseł.
–Gabriel…–wyszeptała,czując,jakmomentalniezasychajejwgardle.
–Twojawspółlokatorkamniewpuściła.
Alice nie mogła uwierzyć, że siedzi przy jej stole. Wyglądał na szczuplejszego.
Ichybazmęczonego.Miałnasobiegarnitur,jakzwykle,alekrawatbyłrozluźniony,
adwagórneguzikiodpięte.Jaknajegostandardy,byłtoszczytzaniedbania.
– Po co przyszedłeś? – zapytała. Bardzo chciała, by jej głos zabrzmiał poważnie
izdecydowanie,aleniemogłaopanowaćdrżenia.Dopieropochwiliwróciłyprawi-
dłowereakcjeiAlicezawrzałagniewem.Niemogłamuzapomniećtego,jakjąpo-
traktował.–Niechzgadnę–powiedziałagłośniej.–Niemożeszdojśćdoładuzmoją
następczynią,prawda?Niewrócędopracy,marnujeszswójczas!
Gabrielsiedziałnieruchomo.Nigdyniebrakowałomupewnościsiebie,alewtej
chwilimiałpustkęwgłowie.
–Nieprzyszedłemprosić,żebyśwróciładopracy.Maszracjęjednak,zatrudniłem
jużdwiedziewczynyiżadnaniebyłanawetwpołowietakdobrajakty.
Uśmiechnęłasięniebezsatysfakcji.
–Więccociętusprowadza?
–Przyszedłem…ponieważ…–Słowaprzychodziłymuznajwiększymtrudem.Od
kiedytoon,niepokonanyGabrielCabrera,miałtakieproblemyzwysławianiemsię?
–Nieważne.–Alicezacisnęłazębyizmusiłasię,bynaniegospojrzeć.Wyglądał
jakzbitypies.–Niewrócędociebie!–powiedziałazdecydowanie.–Botynieba-
wiszsięwzwiązki,prawda?–dodała,przedrzeźniającgo.
–Prawda,alecoporadzęnato,żewszystkiemojepostanowieniadiabliwzięli!
–Och,czyżbyśuznał,żejeszczezemnąnieskończyłeś?
–Tęskniłemzatobą.Aty?Powiedz,żezamnąnietęskniłaś,apójdęstądnatych-
miast.
Dlaczegozawszemusiałjąstawiaćwtakiejsytuacji?Oczywiście,żezanimtęsk-
niła.
–Tęskniłam,alecotozmienia?
–Jesteśpierwsząkobietą,zaktórątęskniłem,wieszotym?
–Mamsięczućwyróżniona?–zapytała.Niepotrzebnie,botakwłaśniesiępoczu-
ła.Byłotostraszniegłupie,aleniemogłanicnatoporadzić.
–Niemasznic,comógłbyśmidać–powiedziałatwardo.–Iniemaszprawana-
chodzićmnietutajdlatego,żeniedostałeściastka!Jesteśtchórzem,Gabrielu.Trzy-
minutowarozmowazjakąśpaniusią,któraplecietrzypotrzy,ijużbierzesznogiza
pas.Cieńpodejrzenia,żektośmógłbyoczekiwaćodciebieczegoświęcejniżseksu,
ifru,jużcięniema.–Aliceżywogestykulowała,będącnajwyraźniejnafali.–Apo
tym wszystkim masz czelność przychodzić tutaj i bredzić o tęsknocie? I przestań
taknamniepatrzeć!
–Och,Alice,czymyślisz,żejategowszystkiegoniewiem?Byłemidiotą.Skończo-
nymidiotą.
Byłem?Czyonpowiedział„byłem”?
Umilkła,kompletniewyczerpanatąniespodziewanąawanturą.
–Wyjdź,poprostuwyjdź–powtarzałaszeptem.
–Wysłuchaj,mnie,Alice.Jestcoś,czegoomnieniewiesz.–Poczuł,żestoinakra-
wędziprzepaści,wktórązarazsięrzuci.Niechciałpowrotudoczarnejrozpaczy.
Musiałwyznaćjejprawdę.–Opowiadałaśmidużoosobie.Możejateżpowinienem,
botodużowyjaśnia.Kiedybyłemzupełniemały,rodziceporzucilimnieiwychowy-
wałemsięwrodzinachzastępczych.Niemiałemtaknaprawdędomu.Toprzezto
jestem taki, jaki jestem. Takie wychowanie szybko uczy twardości. Obrastasz
w skorupę, z której nie możesz potem wyjść. A tak naprawdę boisz się, bo inni
mogątowykorzystaćicięskrzywdzić.Nikomuwcześniejotymniemówiłem.
–Jesteśsierotą?–wyjąkałazdumiona.
