CATHY WILLIAMS
W³oski biznesmen
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Co to jest!
Miało to być chyba pytanie,ale zabrzmiało jak
rozkaz. Przez ostatnie kilka dni regularnie padały
takie impertynenckie ,,pytania’’. Rocco Losi szaro-
gęsił się w przedsiębiorstwie budowlanym ojca,nie
zamierzając tu nikomu popuścić.
Richard Newton zerknął ostroz˙nie ku pozycji
w wydruku,wskazywanej przez długi,śniady palec.
– To jest jedno z naszych subsydiów – wes-
tchnął,pochylając się naprzód,a potem odsuwając
w poczuciu bezradności w głąb fotela.
– Ach tak,jedno z subsydiów. No a gdzie jest
jakieś uzasadnienie dla owego subsydium? – Rocco
uniósł głowę,nie spuszczając oczu z jasnowłosego
męz˙czyzny,który zdawał się kurczyć pod jego
wzrokiem.
Atmosfera w gabinecie była cięz˙ka. Nowy szef
kręcił młynka palcami. Z jego punktu widzenia całe
dotychczasowe zarządzanie firmą było kiepskie.
Dziwił się,z˙e przy obecnym stanie rzeczy przedsię-
biorstwo w ogóle nie splajtowało. W zarządzie
w większości zasiadali jacyś staromodni,zabawni
faceci,tacy jak ten tutaj,naprzeciwko. A jeszcze
Richard Newton,szef finasowy,wydawał się z nich
najenergiczniejszy. Niemniej Rocco ze swojej włas-
nej korporacji wyrzuciłby go w pięć sekund. Nie
było u niego miejsca dla figurantów.
No tak. Postąpiłby w ten sposób w Nowym Jorku,
gdzie mieszkał i pracował od dziesięciu lat,tu
jednak,w hrabstwie Szekspira,z˙ycie toczyło się
jakby wciąz˙ na innych prawach...
Rocco ułoz˙ył płasko dłonie na biurku ojca i przy-
stąpił do dalszej indagacji.
– Panie Newton,zechce mnie pan uwaz˙nie po-
słuchać? Siedzę teraz naprzeciwko pana nie dlatego,
z˙e sprawia mi to przyjemność. Gdyby mi pozo-
stawiono wybór,w ogóle nie opuszczałbym moich
biur na Manhattanie. Sytuacja zmusiła mnie jednak
do przyjazdu. A skoro juz˙ tu jestem,nie zamierzam
udawać jedynie szefa. Czy wyraz˙am się jasno?
– Pochylił się ku Newtonowi. – Proszę mi natych-
miast dostarczyć danych w kwestii subsydiów.
Szef finansowy poderwał się i prawie wybiegł
z gabinetu. Po paru minutach był juz˙ z powrotem,
niosąc pod pachą gruby segregator.
Rocco niespiesznie zaczął kartkować plik do-
kumentów.
– No tak – odezwał się. – No tak. Ciekawe,
jak wy tu w ogóle godzicie proceder subsydiowania
z modelem przedsiębiorstwa,którego celem są zy-
4
CATHY WILLIAMS
ski? – Wyprostował się i zaczął bębnić palcami
w biurko.
Newton poruszył się nerwowo.
– Otóz˙... No cóz˙... Przedsiębiorstwo pańskiego
ojca przynosi jednak zyski... Jest w istocie jedną
z najbardziej szanowanych firm w okolicy,jak pan
zapewne wie. A poniewaz˙ ruch w branz˙y jest wciąz˙
oz˙ywiony,stan naszych finansów nie budził dotąd
obaw...
Rocco słuchał z opuszczonymi powiekami. To,
co słyszał,było jego zdaniem gadaniem nie na
temat. Znów zabębnił palcami w blat biurka.
– ...Co zaś tyczy się samej zasady zysku...
– ciągnął dalej Newton. – No cóz˙,panie Losi,
pan jest prawdopodobnie przyzwyczajony do bar-
dziej agresywnego stylu zarządzania. Natomiast
my...
– Niech pan tyle nie teoretyzuje – przerwał
Rocco. – Chcę tylko wiedzieć,co to w ogóle za
pomysły z tą dobroczynnością?
– Oczywiście,oczywiście – zgodził się księ-
gowy. – A więc ta konkretna subwencja – wska-
zał pozycję w arkuszu kalkulacyjnym – była pew-
nym aktem dobrej woli ze strony przedsiębior-
stwa,o ile wolno tak powiedzieć. Sprawę kon-
kretnie pilotuje Amy Hogan. Pański ojciec był,to
znaczy jest zwolennikiem działań pro publico bo-
no. Amy Hogan...
Rocco poruszył się niecierpliwie.
5
WŁOSKI BIZNESMEN
– Hogan? Nic mi to nazwisko nie mówi. A zda-
wało mi się,z˙e poznałem juz˙ wszystkie waz˙niejsze
osoby w firmie?
– To dlatego,z˙e ona nie pracuje w tym budynku
– pospieszył z wyjaśnieniem Newton. – Ma osobne
biuro w Birmingham,gdzie prowadzi to,co jej
zlecamy.
– Jakie stanowisko zajmuje?
– Jest... Hm,nalez˙y do kierownictwa spółki.
– To dziwne. Wczoraj miałem spotkanie zdaje
się z wszystkimi kierownikami firmy?
– No tak. Miał pan. Ale ona nie mogła wczoraj
przybyć.
– Nie-mogła-przybyć... – Rocco powtórzył te
słowa ze złowróz˙bną słodyczą. – Bo zapewne cho-
ruje albo coś w tym guście,tak?
Przez kilka sekund Richard Newton powaz˙nie się
zastanawiał nad tym,czy nie potwierdzić wersji
z chorobą.
Uznał,z˙e lepiej powiedzieć prawdę.
– Nie,nie choruje. Była po prostu bardzo zajęta.
– Była. Po prostu. Bardzo. Zajęta. – Rocco nie
posiadał się ze zdumienia.
Od lat nie zdarzyła mu się podobna niesubordy-
nacja ze strony podwładnego. Wczoraj wyraźnie
przeciez˙ polecił stawić się całemu kierownictwu.
A pani Hogan...
– Amy naprawdę bywa strasznie zajęta – Ri-
chard starał się wytłumaczyć kolez˙ankę. – Prowadzi
6
CATHY WILLIAMS
wiele spraw naraz. W tym szczególnie duz˙y pro-
jekt...
– Oczywiście projekt non-profit... – wtrącił zja-
dliwie Losi.
– Niekoniecznie – zawahał się Newton. – Tu
chodzi o duz˙ą inwestycję komunalną w centrum
Birmingham.
Rocco włoz˙ył sobie palec za kołnierzyk i spróbo-
wał poluzować krawat,dobrze dobrany do koszuli
i marynarki. Na Manhattanie,gdzie obracał milio-
nami,przywykł do trudnych spraw i umiał sobie
z nimi radzić bez emocji. Jednak tam gra toczyła się
o miliony,tutaj zaś bruździ mu jakaś Amy Hogan.
Nie lubił drobnych uciąz˙liwości.
– Panie Newton – wymierzył palec w buchaltera
– mam dla pana zadanie. Zadzwoni pan do pani,czy
tez˙ panny Hogan,i poinformuje ją,z˙e punktualnie
o trzeciej będę dziś w jej biurze. I jeśli jej nie
zastanę,zapłaci głową. Po prostu wywalę ją z pracy.
Newton otworzył usta i juz˙ ich nie zamknął.
Szacowne ściany Przedsiębiorstwa Budowlanego
Losiego nigdy dotąd nie słyszały podobnej imper-
tynencji. Ale cóz˙,czasy się zmieniają,świat robi się
coraz bardziej agresywny czy tez˙ dynamiczny,by
ująć rzecz delikatniej...
– Oczywiście! – Poderwał się z krzesła. – Zaraz
będę dzwonił. Na pewno ją pan zastanie na miejscu.
Kiedy Newton wyszedł,Rocco nerwowo prze-
czesał palcami włosy. Gdyby on i jego ojciec lepiej
7
WŁOSKI BIZNESMEN
się ze sobą porozumiewali,pewnie wiedziałby,co
zastanie tutaj,w Anglii. Niestety,porozumienia
między nimi zawsze brakowało i to zresztą sprawi-
ło,z˙e Rocco postanowił juz˙ dawno z˙yć jak najdalej
stąd,bo az˙ po drugiej stronie Atlantyku. No a co do
przedsiębiorstwa ojca – na kaz˙dym kroku czuł się
tutaj zaskakiwany. Dosłownie na kaz˙dym kroku!
Wstał z fotela,równocześnie naciskając guzik
połączenia z sekretariatem. Zaz˙ądał,aby mu przed
wpół do trzeciej podstawiono samochód z kierowcą,
którym pojadą do Birmingham,do biura Amy Ho-
gan. Potem znów usiadł,wracając do przeglądania
segregatora,który przyniósł Newton. Zaczął z tej
kartoteki wynotowywać róz˙ne dane. Potem otwo-
rzył laptop,by połączyć się przez Internet z własną
firmą za oceanem. W końcu nie przestał jeszcze być
jej szefem.
Juz˙ o drugiej sekretarka zgłosiła,z˙e samochód
czeka,co Rocco przyjął z zadowoleniem.
Nie bardzo sobie wyobraz˙ał,co zastanie na miej-
scu,w Birmingham. Siedziba główna przedsiębior-
stwa Losiego ulokowana była na peryferiach Strat-
fordu
1
,zajmując starą,elegancką kamienicę. Rocco
doceniał muzealny wdzięk tej siedziby,ale wolał
jednak własny biurowiec w centrum Nowego Jorku,
cały ze szkła i nierdzewnej stali.
Jadąc teraz autem,nie wiadomo czemu spodzie-
1
Stratford nad Avonem – miasto Williama Szekspira.
8
CATHY WILLIAMS
wał się,z˙e zastanie w Birmingham tez˙ jakąś kamie-
niczkę,moz˙e w pomniejszonej wersji. Coś wik-
toriańskiego,z wysokimi sufitami,mosięz˙nymi
okuciami,ciemnymi boazeriami i tak dalej.
Nie posiadał się ze zdumienia,gdy po półgodzi-
nie kierowca powiedział mu,z˙e są u celu. Dojechali
do jakiegoś klocka z betonu,dostawionego do rzędu
sklepików podejrzanej konduity,w dzielnicy wy-
raźnie klasy B.
– Jesteś pewien,z˙e to tutaj? – Rocco zlustrował
przez szybę grupkę oberwanej młodziez˙y,oblegają-
cą kiosk z napojami.
– Tak,proszę pana,jesteśmy na miejscu – po-
twierdził kierowca. – Bywam tu dosyć często. Przy-
woz˙ę pannę Hogan,ilekroć zepsuje jej się auto.
– Auto się psuje? Często się to zdarza?
– Ona bardzo lubi swoje mini – odparł Edward
neutralnie. – Mimo z˙e wóz nawala.
Rocco przyjął rzecz do wiadomości,po czym
otworzył drzwi.
Kiedy był juz˙ na zewnątrz,pochylił się do szo-
fera:
– Zadzwonię,jak będę gotów do powrotu.
Nie sądził,aby wizyta w tutejszej filii potrwała
dłuz˙ej niz˙ godzinę. Nie zabrał ze sobą z˙adnych
dokumentów. Szczegóły finansowe moz˙na ewen-
tualnie omówić w siedzibie głównej przedsiębior-
stwa,w lepszych warunkach. Teraz chciał tylko
zobaczyć tę oryginalną Amy Hogan i dowiedzieć się
9
WŁOSKI BIZNESMEN
od niej samej,dlaczego w firmie budowlanej za-
jmuje się dobroczynnością? Do licha,dobroczyn-
ność uprawia się na ogół poza budownictwem,
istnieją w tym celu wyspecjalizowane organizacje,
korzystające z ulg podatkowych. Przedsiębiorstwo
Losiego nie jest opieką społeczną.
Obracając w głowie tego rodzaju myśli,Rocco
pchnął drzwi i od razu znalazł się w świecie,z któ-
rym od dawna nie miał nic wspólnego. Był to świat
tanich mebli,zuz˙ytej wykładziny podłogowej
i wszechobecnego chaosu. W tej filii przedsiębior-
stwa nie było nawet recepcji. Pięć desek kreślar-
skich tłoczyło się w jednym pomieszczeniu,bez
klimatyzacji,mimo gorącego lata. Przez uchylone
okna dolatywał hałas ulicy,słychać było śmiechy
podpitych wyrostków.
I w takich to warunkach pracowało pięć osób,
trzech młodych męz˙czyzn i dwie kobiety,takz˙e
młode. Pięć par oczu podniosło się znad desek,
kiedy Rocco zapukał we framugę. Męz˙czyźni,dzi-
wnym trafem,wszyscy mieli włosy ujęte w kitkę,
a za to dziewczyny ostrzyz˙one były po męsku.
– Szukam Amy Hogan – odezwał się Rocco,
wkraczając do wnętrza.
– Jest na zapleczu. – Zza rajzbretu podniósł się
jeden z młodzieńców. – A pan w jakiej sprawie?
– Jestem Rocco Losi.
Wiadomość,z˙e pojawił się syn szefa,nie zrobiła
jakoś wraz˙enia na zespole.
10
CATHY WILLIAMS
– Ja jestem Freddy. – Młody człowiek wyciąg-
nął rękę. – Jak tam zdrowie pańskiego taty?
Rocco,wymieniając uścisk dłoni z Freddym,
z zaskoczeniem stwierdził,z˙e ten chłopak z kitką
wcale nie jest sflaczały.
Hałas na ulicy wzmógł się. Podpite wyrostki
zaczęły coś śpiewać,raczej mało melodyjnie.
– Tydzień temu było włamanie do sklepu mono-
polowego – powiedziała jedna z krótko ostrzyz˙o-
nych kobiet. – Łobuzy stłukły szybę,zaczął wyć
alarm,ale oni tym się nie przejęli.
– Właśnie – włączył się Freddy. – No a policja
zjawiła się dopiero po półgodzinie.
– Tamci oczywiście zdąz˙yli nawiać...
– Biedny,stary pan Singh miał spore straty.
– Widzę,z˙e zaprzyjaźnia się pan z moją załogą
– odezwał się nowy głos,damski,ale dziwnie niski
i z lekką chrypką.
Rocco obrócił się i zobaczył kobietę,która uka-
zała się u wylotu korytarzyka,prowadzącego zapew-
ne do następnych pomieszczeń. Ubrana była rów-
nie niezobowiązująco,jak pozostali tutaj,w dz˙insy
i koszulkę z krótkim rękawem; na nogach miała
adidasy.
– Nazywam się Amy Hogan,a pan jest zapewne
synem Antonia? – Uśmiechnęła się po tych sło-
wach,wskutek czego Rocco tez˙ poczuł się zobowią-
zany do uśmiechu.
Amy była niewysoka,miała półdługie,brązowe
11
WŁOSKI BIZNESMEN
włosy,duz˙e,orzechowe oczy,zmysłowe usta i pros-
ty nos,z paroma piegami u nasady. Nie wydawała
się starsza od swoich pracowników.
Co,u licha,skłoniło ojca,pomyślał Rocco,z˙e
powierzył dysponowanie sporymi sumami pienię-
dzy tak młodej osobie? I na cóz˙ ona wydaje te sumy,
na sieroty,uchodźców,azyle dla zwierząt...? Trzeba
to koniecznie ustalić.
No i nalez˙ałoby przejrzeć jej CV,postanowił.
Zobaczę,jakie referencje ma ta dziewczyna.
– Moz˙e moglibyśmy gdzieś spokojnie porozma-
wiać? – zapytał,ruszając w jej stronę.
– Oczywiście. Zapraszam do siebie,do biura.
– Amy cofnęła się,robiąc przejście.
Kiedy ją mijał,poczuła,jaki jest wysoki. I nie
tylko był wysoki,był tez˙ bardzo przystojny. Miał
oliwkową cerę i intensywnie błękitne oczy – spojrze-
nie,które zdawało się przenikać człowieka na wylot.
Richard,który uprzedził ją o przyjeździe szefa,
nic jakoś nie wspomniał o jego aparycji. Nic dziw-
nego,z˙e czuła się teraz tak zaskoczona.
Na szczęście Newton poinformował ją o wszyst-
kim innym,zwłaszcza o arogancji Rocca.
Weszli do gabinetu Amy.
– Czym mogę pana ugościć? – zapytała. – Ka-
wy? herbaty? O,przepraszam,kawa nam się właś-
nie skończyła.
– Nie,dziękuję,niech pani sobie nie robi kłopo-
tu. Wpadłem tu tylko na chwilę.
12
CATHY WILLIAMS
Kiwnęła głową i ruszyła na swoje miejsce,za
biurko,wskazując Losiemu fotel gościa.
Niepokojący to był gość. Zdawał się wypełniać
sobą cały nieduz˙y pokój. Zarówno rozmiarami cia-
ła,jak tez˙ władczą postawą. Co prawda Amy nie
nalez˙ała do istot strachliwych. A w codziennej
pracy stykała się z ludźmi nieraz duz˙o bardziej
niepokojącymi niz˙ Rocco.
Postarała się znowu uśmiechnąć.
– A więc o czym mamy rozmawiać?
Nie odwzajemnił jej uśmiechu.
– Zdaje się,z˙e miała być pani wczoraj u mnie,
w biurze ojca?
– Tak,oczywiście. Ale niestety byłam taka zala-
tana,z˙e nie dałam rady... A jak ojciec...? Jak się
czuje? Wszyscy się bardzo zmartwiliśmy tym jego
zapaleniem płuc... To było takie nagłe... I zaraz
szpital... On był zawsze okazem zdrowia.
– Panno Hogan – przerwał jej Rocco – mam
bardzo mało czasu i wolałbym od razu przejść do
rzeczy. Powiem wprost,z˙e lubię,kiedy personel
wykonuje moje polecenia,i nie lubię,kiedy ich nie
wykonuje. Ma to oczywisty związek z panią.
Amy przestała się uśmiechać.
– No tak,rozumiem. Cóz˙,bardzo przepraszam,
z˙e się nie stawiłam. Jeśli pan zechce,szczegółowo
wytłumaczę dlaczego... A poza tym czym mogę
słuz˙yć? – W istocie nie bardzo wiedziała,po co
przybył Rocco. Newton tylko mgliście napomykał
13
WŁOSKI BIZNESMEN
coś przez telefon o ,,wścibstwie’’ Losiego. Mogła
sądzić,z˙e syn szefa zechce się przyjrzeć projektom,
jakie tu opracowują.
– Na początek – Rocco załoz˙ył nogę na nogę
– na początek zapytam panią o jej referencje.
– Słucham? O co?
– O pani kwalifikacje zawodowe.
– No wie pan! – Uniosła ramiona. – Przeciez˙
wszystkie moje dane są w dziale personalnym!
– Być moz˙e. Ale ja chcę od pani usłyszeć,kim
pani jest.
Poniewaz˙ Amy wciąz˙ wyglądała na osłupiałą,
pomyślał,z˙e coś jej wyjaśni.
– Źle się dzieje w firmie ojca,tak to oceniam.
Zastałem tu jakiś archaiczny system zarządzania.
Jeśli spółka w ogóle się jakoś trzyma,to chyba tyl-
ko dlatego,z˙e miejscowy rynek przywykł do niej,
z˙e działa tu jakiś odruch warunkowy. Ale w kaz˙-
dej chwili moz˙e się pojawić bardziej ofensywna
konkurencja i wtedy splajtujemy. Równocześnie
przedsiębiorstwo Losiego pozwala sobie na jakieś
akcyjki charytatywne i pani jest osóbką,która tym
dyryguje.
,,Osóbka’’? ,,Akcyjki
charytatywne’’? Amy
wzdrygnęła się na te zdrobnienia.
Obserwował ją i znów uderzył go jej młody
wygląd. Chyba nie miała nawet dwudziestki?
Amy poruszyła się.
– Co do tej ,,osóbki’’... Na wszelki wypadek
14
CATHY WILLIAMS
powiem panu,z˙e jestem osobą,i to całkiem dorosłą.
Mam dwadzieścia sześć lat.
– Dwadzieścia sześć lat. – Poruszył brwiami.
– No dobrze. A jakie ma pani kwalifikacje do
obracania sumami, które tu się księguje jako ,,sub-
sydia’’?
Amy poczuła,z˙e robi jej się nieznośnie gorąco.
Wiatraczek,furkający na jednej z blaszanych szafek
biurowych,mieszał tylko powietrze,ale go nie
chłodził. Ten Rocco Losi jest naprawdę bezczelny,
Newton miał rację. Szarogęsi się tutaj,zachowując
przy tym jak ignorant,ale przeciez˙ nie moz˙na go
wyprosić,bo tak się składa,z˙e pełni obowiązki
szefa.
Nabrała powietrza w płuca.
– Zaręczam panu,z˙e staram się działać w tej
firmie w pełni profesjonalnie.
– Jest pani tego pewna? – Rozejrzał się po ścia-
nach,dawno nieodświez˙anych,popatrzył na wytar-
ty dywanik,na tanie półki,uginające się pod toma-
mi papierzysk.
– Mam wraz˙enie,panie Losi – skrzywiła się – z˙e
jest pan osobą nadmiernie ofensywną.
Uśmiechnął się z niedowierzaniem,splatając ra-
miona.
– Powiedzmy,z˙e ja tego nie usłyszałem.
– A dodałabym jeszcze,skoro się pan tak tutaj
rozgląda,z˙e stan tego biura nie ma nic wspólnego
z jakością mojej pracy!
15
WŁOSKI BIZNESMEN
Był coraz bardziej zdumiony.
Odchrząknął. Przez chwilę namyślał się.
Właściwie zaczynała mu się podobać ta zadzior-
na dziewczyna...
– Wróćmy moz˙e do tematu,panno Hogan – po-
wiedział. – A więc jakie ma pani referencje? A po
drugie... Chcę mieć na biurku pani raport,do jutra
rana,na temat wszelkich sum przepływających
przez pani ręce,powiedzmy w ciągu dwóch ostat-
nich lat,ze szczególnym uwzględnieniem inwes-
tycji ,,subwencjonowanych’’.
Amy wpatrywała się w niego intensywnie,dość
długo,az˙ niespodziewanie wybuchnęła śmiechem.
– Na jutro. Z dwóch lat. Obawiam się,z˙e tego się
nie da zrobić.
Popatrzył zimno.
– To jest polecenie słuz˙bowe. Pani nie ma z˙ad-
nego wyboru.
Zawahała się.
– Ale ja do jutra nie zdąz˙ę,jeśli to ma być
zrobione dobrze. Zresztą Richard trzyma przeciez˙
kopie moich wszystkich rozliczeń,on się zajmuje
księgowością. – Pokręciła głową i zaczęła się pod-
nosić. – Czy coś jeszcze,panie Losi? Bo jeśli nie,
to... – Wyciągnęła rękę w jego stronę.
Rocco zignorował ten gest. On nie zamierzał się
na razie z˙egnać.
– Proszę siadać,panno Hogan. Nie skończyliś-
my jeszcze rozmowy.
16
CATHY WILLIAMS
– Mogłabym dostarczyć panu dane na koniec
tygodnia – westchnęła,obrzucając go niechętnym
spojrzeniem. Powoli usiadła.
Chwilę milczeli oboje.
– A więc pani ma dwadzieścia sześć lat... – ode-
zwał się Rocco. – To znaczy,z˙e jest pani w firmie
najwyz˙ej trzy–cztery lata. Hm,i ma pani kierow-
nicze stanowisko. To dosyć szybko.
– Dziesięć lat – poprawiła go sucho. – Jestem tu
dziesięć lat.
– Słucham? Dziesięć? Jakim cudem?
– Dlaczego zaraz cudem?
– No bo jak to: studia,a potem...?
Amy zaczęła się bawić długopisem.
– Ja nie studiowałam,panie Losi. Zaczęłam pra-
cować u pańskiego ojca zaraz po szkole.
Zupełnie go zaskoczyła. Równie dobrze mogła
oświadczyć,z˙e wychowało ją stado wilków w Af-
ryce.
– Nie kaz˙dy ma szansę studiować. – Amy spo-
jrzała zaczepnie. – Niestety,bardzo z˙ałuję.
– Ale dlaczego...? Nauka pani nie szła? Nie
zrobiła pani matury?
Odetchnęła głęboko,raz i drugi.
– Panie Losi. Jeśli juz˙ musi pan wiedzieć,to było
tak,z˙e miałam pecha. Byłam w ósmej klasie,kiedy
mój ojciec dostał alzheimera,a mama juz˙ wtedy
dawno nie z˙yła. Ojcem zajęła się opieka społeczna,
a ja trafiłam do rodziny zastępczej. Potem zaczęły
17
WŁOSKI BIZNESMEN
się kolejne trudności,którymi nie chcę pana w tej
chwili zanudzać. W kaz˙dym razie skończyłam edu-
kację na gimnazjum.
Rocco potarł podbródek.
– Czyli pani działalność w firmie opiera się
głównie na praktyce. Nie mylę się?
– No cóz˙,to prawda. Najpierw byłam tu pomocą
biurową. Potem asystentką pańskiego ojca. Współ-
pracowaliśmy przy tworzeniu systemu wsparcia ko-
munalnego,którym zajęłam się ostatecznie sama,
z przyzwoleniem Antonia.
– Rozumiem – powtórzył Rocco. – A pani oj-
ciec... co się z nim teraz dzieje?
– Umarł dwa lata temu. – Świadomość tego
faktu wciąz˙ jeszcze była dla niej bolesna. Dłuz˙szą
chwilę milczała. – Pod koniec z˙ycia – podjęła
– zupełnie się rozsypał. Nikogo nie poznawał,mnie
mylił z moją matką... – Westchnęła. Zła była,z˙e
dała się wyciągnąć na zwierzenia Losiemu. – Czy
równiez˙ i te fakty mam dołączyć do raportu? Histo-
rię mego z˙ycia?
Rocco skrzywił się.
– Proszę sobie darować ten sarkazm... Zrobimy
tak: poniewaz˙ mój ojciec pani ufał,wobec tego i ja
udzielę pani kredytu zaufania. Ale z zastrzez˙eniami.
To znaczy,z˙e jednak będę się chciał bliz˙ej przyjrzeć
temu,jak pani wydaje fundusze przedsiębiorstwa.
W końcu głównym celem tej firmy jest zarabianie
pieniędzy,a nie ich wyrzucanie. Czy to jasne?
18
CATHY WILLIAMS
Wzruszyła ramionami.
– Pani w to wątpi?
– Nie,nie wątpię – przyznała niechętnie.
– To dobrze. – Odchylił się w fotelu i chwilę
przyglądał jej się badawczo.
Kiedyś sam tez˙ był w opałach. Dziesięć lat temu
opuszczał Anglię prawie bez centa. Ale jeśli za
oceanem dorobił się majątku,to dlatego,z˙e obrał
zysk za cel i trzymał się tego celu. Nie był rozrzutny,
nie pozwalał sobie na sentymenty.
– W takim razie – odezwała się – będzie pan
miał ten raport na biurku pod koniec tygodnia.
Zgoda?
Zmruz˙ył oczy.
– Pod koniec tygodnia? I na biurku... Nie,na
biurku to za mało – pomyślał na głos.
– Za mało? Co pan ma na myśli?
– Otóz˙... – spojrzał w sufit – poproszę panią
o stawienie się razem z raportem. W Stratfordzie.
Oboje przejrzymy dokumenty,które pani przywie-
zie. Przedyskutujemy róz˙ne punkty,rozwaz˙ymy,co
da się utrzymać,a co nie. – Skinął głową na potwier-
dzenie swego pomysłu i wstał.
Amy takz˙e wstała.
– Mimo wszystko to śmieszne... – zaczęła.
– Co jest śmieszne? – najez˙ył się.
Wzruszyła ramionami. Poz˙ałowała,z˙e uz˙yła tego
słowa.
– To znaczy... – próbowała się poprawić – śmiesz-
19
WŁOSKI BIZNESMEN
ne,z˙e... z˙e panu chce się zajmować takimi drobiaz-
gami. Bo w końcu tam,w Ameryce,robi pan inte-
resy na wielką skalę,prawda? A my tutaj... – Poru-
szyła brwiami.
No właśnie,cóz˙ on się tak przejmuje stylem
działania firmy ojca,którego widział moz˙e ze cztery
razy w ciągu całej dekady. Wiedziała,z˙e tak było,
od Antonia,z którym łączyła ją zaz˙yłość niemal
rodzinna. Stary Losi przywykł traktować Amy jak
córkę.
– Zbyteczny komentarz – skwitował rzecz Roc-
co,sięgając do wewnętrznej kieszeni po komórkę,
aby przywołać kierowcę. Z ukosa obserwował
Amy. Jednak bystra dziewczyna,ocenił. – A więc
w piątek – powiedział. – U mnie w biurze. Proszę
zabrać ze sobą wszystkie papiery. Będę czekał
dokładnie o wpół do czwartej.
Wyszedłszy na zewnątrz,zauwaz˙ył,z˙e stadko
podpitych nastolatków zdąz˙yło zniknąć. Uliczką
spacerowały za to,popychając wózki,dwie młodo-
ciane mamusie,niemal w wieku szkolnym. Edwar-
da nie było w samochodzie. Wyłaniał się dopiero
zza rogu; pewnie był gdzieś na herbacie.
