Andrzej Pilipiuk
HOCHSZTAPLER
Prolog
Czasami dom jest nawiedzony. Oczywi
ś
cie zdarza si
ę
to raczej rzadko, ale jak
ju
ż
si
ę
zdarzy, lepiej ucieka
ć
drzwiami i oknami. Czasami duchy porozrabiaj
ą
, rozbij
ą
telewizor za dwa tysi
ą
ce złotych, zerw
ą
ż
yrandol i potłuk
ą
kupione od ruskich
kryształy, a potem sobie pójd
ą
. Czasami nic nie zniszcz
ą
, ale b
ę
d
ą
skrzypiały
schodami, udaj
ą
c,
ż
e po nich wchodz
ą
. W zamkni
ę
tych pomieszczeniach pojawi
ą
si
ę
zimne przeci
ą
gi, a nocami co
ś
b
ę
dzie wyło w piwnicy albo na strychu. Normalka.
Niekiedy wszystko rozegra si
ę
po cichu. W
ś
rodku nocy zobaczycie białe sylwetki
jakby zrobione z firanek. Sylwetki w przeciwie
ń
stwie do firanek czy zwykłego dymu z
papierosów b
ę
d
ą
poruszały si
ę
pod wiatr i przechodziły przez
ś
ciany. Ci, którzy je
zobacz
ą
, wyłysiej
ą
, zacznie im si
ę
psu
ć
wzrok i b
ę
d
ą
wypada
ć
z
ę
by. Objawy te
nazywane s
ą
cz
ę
sto bł
ę
dnie syndromem Burcharda, cho
ć
jako pierwszy opisał je
niejaki Jakub W
ę
drowycz. Wprawdzie Burchard porównał objawy z tymi wywołanymi
przez poddanie tkanki silnemu promieniowaniu jonizuj
ą
cemu, W
ę
drowycz za
ś
odnalazł analogie do schorze
ń
wywołanych przez nałogowe picie denaturatu, ale to w
gruncie rzeczy nie ma najmniejszego znaczenia. Je
ś
li duchy nie wynios
ą
si
ę
same, a
wam nie uda si
ę
ich wypłoszy
ć
za pomoc
ą
wieszania czosnku i innymi domowymi
sposobami, pozostaje wynaj
ąć
fachowców.
Fachowcy egzorcy
ś
ci dziel
ą
si
ę
na cywilnych i duchownych. Duchowni nie
zajmuj
ą
si
ę
raczej zwalczaniem dusz pot
ę
pionych (o ile takie nie wlez
ą
w człowieka),
cho
ć
je
ś
li zdołacie ustali
ć
miejsce pochówku tego, który zatruwa wam
ż
ycie, mog
ą
to
miejsce po
ś
wi
ę
ci
ć
, co zazwyczaj eliminuje problem. Fachowcy cywilni dziel
ą
si
ę
na
trzy kategorie. Po pierwsze s
ą
fachowcy tani i mało skuteczni. Po drugie (i tych jest
zdecydowanie wi
ę
cej) drodzy i mało skuteczni. Trzeci
ą
kategori
ą
s
ą
członkowie
towarzystw psychotronicznych, którzy pracuj
ą
cz
ę
sto za darmo, a efektów ich działa
ń
nie sposób przewidzie
ć
. Kiedy
ś
byli jeszcze wioskowi znachorzy, którzy potrafili to i
owo, oraz ró
ż
nego rodzaju m
ą
dre babki. Niestety, przemiany społeczne i nieudane
próby zbudowania w naszym kraju socjalizmu spowodowały całkowit
ą
zagład
ę
tej
po
ż
ytecznej sk
ą
din
ą
d grupy. Oddzielny problem stanowi
ą
fachowcy zza Buga, którzy
nic nie umiej
ą
, ale bardzo si
ę
staraj
ą
. A gdy wszystko zawiedzie, jest jeszcze Jakub
W
ę
drowycz.
I
Zgrzyt laubzegi przedzieraj
ą
cej si
ę
przez bukow
ą
sklejk
ę
, syk pary z
ż
elazka.
Szum wody w czajniku. Delikatne szybkie uderzenia lekkiego młotka. Paweł
Skorli
ń
ski zszedł z mieszkania do warszatu. Ze szczytu schodów obj
ą
ł wzrokiem całe
pomieszczenie. Kiedy
ś
dawno, dawno temu znajdowało si
ę
tu kilka klitkowatych
pokoików. Wła
ś
ciciel kazał wyburzy
ć
ś
cianki działowe i uzyskał sympatyczn
ą
hal
ę
fabryczn
ą
o powierzchni dwustu metrów kwadratowych. Robotnicy pracowali z
zapałem, ale na ich twarzach wyczytał zm
ę
czenie. Ko
ń
czył si
ę
pierwszy tydzie
ń
od
uruchomienia fabryczki. Norma produkcji przekroczona o dwadzie
ś
cia cztery koma
siedem procent. U
ś
miechn
ą
ł si
ę
lekko k
ą
cikami ust. Wyj
ą
ł z kieszeni rewolwer i kolb
ą
uderzył w mosi
ęż
ny gong. Oderwali si
ę
od pracy i popatrzyli na niego.
- Jest pi
ą
tek wieczorem - powiedział. - My
ś
l
ę
,
ż
e na dzisiaj sko
ń
czymy.
Ż
ycz
ę
miłego weekendu.
Zaszurały odsuwane krzesła.
Ś
cinki papieru, szmatek i skóry kto
ś
zaraz
pozmiatał na kupki, a kto
ś
inny wrzucił do du
ż
ego metalowego kubła na odpadki.
Jeszcze kto
ś
inny starannie przeci
ą
gn
ą
ł stoły zmoczon
ą
szmat
ą
. Zatupotały nogi w
korytarzu. Po chwili nie było ju
ż
nikogo. Paweł zszedł na dół. Przeszedł przez sal
ę
i
krótk
ą
sie
ń
. Zamkn
ą
ł drzwi wej
ś
ciowe na pot
ęż
n
ą
zasuwk
ę
. Sprawdził, czy mocno
trzyma. Zgasił
ś
wiatło w sieni. Zamkn
ą
ł na klucz drzwi z hali do sieni. Potem zajrzał
jeszcze do magazynu. Tu tak
ż
e wszystko było w porz
ą
dku. W zadumie zatrzymał si
ę
na ko
ń
cu linii produkcyjnej i podniósł ze stołu ładny notatnik formatu B5. Notatnik był
prawie sko
ń
czony. Skórzany grzbiet wyko
ń
czony kapitałk
ą
z cienkiego rzemyczka,
oprawa z szarego płótna, w rogach mosi
ęż
ne okucia, niedu
ż
y zameczek na mał
ą
kłódk
ę
,
uniemo
ż
liwiaj
ą
cy
obcym
poznanie
sekretów
wła
ś
ciciela.
Pi
ę
kny,
niezniszczalny wyrób. Obejrzał go jeszcze raz. Ten egzemplarz został ju
ż
sko
ń
czony.
Nie brakowało przy nim niczego. Wyłowił spod stołu plastikow
ą
torb
ę
, wsadził go do
ś
rodka i wł
ą
czywszy zgrzewark
ę
, zaspawał plastik. Nie miał wprawy, folia troch
ę
zanadto si
ę
podtopiła. Si
ę
gn
ą
ł dłoni
ą
do pudełka i nalepił na wierzchu naklejk
ę
:
PRODUKT
WYKONANO
I
KONFEKCJONOWANO
W
POLSCE
. DO JEGO PRODUKCJI U
Ż
YTO
WYŁ
Ą
CZNIE POLSKICH SUROWCÓW, POLSKICH MASZYN I POLSKIEJ SIŁY
ROBOCZEJ.
Poczuł si
ę
dumny. W zadumie odło
ż
ył notatnik do pudełka i wszedł po
schodach na gór
ę
. Zamkn
ą
ł za sob
ą
klap
ę
. Klapa tak
ż
e wyposa
ż
ona była w zamek.
Przekr
ę
cił klucz dwa razy, a
ż
napotkał opór. Przeszedł do salonu i wł
ą
czył wideo.
Ockn
ą
ł si
ę
, co
ś
go zaniepokoiło. Siedział w fotelu, telewizor
ś
nie
ż
ył. Popatrzył
na zegarek. Fosforyzuj
ą
ce wskazówki pokazały godzin
ę
. Min
ę
ła północ. Pstrykn
ą
ł
pilotem i telewizor przesta)
ś
nie
ż
y
ć
. I wtedy to usłyszał.
Kto
ś
szedł sobie, najwyra
ź
niej w ci
ęż
kich butach. D
ź
wi
ę
k dobiegał nie
wiadomo sk
ą
d. Paweł wyci
ą
gn
ą
ł z kieszeni rewolwer i odbezpieczył go z trzaskiem.
Wł
ą
czył celownik laserowy. Widok ogni
ś
cie czerwonej kropki ta
ń
cz
ą
cej po
ś
cianach
uspokoił go. Otworzył drzwi na korytarz i wyskoczył, omiataj
ą
c wi
ą
zk
ą
lasera ka
ż
dy
zakamarek. Pusto. Prze
ś
lizgn
ą
ł si
ę
do swojego pokoju i zało
ż
ył noktowizor.
Ciemno
ś
ci panuj
ą
ce w domu zamieniły si
ę
w ogni
ś
cie zielone piekło. Przeszukał
starannie całe pi
ę
tro i poddasze, ale nie znalazł intruza. Zatrzymał si
ę
niezdecydowany Kroków nie słyszał ju
ż
od dobrych kilku minut. Wszystkie okna były
zamkni
ę
te, drzwi tak
ż
e. Je
ś
li kto
ś
tu był, to na pewno nie mógł uciec. Klapa
prowadz
ą
ca na dół do warsztatu tak
ż
e zamkni
ę
ta była na głucho. Przyło
ż
ył do niej
ucho. Z dołu dobiegł go skrzyp, jakby kto
ś
oparł si
ę
o schody. Był jego. Wysun
ą
ł
delikatnie bolec zabezpieczaj
ą
cy klap
ę
i jednym ruchem odrzucił j
ą
na bok.
Przesadzaj
ą
c po kilka stopni, zbiegł na dół. Czerwona kropka celownika ta
ń
czyła po
ś
cianach, ale w noktowizorze ziała pustka. Nikogo. Zajrzał pod schody, pod stołami
tak
ż
e nikogo nie było. Drzwi do magazynu były te
ż
zamkni
ę
te. Otworzył mimo to i
sprawdził. W magazynie nie było nikogo. Wyszedł do sieni, a potem otworzył drzwi
na dwór. Wszystkie były zamkni
ę
te tak, jak je zostawił. Nikt nieproszony nie wdarł si
ę
noc
ą
do fabryczki. Zbadał jeszcze wszystkie okna, otworzył klap
ę
i zajrzał do piwnicy,
Pustka, cisza, bezruch. Oparł si
ę
o stół i wówczas usłyszał skrzypni
ę
cie. Kto
ś
wchodził lub schodził po schodach. Odwrócił si
ę
z rewolwerem w dłoni. Skrzypienie
schodów ucichło. Były puste.
- Cholera! - zakl
ą
ł.
Wróg musiał jako
ś
si
ę
przyczai
ć
, gdy sprawdzał sie
ń
, a teraz wymkn
ą
ł si
ę
na
gór
ę
. Otworzył sobie okno, zeskoczy, ostatecznie pierwsze pi
ę
tro to
ż
adna wysoko
ść
,
i zniknie. Z broni
ą
w dłoni rzucił si
ę
po schodach na gór
ę
. Pusto. Sprawdził wszystkie
pomieszczenia i wszystkie okna.
Ż
adne nie zostało otwarte. W pokojach oczywi
ś
cie
nikogo nie było. Zdenerwowany zawrócił do salonu. Telewizor milczał, ogie
ń
na
kominku pełgał jeszcze, leciutko, powinien doło
ż
y
ć
kilka szczapek,
ż
eby starczyło do
rana. Spostrzegł go nagle. Intruz pochylał si
ę
nad jego perskim dywanem. Wystrzelił
kilkakrotnie, celuj
ą
c w nogi, a potem zapalił
ś
wiatło,
ż
eby zobaczy
ć
, kogo stukn
ą
ł.
Podłoga była czysta.
Ż
adnego trupa czy rannego. Nigdzie te
ż
nie wida
ć
było
ś
ladów
krwi.
- Ups - powiedział sam do siebie. - Przecie
ż
go trafiłem?
Niespodziewanie poczuł,
ż
e kto
ś
mu si
ę
przygl
ą
da. Odwrócił si
ę
gwałtownie.
Czerwona kropka celownika spocz
ę
ła na zamkni
ę
tych drzwiach. Nikogo. Raz jeszcze
obszedł cały dom. Wsz
ę
dzie było pusto i cicho.
- To z przepracowania - powiedział, a potem poszedł do swojej sypialni i
waln
ą
ł si
ę
na łó
ż
ko. Nic mu si
ę
nie
ś
niło.
II
Wiatr wył za oknem, ale potrójne szyby osadzone w aluminiowych ramach z
uszczelkami z silikonu sprowadzały to wycie do cichego szmeru. Wiatr targał
gał
ę
ziami klonów rosn
ą
cych mi
ę
dzy paskudnymi czynszówkami z czerwonej cegły.
W pomieszczeniu było prawie mroczno, jedyne
ź
ródła
ś
wiatła to kominek i telewizor.
Paweł rozwalił si
ę
jak basza w fotelu, wyci
ą
gni
ę
te nogi oparł na krze
ś
le. Drzemał.
