18 lis 16 13:10
Cyrankiewicz. Władza za wszelką cenę [WYWIAD]
Cynik i konformista, który dla władzy poświęcił ideały i przeszłość. Zawarł "pakt z diabłem", ale realnej
władzy nigdy nie miał. A może historia Józefa Cyrankiewicza, to tak naprawdę opowieść o milionach ludzi,
którzy po prostu chcieli przeżyć w czasach PRL?
Foto: Marian Sokołowski / P
AP
Józef Cyrankiewicz i Leonid Breżniew
REKLAMA
Ponad 20 lat w fotelu premiera. Wieczny "numer dwa”. To rekord nawet jak na tamte czasy. Największe zawirowania w historii Polski
Ludowej nie pozbawiły go tego stanowiska. Odszedł dopiero wtedy, gdy ster władzy przeszedł w ręce innego pokolenia. Jaki był jego
klucz do sukcesu?
By zostać szefem rządu, musiał zapomnieć o swojej przeszłości i pójść
na kompromis. Ale mimo to cieszył się pewną sympatią. Może dlatego,
że podobnie zachowały się miliony Polaków? Wreszcie, co skłoniło go do
tego, by wykonać tak radykalny zwrot? Uwięzienie w Auschwitz? Żądza
władzy? A może po prostu chciał przeżyć i w miarę wygodnie żyć. Kim
naprawdę był Józef Cyrankiewicz?
Z Piotrem Lipińskim - dziennikarzem, reporterem, autorem książek "Humer i inni" czy
"Bicia ich nie trzeba było uczyć", rozmawia Rafał Zychal. Niedawno nakładem
wydawnictwa Czarne ukazała się jego najnowsza książka "Cyrankiewicz. Wieczny
premier".
Rafał Zychal (Onet): "Jedni zapamiętali, że premier Cyrankiewicz był wysoki, drudzy,
że niski, trzeci, że średni. Większość nie wątpi, że był łysy. Co też nie do końca jest prawdą". To jaki on w końcu był? I
skąd te rozbieżności?
Piotr Lipiński: Pewnie dlatego, że większość ludzi widziała go albo w telewizji, albo na jakiejś trybunie, chociaż to rzadziej.
Przez to określenie choćby jego wzrostu mogło być trudne. W książce Cyrankiewicza wspominają głównie osoby, które go
znały, więc one zapamiętały poprawnie. Ale to pokazuje też, jak potrafimy po latach patrzeć na historię zupełnie inaczej niż
wtedy, kiedy ona się rozgrywała.
Na przykład?
Dlaczego Cyrankiewicz nie pomógł Pileckiemu i Pużakowi?
Na tle innych, wraz z Niną Andrycz, byli jednak całkiem niezłą "pierwszą parą" PRL
Wysoki? Niski? Gruby? Łysy? Jaki naprawdę był Cyrankiewicz?
Dla władzy był gotów poświęcić niemal wszystko. Dlaczego?
Nazywano go "wiecznym premierem".
Nikt w historii Polski nie kierował
rządem tak długo – ponad dwadzieścia
lat. Choć równie dobrze można by go
ochrzcić "wietrznym premierem".
Wyczuwał najlżejsze podmuchy
politycznego wiatru. Poddawał się im
jak liść, który nie zamierza opaść.
Bardzo dobrym przykładem, wrócę do tego, jest to, jak różnie mówimy, gdy
chodzi właśnie o wzrost czy wygląd Cyrankiewicza. Bo Jan Nowak-
Jeziorański, który spotkał się z nim w kolumnie jenieckiej w 1939 roku,
mówił o szczupłym chłopaku, który szedł kilka rzędów wcześniej. Nie był
więc zupełnie podobny do późniejszego spasionego współwłaściciela
Polski Ludowej. I rzeczywiście cała masa ludzi zapamiętała go właśnie tak
– spasionego, łysego, starszego pana.
W młodości wyglądał zupełnie inaczej…
Gdy w 1947 roku Nina Andrycz wychodziła za niego za mąż, to
porównywano go do słynnego aktora Yula Brynnera. To tak, jakby
ówczesny Cyrankiewicz wyglądał jak choćby Brad Pitt obecnie. Zupełnie
inna osoba. Co więcej, to jest o tyle ciekawe, że o ile ciężko jest niekiedy odtworzyć tę fizyczność, to jeszcze trudniej jest
odtworzyć psychikę i motywacje, które siedziały w jego głowie.
