CATHY WILLIAMS
Francuska wróżba
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Alyssia upuściła swoją drogą torbę od Gucciego, która
miękko opadła na ziemię u stóp dziewczyny.
Do licha! - pomyślała ze złością, ocierając pot z czoła.
Lot z Londynu na Lazurowe Wybrzeże był bardzo mę
czący. Z lotniska w Nicei wyruszyła taksówką, która nie
stety miała popsutą klimatyzację. Kiedy dotarła już do
miasteczka oddalonego o kilka kilometrów od Nicei,
z trudem wysiadła z samochodu. Jej uda przykleiły się do
pokrytego skajem siedzenia.
Teraz stała w tumanach kurzu przed domkiem, który
już od dawna miał być wyremontowany, jak zapewniała
firma budowlana.
Był to budynek o ciekawym kształcie. Z małego patio
biegła ścieżka prowadząca na plażę. Stojąca obok tarasu
betoniarka sugerowała jednakże, iż roboty nadal trwały.
Alyssia skrzywiła nos z irytacji. Kiedy ojciec odprowa
dzał ją na lotnisko, powiedział, że mała odmiana na pewno
jej nie zaszkodzi i że najprawdopodobniej będzie się świet
nie bawić. Teraz jednak nie była tego już taka pewna.
Było jej gorąco, pot oblepił całe ciało, a zmęczenie dało
się już mocno we znaki. Na myśl o tym, że w ramach
zmian wspomnianych przez ojca w najbliższym czasie nie
będzie miała bieżącej wody w kranie, opadła już całkowi
cie z sił.
- I to mają być wakacje mojego życia?! - prychnęła
pod nosem.
Miała dwadzieścia dwa lata i dotychczas otaczano ją
troskliwą opieką i luksusem. Wizja pobytu w tej mieścinie
i na dodatek w takich warunkach przerosła jej najczarniej
sze wyobrażenia o wakacjach nad morzem.
Co ja mam teraz zrobić? - zastanawiała się.
Po chwili jednakże podniosła torbę z ziemi i chwyciła
pozostały bagaż. Energicznym krokiem ruszyła ku
drzwiom domu.
Postanowiła, że nie podda się tak łatwo. Miała już dosyć
Londynu i wiecznych zobowiązań towarzyskich. Chciała
uciec od tego wszystkiego.
Sama się o to prosiłam, pomyślała.
Wiedziała jednak, że ojciec miał rację, mówiąc, iż przy
da jej się odmiana.
Postawiła bagaż na ganku i wyjęła klucze z torebki.
Kiedy już miała włożyć klucz do zamka, dostrzegła, że
drzwi są lekko uchylone.
Rewelacja. W środku pewnie czeka na mnie horda gbu
rowatych robotników. To by było na tyle, jeśli chodzi
o mój odpoczynek...
Pchnęła drzwi i weszła do środka. W myślach przygo
towała już kilka wersji chłodnego przywitania niechcia
nych gości. Alyssia czuła, że powoli, zgodnie z tempera-
turą powietrza, wszystko zaczyna się w niej gotować. Już
miała dosyć tych wymarzonych wakacji.
Do diabła, jak mam panować nad swoim temperamen
tem? I to w takiej sytuacji?!
Rzuciła gniewnie torby na podłogę w korytarzu. Wzięła
głęboki wdech i ruszyła w głąb domu
- Oczekiwałem pani, panno Stanley - odezwał się głę
boki męski głos.
Chłodny ton przywitania podziałał na dziewczynę ni
czym przysłowiowy kubeł zimnej wody. Zamiast jednak
ją uspokoić, jeszcze bardziej rozdrażnił już i tak rozedrga
ne nerwy Alyssi.
Wyprostowała się dumnie i wydęła wargi. Obrzuciła
uważnym spojrzeniem nieznajomego, który tak niemile ją
zaskoczył. Był wysokim mężczyzną o atletycznej sylwet
ce. Dostrzegła też, że jego szare oczy patrzyły teraz na nią
z taką samą uwagą. O ile jednak Alyssia była przyzwy
czajona do męskich spojrzeń, nigdy jeszcze nikt nie przy
glądał się jej tak intensywnie.
Jeszcze trzy dni temu, kiedy koleżanki zaciągnęły ją do
wróżbity, z wielkim niedowierzaniem słuchała o czekają
cych ją niespodziankach. Teraz jednak, patrząc na nie
znajomego, skłonna była uwierzyć w usłyszaną przepo
wiednię.
Mężczyzna miał w sobie coś, co sprawiało wrażenie,
że żyje pełnią życia i zupełnie nie dba o to, co ktoś mógłby
o nim myśleć. Utkwił spojrzenie szarych oczu w Alyssi,
czekając na jej reakcję.
Co za bezczelność! Czy on nie wie, że to bardzo nie
ładnie tak się komuś przyglądać? - pomyślała ze złością,
zupełnie ignorując fakt, że sama już od dobrych paru
minut nie spuszcza z niego wzroku.
- Kim pan jest? Być może pan mnie oczekiwał, ale ja,
mogę pana zapewnić, nikogo się tu nie spodziewałam!
- wybuchła.
Splotła ręce pod biustem i uniosła nieco wyżej brodę.
Tak zastygła w bezruchu. Nie zamierzała się zbliżać do
nieznajomego. W końcu była tu zupełnie sama, a w oko
licy nie znała nikogo, kto mógłby jej pomóc w razie ja
kichś kłopotów.
Lodowaty ton jej głosu zupełnie nie podziałał na nie
proszonego gościa. W rzeczy samej wyglądał tak, jakby
się właśnie niczego innego po niej nie spodziewał.
Dziewczyna była lekko zaskoczona. Zwykle, kiedy
używała takiego tonu, mężczyźni zaczynali się płaszczyć
przed nią i przepraszać za swoje przewinienia.
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści.
- A zatem, czy dowiem się w końcu, kim pan jest, czy
też mam wezwać policję?
- Cóż, musiałabyś bardzo głośno krzyczeć, bo... tele
fon nie jest jeszcze podłączony - zauważył z nie skrywaną
satysfakcją.
Alyssia spojrzała na niego ze złością.
- Co tu robisz? - zapytała, również rezygnując z for
my grzecznościowej.
Próbowała opanować narastającą furię, ale nie do końca
jej się to udawało. Tym bardziej że nieznajomy zrobił coś
zupełnie nie do pomyślenia. Odwrócił się do niej plecami
i ruszył w głąb domu. Poszła za nim. Przemierzył kuchnię
i wyszedł do ogrodu.
- Przepraszam bardzo, a ty niby dokąd idziesz?! -
krzyknęła za nim. - Jeszcze nie odpowiedziałeś* na moje
pytanie.
Nie zareagował. Przeszedł pomiędzy krzakami róż
i zniknął za wysoką mimozą.
Alyssia dogoniła go w chwili, kiedy opadł na drewnia
ną ławkę ogrodową. W oddali dostrzegła zarys błękitnego
morza oraz kamienną ścieżkę prowadzącą na plażę. W tej
chwili jednakże miała ważniejsze sprawy na głowie niż
podziwianie przyrody.
Zatrzymała się kilka kroków przed nieznajomym, nie
pewna, czy ma podejść bliżej.
Kimkolwiek jest, najwyraźniej jest mu zupełnie obojęt
ne to, że uznam go za gbura i prostaka. Nawet nie sili się
na odrobinę kurtuazji, pomyślała.
- Ojej! Zupełnie o tym nie pomyślałem! - zawołał na
gle. - Cóż, z pewnością jesteś zmęczona, głodna i jest ci
bardzo gorąco. A na dodatek nie odpowiedziałem na twoje
pytania. Ależ ze mnie gbur...
- W rzeczy samej - odparła sztywno.
- Pewnie nie przywykłaś do tego, by ignorowano twoje
żądania, prawda?
Alyssia już otworzyła usta, żeby skomentować jego
aroganckie zachowanie, nie dał jej jednak po temu okazji.
- Siadaj, zanim ugniesz się pod ciężarem swojego roz-
bujałego ego - rzucił ostrym tonem. - Zaraz ci wszystko
opowiem.
Wskazał jej miejsce obok siebie.
- Jak śmiesz?! - krzyknęła oburzona, mimo wszystko
wykonując jego polecenie.
W tej chwili już było nieważne, jak bardzo jest zmę
czona i głodna. Gałą energię skupiła na mężczyźnie, który
wzbudzał w niej z każdą chwilą coraz większą niechęć.
Denerwowało ją również to, że o ile on znał jej imię i na
zwisko, to dla niej jego dane nadal pozostawały niewia
domą.
Musiała jednak przyznać, że widok jego opalonych
ramion wzbudzał w niej dziwne uczucie.
Tylko spokojnie, strofowała się w myślach. To wina
tego upału.
- Nie wiem, co ty sobie myślisz - zaczęła- ale zapew
niam cię, że mój ojciec nie będzie zachwycony moją re
lacją ze spotkania z tobą. Jesteś arogancki, gburowaty i nie
będę tego tolerować ani chwili dłużej.
Uniósł brew.
- Doprawdy? - zapytał beztrosko, a Alyssia ledwie
powstrzymała się, żeby go nie spoliczkować.
Nie była jednak pewna, czy nieznajomy nie zechciałby
jej oddać. Wyglądał dosyć groźnie i najwyraźniej był nie
obliczalny.
Wyprostowała się dumnie i spojrzała mu prosto w oczy.
Znowu poczuła dziwne mrowienie wzdłuż krzyża.
Co się ze mną dzieje? - zdziwiła się. Może jestem
chora? Tylko tego by mi jeszcze brakowało...
- Wiele jest jeszcze do zrobienia w domu - odezwał
się nagle. - Trzeba dokończyć instalację elektryczną, pod
łączyć telefon... Zostałem dłużej, żeby się tym zająć.
- Dlaczego ojciec nie powiedział mi, że tu będziesz
podczas mojego pobytu? - zapytała ze zdziwieniem. Po
czuła jednakże ulgę, że on będzie w domu tylko w okre
ślonych godzinach.
Mogę go przecież unikać, dopóki nie skończy pracy,
zauważyła.
Wzruszył ramionami i utkwił wzrok w twarzy dziew
czyny.
O czym on myśli?
Dotychczas umiała czytać w męskich spojrzeniach ni
czym w książce. Wiedziała, że jest piękna, i przywykła do
tego, że wszyscy ją adorowali; Jednakże siedzący obok
mężczyzna był zagadką.
Dobrze chociaż, że wiem już, dlaczego siedzi u mnie
w domu, pomyślała.
- Nie wiem nawet, jak się nazywasz - zauważyła cicho.
- Morrison. - Wstał i podał jej rękę. - Piers Morrison.
Uścisnęła ją z ociąganiem.
- Ile czasu tu jeszcze zostaniesz? Bo, widzisz, przyje
chałam do Francji, żeby uciec od ludzi, a nie po to, żeby
na nich wpadać na każdym kroku.
- Chcesz uciec od ludzi? - zdziwił się. - Ale dla
czego?
- Sądzę, że nie powinno to interesować stolarza pra
cującego u mnie, prawda?
Mężczyzna zaśmiał się krótko.
- Cóż, nigdy jeszcze nie nazywano mnie stolarzem
- wyznał - ale zawsze musi być ten pierwszy raz, niepra
wdaż? Jeżeli chodzi o mój pobyt tutaj... przyznam szcze
rze, że nie wiem, jak długo tu zostanę. Na pewno jednak
tyle dni, żeby skończyć pracę.
- I to ma być odpowiedź?
- Tak. W dodatku jest to jedyna odpowiedź, jakiej mo
żesz się spodziewać. - Uśmiechnął się szeroko.
- Świetnie - mruknęła.
Było gorąco, a ból głowy nasilał się z każdą minutą.
Żałowała, że w ogóle zgodziła się na ten wyjazd.
Po co tu przyjechałam? Przecież większość dziewczyn
zazdrości mi życia w luksusie, a moje znajomości impo
nują prawie każdej znanej mi osobie... Jestem atrakcyjna,
bogata i lubiana, więc o co mi chodzi?
Nie znała odpowiedzi na to pytanie. Przeczuwała jednak,
że w jej życiu czegoś brak. Już od dłuższego czasu drażniło
ją otaczające ją zblazowane towarzystwo. Gdy zaś poczuła
objawy klaustrofobii, postanowiła niezwłocznie opuścić
Londyn. Chciała również przygotować się do nieuchronnej
rozmowy ze swoim narzeczonym. Wiedziała już, że musi
z nim zerwać, bo ich cele życiowe coraz bardziej zaczęły od
siebie odbiegać. A kilka dodatkowych faktów całkowicie
przekreślało możliwość życia w rodzinnym stadle. Teraz
najbardziej pragnęła odpocząć w samotności.
No tak, stolarz, przypomniała sobie nagle.
Mężczyzna stal cierpliwie i czekał na jej kolejne pytania.
- W porządku - odezwała się w końcu. - Teraz kiedy
wiem już, co tu robisz, z pewnością możemy dojść do
porozumienia.
Uśmiechnął się lekko, jakby wiedział coś, o czym ona
nie miała pojęcia. Rozdrażniło ją to na nowo.
- Chcę, żebyś kończył pracę przed piątą. W ten sposób
będę mogła cieszyć się odrobiną prywatności.
- Och. - Uniósł jedną brew. — Czy ojciec niczego ci
nie powiedział? No, najwyraźniej nie... — zauważył po
chwili. - Tak się składa, że ja tu mieszkam.
- Proszę?
- Nie zamierzam się powtarzać. Zresztą dobrze usły
szałaś.
- Ależ to niemożliwe... - Poczuła, że jej puls przy
spieszył. Wpadła w panikę.
Wakacje z tym neandertalczykiem?! I to mają być te
wspaniałe niespodzianki, które mnie czekają w przyszło
ści? Ten wróżbita był chyba niespełna rozumu...
- Przykro mi, ale musisz się z tym pogodzić. A teraz,
czy skończyłaś już przesłuchanie?
Przesłuchanie?! Nawet jeszcze nie zaczęła. O nie, dłu
żej tego nie zniosę...
- Mój ojciec zapłaci ci za wynajęcie pokoju w miastecz
ku. Na pewno jest tu jakiś pensjonat.
- Nawet jeśli jest, to nie jestem zainteresowany tym
pomysłem. Pracuję do późna w nocy i nie zamierzam po-
tem tułać się po okolicy. Musisz znieść moje towarzystwo
i tyle - skwitował.
- A jeśli nie...? - wybuchła.
- Jeżeli ci się tu nie podoba, to wracaj do Londynu.
Tam pewnie wszyscy przyzwyczaili się już do twoich za
chcianek.
- Ty... Ty...! - Wstała i zamachnęła się, chcąc spolicz
kować impertynenta.
Mężczyzna chwycił ją błyskawicznie za nadgarstek.
- Wyjaśnijmy sobie kilka kwestii - powiedział
groźnym tonem. - Będziemy dzielić ten dom, czy ci się
to podoba, czy nie. I wiedz, że nie zamierzam znosić na
padów dziecinnej histerii. Takie zachowanie może działa
na zgraję twoich chłopców, ale mnie nie bawi. Jeśli nie
umiesz zachowywać się w sposób cywilizowany, to lepiej
schodź mi z drogi. Czy to, co powiedziałem, jest dla ciebie
jasne?
Alyssia poczuła, jak czerwienieją jej policzki. Nikt je
szcze nie odważył się tak do niej mówić. Bardzo jej się to
nie podobało.
Moje reakcje są rzeczywiście dziecinne. Zachowuję się
dokładnie tak, jak rozwydrzony bachor. Facet ma jednak
czelność, żeby, będąc zwykłym robotnikiem fizycznym,
tak mnie strofować - pomyślała.
- To cię będzie kosztować posadę - rzuciła ostro.
Puścił jej dłoń, jakby ten kontakt fizyczny budził w nim
odrazę.
- O, idziemy na skargę do tatusia, czy tak? - naigrywał
się z niej. - Czyżby nikt do tej pory nie odważył się po
wiedzieć ci prawdy?
- Nie. - Natychmiast pożałowała swojej szczerości.
Ten człowiek na nią nie zasługuje.
- Być może bym się nad tobą poużalał, ale nie mam
czasu. Jeżeli zaś chodzi o rozmowę z ojcem, to nawet cię
do niej zachęcam. Być może jednak niemile zaskoczy cię
jego reakcja... - Chciał jeszcze coś dodać, ale zrezygno
wał w ostatniej chwili. Odwrócił się na pięcie i ruszył
w stronę domu.
Alyssia tupnęła ze złości.
Ten facet jest nie do zniesienia -bezczelny, gburowaty
i do tego taki zadowolony z siebie.
Znowu mimowolnie ruszyła za nim.
- Nie miałam pojęcia, że psychologia i filozofia są
również domeną stolarzy.
Szarpnęła gniewnie błękitną wstążkę, która podtrzymy
wała jej długie włosy. Opadły kaskadą na ramiona i plecy.
Piers odwrócił się do niej i na chwilę zastygł w bezru
chu. Alyssia dostrzegła coś w jego oczach. Zachwyt? Po
nieważ jednak trwało to tylko ułamek sekundy, pomyślała,
że pewnie jej się przywidziało.
- Nie, muszę być Platonem, żeby dostrzegać to, co
oczywiste - odparł lodowatym tonem. - Od małego mia
łaś wszystkiego za dużo. Za dużo zabawek, ubranek, wiel
bicieli... A to zupełnie nie przygotowało cię do życia
w wielkim świecie. Wierz mi, nie możesz całego życia
spędzić tylko z ludźmi, którzy ci się przypochlebiają. Prę-
dzej czy później zauważysz, że życie polega na czymś
zupełnie innym.
- Dzięki wielkie za tę cenną radę, mistrzu, ale czy
zanim wysłucham kolejnych pereł mądrości z twojego re
pertuaru, mogłabym się wykąpać?
Uśmiechnął się szelmowsko, a oczy znowu zalśniły mu
dziwnym blaskiem.
Pod ich spojrzeniem poczuła, że robi jej się coraz go
ręcej.
- Za godzinę będę jadł lunch. Jeśli chcesz, możesz się
do mnie przyłączyć. Zakładam oczywiście, że do tej pory
twoje maniery znacznie się polepszą... No, a teraz idź się
wykąpać.
Alyssia zignorowała uwagę dotyczącą jej manier.
Uśmiechnęła się słodko i powiedziała:
- Och, do tego jeszcze kucharz...
Jest bardzo wysoki, zauważyła, patrząc na Piersa.
Sama miała prawie metr osiemdziesiąt, a i tak musiała
podnosić głowę, żeby spojrzeć mu prosto w oczy.
- Mam wiele talentów - szepnął, gdy go mijała.
Znowu poczuła dreszcz podniecenia. Zmusiła się jed
nak do samokontroli i spokojnym głosem powiedziała:
- Do zobaczenia na lunchu.
Wyszła na korytarz, chwyciła swój bagaż i ruszyła na
poszukiwanie pokoju.
Na piętrze były trzy sypialnie. Ta, która znajdowała się
najbliżej schodów, była już zajęta. Alyssia, widząc męską
koszulkę na łóżku, od razu wycofała się z pomieszczenia.
Na wszelki wypadek wybrała najbardziej oddalony pokój.
Chciała uniknąć nieoczekiwanych spotkań na korytarzu.
Im rzadziej będę oglądać tego pyszałkowatego typka,
tym lepiej, pomyślała, zamykając za sobą drzwi sypialni.
W duchu musiała mu jednak przyznać, że słusznie ją
osądził. Była podatna na wpływy tłumu przyjaciół. Nigdy
nie musiała o nic walczyć, bo wszystko, czego chciała,
podawano jej na srebrnej tacy. Jej ojciec nie pochwalał
stylu życia córki, nie robił jednak niczego wbrew jej woli.
Pragnął jedynie, by była szczęśliwa. Wykorzystywała jego
dobroć i oddanie. Teraz zaś dopadły ją wyrzuty sumienia
Zacisnęła mocno powieki, chcąc powstrzymać łzy.
Westchnęła głęboko i opadła na łóżko. Była taka zmęczo
na..
Nie chciała jednak zbytnio się rozleniwiać.
Zimny prysznic od razu postawi mnie na nogi, zdecy
dowała.
Przystanęła na chwilę przy oknie. Jak tu pięknie, za
chwyciła się na widok piaszczystej plaży i błękitnych fal
obijających się o pobliskie skały.
Była już wiele razy na południu Francji. Zawsze jednak
zatrzymywała się w luksusowych hotelach i całe dnie spę
dzała w snobistycznych klubach i kasynach. W codzien
nej gonitwie od jednego do drugiego butiku renomowa
nych projektantów zabrakło czasu na krótkie wypady na
łono natury.
Pomyślała o Jonathanie Whalleyu. Jonathan był jej na
rzeczonym już od dłuższego czasu. Ciężko pracował w fir
mie swojego ojca.
Alyssia czuła, że jej ojciec nie akceptuje przyszłego
zięcia. Nigdy jednak nie powiedział tego wprost.
Miał pewnie nadzieję, że sama zrozumiem, iż zupełnie
do siebie nie pasujemy, pomyślała dziewczyna.
Już od kilku tygodni zastanawiała się, czy rzeczywiście
kiedykolwiek kochała Jonathana. Doszła do wniosku, że
najwyraźniej nie jest osobą zdolną do miłości, a zatem tym
bardziej nie powinna się z nikim wiązać. Nie chciała ni
komu niszczyć życia.
Łzy spływały jej po policzkach, jedna za drugą.
Płacz mi w niczym nie pomoże, zauważyła ze złością,
ocierając twarz.
Weszła pewnym krokiem do łazienki i energicznie od
kręciła kurki.
Ciekawe, co by Piers pomyślał o Jonathanie?
Wszyscy znajomi mówili Alyssi, że ona i jej narzeczony
tworzą wspaniałą parę. Pod względem fizycznym byli zre
sztą do siebie bardzo podobni. Oboje wysocy, mieli jasne,
gęste włosy. Tylko kolor oczu Alyssi odbiegał znacząco od
stereotypowych wyobrażeń o aniołach. O ile Jonathan miał
błękitne oczy, to jej tęczówki były prawie czarne.
Musiała jednakże przyznać, iż mimo atrakcyjności na
rzeczonego nigdy nie czuła się przy nim tak, jak przez te
kilka chwil u boku Piersa. W jej związku brakowało na
miętności. Zastanawiała się nad tym, jak zareaguje Jona
than, kiedy mu powie, że zrywa zaręczyny. Choć w chwili
obecnej było jej to zupełnie obojętne. Powiedziałaby mu
to wcześniej, ale wyjechał w podróż służbową. Alyssia
czuła, że dłużej już nie wytrzyma w gwarnym Londynie.
Potrzeba ucieczki była tak silna, że ostatecznie wylądo
wała tu, na Lazurowym Wybrzeżu...
Wskoczyła pod zimny strumień wody i westchnęła
z ulgą. Tego jej właśnie było trzeba. Orzeźwienia.
Po kąpieli rozpakowała bagaż. Włożyła kwieciste szor
ty odsłaniające jej zgrabne i długie nogi oraz kusy top.
Zbiegła po schodach, a zapachy dolatujące z kuchni
uświadomiły jej, jak bardzo jest głodna.
Piers stał przy piecyku i pochylał się nad skwierczącym
na patelni bekonem. Nie odwrócił się do niej, kiedy we
szła. Spytał tylko, czy się czegoś napije.
- Hm... tak, bardzo chętnie. Najlepiej czegoś zimnego
i w dużej ilości - odparła.
Czekała, aż na nią spojrzy.
- Znajdziesz coś takiego w lodówce. Masz dwie nogi,
które cię do niej zaprowadzą, oraz dwie ręce, które z niej
wyjmą dzbanek. Bo jeśli jeszcze tego nie zauważyłaś, nie
jesteś w restauracji. Tu możesz liczyć tylko na siebie.
Znowu pochylił się nad patelnią.
Jak to możliwe, że ten facet kilkoma tylko słowami
potrafi mnie doprowadzić do furii? - zastanawiała się.
- A tak przy okazji, nalej i dla mnie - dorzucił po
chwili.
Chwyciła dzbanek lemoniady oraz dwie szklanki, po
czym zaniosła je do jadalni. Tam usiadła, nalewając tylko
sobie. Pustą szklankę postawiła ostentacyjnie obok talerza
mężczyzny.
- Jeszcze jedno - odezwał się z kuchni.
Mogłam się tego domyślić...
- Słucham.
- Mam nadzieję, że podczas twojej tu obecności pra
cami będziemy się dzielić równo. Nie mam zamiaru zostać
twoim kucharzem i zmywaczem.
- Nikt cię o to nie prosi - żachnęła się.
Piers wniósł kopiasty talerz smażonego bekonu, koszy
czek z pokrojoną bagietką oraz dwa omlety serowe.
Alyssia poczuła, jak żołądek skręca jej się z głodu.
- Wolałem się upewnić, czy zasady są dla ciebie jasne
- powiedział, siadając.
Dziewczyna zarumieniła się pod jego czujnym spojrze
niem.
- Pyszności - wymamrotała, patrząc w talerz.
- Ty ugotujesz obiad - poinformował ją. - W zamra-
żalniku jest kilka steków, a w lodówce masz mnóstwo
warzyw.
- Steków? Warzyw? - Spojrzała na niego z paniką
w oczach. - I co ja mam z nich zrobić? Nie umiem gotować.
Zawsze z zachwytem patrzyła na talerze podawane do
stołu. Pełno było na nich smakowitości i w dodatku tak
ładnie serwowanych. Nigdy jednak nie zastanawiała się,
jak można coś podobnego przyrządzić.
Piers otarł usta serwetką i oparł się wygodniej. Spod
gęstych ciemnych rzęs zerkał na speszoną Alyssię.
- Sądzę, że masz wspaniałą okazję, by się tego nauczyć
- zauważył miękko.
Nie po to wyjechałam na wakacje, żeby sterczeć nad
parującymi garami! - pomyślała.
- Nigdy nie musiałam gotować.
- Tak też myślałem. Poznałem kilka dziewczyn twoje
go pokroju. Szczęśliwe, że wszystko im podawano pod
nos, nie wnikały w szczegóły.
- Czy ty nie umiesz być uprzejmy?
- Sądzę, że mylisz brak uprzejmości ze szczerością.
- No, jasne. Z pewnością uwielbiasz kobiety zręczne
i gospodarne. Takie, które mają tysiące przepisów w gło
wie, a na dodatek wiedzą wszystko o ogrodnictwie i jesz
cze kilku innych dziedzinach, prawda? Toż to przecież
przepis na współczesną Amazonkę. Taka kobieta z pew
nością umie niejedno.
- Czy ja wyglądam na faceta, którego interesowałyby
Amazonki? - zaciekawił się.
Alyssia była jednakże pewna, że tak naprawdę Piersowi
jest obojętne, co ona myśli. I to jeszcze bardziej uraziło
jej dumę.
- Szczerze mówiąc - zaczęła obojętnym tonem - nie
jestem ciekawa, jaki typ kobiet cię pociąga. Jedno mnie
tylko zastanawia: czy istnieje w ogóle jakaś kobieta, której
mógłbyś się spodobać. Jesteś nie do zniesienia.
Ledwie skończyła mówić, już znała odpowiedź. Patrząc
na wspaniałe ciało Piersa oraz jego twarz, nie mogła za
przeczyć, że sama jest nim zauroczona.
- Na szczęście tylko ty tak sądzisz. I to dlatego, że nie
biegam wkoło, spełniając każdą twoją zachciankę - wy-
tknął jej. - Być może chłopcy, których znasz, przymilają
ci się na wszystkie sposoby, ja nie zamierzam. Zresztą
widać wyraźnie, że nigdy jeszcze nie miałaś do czynienia
z prawdziwym mężczyzną.
Alyssia sapnęła gniewnie i odsunęła krzesło od stołu.
Policzyła w myślach do dziesięciu i spojrzała wyniośle na
Piersa.
- Jakież to zaskakujące, że już po kilku godzinach
znajomości ze mną tyle o mnie wiesz. Marnujesz się.
A tak w ramach uzupełnienia twojej wiedzy... nie spoty
kam się z chłopcami. Mam narzeczonego.
Klasnął w dłonie, po czym założył je za głowę.
- Aha, już rozumiem.
- Nie sądzę - ucięła. Ta rozmowa donikąd nie prowa
dziła, a Alyssia czuła się coraz bardziej nieswojo. Nie
zwykła zwierzać się obcej osobie. Piers jednakże prowo
kował ją do takich szczerych odpowiedzi.
Mam tego dość! - pomyślała.
Wstała od stołu i zaczęła zbierać talerze. Pośpiesznie
wrzuciła je do zlewu i umyła nieznanym płynem do na
czyń.
- Jakie masz plany na później? - zapytała obojętnym
tonem. Miała nadzieję, że on zajmie się konkretnym po
mieszczeniem w domu i w ten sposób ona zyska odrobinę
prywatności.
- Sądzę, że to nie twoja sprawa. Ostatecznie jestem
przecież tylko stolarzem, prawda?
Alyssia obejrzała się przez ramię.
Czyżby domyślał się, o co mi chodzi?
Od pierwszej wymiany zdań z Piersem miała wrażenie,
że on wie coś, o czym ona nie ma pojęcia. Był tajemniczy.
