Robert Charroux
KSIĘGA ZDRADZONYCH TAJEMNIC
Przekład: Lech Niedzielski
Od wydawcy
Robert Charroux i jego dzieło
Zwolenników książek Ericha von Danikena, czy mówiąc szerzej,
interesujących się
problematyką starożytnych astronautów, czeka nie lada uczta. Oto będą
mogli zapoznać się z
książkami słynnego francuskiego badacza tajemnic przeszłości,
największego, choć właściwie
nieznanego w Polsce, rywala Ericha von Danikena - Roberta Charroux
(wymawiaj: Szaru, z
akcentem na ostatnią zgłoskę). Zanim Daniken wydał swoją pierwszą
książkę Wspomnienia z
przyszłości (1968), Francuz miał już za sobą 100 000 lat nieznanej historii
człowieka (1963), w
której wyraźnie sformułował dwa twierdzenia:
1. Przed tysiącami lat istniała na Ziemi wysoko rozwinięta cywilizacja
oraz
2. W historii ludzkości maczali palce przybysze z kosmosu.
Oczywiście można się spierać, czy Robert Charroux był pierwszym, który
postawił na porządku
dziennym którąś, lub obie, z powyższych tez. On sam niekiedy powołuje
się na badaczy
radzieckich, którzy dawali wyraz swoim podejrzeniom, że występujące w
Biblii postacie mogą być
istotami z kosmosu (Jahwe, Jezus itp) i że jest coś nie w porządku z naszą
historią (M. Agrest, W.
Awiński, W. Zajcew i I. Lisiewicz), ale Rosjanie nie przedstawili
właściwie usystematyzowanej,
zamkniętej koncepcji, jak zrobili to Charroux czy Daniken.
Być może palma pierwszeństwa należy się Anglikowi Brinsleyowi Poer
Trenchowi (za tym
pseudonimem ukrywa się lord Clancarty z Brytyjskiego Parlamentu), który
w wydanej w 1960 roku
książce Niebiańscy ludzie (The Sky People) wiąże z naszą prehistorią
rozumny czynnik kosmicz-
ny. A może należy ją przyznać Louisowi Pauwelsowi i Jacquesowi Bergier
z ich ekscentrycznym
bestsellerem Poranek magów (Le matin des magiciens, 1960), chociaż tak
naprawdę pogląd o
istnieniu w zamierzchłych czasach wysoko rozwiniętej cywilizacji, która
uległa zagładzie atomowej,
wyartykułowali oni w sposób jawny raczej dopiero w Wiecznym
człowieku (Eternal Man) wydanym
w 1972 r.
A przecież nieco wcześniej, bo w 1969 r., Włoch Peter Kolosimo napisał
klasyczną niemal pracę
astroarcheologiczną - Nie z tego świata (Not of this World), zaś rok
później (1970) wyszła książka
Ludzie i cywilizacje fantastyczne (Hommes et civilisations fantastiques)
rodaka Charroux - Serge'a
Hutin.
Na oddzielny akapit, w tym krótkim omówieniu historii myśli
astroarcheologicznej, zasługuje w
ogóle w Polsce nieznany i dotychczas nie wydany Raymond Drake. W
1968 r., a więc
jednocześnie z ukazaniem się Wspomnień z przyszłości Danikena, napisał
on swoją nadzwyczaj
przyzwoicie udokumentowaną i trzeźwą książkę Bogowie i kosmonauci na
starożytnym Wschodzie
(Gods and Spacemen in the Ancient East) - później poszukiwał
przybyszów z kosmosu w dawnej
przeszłości (Gods and Spacemen in the Ancient Past) oraz w dawnych
czasach Nowego Świata
(Gods and Spacemen in the Ancient West).
Żaden z nich nie był jednak tak wytrwały w tropieniu pozaziemskich
śladów na naszej planecie
jak Charroux i Daniken i tylko ci dwaj pozostali na placu boju.
Robert Charroux urodził się w 1909 r. Początkowo pracował jako
urzędnik w Ministerstwie
Poczty i Telegrafu. Od 1943 r. przez dwa lata był ministrem kultury w
rządzie francuskim. Od 1945
r. pracował jako dziennikarz, zaś od roku 1960 zdobył uznanie jako pisarz
zajmujący się
zagadkami naszej przeszłości. Przez wiele lat przemierzał wszystkie kraje
świata w poszukiwaniu
śladów mogących potwierdzić teorie, którym, dosłownie poświęcił swoje
życie, gdyż zmarł w
trakcie jednej ze swoich wypraw. Napisał osiem książek dotyczących
spraw, które później zaczęto
określać nazwą paleoastronautyki lub astroarchoeologii i kilka z nich stało
się światowymi
bestsellerami. Już po śmierci (w 1978 r.) związane z nim paryskie
wydawnictwo Laffonta wydało
syntezę wszystkich prac Roberta Charroux - biblię jego astroarcheologii,
zatytułowaną Księga jego
ksiąg. Ta ostatnia, ukaże się nakładem naszego wydawnictwa jako
Tajemniczy świat Roberta
Charroux, którą to nazwę nadaliśmy zresztą całemu cyklowi jego książek
Na koniec słowo od wydawcy do sceptyków i krytyków.
Zdajemy sobie sprawę z licznych słabości występujących w książkach
Roberta Charroux, który
niekiedy wykazuje marne pojęcie w sprawach naukowych bądź też opiera
się na teoriach,
będących dziełem być może szalonych jednostek, z rozpędu, a może z
naiwności lub ignorancji,
fałszywie umieszczanych przezeń na piedestale nauki.
Jednakże nie widzimy nic złego w podejrzeniu, że na Ziemię zawitały
kiedyś rozumne istoty z
kosmosu. Nie widzimy również nic złego w twierdzeniu, że ich obecność
mogła znaleźć odbicie w
wielu legendach lub świętych księgach z Biblią na czele. Mało tego - takie
poglądy, będące
przecież zrębami myśli astroarcheologicznej, uważamy za zdrowe i wielce
prawdopodobne - i to z
naukowego punktu widzenia.
Kosmos jest wielki. Istnieją w nim tryliony planet. Muszą istnieć miliony
lub miliardy planet
zamieszkałych przez istoty rozumne, z których część lata sobie swobodnie
po kosmosie. Niektóre
z nich musiały kiedyś nas odwiedzić. A co mogło z tego wyniknąć?
Po odpowiedź zwróćcie się do Ericha von Danikena i Roberta Charroux.
Łódź, kwiecień l994r.
Przedmowa
Człowiekowi zagraża realne niebezpieczeństwo, że prędzej zniknie jako
gatunek, niż pozna
prawdę o swoim pochodzeniu i nieznanych siłach, które kierowały jego
losem. Człowiek nie ma
pojęcia o swych nieznanych praprzodkach, którzy w zamierzchłych
czasach tworzyli wspaniałe
cywilizacje i jak my dziś - próbowali podbijać Kosmos.
Nieprawdopodobne i jednocześnie deprymująco odporne na ludzkie
dociekania, tajemnice te
wciąż stanowią wyzwanie dla naszej ciekawości: cudowny rozkwit
architektury Egiptu,
tajemniczość greckiej mitologii, Hiperborea, budowa piramid, “wieże
latających ludzi" z Zimbabwe i
Peru, lewitowanie, Kabała, Graal i wciąż niepoznane społeczeństwa
starożytne. Przeczuwając, że
mogą być świadkami końca ery, zbuntowani ludzie prawdopodobnie chcą
teraz zrzucić łuski z oczu
i zwątpić we wszystko, w co dotąd zmuszeni byli wierzyć.
Chciałbym zatem zaproponować nowe spojrzenie na znaną i nieznaną
historię, w postaci zbioru
hipotez z pogranicza historii oficjalnej, a dzięki introspektywnym
dociekaniom - sięgających tego,
co znane jest jako równoległe kosmosy. Nie będę przybierał aroganckiego
tonu mędrca
przeświadczonego o swej wiedzy, lecz przyjmę raczej postawę pełnego
pokory poszukiwacza,
który pewien jest tylko tego, że postąpił do przodu zaledwie o kilka
kroków.
Nasze pojmowanie własnego pochodzenia jest obarczone wielkim
błędem, historia i prehistoria
zaś to jeden fałsz. Wyobraźmy sobie kropkę zaznaczoną ołówkiem na linii
o długości trzystu
milionów kilometrów albo ziarnko piasku na Saharze. Tak wygląda
przełożona na język konkretów
nasza historia i prehistoria w kontekście pojęć czasu i przestrzeni. Czy to
jednak rozsądne sprowa-
dzać naszą cywilizację do nikłej kropki, znaczącej niewiele więcej niż
ziarnko piasku? Nasza
tradycja odziedziczona po przodkach i podświadoma, choć uparta intuicja
każą nam przypuszczać,
że swoje wielkie przeznaczenie człowiek ma spełnić poprzez cykl
znikających cywilizacji. W
odpowiedzi na to, co zdaje się wyłaniać z otchłani przeszłości, oficjalna
nauka mówi “Nie!". Można
sądzić, że przetrwała tylko jedna prawda - prawda o istnieniu tajemnicy.
Musimy ją uważać za
jedyną przekonującą i niezniszczalną rzeczywistość.
Albert Einstein, jeden z największych geniuszy w dziejach ludzkości,
człowiek najbardziej chyba
predestynowany do ogarniania swym umysłem wszystkich problemów,
obdarował nas złotym
kluczem do wiedzy:
Najcudowniejszym doznaniem, które może się stać udziałem człowieka,
jest poczucie
tajemnicy. Stanowi ona źródło prawdziwej sztuki i autentycznej nauki.
Jeśli ktoś nigdy tego nie
doświadczył, jeśli pozbawiony jest daru dziwienia się i zachwycania,
równie dobrze mógłby być
martwy - jego oczy nie widzą.
W tym samym duchu wielki poeta Jean Cocteau zaryzykował wyrażenie
pochwały mojej książki
100 000 lat nieznanej historii człowieka (Pandora Books, 1994 -przyp. red.
poi), mimo że
przedstawiłem w niej pewne niezwykle ryzykowne hipotezy. Myśląc
podobnie jak Einstein, poeta
zaszczycił mnie długim listem, którego zakończenie brzmi następująco:
Pańską książkę [...] powinno się chronić i uczynić przedmiotem rozważań.
Należałoby
pomedytować nad bezsilnością -z jaką przed obliczem niezmierzonej,
przerażającej ludzkiej
głupoty sunie procesja dowodów - oraz nad wyboistymi drogami, którymi
idą odkrycia i wynalazki.
Wyjaśnił mi Pan kilka wersów Requiem, które dotychczas błędnie
pojmowałem, pańskie teksty
wykraczają bowiem poza oficjalną egzegezę, czyniąc prostym to, co
wydaje się skomplikowane.
Czuję się zmuszony prosić Jeana Cocteau o wybaczenie, ale ta książka
jest - jak to obecnie
widzę - jedynie niewprawną, kulawą próbą, niegodną jego uwagi. Po
przestudiowaniu bowiem
apokryfów i starożytnych tekstów pozostawionych przez wielkie
cywilizacje jawi się teraz przede
mną głębsza prawda: Prawda o Zachodzie. Świat zrodził się na Zachodzie,
światło przyszło z
Zachodu. Tu leży czarodziejski klucz, który - jak głęboko wierzę -
rzeczywiście otworzy lub
przynajmniej uchyli wrota Nieznanego.
Część pierwsza
PRIMOHISTORIA
Primohistoria to okres w dziejach rodzaju ludzkiego poprzedzający
protohistorię i
równoległy do prehistorii, jednak różniący się od niej tym, że zakłada
istnienie
rozwiniętych cywilizacji.
Rozdział pierwszy
Zatopione miasta i zniszczone lądy
O potopie mówi tekst Biblii, a gliniane tabliczki babilońskie podają
wersję identyczną choć
wcześniejszą. Jest to pisemny przekaz historii w dosłownym rozumieniu,
powszechnie uznany za
pierwszy zapis w naszej cywilizacji.
Moim zdaniem pogląd ten opiera się na zadawnionym błędzie,
popełnianym przez
Hebrajczyków i chrześcijan, dla których Stary Testament pozostaje
niewzruszonym kanonem
prawdy. Jak powiadają hebrajskie teksty, nie można tam zmienić ani
jednego słowa, ani jednej li-
tery.
To prawda, że świat zawdzięcza ogromnie dużo Hebrajczykom, podobnie
jak Hidnusom,
Egipcjanom i Grekom oraz że nikt nie wątpi w wielką wartość Biblii jako
dokumentu, jednakże
Adam i Ewa nie byli Semitami, Hindusami, Egipcjanami czy Grekami.
Taka koncepcja nie
wytrzymuje konfrontacji z odkryciami poczynionymi w ciągu ostatnich stu
lat, mówiącymi o istnieniu
wysoce rozwiniętych prehistorycznych cywilizacji, nie znanych, niestety,
autorom Księgi Rodzaju.
Jeśli odrzucimy pseudohominidy, takie jak australopitek, sinantrop,
pitekantrop, człowiek z
Fontechevade czy człowiek z Piltdown, które są albo zwykłym
szalbierstwem albo nonsensem, to
pierwszą, jak się zdaje, znaną ludzką istotą pozostanie człowiek z Cro-
Magnon, który czterdzieści
tysięcy lat temu mieszkał w dzisiejszym okręgu Perigord we Francji.
Pozostając w granicach wyznaczonych przez prehistorię, musimy
przyznać, że cywilizacja
przyszła ze środkowozachodniej i południowo-zachodniej Francji, trudno
jest bowiem nie uznać za
cywilizowanych ludzi, którzy wyrzeźbili kamienne księgi prehistorycznej
biblioteki w Lussac-les-
Chateaux, lub malujących na ścianach jaskiń w Montignac-Lascaux.
Archeolodzy jednak, z powodu religijnego sekciarstwa, czy też z powodu
braku wyobraźni i
odwagi, nie wierzą w istnienie cywilizacji neandertalskiej ani też
stworzonej przez ludzi z Cro-
Magnon z ich miastami, handlem, przemysłem, sztuką itd.
Jeśli przez “cywilizację" rozumiemy obraz społeczeństwa zbliżony do
naszego, to
Cromagnończyków musimy zredukować do wymiaru prymitywnej
przeciętności. Czy jednak istnieje
jakiś istotny powód, by wierzyć, że pierwsza ludzka cywilizacja to
cywilizacja śródziemnomorska
lub orientalna?
Nasza historia sięga w przeszłość o wiele dalej niż sumeryjskie gliniane
tabliczki, ponieważ w
geologii oraz w ustnych przekazach brzmią odległe echa zdarzeń spoza
świata starożytności.
Niełatwo jest je umiejscowić w czasie, jednak ich autentyzm nie budzi
wątpliwości.
Świat za morzami
Przekazy celtyckie mówią o innym, leżącym na zachodzie “świecie za
morzami", podczas gdy
Biblia, zamknięta w swym niemodnym już nieco egocentryzmie,
umiejscawia kolebkę ludzkości na
Bliskim Wschodzie, w dorzeczu Tygrysu i Eufratu, nie wykluczając
wszakże możliwości
przedłużenia ziemskiej egzystencji w kierunku boskich niebios, które
mogą oznaczać inne planety i
gwiazdy.
Teolodzy i historycy w spokoju ducha przyjmują biblijna propozycję,
opatrując ją pieczęcią swej
oficjalnej aprobaty. Co jednak począć z przekazami rodem z Irlandii,
Walii, Francji, Hiszpanii i
Meksyku, z mitologiami pochodzącymi z całego świata, z których każda
reprezentuje swą własną
wersję genesis.
Uczciwość wymaga, aby badając hipotetyczne cywilizacje, brać pod
uwagę każdy przekaz, a
tropów poszukiwać w zbudowanym na zasadach logiki świecie, do którego
prowadzi nas nasza
wiedza.
Takie spojrzenie pozwala sądzić, że geometryczny środek ludzkości nie
znajduje się na
obszarach Orientu, historia zaś nie bierze swego początku od Sumerów i
potopu, który dla
ortodoksyjnych archeologów stanowi punkt przecięcia naukowej pewności
z niesionym przez
tradycję domniemaniem.
Nie ma najmniejszej wątpliwości, że opisany w Księdze Rodzaju globalny
potop wygląda na o
wiele bardziej destrukcyjną siłę, niż to można stwierdzić w dorzeczu
Tygrysu i Eufratu. Bretońskie
miasto Is zostało zalane podobnie jak ląd łączący Francję z Anglią i
wydarzenie to, jako
historycznie niewątpliwe, sięga w przeszłość dalszą niż epoka sumeryjska.
Prehistoryczne pisemne przekazy z Glozel we Francji, Newton w Szkocji,
Alvao w Portugalii, z
Bautzen w Niemczech czy z rumuńskiego Costi są o tysiące lat starsze od
tabliczek babilońskich i
mówią o istnieniu wykształconych ludzi, którzy byli spadkobiercami
niezwykle starych, zaginionych
cywilizacji.
Archeolodzy uparcie zamykają się w granicach kurczowego racjonalizmu:
Oto wytapianie
żelaza rozpoczęło się nie wcześniej niż przed trzema i pół tysiącem lat, a
zatem epoka brązu
wyprzedziła żelazo (jest to pogląd niemądry, gdyż opiera się wyłącznie na
fakcie, że brąz jest
metalem trwalszym od żelaza); najstarszymi ruinami są babilońskie
zikkuraty (świątynne wieże
tarasowe), a więc cywilizowany świat narodził się w Sumerze. Wszystko
to jest fałszem.
Buffon, Laplace, Arago i Humboldt są zgodni
Chińskie przekazy utrzymują, że ziemska cywilizacja liczy sobie kilkaset
tysięcy lat.
Przyrodoznawca Buffon ogłosił, że w niektórych rejonach kuli ziemskiej
“spadały szeregami
odłamki granitu, porfiru, jaspisu i kwarcu, zmieszane ze skamielinami
nieznanymi na ziemi".
Słynny matematyk Laplace pisał:
Z krain, które zamieszkiwali, zniknęli wspaniali ludzie o imionach prawie
nieznanych
historii. Języki, którymi się porozumiewali, a nawet ich miasta przestały
już istnieć; z
osiągnięć ich wiedzy i przemysłu nie pozostało nic poza niejasną tradycją i
kilkoma
przekazami pisemnymi o niepewnym pochodzeniu.
Aleksander Humboldt, twórca geografii botanicznej, utrzymywał, że w
zamierzchłych czasach
potężny kataklizm zatopił większą część zamieszkałego przez ludzi świata.
“Nie ma wątpliwości" powiedział wielki fizyk Arago, “że powodzie nie są
wyjaśnieniem skutków,
które stwierdzają geolodzy". Był on przekonany, że nastąpiło głębokie
obsunięcie powierzchni
ziemi spowodowane kosmiczną katastrofą.
Królewski astronom i członek Akademii Nauk, Jean Syhrian Bailly, tak
pisał w 1785 r.:
Tradycje i pomniki dają obfite świadectwo tego, że przed całopalną
pożogą na ziemi
istniała światowa cywilizacja, z której pozostały jedynie szczątki.
Biorąc pod uwagę te wypowiedzi sławnych ludzi, pisarz A. d'Espiard de
Cologne pokusił się o
takie podsumowanie:
Wygląda to tak, jakby na powierzchni kuli ziemskiej wszystko się
bezładnie piętrzyło;
jak gdyby na ziemię spadł jakiś inny świat, lub przynajmniej jego
odpryski.
Dziś geolodzy, etnolodzy, archeolodzy i naukowcy wszystkich innych
dyscyplin zgodni są co do
tego, że potężne trzęsienia ziemi i powodzie spustoszyły ją i
zdziesiątkowały jej mieszkańców w
czasach, które można w przybliżeniu określić na lata: 4 000, 10 000, 16
000 przed Chrystusem [...]
i tak dalej. Wszyscy uznaliby możliwość istnienia zaginionych cywilizacji
gdyby nie zasiane przez
prehistoryków wątpliwości w postaci wymyślonych przez nich er w
rodzaju paleolitu czy neolitu
albo też idei pochodzenia człowieka od małpy. Jeśli nasi przodkowie byli
małpami, to z pewnością
nie mogli zajmować się fizyką atomową, telewizją czy kosmicznymi
podróżami! Jednak w ciągu
ostatnich kilku lat dwa odkrycia podważyły teorie historyków starej
szkoły, sprawiając że problem
jest znów aktualny. Nowe konstatacje brzmią:
1. Jest rzeczą nieprawdopodobną, by człowiek pochodził od małpy.
2. Paleolit i neolit to wymysły, monstrualne błędy, oparte wyłącznie na
fałszywych
interpretacjach.
W następnych rozdziałach omówię to bardziej szczegółowo, teraz zaś
zwracam tylko uwagę, że
nasi przodkowie, z wyjątkiem nielicznych, żyjących na marginesie
prymitywnych osobników, nigdy
nie używali kamiennych noży, toporów czy innych narzędzi. Gdyby
bowiem stosowanie tych
kamiennych przedmiotów było powszechne, to takie znaleziska powinny
iść w miliardy. W
porównaniu z tym nie znaleziono właściwie nic, poza kilkuset tysiącami
kamiennych toporów
(główne narzędzie), nie wystarczających, by przyjąć, że jedno ziemskie
pokolenie liczyło więcej niż
dwadzieścia osób.
Wciąż istnieją dowody świadczące o tym, że pogrzebane zostały miasta, a
całe kontynenty
unicestwione przez powodzie i kosmiczne kataklizmy - że przed nami
istniały nieznane cywilizacje.
Wierzyli w to: Buffon, Laplace, Arago i dziesiątki innych uczonych.
Czemu więc nie mielibyśmy
wierzyć i my?
Podwodne i podziemne świątynie i miasta
W różnych miejscach pustyni Gobi rosyjscy archeolodzy odkryli rozlegle,
wychylające się z
piasku fundamenty. Na pustym jemeńskiej, w pobliżu Maribu, znajdują się
ruiny starożytnej stolicy
królowej Saby, pod nimi jednak są fundamenty znacznie starszego miasta z
czasów, kiedy Arabia
była urodzajną, dobrze nawodnioną krainą.
Idąc dalej na północ, ponad sto kilometrów na zachód od Homs w Syrii,
napotykamy ruiny
Palmiry. Czemuż to wielkie starożytne miasto wybudowano na pustyni?
Historycy nie potrafią
odpowiedzieć na to w sposób przekonywający, a dodatkowo deprymuje
ich świadomość, że w
stolicy królowej Zenobii żyło, zaspokajało głód i pragnienie setki tysięcy
mieszkańców. Wszystko
jednak stanie się zrozumiałe z chwilą, gdy przyjmiemy, że w owym czasie
ta pustynia była terenem
uprawnym. Według żydowskich przekazów, Palmirę wybudował król
Salomon, jednak już
wcześniej na miejscu tym znajdowały się ruiny. Niektórzy kronikarze
zgadzają się z baronem
d'Espiardem de Cologne co do tego, że “wielce czcigodny król [Salomon]
znalazł zakopany w
mieście wielki skarb; w mieście, które zostało zniszczone przez straszliwy
kataklizm. To właśnie
było źródłem jego słynnych bogactw".
Król Salomon wysyłał ekspedycje do Ofiru, usytuowanego podobno na
terenach dzisiejszej
południowej Rodezji, by zdobyły złoto na budowę świątyni. Spotkało go
jednak spore
rozczarowanie. W rzeczywistości Salomon był pierwotnie ubogim królem,
który z konieczności
przyjął od Hirama pomoc przy wznoszeniu świątyni. Twierdzenie
d'Espiarda de Cologne nie było
więc zupełnie pozbawione podstaw. Według legendy, starożytne greckie
miasto Copae zostało
zniszczone przez Herkulesa. W historii tej kryje się oczywiście bardziej
racjonalna prawda.
Jeszcze w dziewiętnastym wieku pozostałości miasta widoczne były na
dnie jeziora Copais.
Pięć tysięcy lat temu gród ten musiał się znajdować co najmniej
pięćdziesiąt metrów wyżej.
Archeolodzy ze zdumieniem odkryli system kanalizacji odprowadzającej
ścieki do morza, ponieważ
jednak miasto osiadło na dnie zagłębienia, kanały te skierowane były ku
górze zamiast prowadzić
w dół. Świadczy to o rozmiarach kataklizmu. Grecy nie zachowali o nim
żadnych wspomnień i
wszystko przypisali gniewowi Herkulesa.
Copae było zaś miastem potężnym. Wyrąbane w litej skale przejścia
towarzyszyły
pięćdziesięciu odgałęzieniom ciągów kanalizacyjnych, służąc jako
wentylacyjne szachty. Cały ten
system był dokonaniem tytanicznym, przekraczającym możliwości
zarówno starożytnej, jak i
współczesnej Grecji.
Schronienie dla wtajemniczonych
Zasypane świątynie są odkrywane w Egipcie kilkakrotnie w każdym
stuleciu i nie ma
wątpliwości co do tego, że pustynia wciąż jeszcze kryje rozległe, nieznane
miasta.
Częściowo odkopano zabytki Teb, “miasta stu wrót" z jego skalnymi
grobowcami i podziemnymi
pałacami. Podobnie ma się rzecz z Karnakiem, gdzie tysiąc sześćset
potężnych sfinksów pełni
straż wzdłuż królewskiego traktu. Odkryto również Sfinksa w Gizie, a
także dolne partie piramid,
jednak prastary Egipt, ten sprzed faraonów i potopu wciąż jeszcze
spoczywa głęboko uśpiony pod
milionami metrów sześciennych piasku, którego spiętrzenie pozostaje
nadal nie wyjaśnione.
Baron d'Espiard de Cologne, który całe swe życie poświęcił badaniu tych
spraw oraz
gromadzeniu przekazów pochodzących z Afryki Północnej , tak pisał w
swej książce L’Egypte et
l'Oceanie (Paryż, 1882):
W zamierzchłych czasach powiadano, że na południe od Wielkich Piramid
i na zachód od
zapadłych ruin Memfis znajduje się świątynia oraz resztki mniej lub
bardziej zasypanego piaskiem
starego portyku, który nie jest łatwy do znalezienia w bezmiarze pustyni.
Legenda głosi, że tu
właśnie znajdują się wejścia do długich podziemnych korytarzy
prowadzących do labiryntów oraz
starożytnych niezwykłych pomieszczeń mieszkalnych. Piramidy zaś były
jedynie okazałymi
wieżycami całego tego systemu. Rozległe połączone ze sobą odgałęzienia
nadawały budowli
charakter miasta pogrążonego nie w wodzie, lecz raczej wchłoniętego
przez suchą materię.
Wciąż nie podając źródeł swych informacji, baron dorzuca, że tajemnica
ta długo jeszcze
pozostanie nie wyjaśniona, ponieważ grupy osób wtajemniczonych
organizują spotkania w
zasypanym mieście, które pełni również rolę azylu “wysokich osobistości
świata Zachodu". A za-
tem pod egipską pustynią leżało podziemne królestwo podobne do
tybetańskiej Agarthy.
Obliczenia i dociekania zadufanych uczonych mężów", kazały
wtajemniczonym kręgom Egiptu i
Zachodu - przewidującym z dużym wyprzedzeniem wielkie kataklizmy,
które miały dotknąć glob
ziemski - zbudować sobie ten azyl, a jednocześnie zabezpieczyć “różnego
rodzaju cenne
przedmioty oraz archiwa prastarego świata.
Rozważania D'Espiarda de Cologne nie są zbyt przekonywające, jednakże
nikt już nie pamięta,
że dziewiętnastowieczne wykopaliska słynnego egiptologa, Augusta
Mariette'a, zdają się
potwierdzać te fantastyczne interpretacje.
Pod Sfinksem
Na głębokości dwudziestu metrów pod Sfinksem Ma-riette odkrył
gigantyczne budowle i
wspaniałą świątynię o niezliczonych komnatach i korytarzach, zbudowaną
z granitu i alabastru.
Pozbawiona jakichkolwiek napisów czy płaskorzeźb, trwała pogrzebana
przez tyle tysięcy lat,
żaden historyk nie podejrzewał nawet jej istnienia.
Tradycja głosi, że Sfinks został wzniesiony w czasach, których nie sięga
ludzka pamięć i że to
samo odnosi się do Piramid. Jest też rzeczą zupełnie oczywistą, że nie
wybudowano ich na
pustyni.
W mojej książce 100 000 lat nieznanej historii człowieka w dość istotnym
stopniu rozwijam ten
temat - teraz mogę dokonać kolejnego uzupełnienia.
Jeśli Piramidy są tym, za co je uznajemy - a więc rodzajem ostoi w
obliczu ziemskich
kataklizmów i groźby pogrzebania pod przesuwającymi się piaskami - to
należy przyjąć, że
spełniają one również rolę świątyń, w których deponowane były
najcenniejsze dokumenty staro-
żytnych cywilizacji. Oznacza to, że ich budowniczowie prawdopodobnie
zamierzali nadać im takie
rozmiary, masę oraz wewnętrzny i zewnętrzny kształt architektoniczny,
które świadczyłyby o
wysokim poziomie wiedzy matematycznej i astronomicznej.
Zabytki starożytnego Egiptu potrafią mówić, jednak milczą mimo
niezliczonych prób wydobycia
z nich informacji przez naukowców, pseudonaukowców czy okultystów.
Wielkie Piramidy nie chcą
zdradzić swej tajemnicy ignorantom.
Piramidy
Data ich budowy nadal pozostaje zagadką. Napoleon ocenił ich wiek na
około cztery tysiące, a
Herodot na sześć tysięcy lat. Według współczesnych archeologów
Piramidy są grobowcami i
podobnie jak Sfinks zostały zbudowane około 2900 r. przed Chrystusem.
Historyk Abu-Zeyd el Balchi pisze, że “przetłumaczono na arabski napisy
wyryte na Piramidach,
co pozwoliło określić, kiedy zostały zbudowane. Było to mianowicie w
okresie, gdy konstelacja
Lutni znajdowała się w zodiakalnym znaku Raka. Z obliczeń wynika, że
chodzi tu o siedemdziesiąt
dwa tysiące lat przed Hedżrą [ucieczka Mahometa z Mekki do Medyny
przed prześladowaniami w
622 r. - przyp. tłum.].
Wydaje się to z lekka przesadzone!
Papirusy znalezione przy mumiach przez arabskich i koptyjskich
archeologów, Armeliusa,
Abumazara i Murtadiego przekazują bardziej prawdopodobną relację:
W tym czasie Saurid, syn króla Egiptu Sahluka, ujrzał we śnie ogromną
planetę, która z
potwornym łoskotem uderza w Ziemię, pogrążając ją w ciemnościach.
Zdziesiątkowana ludność
nie wiedziała, gdzie się schronić przed spadającymi głazami i cuchnącą
wodą, które towarzyszyły
kataklizmowi. Zdarzenia te rozgrywały się w czasie, gdy samo centrum
konstelacji Lwa sięgnęło
właśnie głowy Raka. Wówczas król Saurid wydał polecenie budowy
Piramid.
Historia ta pozostaje w zgodzie z istniejącymi na całym świecie
legendami, które mówią o
spadającym na ziemię nieboskłonie i - w mojej ocenie - ma związek z
pojawieniem się planety
Wenus.
Starożytni twierdzili, że pokrywający Piramidy wapień (dziś zniknął on
już całkowicie) zdobiły
napisy w nieznanym języku. Teksty te oglądał w trzynastym wieku arabski
historyk i lekarz,
Abdallatif.
Brak jest jednakże hipotez, które by w sposób zadowalający wyjaśniały
tajemnicę Piramid. Ich
przeznaczenie nadal pozostaje zagadką, ich inskrypcji nie rozszyfrowano,
a niższe kondygnacje są
dla nas niedostępne.
Archeolog Jomard oświadczył “Wciąż wymaga odpowiedzi pytanie w
jakim celu spiętrzono taką
masę kamienia; a także jakie jest przeznaczenie tych wszystkich
podziemnych galerii, tej obfitości
komnat; szybu, o którym nie wiemy, gdzie ma wlot, ani jak wygląda jego
najniższy odcinek; tych
skośnych, horyzontalnych i krętych przejść najrozmaitszych rozmiarów;
tych dwudziestu pięciu
zagłębień w kamiennych ławach górnego korytarza; tej galerii o
podwyższonym sklepieniu, za
którą biegł niezwykle niski pasażyk; tych trzech pojedynczych wnęk przed
wejściem do głównej sali
- ich kształtu i szczegółów nie dających się porównać do niczego znanego
nam dotychczas...".
Nie dających się porównać do niczego znanego nam dotychczas - i tu być
może kryje się klucz
do tajemnicy!
To prawda, że okultyści odpowiedzieli na te pytania, podtrzymując
zwłaszcza twierdzenie, że
wnętrze Piramid jest szlakiem wtajemniczenia. To prawda, że inne
pomniki na świecie są
podobnymi zabytkami: megality, wygładzone kamienne jaskinie Bretanii i
Wysp Brytyjskich;
świątynia Hagar na Malcie; posągi na Wyspie Wschodniej, ziemne
piramidy Polinezji. Tajemnica
otacza nasz świat, jednak zwłaszcza wewnętrzna architektura egipskich
Piramid “nie da się
porównać do niczego znanego nam dotychczas".
Budowle pozaziemskie?
Powstaje pytanie: Czy ich znaczenie, czy powód ich istnienia wykracza
poza granice naszego
pojmowania?
Takie pytanie postawiono pewnego wieczora przy Okrągłym Stole, wokół
którego zasiedli
członkowie tajnego paryskiego studium problemów fantastycznych i
niewytłumaczalnych.
(Towarzystwo to urządza okresowe spotkania na zapleczu restauracji przy
Rue Rodier. Wokół
stołu, oświetlonego lampą naftową czterech mężczyzn i cztery kobiety
rozważają różne tajemnice i
proponują rozwiązania wolne od naukowych i religijnych dogmatów, by
wydobyć inne prawdy
związane z czasem i przestrzenią, prawdy niemożliwe do zaakceptowania
przez umysły
trzymające się kurczowo tradycyjnego racjonalizmu.]
Według tej hipotezy ludzie, którzy przybyli na Ziemię z innej planety, ci
nasi praprzodkowie, po
kilkuset lub kilku tysiącach lat zamieszkiwania, prawdopodobnie określili
dokładną datę kataklizmu,
który miał “położyć kres naszemu światu". Pragnąc pozostawić przyszłym
pokoleniom pouczającą
dla nich pamiątkę, wybudowali w Egipcie Piramidy, a w Boliwii Wrota
Tiahuanaco.
Nauka tych pozaziemskich istot była oczywiście uwarunkowana przez ich
naturę. Nasi
archeolodzy ze swymi pospolitymi umysłami nie potrafili dotychczas
znaleźć klucza do odczytania
tej informacji, należy jednak liczyć na rozwój, który w przyszłości pozwoli
ją rozszyfrować. Gdy
orientacja Wielkiej Piramidy pokryje się z kierunkiem północnym, będzie
to oznaczało początek
nowej ery, człowiek zaś stanie wobec ukrytej dotychczas prawdy - nagiej,
oślepiającej i być może
strasznej.
Dociekając matematycznych współzależności w wymiarach Wielkiej
Piramidy, które
bezsprzecznie mają wielkie znaczenie, okultyści po prostu przewidzieli
prawdę, która wciąż
jeszcze nie jest powszechnie głoszona, ani też nie została dostatecznie
precyzyjnie sformułowana.
Aczkolwiek ani te przekazy, ani archeologiczne odkrycia nie wyjaśniły tej
tajemnicy, to jednak
dają nam one pewność, że dolne partie konstrukcji Piramid sięgają w
przeszłość o wiele dalej niż
biblijny potop.
Miasta-azyle
Czy dopuszczalny jest sąd, że tajemne miasto Giza, jeśli ono w ogóle
istnieje, niejednokrotnie
odgrywało rolę schronienia podczas kilku potopów oraz że może ono być
ponownie wykorzystane
do takiego celu w wypadku następnego globalnego kataklizmu? Hipoteza
ta, uznana przez
wtajemniczonych, każe nam przypuszczać, że w Piramidach nadal
spoczywają dokumenty
pochodzące z okresu przedpotopowego.
Przekazy z Indii, Azji Mniejszej oraz Ameryki Północnej i Ameryki
Południowej dziwnie zgodnie
mówią o tym, że wtajemniczeni znajdowali bezpieczne schronie nie na
wszystkich kontynentach.
Ossendowski w swej książce Przez kraj zwierząt, ludzi i bogów pisze, że
pewien chiński lama
“powiedział Bogdo Khanowi, jakoby podziemne jaskinie Ameryki
zamieszkiwały starożytne ludy,
które zniknęły pod powierzchnią".
Czy jest to legenda? Nie. To oczywiste, że w podziemnych miastach nie
mieszkają już ludzie,
“którzy zniknęli pod ziemią"; żyli tam jednak przed kilku tysiącami lat, a
w ruinach Tiahuanaco w
Boliwii dziewiętnastowieczny przyrodnik Charles d'Orbigny widział
wejścia do podziemnych galerii
prowadzących do tajemnego miasta.
Jest nawet prawdopodobne, że otwarte kurhany i podziemne galerie w
Bretanii i Irlandii również
służyły jako osłona “przed spadającymi z nieba głazami" podczas
wielkiego kosmicznego
kataklizmu. Na skraju lasu Broceliande niedaleko Neant, w bretońskim
Departamencie Morbihan,
istnieje miejsce zwane Petruis Neanti, które -jak twierdzą okultyści - jest
wejściem do tajnego
celtyckiego schroniska, analogicznego do tybetańskiej Agarthy.
Także Peruwiańczycy z doliny Xauxa oraz Meksykanie i Indianie z jezior
kultywują tradycję
utrzymywania tajnych schronów dla wtajemniczonych, którzy po
kataklizmie mieli do spełnienia
misję odtworzenia życia na nowo.
Powierzchnia Księżyca
Przyczyny oraz sam charakter kosmicznych kataklizmów Biblia tłumaczy
gniewem Boga, jednak
bardziej racjonalne podejście wskazuje raczej na perturbacje zachodzące w
systemie słonecznym.
W czasach starożytnych twierdzono, że tragedia potopu zbiegła się w
czasie z potężną zmianą
planetarną.
Baron d'Espiard de Cologne przedstawił teorię, której - choć może się ona
zrazu wydać
nieprawdopodobna - nie należy odrzucać bez zastanowienia, ponieważ
oparta jest na faktach, jeśli
nie rozstrzygających, to co najmniej symptomatycznych.
Autor ten twierdzi, że wielka część księżycowej flory, fauny i warstwy
minerałów spadła na
Ziemię, grzebiąc pod sobą nasze dawne doliny, miasta i cywilizacje oraz
spiętrzając góry tam,
gdzie przedtem były równiny, pełne zaś zieleni i gęsto zaludnione obszary
obracając w piaszczyste
pustynie.
Dziś wiemy, że naga, spustoszona i pokryta pyłem powierzchnia Księżyca
wygląda tak, jakby jej
zewnętrzna warstwa została zdarta i odrzucona gdzieś daleko. To jakby
“oskalpowanie
"naprowadza nas na myśl, że kiedyś Księżyc uległ straszliwej katastrofie.
Co więcej - pozbawiony
jest on oceanów i atmosfery. Albo więc nie miał ich nigdy, albo - co
bardziej prawdopodobne - w
jakiś sposób je utracił. Księżyc był gwałtownie zbombardowany przez
meteoryty, wskutek czego
jego powierzchnia pokryta jest kraterami niczym Aragonia w 1918 r.
Rodzi się więc pytanie: Dlaczego bombardowany miałby być tylko
Księżyc, a Ziemia nie? Czy
Księżyc jest planetą, która - poobijana podczas swej kosmicznej podróży -
zjawiła się znikąd, by
następnie po zderzeniu się z Ziemią lub minięciu jej w bliskiej odległości
stać się jej satelitą?
D'Espiard de Cologne wykazał wielką bystrość, opowiadając przed
wiekiem o wielkich wojnach
jądrowych, naturalnych kataklizmach i być może o ingerencji istot
pozaziemskich. Utorował tym
drogę oczywistemu już dziś pojęciu powszechnej ewolucji. Jego teoria
jako całość ma posmak
fantastyki, totalnie jej jednak zlekceważyć nie można, każdy bowiem
(wyjąwszy prehistoryków)
wie, że nasz glob poddawany był potężnym bombardowaniom z
przestrzeni kosmicznej, wskutek
czego niektóre obszary zostały zatopione a całe populacje - zmiecione z
powierzchni ziemi. W
pamięci rasy ludzkiej nie zachowało się jednak prawie nic na temat
powodzi czy śmiercionośnych
deszczów ognia, ziemi i kamieni, które okresowo pustoszyły naszą
planetę. Zdarzyło się to
zupełnie niedawno, w roku 1500 r. przed Chrystusem, i tylko cud sprawił,
że od tamtej chwili ciągle
jeszcze trwamy w kosmicznej ciszy - cud, który jednak nie może
powtarzać się w nieskończoność!
Współcześni Europejczycy i wszyscy inni ludzie - pisze d'Espiard de
Cologne - mają przed sobą
tylko kilka stuleci na zorganizowanie się i przygotowanie na Ziemi, by
przetrzymać liczne ataki z
zagadkowej przestrzeni kosmicznej. Ta ciężka próba będzie jedynie
kolejnym etapem niebiańskiej
transformacji.
Zniknęło już pytanie o koniec świata, pojawiła się natomiast kwestia
wszechogarniającej
ewolucji, mimo całego szacunku dla tych miałkich ludzi, którzy nie chcą
zaryzykować wyjścia z
kręgu banału, mając zawsze w zanadrzu oskarżenia o obrazoburstwo i
naukową szarlatanerię
wobec tych wszystkich, którzy próbują poszerzyć ich ciasne ograniczone
umysły.
Fakt zapomniany: koniec ostatniego świata
Niezależnie od merytorycznej wartości teorii d'Espiarda de Cologne,
wydaje się pewne, że
ogólnoświatowe kataklizmy nawiedzały Ziemię w przeszłości.
Na przestrzeni ostatnich dziesięciu lub jedenastu tysięcy lat kulę ziemską
kilkakrotnie
pustoszyły katastrofy, których skutki dadzą się jedynie porównać do
zniszczeń powstałych w
wyniku wybuchu tysięcy ładunków jądrowych. Oceany przetaczały się
przez górskie łańcuchy i
wlewały w doliny, przesuwały się bieguny, niektóre kontynenty tonęły w
falach, inne - wyłaniały się
z morskiego dna, za każdym zaś razem ginęła niemal cała ludzka rasa.
Nasi przodkowie stosunkowo niedawno doświadczyli takich wstrząsów.
Szczęśliwcy, którzy je
przeżyli, przekazali swoje informacje w formie legend i świętych tekstów.
Jednak czy to wskutek głupiej beztroski, czy też uległości wobec jakichś
tajemniczych
rozkazów, czołowe postacie naszych instytucji i świata nauki albo
zaprzeczają tym wszystkim
przedpotopowym wydarzeniom, albo też twierdzą, że nic im o nich nie
wiadomo. Według nich za-
topienie Atlantydy to jedynie wymysł Platona. Z uśmiechem pobłażania
oznajmiają, że kraina Mu,
zaginiona cywilizacja oraz pogrzebane miasta to nic innego jak tylko
umysłowe odchylenia, będące
udziałem okultystów.
Prawda jest taka, że cała nasza - oparta na wielkim szalbierstwie -
cywilizacja zbudowana jest z
dogmatycznych podstaw, pozbawionych sensu pomysłów oraz tak
zwanych świętych tekstów,
zresztą ocenzurowanych i zniekształconych.
Zdemaskowanie oszustwa i ponowne rozważenie całego problemu byłoby
zadaniem wręcz
tytanicznym, wstrząsem na skalę światową, przedsięwzięciem, którego
nasza tradycyjna nauka nie
jest w stanie podjąć. Chcąc nie chcąc, muszą więc nadal grać znaczonymi
kartami, podrwiwać z
“bajania" tradycji, twierdzić, że cywilizacja narodziła się w Sumerze oraz
że zarodek pierwszej
ludzkiej istoty powstał z nasienia afrykańskiej lub azjatyckiej małpy.
Jakże jednak odmienne prawdy na temat przeszłości jawią się tym
wszystkim, którzy wracają
do niej unikając zdeptanych szlaków oficjalnej historii!
Jeśli przed czterema tysiącami lat zginęła niemal cała ludzka populacja,
jeśli zalane zostały
kontynenty, jeśli -być może - inne planety otarły się o powierzchnię Ziemi,
swą grawitacją
powodując wzburzenie jej oceanów oraz zrzucając do nich swe górskie
łańcuchy, a może i miasta,
czyż wobec tego wszystkiego nie powinniśmy dokonać rewizji części
naszej wiedzy, by
dostosować ją do danych niesionych przez zrekonstruowaną historię?
Tego właśnie będę próbował dokonać, odwołując się do jedynych wciąż
dostępnych dla nas
źródeł: przekazów ustnych i pisemnych.
