ROZDZIAŁ PIERWSZY
Riccardo Fabbrini uważnie rozglądał się po
wypełnionej po brzegi kawiarni. N i e m ó g ł sobie
darować, że d a ł się w to wciągnąć. Wypatrywał
samotnej kobiety, która nalegała, żeby tu się
z nim spotkać. Gdyby dziś rano odebrał jej tele
fon, inaczej by to rozegrał. Pani Pierce tymcza
sem, zazwyczaj skrupulatna aż do przesady, naj
wyraźniej dała się zwieść słodkiemu głosikowi.
O cokolwiek chodzi tej kobiecie, niech to będzie
warte zachodu. N i e znosił, gdy ktoś marnował
j e g o cenny czas.
- C z y m mogę służyć?
Niecierpliwe spojrzenie Riccarda zatrzymało się
na drobnej blondynce w służbowym fartuszku. Pat¬
rzyła na niego z w i d o c z n y m zadowoleniem. Podob¬
ne reakcje ze strony kobiet nie byry niczym n o w y m .
Z w y k ł e używał swojego uroku i chwilkę z nimi
flirtował, ale tym razem nie był w nastroju. Ktoś
wykorzystał j e g o naturalną ciekawość, żeby się nim
pobawić.
- C z e k a m na kogoś - burknął pod nosem.
- Czy może pan podać nazwisko? - Kelnerka
sięgnęła po listę rezerwacji.
- To la. - Riccardo wskazał nazwisko osoby,
na którą czekał. Przy Julii N. widniał znaczek.
- Już tu jest, prawda? - zauważył ponuro i je
szcze raz rozejrzał się w poszukiwaniu kogoś,
kto pasowałby do portretu, jaki miał w wyob¬
raźni.
Pewnie jest atrakcyjną, wysoką blondynką o dłu¬
gich nogach i niezbyt wyrafinowanym rozumku. To
był jego ulubiony typ. Ich próżność była dla niego
gwarancją braku jakiegokolwiek emocjonalnego
zaangażowania. Uwielbiały wieszać się na jego
ramieniu, pławiły w luksusach, jakimi zechciał je
obdarować, ale znały swoje miejsce. Po tym, co
przeszedł, nic miał najmniejszej ochoty na kolejny
miłosny zawód.
Domyślał się też, o co tej kobiecie może chodzić.
o pieniądze! O cóż by innego?
- Proszę, zaprowadzę pana - rzekła kelnerka
i ruszyła przodem.
Podążył za jej zgrabną figurką, przygotowany na
wartką, błyskotliwą rozmowę, jaką poprowadzi
z nieznajomą. Skoro już się pofatygował, da jej
przynajmniej do zrozumienia, że z Riccardcm Fab-
brinim nikt jeszcze nie wygrał. Uśmiechną! się
triumfalnie na myśl o spodziewanej rozgrywce.
Kelnerka zaprowadziła go na tyły sali, gdzie było
nieco luźniej i mniej gwarno. Przy stoliku siedziała
szczupła niepozorna szatynka, która na jego widok
podniosła się lekko i nieśmiało wyciągnęła rękę na
powitanie.
- Przynieść panu coś do picia? - zapytała kel
nerka,
ale Riccardo jakby jej nic słyszał.
N i c wierzył własnym oczom. Nieznajoma usiadła.
Caly czas bacznie mu się przyglądała.
- Pan Fabbrini, prawda? - upewniła się, patrząc
na górującą nad sobą postać o oliwkowej karnacji.
Z trudem opanowywała swoje zdenerwowanie,
żałowała, że tutaj przyszła, ale przecież nie mogła
inaczej. To było jasne jak słońce. Jednak z wyrazu
jego twarzy mogła już teraz wyczytać, że rozmowa
nie będzie ani łatwa, ani przyjemna.
- M o ż e pan zechce usiąść?
- N i e , nie zechcę. Natomiast żądam, żeby się
pani przedstawiła i szybko wyjaśniła powód, dla
którego mnie tu pani ściągnęła.
Julia poczuła, jak jej ciało oblewa zimny pot.
Żeby się uspokoić, wzięła głęboki oddech. W grun
cie rzeczy ten groźnie wyglądający człowiek nic nie
m ó g ł jej zrobić. Kelnerka po chwili wahania wyco¬
fała się dyskretnie.
Rozważałam, czy przyjść do pańskiego biura
- powiedziała cicho Julia. - Ale ostatecznie kawiar¬
nia wydała mi się bardziej odpowiednia. Bardzo
proszę, żeby pan usiadł, panie Fabbrini. N i e będzie¬
my mogli rozmawiać, dopóki będzie pan tak stał
nade mną.
- Tak jest lepiej? - Oparłszy ręce na stolika.
Riccardo pochylił się ku jej twarzy tak, że instynk¬
townie cofnęła głowę, zachowując bezpieczną od¬
ległość.
Wprawdzie dobrze znała tę twarz, bo widziała
zdjęcia i nasłuchała się o jego agresywnym sposobie
bycia, ale nie spodziewała się tak gwałtownej reak¬
cji. P o m i m o j e g o buty, była pod wrażeniem zniewa¬
lającego męskiego uroku.
- N i e , panie Fabbrini - odparła, siląc się na
obojętność. - Pan mnie próbuje zniechęcić, ale to
się nie uda.
Dobrze, że wybrała ten bar. Byli poza zasięgiem
ciekawskich oczu i uszu, ale jednocześnie w miej¬
scu na tyle przestronnym i pełnym łudzi, że ich
głosy i śmiech dawały jej poczucie bezpieczeństwa
i pewnej intymności. Chociaż próbowała to ukryć,
Riccardo nie bez satysfakcji zauważył, że jego
seksapil i tym razem nie zawiódł. Sięgnął więc po
krzesło i usiadł.
- N i e podała pani nazwiska mojej sekretarce. N i e
lubię takich tajemnic ani kobiet, które liczą na moją
naiwność. A więc do rzeczy. Jak się pani nazywa?
- Julia N a s h .
N i e miała pewności, czy nazwisko coś mu powie,
ale widocznie Caroline z niczym się przed nim nie
zdradziła, bo nie zareagował.
- N i c mi to nie mówi - rzekł Riccardo, jedno¬
cześnie przyzywając wzrokiem kelnerkę.
Nie b y ł o to trudne, bo p o m i m o że trzymała się
dzielnie nie mogła się oprzeć, żeby nie przyglądać się
temu apodyktycznemu przystojniakowi w niena¬
gannie skrojonym szarym garniturze.
-Nie przypominam sobie też - ciągnął Riccardo
po złożeniu zamówienia na whisky z lodem - żebyś -
my się kiedykolwiek wcześniej spotkali.
Oparł się wygodnie na krześle, podczas gdy Julia
była niezmiennie spięta i skupiona. Riccardo nie
spuszczał z niej oczu nawet wtedy, kiedy kelnerka
postawiła drinka na stole.
Zechcą państwo zamówić coś do jedzenia?
N i c będziemy t u d ł u g o . R i c a r d o rzucił
kelnerce krótkie spojrzenie. Skinęła głową i od
daliła się.
Skąd p e w r o ś ć . że się nigdy nie widzieliś¬
my?- Julia próbowała odwlec to
t
z czym przy¬
szła.
- M a ł e wróbelki nie przyciągają zazwyczaj mo¬
jej uwagi - powiedział kąśliwie.
- M o g ę pana zapewnić, że m a ł e wróbelki też nie
przepadają za napuszonymi drapieżnikami - od¬
parowała Julia, t u m i ą c emocje.
- Skoro j u ż wymieniliśmy uprzejmości, propo¬
nuję, żebyśmy przeszli do meritum. Jaką ma pani do
mnie sprawę, panno Nash? - Riccardo oparł łokcie
na stole i wychylił resztę drinka. - Uprzedzam, że
jeśli chodzi o etat w którejś z moich firm to nie tędy
droga.
- Nie szukam pracy, panie Fabbrini.
Zauważył wahanie w jej głosie. Nie przestawał
obserwować jej spod przymrużonych powiek.
Swój sukces w życiu zawdzięczał temu, że był
bardzo konkretny. W rozwiązywaniu problemów
kierował się rozsądkiem i logiką. Tylko to gwa¬
rantowało, że cel zostanie osiągnięty. Nawet ko¬
biety były przewidywalne jak przypływy i odpły¬
wy oceanu.
Niespodziewanie dla niego samego było w tej
niepozornej osóbce coś intrygującego. Seksualnie
go nie pociągała, chociaż za tymi okularkami kryły
się oczy o niespotykanym odcieniu szarości. Ciało
też miała niezłe, ale jej głos... Nie dziwił się teraz
pani Pierce. ze dała się tak łatwo podejść. Wręcz nie
mógł się doczekać jakiegoś kolejnego kłamstewka
z tych delikatnych ust.
- Jeśli nie pracy, to pieniędzy - skwitował.
- Pracuje pani dla organizacji charytatywnej?
Wszelkie sprawy związane z dotacjami i sponsorin-
giem prowadzi moja sekretarka. Jestem przekona¬
ny, że coś dla pani znajdzie.
- Żeby to było takie proste.
- Pani wybaczy, ale moja cierpliwość też ma
swoje granice. Nie mam czasu na gierki i sekrety.
Niech pani powie wprost, o co chodzi, i miejmy to
za sobą.
Julia zbladła, rozumiejąc, że zwłoka nic jej nie
da. Już i tak zbyt długo ukrywała prawdę. Tylko jak
mu to powiedzieć? Jakie dobrać słowa? Była na
uczycielką i nigdy nic miała problemów z wysło
wieniem się. Tym razem jednak było inaczej. Jed
nak wzięła się w garść i spojrzała mu prosto w oczy.
- Chodzi o pańską byłą zonę, Caroline - wy¬
rzuciła z siebie. Piękna twarz Riccarda znierucho¬
miała, ale nic odezwał się. Julia wzięła głęboki
oddech i kontynuowała: - Myślałam, że moje na¬
zwisko będzie dla pana znajome, ale pewnie Caro¬
line wolała o tym nie mówić...
Riccardo milczał. Wspomnienie o Caroline po¬
grzebał pod wspomnieniami innych kobiet. Czasem
wracał do niego w jakichś sennych koszmarach,
ale rzadko.
- Nic pan nie odpowie?
- A czego się pani spodziewa?-rzek! z kamien¬
ną twarzą. - Nic mam zamiaru gawędzić o mojej
nieżyjącej żonie. Niech odpoczywa w pokoju.
Miał zamiar wstać i odejść, ale Julia poderwała
się z miejsca i delikatnie dotknęła jego przedra¬
mienia.
- Bardzo pana proszę... - powiedziała cicho.
- Jeszcze nie skończyłam.
Riccardo pozostał na miejscu, ale nagły przy¬
pływ bolesnych wspomnień sprawił, że zamówił
sobie kolejnego drinka, a dla niej kieliszek wina.
- A dlaczego spodziewała się pani, że roz¬
poznam pani nazwisko? - zapytał bezbarwnym
głosem.
- Bo... - zawahała się. - Bo mój brat nazywał się
Martin Nash. Był mężczyzną, który... który...
- Proszę się nic krepować, panno Nash - odparł
Riccardo z rosnącą irytacją. - Był mężczyzną, który
zajął moje miejsce, chciała pani powiedzieć. A cze¬
mu zawdzięczam tę niespodziewaną podróż w prze¬
szłość? Z tego, co sobie przypominam, po naszym
rozstaniu ona została bardzo bogatą rozwódką. Ona
i jej kochanek. Czyżby pominęli panią w testa¬
mencie?
Był dokładnie taki, jakim go opisywała Caroline.
A nawet gorzej. Kiedy jej szwagierka postanowiła
zerwać z nim wszelkie kontakty, było go jej żal.
W swoim czasie nawet próbowała ją od tego od¬
wieść. Nigdy nic potrafiła się z tą decyzją pogodzić.
Gdyby wtedy poznała jego prawdziwą naturę, pew¬
nie nie miałaby tych wątpliwości.
- Kochałam mojego brata, panic Fabbrini. A Ca¬
roline też była mi bardzo bliska - podkreśliła z wy¬
muszonym spokojem.
Riccardo z trudem opanował wzbierającą w nim
złość. Jego oczy rzucały błyskawice.
- Cóż, proszę przyjąć moje kondolencje - szy¬
dził.
- Nie jest pan szczery.
- Nic. I na pewno rozumie pani dlaczego. Nie
dziwi mnie, że moja żona wzbudziła pani sympatię.
Taka była piękna i dobra dla wszystkich. A jednak
miała romansik za moimi plecami!
Podniesiony, oskarżający ton głosu Riccarda
wzbudził zainteresowanie ludzi przy sąsiednich sto¬
likach.
- To nie tak - zaprotestowała Julia.
- A czy to ma teraz jakieś znaczenie? - skwito¬
wał. - To się wydarzyło piec lat temu. W moim
życiu wiele się zmieniło od tego czasu, wiec może
niech pani przejdzie od razu do rzeczy i zakończmy
tę rozmowę. Zaznaczam jednak, że jeśli żywiłem
jakiekolwiek uczucia do mojej nieodżałowanej eks-
malżonki, wyparowały w dniu, kiedy oznajmiła, że
spotyka się z innym. A pani uczucia, panno Nash,
mnie nie interesują.
- Nic oczekuję pańskiego współczucia.
- Nic? To po co mi pani zawraca głowę?
- Żeby powiedzieć panu, że...-przerwała, jakby
waga słów, które miały za chwilę paść, odebrała jej
głos. Zdjęła okulary i drżącymi rękami zaczęła
czyścić szkła.
Bez okularów wydala mu się zagubiona i bez¬
bronna. Ale Riccardo nie miał zamiaru ulegać ckli¬
wym sentymentom. Była siostrą jego rywala. Kto
wic. może przysłuchiwała się niestworzonym his¬
toriom, jakie tamtych dwoje o nim opowiadało.
Rozważał właśnie, czy zamówić sobie kolejnego
drinka dla poprawienia humoru, kiedy wyczuł na
sobie wzrok Julii. O nie, nie będzie jej niczego
ułatwiał.
- To prawda, że Caroline i mój brat spotykali się
przez cztery miesiące, zanim wasz związek defini¬
tywnie się rozpadł - powiedziała Julia i, dodając
sobie odwagi, upiła duży łyk wina. - Spotykali się,
ale nie sypiali ze sobą.
Riccardo zaniósł się szyderczym śmiechem.
- A to dobre! I pani w to uwierzyła?
- Tak - odparła zirytowana jego reakcją.
- Cóż, może jestem cyniczny, panno Nash, ale
jakoś trudno jest mi sobie wyobrazić, źe dorośli
ludzie, mężczyzna i kobieta, przez cztery miesią¬
ce tylko trzymają się za rączki i gruchają do
siebie. Moja była żona była niezwykle urodziwa
i pociągająca. Śmiem wątpić, żeby pani brat
utrzymał ręce przy sobie, nawet gdyby bardzo
tego chciał.
- Nigdy ze sobą nie spali - powtórzyła Julia
z uporem.
Tak twierdziła Caroline, a Julia wierzyła każ¬
demu jej słowu. Zwierzyła się jej, źe odczuwa lęk
przed Riccardem. Podczas ich krótkiego narzeczeń-
stwa mogło się to wydawać nawet ekscytujące, ale
potem coraz trudniej było jej znieść te jego ciągłe
wybuchy złości. Im bardziej chciał dominować, tym
bardziej zamykała się w sobie. Jak kwiat ścięty
mrozem. Jej defensywna postawa powodowała es¬
kalację jego agresji.
Wtedy pojawił się Martin. Był wprawdzie prze¬
ciętnej urody, ale jego ujmujący uśmiech, nieśmia¬
łość i empatia były jak balsam dla jej poranionej
duszy. Ale nic poza tym. Myśl o zdradzie była jej
wstrętna. Za to dużo ze sobą rozmawiali. Zwłasz¬
cza w te długie, puste wieczory, kiedy zostawała
zupełnie sama. W tym czasie Riccardo bawił się
w najlepsze w swoim apartamencie w centrum
Londynu.
- Kto wie, może ma pani rację - zauważył
z ironicznym uśmiechem. - Jeśli chodzi o namięt¬
ność. Caroline miała z tym pewien problem. A więc
przyszła pani pogodzić się z wrogiem i oczyścić
z zarzutów świętej pamięci braciszka? Misja speł¬
niona. Kurtyna, oklaski!
- N i e ! - żachnęła się Julia. - Przyszłam poinfor¬
mować pana. panie Fabbrini, że ma pan dziecko.
Córeczkę o imieniu Nicola.
Zapanowało nieznośne milczenie. Po chwili Ric¬
cardo wybuchnął głośnym śmiechem.
- Twierdzi pani, że jestem tatusiem? - Roz¬
bawienie stopniowo ustępowało oburzeniu. - Od
początku wiedziałem, że chodzi o pieniądze. Za¬
stanawiało mnie jedynie, na jakiej podstawie może
SIĘ ich pani domagać. Chylę czoło przed pomys¬
łowością. Przeoczyła pani jednakże drobny szcze¬
gół. Musiałbym być ostatnim naiwnym, żeby w to
uwierzyć. Nie, panno Nash. - Na twarzy Riccarda
malował się niesmak. - Nie będę utrzymywał dziec
ka pani brata.
- Caroline zaszła w ciążę na dwa tygodnie
przed waszym rozstaniem - powiedziała Julia.
- Czy pan w to uwierzy czy nie, lt pańska sprawa.
Nie chcę od pana żadnych pieniędzy. Uznałam za
swój obowiązek poinformować pana o istnieniu
córki. Najwidoczniej jednak ta wiedza nie jest panu
potrzebna.
Julia podniosła się z krzesła i sięgnęła po torebkę.
- Pani się dokądś wybiera? - zapytał z niedo¬
wierzaniem.
Nic mieściło mu się w głowie, że zwabiwszy
go tutaj i narobiwszy zamieszania, mogłaby tak
po prostu odejść. Zbyt dużo pytań kłębiło mu się
w głowic.
- No cóż, przynajmniej próbowałam - rzekła
Julia i z dumnie uniesioną głową ruszyła do wyjś¬
cia.
- Wracaj! - zawołał za nią Riccardo.
Wszyscy skierowali wzrok w jego stronę. Wszys¬
cy oprócz Julii. Przyśpieszyła kroku, a kiedy znalaz¬
ła się na zewnątrz, zaczęła biec. Nie było to łatwe.
Padał ulewny deszcz, a wiatr chłostał ją po twarzy.
Musiała bardzo uważać na mokrych chodnikach,
żeby się nic poślizgnąć i nie upaść. Żałowała, żc nie
ma na nogach kaloszy. W taką pogodę byłyby bar¬
dziej odpowiednie.
Nagle poczuła ostre szarpnięcie za ramię i zoba¬
czyła przed sobą wściekłą twarz Riccarda.
- Pojawiasz się znikąd, opowiadasz bajki o mo¬
jej byłej żonie i jakimś dziecku, a potem idziesz
sobie jakby nigdy nic?!
- Powiedziałam prawdę, a teraz niech mnie pan
puści. To boli!
- I dobrze - odparł.
- Jeśli mnie pan zaraz nie puści, to zacznę krzy¬
czeć. Chyba nie chce pan wylądować w areszcie za
napaść na kobietę.
- Nie - odparł z większym opanowaniem i.
trzymając kurczowo rękaw jej płaszcza, pociągnął
ją za sobą.
- Dokąd mnie pan ciągnie? Czasy kamienia łu¬
panego mamy dawno za sobą. Teraz prawo chroni
kobiety przed takimi brutalami.
- Chroni też przed oszustkami, które wymyślają
bujdy, żeby szantażować takich jak ja.
Julia poddała się, wiedząc, że nie ma szans w tej
nierównej walce. Zatrzymali się przed czarnym
jaguarem zaparkowanym dyskretnie przy bocznej
uliczce.
Przez cały ten czas Riccardo szukał odpowiedzi
na jedno pytanie - kiedy po raz ostatni uprawia! seks
z Caroline. Przypomniał mu się schyłkowy okres ich
małżeństwa. Wróci! wtedy późno po jakiejś zakra¬
pianej kolacji. Przyniósł żonie bukiet kwiatów, żeby
ją udobruchać, Ich związek przeżywał kryzys, a ona
bardzo się od niego oddaliła. Niby wszystko było jak
trzeba, a jednak znowu nic tak. Zbudzona ze snu
w środku nocy nie robiła mu wyrzutów. Przyjęła
kwiaty i nawet ułożyła je w wazonie. Potem z równą
uprzejmością pozwoliła mu na zbliżenie.
- To wszystko kłamstwo - powiedział, zagłu¬
szając niespokojne myśli - i zaraz sobie o t y m
porozmawiamy.
- N i e wsiądę do tego samochodu.
- Zrobisz, co każę.
Jego arogancja na chwilę odebrała Julii głos.
- Jak pan śmie tak do mnie m ó w i ć !
- Wsiadaj! N i c dokończyliśmy naszej rozmowy.
- Odmawiam.
- A to czemu? - zapytał ironicznym tonem,
otwierając przed nią szeroko drzwi samochodu.
- M o ż e myślisz, że polecę na twój kobiecy wdzięk?
Bez obaw. M ó w i ł e m przecież, że takie szare wróbel¬
ki nie są w moim guście.
N i c widząc innego wyjścia, Julia wsiadła do
jaguara ze złośliwą satysfakcją, że być może jej
przemoczone ubranie zostawi plamy na kremowej
skórzanej tapicerce.
- A teraz, panno Nash - odezwał się Riccardo,
sadowiąc się za kierownicą - zawiozę panią do
domu. Oczekuję, że po drodze pani mi się ze wszyst¬
kiego ładnie wytłumaczy. Dopiero wtedy uznam
naszą rozmowę za zakończoną.
Julia siedziała w milczeniu, czując, że jej serce
wali jak miotem. W otoczeniu ludzi i kawiarnianego
gwaru czuła się pewniej. Sam na sam z Riccardem.
w samochodzie, zdała sobie sprawę z jego prze¬
wagi. I z czegoś jeszcze - był niezwykle seksow¬
nym mężczyzną.
- No to dokąd mam jechać? - zapytał, a ona
niepewnym głosem podała mu adres. - Chyba się
pani mnie nie obawia, panno Nash. - Przekręcił
kluczyk w stacyjce i wyjechał na drogę w kierunku
Hampstead.
- To nie obawa, panie Kabbrini - skłamała - ale
zaskoczenie. Pana arogancją i butą. Pierwszy raz
mam do czynienia z kimś takim.
- Pani mi pochlebia.
- Też coś! - prychnęła i, odsuwając się na moż¬
liwie najbezpieczniejszą odległość, przylgnęła nie¬
mal całym ciałem do drzwi.
Z profilu Fabbrini wygląda! równic interesująco.
Musiała przyznać Caroline rację. Obok takiego fa¬
ceta trudno przejść obojętnie.
- W takim razie może mi pani powie, kiedy pani
wpadła na pomysł, żeby mnie oszukać? - zapytał
z przesadną uprzejmością.
- Powiedziałam prawdę.
- A to niby moje dziecko ile sobie liczy lat?
Cztery czy pięć?
- P i ę ć . N a i m i ę m a N i c o l a .
- I pomyśleć, że moja ukochana eksmalżonka
nic pisnęła mi o tym ani słowa. Zadziwiające, nie
sądzi pani? Zwłaszcza że chlubiła się swoimi wyso¬
kimi standardami moralnymi.
- Sądziła, że tak będzie lepiej.
Riccardo poczuł pulsowanie w skroniach. Myśl
o tym, że mógł zostać oszukany w taki sposób.
d o p r o w a d z a ł a go do szewskiej pasji. N o , ale to
przecież bujda!
Rzucił spojrzenie na Julię. Jak m ó g ł chociaż
przez chwilę wierzyć, że mówiła prawdę? Z drugiej
Strony oszuści mają to do siebie, że potrafią się
nieźle kamuflować.
ROZDZIAŁ DRUGI
Pozostała część drogi upłynęła w niezręcznym
milczeniu. Byłoby to nic do zniesienia, gdyby nie
szum uderzającego o szyby deszczu. Julia nie mogła
się doczekać końca tej podróży. Kiedy w końcu czarny
jaguar zajechał pod trzypiętrowy wiktoriański dom
z czerwonej cegły, otworzyła drzwi i wyskoczyła pra¬
wie w biegu, zdawkowo dziękując za podwiezienie.
Kuląc się przed deszczem, pobiegła do fronto¬
wych drzwi, nerwowo przeszukując torebkę. Kiedy
wreszcie znalazła klucz, Riccardo wyrósł jak spod
ziemi i wyjął jej go z rąk.
- Chciałbym wiedzieć, co chciała pani osiągnąć
tą naciąganą historyjką - powiedział, przekręcając
klucz w zamku i puszczając ją przodem.
— Powiedziałam już wszystko. — W głosie Julii
słychać było zmęczenie i rezygnację.
— Niemożliwe! Caroline nigdy nie ukrywałaby
czegoś takiego przede mną. Bez względu na jej
uczucia wobec mnie.
- OK. Mam się przyznać, że zmyśliłam całą tę
W tej samej chwili p o ż a ł o w a ł a swoich słów.
Jego zaciśnięte wargi i gniewne spojrzenie nie wró¬
ż y ł y nic dobrego. Caroline jednak miała rację. Po¬
winna była zaufać jej osądowi. C z y cokolwiek
lub ktokolwiek jest w stanic zmienić szorstką naturę
Riccarda Fabbriniego?
- N i c jestem zadowolony, panno Nash - rzekł,
chwytając ją za ramię i pochylając się nad nią tak, że
tylko centymetry dzieliły ich twarze.
W tej pozycji trudno jej b y ł o oddychać, ale
p o m i m o wzburzenia i strachu patrzyła mu prosto
w oczy. Riccardo musiał wyczuć, że w tej grze to
ona m o ż e okazać się silniejsza.
- Przejdźmy do kuchni - powiedziała w końcu,
strącając z siebie j e g o rękę i torując sobie drogę.
- O p o w i e m wszystko od początku, ale proszę nie
zarzucać mi kłamstwa i wysłuchać, co mam do
powiedzenia.
Idąc przodem, czuła za sobąjego silną, drapieżną
postać. Dreszcz przeszedł jej po plecach. Z u p e ł n i e
jakby miała za sobą panterę czającą się do skoku.
Poprosiła go, żeby usiadł, i zamknęła cicho drzwi.
Martin i Carolinr mieszkali w tym domu. Cieka¬
we, czy Riccardo rozpozna jakieś przedmioty. Ra¬
czej wątpliwe. Caroline pozbyła się większości rze¬
czy zaraz po rozwodzie, odsyłając mu cenne obrazy
i wyprzedając resztę, której nic chciał przyjąć z po¬
wrotem. K a z a ł się jej wynosić - z kochankiem i ze
wszystkim! Caroline zatrzymała jedynie drobne pa-
miątki, ozdoby, jeden czy dwa niewielkie obrazki,
które dostała od rodziców.
- Napije się pan kawy? - z a p r o p o n o w a ł a Julia.
- To nie jest pani d o m . prawda? N a l e ż a ł do
nich? - zapytał Riccardo, wodząc wzrokiem po
sprzętach.
- T a k . mieszkali tutaj.
Przechadzając się po pokoju, zdjął kurtkę i rzucił
na stół. Zatrzymał się dłużej przy wiszącej na ścia
nie korkowej tablicy, pokrytej dziecięcymi rysun
kami.
- To rysunki pańskiej córki - o d e z w a ł a się Julia,
nie patrząc na niego. We wrześniu zaczęła chodzić
do szkoły i...
- A pani ciągle swoje? - Riccardo odwrócił się
od tablicy i wbił w nią kpiące spojrzenie.