Wypytał ją bardzo gruntownie, a ona nadal niewiele o nim
wiedziała.
Diabli nadali ten astrologiczny bełkot! - pomyślała,
przypominając sobie przepowiednię wróżbity. I to ma być
miła niespodzianka?!
- A jakie ty masz plany na popołudnie? - spytał Piers.
- Może pójdziesz na plażę? Jest prywatna, więc nikt ci
tam nie zakłóci spokoju... To jest świetne miejsce na prze
myślenia. Mogłabyś na przykład zastanowić się nad swoim
związkiem...
- Słucham?! - Wydało jej się, że się przesłyszała.
A może nie? Po Piersie można się było wszystkiego spo
dziewać. - Widzę, że nie wahasz się wyrażać swojego
zdania, nawet gdy cię o to nie pytają. Ale bardzo cię pro
szę, na przyszłość zatrzymuj dla siebie swe opinie.
- Oczywiście, Wasza Wysokość. Co tylko pani każe -
powiedział, parodiując ukłon. - Czyżbym trafił w sedno?
- Nie wiem, o czym mówisz, i nie chcę wiedzieć. Idę
na plażę, bo tylko tam sobie od ciebie odpocznę.
Wytarła ostatni talerz i odstawiła na półkę.
W pokoju przebrała się w bikini i chwyciła ręcznik. Już
po chwili szła wybrukowaną ścieżką. Plaża z bliska była
jeszcze piękniejsza. Riwiera Francuska miała swój specy
ficzny czar, który hipnotyzował turystów. No i to po
wietrze...
Alyssia rozłożyła ręcznik i położyła się na nim. Słońce
ogrzewało jej plecy, a szum fal ukołysał ją do snu.
- Aż się prosisz o poparzenie. - Męski głos wyrwał ją
z drzemki.
Usiadła i w pierwszym odruchu zakryła się szortami.
Piers stał nad nią z dziwnym wyrazem twarzy. Zupełnie
jakby patrzył na stworzenie z innej planety.
- Co tu robisz? - spytała gniewnie.
W zasadzie nie wstydziła się swojego ciała, była prze
cież proporcjonalnie zbudowana. Łagodne zaokrąglenia
zaś tylko dodawały jej kobiecości. Jednakże pod czujnym
spojrzeniem szarych oczu Piersa zupełnie nie wiedziała,
jak się powinna zachować.
- A jak myślisz? - spytał, wskazując swoje kąpielów
ki. - Przyszedłem się opalać. Nie musisz się zakrywać
- dorzucił z krzywym uśmiechem.
- Wcale się nie zakrywam - zapewniła go szybko.
- Doprawdy? Jakoś z mojej perspektywy wygląda to
całkiem inaczej. Zresztą nie pociągasz mnie jako kobieta,
więc nie martw się.
- Nie wiem, jak to wygląda z twojej perspektywy, ale
mówię ci, że się nie zasłaniam! - wybuchła. - A tak
w ogóle, to co miała oznaczać ta ostatnia uwaga?
Nie odpowiedział, tylko położył się wygodnie obok
niej.
Alyssia nie mogła oderwać wzroku od jego opalonego
ciała. Wiedziała, że to bardzo niegrzecznie tak się w kogoś
wpatrywać, ale jakaś siła kazała jej patrzeć i patrzeć.
O co chodzi? - myślała. Przecież na świecie jest mnó
stwo umięśnionych facetów. Jonathanowi też niczego nie
brak... Przecież Piers przed chwilą powiedział, że go zu
pełnie nie pociągam, więc... Muszę się ochłodzić, posta
nowiła. To wina tego upału.
Wstała i otrzepała nogi z piasku. Zdjęła okulary prze
ciwsłoneczne i poszła popływać.
Kiedy wróciła, Piers spał, lekko przy tym pochrapując,
czapka zaś zsunęła mu się na twarz.
Gbur, pomyślała, stojąc nad nim.
Nagle wpadła na świetny pomysł. Złapała butelkę po
soku i pognała na brzeg. Nabrawszy zimnej wody, pod
biegła do śpiącego mężczyzny. Zsunęła mu czapkę z twa
rzy i wylała na niego zawartość butelki.
- Nie chcemy przecież, byś się poparzył na słońcu,
prawda? - spytała słodko.
Zanim zdążył zareagować, chwyciła ręcznik i z głoś
nym śmiechem pobiegła do domu.
Po raz pierwszy tego dnia poczuła się wolna i szczęśliwa.
Taka mała rzecz, a cieszy, pomyślała mściwie.
ROZDZIAŁ DRUGI
Pół godziny później Alyssia wciąż czuła się wspaniale.
Podśpiewując, szła do miasteczka. Po drodze mijała uro
cze domki otoczone pięknymi ogrodami, w których za
równo kolor kwiatów, jak również ich zapach zupełnie ją
oczarowały.
Kiedy znalazła pocztę, zadzwoniła do ojca. Tylko nie
liczni znali ten zastrzeżony numer. Zazwyczaj ludzie
dzwonili do pana Stanleya przez sekretariat.
W wieku pięćdziesięciu trzech lat ojciec Alyssi był
nadal bardzo zajęty interesami. Prowadzenie wielkiej kor
poracji komputerowej zajmowało mu dużo czasu. Był to
jednak odpowiedni człowiek na odpowiednim stanowisku.
Pan Stanley miał wrodzony talent do prowadzenia nego
cjacji. Umiał być twardym i agresywnym przeciwnikiem.
Tylko jego córka znała głębię jego serca. Dla Alyssi był
zawsze łagodnym i czułym ojcem.
Kiedy osiemnaście lat temu umarła jego małżonka, pan
Stanley przelał całą swoją miłość na malutką Alyssię.
Teraz wiedziała już, że w swoim czasie zaczęła nad
używać dobroci ojca.
Dlatego Piers uważa mnie za rozwydrzoną smarkulę
- pomyślała. Westchnęła cicho, czekając na połączenie.
Gdy usłyszała służbowy ton ojca, uśmiechnęła się pod
nosem.
- Tato, to ja, a nie twój partner w interesach - powie
działa.
Czuła prawie, jak ojciec uśmiecha się ciepło.
- Witaj, córeczko. A więc dotarłaś cała i zdrowa na
Riwierę? Jaką masz tam pogodę? Tu jest okropnie. Cały
czas pada albo zanosi się na deszcz. Typowa angielska
pogoda.
Alyssia zaśmiała się wesoło.
- Tutaj pogoda jest świetna. - Spoważniała nagle. Mia
ła tyle ważniejszych spraw do omówienia niż pogoda.
- Tato, dlaczego nie powiedziałeś mi, że będę musiała
mieszkać z jakimś stolarzem? - spytała oskarżycielsko.
- Stolarzem?! - zdziwił się pan Stanley.
- No, tak. Z Piersem Morrisonem.
- Czy on ci powiedział, że jest stolarzem? - Ojciec
Alyssi był bardzo zaskoczony. - To nie żaden stolarz,
tylko światowej sławy architekt. Tylko na moją osobistą
prośbę zajął się naszym domkiem.
- Naprawdę?
Ten typek niczym mi nie zaimponuje, pomyślała
gniewnie, przypominając sobie jego przewinienia.
- Cóż, a nie mógłbyś go przekonać, żeby skończył
pracę już po moim wyjeździe? To najbardziej nieznośny
człowiek, jakiego kiedykolwiek spotkałam...
- Przykro mi -przerwał jej ojciec.- Tak jak powiedzia
łem, wyjątkowo zgodził się zająć domem. Nie mogę go teraz
prosić, żeby wziął sobie urlop, tylko dlatego, że ty go nie
lubisz, kochanie. Zresztą on nie jest moim pracownikiem.
Dziwię się, że pozwolił ci tak myśleć. Przecież jest właści
cielem jednej z największych firm architektonicznych w Eu
ropie. Gdyby nie to, że kiedyś zrobiłem przysługę jego ojcu,
nawet nie tknąłby czegoś tak małego jak nasz domek.
- Ależ, tato! - zaprotestowała - ja nie.
- Nawet chciałem cię prosić - mówił dalej - żebyś
była dla niego miła. Nie chciałbym, żebyś go do nas zra
ziła. Pomyśl choćby o tym, jaką wartość na rynku będzie
mieć nasz domek, kiedy ogłosi się, że projektem i wykoń
czeniem zajął się sam Morrison.
- Mam go do siebie nie zrażać! - Alyssia ścisnęła ner
wowo słuchawkę. - On mnie nie znosi i od samego po
czątku mnie prześladuje. Nie zna znaczenia słowa „uprzej
my". I gwiżdżę na to, że jest bogaty i sławny! -krzyknęła
gniewnie.
- Och, kochanie - przerwał jej ojciec - jest już tak
późno... Muszę pędzić na spotkanie. Bądź grzeczna i trzy
maj się- powiedział i zanim Alyssia zdążyła zareagować,
odłożył słuchawkę.
Rewelacja! Widzę, że świetnie oceniłam Piersa...
Myśl o własnych błędach bynajmniej nie poprawiła jej
humoru. Niechętnie ruszyła do domu. Krajobraz mijany
po drodze w jakiś dziwny sposób zszarzał, a słońca zaczę
ło ją drażnić.
Piers przywitał ją w progu. Miał na sobie wypłowiałe
dżinsy oraz spraną koszulkę.
Co za przystojniak, pomyślała niechętnie.
- Dzwoniłaś do ojca? - spytał Alyssię.
- Tak.
Zatrzymała się przed nim i uniosła dumnie brodę. Nie
zamierzała niczego komentować. Bez względu na to, kim
jest, ona go nie znosi i koniec.
Piers, wyczuwając jej nastrój, po prostu odwrócił się do
niej plecami i zajął się framugą drzwi.
Alyssia zareagowała instynktownie. Jeszcze nikt nie
próbował jej ignorować i to ją najbardziej rozdrażniło.
- Dlaczego pozwoliłeś mi myśleć, że jesteś pracowni
kiem mojego ojca? - zaatakowała.
- Żal mi było wyprowadzać cię z błędu.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- To, że wparowałaś tu pełna złości, że jakiś tam stolarz
śmie zakłócać ci spokój w czasie wakacji. Myśl, że tata
odważył się mnie zatrudnić bez konsultacji z tobą, tak cię
rozsierdziła, że jeszcze chwila i zionęłabyś ogniem. Wierz
mi, to, co zobaczyłem, w zupełności mi wystarczyło.
Zdumiona Alyssia otworzyła szeroko oczy.
Skończył struganie drewna i odwrócił się do niej.
- Wyjąłem steki z zamrażalnika. Przy takiej pogodzie
pewnie już się rozmroziły. Sadzę, że mogłabyś zacząć je
przyrządzać. Już nie mogę się doczekać obiadu... - po
wiedział i powrócił do pracy.
Sapnęła ze złości i wbiegła do domu.
W głowie kłębiły jej się tysiące myśli i nie wypowie
dzianych słów. Wiedziała, że Piers ma rację, ale chciała
mu powiedzieć, że już od jakiegoś czasu planuje zmiany.
Że dotychczasowy styl życia nie sprawia jej już radości
i czuje pustkę. Jednak Piers wzbudzał w niej taką złość,
że nie umiała z nim normalnie rozmawiać,
W kuchni spojrzała nienawistnie na dwie porcje mięsa.
I co ja mam z tym zrobić? - pomyślała w panice.
Obrała warzywa i razem ze stekami wrzuciła je do naj
większego garnka, jaki znalazła w kuchni. Całość zalała
oliwą i postawiła na palniku. W ostatniej chwili przypo
mniała sobie o przykrywce.
Podczas gdy jedzenie bulgotało w garnku, Alyssia na
kryła stół w jadalni. Z lodówki wyjęła kilka pomarańczy
i za pomocą wyciskarki udało jej się zrobić sok. Przelała
płyn do dzbanka i dorzuciła kilka kostek lodu.
Zadowolona z siebie poszła do kuchni, by sprawdzić
mięso. Dziabnęła widelcem i widząc, że wszystko jest już
miękkie, zawołała Piersa.
Usmażoną masę przełożyła do naczynia żaroodpornego
i zaniosła na stół w jadalni.
- A zatem pora na prysznic... - powiedział Piers,
wchodząc do domu.
- Tak, tak - odezwała się słodko. - Nie chcemy prze
cież w kuchni zapachu spracowanego stolarza, prawda?
Mężczyzna zaśmiał się głośno.
Z zafascynowaniem patrzyła, jak jego twarz pod wpły
wem uśmiechu zmienia się nie do poznania.
Wygląda nawet... sympatycznie, zauważyła zasko
czona.
- Masz rację co do prysznica. Zaraz wracam - rzucił
i już go nie było.
Pod nieobecność Piersa Alyssia starała się uspokoić
rozedrgane emocje.
Kiedy wrócił, była już spokojna i kontrolowała swoje
myśli i uczucia.
Podszedł do stołu i podniósł przykrywkę.
- Co to jest? - spytał z odrazą.
No i to by było na tyle, jeśli chodzi o miłą i pogodną
atmosferę przy stole, pomyślała.
Nachyliła się nad naczyniem i spojrzała na rozgotowa
ną masę warzywną ozdobioną w dwóch miejscach wysep
kami z przysmażonego mięsa. Całość wybitnie nie zachę
cała do jedzenia.
- A jak myślisz? - zaatakowała.
- Szczerze mówiąc, nie bardzo wiem... - Przyglądał
się masie z nie skrywanym zainteresowaniem. Zupełnie
tak, jakby chciał ustalić, jaka roślina, zwierzę czy też rzecz
zdołała wpaść do garnka. - Nie przypomina niczego, co
do tej pory jadłem - wyznał w końcu.
- A czego się spodziewałeś? Mówiłam ci przecież, że
nie umiem gotować.
- Tak, teraz ci wierzę.
- Jeśli chciałeś mieć codziennie coś pysznego na stole,
to trzeba było zatrudnić kucharkę - wycedziła przez zęby.
- To jest małe miasteczko i zapewniam cię, że nie ma
tu tuzinów gospodyń gotowych pojawić się na twoje ski
nienie. Jesteśmy zdani tylko na siebie.
- Guzik mnie to obchodzi. Mam ważniejsze sprawy na
głowie niż pichcenie ci domowych obiadków!
Uśmiechnął się krzywo.
- Ach, tak. Zapomniałem... Sprawa narzeczonego...
- Nie twój interes! - krzyknęła, tupiąc ze złości. Z brzę
kiem odłożyła przykrywkę i usiadła, by napić się soku.
Przynajmniej to mi się udało, podsumowała.
- Zachowujesz się jak dziecko.
- Nie jestem dzieckiem, mam już dwadzieścia dwa lata
- oburzyła się. - A ty ile masz lat?
- Ja? Dziesięć lat więcej, ale jeśli chodzi o doświad
czenie, to pewnie ze trzysta.
Alyssia znowu poczuła się upokorzona. Nie zamierzała
oczywiście tego okazywać.
- Idę poszukać czegoś do jedzenia. Zdaje się, że wi
działem w miasteczku jakąś tawernę. Jeśli chcesz, możesz
pójść ze mną - rzucił.
- Dzięki, łaskawco - wymamrotała pod nosem, idąc
za nim do drzwi.
Na zewnątrz już się lekko ochłodziło. Alyssia szła kilka
kroków za Piersem. Ciszę przerywał jedynie sporadyczny
warkot przejeżdżających obok samochodów oraz śpiew
ptaków.
Patrzyła na idącego przed nią mężczyznę. Wszystko,
co się z nim wiązało, wyprowadzało ją z równowagi. Ni
gdy jeszcze nie spotkała człowieka, któremu byłoby zu-
pełnie obojętne, co inni o nim myślą. Ona sama zawsze
uważała na to, co mówi czy robi w towarzystwie. Nie
chciała potem słuchać głupich komentarzy na swój temat.
- Ojciec powiedział, że jesteś architektem... - prze
rwała ciszę.
- Tak - potwierdził. - Jeśli jednak chcesz, możesz na
dal uważać mnie za stolarza.
- Nie poznałam jeszcze żadnego architekta - wyznała,
ignorując jego uwagę.
- Doprawdy? - Poczekał chwilę, aż się z nim zrówna.
- Cóż... przypuszczam, że w gronie twoich przyjaciół nie
ma architektów. Z jakiego rodzaju ludźmi zwykłe się spo
tykasz? - spytał zaciekawiony.
- Normalnymi - odparła, zastanawiając się, dlaczego
najdrobniejsza jego uwaga tak ją drażni.
- Powiedź mi zatem, bogata dziewczynko, jaki typ
ludzi uważasz za normalny.
- Dwie ręce, dwie nogi, oczywiście w odpowiednim
miejscu... Ludzie, których znam, umieją cieszyć się ży
ciem. - Jej ton sugerował, że Piers nie należy do tego
gatunku.
- A co robicie, żeby się rozerwać? - spytał zacieka
wiony.
- Och, to proste. Idziemy do pubu, klubu albo potań
czyć w dyskotece. Robimy rzeczy, o których ty, jako że
jesteś trzysta lat starszy, pewnie nawet nie słyszałeś...
Piers uśmiechnął się lekko.
- Rozumiem - skwitował.
- Doprawdy? A niby co rozumiesz? Właściwie niepo
trzebnie pytam, bo, znając twoją szczerość, i tak zaraz mi
wszystko powiesz, prawda?
Zatrzymała się i zerknęła na Piersa.
Podszedł bliżej i Alyssia poczuła dziwne drżenie w no
gach. Wzięła kilka głębszych oddechów.
Tylko spokojnie, powtarzała sobie w myślach.
- Skoro pytasz... Jesteście grupą ludzi goniących za
chwilowymi uciechami. Macie więcej pieniędzy niż rozu
mu i nie umiecie znaleźć bardziej trwałego szczęścia.
- Ach, tak?
Nie cierpię go, nienawidzę go, nie znoszę go, nie...
- powtarzała sobie w myślach. Nigdy jeszcze nie powie
dział mi niczego miłego. Co za typ!
Zmusiła się do uprzejmego uśmiechu i ruszyła dalej.
- Cóż, sądzę, że powinnam ci być wdzięczna za tę
uwagę. Masz przecież wiedzę kilku pokoleń... Architekt,
filozof, kucharz, co jeszcze? Może grasz ha skrzypcach
i mówisz dziesięcioma językami?
Obejrzała się i zobaczyła, że drżą mu ramiona. Śmiał
się z niej!
- Cieszę się, że wprawiam cię w tak dobry nastrój...
- Odkryłem, że masz tę jedną zaletę- powiedział i parsk
nął śmiechem.
- Dziękuję. Nie mogę jednak powiedzieć tego samego
o tobie.
- A wiesz, to dziwne... Do tej pory żadna się nie
żaliła...
Nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć.
- Och, to tu - wymamrotała w końcu, wskazując małą
knajpkę.
Kiedy Piers ujął ją pod łokieć, by poprowadzić do
stolika, Alyssia poczuła nagły dreszcz. W ostatniej chwili
opanowała się na tyle, żeby nie wyrwać ręki z uścisku.
Jednakże nawet wtedy, gdy już puścił jej ramię, długo
jeszcze odczuwała dziwne mrowienie w całym ciele.
Jedyny wolny stolik znajdował się na uboczu.
Alyssia rozejrzała się nerwowo.
Teraz pewnie każdy myśli, że jesteśmy parą i przyszli
śmy zjeść romantyczny posiłek w ustronnym miejscu, po
myślała.
Piers nie wyglądał na osobę zainteresowaną otocze
niem. Przyszedł tu w konkretnym celu i właśnie zamawiał
posiłek. Dziewczyna z zaskoczeniem odkryła, że mówi
biegle po francusku.
- Znasz francuski? - spytała niemądrze.
Kiwnął głową.
- Jestem dwujęzyczny. Moja matka była Francuzką,
dlatego też swoją pierwszą pracę zacząłem we Francji.
Teraz jednak mieszkam w Londynie i właściwie stamtąd
wszystkiego doglądam. Komputery to bardzo praktyczny
wynalazek...
- Dlaczego wyjechałeś z Francji? - zaciekawiła się.
- To już zupełnie nie twoja sprawa - burknął.
No to sobie porozmawialiśmy... Czy każda wymiana
zdań z Piersem musi się kończyć w ten sposób?
Po chwili przeszli na bardziej obojętne tematy i udawa
ło im się sprawiać wrażenie zajętych miłą rozmową.
- Dlaczego tu przyjechałeś? - spytała po zakończo
nym posiłku. - To znaczy... Dlaczego zajmujesz się do
mem mojego ojca?
Spojrzał na nią z wahaniem. Tak jakby zastanawiał się,
czy ma odpowiedzieć na to pytanie, czy nie.
- Twój staruszek jakiś czas temu wyciągnął mojego
ojca z kłopotów finansowych - powiedział w końcu.
- I po tylu latach spłacasz ten dług honorowy? - zdzi
wiła się.
- Nigdy nie zapominam o spłacie długu... W istocie
pamiętam o wszystkim - dorzucił gorzko.
Alyssia wyczuła, że Piers skrywa jakąś tajemnicę. Była
jednakże pewna, że jej akurat niczego nie zdradzi, więc
nie drążyła tematu. Dopiła kawę, uważnie go tylko obser
wując.
Pogrążył się w myślach. Przeczesał palcami kruczo
czarne włosy i skupił wzrok na Alyssi.
- Wróciłeś - zauważyła krótko.
- Wróciłem?
- No, na ziemię. Bo przed chwilą wyglądałeś tak, jak
byś myślami błądził o jakieś dwie galaktyki stąd. Zastana
wiałam się nad tym, co się dzieje w twojej głowie.
- Tak? Lepiej zostaw swoją ciekawość dla przyjaciół.
Mną nie zaprzątaj sobie głowy - rzucił ostro.
Ten facet ją do siebie umyślnie zrażał! Z czymś takim
Alyssia jeszcze nigdy się nie spotkała. To, że niektórzy
mężczyźni naginali nieco fakty, żeby jej zaimponować,
mogła zrozumieć, ale to...
- Nie obawiaj się. Z mojej strony nic ci nie grozi.
- Zaśmiała się krótko. - Chciałam być tylko uprzejma.
Osobiście mam w nosie sprawy dotyczące twojego życia
prywatnego.
- To bardzo dobrze. Dopóki się rozumiemy, nie ma
problemu.
- Wierz mi, świetnie się rozumiemy. Nie będę wcho-
dzić na twoje terytorium. Wyraźnie oznaczyłeś teren - za
uważyła złośliwie.
Odstawiła filiżankę i sięgnęła po torebkę.
- Sądzę, że pora już wracać.
- Masz rację - przyznał.
Kiedy dostrzegł, że wyjęła portfel, żachnął się.
- Jeszcze żadna kobieta nie płaciła, kiedy była ze mną.
Alyssia spojrzała na niego zaskoczona. Przywykła już
do tego, że jej znajomi chętnie zgadzali się na to, by płaciła
za wspólne posiłki. Wyjątek stanowił Jonathan, no, ale on
miał mnóstwo pieniędzy. Tak jak ona.
Być może dlatego właśnie tak jej się spodobał. Nie
musiała martwić się, że jest z nią tylko dla pieniędzy jej
ojca. Sam był nieprawdopodobnie bogaty.
Wracali, do domu w ciszy. W powietrzu unosił się za
pach tymianku i rozmarynu. Alyssia westchnęła głęboko
i nagle poczuła, że przenika ją spokój, a przyroda Prowan
sji daje jej to wszystko, czego nie mogła zaznać w gwar-
nym Londynie. Zżyła się ze specyficznym klimatem oto
czenia. Małe domki, które mijali po drodze, zachwycały
ją teraz niczym najwspanialsze wille Londynu. Nie było
tu głośnej muzyki, licznych neonów oraz tłumów, które
rozmową zagłuszałyby odgłosy przyrody.
Gdyby nie ten Piers...
Alyssia westchnęła cicho. Nieudany związek z Jona
thanem nauczył ją przynajmniej tego, żeby nie wyrażać
głośno swoich uczuć. Postanowiła, że nigdy już żaden
facet jej nie zrani.
Teraz też przywdziała maskę obojętności. Zerknęła na
Piersa i pech chciał, że właśnie w tej chwili się potknęła.
Upadła na pokrywający drogę kruszeń i skrzywiła się
z bólu. Poczuła, jak żwir wbija jej się w skórę kolana.
Piers podskoczył do niej i pomógł jej wstać.
- Nic mi nie jest - wymamrotała. Zacisnęła jednak
zęby, czując ból w całej nodze.
Spróbowała iść o własnych siłach, ale niestety, było to
prawie niewykonalne.
Mężczyzna chwycił ją w ramiona, a ona odruchowo
objęła go z szyję.
- Ale mi naprawdę nic nie jest - zaprotestowała. Nie
chciała, żeby niósł ją na rękach aż do domu. Już czuła się
nieswojo, a do domu został jeszcze spory kawałek drogi.
- To się okaże, dopiero jak obejrzę ranę. Jak się pewnie
domyślasz, w tych ciemnościach jest to niewykonalne.
Alyssia rozejrzała się niepewnie. Nie zauważyła nawet,
kiedy zaszło słońce.
No, z tymi ciemnościami to mocno przesadził, pomy
ślała.
Nie chciała jednak znowu się z nim kłócić.
Zanim dotarli do domu, dziewczyna stwierdziła, że czu
je się coraz gorzej. Serce waliło jej jak młotem i miała
zawroty głowy. Była też pewna, że nie ma to żadnego
związku ze zranionym kolanem.
Przed domkiem Piers postawił ją na chwilę na ziemi,
by otworzyć drzwi. Alyssia niczym zahipnotyzowana pa
trzyła na jego szerokie plecy. Wtedy odwrócił się nagle
i ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy.
Dziewczyna pokuśtykała do salonu i opadła na sofę.
Piers zamknął starannie drzwi, po czym dołączył do niej.
Wbrew protestom podwinął jej lekko sukienkę i zaczaj
badać nogę.
- Widzę, że jesteś również lekarzem... - zauważyła
mimowolnie.
-
To za dużo powiedziane, ale znam się na udzielaniu
pierwszej pomocy.
Jego silne dłonie w zadziwiająco delikatny sposób do
tykały skóry wokół zranienia. Dziewczynie zrobiło się
gorąco. Czuła podniecenie i nie mogła się opanować. Kie
dy drgnęła pod dotykiem Piersa, zaniepokoił się.
- Czy to cię boli?
- Nie - wymamrotała, cała w pąsach. - Tak!
- No, już dobrze. Nie było chyba aż tak strasznie,
prawda? - Spojrzał jej głęboko w oczy i spytał cicho: -
Czy mam pocałować, żeby się lepiej goiło?
Alyssia usiadła sztywno.
- Tylko żartowałem - powiedział miękko. - Zaraz
wracam.
Poszedł do łazienki, by po chwili wrócić z plastrem.
Wyrwała mu go z rąk i szybko przykleiła na ranę. Oba
wiała się, że jeśli Piers jeszcze raz jej dotknie, mogłaby
zrobić coś bardzo głupiego. Na przykład pocałować go,
a na to nie mogła sobie pozwolić. Podziękowała za miły
wieczór i poszła na górę.
Kiedy po mozolnej wspinaczce po schodach znalazła
się już w sypialni, oparta się ciężko o drzwi. Westchnęła
głęboko.
Siedząc już w łóżku, zaczęła myśleć o Jonathanie.
Gdybym przy nim była taka jak przy Piersie, pewnie
nie szukałby pocieszenia gdzie indziej - pomyślała gorz
ko. Ale czy to możliwe, żeby mężczyzna, którego nie
znoszę, aż tak pociągał mnie fizycznie? To jakaś anoma
lia...
Nagle usłyszała szum wody.
Piers bierze prysznic, pomyślała, a wyobraźnia zaczęła
płatać jej figle.
Zacisnęła mocno powieki i postanowiła, że jeśli chce
zachować resztki godności, musi omijać przystojnego ar
chitekta.
ROZDZIAŁ TRZECI
Alyssia chciała cały swój pobyt we Francji spędzić na
plaży i rozkoszować się ciszą i spokojem. Obecność Pier
sa zniweczyła jej plany i teraz z grymasem na twarzy szła
do kuchni. Była pewna, że on już tam jest.
Nawet kawy nie mogę wypić w spokoju, pomyślała.
Tak jak się tego spodziewała, Piers z entuzjazmem bu
szował w kuchni.
- Jest świeżo zaparzona kawa - rzucił na jej widok.
- Mnie też nalej.
- Dzień dobry - powiedziała chłodnym tonem.
- Och, dzień dobry.
- Czy ty nigdy nie używasz słowa „proszę"?
Jednakże nie czekając na jego odpowiedź, nalała oboj
gu kawy i zaniosła kubki do jadalni.
- W piekarniku są świeżo podgrzane croissanty - po
informował ją.
- Zwykle nie jem śniadania - powiedziała. - Nie mogę
zbytnio przytyć.
Piers przysiadł się do niej z talerzem, na którym leżała
największa kanapka, jaką kiedykolwiek widziała. Była to
bagietka przekrojona na pół, z wszelkimi dodatkami.
- Dlaczego nie? Jesteś zbyt chuda. Mogłabyś trochę
przytyć - powiedział, po czym wgryzł się w gigantyczną
kanapkę.