Potop: Świat powstał w Armenii
Obraz globalnego potopu (potwierdzonego przez naukę), przedstawiany
przez wszystkich
starożytnych zgadza się w kilku zasadniczych punktach. A więc jest to
zagłada ludzkości z
wyjątkiem jednej pary ratujących się w łodzi osobników, którzy następnie
na nowo zaludniają
Ziemię.
Biblijny potop, mimo że odtworzony z przekazów fragmentarycznych,
przedstawiony jest dość
spójnie. “I Jahwe rzekł: «Zgładzę z powierzchni ziemi ludzi, których
stworzyłem; a wraz z ludźmi
zwierzęta domowe, płazy i ptactwo nieba, bo żałuję, że ich uczyniłem»"
(Księga Rodzaju, 6:7) .
Można by uczynić Panu zarzut niesprawiedliwości, że oto w gniewie
postanowił unicestwić
winnych i niewinnych, dusze czyste i zbrukane, ludzi i zwierzęta - lecz
czyż nie jest to sprawa
symbolu?
Bóg postąpił zgodnie ze swą decyzją, oszczędzając jedynie cnotliwego
Noego, jego rodzinę i
zwierzęta, które weszły na pokład arki. “Cokolwiek oddychało, cokolwiek
istniało na lądzie -
wymarło" (Księga Rodzaju, 7:22). Noe wraz z całą resztą wylądował na
górze Ararat w Armenii.
Jeśli mamy wierzyć Biblii, to obecny świat nie zrodził się w Sumerze, lecz
w Armenii, a co za tym
idzie - nasza cywilizacja jest drugą z kolei w historii ludzkości.
Uratowane archiwa świata
Przekazy chaldejskie są raczej zgodne z biblijnymi. Króla Ksisuthrosa o
rychłym nadejściu
potopu ostrzegł Chronos. Zakopał więc pod Sisparis, Miastem Słońca,
“teksty, które mówiły o
początku, środku i końcu wszystkiego" (a więc pisma starsze od Biblii), by
potem wraz z całym
swym dworem umknąć na statku, który podobnie jak arka osiadł w końcu
w Armenii, lecz na Górze
Korkura.
Tu ważna uwaga. Gdy tylko statek wylądował na szczycie Korkury,
wysiedli zeń król Ksisuthros,
ten chaldejski Noe, jego żona i córka oraz kapitan i nikt już więcej tej
czwórki nie widział, mimo że
jedynym suchym kawałkiem lądu była wówczas niewielka wysepka.
Podobnie jak Enoch zostali oni
zabrani do nieba. Ale w jaki sposób? Czy zrobili to aniołowie, czy też
jakaś latająca maszyna?
Według przekazów apokryficznych Noe miał ze sobą w arce najstarszą
książkę świata, Księgę
Enocha. Inni natomiast wtajemniczeni, a wśród nich Enoch i jego syn
Metuszelach uciekali drogą
powietrzną przez cały czas trwania potopu.
Przekazy na całym świecie potwierdzają autentyczność potopu oraz
owego “końca świata".
W Indiach Wedy i Ramajana opowiadają podobną historię, w której bóg
Brahma obarcza
legendarnego Manu odpowiedzialnością za ponowne zaludnienie Ziemi. W
późniejszej jednak
księdze Bhagavata Purana rolę Manu gra król Drawidów, który ukrył
uprzednio cenne Wedy
prawdopodobnie w sanktuarium Agarthy. W Egipcie Hermes Trismegistus
przewidując potop,
spisał sumę ludzkiej wiedzy na stelach [stojących płytach kamiennych -
przyp. tłum.] tak, że zapis
nie został zniszczony.
Przekaz żydowskiego historyka Józefa Flawiusza głosi, że patriarcha Set,
by nie zaprzepaścić
ludzkiej wiedzy “a przeczuwając podwójne zniszczenie za sprawą ognia i
wody, które
przepowiedział Adam, wzniósł dwie kolumny, jedną z cegieł, drugą z
kamienia, na których wyryto
informację o dorobku umysłowym człowieka".
Świadectwo kataklizmu na Ziemi
Platon powiada, że kiedy Solon pytał egipskich kapłanów o stolicę Egiptu
Dolnego, Sais, jeden
z nich odpowiedział: “Rasa ludzka niejednokrotnie ulegała w przeszłości
zagładzie i nie raz jeszcze
ją to spotka, a działo się to z różnych powodów. Największe kataklizmy
niosły ze sobą ogień i
woda, mniejsze katastrofy miały swe inne niezliczone przyczyny". W
odniesieniu zaś do Atlantydy:
“Nastąpiło gwałtowne trzęsienie ziemi i powodzie, i w ciągu jednego dnia
i nocy jednocześnie
wszystkich wojowników wchłonęła ziemia, tak jak w morskich głębinach
pogrążyła się wyspa
Atlantyda".
Grecy mówili o dwóch potopach: jednym z czasów panowania Ogygesa,
drugim - z okresu
Deukałiona, syna Prometeusza, a więc jak się przypuszcza sprzed około
trzech i pół tysiąca lat.
Na obszarze dzisiejszych Niemiec potop poprzedzała ogniowa nawałnica
przypominająca
kosmiczny kataklizm, co powtarza się także w większości przekazów
pochodzących ze wszystkich
części świata, gdzie spadające z nieba ogień i woda uzupełniały się w
niszczeniu ludzkiego
rodzaju. W Księdze Wyjścia i Księdze Jozuego Biblia mówi o dziwnych
niebieskich i ziemskich
zjawiskach, jakie występowały po potopie. W Księdze Wyjścia (9:23-26)
czytamy:
Jahwe zesłał grzmoty i grad. Błyskawice poleciały ku ziemi i Jahwe
spuścił grad na ziemię
egipską. Wśród nieustannych błyskawic spadł ciężki grad, jakiego nie było
w całej ziemi egipskiej
od czasów jej zamieszkania. Grad ten zbił w całym Egipcie wszystko,
cokolwiek znajdowało się na
polu, od człowieka do bydlęcia. Wybił też ów grad wszystkie rośliny polne
i połamał wszystkie
drzewa na polu. Nie było gradu tylko w ziemi Goszen, gdzie mieszkali
Izraelici.
Oczywiście można wątpić w tę łaskawość losu, zważywszy zwłaszcza
istnienie znanych
rabinom przekazów mówiących, że wyginęła niemal cała ludność Izraela.
Egipcjanie, kojarząc czas tych wydarzeń z Wyjściem Żydów, twierdzą, że
koniec okresu Egiptu
Środkowego wyznaczony był kosmicznym wstrząsem i że ogromna
większość ludności została
wówczas zgładzona.
Można mieć też wątpliwości co do samego wydarzenia, jakim było
Wyjście Izraelitów z Egiptu.
Chodzi tu prawdopodobnie jedynie o długą tułaczkę kilku plemion.
Wyczerpani kataklizmem
Egipcjanie nie ścigali Hebrajczyków. W takim wypadku przejście przez
Morze Czerwone jest
konfabulacją.
Papirus z Ipuwer mówi o rzekach krwi, deszczu czerwonej ziemi,
pożeranych przez płomienie
murach i o wodnym korytarzu, który pochłonął ludzi.
Te opowieści o wstrząsach popowodziowych są dla historyków zagadką.
Czy tworzą jedynie
zmienioną wersję wielkiego, ogólnoświatowego potopu, czy też -
potwierdzając relacje Egipcjan i
Biblii - odnoszą się do katastrof lokalnych?
W greckiej mitologii ogólnoświatowe kataklizmy ilustruje bunt Tytanów,
wojna olbrzymów i
zmagania Tyfona z Zeusem.
Morze i ziemia rozbrzmiewały odrażającym skowytem, jęczał
rozdygotany nieboskłon... Żyzna
ziemia płonęła i drżała, wybuchy targały gęstwiną borów, wszystko
zamieniło się w jedną wielką
kipiel... Ziemia i niebo mieszały się z sobą - pierwszą miotały głębokie
konwulsje, drugie waliło się
w dół (F. Guiraud i A.V. Pierre, Mythologie Generale).
W swej książce Worlds in Collision Immanuel Velikovsky rozbudowuje tę
hipotezę łącząc owe
wstrząsy z przemieszczeniami komety, która dwukrotnie zahaczyła o
Ziemię, zanim się
przekształciła w promienną planetę Wenus.
Uważam, że Velikovsky jest bardzo bliski prawdy i -będąc zwolennikiem
wszystkich jego teorii -
chciałbym zwrócić uwagę na coś, co moim zdaniem musiało poprzedzić
naturalny kataklizm,
mianowicie na katastrofę ziemską spowodowaną przez człowieka.
Velikovsky nawiązuje do tego w
ostatnich słowach swej przedmowy.
To że “niebo spadło na ziemię" jest dla mnie tak oczywiste, iż wierzyłbym
w to niezachwianie
nawet wówczas, gdyby nie było na to żadnych dowodów.
Starożytnym Celtom kataklizm kojarzy się z mrożącym krew żyłach
strachem przed niebem,
które może spaść na ich głowy.
Litwini wierzyli, że spośród bogów przetrwał tylko jeden: Aryan Mannus,
którego imię
przypomina indiańskiego Manu, greckiego Minosa, walijskiego Menw czy
egipskiego Menesa.
Opis potopu przekazywany przez Turków, Arabów i katolików
abisyńskich wzoruje się na wersji
biblijnej. Podania afrykańskie mówią, że pewnego dnia w zamierzchłych
czasach niebo spadło na
ziemię.
Święta księga Parsów, Bundahish, zawiera opis wojny między niebem i
ziemią, między
gwiazdami i planetami.
Z Owidiusza wiemy, że Kaukaz stał w płomieniach, co się może wiązać z
obficie tam
zalegającymi złożami ropy, zwłaszcza w “Kraju Ognia", czyli
Azerbejdżanie.
Kosmiczny kataklizm w Indiach wywołały zmagania bogów Wisznu lub
Kriszny z Wężem. Tekst
Visuddhi Magga opowiada, że ziemia została przenicowana, cały zaś rytm
świata - zakłócony.
Podobnych określeń użyto w przekazach chińskich prawdopodobnie w
odniesieniu do potopu z
okresu panowania cesarza Yau, który widział zalewane wodą górskie
szczyty i miliony ginących
ludzi.
Japonia również miała swój “koniec świata". Na Syberii opowiadają, że
może ognia strawiło całą
ziemię. Podania Eskimosów, Lapończyków, a zwłaszcza Finów (w
Kalevali) mówią o “wywróconej
do góry nogami ziemi" i ogólnoświatowej pożodze, po której nastąpił
potop i unicestwił ludzką rasę.
Potopy w Bochica w Kolumbii w Ameryce Południowej i w
meksykańskim Coxcox przypominają
kataklizm biblijny pod względem ilości ocalonych, których można
policzyć na palcach. Niebo
spadło kiedyś na ziemię również w Brazylii. W Polinezji był potop i
deszcz ognia, po czym niektóre
części lądu pogrążyły się w wodzie, inne zaś wyłoniły się z dna
morskiego.
Trzeba zaznaczyć, że na kosmiczny charakter końca świata wskazują
wszystkie przekazy,
nawet te pochodzące z odległych zakątków Afryki czy Polinezji, z jednym
tylko wyjątkiem - Biblii,
dla której cały świat ograniczał się do Jeruzalem.
Ogólnoświatowe potopy i kataklizmy, relacjonowane w przekazach i
potwierdzone przez
Cuviera i geologów, nie pozwalają wątpić, że w przeszłości istniały jakieś
zaginione cywilizacje,
zatopione kontynenty, a także cała nieznana historia, której odtworzenie
jest zadaniem fa-
scynującym.
Rozdział drugi
Świat narodził się w USA
Przyjrzyjmy się przez chwilę mapie świata, udając jednocześnie, że na
temat historii ludzkości
wiemy nie więcej niż świeżo przybyły na Ziemię mieszkaniec Wenus lub
Betelgeuse [gwiazda--
olbrzym najjaśniejsza w konstelacji Oriona - przyp. tłum.]. Stwierdzimy
wówczas, że spora część
naszej planety to z jednej strony tereny pustynne, z drugiej zaś - lasy oraz
żyzne pola i łąki. Logika
podsuwa tu natychmiast nieodparty wniosek, że cywilizacje nie powinny
się rozwijać w Afryce
Północnej, Egipcie, Mezopotamii czy Afganistanie, ponieważ w tych
rejonach występują szczere
pustynie, gdzie nie ma mowy o znalezieniu takich podstawowych
niezbędnych do życia czynników,
jak woda, ziemia uprawna, leśna zwierzyna łowna, drewno i kamień, a
więc budulec... Jeśli się
więc starożytni tam osiedlali, musieli być zupełnie pozbawieni zdrowego
rozsądku!
Wybrali pustynię
Tak właśnie należałoby myśleć, gdyby się nie miało pojęcia o historii
ludzkości. A jednak wbrew
wszystkiemu to właśnie na tych jałowych obszarach, i tylko tam,
rozwinęły się największe
cywilizacje Afryki i Azji (podobnie jak najwspanialsza cywilizacja
europejska, która rozkwitła w
skalistej Grecji).
Czy mamy tu do czynienia z niewiarygodnym nonsensem?
Zarówno na północ, jak i na południe rozciągają się pełne zwierzyny bory,
żyzne, nawodnione
przez tysiące strumieni i rzek równiny, na których można uprawiać proso,
winogrona, pszenicę,
jęczmień, soczewicę i wszystkie możliwe drzewa owocowe. Zające,
króliki, kuropatwy, dziki i
zwierzyna płowa mogłyby być łatwym łupem dla każdego łucznika, zaś w
rzekach roiło się. od
pstrągów, łososi, szczupaków, jesiotrów i minogów. Jednak ludzie z
tamtych prehistorycznych
czasów wzgardzili zielonymi polami i wybrali pustynie Afryki i Azji, a co
za tym idzie - głód, suszę i
niedostatek.
Jest wręcz niewiarygodne, aczkolwiek prawdziwe i warte dogłębnych
studiów, że to niezwykle
tajemnicze zjawisko wzbudziło wśród archeologów i filozofów niewielkie
tylko zainteresowanie.
Nie miałoby sensu spieranie się, że obszary te dwa lub trzy tysiące lat
przed Chrystusem nie
musiały być tak jak dziś pustyniami. Na przykład czytając Biblię nie
widzimy, by Hebrajczycy
wędrowali wśród lasów, płynęli w łodziach rzekami, zbierali wiosną
naręcza stokrotek czy też
pielęgnowali siano na łąkach w zielonych dolinach. Zamiast tego brnęli
przez bezkresne pustynie,
a ich jedyną nadzieją na przetrwanie była manna z nieba.
Pęknięcia
Tajemnicę potęguje jeszcze i to, że wszystkie azjatyckie i afrykańskie
cywilizacje sytuowały się
na szerokości geograficznej, wzdłuż której biegła linia częstych trzęsień
ziemi, podobnie jak
pokrywały się z nimi, choć tym razem w układzie południkowym, potężne
andyjskie cywilizacje
Inków a także Majów i Azteków w górach Meksyku i Gwatemali.
Kreśląc mapę terenów, gdzie występują trzęsienia ziemi, wulkany i
pęknięcia skorupy ziemskiej,
otrzyma się mapę krajów, w których powstały cywilizacje: Meksyku,
Gwatemali, Peru, Chile,
Kolumbii, Boliwii, Afryki Północnej, Hiszpanii, Francji, Włoch, Grecji
Egiptu, Persji, Mezopotamii,
Afganistanu, Chin, Indii itd, nie wyłączając zatopionych całkowicie lub
częściowo tajemniczej
Hiperborei oraz hipotetycznej Atlantydy i krainy Mu.
Nasi prehistoryczni przodkowie nie tylko przedkładali pustynie nad
zielony raj, ale swój
masochizm posuwali do tego stopnia, że osiedlali się w możliwie
najniebezpieczniejszych
punktach, a więc tam, gdzie ziemia wypluwała z siebie ogień i lawę,
otwierała swoje wnętrze,
zabijając i niszcząc, gdzie spiętrzała powodziową falę oceanów.
Wygląda to tak, jakby człowiekiem powodowała przemożna potrzeba
chłonięcia jakiejś emanacji
niezbędnej do jego rozwoju, promieniowania dobywającego się z pęknięć
powierzchni globu
sięgających aż do samego łona Matki-Ziemi.
Stworzony z pyłu i gliny syn Gai, człowiek - pragnie żyć w bezpośrednim
kontakcie ze swym
matczynym łonem, niezależnie od tego, jak bardzo byłoby ono potworne.
Dzięki temu czerpie on
tchnienie życia z ziemskich trzewi, uczestnicząc tym samym w
nieustającym procesie powstawania
nowych pęknięć i płodnym rytmie ewolucji.
Oddawanie religijnej czci macicy jest cechą wspólną wszystkich ludzi.
Odnosi się to również i do
Kościoła katolickiego z jego mistycznym traktowaniem dziewictwa i
czarnymi statuetkami Maryi
Dziewicy, zwłaszcza tej z Chartres, zwanej Matką Boską Podziemną, w
czym wtajemniczeni
dostrzegają symbol powrotu do materii.
Idąc jeszcze dalej, utożsamiają oni wnętrzności Gai, albo Matki-Ziemi, z
labiryntami
mitologicznymi i tymi, które są wytyczone przez posadzki pewnych
katedr, na przykład w Chartres
czy Montpelier. W tym znaczeniu ścieżka wtajemniczenia idzie często od
macicy (łona) ku
wnętrzu, symbolizując “drogę przeciwną", wiodącą poprzez śmierć ku
Zaświatom.
Erotyzm jest czynnikiem pozytywnym równoznacznym z początkiem
wszystkiego - praw fizyki,
elektrodynamiki, psychologii i najbardziej wyrafinowanych zjawisk
cybernetyki. Człowiek
pozostając w pobliżu łona Gai, która dała mu życie, ma świadomość, że
nie musi przecinać
łączącej go z nią pępowiny; wie, że tam zakończy życie, a mimo to
akceptuje swój los.
I ten właśnie pierwotny, niezrównoważony wybór i masochizm
zaowocował powstaniem
przemysłów wykorzystujących ogień, sztukę architektury i upływ czasu,
wszystko to odmierzane
wielkimi odkryciami i najwspanialszymi cywilizacjami: w Egipcie z jego
świątyniami i piramidami; w
Arabii, Persji i Afganistanie; w mezopotamskim zadziwiającym Sumerze,
wreszcie cywilizacjami
Inków i Majów.
Aby przetrwać, człowiek musiał wyostrzyć swój geniusz aż do
wyrafinowania, gdyż alternatywą
była jedynie wisząca nad nim kara śmierci. Musiał wymyślić, wynaleźć i
stworzyć w ciągu kilku
pokoleń to, czego złota era prehistoryczna nie była mu w stanie dać przez
nie kończące się
tysiąclecia stagnacji.
(Istnienie złotej ery kłóci się z zasadami powszechnej ewolucji. Absolut
wyklucza pojęcia
złotego wieku, złotej liczby czy też niewzruszonej prawdy. Nawet w
wypadku śmierci. Złota era
zakłada nieśmiertelność, a co za tym idzie - wieczny i statyczny świat
zamieszkały przez
niezdolnych do prokreacji ludzi, bezpłciowych niby anioły z
chrześcijańskiej mitologii. Jeśli w tym
symbolu kryje się głęboka prawda, to być może dotyczy ona jakiegoś
nieznanego nam
Wszechświata).
Dlaczego jednak wcześniejsi ludzie prehistoryczni nie wybrali życia w
niebezpieczeństwie?
Dlaczego nie zareagowali na wezwanie płynące z pęknięć w ziemskiej
skorupie? Czy było ich tak
niewielu, że pragnienie bezpieczeństwa okazało się silniejsze niż potrzeba
ewolucji?
A może należeli oni do innego gatunku? Taka hipoteza nie jest absurdem i
zasługuje na
głębszą analizę.
Albo człowiek z Cro-Magnon i neandertalczycy byli istotami ziemskimi,
które uległy degeneracji
wskutek spowodowanego przez ich przodków promieniowania, przez co
instynktownie odrzuciły
ewolucję i jej symbole, a więc ogień i żelazo; albo też ludzie z czasów
protohistorii - Sumerowie,
Hebrajczycy, Egipcjanie, Inkowie i Majowie - byli potomkami ras
pochodzących spoza naszej
planety, co by tłumaczyło ich wyższość intelektualną i technologiczne
osiągnięcia, choć nie
zachowania jednostkowe.
Zadecydował ktoś niewidzialny
Niezależnie od tego czy pochodzili od autentycznych Ziemian, czy od
istot pozaziemskich,
wszyscy oni wykazywali instynkt samozachowawczy, u niektórych jednak
przysłaniała go
cudowna, czarodziejska albo natchniona zdolność przewidywania
przyszłości.
Prorocy potrafili więc zaglądać w przyszłość i dowiadywać się, kiedy
pustynia zrodzi nową
cywilizację, a następnie pochłonie upadające miasta i ludzi, którzy
wypełnili już swoją misję i
znaleźli się u kresu swego cyklu. Być może prorocy widzieli zalegające
pod tym sterylnym
piaskiem złoża ropy, które miały być nagrodą za długie cierpienia albo
czymś w rodzaju
piekielnego ładunku zdolnego rozsadzić planetę, gdy przyjdą czasy
apokaliptyczne. Jedną z zasad
ewolucji jest podobno to, że człowiek w dążeniu do zdobycia osiągalnego
dlań wyrafinowanego
rozwoju zmuszony jest poszukiwać rozwiązań ryzykownych, odrzucając
jednocześnie
rozstrzygnięcia pozwalające zdobywać równowagę drogą najmniejszej
linii oporu.
Od chwili, gdy człowiek prehistoryczny przystosował się idealnie do
warunków swego życia,
przestał już być podmiotem biologicznej ewolucji i podporządkował się
tylko przyrodzie. Pewnego
dnia odrzucił tę zależność i zaczął sobie cenić wolną wolę. Opuścił wiek
złoty i wybrał wiek żelaza.
Jest to równoznaczne ż niezwykłym rozbudzeniem świadomości i
wyzwoleniem inteligencji
kierującej się przeciw dyktaturze instynktu, który hamował rozwój
człowieka. Wybrał więc on
następnie okolice tektonicznych pęknięć oraz pustynie jako miejsca, w
których pragnął
kontynuować przygodę życia. Od tej chwili musiał się liczyć z brakiem
stabilizacji i
niebezpieczeństwem śmierci, jednocześnie jednak wyzwolił się z kręgu
bezproduktywnej i nie
kończącej się teraźniejszości.
Jak byśmy tego nie tłumaczyli, to ostatecznie musimy dojść do nadrzędnej
przyczyny, która
doprowadziła do wyboru tańca na krawędzi wulkanu. Można ją określić
jako prawo powszechne
albo determinizm. Można nazwać ją Bogiem, Lucyferem, geniuszem
inteligencji, intelektualnym
przewodnikiem człowieka; albo Szatanem – jeśli uwzględnimy
przerażające strony cywilizacji...
Wszystko zależy od znaczenia, jakie się przypisuje ewolucji.
Tak więc niczego jeszcze nie wyjaśniono w sprawie prapoczątków rodzaju
ludzkiego, można
jednak zaobserwować pewną rytmiczność: ekspansja kosmosu przeplatana
okresami kontrakcji
związanymi z “tchnieniem Brahmy" i konwencjonalnymi teoriami
pulsującego Wszechświata.
Jedna wielka strefa pęknięć tektonicznych, globu zdaje się wymykać
powszechnemu prawu
rządzącemu znikającymi cywilizacjami. Leży ona na terytorium
dzisiejszych Stanów
Zjednoczonych. Na obszarze tym, między trzydziestym i czterdziestym
stopniem szerokości
geograficznej północnej, wszystko powinno bujnie rozkwitać - zamiast
tego jest tam pustka, a tam
gdzie należałoby się spodziewać fantastycznie żyznej gleby, widzimy
niczym niewytłumaczalną
jałowość.
Umysłowi nastawionemu na niezwykłość anomalia ta podsuwa
paradoksalną hipotezę: a jeśli
największe i najstarsze cywilizacje rozwijały się dokładnie tam, gdzie do
dziś nie pozostało po nich
najmniejszego śladu?
Sprawdzenie amerykańskiej hipotezy
Jeśli w czasach primohistorycznych nasi praprzodkowie zamieszkiwali
tereny dzisiejszych
Stanów Zjednoczonych, zaś ich cywilizacja została zniszczona przez
katastrofę nuklearną, czy
byłoby czymś niezwykłym, że dziś nie został z niej kamień na kamieniu?
Jeśliby wojna jądrowa starła z powierzchni ziemi ludzką rasę, co by
zostało z naszej cywilizacji
za milion lat? Nic, wyjąwszy może kamienne narzędzia należące do ludzi
z Borneo czy Nowej
Gwinei.
A ileż zmian dokonało się na naszym globie w ciągu tysiącleci! Niektóre
dzisiejsze pustynie były
w odległych czasach równinami porośniętymi trawą, środek Sahary
znajdował się pod wodą, a
Francję i Wyspy Brytyjskie łączył suchy ląd... A więc na przestrzeni tak
długiego czasu wszystko
było możliwe. Era naszych praprzodków mogła trwać na obszarach
nieznanej Ameryki przed
czasami człowieka prehistorycznego lub równolegle z nimi.
By zasłużyć na poważne potraktowanie, hipoteza taka musi być
oczywiście wsparta odkryciami,
zachowanymi cudem dokumentami, krótko mówiąc - raczej zbiorem
wiarygodnej dokumentacji niż
samymi zapewnieniami. Muszę tu wyznać, że byłem świadkiem, jak teoria
ta stawała się coraz
silniejsza, nabierała kształtu, barw i konsystencji, traciła charakter
domniemania, przybierając po-
stać niemal pewnika wyłaniającego się ze światowej tradycji, nauki i
udokumentowanej historii.
Światło jest na Zachodzie
Tylko wskutek samowolnej umowy między historykami istnieje
powszechne przekonanie, że
źródłem wszelkiego rozwoju jest Wschód. Tymczasem tradycja i badania
historyczne wykazują coś
wręcz przeciwnego - brzask ludzkości zapłonął na Zachodzie.
To właśnie na Zachód tradycyjnie parł człowiek prehistoryczny, to na
Zachodzie szukał on
Innego Świata, gdzie miliony słońc świeciło podczas wiecznego dnia.
Wszystkie wielkie najazdy i
migracje narodów kierowały się na Zachód, do krainy marzeń, a
dokładniej - na Wyspy Brytyjskie,
do Galii i na Półwysep Iberyjski, ostatni cypel wielkiego kontynentu.
Czego ci protoplasci poszukiwali na bajecznym, ograniczonym oceanem
Zachodzie? Jakiż to
tajemniczy atawizm gnał ich w tym kierunku?
Ignorowanie tego podstawowego pytania jest błędem, a pomimo to
większość historyków nie
waha się tak właśnie czynić.
W erze historycznej również uznawano, że na Zachodzie znajdują się
cudowne lądy i wyspy,
określane obecnie jako legendarne: Wyspa Brazil, San Brandan, Wyspy
Szczęśliwe, Inny Świat
albo kraina Graala, wreszcie Hiperborea. (Skandynawowie, Germanie i
Celtowie uznawali
Hiperboreę za miejsce swego pochodzenia. Z czynników geologicznych
można sądzić, że pokrywa
się ona z dzisiejszym obszarem Stanów Zjednoczonych sprzed kataklizmu,
który spowodował
odchylenie osi naszego globu o kąt 23° i 27').
I wreszcie to właśnie na Zachodzie starożytni Grecy i Egipcjanie
umiejscawiali Atlantydę, której
istnienie prędzej czy później musi zostać powszechnie uznane.
W ten sposób, mimo “paradoksalności" hipotezy, mamy podstawy, by
twierdzić, że nasze
poglądy są niemal klasyczne!
Stany Zjednoczone (będę je często dla ułatwienia nazywał “Ameryką")
obejmują rozległy
obszar, na którym pustynie, szkliste skały oraz nieobecność ludzkich istot
w zamierzchłych
czasach jawią się jak przekleństwo lub tabu, będące prawdopodobnie
skutkiem atomowego
kataklizmu, niezależnie od przyczyn jego wybuchu - naturalnych lub
sztucznych.
Z naukowego punktu widzenia nie ma żadnych wątpliwości co do uznania
tego kataklizmu za
fakt, przedmiotem kontrowersji pozostają natomiast nadal jego przyczyny.
Ziemia jest krzywa
Przed tysiącami lat, w czasach naszych nieznanych przodków, oś ziemska
nie była odchylona
od pionu, co oznacza, że nie występowały zmiany pór roku. A zatem,
przed wielkim kataklizmem
trwał okres nazywany w przekazach “złotym wiekiem"; termin należy
rozumieć w pewnym
ograniczonym sensie. Obracająca się na osi o północno-południowym
ustawieniu z odchyleniem o
kąt 23° i 27' do płaszczyzny ekliptyki - kula ziemska nie budzi w nas
dzisiaj szczególnych emocji,
towarzyszy nam bowiem w ten właśnie sposób od zarania gatunku
ludzkiego, podobnie jak mapa
Europy ze swym tajemniczym rytuałem oznaczania Francji kolorem
różowym, Hiszpanii - żółtym,
Włoch - fioletowym, a Belgii - zielonym.
Z owego odchylenia ziemskiej osi wyrasta jednak cała historia rodzaju
ludzkiego i to właśnie
powinno być podstawą naszej wiedzy. Gdyby nauczyciele uczyli swych
uczniów, nawet już na
najbardziej elementarnym poziomie, że kosmogonia i geologia stanowią
zasadniczy fundament
wiedzy, nastąpiłby szalony skok w naszym rozwoju. Ludzie pojęliby
bowiem wówczas, jak kruche
jest nauczanie empiryczne i wyrobiliby sobie jaśniejszy pogląd na swoją
genezę i przeznaczenie.
Przechylenie naszego globu świadczy ponad wszelką wątpliwość, że kula
ziemska poddana
była kiedyś straszliwemu kosmicznemu wstrząsowi, który dotknął również
w różnym stopniu inne
planety Układu Słonecznego. I to prowadzi nas do samego sedna
problemu: my, mieszkańcy
Ziemi, nie jesteśmy jedynymi, uprzywilejowanymi stworzeniami,
ograniczonymi do swego
zamkniętego świata; stanowimy cząstkę nieskończoności, a cała nasza
ludzka historia ma
jakiekolwiek znaczenie tylko w powiązaniu z ewolucją Wszechświata.
Gdy nadszedł kataklizm, Ziemia przechyliła się i zachwiała. Punkty
biegunów przesunęły się
przez lądy i oceany. Dryfując przez piekielną kipiel mórz, wpadały na
siebie lodowce wielkości
Korsyki czy Sycylii. Górskie pasma drżały w swych podstawach, rojące
się od śmiertelnie
przerażonych ludzi miasta i osiedla wciągane były przez niszczycielskie
wiry, a miotane siłą
odśrodkową oceany gnały poprzez kontynenty, wspinając się na najwyższe
szczyty.
W jednej chwili cała ziemska populacja, miliony, a może miliardy (czy
kiedykolwiek się tego
dowiemy?) ludzi utonęło, zostało zmiażdżonych, cała zaś nieznana
cywilizacja - sprowadzona do
bezkształtnej masy, w której nie pozostało nic godnego uwagi.
Czy ktokolwiek przetrwał? Możemy przyjąć, że tak, ale równie dobrze
można założyć, że zginęli
wszyscy, zaś pochodzenie dziś żyjącej na świecie ludzkiej rasy ma
charakter pozaziemski.
Pierwsze przypuszczenie brzmi jednak bardziej prawdopodobnie. Oto
racjonalna historia Ziemi
przemieszana z hipotezą o cywilizacji wymiecionej przez naturalny
kataklizm, poprzedzony - moim
zdaniem - przez jeden lub dwa wybuchy jądrowe, których autentyzm
powinien zostać dowiedziony.
Jest to śmiały pogląd, oczywiście odrzucony przez tradycyjnych
historyków. Wspiera się
głównie na obserwacjach geofizycznych, podaniach przekazanych nam
przez przodków, którzy
umknęli przed katastrofą, oraz na pewnych dowodach sugerujących, że
wybuchy jądrowe wy-
stąpiły w dwóch ośrodkach przepadłych cywilizacji -w Ameryce i na
pustyni Gobi.
Będziemy więc świadkami odrodzenia się nieznanej historii ludzkości,
zagubionej na razie w
otchłani czasu, w pustynnych piaskach, a także w pewnych legendach,
które wciąż jeszcze mogą
być kultywowane w pamięci ludzi z jakiejś innej planety.
Amerykańskie tabu
Między 30° a 40° szerokości geograficznej północnej znajdują się
najbogatsze i najgęściej
zaludnione obszary na Ziemi; to właśnie tam najczęściej ludzie budują
swoje miasta. Jednak
zawsze odczuwali oni przedziwną niechęć do zamieszkiwania w dwóch
miejscach, które stanowiły
coś w rodzaju tabu: w Ameryce i na pustyni Gobi.
Można by zrozumieć, że nie sprzyjający klimat i nieurodzajna gleba
pustyni Gobi mogły
zniechęcić ludzi do osiedlania się tam, czym jednak tłumaczyć to zjawisko
w odniesieniu do
Ameryki? Jest to wyjątkowo bogata kraina o ziemiach doskonale
nadających się do wszelkich
upraw i hodowli. Będąca jej częścią Floryda rodzi największe i
najsmaczniejsze na świecie owoce.
A jednak protohistoryczni ludzie wystrzegali się tego ziemskiego raju,
człowiek prehistoryczny zaś
nie miał ochoty na rozpoczynanie tam życia!
Rozległe wykopaliska archeologiczne w Ameryce przyniosły mierne
wyniki. W pobliżu Santa
Barbara w Kalifornii odkryto szczątki prymitywnych osobników typu
mongoidalnego, których wiek
oceniono na około osiem tysięcy lat. Niewykluczone, że byli to
Meksykanie jeszcze sprzed
wielkiego exodusu. Odkopano szkielety mamutów upolowanych za
pomocą strzał z kamiennymi
grotami. “Dziewczyna z Minnesoty" zdaje się liczyć sobie dwadzieścia
tysięcy lat i z tego samego
okresu pochodzi trochę kości i skorup naczyń. Odkrycia te pozwalają
jedynie snuć przypuszczenia
o przechodzących tamtędy plemionach kilku odizolowanych populacji.
Nie ma tam żadnych
pokrytych malowidłami jaskiń, żadnych znalezisk kamiennych narzędzi,
żadnych glinianych tabli-
czek... Można powiedzieć, że poza kilkoma indywidualnymi przypadkami
osobników, którzy
prawdopodobnie przeprawili się z Azji przez Cieśninę Beringa,
prehistoryczne życie w Ameryce
Północnej praktycznie nie istniało. Nawet w szesnastym wieku było tam
zaledwie kilka indiańskich
plemion, które nigdy w przeszłości nie tworzyły jakiejś rozwiniętej
cywilizacji.
Po odkryciu dokonanym przez Krzysztofa Kolumba okazało się, że
Ameryka Północna jest tak
słabo zamieszkana, że głównym problemem kolonistów było zaludnienie
jej poprzez masową
imigrację z Anglii, Włoch, Francji, Niemiec i Skandynawii. Również
haniebny proceder handlu
afrykańskimi niewolnikami rozwijał się tam z powodu braku ludzkiej siły
roboczej.
Żaden inny obszar na kuli ziemskiej, z wyjątkiem pustyni Gobi, nie może
się wykazać tak
rzadkim rodzimym zaludnieniem. Dlaczego?
Meksykanie żyli w USA
Ta fantastyczna zagadka znalazła częściową odpowiedź w legendach
Majów z sąsiedniego
Meksyku. Byli oni przekonani, że Ameryka Północna jest krainą śmierci i
że przybywały do niej
tylko te dusze, które nigdy nie miały zaznać reinkarnacji, jednak w
niezwykle odległej przeszłości
zamieszkiwał ją starożytny rodzaj ludzki.
Ostatnią koncepcję popierali specjaliści w dziedzinie meksykańskiej
historii. Podkreślali oni, że
od tysięcy lat ustne, przechodzące z pokolenia na pokolenie przekazy
przypisywały ludności
Meksyku pochodzenie z obszarów leżących na północy oraz że rzetelność
tych informacji
potwierdzają nie tylko dziewiętnastowieczne odkrycia budowli w
Kalifornii i Missisipi, ale nawet
jeszcze bardziej - studia porównawcze nad grupą języków amerykańskich.
O czym mówi “Popol Vuh"
Inne historie dostarczają ciekawych szczegółów dotyczących kataklizmu,
który unicestwił
przodków dzisiejszych Meksykanów i był niewątpliwie powodem ich
emigracji.
Dawno temu ludzie Trzeciej Ery (ludzie lasu ) zostali przez bogów
skazani na śmierć. Potężny
potop ognia, strumienie żywicy (płomieni) lały się z nieba na ziemię.
Wreszcie gwałtowne
huragany zniszczyły wszystkie uprawy. Czciciele Boga Zagłady
wydzierali ludziom oczy z głów,
wgryzali się w ich ciała i wnętrzności, przeżuwali ich kości i ścięgna.
Ludzie zaczęli biegać, to razem, to pojedynczo, niby rozchwiane kłosy
zboża, wspinali się na
swoje domy, spadając z dachów. Próbowali wchodzić na drzewa, te zaś
załamywały się pod ich
ciężarem. Szukali też schronienia w jaskiniach, które jednak nie pozwalały
się im do siebie zbliżyć.
Opis pochodzi z Popol Vuh, świętej księgi Majów, którą archeolodzy
uznają za najstarszy
dokument historii człowieka, starszy od hebrajskiej Biblii,
hinduistycznych Wed czy starożytnego
tekstu irańskiego Zend-Avesta.
Warto zaznaczyć uwagę, że ten kataklizm - potop, ogień z nieba,
trzęsienie ziemi - uderzająco
przypomina wojnę atomową opisaną w świętych tekstach hinduistycznych:
Miasta zostały zniszczone przez straszliwą broń, która była źródłem
światła jaśniejszego niż sto
tysięcy słońc...
Ów ogień sprawiał, że ludziom wypadały włosy i odchodziły paznokcie,
że ptaki, którym
najpierw bielały pióra i czerwieniały szpony, przeistaczały się w żółwie.
Aby się uchronić przed tym
rażeniem, żołnierze wskakiwali do rzek, gdzie obmywali się sami, a także
wszystko, czego musieli
dotknąć.
Z tekstów: Ramajana i Drona Parva
Efekt mutacji i skutki promieniowania, tak jasno przedstawione w
księgach sanskrytu, opisane
są za pomocą niemal tych samych określeń w meksykańskich świętych
tekstach: ogień przychodzi
z nieba, wyciska łzy z oczu, wyżera trzewia z ciał.
W końcu ludzie Trzeciej Ery ulegli fizycznym mutacjom, dokładnie tak,
jakby zostali poddani
promieniowaniu powstałemu po wybuchu atomowym, ponieważ ich rasa
zniknęła i została
zastąpiona Rasą Czwartej Ery.
Nic nie zostało z ludzi Trzeciej Ery prócz małp w lasach. Te małpy-
mutanty były potomkami
człowieka. I to dlatego są do niego podobne.
(Z księgi Popol Vuh. W przeciwieństwie do tradycyjnych prehistoryków
Meksykanie wierzyli, że
małpy pochodzą od zdegenerowanego i zmutowanego gatunku ludzkiego).
Możemy więc wyciągnąć wniosek, że zgodnie z pisemnymi przekazami
dwóch populacji
żyjących w odległości dwudziestu tysięcy kilometrów od siebie -
kataklizm atomowy dotknął dwie
części świata: Azję i Amerykę, a dokładniej - uwzględniając dane
geofizyczne - pustynię Gobi i
Stany Zjednoczone Ameryki.
Czy dawni Amerykanie i Hindusi próbowali odgrywać rolę bogów? Czy
prowadzili wojnę jądrową
przeciwko najeźdźcom z innej planety? Czy też atomowe eksplozje
spowodował naturalny
kataklizm?
Byłoby ryzykownie dokonywać wyboru między tymi wyjaśnieniami,
jednak co do samego faktu
nie ma żadnych wątpliwości.
Wenus i baśniowy Zachód
W każdym razie nadzwyczajna wiedza naukowa przypisywana ludziom
tamtych czasów wydaje
się wskazywać że przed lub w czasie atomowego kataklizmu nastąpiła
interwencja istot
pozaziemskich. Koncepcja ta wspiera się na ważnym materiale
dowodowym, pochodzącym
zwłaszcza z Meksyku, i który jest tak przekonywający, że elektryzuje
archeologów. Potwierdzające
świadectwa można znaleźć także w Peru i Boliwii z ich legendami,
niezrównanymi dokonaniami
Inków i rzeźbami z Tiahuanaco.
Quetzalcoatl, biały bóg Tolteków, wąż i ptak w jednej postaci, był
wielkim przyjacielem ludzkich
istot. Dał im cywilizację i wiedzę na temat sztuki, metalurgii i
posługiwania się ogniem, podobnie
jak uczynił to Prometeusz. Toltekowie i Aztecy powiadali, że przybył on z
“jasnej planety" (Wenus) i
miał białą skórę, co wyraźnie dowodzi, że nie należał on do rasy
czerwonej.
Po zatopieniu, zduszeniu i wytępieniu mieszkańców jego miasta Tulli, i
będącego być może
odpowiednikiem hiperborejskiego Thule, Quetzalcoatl wycofał się do
“starego kraju Tlapallan".
“Wyruszył przez wschodnie morze, poprzedzany przez swe sługi
pozamieniane w ptaki o
jaskrawym upierzeniu, przyrzekając, że tu powróci".
Znamienne jest to, że większość z wielkich wtajemniczonych
starożytnego świata w zagadkowy
sposób związanych jest z Zachodem i planetą Wenus oraz że wyruszają oni
w kierunku
wschodnim ku nieznanemu przeznaczeniu.
Bóg Inków, Viracocha “wyruszył na wschód i zniknął wśród fal". Był on
kimś w rodzaju
pozaziemskiego Pro-meteusza, podobnie jak Wenusjanka Orejona, która
według przekazów
andyjskich była matką ludzkości. Przybyła z Wenus w pojeździe
kosmicznym “jaśniejszym od
słońca", który wylądował w Tiahuanaco w Boliwii, w pobliżu jeziora
Titicaca. Wyglądem
przypominała dzisiejszą kobietę, z wyjątkiem długiej, spiczastej głowy i
dłoni o czterech,
połączonych płetwami palcach. Zanim kataklizm zniszczył całą rasę, jeden
z jej wenusjańskich
potomków z Tiahuanaco wyruszył w drogę, by jak Prometeusz wyjawić
główne tajemnice wiedzy,
zwłaszcza ludziom w Egipcie, Sumerze i Indiach. (Patrz trzeci rozdział w
książce 100 000 lat
nieznanej historii człowieka). Jukatański bóg, Cuculcan “przybył z
zachodu z dziewiętnastoma
towarzyszami. Zatrzymał się na dziesięć lat w Jukatanie, gdzie wprowadził
mądre prawa i zniknął
w kierunku wschodzącego słońca".
Tajemniczy bóg Ptah (co oznacza “robotnik") był albo istotą pozaziemską,
albo jakimś
potwornym mutantem. Ożenił się z boginią Bast, będącą lwicą i kotem
jednocześnie. Jako ten,
który podobno “dał początek pierwszemu zarodkowi", miał być panem
świata. Podobnie jak
Prometeusz, przyniósł z nieba ogień i światło (wiedzę) i był starszym
bratem ludzkości.
Pochodzący z Tiahuanaco lub z Atlantydy inspirator cywilizacji egipskiej
był z pewnością
prototypem Prometeusza. Jego wizerunek przyswoili sobie i przystosowali
do własnych warunków
Grecy, którzy jednak nadal utrzymywali związek z Ameryką i planetą
Wenus poprzez jego matkę
“oceaniczną nimfę o cudownych stopach", krewną Orejony i poprzez jego
wybawcę, Herkulesa,
bohatera wtajemniczenia w ogrodzie Hesperyd, leżącym “na najdalej na
zachód wysuniętym
krańcu, jeszcze za rzeką oceanu".
Zarówno ów mąż z Atlantydy, jak i Prometeusz oraz inni im podobni
protoplasci, ruszyli w
wędrówkę, by na wschodzie dokonać swych pełnych cierpień żywotów.
Wiele twarzy Lucyfera
Jest dla mnie rzeczą oczywistą, że wszyscy ci bohaterowie - Quetzalcoatl,
Viracocha, Ptah,
Atlant, Prometeusz, Oannes i Lucyfer, wenusjańska biblijna gwiazda
zaranna, “nosiciel światła " -
byli tą samą nadzwyczajną istotą, prawdopodobnie pozaziemskiego
pochodzenia, zmieniającą się
zależnie od tego, kto ją czcił. To samo dotyczy hinduistycznego Amitabhy,
“boga zachodu",
polinezyjskiego boga zachodniego Innego Świata, a także wierzeń
europejskich Celtów.