Julia nic odpowiedziała. W z i ę ł a głęboki oddech
i wolno wypuściła powietrze, a następnie otworzyła
jedną z szuflad, wyjęła zdjęcie brata i drżącą ręką
podała jc Riccardowi. Oboje, ona i jej brat. mieli
kiedyś jasne włosy, ale podczas gdy jej włosy z cza-
eem ściemniały. Martin nawet po trzydziestce b y ł
blondynem z niebieskimi, śmiejącymi się oczami.
- T a k wyglądał mój brat.
Riccardo spojrzał na zdjęcie, z premedytacją
zgniótł je w dłoni i rzucił na stół.
- Wygląd pani brata m n i e n i c interesuje - od¬
powiedział opanowanym głosem. - N i e byłem go
ciekaw wtedy, więc teraz tym bardziej nie jestem.
- N i c pokazałam panu tego zdjęcia w celu za
spokojenia pańskiej c i e k a w o ś c i - p o w i e d z i a ł a Julia,
stawiając przed nim filiżankę z kawą. N i c wiedzia
ła, jaką pije, ale założyła, że czamą, mocną i bez
cukru. N i e pomyliła się. - Chciałam tylko zwrócić
pańską uwagę na to, że Martin m i a ł jasne włosy.
Prawie tak jasne jak Caroline.
- I co z tego?
- Proszę, niech pan ze mną pójdzie. Tylko ci¬
chutko.
N i e dając mu czasu na dalsze pytania, Julia
zaprowadziła go po schodach na górę, gdzie za¬
trzymała się u drzwi sypialni Tak jak przypusz¬
czała, jej matka, która spała teraz w pokoju gościn¬
nym, zostawiła włączoną lampkę przy łóżku dziec¬
ka. Nicola bala się ciemności. Dziecięca wyobraź¬
nia ożywiała potwory czające się w szafkach i pod
ł ó ż k i e m .
Nicola była podobna do ojca. Miała długie, nie-
podcinane dotąd, czarne włosy i oliwkową karnację,
charakterystyczną dla włoskiej, śródziemnomors¬
kiej urody. Oczy, teraz zamknięte, też były ciemne,
podobnie jak oczy Riccarda.
- Jak pan chce, może pan zlecić badanie D N A ,
ale wystarczy spojrzeć. Podobieństwo jest uderza¬
jące.
Przyglądając się dziewczynce, Riccardo milczał
jak zaklęty, a potem nagle odwrócił się na pięcie
i szybko wyszedł z pokoju. Zupełnie nic wiedział.
co myśleć. Konsternacja błyskawicznie przerodziła
się w bezsilną złość.
Pięć lat! Pięć lat utrzymywano go w niewiedzy
0
istnieniu jego własnego dziecka! Bo tego, że
Nicola jest jego córką, był pewny na sto procent. Nic
miał wątpliwości. Jego była żona i jej nowy mąż
wychowywali j e g o dziecko, spędzali razem czas.
patrzyli, jak się rozwija, jak rośnie. Jego samego nie
było przy tym. Odebrano mu ten czas. pozbawiono
radości.
Im nic mógł już nic zrobić. Całą swoją nienawiść
skupił teraz na Julii, której kroki słyszał za sobą na
schodach. Ona była przecież częścią tego spisku.
W tym. że odkryła przed nim prawdę, też musi mieć
jakiś interes. Ale zapłaci mu za to! Miał ochotę
rozwalić to przytulne gniazdko, w którym nic on, ale
jakiś obcy facet zajmował się j e g o córeczką.
Kiedy zaniepokojona Julia weszła do kuchni,
przywitał ją zachmurzonym obliczem.
- Niech pani nawet nic próbuje jej usprawied¬
liwiać! Miała czelność zabawić się w Pana Boga
1 decydować o życiu moim i mojego dziecka. A pa¬
ni... - zapytał pogardliwym tonem - nie widziała
nic niewłaściwego w tym, że pani brat ukradł mi
dziecko?
- To nic jest w porządku - zaprotestowała Julia,
chociaż wiedziała, że to na nic się nie zda.
Nic pochwalała decyzji Caroline. ale potrafiła ją
zrozumieć. Gdyby Riccardo wiedział o dziecku, na
pewno poruszyłby niebo i ziemię, żeby przejąć nad
nim opiekę. Przy jego pieniądzach i pozycji Caro¬
line byłaby bez szans.
- Jak pani śmie mówić, co jest, a co nic jest
w porządku? - rzeki, waląc pięścią w stół. Filiżanka
ze spodeczkiem podskoczyły i spadły na podłogę,
rozpryskując się na kawałki. Nawet nie zwrócił na
to uwagi.
- Niech pan spojrzy prawdzie w oczy - zaczęła
Julia. - Nic byliście już wtedy małżeństwem. Mógł¬
by pan widywać się z Nicolą w weekendy, ale i tak
nic bylibyście pełną rodziną.
Do Riccarda jednak nic trafiały jej argumenty.
Nic było takich słów, które by go mogły przekonać.
- Teraz, kiedy pan już wic, musimy ustalić parę
spraw - powiedziała, siląc się na spokój. - Na
przykład, kiedy by się pan chciał widywać z córką?
Z uczuciem ulgi usiadła przy stole. Ze zdener¬
wowania nogi zaczęły już odmawiać jej posłuszeń¬
stwa. Przygładziła palcami sięgające do ramion
włosy, zawijając niesforne końce za uszy. Spodzie¬
wała się. że sytuacja będzie trudna, ale nic przewi¬
działa takiego wybuchu z jego strony.
- Typowo pragmatyczne brytyjskie podejście
- zauważył z ironią. - Mam może z uśmiechem
przejść do porządku nad tym, co się stało, i ustalić
zasady odwiedzin?
- Coś w tym rodzaju.
- Wychowałem się w tym systemie, ale nic ma
we mnie nic z flegmatycznego Brytyjczyka — odparł
lodowatym tonem. - Na chłodno mogę prowadzić
interesy, ale jeśli chodzi o moje życic prywatne,
rządzą mną namiętności.
Julia pokręciła głową.
- W tej sytuacji namiętności na pewno nam nic
p o m o g ą - r z e k ł a , ważąc słowa. Miała bowiem świa¬
domość, że stąpa po bardzo cienkim lodzie. - Nicola
pana nic zna. N i e ma pojęcia, kim pan dla niej jest
i będzie przerażona, jeśli nagle wkroczy pan w jej
tycie i wywróci wszystko do góry nogami. Już i tak
jest jej trudno pogodzić się ze stratą... - Chciała
powiedzieć „ r o d z i c ó w " , ale w porę ugryzła się
w język. - ...Martina i Caroline. Trzeba z nią po¬
stępować niezwykle delikatnie.
Z jednej strony to, co mówiła, b y ł o przekonujące.
Ale z drugiej Riccardo czuł się jak ranne zwierzę.
N i e rozumiała jego bólu, który przeszywał każdą
cząstkę jego ciała. N i c wyobrażała sobie nawet, jak
TO jest. kiedy okazuje się. że cale życic jest poza
naszą kontrolą.
Jeszcze dziś rano b y ł człowiekiem sukcesu. Miał
udane, poukładane życie, z którego m ó g ł czerpać
pełnymi garściami. A teraz siedzi naprzeciw jakiejś
kobiety, która go poucza, jak ma się zachowywać!
- Muszę się napić czegoś mocniejszego niż ta
kiwa - powiedział nagle.
Julia pomyślała, że może jej też to dobrze
zrobi, ale najpierw postanowiła uprzątnąć z podłogi
rozbitą porcelanę. Wrzucała do kosza kawałek po
kawałku, nie przestając obserwować go kątem oka.
Był tak pogrążony w myślach, że prawie nieobecny.
Ciekawe, jakie będzie jego następne posunięcie. Co
powie?
Nagle zerwała się na równe nogi, przygryzając
z bólu wargę. Ostry odłamek szkła wbił jej się
w palec, z którego sączyła się teraz smużka krwi.
Nie znosiła tego widoku. Bała się, że zemdleje.
- Co się stało?
- To przecież widać! Rozcięłam sobie palec.
Riccardo chwycił ją za rękę, przyjrzał się ranie
i zręcznym ruchem usunął szklaną drzazgę. Delikat¬
ność, z jaką to uczynił, zaskoczyła ją.
- Gdzie apteczka?
- Jest w... Zaraz przyniosę...
Nic puścił jednak jej ręki, ale wszedł z nią do
małego kantorka przy kuchni i ze wskazanej przez
nią szafki wyjął tekturowe pudełko. Pełno było
w nim różnych lekarstw, z przewagą tych dla dzieci.
Wciąż trzymał ją za rękę. Biorąc pod uwagę
wzajemną wrogość i konflikt, w jakim tkwili, ta
fizyczna bliskość była niczym parodia intymności.
- T o nazywa pani apteczką? - stwierdził z poli¬
towaniem. - A gdzie są plastry z opatrunkiem?
- Gdzieś tam są - odparła i dodała z ostrzegaw¬
czym błyskiem w oku: - Proszę mnie nie pouczać.
Nie prosiłam o pomoc. Sama potrafię o siebie
zadbać.
W końcu udało jej się znaleźć kilka plastrów
ozdobionych postaciami z „Kubusia Puchatka".
- N i c o l a bardzo lubi tę bajkę - powiedziała.
- Obmyję palec.
Ale zanim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch.
Riccardo w ł o ż y ł sobie jej palec do ust i wyssał ranę.
B y ł o to tak niespodziewane, a przy tym intymne, że
zupełnie nic wiedziała, jak zareagować.
- Ślina jest najlepszym środkiem odkażającym
- poinformował i, przyjrzawszy się ranie, delikatnie
opatrzył ją plastrem.
- Julia, co się tutaj dzieje? Przeszkodziłam
w czymś? - usłyszała za sobą głos matki.
- N i c , oczywiście, że nie, m a m o - odpowiedzia¬
ła zmieszana.
- Wróciliście z randki? M ó w i ł a ś , zdaje się, że
wybierasz się z przyjaciółmi do pubu. Nie wspomi-
atłaś, że masz chłopaka.
Julia poczuła, że się rumieni. Powinna była po¬
wiedzieć matce prawdę, ale, nic wiedząc, jak po¬
toczą się wypadki, nie chciała jej bez potrzeby
martwić.
- Mamusiu - zaczęła niepewnie, zerkając na
Riccarda - to jest Riccardo Fabbrini. ojciec N i c o l i .
Riccardo wyciągnął dłoń na powitanie.
- Ojciec Nicoli... - powtórzyła zaskoczona Jean¬
nette Nash. - Przepraszam... Myślałam...
- Wiem. co myślałaś, m a m o - przerwała jej
Julia, przechodząc do kuchni. - N i e uprzedziłam cię
o tym spotkaniu, bo... - zawahała się, napotkawszy
jego chłodne spojrzenie.
- Na wypadek, gdyby spotkanie się nie udało
- dokończył myśl Riccardo. - Gdybym okazał się
facetem, który uchyla się od odpowiedzialności.
Ale, jak widać, jest inaczej.
- Nicola się nie obudziła, prawda? - upewniła
się Julia, przy okazji zmieniając temat.
- N i e , śpi jak niemowlę. Tylko ja wstałam, żeby
napić się wody. Wiesz, jakie mam kłopoty ze snem.
To musi być dla pana bardzo trudne - zwróciła się
do Riccarda. - Bardzo panu współczuję, ale też
cieszę się, że pan przyszedł.
Ujęty szczerością jej słów i spojrzenia jasno¬
niebieskich oczu, Riccardo odpowiedział uśmie¬
chem. Pierwszy uśmiech, jaki Julia miała okazję
zobaczyć tego wieczoru.
- Zostawię was samych. Macie na pewno wiele
do obgadania - rzekła Jeannette Nash, nalewając
wody do szklanki. - Do zobaczenia, panic Fabbrini.
- Riccardo. Proszę do mnie mówić po imieniu.
Jakkolwiek by było - wykrzywił usta - należę teraz
do rodziny.
- Chciał pan coś mocniejszego do picia. M a m
trochę wina w lodówce, ale to wszystko. - Julia
wyjęła z lodówki butelkę sauvignon. Czuła na sobie
jego wzrok, gdy nalewała wino do kieliszków: du¬
żego dla niego i mniejszego dla niej.
Wydawała mu się niezwykle opanowana, cho-
ciaż podejrzewał, że to tylko gra pozorów. Ciekawe,
jak by się zachowywała, gdyby znalazła się na jego
miejscu.
- A właściwie dlaczego postanowiła pani się ze
mną skontaktować? - zapytał, siadając przy stole.
Odsunął krzesło tak, żeby móc swobodnie wypros¬
tować długie nogi. Sącząc wino, przyglądał się jej
twarzy. - N i e byłoby łatwiej zostawić wszystko tak,
jak było? Bez ryzyka, że sytuacja może wymknąć
się spod kontroli?
Julia, siedząc naprzeciw niego, z łokciami na stole,
wyglądała jak dziecko, wywołane do odpowiedzi.
- Zrobiłam t o , co moim zdaniem musiałam zro¬
bić - odparła, spuszczając oczy. - Jednak dopóki
Caroline żyła, szanowałam jej życzenie.
- Bo się pani z nią zgadzała, bo nie widziała pani
niczego złego w spisaniu mnie na straty?
- Bo ona tego chciała. Bo kochałam mojego
brata i chciałam, żeby żyli w spokoju. Najważniej¬
sze, żeby teraz znaleźć najlepsze rozwiązanie.
- N i e wątpię, że jakiś planjuż sobie pani obmyś¬
la.
- Wiem, że będzie panu to trudno zaakcepto¬
wać, ale przez jakiś czas nie powinien się pan
ujawniać. Niech pan ją najpierw pozna, zbliży się do
niej i dopiero potem powie, że jest pan jej biologicz¬
nym ojcem.
- Bo faktycznym b y ł pani brat, prawda? - za¬
uważył z goryczą.
- Pełnił obowiązki ojca, to prawda. Ale Nicola
wiedziała, że nie był jej prawdziwym ojcem. Ani on,
ani Caroline nie udawali, że jest inaczej.
- Przyjdę jutro, żeby się z nią zobaczyć. O której
wraca ze szkoły? Czy pani uczy w tej samej szkole?
- Tak, ale uczę starsze dzieci. Zazwyczaj kończę
wcześniej, żebyśmy mogły razem wrócić do domu.
Jesteśmy w domu około wpół do piątej.
Riccardo wstał i włożył kurtkę. To był chyba
najdłuższy dzień w jego życiu. Zauważył, że Julia
też jest już znużona.
- Czy pani matka mieszka tu z wami? - zapytał,
odprowadzany do wyjścia.
- Ma własne mieszkanie. Dziś przyszła zaopie¬
kować się Nicolą podczas mojej nieobecności.
- A pani? Gdzie pani mieszkała?
- Wynajmowałam mieszkanie.
- Opieka nad Nicolą musiała zmienić pani życic
- stwierdził bez cienia współczucia. - Ograniczyć
pani wolność. Trudno znaleźć sobie partnera, gdy
trzeba zajmować się pięcioletnim dzieckiem.
- To nie problem - ucięła i otworzyła przed nim
drzwi.
Wilgotny chłód wdarł się do środka. Zamiast
ulew-nego deszczu siąpił teraz zimny kapuśniaczek.
- To dlatego pani mama tak się ucieszyła, myś¬
ląc, że przyprowadziła pani do domu chłopaka?
- Widząc jej zmieszanie, Riccardo poczuł mściwą
satysfakcję. Przez ostatnie parę godzin to ona dyk-
lowała warunki. Milo b y ł o znowu poczuć się panem
sytuacji.
- Przypominam, że jest pan tutaj z powodu córki
- oznajmiła chłodno. Moje życie osobiste nic ma
m nic do rzeczy.
- Zatem do jutra, panno Nash. Na koniec po¬
zwolę sobie zauważyć, że chociaż obecnie to pani
dyktuje warunki, fortuna jest zmienna...
ROZDZIAŁ TRZECI
- Podoba mi się, taki miły pan...
- Co takiego? - Julia skończyła zaplatanie war
koczy na głowie Nicoli i pociągnęła nimi lekko, tak
żeby dziewczynka odwróciła ku niej twarz. Jej oczy
w kształcie migdałów może nie były tak czarne
i błyszczące jak oczy jej ojca, ale miały takie same
gęste rzęsy.
- Kto jest taki miły?
Julia wymieniła z matką spojrzenie.
- Pan. który ma tu zaraz przyjść, kochanie.
- Czy mogę przed podwieczorkiem pooglądać
bajki w telewizji?
- Nie teraz. M o ż e za chwilę - odparła Julia.
- Wiem. co mówię - syknęła jej do ucha matka,
wyginając zabawnie brwi.
Efekt był tak komiczny, że Julia zawsze wybu¬
chała śmiechem, ale dziś zbyt była spięta przed
mającym nastąpić spotkaniem.
- Co będzie na podwieczorek, ciociu?
- Kurczak.
- Nie znoszę kurczaka. Czy muszę jeść? - zapy-
tato Nicola z błagalną miną, wbijając piąstki w prze
pastne kieszenie spodni ogrodniczek.
- Zjesz, zjesz. Takiego kurczaka jeszcze nie
j a d ł a ś . Smażone udka!
- Dobrze by było... - zaczęła matka, ale ucięła
zmrożona wzrokiem Julii. - Cóż... Do tego jest
bardzo przystojny.
Julia, która od rana żyła w stresie przed tą wizytą,
nie mogła się już doczekać dzwonka u drzwi. Miała
dość tych insynuacji, którymi z a m ę c z a ł a ją matka,
Odnosiła wrażenie, że słyszy to samo dzień w dzień,
Zwłaszcza od czasu, kiedy zabrakło Caroline i Mar¬
tina.
- Nie jestem zainteresowana - odpowiedziała
ostrym szeptem Julia. - I nie musisz się o mnie
martwić, m a m o . M a m pracę, satysfakcjonujące ży
cie. Mężczyzna nie jest mi potrzebny.
A już na pewno nic taki jak Riccardo Fabbrini
dodała w myślach.
- Ale dobrze by było, gdybyś sobie kogoś znala¬
zła. Samej nie będzie ci łatwo, wiesz, o czym
mówię. - Matka znacząco spojrzała w kierunku
Nicoli, która teraz z zapałem rysowała coś na stole.
- M a m o , proszę cię, nie teraz- On tu będzie lada
chwila..
- No w ł a ś n i e ! Popatrz na siebie: stare dżinsy,
koszula w kratkę, byle jakie buty.
Julia uśmiechnęła się.
- Taki m a m styl i tyle. Dwadzieścia siedem
wiosen, a w duszy dwanaście. Pewnie jakiś uraz
z dzieciństwa.
- No cóż, moja kochana, mów sobie, co chcesz,
ale...
Na szczęście Julia nie była zmuszona wysłuchać
kolejnego, przewidywalnego w każdym słowie ka¬
zania o niezwykłych urokach macierzyństwa i smut¬
ku, jaki ogarnia serce starej kobiety, kiedy widzi, że
jej jedyna córka nic nic robi w tym kierunku.
Wytarła wilgotne ze zdenerwowania rece o dżinsy
i powoli otworzyła drzwi.
Chociaż wydawało się jej, że przez noc nabrała
dystansu, Riccardo Fabbrini nadal budził w niej
uczucie onieśmielenia graniczącego z nieokreślo¬
nym lękiem. Wystarczyło, że spojrzał jej w oczy,
żeby znalazła się pod przemożnym wpływem jego
osobowości.
Tym razem nic miał na sobie garnituru. Może
doszedł do wniosku, że nie byłby to najlepszy strój
na spotkanie z pięcioletnią córeczką. Jednak nawet
w codziennym wydaniu wyglądał imponująco. Kre¬
mowy sweter i ciemnozielone spodnie podkreślały
oliwkową barwę j e g o skóry.
- Jest? - rzucił krótko, a Julia potwierdziła ski¬
nieniem głowy.
Widząc, że niesie dwa duże pudła, cofnęła się
i zrobiła mu przejście.
- W kuchni, z mamą.
Żadnego wstępu, żadnych grzecznościowych for-
m u ł e k . Nawet jej to zbytnio nie zdziwiło. Na jego
twarzy malowała się ta sama niechęć i chłód co
wczoraj.
- Pani mamusia też jest tutaj? Odrobina moral¬
nego poparcia zawsze może się przydać, tak, p a n n o
Nash? Co pani sobie wyobraża? Że porwę córkę
i wywiozę nie wiadomo gdzie?
— Może ze względu na nią zechce pan zachować
chociaż pozory uprzejmości.
Riccardo u k ł o n i ł się szarmancko. Wziął dziś
dzień wolnego i pojechał do sklepu. Nigdy nie
przypuszczał, że można tyle czasu spędzić w sklepie
z zabawkami. Usiłował znaleźć coś specjalnego, co
nie było łatwym zadaniem, bo nic miał najmniej¬
szego pojęcia, czym lubią się bawić pięcioletnie
dziewczynki. A teraz musi jeszcze wysłuchiwać
pouczeń.
Dziś nic był już na nią tak wściekły jak wczoraj.
Zrozumiał, że musi przez jakiś czas stosować się do
jej reguł. Prawa ojca to j e d n o , ale to ona znała od
urodzenia jego córkę, nie on. Pocieszał się jedynie
myślą, że na zemstę przyjdzie jeszcze czas. Kiedy
wszedł za Julią do kuchni, pierwsze, co go uderzyło,
to wrażenie prawdziwej domowej atmosfery. Było
tam ciepło i przytulnie. Nicola siedziała przy stole
z głową pochyloną nad kartką papieru, a Jeannette
Nash krzątała się przy kuchennym blacie, mieszając
w garnku krem. Z tymi paczkami w dłoniach p o c z u ł
się jak intruz.
Julia odetchnęła z ulgą, kiedy Jeannette ode¬
zwała się pierwsza, witając gościa z uśmiechem na
twarzy.
- Panie Riccardo, jak milo pana znowu widzieć.
Nicola. kochanie, m a m y gościa.
Nicola popatrzyła na Riccarda znad swojego
rysunku. P o c z u ł się nieswojo pod spojrzeniem jej
dużych ciemnobrązowych oczu.
- Cześć! - odezwał się niepewnym głosem.
To było dla niego zupełnie nowe doświadczenie
i, p o m i m o że potrafił stawić czoło każdej życiowej
sytuacji, teraz instynktownie zerkał na Julię, jakby
szukał u niej pomocy.
- Nicola - powiedziała Julia, wzruszona jego
nieporadnością wobec dziecka. - Może pokażesz
Riccardowi, co rysujesz? On bardzo lubi oglądać
obrazki i na pewno jest ciekawy, jak rysuje tak
zdolna dziewczynka jak ty.
- To jest s ł o ń - rzekła Nicola. kiedy Riccardo
podszedł i pochylił się nad obrazkiem. - O. tu jest
trąba.
- Ach, widzę. - Pokiwał głową Riccardo. - To
naprawdę niezwykły słoń. A czy będzie miał nogi?
- Tak. - Nicola narysowała cztery pionowe kre¬
ski. - O, są nogi.
- Świetnie!
Nicola uśmiechnęła się zadowolona. Mężczyzna
najwyraźniej zdał podstawowy test, wyrażając po¬
dziw dla jej pracy.
- Chcesz sobie to wziąć? - zapytała, a on skinął
głową.
- Może napiszesz tam swoje imię? - zasuge¬
rował.
Był spięty i zdenerwowany. Czuł niechęć do
wszystkich, przez których znalazł się w tej sytuacji.
Wiedział, żc Julia stoi za jego plecami i bacznie go
obserwuje. Zupełnie jak na egzaminie.
- Wiesz, przyniosłem ci coś w prezencie. Właś¬
ciwie to są dwie rzeczy.
Postawił przed córką kolorowe pakunki i stanął
z boku z rękami w kieszeniach. Nicola przerwała
pisanie i spojrzała pytająco na Julię.
- Możesz otworzyć - powiedziała Julia z bla¬
dym uśmiechem na twarzy.
Riccardo przełkną! pigułkę goryczy. Jego własna
córka nie ma do niego zaufania! Jakby tego było
m a ł o , ostatnie słowo należy do kobiety, której brat
uwiódł mu ż o n ę ! Nie patrzył teraz na nią. Nic da jej
satysfakcji z własnego poniżenia.
Nicola, nieświadoma narastającego napięcia,
z dziecięcą ciekawością zabrała się do odpieczęto-
wywania prezentów. Twarz jej jaśniała radością,
kiedy pokazała wszystkim ogromnego pluszowego
misia Puchatka. Zaraz potem zajęła się niedużym
stosem książeczek, z których każdą oglądała ze
wszystkich stron.
- Nie byłem pewien, które ci się mogą spodobać
- powiedział Riccardo nieśmiałym t o n e m .
— Bardzo dziękuję. - Migdałowe oczy Nicoli
błyszczały z przejęcia. - Bardzo mi się podobają.
Może mi dzisiaj ciocia poczyta - dodała, kierując
wzrok ku Julii, jakby i jej udzieliło się napięcie przy
stole.
Na szczęście do akcji wkroczyła Jeannette, pro¬
ponując herbatę i deser, co sprawiło, że znowu
zapanowała w miarę normalna atmosfera. Jeannette
prowadziła z Riccardem swobodną pogawędkę, co
pozwoliło Julii zachować bezpieczny dystans. Nie
przestawała jednak śledzić go wzrokiem. Patrzyła,
jak siedzi, jak obejmuje smukłymi palcami filiżan¬
kę, jak pochyla się w stronę córki. Ponieważ w kuch¬
ni było ciepło, zdjął sweter, pozostając w koszuli
w zielono-białą kratkę. Krótki rękaw odsłaniał moc¬
ne, opalone przedramiona dość gęsto porośnięte
ciemnymi włosami. Męski w każdym calu.
Jaką piękną musieli być parą on i Caroline - po¬
myślała. On wysoki, ciemnowłosy, o silnej sylwet¬
ce, a ona jego przeciwieństwo: mała, śliczna blon-
dyneczka. To za takimi kobietami uganiają się m꿬
czyźni tacy jak Riccardo Fabbrini. Zakompleksio¬
na, nieśmiała Julia byłaby bez szans.
Tak bardzo się zamyśliła, że dopiero kiedy matka
zbierała się do wyjścia, zorientowała się, że zrobiło
się późno.
- Przyjdziesz do mnie jeszcze? - zwróciła się
do Riccarda Nicola. kiedy po wyjściu Jeannette
Julia odprowadzała ją na górę do sypialni. - Czy
ty i ciocia chodzicie ze sobą? - zapytała niespo¬
dziewanie.
Najwidoczniej musiała się zastanawiać, co ten
obcy mężczyzna robi u nich w domu. Insynuacje na
temat konieczności zamążpójścia zapewne też nic
uszły jej uwagi. Skojarzyła fakty i stąd to pytanie.
Julia próbowała naprędce wymyślić stosowną od¬
powiedź, ale nic nic przychodziło jej do głowy.
- Tak, maleńka, zgadłaś. Ja i ciocia jesteśmy
razem - usłyszała nagle.
Zaskoczona, spojrzała na Riccarda z oburze¬
niem, na co on odpowiedział uprzejmym uśmie¬
chem.
- Pora na kąpiel - powiedziała opanowanym
głosem Julia.
- A poczytasz mi bajkę?
- Ja ci poczytam - wtrącił Riccardo. - Jeśli
chcesz.
- Wolę ciocię. Ona mi teraz zawsze czyta.
Kiedy po jakimś czasie Julia wróciła do kuchni,
Riccardo siedział przy stole, sącząc wino i kartkując
książeczkę?. rysunkami Nicoli. Wyraz irytacji na jej
twarzy nic wydawał się na nim robić żadnego wra¬
żenia.
- Czy zechce mi pan powiedzieć, co jest grane?
Jak pan śmiał powiedzieć dziecku, że jesteśmy
parą?
- Może by się pani czegoś napiła? To dobre na
nerwy.