Gazeta z programem wysun
ę
ła mu si
ę
z r
ę
ki i le
ż
ała na podłodze. Z kieszonki koszuli
wystawał pilot od telewizora. Napi
ę
ty materiał wcisn
ą
ł niektóre guziki, ale urz
ą
dzenie
celowało w sufit. Podłoga zaskrzypiała. Paweł ockn
ą
ł si
ę
. Min
ę
ło pi
ęć
dni i to, co
prze
ż
ył tamtego pi
ą
tkowego wieczoru, zatarło mu si
ę
ju
ż
cz
ęś
ciowo w pami
ę
ci.
Uchylił powieki i bezmy
ś
lnie omiótł nimi pokój. Kto
ś
pochylał si
ę
nad dywanem. Tak
jak wtedy. Kto
ś
pochylał si
ę
nad perskim dywanem wartym siedem tysi
ę
cy nowych
złotych. Paweł poderwał si
ę
z fotela, si
ę
gaj
ą
c pod oparcie. Dło
ń
zacisn
ę
ła si
ę
na
kolbie rewolweru. Odbezpieczył z trzaskiem i wycelował, ale nikogo tam ju
ż
nie było.
Gdy zrywał si
ę
, pilot wypadł mu z kieszeni i uderzył o podłog
ę
.
- Ej, ty! - rozległo si
ę
gdzie
ś
z boku. - Do ciebie mówi
ę
.
Odwrócił si
ę
i strzelił trzy razy. Telewizor raniony
ś
miertelnie wydał dziwny
d
ź
wi
ę
k i eksplodował. Paweł otarł pot z czoła i bezmy
ś
lnie popatrzył na pozostało
ś
ci
urz
ą
dzenia i zasłan
ą
odłamkami szkła podłog
ę
.
- Cholera - powiedział sam do siebie.
W tej chwili rozległ si
ę
dzwonek do drzwi. Wyci
ą
gn
ą
ł tylko wtyczk
ę
z gniazdka
i zbiegł na parter. Zatrzymał si
ę
przy drzwiach.
- Kto tam? - zapytał.
- Policja - usłyszał. - Prosz
ę
otworzy
ć
.
Popatrzył przez judasza, trzej faceci za drzwiami faktycznie wygl
ą
dali na
gliniarzy, a zza załomu muru błyskało co
ś
na
ż
ółto i na niebiesko, zapewne przy ulicy
Wawelberga zostawili radiowóz. Ale on ju
ż
nie takie sztuczki widział w swoim
ż
yciu.
- Prosz
ę
wsun
ąć
legitymacj
ę
policyjn
ą
przez szpar
ę
na listy -powiedział.
Jeden z gliniarzy spełnił jego pro
ś
b
ę
. Legitymacja upadła mu do stóp. Podniósł
j
ą
i obejrzał. Była autentyczna. Oczywi
ś
cie mogła te
ż
by
ć
perfekcyjnie podrobiona,
stoj
ą
cy za drzwiami mógł j
ą
ukra
ść
lub kupi
ć
na bazarze, ale przy zachowaniu
pewnych
ś
rodków ostro
ż
no
ś
ci mógł ich wpu
ś
ci
ć
. Przekr
ę
cił zasuwk
ę
. Pchn
ą
ł drzwi, a
sam si
ę
szybko cofn
ą
ł. Gdyby czego
ś
próbowali, miał ich jak na strzelnicy. Weszli.
Jeszcze raz zlustrował ich szybkim spojrzeniem i odetchn
ą
ł z ulg
ą
.
- Dzie
ń
dobry, czego panowie sobie
ż
ycz
ą
? - zagadn
ą
ł uprzejmie.
- To pan strzelał? - zapytał rzeczowo najwy
ż
szy z nich.
- Ja. - Nie było sensu si
ę
wypiera
ć
, bo ci
ą
gle jeszcze trzymał w dłoni rewolwer.
Kropka celownika laserowego ta
ń
czyła po podłodze. Wył
ą
czył go i zabezpieczywszy
spluw
ę
, umie
ś
cił j
ą
troskliwie w kieszeni.
- No có
ż
. Przepraszamy za naj
ś
cie, ale mamy obowi
ą
zek zapyta
ć
, do czego
pan strzelał?
Poczuł,
ż
e czerwieni si
ę
idiotycznie.
- Rozwaliłem mój telewizor - powiedział wreszcie.
- Mo
ż
emy si
ę
tu troch
ę
rozejrze
ć
?
Wiedział,
ż
e o to zapytaj
ą
, ale nie widział najmniejszych przeciwwskaza
ń
.
- Prosz
ę
. - Zrobił r
ę
k
ą
zach
ę
caj
ą
cy gest.
Obejrzeli telewizor i troch
ę
si
ę
ob
ś
mieli koszmarnym rechotem. Paweł
pomy
ś
lał,
ż
e musieli si
ę
tego nauczy
ć
od zatwardziałych kryminalistów. Wyłuskali z
wraku trzy kule.
- Przepraszamy za naj
ś
cie - powiedział ten najwy
ż
szy. - Ale sam pan rozumie,
taka strzelanina, a tu jest niezbyt spokojna dzielnica.
- Dla mnie
ż
aden kłopot. Dzi
ę
kuj
ę
za trosk
ę
.
- Za trosk
ę
? - zdziwił si
ę
gliniarz.
- Przecie
ż
to mnie mogli zastrzeli
ć
.
- Ach tak. Nie boi si
ę
pan tu mieszka
ć
?
- Mam szyby oklejone foli
ą
antywłamaniow
ą
, na dole w warsztacie s
ą
kraty,
bro
ń
cały czas pod r
ę
k
ą
.
Gliniarz co
ś
sobie przypomniał i poprosił go o okazanie pozwolenia,
pozwolenie wisiało na
ś
cianie oprawione w ramki i oszklone, co wywołało kolejn
ą
salw
ę
koszmarnego rechotu.
- To pan nie wie, co tu było przedtem? - zagadn
ą
ł znowu gliniarz.
- Hm, dom
ś
redniej kadry technicznej zakładów Wawelberga. Tak mówił
wła
ś
ciciel.
- Pan to kupił czy tylko wynajmuje?
- Wynajmuj
ę
, cho
ć
rozmawiałem ju
ż
z wła
ś
cicielem, za rok mo
ż
e za dwa lata,
jak interes dobrze pójdzie...
- A to ma pan jeszcze szans
ę
si
ę
wycofa
ć
- powiedział gliniarz.
- Przepraszam, co pan chce przez to powiedzie
ć
?
- To niedobre miejsce. Nawet nie chodzi o okolic
ę
. Ten dom stał wiele lat
pusty i niszczał. Władze dzielnicy skazały go, ot tak, na zniszczenie. Na dole, tam
gdzie ma pan warsztat, była odlewnia, jeszcze za socjalizmu. Robili w gipsie
popiersia Lenina i ró
ż
nych tam takich partyjnych gierojów. Ale potem si
ę
wycwanili i
zacz
ę
li odlewa
ć
z br
ą
zu.
- Odlewa
ć
z br
ą
zu, ot tak, w mieszkaniu?! - zdumiał si
ę
Paweł.
- No wła
ś
nie, co
ś
im
ź
le poszło i całe pi
ę
tro wypaliło doszcz
ę
tnie. A potem z
pi
ę
tna
ś
cie lat nikt tu nie zagl
ą
dał. Wykosztował si
ę
facet na remont, ale mieszka
ć
tu
nie chciał - rozejrzał si
ę
na boki i zni
ż
ył głos
do szeptu - to podobnie wygl
ą
dało. - Wsadził w co
ś
sze
ść
kuł i skoczył oknem.
Nog
ę
złamał.
- Hm, nie widz
ę
zwi
ą
zku.
- Ludzie gadali,
ż
e ducha zobaczył, a to podobno tradycyjnie złe miejsce.
Ż
adna matka tu dzieciaka nie zostawi na podwórku po zachodzie sło
ń
ca.
- Skoro to zła dzielnica...
- No nic taka znów najgorsza, nie przesadzajmy. Na s
ą
siednich podwórkach to
zabawa do dziesi
ą
tej, przy latarniach kopi
ą
piłk
ę
łebki a
ż
miło. A tu nie. Ludziska
maj
ą
co
ś
w rodzaju instynktu samozachowawczego. Nawet nie wiedz
ą
, dlaczego co
ś
robi
ą
, ale pod
ś
wiadomo
ść
my
ś
li za nich.
- Jak byłem mały - powiedział drugi gliniarz - mieszkałem tu niedaleko. -
Machn
ą
ł r
ę
k
ą
. - To te
ż
mówili,
ż
e tu straszy. Podobno dwu z tej odlewni si
ę
pochlało i
zostali na noc gdzie
ś
w kanciapie na zapleczu. I co
ś
ich tak wystraszyło,
ż
e jeden
posiwiał, a drugi zwiewał przez podwórko, nios
ą
c Lenina z br
ą
zu w obj
ę
ciach i
krzycz
ą
c,
ż
e ma
ś
wiatopogl
ą
d materialistyczny i
ż
e duchów nie ma, wi
ę
c niech si
ę
od
niego odczepi
ą
. Całkiem mu odbiło.
Paweł popatrzył na nich uwa
ż
nie, ale nie wygl
ą
dało na to, by mieli
ż
artowa
ć
.
Ich twarze były powa
ż
ne i zm
ę
czone.
- Mo
ż
e si
ę
panowie pocz
ę
stuj
ą
- powiedział, wyjmuj
ą
c z barku tac
ę
ciastek i
orzechów.
Siedli przy stoliku. Gliniarze stali si
ę
rozmowni, pierwsze lody zostały
przełamane. Miał jeszcze troch
ę
martini gdzie
ś
w szafce w kuchni, ale zrobił tylko
herbat
ę
.
- Mówili - zacz
ą
ł ten najwy
ż
szy, z lubo
ś
ci
ą
wdychaj
ą
c aromat cejlo
ń
skiej
li
ś
ciastej,
ż
e tu było morderstwo gdzie
ś
jeszcze przed pierwsz
ą
ś
wiatow
ą
. Tu
mieszkali tacy tam młodsi technicy, zreszt
ą
to pan sam powiedział, dom kadry
technicznej. Bo in
ż
ynierowie mieli gdzie indziej i tamtego domu ju
ż
nie ma. Tu były
niedu
ż
e mieszkania. Pan, jak ma całe pi
ę
tro, dwie
ś
cie metrów dla siebie, to pan jest
król. A oni si
ę
tu gnie
ź
dzili
jak szprotki w oleju, znaczy w puszce. Z rodzinami i dzieciakami, tak
ż
e nie
mieli wcale lepiej ni
ż
ci w tych trzech kamienicach - machn
ą
ł r
ę
k
ą
w stron
ę
okna. - Bo
tam to mieszkali zwykli robotnicy z rodzinami. Była jeszcze czwarta kamienica troch
ę
dalej, tam jest teraz taki trawnik i podsypane ziemi
ą
, ale kształt jak stała wida
ć
, bo to
taki prostok
ą
t. J
ą
we wojn
ę
rozwalili, a potem niby mieli remontowa
ć
, ale szło to
wolno i jako
ś
rozebrali w ko
ń
cu. A wiec tu był taki technik, ju
ż
starszy facet i miał
córk
ę
. I on poszedł jako
ś
do fabryki i przyłapał robotników, jak z jakiej
ś
maszyny
cz
ęś
ci wykr
ę
cali czy co
ś
. Doniósł na nich...
- Za pierwszym razem nie doniósł, bo był dobry człowiek - przerwał mu ten
drugi, który mieszkał niedaleko. - Zagroził im, znaczy,
ż
e na nich doniesie, je
ś
li si
ę
powtórzy. Ale to była cała szajka, podkradali ró
ż
ne rzeczy i on si
ę
dowiedział i
poszedł do Wawelberga i powiedział: było tak a tak. I wszyscy, w sze
ś
ciu albo o
ś
miu,
bo jeszcze mieli wspólników na innych zmianach, wylecieli z roboty. No to postanowili
si
ę
zem
ś
ci
ć
. Zaszli w nocy i tego technika i jego córk
ę
zatłukli łomami czy rurami, ale
kto
ś
to widział albo słyszał, bo przecie
ż
takich rzeczy si
ę
nie da po cichu, i wylecieli z
mieszka
ń
technicy, wybiegli z kamienic ci zwykli robotnicy i ich tu zaraz przy wej
ś
ciu
złapali. Jak si
ę
dowiedzieli,
ż
e ta dziewczyna,
znaczy
zabita, to ludzi szał ogarn
ą
ł, bo
ona prowadziła ochronk
ę
, takie tam przedszkole dla ich dzieci i jeszcze im co
ś
tam
pomagała du
ż
o. I tych o
ś
miu zaraz bez s
ą
du na miejscu pobili na
ś
mier
ć
. To carska
Ochrana nawet nie szukała, kto to zrobił, tylko tych osiem trupów zabrali i cał
ą
spraw
ę
zatuszowali. Tak mi dziadek opowiadał.
Wysoki gliniarz skin
ą
ł powa
ż
nie głow
ą
.
- Mo
ż
na by poszuka
ć
u nas w archiwum - powiedział w zadumie. - Tyle tylko,
ż
e te stare archiwalia po wojnie podobno spalili, a zostały te nowsze, takie od lat
trzydziestych. A te najnowsze to s
ą
ju
ż
zupełnie nieciekawe.
- Tu ich zabili, w tym budynku? - zapytał Paweł.
- Tak, ale mo
ż
e pan spa
ć
spokojnie, nic nie zostało. Ten
ś
wirni
ę
ty literat, co to
remontował, to zdarł wszystkie tynki, tu w
ś
rodku były wszystkie
ś
ciany wyburzane,
pozmieniał całkiem rozkład. Nawet podłogi s
ą
nowe, bo stare stropy były nieco
wyeksploatowane. A tam - machn
ą
ł dłoni
ą
w stron
ę
drugiego skrzydła - tam to w
ogóle
ś
ciany pop
ę
kały, fundament naruszony. Dopiero wsadzili w nie takie grube
stalowe szyny, dwuteownik, i zalali betonem, i to pomogło. A fundament te
ż
jako
ś
wzmacniał. Wykosztował si
ę
facet, a
ż
przykro.