Wszystkie przekazy są pod tym względem uderzająco zbieżne, a zgodność
ta jest tym
istotniejsza, że dotyczy tak odległych od siebie ludów, jak Hindusi,
Celtowie, Majowie i Inkowie,
opowiadających o ogniu z nieba (moim zdaniem - o atomowym wybuchu),
który zniszczył cywi-
lizacyjny cykl jeszcze przed biblijnym potopem.
Czy można takie analogie ignorować? Albo przeczyć temu, że składają się
one na
primohistoryczną rzeczywistość?
Według przekazów meksykańskich, Quetzalcoatl pewnego dnia wyruszył
w kierunku
wschodnim - chodzi tu bez wątpienia o Atlantydę, leżącą powyżej
dzisiejszego Półwyspu Jukatan -
“i unicestwił sam siebie w ogromnym ogniu". Historia ta może oznaczać,
że wystartował na
latającej machinie podobnej do ognistych rydwanów, które uniosły ku
niebu Enocha,
Ksisusthorosa, Noego, Mojżesza i Eliasza.
Przekazy dodają jednak, że Quetzalcoatl miał powrócić, co dowodziłoby,
iż ostatecznie bóg ten
nie zginął, lecz po prostu przeniósł się w jakieś inne miejsce.
Po jego wyjeździe, mieszkańcy Meksyku wystawili na wschodnim
wybrzeżu straże mające za
zadanie wypatrywać powrotu boga. Kiedy w szesnastym wieku Cortez
wylądował tam ze swymi
ludźmi, Indianie - wierząc że jest właśnie powrót Quetzalcoatla - przyjęli
Hiszpanów z wielkimi
honorami.
Bóg z Kosmosu
Od tego czasu pamięć o latającym bogu trwała w dziwnych
uroczystościach zwanych
“ewolucjami łatających ludzi", wykonywali je tzw. voadorzy przytroczeni
do liny zawieszonej na
wysokim maszcie, trzydzieści metrów nad ziemią. Można się jej
dopatrywać także w ogromnych
głowach kamiennych olbrzymów, nakrytych hełmami, przypominającymi
kaski dzisiejszych
astronautów. Figury gigantów są dziełem meksykańskich Olmeków.
Czego jeszcze więcej trzeba, by sceptycy wreszcie uznali
prawdopodobieństwo interwencji istot
pozaziemskich, a tym samym - istnienia w czasach primohistorycznych
nieznanych cywilizacji.
Popol Vuh zupełnie wyraźnie wspomina o cywilizacji ludzi Trzeciej Ery
(a więc Trzeciego
Słońca: deszczu ognia), mówiąc o “gęsto zaludnionych miastach i
skanalizowanych domach".
Inne przekazy opowiadają o masowej emigracji starożytnych
Meksykanów z północnej części
kraju (dzisiejszych Stanów Zjednoczonych), gdzie dotknęła ich katastrofa i
śmierć:
Idąc za radą kapłanów, ruszyli na południe, uchodząc z ziemi swej zguby.
Wiedzieli, że w kraju
ocalenia znajdą się w chwili, gdy ujrzą orła siedzącego na kaktusie i
trzymającego w szponach
węża.
Jest to kolejna wskazówka, że przed cywilizacją sumeryjską istniała w
Ameryce Północnej
cywilizacja primohistoryczna.
Pozostaje teraz sprawdzić, czy namacalne świadectwa potwierdzą
rzetelność tych historii i
pokażą ponad wszelką wątpliwość, że dzisiejsze Stany Zjednoczone są
“krainą, z której świat wziął
swój początek".
Dziewiętnastowieczni etnolodzy wiedzieli o istnieniu “starożytnych
budowli w Kalifornii i
Missisipi". Ponieważ jednak nie było żadnych danych dotyczących czasu
powstania tych
konstrukcji, nie dawało się określić, czy pochodzą one jeszcze sprzed
sumeryjskich zikkuratów.
Stopione miasta prehistoryczne
W dziewiętnastym wieku kapitan Ives William Walker dokonał na
zachodzie Stanów
Zjednoczonych odkryć, które - moim zdaniem - nie pozostawiają pod tym
względem żadnych
wątpliwości.
Według Walkera, cały obszar między Gila i San Juan pokrywały ruiny. W
jednym miejscu odkrył
on pozostałości miasta rozciągającego się na przestrzeni półtora kilometra.
Zeszklone skały
świadczyły o straszliwym kataklizmie, który się tędy przetoczył. W środku
miasta, na wielkiej trzy-
czterometrowej skale widoczne były jeszcze szczątki ogromnej budowli.
Jej południowy kraniec
wyglądał tak, jakby był stopiony w hutniczym piecu, a na podłożu, na
którym stał, widniały podobne
ślady. Ciągłe jeszcze widoczne były zarysy ulic i usytuowanie domów.
Okolica obfitowała w
podobne ruiny. W przekazach miejscowych Indian brak jest jakichkolwiek
wzmianek o mie-
szkańcach tych miast. Nie znając ich historii, Indianie odczuwali religijny
lęk przed tymi ruinami.
Amerykanie są tak bardzo przytłoczeni wypowiedziami europejskich
prehistoryków, że wydaje
się im wręcz nie do pomyślenia, aby ich betonowe miasta i orane
traktorami (wkrótce całkowicie,
zautomatyzowanymi) równiny mogły być miejscem narodzin najstarszej
znanej cywilizacji. Jednak
od tysięcy lat wisi nad tym krajem przekleństwo pewnej tajemnicy, która
wymaga wyjaśnienia.
Największa amerykańska tajemnica
Jest jeszcze inny znamienny fakt, który powinien zaintrygować krytyczne
umysły: całkowity brak
koni w Ameryce Północnej w czasach hiszpańskich podbojów.
Powszechnie wiadomo, że Aztecy i
Inkowie byli zdumieni widokiem żołnierzy Pizarra i Corteza jeżdżących
na nieznanych im
zwierzętach, czyli na koniach.
W Europie, Azji, Afryce, a nawet w Oceanii koń należał do bardzo starej
prehistorycznej rodziny
i zawsze spełniał ważną rolę w procesie społecznej ewolucji. W Ameryce
zaś był absolutnie
nieobecny, tak jak nieobecne tam były pozostałości po prehistorycznych
ludziach, ich siedliskach i
cywilizacji.
Jest to zbyt niezwykłe, by miało być prawdziwe, zwłaszcza dlatego, że
Stany Zjednoczone są
teraz terenem tak bardzo sprzyjającym hodowli koni. Rozwijają się one
znakomicie zwłaszcza tam,
gdzie - jak na przykład w Teksasie - trzymane są w ogromnych, liczących
tysiące sztuk stadach.
Są tam też miejsca, w których konie żyją w stanie dzikim.
Prawda wyszła na jaw dopiero kilka lat temu, gdy odnaleziono kości
należące do
najdawniejszego znanego nam konia, znacznie starszego od
prehistorycznych gatunków znanych
z Francji oraz krajów tatarskich i arabskich.
A odkrycia tego dokonano w Stanach Zjednoczonych.
Paleontolodzy są obecnie zgodni co do jednego: koń nie pochodzi z
Europy, Azji, Afryki czy
Oceanii - jego ojczyzną jest Ameryka, a dokładnie - teren dzisiejszych
Stanów Zjednoczonych. To
stąd dotarł on przez Przesmyk Panamski do Ameryki Południowej, a do
reszty świata - przez
Cieśninę Beringa.
Fakt ten przydaje naszej nieznanej historii szerokiego rozmachu, co
prehistorycy starają się
starannie przemilczać. (Aby chronić swój system przyjęty jako
obowiązująca konwencja,
kwestionują oni autentyczność malowideł w jaskiniach Altamiry,
dyskredytują Glozel, konfiskują
bibliotekę z Lussac-les-Chateaux itd. Altamira została już wyjaśniona, inne
sprawy doczekają się
tego wkrótce. (Patrz drugi rozdział w książce 100 000 lat nieznanej historii
człowieka).
A więc dowiedzione zostało, że na długo przed Sumerem, być może
dziesięć lub piętnaście
tysięcy lat wcześniej, konie występowały na obszarach dzisiejszych
Stanów Zjednoczonych, czyli
w swojej kolebce, by nagle, z niewiadomego powodu - zniknąć!
Powodem takiego absolutnego zniknięcia mógł być tylko potężny
kataklizm - kataklizm, który
musiał oczywiście zmieść także i inne zwierzęce gatunki oraz - bez
wątpienia - ludzkie cywilizacje
znacznie starsze niż te znane z Europy czy Azji.
Człowiek prehistoryczny żył, ewoluował i tworzył wspaniałe cywilizacje
w Ameryce Północnej, a
następnie zupełnie zniknął, podobnie jak koń, w wyniku wydarzenia, które
mamy powody uznać za
wybuch atomowy.
Możemy też dziś wyjaśnić znaczenie tajemniczej figury konia, która w
piętnastym wieku
widziana była na przylądku wschodnich Azorów, zwrócona przodem w
stronę nie znanej jeszcze
wówczas Europejczykom Ameryki.
Wiemy także, dlaczego koń morski został bogiem Posejdonem w
Atlantydzie i Grecji.
Dziesięć kwestii domagających się wyjaśnienia
Wybuch atomowy, na który wskazuje nasza interpretacja tekstu Popol
Vuh, jest dostatecznym
wyjaśnieniem wielu zagadkowych dotychczas zjawisk. Można je
wypunktować następująco:
1. Prawdopodobne istnienie cywilizacji na linii pęknięć tektonicznych,
będących naturalnym
stymulatorem rozwoju.
2. Możliwość atomowego kataklizmu.
3. Doliny śmierci i stopione miasta
4. Kataklizm naturalny wywołany odchyleniem się ziemskiej osi o 23°
27'.
5. Exodus starożytnych mieszkańców Meksyku.
6. Przyczyny zniknięcia konia z terenów, które były jego kolebką.
7. Tabu wiszące nad Ameryką Północną i niechęć człowieka do osiedlania
się na tych terenach.
8. Istnienie na obszarze dzisiejszych Stanów Zjednoczonych cywilizacji
starszej od sumeryjskiej.
9. Opowieści o kraju “białych przodków" i poszukiwania Wysp
Szczęśliwych, wyspy Brazil,
Hiperborei i Thule.
10. Światło przybyło z zachodu.
Rozumiemy teraz, dlaczego starożytni nie chcieli mieszkać w “Krainie
Śmierci", w której kapitan
Walker odkrył szkliwo stopionych miast w miejscach noszących
wymowne nazwy: Śmiertelna
Dolina i Ognista Dolina, leżąca pięćdziesiąt kilometrów od Las Vegas.
Rozdział trzeci
Zagadka pustyni Gobi
Obszar, na którym w Ameryce mógł nastąpić wybuch jądrowy, leży
między około 30° a 40°
szerokości geograficznej północnej oraz między 90° a 110° długości
geograficznej zachodniej.
Drugie epicentrum mieści się na przeciwnej półkuli, na pustyni Gobi,
między 36° a 50° szerokości
geograficznej północnej oraz między 80° a 120° długości geograficznej
wschodniej.
Pustynia Gobi (zwana również Szamo) stanowi rozległą część terytorium
Mongolii, dwa razy
większą niż powierzchnia Francji. Jałowość jej gleby, piaskowe burze,
ostry klimat i wrogość
plemion sprawiały, że pustynia Gobi jest niemal nie znana archeologom i
geografom.
Legendy - ale czy to tylko legendy? - przypisują tytuł Gospodarza Świata
zagadkowemu
potężnemu przywódcy religijnemu, który włada ludem tej pustyni.
Prawdą jest, że tajemniczość wręcz promieniuje z tej krainy, której sława
jako pełnej magii
przyćmiewa nawet Tybet.
Mr Mołotow pielgrzymuje do Ułan Bator
Po powrocie z podróży do Mongolii w 1962 r. amerykański etnolog
W.S.Lewis oświadczył, że
W.M.Mołotow, niegdyś prawa ręka Stalina, a później zaś główny wróg
Chruszczowa, swoją
niezwykle uprzywilejowaną pozycje zawdzięczał pomocy udzielonej mu
przez Bodgo-Gegena,
przywódcę łamów Azji Środkowej, będącego ponoć wcieleniem Buddy
podobnie, jak Dalaj Lama w
Tybecie.
Nie ma możliwości zweryfikowania tego oświadczenia, jest jednak
pewne, że Mołotow cieszył
się nietykalnością, która intrygowała polityczne kręgi. Wyglądało to tak,
jakby nad wolą i
postępowaniem jego potężnego wroga, Chruszczowa, roztaczała kontrolę
jakaś nieznana siła.
Podobne wsparcie otrzymał w dziewiętnastym wieku car Aleksander I.
Udzielił mu go Bodgo-
Gegen z Ułan Ba-tor. To właśnie między innymi dzięki tej pomocy
Napoleon poniósł klęskę.
Śmierć Aleksandra I owiana była mgłą tajemnicy. Krążyły pogłoski, które
pozwalały ludowi
rosyjskiemu wierzyć, że jeszcze długo po oficjalnej dacie śmierci w 1825r.
podróżował on przez
imperium pod nazwiskiem Fiodora Kuźmicza.
W kremlowskich archiwach znajdują się zapiski na temat tej sprawy
ciągnącej się od czasów
panowania Romanowów; nie bezzasadne jest przypuszczenie, że Mołotow
skorzystał z nich we
własnym interesie.
Święte księgi i czarodziejski pierścień
Czyżby mongolski Gospodarz Świata wpływał na polityczne losy naszego
globu? Kusi mnie,
aby odpowiedzieć twierdząco, gdyż pozwalają w to wierzyć pewne fakty
historyczne, przynajmniej
jeśli przyjmie się punkt widzenia okultystów. Kim jest jednak Gospodarz
Świata?
Jego imię brzmi Jeb-Tsung i mieszka w nim dusza Amitabhy, boga
Zachodu i miłosierny duch
czterech szczytów otaczających miasto Ułan Bator (dawniej Urga).
Jeb-Tsung nie został poddany zabiegom administracyjnym ze strony
władców Mongolskiej
Republiki Ludowej, którzy ze względów politycznych są wrogo
nastawieni wobec “zabobonów".
Jako Bodgo-Gegen pozostaje on duchowym przywódcą stu tysięcy łamów
i miliona wiernych.
Nie rezyduje już teraz w świętym Bodgo Ol, Watykanie jego ośmiu
poprzedników, który został
“upaństwowiony" przez Komunistyczny Komitet Naukowy. Wędruje
natomiast po stepach, wiodąc
za sobą imponujący dwór złożony z łamów i szamanów. Wizerunek
Gospodarza Świata jako
komiwojażera niezbyt sprzyja wierze w nadzwyczajną moc ani jego, ani
otaczających go dostoj-
ników, choć niełatwo byłoby jednak podważyć jej istnienie.
Wybitny polski badacz, Ferdynand Ossendowski, uniknął poważnych
niebezpieczeństw dzięki
czarodziejskiemu pierścieniowi, który otrzymał od Bogdo-Gegena z
Nabaranczi. Lamowie
przewidzieli co do godziny śmierć generała Ungerna von Sternberga,
przeciwnika bolszewików. W
1933 r. naukowiec francuski, Maurice Percheron, otrzymał
niezaprzeczalny dowód tajemnej siły,
której najwyraźniej użyto na korzyść pewnej grupy wpływowych
Mongołów.
“I czym innym niż czarami" - pisze Charles Correga -“można
wytłumaczyć fakt, że
Czyngis-Chan, niewykształcony pastuch, mając do pomocy jedynie
garstkę nomadów,
zdołał podporządkować sobie wiele narodów i imperiów tysiące razy
wyżej
rozwiniętych?"
Kubilaj Chan, którego władza rozciągała się od Mongolii, poprzez Chiny,
Indie, Afganistan,
Persję aż po połowę Europy, przyjął buddyzm, gdy ujrzał cuda, jakie na
oczach przedstawicieli
wszystkich religii czynił Turio Ghamba.
Mongolskich czarów próbował użyć dla zawojowania świata Hitler,
jednak szamani go oszukali,
nie zdradzając mu nigdy źródła swojej mocy.
Wszystkie te tajemnice, zamknięte w ogromnej skrzyni, strzeżonej przez
mnichów Szabinari,
służących obecnemu Bodgo-Gegenowi, spisane są w świętych księgach:
dwustu dwudziestu
sześciu tomach Panjuri stu ośmiu tomach Ganjur. Ich czarodziejska moc
materializuje się w
przedmiotach religijnego kultu, a głównie we wspaniałym komplecie
rubinów w pierścieniu, którego
Czyngis-Chan i jego wnuk Kubilaj-Chan nigdy nie zdejmowali ze
wskazującego palca prawej dłoni.
(Maha Chohan, fałszywy Gospodarz Świata i prawdziwy awanturnik,
który w 1947 r. przybył do
Francji, początkowo był nauczycielem, następnie przyjacielem, a wreszcie
wrogiem Michaela
Iwanowa, “mędrca" z Sevres, nosił na wskazującym palcu prawej ręki
pierścień ze szmaragdem,
który - według niego - należał do Czyngis-Chana. Jak twierdził ów
szarlatan, pierścień zawierał
“atom wodoru zdolny wysadzić świat w powietrze").
Taki jest ten dziwny kraj, ta straszna pustynia, najgorsza ze wszystkich
pustyń, której
zamierzchła historia jest absolutnie nieznana, mimo wielkiej roli, jaką
odgrywa w dziejach naszej
planety.
Primohistorię pustyni Gobi możemy sobie częściowo wyobrazić dzięki
kluczowi, jakiego
dostarczył nam opierający się na przekazach nieformalnych historyk Jean
Roy:
W dolinie Indusu przed trzema i pół tysiącami lat kwitła cywilizacja
dawnego ludu Drawidów, by
następnie kilka wieków później wchłonąć jasnoskórych Wedydów i
ciemnoskórych Melanidów.
Melanidzi przybyli z dorzecza rzeki Tarim, z okolic Lop Nor (dzisiejszy
Sinciang) . Do głębokich
dolin Indusu zeszli oni przez przełęcz Karakorum, przynosząc Drawidom
wiedzę o dziesiętnym
systemie liczbowym, znanym obecnie jako «arabski», który przeniesiono
na Zachód podczas
arabskich najazdów.
Drawidzi nazwali Melanidów Naachalami, co oznacza «wysocy bracia*.
Nazwa ta tłumaczy się
być może tym, że Melanidzi zeszli z górskich okolic Karakorum, gdzie
niektóre szczyty dochodzą
do wysokości siedmiu tysięcy metrów wysokości.
Wiedzę o dziesiętnym systemie liczbowym posiadali jedynie
«wtajemniczeni». Nie twierdzili, że
był to ich wynalazek, powiadali jednak, że został on im zawierzony.
A zatem któż na tym pustynnym, dwakroć przewyższającym Mont Blanc
płaskowyżu, mógł ich
wtajemniczyć w ten wspaniały, obowiązujący nas dziś system liczbowy?
Biała Wyspa
Pewien przekaz, którym szczegółowo zajmiemy się później, podaje, że
Melanidzi wiedzę swą
otrzymali od ludzi przybyłych z nieba na statku kosmicznym. Pojazd ten
wylądował na Białej
Wyspie leżącej na morzu Gobi. Wyspa ta, jak powiadają, istnieje do dziś w
postaci góry Atis, około
siedmiuset kilometrów od Lob-nor (Sinciang). W tym właśnie miejscu, w
odległości niemal
dwudziestu tysięcy kilometrów znaleźliśmy odpowiednik amerykańskiej
tajemnicy z Newady.
Nad pustynią Gobi ciąży tabu. Również i tu, po burzach piaskowych,
wyłaniają się spod ziemi
miasta, których pochodzenie ginie w pomrokach czasu; także tu
przetaczały się potopy, fale
powodziowe, a z nieba raził ogień.
Latający nad pustynią Gobi rosyjscy lotnicy sfotografowali ruiny wielkich
miast, rozpoznawalne
dzięki ich fundamentom. W niedługiej już przyszłości piaski Gobi
przemówią, a wówczas cała
oficjalna prehistoria stanie pod znakiem zapytania.
Podczas opisanego w Wedach (Siatapathabrahmana - jeden z najstarszych
hinduskich
tekstów) legendarny Manu zbudował arkę, którą “ogromna ryba przeniosła
na Górę Północy", co
oznacza, że statek wylądował na dzisiejszej pustyni Gobi, czyli na Białej
Wyspie. Znawca historii
Indii, A. Weber, uznał tę opowieść za mętne wspomnienie o emigracji
Ariów, którzy przybyli do
Indii, a nawet prawdopodobnie również do Japonii, kiedy to zostali
wypędzeni ze swej ojczyzny
przez potop lub inną katastrofę.
W rejon pustyni Gobi przybywały ludy o niezwykłej wiedzy, nie znanej
innym społecznościom.
Należy przyjąć, że ich exodusem, przypominającym emigrację
Meksykanów uciekających z
terenów Kalifornii i Newady, kierował przemożny imperatyw,
przekształcenie zaś żyznej krainy w
jałową pustynię i odpychający step zdaje się wskazywać, że przeszedł
tamtędy straszliwy
kataklizm.
Dziś potrafimy zrozumieć, dlaczego przez tysiące lat ludzie nie chcieli
wracać do tych
przeklętych miejsc, gdzie na ich przodków “spadł z góry gniew Boga".
Szczególną uwagę należy zwrócić na słowa Jeana Roya, dotyczące “ludzi,
którzy przybyli z
nieba" i wylądowali na Białej Wyspie.
Mongolska nazwa pustyni Gobi brzmi Szamo, co może mieć związek z
imieniem boga
Szamosa, który - jak podaje Talmud - był czczony pod postacią czarnej
gwiazdy. Szamos oznaczał
również “złego luminarza" Arabów; odnosiło się to prawdopodobnie do
Saturna lub jakiegoś innego
ciała niebieskiego, grożącego ludzkiej rasie niebezpieczeństwem (kolejna
koncepcja tragedii
kosmicznej lub inwazji pozaziemskich istot).
Teraz, kiedy już z dużym prawdopodobieństwem zlokalizowaliśmy dwa
punkty eksplozji
atomowych w czasach starożytnych, warto sprawdzić, czy dotrwały do
dnia dzisiejszego jakieś
wspólne cechy charakterystyczne dla obu tych centrów: w Stanach
Zjednoczonych i na pustyni
Gobi. I tu właśnie staniemy przed najbardziej wstrząsającymi odkryciami,
tak jak gdyby wszystko
było jedynie wiecznie powtarzającym się cyklem, poczynając od
mignięcia primohistorii, a na
niewidzialnej historii dwudziestego pierwszego wieku kończąc.
Starożytne pisma hinduskie (Ramajana, Drona Parva, Mahavira) wyraźnie
mówią o wojnie
atomowej na Ziemi; ponieważ zaś Popol Vuh (napromieniowanie ludzi -
opinie Recinosa i
Villacosty) oraz Biblia (zniszczenie Sodomy i Gomory) wspierają tę
koncepcję, istnieją podstawy,
by wierzyć, że starożytni Amerykanie i Mongołowie próbowali wejść w
rolę bogów, podobnie jak
czynili to fizycy atomowi w 1945 r.
Czy broni atomowej użyli do walki z najeźdźcami z niebios, czy też przy
jej pomocy wyniszczyli
się wzajemnie?
Tajna historia naszych czasów
Począwszy od 1945 r. koncepcja atomowych zniszczeń dokonanych przez
człowieka nabrała
większego sensu niż tłumaczenie wszystkiego boską zemstą wobec
Hiroszimy i Nagasaki, a
jednak tę ostatnią opinię podbudowują pewne zbiegi okoliczności,
ponieważ to właśnie dokładnie
na obszarach starożytnej Kalifornii i Mongolii składowanych i
testowanych jest wiele rakiet atomo-
wych.
W marcu 1963 r. oraz w lutym-marcu 1964 r. stacjonujące w
kalifornijskiej bazie amerykańskie
rakiety typu Nike-Herkules, były gotowe do odpalenia ze swych
podziemnych stanowisk. Technicy,
których zadaniem był nadzór nad pociskami w wypadku wojny,
znajdowali się pod kontrolą policji
wyposażonej w rozkazy zastrzelenia każdego, kto by zdradzał odchylenia
od normy psychicznej,
dopuścił się jawnej zdrady albo podejmował próbę odpalenia pocisków
bez jednoznacznego
rozkazu.
A jednak kilka pocisków, na szczęście bez głowic jądrowych, wybuchło z
zupełnie nieznanych
powodów, mimo podjęcia wszelkich dostępnych człowiekowi środków
ostrożności.
Wybuch jądrowy w Mongolii
Luty, rok 1960. Na pustyni podobnej do Newady, w pobliżu mongolskiej
granicy, na tej samej
szerokości i niemal analogicznej długości geograficznej, Rosjanie również
magazynowali jądrowe
ładunki. Doprawdy zadziwiające jest przeznaczenie tych miejsc!
W lutym 1960 r. zachodnie tajne służby otrzymały informację, że zmarło
dwóch rosyjskich
generałów; następnie cała prawda zaczęła stopniowo wychodzić na jaw.
Okazało się, że kilka
bomb wodorowych wybuchło z zupełnie nieznanych powodów, mimo
podjęcia wszelkich
dostępnych człowiekowi środków ostrożności. Wielu Rosjan zginęło,
tysiące było rannych.
Radioaktywność ziemska czterokrotnie przewyższyła punkt krytyczny,
fakt ten jednak był przez
wszystkie rządy starannie ukrywany.
Powszechnie wiadomo, że ludność z okolic jeziora Balchasz ewakuowano
w kierunku Morza
Kaspijskiego. Amerykańskie czujniki i sejsmografy odnotowały dwie
eksplozje równe wybuchom,
odpowiednio, dwustu i dwustu pięćdziesięciu bomb atomowych. W
odstępie kilku sekund w
powietrze wyleciały dwa składowiska pocisków.
Kilka dni po tej katastrofie radioaktywność osiągnęła swój punkt
krytyczny w Paryżu, gdzie
uległy zniszczeniu błony fotograficzne o wysokiej czułości.
Rok później na całym świecie zanotowano liczne uszkodzenia płodów
ludzkich. Zwłaszcza w
dawnym Związku Radzieckim, Chinach i Japonii. Wtajemniczona w
przyczyny tego zjawiska żona
Chruszczowa, ulegając głosowi sumienia, powiedziała gdzieś publicznie:
“Wyrzućmy wszystkie
bomby atomowe do morza!"
Zdarzyły się zatem dwa bardzo dziwne wypadki, oba na 36° szerokości
geograficznej
północnej, z tym że jeden na 112° długości geograficznej zachodniej, a
drugi na 90° długości
wschodniej. I były to dwa miejsca, o których można sądzić, że w
zamierzchłej przeszłości przeżyły
już atomowe kataklizmy.
Jeśli już gdzieś bomby wybuchły, wybuchną tam ponownie
Wybuchy jądrowe sprzed tysięcy lat i eksplozje z ostatnich dziesięcioleci -
teoria
prawdopodobieństwa przemawia przeciw możliwości, by tak rzadkie
wypadki mogły się powtarzać
w tych samych punktach globu i to bez konkretnego powodu.
Choć pełni przerażenia, musimy jednak założyć, że pewnego dnia, może
wkrótce, może w
odległej przyszłości, a w każdym razie niespodziewanie, amerykańskie
magazyny nuklearne w
Newadzie i rosyjskie lub chińskie w Azji Środkowej ponownie wybuchną
z zupełnie nieznanych
powodów, mimo podjęcia wszelkich dostępnych człowiekowi środków
ostrożności. (Amerykański
skład broni jądrowej Fort Ri-chardson na Alasce omal nie wybuchł
podczas trzęsienia ziemi w
1964 r. Pociski uległy przemieszczeniu, a niektóre bezpieczniki zostały
uszkodzone).
W wypadku katastrofy atomowej zagładzie może ulec około
dziewięćdziesiąt pięć procent
ludzkości. Przyszłe pokolenia znów się więc zdziwią, dlaczego to Newada
i Mongolia wzbudzają w
ludziach rodzaj atawistycznej odrazy...
Newada i Mongolia - dwa bieguny ludzkiego przeznaczenia, gdzie wciąż
jeszcze mogą istnieć
ślady tych tak tajemniczych, odległych zdarzeń. Na ogromnej przestrzeni
usianej takimi miastami
jak Las Vegas, Los Angeles, Salt Lakę City, Kansas City, Dallas, New
Orleans i Houston,
rozciągały się niegdyś dumne grody naszych praprzodków, którzy w swym
rozwoju doszli do
kosmicznych podróży, cybernetyki, telewizji i rozszczepienia atomu.
Rozdział czwarty
Epoka kamienna wymysł prehistoryków
Niełatwo jest znaleźć inne wyjaśnienie powstania ludzkiego gatunku niż
droga ewolucji wiodąca
od świata zwierząt. Subiektywnie jesteśmy rzecz jasna skłonni buntować
się przeciw koncepcji
naszego małpiego pochodzenia. Uważamy to, słusznie lub nie, za niezbyt
dla nas pochlebne
rozwiązanie. Bardziej odpowiadałby nam początek otoczony aurą
cudowności!
Czy człowiek powstał spontanicznie, wygrywając los na kosmicznej
ruletce? Czy też jesteśmy
dziećmi Boga, jego dziełem? Może tak, jeśli Boga utożsamiamy z
wszechogarniającym Rozumem;
bez wątpienia nie - jeśli uważamy go za twórcę, który pracował w glinie, a
pierwszą kobietę
utworzył z żebra mężczyzny.
Ziemia krąży po uprzywilejowanej orbicie
Nie wydaje się, aby któreś z ogniw łańcucha powszechnej ewolucji było
uprzywilejowane. Nie
ma żadnych względów dla Himalajów, które mogłyby być ciepłym Rajem,
pozbawionym wiecznych
śniegów, żadnych - dla wód Oceanu Spokojnego, nie musiałyby być tak
słone; mrówka
pozbawiona jest najmniejszych szans, by dorównać wielkością słoniowi,
ten zaś nie potrafi
przekształcić się w mrówkę; wypalające się w bezkresie Kosmosu słońca
też mogłyby liczyć na
jakieś szczególne prawa.
A jednak w odniesieniu do człowieka, nie jest to tak jednoznaczne. Nasza
potwierdzona w Biblii
skłonność do uważania siebie za środek Kosmosu jest nierozsądna; ale
prawdą jest również, że
nasz gwiezdny statek, czyli Ziemia, jest bardziej przystosowana do
kosmicznych podróży niż
pozostałe planety.
Nie mamy na ten temat zbyt wielu informacji, ale wiemy, że Mars jest
wypalony, Wenus spowita
w mgły, Księżyc pozbawiony atmosfery i w tej sytuacji Ziemia ma do
zaoferowania bezsprzecznie
najlepsze warunki do takiego życia, jakie znamy. Dzieje się tak
prawdopodobnie wskutek
wyjątkowej - w odniesieniu do Słońca - pozycji, zajmowanej przez naszą
planetę.
Z prawa powszechnej ekspansji wiemy, że każdego dnia planety poruszają
się w większym
oddaleniu od środka Układu Słonecznego, co oznacza, że ich orbity są
wciąż rozszerzającymi się
spiralami . Stąd wniosek, że kiedyś, w różnym czasie, wyruszyły one z
centrum (teoria Louisa
Jacota) i że Merkury i Wenus zajmą kiedyś dzisiejszą orbitę Ziemi,
podczas gdy Mars, Jupiter itd.
krążyły po niej w przeszłości . Zdaje się więc, że jesteśmy w czasie i
miejscu, w którym pewne
planety są za stare, a inne - zbyt niedojrzałe, sytuacja Ziemi zaś jest
idealna.
Exodus z planety na planetę
Jednak starsze planety znajdowały się kiedyś w tej samej sytuacji i
musiały mieć te same
możliwości hodowania roślin, zwierząt oraz rozwoju ludzkości. To
pozwala na sformułowanie
fascynującej hipotezy. Wówczas, gdy mieszkańcy najbliższej
wyprzedzającej nas wiekiem planety
(niekoniecznie Marsa, ponieważ w Kosmosie występowały potężne
perturbacje) stwierdzili, że ich
warunki stały się niemożliwe do dalszej egzystencji, rozpoczęli
przygotowania do exodusu na
Ziemię, gdzie wszelkie przejawy życia znajdowały się dopiero w
początkowej fazie ewolucji.
Podobnie jak Noe w arce, tak i pierwsi astronauci z zagrożonej planety
musieli wyruszyć w
misję rozpoznawczą, zabierając ze sobą nasiona roślin i wybrane okazy
zwierząt. Czyż nasi
astronauci nie będą mieli do wykonania podobnych poleceń, kiedy
wyruszą na Marsa lub Wenus?
Zadaniem primohistorycznych astronautów było przystosowywanie
przywiezionych ze sobą
okazów do ziemskich warunków, zanim przybędą koloniści, którzy z
jakichś poważnych zapewne
powodów nie mogli tego uczynić wcześniej. Mieszkańcy innych planet
postąpili w podobny sposób
w czasach dawniejszych, formując tym samym międzyplanetarną sztafetę,
podążającą zawsze w
tym samym kierunku i ku tej samej uprzywilejowanej orbicie, a więc tej,
na której obecnie się
znajdujemy.
Tak więc czas pochodzenia człowieka cofnięto, pozostawiając jednak
miejsce jego narodzin w
odległości około stu pięćdziesięciu milionów kilometrów od Słońca.
Taki pogląd nie wyklucza naturalnego pojawienia się na Ziemi istot
ludzkich; jedynie zakłada, że
jeżeli tubylcy istnieli, to zostali wchłonięci przez pozaziemskich
przybyszów. Zdaje się nawet mieć
(o dziwo] punkty styczne z teorią wywodząca się z doktryn
spirytualistycznych, mówiącą o istnieniu
siedmiu nieboskłonów, koncentrycznie usytuowanych niebiańskich sfer,
wymyśloną przez
starożytnych i będącą przedmiotem tajnych nauk Różokrzyżowców,
ostatnich depozytariuszy
wiedzy o “początkach, środku i końcu wszystkiego".
Nie mamy żadnych dowodów istnienia ludzkich istot na Ziemi przed
dwudziestu, trzydziestu
tysiącami lat, ponieważ nie znaleziono wcześniejszych śladów cywilizacji,
ani też starszych
wiekiem ludzkich szczątków. Umieszczenie przez prehistoryków
pierwszego ogniwa w okresie
przed pół, a nawet milionem lat jest zupełnie nieuzasadnione.
Ludzka rasa pochodzenia ziemskiego musiała znikać kilkakrotnie podczas
wielkich
kataklizmów. Nie przetrwał na to żaden fizyczny dowód, jednak pamięć o
primohistorycznych
cywilizacjach ostatnich tysiącleci zachowała się w przekazach
nieoficjalnych.
Mimo wysyłanych przez nas sygnałów, radiowego nasłuchu, rakiet, nie
dociera do nas żaden
odzew z innych planet; jednak być może w niezmierzonych przestrzeniach
galaktyki istnieje
jeszcze bardziej uprzywilejowana od Ziemi planeta, na którą przybyła
niezwykła ludzka populacja i
nastał tam prawdziwy kosmiczny Eden, z którego Adam nie został
wypędzony.
CTA-102
Hipoteza, którą ortodoksyjni obrońcy ustalonego porządku nazywali
obłąkaną, wzbudziła
zainteresowanie 13 kwietnia 1965 r., kiedy to rosyjscy astronomowie
oświadczyli, że wraz ze
swymi amerykańskimi kolegami badają pochodzące z Kosmosu
zmodulowane sygnały, wysiane
być może przez członków jakiejś “supercywilizacji". Reakcja sceptyków
była natychmiastowa.
Astronom Davies z Obserwatorium w Jordell Bank stwierdzi, że
przypominają one inne sygnały,
pochodzące z kwazarów [niby-gwiazd - przyp.tłum.] i aby wyjaśnić
regularność faz ich emisji, nie
ma potrzeby odwoływać się aż do pomysłu odległych cywilizacji, gdyż
może to być naturalna
oscylacja, tak jak w wypadku cyklu plam słonecznych.
Opinię taka wyrazili również belgijski profesor Ray-mond Courtez oraz
sir Bernard Lovell,
dyrektor Obserwatorium w Jordell Bank. Większość astronomów uznała
jednak możliwość istnienia
w nieznanych obszarach Kosmosu wysoko cywilizowanych istot.
Źródło radiowej emisji, znane jako CTA-102, zostało wykryte w Stanach
Zjednoczonych w 1960
r. jednocześnie z innymi nadajnikami - CTA-21, 3C-444, 3C-445 -których
emisja odbywała się w
paśmie trzydziestu pięciu centymetrów, mając niezwykły kształt widma
częstotliwości radiowej.
Znany w świecie rosyjski astronom Josif Szkłowski 12 kwietnia 1960 r.
powiedział w Instytucie
Astronomicznym im. Sternberga w Moskwie:
Amerykańskie Obserwatorium w Mount Pałomar ustaliło, że w punkcie, z
którego CTA-102
wysyła swoje fale, znajduje się bardzo mała gwiazda o rozmiarach
najmniejszych z dotychczas
znanych (wielkość gwiazdowa 17.3). Gwiazda ta posiada ogromną
energię. To na razie wszystko,
co o niej wiemy.
kilkud
Punktem wyjścia w badaniu tych niezwykłych zjawisk była solidnie
uzasadniona teoria dra
Kardaszowa: Jeśli się przyjmie możliwość istnienia cywilizacji znacznie
nas przewyższających
rozwojem, to należy też uznać, że są one w stanie zmieniać cały swój
system planetarny, emitując,
na przykład, sygnały tak silne jak te, które odbieramy z CTA-102;
dziesiątki tysięcy razy silniejsze
niż cała wyprodukowana na Ziemi energia. Sygnały te powinny być
wysyłane na długościach fal
zapewniających najlepsze warunki emisji, chroniące ją przed zakłóceniami
przez naturalny» szum
Wszechświata - a więc na długości fal rzędu dziesięciu centymetrów.
Rosyjskie obserwacje prowadził astronom Szołomitskij, który tak opisał
ich wyniki:
Wydaje się, że CTA-102 jest oddalona od Ziemi nie więcej niż o pięć
milionów lat świetlnych.
Kontrola emisji w paśmie 32 centymetrów jasno wykazuje okresową
powtarzalność od 100 do 102
dni w sygnale. W okresie tym sygnał nasila się lub słabnie w bardzo
ustabilizowanych granicach.
Tak więc prawdopodobieństwo istnienia istot kosmicznych zostało uznane
przez naukowców.
Jest to ogromny krok naprzód w gromadzeniu wiedzy, która w przyszłości
zyska sobie prawa w
pełni wiarygodnej nauki.
Czy tajemniczy “ludzie" z CTA-102 nawiązali już kiedyś kontakt z
Ziemią? Upieranie się przy
tym mogłoby być ryzykowne, jednakże warto zauważyć, że swe emisje
zdają się kierować ku
naszej planecie na częstotliwości, którą astronomowie uznają za
szczególnie korzystną.
Jeśli chodzi o obecną odległość od tej gwiazdy - trzy do pięciu milionów
lat świetlnych - jest ona
jedynie pozorną przeszkodą, gdyż nasze pojmowanie czasu i przestrzeni
jest prawdopodobnie
inne od tego, które uznają mieszkańcy CTA-102.
Czy któregoś dnia ujrzymy astronautów tej cywilizacji lądujących na
Ziemi, by nam oświadczyć,
że są naszymi praprzodkami?
Ogrom Kosmosu sprawia że, wszystkie, nawet najbardziej fantastyczne
przypuszczenia są
uzasadnione; jeśli się jednak nie ma żadnego dowodu, pozostaje
konieczność zbadania
konwencjonalnej prehistorii (niezależnie od stopnia dezaktualizacji), by
pojąć, co znaczy określenie
człowiek epoki kamiennej lub człowiek jaskiniowy -a zatem nasz przodek,
człowiek
“prehistoryczny".
Cudowne nieposłuszeństwo Ewy
Człowiek - niezależnie od tego czy jest istotą ziemską, czy przybyszem z
Kosmosu - zdaje się
stanowić logiczny etap w procesie ewolucji, a kto wie, czy nie jego
produkt końcowy.
Jednakże jego ewolucja przebiegła wyjątkowo szybko. Rozwój
intelektualny, świadomość,
wolna wola dały o sobie znać w rytmie postępu matematycznego. Może to
być uznane za
osiągnięcie granicy, za którą ewolucja pogrąża się w nieskończoności lub -
jak by to ujęli idealiści -
w Bogu.
Jeśli człowiek jest zwierzęciem, to bez wątpienia najwyżej stojącym,
ponieważ posiada
zdolność rozumowania, rozróżnia dobro od zła według przyjętych przez
siebie zasad, buntuje się
przeciw naturze, a nawet próbuje ją sobie podporządkować. Wraz z nim
zaczyna się epoka
Lucyfera, księcia intelektu i anioła, który się nie zawahał, przynajmniej
pozornie, stanąć na drodze
boskich planów. Można więc przyjąć, że oto człowiek identyfikuje się z
Lucyferem i sam pragnie
objąć panowanie nad światem.
Księga Rodzaju, posługując się symbolem raju ziemskiego, opisuje, w
jaki sposób człowiek
osiągnął świadomość i wolną wolę. Adam i Ewa nie przestrzegają
oczywiście zakazu Boga -
zrywają owoce z drzewa wiadomości.
Piszę “oczywiście", gdyż bieg wypadków był nieunikniony i zamierzony.
Bóg wiedział, że jego
zakaz zostanie złamany i dawno zdecydował, że stanie się to właśnie z
woli samych grzeszników,
tak jak w wypadku buntu Lucyfera.
Adam i Ewa osiągnęli zatem świadomość i wolną wole, Bóg zaś, dzieląc
się z nimi cząstką swej
władzy, przekazał całej ludzkości najcenniejsze dary. Ów epizod z
ziemskiego raju można by
nazwać Rewolucją Francuską czasów biblijnych!
Poza tym jak Bóg mógłby powierzać stworzonym Przez siebie istotom
panowanie nad niebem i
gwiazdami, nad Ziemią i jej wspaniałą przyrodą, nie obdarzając ich
jednocześnie zdolnością
sprawowania władzy, podejmowania decyzji, zdobywania wiedzy? Jaki
sens miałoby stworzenie
świata bez zaplanowanej ewolucji człowieka? Jeśli sobie wyobrazimy, że
dwoje biblijnych
przodków przyjęło postawę biernego posłuszeństwa, dojdziemy do
absurdalnego wniosku. Adam i
Ewa zachowali się więc w swojej sytuacji najrozsądniej.
Ukazanie prawdziwego sensu tego wydarzenia, wymaga szerszej
interpretacji, a jednocześnie -
nadania innego znaczenia buntowi Lucyfera.
Oceniać to należy w kontekście ewolucji człowieka od chwili, gdy Ewa
nakarmiła nas swym
jabłkiem.
Przeznaczenie człowieka
Biolodzy uważają, że znaleźliśmy się już u kresu przygody.
Zwolennikiem tej teorii jest
zwłaszcza Jean Rostand. Zbliżanie się końca ludzkiej rasy kojarzone jest z
wolną wolą człowieka i
odrzuceniem przezeń praw natury, ale ostatecznie może się ono zmieścić w
grafiku procesu
przewidywanej ewolucji.
Osiągnięty stopień ewolucji doprowadził nas do ostatecznych możliwych
granic butnej wiedzy,
jeszcze jeden skok naprzód i Lucyfer utożsami się z Bogiem, a człowiek -
teraz już pan świata -
rozciągnie swą władzę na Kosmos.
Jest to jedynie hipoteza, ale możemy logicznie założyć, że cykl zbliża się
już do końca, na co
zresztą wskazuje nasza biologiczna kondycja. Ludzie chcą ujarzmić atom i
zdobyć Kosmos,
prowadząc wojnę na podobieństwo zmagań Tytanów z bogami. Jednak, tak
jak uczeń
czarnoksiężnika, mogą doprowadzić do własnej zguby, jeśli
promieniowanie pozbawi ich zdolności
prokreacji.
Według naukowców z Instytutu Życia, który skupia wybitnych biologów z
całego świata
interesujących się problemem obrony gatunku Homo sapiens (patrz -200
000 lat nieznanej historii
człowieka) - jest niewykluczone, że około roku 2035 ludzkość będzie
wydawać na świat dzieci
wyłącznie dotknięte poważnymi wadami wrodzonymi.
Czy byłoby to równoznaczne z końcem świata? Niekoniecznie. “Nauka
zawsze ofiarowuje nam
więcej, niż od niej oczekujemy" - powiada Jean Rostand - co może
oznaczać, że człowiek znajdzie
sposób na podtrzymanie swego gatunku bez uciekania się do prokreacji.
Bezpłodna ludzkość powróciłaby więc do pierwotnych cech
charakterystycznych tworzenia -
gatunku aseksualnego, tak jak w wypadku organizmów
jednokomórkowych. Reprodukcja
odbywałaby się w sposób sztuczny. Niewykluczone też, że ludzie będą
nadał dążyli do
wyeliminowania śmierci fizycznej, aż osiągną nieśmiertelność i spowodują
tym odrodzenie złotej
ery, która - jak głosi tradycja - istniała już w przeszłości.