Przecież rubensowskie kształty już dawno wyszły
z mody...
Wstała jednak i przyniosła sobie ciepłego croissanta.
Ze smakiem wgryzła się w rogalik.
- Jakie masz plany na dzisiaj? - spytał i poszedł do
kuchni po drugą kanapkę mamuciego rozmiaru.
Alyssia zdziwiła się, widząc, ile on je. Patrząc na ciało
Piersa, nie można było dostrzec ani grama zbędnego
tłuszczu. Zastanawiała się, w jaki sposób spala tyle
energii.
Może ćwiczy? Och, zapomniałam... Z pewnością cały
zasób energii zużywa na te swoje pogadanki... Przecież
buzia mu się prawie nie zamyka.
- Pomyślałam, że dobrze by było, gdybym pojechała
na zakupy do Nicei - odparła w końcu. - Zresztą nie po
winno cię to interesować - dorzuciła, ignorując fakt, że
ojciec prosił ją o miłe traktowanie sławnego architekta.
- Już zaczęłaś tęsknić za rozrywką, prawda?
- Zaczęłam tęsknić za zrelaksowanym towarzystwem
-sprostowała, myśląc o swojej przyjaciółce i jej bracie,
którzy mieszkali w Nicei od lat.
- Świetnie. Zabiorę cię tam. Muszę kupić też kilka
rzeczy.
- Chcesz mnie tam zabrać? - spytała zaskoczona. -
Dzięki, ale sama się zabiorę. A tak w ogóle, to niby jak
chciałeś mnie zabrać do Nicei? Na barana? Nie przypomi
nam sobie, żeby na podjeździe stały jakieś samochody...
- Mój jest w garażu - odparł zniecierpliwionym to
nem.
- Nawet jeśli... to nie ma takiej potrzeby. Mogę sama
pojechać. Daj mi listę zakupów, a na pewno wszystko ci
przywiozę.
- Wyruszymy, jak tylko skończysz jeść - odparł, igno
rując jej protesty. Wstał od stołu i zaczął zbierać naczynia.
W kuchni umył je starannie, po czym postawił na suszar
ce, żeby wyschły. - Jak tam twoje kolano? - spytał po
chwili.
- W porządku, dziękuję za troskę - burknęła. Odsunęła
talerz i spojrzała nienawistnym wzrokiem na plecy męż
czyzny.
- Cieszę się. Zostaw talerz i idź się przebrać - rzucił,
nie odwracając się do niej. - Za dziesięć minut wyjeż
dżamy.
Zupełnie jakbym była na obozie skautów...
Niechętnie poszła spełnić polecenie. Włożyła kwiecistą
sukienkę na ramiączkach i sandały na płaskim obcasie.
Przed wyjściem z pokoju zerknęła jeszcze na swoje odbi
cie w lustrze, po czym w lepszym humorze ruszyła na
spotkanie z aroganckim Piersem.
Czekał na nią przed domem. Garaż znajdował się nieco
dalej, więc przez chwilę szli, podziwiając widoki.
Kiedy Piers wyprowadził samochód z garażu, Alyssia
zaniemówiła.
To, co nazwał szumnie samochodem, było najbardziej
pokraczną machiną, jaką kiedykolwiek widziała. Owszem,
pojazd miał cztery koła, co siłą rzeczy zaliczało go do
grona samochodów, ale na tym kończyło się jego podo
bieństwo. Wyglądał jak krzyżówka wojskowego dżipa
z kajakiem.
- To... to jest samochód? - spytała przerażona myślą,
iż najbliższą godzinę spędzi w czymś takim.
- Ależ jesteś bystra - prychnął urażony.
Pojazd bardzo głośno warczał i Alyssia odruchowo za
słoniła sobie uszy. Widząc jednak wściekłą minę Piersa,
domyśliła się, że źle zrozumiał jej gest.
- Czy jesteś pewien, że ten... samochód jest bez
pieczny?
- Owszem. Cóż, nie wygląda pewnie jak auta, którymi
rozbijasz się po Londynie, prawda?
Zignorowała jego zaczepkę.
- Po prostu... nie znam tej marki...
- Wierz mi, że samochody to nie tylko porsche czy
mercedesy.
- Wiem o tym! - krzyknęła zniecierpliwiona. - Po
prostu szokuje mnie widok pojazdu, który równie dobrze
mógłby być samolotem czy też łodzią podwodną.
Zaśmiał się pod nosem, ale Alyssia nie zauważyła tego.
Z przerażeniem patrzyła na drogę i mijane samochody.
Palce wczepiła w obite skórą oparcie i w myślach modliła
się o pomyślny finał tej wyprawy.
Bogu dzięki, że do Nicei nie jest tak daleko.
- O czym myślisz? - zainteresował się.
- Planuję swój pobyt w mieście - odparła.
- Rozumiem, że bywałaś już tam wcześniej?
- Tak.
- Ze swoim narzeczonym?
- Czy mógłbyś się skoncentrować na drodze, zamiast
zadawać mi tyle pytań? Byłabym ci wdzięczna...
- Dziecino - wysyczał - mam już naprawdę powyżej
dziurek w nosie twojego zachowania.
Przypomniała sobie prośbę ojca, ale mimo wszystko nie
miała ochoty przepraszać.
- No dobrze... To o czym chciałbyś porozmawiać? -
zagaiła po chwili.
- Na przykład o Nicei. To z pewnością nie jest drażli
wy temat, prawda?
Miał ewidentnie znudzony wyraz twarzy. Myśl, że to
jej towarzystwo tak go nudzi, speszyła Alyssię.
- Ale ja niewiele wiem o Nicei - przyznała. -
Owszem, byłam tam kilka razy, ale...
- Nie czułaś potrzeby, żeby dowiedzieć się czegoś
o mieście, w którym się bawisz, czy tak?
Chociaż miał rację, nie chciała mu jej przyznać.
- Och, proszę... Oszczędź mi tych pseudopsychologicz-
nych pogadanek, w których tak się lubujesz. Nie wiem ni
czego o historii tego miasta, bo...
- Bo...?
Bo towarzystwo, w jakim się tu obracałam, nie było
zainteresowane zwiedzaniem, pomyślała. Miasto było ład-
ne i to w zupełności wystarczało, żeby się dobrze zabawić.
Reszta była nieistotna.
Sama Alyssia zaś nie chciała się wyróżniać, aczkolwiek
z natury była dociekliwa i ciekawa świata.
- Czy mógłbyś mnie tu wysadzić? - spytała szybko,
rozglądając się za najbliższym miejscem postoju. Samo
chód pędził właśnie Promenadą Angielską.
Promenade des Anglais, najsławniejszy deptak w Ni
cei, wybudowali Anglicy w latach dwudziestych ubiegłe
go wieku. Stąd też pochodziła jego nazwa. Była to długa,
pięciokilometrowa ulica biegnąca wzdłuż morskiego brze
gu. Wieczorami spacerowały tędy tłumy, kupując dla zna
jomych drobne pamiątki w sklepikach.
Alyssia chciała tu wysiąść, ponieważ w pobliżu prome
nady jej przyjaciółka Simone, wraz z bratem Andre, pro
wadziła butik z modną odzieżą.
Piers zatrzymał pojazd i spojrzał na dziewczynę.
- O której będziesz wracać? Chętnie cię zabiorę z po
wrotem.
- No... może o czwartej? - uśmiechnęła się uprzej
mie. Szybko chwyciła za klamkę i z ulgą wysiadła z sa
mochodu.
- A co z lunchem? Powiedzmy... około dwunastej
w restauracji „Normande", w starej części miasta?
- Mam inne plany - powiedziała chłodno.
- Jakie?
- Oprócz robienia zakupów miałam zamiar spotkać się
z przyjaciółmi - odparła niechętnie.
- Świetnie, chętnie ich poznam. Przyprowadź ich ze
sobą.
- Ale...
- Tylko pamiętaj, o dwunastej. Nie spóźnij się. Wbrew
temu, co twierdzą kobiety z twojej sfery, spóźnianie się
nie jest bynajmniej eleganckie. To zwykły brak wychowa
nia. Do zobaczenia! - krzyknął i odjechał.
Alyssia stała jeszcze chwilę w bezruchu z otwartymi ze
zdumienia ustami.
Co za impertynent, pomyślała. I tak mój kolejny plan,
żeby pozbyć się niechcianego towarzystwa, znowu za
wiódł. Równie dobrze mogłam zostać w domu. Jednakże
wtedy nie spotkałabym się z Simone.
Przeszła przez ogród Alberta I, założony ku czci księcia
Monako. Znajdowały się tu wspaniałe fontanny oraz teatr
pod gołym niebem. Gdzieniegdzie wśród zieleni można
było również dostrzec rzeźby przedstawiające różne mity
czne postaci. Cały teren ogrodu otoczony był siecią uli
czek. To tu znajdowały się sklepy renomowanych firm
i projektantów.
Butik Simone mieścił się pomiędzy pawilonem
z ekstrawaganckimi butami a sklepem z drogą biżuterią,
gdzie można było kupić tylko unikatowe egzemplarze.
Dziewczyna pchnęła drzwi butiku i od razu zauważyła
swoją koleżankę, która rozmawiała z parą starszych pań,
przymierzających właśnie wieczorowe kreacje. Kobiety
stały teraz przed lustrem, przyglądając się sobie.
Nagle Alyssia poczuła się bardzo szczęśliwa. Nie wi-
dywała swojej przyjaciółki zbyt często, ale znały się jesz
cze z czasów szkolnych. Wystarczyło, że się spotkały,
a dawna przyjaźń odradzała się na nowo.
Alyssia podbiegła do Simone i rozłożyła szeroko ra
miona. Był to spontaniczny gest, który świadczył o tym,
jak bardzo te dwie młode kobiety się przyjaźnią.
Piers Morrison poszedł chwilowo w zapomnienie. Obie
miały sobie tyle do opowiedzenia...
Simone należała do kobiet, które z biegiem lat w ogóle
się nie zmieniają. Miała ładną okrągłą buzię, otoczoną
ciemnymi lokami, które trudno było okiełznać.
Alyssia rozejrzała się w poszukiwaniu Andre, jednakże
nigdzie go nie dostrzegła.
- Przyjdzie trochę później i zapewniam cię, że będzie
zachwycony twoją wizytą - powiedziała Simone.
Tak, wiedziała o tym, bowiem już od kilku lat brat
Simone nie krył swojego uwielbienia dla Alyssi. To za
wsze podbudowywało jej ego. Była też pewna, że po
nieprzyjemnym towarzystwie Piersa Morrisona miłe kom
plementy będą wspaniałą odmianą.
Umówiła się z Simone na dwunastą w restauracji, tak
jak polecił jej Piers.
- Muszę cię jednak ostrzec, że nie będziemy tylko we
trójkę - powiedziała Alyssia. - Przyjdzie też Piers Morri
son, człowiek, który pracuje nad detalami w naszym dom
ku letniskowym- wyjaśniła.
- Piers Morrison? - spytała zaskoczona Francuzka. -
Czy to nie jest przypadkiem ten sławny architekt?
- Tak, to on. Znasz go? - zdziwiła się Alyssia.
- Osobiście nie, ale wiele o nim słyszałam. To chyba
wspaniałe mieć takiego fachowca w domu, prawda?
Czy to możliwe, że cały świat, prócz mnie, słyszał
o Piersie? - zastanawiała się Alyssia.
- No... tak - burknęła niechętnie.
- Opowiedz mi, jaki on jest?
- Arogancki, źle wychowany i do tego pyszałkowaty
- wymieniła jednym tchem.
- Oj, Ali, chyba przesadzasz...
- Sama się przekonasz. No to do zobaczenia o dwuna
stej - pożegnała się i poszła, by pobuszować w okolicz
nych sklepach.
Tak jak to pamiętała z wcześniejszych lat, butiki prze
pełnione były wspaniałymi kreacjami, z których trudno
było wybrać najlepsze. Alyssia, żeby zaoszczędzić sobie
trudu rozstrzygania, kupowała po prostu wszystko, co jej
się spodobało.
O godzinie jedenastej trzydzieści była już tak obłado
wana zakupami, że postanowiła skończyć zwiedzanie pa
wilonów z odzieżą. Skierowała się w stronę Starego Mia
sta, Vieille Ville, po raz pierwszy oglądając śliczne budyn
ki z nie skrywanym zainteresowaniem.
Zwykle, kiedy przyjeżdżała tu z przyjaciółmi, od razu
szli do ekskluzywnej restauracji czy kawiarni, nie tracąc
czasu na spacery po okolicy. Alyssia poczuła zapach świe
żych owoców i warzyw, po czym dostrzegła w pobliżu
stragany. Bazar wydał jej się wspaniałym miejscem, gdzie
gwar rozmów kupujących oraz nawoływania sprzedaw
ców mieszały się z szumem wody z pobliskiej fontanny.
Jak mogłam wcześniej nie zauważać takich uroczych
miejsc? - zdziwiła się w duchu.
Restauracja, w której umówiła się z Piersem i przyja
ciółmi, znajdowała się w pobliżu Palais Lascaris, prze
pięknej budowli. Był to zamek wzniesiony dla rodu La-
skarysów. Główną ozdobę klatki schodowej pałacu stano
wiły dwie figury Marsa i Wenus z XVIII wieku. Znajdo
wało się tu również wiele malowideł iluzjonistycznych
autorstwa anonimowego artysty z Genui.
W małym przewodniku, który kupiła po drodze, wy
czytała, że ród Laskarysów panował w Cesarstwie Nicej
skim w latach 1201-1206. Była to znana dynastia cesarzy
bizantyńskich, którzy uwielbiali otaczać się pięknymi
przedmiotami. Alyssia, rozejrzawszy się po pałacu, musia
ła przyznać, iż mimo bogactwa i luksusu otaczającego ją
na co dzień w Londynie ornamentyka wnętrz cesarskich
urzekła ją swoim pięknem. Z żalem wyszła z budynku.
Wiedziała, że jest przed umówionym czasem, ale ręce
bolały ją już od noszenia licznych toreb z zakupami.
Szybko podeszła do czteroosobowego stolika i z ulgą
opadła na krzesło. Zamówiła szklaneczkę pastis, czyli any
żówki. Kiedy ją przyniesiono, upiła łyk, po czym rozej
rzała się po lokalu. Czekała na przyjaciół i na Piersa.
Jak na złość, chwilę później przyszedł i widząc Alyssię,
zaczął się ku niej przedzierać przez coraz większy tłum
w restauracji.
- Widzę, że się nie spóźniłaś - zauważył sucho, kiedy
w końcu udało mu się przepchnąć do stolika. Usiadł na
przeciwko dziewczyny i zawołał kelnera. Po chwili już pił
zamówione piwo.
Alyssia zauważyła, że Piers ma ze sobą malutką toreb
kę, którą położył na krześle obok siebie.
- Czy chcesz powiedzieć, że tylko po coś tak małego,
że zmieściłoby się w kopercie, chciało ci się tu jechać
osobiście? Mówiłam ci przecież, że chętnie cię wyręczę,
jeśli tylko dasz mi listę zakupów.
- Wierz mi, że gdybym nie chciał przyjeżdżać do Ni
cei, nie proponowałbym wspólnego wypadu do miasta.
Oparł się wygodniej i pociągnął spory łyk z kufla.
- Gdzie jest twój przyjaciel? - zaciekawił się.
- Przyjaciele - sprostowała. - Simone i jej brat,
Andre.
- No więc, gdzie oni są? - zniecierpliwił się.
Na szczęście, zanim odpowiedziała, do stołu podeszło
rodzeństwo i mile przywitało czekających.
Simone i Andre usiedli, po czym zamówili aperitif.
Francuz prezentował się jeszcze lepiej, niż Alyssia zapa
miętała z ubiegłorocznego spotkania. Bardzo przypominał
siostrę, aczkolwiek twarz miał nieco bardziej pociągłą.
Andre był urodzonym aktorem i przebywanie w jego
towarzystwie zawsze wnosiło wiele radości. W tej chwili
w sposób wielce wyszukany głosił pean na cześć urody
Alyssi.
Dla dziewczyny te kwieciste komplementy były miłą
odmianą po nie kończących się ironicznych uwagach Mor
risona. Go chwila wybuchała radosnym śmiechem, stara
jąc się zignorować natrętne spojrzenia Piersa. Jednakże
kątem oka dostrzegła, że on i Simone bardzo przypadli
sobie do gustu. Ku własnemu niedowierzaniu usłyszała
nawet, że Piers zaczął prawić Francuzce komplementy.
Co za palant, pomyślała mimowolnie, wsłuchując się
w dialog tych dwojga. Każdy, kto by teraz na nich zerknął,
pomyślałby, że są kochankami.
Była już pewna, że Simone nie da wiary jej opowie
ściom na temat „wrednego" Piersa.
Zamówili jedzenie i czekając na nie, wesoło dyskuto
wali na różne tematy. Alyssia zamówiła salade Nicoise.
Była to sałatka, w której skład wchodziły jaja na twar
do, sałata, oliwki, tuńczyk, zielona fasolka, pomidory,
ziemniaki oraz anchois. Nie mogła się już doczekać po
trawy.
Robienie zakupów to bardzo wyczerpujące zajęcie, po
myślała, modląc się, żeby nikt nie usłyszał, jak burczy jej
w brzuchu.
Kiedy Piers wyszedł na chwilę do toalety, przyjaciółka
spojrzała na Alyssię błyszczącymi z podniecenia oczami.
- Ali, jak mogłaś twierdzić, że on jest arogantem? -
spytała oskarżycielsko. - W życiu jeszcze nie spotkałam
równie szarmanckiego faceta.
- Jest równie uroczy, jak grypa na wiosnę - powiedzia
ła Alyssia, z radością witając kelnera z ich zamówieniem.
- I jest taki przystojny - kontynuowała Simone nie
zrażona uwagami przyjaciółki. Przysunęła do siebie talerz
z ratatouille i powąchała z zachwytem. Było to danie zło
żone z warzyw duszonych z oliwą, ziołami i czosnkiem.
Całość wyglądała bardzo apetycznie.
- Tak, Piers jest przystojny, ale w prymitywny sposób
- zauważyła zgryźliwie Alyssia.
- Cóż, ty jesteś zaręczona, więc pewnie nie dostrzegasz
powabów innych mężczyzn - stwierdziła Simone z sarka
zmem.
Alyssia nie spytała przyjaciółki, skąd u niej taka złość
na Jonathana, ponieważ w tej chwili do stołu powrócił
Piers i nie chciała roztrząsać przy nim spraw prywatnych.
Mężczyzna od razu uśmiechnął się szeroko do Simone.
Zarumieniła się pod jego spojrzeniem. Alyssię omijał jed
nak wzrokiem tak, jakby jej tam w ogóle nie było.
Biedna bogata dziewczynka...
Przypomniała sobie jego uwagę i utwierdziła się
w przekonaniu, że wyjazd do Nicei nie był najlepszym
pomysłem.
Panowie zamówili pan bagnat, coś w rodzaju dużej
kanapki z warzywami i tuńczykiem. Teraz zajadali się ni
mi i przy stoliku zapadła cisza. Kiedy skończyli jeść, za
mówili kawę, a rozmowa znów wartko się potoczyła.
Andre przez cały czas starał się zaskarbić sobie uwagę
Alyssi. Wyznał jej nawet, że jedyne, czego pragnie, to
kolacji przy świecach, która mogłaby trwać... do rana.
Dziewczyna uśmiechnęła się tylko uprzejmie, ale szyb
ko zmieniła temat. Ostatecznie jednak uległa namowom
Francuza i przy pożegnaniu obiecała mu, że zanim wyje
dzie do Anglii, jeszcze się spotkają.
Przez całą drogę powrotną Piers droczył się z nią na
temat jej adoratora.
- Co by pomyślał twój narzeczony, gdyby wiedział, co
się tu dzisiaj działo? - zapytał złośliwie.
- Nie mów takim tonem, jakbym co najmniej dopuści
ła się zdrady. Owszem, przyznaję, że miło jest słuchać
komplementów. Nie znaczy to jednak, że skaczę do łóżka
z każdym uprzejmym facetem.
Wyraz twarzy Piersa jeszcze bardziej ją zdenerwował.
- Zresztą nie jestem typem kobiety, która rzuca się na
każdego napotkanego mężczyznę.
- Śmiem wątpić. Szczególnie po tym, co widziałem w re
stauracji. Gdyby nie to, że mieliście towarzystwo, pewnie
spotkanie skończyłoby się w bardziej... romantyczny
sposób.
Sapnęła ze złości.
- Wiesz, nie obchodzi mnie, czy mi wierzysz, czy nie.
Wiedz jednak, że mam zasady, których nigdy nie łamię.
Do końca podróży nie odezwała się już ani słowem.
Przypomnienie Jonathana już samo w sobie było nie
przyjemne, a jeszcze te uwagi dotyczące jej moralności...
To Jonathan, z tego co niedawno usłyszała, nie miał
zasad. Od znajomej dowiedziała się, że często miewa ro
manse w biurze. Co gorsza, nawet się z nimi nie kryje.
Alyssia, dowiedziawszy się o tym, zrozumiała, że nie
kocha Jonathana. Nie poczuła bowiem bólu, słysząc
o zdradach narzeczonego. Jedyne uczucie, jakie wywołała
ta wiadomość, to niesmak.
Kiedy dotarli do domu, spytała:
- Co będziemy jeść na obiad?
- Kupiłem co nieco i mam nadzieję, że ugotujesz coś
smacznego. Pamiętaj tylko, żeby nie wrzucać wszystkiego
do jednego garnka - przypomniał jej z krzywym uśmie
chem.
- Dziękuję za radę, aczkolwiek osobiście uważam, że
dużo łatwiej byłoby jadać w miasteczku. Tamtejsza knajp
ka jest bardzo dobra....
Poszła szybko na górę i przebrała się w dżinsy i koszul
kę. Zbiegła do kuchni i rozejrzała się za patelnią. Usma
żyła piersi z kurczaka. Nie zapomniała nawet o przypra
wach. W garnku zaś ugotowała ryż. W dużej misce przy
gotowała sałatkę ze świeżych warzyw, po czym pomyślała,
że dobrze byłoby zrobić sos serowy, którym polałaby kur
czaka. Nigdzie jednak nie mogła znaleźć książki kuchar
skiej.
- Nieźle pachnie - powiedział Piers, wchodząc do
kuchni. - O, i jak na razie nawet wygląda nieźle - do
rzucił, zaglądając do garnków.
- Bardzo śmieszne - skrzywiła się.
- Czy mogę w czymś pomóc? - zapytał nie zrażony.
- Umiesz przygotować sos serowy?
- Oczywiście - odparł.
- No, tak. Jak mogłam zapomnieć, że ty umiesz wszyst-
ko? Może nawet przeprowadziłbyś udaną operację na
otwartym sercu...
Piers zaśmiał się głośno.
Kiedy zjedli posiłek, który okazał się bardzo smaczny,
Alyssia poczuła się dużo lepiej.
Umiem już przynajmniej przyrządzić jadalny obiad,
pomyślała.
- Wszystko było bardzo smaczne - przyznał Piers,
zbierając naczynia ze stołu.
- Dziękuję - odparła i upiła duży łyk wina. Czuła się
coraz lepiej. - Trochę mi pomogłeś. No wiesz, z tym so
sem. .. Gdzie się nauczyłeś gotować? - zagaiła.
- Tam, gdzie wszyscy. W kuchni.
Zachichotała.
- Miałem po prostu dobrą motywację - kontynuował.
- Jedzenie w restauracjach nudzi się już po kilku wyj
ściach, postanowiłem więc, że lepiej będzie, jeśli nauczę
się gotować. I tak, metodą prób i błędów, nauczyłem się
przyrządzać wiele potraw. Tobie też by się to przydało.
Zwłaszcza jeśli chcesz wyjść za mąż za tego tam... - Prze
rwał, czekając na jej reakcję. Kiedy się nie odezwała,
spytał: - No, to jak?
- O co ci chodzi?
- Wyjdziesz za tego faceta, czy nie?
Patrzył jej prosto w oczy i Alyssia poczuła, że się ru
mieni.
On zaczyna mi się podobać, zauważyła. Chyba wypi
łam za dużo wina...
Wstała nagle i podeszła do zlewu, gdzie piętrzyły się
naczynia.
- Zostaw - powiedział. - Jesteś senna. Ja pozmywam.
Chociaż nie była wcale śpiąca, ucieszyła się, że daje jej
pretekst do pójścia na górę. Bała się, że jeśli jeszcze przez
chwilę posiedzi tu z Piersem, nie będzie się mogła oprzeć
jego magnetyzmowi. A wtedy utwierdziłaby go w przeko
naniu, że mimo narzeczonego chętnie spotyka się z innymi
mężczyznami.
Piers podprowadził ją do schodów i kiedy odwróciła
się, żeby życzyć mu dobrej nocy, pocałował ją.
Odruchowo przylgnęła do jego muskularnego ciała
i poczuła, że dreszcz podniecenia przebiega jej po krzyżu.
Całowała z wielkim zapamiętaniem, a on pogłębił poca
łunek.
W pewnej chwili odsunął ją jednak od siebie i Alyssia
spojrzała na niego zdziwiona.
- To... - powiedział zachrypniętym z emocji głosem.
-To był błąd.
- Masz rację - odparła po chwili. - Piliśmy wino, no
i ten księżyc...
Wino i księżyc, pomyślała gorzko. Kogo ja czaruję?
Przecież Piers pociąga mnie od samego początku. Nawet
jego zachowanie nie zmniejszyło tej fascynacji.
- Mam zasadę, której się zawsze trzymam. Nie wiążę
się z mężatkami. Ty jesteś zaręczona, więc to prawie to
samo - wyjaśnił.
- Nie musisz się tłumaczyć. Nie jestem dzieckiem.
- Alyssio, zrozum, nie interesują mnie przelotne ro
manse. Być może przyzwyczaiłaś się do facetów, którzy
idą do łóżka z każdą, która tego zechce. Jeśli tak, to radzę
ci, żebyś znalazła sobie kogoś takiego. Wiem, że potrze
bujesz czegoś nowego, bo masz problemy z narzeczonym,
ale...
- O czym ty mówisz?! Nie zamierzałam cię wykorzy
stać!
- To dobrze. Póki się rozumiemy, nie ma problemu.
Idź na górę, a ja pozmywam naczynia.
Alyssia patrzyła za nim w zupełnym oszołomieniu.
Wyszło na to, że to ja rzuciłam się na niego i w dodatku
chciałam go haniebnie wykorzystać! W jednym tylko miał
rację: to był błąd, stwierdziła i poszła do swojej sypialni.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Alyssia leżała na plaży, rozkoszując się ciszą i spoko
jem. Wstając tego ranka, obiecała sobie, że nie pozwoli
już nikomu wyprowadzić się z równowagi. Ostatecznie
przecież po to przyjechała do Francji. Chciała odpocząć
od ludzi i zrelaksować się.
Podświadomie wiedziała jednak, że osiągnięcie całko-
witego spokoju jest niemożliwe. Rozczarowanie z powo
du zachowania Jonathana poszło już w niepamięć. Ustą
piło pola uczuciom, jakie wywoływał w Alyssi Piers Mor
rison. Nie mogła zapomnieć pocałunku jego ust.
Zrobiłam z siebie totalną idiotkę, myślała. W zupełno
ści zasłużyłam sobie na niską ocenę mojej moralności.
Jęknęła i obróciła się na brzuch, podpierając głowę rę
kami.
Przecież wyraźnie powiedział, że nie znosi kobiet, które
się narzucają mężczyznom. A co zrobiłam? Dokładnie to,
czego się po mnie spodziewał.
Wiedziała, że w całym zdarzeniu Piers również brał
czynny udział. Była jednak pewna, że gdyby oparła się
pokusie, do niczego by nie doszło.
Piers Morrison jest niebezpiecznym człowiekiem. Ta-
kim, który nawet nie stara się traktować mnie z szacun
kiem. W jednej chwili mnie całował, a już w drugiej
gorzko tego żałował. Mówił przecież, że mu się wcale nie
podobam jako kobieta...
Alyssia poczuła nagle chłód na plecach. Odwróciła się
niechętnie.
- Zasłaniasz mi słońce - powiedziała, starając się opa
nować zdenerwowanie. Widok Piersa po raz kolejny za
parł jej dech w piersiach.
- Doprawdy? - Rozłożył ręcznik i odparł: - Nie mia
łem pojęcia, że należy do ciebie.
- A tak w ogóle, co ty tutaj robisz? - spytała, ignorując
jego uwagę.
- Prawdę powiedziawszy - usiadł na ręczniku - przy
szedłem porozmawiać z tobą o wczorajszym wieczorze.
Zapadła cisza i Alyssia czuła, jak jej serce szamoce się
w piersi. Ledwie zmusiła się do odpowiedzi.
- Sądziłam, że już sobie wszystko wyjaśniliśmy. Co
do mnie, to nie ma o czym mówić.
Piers ułożył się wygodnie i zamknął oczy.
Dziewczyna mimowolnie zapatrzyła się w jego opalone
ciało. Z zauroczenia wyrwało ją pytanie:
- Czy ty kochasz swojego narzeczonego?
- To nie twoja sprawa - ucięła ostro.