- Ale ruder
ę
odszykował, nie do poznania - wtr
ą
cił ten trzeci, który dot
ą
d si
ę
nie odzywał. - Bo jak tu zagl
ą
dałem trzy lata temu, czy si
ę
w piwnicy narkomaniaki
nie zbieraj
ą
, to strach było wej
ść
. Cegły leciały na głow
ę
, a tynk to le
ż
ał na ziemi jak
ś
nieg. A tu, gdzie pan teraz siedzi, to le
ż
ała kupa ziemi, ot takiej z próchnicy, starych
desek co zgniły i z tego rosła sobie topola. Była prawie taka gruba jak moje ramie.
- W pokoju?
- Dachu nie było. Ładnie rosła. Topole s
ą
odporne na warunki. Czas na nas.
Wprawdzie miło si
ę
gaw
ę
dzi, ale jeszcze troch
ę
trzeba poje
ź
dzi
ć
.
- Przepraszam,
ż
e tak zatrzymałem...
- Nic nie szkodzi - klepn
ą
ł radiotelefon. - Jakby było co
ś
pilnego, to daliby
zna
ć
.
Wychodzili ju
ż
, gdy wpadała mu jeszcze jedna my
ś
l. Wyłowił z pudła cztery
notatniki wyprodukowane w jego własnej fabryczce.
- No na pami
ą
tk
ę
- powiedział. - I jeden dla kumpla w radiowozie.
- Ładne - ucieszył si
ę
wysoki gliniarz. - Pewnie niezły interes?
- Jaki tam interes, dwie hurtownie w całym mie
ś
cie skusiły si
ę
na wi
ę
ksze
partie, a tak nikt tego nie chce bra
ć
. Na razie mam pieni
ą
dze,
ż
eby jeszcze przez trzy
miesi
ą
ce płaci
ć
ludziom, a potem trzeba b
ę
dzie chyba zawiesi
ć
produkcj
ę
.
- Ludzie nie maj
ą
gustu - stwierdził drugi gliniarz.
Podzi
ę
kowali i poszli. Wrócił do salonu i pozbierał kawałki telewizora. Szklanki
po herbacie wyniósł do kuchni. Potem raz jeszcze zajrzał do wszystkich
pomieszcze
ń
. Wsz
ę
dzie było pusto. Poszedł spa
ć
.
III
To było w sobot
ę
. Cho
ć
wła
ś
ciwie to ju
ż
była niedziela. Nowy telewizor
szumiał cicho. Paweł siedział w fotelu ze słuchawkami na uszach. R
ż
ał ze
ś
miechu,
ogl
ą
daj
ą
c powtórk
ę
jakiego
ś
Tok Show. Go
ś
ciem programu był pieprzni
ę
ty staruszek,
wygrzebany przez prowadz
ą
cych gdzie
ś
na lubelszczy
ź
nie, niejaki Jakub
W
ę
drowycz. Ubrany był w złachmanion
ą
jeansow
ą
kurtk
ę
, na nogach miał gumofilce
posztukowane drutem i łatane kr
ąż
kami gumy z d
ę
tek rowerowych. Przy plecionym
ze sznurków od snopowi
ą
załki pasie, przytrzymuj
ą
cym spodnie uszyte z czego
ś
w
rodzaju płótna workowego, wisiała p
ę
kata manierka, z której od czasu do czasu
poci
ą
gał łyk. Było to co
ś
wysokooktanowego, bo rozkr
ę
cał si
ę
coraz bardziej. Z ust
staruszka płyn
ą
ł stek tak potwornych bredni,
ż
e Paweł
ż
ałował ju
ż
,
ż
e nie wł
ą
czył
magnetowidu.
- A niech pan powie - zagadn
ą
ł prowadz
ą
cy - co sprawiło panu w
ż
yciu
najwi
ę
ksz
ą
trudno
ść
?
Staruszek zazezował w stron
ę
kamery. Kamerzysta pokazał na zbli
ż
eniu
gł
ę
boko osadzone
ś
wi
ń
skie oczka go
ś
cia, po czym obraz odjechał troch
ę
i na ekranie
pojawiła si
ę
rosn
ą
ca k
ę
pkami, nie golona od trzech dni broda. W brodzie tkwiły wióry
i jakie
ś
kłaczki.
- Najwi
ę
ksz
ą
trudno
ść
? - zdziwił si
ę
staruszek, po czym poskrobał si
ę
z
frasunkiem po głowie.
Gdy tak si
ę
drapał, Paweł przypomniał sobie, jak kiedy
ś
dawno temu w zoo
ogl
ą
dał drapi
ą
cego si
ę
szympansa. Gest był niemal identyczny.
- No chyba nauka pisania i czytania - powiedział Jakub. - Znaczy za cara to si
ę
uczyłem nie tego alfabetu, tylko tego, co nim Rusy pisali, a teraz ten nowy to ju
ż
kiepsko wchodził, bo chyba byłem za du
ż
y. Na małego dobrze wchodzi, potem ju
ż
nie.
- To nie nauczył si
ę
pan czyta
ć
? — zaciekawił si
ę
prowadz
ą
cy.
- Jak to nie? - zdenerwował si
ę
Jakub. - Ja nawet ze cztery ksi
ąż
ki w
ż
yciu
przeczytałem.
Prowadz
ą
cy u
ś
miechn
ą
ł si
ę
szeroko, po ameryka
ń
sku, pokazuj
ą
c z
ę
by. Usta
zaproszonego do studia drgn
ę
ły kilkakrotnie. Co
ś
subwokalizował. Paweł pomy
ś
lał,
ż
e chyba liczy z
ę
by gospodarza programu.
- Dobrze, a co w
ż
yciu stanowi dla pana najwi
ę
ksze osi
ą
gni
ę
cie? -zagadn
ą
ł.
Jakub znowu poskrobał si
ę
po głowie.
- Tyle było tych sukcesów - powiedział w zadumie. - No szacunek ludzi, który
zdobyłem, ró
ż
ni tacy przyje
ż
d
ż
aj
ą
zachodnimi maszynami, pieni
ą
dze daj
ą
,
ż
ebym
pomógł. To pomagam. Na mnie nie ma mocnych, jeszcze si
ę
takie widmo nie
wyl
ę
gło,
ż
eby mi dało rad
ę
, cho
ć
bywało i ci
ęż
ko - dorzucił w zadumie. - Gdyby
jeszcze gliniarze nie przeszkadzali, a tak, nie maj
ą
poj
ę
cia o niczym, a kota dostaj
ą
na mój widok. Wiadomo, w tym zawodzie to trzeba czasem grób otworzy
ć
i kołkiem
go
ś
cia przyszpili
ć
, a zaraz brak poszanowania ludzkich szcz
ą
tków,
ż
e ja hiena
cmentarna i inne takie. A co w gazetach pisali.
Ż
e ja moje z
ę
by... -Wyszczerzył si
ę
do
kamery. Kamerzysta zrobił zbli
ż
enie, prawie wszystkie były złote. -
Ż
e ja te z
ę
by
znaczy nieboszczykom powyrywałem i sobie wsadziłem. Ciemnota taka, przecie
ż
na
tym byłby trupi jad, zreszt
ą
to nie ka
ż
dy z
ą
b pasuje. Trzeba na wymiar robi
ć
.
- Jak pan s
ą
dzi, czy grozi nam kolejna epidemia duchów, tak jak w latach
trzydziestych? Jakub zamy
ś
lił si
ę
.
- Mo
ż
e by
ć
- powiedział wreszcie. - Nowe morderstwa ludzie zrobi
ą
, to i
straszy
ć
potem b
ę
dzie, cho
ć
ja nie słyszał jeszcze,
ż
eby straszyło w takim zwykłym
bloku. Ale jest inne zagro
ż
enie. - Zaszła w nim nieoczekiwana, subtelna przemiana.
Znikn
ą
ł silny wschodni akcent, zdania niespodziewanie zacz
ę
ły by
ć
poprawne
gramatycznie. Przestał si
ę
drapa
ć
, a jego twarz była teraz skupiona. Oczy straciły
swoj
ą
ma
ś
lano
ść
i patrzyły teraz przenikliwie w kamer
ę
. - Pojawiło si
ę
du
ż
o literatury
dotycz
ą
cej magii - powiedział. - Wi
ę
kszo
ść
tego to
ś
mieci, niewarte przeczytania, ale
w niektórych pobrzmiewaj
ą
niebezpieczne nuty. Mno
ż
y si
ę
ró
ż
nych nawiedzonych
wyznawców New Age. W wi
ę
kszo
ś
ci to niegro
ź
ni maniacy, ale nawet oni usiłuj
ą
c
rekonstruowa
ć
dawne obrz
ę
dy, mog
ą
zbudzi
ć
niebezpieczne moce. To samo dotyczy
sekt. Ich ekspansywno
ść
, a zwłaszcza ogromne mo
ż
liwo
ś
ci za
ć
miewania umysłów
adeptów wskazuj
ą
,
ż
e jest tam co
ś
wi
ę
cej ni
ż
zwykłe wyłudzanie forsy. Obce siły
usiłuj
ą
zdobywa
ć
przyczółki w naszym kraju. Je
ś
li do tego dodamy upadek autorytetu
Ko
ś
cioła oraz spadek kwalifikacji duchownych egzorcystów, mo
ż
emy si
ę
którego
ś
dnia obudzi
ć
z r
ę
k
ą
w nocniku. Obym był fałszywym prorokiem, ale w Er
ę
Wodnika
wej
ść
mo
ż
emy jako społecze
ń
stwo jeszcze normalne, a za dwadzie
ś
cia, mo
ż
e
trzydzie
ś
ci lat, cały naród mo
ż
e by
ć
ju
ż
zmanipulowany. Zanik
ś
wiadomo
ś
ci
chrze
ś
cija
ń
skiej wzmocni sługi ciemno
ś
ci. To, co dla nas jest egzotyczn
ą
opowie
ś
ci
ą
,
dla naszych dzieci mo
ż
e stanowi
ć
smutn
ą
rzeczywisto
ść
. Post
ę
puj
ą
ca desakracja
wielu starych cmentarzy wywoła fale. Niestety, ustawy okołokonkordatowe zezwalaj
ą
na pochówki innowierców na cmentarzach katolickich. To tragiczny bł
ą
d, za który
przyjdzie odpokutowa
ć
nast
ę
pnym pokoleniom. Uwa
ż
am,
ż
e nale
ż
y wprowadzi
ć
ostre przepisy. Ka
ż
dego byłego członka partii komunistycznej pogrzeba
ć
za murem,
w niepo
ś
wi
ę
conej ziemi i przybi
ć
osikowym kołkiem. Jedno bolszewickie
ś
cierwo
desakruje cały cmentarz, a wówczas mog
ą
wstawa
ć
z grobów tak
ż
e ci, którzy byli
prawie w porz
ą
dku i z po
ś
wi
ę
conej ziemi nigdy by nie wstali. Ponadto uwa
ż
am,
ż
e
wszystkich pogrzebanych ju
ż
komunistów nale
ż
y ekshumowa
ć
, przypalikowa
ć
i
pochowa
ć
ponownie za murem. Tylko to daje nam gwarancj
ę
bezpiecze
ń
stwa. Ciała
bezbo
ż
ników mo
ż
na te
ż
pali
ć
i rozsiewa
ć
popioły, ale to nie zawsze pomaga - dodał
po chwili.
Prowadz
ą
cy siedział z otwartymi szeroko ustami, wpatrywał si
ę
w mówi
ą
cego.
Widz
ą
c,
ż
e ten sko
ń
czył, nabrał w płuca powietrza. Jakub powrócił do swojej pozy
wioskowego przygłupa. Wyci
ą
gn
ą
ł kapciuch z tytoniem, kawałek papieru
pakunkowego i zacz
ą
ł kr
ę
ci
ć
z tego koszmarnego skr
ę
ta.
- Macie tu popielniczk
ę
? - zagadn
ą
ł.
- Znajdziemy - powiedział prowadz
ą
cy, robi
ą
c gwałtowny ruch r
ę
k
ą
do kogo
ś
,
kto stał poza polem widzenia kamer. - A jak pan sobie wyobra
ż
a tak
ą
ekshumacj
ę
? -
zagadn
ą
ł.
- W mie
ś
cie to trudno, nikt nie wie, kim kto był i gdzie le
ż
y. Ale na wsi
ż
aden
problem.
Kto
ś
z personelu obsługuj
ą
cego postawił na stoliku puszk
ę
po orzeszkach.
Jakub podzi
ę
kował mu kiwni
ę
ciem głowy. Wygrzebał z kieszeni metalow
ą
zapalniczk
ę
. Była za
ś
niedziała i oblepiona jakim
ś
czarnym syfem, który na zbli
ż
eniu
kamery wygl
ą
dał jak smoła. Pstrykn
ą
ł i zapalił swojego skr
ę
ta owini
ę
tego w szary,
pakowy papier. Zaci
ą
gn
ą
ł si
ę
i pu
ś
cił bardzo ładne kółko z dymu. Dym był czarny, jak
z płon
ą
cych szmat.