Czy zatem rozpłyniemy się we wzniosłości w stopniu, który pozwoli nam
utożsamić się z
Bogiem, tak jak pragnął tego Teilhard de Chardin? A może ta
nieśmiertelność okaże się zwodnicza
i powrócimy do stanu plazmy, by rozpocząć na nowo wspinaczkę po
szczeblach drabiny ewolucji?
Z praw rządzących ewolucją niewiele możemy wywnioskować o naszym
przeznaczeniu,
ponieważ wiadomo, że ewolucji nie krępują żadne naukowe rygory, a
nawet nie da się udowodnić
istnienia tego procesu. Wiele gatunków - takich jak dżdżownice, bakterie,
algi itd., nie wspominając
już o słynnej latimerii - żyje już przez całe epoki i nie podlega żadnym
dostrzegalnym przemianom,
a więc - nie ewoluuje.
Sześć podstawowych błędów
Zarówno pochodzenie człowieka, jak i ostateczny ceł jego istnienia to
tajemnice trudne do
wyjaśnienia, zwłaszcza że historia i prehistoria zawierają luki i straszliwe
błędy.
Według interpretacji prehistoryków przeszłość dzieli się na wyraźne
okresy, zwane paleolitem i
neolitem, albo starszą epoką kamienną i młodszą epoką kamienną.
Koncepcja ta sprzyja
ortodoksyjnym teoriom prehistorycznym, stanowiąc ich kamień węgielny.
Dziś już doskonale wiadomo, że główne założenia, na których się opiera
prehistoria, są tak
dalece nieuzasadnione, że nie można ich nawet zaakceptować jako
ewentualności, ponieważ kryją
w sobie sześć zasadniczych błędów.
1. Nie istnieje żaden dowód na to, że człowiek pochodzi od małpy. Te dwa
gatunki są tak
odmienne, że transfuzja krwi między człowiekiem i gibbonem,
szympansem czy orangutanem jest
tak samo niebezpieczna, jak między każdą inną parą dwóch różnych
gatunków.
Nigdy nie znaleziono żadnych łączników między człowiekiem i małpą.
Wszystkie te rzekome
ogniwa, takie jak sinantrop, australopitek, pitekantrop, atlantrop i
antropopitek, to szalbierstwa,
podobnie jak oszustwem był tzw. człowiek z Piltdown.
Stosując taką metodę ustalania drzewa genealogicznego, można by równie
łatwo udowodnić,
“że patyk jest przodkiem łóżka - po przejściu takich form pośrednich jak
bujane krzesełko, składany
fotelik, taboret, fotel klubowy i sofa". (Jean Servier, L’Homme et
l'Invisible).
2. Prehistoryczni ludzie nie mieszkali w jaskiniach, z wyjątkiem tak
rzadkich przypadków, jak
się to zdarza jeszcze i dzisiaj. Nie ma jaskiń w najbardziej skalistych
terenach, takich jak Saint-
Acheul, Levallois-Perret, Chelles, Le Grand-Pressigny... Ludzie
prehistoryczni z pewnością nie
spali co noc w Les Eyzies! Mieszkali w chatach lub, co ze względu na ich
sprawność w obróbce
kamienia jest bardziej prawdopodobne - w domach.
3. Ludzie prehistoryczni ubierali się podobnie jak my, a więc nosili
kapelusze, kurtki, spodnie,
buty. Nie ma żadnych wątpliwości, gdyż dowodzą tego rysunki wyryte na
kamiennych tabliczkach z
prehistorycznej biblioteki w Lussac-les-Chateau, których nie
zarekwirowało Museede l'Homme w
Paryżu, udostępniając jedynie niewiele znaczące rysunki. Te zaś,
świadczące o istnieniu w okresie
magdaleńskim [późny paleolit - przyp. tłum.] rozwiniętej cywilizacji,
zawsze się przypadkiem
“gdzieś zawieruszają", nikt jednak nie wie gdzie.
Po mojej relacji na ten temat, zamieszczonej w książce 200 000 lat
nieznanej historii człowieka,
Costantin Brive, dziennikarz “L'Auto-Joumal", postanowił sprawdzić, czy
nie kłamię, gdy
zapewniam o istnieniu tych kamiennych tabliczek. Musiał on pokonać
wiele perfidnych przeszkód i
udaremnić mnóstwo prób zbywania go niczym, by jednak wreszcie nabrać
pewności, że owe
tabliczki rzeczywiście odpowiadały mojemu opisowi i pokazywały ludzi
noszących kapelusze,
kurtki, spodnie i buty. W artykule zamieszczonym 8 sierpnia 1963 r. w
“L'Auto-Journal" Brive
nieśmiało wspomniał o machinacjach tych, którzy chcieli pokrzyżować
jego dociekania. Jednak z
powodu jakichś obaw nie napisał tego, co wyznał mi w cztery oczy, a
mianowicie, kto rzeczywiście
w tej sprawie kłamał.
4. Ludzie prehistoryczni mieli swoje pismo. Dowodzą tego ryty na
tabliczkach z Glozel. Ich
autentyczność jest potwierdzona przez spektakularne ekspertyzy, podczas
których prehistorycy
polegli ze szczętem, obezwładnieni siłą faktów i pełną dobrej wiary
postawą odkrywcy tych
tabliczek, Emile'a Fradina. (Muzeum w Glozel, leżące piętnaście
kilometrów od Vichy, wciąż stoi
otworem dla publiczności. Jest to, moim zdaniem, jeden z trzech cudów
starożytnego świata. Dwa
pozostałe to groty w Lascaux i prehistoryczna biblioteka w Lusac-les-
Chateaux).
5. Ludzie prehistoryczni nie egzystowali w warunkach niepewności, jak to
przedstawiają
popularne podręczniki. Wręcz przeciwnie - przeżywali jakby złotą erę dóbr
materialnych, których
liczne źródła były niewyczerpane i łatwo dostępne.
Jest to zupełnie oczywiste. W dzisiejszych czasach tysiące ludzi żyje lub
mogłoby żyć żywiąc
się wyłącznie dzięki polowaniu i łowieniu ryb, nawet jeśli nasze lasy się
kurczą, ryby w rzekach
giną od detergentów i innych chemikaliów. W czasach prehistorycznych
ryb i zwierzyny była
wszelka obfitość, więc żyjący wówczas ludzie mieli wokół siebie bogate
zasoby żywności.
6. Ludzie prehistoryczni nie byli gruboskórnymi, przygłupawymi
istotami, choć taki ich wizerunek
został ukształtowany. Byli oni malarzami, garncarzami i znakomitymi
artystami. Potwierdzają to
odkrycia w Glozel oraz malowidła w grotach Lascaux i Altamiry. Jaskinie
były używane jako
warsztaty jedynie przez mniej dojrzałych osobników tej społeczności. Inni
natomiast wiedzieli już
wiele o szkle, węglu i - co jest wielce prawdopodobne - o metalach.
Żelazo i galwanizacja przed trzydziestoma tysiącami lat
“Ale przecież w paleolicie nie znano żelaza!" sprzeciwią się prehistorycy.
Czy rzeczywiście? To jak wobec tego wytłumaczyć fakt, że na obszarach
szczególnie bogatych
w złoża rudy żelaza, na przykład w Alzacji-Lotaryngii, nie ma śladu
kultury narzędzi epoki
kamiennej?
Tereny te były z pewnością zamieszkane przez ludzi prehistorycznych,
zwłaszcza w siódmym i
szóstym tysiącleciu przed Chrystusem, jednak nie znajdujemy tam
narzędzi krzemiennych, gdyż
nawet w najniższych warstwach społeczeństwa wygodniej i rozsądniej
było używać przedmiotów z
żelaza. Prawdopodobne jest więc, że przed wieloma tysiącami lat na
wszystkich kontynentach
kwitły cywilizacje znające stal, lotnictwo i fizykę jądrową.
Już w dziewiętnastym wieku byli uczeni, którzy doszli do podobnego
wniosku, nie mieli jednak
odwagi, by go wypowiedzieć. Odnosi się to do egiptologa Augusta
Mariette'a, odkrywcy Serapeum
w Memfis i grobowców świętych byków Apis.
Kopiąc w twardej, kamienistej glebie do głębokości dwudziestu metrów
pod Sfinksem w Gizie,
Mariette dotarł do ogromnej budowli kryjącej w sobie mistrzowsko
wykonane dzieła sztuki. Data
wybudowania samego Sfinksa ginie w pomroce czasów, a przecież owe
budowle od tysiącleci
tkwiące po warstwą gleby są jeszcze starsze!
Ale to jeszcze nie wszystko. Pośród przedmiotów pogrzebanych tak
głęboko w tej
primohistorycznej warstwie ziemi znajdowały się - jak podaje
sprawozdanie z połowy
dziewiętnastego wieku, zawarte w Grand Dictionnaire Unwersel du XIX"
Siecle - “sztuki złotej
biżuterii, których filigranowość i lekkość nasuwały podejrzenie, że zostały
one wytworzone w
procesie całościowego powlekania elektrolitycznego, a więc technice
przemysłowej stosowanej
dzisiaj zaledwie od dwóch, trzech lat".
Odkrycie to jest oczywiście wysoce kłopotliwe dla tych wszystkich,
którzy upierają się przy
poglądzie, że cywilizacja powstała w Sumerze, nie dawniej niż przed
sześciu tysiącami lat!
Podobnych odkryć dokonano również w innych miejscach. Wiele
przedmiotów pochodzących z
Memfis i Teb - wazy, filiżanki, groty strzał - pokrytych jest cienką
warstewką metalu, na którym nie
widać jakichkolwiek śladów lutowania czy też roboty ręcznej. Warstwa ta
jest tak równomiernie
rozłożona, a jej struktura krystaliczna tak bardzo przypomina strukturę
osiąganą w procesie powle-
kania elektrolitycznego, że niektórzy uczeni nie wahają się przyznać, iż
starożytni Egipcjanie znali
tę technologię. Plemię Haddadów w Afryce stosowało już przed ośmioma
tysiącami lat, a w innych
rejonach zaś stosowano je jeszcze wcześniej.
Według ostrożnych obliczeń poczynionych przez inżynierów, kopalnie
rudy żelaza na włoskiej
wyspie Elbie były eksploatowane “co najmniej dziesięciokrotnie dawniej
niż znana nam oficjalnie
najstarsza kopalnia". Biorąc pod uwagę, że Grecy w czasach Homera znali
już tę wyspę, nadając
jej nazwę Aethalia z powodu stale unoszącego się nad nią dymu z jej
kuźni, dochodzimy do
wniosku, że znajdujące się tam kopalnie musiały być eksploatowane ponad
trzydzieści pięć tysięcy
lat temu.
Jak w takiej sytuacji można mieć odwagę opowiadania o “epoce
kamiennej" - neolicie i
paleolicie?
Neolit i paleolit wymysłem prehistoryków
Paleolit i neolit stanowią niewzruszony kanon naszej staroświeckiej
prehistorii!
Nie waham się jednak oświadczyć, że i paleolit, i neolit tak naprawdę
istniały tylko w wyobraźni
prehistoryków.
To prawda, że niektórzy ludzie prehistoryczni używali narzędzi z
krzemienia, jednak ich liczba
była tak znikoma, że można ją uznać za nieistotną. Narzędzia te stosowano
wówczas w takich
proporcjach, jak dziś je się kawior lub żuje gumę, a więc robił to jeden
człowiek na tysiąc lub na
dziesięć tysięcy swych współczesnych.
Pogląd taki przedstawiłem specjalistom a ich reakcje były dwojakiego
rodzaju. Prehistorycy
ortodoksyjni wzruszali ramionami i unikali jakiejkolwiek dyskusji, nie
będąc w stanie niczego w
mojej koncepcji zakwestionować; prehistorycy “otwarci" natomiast
uważają ją za nadzwyczaj
trafną.
Przedstawię teraz w skrócie drogę rozumowania, którą doszedłem do
takich właśnie wniosków.
Liczebność całego narodu albo jakiegoś regionu można określić w
przybliżeniu na podstawie
liczby domów czy samochodów lub takich niezbędnych narzędzi jak noże,
gdy jest to
społeczeństwo na niskim poziomie techniki. Możemy w ten sposób
uzyskać liczbę dziesięciu
milionów lub stu milionów w odniesieniu do Francji; dziesięciu tysięcy
lub ośmiuset tysięcy w
wypadku Sahary. Rzadko jednak nasz wynik będzie przewyższał
dwukrotnie rzeczywistą liczbę
mieszkańców, a nigdy - pięciokrotnie.
Znając liczbę istniejących w średniowieczu noży, wiedzielibyśmy, ilu
ludzi żyło w tamtych
czasach. Jednak większość noży z tego okresu zżarła rdza.
Gdyby w paleolicie lub neolicie zajmowano się wyłącznie, jak to
utrzymują prehistorycy,
ciosaniem i szlifowaniem narzędzi z krzemienia, a nie wyrabianiem ich z
żelaza, to powinno się
znajdować “noże" z tamtych czasów, niezależnie od tego, jak bardzo są
one odległe, ponieważ
krzemień nie ulega zniszczeniu. Może przetrwać milion lat bez
najmniejszej, widocznej gołym
okiem skazy. A mówi się, że właśnie tak długo żyje na Ziemi człowiek.
Moim zdaniem ludzie prehistoryczni musieli używać narzędzi do cięcia,
rzeźbienia i do
samoobrony. Mężczyźni zawsze potrzebowali takich przedmiotów jak
noże, siekiery, pilniki i dłuta.
Uznajmy za obiekty użyteczne dla człowieka prehistorycznego te, które
kształtem lub
przeznaczeniem przypominają nóż; będą to więc siekierki, skrobaki, rylce,
krótko mówiąc - niemal
wszystkie krzemienne przedmioty uznawane przez ludzi za przydatne.
Zwykły człowiek, także i w
naszych czasach, potrzebuje w ciągu swego życia pewnych narzędzi:
siekier, pił, dłut, obcęgów
itp. Cala ich kolekcja stanowi około stu sztuk.
A zatem człowiek prehistoryczny, który w ciągu dziesięciu minut potrafił
wyciosać kamienną
siekierę (w takim czasie M. Borde z Bordeaux wykonał prymitywny
toporek), mając dużo materiału
do wyrobu kamiennych narzędzi - musiał w ciągu życia wyprodukować co
najmniej sto sztuk
narzędzi, ponieważ albo się one łamały, albo zużywały, albo ginęły; nigdy
jednak - nie znikały lub
ulegały unicestwieniu.
Powszechnie wiadomo, że w zwyczajnej sypkiej glebie kamienie, a co za
tym idzie - i
krzemienne narzędzia, wskutek połączonego działania geologicznych
perturbacji i siły
odśrodkowej, wypychane są ku górze. Tym tłumaczy się fakt, że każdego
roku można w ogrodzie
zbierać kamienie, uprzednio dokonując nawet gruntownego czyszczenia
gleby. To samo dotyczy
pocisków artyleryjskich i ich części, które ciągle jeszcze wyłaniają się na
powierzchni pól bitewnych
z czasów I wojny światowej. Każdego roku dzieci znajdują takie ładunki w
ogrodach, lasach i na
polach uprawnych, stając się ofiarami wypadków.
Badania rozpocząłem w miejscu dobrze mi znanym - w Charroux, w
Departamencie Vienne we
Francji. Jest to jedno z najważniejszych znalezisk kamiennych siekier, tych
tak kluczowych
narzędzi.
Znaleziono tam tysiąc lub dwa tysiące toporków, ale w przeciągu kilku lat
źródło to niemal się
wyczerpało. Liczba spoczywających tam wciąż jeszcze siekier szacowana
jest na dwa do pięciu
tysięcy, choć ta ostatnia liczba wydaje się nieprzyzwoicie optymistyczna.
Jeśli nie liczyć Le Grand Pressigny, to Charroux jest jednym z
największych takich miejsc we
Francji. Leży ono na prehistorycznej autostradzie, w połowie drogi między
Le Grand Pressigny i
Les Eyzies, na brzegu rzeki Charents, ponad siedem kilometrów od słynnej
jaskini Chaffaud.
(Francuska prehistoryczna autostrada biegnie równolegle do szosy łączącej
Paryż z Bordeaux,
mijając malownicze miejscowości i piękne krajobrazy. Jej dokładna trasa
wygląda następująco: Le
Grand Pressigny, La Roche Posay, Anglessur-l'Anglin, Saint-Savin,
Lussac-les-Chateaux, L'Isle-
Jourdain , Charroux, Civray, Angouleme, Nontron, Perigueux, Les
Eyzies.). W regionie tym
znajduje się czterdzieści dziewięć jaskiń, jednak nie wygląda na to, aby
któraś z nich była
kiedykolwiek zamieszkała.
Charroux obfituje w złoża krzemienia, a liczba stu siekier przypadających
na każdego
mężczyznę w każdym dwudziestopięcioletnim pokoleniu wydaje się
najskromniejszym z możliwych
szacunków. W rzeczywistości każdy przeciętny mężczyzna tamtego okresu
musiał w przeciągu
swego życia wykonać znacznie więcej niż sto tych narzędzi, czy to
zmuszony potrzebą, czy dla
relaksu, czy też chcąc kogoś obdarować.
Wiedząc o tym wszystkim, możemy dokonać przybliżonego obliczenia,
bez potrzeby cofania się
do najwcześniejszych okresów prehistorii.
W ciągu pięćdziesięciu tysięcy lat w Charroux przeżyło dwa tysiące
pokoleń. Według naszych
ocen wszyscy oni mieli w użyciu około dziesięciu tysięcy siekier. Jeśli
założymy, że na jedno życie
przypada sto siekier, to ilu ludzi żyło w Charroux w jednym pokoleniu?
10 000 siekier /100 x 2000 pokoleń = 0,05 człowieka
Albo też, licząc sto siekier na człowieka w okresie tylko dziesięciu tysięcy
lat, to znaczy
czterystu pokoleń:
10 000 siekier /100x400 człowieka
Jeśli zaś w czyimś odczuciu sto siekier w ciągu życia jest liczbą
przesadzoną i obniżmy ją do
dziesięciu, to dla dwóch tysięcy pokoleń otrzymamy wówczas:
10 000 siekier/ 10x2000 = 0,5 człowieka
Zaś dla czterystu pokoleń:
10 000 siekier/ 10x400 = 2,5 człowieka
Próbujmy innych możliwości. Rozważmy na przykład milion lat
(czterdzieści tysięcy pokoleń),
przyjmując liczbę dziesięciu siekier przypadających na człowieka:
10 000 siekier/10x40 000 człowieka = 0,025 człowieka
Albo jedną siekierę na człowieka na przestrzeni dwóch tysięcy pokoleń:
10 000 siekier/ 1x2 000 = 5 ludzi
We wszystkich tych spekulacjach przyjąłem liczby najmniej sprzyjające
mojej koncepcji, bowiem
w Charroux nie było dziesięciu tysięcy siekier. Jest to liczba obejmująca
narzędzia i zdeformowane
odłamki, które ewentualnie mogłyby być jako narzędzia używane.
Niezależnie od tego, jak prowadzimy obliczenia, ich wyniki są zawsze
absurdalne! Równie
niedorzeczne rezultaty osiąga się w badaniach prowadzonych w: Le
Grand-Pressigny, Les Eyzies,
płaskowyżu Chambes czy też Saint-Acheul.
Nie znamy dokładnej liczby mieszkańców Francji w czasach
prehistorycznych, jednak pewne
wielkości graniczne narzucają się same: trzydzieści.., a może trzysta
tysięcy? W mojej ocenie
prawdziwa jest jakaś wielkość pośrednia między tymi krańcowościami.
Jeśli przyjmiemy trzydzieści tysięcy jako liczbę ludności, okres
pięćdziesięciu tysięcy lat (dwóch
tysięcy pokoleń) oraz sto sztuk różnych narzędzi potrzebnych człowiekowi
w jednym pokoleniu, to
we Francji powinniśmy stać przed szansą znalezienia lub wygrzebania
spod ziemi sześciu
miliardów sztuk krzemiennych narzędzi. Tymczasem w naszych muzeach i
zbiorach prywatnych
jest ich mniej niż milion. Byłoby więc niedorzecznością wierzyć, że pod
ziemią leży jeszcze sześć
miliardów tych przedmiotów.
W spadku po przodkach odziedziczyliśmy około sześciuset tysięcy
narzędzi z krzemienia, co
pozwala uzyskać następującą liczbę ludności Francji w jednym pokoleniu
(wszystkie dane takie,
jak w poprzednich obliczeniach):
600 000/100x2 000 = 3 ludzi
Uzyskany wynik oznacza, że jedno ziemskie pokolenie liczyło od
pięćdziesięciu do stu osób,
ponieważ w czasach prehistorycznych Francja była obszarem najgęściej
zaludnionym.
Wszystkie te obliczenia są bezsensowne a wniosek jest oczywisty:
Liczba krzemiennych narzędzi nie pozostaje w logicznej proporcji w
stosunku do mieszkańców
Francji.
Wskazuje ona jedynie na liczbę osobników o opóźnionym rozwoju
intelektualnym. Takie
jednostki zdarzają się w każdej populacji i tak, jak człowiek z Piltdown
oraz nie istniejąca czaszka
sinantropa dostarczają prehistorykom materiału do konstruowania
pseudonauki.
A zatem ludzie prehistoryczni - których w jednym ziemskim pokoleniu
było więcej niż
pięćdziesięciu! - do wyrobu swych narzędzi nie używali krzemienia, lecz
czegoś, co zniknęło
wskutek naturalnej degradacji. Według prawdopodobieństwa było to
żelazo i stopy innych metali
Określenia “paleolit" i “neolit", używane przez prehistoryków w
odniesieniu do tak zwanej “epoki
kamiennej" są całkowicie mylące. Dziesięciu, pięćdziesięciu, a nawet
ludzi w jednym ziemskim pokoleniu mogło używać narzędzi wykonanych
z krzemienia, ale to
jeszcze nie powód, by ten znikomy procent populacji decydował o
charakterze całej epoki.
Rozumując w ten sposób, moglibyśmy utrzymywać, że wiek dwudziesty
należy do epoki
kamiennej, gdyż ludy Nowej Gwinei i Borneo wciąż jeszcze używają
krzemiennych narzędzi, albo
że jest to epoka kawioru czy gumy do żucia, ponieważ niewielkie grupy
ludzi jadają kawior albo
żują gumę.
Z przedstawionych rozważań wynika, że nasi bezpośredni przodkowie nie
byli tak tępi, jak
próbowano nam wmawiać, oraz że cała konwencjonalna prehistoria jest
całkowicie iluzoryczna i
oparta na błędach
Dla mnie jednak ważniejsze jest to, że upadek ortodoksyjnej prehistorii, z
jej koncepcją
jaskiniowców posługujących się kamiennymi narzędziami, otwiera przed
nami wrota do nieznanej
przeszłości człowieka. Teraz, kiedy odrzuciliśmy już błędne teorie,
możemy sobie wyobrazić tę
przeszłość jako tak pełną grozy i tak niesamowitą - jaką bez wątpienia
rzeczywiście była!
Rozdział piąty
Kosmos i arka-rakieta
Punkt zerowy, czyli tam, gdzie wszystko istnieje w nicości
Nie sposób jest wyobrazić sobie nicości poprzedzającej stworzenie. Jak
może wyglądać niemy,
pusty Kosmos, w którym nie istnieje czas, przestrzeń, ruch, światło, ciepło
czy istoty rozumne? Co
więcej sofiści nie omieszkaliby wykazać, że aczkolwiek nicość jest tylko
abstrakcją, to jednak
stanowi zjawisko samo w sobie, a zatem jest rzeczywistością stworzoną!
Ludzki umysł ma zdolność prowadzenia dociekań tylko w ramach
ograniczonego, widzialnego
Wszechświata, gdzie nawet abstrakcja ma swoje specyficzne rekwizyty.
Tajemnica stworzenia wciąż jeszcze jest dla nas niedostępna, ale dzięki
temu, że jego dwa
etapy - teraźniejszość i przyszłość - nie są zamknięte w czasie, mamy tu
pewną swobodę w snuciu
rozważań.
W teorii rozszerzającego się i kurczącego, dwustożkowego Kosmosu
(wyobraźmy sobie ciąg
stożków uszeregowanych w linię i połączonych ze sobą w pary
wierzchołkami) geometryczny
środek całości stanowi punkt zerowy połączenia, w którym kończy się
skurcz, a zaczyna rozkurcz.
Jest to więc punkt bezruchu, równowagi i nicości, choć jego istnienie jest
tylko teoretyczne.
Ów proces następujących po sobie stożków wydaje się czymś
nadprzyrodzonym, ponieważ
ludzki umysł nie jest w stanie wyobrazić sobie, lub zaakceptować,
powtarzającej się bezustannie
ekspansji na przemian z wstępowaniem, ani zerowego punktu nieistnienia,
ani też samorzutnego
aktu kreacji, który zaczyna się zaraz po przekroczeniu tego punktu.
A jednak koresponduje to z kosmologią braministyczną (tchnienie i wdech
Brahmy), z teorią
rozszerzającego się Kosmosu, koncepcją niezbędnych cyklów życia,
śmierci i ponownych narodzin
i z prawem Lavoisiera, które głosi, że nic nie ginie, nic się nie tworzy,
wszystko - przekształca.
Punkt zerowy, utożsamiany przez niektórych z Bogiem, dopuszcza
również współistnienie
czasu i antyczasu. To, co nie zostało jeszcze stworzone, pozostaje w sferze
nieistnienia, które
zawiera w sobie z góry założony plan kreacji. Obserwujemy tu zatem
przejście od idei do jej
urzeczywistnienia, od stanu ulotności - do materii. Jak byśmy sobie nie
wyobrażali Wszechświata,
to nasze myślenie nie jest w stanie wykroczyć poza granice ryzykownej
teorii, ponieważ
nieustannie napotykamy sprzeczności i zagadki.
Jeśli pewnego dnia człowiek świadomie wstąpi w piąty, szósty albo
siódmy wymiar, być może
zrozumie wówczas to, co teraz umyka możliwościom percepcji albo w
jego odczuciu nie ma
związku z zasobem dzisiejszej wiedzy.
Problem stworzenia badany jest zawsze w ramach naszego
trójwymiarowego pojmowania
rzeczywistości, bez uwzględniania innych, równoległych lub
współdziałających ze sobą światów,
których istnienie jest możliwe a nawet prawdopodobne. W swych
marzeniach człowiek widzi siebie
wyposażonego w moc tworzenia i unicestwiania - jednak jest to możliwe
tylko w myślowych
spekulacjach albo w innym świecie. Jeśli ostatecznie dochodziło do
materializacji, to albo mogła
ona być pożywką dla naszego niewidzialnego świata, albo uczestniczyła w
tworzeniu zupełnie
innej rzeczywistości.
Możliwość procesu materializacji w świecie ponadnaturalnym nie została
do tej pory
udowodniona. Czy ma to oznaczać, że nadprzyrodzone jest niemożliwe
oraz że odległe,
niewidzialne światy nie istnieją?
A jeżeli jest przeciwnie i do sfer tych można przenikać myślami lub
innymi sposobami, to w
konsekwencji świat traci coś ze swej masy na korzyść innych przestrzeni,
które penetruje nasz
umysł, niosąc tam własne treści. Hipoteza ta działa w obie strony -
sugeruje, że materia może
przybywać do naszego świata za pośrednictwem istot żywych albo myśli
pochodzących z innych
zakątków Kosmosu.
W prawdziwym cudzie kiełkowania istnieje plan powzięty, zanim jeszcze
ukształtowało się
ziarno, a zatem w nicości lub teraźniejszości, która jest zaledwie
istnieniem tego, co jeszcze nie
zostało stworzone. W tym ujęciu przyszłość zawsze zawiera się w
teraźniejszości, tak jak nicość
kryje w sobie materię i czas.
Tajemnice, wieczne tajemnice...
A zatem zadawanie pytania w rodzaju “Kto stworzył świat?" jest podobnie
niedorzeczne jak
udzielanie nań odpowiedzi, która prowokuje równie bezsensowne
indagacje przypominające
dziecinną zabawę w rodzaju: Jeśli kiedyś Wszechświat nie istniał, to co
było przedtem? Nicość. A
kto stworzył nicość? Bóg. A kto stworzył Boga? itd.
Zasadniczym problemem dla człowieka łaknącego wiedzy jest
umiejętność usytuowania siebie i
własnej percepcji w stosunku zarówno do tego, co wydaje mu się
nieskończenie wielkie, jak i
wobec spraw nieskończenie małych. Pomimo całej siły swego geniuszu,
magii nauk
matematycznych i ogromnej zawiłości filozoficznych dociekań, człowiek
nigdy nie dotrze do końca
tego labiryntu.
Na innej płaszczyźnie ideę tę wyraża tradycja tybetańska, głosząc, że po
to, aby napisać imię
Boga, wszyscy ludzie pod słońcem mieli pracować razem przez tysiące lat
wypróbowując w tym
celu wszystkie możliwe alfabety, i nawet wówczas udało się im napisać
jedynie kilka pierwszych
liter tego imienia.
Ujmując rzecz prościej: ortodoksyjni Żydzi mieli zakazane wymawianie
lub pisanie imienia
Boga, tak jak starożytnym Egipcjanom nie wolno było fugować spoin w
świętych Piramidach.
Kosmos: plazma wypełniona pustką
Aby zaspokoić tę szatańską ciekawość, człowiek musi sobie wyobrazić
przyczynę wszystkich
rzeczy.
Wierzy on, że nieskończenie wielkie jest odbiciem nieskończenie małego
oraz że galaktyki,
mgławice i roje gwiazd bez reszty należą do nieskończenie wielkiego.
Traktując to przekonanie
jako punkt wyjścia, człowiek wymyślił “totalny" Wszechświat razem z
jego mechanizmem, prawami
i zasadami. Można to porównać do sytuacji, w której ktoś znając jedynie
punkt wyznaczający
wierzchołek litery “A", wyobraża sobie wszystkie litery alfabetu!
Istnieje prawdopodobieństwo, że dostępny naszym zmysłom Wszechświat
- roje gwiazd,
mgławice, planety - jest względnie porównywalny do cząsteczki plazmy z
ludzkiego ciała, pobranej
do badań mikroskopowych. Obserwujący ją biolog rozróżni tam bakterie,
wirusy, czerwone krwinki,
limfę i inne mikroskopijne drobinki pływające w oceanie pustki. Gdyby
jednak nie wiedział o tym
uprzednio, czy potrafiłby to określić jako plazmę? A jeśli tak, to czy byłby
w stanie stwierdzić, skąd
ona pochodzi? Od pchły, ryby, niedźwiedzia czy słonia? Czy może
pobrano ją od pijaka, tępego
jaskiniowca albo od Einsteina lub Bergsona? Albo z kształtnego ramienia
pięknej kobiety, jej nogi,
stopy lub delikatnej piersi?
A jeśliby nawet ta identyfikacja i badanie powiodły się, to czy można w
ten sposób uzyskać
wgląd we Wszechświat? Ujrzeć miasta pełne ludzi, zgiełk ulic, muzea
sztuki, laboratoria
badawcze, katedry, stadiony, teatry i burdele? Czy choć przez mgnienie
oka można odczuć
inteligencję Kartezjusza, geniusz Rodina lub piękno królowej Balkis?
Istnieje tylko jedna szansa na miliard, że nasze pojmowanie świata ma
jakieś uzasadnienie,
ponieważ wszystko, co jest przedmiotem naszej percepcji, pozostaje w
stanie nieskończonej
płynności. Głosimy ideę cząstki Wszechświata, ale jednocześnie mylimy
mechanizm jej
funkcjonowania z mechanizmem działania całości. Mamy pojęcie o
materii, ale bardzo mgliście
pojmujemy jej rozumność.
Moim więc zdaniem, badania naukowe powinno się traktować w
kategoriach harców rycersko-
sportowych, a kiedy zaś mówimy o wszechświecie, to powinniśmy przez
to jednoznacznie
rozumieć nasz Wszechświat.
Niewidzialne Wszechświaty
Środki, którymi dysponujemy, próbując rozpoznać nasze wspaniałe
naczynie, naszego
kosmicznego Graala, są doprawdy nikczemne; można je porównać do
wyposażenia Don Kichota
naprawiającego zło świata.
Niezależnie od mocy, w jaką wyposażymy teleskopy i od precyzji, którą
nadamy elektronicznym
urządzeniom - nasze badania nadal pozostaną w granicach tak bardzo
niedoskonałej
trójwymiarowości.
Czy istnieje więcej niż jeden Wszechświat?
Mamy tak głębokie przekonanie o daremności dociekań, że poszukujemy
od samego początku.
Z atomu, który miał być jakoby najmniejszą cząstką materii, zrobiliśmy
gniazdo dla mnóstwa jąder i
innych drobin, a całość, czyli Wszechświat, podzieliliśmy na przeróżne
mniejsze całości, tak że
teraz mamy atomy, światy, kosmosy i Wszechświaty. Tłumaczymy to
wszystko, posługując się
wątpliwymi prawami, wypływającymi z innych zasad, które są wprawdzie
użyteczne dla naszego
rozumowania, ale oparte na niepewnych podstawach. Nie składa się to
bynajmniej na zbyt
przekonujący system!
Dzisiejszy poziom wszystkich tych praw i dociekań pozwala założyć
istnienie nowych wymiarów
- czwartego, piątego, szóstego, siódmego i tak dalej - nie wspominając o
Tajemniczej
Niewiadomej, Niewidzialnym, które przyciągają nasze myśli.
W nowym ujęciu Wszechświat może się składać z miliardów innych
galaktycznych
wszechświatów, a jeszcze do tego z wielości wszechświatów
równoległych: światów myśli,
światów nadprzyrodzonych, światów niewidzialnych, wielowymiarowych,
a być może nawet świa-
tów pozbawionych jakichkolwiek wymiarów.
Nie jest moim zamiarem analizowanie - nawet i skrótowe - głównych
teorii kosmologicznych,
jednak warto chyba przedstawić te z nich, które są nośnikami nowego
ducha i wkraczają na
rewolucyjną ścieżkę.
Niezwykły Wszechświat Louisa Jacota
Według szwajcarskiego profesora Louisa Jacota nic nie pozostaje w
bezruchu, nic nie trwa
wiecznie, zero absolutne jest niepotrzebnym nikomu wymysłem, a zatem
Wszechświat nie został
stworzony - on istniał zawsze.
Nie ma w tym jakiegoś szczególnego obrazoburstwa, jednak dwa prawa
spełniają rolę
stymulatorów nowych koncepcji, które - choć są może niezbyt łatwe do
przełknięcia - to kryją w
sobie zarodek prawd objawiających się w przyszłości.
Prawo Hubble'a: Mgławice oddalają się z prędkościami proporcjonalnymi
do odległości (od
pięciuset do stu tysięcy kilometrów na sekundę w nieustannie
rozszerzającym się wszechświecie).
Prawo Bodego: W Układzie Słonecznym odległości planet od Słońca
(licząc do Uranu
włącznie), odpowiadają następującemu postępowi geometrycznemu: 1, 2,
4, 8, 16, 32, 64. Prawo
to spełnia się w odniesieniu do siedmiu kolejnych przypadków, choć z
dwoma wyjątkami. Pierwszy
polega na tym, że postęp zaczyna się nie od Słońca, lecz od Merkurego,
drugi dotyczy planet
powyżej Uranu - tam odległości się nie podwajają, lecz są jednakowe.
(Patrz: Louis Jacot
Elements de Physique Evolutive).
Aby podbudować swe koncepcje, Jacot przyjmuje, albo odrzuca pewne
idee. A więc
Wszechświat jest już wypełniony; zjawisko kosmicznej grawitacji to
złudzenie; grawitację można
wyjaśnić współśrodkowym ciśnieniem eteru ; teorie względności mają
służyć usprawiedliwianiu
wszystkiego, co ktokolwiek uzna za stosowne udowodnić, krocząc drogą
błędów, fałszerstw i
stosując różne kryteria. Wielu fizyków uznało ten pogląd, jednak
przyjmując prawo Bodego, Jacot
doszedł do zadziwiającej koncepcji Układu Słonecznego. Wygląda ona w
skrócie tak:
Słońce, obracając się wokół własnej osi, tworzy na swym równiku
nieustannie rosnące
zgrubienie. Gdy wybrzuszenie to osiąga odpowiednią masę, Słońce rodzi
zalążek planety, który
podobnie jak dziecko - początkowo pozostaje blisko swej matki; następnie
rośnie i wyrusza ku
granicom naszego małego Wszechświata. A więc najmłodsze są planety
najbliższe Słońca:
Merkury, Wenus i Ziemia, a najstarsze to Pluton, Neptun, Uran itd. Nasza
planeta także urodziła
swego satelitę - Księżyc . Początkowo obroty Ziemi były powolne, później
uległy przyśpieszeniu,
następnie stały się szybkie. Wolne obroty zakończyły się w ostatniej epoce
lodowcowej
czwartorzędu i po długim okresie przejściowym uzyskały wymiar jednego
obrotu podczas
dwudziestu czterech godzin.
Z każdym powolnym obrotem na pozostającej w ciemności półkuli
formowały się lodowcowe
czapy, podczas gdy na drugiej - od równika po bieguny - panował bardzo
ciepły klimat z tropikalną
roślinnością (co tłumaczyłoby występowanie w Bałtyku bursztynu, czyli
skamieliny żywicy;
tropikalnych skamielin w złożach węgla na dalekiej północy; epok
lodowcowych w czasach
prehistorycznych; starożytnych chronologii i niewiarygodnego wieku
patriarchów).
Przejście od obrotów przyśpieszonych (około dwumiesięcznych) do
szybkich
(dwudziestoczterogodzinnych) spowodowało stopienie się lodów oraz
zjawisko znane jako
ogólnoświatowy potop, który według Jacota nastąpił około 3500 r. przed
Chrystusem. Taka
kosmologia w sposób oczywisty obala wiele pojęć uważanych za
ugruntowane, a szczególnie
podważa przyjętą chronologię.
Naukowcy twierdzą, że wiek Ziemi mieści się w przedziale między
czterema a ośmioma
miliardami lat, dopuszczając też liczbę dziesięciu miliardów . Po
przestudiowaniu różnych metod
obliczania tej wielkości (pomijając metodę argonową) - a więc opartych na
badaniu radioak-
tywności skał, erozji, osiadania, warstw (corocznego narastania warstw
mułu), formowania się
pokładów węgla; metod fizycznych i astronomicznych itd. - Jacot doszedł
do wniosku, że nauka
ortodoksyjna popełniła potężny błąd interpretacyjny. Według niego
bowiem nasza planeta istnieje
zaledwie od dwustu do dwustu pięćdziesięciu tysięcy lat!
Kraina Mu leży na Księżycu
Myśl o tym, że Księżyc powstał z materii oderwanej od Ziemi, wskutek
czego na jej powierzchni
powstała blizna zwana teraz Oceanem Spokojnym, jest interesującą
hipotezą, do której
odwoływano się niejednkorotnie, ale przed Louisem Jacotem nikt nie
potrafił sformułować dla niej
jakiegoś możliwego do przyjęcia uzasadnienia.
Ponieważ nieoficjalne przekazy umiejscawiają starożytną krainę Mu na
środku Oceanu
Spokojnego, możemy wyciągnąć wniosek, że to właśnie Mu dostarczyła
materiału do budowy
Księżyca. A więc nasi astronauci mają okazję, co prawda znikomą, natrafić
na pozostałości bardzo
starej cywilizacji na Księżycu, na ślady ziemskiego pochodzenia!
Ewolucyjna fizyka Jacota powoduje również ekstrapolacje w dziedzinie
międzyplanetarnej, która
zawsze budziła wielkie zainteresowanie.
Gdyby na naszej planecie wylądowali ludzie z Kosmosu, to skąd mogliby
przybyć? Jest wysoce
nieprawdopodobne, aby przylecieli z Merkurego czy z Wenus, ponieważ
są to planety młodsze;
natomiast przypuszczalni mieszkańcy Jupitera czy asteroidów w odległej
przeszłości lub Marsa
nieco później - mieli uzasadnione powody do opuszczenia swych planet,
zanim życie na nich prze-
stanie być możliwe.
Wszystko to oczywiście pozostaje jedynie w sferze przypuszczeń, gdyż na
przykład jest
możliwe, że ewolucja na Wenus przebiegała szybciej niż na Ziemi, a
mieszkańcy innych planet
mają takie środki transportu pozwalające im na ucieczkę, o jakich się nam
nawet nie śniło. Czyżby
Teilhard de Chardin nie mylił się, powiadając, że “tylko rzeczy
fantastyczne mogą się okazać
prawdziwe"?
Kosmologia Teilharda de Chardina
Pełen szacunku dla dogmatów, lecz jednocześnie świadomy gwałtownych
przemian
zachodzących w umysłach chrześcijan, ksiądz Teilhard de Chardin
zbudował kosmologię, której
założenia w skrócie przedstawiają się następująco:
Świat rozwija się w sposób ewolucyjny począwszy od materii
nieorganicznej, a na powstaniu
świadomej myśli kończąc.
Proces ewolucji trwa zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i w skali
ponadjednostkowej, co
ustawicznie powiększa skalę świadomości.
Na płaszczyźnie biologicznej ludzkość wznosi się ku zjednoczeniu i
duchowej koncentracji w
samej istocie boskości (w środku środków).
Jako idealny punkt docelowy (krańcowy, eschatologiczny) świata jawi się
doskonałość: Bóg-
Omega, czyli »ponadosobowy" ośrodek ludzkiej osobowości.
Cała ewolucja odbywa się wokół niematerialnej osi, która swym
istnieniem wyprzedza świat.
Rozumność materii
W innej hipotezie, gdzie punktem wyjścia jest klasyczna komórka-matka,
ewolucja materii
mieści w sobie elementy fantastyczne, które poszerzają nasze niepewne
horyzonty, tworząc
syntezę uznanych naukowych teorii, niektórych teorii w jakimś stopniu
sprawdzonych do-
świadczalnie oraz danych przekazywanych przez tradycję, które albo były
racjonalistom nieznane,
albo przez nich niesprawiedliwie odrzucone.
Na ewolucję składają się z założenia niestabilne systemy, które poprzez
proces narodzin, życia
i śmierci posuwają się ku systematycznie narastającej złożoności i
uduchowieniu.
Ateiści utrzymują, że ten mechanizm jest ślepy i pozbawiony nadrzędnej
rozumności. Idealiści
zaś twierdzą, że jeśli istnienie świata ma cel (świat skończony), to
ostateczne ludzkie panowanie
na Ziemi będzie tożsame z panowaniem przewodniego rozumu, który
wierzący nazywają Bogiem.
Rozum ten przenika wszystko, a człowiek jest jego cząstką.
Przedstawię teraz w największym skrócie moją wersję ewentualnego
przebiegu procesu
ewolucji. Podstawową materią Wszechświata jest rodzaj “oryginalnej
plazmy" złożonej z ruchu,
światła i energii. Pozostaje ona w stanie przedkreacyjnym, jest wieczna,
żyjąca i pobudzana przez
wyższy rozum. (Na początku, jak twierdzą niektórzy uczeni, była
temperatura rzędu kilku miliardów
stopni; wszystko promieniowało lub falowało, wykazując ogromne
możliwości przekształceń i
prawdopodobnie - zawierało zalążek rozumu).
Z plazmy tej wyłaniają się jakieś byty pierwotne, by następnie do niej
powrócić i rozpocząć nowy
cykl, który jest duchowo bogatszy niż poprzedni i zawiera głębszą treść.
Może przydawać to wartości na pozór irracjonalnej wierze w reinkarnację
i zmartwychwstanie.
Jeśli Wszechświat jest ograniczony, to swój kres winien osiągnąć tylko
poprzez doskonalenie
materii, a nie człowieka.
Podstawą hylozoizmu jest twierdzenie o wszechobecności życia i rozumu
- począwszy od
minerałów, a na człowieku kończąc. Tak zwana materia nieożywiona
zawiera w sobie potencjał
rozumu równy temu, który spoczywa w mózgu matematyka. To
oczywiście możliwe, że
wykorzystywana jest tylko mikroskopijna jej cząstka. Również i mózg
ludzki angażuje zaledwie
fragment swej mocy, czyli dziesięć miliardów szarych komórek z
trzydziestu miliardów, z jakich się
składa. W wypadku zaś minerałów, proporcje rozumności ostatecznie
użytej są znacznie mniejsze,
a owa inteligencja może zupełnie nieodczuwalna wskutek przemożnej siły
bezwładności, która ją
tłumi.
Możemy się zastanawiać, czy istnienie rozumnych minerałów nie jest
bardziej prawdopodobne
niż się powszechnie sądzi. Czyż skorupa ziemska nie okrywa nasienia?
Wybuchy wulkanów,
trzęsienia ziemi, a zwłaszcza ta żyjąca siła pełnego tajemnic Nieznanego
nazwana prądami
tellurycznymi - wszystko to może być demonstracją inteligencji tego
globu, naszej Matki-Ziemi, z
której pochodzą wszystkie myślące istoty ludzkie.