Jego oczy były teraz nieprzeniknione. Ż a d n e g o
śladu konsternacji czy niepokoju. Z całej postaci
e m a n o w a ł a pewność siebie. Czy taki człowiek
w ogóle może dać się lubić? Miała ochotę nic tyle
się napić, ile wylać drinka na tę arogancką głowę.
- To pan mi działa na nerwy! - Julia zajęła
miejsce po drugiej stronie stołu. — Co panu przyszło
do głowy, żeby opowiadać Nicoli takie rzeczy?
Riccardo nie odpowiedział od razu. Balansując
kieliszkiem w d ł o n i , przyglądał się słomkowozłotej
barwie wina, a następnie upił kolejny łyk.
- Myślała pani zapewne, że wszystko pójdzie
tak, jak sobie to pani u ł o ż y ł a — rzekł ze spokojem.
- Sugerowała pani, żebym nie mówił córce, kim
jestem, bo to mogłoby nią wstrząsnąć, zwłaszcza że
niedawno straciła matkę i... pani brata. Uszanowa¬
ł e m lę decyzję, ale proszę mi powiedzieć, jak niby
mam spotykać się z nią, żeby nie zastanawiała się,
kim jestem. I skąd niby moje nią zainteresowanie,
skoro nas nic nie łączy?
- Nicola ma dopiero pięć lat. Dzieci w tym
wieku nie analizują takich sytuacji.
- Co z tego, że ma tylko pięć lat? G ł u p i a nie jest!
- Riccardo zbliżył do Julii twarz z wyrazem bez¬
względnej determinacji. - Jest na tyle sprytna, że
zapytała, kim jestem. 1 co m i a ł e m powiedzieć?
Hydraulikiem? Że wpadnę znowu naprawić kran?
W dodatku przyniosę prezenty. Czy uważa pani, że
ona da się na coś takiego nabrać?
- Coś bym wymyśliła - odparła Julia. - Prędzej
czy później, ale wtedy kiedy byłaby na to pora.
- Cóż, może ja nie m a m ochoty bawić się w tę
grę, p a n n o N a s h , to znaczy... Julio. Przecież chodzi
my ze sobą.
- N i e chodzimy! - z a o p o n o w a ł a , ale wrażenie
pozostało. Sposób, w jaki wypowiedział jej imię. To
brzmiało jak pieszczota. Wkradła się i pozostała
gdzieś w zakamarku jej duszy. P o m i m o że nie
chciała się do tego przyznać ani się nad tym za¬
stanawiać. Wstała i, mrucząc coś pod nosem, nalała
sobie wina. — A tak w ogóle - zaczęła jadowicie,
jedną rękę opierając na biodrze, a w drugiej trzy¬
mając kieliszek — niech się pan nie krępuje. Proszę
się czuć jak u siebie w domu.
Riccardo nie m ó g ł powstrzymać uśmiechu. To jej
wzburzenie, zarumienione policzki, ostrzegawcze
błyski światła odbite w szkłach okularów. W życiu
nic widział nic bardziej beznadziejnie aseksuatnego.
- Wolisz tak stać i się ciskać, czy może lepiej
usiądziesz i wysłuchasz, co ci m a m do powie¬
dzenia?
- M ó w i ł już ktoś panu, panie Fabbrini, że jest
z pana kawał aroganckiego bubka?
- N i e — o d p a r ł po chwili zastanowienia—ale być
może pamiętasz, że moja arogancja ma bezpośredni
związek z sytuacją, w jakiej mnie postawiłaś.
Julia j e d n a k usiadła i wypiła duży, uspokajający
łyk wina.
- Potrzebuję czasu, żeby poznać moją córkę. To
przecież nie stanic się od razu. Skoro nic chcesz jej
zdradzić, kim jestem, muszę mieć jakiś powód, żeby
ją widywać. Znasz lepszy pretekst niż występowa¬
nie w roli twojego ukochanego?
Julia p o c z u ł a żywsze pulsowanie krwi w żyłach.
Riccardo wodził leniwym wzrokiem po jej zarumie¬
nionej twarzy.
- W ten sposób będę m ó g ł się do niej zbliżyć,
przynosić jej prezenty. Przez pięć lat odmawiano mi
tej przyjemności. N i c m o g ł e m trzymać jej za rękę
ani sprawić, żeby mi zaufała. Ponieważ właśnie
ciebie darzy miłością i zaufaniem, łatwiej jej będzie
zaakceptować mnie dzięki tobie.
T o n jego głosu, głęboki i z lekkim akcentem,
budził zaufanie. Argumenty wydawały się przeko¬
nujące.
- I wcale nic zamierzam z nikim konkurować.
To chyba jasne - zakończył, przymykając oczy.
- Pan przecież wie, że nie o to chodzi.
- Być może. ale tak jest prościej. Ładny dom
- zauważył, rozglądając się po kuchni. - W niczym
nie przypomina tego sprzed paru lat.
Julia powstrzymała się od komentarza. Caroline
opowiadała, że ich dom był d o m e m tylko na pokaz.
Miejscem wystawnych przyjęć dla ważnych gości.
- Jest wygodny i ciepły - mówił w zadumie
Riccardo. - Prawdziwie rodzinny.
- Jest pan zaskoczony?
- Można lak powiedzieć. Takie klimaty nigdy
Carolinc specjalnie nie pociągały. Na pierwszym
miejscu były błyskotki i luksus.
Julia parsknęła śmiechem.
- Powiedziałem coś śmiesznego?
- Cały żart polega na t y m - r z e k ł a Julia z przeką¬
sem - że Caroline nic znosiła błyskotek i luksusu.
Twarz Riccarda stężała. P o c z u ł się tak. jakby
ktoś odsłaniał przed nim tajemnicę, która dla innych
dawno tajemnicą nie była.
- To ty tak uważasz - powiedział c h ł o d n o .
- Wiem to od Caroline. Nienawidziła tych wszyst¬
kich dekoratorów wnętrz, których t ł u m y przewinęły
się przez waszą posiadłość. Kiedy kupiła z Mar¬
tinem ten dom, wszystko dobierała sama. Od kolo¬
rów ścian po tapicerkę. Jak można było mieszkać
z kimś, brać z nim ślub, a nie wiedzieć tak pod¬
stawowych rzeczy?
- Nie lubię, gdy się mnie poucza, Julio. Będziesz
musiała wziąć to pod uwagę, jeśli nasz związek ma
przetrwać.
- N i c ma żadnego naszego związku. Już o tym
mówiłam. I będę mówić, co chcę. Nic pracuję
u pana.
Riccardo postawił przed sobą pusty kieliszek i,
zakładając ręce za głowę, oparł się plecami o krzes¬
ł o . Przyglądał się Julii z zainteresowaniem. Zabaw¬
ne, jak potrafiła zaskakiwać. W jednej chwili wyda¬
wała się uosobieniem łagodności i prostoty, w innej
kipiała nieokiełznaną energią, gotowa rzucić się na
przeciwnika z pazurami.
Jego wzrok powędrował trochę niżej, na ledwie
widoczną wypukłość piersi pod zbyt obszerną ko¬
szulką. Nieoczekiwane łaskotanie w podbrzuszu
zmusiło go do zmiany pozycji i większej czujności.
- T r u d n o się dziwić, że twoja matka nie m o ż e się
doczekać, aż sobie znajdziesz faceta.
Riccardo postanowił trochę się z nią podroczyć.
Poczuł nagły przypływ podniecenia, gdy zerwała
się z miejsca i stanęła nad nim, kipiąc ze złości.
- N i e życzę sobie, żeby pan wydawał opinie na
temat mojego prywatnego życia, o którym nie ma
pan pojęcia. Spotkaliśmy się nie dalej niż wczoraj.
Nie zna m n i e pan i nigdy nic p o z n a !
- Nigdy nie mów nigdy — skwitował Riccardo.
Z d a w a ł sobie sprawę z tego, że przeciąga strunę.
Po tym, przez co przeszedł, już sam fakt doprowa¬
dzenia jej do pasji mógł być ź r ó d ł e m satysfakcji, ale
j e m u chodziło o coś jeszcze. Lubił patrzeć na jej
emocje, zastanawiać się, na ile m o ż e sobie pozwo¬
lić. A gdyby tak wziąć ją w ramiona i pocałować?
Z a m k n ą ć te rozgniewane usta p o c a ł u n k i e m ? Pew¬
nie by się broniła, a potem... A gdyby mu się
p o d d a ł a , jak by to było?
- Myślę, że już pora, żeby pan sobie poszedł,
panie Fabbrini.
- Riccardo. M ó w do mnie po imieniu.
- A jak nie?
- Przecież nic chcesz ze mną wojny - powie¬
dział łagodnie. W jej szarych oczach zauważył
wahanie. Cofnęła się i, oparłszy się o k u c h e n n y blat,
czekała, aż wstanie i wyjdzie. - Wszystko wskazuje
na to. Julio, że jesteśmy w jednej drużynie. Nie¬
prawda?
Znowu usłyszała swoje imię wypowiadane tym
aksamitnym, pieszczotliwym głosem. Robił to roz¬
myślnie. Żartował sobie! A sam mówił, żeby go nie
pouczać!
- Jeśli dzięki temu zbliży się pan do córki, to się
zgadzam, ale...
- Ale co?
- Proszę się nic spodziewać, że to daje panu
jakiekolwiek prawa względem mnie.
- Prawa? Jakie prawa?
N i c umiała odpowiedzieć. Wiedziała, ale nie
umiała znaleźć słów i teraz patrzyła na niego bez¬
radnie.
- Pora, żeby pan już poszedł. Jutro pracuję i nie
chcę się spóźnić.
- Jest dopiero - Riccardo spojrzał na zegarek
- za piętnaście dziewiąta. Nawet najbardziej przy¬
kładna nauczycielka w szkole podstawowej nie po¬
wie, że to późna godzina. Co powiesz na kolację?
- Kolację?
- Może byśmy coś zjedli?
Jego chęć przedłużenia wizyty, p o m i m o że jej
główny cel już smacznie spał, był nieco perwersyjny.
N i c chciał, żeby postrzegała go jako zbyt spoleg¬
liwego. Być może w sprawie jego córki to ona na
razie rozdawała karty, ale na tym jej przewaga się
skończyła.
- C h c ę porozmawiać o Nicoli - d o d a ł , widząc,
że Julia nic ruszyła się z miejsca. - N i c o niej nie
wiem. M a m tyle do nadrobienia.
- A co pana interesuje?
Obojętny ton tego pytania poruszył go do głębi.
Riccardo zerwał się z miejsca i, zanim zdążyła się
zorientować, doskoczył do niej z twarzą pociem¬
niałą od gniewu. Byl tak blisko, że ledwie mogła
oddychać.
- A jak sądzisz? U r u c h o m wyobraźnię i się
domyśl. Chociaż przez chwilę postaw się w mojej
sytuacji. Nie interesowałoby cię własne dziecko?
- Już dobrze - powiedziała cicho. - Zrobię coś
do jedzenia, porozmawiamy...
Nie poruszył się. Próbowała mu grzecznie wy¬
t ł u m a c z y ć , że przygwożdżona do blatu nic będzie
m o g ł a zająć się gotowaniem, kiedy jednym nie¬
spodziewanym ruchem ręki zdjął jej okulary. Julia
p o c z u ł a się bez nich zupełnie bezbronna.
- Co p-p-pan robi? - wyjąkała, mrugając powie¬
kami.
Riccardo nic bardzo wiedział, co odpowiedzieć.
Zapragnął zajrzeć jej w oczy bez bariery ze szkieł.
Były jasnoszare w oprawie z gęstych, długich rzęs.
Zapatrzył się w nie przez chwilę i nagle się wycofał.
Julia odwróciła się i szybko założyła okulary z po¬
wrotem.
- Kiedy zaczęła szkołę? - burknął, zajmując
swoje miejsce przy stole. Nie u m i a ł sobie wytłuma¬
czyć nagłego pragnienia, żeby pocałować te jej
niespokojne usta. Przecież nie była nawet w jego
typie. - Co lubi? Czy ma przyjaciół?
Julia wzięła głęboki oddech i zaczęła cierpliwie
odpowiadać na pytania, jednocześnie przygotowu¬
jąc kolację. Postanowiła, że poda makaron z sosem
grzybowym. Takie danie można w ciągu godziny
ugotować i zjeść. Potem nie będzie miał wymówki,
żeby nie iść do domu.
- Czy była szczęśliwa? - zapytał, gdy Julia
postawiła przed nim talerz i rozlała do kieliszków
wino. - Z Caroline i twoim bratem? Czy pytała
o mnie?
Julia patrzyła na niego z drugiej strony stołu.
- Nie wiem. N i c mieszkałam z nimi, wiec nic
mogę wiedzieć, jakie pytania zadawała.
- A ty? Nie miałaś swoich przemyśleń na ten
temat? A może wspólnie wymazaliście mnie z jej
życia?
- Już o tym rozmawialiśmy - zauważyła.
To nic. Wytłumacz mi to raz jeszcze.
- To nic była łatwa decyzja dla Caroline - rzekła
Julia z westchnieniem i odłożyła sztućce na talerz.
- W pana oczach Caroline jest godna potępienia
jak ktoś bez zasad moralnych. Tymczasem ona
obawiała się. że wiedząc o jej ciąży, a potem o dziec
ku, będzie pan chciał odebrać jej Nicole. Że nic
zaakceptuje pan faktu, żc wychowuje ją inny m꿬
czyzna. A Martin bardzo Caroline kochał. G o d z i ł
się na wszystko, żeby tylko ją uszczęśliwić. Wiem,
że to dla pana trudne, ale chciał pan znać prawdę.
- Aż tak się mnie bała? - zapytał Riccardo,
a Julia w a h a ł a się z odpowiedzią. Nic była pewna,
czy to pytanie czy głośno wypowiadane myśli.
- Odpowiedz m i !
Julia zerwała się na równe nogi i zaczęła sprzątać
naczynia ze stołu.
- Przerażał ją pan - odrzekła, unikając jego
wzroku.
- No i oczywiście nie omieszkała podzielić się
tymi dziewczęcymi rozterkami z tobą zauważył
cierpko. - Zamiast porozmawiać o wszystkim ze
mną i próbować uzdrowić nasze relacje, szukała
ukojenia w ramionach innego faceta. Mówiła o na¬
szych sprawach każdemu, kto się nawinął, tylko nie
m n i e !
- Nie rób z siebie takiego a n i o ł a . Riccardo!
odezwała się Julia podniesionym głosem.
Nagle zdała sobie sprawę, że zwróciła się do
niego po imieniu. Stwarzała w ten sposób pretekst
do zażyłości, czego przecież starała się uniknąć.
- Ale ja byłem aniołem - stwierdził bez waha¬
nia. - Nieraz na myśl o powrocie do domu i do żony,
która z miną cierpiętnicy spełniała małżeńskie oho-
wiązki, m i a ł e m chęć wziąć sobie kochankę, ale nie
zrobiłem tego.
- Co za poświęcenie powiedziała Julia do
siebie.
- Co proszę? Nie usłyszałem.
- Powiedziałam, że czuję się zmęczona. Chcesz
się umówić na kolejny termin odwiedzin? Wiem. że
jutro Nicola wybiera się na podwieczorek do kole¬
żanek, ale może pojutrze? Albo w weekend?
- Niech będzie sobota - z a p r o p o n o w a ł . - Za¬
biorę was obie na lunch. Jakie miejsce byłoby
najlepsze?
- Wszystko j e d n o pod warunkiem, że do dania
dodają jakaś zabawkę - u ś m i e c h n ę ł a się Julia.
- To znaczy - skrzywił się Riccardo - że kuch¬
nia francuska odpada.
- Absolutnie - zgodziła się i dodała, zmieniając
t o n : - To musi być dla ciebie t r u d n e , ale także nowe,
w pewnym sensie. Masz bratanków, siostrzenice?
Stanęła przy zlewozmywaku ze złożonymi ra¬
mionami.
- M a m czterech bratanków, wszyscy dużo starsi
od Nicole. Mieszkają we Włoszech razem z moimi
dwiema siostrami i ich mężami. Dziewczynek nic
ma. ale za to jest babcia. Moja m a m a już od dawna
nic mogła doczekać się dziewczynki w rodzinie.
Nicola ją bez reszty zawojuje.
- Powiedziałeś im o... tej sytuacji?
- Jeszcze nic. To t r o c h ę za wcześnie. - Riccardo
wstał i przeczesał kruczoczarne włosy długimi pal¬
cami.
- A co zamierzasz po tym, kiedy Nicola dowie
się, że jesteś jej ojcem? - zapytała Julia, postana
wiając wziąć byka za rogi. - Pytam, bo gdybyś
chciał wrócić do Wioch na stale i zabrać ją z sobą,
uprzedzam, że zrobię wszystko, żeby ci to uniemoż¬
liwić.
- Czy to groźba? - Riccardo skierował kroki
w stronę drzwi.
- Oczywiście, że nie. - Julia objęła się ramiona¬
mi. - To jest jedyne środowisko, które Nicola zna.
Byłoby źle. gdyby nagle musiała je opuścić.
- No cóż, wszelkie zmiany wymagają pewnych
przygotowań. - Z a t r z y m a ł się przy wyjściu i popa¬
trzył na nią z góry. - Na razie, przynajmniej przez
jakiś czas, nie m a m zamiaru wyjeżdżać. Wprawdzie
moja praca wymaga ode mnie podróży po całym
świecie, ale moja główna baza jest tu, w Londynie.
Julia odetchnęła z ulgą. Rozstanie z Nicolą było¬
by dla niej bardzo bolesne. Zawsze były sobie
bliskie, ostatnio nawet bardziej niż kiedykolwiek.
Może faktycznie Nicola pomaga jej wypełnić pust¬
kę w życiu...
- Zatem do zobaczenia w sobotę.
- Dziesiąta trzydzieści? - Stojąc w otwartych
drzwiach, Riccardo w niedbałej pozie oparł się
o framugę. - I nic zapomnij.
- Nie zapomnij? Czego?
- Jak to czego. Julio? Tego. że jesteśmy kochan¬
kami, oczywiście.
Zadowolony z efektu, jaki wywołały jego słowa,
wodził ciemnymi oczyma po jej zmieszanej twarzy.
Następnie, poddawszy się pragnieniu, które go prze¬
śladowało przez cały wieczór, pochyli! głowę i do¬
tknął wargami jej ust. U ł o m y pocałunek - cień
pieszczoty, słodkiej jak miód.
I elektryzujący jak porażenie prądem, pomyślała,
udając, że nic się nie stało.
Bała się, że Riccardo spróbuje wywieźć Nicole
do Włoch, tymczasem niebezpieczeństwo czaiło się
na progu jej mieszkania. Wytarła usta wierzchem
d ł o n i , ale nic mogła opanować drżenia nawet wtedy,
gdy k ł a d ł a się spać.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Dopiero dzisiaj zaczynam rozumieć, co to
znaczy zmęczenie - powiedział Riccardo, kiedy
cala trójka wracała do domu.
Julia spojrzała na niego ponad głową Nicoli
w taksówce.
- Może nic trzeba było pozwalać, żeby sobie
wybrała zabawkę, jaką chce.
Jednak nic miała mu za z ł e . Jeśli ubiegał się
0 względy swojej córki, robił to za pomocą je¬
dynych środków, jakie znał, czyli pieniędzy. Ale
był też w jej obecności niezwykle szarmancki
1 uprzejmy. Była mu też wdzięczna, że nie wspo¬
m n i a ł o ich pożegnalnym p o c a ł u n k u parę dni
temu. A może ten p o c a ł u n e k wcale nie miał
miejsca?
- Nie przypuszczałem, że kobiety mogą się tak
guzdrać już w wieku pięciu lat - o d p a r ł , unosząc
brwi z wyrazem rozbawienia.
- Mówisz o m n i e ? - zainteresowała się Nicola,
zadzierając głowę, żeby na niego popatrzeć.
Riccardo m i a ł ochotę pogłaskać ją po głowie.
Jednocześnie czul na sobie baczny wzrok Julii,
która go ciągle obserwowała.
- Zastanawiamy się, jak to możliwe, żeby aż
przez trzy godziny wybierać komplet flamastrów
i torebkę - powiedziała Julia z uśmiechem. - Prze¬
cież to były pierwsze rzeczy, jakie ci wpadły w o k o !
- No tak, ale nie byłam pewna. Chcę namalować
portret m a m y i Martina — odparła z rozbrajającą
szczerością Nicola i zwróciła się do Riccarda:
- Chciałbyś, żebym ci go p o d a r o w a ł a ?
- Oczywiście. Byłoby mi bardzo milo - odparł
bez wahania.
Tylko m a ł y mięsień w szczęce zdradzał, jakie
były jego prawdziwe uczucia. Przez jakiś czas dal
się zwieść iluzji rodziny, poczuciu przynależności
do niej. Teraz znów czul się jak ktoś z zewnątrz,
desperacko szukający wejścia. Odwrócił twarz
w stronę okna i zapatrzył się na zatłoczone ulice.
- A m o ż e narysowałabyś też domek - przyszła
z pomocą Julia. - Tak ładnie ci zawsze wychodzą.
Na przykład nasz.
- Babcia będzie w domu. kiedy wrócimy? Chcę
jej pokazać, co dostałam.
- Nie sądzę, ale możemy do niej j u t r o pójść.
- A ty przyjdziesz j u t r o ? - Nicola skierowała
pytanie do ojca, który odwrócił się teraz do niej.
Jej długie czarne włosy opadały kaskadą na
m a ł e ramiona okryte ciemnozieloną kurteczką. No¬
gi, za krótkie jeszcze, żeby zwisać, wystawały
nad krawędzią siedzenia. Stopy ubrane były w dość
duże adidasy, które, co podkreślała z dumą. świeciły
przy każdym jej kroku.
Bez konsultacji z Julią nie wiedział, co odpowie¬
dzieć. Wiedział natomiast, że wpadanie w złość
niczego nic zmieni. Dlatego starał się nad nią zapa¬
nować. Poszukał wzrokiem spojrzenia Julii.
- Nic jestem pewien - powiedział z czułością
- chociaż bardzo bym chciał. Moglibyśmy pójść do
zoo i sprawdzić, jak zwierzęta sobie radzą teraz, gdy
jest tak zimno.
Chociaż Nicola przyjęła ten pomysł z entuzjaz¬
mem. Jutia nie była z niego zadowolona.
- Nic powinieneś składać takich obietnic - po¬
wiedziała, kiedy tylko wysiedli z taksówki, starając
się mówić jak najciszej, żeby Nicola nic słyszała ich
rozmowy.
- Ale ja m a m j u t r o wolne - zauważył Riccardo
z miną niewiniątka. - Dlaczego mielibyśmy nie
pójść?
Julia nie odpowiedziała. Przekręciła klucz w zam¬
ku i w tej samej chwili zostali powitani przez jej
matkę, która zarzuciła ich pytaniami o spędzony
razem dzień.
Julia j ę k n ę ł a w duchu.
- Nic mówiłaś, że przyjdziesz, m a m o - rzekła
z wymuszoną wesołością, z góry wiedząc, co
usłyszy.
- Julio - szczebiotała matka - on jest taki przy-
stojny. Od razu go p o l u b i ł a m . Wystarczy spojrzeć,
jak sobie radzi z Nicolą. Nie jest lekkoduchem.
jakich p e ł n o w dzisiejszych czasach.
- Do czego zmierzasz, m a m o ? - spytała Julia
jakby trudno jej było się samej domyślić.
- Do niczego. Stwierdzam tylko, że dotąd nic
spotkałaś nikogo godnego uwagi, więc niby czemu
masz nic skorzystać z okazji i nic poznać go bliżej.
Tym bardziej że dzięki Nicoli macie tyle wspólnych
tematów. No tak, moje dziecko, pomyślałam sobie,
że w p a d n ę do was, odwiedzę. Chyba nie masz mi za
z ł e . co?
Nagle Julia przypomniała sobie, że Riccardo stoi
przed wejściem i na pewno wszystko słyszy.
- M o ż e w takim razie niech Nicky idzie z tobą
do kuchni, dobrze, m a m o ? - zaproponowała Julia
z p r o m i e n n y m uśmiechem. - Zrób jej coś do picia,
a ja tymczasem zamienię słówko z panem...
Poczekała, aż matka i Nicola zniknęły za pro¬
giem kuchni. Dopiero wtedy odwróciła się do Ric¬
carda.
- Posłuchaj... - mówiła skrępowana z rumień¬
cem na policzkach. - M u s i a ł a m powiedzieć mamie
o twoim pomyśle... No wiesz... że m a m y wyglądać
jak...
- Kochankowie? - podpowiedział.
- Jak para. która ze sobą chodzi - poprawiła go
przez zaciśnięte zęby. - M u s i a ł a m , na wypadek,
gdyby Nicky coś chlapnęła.
Zamilkła na chwilę w oczekiwaniu, że Riccar
do będzie chciał coś powiedzieć, ale się nie ode¬
zwał.
- Wyniknęła trochę niezręczna sytuacja, bo...
hm... mamie ten pomysł bardzo się spodobał. Tak
się przejęła rolą, że zaczęła się zachowywać, jakby
nas naprawdę coś łączyło. Krótko mówiąc, panie
Fabbrini...
— Riccardo — przypomniał jej. - Postaraj się
pamiętać.
- M a m a na pewno będzie się starała przekonać
nas do siebie. Ale proszę nie zwracać uwagi na to, co
mówi. Ona się po prostu troszkę o mnie martwi,
a jak sobie wbije coś do głowy...
— Martwi się?
- O to, że nie wyszłam za mąż i że spadł na mnie
obowiązek zajmowania się Nicolą. Jej zdaniem
przydałby mi się jakiś mężczyzna do pomocy
i ubzdurała sobie, że pan... że ty...
- Mógłbym się nadać? - Riccardo uniósł brwi,
z zadowoleniem przyglądając się rosnącemu zmie¬
szaniu Julii. Los się do niego u ś m i e c h n ą ł !
- Oczywiście, bardzo się myli - podkreśliła.
— Skąd wiesz?
— A mały szary wróbelek? — przypomniała jego
słowa.
— Uraziło cię to? — zapytał miękkim głosem,
wpatrując się w nią czarnymi oczami.
Od razu pożałowała, że o tym wspomniała.
- Skądże! - s k ł a m a ł a bez mrugnięcia powieką.
- D a ł a m twoje słowa za przykład. W każdym razie
lak wygląda cała ta sytuacja. Przy okazji, proszę
niczego Nicoli nie obiecywać bez wcześniejszego
porozumienia ze mną - dodała z większą pewnością
siebie.
Riccardo skinął głową, ale w duchu utwierdził się
w przekonaniu, że musi coś zrobić, aby dać jej
nauczkę. Ma ją prosić o pozwolenie? Znalazł się
w zupełnie nowej sytuacji. Do tej pory to on rządził
kobietami, a nic na odwrót.
Nicola i Jeannette prowadziły w kuchni ożywio¬
ną rozmowę. Julia dawno nic widziała, żeby Nicola
była tak podekscytowana. Zdążyła rozpakować już
flamastry i rozłożyć jc na stole. Obok leżała m a ł a
srebrna torebka z wyhaftowanym z przodu Tygrys¬
kiem.
Julia p o c z u ł a , jak wzruszenie chwytają za gard¬
ł o . Czuła się odpowiedzialna za tę małą. Kiedy
będzie ta właściwa pora, żeby jej powiedzieć, kim
jest Riccardo? Nicola bardzo go polubiła.
- A jutro być może pójdziemy do zoo - oznaj¬
miła babci Nicola, szukając wzrokiem potwierdze¬
nia u Julii.
- Pomyślałam sobie - odezwała się Jeannette,
dotykając flamastrów na stole - że moglibyście się
gdzieś razem wybrać. Na przykład na kolację. O Ni¬
cole możecie być spokojni. Zajmę się nią. Prawdę
mówiąc, specjalnie po to przyszłam. - Przeniosła
wzrok na Riccarda. - Julia ostatnio nie miała zbyt
wielu okazji, żeby gdzieś wyjść...
