Barnett Jill Cukiereczek

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Wyspa Luzon, prowincja Cavite
Lipiec, 1896 rok

Maczeta minęła jego głowę dosłownie o milimetr.

Sam Forester wszelako nie miał najmniejszego zamiaru pozbywać
się swojej cennej głowy najemnika; potrzebował jej i to
najchętniej w dalszym ciągu w jedności Z resztą ciała. Odwrócił
się błyskawicznie i tuż obok ujrzał atakującego go żołnierza.
Mężczyzna w wysoko uniesionym ręku dzierżył zakrzywione
ostrze. Forester nie wahał się ani chwili - jednym potężnym
ciosem pięści zwalił napastnika z nóg. Kiedy usłyszał dobrze
znany trzask pękającej szczęki, potarł nieco obolałą rękę, spojrzał
na leżącego i pomyślał: - Trochę tu sobie poleżysz, przyjacielu.

Podniósł z ziemi nóż i już po chwili torował sobie drogę
pośród gęstych bambusów. Tam, gdzie dżungla mu na to
pozwalała, biegł co sił w nogach. Twarz orały mu wilgotne i ostre
liście oleandrów. Pod stopami trzaskały odcinane gałęzie; o jego
głowę i plecy ocierały się mokre, włochate liany. Unosił maczetę

5

zawzięcie ciął nisko zwisające, smagające go pnącza. Co

gorsza, nieuslannie słyszał za sobą odgłosy pościgu-

Wpadl na polane; lu nic było pętającej jego kroki dżungli.

Przyspieszył, usiłując zwiększyć dzielący go od prześladowców

dystans. Petfził przed siebie, a w uszach pulsowała mu krew.

Spojrzał w górę - wciąż było ciemno. Zielony baldachim potężnych

figowców skutecznie powstrzymywał promienie popołudniowego

słońca. Już z daleka dostrzegł zwartą ścianę zieleni - bezkresne

morze liści palmowych i kolejny ciemny pas bambusowego lasu.

Ponad wilgotną ziemią unosiła się zawiesista mgła. jakby tutaj

właśnie otworzyła się otchłań piekła. W lepkim powietrzu rozcho

dził się słodki, mdławy zapach, który narastał wraz % gęstniejącą

zielenią. Mężczyzna odgarniał na bok gałęzie i uparcie przedzierał

się przez wyrastający jak spod ziemi gąszcz jaśminowych krzewów.

Twarde, zdrewniałe pnącza łapały go niczym długie macki za ręce.

chłostały twarz i szyję, obejmowały i próbowały przewrócić. Ale

Sam nie mógł upaść, od tego zależało powodzenie jego ucieczki.

Jedno potknięcie i złapią go. Partyzanci byli już blisko. Chociaż nic

nie słyszał - łomot serca zagłuszał wszelkie inne odgłosy - instynk

townie wyczuwał ich obecność; jak nic deptali mu po piętach.

Wiem tuż za plecami posłyszał bezładne okrzyki, ciężkie oddechy
i przekleństwa. Dochodziły zewsząd, zrozumiał, że trzymali się go
jak jego własny cień. W powietrzu słychać było świst maczet

Strona 1

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- długich, śmiertelnie zagiętych stalowych ostrzy, którymi torowali
sobie drogę pośród wysokich bambusów. Każde uderzenie metalu
o pękające drzewo, każde ciecie świadczyło o zawziętości pościgu
i sprawiało, iż po plecach uciekiniera przebiegały lodowate ciarki.
Ociekał potem, zimne strużki spływały po jego ogorzałej,
pokrytej trzydniowym zarostem twarzy, nie omijając kawałka
czarnej skóry, którym od ośmiu lat zakrywał jeden oczodół.
Krople potu mieszały się z gorącym, gęstym i parnym powietrzem,
otaczającym tę rajską wyspę z piekła rodem.

Wilgoć zamazywała mu wzrok i już sam nie wiedział, czy
sprawiał to żar lejący się z nieba, czy też bijące na niego poty.
Biegł nie oglądając się za siebie. Raptem potknął się. gdyż nic

6

widział już nic poza ciemną, mokrą plamą. Przetarł zdrowe oko
postrzępionym rękawem. Serce waliło mu w piersiach jak oszalałe.
Wyznaczało rytm ucieczki.

W powietrzu wyczuł nowy zapach - zapach ryzyka.

Krew zaczęła szybciej krążyć w jego żyłach i zwiększyła
tempo kroków. W spierzchniętych ustach wzbierał gorzki, metaliczny
smak zagrożenia - tak realny i bliski jak nigdy dotąd,
przypominający intensywnością doznań najbardziej dzikie pożądanie.
Przyspieszony oddech palii w płucach niczym kwas i naglił:
szybciej, szybciej, szybciej. Zmęczone mięśnie nóg z wolna
odmawiały posłuszeństwa. Co chwila zapadał się w zdradzieckie
błoto, co hamowało jego wysiłki.

Jasna cholera! Brnął przed siebie z determinacją, aby nie
pokonały go grząskie bagno i woda. Walczył zapamiętale, ciągnąc
nogi, choć wydawało mu się, że ma buty z ołowiu. Bagno stawało
się coraz głębsze. Zapadał się już po uda. Potwornie bolały go
łydki i nie czuł już mięśni przedramion. Nie poddawał się jednak,
szedł dalej, aż spostrzegł z ulgą, że bioto sięga mu już ledwie do
kostek. A więc uwolnił się ze śmiertelnej pułapki, lecz nadal
znajdował się przed ścigającymi go żołnierzami, teraz jednak
znowu mógł nadrobić stracony dystans.

Biegł, a oni go ścigali. To była gra. w której balansował na
krawędzi życia i śmierci. Z im większym jednak zmaga! się
ryzykiem, gdy stawiał na szali swoje życie, a porażka zdawała się
nieunikniona, tym silniejszy odczuwał dreszcz emocji.

Uśmiechnął się drwiąco, zuchwałe.

Sam Forester znajdował się w swoim żywiole.

Dzielnica Binondo, Manila, godz. 16:00

Dom był okazały i sprawiał imponujące wrażenie. Całą
posiadłość otaczał wysoki mur z białego piaskowca, odgradzający
mieszkańców od wielonarodowego tłumu wyspiarzy. Mur zapewniał
właścicielowi zarówno prywatność, jak i skuteczną ochronę.

7

W dwóch miejscach, od frontu oraz na tyłach posiadłości
ogrodzenie spinały kule, żelazne bramy, ozdobione misternym
motywem winorośli. Identyczny motyw można było dostrzec na
elewacji domu wokół wysokich okien, a także ponad drzwiami.
Bramy i małe kraty w szczytowych oknach pomalowano błyszczącą,
czarną farbą. Ani jedna plama wszechobecnej na wyspie
rdzy nie szpeciła filipińskiej rezydencji ambasadora LaRue. Jego
rodzina pochodziła z Belvedere w Południowej Karolinie, gdzie

Strona 2

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

od lat władała Hickory House, zakładami przemysłowymi Calhouna
oraz farmami w Becchtree.

Za murami panował idealny spokój. Puste dziedzińce wyłożono
jasnoezerwoną. importowaną terakotą, identyczne kolorem płytki
pokrywały spadzisty dach domu. Najsłabszy nawet podmuch
wiatru nie poruszał ciemnozielonych liści drzew mirtu otaczających
dziedziniec niczym dumni wartownicy. Jedynie lśniące
krople rosy spływały po grubych pnączach chińskiego kapryfolium,
które zwieszało się z kutych balustrad balkonowych na
drugim piętrze, tak jak glicynie w Południowej Karolinie.

Po podwórzu rozchodził się słodki, intensywny zapach tropiku.
Raptem błogą ciszę zakłócił głuchy stukot, dochodzący z otwartego
narożnego okna na górze. Był cichy i odległy, jednak
Z jakiegoś powodu brzmiał dziwnie niepokojąco. Osobliwe
odgłosy ustały na moment, by po chwili znów się nasilić.
Powtarzało się to jeszcze kilkakrotnie, aż nagle wszystko ucichło,

Eulalia Grace LaRue siedziała na krześle i opierała brodę

o zaciśniętą dłoń. Zmarszczyła brwi patrząc, jak ogromny stojący
zegar powoli odmierza długie minuty. Dochodziła dopiero czwarta.
Zmieniła rękę, zajęło jej to następne dwie sekundy. Westchnęła
- owym delikatnym, wszystkoznaczącym południowym westchnieniem,
wypracowanym do perfekcji przez lata pobytu
w Konserwatorium Żeńskim madame Devereaux w Belvedere
w Południowej Karolinie. To z kolei trwało jeszcze sekundę.
Ponownie zerknęła na zegar - ostatnie trzy godziny dłużyły się
jej niemiłosiernie, jakby spędziła tu co najmniej trzy lata. Ale
zaraz upomniała się w duchu - to nic w porównaniu z czasem.

który upłynął od chwili, w której ojciec opuścił Hickory House,
rodzinną posiadłość rodu LaRue w Południowej Karolinie i objął
stanowisko gubernatora gdzieś daleko w Europie. Od tamtej pory
minęło dokładnie siedemnaście długich lat.

Jej matka, córka Johna Calhouna, zmarła podczas porodu,
gdy Eulalia miała dwa lata. Wkrótce potem ojciec wyjechał,
zostawiając ją pod opieką pięciu starszych braci i kilkorga
zaufanych służących. Wciąż pamięta, jak kilka dni później
poprosiła najstarszego brata, Jeffreya, by wyjaśnił jej, gdzie
znajduje się miejsce zwane Andorrą. Ten wziął ją wówczas
za rękę i poprowadził w dół po czerwonawobrunatnych, mahoniowych
schodach. Minęli potężne drzwi z ciemnego orzecha
i weszli do pokoju, do którego Eulalii zwykle zakazywano
wstępu. Była to zresztą jedna z wielu zabronionych rzeczy,
nieosiągalnych dla niej tylko dlatego, że urodziła się dziewczynką.
Jej pięcioletni wówczas umysł nazywał gabinet ojca
„zakazanym", ale z biegiem lat przybyło tyle niedozwolonych
spraw, iż zaprzestała nadawania im jakichś szczególnych nazw.

Tamtego pamiętnego dnia, gdy brat po faz pierwszy otworzył
przed nią drzwi gabinetu, stanęła niepewnie w progu i nerwowo
skubała zawiązane we włosach niebieskie aksamitki. Jeffrey
zapewnił ją, iż może tu wchodzić bez obaw, wszak pod warunkiem,
aby zawsze był obecny przy tym jeden z braci. Ciągle
pamięta uczucie strachu towarzyszące jej w chwili, gdy ostrożnie
podążyła za nim do obszernego, wyłożonego ciemną boazerią
wnętrza.

W dawno nie wietrzonym pokoju panował ciepły zaduch, który
sprawił, że ścisnęło ją w dołku. Wzięła kilka głębokich wdechów
i rozejrzała się dokoła. Miała jednak niewiele czasu, by przyjrzeć
się otoczeniu, Jeffrey bowiem poprowadził ją do wielkiego
globusa stojącego obok biurka. Pokręcił kulą, przez co znowu
zakręciło się jej w głowie, i zatrzymując go wskazał palcem
mały, różowy punkt na mapie. Wyjaśnił, że właśnie tam mieszka
teraz ich ojciec.

Strona 3

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Pamięta, jak wpatrywała się w różową plamkę, która niepoko

8

9

jqco rosła jej w oczach. Spytała, czy ojcu się nic nie sianie

i kiedy wróci do domu. Jeffrey spojrzał na nią pobłażliwie

i stwierdził, ze taka Śliczna, niebieskooka panna, z buzią

okoloną burzą jasnych loczków, które przywodziły na pamięć

jej piękną mamę, zupełnie nie powinna się martwić o takie

sprawy. W tym akurat momencie chwyciły ją torsje i zwymioto

wała na biurko.

Jeffrey nigdy nie odpowiedział na jej pytanie.
Przez kolejne lata konsekwentnie pomijano tę kwestię. Jednak
gdy tylko przychodził list od ojca, Jeffrey za każdym razem
prowadził ją do gabinetu (upewniwszy się zawczasu, że dziewczynka
dobrze się czuje) i pokazywał jej kolejne kolorowe
miejsca na globusie: Hiszpanię, Persję i Syjam, a ostatnio
hiszpańską kolonię na Filipinach. Gdy skończyła piętnaście lat,
przestała dopytywać się o termin powrotu ojca. lecz nigdy nie
straciła nadziei, że kiedyś go zobaczy.

Trzy miesiące temu jej gorące modlitwy zostały wysłuchane.
Wtedy to do Hickory House dotarł następny list. Właśnie
sprzeczała się z drugim bratem, Jedidiahem, czy wolno jej
pojechać powozem na przyjęcie bez odwiecznego towarzystwa
jednego z nich - prośba, rzecz jasna, nadaremna, ale warta
zachodu, gdyż przynajmniej ożywiała popołudniową nudę - kiedy
do salonu wpadł Jeffrey i zarządził naradę rodzinną. Jedidiah
z miejsca łypnął na siostrę okiem pytając, co zmalowała tym
razem.

Urażona podejrzeniami, niemniej jednak ciekawa, co Jeffrey
ma im do zakomunikowania, przywołała na pomoc cały chłodny
wdzięk, wyuczony na lekcjach u madame Deveraux - uniosła
wysoko głowę, ujęła lekko dwoma palcami spódnicę i minęła
brata z dumną gracją. Przeszła zaledwie kilka kroków, gdy
zmyliła krok połknąwszy się o dywan. Gorączkowo starała się
utrzymać równowagę i w ostatniej chwili chwyciła za stojący
w pobliżu mahoniowy stolik, Runęła wraz z nim, a na podłogę
wysypały się importowane cygara braci i, jakby tego było mało.
na dywan wylał się pięćdziesięcioletni francuski koniak.

Na wspomnienie tego haniebnego zajścia Eulalia przygryzła
paznokieć i zmarszczyła brwi. Całe trzy dni zajęło jej przekonywanie
braci, szczególnie zaś Jeda, że powinna pojechać na
Filipiny, na co usilnie nalegał w ostatnim liście ojciec. Ciągle
pamięta radość, jaka ogarnęła ją w chwili, gdy Jeffrey przeczytał
im te słowa.

Wszyscy bracia jak jeden mąż wyrazili sprzeciw. Jeffrey owi
Eulalia wydała się na tę eskapadę stanowczo za młoda, ale nic
dziwnego - o piętnaście lat starszy zawsze lak myślał. Harlan
z kolei uważał, iż jest nazbyt delikatna, toteż daleka podróż
w pojedynkę może nadwerężyć jej wątłe siły. Dla Lelanda była
zbył naiwna, Harrison zaś twierdził, że siostra jest jeszcze
nieporadna i dziecinna. Ale Jeffrey czytał dalej i z wolna

Strona 4

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

uspokajał ich obawy. Ojciec bowiem postarał się, by Eulalii
towarzyszyła szacowna rodzina Philpottów, nawiasem mówiąc
metodystów, którzy wyruszali nawracać filipińskich pogan na
wyspie Mindanao.

Eulalia nie ukrywała podniecenia. Jej radość opadła jednak,
gdy odezwał się Jed. Chociaż ledwie osiem lat od niej starszy,
zwykle przemawiał w imieniu wszystkich braci. Gdziekolwiek
się siostra pojawi, mówił, zawsze musi wydarzyć się coś złego.
Łatwo przewidzieć, że pięć par niebieskich męskich oczu
skierowało się natychmiast w stronę pustego miejsca, gdzie
jeszcze do niedawna znajdował się stolik z cygarami. Potem
popatrzyli na Eulaulię, a ich srogi wzrok nie wróżył nic
dobrego.

Eulaulia uważała, że brat nigdy nic wybaczył jej incydentu
z dawnych lat, kiedy to jako trzylatka wpadła do wyschniętej
studni i tylko on był na tyle szczupły, by wybawić ją z tej
przykrej opresji. Uważała za wielce krzywdzące i niesprawiedliwe
winić ją za coś, co przytrafiło się jej w tak młodym wieku.
Sprzeczali się jeszcze przez trzy dni, głównie Eulalia z Jedcm.
Brat wysuwał całkiem bezsensowne argumenty, przyrównując jej
wyjazd do otwarcia puszki Pandory. Nie wiadomo, na jakiej
podstawie wyliczał przerażającą listę wypadków, które mogą się

10

11

jej przydarzyć. Była dotknięta i oburzona - z jego słów
wynikało, że przypominała coś. na kształt zarazy! Tłumaczyła, że
to bzdura sadzić, iż przynosi pecha. Wszyscy wiedzieli, że nic
takiego nie istnieje, a jednak patrzyli z uwagą na Jeda. gdy na
poparcie swoich słów pokazywał liczne blizny. Tak więc aż do
sobotniego poranka Eulalia pogrążyła się w rozpaczy. Wylała
morze łez, a ostatniej nocy jej ciałem wstrząsał gwałtowny,
żałosny szloch.

Ale miłosierny Pan widać był po jej stronie, niedzielne
bowiem kazanie niespodziewanie uwolniło zapuchnięią od
płaczu dziewczynę z nadopiekuiiczych objęć brata. Pastor
Tutwhyler wybrał właśnie ten poranek na refleksję o ludzkich
przesądach. W kazaniu określił je mianem perfidnych żartów
szatana, którym prawdziwy chrześcijanin nie powinien ulegać.
W tej chwili Eulalia miała ochotę zerwać się z ławki rodziny
LaRue i serdecznie ucałować duchownego. Po mszy usłyszała
od pastorowej Tutwhyler, że wielebnego zainspirował nowo
przybyły do miasteczka chiromanta % Nowego Orleanu. Jednak
Eulalii zupełnie nie obchodziło, kto natchnął pastora; kazanie

zdziałało cuda.

Teraz, po upływie trzech miesięcy od tamtych zadziwiających
wypadków, siedzi w sypialni domu ojca w Manili i, o ironio,
czeka na niego tak samo. jak to zwykła robić przez wszystkie
minione lata. Przybyła dzień wcześniej niż zaplanowano, a ojciec
przebywał jeszcze na inspekcji w prowincji Quezon. Miał wrócić
najprawdopodobniej w południe.

Wtem ktoś zapukał do drzwi. Dziewczyna podniosła głowę
i ujrzała Josefinę, gospodynię ojca, która weszła do pokoju
z telegramem w ręku.

- Przepraszam najmocniej, ale ojciec panienki zostanie jeszcze
jakiś czas poza domem.
Poczuła gwałtowny skurcz żołądka, a pokój wydał się jej
nagle ciasny i bardzo duszny. Miała ochotę się rozpłakać,
ale resztką sił powstrzymała łzy. Oparła się o fotel, ramiona

Strona 5

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

opadły żałośnie, znacznie bardziej niż zezwalały na to surowe

12

nauki madame Devereaux. Wzięła głęboki oddech, spojrzała
raz jeszcze na zegar i zajęła się tym, do czego była zmuszana
przez lata - czekała.

Dżungla znowu zgęstniała i maczeta nie nadążała z wyrąbywaniem
przejścia. Splątane krzewy zagradzały drogę. Sum więc
opadł w koiicu na ziemię i przedzierał się na klęczkach pod
potężnymi paprociami, przeczołgując się ponad wystającymi
korzeniami i mokrą ściółką. Tuż obok uciekały przestraszone
jaszczurki, widział też kilka olbrzymich, przeszło czterocentymetrowej
długości chrząszczy bambusowych, które wyłaziły
leniwie spod grubego mchu przykrywającego podłoże. We włosy
wplątały mu się drobne gałązki i mokre liście i wdzierały się za
skórzaną klapkę na oku. sprawiając mu ból. Zatrzymał się. aby
ją odpiąć i oczyścić. Ze złamanej gałęzi krzaka, zwanego
irądowcem, wyciekał biały sok. W ostatniej chwili Sam uskoczył,
unikając spadających kropli, które potrafiły wżerać się w ciało
niczym kwas i w ciągu dwóch minut spalić skórę.

Odetchnął głębiej i ruszy! dalej. Dżungla wydawała się
olbrzymią, nieskończoną pułapką. Za plecami wciąż słyszał glosy
torujących sobie drogę ludzi. Nie dotarli jeszcze do gęstwiny.
Świadomość tego popchała Sama do przodu. Czołgał się po
wilgotnym podłożu, krępowany przez poskręcaną roślinność. Pot
nadal lał się z niego strumieniami,

W pnączach nad jego głową poruszyła się znienacka czarna
żmija, nazywana w okolicy wampirem. Jej jad był bardziej
zabójczy niż pchnięcie sztyletem w serce. Sam skamieniał. Za
plecami słyszał świst maczet i roztrzaskiwanych zawzięcie
bambusów. Wstrzymując oddech spojrzał na szkliste, zielone
oczy gada. Na szczęście żmija patrzyła w drugą stronę i powoli
przesuwała się w bok, prześlizgując się po gałęziach sinusoidalnym
ruchem z góry na dół.

Umilkły odgłosy rąbania, podobnie jak zatrzymało się serce
Sama. Pogoń właśnie dotarła do gęstwiny. Serce znowu zabiło.

13

tym razem głośno i niewiarygodnie szybko. Sam znalazł się
w pułapce bez wyjścia, między jadowitą żmiją a ścigającymi go
żołnierzami.

Wąskie uliczki roiły się od ludzi różnych narodowości,
przede wszystkim Hiszpanów, Chińczyków oraz wyspiarzy. Na
tle lego hałaśliwego, różnobarwnego tłumu, który był czymś
normalnym i powszednim na wyspie, widok małej, różowej
parasolki z falbankami wydawał się absolutnie egzotyczny. Kręciła
się ponad głowami ciemnoskórych przechodniów jak lśniący
jedwabny spodek. W pewnej chwili zatrzymała swój taniec,
niosąca ją bowiem panienka stanęła i przepuściła grzecznie
rodzinę Filipińczyków — małżeństwo z dzieckiem. Kobieta
pochyliła się i skarciła w lokalnym narzeczu córkę, chyba
trzy nastoletnią dziewczynkę, która sekundę wcześniej głośno
zachichotała, mówiąc coś do rodziców. Oni zaśmiali się, ujęli za
ręce rozbawioną córeczkę i zniknęli w tłumie.

Eulalia skryła twarz w cieniu wzbudzającej takie rozbawienie
parasolki i szybko się odwróciła, /oładek podchodził jej do
gardła. Źle się tu czuła - dokuczał jej upał, drażnił zgiełk ulic
i dziesiątki rozgadanych, zajętych sobą obcych ludzi. Nic nie
pomogły żarliwe modlitwy, ojciec nie przyjeżdżał i wciąż była
smutna i straszliwie samotna.

Strona 6

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Dotknęła nerwowo wysokiego koronkowego kołnierzyka, który
teraz był jedynie wilgotnym strzępkiem materiału, zwisającym
żałośnie nad ślubną kameą matki. Poprawiając go starała się
wymazać z pamięci obraz mijanej przed chwilą rodziny, ich
uśmiechniętych twarzy i pełnych miłości spojrzeń. Musnęła
dłonią broszkę i bezwiednie przesunęła palcami po delikatnym
wzorze. Próbowała się uśmiechnąć, lecz bez powodzenia; wyprostowała
się tylko i energicznie odgarnęła do tyłu włosy.
Popatrzyła w górę na słońce, jakby tam szukając pociechy
i ukojenia, ale potrząsnęła głową - nic nie poradzi na to, że nie
ma i nigdy nic miała kochających rodziców. Minęła dłuższa

i'I

chwila, zanim znowu przesunęła parasolkę nad głowę, aby
uchronić się przed żarem tropikalnego słońca.

Zamyślona, westchnęła lekko i skierowała się w stronę lntramuros,
dawnych murów obronnych, wciąż odgradzających
starą część Manili. Przeszła pod jednym z czterech kamiennych
łuków i zagłębiła się w uliczkę biegnącą na północ do bazaru.
Josefina powiedziała jej, że bazar Tondo jest kipiącym życiem
miejscem, pełnym najrozmaitszych towarów, toteż wycieczka
tam z pewnością skróci jej czas oczekiwania na ojca. Rankiem
Bulalia była tak zdenerwowana i zniecierpliwiona, gdy chodziła
po salonie i nie mogła oderwać wzroku od wskazówek zegara, że
w końcu posłuchała rad gospodyni i wyszła z domu.

Kręcąc parasolką weszła na namiastkę chodnika, a jej małe
obcasy stukały głucho o kamienie niczym bambusowe marimby.
Oczywiście dużo wolniej, Eulalia bowiem, jak przystało na
młodą damę, starała się nie spieszyć. Nie na darmo madame
Devereaux tyle lat wpajała dziewczętom zasady dystyngowanych
ruchów. Miały wyobrażać sobie, że fałdy ich sukni płyną dostojnie
i powoli, niczym żagle na wietrze, bądź też rytmicznie jak
uderzająca o brzeg morska fala. A prawdziwa dama wyczuwa
odpowiedni rytm tak łatwo i naturalnie jak oddycha.

Francuskie pantofelki Eulalii - że nowe, z kwadratowymi
czubkami, wykonane na zamówienie z czarnej gładkiej skórki,
chrzęściły niemiłosiernie na kamienistej drodze. Jeszcze parę
przecznic i je zrujnuje! Dowiedziała się, że w tych okolicach na
wodę i błota, zalegające ulice przez dziewięć miesięcy w roku,
rzuca się po prostu kamienie.

Stanęła właśnie na jednym z tych większych i, co było do
przewidzenia, poślizgnęła się i wpadła po kostki w mazisty
szlam. Z obrzydzeniem wyciągnęła nogę z błota i pokuśtykała na
drugą stronę uliczki do ceglanego domu, najbliższego w polu
widzenia skrawka suchej ziemi. Tam złożyła parasolkę i oparła
ją o rząd spiętrzonych jeden na drugim koszy, stojących wzdłuż
ściany jak duże ołowiane żołnierzyki. Wyjęła batystową chusteczkę
i zaczęła czyścić zabrudzony pantofel. Potem przyjrzała

15

się nie mniej ubłoconej chustce i, jako że nie była już nic warta,
wyrzuciła ją do stojącej nieopodal spluwaczki. Zirytowana,
odwróciła się, sięgnęła po parasolkę, po czym jednym zdecydowanym
ruchem otworzyła ją i odeszła. Nawet nie zauważyła, że
koszyki za nią zachwiały się i przewróciły jeden po drugim jak
kostki domina.

W dalszym ciągu podążała w kierunku przeciwnym niż
położony w Bindono dom ojca. Po uliczkach poruszały się
wypełnione towarami wózki i liczne tramwaje konne jedynej tu

Strona 7

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

firmy przewozowej Compana dc Tranvjas, Jej emblematy
widniały zresztą na bokach pojazdów. Wiele słyszała od
Josefiny na icmal tramwajów i krytycznego do nich stosunku
ojca.

W owych czasach na Filipinach grasowała śmiertelna choroba
zwierząt zwana surra, która bezlitośnie dziesiątkowała konie.
Przedsiębiorstwa przewozowego zdawało się to nie obchodzić,
gdyż eksploatowało do końca wychudzone szkapy, aż padały
z wycieńczenia na ulicy. Sympatia dla zwierząt i gniew wobec
polityki firmy sprawiły, iż ojciec w ogóle nie korzystał z lego
środka lokomocji.

Kiedy Eulalia skręciła za róg i minęła z bliska konny tramwaj,
zrozumiała dlaczego ojciec tak postępował. Konic, tak naprawdę
kucyki, niewiele większe od trzymiesięcznego cielaka, z największym
trudem zmagały się z ciężarem zapełnionego ludźmi
powozu. Nigdy nie widziała tak zabiedzonych zwierząt.

Stanęła jak wryta i przez dłuższą chwilę nie mogła zrobić ani
kroku. Usiłowała zrozumieć coś tak jej obcego i żałosnego.
Konie w Hickory House i na farmie w Bcechtree stanowił)'
najbardziej cenione skarby jej brata Harrisona, i tak też były
traktowane. Można powiedzieć, że niemal należały do rodziny.
Zwierzęta zaś, które ujrzała tutaj, przedstawiały sobą smętny
widok - chude jak wynędzniałe gekony. ledwie się wlokły
słaniając na cienkich nogach. Nic, ani palące słońce, ani tłumy
na ulicach nie zmuszą jej do skorzystania z takiego środka
transportu.

16

Jeszcze zanim ujrzała filipińskie tramwaje, postanowiła,
że będzie chodzić pieszo, tak bowiem właśnie czynił jej
ojciec i chciała mu tym zrobić przyjemność. Teraz patrząc
na budzące litość konie zawstydziła się, że powodowały
nią egoistyczne pobudki i że zupełnie zapomniała o zwierzętach.

Jednakże wcześniej trudno byłoby jej zrozumieć coś, czego nie
zobaczyła na własne oczy. A z pewnością nie widywała zwierząt
chorych czy wynędzniałych, przynajmniej nie w Belvedere
w Hickory House, na farmie w Beechtree czy w zakładach
Calhoun Industries ani u żadnej z rodzin, z którymi się spotykali.
Jeśli nawet podobne wypadki miały miejsce, w co zresztą
wątpiła, bracia na pewno oszczędziliby jej takich widoków.

Nie ulegało wątpliwości, iż chłopcy LaRue zawsze ją ochraniali.
Była ich oczkiem w głowie - jako jedyna kobieta w starym
i szanowanym rodzie, równie wiekowym, co hikorowe drzewa,
rosnące szpalerem wzdłuż drogi dojazdowej do majątku. Matka
Eulalii, z domu Calhoun. takie szczyciła się znamienitym
pochodzeniem, a to bardzo liczyło się w Południowej Karolinie,
gdzie rodzinne parantele decydują o społecznej akceptacji.

Jej matka była prawdziwą damą, czczoną i ubóstwianą przez
wszystkich mężczyzn w rodzinie. Umarła jednak za młodu, toteż
Eulalia znała ją jedynie z obrazu wiszącego nad kominkiem oraz
z relacji braci i osób, które widywały ją w przeszłości. Podobnie
jak matkę, również Eulalię osłaniano przed wszystkim, co,
zdaniem jej pięciu braci, uchodziło za niegodne jej bądź niebezpieczne.
Poza szkołą madame Devereaux, do której dowożono ją
rodzinnym powozem, kościołem oraz zupełnie okazjonalnymi
spotkaniami towarzyskimi, wszędzie towarzyszyło jej przynajmniej
dwóch braci.

Nie miała więc okazji wychynąć poza granice swojego dobrze
strzeżonego światka, w którym wszystko toczyło się gładko i bez
problemów, a samo jej nazwisko w magiczny sposób otwierało

Strona 8

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

podwoje domostw najznakomitszych rodzin w okolicy. Również
i tam damy hołubiono i wynoszono na piedestał.

17

Opuścił ją tylko jeden człowiek i najbliższego otoczenia
- ojciec, a lak się składało, że na jego miłości zależało jej
najbardziej. Dlatego też znalazła się tutaj, zdenerwowana i niepewna
przed ich pierwszym po siedemnastu latach spotkaniem. Jaka
będzie jego reakcja, co poczuje i czy zaakceptuje dawno nie
widzianą córkę? Eulalia nie mogła się już doczekać jego powrotu,
wyobrażała sobie, że zjawi się wreszcie dziś wieczorem i nie
rozczaruje się jej widokiem. Pragnęła, aby wszystko ułożyło się
po jej myśli.

Serce waliło mu w piersiach coraz głośniej, jego uderzenia
huczały w głowie niczym strzały armatnie. Na szczęście żmija
popełzła dalej i Sam ponowię wziął spokojny i głęboki oddech.
Był znowu wolny, no, może nie całkiem. Musi się jeszcze
przedrzeć do rzeki. Ruszył napr/ód. Czołgał się przez gąszcz,
czujne jak pnącza zaczepiają o jego koszulę. Ziemię pokrywał
gęsty dywan z liści; lecz po krótkiej chwili zarośla zaczęły się
przerzedzać. Szedł nadal na czworakach, dopóki nie natrafił na
mokrą i czarną jak bezgwiezdne niebo ziemię.

Chwilę potem mógł znowu wyprostować się i pobiec dalej.
Z pobliskiego ligowca zerwała się chmara przerażonych ptaków,
gubiąc po drodze pióra. Inne, nieznane mu zwierzęta skrzeczał)'
dokoła i również umykały w popłochu.

Nagle otoczyło go morze kolorów - jaskrawa czerwień jaśminów,
żółcień malw i fiolet storczyków, W powietrzu unosił się
słodki zapach tropikalnych kwiatów i przenikał na wskroś jego
nozdrza, spierzchnięte usta i gardło. Znalazł się w wielopiętrowej,
kwiatowej dżungli, lecz nic zważył na jej piękno i przedzierał się
dalej.

Wtedy poczuł zapach wody i wilgoci, najpewniejszy znak, że
zbliża się do rzeki. Powietrze wypełniła woń mulistego nabrzeża.
Dochodzące go od czasu do czasu hiszpańskie i wypowiadane
w lokalnym narzeczu słowa ścigających zagłuszył szum wartko
płynącej rzeki.

18

Jeśli zdoła lam szybko dotrzeć, może uda mu się uciec. Rzeka
Pasig prowadziła prosto do Tondo na obrzeżach Manili. Ruchliwe
uliczki bazaru dawały mu realną szansę na wymknięcie się
pogoni. Ścigali go partyzanci Aguinalda. Sam wiedział bowiem

o pewnym cennym transporcie broni, a informacji tych potrzebowali
w równym stopniu Hiszpanie, Aguinaldo, jak i Andres
Bonifacio, dowódca Sama. Jeśli złapie go ktokolwiek poza
Bonifaciem. jak amen w pacierzu będzie martwy.
Eulalia przeszła za róg i niespodziewanie znalazła się na
bazarze Tondo. Panowała tu gorączkowa krzątanina i hałas, od
którego zaczęło się jej kręcić w głowic. Z drabiniastych, prymitywnych
wozów zgromadzonych na rynku wylewała się masa
kolorowych towarów, zewsząd słychać było okrzyki sprzedawców
zachwalających swoje dobra.

Oszołomiona egzotycznym widokiem, Kulałia przeciskała się
między straganami i zmierzała jak zahipnotyzowana ku stoiskom
z materiałami. Już z oddali dostrzegła błyszczące chińskie
jedwabne mory. mechate, purpurowe, morskie i jaskrawożółte
aksamity. Pozwijane w grubsze i cieńsze bele górowały ponad
niskimi postaciami chińskich kramarzy. Ruszyła głębiej w sam

Strona 9

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

środek tłumu, lecz wkrótce dojście do jedwabi zagrodził jej
wózek wypełniony wełnianymi i jedwabnymi dywanami. Zatrzymała
się i rozejrzała dokoła - na próżno. W zasięgu wzroku
widziała tylko twarze tubylców i mnóstwo wielobarwnych koszy.

Skręciła, chcąc znaleźć' inną drogę, kiedy coś przyciągnęło jej
uwagę. Przystanęła i patrzyła zafascynowana. Filipinki nosiły
towar stawiając sobie kosze na głowach. Chociaż nie byl to dla
niej obcy widok - w rodzinnych stronach praczki tak samo nosiły
bieliznę - tutejsze kosze były dwa razy większe, kobiety zaś
filigranowe, toteż wszystko razem wyglądało zadziwiająco.
W wysokich koszach znajdowały się złociste papaje, zielone
i różowe owoce mango oraz zupełnie jej nieznane pomarańczowe
melony.

19

Z prawej strony doszedł ją raptem intensywny zapach morza.
Zaciekawiona, tani skierowała swe kroki. Wnet pożałowała
pośpiechu, bowiem ujrzała stojące nieopodal wózki zapełnione
śniętymi, cuchnącymi rybami. Handlarze co chwila polewali je
wodą, aby jak najdłużej zachowały świeżość w popołudniowym
upafe, ale, jak widać, nie na wiele się to zdało. Smród stawał się
nie do wytrzymania, toteż Eulalia czym prędzej uciekła. Nie
zniechęciło to jej do dalszej wędrówki; przemierzała bazar
wszerz i wzdłuż, wciąż ciekawa nowych wrażeń i ludzi.

Szalona, tętniąca życiem atmosfera targu z niezwykłą siłą
przyciągała dziewczynę. Zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że
jest tylko małą, złowioną przez los rybką, pływającą do tej pory
w dobrze sobie znanym, spokojnym strumyku, który właśnie
zamienił się w głęboką, rwącą rzekę, porywającą ją ku przepaści.
Skąd mogła wiedzieć, że jej bezpieczne, ustabilizowane, samotne
i dostatnie życie w to jedno popołudnie przemieni się w piekło?

Sam jeszcze nie zginął, ale już teraz czuł się, jakby zstąpił do
piekieł. Był potwornie zmęczony, ociekał potem, a płuca paliły
go żywym ogniem. Nie przestawał biec, kiedy schylił się
omijając gałęzie niskiego ligowca i przeskoczył nad jego
poskręcanymi, wystającymi korzeniami. Gnał dalej bez tchu
przed siebie. Bez wahania oddałby swój miesięczny zarobek
najemnika za kojącą zbolały przełyk szklaneczkę whisky.
Poprzysiągł sobie, że jeśli tylko ich zgubi, natychmiast kupi
butelkę tego importowanego trunku. Już niemal czuł w ustach
smak Old Crow Wliiskey i ta kusząca wizja popychała go
naprzód.

Maczetą torował sobie drogę wzdłuż biegu rzeki. Słyszał ich
tuż za sobą, odrobili straty i niepokojąco zbliżali się do niego.
Głosy ścigających stały się wyraźniejsze, rozróżniał poszczególne
słowa rzucane po hiszpańsku i w narzeczu tagalog. Zaklął pod
nosem, najwyraźniej nie był już taki młody i szybki jak dawniej.
Kiedy jednak koło niego przeleciał duży ciężki nóż, zwany przez

21

tubylców bolo i wbił się w pień drzewa z ostrym, morderczym
brzdękiem, Sam z miejsca poczuł, że ubywa mu dobrych parę lat.

Dziesięć minut później dobiegał do przedmieść Manili, po
upływie kolejnych pięciu minut mijał ludzi i zwierzęta w jakiejś
małej, zatłoczonej uliczce. A jednak ci dranie wciąż deptali mu
po piętach. Sam wbiegł na rynek i rozejrzał się. Usłyszał krzyki

- to ścigający rozdzielili się na grupy i zamierzali odciąć mu
drogę ucieczki. Podążył w stronę grupy handlarzy i zaczął się

Strona 10

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

przeciskać miedzy straganami. Był wysoki, stanowczo zbyt wysoki
w porównaniu z tutejszą ludnością, toteż żołnierze z łatwością go
wypatrzyli. Pokazywali z daleka w jego kierunku i już po chwili
.spieszyło ku niemu trzech drabów. Sam przeskoczył nad dyszlem
najbliższego wozu i zrzucił na prześladowców zwinięte w rulony
dywany. Dwaj z nich zniknęli przywaleni tą stertą, trzeci upadł,
lecz już się podnosił. Sam odwrócił się, zdzielił go pięścią
między oczy i pobiegł w najbardziej zatłoczoną stronę bazaru.
Kiedy znalazł się w samym sercu targowiska, upadł, powoli
wczołgał się pod stojący opodal wóz i stamtąd obserwował dalsze
wydarzenia. Koło oczu mignęła mu para butów pokrytych czarnym
błotem z dżungli, po chwili następna i jeszcze jedna. Gdy nabrał
pewności, że ścigający przeszukali już cały rynek, postanowił
ostrożnie wyjść z kryjówki i wmieszać się w tłum. Obrawszy
taktykę, podpelzł do brzegu wozu i wyciągnął powoli prawą rękę.

Nagle na jego dłori nadepnął mały damski bucik, a właściwie
wbił mu się w ciało cienkim, ostrym obcasem. Sam resztką sił
zdławił okrzyk bólu. drugą ręką chwycił stopę dziewczyny

i wyswobodził obolałą dłoń.
Odetchnął z ulgą, ona zaś krzyknęła z przerażenia. Natychmiast
puścił jej kostkę i szybko skrył się z powrotem pod wozem.
Przyjrzał się obolałej ręce i zaklął. Między kciukiem a palcem
wskazującym miał głęboką, broczącą krwią ranę.
Koło wozu pojawiły się kolejne buty, odciągając jego uwagę
od szarpiącego bólu. Leżał bez ruchu. Minęły go i Sam ponownie
wyczołgał się z tyłu wozu. Horyzont wydawał się czysty, wokół
widział tylko postacie tubylców.

$ 22

Schylił głowę i przedzierał się powoli przez tłum, pochylając
się mocniej, gdy widział w pobliżu żołnierzy. Szedł przed siebie
i co chwila oglądał się w prawo, sprawdzając obszar od strony
niewidzącego oka. Doszedł tak aż do sprzedawcy ryb. Odwrócił
się ponownie i wtedy to zobaczył.

Podłużny, sztyletowaty przedmiot ozdobiony jakimś różowym
ornamentem zmierzał prosto w jego jedyne oko. Sam w ostatniej
chwili uchylił głowę. Chryste! - pomyślał i instynktownie się
wyprostował. Otarł pot z czoła. Omal nie stracił drugiego oka!
Stał i wpatrywał się w różową parasolkę chwiejącą się nad
głowami przechodniów.

Wyprostował się - niewybaczalna pomyłka.

Z tłumu wypadł żołnierz i rzucił się na niego z nożem bolo
w ręku. Sam spojrzał w lewo i dostrzegając sprzedawcę z uniesionym
wiadrem do polewania ryb, wyrwał mu je z ręki i cisnął
w napastnika. Następnie puścił się biegiem przez rynek, przewracając
po drodze dwa wózki dla spowolnienia pościgu. Pochyli!
się znowu i zanurkował między zaaferowanych ostatnimi wypadkami
ludzi.

Eulalia mogła przysiąc, że ktoś chwycił ją za kostkę. Spojrzała
uważnie w dół, ale nie mogła nie dostrzec, widok zasłoniły jej
bowiem dziesiątki nóg, a przesuwający się tłum pociągnął ją za
sobą. Jednego się dzisiaj nauczyła - słowo „tłum" może naprawdę
oznaczać zupełnie coś innego niż sobie do tej pory wyobrażała.
Nie była przyzwyczajona do takiej hordy. Jednak ta rozkrzyczana,
niemiłosiernie tłocząca się ciżba nie tylko ją przerażała, ałe
i wzbudzała dreszcz podniecenia. Rynek Tondo stał się dla niej
nowym, fascynującym doświadczeniem, całkowicie odmiennym
od spokojnego i strzeżonego życia w Belvedere.

Działy się tu wprost niewyobrażalne rzeczy. Najpierw incydent
z jej nogą, a potem, kiedy starała się uciec od smrodu ryb,
zauważyła nagle to dziwne zamieszanie - wszyscy patrzyli na

Strona 11

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

mokrego mężczyznę z kubłem na głowie. Podobnie jak poprzed

23

nio, również i temu nie poświeciła zbyt wiele uwagi i ruszyła

przed siebie omijając przewrócony wózek.

Wreszcie ujrzała to. czego akurat szukała. Na stojącym przed

nią wózku pyszniły się wielobarwne wachlarze o najrozmaitszych

wzorach. Po jednej stronie piętrzyły się kosze, wiec dziewczyna

obeszła je i zbliżyła się do rozłożonych towarów.

Nie potrafiła się zdecydować, który z wachlarzy będzie najlepiej
pasował na dzisiejszy wieczór. Spodobały się jej dwa - jeden
wspaniały, z zielonego jedwabiu i z namalowanymi ptakami,
drugi jasnobłękitny, pokryty delikatnym rysunkiem portu i statków.
Wzięła oba do ręki. Wtedy sprzedawczyni, stara kobieta

o błyszczących oczach i szerokim lepkim uśmiechu pokazała jej
len idealny.
Wachlarz był w odcieniu ciemnego fioletu z jasnym różowym
wzorkiem, dokładnie w kolorze jej parasolki. Odłożyła na miejsce
pozostałe i zamknęła parasolkę. Porównała kolory, pasowały
idealnie. Dla uwolnienia rąk wbiła parasolkę w ziemię, ale że ta
nie przestawała się chybotać podniosła ją do góry i mocniej
chwyciwszy rączkę, ponowiła próbę...

