Carole Mortimer
Weekend w Paryżu
Tłumaczył
Krzysztof Bednarek
Toronto
• Nowy Jork • Londyn
Amsterdam
• Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt
• Mediolan • Paryż
Sydney
• Sztokholm • Tokio • Warszawa
Carole Mortimer
Weekend w Paryżu
Tytuł oryginału:
In Separate Bedrooms
Pierwsze wydanie:
Harlequin Mills & Boon Limited, 2003
Redaktor serii:
Małgorzata Pogoda
Opracowanie redakcyjne:
Małgorzata Pogoda
Korekta:
Jolanta Spodar
2003 by Carole Mortimer
for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin
Enterprises sp. z o.o. Warszawa 2005
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu
z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek
podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych
– jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin
i znak serii Harlequin Relaks są zastrzeżone.
Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4
Skład i łamanie: COMPTEXT
Warszawa
Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona
ISBN 83-238-2336-7
Indeks 389994
Światowe Życie – 3
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Niestety to kobieciarz, mamo – powiedziała
z błyskiem w oku Mattie Crawford.
Była drobniutka˛, niebieskooka˛ szatynka˛. Miała
metr pie˛c´dziesia˛t siedem wzrostu, pie˛kna˛ twarz
o delikatnych rysach, włosy sie˛gaja˛ce ramion.
– Zbyt cze˛sto pochopnie oceniasz ludzi – od-
powiedziała zza biurka Diana Crawford, matka
Mattie. – Juz˙ nieraz twoje osa˛dy okazywały sie˛
błe˛dne. – Us´miechne˛ła sie˛ ciepło. – Moz˙e jestes´
przewraz˙liwiona po tym, jak okazało sie˛, z˙e Ri-
chard, kto´ry spotykał sie˛ z toba˛przez trzy miesia˛ce,
był zare˛czony z kims´ innym?
Było to dla Mattie dotkliwe upokorzenie, kto´re-
go wolała nie wspominac´. Pewnego dnia Richard
niespodziewanie oznajmił, z˙e nie moga˛ sie˛ wie˛cej
widywac´, poniewaz˙ za tydzien´ sie˛ z˙eni!
– Chociaz˙ musze˛ przyznac´, z˙e to, co mi o nim
mo´wiłas´, wskazuje na bardzo swobodny tryb z˙ycia
– dodała Diana.
– Mamo, on umawia sie˛ ro´wnolegle z czterema
kobietami! Z czego trzy to me˛z˙atki! – Mattie była
oburzona.
– Me˛z˙atki powinny trzymac´ sie˛ własnych me˛z˙o´w
– skomentowała matka. Była bardzo podobna do
co´rki, tylko juz˙ nie tak szczupła jak dawniej. – To
prawda, z˙e niekto´rym me˛z˙czyznom wydaje sie˛, z˙e
od przybytku głowa nie boli. Wola˛ umawiac´ sie˛
z wieloma kobietami i nigdy sie˛ nie oz˙enic´.
– Kto´ra kobieta przy zdrowych zmysłach wy-
szłaby za takiego człowieka? – odparła Mattie.
– To nie me˛z˙czyzna, a prawdziwa s´winia!
– Powinien stana˛c´ pod pre˛gierzem i zostac´ pub-
licznie wychłostany – nieoczekiwanie dodał me˛ski
głos.
Mattie zamarła. Odwro´ciła sie˛ powoli, zarumie-
niona.
Diana us´miechne˛ła sie˛, wstała i podeszła do
przystojnego, młodego przybysza.
– Czym moge˛ słuz˙yc´? – spytała.
– Jestem Jack Beauchamp – przedstawił sie˛
me˛z˙czyzna. – Telefonowałem wczoraj. Chciałbym
oddac´ swojego psa na przechowanie przez przyszły
weekend. Poradziła mi pani, abym przyjechał
i obejrzał pani hotel. – Diana prowadziła hotel dla
pso´w. – Przepraszam, jes´li paniom przeszkodziłem
– cia˛gna˛ł Jack, zerkaja˛c na Mattie, kto´ra z kolei
pobladła. – Mo´wiła mi pani, z˙e moge˛ przyjechac´
w niedziele˛ po południu.
– Oczywis´cie, jestes´my umo´wieni – zapewniła
z us´miechem Diana. – Pan´ski piesek to collie,
owczarek szkocki, prawda?
Mattie us´miechne˛ła sie˛. Jej matka nigdy nie
6
CAROLE MORTIMER
zapominała pso´w ani ich ras, choc´ nieraz myliła ich
włas´cicieli.