–Tak.Niemiałemnigdynormalnejrodziny.Wzasadziewychowywałemsięsam.
Gdyby nie chęć wyrwania się z tego bagna i trochę talentu, byłbym dzisiaj nikim.
Nauczyłemsięzarabiaćpieniądze iwszystkoinnebyło nieważne.Dopókiniespo-
tkałemciebie.
Aliceprzyglądałamusię,wyobrażającgosobiejakomałegochłopca,apotemna-
stolatka.Musiałomubyćciężkobezwsparciarodziny.Onaprzynajmniejmiałapo
swojejstroniematkę.
–Nigdyniedałeśposobiepoznać,żejestemdlaciebiekimświęcejniżtewszyst-
kiepanny,zktórymisięwcześniejspotykałeś.
Wyciągnąłrękęprzezstółidotknąłjejpalców.Podałamudłoń.Złapałsięjejjak
ostatniejdeskiratunku.
–Powinienemzauważyćodrazu,żejesteśinna,jednakbyłemzagłupiizabardzo
zapatrzonywsiebie.Aleprzeszedłemwszystkieetapy.Najpierwzdziwienie,żepo-
doba mi się ktoś zupełnie inny w typie niż… no sama wiesz. Potem podziwiałem
wtobietewszystkiecechy,dziękiktórymjesteśnajlepsząasystentką.Dalej,tojuż
wParyżu,objawiłaśmisięjakopięknakobietaiwreszciezrozumiałem,żeodsame-
gopoczątkuciępragnęjaknikogonaświecie.Potemdoszłyuczuciaiklamkazapa-
dła.
–Jakieuczucia?
–Zazdrość,pożądanie,miłość…
–Chceszpowiedzieć,żemniekochasz?
–Napoczątkutegonierozumiałem,alegdyodeszłaś,życiestraciłosens.Wtedy
jużwiedziałem.Niechcę,żebyśwróciładotamtegoGabrielaidotamtegozwiązku,
którywcaleniebyłzwiązkiem.Przyszedłemtu…poprosićcięorękę.
Podniósłsię,przeszedłnadrugąstronęstołuiprzyklęknąłtużprzyniej.
– Nie mogę bez ciebie żyć, Alice. Musisz w to uwierzyć. Musisz mi pomóc, bo
chcęzacząćprawdziweżycie.Chcę,żebytenromansmiałszczęśliwezakończenie.
Jeśliniemożeszodpowiedziećteraz,poprostupomyślotym.Tylkootoproszę.
Złożyłpocałuneknajejdłoniiwstał.
Alicesiedziałanieruchomo.Wzruszenieścisnęłojejgardłotak,żeniemogławy-
dobyć z siebie słowa. Widząc, że milczy, ruszył niezdarnie w kierunku drzwi wyj-
ściowych.
–Nieodchodź!–Jejszeptdobiegłgowdrzwiach.
Odwrócił się. Stała naprzeciwko z błyszczącymi jak gwiazdy oczami. Wyciągnął
ręceiwpadłaprostowjegoramiona.
–Kochamcięichcęzaciebiewyjść–powiedziałapoprostuidwiełzyszczęścia
spłynęłypopoliczkach.–Pociągnęłanosem,potemroześmiałasięipocałowałago.
–Nieżartujesz?–zapytałnawszelkiwypadek,alepokręciłagłową.
Wzruszenieznówodebrałojejgłos.Pogłaskałagopowłosach,którychnieczesał
chybaodwczoraj.
–Myślałam,żejesteśtakisamjakmójojcieciżepowinnamtrzymaćsięodciebie
zdaleka.Alejakośtaksięstało,żetenwizerunekzacząłsięrozpadać.Całeszczę-
ście!–dodałaradośnieiucałowałagowobapoliczki.–Apotem…
–PotembyłParyż.
–Tak,izakochałamsięwtobiejaknastolatka.Tylkowtedymówiłeś,żenieszu-
kaszzwiązkuibałamsięodrzucenia.Uznałamwięc,żebezpieczniejbędzietoza-
kończyć.
–Alice,nawetniewiesz,jakwtedyzawróciłaśmiwgłowie.Niemogłemprzestać
otobiemyśleć.Iprzezcałytenczasnierozumiałem,żetomiłość!Niemogęsiędo-
czekać,kiedyzostanieszmojążoną.
AliceCabrera.Czyżtoniebrzmiałoświetnie?Jejżyciezmieniłosię,kiedyGabriel
Cabreraspóźnionywszedłdobiuraiujrzałswojąnowąasystentkę.
–Obiecujesz,żenigdymnienieopuścisz?
Ująłjejdłońipocałował.
–Przenigdy,najdroższa!