Trzask! Wbiła ją w kawałek miękkiej ziemi obok wózka.

I stała się rzecz przedziwna. Mogłaby przysiąc, że usłyszała
jęk i stłumione przekleństwa. Przesiała szukać pieniędzy w torebce
i podniosła głowę. To nie mogła być sprzedawczyni, głos
najwyraźniej należał do mężczyzny. Rozejrzała się wokół, lecz
nie dostrzegła nikogo podejrzanego.

Zrzuciła to w końcu na karb odgłosów ulicy i swojej wybujałej
wyobraźni. Westchnęła, wyjęła kilka monet z portmonetki i wręczyła
je kobiecie. Potem złapała parasolkę i z wachlarzem w ręku
pospieszyła dalej. Chciała znaleźć jeszcze kilka drobiazgów,
zanim nadejdzie pora powrotu do domu.

Noga bolała straszliwie. Sam zerwa! z szyi mokrą chustkę
i obwiązał nią zranioną łydkę. Do diabla, po prostu nie mógł
uwierzyć, że ten przeklęły różowy parasol wbił się w jego nogę.

24

Przemykał właśnie od jednego wozu do drugiego, kiedy to się
stało. Przedzierając się przez bazar, musiał widać zbytnio wysunąć
nogę, następną bowiem rzeczą, jaką zapamiętał, był ostry,
przeszywający ból w łydce. Ze wszystkich sił starał się nie
krzyknąć. Wziął tylko głęboki oddech, a po paru sekundach
wypuścił powietrze, cedząc przez zęby liczne znane mu przekleństwa,
a nawet dołożył kilka nowych, które na poczekaniu przyszły
mu do głowy.

Zakończył opatrywanie obolałej kończyny. Miał nadzieję, że
mocno zawiązana opaska wkrótce złagodzi ból. Odwrócił się
i spojrzał w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą stał zamachowiec
w spódnicy, ale dziewczyna zniknęła. To jest chyba jej szczęśliwy
dzień, pomyślał z przekąsem. W każdym innym miejscu i czasie
nie uszłoby jej to na sucho. Wprawdzie nigdy dotąd nie skrzywdził
kobiety... jeszcze nie.

Strona 12

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Z wysiłkiem podjął na nowo wędrówkę od wozu do wozu,
zatrzymując się, gdy przechodzili żołnierze. Musiał przyznać, że
to zdeterminowana banda. Aguinaldo naprawdę potrzebuje tej
broni.

Cztery metry przed sobę ujrzał wozy ustawione w kształcie
litery T. Wsląpiła w niego nadzieja, sprzedawcy bowiem ustawiali
je tak jedynie w narożnikach placu. Jeśli się nie myli, znajduje
się teraz w pobliżu północno-wschodniego krańca rynku, tuż
obok plątaniny uliczek, gdzie z łatwością zdoła się ukryć. Ludzie
Aguinalda tam go nie znajdą, tego byl pewien. Jeśli tylko tam
dotrze, będzie wolny.

Przeczołgał się pod kolejny wóz. Noga w dalszym ciągu
piekielnie bolała, wiec przystanął. Jeszcze trochę, pomyślał,
jeszcze tylko odrobinę. Wziął głęboki oddech i znalazł się przy
ostatnim wozie. Był już tak blisko celu.

I wtedy ujrzał te diabelskie buty, zapinane wysoko damskie
pantofle z miażdżącymi kości obcasami. Na domiar złego
dostrzegł zwisającą wzdłuż falbianiastej spódnicy różową parasolkę
ze sztyletowatym czubkiem. Mimo wszystko postanowił
zignorować ten widok i już się odwrócił, by kontynuować

25

ucieczkę, gdy zdarzyło się coś nieprzewidzianego. Na ziemie, tuż
obok jego głowy, upadł wachlarz. Spojrzał do góry i zobaczył
utkwione w sobie, pełne przerażenia oczy młodej blondynki.
Jedną ręką prawie dotykała wachlarza.

- Och, mój Boże! - Twarz dziewczyny zniknęła z pola
widzenia.
Do diaska! Nastąpiła długa, denerwująca chwila ciszy. Sam
czekał, aż rozlegnie się przeraźliwy wrzask dziewczyny, świadom,
że będzie musiał się natychmiast salwować ucieczką.
Ale krzyku nie było.
Zwariowana dziewczyna ponownie się nachyliła, a jej jasne
włosy niemal dotykały ziemi, gdy mu się przyglądała. Tym
razem jednak trzymała parasolkę niczym miecz, celując ostrym
Końcem w jego głowę.

- Kim pan jest, jakimś piratem? - zapytała najbardziej
niewyraźnym południowym akcentem, jaki kiedykolwiek słyszał.
Przez nią może zginąć. Przybliżył się wolno w jej stronę.

- Proszę mi odpowiedzieć, mój panie. Kim pan jest? - powtórzyła
lekko zirytowana, akcentując każde słowo ruchem
parasolki.
Sam przyłożył palec do ust na znak. że powinna być cicho.
Najwyraźniej zastanawiała się nad tym. bo nie zwróciła uwagi.
że mężczyzna zmieni! położenie nóg i w każdej chwili był gotów
do skoku.

- Czy to pan złapał mnie za nogę? - Na jej twarzy pojawił się
wyraz podejrzliwości, machała przed nim parasolką, jakby była
gotowa odpowiednio go potraktować, choć Sam był pewien, że
nie zdobyłaby się na to.
- No więc, czy to pan?
To przepełniło czarę. Sięgnął po parasolkę, wyrwał ją, uklęknął.
Drugą ręką chwycił dziewczynę w pasie i pociągnął w dół pod
wóz. Teraz zaczęła krzyczeć. Musiał ją uciszyć. Wczołgał się
głębiej pod wóz przygważdżając jej wijące się ciało swoim.
Skrzywił się - wydzierała mu się prosto w twarz, co nie było ani
wygodne, ani bezpieczne. Puścił więc czym prędzej parasolkę

Strona 13

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

i mocno położył dłoń na jej ustach. Dziewczyna szukała po
omacku swej różowej broni, lecz Sam pierwszy chwycił parasolkę
i przyłożył jej do gardła.

- Zamknij się! - wycedził przez zęby.
Tak też zrobiła. Jej oczy stały się wielkie jak srebrne pesety,
prawie wypełniając drobną poczerwieniałą z gniewu twarz.
Zerknął do góry. gdyż w tym samym momencie wóz minęły dwie
pary męskich butów. Zesztywniał w napięciu i instynktownie
przycisnął dziewczynę mocniej do ziemi. Jej noga otarła się
O jego zranioną łydkę i twarz mężczyzny wykrzywił grymas bólu.
Leżała bez ruchu, cicha jak morze po sztormie, lecz nagle oczy
jej utkwiły w jakimś punkcie na ziemi koło wozu.

Podążył za jej wzrokiem w miejsce, gdzie pojawiło się dwóch
żołnierzy. Mężczyźni rozmawiali półgłosem, a on pilnie nasłuchiwał
w nadziei, że zdradzą swoje plany. Dziewczyna zaczęła
coś mamrotać, lecz Sam tylko mocniej zakrył jej usta.

- Ani słowa, bo cię zabiję - zagroził morderczym szeptem.
Wzrok dziewczyny ponownie skierował się na ziemię. Wtedy
i on to dostrzegł. Jej wachlarz leżał tuż obok żołnierskiego buta;
jeśli mężczyzna schyli się po niego, na pewno zobaczy ich pod
wozem.

Sam czekał w napięciu na rozwój wypadków i od czasu do
czasu zerkał na dziewczynę. Wpatrywała się w przepaskę na jego
oku. Zachciało mu się śmiać. Jeśli o to chodzi, kobiety różnie
reagowały na ten mały kawałek czarnej skóry, niektóre z obrzydzeniem,
inne zaś z ciekawością. Blondynka właśnie tak na niego
patrzyła; była zaciekawiona, a zarazem przestraszona, ł bardzo
dobrze. Jeśli się go boi. to niewątpliwie zamknie buzię, a to było
w tej chwili najważniejsze.

Żołnierze wciąż rozmawiali, a on słuchał. Wiedzieli, że się
gdzieś tutaj ukrywa, planowali więc rozdzielić się na grupy
i przeczesać cały rynek. Zamierzali przeszukać każdy wóz. nawet
pod spodem. Musi się stad wynosić i to jak najprędzej. Obejrzał
się na sznur wozów, a potem spojrzał przed siebie. Wozów już
tam nic było, tylko otwarta przestrzeń wypełniona ludźmi. Na

26

27

końcu, na lewo, stal potężny, murowany kościół, z prawej zaś

sirony znajdował sic rzi)d ceglanych magazynów, Miedzy nimi

rozciąga! się labirynt uliczek - jego cel.

Wziął głęboki oddech i wyciągną! maczetę, trzymając ją tuż przy
twarzy dziewczyny. Wstrzymała oddech - wyczuł jej przerażenie.

- Ani jednego słowa, bo zrobię z tego użytek. Jasne?
Dziewczyna pokiwała głową, jej oczy znów rozszerzyły się ze
strachu.
Odłoży! parasolkę i zastąpił ja nożem szepcząc:

- Cofnę teraz rękę. Jeśli piśniesz choć słówko, poderżnę ci
gardło.
Oderwał dłoń od jej ust i jednocześnie przystawił do szyi
chłodne ostrze maczety. Nawet nie pisnęła. Stłumił uśmiech
triumfu i nadał groźnie się w nią wpatrywał. Parasolkę wsadził
sobie za pasek. Na wszelki wypadek, gdyż jak na jeden dzień
miał już wystarczająco dużo przeżyć za sprawą tego diabelskiego
przyrządu. Nie chciał ryzykować, że dziewczyna ponownie go

Strona 14

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

użyje do obrony. Lewą nogę wsunął między wielkie kosze,
stojące z tyłu za wozem. Udało mu się przesunąć jeden i zrobić
no tyle duży otwór, aby móc się przczeri przecisnąć.

- A teraz bardzo powoli wstaniemy i przeczółgamy się przez
tę dziurę, zrozumiałaś?
Dziewczyna spojrzała na przerwę i podniosła na niego przerażone
oczy. Z trudem przełknęła Ślinę i lekko pokiwała głową.
Ostrożnie zwolnił żelazny uścisk, nadal jednak trzyma! kolana
po obu stronach jej ud na wypadek, gdyby zechciała czmychnąć
na drugą stronę.

- Odwróć się.
Ramiona dziewczyny aż podskoczyły na dźwięk jego słów.

- Odwróć się! - ponowił rozkaz. Przycisną! jej do szyi nóż
i cofnął go nieco, aby mogła zobaczyć, że ma na ten manewr
wystarczająco dużo miejsca.
Przekręciła się na brzuch.
Trzymając maczetę przy jej karku Sam ukucnął. Zraniona
łydka pulsowała ze zmęczenia.

28

- Uklęknij.
Dziewczyna nie poruszyła się.
- Powiedziałem.,, na... kolana... Teraz!
- Nóż... - szepnęła, wskazując na powód, dla którego się nie
rusza.
Zgrabnym ruchem włożył ramię pod jej piersi i przyciągnął
mocno do siebie, zmieniając jednocześnie położenie noża, który
znowu tkwi! przy gardle dziewczyny. Przylegała do niego ca!ym
ciałem - głowę opierała mu o ramiona, jej plecy dotykały żeber
mężczyzny, a pośladki jego krocza.

Trzymał ją tak dłuższą chwilę. Czuł zapach gardenii, piżma
i kobiecego strachu. Jego oddech stał się szybki i płytki. Popatrzy!
na nią. Była blada, zbyt przerażona, aby się czerwienić. Nic
cofnęła oczu pod jego spojrzeniem, wpatrywała się w milczeniu.
Wtedy zwrócił uwagę na jej oczy, przejrzyście niebieskie i czyste
jak górski lód. Jej oddech, równie płytki, z trudem dobywał się
z pełnych, spierzchniętych teraz ust. Powiódł wzrokiem po jej
małym podbródku, białej szyi i nabrzmiałych z wysiłku żyłach.
Widział, jak krew pulsuje w nich szybkim tęlneni. Jego własny
puls też przyspieszył, a serce waliło mu w piersiach tak samo
mocno jak w dżungli.

W pobliżu zadudniły kolejne żołnierskie buty. Sam skiną!
głową w kierunku dziury.

- Ruszaj się.
Wyjrzał przez szparę między koszami. Nie przestawał obejmować
jej jedną ręką, w drugiej zaś trzymał groźnie nóż. Przez
moment oślepiły go promienie słońca. Przyciągnął ją do siebie,
upewniając się, że mu nie ucieknie. Opar! się plecami o wielki
kosz i czekał, aż oko przyzwyczai się do słonecznego blasku.
Gdy mógł już rozróżnić wszyskie szczegóły otoczenia, rozejrzał
się i podjął decyzję.

- Teraz! - krzyknął i podrywając dziewczynę do góry. pobieg!
schylony w stronę uliczki.
Nagle poczuł, jakby ciągnął za sobą worek kartofli.

- Biegnij! - rozkazał dziewczynie ze wściekłością. Niestety,
29

nadaremnie. Patrzył osłupiały, jak wbija obcasy w ziemię i staje

Strona 15

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

W miejscu kręcąc głową. W jej oczach ujrzał graniczące z histerią
przerażenie. Sam widywał już takie spojrzenia na twarzach
umierających ludzi.

Ciągnął ją jeszcze parę metrów, zanim nie szarpnęła jego
ramieniem, aż zatrzymali się jak wryci.

Musiał cofnąć nóż, aby nie przeciąć jej gardła. W tej sumej
chwili pojawili się żołnierze i z dwóch stron rzucili się na niego,
Z lewa j od tyłu. Sam walczył jak opętany, bił pięściami, kopał
i uderzał głową.

Jeden z żołnierzy ścisnął go rarnicniem za szyję, zaciskając
krtań. Sam sięgnął do góry i chwycił mężczyznę oburącz za
włosy. Na szczęście ten nie miał hełmu, więc Sam pochylił głowę
i z całej siły odrzucił ją do tyłu, uderzając przeciwnika w czoło.
Błyskawicznie leż odwrócił się do niego z pięściami gotowymi
do ataku. Żołnierz zataczał się jeszcze zamroczony, kiedy Sam
uderzył go tak silnym prawym sierpowym, że nie powstydziłby
się go sam mistrz boksu, John L. Sullivan.

Wtedy natarł na niego drugi żołnierz. Sam uderzył go pięścią
w podstawę szyi i mężczyzna osunął się obok swego towarzysza.
Sam wytarł krew z rozciętej wargi i rozejrzał się po placu.
W jego stronę biegło następnych pięciu napastników. Ominęli
dziewczynę, która wyglądała, jakby miała za chwilę zwymiotować.

Do diabła z nią. pomyślał i rzucił się do ucieczki. Zbliżał się
do krańca tynku rozpychając się bez pardonu przez tłum, dopóki
nie dobiegł do pierwszej z uliczek. Dach budynku rzucał na nią
potężny cień. Sam skręcił za róg domu i odetchnął z ulgą.
wiedząc, że w końcu jest bezpieczny.

1 wtedy dobieg! go przeraźliwy krzyk. Chyba cały świat
usłyszał wrzask tej kobiety.

Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, żeby uciekał, gdzie pieprz
rośnie, i to jak najszybciej. Zatrzymało go jednak sumienie. Noga
pulsowała, podobnie jak ręka; ból powinien go ostrzec, Ale
myślał tylko o jednym.

Dziewczyna była w opałach.

30.
Znowu rozległ się jej krzyk. Wydawał się wystarczająco
głośny, aby skruszyć mury i rozbić szyby w oknach. Skrzywił się;
nie może jej tam zostawić. Dziewczyna jest mu potrzebna jak
wrzód na tyłku, ale widziano ją z nim i może mieć przez to
poważne kłopoty.

Cofnął się do wylotu uliczki i wyjrzał z cienia. Drobną postać
trzymało dwóch żołnierzy, podczas gdy trzeci przystawił nóż
bolo do piersi dziewczyny. Jej poszarzała Iwarz była pozbawiona
jakiegokolwiek wyrazu. Tak. niewątpliwie znalazła sie w tarapatach,
a chociaż on sam podobnie jej groził, to nigdy nie użyłby
wobec niej noża.

Ci mężczyźni nie mieli żadnych skrupułów.

Dziewczyna miała ochotę zwymiotować.
Nie starczyło jej jednak na to czasu. W jednej chwili stała
z nożem przystawionym do piersi pośród ordynarnych, wrzeszczących
żołnierzy, a już w następnej potężna ręka chwyciła ją
w pasie i uniosła z ziemi. Instynktownie chciała się wyswobodzić,
ale pogromca trzymał ją przy sobie w mocnym, żelaznym
uścisku. Znała już tę rękę. To wrócił szalony, jednooki człowiek
z maczetą.

Strona 16

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Żołądek podszedł jej do gardła, kiedy zaczął nią wywijać.
Obrócił się na jednej nodze, uniósł drugą, gotów do błyskawicznego
uderzenia któregoś z tych przerażających mężczyzn. Chwytała
oddech otwartymi ustami. Wokół niej rozlegały się straszliwe
odgłosy walki -jęki, rzężenie i twarde uderzenia pięści. Szczęściem
dla siebie nie widziała szczegółów, niczego poza zamazanym
obrazem upadających na ziemię postaci.

Przez moment mężczyzna zatrzymał się na tyle, że zdołała
ujrzeć wykrzywioną twarz powalonego żołnierza. Zaczęła krzy

32

czeć, ale ponownie się obrócił i kopnął kolejną ofiarę. Ponieważ
nie wypuszczał jej z rąk, wirowała szybko i bezładnie wraz
z każdym jego ruchem. Włosy rozsypały się do tyłu, a odrzucany
wielką siłą odśrodkową żołądek zamienił się w ciężką, kamienną
kulę. Krzyk uwiązł jej w gardle i nawet nic była w stanic
zaprotestować, gdy jej spódnica wydęła się jak balon i całemu

światu ukazały się nieskromnie koronkowe majteczki.

Jej nogi zwisały bezwładnie niczym szyjki kurcząt. Resztką
godności zdołała przynajmniej je zacisnąć. Szukając równowagi
chwyciła mężczyznę za udo. I odkryła coś. Przedtem myliła się,

udo było twarde niczym pień drzewa.

Znowu zrobili dziki obrót, a mężczyzna ścisnął ją przy tym
jeszcze mocniej, wyduszając zjej płuc resztki powietrza. Poczuła
siłny zawrót głowy, obraz przed oczami ponownie się zamazał,

gała kilka razy i potrząsnęła głową, aby oprzytomnieć.
Do diabła, nie ruszaj się!
iewczyna wiła się z bólu i za wszelką cenę usiłowała się

obodzić, w jej pierś bowiem wbiła się twarda, żelazna
ojeść maczety.

- Powiedziałem, żebyś była spokojna! Trzymam cię! - Mężczyzna
wymierzył celnego kopniaka żołnierzowi i nagle w przerażającym
tempie zaczęła się do niej przybliżać ziemia. Zakryła
ręką usta. Teraz albo umrze, albo zwymiotuje.
O dziwo, nie wydarzyło się jednak nic takiego.
Tymczasem olbrzym puścił się pędem przed siebie, ciągle

trzymając ją mocno w pasie. Obijała się o jego twarde biodro,
a klatka piersiowa bolała od każdego jego kroku. To oczywiście
nie miało żadnego znaczenia, ponieważ, jak powiedział ten
szaleniec. trzymają. Już wcześniej, gdy byli pod wozem, zdążyła
się mu przyjrzeć i mogła spokojnie założyć, że to bezwzględny,

wielokrotny morderca.
Pomyśl, popatrz na niego, powtarzała w duchu, przypominając
sobie przeczytaną kiedyś książkę. Dzielna bohaterka spojrzała

oprawcy prosto w oczy i ten nie był już w stanie jej zabić. Jedno
pojrzenie uratowało kobiecie życie. Teraz Eulalia spróbowałaby

33

wszystkiego. Wierciła się, starając zajrzeć mu W oczy. Dostrzegła

w końcu czarna opaskę ze skóry i ciemnobrązowe, podeszłe

krwią oko. Ani na chwilę nic zwolnił kroku.

Strona 17

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Zamknęła oczy, za nic nie chciała być jego następną ofiara.

Na tę myśl przebiegły jej ciarki po plecach. Czuła, że za chwilę

zacznie krzyczeć. Tak robiła, kiedy była naprawdę przestraszona

i traciła kontrolę nad lym, co się dzieje. Ze wszystkich sił

wrzeszczała, gdy wpadła do studni, i tylko dzięki temu przeżyła. Nie

próbowała krzyczeć przedtem w obecności mężczyzny, bo przystawił

jej nóż do gardła i lękała się o swe życie. Nie było to łatwe, lecz sama

myśl o tym, iż przeraźliwy wrzask stanie się ostatnim dźwiękiem

wydanym przez nią na tym świecie, sprawił, że była cicho,

Nadrobiła to teraz z nawiązka, krzycząc w niebogłosy.

Mężczyzna zaklął głośno i oparł ją sobie wyżej na biodrze, po

czym spoconą ręką przysłonił jej usta. Ani na chwilę nie przesta) biec.

Dziewczyna zaś ciągle krzyczała w nadziei, że ktoś usłyszy jej

wołanie o pomoc. Jednak nawet dla jej uszu stłumione dźwięki

brzmiały słabo i niewyraźnie. Minęli kilka ciemnych przecznic

i w końcu zatrzymali się.

- Wygląda na to, że jest tu już bezpiecznie - poinformował ją.
Nawet nie wydawał się zbytnio zmęczony. - Musisz się nauczyć,
kiedy należy być cicho. Przecież mogli nas dopaść podążając za
twoim głosem. - Postawił ją na ziemi z gracją robotnika
wbijającego katar. Nogi się pod nią ugięły i uniosła dłoń, aby
osłonić oczy przed ostrym słońcem. Teraz już nie byłaby w stanie
wydać z siebie żadnego dźwięku, nazbyl kręciło się jej w głowie.
- Siostrzyczko, tylko mi tutaj nie mdlej. Wystarczająco się już
ciebie nanosiłem i zaczyna mnie boleć ręka. - Z takim szorstkim
komentarzem chwycił ją za kark i zbliżył jej głowę do kolan.
Mocno zasznurowany gorset omal nic przeciął jej na pól.
- Oddychaj! - nakazał przytrzymując głowę.
Gorset Ściskał ją jak imadło i dziewczyna walczyła otwartymi
ustami choć o odrobinę powietrza.

- Dobrze, widzę, że potrafisz słuchać poleceń - odparł
puszczając jej głowę.
Najwolniej, jak na prawdziwą damę przystało, wyprostowała
się i spojrzała na swego prześladowcę. Był tak wysoki, że
musiała zadrzeć głowę do góry, aby na niego popatrzeć. Miał
długie, sięgające ramion gęsie włosy. Były one tak samo czarne,
jak skórzana opaska na oku. Pomimo licznych zadrapań i siniaków
miał diabelsko przystojną twarz o ostrych rysach, która pilnie

potrzebowała ogolenia.
Z rozpiętego kołnierzyka brudnej i podartej koszuli koloru
khaki wychylała się muskularna, opalona szyja. Koszula była

tak mokra, że całkiem oblepiała masywne ciało, które przypominało
jej widzianego na jakimś plakacie atletę, Rozmiar
ramion tego Herkulesa i szerokość jego klatki piersiowej po
prostu przytłaczały. W koszuli brakowało kilku guzików i widać
było gładkie, twarde niczym stal mięśnie. Z szerokiego skórzanego
pasa zwieszały się trzy potężnych rozmiarów pętle,
a w nich rozmaite, groźnie wyglądające noże. łącznie z lym,
który przykładał jej wcześniej do gardła. Wzdrygnęła się, gdy

Strona 18

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

przesunęła wzrokiem po najdłuższym ostrzu. Trochę niżej
ujrzała zawiązaną na łydce wyblakłą żółtą chustkę, pociemniałą
od krwi.

- Inspekcja skończona? - zapytał głosem, od którego poczuła
mrowienie w kręgosłupie. Mówił po amerykańsku, był najpospolitszym
Jankesem.
- Słucham? - spojrzała w górę.
Miał na ustach wstrętny uśmiech, pełen typowej jankeskiej
arogancji.
- Nieważne. Uciekajmy stąd, nim znowu wpadną na nasz irop.
- Chwycił jej rękę i szarpiąc ruszył ciemnym zaułkiem.
Starała się wyswobodzić, ale mężczyzna nie zwalnia! uścisku.
Był nieporównanie silniejszy, toteż nie miała wyboru - szła za
im krok w krok. Lecz nie zamierzała milczeć.

- Dlaczego pan to robi? - zawołała za jego plecami.
- Ponieważ tamci mężczyźni by cię skrzywdzili. - Pociągnął
za sobą i skręcił, klucząc uliczkami.
- To pan groził, że podetnie mi gardło - przypomniała.
34

35

- Zgoda, ale chciałem tylko ratować swoją skórę.
Zanim zdołała odpowiedzieć, prowadził ja, w dół brukowaną
uliczką i dziewczyna skupiła się na utrzymaniu równowagi.

- Proszę, niech się pan zatrzyma!
- A co teraz? - Odwrócił się powoli i z widoczną irytacją.
Wzruszył ramionami. Miał jeszcze czelność okazywać jej zniecierpliwienie!
- Jeśli nie zamierza mnie pan zabić, lo po co w ogóle mnie
pan porywał?
- Porywać cię? - skrzywił się kpiąco. - Ależ ja cię nie
porywam, tylko ratuję twoją śliczną główkę!
A więc nie chce jej zabić ani porwać. Odetchnęła z ulgą. Wtem
uświadomiła sobie znaczenie jego słów.

- Ocalić mnie? Niby od czego?
- Tamci żołnierze posłużyliby się tobą. żeby dotrzeć do mnie.
- Ale ja pana nawet nie znam.
- Zgadza się, lecz oni o tym nie wiedzą i nie uwierzyliby ci
na słowo. Podejrzewaliby, że kłamiesz i najpierw długo i okrutnie
by cię o mnie wypytywali. Potem znudziłaby się im taka zabawa,
a wtedy koniec... bez najmniejszych skrupułów pozbyliby się
ciebie. - Wziął ją za rękę i ruszył dalej. - Chodźmy już.
- Dokąd?
- Z powrotem do miasta. Odstawię cię do hotelu, a tym
samym się od ciebie uwolnię.
Zesztywniała na tak grubiańskie słowa. Zaparła się obcasami
w ziemię i usiłowała stawić opór. ale ciągnął ją jeszcze przynajmniej
dwa metry, zanim się w końcu zatrzymali. Zebrała się na
odwagę i rzuciła w jego stronę:

- Ale ja nie mieszkam w hotelu.
- A gdzie? - zapytał powoli, jakby rozmawiał z cudzoziemcem.
Przedtem jednak wymamrotał pod nosem jakieś okropne przekleństwo.
- W dzielnicy Binondo.
- Dobrze, to w przeciwnym kierunku - pokiwał głową. Wziął,
chyba dla uspokojenia, głęboki oddech.
36

Zgodziła się z nim, ale nie patrzył na nią, ponieważ zdawał się
liczyć coś w pamięci. Jej brat, Jed. robił w chwilach zdenerwowania
to samo, tyle że brat jest gentlemanem z Południa.

Zwariowany Jankes chwycił ją za rękę i znowu ruszył. Biegł
tak szybko, że prawic ciągnął ją po coraz bardziej wyboistej

Strona 19

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

ścieżce.

- Czy może pan zwolnić? - Mężczyzna nie zwracał na nią
uwagi-- Mój but! - krzyknęła, gdy obcas trzewika dostał się
między kamienic i pękł z trzaskiem.
Porywacz szedł jeszcze parę metrów i na szczęście dla niej
zatrzymał się i odwrócił. Skakała na jednej nodze starając się
naprawić szkodę. Bez rezultatu.

- Obcas mi odpadł.
Patrzył na nią przez chwilę.
- Zostałaś rozbrojona?
Zmarszczyła brwi. Cóż za dziwny komentarz... ale w końcu
ogólnie wiadomo, iż Jankesi nic myślą jak normalni ludzie.
Próbowała mu wytłumaczyć.

- Proszę pana, pan chyba nie rozumie...
W tej samej chwili na nowo podniósł ją z ziemi.
- Niech mnie pan postawi!
Nie zwracał już na nią uwagi i podążył na południe.
- Proszę mnie posłuchać!
- Nie sądzę, aby taka młoda panna miała cokolwiek mądrego
do powiedzenia.
Gotowała się ze złości, ale pamiętała, że dama nigdy nie
okazuje emocji, a w szczególności gniewu; to wielce niestosowne.
Zrobiła więc to, czego ją uczono - nie odzywała się do
niego.

Po pięciu minutach uświadomiła sobie, że o to mu właśnie
chodzi i postanowiła przestać zachowywać się jak wytworna
dama. Już ona mu powie, co o nim myśli.

- Przez pana zniszczyłam sobie but - poskarżyła się przerywając
milczenie.
Mężczyzna nadal ją ignorował.

37

- Zgubiłam też nowy wachlarz!
Odpowiedzią nadal była cisza. Prześladowca skręcił za to za
róg lak gwałtownie, że zakręciło jej się w głowie. Po chwili
spróbowała znowu.

- Moja godność została zdeptana - zarzuciła mu z gorycza.
Dobrze pamięta swoją wystawioną na publiczny widok bieliznę.
- Świetnie, w takim razie to ci już zupełnie nie zaszkodzi
- przerzucił ją sobie przez ramię i przytrzymał za uda. Dziewczyna
wrzasnęła żałośnie. Z każdym krokiem jego ramie wbijało się
w jej gorset, który z kolei bezlitośnie ściskał jej żebra. To
powstrzymywało ją od bardziej radykalnych protestów. Z bezsilną
złością patrzyła na jego plecy i już prawie dała za wygraną, gdy
przyszło jej jeszcze coś do głowy.
- Zgubiłam parasolkę! - krzyknęła ostatkiem tchu.
Mężczyzna ani na chwilę nie zwolnił tempa. Szedł dalej
uliczką mrucząc pod nosem pozbawione sensu zdanie. W jej
uszach zabrzmiało to mniej więcej jak: „A więc istnieje jeszcze
Bóg na tym świecie".

Eulalia miała dwadzieścia siedem zadrapań i siniaków. Policzyła
je wszystkie skrupulatnie podczas kąpieli. Na rękach
odcisnęły się palce obcego, a po tym. jak ciągnął ją po całej
Manili niczym worek kartofli, nic czuła nadgarstków i ramion.
Zanurzyła się w ciepłej, mydlanej wodzie z nadzieją, że przyniesie

jej to ulgę. Zamiast tego odezwał się ból w żebrach. Na momenl

o nich zapomniała, chociaż wcześniej była pewna, że każdy
fiszbin ugniatającego niemiłosiernie gorsetu zostawił na jej

Strona 20

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

żebrach trwały ślad.
Mimo wszystko kąpiel, zgodnie z przewidywaniami Josefiny,
pomogła jej się odprężyć i dodała sił. Rulaha nie mogła jednak
zapomnieć przerażenia na twarzy gospodyni, gdy olbrzymi Jankes
przyniósł ją do domu przerzuconą przez plecy. Niczym mityczny
byk miną! kutą bramę, przebiegł przez podwórze, a potem
podążył w górę, po schodach - stąd zresztą wzięło się parę

38

CUKIERECZEK

następnych siniaków. Tam, zamiast zapukać, jak czyni większość
cywilizowanych ludzi, kopa! w potężne drzwi dopóty, dopóki mu
nie otworzono.

- Jesteś w domu, cała i zdrowa - oznajmił z zadowoleniem
i dał jej klapsa w pupę, po czym postawi] przed osłupiałą
Josefiną. - No i mam kłopot z głowy - dodał grubiańsko, po
czym odwrócił się na pięcie i, nim Eulalia zdążyła zareagować,
zniknął.
Drobna gospodyni wyjaśniła z ubolewaniem, że od kiedy
Hiszpanie znieśli restrykcje handlowe, coraz więcej takich typów
kręci się po wyspie. Stwierdziła, że nie powinna była puszczać
jej samej na miasto. Przypominało to do złudzenia zachowanie
braci. Teraz Josefma na pewno nie odstąpi jej ani na krok.
Wyszła z blaszanej wanny, wylarła się i założyła strojną,
różową suknię. Rozpuściła włosy na plecach, by wyschły i zaczęła

je szczotkować. Josefma przyniosła jej plasterki mango, pieczywo
i ser jako przekąskę przed kolacją. Z głównym posiłkiem
postanowiono poczekać do przyjazdu jej ojca.

Wzięła jedzenie i z tacą, na kolanach usiadła na wysokim
krześle z trzciny. Uderzyła ją panująca wokół cisza. Nie słyszała
nawet odgłosów ulicy, jako że dom znajdował się na tyłach
posiadłości. Wzrastało jej zdenerwowanie. W rodzinnym domu.
przy pięciu braciach i tłumach gości, zawsze było gwarno
wesoło. Hickory House z pewnością nie należał do miejsc
spokojnych. Zaczęła stukać nogą w podłogę, żeby przerwać

robową ciszę.
Odkroiła kawałek mango i nadziawszy na widelce, włożyła go
ostrożnie do ust. Niespiesznie żuła delikatne włókna, przełknęła

je, po czym rozejrzała się po pustym pokoju.
Podczas kolacji zazwyczaj prowadziła uprzejmą rozmowę
którymś z braci. Był to wypróbowany, kobiecy sposób, żeby

zająć czas między kolejnymi kęsami i nie przejadać się. Ale tutaj
nie miała z kim porozmawiać. Wzięła kolejny kawałek, z wolna
pogryzła i przełknęła. Od dawna nie miała nic w ustach i ta
drobina jedzenia uderzyła w jej ściśnięty ze zdenerwowanie

39

żołądek niczym kula armatnia. Skrzywiła się, odstawiła lace

i zaczęła chodzie' po pokoju zastanawiając sic, jaki właściwie jest

ojciec.

Znudzona ruszyła w końcu na dół do jego gabinetu. Zatrzymała

się przed drzwiami. Była trochę stremowana, a jednocześnie

czuła lekki dreszczyk emocji. Wzięła głęboki oddech, weszła do

Strona 21

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Oparła się o nie, ciągle

trzymając za klamkę, i rozejrzała dokoła. Z początku nic nic

widziała, bo panowała lu niemal całkowita ciemność". Jedynym

źródłem światła były słoneczne promienie, sączące się przez

zamknięte żaluzje. Gdy jej oczy przyzwyczaiły się do półmroku,

podeszła do okien i rozsunęła okiennice. Pokój zalało światło.

Hulalia odwróciła się z nadzieją, że dowie się czegoś o ojcu.

Lecz gabinet nie różnił się wcale od tego w Hickory House.
Dwie ściany zajmowały rzeźbione regały z książkami, na środku
stało potężne biurko z wysokimi krzesłami obitymi krwistoczerwoną
skórą, a na podłodze rozpościerał się wielki, wytarty
dywan. Na każdym kroku napotykała atrybuty męskiej obecności,
począwszy od dużej, obitej mosiądzem skrzyni na broń, aż po
ciężki zapach dymu tytoniowego. Nic szczególnego, co mówiłoby:
.Jestem twoim ojcem". Nic, co mogłoby jej pomóc. W rzeczywistości,
rozglądając się teraz po pokoju, poczuła, jak podniecenie
z ostatnich tygodni zaczyna blednąc i upodabniać się do rozmazanych
kolorów na dywanie.

Oparła się o róg biurka i spojrzała na głobus. Ileż to razy
wypatrywała kolejnych miejsc na świecie, kiedy ojciec obejmował
nowe stanowiska! Kiedy podrosła, zaczęła wyszukiwać w encyklopedii
Colliera szczegółowych opisów tych krajów i starała się
wyobrazić sobie ojca w kolorowym, egzotycznym otoczeniu.
Lecz wyobrażenie o nim nie było barwne, przypominało raczej
narysowany sepią obraz podobny do zdjęcia, które stało na
stoliku przy jej łóżku. Nic dziwnego, od ich ostatniego spotkania
minęło siedemnaście lat, które zatarły większość wspomnień.

Gdy leżała samotnie w swoim pokoju, często rozmyślała, jak
wyglądałoby jej życie, gdyby ojciec ich nie opuścił i nie umarła

matka. Niewątpliwie byłoby inaczej, nie wiedziała tylko, czy jej
marzenia nie sa głęboką tęsknotą za czymś, czego nigdy nie
miała, czy też w'ynikają ze znużenia dotychczasowym życiem.

Bracia oczywiście kochali ją na swój sposób i dbali o nią, jak

mogli najlepiej. Traktowali tylko swoje obowiązki nazbyt poważnie.

przez co czasami czuła się skrępowana i przytłoczona ich opieką.
Jeszcze jako dziecko śniła o delikatnych dłoniach matki i jej kojącym
głosie. Wyobrażała ją sobie pachnącą gardeniami i przytulającą ją
serdecznie do piersi, aby przepędzić precz troski dzieciństwa.

Wyrosła na wrażliwą, zagubioną nieco młodą pannę, pozbawioną
pewności siebie. Wciąż marzyła o matce, jej mądrości
i doświadczeniu. Ona wiedziałaby doskonale, co czuje, gdy
bracia ją strofowali i prawili morały. Nie rozumieli, jak przykro
jest wysłuchiwać wciąż tych samych wymówek - że jest za
młoda, zbyt naiwna czy chorowita. Chciała wówczas mieć przy
sobie kogoś, kio ukoiłby jej ból albo przynajmniej ją zrozumiał.

Ostatnio, jako młoda kobieta, szczególnie potrzebowała matczynej
troski i opieki, i po stokroć żałowała, iż nic ma nikogo kto ujął
by się za nią przed braćmi. Brakowało bliskiej osoby, która
opowiedziałaby jej o miłości, mężczyznach i o małżeństwie, komu
mogłaby się zwierzyć ze swoich najskrytszych marzeń i rozterek.
Jednak takiego kogoś nie było i im bardziej starała się radzić sobie
sama, tym większe czuła obawy przed naprawdę samodzielnym
życiem. Kiedy tak jak dzisiaj zostawała sama, działy się dziwne

Strona 22

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

rzeczy.

Miała zamiar tylko wyjść i kupić wachlarz. Zamiast tego
wróciła do domu bez wachlarza, zgubiła parasolkę, złamała
obcas, nie wspominając już faktu, że o mało jej nie porwano i nie
poderżnięto gardła. Dlaczego? Co jest w niej takiego, że przyciąga
tyle nieszczęść?

Jak zwykle zastanawiała się, czy byłaby inna, gdyby miała

prawdziwych rodziców, a przynajmniej jedno z nich. Nic nie
poradzi na to, że jej matka nie żyje, starała się jedynie wiernie ją
naśladować i zachowywać się jak dama. Ale i to jej nie wychodziło.
Lecz ojciec nie umarł. Wybrał po prostu życie z dala od

40 41

BeWedere i choć Eulalia nie iracifa nadziei, że tęsknota ściągnie
go wreszcie do domu, ojciec nigdy nie wrócił. Regularnie
pisywał do niej i braci z odległych miejsc, ale to nie to samo.
Ojciec przez długie lata towarzyszył braciom, gdy dorastali, lecz
dla niej już go zabrakło. Całe życie zastanawiała się, dlaczego.

Rozejrzała się po gabinecie ojca, ale i tu nie znalazła odpowiedzi
na dręczące pytania. Zasunęła okiennice i podeszła do
drzwi. Odwróciła się i po raz ostatni spojrzała na pokój. Ramiona
miała zgarbione, a na twarzy malował się wyraz bezradności
i smutku. Wyszła z gabinetu, czując się jeszcze bardziej samotna
i słaba niż dotychczas.

Ojciec wraca do domu! Ta od dawna oczekiwana wiadomość
nadeszła dwie godziny wcześniej. Eulalia przemierzała czerwoną,
drewnianą podłogę swojego pokoju już chyba po raz setny.
Zatrzymała się wygładzając niewidoczną fałdkę na sukni, chociaż
Josefina niemało się natrudziła, aby wyprasować wszystkie
zmarszczki. Jej suknia miała intensywnie różowy kolor, dokładnie
taki sam jak strój matki na olbrzymim portrecie. Wisiał on
w rodzinnym domu na honorowym miejscu, czyli nad kominkiem
w salonie.

Eulalia dokładnie przyjrzała się sukni na obrazie; znała na
pamięć każde jej załamanie, każdą falbanę czy fragment pięknej,
zagranicznej koronki. Kazała najlepszej krawcowej z Charleston
wykonać dokładną kopię tej sukni, a teraz spędziła ponad godzinę
próbując uczesać się tak jak matka. W uszach miała maleńkie
perły. Założyła też francuskie pantofelki w stylu Ludwika XV na
niewielkim obcasie; gdy sunęła po pokoju, ukazywały się
przyczepione do nich drobne, róźowo-biale kokardki z koralików.

Uniosła brzegi sukni i przyjrzała się trzewikom. Poruszyła
palcami nóg i patrzyła, jak kokardki błyszczą się w świetle
zapalonej lampy. Koraliki mrugały do niej jak małe gwiazdy.

Wtem na podwórzu rozległ się głośny stukot. Opuściła suknię
i rzuciła się w stronę okna. Niewiele jednak mogła zobaczyć

42

przez wąskie szpary żaluzji. Próbowała otworzyć okiennice, ale
się zacięły. Widziała jedynie część podwórza, a i to niewyraźnie
z powdu panującj na dworze ciemności.

Serce waliło jej jak oszalałe. Podbiegła do dużego lustra
wiszącego nad skrzynią z bielizną i patrzyła na swoje odbicie
szukając najmniejszej skazy. Musi wyglądać idealnie, niezwykle
ważne jest pierwsze wrażenie.

Coś jej nie pasowało. Zmarszczyła brwi zastanawiając się, o co

Strona 23

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

chodzi. Kamea, zapomniała o kamei matki. Z dołu znowu
dobiegły ją głosy przybyłych. Otworzyła pudełko z biżuterią
poszukała broszki. Wyciągnęła z niej niebieską aksamitkę
i zastąpila perłową. Potem przyłożyła klejnot do szyi i oceniła

swój wygląd. Tak, teraz wszystko było na miejscu. Pochyliła
lekko głowę, aby zawiązać wstążkę, i jeszcze raz spojrzała
w lustro.

Z lewej strony za jej ramieniem pojawiła się ogorzała twarz
żołnierza. Otworzyła usta chcąc krzyknąć, lecz mężczyzna
przyłożył jej do skroni chłodną lufę pistoletu.

Wtedy Eulalia LaRue z Belvedere, jedna z sukcesorek Hickory
House, zakładów Calhoun i farmy w Beechtree. zrobiła jedyną
rzecz, która w tej sytuacji przystawała prawdziwej damie - zem

Ko/padające się drzwi chaty otworzyły się z hukiem i do
środka wpadty ostre promienie porannego słońca. Oślepiły na
chwilę więźnia, który siedział skulony w rogu izby. Weszli ludzie
Aguinalda trzymając na ramionach grubą, bambusową tyczkę.
Zwisał z niej zawinięty w płótno, niezwykle ruchliwy kształt,
który wierzgał na wszystkie strony i wydawał z siebie odgłosy
podobne do kwilenia wiezionej na targ świni.

Mężczyźni z głuchym trzaskiem rzucili ładunek na ziemię,
wyciągnęli tyczkę i pośpiesznie opuścili trzcinową chatę, ryglując
za sobą drzwi. Tajemniczy pakunek długo się nie ruszał, jakby
upadek pozbawił go wszystkich sił. Jednak cokolwiek tam było.
szybko doszło do siebie i zaczęło od nowa rozdawać ciosy na
prawo i lewo - szybciej niż niejeden uliczny rozbójnik. Wreszcie
płótno rozwinęło się i na środku pomieszczenia rozkwitł w całej
okazałości różowy kwiat Południa.

Sam jęknął, nie wierzył własnym oczom. To przecież nie miało
najmniejszego sensu.