- Trzeba to zrobi
ć
tak. Najpierw robi si
ę
spis pogrzebanych. Potem zbiera do
kupy dziesi
ę
ciu starych ludzi,
z
posterunku po
ż
ycza teczki, cho
ć
z własnego
do
ś
wiadczenia to tyle powiem,
ż
e mi nie dali. A potem wszystkich partyjnych
wykre
ś
la si
ę
z listy. Potem dalej, samobójców, rozwodników,
ś
wiadków Jehowy,
mormonów,
ż
ydów i innych takich. Potem robi si
ę
weryfikacj
ę
katolików i innych
ochrzczonych, którzy zostali na listach. Kto głosił pogl
ą
dy socjalistyczne, won. Kto
wywieszał flagi na pierwszy maja - won. Kto chodził na pochody - won. Kto składał
kwiaty utrwalaczom władzy ludowej - won. I tak a
ż
do skutku.
- A co b
ę
dzie, je
ś
li na takiej li
ś
cie zostan
ą
dwie albo trzy osoby?
- No to trzeba ich ekshumowa
ć
i pochowa
ć
pod ko
ś
ciołem. A cały cmentarz
jak leci, osikowymi kołkami. I ju
ż
tam ludzi porz
ą
dnych wi
ę
cej nie chowa
ć
.
Zdesakrowany.
Strz
ą
sn
ą
ł porcj
ę
popiołu do puszki. Potem uj
ą
ł j
ą
w dło
ń
i zacz
ą
ł ciekawie
czyta
ć
zdobi
ą
ce j
ą
angielskie napisy.
- Orzeszki ziemne? - zdumiał si
ę
. - Na tym obrazku wygl
ą
daj
ą
jak fasola.
Prowadz
ą
cy popatrzył na zegarek i wida
ć
było,
ż
e odetchn
ą
ł z ulg
ą
.
- Wysłuchali pa
ń
stwo wypowiedzi naszego go
ś
cia, egzorcysty amatora z
Wojsławic, Jakuba W
ę
drowycza.
Rozległy si
ę
brawa siedz
ą
cych na widowni klakierów. Jakub wrzucił skr
ę
ta do
puszki i powstał, po czym ukłonił si
ę
najpierw publiczno
ś
ci, a potem do ka
ż
dej z
kamer po kolei. Na koniec podał r
ę
k
ę
swojemu rozmówcy i potrz
ą
sał ni
ą
przez
chwil
ę
.
- A
ż
chce si
ę
ż
y
ć
, jak sobie człowiek co
ś
takiego obejrzy - stwierdził Paweł. Na
ekran wskoczyła reklama pieluszek.
- Ci
ą
gle te reklamy o sraniu i szczaniu - zdenerwował si
ę
.
Wra
ż
enie czyjej
ś
obecno
ś
ci było bardzo silne. K
ą
tem oka spostrzegł ruch.
Tym razem tylko poło
ż
ył dło
ń
na rewolwerze i odwrócił powolutku głow
ę
. Tak jak
przedtem kto
ś
pochylał si
ę
nad dywanem. Paweł miał nerwy jak postronki,
ostatecznie je
ź
dził kiedy
ś
jako kierowca ci
ęż
arówki z konwojami pomocy
humanitarnej do Czeczenii i Bo
ś
ni. Tylko dlatego nie wrzasn
ą
ł na całe gardło. Nad
dywanem pochylały si
ę
dwie sylwetki. Były nieco ciemniejsze ni
ż
ciemno
ść
panuj
ą
ca
w pokoju. Widział przez nie listwy boazerii na
ś
cianie.
- Duchy - przemkn
ę
ło mu przez my
ś
l.
Wi
ę
kszy duch podniósł si
ę
niespodziewanie i popatrzył prosto na niego. Paweł
z rozpacz
ą
wycelował z rewolweru, nagle odebrał płyn
ą
ce wprost do mózgu uczucie.
Było to rozbawienie. Pstrykn
ą
ł przeł
ą
cznikiem. Czerwona kropka lasera pojawiła si
ę
na
ś
cianie za sylwetk
ą
, a jednocze
ś
nie pojawiła si
ę
ró
ż
owa smuga, tak jak wtedy gdy
promie
ń
lasera przechodzi przez mgł
ę
. Sylwetce musiało to sprawi
ć
przykro
ść
, bo
zeszła z linii strzału. Druga podniosła si
ę
znad dywanu. Przez chwil
ę
jakby ze sob
ą
rozmawiały, po czym obie podeszły do
ś
ciany i wtopiły si
ę
w ni
ą
. Na korytarzu za
ś
cian
ą
rozległo si
ę
kilka pukni
ęć
, jakby kto
ś
szedł w ci
ęż
kich butach po drewnianej
podłodze. Paweł zapalił
ś
wiatło, po czym z szuflady pod telewizorem wydobył ksi
ąż
k
ę
telefoniczn
ą
. Zacz
ą
ł szuka
ć
hasła „egzorcy
ś
ci", ale nie znalazł. Sprawdził, czy jest
hasło „duchy". Takiego te
ż
nie było. Zdenerwowany rzucił j
ą
na podłog
ę
. Miał dosy
ć
.
Wypił
ć
wiartk
ę
wódki, a potem poło
ż
ył si
ę
spa
ć
. Znowu nic mu si
ę
nie przy
ś
niło.
Nast
ę
pnego dnia rankiem znalazł w skrzynce na listy kopert
ę
z piecz
ą
tk
ą
działu
handlowego jednego z supermarketów. Rozpruł j
ą
no
ż
ykiem i wydobył ze
ś
rodka
kart
ę
formatu A4. Ci z działu handlowego supermarketu byli zachwyceni przesłan
ą
im
próbk
ą
towaru. Ci z działu handlowego zamawiali tysi
ą
c pi
ęć
set sztuk notatników ze
skórzanymi grzbietami, okuciami na rogach i kapitałkami z cienkiego rzemyka. Ci z
supermarketu chcieli jedynie,
ż
eby wkleił do
ś
rodka trzy kolorowe wst
ąż
eczki w
charakterze zakładek. Policzył przewidywalny zysk i widmo zamkni
ę
cia fabryczki
odsun
ę
ło si
ę
o dwa miesi
ą
ce. Zszedł do warsztatu z pismem w dłoni. Uderzył
pałeczk
ą
w mosi
ęż
ny gong.
- Mam dla was dwie wiadomo
ś
ci - powiedział do swoich pracowników. -
Tradycyjnie jedna jest dobra, druga jest zła. Po pierwsze dostałem grubsze
zamówienie. Trzeba dostarczy
ć
tysi
ą
c pi
ęć
set sztuk, a zła wiadomo
ść
jest taka,
ż
e do
ko
ń
ca przyszłego tygodnia. Aby
ś
cie dotrzymali terminu, obiecuj
ę
- wam premi
ę
po
dwie
ś
cie złotych na łepka.
Zawyli rado
ś
nie. Zostawił ich w warsztacie, a sam pojechał po kilka motków
kolorowych wst
ąż
eczek.
IV
Był sobotni wieczór. Za oknem do
ść
paskudna pogoda. Padał deszcz i wiał
wiatr.
- No nie jest
ź
le - powiedział Paweł przez telefon do swojego wspólnika
Tomasza. - Boj
ę
si
ę
tylko,
ż
e nasi robole padn
ą
. Od tygodnia zasuwaj
ą
na dwie
zmiany. Jak nas dorwie inspekcja pracy, to nas to tak dupnie,
ż
e lepiej nie gada
ć
.
- Innymi słowy, sugerujesz,
ż
eby podwoi
ć
zatrudnienie?
- Powinno wystarczy
ć
. Na razie. Rozejrzyj si
ę
tam u siebie na prowincji za
jak
ąś
bud
ą
i mo
ż
na by posadzi
ć
jeszcze ze dwadzie
ś
cia osób.
- Cholera, my
ś
lałem,
ż
e te pieni
ą
dze wydam inaczej... Jak ze zbytem?
- Idealnie. Dzisiaj dostałem czwarte zamówienie i znowu na tysi
ą
c sztuk. Ju
ż
chwyciło, teraz nie mog
ę
si
ę
wycofa
ć
, bo stracimy wiarygodno
ść
jako partner
handlowy. Do ko
ń
ca miesi
ą
ca musze dostarczy
ć
pi
ęć
tysi
ę
cy, robotnicy zrobi
ą
cztery
maksymalnie. Musz
ę
zwi
ę
kszy
ć
zatrudnienie.
- Zanim ci nowi si
ę
dotr
ą
...
- To szybko pójdzie. Tydzie
ń
na nauk
ę
zawodu i zasuwa
ć
. Zreszt
ą
to wszystko
jest przecie
ż
pro
ś
cizna.
- Dobra. Posyłam ci pi
ę
tna
ś
cie tysi
ę
cy nowych. Jutro z rana b
ę
dziesz je miał
na koncie. Tym samym mój wkład?
- Masz teraz czterdzie
ś
ci dwa procent udziałów. Plus pi
ę
tna
ś
cie tysi
ę
cy, to
b
ę
dzie równo czterdzie
ś
ci dziewi
ęć
.
- Fajnie. No to do usłyszenia.
- Na razie.
Paweł odło
ż
ył słuchawk
ę
. W tej chwili z parteru dobiegł go skowyt, jaki wydaje
człowiek w obliczu czego
ś
strasznego.
- Jezu-j
ę
kn
ą
ł. - Wypadek.
Pognał korytarzykiem do schodów. Po drodze troszk
ę
si
ę
uspokoił.
Najniebezpieczniejszym narz
ę
dziem tam, pi
ę
tro ni
ż
ej, była wiertarka. Nic si
ę
nie
mogło sta
ć
, co najwy
ż
ej kto
ś
przy tłukł sobie palec młotkiem. No mo
ż
e niechc
ą
cy
wywiercił dziur
ę
w r
ę
ce. Wszystkie składki na ZUS i dodatkowe ubezpieczenia były
opłacone. Zbiegł po schodach. Robotnicy, stłoczeni wokół siedz
ą
cego na krze
ś
le
kolegi, rozst
ą
pili si
ę
. Siedz
ą
cy nie wygl
ą
dał na zranionego, ale miał Obł
ę
d w oczach.
- Co si
ę
stało? - zapytał Paweł łagodnie.
- Ona tam stała - wybełkotał robotnik. - Stała przy schodach, pomachała mi
r
ę
k
ą
!
- Kto? - zapytał Paweł.
- No ona. Była przejrzysta - dukał robotnik. - Popatrzyłem i Jezu, ona
pomachała do mnie.
- Co to było? - zapytał pozostałych. - Co widzieli
ś
cie?
- No ducha - powiedziała dziewczyna, która zajmowała si
ę
pleceniem
kapitałek. - Stał przy schodach.
- Kto jeszcze go widział? - zapytał.
Podniosły si
ę
tylko trzy r
ę
ce, w tym siedz
ą
cego na krze
ś
le.
- Słuchajcie - powiedział spokojnie. - Jest pó
ź
no, jeste
ś
cie zm
ę
czeni. To moja
wina, bo goni
ę
was do roboty ponad siły. Jest ju
ż
prawie dwudziesta druga. Duchy
pojawiaj
ą
si
ę
dopiero o północy. Poza tym strasz
ą
raczej w zamkach, a nie w
fabrykach. Musiało wam si
ę
przywidzie
ć
...
Siedz
ą
cy na krze
ś
le j
ę
kn
ą
ł i jako
ś
tak dziwnie spadł z krzesła. Usta mu
podsiniały. Musiał zemdle
ć
, bo raczej nie wygl
ą
dało to na zawał. Par
ę
osób
prze
ż
egnało si
ę
zamaszy
ś
cie. Wpatrywali si
ę
w co
ś
za jego plecami. Obejrzał si
ę
ostro
ż
nie. Co
ś
, co przypominało obłok pary, stało koło schodów, jakby si
ę
im
przygl
ą
dało. Nie wiedział, co to jest. To znaczy widział, ale nie dopuszczał do siebie
tej my
ś
li. Odwrócił i si
ę
i odchrz
ą
kn
ą
ł.
- Musiała pu
ś
ci
ć
rura z ciepł
ą
wod
ą
w piwnicy, tu jest chłodno, to i widzimy
obłoki pary. - Nie wypadł zbyt przekonywaj
ą
co. Mo
ż
e dlatego,
ż
e głos mu dr
ż
ał tak,
ż
e ledwo mógł mówi
ć
. - Jest pó
ź
no, jeste
ś
cie zm
ę
czeni. Id
ź
cie ju
ż
do domu, a ja
zostan
ę
i załatwi
ę
ten problem.
Nie kazali sobie tego dwa razy powtarza
ć
. Gdy ucichł tupot, poszedł i zamkn
ą
ł
drzwi. Wrócił do mieszkania naokoło przez boczne wej
ś
cie.
Nast
ę
pnego dnia rankiem Paweł pojechał na giełd
ę
staroci na Koło. Kupił
jedena
ś
cie ikon i wróciwszy do domu, porozwieszał je w mieszkaniu i w warsztacie.
Od razu poczuł si
ę
nieco pewniej.