Choć Cyrankiewicz kierował rządem znienawidzonych komunistów, to
jednak pisze pan, że miał w sobie coś, co budziło sympatię Polaków.
Jak to możliwe, gdy w jego życiorysie pełno jest sytuacji, które raczej
przysparzały mu wrogów?
To prawda. Szczególnie zapamiętano mu te słowa z 1956 roku o
"odrąbywaniu ręki”. Mimo tego on się cieszył jednak chyba dość dużą
sympatią, co wynika ze wspomnień ludzi…
Skąd więc ta sympatia?
Z jednej strony, ona wynikała zapewne z tego, że w ludziach rzeczywiście
jest coś takiego, że potrzebują, by ten ich władca jednak był fajnym człowiekiem. Nawet przy Bierucie tak było. Udało mu się
korzystać, jakbyśmy dziś powiedzieli, ze sztuczek PR-owskich i wzbudzać sympatię u ludzi. Było przecież choćby to jego
słynne zdjęcie z sarenką, które właśnie było takim chwytem pokazującym łagodność władzy.
I to wystarczyło?
Ale jest też coś takiego, co szczególnie wychodzi przy Cyrankiewiczu – właśnie ta potrzeba ludzi, by ten rządzący krajem był
kimś sympatycznym. I Cyrankiewicz idealnie do tej roli pasował. Bo on się odróżniał od tej całej reszty nudnych, sztywnych
szefów państwa, choćby Gomułki. Był też człowiekiem, którego nie było wstyd pokazać za granicą. Znał języki, razem z Niną
Andrycz stanowili całkiem niezłą "pierwszą parę” PRL. Trudno sobie wyobrazić, żeby Władysław Gomułka z żoną Zofią
stanowili taką parę. Zresztą, to jest o tyle ciekawe, że ilekroć ktoś z moich rozmówców opowiadał o Cyrankiewiczu, to zawsze
mówił też o Gomułce.
To dwie zupełnie różne osoby, całkowite przeciwieństwo…
Właśnie tak. I może też dlatego Cyrankiewicz budził sympatię. Owszem, Gomułkę niektórzy lubili za ascetyczny tryb życia, czy
za to, że nie nadużywał władzy w takim osobistym znaczeniu. Ale u Cyrankiewicza zaakceptowano, że jeździł drogimi
samochodami, czy że lubił dobre jedzenie. Był kimś takim, który mógł się podobać i jakoś tam imponować.
Ale przede wszystkim skłaniam się ku temu, że on tak trochę usprawiedliwiał ten PRL-owski konformizm. Bo on ewidentnie był
konformistą. I przez to ludzie jakby łatwiej sobie tłumaczyli, że oni też szli na układy z tym państwem. Bo skoro taki
Cyrankiewicz idzie na układ, to dlaczego ja mam nie pójść?
A nie jest czasem tak, że książka jest tak naprawdę opowieścią o kilku milionach konformistów, którzy w tamtym
okresie podjęli podobne decyzje?
Trochę tak jest. Zależało mi na tym, żeby właśnie pokazać te miliony Polaków. Bo to nie jest tak, że w tamtych czasach
wszyscy byli w podziemiu i wszyscy protestowali przeciw ustrojowi. Cała masa ludzi pogodziła się z tym, że umrze w kraju,
który zawsze będzie zależny od ZSRR. Bo prawie nikt nie wyobrażał sobie, że Związek Radziecki upadnie. I ci ludzie, żeby
jakoś tam w miarę normalnie żyć, szli na kompromisy. Zapisywali się do partii, a dzięki temu dostawali talony, rekomendacje na
Fragment książki
Paradoks, czyli
życie Wojciecha
Jaruzelskiego
W Cyrankiewiczu było coś, co
wzbudzało sympatię wielu Polaków. A
to już sporo. Kierował przecież rządem
znienawidzonych komunistów.
to, by zostać dyrektorem jakiegoś przedsiębiorstwa. Bez tego o to było trudno. Moim zdaniem, tak naprawdę ci ludzie nie
wierzyli w socjalizm czy komunizm…
Czyli chodziło o w miarę spokojne życie, karierę?