- Po prostu bądź szczera i odpowiedz.
- Nie mam najmniejszego zamiaru odpowiadać na tak
wścibskie pytanie! - Policzki jej płonęły.
- Wobec tego odpowiem za ciebie. Nie kochasz go
i prawdopodobnie nigdy nie kochałaś. A wnioskuję to ze
sposobu, w jaki zareagowałaś wczoraj wieczorem. Gdy
bym cię nie powstrzymał... Kobieta zakochana po uszy
w innym tak nie zachowuje się. Przyznasz mi chyba rację?
- Nie muszę. - Wzięła do ręki książkę, którą przynios
ła z sobą na plażę. Otworzyła ją w założonym miejscu
i udała, że czyta. Pamiętała też o tym, żeby od czasu do
czasu przewracać kartki. Chciała, żeby Piers zrozumiał, że
rozmowę uważa za skończoną.
Bez słowa zabrał jej książkę i odrzucił nieco dalej
w piach. Następnie uwięził w dłoniach twarz Alyssi, zmu
szając, by patrzyła mu prosto w oczy.
- Rozmawiam z tobą - powiedział przez zaciśnięte zę
by. - Czy twój chłoptaś wie, że pod tą powłoką zimnej
i wyniosłej kobiety kryje się istny wulkan? Domyślam się,
że nie...
- Nie wie - potwierdziła. - Przy nim taka nie jestem!
- Nie kochasz go. Gdybym chciał cię teraz pocałować,
znowu zareagowałabyś tak...
- Nie! A zresztą, co ciebie obchodzą moje uczucia do
Jonathana?
- Bardzo mnie interesują... Twój ojciec zwrócił się do
mnie z prośbą, bym wybadał sprawę. Chciał też, żebym
przekonał cię, że Jonathan nie jest odpowiednim kandy
datem na męża - wyznał. - Wierz mi, wychodząc za nie
go, popełniłabyś największy błąd w swoim życiu.
Słowa Piersa dzwoniły jej w uszach i czuła, że od nad
miaru informacji zaczyna ją boleć głowa.
- Mój ojciec...?
- Cholera! - Potarł oczy i usiadł sztywno, wypuszcza
jąc Alyssię z uścisku. - Powinienem był ci to powiedzieć
wcześniej.
- Mój ojciec poprosił cię, żebyś mnie odwiódł od planów
małżeńskich? - spytała z niedowierzaniem. - Jak on mógł?
- Martwi się o ciebie. Wiedz tylko, że nie próbował
bym cię pocałować, gdyby nie pewność, że nie czujesz nic
do Jonathana.
- Nie chcę tego dłużej słuchać! - Wstała i poszła
w stronę morza. Zanim jednak weszła do wody, dogonił
ją i przyciągnął tak, żeby spojrzała mu prosto w oczy.
- A czy całowanie mnie też należało do ojcowskiego
planu? To miało mnie przekonać, że małżeństwo z Jona
thanem nie jest najlepszym pomysłem? - spytała.
- Wiesz, że nie - odparł zachrypniętym głosem. - Nie
boję się przyznać, że bardzo cię pragnąłem zeszłej nocy.
Już dawno żadna kobieta nie wzbudzała we mnie takich
emocji.
Oczy pociemniały mu z pożądania i zapatrzył się w jej
usta.
- I to ma mnie niby pocieszyć?! - wrzasnęła upokorzona.
Próbowała zebrać myśli, żeby wyrazić to, co czuje.
Zanim jednak zdołała ułożyć sensowne zdanie i wypowie
dzieć je, Piers wpił się w jej wargi.
Zaskoczona chciała zaprotestować, ale przyciągnął ją je
szcze bliżej. Postanowiła, że tym razem nie podda się
pragnieniu. Zacisnęła mocno usta i z całych sił starała się
opanować. Było jej ciężko. Całe ciało ogarnęła bowiem
gorączka namiętności. Chociaż nie oddała pocałunku, czu
ła, jak powoli topnieje, ale miała nadzieję, że Piers tego
nie zauważy.
To niesamowite, jak bardzo go pragnę, pomyślała.
Równocześnie nienawidzę i pragnę. Nie cierpię tego, co
ze mną robi. To jest takie skomplikowane...
Całował ją z wielką pasją, po czym wziął ją w ramiona
i zaniósł nad wodę. Tu położył Alyssię tak, że fale piesz
czotliwie głaskały jej nogi.
- Nie -jęknęła cicho, kiedy się nad nią pochylił.
Chciała wyrwać się i uciec jak najdalej. Nie miała jed
nakże dość siły, żeby przeciwstawić się temu, co było
nieuniknione. Kiedy usta mężczyzny zaczęły wędrować
po jej szyi i dekolcie, zadrżała.
Piers jednym szarpnięciem zdarł z niej staniczek.
- Jesteś taka piękna - wyszeptał z zachwytem, patrząc
na jej odsłonięte piersi. Pochylił się nad nimi i po chwili
zaczął je zapamiętale pieścić.
Alyssia straciła resztki samokontroli. Nie chciała my
śleć teraz o tym, co z tego wszystkiego wyniknie. Pragnę
ła Piersa i w tej chwili nie mogła się już opierać. Ich ciała
splotły się W namiętnym uścisku. Piers był świetnym ko
chankiem i już po chwili poczuła wielkie wyzwolenie.
Nigdy jeszcze nie czuła takiego spełnienia.
Leżeli obok siebie, łapiąc oddech.
Alyssia chciała, żeby ten moment trwał wiecznie, ale
wnet pojawiły się dawne wątpliwości.
Jeśli tak bardzo żałował wczorajszego pocałunku, to co
powie teraz? - zastanawiała się.
Czekała, aż odezwie się pierwszy. Ponieważ milczał,
spytała cicho:
- I co teraz?
- Cóż, jedno jest pewne... Nie możemy cofnąć tego,
co się już stało - zauważył.
Świetnie się zaczyna, pomyślała z ironią.
- Żałujesz?
- Sprawy wymknęły się nam nieco spod kontroli, ale
wiedziałem, że tak będzie. Nie mogłem ci się oprzeć - wy
znał.
- Ja też nie mogłam zdusić tego pragnienia.
- Czy teraz wierzysz mi, że dotykając cię, nie myśla
łem o twoim narzeczonym i nie chciałem ci niczego udo
wodnić? Po prostu pociągasz mnie.
- Tak, rozumiem. Pewnie mi nie uwierzysz, ale już od
dawna planowałam zerwanie z Jonathanem. Odkryłam
kilka nieprzyjemnych faktów i...
- Dlaczego się z nim zaręczyłaś?
Alyssia wzruszyła ramionami.
- Było nam razem przyjemnie. Czułam się przy nim
bezpieczna. Wiedziałam, że jest ze mną nie tylko ze wzglę
du na moje pieniądze. Jego ojciec jest jeszcze bogatszy od
mojego - wyjaśniła.
Zacisnął wargi i była pewna, że za chwilę odezwie się
jego cynizm.
- Cóż, jesteś przynajmniej szczera.
Ucieszyła się, że nie zaczął znowu jej krytykować.
Dotknęła jego ręki i poczuła, że cały tężeje.
Usiadł raptownie i powiedział:
- Musimy sobie wyjaśnić kilka spraw. Owszem, ko
chaliśmy się przed chwilą, ale na tym koniec. Nie ma sensu
zastanawiać się teraz, czy to powinno, czy też nie powinno
się stać. Stało się i już. Mówiłem ci wcześniej i znowu
powtórzę. Mimo wyjątkowo ponętnego ciała emocjonal
nie jesteś dzieckiem i nie zamierzam się z tobą wiązać.
Możesz więc od razu porzucić plany zastępowania Jona
thana raną. Już kiedyś odczułem gorycz miłości i nie chcę
powtarzać tego doświadczenia.
- Widzę, że nie owijasz słów w bawełnę - zauważyła
cierpko.
- Nie chcę po prostu, żebyś się sparzyła.
- Och, jakiś ty troskliwy... A teraz powiedz mi, czy
taką pogadankę serwujesz wszystkim kobietom, z którymi
spałeś?
- Tylko proszę, nie rozczulaj się nad sobą - odparł,
widząc, jak wilgotnieją jej oczy. - Niedługo wyjedziesz
i już się nigdy nie zobaczymy. Nie ma więc powodu roz
dmuchiwać całej sprawy.
- Jasne.
- Nie chodzi o to, żebyśmy cokolwiek udawali... Fi
zycznie za bardzo się przyciągamy, ale...
- Cóż, nie chciałabym podkopywać twojego ego... ale
wierz mi, że ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebuję, jest
związek z tobą. Zresztą w ogóle z kimkolwiek...
Przez chwilę milczeli, zastanawiając się nad tym, co
zrobili.
- Idę do domu - odezwał się Piers. - Dość mam na
dzisiaj tej plaży - dorzucił.
Alyssia postanowiła, że nie wróci do domu przed wie
czorem. Odnalazła swoją książkę i zmusiła się do czytania.
Myślami ciągle błądziła wokół Piersa.
Znajomi z Londynu zupełnie by mnie nie poznali.
Dawna Alyssia Stanley igrała z uczuciami mężczyzn i od
pędzała ich jak natrętne muchy. Dzisiaj jednak nie byłam
sobą, skwitowała smętnie.
Była już prawie szósta, kiedy zdecydowała się na po
wrót. W domu było bardzo cicho i nigdzie nie dostrzegła
śladów obecności Piersa. Wzięła prysznic, po czym wło
żyła jedwabne spodnie i różową koszulkę.
Stanęła przed lustrem i uśmiechnęła się z zadowoleniem,
widząc, że opalenizna ładnie współgra z różem bluzki.
Będąc już na schodach, usłyszała głosy dochodzące
z salonu. Zaciekawiona ruszyła w ich kierunku.
Na sofie dostrzegła Simone oraz siedzącego przy niej
Piersa.
- Simone, jaka miła niespodzianka! Co ty tu robisz?
Francuzka zarumieniła się lekko.
- Pomyślałam, że wpadnę z wizytą. W końcu nieco
dziennie przyjeżdżasz do Francji. - Zaśmiała się perliście.
- Piers dotrzymywał mi towarzystwa. Opowiedział mnó
stwo ciekawych historii o miejscach, w których pracował.
To dziwne, pomyślała Alyssia, wydawało mi się, że
Morrison wspomniał, że na stałe mieszka w Londynie
i stamtąd zarządza firmą...
Opadła na pobliski fotel.
- Może napijesz się trochę wina? - zaproponował
Piers.
Pokręciła głową, oddalając od siebie pokusę spojrzenia
mu głęboko w oczy. Zerknęła ciekawie na przyjaciółkę
i już wiedziała, że Piers bardzo jej się spodobał.
- Andre nie może się już doczekać waszego spotkania.
- Simone próbowała zachęcić Alyssię, by włączyła się do
rozmowy.
- Ach, tak...
- Prosił mnie, żebym cię zapytała, dokąd chciała
byś pójść. On oczywiście wolałby intymne klimaty,
ale... - Simone zaśmiała się wesoło - ...powiedzia
łam mu, że jesteś zaręczona i z pewnością do romanty
cznych restauracji chadzasz tylko z Jonathanem. Nie
muszę chyba dodawać, że taką sugestią zawiodłam
brata.
- Na kiedy się umówiliście? - zaciekawił się Piers.
- Na środę - odparła.
- Chętnie doradzę ci, dokąd iść. Znam w Nicei kilka
fajnych miejsc.
- Dziękuję.
- Simone, od jak dawna znasz Alyssię?
- Och, poznałyśmy się jeszcze w szkole. To były
czasy...
Tylko nie to!
- Nie sądzę, żeby Piersa interesowały nasze szkolne
wspominki - przerwała jej Alyssia w pół zdania.
- Wręcz przeciwnie. Jestem ciekaw, jaka byłaś jako
nastolatka.
- Ali zawsze robiła to, co chciała. Do nauki jakoś
niespecjalnie się przykładała, ale był taki przedmiot,
w którym była najlepsza.
- Tak? Jaki? - dopytywał się Piers.
- Sztuka. Pamiętasz, jak uwielbiałaś malować?
- Tak. Nawet teraz zdarza mi się, że coś naszkicuję...
Co zjemy na kolację? - spytała Alyssia, chcąc zmienić
temat rozmowy.
- Och, przywiozłam ze sobą mnóstwo pyszności! - za
wołała Simone. - Mam je w bagażniku. Chętnie przyrzą
dzę z nich szybki posiłek.
Przyjaciółka Alyssi była wyśmienitą kucharką. Miała
nawet zdawać egzamin na cordon bleu, ale w ostatniej
chwili zdecydowała, że jednak otworzy butik zamiast
knajpki.
We trójkę poszli do samochodu Simone i po chwili
wnieśli jedzenie do kuchni.
Gdyby nie obecność Piersa, Alyssia starałaby się pomóc
przyjaciółce. Była jednak zbyt skrępowana, kiedy to on
pierwszy zaproponował pomoc w kuchni.
Simone przygotowała szybko masło czosnkowe oraz
sos do sałatki.
Tworzą piękną parę, zauważyła mimowolnie Alyssia.
Oboje mają ciemne włosy.
Francuzka wybuchała śmiechem, słuchając opowieści
o niesamowitych podróżach i przygodach Piersa.
Posiłek zjedli w ogrodzie. Wszystko było przepyszne
i Alyssia poczuła, że jeszcze kęs i pęknie.
Kiedy zostały na chwilę same z Simone, przyjaciółka
zaczęła wypytywać ją o Piersa.
- Mam nadzieję, że się nie gniewasz, że przyjechałam
bez zapowiedzi? - spytała Simone niepewnie.
- Skądże znowu. Im więcej ludzi w domu, tym lepiej.
Nie muszę przynajmniej zabawiać go rozmową.
- Nie wiem, dlaczego go nie lubisz. Ja poszłabym za
nim na koniec świata.
- Jest wolny - odparta Alyssia. - Widzę zresztą, że
bardzo mu przypadłaś do gustu.
Przypomniała sobie, jak stwierdził, że woli pełniejsze
kobiety, a nie takie chude, jak ona.
Tak, Simone jest odpowiednią kobietą dla niego.
- Chyba się mylisz. Podobam mu się tylko jako kole
żanka, z którą może sobie pogadać na różne tematy. To
jest mój odwieczny problem. Faceci widzą we mnie kum
pelkę, a nie obiekt pożądania - westchnęła teatralnie. -
Taka już moja dola.
Wrócił Piers.
- A może w środę wybralibyśmy się gdzieś w czwór
kę? Razem może być zabawnie - zaproponował.
- To cudowny pomysł - ucieszyła się Simone. - Pra
wda, Ali?
- Jasne - odparła Alyssia bez przekonania.
Odprowadziła przyjaciółkę do samochodu, po czym
długo jeszcze stała na podjeździe, niepewna, co zastanie
po powrocie.
- Czy lepiej się czujesz? - zagaił Piers, kiedy tylko
weszła do domu.
- Lepiej? - zdziwiła się.
- Lepiej niż przez cały wieczór - dorzucił.
- Tak. Dobrze się czuję, tylko jestem bardzo zmęczona.
To pewnie przez to słońce.
- Wyśpij się porządnie.
Kiedy przechodziła obok Piersa, była pewna, że zaraz
ją obejmie.
- Nie martw się, już cię nie dotknę - powiedział, jakby
czytając w jej myślach.
To wielka szkoda, stwierdziła w duchu i poszła na górę.
Siedząc na łóżku, zastanawiała się nad przewrotnością
losu.
Jak to możliwe, że spośród tylu mężczyzn na ziemi
musiałam trafić na Piersa? Co gorsza, zakochałam się
w nim...
Zamknęła oczy i westchnęła.
Chyba znowu muszę zasięgnąć porady wróżki, posta
nowiła. Może gwiazdy wiedzą, co mnie czeka i jak mam
sobie z tym wszystkim poradzić?
ROZDZIAŁ PIĄTY
Rano pomysł, żeby pójść do wróżki, nie wydawał się
już tak dobry. Alyssia wyjrzała przez okno i na widok
ulewy poczuła dreszcze. Wzburzone morze uderzało fala
mi o skały nadbrzeża.
To był najlepszy dzień, żeby zostać w domu. Jednakże
wizja przymusowego towarzystwa Piersa odpowiednio
zmotywowała Alyssię i już po chwili była gotowa do wyj
ścia. Brodząc w strugach deszczu, doszła do poczty. Na
jednej z półek znalazła książkę telefoniczną, po czym wy
szukała hasło „astrolog". Tu, ku jej ogromnemu zaskocze
niu, znalazła tylko jedno nazwisko.
To takie dziecinne, pomyślała, uśmiechając się. Co ta
kiego mogą mi powiedzieć gwiazdy?
Mimo mieszanych uczuć wybrała numer astrologa i już
po chwili streszczała historię swego życia nieznajomej po
drugiej stronie słuchawki. Na szczęście pani astrolog
mówiła w kilku językach obcych, w tym również po
angielsku.
Pod podany adres Alyssia zajechała taksówką, obawia
jąc się, że z mapą mogłaby długo błądzić. Pogoda zaś
wybitnie nie nastrajała do długich spacerów. Stojąc pod
drzwiami, cieszyła się, że udało jej się rano umknąć z do
mu, zanim Piers pojawił się w kuchni. W ten sposób nie
musiała mu mówić, dokąd idzie. Jedyne, czego żałowała,
to że w podróż do Francji nie wzięła ze sobą parasolki.
Wizyta u astrologa w piątek, pomyślała wesoło. W An
glii do pójścia do wróżbity namówiły ją koleżanki, które
zresztą towarzyszyły jej podczas tej wizyty. Teraz jednak
była sama, zdana tylko na siebie.
- Odwagi - szepnęła.
Nie było już odwrotu. Kierowca taksówki odjechał i je
dyne, co mogła teraz zrobić, to wejść do budynku.
Tam przynajmniej nie będzie padać, pocieszyła się
w myślach.Zeskanowała i przerobiła pona.
Drzwi otworzyła dziewczyna niewiele starsza od Alys-
si. Uśmiechnęła się szeroko i zaprosiła gościa do środka.
Alyssia odwzajemniła uśmiech, aczkolwiek zaczęła się
zastanawiać, czy aby trafiła pod właściwy adres.
- Panna Stanley? - spytała nieznajoma.
Dziewczyna pokiwała głową, po czym ruszyła za Fran
cuzką. Cały czas rozglądała się po mieszkaniu, podświa
domie oczekując wypchanych zwierząt, kryształowych
kul i bulgocących w saganach substancji podejrzanego
pochodzenia. Tu nie było niczego takiego.
Był to mały domek, urządzony w pastelowych bar
wach. Pasował stylem do jego właścicielki. Nieznajoma
wyglądała niczym wnuczka wróżki.
Czyste szaleństwo, skwitowała swój pomysł Alyssia,
Niepotrzebnie tu przyszłam.
Claire, bo tak kazała siebie nazywać wróżka, wskazała
Alyssi wygodny fotel.
- Zaraz po pani telefonie udało mi się przygotować
pani kartę urodzenia - powiedziała astrolog.
- Ach, tak? - zdziwiła się Alyssia. Nie chciała jednak
że wyjść na typowego sceptyka, więc czekała w milczeniu
na dalsze informacje.
- Owszem. - Claire zaśmiała się lekko. - I proszę się
nie martwić. Nie musi się pani tak denerwować. Cały
zabieg przeprowadzę bezboleśnie - dodała wesoło. - Nie
jestem magikiem ani szamanką wudu. Nie rzucę na panią
uroku. Tak naprawdę to astrologia jest tajemniczą nauką
tylko dla tych, którzy nic o niej nie wiedzą.
- Wiem już trochę, bo w Londynie też byłam u astro
loga - wyznała Alyssia.
- A zatem wie pani, czego się spodziewać. Nie pytam,
dlaczego chce pani powtórnie wysłuchać tego, co o pani
mówią gwiazdy. Na pewno ma pani swoje powody. Oto,
co udało mi się dowiedzieć z układu astrologicznego. -
Uśmiechnęła się szelmowsko. - Zawsze może pani po
równać notatki.
Usiadła wygodnie na pluszowej sofie i zaczęła opowia
dać Alyssi o wpływie gwiazd na jej osobowość.
Tym razem, nie rozpraszana przez chichoczące kole
żanki, Alyssia skupiła się na słowach Claire. Wiedziała, że
wiele z tego, co mówi Francuzka, można by dopasować
do tysięcy innych osób, ale faktem było też, że większość
opisów się zgadzała.
Usłyszała takie słowa, jak „impulsywna", „ufna", „po
rywcza", i dopasowała te przymiotniki do swojego do
tychczasowego stylu życia.
- Jest pani bardzo silną osobowością - mówiła astro
log. - Ma pani możliwość dokonania wielu wspaniałych
rzeczy. Takie są w większości kobiety spod znaku Barana.
Pani planetą jest Mars, dlatego też walkę i działanie ma
pani we krwi. Teraz jednak wyczuwam, iż rozprasza partią
myśl o pewnym mężczyźnie.
- To bardzo dziwne uczucie... słuchać, jak pani o mnie
mówi.
- Ale to pomaga. Najpierw trzeba zrozumieć siebie,
żeby móc rozwiązać problem, który nas gnębi. Ja tylko
pomagam ludziom w zapoznaniu się z własnymi słabo
ściami oraz mocniejszymi stronami psychiki.
- A zatem widzi pani, że mam kilka problemów?
Nie mogę w to uwierzyć, że z zupełnie obcą osobą
rozmawiam tak otwarcie o sprawach osobistych, zdziwiła
się Alyssia.
Nigdy nie umiała jawnie wyrażać swoich obaw. Była
pewna, że nawet gdyby zdobyła się na odwagę, jej znajomi
odsunęliby się od niej. Oczekiwali, że będzie się dobrze
bawić i uśmiechać. Miała być tylko piękną i bogatą Alys
sią Stanley.
Claire pokiwała głową.
- Takie rzeczy widać, patrząc na wyraz pani twarzy
lub obserwując sposób, w jaki się pani porusza czy siedzi.
Jest wiele metod. W moim fachu nauczyłam się odczyty-
wać wszystkie te oznaki. W ten sposób wiem już wiele,
zanim odczytam to, co mówią gwiazdy.
- To musi być bardzo przydatne.
- O, tak - potwierdziła Claire.
- Teraz mogę przepowiedzieć pani przyszłość - po
wiedziała, zaglądając do wykresu astrologicznego. - Bez
obawy, nie podam szczegółów, tylko zarysuję pani drogę
życiową. To będzie coś w rodzaju podpowiedzi.
- Nostradamus - wymruczała Alyssia.
Claire zaśmiała się głośno.
- Dziwne, że pani w ogóle o nim słyszała. Wielu ludzi
nie ma pojęcia, kim był. Jak już wspomniałam, pani pro
blemy koncentrują się wokół mężczyzny. Nie mogę pani
powiedzieć, ile ma lat ani jak wygląda. Mogę tylko stwier
dzić, że przewrócił pani życie do góry nogami. Jest typo
wym Wodnikiem.
Alyssia drgnęła nerwowo. W Londynie też słyszała coś
o Wodniku...
Strzeż się Wodnika, przypomniała sobie.
- Problem polega na tym, że osoby spod tego znaku
bardzo łatwo zrazić do siebie. Sądzę, że wybuchowy chara
kter Barana nie pomaga pani w zdobyciu tego mężczyzny.
Alyssia zastygła w bezruchu, z zapartym tchem czeka
jąc na dalsze słowa.
- Ten Wodnik jest typowym monogamistą. Przelotne
romanse to nie dla niego - kontynuowała Claire.
Niestety, to nie ja jestem tą jedyną, zasmuciła się
Alyssia.
- Oddał serce kobiecie, z którą był związany od lat...
- Nie! - krzyknęła Alyssia. Wstała i nerwowo zaczęła
grzebać w torebce. W końcu wydobyła z niej portfel i wy
jęła odpowiednią sumę franków.
- Pani chyba nie wychodzi? - zapytała z niedowierza
niem astrolog. - Nie skończyłam jeszcze...
- Nie chcę tego słuchać - przerwała jej podenerwowa
na Alyssia. - Zapomniałam, że jestem umówiona z kole
żanką - dorzuciła przepraszająco. - Nie mogę zostać ani
chwili dłużej. Dziękuję... za wróżbę.
- Ale...
- Bardzo mi pani pomogła. Cieszę się, że mogłam tak
otwarcie porozmawiać o moich uczuciach. Być może po
powrocie do Londynu kupię sobie zwierzątko, kota lub
psa. Będę mogła mu się zwierzać do woli - zaśmiała się
nerwowo.
- Nie powinna pani wychodzić w połowie sesji.
Owszem, w życiu Wodnika jest inna kobieta, ale...
- Proszę już nic nie mówić - przerwała jej Alyssia.
- Jak pani zamierza wrócić? - stropiła się Claire.
- Pieszo.
- Proszę zostać, zamówię taksówkę. Mogłaby pani
w tym czasie wypić filiżankę herbaty - zachęcała astrolog.
- Jeśli pani nie chce, to nie powiem już ani słowa na temat
pani przyszłości. Nie może pani teraz wyjść. Mogłaby się
pani przeziębić.
To, co mówiła, miało sens, ale Alyssia w tej chwili
zupełnie nie mogła myśleć logicznie. Pragnęła jedynie
wybiec stąd i jak najszybciej dotrzeć do domu. Pożegnała
się spiesznie. Biegła przed siebie, nie do końca zdając
sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje.
Dopiero po piętnastu minutach udało jej się dostrzec
taksówkę. Kierowca jednak nie chciał wpuścić jej do sa
mochodu. Mówiąc coś po francusku, żywo przy tym ge
stykulował, wskazując jej mokre ubranie. Kiedy po angiel
sku wyjaśniła, że nie rozumie ani słowa, powiedział:
- Pani przemoczy mój voiture!
- Pada deszcz!
Było jej wszystko jedno, jak będzie wyglądał samochód
taksówkarza. Nawet jej wygląd nie miał już znaczenia.
Pragnęła prędko wrócić do domu. Ostatecznie udało jej
się obłaskawić kierowcę.
Przez całą drogę powrotną wmawiała sobie, że wróżba
Claire jest bezsensowna i nie należy się nią przejmować.
Przecież to zwykły nonsens, żeby czytać cokolwiek
z gwiazd, tłumaczyła sobie.
Podświadomie czuła jednak pewien niepokój. Kiedy
kierowca zatrzymał się przed domkiem, była tak pogrążo
na w rozmyślaniach, że tego nawet nie zauważyła.
- Czy mogłaby mi pani zapłacić? - spytał zagniewany
kierowca?
- Och... tak, oczywiście.
Zapłaciła mu dużo więcej, niż wskazywał licznik, po
czym wysiadła.
- Czy to za mokre siedzenie, mademoiselle? - spytał
z nadzieją.
- Oui - odparła i poczuła się dużo lepiej. Kierowca też
wyglądał na zadowolonego.
Może do wszystkiego źle podchodzę? - zastanowiła się
Alyssia, wchodząc do domu. Jeśli Piers ma inną kobietę,
to gdzie ona mieszka? Przecież nie jest żonaty.
Zdjęła płaszcz i nagle usłyszała rozmowę dochodzącą
z salonu.
To nie może być Simone, bo była u nas wczoraj, po
myślała Alyssia. A nikt inny nie wie przecież, że tu mie
szkamy.
Kiedy weszła do salonu, ujrzała Piersa i nieznajomą
kobietę.
- Wyglądasz jak zmokła kura - przywitał ją.
- Wielkie dzięki za komplement - burknęła.
- Wy, Anglicy... - odezwała się nieznajoma z moc
nym francuskim akcentem -jesteście tacy szaleni.
Alyssia zerknęła na nią niechętnie i poczuła, że cały jej
optymizm znika.
Francuzka miała interesującą twarz. Nie była piękno
ścią, ale uwagę przyciągały jej duże oczy, które teraz cie
kawie przyglądały się Alyssi.
Inna kobieta.
No tak, mam już odpowiedź na pytanie, gdzie jest jego
przyjaciółka, pomyślała z ironią. Siedzi na sofie w moim
salonie.
- Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać.
Woda kapała z jej włosów na dywan, ale nawet tego
nie zauważyła. Całą uwagę skupiła na nieznajomej.
- Lepiej się przebierz - poradził jej Piers. - Nie chcesz
chyba spędzić reszty wakacji we Francji, leżąc w łóżku
z zapaleniem płuc?
- Piers, nie przedstawisz nas sobie? - zdziwiła się
Francuzka.
Alyssia jęknęła w duchu. Nie miała ochoty poznawać
tej kobiety. Uśmiechnęła się jednak uprzejmie.
- Tak, oczywiście. Nicole, to jest Alyssia, ta młoda
dziewczyna, o której ci mówiłem. Alyssio, to jest
Nicole.
- Cóż, młoda dziewczyna musi się przebrać - odparła,
patrząc ostro na Piersa.
- Wyglądasz, jakbyś spacerowała w deszczu, to głupie,
non?
-
Nie spacerowałam. Moje szaleństwo ma swoje gra
nice - odparła Alyssia. - A teraz, jeśli pozwolicie, pójdę
się przebrać. Zaraz wrócę.