44

Pokręcił głową i spojrzał na swoje dłonie, skrępowane razem
jak do pacierza. Ale żadna modlitwa tu nie pomoże, los mu nie
sprzyja. Ona jest tutaj i najwyraźniej pozostanie na dłużej.
Ciągnie się za nim jak przysłowiowa czarna chmura. Jego uwagę
przyciągnęło dziwne mamrotanie dziewczyny. Wyglądała zupełnie
absurdalnie - mrucząca pod nosem sterta różowego materiału
i koronek, starająca się usadowić w możliwie wygodnej pozycji.
Sam wziął dla uspokojenia głęboki oddech; krańcowa irytacja
walczyła w nim ze zniechęceniem. Bóg posiada doprawdy
niezwykłe poczucie humoru, tylko dlaczego on właśnie siał się
głównym celem Jego żartów?

Przyglądał się, jak dziewczyna manewruje na podłodze,
nie przestając przekręcać się i pomagać sobie kolanami, lokami
i głową, aż wreszcie udało się jej usiąść. Zadanie
nie należało do łatwych i to nie tylko ze względu na skrę

powane kończyny. Sprawę utrudniały kilometry koronek i nie

zliczone ilości falban i halek, szeleszczących głośniej niż

deby na wietrze. Nieszczęsna istota zdawała się być w szoku
i nieprzerwanie mamrotała coś do siebie. Sam miał dziwne
przeczucie, że właśnie cieszy się ostatnimi chwilami spokoju
i ciszy. Nagle zarówno szelesty, jak i mamrotania ustały.

Strona 24

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Kobieta oprzytomniała.

— Och, mój Boże!
Sam patrzył na jej zdumione oblicze i czekał licząc w duchu:
raz... dwa...

- Co tu się dzieje?
Trzy sekundy.
- Możemy to określić mianem rewolucji. - Oparł łokcie na
zgiętych kolanach, spuszczając związane dłonie między nogi. Na
jej twarzy pojawiały się kolejno: niepewność, zmieszanie, strach,
a w końcu zwątpienie. Rozejrzała się po szałasie, jakby oczekując
jeszcze innych więźniów.
-
Co zamierzają z nami zrobić? - zapytała ledwie słyszalnym
tern.
ężczyzna wzruszył ramionami. Wolał nie mówić jej, że jeśli
45

dopisze im szczęście, lo pożyją prawdopodobnie aż do końca
tygodnia.

- Czego chcą ode mnie?
- Oni cię ch-cą, bo myś-lą, że masz coś wspólnego ze mną.
Pamiętasz wydarzenia na targowisku?
Zacisnęła mocno usta. Nie podobało się jej, że przedrzeźnia jej
południowy akcent. Nawet nie domyślała się, iż mężczyzna
zachowa tę informację na później, aby ją dalej dręczyć. Skuliła
nogi po jednej stronic ciała starając się wyglądać możliwie
przyzwoicie. Polem popatrzyła mu prosto w oczy i zapylała
słodkim głosem:

- A niby dlaczego mieliby odnieść wrażenie, że możemy mieć
ze sobą coś wspólnego?
Wbił w nią wzrok, na poły rozbawiony, na poły zdumiony jej
tupetem. A to mała snobka, powinien był zostawić ją na rynku!
Dalej się w nią wpatrywał z groźnym błyskiem w oku. Wolał,
żeby się znowu bała albo chociaż zastanowiła nad własnymi
słowami. Ale dziewczyna jak gdyby nigdy nic czekała na
odpowiedź- z niewinnym wyrazem twarzy.

- Myślę, że nie wiedzą, iż nic jesteś w moim łypie - odparł
w końcu kwaśnym tonem. Pokręcił głową i zaśmiał się w duchu.
- Chyba lo ja powinnam lak stwierdzić. - Miała minę, jakby
zaraz chciała zatopić w nim swoje pazurki.
Sam oparł się w kącie chaty i obserwował ją przez chwilę. Cóż
za wyrazista twarzyczka; z łatwością mógł z niej wyczytać
wszystkie myśli.

Aha, lampka się zapaliła, doszło wreszcie do niej pełne
znaczenie jego słów. Zreflektowała się szybko i patrząc mu
ponownie w oczy powiedziała:

- Miał pan na myśli, że nie jest pan w moim typie?
Gdy nie odpowiedział, ciągnęła więc z godnością:
- Pochodzę z Południowej Karoliny. Wywodzę się z rodziny
LaRue, tych z Belvedere, chyba pan słyszał - Hickory House,
zakłady przemysłowe Calhouna, bo musi pan wiedzieć, że moja
matka była z domu Calhoun, no i farmy w Beechtree.
Przemawiała swym charakterystycznym akcentem, wyliczając
z pełnym dumy namaszczeniem rodzinne paraniele. W swoim

trzydziestoletnim już życiu spotkał wystarczająco dużo takich

dzierlatek. Te żałosne blękitnokrwiste dziewice nie miały za

grosz oleju w pięknych główkach i nie potrafiły wybiegać

Strona 25

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

myślami dalej niż do najbliższego przyjęcia.

Chryste, ależ ona potrafi gadać! Cofnęła się już do czasów

wojny secesyjnej, kiedy jakiś praprzodek ze strony jej ojca

podpisał Deklarację Niepodległości.

Do diabła, on nawet nie zna nazwiska swego ojca. Wielokrotnie
pytał matkę, skąd pochodzi. Pamięta, jak pewnego wieczora jego
wuj i ojczym, obaj zdrowo podpici, stwierdzili, że linia, z której
Sam pochodzi, jest niewyobrażalnie długa. Nie bardzo wiedział.

o czym mówią, ale po kilku latach wuj wyjaśnił mu dokładnie,
co miał wówczas na myśli.
Tak to już było; wychowując się w slumsach Chicago nie

można zachować długo dziecięcej niewinności. Obskurne miejsce,
w którym mieszkali, znajdowało się niedaleko rzeźni. Żyli
w ciasnym pokoju na piątym piętrze w rozpadającym się,

zaszczurzonym budynku z cegły. Schody trzeszczały tam jak

potępione i brakowało polowy poręczy. Niektórzy z lokatorów,

pewna pijaczka i kilkoro dzieci, zabili się wypadając przez dziurę

w balustradzie na ostatnim piętrze. Do dzisiaj pamięta mrożący

krew w żyłach wrzask, który kończył się głuchym uderzeniem

i martwą ciszą.

Okna w mieszkaniu były porozbijane i wypaczone, tak że do

środka przedostawały się lałem cuchnące wyziewy z pobliskiej

fabryki cukierków, zimą zaś przenikliwe mrozy. Kiedy skończył

siedem lat, udało mu się zdobyć pracę w fabryce przy ładowaniu

węgla do pieca. Pracował nocami po dwanaście godzin w piekiel

nym żarze, tak że od tamtej pory już nigdy nie było mu zimno,

Z uzyskanych w ten sposób pieniędzy mógł kupować chleb

i mleko dla siebie i dwóch przyrodnich sióstr.

Sam nie mógł się poszczycić imponującym pochodzeniem, za
to jak nikt inny znał się na sztuce przetrwania. Umiał zdobyć

46 47

wszystko, czego potrzebował do życia, i dzięki latom spędzonym
na ulicy potrafił pokonać najbardziej przebiegle i tęgie
głowy.

A od dziesięciu lat znajduje chętnych na swoje usługi, za które
płacą mu, i to całkiem nieźle. Można powiedzieć, że nie ma
problemów z zarabianiem na życie. Na Filipinach przebywał już
od pięciu miesięcy. Wynajął go Bonifacio, żeby nauczył jego
ludzi walki partyzanckiej i posługiwania się karabinami Hotchkissa.
Co ważniejsze, miał też zapoznać ich z obsługą osławionych
strzelb, które lada dzień powinny nadejść z zapasów wojskowych.

Strona 26

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Zerknął na współwięźniarkę. Dziewczyna była w swoim
żywiole i paplała jak w transie, tym razem o matce. Żałował, że
nie ma przy sobie którejś ze swoich strzelb, gdyż chętnie zrobiłby
z niej użytek.

Wreszcie spojrzała na niego. Nastąpiła chwila cudownej błogiej
ciszy, jednak, jak się okazało, bardzo krótka.

- Zgodzi się pan ze mną, nieprawdaż? - spytała nawiązując
do swojej ostatniej błahej opowieści.
Oparł się o trzcinową ścianę, która zatrzeszczała pod jego
ciężarem. Zanim odpowiedział, zaczekał, aż dziewczyna ochłonie
i skupi na nim całą uwagę.

- Kiedy mieszkałaś na farmie, lo czy jeździłaś jednym z tych
lśniących czarnych powozów z mosiężnymi okuciami, zaprzężonym
w konie, których rodowody nie były gorsze od twojego?
Przyłapał ją. nic mogła zaprzeczyć i na jej słodkim obliczu
pojawiło się zmieszanie. Skinęła potakująco głową.

- Tak przypuszczałem. - Zamilkł na moment. - Kiedy my
byliśmy dzieciakami, bawiliśmy się w pewną interesującą grę.
- Napotkał jej szeroko otwarte oczy. - Domyślasz się może, na
czym polegała?
Pokręciła głową.

- Wygrywał len. kto wcelował w taki właśnie powóz największym
kamieniem.
Pobladła.

- A chcesz wiedzieć, jakie przewidziano nagrody?
48

Wyraźnie zszokowana, znów pokręciła jasną głową.
. - Jeśli zwycięzca był młody, powiedzmy, miał pięć lat,
dostawał najlepsze miejsce przy obrabianiu kieszeni. Pamiętam
ciemną uliczkę tuż obok Sześćdziesiątej Czwartej Alei, wspaniałe
miejsce nawet na ograbienie gliniarza. Jeśli miał z osiem lat,
wtedy jako pierwszy mógł gwizdnąć chleb z wozu piekarni
Grissmana. podczas gdy inni odciągali starego od drzwiczek
ciskając śmieci i różne inne świństwa. Starsze dzieciaki... cóż,
niewiele pozostawało starszych „dzieci". Na ulicy Quincy szybko
się dorasta, jeśli się chce przetrwać.

Dziewczyna zastygła w bezruchu. Słuchała w osłupieniu, jakby
życie przez niego opisywane nigdy nie dotarło do jej małego,
zamkniętego światka. A więc znalazł w końcu coś, co ją uciszyło.
Zamknął więc oko i udawał, że śpi. Szelest sukni spowodował,
że lekko uchylił powiekę. Wciąż wpatrywała się w niego, na jej
twarzy malowały się gwałtowne emocje. Odwrócił wzrok, toteż
nic dostrzegł wyrazu współczucia, który przemknął przez twarz
d/iewczyny.

Utkwił spojrzenie w skrępowanych rękach i całą siłą woli
powstrzymał się od pokręcenia ze wstrętem głową. Była gorsza
od większości ludzi, dla niej zwyczajny realny świat po prostu
nie istniał. Ta blada karnacja, otwarte usta i pełne odrazy oczy
mówiły wszystko. Jej spojrzenie utwierdzało go w tym, co
zawsze podejrzewał. Ci ludzie z powozów nigdy nawet nie
zadali sobie trudu by popatrzeć z bliska na slumsy. W ich
doskonale poukładanym światku nie było miejsca dla biednych
i chorych, nie dopuszczali do żadnej skazy na tym brylancie.
Jeśli uznali, że otaczający świat nie jest dla nich wystarczająco
dobry, odgradzali się wysokim, niedostępnym murem. I nigdy
nie pozwolą, aby ten mur runął. Pospólstwo może zaledwie
wkradać się do środka.

Dziewczyna w dalszym ciągu milczała, wreszcie zaczęła się
bawić jakimś Świecidełkiem przy bucie.

Strona 27

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Och, jaka słodka cisza. Uśmiechnął się w duchu z zadowoleniem
i patrzył, jak dziewczyna stara się ocenić swoje żałosne

49

położenie. Jej zamyślony wzrok powędrował na stare, przegniłe
mały na podłodze. Z obrzydzeniem pokręciła nosem. Polem
spojrzała w przceiwległy narożnik, gdzie stało zardzewiałe,
pamiętające lepsze czasy wiadro z równie siarą chochlą. Sam pił
wodę z tego wiadra, wątpił jednak, aby i ona się na to zdobyła.
Zapewne odstraszy ją już sama barwa cieczy. Zastanawiał się,
ile czasu potrzebuje len różowy kwiatek z Południa, aby
zwiędnąć.

Dziewczyna spojrzała tymczasem na spiczasty sufit szałasu,
gdzie stykały się bambusowe tyczki, podpierające dach z wyschniętej
trawy i trzciny. To by! raj dla wielkich, tropikalnych
żuków. Wątpi! jednak, aby wiedziała o ich istnieniu.

Potem popatrzyła z przerażeniem na zamknięte drzwi. Skuliła
ramiona w geście ostatecznej rezygnacji i westchnęła rozgłośnie.
Tylko głuchy albo umarlak mógłby jej nie usłyszeć. Ów brak
subtelności tak kontrastował z tym, co mówiła o sobie, że wydał
się mu absurdalnie śmieszny. Do tego stopnia, że miał poważne
kłopoty, by nie parsknąć śmiechem.

Odwrócił głowę, świadom, iż jego twarz zdradza rozbawienie.
Dziwne, gdyż zawsze chlubił się umiejętnością maskowania
myśli i emocji. Rzadko zdarzało się coś, co mogło odsłonić jego
prawdziwe oblicze. W swoim zawodzie nic mógł sobie na to
pozwolić.

Dziewczyna zaczęła obgryzać paznokcie, a jej uwagę nadal
przykuwały drzwi. Może coś do niej dochodzi, może nawet ma
na tyle oleju w głowie, aby zrozumieć powagę sytuacji. Jednak
doświadczenie podpowiadało mu coś innego. Kobiety nie posiadają
za grosz zdrowego rozsądku, zwłaszcza ie rozpieszczone,
wystrojone na różowo paniusie, które raczyły zejść ze swego
piedestału i samą swoją obecnością czynią spustoszenie w prawdziwym
życiu - twardym życiu, w którym żył i walczył, w życiu,
które tak wyostrzyło jego zmysły, by zdołał przetrwać.

Nie, pomyślał kręcąc głową, ona nie ma pojęcia o takim
świecie. Ona przybyła z jakiejś odległej planety, gdzie liczą się
tylko przodkowie i więzy krwi. Dla niego krew jest równie

50

ważna, ale ta przelana, ciągnąca się za nim smugą dłuższą niż

bezcenny rodowód dziewczyny.

Wiedział też, że droga, na którą wstąpił, nie skończy się ani
dzisiaj, ani jutro. Zasnął ze świadomością, że jego ciało domaga
się odpoczynku, aby móc później obserwować i czekać, czas

bowiem był najważniejszy, jeśli nadal chciał myśleć o ucieczce.

Mężczyzna zasnął już jakiś czas temu, a Eulalii zabrakło

paaznokci do obgryzania. Madame Devereaux rzuciłaby na nią

okiem i zaraz kazała posmarować czubki palców sokiem z ostrej

papryki. Już niemal poczuła w ustach piekącą gorycz. Wzdrygnęła
się i rozejrzała po pomieszczeniu. Wilgotna, twarda podłoga
cuchnęła pleśnią, było duszno i naprawdę się bała.

Strona 28

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Po raz trzeci w ciągu tych wlokących się minut zaryzykowała
spojrzenie na śpiącego Jankesa. Wydał się jej przerażając

nieruchomy, niemal martwy. Nigdy nic widziała, aby ktoś spał
tak cicho. Wszyscy jej bracia chrapali niemiłosiernie, wydając
odgłosy przypominające letnie burze pełne grzmotów i błyskawic.
Najgłośniejszy sen miał Jeffrey. najstarszy. Kiedy skończyła pięć

lat, musiała zmienić sypialnię, gdyż śpiąc tuż nad jego pokojem
nie mogła uwolnić się od nocnych koszmarów, a jej rozpaczliwe
krzyki budziły całe hrabstwo.

Skoro jej bracia chrapali, założyła, że i pozostali mężczyźni
tak robią. W końcu to gorące i aroganckie powietrze z ich
wielkich płuc musiało się jakoś wydostawać. Po krótkim i dość
burzliwym spotkaniu z Jankesem była pewna, że jego chrapanie
jest w sianie powalić dach kamienicy. Spojrzała do góry, dłuższą

chwilę wpatrywała się w powałę. Mogłaby przysiąc, że coś się

poruszyło w gęsiej trawie. Zmrużyła oczy, lecz gdy niczego nie

dostrzegła, pomyślała sobie, że to wiatr larga zeschłą Irzciną.

Wróciła wzrokiem do współtowarzysza niewoli - nadal trwał
w martwym bezruchu. Jego spokój przerażał. Nie słyszała nawet,
by oddychał, i nie widziała, by poruszała się jego klatka piersiowa.
Śpiąc nie zmienił pozycji ciała. Siedział w rogu izby, oparty

51

o ścianę, z podkurczonymi nogami i rękami złożonymi na
kolanach. Związane dłonie zwisały bezwładnie między nogami.
co jeszcze bardziej przypominało jej nieboszczyka. Najdziwniejszą
jednak rzeczą była przepełniająca chatę atmosfera napięcia.
Odnosiła wrażenie, że nawet podczas snu jego mięśnie pozostawały
napięte jak u osaczonego kuguara, gotującego się do
skoku. Ten człowiek spał przygotowany na wszystko, nic go nie
mogło zaskoczyć. Zastanawiała się, czy nauczył się tego w dzieciństwie.
Straszny obraz dzieciństwa, jaki przed nią odmalował, wciąż
chodził jej po głowie. Niełatwo było to sobie wyobrazić, a co
dopiero przeżyć. Spojrzała na niego, nadal spał. Nic potrafiła
pojąć, jak można kraść, by przeżyć i, zamiast na zabawie,
spędzać czas plądrując ludziom kieszenie i uciekając przed
policją.

Pokój dziecinny w Hickory House zajmował pół piętra.
Znajdowały się tam między innymi: ręcznie malowany koń na
biegunach, francuskie i niemieckie lalki i kolorowe bąki wielkości
piłek. Na pomalowanych pólkach stały setki ołowianych żołnierzyków
jej braci, a także książki i układanki. W jednym kącie
piętrzyła się sterta drewnianych klocków, wielka puszka z bierkami
i drogocenna torba pełna szklanych kulek, której bracia nie
pozwalali jej dotykać. Pamięta, że jako dziecko nudziły ją te
zabawki i narzekała, że nie ma tam nic ciekawego.

Ten człowiek zaś bawił się jako dziecko odłamkami cegieł.
Patrzyła na przecinającą jego twarz skórzaną opaskę i zastanawiała
się, czy przypadkiem nie stracił oka w trakcie jednej z takich
zabaw. Nagle poczuła chęć oddania wszystkich swoich zabawek
dzieciom z biednych dzielnic Chicago.

Za ścianą chaty rozległy się czyjeś kroki. Chwilę później
zwolniono rygiel i otworzyły się drzwi. Izbę zalało jasne światło
słońca. Zmrużyła oczy i zerknęła na Jankesa. Ani drgnął, ale już
nie spał, szeroko otworzył oko i czujnie rozglądał się dokoła.

- No, no, co my tu mamy?

Strona 29

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Obejrzała się nerwowo. W drzwiach pojawił się mężczyzna,
52

ale ponieważ stał pod słońce, nie rozróżniała jego rysów. Był
krępy i niezbyt wysoki, jednak górował nad dwoma stojącymi
przy drzwiach żołnierzami. Obaj mieli długie, ostre noże, zupełnie
jak ten, który Jankes przykładał jej do gardła.
Mężczyzna bardzo powoli wszedł do chaty. Zorientowała się.
że jest dowódcą. Z bliska wyglądał o wiele groźniej. Miał ciemną
skórę. gładkie, kruczoczarne włosy i równie ciemne oczy, którymi

świdrował ją na wylot. Pod jego przenikliwym wzrokiem skuliła
się, dostała gęsiej skórki, lecz nie odrywała od niego oczu. Strach
powodował, że patrzyła na jego szeroką twarz, dziobate policzki,

wydatny nos, szorstką czarną brodę i czarne wąsy. Mężczyzna
niespodziewanie wyszczerzył nierówne zęby w uśmiechu zbyt
przymilnym, żeby był naprawdę przyjazny. Przypomniało jej to
okropne psy Jedidaha. tak samo szczerzące na nią wielkie kły.
Poczuła się, jakby znowu miała siedem lal, a te bestie zapędziły
ją aż na czubek potężnego dębu. Jeśli się nie myliła, ten zbój

trzymał ją w garści i doskonale o tym wiedział. Dawał jej lo do
zrozumienia każdym gestem i spojrzeniem: w końcu jest tu
dowódcą, drugim po Bogu.

Mężczyzna, nie odrywając od niej wzroku, podszedł tak blisko,
że musiała zadzierać głowę, aby nadal patrzeć mu w oczy.
Wreszcie pierwszy opuścił wzrok i z ohydnym uśmiechem na
szerokich ustach taksował jej ciało. Wgapiał się w nią zupełnie
tak jak jej brat, Harrison, kiedy przyglądał się dorodnemu koniowi.
Była przerażona i zdawała sobie sprawę, iż zdradzają ją
dygoczące jak w febrze dłonie. Mężczyzna zakończył inspekcję.
dłuższą chwilę wpatrując się znacząco w jej ręce. Eulalia na próżno

starała się z całej siły powstrzymać ich drżenie. Mężczyzna nagle
wyciągnął ramię, a wtedy podszedł stojący przy drzwiach żołnierz
podał mu długi noż, po czym wrócił na poprzednie miejsce.
W jej twarz znów wpiły się czarne oczy. Poczuła na swojej
szyi ostry i zimny koniec noża.

- Gdzie broń? - Uśmiech nie schodził z jego twarzy.
- Luna, zostaw ją w spokoju! - Były to pierwsze słowa, jakie
wypowiedział Jankes. W dodatku zabrzmiały jak rozkaz wydany
53

Lunie, człowiekowi, który trzymał nóż przy jej gardle. Dziewczyna
milczała, czekała tylko w napięciu.

-
Pięknie, amigo, bardzo pięknie. - Mężczyzna przyłożył
stalowe ostrze do jej ust. - Wielka szkoda.
Eulalia starała się powstrzymać drżenie.
Mężczyzna przesunął ostrzem noża po jej szyi i sukience

i nagle, błyskawicznie przeciął koronki przy dekolcie. Dziewczyna
krzyknęła, trochę ze strachu, trochę zaś zdumiona barbarzyństwem
tego człowieka. Co on zrobił z jej najlepszą suknią!

-Amigo, otrzymałem rozkazy. Aguinaldo żąda tej broni za
wszelką cenę, nawet taką. - Wycelował nożem w jej serce
i popatrywał na związanego w kącie Jankesa. Ten nie wyglądał
na rwącego się do walki, żadne emocje nie wyzierały z jego
kamiennej twarzy. Siedział oparty o ścianę z obojętną miną.
jakby nóż w ręku tego szaleńca nic mógł wyrządzić dziewczynie
najmniejszej krzywdy. A może uznał, że lak czy inaczej jesl
przeznaczona na stracenie. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać,
kto tu jesl naprawdę obłąkany.

Strona 30

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Cóż, jeśli Jankes nie ma zamiaru jej ratować, zrobi to sama.

- Nie wiem nic o żadnej broni i nie znam tego człowieka.
Nazywam się LaRue, pochodzę z Belvedere w Południowej
Karolinie i jestem obywatelką Stanów Zjednoczonych.
- LaRue... jak ambasador LaRue? - W głosie Luny słychać
było zaskoczenie i coś w rodzaju namysłu.
- Pan zna mojego ojca? - spytała. Poczuła ulgę, że dzięki
wpływom ojca będzie uralowana.
Jankes zaklął tak szpetnie, że Eulalii zaparło dech w piersiach.

- Córka ambasadora LaRue. - Luna cofnął nóż i odwróciwszy
głowę do Jankesa zaczął się głośno śmiać. - Nie wiedziałeś
o tym, prawda?
W chacie zapadła cisza. Eulalia nic widziała w tym nic
śmiesznego, ale przecież najważniejsze, że ten straszny człowiek
zna jej ojca i dzięki temu wkrótce opuści to miejsce.

- Proszę wybaczyć mi, senorita LaRue - odezwał się Luna.
Odłoży! nóż i ukłonił się wytwornie.
54

A więc to wszystko jest wielką pomyłką. Eulalia odetchnęła
z zadowoleniem i ulgą.
Ale w chwilę potem Jankes ponownie zaklął.

-
Koniec z nożami. - Luna nadal się uśmiechał i oddał broń
żołnierzowi. - A teraz proszę o wybaczenie. Mam do załatwienia...
muszę wysłać kilka wiadomości. - Odwrócił się i skierował do
wyjścia. Na progu odwrócił się do Jankesa, popatrzył na niego
z triumfem i znowu się zaśmiał, po czym wyszedł zatrzaskując
za sobą drzwi. Długo jeszcze słyszeli jego śmiech.

Dziewczyna wpatrywała się w zamknięte drzwi, modląc się
w duchu, żeby ojciec był w domu, kiedy nadejdzie wiadomość
od Luny.

Zaapomniał rozwiązać mi ręce - odezwała się panna LaRue,
córka jednego z najbardziej wpływowych Amerykanów na wyspie,
a jednocześnie doskonałą przynęta dla junty Aguinalda.

-
Pułkownik Luna nic zwykł o czymkolwiek zapominać1
- wyjaśnił spokojnie Sam. Wiedział, że człowiek ten ma opinię
tolumfackiego Aguinalda, wykonującego w jego imieniu całą
brudną robole związaną z tłumieniem lokalnych powstań i likwidowaniem
buntowników. Dowódca Sama, Andrćs Bonifacio.
był właśnie jednym z przywódców rebeliantów.
- Oczywiście, że zapomniał. - Posłała mu pogardliwe spojrzenie,
mające oznaczać, iż to on jest tym, który się myli.
-
Dlaczego jesteś tego taka pewna?
- Pułkownik zna mojego ojca, więc z pewnością zawiadomi
go, gdzie jestem. Mówił przecież, że ma do wysłania kilka
wiadomości.
-
To nic ulega wątpliwości, z pewnością go powiadomi.
-
A więc miałam rację, okaże się, że to wszystko jakaś
56

pomyłka. - Dziewczyna popatrzyła na niego z wyższością.
Następnie spojrzała ze smutkiem na swoje skrępowane ręce
i starając się je wyswobodzić dodała; - Sam pan słyszał jego śmiech.

-

Strona 31

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Śmiał się, bo dałaś mu dokładnie to, czego potrzebował.
- Och? A co to ma niby znaczyć? - Szarpnęła związanymi
dłońmi.
-
Właśnie zostałaś zakładniczką.
- Ja, zakładniczką?! To kompletna bzdura - starała się
nonszalancko machnąć ręką, lecz więzy nie pozwoliły jej na to.
Spojrzała na nie z nieukrywaną irytacją.
Sam wzruszył ramionami i przyglądał się, jak dziewczyna
próbuje wstać. Suknia zaszeleściła głośno, gdy oparła się dłońmi

o podłogę. Potem przesunęła nogi do pozycji klęczącej i wypięła
w górę zgrabny, cały w różowych koronkach tyłeczek. Udało się
jej wyprostować i tylko raz się lekko zachwiała, kiedy stopą
przydeptała dół sukni.
To było doprawdy niezłe widowisko.

-
Nareszcie - mruknęła pod nosem i podreptała do drzwi
kołysząc się na niskich obcasach eleganckich pantofelków. Uniosła
ręce i głośno zastukała. Drzwi otworzyły się po chwili i w progu
stanął jeden ze strażników. W ręku trzymał nóż bolo skierowany
prosto w piersi dziewczyny. Popatrzyła na ostrze ze zdziwieniem
i rzekła - Och, dobrze. - Uniosła dłonie. - Proszę, czy może mi
pan to przeciąć? Pułkownik Luna zapewne zapomniał, zanim...

Drzwi zatrzasnęły się z hukiem tuż przed jej twarzą. Osłupiała
ze zdumienia.

-
Co za bezczelność - wymamrotała.
Sam pokręcił głową i zaśmiał się. Dziewczyna pozieleniała na
twarzy.

- Pan wybaczy, ale nie wydaje mi się to ani odrobinę śmieszne!
Patrzyła na niego z furią. Podniosła ręce i zaczęła ponownie
walić
w drzwi. Trwało to co najmniej minutę. Tym razem
pojawiło się dwóch strażników z wyciągniętymi nożami.

-
To, co pan zrobił, było bardzo niegrzeczne. Proszę natychmiast
przeciąć mi więzy, słyszycie? - Wyciągnęła dłonie przed siebie.
57

Jeden z żołnierzy powiedział coś do drugiego, następnie obaj

obrócili się do niej i uśmiechnęli.

Sam jęknął. Żołnierze przypominali koty z Cheshire, które

zapędzały mysz w pułapkę.

- Odwróć się - rozkazał pierwszy i schwycił ją za ramiona.
Eulalia uniosła brodę do góry i posłała Samowi uśmiech
zadowolenia.

Ten po prostu obserwował, co będzie dalej.

Wyciągnęła ręce i z promiennym uśmiechem zwróciła się do

żołnierza, trzymającego nóż. - Proszę.
Mężczyzna uniósł nóż do góry i powoli go opuścił, kładąc
ostrze na skrępowanych nadgarstkach. Trzymał go tak może
z minutę, niczym kat mający właśnie pozbawić swą ofiarę
głowy.
Sam liczył w myślach: raz... dwa... trzy...

Strona 32

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- O mój Boże!
Cztery sekundy, pomyślał. Dziewczyna myśli coraz wolniej.
Zaraz jednak zmienił zdanie, Eulalia bowiem cofnęła ręce prędzej
niż on potrafiłby opróżnić czyjąś kieszeń. Hmm. nic sądził, że
może poruszać się aż tak szybko.
Żołnierze zanosili się od śmiechu, pokazując ją palcami,
sadystycznie bawiąc się jej kosztem.
Zielona. Zrobiła się lak zielona, że przy niej nawet dżungla
zdawała się blednąc.

- Widział pan? - Zwróciła ku niemu przerażoną twarz.
- Chcieli mi obciąć ręce! - Popatrzyła na żołnierzy, którzy wyszli
już na zewnątrz. - Nie uważam, aby to było śmieszne. Chcę się
zobaczyć z puł...
Mężczyźni ponownie zatrzasnęli drzwi, ale ich śmiech wciąż
przenika! do środka chaty.

- Wciąż uważasz, że to mały komitet powitalny, panno
Laaa-Ruuu?
Wyraz twarzy dziewczyny był tak samo naiwny jak jej słowa:

- Przecież i pan słyszał słowa pułkownika, że mnie nie
skrzywdzi.
58

- Tylko głupiec by w to uwierzył.
- Wcześniej pan również zapewniał mnie o tym samym
odparła po chwili milczenia.
-
Zgadza się. ale różnica polega na tym, że ja mówiłem
poważnie.
- Nie mogę pojąć jednego, dlaczego miałabym uwierzyć panu,
a nie pułkownikowi - uniosła lekko podbródek.
- Ponieważ ja mówię prawdę.
- A skąd mam to wiedzieć?
- Nie musisz.
- Tego właśnie chcę dowieść, panie... Jak się pan nazywa?
- Sam Forester.
- Panie Forester - przerwała na chwilę wpatrując się w niego,
jakby przed chwilą urosły mu rogi. - Czy panu wiadomo o jakiejś
broni?

- Nic... - parsknął, udając zszokowanego. - Ja?
- Nie musi pan być niegrzeczny - odparła, usiłując skrzyżować
ręce, lecz to jej nic wychodziło.
- A niby dlaczego znaleźliśmy się w tym bagnie?
- Nie mam pojęcia, to ja pana pytam!
- W takim razie nie bądź laka ciekawska, moja panno.
Niewiedza może ocalić twoją słodką, niewinną główkę.
- Właśnie tego chcieli dowiedzieć się ode mnie żołnierze na
rynku. - Dziewczyna zmarszczyła brwi. - Pytali mnie o broń
- spojrzała na niego. - O strzelby Forestera, prawda?
Raz... dwa...
- Oni myślą, że coś mi na ten temat wiadomo!
- Pięć sekund, czy te cuda nigdy się nie skończą?
- Nie musi się pan silić na dowcip.
- Cóż, jedno z nas musi mówić coś mądrego.
- Pan, panie Forester, nie ma za grosz dobrego wychowania,
uważam, że jest pan prostakiem! - Powiedziawszy to zaczęła
ponownie walić do drzwi i żądać spotkania z pułkownikiem Luną
"tu i teraz!"
Piętnaście minut później sytuacja nie zmieniła się ani na jotę.

59

Dziewczyna nadal bębniła w drzwi. Nieustający łomot odbijał się

Strona 33

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

zwielokrotnionym echem w jego głowie. Miał ochotę przyłożyć
jej tak, by wreszcie ucichła.

Jedynym pocieszeniem był fakt, że głos jego towarzyszki
stawał się coraz bardziej ochrypły. Potarł nos i przymknął oczy
w nadziei, ze jej dłonie są tak samo obolałe jak jego uszy.

Eulalia nigdy nie przypuszczała, że ręce mogą aż tak strasznie
boleć. Nic pojmowała również, dlaczego ci podli strażnicy ją
ignorują. Słyszała za drzwiami ich śmiech i podniesione głosy. Dla
nich to, co zrobili, było śmieszne, a jeszcze nikł nic potraktował jej
w ten sposób, przynajmniej do chwili, gdy poznała Jankesa. Wzrok
jej powędrował w róg chaty. Mężczyzna od dłuższego czasu nic
odzywał się, lekceważył ją tak samo jak żołnierze. Widział jej
wysiłki, by się stąd wydostać, lecz zachowywał się, jakby jej tu
w ogóle nie było. Chciałaby tego z całego serca, lecz. niestety,
wciąż znajdowała się w lej brudnej chacie. Zdążyła znienawidzić
to miejsce. Westchnęła i zrezygnowała z dalszych prób nakłaniania
strażników, by sprowadzili pułkownika. Usiadła pośrodku szałasu
i wpatrywała się w trzcinowe ściany. Słyszała... właściwie niczego
nie słyszała, wokół bowiem zalegała niczym nic zmącona cisza,

Wzięła głęboki oddech i przerwała zatrważające milczenie.

- A więc ma pan na imię Sam?
Skinął nieznacznie głową i oparł się wygodniej o ścianę.
-
Czy to zdrobnienie od Samuela?
- Tak. - Mężczyzna przeszywał ją przekrwionym, piwnym
okiem.
- Rozumiem - kiwnęła głową i gorączkowo szukała w myślach
tematu do dalszej rozmowy. - Pochodzi pan z Północy, z Chicago,
zgadza się?
Wydał cichy, niewiele znaczący pomruk. Wygląda na to, że
sama musi podtrzymywać lę wątłą konwersację.

- Już ci mówiłem, skąd pochodzę. - Wymamrotał jeszcze coś
w rodzaju: „ze sto razy".
60

Dziewczyna nie zwróciła na to uwagi i ciągnęła niewzruszenie:

- Moje pełne nazwisko brzmi Eulalia Grace LaRue. Babica ze
strony ojca też nazywała się Eulalia, tak samo jak jej babka
i prapraciotka z francuskiej gałęzi rodziny. Zgodnie z tradycją,
wszystkie nosiły imię Eulalia. Grace zaś to pomysł mamy. Tak
przynajmniej twierdzi mój brat, Jeffrey. Powiedział mi kiedyś:
"Eulalia jest starym imieniem rodowym, ale Grace... cóż, uwielbiała
je twoja malka. Dlatego nazwała cię Eulalia Grace".
Dziewczyna zatrzymała się dla nabrania tchu. Miała nadzieję,
że jej towarzysz śledził ten wywód. - Tak więc nazywam się
Eulalia Grace.

Mężczyzna miał nieobecny wyraz twarzy, zaś jego oko jakby
sie zaszkliło. Eulalia złożyła to na karb półmroku w chacie.

-
Wydaje mi się - snuła dalej ten wątek - że w okolicznościacb,
w jakich się znaleźliśmy, oraz wobec faklu,
iż spotykamy się już po raz drugi, możemy mówić sobie
po imieniu.

Mężczyzna nadal milczał, podniósł jedynie stojący obok
blaszany kubek i zajrzał do środka.

-
A więc będę zwracać się do pana Samuel, a pan...
- Nie!
Jego okrzyk przestraszył ją.

Strona 34

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

-
Nikt nic zwraca się do mnie Samuel - wycedził przez
zaciśnięte zęby.
- Dobrze, będę mówić Sam, a pan może mnie nazywać
zdrobniale, lak jak moja rodzina i przyjaciele.
Podniósł kubek do ust i napił się.

-
Mówią do mnie Lollie, czyli Cukiereczek - powiedziała
z uśmiechem.
Mężczyzna plunął przed siebie przynajmniej na dwa metry,
następnie zachłysnął się i zaczął kaszleć. Dziewczyna zaczęła
pełznąć do niego, by poklepać go po plecach, lecz udało mu się

już złapać oddech. Popatrzył na nią dziwnym wzrokiem.

- Nazywasz się Lollie LaRue? - zapytał. Z widocznym trudem
tłumił drwiący uśmieszek.
61

Poiaknęła, krzywiąc się na jego ton.

- Nie sądzę, żebym kiedykolwiek miał okazję oglądać twój
występ,
- Słucham? - Nie bardzo rozumiała, o co mu chodzi, ale coś
w jego głosie podpowiadało jej, że ten człowiek stroi sobie z niej
żarty.
Mężczyzna ryknął w końcu śmiechem i wydawał się śmiać bez
końca. Nie było to zbyt przyjemne, nie świadczyło też dobrze

o jego wychowaniu. Dziewczyna z całą pewnością nie dostrzegała
nic dziwnego w swoim imieniu. To dobre, stare imię rodem
z Francji, często spotykane na Południu. W domu zawsze
zwracano się do niej I-olłie, wszyscy o tym wiedzieli. A już na
pewno żaden południowiec nie wyśmiałby jej z tego powodu. To
niegrzeczne i okrutne żartować sobie z czegoś, czego nic można
zmienić.
Ale ten podły człowiek nie dbał o to. Co więcej, mówił jeszcze

o czymś, co wydało mu się naprawdę zabawne, mianowicie
o kupowaniu na targu wachlarza do występu. Wciąż go nie
rozumiała. lecz zabolało ją, że lak otwarcie się z niej naśmiewa.
Rozzłoszczona odwróciła się plecami. Nic mogła już na niego
patrzeć, a poza tym nie chciała, żeby odkrył jak głęboko uraził
jej dumę.
w chacie zapanowała martwa cisza, która doprowadzała
ją do szaleństwa. Nic podobało się jej to milczenie, bo
tylko wzmagało jej strach. Zerknęła na skulonego w kącie
Jankesa, znowu spał. Nie zamienili ze sobą ani słowa od
chwili, gdy odwróciła się od niego. Jedyne, co słyszała,
to dochodzące z zewnątrz rzadkie okrzyki żołnierzy. W środku
było cicho jak makiem zasiał i to jeszcze pogarszało całą
sytuację.

Tak chciała z kimś porozmawiać. Czas dłużył się jej niemiłosiernie
i ze zdenerwowania zaczęła nucić pod nosem melodyjkę
"Dixie", podświadomie pragnąc zagłuszyć ciszę. Kończyła właśnie

62

pierwszą zwrotkę, gdy usłyszała głębokie, wypełnione bólem

westchnicnie. Dochodziło z kąta, w którym siedział Sam.
Przestała nucić i spojrzała na niego. Po raz pierwszy zastanowiła
się czy przypadkiem nie jest ranny. A może to tylko zły sen?

Strona 35

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Przez jakiś czas obserwowała go w milczeniu. Poruszył nieznacze
ramionami i jeszcze raz westchnął, jakby 10 przynosiło mu
ulgę w cierpieniu. Nie dostrzegła żadnych ran poza brunatntym,

zakrwawionym miejscem na owiązanej chusiką łydce. Może rana
jest poważniejsza niż się wydaje.
Ale przecież bez problemu doniósł ją do domu. Nawet nie

zwolnił tempa ani nic utykał; nic sprawiał wrażenia człowieka.
któremu coś dolega. Może dokuczało mu coś innego, na przykład
ból głowy. Sama miewała migreny w pełni lata, szczególnie
podczas gorących i parnych dni. Wtedy zawsze pomagała jej

drzemka, postanowiła więc zostawić mężczyznę w spokoju, żeby

się wyspał. To wielkie poświęcenie, bo w jej głowie huczało od
pytań. Poza tym. wciąż marzyła o rozmowie i nie dawało jej to
spokoju.
Cicha mruczanka uspokoi ją. a nic powinna zakłócić jego

snu. Może wybrać kołysankę? Niespiesznie zanuciła swoją
ulubioną i nie zdawała sobie sprawy, że zaczęła śpiewać pełnym
głosem:

Cicho, moja mała, nie mów już nic,
Tatuś ci kupi małego ptaszka,
A jeśli on ci nie zaśpiewa
Tatuś ci kupi pierścionek.

. jeśli ten pierścionek nie...

-Uczyń mi przysługę, udawaj, że zamieniłaś się w tego
ptaszka i zamknij się. - Spoglądało na nią wściekłe, przekrwione
- Chciałam ci tylko pomóc.
- Niby w czym? Może myślisz, że ściany się rozpadną od tego
ochrypłego skrzeczenia?
63

- Ja wcale nie skrzeczę! - zaperzyła się Eulalia i odetchnęła
głęboko. - Musi pan wiedzieć, że śpiewałam kontraltem w chórze
u madame Devereaux. - Chciała się bronić, a nie przechwalać,
spojrzała więc z zakłopotaniem na kolana i wygładziła fałdy
sukni. Dodała po chwili: - W opinii nauczyciela muzyki mam
głos czysty i dźwięczny.
- Oczywiście, lak czysty jak wrzask konającego kota - zarechotał.
- Najwidoczniej nie zna się pan na śpiewie. - Starała się
spojrzeć na niego z góry, lecz nic potrafiła unieść głowy
dostatecznie wysoko. Mężczyzna celowo zachowywał się niegrzecznie
i nawet okropne warunki, w jakich wyrastał, nie
usprawiedliwiały tak karygodnej postawy. Najwyraźniej lubił
ranić ludzi, stąd też uczucie litości, które zaczęła do niego żywić,
szybko zniknęło.
- Znam się na nożach, pociskach, torturach i bólu, a wiedz, że
twój głos, panienko Laaa-Ruuu. zadaje prawdziwe cierpienie
moim uszom.
- Tym gorzej dla pana. bo zamierzam nucić, ilekroć przyjdzie
mi na to ochota. A to specjalnie dla pańskich uszu. - Zaczęła
głośno śpiewać kolejną piosenkę.
Mężczyzna wsiał i ruszył w jej stronę, jakby chciał ją udusić.
Eulalia pomyślała, czy dla własnego dobra nie powinna przestać,
lecz dalsze rozważania przerwał jej trzask zamka, odgłos otwieranych
drzwi.

Do środka weszli żołnierze. Mieli zmarszczone brwi.

Dziewczyna umilkła. Zauważyła, że ich twarze nieco złagodniały,

Strona 36

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

chociaż nadal ostrza noży kierowali w stronę więźniów. Za
nimi wszedł inny mężczyzna, niosący dwie drewniane miski
z gorącym ryżem. W powietrzu unosił się zapach aromatycznego
sosu. Zaburczało jej w brzuchu. Od wczorajszego popołudnia nie
miała nic w uslach, a wtedy, przed kąpielą, zjadła tylko bułkę
i kawałek mango.

Właściwie to nigdy nie myślała o jedzeniu. To przyzwyczajenie
stanowiło jedną z kardynalnych zasad wpajanych dziewczętom

przez madame Devereaux. Nie należy pozwolić, aby rządził nimi
głód. Nigdy. Już jako młoda dziewczyna nauczyła się, że kobieta
jada niewiele, lekko i delikatnie, a nigdy, przenigdy nie powinna

okazywać, że jest głodna. Ale od czasu do czasu, bardzo rzadko,

żołądek dawał o sobie znać, burcząc, jak gdyby radośnie witał

nadejście posiłku. Przycisnęła rękę do brzucha, jakby to mogło

uciszyć nieprzyjemne bulgotanie.