– Wabi sie˛ Harry – dodał na potwierdzenie
Jack.
Mattie patrzyła na niego, zaskoczona. Jeszcze
nigdy w z˙yciu nie widziała tak przystojnego me˛z˙-
czyzny! Miał około trzydziestu, moz˙e trzydziestu
pie˛ciu lat. Był wysokim, szczupłym brunetem
o pie˛knych, ciemnych oczach i ciepłym, przyjaz-
nym spojrzeniu. Jego wspaniała, smagła, pocia˛gła
twarz miała me˛skie, choc´ nieprzesadnie wyraziste
rysy.
Mattie zawstydziła sie˛ troche˛ swojego codzien-
nego ubrania – włoz˙yła dzisiaj zwykła˛ koszulke˛
i dz˙insy, praktyczne podczas pracy przy psach. Na
szcze˛s´cie Jack Beauchamp miał na sobie podob-
nego typu stro´j, tyle z˙e ciemny, co dodawało mu
jeszcze aury me˛skos´ci i tajemniczos´ci.
– Che˛tnie pokaz˙e˛ panu nasz hotel – odezwała
sie˛ Mattie. – Mama jest zaje˛ta.
– Oczywis´cie.
– Alez˙... – zacze˛ła Diana.
– Zajmij sie˛ swoja˛ praca˛, mamo – przerwała
Mattie. – Pokaz˙e˛ panu wszystko.
Matka spojrzała na nia˛ z troska˛. Najwyraz´niej
Mattie miała ochote˛ oprowadzic´ przystojnego
klienta po Woofdorf – tak nazywał sie˛ prowadzony
od dwudziestu lat przez Diane˛ luksusowy hotel dla
pso´w.
7
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– Prosze˛ za mna˛– odezwała sie˛ Mattie do Jacka.
– Pokaz˙e˛ panu, gdzie rezyduja˛ nasi gos´cie.
– Bardzo che˛tnie za pania˛ po´jde˛ – odpowie-
dział.
Cofne˛ła sie˛ odrobine˛.
– Słucham?
Diana us´miechała sie˛ grzecznie. Chyba nie usły-
szała s´ciszonych sło´w klienta.
– Pie˛kna pogoda jak na te˛ pore˛ roku – odpowie-
dział z us´miechem Jack.
– Prosze˛ przodem – rzuciła z˙ywo Mattie, ot-
wieraja˛c mu drzwi.
– Pani pierwsza.
Ruszyli w kon´cu jednoczes´nie, zderzaja˛c sie˛
w drzwiach. Mattie była przekonana, z˙e Jack Beau-
champ zrobił to celowo.
– Przepraszam – mrukne˛ła.
– Nic nie szkodzi – odparł zadowolony z siebie.
Us´miechna˛ł sie˛ rozbrajaja˛co. Było oczywiste, z˙e
celowo draz˙ni Mattie.
– Gdyby zechciał pan wie˛cej na mnie nie wpa-
dac´... – zacze˛ła.
– Postaram sie˛ – odpowiedział. – Wydaje mi
sie˛, z˙e gdzies´ juz˙ pania˛ spotkałem.
Mattie wzie˛ła głe˛boki oddech. Jack Beauchamp
mo´gł ja˛ spotkac´. Miała nadzieje˛, z˙e nie przypomni
sobie, gdzie pracowała. Pomagała matce tylko
w s´wie˛ta. Pan Beauchamp nie byłby zachwycony
swoim odkryciem; Mattie postanowiła w razie po-
8
CAROLE MORTIMER
trzeby wyprzec´ sie˛ prawdy, aby firma jej matki nie
straciła klienta.
– Wa˛tpie˛ – skwitowała.
– A jednak jestem przekonany, z˙e gdzies´ sie˛ juz˙
widzielis´my – cia˛gna˛ł. – I to raczej nie w sytuacji
towarzyskiej.
– Naprawde˛ nie przypominam sobie pana – za-
kon´czyła Mattie, us´miechaja˛c sie˛.
Skłamała.
– Te˛dy – rzuciła, aby odwro´cic´ uwage˛ Jacka.
Otworzyła drzwi do bokso´w z psami. Na koryta-
rzu rozległo sie˛ ogłuszaja˛ce szczekanie. Psy prze-
bywały w budynku, aby nie było im zimno.
– Wszystkie pokoje maja˛ dywany i sa˛ ogrzewa-
ne – mo´wiła Mattie. Pomieszczenia dla pso´w na-
zywały z Diana˛ ,,pokojami’’, poniewaz˙ były duz˙e
i naprawde˛ luksusowo wyposaz˙one. – Psy maja˛
takz˙e wygodne fotele. – Pokazała na znajduja˛cy sie˛
w boksie kosz, po czym pogłaskała mijanego psa.