Rocco wsiadł do auta. Spojrzał na biuro,które
przed chwilą opuścił. Pewnie mnie teraz obgadują,
pomyślał. To co,niech obgadują. Niech nawet nie
lubią. Polubią,gdy potroi się dochody tej firmy,co na
pewno jest do zrobienia. Nadszedł dwudziesty pierw-
szy wiek i nie sposób działać według starych reguł.
20
CATHY WILLIAMS
Tak juz˙ jakoś na świecie jest,z˙e ludziom po-
prawia się humor,gdy przybywa im pieniędzy.
,,Pieniądz wprawia w ruch ten świat’’ – tak brzmią
słowa piosenki z filmu Kabaret Boba Fosse’a.
21
WŁOSKI BIZNESMEN
ROZDZIAŁ DRUGI
Amy na wszelki wypadek pojawiła się w siedzi-
bie głównej firmy sporo przed czasem. Miała ze
sobą plik dokumentów,których skompletowanie
kosztowało ją trzy zarwane noce,od środy do dziś.
Jeszcze we wtorek wieczorem pojechała do szpi-
tala,aby odwiedzić Antonia i skonsultować z nim
sytuację zaistniałą w przedsiębiorstwie. Niestety
stary Losi miał wciąz˙ wysoką gorączkę. Antybioty-
ki,jakie mu zaserwowano,na razie mało skutkowa-
ły. Nie miała serca dręczyć chorego swoimi kłopo-
tami. Cóz˙,wyglądało na to,z˙e szefem firmy będzie
jednak przez dłuz˙szy czas Rocco. Tym bardziej z˙e
jak się dowiedziała,lekarze doradzają starszemu
panu dłuz˙szą rekonwalescencję,juz˙ po wyzdrowie-
niu,które oby prędko nadeszło. Antonio Losi powi-
nien wyjechać do Włoch,aby tam,w cieplejszym
klimacie,mógł w pełni przyjść do zdrowia.
Zameldowała się w recepcji firmy pewna,z˙e
młody szef kaz˙e jej na siebie poczekać.
O dziwo,nie kazał.
Kiedy weszła do jego gabinetu,powitał ją uprzej-
mie,choć bez uśmiechu. Zauwaz˙yła,z˙e biurko ma
zawalone mnóstwem segregatorów,których zawar-
tość widać cały dzień studiował. Zauwaz˙yła tez˙,z˙e
naprawdę jest tak przystojny,jak jej się wydał
wtedy,w Birmingham. A nawet bardziej.
Rocco głową wskazał jej fotel przed sobą.
– Widzę,z˙e umie pani być punktualna. I więcej
niz˙ punktualna. – Skinął głową. – Bardzo mnie to
cieszy. Oby tak dalej.
Zaryzykowała uśmiech.
– Nie lubię się spóźniać – powiedziała. – Ale
przy sporych odległościach między miastami i kor-
kach człowiek czasem utknie. No a kiedy pracuję
w terenie,bywam uwikłana w sytuacje,z których
w ogóle trudno się wyplątać. – Powiedziawszy to,
sięgnęła po plik dokumentów,które przywiozła.
Połoz˙yła na biurku Rocca duz˙ą,przezroczystą tekę,
wypchaną fakturami.
Prawie na to nie spojrzał. Odjechał nieco ze
swym fotelem od biurka i załoz˙ył nogę na nogę.
– Mam dziś dla pani niezbyt dobrą wiadomość,
panno Hogan. – Zabębnił palcem w poręcz fotela.
– Moz˙e się pani domyśla jaką,zwaz˙ywszy na to,z˙e
odwiedzała pani mego ojca w szpitalu.
– Ojca? Alez˙ wiąz˙ą się z nim raczej dobre wia-
domości. Lekarze juz˙ mówią o rekonwalescencji
Antonia,i to gdzieś w pięknych krajobrazach
Włoch. – Przede wszystkim nie dać się zastraszyć,
przeleciało jej przez głowę. Taki rekin od razu
23
WŁOSKI BIZNESMEN
poz˙re,gdy wyczuje krew. – Pan chyba nie wie,jak
ojciec cięz˙ko pracował przez ostatnie lata. To do-
brze,z˙e sobie odpocznie,choć gorzej,z˙e dopiero
z powodu choroby.
– Niepotrzebnie się tak szarpał – przyznał Roc-
co. – Nie musiałby,gdyby miał lepszych pracow-
ników.
Zmarszczyła czoło.
– Pan mnie nie namówi na krytykę zespołu.
Mam bardzo dobrych kolegów i nie będę ich ob-
gadywała. Juz˙ lepiej weźmy się do tych faktur,które
przywiozłam. – Sama zdziwiła się szorstkością swe-
go tonu. Losi moz˙e za chwilę wpaść w złość i dać jej
bardzo brzydki pokaz władzy. Lepiej powściągać
emocje.
Ale Rocco tylko poprawił się w fotelu.
– Przejrzałem juz˙ to i owo,korzystając z danych
Richarda. – Sięgnął po pióro i postukał nasadką
w jeden z dokumentów. – Lekką rączką wydała pani
niedawno pięćdziesiąt tysięcy funtów.
– Wydałam, ale wcale nie ,,lekką rączką’’, jak
pan sugeruje. I zresztą chodzi tu przeciez˙ zaledwie
o ułamek procentu w całym budz˙ecie przedsiębior-
stwa. Pański ojciec udzielił mi w tej sprawie pełnej
akceptacji.
– Cieszę się,z˙e uz˙yła tu pani czasu przeszłego.
Ojciec,nawet jeśli powróci do pracy,to nie przed
upływem sześciu miesięcy. Przez ten czas będzie
pani skazana wyłącznie na moje kierownictwo.
24
CATHY WILLIAMS
– Az˙ przez pół roku? – Nie mogła ukryć roz-
czarowania.
– Co najmniej.
– A co z pana własną firmą za oceanem? Kto nią
pokieruje?
– U mnie,w przeciwieństwie do tego co tutaj
zastałem,wszystko działa jak w zegarku. Kręci się
samo. Poza tym mam zespół,któremu całkowicie
ufam. Mogę firmą i ludźmi sterować choćby stąd,
elektronicznie. No a i samolot do Nowego Jorku leci
tylko parę godzin.
– Jakiez˙ to wszystko imponujące,jakie wydajne...
Udał,z˙e nie słyszy ironii w jej głosie.
– Wydajność jest podstawą biznesu,chyba się
pani ze mną zgodzi... I w tym miejscu moglibyśmy
wrócić do kwestii pani działalności.
Amy odchrząknęła.
– Ja jestem w swojej pracy bardzo wydajna.
– Wydajna? Ale chyba w tym sensie,z˙e wydaje
pani pieniądze firmy,nie zaś je zarabia,co? – Rocco
uśmiechnął się złośliwie,wyraźnie zadowolony ze
swego konceptu.
Poczuła,jak jej się zaciskają pięści.
– Za pozwoleniem,ale moim zdaniem z˙ycie to
coś więcej niz˙ tylko robienie forsy... Kiedy pan juz˙
będzie bardzo bogaty,co pan zrobi ze swoim skar-
bem? Usiądzie pan któregoś wieczoru przed lust-
rem,aby sobie pogratulować? Będzie pan wertował
wyciągi z kont jak jakąś literaturę?
25
WŁOSKI BIZNESMEN
Rocco słuchał tego,mruz˙ąc oczy. Ta dziew-
czyna jest niebywała,znów go to uderzyło. Nikt
w Nowym Jorku nie śmiałby z nim w ten sposób
rozmawiać. Coraz bardziej podobała mu się ta
mała Amy!
– Któregoś wieczoru... – powtórzył za nią jak
echo. – E tam,panno Hogan,na spędzanie wieczo-
rów to ja miewam znacznie lepsze pomysły! – Po-
wiedziawszy to,poszukał jej oczu i z przewrotną
satysfakcją stwierdził,z˙e uchwyciła zasugerowany
podtekst,bo zaróz˙owiła się lekko.
Amy nie była zadowolona ze swej reakcji. Ten
dominujący męz˙czyzna robił z nią,co chciał. Przy-
chodziło mu to nietrudno,bo był naprawdę piękny;
łączył w sobie urodę południowca z czymś chłod-
nym,prawie arktycznym.
Postarała się opanować. Wyprostowała się w fo-
telu.
– Panie Losi,pomówmy o moich pracownikach.
Mam nadzieję,z˙e nic im nie zagraz˙a z pańskiej
strony. To są bardzo kompetentni ludzie,oddani
firmie. Część z nich ma rodziny,za które odpowia-
dają...
Rocco wstał i podszedł do okna. Przez chwilę
wydawał się nieobecny.
– Panno Hogan – odwrócił się w jej stronę – to
z˙e chcę połoz˙yć kres działalności charytatywnej
w przedsiębiorstwie,nie oznacza,z˙e jestem osob-
nikiem aspołecznym i bez serca. Owszem,proszę
26
CATHY WILLIAMS
bardzo,wydatkujmy pewne sumy na działalność
dobroczynną,ale róbmy to z głową.
– To znaczy jak?
– Przekazując w tej mierze kompetencje opiece
społecznej,po prostu,i wspierając tę opiekę. Moz˙e-
my się umówić,jakie to mają być sumy... Ile ze-
chcemy przelewać na konta fundacji,które pani
sama wskaz˙e.
Amy nie wiedziała,co powiedzieć. Powoli pod-
niosła się ze swego miejsca. Przegarnęła ręką włosy.
– Właściwie dlaczego pan się tak uwziął na moją
działalność? W końcu mój dział nie ma strategicz-
nego znaczenia w firmie. Ja w ogóle nie bardzo
rozumiem...
– Cóz˙ tu rozumieć – wpadł jej w zdanie Rocco.
– Przedsiębiorstwo jest jak okręt. Nawet mała nie-
szczelność moz˙e spowodować zatonięcie. Przez pa-
ni biuro wyciekają pieniądze i ja to muszę zmienić.
Dział mały czy nie,wszystko jedno. Pieniądze wy-
ciekają: to jest pewne.
– No tak – pochyliła się naprzód,wspierając się
obiema rękami na jego biurku – więc pan...
Powstrzymał ją gestem.
– Panno Hogan,dosyć. Rzecz jest przesądzona.
Oczywiście nie będę przeszkadzał w dokończeniu
tego,co juz˙ zespół prowadzi... A właśnie,niech pani
moz˙e pokaz˙e,nad czym pracujecie.
Westchnęła. Zrezygnowana otwarła wypchaną
tekę. Wyjęła z niej poskładany plan zagospodaro-
27
WŁOSKI BIZNESMEN
wania przestrzennego Birmingham. Rozłoz˙yła do-
kument na biurku.
– Subwencjonujemy jedno z bardziej zaniedba-
nych osiedli komunalnych w centrum. Mieszka tu
wiele niepełnych rodzin. Nastolatki,pozbawione
właściwej opieki,rozrabiają. Nasz zespół opraco-
wał projekt zbudowania w obrębie osiedla duz˙ego
klubu dla młodziez˙y,o tu – pokazała palcem. – Zdo-
byliśmy juz˙ poparcie władz dzielnicy,co nie było
łatwe. Oczywiście sami mieszkańcy takz˙e są ,,za’’,
zwłaszcza młodziez˙.
Sięgnęła po następne plany. Dee,która była
architektem,wykonała juz˙ nawet szkice i perspekty-
wy obiektu. Amy zapaliła się teraz,pokazując,czym
dysponują w pracowni. Na chwilę zapomniała,z˙e
Rocco,który się temu wszystkiemu przygląda,nie
jest bynajmniej zwolennikiem takich przedsięwzięć.
No i rzeczywiście. Zaczął powoli kręcić głową
i uśmiechać się sceptycznie.
– Nie jesteśmy przedsiębiorstwem budownictwa
komunalnego,jednak nie – powiedział. – Po co nam
te wszystkie kłopoty? I koszty? Choć muszę przy-
znać,z˙e imponuje mi pani zapał. Nie jest źle,kiedy
się pracuje z pasją.
– Wszyscy tak pracujemy. – Wyprostowała się.
– Cały zespół.
– Cały zespół,mówi pani... A co ci ludzie po-
trafią,tak dokładnie?
– Co potrafią? – Wzruszyła ramionami. – Jak to
28
CATHY WILLIAMS
co: Freddy jest licencjonowanym rzeczoznawcą,
Tim i Andy to technicy budowlani,Dee jest ar-
chitektem. No a Marcy to nasza administratorka.
– Uhm. A jakie zadania nalez˙ą do pani? Co pani
sama robi?
– Ja? Zajmuję się głównie stroną koordynacyj-
ną. Pilnuję terminów,jestem łączniczką na linii
biuro – władze lokalne i tak dalej. Kontaktuję się tez˙
z mieszkańcami osiedli. No i robię jeszcze wiele
innych rzeczy.
Rocco skinął głową. Znów zaczął stukać palcami
w poręcz.
– To teraz pomówmy moz˙e o kosztach. Co ma
pani na ten temat w swej teczce?
Sięgnęła do pliku dokumentów,zerkając odru-
chowo na zegarek. Było juz˙ dobrze po piątej.
– Proszę,tutaj jest wszystko. Rachunek finan-
sowy ma na razie charakter przybliz˙ony,ale rząd
wielkości chyba się nie zmieni.
– Prosiłbym jednak o szczegóły.
Ponownie zerknęła na zegarek.
– Z
˙
ałuję,ale teraz juz˙ chyba nie zdąz˙ę. – Jak to
się stało,z˙e czas tak szybko przeleciał? – pomyślała.
Dopiero było wpół do czwartej,a juz˙ jest wpół do
szóstej.
– Panno Hogan,czy pani gdzieś się spieszy? Nie
zechce pani do końca wybronić swego projektu?
– Bardzo przepraszam,ale umówiłam się dzisiaj
po pracy.
29
WŁOSKI BIZNESMEN
– Tak? A z kim?
Sięgnęła po torebkę.
– Wybaczy pan,panie Losi,ale to juz˙ moja
prywatna sprawa.
Spojrzał z ukosa błękitnymi,arktycznymi ocza-
mi i z lekka się uśmiechnął.
Nagle rozbrojona,rzuciła torebkę na fotel.
– No dobrze. Juz˙ trzeci raz umawiam się na to
samo. Dwa razy odwoływałam z powodu nawału
pracy. Mój Sam chce,z˙ebyśmy poszli do teatru na
Sen nocy letniej. Przyrzekłam,z˙e tym razem go nie
zawiodę.
Spłoniła się lekko,składając to zeznanie,co
wywołało na ustach Rocca nowy uśmiech.
Spuściła oczy.
– A poza tym... znowu popsuł mi się samochód
i o tej porze będę miała kłopot z dojazdem. Trudno
wywołać taksówkę na obrzez˙a Stratfordu,bo mamy
przeciez˙ sezon turystyczny,wszyscy zwiedzają Sta-
re Miasto i... – urwała. Naprawdę była w kropce.
Powinna jeszcze wrócić do domu,przebrać się,a tu
juz˙ prawie szósta. Jeśli się spóźni,Sam znowu
będzie narzekał na jej pracoholizm.
– W porządku. – Rocco wzruszył ramionami
i podniósł się. – Wobec tego odłóz˙my sprawę do
poniedziałku.
Amy odetchnęła z ulgą. Sięgnęła po torebkę
i ruszyła do drzwi. Juz˙ chciała się poz˙egnać,gdy
zauwaz˙yła,z˙e szef takz˙e zmierza do wyjścia.
30
CATHY WILLIAMS
– Pan tez˙ juz˙ kończy pracę? – zapytała.
– Dlaczego pani myśli,z˙e kończę? Moz˙e tylko
tutaj kończę,a gdzie indziej zacznę jakąś inną...
Mówiąc to,uz˙ył tak dziwnego tonu,z˙e wszystko
zabrzmiało dwuznacznie.
Łobuz,przeleciało Amy przez myśl. Ale pocią-
gający,musiała stwierdzić.
– Aha... No cóz˙,to na wszelki wypadek z˙yczę
powodzenia.
Wyszli,kierując się do westybulu. Po budynku
kręciło się jeszcze trochę osób,na ogół starszych.
Młodziez˙ oczywiście juz˙ dawno popędziła na swoje
piątkowe randki,kończące się zazwyczaj podobnie,
jakimś kinem,pubem,tańcami,piciem całą noc
i porannym kacem.
Amy z powodu choroby ojca właściwie nigdy nie
była nastolatką. Mnóstwo wieczorów przesiedziała
przy nim. No a kiedy skończyła gimnazjum,poszła
zaraz do pracy i okazało się,z˙e juz˙ przestała być
,,młodziez˙ą’’,nie wiadomo kiedy. Tak czy owak,
nie czuła,by jej los był typowy.
Wyszli na zewnątrz.
– Tu się chyba poz˙egnamy? – Wyciągnęła tele-
fon komórkowy. – Dzwonię po taksówkę.
– Nie ma potrzeby. – Rocco przeczesał palcami
gęstą,czarną czuprynę. – Zapraszam panią do moje-
go auta. Podwiozę panią,gdzie pani zechce.
Nie mogła się zdecydować.
– Ale właściwie dlaczego? – spytała.
31
WŁOSKI BIZNESMEN
– A dlaczego nie? Pani samochód jest zepsuty.
Czuła,z˙e zna wiele powodów,dla których nie
powinna się znaleźć w aucie szefa. Ale wolała dalej
nie argumentować.
– Jedźmy – powiedział. – W końcu to ja przeciąg-
nąłem pani obecność w biurze. Czuję się trochę
winny. – Spojrzał na zegarek. – Ma pani do siódmej
niewiele czasu.
– Ale czy ja wiem...? – znów zaczęła mieć
wątpliwości.
– Czemu się pani waha? W mojej propozycji nie
ma nic dwuznacznego.
Westchnęła. Nic dwuznacznego. Akurat! Z męz˙-
czyznami takimi jak ten nic nie bywa jednoznaczne.
Podeszli do jaguara,którego Rocco miał z agen-
cji wynajmu.
– Proszę. – Otworzył dla niej drzwi.
Wsiedli i zapięli pasy.
– A więc jak to pani powiedziała...? – zagadnął
ją niezobowiązującym tonem. – Juz˙ trzeci raz uma-
wia się pani na tego Szekspira?
Wzruszyła ramionami i nic nie odrzekła.
On uśmiechnął się i włączył silnik.
– A przy okazji... Lubię być ze swymi pracow-
nikami po imieniu. To skraca dystans między nami.
Więc proszę mi mówić Rocco.
Znowu wzruszyła ramionami.
Ruszyli,wyjez˙dz˙ając spod kamiennych arkad.
Amy zerknęła na piękny profil szefa. Skrócony
32
CATHY WILLIAMS
dystans? Jakoś nie bardzo mogła w to uwierzyć
w odniesieniu do Losiego. No i przede wszystkim
jak być po imieniu z kimś,kto najchętniej roz-
wiązałby jej zespół i przykręcił kurek z pieniędzmi?
– Chciałabym wrócić do naszej rozmowy w biu-
rze. Czy mogę wiedzieć,jakie pan przewiduje... to
znaczy... jakie przewidujesz redukcje? Bo rozu-
miem,z˙e reformy nie obędą się bez zwolnień pra-
cowników?
– O której powinniśmy być przed teatrem?
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
– I nie zamierzam. – Spojrzał na nią. – Wolał-
bym nie omawiać takich kwestii za plecami samych
zainteresowanych... Dlatego porozmawiajmy teraz
na przykład... o twoim chłopcu. Tym,z którym
idziesz do teatru. Nie przypuszczałem,z˙e masz
kogoś.
Amy poczuła się dziwnie. Cóz˙ on sobie wyob-
raz˙a! To ci dopiero arogant!
– Mam dwadzieścia sześć lat... – zaczęła. – I wy-
obraź sobie,z˙e nie z˙yję w fizycznej pustce,nie
jestem sama na tym świecie. Tyle tylko powiem.
Znów przelotnie na nią spojrzał.
– Chyba się nie zrozumieliśmy,bo widzę,z˙e
jesteś uraz˙ona. Chodziło mi jedynie o to,z˙e skoro
jesteś taka wiecznie zapracowana,nie masz moz˙e
czasu na męz˙czyzn.
– Nie jestem wiecznie zapracowana! – podnios-
ła głos.
33
WŁOSKI BIZNESMEN
I jednocześnie dotarło do niej,z˙e właśnie skłama-
ła. Z trzech partnerów,których dotąd miała,dwóch
utraciła,bo bardziej od nich kochała przedsiębior-
stwo Losiego. Z Samem moz˙e się skończyć podob-
nie,czuła to przez skórę. Cóz˙,prawie od dziecka
była w tej firmie... Niemal w niej mieszkała niczym
w rodzinnym domu.
– No więc jaki on jest? – ponowił pytanie Rocco.
– Ten Sam.
Potrząsnęła głową.
– Lepiej uwaz˙aj,z˙eby nie zabłądzić w tych wąs-
kich uliczkach. Skup się na tym.
Zaśmiał się krótko.
– Przepraszam,Amy. Wcale nie chcę wtykać
nosa w nie swoje sprawy. Tylko tak sobie z tobą
konwersuję...
Sposób,w jaki wymówił jej imię,spowodował,
z˙e poczuła dreszcz.
– Konwersuję,konwersuję – zamruczała. – Ale
przy okazji tez˙ coś knuję,prawda? Przeciez˙ chcesz
mnie pozbawić pracy,nie zaprzeczaj.
– Nie chcę. Ja myślę przede wszystkim o uzdro-
wieniu firmy.
– Chcesz ją uzdrawiać? Ale właściwie po co?
Nic jej nie dolega.
– Tak uwaz˙asz?
Zniecierpliwiła się.
– Do diabła,naprawdę nie rozumiem,po co te
reformy w przedsiębiorstwie twego ojca. Firma nie
34
CATHY WILLIAMS
upada,ma się dobrze... A sam ojciec... on tak
naprawdę cię nie interesuje,prawda?
Rocco zmarszczył czoło i zdjął nogę z gazu.
Skręcił na pobocze drogi i przyhamował.
– Co robisz? – zapytała przestraszona.
Zaczęła nagle z˙ałować,z˙e nie umiała we właś-
ciwej chwili ugryźć się w język.
– Chcę nam tylko ułatwić dalszą konwersację.
Dlatego stanąłem. Proszę,rozmawiajmy.
Spuściła oczy.
– Przepraszam,trochę mnie poniosło – powie-
działa. – Nie powinnam była... Nie gniewaj się.
– Podniosła wzrok. – Ale sam niedawno mówiłeś
o ,,skracaniu dystansu’’?
– Ja? A,tak. – Zabębnił palcami w kierownicę.
– W porządku,nie gniewam się. Za to ty jakbyś
się na mnie gniewała...? O co masz właściwie
pretensje?
Westchnęła.
– Moz˙e i mam... Bo widzisz,przyjez˙dz˙asz tu
nagle zza morza i wszystko chcesz od razu powy-
wracać do góry nogami. Gotów jesteś zamieszać
ludziom w z˙yciorysach i...
– E,przesadzasz – przerwał jej. – Dramatyzu-
jesz.
– Ja dramatyzuję! – z˙achnęła się,gotowa na
nowo wpaść w złość.
– Amy – powstrzymał ją gestem dłoni – zrozum,
ja tylko działam według zasad,do których przywyk-
35
WŁOSKI BIZNESMEN
łem w biznesie. Kocham dobrą robotę i... Zresztą,
prawdopodobnie ty i ja jesteśmy do siebie trochę
podobni. Wspinaliśmy się po szczeblach drabiny
zawodowej bez niczyjej pomocy i wiemy,z czym
się to łączy.
Zrobiła sceptyczną minę.
– Tylko z˙e ty działałeś bez pomocy dlatego,z˙e
jej nie chciałeś,a ja,bo inaczej nie mogłam... Poza
tym skończyłeś świetną uczelnię,ja zaś nie mam
nawet matury.
Rocco potarł podbródek,na którym pojawił się
juz˙ nalot świez˙ego zarostu.
– Cóz˙,współczuję ci... Rozumiem,z˙e wszystko
zainwestowałaś w pracę,a teraz... – spojrzał na
zegarek – właśnie przez nią moz˙esz trzeci raz nie
zdąz˙yć do teatru!
Zerknęła na swój czasomierz.
– Do licha! Racja. To czemu stoimy? Jedźmy!
Ruszyli z piskiem opon. Wkrótce zaparkowali
w pobliz˙u teatru.
– Dzięki. – Amy zaczęła odpinać pas. – W takim
razie do poniedziałku.
Wysiadła,ale jeszcze odwróciła się i pochyliła
do okna.
– Nie gniewaj się,Rocco – odgarnęła włosy
z czoła – ale namawiałabym cię mimo wszystko na
przemyślenie paru rzeczy. Bilanse przedsiębiorstwa
to nie wszystko... – Poprawiła zsuwającą się z ra-
mienia torebkę. – Za cyframi są z˙ywi ludzie. Gdy-
36
CATHY WILLIAMS
byś znalazł czas,aby się przyjrzeć ludziom,moz˙e
przestałbyś tak liczyć kaz˙dy grosz.
– Jakim znowu ludziom?
– No wiesz... Najlepiej by było,gdybyś się po
prostu bliz˙ej przyjrzał temu,z kim i co robimy.
Zapraszam do nas po niedzieli... Rozwaz˙ to. – Wy-
prostowała się i pomachała dłonią.
Powtórzył jej gest i pomyślał,z˙e ta dziewczyna
jest naprawdę uparta. I chyba trzeba będzie przyjąć
jej zaproszenie – choć oczywiście nic z tego nie
wyniknie. Rachunek ekonomiczny to rachunek eko-
nomiczny,nie wolno działać przeciw niemu. Ale
przynajmniej nikt nie powie,z˙e podejmując decyzję
o likwidacji jednej z agend przedsiębiorstwa Losie-
go,nowy szef działał bez rozwagi.
37
WŁOSKI BIZNESMEN
ROZDZIAŁ TRZECI
Przedstawienie było bardzo udane. Kolacja z Sa-
mem,po teatrze,jakby nieco mniej. Poznany trzy
miesiące temu Sam wydawał się Amy dzisiaj dziw-
nie bez uroku. Dziobał pizzę i bez przerwy jej
przytakiwał,gdy opowiadała o kłopotach w pracy
i o nowym szefie.
– Tez˙ znam takich – pokiwał głową – interesuje
ich wyłącznie forsa. Ludzie to dla nich trybiki
w maszynie. Nie liczą się z nimi. W ogóle z nikim
ani z niczym się nie liczą. Grube ryby!
Amy odsunęła swój talerz. Pizza nie bardzo jej
dziś smakowała.
– No właśnie... Chociaz˙ akurat Losi nie wydaje
się do końca stracony.
Sama poznała przypadkiem,prowadząc swój po-
przedni projekt. Spotkali się na gruncie samorządo-
wym. Łączyły ich wspólne zainteresowania,tem-
perament prospołeczny. Ze zwykłej znajomości
rozwinęło się wkrótce coś więcej,ale co,trudno by
to było Amy określić.
Sam nie był męz˙czyzną szczególnie przystoj-
nym. Średniego wzrostu,blondyn,miał bladonie-
bieskie oczy i twarz,którą niełatwo zapamiętać.
Jednak było w nim coś ujmującego,jakaś delikat-
ność i prawość.
Teraz,dojadając swoje danie,teoretyzował z za-
pałem o tym,z˙e pieniądze bywają przyczyną wszel-
kiego zła.
– Tak uwaz˙asz? – Amy stłumiła ziewanie. – Pie-
niądze szczęścia nie dają,ale jednak znacznie ułat-
wiają zdobycie go... Cóz˙,zobaczymy,jak się spra-
wy w firmie rozwiną... Wyobraź sobie,z˙e zaprosi-
łam szefa do pracowni po niedzieli. Niech się bliz˙ej
przyjrzy naszej pracy.
– I myślisz,z˙e to coś da?
– Tego nie wiem. Nie da się wykluczyć,z˙e
rozwiąz˙e nasz zespół. Musiałabym wtedy szukać
nowej pracy.
– To byłby kłopot.
Wzruszyła ramionami.
– ...Tak,kłopot – podjął Sam. – Bo ty masz
naprawdę świetną robotę,prawda? Robisz to,co
lubisz,i jeszcze ci za to płacą,i to nieźle. Jak jakiejś
artystce...
Zaśmiała się.
– Jak artystce?
– Chyba tak. – Ujął ją za rękę.
Patrzyli sobie w oczy.
– Miałam taki cięz˙ki dzień. – Cofnęła dłoń.
– W ogóle cały ten tydzień był cięz˙ki.
39
WŁOSKI BIZNESMEN
Sam przyjął to ze zrozumieniem. Zamówił dwie
kawy ,,dla orzeźwienia’’, jak się wyraził. Amy wo-
lałaby,z˙eby ją w tej sprawie zapytał o zdanie. Cóz˙
– jednak nie zapytał.
Zamiast tego zgłosił znów wątpliwości co do
,,formatu ludzkiego’’ jej nowego szefa.
– Te wszystkie nadziane waz˙niaki... – Nasypał
sobie cukru. – Wydaje im się,z˙e świat do nich
nalez˙y i...
– Słuchaj,Sam – przerwała mu. – Naprawdę
jestem bardzo zmęczona. Przestańmy wałkować ten
temat,pomówmy o czymś przyjemniejszym.
Spojrzał na nią.
– Jak chcesz – powiedział. – Ale zanim odwiozę
cię do domu... – odstawił filiz˙ankę – zanim odwiozę
cię do domu... – zawiesił głos.