Ludzie lubi
ą
zarabia
ć
, w nast
ę
pnym tygodniu z pracy zrezygnowały tylko dwie
osoby, ale udało si
ę
przyj
ąć
dwie inne na ich miejsce. W Urz
ę
dzie Pracy na Ciołka
zostawił ofert
ę
zatrudnienia jeszcze dla pi
ę
tnastu osób. Zwolnieni z pracy nie umieli
utrzyma
ć
j
ę
zyka za z
ę
bami. Poznał to bez
trudu. Gdy wchodził do sklepiku spo
ż
ywczego urz
ą
dzonego na parterze jednej
z kamienic Fundacji Wawelbergów, ludzie milkli ma jego widok. Ch
ę
tni do roboty nie
pojawiali si
ę
. W
ś
rod
ę
przyszedł za to dziennikarz z „Super Ekspresu",
ż
eby
przeprowadzi
ć
z nim wywiad. Wywiad miał dotyczy
ć
mo
ż
liwo
ś
ci fabryczki,
perspektyw na rynku artykułów papierniczych i innych takich, ale rozmowa szybko
zeszła na spraw
ę
duchów i Paweł zmuszony był usun
ąć
dziennikarza z terenu
zakładu, w czym spontanicznie pomógł mu u
ś
wiadomiony aktyw robotniczy. W
czwartek i w pi
ą
tek pojawili si
ę
dziennikarze z „Wró
ż
ki", „Detektywa", „Nie z tej ziemi",
„Skandali" i jakiego
ś
czasopisma po
ś
wi
ę
conego problematyce UFO. Pogonił ich
wszystkich, po czym napisał na kawałku papieru o
ś
wiadczenie, które rozplakatował
na okolicznych przystankach, w sklepiku i na drzwiach zakładu. W sobot
ę
jeden
dziennikarz podszył si
ę
pod szukaj
ą
cego zatrudnienia,
ż
eby tylko dosta
ć
si
ę
do
ś
rodka. Paweł przyj
ą
ł go do roboty, po czym przydzielił mu wyj
ą
tkowo niewdzi
ę
czne
zadanie przybijania nitami oku
ć
i narzucił tak
ą
norm
ę
,
ż
e dzielny wysłannik gazety po
dwu godzinach sam si
ę
zmył. Biznesmen obserwował jego odwrót przez okno i
chichotał.
- Pomogły ikony - powiedział sam do siebie.
Pod wieczór wypogodziło si
ę
wreszcie. Nalał sobie kieliszek malibu i zasiadł
przed telewizorem. Sko
ń
czył ogl
ą
da
ć
gdzie
ś
koło północy. Wzi
ą
ł butelk
ę
z zamiarem
wstawienia jej do lodówki i ruszył w stron
ę
drzwi do kuchni. Stopy zapadały si
ę
w
dywan jak w mech. Lubił to uczucie. Niespodziewanie grzmotn
ą
ł jak długi. Fakt,
ż
e
potkn
ą
ł si
ę
na zupełnie równym dywanie, zaskoczył go i zdezorientował. Upuszczona
butelka toczyła si
ę
po parkiecie, a potem kto
ś
z niedbałym wdzi
ę
kiem zatrzymał j
ą
stop
ą
. Paweł poderwał si
ę
z rewolwerem w dłoni, ale ducha ju
ż
nie było. Podniósł
butelk
ę
i obejrzał j
ą
uwa
ż
nie. Naklejka w kilku miejscach odbarwiła si
ę
. Odbarwienia
układały si
ę
w
ś
lad palców nogi. Jednego du
ż
ego i czterech małych. Palce były
drobne, noga musiała by
ć
znacznie mniejsza ni
ż
jego. Noga młodej dziewczyny.
Zakl
ą
ł i poszedł na parter. Wyszedł z domu i przechadzał si
ę
mi
ę
dzy kamienicami.
Drzewa szumiały nad jego głow
ą
.
Dzielnica była podobno paskudna, ale miał przy sobie bro
ń
. Zreszt
ą
nawet
najbardziej sceptyczni
ż
ule nie pojawiali si
ę
po zmroku na podwórku przed fabryczk
ą
.
Uspokoił si
ę
. Przywidzenie. Tylko przywidzenie. Przecie
ż
duchów nie ma. To znaczy
komuni
ś
ci twierdzili,
ż
e duchów nie ma, a teraz nie ma komunistów, to mo
ż
e duchy
jednak s
ą
? Odganiał takie my
ś
li. Wracaj
ą
c, zajrzał do skrzynki. Tkwiło w niej co
ś
małego. Otworzył skrzynk
ę
. W dłoni trzymał wizytówk
ę
. Wydrukowano j
ą
na
kredowym papierze:
NICOLAE
EMINESCU
EGZORCYSTA
.
Poni
ż
ej był numer telefonu. Telefon musiał znajdowa
ć
si
ę
daleko, numer
bowiem był do
ść
długi, a zaczynał si
ę
kierunkowym do Rumunii. Paweł wrócił do
domu i starannie zamkn
ą
ł za sob
ą
drzwi. Wzi
ą
ł telefon i wystukał numer. Odezwała
si
ę
automatyczna sekretarka. Pro
ś
ba o zostawienie informacji nagrana była po
polsku, niemiecku i rumu
ń
sku. Poprosił o przysłanie ekipy i usuni
ę
cie ducha. Im
szybciej, tym lepiej.
VI
Ta sobota była wolna. Ludzie nie dawali rady. Tomasz na prowincji bez
problemów uruchomił produkcj
ę
, a zbyt był niezły, bo fakt nawiedzenia fabryki działał
jak najlepsza reklama. Tomasz sugerował umieszczanie na opakowaniu nalepki
przedstawiaj
ą
cej trupi
ą
czaszk
ę
albo ducha, i Paweł zaakceptował ten pomysł.
Wła
ś
ciwie nie miał nic do roboty, wi
ę
c siedział sobie i odpoczywał. Około
ósmej, zaraz po pogodzie usłyszał dzwonek do drzwi. Zszedł na parter.
- Kto tam? - zagadn
ą
ł.
- Nicolae Eminescu, egzorcysta - powiedział człowiek za drzwiami. Paweł
otworzył je i faktycznie zobaczył stoj
ą
cego na progu egzorcyst
ę
. Egzorcysta miał na
sobie płaszcz, a przez rami
ę
przewieszon
ą
ortalionow
ą
torb
ę
czym
ś
wypełnion
ą
.
- Pan zamawiał usuni
ę
cie ducha? - zagadn
ą
ł.
Mówił nie
ź
le po polsku. Ale obcy akcent był bardzo wyra
ź
ny.
- Tak. Prosz
ę
za mn
ą
.
Odwrócił si
ę
. W tym momencie zrobilo mu si
ę
zupełnie jasno przed oczyma, a
zaraz potem zupełnie ciemno. Upadku na podłog
ę
ju
ż
nie czuł. Doszedł do siebie,
gdy kto
ś
nim delikatnie potrz
ą
sn
ą
ł. Otworzył oczy. Potrz
ą
sał nim ten wysoki gliniarz.
- Co si
ę
stało? - j
ę
kn
ą
ł.
- Sami chcieliby
ś
my wiedzie
ć
. S
ą
siedzi usłyszeli strzały i zaraz potem kilku
facetów wyskoczyło oknami. Jest tam na dole troch
ę
krwi,
ś
wiadkowie mówi
ą
,
ż
e
który
ś
sobie rozcharatał łeb.
Paweł usiadł z wysiłkiem.
- Wezwałem egzorcyst
ę
- powiedział. - Przyszedł. Zaprosiłem go do
ś
rodka, a
potem nic nie pami
ę
tam. Chyba mi dał w łeb. - Pomacał si
ę
po potylicy. Wyczuł tam
ogromnego guza i troch
ę
krwi.
- Prosz
ę
sprawdzi
ć
, czy nic nie zgin
ę
ło.
Wstał chwiejnie na nogi i wszedł na pi
ę
tro. Srebrny dzbanek do kawy stał na
kominku w salonie.-Dywan le
ż
ał na podłodze. Szable wisiały na
ś
cianie. Sejf za
obrazem Malczewskiego był nietkni
ę
ty.
- Nic nie zgin
ę
ło - powiedział. - A nawet jakby przybyło. Na podłodze stała
torba, z której wystawała lufa palnika acetylenowego i szlifierka k
ą
towa.
- Prosz
ę
niczego nie rusza
ć
, zaraz przyjedzie ekipa. Na pewno nic nie
zgin
ę
ło?
- Zupełnie nic.
- A s
ą
siednie pokoje?
- Zamkni
ę
te i nieumeblowane.
Popatrzył na wywalone okna.
Ż
aluzje były połamane, szyby wytłuczone.
- Skakali bezpo
ś
rednio, nie marnuj
ą
c czasu na otwieranie -powiedział gliniarz.
- A tak wła
ś
ciwie, to po co był panu potrzebny egzorcysta?
Paweł u
ś
miechn
ą
ł si
ę
smutno.
- Straszy.
W tej chwili do pomieszczenia weszło kilku policjantów pod wodz
ą
energicznego oficera.
- Kapitan Sowa - przedstawił si
ę
. - Tylko prosz
ę
bez głupich komentarzy.
Prosz
ę
opowiedzie
ć
, co wła
ś
ciwie si
ę
stało. Paweł opowiedział. Kapitan u
ś
miechn
ą
ł
si
ę
lekko.
- Banda Sierpagena.
- Co prosz
ę
?
- Grasuje taki Rumuniec.
Ś
wietnie zna polski, pracował jako psychiatra w
Bukareszcie. Podobno jeszcze za Ceaucesku zajmował si
ę
badaniem jakich
ś
pra
ń
mózgu czy czym
ś
takim. Scenariusz zawsze ten sam. Urz
ą
dza seanse
spirytystyczne. W trakcie seansu hipnotyzuje ofiary i otwiera drzwi. Reszt
ę
robi
ą
jego
kumple. Wynosz
ą
wszystko, co si
ę
da wynie
ść
, pruj
ą
ś
ciany w poszukiwaniu sejfów.
Bior
ą
wszystko, co ma jak
ą
kolwiek warto
ść
. Jak w gara
ż
u jest samochód, to te
ż
.
- Cholera.
- Tak, to ju
ż
drugi seans spirytystyczny w ich wykonaniu. Poprzedni zrobili na
wybrze
ż
u. Facet był jeszcze bardziej łatwowierny ni
ż
pan. Zostawił egzorcyst
ę
na
cał
ą
noc w swoim domu, a rano nie było tam nawet mebli, tylko w k
ą
cie jaki
ś
taki
cyganowaty z fachowo poder
ż
ni
ę
tym gardłem i kartka,
ż
e to on straszył. Jak si
ę
z
panem skontaktował?
Paweł przeszukał kieszenie, ale nie znalazł wizytówki, musiała si
ę
mu gdzie
ś
zapodzia
ć
.
- Szkoda - powiedział kapitan. - Mo
ż
na by da
ć
zna
ć
Rumu
ń
com,
ż
eby wzi
ę
li
mieszkanie pod obserwacj
ę
.
- Zaraz, nic straconego. Przecie
ż
mo
ż
na za
żą
da
ć
od telekomunikacji bilingu
moich rozmów, to wtedy b
ę
dzie mo
ż
na ustali
ć
numer. Ja do Rumunii dzwoniłem tylko
raz w
ż
yciu, to znaczy wczoraj.
Gliniarz podzi
ę
kował. Zebrali odciski palców i inne takie i poszli sobie.
Wyszukał numer telefonu pogotowia szklarskiego i zadzwonił. Do rana szyby były
wstawione i znowu oklejone foli
ą
antywłamaniow
ą
, cho
ć
nocna próba pokazała,
ż
e
wcale nie jest to taki dobry wynalazek. Tej nocy biznesmen spał przy zapalonym
ś
wietle.
VIII
- Ma pan co
ś
o duchach? - Paweł Skorli
ń
ski zagadn
ą
ł sprzedawc
ę
.
Pytanie było zupełnie bezsensowne, znajdował si
ę
bowiem wewn
ą
trz
ksi
ę
garni ezoterycznej, a wszelaka mo
ż
liwa literatura wypełniała ciasno półki.
- A co panu konkretnie jest potrzebne? O duchach jest cały tamten regał -
machn
ą
ł r
ę
k
ą
. - Mamy leksykony, katalogi, polskie i zagraniczne. Mamy historie
nawiedzonych domów. Wszystko, co pan zechce. Oczywi
ś
cie mamy te
ż
sporo
beletrystyki. Horrory po polsku, angielsku, nawet kilka po rosyjsku. Ciekawa lektura.
- Wolałbym poradnik.
- Ma pan ducha w mieszkaniu? - sprzedawca nie okazał zdziwienia. -
Domowy
Egzorcysta,
przepraszam pan czyta po angielsku?
-Tak.
-
Domowy Egzorcysta
Burcharda. Jest tam kilka cennych wskazówek, jak
pozby
ć
si
ę
nieproszonych go
ś
ci, takich co tupi
ą
po nocy i prze
ś
wituj
ą
na biało. Nie
jest to nadzwyczajne, ale nic lepszego, chyba
ż
e ma pan znajomych w policji.
- A je
ś
li mam?
- Ja tego nie czytałem, słyszałem tylko, ale w szkole policyjnej w Szczytnie
maj
ą
r
ę
kopis ksi
ąż
ki Jakuba W
ę
drowycza.
- Słyszałem ju
ż
gdzie
ś
to nazwisko.
- Był program, jako
ś
tak na dniach. Na Polsacie zdaje si
ę
. Swoj
ą
drog
ą
lepszy
cyrk odstawiał, normalnie nie jest taki.
- Mówił pan o r
ę
kopisie.
- No wła
ś
nie. Kiedy
ś
jeden z gliniarczyków zrobił odpis kilkunastu stroniczek.
Te kilkana
ś
cie jest wi
ę
cej warte ni
ż
cały ten sklep.
- Przepraszam, nie rozumiem. Dlaczego ten r
ę
kopis jest w szkole policyjnej w
Szczytnie?
- Długa historia. Raz robili u niego rewizje, p
ę
dził bimber i szukali jeszcze
broni. No wiec któremu
ś
gliniarzowi wpadł w oko zeszyt pokryty jakimi
ś
koszmarnymi
bazgrołami. Skonfiskowali go, czy mo
ż
e po prostu zabrali, bo sam pan wie, jakie to
były czasy, i wysłali tam,
ż
eby kryptolodzy i grafolodzy mieli na czym trenowa
ć
. To
jest napisane po polsku, cz
ęś
ciowo cyrylic
ą
, ma bardzo pomysłow
ą
ortografi
ę
i
kaligrafi
ę
, o interpunkcji nie wspominaj
ą
c. Ale s
ą
tam rzeczy ciekawe. Gdyby udało
si
ę
panu zrobi
ć
ksero, to dam tysi
ą
c złotych.