Czy jest poza tym przejawem rozsądku kwestionowanie rozumności tych
nieprzeliczonych
miliardów elektronów, neutronów, protonów itp., które podlegając
mutacjom i transmutacjom
sprawiają, że nasz glob jest, w wymiarze niewidzialnym, nieustannie
kipiącą masą?
Kula ziemska żyje tak, jak żyje każdy składnik atomu . Stanowi ona
cząstkę minerałów, roślin i
zwierząt. To Gaja - matka człowieka. Ona jest jego grobem, ona odradza
jego ciało, a być może
także część lub cały jego potencjał psychiczny.
Tajemniczy DNA
Każdy przyrodniczy byt natury, czy to minerał, czy człowiek, obdarzony
jest zmysłami, rozumem
i duszą.
Zaprzeczano temu, że minerały, rośliny, niższe zwierzęta - a nawet
kobiety! - posiadają duszę,
jednak w celu poparcia tej tezy należałoby ściśle wskazać konkretny
obiekt oraz określić czas, w
którym dusza nagle objawi w nim swoją obecność. W rzeczywistości
jednak nie wybucha ona
samorzutnie, co byłoby niewytłumaczalne.
Rozum, zmysły i dusza są więc atrybutami wszelkich powiązań w
naturze, które początek biorą
od czegoś, co jest uznawane za najniższe ogniwo w łańcuchu ewolucji -
DNA (kwas
dezoksyrybonukleinowy]. Skrystalizowany DNA jest minerałem, w
postaci wirusa zaś -
organizmem żyjącym.
Co więcej - nie wiemy, gdzie przebiegają granice poszczególnych bytów.
Morski zawilec jest
zwierzęciem, lecz tak silnie przypomina roślinę, że od stuleci był za nią
uważany. Słynny
przyrodnik Ramur, zwany “Pliniuszem osiemnastego wieku", tak bardzo
wierzył w słuszność tej
klasyfikacji, że przez długi czas odmawiał podania Paryskiej Akademii
Nauk nazwiska człowieka,
który udowodnił zwierzęcą naturę zawilca, gdyż pragnął “uchronić go od
śmieszności".
Nerwy roślin
Koncepcja głosząca istnienie wszechogarniającego rozumu zaczęła
zyskiwać coraz większą
liczbę zwolenników od chwili, gdy przyrodnik Nemec - posługując się
końcówkami korzeni cebuli,
hiacyntów, paproci itp. - zademonstrował istnienie systemu nerwowego
roślin. Jeśli się “zrani"
roślinę, czy to będzie trzydziestometrowa sekwoja, czy strzęp mchu, to
zawartość komórek z odle-
głych części rośliny gwałtownie przemieszcza się w kierunku tej rany. Jeśli
zaatakowany jest
korzeń, zwija się on i skręca niczym ranne zwierzę. Pod mikroskopem
zaobserwowano, że kiedy
zrywany jest liść lub kwiat, komórkami rośliny wstrząsa spazm.
(Pomimo ignorancji i naiwności wykazywanych przez wegetarian,
nietrudno jest darzyć ich
sympatią. Mają oni prawdopodobnie rację, twierdząc, że ich rozsądnie
stosowana dieta jest
reakcją na nadmierne spożywanie mięsa, mylą S1§ jednak, jeśli sądzą, że
wegetarianizm przerywa
,.mordowanie" zwierząt. Mieszają sentymentalizm z rozsądkiem i
wypaczają prawa natury,
niezależnie od tego, jak bardzo się im one mogą wydawać okrutne).
Profesor Halberlandt udowodnił, że górna strona liścia pełni funkcję oka z
fasetami i
soczewkami, które skupiają słoneczne promienie w środku każdej
komórki.
Gdyby tak pewnego dnia dąb przemówił i zaczął rozwiązywać
matematyczne równania, czy nie
należałoby go sklasyfikować jako zwierzę wyższego rzędu mimo
pokrywających go gałęzi, żołędzi i
ptasich gniazd? Niestety, dęby oczywiście nie mówią, przynajmniej nie w
sensie rozumianym przez
ludzi, choć Arystoteles powiedział dwadzieścia trzy (mniej więcej!) wieki
temu, że potrafią
bezgłośnie myśleć.
Zachowanie pewnych roślin i zwierząt jest często zdumiewające. Na
Nowej Gwinei samiec
amblyornis (odmiana jaskółki), zbiera liście i kwiaty, układając z nich
wokół swej towarzyszki
wielobarwny dywan, co czyni z oczywistych powodów estetycznych.
Sprytna szczeć
Żadna z hipotez dotyczących tropizmów - geotropizm, heliotropizm,
hydrotropizm, nyktitropizm
itp. -nie jest w stanie wyjaśnić, dlaczego powój w dwóch wypadkach na
pięć pełznie w kierunku
podpórki, niezależnie od tego, gdzie się ona znajduje.
Szczeć, roślina iglasta, posiada szczególnie rozwiniętą inteligencję. W
miejscu połączenia
każdego swego liścia z łodygą szczeć tworzy mały zbiorniczek, w którym
gromadzi się
deszczówka i rosa. Przejaw inteligencji? Jeszcze nie całkiem. Tak się
jednak składa, że każdy taki
basenik przyciąga wiele owadów, także i moskitów, które wpadają tam i
toną. Przez jakiś czas
mokną w wodzie, a następnie szczeć zjada je, wysuwając cieniutkie
protoplazmatyczne włoski.
Niewiele zwierząt wykazuje podobny spryt, a właściwie chciałoby się rzec
- wyobraźnię.
Bakterie pokonają wielkie, w stosunku do swych rozmiarów, odległości,
aby dotrzeć do roztworu
soli azotu, nawet do roztworu niezwykle słabego, będą jednak omijać
roztwory gliceryny, mimo że
te ostatnie stanowiłyby dla nich doskonały żer. Bakterie wyżej sobie cenią
smak azotu!
A zatem w obu końcach niższego łańcucha ewolucji znajdujemy ślady
odczuwania zmysłowego,
woli i duszy, które dopiero teraz zaczynamy dostrzegać.
Wszystko przychodzi z innych planet
Ewolucja jest zjawiskiem wszechobejmującym i nieodwracalnym,
aczkolwiek nie zostało ono w
pełni udowodnione i trudno je zweryfikować. Określając ją jako
nieodwracalną, to znaczy
wykluczającą możliwość powrotu do formy wcześniejszej, wyrażam
typowy pogląd, którego nie
można poprzeć żadnym ostatecznym dowodem, podobnie jak się to
zdarzyło w przypadku
zaobserwowanym w Osa-ce, w Japonii, przez dra Ziro Nikuniego i grupę
innych lekarzy. Otóż u
ludzi cierpiących na jakąś tajemniczą chorobę obserwowali oni pojawienie
się na skórze włókien
bawełny w ilościach wystarczających do wyprodukowania kilku ubrań!
Nie była to forma pasożytów
- takie wytłumaczenie prowadziłoby donikąd. Na skórze chorych rosły trzy
rodzaje włókien:
mineralne, o czym świadczyła ich fizyczna struktura oraz roślinne i
zwierzęce.
Często mówimy o “ogniwach" łączących jakichś dwóch osobników, ale w
rzeczywistości takie
połączenia nie istnieją. Należy również przyznać, że we
“wszechogarniającej" ewolucji mieści się
wiele gatunków, które nie ewoluowały od najbardziej zamierzchłych epok
stworzenia.
Uogólniając, życie nie jawi się nam jako zjawisko o nadmiernej spójności.
To tak, jakby nasza
planeta była ogrodem zoologicznym i doświadczalną strukturą stworzoną
przez istoty wyższe dla
ich własnej moralnej satysfakcji. Albo - z punktu widzenia teorii barona
d'Espiarda de Cologne - jak
gdyby formy życia zostały kiedyś osadzone na Ziemi przez jakieś
wędrujące planety, na skutek
zderzenia lub procesu międzyplanetarnej osmozy.
Trzecia i znacznie bardziej prawdopodobna hipoteza głosi, że zarodki
życia trafiły na Ziemię
przypadkiem z przestrzeni międzygwiezdnej albo że życie sprowadzili
rozmyślnie podróżnicy z
innych planet, którzy przywieźli ze sobą ziarno i wybrane gatunki
zwierząt, tak jak uczynią to nasi
astronauci, gdy wylądują na niezamieszkałej planecie.
Takie ewentualne możliwości postawiły zagadnienie ewolucji w zupełnie
innym świetle.
Poszukujemy prawdy, ale niewykluczone, że wymyślamy ją sobie od
samego początku, gdyż
nie mamy pojęcia, w jakim miejscu skali wielkości sami się znajdujemy.
Galaktyki, na które
patrzymy przez teleskopy z odległości kilku milionów lat świetlnych,
mogą się znajdować zaledwie
na skraju jakiegoś niezgłębionego Wszechświata.
Jeśli tak, to prawa rządzące znajdującym się w obrębie naszej percepcji
światem są
ograniczone. Jest rzeczywiście matematyczną prawdą, że autentyczne
prawa Wszechświata
pozostają jedynie w bardzo odległym związku z przypadkowymi i
niepozornymi prawami sfor-
mułowanymi przez naszych naukowców.
Co się dzieje z powszechnym prawem ciążenia, nieprzezroczystością oraz
czasem w nieznanej
nam rzeczywistości życia atomu? A jakie znaczenie może mieć długość,
szerokość i grubość w
obiekcie podgrzanym do temperatury stu milionów stopni?
Człowiek zawsze próbuje zrozumieć Nieznane, mierzy je sobie znanymi
miarami i umieszczając
w kategoriach ziemskiej przygody. Teraz jednak ta przygoda oddala się od
nas i musimy powoli
oswajać się z myślą o prawdopodobieństwie pozaziemskiego pochodzenia
naszego życia, o tym
że rośliny, zwierzęta i ludzkie istoty zostały sprowadzone na Ziemię w
czasach, gdy nie było na
niej żadnych form materii ożywionej. Nie jest to hipoteza przerażająca.
W wąskim polu widzenia, wyznaczonym przez ich końskie okulary,
prehistorycy dostrzegają, jak
nasz “przodek" Homo sapiens podnosi się z poziomu antropoida,
wytwarza krzemienne narzędzia,
a następnie pracowicie pnie się po stopniach wiedzy. Jednak teorie te były
przez ludzi
zdecydowanie odrzucane w różnych okresach i w różnych miejscach. Czy
byli to czerwonoskórzy
w Ameryce, brązowi w Polinezjii, czarni w Afryce, żółci w Azji czy biali
w Europie - wszyscy zawsze
utrzymywali, że nasza cywilizacja przybyła z zewnątrz, że nie jest
pochodzenia ziemskiego!
Można powiedzieć, że zgodnie z najstarszym znanym dokumentem,
Księga Enocha, techniki
wytapiania metali i wyrabiania broni (tarcz, sztyletów i mieczy),
starożytnej farmakopei, sztuki
makijażu, używania kosmetyków i praktyki stosowania depilacji i
podkreślania brwi - nauczyły nas
pozaziemskie istoty, które przybyły tu przyciągnięte pięknością i sex
appealem naszych ziemskich
kobiet!
Wersja ocenzurowana
Nie jest oczywiście zbyt pochlebne dla uduchowionych, stworzonych
przez Boga istot
przyznanie, że ich cywilizacja wzięła swój początek raczej z prostaczej
przygody związanej z
odwiedzinami grupy lubieżnych astronautów, dla których jedyną
okolicznością łagodzącą był zbyt
wybujały temperament.
W telewizji podobna historia mogłaby być pokazana jedynie w wersji
ocenzurowanej i nietrudno
jest zrozumieć skrupuły, które okazali autorzy Biblii relacjonujący te
wydarzenia. Ujęli to zgrabnie w
kilku wersach (Księga Rodzaju 6:2-4), których rzeczywistego znaczenia
nie sposób nie zrozumieć.
Czy Księżyc wysypał na Ziemię swoje kontynenty, morza i miasta, jak
powiadał d'Espiard de
Cologne? Nie sądzę, aby tak było.
Czy w czasach starożytnych odbywano podróże międzyplanetarne? Moja
odpowiedź jest
kategorycznie twierdząca, zwłaszcza że taka podróż jest jedyną szansą
ratunku dla istot żyjących
na planecie, gdzie ich przetrwanie było zagrożone.
Istnieje możliwość że “kosmiczni ludzie" wylądują na naszej planecie
jutro albo za kilka stuleci,
ale jest też pewność że za kilka tysięcy lat (a może znacznie wcześniej)
mieszkańcy Ziemi, chcąc
żyć dalej, będą musieli osiedlić się na Księżycu, Marsie, Wenus lub
Merkurym.
Biologiczna zdolność adaptacyjna człowieka jest nadzwyczajna, ale
należy wątpić, czy -
uwzględniwszy nawet przyśpieszenie ewolucji - zdoła się on przystosować
do nieoczekiwanych
zmian, jakie kryje dlań w zanadrzu nasza planeta, takich jak zwiększenie
tempa ziemskich obrotów
wokół osi, zmniejszenie gęstości masy, rozrzedzenie atmosfery,
wysychanie oceanów, ostry klimat
itd. Ucieczka na inną planetę stanie się wówczas koniecznością.
Jeśli mamy wierzyć fizykowi Louisowi Jacotowi i prawu Bodego, i jeśli
planety starsze od Ziemi,
takie jak Mars, Jupiter, Saturn i Uran, były kiedyś zamieszkałe, to ich
mieszkańcy musieli kiedyś
uciekać na bardziej gościnną planetę, która zajmowała w stosunku do
Słońca korzystniejszą
pozycję. Musiał się więc odbyć exodus z Uranu na Saturna, następnie z
Saturna na Jupitera, po-
tem z Jupitera na zniszczoną planetę, której fragmenty tworzą dziś
asteroidy, wreszcie z tej
planety na Marsa, a z Marsa na Ziemię.
Część druga
PROTOHISTORIA
Arka o nazwie Wenus
Według tej hipotezy pochodzenie naszej cywilizacji byłoby bezpośrednio
związane z Marsem, a
cofając się w odleglejszą przeszłość - ze wszystkimi innymi planetami.
Mamy jednak wszelkie podstawy, by się zgadzać z przekazami
nieoficjalnymi i amerykańskim
uczonym Immanuelem Vielikovskym stwierdzającym, że naszymi
“założycielami" byli Wenusjanie,
ponieważ Wenus jest bez wątpienia planetą wędrowną, która stosunkowo
niedawno stała się
częścią Układu Słonecznego.
Pogląd ten omówię bardziej szczegółowo w dalszej części pracy, na razie
tylko powiem, że
Wenus może być albo byłą kometą, która ustabilizowała się na
okołosłonecznej orbicie, albo
gigantycznym statkiem kosmicznym, używanym przez pozaziemskie
istoty do ucieczki z ich
zagrożonego środowiska.
Prehistorycy dali się zahipnotyzować rzadko znajdowanym i niezwykle
wątpliwym kościom
prehistorycznych ludzi lub humanoidów, którzy rzekomo byli naszymi
przodkami. Na miejsce tych
koncepcji tradycja wspólnie z logiką podsuwają symboliczny obraz arki
Noego: uchodząc przed
kataklizmem para ludzi wraz z wybranymi okazami zwierząt wyrusza na
statku, by odtworzyć
unicestwiony świat. Pierwsza ludzka istota mogła przyjść na świat na
Ziemi i być może miała
małpy za swych przodków - nie jest to hipoteza pozbawiona uzasadnienia,
ale możliwe również, iż
człowiek narodził się na innej planecie i jestem przekonany, że dotyczyło
to właśnie tych naszych
przodków, których starożytni nazywali aniołami i półbogami.
Czy na innych planetach ewolucja przebiega inaczej niż na Ziemi? Tego
nie wiemy, ale tylko do
czasu, kiedy pewnego dnia również i my wyruszymy w arce-rakiecie, by
odtwarzać cywilizację w
innym zakątku Kosmosu. Później zaś to już nasi dalecy potomkowie będą
musieli wierzyć w
nadzwyczajną przygodę, która była naszym udziałem!
Rozdział szósty
Aniołowie i Księga Enocha
Primohistoria, którą właśnie przywołaliśmy na powrót do życia, różni się
znacznie zarówno od
tego, co głosi Biblia, jak i od ustaleń oficjalnej nauki.
Wielu uważa Biblię za uniwersalny ocean, z którego wypływają rzeki
wiedzy. Muszę tu jednak
wyznać, że pomimo wielkiego zainteresowania świętymi księgami, nie
jestem już w stanie dłużej
uznawać ich za coś więcej niż tylko za odległe interpretacje wydarzeń,
które zostały opisane,
niekiedy nawet dokładnie, lecz były całkowicie niezrozumiałe dla tych,
którzy je relacjonowali,
często uzupełniając je samowolnie. Interpretacja zdarzeń musi być teraz
wsparta aktualną wiedzą i
wolna od dogmatycznych zahamowań.
Siedem biblijnych wersów
Od dwóch tysięcy lat miliony ludzi podejmują wysiłki, by z jednej strony
chronić prestiż Biblii
wobec naukowyych dociekań, z drugiej zaś - by ją zniszczyć poprzez
ciasne, destrukcyjne
sekciarstwo. Są też miliardy ludzi, którzy nigdy tej księgi nie studiowali,
albo z lenistwa, albo w
obawie przed represjami.
Moje przedsięwzięcie może być więc przez wielu od-Czytane jako
wysoce ryzykowne; jednak
chcę całe zagadnienie potraktować rzetelnie i mam nadzieję, że podsunięte
przeze mnie
rozwiązania pomogą wszystkim tym, którzy próbują zrozumieć Biblię.
Zważywszy, że moje poglądy
zantagonizują wielu ludzi wszystkich religijnych orientacji i zderzą się z
ugruntowanymi
przekonaniami, opiniami i postawami - chciałbym powiedzieć wyraźnie,
że nie dyskredytuję
czyichkolwiek motywów i że nie jestem związany z jakimkolwiek
politycznym ugrupowaniem -
jednak szacunek dla ideałów innych ludzi nie może być dla mnie
przeszkodą w poszukiwaniu
prawdy lub “odmiennych prawd". Tolerancja i swoboda wypowiedzi są
najcenniejszymi
zdobyczami człowieka, a ja mam teraz zamiar z nich skorzystać.
Analizowana z takim nastawieniem Biblia jawi się jako dokument,
którego jedynie siedem
wersów zasługuje na uwagę dwudziestowiecznego umysłu. Chodzi tu o
siedem pierwszych
wersów szóstego rozdziału Księgi Rodzaju.
Cała reszta Biblii, poza kilkoma wyjątkami, jest tubą zwietrzałego już
systemu moralnych
nakazów i opowiada o zdarzeniach, które nigdy nie budziły
zainteresowania Chińczyków,
australijskich aborygenów, Eskimosów, amerykańskich Indian i
wszystkich ludzi epoki nowożytnej.
Opowieść o eksterminacji dokonanej na trzystu Moa-bitach przez dwustu
hebrajskich wojowników
nie przykuwa już niczyjej uwagi poza grupą wyspecjalizowanych w tym
kierunku historyków.
Jednakże dla obywateli dzisiejszego świata istnieją trzy ważne i
fascynujące sprawy:
1. Wkrótce po stworzeniu świata “synowie Boga współżyli z córkami
człowieczymi" (Księga
Rodzaju 6:4).
2. Jakieś wydarzenia, o których nie wiemy, wzbudziły gniew Boga.
3. Żałując swego dzieła stworzenia ludzkiej rasy, Bóg zniszczył ją.
Czy dla ludzi może być coś ważniejszego od zniszczenia ich świata? W
zestawieniu z nim
wszelkie inne kataklizmy tracą jakiekolwiek znaczenie. Coś, co powinno
stanowić główny wątek
Księgi Rodzaju, jest tu potraktowane szkicowo, bez bliższego wyjaśnienia.
Oto przybywają
tajemnicze pozaziemskie istoty, a następnie Bóg postanawia unicestwić
ludzką rasę. Dziwne to i
niepokojące...
Kim są jednak owi “synowie Boga", których Ojcowie Kościoła nazwali
“aniołami"? (W Księdze
Enocha “anioły" te nazywane są okazjonalnie “synami niebios", “synami
świętych aniołów",
“stróżami", a czasem po prostu “ludźmi"). Czy były to pochodzące z
królestwa Boga Ojca nie-
biańskie stworzenia, które przybyły na ziemską planetę, by uprawiać
miłość z tutejszymi
kobietami?
Czy ludzie ery jądrowej, telewizji i kosmicznych podróży wierzą w takie
nigdy przez nikogo ze
współczesnych nie sprawdzone fantasmagorie, jak skrzaty, gobliny czy
elfy? Problem ten nie
istnieje dla ludzi o głębokiej wierze - dla nich Biblia głosi prawdę w
każdym calu. Kto się jednak
odważy wierzyć w nią w sposób racjonalny? Czy mielibyśmy uznać, że
anioły nigdy nie istniały?
Jeśli tak, to Biblię - a wraz z nią inne święte teksty łącznie z apokryfami,
które zgodnie opowiadają
podobne historie - należałoby uznać za literaturę adresowaną do dzieci.
Jeśli jednak ci “aniołowie" reprezentują jakąś ukrytą prawdę, stanowią
symbol - to kim są
naprawdę? I skąd przybyli?
Przedstawię tu ostrożnie propozycję ich tożsamości, która może być
zaakceptowana w epoce
pozaplanetarnej przygody kosmicznej człowieka
Synowie Boga i córki człowiecze
Z pierwszego wersu szóstego rozdziału Księgi Rodzaju dowiadujemy się,
że niedługo po
stworzeniu Adama i Ewy ludzka rasa zaczęła się rozrastać. Ziemska
populacja wciąż jeszcze była
niezwykle nieliczna, prawdopodobnie nie przekraczała kilku tysięcy ludzi.
Wers 2:
Synowie Boga spostrzegli, iż córki człowiecze są piękne; po-)Cii więc za
żony te wszystkie,
które sobie upodobali.
Wers 4:
W owych czasach byli na świecie olbrzymi - a także i potem -kiedy to
synowie Boga współżyli z
córkami człowieczymi, a one im rodziły synów. Byli to przesławni
mocarze zamierzchłych czasów.
Owi “przesławni mocarze", zrodzeni z ziemskich kobiet w
najdawniejszych czasach i “synów
Boga", mogą być śmiało utożsamiani z wodzami narodów albo herosami
czy półbogami
mitologicznymi.
Co jednak z “synami Boga"?
Jeśli mamy wierzyć autorytatywnym komentarzom Biblii, to aniołowie
zstąpili z boskich wyżyn
po to, by poprzez współżycie z kobietami zapładniać je. Cóż to za lubieżne
anioły!
Tylko wówczas, gdybym uważał niebiosa za hultajską spelunkę, mógłbym
zaakceptować
podobnie świętokradcze wyjaśnienie, zwłaszcza że trudno sobie wyobrazić
anioły, które nie dość,
że targane cielesnymi żądzami, to są jeszcze wyposażone fizycznie, by te
ciągoty zaspokoić.
Czyżby aniołowie byli materialnymi istotami, o podobnych do naszych
cechach płci i do tego
jeszcze bardziej niż my uzależnionymi od demona żądzy?
Teksty apokryficzne, jak na przykład przetłumaczony z etiopskiego Walka
Adama i Ewy,
przeciwstawiają się takiemu nierozsądnemu wyjaśnieniu.
Piszą o nich starożytne sagi, mówiąc, że aniołowie zstąpili z niebios i
połączyli się z córkami
Kaina i spłodzili z nimi olbrzymów. Myliły się jednak w swych
twierdzeniach; nieprawdą jest
bowiem, by aniołowie, którzy są duchami, łączyli się w grzechu z
ludźmi... Bowiem w zgodzie z
naturą swych bytów są oni istotami bezpłciowymi i czysto duchowymi, a z
powodu swego upadku
stały się czarne.
Trzeba zaznaczyć, że tekst ten ma głęboko religijny charakter, bez
jakichkolwiek tendencji
heretyckich.
Jeśli jednak “synowie Boga" nie byli aniołami, to możemy brać pod
uwagę tylko niezwykle
rosłych mężczyzn, ponieważ ich potomstwo było pokoleniem olbrzymów-
W tym czasie łatwo było
zidentyfikować połączonych w nieliczne grupki potomków Adama i Ewy,
a zatem owi mężczyźni z
pewnością nie byli Ziemianami!
Przerywając na chwilę tę narzucaną przez Biblię zabawę, chcę dodać, że
nie wierzę w
stworzenie mężczyzny i kobiety z gliny, by służyli za wzór dla naszej
ludzkiej rasy; mogę się więc
zgodzić z ewentualnością, że ci lubieżni giganci przybyli z innej części
naszego globu, z Azji,
Ameryki, Europy, Oceanii czy Afryki. Jednak Biblia powiada, że byli oni
synami Boga, a teksty
apokryficzne są zgodne co do tego, że były to istoty z nieba i że one
zstąpiły na Ziemię.
Z braku innych zasługujących na uwagę wyjaśnień należy stwierdzić, że
tacy przybysze mogą
być tylko ludźmi, którzy latali w powietrzu, a więc lotnikami lub
astronautami, prawdopodobnie
reprezentującymi rasę odmienną od naszej, gdyż ich cechy fizyczne nie
dają podstaw, by im
przypisywać ziemskie pochodzenie. Aby znaleźć więcej odkrywczych
szczegółów, musimy wrócić
do pism starożytnych, z których szczególną ich obfitością odznacza się
znacznie starszy od Biblii
tekst apokryficzny zatytułowany Księga Enocha. Denerwujące w Biblii
jest to, że jedynie w dwóch
wersach (2. i 4. szóstego rozdziału Księgi Rodzaju) wspomina się tam o
nadejściu “synów Boga"
oraz że cała historia świata od chwili fantastycznego wylądowania do
tragedii potopu zawiera się w
kilku linijkach. Księga Enocha natomiast historii owych “aniołów" i
przyczynom boskiego gniewu
poświęca dwadzieścia dwa rozdziały. Dwadzieścia dwa rozdziały przeciw
siedmiu wersom Biblii!
Rodzi się tu oczywiście pytanie: Dlaczego z Księgi Rodzaju usunięto tak
istotną część opowia-
danej przez nią historii?
Księga Enocha
Księga Enocha, której trzy egzemplarze przywiózł z Abisynii w 1772 r.
szkocki uczony James
Bruce, została skopiowana z oryginału pisanego po hebrajsku, chaldejsku
lub aramejsku i przez
wielu tłumaczy uważanego za najstarszy rękopis świata. Dwa egzemplarze
Księgi znajdują się w
Anglii, jeden - we Francji.
Tekst ten był wygładzony przez katolickich skrybów, którzy kierując się
pobożnymi intencjami
dodawali doń rozdziały zwiastujące nadejście Syna Bożego lub Mesjasza.
Wszystkie te
uzupełnienia łatwo jest jednak wytropić.
(W pragnieniu utożsamiania Jezusa z Mesjaszem pisarze i mnisi na
przestrzeni szesnastu
wieków po Chrystusie okaleczali lub niszczyli wszelkie dokumenty -
rękopisy, pokryte napisami
kamienie, księgi itp. - które mogłyby wzbudzać wątpliwości co do
pryncypiów chrześcijańskiej
ortodoksji. To ogromne dzieło fałszerstwa prowadzili również duchowni
innych religii, tak że nie ma
już w tej chwili starożytnych rękopisów, być może z wyjątkiem rękopisów
znad Morza Martwego,
których autentyzm i kompletność nie budziłyby wątpliwości).
Enoch był tajemniczą postacią, przejętą przez tradycję izraelską, jego
istnienie sięga jednak w
przeszłość o wiele dalej niż hebrajska cywilizacja.
Niektórzy badacze twierdza, że jeszcze przed Biblia, przed hinduskimi
Wedami,
braministycznymi Prawami Manu, chińskimi Cingami itd - istniały
rękopisy, które służyły za wzorce
znanych nam świętych ksiąg.
Mojżesz kilkakrotnie napomyka o tekstach starszych od Pięcioksiągu,
cytując ich fragmenty, na
przykład w Księdze Liczb (21:14). Wspomina się o nich również w
Księdze Jozuego (10:13], II
Księdze Samuela (1:18) i w innych miejscach. Wydaje się, że w
pierwszych dwunastu rozdziałach
Księgi Rodzaju Mojżesz dokonuje streszczenia wszystkich tych
przedbiblijnych tekstów.
Jeśli wierzyć przekazom, Enoch przybył z Górnej Mezopotamii, ponieważ
jest przedstawiony
jako opiekun lub ojciec legendarnego króla ludu Kaju-Marath albo
Kajomerów, “króla Ziemi" i
Azerbejdżanu. Związek Enocha z Armenią jest niezwykle ważny, gdyż to
właśnie tam narodziła się
pierwsza indoeuropejska cywilizacja. Warto zauważyć, z korzyścią dla
dalszego wywodu, że
według historyków Kajomerowie wprowadzili obrzęd zwany pabus, czyli
“całowania stóp", Ormianki
i Czerkieski zaś uważane były za najpiękniejsze na świecie. Te szczegóły
będą się bezpośrednio
wiązać kosmiczną przygodą.
W rękopisach muzułmańskich powiada się, że wiedzę na temat
prawdziwego Boga
Kajomerowie czerpali z ksiąg proroka Edrisa ("Edris" jest arabskim
odpowiednikiem “Enocha").
Bardzo ludzcy aniołowie
Doszliśmy więc w ten sposób do przybliżenia postaci ormiańskiego
Enocha. Jego księga jest
apokryfem (od greckiego apokryphos - ukryty, czyli przeznaczony dla
wtajemniczonych), uznanym
jednak za autentyczny. Wczesny Kościół uważał go nawet za dokument
kanoniczny. Zaczyna się
on takim oto wstępem:
Jest to Księga Enocha spisana przez tego proroka w imieniu Boga pełnego
miłosierdzia i łaski,
nieskorego do gniewu, zawsze gotowego okazywać łagodność i
wyrozumiałość.
W rozdziale 7 narrator przechodzi do sedna sprawy, nie wspominając o
Adamie i Ewie ani o
innych dramatycznych wydarzeniach rozgrywających się w niebie.
Rozdział 7, wersy 1-2:
Kiedy ludziom zaczęło się rodzić mnóstwo dzieci w tamtych czasach,
przyszły też na świat
piękne i szykowne dziewczęta. A kiedy aniołowie, dzieci niebios, ujrzeli
je, zapałali do nich miłością
i tak uradzili: «Wybierzmy sobie spośród tej ludzkiej rasy kobiety i
spłodźmy z nimi potomstwo .
Znajdujemy tu natychmiast inny niż w Biblii klimat. Kobiety istniały na
Ziemi od niedawna -
przynajmniej te »piękne i szykowne" - gdyż w przeciwnym wypadku
zostałyby zauważone już
przez “dzieci niebios".
Czy te niebiańskie istoty były aniołami? Tak - ale w tym znaczeniu, w
jakim w oczach Inków
aniołami byli Cortez i jego ludzie, którzy lądowali w Ameryce, albo lot-
U1cy po raz pierwszy
oglądani przez dzikie plemiona z dżungli.
Orejonę, wenusjańską kobietę, która - jak głosi tradycja andyjska -
wylądowała w pobliżu jeziora
Titicaca, prawdopodobnie w składzie pierwszej grupy rozpoznawczej,
później uznano za
boginię.(Reprezentuję pogląd, że wylądowało kilka takich rekonesansów,
zwłaszcza w Peru,
Mongolii, Armenii i dziś już zatopionej Hiperborei. Jeśli planowano
emigrację, to z całą pewnością
podjęto co najmniej jedną misję rozpoznawczą).
Czy nie jest doskonale logiczne to, że ludy prymitywne uważają
przybyszów z nieba za istoty
nadprzyrodzone? Enoch wyjaśnia, że ci zachowujący się tak bardzo po
ludzku aniołowie należeli
do obcej nam rasy.
Prześledźmy więc kolejne wersy.
Wersy 3-7:
Następnie Samjaza, ich wódz, rzekł do nich: «Lękam się, że nie spełnicie
swych zamiarów i że
na mnie spadnie kara za waszą zbrodnię». Oni jednak opowiedzieli:
«Przysięgamy tobie i zwiążmy
się wszyscy obopólną przysięgą: niczego nie zmienimy w naszych
zamiarach, wypełnimy
wszystko, cośmy postanowli». Ślubowali więc i związali się tym
wzajemnie. A było ich dwustu,
zstąpili w Aradis, niedaleko Mount Armon.
(W Biblii nazwa ta nie występuje).
Trzeba zauważyć, że spisek zawiązany przez tych dwustu kosmitów -
którymi byli w dosłownym
znaczeniu, skoro ich pochodzenie miało nieziemski charakter -wzbudził w
Samjazie pewne obawy.
Sposób wyrażania się członków ekspedycji jest zgodny z charakterem
odważnych,
awanturniczych astronautów, od dawna pozbawionych cielesnych uciech,
które najwyraźniej są im
doskonale znane. Ci “aniołowie" z pewnością nie byli w tej dziedzinie
nowicjuszami!
Wersy 9-11:
Imiona i przywódców były następujące: Samjaza* (ich wódz),
Urakabarameel, Akibeel, Tamiel,
Ramuel, Danel, Azke-el, Sarakamjal, Asael, Armers, Batraal, Arazeal.
Takie były imiona
przywódców aniołów; cała reszta zaś była z nimi.
(Porównaj imiona Arazeal i Auruseak - ormiańskie nazwy planety
Wenus).
I każdy z nich wybrał sobie kobietę, zbliżył się do niej i razem z nią
zamieszkał; i wszyscy oni
uczyli swe kobiety czarów i sztuki magicznej, a także właściwości korzeni
i drzew. Kobiety zaś
zachodziły w ciążę i wydawały na świat olbrzymów.
Jak możemy uznać poważnie pomysł, że te “anioły", na co dzień żyjące w
niebiańskiej błogości
boskiego królestwa, potrafiły dawać wyraz uczuciom godnym sprośnego
żołdactwa i miały pojęcie
o rzeczach nieznanych w sferach niebieskich, a więc o czarach, magii oraz
odżywczych i
leczniczych właściwościach roślin?
Rozdział 8, wers 1:
Azazjel uczył także ludzi wyrabiania mieczy, noży, tarcz, napierśników i
zwierciadeł; uczył ich
robienia bransoletek i ozdób, sposobów używania farb, sztuki malowania
brwi i używania drogich
kamieni oraz wszelkiego rodzaju barwników. W ten sposób wszyscy
zostali przekupieni.
A zatem, lustra, broń, kosmetyki i kobiece sztuczki nie zostały
wynalezione na Ziemi. Na jakiejś
innej planecie ludzie rozwinęli cywilizację trochę podobną do naszej, a
tamtejsze kobiety stosowały
środki piękności identyczne lub zbliżone do sprzedawanych w naszych
magazynach.
W kolejnych wersach inne anioły uczą “czarów, magii, sztuki
obserwowania gwiazd, znaków,
astronomii, ruchów księżyca" i tak dalej.
Uczyć można tego, co się dobrze zna i co zostało wypraktykowane. Czy
to możliwe, że w
boskiej dziedzinie ”aniołowie" mogli się nauczyć wyrabiania narzędzi
wojny, świecidełek i biżuterii,
a także “sztuki malowania brwi"? Czy to możliwe, że na nieskalaną, czystą
Ziemię sprowadzili z
niebios zepsucie?
Mimo najszczerszych chęci trudno jest zaprzeczyć, ze owe “anioły"
rozumowały i postępowały
w sposób typowy dla ludzi, zupełnie nie pasujący do boskiej natury. Kiedy
jednak uznamy ich za
astronautów, którzy Przybyli z innej planety, wówczas wszystko staje się
jasne!
Jeśli uznamy historię z Księgi Enocha za prawdziwą, to jedynym
wyjaśnieniem jej treści może
być to, że zawiera ona opis kolonizacji Ziemi przez astronautów, którzy
przybyli tu albo z zamiarem
jej podboju, albo zmuszeni do opuszczenia swej planety. Jeśli tak - to tych
dwustu kosmitów
tworzyło prawdopodobnie grupę zwiadowczą, której zadaniem było
dostarczenie raportu z
wykonanej misji.
Jest to hipoteza racjonalna, gdyż uzasadniają ją plany związane z
badaniem Kosmosu.
Obserwując dalszy ciąg tej historii zauważymy, że wiarygodność hipotezy
wzrośnie, a rola Enocha
stanie się bardziej oczywista. Niewykluczone, że był on przybyszem z
Kosmosu, może owym
pełnym skrupułów Samjazą, najprawdopodobniej przedstawicielem
wyższego dowództwa, który
potępił zachowanie członków grupy zwiadowczej i powrócił do swych
przełożonych, a nawet stał
się mediatorem między nimi a niesubordynowanymi astronautami.
Rozdział 12 (część 3.), wersy 1-2:
Zanim zakończył wszystkie swoje sprawy, Enoch został zabrany z Ziemi i
nikt nie wie dokąd ani
co się z nim stało. Resztę swoich dni spędził pośród świętych i pełnych
czujności (mędrców).
Podobnie jak Eliasz, którego - jak podaje Biblia - “trąba powietrzna
wyniosła ku niebu", tak i
Enoch stał się astronautą lub lotnikiem i wyruszył z raportem do swych
przełożonych. (W mitologii
ormiańsko-kaukaskiej, jak twierdzi profesor Joseph Karst z Uniwersytetu
w Strassbourgu, dżin
Karapet jest utożsamiany z Enochem. Imię “Karapet" pochodzi z języka
gruzińskiego od słowa
kań, czyli “wrota" lub “władca wrót" albo od karvosani -“władca obozu",
ogólne zaś jego znaczenie
sprowadza sie do określenia “posłaniec", co z pewnością można odnieść
do Enocha).
Zdaję sobie w pełni sprawę z tego, jak bardzo ta fantastyczna interpretacja
kłóci się z naszym
mieszczańskim błogostanem i atawistyczną naiwnością; jeśli jednak nie
chcemy wyjaśnienia
jeszcze bardziej niezwykłego i trudnego do przyjęcia w naszych czasach -
że był to mianowicie
złowrogi bunt upadłych aniołów, które zbiegły z rozdygotanego
nieboskłonu - to nie ma innego
wyjścia, jak tylko zająć się interpretacją tych wydarzeń.
Praojcowie Hiperborei
Zgodnie z duchem swych czasów narrator opisuje “niebiosa o
kryształowych ścianach", co
dziwnie przypomina przedstawianą w legendach, otoczoną wysokimi
lodowymi ścianami
Hiperboreę. Podobieństwo to jest warte odnotowania, gdyż koresponduje z
niektórymi opo-
wieściami nordyckich sag.
W nordyckiej i celtyckiej tradycji Hiperborea umiejscawiana jest w
pobliżu Grenlandii; a więc na
północnym zachodzie. W tej właśnie stronie Enoch lokalizuje bazę
dowództwa kosmitów.
Odwiedza on różne zachodnie regiony Ziemi, a następnie siedzibę
Wiecznego Króla w północnej
części kuli ziemskiej.
Rozdział 69 (część 12), wersy 3-4:
Od tego czasu nigdy już nie udawałem się do ludzkiego plemienia;
umieścił mnie on między
duchami, między północą i zachodem, gdzie aniołowie otrzymali liny by
wytyczyć miejsce dla
prawych i wybranych. Tam też ujrzałem praojców, świętych, którzy w tej
pięknej okolicy żyli przez
całą wieczność.
Trzeba zaznaczyć, że Enoch łatwo utożsamia niebiosa z Ziemią,
powiadając że “święte
miejsce" - ów Eden, gdzie rośnie słodko woniejące drzewo prawdy -leży
“na zachodzie, na
krańcach naszego globu, tam gdzie zaczyna się niebo".
Rozdział 3 3, wersy 1-3:
Następnie udałem się na północ ku granicom Ziemi i tam, na krańcu
świata, ujrzałem wielki,
wspaniały cud. Zobaczyłem otwarte wrota niebios. Było tych wrót troje,
wyraźnie od siebie
oddzielonych.
Nie mówi on nic o tym, że opuścił Ziemię i wzniósł się ku niebu; nie ma
też chyba najmniejszego
pojęcia na temat południa i wschodu Ziemi. Spotyka “praojców", nadludzi,
a według mnie -
wyższych dowódców ekspedycji rozpoznawczej, która wylądowała w
Armenii.
Zdarza się jednak, że Enoch rozróżnia Ziemię i niebiosa. O buntownikach
pisze:
Rozdział 68, wersy 3-4:
Oto są imiona przywódców - setników, półsetników i dziesiętników.
Pierwsze z nich brzmi:
Jekum. To on właśnie zmącił umysły wszystkich synów świętych aniołów,
to on natchnął ich, by
zstąpili na Ziemię i spłodzili dzieci z ludzkimi istotami.
(A zatem święte anioły miały w niebiesiech potomstwo!)
Wersy 6-7:
Imię trzeciego brzmi: Gadrel. To ten, który odkrył synom człowieczym
narzędzia do zabijania.
To ten, który uwiódł Ewę.
Jest to jeden z niewielu ustępów, w których pojawia się imię Ewy. Nigdy
natomiast nie
wspomina sie o Adamie, który według tej historii jest pierwszym w
dziejach rogaczem!
Zakończenie tej apokalipsy jest niesamowicie zagmatwane, gdyż traktuje
o stworzeniu i
ostatecznie opowiada o potopie, słusznym ukaraniu złoczyńców, którymi
według mnie byli
astronauci.
Potępione anioły rzuciły się w Dolinę Ognia, co może oznaczać Kraj
Ognia (Azejberdżan), w
pobliżu którego Noe wylądował w swojej arce.
Tekst słowiański zatytułowany Księga tajemnic Enocha zawiera ciekawy
opis ludzi, którzy
odwiedzili opowiadającego:
Pojawiło się przede mną dwóch ludzi. Byli bardzo wysocy, wyżsi niż
ktokolwiek, kogo widziałem
w życiu. Ich twarze świeciły niby słońca, a oczy były jak zapalone
latarnie. Z ich ust dobywały się
płomienie. Ubrania mieli jak obłok piany, a ramiona jak złote skrzydła
wyrzeźbione u wezgłowia
mego łoża.
Nie jest to opis aniołów, ale ludzi. Tak właśnie ubranych wyobrażamy
sobie zazwyczaj
astronautów - w przeźroczyste hełmy i plastykowe kombinezony.
W pobliżu kopalni uranu w Ferganie (dawne tereny ZSSR), między
Afganistanem a Morzem
Aralskim, rosyjski archeolog Georgij Szacki odkrył niedawno wyryte w
skale postacie w strojach
przypominających kosmiczne skafandry i hełmy i sprawiające wrażenie
prawdziwych astronautów.
Szacki uważa, że te rysunki pochodzą z okresu zwanego paleolitem.
Wydaje się, że pozostawione w Meksyku przez tajemniczych Olmeków
potężne kamienne
głowy również mają związek z międzyplanetarną przygodą. Zajmujący się
naukowymi problemami
rosyjski dziennikarz Agrest, badając teksty zapisów znad Morza
Martwego, znalazł w nich
następujące zdanie:
Z nieba przybyli ludzie, a inni ludzie zostali zabrani z Ziemi i przeniesieni
do nieba. Ludzie,
którzy przybyli z nieba, pozostali na Ziemi przez długi czas.
Oczywiście, człowiek pokorny i wierzący ograniczy się do wykładni
dosłownej; jednakże w
dwudziestym wieku nieprzejednany krytyk nie może pominąć myśli o
spisku zawiązanym w celu
ukrycia jakiejś groźnej tajemnicy.
Staranna analiza Księgi Enocha pozwala odkryć niepokojące fakty i daje
niemal całkowitą
pewność, że Enoch nie opisuje jakiejś wizji, lecz prawdziwą podróż. Co
prawda on sam powiada,
że miał kilka omamów, ale w zadziwiający sposób łączy on niebo z
Ziemią, tak jakby nie potrafił ich
jasno rozdzielić w swym umyśle; wydaje się zmieszany w takim samym
stopniu, w jakim byłby na
przykład Indianin podróżujący w szesnastym wieku do Chin helikopterem
lub odrzutowcem.
Został on “przeniesiony ponad ziemią i postawiony na dole, przed
drzwiami swego domostwa"
(rozdział 80, wers 7). Jeśli jednak była to tylko fantazja i Enoch nie odbył
żadnej podróży, to
przecież nie byłoby potrzeby odwożenia go do domu! W rozdziale 64,
część II-2 zaś, prawda
wychodzi na jaw chyba wówczas, gdy czytamy że Noe “wyruszył ku
krańcom Ziemi, w kierunku
sadyby swego przodka Enocha".
Czyżby skrywała się tu jakaś tajemnica? Dla autora tych rozważań jest
jasne, że “wzięty
żywcem do nieba" Patriarcha Enoch w rzeczywistości odszedł “na krańce
bierni", między północą i
zachodem, a zatem – do Hiperborei albo ku Florydzie, gdzie miał tajną
ziemską przystań,
nieopodal swego dowództwa. Noe widzi (rozdział 64, część III-1)
“przechylającą się i grożącą
zawaleniem Ziemię". To także jest nadzwyczaj dziwne! Czy Noego, jak
głosi Biblia egipskich
gnostyków, “wzięto żywcem do nieba" by uchronić go przed potopem?