– No...? – Uniosła brwi. – O co ci chodzi?
– Znamy się juz˙ trzy miesiące. Pomyślałem,
z˙e powinniśmy pójść krok dalej w naszym związ-
ku...
– Co to znaczy? – Odsunęła kawę. Poczuła się
zaniepokojona.
– Moz˙e moglibyśmy się zaręczyć?
– Po trzech miesiącach? Nie za wcześnie? Mnie
się zdaje,z˙e za wcześnie.
Poruszył brwiami.
– To,z˙e znasz kogoś długo,nie jest z˙adną gwa-
rancją na dobre małz˙eństwo... Amy,ja mam w tej
chwili trzydzieści osiem lat. I czuję,z˙e przyszła na
40
CATHY WILLIAMS
mnie pora. Długo szukałem kogoś takiego jak ty.
Łączą nas wspólne zainteresowania,lubimy się...
– Znowu sięgnął po jej rękę.
Umknęłaby mu,gdyby nie nacisk sumienia.
W końcu ten męz˙czyzna miał uczciwe zamiary.
Uścisnęła jego dłoń.
– Rozumiem cię – powiedziała. – Ale ja w tej
chwili nie jestem jeszcze gotowa. Naprawdę.
– To przynajmniej przyrzeknij mi,z˙e pomyślisz
o tym.
– Zgoda – uśmiechnęła się. – Pomyślę. – Delika-
tnie cofnęła dłoń. I spróbowała sobie wyobrazić,jak
by to było,gdyby rzeczywiście została z˙oną Sama?
On byłby pewnie dobrym męz˙em,statecznym i god-
nym zaufania. Z czasem stałby się tez˙ dobrym
ojcem. I naprawdę łączy ich wiele wspólnego...
– Pomyślę – powtórzyła. – Tylko z˙e ja się czuję
jeszcze taka młoda...
– Młoda,młoda... Czas nie czeka! – Pogroził jej
z˙artobliwie palcem.
Wzruszyła ramionami,zerkając na zegarek. Było
juz˙ bardzo późno. Czas nie czeka... To prawda,nie
czeka. Pora jechać do domu i iść spać.
W poniedziałek ani we wtorek Rocco,o dziwo,
nie zadzwonił. Czyz˙by go źle zrozumiała,gdy z˙eg-
nali się pod teatrem? Mieli przeciez˙ dalej dyskuto-
wać o jej projektach,mieli coś razem obejrzeć...
41
WŁOSKI BIZNESMEN
Czyz˙by zmienił zamiary? Nie wiedziała,co o tym
sądzić.
Tymczasem Antonio wracał do zdrowia,jak się
dowiedziała. Odzyskał juz˙ trwale przytomność,tak
z˙e moz˙na by z nim porozmawiać. Lekarze jednak
doradzali oszczędzanie go,zwłaszcza jeśli chodzi
o sprawy zawodowe. Niech jeszcze poodpoczywa,
mówili,niech w pełni przyjdzie do siebie.
Kiedy Amy,dzień wcześniej,zajrzała do niego
około lunchu,wypadło jej się tylko uśmiechać pro-
miennie i zapewniać,z˙e wszelkie sprawy stoją
dobrze. Od niechcenia zapytała Antonia,czy cieszy
się z przyjazdu syna i odbudowy zerwanych więzi.
– Odbudowa więzi! – Zaśmiał się krótko. – Nic
takiego nie nastąpiło. Ten chłopak przyjechał tu
tylko pod naciskiem okoliczności. Prawdę mówiąc,
widziałem go w sumie nie dłuz˙ej niz˙ pięć minut.
Wpada do mnie jak po ogień,widzi,z˙e jeszcze z˙yję,
i znika.
Nie dała po sobie poznać,jak poruszyły ją te
słowa. Postanowiła następnego ranka zadzwonić do
Rocca.
Jak postanowiła,tak zrobiła.
– Mam nadzieję,z˙e podtrzymujesz ofertę nasze-
go spotkania – powiedziała mu przez słuchawkę,
ledwie zasiadła za biurkiem.
Po drugiej stronie Rocco uśmiechnął się do sie-
bie. Był pewien,z˙e Amy zadzwoni. Sam się dotąd
nie odzywał,aby ją potrzymać trochę w niepewno-
42
CATHY WILLIAMS
ści. Wiedział,z˙e takie rzeczy świetnie dyscyplinują
podwładnych: potrzymać ich w niepewności.
Sekretarkę,która właśnie zajrzała do jego gabi-
netu,odprawił ruchem ręki. Po czym obrócił się ze
swym fotelem o sto osiemdziesiąt stopni,przodem
do okna,za którym rozciągał się ładny widok.
– Powiedz lepiej,jak wam się udał teatr – za-
proponował.
– Udał się,owszem,dziękuję – odrzekła. – Ale
ja bym chciała wiedzieć,czy w piątek umawialiśmy
się na nasze spotkanie serio,czy tylko na z˙arty?
Wybierzesz się do Birmingham czy nie?
Skinął głową,jakby przytakiwał.
– To zalez˙y.
– Co zalez˙y i od czego?
– Nie wiem,czy znajdę czas. Musiałbym po-
sprawdzać,co mam w terminarzu.
Odchrząknęła.
– Słuchaj,tak się składa,z˙e byłaby dobra okazja
dziś wieczorem. O ósmej jestem umówiona z grupą
mieszkańców na pobliskim osiedlu. Poznałbyś na
miejscu ludzi,zobaczyłbyś,jakie mają problemy...
Przerwał jej,nim zdąz˙yła rozwinąć swą wypo-
wiedź.
– Zgoda.
Miał co prawda akurat na dziś przewidziane
spotkanie z grupą lokalnych menedz˙erów,ale prze-
ciez˙ mógł tam posłać Martina.
Dlaczego tak łatwo się zgodził? Oparł długie
43
WŁOSKI BIZNESMEN
nogi o parapet okna i przymknął powieki. I od razu
w wyobraźni zobaczył tę dziewczęcą,a mimo to
powaz˙ną twarz,z paroma piegami i z ogniem
w oczach. Twarz Amy.
– Przyjadę i zabiorę cię z domu... o której?
O siódmej? Siódmej trzydzieści?
– Przyjedziesz? Nie ma takiej potrzeby.
– Jak to? Zdawało mi się,z˙e twój samochód jest
nadal zepsuty? Chyba z˙e lubisz korzystać z komuni-
kacji miejskiej.
– No dobrze – westchnęła – to przyjedź. Powiedz-
my o siódmej piętnaście.
Potem wytłumaczyła mu,gdzie mieszka,a było
to prawie dokładnie w pół drogi między jego biurem
i centrum miasta. – Tylko muszę wiedzieć,czy na
pewno będziesz – rzuciła przytomnie.
– Czy na pewno? Jasne,z˙e tak. Chociaz˙... tak dla
ciekawości: co by było,gdybym zawiódł?
– Byłabym rozczarowana. Ale jakoś dałabym
sobie radę.
Nie wątpię,z˙e dałabyś sobie radę,pomyślał. Nie
wątpię.
Amy po powrocie do domu zadzwoniła do Sama,
który słuchając,jakie ma dziś plany na wieczór,nie
wykazał specjalnego entuzjazmu.
– Na co ci to? – westchnął. – Jeśli myślisz,z˙e
w tym Losim coś się zmieni,gdy zobaczy,jak z˙yją
biedni ludzie,to się mylisz. Znam mentalność tego
rodzaju nadzianych facetów. Mają serce z kamienia.
44
CATHY WILLIAMS
Słuchała tych słów dziwnie rozdraz˙niona. Ze
słuchawką przy uchu powoli ruszyła do łazienki
i tam puściła wodę do wanny.
– Ja bym nie była taką pesymistką.
– No to się przekonasz. Mówię ci,poznałem
wiele takich grubych ryb.
Moz˙e i prawda,pomyślała. Ale kogoś takiego jak
Rocco na pewno nie znasz.
Pozwalała Samowi dalej przemawiać,właściwie
wdzięczna,z˙e skupił się na tym temacie bez wraca-
nia do kwestii zaręczyn. Coraz mniej widziała siebie
w roli ewentualnej z˙ony tego męz˙czyzny.
Zdąz˙yła się prawie rozebrać,nim skończyli roz-
mowę. W wannie myślała juz˙ tylko o tym,czy
Rocco po nią rzeczywiście przyjedzie,czy moz˙e
w ostatniej chwili odwoła spotkanie?
Umyła sobie włosy,po czym je wysuszyła i za-
częła się ubierać,niby tak samo jak do pracy,ale
jednak z pewnymi odmianami. Do dz˙insów włoz˙yła
skórzane półbuty,a nie zwykłe adidasy. Luźną
bluzę zastąpiła czymś nieco bardziej dopasowanym
do figury. Zajrzała do lustra i uznała,z˙e powinna
trochę pomalować usta.
Piętnaście po siódmej była gotowa. I dokładnie
piętnaście po siódmej rozległ się tez˙ dzwonek do
drzwi. A więc tym razem szef nie kaz˙e na siebie
czekać. No i w ogóle przyjechał,jednak przyjechał.
– Co,zaskoczyłem cię? – uśmiechnął się Rocco,
widząc jej minę.
45
WŁOSKI BIZNESMEN
Nie zapraszała go do środka. Chwyciła tylko
torebkę i juz˙ była gotowa do wyjścia. Kątem oka
zauwaz˙yła,z˙e Losi jest w czymś bardzo twarzo-
wym: w czarnym blezerze do spodni khaki.
– Nie,wcale nie – zaprzeczyła,zatrzaskując
drzwi. – Byłam pewna,z˙e zechcesz zobaczyć,co
firma straci,wycofując się z inwestycji takiej jak ta,
którą ci dziś pokaz˙ę.
Zeszli na ulicę. Przy krawęz˙niku lśnił znajomy
juz˙ jaguar.
– Tym przyjechałeś...? – Uniosła brwi.
– A co się stało? – zdziwił się. – To całkiem
wygodny wóz.
Skrzywiła się.
– Ale my się przeciez˙ wybieramy do biednego
osiedla komunalnego...
– Ja ci w tej chwili nie wyczaruję z˙adnej biednej
rykszy ani nic w tym rodzaju. – Rocco wyglądał na
zniecierpliwionego. – Lepiej wsiadaj i ruszajmy.
Szkoda czasu.
– Z
˙
ebyś nie z˙ałował. – Pokręciła głową,otwiera-
jąc drzwi. – Ten samochód jest luksusowy i będzie
kłuł w oczy,mogą ci go tam po prostu uszkodzić.
– Daj spokój. – Wsiadł i od razu włączył silnik.
– Nie będzie tak źle. Powiedz lepiej,którędy je-
dziemy.
– Prosto,panie Losi. Juz˙ pan nie pamięta,gdzie
jest centrum Birmingham?
– Przestań do mnie mówić po nazwisku.
46
CATHY WILLIAMS
– O,przepraszam. Ty przeciez˙ lubisz ,,skracać
dystans’’ z ludźmi.
Zapięli pasy i ruszyli.
– Jeśli to osiedle jest tak prymitywne,nie boisz
się tam bywać? – zaciekawił się Rocco.
Kobiety,które dotąd znał,raczej nie stanowiły
typu eksploratorskiego,stroniły od miejsc niebez-
piecznych,prawdopodobnie nie jeździły nawet no-
wojorskim metrem. Spojrzał przelotnie na Amy
i nagle przyłapał się na tym,z˙e przez chwilę kon-
templował jej biust pod opiętą bluzką.
– No więc nie boję się tam bywać – odrzekła.
– To znaczy: przewaz˙nie... Nie zajmowałabym się
osiedlami komunalnymi,gdybym się ich bała.
– Uhm. A jak twój chłopak? Nie martwi się
o ciebie?
– On? Jasne,z˙e nie. Dlaczego miałby się mar-
twić?
– No,myślałem,z˙e to oczywiste. Pracujesz
w miejscach,gdzie w kaz˙dej chwili ktoś moz˙e
zdemolować samochód.
– Mój Sam wie,z˙e jestem odpowiedzialna. I z˙e
radzę sobie... Ja w ogóle jestem dosyć niezalez˙na.
Rocco zazwyczaj omijał tego rodzaju kobiety
szerokim łukiem. Czasem stykał się z nimi przy
stołach negocjacyjnych,gdzie potrafiły być równie
twarde,jak męz˙czyźni. Z własnej woli nigdy jednak
ich nie szukał.
Amy poprawiła pas bezpieczeństwa.
47
WŁOSKI BIZNESMEN
– Zresztą,nie demonizujmy. Patologiom osied-
lowym daleko do prawdziwej grozy,choćby tej
wynikającej ze współczesnego terroryzmu. Praw-
da? Idziesz sobie na zakupy do supermarketu,a wró-
cić moz˙esz na noszach. Albo w ogóle nie wracasz.
Zaskoczyła go. Znów musiał w myślach uznać,
z˙e jest bardzo bystrą osobą.
– No dobrze. – Spojrzał na nią. – To powiedz mi
teraz,jak jedziemy dalej? Bo tu przed nami jest
jakieś rondo...
– Objedź je dookoła,a potem skręć w lewo.
Po paru minutach byli juz˙ wśród obskurnych
wiez˙owców i dzikich chaszczy. Ściany tych bloczy-
deł zdobiły barbarzyńskie graffiti. W oknach par-
terów,a niekiedy i wyz˙ej,tkwiły kraty.
Rocco tez˙ mieszkał w wiez˙owcu,ale jakz˙e innym
od tych tutaj. Jego nowojorski drapacz chmur lśnił
od chromu i lustrzanych szyb. Posesji strzegli
ochroniarze,w podziemiach były garaz˙e,a na dachu
– lądowisko dla helikopterów. Z tarasu dwudzies-
tego drugiego piętra,gdzie miał mieszkanie,roz-
ciągał się przepiękny widok na Central Park.
– Gdzie jedziemy teraz? – zapytał.
Amy pokazała.
– I stańmy tu,za tym pawilonem. Ale pamiętaj,
co ci mówiłam. Nie ma tutaj strzez˙onych par-
kingów!
Ledwie wysiedli,otoczyła ich grupa wyrośnię-
tych nastolatków,jednak okazało się,z˙e Amy zna
48
CATHY WILLIAMS
paru spośród nich i umie się z nimi dogadać. Za-
częły się nawet z˙arty,a Rocco zaobserwował,z˙e
chłopcy raczej podziwiają jego samochód,niz˙ mają
zamiar skopać go,wytłuc szyby czy ukraść radio.
W ośrodku osiedlowym juz˙ czekali zgromadzeni
mieszkańcy. Był tez˙ Freddie z biura i Marcy,mająca
protokołować zebranie.
Amy przedstawiła Losiego jako obecnego szefa
firmy,po czym poprosiła go o zabranie głosu.
Rocco był zaskoczony,ale miał zaprawę w pub-
licznych wystąpieniach. Wygłosił w z˙yciu wiele
przemówień,z reguły do menedz˙erów i polityków
wyz˙szego szczebla. Teraz widział przed sobą szare
twarze jakichś ,,osiedlan’’, nie był pewny, czy trafi
do ich wyobraźni. Oświadczył,z˙e ,,przybył z misją
dobrej woli’’,ale z˙e firma jego ojca ma ograniczone
zasoby finansowe, trzeba więc ,,stanąć na gruncie
realizmu’’. ,,Zrobi jednak, co w jego mocy’’. Czuł,
z˙e chyba mówi zbyt oficjalnie i ogólnikowo; spog-
lądał zaniepokojony w stronę Amy.
Kiedy zostali sami,po wyczerpaniu porządku
obrad,zapytał:
– No i jak mi poszło?
– Uwaz˙am,z˙e całkiem nieźle. – Uśmiechnęła się
do niego. – Jak na początek.
Wyszli na zewnątrz. Jaguar stał nietknięty,miał
całe szyby,wszystkie koła i nieporysowaną maskę.
– No,ale powiedz,jak ty odebrałeś tych ludzi?
Nabrałeś do nich trochę przekonania?
49
WŁOSKI BIZNESMEN
Rocco pilotem odblokował zamki.
– Cóz˙,jeśli myślisz,z˙e takie blokowiska da się
poprzerabiać na oazy spokoju,pełne młodziez˙y
garnącej się do nauki i innych zboz˙nych zajęć,to
chyba się mylisz.
– Ale jesteś cyniczny – westchnęła.
– To nie cynizm,ale realizm. My w Ameryce
raczej wyburzamy blokowiska,niz˙ próbujemy je
,,ulepszać’’. Ale wsiadaj, proszę. Chodź, zabiorę cię
na kolację,dobrze?
Myśl o wspólnym wieczorze przyprawiła Amy
o dreszczyk emocji. Wolała jednak odmówić:
– Nie,dziękuję bardzo. Byłabym ci tylko wdzięcz-
na za odwiezienie do domu. Jest juz˙ po dziewiątej
i czuję się zmęczona. – Z opóźnieniem uzmysłowi-
ła sobie,z˙e to sumienie przez nią przemawia. Bo
przeciez˙ Sam,jej Sam,byłby niepocieszony,gdyby
się dowiedział,z˙e spędziła wieczór z jego wrogiem,
zamiast z nim – w kaz˙dym razie z wrogiem kla-
sowym.
– Jadłaś coś przed wyjściem z domu? – Rocco
uruchomił silnik i wrzucił bieg.
– Niespecjalnie. Ale...
– Czyli od lunchu jesteś głodna.
– Nie jestem głodna.
– E,nie wierzę – uśmiechnął się do niej. – Zre-
sztą wszystko jedno,bo ja jestem głodny i to wy-
starczy.
– Wystarczy do czego?
50
CATHY WILLIAMS
– Do tego,z˙ebyśmy pojechali coś zjeść. A ty mi
poasystujesz.
To dopiero arogant,pomyślała.
– Poasystuję? Masz dla mnie jakiś nowy etat?
– Kto wie...
– Rocco! Jedźmy natychmiast do domu. Ja chcę
do domu.
– Nie zachowuj się jak dziecko. ,,Ja chcę’’...
Zatkało ją. Nie wiedziała,co powiedzieć.
– Nie mam złych zamiarów,Amy. Wpadniemy
po prostu na chwilę do jakiejś włoskiej knajpki.
Nabrała powietrza.
– Ale Sam... będzie zły,kiedy się dowie,z˙e
spędziłam z tobą cały wieczór. – Powiedziała to,choć
czuła,z˙e Sam nie jest w istocie typem zazdrośnika.
To znaczy nie był zazdrośnikiem personalnie,
choć w jakimś sensie był nim socjalnie. Dzielił
bowiem ludzi na ,,swoich’’ i ,,onych’’. ,,Oni’’ byli
bogaci, byli członkami elit. Zadawanie się z ,,ony-
mi’’ zawsze stanowiło,jego zdaniem,zdradę.
– Ach tak? – Rocco wjechał na parking niedale-
ko całego ciągu restauracji. Zatrzymał się i wyłączył
silnik. – A mnie się zdawało,z˙e ty jesteś ,,kobietą
niezalez˙ną’’? Tak mi się niedawno przedstawiałaś.
Spiorunowała go wzrokiem,po czym szarpnęła
za klamkę i wysiadła.
– No i bardzo dobrze. – Rocco takz˙e wysiadł
i pilotem zablokował zamki auta. – Czyli idziemy
jeść.
51
WŁOSKI BIZNESMEN
– Sam po prostu wolałby,z˙ebym to z nim była na
kolacji.
– Z nim? Alez˙ to się da urządzić! – uśmiechnął
się Rocco. – Moz˙emy do niego zaraz zadzwonić
i zaprosić go do kompanii. – Wyciągnął z kieszeni
telefon komórkowy i otworzył. – Dzwonimy?
Nie blefował,mówił serio. Lubił wszelkie wy-
zwania,lubił tez˙ najzwyczajniej wiedzieć o pod-
władnych jak najwięcej,z kim są w z˙yciu i tak dalej.
Chętnie poznałby tego Sama.
Pokręciła głową,wzdychając.
– Nie,nie,lepiej nie róbmy przedstawienia.
– Wiedziała,z˙e Sam z konfrontacji wyszedłby prze-
grany. Wolała mu oszczędzić przykrości.
Rocco wzruszył ramionami i poszedł przodem
wśród ogródków pod parasolami,gdzie weseli lu-
dzie jedli i pili,dźwięczało szkło,dźwięczały tony
muzyki,a powietrze pachniało smakołykami i do-
jrzałym latem.
W pierwszej z napotkanych restauracji włoskich
nie było juz˙ miejsc.
– To nic,poczekamy – zadecydował Rocco.
– Po co mamy czekać – zaoponowała. – Dalej
jest druga pizzeria.
– Wolałbym się tu nie błąkać,nie szukać.
– Błąkać? Dlaczego? Przez parę lat zapomniałeś
topografii Birmingham?
– Czy zapomniałem? – Zmruz˙ył oczy. – To juz˙
moja prywatna sprawa.
52
CATHY WILLIAMS
– Aha,prywatna... Ale kiedy ty mi zadajesz
róz˙ne prywatne pytania,wszystko jest w porządku.
Spojrzał na nią z góry.
– Nie pamiętam,z˙ebym cię jakoś personalnie
nękał? Wiesz co? – spróbował zmienić temat.
– Chodź,podejdziemy tu do barku i zamówimy
sobie wino.
Podeszli,zamówili,a potem odwrócili się od
kontuaru,aby obserwować salę i ogródek z na-
dzieją,z˙e moz˙e ktoś wkrótce zwolni stolik.
53
WŁOSKI BIZNESMEN
ROZDZIAŁ CZWARTY
Było gorąco i chciało im się pić,wkrótce tez˙
opróz˙nili kieliszki. Amy nie odmówiła,gdy Rocco
zaproponował następną kolejkę.
Pili coś bardzo dobrego,ale chyba i mocnego,bo
idąc do stolika,który się wreszcie zwolnił,Amy nie
czuła się zbyt pewnie na nogach.
Usiedli,studiując kartę dań.
– A więc twoja prywatność ma być nietykalna
– zamruczała,zerkając zaczepnie. – Natomiast ja
mam ci się podporządkować,bo jesteś moim szefem
i więcej,bo jesteś supermanem,który nie zniesie
z˙adnego babskiego sprzeciwu.
Rocco zmarszczył czoło. Nieczęsto w z˙yciu
tracił kontenans,ale teraz poczuł,z˙e go zamuro-
wało.
Ona zaś,wypiwszy sporo,kontynuowała:
– Współczuję tym,którzy próbują się z tobą
przyjaźnić.
Nabrał powietrza i powoli je wypuścił.
– No wiesz... Ty bywasz po prostu obcesowa.
– Obcesowa? Dlaczego? Ja najpierw skromnie
zapytałam,czy pamiętasz jeszcze topografię Bir-
mingham. Przeciez˙ mieszkałeś w tym mieście?
– Wcale nie w tym mieście,tylko na peryferiach.
Amy opróz˙niła kieliszek,odsunęła go,po czym
załoz˙yła sobie ręce za plecy,jak grzeczna uczennica.
– I upierasz się,z˙e w ogóle nie poznałeś Bir-
mingham? O czym my tu w ogóle mówimy?
– No właśnie. Cała ta rozmowa wydaje się bez
sensu.
Na chwilę oboje umilkli.
– Ale ja naprawdę mało przebywałem w tych
okolicach – skrzywił się Rocco.
– Mało... Aha,racja! Przeciez˙ posłali cię do
szkoły z internatem,tak? – Amy pochyliła się
naprzód.
– Owszem,to prawda. Ciekawe,skąd to wiesz?
Oczywiście od ojca – sam sobie odpowiedział.
Zaplótł ramiona na piersiach i odchylił się w krześ-
le. – Podobno sporo się z nim spotykałaś,nawet
bywałaś u niego. I o czym wtedy plotkowaliście,
poza tym,z˙e o mnie? Moz˙e o tym,jak marnować
pieniądze przedsiębiorstwa?
W zwykłych warunkach Amy zareagowałaby
ostro na taką prowokację. Ale teraz była pod działa-
niem dobrego wina,pełna przyjaznych uczuć nawet
względem zgryźliwych,dwumetrowych przystoj-
niaków.
Przymknęła oczy. I od razu przypłynęła do niej
miła,pobruz˙dz˙ona twarz Antonia.
55
WŁOSKI BIZNESMEN
– Tak,sporo się spotykaliśmy i gadaliśmy. Bar-
dzo mi to pomagało zwłaszcza wtedy,kiedy mój
tata był taki... chory. Zresztą z moim tatą tez˙ kiedyś
duz˙o gawędziliśmy. On miał tylko mnie i lubił
traktować mnie jak kogoś dorosłego. – Otwarła
oczy,szukając spojrzenia Rocca. – A ty... bardzo
tęskniłeś za domem,kiedy byłeś w tym internacie?
Wzruszył ramionami. Najchętniej powtórzyłby,
z˙e nie lubi,aby mu się wtrącano w z˙ycie prywatne.
Odwrócił głowę,szukając wzrokiem kelnerki. Zo-
baczył ją i przywołał.
Kiedy podeszła,oboje z Amy złoz˙yli zamó-
wienia.
– Całkiem przyjemna tu atmosfera – powiedział.
– Byłaś tu juz˙ kiedyś?
– Nigdy. – Amy pokręciła głową i pomyślała,z˙e
z Samem wybierają zwykle tańsze lokale,jakieś
wietnamskie barki czy pizzerie. – Ale z twoim tatą
bywałam tu niedaleko,w starym Bull Ring.
Rocco zrobił wielkie oczy.
– A czemu się tak dziwisz?
– Poniewaz˙ o ile sobie przypominam,ojciec nie
cierpi domów towarowych,marketów i lokali w ta-
kich miejscach. W ogóle nie znosi miejsc hand-
lowych. Był czas,z˙e nie chodził w ogóle na z˙adne
zakupy. Najprostsze rzeczy,jak szczotka do zębów,
kupowała mu sekretarka albo mama.
– To ciekawe,nie wiedziałam o tym. Ze mną
chętnie odwiedzał nawet pchle targi. A tam inte-
56
CATHY WILLIAMS
resował się najbardziej bukinistami. Lubił sobie
poszperać w walizkach czy na półkach,pokartko-
wać stare szpargały.
– Ach tak. I czego szukał? Czegoś,co mógłby
kupić za pensa,a sprzedać za funta?
Nie spodobała jej się zgryźliwość Rocca.
– Robisz z niego jakieś monstrum.
– A ty go chyba idealizujesz,robisz z niego
świętego.
– Nie świętego,ale kogoś bardzo miłego,
uprzejmego i z fantazją,kogoś,kto jeśli buszuje
w starociach,to nie dla oszczędności,bo stać go
przeciez˙ na wszystko,ale właśnie z fantazji.
Reakcją był wybuch śmiechu.
– Jesteś pewna,z˙e mówimy o tym samym czło-
wieku?
– Mam nadzieję,z˙e tak. Na pewno znasz swego
ojca?
Rocco skrzywił się,lecz nim zdołał przystąpić do
riposty,zauwaz˙ył kelnerkę niosącą półmiski z przy-
stawkami. Odczekał,az˙ zestaw duszonych warzyw
z oliwkami i ziołami oraz plastrami mięsa na zimno
znajdzie się na stole.
– A więc myślisz,z˙e nie znam swego ojca!
– Dźgnął widelcem płatek wołowiny,jakby atako-
wał wroga.
– Niewykluczone. – Amy skinęła głową.
– No to powiem ci,jak widzę tatę. Dla mnie był
zawsze zimny i surowy. Czułem,z˙e mną pomiata,
57
WŁOSKI BIZNESMEN
tak jak pomiatał gromadą słuz˙by w starym domu,
gdzie mieszkaliśmy... – Rocco nadział na widelec
nową porcję wołowiny. Był zły,z˙e tak się spowiada
pannie Hogan,której udało się wyciągnąć go na
zwierzenia. – Ale dlaczego ty nic nie jesz?
Amy posłusznie nabrała na talerzyk trochę wa-
rzyw. Poruszyło ją wyznanie Rocca,chętnie dowie-
działaby się czegoś więcej o włoskich czasach rodu
Losich,ale czuła,z˙e w tej chwili lepiej będzie
zmienić temat.
– No tak – odezwała się. – A skąd się wziąłeś
w Nowym Jorku? Jeśli chciałeś z˙yć na własny
rachunek,to czemu właśnie tam,a nie we Włoszech,
które są ci chyba bliz˙sze? Dlaczego nie wróciłeś do
ojczyzny?
– To w ogóle nie wchodziło w rachubę – odrzekł
krótko.
– Dlaczego nie?
Przyszpilił ją arktycznym spojrzeniem.
– Czy musisz bez przerwy pytać?
– Taki mam zwyczaj. Od dziecka bez przerwy
o coś pytam. Gdybym nie była taka ciekawska,skąd
bym wiedziała,co myślą i czego pragną ludzie?
A lubię wiedzieć.
– Uhm,czego pragną... A ty sama czego prag-
niesz?
– Ja? Przeciez˙ wiesz.
Zdziwił się. Przez moment był zdezorientowany,
poniewaz˙ jego myśl zboczyła w rejony,gdzie toczy
58
CATHY WILLIAMS
się gra między męz˙czyzną i kobietą,a nie między
szefem i personelem. W ogóle zapomniał,po co się
dziś spotkali i w czym oboje brali udział.
– Alez˙ wiesz,wiesz. – Pokiwała głową. – Naj-
bardziej chcę dalej robić to,co dotąd robiłam.