- Obawiam si
ę
,
ż
e moje mo
ż
liwo
ś
ci nie s
ą
wystarczaj
ą
ce. Niech pan da tego
Burcharda.
IX
Dochodziła północ. Paweł stał w salonie z ksi
ąż
k
ą
w r
ę
ce i czytał na głos
straszliwe ci
ą
gi zakl
ęć
. Duch wyjrzał ze
ś
ciany i przygl
ą
dał mu si
ę
na bezczela.
- Cholera - zakl
ą
ł wreszcie biznesmen. - Do dupy ta ksi
ąż
ka.
Duch pokiwał głow
ą
, a przynajmniej tak to wygl
ą
dało. Paweł otworzył drzwiczki
kominka i ju
ż
miał cisn
ąć
dzieło w płomienie, gdy spostrzegł na okładce reklam
ę
:
ZESPÓŁ
FACHOWCÓW
-
EGZORCYSTÓW
.
ZWALCZANIE
WSZELKIEGO
RODZAJU
ZJAW
,
WIDM
I
DUCHÓW
RUTYNOWANI
SPECJALI
Ś
CI
! 100%
SATYSFAKCJI
LUB
ZWROT
KOSZTÓW
.
DO
Ż
YWOTNIA
,
A
NAWET
PO
Ś
MIERTNA
GWARANCJA
.
PONAD
CZTERDZIE
Ś
CI
UDOKUMENTOWANYCH
PRZYPADKÓW
POWODZENIA
.
REFERENCJE
Poni
ż
ej był numer.
- Yeach! - zawył Paweł.
Spłoszony duch znikn
ą
ł bez
ś
ladu. Mimo pó
ź
nej pory biznesmen si
ę
gn
ą
ł po
telefon.
X
Był paskudny jesienny wieczór. Wiatr wył za oknem. Drzewa szumiały
niepokoj
ą
co. W domu co
ś
trzeszczało, jak to zwykle w starych i nawiedzonych
budynkach. Rozległ si
ę
dzwonek do drzwi. Paweł zbiegł na dół i otworzył. W
ciemno
ś
ci na jasnym prostok
ą
cie
ś
wiatła rzucanego z wn
ę
trza budynku stała trójka
cywilnych egzorcystów, fachowców, ponad czterdzie
ś
ci udokumentowanych
przypadków. Egzorcy
ś
ci mieli na sobie długie skórzane płaszcze i kapelusze o
szerokich rondach. W dłoniach trzymali walizki.
- Pan Paweł Skorli
ń
ski? - zapytał najstarszy z nich, lekko posiwiały pan po
sze
ść
dziesi
ą
tce.
- Tak.
- To pan wzywał ekip
ę
do usuni
ę
cia ducha?
- Tak. Prosz
ę
wej
ść
.
Weszli do przytulnego, jasno o
ś
wietlonego holu.
- Jestem prezesem towarzystwa - powiedział siwy. - Nazywam si
ę
Janusz
Bratkowski.
U
ś
cisn
ę
li sobie dłonie. Drugi egzorcysta zdj
ą
ł kapelusz i okazał si
ę
by
ć
kobiet
ą
.
- Małgorzata Ko
ć
ko - przedstawiła si
ę
.
Drugi m
ęż
czyzna, którego twarz zniszczyła jaka
ś
choroba podobna do ospy,
wyci
ą
gn
ą
ł dło
ń
wyschni
ę
t
ą
jak r
ę
ka mumii.
- Józef Etter - przedstawił si
ę
.
- Wspaniale. Zapraszam na pokoje.
Weszli do salonu. Go
ś
cie zdj
ę
li płaszcze i zostawili je w holu, po czym siedli
wygodnie w fotelach.
- Dobrze. Na co si
ę
pan uskar
ż
a - zapytał prezes.
Jego wygl
ą
d budził zaufanie. Na opuszkach palców miał wytatuowane
kabalistyczne symbole. Na szyi wisiał mu jaki
ś
dziwny amulet. W jednym uchu miał
kolczyk z białym kamieniem.
- Stuka- powiedział Paweł.
- Tylko stuka? Jaki rodzaj stukania? Pojedyncze czy mo
ż
e ci
ą
gi stuków?
- Nie tylko. Stuka, jakby szedł kto
ś
z drewniana nog
ą
. Takie jakby kroki.
Czasami wida
ć
sylwetki. Pojawiaj
ą
si
ę
po
ś
rodku pomieszczenia i czasami id
ą
w
stron
ę
ś
ciany.
- M
ęż
czy
ź
ni czy kobiety?
- Trudno powiedzie
ć
.
- W porz
ą
dku. Czy próbował pan ustali
ć
list
ę
dotychczasowych mieszka
ń
ców
tego budynku?
- Szczerze mówi
ą
c, nie. Ale z tego, co ludzie mówili, chodzi o technika
zatrudnionego w zakładach Wawelberga i jego córk
ę
.
Prezes pokiwał głoW
ą
i skin
ą
ł na Józefa. Ten otworzył walizk
ę
i wydobył z niej
cał
ą
fur
ę
rozmaitego sprz
ę
tu. Wzi
ą
ł w dło
ń
drewnian
ą
ró
ż
d
ż
k
ę
widełkow
ą
i obszedł
pomieszczenie dookoła. Potem wyj
ą
ł z walizki ró
ż
d
ż
k
ę
uchyln
ą
, wykonan
ą
z
miedzianego drutu i znowu zacz
ą
ł chodzi
ć
po pomieszczeniu: Drut wychylał si
ę
w
ró
ż
ne strony. Wygl
ą
dało to niezwykle -fachowo.
- Spróbuj
ę
nawi
ą
za
ć
kontakt - powiedział.
- Trzeba zgasi
ć
ś
wiatło? - zapytał wła
ś
ciciel.
- Nie. To nic b
ę
dzie konieczne.
Egzorcysta siadł na
ś
rodku dywanu. W dłonie wzi
ą
ł dwa kawałki kamienia,
przyci
ę
te w kształt graniastosłupów. Zamkn
ą
ł oczy.
- Jest kontakt - powiedział.
W tym momencie zebrani zobaczyli,
ż
e przygl
ą
da im si
ę
duch. Duch wyszedł
ze
ś
ciany. Był przezroczysty. Wygl
ą
dał na m
ęż
czyzn
ę
. Duch -zrobił r
ę
k
ą
ostrzegawczy gest i znikn
ą
ł. Drugi pojawił si
ę
w miejscu, w którym kiedy
ś
były drzwi.
Wygl
ą
dał jak mglisty opar, ale stopniowo przybrał kształty młodej dziewczyny. Duch
skrzy
ż
ował dłonie na piersi i przygl
ą
dał si
ę
siedz
ą
cemu.
- One si
ę
boj
ą
- powiedział Józef.
- To chyba dobrze - wtr
ą
cił Paweł - bo trzeba je...
- Wypowiada si
ę
pan w sposób skrajnie nieu
ś
wiadomiony -zaprotestowała
dziewczyna. - To przyjazne duchy. Takich nie nale
ż
y rusza
ć
. Mog
ą
si
ę
przyda
ć
.
- To wyłazi - powiedział siedz
ą
cy. - Co to do diab...
- Ci! - upomniał go prezes.
- Siedzi w dywanie - powiedział Józef.
Zerwał si
ę
niespodziewanie i odskoczył w bok.
Paweł przetarł oczy. Z miejsca, w którym wcze
ś
niej siedział egzorcysta,
wystrzeliła macka. Wygl
ą
dała jak utkana z dymu. Musn
ę
ła uciekaj
ą
cego, wyrywaj
ą
c
mu z koszuli na plecach kawał tkaniny. Dziewczyna wyrwała ze swojej walizki pistolet
skałkowy i wycelowała. Macka rozwiewała si
ę
w powietrzu. Opadła na dywan. Prezes
podszedł i zebrał odrobin
ę
pyłu do probówki.
- Wygl
ą
da jak ektoplazma - powiedział.
- Czy ektoplazma to nie jest przypadkiem wydzielina z istot
ż
ywych?
- zaciekawił si
ę
gospodarz.
- Niekoniecznie - Józef doszedł najwyra
ź
niej do siebie. - Zasadniczo w
niektórych przypadkach mo
ż
e j
ą
wytworzy
ć
dowolna materia organiczna. Na przykład
wełna. Cholera, mam wra
ż
enie,
ż
e wyrwał mi pół głowy.
- Obudziłe
ś
go - prezes oskar
ż
ycielsko wyci
ą
gn
ą
ł palec wskazuj
ą
cy.
- Jasna cholera! Co teraz? Póki siedział, wszystko było w porz
ą
dku.
Załatwiliby
ś
my go po cichu.
- Sam by si
ę
obudził - odci
ą
ł si
ę
Józef. - Przecie
ż
nie palili
ś
my czarnego
płomienia. Nie powinien był.
- Gdyby
ś
my zapalili czarny płomie
ń
, byłoby ju
ż
po nas. Co mówi
ą
kamienie?
Józef zacisn
ą
ł dłonie na graniastosłupach i skoncentrował si
ę
. Macka
wystrzeliła ponownie. Uchylił si
ę
w ostatniej chwili i tylko rozszarpała mu nogawk
ę
.
- Otwiera si
ę
przej
ś
cie - powiedziała dziewczyna.
Ona tak
ż
e miała zamkni
ę
te oczy.
- Przej
ś
cie do enklawy Ozark? - zapytał prezes.
Paweł usłyszał w jego głosie autentyczny lek i sam przestraszył si
ę
jeszcze
bardziej. Wygl
ą
dało na to,
ż
e fachowcy wpadli w jakie
ś
szambo. Duchy m
ęż
czyzny i
dziewczyny znowu stały na swoich miejscach.
- Nie, nie do enklawy Ozark - uspokoił go Józef. - On ju
ż
raz został pobity i...
Ach tak. U
ż
ywali go jako mechanizmu nap
ę
dowego do dywanu, ale był za słaby.
W tym momencie oba kamienne ostrosłupy w jego dłoniach rozprysły si
ę
niemal w pył.
- Proponuj
ę
dywan poci
ąć
i spali
ć
- powiedział prezes. - To pewnie arabski
d
ż
in. Je
ś
li go spalimy, to przej
ś
cie si
ę
zamknie. Prawie na pewno - zaakcentował to
prawie.
W jego głosie zabrzmiała nadzieja.
- Czy d
ż
iny nie mieszkaj
ą
czasem w miedzianych lampach? -zagadn
ą
ł
ostro
ż
nie Paweł.
- Za du
ż
o si
ę
pan bajek naczytał.
- Zapłaciłem za niego siedem tysi
ę
cy - zaprotestował. - Nie da si
ę
go jako
ś
zneutralizowa
ć
?
- Niemo
ż
liwe. B
ę
dziemy mieli szcz
ęś
cie, je
ś
li da si
ę
go spali
ć
-zacz
ą
ł prezes,
ale nie sko
ń
czył.
Dywan eksplodował. Drobne kłaczki uniosły si
ę
w powietrze. Zalepiły drzwi i
okna. Józef rzucił si
ę
i złapał za klamk
ę
. Kłaczki pokryły jego dło
ń
. Zawył i zacz
ą
ł je
zdziera
ć
. Gdy w ko
ń
cu mu si
ę
to udało, jego r
ę
ka a
ż
do łokcia pokryta była drobnymi
krwawi
ą
cymi rankami. Duch dziewczyny zmaterializował si
ę
tu
ż
koło nich. Był tak
materialny, jak tylko zdołał. Nawet prze
ś
witywały leciutkie kolory. Troch
ę
ró
ż
owo
ś
ci
na policzkach, bł
ę
kit na sukni. Co
ś
mówiła, ale nic nie było słycha
ć
. Małgorzata
stan
ę
ła naprzeciw niej.
- Jeszcze raz - poprosiła. Dziewczyna mówiła, a potem znikn
ę
ła.
- Co powiedziała? - zapytał prezes.
- Jeste
ś
my tu uwi
ę
zieni. To co
ś
po
ż
ywi
si
ę
naszymi umysłami i wzro
ś
nie w
sił
ę
. Od
ś
rodka nie zdołamy pokona
ć
zapory. To mo
ż
na zrobi
ć
tylko od zewn
ą
trz.
Mamy dwana
ś
cie godzin
ż
ycia. Potem nas ze
ż
re.
- Cholera, tyle to i ja wiem. Kiedy przyjd
ą
pracownicy do warsztatu? - zapytał
prezes Pawła.
- Mamy pi
ą
tek wieczorem. Dopiero w poniedziałek rano. Józef podszedł do
telefonu i podniósł słuchawk
ę
. Z obu sitek strzelił płomie
ń
. Odło
ż
ył j
ą
na miejsce.
- To bardzo powa
ż
ne? - zagadn
ą
ł Paweł.
- Nic gorszego ju
ż
chyba nie mogło nas spotka
ć
.
- Jak to nie - zapeszyła si
ę
dziewczyna. - A pami
ę
tasz, jak Michała wci
ą
gn
ę
ło
do enklawy? Wymó
ż
d
ż
yło go całkiem, zanim wrócił.
-
Ś
mier
ć
fizyczna wła
ś
ciwie mnie nie przera
ż
a - powiedział prezes. -Ale te
wszystkie diabelstwa niszcz
ą
ce dusz
ę
... Musimy si
ę
zastanowi
ć
, co robimy. Je
ś
li
spróbujemy nawia
ć
, to mo
ż
e mamy szans
ę
... Tak z dziesi
ęć
procent. Mo
ż
e nie
b
ę
dzie nas gonił.