Może uczynili to tajemniczy
przodkowie, którzy mieszkali “między północą i zachodem"? Przodkowie,
którzy posiadali latające
maszyny? A może Noe widział “przechylającą się" ziemię tak, jak każdy,
kto siedzi w odrywającym
się od ziemi samolocie?
Wszystko to dobitnie świadczy o tym, że Enoch powietrzną podróż odbył
na jawie, a nie w
marzeniu sennym.
Tak więc zarówno Księga Enocha, jak i Księga tajemnic Enocha,
dostarczają świadectw
rzucających niezwykłe światło na zapomnianą przeszłość ludzkości.
Do jakiego stopnia możemy ufać tym rękopisom, które mimo swojej
zwodniczości i niespójności
są przecież pierwszymi dokumentami w naszej historii oraz przedstawiają
prawdę, choć bez
wątpienia zniekształcaną poprzez niewłaściwe jej rozumienie oraz błędy
naniesione w trakcie
licznych przepisywań?
W Zohar, najstarszej opowieści Kabały, Księga Enocha wspomniana jest
kilkakrotnie jako dzieło
“chronione z pokolenia na pokolenie i przekazywane z wielkim
nabożeństwem". Zostało ono
usunięte z kanonu liturgii żydowskiej, a następnie zakazane przez
chrześcijan, jednak dopiero w
trzecim wieku. Jego znaczenie jest wciąż ogromne, ponieważ Księgę
Enocha uważa się za jedyny
rękopis pochodzący z czasów przedpotopowych.
Przekonanie to pogłębia fakt, że Enoch opisał ruchy Słońca i Księżyca,
popełniając jednak
błędy, które - według Hoffmana - można wytłumaczyć jedynie
przypuszczeniem, że Enoch omawiał
system istniejący w przyrodzie przed zmianami spowodowanymi przez
światowy potop.
Podanie głosi, że Księga Enocha uniknęła zniszczenia dzięki temu, że
Noe zabrał ją do swojej
arki. A zatem nie bez powodu to właśnie dzieło jest uważane za prawdziwą
Biblię ludzi.
Zważywszy na przesunięcie biegunów, które nastąpiło w czasie potopu,
dane astronomiczne, które
znajdujemy w Księdze Enocha, skłaniają nas do uznania, że jej autor
mieszkał w starożytnej
Armenii, w pobliżu źródła Eufratu, gdzie wylądowali zakochani w córkach
człowieczych astronauci.
A koncepcję tę wzmacniają również badania geologiczne.
Rozdział siódmy
Odwieczna tajemnica i niebezpieczne słowo
Tajemnicę pochodzenia człowieka i zaginionych cywilizacji będzie można
wyjaśnić wówczas,
gdy rozszyfruje się tożsamość “aniołów - synów Boga". Nie jest to sprawa
błaha.
Ateiści oraz większość tak zwanych rozsądnych ludzi traktują teksty
święte po prostu jako bajki,
legendy lub niedorzeczności. Ta pełna negacji postawa nie pozwala
dostrzegać rzeczywistej
wartości spuścizny, jaką nam niesie tradycja, mimo jej niejednoznaczności.
Nie mam najmniejszych wątpliwości, że zarówno Biblia, jak i apokryfy
przedstawiają prawdę,
niewolną chwilami od pewnych przerysowań i okaleczeń, ale jednak
opierającą się rzeczywistych
podstawach.
W co zatem mamy uwierzyć?
Jeśli “anioły" przybyły do nas z niebios i jeśli nie są one istotami
ludzkimi, a służą jako łączniki
między Bogiem i nami - wówczas nasze interpretacje są zupełnie
bezprzedmiotowe. W naszym
uporządkowanym, materialnym świecie niebiańska dziedzina ma jednak
niewielu utalentowanych
entuzjastów! A aniołów - złych, czy dobrych; aniołów-stróżów, czy
członków chórów anielskich -
zidentyfikowano, uchwycono na fotograficznej kliszy lub widziano w
stopniu nie większym niż to
dotyczy elfów, skrzatów, gnomów i goblinów.
Jeśli Biblia zasługuje na poważne potraktowanie, choć nie zawsze chodzi
o jej dosłowne
rozumienie, to należy przyjąć, że występujący w niej “aniołowie" to istoty
inteligentne, stworzone z
krwi i kości, podobnie jak my, co prowadzi do wniosku, że anioły, synowie
Boga, to ludzie.
Muszę przyznać, że określenie ich jako przybyszów z Kosmosu - a taki
ostateczny wniosek
zamierzam wkrótce sformułować - jest dla naszego bojaźliwego
konformizmu trochę niepokojący.
Nawet w dwudziestym wieku utrzymywanie, że już kiedyś odwiedzili nas
przybysze z innej
planety, jest uznawane za pewną ekstrawagancję, aczkolwiek wielu ludzi
zgadza się z tą hipotezą,
zdając sobie sprawę z głębokiego znaczenia naszych wysiłków
zmierzających do podboju
Kosmosu oraz konsekwencji, jakie mogą z tego wynikać w przyszłości.
Ale są też i inni!
Dzielą się oni na dwie grupy. Pierwsza to naiwne dusze, które widują
kosmitów każdego ranka
w drodze do pracy, co najmniej raz w roku identyfikują jeden lub dwa
latające spodki. Grupa druga
to sceptycy i niedowiarki, którzy swoje poglądy opierają na faktach
sprawdzonych, co niewątpliwie
sprawia, że ich pozycja jest silna.
“Zaprzeczasz istnieniu aniołów, duchów i skrzatów" - mogą rozumować
sceptycy - “ponieważ
mają one związek z nierealnym, nie-materialnym i hipotetycznym
światem. Tymczasem zaś
wierzysz w kosmitów! Czy kiedykolwiek ich widziałeś?"
Muszę przyznać z ręką na sercu, że nigdy nie widziałem jakichkolwiek
przybyszów z innych
planet, widziałem natomiast astronautów, satelity i rakiety, wiem też że w
ostatnich latach pojazdy
kosmiczne docierają do coraz bardziej odległych od Ziemi rejonów
Kosmosu. Niektóre wylądowały
na Księżycu, Wenus i Marsie, Być może przed rokiem 2000 człowiek
postawi swą stopę na
Czerwonej Planecie. Głupotą byłoby temu zaprzeczać.
Równie niemądre byłoby przekonanie, że tego, co może zdarzyć się jutro,
nie dokonano też
wczoraj.
Przyznaję bez oporu: nie mamy jakiegokolwiek namacalnego dowodu, że
w czasach
starożytnych kosmici przybyli na naszą planetę, i dopóki będzie go
brakowało, dopóty stwierdzenie
takie pozostanie jedynie hipotezą. Wykluczanie jednak takiej możliwości
byłoby rzeczą wysoce
nierozsądną.
Zanim rozszyfruję aniołów z Biblii i z Księgi Enocha jako istoty z innej
planety, chciałbym
wykazać, że więcej szczegółów o tajemniczych gościach dostarczają ich
dziwne przygody.
Czy Noe był Hiperborejczykiem?
Jak głosi biblijny przekaz, w ogólnoświatowym potopie zginęła cała
ludzka rasa z wyjątkiem
pasażerów arki Noego. Po wylądowaniu w Armenii mieli oni do spełnienia
ważną misję
odtworzenia ziemskiej populacji. Jeśli więc mamy wierzyć tej historii, to
wszyscy mieszkańcy
naszego globu są potomkami Noego.
Jest jednak pewna niejasność, ponieważ oświadczenie Lamecha,
domniemanego ojca Noego,
pozostawia nie rozstrzygniętą kwestię pochodzenia tego ostatniego. La-
mech nie był mianowicie w
pełni przekonany o małżeńskiej wierności swej żony, Bat-Enosh, choć
podejrzenie to mogło być
całkowicie nieuzasadnione.
W rozdziałach 106-107 Księgi Enocha czytamy:
Po pewnym czasie mój syn Metuszelach wybrał żonę dla swego syna
Lamecha; żona Lamecha
zaszła w ciążę i urodziła syna. Miał on piękne oczy, jego skóra była jak
krew z mlekiem, a włosy na
głowie białe niczym wełna.
Potem Lamech rzekł do Metuszelacha:
Powołałem na świat dziecko, które się różni od innych dzieci, które jest
inne niż wszyscy ludzie,
lecz przypomina potomstwo aniołów z niebios.
W rękopisie znanym jako Apokryfy Księgi Rodzaju Lamech stawia swej
żonie, Bat-Enosh,
pytanie na temat urodzonego przez nią dziwnego dziecka, kobieta jednak
usprawiedliwia się ze
wzruszającą godnością. (Przytoczony w następnym cytacie dialog
małżonków jest w rękopisie
częściowo nieczytelny; brakujące słowa zrekonstruował profesor
Biberkrant z Uniwersytetu w
Jerozolimie).
Następnie powściągnęła swój gniew i rozmawiała ze mną. Powiedziała
«O, panie mój, o (mężu,
przypomnij sobie) moją rozkosz! Czy mam ci przysięgać na wszystkie
świętości, na króla niebios (i
wszystkiej Ziemi), że to nasienie przyszło do mnie od ciebie, i że
brzemienna stałam się za twoją
sprawą, a nie jakiegoś cudzoziemca, 'anioła stróża' czy innego syna
niebios...»
Blady strach zazdrosnych mężów
Oczywiście w odczuciu Lamecha fizyczny wygląd Noego świadczył o
tym, że dziecko należało
do innej rasy. Według mnie opis Noego nieodparcie przypomina
Hiperborejczyków z ich
śnieżnobiałą cerą i złocistymi włosami.
Przytoczony tu ostatni ustęp dowodzi, że jeszcze długo po przybyciu
“synów Boga", albo - jak
chcą tego Ojcowie Kościoła - aniołów, pamięć o tych rozpustnych i
jurnych istotach przepełniona
była ogromną trwogą. Ów dość zabawny z perspektywy kilku tysięcy lat
przypadek pozwala sądzić,
że jeszcze przez długi czas ludzie okazywali wielką nieufność wobec
owych wielce uwodzicielskich
“aniołów" najwyraźniej cierpiących na obsesję seksualną.
Lamecha bynajmniej nie zachwycała myśl, że mógł zostać wystrychnięty
na dudka przez anioła
z nieba. Ponieważ oboje byli głęboko religijni, powinni byli uznać to za
wielką łaskę, dar niebios,
którym zaszczyceni zostali Józef i jego żona Maria. A jednak nie byli
zadowoleni. Jest oczywiste,
że w ich oczach owe rzekome anioły były po prostu pozbawionymi
hamulców uwodzicielami, z
czego można wnosić, że kosmici stracili już wówczas pierwotny prestiż i
przestali być uważani za
istoty boskie. Wciąż nazywano ich “aniołami z nieba", ale stali się
synonimem maniactwa
seksualnego i choć dysponowali ogromną wiedzą, to sławni byli przede
wszystkim dzięki sztuce
Przyprawiania rogów mężom.
Jednakże ów odruchowy strach odczuwany przez zazdrosnych mężów w
czasach starożytnych,
który przerodzi! się w psychozę trwającą kilka stuleci, miał
prawdopodobnie głębsze podłoże.
Jedynie Józef dał wiarę aniołowi, który tak wyjaśnił brzemienność jego
małżonki: “...to, co się w
niej poczęło, pochodzi od Ducha Świętego" (Mateusz, 1:20).
Komentatorzy rosyjscy, którzy - będąc ateistami - nie musieli się obawiać
popełnienia grzechu
świętokradztwa, wywnioskowali z tej anielskiej przygody, że Jezus był
synem przybysza z innej
planety. Pogląd ten ma pewne uzasadnienie mimo swej bezbożności. Jeśli
jednak chodzi o
Rosjan, to musimy uwzględnić ich niewątpliwe uprzedzenia. Sformułowali
oni trzy teorie dotyczące
Jezusa:
1. Jezus jest postacią mityczną, ponieważ o jego istnieniu nie wspomina
żaden współczesny mu
historyk. To tłumaczyłoby systematyczne niszczenie w średniowieczu
wszystkich dzieł
historycznych pochodzących z okresu od początku pierwszego do połowy
drugiego wieku.
2. Jezus i jego apostołowie to przybysze z innej planety, wypełniający na
Ziemi określoną misję.
3. Józef zaniedbywał swą ładną żonę Marię, czego wynik był
nieuchronny: kobieta zaszła w
ciążę z innym mężczyzną. Nie byłoby w tym wszystkim niczego naganne
go, gdyby w wyniku
szatańskiego spisku nie przedstawiono tego dziecka miłości jako Syna
Bożego, a nawet jako
Boga.
Uważam te wybitnie wywrotowe opinie za warte przytoczenia z tego
względu, że towarzyszyły
one pewnej rosyjskiej akcji politycznej rozpętanej w październiku 1963 r.
przeciw “burżuazyjnemu
żydostwu".
Mojżesz był Egipcjaninem
To prawda, że moje dociekania kwestionują same podstawy religii
żydowskiej i chrześcijańskiej,
ale czy w naszych czasach można wierzyć we wszystkie opowieści
Starego Testamentu?
Historia biblijna nie jest historią Hebrajczyków - jest ona historią
Zachodu, należy do wszystkich,
od Skandynawii po Egipt, od Francji po wschodni kraniec (dawnego
ZSRR).
Początkowo Biblia była pomyślana jako kronika pustynnego plemienia
nomadów i dopiero
później, dzięki jakiejś tajemniczej sile, jej losy zaczynały się splatać z
losami Europy i narodów o
najwyżej w świecie rozwiniętej kulturze.
Od dwóch tysięcy lat Biblia pozostawała tylko Biblią; to znaczy świętym
pomnikiem jedynego
Boga i wiecznej prawdy. Zbrodnią i świętokradztwem było wprowadzanie
w niej jakichkolwiek
zmian, poddawanie czegoś w wątpliwość czy też próby samowolnych
interpretacji. Nasze miasta,
wynalazki i kościoły katedralne są wspaniałym wyrazem podziwu dla
myśli zrodzonej w umyśle
pokornego hebrajskiego pasterza.
Ludzie Zachodu nie mogą o tym zapominać - Biblia łączy ich trwale w
duchowym braterstwie,
poprzez ciało, serce i geniusz. Jednak wraz z nadejściem nauki przyszły
nowe czasy. Musimy się
“na nowo odtworzyć", jak to wyraził Leprince-Ringuet. Mimo całej
miłości, jaką darzymy poczciwą,
starą, odziedziczoną po przodkach Biblię - jeśli zamierzamy przetrwać i
dalej się rozwijać, musimy
zamknąć ją na wiecznie naiwnym i czarującym rozdziale, którego nie
doczytaliśmy do końca.
Wielki psychiatra Zygmunt Freud (a także wielu innych przed nim) był
wstrząśnięty
niewiarygodnością pewnych faktów przedstawionych w Biblii i choć
zdawał sobie sprawę, jak
bardzo może być bolesne dla niego samego wykazanie ich błędności, miał
odwagę przedstawić
własną interpretację, co uczynił w sposób zdecydowany, lecz jednocześnie
pełen szacunku.
Przeprowadził szczególnie skrupulatne badania dotyczące tajemnicy
Mojżesza, dochodząc do
następującego wniosku: wielki patriarcha i prawodawca Hebrajczyków
mógł być tylko Egipcjani-
nem, a prawo, podobnie jak obrzęd obrzezania, pochodzą z Egiptu.
Mojżesz, tak jak asyryjski król
Sargon, król Akkady, został umieszczony w wodoszczelnym koszyku i
puszczony z biegiem rzeki.
Dziecko znalazła córka faraona, adoptowała je i dała mu na imię Mojżesz.
Tyle mówi nam legenda.
Uczeni historycy twierdzą, że imię “Mojżesz" pochodzi od hebrajskiego
moszeh, czyli
“wyciągnięty", ponieważ został on wyciągnięty z wody.
Jak można było przez tyle wieków wierzyć w podobną niedorzeczność?
W czasach, kiedy miał żyć Mojżesz (a trzeba podkreślić, że autentyczność
jego postaci została
udowodniona ponad wszelką wątpliwość), Hebrajczycy, naród
koczujących pasterzy, był dla
Egipcjan tym, czym dziś Cyganie są dla mieszczaństwa prowadzącego
osiadły tryb życia. Co
gorsza byli oni znienawidzoną rasą, której plenienie się uważano za tak
szkodliwe, że faraon wydał
polecenie zabijania wszystkich hebrajskich noworodków płci męskiej.
Czy można sobie wyobrazić córkę prezydenta Republiki Francuskiej,
który podczas II wojny
światowej adoptuje dziecko, nadając mu tak niemieckie imię jak Zygfryd
lub Wilhelm? A coś
takiego właśnie, na miarę swych czasów, uczynić miała córka faraona. Jest
to zupełnie niewia-
rygodne, zwłaszcza jeśli się zważy, że “dziecko" po egipsku brzmi mose, a
zatem etymologia
byłaby tu znacznie bardziej prawdopodobna niż w wypadku hebrajskiego
moszeh.
Wydaje się więc, że Mojżesz był Egipcjaninem. Wychowanie odebrał na
dworze królewskim.
Historyk Józef Flawiusz szczegółowo opisuje jego znakomitą sytuację
życiową.
W Dziejach Apostolskich (7:22) czytamy że, Mojżesz “zdobył w Egipcie
wszechstronne
wykształcenie", co oznaczało, że otrzymał naukową edukację zastrzeżoną
jedynie dla kasty
kapłanów. Mówi się, że dowodził armią faraona i walczył w Etiopii.
Zajmował wysoką pozycję i miał
przed sobą wielką przyszłość, a jego śmierć nastąpiła w tajemniczych
okolicznościach.
Zagadkowy Melchizedek, Gospodarz Świata
W badaniach dotyczących aniołów, prowadzonych w celu identyfikacji
istot przybyłych z nieba,
natrafiamy na kolejną postać przyciągającą uwagę. Chodzi tu o
tajemniczego Melchizedeka. Biblia
informuje nas o nim bardzo skąpo; musiał być jednak postacią nadzwyczaj
ważną, gdyż w Księdze
Rodzaju (14:18-20) czytamy, co następuje:
A Melchizedek, król Szalemu, wyniósł chleb i wino. Był on kapłanem
Boga Najwyższego. I
pobłogosławił Abrama, mówiąc: «Niech Abram będzie błogosławiony
przez Boga Najwyższego,
Stwórcę nieba i ziemi. Niech też będzie błogosławiony Bóg Najwyższy,
który wydał twych
nieprzyjaciół w twoje ręce.» Wtedy dał mu Abram dziesięcinę ze
wszystkiego.
Poza krótką wzmianką w psalmie 110 jest to jedyne w Starym
Testamencie odniesienie do
Melchizedeka i to wystarcza, by wzbudzać uzasadnione podejrzenia. Na
szczęście istnieją teksty
apokryficzne, które dostarczają nam więcej informacji.
Rozdział dwudziesty trzeci Księgi tajemnic Enocha opowiada o
narodzinach Melchizedeka
(którego imię znaczy w hebrajskim “król prawości"). Oto streszczenie tej
relacji:
Sophonim, żona Nira, choć była kobietą bezpłodną, pewnego dnia
stwierdziła, że jest
brzemienna. Zanim jednak dziecko przyszło na świat, kobieta zmarła.
Melchizedek, gdy tylko
opuścił ciało matki, zaczął mówić, głosząc chwałę Pana. Nir i Noe dali mu
na imię Melchizedek.
Pan rozkazał świętemu Michałowi zabrać go z ziemi i umieścić w Raju,
dzięki czemu Melchizedek
uniknął potopu. Później został mianowany najwyższym kapłanem wśród
ludzi. Kiedy ludzkość
zostanie oczyszczona, Melchizedek będzie Gospodarzem Świata.
Zaiste dziwny to kapłan, zwłaszcza że starożytni kronikarze robili
wszystko, by zaciemnić jego
biografię, jakby chcieli narzucić zasłonę na tajemnicę, której nikt nie
powinien poznać. Według
niektórych autorów, Melchizedek był synem Noego, Ojcowie Kościoła zaś
ogłosili, że jest on
“typem Chrystusa i wiecznym arcykapłanem".
Sekta zwolenników Melchizedeka - podbudowując swój pogląd
oświadczeniem świętego Pawła,
że Melchizedek “nie miał ojca, matki ani rodowodu" (List do
Hebrajczyków 7:3) - utrzymywała, że
nie był on istotą ludzką, lecz posiadał niebiańską moc, przewyższając
nawet Jezusa Chrystusa i
był rozjemcą między Bogiem i aniołami.
(Pewne wtajemniczone kręgi utrzymują, że dynastia Melchizedeka była
podtrzymywana przez
tysiąclecia w sanktuariach znajdujących się pod opieką wybranych
rabinów, podobnie jak wieczne
trwanie tybetańskiego Buddy. Kiedy nadejdzie właściwy czas, ostatni
sukcesor Melchizedeka
ujawni się jako król prawości, Gospodarz Świata albo Mesjasz
Hebrajczyków).
A zatem, po nalocie kosmitów ponownie pojawiają się “anioły", całą zaś
tajemnicę pogłębia
opinia Augustina Calmeta wyrażona w pracy Discours et dissertations sur
le Nouveau Testament
(1705 r.). Według niego Melchizedek był samym Enochem!, Enochem-
rozjemcą miedzy grupą
zwiadowczą z Armenii i kosmitami z Hiperborei - lub, jeśli kto woli,
między aniołami i Bogiem.
Calmet uważał go nawet za jednego z trzech króli podążających za dziwną
gwiazdą do Betlejem.
Według niego królami tymi byli Enoch, Melchizedek i Eliasz.
Jakże dziwne jest podobieństwo tych trzech postaci: Enocha, którego
zabrano w niebiosa;
Melchizedeka, który również jak stał - trafił do Edenu i Eliasza, który
zanim się znalazł fizycznie w
niebie, czynił tu na ziemi cuda znacznie przewyższające czyny Jezusa!
Ich działania wyraźnie wskazują, że cała trójka znała tajemnicę awiacji
lub podróży
kosmicznych.
Jeśli wierzyć tradycji, ich tajemna wiedza była znacznie bogatsza. Eliasz
ożywiał zmarłych,
wzniecał ogień na odległość, sprowadzał burzę i deszcz, wypalał
nieprzyjacielskie wojska “ogniem
z nieba", rozdzielał wody Jordanu i przechodził przezeń suchą nogą.
Jakież to naukowe prawdy kryją się za tymi legendami? A jeśli te prawdy
mają rzeczywiście
naukowe podłoże, to skąd by oni wszyscy mieli przybyć, jeśli nie z
rozwiniętej, nie znanej nam
jeszcze cywilizacji?
Czy nie jesteśmy na tropie jakiejś niezwykłej, pełnej symboli i
niedopowiedzeń tajemnicy?
Niebezpieczne słowo
W przeszłości niektóre prawdy umykały cenzurze i można je dostrzec w
pewnych wywodach.
Gnostycy egipscy twierdzili, że Noe wcale nie zbudował arki, by w niej
pływać po zalanej potopem
ziemi, lecz umknął w niebo na “świetlistej chmurze". (Les Livres secrets
des Gnostiques d'Egypte
Jeana Doresse'a).
W roku 1621 Jacques Auzoles Lapeire tak napisał o Melchizedeku:
Został on spłodzony albo przez jakąś nieznaną istotę, albo w sposób dla
nas niezwykły i
niewytłumaczalny. Owym patriarchą był Enoch, który opuścił ziemski raj i
zmienił swe imię. Został
powołany do życia przed Adamem i należał do rasy niebiańskiej,
nieskończenie przewyższającej
ludzką.
Ku naszemu zdumieniu odkrywamy więc, że kluczowe postacie Pisma
Świętego - Enoch, Noe,
wyniosły i potężny Melchizedek, Mojżesz, Eliasz, Jesus - zrodzili się z
nieznanych ojców, oraz
że niemal wszyscy mieli przy własnym poczęciu do czynienia z aniołami.
Co więcej - wszystkich ich zabrano żywych i dokądś przeniesiono - jakby
przy pomocy pojazdu
latającego udali się w jakieś tajemnicze miejsce. Należał do nich również
Mojżesz, o czym
świadczy jego wniebowstąpienie. Czterdziestodniowa rozmowa Mojżesza
“w cztery oczy" z
Bogiem na Górze Synaj daje nam wiele do myślenia, zwłaszcza że nikomu
nie wolno było się
zbliżyć do tej góry. Należy też zauważyć, że Mojżesz odszedł samotnie, by
dokonać żywota, że
“nikt nie zna jego grobu aż po dzień dzisiejszy" (Księga Powtórzonego
Prawa, 34:6).
Trudno jest ignorować podobną tajemnicę. Moim zdaniem kryje się w niej
prawda o początkach
naszego gatunku.
Wystarczyłoby tylko jedno słowo, aby wszystko stało się zrozumiałe i
logiczne, czarodziejskie,
straszliwe, groźne słowo, które zmieniłoby oblicze historii!
Jest to jednak słowo, które ortodoksyjnym myślicielom - skrępowanym
lojalnością wobec
okropnych układów -wolno jest wypowiedzieć jedynie z protekcjonalnym
uśmieszkiem na ustach,
choćby nawet ich serca i wyobraźnia reagowały na zew dławionej prawdy.
Już w 366 r. po
Chrystusie na Soborze Latakijskim, czy to wskutek wyrzutów sumienia,
czy też kierując się
względami praktycznymi w celu zachowania tajemnicy, zakazano
nazywania aniołów ich imionami.
(Oddawanie czci aniołom jest uznawane za herezję). Za istotne uważano
utrudnianie dostępu do
tego, co mogłoby naruszyć tajemnicę.
Słowem, nie jest bezpiecznie rozprawiać o aniołach lub raczej o tych
cielesnych - podobnych
nam - istotach, które założyły swą kwaterę w legendarnej Hiperborei.
Mijające stulecia zamazywały i gmatwały fakty, nazwiska i daty;
spustoszenie zwiększali ludzie,
zeskrobując teksty z oryginalnych rękopisów i przekształcając je w ten
sposób w palimpsesty . A
jednak zachowała się cudownie nie tknięta pamięć o niezwykłych
przodkach, których kraj leżał za
oceanem, nieopodal Ameryki; pamięć, która od dwóch tysięcy lat zniewala
Skandynawów i Celtów
- w prostej linii potomków Enocha, Noego i Melchizedeka -do
nostalgicznej pogoni za Hiperboreą i
Atlantydą.
Rozdział ósmy
Wenus - planeta naszych przodków
Ludzi starożytnych, których świadomość bycia integralną częścią
Wszechświata znacznie
przewyższała nasze odczucia, największym przerażeniem napawała groźba
zawalenia się nieba.
Żyli oni w czasach nie tak jeszcze odległych od wielkich kosmicznych
kataklizmów, które niszczyły
naszą planetę. Dla nas wydarzenia te są tak zamierzchłe, że większość nie
ma o nich pojęcia, a
innych po prostu to nie interesuje.
Już widzę to obojętne, lekceważące wzruszenie ramionami w odpowiedzi
na uwagę o realności
takiego zagrożenia w dzisiejszych czasach! A jednak pewnego dnia, może
jutro, na horyzoncie
pojawi się niewielka kometa, jak się to stało przed około czterema
tysiącami lat (w 2348 r. przed
Chrystusem, jak wynika z danych biblijnych, lub około 1 500 r. przed
Chrystusem według innych
obliczeń), a następnie Ziemia zmieni swoje ustawienie, z północy zrobi się
południe, ze wschodu -
zachód, wszystko stanie się własnym przeciwieństwem, i to dla każdego -
nawet dla sceptyków.
Można się pocieszać myślą, że według obliczeń astronomów szansę na
zderzenie Ziemi z
kometą są nieskończenie małe - mniej więcej jedna na 281 milionów.
Co dziesięć tysięcy lat - koniec świata
Geolodzy obliczają wiek Ziemi na pięć do dziesięciu miliardów lat. Z
tego faktu można by
wyciągnąć wniosek, że koniec naszego ziemskiego świata jest bardzo
bliski, ponieważ powinien
on się zdarzyć już dawno temu. Na szczęście takie “matematyczne"
spekulacje nie są zbyt pre-
cyzyjne. Tym niemniej wiadomo, że Ziemia niemal na pewno co pięć -
dziesięć tysięcy lat
przechodzi gwałtowne perturbacje, gdyż mimo że komety niekoniecznie
muszą w nią trafiać, to
nawet przelatując obok w niewielkiej odległości, powodują ogromne
katastrofy.
W niezwykle dociekliwej i udokumentowanej książce Wodds in Collision
(Światy w zderzeniu)
Immanuel Velikovsky odtworzył początki Ziemi i jej przygody z
kometami. Wywód swój oparł
zarówno na tradycji, jak i na najświeższych danych naukowych. Dążąc do
odkrycia prawdy, w
niektórych punktach zgadza się z profesorem Louisem Jacotem, który
utrzymuje, że szybkość
obrotów Ziemi wokół własnej osi drastycznie się zmienia. Moim zdaniem
badania tych dwóch
autorów w połączeniu z najnowszymi odkryciami archeologicznymi,
uzupełnione interpretacjami
tekstów Biblii i apokryfów - składają się na wyjaśnienie tajemnicy ludzkiej
prehistorii sięgającej w
przeszłość prawdopodobnie znacznie głębszą niż dziesięć tysięcy lat.
Gdy biegun północny był na południu
Mniej więcej dziesięć tysięcy lat temu biegun północny znajdował się na
wyspie Baffina, a oś
Ziemi nie była odchylona, na skutek czego na wszystkich obszarach globu
przez cały rok był ten
sam klimat, bez podziału na pory roku.
Kometa lub wędrująca planeta - Wenus przemknęła tak blisko naszego
globu, że Ziemią
targnęły konwulsje i stanęła w płomieniach. Eksplodowały i zapłonęły
miasta, lasy, a nawet pasma
górskie, podczas gdy z nieba spadał deszcz ropy, błota i rozżarzonych
meteorytów. Od bieguna
północnego ruszyły lodowce, powodując potężną falę, która ugasiła
pożogę, niszcząc
jednocześnie to, co ocalało. Tylko znikoma część ludzi, zwierząt i roślin
uszła cało.
Podczas wstrząsów Ziemia przekręciła się i bieguny zamieniły się
miejscami. Sytuacja ta trwała
czas nieokreślony, a może tylko przez kilka dni.
Wenus została przechwycona przez nasz system słoneczny jak w sieć,
niczym sztuczny satelita
i zaczęła wędrówkę po dzisiejszej orbicie.
W połowie drugiego tysiąclecia przed Chrystusem kolejny, łagodniejszy
kataklizm przyniósł falę
powodziową, trzęsienia ziemi i grad meteorytów, o czym opowiada Biblia
w Księdze Wyjścia i
Księdze Jozuego .
Tak w wielkim skrócie wygląda historia ostatnich pięciu - dziesięciu
tysięcy lat, podczas których
zaszły dobrze nam znane wydarzenia: ogólnoświatowy kataklizm, a więc
słynny potop i mniejsza
katastrofa z okresu ucieczki Żydów z Egiptu.
Jednak ze względu na swój fantastyczny charakter dwie sprawy wymagają
szczegółowego
wyjaśnienia: odwrócenie biegunów i wejście Wenus między Ziemię i
Merkurego. Starożytne teksty
nie pozostawiają najmniejszej wątpliwości, że przemieszczenie się
biegunów wskutek obrotu globu
o 180° nastąpiło rzeczywiście. Egipski papirus Harrrisa opowiada o
kosmicznym kataklizmie ognia
i wody, mówiąc że “południe stało się północą, a ziemia przekręciła się do
góry nogami". Niemal to
samo znajdujemy w papirusie z Ipuwer: “Świat został pchnięty wstecz jak
na kole garncarza, a
Ziemia się przekręciła". W przechowywanym w petersburskim Ermitażu
papirusie również
czytamy, że “świat się przekręcił".
W Sofiście-Polityku Platon mówi o odwróceniu biegu słońca i o zagładzie
ludzkości. Herodot,
“ojciec historii", przekazuje relacje kapłanów egipskich, według których
kilkakrotnie na przestrzeni
znanych im dziejów słońce wschodziło w miejscu, w którym teraz
zachodzi i odwrotnie. Papirusy
znalezione w piramidach oznajmiają, że “słońce przestało już mieszkać na
zachodzie i znów świeci
ze wschodu". Polinezyjczycy, Chińczycy, Hindusi i Eskimosi byli
świadkami podobnego zjawiska.
Ten zbiór świadectw, który od dawna intrygował archeologów i
astronomów, zyskał na
znaczeniu dzięki odkryciu dwóch map nieba namalowanych na suficie
grobowca architekta
królowej Hatszepsut - Senmuta .
Jedna z tych map jest normalna, z prawidłowo zaznaczonymi głównymi
punktami odniesienia.
Jednakże z pozycji gwiazd na mapie drugiej wynika, że wschód znajduje
się po lewej, a zachód po
prawej stronie; rzecz tym bardziej znamienna, że grób należy do
człowieka, którego zawód
wymagał dobrej znajomości astronomii i geografii.
Hatszepsut była królową osiemnastej dynastii panującej w połowie
drugiego tysiąclecia przed
Chrystusem; jej architekt więc żył w okresie, w którym - według
Velikovsky'ego - miał miejsce
ogólnoświatowy kataklizm. Mapa z jego grobowca może oznaczać chęć
uwiecznienia niezwykłych
wypadków, jakie wydarzyły się za życia Senmuta.
Ponadto na niektórych obszarach wulkanicznych geolodzy natrafili na
lawę zastygłą w kierunku
przeciwnym względem lokalnego pola magnetycznego, co jest zjawiskiem
trudnym do wyjaśnienia,
o ile się nie przyjmie, że lawa krystalizowała się w czasie, gdy odwrócone
były bieguny ziemskie.
Wenus była niewidoczna
Jesteśmy dziś przyzwyczajeni do kosmografii, w której ruch planet
Układu Słonecznego odbywa
się bez najmniejszych odchyleń. Nie wierzylibyśmy własnym oczom,
gdyby pewnego dnia nasze
zegarki wskazywały południe, a słońce wciąż jeszcze kryłoby się za
horyzontem. A jednak (i
astronomowie to potwierdzają) kiedyś zdarzały się dni i noce trwające
trzydzieści, czterdzieści
godzin.
Z Biblii wiemy, że kiedy Jozue zatrzymał słońce, dzień cudownie się
przedłużył.
Zrekonstruowany zegar wodny faraona Amenhotepa III był
zaprojektowany dla długości dnia
wynoszącej dwanaście godzin i osiemnaście minut w chwili zimowego
przesilenia dnia z nocą,
zamiast, jak dziś, na dziesięć godzin i dwadzieścia sześć minut.
Wydaje się, że Wenus należy do Układu Słonecznego podobnie jak
pozostałe planety - jest
jednak pewna różnica. Wygląda na to, że pięć lub dziesięć tysięcy lat temu
Wenus, dziś
najjaśniejsza i najbardziej widoczna planeta na niebie, była z Ziemi
niewidoczna. Gdzie się więc
znajdowała? Może w Układzie Słonecznym, za Jupiterem, a może
miliardy kilometrów stąd, w
jakimś odległym rejonie Kosmosu.
Tak czy inaczej stosunkowo niedawno Wenus przemknęła blisko Ziemi,
zmiatając z niej
większą część jej mieszkańców, by następnie usadowić się na dzisiejszej
orbicie. Jest to
zdarzenie, którego starożytni nie mogli zapomnieć!
Oczywiście - nie uznaje tego większość astronomów, dla których tradycja
i logika nie
przedstawiają żadnego znaczenia. Nie mając naukowych dowodów, wolą
temu najzwyczajniej
zaprzeczać. Dla każdego jednak, kto kieruje się logiką, sprawa jest
zupełnie oczywista.
Racjonalna analiza tego zagadnienia składa się z dwóch faz: pierwsza to
udowodnienie, że
pięć tysięcy lat temu Wenus jako planeta była na niebie niewidoczna;
druga wykazanie, że jej
przybycie spowodowało kataklizm znany jako ogólnoświatowy potop.
Tablice z Tirvalour
W osiemnastym wieku chrześcijańscy misjonarze i słynny orientalista
Jean-Baptiste-Joseph
Gentil wysłali do Francji kilka hinduskich tablic astronomicznych
świadczących o starożytnym
rodowodzie nauki Indii. Były wśród nich tablice z Tirvalour, które
dowodzą, że to, co znane jest
jako epoka Kali-jugi, rozpoczęło się 16 lutego 3102 r. przed Chrystusem o
godzinie drugiej
dwadzieścia siedem i trzydzieści sekund rano. [Chwila śmierci boga
Kryszny, początek epoki, w
której żyjemy - przyp. tłum.].
Hindusi - pisał astronom królewski, Jean Sylvian Bailly, w swym dziele
Traite de l'Astronomie
Indienne (1787) - ...powiadają że w epoce kali-jugi nastąpiła koniunkcja
wszystkich planet. Ich
tablice astronomiczne wskazują, że to się rzeczywiście zdarzyło... W tym
czasie obserwowali oni
cztery planety wyłaniające się kolejno spośród słonecznych promieni:
najpierw Saturna, a
następnie Marsa, wreszcie Jupitera i Merkurego. Widziano, jak planety te
skupiły się na
stosunkowo niewielkiej przestrzeni.
Bailly był oczywiście zaskoczony, nie znajdując w tych obserwacjach
żadnej wzmianki o Wenus.
Nie mogąc uwierzyć, aby Układ Słoneczny składał się wówczas z czterech
planet, doszedł do
wniosku, że Wenus musiała się tym momencie znajdować za Słońcem albo
po prostu została
przeoczona.
Żadne z tych wyjaśnień nie jest jednak właściwe. Hindusi, podobnie jak
Chaldejczycy, byli
niezwykle biegłymi i skrupulatnymi astronomami, kiedy więc podają, że
wystąpiła koniunkcja
wszystkich planet, nie zaś tylko niektórych - powinniśmy im wierzyć. Fakt
ten odnotowali tak
dokładnie, że po upływie pięciu tysięcy lat możemy ustalić jego datę z
dokładnością do jednej
sekundy. Ta właśnie niezwykła precyzja pozwala nam wyrazić
przekonanie, że Wenus nie
umknęła uwadze obserwatorów, zwłaszcza że jest ona najjaśniejszą i
najbardziej widoczna z
planet.
Przypuszczenie, że w tym czasie znajdowała się ona po drugiej stronie
Słońca, też nie
wytrzymuje krytyki, ponieważ nie mogła ona tam pozostawać zbyt długo i
wyłoniłaby się wreszcie
podobnie jak pozostałe planety: “najpierw Saturn, następnie Mars,
wreszcie Jupiter i Merkury".
To zupełnie niemożliwe, aby Wenus pozostawała w ukryciu przez cały ten
czas, który
wystarczył na wyłonienie się pozostałych planet.
Co więcej, tablice z Tirvalour nie zawierają żadnej wzmianki na temat
Wenus, ani o jej
nieobecności, ani też o ponownym wyłonieniu się, co - gdyby się zdarzyło
-zostałoby z pewnością
odnotowane.
Ponieważ ci skrupulatni i rzetelni hinduscy astronomowie wyraźnie
oświadczyli, że opisują
koniunkcję wszystkich planet, możemy wyciągnąć wniosek, że przed
pięcioma tysiącami lat Wenus
nie była częścią Układu Słonecznego. Występuje ona natomiast w
późniejszych hinduskich
tablicach astronomicznych.
Tablice babilońskie
Astronomia babilońska zajmuje się czterema wymienionymi wyżej
planetami, jednak Wenus jest
tam również nieobecna. Starożytne teksty nazywają ją “wielką gwiazdą,
która przyłączyła się do
innych wielkich gwiazd." W swoich modlitwach Babilończycy
przywoływali Saturna, Jupitera, Marsa
i Merkurego, nigdy zaś Wenus. Starożytny kalendarz znaleziony w
Boghaz-Keui, w Azji Mniejszej,
wymienia gwiazdy i planety; lista ta nie zawiera Wenus.
Istnieje tylko jedno logiczne wyjaśnienie. Przed pięcioma tysiącami lat
Wenus była
Babilończykom nieznana. Albo nie wchodziła jeszcze w skład Układu
Słonecznego, albo była tak
daleko od Ziemi, że starożytni nie byli w stanie jej dostrzec.
Przekaz meksykański powiada, że “ogromny wąż ognia zaatakował
Słońce i przez cztery dni
panowała ciemność, a potem wielki wąż przemienił się w promienną
gwiazdę [Wenus]". Tubylcy z
Wysp Samoa powiadają, że planeta Wenus kiedyś “chodziła samopas", a z
jej głowy wyrastały
rogi.
W Grecji światły Demokryt, biegły zwłaszcza w dziedzinie astronomii,
utrzymywał, że Wenus nie
jest w ogóle planetą, nie podał jednak uzasadnienia tej koncepcji, co jak na
wielkiego uczonego
jest raczej irytujące!
Według Varrona święty Augustyn powiada, że Kastor z Rhodos zostawił
na piśmie opis
zadziwiającej przemiany, jaka się dokonała na Wenus. Powiadają, że
planeta zmieniła barwę,
wielkość, kształt i sposób poruszania się. Ani przedtem, ani później nie
zdarzyło się nic
podobnego. Działo się to podobno za panowania króla Ogygesa
[przypomnijmy powódź z jego
czasów], co poświadczają Adratus, Cyzicenus i Dion, poważni
matematycy neapolitańscy.
Wszystkie te zgodne sprawozdania budziły żywe zainteresowanie
uczonych, którzy mogli snuć
jedynie przypuszczenia na temat przyczyn tego zjawiska. Wielu z nich
sądziło, a Velikovsky się z
nimi zgadza, że Wenus albo była kometą, albo ją z tym ciałem niebieskim
mylono.
Czy jednak - pyta Grandę Encyclopdie - można pomylić planetę z
kometą? A gdyby nawet taki
błąd popełniono, to czy wkrótce nie zostałby on odkryty wraz z
ponownym pojawieniem się
Wenus? Jak obserwator, naukowiec lub matematyk miałby odwagę bez
należytego namysłu
ręczyć za tak doniosłe wydarzenie, będące czymś zupełnie wyjątkowym
jeszcze dziś, po upływie
trzydziestu sześciu stuleci?
Ponieważ Chińczycy, Grecy, Hindusi i inni mówili o “jasnych włosach"
albo o “ognistej grzywie",
które ciągnęły się za Wenus, musimy się zgodzić, że ta planeta po prostu
nie istniała na niebie
starożytnych i że pojawiała się na nim jako kometa, powodując swymi
kolejnymi wizytami wielkie
wstrząsy.
Przypomnę jeszcze, że według tradycji Inków pierwsza kobieta rodzaju
ludzkiego, Orejona,
przybyła na Ziemie z Wenus w statku kosmicznym “jaśniejszym niż
słońce".
Aczkolwiek tajemnica tej planety pozostaje ciągle niezgłębiona, można z
całą pewnością
powiedzieć, że Wenus pojawiła się na naszym niebie pod postacią komety
przed pięcioma
tysiącami lat i z katastrofalnym dla Ziemi skutkiem.
Dodać jeszcze należy, że w XVII i XVIII w. wybitni astronomowie:
Cassini, Short, Montagne i
inni, obserwowali w pobliżu Wenus tajemniczego, sztucznego lub
naturalnego, satelitę.
Wydaje się więc, że ta związana z Lucyferem planeta [łac. Lucifer-
«nosiciel światła»; imię
nadane upadłemu aniołowi, księciu ciemności, szatanowi, przez
nieporozumienie... patrz: S.
Kopaliński, Słownik mitów i tradycji kultury, PIW, Warszawa 1988, s. 613
- przyp. tłum.] przebyła
nietypową drogę i będąc sprawczynią światowego potopu, zyskała
reputację planety przynoszącej
nieszczęście.
Czy uwikłanie się jednej z planet Układu Słonecznego w podobne
anomalie miałoby być czymś
aż tak absurdalnym? Bynajmniej. Czymś nienormalnym byłoby
wykluczenie takiej możliwości.
Jak twierdzą astrofizycy, czy najogólniej rzecz ujmując - naukowcy -
atom zbudowany jest na
podobieństwo Układu Słonecznego lub - jeśli ktoś woli - odwrotnie.
Słońce jest odpowiednikiem
jądra, planety - elektronów, i - tak jak w atomie - zachodzą tu wciąż
niedokładnie jeszcze poznane
procesy, będące wyznacznikami życia, ruchu i grawitacji planetarnych .
W atomie elektrony przeskakują z jednego poziomu na inny, to znaczy
zmieniają orbity. W
systemie słonecznym planety powinny mieć zdolność podobnych
zachowań, powodowanych
podobnymi przyczynami. (Jak powiedział Hermes Trismegistos: “To co na
górze jest obrazem
tego, co na dole"). W atomie zjawisko to może wywołać pewne reakcje
towarzyszące, których
odpowiednikiem w systemie słonecznym może być to, co starożytni
nazwali “końcem świata". W
1696 r. angielski matematyk William Whiston oświadczył, że biblijny
potop spowodowała kometa
widziana w 1680r. Jej czas obiegu wynosi pięćset siedemdziesiąt pięć i pół
roku. Nie dam głowy za
dokładność jego obliczeń, jeśli jednak nie ma w nich błędu, to następnego
końca świata należałoby
oczekiwać w roku 2255!