Zalez˙y mi bardzo na mojej pracy.
Rocco,nie odrywając wzroku od twarzy Amy,
dał znak kelnerce,by zabrała juz˙ przystawki.
– Tylko takie masz marzenia? – Uniósł brew.
– Wszystko się kręci wokół pracy i nic więcej?
Z
˙
ycie to nie sama praca. – Ledwie to powiedział,
zreflektował się,z˙e i on przeciez˙ niczym się w z˙yciu
nie zajmuje poza pracą.
No dobrze,ale załóz˙my,z˙e dziś wieczorem jest
jednak inaczej. Czuł,z˙e ma teraz chęć działać
pozaprofesjonalnie,z˙e na przykład chce poznać
prywatnie pannę Hogan.
– Co ja słyszę? – uśmiechnęła się Amy. – Z
˙
ycie
to jednak coś więcej? I ty to mówisz,absolutny
pracoholik?
– Wcale nie jestem pracoholikiem – spróbował
się bronić.
Na szczęście nie musiał rozwijać argumentacji,
bo znowu zbliz˙yła się kelnerka,niosąc tym razem
dania główne. Dla Amy była ryba,a dla niego – stek.
Kelnerka zdjęła z tacy talerze i z zawodowym
uśmiechem z˙yczyła obojgu smacznego.
Amy dwoma widelcami zaczęła rozbierać łoso-
sia. I pomyślała znowu o Samie,z˙e on jak dotąd
59
WŁOSKI BIZNESMEN
nigdy nie zafundował jej prawdziwej kolacji. Cóz˙,był
niby na marnej państwowej pensyjce. Równocześnie
nie wiedział prawdopodobnie,z˙e Amy zarabia u An-
tonia trzy razy lepiej od niego. Nigdy mu tego nie
powiedziała,aby go nie wprawiać w zakłopotanie.
Przerwała zabiegi wokół ryby.
– Gdybyś nie pracował bez przerwy – oblizała
widelec – jak doszedłbyś do swojej fortuny w ciągu
niewielu lat? Mnie nie zwiedziesz. Ja o tobie duz˙o
wiem,sporo czytałam.
Rocco znieruchomiał.
– Czytałaś o mnie? Gdzie? Prenumerujesz tu
,,New York Timesa’’ czy co?
– W ,,globalnej wiosce’’ wszystko jest moz˙liwe.
– Wzruszyła ramionami. – Ale nie,nie prenumeruję
,,New York Timesa’’. Wyobraź sobie, z˙e to twój
ojciec gromadzi wycinki prasowe na twój temat.
I dał mi do przejrzenia ten materiał. Jest tego sporo,
cała teka,a wszystko porządnie pospinane,z za-
chowaniem chronologii. – Potwierdziła swoje sło-
wa skinieniem głowy i zabrała się do skrapiania
łososia sokiem z cytryny.
Tak,stary Antonio był dumny z syna. Od począt-
ku obserwował karierę Rocca,który dość wcześnie
trafił na kolumny ekonomiczne powaz˙nych perio-
dyków,jako z˙e miał niezwykły talent do zarabiania
na kaz˙dym interesie.
– Zaraz,zaraz. – Rocco odłoz˙ył widelec. – Czy
mogłabyś mi to wszystko jeszcze raz powtórzyć?
60
CATHY WILLIAMS
Poruszyła brwiami.
– A co,nie wierzysz mi? Mówię,z˙e ojciec
interesuje się twoją karierą i zbiera wycinki prasowe
na twój temat.
Skrzywił się.
– Jeśli to jakiś nowy chwyt psychologiczny,
mający mnie wpędzić w synowskie kompleksy,to
nic z tego,nie udało ci się.
– Ale jesteś cyniczny – powiedziała znowu Amy
i pokręciła głową. – Co tu ma się udać albo nie udać?
Myślisz,z˙e Antonio nie ma tej teczki? Moz˙esz to
w kaz˙dej chwili sprawdzić. W biurku twego ojca,po
prawej stronie,w najniz˙szej szufladzie.
Rocco zrobił sceptyczną minę.
– Przemawiasz,jakbyś była z jakiejś Komisji
Pojednania między mną i ojcem. Moz˙e liczysz na to,
z˙e w ten sposób twoje akcje w firmie pójdą w górę?
Nie liczyłbym na to,Amy.
– Cynik. – Wymierzyła w niego widelec. – Mó-
wiłam: cynik.
Rocco zaatakował stek. Z furią pomyślał,z˙e
nawet jeśli ojciec interesuje się jego karierą,to
przeciez˙ nie zajmował się nim wtedy,gdy chłopcy
najbardziej potrzebują ojca,w dzieciństwie. Wów-
czas nie zauwaz˙ał go,prawdopodobnie dlatego,z˙e
bezsensownie obwiniał go o śmierć matki,która
umarła w połogu.
Amy odłoz˙yła sztućce i zrobiła powaz˙ną minę.
– A co do moich akcji w przedsiębiorstwie
61
WŁOSKI BIZNESMEN
Losiego... – zawiesiła głos. – Powiem ci tylko tyle,
z˙e zawsze chciałam budować swoją karierę na pod-
stawach profesjonalnych,nie na jakichś układach
czy kumoterstwie.
Rocco uniósł brwi.
– Kumoterstwo? No nie,takie rzeczy nie wcho-
dzą w rachubę. – Wytarł swój nóz˙ o kawałek chleba
i przejrzał się w jego niklowym ostrzu. – Ale nie ma
juz˙ ciekawszych tematów do rozmowy? Pokonwer-
sujmy trochę towarzysko...
Wydęła wargi,a on pomyślał,z˙e w Nowym Jorku
z kobietami szło mu jakoś łatwiej. Zwłaszcza z ty-
mi,które zapraszał na kolacje,a potem szedł z nimi
do łóz˙ka. Były to na ogół stworzenia przewidywal-
ne. Po pierwszym spotkaniu miały ochotę na następ-
ne,a wkrótce próbowały odgrywać idealne kan-
dydatki na jego z˙onę. Zaczynały się krzątać po
kuchni,oczywiście po jego luksusowej kuchni,
przyrządzały mu jakieś pyszne rzeczy,troszczyły
się o jego garderobę i tak dalej.
Natomiast dziewczyna,którą miał w tej chwili
przed sobą,wydawała się skrajnie inna. Nie flir-
towała z nim,nie starała mu się przypodobać,mimo
z˙e był jej szefem. Mówiła mu przykre rzeczy i wciąz˙
wracała do swej pasji charytatywnej. Bardzo dziw-
ny okaz.
– Paplać towarzysko? – Zmarszczyła nos.
– Chcesz,z˙ebyśmy ględzili o niczym?
Wzruszył ramionami.
62
CATHY WILLIAMS
– No dobrze. Nie chcę. Moz˙e juz˙ zamówimy
kawę?
– Kawę? Na noc? Wolałabym dzisiaj dobrze
spać. Lepiej jedźmy od razu do domu.
– A co byś powiedziała na kieliszek porto? Port-
wein jest taki angielski... Muszę powiedzieć,z˙e
brakuje mi za oceanem niektórych brytyjskich rytu-
ałów. Późne obiady,kończone szklaneczką porto
i niezobowiązującą pogawędką... Amerykanie mają
tendencję do jadania znacznie wcześniej niz˙ Ang-
licy. Napijesz się ze mną?
– Myślałam,z˙e masz mnie juz˙ dość na dzisiaj?
Ale skoro nie – uśmiechnęła się – to dobrze,niech
będzie porto.
Po chwili mieli juz˙ przed sobą kieliszki słodkiego
wina.
– A co do rytuałów brytyjskich... – nawiązała
Amy. – Czego jeszcze brakuje ci w Nowym Jorku?
Lewostronnego ruchu na jezdniach? Popołudniowej
herbaty z biszkoptem? Królowej angielskiej w tele-
wizji?
Rocco zajrzał do kieliszka.
– Królową mam,bo oglądam satelitarną BBC.
Najbardziej chyba tęsknię za portweinem. Zdąz˙y-
łem do niego w Starym Świecie przywyknąć,bo
przeciez˙ wyjechałem stąd jako facet po dwudziest-
ce.
Amy rozjaśniła się,widząc,z˙e Rocco jest w dob-
rym humorze. On zaś mówił dalej:
63
WŁOSKI BIZNESMEN
– Tak,naprawdę tęsknię za Anglią. To jest moja
ojczyzna. Włochy,cóz˙... Tam jeździłem tylko na
święta. Na stałe nie było po co. A Nowy Jork...
– Uniósł swój kieliszek i upił łyk wina. – Z początku
czułem się tam dosyć obco,nikogo nie znałem,ale
teraz to mój drugi dom.
– Drugi dom. A do pierwszego juz˙ nie wrócisz?
– Nie wierzę w takie powroty. Przeszłość jest
czymś,co nigdy nie wraca. Nic się w niej nie da
zmienić.
Najwyraźniej nie był typem syna marnotrawne-
go,skłonnego do sentymentalnej rejterady. Nie za-
mierza za nic przepraszać ojca,pomyślała.
– Rozumiem,z˙e się ze mną nie zgadzasz? – Spo-
jrzał na nią,obracając między dłońmi swój kieliszek
– Czy ja wiem...? Mnie się zdaje,z˙e dobrze jest
jednak nie zrywać zupełnie z przeszłością.
– Tak myślisz? Cóz˙,są róz˙ne rodzaje przeszło-
ści. Czasem cały naród odcina się od swej historii.
– Głos Rocca zabrzmiał cierpko. – I dobrze na tym
wychodzi.
Po tej uwadze dłuz˙szą chwilę oboje siedzieli,
milcząc i tylko sącząc wino.
Rocco miał wielką chęć zamówić następny kieli-
szek,ale powstrzymał się. Ostatecznie czekała ich
jeszcze jazda samochodem,a jazda po alkoholu
i w dodatku nocą nie jest jak wiadomo rzeczą mądrą.
Zapłacili rachunek i wstali od stolika.
– Powiedz mi... – zwrócił się do niej,gdy szli juz˙
64
CATHY WILLIAMS
do wyjścia. – Praca społeczna nie była chyba twoim
marzeniem od dzieciństwa?
– Jaka znowu praca społeczna? – zdziwiła się.
– To,co robię,jest moją profesją,a nie z˙adną ,,pracą
społeczną’’.
– No dobrze,źle się wyraziłem. Ale kiedy koń-
czyłaś szkołę,co wtedy naprawdę chciałaś robić?
Wzruszyła ramionami. Byli juz˙ na zewnątrz,
kierując się w stronę parkingu.
– Chyba zapomniałeś,z˙e chciałam studiować,
ale nie miałam szans.
– Wcale nie zapomniałem. – Odblokował pilo-
tem drzwi auta. – Ale jesteś jeszcze młoda. Wiele da
się nadrobić.
Wsiedli i zapięli pasy.
– Pamiętasz,jak się do mnie jedzie? – zapytała.
– Znajdziesz drogę?
– Chyba znajdę – uśmiechnął się. – Męz˙czyźni
mają rozwinięty zmysł orientacji. A powiedz mi
jeszcze – spojrzał na nią,uruchamiając silnik – czy
przypadkiem ta obsesja społeczna nie ma związku
z twoim ojcem?
– Dlaczego z moim ojcem?
– Bo długo opiekowałaś się nim,kiedy był cho-
ry. Opieka mogła stać się u ciebie odruchem warun-
kowym.
Uśmiechnęła się.
– Coś w tym jest – zgodziła się. – Ale to by było
grube uproszczenie. Ja w tym,co robię,znajduję
65
WŁOSKI BIZNESMEN
pasję. Ale swoich podopiecznych nie traktuję jak
chorych.
Skinął głową.
– No dobrze. To moz˙e objaśnisz mi jeszcze,jak
skompletowałaś swój zespół?
– Zwyczajnie. Przeprowadzałam rozmowy kwa-
lifikacyjne.
– I to ty z nimi rozmawiałaś?
– A niby kto? Aha,chcesz mi zasugerować,z˙e
przeciez˙ mnie samej brakuje kwalifikacji...
– Nie – zaprzeczył szybko. – Ty mi raczej im-
ponujesz tym wszystkim,co zdobyłaś w praktyce.
Słuchaj... Nie miałabyś ochoty popracować w No-
wym Jorku?
– Gdzie?
– W Nowym Jorku. Pasowałabyś do mojej fir-
my. Jesteś kompetentna,z natury bystra,nie boisz
się ryzyka,no i nie ma w tobie nic z tych frywolnych
damulek,które niepotrzebnie elektryzują zespół.
Amy była przyjemnie zaskoczona początkiem
oferty,ale pod koniec zrzedła jej mina. Nie chodziło
o to, by kiedykolwiek marzyła o karierze ,,frywolnej
damulki’’,jednak zrozumiała,z˙e w oczach tego
pięknego męz˙czyzny zawsze będzie personelem,
niczym więcej. On prawdopodobnie w ogóle nie
widział w niej kobiety.
Poczuła się zawiedziona.
– O nie,dziękuję bardzo! – Powiedziawszy to,
pomyślała: Nie chcę być blisko kogoś tak nieczułe-
66
CATHY WILLIAMS
go,obcesowego i pozbawionego daru dyplomacji.
– Jest mi całkiem dobrze w starej Anglii. Nie
rzuciłabym pracy,którą teraz mam.
– Ale nie wiadomo,jak długo ją będziesz miała.
Zerknęła na niego.
– Cóz˙,zawsze mogę wziąć się do czegoś innego.
Ale to będzie coś,co sama wybiorę,nikt mi nie
będzie tego narzucał. I wątpię,z˙eby się skończyło
na typowym biznesie. Nudziłoby mnie prozaiczne
rozmnaz˙anie forsy.
– Jak szlachetnie... Masz juz˙ jakieś pomysły?
Zastanowiła się.
– Właściwie nie. Ale moz˙e zaczęłabym od zro-
bienia matury? Potem poszłabym na jakiś kurs
nauczycielski...
Prawie juz˙ dojez˙dz˙ali do jej domu,więc Rocco
nie zadawał następnych pytań. Natomiast samej
Amy spodobał się jej prowizoryczny pomysł
z ewentualną maturą i kursem. Otóz˙ to,jez˙eli Losi
rozwiąz˙e jej zespół,chyba zostanie nauczycielką,
dlaczego nie.
– Dziękuję za kolację – powiedziała,gdy auto
stanęło.
Wysiadła,lecz była zdumiona,widząc,z˙e on tez˙
wysiada.
– Poczekaj – odezwał się. – Odprowadzę cię,
dz˙entelmen nie zostawia kobiety na środku ulicy.
Podeszli pod jej drzwi,a gdy Amy zaczęła grze-
bać w torebce w poszukiwaniu kluczy,on pierwszy
67
WŁOSKI BIZNESMEN
je wypatrzył i wyłowił. Poczuła się zaniepokojona
tą akcją. Drzwi zostały otwarte,klucze zwrócone,
ale Rocco wciąz˙ nie odchodził.
– No to dobranoc – zainicjowała poz˙egnanie.
– Jeszcze raz dziękuję za cały wieczór.
On wsparł się ramieniem o framugę.
– Myślałem,z˙e moz˙e zaprosisz mnie na małą
kawę? Przede mną długa droga powrotna,kawa
dobrze by mi zrobiła.
– Jaka znowu długa droga? Masz do domu parę
minut,zwłaszcza o tej porze,gdy nie ma korków. No
ale – zreflektowała się – jeśli rzeczywiście musisz,
to dobrze,będzie kawa. Nie chcę być niegościnna.
Weszli do środka,ona z bijącym sercem,on
zdziwiony sobą,z˙e chce mu się improwizować
jakąś przygodę. I to przygodę zupełnie nie w jego
stylu. Dotąd było raczej tak,z˙e to kobiety go za-
praszały,a on im się z lekka opierał. Tymczasem
z Amy wszystko działo się na odwrót.
– Tu na lewo jest salonik. Usiądź sobie tam,a ja
zaraz nastawię ekspres. – Skręciła w stronę kuchni,
zostawiając go samego.
Wszedł do pokoju z kominkiem i usadowił się na
kanapie. Rozglądając się dokoła,doszedł do wnios-
ku,z˙e Amy ma dobry gust. Pomieszczenie było
przytulne,niewątpliwie urządzone przez kobietę,
ale nie przez z˙adną ,,frywolną damulkę’’. Na ścia-
nach wisiały sensowne reprodukcje,meble były
funkcjonalne.
68
CATHY WILLIAMS
Z kuchni dobiegało szczękanie naczyń,a na
stoliku przy kanapie odezwał się nagle telefon.
Rocco,zanim pomyślał,co robi,podniósł słu-
chawkę.
– Losi – rzucił.
Po tamtej stronie nikt się nie odezwał.
Słuchawka została odłoz˙ona,a wtedy na progu
stanęła Amy.
– Czy mi się zdaje,czy ktoś dzwonił?
– Owszem,dzwonił.
– Dlaczego mnie nie zawołałeś?
– Nie zdąz˙yłem. Ten ktoś się rozłączył.
– Ale kto to był?
– Nie wiem. Nikt się nie odezwał.
– Nie odezwał się? To mógł być Sam... Cholera!
– Amy opadła na najbliz˙szy fotel. – Cholera! Po co
w ogóle podnosiłeś słuchawkę?
69
WŁOSKI BIZNESMEN
ROZDZIAŁ PIĄTY
Rocco wstał z kanapy i ruszył do kuchni,pozo-
stawiając Amy w stanie rozterki.
Cóz˙,jeśli kawa nie chce przyjść do człowieka,
musi człowiek pójść po kawę.
W kuchni ekspres wydychał z siebie właśnie
resztki pary. Rocco zdjął z suszarki dwa kubki
i napełnił je wonnym płynem. Rozejrzał się dooko-
ła. Kuchenka była równie przytulna,jak pokój
z kominkiem. Jej z˙ółte ściany ładnie współgrały
z zielonymi szafkami oraz identycznymi z˙aluzjami
w oknach. Stolik we wnęce był sosnowy,niedrogi,
ale i nietandetny.
Wrócił do pokoju,niosąc oba kubki.
– Jest kawa – powiedział.
– Słucham?
– Nalałem nam kawy. Wygląda na to,z˙e masz
problem do przemyślenia. Kofeina pomaga myśleć.
– Nie mam z˙adnego problemu – odrzekła z nacis-
kiem,próbując uwierzyć we własne słowa.
– Tak? No to świetnie. Bo nawet jeśli to był Sam
– poruszył brwiami – to w końcu co się wielkiego
stało? Przeciez˙ wiedział,z˙e tego wieczoru będziesz
ze mną.
– Wiedział,wiedział... – zaczęła go przedrzeź-
niać. – Jednak jest róz˙nica między wieczorem i no-
cą,prawda? W nocy nie załatwia się spraw słuz˙-
bowych.
– Dlaczego nie? – Rocco napił się kawy. – Jest
wiele zawodów,które wymagają pracy w nocy,
i wtedy tez˙ jest pora na załatwianie spraw słuz˙-
bowych.
Dziwnie dwuznacznie zabrzmiały te słowa
w uszach Amy.
– Przestań filozofować. – Sięgnęła po swój ku-
bek. – Czasami lepiej się nie wymądrzać.
Uśmiechnął się.
– A tobie z nocą kojarzy się tylko jedno,pra-
wda?
Tez˙ coś! Do czego on zmierza?
– Nie bądź śmieszny.
– Kto tu jest śmieszny? – Wzruszył ramionami.
– To raczej ty się dziwnie zachowujesz. Jakbyś się
dała na czymś przyłapać... Jeśli twój przyjaciel ufa
ci,nie będzie miał pretensji,nawet jeśli usłyszał
przez telefon mój głos.
– Czy ufa? Jasne,z˙e tak! – zawołała,choć była
prawie pewna,z˙e jutro Sam da jej odczuć,z˙e jest
zraniony. – Ale powiedz,jak ty byś się poczuł,
gdybyś zadzwonił o tej porze do swej dziewczyny
i dowiedział się,z˙e jest u niej obcy facet?
71
WŁOSKI BIZNESMEN
– Tylko z˙e ja nie jestem obcym facetem.
– Daj spokój. Dobrze wiesz,o co mi chodzi.
Rocco wzruszył ramionami i załoz˙ył nogę na
nogę.
– Okej – odezwał się po chwili. – Więc tak:
gdybym zadzwonił do dziewczyny,ale miał powo-
dy nie być jej pewny,to po prostu poz˙egnalibyśmy
się po takim incydencie.
Odczekała moment.
– Od razu? Rozstałbyś się z nią,ot tak?
– Ot tak. – Strzelił palcami,aby podkreślić swój
stosunek do takich spraw.
Pokręciła głową.
– No,no. I niczego byś nie z˙ałował?
– Z
˙
ałował? Czy warto z˙ałować rozstania z kimś,
kto zdradza?
Poruszyła brwiami.
– A te wszystkie uczucia,nadzieje,róz˙ne piękne
chwile spędzone razem,i tak dalej? Kawał z˙ycia,
który przepada,gdy odchodzimy od człowieka?
– Moz˙e i kawał z˙ycia,ale przeciez˙ niecałe. – Roc-
co zmienił pozycję na kanapie na wygodniejszą.
– I nie patrz na mnie,jakbym był jakimś rarogiem. Ja
się tylko nie nadaję do roli przegranych facetów.
– Rozumiem! – Musiała się roześmiać. – No,
brawo. Ale wyobraź sobie – zajrzała do swego
kubka – z˙e bywają tez˙ kobiety,które nie lubią
przegrywać... Ja tu nawiązuję oczywiście do sprawy
mojej pracy – szybko dodała.
72
CATHY WILLIAMS
– No nie,tylko nie to... – jęknął Rocco. – Nie
mówmy o pracy w godzinie duchów.
Oboje spojrzeli na szafkowy zegar wiszący na
ścianie. Było prawie dwadzieścia po dwunastej.
Rocco dopił kawę. Pochylił się ku stolikowi
i umieścił swój kubek obok telefonu.
– Muszę juz˙ iść. – Wstał.
– Jeśli musisz... – Amy tez˙ się podniosła,za-
skoczona tym,z˙e czuje lekkie rozczarowanie.
– Z
˙
yczę ci jutro powodzenia.
– Dlaczego jutro? A co takiego ma być jutro?
– Jak to? Jeśli to Sam dziś zadzwonił,będzie ci
miał coś do powiedzenia. Niekoniecznie przyjem-
nego.
– Zobaczymy... Jednak nie spodziewam się z je-
go strony nic szczególnego. On wie,z˙e ja bym mu
nigdy nie zrobiła takiego numeru. A juz˙ na pewno
nie z tobą.
– Nie ze mną? – Rocco zrobił krok w jej stronę.
– Skąd ta pewność?
Cofnęła się.
– To chyba oczywiste. Nie robi się takich rzeczy
z własnym... – zastanowiła się – z własnym prze-
śladowcą.
Zaśmiał się.
– Co ty znowu wymyśliłaś? Co za prześla-
dowca?
– Przeciez˙ chcesz mnie wyrzucić z pracy?
– Daj spokój. – Machnął ręką. – Chcę tylko
73
WŁOSKI BIZNESMEN
ulepszyć przedsiębiorstwo ojca,ale to nie znaczy,
z˙e ty i twój zespół macie trafić na bruk.
– Ach tak? – Uniosła brwi. – To coś nowego.
I dopiero teraz mi to mówisz? Zresztą... – zawahała
się. – Sam i tak wie,z˙e ja bym z tobą nigdy... No,
rozumiesz. Jutro nie będzie z˙adnej sceny zazdrości.
– Wystrzegaj się męz˙czyzn,którzy nigdy nie są
zazdrośni. ,,Nie ma miłości bez zazdrości’’ – chyba
słyszałaś taki refren?
Amy postawiła swój kubek obok jego kubka.
– Jesteś pewien,z˙e nie ma? W naszych czasach?
Zdawało mi się,z˙e dziś ludzie schodzą się i roz-
chodzą bez większych problemów,bez niepotrzeb-
nych scen. W kaz˙dym razie Sam i ja... – urwała.
Rocco wydawał się słuchać tych słów z roz-
bawieniem.
Nagle poczuła złość. Bo nie dość,z˙e wcześniej
w ogóle stawiał pod znakiem zapytania to,z˙e ona
moz˙e mieć chłopaka,to teraz zdawał się kwes-
tionować jej przekonanie,z˙e ona i Sam potrafią się
kochać bez udziału niskich uczuć,takich jak za-
zdrość.
– Wyobraź sobie – skrzywiła się – z˙e Sam po-
prosił mnie o rękę.
Rocco przestał się uśmiechać. Z jakiegoś powo-
du informacja ta nie przypadła mu do gustu. Właś-
ciwie poczuł,jakby dostał w z˙ołądek. Sam nie
wiedział dlaczego. Jednak szybko się opanował.
– Czy mam ci złoz˙yć gratulacje?
74
CATHY WILLIAMS
Wzruszyła ramionami,nic nie mówiąc. Pomyś-
lała,z˙e dawno juz˙ powinni byli skończyć to przeko-
marzanie się. To prowadziło donikąd. Wyraźnie
brakowało im pomysłu na puentę tego wieczoru.
Rocco tymczasem znów zrobił ironiczną minę.
– A moz˙e jeszcze nie przyjęłaś jego oświadczyn,
co? Zgadłem?
Jak on to zgadł?
– Cóz˙,właściwie... Wiesz,małz˙eństwo to powaz˙-
na sprawa... Potrzebny jest czas do namysłu.
– Oczywiście,oczywiście – zamruczał. – Co
nagle,to po diable.
– Sam rozumie moje wahania.
– Rozumie? To bardzo dobrze. – Rocco skrzyz˙o-
wał ramiona na piersi.
– O rany! – westchnęła. – Aleśmy się rozgadali.
O tej porze...
– ...Porze duchów. – Rocco znów spojrzał na
zegar. – Ale to wszystko,o czym mówisz,bardzo
mnie ciekawi. I naprawdę dobrze ci z˙yczę na wypa-
dek,gdybyś rzeczywiście miała wyjść za mąz˙. Za-
mąz˙pójście rozwiązałoby wiele twych problemów.
– Rozwiązałoby? Tak myślisz?
– Owszem. Kobieta,która zaczyna urządzać
swoje gniazdo,uwalnia się od obsesji kariery,przy-
najmniej na jakiś czas.
To,co powiedział,wydało jej się dziwnie konser-
watywne.
A on ciągnął:
75
WŁOSKI BIZNESMEN
– Chyba z˙e Sam nalez˙y do tych męz˙czyzn,któ-
rzy pragną partnerstwa z ,,kobietą pracującą’’?
I wtedy nie ma z˙adnego gniazda. Przychodzą na
świat dzieci,które trafią do z˙łobka,a potem będą się
wychowywały ,,z kluczem na szyi’’ albo pod opieką
jakichś nianiek.
– Ho,ho,jak ty to wszystko wiesz!
– Czy wiem? Cóz˙,wszyscy wiedzą takie rze-
czy... No,a ciekawe,na co ty sama się nasta-
wiasz?
Przez chwilę milczała.
– Mniejsza z tym,czego pragnie Sam – powie-
działa. – Ale ja bym nie mogła z˙yć bez pracy. Poza
tym nie umiałabym opuścić swego zespołu. To są
wspaniali,wartościowi ludzie...
– ...Z którymi chciałbym się spotkać – wtrącił.
– Z nimi? A po co? – Zerknęła podejrzliwie.
– Oni znają twoje stanowisko. Wiedzą,z˙e jesteś
facetem bez serca,który umie tylko dobrze li-
czyć.
– Naprawdę taki jestem? – zaśmiał się. A za-
śmiał się jakoś tak szczególnie,z˙e puls Amy gwał-
townie przyspieszył.
Obejrzała się na drzwi. W razie czego chyba uda
jej się uciec,gdyby on wykonał jakiś nieodpowie-
dzialny gest?
– No więc tak – rzuciła z przydechem – właśnie
taki jesteś. Zresztą sam się tak przedstawiasz. Nie
uzalez˙niasz się od kobiet,zawsze gotów jesteś jakąś
76
CATHY WILLIAMS
rzucić,zabraniasz wglądu w swoje z˙ycie emo-
cjonalne. Pewnie go wcale nie masz! Masz tylko
komputer pod czaszką.
Zdał sobie sprawę,z˙e będzie chyba musiał przy-
zwyczaić się do tych jej przytyków,uwag rzuca-
nych bez świadomości,jakie mogą spowodować
konsekwencje.
A jakie by to mogły być konsekwencje? Cóz˙,
zanim pomyślał,juz˙ wyciągnął rękę w stronę Amy
i przyciągnął ją do siebie.
Nie stawiała oporu,prawdopodobnie była za-
nadto zaskoczona. Widział,jak szeroko otworzyła
oczy,widział z bliska jej rozszerzone źrenice. Po-
myślał,z˙e teraz jej pokaz˙e,czy rzeczywiście jest
tylko chłodnym ,,komputerem’’. Przywarł ustami
do jej warg. Drugą ręką objął ją w talii,Amy zaś
wygięła się w jego stronę i przylgnęła do jego
szerokiej piersi.
Całowali się dłuz˙szą chwilę,zaglądając sobie
w oczy i smakując swoje oddechy i języki. Amy
rozumiała,z˙e źle robi,ale poddawała się namiętno-
ści. Coś w niej się przełamało,coś chyba długo
czekało na takie spotkanie.
Jednak wiedziała,z˙e źle robi.