Julia czuła się upokorzona. Miała matce za z ł e . że
poruszyła ten temat, ale wiedząc, że Nicola na nią
patrzy, uśmiechnęła się jak mogła najradośniej.
- Mamusiu, mamy za sobą długi dzień. Jesteśmy
zmęczeni.
- N o n s e n s - wtrącił Riccardo i. omijając spo¬
jrzeniem zaskoczoną Julię, podszedł do stołu. - To
bardzo dobry pomysł. Z n a m świetny nocny klub
- mówił z zadowoloną miną. - Bardzo dobre jedze¬
nie, a do tego mają niezły zespół. Będzie można
potańczyć. Przyda się nam trochę relaksu, prawda,
Julio?
Spojrzał na nią z szerokim uśmiechem, a ona
zastanawiała się. co się za tym kryje. Dlaczego
miałby chcieć z nią gdzieś wychodzić?
- Ja... Ja nic wiem... - wahała się.
- Co stoi na przeszkodzie? - ciągnął. - Jutro jest
niedziela. Nie musisz wcześnie wstawać.
Jeannette była zachwycona. Jeśli kiedykolwiek
miała jakieś wątpliwości dotyczące Riccarda, nic
zostało po nich ani śladu.
Pobawię się z babcią, ciociu - powiedziała
Nicola.
- Pojadę do domu. żeby się przebrać - rzeki
Riccardo. zwracając się do Julii. - Przyjadę po
ciebie o wpół do ósmej. M a m nadzieję, że zdążysz
się przygotować. - Tu ściszył glos i. odwrócony
tylem do Jeannette i Nicoli, dodał tonem konspira¬
cji: - Jeśli nic będziesz gotowa, to wejdę do sypialni
i zabiorę cię tak. jak stoisz. Nie myśl, że się wykpisz
bólem głowy czy czymś w tym rodzaju.
- To jawna manipulacja - próbowała nieśmia¬
ło protestować, ale dla Riccarda sprawa była zamk¬
nięta.
- Do zobaczenia o siódmej trzydzieści - rzekł,
u k ł o n i ł się szarmancko i zniknął za drzwiami.
Czul narastające podniecenie, kiedy wsiadał do
auta i odjeżdżał w stronę swojego domu. Postanowił
pojechać bocznymi uliczkami, gdzie ruch był dużo
mniejszy, i za mniej więcej p ó ł godziny był już na
miejscu. Kiedy brał prysznic, golił się i przebierał,
jego wyobraźnia podsuwała mu najróżniejsze sce¬
nariusze. Wyobrażał sobie, jak Julia onieśmielona
wchodzi do jego apartamentu, i jak wkrótce, po¬
zbywszy się skrupułów, poddaje namiętności. Po¬
trafił sobie wyobrazić, jak ją powoli rozbiera na
skórzanej kanapie w salonie, jak ich ciała splatają
się w miłosnym szale.
- Nic wiem. po co to wszystko - burknęła Julia,
sadowiąc się obok niego w samochodzie i obciąga¬
jąc jasnoszarą kloszową spódniczkę.
- Po co jedziemy do nocnego klubu czy po co
jedziesz tam ze m n ą ? — zdziwił się Riccardo i,
z piskiem opon ruszając z podjazdu, ręką doświad¬
czonego kierowcy poprowadził samochód przez
ciemne uliczki osiedla.
- M ó w i ł a m , żeby pomysłów mojej matki w ogó¬
le nie brać pod uwagę.
- Ale skoro ty tak rzadko wychodzisz z domu,
myślałem, że zrobię ci przyjemność. Nie możesz
tylko ciągle pracować i pracować.
Julia spojrzała na niego bez przekonania. Nie
miała najmniejszego pojęcia, dokąd ją zabiera, ale
mogła się spodziewać, że gdziekolwiek to jest. na
pewno nie jest odpowiednio ubrana. Jej szara spód¬
niczka była wprawdzie gustowna, ale już nic naj¬
modniejsza. P o d o b n i e jak ciemnoszary żakiet, który
zarzuciła na jedwabny top z wąskimi ramiączkami.
N i c zamierzała go zdejmować.
Natomiast Riccardo wyglądał imponująco, jak
zwykle. Śnieżnobiała koszula podkreślała oliwko¬
wą karnację, a czarnoszary garnitur leżał na nim jak
druga skóra. Do tego snuł się k o ł o niego dyskretny,
ale bardzo męski zapach wody po goleniu.
- Odpręż się - rzekł. - Jedziemy przecież, żeby
się zabawić.
- A dokąd jedziemy?
- Do niewielkiego klubu. N i c specjalnie eks¬
kluzywnego, nie ma powodu, żeby się krępować.
- Nie czuję się skrępowana - z a o p o n o w a ł a Julia
bez przekonania. Nie m i a ł a poczucia komfortu.
Z u p e ł n i e jak źle ubrana nastolatka w drodze na bal
maturalny.
- Nie zaprzeczaj. Czuję to.
Riccardo zdjął rękę z kierownicy i przyłożył ją
do jej karku. Julia pisnęła i odsunęła się przestra¬
szona. Jej serce waliło jak miotem. Dotkniecie je¬
go c h ł o d n y c h palców poruszyło ją, rozpaliło krew
w żyłach.
Powiedz mi, dlaczego twoja matka tak bardzo
pragnie wydać cię za mąż?
- Myślę, że nie różni się w tym od innych matek
- odparła, opanowując drżenie.
- Coś w tym jest - zgodził się. - Kiedy żeniłem
się z Caroline, moja m a m a nie posiadała się ze
szczęścia. Jedyne, z czym nie mogła się pogodzić, to
fakt, że Caroline nie była Włoszką, tylko Angielką,
ale w końcu to tutaj k o n c e n t r o w a ł o się moje życie.
- Pewnie była bardzo rozczarowana, kiedy wam
nie wyszło.
Rozczarowana, ale jak się potem przyznała,
nic zaskoczona.
- A to czemu?
- W e d ł u g niej. w porównaniu ze mną Caroline
nie m i a ł a w sobie dość ognia, ale w y t ł u m a c z y ł a to
sobie tym, że przeciwieństwa się przyciągają.
Riccardo nie m i a ł w zwyczaju opowiadać o swo¬
ich osobistych przeżyciach. Tym razem jednak była
to część jego planu. Tymi intymnymi zwierzeniami
miał nadzieję zjednać sobie Julię i sprawić, że
nic będzie postrzegała go jako potencjalnego za¬
grożenia.
- Przeciwieństwa często się przyciągają, to fakt
- przyznała.
- Albo wręcz odpychają. W naszym przypadku
okazało się to drugie.
S a m o c h ó d skręcił na podjazd. Musieli znajdo¬
wać się już poza L o n d y n e m , bo ulice były szersze
i zabudowa nie tak gęsta jak w centrum. Klub tonął
w powodzi świateł. Przypominał prywatną rezyden¬
cję, w której służba gotowa jest w każdej chwili
usługiwać gościom.
N i e ł a t w o b y ł o znaleźć wolne miejsce na parkin¬
gu, ale po kilku m i n u t a c h zmierzali już w stronę
wejścia. Dotyk ręki Riccarda podtrzymującej jej
ramię sprawił, że wchodząc do środka, p o c z u ł a się
nieco pewniej. Przestronne wnętrze p e ł n e było lu¬
dzi, z których część siedziała przy stolikach usta¬
wionych w półkole wokół parkietu do tańca, a część
kołysała się w takt swingującej jazzowej muzyki.
Kelnerki krzątały się pomiędzy stolikami, balan¬
sując ogromnymi tacami nad głowami gości. Wyda¬
wały się nic zwracać uwagi na muzykę płynącą
z p o d i u m dla orkiestry. Dla nich to była codzienna
praca, ale dla Julii zupełnie nowe doświadczenie.
Jako nastolatka odwiedziła j e d e n czy dwa nocne
kluby, w których było t ł o c z n o , ciemno i za g ł o ś n o ,
żeby rozmawiać. Po takich wizytach zostawały tyl¬
ko plamy od piwa na butach albo na ubraniu. Tu
było inaczej. Z otwartymi ustami rozglądała się
ciekawie dookoła.
Riccardo czerpał prawdziwą przyjemność, pa¬
trząc na nią i uczestnicząc w jej przeżyciach. I po-
myśleć, że mieszkała w L o n d y n i e ! Jak to możliwe,
żeby nigdy dotąd tu nie była? Julia była tak przejęta,
że dała się poprowadzić do stolika, nie zwróciwszy
uwagi na śmiały gest Riccarda, którego ramię obe¬
j m o w a ł o ją teraz w talii.
- Pierwszy raz tutaj, prawda? - rzekł, przysuwa¬
jąc swoje krzesło bliżej, żeby mogli rozmawiać
pomimo dość głośnej muzyki.
- Od lat nie b y ł a m w żadnym klubie - przyznała
Julia, nieco zaskoczona jego bliskością.
- Poważne nauczycielki nie odwiedzają takich
miejsc?
- Chcesz powiedzieć, że robią to tylko ludzie
niepoważni?
M ł o d a , s m u k ł o n o g a kelnerka w kusej czarnej
sukience podeszła do stolika i postawiła na nim
kubełek z lodem, z którego wystawała butelka białe¬
go wina. Riccardo musiał złożyć zamówienie, cze¬
go Julia nie zauważyła. Kelnerka zręcznym ruchem
ustawiła przed nimi wysokie kieliszki, a kiedy Ric¬
cardo dyskretne skinął głową, n a p e ł n i ł a je musują¬
cym p ł y n e m . Julia od razu wychyliła duży łyk,
jakby trawiło ją nieznośne pragnienie. Riccardo
roześmiał się na ten widok, a jego wzrok zatrzymał
się na gładkiej, brzoskwiniowej skórze nad linią
bluzki. Patrzył na nią okiem zdobywcy, który z góry
wie, że czeka go słodka nagroda.
Tak źle nie jest! Prawdę mówiąc, biznesmeni
często przyprowadzają tu swoich klientów. Jest tu
dużo ciekawiej niż w restauracji i o wiele swobod¬
niej niż w teatrze czy w operze.
Z przyjemnością zauważył, że Julia przysłuchuje
się mu z zainteresowaniem, a z jej schowanych za
okularami oczu zniknęła niedawna ostrożność i lęk.
- Wnoszę, że jesteś tu częstym bywalcem.
- Byłem parę razy - odparł i zdjął marynarkę,
przekładając m a ł y czarny portfel do kieszeni spo¬
dni. To dobre miejsce, żeby się odstresować.
Julia upiła kolejny łyk, rzucając okiem na długie
palce jego dłoni opartych na stole. Nie uszło to jego
uwagi, kiedy nagłe spłoszona odwróciła wzrok
w stronę jazzowej orkiestry. Czyżby wyczuła, że te
ręce wyrywają się, żeby jej dotknąć?
- A ty dokąd chodzisz, żeby się rozerwać? - za¬
gadnął, bawiąc się kieliszkiem. - O ile oczywiście
Nicola ci pozwala.
Julia wzruszyła ramionami.
- Może faktycznie jest teraz trochę trudniej się
dokądś wyrwać niż kiedyś, bo muszę to wcześniej
uzgadniać z mamą, ale nic jest to jakieś szczególne
obciążenie. Od zawsze uwielbiałam moją bratanicę
i naprawdę lubię mieć ją przy sobie, chociaż wolała¬
bym, żeby okoliczności, jakie się do tego przy¬
czyniły, były inne.
- To dokąd idziesz, kiedy masz wolne?
- Do kina, kawiarni, czasami do teatru ze znajo¬
mymi, ale nic zawsze pozwala mi na to moja na¬
uczycielska pensja.
- A teraz?
- Co teraz? - Spojrzała na niego ze zdziwie¬
niem.
- Czy nadal musisz pilnować wydatków? Moja
była żona i jej mąż cię nie zabezpieczyli?
Kiedy widział ją po raz pierwszy, z a ł o ż y ł , że
chodzi jej przede wszystkim o pieniądze. Teraz
zdawał sobie sprawę, że Julia należy do tych nielicz¬
nych kobiet, którym duże konto w banku nic im¬
ponuje.
- Pieniądze ze sprzedaży waszego domu od razu
powędrowały na konto Nicoli - odpowiedziała
c h ł o d n o . - A mnie zostało tyle, żeby jej niczego nie
brakowało. Zatem bądź spokojny, nic zamierzam
cię nachodzić z prośbą o datki.
- Nie nazywałbym tego datkami - rzekł rzeczo¬
wym t o n e m . — To chyba oczywiste, że zamierzam
wziąć pełną odpowiedzialność za moją córkę, rów¬
nież w sferze finansowania jej wydatków.
Julia przewidywała, że ten temat może zostać
poruszony. Riccardo tylko czekał, żeby wziąć spra¬
wy w swoje ręce.
- R o z u m i e m - powiedziała cicho - ale obecnie
powinieneś się bardziej skupić na budowaniu z nią
więzi, tak żeby łatwiej jej było zaakceptować cię
jako ojca, kiedy przyjdzie na to czas.
- N i e mów mi, co powinienem, a czego nic.
- Riccardo pochylił się nad s t o ł e m . - Na razie mogę
tylko kupować jej drobiazgi i stać w cieniu, bo tego
wymaga sytuacja, ale za kilka tygodni zgłoszę się po
p e ł n y wykaz wydatków, łącznie z informacją, ile
w p ł y n ę ł o na jej konto.
- Ponieważ pieniądze są dla ciebie takie ważne,
prawda? - Julia mocniej ścisnęła nóżkę kieliszka.
Riccardo westchnął głęboko.
- Ponieważ pieniądze są jedną z wielu rzeczy,
o które chciałbym zadbać. A teraz, zamiast siedzieć
tu i warczeć na siebie, może byśmy zatańczyli?
Julia zawahała się.
- Nic jestem zbyt dobrą tancerką - przyznała
z trudem. Poza tym przerażała ją myśl, że może
znaleźć się w jego ramionach.
- Ja też nie.
- Nie wierzę ci.
- No to ci udowodnię. Podepczemy sobie po
palcach i wtedy się okaże, kto jest gorszy - powie¬
dział z uśmiechem i p o d a ł jej rękę.
Ociągając się, Julia wstała od stołu i z uczuciem
lekkiej paniki skierowała się w stronę parkietu.
- Musisz jeszcze zdjąć ż a k i e c i k - s z e p n ą ł jej do
ucha.
S p ł o n i ł a się, ale poddała sugestii. Zrzuciła z sie¬
bie żakiecik, odsłaniając szczupłe ramiona. Riccar¬
do poprowadził ją na parkiet i przytulił w tańcu. Byli
tak blisko, że czuła jego oddech na swoich włosach,
piersiami przylegając do jego szerokiego, twardego
torsu. Orkiestra grała jeden z wolnych, pulsujących
utworów. Oczywiście k ł a m a ł na temat swoich
umiejętności tanecznych. Był świetnym tancerzem.
Stopniowo dostosowała rytm swojego ciała do jego
swobodnych, płynnych ruchów. W pewnym mo¬
mencie przesunął palcem po jej nagich plecach
i wyszeptał zmysłowo wprost do ucha:
- Jak widzisz, jestem okropnym tancerzem.
Przeszedł ją dreszcz.
ROZDZIAŁ PIATY
Riccardo napawał się jej bliskością. Wkłada! palce
w jej włosy, zafascynowany ich jedwabistą miękko¬
ścią. Wszystko w tej kobiecie było takie świeże
i naturalne. Poza bladoróżową szminką i lekkim
muśnięciem różu na policzkach, jej piękna, owalna
twarz była praktycznie pozbawiona makijażu.
Przytulił ją mocniej tak, żeby go poczuła. Wie¬
dział, że może wysyłać jej pewne sygnały, ale nie
wolno mu niczego przyśpieszać. N i e chciałby jej
spłoszyć.
- Ktokolwiek ci mówił, że żle tańczysz, jest
p o d ł y m kłamcą - z a m r u c z a ł jej do ucha, niby przy¬
padkiem dotykając go wargami, a potem d o d a ! :
- Nie wiem, czy jesteś bardzo g ł o d n a . Jeśli tak,
podają tu wyborną rybę. Jeśli nie, tańczymy dalej.
Decyzja należy do ciebie.
Myśli Julii krążyły w o k ó ł zadanej jej pieszczoty.
Czy to było naprawdę, czy jej się tylko zdawało?
Postanowiła otrząsnąć się z tych halucynacji. Zje¬
dzenie czegoś dobrego wydawało się zajęciem
w sam raz.
Riccardo postanowił, że nie będzie wracał do
sprawy Nicoli tego wieczoru. Miał dość przykrych
wspomnień i napiętej atmosfery. Miał nadzieję, że
pogodna rozmowa o wszystkim i o niczym zbliży
ich do siebie. Julia z chęcią przystała na tymczaso¬
we zawieszenie broni. Otworzyła się przed nim, ale
opowiadając o swoim dzieciństwie, konsekwentnie
pilnowała, żeby nie p a d ł o imię: „ M a r t i n " . Od ponad
roku nie była na randce z żadnym mężczyzną, ale
skoro już tu jest, chciała się dobrze bawić.
- Ty wcale nic pijesz - powiedziała oskarżają¬
cym tonem, kiedy po skończonym posiłku kelnerka
zebrała talerze. Sama zamówiła cappuccino z na¬
dzieją, że pomoże jej ochłonąć po wypitych drin¬
kach.
- Prowadzę, nie pamiętasz? Albo j e d n o , albo
drugie.
- Tyle ci o sobie naopowiadałam... - zauważyła.
W myślach wyrzucała sobie swoje gadulstwo.
Pewnie okropnie się nudził, wysłuchując szeregu
anegdot o rodzinie i o szkole. Nic mylą się ci, co
twierdzą, że alkohol rozwiązuje języki. Kiedy poda¬
no do stołu kawę, na wszelki wypadek szybko ją
wypiła.
- A co byś chciała o mnie wiedzieć? - spytał,
patrząc na jej zarumienioną twarz. Zauważył, że
kiedy się trochę denerwuje, ma zwyczaj zawijania
włosów za uszy.
- Co robiłeś po... Czy masz kogoś?
- Czy kogoś m a m ? - powtórzył Riccardo, opie¬
rając się na krześle i bawiąc palcami. - T a k z ręką na
sercu mogę powiedzieć, że jedyną kobietą w m o i m
życiu jest teraz Nicola. I ty. oczywiście.
Na myśl o okolicznościach, które doprowadziły
do tego wymuszonego wyznania, Julia p o c z u ł a lek¬
kie ukłucie w sercu.
- N i e myślałeś o tym, żeby się ponownie oże¬
nić?
- Gdybyś miała za sobą rozwód, nie trzeba by
było ci tego t ł u m a c z y ć . Uwierz, m o ż n a raz na
zawsze zwątpić w instytucję małżeństwa. Ale by¬
najmniej nie mówię tego po to, żeby cię zniechęcać.
- Są tacy, co się nic zawiedli - zauważyła. - Moi
rodzice, na przykład, byli bardzo szczęśliwi.
- Moi też. Cóż, przyznasz chyba, że to w dużej
mierze kwestia przypadku i szczęścia. Ludzie się
spotykają i albo im wyjdzie, albo nie. Zatańczymy?
- zapytał leniwie, odstawiając filiżankę.
Na parkiecie się przerzedziło, za to słychać było
głośniejsze niż przedtem rozmowy i wybuchy weso¬
łości, będące niewątpliwie wynikiem wypitych
trunków. Orkiestra dostosowała się do panującej
atmosfery, grając nieco żywsze rytmy. Julia, rozluź¬
niona i p e ł n a energii, p o d d a ł a się muzyce i na¬
strojowi.
- A twoje sprawy sercowe? - zapytał cicho
Riccardo, przytulając ją w tańcu. - Czy nauczyciele
w ogóle mają jakieś sercowe sprawy? Jak byłem
mały, myślałem, że nie. Potem, kiedy m i a ł e m czter¬
naście lat, z a k o c h a ł e m się w pani od fizyki. Ależ ta
kobieta działała na wyobraźnię! - Riccardo roze¬
śmiał się na to wspomnienie. - D o s ł o w n i e śniłem
0 niej po nocach do czasu, gdy odkryłem, że ma
męża i dziecko. Wtedy mi przeszło i przeniosłem
moje zainteresowanie na nieco bardziej osiągalne
obiekty.
Riccardo m i m o c h o d e m dotknął ustami szyi Julii.
Wstrzymała oddech. N i e , tym razem na pewno jej
się nie zdawało. N i c chciała, żeby przestał. Czy to za
sprawą muzyki, bliskości jego ciała czy też wypi¬
tych trzech kieliszków wina, musiała przyznać, że
była coraz bardziej pobudzona i coraz bardziej jej
się to p o d o b a ł o .
- Czy ta nauczycielka budzi fantazje m ł o d y c h
chłopców? - spytał Riccardo. łaskocząc jej u c h o
ciepłym o d d e c h e m .
- Ośmio- i dziewięciolatki nie mają takich fan¬
tazji - odparła, przytulając policzek do jego ramie¬
nia. - A jeśli już. to marzą o ulubionych drużynach
piłkarskich albo o nowych grach komputerowych.
- Szkoda. A męska cześć ciała pedagogicznego?
Robią maślane oczy na twój widok? Rozbierają cię
wzrokiem?
Riccardo m i a ł świadomość, że zadając te ryzyko¬
wne pytania, przekracza pewną granicę, ale także
1 t o , że dzięki nim będzie miał szansę zdobyć
przewagę w tej grze. W p ó ł m r o k u , jaki panował na
parkiecie, nie m ó g ł zobaczyć, czy Julia się rumieni,
ale był gotów się założyć, że tak.
- Nie sądzę — odpowiedziała, śmiejąc się ner¬
wowo. - M a m y tylko trzech nauczycieli. Dwóch po
pięćdziesiątce, a trzeciego bardziej niż kobiety po¬
ciągają wycieczki krajoznawcze. Krążą plotki, że
może być gejem.
H m , to kiepsko, - Riccardo wkradł się palcami
pod bluzkę, dotykając okolic kręgosłupa.
- G o r ą c o tu, prawda? - rzekła, próbując zmienić
temat.
N i e miała ochoty opowiadać mu o swoich do¬
świadczeniach z mężczyznami. M ó g ł b y łatwo się
domyślić, że jej życic seksualne od jakiegoś czasu
jest praktycznie żadne.
- M a m pomysł - z a p r o p o n o w a ł Riccardo. - Mo¬
że wyjdziemy na spacer. Mają tu piękny ogród na
tyłach klubu.
Zanim wyszli, Julia zabrała żakiet, a kelnerka
postawiła na ich stoliku znak rezerwacji.
Na zewnątrz okazało się, że nie tylko oni wpadli
na p o m y s ł , żeby się ochłodzić na świeżym powie¬
trzu. Julia z rozkoszą wystawiła twarz na działanie
c h ł o d n e g o powietrza, które p o d z i a ł a ł o na nią jak
balsam. Na chwilę zatrzymała się, przymknęła po¬
wieki i oddychała głęboko,
Riccardo przyglądał się jej drobnej sylwetce.
N i e c o n i e m o d n y strój sprawiał, że wydawała się
jeszcze smuklejsza. Jej chłopięca figura pozbawio-
na była wyraźnych wcięć czy wypukłości. D r o b n e
piersi chowały się pod materią żakietu, chociaż
dobrze pamiętał ich napierający dotyk podczas
tańca.
Mijając niewielkie grupki gości, trafili do bar¬
dziej oddalonego zakątka, gdzie kręte ścieżki wiły
się pomiędzy skupiskami drzew i krzewów. O tej
porze roku jedne były z u p e ł n i e pozbawione liści,
podczas gdy inne pyszniły się głęboką zielenią
igliwia. Latem ta część ogrodu z pewnością przycią¬
gała t ł u m y gości, ale w marcu b y ł o tu zupełnie
pusto.
- M o ż e powinniśmy już wracać - zaproponowa¬
ła Julia, szczelniej owijając się żakietem.
- Z i m n o ci?
- T r o c h ę .
- Z n a m taką starą sztuczkę, żeby się rozgrzać.
- Riccardo podszedł bliżej i zaczął rozcierać jej
ramiona.
Wciąż była dla niego zagadką. Z d a w a ł sobie
sprawę, że jego uczucia do niej były niejednoznacz¬
ne. Wcześniejsza niechęć ustąpiła miejsca fascyna¬
cji, a chęć zemsty i dokuczenia jej zastąpiło prag¬
nienie zapanowania nad tą intrygująco niezależną
istotą.
- Dyrekcja chyba nic byłaby zadowolona, gdy¬
byśmy rozpalili tu ognisko - zażartowała Julia.
- Nie sądzę. Poza tym nie m a m zapałek, a ty?
Zeby chociaż słońce i szkło powiększające...
- O, byłeś skautem?
- N i e , ale w dzieciństwie naczytałem się ksią
żek, jak przetrwać na bezludnej wyspie.
Z a p a n o w a ł o milczenie. Julia i Riccardo pa¬
trzyli na siebie w oczekiwaniu tego, co nie¬
uchronnie m i a ł o się zdarzyć. Nagle Riccardo po
chylił się i złożył na jej ustach gorący pocałunek.
C h ł o d n e , miękkie wargi Julii bezwiednie poddały
się jego pragnieniu, by po chwili wyjść mu na¬
przeciw, oddając namiętnie pieszczotę i prosząc
0 więcej.
Riccardo zsunął jej okulary. Przywarł do niej
całym c i a ł e m . Czując delikatne ukąszenie w szyję.
Julia wydała z siebie cichy jęk i wygięła ciało do
tyłu. Jej piersi pragnęły dotyku, a Riccardo jakby to
wyczul, bo momentalnie wsunął ręce pod jedwabną
bluzkę i odszukał jędrne wypukłości pod koron¬
kowym staniczkiem bez ramiączek. Jego odczucia
były tak intensywne, że miał wrażenie, jakby to
robił po raz pierwszy w życiu, jakby kierował nim
jakiś pierwotny instynkt domagający się natych¬
miastowego zaspokojenia.
Jednym szarpnięciem zsunął biustonosz w dół
1 odsłonił bliźniacze wzniesienia piersi ze sterczący¬
mi, napiętymi sutkami.
- Dotykaj mnie - powiedział rozkazująco, pro¬
wadząc jej rękę.
Julia była jak w transie. Pomyślała, że są w miej¬
scu, które jest idealnym schronieniem dla koc han-
ków. Drzewa stanowiły naturalną barierę przed
oczyma ciekawskich, a rozrzucone tu i tam ławeczki
zachęcały, żeby na nich spocząć.
Riccardo zaprowadził ją do jednej z nich. Julia
nigdy nic przeżywała takiego dzikiego, zwierzęce¬
go pożądania. Z ciekawością i z a p a ł e m otwierała się
na nowe doznania.
Nagle nerwowym ruchem opuściła bluzkę.
- Kiedy mówisz . . n i e " , to znaczy „ n i e " czy
wręcz przeciwnie? - spytał Riccardo. spoglądając
na nią z łobuzerskim uśmiechem.
- Nie wydaje mi się... - mówiła cicho, z trudem
łapiąc powietrze - N i c możemy... Ja nie... Powinniś¬
my wracać...
- Jeśli naprawdę chcesz już wracać - powiedział
- to, oczywiście, tak będzie.
Nagle spoza ściany drzew dobiegi ich piskliwy
śmiech jakiejś kobiety. Najwidoczniej inna para
przyszła tutaj, żeby zabawić się w ten sam sposób.
Julia z n i e r u c h o m i a ł a i drżącymi rękami zaczęła
porządkować garderobę.
M u s i a ł a chyba kompletnie stracić rozum. N i c
miała odwagi spojrzeć mu w oczy. więc ruszyła
przed siebie w stronę klubu, nawet się na niego nie
oglądając.