Sumer i Biblia
Nie wierzę tysiącom ludzi, którzy twierdzą, że widzieli latające spodki
albo Marsjan (mówię tu
jedynie o naiwnych lub fałszywych “świadkach", ponieważ zdaję sobie
sprawę, że istnieją także
uczciwi i poważni badacze niezidentyfikowanych obiektów latających),
ani setkom tysięcy ofiar
halucynacji, które są przekonane, że widziały duchy. Wierzę natomiast tym
milionom, które od
czterech tysięcy lat, od równika po bieguny, od wschodu po zachód,
dawały świadectwo pomyłki
popełnianej przez oficjalną naukę, uparcie twierdząc, że potop i pożogę na
Ziemi spowodowała
wędrująca planeta i że tą planetą była Wenus.
Niestety, błąd naukowców, którzy akceptują system przyjęty na drodze
“ortodoksyjnej zmowy",
nie jest jedynym, który wypaczył historię ludzkości! Komu zatem możemy
ufać, na czym opierać
naszą pewność, jeśli nie znajdujemy danych, które nie byłyby
fragmentaryczne lub wręcz celowo
zniekształcone. Moglibyśmy równie dobrze nie wierzyć w nic! Ani w
Biblię, ani w Sumer jako
kolebkę pierwszej cywilizacji!
A przecież astronomowie i archeolodzy mają dziesiątki dowodów na to, że
cywilizacja egipska
wyprzedza sumeryjską o kilka tysięcy lat . Od tej ostatniej znacznie
wcześniejsza jest również
cywilizacja hinduska. Pochodzące sprzed co najmniej pięciu tysiącleci
tablice z Tirvalour świadczą
o kulturze liczącej sobie blisko siedem tysięcy lat.
Kalendarz staroegipski, tzw. kalendarz Sotisa-Syriusza powstał co
najmniej sześćdziesiąt dwa
wieki temu. jego istnienie dowodzi, że cywilizacja egipska wyprzedza
sumeryjską i pozwala nam
określić jej wiek na siedem -osiem tysięcy lat.
W kalendarzu Ptolemeuszy znajdujemy dane dotyczące rocznego ruchu
Syriusza z 4241 r.
przed Chrystusem. Ponieważ Syriusz miał ogromne znaczenie, będąc
zwiastunem wylewów Nilu,
można domniemywać, że kalendarz ten opracowali astronomowie egipscy.
Oficjalna doktryna utrzymuje jednak, że cywilizacja ludzka zrodziła się
pięć tysięcy lat temu w
Sumerze, kalendarz Syriusza został więc odrzucony, a jego wiek - po
subtelnych obliczeniach
mających na celu “sprostowanie błędu" - obniżony z sześćdziesięciu
dwóch do około dwudziestu
ośmiu stuleci. W ten sposób Sumer został uratowany!
Trzeba wielkiej odwagi czy wręcz szaleństwa, by przyjąć postawę Don
Kichota w dziedzinie
pełnej tak złudnych wyobrażeni Zwłaszcza że uczestnicy ortodoksyjnego
spisku, wykoślawiając
prawdę, podobnie jak sąd w Glozel, nie zawahają się przed rzuceniem
nawet najgorszej kalumnii
na każdą nową próbę odtworzenia przeszłości.
Ale nic to! W labiryncie tysiącleci i matactw postaram się trzymać jak
najbliżej faktów i
zaproponuję najlogiczniejsze, moim zdaniem, interpretacje.
Według mojej hipotezy, istoty pozaziemskie przybyły na naszą planetę
kilka tysięcy lat przed
potopem, choć niemożliwością jest ustalenie nawet przybliżonej daty ich
lądowania w mrokach
czasów primohistorycznych, sięgających być może okresu człowieka
Neandertalu.
Wojna atomowa między Atlantydą i Mu
Jak powiada Biblia, ludzie, którzy zapoczątkowali nową, wspaniałą
cywilizację, upadli tak nisko,
że “wszelkie ich zamysły kierowały się ku złu" (Księga Rodzaju 6:5), co
może nasuwać analogię do
czasów dzisiejszych, pełnych materializmu i występku.
Co się więc zdarzyło?
Przeznaczeniem cywilizacji jest wieczne odtwarzanie się, nieubłagany
ciąg ku śmierci i
odrodzeniu. Z powodów niewątpliwie podobnych do tych, które dziś
dzielą blok wschodni od
zachodniego, doszło do wybuchu wojny między Atlantydą i krainą Mu.
Zdarzyło się to na samym początku czasów prehistorycznych, jest zasnute
woalem
późniejszych faktów i rozpuszczone w legendach przekazywanych przez
tradycję. Choć ludzie
pamiętają o tych wydarzeniach, to przecież uruchamiając wyobraźnię,
dopasowują je do współcze-
snych sobie realiów, wplątując w nie swych bogów i herosów.
Mahabhartha, Drona Parva i Maha Vira opowiadają o stoczonej na Ziemi
wojnie atomowej,
której skutkiem były mutacje i choroba popromienna. Podobnie jak
mitologia grecka, Ramajana
opisuje walkę bogów z demonami lub Tytanami. Istnieje tu tak wiele
zbieżności, a bohaterowie są
tak bardzo do siebie podobni, że Grecy podejrzewali Hindusów o
dokonanie przekładu Homera.
Bardziej prawdopodobne jest jednak to, że powszechnie znana wszystkim
w prehistorycznych
czasach prawda stała się inspiracją zarówno dla Iliady i Odysei, jak i dla
większości innych
przekazów. Zasadniczym zaś elementem tej prawdy jest wojna Tytanów z
bogami; to znaczy
globalny kataklizm.
W tym samym czasie, gdy bomby atomowe państwa Mu druzgotały
Atlantydę i kontynent
amerykański, nuklearna odpowiedź Atlantydy unicestwiała Mu.
Zidentyfikowaliśmy uprzednio dwa ośrodki zagłady -na zachodzie:
Kalifornia-Newada, na
wschodzie: pustynia Gobi. Istniały jednak prawdopodobnie i inne,
spoczywające teraz pod
powierzchnią Atlantyku i Oceanu Spokojnego.
Ta bezsensowna wojna pogrążyła świat w ruinie. Z powierzchni ziemi
została starta cała
cywilizacja, rasa ludzka uległa fizycznej i intelektualnej degradacji, zaś
zdolność do reprodukcji
niezwykle osłabła. Problem przetrwania okazał się tym trudniejszy, że
zaczęły przychodzić na
świat miliony dzieci z wadami wrodzonymi.
Wskutek tajemniczego zbiegu okoliczności, po kataklizmie będącym
dziełem człowieka,
nastąpiła katastrofa naturalna, kiedy to trwałości Układu Słonecznego
zagroziła wędrująca planeta
Wenus. (Platon przytacza wypowiedzi kapłanów z miasta Sais, którzy
utrzymywali, że pożar świata
wywołany przez Faetona był w istocie kataklizmem planetarnym).
Po potopie ludzka rasa zaczęła z dnia na dzień podupadać, zawracając z
przebytej już drogi
cywilizacji i stopniowo pogrążając się w barbarzyństwie. W ostatnim
przebłysku intelektualnej
świadomości ludzie wznieśli Puerta del Soi w Tiahuanaco i wyrzeźbili na
nich urządzenia
techniczne o nieznanym już dla nich przeznaczeniu, z myślą o przekazaniu
informacji przyszłym
pokoleniom. W Egipcie wtajemniczeni wykonywali rysunki skrzydlatych
globów, które później
pojawiały się na wrotach świątyń jako zagadkowe, niepojęte symbole.
Mam świadomość, że taka rekonstrukcja okresu primohistorii zostanie
uznana za policzek przez
zwolenników ugruntowanej konwencji, a także przez teologów
przywiązanych do swej tradycji i
prawdy objawionej. Jednakże moja reoknstrukcja przeszłości nie jest
bardziej nieprawdopodobna
niż pisemne wywody historyków i prehistoryków, ignorujących tak
kluczowe źródła, jak historie o
aniołach, starożytnych herosach, legendarnych potworach oraz o
powodziach i kataklizmach, które
zmiotły kilka ziemskich cywilizacji.
Komentatorzy i teolodzy nie badali jeszcze tekstów Biblii i apokryfów z
pełną świadomością
faktów, których nie sposób ignorować w nieskończoność. Oto w coraz
większym stopniu
zaczynamy odczuwać więź z Kosmosem, Ziemia nie jest zamkniętym
światem, a wkrótce zostaną
nawiązane kontakty kosmiczne. Inaczej rzecz ujmując - są ludzie o
konserwatywnych,
zaściankowych Poglądach, którzy nadal zamierzają myśleć ograniczonymi
kategoriami ziemskimi,
podczas gdy jesteśmy już obywatelami Wszechświata.
Od pontyfikatu Jana XXIII można zauważyć wyraźne dążenie do większej
swobody
intelektualnej w kręgach kościelnych, połączonej z pewną tolerancją. Stary
Testament stał się już
powodem kontrowersji, a 2 listopada 1964 r. w Watykańskiej Radzie
Ekumenicznej szesnastu
biskupów poprosiło, aby wolno było korzystać z przekazów tradycji w
celu uzupełnienia luk
występujących w Piśmie Świętym. Rewolucyjni biskupi uważali, że Biblię
pisano w szczególnych
okolicznościach i w konwencji literackiej przyjętej przez autorów. Jest to
wyraźne ustępstwo na
rzecz interpretacji, która “weźmie pod uwagę odkrycia nowoczesnej
nauki". Czyli właśnie to, czego
z zachowaniem największego obiektywizmu próbuję dokonać w tej
książce.
Zarówno Biblia, jak i inne święte pisma podkreślają, że nasze prapoczątki
mają ścisły związek z
interwencją istot pozaziemskich. Uwzględniając ten właśnie fakt,
spróbowałem odtworzyć
primohistorię zestawiając hipotezę o zniszczonych cywilizacjach z
niezwykłymi zdarzeniami z
czasów biblijnych.
Rozdział dziewiąty
Hiperborejscy astronauci
Czy zdołałem przekonać czytelników, że “aniołowie, którzy zstąpili z
nieba", nie mogli być nikim
innym, jak tylko przybyszami z przestrzeni pozaziemskiej? Czy moje
poglądy związane z kosmicz-
nymi wędrówkami Wenus, można bez obawy przeciwstawić wyrokom
wydanym przez astronomów
klasycznych?
Zaryzykuję twierdzenie, że tak właśnie jest, bowiem teorie (które poprę
innymi źródłami)
zastosowane do historii, pozwolą wyjaśnić zagadki pozostające wciąż poza
naszym zasięgiem.
Oczywiście, nie wszystko jest wyjaśnione - do tego jeszcze daleko. Nie
jestem w stanie
wypowiadać się na każdy temat, czy skutecznie zaatakować wszystkie
przesądy, które nas
krępują. Jednak moja interpretacja rzuca na okres ostatnich dziesięciu
tysięcy lat nowe światło i
nadaje mu znaczenie, które zaczyna korespondować z potrzebą
racjonalizmu i logicznego
myślenia, nie mówiąc już o tym, że zaspokaja ciekawość.
Później inni będą poprawiać - to coś ujmując, to dodając do moich ustaleń
- aż wreszcie upływ
czasu i dobra wola ludzi sprawią, że prawda wyłoni się z mroku, w którym
tkwiła nie tylko wskutek
zapomnienia, ale również z powodu błędnych i pośpiesznie
formułowanych poglądów.
Proszę mi wybaczyć, że w celu ułatwienia mieszam w wywodzie sprawy
wiarygodne z
domniemanymi; czyniąc to jednak, staram się w jak najmniejszym stopniu
zbaczać z przyjętej
drogi.
Wenusjanie lądują w Armenii
Mało kto wątpi, że historia świata układa cykle. W obrębie Układu
Słonecznego te cykle i epoki
mają pewien wpływ na wszystkie planety.
Sześć, a może dwanaście tysięcy lat temu , mieszkańcy jednej z nich
stanęli w obliczu tak
fatalnych warunków biologicznych, że aby przetrwać, podjęli decyzję o
opuszczeniu planety.
Wysłali więc swych badaczy, których zadaniem była misja rozpoznawcza
na innej, gościnniejszej
planecie, przypominającej ich macierzystą kształtem, składem atmosfery i
ogólnymi warunkami do
życia.
Wszystko wskazuje na to, że owymi planetami były Wenus (która
wskutek opisanych już
kosmicznych perturbacji znalazła się w niebezpieczeństwie) i Ziemia
zajmująca idealną orbitę i
przypominająca Wenus pod względem warunków do życia. (Jest to tylko
hipoteza, prawdziwie
istotny fakt to przybycie kosmitów, którzy moim zdaniem przylecieli z
Wenus, przy czym ogólny
obraz sytuacji nie ulegnie zmianie, jeśli się okaże, że przybyli z innej
planety).
W owym czasie Wenus nie zajmowała miejsca między Ziemią i
Merkurym, lecz
prawdopodobnie między Marsem i Jowiszem - w każdym razie tak daleko,
że starożytni nie byli w
stanie jej dostrzec.
Exodus całej populacji planety wiąże się z olbrzymimi trudnościami,
niezależnie od stopnia
rozwoju technologicznego. Zasadniczą sprawą było rozpoznanie.
Zwiadowców, opatrzonych
specjalnymi instrukcjami, wysłano w statkach kosmicznych na Ziemię, na
której Wenusjanie
spodziewali się znaleźć odpowiednią dla nich atmosferę, a także dobrze
już rozwinięte życie
zwierzęce i roślinne. Inny jeszcze czynnik wpłynął na ich wybór. W
najbliższym sąsiedztwie Wenus
znajdowały się tylko Mars i Ziemia. Ten pierwszy był znacznie mniejszy,
zaś jego jałowość
stanowiła poważną przeszkodę w osiedleniu się na nim istot ludzkich.
Ponieważ Wenus była większa od Ziemi (później straciła nieco swej masy
podczas
niesamowitego pędu ku Słońcu), jej mieszkańcy przewyższali wzrostem
ludzi.
Wszystko to było doskonale znane wenusjańskim naukowcom i
skrupulatnie rozważone
podczas dokonywania wyboru Ziemi jako celu ucieczki.
Dziś korzystne warunki do kolonizacji astronauci znaleźliby tylko na
Marsie (grawitacja słabsza
niż u nas) albo na Wenus (grawitacja nieco silniejsza). Gdybyśmy musieli
opuścić planetę, to
teoretycznie najlepsza byłaby do tego celu Wenus.
Wenusjanie przybyli prawdopodobnie w co najmniej pięciu grupach, z
których każda składała
się z kilku pojazdów kosmicznych i wylądowali w Hiperborei, Atlantydzie
(dzisiejsze USA, Peru),
państwie Mu (pustynia Gobi), Egipcie i w Armenii - na obszarach
znaczonych płonącymi
bliskowschodnimi złożami ropy naftowej.
Podróż międzyplanetarną poprzedzają próby nawiązania kontaktu przy
pomocy sygnałów
radiowych lub świetlnych. W czasach starożytnych Ziemia nieprzerwanie
przekazywała sygnał:
były nim płonące złoża ropy naftowej wokół Kaukazu, w Azerbejdżanie
(Kraju Ognia), w Persji i
Iraku. Potwierdzają to kroniki. W ogromnym półkolu złoża
bliskowschodniej ropy były niczym znaki
rozpoznawcze lądowisk. Kiedy więc kosmici przybyli na Ziemię, gdzie
mieli wylądować, jeżeli nie w
oznakowanej ogniami Armenii?
Nie licząc Bliskiego Wschodu, w większości miejsc, w których
wylądowali (aniołowie,
półbogowie, herosi czy też latający ludzie z legend) ci, pełni życzliwości
reprezentanci wysokiej
kultury, pozostawili po sobie pamiątki. Nie odnosi się to jednak
najwyraźniej do tych, którzy
wylądowali w Armenii. Musieli to być bowiem swego rodzaju szaleńcy,
jakich zawsze można
znaleźć w każdej grupie pionierów i poszukiwaczy przygód, przywykłych
do ryzykowania życiem.
Rozmaici desperados i kryminaliści nie należą wśród nich do rzadkości.
Musimy też przyjąć, że astronauci, których wysłano z zadaniem zbadania
nieznanej i może
wrogiej planety, musieli być zarówno pełnymi inicjatywy budowniczymi i
kolonizatorami, jak, i
wojownikami. Nie zachowywali sie niegodziwie; ci jednak, którzy mieli
szczęście wylądować na
obszarach zamieszkałych przez szczególnie piękne kobiety, nie byli w
stanie oprzeć się ich
czarowi. Armenki i Czerkieski zawsze słynęły ze swej wielkiej urody,
jedwabistej skóry, blasku
oczu i postawy pełnej godności. Związki ponętnych Armenek z
wenusjańskimi dwumetrowymi
olbrzymami zaowocowały narodzinami dzieci niezwykle okazałych,
urodziwych, inteligentnych i
silnych. A zatem według tej hipotezy antyczni bohaterowie i półbogowie
są potomkami Wenusjan i
armeńskich kobiet.
Istnieje pewna zależność między wzrostem mieszkańców danej planety a
jej masą. Jupiterianie
byliby wyżsi niż Saturnianie, w następującej kolejności zaś szliby:
Neptunianie, Uranianie,
Ziemianie, Wenusjanie, Marsjanie i mieszkańcy Merkurego. Pięć -
dziesięć tysięcy lat temu Wenus
była nieco większa od Ziemi, a więc jej mieszkańcy tylko z lekka
przewyższaliby wzrostem ludzi;
mierzyli oni jednak z pewnością dużo ponad dwa metry. Ciekawe, że
mitologia pozostaje w
zgodzie z nauką. Oto potężni jak góry Tytani byli synami Nieba (a więc
bez wątpienia Jupitera -
największej z planet), cyklopi to dzieci Saturna, ojcem zaś sturękich
hekatonchejrów byłby Uran.
Ta sama krew, ta sama rasa?
Wyłania się tu jednakże pewien problem natury biologicznej. Jak to
możliwe, by mężczyźni z
innej planety mogli mieć dzieci z kobietami ziemskimi? Dlaczego stosunki
seksualne między nimi
nie były bezpłodne? Jest wiele możliwych wyjaśnień tego stanu rzeczy.
Kosmici z Hiperborei mogli posłużyć się swoją wiedzą naukową
pozwalającą przezwyciężyć
niezgodności biologiczne. Jeśli - jak wierzono - kobiety rodziły
monstrualne dzieci ze związków ze
zwierzętami, nie ma powodu, by nie mogły rodzić dzieci spłodzonych
przez mężczyzn z innych
planet, podobnie jak nie widać przyczyny, dla której życie ludzkie,
zwierzęce i roślinne na
wszystkich planetach nie miałoby się od siebie różnić tylko w minimalnym
stopniu.
Dla Indian północnoamerykańskich z plemienia Paunisów gwiazda
zaranna (Wenus) jest po
Słońcu największą niebieską siłą. Dar życia miała otrzymać od Wielkiego
Ducha z zadaniem
rozprzestrzenienia go po całej ziemi, zaś według zachodniej tradycji
Wenus stoczyła wielki ko-
smiczny bój z “siedmioma potwornymi ptakami".
Jak powiadają Paunisi Tirawa z Nebraski, po stworzeniu świata, Wielki
Wódz rozdzielił między
bogów zadania. Powiedział więc do Wenus, gwiazdy zarannej:
Ty pozostaniesz na zachodzie i będziesz nazywana matką wszystkich
rzeczy, gdyż to za twoją
sprawą powstanie wszystko, co żywe. Przyślę ci chmury, wiatry,
błyskawice i pioruny. Kiedy je zaś
dostaniesz, umieścisz blisko Niebiańskiego Ogrodu i tam powstaną z nich
ludzkie istoty.
Tradycja Indian amerykańskich nieodmiennie głosi, że istoty na
wszystkich planetach [Układu
Słonecznego -przyp. tłum.} zostały stworzone przez planetę Wenus.
Wszystkie zatem należą do tej
samej rasy i mogą między sobą mieć potomstwo. Jak poza tym
wytłumaczyć fakt, że tradycja
ludowa całego świata przyznaje tak wybitną rolę właśnie Wenus?
Szczególnie człowiek może być uniwersalnym zwierzęciem. W takim
razie rasa ludzka na Ziemi
nie różni się zasadniczo od ras zamieszkujących niegdyś inne planety
Układu Słonecznego, co
wynika z kolejnych emigracji z planety na planetę, a co wyjaśniłem
przedstawiając teorię Louisa
Jacota.
Kwatera Główna w Hiperborei
Astronauci należący do innych grup mieli oczywiście kontakty seksualne
z kobietami z okolic, w
których wylądowali i oni również płodzili niezwykłe potomstwo: idolos w
Peru, rusałki (kobiety
obdarzone szczególnymi właściwościami) w Europie Północnej i
mitologicznych bohaterów w
różnych innych częściach świata.
Główna Kwatera wszystkich grup penetracyjnych mieściła się w
Hiperborei (Thule na Grenlandii
albo w Ameryce Północnej), “między Północą i Zachodem, gdzie
aniołowie otrzymali liny do
wymierzenia miejsca dla prawych i wybranych". Tam właśnie udał się
ormiański astronauta Enoch,
aby zdać sprawę z misji.
Wszędzie gdzie znaleźli się Hiperborejczycy częściowo przekazywali
swoją wiedzę, jednak,
prymitywni mieszkańcy Ziemi nie byli w stanie dokonać skoku, który
wyniósłby ich na intelektualny
poziom swych mistrzów. Co więcej, ci ostatni byli odcięci od ojczyzny;
nie musieli przecież być
zawodowymi naukowcami, nie mieli z sobą bibliotek, laboratoriów i
innych niezbędnych środków
nauczania o wszystkim, o czym sami wiedzieli.
Wyobraźmy sobie los fizyków atomowych zrzuconych w dwudziestym
wieku na spadochronach
w środku brazylijskich puszcz i pozbawionych kontaktu z cywilizacją -
byliby tak samo bezradni
wobec dzikiej natury jak Robinson Crusoe na swojej wyspie. W takiej
właśnie sytuacji byli
Wenusjanie. Według Księgi Enocha pozwolili się częściowo zasymilować.
Każda z grup osiadła na
swoim kontynencie, nie odczuwając - co zrozumiałe - zbyt wielkiej chęci
powrotu na zagrożoną
macierzystą planetę.
A może Hiperborejczycy byli bardziej sumienni? Może wysłali z
powrotem na Wenus pojazd
kurierski? Czy byli w ogóle zdolni podjąć próbę powrotu? Odpowiedzi na
te pytania nie usłyszymy
prawdopodobnie nigdy.
Dajmy więc temu spokój. Czy to z wyboru, czy z konieczności kosmici
zostali na Ziemi i założyli
dwie główne cywilizacje. Jedną na Atlantydzie, rozległym kontynencie,
rozciągającym się wówczas
na Atlantyku aż po brzegi Ameryki. Drugą zaś na Mu, kontynencie na
Oceanie Spokojnym,
obejmującym pustynię Gobi i część Indii. Były też mniejsze, założone
przez astronautów kolonie w
Egipcie, Grecji i Armenii.
W ciągu kilku tysięcy lat Hiperborea, Atlantyda i Mu osiągnęły szczyt
swojego rozwoju. Ich
mieszkańcy odzyskali wiedzę, jaką posiadali przed przybyciem na Ziemię,
a zatem znów znali
tajemnicę energii jądrowej.
Przez ten czas Wenus przeszła już gehennę swego upadku, a jej ludność
uległa tak dalece
degeneracji, że nie była w stanie ujść na inną planetę.
Chaos po potopie
Z przekazów wiemy, że tysiące kobiet i mężczyzn, którzy schronili się w
wysokich górach,
zdołało przetrwać przypuszczalny kataklizm atomowy oraz idący w ślad
za nim potop. Jednakże
egipskie rękopisy powiadają, że zniszczeniu uległa cała ludzka rasa z
bardzo niewielkimi
wyjątkami. Relacje te musiały w rzeczywistości dotyczyć dolin Nilu oraz
przylegającej do nich
pustyni, gdzie przodkowie Hebrajczyków ponieśli tak ciężkie straty.
Biblijna lista genealogiczna, którą sporządzili Hebrajczycy, by wykazać
się przodkami, jest zbyt
długa i zbyt jawnie pomyślana jako sposób udowodnienia z góry założonej
tezy. Jeśli chodzi zaś o
niewiarygodną historię Noego i jego arki, to przeczy jej Biblia egipskich
gnostyków. Jest ona
naiwnym kamuflażem faktu, że świat nie został zniszczony całkowicie,
lecz uległ zagładzie
częściowej i został ponownie zaludniony.
Od kogo pochodzą Hebrajczycy? Czyżby stanowili pierwotny trzon rasy
ludzkiej jeszcze z
czasów przedbiblijnych? Jest to możliwe, gdyż ich pochodzenie okrywa
tajemnica.
Na pierwszy rzut oka - czytamy w Wielkim słowniku XIX wieku (Grand
Dictionaire du XIX"
Siecle) - można by sądzić, że nie ma drugiego narodu, który miałby tak
dokładne wiadomości o
swoim pochodzeniu. Kiedy się jednak zastanowimy nad tą mieszanką
składników teologicznych i
cudownych opowieści tworzących historię tego ludu, jesteśmy skłonni
wyciągnąć wniosek wręcz
przeciwny - że niewiele jest starożytnych tekstów tak bardzo niepewnych i
niejasnych.
Wyjątkowe zalety intelektualne Hebrajczyków dawały im niejaką
przewagę nad innymi
narodami. Można by sądzić, że ich pochodzenie jest pozaziemskie,
zwłaszcza że istoty z Kosmosu
prawdopodobnie wybrały Hebrajczyków, by kontynuowali ich misję.
Hipoteza ta znajduje uzasadnienie w treści Biblii: wtajemniczeni
przybywają na “obłokach"
(niebiańskich pojazdach) do ludu Izraela, aby mu podyktować jego Prawo,
uczyć go, prowadzić
przez pustynię, przeprawiać przez wody...
Interwencję Hiperborejczyków można dostrzec w wypadku większości
głównych wydarzeń
relacjonowanych przez Stary Testament, wiemy także, że wielu bohaterów
biblijnych porodziły
matki hebrajskie z ojców, którzy byli “aniołami", to znaczy mężczyznami
przybyłymi z nieba.
Hebrajczycy przeciw Hiperborejczykom
Hebrajczycy nie uznawali dziecka spłodzonego przez “anielskiego" ojca
za członka swojej rasy.
Nigdy też nie kryli wrogości wobec ingerowania sił pozaziemskich w ich
prywatne życie. Jest też
oczywiste, że utraciwszy przez stulecia poczucie swej misji i świadomość
prawdy pierwotnej,
zapragnęli dla swego narodu zaszczytnego miana pioniera całej ludzkości.
W tym też celu przejęli wszystkich bohaterów primo-historycznych.
Enoch, Noe, Mojżesz,
Melchizedek i inni stali się w ten sposób czystej krwi Hebrajczykami,
“aniołowie" zaś zastygli jako
obraz niewinnej, kultywowanej "przez tradycję świętości.
Ten ukryty cel uzurpacji, który był powodem okrawania starożytnych
tekstów, tłumaczy również
unikanie przez autorów Biblii jakichkolwiek wzmianek na temat Kosmosu
i planet. Każdy obiekt na
autentycznym niebie natychmiast wzbudzał nieufność. Poza tym Biblia
szczegółowo opisuje to, co
się działo przed przybyciem “aniołów", milczy natomiast o ważnych
zdarzeniach rozgrywających
się później, a więc między tym niezwykłym lądowaniem a potopem.
Dziwna to luka...
Kiedy około roku 150 n.e. chrześcijanie pisali Ewangelię, mogli nie
pojmować tajnego znaczenia
polityki Hebrajczyków, jednak dzięki aktowi jakiegoś niezwykłego
jasnowidzenia przechwycili nić
wiodącą w nieznaną przeszłość.
Jezus narodził się z Marii i z nieznanego ludziom ojca (Boga). Tradycja
stopniowo narastała,
Żydzi jednak odmawiali uznania tego Mesjasza. Jego przyjście na świat za
bardzo przypominało
im narodziny, których “cudowną" naturę tak mozolnie starano się ukryć. Z
punktu widzenia Żydów,
Jezus nie był jednym z nich, nie należał do ich rasy.
Krótko mówiąc, ważne jest, że w tych najdawniejszych, pełnych
niepewności i dziwów czasach
rozgrywała się między Hiperborejczykami a Hebrajczykami partia
szachów, której stawką było
ustalenie, kto z nich ostatecznie ma stanowić rasę praprzodków.
Ponieważ Hebrajczycy jako naród istnieli dopiero od czasów panowania
Mojżesza, zaszczyt
uczestniczenia w prapoczątkach musi być przyznany Hiperborejczykom.
Pewną niedogodnością w odtworzeniu owej historii jest konieczność
pogodzenia ruiny
cywilizacji Atlantydy i Mu z faktem, że tak bardzo jeszcze przedpotopowe
“obłoki" i latające
machiny odegrały również skromną, ale istotną rolę po zakończeniu
potopu.
“Operacja Noe"
Jeśli w czasie potopu Hiperborejczycy wciąż jeszcze dysponowali
pojazdem kosmicznym, to z
pewnością użyli go do ratowania swojej elity. Była to “operacja
przetrwanie", podobna do tych,
które planowane są w większości cywilizacji dwudziestowiecznych. (Na
przykład od 1964 r, w
Wielkiej Brytanii odbywają się spotkania ćwiczebne, mające zapewnić
ochronę piętnastu tysięcy
uprzywilejowanych osób w wypadku wybuchu wojny jądrowej.
Pierwszymi takim zajęciami kierował
kapitan Rusby, komandor Królewskiego Korpusu Obserwacyjnego, a
odbyły się one w schronie
atomowym w Maidstone, w hrabstwie Kent).
Można wziąć pod uwagę co najmniej trzy hipotezy:
1. Posługując się naukowymi metodami, Hiperborejczycy przewidzieli
kosmiczny kataklizm i
podjęli kroki zapewniające im możliwość opuszczenia Ziemi w celu
uratowania zarówno swej
wiedzy, jak i grupy wybrańców. Można by to nazwać “Operacją Noe".
W ramach “Operacji Noe" Hiperborejczycy wysłali w przestrzeń
kosmiczną pojazd na czas
(godziny, dni) trwania gwałtownych wstrząsów kiedy to Wenus otarłszy
się o Ziemię, spuściła na
nią deszcz kamieni, ognia, błota itp. Być może przygotowali oni jakieś tym
czasowe schronienie na
innej planecie lub na Lilith - naszym drugim satelicie zaobserwowanym
przez kabalistów, albo
wreszcie na owej problematycznej anty - Ziemi, którą sytuują oni
[kabaliści] po drugiej stronie
Słońca, dokładnie naprzeciwko naszej planety. Na każ dym z tych dwóch
ciał niebieskich mógł się
znajdować ów Eden, do którego został przeniesiony Melchizedek. (Wciąż
poszukujemy
pierwotnego Edenu, owego ziemskiego raju, który równie dobrze mógł
leżeć gdzieś poza Ziemią,
może na Wenus. Niezależnie bowiem od stopnia jej degradacji, była ona
przecież ich planetą
macierzystą, wciąż jeszcze, po wiekach rozłąki, nostalgicznie wabiącą ich
do siebie).
3. Hiperborejczycy zbudowali na Ziemi schrony, które miały ich osłaniać
przed skutkami
kosmicznego kataklizmu i potopu.
Ta ostatnia hipoteza, najbardziej przemawiająca do przekonania,
przywodzi na myśl owe
ośrodki wtajemniczonych, o których mówi tradycja: opieczętowane miasto
pod egipskimi
Piramidami , w którym znajdą schronienie “wybitne osobistości świata
Zachodu"; rozciągająca się
pod Himalajami podziemna Agartha w Tybecie, również zbudowana w
kształcie piramidy.
Wschodnia tradycja głosi, że Agarthę zamieszkują mędrcy wszystkich
czasów, a także
“Gospodarze Świata".
Prawdopodobnie istniały też i inne kryjówki, które poszły na dno wraz z
Atlantydą i Mu lub
zostały zmiażdżone jak Tiahuanaco (podziemne miasto, do którego
wejście odkrył w
dziewiętnastym wieku przyrodnik d'Orbigny).
Jest wszakże rzeczą zupełnie pewną, że naiwna i urocza historia
przedsięwzięcia Noego z jego
arką to legenda czystej wody. Nie kłamstwem, oczywiście, a jedynie
rodzajem baśni.
Niestety, kosmita Noe i piękna Ormianka nie byli Adamem i Ewą
późniejszych czasów, a tylko
jednymi spośród tysięcy, które ocalały.
“Operacja Noe" była łabędzim śpiewem Hiperborejczyków. Ich kontynent
pogrążył się w
oceanie, a specjaliści - zdziesiątkowani i rozproszeni - zostali zredukowani
do roli biernych
świadków wydarzeń. Ich cywilizacja, już wcześniej rozbita wskutek
bezsensownej wojny jądrowej,
uległa teraz niemal całkowitemu zniszczeniu, a wraz z nią zniknęły
laboratoria, pojazdy kosmiczne
i inne zdobycze techniczne.
Mizerne resztki ich wyposażenia, które pozostały po potopie, były
niewystarczające dla
podtrzymania potęgi niedawnych Gospodarzy Świata. Można sobie
wszakże wyobrazić, że
dysponując ostatnim czynnym pojazdem kosmicznym, sterowanym z
podziemnych schronów,
wciąż próbowali utrzymywać kontrolę nad ważniejszymi wydarzeniami.
Oto rekonstrukcja przeszłości, w której tajemniczość wiadomości
przekazywanych przez
tradycję zostaje rozświetlona wyjaśnieniami - jeśli nie dość
prawdopodobnymi, to mającymi
przecież pewne racjonalne uzasadnienie.
Wiele spraw ciągle okrywa tajemnica. Poza niepewnością spowodowaną
przez czynnik czasu,
niebezpieczne jest podejmowanie próby rozwikłania intrygi tak cierpliwie
i fachowo tkanej przez siły
wielkiej zmowy. Intrygi, której nici wiodą nas do podstawowej prawdy:
początek ludzkości był
dziełem “aniołów, którzy zstąpili z nieba", czyli astronautów z Hiperborei.
Rozdział dziesiąty
Zazdrosny Bóg narodu wybranego
Bez względu na to, czy człowiek stanowi nieodłączną część świata
zwierzęcego, czy też został
stworzony niezależnie, jego powstanie musiało być poprzedzone
istnieniem innych, rozwijających
się według swoich praw, form żywych, w tym także jakichś prototypów
człowieka.
Przez cały czas swojego istnienia, Ziemia poddawana była (i nadal jest
poddawana)
prawdziwemu bombardowaniu promieniami radioaktywnymi - już to
pochodzenia naturalno-
kosmicznego, już to sprokurowanymi przez samego człowieka. (“Państwa
nuklearne" potajemnie
zatapiają radioaktywne odpady w wodach oceanów. Nieuniknioną tego
konsekwencją jest
zwiększona na skażonych obszarach liczba dzieci rodzących się z wadami
wrodzonymi, a także
rosnący na tych terenach wskaźnik mutacji. Wszystkie te dane trzymane są
w tajemnicy).
Pewne gatunki całkowicie zniknęły w niektórych częściach globu (na
przykład koń w Ameryce),
inne zaś zaczęły przybierać zwyrodniałe, spotworniałe formy.
Intelektualne możliwości gatunków poddanych napromieniowaniu mogą
się nagle i w sposób
niezwykły rozwinąć. Czyżby człowiek był produktem jednej z takich
szczęśliwych mutacji? Za taką
teorią przemawia powolny proces prokreacji człowieka, w przeciwieństwie
do świata zwierzęcego.
Jednym zaś z pierwszych skutków napromieniowania jest zakłócenie
możliwości rozrodczych.
Jeśli pierwszy mężczyzna - Adam, albo pierwsza kobieta - Ewa powstali
przypadkowo jako
efekt mutacji i, co za tym idzie, byli stworzeniami jedynymi w swoim
rodzaju, to mogli się
reprodukować jedynie poprzez seksualne związki ze zwierzętami tych
gatunków, od których
pochodzili, ewentualnie z innymi gatunkami fauny. (Pewien pogląd głosi,
że pierwsze istoty ludzkie
były hermafrodytami).
Jeśli istniało kilka ludzkich prototypów człowieka, musiały się one od
siebie czymś różnić. W
każdym razie osobniki spotworniałe pochodziły albo od pierwotnych
pojedynczych okazów albo od
odmiennych prototypów. Ciekawe, czy potwory te miały jakiś związek ze
swymi odpowiednikami z
mitologii: herosami i półbogami, którzy w protohistorii ludzkości odegrali
pewną rolę.
Kopulacja między zwierzętami różnych gatunków jest fizycznie możliwa,
biolodzy jednak
utrzymują, że nigdy nie może ona zaowocować prokreacją. Ponieważ
jednak teoria ta nie ma
jednak niepodważalnej podbudowy, niektórzy kwestionują jej zasadność.
W 1965 r. profesorowi Henry Harrisowi i doktorowi J.P. Watkinsowi z
Uniwersytetu w Oxfordzie
udało się połączyć komórki ludzkie z komórkami myszy i otrzymać
krzyżówkę. Sukcesem
zakończyły się także inne próby kojarzenia różnych gatunków i klas
zwierząt. Otóż możliwe jest
krzyżowanie ze sobą ssaków i ryb, a być może także ptaków i roślin -
przynajmniej na poziomie
komórkowym.
Wydaje się też możliwe, że kobieta jest zdolna do urodzenia dziecka
poczętego z samcem
zwierzęcym. Dowodem mógłby być przypadek Teresy X z departamentu
Vichy we Francji.
Szesnastoletnia Teresa wraz z ojcem i małpą mieszkała w przyczepie
samochodowej stojącej
na pustej parceli. Pewnego dnia stwierdziła, że jest w ciąży. Policja,
podejrzewając kazirodztwo,
wszczęła dyskretne śledztwo. Ojciec dziewczyny, człowiek prosty, ale
głęboko religijny, został
szybko oczyszczony z zarzutów, głównie dzięki swemu szczeremu
przekonaniu, że za sprawą
Ducha Świętego jego skromna przyczepa na podobieństwo Betlejem (a
właściwie dlaczego by
nie?) dozna zaszczytu cudownych narodzin! Ostatecznie poród odbył się
bez komplikacji, tylko że
jego owocem okazał się wykazujący wielką żywotność małpio-ludzki
potworek. Dziewczyna
przyznała wówczas, że miała stosunki płciowe z małpą. W kilka dni po
urodzeniu latorośl ta została
uśpiona. Badania nad nią przeprowadził dr T. z Vichy, a jego sprawozdanie
wraz z materiałami
śledztwa spoczywa w miejskim archiwum.
Krzyżówki między zwierzętami są sprawą otwartą. Co jednak sprawdziło
się u zwierząt, nie
musi być prawdą w odniesieniu do człowieka, zważywszy na jego
uprzywilejowaną sytuację jako
istoty o rozwiniętym systemie emocjonalnym i intelektualnym, a także
specyficznych
możliwościach rozrodczych.
Możemy domniemywać, że przybyli z innej planety mężczyźni, którzy
mieli dzieci z ziemskimi
kobietami, mogli dysponować nieco innymi warunkami. Nie jest bowiem
wykluczone, że posiadali
oni wiedzę naukową umożliwiającą im doprowadzanie do aktu prokreacji
między zwierzętami i
ludźmi - być może w celach doświadczalnych.
Jeśli astronauci wylądują któregoś dnia na jakiejś planecie, gdzie natrafią
na poważne
przeszkody dla prowadzenia normalnego życia, nietrudno sobie
wyobrazić, że spróbują poprzez
sztuczne zapłodnienie stworzyć żywe organizmy będące skrzyżowaniem
istot ludzkich z istotami
pochodzącymi z tamtej planety.
Nauka przyszłości z pewnością upora się z tym, co dziś zdaje się być nie
do przezwyciężenia.
Wyjaśnieniem zagadki potworów mitologicznych może być tajemnicza
wiedza naukowa
hiperborejskich astronautów.
Ludowe przekazy andyjskie powiadają, że ziemska rasa ludzka pochodzi
od związku tapira z
wenusjańską astronautką o imieniu Orejona. Z twierdzeniem tym zgadza
się hiszpański biolog
Garcia Beltran.
Prapoczątki według “Księgi Enocha"
W tradycji, zwłaszcza egipskiej i greckiej, stosunki płciowe między
kobietami i zwierzętami
zajmują ważne miejsce.
Znalazłszy się w kleszczach niepohamowanej żądzy, piękna Pazyfae
oddała się białemu
bykowi, wskutek czego została matką Minotaura.
Propoeitides prostytuowała się z każdym przybyszem, wzbudzając
również bez żenady
pożądanie u zwierząt. To samo mówi się też o Ormiankach i Lidyjkach,
które oddawały się
bezwstydnej formie czczenia boginki Anaitis (Anahid u mieszkańców
Orientu).
W jaskini z epoki magdaleńskiej w Lussac-les-Chateaux we Francji
znaleziono kamienne rzeźby
przedstawiające ludzi z wyraźnie psimi głowami.
Należy też zwrócić baczniejszą uwagę na ustęp z Księgi Enocha, w
którym autor nawiązując do
pewnej wizji, opisuje dziwne sceny prokreacyjne. W rozdziale 85, część
17, wers 2-4 czytamy:
Ujrzałem wychodzącego spod ziemi byka, który był biały. Potem przyszła
jałówka, a z nią dwoje
cieląt - jedno czarne, drugie czerwone.
Biały byk (kolor sprawiedliwości) symbolizuje Adama, jałówka - Ewę,
czarnym cielęciem jest
Kain, a czerwonym Abel. W rozdziale 85 Enoch opisuje proliferację
byków i jałówek:
Patrzyłem na to wszystko ze zdumieniem, a podniecone byki pokrywały
jałówki. Jałówki stawały
się cielne i rodziły słonie, wielbłądy i osły.
Dalej mamy opowieść o bitwie stoczonej przez słonie, wielbłądy i inne
zwierzęta, następnie o
budowie wieży Babel, poprzedzającej ogromny chaos na Ziemi, i wreszcie
- historię Noego i
potopu.
Ta wersja prapoczątku, jakże odmienna od biblijnej, podbudowuje linię
mitologii, w której
występowały zagadkowe powiązania ludzi i byków. Jakiekolwiek
znaczenie przypisane jest w tej
historii bykowi i jałówce, Enoch powiada, że z nich to właśnie zrodziły się
inne zwierzęta, których
matką była albo jałówka, albo (co znacznie bardziej prawdopodobne)
kobieta.
Przytoczone przez księdza Charlevoix podanie północnoamerykańskich
Indian mówi, że kiedy
cała rasa ludzka została zniszczona w wyniku wielkiego kataklizmu, Bóg -
pragnąc na nowo
zaludnić Ziemię - pozamieniał zwierzęta w ludzkie istoty.
Nie daję oczywiście żadnej wiary wszystkim tym opowieściom,
interesujące jest wszakże to, że
starożytni - słusznie czy nie - nie uznawali jednak aktu prokreacji między
zwierzętami różnych
gatunków za niemożliwy.
Oannes, bóg-ryba
Nie wiadomo, czy Chaldejczycy i Hebrajczycy należą do tej samej rasy -
wydaje się to mało
prawdopodobne. Jednakże ich przekazy mogłyby sugerować, że za
pierwotnego praprzodka mają
oni dziwaczny stwór, ni to człowieka, ni zwierzę - Oannesa, boga i twórcę
cywilizacji sumeryjskiej.
(Oannes, Oan = Ogen, Okean, Okeanos = Oceanus. Jest on
odpowiednikiem rzymskiego Janusa,
a także Prometeusza Greków.) Opisywany jako potwór, pół-człowiek, pół-
ryba (czasem pół-żaba),
który przybył z Morza Erytrejskiego, to znaczy Zatoki Perskiej i Morza
Czerwonego. Miał dwie
głowy - ludzką i rybią - oraz wyrastające z ogona nogi. Potrafił mówić.
Każdego ranka wychodził z
morza, szedł między ludzi i uczył ich przyrody, sztuk pięknych, literatury i
rolnictwa. W syryjskim
Oannes znaczy “obcy", co niewiele nam mówi o pochodzeniu tego
uczonego boga. Może to strój
Oannesa nadawał mu wygląd ryby, a może też wskutek jakiegoś
niewiarygodnego cudu był on
produktem potwornej krzyżówki?