Dlatego zebrała się w sobie i oderwała od Rocca.
– Jak śmiesz! – zawołała. – Co to miało zna-
czyć?
Spodziewał się tej reakcji. Dziwił się,z˙e dość
długo z nią zwlekała.
77
WŁOSKI BIZNESMEN
– Juz˙ dobrze,dobrze. – Uśmiechnął się. – Juz˙
sobie idę. – I ruszył do holu,a ona szła za nim.
– Przeciez˙ wiesz,co to miało znaczyć – powie-
dział.
Nacisnął klamkę drzwi. Otworzyły się i owiało
ich rześkie powietrze nocy.
Stali po dwóch stronach progu,mierząc się spo-
jrzeniem. Amy nie wiedziała,czy czuła się bardziej
zagniewana,czy zaambarasowana. Chciał jej udo-
wodnić,z˙e nie jest człowiekiem bez namiętności,
i jak najbardziej tego dowiódł. Dlaczego jednak
odpowiedziała na jego pocałunek? Czemu przy-
lgnęła do niego? Trudno jej było samą siebie zro-
zumieć. Czuła,z˙e to ją oskarz˙a.
Postanowiła się bronić przez atak.
– Nie lubisz być krytykowany,co? – syknęła.
– Takie rzeczy nie wchodzą w twoim przypadku
w rachubę,prawda?
Wzruszył ramionami.
– Być moz˙e... Ale jednak to ciekawe,z˙e mnie
nie od razu odepchnęłaś,Amy. Spodobało ci się to,
prawda?
Chciał zmienić temat. I celnie ją przy tym trafił.
Zaczerwieniła się i spuściła oczy.
– Lepiej juz˙ idź – powiedziała. – Zrobiło się
bardzo późno.
Rocco oparł się ramieniem o framugę.
– Wiesz co? Chyba nie bardzo zalez˙y ci na tym
Samie,skoro... – urwał.
78
CATHY WILLIAMS
Powoli pokręciła głową.
– To nie to,co myślisz... Po prostu mnie za-
skoczyłeś... To dlatego.
– Rozumiem. – Przeczesał palcami włosy i po-
myślał,z˙e w końcu ona tez˙ go zaskoczyła.
Nie spodziewał się z jej strony nagle objawionej
skłonności do niego ani tez˙ tego,z˙e całowanie jej
moz˙e być takie przyjemne. Gdyby się od niego nie
oderwała,kto wie,gdzie zaprowadziłoby ich to
zaimprowizowane zbliz˙enie.
Uniósł rękę w poz˙egnalnym geście i odwrócił się,
aby pójść do samochodu. Uśmiechnął się do siebie.
Ładne rzeczy,Rocco Losi,największy kot w dz˙ung-
li nowojorskiej,znany ze swych podbojów wśród
kobiet,których twarze mogłyby zdobić okładki
,,Vogue’a’’, i zresztą nieraz zdobiły, otóz˙ on teraz
zawraca sobie głowę jakąś tam krnąbrną panienką.
A przedtem wymieniali banalne uwagi dotyczące
pracy i spraw męsko-damskich. Niebywałe!
Ale chwileczkę... Rocco zatrzymał się nagle
i obejrzał. Amy wciąz˙ jeszcze stała w progu.
– Amy,przypomniało mi się... Ja powaz˙nie mó-
wiłem o tym spotkaniu z zespołem. Zadzwonię do
ciebie w poniedziałek i umówimy się.
Skinęła głową,cofnęła się i zatrzasnęła drzwi.
Juz˙ gotów był mówić o interesach. Juz˙ włączył się
ten jego mózgowy komputer.
Pół godziny później zasypiała,lub raczej usiłowa-
ła zasnąć,obracając się z boku na bok,z mnóstwem
79
WŁOSKI BIZNESMEN
obrazów pod powiekami. Niepotrzebnie wypiła tę
kawę,wyrzucała sobie.
Wstała i poszła po tabletkę na sen. Wzięła poło-
wę,popijając ją ciepłym mlekiem. Po kwadransie
poczuła,z˙e ma cięz˙ką głowę. I zaraz zapadła się
w otchłań bez marzeń.
W sobotę obudził ją telefon. Półprzytomnym
gestem ujęła słuchawkę. Spojrzała na zegarek:
było dopiero kwadrans po szóstej. Po tamtej stro-
nie odezwał się Sam. Przepraszał,z˙e dzwoni tak
wcześnie,ale za chwilę ma wyjechać na dwu-
dniową konferencję. Pytał,jak wypadło to spot-
kanie z szefem.
Znała te jego konferencje. Były zawsze szczytem
nudy. W dodatku wikt państwowy nigdy nie był
imponujący. Kursowiczów karmiono suchym pro-
wiantem – no i rzecz jasna duz˙ą ilością zadrukowa-
nego papieru.
Wdzięczna była Samowi,z˙e nie urządza jej na
dzień dobry z˙adnej sceny zazdrości. Łatwo tez˙
zgodziła się,gdy zapytał,czyby się z nim nie
spotkała po pracy w poniedziałek. W tej samej
pizzerii co zawsze,o siódmej.
Odłoz˙ywszy słuchawkę,nie była juz˙ w stanie
zasnąć. Podniosła się,a kiedy szła do łazienki,nie
wiadomo czemu przypłynęły do niej słowa refrenu
,,Nie ma miłości bez zazdrości...’’ Spróbowała się
80
CATHY WILLIAMS
uwolnić od tych słów i od melodii,ale jakoś jej się to
nie udawało. Cały dzień prześladował ją ten refren.
W poniedziałek w pracy znów miała w głowie tę
samą melodyjkę. Poza tym zastanawiała się,o czym
będą dziś rozmawiali z Samem? No i czekała tez˙
w napięciu na telefon od Rocca – w sprawie spot-
kania z zespołem.
Rocco zadzwonił o wpół do piątej.
Usłyszała głos człowieka,który dwa dni temu
próbował jej czegoś dowieść,uciekając się do pre-
sji. Uśmiechnęła się,pomyślawszy o tym właśnie
w ten sposób: ,,presja’’.
– Słuchaj,Amy – odezwał się w słuchawce
przyjemny baryton – właściwie tylko dziś mam
trochę wolnego czasu.
– Jak to dziś? – Rzuciła okiem na zegarek.
– Jeszcze dziś? Jest prawie piąta,ludzie kończą
pracę.
– Uhm,wiem... Ale moz˙e jednak zechcą na mnie
poczekać? W końcu chodzi o waz˙ne sprawy,o ich
własny los... Mógłbym zaraz przyjechać.
Chcąc nie chcąc,zgodziła się z tym punktem
widzenia. Jednocześnie przypomniała sobie o spotka-
niu z Samem: do licha,trzeba będzie je chyba znowu
odwołać? Na pewno przed siódmą zebranie się tutaj
nie skończy. Biedny Sam... Który to juz˙ raz wypadnie
mu przyjąć do wiadomości,z˙e randka odwołana?
81
WŁOSKI BIZNESMEN
– No więc dobrze,zawiadomię kolegów – po-
wiedziała.
– Świetnie. A ja postaram się być jak najprędzej.
A po spotkaniu co byś powiedziała na to,z˙ebym was
zabrał wszystkich na kolację?
– Na kolację? Ale po co? By nam wynagrodzić
przykre rzeczy,które zechcesz zakomunikować?
– Przestań mnie traktować jak wroga – w głosie
Rocca zabrzmiało zniecierpliwienie. – Nie muszę
komunikować nic przykrego.
– Juz˙ dobrze,dobrze – uśmiechnęła się do słu-
chawki lub raczej do pewnego pomysłu,na który
wpadła.
Postanowiła mianowicie,z˙e zaryzykuje i nie
poczeka na szefa. Przygotuje tylko swych kolegów
na spotkanie z nim,a sama wyjdzie z biura o piątej.
Dzięki temu nie będzie musiała odwoływać nie-
szczęsnej randki. W końcu zna wszystkie moz˙liwe
argumenty Rocca: po co tego słuchać po raz drugi?
Ten człowiek o kamiennym sercu i z komputerem
w głowie lubi się powtarzać; na pewno nic nowego
nie wymyśli.
Przełoz˙yła słuchawkę z ręki do ręki.
– Zaraz poślę Marcy po kawę – podjęła roz-
mowę. – Tym razem kawy nie zabraknie... Mam
nadzieję,z˙e nie będziesz przedłuz˙ał spotkania. Mar-
cy na przykład ma zobowiązania w domu. Z
˙
eby
posiedzieć dłuz˙ej,musiałaby zorganizować opiekę
do dziecka.
82
CATHY WILLIAMS
– Obiecuję,z˙e skończymy najpóźniej przed siód-
mą – powiedział Rocco.
...Czyli wtedy,gdy ona będzie juz˙ rozmawiała
z Samem. Rozmowa ta powinna być mimo wszyst-
ko ciekawsza niz˙ wałkowanie kwestii nowej ekono-
miki przedsiębiorstwa Losiego.
Wkrótce Amy pozbierała swoje rzeczy i przeszła
do pomieszczenia obok,gdzie wciąz˙ jeszcze nad
rajzbretami pochylały się głowy pięciorga jej kole-
gów. Zawiadomiła ich o tym,co nastąpi za chwilę,
i poprosiła o zachowanie spokoju. Marcy została
wysłana po kawę,a nawet po ciastka. Z pozostałymi
Amy wymieniała przez chwilę fachowe uwagi doty-
czące biez˙ących projektów oraz podsuwała im naj-
lepszą argumentację,z której mogliby korzystać
w konfrontacji z Losim. Przeprosiła wszystkich,z˙e
nie wesprze ich podczas spotkania,ale nie widziała
sensu w wysłuchiwaniu po raz kolejny antysocjal-
nych argumentów szefa. Poza tym,jak się zwierzy-
ła,ma umówioną randkę z Samem,w tej samej
pizzerii co zawsze.
Amy nie pierwszy raz zwierzała się swoim kole-
gom. Traktowała ich trochę jak rodzinę,której prze-
ciez˙ nie miała. A od czasu gdy Antonio zachorował
i wybierał się na dłuz˙szą kurację za granicę,od-
czuwała potrzebę mocniejszego związania się z ze-
społem. Dlatego tez˙ gotowa była tak zdecydowanie
bronić wspólnej sprawy i wspólnej pracowni przed
zakusami Rocca.
83
WŁOSKI BIZNESMEN
W domu była przed szóstą. Przebrała się,wzięła
prysznic i nawet zjadła jakąś kanapkę,na wszelki
wypadek,bo moz˙e jednak rozmowa z Samem bę-
dzie niezbyt przyjemna,a wtedy apetyt diabli wez-
mą. Przemknęło jej przez głowę,z˙e moz˙e od razu
powinna tez˙ podziękować za propozycję zaręczyn.
To znaczy podziękować mu na ,,nie’’, nie na ,,tak’’.
Wyruszyła wpół do siódmej,wystarczająco wcześ-
nie – do pizzerii dotarła jednak spóźniona,bo po
drodze były korki.
Jeszcze z zewnątrz,przez szybę,zauwaz˙yła,z˙e
Sam ma nadąsaną minę. Ledwie weszła,pokazał
swój zegarek.
– Czekam na ciebie przeszło dwadzieścia minut.
– Uśmiechnął się kwaśno.
– Były korki. Robiłam,co mogłam.
Rozejrzawszy się po wnętrzu,pierwszy raz do-
strzegła,jakie tu wszystko zuz˙yte,zdezelowane.
Dlaczego nie widziała tego wcześniej? Co to za
pomysł,z˙eby właśnie tę pizzerię obrać sobie za
miejsce stałych randek? To juz˙ bardziej przytulne
wydawały się zwyczajne fast foody w rodzaju
McDonalda.
– Wyglądasz na zmęczoną. – Sam zaczął ją
bacznie obserwować. – Domyślam się,z˙e sprawy
z tym Italiańcem nie idą najlepiej.
Uznała,z˙e musi zaprotestować.
– On ma na imię Rocco i nie jest z˙adnym ,,Ita-
liańcem’’.
84
CATHY WILLIAMS
Sam zmieszał się nieco,lecz zaraz puścił do niej
oko na znak,z˙e to był tylko z˙art.
Amy zastanawiała się,jak przebrnie przez to
spotkanie. A problem narastał,bo Sam zaczął teraz
nudno rozprawiać o swej weekendowej konferencji.
Opowiadał,ilu spotkał na niej starych znajomych,
o czym rozmawiali,gdzie ich zakwaterowano,
czym karmiono i tak dalej.
– À propos karmienia – spróbowała mu prze-
rwać. – Moz˙e byśmy jednak coś zamówili? Od
lunchu prawie nic nie jadłam.
Sam zamrugał.
– Jasne – powiedział. – Jasne.
I wtedy postanowiła,z˙e powie mu to teraz. Wy-
rzuci z siebie owo rozstrzygające ,,nie’’ i będzie po
wszystkim. Pochyliła się naprzód. Połoz˙yła dłoń na
dłoni Sama.
– Słuchaj... – zaczęła. – Wiele o tym myślałam
i w końcu doszłam do wniosku,z˙e...
85
WŁOSKI BIZNESMEN
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Rocco nie miał trudności ani ze zlokalizowaniem
pizzerii,która znajdowała się przy głównej arterii,
ani z odnalezieniem Amy i Sama w lokalu,który był
prawie pusty. Dwie kelnerki,wyglądające jakby
były jeszcze gimnazjalistkami,wyraźnie nudziły się
przy kontuarze,a klienci,których było nie więcej
niz˙ ośmioro,zdawali się prawie nieobecni. Zacho-
wywali się tak cicho,jakby tutaj była biblioteka,
a nie restauracja.
Wejście Rocca spowodowało natychmiastowy
wzrost zainteresowania obu dziewczyn,zaintereso-
wania,które jednak opadło,gdy okazało się,z˙e
nowy gość nie szuka stolika. Ruszył prosto tam,
gdzie siedziała kobieta z męz˙czyzną,oboje ku sobie
nachyleni i rozmawiający półgłosem.
Nie wiadomo czemu Rocco,widząc tych dwoje
tak blisko siebie,poczuł ukłucie zazdrości. Ale
zaraz się otrząsnął. Cóz˙,nawet gdyby oni w tej
chwili rozmawiali o planach małz˙eńskich,to i tak
nic z tego nie będzie. Rocco nie miał co do tego
wątpliwości.
– Nie przeszkadzam? – Stanął tuz˙ przy nich,
krzyz˙ując na piersi ramiona.
Dopiero teraz go zauwaz˙yli.
– Skąd się tu wziąłeś! – Amy puściła rękę Sama.
Rocco chwycił krzesło,odsunął je z hałasem
i przysiadł na nim.
Przez chwilę wszyscy milczeli.
– Jak mnie tu znalazłeś? – rzuciła w końcu Amy.
Dotarło do niej,z˙e nie stawiła się dziś na umó-
wione spotkanie z szefem,i poczuła się niepewnie.
– Jak zwykle sto pytań na minutę,taka to kobieta
– uśmiechnął się Rocco,kierując spojrzenie w stro-
nę Sama. Przez chwilę obserwował towarzysza
Amy. No tak,właśnie kogoś takiego spodziewał się
tutaj ujrzeć. To znaczy faceta bez ikry,o poczciwej
twarzy,z cofniętym nieco podbródkiem. – Pan
pozwoli,z˙e się przedstawię – powiedział. – Jestem
Rocco Losi.
Sam skinął głową.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – zauwa-
z˙yła Amy.
– Zaraz to zrobię. Moz˙e jednak wpierw zamówi-
my jakieś wino? – Dał znak kelnerkom; od razu
ruszyły ku niemu. I nie zwaz˙ał na protesty Sama,
który powiedział,z˙e nie pije. – Wszyscy piją – rzu-
cił,uśmiechając się. – Moz˙e poza tymi,co nieulega-
nie pokusom uwaz˙ają za cnotę? ,,Wszystkiemu po-
trafię się oprzeć,z wyjątkiem pokusy...’’ Pamięta-
cie,kto to powiedział?
87
WŁOSKI BIZNESMEN
– Jasne,pewien Anglik – mruknęła Amy. – Os-
kar Wilde. Ale wciąz˙ nie powiedziałeś,skąd się tu
wziąłeś. – Nie była zadowolona z tego,z˙e Rocco
przerwał jej rozmowę z Samem w najwaz˙niejszym
momencie,gdy juz˙ miała powiedzieć,z˙e...
– Cóz˙... – Rocco wzruszył ramionami. – Od-
bywało się dziś pewne zebranie,na którym zabrakło
waz˙nej osoby.
– Ale odbywało się po godzinach – wtrącił Sam.
– Amy nie miała obowiązku zostawać w biurze. Jej
praca kończy się o piątej.
– Sam,poczekaj. – Amy uniosła rękę. – Sama się
obronię.
– Jednak lepiej,z˙eby nie zostawiała kolegów
samych. – Rocco zabębnił palcami w stolik. – Oni
tez˙ byli chyba tego zdania,dlatego powiedzieli mi,
gdzie będę mógł cię znaleźć.
– Słuchaj,Rocco,uznałam,z˙e nie muszę tyle
razy wysłuchiwać twoich argumentów. Nie sądzi-
łam,z˙e się na coś tam przydam. – W jej głosie
wyczuwalne było zniecierpliwienie.
Na stole postawiono wino,którego jednak nikt
nie tknął,poza fundatorem.
Po drugim kieliszku Rocco zaczął się podnosić.
– Cóz˙,nie będę wam dłuz˙ej przeszkadzał – po-
wiedział. – Ale mam nadzieję,z˙e zechcesz się jutro
stawić u mnie w biurze,Amy?
– Oczywiście,szefie – odrzekła z przekąsem.
– Będę z samego rana.
88
CATHY WILLIAMS
– W godzinach pracy,jak nalez˙y – odwaz˙nie
dorzucił swoje Sam.
– Nie wtrącaj się – ofuknęła go Amy.
– W takim razie do jutra. A to – pokazał głową
butelkę – moz˙e wam się jednak przyda? ,,Wszyst-
kiemu potrafię się oprzeć,z wyjątkiem pokusy’’.
– Kto wie,kto wie – rzucił za nim Sam naj-
wyraźniej zadowolony,z˙e ten piękny Włoch juz˙
odchodzi.
Rocco,wsiadając do samochodu,mocno trzasnął
drzwiami. Ruszył w stronę Birmingham. Po drodze
wpadło mu do głowy,z˙e moz˙na by pojechać do
tej samej restauracji,którą niedawno odwiedzał
z Amy. Czemu nie? Było im tam we dwoje bardzo
przyjemnie.
Kiedy dotarł na miejsce,okazało się,z˙e lokal jest
pełny,tak jak za pierwszym razem. To dobrze,
pomyślał Rocco,to bardzo dobrze. Potrzebował
w tej chwili bliskości ludzi,nie miał ochoty być
sam. Znalazł sobie miejsce przy barze i zamówił
whisky z lodem. Siedział,popijał,obserwował salę
i rozmyślał.
Jak to się dziwnie w z˙yciu plecie... Dlaczego od
lat nie układa mu się z ojcem...? Dlaczego musiał
uciec od niego az˙ do Ameryki? Lecz z drugiej strony
ten ojciec nie jest przeciez˙ wrogiem? W przeciw-
nym razie nie zbierałby wycinków i zdjęć syna. Tak,
to wszystko bardzo dziwne...
Idąc za wskazówkami Amy,Rocco kilka dni
89
WŁOSKI BIZNESMEN
temu zlokalizował teczkę Antonia. Rzeczywiście
tkwiła w starym biurku ojca,w szufladzie na dole.
I znalazł tam prawdziwe bogactwo informacji o so-
bie. Duz˙e artykuły prasowe,plotki z gazet,listy,
które posłał ojcu. Była tam równiez˙ fotografia,
staromodna,z ząbkowanymi brzegami,na której
Rocco,siedmioletni,stoi na progu domu,z dwiema
torbami podróz˙nymi czekającymi na zabranie. Jest
gotów do wyjazdu do szkoły z internatem. Ma
bardzo niepewną minę.
Teraz,od momentu powrotu do Anglii,Rocco
niewiele zmienił w stosunkach z ojcem. Jeśli roz-
mawiali,to tylko powierzchownie i o sprawach
praktycznych. Zresztą prawie nigdy w cztery oczy,
zawsze przy tych rozmowach był ktoś jeszcze.
Rocco rozejrzał się. Zamówił drugą whisky,a po
chwili trzecią. Kiedy zaszumiało mu w głowie,zdał
sobie sprawę,z˙e nie będzie mógł do domu wrócić
swoim samochodem. Trudno,zostawi go tutaj na
parkingu i pojedzie taksówką.
Dopijając drinka,doszedł do wniosku,z˙e właś-
ciwie wcale nie chce wracać do domu. Bo cóz˙ tam
na niego czeka? Nic i nikt. Wszystkich przyjaciół
miał po drugiej stronie oceanu,oczywiście takz˙e
przyjaciółki,gotowe z nim na skinienie spędzić noc.
A tu...? Jak dotąd zdąz˙ył zadzierzgnąć tylko więzi
słuz˙bowe,z których nie miał w tej chwili z˙adnego
poz˙ytku.
Dzwoniąc po taksówkę,wpadł na prosty pomysł.
90
CATHY WILLIAMS
Uznał,z˙e mógłby odwiedzić Amy. Dlaczego nie?
Dał taksówkarzowi adres,usiadł z tyłu auta i drze-
mał przez całą drogę.
Amy,słysząc około wpół do dziesiątej dzwonek
do drzwi,jęknęła. Myślała,z˙e ma juz˙ za sobą
wszystkie wydarzenia tego dnia,ale widać się po-
myliła.
Pomyliła się tez˙ co do natury Sama,z którym
długo rozmawiała. Sądziła dotąd,z˙e jest uosobie-
niem łagodności – niesłusznie.
Gdy tylko Rocco odszedł od stolika,Sam z zado-
woloną miną pochylił się,prawdopodobnie pewien,
z˙e teraz usłyszy,z˙e Amy z chęcią zostanie jego
z˙oną.
Kiedy oględnie wyjaśniła,z˙e jednak nie wyjdzie
za niego,od razu zesztywniał.
– Jak to...? – wyjąkał. – Dlaczego nie? Jest nam
przeciez˙ ze sobą dobrze? Ty sama tez˙ tak uwaz˙ałaś.
Więc...?
– Tak,ale...
Po pierwszym ,,tak, ale’’ przyszła kolej na na-
stępne – w reakcji na coraz to nowe objawy niezado-
wolenia. Łączą ich podobne zainteresowania...
,,Tak, ale...’’ Stawiają sobie podobne cele z˙yciowe...
,,Tak, ale...’’ Oboje nie palą ani nie piją (prawie)...
,,Tak, ale...’’ Az˙ w końcu musiała mu uświadomić,
z˙e go po prostu nie kocha,więc jakz˙e mogłaby
zostać jego z˙oną?
Na twarzy Sama pojawił się wyraz osłupienia.
91
WŁOSKI BIZNESMEN
Ktoś moz˙e go nie kochać? Jego,takiego porządnego
człowieka,męz˙czyzny,któremu nic nie brakuje?
Zaczął wyrzucać Amy,z˙e go zwodziła,z˙e wysyłała
fałszywe sygnały i z˙e w ogóle co ona sobie myśli!
Kim jest?! Najwyz˙ej materiałem na starą pannę!
Zwłaszcza jeśli będzie taką pracoholiczką,stroniącą
od z˙ycia towarzyskiego,odwołującą spotkania i tak
dalej.
Otrząsnęła się,myśląc o finale tego wieczoru.
Wróciła do domu niezadowolona z siebie,z po-
czuciem dziwnego zbrukania,tak z˙e od razu musia-
ła się rozebrać i wrzucić wszystkie swoje rzeczy do
pralki. Włoz˙yła stare spodnie od dresów i jakąś
zmiętą koszulkę.
A jeśli to on dobija się teraz do drzwi? Tylko po co
miałby to robić? Chce prosić o jeszcze jedną szansę?
Westchnęła. Powoli podeszła do drzwi i uchyliła
je,ale nie za szeroko,tylko tyle,na ile pozwalał na
to łańcuch. W szparze zobaczyła,o dziwo,nie
Sama,tylko swego szefa.
– Ty tutaj? O tej porze? – Uniosła brwi. – Mieliś-
my się spotkać jutro rano.
Rocco oparł się ramieniem o framugę.
– Nie wpuścisz mnie do środka? Czy moz˙e jesteś
właśnie w trakcie,to znaczy jesteście... – Zlustrował
jej wygląd. – Chociaz˙... Co ja mogę wiedzieć o gus-
tach ludzi.
– Nie wiem,o czym mówisz. – Zdjęła łańcuch.
– Proszę,wejdź.
92
CATHY WILLIAMS
Ruszyła w stronę kuchni.
– Kawy? – rzuciła przez ramię. – Powiedz,co
cię do mnie sprowadza. Mamy znów mówić o pra-
cy? To juz˙ by była jakaś obsesja.
W kuchni zajęła się ekspresem,wskazując goś-
ciowi miejsce za stołem. Zdjęła z suszarki kubki.
Rocco wyciągnął długie nogi przed siebie i splótł
ręce na podołku.
– Myślałem,z˙e zastanę was oboje.
– Naprawdę? A miałbyś ochotę jeszcze się po-
znęcać nad biednym Samem?
– Dlaczego znęcać się? – Rocco był zdziwiony.
I nie był zadowolony,z˙e ona od razu zaczęła bronić
tego ,,biednego Sama’’. Do licha, właściwie po co
w ogóle tu przyjez˙dz˙ał? Popchnął go do tego jakiś
głupi impuls. Moz˙e te trzy szklaneczki whisky?
Dobrze,z˙e trzy,nie cztery.
Ekspres zasyczał,kawa została nalana.
Rocco nie był pewien,czy rzeczywiście potrze-
buje kawy. Poczuł nagle,z˙e razi go światło i za-
czyna boleć głowa.
– Moz˙e byśmy poszli do pokoju? – zapropono-
wał. – Trochę tu brakuje powietrza. I coś mnie łupie
w głowie.
– Głowa? – Amy była zaskoczona. – Masz mig-
renę czy co? Moz˙e dam ci aspirynę?
– Nie,dziękuję,samo przejdzie.
W pokoju Rocco opadł na kanapę. Po chwili
wyciągnął się na niej,spuszczając nogi na podłogę.
93
WŁOSKI BIZNESMEN
Tak,tu było znacznie lepiej niz˙ w ciasnej kuchni.
– I nie zapalaj światła – poprosił.
Przyglądała mu się zdziwiona. Po raz pierwszy
niezwycięz˙ony Losi wyglądał na pokonanego. Co
go tak nagle zmogło? Gotowa była mu współczuć,
choć wolała mieć się na baczności,bo powalone
tygrysy to wciąz˙ jeszcze tygrysy.
Rocco lez˙ał,spoglądając w sufit. Ból pulsował
w skroniach,ale jakoś nie nasilał się. Gonitwa myśli
z wolna ustawała. Dobrze mu było w tym prawie
ciemnym saloniku,rozjaśnianym tylko smugą świa-
tła docierającego tu z przedpokoju. Dobrze mu było
u Amy.
– Znalazłem te wycinki.
– Słucham? – Postawiła kawę na stoliku i przy-
siadła na fotelu.
Rocco uniósł nieco głowę.
– Mówię o teczce ojca,tej z wycinkami. Chyba
wiedziałaś,z˙e zechcę ją znaleźć?
– ,,Wszystkiemu potrafię się oprzeć, z wyjątkiem
pokusy...’’ Czy tak? – Upiła łyk i odstawiła kubek.
Wzruszył ramionami.
– Ta teczka jest dość gruba. Nie przypuszcza-
łem,z˙e az˙ tak... I są tam równiez˙ zdjęcia.
– Tak,są. – Ulz˙yło jej,z˙e mówią właśnie o tym.
Ile moz˙na wałkować kwestie biurowe.
– Niektóre fotki są naprawdę stare. Mam na nich
najwyz˙ej sześć,siedem lat. I wygląda to tak,jakby
sam ojciec je robił.
94
CATHY WILLIAMS
– Oczywiście,z˙e to on. Pytałam go o to.
– Dziwne... – Rocco pokręcił głową. – Nic
z tamtych wydarzeń nie zapamiętałem. Wiem tylko,
z˙e on wypchnął mnie ze swego z˙ycia najprędzej,jak
to było moz˙liwe.
– Dlaczego tak to oceniasz?
– Zawsze mnie skrycie nienawidził za to,z˙e
matka umarła przy porodzie.
Chwilę milczała.
– Bardzo ci współczuję.
Spojrzał na nią nagle niezadowolony,z˙e jej się
zwierzył.
– Nie musisz mi współczuć.
Wzruszyła ramionami.
– A więc jednak go obchodziłeś,wbrew pozo-
rom – odezwała się Amy. – Interesował się tobą,
chociaz˙ z daleka. Ta teczka jest tego dowodem.
– Szkoda,z˙e z daleka.
– Moz˙e i szkoda. Ale teraz jesteście blisko.
Wiele moglibyście sobie wyjaśnić.
– Teraz ojciec jest chory i wolę mu nie zawracać
głowy.
Ty tez˙ wyglądasz na chorego,pomyślała Amy,
spoglądając na Rocca.
Nagle przyklękła przy sofie. Nie wiedziała,cze-
mu to robi. Być moz˙e ten półmrok ją tak nastrajał...