Sam się zastanawiałem, będąc w latach osiemdziesiątych nastolatkiem, czy ci tzw. komuniści, czy członkowie partii, w ogóle
wierzą w to, co mówią. Przecież to były takie absurdy, że trudno w to uwierzyć. I sądzę, że oni nie wierzyli. Pamiętajmy też, że
oni też niesłychanie różnili się o tych komunistów, którzy przejęli władzę tuż po wojnie, jak choćby Gomułka czy Bierut. Co by o
nich nie mówić, to byli komunistami z przekonania. Natomiast cała masa tych komunistów z lat siedemdziesiątych czy
osiemdziesiątych, to byli konformiści. I dla nich ten Cyrankiewicz był takim usprawiedliwieniem.
Ale nawet na tym tle, jednak Cyrankiewicz się wyróżniał swym konformizmem. Zwłaszcza gdy popatrzy się na jego
wcześniejsze losy. To największy konformista tamtych czasów?
Historycy mi mówili, że trudno było mieć pretensje do Bieruta czy Gomułki o powojenne zachowanie, bo to była konsekwencja
tego, co robili przed wojną. Natomiast z Cyrankiewiczem sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Jeżeli popatrzymy na jego
przedwojenne i powojenne przekonania, to można mieć wrażenie, że to zupełnie inni ludzie. Przed wojną nic nie wskazywało
na to, że on będzie mógł pójść na taki "pakt z diabłem”.
Był socjalistą i daleko mu było wtedy do komunistów.
Tak, ten jego przedwojenny socjalizm nijak się miał do przedwojennego komunizmu. Owszem, miał jakichś znajomych wśród
komunistów, ale to były bardziej związki towarzyskie niż ideowe. Nic nie wskazywało na to, że może aż tak bardzo zbliżyć się
do komunistów.
A jednak taki przełom nastąpił…
Doszło do niego już w czasie drugiej wojny światowej, zwłaszcza w czasie pobytu w obozie Auschwitz. Ktoś mi opowiedział, że
jeszcze przed wojną mówiono o Cyrankiewiczu "złoty Józio” – był jednak osobą, która w przedwojennej polityce socjalistyczną
robił świetną karierę. I nagle, po wojnie, jest człowiekiem, który się zaprzedał i niemal zupełnie zapomniał o tamtych ideach. Dla
mnie to jest bardzo intrygujące, do jakiego stopnia on się naprawdę zatracał, wchodząc w ten układ…
To dlaczego to zrobił?
Pytanie jest, czy on od razu po wojnie się zaprzedawał, czy jednak najpierw miał nadzieję, że socjalizm w jego wykonaniu
będzie jednak jakąś kontynuacją tego przedwojennego. Bo przecież w tej słynnej rozmowie ze Stalinem padły słowa o tym, że
PPS była, jest i będzie potrzeba Polsce. Trzeba też pamiętać, że od samego początku emigracja bardzo dystansowała się od
tego PPS, na którego czele stanął Cyrankiewicz. A potem go otwarcie potępiała. Mnóstwo wybitnych działaczy, choćby
Kazimierz Pużak, nie wstąpiło do tej partii. Było dla nich jasne, że to jest "pseudo-PPS”. Z tego by więc wynikało, że po wojnie
Cyrankiewicz od razu poszedł na tak daleko idące koncesje, że to już było zaprzedanie się.
Ale mimo to, miał tuż po wojnie co najmniej dwie okazje, by jednak przejść na tę drugą stronę. Dlaczego się na to nie
zdecydował? Przecież jego sytuacja w kraju wcale nie była pewna.
Myślę, że u niego po prostu przeważyła chęć udziału w polityce. Był takim typowym zwierzęciem politycznym, kimś, kto miał
niesłychane parcie na to, by tę politykę uprawiać. Choć tak naprawdę, to jej przecież nie uprawiał. Choć formalnie został
premierem, mówiono, że jest "numerem dwa”, to był właściwie tylko trybikiem. Bo choćby w latach stalinizmu, formalnie był
premierem, ale przecież rządził triumwirat pod wodzą Bieruta.