- B
ę
dzie - powiedział ponuro Józef. - Musiał by
ć
cholernie głodny, skoro chciał
mnie capn
ąć
. Przecie
ż
mam amulet, a Dagon - woht.
- Trzeba b
ę
dzie spróbowa
ć
przez
ś
cian
ę
- powiedział prezes. -Mamy szable.
Mo
ż
e przer
ą
biemy si
ę
...
- Małe szans
ę
- powiedział Paweł. - To wszystko jest z przedwojennych cegieł.
Grubo na trzy.
- Alternatyw
ą
jest nic nie robi
ć
.
- Je
ś
li nie ma innej mo
ż
liwo
ś
ci, to moje szable s
ą
do waszej dyspozycji.
Prezes zdj
ą
ł szabl
ę
ze
ś
ciany. Wyci
ą
gn
ą
ł j
ą
z pochwy. Szabla była
skorodowana na wylot.
- To si
ę
stało niedawno - powiedział. - Przedtem były dobre?
- Tak. Natarłem je towotem. Nie powinny zardzewie
ć
. Małgorzata wyj
ę
ła z
walizki brył
ę
czego
ś
w rodzaju plasteliny.
- Wyrwiemy dziur
ę
plastikiem - powiedziała.
- To chyba nielegalne - zaniepokoił si
ę
. - Poza tym ja to mieszkanie tylko
wynajmuje...
Cala trójka westchn
ę
ła ci
ęż
ko. Dziewczyna przyklejała ju
ż
wałek materiału
wybuchowego na
ś
cianie, za któr
ą
był korytarz. Poci
ą
gn
ę
ła dwa długie kable.
- Połó
ż
cie si
ę
na podłodze, zasło
ń
cie uszy, zamknijcie oczy i otwórzcie usta-
polecił prezes.
Wyj
ą
ł jej z dłoni kable i przykr
ę
cił do zapalarki. Potem poło
ż
ył si
ę
za kanap
ą
i
wcisn
ą
ł guzik. Eksplozja była straszna. "Lampa pod sufitem zakr
ę
ciła si
ę
jak szalona,
ale nie zgasła na szcz
ęś
cie. Meble podmuch poprzesuwał bezładnie.
Ś
ciana jednak
nawet si
ę
nie zarysowała. Pokryte strz
ę
pkami dywanu szyby w oknach tak
ż
e ocalały.
- O cholera - powiedział Paweł. - Ju
ż
po nas.
- Nie, nie jest a
ż
tak
ź
le - powiedział prezes. - Nawi
ąż
emy kontakt
telepatyczny. Musimy poł
ą
czy
ć
siły. Usi
ą
d
ź
cie w kr
ą
g.
Po
ś
rodku pomieszczenia co
ś
zacz
ę
ło wyłazi
ć
z podłogi. Wygl
ą
dało jak utkany
z dymu fraktal.
- Gdy si
ę
odpowiednio zmaterializuje, załatwi nas - powiedział Józef. - Na
razie jest za słaby.
Co
ś
na podłodze warkn
ę
ło. Siedli w kr
ą
g i wzi
ę
li si
ę
za r
ę
ce. Małgorzata
zamkn
ę
ła oczy. Paweł poczuł, jak co
ś
przesuwa si
ę
przez jego umysł. Wra
ż
enie było
nieprzyjemne. Zaraz jednak poczuł,
ż
e to działa. Stwór rosn
ą
cy z podłogi wyra
ź
nie
si
ę
wkurzył.
XI
To było
ś
wi
ę
to. Jakub przepijał pieni
ą
dze zarobione za udział w programie. W
knajpie było pół wsi. Wszyscy mu gratulowali,
ż
e tyle ciemnot udało mu si
ę
pu
ś
ci
ć
w
kraj. Oczywi
ś
cie ka
ż
dy poczuwał si
ę
w obowi
ą
zku wypi
ć
z tak sławnym człowiekiem.
Było koło dziesi
ą
tej.
Wi
ę
kszo
ść
towarzystwa straciła ju
ż
poczucie rzeczywisto
ś
ci. To przyszło
nagle.
Ż
arówka zwisaj
ą
ca z sufitu zadr
ż
ała.
Jakub W
ę
drowycz przerwał wlewanie w siebie kolejnego kufla „Perły".
Jedena
ś
cie poprzednich kufli za
ć
wierkało w jego wn
ę
trzno
ś
ciach.
- Nu co? - zapytał Semen - Za du
ż
o?
Jakub odchylił si
ę
do tyłu i poleciał razem z krzesłem na ziemi
ę
. Dwadzie
ś
cia
centymetrów od podłogi krzesło zawisło niespodziewanie i trwało w pozycji
niemo
ż
liwej do wyja
ś
nienia za pomoc
ą
praw fizyki.
- Ty, co
ż
tob
ą
? - zaniepokoił si
ę
Józef Paczenko. Przez twarz Jakuba
przebiegały delikatne skurcze.
- Natychmiast przybywam - powiedział całkiem wyra
ź
nie. Twarz jego
odzyskała niespodziewanie wła
ś
ciwy kolor. Krzesło wróciło do pionu. Samo.
Kumple wytrzeszczyli oczy. Jakub wypił „Perł
ę
" i wstał z krzesła.
- Ty, co si
ę
stało? - zapytał Semen.
- Troje egzorcystów w
ś
miertelnym niebezpiecze
ń
stwie - powiedział Jakub. -
Musz
ę
natychmiast wyrusza
ć
.
- Przecie
ż
ty ledwo stoisz na nogach - zaniepokoił si
ę
Tomasz. Jakub
zamrugał oczkami.
- Daj jeszcze flaszk
ę
spirytu na drog
ę
- powiedział do ajenta.
- Na krech
ę
?
- Oni zapłac
ą
- zabrał flaszk
ę
i pozostawił kompletnie zbaraniałych kumpli.
Przed gospod
ą
ś
cisn
ą
ł głow
ę
dło
ń
mi. Ostatni pekaes do Chełma odszedł
przed godzin
ą
. Jego motor akurat nie był na chodzie. Wypił długi, dra
ż
ni
ą
cy łyk
spirytusu. Miał około jedenastu godzin i ponad trzysta kilometrów do przebycia. Mógł
zrobi
ć
to tylko w jeden sposób. Poszedł pod stercz
ą
cy przed aptek
ą
pomnik. Pomnik
postawiono kiedy
ś
dla cara Aleksandra II... Na cokole widniał napis:
BŁAGODITIELU
-
NAROD
Od przeszło siedemdziesi
ę
ciu lat w miejscu cara na cokole stał niejaki
Tadeusz Ko
ś
ciuszko, napis zatarto za
ś
artystycznie cementem. Jakub wygarn
ą
ł z
kieszeni monety. Pomi
ę
dzy aluminiowym peerelowskim bilonem poniewierało si
ę
kilka złotych carskich
ś
winek. Wdrapał si
ę
na cokół i dotkn
ą
ł dłoni
ą
zasmarowanego
cementem
owalu.
Zacz
ą
ł
odmawia
ć
dziwne
ś
piewne
kawałki
po
starocerkiewnosłowia
ń
sku. Pod cementem znajdowało si
ę
wyobra
ż
enie dwugłowego
orła. Dło
ń
zacz
ę
ła
ś
wieci
ć
. Oderwał j
ą
od kamienia.
Ś
wiecenie ogarniało ju
ż
całe jego
przedrami
ę
. Nadal, bełkocz
ą
c co
ś
pod nosem, zacz
ą
ł obchodzi
ć
obelisk wokoło.
Kumple, którzy wysypali si
ę
z gospody obserwowali go zdumieni.
- Co on tam robi? - zdziwił si
ę
Semen. - Musi co zwariował.
- Mo
ż
e to derilium? - zastanawiał si
ę
Tomasz. - Bredził zupełnie od
rzeczy.
W tym momencie Jakub znikn
ą
ł. Niespodziewanie i bez
ś
ladu.
- Co? - zdumiał si
ę
Paczenko.
Pobiegli pod pomnik, ale po ich kumplu nie było nawet
ś
ladu.
- Nie podoba mi si
ę
to - powiedział Semen. A potem wrócili do knajpy. Jakub,
je
ś
li prze
ż
yje, pojawi si
ę
wła
ś
nie tutaj.
XII
Egzorcy
ś
ci pu
ś
cili dłonie.
- Co si
ę
dało zrobi
ć
? - zapytał Paweł.
- Całkiem sporo - u
ś
miechn
ę
ła si
ę
dziewczyna. - Wezwałam na pomoc Jakuba
W
ę
drowycza.
- Dlaczego wła
ś
nie jego? - zdenerwował si
ę
prezes. - To hochsztapler. Dupa
wołowa, a nie egzorcysta. Nie potrafiłby wygoni
ć
nawet ducha peki
ń
czyka.
- Tylko on odpowiedział na wezwanie.
- Trzeba próbowa
ć
dalej. Zreszt
ą
nawet je
ś
li dostał wiadomo
ść
, to i tak nie
zd
ąż
y do nas dotrze
ć
. To trzysta kilometrów, a o tej porze nic ju
ż
nie chodzi. Nawet
je
ś
li dojedzie okazj
ą
, to zanim nas znajdzie w tym mie
ś
cie...
- Zobaczymy - zaprotestowała.
- Przepraszam - zagadn
ą
ł Paweł. - Kto to wła
ś
ciwie jest ten cały Jakub
W
ę
drowycz? Ci
ą
gle ostatnio słysz
ę
to nazwisko.
- Naci
ą
gacz i hochsztapler - powiedział prezes. - Ogl
ą
dał pan mo
ż
e program
sprzed paru dni?
- Aha.
- Podrywa tylko autorytet naszej profesji. Powinno mu si
ę
zakaza
ć
prowadzenia jakiejkolwiek działalno
ś
ci na tym polu. Zreszt
ą
to nałogowy alkoholik,
połow
ę
swoich przygód prze
ż
ył w postaci delirycznych omamów.
- A drug
ą
połow
ę
sam wymy
ś
lił - uzupełnił Józef. - W sam raz si
ę
nadaje,
ż
eby
zwalcza
ć
białe myszki, takie jakie si
ę
pojawiaj
ą
po du
ż
ej dawce alkoholu. Gdyby
zobaczył w
ż
yciu jednego ducha, to by w portki narobił ze strachu.
-1 jeszcze pieprzy w telewizji trzy po trzy - dorzucił prezes m
ś
ciwie.
- Jemu si
ę
wydaje,
ż
e ta Era Wodnika to b
ę
dzie okres powszechnego upadku
ludzko
ś
ci. A tymczasem otwieraj
ą
si
ę
przed nami niesko
ń
czone mo
ż
liwo
ś
ci poznania.
Era Wodnika stanie si
ę
okresem, w którym odrodzi si
ę
ż
ycie duchowe. Kto wie, mo
ż
e
nawet zdołamy ukierunkowa
ć
reinkarnacj
ę
.
- Wydrzemy tajemnice bytów ponadzmysłowych - uzupełnił Józef.
- Era Wodnika...
- Przepraszam, a na czym to polega?- zagadn
ą
ł Paweł. - Bo słysz
ę
o tych
erach i...
- Obecnie mamy Er
ę
Ryb - powiedziała Małgorzata. - To era chrze
ś
cija
ń
stwa
Moce ponadzmysłowe uległy silnemu wytłumieniu. Obecnie Sło
ń
ce wejdzie w znak
Wodnika. Otworz
ą
si
ę
przed nami takie same mo
ż
liwo
ś
ci, jakie istniały na Atlantydzie
przed dwunastoma tysi
ą
cami lat.
- Zaraz, to era trwa tysi
ą
c lat? Nie rozumiem.
- Sło
ń
ce w
ę
druje po nieboskłonie. Przesuwa si
ę
, zasłaniaj
ą
c kolejno pewne
gwiazdozbiory zodiaku. Obecnie jest w znaku Ryb. Astronom wyja
ś
niłby to panu
lepiej. Albo astrolog. Pobyt w ka
ż
dym ze znaków trwa tysi
ą
c lat. To jest jedna era.
Znaków jest dwana
ś
cie. Dwana
ś
cie tysi
ę
cy lat temu tak
ż
e była Era Wodnika.
Ludzko
ść
osi
ą
gn
ę
ła stan powszechnej szcz
ęś
liwo
ś
ci. Doskonalono swoje moce
ponadzmysłowe. Niestety, potem era zako
ń
czyła si
ę
. Miało to tragiczne
konsekwencje dla Atlantydy. Działalno
ść
wulkaniczna w tym obszarze Ziemi
powstrzymywana była moc
ą
umysłów jej mieszka
ń
ców. Gdy moc osłabła, Atlantyda
zapadła si
ę
w morze.
Paweł pomy
ś
lał,
ż
e to jakie
ś
brednie i chyba nawet miał racj
ę
.
- To co robimy? - zagadn
ą
ł.
- Gdyby ju
ż
była Era Wodnika - powiedział Józef w rozmarzeniu
- to załatwiliby
ś
my to bydl
ę
jednym mrugni
ę
ciem powieki.
- Faktycznie trzeba co
ś
wymy
ś
le
ć
, bo nie doczekamy Ery Wodnika
- powiedział ponuro prezes. - Małgorzato, pani czytała cał
ą
literatur
ę
New Ag
ę
.
Czy było tam co
ś
na temat arabskich d
ż
inów?
- Chyba nie, ale pami
ę
tam,
ż
e w
Leksykonie Ezoterycznym
co
ś
czytałam na
ten temat. Musz
ę
sobie przypomnie
ć
.
XIII
Osiemdziesi
ą
t lat wcze
ś
niej Jakub przestał okr
ąż
a
ć
pomnik. Oderwał od niego
dło
ń
. Blask jego ciała przygasał. Miał na sobie mundur. Pomnik był nowiutki, jak
prosto spod igły, a na jego szczycie stała głowa cara zamiast postaci ludowego
bohatera.