- Tylko nie myśl sobie, że wrócisz na salę i bę¬
dziesz udawać, że nic się nie stało - powiedział
Riccardo. chwytając ją za ramiona i zmuszając, żeby
na niego spojrzała. Był zdenerwowany tą sytuacją.
Nic dość, że nic zaspokoił swojego podniecenia, to
zauważył, źe Julia zaczęła znowu się wycofywać.
- Chyba trochę za dużo wypiłam...
- Nie zasłaniaj się alkoholem. Dobrze wiedzia¬
łaś, co się między n a m i dzieje, i bardzo ci się to
p o d o b a ł o . S t a ł o się, bo oboje bardzo tego chcieliś¬
my. I nadal chcemy...
- To tylko chwila szaleństwa - upierała się.
- Pożądanie jest właśnie taką chwilą - rzekł
zniecierpliwiony, przeczesując palcami włosy. Do
szału doprowadzała go myśl, że cel był już tak
blisko. - Nigdy nie przeżyłaś chwili szaleństwa?
- Nigdy.
- To znaczy, że nie wiesz, co znaczy naprawdę
żyć.
Ich oczy spotkały się przez krótką chwilę.
- To ty tak uważasz - odpowiedziała urażona.
Zaniepokoiła się t o n e m swojego głosu. Była
w nim niepewność i lęk. Od pierwszej chwili, gdy
poczuła jego dotyk, nic mogła się oprzeć tej fizycz¬
nej fascynacji. Ale jej słabość zaczęła się wcześniej
niż tego wieczoru. Tylko nic chciała się do tego
przyznać. Był d o k ł a d n i e taki, jakim go opisywała
Caroline. Wyrachowany, bezwzględny, arogancki,
dostawał to, czego chciał, niezależnie od ceny, jaką
musieli p ł a c i ć inni. Dlaczego więc p o d d a ł a się jego
urokowi?
Kiedy wrócili na salę, jej serce nadal b y ł o w roz¬
terce. Najchętniej pojechałaby już do d o m u , ale
Riccardo bezceremonialnie zajął swoje miejsce, in
formując ją, że zostają. Nic pytając jej o zdanie,
p o p r o s i ł kelnerkę o kawę dla nich dwojga.
- Może przestaniesz miotać się jak zając w sid
łach i zechcesz wreszcie usiąść - rzeki.
Julia niechętnie przycupnęła na brzegu krzesła.
Nic uszło jej uwagi, że znowu porównał ją do
bezbronnego zwierzęciaofiary, podczas gdy ona by¬
ła skłonna widzieć w nim drapieżnika.
- Nie widzę żadnego sensu tej rozmowy. Nie
jestem w twoim typie, Riccardo. Powiedziałeś to
otwarcie na samym początku, nie pamiętasz?
Kelnerka postawiła przed nimi filiżanki z kawą,
śmietankę w Filigranowych dzbanuszkach i misecz¬
kę z cukrem w kostkach.
- Ty też nic byłaś mną zachwycona, o ile sobie
przypominam - rzekł z przekąsem. - Ale z czasem
wszystko się zmienia. - Pochylił się ku niej nad
stołem, niepokojąco blisko, dodając nieco ciszej:
- Gdyby nam tak brutalnie nie przerwano, oboje
dobrze wiemy, jak by się to skończyło. Chciałaś
poczuć mnie w sobie, tak jak i ja chciałem się tam
znaleźć. Z równym z a p a ł e m szukaliśmy w sobie
zaspokojenia. Nie zaprzeczaj.
U ś m i e c h n ą ł się do niej z łobuzerskim błyskiem
w oku.
P o m i m o wszystko, nic mieściło się jej w głowie,
żc może podobać się komuś takiemu jak on. Nie¬
trudno b y ł o zrozumieć jej fascynację. Riccardo był
diabelnie przystojny. M a ł o która kobieta byłaby
w stanic oprzeć się jego zniewalającemu urokowi.
M o g ł a sobie wyrzucać tę chwilową słabość czy brak
konsekwencji w działaniu, ale i tak jej uległość
wobec niego byłaby zrozumiała. Ale ona nie miała
w sobie takich atutów jak on. Dlaczego więc ją
u w i ó d ł ? Bo to niewątpliwie było uwiedzenie.
Julia spoglądała na niego w milczeniu, szukając
odpowiednich słów, żeby wyrazić swoje myśli, kie¬
dy nagle między nich wdarł się czyjś ostry głos.
- R i c c a r d o ! Od trzech tygodni próbuję się do
ciebie d o d z w o n i ć ! Co się z tobą dzieje?
Riccardo zaklął pod nosem i skierował wzrok ku
platynowej blondynce, która patrzyła na niego z gó¬
ry. Helen Scott nie mogła się pojawić w mniej
odpowiedniej chwili. Jak zawsze skąpo odziana.
Tego wieczoru miała na sobie krzykliwą, czerwoną
sukienkę, eksponującą niewątpliwe walory ciała.
C z a m e pantofle na bardzo wysokim obcasie spra¬
wiały, że wydawała się dużo wyższa.
Helen usiadła na jednym z dwóch wolnych krze¬
seł, wpatrując się w Riccarda i z u p e ł n i e nic zwraca¬
jąc uwagi na Julię.
- Jestem ostatnio bardzo zajęty - o d p a r ł . ~ Panic
się nie znają, prawda? Julio, poznaj Helen. Jest
modelką, jeśli jeszcze nic zgadłaś.
- Modelką i twoją dziewczyną - dorzuciła He¬
len.
- Byłą dziewczyną — westchnął niecierpliwie.
mając świadomość, że Julia cały czas uważnie się
przygląda i wyciąga wnioski.
Helen była uderzająco piękna. M i a ł a idealne rysy
- od łagodnie wygiętego łuku brwi po m a ł y , zgrab¬
ny nos i wydatne, soczyste usta.
- Tak bardzo c h c i a ł a m cię zobaczyć - głos He¬
len był bliski p ł a c z u . - K o c h a m cię, Riccardo,
i sądziłam, że ty mnie też.
- To nie jest ani czas, ani miejsce...
- Muszę z tobą porozmawiać na osobności.
Wiem, że m o ż e m y wszystko naprawić. N i c mogę
spać, nic mogę jeść. Ciągłe myślę tylkoo tobie, o nas.
- Nie ma n a s, Helen - Riccardo starał się mó¬
wić łagodnym t o n e m , ale wyczuwało się jego ros¬
nącą irytację.
- Ale m o g ł o b y być, gdybyś tylko z e c h c i a ł dać
nam szansę.
Nie u d a ł o się - stwierdził - a jeśli sobie
przypominasz, niczego ci nie obiecywałem. Od
początku stawiałem sprawę j a s n o : żadnych zobo¬
wiązań.
- Ale...
- Żadne ale, Helen. Musisz zacząć żyć nowym
życiem. Tak jak ja.
Riccardo odruchowo spojrzał na Julię, a Helen,
idąc za jego wzrokiem, nagle zauważyła jej obec¬
ność.
- N i c chcesz mi chyba powiedzieć, że teraz
umawiasz się z nią - powiedziała pogardliwie.
- Zostaw nas. Natychmiast! - rzekł Riccardo
tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Helen wstała i zwróciła się do Julii:
- Nie wierzę, żeby z tobą był - mówiła przez łzy.
- Zawsze interesowały go ładne blondynki, a nie
takie... Nie rozumiem! To rzekłszy, oddaliła się ze
spuszczoną głową, kryjąc łzy.
- Przepraszam cię za ten incydent - odezwał się
Riccardo. - Zerwaliśmy ze sobą. zanim ciebie po¬
z n a ł e m . Widocznie myślała, że żartuję, kiedy jej
powiedziałem, że z nami koniec.
Julia zrozumiała wszystko doskonale i pozbyła
się wszelkich złudzeń. Chaos, który jeszcze niedaw¬
no panował w jej umyśle, zastąpił chłodny spokój.
Wiedziałeś i wiesz, że taka skromna nauczy¬
cielka jak ja, w okularach, z włosami raczej burymi
niż blond, nie ma u ciebie żadnych szans. Postano¬
wiłeś jednak, że mnie zdobędziesz, prawda? Nie
dlatego, że ci się podobam, ale po t o , żeby mnie
ukarać za t o , co zrobiłam. Za zachwianie twoim
doskonale zorganizowanym, p o u k ł a d a n y m życiem.
Chciałeś mnie w sobie rozkochać po to, żeby mi dać
nauczkę, tak?
Miała nadzieję, że chociaż zaprzeczy, ale mil¬
czał. Milczenie to też odpowiedź. Julia zerwała się
z miejsca, czując, że robi się jej niedobrze.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Julia usiadła na przednim siedzeniu samochodu.
Z kamienną twarzą i zaciśniętymi zębami patrzyła
wprost przed siebie, czując, jak łzy napływają jej do
oczu. Łzy bólu i poniżenia. Riccardo zatrzasnął
drzwi auta. ale zamiast włączyć silnik, odwrócił się
ku niej.
- Popatrz na mnie - rzekł.
- Zabierz mnie do domu albo będę musiała
wysiąść i w e z w a ć taksówkę.
- Nie bądź śmieszna.
- Nie jestem śmieszna! Po prostu chcę wracać
do domu - odparła.
Niemniej tak właśnie się czuła. Śmieszna i żałos
na w tej swojej szarej kreacji, wyciąganej z szafy na
specjalne okazje.
Riccardo zacisnął szczęki i westchnął.
- Przykro mi z powodu tego, co się stało. Nie
m i a ł e m pojęcia, że Helen tu będzie. Gdybym wie¬
dział, wybrałbym inne miejsce.
- Oczywiście, że ci przykro - wybuchnęła na¬
gle, patrząc na niego za złością. Chociaż samochód
nie znajdował się w bezpośrednim sąsiedztwie
lamp, jego zniewalająco piękna twarz była na tyle
oświetlona, że Julia sama sobie wydala się jeszcze
bardziej groteskowa. Jak m o g ł a choć przez chwilę
pomyśleć, że była pociągająca dla takiego przy¬
stojnego, seksownego faceta! - Przykro, bo jak na
d ł o n i teraz widać, jaki jesteś naprawdę. Wydaje ci
się, że możesz mieć wszystko i wszystkich. Ze na
j e d n o twoje skinienie będą się spełniać wszystkie
twoje zachcianki. N i c dziwnego, że Caroline cię
rzuciła.
- Mojej byłej żony w to nic mieszaj! Wyciągasz
szybkie wnioski, szukasz dziury w c a ł y m , a masz
problemy sama ze sobą.
Riccardo m i a ł świadomość, że w tym, co powie¬
działa Julia, było ziarno prawdy, ale tym bardziej
nic z a m i e r z a ł się tak łatwo p o d d a ć . W chwili, kiedy
jej dotknął, o w ł a d n ę ł o nim p r z e m o ż n e pragnienie
i nic potrafił się wyzwolić spod jego wpływu. N i e
r o z u m i a ł , skąd jego fascynacja tą niepozorną kobie¬
tą, która wywróciła jego życie do góry n o g a m i .
Wiedział j e d n o : najlepszym sposobem obrony jest
atak.
- Co ty możesz o m n i e wiedzieć? Już pierw¬
szego dnia przylepiłeś mi etykietkę wroga i tak
z o s t a ł o . Nawet nie p r ó b o w a ł e ś zrozumieć mnie ani
moich intencji. Wydaje ci się. że mnie znasz, bo
myślisz, że wiesz wszystko.
- A ty m n i e m o ż e nie zaszufladkowałaś? - R i c -
cardo zaśmiał się z goryczą. - Jestem przecież tym
okropnym byłym mężem Caroline. Tym łajdakiem,
który pchnął ją w ramiona innego mężczyzny. Czy
choć pracz m o m e n t przyszło ci do głowy, że ten
kawał drania, o jakim zapewne opowiadała ci Caro
line, może mieć jakieś uczucia? Że też odczuwa
ból? Bez względu na to, co nas łączyło - prawdziwa
miłość czy tylko iluzja miłości - zdrada zawsze boli
tak samo. Pomyślałaś o tym kiedyś? N i e ! Łajdak
pozostanie łajdakiem i dlatego nie zasługuje na to,
żeby być ojcem.
Julia pobladła. Z u p e ł n i e jakby czytał w jej myś¬
lach.
- Z Helen było tak samo. Wystarczyło ci, że raz
ją zobaczyłaś, a już nabrałaś pewności co do moich
upodobań. Nie tędy droga, siostro! A może lepiej
przyjrzyj się sobie. Może nic chcesz przyznać się do
tego, czego sama pragniesz.
- Dość! Odwieź mnie do domu!
- M a m przerwać tak pouczającą konwersację?
Nic z tego!
Jedyna rzecz, jakiej pragnął, to doprowadzić do
końca to, co się między nimi zaczęło tam w ogro¬
dzie. Chciał jej dotykać, a nie wysłuchiwać jakichś
bezpodstawnych oskarżeń.
- Wiesz, co myślę?
Pochylił się nad nią. Chociaż rozum podpowiadał
jej tylko słowa pogardy, ciało błyskawicznie reago¬
wało na tę bliskość. Jej piersi wyprężyty się, a oczy
bezwiednie spoczęły na jego zmysłowych wargach.
Zapragnęła ich dotknąć, a potem oddać im każdą
cząstkę swojego ciała.
- Nie obchodzi mnie to.
- Ale i tak ci powiem. Lubisz takich ostrych
facetów jak ja. Kręcą cię. G o t ó w jestem się założyć,
o co tylko chcesz, że spotykałaś dotąd same znie-
wieściałe ofermy.
D z i a ł a ł na nią jak magnes. Ich twarze znalazły się
tak blisko, że prawie się dotykały. D o p r o w a d z a ł o ją
to do jeszcze większej złości.
- Tobie oczywiście nic mieści się w głowie, że
pewne kobiety gustują w mężczyznach, którzy są
wrażliwi, mili i delikatni. Takich, którzy nie za¬
chowują się tak, jakby cały świat był ich prywatnym
folwarkiem.
- Pewne kobiety, ale nie ty - powiedział Riccar¬
do. Wiedział, że miała ochotę go uderzyć i nawet ją
rozumiał, ale jeszcze bardziej c h c i a ł , żeby się przy¬
znała, że go pragnie. - Tobie nic jest potrzebny
mężczyzna, którym możesz rządzić jak dzieciakami
w szkole. Chcesz mnie.
- Ciebie? - Roześmiała mu się W nos. - N i e
pochlebiaj sobie!
- Jesteś pewna? - zniżył głos i utkwił wzrok
w jej ustach.
Julia wciągnęła nerwowo powietrze, próbując
uciec spojrzeniem, ale była jak zahipnotyzowana.
Jak zajączek oślepiony światłami samochodu. Roz-
chyliła usta, a on dotknął ich opuszką palca, delikat¬
nie obrysowując ich kontury.
- Riccardo, przestań, proszę - powiedziała sła¬
bym głosem, na co on zaśmiał się zmysłowo.
- Jasne, ale tylko dlatego, że są inne, ciekawsze
miejsca...
Zdjął jej okulary i p o ł o ż y ł je na tablicy rozdziel¬
czej. Gdyby spróbowała mu się teraz wymknąć,
nic był pewien, czy potrafiłby się zachować jak
dżentelmen.
- Chcesz wiedzieć, gdzie chcę cię pieścić? - za¬
pyta! czule.
- N i e - wydusiła z siebie.
- Jeśli nic, to mnie powstrzymasz, tak?
Wślizgnął rękę pod bluzkę. Przez chwilę moco¬
w a ł się z zapięciem biustonosza. Musiał słyszeć, jak
wali jej oszalałe serce, bo ruchliwymi ustami pieścił
teraz jej piersi.
Czyżby Riccardo m i a ł rację, twierdząc, że po¬
trzeba jej właśnie takiego mężczyzny jak on? Zde¬
cydowanego i dominującego? Z u p e ł n i e nie była
w stanie kontrolować pożądania, jakie w niej obu¬
dził. N i e mogła uwierzyć, że to robi. To się działo
n a p r a w d ę ! P o m i m o że okna zaparowały, wstydziła
się usiąść na nim, kiedy się tego d o m a g a ł .
- Nie mogę! Przecież jesteśmy na parkingu...
- Co z tego? - spytał rozbawiony. - Nikogo tu
nie ma, a ja chcę ciebie. Tu i teraz!
Biorąc pod uwagę ograniczoną przestrzeń, Julia
z zadziwiającą łatwością przeniosła się na jego
miejsce. Czując wypełniającą ją rozkosz, pozbyła
się wszelkich skrupułów i szybko zrzuciła z siebie
resztę ubrania, zostawiając jedynie spódniczkę,
podwiniętą w o k ó ł pasa. Jej nagość stała się teraz
ź r ó d ł e m jej kobiecej siły. Pochyliła się nad Riccar-
dem. Zaczęła się wolno poruszać.
Riccardo objął ją w p ó ł , zaciskając dłonie na jej
talii. Ich ruchy i oddechy stawały się coraz bardziej
gwałtowne, coraz szybsze, aż przestało być ważne,
czy ktoś przechodzi obok czy nic, ani czy kogoś
zastanawia, co się dzieje za zaparowanymi szybami
eleganckiego jaguara. Wreszcie, wstrząsana spaz¬
mami rozkoszy, Julia opadła wyczerpana na jego
szeroki tors, nic pragnąc niczego więcej, niż wtulić
się w niego i z a p o m n i e ć o c a ł y m świecie.
Riccardo gładził jej włosy, poruszony intensyw¬
nością niedawnego orgazmu.
Chciała się z niego zsunąć, ale zdecydowanym
ruchem przytrzymał jej biodra, pragnąc jeszcze
przez chwilę popatrzeć na jej kształtne, idealnie
proporcjonalne piersi. Sam ich widok sprawiał, że
znowu nabrał ochoty na m i ł o s n e igraszki, ale Julia
była tym razem bardziej opanowana. N a m i ę t n o ś ć ,
już zaspokojona, ustępowała miejsca wcześniej¬
szym wątpliwościom. Powoli zsunęła się z niego
i sięgnęła po okulary.
- Co się stało? - zapytał zaniepokojony.
- N i c - odparła. Wszystko, pomyślała.
Odbyli ze sobą najbardziej intymny akt. U w i ó d ł
ją, bo d o m a g a ł o się tego jego c i a ł o , a nic dlatego, że
ją kochał czy że w jakiś sposób mu na niej zależało.
Julia ubierała się w milczeniu, coraz bardziej świa¬
doma własnej porażki.
- Naprawdę powinniśmy już j e c h a ć . Riccardo
- powiedziała.
- Znowu to robisz. Dlaczego otwarcie nic po¬
wiesz, o co ci chodzi, zamiast epatować tą swoją
angielską powściągliwością? Jeszcze chwilę temu
kochaliśmy się, a ty...
- To bez znaczenia - powiedziała obojętnym
tonem. Nie chciała, ale musiała to powiedzieć.
Uległa jego urokowi, ale na tym koniec. Skąd może
wiedzieć, jakie są jego prawdziwe intencje i czy
tego przeciw niej nie wykorzysta? - Zaspokoiliśmy
własną ciekawość i tyle.
- Ciekawość? - powtórzył p o n u r o .
C h ł ó d , z jakim to powiedział, sprawił jej przy¬
krość. Nagle zrobiła się zazdrosna o te wszystkie
piękne blondynki w jego życiu, którym ona. skrom¬
na, szara myszka, nigdy nie dorówna. Z r o z u m i a ł a
tez, że zadowolenie seksualne nic było jedyną rze¬
czą, jakiej od niego oczekiwała, i że jej emocje
sięgają o wiele głębiej. Postanowiła się bronić.
- Dlaczego się tak dziwisz? Podróżujesz po
świecie, to powinieneś wiedzieć. - Wzruszyła ra¬
mionami i wyjrzała przez okno, przezornie unikając
jego spojrzenia. - C h c i a ł e ś się przekonać, jak to jest
z kimś takim jak ja. M o ż e dlatego, że jestem
inna niż te wszystkie, z którymi zwykłeś się uma¬
wiać.
- A ty? Jeśli tak sobie wytłumaczyłaś moje
motywy działania, to może zechcesz wytłumaczyć
i swoje?
- Ja? - odparła z wahaniem. - Możesz mi wie¬
rzyć lub nie, ale mną też powodowała ciekawość.
M i a ł e ś rację. Dotąd m i a ł a m do czynienia z faceta¬
mi, którzy w pewnym sensie byli do siebie podobni.
Absolutne twoje przeciwieństwo. M o ż e chciałam
się przekonać, co taki jak ty ma do zaoferowania...
- Taki jak ja?
- No wiesz, wysoki, przystojny, czarnowłosy.
Ucieleśnienie marzeń nastolatek. - Spojrzała na
niego kątem oka spod opuszczonych rzęs. Wzdryg¬
nęła się. widząc jego lodowaty wyraz twarzy.
- W końcu jesteśmy dorośli. Potraktujmy to jak
kolejne życiowe doświadczenie.
Riccardo nie wierzył własnym uszom. Podejrze¬
wał, że przemawia przez nią lęk. Bała się go. I tego,
że owładnięta namiętnością może przestać się kon¬
trolować. Z drugiej strony niczego nic m ó g ł być
pewien. Nie z n a ł takich kobiet jak ona. M ó g ł jedy¬
nie zgadywać. Ale, niezależnie od wszystkiego,
z całą pewnością nie m i a ł zamiaru uganiać się za
kobietą, która fantastyczny seks t ł u m a c z y ł a zaspo¬
kajaniem ciekawości i nabieraniem doświadczenia.
D u m a mu na to nie pozwalała.
Włączył silnik i z piskiem opon ruszył w stronę
wyjazdu.
- No to oboje m a m y za sobą kolejne doświad¬
czenie - szydził. - Ciekawe, co też będzie dalej.
O tym Julia nie pomyślała. Riccardo, jak zwykle,
był o krok do przodu. Musiała pamiętać, że cały czas
toczyła się pomiędzy nimi gra i że dla dobra Nicoli
muszą odgrywać role zakochanych. To znaczy, po¬
myślała w panice, że będą się często widywać
i spędzać ze sobą dużo czasu.
- M o ż e nie powinniśmy dłużej ukrywać przed
Nicolą prawdy i powiedzieć jej, że jesteś jej ojcem?
- zastanowiła się głośno. - Nic musielibyśmy wtedy
udawać, że chodzimy ze sobą.
Riccardo zaśmiał się z goryczą.
- Ach, rozumiem. Teraz jest ta odpowiednia
pora, bo tobie pasuje? Przestało być ważne, że
Nicola m o ż e nie być jeszcze na to emocjonalnie
przygotowana, bo ty już zrealizowałaś swoje mło¬
dzieńcze fantazje.
Zatrzymali się na światłach.
- Teraz nic jesteś już jej całkiem obcy.
- Zaledwie miesiąc temu straciła matkę i kogoś,
kogo traktowała jak ojca. Zamierzasz przyznać się,
że nic jesteśmy razem, że to wszystko zmyśliliśmy.
Uważasz, że ona po czymś takim mi zaufa?
- Chcę ci zrobić przysługę! - zauważyła Julia.
- Chyba raczej sobie. - Spojrzał na nią z błys¬
kiem w oku. - Niestety, nic z tego.
- To znaczy?
- To znaczy, że ja tu rozdaję karty i uważam, że
trzeba poczekać. Czy ci się to podoba czy nie.
będziemy dalej grać role czułych kochanków.
Światło się z m i e n i ł o i Riccardo ruszył przed
siebie. Julia wyglądała przez okno. C h c ą c nic chcąc,
będzie musiała znosić jego obecność i robić dobrą
minę do zlej gry. Ironia polegała na tym, że znowu
byl górą.
- A propos - przypomniał sobie. - N i e d ł u g o
będzie przerwa wielkanocna w zajęciach szkolnych.
Myślę, ze to idealna okazja, żeby Nicola zobaczyła
Włochy. Mogłaby p o z n a ć mieszkających tam krew¬
nych. Oczywiście, jak się spodziewam, pojedziecie
tam razem.
- To niemożliwe.
- N i c ma rzeczy niemożliwych! Jeszcze nic za¬
uważyłaś, ze to moje życiowe motto?
Julia była zaskoczona, widząc, że jaguar Ric¬
carda zatrzymał się na podjeździe przed jej spo¬
witym w ciemności d o m e m . Tak szybko mijał
czas!
- Poza tym nic zapominaj - k o n t y n u o w a ł - że
jesteś coś Nicoli winna. Dlatego będziemy trzymali
się za rączki i robili wszystko, żeby przedstawienie
b y ł o przekonujące. Najbliższe już jutro, prawda?
Wybieramy się do zoo, gdzie będziemy się przy¬
kładnic bawić.
Julia wyskoczyła z samochodu.
- Nie musisz mnie odprowadzać do d r z w i - rzu
ciła za siebie, grzebiąc w torebce w poszukiwaniu
klucza.
- Nic żartuj sobie! Jak by to wyglądało, gdybym
teraz odjechał i zostawił cię sama? Co ze mnie byłby
za mężczyzna?
- Akurat taki, jakim się okazałeś - zauważyła
cierpko.
- Sama się przyznałaś, że mnie wykorzystałaś
- powiedział c h ł o d n o - więc być może bardziej
pasujemy do siebie, niż ci się zdaje.
- Wątpię.
Cień przebiegł mu po twarzy, ale zupełnie oboję¬
tnym tonem zapytał, o której godzinie ma po nic
nazajutrz przyjechać.
- Po obiedzie — odparła Julia. Czuła się osaczo¬
na. - O k o ł o pierwszej trzydzieści.
- W takim razie przyjadę o dwunastej i zjemy
razem.
Następnego dnia rano Julii trudno było zebrać
myśli. Czymkolwiek się zajęła, wszędzie prześlado¬
wało ją wspomnienie intymnych chwil z Riccar-
dem. Każdy przywołany w pamięci obraz wywoły¬
wał przyjemny dreszcz, a zaraz potem poczucie
winy, no bo jak można zachowywać się tak nie¬
odpowiedzialnie! Była jednym kłębkiem nerwów,
kiedy punktualnie w p o ł u d n i c zadzwonił dzwonek
u drzwi. Zachowanie Riccarda było jednak bez
zarzutu. Nie tylko nie czynił żadnych aluzji co do
wczorajszego wieczoru, ale i wobec niej zachowy¬
w a ł się niezwykłe dyskretnie. O sobie nie mogła
tego powiedzieć. Siliła się na obojętność, ale jej
ciało reagowało niezależnie od jej woli. Jakby żyło
własnym życiem. Dlatego z wyraźną ulgą wróciła
do domu.
- Nareszcie możesz wyluzować - rzekł Riccar¬
d o , wchodząc za nią i zamykając drzwi.
- N i c wiem, o co ci chodzi - zbyła go, nie
odwracając głowy.
Mógłby dyskutować na ten temat, ale zdawał
sobie sprawę, że rozmowa utknęłaby w martwym
punkcie. Miai poczucie, że po każdym udanym
kroku w kierunku porozumienia, robi pięć w tyl, ale
to go bynajmniej nic z n i e c h ę c a ł o . N i e bardzo rozu¬
miał tę swoją determinację. Chęć zemsty dawała się
o wiele prościej wytłumaczyć. Zemsta w swojej
agresywnej gwałtowności współgrała z jego naturą.
Sęk w tym, że przestała być jego jedynym celem.
Trudno mu b y ł o określić, czego tak naprawdę chce.
Jednego był pewien - pragnął Julii. Postanowił, że
znowu ją zdobędzie, ale tym razem za pomocą
bardziej subtelnych sposobów.
- Zanim wyjdę, napiję się kawy.
- M a m to potraktować jako j e d n o z twoich po¬
leceń?
- To prośba - odparł, dostosowując się do jej
tonu, ale zaraz d o d a ł : - Słuchaj, mamy za sobą
całkiem udany dzień. Co byś powiedziała na zawie
szenie broni?