Nie miał żadnego wpływu na władzę?
Miał, bo był premierem, ale nie był człowiekiem numer dwa. On się godził
na olbrzymie ustępstwa, na to, żeby być jakoś w cieniu, choć formalnie
bardzo wysoko, bo koniecznie chciał tę politykę uprawiać.
A tego nie dało się robić na emigracji…
Chęć uprawiania polityki, jak sądzę, oznaczała, że musi zostać kraju. Mimo
wszystko ciężko było być politykiem na emigracji, który ma jakikolwiek wpływ. Oczywiście mógł tam protestować, uczestniczyć
Fragment książki
w wiecach, ale to jednak zupełnie co innego niż uczestniczenie we władzy. To zwierzę polityczne po prostu w nim zwyciężyło i
dlatego postanowił zostać i pójść na ten układ.
Wróćmy jeszcze do Auschwitz, bo to był jednak moment przełomowy. Dlaczego, po tych wszystkich doświadczeniach,
Cyrankiewicz po wojnie nie pomógł Witoldowi Pileckiemu? Nie mógł? Nie chciał?
Jak sądzę, on nie wstawił się w żaden sposób za Pileckim, bo tak naprawdę nie kojarzył go z obozu. Owszem, znał go, ale pod
innym nazwiskiem – Serafiński. Taką tożsamość przybrał rotmistrz, gdy działał w Auschwitz. Co więcej, Cyrankiewicz
najprawdopodobniej się z nim tam również nie zetknął fizycznie. Trzeba pamiętać, że to jednak była konspiracja obozowa, oni
działali w specjalnych warunkach i nie wszyscy się znali ze wszystkimi. Choć on wiedział, że jest taki przywódca obozowy, to
nie musiał go fizycznie kojarzyć. Po wojnie, gdy towarzysze Pileckiego próbowali dotrzeć do Cyrankiewicza i prosić o wsparcie,
to on najprawdopodobniej nie skojarzył Pileckiego z Serafińskim. A może jednak było jeszcze coś, o czym my do tej pory nie
wiemy, a co powstrzymało Cyrankiewicza przed jakąś próbą pomocy.
Czyli nie wiedział?
Co ciekawe, już po opublikowaniu książki, odezwała się do mnie córka jednego z pierwszych więźniów Auschwitz.
Opowiedziała mi, że w latach pięćdziesiątych jej ojca skazano na śmierć za rzekome szpiegostwo. Wtedy jego obozowi
towarzysze dotarli do Cyrankiewicza i on się za nim wstawił i udało się załatwić zmianę wyroku. Kary śmierci nie wykonano. Ale
w tym przypadku było wiadomo, że ci dwaj ludzie znali się bardzo dobrze z czasów Auschwitz, blisko ze sobą współpracowali.
On go znał i w tym przypadku zadziałał. Być może też dlatego, że to był inny okres. Jednak w przypadku Pileckiego, ja bym się
skłaniał ku temu, że on go po prostu nie skojarzył i dla tego nie mógł nic zrobić.
Dobrze, ale jest jeszcze drugi przypadek, sprawa uwięzienia Kazimierza Pużaka. Tu już nie może być mowy o tym, że
go nie kojarzył.
Tak. I moim zdaniem ta sprawa obciąża go dużo bardziej, choć rzadziej się o tym wspomina. Bo przecież to był jego towarzysz
partyjny, człowiek, który był legendą PPS i był mu przez lata bardzo bliski. Ale jeżeli podejdziemy do tego logicznie, to on nie
mógł interweniować w tej sprawie.
Dlaczego?
Pużaka skazano w momencie, gdy powstawała PZPR. Skazano go tak naprawdę po to, by ta partia mogła powstać. W 1948
roku, gdy PPR łączyła się z PPS, to pokazowo go osądzono, żeby uderzyć w to "prawicowe” skrzydło PPS. Pużak nie
przystąpił do partii, którą "odradzał” Cyrankiewicz. A i sam "pseudo-PPS” przeszedł przed połączeniem oczyszczenie – wielu
działaczy wyrzucano, pozbawiano pracy itd.