– Kaz˙dy gos´c´ dostaje czysty kosz i posłanie, cho-
ciaz˙ jes´li klient woli, moz˙e przywiez´c´ posłanie,
kto´rego pies uz˙ywa w domu. – Mattie głaskała
wszystkie psy po kolei. Ceny w hotelu jej matki
były wysokie, wie˛c trzeba było wyjas´niac´ klien-
tom, za co płaca˛. – Gos´ciom, kto´rzy maja˛ w zwy-
czaju ogla˛dac´ seriale, wstawiamy do pokoju telewi-
zor. – Mattie obejrzała sie˛ i stwierdziła, z˙e Jack
zatrzymał sie˛ przy drugim boksie, gdzie witał go
z rados´cia˛ pie˛kny labrador.
9
WEEKEND W PARYZ
˙
U
Mattie wro´ciła do klienta.
– S
´
liczna, prawda? – odezwała sie˛ przyjaz´nie,
głaszcza˛c wspaniałe zwierze˛. – To suka, wabi sie˛
Sophie.
– Przepie˛kna! – odparł Jack. – I bardzo przyjaz´-
nie nastawiona.
– To prawda – zgodziła sie˛.
Bawia˛cy sie˛ z psem Jack wygla˛dał rozbrajaja˛co.
Był tak niewiarygodnie przystojny! Trudno było
oderwac´ od niego spojrzenie. Mattie wcale nie była
z tego zadowolona.
– Sophie cieszy sie˛ na widok człowieka – doda-
ła. – Niestety, jej włas´cicielka, starsza pani, zmarła
przed trzema miesia˛cami. Jej rodzina nie chce
Sophie, polecili nam ja˛ us´pic´. Oczywis´cie nie us´pi-
łybys´my z mama˛ zdrowego zwierze˛cia! Dlatego
Sophie cia˛gle u nas mieszka – wyjas´niała.
Sophie zazwyczaj towarzyszyła Dianie przy pra-
cy; tego dnia zamkne˛ła ja˛ w boksie jedynie ze
wzgle˛du na spodziewanego gos´cia. Mattie i jej
matka miały juz˙ cztery własne psy – nie tylko bo-
wiem Sophie u nich pozostała. Nie chciały posłac´
zwierza˛t do schroniska, obawiały sie˛, z˙e jes´li psy
nie znajda˛ nowych włas´cicieli, zostana˛ us´pione.
– To bardzo smutna historia – skomentował
Jack.
– Tak... Chodz´my dalej. Pokaz˙e˛ panu wolne
boksy, z˙eby mo´gł pan wybrac´ na przyszły weekend
lokum dla Harry’ego.
10
CAROLE MORTIMER
Kilka minut po´z´niej Jack usiadł w fotelu dla
kliento´w.
– Naprawde˛ zapewniaja˛ panie psom luksusowe
warunki – powiedział.
– Psy to tak wspaniałe, kochaja˛ce człowieka
zwierze˛ta – odparła Mattie. – Zasługuja˛ na najlep-
sze traktowanie.
– Zgadzam sie˛. – Jack chwile˛ patrzył jej w oczy.
– Harry’emu z pewnos´cia˛ be˛dzie tu bardzo dobrze.
– Wstał. – Pierwszy raz oddam go do psiego hotelu.
A Harry ma juz˙ szes´c´ lat, mam go od szczeniaka.
Mattie zerkne˛ła na Jacka. Miał przynajmniej
jedna˛ zalete˛ – naprawde˛ troszczył sie˛ o swojego
psa. Moz˙e nie był złym człowiekiem?
– Harry’emu bez wa˛tpienia be˛dzie u nas dobrze
– zapewniła, podczas gdy Jack jeszcze raz nachylił
sie˛ nad Sophie. – Pokaz˙e˛ panu, jakie przestronne
wybiegi mamy dla naszych gos´ci. Niezalez˙nie od
tego, z˙e sa˛ wybiegi, codziennie wyprowadzamy
kaz˙dego psa na długi spacer.
– Wasz hotel zapewnia wie˛cej wygo´d niz˙ wiele
hoteli dla ludzi! – odezwał sie˛ z rozbrajaja˛cym
us´miechem Jack, kiedy wychodzili z budynku.
– To prawda.
– Czy prowadza˛ go panie we dwie, czy pani
mama zatrudnia jeszcze kogos´? – spytał Jack.