Niski człowieczek podał jej miskę. Cokolwiek lo było, pach

niało wyśmienicie i Eulalia wpalrując się w parujące naczynie

poczuła napływającą do ust ślinę. Brunatny ryż polano klarownym
sosem z kawałkami mięsa. Chociaż całość wyglądała nieco
kleiście, zapach był kuszący.

Strażnik podszedł do kąta, w którym siedział oparty o ścianę
Sam i podał mu drugą miskę. Dziewczyna rozejrzała się, czekając
aż go obsłuży i poda mu sztućce.

Sam nie czekał. Osłupiała patrzyła, jak pochłania jedzenie
nabierając ryż palcami. Ze zdziwienia aż otworzyła usta.

-
Chwileczkę, proszę zaczekać! - krzyknęła uświadomiwszy
sobie, że ich kelner odchodzi.
Chwyciła za drzwi, przez co omal nic wysypała ryżu. Człowiek
odwrócił się w jej stronę.

- Proszę o sztućce - powiedziała z uprzejmym uśmiechem,
Sam zakrzlusił się i zaczął kaszleć, jakby miał za chwilę
umrzeć. Jednak dziewczyny nie spotkało to szczęście. Jankes
miał odrażające maniery, więc nie zaskoczyło jej, że się zakrzlusił.

Zapewne przez wpychanie zbyt dużej ilości jedzenia do usi,
zanim jeszcze połknął poprzedni kęs. Używał palców jak łopaty.
co było obrzydliwe.

Niski człowiek wciąż stał, patrząc na nią pusiym wzrokiem.

- Sztućce - powtórzyła głośniej w nadziei, że ją zrozumie.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
Sam znowu zakaszlał.
- Widelec, nóż... ach, nie spodziewam się, żeby pan to miał.
Dostanę przynajmniej łyżkę? Proszę - powiedziała jeszcze głośniej
i na migi pokazała jedzenie łyżką. Z narożnika Jankesa dochodziły

64
65

dziwne odgłosy, lecz dziewczyna nie zważała na nie i kontynuowała
wyjaśnianie. Mały człowiek zmarszczył brwi wciąż

Strona 37

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

nie pojmując, w czym rzecz.

Eulalia udała, że wkłada widelec do miski i wykonała przesadne
mchy podobne do krojenia nożem.
Mężczyzna przyglądał się jej uważnie, po czym na jego uslach
pojawił się uśmiech zrozumienia.

-Cuchillos! - pokazał udając że je.
- Tak! Chciałam dosiad ku-czi-hous ~ powtórzyła nieporadnie
z uśmiechem.
Mężczyzna pokiwał głową i wyszedł, zamykając za sobą
drzwi. Z rogu Jankesa dobiegały podejrzane odgłosy, podobne do
odchrząkiwania.

- Czy wszystko w porządku? - spytała patrząc w jego stronę.
Twarz miał lekko czerwoną, a w jego oku lśniła łza. Powinien
bardziej uważać*, dobre maniery mogą uratować go przed zadławieniem
się na śmierć. Jej zdaniem potrzebował krótkiej lekcji
savoir-vivrc'u.

- Panie Forestcr... Sam. Tam, skąd pochodzę, uważa się za
niegrzeczne, kiedy ktoś zaczyna jeść pierwszy, zanim pozostali.
a szczególnie damy, nie są gotowi.
- Czyżby? - spyta! i włożył do ust kolejną porcję ryżu.
Przeżuł jedzenie z beznamiętną miną, połknął i odezwał się
znowu: - Tam. skąd ja pochodzę, je się wszystko, co się ma pod
ręką, i to jak najszybciej. W przeciwnym wypadku zrobi to za
ciebie ktoś inny.
Te słowa natychmiast przywiodły jej przed oczy przeszłość
mężczyzny - biedę i głód. Nie myślał chyba, że ukradnie mu
jedzenie. Zanim zdążyła zasugerować, iż z jej strony nie ma się
czego obawiać, otworzyły się drzwi i wrócił niski mężczyzna
z łyżeczką w ręku.

- Bardzo panu dziękuję. - Przyjęła łyżeczkę z uśmiechem.
Zaczekała, aż strażnik wyjdzie, i zaczęła posiłek. Z narożnika
dochodziły odgłosy szybkiego, łapczywego jedzenia. Z takimi
manierami Jankes opuściłby u madame Devereaux co najmniej ze
66

trzy posiłki; szybko nauczyłby się, co to jest wstrzemięźliwość.
Włożyła łyżeczkę do miski, ale przed oczami na nowo stanął jej

obraz dzieci bawiących się kawałkami cegieł zamiast klocków,
tych wygłodzonych małych istot, które musiały kraść chleb.
Sam poznał już, co to wstrzemięźliwość. Zastanawiała się, co

czuje naprawdę głodny człowiek. Głodny z braku jedzenia, a nic

dlatego, że akurat nie wypada jeść. Nagle przypomniała sobie
ogromne ilości pożywienia, które zmarnowała przez te lata.
i ogarnęło ją poczucie winy. Zerknęła na niego. Mężczyzna jadł,

jakby to był ostatni posiłek w jego życiu.
Odstawiła miskę i dźwignęła się z trudem. Starając się nie

stracić równowagi schyliła się i podniosła ją. Potem ostrożnie,
żeby nie rozsypać ryżu, wyprostowała się. Balansując z miską
w związanych dłoniach przeszła przez chatę i zatrzymała się tuż

przed Samem.
Jankes podniósł głowę i spojrzał na nią podejrzliwie.
Wyciągnęła miskę w jego stronę. Mężczyzna popatrzył na

naczynie, ale się nie ruszył.

- Proszę, możesz zjeść i moje - zaproponowała z uśmiechem.
Przez ułamek sekundy na jego twarzy pojawiło się coś
w rodzaju zakłopotania, ale szybko ustąpiło pełnemu nienawiści,

Strona 38

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

piorunującemu spojrzeniu.
Cofnęła się o krok.

- Zatrzymaj dla siebie to cholerne jedzenie i źle pojętą litość,
panno LaRue! Nie chcę ani jednego, ani drugiego. - Wyglądał.
jaky miał ochotę ją uderzyć.
Z obawy, że może to uczynić, Eulalia wycofała się na swoje
miejsce przy drzwiach. Uraziła ją jego gwałtowna reakcja,

Przecież to nic złego, zwykła uprzejmość, pomyślała. Usiadła
i wpatrywała się w miskę z ryżem. Nie rozumiała jego gniewu.
W jej rodzinnych stronach prezenty przyjmuje się łaskawie
i z wdzięcznością. Oczy ją paliły, przełykała ślinę, usiłując

zdławić poczucie urażonej dumy, które zacisnęło jej gardło.
Niepewnie nabrała łyżeczką ryż i ostrożnie podniosła ją do ust.
Odłożyła ją z powrotem do miski, usiłując poznać smak potrawy.

67

Niestety, nie mogła nic wyczuć. Rozczarowana, już bez apetytu,
spojrzała na dziwne jedzenie. Mężczyzna tego nie chciał, teraz
i ona sama też. Rozejrzała się po prymitywnej szopie, omiatając
wzrokiem zardzewiałe wiadro z wodą i zielone, zapleśniałe
ściany z trzciny. Nie napotkała nic znajomego.

Nie było tu niczego, co by poznawała, niczego bliskiego,
niczego, na czym mogłaby się oprzeć, i to ją śmiertelnie
przestraszyło. Całą duszą pragnęła wrócić do domu, do Belvedere
i do swoich nadopiekuńczych braci. W tej chwili oddałaby
wszystko za ich opiekę i silne ramiona, na których mogłaby się
wesprzeć.

Okup? O, mój Boże!

Dwie sekundy... całkiem nieźle. Sam obserwował, jak osłupiała

Lollie wlepiała wzrok w pułkownika. Nie była w stanie wykrztusić
nic więcej, gdy usłyszała, że od ojca zażądano dwadzieścia
tysięcy dolarów - równowartość strzelb Aguinalda.

- Zaczęły się już negocjacje. Wymiana ma nastąpić za kilka
dni, jeśli twój ojciec będzie z nami współpracował. - Luna
przeszedł koło niej, a w powietrzu zawisła niewypowiedziana
groźba.

Tym razem Sam nie musiał liczyć upływających sekund.
Z wyrazu jej twarzy domyślił się, że doskonale zdaje sobie
sprawę ze swojego położenia. W jej błękitnych oczach błysnęło
zwątpienie, potem udręka, a w końcu absolutna rozpacz. Zrobiło
mu się żal dziewczyny, tym bardziej że dla odmiany tym razem

milczała.
Wkrótce jednak pożałował swojego współczucia,
Dziewczyna spojrzała na niego, następnie przeniosła wzrok na

69

Lunę i wydala z siebie najbardziej potwomy wrzask, jaki
kiedykolwiek słyszał. Miał wrażenie, że przeraźliwy, histeryczny
krzyk jest wystarczająco donośny, by zburzyć ściany chaty.
Dziewczyna krzyczała bez końca.

Opanowany do tej pory pułkownik Luna otworzył ze zdumienia
usta. Obaj strażnicy z grymasem bólu na twarzy zasłonili uszy.

Strona 39

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Luna zaczął z wolna szukać czegoś po kieszeniach.

Samowi od tego hałasu dzwoniło w uszach, a dłonie same
zaciskały się w pięści. Już od dawna nie miał takiej ochoty
zadusić kogoś własnymi rękami. Jej nieprzerwany krzyk sprawił,
że ciarki przechodziły mu po plecach. Bezwiednie naprężył
wszystkie mięśnie. Spojrzał na dziewczynę; miała purpurową
z wysiłku twarz, sine, zaciśnięte pięści, a głos... Boże, jej wrzask
odbijający się od ścian maleńkiego pomieszczenia można było
porównać do wycia tysiąca wściekłych wilków na dnie Wielkiego
Kanionu. Na jego głowę i ramiona posypała się sucha trawa.
Obok spadły dwa karaluchy, a ze ścian jak strugi deszczu
uciekały gekony.

Za chwilę Lollie LaRue rozniesie całą chatę.

Luna wcisnął jej knebel w usta. Sam rozluźnił natychmiast
mięśnie karku i ramion i wziął głęboki, pełen ulgi oddech.
Jednak, o zgrozo, dziewczyna wypluła knebel i zaczęła od nowa.

- Gdzie knebel? - Luna wraz ze strażnikami przeszukiwał
klepisko.
Eulalia usiadła na nim. Sam spostrzegł, jak włożyła knebel pod
spódnicę, a to oznaczało, że dziewczyna świetnie wie. co robi.
Chryste, ależ ona potrafi wrzeszczeć! Aż świdrowało go w zębach.
Gdyby nie cierpiał Luny tak bardzo, sam podszedłby do dziewczyny
i osobiście wepchnąłby ten przeklęły knebel w jej usta.
Niejedne już przeszedł tortury, a Lollie w skali od jednego do
dziesięciu zasłużyła na osiem -jeden to smaganie biczem, a przy
dziesięciu traci się oko.

Luna zrezygnował z poszukiwań i zbliżał się do niej ze
złowrogą miną. Sam instynktownie napiął mięśnie, wiedział, co
szykuje. Dziewczyna nadal miała czerwoną twarz i zaciśnięte

70

oczy, tylko natężenie krzyku spadło przynajmniej o oktawę.
Pułkownik stanął przy niej, a jego gniewna twarz nie wróżyła
niczego dobrego. Uśmiechnął się okrutnie i podniósł wysoko pięść.

- Jeśli uszkodzisz towar, nie otrzymasz zapłaty - odezwał
się Sam. Mówił to znudzonym, wypranym z emocji głosem.
Pułkownik za wszelką cenę chciał ją uciszyć, Jankes wyczytał
to z jego oczu.
Teraz jednak znieruchomiał i przez dobrą chwilę walczył
z chęcią zadania dziewczynie ciosu. Wreszcie opuścił zaciśniętą
pięść.

- Zostawcie ją! - krzyknął do strażników. Odwrócił się na
pięcie i wyszedł; za nim niczym cienie podążyli żołnierze. Drzwi
zatrzasnęły się z hukiem.
- Możesz już przestać się wydzierać, poszli sobie.
Krzyk urwał się i Eulalia otworzyła wilgotne od łez, błękitne
oczy.

- Brawo, to było dosyć skuteczne - pogratulował jej. - Często
tak postępujesz?
Patrzyła na niego nieobecnym wzrokiem i potrząsnęła głową,
powoli dochodząc do siebie.

- Tylko gdy tracę zmysły - odparła w końcu zachrypniętym
głosem.
- Aż tak często?
- Samuelu, wiesz...
- Sam! Nikt nie nazywa mnie Samuelem - przerwał ostro.
- Dobrze. A wiec. Sam, myślę, że to ty jesteś za wszystko
odpowiedzialny - szepnęła żałośnie.
- Pewnie masz rację, ale zrzucanie winy na mnie i tak nie

Strona 40

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

poprawi naszej sytuacji.
- Ojciec zapłaci okup, zobaczysz, że lo zrobi. On mnie uratuje
- zapewniła zbyt pospiesznie. Wprawdzie głos miała stanowczy,
lecz z jej błękitnych oczu wyzierały zwątpienie i rozpacz.
Jeśli kiedykolwiek w życiu spotkał kobietę potrzebującą
ocalenia, to właśnie miał ją przed sobą.

- Ani przez chwilę w to nie wątpiłem - powiedział. Dziew71

czyna popatrzyła na niego. Starał się odgadnąć, co kryje się za
tym spojrzeniem. Wydawała się przygnębiona, jakby straciła coś
niezwykle cennego. Uciekła przed jego badawczym wzrokiem
i zaczęła ponowię bawić się błyskotką przy bucie.

Jak to jest? Jej czyny całkowicie przeczyły jej słowom. Była taka
słaba i niepewna siebie, a zachowywała się, jakby zjadła wszystkie
rozumy. Zastanawiał się, kogo ta biedna mała chciała oszukać: jego
czy samą siebie. Nic chciał jednak nic mówić, a tylko ją ostrzec.

- Nic próbuj więcej żadnych sztuczek. Luna drugi raz ci nie
przepuści, nic będzie miał obiekcji, żeby odesłać cię martwą do
domu. Musisz też wiedzieć, że zrobi tak na pewno, jeśli nie
zapłacą okupu.
Twarz dziewczyny zrobiła się bledsza od zamarzniętego jeziora
Michigan.

Łatwiej było jej współczuć, gdy nie wrzeszczała. Nic potrzebuje
tu nowego ataku histerii, pomyślał więc, że lepiej będzie, gdy
skłamie. Przynajmniej zyskają na czasie, a im więcej go mają.
lym większa jest szansa na ucieczkę,

- Słuchaj, jestem pewien, że twój ojciec zbierze pieniądze
i najdalej za parę dni będziesz w domu. Potem wrócisz bezpiecznie
do Belleview...
- Belvcderc - poprawiła go machinalnie, wciąż bawiąc się
klamerką buta.
- W porządku, Belvedere. Pojedziesz na farmę w Peachlree...
- Beechtree - znów mu pr/erwata. Westchnęła i podrapała
palcem po lekko zadartym nosie.
- Obojętne, jak się zwie. Będziesz znowu w swym Hick House.
- Hickory House - oświadczyła głośno i popatrzyła na niego
zniecierpliwiona.
- Hick czy Hickory, jaka to różnica? Oba są na Południu. Poza
tym najważniejsze, że wrócisz do domu, prawda? - Co za
paranoja. Po co się w ogóle tak stara? Kogo obchodzą jej domy,
zwłaszcza że prędzej mu kaktus wyrośnie na dłoni, nim dziewczyna
którykolwiek z nich zobaczy.
Eulalia wierciła się dobrą minutę, zanim udało się jej wydostać

72

knebel. Popatrzyła na gałgan, uniosła głowę i rozejrzała się po
pomieszczeniu. Polem podczołgała się do wiadra z wodą.

Aha, kwiatek jest spragniony. Może zatem zachowała jeszcze
ne ludzkie odruchy. Z kąta wybiegła mała jaszczurka
wspięła się po jego nodze. Sam strzepnął ją z irytacją - co za

dokuczliwe stworzenia! Jego uwagę przyciągnęły odgłosy plusnia.
potoczył więc wzrokiem w tamtą stronę.
Dziewczyna myła się ich wodą do picia.

- Co ty, do diabła, wyczyniasz? - krzyknął. Zerwał się na
równe nogi i jak mógł najprędzej pokuśtykał do niej.
Eulalia umoczyła szmatkę w wiadrze, wyżęła ją zgrabnym
ruchem i starannie wytarła nią twarz i szyję.
Stał nad dziewczyną, a jego oczy miotały błyskawice. Nie

Strona 41

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

wierzył, iż można być aż tak głupim.
Dziewczyna przetarła wilgotną szmatką oczy. potem je otworzyła.
Mruczała przy tym jak kot.

- Myję się - poinformowała go z niewinną minką. Zachowywała
się tak, jakby marnowanie wody do picia było
najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem. Pochyliła głowę, pozwalając
włosom opaść swobodnie na twarz, i przemyła kark.
- Poczułam się już trochę nieświeżo - wyjaśniła zza kurtyny
losów.
Mężczyzna wyrwał gałgan z jej rąk.

- Czemu to zrobiłeś? - zapytała podrywając głowę.
- Ponieważ, cukierkowa panno LaRue, kąpiesz się w naszej
jedynej wodzie - odparł z błyskiem w oczach.
- Z pewnością nie - zmarszczyła brwi patrząc na kubeł.
Jankes zaklął soczyście.
Eulalia nachyliła się nad wiadrem i przepuściła wodę przez
palce. Spojrzała na niego z niedowierzaniem na twarzy.

- Ależ la woda jest... brunatna.
- Brunatna czy nie, tylko to pozostaje do picia.
Dziewczyna wzdrygnęła się. Wyraz jej twarzy mówił jasno, że
prędzej umrze, niż wypije coś takiego.
Powracając do swojego kąta Sam usłyszał, jak Eulalia dobija

73

się do drzwi. Strażnicy nie otwierali, więc próbowała stukać
głośniej.

-
Hej tam, słyszycie? Potrzebujemy wody!
Żadnej reakcji. Spojrzała na Jankesa, a polem na wiadro.
Westchnęła głęboko, a jej ramiona opadły w geście ostatecznego
zwątpienia. Stała tak przez dłuższą chwilę, po czym powoli wróciła
na swoje miejsce. Usiadła ze spuszczoną głową, cicha nagle
i pokorna. Bawiła się nerwowo szmatą składając ją na różne
sposoby i tylko raz po raz głośno wzdychała. Jakie to do niej
niepodobne! Sam poważnie się zaniepokoił. Dziewczynie nie wolno
się teraz załamać - to ostatnia rzecz, na którą mogą sobie pozwolić.

- Hej lam, panno LaRue!
Dziewczyna drgnęła lekko.
Zaśpiewasz mi kołysankę? Lepiej mi się śpi przy wrzasku
walczących kotów.
W jej oczach błysnęła wściekłość. Dobrze, pomyślał, zachowała
więc jeszcze chęć do walki. Jego zdanie o pannie poprawiło się
odrobinę, co jednak niewiele znaczyło, i tak bowiem było
wyjątkowo niskie.

- Nie zaśpiewałabym nawet na twoim pogrzebie. - Dziewczyna
uniosła wysoko głowę i wyprostowała się niczym pruski żołnierz.
Z największym trudem zdołał stłumić śmiech. Jedno trzeba jej
przyznać - nie można się przy niej nudzić. Jej obecność
zapewniała bezustanne atrakcje, cokolwiek to miało oznaczać.
Przypominało mu to wymachiwanie przed kotem kawałkiem
sznurka - podobnie mógł się bawić z Eulalią i to utrzymywało
jego umysł w pełnej gotowości.

Dziewczyna nadal piorunowała go wzrokiem. Ze wszystkich
sił starała się okazać chłodną pogardę i sprowokować go do
jakiejkolwiek reakcji. Na próżno. Sam wzruszył ramionami i udał.
że go to nic nie obchodzi. Koncentrował się na wyławianiu
dobiegających z zewnątrz odgłosów, czynił to zresztą od chwili
znalezienia się w chacie. Wysoko w rogu izby znajdowało się
małe okienko. Dzięki niemu orientował się, co się dzieje w obozie

Strona 42

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- kiedy zmieniają się strażnicy, ilu mniej więcej jest ludzi i kiedy
74

-
przejeżdżają wozy. Z kąta padania światła i jego natężenia, a także
zapachów gotowanego jedzenia bezbłędnie odgadywał pory dnia.
Opierał się o ścianę, przymykał swoje jedyne oko i starał się
naszkicować w myślach obraz obozu. Był to jedyny sposób na
wybranie najlepszej pory ucieczki.

O Boże! Zdejmij to ze mnie, szybko! - wrzasnęła Eulalia,
Miotała się na wszysdtie strony, rzucając głową niczym spieniony
koń.
Czuła, jak wielki żuk chodzi jej po włosach.

-
Do diabła, nie ruszaj się! - Sam nachylił się nad nią
i przyciągnął głowę dziewczyny do swoich piersi.
-
Aj! Złap go, błagam! - Przycisnęła nos do szorstkiej koszuli
Sama, która przypominała twardą, wypaloną skorupę, a on
zanurzył palce w jej włosach. Nie okazał delikatności; pociągnął
mocno, sprawiając jej ból. W oczach Eulalii pojawiły się łzy.

- Och! - wciągnęła powietrze w nagłej panice.
Sam wyczuł pod palcami przesuwającego się robaka. Zaklął
kilkakrotnie i wreszcie wyszarpnął żuka wraz z garścią włosów.

-
Ojej! - Przycisnęła dłonie do obolałej głowy.
- Zamknij się, już go wyjąłem. - Z obrzydzeniem w głosie
cisnął na ziemię zaplątanego we włosy robaka. Chrząszcz spad!
z głośnym stukiem.
Dziewczyna siedziała skulona, a od czasu do czasu jej ciałem
wstrząsaly dreszcze. Dalej miała wrażenia, że coś po niej chodzi.

- Noe powinien byl porozgniatać te paskudztwa.
- Są nieszkodliwe - powiedział mężczyzna. Siedział w kucki
i przyglądał się jej pobłażliwie.
- Mało mnie to obchodzi, nienawidzę wszelkiego rodzaju
|robactwa. Jeszcze bardziej od żuków nienawidzę pająków.
Jankes nie spuszczał z niej wzroku, a jego twarz rozjaśnił
dziwny uśmiech, który ani trochę nie dodał jej otuchy.

- Pająki też są tutaj? - Rozglądała się po chacie, jakby
oczekiwała nagłej inwazji tych stworzeń. Oczami wyobraźni
75

widziała wokół siebie tysiące najrozmaitszych paskudztw. Serce
skoczyło jej do gardła.

- Jeśli są, to wkrótce się o tym przekonamy. Jestem pewien,
że słyszały cię wszystkie pająki świata, nawet te z Belleview.
- Z Belvedcre - poprawiła.
- Zgadza się - odparł rozbawionym głosem, - Belvedere.
niezdobyty bastion klanu LaRue. Tam nie ma robactwa? Och.
zapomniałem, nie podpowiadaj mi - podniósł wysoko ręce.
- Robakom zabroniono wstępu, bo nie podpisały Deklaracji
Niepodległości.
- To niegodziwe, nic wspominając już, że grubiafiskie. Chciałam...
Ich sprzeczkę przerwał szczek otwieranego zamka. Odwrócili
się w stron? drzwi. Przez okamgnienie oślepił ich blask lampy
naftowej. Na progu chaty stanął pułkownik. Jeden ze strażników
trzymał lampę i drzwi, w rękach dwóch kolejnych ujrzeli
wycelowane w nich noż i karabin.

Lollie zerknęła na Sama. Nie spuszczał wzroku z karabinu.

Strona 43

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Jej uwagę przyciągnął fałszywy uśmiech Luny. Oczami błądził
po jej sylwetce.
Dziewczyna wstrzymała oddech.

- Zgodzili się wypłacić nam okup. Wymiana nastąpi za dwa
dni, popłyniemy łodzią do zatoki Colorido.
Eulalię aż zatkało z wrażenia. Luna powiedział, że popłyną
łodzią. Na tę myśl przewróciły się w niej wnętrzności. Przypomniała
sobie podróż na Filipiny, kiedy to większość czasu
spędziła skulona w koi albo na podłodze w ubikacji. Nigdy
w życiu nie czuła się taka chora. Oprócz stewarda, przynoszącego
codziennie świeża wodę, ręczniki i pomarańcze, jedyną osobą,
którą Eulalia widywała podczas rejsu, była Mamie Philpott,
metodystka. Siała przed toaletą i śpiewała religijne pieśni.
Najgorsze wspomnienia łączyły się z „Wieczną kołysanką", którą
intonowała zawsze wtedy, gdy fale najbardziej huśtały statkiem.

Mimo wszystko gotowa była raz jeszcze przecierpieć chorobę
morską, aby tylko wydostać się z stąd i wreszcie spotkać się
z ojcem. A więc jednak ją uratuje! Uradowana, podniosła głowę. Po

76

twarzy pułkownika znowu błąkał się ten sam podejrzany uśmiech,
Eulalia natychmiast spoważniała. Zbliżył się, nic spuszczając z niej

wzroku. Wyczuła narastające napięcie Sama. Luna staną! przed nią
i wyciągnął rękę. Przesunął palcami po jej policzku i podbródku,
a potem uniósł jej głowę. Chciała zamknąć oczy. lecz zmusiła się, by
tego nic robić. Ściany chaty niemal pękały od narastających emocji.

- Szkoda - rzucił Luna i oderwał od niej oczy. Obrócił się na
pięcie i spojrzał na Sama, który nagle był równie ospały jak stary
pies myśliwski. - Może chcesz przejść na drugą stronę, amigo?
I Aguinaldo, i ten twój Bonifacio pragną tego samego, niepodległości.
Sam uśmiechnął się do pułkownika. Dziewczyna instynktownie
wyczuła ukryte niebezpieczeństwo; był to uśmiech drapieżny

i śmiertelnie groźny.

- Luna, ja nie kwestionuję celów walki Aguinalda czy Boni-
facia, dla mnie nic ma (o żadnego znaczenia. - Słowa Jankesa
zawisły w powietrzu.

- Słuszny wybór - odparł Luna. Wyraz jego twarzy nieco
złagodniał i w jednej chwili znikło gdzieś napięcie, jakim było
naładowane powietrze. - Jesteś taki sam jak ja...

- Myślę, że to wybór wątpliwy - poprawił go Sam. Przypominał
pająka trzymającego muchę w sieci. - Nie podważam
dążeń Aguinalda. Dla mnie niezrozumiałe jest co innego: dlaczego
wybrał sobie takich a nie innych współtowarzyszy.
Twarz pułkownika zrobiła się purpurowa, a jego oczy zwęziły
się do małych szparek.

- Zabierzcie go! - rozkazał i wyszedł.
- Nie! - wrzasnęła Lollie chwytając jednego z żołnierzy za
rękaw. Została brutalnie odtrącona i upadła na podłogę. Związane
nogi utrudniały jej zachowanie równowagi. Jednak wstała z trudem
i krzyknęła błagalnym tonem: - Proszę, on jest obywatelem
amerykańskim!

Strażnicy całkowicie ją zignorowali i wyprowadzili Jankesa,
Zanim zamknęli drzwi, Eulalii udało się jeszcze dostrzec twarz
Sama- była zupełnie bez wyrazu.

Sam stał pośrodku chaty z wzrokiem utkwionym w przeciwległej

Strona 44

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

ścianie. Ostatkiem woli, mimo obolałych pleców, udało mu
się zachować wyprostowaną sylwetkę. Nie oddychał, skoncentrował
się jedynie na rozmazanym obrazie ściany i czekał, aż
żołnierze zamkną drzwi. Trwało to całą wieczność.

- Co oni ci zrobili? - dobiegł go głos dziewczyny.
Nie odpowiedział. Czuł, że jeśli spróbuje otworzyć usta,
wydobędzie się z nich jedynie jęk bólu, którego tak bardzo starał
się uniknąć.

Drzwi zatrzaśnięto i zrobiło się ciemno; Sam mógł wreszcie
opaść bez czucia na podłogę.

Leżał jak martwy twarzą do ziemi. Żebra paliły go od zadanych
kopniaków, a lewa noga całkiem zdrętwiała z bólu po tym, jak
wymierzane ciosy, nie trafiwszy w żebra, spadały na kończyny.
Ręce i palce miał tak nabrzmiałe od tortur, że sznur krępujący
nadgarstki sprawiał wrażenie zaciskającego je imadła.

Nie mógł się poruszyć nawet o centymetr. W dodatku czul się

78

badzo zmęczony, jednak walczył z ogarniającą go sennością.
Musi mieć pewność, że nadal potrafi w pełni kontrolować swoje
ciało. Było to ćwiczenie woli, którego za żadne skarby nic wolno
mu zaniedbać. Zbyt wiele razy w przeszłości od tego zależało

jego życie.

Z lewej strony dobiegł go szelest zmierzającej ku niemu
dziewczyny. Stała nad nim długą chwilę, po czym nieśmiało
dotknęła jego przedramienia. Przekręcił lekko głowę i syknął

z bólu.

Chciał otworzyć oko, ale zrezygnował - wymagało to zbyt
wiele energii. Po godzinach tortur i bicia stracił siły. Najważniejsze,
że Luna nadal niczego nic wie. Sam nie zdradził prawdziwego

żródła zakupu broni. Podał zmyślone nazwisko dostawcy, bo
wiedziai, że sprawdzenie lego zajmie żołnierzom conajmnicj trzy
dni. Do tego czasu Sam zamierzał znaleźć się daleko sląd.

Oczywiście pod warunkiem, że będzie w stanie się jeszcze
poruszać.
Chryste, ależ go boli szczęka... jakby przetrwał dziesięć rund

z "Bostońskim Chłopcem".
Po kilku długich jak wieczność sekundach dziewczyna odgarnęła
mu włosy z twarzy, nieopatrznie dotykając przy tym szczęki.

- Słodki Jezu! - jęknął głucho. Wilgotną szmatką przetarła
jego pokiereszowane wargi.
-
Mój ty biedaku.
Zabrzmiało
to, jakby płakała. Jeszcze tylko tego potrzeba
rozhisteryzowanej Lollie LaRue.

-
Mówiłem ci już wcześniej, nic potrzebuję twojej litości,
zatrzmaj ją dla siebie - wykrztusił przełknąwszy ślinę i oblizując
wargi. Był to potworny wysiłek.
Dziewczyna szybko nabrała w płuca powietrza i jak oparzona
cofnęła ręce. Czekał, aż powróci na swoje miejsce i zajmie się
'sobą. Nie słyszał jednak, aby się poruszyła. Wymamrotała coś
pod nosem, lecz nie potrafił zrozumieć jej słów. Po chwili znowu

Strona 45

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

poczuł delikatny i kojący dotyk wilgotnej szmatki, którą, nie
bacząc na jego protest, wycierała mu twarz.

79

Byi bardzo zmęczony i obolały, przestał wiec zmagać się
z sennością - nęcącą wizją zapomnienia o bólu. Szmatka
przesunęła się właśnie po ranie na czole i twarz Sama wykrzywiła
się w grymasie cierpienia. Wtedy, jak przez mgłę, doszły do
niego słowa dziewczyny. Mężczyzna chciał się uśmiechnąć, ale
nie był w stanie. Ogarniała go coraz większa senność, mimo to
nie przestawał się dziwić temu, co powiedziała. Nie były to słowa
smutku, strachu czy żalu, były to słowa walki. Mała słodka dama,
Lollie LaRue, nazywała go „cholernym Jankesem".

Przestaniesz wreszcie mamrotać?

Lolłie spojrzała na Sama; jego napuchnięta twarz była jedną

wielką raną. Uśmiechnęła się promiennie i zaczęła znowu nucić

,.Dixie".

Mężczyzna wziął głęboki oddech i natychmiast się skrzywił.
Melodia urwała się. Cierpiał strasznie i wyglądał opłakanie, ale
dziewczyna nie zamierzała być na tyle niemądra, aby zrobić dla
niego cokolwiek, kiedy nic spał. Za nic też nie chciała dać po
sobie znać, że mu współczuje. Bez pardonu odrzuciłby jej pomoc.
tak jak uczynił to wczoraj w nocy. Miała na tyle oleju w głowie,
by nie pozwolić, aby ten zmasakrowany człowiek wykrwawił się
na śmierć. Eulalia była bowiem dobrą chrześcijanką.

Jankes przespał całą noc pośrodku chaty, nawet nie drgnął.
Lękała się nawet, czy nie umarł. Bardzo, bardzo długo obserwowała,
czy jeszcze oddycha. Z kawałka halki zrobiła coś na
kształt poduszki, którą starała się podsunąć mu pod głowę. Wtedy
mężczyzna ocknął się na moment i znienacka wyrzucił przed
siebie ręce. Silny cios o milimetry minął jej głowę. Potem
trzymała się już od niego z daleka.

O świcie Sam przeczołgał się do swojego kąta. Dziewczyna
obserwowała jego wysiłek i już chciała mu pomóc, kiedy skrzywił
się na widok halki i rzucił kąśliwą uwagę, że to nie miejsce na
działalność charytatywną. Poradził, by nie schodziła z piedestału,
na który wyniosło ją społeczeństwo, i dała mu święty spokój.

80

Posłał jej przy tym spojrzenie tak jadowite, że nie miała odwagi
go więcej dotykać. Gdy znalazł się w swoim kącie, ucichł.

Przez ten czas Eulalia omal nie postradała zmysłów. Z sufitu
spadł kolejny chrząszcz, potwór o długości prawie sześciu
centymetrów. Wylądował wprawdzie z dala od niej, ale nie

poprawiło lo jej samopoczucia. Bezskutecznie starała się wmówić

sobie, że to nic takiego. Nie miała tu nikogo, kto mógłby jej
wysłuchać i ją pocieszyć, toteż rozmawiała sama ze sobą. Do
czasu, aż Sam warknął na nią, aby „zajęła się czym innym"

i zamilkła.
Dziewczyna spojrzała na niego uważnie. Siniaki na twarzy
mężczyzny prawie dorównywały czernią opasce na oku, jednak

w odróżnieniu od niej wpadały na obrzeżach w malowniczy
fiolet. Dolna warga straszyła opuchlizną. Podobne rany zauważyła
na jego policzkach i czole.

Strona 46

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Nigdy dotąd nie widziała pobitego mężczyzny i niewątpliwie
spokojnie mogłaby spędzić resztę życia bez takich widoków.
Była to sprawka pułkownika Luny i to ją przerażało. Chciała jak
najdalej uciec od tego szaleńca, ale musiała przeżyć jeszcze jeden

dzień w więzieniu.
Sam zaklął głośno i siarczyście.
Przywołała na pomoc całą swoją dumę, aby nie spytać,

dlaczego.

Sam z trudem zmienił pozycję ciała i usiłował Ściągnąć but.
Ręce ześliznęły się i ponownie zaklął. Odwróciła się, ale zaraz
poczuła na plecach jego palący wzrok. Spojrzeli na siebie, on
jakby oceniał jej możliwości.

- Potrzebuję pomocy.
Była to ostatnia rzecz, jakiej się spodziewała usłyszeć. Niebywałe
- Sam Forester prosi ją o pomoc!
Z niedowierzaniem podsunęła się do niego i czekała na dalsze
instrukcje.
Mężczyzna gestem wskazał lewy but. Po raz pierwszy mogła
się przyjrzeć z bliska jego rękom. Spuchnięte palce i dłonie były
sine. Ale dopiero widok paznokci do głębi nią wstrząsnął.

81

Wyglądały lak, jakby ktoś miażdży! je, dopóki nie zaczęły
krwawić.

Przeszły ją ciarki na wspomnienie bólu, który przeżyła jako
dziesięcioletnia dziewczynka, kiedy jej palce dostały się między
drzwi. Wciąż czuła szarpiące pulsowanie, jakby zdarzyło się to
wczoraj. Paznokcie stały się wtedy fioletowe, ale nie były aż
tak zmasakrowane jak Sama. Ogarnęło ją przygnębienie. Poczuła
ściskanie w gardle i zwalczyła chęć płaczu. Zrozumiała
teraz, dlaczego zachowywał się w stosunku do niej tak nienawistnie.

To była duma. Sama wystarczająco mocno sponiewierano
i widać nie potrzebował dalszych zranień, z jej strony dia odmiany.

- Ściągnij ten but - powiedział i wyprostował nogi. Uniósł je
nad ziemią, żeby mogła lepiej chwycić obcas lewego buta.
Okazało się to trudniejsze niż przypuszczała. Skrępowane ręce
nie ułatwiały sprawy, toteż zarówno cholewa, jak i obcas
bezustannie wyślizgiwały się jej z dłoni.

- O, Boże!
Zignorowała jego pogardliwe westchnienie i szarpnęła ponownie
za obcas. Przeszkadzała jej w tym gruba lina zaciągnięta
wokół nogi. But ani drgnął, obojętne, jak mocno ciągnęła.

- Wygląda na to. że potrzeba cudu, żebyś go zdjęła
- skrzywił się.
- Dlatego wrzeszczysz? Modlisz się o pomoc?
- Niekoniecznie. Aj, delikatniej! Nic możesz choć raz się na
coś przydać?
- Jesteś niesprawiedliwy. Przecież umiem zdejmować buty,
tylko że teraz...
- Widzę, odwalasz kawał naprawdę dobrej roboty.
Miała dość jego sarkazmu i arogancji. Postanowiła udowodnić,
że potrafi poradzić sobie z czymś lak banalnym, jak zdjęcie buta.
toteż złapała obcas, objęła go rękoma i z całej siły przycisnęła do
piersi. Pochyliła się nieco, spojrzała na niego ze złością, po czym
wzięła głęboki oddech i szarpnęła się do tyłu.

Strona 47

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Noga wyskoczyła z obuwia jak korek z butelki. Dziewczyna

82

upadła plecami na podłogę, a impet uderzenia był tak wielki, że
zobaczyła gwiazdy.
Sam zaśmiał się, choć bardziej przypominało to zduszony jęk.
Starała się usiąść i posłała mu groźne spojrzenie. Jankes
zaśmiał się jeszcze głośniej, jednocześnie krzywiąc się z bólu.

Gdyby nie przedstawiał sobą aż tak smętnego widoku, rzuciłaby
w niego zdjętym butem. Zamiast tego uniosła dumnie głowę
i próbowała go zignorować.

- Włóż teraz rękę do środka, koło szwu powinnaś znaleźć
niewielką wypukłość.
Wepchnęła obie ręce do ciepłego jeszcze buta i natrafiła na
zgrubienie. Spojrzała na Sama ze zdziwieniem i powoli wyciągnęła
niewielki, lecz groźnie wyglądający sztylet.

- Przetnij sznur - powiedział, wyciągając ręce przed siebie.
- Te cholerne pętle zupełnie tamują przepływ krwi.
Ostrożnie nacięła jeden z węzłów i poluzowała go na tyle, aby
mógł wyciągnąć dłonie. Mężczyzna oparł się o róg chaty i długo
je rozcierał, Zdezorientowana tym wszystkim dziewczyna przyglądała
się sztyletowi, a potem z pytaniem w oczach spojrzała na
Sama. Ruszał bezgłośnie ustami, jakby coś liczył.

- Chcesz mi powiedzieć, że przez cały czas miałeś ten nóż
przy sobie?
- Zdumiewające, tylko cztery sekundy - mruknął i wyjął
ostrze z jej rąk. Jego uścisk zelżał i nóż upadł na podłogę. - Do
diabła!
Jeszcze w to nic wierzyła. Przez tyle dni czołgali się po tej
prymilywnej, niegodnej psa budzie, a byli w stanic w każdej
chwili się uwolnić.

- Dlaczego tak późno? Przecież mogliśmy uciec z pomocą
tego noża.
- Nie byłem gotów - odparł i posłał jej impertynenckie
spojrzenie. - My?
- Oczywiście, że tak. Oswobodziłbyś nas, a potem użył
sztyletu przeciwko strażnikom.
- Tego maleństwa na stu żołnierzy? Wątpliwa sprawa. - Popa83

trzył na nią dłuższą chwilę i dodał; - No. no... Swoją drogą
krwiożercza z ciebie dama.

- Nie miałam na myśli zabijania ich. właściwie...
-A o czym myślałaś? - Kpiący uśmiech na jego uslach
pokazywał wyraźnie, że wiedział, co miała na myśli.
- Cóż... - zawahała się. Po zastanowieniu rzuciła: - Od kiedy
lo masz pan lak delikatne sumienie, panie Forester? Poza tym
użyłeś noża wobec mnie. pamiętasz?
- Hm, trzy sekundy. Jak mogłem o tobie zapomnieć? Z tego
właśnie powodu znaleźliśmy się w tym bagnie.
- Chyba nie mnie obwiniasz? Mnie? - Z oburzeniem uderzyła się
w piersi. Jak śmiał sądzić, iż to jej wina? Jedyne, oco mogła mieć do
siebie pretensje, to lekkomyślny pomysł, aby samotnic wyruszyć na
bazar. Poza tym, dlaczego liczy bez przerwy czas. a właściwie
sekundy? Popatrzyła na jego poobijaną twarz i skomentowała; - Tc
ciężkie przejścia musiały do reszty pozbawić cię zdrowego rozsądku.
- Dziwne, ale lo samo pomyślałem o lobie - odparł z bezczelną
miną.
Znowu się z niej naśmiewa, a ona znowu nie rozumie,
dlaczego. Gotowała się ze złości. Podniosła się i chciała wrócić

Strona 48

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

na swoje miejsce.

- Zaczekaj!
Odwróciła głowę i utkwiła w nim wzrok z niemym pytaniem:
„No i co teraz?"

- Nie mam wystarczająco dużo siły, aby przeciąć sznur przy
nogach. Musisz to zrobić.
W pierwszym odruchu chciała mu odmówić, ale widok zmaltretowanej
twarzy i spuchniętych rąk powstrzymały ją od małostkowej
złośliwości. Przywołała w pamięci obraz pobitego Jankesa
stojącego dumnie na środku chaty i czekającego, aż wyjdą
strażnicy, i chwyciła za nóż.

Trzymając rękojeść w obu dłoniach starała się przeciąć linę, która
kilka razy owinięto wokół jego kostek. Sznur był bardzo gruby
i pełen węzłów, nawet bez buta mocno zadzierzgnięty na nodze
mężczyzny.

84

- Co się lak guzdrzesz? Przetnij wreszcie te cholerne supły.
- Patrzył, jak dziewczyna stara się ruszyć poskręcaną linę.
- Jest taka gruba i iwarda - poskarżyła się i ponowiła próby,
Stwierdziła, że wybrała zdecydowanie zły kąt nacinania, więc
zmieniła pozycję i włożyła w pracę więcej siły. Zacisnęła zęby,
zamknęła oczy i cięła naprawdę szybko. W końcu pchnęła nożem
po raz ostatni.

Sznur pękł i ostrze wbiło się w miękkie ciało.

Mężczyzna szarpnął nogą i kolejny raz zaklął szpetnie.

Eulalia otworzyła oczy. Opuchniętą dłoń trzymał ponad kostką.

a przez palce sączyła się krew.

-O mój Boże! - uklękła przy nim. - Tak mi przykro,
przepraszam! - Uniosła brzeg sukni i starała się przyłożyć do rany.
- Odejdź... stąd - wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Proszę! - błagała. Czuła się podle. To wypadek, ale faktem
było,
iż rozcięła mu nogę, a przecież i bez tego był ranny.
Poczuła w oczach łzy upokorzenia, Zdławiła je i wyszeptała;

- Tak mi przykro.
Odgłos zbliżających się kroków zupełnie ją sparaliżował.
Gapiła się na drzwi czekając, aż się oiworzą, a Sam zostanie
przyłapany z rozwiązanymi rękoma i nogami.

- Wsuń mi te sznury z powrotem na ręce, szybko! - szepnął.
Odwróciła się widząc, że mężczyzna zdążył już nałożyć but
i obwiązać sobie nogi.