Chciałaby coś zrobić,aby pomóc temu tygrysowi.
Jakkolwiek podejrzewała,z˙e tygrysy nie potrzebują
tak naprawdę pomocy małych mrówek.
95
WŁOSKI BIZNESMEN
Cofnęła się,lecz wtedy Rocco wyciągnął rękę
i delikatnie przyciągnął ją do siebie.
– Niech tak zostanie. Dobrze,z˙e jesteś blisko.
Pomyślał,z˙e nagle rozumie,po co tu przyjechał.
To bardzo proste. Potrzebował właśnie tej bliskości.
A poza tym musi wytłumaczyć Amy,z˙e źle robi,
pakując się w małz˙eństwo z Samem. Czy ona myśli,
z˙e będzie przy nim bezpieczna? Traktuje go jak
polisę ubezpieczeniową na wypadek utraty pracy?
Nonsens,i jeszcze raz nonsens.
Łagodnie pogładził ją po karku,a jej oczy się
rozszerzyły.
– Chciałeś... chciałeś porozmawiać o konferen-
cji z zespołem? – zapytała.
Dotknięcie jego palców było takie przyjemne...
Przeniknął ją dreszcz,jak wtedy,gdy się pierwszy
raz pocałowali.
– Niekoniecznie – odrzekł cicho. Przesunął dłoń
ku włosom,bawiąc się ich kosmykami. – A więc
współczujesz mi,Amy? Tak powiedziałaś.
– Tak. Gdybyś tylko na to pozwolił. Wiesz,
myślę,z˙e gdzieś tam po drodze popełniłeś jakiś
błąd... I twój ojciec tez˙. Duma potrafi zniszczyć
kaz˙dą więź. Cóz˙... Wszyscy robimy błędy. – Spuś-
ciła oczy świadoma,z˙e sama dopiero co była o krok
od wielkiej pomyłki. Mało brakowało,a oddałaby
rękę absolutnie niewłaściwemu człowiekowi.
Rocco,widząc te spuszczone oczy,poczuł nagły
poryw gniewu. Nie panując nad sobą,przyciągnął ją
96
CATHY WILLIAMS
blisko i przywarł ustami do jej warg. I oto znów się
całowali,jak za pierwszym razem,i znów,o dziwo,
Amy nie stawiała oporu. Choć niby nalez˙ała do
innego męz˙czyzny,była z nim zaręczona.
Puścił ją.
– Chcę,z˙ebyś się połoz˙yła obok mnie – rzucił.
– Rocco...
– Nic nie mów. Chcę tego. Oboje tego chcemy.
Amy westchnęła. Wszystko w niej zaczęło drz˙eć
z napięcia. Była oto blisko męz˙czyzny,o którym
dotąd mogła tylko pomarzyć. Pomarzyć? Przeciez˙
nigdy nie marzyła o takich,bo miłość kojarzyła jej
się z bezpieczeństwem,a przy tygrysach nikt nie jest
bezpieczny.
Instynkt ostrzegał ją w tej chwili: ,,Zatrzymaj się,
uciekaj’’. Ale tez˙ instynkt,jego inna,ciemna strona,
wzywał: ,,Zostań! Zaryzykuj!’’
Całą długością ciała przylgnęła do niego.
Rocco objął ją mocno.
– Dobrze,o,jak dobrze... – zamruczał.
Potem pochylił głowę i zanurzył nos w jej wło-
sach. Pięknie pachniały. Nie wiadomo czym,po
prostu z˙yciem Amy. Czymś zdrowym,pierwotnym,
upragnionym.
– Tez˙ ci jest tak przyjemnie? – zapytał.
Nie czekając na odpowiedź,włoz˙ył rękę pod jej
koszulkę.
– O tak. Zbyt przyjemnie...
Gładził ją,całował i znowu gładził,jakby chciał
97
WŁOSKI BIZNESMEN
zetrzeć z niej dotknięcia wszystkich męz˙czyzn,któ-
rzy mogli na niej zostawić swój ślad.
– Zdejmij tę koszulkę – poprosił.
Nie miała nic przeciwko temu,zarazem cieszyła
się,z˙e w pokoju jest prawie ciemno,poniewaz˙ to
dodawało jej odwagi.
Rocco pochylił się nad nią i zaczął całować jej
piersi. Przebiegło ją drz˙enie od stóp do głów.
Wyczuł to.
– Rozbierz się całkiem,dobrze?
Zaczęli ściągać z niej ubranie. Po chwili cała jej
garderoba lez˙ała na podłodze.
Rocco podniósł się i sam tez˙ zaczął się pozbywać
ubrania. Obserwowała go spod półprzymkniętych
powiek. Alez˙ był piękny! Tors miał jak wyrzeź-
biony,ramiona szerokie,biodra wąskie. Piękny
kształt głowy...
Połoz˙ył się przy niej i przytulił ją. Nie była
juz˙ tą pracowitą dziewczyną z biura ani szarą mysz-
ką flirtującą niewinnie z Samem. Wyłoniła się z niej
istota namiętna i bezwstydna. Tak,podobało jej
się to,co robili teraz na kanapie. Bardzo jej się
podobało.
Zaczął ją pieścić,a wtedy przebiegło jej przez
myśl,z˙e chyba istnieje raj na ziemi. I zapragnęła jak
najprędzej znaleźć się w tym raju.
98
CATHY WILLIAMS
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Rocco pierwszy oprzytomniał.
– Jeszcze zmarzniesz. – Rozejrzał się za czymś
do przykrycia,ale nic nie znalazł. – Moz˙e pójdzie-
my na górę,do sypialni? – zaproponował.
– Na górę? – zastanowiła się leniwie. – Ale tam
trzeba iść... pod górę.
– Masz rycerza,który cię zaniesie. – Podniósł
się i wziął Amy na ręce.
Objęła go za szyję i złoz˙yła mu głowę na piersi.
Ach,jak dobrze jej było w ramionach tego silnego
i pięknego męz˙czyzny.
– Drugie drzwi na prawo – zamruczała,gdy byli
juz˙ u szczytu schodów.
Doniósł ją do szerokiego tapczanu i ostroz˙nie
złoz˙ył na nim.
– Dziękuję,rycerzu – powiedziała. – Mam na-
dzieję,z˙e nie byłam zbyt cięz˙ka.
– Nosiło się większe cięz˙ary – odparł lekkim
tonem.
Amy nie była pewna,czy ma się obrazić. Chełp-
liwy kochanek nie jest dobrym kochankiem.
Uznała,z˙e najlepiej rzecz obrócić w z˙art.
– Chcesz powiedzieć,z˙e miewałeś w z˙yciu do
czynienia z grubaskami?
– Słucham? Ach nie,to nie to. Dotąd nie brałem
na ręce kobiet. Ty jesteś pierwsza. – Pocałował ją
w obojczyk. – ,,Większe cięz˙ary’’ miały się odnosić
do mojej sali treningowej i na przykład tych rzeczy,
które dźwigałem na placach budów,gdy zaczyna-
łem pracę w Ameryce.
Ułoz˙yli się wygodnie pod pledem i przez chwilę
obserwowali księz˙yc,błyskający nad koronami
drzew w ogrodzie.
– Wiesz,bardzo przyjemny ten twój domek...
Od jak dawna go masz?
Zastanowiła się. Dom,dom... Prawdziwym do-
mem jest przeciez˙ serce drugiego człowieka... Ten
Rocco jest kimś całkiem innym,niz˙ dotąd myś-
lała.
– Mam go cztery lata – odrzekła. – Rozglą-
dałam się w tej okolicy za czymś do kupienia
i miałam szczęście. Udało mi się znaleźć coś
małego,niedrogiego,a przy tym wygodnego
i z ogrodem. Oczywiście nie obyło się bez ge-
neralnego remontu.
– Remont nie jest problemem,kiedy się pracuje
w firmie budowlanej.
– Jasne. Ale nie myśl,z˙e nic nie zapłaciłam.
Wszystko odbyło się legalnie i formalnie.
– Odpręz˙ się,Amy. – Pogłaskał ją po włosach.
100
CATHY WILLIAMS
– Nie mówię teraz o firmie budowlanej jako jej szef.
A ta furta do szklarni na dole,z kutego z˙elaza... od
razu tu była?
– Zauwaz˙yłeś? Jest piękna,prawda?
– Uhm,bardzo ładna.
– To ja ją zaprojektowałam.
– Naprawdę? No,no,brawo. Zdolna z ciebie
dziewczyna.
Przytuliła się do niego. Przyjemnie był tak roz-
mawiać po trosze o wszystkim i o niczym,czuć
wzajemne ciepło i obserwować srebrny księz˙yc za
oknem,sunący łukiem przez niebo.
Znowu zaczęli się kochać. Tym razem powoli,
niespiesznie.
Gdy odpoczywali,Rocco przypomniał sobie
o Samie. Nieobecny,a mimo to jakoś obecny. I to
mu nagle popsuło humor. Poczuł irracjonalny przy-
pływ zazdrości.
– Powinniśmy chyba powaz˙nie porozmawiać...
– Obrócił się na plecy.
Uniosła głowę.
– A o co chodzi? Nie lubię,kiedy ktoś tak
zaczyna...
– Jednak powinniśmy... Chcę wiedzieć,czy
z nim spałaś.
Amy zesztywniała. Od razu zgadła,z˙e chodzi
o Sama. Spróbowała odsunąć się od Rocca,lecz
przytrzymał ją ramieniem.
Sam,Sam... Do licha z Samem! Nie miała ochoty
101
WŁOSKI BIZNESMEN
mówić o kimś,kogo z wielką awanturą niedawno
poz˙egnała.
– A więc...? – nalegał Rocco.
– Nie.
– Co znaczy ,,nie’’? Chcesz powiedzieć, z˙e
znasz faceta wiele miesięcy i... nic?
– Nic. Ale ja w tym nie widzę nic niezwykłego.
– A ja widzę! Zwłaszcza z˙e to niby kandydat na
męz˙a. Chciałaś go sobie wziąć,ot tak,w ciemno,
bez wypróbowania?
– Alez˙ ty upraszczasz! – Nie spodobała jej się
ironia w głosie Rocca. – I w ogóle dlaczego jesteś
taki niemiły? Moz˙e lepiej idź juz˙,co?
– Mam iść? Dlaczego? Bo powiedziałem coś
niewygodnego? Ja ci tylko udowadniam,z˙e ten
facet do ciebie nie pasuje. Z
˙
e się przy tobie nie
sprawdzi.
Aha,więc to tak. On znowu chce jej coś udowod-
nić. Jak wtedy,gdy pierwszy raz ją pocałował... Kto
wie,moz˙e kochał się z nią teraz jedynie po to,by
czegoś dowieść?
Amy poczuła się nieswojo. Sądziła,z˙e bierze
udział w spotkaniu miłosnym,a to moz˙e był jakiś
pokaz dydaktyczny.
– A moz˙e go za mało podniecasz? Moz˙e dlatego
tak zwleka z pójściem z tobą do łóz˙ka?
Usiadła na łóz˙ku.
– Muszę wziąć prysznic.
Puścił ją. Kiedy wstała,pomyślał,z˙e nagle,nie
102
CATHY WILLIAMS
wiadomo czemu,sprawy wzięły zły obrót. Co za
diabeł się w to wmieszał! Przed chwilą był z tą
kobietą tak blisko,jak chyba z nikim na świecie,
a teraz... Zaklął z cicha.
Wróciła wkrótce świez˙a i kompletnie ubrana,
jakby w ogóle nie zamierzała iść spać.
– A więc myślisz,z˙e kiedy kobieta i męz˙czyzna
nie idą od razu do łóz˙ka,to z ich małz˙eństwa nic nie
będzie? – Przysiadła na stołku przed swą toaletką.
– Dlaczego się nie kładziesz? Po co się ubrałaś?
Zignorowała te pytania.
– Sądzisz,z˙e seks jest w z˙yciu najwaz˙niejszy?
– Moz˙e nie jest najwaz˙niejszy,ale bez niego
małz˙eństwo nie ma sensu.
Wzruszyła ramionami.
– A co ty moz˙esz wiedzieć o małz˙eństwie! Czy
kiedykolwiek brałeś je pod uwagę?
Spojrzał na nią znowu rozdraz˙niony. Pytała tak
dziwnie protekcjonalnie. I wyraźnie traktowała go
z dystansem.
Westchnął i odrzucił pled.
– Chyba rzeczywiście juz˙ pójdę. – Wstał i ruszył
do drzwi. – Moje ubranie jest,zdaje się,na dole.
Piękny był,posągowy w swej nagości. Amy
zrobiło się nagle z˙al,z˙e tak się kończy ich noc.
Jakimś bezsensownym nieporozumieniem.
Chwilę mocowała się wewnętrznie. Potem po-
biegła za Rokkiem. Zastała go na dole w momencie,
gdy wkładał spodnie.
103
WŁOSKI BIZNESMEN
– A więc,ot tak,idziesz sobie! – rzuciła.
Przerwał ubieranie.
– Zdawało mi się,z˙e nie chcesz mnie juz˙ wi-
dzieć?
Oparła się plecami o ścianę.
– Sama nie wiem,czego chcę...
– Ach tak! – Rocco sięgnął po koszulę. – Ale
tam,w pizzerii,wiedziałaś,czego chcesz! Chyba się
nie mylę: przyjęłaś jego oświadczyny?
Zamrugała.
– Otóz˙... mylisz się. Nie jesteś nieomylny.
– Jak to,przeciez˙ widziałem?
– Co widziałeś? Aha! I dlatego się tu zjawiłeś!
Chciałeś mi pomieszać szyki,chciałeś mi coś udo-
wodnić.
Zrobił krok w jej stronę.
– Niby co udowodnić?
– Z
˙
e on się nie nadaje na mego męz˙a. I dlatego
zaciągnąłeś mnie do łóz˙ka.
– Ja? A ty mnie nie? Przeciez˙ to twoje łóz˙ko.
Nie mogła się na tę argumentację nie uśmiechnąć.
– I jeszcze się śmiejesz! – oskarz˙ył ją. Zaczął
dopinać guziki koszuli. – W kaz˙dym razie przy-
znasz,z˙e do niczego cię nie przymuszałem. Nato-
miast ty...
– Co ja?
– Śmiejesz się teraz ze mnie. Poza tym dlaczego
mi od razu nie powiedziałaś,z˙e dałaś Samowi
kosza? Bo tak było,prawda?
104
CATHY WILLIAMS
W milczeniu skinęła głową.
Podszedł do niej. Stanął blisko i oparł się rękami
o ścianę po obu jej stronach.
– To moz˙e... przerwiemy całą tę scenę i po
prostu wrócimy do łóz˙ka,co?
– Do łóz˙ka? Ja ci się kojarzę tylko z łóz˙kiem?
Odepchnął się od ściany.
– Przeciez˙ jest środek nocy. O tej porze ludzie
zwykle lez˙ą w łóz˙kach.
– Dobrze wiem,co masz na myśli... A poza tym
to wcale się nie cieszę,z˙e nie jestem juz˙ narzeczoną.
– Nic nie rozumiem. Przeciez˙ z nim zerwałaś
z własnej woli,tak?
– No tak.
– To gdzie tu sens,gdzie logika? Zrywasz,a po-
tem się nie cieszysz.
– Myślałam,z˙e moz˙e ty mnie pocieszysz.
Rocco uniósł brwi.
– Ja? Zaraz,zaraz... Czy ty nie poszłaś ze mną do
łóz˙ka właśnie po to,z˙ebym cię p o c i e s z y ł?
Spuściła oczy i milczała.
– No nie,Amy,to by mi się nie podobało... Nie
lubię być wykorzystywany. Bardzo nie lubię.
Nadal milczała.
Rocco zapiął ostatni guzik.
– Cóz˙,wobec tego chyba rzeczywiście najlepiej
zrobię,jeśli teraz pójdę. – Powiedziawszy to,od
razu skierował się do drzwi.
Nie zatrzymywała go.
105
WŁOSKI BIZNESMEN
Wyszedł,lecz zanim opuścił dom,zawołał od
progu:
– Nasze jutrzejsze spotkanie jest aktualne!
Zbierz kolegów i stawcie się po południu. Ale tym
razem nie zawiedź,bo poz˙egnasz się z pracą.
Nie była pewna,czy te ostatnie słowa wypowie-
dział serio. Niemniej – wypowiedział je.
Kiedy trzasnęły drzwi,uszły z niej resztki ener-
gii. Poczuła,z˙e musi się natychmiast połoz˙yć. Po-
woli ruszyła w stronę schodów. Niestety,tym razem
nie miał jej kto zanieść na górę.
Wróciła do tej samej pościeli,w której pół godzi-
ny temu lez˙eli z Rokkiem. Wszystko tu jeszcze nim
pachniało. Przez kwadrans obracała się z boku na
bok,po czym wstała i poszła do pokoju obok. Tam
urządziła sobie prowizoryczne spanie. Postanowiła,
z˙e z samego rana zmieni powłoczki i wrzuci je do
prania.
Rozterka i gniew powoli w niej przycichały.
Rocco miał częściowo rację: rzeczywiście było tak,
jakby go wykorzystała do uśmierzenia bólu po
rozstaniu z Samem... Ach,jakie to z˙ycie jest skom-
plikowane. Nic w nim nie jest jednoznaczne ani
proste.
Rano oczywiście zaspała. Ubierała się i piła kawę
w popłochu,popatrując na zegar na ścianie. Nie była
pewna,czy w ogóle zdąz˙y przed lunchem do biura.
Postanowiła zadzwonić do Marcy. Próbowała ją
przekonać,z˙eby bez niej odbyli spotkanie z szefem.
106
CATHY WILLIAMS
– No nie,Amy,tym razem to się chyba nie da
zrobić – głos Marcy w słuchawce był zafrasowany.
– Sprawa jest zbyt powaz˙na,i w końcu to ty jesteś
szefową zespołu. A swoją drogą,jak poszło z Sa-
mem? Bo rozumiem,z˙e to przez niego zaspałaś?
– Później ci opowiem,kochanie – szybko ucięła
Amy. – Jednak przyjadę,ale juz˙ nie do biura,a od
razu do dyrekcji. Powinnam tam być za godzinę.
Spotkamy się na miejscu.
Godzina zaczęła się niestety przeciągać,ponie-
waz˙ na trasie mimo wczesnej pory juz˙ były korki,
a oprócz tego pod samym Stratfordem wydarzyła się
jakaś kraksa i policja zarządziła objazd. Amy przy-
była z czterdziestominutowym spóźnieniem.
Z parkingu przed budynkiem dyrekcji ruszyła na
spotkanie prawie biegiem. Wpadła do gabinetu sze-
fa bez pukania: oczywiście była ostatnia.
– Przepraszam – rzuciła zdyszana. – Znowu te
korki... – Dołączyła do grupki swoich kolegów,
siedzących u końca duz˙ego stołu konferencyjnego.
U szczytu stołu siedział nachmurzony Losi i bębnił
palcami w blat. – Jeszcze raz przepraszam. – Amy
spuściła oczy.
– A więc tak... – zaczął Rocco. – Ze względu na
pannę Hogan zrekapituluję teraz to,o czym tu
dyskutowaliśmy. Sytuacja w przedsiębiorstwie jest
tego rodzaju,z˙e mój ojciec,Antonio Losi,zrzeka się
kierowania firmą,zachowując w niej pakiet udzia-
łów. Ja w związku z tym mam przed sobą trzy
107
WŁOSKI BIZNESMEN
wyjścia. Po pierwsze,mogę sprzedać firmę,zabez-
pieczając finansowo ojca. Po drugie,moz˙na by
przekształcić przedsiębiorstwo w spółkę pracow-
niczą,zarządzaną kolegialnie. Po trzecie,sam mogę
przejąć kierowanie firmą,obejmując tu pełną kont-
rolę.
Rocco znów zabębnił palcami w blat i skupił
wzrok na Amy.
– Ciekaw jestem,jaka jest na ten temat opinia
panny Hogan?
Amy rozejrzała się. Wzruszyła ramionami.
– Nie wiem,czy jakakolwiek moja opinia ma
znaczenie,dyrektorze. Choćby dlatego,z˙e pode-
jrzewam,z˙e decyzja została juz˙ podjęta.
Rocco odjechał nieco ze swym fotelem na kół-
kach od stołu,skrzyz˙ował ramiona i załoz˙ył nogę na
nogę.
– W istocie – powiedział. – Podjąłem juz˙ decy-
zję. Postanowiłem w całości przejąć przedsiębior-
stwo ojca,włącznie z wykupieniem jego udziałów.
– A co będzie z firmą w Nowym Jorku,jeśli
wolno wiedzieć?
– Wolno wiedzieć – skrzywił się Rocco. – Wy-
stawię ją na licytację. Od pięciu lat wielu oferentów
puka do mych drzwi. Teraz dam im szansę. I dodam
jeszcze,z˙e zamierzam dofinansować przedsiębior-
stwo ojca ze środków,które uzyskam właśnie za
oceanem. A to jeszcze nie wszystko: chcę otworzyć
filię firmy w Londynie.
108
CATHY WILLIAMS
Amy połoz˙yła ręce na stole.
– A co będzie z nami? – Popatrzyła na twarze
kolegów,w napięciu słuchających słów szefa.
– Co z wami... – zastanowił się na głos Rocco.
Po czym po kolei i na głos zaczął rozwaz˙ać zalety
kaz˙dego z członków zespołu Amy. Prawdopodob-
nie świez˙o przejrzał ich CV,bo udało mu się nie
przeoczyć z˙adnego waz˙nego szczegółu. – W związ-
ku z tym – podjął – widziałbym was właśnie w na-
szej londyńskiej filii. Wszystkich. Podniosę wam
płace,sfinansuję tez˙ zagospodarowanie w nowym
miejscu. Pozostawię nawet prawo do pewnych dzia-
łań o charakterze prospołecznym,jednak opartych
na wyspecjalizowanych instytucjach,co będzie bar-
dziej wydajne i profesjonalne.
Amy słuchała zaskoczona. Nie spodziewała się
takiego obrotu sprawy. Ten Losi okazał się lepszym
graczem,niz˙ mogłaby go o to posądzać. Jej młodym
kolegom plan londyński moz˙e się spodobać. Atrak-
cje stolicy są zawsze kuszące,do tego dochodzą
wyz˙sze gaz˙e, a i ,,misyjność’’ pracy nie przepadnie.
Rocco wstał.
– To tyle na dzisiaj – powiedział. – Przemyślcie
sobie moją propozycję. Spotkamy się znów,po-
wiedzmy... za tydzień. Wtedy wspólnie podejmie-
my wiąz˙ące decyzje.
Zaszurano krzesłami,młodzi ludzie zaczęli wsta-
wać i wymieniać między sobą uwagi. Wszyscy
ruszyli do drzwi. Amy tez˙.
109
WŁOSKI BIZNESMEN
– Ciebie prosiłbym o pozostanie. Musimy jesz-
cze chwilę porozmawiać.
Obróciła się i oparła plecami o drzwi,za którymi
znikli jej koledzy.
– A więc wygrałeś – powiedziała. – Albo ci się
tak wydaje.
– Myślę,z˙e tu w ogóle nie o to chodzi. – Wzru-
szył ramionami. – Nie staram się grać,próbuję tylko
sensownie rozwijać firmę. A jeśli gram,to chyba
fair?
– Jednak twój ojciec nigdy by nie posterował
w tę stronę.
– A jednak członkom twego zespołu podoba się
chyba to,co robię. Widzę to.
Amy czuła,z˙e pulsuje jej w skroniach.
– Czyli wygrałeś.
– Ale mnie nie chodzi o to,z˙eby ,,wygrać’’!
– rzucił niecierpliwie. – Chodzi o coś powaz˙niej-
szego. Twoi koledzy doceniają to,bo nie są za-
ślepieni.
– Ja tez˙ nie jestem.
– A jednak w pracy przeszkadzały ci emocje,
tak mi się wydawało. Chciałaś działać głównie
dobroczynnie,to była twoja ucieczka. Ale pora
wydorośleć,Amy,i stanąć twarzą w twarz z real-
nym światem,który się z nami nie cacka. Pora
wydorośleć.
110
CATHY WILLIAMS
ROZDZIAŁ ÓSMY
Rocco przyglądał się ćwiartce papieru,która
lez˙ała na jego biurku. Było to wymówienie,jakie
złoz˙yła Amy. W niewielu słowach dziękowała za
pracę,dziękowała tez˙ za długoletnią współpracę
zespołowi i kierownictwu.
Sięgnął po telefon,chwilę się namyślał,po czym
odłoz˙ył słuchawkę,marszcząc czoło.
Mijało dziesięć dni od momentu,gdy wszyscy
koledzy Amy podpisali nowe umowy. Jedynie ona
zwlekała,az˙ do dziś. No i jak się okazuje,wolała
w końcu złoz˙yć wymówienie.
Rocco w międzyczasie parokrotnie się z nią
spotkał. Bywało to zawsze w biurze i wiązało się
z pracą. Kiedy próbował do niej zagadać prywatnie,
udawała,z˙e nie wie,o co chodzi. Niestety,coś się
między nimi zepsuło i nie chciało naprawić.
Frustrujące były te wszystkie dni. Rocco przez˙y-
wał je jako powaz˙ną klęskę. Pierwszy raz kobieta
okazywała się az˙ tak niepodatna na jego sugestie
i osobisty czar.
Znów spojrzał na lez˙ący przed nim papier,
właściwie mały papierek. Najchętniej zmiąłby go
i wrzucił do kosza. Wiedział jednak,z˙e to niczego
nie rozwiąz˙e.
Popatrzył na zegarek. Pomyślał,z˙e jutro o tej
porze będzie juz˙ w Nowym Jorku,do którego uda-
wał się w związku z zamiarem sprzedania swej
amerykańskiej firmy. Miał juz˙ bilet na samolot.
Odsunął się z fotelem od stołu,wstał i zaczął
chodzić po pokoju. Zatrzymał się przed regałem,na
którym oprócz ksiąz˙ek fachowych znajdowało się
tez˙ trochę róz˙nych bibelotów zgromadzonych przez
ojca. Wziął do ręki drewnianego konia z rycerzem
na grzbiecie. Był to dziwny rycerz,który zamiast
machać mieczem trzymał w rękach ksiąz˙kę i czytał
ją podczas jazdy. Rocco uśmiechnął się. Pomyślał,
z˙e naprawdę chyba nie zna swego ojca. I moz˙e
warto go wreszcie poznać. Tylko jak,gdy stary
Antonio wybiera się właśnie na dłuz˙szą rekonwales-
cencję do Włoch?
Usłyszał dzwonek telefonu. Odstawił figurkę
i wziął słuchawkę. I zaraz rozzłościło go to,co mu
powiedziano. Okazało się,z˙e jeszcze ileś osób
w przedsiębiorstwie chce złoz˙yć wymówienia. Co
za ludzie! Jak moz˙na nie doceniać reform,które im
zaproponowano!
No a najbardziej niewdzięczna jest ta...
Rocco westchnął. Czuł dyskomfort w związku
z panną Hogan zarówno w wymiarze zawodowym,
jak i osobistym. Prywatnie czuł się wykorzystany.
112
CATHY WILLIAMS
Amy nie zaprzeczyła,gdy zapytał ją,czy posłuz˙ył
jej jako narzędzie pocieszenia po zerwanych zarę-
czynach z Samem. Tak było. Niestety tak było.
Podszedł do okna. Słońce obniz˙ało juz˙ swój
bieg. Obejrzał się: zegar na ścianie pokazywał
szóstą trzydzieści. Wiedział,z˙e nie powinien tego
robić,co mu chodziło po głowie,nie tylko dlate-
go,z˙e jutro rano leci za ocean. Niemniej nagle
podjął decyzję: odwiedzi Amy! Nie moz˙e jej nie
odwiedzić.
O szóstej czterdzieści wyszedł z budynku dyrek-
cji i wsiadł do jaguara. Pokonując korki i objazdy,
około wpół do ósmej dotarł na miejsce. Dopiero
tutaj zastanowił się,czy nie jechał na próz˙no,bo
moz˙e jej nie zastać w domu.
Prawdopodobnie jednak zastał – w kaz˙dym razie
jej samochód stał zaparkowany przy krawęz˙niku.
Rocco wysiadł,podszedł do drzwi i zadzwonił.
Nikt mu nie otworzył,więc ponownie nacisnął
dzwonek. Nadal nie było reakcji.
Rozejrzał się niepewnie. Czyz˙by wyszła? Moz˙e
jest w ogrodzie? Obszedł dom i zajrzał przez szta-
chety. Nie,ogródek był pusty.
Wrócił pod drzwi. No tak,ona po prostu nie chce
otworzyć. Pewnie przygląda mu się zza firanki,
udając,z˙e jej nie ma.
Załomotał pięścią. Nie zamierzał odjez˙dz˙ać stąd
z niczym. Zakołatał drugi raz z takim hałasem,z˙e
odezwały się psy w sąsiedztwie.
113
WŁOSKI BIZNESMEN
Wtedy coś wewnątrz zaszurało. Szczęknął za-
mek. Na progu pojawiła się Amy.
– Przestań walić. Co tu robisz?
Ściągnął brwi.
– Nie wyglądasz dobrze. Jesteś chora?
– Dziękuję za zainteresowanie,ale nie odpowie-
działeś na pytanie. Co tu robisz i czemu walisz
w moje drzwi? – Najdziwniejsze było to,z˙e jego
obecność podniosła ją na duchu. Zmieszana sięg-
nęła do szlafroka po chusteczkę i z hałasem wy-
dmuchała nos.