- Nie ma pośpiechu - odparł Piers chłodnym tonem.
No, jasne, że nie ma. Pewnie chcesz sobie porozmawiać
z Nicole, pomyślała, wchodząc po schodach.
Kiedy po dłuższej chwili zeszła, żeby do nich dołączyć,
nadal radośnie rozmawiali. Mówili po francusku, co jesz
cze bardziej ją rozdrażniło.
- A więc lubisz robić zakupy w deszczu, non? - zapy
tała Francuzka z uśmiechem.
- Non - odparła Alyssia krótko.
Najgorsze było to, że Nicole była uroczą osobą i po
godzinie rozmowy Alyssia musiała sobie powtarzać
w myślach, że to przecież jej rywalka. Nie mogła jej po
lubić.
W przeciwieństwie do swojej przyjaciółki, Piers w ogó
le nie był zainteresowany, gdzie Alyssia była przez cały
ranek. Kiedy zaczął mówić coś po francusku, Alyssia nie
wytrzymała.
- To bardzo nieładnie mówić po francusku w mojej
obecności. Wiesz przecież, że nic nie rozumiem.
- Nieładnie jest też próbować coś zrozumieć, skoro
rozmowa ewidentnie nie dotyczy twojej osoby - odparł
nieuprzejmie.
- Chciałabym ci przypomnieć, że jesteś w moim do
mu... - wysyczała. Cieszyła się, że słaby angielski nie
pozwala Nicole zrozumieć, o czym rozmawiają.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że powinniśmy
wyjść?
- Nie - wymamrotała zawstydzona.
Wzięła do ręki jakąś gazetę i zaczęła ją bezmyślnie
przeglądać. Kiedy po godzinie Piers i Nicole wstali, była
pewna, że Francuzka chce się pożegnać. Okazało się jed
nak, że Piers również wychodzi.
- Nie czekaj na mnie z lunchem - rzucił na odchod
nym.
- Miło było cię poznać, Alyssio - powiedziała Nicole.
- Przepraszam, że nie mogłyśmy dłużej porozmawiać, ale
mąż i dziecko z pewnością czekają już na mnie z po
siłkiem.
Mąż? Dziecko? Dobry Boże!
Drzwi zatrzasnęły się za nimi, Alyssia zaś opadła na
fotel w zupełnym zamroczeniu.
Londyński astrolog miał rację, ostrzegając mnie przed
Piersem, zakładając oczywiście, że to on jest tym Wodni
kiem. Wszystkie elementy układanki znalazły się teraz na
właściwym miejscu. Claire też mówiła o innej kobiecie.
A więc to wszystko prawda, myślała. Pokochał zamężną
kobietę i teraz cierpi...
Tysiące pytań kłębiło jej się w głowie. Od jak dawna
się znają? Czy kochali się, zanim Nicole wyszła za mąż?
Czy sypiają ze sobą?
Nie dręcz się, dziewczyno, powiedziała sobie w duchu.
Widzisz przecież, że jesteś na straconej pozycji.
Jednak zazdrość zaczęła ją gnębić. Była też zła, że dała
się wpakować w taką sytuację.
Ciekawe, czy kochając się ze mną, myślał o Nicole?
Pobiegła do swojego pokoju i rzuciła się na łóżko. Kie
dy przestała szlochać, poszła do łazienki i obmyła spuch
niętą twarz. Zerknęła na zegarek i ku własnemu zaskocze
niu odkryła, że dochodziła już szósta. Zeszła do salonu,
żeby nie wyglądało na to, że zaszyła się w sypialni.
Była tak pochłonięta myślami, że nie usłyszała nawet
podjeżdżającej pod dom taksówki.
- Co robisz? - spytał Piers, wchodząc do salonu.
- Nic specjalnego - odparta spiesznie, chowając ner
wowo karton.
Zanim zdążyła zareagować, chwycił jej nadgarstek
i wyjął z jej dłoni blok.
- Alyssia Stanley - artystka - powiedział, przegląda
jąc rysunki. - Są niezłe. Bardzo świeże.
- Nie musisz ironizować!
- A czy to właśnie zrobiłem? - zdziwił się.
- Przecież zawsze się ze mnie naigrawasz.
Powiedziała to tak cicho, że była zaskoczona, iż ją
w ogóle usłyszał.
- To nieprawda. Sam pamiętam kilka chwil, kiedy bar
dzo dobrze nam się rozmawiało czy też raczej... działało.
Jego wymowne spojrzenie zupełnie ją zaskoczyło.
- Nie wiem, co masz na myśli - wymamrotała.
- Naprawdę? - Przysiadł się do niej.
- Ja... Ty... Nie wiedziałam, że znasz się na sztuce
- bąknęła w końcu pod nosem.
Uśmiechnął się. Wiedział, że jest zdenerwowana, i znał
tego przyczynę.
- Oczywiście, że się znam. Poza tym zbieram obrazy.
To moje hobby.
- Dość drogie.
- Tak bywa... A twoje rysunki są świetne. Czy rano
wyszłaś specjalnie po karton i ołówki?
Karton i ołówki zawsze woziła ze sobą, ale nie zamie
rzała tego wyznać Piersowi. Musiałaby wtedy powiedzieć,
gdzie była naprawdę.
Pokiwała więc głową.
- Mogłaś mi powiedzieć. Chętnie bym cię podwiózł.
- Ale wtedy ominęłaby cię wizyta Nicole - zauważyła.
- Czy ona mieszka gdzieś tu w pobliżu?
- Tak.
- Od jak dawna się znacie? - spytała, patrząc na swoje
rysunki.
- Skąd tyle pytań?
Alyssia udała, że nie wie, o co mu chodzi.
- Jestem po prostu ciekawa. Ty też wypytywałeś mnie
o Simone i Andre. Jeśli nie chcesz, nie musisz mi odpo
wiadać.
- Znam ją od lat - odparł w końcu.
Ujął w palce pukiel jej włosów, po czym założył go jej
za ucho. Alyssia zamarła, nie wiedząc, jak ma się za
chować.
- Czy chciałbyś filiżankę kawy? - spytała nieśmiało.
- Nie, dziękuję.
Na twarzy Piersa pojawił się szeroki uśmiech, który
zupełnie zbił ją z tropu.
To niemożliwe, by mnie pragnął... Przecież dopiero
była u niego z wizytą jego wielka miłość!
- Tak naprawdę, to nie mnie widzisz. Czy mam rację?
- O czym ty mówisz?!
- Dobrze wiesz, o czym.
- Nie wiem, co ci się roi w tej ślicznej główce, ale jeśli
chcesz mnie o coś spytać, to po prostu zrób to. Powoli
tracę cierpliwość do tych twoich wybuchów.
- Nicole jest kimś więcej niż tylko przyjaciółką, pra
wda? - odważyła się spytać.
- Dlaczego cię to tak interesuje?
- Kochaliśmy się! - wybuchła.
- I to daje ci jakieś prawa do mnie? - zaśmiał się
ironicznie. - Nie miałem pojęcia, że aż tak się przej
miesz...
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- W porządku, odpowiem. Tak, Nicole i ja spotykamy
się od dawna i bardzo wiele nas łączy. Czy taka odpowiedź
cię zadowala? Czy chcesz więcej szczegółów?
Cóż, pomyślała, sama się o to prosiłam. Teraz już wszyst
ko wiem.
- Czy to właśnie ze względu na nią przyjąłeś zlecenie
mojego ojca?
- Między innymi.
- Rozumiem.
Żadne z nich nie zapaliło światła, więc stali teraz w cie
mnym pokoju. Błyskawice rozszalałej za oknem burzy
dodawały jeszcze więcej tragizmu do i tak trudnej sytua
cji.
- Chyba pójdę już do łóżka - wyszeptała.
Piers podszedł do niej i chwycił ją za rękę.
- Alyssio, są rzeczy, których teraz nie rozumiesz, ale...
Do licha! Jesteś jeszcze dzieckiem...
- Wszystko rozumiem - odparła lodowatym tonem. -
A nawet dużo więcej, niż ci się wydaje. Jesteśmy oboje
dorośli. Dobrze się stało, że wszystko sobie wyjaśniliśmy.
Przynajmniej wiemy, jak się sprawy mają, prawda?
- A jak się mają? - spytał cicho.
Stał tak blisko, że czuła, jak jego oddech muska skórę
jej szyi.
- Nie lubię dzielić się mężczyznami. - Starała się pa
nować nad sobą. - Ty byłeś tylko przerywnikiem.
- Przerywnikiem?!
Z powodu półmroku nie była w stanie dostrzec wyrazu
jego twarzy. Z głosu jednak wywnioskowała, że jest bar
dzo zaskoczony.
- Cóż, być może tak będzie najlepiej... Nie chciałbym,
byś się we mnie zakochała.
Zamilkł, a Alyssia w pierwszym momencie nie wie
działa, jak zareagować.
- Jak śmiesz sugerować coś tak absurdalnego! - Zde
cydowała, że atak będzie najlepszą obroną.
- Mówię tylko, że chcę tego uniknąć.
- Jak zwykle nie pozostaje mi nic innego, jak tylko
podziękować ci za przestrogę. Zapewniam cię jednak, że
nie była konieczna - wycedziła przez zęby. Była wściekła
i upokorzona
Chwiejnie podeszła do schodów.
Piers chciał jeszcze coś powiedzieć, ale w ostatniej
chwili się rozmyślił. Patrzył w milczeniu za oddalającą się
Alyssią.
Dziewczyna ledwie dotarła do swojego pokoju. Bolała
ją głowa, nogi drżały, a z oczu płynęły łzy. Rzuciła się na
łóżko i nakryła głowę poduszką, aby stłumić szloch.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Nagle okazało się, że Alyssia wyczekuje z utęsknie
niem lunchu z Andre. Potrzebowała kogoś, kto by ją po
cieszył po koszmarze ostatnich dni. Chciała też wymknąć
się z domu, nie sprawiając wrażenia uciekinierki. Lunch
z przyjacielem był dobrym pretekstem do wyjścia.
Piers nie wracał już do tematów osobistych. Był uprzej
my, ale nieprzystępny. Dziewczyna miała wrażenie, że
otacza go jakiś niewidoczny mur. Nie przeszkadzało jej to,
bowiem po tym, czego się dowiedziała o Nicole, nie za
mierzała już zbliżać się do Piersa. Chciała zachować re
sztki godności.
Jednakże ilekroć pojawiał się obok niej, czuła, jak w jej
ciele napina się każdy mięsień.
Cóż, za miesiąc pewnie będę się śmiała z całego zda
rzenia, pomyślała, nakładając cień do powiek. Pociągnęła
usta różową szminką. Na koniec użyła tuszu do rzęs, po
czym zadowolona z efektu podeszła do szafy.
Wybrała jedwabną sukienkę w kolorze kości słoniowej.
Swoim krojem podkreślała zgrabną sylwetkę Alyssi.
- Jestem szczęściarą - powiedziała do swojego odbi-
cia w lustrze. - Mam pieniądze i urodę. A za kilka dni
opuszczę to miejsce i nigdy już nie zobaczę Piersa.
Usłyszała, że zawołał ją z dołu. Prosił, żeby się pospie
szyła.
- Chciałbym zjeść lunch jeszcze w tym stuleciu, jeśli
łaska!
Skrzywiła się, słysząc jego słowa, i niechętnie zeszła
po schodach. Nadal uważała, że wspólny wypad na miasto
nie był najlepszym pomysłem. Nie chciała jednak prote
stować, żeby Piers nie zrozumiał tego opacznie.
Jego specyficzne poczucie humoru nadal wyprowadza
ło ją z równowagi. Nie mogła pojąć, jak to się dzieje, że
po tym wszystkim, co jej zrobił i powiedział, nadal nie
była w stanie opanować podniecenia na jego widok.
- No, nareszcie - przywitał ją z kwaśną miną. Zlustro
wał ją od stóp aż po czubek głowy. Oczy mu zabłysły.
- Nie musielibyśmy wyruszać przed czasem, gdyby
ten twój... samochód jeździł trochę szybciej - wytknęła
mu.
Zaśmiał się wesoło. Dziewczyna stężała, słysząc jego
śmiech. Wolała, gdy Piers był naburmuszony i mało
mówny. Wtedy jego czar mniej na nią działał. Jednakże
wobec jego uśmiechu była bezsilna. Wsiadła do samocho
du i utkwiła spojrzenie w poboczu drogi.
- Dla mnie to auto jest miłą odmianą po jaguarze,
którym jeżdżę po Londynie... - powiedział.
Zerknęła na niego. Miał na sobie spodnie w kolorze
oliwki i kremową koszulkę. Alyssia zastanawiała się, jak
to możliwe, żeby w zwykłym ubraniu wyglądał tak dys
tyngowanie i seksownie.
Podróż do Nicei trwała całe wieki, tak przynajmniej
wydawało się Alyssi. Samochód rzęził i prychał, a Piers
z taką emfazą przepraszał w imieniu pojazdu, że była
pewna, iż się z niej wyśmiewa. Postanowiła, że nie da się
sprowokować. Udawała, że nie dostrzega jego chłopię
cych zagrywek. Patrzyła to na drogę, to na lśniącą taflę
morza, połyskującą w oddali.
Słońce grzało niemiłosiernie. Alyssia nałożyła okulary
przeciwsłoneczne. Dzięki ciemnym szkłom mogła kątem
oka przyglądać się Piersowi.
- Czy zamierzasz im powiedzieć o swojej decyzji
w związku z Jonathanem? - spytał nagle.
Poczuła niemiłe ukłucie w sercu. Piers wiedział zbyt du
żo. Teraz żałowała, że zwierzyła mu się w chwili słabości.
- Nie. Najpierw muszę porozmawiać z Jonathanem. To
on powinien się pierwszy dowiedzieć.
- Też tak sądzę.
- Dzięki za aprobatę, ale ja naprawdę jej nie potrzebuję.
- Dlaczego zawsze straszysz piórka? Jeśli się nie zmie
nisz, za parę lat będziesz zgorzkniałą damulką z pretensjami.
Alyssia speszyła się lekko. Nie znosiła tych pouczeń,
tym bardziej że Piers zwykle miał rację. Najchętniej
w ogóle by z nim nie rozmawiała. Znowu zapatrzyła się
w krajobraz za oknem.
Czy on specjalnie jedzie tak wolno? Przecież Nicea jest
tak niedaleko...
- Abstrahując od uprzejmej rozmowy... Mimo pienię
dzy i seksownych ciuszków jesteś nieszczęśliwa, prawda?
- Ależ ty jesteś bezczelny!
- Wcale nie. Po prostu ciekawi mnie twoja odpowiedź.
- Dlaczego? Bo nadal uważasz, że jestem dzieckiem,
które potrzebuje psychoanalizy?
Czuła, że jeszcze chwilka i wybuchnie. W głowie
wciąż pobrzmiewały jej wszystkie krytyczne uwagi skie
rowane pod jej adresem.
- Żałuję, że tak nie jest - odparł ku jej zaskoczeniu.
- A ja żałuję, że ciągniemy tę bezsensowną rozmowę.
Mam już dosyć kłótni...
Zamilkli. Będąc w swoim aucie, Alyssia włączyłaby
głośną muzykę. Niestety, pojazd Piersa nie był wyposażo
ny w radio.
Zerknęła na deskę rozdzielczą i wbrew sobie poczuła,
że polubiła ten samochód.
Cóż, w Londynie takim nie pojeżdżę, pomyślała
i uśmiechnęła się pod nosem. Chyba tracę rozum... Naj
pierw zakochuję się w najmniej odpowiednim facecie, któ
ry pewnie zaraz po moim wyjeździe zapomni, jak wyglą
dam. Seks na plaży natomiast uznaje on za miły sposób
spędzania czasu i nie przeszkadza mu, że ja to nie Nicole.
A po drugie, zaczynam lubić to sielskie życie pozbawione
cudów techniki. Tak, zdecydowanie nie jest że mną do
brze, uznała. Biegam po mieście w strugach deszczu, wy
słuchuję wróżb astrologicznych... Może Simone i Andre
przywrócą mi zdrowy rozsądek?
Rodzeństwo czekało na nich w restauracji. Był to mały
lokal o bardzo miłej atmosferze.
Miejsce dla zakochanych, skwitowała Alyssia, krzy
wiąc się lekko.
Skupiła się na rozmowie prowadzonej przy ich stoliku
i z rozbawieniem usłyszała, jak Simone opowiada aneg
doty o swoich klientach. Jednak po kolejnym wybuchu
śmiechu rodzeństwo nagle spoważniało i spojrzało nie
pewnie na Alyssię.
- Co się stało? - zdziwiła się. Domyśliła się, że przy
jaciele coś przed nią ukrywają, i jak najszybciej chciała
dowiedzieć się, o co chodzi.
- Później ci powiem - odparła Simone, lekko się ru
mieniąc.
- Ale o czym?
Andre nerwowo obracał w dłoniach kieliszek, a Simo
ne zerknęła na Piersa.
- Och, teraz to nieważne.
- Simone, powiedz mi, a sama ocenię, czy to jest waż
ne, czy nie. I nie próbuj zmieniać tematu - ostrzegła.
- Wolałabym ci o tym nie mówić. Nie w obecności
Piersa.
Mężczyzna nie sprawiał wrażenia osoby zainteresowa
nej tematem. Całą uwagę skupił na jedzeniu, które właśnie
w tej chwili próbował nadziać na widelec. Kiedy jednak
przy stole zapadła cisza, Piers uniósł głowę znad talerza
i powiedział:
- Mną się zupełnie nie przejmujcie.
Alyssia postanowiła, że właśnie tak zrobi.
- A zatem, Simone...?
- Nie zamierzałam ci tego mówić, ale...
- Ale ja nalegałem - wtrącił Andre.
Dziewczyna czekała w milczeniu.
- Chodzi o Jonathana - kontynuowała Simone.
Chrząknęła cicho i zerknęła na brata, jakby szukając
wsparcia.
- Rozumiem, że słyszałaś plotki na jego temat? - ode
zwała się Alyssia. - Plotki o jego romansach za moimi
plecami...?
- Znasz je?
Pokiwała głową.
- To dlatego przyjechałam do Francji. Chciałam sobie
wszystko przemyśleć.
- Oczywiście... - wtrąciła Simone - to wszystko mo
że być tylko wymysłem jakiejś plotkary z biura...
- Niestety, nie jest. Zamierzam zerwać zaręczyny.
Simone spojrzała na Piersa.
- Czy ty o tym wiedziałeś?
- Tak - odparł.
Francuzka przenosiła wzrok z Piersa na swoją przyjaciół
kę. Po chwili w jej oczach błysnęła iskierka zrozumienia.
- A zatem przemyślałaś sprawę?
- Gruntownie. Zresztą ten wyjazd pomógł mi wiele
zrozumieć - stwierdziła Alyssia.
- Doprawdy? - wtrącił Piers. - Cóż za wyznanie! Mo
że nam wyjaśnisz, co takiego przemyślałaś?
- Nie mam zamiaru. Ale jestem pewna, że jeśli się
wysilisz, wszystko zrozumiesz.
Simone wyglądała na zdezorientowaną, Andre zaś za
czął się wiercić na krześle.
- Wybaczcie, ale chyba za dużo wypiłam, bo nic z tego
nie rozumiem.
- Nie, Simone. To tylko takie nasze słowne przepy
chanki...
- Aha...
Alyssię dziwił fakt, że tak wielu ludzi wiedziało o roman
sach Jonathana. Lecąc do Francji, martwiła się, że zrywając
zaręczyny, poruszy lawinę komentarzy i plotek. Teraz kiedy
wiedziała, że ludzie za nim nie przepadają, bardzo jej ulżyło.
Wyglądało na to, że wszyscy byli po jej stronie.
Zresztą po wydarzeniach na plaży wszystko, co wiązało
się z Jonathanem, było już nieistotne. Gdyby Simone
o nim nie wspomniała, Alyssia w ogóle by nie rozmyślała
na jego temat.
W roztargnieniu nie zauważyła nawet, że posiłek do
biegł już końca. Dopiero kiedy Piers sięgnął po rachunek,
kątem oka dostrzegła ten ruch i ocknęła się nieco.
Rodzeństwo uściskało ją na pożegnanie. Simone wy
glądała tak, jakby chciała coś jej powiedzieć. W ostatniej
jednak chwili zdecydowała inaczej.
Andre przytrzymał dłoń Alyssi i spojrzał jej głęboko
w oczy.
- Będziemy w kontakcie, prawda? Chciałbym się jesz
cze z tobą spotkać, zanim wyjedziesz.
Dziewczyna zamrugała, zaskoczona intensywnością je
go spojrzenia.
- Tak, oczywiście - odparła. - Chętnie.
- Możemy się dobrze zabawić. - Uśmiechnął się uwo
dzicielsko.
- Tak, oczywiście - odparła, zdając sobie sprawę, że
powtarza się jak papuga. W głowie jednakże miała taki
mętlik, że nie była w stanie sklecić bardziej wyszukanych
odpowiedzi.
Dobrze się zabawić.
Poczuła się nagle tak, jakby od wieków nie brała udzia
łu w zabawie. Nie miało to, prawdę mówiąc, żadnego
związku z problemami z Jonathanem. Od dłuższego czasu
nie umiała się rozerwać. Była spięta i czujna, nic jej już
nie sprawiało przyjemności.
- Czy dobrze się czujesz? - spytał Piers, kiedy wsia
dali już do samochodu.
Choć udawał, że jest tylko uprzejmy, pytając ją o sa
mopoczucie, wyczuła nutkę sympatii w jego głosie.
- Szczerze mówiąc, jadałam bardziej relaksujące po
siłki - przyznała.
- Jestem pewien, że Simone nie powiedziała ci tego
po to, żebyś się zamartwiała. Po prostu troszczy się
o ciebie.
- Z pewnością masz rację, aczkolwiek mam wrażenie,
że przez całe życie otaczali mnie ludzie, którzy lepiej ode
mnie wiedzieli, co jest dla mnie najlepsze.
- To chyba dobrze?
- W zasadzie tak, ale po jakimś czasie zaczyna być
irytujące.
Zerknęła na Piersa, który patrzył teraz uważnie na drogę.
- Bycie bogatym ma swoje wady, prawda? - spytał
w końcu.
Ich oczy spotkały się i przez chwilę milczeli wpatrzeni
w siebie.
Alyssia czuła, że Piers widzi jej duszę jak na dłoni.
Speszyło ją to, że przy nim tak łatwo się otwierała. Co
chwila łapała się na tym, że zwierza mu się z najbardziej
ukrytych myśli i uczuć.
- Co miałeś na myśli?
Wolała być czujna. Nie miała pewności, czy znowu
sobie z niej nie kpi.
- Tylko to, że zbyt długo cię rozpieszczano... To, cze
go ci teraz trzeba, to poskromienia.
Oczywiście miał rację, ale świadomość tego nie popra
wiła jej samopoczucia. Była pewna, że Nicole nigdy nie
musiał mówić czegoś podobnego. Sprawiała przecież wra
żenie bardzo poważnej kobiety.
Dzięki tym ciągłym uwagom Piersa w końcu sama uwie
rzę, że jestem jeszcze nastolatką i należy mnie wychowywać.
- Jaką masz propozycję? Musztrę co rano?
- Niekoniecznie. Sądzę tylko, że powinnaś być bar
dziej ostrożna, wiążąc się z kimś na stałe.
Jego oświadczenie bardzo ją zabolało. Żałowała, że
znowu dała się mu zaskoczyć. Przecież widział w niej
tylko rozwydrzonego bachora.
- Masz rację. Następnym razem będę rozważać wszyst
kie plusy i minusy.
Pokiwał głową, ignorując ironię w jej głosie.
- To się na pewno przyda. Sam uważam, że aranżowa
ne małżeństwa są bardziej udane od tych zawartych
z wielkiej miłości.
- Czy ty zawsze jesteś taki wyzuty z emocji?
Oczy pociemniały mu ze złości.
- Uczucia potrafią zupełnie ogłupić nawet najbardziej
rozsądną osobę. Zawsze pakują człowieka w kłopoty.
No tak, zwłaszcza jeśli kocha się mężatkę... - pomy
ślała.
- Zatem unikasz ich jak ognia?
- Tak - potwierdził krótko.
I tak skończyliśmy kolejną miłą pogawędkę, skwitowała.
Ilekroć próbowała zrozumieć Piersa, zaskakiwał ją
czymś nowym. Nie mogła też pojąć, jak można przejść
przez życie z tak bezdusznym nastawieniem. Chwilami
myślała, że gdzieś głęboko w jego sercu kryją się prawdzi
we uczucia i ciepło. Jednakże takie rozmowy jak ta za
przeczały temu całkowicie.
Słońce zaczęło grzać coraz mocniej. Alyssia czuła, że
pot zaczyna perlić się na czubku jej nosa. W duszy zaczęła
marzyć o tym, żeby jak najszybciej znaleźli się z powro
tem w domu.
Kiedy wreszcie dotarli na miejsce, powlokła się do
sypialni, mówiąc, że jest zmęczona i musi trochę odpo
cząć, zanim pójdzie na plażę.
- Jesteś pewna, że cała ta sprawa z Jonathanem nie
zasmuciła cię bardziej, niż się do tego przyznajesz? - spy
tał Piers, nim zniknęła na piętrze.
Nie miała siły znowu się z nim sprzeczać, więc prze
milczała uwagę Piersa i zatrzasnęła za sobą drzwi sypialni.
Podeszła do okna i usiadła na pufie. Zagłębiona w my
ślach, patrzyła na morze i złotą plażę, zupełnie nie dostrze
gając ich piękna.
Co ja będę robić po powrocie do Anglii? - zastanawiała
się.
Myśl, że już wkrótce Piers zniknie z jej życia, napeł
niała Alyssię smutkiem i dziwną pustką.
Siedziała tak nieświadoma upływu czasu. Słońce zdą
żyło już zajść i powoli zapadał zmrok. Zeszła do kuchni,
by zaparzyć sobie kawę. Kiedy usłyszała pukanie, podsko
czyła jak oparzona. Niepewnie podeszła do drzwi fronto
wych i otworzyła je. Na progu stał Andre z gigantycznym
bukietem kwiatów.
Widok przyjaznej twarzy tak bardzo ją ucieszył, że
ledwie powstrzymała się, by nie rzucić się radośnie w ra
miona przybysza.
- To tylko bukiecik kwiatków - powiedział Francuz,
zadowolony z reakcji dziewczyny. - Może wyglądają
skromnie, ale zapewniam, że nie zrywałem ich po drodze.
Miałem nadzieję, że cię rozweselą.
Alyssia uśmiechnęła się, wdychając zapach kwiatów.
Zaprowadziła gościa do salonu.
Piers spojrzał niechętnie na Andre.
- Co tu robisz? - spytał nieuprzejmie.
Alyssia zerknęła na niego, zaskoczona wrogością w je
go głosie.
Francuz, nie zrażony tym powitaniem, odparł:
- Przybyłem ratować piękną niewiastę przed wieczo
rem pełnym melancholii.
Byłby świetnym aktorem dramatycznym, zauważyła po
raz kolejny. Ten tragizm wypowiedzi i teatralne gesty są
naprawdę wspaniałe.
Zaśmiała się wesoło, zapominając o wrogości Piersa.
- Jakiż to uprzejmy gest z twojej strony - burknął.
Wstał i podszedł do Andre.
Alyssia dopiero teraz dostrzegła, jak chłopięco wygląda
brat jej przyjaciółki przy muskularnym Piersie.
- A gdzie twoja siostra? Czy to nie ona powinna po
cieszać Alyssię?
- Udało mi się przekonać ją, żeby zrzekła się tej roli
na moją korzyść - wyznał z dumą Francuz. - Zresztą ja
umiem świetnie pocieszać. Kolacja w pięknej restauracji,
czar świec i woń smacznego posiłku, a humor wnet po
wróci...
Dziewczynie coraz bardziej podobała się ta rozmowa.
Widok naburmuszonego Piersa działał jak balsam na jej
duszę. Nie wiedziała tylko, skąd w nim tyle niechęci do
Andre.
- Cóż ja bym zrobiła bez takiego księcia w lśniącej
zbroi?
Piers mruknął coś pod nosem i wrócił na sofę.
- Czy masz zamiar coś na tym skorzystać? - spytał
niby od niechcenia.
W pokoju zaległa nieprzyjemna cisza.
Dziewczyna poczuła się jak widz pojedynku przed sa-
loonem.
- Nie wiem, o czym mówisz, stary - odparł Andre i ig
norując natręta, podszedł do Alyssi. - Panno Stanley, czy
uczyni mi pani ten zaszczyt i zje ze mną kolację? - spytał,
ujmując ją za rękę.
Uśmiechnęła się ciepło.
- Z największą rozkoszą.
- A zatem - podał jej ramię - idziemy.
Czuła na sobie świdrujące spojrzenie Piersa.
- Zobaczymy się... kiedy wrócę - rzuciła.
- Świetnie - wycedził.
- Obiecuję, że wróci cała i zdrowa - powiedział
Andre.
Kiedy wyszli z domu, Alyssia parsknęła śmiechem.
- Czy możesz mi powiedzieć, o co mu chodziło? -
zainteresował się.
- Kto to wie? - odparła.