Julia nic odpowiedziała. Poszła przodem do
kuchni, gdzie Nicola rozkładała juz książeczkę do
kolorowania, kupioną w zoo. w sklepie z pamiąt¬
kami.
- Później z tobą pokoloruję, dobrze, kochanie?
- powiedziała Julia.
Obecność Riccarda wyprowadzała ją z równo¬
wagi. O m a ł y włos nie poparzyłaby się wrzątkiem.
- Nie wiem, jakie masz plany - zaczęła spokoj¬
nie, starając się, aby jak najmniej dotarło do uszu
Nicoli - i czy chcesz się z nią widzieć w tygodniu.
Jeśli nie, to m o ż e w następny weekend. Oby nie
w sobotę wieczorem, bo mnie nie będzie.
- N i c będzie? A dokąd się wybierasz?
- Wychodzę.
Dawno niewidziana przyjaciółka zaprosiła ją na
urodziny. Julia nic m o g ł a się doczekać spotkania
z Elizabeth i kilkorgiem innych znajomych. Naresz¬
cie będzie mogła odreagować.
- Wychodzisz? Dokąd?
- Nie twój interes, Riccardo. Może trudno ci
w to uwierzyć, ale jednak m a m jakieś swoje pry¬
watne życie.
- W sobotę chciałbym was zabrać na kolację.
Ktokolwiek to jest. zadzwoń i odwołaj.
Julia zdawała sobie sprawę z tego. że gdyby mu
wszystko wyjaśniła, na pewno by ją zrozumiał. Na
tyle go już poznała. Postanowiła jednak, że po
trzyma go w niepewności. Z czystej przekory.
- Wykluczone - odparła. - Niczego nic b ę d ę
odwoływać.
Riccardo zatrząsł się zc złości. Dla niego sprawa
była jasna. Nie chce mu zdradzić, dokąd się wybie¬
ra, bo u m ó w i ł a się z mężczyzną. Co innego może
chcieć przemilczeć przed kochankiem kobieta niż
t o , że spotyka się z innym? Piekąca zazdrość ścięła
mu krew w żyłach.
- Dlaczego nie? Czy to takie ważne? - starał się
opanować.
- Bardzo. N i e widziałam się z tą osobą od tak
dawna, że tego spotkania wręcz nie mogę się do¬
czekać - odparła, spokojnie dopijając kawę.
Przez chwilę przeszło jej przez głowę, że m o ż e
się trochę zagalopowała. Czy jest sens brnąć w to
dalej?
- Z m i e n i ł e m zdanie - rzekł niespodziewanie
Riccardo, po chwili milczenia.
- Na jaki t e m a t ?
Popatrzył chwilę na Nicole, a potem znowu na
Julię.
Koniec z udawaniem, pomyślał. Najwyższa pora,
żeby postawić sprawę uczciwie.
- Nicola - przywołał córkę, przykucając tak,
żeby jego głowa znalazła się na wysokości jej oczu.
- Jest coś, o czym muszę ci powiedzieć.
- R i c c a r d o !
- N i e , J u l i o ! Koniec z udawaniem.
- Ale ja myślałam, że...
- Już czas.
- Czas na co? - N i c o l a przyglądała się to Julii, to
Riccardowi, marszcząc c z o ł o .
U ś m i e c h n ą ł się do niej z czułością i z a m k n ą ł
w dłoniach jej m a ł ą rączkę.
- Czas na to, żeby ci powiedzieć, kwiatuszku, że
są przynajmniej trzy osoby, które bardzo, bardzo cię
kochają: ciocia Julia, babcia i...
Wzruszenie o d e b r a ł o mu głos. Julia p o ł o ż y ł a mu
rękę na ramieniu w geście wsparcia, który był
skierowany też do Nicoli.
- I . . . j a .
- Co to znaczy?
- To znaczy, że jestem twoim tatą, kochanie.
Z a p a d ł a długa chwila milczenia. Nagle twarz
Nicoli rozjaśnił uśmiech radości i niedowierzania.
- M o i m p r a w d z i w y m tatusiem?
- Tak, twoim prawdziwym tatusiem—powtórzył
Riccardo z sercem p r z e p e ł n i o n y m radością i wzru¬
szeniem.
- Wiedziałam...
- Co? Że jestem twoim tatusiem?
- Że do mnie kiedyś przyjedziesz.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Stojąc przed lustrem w sypialni, Julia przyglądała
się swojemu odbiciu zupełnie zdezorientowana. Z je
dnej strony była totalnie zaskoczona, z drugiej za
chwycona. Dala sobie tydzień czasu na ostateczne
starcie ze swoim prześladowcą Riccardem Fabbri-
nim. Przede wszystkim musiała go raz na zawsze
przekonać, że nie jest kimś, kogo można wykorzys
tać, a następnie rzucić, kiedy mu się żywnie podoba.
Zdecydowanie nie godziła się na rolę szarego wróbel¬
ka, potencjalnej ofiary drapieżnego jastrzębia. Poza
tym teraz, kiedy Nicola p o z n a ł a prawdę, można było
przewidzieć, że przestanie jej być tak potrzebna.
Musiała coś zmienić i zaczęła od swojego wizerunku.
W poniedziałek u d a ł a się do okulisty, z którym
skonsultowała wymianę okularów na szkła kontak¬
towe. Przekonał ją. że szybko przywyknie do socze¬
wek, które tylko początkowo będą jej dawały uczu¬
cie lekkiego dyskomfortu. Trzy dni później założyła
je po raz pierwszy. C h o ć wzdragała się przed włoże¬
niem obcego ciała do oka, powtarzała sobie, że
ostateczny cel wart jest tego poświecenia.
Wcześniej odwiedziła fryzjera, gdzie zamiast
dotychczasowego zabiegu, polegającego na umy¬
ciu, podcięciu i wysuszeniu włosów, zażyczyła so¬
bie kompletnej odmiany. Fryzjer nic tylko m o d n i e
skrócił i wymodelował jej włosy, ale z m i e n i ł ich
kolor. Teraz był to głęboki kasztan ze złotorudymi
refleksami.
Pozostałą część tygodnia spędziła na zakupach.
Szerokim lukiem omijała stoiska z klasycznymi,
praktycznymi ubraniami, które zwykle nosiła. Tym
razem zwróciła się o p o m o c do doświadczonych
sprzedawców, którzy, przyjrzawszy się jej zgrabnej
sylwetce, z ochotą podsunęli jej m o d n e i śmiałe
w kroju i barwie ubrania.
Teraz przed lustrem mogła podziwiać swoją
przemianę. Wydawała się sobie wyższa i dużo zgra¬
bniejsza. Intensywnie kasztanowe włosy przy każ¬
dym poruszeniu głową zalotnie o p a d a ł y jej na
twarz, a jej duże, szare oczy rzucały śmiałe, błysz¬
czące spojrzenie. Do tego miała na sobie krótką,
jasnoniebieską spódniczkę i żakiet dopasowany tak.
że podkreślał smuklość jej figury. Pod nim, niewiel¬
ki, obcisły top, który przylegał jak druga skóra.
Całości d o p e ł n i a ł y czarne pantofle na niewiary¬
godnie wysokim obcasie.
Patrzyła na siebie z zadowoleniem. Riccardo
Fabbrini sam się przekona, że nie ma do czynienia
z byle kim, ale z silną przeciwniczką, z którą musi
się liczyć. Pomyślała, że może szkoda tego całego
wysiłku w ł o ż o n e g o w jej przemianę na zwykłe
przyjęcie urodzinowe, ale że przyda jej się t r o c h ę
praktyki. Musi nabyć wprawy w siadaniu w takiej
kusej spódniczce czy w chodzeniu na tak wysokim
obcasie.
Rzuciła okiem na zegarek, jedyną rzecz, z którą
nic zamierzała się rozstawać. D o s t a ł a go od rodzi¬
ców na szesnaste urodziny. Za godzinę przyjdzie jej
matka, żeby posiedzieć z Nicolą podczas jej nieobec¬
ności. Nicola leżała już w łóżku. Julia zajrzała do
niej, żeby p o c a ł o w a ć ją na dobranoc i wtedy za¬
dzwonił dzwonek u drzwi.
Z r o b i ł o się jej w e s o ł o na myśl, z jakim zaskocze¬
niem matka zareaguje na jej widok. Wyprostowała
się i, kołysząc biodrami, wolno zeszła po schodach.
Otworzyła szeroko drzwi z triumfalnym uśmiechem
na twarzy, który momentalnie znikł, gdy zorien¬
towała się, że stoi twarzą w twarz z Riccardcm.
- Co ty tutaj robisz? - zapytała nieprzyjainie,
opierając rękę na biodrze.
Riccardo szybko otrząsnął się z piorunującego
wrażenia, jakie na nim wywarła. Więc j e d n a k się
nic m y l i ł ! Z r o b i ł a się na bóstwo, bo wybierała się
na randkę. Lustrował ją spojrzeniem od stóp do
głów.
- Pytałam, co tu robisz - powtórzyła z irytacją.
Znowu traktował ją przedmiotowo. Wręcz czuła,
jak rozbierają wzrokiem. Ale tym razem, pomyś¬
lała, jej wygląd będzie zarazem jej bronią.
- Przyszedłem zająć się małą - odpowiedział,
wykrzywiając usta.
- Niepotrzebnie. M a m a obiecała, że z nią posie¬
dzi. Powinna m być lada chwila.
- Powinna, ale nie będzie. Rozmawiałem z nią
przez telefon i uzgodniłem, że ją zastąpię. A teraz
wpuścisz mnie do środka czy m a m wejść silą?
Julia zrobiła mu przejście, trzasnęła drzwiami ze
złości.
- Jak śmiesz przychodzić tu bez uprzedzenia
i szpiegować mnie?
- Szpiegować? O czym ty mówisz! N i c m i a ł e m
nic do roboty, więc przyszedłem w nadziei, że się na
coś przydam. Gdzie moja córka?
- Na górze. Śpi.
- Dobrze, że chociaż o tym pomyślałaś.
- O czym, jeśli wolno wiedzieć?
Ponownie zlustrował ją wzrokiem, aż oblała ją
fala gorąca.
- Żeby nie widziała cię ubranej jak panienka
lekkich obyczajów.
Riccardo dobrze wiedział, że każde jego słowo
i każde nazbyt śmiałe spojrzenie doprowadza Julię
do furii. Ale taki był jego plan. Niech się wścieka!
Niech podczas tego romantycznego wieczoru myśli
właśnie o n i m !
- Nie jestem tak ubrana - syknęła.
- Czyżby? Ta spódnica ledwie zakrywa ci ty¬
lek. I gdzie podziałaś okulary? Do tego te obcasy!
Jeśli się nie przewrócisz, to na pewno o coś po¬
tkniesz. Ciekawe, co powie twój facet na taką ele¬
gancję.
- Noszę szkła kontaktowe, ale tobie nic do tego.
- I tu się mylisz! Nie pozwolę, żeby moja córka
oglądała cię w czymś takim. Jaki przykład jej da¬
j e s z !
- Będę się ubierać tak, jak chcę, Riccardo
- oświadczyła c h ł o d n o Julia, poczym podeszła do
balustrady przy schodach. Zdjęła przewieszony na
niej żakiet, zarzuciła go sobie na ramię, a potem
wzięła torebkę ze stolika w holu. - N i c wiem skąd
u ciebie nagle takie purytańskie zacięcie. Biorąc pod
uwagę wygląd twojej ostatniej dziewczyny, musia¬
łeś je nabyć całkiem niedawno.
- Helen nie była opiekunką mojego dziecka, ale
moją kochanką. To zasadnicza różnica.
Julia sapnęła ze zniecierpliwienia i ruszyła
w stronę drzwi.
- Wychodzę. Wrócę za parę godzin. Wiesz, co
gdzie jest.
Otwierała drzwi, kiedy przytrzymał ją za ramię
i zmusił, żeby się odwróciła.
- Jeśli nic chcesz mi powiedzieć, dokąd idziesz,
to chociaż zostaw n u m e r komórki. M o ż e będę mu¬
siał się z tobą skontaktować... Rozumiesz, Nicola
może się obudzić i zacząć p ł a k a ć . A jeśli się roz¬
choruje?
Julia rozejrzała się w poszukiwaniu kartki i czc-
goś do pisania, a nic znalazłszy niczego, popatrzyła
na niego z wyrzutem i kołyszącym krokiem przeszła
do kuchni. M i a ł a świadomość swojego prowokacyj¬
nego wyglądu. Czuła na sobie jego wzrok, gdy szedł
za nią. Zastanowiło ją. jak kobiety to robią? Przy¬
zwyczajają się do tych obcasów czy też z próżności
rezygnują z pośpiechu?
- Proszę. - Podała mu karteczkę, na której zapi¬
sała n u m e r telefonu. - N i e sądzę, żeby ci to było
potrzebne.
Riccardo schował karteczkę do kieszeni spodni,
cały czas wodząc za nią wzrokiem.
- O której wrócisz? - spytał. Gdyby jakaś kobie¬
ta tak go wypytywała, jak on teraz Julię, dostałby
szalu.
- Nie wiem - skwitowała.
Riccardo był coraz bardziej niespokojny, a jej
coraz bardziej p o d o b a ł o się doprowadzanie go do
takiego stanu. Bynajmniej nie zamierzała wyprowa¬
dzać go z błędu. W końcu jacyś panowie będą na
tym przyjęciu na pewno.
- N i c czekaj na mnie - dodała słodkim głosem.
- Możesz sobie pooglądać telewizję.
Już m i a ł a wyjść, kiedy znowu ją zatrzymał.
- Zanim wyjdziesz - rzeki, zniżając glos - dam
ci coś. o czym będziesz sobie mogła myśleć. Dzięki
temu będziesz mogła sprawdzić, czy twój grzeczny
chłoptaś sprosta konkurencji.
Mówiąc t o , porwał ją w ramiona i p o c a ł o w a ł .
Jego gwałtowność przeszyła ją dreszczem rozkoszy
i przez u ł a m e k sekundy odpowiedziała na jego
pieszczotę. N i c umiała się powstrzymać. Zaraz po¬
tem zaczęła się z nim szamotać. Wypuścił ją z wyra¬
zem triumfu na twarzy.
- Do zobaczenia wkrótce - powiedział z prze¬
kąsem.
Julia wyskoczyła z domu jak oparzona. Jak mu
się to u d a ł o ? Przecież nawet nic był miły. Czyżby
zakochała się w człowieku, który nie u m i a ł poha¬
mować własnej arogancji? Który był równie bez¬
względny, co czarujący? Przecież miłość powinna
być delikatna, przynosić ukojenie...
A jednak m i a ł rację. Wspomnienie tego poca¬
łunku p o p s u ł o jej całą zabawę. N i e pozwoliło jej
na niczym zatrzymać uwagi. Nawet komplementy,
którymi obsypywali ją panowie, puszczała m i m o
uszu. Naprawdę zrobiła na nich wrażenie. Szcze¬
gólnie na jednym. Kiedy wychodziła, wcisnął jej
do ręki swój n u m e r telefonu. Był przystojny i bar¬
dzo miły. Z tych, co się jej powinni podobać.
Pewnie nie zwróciłby na nią uwagi, gdyby wy¬
stąpiła w jednej ze swych dawnych wyjściowych
garsonek.
- Zadzwoń - nalegał, podczas gdy jej koleżanka
robiła zabawne miny za jego plecami i wykonywała
zachęcające znaki.
- Może - odpowiedziała Julia, wycofując się do
wyjścia.
- Spotkajmy się w przyszłym tygodniu, dobrze?
Daj mi swój numer, to ja zadzwonię.
Na odczepnego p o d a ł a mu szybko numer, mając
nadzieję, że nie zapamięta. Z drugiej strony wie¬
działa, że jeśli ona tego nie zrobi, to na pewno zrobi
to Elizabeth. Przez cały wieczór zachwalała go jako
idealnego kandydata na męża. Dobrze p ł a t n a posa¬
da, bez obciążeń, kocha dzieci i zwierzęta, napraw¬
dę miły facet.
Niestety, usta Julii wciąż p ł o n ę ł y od p o c a ł u n k u
faceta absolutnie n i e m i ł e g o !
Niemniej przyjemnie jej było być w centrum
uwagi i słuchać tych wszystkich słów. Wróciła
do domu w szampańskim nastroju. Zdziwiła się
nieco, widząc, że światła były pogaszone. Nic
przypuszczała, że Riccardo tak wcześnie położy
się spać. Będzie go musiała obudzić, bo jeśli
pozwoli mu zostać, sama nie będzie m o g ł a za¬
snąć.
Położyła torebkę na stoliku w holu i zdener¬
wowana zaczęła zaglądać do każdego pokoju na
dole, żeby sprawdzić, gdzie Riccardo może być.
Właśnie zamykała drzwi ostatniego saloniku, gdy
w ciemności usłyszała jego głos.
- Nie rób tak! - powiedziała, roztrzęsiona.
- Jak?
- Przestraszyłeś mnie. Dlaczego siedzisz tu po
ciemku? - Włączyła światło.
Riccardo siedział rozparty w fotelu z wyciąg-
nietymi nogami. M ó g ł jej odpowiedzieć, że ciem¬
ność mu sprzyja, bo pasuje do jego czarnego na¬
stroju. Ale nie była to do końca prawda. W każdym
razie, mial teraz zdecydowanie lepszy h u m o r niż
wtedy, gdy wychodziła z domu.
- Z Nicolą wszystko w porządku? - zapytała
Julia, stojąc w otwartych drzwiach.
Nie wiedziała, jak się zachować. Wyrzucić go?
N a d m i e n i ć , że pora iść do domu? Czy może zaba¬
wiać rozmową i czekać, aż sam się domyśli?
- Nicola śpi jak aniołek. A ty dobrze się ba¬
wiłaś?
- Fantastycznie. - Oczekiwała, że podniesie się
z fotela i pójdzie sobie, ale on ani myślał. Zaintere¬
sowała się zatem uprzejmie: - A ty?
Wzruszył ramionami, rzucając jej uśmiech.
- Oglądałem telewizję.
Julia nadal stała w progu z założonymi rękami.
M o g ł a patrzeć na niego z góry.
- Aha - przypomniał sobie - zrobiłem sobie
kanapkę. M a m nadzieję, że nie masz nic przeciwko
temu.
- Skądże. Słuchaj, na pewno jesteś zmęczony...
więc...
- N i e , nie jestem zmęczony. Dopiero wpół do
pierwszej. Mój organizm potrzebuje bardzo niewie¬
le snu.
- Mój niestety tak.
- A ja myślałem, że sobie jeszcze pogawędzimy.
- O czym?
- O tym, gdzie naprawdę dzisiaj byłaś.
Wyglądał na bardzo zadowolonego. Myśl o tym,
że Julia spędzała czas z innym mężczyzną, do¬
prowadzała go niemal do furii. Nikt nic lubi być
odtrącany, a zwłaszcza ktoś taki jak on. Jego po¬
dejrzenia, jak się okazało, były jednak bezpod¬
stawne.
- Możesz wyrażać się jaśniej?
- Otóż, kiedy tu sobie siedziałem, postanowiłem
zadzwonić do twojej matki - rzeki z uśmiechem
nadchodzącego triumfu.
No to cała intryga na nic, pomyślała Julia i,
czując, jak zaczynają p ł o n ą ć jej policzki, usiadła
zrezygnowana.
- Porozmawialiśmy sobie trochę... No i dowie¬
działem się, że nie byłaś na upojnej randce z ta¬
jemniczym nieznajomym, ale na urodzinach u przy¬
jaciółki.
- Wcale nie m ó w i ł a m , że wybieram się na
randkę. To ty wyciągnąłeś szybkie wnioski, a ja
tylko...
- No w ł a ś n i e ! Ty tylko nie wyprowadziłaś mnie
z błędu. Pytanie zasadnicze brzmi: d l a c z e g o .
- Myślę, że jest naprawdę późno i pora, żebyś
poszedł j u ż do d o m u - powiedziała, otwierając
torebkę i wyjmując z niej pęk kluczy.
Wolała, żeby Riccardo przerwał te rozważania.
Według niego odpowiedź była oczywista: celowo
u p r o w a d z i ł a go w błąd. bo chciała, żeby był o nią
zazdrosny. A dlaczego zależało jej na tym. żeby byl
o nią zazdrosny? Dlatego, bo jest w nim szaleńczo
zakochana. Julia wstała i potrząsnęła kluczami.
- Jestem zmęczona i nie mam ochoty odpowia¬
dać na twoje pytania.
- Boisz się?
- A czego mam się bać? Może ciebie? - powie¬
działa kpiąco, jakby usłyszała kiepski żart.
- Może boisz się spojrzeć prawdzie w oczy?
Julii coraz bardziej nie p o d o b a ł a się ta rozmowa.
C z u ł a , że zmierza w niebezpiecznym kierunku, a jej
własne argumenty przestały być przekonujące na¬
wet dla niej samej. Irytował ją ten jego bezczelny
uśmiech samozadowolenia. Tak bardzo, że chwila¬
mi miała ochotę go zabić.
- Powiem ci. jak ja to widzę - upierał się przy
swoim Riccardo.
Julia usiadła z powrotem i, wydając z siebie
ciężkie westchnienie, przewróciła oczami.
- Według mnie sprawa przedstawia się następu¬
jąco. Lecisz na mnie, to jasne. I nie patrz tak, jak¬
byś nie miała pojęcia, o czym mówię. Dobrze wiesz,
a jeśli nic, zawsze mogę ci przypomnieć nasz ostatni
wieczór w samochodzie. W ciągu tygodnia - od
czasu poznania mojej byłej dziewczyny - nastąpi¬
ły w twoim wyglądzie radykalne zmiany. Zazna¬
czam, nie chodzi o to. żebyś mnie wcześniej nie
pociągała...
- Nigdy cię nie pociągałam, R i c c a r d o ! Po prostu
mnie wykorzystałeś i tyle.
- I tu się mylisz. Możesz doszukiwać się we
mnie różnych pobudek, ale mężczyźni nic potrafią
udawać pożądania. C h c i a ł e m cię mieć i czułaś to...
- Riccardo zniżył głos do zmysłowego szeptu, od
którego znowu z a p ł o n ę ł y jej policzki.
- Riccardo, proszę... - powiedziała słabym gło¬
sem, wyrzucając sobie w duchu bezsilność wobec
tego fascynującego mężczyzny.
- Nie widzę potrzeby, żebyś traktowała H e l e n
czy którąkolwiek z moich byłych partnerek jak
rywalki. N i e musisz z nimi konkurować.
- Z nikim nie konkuruję - oburzyła się Julia.
- N i e musisz też udawać, że spotykasz się z in¬
nymi, żeby podsycić moją zazdrość.
- No wiesz! Jesteś taki...
- Wiem, wiem, słyszałem. Arogancki, zarozu¬
miały i temu podobne, i tak dalej. Ale jednak
trafiłem w s e d n o ! Szkopuł w tym, co zrobimy z tą
naszą... namiętnością?
Julia patrzyła na niego oniemiała. Zaledwie
przed kilkoma kwadransami na przyjęciu wyda¬
wała się uosobieniem kobiety zrównoważonej
i pewnej siebie. Prowadziła z mężczyznami niezo¬
bowiązujące rozmowy, mając poczucie absolutnej
kontroli nad sytuacją. Piętnaście minut w jego
towarzystwie i z a p o m i n a ł a , jak się nazywa. To ma
być miłość?
Za żadne skarby nic może pozwolić, żeby tę
słabość w niej odkrył. Nic mogła odmówić mu racji.
Nie trzeba jej b y ł o przekonywać, że tak szczodrze
obdarowany przez naturę Riccardo potrafi dzielić
się swoim ciałem. Z drugiej strony m i a ł a pewność,
że jest absolutnie niezdolny do tego, żeby podzielić
się jakimiś głębszymi uczuciami. A tego brakowa¬
łoby jej najbardziej.
- N i c chcę o tym rozmawiać - rzekła.
- O tym, co do mnie czujesz? O pożądaniu, jakie
w tobie wzbudzam? - spytał miękkim głosem.
Uwielbiał obserwować, jak Julia rumieni się przy
każdym jego słowie, jak bezradnie szuka ucieczki
przed jego magnetyzującym głosem. Patrzyła na
niego w milczeniu.
- Posłuchaj - odezwał się znowu, prostując się
w fotelu. Julia p o c z u ł a , że przestrzeń między nimi
niebezpiecznie się zawęziła. - Mnie też nie jest
łatwo. Tak nagle wtargnęłaś w moje życie. N i c
m a m powodu, żeby cię specjalnie lubić, a jednak
stało się.
- Mylisz się co do mnie - powiedziała drżącym
głosem, podnosząc się z miejsca. Nogi miała jak
z waty. ale musiała koniecznie wyjść z pokoju.
- D o s z ł a m do wniosku, że najwyższy czas zrobić
coś z m o i m życiem, to wszystko.
- Zrób nam kawy. Chętnie cię wysłucham.
Żadnego pobłażania, pomyślała z rozpaczą i szyb¬
ko wyszła do kuchni. O p a r ł a się na blacie i przy-
m k n ę ł a oczy. Wszystko w niej k o ł a t a ł o - serce,
mózg - jakby zaraz miała się rozpaść na kawałki.
Ciągle tylko pożądanie i pożądanie! Pragnął jej
ciała, chciał się z nią kochać... To wszystko, co
się dla niego liczyło. Ale dla niej to za m a ł o .
Julia poruszała się w kuchni jak automat. Wsta¬
wiła wodę. wsypała po łyżeczce kawy rozpuszczal¬
nej do kubeczków, zalała wrzątkiem. Ale kiedy
chciała przenieść kubeczki, ręce tak jej drżały, że
musiała postawić je z powrotem. Czy zdoła się
przed nim obronić? Riccardo osaczał ją jak rekin,
który wyczuł zapach krwi.
Rozumiała, że odkąd Nicola p o z n a ł a prawdę, nie
było powodu, żeby Riccardo czul się w obowiązku
podtrzymywania ich znajomości. Któregoś dnia weź¬
mie, co chce, a potem zniknie z jej życia, razem
z córką.
Julia oparła się o blat. rozpaczliwie szukając
rozwiązania dla siebie. Jeśli miała z tej opresji
wyjść c a ł o , nie wolno jej było się poddać. Bijąc się
z myślami, nie usłyszała, kiedy Riccardo wszedł do
kuchni. Stał teraz przed nią z kawałkiem papieru
w ręce.
- Co to jest? - zapytał lodowatym t o n e m , poda¬
jąc jej lekko zmiętą karteczkę.
Pod numerem telefonu ktoś narysował ogromne
serce. To musiała być ta sama karteczka, którą przy
wyjściu wcisnął jej Roger.
- Gdzie to znalazłeś?
- Czy to ważne? - C z e k a ł na odpowiedź ze
skrzyżowanymi ramionami.
- Nie miałeś prawa grzebać w mojej torebce
- powiedziała opanowanym głosem.
- Zostawiłaś otwarta. Wystawał kawałek papie¬
ru, no to go wyciągnąłem. Dowiem się, kto to jest...
ten Roger?
- Nie masz prawa mnie o nic pytać - odparła.
Dostrzegła iskierkę nadziei. Głupstwem by by¬
ło nie skorzystać. Wiedziała - oboje wiedzieli
- że cokolwiek zrobi, on i tak jej dosięgnie. Ale
gdyby uwierzył, że jest w jej życiu jakiś inny
mężczyzna, musiałby zostawić ją w spokoju. Mo¬
głaby wreszcie wydostać się z tej matni i w samo¬
tności lizać rany, dziękując Bogu, że nic są jesz¬
cze głębsze.
- P o z n a ł a m go na przyjęciu. Jest kolegą męża
Elizabeth... - przerwała, ale zachęcona jego mil¬
czeniem mówiła dalej. - Roger jest maklerem w Ci¬
ty. Bardzo m i ł o się nam rozmawiało i... kiedy wy¬
chodziłam, dał mi swój numer. No przestań tak się
na mnie gapić! Przecież to nic złego spotykać się
z ludźmi i wymieniać telefonami.