- Pospiesz się, do cholery!
Ze zdenerwowania jej palce poruszały się wyjątkowo niezgrabnie.

- Dalej, Cukiereczku, nakładaj te więzy - wyciągnął do
niej ręce.
- Gotowe. Tylko się nie ruszaj! - Westchnęła z przejęciem,
gdy udało się jej w końcu założyć mu na przeguby luźne kawałki
sznura.
Tymczasem drzwi się otworzyły i dziewczyna spojrzała w tę
stronę. Zbyt szybko. Oślepiona słońcem przez chwilę nic nie
widziała.

85

Strona 49

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Mały człowiek wszedł do środka niosąc dwie miski ryżu
i wiadro świeżej wody. Odetchnęła z ulgą. Mężczyzna postawił
kubeł w najbliższym rogu i podał jej miskę. Uśmiechnął się,
wręczając łyżeczkę. Dziewczyna chciała odwzajemnić uśmiech,
lecz Sam dżgnął ją w plecy końcem buta.

Odwróciła się marszcząc brwi. Jej gniewny wzrok napotkał
oko współwięźnia, który usiłował jej coś pokazać. Idąc w dół za
jego spojrzeniem ujrzała, że więzy wokół nadgarstków zupełnie
mu się rozluźniły.

Niski człowiek przeszedł bokiem chcąc podać miskę Samowi
i Eulalia wciągnęła powietrze. Jeśli Jankes podniesie ręce, sznur
spadnie na podłogę.

- Ja to wezmę. - Stanęła przed Samem i wyciągnęła rękę po
drugą miskę. Mężczyzna zawahał się, wtedy dziewczyna posłała
mu szeroki uśmiech.
Strażnik zamrugał oczami, potrząsną! głową i powoli podał jej
miskę.

Lollie wzięła ją i wstrzymała oddech, dopóki mężczyzna nie
minął drzwi. Dopiero kiedy zamknął je za sobą i zaryglował,
głęboko odetchnęła. Odwróciła się i uśmiechnęła z dumą.
Poradziła sobie, a w dodatku zrobiła coś pożytecznego! Stwierdziła
w myślach, iż tym uczynkiem wyrównała rachunki z Jankesem,
w szczególności wynagrodziła mu zadaną nożem ranę.

Nadal się uśmiechała, gdy wyciągała przed siebie miskę.

Z głuchym plaśnięciem w naczyniu wylądował wielki,
czarny żuk.

Dziewczyna dziko wrzasnęła, odrzuciła miskę daleko od siebie,
a związanymi rękoma zasłoniła oczy. Polem zaniosła się histerycznym
płaczem.

Mniej więcej po minucie spojrzała na Sama.

Jego widok sprawił, że twarz dziewczyny wykrzywił grymas
lęku. Odsunęła się nieco, decydując, iż dla własnego bezpieczeństwa
musi zachować pewną odległość.

Mężczyzna siedział z miską na głowie, która w absurdalny
sposób przypominała piuskę papieską. Wypływały spod niej

86

kawalki ryżu z sosem, które powoli zsuwały się mu po twarzy
i kapały z zaciśniętej szczęki. Jedynym odgłosem w chacie był
dźwięk ryżowych drobin, lądujących na jego piersi i skrzyżowa

nych rękach.

Miał kompletnie zbaraniałą minę. Jego szyja stała się pur

purowa, zupełnie jak u jej brata, Jeda. w chwilach największego

zdenerwowania. Była przekonana, że gdyby rtie ryż oblepiający

twarz, z nozdrzy buchnąłby mu ognisty dym niczym u bajkowego

smoka.

Otworzyła usta i chciała coś powiedzieć na swoje usprawie

Strona 50

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

dliwienie, cokolwiek.

— Ani... jednego... słowa - wycedził Sam wycierając ryż z oka.
Najwyraźniej wiele go kosztowało to niezwykłe opanowanie,
Przyszło jej na myśl, że marzy o krwawej zemście.

Zacisnęła usta i ostrożnie się odsunęła.

Nagle przeleciał między nimi czarny robak. Pziewczyna pisnęła
z przerażenia, zacisnęła dłonie i zamknęła oczy. Wzięła głęboki
wdech i powoli je otworzyła.
Sam z chrzęstem zgniatał żuka końcem buła. Lollie obser

wowała go z obrzydzeniem na twarzy, gdy z morderczym

błyskiem w oku miażdżył robaka o wiele mocniej i dłużej niż

trzeba. Z wyrazu jego twarzy wywnioskowała, że to ona powinna

teraz znajdować się na miejscu owada.

Przezorność nakazała jej zwiększyć dzielący ich dystans, lecz
jak miała to zrobić ze związanymi rękoma i nogami? Skrzywiła
się i rzuciła wzrokiem na sztylet leżący u jego stóp.

— Czy mógłbyś... - zaczęła po dłuższej przerwie.
- Nie! - ryknął.
Dziewczyna aż podskoczyła.
Patrzył na nią spode Iba, a napięte mięśnie karku i ramion
oznajmiały, że z powrotem zamienił się w gotowego do skoku
drapieżnika.

Eulalia zwalczyła w sobie chęć podniesienia rąk, aby chronić
się przed zdradzieckim ciosem. W błyskawicznym tempie przeczołgała
się przez chatę i usiadła w jej najciemniejszym i najdal

87

szym kącie. Czuła się jak Ewa po zjedzeniu jabłka, kiedy
uświadomiła sobie wszystkie groźne skutki swojego grzechu.

Chociaż incydent z ryżem był tylko wypadkiem, podobnie
zresztą jak nieszczęśliwy cios sztyletem, chciała Sama przeprosić.
Nie przypuszczała jednak, aby w tej chwili mógł zdobyć się na
wielkoduszność, postanowiła więc siedzieć cicho. Zaiste, to
olbrzymi wysiłek z jej strony, ponieważ bardziej niż kiedykolwiek
pragnęła rozmowy i przebaczenia.

Żegnaj, Cukiereczku.

Wymiana była już postanowiona. Sam patrzył, jak strażnik
przecina sznur krępujący jej nogi. Dziewczyna na moment
zerknęła na niego i Sam zauważył, że jej niebieskie oczy
przepełnia strach.

- Do widzenia, panic Forester - szepnęła ze spuszczonym
wzrokiem.
Nie odzywali się do siebie przez cały dzień. Od czasu,
gdy rzuciła mu na głowę miskę z ryżem, każde z nich
pozostało w swoim kącie. Zniknął jej cały irytujący snobizm,
zastąpiony łagodną rezygnacją. Wolałby już, żeby okazywała
mu gniew czy śpiewała swoje kocie kołysanki. Ciężko przyznać,
ale jej milczenie wydało mu się raptem czymś zgoła nienaturalnym.
Znowu na nią popatrzył. Ogarnęło go dziwne

Strona 51

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

poczucie winy, coś, co odczuł po raz ostatni, gdy zrozumiał
okrutny żart wuja.

Wymiana miała się odbyć jeszcze tego dnia, toteż mógł
pozwolić sobie na odrobinę współczucia. Pomyślał, że w końcu
pozbędzie się tej piekielnie kłopotliwej dziewczyny, sam zaś
zniknie na długo przed powrotem Luny. Tak się musi siać.
bowiem drugą możliwością była tylko śmierć z rąk pułkownika.

Eulalia z godnością stała naprzeciw niego, jednak jej żałosna
mina świadczyła o wielkim przygnębieniu. Sam się zdumiał, jak
mocno go lo dotknęło.

- Jutro już będziesz w Manili - pocieszył ją.
88

Dziewczyna posłała mu słaby uśmiech, a jednocześnie zaszkliły
się jej oczy.

- Wracaj do domu, do Belleview.
- Belvedere - pociągnęła nosem.
- Dobrze, Belvedere - uśmiechnął się szeroko pomimo obolałej
szczęki i rozciętej wargi.
Popatrzyła na niego przepraszająco, jakby szukając przebaczenia.

- Zapomnij o tym. Cukiereczku. To był wypadek. - Szybko
skinął głową, posyłając jej w ten sposób nieme pozdrowienie.
Zanim dziewczynę wyprowadzono, jej twarz rozjaśnił promienny
uśmiech.
Sam długo patrzył na zamknięte drzwi i wsłuchiwał się w kroki
odchodzących strażników. Po kilku minutach spojrzał do góry
i z wielu charakterystycznych oznak wywnioskował, że dochodzi

południe. Zaraz też dobiegły go odgłosy zmieniającej się warty;
sygnał. na który czekał. Przygotowania do wyjazdu spowodują, że
w obozie zapanuje zamieszanie. Miał około dziesięciu minut.
Potem Luna z eskortą wyruszą w podróż i strażnicy będą go
pilnować jeszcze dokładniej, nie chcąc narazić się na gniew
dowódcy. W razie ucieczki więźnia poleciałyby głowy. Ale to już

nie jego zmartwienie, on musi uciekać. Zrzucił więzy i wyciągnął
z buta nóż. W rogu chaty znajdował się mały otwór w kształcie
litery U. wystarczająco duży, aby się przez niego prześlizgnąć.

Powoli rozchylił trzciny i wystawił głowę na zewnątrz.

W polu widzenia znajdowało się jeszcze pięć chat, co oznaczało,
że widać z nich cały tył jego więzienia. To był problem
i nieoczekiwana przeszkoda w ucieczce. Alę zarazem stanowiło

to dodatkowe wyzwanie. Jak zwykle w takich razach poczuł
gwałtowny przypływ energii; poobijane ciało już tak nie bolało
i mógł swobodnie poruszać palcami. Potrzebował tego.

Obszar na tyłach chaty wydawał się pusty. Nic zważając na
posiniaczone żebra i poobcierane ręce Sam przeczołgał się przez
dziurę. Przykucnięty, szybko zamaskował otwór resztkami trawy
tak że stał się całkiem niewidoczny. Potem szybko skradał się

wzdłuż ściany i zatrzymał dopiero na rogu.

89

Ujrzał stojącego przy drzwiach strażnika, który czujnie rozgląda
się na wszystkie strony. Niedobrze, będzie nie lada klopoi
z ominięciem go, szczególnie że żołnierz wygląda na gorliwego.

Strona 52

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Po prawej stronie Jankesa rozpościerał się rozległy plac, a za nim
kolejna chata, Dochodził z niej śmiech i zapachy jedzenia, co
wskazywałoby na to, że trafił na stołówkę. Cholera, najruchliwsze
miejsce obozu. Powrócił szybko do drugiego narożnika chaty.
Tutaj przynajmniej horyzont by I czysty, nic dostrzegł ani jednego
człowieka Luny. Skręci! i zaczął ostrożnie przesuwać się wzdłuż
ściany. Na południc od niego, w odległości około siedemdziesięciu
metrów, znajdował się gęsty zagajnik figowców, oddzielony od
obozu dwoma rzędami poskręcanego drutu kolczastego. Nagle
/. tylu chaty rozległ się odgłos kroków.

Sam puści! się pędem naprzód, przeskoczy! przez jedne druty,
potem przez następne. Z impetem uderzył stopami w grząskie
podłoże, przez co dały o sobie znad poranione żebra. Na chwilę
straci! oddech. Gdy tylko poczuł chłodny cień lasu, opadł na
ziemię i chwytając łapczywie powietrze przetoczy! się między
figowcami w wilgotną, wysoką na metr trawę. Przycupną! tam
bez ruchu niczym skała, chociaż żebra paliły go jak diabli,
a płuca łapały oddech krótkimi, płytkimi skurczami. Stara! się za
wszelką cenę zachowywać cicho.

Patrol zatrzymał się nic dalej niż piętnaście metrów od niego.
Przywarł twarzą do ziemi i do jego nozdrzy doszedł cuchnący
odór. wydobywający się z, mokrej gleby. Czeka!, aż żołnierze
pójdą dalej. Później powoli podniósł się na kolana i tak skulony,
przemknął w stronę graniczącej z obozem rzeki. Czas nieubłagalnie
uciekał. Zegar w jego głowie odmierzał minuty; juz wkrótce
odkryją, że go nie ma.

Dopadł wreszcie brzegu rzeki, a tam ześlizgnął się na brzuchu
do wody, pokrytej gęstą warstwą zielonych liści lotosu. Poruszał
się wzdłuż mangrowców porastających brzegi, z trudem przeciskając
się pod grubymi gałęziami, które co chwila zagradzały mu
drogę. W powietrzu słychać było miarowy klekot pompy parowej.

Zatrzymał się wpół kroku. Gdzieś niedaleko stąd znajdowała

90

się łódź. Koryto rzeki zwężało się tu i lekko zakręcało, prze

rzedziły się też mangrowce; najwyraźniej ktoś oczyści! tę część

brzegu. Sam przeskoczył wiec w stronę gęstych bambusów

wodnych, stanowiących całkiem niezłą kryjówkę. Znad wody

wystawała mu jedynie głowa, a i tak zasłonięta gęstymi trzcinami.

W tym miejscu rzeka rozlewała się szeroko, tworząc na

jednym brzegu coś w rodzaju zatoczki. Znajdował się tam długi.

szary, dość zniszczony barak, stojący na bambusowej przystani,

zzicleniałcj od niezliczonych warstw rzecznego mułu. Zacumo

wano do niej wyblakły, zielono-biały kuter. Wszędzie kręcili się

ubrani w polowe stroje żołnierze. Niektórzy z nich stali na straży,

inni zaś przygotowywali łódź do wypłynięcia. W wilgotne

powietrze uchodziły z komina kłęby pary, zaś sapanie parowego

silnika zagłuszało, ku ubolewaniu Sama, wszelkie rozmowy.

Strona 53

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Kuter załadowano mieszaniną rozsypujących się drewnianych
skrzyń i szarych, pordzewiałych beczek. W latach swojej świetności
były one czarne, teraz pokrywała je wszechobecna czerwona
. rdza tropików. Pośrodku tego wraka pracował równie zdezelowany
silnik. Obok kotła znajdowała się sterówka, przykryta gęstymi

palmowymi liśćmi.

Na dziobie zgromadziła się grupka żołnierzy. Przepychali się

nawzajem i wymachiwali rękami jak ptaki tłoczące się do

rozsypanych okruchów chleba. Gdy się rozstąpili. Sam ujrzał

pośrodku pułkownika Lunę stojącego nad swoim cennym różo

wym ładunkiem. Dziewczyna siedziała na wąskiej ławce koło

wyciągarki do cumowania. Z jej rozpaczliwych ruchów i niecier

pliwego postukiwania Luny nożem o cholewkę buta Sam wy

wnioskował, że odbywa się tam jakaś żywa dyskusja. Wiele by

dał, żeby dowiedzieć się, o co chodzi.

Popatrzył ponad barakiem w stronę dużej, otwartej przestrzeni.

Tam, na wysokiej skarpie, kolejnych pięciu żołnierzy obserwowało

rzekę. To było świetne miejsce; mogli kontrolować stamtąd całą

zatokę, zapewniając Lunie i kutrowi bezpieczeństwo. Niestety,

jednocześnie odcinali Samowi szansę na przeprawienie się w dół

rzeki.

91

Wzmożony ruch na nabrzeżu sygnalizował, że kuter już
niebawem odpływa. Silnik syczał i parskał, a mężczyźni na
przystani nachylali się nad pachołkami i odwiązywali ostatnie
liny cumownicze przytrzymujące łódź. Musi szybko myśleć
i działać.

Nie miał już czasu na znalezienie pnia czy kawałka drewna,
który pomógłby mu się schować przed uzbrojonym patrolem.
Kuter wycofywał się powoli, nabierając pary w kolie. Sam
odetchnął kilka razy z rzędu, długo i wolno, aby wypełnić płuca
tlenem. Nie zważał przy tym na ból szarpiący ód nowa jego
poranione żebra. Wziął ostatni wdech i zanurkował głęboko. Miał
nadzieję, ze zdąży dopłynąć do kutra, zanim ten zmieni kierunek
i bacznie dryfować w dół rzeki.

Płynął szybko, z całej siły rozgarniając wodę rytmicznymi
ruchami rąk i nóg. Był wdzięczny swojemu anonimowemu
ojcu, iż obdarzył go potężną posturą i silnymi mięśniami.
W tej chwili potrzebował tego jak nigdy przedtem. Płuca
paliły go od wstrzymywania oddechu, lecz nie zwalniał. Kierował
się hałasem i drganiami wody wywołanymi przez silnik. Znajdował
sic coraz bliżej celu. aż poczuł wirujące wokół niego
spienione fale.

Klekotanie silnika urwało się gwałtownie, potem rozległ się

Strona 54

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

zgrzyt metalu i silnik ucichł. Nastąpiła martwa cisza, Płuca
domagały się już powietrza i nieznośnie bolały go żebra. Jednak
nie przestawał kopać wody odrętwiałymi nogami i ciągnąć
najpierw jednej, a potem drugiej ręki. Z największym wysiłkiem
posuwał się naprzód, mimo krępującego ruchy i ciążącego mu
coraz bardziej ubrania. Robił to z determinacją wyuczoną przez
lata w slumsach Chicago.

Dawaj,.. Dalej, płyń, ty obolały sukinsynu, nie zatrzymuj się!

Niecałe trzy metry obok niego rozległ się stukot. Woda
Zagotowała się i z głośnym chrzęstem metalu ruszył ponownie
silnik kutra.

Sam wynurzył się w ostatniej chwili, aby zdążyć pochwycić
zaczep do holowania, znajdujący się obok steru po tej stronic

92

burty, dobry metr od śruby statku. Teraz trzymał się kurczowo
uchwytu i walcząc ze spienioną wodą, podążył wraz z łodzią
w dół rzeki.

Wolałaby umrzeć, jednak przewiesiła tylko głowę przez
prawą burtę i zwymiotowała. Gdzieś z lewej strony dobiegły ją
ciskane po hiszpańsku przekleństwa pułkownika. Wpatrywała się
w mętną wodę i koncentrowała na oddychaniu, chcąc w ten
sposób uspokoić rozszalały żołądek. Po chwili uzmysłowiła

sobie. że przekleństwa brzmią tak samo w każdym języku;
zdradza je obrzydliwy ton, jakim są wypowiadane.
Przedtem usiłowała wytłumaczyć mężczyźnie, że nie znosi

dobrze podróży łodzią, ale on jej nie wierzył. Dziewczyna
zwymiotowała ponownie. Założę się, że tym razem mi uwierzy,
pomyślała, lecz było to marne pocieszenie. A może Luna ma

jeszcze resztki ludzkich uczuć, w końcu przeciął jej więzy, aby
mogła się trzymać poręczy, gdy wychylała się za burtę. Kuter
płynął dalej, chybocząc się lekko z burty na burtę, z jednej strony

na drugą...

W głowie się jej kręciło, przez ciało przebiegały dreszcze.
a żoładek podskakiwał przy najlżejszym kołysaniu. Wyprostowała
się wreszcie i przyłożyła rękę do wilgotnego czoła. Żołnierze

patrzyli na nią ze zdziwieniem.

- Czy mogę dostać jakąś mokrą szmatkę? - Oparła się
o poręcz. Trzęsła się cała jak galareta.
Pułkownik nakazał jednemu z żołnierzy czegoś poszukać,
następnie demonstracyjnie odwrócił się do niej plecami. Eulalia
wytarła łzy, które spływały po rozpalonych policzkach. Kiedy
wymiotowała. zawsze leciały jej Izy. Łódź ruszyła szybciej
trafiając na sprzyjający prąd i dziewczynę owiało rześkie powiel-
trze. Niewiele jej to pomogło, toteż wychyliła się znowu przez
burtę i czekała na kolejny atak choroby.
Po pewnym czasie opanowała słabość żołądka. Poczuła na
sobie czyjeś spojrzenie. Odwróciła się powoli i otworzyła oczy.

93

To żołnierz z mokrym kawałkiem materiału. Położyła go sobie
na czole i oparła się o twardą ławkę. Jęczała jak potępiona wraz
z każdym poruszeniem się kutra. Łódź kołysała się z burty na
burtę, a dziewczyna zawodziła i przewracała kompres na czole.
Nie potrafiła powstrzymać się od jęków, poza lym czuła się nieco

Strona 55

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

lepiej, mogąc choć w ten sposób sobie ulżyć.

Każda sekunda spędzona na wodzie wydawała się jej godziną,
każda minuta dniem. Żołądek znowu podszedł do gardła, więc
stanęła z głową wystawioną przez burtę. Wisiała jakiś czas w lej
pozycji, ściskając szmatę niczym mszał i modląc się w myślach,
aby dopłynęli do zatoki, i to jak najszybciej.

Sam trzymał się uchwytu przy burcie kutra i przebierał
nogami w spienionej wodzie. Zmierzali prosto do zatoki Colorido,
gdzie miała się odbyć wymiana. Gdy znajdą się blisko celu, puści
kuter i popłynie do brzegu. Stamtąd będzie musiał przedzierać się
około czterech dni przez dżunglę, żeby dotrzeć do obozu
Bonifacia. Przejażdżka łodzią zaoszczędzi mu dwa dni drogi.
Miał dużo szczęścia, że udało mu się popłynąć wraz z łodzią
w dół rzeki.

Od czasu do czasu dochodziły go poprzez hałas silnika strzępy
rozmów żołnierzy, którzy chodzili po pokładzie, gdzieś wysoko
ponad nim. Czuł się lu bezpieczny, z piersią ponad lustrem wody,
ukryty przed oczami wartowników dzięki szerokiemu kadłubowi
kutra. Silnik miarowo klekotał, Sam zaś leżał w wodzie i pozwalał,
aby obmywała jego obolałe mięśnie.

Nagle rozległ się suchy trzask, a polem coś zagwizdało.
Jankes skulił się instynktownie. Jedyną rzeczą, jaką znał
równie dobrze jak własne imię, to odgłos strzału.
Odwrócił głowę w stronę północnego brzegu. Ostrzeliwała ich
stamtąd grupka hiszpańskich żołnierzy; to była zasadzka.

Sam trzymał się ciągle zaczepu holowniczego, lecz zaczął się
rozglądać za bardziej bezpiecznym schronieniem. Robiło się
gorąco. Żołnierze z kutra odpowiedzieli ogniem, ale wielu z nich

94

spadało jak kaczki z pokładu do wody. Tuż obok Sama wleciały
do rzeki cztery metalowe beczki.

Puścił się łodzi i używając jednej z beczek jako tarczy
skierował się powoli w stronę brzegu. Po kilku minutach dotarł
szczęśliwie do trzcin. Tam udało mu się wyczołgać na suchy ląd
i ukryć w kępie krzaków.

Kuter płynął dalej. Wtem długa seria dosięgnęła silnika.
Zabrzmiało to lak, jakby ktoś ćwiczył strzały do puszek. Silnik
zaczął się dławić, aż w końcu zamiłkł na dobre. Na pokładzie
znajdowało się jeszcze sześciu żołnierzy z Luną na czele, którzy
cały czas ostrzeliwali hiszpańskich napastników. Sam obserwował

ich przez chwilę i nagle dostrzegł różową kulę poruszającą się
pośród rozbitych skrzynek. Zaklął głośno. Dziewczyna najpierw
przebiegła na lewo. a kiedy pocisk trafił w skrzynkę obok, rzuciła
się w najdalszy zakątek statku. Miotała się w tę i z powrotem jak
oszalała.

Lollie LaRue wyraźnie prosi się o kulkę.

Sam z politowaniem pokręcił mokrą głową. Byłaby bezpiecz

niejsza, gdyby siedziała tylko w jednym miejscu. Hiszpanie nie

będą jej trzymać, gdy odkryją, że jest więźniem Luny. Ostatnio

bardzo uważają na stosunki ze Stanami Zjednoczonymi. Nie

potrzebują żadnych kłopotów na szczeblu dyplomatycznym.

Strona 56

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Sytuacja między obu krajami i tak jest bliska eksplozji.

Jeżeli jednak Amerykanka zostanie złapana z nim, również

Amerykaninem, a do tego najemnikiem, to już zupełnie inna

historia. Hiszpanie przeczesywali dżunglę wyłapując wszystkich

najemników i partyzantów i doskonale znali reputację Sama.

Wiedzieli leż wszystko o człowieku, który go wynajął.

Powietrze przeszył donośny krzyk. Sam doskonale znał ten

hałas i natychmiast odwrócił się w stronę, skąd dobiegał. Ta

różowa idiotka właśnie wskoczyła do wody i starała się chwycić

jednej z beczek. Niestety, minęła ją o wyciągnięcie ręki.

Sam jęknął.

Eulalia tonęła - szła na dno jak ołów.

Bez chwili namysłu wśliznął się ponownie do rzeki. Zanurkował

95

i z determinacją szukał jej w mętnej, mulistej wodzie. Płynął
blisko dna, aby uniknąć padających strzałów. Hiszpańscy żołnierze
zobaczyli dziewczynę, a raczej usłyszeli, kiedy rzuciła się w toń
z krzykiem. Pewnie sam król hiszpański ją usłyszał.

I właśnie ta niewyparzona buzia ją uratowała.

Z prawej strony doszło go dziwne bulgotanie. Obrócił się
i zobaczył ją. Miała przerażone, szeroko otwarte oczy i usta
i wrzeszczała. Chwycił ją za włosy i pociągnął na powierzchnię,
prosto w kierunku płynącej beczki. Nie wiedział dotąd, że można
krzyczeć pod wodą. Wynurzyli się i dziewczyna krztusząc się,
wciągała powietrze. Próbował zakryć jej usta, aby ją nieco
uciszyć. Wreszcie Eulalia złapała oddech i odwróciła się do
niego. Zawiesiła mu ręce wokół szyi i trzymała kurczowo.

-
Dziękuję, dziękuję - mamrotała między kaszlnięciami.
Dotarli do brzegu. Sam wyszedł pierwszy, następnie wyciągnął
dziewczynę i przeczołgał się z nią do zarośli. Wciąż mamrotała
coś i jęczała, zbyt głośno.

-
Zamknij się, bo powystrzelają nas jak kaczki!
Dziewczyna zamilkła, ale za późno. Nad jego głową przeleciała
ze świstem kula z mauzera, z głuchym plaśnięciem trafiając
w pobliskie drzewo. Dziewczyna otworzyła szeroko oczy i usta.

Sam znal ten wyraz, twarzy na pamięć, więc rzucił się w jej
stronę. Kolejne kule przeleciały nad nimi.
Eulalia, rzecz jasna, zaczęła wrzeszczeć.

Eulalia nie mogła wydać z siebie najmniejszego dźwięku

- miała knebel w ustach. Próbowała dać mu znak w inny sposób.
lecz zdała sobie sprawę, że mężczyzna dalej ją ignoruje. Ściskał
tylko mocniej jej rękę i jeszcze szybciej ciągnął przez dżunglę.
Obejrzała się za siebie, lecz nikogo nie dostrzegła. Z pewnością

Strona 57

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

znajdowali się już w bezpiecznym miejscu, chociaż jeszcze nie
tak dawno sytuacja wydawała się krytyczna.
Tuż po tym, jak krzyknęła ze strachu, słysząc przelatujące nad

nimi pociski, spośród drzew wybiegł prosto na nich hiszpański
żołnierz. Kierował się na Jankesa. Dziewczynę ogarnęło przera

żenie i nie ociągając się przykucnęła w krzakach. Jakże nienawidziła
strzelb!
Jednak Sam ich uratował. Jednym ciosem powalił Hiszpana

zaciągnął go w zarośla. Zabrał mu karabin, pistolet, nóż, plecak

i manierkę, po czym
chwycił Lollie za rękę, odciągnął kilka
metrów dalej i zmusił kolanem do położenia się na ziemi. Przez
moment zadawala sobie pytanie, czy uratował ją tylko po to, aby

97

ją icraz zabić, lecz lo by nic miało najmniejszego sensu. Następną
rzeczą, jaką zrobił, lo zakneblował jej usla kawałkem mokrej halki.

Cały czas starała się pozbyć knebla, ale okazał się zbyt mocno
zawiązany; niemożliwością było rozsupłać mokry materiał. Poza
tym miała wolną tylko jedną rękę. drugą bowiem wciąż trzyma!
Jankes w stalowym uścisku.

Przeprowadził ją przez zagajnik pełen twardych i ostrych
bambusów, ani na chwilę nie puszczając jej dłoni. Wiedziała, że
gdyby próbowała się zatrzymać, tak jak uczyniła lo wcześniej,
tarmosiłby ją jeszcze brutalniej. Z szybkością zająca zmienił
kierunek i skręcił ostro w lewo. Kilka minut później pociągnął ją
kamienistą dróżką w górę, na ukrytą wśród skał półkę. Tam
położył ją twarzą do ziemi i przytrzymał tak za pomocą ręki
i kolana. Kark bolał ją i palił od wysiłku.

- Jeden dźwięk, najmniejsze piśniecie, a będziemy martwi
- szepnął jej do ucha.
Na te słowa odeszła jej wszelka chęć do rozmowy. Leżeli tak
przycupnięci do ziemi, a Eulalia czuła na plecach przyspieszony
oddech mężczyzny i uderzenia jego serca. Wydawały się tak silne
i głośne, że postanowiła szybko zmówić cichy pacierz, aby
Hiszpanie go nic usłyszeli.

.Serce dziewczyny biło równie szybko. Palił ją oddech Jankesa,
gorętszy i bardziej wilgotny niż otaczające ich powietrze. Doznała
dziwnych dreszczy. To ciekawe, przecież znajdują się w tropikach,
a tu nie dostaje się z zimna gęsiej skórki. Dziewczyna zadrżała,
mężczyzna zaś przestał oddychać. Czuła na sobie jego przenikliwy
wzrok, chociaż sama wpatrywała się w leżący przed nią brązowy
kamień. Żar jego spojrzenia odpędził dreszcze. Potrząsnęła głową,
jej towarzysz westchną! i w jednej chwili opuściło ich to dziwne
napięcie; oboje zaczęli znowu normalnie oddychać, jak czynią to
ludzie znajdujący się o krok od śmierci.

Przykra woń potu pokrywającego ich długo nie myte ciała
mieszała się ze stęchlizną rzecznej wody, parującej z ubrań.
Jednak wszystko przyćmiewał zapach dżungli - intensywny,
zabarwiony aromatem wilgotnej ziemi, egzotycznych kwiatów

98

i wszechobecnej zieleni. Tu w sercu tropikalnych ostępów,
nawet mchy i korzenie roślin roztaczały tę osobliwą woń. Dziwne,
ale pachniało wokół czystością.

Strona 58

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Uwagę Eulalii przyciągnął zbliżający się hałas. Wstrzymała
oddech - to był dźwięk noży tnących bambusowy las. Zesztywniała
ze strachu. Nieopodal rozległ się szelest liści i chrzęst odgarnianych
krzaków. Sam jeszcze bardziej przylgnął do skały. Usłyszeli
chlupotanie błota. Żołnierze podeszli tak blisko, że słychać było ich
szepty. Dziewczyna wystraszyła się na dobre. Hiszpanie stali tuż
pod nimi i mogłaby przysiąc, że celowali w jej stronę z karabinów.

Płuca rozpaczliwie domagały się powietrza i tylko najwyższym

wysiłkiem woli udało się jej powstrzymać narastającą panikę.
Raptem ktoś krzyknął.
Lollie zacisnęła oczy, walcząc z chęcią wrzasku, i czekała na

niechybny strzał.
Wokół zapanowała pełna napięcia, groźna cisza.
Oboje z Samem zamarli w bezruchu.
Gdzieś wysoko w koronach drzew powietrze przeszył krzyk

ptaka. Powróciły odgłosy kroków, prowadzonych szeptem rozmów,
szelest liści i trzask łamanych gałęzi - nieomylne znaki
oddalania się prześladowców.

Dziewczyna odetchnęła z ułgą i pozwoliła głowie opaść
bezwładnie na splecione ramiona. Leżeli tak diuźszą chwilę,
nieruchomi, jeszcze niepewni swojego bezpieczeństwa. Nasłuchiwali
w absolutnej ciszy, czy Hiszpanów rzeczywiście już nie ma.

Jednak Eulalia z każdą mijającą sekundą odrywała się od myśli

o tamtych. Coraz bardziej uświadamiała sobie bliskość Jankesa,
. przygniatający ciężar jego ciała i napięte, twarde mięśnie, którymi
przytrzymywał ją na skale. Ich ciała ściśle przylegały do siebie,
a mokry materiał ubrań nie stanowił żadnej osłony. Ciała obojga
były wilgotne od potu i rozgrzane niczym kamienie w łaźni
parowej. Przełknęła ślinę chcąc odwrócić głowę. Nie rozumiała
tej nieodpartej potrzeby, co więcej, ledwie ją kontrolowała.
Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu chciała koniecznie zobaczyć
jego twarz, spojrzeć mu prosto w oczy.

99

Wtem ciężar ustąpił i Sam ukląkł obok niej. Obrócił ją do
siebie, delikatnie objął za ramiona i podciągnął dziewczynę na
kolana. Pragnienie Eulalii się spełniło, spolkały się ich spojrzenia.
Było to przedziwne uczucie, jeszcze przed minutą bowiem
właśnie o tym marzyła. Nie widziała go dokładnie, rysy mężczyzny
rozmazywały się coraz bardziej. Spuściła głowę zdając sobie
sprawę, że z jej oczu płyną łzy. Wiedziała, że to reakcja na
przeżyte właśnie chwile grozy i strachu. Ale serce trzepotało
w jej piersiach również z innego powodu, z obawy przed tym, co
przyciągało ją do tego człowieka.

jankes dotknął ręką jej głowy, przesunął opuszkami palców po
mokrych włosach i twarzy, rozpalając na nowo każdy skrawek
ciała. Czekała w napięciu, trzęsąc się w środku od emocji,
których nigdy dotąd nie zaznała. Jego palce zatrzymały się na
węźle knebla; rozwiązał go i materiał opadł niespostrzeżenie na
jej kolana.

Niespodziewanie ostro zapiekły ją otarte kąciki ust. Wzięła
głęboki wdech i zamknęła oczy czekając, aż ból minie. Otworzyła
je wreszcie, gdy poczuła kojący chłód na wargach.

_ Przytrzymaj trochę, to pomaga - Jankes zmoczył materiał
świeżą wodą z manierki i podał jej ten naprędce zrobiony kompres.
Dziewczyna wpatrywała się w niego, starając się zrozumieć
własne uczucia. Po chwili jednak dała za wygraną.

Strona 59

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Chodźmy już - rzekł spoglądając w górę. Przyczepił manierkę
do paska i poprawił karabin na ramieniu.
Z tymi słowy mężczyzna zeskoczył ze skalnej półki i wyciągnął
do niej ręce. Patrzyła na mokrą szmatkę w dłoni i zastanawiała
się, co ma Z nią zrobić.

_ Chodź, idziemy!

Usiadła na występie skalnym i ledwie zdążyła się przygotować.
kiedy potężnymi dłońmi chwycił ją w talii i zdjął z półki. Oparła
się rękami na jego ramionach nawet nie zauważając, że ciągle
trzyma knebel w zaciśniętej pięści. Mężczyzna postawił ją na
ziemi, tym razem delikatnie, i spojrzał na materiał. Ten diabeł się
uśmiechał!

100

Doskonale wiedziała, o czym myśli. Jego zdaniem tak radykalne
zamknięcie jej ust było świetnym żartem. Miała ochotę rzucić
w niego kneblem, lecz powstrzymała tę pokusę. Schowa tę szmatkę
głęboko, aby nie wpadła mu w ręce, gdyby zechciał jej ponownie
użyć. Nie da mu tej satysfakcji, już nigdy więcej nie pozwoli sobie
zasłonić ust. Nic będzie krzyczała, przynajmniej się postara.

- Pójdziemy na zachód - poinformował ją tymczasem mężczyzna
i poprawił na ramionach plecak.
Dziewczyna ruszyła przed siebie, ale zatrzymało ją przekleństwo
Jankesa.

- Powiedziałem na zachód! - Chwycił ją za rękę i szarpnął
w drugą stronę.
Eulalia popatrzyła do góry, ale przez gęstwinę nigdzie nie
mogła dostrzec słońca,

- Tam jest zachód - protestowała.
- Południe.
- Wydawało mi się, że zachód.
- Tyle mam z tego. gdy proszę cię, abyś trochę pomyślała
- mruknął pod nosem.
- Posłuchaj no, mój panie! - Dziewczyna zatrzymała się
i oparła ręce na biodrach. - Kazałeś mi iść na zachód. Poszłam
więc w kierunku, który wydał mi się zachodem. Jeśli masz z tym
jakiś problem, to następnym razem pokaż mi palcem.
Wzrok mężczyzny spoczął na jej prawej dłoni; nadal ściskała
w niej kawałek halki. Eulalia szybkim ruchem włożyła mokry
materiał za dekolt, a kiedy spojrzenie Sama powędrowało ku jej
piersiom, skrzyżowała przed sobą ręce i śmiało patrzyła mu
w oczy. Sam w końcu wzruszył ramionami i z obojętną miną
przeszedł koło niej. Przez chwilę zastanawiała się, czy iść w jego
ślady. Rozejrzała się po gęstej, ciemnej dżungli. Gdzieś w górze
rozległ się suchy trzask; Eulalia zadarła głowę i ujrzała z przerażeniem
czerwono-czarnego węża sunącego do niej po gałęzi.

Czym prędzej popędziła za Samem, na każdym kroku oglądając
się za siebie. Po jakimś czasie dogoniła go i uspokojona, szła za
nim w odległości kilku metrów.

101

- Idź przodem - rzucił jej przez ramię. Odciągnął gruby konar
dając znak, aby przeszła przed niego. Gdy to zrobiła, mężczyzna
puścił gałąź, która z impetem uderzyła ją w pupę.
Dziewczyna stanęła jak wryta i z twarzą wykrzywioną złością
patrzyła, jak znowu ją mija. Tupnęła nogą i podążyła jego
śladem, od czasu do czasu połykając się o wystające korzenie.
W odróżnieniu od niej Jankes poruszał się szybko i zgrabnie
z jakąś kocią zwinnością, przez co nieustannie zwiększał dzielący

Strona 60

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

ich dystans. Nagle wydało się jej, że usłyszała coś podejrzanego.

- Sam! - Podbiegła do niego. - Sam!
- Co znowu? - Zatrzymał się nie ukrywając irytacji.
- Słyszałeś to?
- Niby co?
- To grzechotanie.
- Jasne, myślałem, że to twoja głowa. - Odwrócił się na pięcie
i poszedł dalej.
Powtórnie usłyszała hałas i spojrzała do góry. Tuż nad nią
siedziała olbrzymia żaba z j as kra woc zerwo ną głową. Zanim
dziewczyna zdążyła zareagować, żaba nadęła policzki, zagrzechotała
i pofrunęła na sąsiednie drzewo. Latająca żaba? Czym
prędzej pospieszyła za Samem.

W końcu, po wielu minutach ciszy, odważyła się zapytać:

- Dokąd idziemy? - W tym momencie potknęła się, chwyciła
wystającą gałąź i ledwie uratowała się przed upadkiem.
- Z powrotem do rzeki.
- Po co? - Otrząsnęła z palców lepkie liście.
- Bo jestem skończonym idiotą. - Tak właśnie wydały się
brzmieć jego słowa pośród odgłosów ciecia gęstych zarośli.
- Chyba nie dosłyszałam, co powiedziałeś - wyrzuciła z siebie.
Dogoniła go, lecz ten nadludzki wysiłek sprawił, że nie mogła
złapać tchu. W desperacji chwyciła go za pasek; tylko w ten
sposób zdoła dotrzymać mu kroku.
- Dokąd idziemy? - powtórzyła.
Mężczyzna zatrzymał się, a ona z rozmachem wpadła na niego.
Skrzywił się i zmierzył ją swym kpiącym, diabelskim wzrokiem.

102

- Chcę cię wreszcie oddać tatusiowi.
- Aha. - Twarz jej pojaśniała, a w oczach pojawiła się nadzieja.
- I uwolnić się od kłopotu. - Odwrócił się i kontynuował swą
wędrówkę.
Schyl się i bądź cicho. - Sam bezszelestnie torował drogę
przez gęste krzaki. Przystanął jednak i pokręcił głową z niedowierzaniem.
Eulalia szła za nim łamiąc z trzaskiem gałęzie
i obrywając liście. Robiła więcej hałasu niż stado dzików! Nie
rozumiał, jak można zachowywać się tak głośno, szczególnie że
dla odmiany miała teraz zamkniętą buzię.

Podskakiwała schylona, starając się nałożyć na nogę swój
idiotyczny but, który minutę wcześniej ugrzązł w błocie. Gdy jej
się to w końcu udało, wyciągnęła przed siebie ręce i machała
nimi, jakby płynęła pod prąd wartkiej rzeki.

Suknią zaczepiła o gałąź i zaczęła mamrotać coś pod nosem.
Sam skrzyżował ręce na piersiach i zrezygnowany oparł się

o pień drzewa. Eulalia odwróciła się i przez chwilę wywijała na
wszystkie strony suknią, aż zatrząsł się cały krzak. Chwyciła za
jej brzegi i pociągnęła. W powietrzu rozległ się odgłos rozdzieranego
materiału, a zaraz potem dziewczyna przewróciła się
i wpadła w krzaki. Sam czekał na jej wrzask albo przynajmniej
jakiś slaby okrzyk, lecz. o dziwo, nie pisnęła ani słowem.
Mężczyzna ujrzał za to ze zdumieniem, że marszczy brwi

i porusza bezgłośnie ustami rozmawiając sama ze sobą.
Z kołyszącą się na wszystkie strony sukienką Eulalia schyliła
się i starała w ten sposób pokonać gęstwinę. Tym razem zaplątały
się jej włosy. Z wyrzutem w oczach popatrzyła na gałęzie,
złapała je ręką i przekręcając z całej siły oberwała z krzaka.
Zwisały teraz żałośnie z jej potarganych włosów jak połamane
rogi jelenia.

Strona 61

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Udało się jej przebrnąć tylko kilka metrów. Potem kolcami
gałęzi zadrapała sobie rękę. Wciągnęła powietrze sycząc niczym
gaszone wodą ognisko. Sam miał już dość tego widowiska.

103

Oderwał się od drzewa, zbliżył do dziewczyny i jednym ruchem
wyciągnął ją z krzaków.

Postawił Eulalię na ziemię i popatrzył na nią. Zastanawiał się,
co by powiedziała, gdyby mogła się icraz zobaczyć. Miała wciąż
mokre, poplątane włosy z wystającymi z różnych stron kawałkami
gałęzi. Brudne smugi na policzkach przypominały rytualne rysunki
indiańskich wojowników, zaś wystający z dekoltu strzęp mokrej
halki zwisał jak zerwana biała flaga, ostateczny symbol kapitulacji.
Na bladej skórze dłoni i przedramion pojawiły się drobne
zadrapania - istne rysy na perłach, a różowa suknia wieczorowa
sprawiała wrażenie, jakby przeleżała przynajmniej dwa lata na
dnie wózka jakiegoś włóczęgi.

Lollie LaRue znajdowała się w opłakanym stanie.

Stanowiła również zagrożenie ich bezpieczeństwa; przez jej
nierozważne zachowanie oboje mogą zginąć. Jednak nie potrafił
jej tak po prostu zostawić w środku dżungli i skazać na pewną
śmierć. Z drugiej strony należy jak najszybciej dostać się do
rzeki, a miał przeczucie, sądząc po dotychczasowych przeżyciach,
że zabranie jej ze sobą znacznie zwiększa ryzyko schwytania. Nie
mogli sobie na to pozwolić. Nie trzeba być geniuszem, aby
odgadnąć, że już sam widok ich razem będzie dla Hiszpanów
wystarczającym dowodem winy. Nie dadzą jej żadnej okazji do
wytłumaczenia się. Zostałaby osądzona i skazana tylko dlatego,
że z nim jest. Eulalia i tak mu nic uwierzy, więc musi ciągnąć ją
ze sobą. Nagle wpadł mu do głowy świetny pomysł.

- Myślisz, że będziesz mogła coś dla mnie zrobić? - zapytał.
Oczy dziewczyny rozjaśniły się i pokiwała skwapliwie głową.
Prawie było mu jej żal... prawie.