Obiecała sobie, że przez cały wieczór nie będzie myśleć
o Piersie. Była pewna, że razem z Andre świetnie się za
bawią.
Miała rację, już od dawna w niczyim towarzystwie nie
czuła się tak swobodnie. Wino, które zamówił Francuz, spra
wiło, że pod koniec kolacji czuła się lekka jak chmurka
i zapomniała o wszystkich dotychczasowych problemach.
Andre był wspaniałym towarzyszem. Umiał prowadzić
rozmowę tak, że czuła się najważniejszą osobą na świecie,
a to, co opowiadał, było zabawne i ciekawe.
- Wiesz, jesteś dla mnie jak brat - wyznała Alyssia,
kiedy odwoził ją do domu.
- Słyszałem lepsze komplementy - odparł z zabawną
miną.
- Nie jestem gotowa do kolejnego związku. Przecież
wiesz...
Pokiwał głową, po czym ciężko westchnął.
- Ale możemy się chyba spotykać, póki tu jesteś?
- Oczywiście.
Andre ujął jej dłoń i pocałował.
Choć nie poczuła żaru, jaki w niej wywoływał Piers,
było jej bardzo przyjemnie. Czuła się bezpiecznie. Wie
działa bowiem, że Andre jej nie zrani.
Zatrzymał samochód i wysiadł. Pomógł Alyssi wyjść
i odprowadził ją do drzwi.
• - Czy mogę cię pocałować na dobranoc? - spytał nie
śmiało.
Czemu nie, pomyślała.
Uniosła twarz ku niemu i poczuła jego usta na swoich
wargach. Przytuliła się mocniej i przymknęła oczy.
Cóż, Morrison nie jest jedynym mężczyzną na tym
świecie, stwierdziła.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Andre, tak jak obiecał, starał się spotykać z Alyssią tak
często, jak tylko się dało.
Dziewczyna wiedziała, że za zaistniałą sytuację może
winić tylko siebie. Nie starała się przecież dać do zrozu
mienia, że jego zachowanie jest jej niemiłe. Wręcz prze
ciwnie, każda chwila spędzona w jego towarzystwie pod
nosiła Alyssię na duchu. Żałowała tylko, że zgodziła się
na pocałunek. Obawiała się, że Andre uznał, iż wbrew
temu, co twierdziła, jest już gotowa na nowy związek.
Poczuła się jak człowiek uwięziony w ruchomych pia
skach. Każdy ruch powodował głębsze zapadanie się.
Najpierw sprawa z Jonathanem, potem Piers... Wszystkie
moje problemy zaczynają się od tego, że nie umiem zapano
wać nad uczuciami, stwierdziła. Dlaczego w życiu zamiast
głową kieruję się podszeptami serca?
Prawdopodobnie dlatego też zgodziła się spotkać po
nownie z Andre. Chciała udowodnić sobie i zuchwałemu
lokatorowi, że nie dba o to, co się stało na plaży, i że Piers
jest jej obojętny.
Kiedy ja wreszcie dorosnę? - pomyślała, patrząc na
swoje odbicie w lustrze.
Gdyby nie reagowała tak spontanicznie, być może nie
siedziałaby teraz wystrojona od stóp do głów, czekając na
Andre, który obiecał zabrać ją w czarowną podróż. Już
miała nie zgodzić się na wspólne wyjście, kiedy - jak na
złość - do Piersa zadzwoniła Nicole. Gdy powiedział jej
wypranym z emocji głosem, że nie będzie go cały dzień,
z czystej zemsty odparła, że to się dobrze składa. Dorzu
ciła, że Andre porywa ją na całą noc.
Teraz zaś nie było odwrotu. Jeszcze raz przeczesała
włosy, po czym zadowolona z efektu zeszła do salonu.
Mam nadzieję, że Andre nie zrozumie opacznie nasze
go wspólnego wyjścia. Nie chciałabym go zranić. Wystar
czy, że raz dałam się pocałować. Dzisiejszego wieczoru
muszę się bardzo pilnować, żeby nie pozwolić sprawom
wymknąć się spod kontroli...
Usiadła wygodnie na sofie i sięgnęła po jakieś czaso
pismo. Odruchowo przerzucała kartki, prawie nie przyglą
dając się zdjęciom.
Typowy ze mnie Baran, myślała. Przecież dokładnie
tak mnie opisała astrolog. W zasadzie szkoda tylko, że nie
powiedziała: typowy głupi Baran, bo to przecież to samo,
stwierdziła gorzko. Jedyny ogień, jaki odczuwam, to ten,
którym się sama niszczę, zauważyła. Coś Mars niezbyt się
stara...
Odłożyła magazyn i wstała. Zaczęła nerwowo krążyć
po pokoju, szeleszcząc przy tym fałdami jedwabnej sukni.
Na dzisiejszy wieczór wybrała brzoskwiniową kreację
z efektownym rozcięciem z boku. Na pierwszy rzut oka
suknia sprawiała wrażenie bardzo skromnej i romantycz
nej. Jednakże dekolt z tyłu sięgał aż do bioder, a rozcięcie
ukazywało zgrabną nogę aż do połowy uda.
Zwykle cieszyłaby się, że tak dobrze się prezentuje, ale
dzisiaj Alyssia miała zbyt wiele spraw do przemyślenia,
żeby zastanawiać się nad swoim wyglądem. Wyjazd do
Monako ani trochę nie napawał jej entuzjazmem. Andre
zaplanował, że pójdą na wspaniałą kolację do którejś
z ekskluzywnych restauracji, a następnie do kasyna.
Dziewczyna była pewna, że bardzo starannie zaplanował
ich wycieczkę, ale nie była w stanie wykrzesać z siebie
więcej entuzjazmu.
Będę się świetnie bawić, powtarzała sobie w myślach,
słysząc pukanie do drzwi. Nie będę myśleć o Piersie, Jo
nathanie ani o niczym, co mogłoby zepsuć mi zabawę,
postanowiła.
Mimo wspaniałości Monako Alyssia nie mogła po
wstrzymać się od patrzenia na zegarek. Zastanawiała się,
kiedy powinna powiedzieć Andre, że pora już na powrót.
Nie chciała, żeby się domyślił, iż nie najlepiej się bawi.
Andre zaprowadził ją do Palais du Prince, by pokazać
siedzibę rządu Monako. Wejścia do pałacu strzegły działa
podarowane przez Ludwika XIV i straże zmieniane co
dziennie w południe. Spacerując po korytarzach, Alyssia
podziwiała bezcenną kolekcję mebli oraz fresków.
Kolację zjedli we wspaniałej restauracji, gdzie widzieli
wielu sławnych i bogatych ludzi oraz członków arysto
kratycznych rodów europejskich. Wszyscy przyglądali się
tu sobie z nie skrywaną ciekawością. Alyssia wyczuła, że
wielu mężczyzn patrzy na nią z pożądaniem. Gdyby nie
obecność Andre, z pewnością musiałaby się opędzać od
adoratorów.
Francuz promieniał ze szczęścia i rozkoszował się to
warzystwem Alyssi oraz atmosferą lokalu.
Dziewczyna zdała sobie sprawę z tego, że ledwie słu
cha tego, co do niej mówi. Jej myśli krążyły teraz wokół
Nicole i Piersa. Zastanawiała się, co też mogą robić w tej
chwili i czy w przeciwieństwie do niej, dobrze się bawią.
Ciekawiło ją, jaki jest mąż Nicole.
Może jest zbyt stary i schorowany, żeby zauważyć, że
jego młoda żona ma romans? - pomyślała. A może jest jed
nym z tych pracoholików, którzy nie mają czasu dla rodziny?
- Zagramy przed odjazdem? - zapytał Andre.
- Och, czy musimy? - Spojrzała na zegarek i zdziwiła
się, widząc, że jest dużo wcześniej, niż myślała.
- Sądziłem, że lubisz tego rodzaju rozrywkę - zdziwił
się Andre.
- Ale nie dziś wieczór.
- To by cię oderwało od myśli, w których się pogrążasz
- zaznaczył.
- Sądzę, że dobry sen załatwiłby sprawę.
- Ale spanie nie jest takie ekscytujące. Chyba że oczy
wiście...
- I nie jest takie drogie - przerwała mu w pół słowa.
- A czymże są pieniądze, jeśli nie zwykłymi kawałka
mi papieru?
- Wielu ludzi nie zgodziłoby się z tobą. - Zupełnie,
jakbym słyszała Piersa... - No, dobra... To chodźmy stra
cić trochę tych papierków - zgodziła się w końcu z takim
entuzjazmem, jakby proponowano jej roboty w kamienio
łomie.
Chciała, żeby ten wieczór się już skończył. Nie wie
działa tylko, jak przekonać Andre, że pora już wracać.
Sprawiał wrażenie zdeterminowanego. Za wszelką cenę
chciał zabawić Alyssię, a co za tym idzie, spędzić z nią
więcej czasu.
Andre wypił już całą butelkę wina i rozkręcał się coraz
bardziej. Teraz była już pewna, że nie odwiezie jej do
domu i że będzie musiała zamówić taksówkę.
Rozpromieniony wyraz twarzy Francuza rozczulił ją.
Uśmiechnęła się z rezygnacją i postanowiła jeszcze nie
wracać do domu.
Kiedy weszli do sławnego kasyna w Monte Carlo, ele
gancko ubrane tłumy walczyły o kolejne wygrane. Szelest
kart i odgłosy ruletki mieszały się z gwarem rozmów.
Alyssia rozejrzała się ciekawie.
Andre powiedział jej, że w roku 1878 Charles Garnier,
twórca Opery Paryskiej, zaprojektował ten piękny budy
nek. Wnętrza kasyna zachowały wystrój belle epoque.
Dziewczyna była tu po raz pierwszy. Wcześniej, gdy by
wała we Francji ze swoim towarzystwem, nie zachodziła
do takich przybytków hazardu. Z uwagą zaczęła obserwo
wać mijających ją ludzi.
Piękne kobiety pobłyskujące biżuterią towarzyszyły
eleganckim panom. Wszyscy wkoło wyglądali na bardzo
bogatych, choć Alyssia wiedziała, że część z nich tylko
pozuje. Ludzie ci walczyli o to, żeby nie wykluczono ich
z towarzystwa.
Westchnęła i ruszyła za Andre. Głowa zaczynała ją bo
leć od gwaru w kasynie, a oczy zaczerwieniły jej się od
dymu z papierosów; Powoli zaczęła ją ogarniać panika.
Znowu to samo, zdenerwowała się.
Już w Londynie zdała sobie sprawę, że ma objawy
klaustrofobii. Kilka dni spędzonych na Lazurowym Wy
brzeżu przywróciło jej spokój i odpoczęła od tłumów. Jed
nak tu, w jednym z najczęściej odwiedzanych kasyn
w Monako, poczuła, że lęk powraca.
W ruletkę grało się tu w przebogatej Salle Europe. Przeszli
również przez Salle de Jeux Americains, gdzie stały automaty
do gry. Alyssia z niedowierzaniem patrzyła na sufit kasyna.
Były tu malowidła gołych kobiet palących papierosy. Czegoś
tak dziwnego nie widziała już od dawna.
Andre, całkowicie nieświadomy tego, co przeżywała
jego towarzyszka, postanowił bawić się w najlepsze. Za
grał w black jacka i ku zaskoczeniu Alyssi zaczął nawet
wygrywać.
Kiedy po pewnym czasie powiedziała mu, że jest go
towa wracać, z wyrazu twarzy Alyssi wywnioskował, że
jest zdeterminowana i nie przekona jej, żeby została.
- Ale ja cię nie mogę odwieźć - zauważył. - Za dużo
wypiłem.
Uśmiechnęła się lekko.
- Zauważyłam. Nie martw się, wezmę taksówkę -
uspokoiła go.
- O tej godzinie?! - Zaśmiał się nerwowo. - Musiała
byś mieć niesamowite szczęście. Wynajmijmy pokoje
w hotelu - zaproponował.
- W hotelu?
- No wiesz, to taki budynek, w którym zatrzymują się
przejezdni, jeśli chcą przenocować.
- Wiem, co to jest hotel - zauważyła zniecierpliwio
nym tonem. - Ale...
- Ale co? Nie mów mi tylko, że boisz się wilków
- powiedział znaczącym tonem. - Obiecuję zadbać o two
je bezpieczeństwo - dorzucił szarmancko.
- Nie o to chodzi...
- A o co? Może o to, że Piers będzie zazdrosny?
- Oczywiście, że nie! Nie bądź śmieszny.
Właściwie dlaczego nie miałabym spędzić nocy w ho
telu? - zastanowiła się. Nie muszę przecież pytać Piersa
o pozwolenie.
I tak wynajęli pokoje w jednym z licznych hoteli
w Monte Carlo.
Rano, kiedy Andre odwoził ją do domu, prawie mu
współczuła. Miał strasznego kaca i była pewna, że nawet
rozmowa z nią go męczyła. Zamilkła więc litościwie
i wyjrzała przez okno. Zapatrzyła się w wysokie wzgórza.
Była zmęczona i senna. Przez całą noc nie mogła zmru
żyć oka. Kiedy zatrzymali się przed jej domkiem, poczuła,
że nagle sztywnieje.
Piers pewnie jeszcze śpi, pocieszyła się w myślach.
Niestety nie miała racji. Siedział w salonie i kiedy we
szli, niechętnie spojrzał na Andre.
- Chyba się świetnie bawiliście, prawda?
- Było wspaniale - odparł Francuz. - Rozumiesz...
nocne życie, hazard, no i nie mogliśmy się od siebie ode
rwać, więc zaproponowałem noc w hotelu.
Alyssia zarumieniła się, słysząc taką wersję wydarzeń.
Już miała wyjaśnić Piersowi, że do niczego nie doszło, ale
w ostatniej chwili powstrzymała się przed ujawnieniem
prawdy.
Właściwie, to za kogo on się uważa? Jak sam zaznaczył,
oboje jesteśmy dorośli i możemy robić to, co chcemy. Jeśli
Piers może kochać się w Nicole, to i ja mam prawo do
odrobiny rozrywki, skwitowała.
- Cóż za gest! Ale chyba trochę wyszedłeś poza ramy
zachowania godnego rycerza w lśniącej zbroi. Nie sądzisz,
Andre? - Głos Piersa ociekał wręcz sarkazmem. - Kto
wie, może powinieneś to opatentować - seks jako lekar
stwo na melancholię. To by było coś.
- My... - zaczęła Alyssia.
- Cóż, Ali rzeczywiście pozbyła się kilku problemów
i znacząco poprawił się jej nastrój - Andre wszedł jej
w słowo. Wiedział, że wznieca gniew Piersa, ale sytuacja
zaczęła go bawić.
- Wyglądasz, jakbyś potrzebowała kilkudniowego od
poczynku po wczorajszych harcach - zwrócił się Piers do
Alyssi.
- Tak, masz rację - przyznała, lekceważąc jego
zgryźliwy ton. - Andre, czas się pożegnać. Powiedz Simo
ne, że do niej zadzwonię.
- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy - powiedział
Francuz, stojąc przy drzwiach frontowych.
Kiedy Alyssia wróciła do salonu, opadła na fotel i po
wiedziała:
- Wiesz, Piers, muszę ci wytłumaczyć...
- Po co? - przerwał jej.
Był zły i nie zamierzał jej niczego ułatwiać.
- To nie do końca było tak, jak to opisał Andre...
- Czy to znaczy, że nie spędziłaś z nim nocy w hotelu?
Czy może miały tam miejsce ekscesy, o których nie wspo
mniał?
- Nie o to chodzi! To znaczy... tak.
- Zdaje mi się, że mylisz się w zeznaniach - zauważył
złośliwie. - Być może noc pełna uniesień zbytnio cię zmę
czyła i nie umiesz już rozsądnie myśleć...
- Wcale nie! Ja...
- Posłuchaj, mam mnóstwo pracy i nie chcę dłużej
wysłuchiwać tych pokrętnych wyjaśnień.
Wstał i podszedł do drzwi ogrodowych.
Alyssia podbiegła do niego i chwyciła go za ramię.
- Proszę...
- No dobrze, tylko mów zwięźlej - zgodził się niechęt
nie, wracając na sofę.
- Bo widzisz, między mną a Andre do niczego nie
doszło - wyznała.
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć...
- Nie spałam z nim! - wrzasnęła Alyssia doprowadzo
na do szewskiej pasji.
- Do licha! Zrobiłaś to ze mną, skąd mam mieć zatem
pewność, że nie z Andre?
- A zatem nie mamy o czym mówić - skwitowała głu
cho. Czuła, że jeszcze chwila i się rozpłacze. Nie mogła
sobie na to pozwolić. Nie w obecności Piersa.
Claire miała rację, pomyślała gorzko. Wywrócił mój
świat do góry nogami. Miłość do Nicole sprawiła, że stał
się zgorzkniałym i cynicznym człowiekiem. Przestał też
wierzyć w uczciwość kobiet. A zwłaszcza takich jak ja...
- Wolisz o mnie myśleć jak najgorzej. Jesteś chamski,
cyniczny i musiałam być chyba szalona, żeby się z tobą
kochać.
Oczy zalśniły jej od powstrzymywanych łez, ale tym
razem były to łzy złości, a nie żalu. Była zła zarówno na
siebie, jak i na Piersa.
Zmarszczył czoło i spytał:
- Żałujesz, że się kochałaś ze mną, czy że nie po
wstrzymałaś się do wizyty Andre? Może to z nim wolałaś
spędzić namiętne chwile?
- A jak myślisz?
- Nie wiem, dlatego pytam.
- Sądzę, że w przeszłości spotkał cię jakiś zawód mi
łosny i całą frustrację wyładowujesz teraz na mnie! - wy
buchła.
W pokoju zaległa martwa cisza.
Co ja zrobiłam? - przestraszyła się swojej szczerości.
Jeszcze bardziej zdenerwowała się, widząc wyraz twarzy
Piersa.
Podeszła do schodów, ale nim zdołała na nie wejść,
usłyszała głos dochodzący z salonu:
- A więc to tym zajmujesz się całymi dniami. Speku
lujesz na temat czegoś, co cię zupełnie nie powinno inte
resować?
Odwróciła się do niego.
- Gdybyś był ze mną szczery, nie musiałabym speku
lować - stwierdziła w końcu.
- Moja przeszłość w ogóle nie powinna cię intere
sować. Niech ci się nie zdaje, że tylko dlatego, iż się
kochaliśmy na plaży, jestem ci winien jakiekolwiek wy
jaśnienie.
Jego słowa były jak wymierzony policzek. Krew ude
rzyła jej do łowy i Alyssia poczuła, że się chwieje na
nogach. Niestety, nie umiała znaleźć żadnej ciętej riposty.
Miał rację, i to najbardziej bolało. Pokochała go, a on
opędzał się od niej jak od natrętnej muchy.
Bez słowa weszła na schody, żeby po chwili zatrzasnąć
drzwi swojej sypialni. Rzuciła się na łóżko i przykryła
głowę poduszką. Szloch rozsadzał jej piersi, ale zagryzła
wargi, próbując się opanować.
Nie chciała dać Piersowi satysfakcji. Gdyby wieczorem
ujrzał jej zaczerwienione i opuchnięte oczy, od razu do
myśliłby się, że płakała.
Pogrążona w smutku nie usłyszała, kiedy ktoś wszedł
do jej pokoju. Dopiero skrzypnięcie drewnianej podłogi
uświadomiło jej, że nie jest już sama.
Piers dotknął delikatnie jej ramienia.
- Czego chcesz? - warknęła, odsuwając poduszkę.
Spojrzał na nią dziwnie i podszedł do okna.
- A więc... ? - spytała z naciskiem.
Nadal nie było odpowiedzi. Stał zapatrzony w morze.
Alyssia poczuła, że coś w niej pęka.
- Jeśli nieproszony wparadowałeś do mojej sypialni
tylko po to, żeby podziwiać widoki, to równie dobrze
możesz się stąd wynosić! W twoim pokoju też jest okno.
Po raz pierwszy zobaczyła, że lekko się zarumienił.
- Nie powinienem był mówić ci tych wszystkich rze
czy - wymamrotał.
On mnie przeprasza, pomyślała zaskoczona.
Domyśliła się, że przyznanie się do błędu musiało go
wiele kosztować. Wiedziała też, że sama nie była bez winy,
nie miała jednak zamiaru tego przyznawać. Niczego nie
żałowała. Musiała mu powiedzieć, co czuje. To ją w jakiś
sposób oczyściło. Nie brała jednak pod uwagę agresywnej
reakcji Piersa.
- Świetnie - burknęła. - Teraz, kiedy spadł ci ten cię
żar z serca, możesz już sobie pójść.
Podszedł do jej łóżka.
- Dziewczyno, wzbudzasz we mnie to, co najgorsze
- powiedział, nachylając się nad Alyssią. Ręce oparł po
obu jej stronach. W ten sposób uwięził ją, równocześnie
nie dotykając jej.
Ogarnęła ją panika. Bliskość jego gorącego ciała pobu
dziła Alyssię tak, że już zupełnie nie wiedziała, co ma
zrobić czy powiedzieć.
Ledwie udało jej się pogodzić z uczuciami, przyszedł
i jednym zdaniem ją rozstroił. Alyssia westchnęła ciężko,
modląc się, żeby już sobie poszedł. Rozumiała, jak musiał
czuć się Syzyf, raz po raz wtaczając głaz pod górę.
- Najbardziej lubię, kiedy milczysz - wyznał, znaczą
co patrząc w jej oczy.
Przymknęła oczy, próbując zdystansować się do tego,
co się dzieje. Wtedy Piers ujął pukiel jej włosów i piesz
czotliwym gestem przesunął z jej twarzy za ucho. Wes
tchnęła, a wtedy pocałował ją namiętnie. Nagle przyciąg
nęła Piersa do siebie tak, że opadł na nią całym ciężarem
swojego ciała. Wpiła się w jego wargi, jakby obawiała się,
że zmieni zdanie i odejdzie.
Nie miał takiego zamiaru. Wtulił się w nią, po czym
ręką sięgnął do jedwabnej pończochy, która okrywała jej
nogę. Zsunął ją i odrzucił na krzesło. W ślad za nią pole
ciała druga pończocha Alyssi.
Dziewczyna czuła się dziwnie, wiedząc, że ma na sobie
tylko jedwabną sukienkę. Piers jednakże nie przestał jej
rozbierać i chwilę potem leżała nago, próbując szybko
rozebrać kochanka.
- Jesteś najbardziej nieznośną dziewczyną, jaką znam
- szepnął jej do ucha. - Ale pragnę cię tak mocno, że to
aż boli.
- Ja też cię pragnę.
Kiedy sięgnęła do klamry jego paska, odepchnął jej
dłoń i sam się rozebrał.
- Chcę spędzić cały dzień w twoim łóżku - powiedział
znacząco. - Będę całował każdy centymetr twojego cu
downego ciała.
Kiedy pochylił się nad jej piersiami, wygięła się, do
magając się pieszczot. Wiedziała, że Piers może jej poda
rować tylko te chwile i że nie będzie wspólnej przyszłości.
W tym momencie jednak pragnęła go tak mocno, że po
żądanie wzięło górę nad rozsądkiem.
Ich ciała splotły się w namiętnym uścisku.
Kiedy w końcu opadli nasyceni na poduszki, Alyssia
powiedziała:
- Nie chcę zobowiązań, Piers. Wiem, że i ty tego nie
chcesz. Będę cieszyć się każdą minutą spędzoną w twoim
towarzystwie.
- I to ci wystarczy? - spytał miękko, gładząc jej dłoń.
- Tak - wyszeptała.
Przyciągnął ją do siebie i po chwili znowu całowali się
z pasją.
Alyssia zamknęła oczy, delektując się doznaniami. Tak
jak mówiła wróżka, mężczyzna, którego pragnęła, był nie
do okiełznania. Musiała tylko jeszcze coś sprawdzić.
- Piers, spod jakiego jesteś znaku? - spytała, przery
wając pocałunek.
- Jestem Wodnikiem - odparł, całując jej szyję.
Strzeż się Wodnika!
No cóż, teraz jest już trochę za późno, skwitowała.
Kiedy tylko została sama, postanowiła jednak przeczy
tać opis dotyczący Piersa. Otworzyła gazetę pod znaczą
cym tytułem „Wróżka" i zaczęła czytać:
Osoby urodzone pod znakiem Wodnika sprawiają wra
żenie nieśmiałych i zwykle obawiają się zrobić pierwszy
krok. Jeśli jednak są odpowiednio umotywowane, ciężko
pracują, by utrzymać związek. Dla miłości gotowe są
zdziałać cuda. Wodnik oczekuje od swojego partnera do
skonałości, sam jednak również do niej dąży. Nie znosi
kłamstwa i krętactwa. Jest osobą skrytą nie lubi zatem
mówić o swoim życiu prywatnym. Drażnią go osoby, które
za wszelką cenę starają się 'wypytać go o szczegóły życia
miłosnego. Jako kochanek, Wodnik jest zmysłowy i deli
katny. Zachęcony umie jednak wybuchnąć wulkanem po
żądania.
Zapowiada się nieźle, pomyślała Alyssia z ironią.
Znaki, z którymi Wodnik tworzy udaną parę to: Byk,
Baran, Rak i Skorpion. W przypadku Ryb i Strzelca ciężko
znosi zmienne nastroje partnera.
Jeżeli Wodnik skupi się na karierze zawodowej, osiąga
wspaniałe wyniki. Jego kreatywny umysł zachwyca praco
dawców. Wodnik najlepiej jednak sprawdza się w artysty
cznych zawodach, które rozwijają jego poczucie piękna.
Zawody, w których osiąga mistrzostwo, to: pisarz, grafik,
architekt, malarz lub rzeźbiarz. Wodniki bywają też wy
śmienitymi szefami kuchni i lekarzami.
Ulubionym kolorem jest granat bądź ciemny szafir.
Wodniki lubią wygodnie się ubierać i nie zwracają uwagi
na modę. Styl ubioru zawsze dopasowują do okazji oraz
własnego wyglądu. Wodniki nie lubią, kiedy ktoś narzuca
im własne zdanie lub usilnie przekonuje do wyznawanych
przez siebie poglądów. Dlatego też stronią od tłumów
i bezsensownych pogawędek przy stole.
Dziewczyna odsunęła na bok czasopismo i zamyśliła
się.
Czy to możliwe, by z gwiazd dało się wyczytać tak
wiele? Większość z tego, co napisali we „Wróżce", ideal
nie opisuje Piersa, pomyślała.
Piers wszedł do sypialni i spojrzał na nią płomiennym
wzrokiem. Była pewna, że nie przeczyta już ani słowa.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Alyssia już wcześniej planowała wyjazd do St. Tropez,
jednak kiedy następnego ranka Piers wpadł na podobny
pomysł, skrzywiła się lekko.
- Czy musimy tam jechać? Mam mnóstwo lepszych
pomysłów na spędzanie czasu we dwoje... - Objęła go
w pasie i pocałowała mocno w usta.
- Tak, wiem, co masz na myśli. Niegrzeczna dziew
czynka...
- Czy wolałbyś, żebym była bardziej subtelna? - spy
tała. - No wiesz, kilka zalotnych spojrzeń, trzepotanie
rzęsami i tym podobne...
- Nie, chyba nie. Pewnie byłbym zbyt zaskoczony twoim
zalotnym spojrzeniem, żeby zrozumieć, co ono oznacza.
- O czym ty mówisz?
- O tym, że z natury jesteś bardzo bezpośrednia.
Wstał i przeciągnął się, a Alyssia patrzyła jak zauro
czona na napinające się mięśnie jego pleców.
Od zeszłej nocy pragnęła go coraz bardziej. Nie miałaby
nic przeciwko temu, żeby zostać przez cały dzień w łóżku.
- Cóż, nie wiem, czy mam to uznać za komplement,
czy raczej przytyk...
Piers uśmiechnął się do niej szeroko.
- Włóż bikini, a ja spróbuję rozruszać swój samochód.
- To powiedziawszy, zaczął się ubierać.
- Nigdy nie wkładam kostiumu, kiedy jadę do St. Tra
pez - powiedziała, uśmiechając się przekornie. - Wiesz
przecież, że jest tam plaża dla nudystów...
- Tak, wiem, ale dzisiaj zrobisz wyjątek - rzucił i wy
szedł z pokoju.
Niechętnie wstała i poszła do łazienki. Po szybkim pry
sznicu ubrała się i zaczęła pakować torbę plażową. Wrzu
ciła do niej kostium, olejek do opalania, ręcznik i okulary
przeciwsłoneczne. Zbiegła do kuchni i z lodówki wyjęła
butelkę wody mineralnej. Wyszła przed dom, gdzie czekał
na nią Piers.
Jazda okazała się bardzo przyjemna. Alyssia z zachwy
tem podziwiała wspaniałe winnice otaczające St. Tropez.
Jechali malowniczą drogą Corniche d'Or, zbudowaną
wśród intensywnie czerwonych porfirowych skał.
Alyssia pamiętała St. Tropez jako wibrujące życiem
miasto. Teraz, kiedy u boku Piersa spacerowała wąskimi
uliczkami, uznała, że jest tu po prostu tłoczno.
- Nie mogę zrozumieć, dlaczego chciałeś, żebyśmy tu
przyjechali? - spytała, patrząc z niechęcią na tłum.