– Zatrudnia – odpowiedziała kro´tko. – Czy nie
uwaz˙a pan, z˙e hotel jest pie˛knie połoz˙ony? – zmie-
niła temat.
11
WEEKEND W PARYZ
˙
U
Hotel był naprawde˛ wspaniale połoz˙ony – w spo-
kojnej okolicy, ws´ro´d kwiato´w – i miał własny og-
ro´d. Znajdował sie˛ ponadto blisko Londynu.
– Cudownie – odparł Jack, wpatruja˛c sie˛ w oczy
Mattie.
– Zaprowadze˛ pana do mojej matki, aby omo´-
wiła wszystkie szczego´ły – powiedziała szybko.
– Mam nadzieje˛, z˙e wszystko sie˛ panu podoba-
ło? – zagadne˛ła z us´miechem Diana, gdy ich po-
nownie zobaczyła.
– Wszystko – potwierdził z przekonaniem
w głosie. Znowu zerkna˛ł na Mattie. – Mam na imie˛
Jack.
– A ja Diana – odpowiedziała, rozpromieniona.
Była mniej wie˛cej o dziesie˛c´ lat starsza od Jacka,
a Mattie – chyba o dziesie˛c´ lat młodsza. Diana
Crawford wcia˛z˙ była atrakcyjna˛ kobieta˛. Wiele lat
temu została wdowa˛. Zawsze twierdziła, z˙e zbyt
mocno kochała ojca Mattie, z˙eby zwia˛zac´ sie˛ z kim-
kolwiek. Jednak chyba kaz˙dej kobiecie spodobałby
sie˛ Jack Beauchamp.
– Ska˛d dowiedziałes´ sie˛ o naszym hotelu, Jack?
– spytała Diana. – Zawsze o to pytamy, w celach
marketingowych. Czy ktos´ polecił ci to miejsce czy
tez˙ moz˙e widziałes´ nasza˛ reklame˛?
– Ktos´ zostawił w moim biurze ulotki reklamo-
we waszego hotelu.
Mattie nagle zaciekawiły fotografie na s´cianie,
szybko odwro´ciła sie˛ od Jacka.
12
CAROLE MORTIMER
– Mo´j Harry jeszcze nigdy nie był w psim
hotelu – cia˛gna˛ł – mo´wiłem juz˙ o tym twojej co´rce.
Jednak w przyszły weekend koniecznie musze˛ byc´
w Paryz˙u, a poniewaz˙ wyjez˙dz˙am z cała˛ rodzina˛,
nie ma sie˛ kto nim zaopiekowac´. Wolałbym go nie
zostawiac´ w hotelu, chociaz˙ wasz jest naprawde˛
luksusowy.
– Przepraszam, musze˛ juz˙ is´c´ – odezwała sie˛
nagle Mattie. – Mam cos´ do zrobienia.
– Dzie˛kuje˛ za oprowadzenie – powiedział
z us´miechem Jack, kto´ry wcia˛z˙ stał przy drzwiach.
– Mam nadzieje˛, z˙e zobaczymy sie˛ znowu – dodał,
us´miechaja˛c sie˛ jeszcze szerzej.
Mattie wolałaby wie˛cej nie widziec´ tego czło-
wieka.
– Zapewne zobaczymy sie˛ w przyszły weekend,
jes´li zdecyduje sie˛ pan przywiez´c´ do nas Harry’ego
– powiedziała. – Teraz naprawde˛ musze˛ juz˙ is´c´.
Jack odsuna˛ł sie˛, z˙eby mogła go mina˛c´.
A wie˛c to jest Jack Beauchamp! – pomys´lała,
wychodza˛c z pokoju. Wyja˛tkowo przystojny, moz˙-
na by nawet powiedziec´: czaruja˛cy... Mama chyba
go polubiła. Ale ona lubi wszystkich i wszystkim
ufa, zaufała nawet tej dziewczynie, kto´ra w ze-
szłym roku kro´tko u niej pracowała, a potem ja˛
okradła.
To Mattie roznosiła ulotki reklamowe hotelu dla
pso´w w biurach JB Industries. Nie wiedziała, z˙e
zawita tu sam szef, Jack Beauchamp!
13
WEEKEND W PARYZ
˙
U
Z pewnos´cia˛ czekała ja˛ oz˙ywiona rozmowa
z matka˛. To włas´nie bowiem o Jacku Beauchampie
mo´wiła Mattie, kiedy niespodziewanie wszedł.
Kobieciarz we własnej osobie.
14
CAROLE MORTIMER