- W porządku - powiedział i nachylił się nad nią, jakby
powierzał jej tajemnicę wagi państwowej. - Chcę, abyś została
tutaj, a ja pójdę sprawdzić rzekę.
- Czy nie byłoby lepiej, gdybym poszła z tobą? - spytała
niespokojnie. Rozejrzała się po gęstej, ciemnej dżungli z niepewną
miną.
- Nie - odparł Sam. Skrył uśmiech na twarzy i udawał
104

śmiertelnie poważnego. - Właśnie chodzi o to, żebyś tu pozostała.
Potrzebuję cię do ochrony tyłów, a to niezmiernie ważne zadanie.

Eulalia powoli pokiwała głową, ciągle wpatrując się w okoliczne
gąszcza. Wiedział z doświadczenia, że będzie tu dla niej
najbezpieczniej. On przez ten czas sprawdzi, czy przy brzegu
znajduje się jeszcze kuter i czy nic kręcą się przy nim żołnierze.

- Nie powinnam mieć karabinu lub choćby noża?
Nie, jeśli mam cało przeżyć dzisiejszy dzień, pomyślał.
- Strzelałaś kiedykolwiek z broni?
- Raz - przytaknęła. Z tonu jej głosu dowiedział się reszty.
- Aż tak kiepsko?
- Strzeliłam przez okno w gabinecie Jelfreya.
- Aha, najstarszego brata. Tego, który opowiedział ci historię
twojego imienia.
- Zapamiętałeś? - Twarz dziewczyny pokraśniala z zadowolenia.
Jak mogłem nie zapamiętać, skoro trajkotałaś o tym przez bite
dziesięć minut? Nie powiedział tego głośno, tylko skinął głową.

Strona 62

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Ale nie było go tam wtedy. - Jej uśmiech znikł.
- Szczęściem dla niego.
- Był jednak Jedidiah - przyznała ze skruchą.
Miała tak poważny wyraz twarzy, że Sam nie potrafił się
opanować i uśmiechnął się. Poczuł dziwną sympatię dla jej brata.

- Niestety, kula odbiła się rykoszetem i poleciała w stronę
lampy naftowej na biurku, gdzie Jcd akurat pracował.
Sam czekał na dalszy ciąg historii.

- Założono mu dziesięć szwów i zjawił się dopiero po kolacji
- skończyła patrząc na niego,
- Zatrzymam karabin, nie będzie ci potrzebny - stwierdził
stanowczo Sam. Odwrócił się i zaczął iść w kierunku rzeki. Musi
stąd odejść, zanim dziewczyna zacznie się zastanawiać.
- Jak długo cię nie będzie?
Zatrzymał się i spojrzał ną nią przez ramię. Wydawała się
wystraszona; siedziała obejmując się za kolana i wpatrywała się
w niego wielkimi oczami. Starała się uśmiechnąć, ale nie bardzo
jej to wyszło, więc spuściła głowę.

105

- Zaraz wrócę.
Kiwnęła głową i zatopiła wzrok w gęstą dżunglę, jakby ta
miała ja, za chwilę pochłonąć. Uderzył go sposób, w jaki
próbowała ukryć strach. Westchnęła zrezygnowana, bez żadnych
dyskusji, łez, krzyków czy błagania - niemal widział tlącą się
w jej duszy maleńką iskierkę odwagi. Przez krótki moment omal
się nie zlitował i pozwolił iść ze sobą, w końcu jednak zwyciężył
zdrowy rozsądek. Tułaj jest bezpieczniejsza.

- Zapamiętaj jedno, choćby nie wiem co, nie możesz opuścić
tego miejsca. Nie wolno ci odejść na krok, zbyt łatwo jest się zgubić.
- Ale jak mam osłaniać tyły. skoro nic dałeś mi żadnej broni?
- dobiegł jej głos, gdy oddalił się już o dobre pięć metrów.
Cały czas liczył. Potrzebowała dziesięciu sekund, aby zdać
sobie z tego sprawę; na szczęście znajdował się już w bezpiecznej
odległości. Skierował kroki w stronę rzeki. Był niemal pewien,
że jeśli ktoś tam pozostał, to jedynie dla pilnowania łodzi. Bez
wątpienia rebelianci woleli rozproszyć się po dżungli i atakować
wrogów z ukrycia; zostając na łódce. Luna i jego ludzie
stanowiliby zbyt otwarty i łatwy cel. Z pierwszej potyczki
Hiszpanie najprawdopodobniej wyszli zwycięsko. Sam szacował.
że szło za nimi co najmniej ośmiu żołnierzy. Zapewne szukają
ich teraz gdzieś w głębi dżungli.

Wreszcie dotarł do rzeki. Ostrożnie skradał się w przybrzeżnych
zaroślach uważając na to, aby cały czas trzymać się w ukryciu.
Wytężył wszystkie zmysły, kiedy rozglądał się dokoła w poszukiwaniu
zasadzki. Na przeciwległym brzegu ujrzał kuter
przycumowany do drzewa. Łowił wzrokiem strażnika, lecz na
próżno. To się zupełnie nie trzymało kupy.

Nabierając podejrzeń przeczekał jakiś czas i wypatrywał
jakichkolwiek oznak ruchu w krzakach.

Pozostawianie łodzi bez opieki nie miało sensu. Zarówno
Hiszpanom, jak i buntownikom przydałby się taki kuter. Wreszcie
przykrył liśćmi karabin, wypełzł z ukrycia i cicho wszedł do
wody. Nabrał powietrza w płuca, zanurkował i podpłynął do
burty statku. Potem ostrożnie wynurzył głowę i zajrzał na pokład.

106

Nie było nikogo.

Strona 63

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Nie wierzył, że ma aż tyłe szczęścia. Nic pilnowany kuter był
darem niebios. Mógłby wsadzić tu Cukiereczka i odpłynąć.
Jeszcze przed zmrokiem znaleźliby się w punkcie wymiany
w zatoce Cołorido. Musi jednak najpierw sprawdzić łódź. Ciągle
pilnując się popłynął z wolna na brzeg.

Jeśli Lollie nauczyła się czegoś w ostatnim czasie, to tego, że
dżungla nigdy nie milknie i nie przestaje być drapieżna. Ptaki
skrzeczały w oddali głosami przypominającym ludzki krzyk.
Wilgotne, parne powietrze tworzyło gęsią mgłę, która oblepiała
liście i gałęzie i skraplając się, nieprzerwanie kapała na ciemną,
mokrą ziemię.

Na sam dół docierało niewiele światła i z tego powodu
wszystko przesiąknięte było zgnilizną, Eulalia spojrzała na wąską
wstęgę nieba, widoczną ponad czubkami drzew - tak wysokich,
że wyglądały jak sięgające chmur ciemne wieże. Poczuła się
mała i osaczona, jakby dżungla mogła ją zaraz zniszczyć
i wchłonąć niczym pojedynczą kroplę rosy.

Nagle przez gęstwinę przebił się promień słońca i oświetlił jej
rękę. Odczuła to jak błogosławieństwo. Przesunęła się tak, aby
słońce ogarnęło ją całą; ta słaba nitka światła w ciemnej dżungli
niespodziewanie dodała jej otuchy. Lecz nie trwało to długo, dały
bowiem znać o sobie głośne i dokuczliwe insekty. Widziała je
wszędzie, na ziemi i pniach drzew. Gnieździły się i biegały
przyprawiając ją o dreszcze jasnoczerwone, zielone i żółte
stworzenia, w niczym nie podobne do małych brązowych chrząszczy,
gąsienic i świerszczy z jej stron. Obserwowała jaskrawozieloną
muszkę z nogami wielkimi jak u konika polnego i czerwoną
główką; muszka skakała z liścia na liść. Lollie poczuła się
straszliwie samotna, z dała od wszystkiego, co zna i kocha.

Zaczęły się jej trząść ręce. Przełknęła ślinę i gorączkowo
szukała czegoś, co dodałoby jej sił i pomogło wytrwać. Miała
chęć dać upust swemu przerażeniu i krzyczeć głośno, aż do

107

ochrypnięcia. Nie zrobiła tego jednak, pomna niedawnych opla

kanych skutków takiego postępowania - nie chciała znowu zostać

zakneblowana. Po części miała również zamiar udowodnić

Samowi Foresterowi. jak też sobie samej, że nie jest byle

tchórzem.

Gdzieś z tylu trzasnęła gałązka. Dziewczyna zamarła, wstrzy

mała oddech i nasłuchiwała.

Poczuła dziwny, obcy zapach. Rozległ się kolejny szelest...
jeszcze błiżej. Zapach stał się silniejszy, dobiegł ją odór ludzkiego
potu. Zamknęła oczy. Ponownie ktoś zrobi! krok w jej stronę.
Otworzyła gwałtownie oczy i ścisnęła ręką kawałek wilgotnej
ziemi; przez palce sączyła się woda. Wzięła płytki, powolny
oddech.

Kątem oka dostrzegła jakiś cień. W ułamku sekundy zacisnęła
się wokół jej szyi cienka, szorstka linka, która zaczęła ją dławić.
Eulalia odrzuciła ziemię, chwyciła za sznurek i próbowała
odciągnąć go od gardła.

Wtedy coś ze świstem przeleciało koto jej głowy. Rozległo się
głuche trzaśniecie i lina natychmiast opadła. U jej stóp leżał

Strona 64

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

martwy hiszpański żołnierz z nożem w piersiach. Powietrze
przeciął histeryczny krzyk przerażenia, jej krzyk.

Sam wynurzył się z zarośli i stanął przed nią; jego twarz
przypominała okrutną maskę. Podszedł do żołnierza i butem
przekręcił go na plecy. Wyciągnął nóż.

- O, Boże... — Lollie zakryła twarz.
- Wstawaj, wynosimy się stąd. -Chwycił ją za rękę i postawił
na nogi. Następnie schował ostrze z powrotem do pochwy.
Dziewczyna nie odważyła się obejrzeć za siebie, wzięła tylko
trzy głębokie wdechy dla uspokojenia bijącego jak oszalałe serca.
Potem popatrzyła na Jankesa. Miał kamienną, nieprzeniknioną
twarz i mocno zaciśnięte usta, które cienką kreską przecinały

jego śniade oblicze. Obrzucił ją chłodnym wzrokiem, a potem
zerknął na zabitego żołnierza z mrożącym krew w żyłach wyrazem
bezgranicznej wściekłości. Sam Forestcr nie potrzebował pary
oczu, spojrzenie jednego było wystarczająco zabójcze.

108

Wydawało się jej, że idą już całą wieczność, przynajmniej tak
mówiły jej obolałe nogi. Sam był nadal zamknięty w sobie
i skupiony, jednak od dwudziestu minut nic wydawał jej już
rozkazów. Przeklął jedynie, gdy potknęła się i upadła.

- No, chodź dalej - chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą.
- Śledzą nas?
- Nic wygląda na to.
- Ale mężczyzna, którego zabiłeś...
- Mógł nas śledzić, ale równic dobrze mógł zostać, aby
pilnować łodzi przed atakiem rebeliantów. Nie żyje i to już nie
ma najmniejszego znaczenia.
Z jego tonu wyczuła, że temat został definitywnie zamknięty.
Przeszli jeszcze kilkaset metrów i znaleźli się nad rzeką. Kuicr
przycumowano na drugim brzegu, więc Lolłic zatrzymała się

dając, że przepłyną teraz w jego stronę.
Myliła się. Sam skierował się w dół rzeki.

- Dokąd idziemy? Łódka jest po tamtej stronie.
- I tak nie możemy jej użyć - odparł nie zwalniając tempa.
- Silnik jest podziurawiony ołowiem, więc i kuter stał się
bezużytecżny. Rozumiesz? Całkiem martwy. Jeśli się nie pospieszysz,
czeka cię ten sam los.

-
Och, to nawet i dobrze. - Uśmiechnęła się na myśl, że nie
będzie musiała podróżować wodą.
- Zdaję sobie sprawę, że ty i ja nie postrzegamy rzeczy w tym
samym logicznym świetle. Nic mogę jednak pojąć, dlaczego nie
martwi cię wizja rychłej śmierci.— Przystanął na moment i czekał
na jej odpowiedź z grymasem twarzy.

- Ach. nie to miałam na myśli - zaśmiała się dziewczyna.
- Cieszę się z powodu łodzi.
Przyglądał się jej przez chwilę, następnie potarł podbródek
i w zamyśleniu pokiwał głową, jakby doskonale ją rozumiał.
Wszystkie jego ruchy były przesadne.

- Rzeczywiście, to całkiem logiczne. Cieszysz się. że zamiast
dwugodzinnej podróży statkiem do zatoki, będziesz musiała
przedzierać się wiele kilometrów przez dżunglę i błoto.

109

Strona 65

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Dotknął ją pełen pogardy wyraz jego wzroku. Ten człowiek
traktuje ją, jakby była niespełna rozumu. Wobec tego postanowiła
obejść temat choroby morskiej.

_ Nie lubię statków.

_ W takim razie, panno Laaa-Ruuu, mam nadzieje, że na
równi z prowadzeniem rozmów uwielbiasz długie spacery - odparł.
- Odległość stąd do zatoki to pół dnia marszu dla obeznanego
z dżungla, żołnierza.

Zinierzył ja. przeciągłym, taksującym spojrzeniem, które zaczynało
się na jej głowie, a kończyło na palcach u stóp. Westchnął
ciężko z dezaprobatą i już wiedziała, że test nie wypadł pomyślnie.
Nic dziwnego; w jego głosie zawsze wyczuwała brak szacunku
i to naprawdę bolało.

Nic nie mogła poradzić na to, że urodziła się w rodzinie
uprzywilejowanej, a on w biednej. Nie wydawało się sprawiedliwe,
żeby gardzi! nią za coś, na co absolutnie nie miała wpływu. To
tak samo krzywdzące, jak nienawidzić ludzi za kształt ich nosa
albo z powodu koloru oczu.

Za każdym razem, gdy starała się być miła. na przykład
odstępuje mu swoje jedzenie czy starając się. mu opatrzyć rany.
odrzucał opryskliwie jej dobre chęci. Zupełnie nie wiedziała, jak
ma reagować na taką podłość. Było jej tak przykro, że chciała
w takich momentach skryć się w ciemnym kącie i więcej się do
niego nie odzywać.

Nie rozumiała ani tego mężczyzny, ani jego zwariowanego,
groźnego świata. Bała się go tym bardziej, że była tu sama, bez
krzepiącej obecności braci. W tej chwili z radością zobaczyłaby
nawet ponurą twarz Jeda, bo chociaż traktował ją surowo,
wiedziała że naprawdę się o nią troszczy.

Teraz miała tylko Sama. a dla Sama Forestera była nikim. On
nie rozumiał, że dziewczyna nie potrafi radzić sobie w dżungli.
Wszystko jest tu takie obce. Ogromnie potrzebowała mieć przy
sobie cokolwiek normalnego i znajomego. Musi pogodzić się
Z faktem, że jedyną rzeczą w miarę znajomą jest Sam. Podobnie
jak jej bracia, jest mężczyzną i Amerykaninem.

110

- Ruszaj! — Dźgną! ją karabinem. - Jeśli chcesz jeszcze
zobaczyć swojego tatusia.
Bardzo źle wychowanym Amerykaninem, dokończyła w myślach.
Urażona jego zachowaniem, wykrzesała z siebie resztki
dumy Południowca, uniosła z godnością głowę i ruszyła przez
gąszcz chwiejnym krokiem, co chwila zapadając się w grząskim
błocie. Przeszła tak może ze dwa metry, po czym wpadła
w mokre, ostro pachnące krzewy. Udało się jej utrzymać na
nogach i wycofać na tyle, żeby mógł ją stamtąd wydostać.

Ale on tego nie zrobił. Król slumsów z Chicago przeszedł koło
niej z obojętną miną... Cholerny, arogancki Jankes.

Sam położył kawałek wołowiny na wyciągniętą dłoń dziewczyny.
Spojrzała z odraza na pomarszczone, brązowe mięso jakby to
byl karaluch. Mężczyzna umiejętnie odrywał zębami mięsne
włókna przekręcając głowę na boki. Suszone mięso z zasady nie jesl
miękkie, ale teraz miał do czynienia z najtwardszym i najbardziej
słonym kawałkiem, jaki kiedykolwiek trzymał w ustach. Eulalia
patrzyła, jak Jankes przeżuwa swoją porcję, 9 na jej twarzy
malowały się kolejno niedowierzanie, zaskoczenie i ciekawość.

- Suszona wołowina - objaśnił oddzielając następny kawałek.

Strona 66

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Dziewczyna zerknęła jeszcze raz na swoją porcję, po czym
uniosła ją powoli do ust. Chwyciła zębami i otworzyła szeroko
oczy. Jankes jadł i spokojnie się jej przyglądał. Eulalia poruszała
szczękami próbując oderwać kawałek - była to technika dobrze mu
znana i bardzo mało skuteczna. Ugryzła mocno, lecz bez efektu.
Sam skrył uśmiech za kolejnym kęsem. Dziewczyna ciągnęła raz
po raz, całą uwagę skupiła na próbie rozdzielenia mięsa.

Boże. patrzeć na nią to dopiero zabawa! Z determinacją

112

uniosła kolana i zaparła się obcasami w miękką ziemię szukając
lepszego punktu podparcia. Mały kwiatuszek Południa, który tak
słodko prosił o sztućce, siedział teraz oparty o szorstki pień
palmy, brudny, z włosami w nieładzie i starał się pogryźć
kawałek żylastego mięsa. Co za ironia losu!

Sam parsknął śmiechem i chociaż próbował to zamaskować
nagłym atakiem kaszlu, musiała go usłyszeć, ponieważ spojrzała
nań ostro z rumieńcem na twarzy.

Uśmiechnął się. Eulalia uniosła wysoko podbródek i obróciła
się bokiem, usiłując zasłonić mu widok. Ponownie natarła zębami
na jedzenie; wyraz jej twarzy przypominał zdesperowanego
mula. Chwyciła mięso oburącz, a jednocześnie ciągnęła całym
ciałem w przeciwnym kierunku.

Zadziałało. Ręce uderzyły o kolana, w skrzywionych zaś
ustach został spory pasek wołowiny. Sam czekał, aż zacznie żuć.
Zrobiła to z takim entuzjazmem, jakby jadła własną podeszwę.
Jej szczęki i mięśnie całej buzi naprężyły się- Otworzyła szeroko
oczy i wydęła usta starając się pogryźć twarde jak skóra mięso.

Jeszcze bardziej komiczna niż gorączkowe ruchy szczeki była
jej przerażona mina. Zamrugała kilka razy, z jej oczu trysnęły
łzy, a usta ostatkiem tchu łykały powietrze.

- Sól jest dobra dla organizmu - wyjaśnił odgryzając kolejny
kawałek i wymachując nim w powietrzu dla podkreślenia swych
słów. - Zapobiega odwodnieniu organizmu w tym upale.
- Dhooostane tlooche woody? - spytała z pełną buzią.
Sam starał się nie wybuchnąć śmiechem.
- Co takiego? Nie słyszę, co mówisz, - Doskonale ją zrozumiał,
ale nie mógł przepuścić takiej okazji.
Dziewczyna ze zmieszaniem poprawiła mięso w buzi i wykrztusiła:

- Woody, ploszę!
Mężczyzna odczekał chwilę z udanym zamyśleniem.
- Woody, woody! - Wskazała na manierkę przypiętą do
jego pasa.
- Aha... chcesz wody! - Strzelił palcami.
113

Pokiwała szybko głową.

Wsiał, odczepił manierkę i podał ją dziewczynie.

Eulalia chwyciła ją szybciej niż kieszonkowiec z Quincy
Street. Pokręciła zakrętką, ałe nie potrafiła jej zdjąć.
Spojrzała na stojącego nad nią Jankesa; twarz miała bladą
i zdesperowaną.

- Zeemij, plosze... szyypkoo!
Postanowił już jej dłużej nie dręczyć. Wyraz jej twarzy
poruszył odrobinę ludzkich uczuć, drzemiących w nim gdzieś
głęboko. Wziął naczynie z jej rąk i zdjął nakrętkę.

Strona 67

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Hulalia najwyraźniej zapomniała o dobrych manierach. Chwyciła
manierkę i wypiła z trudem kilka łyków. Potem żula przez
chwilę, odetchnęła głęboko i przełknęła. Po wielkości kęsa
domyślił się, że mięso wpadło do jej żołądka jak kawał ołowiu.

Eulalia westchnęła i ponownie popiła.

- Kończ już. Cukiereczku, musimy iść dalej. - Sam spojrzał na
niebo zastanawiając się, tle czasu pozostało do zmierzchu. Z całą
pewnością niezbyt wiele. Pomylił się co do długości ich marszu.
Przecenił możliwości dziewczyny; w najśmielszych oczekiwaniach
nic przypuszczał, że może poruszać się aż lak wolno.
- Już się najadłam, dziękuję - podała mu resztkę mięsa
i manierkę.
Sam schował prowiant do plecaka, przyczepił naczynie do
paska i odwrócił się do niej chcąc podlić rękę. Dziewczyna
siedziała tylem do niego i dłubała paznokciem w zębach.

- Ruszamy!
Podskoczyła w miejscu, wyprężyła się niczym tyczka, a jej
ręka opadła błyskawicznie na kolana. Spłonęła rumieńcem, a jej
pełne winy spojrzenie mówiło, że właśnie przyłapano ją na
robieniu czegoś nadzwyczaj niestosownego.

- Jeśli o mnie chodzi, to nie przeszkadza mi dłubanie w zębach
- powiedział pomagając jej wstać.
- Nie dłubałam w zębach! - Strzepnęła suknię kilkoma
nerwowymi ruchami ręki.
- Oczywiście.
114

| - Potrzebuję szczoteczki do zębów - stwierdziła, jakby ten
przedmiot mógł załatwić jej wszystkie problemy.
Chwycił ją za rękę i ruszył przez gąszcz jeszcze szybciej niż
poprzednio.

- Zatrzymamy się przy najbliższym sklepie i kupimy ci jedną
razem ze srebrnym kompletem do herbaty i kilkoma wymyślnymi
filiżankami.
Wymamrotała pod nosem, że nie może się już doczekać
dotarcia do zatoki i rozstania z nim.

- Podzielam to życzenie - rzucił jej przez ramię i popędził
dalej przez dżunglę.
- Nie możesz zwolnić? - krzyknęła potykając się.
- Nie - odburknął i szarpnął ją przez kępę niskich palm.
Mruknęła coś o nieznośnych Jankesach, którzy nie zachowują
się jak dżentelmeni.
Mężczyzna puścił zbyt szybko jedną z odgarnianych gałęzi. Ta
odskoczyła z trzaskiem i uderzyła ją prosto w twarz. Dziewczyna
krzyknęła z oburzeniem, ale Jankes to zignorował i nie przerwał
biegu.

Słońce wisiało nad wodą niczym rozżarzona, różowa kula.
Zachód nad Pacyfikiem jak zawsze mienił się wszystkimi kolorami
leczy: złolopomarańczowe blaski przechodziły w palący róż,
a chłodna, lawendowa poświata zamieniała się w ciemną purpurę,
która gasła powoli w czerni nieba. Wokół perłowych wód zatoki
rozpościerały się białe, piaszczyste plaże i zielona dżungla,
a w oddali wznosiła się poszarpana barykada gór, która dopełniała
całości obrazu.

Lollie oparła się o picu drzewa i dyszała starając się złapać
oddech. Kątem oka obserwowała Sama chodzącego po plaży. Płuca
paliły ją od biegu, a gardło drapało, jakby skrzyło się w nim
zachodzące słońce. Po twarzy spływał jej pot, potwornie bolały ją
mięśnie nóg, a na dodatek cale ciało swędziało od ukąszeń komarów.
Najdotkliwiej ucierpiały stopy, poranione i pełne bąbli.

Strona 68

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

115

- Widzisz gdzieś łódkę? - Usiadła i drapała się po rękach
połamanymi paznokciami.
- Nie ma jej lulaj - odparł. Chodził ciągle wzdłuż plaży,
zatrzyma! się tylko raz, aby ze złością kopnąć nogą W piasek.
- Jesteś pewien?
- A może ty ją dostrzegłaś? - wrzasnął i gwałtownie podszedł
do dziewczyny. Nachylił się nad nią i pokazywał ręką na zatokę,
z twarzą zaledwie o kilka centymetrów od jej głowy.
- Pomyślałam sobie, że może jej po prostu nie widzę - wymamrotała
z nikłą nadzieją w głosie. Wpatrywała się przy tym
w piasek, bojąc się spojrzeć mu w oczy.
- Nie widzisz jej, panno Laaa-Ruuu, bo jej tu nie ma.
Spóźniliśmy się. - Wściekły i zawiedziony, wydeptywał pięciometrowy
kawałek plaży. Wciąż mówił do siebie na głos, zastanawiając
się, co ma z nią teraz począć. Z jego gniewnego tonu
i nabrzmiałej, purpurowej szyi, której kolor nie miał nic wspólnego
z pięknem zachodzącego słońca, mogła wyczuć, że nie powinna
się w ogóle odzywać. Wiedziała, że nic spodoba mu się pytanie,
które cisnęło się jej na usta. Chciała wiedzieć, dokąd teraz pójdą,
ale dla własnego dobra zrezygnowała. To nic jest odpowiednia
chwila. Wobec tego zajęła się liczeniem ukąszeń na ręce.
Przeklinał i mamrotał coś o celu i kaczkach: stwierdził nawet,
że mogą się nawzajem powystrzelać, bo w ich sytuacji to już jest
wszystko jedno. Doszła właśnie do dwudziestego ukąszenia,
kiedy mężczyzna przystanął nagłe, odwrócił się w miejscu i zdjął
karabin z ramienia.

Podniósł go i skierował w jej stronę. Wstrzymała oddech.
Chce ją zastrzelić! Odciągnął spust z przeraźliwym, złowrogim
zgrzytem.

Eulalia zamknęła oczy. Wyprostowała się i napięła wszystkie
mięśnie. Zmówiła szybko ostatnią modlitwę o wieczne odpuszczenie
grzechów i starała się nie krzyczeć.

Dobiegł ją chrzęst zwalnianego spustu; czekała na kulę.
Nic nie poczułam. O Boże. pewnie już nie żyję!
Znowu usłyszała ten sam odgłos. Oparła się o drzewo, lecz

116

CUKIERECZEK

nadal nic się nie działo. Otworzyła jedno oko spodziewając się

widoku świętego Piotra stojącego u wrót niebios.

Zobaczyła jedynie szerokie plecy Jankesa. Stał zwrócony
twarzą do zatoki z karabinem wymierzonym do góry. Wystrzelił
po raz trzeci i długo wodził wzrokiem po horyzoncie. Dziewczyna
głęboko odetchnęła.
. - Do diabła! - Uderzył kolbą karabinu w piasek i odwrócił się
do niej. - Spóźniliśmy się. Tyle cholernej bieganiny i musieliśmy
ich przegapić!

Lollie spojrzała na wodę, na pustą zatokę i wreszcie z przeraźliwą
jasnością dotarła do niej prawda. Ojciec na nią nie zaczekał!
Nie znaczy dla niego wystarczająco dużo, nigdy nie znaczyła.
A może - sama myśl o tym sprawiła tak wielki ból, że poczuła
stę chora - ojciec się tu wcale nie zjawił.

Serce z rozpaczy podeszło jej do gardła. Została sama, gorzej.
Została sam na sani z tym strasznym Jankesem.

Strona 69

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

W jednej chwili oczy zaszły jej łzami. Z głębi piersi wyrwał
się szloch i dziewczyna osunęła się z pnia drzewa na chłodny
piasek. Płakała niepohamowanie i choć gdzieś z oddali dochodziły
ją przekleństwa mężczyzny, nie potrafiła się powstrzymać.

Czuła się samotna, oddalona tysiące kilometrów od braci,
którzy pewnie nawet nie wiedzą, co się z nią dzieje. W dodatku
jej ojca to wcale nie obeszło. Nagle potwierdziły się jej najgorsze
obawy, których aż do tej pory nie przyjmowała do wiadomości.

Ojciec jej nie odwiedzał, bo nigdy nic zależało mu na córce.

Płakała rozpaczając, dlaczego nie urodziła się chłopcem. Wówczas

ojciec zjawiłby się w domu, a ona nic musiałaby tu w ogóle

Przyjeżdżać. Nie zostałaby uwięziona na tej okropnej wyspie

z człowiekiem, dla którego, podobnie jak dla ojca. okazała się

ciężarem. Nic potrafiła znieść dłużej tej potwornej myśli.

Przestań. Loltie, uspokój się! - Sam podszedł do niej i przyglądał
się. jak zanosi się od płaczu. Nie chciał jej uderzyć, choć
bardzo się o to prosiła.

117

Podniósł ją i potrząsnął za ramiona. Dziewczyna wierzgała,
krzyczała wniebogłosy i starała się oswobodzić z jego uścisku,
mógł więc zrobić tylko jedno - wrzucił ją do wody.

Rozległ się donośny plusk i wrzask panny, ale on już na to
nic zważał. Powrócił na plażę, gdzie usiadł i spokojnie czeka!,
aż dziewczyna wyjdzie z wody - mokra, ale spokojna. Nic
takiego się nie siato. Spojrzał w jej stronę i zdumiał się jej
zachowaniem. Eulalia na zmianę kaszlała, krztusiła się i wypluwała
wodę. Machała przy tym jak oszalała rękoma i zanim
zorientował się, w czym rzecz, poszła na dno jak kotwica
statku.

Chryste! Sam skoczył na równe nogi i pobiegł w miejsce,
gdzie dziewczyna skryła się pod wodą. Morze sięgało mu ledwie
do ramion, ale ona nie była aż tak wysoka. Sięgnął ręką w dól
i wyciągnął ją na powierzchnię, po czym zarzucił ją sobie na
plecy. Wrócił zaraz na brzeg i ułożył półprzytomną na ciepłym
jeszcze piasku. Tam długo masował jej plecy i wyciskał resztki
wody z płuc. Kaszlała, pluła wodą i wydawała z siebie wszystkie
możliwe dźwięki. Kompletnie wyczerpana, zaczęła wreszcie
w miarę normalnie oddychać.

Sam patrzył na leżącą dziewczynę i zastanawiał się, czy ta
istota nie jest przypadkiem karą za wszystkie grzechy, których
dopuścił się w swoim ciężkim życiu. Jeśli tak, lo wymierzona
kara była, w jego mniemaniu, niewspółmiernie wysoka w stosunku
do którejkolwiek z popełnionych zbrodni.

Eulalia przekręciła się na plecy i zajęczała. Zasłoniła ręką oczy
i leżała głośno pochlipując. Wreszcie odezwała się głosem słabym
i ledwie słyszalnym:

- Jeśli zamierzasz mnie zabić, zrób to teraz.
Co za melodramat! Potrząsnął głową z obrzydzeniem.
- Wstawaj! Nikt nie zamierza cię zabijać, prędzej to ja przez
ciebie zginę, jeśli będziesz tak dalej postępować.
Uniosła lekko rękę i popatrzyła na niego czerwonymi, zapuchniętymi
oczami.

Strona 70

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Przed chwilą próbowałeś mnie utopić.
- Wątpię, abyś utopiła się w wodzie nie głębszej niż dwa
metry. - Mężczyzna podniósł karabin i go przeładował.
- Nie umiem pływać!
- Co chcesz przez to powiedzieć? Wszyscy to potrafią!
- Upuścił naboje w piasek i rzucił jej piorunujące spojrzenie.
- Może wszyscy mężczyźni lub ludzie z twojego otoczenia,
ale nie ja - stwierdziła gniewnie i usiadła, jakby oskarżenie
jankesa dodało jej sił. - W stronach, z których pochodzę,
kobiety nie pływają. Nigdy się tego nie nauczyłam, gdyż
zdaniem moich braci nie jest to zajęcie ani bezpieczne, ani
godne prawdziwej damy.
- Nie sądziłem, że ta beznadziejna sytuacja może się jeszcze
pogorszyć - mruknął pod nosem i schylił się. aby pozbierać
rozsypane naboje. - Myliłem się.
- Próbowałeś mnie jednak utopić! - W oskarżycielskim tonie
jej głosu wyraźnie usłyszał nutki desperacji, nie zauważył tego
wcześniej. Udało się jej ponownie odwrócić do niego plecami.
Objęła się za kolana i wpatrywała w ciemną zatokę.
- Gdybym chciał cię utopić, nie miałbym z tym najmniejszego
problemu, ł jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie pod nosem „cholernym
Jankesem", przysięgam, że to na pewno uczynię. - Założył
plecak i zbierał się do drogi, jednak Eulalia siedziała bez ruchu.
- Wstawaj, musimy się stąd wynosić.
- Dlaczego?
- Z powodu strzałów, jakie oddałem. Nie usłyszeli ich na
statku twojego ojca, ale to nie znaczy, że nie zaniepokoiły kogoś
innego w okolicy. Ja, w każdym razie, nie zamierzam tego
sprawdzać. - Wyciągnął do niej rękę.
Dziewczyna zignorowała pomocną dłoń; uniosła wysoko brodę
i dalej wpatrywała się w wodę.

- Chcesz sobie znowu popływać?
Odwróciła się gwałtownie i ich wzrok się spotkał. Oczy miała
wypełnione przerażeniem. Po długiej chwili popatrzyła na jego
wciąż wyciągniętą rękę.

- Nie prowokuj mnie - ostrzegł.
118 119

Chwyciła jego dłoń i wsiała. Z ociąganiem otrzepywała mokrą
suknię z piasku.
Już drugi raz lego dnia była mokra od stóp do głów. Przypomniało
ło mu coś...

- Wyjaśnij rai, panienko LaRue, dlaczego, u diabła, skoro nie
umiesz pływać, wyskoczyłaś z kutra?
- Chciałam chwycić się tamtej beczki. - Podciągnęła tył
sukni, żeby pozbyć się resztek piasku.
- Nie o to pytałem. Dlaczego w ogóle wyskoczyłaś z łodzi?
- Bo było mi niedobrze - wymamrotała.
Mężczyzna rozmyślał chwilę nad jej odpowiedzią szukając
w tym jakiegoś sensu, nadaremnie.

- Więc wolałaś utonąć. - Logiczne tłumaczenie.
- Mówiłam, że chciałam złapać płynącą beczkę!
- Zobaczmy, czy mam rację. - Oparł się o karabin. - Od
pływania robi ci się niedobrze.
Przytaknęła głową i spuściła wzrok.

- I zamiast zostać na kutrze z lekkim rozstrojem żołądka,
postanawiasz skoczyć pośród przelatujących pocisków w sam
środek rzeki, mimo iż nie umiesz pływać i masz marne szanse na
to, że chwycisz się beczki.
- To nie był lekki rozstrój żołądka i wówczas wydało mi się
to sensowne.
Sam parsknął.

Strona 71

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Mówię szczerze, tak było! - Spojrzała na niego.
- Może jesteś szczera, ale strasznie głupia.
- Więc czemu nie zostawisz mnie tutaj? - Odwróciła się
i szeroko rozpostarła ręce.
- Potrzebujesz krzyża i gwoździ?
- Nienawidzę cię!
- W porządku. Skieruj teraz trochę energii w swe rozpieszczone
stopy i rusz tyłek. - Mężczyzna przerzucił karabin przez ramię,
odwrócił się i zaczął iść w stronę dżungli w kierunku północno-
wschodnim.
Minęła chwila, zanim zdał sobie sprawę, że dziewczyna nie

120

podąża jego śladem. Było nazbyt cicho, nic słyszał żadnego
mamrotania pod nosem, nucenia czy zawodzenia, nie dochodziły
go też odgłosy jej potknięć ani upadków. Zatrzymał się i policzył
do dziesięciu, a potem jeszcze do dwudziestu. Gdy doszedł do stu
pięćdziesięciu, stwierdził, iż jest na tyle spokojny, że może wrócić.

Miejsce, w którym ją zostawił, okazało się puste; nie widział
nic poza małym wgłębieniem na piasku. Zapadł już zmrok, lylko
księżyc oświecał plażę delikatnym blaskiem. Spojrzał w stronę,
gdzie piasek stykał się z dżunglą, i tam ją dostrzegł. Siedziała
oparta o palmę kokosową z podkurczonymi nogami i głową na
kolanach. Małym palcem dłubała sobie w zębach.

Pokiwał głową na tak żałosny widok i zastanawiał się, co,
u łicha, ma z nią począć.
Musiała wyczuć jego obecność, spojrzała bowiem w tę stronę.
Mężczyzna zrobił kilka kroków i w milczeniu stanął nad nią.

- Chcę wrócić do domu - zakwiliła.
Sam nie zareagował.
- Mam ochotę położyć się do normalnego łóżka, jeść prawdziwe
jedzenie i wykąpać się. A przede wszystkim, muszę wyszorować
zęby z lego paskudnego mięsa!
- Skończyłaś już?
- Nie wiem.
Mężczyzna czekał.
- Czy jest jakaś szansa, że powrócą? - Wyprostowała się ze
wzrokiem utkwionym w zatokę.
- Nie.
- Co zamierzasz ze mną zrobić?
- Sam chciałbym to wiedzieć. - Zaśmiał się ponuro.
- Nie możesz zabrać mnie do domu?
- Zapomnij o tym.
- Proszę.
- Kim myślisz, że jestem, bohaterem jakiegoś taniego romansu?
Powiedziałem już, zapomnij o lym. To zbył niebezpieczne, poza
tym nie mam czasu na głupstwa. Muszę wrócić do mojego obozu,
mam do wykonania ważne zadanie. A teraz wstawaj.
121

- Chcę do domu.
- Powtarzam...
- Chcę się wykąpać"!
- Slań...
- Chcę umyć zęby.
- I lo już!
Wyprężyła się, odwróciła głowę od niego i zaparła się obcasami
w piasek.

- Powiedziałem, natychmiast!
- Nic.
Sam odłożył karabin i zdjął plecak. Chwycił ją za ramiona,
podniósł ją i niezbyt delikatnie oparł o pień palmy.

Strona 72

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Posłuchaj mnie. ty rozpuszczony bachor/e - wycedził przez
zaciśnięte zęby. Twarz miał zaledwie o milimetry od jej oczu.
- Jeszcze raz zaskomlesz o zębach, a obiecuję ci, że nie będziesz
tam miała nic do czyszczenia. A teraz wstaniesz, zaczniesz iść
i będziesz cicho!
- Nie zrobię nic, dopóki nie powiesz mi. dokąd mnie zabierasz!
- Uniosła podbródek wysoko w górę.
- Do obozu Boni facia! - wrzasnął jej w ucho.
- Czy to nie jeden z przywódców buntu?
- Zgadza się.
- Chcesz mnie im sprzedać, a oni będą mnie trzymać dla
okupu?
Sam raził ją wzrokiem i wymachiwał pięścią przed jej
załzawioną i wojowniczą twarzą. Znieruchomiał, gdy dotarły do
niego jej słowa. I on nazwał ją głupią! To z niego tępy,
ograniczony idiota.

Dziewczyna podała mu właśnie najlepsze z możliwych rozwiązanie
problemu. Genialnie proste! I tak nie ma innego wyboru,
jak tylko ciągnąć ją ze sobą. Poza tym Bonifacio z chęcią
zatrzyma ją jako zakładniczkę. Andres potrzebuje pieniędzy
równie pilnie jak Aguinaldo. W obozie Andrćsa nie ma pułkownika
Luny, za to Sam i Jim Cassidy służą jako oficerowie i nie
pozwolą, aby dziewczynie coś się stało - doskonałe rozwiązanie.

122

Nie wiedział, czemu nie pomyślał o tym wcześniej. To pewnie
zasługa upału albo tej szalonej kobiety, ponieważ w innym
wypadku drzemiący w nim instynkt wychowanka slumsów
Chicago nie pozwoliłby mu przegapić takiej okazji. Wiek daje się
we znaki każdemu; może robi się już za stary na swoją profesję.

Zastanowi się nad tym po skończeniu roboty. Do tego czasu
ma inny plan - musi dopilnować, żeby Lollie była bezpieczna.
Jest w końcu istotą nieprawdopodobnie bezbronną, a do tego
Amerykanką, on zaś może przy okazji zarobić trochę grosza.
Bonifacio da mu premię, spory udział w okupie. Przyszłość
zaczynała rysować się w coraz jaśniejszych barwach.

- Na co się tak gapisz? - spytała zmęczonym głosem.
- Na nic, miła panienko - uśmiechnął się i puścił jej ramię.
- Dopilnujemy z Bonifaciem, abyś cała i zdrowa trafiła do
tatusia. A teraz ruszajmy. Dam ci dobrą radę, im prędzej
zaczniesz iść, tym szybciej znajdziesz się w domu. - Pogwizdując
pod nosem pomyślał, że wówczas i on otrzyma swoją nagrodę.

Lepiej to zjedz.

Lollie popatrzyła na ohydny kawałek suszonego mięsa. Było lo
wszystko, co Sam dał jej do zjedzenia w ciągu ostatnich dwóch dni.
Wciąż tkwiły jej między zębami kawałki solonej i twardej jak
kamień wołowiny. Była głodna, lecz spoglądając na pomarszczony,
brązowy ochłap nabierała pewności, że nic na świecie nie
skłoni jej do tego, aby skosztowała choć odrobinę tego paskudztwa.

Oparła się o gładką, chłodną skałę i przyglądała Samowi.
Mężczyzna żuł swoją porcję, nagle zerknął na nią i uśmiechnął
się złośliwie. Wygląda na lo, że rozkoszuje się jej złym losem.
Ale po zastanowieniu odrzuciła tę myśl; nikt przecież nie może
być aż lak podły.

Jankes popił jedzenie wodą i podał jej manierkę. Spoglądał na
nią, jakby czekał, aż palnie jakieś głupstwo. Z całego serca
chciała go zignorować, ale nie była taka głupia, o nie. Wiedziała,
że jej organizm potrzebuje wody, szczególnie w sytuacji, kiedy
nie zamierzała więcej jeść.

Strona 73

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

124

Bez wahania chwyciła naczynie, wytarła halką jego brzeg
i wzięła mały łyk. Zanim połknęła, popłukała płynem podniebienie.

- Powiedziałem, jedz.
- Nie.
- Zamierzasz zagłodzić się na śmierć? - Wstał i zabrał
menażkę, po czym założył plecak i przerzucił swój drogocenny
karabin przez ramię.
- To świństwo powłaziło mi w zęby. - Upuściła mięso na
liana, aby się ponownie podrapać po rękach.
- Podaj mi je. - Wyciągnął rękę po wołowinę.
Dziewczyna rzuciła mu swój kawałek. Kiedy patrzyła, jak stoi
wyprostowany i w pełnym rynsztunku, domyśliła się. iż mężczyzna
jest znowu gotów do marszu. Ma mięśnie ze stali, nigdy nie
odpoczywa i niewiele śpi - jak w ogóle normalny człowiek, a do
tego kobieta, może się z nim równać? Przezwała go w myślach
Niezmordowanym Samem.

- Jestem zmęczona.
Odburkną! coś niezrozumiale.
- Naprawdę się zmęczyłam - powtórzyła z westchnieniem,
skierowała wzrok na bezkresne gęstwiny i poczuła, że jeśli będzie
musiała zrobić jeszcze choć pół kroku, to chyba umrze. - Chcę się
wykąpać i położyć do łóżka, zwykłego łóżka z prawdziwą pościelą
jęczała głośno. - Chcę jeść po ludzku i nosić czyste ubrania.

- Przebiegła językiem po zębach i dodała: - A poza tym, chcę.,.
Urwała wpół słowa.
Sam spiorunował ją wzrokiem, mimo to czekał, aż skończy,
Przestraszona dziewczyna w milczeniu patrzyła na niego. Wreszcie
stracił cierpliwość.

- A ja chcę, żebyś przestała skomleć. Wątpię jednak, abym się
tego doczekał, podobnie jak ty nie zobaczysz prędko swojej
Szczoteczki do zębów. A teraz ruszamy. - Czekając na nią dodał
miękko; - Gdy dotrzemy do obozu, będziesz się mogła wykąpać.