- To z takim zamiarem wychodziłaś dziś z do¬
mu? Żeby poderwać pierwszego, który się nawinie?
- To nie ja go zaczepiłam, ale on mnie. Nic
należę do kobiet, które chodzą na imprezy, żeby
polować na facetów. - Na samą myśl c h c i a ł o jej się
śmiać. O n a jako flirtujący w a m p ! Czy można wy-
myślić coś bardziej absurdalnego? - N i c bqdź śmiesz
ny, Riccardo.
- Śmieszny? M a m wiec pomysł.
- J...jaki?
- Najlepiej byłoby zabrać Nicole z tego d o m u ,
ale nic chcę jej narażać na stres, więc...
- Więc...?
- Więc zamieszkam tu z w a m i .
ROZDZIAŁ ÓSMY
Riccardo wyglądał przez ogromne, sięgające od
podłogi aż po sufit okno swojego gabinetu i z wyso¬
kości jedenastego piętra patrzył na ruchliwe, tęt¬
niące ruchem ulice Londynu. W przeszłości ten
widok był źródłem jego ogromnej satysfakcji. Po¬
dobnie jak przebywanie w tym przestronnym ele¬
ganckim wnętrzu z meblami obitymi czarną skórą,
wyścielanym grubym, miękkim dywanem. Ze świa¬
domością, że nic tylko ten gabinet, ale cały szklany
wieżowiec, w którym się znajdował, należał do
niego.
Rodzina Riccarda wszelkimi sposobami starała
się ściągnąć go z powrotem do Włoch, szczególnie
po jego ślubie z Caroline. Jednakże na to jego
świeżo poślubiona żona nic chciała się zgodzić, co
zresztą przyjął ze skrywaną radością. Też nie chciał
opuszczać Londynu. Uwielbiał rozległą, betonową
dżunglę tego miasta, zachłystywał się pozbawio¬
nym skrupułów codziennym zmaganiem, zdobywa¬
niem coraz silniejszej pozycji. Po gorzkim rozstaniu
z żoną z jeszcze większym zapałem rzucił się w wir
pracy. Kiedy wyznaczył sobie jakiś cel, nic i nikt nie
był w stanie go powstrzymać.
Jednak, w ciągu zaledwie kilku tygodni, wszyst¬
ko bardzo się z m i e n i ł o . Myśląc o tym, Riccardo
westchnął. G ł ó w n y m powodem tych zmian była
oczywiście Nicola. Ojcostwo, jakkolwiek spóźnio¬
ne, n a d a ł o nowy radosny sens jego życiu. Było
jednak coś jeszcze, co nie dawało mu spokoju
- sprawa Julii.
Za chwilę rozpocznie wielką przeprowadzkę do
jej domu. Już zlecił zainstalowanie komputerowego
łącza, oddzielnej linii telefonicznej i faksu. Z a n i m
Julia wróci ze szkoły, wszystko będzie gotowe.
Poczucie władzy i szaleńcze t e m p o życia w tych
c h ł o d n y c h , luksusowych przestrzeniach utraciły
swoją dawną m o c przyciągania. Tęsknota za blisko¬
ścią tej niewinnej, a jednocześnie wyzywająco pięk¬
nej istoty, jaką była dla niego Julia, spychała wszyst¬
ko inne na dalszy plan.
Z właściwą sobie determinacją, Riccardo doko¬
n a ł selekcji najpotrzebniejszych rzeczy i o jedenas¬
tej był już gotów do wyjścia. Po drodze zajrzał do
sekretarki, aby przypomnieć jej o nowych ustale¬
niach. Odtąd będzie głównie pracował w d o m u
i będzie m o ż n a się z nim kontaktować za pośrednic¬
twem Internetu, telefonu lub faksu. Będzie wpadał
do biura, ale nic tak często jak do tej pory. Sekretar¬
ka wciąż nie mogła się oswoić z tą jego decyzją, ale
nie zamierzał niczego t ł u m a c z y ć . Dzień wcześniej
z w o ł a ł nadzwyczajne posiedzenie zarządu, gdzie
początkowo też natknął się na barierę zupełnego
braku zrozumienia, ale m i m o to u d a ł o mu się szyb
ko i sprawnie rozdzielić kompetencje. Zawsze ota
czał się bystrymi, ambitnymi ludźmi, na których
i tym razem się nic zawiódł.
Przez resztę dnia doglądał instalacji sprzętu
w swoim nowym biurze, dla którego potrzeb przy
stosował j e d n o z pomieszczeń na parterze. Dopil¬
nował też, żeby mu przywieziono z d o m u parę
ubrań.
Kwadrans po czwartej wszystko było gotowe
i mógł spokojnie czekać na powrót Julii ze szko¬
ły. Jego obecność będzie dla niej zupełnym za¬
skoczeniem. Od trzech dni ani słowem nie wspo¬
m n i a ł o zapowiadanej przeprowadzce i pewnie
myślała, że zarzucił swój plan. Tymczasem Ric¬
cardo wybrał ten dzień, wiedząc, że Nicola zo¬
stanie na podwieczorku u koleżanki. M i a ł nadzie¬
ję, że uda mu się udobruchać Julię, zanim córka
wróci. Wcześniej, oczywiście, zdobył klucz do
d o m u pod pozorem łatwiejszego dostępu, gdyby
wymagała tego sytuacja. Ponieważ Julia nie dała
się łatwo przekonać, musiał użyć argumentów,
z których nic był zbyt dumny. Jednak pokusa
była zbyt wielka.
Słysząc szczęk przekręcanego klucza w zamku,
ustawił się w drzwiach salonu, w leniwej pozie
opierając się o framugę i krzyżując ramiona. Obser-
wował. jak Julia wchodzi do środka ze stosem
zeszytów w rękach, podtrzymując je brodą, aby nie
upadły.
- Pomóc? - odezwał się ze swojego miejsca.
Jak można się było spodziewać, zeszyty wypadły
Julii z rąk i posypały się na podłogę, a ona na jego
widok stanęła jak wryta.
- Co ty tutaj robisz? - spytała zaszokowana, nie
wierząc własnym oczom.
Akurat o nim myślała, więc początkowo wzięła
go za wytwór swojej wyobraźni. Tymczasem Ric¬
cardo najspokojniej w świecie podszedł do niej
i pochylił się nad podłogą, żeby pozbierać ze¬
szyty. Wyciągnął w jej kierunku ręce z bezładną
stertą, ale Julia patrzyła na niego oszołomiona,
z zaczerwienioną twarzą. Riccardo rzucił zeszyty
na stół i stanął naprzeciw niej z rękoma w kiesze¬
niach.
- Co ty tutaj robisz? - powtórzyła głośniej.
-I jak się tu dostałeś?
P o m a c h a ł jej kluczem przed nosem.
- M a m zapasowy klucz. Nie pamiętasz?
Julia wyrwała mu klucz z ręki i rzuciła go na stół
obok zeszytów.
- M i a ł e ś go użyć tylko w razie potrzeby. Obie¬
całeś!
- Zgadza się. I taka potrzeba była - odparł,
łagodnie się do niej uśmiechając.
Julia jeszcze się nic przyzwyczaiła do tych jego
uśmiechów. Zawsze trafiały wprost do jej serca,
przyprawiając ją o drżenie. Przytrzymała się rogu
stołu.
- Doprawdy? Jakoś nie widzę, żeby tu sie p a l i ł o
albo przeszła wielka fala.
- Powiedzmy, że to była moja potrzeba.
- Ciekawe, bo Nicola jest u koleżanki i nic wróci
wcześniej niż o szóstej.
- Wiem i dlatego przyszedłem wcześniej. Wpro¬
wadziłem się.
Dwa ostatnie słowa zawisły w powietrzu, pod¬
czas gdy Julia oswajała się z ich znaczeniem.
- To niemożliwe - powiedziała wreszcie. - Mó¬
w i ł a m ci, że to niedorzeczny pomysł. Ze możesz
odwiedzać Nicole, kiedy tylko chcesz, ale i t o , żc
absolutnie nic zgadzam się, żebyś z nami mieszkał.
- To prawda, ale i tak się wprowadziłem - po¬
wiedział niewzruszony, posyłając jej kolejny
uśmiech.
Gdyby ona wiedziała, jak pięknie wygląda, taka
wzburzona, zaskoczona sytuacją bez wyjścia. Miał
ogromną ochotę p o c a ł o w a ć jej obiecująco rozchy¬
lone usta, bezradnie szukające słów.
- Chcesz zobaczyć mój kącik? — z a p r o p o n o w a ł ,
kierując kroki do nowego biura i przezornie zwięk¬
szając dystans między nimi.
- Twój kącik?! - wykrzyknęła, rzucając się
za nim.
Riccardo zatrzymał się przy wejściu do jadalni.
czekając, co powie Julia na widok zmian, jakie tam
zaszły.
- Ja chyba śnię! - rzekła, spoglądając na stół
zastawiony komputerem, telefonem, faksem i seg¬
regatorami. - Ale za chwilę się obudzę, prawda?
- To nic sen, ale mogę cię uszczypnąć, jeśli
chcesz.
- Dlaczego to zrobiłeś?
- M ó w i ł e m ci dlaczego.
- Przyjrzyj mi się dobrze. - Julia rozpostarła
ramiona, prezentując swój skromny strój, składają¬
cy się z białej bluzki, ciemnoszarej spódnicy i od¬
powiadającego jej kolorem żakietu. - Czy wyglą¬
dam jak niemoralna kobieta, która daje zły przykład
dziecku?
- Zająłem jeden z gościnnych pokoi — oznajmił
jakby nigdy nic Riccardo. - A teraz wybacz, ale
muszę popracować.
- Jeszcze nie skończyliśmy.
- Ty może nie - odparł, omijając ją i sadowiąc
się przed komputerem - ale ja tak.
- A gdzie ja mam sprawdzać zeszyty? - Stanęła
nad nim, biorąc się pod boki. - W kuchni nic ma
warunków, a poza tym Nicola lubi często rysować
przy stole.
- M o ż e m y razem korzystać z tego stołu. Miejsca
jest dość - powiedział ze wzrokiem utkwionym
w monitorze, klikając myszką i robiąc wrażenie,
jakby był już mocno zajęty pracą.
Tyle mojego, co sobie p o g a d a ł a m , pomyślała
zrezygnowana Julia. A jednak, zerkając na niego
ukradkiem, poczuła coś w rodzaju uniesienia. Naj¬
głupsza z możliwych reakcji. Po tym, co zrobił i jak
ją potraktował, powinna być wściekła i obrażona.
Tymczasem opanowało ją idiotyczne poczucie speł¬
nienia. P e ł n a pogardy do samej siebie, zacisnęła
zęby i poszła do holu po zeszyty.
- Jeszcze sobie porozmawiamy - oznajmiła, za¬
jmując miejsce przy stole i rozkładając zeszyty.
Riccardo mruknął coś pod nosem, nic odrywając
oczu od komputera.
- Tylko nic mam teraz czasu, bo chcę to spraw¬
dzić, zanim Nicola wróci do domu.
Kolejne mruknięcie. Riccardo zerknął na nią
kątem oka. Julia siedziała nad jedną z prac, przebie¬
gając ją wzrokiem, z czerwonym długopisem w rę¬
ce. I tak nie był w stanie się skupić. Tc wszystkie
maile. Będzie musiał przejrzeć je później. Mając ją
na wyciągnięcie ręki, nie był w stanie logicznie
myśleć. Po chwili nawet nic udawał, że nad czymś
pracuje. Sięgnął po jeden z zeszytów i zaczął go
przeglądać. Musiał znaleźć coś zabawnego, bo
w pewnym momencie zaniósł się śmiechem. Julia
spojrzała na niego znad swojej pracy i zmarszczyła
czoło.
- P o d o b n o miałeś pracować - zauważyła z prze¬
kąsem.
- Pracowałem — odparł, patrząc na nią. — Ale to
jest dużo bardziej interesujące. „ N a dworze p a d a ł
śnieg, kiedy nagle urodziło się dziecko. Jest bardzo
duże, powiedziała mama. M i a ł o zieloną buzię i trzy
nogi, bo to był tak naprawdę potwór". Czego ty
uczysz te biedne dzieci? - spytał, przeciągając się
leniwie. - D u ż o jest takich, co mają koszmary?
- To była praca o przygodach - powiedziała
Julia, czując nagłe ściskanie w żołądku. - Rory ma
niezwykle rozwiniętą wyobraźnię. Ciągle myśli
o potworach.
A ty, zamyślił się Riccardo, o kim tak ciągle
myślisz? O Rogerze? Tajemniczym maklerze o spo¬
conych dłoniach? Musiał się jej spodobać, skoro
wzięła od niego n u m e r telefonu. To dobrze, że się tu
wprowadził. Będzie ją miał na oku.
- Co mówiłaś? - zapytał, orientując się, że Julia
coś do niego mówi.
- Prosiłam, żebyś mi oddal zeszyt. Chcę spraw¬
dzić pracę domową.
Riccardo p o d a ł jej zeszyt i, rozparłszy się wy¬
godnie na krześle, zapatrzył się w czubki swoich
butów.
- A co będzie z kolacją?
- Dobrze, że poruszyłeś ten temat. - Julia wstała
od stołu, podeszła do okna i przysiadła na parapecie
wykuszu. - Kolejna rzecz, skazująca ten ekspe¬
ryment na niepowodzenie. Nie mam ani czasu,
ani chęci, żeby przyrządzać ci posiłki w dniach,
kiedy zdarzy ci się tu być.
- Tak się składa, że bywać będę często. Natural¬
nie w ciągu dnia b ę d ę chodzi! na spotkania, ale
zamierzam dużo pracować w domu, także wieczora¬
mi. Pozwoli mi to bardziej zbliżyć się do Nicoli.
- Riccardo spuścił wzrok t r o c h ę zażenowany płyt¬
kością tego ostatniego argumentu.
- I przypilnować, żebym nie dawała jej złego
przykładu - dodała Julia, kiwając głową.
- No widzisz, jak ty mnie rozumiesz.
Julia rozejrzała się dookoła, jakby szukała skądś
pomocy. Jeśli on tutaj cały czas będzie, czy potrafi
mu się oprzeć? Kto dał mu prawo, żeby się tak
szarogęsił? I te jego obraźliwe insynuacje! Opieko¬
wała się Nicolą najlepiej jak potrafiła. S t ł u m i ł a
w sobie wielki żal po śmierci brata, żeby dać małej
oparcie, którego to dziecko tak bardzo potrzebowa¬
ł o . Czy naprawdę sądził, że zmiana wyglądu może
uczynić ją mniej odpowiedzialną?
Poczuła się pewniej, czując wzbierającą złość.
To dużo lepsze niż podstępne uczucie miłego pod¬
niecenia, wywołane bliskością jego seksownego
ciała.
- Nie m a m zamiaru sprowadzać do domu żad¬
nych obcych facetów.
- A ten makler, to co? Nie powiesz mi, że jest
długoletnim przyjacielem rodziny.
- Roger jest w porządku! Prawdę mówiąc, ty
jesteś o wicie bardziej podejrzany niż on.
- Ach, więc jeszcze j e d e n zniewieściały mię-
czak. No to problem z głowy. Niebawem go zo¬
stawisz, bo się będziesz przy nim nudzić jak mops.
- Słysząc ton zazdrości w swoim glosie, przybrał
poważny wyraz twarzy. - Zanim to jednak nastąpi,
nie wolno ci go tutaj przyprowadzać.
- N i c wolno? - oburzyła się. - Zabraniasz mi
zaprosić znajomego do domu?
- N i c znajomego, tylko mężczyznę.
Co za ironia, pomyślał Riccardo. Zawsze zaciek¬
le się bronił, kiedy którakolwiek z jego partnerek
próbowała mu coś narzucić, ograniczyć jego wol¬
ność. Mierziło go to. a teraz zachowuje się tak samo.
- Zazdrosny? - zapytała z wahaniem w głosie.
- Ja? - Wstał i zaczął chodzić po pokoju. - Ni¬
gdy w życiu nie b y ł e m o nikogo zazdrosny. Czy
wyglądam na takiego, co bywa zazdrosny?
Zatrzymał się przed nią, wyczekując odpowie¬
dzi.
- A o Martina?
- Nigdy nie byłem zazdrosny o twojego brata
- warknął. - Wściekły, tak. ale nie zazdrosny.
U k r a d ł mi coś. co należało do mnie.
- N a l e ż a ł o do ciebie? - powtórzyła, unosząc
brwi.
- Może użyłem złego określenia - ż a c h n ą ł się
Riccardo.
- Musiałeś ją bardzo kochać - stwierdziła ci¬
chym głosem.
Wypowiedziane słowa sprawiły jej ból.
- Dlaczego tak uważasz?
- Ponieważ jej odejście wciąż jeszcze budzi
w tobie tyle złości.
- Jestem W ł o c h e m . A ona była moją żoną. To
chyba naturalne, że nic mogę się z tym pogodzić.
Jestem wściekły na nią i na twojego brata, że ukryli
przede mną prawdę o m o i m dziecku. Co do Caro¬
line, oczywiście, że ją k o c h a ł e m . Wziąłem z nią
ślub! Tak się składa, że jestem mężczyzną, który
słowa małżeńskiej przysięgi traktuje bardzo poważ
nie. Nigdy bym nie zaproponował jej małżeństwa,
gdybym jej nie k o c h a ł . Albo nic był przekonany, że
t a k jest.
To wyznanie d a ł o Julii do myślenia, ale szybko
zeszła z obłoków na ziemię. On jej nie kocha i już.
Postanowiła wrócić do sprawdzania zeszytów.
- Nic zapytasz mnie, co to znaczy?
- M ó w i ł a m ci. Muszę to sprawdzić, zanim od¬
biorę Nicole - odparła, zakreślając jakiś błąd na
dowód, że jest zajęta.
- Myślałem, że zechcesz ze mną porozmawiać
o twoim ideale mężczyzny...
Riccardo nigdy z nikim nie rozmawiał o swoim
małżeństwie i jego rozpadzie. Nawet z rodziną.
Zbywał każdego, kto próbował coś z niego wyciąg¬
nąć, dając do zrozumienia, że jego życic osobiste
jest ściśle chronionym, zakazanym terytorium. Nie¬
mniej teraz z Julią bardzo chciał o swoich przeży¬
ciach pomówić.
Julia spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- Czy próbujesz mi powiedzieć, że to ty nim
jesteś? - uśmiechnęła się z ironią. - To znaczy,
że będziesz razem ze mną gotował, prasował
i sprzątał?
- N o , widzę, że zaczyna ci się podobać mój
pomysł zamieszkania pod j e d n y m dachem - powie¬
dział, nic kryjąc satysfakcji. - Naturalnie, że będę
udzielał się w kuchni, ale jeśli chodzi o pozostałe
zajęcia, wolę zapłacić tym. którzy się na tym znają.
- Tak jak się spodziewałam - zauważyła roz¬
bawiona. - Jesteś tu zaledwie parę minut, a już
wprowadzasz nowe zasady.
- W gruncie rzeczy, m ó g ł b y m ściągnąć tu ko¬
goś, kto zająłby się także gotowaniem - rzekł.
- Pierre na pewno by się zgodził.
- Kto to jest Pierre?
- Mój kucharz.
- To ty masz kucharza?
- Gotuje dla mnie. kiedy potrzeba. Oczywiście,
za sowitym wynagrodzeniem.
- Oczywiście - skwitowała kwaśno. - G r u n t to
umieć wynająć, kogo trzeba.
- C h c ę jedynie p o m ó c w prowadzeniu domu.
Nie chciałbym sprawić k ł o p o t u swoją osobą.
- Co ty powiesz? - rzekła drwiąco. - I nic rób
takiej niewinnej miny, bo na mnie nic działa.
- Ależ skąd! - Riccardo spuścił oczy, triumfując
w duchu.
A jednak zwycięstwo! I tak by został, nawet
gdyby spakowała mu walizki i wystawiła na dwór.
Julia była wyzwaniem, a wyzwaniom należy wy¬
chodzić naprzeciw. Pragnął, żeby stała mu się po¬
wolna, żeby myślała tylko o n i m . C h c i a ł zostać
niepodzielnym panem i władcą jej myśli i snów. Ale
żeby tak się stało, musiał się do niej dostosować, a to
- biorąc pod uwagę jego charakter - będzie wyjąt¬
kowo trudne.
- Przygotuję coś do jedzenia, kiedy pojedziesz
po Nicole - oświadczył wspaniałomyślnie.
- Co takiego? - Julia rzuciła mu sceptyczne
spojrzenie.
- No nie patrz tak na mnie - rzekł. - Od dzieciń¬
stwa otaczali mnie wspaniali kucharze. G o t o w a n i e
m a m we krwi. Zresztą najlepiej będzie, jak od razu
się do tego zabiorę. - To mówiąc, wyłączył kom¬
puter i u d a ł się do kuchni.
Dalsza część wieczoru była dla Julii niezwykle
absorbująca. Przede wszystkim trudno jej było sku¬
pić się nad pracami uczniów, wiedząc, że Riccardo
jest w kuchni. Zastanawiała się nad swoją strategią
postępowania wobec niego. Najlepiej będzie, jeśli
zachowa bezpieczny, zdrowy dystans. N i e pozwoli
mu też na jakiekolwiek ingerencje w swoje życic
towarzyskie. Pomyślała o Rogerze. Sama nic miała
zamiaru do niego dzwonić, ale jeśli on to zrobi? Ma
pójść czy nie na to spotkanie?
Wioząc Nicole do domu. uprzedziła ją. że jej
ojciec z nimi zamieszkał, co dziewczynka przyjęła
głośnym okrzykiem radości. Z punktu widzenia
budowania więzi jego obecność m i a ł a pewne plusy.
W naturalny sposób zbliżała ich do siebie. Przyjem¬
nie było patrzeć, jak razem rysują czy oglądają
kreskówki. Za jakiś czas zadzierzgnięta więź będzie
na tyle silna, że będą mogli razem odejść.
I wtedy co? Zostanie sama z pustką po nich, którą
trzeba będzie czymś zapełnić.
Nicola k ł a d ł a się spać podekscytowana. Miała
w głowie długą listę pomysłów, które będzie mogła
wspólnie z tatą realizować. Tymczasem Riccardo
przygotował kolację.
- Ładnie pachnie - zauważyła Julia, wchodząc
do kuchni.
- Według starego włoskiego przepisu - po¬
wiedział, taksując wzrokiem jej kusą bluzeczkę
i wcięte dżinsy. - U ż y ł e m wszystkiego, co znalaz¬
łem w lodówce. D o d a ł e m t r o c h ę ziół, przypraw,
i gotowe. Proszę, usiądź. - N a l a ł jej kieliszek białe¬
go wina.
Julia posłusznie zajęła przygotowane miejsce
przy stole, ciesząc się. że zostanie przez niego
obsłużona. Riccardo przy kuchni wyglądał niezwy¬
kle seksownie. Podwinięte rękawy koszuli odsła-
miały silne przedramiona, a lekka mgiełka potu
na jego twarzy pobudziła jej wyobraźnię. U p i ł a
duży łyk wina, żeby się uspokoić.
- Nicola bardzo się ucieszyła, że z nami zamie-
szkałeś - rzekła, podczas gdy wykładał już danie na
talerze.
- Chyba tak. Pytała, czy może do mnie mówić
„tatusiu". Mówiła, że wszystkie dzieci mają tatusiów
i że to zawsze było jej marzeniem - głos mu zadrżał
ze wzruszenia i po chwili, bardziej już opanowany,
d o d a ł : - Przynajmniej j e d n a z was się cieszy.
Zawinął porcję spaghetti na długi widelec i ze¬
p c h n ą ł na talerz Julii.
- A teraz spróbuj - zachęcił, czekając na jej
ocenę.
- P y s z n e - p o w i e d z i a ł a , spoglądając mu w oczy,
a on uśmiechnął się z zadowoleniem.
N i c m ó w i ł e m , że gotowanie m a m we krwi?
- N i c byłam pewna, czy mogę ci wierzyć. N i c
wyglądasz mi na kogoś, kto lubi takie typowo
domowe rzeczy.
- Może nie spotkałem jeszcze odpowiedniej ko¬
biety, która by mnie u d o m o w i ł a . - Z e r k n ą ł na nią
znad talerza.
- Caroline nią nie była? - zapytała Julia.
- Zastanawiałem się, kiedy do tego wrócisz,
- Podtrzymuję tylko rozmowę. Jeśli nic chcesz
o tym mówić, to nic mów.
- N i c . Caroline się nie u d a ł o . Chociaż, kiedy tak
patrzę wstecz, muszę przyznać, że próbowała. - Po
raz pierwszy nie odczuwał żalu, że znalazła szczꜬ
cie z innym mężczyzną. Zasługiwała na nie. - Nie
byłem gotów, żeby iść na ustępstwa - powiedział
bardziej do siebie niż do Julii - a na ustępstwach
właśnie opiera się dobre małżeństwo. D r a ż n i ł o mnie
to jej ciągłe gderanie.
- Dlatego w końcu z a m k n ę ł a się w sobie - za¬
uważyła delikatnie Julia.
- Zgadza się, a im bardziej się zamykała, tym
bardziej mnie to irytowało. Błędne k o ł o . Praktycz¬
nie przestaliśmy umieć ze sobą rozmawiać. - Wzru¬
szył ramionami i westchnął. - Oboje mieliśmy
dobre intencje, ale jakoś nam po drodze nic wyszło.
Ale to nic powód, żeby utrzymywać Nicole w taje¬
mnicy przede mną.
- Masz rację.
- Jak możesz przyznawać mi rację, jeśli tkwiłaś
w t y m po uszy?
- To nieprawda - zaprotestowała, odkładając
sztućce na pusty talerz i popijając winem. - Tobie
się wydaje, że mieszkałam tu z nimi i miałam wpływ
na ich decyzje, a było inaczej. Wynajmowałam
własne mieszkanie w drugiej części miasta. Mog¬
łam się z nimi nie zgadzać w pewnych kwestiach,
ale nic nie m o g ł a m zrobić. Zresztą m i a ł a m za dużo
własnych spraw na głowic, żeby się wtrącać.
- Nie miałaś o mnie żadnego zdania?
- Ja ciebie nie z n a ł a m ! Wiedziałam tyle, co
opowiedziała mi Caroline. Kiedy u m a r l i . . . - g ł o s się
Julii z a ł a m a ł - z r o z u m i a ł a m , że decyzja należy do
mnie i postanowiłam zrobić t o , co już dawno powin¬
no zostać zrobione. I skontaktowałam się z tobą.
- Zadowolona jesteś, że to zrobiłaś?
Riccardo obserwował ją nieprzeniknionym
wzrokiem, bawiąc się widelcem.
- Oczywiście, że tak - odpowiedziała. - Nicola
ma prawo wiedzieć, że istniejesz, nawet jeśli przez
parę lat jej tego prawa odmawiano. Już widzę, że
będziesz wspaniałym tatą. Jesteś zapobiegliwy, ser¬
deczny i czuły...
Spłoszyła się pod uważnym spojrzeniem jego
ciemnych oczu, wędrujących po jej twarzy, która
oblewała się coraz żywszym rumieńcem.
- A gdybyśmy tak wyłączyli Nicole z tego rów¬
nania - rzekł miękkim głosem - czy ty sama jesteś
zadowolona, że nawiązałaś ze mną kontakt?
- M h m . . . Ja... M i ł o jest poznawać nowych lu
dzi... — odparła wymijająco.
- Boja się cieszę.
- Naprawdę? - Serce podskoczyło jej do gardła.