Piers wzruszył ramionami.
- Przecież to miejsce jest stworzone dla takich osób,
jak ty. Dyskoteki, kawiarenki, restauracje - wszystko naj
lepszego gatunku. Wydawało mi się, że będziesz się tli
czuła jak ryba w wodzie.
Miał rację. Dawniej byłaby zachwycona. Zdziwiła się
tylko, że Piers nie zauważył jej przemiany.
Może to jest sposób, żeby przypomnieć mi, że nie je
stem w jego typie? Przecież to Nicole jest kobietą, którą
kocha i podziwia. Za dwa dni będę z powrotem w Londy
nie wśród znajomych, którzy nadal preferują takie roz
rywki, pomyślała ze smutkiem.
Szli Rue du Clocher, która prowadziła do kościoła St.
Tropez. Znajdowało się tu popiersie świętego Tropesa,
patrona miasta. Piers powiedział Alyssi, że rzeźba ta no
szona jest podczas procesji w czasie majowej bravade.
- A kim on był?
- Podobno za czasów Nerona był rzymskim legionistą.
Kiedy w roku 68 przyjął chrzest, został ścięty - opowiadał
Piers. - Jego ciało umieszczono w łodzi z głodnym psem
i kogutem.
Alyssia skrzywiła się lekko.
- W cudowny sposób fale wyrzuciły łódź z nietknię
tym ciałem w miejscu, gdzie się teraz znajdujemy, czyli
w St. Tropez - dokończył.
- Czyli bravade jest świętem, które ma czcić to wyda
rzenie?
Kiwnął głową.
Alyssia nigdy jeszcze nie spacerowała po mieście z tak
dobrym przewodnikiem. Piers zaprowadził ją również do
portu, gdzie miejscowi artyści wystawiali swoje dzieła.
Weszli na molo Jeana Reveille'a, skąd był najlepszy widok
na port i urocze domy o pastelowych fasadach.
Alyssia poczuła się jak prawdziwa turystka. W tej chwili
było jej obojętne, jak wygląda. Miała na sobie białe spodnie,
podwinięte aż po kolana, oraz granatowy podkoszulek. Żad
na z tych rzeczy nie była tworem znanego projektanta.
Chyba naprawdę się zmieniłam, uśmiechnęła się pod
nosem. Dwa tygodnie w nie wykończonym domu z męż
czyzną, który nie dba o to, co powiedzą inni, zdziałały
cuda. Nie jestem tylko pewna, czy w tej chwili jestem
Kopciuszkiem, czy dynią, pomyślała wesoło. Jedno wiem
na pewno - nie jestem tą samą dziewczyną, która przyje
chała tu pełna pretensji do świata.
Odwróciła się nagle do Piersa i spytała:
- O czym myślisz?
- Jeśli chcesz wiedzieć, to... o tym, jak nie cierpię
tłumów. I chociaż podróżując w związku z moją pracą,
poznaję wiele nowych osób, nadal za tym nie przepadam.
Zdawało jej się, że Piers chce jej coś przekazać. Tylko co?
- Myślałem też o tym - wyszeptał jej na ucho - że
byłoby dobrze, gdybym mógł znaleźć jakieś ustronne
miejsce i kochać się z tobą.
Poczuła, że krew w jej żyłach zaczyna szybciej krążyć.
- Chyba nie ma tu takiego miejsca - odparła i uśmiech
nęła się promiennie.
- No, tak. To może pójdziemy do „Seneguier"? To
podobno bardzo miła kawiarenka. Moglibyśmy się czegoś
napić...
- Czemu nie?
Marzyła o szklance lemoniady z lodem. Kiedy podeszli
do stolika, usłyszeli za sobą znajomy głos. Ktoś wołał
Piersa. Obejrzeli się i dostrzegli Nicole. Szła pod ramię
z jakimś siwowłosym mężczyzną o bardzo miłej twarzy.
To pewnie jej mąż, pomyślała Alyssia z niechęcią.
Choć równie dobrze mógłby być jej ojcem.
Nagle zaczęła się zastanawiać, czy Nicole przypadkiem
nie wyszła za mąż dla pieniędzy.
Może Piers był dopiero początkującym architektem,
kiedy się poznali? Nicole nie chciała żyć w nędzy. Teraz
stał się bogaty, ale ona była już mężatką.
Scenariusz Alyssi był tak prawdopodobny, że już po
chwili uzupełniła go innymi szczegółami podszepniętymi
przez własną wyobraźnię.
- Może usiądziemy razem? - zaproponowała Nicole.
Spośród tylu ludzi na ziemi musieliśmy napatoczyć się
właśnie na nią! Wszystko zepsuła, podsumowała Alyssia.
Pomimo upału Nicole wyglądała tak, jakby żyła w swo
im klimatyzowanym świecie. Sukienkę miała starannie
uprasowaną, a włosy efektownie upięte. Makijaż nie pod
dał się wysokiej temperaturze powietrza, więc wyglądała
bardzo świeżo.
Alyssia patrzyła z zawiścią, jak Nicole całuje Piersa na
powitanie.
Kiedy usiedli, mąż Francuzki zamówił napoje.
Rozmawiali po angielsku, co bardzo ucieszyło Alyssię.
Para okazała się bardzo sympatyczna i już po chwili,
wbrew swoim założeniom, Alyssia rozmawiała z Nicole
na temat mody. Zapytała ją nawet o dziecko.
Nicole z radością opowiadała o swoim synku.
- Mały jest na urodzinach u kolegi - wyjaśniła. - Po
tem go stamtąd odbierzemy.
Alyssia słuchała opowieści Nicole na temat jej pociechy.
- Oto dumna matka - wtrącił jej mąż.
- Widzę. - Alyssia uśmiechnęła się uprzejmie.
- Czy planujesz mieć dzieci? - spytała Nicole.
- Oczywiście... kiedyś...
- Zostawmy ich na chwilę, dobrze?
No, nie! Alyssia nie miała ochoty iść z Nicole do to
alety, była bowiem pewna, że poruszą tematy bardziej
osobiste. Nie mogła jednak odmówić.
Kiedy znalazły się w eleganckiej łazience, Nicole spytała:
- Czy rozmawiałaś z Piersem na mój temat?
- No... tak. Trochę. Wiem, że znacie się od bardzo
dawna - odparła skrępowana.
Francuzka uśmiechnęła się lekko.
- Rozumiem, że ciebie i mojego przyjaciela coś łączy,
non?
- Tak...
- Czy Piers powiedział ci coś jeszcze na nasz temat?
- Nie.
- Miałam nadzieję, że coś opowie... - Francuzka prze
rwała nagle, jakby przestraszyła się, że zdradzi za dużo.
- A może ty mi opowiesz? Nie znoszę wszystkich tych
zagadek. Przez nie mam wieczny ból głowy.
- Boli cię głowa? Mam ze sobą kilka tabletek - rzuciła
Nicole, energicznie grzebiąc w swojej torebce.
Alyssia zmrużyła oczy, zastanawiając się, czy to był
gest solidarności, czy też ma jakiś podtekst.
- Właściwie to nie... Mówiłam w przenośni. Chcę po
prostu, żeby się wszystko wyjaśniło.
Nicole spojrzała na nią smutno.
- A więc wracamy do stolika, oui?
- Powiedz mi, co was łączy?
- Nie mogę. To Piers musi ci wszystko wyjaśnić. On
zrobi to najlepiej.
No tak, Nicole za nic w świecie nie zdradziłaby przy
jaciela. Dlaczego miałaby się zwierzać zupełnie obcej ko
biecie?
Alyssia przyjęła w końcu aspirynę od Nicole i zrozu
miała, że to był jedyny pozytywny wynik ich rozmowy.
Poza tym upewniła się, że Piers i Nicole mają romans.
Przecież nie obiecywał ci dozgonnej wierności, powie
działa sobie w duchu. W istocie, nawet nie wspomniał
o tym, co nastąpi po jej powrocie do Londynu. Traktuje
to wszystko jako wakacyjny romans, i tyle.
W milczeniu wróciły do stolika. Nicole oznajmiła, że
razem z mężem muszą już wracać, by odebrać syna od
znajomych.
Pożegnali się serdecznie.
Mimo osobistej niechęci do Nicole Alyssia musiała
przyznać, że nie można było nie lubić tej kobiety. Była
urocza, zabawna i pełna wdzięku.
Szkoda tylko, że jest także kochanką Piersa, pomyślała
gorzko.
Piers zaproponował wspólny spacer na plażę. Alyssia
nie była w odpowiednim nastroju, ale zgodziła się na ten
pomysł.
Leżąc na plaży w St. Tropez, zastanawiała się nad roz
mową z Nicole.
- Nie lubię publicznie okazywać uczuć - z rozmyślań
wyrwał ją głos Piersa. - Ale wyglądasz tak cudownie, że
muszę cię pocałować. Czy masz coś przeciwko temu?
- spytał.
Pochylił się nad nią i pocałował namiętnie.
- Widać taka już jestem. Ciężko mi się oprzeć - po
wiedziała ze śmiechem, kiedy oderwał się od jej ust.
Od razu jednak do głowy przyszła jej myśl, że całując
ją, z pewnością myśli o Nicole.
- Mówisz tak, jakbyś była osobą, która całe dnie spę
dza wpatrzona w swoje odbicie w lustrze. Czy w torebce
nosisz cały zestaw kosmetyków?
- Dziwne, że o tym wspominasz...
Pochyliła się nad torebką w poszukiwaniu ewentual
nych tubek z kremami i wszelkimi innymi mazidłami.
Wnet jednak poczuła, że Piers nie do końca żartował.
- Nie jestem taka - powiedziała. - I twierdząc coś
przeciwnego, jesteś nieuprzejmy. Owszem, przyznaję,
dawniej nosiłam przy sobie dużo kosmetyków i bardzo
dbałam o swój wygląd, ale to się zmieniło.
Bawiła się piaskiem, przesypując go z dłoni w dłoń.
Nie widziała wyrazu twarzy Piersa. Bała się na niego
spojrzeć.
- Ludzie nie zmieniają się z dnia na dzień, Ali - po
wiedział cicho. - Nie możesz wymazać z pamięci swoich
przyzwyczajeń. Jesteś tylko na wakacjach. Kiedy wrócisz
do Londynu, wszystko będzie wyglądać tak, jak dawniej.
- Tego nie możesz wiedzieć - mruknęła. - Nie powi
nieneś mówić tego z takim przekonaniem.
- Mogę, ponieważ dokładnie wiem, jak będzie wyglą
dał twój pierwszy tydzień po powrocie do domu.
- Innymi słowy, nie sądzisz, że mogłabym się zmienić?
- Być może odrobinę zmieniłaś swoje wielkopańskie
zachowanie, ale...
- Wielkie dzięki - przerwała mu. - Jak to miło wie
dzieć, że masz takie dobre zdanie na mój temat.
Uśmiechnął się krzywo i pocałował ją w szyję.
- Jedno jest pewne: nie mogę ci się oprzeć - wyszeptał.
- Nic dziwnego. Jestem przecież twoją dziewczyną do
łóżka...
Piers spoważniał.
- Sądziłem, że wszystko już sobie wyjaśniliśmy?
- Oczywiście - odparła, obracając się na brzuch.
- To dlaczego mam wrażenie, że wciąż coś między
nami nie gra?
- Nie wiem - powiedziała obojętnym tonem.
Czekał, aż coś doda, kiedy jednak nadal milczała, usiadł
i dotknął jej ramienia.
Uśmiechnęła się smutno.
- Czy dużo podróżujesz w swojej pracy? - spytała,
chcąc zmienić temat rozmowy.
- Co za dziwne pytanie. Tak.
- Czy często odwiedzasz te okolice? - Machnęła dło
nią, wskazując Riwierę.
- Dosyć często. Lubię tu przyjeżdżać. Skąd nagle tyle
pytań? Do czego zmierzasz?
- Do niczego - burknęła i obróciła się na brzuch.
- Jesteś pewna? Bo przed chwilą poczułem się jak na
przesłuchaniu. Mam nadzieję, że nie zaczęłaś się nagle
interesować moim życiem prywatnym?
- Prywatnym? Skądże znowu - odparła ironicznie.
Czuła, że psuje tę chwilę, nie mogła jednak się powstrzy
mać. - Tak tylko pytałam, z ciekawości.
- A może chcesz wybadać, jak to jest między nami?
Nie odezwała się. Nie ufała swoim reakcjom. Wolała
przemilczeć to, co cisnęło jej się właśnie na usta.
Piers niecierpliwił się, czekając na jej odpowiedź.
- Co w ciebie wstąpiło? Było tak przyjemnie, a ty na
gle zamieniłaś się w Świętą Inkwizycję.
- To nieprawda - zaprzeczyła wbrew sobie.
Szybko jednak zamilkła, otrzepując swój ręcznik z pia
sku. Usłyszała, że Piers wciąga głęboko powietrze.
- Czy masz zamiar przeleżeć tak cały dzień, czy może
porozmawiasz ze mną? - spytał ze złością. - A może już
się mną znudziłaś?
Najpierw chciała wybuchnąć ironicznym śmiechem,
ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie.
- Znudziłam?!
Piers mimowolnie podał jej koło ratunkowe. Miała już
pretekst, żeby zakończyć ich znajomość z podniesionym
czołem.
- Tak, chyba masz rację. Dobrze mnie oceniłeś, szybko
nudzę się zdobyczą. Dlatego też spotykam się z tyloma
facetami... No i Andre...
Piers wyglądał tak, jakby miał za chwilę eksplodować.
Żyły na jego szyi napięły się, a dłonie zacisnął tak mocno,
że pobielały mu kostki.
- Nie mów mi, że jestem tylko przerywnikiem w two
im życiu. Wiem, że ci na mnie zależało, w innym razie nie
spałabyś ze mną...
- Skoro tak mówisz - powiedziała obojętnym tonem.
- Wiesz co? Nie zamierzam mieszkać u kogoś takiego
jak ty. Zostanę w St. Tropez i wynajmę sobie pokój do
czasu twojego wyjazdu.
Wstał, otrzepał ręcznik z piasku i zarzuciwszy go sobie
na ramię, odszedł.
I tak w kilka minut rozwiązałam problem pożegnania,
pomyślała Alyssia z ironią.
Poleżała jeszcze chwilę na plaży, po czym zebrawszy
swoje rzeczy, ruszyła na postój taksówek.
Nikt jeszcze nie umarł z powodu złamanego serca, po
cieszała się w myślach. Po tygodniu w Londynie zapomnę
o wszystkich kłopotach...
Nie spieszyło jej się z powrotem do domu. Postanowiła,
że musi nieco ukoić nerwy, a ponowny spacer po St. Tro
pez mógłby ją rozluźnić. Zebrała swoje rzeczy i wrzuciła
je do torby plażowej.
Kiedy przechodziła obok portu, dostrzegła szyld z na
pisem „Musee de l'Annociade" i zaintrygowana podeszła
bliżej. Przed sobą miała ładny budynek z XVIII wieku
z ozdobionym reliefami wejściem.
Wewnątrz znajdowała się nowoczesna galeria, otworzona
w roku 1955 w dawnej kaplicy de l'Annociade. Kaplicę
wzniesioną w roku 1568 przebudował na muzeum Louis
Sue. Zaczątkiem galerii były obrazy Paula Signaca i innych
artystów, którzy przyjechali za nim do St. Tropez. Obecnie
znajdowało się tu wiele wybitnych dzieł malarstwa postmo
dernistycznego z końca XIX i początku XX wieku.
Alyssia przypomniała sobie, że gdzieś przeczytała, iż
w 1961 roku, tuż po otwarciu muzeum, skradziono 65
cennych obrazów. Zadziwiający był fakt, że w niecały rok
później zostały one w cudowny sposób odzyskane i pod
dane renowacji.
Dziewczyna postanowiła wejść do muzeum i spokojnie
obejrzeć jego zbiory. Jej uwagę przykuł obraz zatytułowany
„Wiek harmonii". Alyssia nie przepadała za techniką poin-
tylisfyczną. Miało się wrażenie, że obrazy takie może wy-
kropkować każde dziecko. Signac jednak odszedł od tego
stylu i w swoim obrazie posłużył się miękką i płynną linią.
Alyssia westchnęła, myśląc, jak z własnej głupoty za
przestała malowania.
Wychodząc z muzeum, poczuła się oczyszczona
i uspokojona. Było jej lżej na sercu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Kiedy wylądowała na lotnisku Heathrow, wspaniała
pogoda przypomniała jej niedawne chwile spędzone na
południu Francji.
Rano ze smutkiem opuściła domek na Riwierze. Była
pewna, że w życiu nie spotka jej już nic miłego.
Wmawiała sobie, że sprawy mogły skończyć się gorzej.
Cieszyła się, że Piers nie przyjechał się z nią pożegnać.
Nie zniosłaby widoku jego twarzy, nie po tym, co mu
powiedziała na plaży w St. Tropez.
Jego nieobecność zaoszczędziła jej przykrości i cyni
zmu, którym z taką lubością ją raczył.
Allysia wstała wcześnie, żeby zdążyć się spakować. Po
powrocie z St. Tropez była tak załamana, że nie mogła
sobie poradzić nawet ze spakowaniem swoich rzeczy.
Czekając na taksówkę, która zawiozłaby ją na lotnisko
w Nicei, miała przed oczami romantyczne chwile spędzo
ne z Piersem. Taksówka, która zajechała przed dom, jesz
cze tylko pogłębiła smutek dziewczyny. Był to stary sa
mochód i Alyssia obawiała się, że nie dojedzie nim do
lotniska.
To byłoby prawdziwie znaczące zwieńczenie mojego
pobytu we Francji, gdyby ten grat zepsuł się po drodze,
pomyślała gorzko.
Na szczęście zdążyła na samolot. Nie wyjrzała przez
okno, dopóki maszyna nie wzbiła się w powietrze.
Gdy tylko dotarła do Londynu, zadzwoniła do Simone.
Opowiedziała przyjaciółce o wszystkim, co zaszło między
nią a Piersem i jak postanowiła skończyć ich dziwaczny
związek. Pod koniec rozmowy szlochała w słuchawkę.
Simone nie wiedziała, jak mogłaby pocieszyć Alyssię.
Dziewczyna jednak wyjaśniła Francuzce, że cieszy się, iż
mogła się po prostu komuś wyżalić i to jej w zupełności
wystarczy.
- Już się uspokoiłam i nie myślę o nim - powiedziała.
- Tak? Szczerze mówiąc, sądzę... że zrobiłaś wielki
błąd. Coś iskrzyło między wami, a ty pozwoliłaś, żeby
zgasło. Stanowilibyście idealną parę, czułam to.
- Cóż, teraz już niczego nie odkręcę - przerwała jej
Alyssia.
Zdała sobie sprawę, że to, czego najmniej teraz potrze
bowała, to rozgrzebywanie już i tak zakończonej sprawy.
Rozmyślanie nad tym, co mogłoby się stać, nie miało
zupełnie sensu.
Cały następny tydzień spędziła, dryfując w pozamate-
rialnym świecie, poruszając się niczym automat. W końcu
jej ojciec, widząc, że córka bez celu krąży po pokojach,
spytał zirytowany:
- Czy ty nie masz nic do roboty? Snujesz się tak i snu
jesz...
- Prawdę mówiąc, nie. Nic sensownego nie przychodzi
mi do głowy.
Jeśli tak mam spędzić całe swoje życie, to lepiej będzie,
jeśli szybko znajdę coś, czym mogłabym się zająć, pomy
ślała.
Czuła się podle, że okłamała Piersa, mówiąc o swoich
uczuciach. Nie chciała jednak, żeby to wszystko sprawiło,
że zamieni się w żałosnego ducha, błądzącego po poko
jach i korytarzach.
Z drugiej strony, to przecież oczywiste, dlaczego czuję
się tak fatalnie, myślała. Kocham Piersa i pewność, że
nigdy już go nie zobaczę, zabija mnie, stwierdziła.
Nie mogła przestać o nim marzyć. Prześladował ją
w dzień i w nocy. Wielokrotnie wmawiała sobie, że jest
tylko łajdakiem, który zabawił się jej kosztem. Niestety,
nie zmniejszało to jej bólu.
Czas leczy rany, pocieszała się. Zapomnę o nim.
Niemniej jednak w chwili obecnej widziała przed sobą
widmo samotnych dni przeciągających się w nieskoń
czoność.
Wcześniej nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak
bardzo uzależniła się od Piersa. Dopiero teraz to do niej
dotarło.
Alyssi brakowało jego energii, codziennych żartów,
a nawet jego zgryźliwych uwag.
Pod koniec tygodnia zadzwoniła do Jonathana, żeby
powiedzieć mu, że zrywa zaręczyny. To, czego wcześniej
się tak bardzo obawiała, okazało się wręcz dziecinnie pro-
ste. Wiedziała, że załatwienie takiej sprawy przez telefon
było z jej strony tchórzostwem, ale nie przejęła się tym.
Zdecydowała, że Jonathan nie zasługiwał na więcej wy
siłku z jej strony.
O dziwo, sam Jonathan zniósł to ze stoickim spokojem.
Ucieszyła się, że nie próbował przekonać jej, że podjęła
złą decyzję.
W sobotę wieczorem, czując, że musi coś ze sobą zro
bić, oznajmiła zaskoczonemu ojcu, że wychodzi.
- Świetny pomysł - przyznał po chwili pan Stanley.
- Nie mogę już słuchać twojego smętnego marudzenia
- dorzucił, uśmiechając się do córki.
- Wcale nie marudzę- zaprotestowała.
- No dobrze, idź i baw się dobrze.
Przekomarzając się z ojcem, poczuła się nieco lepiej.
Postanowiła, że pójdzie na Covent Garden do sklepu
dla artystów. Spacerując między półkami, wybierała pędz
le, farby oraz blok. Kupiła to wszystko z myślą, iż na
maluje Piersa Morrisona.
Szybko wróciła do domu, nie mogąc się doczekać, aż
zacznie malować.
Miała nadzieję, że w ten sposób łatwiej będzie jej wy
rzucić Piersa z myśli.
Zasiadła do pracy. Malowanie pochłonęło ją bez reszty
i ojciec musiał ją kilkakrotnie wzywać na posiłki, bo zu
pełnie o nich zapominała. Miała trudne zadanie. Wiedzia
ła, że nie tak łatwo będzie oddać każdy rys twarzy Piersa.
Był tak skomplikowanym człowiekiem...
Pod koniec drugiego tygodnia pracy miała już pew
ność, że nie tylko nie pozbędzie się Piersa ze swoich myśli,
ale jeszcze bardziej zapragnie znaleźć się w jego ramio
nach.
Codziennie, wchodząc do pokoju, który stał się jej pra
cownią, z westchnieniem wpatrywała się w swoje dzieło.
Starała się właśnie uwypuklić kształt brody Piersa, kie
dy do pokoju wszedł jej ojciec.
- Ktoś dzwoni do ciebie.
- Kto? - zdziwiła się Alyssia. Z Simone rozmawiała
już rano.
- Pojęcia nie mam - odparł ojciec, uśmiechając się
przepraszająco.
- Mężczyzna czy kobieta? - wypytywała dalej.
- Naprawdę, kochanie, czy nie łatwiej byłoby po pro
stu podejść do telefonu? Mam wrażenie, że powoli zamie
niasz się w pustelniczkę.
- Halo? - odezwała się Alyssia, podnosząc słuchawkę.
- Witaj - odezwał się kobiecy głos w słuchawce. Głos,
który przypomniał Alyssi ból minionych tygodni.
- To ja, Nicole - powiedziała kobieta, nie słysząc od
powiedzi. - Pamiętasz mnie?
Czy cię pamiętam? Dobre sobie, pomyślała Alyssia,
zaciskając mocno powieki.
- Tak, oczywiście, że cię pamiętam, W jakiej sprawie
dzwonisz?
- Och, mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam? Dowie-
działam się od Piersa, że mieszkasz w Londynie, i posta
nowiłam, że do ciebie zadzwonię.
- Wciąż nie powiedziałaś, dlaczego dzwonisz - znie
cierpliwiła się Alyssia.
- Jestem w Londynie... Sądzę, że powinnyśmy się
spotkać.
- Po co?
- Żeby porozmawiać.
- Już rozmawiałyśmy. - Czy raczej ty mówiłaś, a mnie
pękało serce, pomyślała Alyssia.
- Ale my naprawdę musimy sobie coś wyjaśnić. Pro
szę, to jest dla mnie bardzo ważne - naciskała Nicole.
- W porządku, gdzie chcesz się spotkać?
Sądziła, że Nicole umówi się z nią w jakiejś modnej
restauracji, ale tak się nie stało. Francuzka chciała się
spotkać w hotelu, w którym się zatrzymała. Rozmowa
miała nastąpić w jej pokoju hotelowym.
Alyssia zanotowała dokładnie adres hotelu i numer
apartamentu.
- A może wolałabyś się ze mną spotkać w holu? - spytała
Alyssia. - Mogłybyśmy pójść do kawiarenki na parterze.
Mam mnóstwo spotkań i nie będę mogła długo zostać.
- Nie - odparła szybko Nicole. - Wolę, żebyś przyszła
do mojego pokoju. Powiedzmy około piątej. Czy odpo
wiada ci ta godzina?
- Tak.
- Obiecuję, że nie zajmę ci dużo czasu - rzuciła Fran
cuzka i pożegnała się.
Alyssia dopiero po odłożeniu słuchawki poczuła, jak
bardzo była spięta. Otarła spocone dłonie o fartuch i wró
ciła do studia.
Postanowiła, że nie będzie nerwowo wyczekiwać chwi
li spotkania z Nicole. Pracowała przecież nad portretem
Piersa Morrisona.
Przed czwartą zaczęła przygotowywać się do wyjścia.
Włożyła zwiewną spódnicę i dopasowany top. Zerknęła na
zegarek, ze zniecierpliwieniem licząc minuty. Nie chciała
być przed umówionym czasem, więc usiadła w salonie
i chwyciła jedną z gazet, leżących na pobliskim stoliku.
Przerzucała strony z nadzieją, że coś przykuje jej uwagę.
Kiedy tak się nie stało, odłożyła gazetę sta miejsce i
za
częła chodzić po pokoju. Cieszyła się, że nie widzi jej teraz
ojciec, bo z pewnością wypytywałby, dokąd idzie i dla
czego tak się tym denerwuje.
W końcu uznała, że może już wyjść z domu. Nie
spiesznie rozejrzała się za taksówką.
Jadąc do hotelu, denerwowała się jeszcze bardziej. Naj
bardziej drażnił ją fakt, że tak do końca nie wiedziała,
o czym chce rozmawiać Nicole.
W godzinach szczytu samochody ledwie sunęły po uli
cach. Korki spowolniły ruch i Alyssia nagle zaczęła się
martwić, że może się spóźnić na spotkanie.
Nieznośny upał wlewał się przez uchylone okno ta
ksówki. Kierowca próbował nawiązać rozmowę z Alyssią,
ale monosylabiczne odpowiedzi pasażerki zniechęciły go
i w końcu zamilkł.
Wysiadłszy z samochodu, Alyssia poprawiła sukienkę
i opaskę na włosach. W hotelu skierowała się do recepcji.
Zapytała o Nicole.
- Pani Giraud powiedziała, że musi na chwilę wyjść
z hotelu, ale zaraz wróci. Prosiła, żeby pani zaczekała na
nią w pokoju - poinformowała ją recepcjonistka.
- Musiała wyjść? - zdziwiła się dziewczyna.
Z mieszanymi uczuciami weszła do pokoju Nicole.
Na środku pomieszczenia stał okrągły stolik, a na nim
wiaderko z lodem, z którego wystawała butelka szam
pana.
Alkohol? - zdziwiła się Alyssia. O tej porze? Albo to
jakiś dziwny zwyczaj hotelowy, albo Nicole ukrywa coś
jeszcze prócz romansu z Piersem. Przecież nie przygoto
wała tego dla mnie. Ledwie się znamy.
Rozejrzała się po pokoju, podziwiając luksusowy wy
strój wnętrza, stare meble i gustowne obrazy na ścianach.
Podeszła do pokrytej aksamitem sofy i usiadła, mając na
dzieję, że nie będzie musiała długo czekać na powrót
Nicole.
Próbowała się czymś zająć. Niestety, w pokoju nie było
niczego do poczytania. Przejrzawszy zatem broszurkę
o hotelu oraz menu tutejszej restauracji, zaczęła nerwowo
zerkać na zegarek.
Dziwiła się, że pomieszczenie sprawia wrażenie nie
zamieszkanego. Wstała i podeszła do szafy. Otworzywszy
ją, znieruchomiała zaskoczona.
Nie było tu żadnego ubrania. W zasadzie nie było tu
niczego, co sugerowałoby, że w pokoju ktoś aktualnie
mieszka.
Alyssię ogarnęła panika.
A może to nie z Nicole rozmawiałam przez telefon?
Tylko po co obca osoba zapraszałaby mnie do hotelu?
- zastanawiała się.
Zadzwoniła do recepcji i upewniła się, że jest w odpo
wiednim pokoju.
- Nie ma tu żadnych ubrań - zauważyła sucho - tylko
szampan w kubełku z lodem.