– Musimy o czymś porozmawiać... – Pomachał
kartką z wymówieniem. – Moz˙e jednak wpuścisz
mnie do środka?
Wzruszyła ramionami,cofając się o krok.
– Słuchaj,Rocco... Ja rzeczywiście dzisiaj źle
się czuję.
Wszedł za nią do sieni.
– Nie bój się,nie będę cię dręczył. Mam parę
prostych pytań.
Pociągnęła nosem.
– Jestem przeziębiona. Chyba widzisz. Więc
przepraszam,ale w tym stanie... – Oparła się o ścianę.
Przyjrzał jej się baczniej. W następnej chwili
schylił się i po prostu wziął ją na ręce.
– Zaniosę cię do pokoju,dobrze? Skoro się źle
czujesz,musisz lez˙eć.
Nim zdąz˙yła zaprotestować,juz˙ byli w saloniku.
Tutaj połoz˙ył ją ostroz˙nie na sofie.
114
CATHY WILLIAMS
– No wiesz... – Pokręciła głową,otulając się
szczelniej szlafrokiem.
– Co,chłodno ci? Masz moz˙e dreszcze? W ta-
kim razie jazda do łóz˙ka! – Chwycił ją ponownie
w objęcia i uniósł jak małą dziewczynkę. Ruszył
w stronę schodów. – Idziemy do sypialni.
– Nie chcę! – Próbowała się wyrwać.
Jednak Rocco na górze umieścił ją na tapczanie
i szczelnie otulił pledem.
Spoglądała na niego oszołomiona.
– Jak zwykle musisz postawić na swoim.
– Postawić? A moz˙e połoz˙yć? – uśmiechnął się.
Wzruszyła ramionami.
– Po co ci te kalambury? No a co do wymó-
wienia... – zawiesiła głos. – Wybacz,ale ja po
prostu nie chcę być dalej w firmie,którą ty za-
rządzasz. Taka jest prawda. – Odwróciła twarz do
ściany.
– Byłaś juz˙ u lekarza? – zapytał,puszczając
mimo uszu jej deklarację.
Milczała chwilę.
– Nie. A po co?
– Jak to po co? Wydaje mi się,z˙e masz go-
rączkę?
– Moz˙e i mam,ale co z tego? Na wirusa lekarz
nic nie poradzi. Wiem takie rzeczy,chociaz˙ nigdy
nie stud... – Urwała nagłym kichnięciem. – Prze-
praszam. – Znów wytarła nos.
– Wiesz co? Poczekaj chwilkę,muszę zadzwonić.
115
WŁOSKI BIZNESMEN
– Rocco wydobył swój telefon komórkowy i zaczął
wystukiwać numer,wychodząc z pokoju.
Amy została sama,zastanawiając się nad tym,
dlaczego szef zechciał pofatygować się do niej
osobiście. Przeciez˙ nie wchodziły w rachubę z˙adne
sentymenty,juz˙ przestali być sobie bliscy,ich sto-
sunki powróciły do wymiaru słuz˙bowego.
A moz˙e nie całkiem?
,,Nie moz˙na wejść dwa razy do tej samej rzeki’’.
Lecz byłoby dobrze,gdyby ten telefon,z powodu
którego Rocco przed chwilą opuścił sypialnię,oka-
zał się na tyle waz˙ny,aby Rocco juz˙ nie wracał tu na
górę.
Niestety,wrócił i przysiadł obok niej na tap-
czanie.
– Właśnie rozmawiałem z moim lekarzem.
Z twoich objawów wynika,z˙e chyba rzeczywiście
zaatakował cię jakiś wirus.
– Rozmawiałeś z lekarzem? – Amy nie była
zadowolona.
– Właściwie to jest przyjaciel,u którego leczę
się od lat. Mieszka na Manhattanie.
– Dzwoniłeś do Ameryki? – Pokręciła głową.
– Niepotrzebnie.
– Muszę o ciebie dbać. Jak na razie wciąz˙ jesteś
moim pracownikiem. Okres wypowiedzenia skoń-
czy się dopiero za miesiąc.
– Aha – skrzywiła się. – Musisz dbać o per-
sonel... To wzruszające. Ale nie myśl,z˙e ja jeszcze
116
CATHY WILLIAMS
zmienię swoją decyzję. Na pewno odejdę. Mam juz˙
mnóstwo nowych planów...
– Opowiesz mi o nich później. A na razie moz˙e
ci zrobię coś do jedzenia,dobrze?
Zamknęła oczy. Tego jeszcze brakowało. Pój-
dzie się teraz rządzić w jej kuchni.
– Nie musisz być dla mnie taki miły. Przeciez˙
nie po to tu przyjechałeś.
Rocco wstał.
– Idę na dół i coś upichcę – powiedział.
W istocie nie wiedział,czy przybył tu po to,z˙eby
,,być miły’’. Choć kiedy przed chwilą trzymał Amy
na rękach,przypomniało mu się od razu,co w tym
domu robili,a było to miłe. Warto by to jeszcze
powtórzyć. Nagle dotarło do niego,z˙e nie wierzy
w oświadczenie Amy na temat ,,pocieszania się’’
nim w zastępstwie Sama. Powiedziała coś takiego,
bo chciała podraz˙nić jego męską dumę. Tylko tyle.
– Proszę cię – jęknęła. – Przestań się mną za-
jmować. Ja się juz˙ czuję prawie dobrze. Zanim
przyszedłeś,wzięłam paracetamol i chyba właśnie
zaczął działać.
Przyłoz˙ył jej rękę do czoła.
– Ciągle masz gorączkę – stwierdził. – Moim
zdaniem paracetamol nie zaczął działać.
Powiedziawszy to,wstał i wyszedł.
Zaraz jednak powrócił. Przyniósł mały ręczni-
czek zmoczony w zimnej wodzie.
– To ci trochę pomoz˙e. – Zrobił jej okład na
117
WŁOSKI BIZNESMEN
czole. – A poza tym nie wyłaź spod przykrycia.
Teraz pójdę do kuchni.
Podniósł się,zmierzając do drzwi.
Na dole,przeglądając zawartość szafek i lodów-
ki,pomyślał,z˙e chyba pierwszy raz w z˙yciu bawi
się w dobrego Samarytanina. Z
˙
adna z jego kobiet
nie interesowała go dotąd jako istota potencjalnie
chora. Z
˙
adnej nie pielęgnował,najwyz˙ej odwoły-
wało się spotkanie,gdy któraś była niedysponowa-
na,i tyle.
Zdecydował,z˙e Amy powinna zjeść coś lekko-
strawnego,na przykład omlet. Postawił na gazie
patelnię,rozbełtał jajka. Uznał,z˙e sam tez˙ się przy-
łączy do kolacji. Po paru minutach wędrował juz˙ na
górę z tacą,na której oprócz omletów były tez˙
grzanki i dwa kubki z herbatą.
– Zanim znowu zaczniesz protestować – uśmiech-
nął się,wkraczając do sypialni – wiedz,z˙e się
w kuchni napracowałem i doceń to. Poza omletami
niewiele potrafię zrobić. Doceń moje omlety.
Uniosła się,wkładając sobie poduszkę pod plecy.
– Juz˙ dobrze,dobrze – zgodziła się. – Chociaz˙
naprawdę nie potrzebuję pomocy...
– Kaz˙dy czasem potrzebuje pomocy – skrzywił
się Rocco.
– Ale ja nigdy nie choruję,więc nie potrzebuję.
– Nigdy? – Umieścił tacę przed Amy. Swój
talerz postawił na krześle przy oknie.
Wzruszyła ramionami.
118
CATHY WILLIAMS
– Jeśli mnie coś dopada,to na krótko. – Skosz-
towała omletu. Był zaskakująco dobrze przyprawio-
ny i puszysty. – Miałam kiedyś w dzieciństwie ospę
wietrzną. – Zerknęła na Rocca.
A więc był tutaj... Przyjechał do niej. Zaopieko-
wał się nią. Jedli razem. Co będzie dalej?
Postanowiła coś zrobić,z˙eby się odpręz˙yć. Za-
częła dalej opowiadać o swym dzieciństwie i o mło-
dości. Jednak starannie omijała wszystko,co mog-
łoby mieć znaczenie dla teraźniejszości. Ani słowa
o rodzicach,o chorobie ojca,nic o biedzie,o pierw-
szych chłopakach...
Skończywszy jeść i opowiadać,odstawiła tacę na
bok i opadła na poduszki.
– Dziękuję – westchnęła. – Czuję się naprawdę
lepiej. Zdaje się,z˙e paracetamol jednak działa. No
i omlet tez˙ był pyszny.
Rocco przysiadł obok niej.
– Pokaz˙. – Połoz˙ył rękę na jej czole. – Hm,
rzeczywiście. Gorączka chyba spadła.
Odsunęła się w stronę ściany.
– A co do moich nowych planów z˙yciowych
– otuliła się szczelniej – to...
Spojrzał na nią zniecierpliwiony.
– Ach,te plany...
– Nie myśl,z˙e nie doceniam tego,co mi za-
proponowałeś w pracy. Zresztą nie tylko mnie.
Wcale się nie dziwię,z˙e moi koledzy podpisali
z tobą te nowe umowy. Ale...
119
WŁOSKI BIZNESMEN
– Ale co?
Amy zaśmiała się nagle.
– Bo wiesz... to moz˙e trochę wariackie,ale ja
chciałabym w ogóle na jakiś czas rzucić pracę.
Myślę o tym,z˙eby pójść znów do szkoły.
Uniósł wysoko brwi.
– Chciałabym zrobić maturę,a potem zacząć
studiować.
Przyjrzał jej się bystro. To,co mówiła,było
nawet interesujące.
– Zaskoczyłaś mnie. Masz ambitne plany.
– Tak uwaz˙asz? – uśmiechnęła się z nadzieją.
– I jeszcze ci powiem,z˙e chciałabym studiować coś
innego niz˙ to,co robiłam dotąd.
– No proszę. Coraz lepiej.
– Jeszcze jako nastolatka myślałam o tym,z˙eby
zostać nauczycielką.
Pokiwał głową,zakładając nogę na nogę.
– Uhm... A powiedz mi,z czego chcesz z˙yć
przez te lata? Bo to są przeciez˙ plany na kilka lat?
Amy stropiła się.
– Jeszcze o tym nie myślałam.
– Rozumiem. – Wstał. – Daj tę tacę... Zniosę
wszystko na dół. Zrobić ci jeszcze herbatę?
Nie potrzebowała herbaty. Wolałaby,z˙eby ze-
chciał z nią jeszcze trochę porozmawiać o jej pla-
nach. Ale jego oczywiście nie interesują takie rze-
czy. Przez chwilę udawał zaciekawienie,a teraz ma
juz˙ ochotę pójść sobie. Więc niech idzie!
120
CATHY WILLIAMS
– Jeszcze tu wrócę. – Obrócił się na progu.
– W porządku,dam sobie radę – odparła,wzru-
szając ramionami. – Jestem juz˙ prawie zdrowa.
U mnie przeziębienia nigdy długo nie trwają.
Rocco ruszył naprzód.
– Zatrzaśnij na dole drzwi! – rzuciła za nim.
– One mają zamek samozatrzaskowy.
Ledwie zniknął,wygrzebała się z pościeli i ru-
szyła do łazienki,zrzucając po drodze szlafrok.
Miała ochotę umyć zęby,twarz i uczesać się.
Dlaczego on zawsze to robi,myślała. Kusi ją
jakąś uprzejmością,dobrocią i zaraz pokazuje rogi.
Dziś przyjechał,wziął ją na ręce,nakarmił omletem,
po czym nagle ochłódł i wycofał się. Cóz˙: wyjaśnił
kwestię jej wymówienia i nie miał tu nic więcej do
roboty. Taki to człowiek.
Czesząc się,zerknęła na zegarek. Było jeszcze
wcześnie. Moz˙e da się obejrzeć jakiś film w telewi-
zji? A gdyby nie było nic ciekawego,zawsze moz˙na
poczytać ksiąz˙kę.
Wyszła z łazienki. Nim zdąz˙yła dojść do tap-
czanu,w drzwiach pojawił się Rocco.
Oboje byli sobą zaskoczeni. Ona – tym,z˙e go
widzi,on – tym,w czym ją ujrzał. Zobaczył kobietę
półnagą,jedynie w krótkiej koszulce nocnej. Wy-
glądała apetycznie,jednak Rocco zaniepokoił się,
z˙e ta kreacja nie posłuz˙y jej zdrowiu.
– Z wirusem nie ma z˙artów – powiedział. – Po-
winnaś mieć na sobie coś cieplejszego.
121
WŁOSKI BIZNESMEN
– Jestem juz˙ prawie zdrowa. – Wydęła wargi.
Jednak schyliła się i podniosła z podłogi szlafrok.
Zarzuciła go na ramiona. – Myślałam,z˙e juz˙ wy-
szedłeś?
– Przeciez˙ ci mówiłem,z˙e jeszcze wrócę. Zmy-
wałem na dole naczynia.
Zmywał naczynia! Nie do wiary. Tygrys Losi
zmywał naczynia. I wrócił. Poczuła się nagle za-
wstydzona,z˙e go przed chwilą tak niesprawiedliwie
osądzała.
Rocco podszedł do okna i usiadł na krześle,na
którym przedtem stawiał swój talerz.
– A więc chcesz iść znowu do szkoły – odezwał
się.
– Uhm – skinęła głową. – Zawsze odczuwałam
chęć dokończenia swojej edukacji. I teraz,kiedy
z˙ycie daje mi kopa...
– Chwileczkę – skrzywił się. – Jakiego znowu
,,kopa’’?
Zagryzła wargę.
– No,mam na myśli to,z˙e bez wyz˙szej koniecz-
ności moz˙e bym się nie zdobyła na takie plany...
– Teraz jest duz˙o lepiej – pochwalił ją.
– A więc chciałabym studiować pedagogikę:
takie mam plany.
Skinął głową.
– Pedagogikę,rozumiem. Tylko wciąz˙ nie
wiem,z czego sfinansujesz naukę?
Nic nie odpowiedziała.
122
CATHY WILLIAMS
– ...A będą i inne trudności – podjął Rocco. – Bo
na przykład niełatwo jest wrócić do statusu ucznia
czy studenta po tym,jak się juz˙ pracowało,i to
nawet na stanowisku kierowniczym. Ile miałaś lat,
kiedy rzuciłaś szkołę?
– Chwileczkę: ja z˙adnej szkoły nie rzuciłam.
Poszłam do pracy,bo musiałam,ale gdybym mogła,
poszłabym do liceum i na studia,tak jak ty. No a teraz
mam szansę naprawienia czegoś w swoim z˙yciu.
Jej oświadczenie zrobiło na nim wraz˙enie. Do
licha,rzeczywiście los potraktował ją niesprawied-
liwie. Jakz˙e bezproblemowo,w porównaniu z jej
przypadkiem,wyglądała jego edukacja. Przebywał
z daleka od domu,ale był synem bogatego ojca
i niczego mu nie brakowało. Na studiach nie prze-
pracowywał się,korzystał tez˙ z wszystkich uroków
z˙ycia towarzyskiego.
Amy zdąz˙yła ochłonąć.
– A ty,Rocco,chciałbyś coś poprawić w swoim
z˙yciu?
Zaskoczyło go to pytanie. Nagle poczuł,z˙e ma
nieczyste sumienie.
– A więc...? – naciskała. – Chciałbyś?
– Ty chyba naprawdę zdrowiejesz,bo zaczynasz
mnie atakować.
– Atakować...? Zadałam ci tylko proste pytanie.
Antonio mówił,z˙e chętnie by cię widział we
Włoszech. Z
˙
e w ogóle marzy mu się jakiś zjazd
rodzinny. On wyraźnie wyciąga do ciebie rękę.
123
WŁOSKI BIZNESMEN
Nie tylko ja mam coś do nadrobienia w z˙yciu. Ty
moz˙e tez˙.
– Ale nie rozmawiamy o mnie.
– No to porozmawiajmy – uśmiechnęła się.
– Rocco,jedź do ojca,bądź dla niego dobry...
Westchnął i pokręcił głową.
– Przemawiasz,jakbyś była moją z˙oną. Albo
siostrą.
Znowu się uśmiechnęła,a potem skrzywiła. Cóz˙
za niedorzeczny pomysł.
– Mówię ci,jedź – powtórzyła. – Pojedziesz?
Z zakłopotaniem potarł policzek.
– Pomyślę o tym.
– Pomyślisz? Ale w którą stronę pomyślisz?
Nerwowo przeczesał sobie ręką włosy. Potem
wstał i zaczął się przechadzać po pokoju,zerkając
na Amy.
Zatrzymał się.
– No dobrze. Powiedzmy,z˙e pojadę... Zadowo-
lona?
Kiedy skinęła głową,podszedł do niej i oparł
obie dłonie na poręczach jej fotela.
– W takim razie moz˙e wrócimy do naszego
poprzedniego tematu?
– Nie wiem,czy jest jeszcze do czego wracać.
– Myślę,z˙e tak. Bo widzisz,z˙ycie studenckie to
nie tylko nauka,to równiez˙ z˙akinady i błazeństwa.
Nie wiadomo,czy się w tym wszystkim odnaj-
dziesz. Masz juz˙ w końcu dwadzieścia sześć lat.
124
CATHY WILLIAMS
Uniosła głowę.
– A co? Uwaz˙asz,z˙e jestem za stara?
Uniósł brwi.
– Nonsens.
– Aha. Bardzo ci dziękuję – odparła.
Rocco nadal trwał schylony nad nią; jej półnagie
ciało wzywało go... Czuł,z˙e jeszcze chwila,a weź-
mie ją na ręce i połoz˙ą się oboje na tapczanie.
– Wróćmy jeszcze do kwestii finansowej. To
dość istotny problem.
Osłoniła dekolt rąbkiem szlafroka.
– Finanse... Cóz˙,mam trochę oszczędności. Li-
czę tez˙ na jakąś odprawę z firmy... I moz˙e na grant
na uczelni.
Skrzywił się.
– Nie wiem,czy to wszystko wystarczyłoby na
z˙ycie,czesne i utrzymanie domu przez pięć lat?
Poczuła się nagle przytłoczona jego obiekcjami
– nie mówiąc o fizycznym górowaniu.
– Rocco,lepiej się trochę odsuń – poprosiła.
– Z wirusami nie ma z˙artów,sam to mówiłeś.
Jeszcze się zarazisz ode mnie.
Wyprostował się. Zrobił kilka kroków w stronę
okna i oparł się o parapet.
– Tak czy owak mogą cię czekać róz˙ne niespo-
dzianki... Między innymi to,z˙e będziesz oblegana
przez róz˙nych napalonych młodziaków. Zobaczysz.
Dziewięćdziesiąt dziewięć procent z nich będzie
miało ochotę na seks z tobą. Tylko seks,bez miłości.
125
WŁOSKI BIZNESMEN
Przywołała na usta słodki uśmiech.
– Dziękuję ci za ostrzez˙enie. Zawsze jednak
pozostałby jeden procent kolegów nieszkodliwych,
prawda? I na ten jeden procent gotowa jestem
liczyć. A teraz juz˙ lepiej idź i zatrzaśnij na dole
drzwi.
126
CATHY WILLIAMS
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Amy patrzyła na swe odbicie w lustrze i udzielała
sobie pouczeń.
– Po pierwsze – mruczała – masz go unikać. Po
drugie,tez˙ masz go unikać. – Robiła makijaz˙,cały
czas rozmawiając ze sobą.
Pochyliła się,rysując kreski pod oczami. Sięg-
nęła po puderniczkę,potem do pudełka z błysz-
czykiem,którego odrobinę wtarła w wargi. Popra-
wiła uczesanie. Odsunęła się i oceniała efekt. Moz˙e
być,uznała w myślach.
Odwróciła się od toaletki i podeszła do szafy.
Wyjęła kupioną wczoraj sukienkę koloru zieleni
jaspisowej,dopasowaną do jej karnacji. Sukienka
miała obcisły gors i kończyła się przed kolanami.
Amy nie była pewna,czy to naprawdę dobra kreacja
na spotkanie wieczorne z okazji poz˙egnania z ze-
społem,i w ogóle z pracą.
Początkowo to poz˙egnanie miało mieć charakter
kameralny,niemal prywatny. Jednak w sprawę
wmieszał się Rocco,uznając,z˙e imprezę na cześć
Amy moz˙na połączyć z otwarciem nowego etapu
w rozwoju przedsiębiorstwa. I zaproponował,by
takie połączone przyjęcie odbyło się w renomowa-
nym zajeździe pod miastem i na koszt firmy.
Uznała,z˙e nie będzie się spierała z szefem.
W końcu nie zawsze musi się z nim spierać. Zaled-
wie tydzień temu mieli ostatnią utarczkę,dokładnie
przed pięcioma dniami,wtedy,gdy on ją odwie-
dzał,a ona mówiła mu,z˙e zaryzykuje studia nawet
wtedy,gdyby dziewięćdziesiąt dziewięć procent
męz˙czyzn młodszych od niej miało nastawać na jej
cześć.
W ciągu tych pięciu dni spotykali się jeszcze
kilka razy,ale zawsze w biurze. Rocco ciągle ją
o coś pytał,czegoś od niej chciał,a to jakiejś
informacji,a to dokumentacji,i tak w kółko.
Znów przejrzała się w lustrze. Sukienka lez˙ała na
niej bez zarzutu. Pozostawało tylko włoz˙yć sandałki
na szpilce i okryć ramiona jedwabnym szalem z frę-
dzlami. No i zadzwonić po taksówkę.
O szóstej trzydzieści wsiadała do niej przed
swym domem,rozemocjonowana,jakby jechała na
jakiś egzamin.
Nie do wiary,a więc został jej w przedsiębior-
stwie Losiego juz˙ tylko tydzień. Siedem dni do
końca okresu wypowiedzenia. Zdąz˙yła odebrać te-
lefony od wielu osób z centrali ze słowami otuchy,
dzwonił tez˙ Antonio z Włoch. Po ojcowsku z˙yczył
jej powodzenia na nowej drodze z˙ycia i zapewniał,
z˙e gotów jej pomagać w miarę moz˙liwości. Bardzo
128
CATHY WILLIAMS
ją wzruszył swoją troskliwością i dodał wiary,z˙e
podjęła słuszną decyzję.
A jednak nie całkiem była pewna,czy słuszną...
I wiedziała,dlaczego tak jest. Dlatego,z˙e w ciągu
ostatnich dni rozliczyła się w końcu ze swymi
uczuciami.
Z rachunku tego wynikło,z˙e choć nie zdołała się
zaprzyjaźnić z Rokkiem,zakochała się w nim. A juz˙
za tydzień przyjdzie się ostatecznie rozstać... Jakz˙e
dziwne jest z˙ycie,jakie paradoksy na nas zsyła.
Miłość bez przyjaźni... Amy tłumaczyła to sobie
tym,z˙e Rocco po prostu ją pociąga. Jest przystojny,
dynamiczny i świetny w łóz˙ku. Az˙ tyle – i tylko tyle.
Nie było jej wygodnie z samą sobą w tym stanie
rzeczy. Zakochać się,i to jednostronnie,w męz˙-
czyźnie,który bawi się kobietami! O,nie było to
łatwe do zniesienia. Ostatecznie słusznie więc chy-
ba postąpiła,decydując się na rozstanie z przedsię-
biorstwem zarządzanym przez Rocca.
Taksówka przywiozła ją pod stary angielski
dwór,stojący u podnóz˙a wzgórz i otoczony rozleg-
łymi terenami parkowymi. Była tu juz˙ parokrotnie,
ale nigdy tak jak dziś,z duszą na ramieniu. Dobrze,
z˙e nie powitały jej z˙yjące tu na swobodzie pawie:
dziś nie zniosłaby ich przenikliwego,szarpiącego
nerwy krzyku.
Pod kolumnami pozdrowił ją portier w unifor-
mie,potem zaś dwie panienki czekające na gości
z szampanem na tacy. Wzięła kieliszek,aby mieć
129
WŁOSKI BIZNESMEN
jakieś zajęcie dla rąk. Weszła do wnętrza,które
huczało juz˙ od głosów zgromadzonych tu osób.
Od progu zdziwiła się,ile widzi znajomych twa-
rzy,znajomych,lecz rzadko oglądanych. Jakieś
sekretarki z centrali konwersowały z inz˙ynierami,
przebywającymi zazwyczaj na budowach... Freddy
przepijał do Richarda Newtona,obok którego stała
jego z˙ona,Pamela... Kelnerzy roznosili coraz to
nowe aperitify i drinki. Dźwięczało szkło,dobiegały
ściszone tony muzyki.
Wtem ktoś klepnął Amy po ramieniu. Obejrzała
się i ujrzała Dee,w długiej jasnej sukni,prawie
dokładnie koloru jej włosów. Uniosła brwi,bo nie
przypuszczała,z˙e dz˙insowo-bawełniana Dee moz˙e
mieć wśród ubrań równiez˙ coś takiego.
– Zdziwiłaś się,co? – zatriumfowała kolez˙anka.
– Postanowiłam dziś pójść na całego. Nieczęsto
bywa się w lokalach takich jak ten. W kaz˙dym razie
ja nie bywam.
– Ja tez˙ nie za często. – Amy trąciła się szkłem
z przyjaciółką. – Ale to dzisiejsze przyjęcie jest
pomysłem Jego Wysokości,nie moim. Ja propono-
wałam coś duz˙o skromniejszego,ale on... – Wzru-
szyła ramionami.
– Jego Wysokość? – zaśmiała się Dee. – Tak go
nazywasz? Ironizujesz,a przeciez˙ coś chyba jest
między wami...
– Co niby?
– No,nie wiem,ale coś jest. Wszyscy to widzą.
130
CATHY WILLIAMS
Amy znów wzruszyła ramionami.
– Przywidzenia.
Dee zadzwoniła lakierowanymi paznokciami
w brzeg kieliszka.
– A właściwie dlaczego od nas odchodzisz,co?
Tak naprawdę? Losi zaproponował wszystkim
świetne nowe umowy.
Amy otwarła usta,aby skłamać,na szczęście
jednak nie musiała,bo pojawiła się przy nich grupka
roześmianej młodziez˙y,która zagarnęła ze sobą Dee.
Dwie następne lampki szampana sprawiły,z˙e
Amy zaczęła się rozluźniać. Rozejrzała się dookoła
i spostrzegła Marcy,rozmawiającą z Andym i Ti-
mem. Przyłączyła się do nich,wysłuchując jakiejś
anegdoty,z gatunku tych pobudzających do koń-
cowego ,,aha’’, nie do śmiechu.
Przyłapała się na tym,z˙e wciąz˙ podświadomie
rozgląda się za Rokkiem. Skarciła się w myślach za
to. Ale cóz˙,tak czy owak wpadli oboje na siebie,
gdy gong zapowiedział początek kolacji i tłum
ruszył do sali jadalnej. Na szczęście tłum zaraz tez˙
ich rozdzielił. Niemniej dotarło do Amy,jak szcze-
gólnie olśniewająco wygląda dziś jej szef,w tym
brązowym smokingu podobny do jakiegoś amanta
z filmu. Miejsca przy stołach oznakowane były
karteczkami z nazwiskiem; Amy z ulgą stwierdziła,
z˙e ona i Rocco znaleźli się w przyzwoitej odległości
od siebie.
Jednak co z tego,z˙e rozdzielali ich ludzie,gdy
131
WŁOSKI BIZNESMEN
i tak zerkała ciągle w jego stronę. On zaś raz na nią
patrzył,raz nie. Częściej nie patrzył,niz˙ patrzył,co
sprawiało jej dziwny zawód.
Zmieniały się przed nią jakieś dania,ktoś do niej
zagadywał,dolewano jej wina,a ona ledwie to
wszystko zauwaz˙ała. Trwała niczym w transie,wa-
liło jej serce,pulsowało w skroniach.
Nagle ktoś zadzwonił łyz˙eczką w szkło. To był
oczywiście Rocco. Podniósł się,zamierzając zabrać
głos. Wysoki,postawny,nie musiał specjalnie uci-
szać sali. Samym wyglądem narzucał posłuch. Amy
rozejrzała się i pomyślała,z˙e jej szef mógłby sobie
ewentualnie dorabiać jako hipnotyzer. Wszyscy
z takim napięciem patrzyli w jego stronę... Była
pewna,z˙e gdyby Carlowi,młodemu staz˙yście z cen-
trali,kazał w tej chwili wejść pod stół i zaszczekać,
ten by to zrobił.
Oczywiście Rocco nie zamierzał urządzać sean-
su. Modulując głos,podziękował jedynie wszyst-
kim za pomoc w pomyślnej restrukturyzacji firmy.
Postarał się zaraz paroma z˙artami ulz˙yć powadze
tematu. Po nazwisku wymienił szereg osób,które
jego zdaniem szczególnie napracowały się w ciągu
ostatnich tygodni. Zakończył,wznosząc toast za
zdrowie ojca,przebywającego na rekonwalescencji,
czym zaskoczył Amy. Powiedział,z˙e na obecny
sukces długie lata pracowało to,co zapoczątkował
kiedyś Antonio. Upił nieco wina,po czym nie-
spodziewanie wymienił nazwisko ,,Hogan’’.
132
CATHY WILLIAMS
Amy spuściła oczy i zaczerwieniła się. Tym-
czasem Rocco dość długo klarował,jakie to szcze-
gólne poz˙ytki przyniosła firmie działalność Amy.