1 listopada 1964 r. we francuskiej miejscowości Courthezon pewna suka
urodziła siedmioro
szczeniąt, z których sześć dziwnie przypominało ryby. Wydłużone pyski,
brak uszu, płetwiaste
łapy, wysmukłe korpusy zwężające się w tylnej części jak u ryby. Nawet
ich skóra pobłyskiwała
niczym łuski. Czy były one wynikiem monstrualnej krzyżówki, czy też
niesamowitej mutacji? Jak by
nie było to zagadkowe, jednak zdarzyło się naprawdę.
Logika każe mi widzieć w Oannesie (założywszy, że rzeczywiście istniał)
istotę z Kosmosu,
przybyłą na Ziemię w pojeździe, który mógł mu później służyć jako
podwodny dom.
Tak czy inaczej, ważne jest, że starożytnych najwyraźniej nie przerażał
widok ludzi o
powierzchowności odbiegającej od normy, jakby potworność nie była
zjawiskiem niezwykłym, lecz
czymś powszechnym.
Niezależnie od tego, jak głęboko w przeszłość mogą sięgać te podania i
legendy, pozwalają
zrozumieć nieznaną historię człowieka; nawet jeśli przekazy te zdają się
przeczyć naukowym
prawom powszechnej ewolucji, która dziś nadal jest koncepcją dość
ryzykowną. Jeśli bowiem
świat był kilkakrotnie niszczony, jeśli potopy pochłaniały ludzką rasę, to
czy ewolucja mogła
przebiegać bez głębokich zmian jej kierunków? Znaleźć je możemy we
wszystkich formach życia.
Potwory, fantastyczne zwierzęta i niezwykli ludzie są logicznym i
racjonalnym składnikiem
rozwoju materii, intelektu i ducha; postępu zmierzającego ku ostatniemu
ogniwu tego łańcucha,
którym jest człowiek.
Czy jest czymś nierozsądnym wiara w to, że w czasie gdy pojawiali się
pierwsi ludzie, niektóre
obdarzone inteligencją, choć zdegenerowane mutanty, angażowały się w
nieprzejednaną walkę
przeciw Homo sapiens, walkę, której stawką była dominacja na Ziemi?
Fantastyczna Bestia
Przekazy ludowe wszystkich krajów opowiadają o olbrzymach,
potwornych bestiach, czasem na
wpół ludzkich, czasem zupełnie zwierzęcych, żądających danin w postaci
młodych chłopców czy
dziewic. Może nas zdumiewać, do jakiego stopnia te wszystkie potwory -
Minotaur, Sfinks, Volta,
olbrzymy, demoniczne kreatury - uwieczniły pamięć o pladze czasów
starożytnych.
Ostatecznie, przemykając w labiryncie śmierci, zwykli ludzie
zatriumfowali nad Fantastyczną
Bestią. Od tej chwili ewolucja człowieka mogła przebiegać w sposób
nieskrępowany, a świat
zaludnił się w sposób naturalny. Czy Fantastyczna Bestia starożytnych
była symbolem, mutantem,
rzeczywistą bestią czy też śmiertelną zarazą?
Pod otoczką baśni i legend kryje się prawda, którą strach nazwać.
Człowiek potrafi zachować swe wspomnienia w stanie nie
zdeformowanym przez okres około
czterdziestu lat. Później fakty zaczynają się zacierać, tworząc stopniowo
legendę. Wojny
napoleońskie stałyby się nią już dawno, gdyby nie zachowane dokumenty
związane z tamtymi
czasami.
A zatem pamięć o na poły ludzkich potworach przeistoczyła się w
zdumiewające baśnie i teraz
problemem jest wyłuskanie tkwiącej w nich cząsteczki pierwotnej prawdy.
Straszliwa Bestia z Gvaudan nie była nawet zwykłym wilkiem, lecz
dużym kotem albo rysiem!
Nadludzka walka Rolanda stoczona z Saracenami w Roncesvalles była w
istocie co najwyżej
potyczką!
Wpływ czasu zazwyczaj wyolbrzymia wydarzenia ze starożytności, w
niektórych jednak
wypadkach ich wielkość została pomniejszona. Na przykład wojna
Tytanów z Zeusem, która miała
wstrząsnąć Olimpem i wprawić w drżenie bogów, była
najprawdopodobniej ogólnoświatowym
kataklizmem, który starł z powierzchni Ziemi ogromną część rasy
ludzkiej.
Jak więc w ramach tych dwóch krańcowości interpretować opowieści o
takich starożytnych
potworach jak: Cyklopi, Minotaur, Tytani, Gorgony, satyry, aniołowie,
wilkołaki, Hydry, Lewiatan i
Behemoth - pochodzących z mitologii i ludowej tradycji?
Immanuel Velikovsky pragnął udowodnić, że potop nastąpił około 1500 r.
przed Chrystusem i że
cała nasza planeta została dokładnie zniszczona przez kataklizm
spowodowany prawdopodobnie
bliskim przejściem komety.
Arystoteles utrzymywał, że Układ Słoneczny był systematycznie nękany,
a następnie
przywracany do porządku w “nad-roku", który zawierał w sobie wielką
zimę zwaną kataklusmos
(powódź, katastrofa) i wielkie lato, czyli ekpyrosis (pożar). Zgadza się to z
tezą Velikowsky'ego
dotyczącą ogólnoświatowej pożogi i powodzi.
Czyżby mitologiczne potwory pochodziły z okresu ostatniego potopu,
będąc skutkiem
promieniowania wywołanego przez przelatującą obok Ziemi kometę?
Ponieważ w Biblii nie znajdujemy żadnych wzmianek o rozmnażaniu się
niezwykłych bestii,
jestem przekonany, że chwilę ich pojawienia się musimy umieścić w
okresie przedpotopowym, w
czasie bliżej nie sprecyzowanym (mówiono o dziewięciu tysiącach lat),
kiedy to - , według mojej
hipotezy - Ameryką i pustynią Gobi wstrząsnęły wybuchy jądrowe. W ich
następstwie garstka ludzi,
która uniknęła zagłady, cierpiąc na chorobę popromienną, mogła spłodzić
potwory, by później z
nimi walczyć o prawo do przeżycia. A jeśli tych rozbitków było bardzo
niewielu, to chcąc
podtrzymać rasę, mogli być zmuszeni do kopulowania ze zwierzętami.
A może potwory są jeszcze starsze? Może pochodzą z czasów
pńmohistorycznych, w których
człowiek kształtował się na drodze wyjątkowych mutacji? Trudno w to
uwierzyć, ponieważ
wydarzenia te byłyby zbyt odległe w czasie, by zostawić jakikolwiek ślad
w ludzkiej pamięci.
Jeśli nie chcemy popaść w błąd konwencjonalnego myślenia, którego
podstawą jest
przekonanie, że Ziemia stanowi ośrodek Wszechświata - spróbujmy
pokusić się o ciekawsze
wyjaśnienie.
Olbrzymi
A gdyby przyjąć, że Ziemia służyła kiedyś ludzkim istotom pozaziemskim
jako rodzaj zwierzyńca
lub ogrodu botanicznego? Jest to logiczne i spójne. Oto grupy istot z innej
planety wylądowały na
naszym globie, przynosząc z sobą cywilizację, a także nasiona nieznanych
roślin i okazy zwierząt
w nadziei przystosowania ich do innych warunków życia. Przybysze
spotkali także ziemskich tu-
bylców, próbując ich skolonizować albo też zintegrować się z nimi, co
jednak nie było pozbawione
ryzyka, polegającego na skażeniu rasy, bowiem astronauci byli inni
biologicznie. Ich związki z
ziemskimi kobietami zaowocowały potomstwem okazalszym niż
dotychczas-, które z perspektywy
czasu zapamiętano jako olbrzymy. Wszyscy starożytni zaświadczają o
istnieniu olbrzymów przed
potopem. (Podczas prac wykopaliskowych w 1964 r. w Algueca niedaleko
Manglisu [tereny byłego
ZSSR -przyp. tłum.] znaleziono w jaskini szkielety ludzi o wzroście od
dwóch osiemdziesięciu do
trzech metrów).
Tradycja Indian Czolula, spisana w rękopisie znajdującym się teraz w
Watykanie, powiada, że
przed wielkim potopem, który nastąpił w 4008 r. po stworzeniu świata,
kraj Anahuac
zamieszkiwali olbrzymi. Ci z nich, którzy ocaleli, zostali pozamieniani w
ryby.
W Egipcie zaś utrzymują, że olbrzymi stoczyli wojnę z ludźmi, a
następnie wyemigrowali,
przyjąwszy uprzednio postać zwierząt.
Rabini żydowscy próbowali dowieść na podstawie świadectw zbyt
odległych, by były dokładne,
że pierwszy człowiek liczył sobie ponad sto metrów wzrostu.
Biblia opowiada o olbrzymach dość szczegółowo, zwłaszcza o ostatnim z
nich - Ogu, królu
Basaanu, który zginął w walce z Mojżeszem. Ów na poły legendarny Og
musiał mieć następców,
gdyż Hebrajczycy wciąż prowadzili przeciw nim wojny. Starożytna Thais
utrzymywała, że ludzie
byli potężnych rozmiarów, a Skandynawowie, nawiązując do przekazów
hiperborejskich, twierdzili,
że pierwsze ludzkie istoty dorównywały wzrostem górskim łańcuchom.
Biorąc poprawkę na wyobraźnię, upływu czasu oraz naturalną dla
wszystkich legend skłonność
do wyolbrzymiania, możemy przyjąć, że wzrost tych starożytnych
olbrzymów niewiele przekraczał
dwa metry.
Olbrzymi z Hiperborei
Jeden aspekt greckiej mitologii zdaje się potwierdzać domysły, że
mężczyźni z Kosmosu
przewyższali Ziemian zarówno wzrostem, jak i inteligencją: olbrzymi byli
tak mocarni, że nawet
bogowie pokonywali ich tylko dzięki pomocy zwykłych śmiertelników.
Pomijając tkwiącą w tym
przesadę, można domniemywać, że chodzi tu o istoty wyżej cywilizowane
niż mieszkańcy Ziemi, a
co za tym idzie - nieosiągalne dla ciosów przeciwnika.
By jeszcze bardziej podbudować tę koncepcję, dodam, że
Skandynawowie lokalizowali kraj
olbrzymów w okolicach Thule, które uważano za miejsce lądowania
pierwszych ludzi z innej
planety, ponieważ zgodnie z tradycją celtycką i skandynawską Hiperborea
była ojczyzną ludzi
wyższej rasy, którzy wraz ze swym kontynentem ulegli zagładzie w
atomowym kataklizmie, jaki
nastąpił w Azji i Ameryce.
Niewykluczone że hiperborejscy olbrzymi mają swych potomków w
Japonii. Zapaśnicy sumo
(sumotori), którzy cieszą się w swoim kraju niezwykłą popularnością i
prestiżem, niewiele tylko
ustępują pod tym względem bogom i cesarzowi. Są fantastycznie silni;
niektórzy ważą około
dwustu kilogramów i mają ponad dwa metry wzrostu.
Historyk Pierre Darcourt pisze (“Le Monde et la Vie", luty 1965 r.]
Początkowo sumotori rekrutowali się spośród jasnoskórych olbrzymów
Ainu. Byli to wywodzący
się z Kaukazu biali emigranci, którzy podobno przewędrowali całą
Syberię. Ich bóg Kamu łączył w
sobie słońce, wiatr, ocean i naturę niedźwiedzia. Ci lubiący alkohol górale
z Hokkaido, włochaci,
potężni i mocarni, byli wspaniałymi zapaśnikami".
Inni Japończycy, o ciemniejszej skórze, pochodzili podobno z wysp
polinezyjskich, Malezji i
Chin. Zwyciężali oni olbrzymów wykorzystując swą przewagę wiedzy i
wojennego sprzętu.
Zwycięzcy - ciągnie Pierre Darcourt - odjechali zabierając z sobą piękne
białe kobiety swych
wrogów. Ze związków z nimi narodzili się olbrzymi azjatyccy, z których
sformowano pierwszą
cesarską straż przyboczną.
W tym ujęciu można by północną Japonię z jej hiperborejskimi tubylcami
uznać za Daleki
Zachód naszego globu lub też za zachowaną część starożytnego kraju Mu,
którego mieszkańcy
należeli do tej samej rasy kosmitów co Hiperborejczycy. Mamy tu do
czynienia z jednym z wielu
tropów, który sprzyja hipotezie o naszych pierwotnych praprzodkach,
przybyłych z Wenus lub innej
planety Układu Słonecznego. Z owych pozaziemskich Hiperborejczyków
mogą się wywodzić:
olbrzymi opisani w Biblii jako “przesławni mocarze zamierzchłych
czasów", a także - wskutek
degrengolady i niesamowitych krzyżówek (lubieżni “synowie Boga" z
Księgi Rodzaju) i
niszczącego promieniowania - na wpół ludzkie potwory z legend oraz
olbrzymi o ciałach zwierząt,
którzy podobno wyemigrowali do Egiptu.
Jeśli nikt jednoznacznie nie zaprzecza istnieniu starożytnych olbrzymów i
potworów - a
musiałby w konsekwencji odrzucić Biblię, apokryfy i całą tradycję - to dla
powyższej interpretacji
nie widzę żadnej rozsądnej alternatywy.
Olbrzymi biblijni
Według Biblii olbrzymi byli istotami wyższego rzędu, ponieważ to oni
zrodzili królów, bohaterów i
uczonych. W Księdze Rodzaju (6:4) czytamy: W owych czasach byli na
świecie olbrzymi - a także i
potem - kiedy to synowie Boga współżyli z córkami człowieczymi, a one
rodziły im synów. Byli to
przesławni mocarze zamierzchłych czasów.
Informacja dotycząca olbrzymów, którą wystarczy tylko odnieść do
świata zwierzęcego, by
otrzymać klucz do tajemnicy.
A więc czy owi “synowie Boga" - którzy przybyli na Ziemię, by wykraść
ludziom córki lub
zgwałcić ich żony - nie cudzołożyli z pewnymi zwierzętami? Takie
nienormalne praktyki wciąż
jeszcze zdarzają się wśród seksualnych maniaków, którzy przez dłuższy
czas pozbawieni są
kontaktów płciowych. Astronauci mogli z powodzeniem spłodzić
potworne potomstwo: pół-ludzi,
pół-koni albo pół-ludzi, pół-krowy...
Przywieźli oni ze sobą na Ziemię zwierzęta, które puścili wolno.
Zwierzęta te - zanim wyginęły
lub się przystosowały do nowych warunków w wyniku naturalnych
krzyżówek lub niezwykłych
sparzeń - musiały przejść przez nieunikniony etap spotwornienia.
To właśnie może tłumaczyć istnienie ludzkich olbrzymów, byków-ludzi
(Minotaur), koni-ludzi
(centaury), kozłów-ludzi (satyry), lwów-ludzi (sfinksy), Gorgon, syren itp.
Potwory przeciw ludziom
Potwory mogły być mutantami powstałymi w wyniku wystawienia się na
działanie
promieniowania, a ich zniekształcenia z pewnością zostały przez legendę
wyolbrzymione. Na
przykład Minotaur był najprawdopodobniej jedynie olbrzymem o twarzy
przypominającej byka.
Wydaje się, że próbowały one pełnić pewną rolę w społeczeństwie i
znalazły się w konflikcie z
normalnymi ludźmi gotowymi bronić swych praw. Następnie doszło do
niemal bratobójczej walki,
która wstrząsała ludzkością przez długie lata. Potwory przeważały siłą i
bezwzględnością, ich
inteligencja zaś pozostawała w tyle. Przeciwnicy byli słabsi, lecz
mądrzejsi, a także mieli przewagę
liczebną. “Mitologiczne bestie" zebrały bogate żniwo wśród młodzieży,
nazwane później krwawymi
ofiarami. Ostatecznie jednak “bohaterowie" (to znaczy “olbrzymi" -
potomkowie kosmicznych ojców
i ziemskich matek) przełamali tyranię potworów.
Być może w celu upamiętnienia wielkiej bitwy z czasów starożytnych
zwycięzcy ustawili tysiąc
sześćset tajemniczych potworów w świątyni w Karnaku, a na zachód od
Wielkich Piramid - Sfinksa
w Gizie. Cóż to za wspaniały temat dla epiki starożytnych piewców i jak
łatwo jest zrozumieć ich
powodowane uniesieniem przeinaczanie faktów! Zwycięscy herosi urastali
do miana półbogów,
prawda leżała jednak gdzieś pośrodku - między tymi wszystkimi
upiększeniami.
Zazdrosny Bóg napomina
W Biblii znajdujemy znamienny ustęp. W Księdze Wyjścia (34:15) Pan,
który sam mieni się
“zazdrosnym Bogiem", tak przemawia do narodu hebrajskiego:
Nie zawieraj przymierza z mieszkańcami tej ziemi.
Dalej zaś (34:24):
Ja bowiem wypędzę przed wami narody i poszerzę twoje granice...
Intencją tekstu jest ukazanie przymierza Pana z plemieniem Izraela; w
dalszym jednak ciągu, w
Księdze Kapłańskiej (18:22-24) Bóg wymienia dziwne kryteria
decydujące o Hebrajczykach jako
Narodzie Wybranym:
Nie będziesz obcował z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą, bo to jest
obrzydliwość! Nie
będziesz też obcował z żadnym zwierzęciem, bo przez to stałbyś się
nieczysty. Kobieta też nie
podda się zwierzęciu w celu obcowania z nim, bo to rzecz haniebna! Nie
kalajcie się niczym takim,
bo tym wszystkim kalały się narody, które Ja wyrzucam przed wami.
Jest to sformułowanie jednoznaczne i niezwykle wręcz ważne w
kontekście procesu ludzkiej
ewolucji. Był oto bowiem czas, już po potopie, w którym stosunki
seksualne ludzi ze zwierzętami
praktykowano powszechnie. Czy istnienie potworów należy uznać jako
wynik tego zjawiska? Biblia
na ten temat milczy, jednak mitologia grecka zdaje się potwierdzać
realność takiej prokreacji.
Tajemnica Narodu Wybranego?
Praprzodkiem Chaldejczyków był rybi protoplasta Oannes; Egipcjanie
pysznili się
pochodzeniem od bogów z głowami szakali, sępów, ibisów, kotów, byków
itp.; Grecy nie mieli
oporów w przyznawaniu się do swych zwierzęcych praojców - i tylko
Hebrajczycy wydawali się
wolni od jakiegokolwiek powinowactwa ze zwierzętami. Bóg Izraelitów
przyrzekł, że obdarzy ich
panowaniem na Ziemi z różnych powodów - jednym z nich było to, że
“niczym się nie skalali".
Jestem przeciwnikiem wszelkich uproszczeń, jednak sądzę, że warto
podsumować wszystkie te
okoliczności.
Potwory mitologiczne pozostają nadal problemem nie rozwiązanym; jest
jednak oczywiste, że
Hebrajczycy przedstawiali siebie jako potomków nieznanej, lecz czystej
rasy, której pochodzenie
możemy uznać za ziemskie.
Czy jest to tajemnicą Narodu Wybranego?
Hebrajczycy zawsze okazywali wielką niechęć do krzyżowania się
zarówno z istotami
pozaziemskimi, jak i z rasami, które uznawali na nieczyste. Jakiż to
mroczny atawizm, jaki
tajemniczy powód sprawiał, że - podobnie jak Cyganie i ludzie Północy -
Hebrajczycy uważali sie-
bie za “naród wyjątkowy"?
Już samo to wystarcza, by podjąć badania sięgające odległych i dziwnych
początków tego ludu
- a więc czasów Mojżesza, którego objawioną misją było tchnąć w
Hebrajczyków duszę, dać im
Boga, ojczyznę oraz stworzyć strukturę społeczną. Jednak ów wybitny
patriarcha, ojciec Narodu
Wybranego sam nie był Hebrajczykiem, o czym już wspominałem w
rozdziale siódmym, nawią-
zując do pracy Zygmunta Freuda. Tę samą koncepcję, podbudowaną
niezwykle przekonującą
argumentacją, przedstawia wielu historyków: Józef Flawiusz, Yahuda, E.
Mayer, O. Rank, J.H.
Breasted i inni.
Echnaton - faraon monoteistyczny
Tajemnica bierze swój początek z Egiptu sprzed ponad trzech i pół tysiąca
lat, czyli końca
panowania osiemnastej dynastii, kiedy to faraon Amenofis IV wprowadził
reformę religijną,
ogłaszając, że jedyną oficjalną religią jest czczenie Atona, boga słońca. W
szóstym roku
panowania żarliwie oddany swemu nowemu bóstwu faraon zmienił imię
na Echnaton (“Światłość
Atona") i porzucił Teby na rzecz nowej stolicy, którą wybudował w
miejscu dzisiejszego Tell el-
Amarna.
Faraon był jednocześnie wysokim kapłanem. Celebrował nabożeństwa
przy obelisku oraz
komponował hymny, które jednoznacznie określały tożsamość Stwórcy:
“Jedyny Boże, poza
którym nie ma żadnych innych..."
Podobnie jak-w religii wyznawanej później przez Hebrajczyków, tu
również nie wolno było
rysować ani rzeźbić postaci boga Atona, którego można było przedstawiać
jako słoneczny krąg z
rozchodzącymi się promieniami.
Wiara w innych bogów została zakazana, ich figury zburzono,
zdewastowano płaskorzeźby, a
nawet wymazywano słowo “bóg", jeśli występowało ono w liczbie
mnogiej.
Nowa religia odrzuciła koncepcję piekła i zakazała uprawiania magii i
czarów. Jej podstawowe
przykazania znajdujemy w Biblii:
Nie będziesz miał żadnych innych bogów poza mną. Nie uczynisz sobie
rzeźby, żadnej
podobizny tego, co jest w górze w niebiosach, czy tego, co jest na dole na
ziemi, ani tego, co jest
w wodach i pod ziemią. (Księga Powtórzonego Prawa, 5:7-8) Nie
zostawisz przy życiu
czarowników. (Księga Wyjścia, 22:17)
Główne zaś przykazanie współbrzmi z przykazaniem Kościoła
katolickiego: “Czcij Boga
jedynego i miłuj Go bez reszty".
Należy koniecznie podkreślić te ścisłe związki między religią Atona a
późniejszą wiarą
Hebrajczyków.
Egipcjanie byli niezwykle silnie przywiązani do swoich tysiącletnich
wierzeń. Mimo że od czasu
do czasu powodowani chciwością łupili świątynie Amona, to kult boga
Atona uznali tylko pod
przymusem i gdy w 1358 r. przed Chrystusem Echnaton zmarł,
natychmiast powrócili do swych
dawnych bogów.
Nefretete i Mojżesz
Mojżesz przypuszczalnie mieszkał na dworze faraona (niewykluczone że
był członkiem rodziny
królewskiej) i został nawrócony na religię Atona.
Echnaton, poza tym jedynym bogiem, czcił również -w inny sposób - swą
piękną żonę
Nefretete, która podobno pochodziła z Syrii. Czyżby przyniosła ona z sobą
bakcyl religii
monoteistycznej? Pisarz i egiptolog Jean-Luis Bernard twierdzi, że tak
właśnie było, choć w swojej
książce l’Egypte et la Gense de Surhomme pisze o ojcu Echnatona,
faraonie Amenofisie III, że ten
wykazywał niejaką słabość do tego boga, ponieważ nazwę “Światłość
Atona" nadał spacerowemu
statkowi, którym obwoził po jeziorze swą żonę Tiy.
Nefretete była nie tylko promienna, ale i zniewalająca - pisze Bernard -
była wytworna,
inteligentna i pełna godności, ale też wyniosła i uparta. W jej kobiecości
było coś przesadnego,
jakaś nieugiętość i aberracja.
W kult Atona zaangażowane były więc trzy osoby: Nefretete jako czynnik
doradczy, Echnaton -
niefortunny władca i Mojżesz - człowiek czynu, który miał zostać
wyzwolicielem i prawodawcą
Hebrajczyków, niosąc im nową, gotową już religię.
Czy Mojżesz marzył o objęciu sukcesji po Echnatonie, czy też był jego
misjonarzem szerzącym
kult Boga Jedynego? Musiał sobie wkrótce uświadomić, że tego zadania
nie uda mu się wypełnić
wśród zamożnych Egipcjan i podobnie jak wszyscy reformatorzy - jako
przedmiot swego
nauczania wybrał sobie najuboższy, najnieszczęśliwszy i najbardziej
uciskany naród.
Hebrajczycy, niszczeni i pogardzani przez egipską arystokrację, stanowili
znakomity materiał do
obróbki i Mojżesz wykorzystał tę okazję. Oto błyskawicznie został ich
przywódcą i zabrał ich z
Egiptu - jak się wydaje, bez jakichkolwiek sprzeciwów - i zawiódł do
Ziemi gościnniejszej niż dolina
Nilu.
Egipska religia i egipski przywódca
Według Biblii, w ucieczkę Hebrajczyków z Egiptu zaangażowanych było
około miliona ludzi.
Liczba ta jednak jest zupełnie nie uzasadniona. Milion Hebrajczyków nie
byłoby w stanie przetrwać
na pustyni, ani też przejść między falami Morza Czerwonego. Nie
jesteśmy w stanie określić ich
liczby. Mogło ich być kilkuset, a co najwyżej kilka tysięcy.
Freud ocenia, że exodus odbył się w latach 1358 -1350 przed Chrystusem,
po śmierci
Echnatona i około sto lat przed datą podawaną przez Kościół katolicki.
Dopiero po przezwyciężeniu ogromnych trudności z tą barbarzyńską
hordą, udało się
Mojżeszowi zastąpić boga Adonaja bogiem Jahwe. Stało się to
prawdopodobnie w żyznej oazie
Meribat Quades, a nie na Górze Synaj.
W ten sposób Hebrajczycy otrzymali egipską religię z rąk egipskiego
misjonarza. Obrzezanie,
ów “znak porozumienia" między Izraelem i Bogiem, był obyczajem
egipskim. Istnieją egipskie
płaskorzeźby pokazujące ten obrzęd, a archeolodzy często ekshumują
mumie, które mają wyraźne
ślady po tej operacji, którą Egipcjanie ogromnie się szczycili.
Herodot opowiada o nich, że pierwsi zaczęli praktykować obrzezanie,
które przyjęli ze
względów higienicznych. Czuli również wstręt do świń, ponieważ Set,
przyjąwszy postać tego
zwierzęcia, zranił Horusa [...] Powodowani dumą uważali się za najwyżej
stojący, najczystszy i
najbliższy Boga naród.
Wszystko to w niczym nie umniejsza geniuszu Hebrajczyków, jest jednak
oczywiste, że
podstawy religii, a nawet swoje prawa zawdzięczają Egipcjanom, od
których zapożyczyli również
przesądy i zasady higieny.
Izrael stał się narodem w pełnym tego słowa znaczeniu z chwilą zlania się
plemienia, które
wyszło z Egiptu, z plemionami pustynnymi. Religia Mojżeszowa okrzepła
ostatecznie około 550 r.
przed Chrystusem, kiedy to rabini napisali Biblię. Ponieważ w chwili, gdy
były spisywane słowa i
czyny Mojżesza, on sam nie żył już od ośmiuset lat - zabity, jak twierdzą
niektórzy historycy, przez
Hebrajczyków - łatwo sobie wyobrazić stopień dokładności tych relacji!
Analiza ta sprawia, że czuję się nieswojo, jak świętokradca, ponieważ
moje dociekania
prowadzą do zniszczenia legendy, która w dzieciństwie była mi tak bliska i
do której dziś jeszcze
jestem szczerze przywiązany. Historia nie może się jednak składać z
powodowanych
sentymentem ustępstw, wobec czego muszę powiedzieć, jak według mnie
wygląda prawda.
Jest to wszakże prawda domniemana-mimo że niewątpliwie dotyka
niezbitych faktów, to jednak
również zawiera w sobie dużą dozę niepewności. Aby jednak prowadzić
dalej pościg za prawdą,
musiałem przypuścić atak na tę twierdzę, tak jak byłem zmuszony
niszczyć - dręczony o wiele
mniejszymi wyrzutami sumienia - poronione doktryny prehistorii.
Śmierć egipskich bogów
Egipt ze swymi wspaniałymi świątyniami, niezliczonymi bogami o
głowach krów, wilków lub
byków, z heretyckimi faraonami - porzucił pochodnię cywilizacji, którą
podjęli skromni hebrajscy
pasterze.
Bardzo duże niegdyś zaludnienie w regionie Morza Śródziemnego
wybitnie się zmniejszyło. Od
tysiąca lat pustynia stopniowo pochłaniała orne pola i starożytne miasta.
Abydos, Teby i Memfis
były już tylko własnymi cieniami z czasów wspaniałej przeszłości.
Niełatwo dziś odmalować obraz świata tamtych czasów, jeśli jednak
wierzyć świętym tekstom,
to skutki potopu były dla ludzkości katastrofalne. Pośród tego ogólnego
upadku, kiedy to
starożytne cywilizacje załamywały się wskutek jakiejś tajemniczej,
przewlekłej choroby - tylko
naród żydowski miał świadomość śmiertelnego zagrożenia.
Wielki misjonarz o imieniu Mojżesz położył nadzwyczajne zasługi,
wyprowadzając i ratując
Hebrajczyków, by ich następnie przysposobić do wypełnienia wzniosłych
celów. Biblia dokładnie
opisuje chwilę narodzenia się Narodu Wybranego.
Czy dokonało się to dlatego, aby narzucić światu tyranię
uprzywilejowanej rasy? Niektórzy tak
właśnie sądzili i ten tragiczny błąd zaciążył na historii, nie przysparzając
nikomu ani zaszczytu, ani
korzyści.
Misja Narodu Wybranego
Po zdziesiątkowaniu rodzaju ludzkiego przez potop, który
prawdopodobnie zniszczył również
możliwości reprodukcyjne ludzi, stało się konieczne powtórne zaludnienie
świata wybraną rasą
zrodzoną przez Hebrajczyków i istoty pozaziemskie. Ci ostatni już zdążyli
sobie zapewnić
potomków, najpierw w Armenii i na Kaukazie, jednak z ludźmi pustyni
chcieli prawdopodobnie
stworzyć rasę mutantów czy też istot wyżej rozwiniętych, zdolnych do
przekazywania ich wiedzy i
najbardziej skomplikowanych tajemnic, bez obawy o ich zniekształcenie.
Niestety Hebrajczycy wypaczyli te intencje albo niewłaściwie
wykorzystując swą
uprzywilejowaną sytuację, albo zatracając ezoteryczne znaczenie swych
przewag, mając o nich
niejasne tylko pojęcie.
Jak wskazuje Księga Ozeasza, misja ta zakończyła się w czasie
panowania Jeroboama, syna
Johoasza i króla Izraela w ósmym wieku przed Chrystusem. Mówi w niej
Bóg do Ozeasza:
Idź, pojmij za żonę nierządnicę i miej dzieci nierządu! Bo opuszczając
Jahwe, kraj oddaje się
nierządowi (1:2).
I dalej:
Wino i moszcz odbierają rozum. Lud mój pyta o radę swego drewna,
laska jego wróżbiarska
udziela mu odpowiedzi, bo duch niewierności go zaślepił; Boga swego
opuszczają, by się oddać
nierządowi. Na szczytach gór składają ofiary i palą kadzidło na
wzniesieniach, pod dębem, topolą i
terebintem, bo jest im miły ich cień. Przeto i córki ich oddają się
nierządowi, a ich synowie
dopuszczają się cudzołóstwa. Na córki ich nie ześlę kary za to, że
uprawiają nierząd, ani na ich
synowe za to, że cudzołożą, bo oni sami obcują z wszetecznymi, składają
ofiary z nierządnicami
świątyń (4:11-14).
Z takich oto powodów powstało pojęcie Narodu Wybranego, a także bez
wątpienia i
zadziwiająca zagadka Kabały, z której - już po nadejściu chrześcijaństwa -
niedostatecznie
wtajemniczeni Hebrajczycy czerpali wiedzę o swojej genealogii, doznając
przy tym uczucia
frustracji. Mogli bowiem sądzić, że są jedynie uszlachetnionymi nieco,
dzięki krzyżówkom,
morskimi świnkami, a nie czystą rasą - pragnąc więc za wszelką cenę
zyskać sobie prawo do
pierwszego wtajemniczenia, postanowili na swą przeszłość zarzucić
nieprzeniknioną zasłonę.
Kabalistyczne Maasseh Merkabad stało się zatem państwową tajemnicą,
przekazywaną tylko
ustnie i tylko w kręgu najwyżej wtajemniczonych rabinów. Plan kosmitów
poszedł w zapomnienie,
a Żydzi dążyli do usunięcia wszelkich jego śladów poprzez włączenie do
swojej rasy wszystkich
obcych mędrców i patriarchów żyjących w czasach opisywanych w
Księdze Rodzaju i Księdze
Wyjścia. Ten wielki kamuflaż sprowadził ciemności, które spowiły historię
ludzkiej rasy.
Spis treści
Robert Charroux i jego dzieło
Przedmowa
Część pierwsza - PRIMOHISTORIA
Zatopione miasta i zniszczone lądy
Świat za morzami. Buffon, Laplace, Arago i Humboldt są zgodni.
Podwodne i podziemne świątynie
i miasta. Schronienie dla wtajemniczonych. Pod Sfinksem. Piramidy.
Budowle pozaziemskie?
Miasta-azyle. Powierzchnia Księżyca. Fakt zapomniany: koniec ostatniego
świata. Potop: Świat
powstał w Armenii. Uratowane archiwa świata. Świadectwo kataklizmu na
Ziemi
Świat narodził się w USA
Wybrali pustynię. Pęknięcia. Zadecydował ktoś niewidzialny. Sprawdzenie
amerykańskiej hipotezy.
Światło jest na Zachodzie. Ziemia jest krzywa. Amerykańskie tabu.
Meksykanie żyli w USA. O
czym mówi Popol Vuh. Wenus i baśniowy Zachód. Wiele twarzy Lucyfera.
Bóg z Kosmosu.
Zatopione miasta prehistoryczne. Największa amerykańska tajemnica.
Dziesięć kwestii
domagających się wyjaśnienia
Zagadka pustyni Gobi
Mr Mołotow pielgrzymuje do Ułan Bator. Święte księgi i czarodziejski
pierścień. Biała Wyspa. Tajna
historia naszych czasów. Wybuch jądrowy w Mongolii. Jeśli już gdzieś
bomby wybuchły, wybuchną
tam ponownie
Epoka kamienna - wymysł prehistoryków
Ziemia krąży po uprzywilejowanej orbicie. Exodus z planety na planetę.
CTA-102. Cudowne
nieposłuszeństwo Ewy. Przeznaczenie człowieka. Sześć podstawowych
błędów. Żelazo i
galwanizacja przed trzydziestoma tysiącami lat. Noelit i paleolit
wymysłem prehistoryków
Kosmos i arka-rakieta
Punkt zerowy, czyli tam, gdzie wszystko istnieje w nicości. Kosmos:
plazma wypełniona pustką.
Niewidzialne Wszechświaty. Niezwykły Wszechświat Louisa Jacota.
Kraina Mu leży na Księżycu.
Kosmologia Teilharda de Chardina. Rozumność materii. Tajemniczy DNA.
Nerwy roślin. Sprytna
szczeć. Wszystko przychodzi z innych planet. Wersja ocenzurowana. Arka
o nazwie Wenus
Część druga - PROTOHISTORIA
Aniołowie i Księga Enocha
Siedem biblijnych wersów. Synowie Boga i córki człowiecze. Księga
Enocha. Bardzo ludzcy
aniołowie. Praojcowie Hiperborei
Odwieczna tajemnica i niebezpieczne słowo
Czy Noe był Hiperborejczykiem? Blady strach zazdrosnych mężów.
Mojżesz był Egipcjaninem.
Zagadkowy Melchizedek, Gospodarz Świata. Niebezpieczne słowo
Wenus - planeta naszych przodków
Co dziesięć tysięcy lat - koniec świata. Gdy biegun północny był na
południu? Wenus była
niewidoczna. Tablice z Tirvalour. Tablice babilońskie. Sumer i Biblia.
Wojna atomowa między
Atlantydą i Mu
Hiperborejscy astronauci
Wenusjanie lądują w Armenii. Ta sama krew, ta sama rasa? Kwatera
Główna w Hiperborei. Chaos
po potopie. Hebrajczycy przeciw Hiperborejczykom. “Operacja Noe"
Zazdrosny bóg narodu wybranego
Prapoczątki według “Księgi Enocha". Oannes, bóg-ryba. Fantastyczna
Bestia. Olbrzymi. Olbrzymi
z Hiperborei. Olbrzymi biblijni. Potwory przeciw ludziom. Zazdrosny Bóg
napomina. Tajemnica
Narodu Wybranego. Echnaton - faraon monoteistyczny. Nefretete i
Mojżesz. Egipska religia i
egipski przywódca. Śmierć egipskich bogów. Misja Narodu Wybranego
Wszystkie cytaty biblijne zaczerpnięto z Biblii, Wyd. św. Wojciecha,
Poznań 1973.
W drugim rozdziale książki 100 000 lat nieznanej historii człowieka
przedstawiłem pogląd, że nasi praprzodkowie
spowodowali ogólnoświatową katastrofę jądrową, taką jaką i my możemy
wywołać, oraz że tragicznie zdziesiątkowani
ludzie zmuszani byli ponownie wspinać się po drabinie ewolucji w celu
odbudowania swego gatunku.
Oznacza to właściwie ludzi stworzonych z drewna. Może to być symbol
podkreślenia przewagi ducha lub intelektu
nad ciałem, którego funkcja uważana była za znacznie bardziej bierną.
Opisane w Popol Vuh ery składają się na cykl
Pięciu Słońc: Słońca Tygrysa, Słońca Wielkiego Wiatru, Słońca Ognia z
Niebios, Słońca Potopu i Słońca dzisiejszego,
które będzie trwało aż do końca świata.
Tradycjonaliści reprezentują pogląd, że w tym czasie Jukatan był
połączony z Ameryką Północną lądem, który teraz
znajduje się pod Zatoką Meksykańską. Obszary, na których występowały
gwałtowne huragany, to zapewne
południowo-zachodnie tereny Stanów Zjednoczonych albo Floryda, gdzie
również dziś pojawiają się bardzo często.
Jeśli mamy wierzyć specjalistom badającym UFO, z okręgiem Sinciang
łączy się jakaś tajemnica. W każdym razie jest
to częściowo zamknięta strefa wojskowa i być może znajduje się tam baza
zaopatrzeniowa “Czarnego Księcia ,
zagadkowego satelity rosyjskiego wystrzelonego w 1957 r.
Na temat Wielkiej Piramidy wypowiedziano już chyba wszystkie możliwe
niedorzeczności. Mówi się, że jej wymiary
dają liczbę Pi, obwód kuli ziemskiej, odległość od Ziemi do Słońca itd. itp.
Jeśli jednak wymiary Wielkiej Piramidy
sumują się nam dziś w odległość od Ziemi do Słońca, to mamy tu już błąd
w założeniu, ponieważ zgodnie z prawem
powszechnej ekspansji Ziemia nieustannie oddala się od środka naszego
układu, tak że obecnie znajduje się ona dalej
od Słońca, niż było to w czasach starożytnego Egiptu. A zatem liczba ta
albo była błędna wówczas, albo jest błędna
teraz [przyp. autora].
Powyższa krytyka tzw. piramidologii jest nader słaba (pomijając już
słabości samej piramidołogii), ponieważ nawet
gdyby planety Układu Słonecznego zamieniały się miejscami - co jest
twierdzeniem nie do przyjęcia - to okres kilku
tysięcy lat, jaki minąłby od czasu wybudowania piramid, a nawet kilkuset
tysięcy lat, byłby zbyt krótki, by nastąpiło
znaczące odsunięcie się orbity Ziemi od Słońca. Ponadto: nie jest znana
dokładna wysokość Wielkiej Piramidy,
odległość zaś od Słońca Ziemi poruszającej się wszak po orbicie
eliptycznej, a nie kołowej jest zmienna (średnia
arytmetyczna tej odległości wynosi ok. 150 min km]. Mówienie więc, że
wysokość Piramidy Cheopsa stanowi
odwzorowanie odległości Ziemi od Słońca jest niejednoznaczne i mało
sensowne [przyp. red. poi.].
R. Charroux opiera się tutaj na nader egzotycznej teorii nie uznawanej
przez naukę. Toteż jego wnioski formułowane
w następnym podrozdziale należy traktować jako bezpodstawne, inaczej
fałszywe [przyp. red. poi.].
Nie ujrzymy - przynajmniej przybyłych z rejonu tej gwiazdy. Doniesienia,
o których pisze tu autor okazały się być
odkryciami nowego typu superszybko wirujących gwiazd neutronowych,
nazywanych pulsarami [przyp. red. poi.].
Człowiek z Piltdown - słynna mistyfikacja antropologiczna. We wsi
Piltdown znaleziono w 1912 r. szczątki czaszki
ludzkiej o niezwykłej grubości oraz szczęki ssaków: polioceńskiego
słonia, mastodonta i hipopotama, co mogło
świadczyć, że właścicielem czaszki był człowiek żyjący od 200 tys. do
miliarda lat temu. Odkrycie to poruszyło świat
naukowy i spowodowało dyskusję trwającą 50 lat. Dokładne badania (w
1950 r.) wykazały, że naukowcy padli ofiara
oszustwa: czaszka pochodziła ze starego globu, żuchwa od samicy
orangutana a szczęki ssaków sprowadzono z
wykopalisk tunezyjskich [przyp. red. poi.].
Spośród przytoczonych tu sześciu twierdzeń, pierwsze jest nieprawdziwe,
gdyż powiedzenie, że człowiek pochodzi
od małpy jest swego rodzaju skrótem myślowym, W istocie ewolucjonizm
głosi powstanie człowieka i małp od
wspólnego im przodka. Gorzej już gdy autor robi zamach na podstawy
teorii ewolucji - gorzej oczywiście dla niego,
gdyż podstawy tej teorii są nader przekonujące. A co z pozostałymi? No
cóż, są szokujące. przyp. red. poi.]
Sprawa eteru, substancji mającej rzekomo wypełniać przestrzeń
kosmiczną była popularna w XIX w. Obecnie od
wielu lat jest już zarzucona [przyp. red. poi.].
Istnieje kilka teorii pochodzenia Księżyca, jednakże koncepcja, iż Księżyc
jest oderwaną od Ziemi bryłą materii ma
najmniej zwolenników w nauce [przyp. red. poi.].
Według najnowszych badań wiek Ziemi wynosi około 4,5 miliarda lat
[przyp. red. pol.J
Z podobną teorią (ale tylko pod pewnym względem!) wystąpił przed kilku
laty biolog James Lovelock twierdząc, że
można rozpatrywać Ziemię jako coś żywego [przyp. red. poi.].
Spotyka się też wersję: Samjase [przyp. red. poi.].
Palimpsest - stary rękopis na pergaminie, z którego usunięto dawne pismo
i użyto ponownie jako materiału
piśmiennego. Słownik wyrazów obcych, PWN 1962 [przyp. red. poi.].
Velikovsky podaje następujące daty: pierwszy kataklizm miał miejsce
między 1500 r. a 1700 r. przed Chrystusem,
drugi pięćdziesiąt dwa lata później (podczas ucieczki Żydów z Egiptu.
Twierdzi również, że Mars zderzył się z Ziemią
w ósmym wieku przed Chrystusem, powodując odchylenie ziemskiej osi.
Zgadzam się z tym, lecz nie bezkrytycznie.
Nie było to bowiem zderzenie bezpośrednie (w przeciwnym bowiem
wypadku Ziemia rozpadłaby się na kawałki!), lecz
tylko lekkie muśnięcie. Globalny kataklizm zaś musiał nastąpić znacznie
dawniej. W każdym razie ani Egipcjanie, ani
Hebrajczycy nie byliby w stanie odrodzić się i odbudować swych
cywilizacji w ciągu pięćdziesięciu dwóch lat.
Pogląd jakoby atom był odpowiednikiem Układu Słonecznego, jest
przestarzały i odrzucony przez współczesną
naukę [przyp. red. poi.].
Oficjalna archeologia stoi na stanowisku, że cywilizacje egipska i
sumeryjska powstały mniej więcej w tym samym
czasie [przyp. red. poi.].
W jaki sposób mamy ustalać dokładne dat}', jeśli czas jest elementem
elastycznym jak guma, która się rozciąga i
kurczy? Rok w trzeciorzędzie może sie równać naszemu stuleciu. Norma
czasowa jest funkcją ziemskiej rotacji, a ta
zmienia się nieustannie.
Oto porywająca myśl: Piramidy są być może znakami rozpoznawczymi,
nieomal wiecznymi, gdyż piasek nie jest ich
w stanie zasypać , wskazującymi przyszłym pokoleniom, że właśnie w tym
miejscu pogrzebane są tajemnice “początku,
środka i końca wszystkiego". Jeśli ludzie zechcą zbudować pomnik nauki
dwudziestowiecznej, będą musieli wskazać to
miejsce za pomocą znaku, który przetrwa tysiąclecia. Czy ponownie
posłużą sie piramidami'? Czy też może jakimś
pojemnikiem z materiałem radioaktywnym, którego promieniowanie
będzie rozpoznawalne przez tysiące lat?