- Zmęczyło mnie już to chodzenie. - Opadła na ziemię
podniosła omdlałą dłoń do skroni; pewnie za chwilę chwyci ją
tak migreny. - Nie możemy tu sobie trochę posiedzieć?
125

-
Nie. wstań. - Mężczyzna wyciągną! rękę.
Loliic westchnęła dwa razy, skorzystała z jego pomocy, po
czym strzepnęła liście z sukni. Swędziało ją całe ciało, lecz
zanim zdążyła się podrapać, Sam pognał w zarośla. Westchnęła
raz jeszcze dla nabrania sił i ruszyła za nim.

Ostatnie dwa dni wydały się jej wyjątkowo żałosne i przygnębiające;
całymi dniami wlokła się ostatkiem sil za towarzyszem,
który prawie jej nie zauważał. Niezmordowany Sam parł
wciąż naprzód, a gdy próbowała śpiewać, groził, że ją ponownie
zaknebluje. Starała się z nim rozmawiać, a wtedy czasem
w odpowiedzi coś burknął, zwykle jednak ją ignorował. Eulalii
nie pozostało nic innego, jak tylko użalać się nad sobą, co
zważywszy na okoliczności, nie było zbyt trudne. Twarz
dziewczyny posępniała z godziny na godzinę, kiedy Sam
zmuszał ją do przedzierania się przez błota i gęstą dżunglę, gdzie
bezlitośnie kąsały insekty, a kolczaste gałęzie kłuły obnażoną
skórę.

Najgorsze jednak okazały się noce. Pierwszą spędzili oddaleni
od siebie zaledwie o metr, na brudnej, obrośniętej mchem półce
skalnej. Sam położył się od brzegu, a jej kazał wcisnąć się bliżej

Strona 74

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

ściany, gdzie była zmuszona wdychać stęchły zapach mchów
i wsłuchiwać się w przeróżne dziwne, obce odgłosy. Niewidzialne
stworzenia wokół nich szurały, bzyczały, cykały i wydawały
tysiące innych przerażających dźwięków.

Jankes zabrał plecak, który z powodzeniem posłużył mu
za poduszkę, jej pozostała więc jedynie pogryziona przez komary
ręka. Próbowała z nim porozmawiać, ale kategorycznie kazał
się jej zamknąć i spać. Nie odezwał się aż do rana, kiedy
obudził ją kopniakiem, no, powiedzmy lekkim szturchnięciem
nogi.

Następnej nocy nie znaleźli już skalnego występu, toteż spali
oparci o pień drzewa. Przynajmniej Sam usnął, bo ona prawie do
świtu nie mogła zmrużyć oka. Dzisiejszy dzień nie zapowiadał
się więc pomyślnie, była zła i potwornie zmęczona. Nawet
komary o tym wiedzą, pomyślała z rozdrażnieniem, odganiając

126

krążące wokół wyjątkowo liczne chmary owadów. Potykała się

o długi na kilometr czarny pas poszarpanej, kamienistej, zastygłej
ławy, która dostawała się w buty. a podczas upadków i potknięć
boleśnie raniła ręce. Za te wszystkie nieszczęścia i swoje opłakane
położenie obarczała winą Jankesa.
Nie będzie już dłużej milczeć; zamierzała powiedzieć mu, jak
fatalnie się czuje i że to on jest sprawcą jej niedoli. Kroczyła
zdecydowanie ze wzrokiem utkwionym w jego plecach zamiast
w drodze przed sobą. W pewnej chwili uderzyła nogą o śliską
[skałę i upadla. Podniosła się na obolałe kolana i spojrzała do
góry. oczekując jego pomocnej dłoni. Wydawało się. że mężczyzna
nawet lego nie zauważył. Patrzyła na jego oddalające się
szerokie barki i muskularne nogi. przemierzające dżunglę z taką
łatwością, jakby był na niedzielnej przechadzce. Wstała i ze
złością powlokła się za nim; to wszystko jego wina.

Czuła się strasznie, posiniaczona i krańcowo wyczerpana.
Musi wyładować na kimś swoje żale. musi w końcu komuś o tym
powiedzieć. Nie ma nic gorszego, jak kiepskie samopoczucie
i brak możliwości, by się komuś poskarżyć. Nie jest taka silna
jak Joanna d'Arc czy Spartakus.

Jeśli Lollie LaRue ma odgrywać rolę męczennicy, dowie się

o tym cały świat.
Brnęła przez gęste bajoro i starała się dogonić Jankesa, aby
wygarnąć mu, co myśli. 1 chociaż jakaś mała, racjonalna cząstka
jej umysłu wiedziała, że nic jest to rozumowanie sprawiedliwe.
to zagłuszyło ją własne poczucie krzywdy. Był na nią tak samo
skazany, jak ona na niego, ale sprawiedliwość nie wydawała się
jej teraz najważniejsza. Lollie marzyła, aby się znaleźć w domu.

czysta
i pachnąca, gdzie co najwyżej podróżowałaby wygodnym
powozem pośród rozłożystych dębów, zamiast przemierzać wilgotną
dżunglę niczym wół roboczy.
'W miarę jak Eulalia zbliżała się do krańca bajora, stawało się
ono coraz szersze i niepokojąco głębokie. Zrozumiała, że nie
wydostanie się stąd o własnych siłach. Sam znajdował się już
kilka metrów przed nią i właśnie wychodził na suchy grunt.

127

Dziewczyna stanęła pośrodku biota i zmuszona okolicznościami,
wyczekująco patrzyła na Jankesa.

Strona 75

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Nie była to najwygodniejsza pozycja do prowadzenia dyskusji.
Zdecydowała poczekać z tym, aż pomoże jej wyjść. Sam obejrzał
sie i widząc jej kłopoty, westchnął.

- Podaj mi ręce i wbij się nogami o boki kałuży. Potrzebuje
jakiegoś punktu oparcia, aby cię stąd wyciągnąć - powiedział.
Eulalia odgarnęła z twarzy brudne włosy i podała mu dłonie.
Kałuża, dobre sobie!

- Wyczuwasz małe występy skalne po bokach?
Dziewczyna dopóty poruszała prawą stopą, dopóki nie natrafiła
na litą skałę. Pokiwała głową.

- W porządku. Teraz powiedz mi, kiedy postawisz tam nogę.
Ja będę cię wyciągał, ty zaś się w tym czasie odpychaj. Zrozumiałaś?
- Aha. - Postawiła but w szczelinie skały. - Dobrze, zaczynaj.
Sam pociągnął ją, ona popchnęła. Naraz bul ześlizgnął się jej
ze skały i dziewczyna wpadła w panikę czując, że traci
równowagę. Puściła rękę Sama i chwyciła się roślin na brzegu
bajora.

Owionął ją pęd powietrza, wywołany przelatującym jak błyskawica
ciałem. Usłyszała olbrzymi plusk i skrzywiła się. Odwróciła
się bardzo powoli.

Z gęstej brei wyłonił się najpierw czubek jego głowy,
a po chwili zastraszająca bryła ramion. Stanął przed nią
niczym potężny, wściekły potwór z błotem ściekającym z twarzy,
włosów i skórzanej opaski. Wzdrygnęła się widząc morderczy
wyraz jego oblicza i pożałowała, że błoto nie zakryło i zdrowego
oka.

Gdyby wzrok mógł zabijać, już dawno padłaby trupem,
obrócona w popiół nienawistnym żarem jego spojrzenia.

- Obsunął mi się but - tłumaczyła. Czuła jednak, iż Jankes nie
potrzebuje tłumaczeń, on łaknął krwi.
Wyciągnął ramiona.
Dziewczyna przymknęła oczy, zagryzła wargi i czekała.

128

Dłonie mężczyzny zacisnęły się na jej talii. Uniósł ją i niezbyt
delikatnie postawił na brzegu. Gdy tylko ją puścił, zaczęła się
czym prędzej wycofywać.

Sam wyszedł z bagna, zanim zdołała zamrugać powiekami,
i stanął pr/ed nią jak wielka błotnista wieża. Schylił się i jednym
ruchem ściągną! jej buty. Jeden włożył sobie pod pachę, drugi zaś
chwycił za obcas i mocno szarpnął ręką. Loilie usłyszała pękającą
skórę.

- Co ty wyprawiasz z moimi pantoflami? - Rzuciła się w jego
stronę i starała się mu je odebrać.
- Wyobrażam sobie, że to twój kark. - Urwał obcas i odrzucił
go daleko za siebie, to samo zrobił z drugim. Potem podał jej
uszkodzone buty.
Dziewczyna spojrzała na nie. z przygnębieniem pociągając
nosem. Już od dawna nie miały kokardek - zgubiła je wcześniej,
a teraz ten barbarzyńca poobrywał obcasy. Nieważne, że zostały
zniszczone wcześniej; teraz jota w jotę przypominały wyglądem
rozpaczliwy stan jej duszy.

- Jeśli znowu zaczniesz się mazać, przysięgam, że zostawię
cię tutaj. - Sam wyglądał, jakby miał za chwilę ziać piekielnym
ogniem,
- Jestem głodna, chcę do domu i muszę się wykąpać - chlipnęła.
- A ja potrzebuję kagańca - mruknął.
- Pewnie, że lego byś chciał - spojrzała na niego ocierając łzy.

Strona 76

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Uciszyć mnie jak jakiegoś kundla. - Popatrzyła na swoje ubranie.
Nie było już ani różowe, ani białe. Zabłocona suknia przybrała
ciemnobrązowy kolor, a halka pozieleniała od soków roślin.
Dotknęła potarganych włosów. - Pewnie też wyglądam jak kundel.
- Zgadza się, a może nawet i gorzej. - Przewrócił okiem,
jakby to był dobry kawał, i dotknął kolbą butów. - A teraz.
Burek, zakładaj buty, idziemy na spacer.
Eulalia nawet nie pomyślała. Gdy nazwał ją Burkiem, utraciła
zdolność logicznego rozumowania i rzuciła butami prosto w jego
uśmiechniętą, bezczelną twarz.

129

CUKIERECZEK

Mężczyzna złapał na piersi jeden bul, drugi przeleciał nad jego
prawym ramieniem.
Dziewczyna spojrzała na Sama i uzmysłowiła sobie, że posunęła
się za daleko.
Sam upuścił karabin, zdjął plecak i wolno zbliżał się do niej.

- Spróbuj mnie tylko dotknąć! - Zrobiła krok do tyłu.
wyciągając przed siebie ręce.
Mężczyzna sięgnął po wielki, ostry nóż, maczetę i wciąż szedł
w jej stronę.
Wpadła w panikę. Krzyknęła i odwróciła się gotowa do
ucieczki. Jednak Sam udaremnił ten zamiar; chwycił koniec
jej sukni, pociągnął i przyparł Lollie do drzewa. Jego zacięta,
zagniewana twarz znalazła się o milimetry od jej oczu. Zadrżała,
napotykając pełen urazy i wściekłości wzrok mężczyzny.

Zacisnęła mocno oczy i podniosła ręce w geście poddania.

- Proszę bardzo, zabij mnie! Chcę umrzeć!
Nic się nie stało. Sam nawet się nie poruszył. Nagle poczuła
przy szyi dotknięcie ostrza maczety.

- Panno Laaa-Ruuu, jesteś wrzodem na moim tyłku. Użeram
się z tobą i tak długo ciągnę ze sobą do obozu, bo nie mam
innego wyjścia. Ale uważaj, nie przeciągaj struny. Jeśli myślisz,
że jesteś przygnębiona, to zrób jeszcze coś, a wtedy będziesz
miała powody do prawdziwego zmartwienia.
Dziewczyna otworzyła szerzej oczy.
Jednym, błyskawicznym ruchem noża obciął jej kawał halki.
Eulalia krzyknęła z osłupienia.

- Może chciałabyś iść nago przez dżunglę?
Przełknęła ślinę.
Sam chwycił za przód jej sukni i odkroił go, zupełnie jak
kucharz tnący marchewkę na zupę. Puścił suknię, która opadła
w strzępach i ledwo zakryła kolana Eulalii.

Otaksował ją chłodnym wzrokiem z góry na dół, podniósł
pociętą przez insekty rękę dziewczyny i odezwał się głosem
niskim, spokojnym i pewnym siebie:

130

- Komary będą miały niezłą ucztę, cóż za wspaniała, aryslokratyczna
skóra!
Nie odważy się pociąć całego jej ubrania, upewniała się
w myślach.

Jednak wyraz jego twarzy mówił co innego.

Ponownie uniósł nóż i dotknął czubkiem szwu między jej

Strona 77

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

piersiami.

- Ostre liście palmowe potrafią ciąć jeszcze szybciej niż
maczeta.
Przycisnął ostrze mocno do piersi i dziewczyna poczuła
pękający materiał.

- Chcesz mnie wypróbować? - wycedził.
Przestraszona na dobre, pokręciła giową.
- W takim razie wkładaj buty. zacznij maszerować i przestań
skomleć. - Puścił ją. cofnął się o krok i wrzasnął; - Już!
Nigdy w życiu nie ruszała się tak szybko. Chwyciła jeden but,
podbiegła do drugiego, leżącego koło kępy oleandrów, i włożyła
na zabłoconą stopę. To była zła noga. Ściągnęła pantofel i zerknęła
na niego.

- Masz dziesięć sekund. Raz.., - Nadal trzymał maczetę
w ręku. Zrobił w jej stronę krok, przypominając skradającego
się kota.
Chwyciła się gałęzi oleandra i czym prędzej nałożyła jeden but.

- Cztery...
Gorączkowo starała się włożyć stopę w drugi trzewik. Tak
bardzo się spieszyła, że but wyślizgnął się jej z ręki. W panice
schyliła się, ani na moment nie zdejmując oczu z mężczyzny.

- Sześć...
Wcisnęła pantofel tak mocno, że poczuła ból w palcach.
- Osiem...
Pięta nie chciała wejść, użyła więc palca w charakterze łyżki
do butów. Stopa weszła w momencie, gdy kierował nóż w jej
stronę.

- Dziesięć. Ruszaj!
Eulalia uczyniła, co kazał, i to bardzo szybko.
131

Loliie usiadła na kamieniu i wtuliła głowę w dłonie. Jasne
włosy, teraz bardziej przypominające brudne kudły, opadły jej na
twarz.

Śmierdziała, wszystko ją bolało i była głodna. Jakaś malutka
iskierka w jej sercu tliła się nadzieją, iż zaraz się obudzi
i odkryje, że to tylko zły sen. Rozejrzała się dokoła i smętnie
zwiesiła głowę; lo nie koszmar nocny, to jawa.

Przyłożyła dłonie do pulsujących, piekących oczu. Jedno
przynajmniej było dobre: niezmordowany Sam pozwolił jej
w końcu odpocząć. Nakazał się nie ruszać, on zaś miał rozejrzeć
się nie wiedzieć za czym.

To śmieszne... Polecił jej zostać, tak jakby mogła pognać przez
tą dziką, pierwotną, straszliwą, zapomnianą prze/. Boga gęstwinę
równie łatwo, jak gdyby codziennie przemieniała wodę w wino.
Właściwie chciałaby to potrafić, z jaką rozkoszą poczułaby smak
czegoś innego poza wodą. Oblizała wargi.

Po raz setny zaczęła marzyć o tym, żeby być mężczyzną. Taki
wiedziałby, co robić. Za młodu uczyłaby się sztuki przetrwania
zamiast głupich zasad etykiety - na przykład czegoś takiego, jak
rozpalanie mokrego drewna. Chłopcy wychowywani są w poczuciu
wolności, jakiej dziewczęta nigdy nie zaznają. Nikogo nie
dziwi, że jeżdżą konno, strzelają i chodzą w pojedynkę w różne
miejsca. Potrafią też pływać. Dziewczęta zaś muszą robić tylko
to, co przystoi w towarzystwie.

Kiedy dorastają, ich życie może się jedynie zmienić na gorsze.

Strona 78

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Na każdym kroku kierują nimi konwenanse. Mężczyźni, na
przykład, mogą jeść do woli, ale kobietom to już nie uchodzi; muszą
dziobać jak ptaszki i zostawiać większość na talerzu. Zastanawiała
się, kto to wymyślił, zapewne jakiś głodny mężczyzna.

Wiele razy przyglądała się, jak bracia pochłaniają na jeden
posiłek ogromne ilości szynki, podczas gdy ona zadowalała się
grzecznie dwoma lub trzema kęsami. W rzeczywistości często
pragnęła zjeść dwa razy więcej niż oni, teraz, przyciśnięta
głodem, potrafiłaby tego dokonać.

Potarła palcem nasadę nosa.

132

Usłyszała za plecami przedzierającego się przez gęstwinę Sama.
Wiedziała, że to on, wyczuła jego zapach. Nie zadała sobie nawet
trudu, aby się obejrzeć; kosztowałoby to zbyt wiele energii.

-I znowu nos na kwintę? - spytał. - O co teraz chodzi?
- Usiadł naprzeciwko.
- Tylko rozmyślam.
- Oczywiście, najtrudniejszy jest ten pierwszy raz.
Zignorowała zaczepkę, była"nazbyt zmęczona, słaba i głodna,
aby wdawać się w jakiekolwiek dyskusje,

— Podaj mi rękę.
Nadal nie podnosiła wzroku, lecz wyciągnęła dłoń, spodziewa-
jąc się chropowatego dotyku kawałka suszonego mięsa. Czuła się
teraz wystarczająco głodna, aby go zjeść albo przynajmiej
spróbować.

Niczym perły z pękniętego naszyjnika posypały się na jej
wilgotną dłoń małe, okrągłe jagody. Spojrzała na nie ze zdumieniem
i zachwytem, gdyż w jej oczach wydały się cenniejsze od
drogocennych klejnotów. Dla wygłodniałego żołądka były jeszcze
cenniejsze.

- O, słodkie nieba! Jedzenie... prawdziwe jedzenie! Dziękuję,
och, bardzo dziękuję. - Włożyła do ust pięć jagód, zanim
przypomniała sobie wykłady madame Devereaux na temat manier,
Mimo to nie przestawała żuć owoców, znudziła się jej już rola
damy. Przyszło jej też do głowy, że czcigodna przełożona nigdy
nie znalazła się w tropikalnej dżungli sam na sam z jednookim
olbrzymem.
- Uważaj, te jagody są zdradliwe, nie należy jeść naraz
większych ilości. Pamiętaj, ostrzegałem cię - odezwał się
tymczasem Jankes.
Taaaaak, ogromnie jej smakowały, były wprost boskie. Włożyła
do ust kolejne owoce i niewiele brakowało, a z jej oczu
popłynęłyby łzy szczęścia. Poturlała resztę jagód na dłoni. Różniły
się od tych, które dotychczas widziała. Miały napiętą, brunatną
skórkę niczym borówki, jednak w środku były soczyste i słodkie
jak wiosenne czarne jagody w domu.

133

Przełknęła je powoli, rozkoszując się cudownym smakiem, po
czym otworzyła oczy i napotkała baczne spojrzenie Sama.

- Juz lepiej? - zapytał. Wzrok Jankesa oderwał się od jej oczu
i powędrował wzdłuż całego ciała.
Poczuła, ze pąsowieje ze wstydu na myśl, jak musi wyglądać,
jedząc lak łapczywie, więc odwróciła głowę.

- Czas ruszać. Cukiereczku. - Mężczyzna wstał, a po chwili
dobiegł ją odgłos odkręcanej manierki. - Chcesz wody?
- Nie, dziękuję. Wystarczyły mi owoce. - Szła w jego stronę

Strona 79

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

i oblizywała usta. Czuła jeszcze cudowny jagodowy aromat, tylko
głupiec chciałby go zabić popijając wodą. Miała zamiar jak
najdłużej rozkoszować się tym smakiem.
Mężczyzna stał w miejscu i wciąż czuła na sobie jego
wzrok. Resztki dumy nie pozwoliły jej spojrzeć mu w oczy,
pragnąć więc odwrócić czymś jego uwagę, zaczęła otrzepywać
liście i wygładzać załamania na ubłoconej, podobnej do łachmana
sukni.

Niemal poczuła na sobie jego uśmiech, kiedy wreszcie ją
minął, kierując się w stronę dżunglii. Też coś! Mogłoby się
wydawać, że jesl dla Sama Forestera nieustającym źródłem
rozrywki. Jeszcze kilka minut wcześniej podobne stwierdzenie
wywołałoby jej oburzenie, teraz jednak, kiedy czuła w ustach
i żołądku takie orzeźwiające bogactwo smaków, nie przeszkadzało
jej to zbytnio. Proszę bardzo, niech się śmieje. Panna LaRuc
z Bclvcderc, Hickory House, zakładów Calhoun i farm Beechtree
nie pozwoli sobie dopiec, szczególnie że nie jesl już głodna.

Szła za nim dzielnie, a po kilku minutach, znudzona monotonią
marszu, spróbowała nawiązać rozmowę.

- Skąd wziąłeś te jagody?
- Rosną w wysokiej dżungli, a w takiej właśnie się znajdujemy.
- Zatrzymał się i poczekał, aż dziewczyna dojdzie do niego.
- Widzisz te purpurowe storczyki?
Podążyła wzrokiem za jego palcem i ujrzała zbite kępy
kwiatów. Rosły wzdłuż wąskiej ścieżki gęściej niż azalie przy
Hickory House na Wielkanoc.

134

- Pnącza z jagodami oplatają łodygi tych roślin. Jeśli się
dobrze przyjrzysz, zobaczysz małe owoce ukryte pod kwiatami.
Zaciekawiona, zbliżyła się do jednej z roślin. Uniosła gałązkę
i spostrzegła jagody rosnące w drobnych kiściach. Cudowny
widok! Zerwała garść i włożyła sobie do ust, po czym uśmiechnęła
się odwracając do Sama.

- Nic jedz ich zbyt wiele - ostrzegł ponownie.
Pokiwała głową, bardziej zajęta rozkoszowaniem się ich
słodyczą. Były takie dobre!
Mężczyzna pokręcił głową i ruszył dalej. Pobiegła jego śladem,
ale przedtem schyliła się jeszcze po kolejną garść owoców

- wspaniały prowiant na drogę. Gdy tylko nie patrzył, ukradkiem
zjadła jagody.
Owoce ożywiły ją, teraz podążała za Samem niemal z entuzjazmem.
Obserwowała, jak wycina drogę w gąszczu bambusów.
Zadecydowane ruchy maczetą sprawiały, iż bambusowe tyczki
sypały się na ziemię niczym wykałaczki.

Eulalia tak naprawdę nie patrzyła na maczetę, przyglądała się
potężnym mięśniom mężczyzny.

Muskularne ramię cięło powietrze z szybkością gilotyny.
a ostrze noża niszczyło wszystko, co znalazło się w jego zasięgu.
Gdy Sam podnosił wysoko maczetę, zafascynowana obserwowała,
jak napinają się jego mięśnie od łokcia aż po nadgarstek,
a nabrzmiałe z wysiłku żyły odznaczają się wyraźnie nawet przez
gęsty zarost na opalonych rękach.

Zjadła kolejne jagody - małe dranie, nie można się od nich
oderwać. Przebiegła wzrokiem po górnej części ramienia mężczyzny,
luź poniżej podwiniętego rękawa koszuli. Ręka Sama
przypominała grubością jej udo. ale w przeć i wie listwie do jej
ciała była opalona, twarda i masywna. Dotknęła swojej bladej
i wiotkiej skóry, palec z łatwością zagłębił się w miękkim ciele.
Ramiona mężczyzny były zupełnie inne.

Strona 80

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Dziwne, ale nigdy nie zauważyła mięśni u swoich braci.
Zastanawiała się nad tym jedząc kolejną garść owoców. Jeffrey
prawie dorównywał Samowi wzrostem, jednak nawet po części

135

nie byl lak jak on muskularny, Hartan i Harrison to wysocy
chudzielcy, jedynie Leland i Jedidiah, choć niżsi od Sama,
odznaczali się podobnie potężną posturą. Mimo wszystko nic
przypominała sobie, aby kiedykolwiek zainteresowały ją ich
plecy czy ramiona.

A było co podziwiać, gdy Sam ruszał do akcji. Mięśnie
grały mu pod gładką skórą, naprężały się i falowały, przypominając
twarde jak skała, olbrzymie węzły. Ogarnęła ją
nagła chęć wyciągnięcia ręki i dotknięcia muskularnego torsu
mężczyzny.

Włożyła rękę w głęboką kieszeń sukienki w poszukiwaniu
jagód. Niestety, zjadła już wszystkie. Oceniła dzielącą ją od
Sama odległość. Nie odszedł jeszcze zbyt daleko, więc Kulaiia
podbiegła do najbliższego krzaka storczyków, zerwała pospiesznie
kilka ciemnych kiści i pospieszyła śladem Jankesa.

Po dziesięciu minutach mężczyzna zatrzymał się i zaproponował
jej wodę. Tym razem wypiła ochoczo i oddała mu manierkę.
Popatrzył na nią z dziwnym wyrazem twarzy.

- Jadłaś jeszcze jagody, prawda?
Lollie posługiwała się filozofią, którą wyćwiczyła w rozmowach
z braćmi. Według niej, gdy mężczyzna pyta: „Czy zrobiłaś to,
czy owo?", w rzeczywistości ma na myśli: „Nie mogłaś być taka
głupia, aby zrobić coś takiego". Wykoncypowała stąd, że jeśli
w swojej arogancji zadaje jej tak sformułowane, pełne wyższości
pytanie, to nie zasługuje na szczerość. Zatem i tym razem dała
wymijającą odpowiedź.

- Nie sądzisz chyba, abym mogła cię nie posłuchać! - Podniosła
rękę do szyi podkreślając swoje zdumienie, iż przyszło
mu do głowy podobne podejrzenie. Ta technika z powodzeniem
zdawała egzamin w stosunku do wszystkich, z wyjątkiem Jeda.
On jeden nigdy nie zadawał jej pytań, od razu zaczynał krzyczeć.
Tymczasem Sam jeszcze chwilę studiował jej twarz, jakby
starał się dociec prawdy. Potem pokręcił niedowierzająco głową,
przypiął manierkę do paska i nakazał jej iść tuż za sobą.

Uczyniła, jak rozkazał, przebierając szybko nogami i wpatrując

136

się uważnie w jego plecy. Cały czas palcami dotykała znajdujących
się w kieszeni jagód. Poczucie winy powstrzymywało ją
od jedzenia owoców, przynajmniej przez następne pół godziny.

Jesteś pewna, że nie jadłaś więcej tamtych jagód?

- Dlaczego pytasz? - Lollie szybko przełknęła trzy aromatyczne
kulki, które właśnie trzymała w ustach.
- A tak, bez specjalnego powodu. - Przyglądał się jej obojętnym,
zmęczonym wzrokiem, po czym kaszlnął kilka razy i odwrócił
się plecami. Naturalnie nie przeszkadzało jej to, wręcz
przeciwnie, wolała nic tłumaczyć się, a za to spokojnie studiować
każdy mięsień fascynujących pleców Sama. Mężczyzna dokończy!
akurat napełnianie manierki świeżą wodą z małego strumyczka,
który płynął ze skały.
— Daleko jeszcze do obozu?

Strona 81

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Dzień marszu. Widzisz tamtą małą górę?
Pokiwała głową, chociaż w jej pojęciu określenie „mała"
stanowczo odbiegało od jego miar wielkości.

- Gdy tam dojdziemy, znajdziemy się już niedaleko celu.
Gotowa?
Uśmiechnęła się nie otwierając buzi, nie chciała bowiem
zdradzić, że przed chwilą znowu zjadła dwie jagody.
Popatrzył na nią podejrzliwie. Dziewczyna zawahała się przez
moment, ale przywołała się do porządku, gdy przypomniała
sobie, iż w żaden sposób nie mógł zobaczyć owoców, które
szczęśliwie powędrowały już przecież do żołądka.

Ponownie się uśmiechnęła, Sam odpowiedział jej tym samym.
Przeszedł koło niej i uprzejmie odgarnął przed nią kilka gałęzi.

Przedzierali się przez dżunglę kilka następnych godzin, po
drodze minęli dwa płytkie strumyki - żaden nie sięgał jej powyżej
pasa. Sam torował przejście poprzez tak gęste chaszcze, że
przebycie trzydziestu metrów zajęło im przeszło pół godziny. Lollie
nie narzekała, ponieważ w czasie, gdy Sam wycinał drogę maczetą,
schylała się i zrywała ukradkiem kiście jagód.

137

Weszli w kolejną gęstwinę palm i bambusów. Dziewczyna,
wzmocniona soczystym posiłkiem zapytała go, czy pozwoli jej
spróbować swych sil w pracy maczetą.

Sam odwróci! się i postał jej spojrzenie mówiące jasno:
„Chyba oszalałaś!"

- Nie.
- Dlaczego? Nie widzę powodu - obruszyła się. Zatrzymał sic
tak gwałtownie, że nosem prawic zaryła w jego tors. - Przecież
nie mam nic innego do roboty poza... wąchaniem nas. - Zmarsz'
czyła nos i popatrzyła na niego.
- Sama leż nic pachniesz jak pączek róży.
- Powiedziałam „nas". - Oparła ręce na biodrach i skarciła go
wzrokiem. - Niczego nie pozwalasz, mi robić. Nie mogę rozmawiać,
śpiewać ani nawet nucić sobie pod nosem. Jestem
znudzona i brudna, więc jeśli nie chcesz, żebym zwariowała, daj
mi coś dla zajęcia myśli.
Sam pacnąl dłonią w komara siedzącego mu na karku.
Następnie wyciągnął rękę z maczetą w jej kierunku.

- To zajęłoby cię na dobre - rzekł kpiąco.
Dziewczyna złączyła brwi w jedną linię, przybierając najbardziej
srogą minę madame Dcvereaux. Mężczyzna wciąż wyglądał
na zadowolonego z siebie.

- Sądzisz, że nie dałabym sobie rady?
W odpowiedzi tylko skrzyżował ręce na piersi.
- Dla twojej wiadomości, już od kilku dni przyglądam się,
jak radzisz sobie z tym nożem. Ciach i trzask, ciach i trzask.
Każdy by potrafił, nawet ja. - Czekała, czy zareaguje na tę
zaczepkę.
Podał jej maczetę, wzrok miał pełny lekceważącej pobłażliwości.
Podszedł do najbliższego drzewa i oparł się w sposób, który
sugerował, iż ma przed sobą długie czekanie.

Już ona mu pokaże. Zamachnęła się i uderzyła w gruby pień
palmy. Nóż nawet go nie naciął. Ze zdziwieniem przyjrzała się
ostrzu i starała się zrozumieć, gdzie popełniła błąd. Wzięła
kolejny zamach, tym razem na cieńsze gałęzie. Ku jej zdumieniu

ugięły się, ale się nie złamały, nic pękły z trzaskiem i nic opadły
na ziemię jak po cięciach Sama.

Strona 82

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Każdy to potrafi, prawda?
Zesztywniała słysząc zaczepkę, lecz nie zrezygnowała, nie dała
mu tej satysfakcji. Zamiast tego jedną ręką chwyciła część palmy,
drugą mocno chwyciła maczetę i rąbała nią tak długo, aż w końcu
udało się jej odciąć konar od pnia.

Zajęło jej to. pięć minut.

- Niezła robota, Cukiereczku. W takim tempie do obozu
dotrzemy... niech pomyślę... gdzieś pod koniec sierpnia.
Spiorunowala go wzrokiem i zdmuchnęła z oczu kosmyk
mokrych włosów. Tym razem przebrał miarkę! Odwróciła się
w stronę palmy i naśladując go, ujęła mocno maczetę. Uniosła
jak najwyżej ramię, wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy
i opuściła ostrze podpatrzonym u Sama, półkolistym ruchem.
Tyle że zamachnęła się całym ciałem.

Wykonała błyskawiczny półobrót i stało się coś nieprzewidzianego
- maczeta wyślizgnęła jej się z rąk.
Dziewczyna otworzyła szeroko oczy.

- O cholera! - ryknął.
Zdezorientowana, zerknęła na Sama, potem idąc za jego
wzrokiem, spojrzała w' górę, coraz wyżej i wyżej...
Nóż wzbijał się w powietrze niczym szybujący orzeł, potem ze
świstem zaczął opadać. Sam rzucił się w krzaki i pobiegł co sił
w nogach w kierunku znikającej w oddali ich jedynej maczety.
Lollie rzuciła się za nim.

Gdy dotarła do niewielkiej polanki, ujrzała Sama. Stal bez
ruchu jak hikora w letni dzień. Jego kark przybrał kolor ciemnej
czerwieni, a zaciśnięte w pięści dłonie zwisały bezwładnie wzdłuż

| ciała. Patrzył do góry, Eulalia również podniosła głowę.

Maczeta zaklinowała się na szczycie palmy w zielonej kępie
orzechów kokosowych. Drzewo miało co najmniej dziesięć
metrów wysokości.

Sam odwrócił się powoli.

- Każdy to potrafi -- przedrzeźniał ją ze złośliwym uśmiechem.
138 139

Wyglądał, jakby miał zamiar połamać okoliczne drzewa gołymi
rękami, gałąź po gałęzi. Zrobił krok w jej stronę.

- Tak łatwo to wyglądało - szepnęła i cofnęła się również
o krok. - Naprawdę tak było.
- Zdajesz sobie sprawę, że to nasza jedyna maczeta? - Znowu
się zbliżył.
Kiwnęła głową. Nie mogła się zdecydować, czy nie powinna
przypadkiem odwrócić się i uciec gdzie pieprz rośnie. Wybrała
drogę pojednania.

- Przepraszam.
Bez echa.
- Nie możesz użyć któregoś z tych? - Wskazała na wiszące
mu u pasa pozostałe dwa noże. Nie były duże. niewiele większe
od kuchennego.
- Nie przetną nawet jednego bambusa - westchnął ciężko
i zrobił znaczącą przerwę. - Chociaż, poczekaj, można nimi
pokroić ubranie, a ten - ręką dotknął mniejszego noża - z łatwością
poderżnie białe gardziołko kogoś z Południa.
- To nie tylko moja wina. Pamiętasz, sam mi pozwoliłeś!
- Teraz dopiero sobie pozwolę - odparł robiąc dwa kolejne

Strona 83

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

kroki w jej stronę.
Za późno zdała sobie sprawę, że próba zrzucenia winy na
niego nie jest najszczęśliwszym pomysłem, szczególnie jeśli
sprawa dotyczy sfrustrowanego mężczyzny z dwoma nożami
u boku.

- Teraz powinienem cię zmusić, abyś weszła po ten nóż na
palmę.
Lollie spojrzała do góry, gdzie wysoko nad nimi tkwiła
zaklinowana maczeta. Żołądek podchodził jej do gardła i zaczęło
się jej kręcić w głowie.

- Nie czuję się zbył dobrze - podniosła rękę do czoła.
Znowu zaczął odliczać, potem mruknął coś pod nosem o nieroztropnym
„pożeraniu jagód".
Niech to diabli! On wiedział. A przecież była taka pewna, że
udało się jej zjeść je niepostrzeżenie, kiedy szedł przed nią zajęty

140

wyrąbywaniem ścieżki pośród dżungli. Dwa razy spojrzał na nią
gdy jeszcze miała owoce w ustach, ale przecież szybko je połknęła.

Cóż. została przyłapana, nie musi więc już dłużej ukrywać
zapasów. Sięgnęła ręką do kieszeni i wyciągnęła garść jagód.

- Skoro mnie przejrzałeś, proszę, poczęstuj się.
- Nie jestem na tyle głupi - odparł. Wyswobodził ramiona
z plecaka i oparł karabin o pień sąsiedniego drzewa. - Siedź
tutaj i nie ruszaj się! - Po tej komendzie podszedł do palmy
i ściągnął buty.
- Naprawdę chcesz się lam wdrapać?
- Masz lepszy pomysł na odzyskanie maczety? - Wyciągnął
mniejszy z noży.
— Może spadłaby, .gdybyś czymś w nią rzucił.
- Jesteś trochę za ciężka.
Z przyjemnością cisnęłaby w niego czymś ciężkim, ale spojrzawszy
na nóż stwierdziła, iż jak na jeden dzieli wystarczająco
się już narzucała.

Sam wsadził w zęby stalowe ostrze i okrakiem usiadł na pniu
palmy. Potem zaczął podciągać się do góry jak drwal wspinający
się po sośnie ze stanu Karolina.

Obserwowała Jankesa z zapartym tchem. W miarę, jak zbliżał
się do wierzchołka, coraz wolniej oddychała. Zwalisty gruby pień
niebezpiecznie zwężał się u góry i Sam musiał zwolnić tempo
wspinaczki. Z każdym ruchem mężczyzny palma kołysała się
coraz bardziej, wyginając się w końcu niczym tęcza na niebie.
W ciągu kilku minut Sam dotarł do kokosów. Jedną ręką objął
pień, drugą starał się chwycić zaklinowany nóż. Jego ręce
okazały się jednak za krótkie. Spojrzał w dół i Lollie prawie
dostrzegła jego wykrzywione, miotające stek przekleństw usta.

Wyglądało na to, że ostatnimi czasy Jankes stanowczo nadużywa
przekleństw. Chociaż, jeśli się nad tym zastanowić, to
w chwilach zdenerwowania i jej wyrwało się parę wyzwisk,
Z których najczęstszym było „cholerny Jankes". To bardzo
łagodne słowa w porównaniu z określeniami używanymi przez
braci, kiedy myśleli, że nie ma jej w pobliżu. Nauczyła się od

141

nich kilku prawdziwych przekleństw, ale nigdy by ich nie

powtórzyła. Damy nie klną, brzmiała jedna z żelaznych zasad

Strona 84

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

i choć nie przepadała za większością z tych głupich reguł,

konsekwentnie ich przestrzegała. Teraz również starała się trzymać

konwenansów, choć tylko Bóg wie. z jakim przychodziło jej to

trudem.

Na ziemię niczym kamień spadł orzech kokosowy, przywracając

ją do rzeczywistości. Zobaczyła Sama, który wyjął nóż spomięd/y

zębów, i trzymając się jedną ręką paimy wychylił się i obcinał

następny orzech. Zrzucił go na ziemie.

Przez chmury przebiło się słońce i przeniknęło korony drzew.

Dziewczyna przesłoniła oczy. Sam jeszcze nie dotarł do maczety.

- Lollie. słyszysz mnie?
- Tak!
- Odsuń się, teraz odetnę całą gałąź. Maczeta spadnie
razem z nią!
- Dobrze! - krzyknęła i odskoczyła pod figowiec. Przystanęła
na chwilę, bo usłyszała, że Sam mówi coś jeszcze. Powiedział,
że cholera go weźmie, jeśli straci swoje pieniądze w chwili, gdy
tak ciężko sobie zasłużył na każdy grosz. Nie miało to dla niej
najmniejszego sensu, sądziła raczej, iż maczeta ma coś wspólnego
z jego misją w obozie. Wzruszyła ramionami i skryła się za
pniem drzewa.
W powietrzu zaległa cisza, a potem wielkie zielone orzechy
spadły i uderzyły o ziemię z odgłosem podobnym do tętentu
końskich kopyt. Maczeta upadła tuż obok.

Lollie uznała, że jest już bezpieczna. Nie spuszczając Sama
z oka podeszła do noża. Ten zresztą po chwili zjechał w dół palmy.

- Udało ci się! - uśmiechnęła się.
Posłał jej typowo męskie spojrzenie, które mówiło: „Oczywiście,
że mi się udało". Minął ją. podniósł maczetę i przyjrzał się
jej uważnie.

- Czy jest w porządku?
- Tak, na szczęście nic jej się nie stało - mruknął po
sprawdzeniu ostrza.
142

Dziewczyna cichutko westchnęła z ulgą.
Sam odwrócił się, trącił butem jeden z orzechów i ukucnął.
Potem uniósł maczetę i silnym cięciem przepołowił kokos. Podał

Lollie jedną cześć.

- To mleczko kokosowe, napij się, nie należy marnować
takiego skarbu.
Lollie wzięła zieloną, podobną do miski skorupę i zajrzała do
śródka. Zewnętrzna warstwa kokosa była jasnozielona, a wewnątrz
znajdowaia się dniga skorupa, nieco twardsza, brązowa i pokryta

włoskami. Wypełniał ją biały miąższ oraz mtecznobiały. słodko
paachnący płyn. Zobaczyła, że Sam podnosi orzech do ust i wypija
jego zawartość; po namyśle uczyniła to samo.

Przytępione kubki smakowe Eulalii omal eksplodowały. Płyn
był nasycony niezwykle intensywnym aromatem kokosowym,
smakołykiem, który dodawano w małych ilościach do deserów na

Strona 85

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

specjalne okazje Czy do świątecznych ciasteczek. Eulalia długo
rozkoszowała się cudownym smakiem napoju, nie ustępującym
niedawno zjedzonym jagodom, upiła jeszcze trochę mleczka
i spojrzała na mężczyznę. Gdy napotkała jego potępiający wzrok,

odsunęła orzech i oblizała usta.
Poczuła się nieswojo. A więc jeszcze jej nie wybaczył. Sam
tymczasem skończył pić i wbił mały nóż w kokosowy miąższ.
Jak gdyby ściągnięty jej wzrokiem podniósł głowę. Przyglądał
się jej długą chwilę, potem spojrzał na orzech i wbił nóż

w skorupę.
Eulalia skrzywiła się.
Wyciągnął ostrze, na którego końcu znajdował się niewielki

'trójkąt miąższu i podał go dziewczynie.

- Spróbuj.
Zdjęła miąższ z noża i ostrożnie nadgryzła jego brzeg. Kokos
był nieco twardszy od jabłka, ale nieporównanie bardziej miękki
niż suszone mięso, a w smaku chrupiący i ogromnie egzotyczny.
Uśmiechnęła się do Sama i zatopiła zęby w białym przysmaku.
Forester patrzył na nią zagadkowo przez długą chwilę, a powietrze
stawało się bardziej duszne i gęste. Potem cisnął łupiny

143

w krzaki, wyprostował się i podszedł do miejsca, gdzie leżały
plecak i broń. Wciąż był wobec niej sztywny.

- Przykro mi z powodu maczety - rzekła dziewczyna.
- Zapomnij o tym - mruknął i zarzucił plecak wraz z karabinem
na ramię.
Dziewczyna skończyła jeść i posłała resztkom skorupy tęskne
spojrzenie.

- Może zabierzemy ze sobą pozostałe orzechy? Smakują
wyśmienicie. - Popatrzyła na niego z nadzieją.
- Nie mam zamiaru ciągnąć ich przez dżunglę razem z plecakiem,
karabinem i tobą na dokładkę.
- Nie proszę cię o to. sama bym je niosła.
Parsknął śmiechem, co odebrała jak policzek. Jeszcze bardziej
zapragnęła udowodnić mu, że potrafi zrobić coś pożytecznego.

- Poniosę je... może nie wszystkie, ale ta mała,wiązka
z pewnością nie okaże się dla mnie zbyt ciężka. Przewieszę ją
sobie przez plecy tak, jak ty mocujesz plecak. Będziemy mogli
jeść je po drodze!
Posłał jej długie, pełne zadumy spojrzenie i bez słowa podszedł
do sterty orzechów. Podniósł je, ważąc chwilę w ręku. Polem
odciął maczetą dwa dorodne owoce, a lesztę położył na ziemi.
Zdjął plecak, ukląkł i wyjął z niego kawałek sznura. Po kilku
minutach pracy kokosy zostały owiązane. Sam wyprostował się
trzymając swoje dzieło w ręku.

- Proszę, są twoje - wyciągnął je do Eulalii.
Dziewczyna podeszła do niego z radosnym uśmiechem.
- Odwróć się.
Jankes przełożył dwie pętle sznura przez jej ramiona.

- Teraz cofnij ręce. aby łokcie dotykały orzechów. W len
sposób się nie zsuną.
Eulalia zrobiła jak kazał. Plecy miała wyprostowane, ramiona
naprężone, a piersi wystawały do przodu. Czekała na kolejne
polecenie.

Jednak nic się takiego nie stało.
Spojrzała zdziwiona na Sama. Siał bez ruchu z oczyma

Strona 86

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

144

utkwionymi w jej piersiach. Powoli przesunął wzrokiem do góry,
ż napolkał jej oczy.