- To nie jest pomyłka, panno Stanley - odparła dziew
czyna z recepcji. - Jestem pewna, że pani znajoma wkrót
ce się pojawi.
Cóż, jeśli Nicole nie wróci w ciągu najbliższego kwa
dransa, wychodzę, zdecydowała.
Sytuacja z każdą chwilą stawała się coraz bardziej dzi
waczna. Nagle Alyssia usłyszała zgrzyt klucza w zamku.
Nareszcie, pomyślała z ulgą.
Wstała, gotowa poinformować Nicole, że właśnie miała
zamiar wyjść. W tym momencie otworzyła szeroko oczy,
najpierw ze zdumienia, a potem przerażenia.
To nie była Nicole ani żadna inna kobieta. W drzwiach
stał Piers Morrison we własnej osobie.
- Co ty tutaj robisz? - spytała Alyssia cicho. Odrucho
wo poprawiła sukienkę. Drżały jej dłonie.
Piers otrząsnął się z początkowego zaskoczenia.
- Mógłbym cię zapytać o to samo - odparł chłodnym
tonem, nadal stojąc przy drzwiach.
Alyssia podeszła z powrotem do sofy i usiadła na niej
z ulgą. Nie była pewna, czy nogi nie odmówią jej posłu
szeństwa, gdyby stała dłużej.
Nie patrzyła na niego. Nie chciała. Marzyła o jakiejś
nagłej trąbie powietrznej, która zmiotłaby z pokoju gigan
tyczne łóżko i wiaderko z szampanem.
Piers podszedł do wielkiego łoża i usiadł na nim, lekko
zapadając się w miękkim materacu. Przeczesał dłońmi
kruczoczarne włosy i westchnął ciężko.
- Przyszłam tu, żeby spotkać się z twoją przyjaciółką
- odezwała się Alyssia nienaturalnie wysokim głosem. -
Gdybym przypuszczała, że zobaczę tu ciebie, wierz mi,
nawet nie weszłabym za próg.
- Dziwne... ja też przyszedłem się z nią spotkać.
- Ach, tak? - starała się zapanować nad swoim gło
sem. - Chociaż... właściwie nie powinno mnie to dziwić,
prawda?
Poczuła, że zazdrość chwyta ją za serce. Widziała też,
że jej uwaga dotknęła Piersa. Wstał z łóżka i podszedł do
okna. Oparł się o parapet i wbił wzrok w Alyssię. Nie była
pewna, czy jego oczy wyrażają gniew, czy zwykłą niechęć.
Jedno było pewne: nie cieszył się na jej widok.
- Insynuujesz coś bardzo brzydkiego. Ale pewnie po
winienem się tego po tobie spodziewać... - powiedział
w końcu.
Mówił tak lodowatym tonem, że Alyssia poczuła zimne
dreszcze na plecach.
- Co masz na myśli?
- To, że powinienem był ufać swojej pierwszej opinii
na twój temat.
- Powinieneś był - potwierdziła.
Jak śmiał zachowywać się tak, jakby to ona wszystkie
mu była winna? Tak jakby oczekiwał, że przeprosi go za
swoje zachowanie.
- Przyznam jednak, że nie rozumiem, skąd u ciebie
taka świętoszkowata mina. Wiem, co cię łączy z Nicole.
- Doprawdy? A co dokładnie wiesz? Może niepotrzeb
nie pytam. Znam twoją wybujałą wyobraźnię i wiem, do
czego jesteś zdolna.
- Jak śmiesz?! - Alyssia pobladła ze złości.
- Nadal się denerwujesz, kiedy ktoś mówi ci prawdę
prosto w oczy?
Oderwał od niej wzrok i zaczął bawić się frędzlami
zasłony.
Alyssia pomyślała, że chętnie udusiłaby go za pomocą
tej zasłony.
- Ty to nazywasz prawdą? Przecież nie powiedziałbyś
jej, nawet gdyby od tego zależało twoje życie.
Jeszcze chwila i się rozpłaczę, przestraszyła się w duchu.
- O czym ty mówisz?
- A jak sądzisz? - odparła lodowatym tonem. - Wy
bacz, że wyciągnęłam pochopne wnioski. W końcu przy
szedłeś tylko do pokoju Nicole... Moja obecność wytrą
ciła cię z równowagi. Domyślam się, że zaraz mi powiesz,
że przyszedłeś tu rozmawiać o polityce!
Piers podszedł do niej.
- Być może masz rację. Przyszedłem tu, by przespać
się z Nicole.
Alyssia poczuła, jak serce wali jej w piersi.
- Dlatego tutaj przyszedłeś? - dopytywała się.
- Dlaczego chcesz znać odpowiedź?
- Wcale nie chcę - skłamała szybko. - Uważam tylko,
że to obrzydliwe... mieć romans z mężatką.
Odwrócił się od niej. Podszedł ponownie do okna.
Teraz, pomyślała. To dobry moment, żeby wyjść.
Nie wyszła jednak. Nie mogła. Jakaś siła kazała jej
zostać.
- Boisz się moich pytań?
- Nie ma na świecie rzeczy, której bym się bał - odparł.
- Mógłbym ci wszystko powiedzieć. Ale nie zamierzam.
Twoje domysły z pewnością ci wystarczą.
Zamilkł, a ona poczuła się jak wścibska nastolatka.
To nie moja sprawa, co on robi z Nicole, tłumaczyła
sobie.
Nagle oboje drgnęli, słysząc dzwonek telefonu.
Piers podniósł słuchawkę. Przez chwilę rozmawiał ci
cho, po czym rozłączył się.
- Czy to była Nicole? - spytała Alyssia. - Sprawy
przybrały nieco inny obrót, niż planowałeś, prawda?
- Niezupełnie - odparł enigmatycznie. Opadł na sofę
obok dziewczyny.
- Miałeś chyba jakiś plan? - Odsunęła się lekko. -
Choć lepiej nie odpowiadaj. Nie chciałabym, żebyś zmie
niał swoje przyzwyczajenia.
Ich oczy spotkały się i Alyssia była zaskoczona, wi
dząc, że Piers nie jest wcale zły. Sprawiał raczej wrażenie
zakłopotanego sytuacją.
Nie chciała jednak czekać, aż wszystko się wyjaśni.
Miała dosyć tego pokoju, Nicole i przede wszystkim Pier
sa. Chwyciła torebkę i ruszyła do drzwi.
- Itak nie mamy już o czym mówić. Muszę załatwić
pewne sprawy, więc wychodzę.
Nie usłyszała, kiedy podszedł do niej od tyłu. Odwrócił
ją do siebie i ujął jej dłonie. Alyssia nie miała siły, żeby
je wyrwać. Poczuła dreszcz podniecenia w całym ciele.
- Zaczekaj - szepnął.
- Jeśli mnie nie puścisz, zacznę krzyczeć - ostrzegła,
drżąc z emocji.
- Na to jest tylko jedna metoda... - powiedział i po
chylił się nad jej ustami.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Alyssia ujrzała pragnienie w jego szarych oczach. Kie
dy ich usta spotkały się w pocałunku, bezsilna oparła się
o drzwi.
Początkowo próbowała go odepchnąć, ale wnet zanie
chała szamotania. Pogłębiła namiętny pocałunek i wtuliła
się w silne ramiona Piersa.
Jego pasja wznieciła w niej ogień i czuła, jak falami
rozpalał jej ciało.
Chciała to zwalczyć, wiedziała bowiem, że związek
z Piersem nie ma przyszłości.
- Nie - szepnęła w końcu.
- Nie? Dlaczego? - wymamrotał, całując jej twarz.
- Pomówmy o tym... - Próbowała odsunąć się od nie
go, ale była uwięziona. Z tyłu miała drzwi, a przed nią stał
Piers.
- Omówimy to później - odparł, napierając na jej usta.
Wokół nadgarstka okręcił sobie pasmo jej włosów. Pu
kiel był jedwabisty i pachniał miodem. Piers jak odurzony
wdychał zapach jej włosów. Jego ręce wędrowały po ca
łym ciele dziewczyny. Pieścił ją zapamiętale, mrucząc pod
nosem coś, czego Alyssia nie była w stanie zrozumieć. Nie
była zresztą pewna, czy nie mówił po francusku.
Jeśli zaraz się nie opanuję, myślała, wylądujemy na tym
wielkim łóżku. Nie mogę sobie na to pozwolić, zdecydo
wała. W przeciwnym razie do końca życia miałabym sobie
za złe, że wykorzystał mnie, ku obopólnemu zadowoleniu,
facet zakochany w innej.
Zmusiła swoje ciało do posłuszeństwa.
- Nie możesz tego robić! - wybuchła.
- Niczego ci nie robię - wyszeptał jej do ucha. - Ro
bimy to sobie nawzajem.
- A gdybym się tu dzisiaj nie pojawiła? Czy pieściłbyś
teraz Nicole?
Cofnął się nagle i popatrzył na Alyssię.
- Chcesz rozmawiać? - spytał ochrypłym z podniece
nia głosem. - To porozmawiamy.
- Nie tutaj...
- Obawiasz się czegoś? - Uśmiechnął się krzywo.
Ujął ją pod ramię i zaprowadził na sofę. Usiadł przy
niej i objął ją ramieniem.
- Czego miałabym się obawiać? - udała zdziwienie.
Jednak jej obojętna mina nie zwiodła Piersa.
- Nie czego, tylko kogo. Mnie. A może tego wspania
łego łóżka pod ścianą? Czy może tego, że bez względu na
to, jak bardzo się starasz to ukryć, pragniesz mnie równie
mocno, jak ja ciebie... ?
- Nic, tylko: pragnę, pragnę i pragnę - zirytowała się
Alyssia. - Czy to cały zakres twojego słownictwa?
Szare oczy Piersa przewiercały ją spojrzeniem. Czuła
się naga i bezbronna.
- Nie - mówił miękko. - Nie cały. Potrzebuję cię. Nie
zdawałem sobie z tego sprawy, dopóki nie uciekłaś.
- Wcale nie uciekłam! - Głos drżał jej tak bardzo, że
nie zdołała powiedzieć nic więcej.
On mnie potrzebuje! - myślała. Ale to nie jest to samo,
co miłość. Potrzebuje nie mnie, tylko mojego ciała. Fa
scynuje go nie moja ciekawa osobowość, tylko długie nogi
i blond czupryna...
Mężczyźni zawsze mówili jej o swoich potrzebach
i o miłości. Wiedziała jednak, że to, co nazywają kocha
niem, w rzeczy samej jest tylko pożądaniem. Śmiała się,
ilekroć słuchała ich komplementów, jednak od nich nie
oczekiwała niczego więcej. Teraz, kiedy bez pamięci za
kochała się w Piersie, sprawy miały się inaczej. Nie wy
starczały jej już słowa „chcę" i „potrzebuję".
- Uciekłaś - burknął - ale to nie sprawiło, że przesta
łem o tobie myśleć.
- Ludzie nie potrzebują siebie nawzajem. Potrzebować
można wody lub jedzenia. Nawet szalika na zimę, ale nie
człowieka - odezwała się w końcu.
- Bawisz się słowami. Przecież wiesz, co chcę ci po
wiedzieć.
Nie, mój drogi, nie wiem. Może istotnie bawię się sło
wami, ale ty igrasz ze mną tak, jak we Francji, pomyślała
smutno. No i jest jeszcze Nicole.
Potrząsnęła głową, jakby chcąc oddalić męczące ją
zmory. Wyswobodziła się z objęć Piersa i usiadła w sa
mym rogu sofy. Z tej odległości zaczęła nieco śmielej mu
się przypatrywać.
Wyglądał wspaniale. Elegancki garnitur dodawał mu
szyku, aczkolwiek Alyssia pomyślała, że dużo bardziej
podobał jej się w wytartych dżinsach i spranym podko
szulku.
- Dlaczego przyszedłeś spotkać się z Nicole? - spyta
ła. - I w dodatku z wszystkich możliwych miejsc wybra
łeś właśnie jej sypialnię...? Musimy porozmawiać o two
jej przyjaciółce.
- Czy to jest dla ciebie aż takie ważne? Jesteś zazdros
na, bo myślisz, że przyszedłem się z nią kochać, prawda?
- Machnięciem dłoni zbył jej protesty i westchnął ciężko.
- Ale zgadzam się. Musimy porozmawiać o Nicole i jesz
cze kilku innych sprawach.
Czekała, wstrzymując oddech. Zastanawiała się, czy
Piers rzeczywiście odpowie na wszystkie pytania. W jej
głowie aż roiło się od domysłów i chciała, żeby raz na
zawsze je potwierdził albo im zaprzeczył.
- Słucham? - ponagliła go z napięciem w głosie.
Sięgnął po pukiel włosów, który opadł jej na policzek,
i przesunął na ramię dziewczyny.
Alyssia poczuła się nagle tak, jakby dryfowała w nie
znanej jej przestrzeni złożonej równocześnie ze smutku
i radości.
Jednak po chwili już skoncentrowana wpatrywała się
w Piersa. Mieli przecież rozmawiać jak dwoje dorosłych
ludzi. I choć miała przyspieszony puls, jakby przebiegła
długi dystans, nic po sobie nie dała poznać.
- A zatem, dlaczego zgodziłeś się na to spotkanie?
- Musiała się dowiedzieć. Pytanie to bowiem gnębiło ją
już od godziny. - Co ona dla ciebie znaczy? Odpowiedz,
proszę.
Ciemny rumieniec pokrył jego twarz.
- Co ona dla mnie znaczy...? Cóż, wszystko wygląda
inaczej, niż to sobie wyobrażałaś...
- Wyjaśnij mi, a ja już sama to ocenię.
- W porządku. - Wstał i zaczął krążyć po pokoju, do
tykając różnych przedmiotów. Robił wszystko, byle nie
patrzeć na Alyssię. - Poznałem Nicole - zaczął - siedem
lat temu. - Podszedł do okna.
Alyssia była pewna, że tym razem w istocie usłyszy
całą prawdę, ale nie miała też wątpliwości, że to, czego
się dowie, bardzo jej się nie spodoba.
- Właśnie skończyłem studia i dostałem pierwszą pra
cę. Na południu Francji, a dokładniej w tym miasteczku,
gdzie masz domek letniskowy.
- Ach... I po co ta cała historyjka o spłacaniu długów
honorowych? Po prostu chciałeś się spotykać z Nicole...
Chciałeś ożywić dawne wspomnienia.
- Być może, podświadomie... Wierz mi, że nie plano
wałem tego z taką premedytacją, jak ci się wydaje.
- Przecież widywałeś się z Nicole, prawda? To tam
zaczęła się twoja wielka przygoda? - Czuła, że z każdym
słowem Piersa rozdziera ją jeszcze większy ból. Była jed-
nak zdecydowana zostać i wysłuchać wszystkiego, co on
ma do powiedzenia.
- Wiem, że tak to sobie wyobrażasz... Być może to
moja wina, ponieważ pozwoliłem ci myśleć, że masz rację.
Zawsze jestem skryty, jeśli chodzi o moje życie prywatne,
dlatego też nauczyłem się nie dbać o to, co ktoś mógłby
sobie o mnie pomyśleć. Jednak nie kocham Nicole i nigdy
nie kochałem.
Alyssia uniosła głowę. Oczy rozszerzyły jej się z za
skoczenia. Nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć.
- Co masz na myśli? - szepnęła.
- To, że... - Przerwał, starając się zebrać myśli. - To,
że owszem znamy się z Nicole od wielu lat i łączy nas
specyficzna więź, ale to dlatego... - Kolejna pauza. Piers
nerwowym gestem przeczesał włosy. - ...że to w jej sio
strze zakochałem się przed laty.
- Jej siostrze? Ale...
- Nie poznałaś żadnej jej siostry. Czy o to chodzi?
Pokiwała głową.
- Ona pięć lat temu zginęła w wypadku samochodo
wym.
Po tych słowach w pokoju zapadła cisza. Dopiero po
jakimś czasie dotarło do Alyssi to, co właśnie usłyszała.
Było tak nieoczekiwane, że ledwie mogła to pojąć.
- Tak mi przykro... - szepnęła.
Uśmiechnął się smutno. Znowu chodził po pokoju jak
zwierzę uwięzione w klatce.
Miała ochotę podejść i przytulić się do jego piersi. Nie
zrobiła jednak tego. Chciała, żeby to on wykonał pierwszy
ruch. W końcu, gdyby nie to przypadkowe, czy też zaaran
żowane przez Nicole spotkanie, w ogóle nie odbyliby tej
rozmowy.
- Czy gdyby nie to nasze dzisiejsze spotkanie...?
- I tak zamierzałem wrócić do Londynu. I wierz mi,
że skontaktowałbym się z tobą. W końcu coś nas łączy!
- No tak - parsknęła śmiechem. - Rzeczywiście.
- Sądzisz, że mógłbym kochać się z tobą, a potem na
gle zerwać znajomość?
- A czy powiedziałbyś mi o siostrze Nicole?
Oblizała spierzchnięte wargi. Dopiero teraz zauważyła, że
siedzi na samym brzegu sofy i pochyla się ku Piersowi,
z napięciem oczekując jego odpowiedzi. Znowu poczuła się
jak idiotka. Usiadła głębiej i poprawiła sukienkę, marząc
o tym, żeby ten koszmarny dzień wreszcie się skończył.
Podniosła wzrok i zmusiła się do uprzejmego uśmiechu.
- Powiedziałbym ci, prędzej czy później...
- A dlaczego nie prędzej? Miałeś tyle okazji...
- Nie byłem jeszcze gotowy. Nie byłem pewien, czy
chcę dzielić z kimś życie. Kochałem Jeanne i byłem zała
many, kiedy umarła. Była taka młoda i pełna życia... Po
tym wypadku zamknąłem się w sobie. Całą energię po
święciłem pracy. Byłem zdecydowany nie dopuścić do
siebie myśli o ponownym związku. Wiedziałem, że miłość
potrafi ranić...
- Nie przerywaj - powiedziała Alyssia drżącym gło
sem.
- A wtedy pojawiłaś się ty. Zaczarowałaś mnie. Za
pragnąłem ciebie. Sądziłem, że nigdy już nie poczuję ta
kiego ognia, jaki mnie spalał, ilekroć cię widziałem.
Podszedł do Alyssi i chwycił ją w ramiona. Dziewczy
na odetchnęła z ulgą. Piers przykrył jej usta swoimi i za
pomniała o bożym świecie. Liczył się tylko Piers i jego
pocałunki. Nie walczyła z nim. Przywarła do jego musku
larnego ciała.
Opadli na sofę, tuląc się do siebie z całych sił.
- Pragnę cię, Alyssio - szepnął jej do ucha. - Myśla
łem, że oszaleję, jeśli cię znowu nie zobaczę. Kiedy
wyjechałaś z Francji, nie mogłem sobie znaleźć żadnego
zajęcia, które pozwoliłoby mi o tobie zapomnieć - wy
znał.
A gdzie w tym wszystkim jest miłość? - zastanawiała
się. Co się stanie, kiedy opadną emocje?
- Jesteś dla mnie wszystkim. Bez ciebie czuję się za
gubiony i pusty.
- Czy jesteś pewien, że nie pragniesz tylko mojego
ciała? - spytała ostrożnie. - Czy nie jestem substytutem
Jeanne?
- Nie - odparł miękko. - Odpowiedź na oba twoje
pytania brzmi: nie. Czy nie sądzisz, że mogłem już wcześ
niej znaleźć sobie jakąś kobietę? - Był rozbawiony. - Dłu
go wmawiałem sobie, że jesteś tylko moim przelotnym
kaprysem, ale to nieprawda.
Alyssia poczuła, że oto uchyla się przed nią niebo.
Wszystkie wątpliwości powoli pierzchły, pozostawiając
w sercu uczucie błogości. Nie marzyła nawet, że może
czuć się tak wspaniale.
- Próbowałem oprzeć się... ale zniewoliłaś mnie. Nie
przypuszczałem nawet, że mogę przywiązać się do kogoś
tak...
- Dziecinnego? - podpowiedziała z uśmiechem.
- To część twojego osobistego uroku. Tylko że zrozu
miałem to dosyć późno.
Nim zdążyła zaprotestować, uniósł ją i ruszył w kierun
ku łoża królewskich rozmiarów. Ułożył ją delikatnie na
satynowej pościeli, po czym sam położył się obok.
Patrzyła na niego płonącymi oczami. Kiedy jego usta
odkryły wrażliwy punkt tuż za jej uchem, westchnęła z za
chwytem.
- Kiedy wyjechałaś, byłem załamany. Sądziłem, że już
nigdy nie będę mógł cię całować.
Słysząc to, rozczuliła się jeszcze bardziej. Poczuła, że
łzy zaczynają płynąć jej po policzkach.
Piers spojrzał na nią zaniepokojony.
- Co się stało? - spytał szybko. - Skąd te łzy? Czy
zraniłem cię niechcący?
Alyssia zaprzeczyła ruchem głowy.
Odsunął się od niej lekko, po czym podparł się na
łokciu.
- A zatem, o co chodzi? Co takiego zrobiłem? Przecież
wiesz, że nigdy bym cię świadomie nie skrzywdził.
- Nigdy? - upewniła się.
- Nigdy. Dopóki żyję.
Serce drgnęło jej nagle.
- Chyba chciałeś powiedzieć, dopóki będziemy ra
zem? - Czyli, pomyślała, dopóki ci się nie znudzę.
- To właśnie powiedziałem.
- Nie rozumiem. - Zdawało jej się, że domyśla się,
o co chodzi Piersowi. Bała się jednak zaufać swoim przy
puszczeniom. Nie mogła pozwolić sobie nawet na odrobi
nę nadziei, bo to mogłoby w efekcie końcowym doprowa
dzić ją do jeszcze większej rozpaczy niż ta, którą odczu
wała, wracając z Francji.
- Kocham cię, Alyssio. Próbowałem zwalczyć to uczu
cie, a nawet ukryć je przed samym sobą, ale nie mogę tego
robić dłużej. Chcę, żebyś wiedziała, iż kocham cię całym
sercem - wyznał w końcu.
Uśmiech rozjaśnił jej twarz.
- Ja też bardzo cię kocham - wyszeptała, ocierając łzę.
Ujął ją pod brodę i uniósł ku sobie jej twarz.
- Domyśliłem się tego, kochanie. To właśnie twoje
spojrzenia pełne miłości obudziły mnie z letargu bezna
dziei. Ale podoba mi się, kiedy to mówisz.
- Kocham cię - powtórzyła. - A co z Jeanne?
- Zawsze będę o niej pamiętał, ale należy już do prze
szłości. Ty jesteś moją przyszłością i nikt inny. Nicole
dostrzegła to przede mną.
- Naprawdę? - zdziwiła się Alyssia.
- Czy wiesz, ile mnie kosztowało powstrzymanie się,
by nie pobić tego chłopaka?
- Kogo? Andre? - Zachichotała.
- Tak. Teraz wiem, że pozostało mi już tylko jedno do
zrobienia.
- To znaczy?
- Muszę się z tobą ożenić.
Jestem w raju, pomyślała Alyssia, wtulając się w ra
miona Piersa.
Gdy obudziła się następnego ranka, słonce już wzeszło.
Pomyślała z niepokojem, że za chwilę do pokoju wpadnie
pokojówka, ale zamiast zrywać się z łóżka, leżała w po
ścieli i rozpamiętywała z uśmiechem minioną noc; każ
dym nerwem czuła jeszcze dłonie Piersa, jego zadziwia
jąco delikatne palce, pocałunki...
Kochali się całą noc. Robili to z takim samym zapamię
taniem, jak nad morzem we Francji. Tym razem kochali
się bez pośpiechu. Przyglądali się sobie uważnie, pozna
wali wzajemnie. Wiedzieli, że nie muszą się spieszyć.
Mają całe życie przed sobą...
- O czym myślisz? - Jego głos wyrwał Alyssię z ma
rzeń.
- No, wiesz... - zaczęła tajemniczo.
- Przemyślałem sprawę. Lepiej mi nie mów, bo nigdy
nie wyjdziemy z tego łóżka.
Zaśmiała się perliście, rzucając w niego poduszką.
Uchylił się przed pociskiem i złapał Alyssię za nadgar
stki. Przyciągnął ją do siebie i pocałował namiętnie.
- Dzień dobry - wymruczał.
- Dzień dobry - odparła z błogim uśmiechem. Po
chwili jednak spoważniała. - Chyba powinniśmy się już
zbierać. Zaraz dopadnie nas banda sprzątaczek; pokojó
wek i portierów.
Ubawił się wizją, która zamajaczyła mu przed oczami.
- Nie sądzę, ale może rzeczywiście pora opuścić ten
hotel. Najpierw jednak chciałbym urzeczywistnić jedno
z moich marzeń...
- Tak, a które? - spytała niewinnie.
- Za chwilę ci opowiem - rzucił i wziąwszy ją na ręce,
wbiegł do łazienki.
Po wspólnej kąpieli zamówili obfite śniadanie. Oboje
czuli głód, jakby nie jedli od tygodni.
Kiedy wychodzili z hotelu, recepcjonistka popatrzyła
na nich ciekawie.
Cóż, pomyślała Alyssia, teraz już pewnie cały hotel wie
o małym podstępie Nicole. Postanowiła jednak, że tak jak
Piers przestanie przejmować się błahostkami.
Słońce świeciło radośnie. Alyssia jednakże rozpoznała
by ten dom nawet po ciemku. Zacisnęła palce wokół dłoni
Piersa i podprowadziła go do drzwi.
- To śmieszne - powiedział, ale uśmiechnął się szero
ko. - Rozumiem, że jest to jeden z objawów przedślubnej
gorączki? Mam tylko nadzieję, że po ślubie szybko mi
nie...
Alyssia zachichotała cicho i zastukała. Już od tygodnia
żyła w siódmym niebie i pomyślała, że chętnie tam zosta
nie.
Drzwi otworzyły się prawie natychmiast. Nie byli umó
wieni na to spotkanie, ale Alyssia miała nadzieję, że to nie
sprawi żadnego problemu.
- Nie wiem, czy mnie pani pamięta...? - zaczęła.
- Oczywiście, że pamiętam. - Claire uśmiechnęła się
serdecznie i zaprowadziła gości do salonu.
- To jest Piers, sceptyk - przedstawiła narzeczonego.
Wróżka skrzywiła się śmiesznie.
- Porwała mnie i zmusiła, żebym tu przyszedł - do
rzucił Piers, siląc się na powagę.
Claire przyjrzała mu się bacznie.
- Pan jest Wodnikiem, prawda?
- Skąd pani wie? - spytał zaskoczony.
- Domyśliłam się.
- Mamy się pobrać za tydzień - oznajmiła Alyssia.
- Gdyby wtedy została pani u mnie dłużej, zamiast
wybiegać na deszcz, powiedziałabym pani, że na końcu
ciemnego tunelu jest światło. Wystarczyło tylko po nie
sięgnąć.
- I wszystko to wyczytała pani w gwiazdach? - zapy
tał Piers.
- Rzeczywiście jest pan sceptykiem! Napiłby się pan
może herbaty?
Nastawiając wodę, Claire słuchała radosnej paplaniny
Alyssi.
Dziewczyna opowiedziała jej, że wrócili do Francji, by
dokończyć remont domku.
- Nie dałem rady skończyć wcześniej robót, bo poja-
wiła się ona i zawróciła mi w głowie - powiedział Piers,
patrząc z miłością na roześmianą narzeczoną.
Oboje na zmianę opowiadali przebieg ich pierwszego
spotkania. Claire śmiała się głośno.
- A zatem, co was do mnie sprowadza? - spytała
w końcu.
- Chcieliśmy po prostu powiedzieć pani, że nam się
wszystko ułożyło i że jesteśmy razem - odparła dziewczy
na. - Pani przepowiednie sprawdziły się. Dlaczego jednak
nie powiedziała mi pani, że czeka mnie szczęśliwe roz
wiązanie problemów?
- Ponieważ nie chciała pani zostać do końca sesji i nie
zdążyłam tego powiedzieć.
- Nie chciałbym wtrącać tu uwag realisty, ale przecież
łatwo mówić coś takiego po fakcie.
- Być może ma pan rację - zaśmiała się Claire.
Dopili herbatę i Piers wstał, by się już pożegnać.
- Proszę jeszcze na chwilę usiąść, mam coś dla pań
stwa.
- Ach, tak? - ucieszyła się Alyssia. - A co takiego?
- Zaraz przyniosę z drugiego pokoju.
Po chwili wróciła z ręcznie haftowanymi śpioszkami.
- Jakie to śliczne - zachwyciła się Alyssia. - Ale my
nie mamy dzieci...
- Wiem. Jeszcze nie. To są śpioszki dla waszego synka,
który urodzi się za dziesięć miesięcy - odparła Claire.
Ciągle jeszcze słyszeli jej śmiech, kiedy stali za drzwia
mi, czekając na taksówkę.
Piers przytulił Alyssię.
- Musimy szybko wracać do domu i postarać się, żeby
ta wróżba się spełniła.
- Och, ty niedowiarku! - parsknęła śmiechem Alyssia.
- Co ma być i tak będzie.
- Wiedziałem, że tak powiesz - szepnął, pomagając jej
wsiąść do samochodu. - A zatem, niech nam sprzyjają
gwiazdy! - wykrzyknął i zatrzasnął za sobą drzwi taksówki.