- Udało si
ę
- powiedział sam do siebie.
Popatrzył na zegarek elektroniczny od syna. Jedena
ś
cie godzin czasu.
- Ano trza si
ę
pospieszy
ć
- mrukn
ą
ł.
Obok pomnika znajdował si
ę
urz
ą
d pocztowy i jednocze
ś
nie stacja kurierska.
Stacja była reliktem poprzedniej epoki, czasów sprzed skonstruowania telegrafu
optycznego. T
ę
dy szła najkrótsza droga z Kijowa do Warszawy, czasami je
ź
dzili t
ę
dy
carscy kurierzy i tylko dla nich utrzymywano jeszcze stary szlak. Wszedł na
podwórko. Z kantoru wyszedł prowadz
ą
cy stacj
ę
Ż
yd.
- Czego pan sobie
ż
yczy? - zapytał.
- Konia - powiedział Jakub w jidysz. - Musz
ę
si
ę
dosta
ć
do Warszawy. Jak
najszybciej.
Po chwili osiodłany ko
ń
stał przed nim. Zapłacił pi
ęć
rubli za start i po
ż
yczył
róg. Alkohol troch
ę
go rozbierał, ale wskoczył na siodło i zdołał si
ę
na nim utrzyma
ć
.
- Hylaja! - wrzasn
ą
ł i
ś
cisn
ą
ł konia pi
ę
tami. Ko
ń
pomkn
ą
ł pust
ą
poln
ą
drog
ą
na
Krasnystaw. Pi
ę
tna
ś
cie kilometrów dalej spostrzegł szyld kolejnej stacji. Zagrał na
rogu i nim dojechał do budynku, kolejny ko
ń
czekał osiodłany. Nawet nie dotkn
ą
ł
nog
ą
ziemi. Przeskoczył na konia i rzucił opiekunowi stacji monet
ę
. Ten odprowadził
zm
ę
czone galopem zwierz
ę
do stajni, a Jakub p
ę
dził ju
ż
dalej.
XIV
- Ro
ś
nie - prezes popatrzył na poruszaj
ą
c
ą
si
ę
na podłodze mas
ę
. -Trudno.
Na tego hochsztaplera W
ę
drowycza nie mo
ż
emy liczy
ć
. Zreszt
ą
i tak nie dałby rady
nam pomóc. Bałwan i naci
ą
gacz. Zafajdany alkoholik podrywa tylko autorytet naszej
profesji
- To co robimy? - zapytał Józef.
- Mo
ż
e jeszcze raz wysadzimy
ś
cian
ę
. Mo
ż
e teraz pójdzie.
- A mo
ż
e spróbujemy przebi
ć
si
ę
przez podłog
ę
do warsztatu -zaproponowała
Małgorzata.
- To betonowa wylewka - zaoponował gospodarz. - Czterdzie
ś
ci centymetrów
grubo
ś
ci. I jeszcze zbrojenia.
- A sufit?
- Sufit jest cie
ń
szy, ale jak tam si
ę
dosta
ć
?
Faktycznie sufit był wysoko, a grubo tapicerowane meble nie dałyby
odpowiedniej stabilno
ś
ci.
- Trudno, czekamy - powiedział prezes. - Jak si
ę
zmaterializuje do ko
ń
ca, to
stanie si
ę
bardziej podatny na urazy. Podziurawimy go srebrnymi kulami. Mo
ż
e si
ę
uda.
- A co by zrobił W
ę
drowycz na naszym miejscu? - zagadn
ą
ł biznesmen.
- Gówno by zrobił. On by nawet nie poczuł,
ż
e co
ś
tu jest. My si
ę
wprawiamy
od lat,
ż
eby odczuwa
ć
zmiany w aurze budynków. Szkolimy si
ę
w postrzeganiu
ponadzmysłowym i czasami jeste
ś
my w stanie nawet dostrzega
ć
złe astrale. A co
mo
ż
e taki W
ę
drowycz? Odkopie co najwy
ż
ej trupa i wsadzi mu kołek w pier
ś
. Gdyby
znalazł prawdziwego wampira, to by si
ę
sfajdał ze strachu. A dostrzega
ć
to mo
ż
e co
najwy
ż
ej białe myszki i ró
ż
owe słonie. Zreszt
ą
my mamy naukowe podej
ś
cie. Robimy
zdj
ę
cia, pobieramy próbki ektoplazmy, spisujemy spostrze
ż
enia. Wie pan,
ż
e na
s
ą
siednim domu siedzi astralna sowa?
- To dobrze czy
ź
le?
- Najlepszy jest astral złocisty, sowa była troch
ę
przydymiona, ale nie jest zła.
Raczej oboj
ę
tna dla tamtego budynku.
- A tu jest co
ś
astralnego?
- Nie, ale dom ma zł
ą
aur
ę
. My to czujemy.
- A mo
ż
na si
ę
tego nauczy
ć
?
- Tylko je
ś
li ma si
ę
naturalne predyspozycje. Ale gdy nadejdzie Era Wodnika,
to b
ę
dzie du
ż
o łatwiej. Ju
ż
teraz mo
ż
liwo
ś
ci zwi
ę
kszaj
ą
si
ę
z roku na rok. Na przykład
łatwiej jest patrze
ć
w przeszło
ść
.
- I wszystko mo
ż
na tak zobaczy
ć
?
- Nie, tylko jakie
ś
detale, zwi
ą
zane z przedmiotem, który jest przewodnikiem.
- Pewnie kiedy
ś
zbuduj
ą
wehikuł czasu.
- Niemo
ż
liwe. Z fizycznego i logicznego punktu widzenia. To si
ę
nigdy nie uda,
cho
ć
oczywi
ś
cie pojawi
ą
si
ę
hochsztaplerzy w rodzaju Jakuba W
ę
drowycza, którzy
b
ę
d
ą
twierdzili, a to
ż
e wzbudzili pr
ą
d elektryczny w podkowie podgrzewanej
ś
wieczk
ą
, a to
ż
e maj
ą
perpetuum mobile w gara
ż
u. Naci
ą
gaczy nie brak. Dlatego my
staramy si
ę
o udokumentowanie ka
ż
dego przypadku. Mamy listy z referencjami od
czterdziestu osób, którym pomogli
ś
my. Pana te
ż
poprosimy o krótki opis naszych
mo
ż
liwo
ś
ci - tu spostrzegł,
ż
e troszk
ę
si
ę
zagalopował. -O ile wyjdziemy z tego
ż
ywi -
dodał.
XV
Ciemno
ś
ci, droga widoczna w postaci ja
ś
niejszej smugi na ziemi. Dobrze,
ż
e
przy
ś
wieca ksi
ęż
yc. Kolejna stacja. R
ę
ka namacała w kieszeni dno. Ile jeszcze do
Warszawy? To ju
ż
Otwock. Jakub zeskoczył z konia. Zapłacił ostatni
ą
złot
ą
pi
ę
ciorublówk
ą
i oddał tr
ą
bk
ę
. Popatrzył na zegarek. Jeszcze dwie godziny.
Poci
ą
gn
ą
ł łyk spirytusu. Dotkn
ą
ł zegarka i zacz
ą
ł okr
ę
ca
ć
si
ę
w kółko. Po dziesi
ą
tym
obrocie stał w ogródku jakiego
ś
domu. Pies czuwał. Wyskoczył z ciemno
ś
ci i skoczył
na niego. Jakub machn
ą
ł w powietrzu p
ę
tl
ą
z linki hamulcowej i po chwili psisko
miotało si
ę
jak ryba złapana na w
ę
dk
ę
. Egzorcysta zawirował jak b
ą
k. Pies skoml
ą
c
leciał w powietrzu jak na karuzeli, potem przestał skomle
ć
. Jakub przełazi przez
ogrodzenie i nios
ą
c psa pod pach
ą
, wszedł na dworzec kolejowy. Zdj
ą
ł z psa p
ę
tl
ę
i
pomacał go. Pies był nadzwyczajnie tłusty. U
ś
miechn
ą
ł si
ę
oble
ś
nie, ale poło
ż
ył go
na peronie. Trudno. Nie b
ę
dzie przecie
ż
targał ze sob
ą
zabitego psa przez całe
miasto. Psisko otworzyło oczy i zawarczało. Jakub te
ż
zawarczał. Pies spr
ęż
ył si
ę
do
skoku. Chciał złapa
ć
go za gardło.
- Nawet nie próbuj - powiedział egzorcysta.
Pies spróbował. Jakub kopn
ą
ł go dziurawym gumofilcem w bok i pokazał mu
link
ę
trzyman
ą
w lewej dłoni. Na stacj
ę
wjechał poci
ą
g. Po chwili pies został sam.
Chyba ucieszył go taki obrót sprawy.
Materializacja dobiegała ko
ń
ca. Niespodziewanie kto
ś
od zewn
ą
trz nacisn
ą
ł
klamk
ę
. Drzwi otworzyły si
ę
, a po chwili zatrzasn
ę
ły. Jakub W
ę
drowycz wszedł do
pokoju. Ubrany był w czarn
ą
esesma
ń
sk
ą
kurtk
ę
mundurow
ą
, zszargan
ą
do
nieprzyzwoito
ś
ci, na nogach miał spodnie od ortalionowego dresu i rozpadaj
ą
ce si
ę
gumofilce z wywini
ę
t
ą
cholew
ą
, cerowane tu i ówdzie drutem.
- Co jest? - zdenerwował si
ę
, szarpi
ą
c za klamk
ę
.
Dywan pogryzł go w r
ę
k
ę
, po czym sczerniał i opadł na podłog
ę
. St
ęż
enie
alkoholu we krwi W
ę
drowycza było zbyt silne. Jakub zrobił krok do przodu i potkn
ą
ł
si
ę
o materializuj
ą
ce si
ę
na podłodze co
ś
.
- O karwia! - zakl
ą
ł, wlepiaj
ą
c arabskiemu demonowi kilka kopów kaloszem. -
Ż
eby
ś
mi wi
ę
cej nóg nie podstawiał - zapowiedział. Podszedł do grupki skulonej pod
ś
cian
ą
.
- A wy co? Ocipieli?
- Pan Wedrowycz? - zapytał ostro
ż
nie prezes.
- A kto inny? Wy dzwonili po pomoc lelepat... no tym, tego? Od go
ś
cia ziało
woni
ą
piwa, st
ę
chlizny, dawno niepranych skarpetek i zagonionego konia.
- Hm. Bardzo nam miło. Nie tyle mo
ż
e dzwonili
ś
my, co... Mo
ż
e mógłby nam
pan pomóc?
- A w czym?
Dziewczyna wskazała na widmo
- To? - w głosie W
ę
drowycza odbiło si
ę
rozczarowanie i mia
ż
d
żą
ca pogarda. -
I wy nie mo
ż
ecie tego załatwi
ć
?
- Gdyby pan mógł pomóc... - nie
ś
miało wtr
ą
cił gospodarz.
- Ty tu szef?
- Nie wła
ś
ciciel.
- Pół litra si
ę
znajdzie?
- Tak.
Jakub podszedł do d
ż
ina. Kopn
ą
ł go raz jeszcze. Kalosz zadymił.
- Swojego czasu kumpel poprosił mnie o pomoc w załatwieniu czego
ś
takiego,
co mu si
ę
zagnie
ź
dziło w bimbrowni - powiedział i wyci
ą
gn
ą
ł z kieszeni flaszk
ę
z
reszt
ą
spirytusu. - Oczywi
ś
cie przyjechałem do niego. Mo
ż
na prosi
ć
zapalniczk
ę
?
Dzi
ę
kuj
ę
. A wi
ę
c wle
ź
li
ś
my do piwnicy i pojawiło si
ę
takie sukinsy
ń
stwo. Wypisz
wymaluj takie jak to - polał stwora spirytusem. - Łaziło i łaziło, a potem ja podpaliłem
go zapalniczk
ą
o tak.
Przypalił demona. Rozległ si
ę
skowyt, a po chwili na podłodze została tylko
kupka popiołu. Dywan zalepiaj
ą
cy okna i drzwi opadł na ziemi
ę
,
ż
ycie opu
ś
ciło go
całkowicie. Egzorcy
ś
ci zebrali sprz
ę
t i natychmiast zwiali. Drzwi na dole trzasn
ę
ły.
- Partacze - rzucił za nimi Jakub. - Cholera, co za ciemnota.
Ż
eby nie
wiedzie
ć
,
ż
e ektoplazma si
ę
pali. Moje pół litra?
Paweł mechanicznym krokiem podszedł do barku i podał mu litrow
ą
butelk
ę
Johny Walkera. Jakub popatrzył nieufnie na
ż
ółt
ą
zawarto
ść
.
- Musi co kiepsko destylowana - zauwa
ż
ył.
- Ile si
ę
nale
ż
y? - wła
ś
ciciel wyj
ą
ł z kieszeni portfel.
- Czterdzie
ś
ci rubli złotem. Jazda konno za cara była droga. Gospodarzowi
wypowied
ź
wydała si
ę
nie na temat, ale nie skomentował.
- Co si
ę
stało z tym duchem u pa
ń
skiego przyjaciela?
-
Te
ż
si
ę
zachajcował,
ale
od
niego
zaj
ę
ła
si
ę
cysterna
z
osiemd
ż
iesi
ę
cioprocentowym bimbrem. Nu i chałupa wyleciała w powietrze. A jak by
ś
jeszcze kiedy
ś
potrzebował egzorcysty - pu
ś
cił oko do dziewczyny, która wyjrzała ze
ś
ciany i przygl
ą
dała mu si
ę
z wyra
ź
nym obrzydzeniem. - To sprowad
ź
sobie
fachowca. Tyle si
ę
tych hoszteplerów namno
ż
yło...