Cyrankiewicz po prostu walczył o swoją karierę?
Podchodząc do tego politycznie, interwencja w sprawie Pużaka byłaby też po prostu nielogiczna. Cyrankiewicz i jego partia
jednoczyły się z PPR, a żeby do tego mogło dojść, należało skazać Pużaka. Trudno więc, żeby w takiej sytuacji wystąpił w jego
obronie. I to zachowanie bardzo obciąża sumienie Cyrankiewicza. Bo jednak Pużak to był wielki autorytet w PPS i jego lider.
Przez lata, mimo poważnych wpadek, Cyrankiewicz jednak utrzymywał się na szczycie. Aż przychodzi grudzień '70 i
jego kariera dość szybko się kończy. Skąd ten nagły upadek? To wyłącznie zasługa dojścia do władzy nowej ekipy, z
Gierkiem na czele?
W dużej mierze tak. Bo to była nie tylko nowa ekipa, ale też po prostu nowe pokolenie w PZPR. O ile jeszcze do roku 1970 ta
ekipa Gomułki w jakimś stopniu wywodziła się z przedwojennej KPP, a w część i z PPS, to wraz z Gierkiem przyszło do władzy
inne pokolenie. I ono nie miało wspólnego języka z tymi starszymi działaczami. Cyrankiewicz już po prostu nie bardzo do
pasował do nowego układu, także towarzysko. Zresztą, nawet gdyby dalej jego kariera trwała, to byłoby to już czymś niemal
niewiarygodnym.
Dlaczego? Jakoś do tej pory to mu się doskonale udawało.
To jednak było ponad 20 lat w fotelu premiera bez poniesienia jakiejkolwiek odpowiedzialności politycznej za to, co się przez
ten czas w kraju działo. A co by nie mówić, to jednak od czasu do czasu, w tym PRL-u ci politycy jakąś tam odpowiedzialność
ponosili. Choćby po 1956 roku, kiedy wielu stalinistów wymiotło. Oczywiście, część została, a Gomułka pogodził się, że
wszystkich usunąć nie można. Ale przynajmniej początkowo byli usuwani w cień. Zresztą samemu Cyrankiewiczowi się udało.
Bo to jednak był fenomen. Człowiek, który był premierem w latach stalinowskich, zostaje nim także u Gomułki. Kraj miał się
odciąć od tamtej epoki, a tu zostaje premier z tamtych lat.
Co więc zdecydowało?
Jak mówiłem, lata siedemdziesiąte i ta zmiana pokoleniowa. Ale też, w jakimś stopniu, obciążenie samego Cyrankiewicza
odpowiedzialnością polityczną za to, co się wydarzyło na Wybrzeżu. Przede wszystkim za to, że nie hamował niektórych
zapędów Gomułki. Zresztą już pod koniec lat sześćdziesiątych Cyrankiewicz stawał się coraz bardziej wycofany, nie
uczestniczył w samej władzy, a raczej korzystał z przyjemności, jakie dawała. I te dwie rzeczy zdecydowały o jego szybkim
końcu.
Odchodził nie tylko wyjątkowo szybko, ale i szybko o nim zapomniano…
Tak, był to też swoisty paradoks. Bo Cyrankiewicz był zbyt młody, żeby go tak zupełnie odstawić na boczny tor. Z tego też
wynikały jego kolejne funkcje. Bo ostatnim poważnym stanowiskiem, jakie zajmował, było kierowanie Radą Państwa. Ale tylko
przez chwilę, bo tam też nie pasował. Już na sam koniec przesunięto go więc do Ogólnopolskiego Komitetu Pokoju, do ruchu
pacyfistycznego.
Historia zatoczyła pewne koło.
W pewnym sensie tak, jego kariera właśnie zatoczyła koło. Bo przecież Cyrankiewicz, jeszcze przed wojną, zaczynał swoją
polityczną drogę od ruchów pacyfistycznych. I tak też ją kończył. Z jednym zastrzeżeniem, to jednak był tzw. pacyfizm, bo
przecież całkowicie uzależniony od Związku Radzieckiego.
Źródło:
Onet
Dziennikarz Onetu