Wszystkie oczy zwróciły się w jej stronę,a ona
najchętniej zapadłaby się pod ziemię. Szef przepił
do Amy,składając jej podziękowanie za dziesięć
lat pracy,po czym poinformował zebranych,z˙e
ostatecznie panna Hogan jako jedyna w firmie
złoz˙yła rezygnację i z˙e jest to niepowetowana
strata.
– Cóz˙ nam pozostaje... – Odstawił kieliszek.
– Z
˙
ałujemy,a poz˙egnać chcielibyśmy się z nią,
wręczając jej...
Amy zaszumiało w głowie. O Boz˙e,teraz pewnie
będzie musiała wyjść na środek,by odebrać jakiś
podarunek.
– ...wręczając jej – podjął Rocco – symboliczny
podarunek od nas wszystkich.
Zaczęto klaskać i wiwatować. Cóz˙ było robić?
Podniosła się i nieco chwiejnym krokiem ruszyła
w stronę Rocca. W asyście Marcy,ściskającej bu-
kiet róz˙,czekał juz˙ na nią z pakunkiem sporego
formatu.
– Chyba się trochę wstawiłaś? – zamruczał jej
do ucha,gdy znalazła się obok niego.
Od razu wyprostowała się,gotowa do obrony,
choć przeciez˙ nikt jej nie atakował.
Po rozpakowaniu prezent okazał się pięknie
oprawionym kolaz˙em,w którym zebrano wszystkie
133
WŁOSKI BIZNESMEN
główne prace wykonane dotąd przez Amy w przed-
siębiorstwie Losiego.
Znów zaczęto klaskać,a Rocco uniósł do góry
ten fotomontaz˙,aby wszyscy mogli go zobaczyć.
Amy trochę nieskładnie podziękowała za za-
szczyty,jakie ją tutaj spotkały. Podkreśliła,z˙e nic
by nie dokonała,gdyby nie z˙yczliwość starego
Antonia,no i lojalność zespołu,którym od jakiegoś
czasu kierowała.
To był ostatni punkt oficjalnego programu.
Przygaszono światła i głośniej zagrała muzyka.
Ludzie zaczęli się podnosić od stolików,ruszając
do tańca.
– Nie sądzę,z˙ebyś zechciała pilnować tutaj tej
duz˙ej rzeczy do końca wieczoru – Rocco pokazał
kolaz˙ w ramach.
– Zamierzałam to zanieść do recepcji. Jeszcze
raz ci dziękuję,z˙e to wszystko tak zorganizowałeś.
– Drobiazg. – Wzruszył ramionami. – A moz˙e ja
to zaniosę,co? – Nie czekając na jej odpowiedź,od
razu skierował się do wyjścia.
Amy nie wiedziała,czy ma ruszyć za nim,czy
zostać. Rozejrzała się po sali. Ludzie łączyli się
w pary i wirowali w takt muzyki. Jakoś nie miała
ochoty czekać,az˙ ktoś ją poprosi.
Poszła szybko za Rokkiem.
Zastała go w holu,wydającego właśnie dyspozy-
cje portierowi.
– Dzięki – rzuciła nerwowo,podąz˙ając wzro-
134
CATHY WILLIAMS
kiem za swoim prezentem,znikającym w dyz˙urce
portiera. – Jeszcze raz dziękuję. – Obróciła się w stro-
nę Rocca.
Skinął głową.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
Nie była pewna,co mogłaby na to odpowiedzieć.
Rocco oparł się tyłem o kontuar.
– No i jak się czujesz?
– Jak się czuję z czym?
– Z tym,z˙e zostało ci juz˙ tylko parę dni do
odejścia z firmy.
– Dosyć dziwnie – przyznała. – Przez dziesięć
lat zdąz˙yłam się tu prawie zadomowić. Było mi tu
swojsko.
– Swojsko... A czemu mnie ostatnio unikasz?
Spojrzała spłoszona.
– Nie wiem,o czym mówisz.
Przez hol przemknęła grupa rozbawionej mło-
dziez˙y.
– Moz˙e lepiej wrócimy na salę? Jeszcze zaczną
o nas coś gadać.
– Coś gadać? – Wydął usta. – Nie,nie wrócimy,
póki nie dokończymy tej rozmowy. Chodź. – Ujął
Amy pod rękę i posterował nią na zewnątrz budyn-
ku. Po chwili zstępowali juz˙ po kamiennych scho-
dach na strzyz˙one trawniki.
– Słuchaj,Rocco – próbowała się opierać. – Mog-
liśmy porozmawiać tez˙ w środku. Tutaj jest ciemno
i chłodno.
135
WŁOSKI BIZNESMEN
– Proszę,włóz˙ to. – Szybko ściągnął swoją ma-
rynarkę i zarzucił jej na ramiona.
Ruszyli dalej; Amy nieznacznie przybliz˙yła nos
do klapy smokingu i przez chwilę wdychała znajo-
my aromat.
Znaleźli ławkę i usiedli na niej. Rocco załoz˙ył
nogę na nogę.
– Ostatnio reagowałaś panicznie,ile razy zbliz˙a-
łem się do ciebie. Dlaczego?
– Naprawdę? Nie zdawałam sobie z tego spra-
wy.
– Nie kłam – skrzywił się. Ułoz˙ył ramię za jej
plecami,wzdłuz˙ oparcia ławki.
– Wiesz,twoi podwładni czasem nerwowo re-
agują na ciebie...
– Podwładni? – zdziwił się Rocco.
– A nie jestem twoją podwładną?
Wzruszył ramionami.
– Skoro tak chcesz to widzieć...
– Poza tym w ostatnich tygodniach byłeś spięty.
I to się udzielało.
Musiał jej przyznać rację. Lecz ona sama była
temu w znacznej mierze winna,z˙e czuł się spięty.
Nie całkiem rozumiał dlaczego,ale wciąz˙ zaprząta-
ła jego myśli.
– Tak się składa... – zaczął. – Tak się składa,z˙e
mam teraz masę rzeczy na głowie. Wciąz˙ latam
między Londynem i Nowym Jorkiem,załatwiam
róz˙ne sprawy...
136
CATHY WILLIAMS
– No i z˙yjesz w napięciu. A to się ludziom
udziela.
– Ale jakoś nikt się nie skarz˙ył,poza tobą.
– To dlatego,z˙e ludzie się ciebie boją.
– Boją się? I ty się boisz...? – Spojrzał na nią,
taką małą u jego boku,pomniejszoną jeszcze przez
tę za wielką marynarkę,która wyglądała na niej jak
płaszczyk. Poczuł nagły przypływ uczuć opiekuń-
czych. – Hej,Amy,uśmiechnij się...
Podniosła głowę.
– Nie jest mi do śmiechu... Najchętniej skoń-
czyłabym juz˙ tę rozmowę.
– O,nie – przygarnął ją do siebie. – Mamy
jeszcze sporo do pogadania.
– O czym?
– Na przykład o tym... czy tęskniłaś za mną.
Przebiegł ją dreszcz. Jej ciało dobrze pamiętało
jego ciało.
– A powinnam?
– A więc tęskniłaś.
Zdziwiła ją stanowczość,z jaką to powiedział.
Oczywiście zgadł. Skąd jednak owa stanowczość?
Czyz˙by jej uzalez˙nienie od niego było mu do czegoś
potrzebne?
– Ja... ja... – zaczęła się jąkać.
– Tez˙ mi było ciebie brak – wyznał nieoczeki-
wanie.
Powoli pokręciła głową.
– Ale do czego brak? Z
˙
ebyś mi mógł dalej
137
WŁOSKI BIZNESMEN
udowadniać,z˙e nie wiem,co dla mnie najlepsze
w z˙yciu?
– Przestań się spierać. – Rocco poczuł nagle,z˙e
zbyt długo zwleka z czymś bardzo waz˙nym. Obrócił
ku sobie Amy i opadł ustami na jej usta. Bardzo
chciał coś takiego zrobić.
Nie próbowała się wyrywać,nie starczyłoby
jej na to sił. Zmiękła w jego objęciu i zamknęła
oczy.
Po chwili,jakby wynurzona z topieli,zachłys-
nęła się.
– Ale... jeśli nie wrócimy na salę... to co oni
sobie pomyślą?
– Moz˙emy wrócić – wzruszył ramionami – jed-
nak tylko po to,z˙eby im powiedzieć ,,do widzenia’’.
– Nie! – Otuliła się szczelniej marynarką.
– No to wymknijmy się po cichu. Chodź,urzą-
dzimy sobie małe wagary.
Nim zdąz˙yła zaprotestować,juz˙ chwycił ją za
rękę i pociągnął za sobą w stronę parkingu. Z daleka
otworzył pilotem samochód i zaprosił Amy do
środka.
– Poczekaj tu. – Usadowił ją. – Ja szybko skoczę
po twoje rzeczy.
– Ale Rocco... – oponowała – co będzie jeśli...
– Z
˙
ycie jest za krótkie na róz˙ne ,,jeśli’’.
Po dziesięciu minutach zjawił się z kolaz˙em
w ramie i bukietem Amy trzymanym pod pachą.
Otworzył bagaz˙nik i powkładał wszystko do środka.
138
CATHY WILLIAMS
Usiadł obok Amy,lecz nie włączał jeszcze sil-
nika.
– Jednak wolałbym wiedzieć... – zawiesił głos
– czy ty rzeczywiście chcesz ze mną pojechać.
– Nie – przyznała szczerze. – Nie jestem pewna.
Zesztywniał i odsunął się. Lecz ona zaraz połoz˙y-
ła małą dłoń na jego przegubie.
– Nie jestem pewna,bo wolałabym nie być
zraniona,a czuję,z˙e moz˙e do tego dojść. Mimo
wszystko masz rację... Z
˙
ycie jest za krótkie,z˙eby się
wszystkim martwić na zapas.
Spojrzał na nią.
– Dlaczego myślisz,z˙e zostaniesz zraniona?
– Bo ty jesteś takim męz˙czyzną,Rocco. Ranisz
kobiety.
Wypowiedziane półgłosem twierdzenie ubodło
go,lecz nie miał zamiaru zaprzeczać prawdzie tych
słów.
– To co,mam włączać silnik czy...?
– Włącz.
Nie wiedziała,dokąd pojadą,ale nie była za-
skoczona,gdy po dwudziestu minutach spędzonych
w milczeniu znaleźli się pod domem,w którym
nieraz gościła,gdy mieszkał tu Antonio.
Wysiadła z samochodu i czekała,az˙ Rocco ot-
worzy drzwi frontowe,po czym weszła za nim do
obszernego westybulu.
– Moz˙e zrobię kawy. – Patrzył na nią i czuł,z˙e
najchętniej porwałby ją teraz na ręce i zaniósł prosto
139
WŁOSKI BIZNESMEN
do sypialni. Jednak taki pośpiech nie był wskazany.
Amy spłoszyłaby się i przyjemność mogłaby się
okazać jednostronna,bez jej udziału.
Skinęła głową. Po czym,aby podtrzymać kon-
wersację,zapytała o Antonia.
– Owszem,rozmawiałem z nim – odrzekł Roc-
co. – Pierwszy raz od bardzo dawna mówiliśmy
o czymś więcej niz˙ tylko o interesach... Ale chodź-
my juz˙ do kuchni. I czuj się jak u siebie,Amy.
Przeciez˙ znasz ten dom,prawda?
W istocie znała go,choć nie w całości. Znała
parter,ale na piętrze nigdy dotąd nie była.
– Telefonowałem do niego dwa dni temu – pod-
jął Rocco. – Ustalaliśmy pewne szczegóły dotyczą-
ce firmy,ale zapytałem go tez˙ o ten album z wycin-
kami.
– Naprawdę? – Amy rozjaśniła się,zasiadając
przy stole pod oknem.
– Owszem. – Rocco włączył ekspres. – I myślę,
z˙e udało nam się przełamać lody.
– Naprawdę? – powtórzyła i jeszcze bardziej się
rozjaśniła.
– Dobry z ciebie materiał na nauczycielkę,Amy.
Umiałaś mi dobrze doradzić.
Nauczycielka? Aha,to w związku z jej planowa-
nymi studiami. Rocco próbuje zmienić temat.
– Na razie nie radzę sobie z prostymi rzeczami...
Wciąz˙ nie wiem,z czego opłacę studia.
Postawił przed nią kawę.
140
CATHY WILLIAMS
– O to się nie martw,Amy,firma nie zostawi cię
na lodzie...
– Czy ktokolwiek widział cię,jak wychodziłeś?
– Postarała się szybko zmienić temat.
On moz˙e zmieniać tematy,kiedy zechce,to i ona
moz˙e. Nie miała w tej chwili ochoty na poruszanie
jakichkolwiek spraw finansowych.
– Mnóstwo ludzi. – Postarał się o powaz˙ny wy-
raz twarzy. Usiadł przy stole,umieszczając długie
nogi na drugim krześle. – I wszystkim mówiłem,z˙e
porywam cię z balu,bo mamy zamiar zaraz pójść do
łóz˙ka.
– Nie zrobiłeś tego!
– Jasne,z˙e nie... Natknąłem się w holu tylko na
jakąś młodziez˙,która w ogóle nie zwróciła na mnie
uwagi. Zabrałem twój kolaz˙ i kwiaty i wymknąłem
się cichaczem.
Wymknął się. Oboje wymknęli się z balu... Cóz˙
za romantyczna historia,pomyślała. Piękny ksiąz˙ę
porywa Kopciuszka i jadą pod księz˙ycem do jego
pałacu. Spojrzała w okno: księz˙yc wychynął właś-
nie zza obłoku.
Napiła się trochę kawy,po czym odsunęła ją.
– A więc,Rocco... Chyba pora na finał.
141
WŁOSKI BIZNESMEN
RODZIAŁ DZIESIĄTY
Coś tu nie tak,pomyślał z nagłą rezerwą. Jako
pełnokrwisty męz˙czyzna miał niby ochotę skorzy-
stać z jej wezwania i zaraz ponieść ją na górę.
Ale z drugiej strony... Moz˙e nie lubił działać na
komendę?
– Słuchaj,Amy,po co ten pośpiech... Wcale nie
jest późno. – Sięgnął po swój kubek z kawą i pociąg-
nął spory łyk. – Wszystkie stworzenia najpierw się
zalecają do siebie,zanim zaczną się kochać.
– Myślałam,z˙e ta kawa to nasze zaloty – zauwa-
z˙yła Amy.
Zdąz˙yła wstać od stołu i nie wiedziała teraz,czy
ma z powrotem usiąść?
– Oj,nowoczesna z ciebie dziewczyna – wes-
tchnął.
Czuł się coraz bardziej nieswojo,to znaczy nie
w swojej roli. Opierać się kobiecie nie było jego
obyczajem,teraz zaś opierał się i to zaczynało go
frustrować. Był zły na siebie,na nią i na tajemnicze
powody,które kazały mu działać w ten właśnie,
a nie inny sposób.
– Z innymi facetami tez˙ wystarczały ci zaloty
pod postacią kawy?
Spojrzała na niego i opadła z powrotem na
krzesło.
– Rocco,dlaczego...
– To ja zadałem pytanie.
– A ja na takie pytanie nie odpowiem! Wiedzia-
łam... z˙e źle zrobię,jeśli z tobą tu przyjadę!
– Ale ja cię do niczego nie zmuszałem,przy-
znasz. Zapytałem,czy chcesz...
– Tak,ale nie przypuszczałam... Do licha,co się
z tobą dzieje?
Tego Rocco sam nie rozumiał. Było mu po prostu
niewygodnie we własnej skórze i nagle tamten
drobny incydent,gdy powiedziała mu,z˙e ,,pocie-
szała się nim’’ po poz˙egnaniu z Samem,powrócił
doń ze zdwojoną siłą.
– Co się ze mną dzieje?! – Wstał i zaczął chodzić
po kuchni,obijając się o jej ściany jak drapiez˙ne
zwierzę o pręty klatki.
– Dzwonię po taksówkę – postanowiła i od razu
sięgnęła do torebki po telefon komórkowy.
Drz˙ącymi rękami otwarła go i wystukała numer
firmy,z której zwykle korzystała. Równocześnie
zerkała na Rocca,prawdopodobnie nie dosłyszał,co
przed chwilą powiedziała.
– Jak śmiesz pytać,co się dzieje? – monologo-
wał. – Za pierwszym razem poszliśmy do łóz˙ka,bo
ty potrzebowałaś pocieszenia po tym... jak mu tam...
143
WŁOSKI BIZNESMEN
A teraz chciałabyś to powtórzyć,tak? Bez z˙adnych
wstępów,po prostu: hop do łóz˙ka!
Amy wzdrygnęła się,zaszokowana taką argu-
mentacją. Cóz˙ to za arogant i jak potrafi odwracać
kota ogonem! Zaśmiałaby mu się w nos,gdyby
nie to,z˙e stanowczo nie było jej w tej chwili
do śmiechu.
– Lepiej nie obraz˙ajmy się na siebie,po co nam
to – odrzekła sztywno. – Myślałam tylko,z˙e chcesz
być dzisiaj ze mną,tak jak ja z tobą,ale widać źle
zrozumiałam twoje sygnały.
– Moz˙e i źle – skinął głową.
Nie,nie zamierzała się rozpłakać. Postanowiła
przetrwać jakoś jeszcze i tę klęskę,doczekać przyja-
zdu taksówki,wyjść stąd i zapomnieć na zawsze
o Losim.
On przystanął,oparł się biodrem o blat kuchenny
i zwiesił głowę.
– Cholera,sam siebie nie rozumiem.
Amy wzruszyła ramionami. Potem westchnęła.
– Nie do wiary... Tylko po to mnie tu przywioz-
łeś,z˙eby mi mówić takie rzeczy?
Rocco nic nie odrzekł.
– Jeszcze chwila – podjęła – a wrócisz do po-
uczeń,jak to źle kieruję swoim z˙yciem,choć przed
paroma minutami przekonywałeś mnie,z˙e znalazłeś
we mnie swoją nauczycielkę.
Zrobił dwa kroki naprzód i opadł na krzesło
naprzeciw niej.
144
CATHY WILLIAMS
– Przepraszam...
– Za co? – skrzywiła się. – W końcu jesteś
szczery. Odechciało ci się bycia ze mną,taka jest
prawda. – Pomasowała sobie skronie. – Ale się nie
martw. Zamówiłam juz˙ taksówkę i zaraz cię uwol-
nię od siebie. Uwolnię na zawsze... A ten ostatni
tydzień w pracy chyba mi darujesz? Koledzy mnie
zastąpią,firma na tym nie ucierpi.
Ledwie skończyła,dał się słyszeć gong u drzwi
wejściowych. Rocco poderwał się tak gwałtownie,
z˙e przewrócił krzesło,na którym siedział. Amy
chwyciła torebkę i ruszyła za nim,doganiając go
w holu,gdzie tłumaczył właśnie taksówkarzowi,z˙e
nie będzie juz˙ potrzebny.
– Jak to! – zaprotestowała.
Jednak Rocco wyciągnął portfel i usiłował za-
płacić za kurs.
Taksówkarz przyjął banknoty,ale dla porządku
zapytał:
– Ta pani na pewno nie jedzie? Bo to pani mnie
zamawiała,prawda?
– Tak. – Próbowała wyminąć Rocca.
– Ta pani zostaje. – Zatarasował jej przejście.
Taksówkarz schował pieniądze,wzruszył ramio-
nami i odwrócił się.
Rocco zatrzasnął za nim drzwi.
Amy,pobladła ze złości,skrzyz˙owała ramiona
na piersi.
– Będziesz mnie tu teraz więził? Tak po prostu?
145
WŁOSKI BIZNESMEN
Spojrzał na nią zdesperowany. Przeczesał pal-
cami włosy.
– Wiesz co? Moz˙e byśmy się napili?
Potem od razu ruszył do kuchni,a ona zastana-
wiała się,co ma zrobić. Uciec,bo przeciez˙ jest
okazja,czy zaryzykować pozostanie?
– Chodź! – dobiegł głos z kuchni. – Nalałem
wina.
– Nie będę piła – burknęła,nie ruszając się
z miejsca.
Ujrzała go po chwili,jak wychodzi z dwoma
kieliszkami w rękach. Minął ją,zmierzając do salo-
nu. Chcąc nie chcąc,ruszyła za nim.
– Nie miałaś prawa odwoływać mojej taksówki
– odezwała się głucho.
– Ale myśmy jeszcze nie skończyli rozmowy.
– Ja skończyłam!
– Siadaj – puścił jej zapewnienie mimo uszu
– i rozgość się,Amy. – Umieścił oba kieliszki na
stoliku przy kanapie.
Usiadła,ale moz˙liwie daleko od niego.
Rocco napił się,po czym wyciągnął przed siebie
nogi.
– A więc wcale nie po to cię tu przywiozłem
– spojrzał na nią – z˙eby ci robić jakieś przykrości.
Nie wiem,co we mnie wstąpiło. Jeszcze raz prze-
praszam.
Przepraszał słowami,ale w jego pozie nie było
skruchy.
146
CATHY WILLIAMS
Obserwowała go. Przymruz˙yła oczy.
– Rozumiem. Chciałabym jednak zrozumieć
trochę więcej. Co się właściwie dzieje?
Napił się.
– Dobre pytanie. – Odstawił szkło,po czym
podniósł się i zaczął chodzić tam i z powrotem
wielkimi krokami. Zatrzymał się przed Amy. – Co
się dzieje? A to,z˙e łóz˙ko przestało być dla nas
najlepszym rozwiązaniem.
Uniosła brwi.
– Bo co? Bo nagle zdałeś sobie sprawę,z˙e ja to
nie ta,o którą ci chodziło,tak?
Pokręcił głową i coś wymruczał.
– Nie słyszę! – Poczuła nagły przypływ złości.
– To wszystko nie tak...
– A więc jak?
Rocco obejrzał się i przyciągnął do siebie pod-
nóz˙ek od fotela,na którym usiadł,lokując się w ten
sposób niz˙ej od Amy.
– Tak naprawdę to wszystko twoja wina...
– Moja wina! – Zamrugała. – Znów odwracasz
kota ogonem!
– A jednak twoja wina... Bo widzisz,ja nieźle
panowałem nad swoim z˙yciem i jego sprawami,
dopóki się nie zjawiłaś.
– To samo mogłabym powiedzieć o tobie! – od-
parła bez namysłu. – To znaczy... – zawahała się.
– No tak,z dnia na dzień przepadł mój zespół,moja
praca i tak dalej. Przez ciebie.
147
WŁOSKI BIZNESMEN
– Hm... Czasem mały wstrząs bywa pomocny.
– Czyz˙by? – skrzywiła się. – Bo zapobiega za-
stojowi i samozadowoleniu?
– Ale szok z powodu rozejścia się z Samem nie
zaszkodził ci...?
– Raczej nie – musiała przyznać. – Nasz związek
był bez przyszłości... Ale to nie znaczy,z˙e wolno ci
się było wtrącać!
– Nie miałem wyboru. – Rocco schylił głowę
i zaplótł na karku palce.
Milczała chwilę.
– Dlaczego nie miałeś wyboru? – zapytała.
– Ktoś ci przystawiał lufę do głowy?
Spojrzał na nią.
– Lufę nie,ale... – Pochylił się w jej stronę.
– Widzisz,nie poszedłem z tobą do łóz˙ka za pierw-
szym razem,z˙eby ci cokolwiek udowadniać. To
w ogóle nie było to. Ty mi sugerowałaś taką moty-
wację,a ja nie wiadomo czemu nie zaprzeczyłem.
Ale tak naprawdę... kochałem się z tobą,bo coś
mnie do tego pchało.
Ściągnęła brwi. O czym on mówi? Co go ,,pcha-
ło’’?
Rocco zaśmiał się krótko,bez wesołości,i po-
trząsnął głową.
Czekała,z˙e moz˙e coś doda,lecz milczał.
– Ale coś cię ,,pchało’’? – zapytała cicho.
– No właśnie. Coś... czego dotąd nigdy przedtem
nie znałem.
148
CATHY WILLIAMS
W jej sercu pojawił się nagle promyk nadziei.
Odchyliła głowę w tył i przymknęła oczy. I usłysza-
ła,jak on mówi:
– A potem powiedziałaś mi,z˙e przydałem ci się
jako pocieszyciel po odejściu chłopaka.
– On był moją pomyłką. A powiedziałam ci
tamtą bzdurę... z˙eby ci odpłacić za to,co ty mó-
wiłeś.
Oboje spoglądali na siebie,nie wiedząc,co dalej.
Amy czuła,z˙e jednym gestem mogliby teraz poło-
z˙yć kres ciągowi nieporozumień,ale z˙adne z nich
nie próbowało wykonać takiego gestu.
– Nigdy nie mówiłam,z˙e mnie nie pociągasz...
– zawahała się. – I pewnie tez˙ dlatego dzisiaj tutaj
jestem...
– Dlatego! – skrzywił się Rocco. – Tylko nie
wiadomo,czy...
– Okej.
– Jakie okej?! – wykrzyknął nagle,wprawiając
ją w zdumienie.
– Rocco,co się dzieje?
Rozejrzał się bezradnie. Pochylił się w stronę
stolika i sięgnął po swój kieliszek. Opróz˙nił go
jednym haustem.
– To się dzieje – odpowiedział – z˙e chcę się
z tobą związać,blisko związać. Tego mi potrzeba.
– Ty...? – nie mogła powstrzymać uśmiechu.
– Śmiejesz się? Co cię tak bawi?
– Nie bawi,Rocco. – Wyciągnęła rękę i pogłas-
149
WŁOSKI BIZNESMEN
kała go delikatnie po policzku. – Ja się tylko cieszę.
Bardzo się cieszę.
– A cieszysz się dlaczego?
– Poniewaz˙ cię kocham – odrzekła z prostotą.
– Na początku uciekałam przed tobą,bo bałam się
zranienia,ale dziś... przestałam o to dbać. Chcę być
z tobą,na dobre i na złe.
Rocco bez słowa trzymał jej rękę,której wciąz˙
nie cofała. Ucałował wnętrze jej dłoni.
– Na dobre,tylko na dobre! – zawołał. Pociągnął
ją ku sobie,wskutek czego oboje stracili równo-
wagę i znaleźli się na dywanie. – Miałem nadzieję,
z˙e do tego dojdzie – zamruczał,mocno ją obe-
jmując. – Z
˙
e mnie zechcesz. Poniewaz˙ i ja ciebie
kocham.
– Naprawdę? – oszołomiona,nie mogła uwie-
rzyć w swoje szczęście.
– Naprawdę – pocałował ją. – A to znaczy,z˙e nie
masz teraz z˙adnego innego wyjścia,jak tylko wyjść
za mnie. – Uniósł się nieco,wspierając się na łokciu.
– I zrobisz to?
Wtuliła się w niego.
– Trudno,skoro nie ma innego wyjścia... Nie
będę się opierała.
Antonio patrzył na swego syna i młodą kobietę
u jego boku,tę,którą od lat przywykł traktować jak
przybraną córkę. Był szczęśliwy.
150
CATHY WILLIAMS
W najśmielszych marzeniach nie przypuszczał,
z˙e doczeka pojednania z Rokkiem. A jednak do
pojednania doszło i to w znacznej mierze właśnie
dzięki Amy. Tym bardziej ją kochał: teraz juz˙ jako
synową. Przeklinał lata,gdy powodowany z˙alem za
straconą z˙oną nie umiał okazać uczuć swemu syn-
kowi,który prędko podrósł i zaczął odpłacać ojcu
pięknym za nadobne: obojętnością za obojętność.
Lecz Amy zmiękczyła serce Rocca,pomyślał
teraz Antonio,patrząc,jak oboje,ona i syn,wracają
właśnie ze spaceru wzdłuz˙ plaz˙y. Zaśmiał się cicho
widząc,jak mają się ku sobie. Tyle było miłości
w ich gestach,z˙e miłość ta zdawała się prawie
dotykalna,uchwytna,do złapania i zamknięcia
w butelce.
Pomachał ku nim,gdy się zbliz˙yli.
Amy podbiegła i uściskała teścia.
– Pospacerowałbyś trochę z nami – uśmiechnęła
się. – Tu jest naprawdę pięknie.
– Człowiek zapomina w takim miejscu – ode-
zwał się Rocco – z˙e gdzieś istnieje jakiś świat
interesów.
– Człowiek? Juz˙ ja znam tego człowieka. – An-
tonio pokiwał głową. – Z pewnością jest teraz
myślami daleko stąd,w swojej małej spółce.
– Z miodowego miesiąca pozostał młodym tylko
tydzień: Antonio czuł,z˙e będzie za nimi bardzo
tęsknił. – Małej,ale do której ktoś w odpowiednim
czasie dołączy...
151
WŁOSKI BIZNESMEN
– Masz na myśli jakichś przyjaciół? – zapytała
niewinnie Amy,widząc,jak jej mąz˙ i teść wymie-
niają między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
– Moz˙e ktoś trochę bliz˙szy – zaśmiał się Rocco,
przyciągając ją do siebie i całując we włosy,pach-
nące słońcem i wiatrem. – Ktoś z rodziny,taki sobie
mały ktoś...
– Aha. Cóz˙,wobec tego trzeba będzie nad tym
popracować. – Amy wtuliła się w męz˙a.
Przepełniało ją uczucie szczęścia. Świat jest dob-
ry – pomyślała. Świat bywa bardzo dobry.
152
CATHY WILLIAMS