- Tak. Podczas naszego pierwszego spotkania
powiedziałem ci, że nie jesteś w moim typie. Myli¬
łem się. - Przełknął łyk wina, z przyjemnością
wpatrując się w jej ożywioną twarz. - K o c h a ł e m się
z tobą tylko raz, ale m a m zamiar to powtórzyć. Bo
nadal cię pragnę i żaden Roger mi w tym nie
przeszkodzi. Nie będziecie do siebie dzwonić, ani
ty do niego, ani on do ciebie - mówił spokojnie
i rzeczowo, jakby rozmawiał o pogodzie. - Twoje
ciało rezerwuję dla własnej przyjemności.
- Dla przyjemności! - obruszyła się, bojąc się
przyznać, jak słodkie wizje przywołał tymi słowa
mi. - To, co się wydarzyło między nami, Riccardo
- powiedziała z drżeniem - było wielka, pomyłką.
Nie szukam przygód.
- W takim razie powiedz mi, czego szukasz.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
P o p e ł n i ł a wielki błąd. ale przecież od początku
wiedziała, że tak będzie. Pragnęła zbyt wiele, o wie¬
le więcej, niż był w stanie jej zaoferować. Uleganie
namiętności, która popychała ich ku sobie, nie mog¬
ło niczego zmienić. Teraz też czuła, jak jej ciało
plonie pod jego spojrzeniem, rozedrgane pożąda¬
niem.
Trzeba posprzątać - rzekła, wstając od stołu na
drżących nogach.
Odgarnęła włosy z twarzy, wzięła swój brudny
talerz i, omijając Riccarda wzrokiem, podeszła do
zlewu.
I tyle z mojej taktyki, pomyślał, śledząc każdy jej
ruch. Z e b r a ! pozostałe naczynia ze stołu i wstawił
do zlewu. Kiedy ona zmywała, on ściereczką wycie¬
rał je do sucha. Niemniej atmosfera pomiędzy nimi
była bardzo napięta.
- Mówiłaś matce, że się wprowadziłem?
- Nie, nic miałam okazji.
Julia wróciła do szorowania widelca z większą
dokładnością niż potrzeba. Riccardo stał tak blisko!
- Jak sądzisz, co powie, kiedy się dowie, że tu
mieszkam?
- Jesteś ojcem Nicoli. Sytuacja może nie jest
zwyczajna, ale... Riccardo. nie sądzę, żeby nam się
udało...
- Dlaczego nic? Dlatego, że powiedziałem, że
cię nadal pragnę? - zapyta! aksamitnym głosem.
Postanowił się nie poddawać. C h c i a ł , żeby przy¬
znała się do tego, co do niego czuje, że nie może mu
się oprzeć. Widział to w jej oczach, ale to za m a ł o .
C h c i a ł to usłyszeć.
- Wolałabyś, żebym nic nie mówił? Nawet jeśli
widziałaś to w moich oczach?
Julia uparcie milczała. Ta cholerna angielska
powściągliwość!
- No cóż - wybuchnął - dopóki tu jestem, bę¬
dziesz musiała j e d n a k jakoś z tym żyć. Tym bar¬
dziej że ja się nigdzie nie wybieram.
- O tym zdecyduję ja - odparowała z groźnym
błyskiem w szarych oczach. - To mój dom, jeśli
zapomniałeś!
- Ale mieszka w nim moja córka!
Z d a w a ł sobie sprawę, że powoływanie się na
Nicole przy każdej okazji nie jest w porządku,
ale nie dbał o to.
- Jeśli zamierzasz mi utrudniać, to ja nie będę
tolerować twojej obecności w tym d o m u - oznaj¬
miła zdenerwowana.
Ściągnęła żółte rękawice z rąk, przewiesiła je na
zlewie, a następnie wytarła ręce o m a ł y ręcznik na
blacie i oddaliła się na bezpieczną odległość, przez
cały czas zerkając na niego spod rzęs. jakby w oba¬
wie przed niespodziewanym atakiem.
- Innymi słowy - przybrał kpiący ton i odwrócił
się do niej z ramionami skrzyżowanymi na piersiach
- mamy zwracać się do siebie, jakby nic łączyło nas
nic więcej niż tylko luźna znajomość?
- Oczywiście będziemy dla siebie mili i uprzej¬
mi i...
- U p r z e j m i ! - Riccardo wybuchnął śmiechem
i podszedł bliżej. - Kochaliśmy się. a teraz spodzie¬
wasz się. że będziemy wobec siebie tylko uprzejmi?
- Wolałabym, żebyś nic wracał do tamtej spra¬
wy - powiedziała niepewnie.
- Posłuchaj - westchnął i. przeczesawszy pal¬
cami włosy, wbił ręce w kieszenie. - Ja nie chcę się
z tobą kłócić. Może zrobię kawy. przejdziemy do
salonu i porozmawiamy jak dwoje dorosłych ludzi?
- To znaczy, że przestaniesz mnie terroryzo¬
wać?
- Tak to odbierasz?
Julia nienawidziła siebie za słabość, jaka ją ogar¬
niała, ilekroć Riccardo zbliżał się do niej. m ó w i ł coś
czy nawet patrzył na nią. Jakim sposobem może
postępować racjonalnie i logicznie, jeśli przy nim
czuje się. jakby podczas wichury szła brzegiem
urwiska.
- A nic jest tak?
- Ja nic chcę cię do niczego zmuszać. Idź, zaraz
przyniosę kawę do salonu. Masz moje słowo, że
będę grzeczny.
Julia przeszła do salonu i usiadła na kanapie,
podwijając pod siebie nogi. Miała niejasne prze
czucie, że pozwala sobą manipulować.
Riccardo zjawił się kilka minut później, niosąc
okrągłą tackę z dwiema filiżankami, szklanym
dzbankiem p e ł n y m dymiącej kawy i m a ł y m dzba¬
nuszkiem ze śmietanką.
- W czasach studenckich, żeby zarobić trochę
pieniędzy, pracowałem jako kelner - rzekł, stawia¬
jąc tackę na stoliku przy kanapie i sadowiąc się obok
Julii. - Robi wrażenie?
- Ty kelnerem? Zadziwiasz mnie - powiedziała
zaskoczona tą rewelacją, przyglądając się. jak Ric¬
cardo nalewa i podaje jej kawę.
- A co? - spytał, patrząc przez ramię, pochylony
nad swoją filiżanką. - T r u d n o jest ci wyobrazić
sobie mnie przy takiej fizycznej pracy?
- Raczej to, że byłeś zmuszony to robić.
- U r o d z i ł e m się w zamożnej rodzinie, to fakt
- rzekł, prostując przed sobą nogi. - Ale nigdy nie
uważałem, że daje mi to prawo, by żyć na jej koszt,
kiedy sam byłem w stanie się utrzymać. Na studiach
imałem się bardzo różnych zajęć, łącznie z pracą
w barze i na budowie. Targanie na plecach worków
z c e m e n t e m to dopiero ciężka praca.
- Ja też pracowałam w czasie s t u d i ó w - przyznała
się Julia - ale robiłam to głównie dlatego, że nie
miałam innego wyjścia.
- A co robiłaś?
- Wieczorami pracowałam w supermarkecie,
obsługiwałam kasę. Nawet mi się p o d o b a ł o . Weso
ło b y ł o . - Uśmiechnęła się do wspomnień i wypiła
łyk kawy. - Poza tym p r a c o w a ł a m w różnych
sklepach.
- Zatem m a m y ze sobą więcej wspólnego, niż
jesteś skłonna przyznać - zauważył Riccardo, zni¬
żając glos. - Powinno się nam tu dobrze razem
mieszkać.
- Dobrze wiesz, dlaczego to niemożliwe - od¬
parła nieco spięta Julia.
— Mówiłaś wcześniej, że przelotne romanse cię
nie interesują. A czego ty szukasz? Miłości, małżeń¬
stwa i fajerwerków? Pobrali się i żyli długo i szczꜬ
liwie? - skrzywił usta w cynicznym uśmiechu.
Julia zaczęła mrugać powiekami, spod których
popłynęły łzy.
— Myślałem, że jest wręcz przeciwnie - kon¬
tynuował Riccardo bezlitosnym tonem. - Buntowa¬
łaś się, kiedy matka powtarzała ci w k ó ł k o , żebyś
wyszła za mąż, urodziła dzieci i zajęła się d o m e m .
— Po prostu nie szukam zwykłego r o m a n s u . - J u -
lia zacisnęła usta i chciała wstać z miejsca, nic
mając ochoty na dalszą rozmowę, ale przytrzymał
ją, chwytając za nadgarstek.
— W przeszłości miałaś przygody, prawda?
- N i e m i a ł a m takich przygód, jak myślisz! M ó
wisz lak. jakbym żyła w rozpuście. A ja chodziłam
z paroma c h ł o p a k a m i , i tyle.
- To dlaczego teraz robisz z tego problem?
Bo cię kocham - chciała mu powiedzieć. Bo chcę
więcej, niż możesz mi dać.
- M o ż e po prostu robię się coraz starsza - po¬
wiedziała ze ściśniętym gardłem. - Nie chcę tracić
czasu z kimś, kto jest nic dla mnie. Wiec pociąg
fizyczny czy Takt. że ja pragnę ciebie albo że ty
chcesz m n i e , nic ma tu znaczenia. Po prostu nic chcę
tego, co masz dla mnie.
- Jesteś pewna? Jak możesz - rzekł z lekkim
wyrzutem - skoro nie sprawdziłaś całej oferty? To
bardzo lekkomyślne z twojej strony.
H i p n o t y z o w a ł ją tym swoim aksamitnym gło¬
sem, uwodził uśmiechem. Przysunął się bliżej i bar¬
dzo ostrożnie wyprostował jej nogi i u ł o ż y ł na
kanapie. Pochylał się teraz nad nią.
- Tęsknię za twoimi okularami - rzekł głośnym
szeptem. - Jest coś podniecającego w chwili, kiedy
zdejmuje się kobiecie okulary.
- A często to robiłeś swoim dziewczynom?
- Nigdy, ale jestem otwarty na nowe doświad¬
czenia.
- I ja jestem tym nowym doświadczeniem?
Zaniechawszy walki na słowa, p o ł o ż y ł palec
na jej ustach, a następnie rozciągnął jej ramiona,
żeby m ó c ją oglądać w pełnej krasie. Jego ciało
natychmiast zareagowało. Jakiekolwiek słowa by
padły, jakiekolwiek deklaracje, przyciągali się na¬
wzajem jak magnes.
C a ł o w a ł jej długą, białą szyję i. pozwalając wy¬
obraźni wybiec naprzód, widział Julię nagą, mle-
cznobiałą.
- Riccardo... - szepnęła.
- Ciii, nic nic mów.
To się nie powinno zdarzyć! Ałe straciła głowę,
kiedy tylko jej dotknął. To nic b y ł o tylko prag¬
nienie, ale pożar.
- Jeśli nic chcesz, to mi teraz powiedz... - szep¬
nął Riccardo.
- Wiesz, że nie chce... - Ałe kiedy podniósł
głowę, przyciągnęła ją natychmiast. - Nie chcę. ale
potrzebuję. Kochaj się ze mną, Riccardo.
- Zupełnie jak ostatnim razem - powiedział
Riccardo, tuląc Julię w ramionach, kiedy odpoczy¬
wali po miłosnych uniesieniach. - Coś nas do siebie
ciągnie. Musisz to przyznać.
Nie wiedziała, co myśleć. Czyżby miał rację?
Czy powinna dać się wciągnąć w ten wir namiętno¬
ści, a skutkami martwić się potem?
Zamyślona, nic od razu usłyszała telefon dzwo¬
niący w drugim pokoju.
- Niech dzwoni - rzekł Riccardo, nie chcąc
wypuścić jej z objęć.
- Muszę odebrać. M o ż e m a m a dzwoni. Może to
coś ważnego.
Szybko włożyła dżinsy, wciągnęła przez głowę
koszulkę i wybiegła z pokoju. Riccardo został,
wyciągnięty na kanapie.
Podniosła słuchawkę.
- Kto mówi? - zapytała.
- Nie poznajesz mnie po głosie? - usłyszała
śmiech po drugiej stronic linii. - A myślałem, że
mnie nic da się zapomnieć.
- Roger!
- Często o tobie myślę. Julio. Może byśmy
gdzieś razem wyszli? Do kina, teatru? Przekąsić
coś?
- Roger... ja...
Z e r k n ę ł a ukradkiem przez ramię, spodziewając
się ujrzeć Riccarda stojącego w drzwiach. Właśnie
przeżyła coś pięknego i ważnego. On czeka tam na
nią, czeka, że się zgodzi z nim być. Zabawią się
w szczęśliwą rodzinkę, a potem on spakuje rzeczy
i pójdzie sobie. Ż a d n y c h deklaracji ani zobowiązań.
Zacisnęła zęby.
- Kiedy chcesz się spotkać? - spytała, t ł u m i ą c
łzy i powtarzając sobie w myślach, że tak właśnie
trzeba.
- Jutro?
- D o b r z e - odpowiedziała nieswoim głosem.
- Może podasz mi namiary na twój dom, to
podjadę po ciebie o...
- N i e , nie! Lepiej będzie, jeśli spotkamy się na
miejscu.
- OK. - Przerwał na chwilę, najwidoczniej
próbując wybrać miejsce. - Jest taka świetna wios¬
ka...
- Tylko nic wioska. Ja... Nie przepadam za wios¬
ką kuchnią.
- A francuska może być? - zapytał trochę zdzi¬
wiony.
- Francuska jest w porządku. - Julia p r z y m k n ę ł a
powieki i wzięła głęboki oddech. - Jak się nazywa
i jak się tam jedzie?
Roger udzielił jej dokładnych wskazówek, każąc
jc dla pewności powtórzyć.
- D o b r z e , w takim razie jesteśmy umówieni na
siódmą czterdzieści pięć, tak?
- Doskonale - potwierdził Roger. - Do jutra.
N i c spiesząc się, Julia wróciła do salonu. Riccar¬
do, ubrany tylko w spodnie, czekał na nią, stojąc
przy oknie.
- Coś ważnego? - spytał lakonicznie, ale jeden
rzut oka wystarczył, żeby zauważył w niej zmianę.
Wyraz jej twarzy mówił sam za siebie. Z n o w u ją
straci!.
Julia w odpowiedzi wzruszyła ramionami.
- Idę spać.
- Mieliśmy porozmawiać - rzekł.
- O czym?
- O nas.
- Nie ma n a s, Riccardo. P o d o b a m y się sobie, to
wszystko. Nie chcę wchodzić z tobą w żaden układ.
- Podjęłaś to postanowienie teraz?
- Zgadza się.
W pierwszej chwili chciał nalegać, próbować ją
znowu zauroczyć, ale nie byłoby to p e ł n e zwycięst¬
wo. Odrzuciła go już dwa razy. O dwa za dużo. Nic
będzie się napraszał, odezwała się jego urażona
duma.
- No dobrze, skończmy z tym - powiedział
oschle.
Julia spojrzała na niego, zaskoczona.
- Dla mnie przekaz jest jasny, Julio. Zrozumia¬
łem. Możesz iść spać. Zachowamy się jak dorośli
i udamy, że nic się nic wydarzyło — zakończył
z cynicznym uśmiechem i odwrócił się do niej
plecami, wpatrując w ciemność za oknem.
Dobrze, że tak się stało, przekonywała siebie
w drodze do sypialni. Nie rozumiała tylko, skąd ta
pustka w środku. Jutro pójdzie na pierwszą randkę.
Będzie chodziła z m i ł y m , a przede wszystkim prze¬
widywalnym mężczyzną. A jeśli Roger nic okaże
się tym właściwym, to spotka się z innym, a potem
z następnym, aż do skutku.
Kiedy następnego dnia obudziła się o w p ó ł do
ósmej, Riccarda nie było już w domu. Zadzwoniła
do niego w porze lunchu.
- Chciałabym wiedzieć, czy będziesz w domu
dziś wieczorem - powiedziała, bawiąc się sznurem
telefonu.
- A czemu chcesz wiedzieć?
- Wychodzę i nic wiem, czy prosić m a m ę , żeby
posiedziała z Nicolą.
- Będę w domu. O której wychodzisz?
- O k o ł o siódmej.
- Będę na pewno.
I to był koniec rozmowy.
Przez resztę dnia pracowała jak automat, nie
bardzo wiedząc, co się w o k ó ł niej dzieje. O k o ł o
czwartej odebrała Nicole z przedszkola i, zamiast
wrócić do domu. zabrała ją na zakupy do marketu,
a potem do fast foodu. Nicola cały czas szczebiotała
o tym i o owym. zadając mnóstwo pytań na temat
swojego ojca. Julia odpowiadała jej z pogodą, na
jaką ją tylko b y ł o stać.
Kiedy wróciły do d o m u przed szóstą, nic paliło
się żadne światło. Julia p o c z u ł a ulgę. że Riccardo
nie wrócił jeszcze z pracy. Wykąpała Nicole i po¬
zwoliła jej oglądać telewizję. Sama zaś przygotowa¬
ła się do wyjścia. N i c było w niej radosnego pod¬
niecenia jak przed randką. Raczej rezygnacja przed
spotkaniem tego. co nieuniknione. Spotka się
z przystojnym i uprzejmym kandydatem na męża.
N i e d ł u g o będą ferie. Nicola pojedzie do W ł o c h .
Pozna tam liczną rodzinę, która przyjmie ją z otwar¬
tymi ramionami. Ona tymczasem będzie się uma¬
wiać, umawiać, umawiać.
- Dokąd się wybierasz? - zapytała od niechce¬
nia Nicola.
- Na kolację, kochanie - powiedziała Julia do jej
odbicia w lustrze.
- Z kim.
- Zc znajomym.
- Jakim znajomym?
- Świętym Mikołajem - powiedziała Julia, na co
Nicola wybuchnęła śmiechem.
Wesołość udzieliła się Julii do chwili, kiedy na
dole spotkała się z Riccardcm.
- Nicola już j a d ł a - poinformowała go z przy¬
klejonym uśmiechem. - No to cześć.
Skierowała się do wyjścia z żakietem przewie¬
szonym przez ramię i torebką w ręce. Spodziewała
się, że Riccardo będzie chciał ją zatrzymać, ale nie
okazał żadnego zainteresowania. Jego obojętność
u k ł u ł a ją w samo serce.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Francuska restauracja znajdowała się tuż przy
King's Road i gdyby nic dyskretnie umieszczona
nazwa, m o ż n a by ją było wziąć za prywatną rezy
dencję.
Riccardo zatrzymał się przed wejściem, aby t r o
chę ochłonąć.
N i e planował, że tu będzie. Z u p e ł n i e spokojnie
patrzył, jak Julia wychodzi z domu. Było mu obojęt¬
ne, dokąd i z kim wychodzi. P o ł o ż y ł Nicole spać
i zamierzał jeszcze z godzinę popracować. Żadnym
sposobem nie m ó g ł się j e d n a k skupić. Kogo chciał
oszukać? Chyba sam siebie.
Zszedł no betonowych schodkach do drzwi fron¬
towych restauracji i pchnąwszy je, stanął oko
w oko z niewysokim kelnerem w eleganckim
uniformie. Rozejrzał się po sali, w rogu której
dostrzegł obiekt swoich poszukiwań. Siedziała
z twarzą podpartą ręką. z oczyma utkwionymi
w mężczyznę, który jej o czymś z ożywieniem
opowiadał.
- Ma pan rezerwację?
- N i e . - Riccardo nawet nie spojrzał na kelnera,
który uśmiechał się teraz do niego przepraszająco.
- W takim razie, obawiam się, że...
- M a m się spotkać z tymi ludźmi, o tam - rzeki
Riccardo, ruchem głowy wskazując na Julię i jej
partnera.
- Przykro mi, ale nic uprzedzono nas o tym.
- No to teraz mówię.
- Obawiam się...
Riccardo nie s ł u c h a ! już dalej, tylko szybkim
krokiem podszedł do stolika.
- Riccardo! - nieomal krzyknęła Julia.
- Proszę pana, jestem zmuszony prosić, żeby
pan wyszedł. - Kelner nie odstępował Riccarda na
krok.
- Poproszę o krzesło - warknął Riccardo, a kel
ner, obawiając się większego zamieszania, posłusz¬
nie poszedł po dodatkowe krzesło.
- Co ty tu robisz? - spytała zmieszana Julia.
- Roger, pozwól... to jest Riccardo. On... zajmuje
się dzieckiem. Chyba nic zostawiłeś Nicoli samej
w domu?
- Twoja matka z nią jest - odparł i wyszczerzył
do Rogera zęby. - Może byś sobie już poszedł? Ja
się zajmę tą panią.
- O co chodzi, Julio? - zapytał zmieszany
Roger.
- Może mu powiesz, Julio, kochanie?
- Nic, tak nie może być. - Roger dal znak
kelnerowi. - Ten człowiek nam przeszkadza. Proszę
go usunąć.
Kelner stanął za plecami Riccarda, nic bardzo
wiedząc, co robić.
- Jeśli chcesz, żebym wyszedł - Riccardo zbli
żył groźnie twarz do Rogera - to musisz mnie
wyrzucić sam.
- Nie będę się z panem szarpał.
- No to albo spadaj stąd. albo milcz.
- Riccardo, dość tego! - próbowała ingerować
Julia. - Robisz sceny... To żenujące.
- Whisky proszę - rzekł Riccardo z bezczelnym
uśmiechem, rozpierając się na krześle. - Randka się
skończyła.
- Roger, może lepiej wyjdź - powiedziała
w końcu Julia. - Bardzo cię przepraszam, ale jeśli
tego nic zrobisz, za chwilę nas wszystkich stąd
wyrzucą.
- Ale...
- Słyszałeś, co pani powiedziała, czy m a m po¬
wtórzyć? - rzekł Riccardo, mocząc usta w whisky,
którą mu właśnie p o d a n o .
Roger poderwał się z krzesła, rzucając na stół
wykrochmaloną serwetę.
- N i e spodziewaj się, że zadzwonię - wyrzucił
z siebie oburzonym tonem i wyszedł z sali.
- Co ty sobie wyobrażasz?! - odezwała się zde¬
nerwowana Julia. - Jak m o g ł e ś tak się zachować?
- Jadłaś już?
- Tak! N i e ! Byliśmy dopiero po przekąskach...
- To świetnie! W takim razie wychodzimy stąd.
Jak dla mnie, panuje tu zbyt sztywna atmosfera.
- Nigdzie nie pójdę.
- Jasne, że tak.
- Bo tak sobie życzysz?
- N i c , bo ty tego chcesz. - To rzekłszy, wsta!
i rzucił parę banknotów na stół, przywołując kel¬
nera. - To powinno wystarczyć, żeby pokryć koszty
kolacji. Zostanie jeszcze duży napiwek.
- Bardzo przepraszam - zdążyła powiedzieć Ju¬
lia, bo Riccardo pociągnął ją za rękę do wyjścia.
- Ty... ty... ty jaskiniowcu! - krzyknęła, kiedy
znaleźli się na zewnątrz.
- Wolę być jaskiniowcem niż mięczakiem. N i c
zauważyłem, żeby ten rycerz w srebrnej zbroi stanął
w twojej obronie.
Riccardo wezwał taksówkę i, nie dając Julii
wyboru, wpakował ją do Środka.
- D o k ą d jedziemy?
- Do mojego mieszkania.
Było coś dziwnego w jego głosie. Serce zatrzepo¬
tało w niej jak ptak w klatce. Pozostałą część drogi
przejechali w milczeniu.
- Nic musisz się mnie obawiać, Julio - powie¬
dział Riccardo, kiedy jechali windą. — Wszystko,
czego chcę. to rozmowy.
Mieszkanie Riccarda urządzone było w klasycz¬
nie minimalistycznym stylu, typowym dla zatwar-
dzialego kawalera. Na tyle bogatego, żeby mieć
wszystko, co najlepsze, ale bez potrzeby wprowa¬
dzania jakichkolwiek zmian.
Riccardo skierował się prosto do barku, gdzie
nalał sobie whisky. Z a p r o p o n o w a ł drinka Julii, ale
odmówiła. Wtedy usiadł na kanapie ze spuszczoną
głową.
N i c przypominał sobie, kiedy ostatnio był tak
zdenerwowany. D o p i e r o kiedy w zasięgu jego
wzroku pojawiły się czarne czółenka na wysokim
obcasie zorientował się, że Julia jest tuż obok.
Usiadła obok niego na kanapie, ale nawet wtedy nic
śmiał spojrzeć jej w oczy.
— Co się dzieje? - zapytała n i e ś m i a ł o .
N i c zachowywał się tak jak zwykłe. M o ż e zmie¬
nił taktykę i brał ją na współczucie.
- Musiałem cię dziś odszukać. W m a w i a ł e m so¬
bie, że nic obchodzi mnie. co robisz i z kim. Ale dziś
wieczorem, kiedy usiadłem nad papierami, m i a ł e m
przed oczami tylko ciebie i tego faceta. Wyob¬
rażałem sobie, jak się śmiejecie, rozmawiacie, a po¬
tem idziecie do niego... Nie m o g ł e m tego znieść.
Zazdrość nie dała mi spokoju.
Riccardo przeczesał palcami włosy, a następnie
ukrył twarz w dłoniach.
Julia poczuła, że jej opór zaczyna słabnąć. Jeśli to
tylko jedna z jego sztuczek, to w każdym razie
działała. P o ł o ż y ł a mu rękę na kolanie, a on przykrył
ją swoją dłonią i lekko uścisnął.
- Riccardo - westchnęła. - Poddaję się. Niech
będzie, co ma być.
- To nie tak jak myślisz, Julio. - Odwrócił ku
niej twarz. - N i c pragnę tylko twojego ciała. Sam się
oszukiwałem. C h c ę ciebie ca!ej.
- Co ty mówisz? - wyszeptała, czując, jak kieł¬
kuje w niej ziarenko nadziei.
- Mówię, że cię kocham.
- Ty mnie kochasz? - powiedziała, nie dowie¬
rzając w ł a s n e m u szczęściu, a w jej oczach zalśniły
łzy wzruszenia.
Riccardo wziął ją w ramiona i, zanurzając twarz
w jej włosach, mówił dalej zduszonym głosem:
- K o c h a m cię. Nie wiem, kiedy to się stało.
Wmawiałem sobie, że to tylko pożądanie, bo akurat
nad tym m o g ł e m zapanować. Pożądanie z czasem
przemija i nie rani serca. Wydawało mi się, że j e d n o
nieudane małżeństwo wystarczy. Ale z czasem zro¬
z u m i a ł e m , że t o . co c z u ł e m do Caroline, to nie była
miłość. Szukałem w niej ideału. Przestałem w ogóle
wierzyć w miłość. I jakoś tak się stało, że... się
w tobie zakochałem.
- Och, Riccardo - głos jej się z a ł a m a ł i. tuląc
twarz do jego twarzy, złożyła na jego ustach delikatny
pocałunek. - Czy to, co mówisz, to może być prawda?
- Każde słowo - zapewnił z gardłem ściśniętym
wzruszeniem.
- Ale przecież nic wyglądam jak te wszystkie
twoje dziewczyny.
- Miłość sięga głębiej. Ty, moje najdroższe ko¬
chanie, jesteś nie tylko piękna zewnętrznie, ale
nosisz piękno w środku. Wiem, że może mi nie
dowierzasz, ale...
- Wierzę ci — uśmiechnęła się Julia. Ten urzeka¬
jąco przystojny, silny mężczyzna naprawdę ją poko¬
c h a ł ! - Nic masz pojęcia, jak bardzo chciałam to
usłyszeć. Miłość do ciebie spadła na mnie jak grom
z jasnego nieba. Kiedy mówiłeś tylko o fizycznym
pożądaniu, c z u ł a m , że muszę uciekać przed tobą, bo
pragnęłam dużo więcej. Bardzo cię kocham.
Julia wtuliła się w jego ramiona, a on, pochylając
się ku jej ustom, powiedział czule:
- N i e c h lak będzie już zawsze. Jutro, pojutrze
i do końca świata.