- Czy nie jest ci za ciężko? - zapylał po minucie i uśmiechnął
się.
- Nie. - Poruszyła ramionami, a on sprawdził sznur. Było jej
lekko na duszy i prawic nie czuła ciężaru, a nawet gdyby później
miała mieć z tym problemy, lo trudno, nie dba o to, czuła jeszcze
bowiem w ustach smak cudownego płynu i za nic w świecie by
się go nic wyrzekła.
- Jesteś pewna? Im dłużej potrwa nasza wędrówka, tym
cięższy wyda ci się twój ładunek.
- Wiem, w porządku - zapewniła. - Dam ci znać. jeśli będzie
to dla mnie zbył męczące.
- Pamiętaj tylko, że nie zamierzam nieść lego za ciebie.
- Dobrze - westchnęła.
- Chciałbym wyjaśnićtlę sprawę od razu, żeby nie było
żadnych wątpliwości.
- W porządku. - Patrzyła, jak Sam założył plecak, przewiesił
przez ramię karabin i ruszyli. Lollie czuła się z siebie bardzo
dumna.
Kieszenie miała wypełnione jagodami, a na plecach niosła
sześć wspaniałych kokosów. Podróż nie wydawała się już laka
straszna.

W sprytny sposób zapewniła sobie Świeże, smakowite pożywienie,
a poza tym znalazła w końcu jakieś zajęcie, dzięki
któremu nic jest tak beznadziejnie zależna od mężczyzny.
Z podniesioną wysoko głową maszerowała dziarsko za Jankesem.
Miała pełen żołądek, orzechy podskakiwały wesoło na jej plecach
i szła z oczami wlepionymi w Sama, w jego potężne, intrygujące
mięśnie.

Sam nie wierzył własnym oczom. Lollie bez słowa skargi
niosła swój ciężar. Nic jęczała, nie nuciła kocich kołysanek i, co
najbardziej zaskakujące, nie połykała się. Zwolnił nieco tempo
zdając sobie sprawę, że do obozu mają nie więcej niż dzień
marszu. Stwierdził z ulgą, iż nigdzie w okolicy nie widać
Hiszpanów.

Zerknął za siebie, dziewczyna szła luż za nim. Zauważył
z zadowoleniem, że zaczęła zwracać uwagę, gdzie stawia nogi
i z lego właśnie powodu nie przewraca się już co parę kroków
niczym powalone drzewo. Zamiast, jak do tej por)1, rozglądać się
na wszystkie strony, wpatrywała się pilnie w ziemię, przechodziła
uważnie ponad wystającymi korzeniami i omijała gęste krzewy.
Krótszą już suknię chwyciła w jedną rękę i przyciągnęła do
siebie, aby nie zaczepiała o krzaki.

Sam obserwował drogę. Przez ostatnie minuty szli lekkim
wzniesieniem, które kilkaset metrów dalej zamieniało się w poszarpane,
skaliste zbocze. Ścieżka prowadziła stromo w górę.

146

a tam wijąc się dochodziła do bujnych pnączy, zawieszonych nad
urwiskiem. Z prawej strony spływał po skale mały wodospad,
jeden z wielu ukrytych w granitowych płaskowyżach wysokiej
dżungli. Skała mieniła się purpurą i szarością, przez co pieniąca
się woda wydawała się jeszcze bielsza, a soczysta zieleń dokoła
żywsza i pulsująca.

Widział, jak obciążona orzechami dziewczyna z wysiłkiem

Strona 87

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

podchodzi pod górę. Jeśli zrobią sobie tutaj postój, odpoczną
i zjedzą kokosy, to uwolni ją od dodatkowego ciężaru. Jednak,
pomimo że już wcześniej pragnął jej ulżyć, coś w jej zachowaniu
aż do tej pory go powstrzymywało. Eulalia wydawała się być
zadowolona z otrzymanego zajęcia, czegoś, co mogła kontrolować
i za co czuła się odpowiedzialna. Nie chciał jej tego odbierać.
Z jednej strony ujęło go, że potraktowała to tak poważnie,
a z drugiej, bo zachowywała się teraz całkiem znośnie i - jest
jednak Bóg na tym świecie - cicho.

- Odpoczniemy tutaj. - Oparł karabin o drzewo, odpiął noż
i przykucnął w oczekiwaniu, aż dziewczyna upuści orzechy na
ziemię. Zrobiła tak i przysiadła pod drzewem trzymając kolana
przy piersiach. Sam odciął jeden kokos i przerąbał go na pół.
Wypili orzeźwiające mleczko, a potem mężczyzna wydłubał
spory kawał miąższu.
- Musimy przedostać się przez to wzniesienie - powiedział
Sam przełykając kokosa. - Czeka nas cholernie trudna wspinaczka,
myślę więc, że lepiej będzie, jeśli pozbędziesz się swego ładunku.
- Chcesz, abym zostawiła tu orzechy? - spojrzała na niego,
jakby zaproponował jej odcięcie rąk.
- Zdaje mi się, że ostatnio nie dźwigałaś niczego innego.
- Jego sarkazm był odruchowy, na szczęście jednak powstrzymał
się i nie dokończył myśli. Miał na końcu języka, iż mógłby
jeszcze obciąć jej głowę, ale że jest pusta, nie przydałoby się to
na nic. Jakoś nie uważał teraz za konieczne aż tak jej dokuczać.
Ostatnie godziny upłynęły im w miarę spokojnie, co więcej,
nadrobili nawet trochę czasu, chociaż mniej, niż gdyby szedł sam.
- Fakt, że trochę mi już ciążyły - odparła i przyjrzała się
147

z tkliwością pięciu pozostałym orzechom, jakby były jej najdroższymi
zwierzątkami. - Zjedliśmy jeden, co znaczy, że mój bagaż
stał się znacznie lżejszy. - Uśmiechnęła się i Sam poznał po
minie, że w jej głowie powoli zazębiają się niewidzialne tryby.

- A może mógłbyś...
- Nie - rzucił i wstał, gotów do wymarszu.
- Tak też myślałam - westchnęła głośno, ale podniosła się
i zarzuciła sobie orzechy na plecy.
- Znajdujemy się już niedaleko obozu. Nic potrzebujesz ich.
Jeśli są dla ciebie za ciężkie, zostaw je tutaj.
- Nie o lo chodzi. - Miała poważny, zdeterminowany wyraz
twarzy. - To moje zadanie i zamierzam je wykonać.
- Rób, jak uważasz - uciął dyskusję i ruszył naprzód. Dziewczyna
pospieszyła w ślad za nim.
Przez następną godzinę wspinali się coraz wyżej i wyżej. .Szli
wąską ścieżką i co chwila wdrapywali się na potężne głazy
zagradzające przejście.

W pewnym momencie Eulalia została w tyle i Sam odwracając
się ujrzał, jak dziewczyna przegarnia ręką włosy z tyłu głowy.
Obejrzała potem dłoń ze zdziwieniem, potrząsnęła głową i czekała.
Najwyraźniej nic się nie wydarzyło, wzruszyła bowiem ramionami.
Raptem napotkała jego spojrzenie.

- Wydało mi się, że coś poczułam. - Odwróciła się plecami;
- Widzisz coś?
- Niczego tu nic ma - odparł obejrzawszy jej plecy. - Nawet
komara. - Wspiął się na wysoką skalną półkę, biegnącą wzdłuż
ostrego zbocza. Tworzyła pomost do kolejnej ścieżki, która
zaczynała się dwieście metrów dalej.
- Chodź, pomogę ci. - Sam zdjął plecak i podał rękę
dziewczynie. Podciągnął ją do góry i dziewczyna stanęła obok
niego na wąskiej platformie. Mężczyzna pochylił się i wyciągnął
z plecaka linę, której jeden koniec zawiązał sobie wokół pasa.
Odwrócił się do Lollie.
- Lepiej będzie, jeśli oplotę cię drugim końcem, ta przepaść

Strona 88

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

ma ze sto metrów - wskazał głową w dół i zamocował jej ciasno
148

linę. Dziewczyna spojrzała przez rami. Nagłe zbladła i zrobiło się
jej słabo. Nic zauważył, że Sam powiedział: - Teraz jest dobrze.
Nic odrywała wzroku od skały.

- Nie patrz na dół.
Blada jak ściana, poprawiła pakunek na plecach i spojrzała na
niego wyczekująco.
; - Zostaw te orzechy, Cukiereczku.

Pokręciła głową, ale nie przestawała gapić się w przepaść.

- Jeśli będziesz tam patrzeć, zakręci ci się w głowie i oboje
znajdziemy się w nielichych opałach. Rozumiesz?
- Tak. - Podniosła wzrok i mocno chwyciła go za rękę.
Pięć długich minut zajęło im przejście trzech czwartych drogi.
Przez cały czas Sam przemawiał do niej, jakby uspokajał
wystraszoną klacz; głos miał stanowczy, cichy i spokojny.

- Idź powoli i trzymaj się jak najbliżej ściany - powiedział
w pewnym momencie i wysunął się przed nią, gdy mijali
najwęższy odcinek półki. - Uważaj, lulaj jest trochę niebezpiecznie...
Dziewczyna wstrzymała oddech.
Miał ochotę palnąć się w czoło za to ostatnie zdanie, pewnie
przestraszył ją na dobre.

- Już dobrze. - Odwrócił się ostrożnie, aby ułatwić jej drogę
... zamarł.
- Nie ruszaj się! - rozkazał w nadziei, że go posłucha.
Spośród orzechów na jej plecach wyszła wiełka. czarna tarantula
i przebierając włochatymi nogami zmierzała w stronę jej lewego
ramienia.

- Na litość boską, nie ruszaj się!
Dziewczyna otworzyła buzię, by o coś spytać, i wtedy zobaczyła
pająka.
Oczy jej rozszerzyły się z przerażenia.

- Nie... - Wiedział, że Eulalia zaraz zacznie wrzeszczeć.
- Aaaaaa!
Ruszył w jej stronę.
Zaczęła podskakiwać, jakby biegła w miejscu, machała gwał149

townic rękami i darła się wniebogłosy. Dobry Boże, ale się
wydzierała.
Pająk przeleciał w powietrzu niczym czarna, włochata kula,
podobnie zresztą jak wszystkie orzechy.
Mężczyzna wyciągnął dłoń, aby złapać ją za ręce, lecz nie
zdążył.

W tym samym momencie pękła skalna półka i Eulalia poleciała
w dół, wywijając kończynami szybciej niż wiatrak podczas
huraganu.

Sam zawczasu naprężył mięśnie ramion i ugiął kolana
w oczekiwaniu na szarpnięcie, które miało nastąpić za ułamek
sekundy.

Lina szarpnęła mocno, wrzynając mu się w pas, i poczuł
zwielokrotniony upadkiem ciężar jej ciała, które zawisło poniżej
występu. Mężczyzna jednak wytrzymał. W chwilę później łina
zaczęła ślizgać mu się w dłoniach i ranić dotkliwie skórę. Ścisnął
ją mocniej, nie zważając na palący ból, i trzymał, dopóki się
w końcu nic zatrzymała.

Strona 89

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Dziewczyna cały czas krzyczała.

Sam wziął głęboki oddech i spróbował owinąć linę wokół pięści.

Sznur nagle wyśliznął mu się w paru krótkich, ostrych
szarpnięciach.

- Do jasnej cholery, przestań się wreszcie wydzierać i choć
przez chwilę staraj się nie poruszać! - zawołał, po czym doda!
pod nosem: - Ty idiotko.
Powoli zwijał linę poranionymi dłońmi. Słyszał w dole zawodzenie
dziewczyny i w końcu udało mu się wciągnąć ją na występ.

- O Boże, o Boże - jęczała i chwytała go za ręce. - Za-za-bierz
mni-ie s-stą-stąd!
Oparł ją plecami o skalną ścianę.

- Cz-czy wi-wi-widzia-!cś tego ok-okrop-nego po-pot-wora?
- Ledwo mogła mówić, słowa wydobywały się z jej ust jak
czkawka.
Sam ukucnął, lecz ciągle trzymał linę w dłoniach. Nie wiedział,
czy ma uderzyć Lolłie, czy też przygarnąć do siebie i pocieszyć.

150

Zrobiła to za niego: przeczołgala się w jego stronę i objęła go
w rozpaczliwym uścisku. Czuł, jak cała dygocze. Ich serca biły
gwałtownym rytmem, jego z wysiłku, jej zaś ze strachu i histerycznego
płaczu.

- By! okropny, czarny i włochaty - szeptała trzymając twarz
przy jego piersi. Miała gorący oddech i nadal mocno go ściskała.
Ciągle drżała. Powoli i delikatnie położył dłoń na jej drobnym
ramieniu. Przytulała się do niego, starając się znaleźć ukojenie.
Mężczyzna pragnął pogłaskać ją |>o głowie, lecz powstrzymał
się. Nie powinien jej dotykać, nic chciał tego robić. W żaden
sposób jej nie dotknie. Zacisnął dłonie, potem je otworzył
i zaczął je coraz ciaśniej zamykać wokój jej szyi...

Dziewczyna odsunęła się, wytarła oczy i przełknęła ślinę.
Sam też miał sucho w ustach. Popatrzył na nią i potrząsnął
głową, jakby chciał w ten sposób wlać w nią choć trochę rozumu.
Odezwał się pierwszy:

- Czujesz się lepiej?
Eulalia pociągnęła nosem i kiwnęła głową.
- Dobrze, teraz więc mogę ci już skręcić ten głupi kark.
Patrzyła na niego smutno przez długą, przykrą chwilę, po czym
na nowo wybuchnęła płaczem, robiąc oczywiście masę hałasu.
Sam skrzywi! się, już absolutnie przekonany, że jeśli umrze
i pójdzie do piekła, zastanie lam pełno krzyczących, płaczących
i jęczących kobiet.

- Zgubiłam kokosy! - zawodziła.
Żałosny szloch dziewczyny sprawił, że nie miał serca już jej
dłużej dokuczać. W jej głosie słychać było wstyd i poczucie
porażki, jakby to ona dźwigała całą winę Pandory, rozsiewając
świecie zarazę i epidemie, a nic tylko upuszczając w przepaść
kilka orzechów z pająkami.
Sam przypomniał sobie sposób, w jaki spadała ze skały,

i stwierdził w duchu, że dziewczyna istotnie sieje spustoszenie,
a jej krzyk, co już dawno odkrył, może z powodzeniem konkurować
z morowym powietrzem. Miał ochotę roześmiać się na
głos wobec tych myśli, ale popatrzył tylko na nią w milczeniu,

151

Strona 90

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

pozwalając się jej do woli wypłakać. Uznał, że w tej sytuacji to
najlepsza kuracja, chociaż cierpiały na tym jego uszy.

Dziewczyna okazała się wyjątkowo dotkliwym wrzodem na
tyłku. Z początku odniósł wrażenie, że jest tylko małą, bogatą,
rozpieszczoną snobką. Teraz jednak, po zastanowieniu, zmieni)
nieco zdanie. Poza bezradnością i kłopotami, z których składała
się Lollie LaRue - polrząsnął głową, nadal nie mógł się
przyzwyczaić do jej imienia - odkrył w niej coś jeszcze. Widział
jej wielkie poczucie osamotnienia i niepewności, a przecież
zawsze wydawało mu się, że to cechy biedaków i można je
nadrobić pieniędzmi i prestiżem.

Samotność nigdy nie była mu obca, tyle że teraz lubi!
być sam. Kontrolował swoje życie i to mu się podobało.
Starannie dobierał przyjaciół i mógł na nich liczyć. Zaufanie
było czymś, co cenił sobie najbardziej, a jednocześnie rzadko
okazywał je innym. Ludzie musieli sobie nań zasłużyć, a Sam
był przy tym tak surowy, że większość kandydatów z reguły
odpadała.

Na Quincy Street przyjaciółmi byli ci. którzy czuli przed nim
respekt. W przeciwnym razie prędzej czy później wbiliby mu nóż
w plecy. A Sam przyrzekł sobie, że przetrwa. Nieraz słyszał, iż
w dżungli tylko nieliczni potrafią przeżyć. Dla niego jednak było
to niczym w porównaniu z walkami, jakie stoczył, aby dotrwać
do dorosłości.

Rzeczywiście, jak nikt znał się na sztuce przetrwania. Pamięta
pogardę w oczach ludzi, z którymi miał do czynienia w dzieciństwie.
Poniżali go i spoglądali na niego lak, jakby miał na czole
wyryty napis: „Biedny biały bękart, żałosny śmieć". Wiele lat nie
potrafił pozbyć się tego uczucia. Teraz, patrząc na dziewczynę,
zastanawiał się, czy naprawdę uporał się z tym kompleksem.

- Skończyłaś? - zapylał, gdy ustało wreszcie jej pochlipywanie.
Przez minutę dziewczyna patrzyła na niego z wyrzutem
w oczach. Nawet on nie był w stanie się z niej śmiać, kiedy
wyglądała, jakby nie miała na świecie ani jednej bratniej duszy.
Sam nie rozumiał jej. Nie myślała logicznie. W istocie jej umysł

152

pracował zawile i zupełnie nieracjonalnie - z czymś takim nie

spotkał się w całym swoim życiu.
Cóż, cokolwiek w niej siedziało, nie ma teraz czasu na
analizowanie tego. Musi pozbyć się jej raz na zawsze, a potem
wszystko wróci do normy.

- Niepotrzebne nam już te kokosy - zapewnił ją. Wciąż miał
nadzieję, że skończy swoje przedstawienie.
— Dla mnie były ważne, czułam się za nie odpowiedzialna.
Kręcąc z obrzydzeniem głową wstał, chwycił ją za ramiona
i podniósł z ziemi. Potem odszedł parę kroków. Dziewczyna
-pociągnęła jeszcze nosem, rozejrzała się dokoła i spojrzała na
niego.

- Nienawidzę pająków.
- Podejdź no tutaj. Cukiereczku.
Zbliżyła się. a Sam przekręcił ją tak, aby mogła spojrzeć na
drugi koniec występu. Palcem wskazał na dół.

- Popatrz.
Przetarła oczy i wyciągnęła szyję spoglądając w tę stronę, lecz
zniechęcona, wzruszyła ramionami.

Strona 91

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Też coś, jeszcze jedna rzeka - odparła.
- Nie, to zbiornik ze świeżą wodą. Widzisz te małe wodospady?
- Pokiwała głową. Chryste, ta kobieta nic nie rozumie.
- Chcesz się wykąpać?
- Kąpiel? - Odwróciła się i chwyciła jego brudną koszulę
niczym bezwstydny żebrak. Mówiła głosem tak słabym, jakby
miała za chwilę zemdleć.
Uśmiechnął się i oderwał od siebie jej dłonie. Potem podniósł
plecak i karabin.

- Chodź. - Chwycił jej rękę i pociągnął w dół kamienistą
ścieżką prowadzącą do wody. - Urządzimy ci tę kąpiel.
Lollie stała pod kaskadą spadającej wody i nacierała brudne
ciało tłustymi liśćmi, które według Sama i powodzeniem zastępowały
mydło. Szczególnie długo szorowała lewe ramię.

153

zmywając z siebie obrzydliwe uczucie pozostawione przez
włochatego pająka. Za każdym dotknięciem liścia odchodziło
coraz więcej biota i brudu. Czuta się jak w raju.

Zerknęła na szarą, lupkowatą ścianę skalną, obok której się
znajdowała. Wyglądała solidnie i niemal całkowicie ją osłaniała
przed wzrokiem Jankesa, no, może poza otwartym fragmentem
tam, gdzie spadała woda. Z początku obawiała się. że będzie
mógł ją podglądać. Zapytała go nawet, w jaki sposób może być
pewna swojej prywatności. Sam odparł z irytacją, że to go nie
interesuje i ma lepsze rzeczy do roboty. Gdy się ociągała, pokazał

jej podobną niszę, w której sam miał zamiar się wykąpać. Obie

zostały wyrzeźbione przez naturę w skale po przeciwległych

stronach tafli wody.

Rozdzielała je jak parawan gruba ściana, toteż gdyby Sam
chciał ją podejrzeć, musiałby najpierw wspiąć się na skałę, gdzie
byłby widoczny jak na dłoni. Powinna więc czuć się bezpieczna,
z dala od wścibskich, męskich oczu. Tak bardzo chciała się
umyć, że gotowa była mu zaufać. Pewnie zresztą zaufałaby
samemu diabłu, aby tylko być znowu czysta.

Rozkoszowała się cudownie orzeźwiającym dotykiem wody.
Pozwoliła, aby spływała jej po włosach i delikatnie masowała
skórę głowy. Potem zwinęła liście w dłoni i nacierała nimi włosy,
aż pokryły się pianą, która pachniała jak kosztowne, egzotyczne
perfumy. Odchyliła się do tyłu i kołysząc głową na boki,
wypłukała włosy.

Wśród szumu spadającej wody dobiegi ją jakiś hałas. Błyskawicznie
odwróciła się i zasłoniła rękoma intymne części ciała.
Potem wyjrzała zza skalnego parawanu, spodziewając się ujrzeć
Sama Forestera obserwującego ją ze skaty.

Nikogo tam nie było.

Dziwne, pomyślała. Hałas przypominał głośny jęk mężczyzny.
Lekko przestraszona podniosła bieliznę, którą wcześniej uprała
i położyła ją na malej półce obok wodospadu. Przyjrzała się
gorsetowi. Po namyśle uznała tę część garderoby za zbędna
i zdecydowała, że może ją tu zostawić. Nałożyła koronkowe

154

pantalony i ścisnęła się tasiemką w pasie. Były mokre i przylegały
do jej ciała niczym druga skóra. Narzuciła krótki staniczek
i zaczęła zapinać małe, perłowe guziczki, co chwila wychylając

Strona 92

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

się zza ścianki.

Nadal nikogo nie dostrzegła. Wciągnęła jeszcze na siebie
poszarpaną, obciętą u dołu halkę. Spojrzała po sobie, w miarę
zadowolona ze swego wyglądu. Przynajmniej ma teraz zakrytą
większą część ciała, a przy okazji pozbyła się niewygodnej
uprzęży, jaką niewątpliwie stanowił gorset. Bez niego czuła się
dziwnie lekko; z pewnością nie będzie jej go brakowało. Miło
jest zdobyć choć odrobinę wolności, a jeszcze przyjemniej czuć
się czystą i pachnącą. Z małym wyjątkiem, ciągle bowiem tkwiły
jej między zębami kawałki suszonego mięsa.

Może pożyczy od Sama najmniejszy nóż i z jego pomocą
wydłubie sobie z zębów to paskudztwo. Przeszła przez płytką
w tym miejscu wodę. Sam specjalnie zostawił ją właśnie tutaj,
gdyż stwierdził, źe gdzie indziej mogłaby się utopić. Oczywiście
znowu z niej kpił, jako że nie omieszkał też wspomnieć, iż
głębokość jeziorka nie przekracza dwóch metrów. Lollie doszła
do skalnej ściany i zauważyła, że zapomniała butów. Spróbowała
ocenić stopień trudności przejścia przez wodę. Nie przeoczyła
przy tym skałek, których może użyć jako schodków. Kamienic
były tu gładkie, wyszlifowane przez płynącą od wieków wodę,
toteż nie powinna się poranić.

Przyjrzała się swoim stopom, dostrzegając szkody wyrządzone
precz cztery dni marszu. Wątpiła, aby ucierpiały bardziej przez
krótką wspinaczkę po skalach, ruszyła więc żwawo pod górę.
W parę chwil dotarła na wierzch przegrody. Podciągnęła się
nieco do góry, aby zajrzeć na drugą stronę.

Zaparło jej dech w piersiach.

- O Boże! - szepnęła.
Sam stał przy północnym brzegu jeziorka, zaledwie dwa metry
od niej. Woda sięgała mu po pas. Odwrócony do niej ramieniem,
golił się... maczetą. Właśnie uniósł brodę i przesunął ostrzem po
pokrytym zarostem policzku. Dziewczyna śledziła wzrokiem

155

każdy ruch maczety. Na skalnej półce stal obtłuczony kawałek
lusterka; Sam wyciągnął rękę i poprawi! go nieznacznie, po czym
znowu przejechał ostrzem po ciemnej brodzie

Cofnęła się, ale tak, aby itadai go widzieć. Mężczyzna obrócił

się lekko i mogła teraz podziwiać część jego potężnego torsu

oraz profil twarzy. Długie, kruczoczarne włosy odgarnął do tyłu,

a woda ściekała mu po plecach małymi, cienkimi strumyczkami.

Przekręcił głowę i uniósł rękę napinając skórę na policzku, co

niewątpliwie ułatwiało pracę noża. Kiedy tak stał półnagi, ujrzała

pod solidną warstwą mięśni twardy zarys żołądka i każdego

żebra.

Sam Forestcr w niczym nie przypominał jej braci.

Poczuła nagłą suchość w gardle, przełknęła więc ślinę

i nieomal się zakrztusila. Szybko schyliła głowę, aby nie zdradzie

swojej obecności. Nic mogąc się dłużej powstrzymać, wyjrzała

Strona 93

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

powoli zza skały. Jankes poprawił przez ten czas lusterko, a jego

plecy zalśniły od słońca, odbitego w pozostałych na skórze

kroplach wody. Niespodziewanie dla samej siebie zapragnęła

dotknąć lego gładkiego, muskularnego ciała. Było to przedziwne

uczucie, owa nagła chęć, aby poczuć pod palcami czyjąś skórę.

Zmarszczyła brwi i popatrzyła na swoją dłoń, jakby należała do

kogoś obcego.

Sam skończył golenie, dziewczyna jednak nie przestawała go
podglądać. Wziął do ręki dwa liście - takimi samymi myła się
przed chwilą - i powoli nacierał nimi klatkę piersiową. Żałowała,
że nie odwrócił się bardziej, aby mogła lepiej przyjrzeć się jego
torsowi. Raptem stanął do niej przodem. Dziewczyna z wrażenia
otworzyła usta i pochyliła się, na tyle jednak, aby dalej go
obserwować- Od pasa w górę albo też od mostka w dół ciało
mężczyzny porastały gęsie, kręcone włosy. Patrzyła zafascynowana
i nie mogła się zdecydować co do kierunku, w którym
rosły. Ostatecznie doszła do wniosku, że to i tak nieistotne. To
lam było i za każdym pociągnięciem ręki z liśćmi odskakiwało
sprężyście i opadało z powrotem.

Złączył ręce nad głową i przeciągnął się. Ruch ten uwypuklił

każdy mięsień, każde żebro i zagłębienie na ciele lak doskonałym,
że zabrakło jej tchu w piersiach. Ponownie pokazał jej plecy;
spadająca woda delikatnie obmywała go na wysokości pasa.
Przyjrzał się odbiciu w lustrze, pogładził policzki i podbródek,
a potem z lekkim wzruszeniem ramion, oznaczającym „może

być", odwrócił się i zanurkował.

Lollie szybko podczołgała się do skraju skały i wyciągnęła

szyję ponad kamieniami, chcąc lepiej zobaczyć podwodnego

pływaka. Leżała na brzuchu, z biodrami zaklinowanymi między

skatami, aż dostrzegła opalony korpus pod lustrem wody. Męź

czyzna wynurzył się i znowu zanurkował. Pływał niczym pstrąg

w rzece Congaree, tyle że tamtejsze pstrągi nie mają jędrnych,

białych pośladków wystających z wody,

Przygryzła dolną wargę i szybko zakryła oczy ręką. Słyszała,

jak pluska się w wodzie, potem nastąpiła cisza. Eulalia czekała,

chcąc popatrzeć, ale trochę się bała. Jednak ciekawość zwyciężyła

nad strachem i powoli rozsunęła palce.

Sam ponownie ustawił się tyłem do niej w miejscu, gdzie woda

sięgała mu pasa i wpatrywał w wyszczerbione lusterko. Pochylił

się i przesunął opalonym palcem po zębach. Przypomniało jej to

powód, dla którego weszła na skałę, zamierzała przecież poprosić

Strona 94

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

go o nóż. Sam trzymał teraz lusterko w dłoni, widocznie starał

się poprawić kąt widzenia. Podniósł je do góry i nagle znierucho

miał. Coś się stało, ale zanim Eulalia zdążyła się nad tym

zastanowić, dobiegł ją głos mężczyzny:

- Hej. Lollie, możesz przesunąć się trochę w prawo?
Cala zesztywniała, a wszystkie myśli o rozmowie wyleciały jej

natychmiast z głowy. Oderwała oczy od jego pleców i powęd

rowała wzrokiem do gór)'. W lusterku ujrzała czarną, skórzaną

przepaskę i, o zgroz.0, obserwujące ją brązowe, rozbawione oko.

Nie patrzył na jej twarz. Poszła za jego spojrzeniem - gapił się

niżej, tam gdzie rozpięty staniczek rozchylał się na tyle, że

ukazywał niemal wszystko aż do pasa.

Wciągnęła gwałtownie powietrze i zakryła rękoma piersi.
Niestety, był to wielki błąd...

156

157

Jedyne, co dotychczas chroniło ją przed upadkiem, to właśnie
ręce. Poleciała głową w dół, ponad krawędzią przegrody
prosto do jeziorka i wylądowała z pluskiem luz koło Sama.

Tam obróciła się starając się podeprzeć rękami i wstać. Woda
dostała się jej do nosa, a mężczyzna widząc to, objął ją ręką
w pasie i podniósł do góry. Pierwsze, co usłyszała, to jego głośny
śmiech.

Krztusiła się i kaszlała opierając ręce na jego kiatce piersiowej
i czując pod palcami skórę- której parę minut wcześniej lak
bardzo chciała dotknąć

- Podobało ci się? - Mężczyzna drwił sobie z niej w żywe
oczy.
- Postaw mnie - burknęła i poczuła, jak gorący rumieniec
zalewa jej policzki.
- Nie lutaj! - krzyknęła, w okamgnieniu odczytując z jego
twarzy nikczemne zamiary. Wyczuła, że ma szczerą ochotę
rzucić ją na głęboką wodę.
Uśmiechnął się tylko i podszedł kilka kroków w stronę jej
niszy, po czym postawił ją na skalnej ścianie.

Zawstydzona, zaczęła wyżymać wodę z włosów. To nie mogło
jednak trwać wiecznie. Nie wiedziała, jak ma dłużej przeciągać
milczenie, więc desperacko spojrzała na niego zastanawiając się,
co powiedzieć. Jej zachowanie było niewybaczalne. Nie istniała
żadna rozsądna wymówka dla zatuszowania tego, co się zdarzyło;
podglądała go i to po tym. jak narobiła takiego rabanu na temat
własnej prywatności. Była to jedna z tych rzadkich chwil, kiedy
z całego serca pragnęła zapaść się pod ziemię.

Sam przeszedł na drugi koniec jeziorka, w miejsce, gdzie stało
lusterko. Skrzyżował potężne ramiona i z bezczelnym uśmieszkiem
na ustach przeniósł wzrok na jej piersi.

Strona 95

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Ładne, bardzo ładne.
Boże. chyba wolałaby umrzeć! W zamian za to spuściła głowę
i objęła się rękoma.

- Czy mogę uczynić dla ciebie coś konkretnego, panno
Laaa-Ruuu? Może... - przybrał powoli wystudiowaną pozę.
158

a potem odwrócił się jak model pod okiem rzeźbiarza. - Może
Wolisz oglądać mnie z tej strony?

- Przyszłam tylko po nóż - stwierdziła, nie mogąc spojrzeć
mu w oczy.
- Przyszłaś wziąć nóż? - powtórzy.
- Tak.
- Wiesz, jakoś nie widzę w tym sensu. - Rozejrzał się po
wysokich skaiach otaczających jeziorko. - Dziwne, ale nic widzę
tu żadnych wysokich palm kokosowych. W które miejsce zamierzałaś
go rzucić tym razem?
- W twoje zgniłe serce, ale wątpię, aby nawet najtwardsze
ostrze zdołało je przebić - odparła. Wiedziała, że nie powinna go
podglądać. lecz w tej sytuacji byłoby głupotą przyznać się do
tego. - Poza tym nie chodzi mi o maczetę, chciałam pożyczyć
ten najmniejszy. - Wskazała palcem na noże, które leżały wraz
z paskiem na półce. Wiedząc już, że Sam ma też lusterko, dodała:
- Chciałam również pożyczyć lusterko.
- Nic chciałabyś. - Podszedł do pasa z nożami.
- A cóż to ma znaczyć? Chyba wiem, czego mi potrzeba.
- Nie potrzebujesz lusterka - rzekł kategorycznie, prawie tak,
jak Mojżesz przemawiający do ludu nad Morzem Czerwonym.
Zdenerwowała ją jego butna pewność siebie i w jednej chwili
poczuła się jak w domu, gdzie pięciu braci wiecznie mówiło jej,
co ma robić i o czym myśleć.
- Jestem już znudzona mężczyznami, którzy bez przerwy mi
rozkazują.
Sam chwycił najmniejszy nóż i posłał jej długie, rozbawione
spojrzenie. Z głupim uśmiechem na ustach, na widok którego
powinien zadzwonić w jej głowie ostrzegawczy dzwoneczek.
zdjął lusterko z półki skalnej i zbliżył się do niej.

- Proszę bardzo, panno Laaa-Ruuu. Twoje życzenie jest dla
mnie rozkazem. - Podał jej kawałek lustra oraz nóż, po czym
złożył przesadny, szyderczy ukłon.
Patrzyła urażona na czubek jego głowy, przycisnęła otrzymane
przedmioty mocno do piersi i z dumnie uniesioną głową prze159

rzuciła nogi na druga, stronę kamiennej przegrody. Zeszła na dół,
wciąż słysząc za sobą jego śmiech. To spowodowało, że poruszała
się jeszcze prędzej. Uważając, żeby nie poślizgnąć się na gładkich
kamieniach, uciekła na piaszczysty skraj swojej niszy. Tutaj, pod
osłoną spadającej wody, będzie mogła w spokoju wydłubać
z zębów wszystkie paskudztwa.

Nadal ją obserwował, czuła to. Gdy doszła do skalnej półki,
odwróciła się. Sam wyglądał znad przegrody, oparty łokciami

o jej krawędź. Uśmiechnął się z zadowoleniem, zasalutował
i zaczął to swoje cholerne odliczanie - raz, dwa, trzy, które
jeszcze bardziej ją rozzłościło.
Postanowiła go zignorować. Trzymając wciąż pod pachą
lusterko i nóż z ulgą zniknęła za wodną kurtyną.

- Siedem! - krzyknął na glos, jakby chciał mieć pewność, że
go usłyszy pośród szumu wody.
Usiadła i ustawiła lusterko.

Strona 96

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Dwanaście!
Popatrzyła w nie i...
- Czternaście!
Krzyknęła z przerażenia ile sił w płucach.
- Odkryłaś już swoje krosty? Piętnaście sekund, nieźle! - Głos
Jankesa odbijał się od ścian jaskini.
Sam obserwował i czekał...

- O mój Boże! - Głowa Eulalii wychyliła się zza wodospadu.
Dłonie miała przyciśnięte do policzków, klóre od kilku już dni
pokrywały jasnoczerwone plamy. - Jak długo je mam?
- Jakiś czas - uśmiechnął się. - Jesteś pewna, że nie jadłaś
więcej tamtych jagód?
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- Zrobiłem to.
- Nie, nie zrobiłeś!
- Mówiłem, abyś nie jadła ich zbył dużo.
- Ale nie powiedziałeś mi o plamach.
160

- Ostrzegałem cię.
- Lecz nie o plamach!
- Ostrzeżenie to ostrzeżenie. - Wzruszył ramionami. - Nie
uważałem za konieczne, by wnikać w szczegóły.
Dziewczyna podniosła lusterko do twarzy i skrzywiła się,
dotykając palcem kilku krost.

- Czy one kiedyś zejdą?
- Mnie o to nie pytaj. Nie znałem dotąd osoby, która by je
miała.
- Ale znikną, prawda?
- Być może.
- Co to znaczy „być może"? Nie wiesz tego?
Sam ponownie wzruszy! ramionami.
- Wiedziałeś wystarczająco dużo, kiedy mnie ostrzegałeś
rzed nimi.
- Uprzedzano mnie. lecz nie byłem tak naiwny, aby to
sprawdzać na własnej skórze.
Cofnęła głowę za wodospad. Mimo że jej nie słyszał, był
pewien, iż został znowu nazwany „cholernym Jankesem".

- Pospiesz się, Cukiereczku. Skończ swoje sprawy i ubierz się.
Musimy ruszać w drogę.
Dziewczyna nie odpowiedziała.

- Słyszałaś, co powiedziałem? - krzyknął.
- Tak, słyszałam! - odpowiedziała równie głośno.
Zaśmiał się do siebie i poszedł po swoje rzeczy. Cały incydent
setnie go ubawił. W świetnym humorze wyszedł z wody i założył
koszulę i spodnie. Nigdy nie spotkał kogoś takiego jak Lollie
LaRue. Rozum jak u wróbelka, niewinna jak dziecko i tak samo
łatwowierna, a przy tym bardziej uparta od stada starych osłów.
Kto by pomyślał, że będzie tak zawzięcie przedzierać się przez
dżunglę, z dala od domu. bezlitośnie wyrwana ze swojego świata.
Sam przyznał w duchu, że nie mógłby jej teraz opuścić, zresztą

tego nie chciał. Potrzebuje nagrody, a ona nadal jest jego
zakładnikiem, chociaż jeszcze o tym nie wic. Pewnie pozna
Prawdę dopiero wtedy, gdy odbierze ją jej bogaty ojciec.

161

Jeszcze wczoraj powiedziałby, że przeżycia oslainich dni nie
są warte żadnych pieniędzy. Nikt przy zdrowych zmysłach nie
potrzebuje wszak jęczącej, upartej kobiety, kiedy ma do przejścia
kilometry dżungli, pełnej czyhających z każdego kąta hiszpańskich
żołnierzy, jadowitych węży i buntowników. Ale on jest przecież

Strona 97

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

najemnikiem i za odpowiednią cenę potrafi zrobić wszystko,
czego się od niego wymaga. Tak jest i w tym przypadku, w grę
bowiem wchodzą pieniądze i to niemałe. A on potrzebuje jakiejś
wymiernej rekompensaty za te kilka dni mordęgi.

Dzisiejszy dzień zmienił jego poglądy, dziewczyna zaintrygowała
go. Ujrzał w niej coś innego i choć z początku zaszufladkował
ją jako bogatą snobkę, to teraz wiedział, że się pomylił.
Najpierw długo błagała go o coś do roboty, a później dźwigała te
głupie orzechy z takim namaszczeniem, jakby był)' drogocennym
skarbem. Kierowała się dziwnym poczuciem dumy i emocjami,
których nie potrafił do końca rozszyfrować. To, co z początku
wydało mu się arogancją i rozdmuchanym poczuciem własnej
wartości, okazało się maską, pod którą kryły się kompleksy, lęk
i zagubienie.

Zapiął pasek i zdał sobie sprawę, iż poczuł nagłą chęć
analizowania jej uczuć. Ale nie chciał tego, gdyż dziewczyna
równała się kłopotom. nielichym kłopotom.

Założył plecak, chwycił karabin i podszedł do jej jaskini.

- Jesteś już gotowa?
Eulalia stanęła na skalnej półce, buty, lusterko i nóż wepchnęła
do kieszeni i wskoczyła do płytkiej wody. Końce mokrej sukienki
trzymała w rękach.

Sam zdusił uśmiech i pokręcił głową czekając, aż do niego
dołączy. Nałożyła buty i wyprostowała się, a potem oddała mu
pożyczone przedmioty. Mężczyzna wsunął lusterko do plecaka,
nóż zaś do pochwy przy pasku.

Jej suknia, choć podarta, odzyskała dawną barwę. Dziewczyna
oderwała kolejny kawałek halki i użyła go do przewiązania
włosów, które zdążyły już przeschnąć i przybrały znowu jasny
kolor. Opadały gęstą falą na pełne różowych plamek plecy. To

162

nie do wiary, ale twarz, szyję i ramiona Eulalii pokrywały tysiące
takich plamek.

- Kolor sukni jak ulał pasuje ci do tych krost - wypowiedział
na głos swoje myśli.
Dziewczyna zesztywniała jak jednodniowy nieboszczyk, po
czym zamachnęła się ręką, zupełnie jak wtedy, gdy rzuciła jego
maczetę w niebiosa.

Sam pochwycił lecącą w jego stronę pięść i przyciągnął Lolłie
'do siebie nie pozwalając, aby uderzyła go drugą ręką.

- Przestań!
Jej wzrok zionął nienawiścią, usta miała mocno ściśnięte,
a policzki oblane rumieńcem. Poczuł nagłą chęć zmazania gniewu
z jej twarzy. Pochylił głowę. Ich usia dzieliły zaledwie milimetry,
tak że wyczuwał zapach jej oddechu.

Raptem, tuż koło nich. ze świstem przeleciała kula.

Sam upadł na ziemię pociągając za sobą Lollie. Leźeli chwile
na boku. a ich serca biły szybko w zgodnym ryimie. Z przygotowanym
karabinem czekał na kolejny wystrzał. Nic się nie działo.
Instynkt żołnierza podpowiadał mu, że lepiej dla nich, kiedy
tamci strzelają. Cisza oznaczała bowiem, iż snajper prawdopodobnie
lokuje .się na lepszej pozycji.

Mężczyzna rozejrzał się dokoła modląc się, aby strzelec okazał

Strona 98

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

się Hiszpanem. Mauzery. których używają hiszpańskie wojska,
bywają najczęściej niecelne i Sam w tym widział jedyną szansę.

Skalna ściana znajdowała się pięć metrów od nich, ale dzieliła
ich otwarta przestrzeń. Półka z wodospadem była niewiele dalej.
Sam nie chciał jednak dać się zaskoczyć w małej jaskini. Są tam.
co prawda, ochraniające z trzech stron skały oraz jedna droga
wejścia, która, co istotniejsze, stanowiła też jedyną drogę ucieczki.
Na taki błąd taktyczny, popełniany przez wielu niedoświadczonych
i w większości już martwych ludzi, nie mógł sobie pozwolić.

Kula przeleciała pod kątem W dół, oznaczało to, że snajper

164

znajduje się znacznie wyżej. Przebiegł wzrokiem po widocznym
Stąd gąszczu dżungli. Muszą znaleźć jakąś kryjówkę, i to szybko.
Zerknął na Lollic Na jej zmęczonej, pocętkowanej na różowo
twarzy malowało się przerażenie.

- Posłuchaj mnie uważnie. Musimy przebiec do dżungli
za nami.
Dziewczyna zaczęła podnosić głowę, usiłując obejrzeć wska|
zane miejsce,

- Nie patrz tam! - szepnął stanowczo. - Zdradzisz nasze
zamiary.
Głowa Eulalii zamarła w bezruchu.

- Przekręcę się teraz w górę. - Wyjął ostrożnie karabin
i położył go za nią. - Muszę być gotowy do strzału, więc chwyć
mnie za szyję, gdy będę się odwracał. Jak tylko się podniosę,
puść mnie i biegnij prosto w tamte bambusy. Zrozumiałaś?
- Trzymać się, puścić, biec - powtarzała cicho i kiwnęła głową.
- W porządku. Ruszamy na trzy. Raz...
Objęła go za szyję.
- Dwa...
Przytrzymał karabin za jej plecami, pałce miał na spuście.
- Trzy!
Przekręcił się wraz z nią, cały czas trzymając karabin w górze.

W chwilę potem zerwali się na nogi. Dziewczyna puściła Sama

i pobiegła co tchu przed siebie. Wokół nich kilka pocisków wbiło

się w piasek.

Sam odpowiedział ogniem i pospieszył w ślad za Lollic.

Padające wokół kule z mauzeni przypominały burzą gradową. Po

kolejnym strzale snajpera Sam znowu wystrzelił, mierząc tym

razem w górę półki skalnej. Ujrzał spadającego Hiszpana, którego

natychmiast zastąpił kolejny strzelec.

Celował jeszcze trzy razy, aż znalazł się wśród bambusów.

Przed nim mignęła różowa sukienka Eulalii, Sam zrobił pięć

kroków i dogonił dziewczynę. Chwycił ją za rękę i pociągnął za

sobą, biegnąc najszybciej, jak potrafił.

Przeskoczył kilka krzaków. Dziewczyna upadła, ale poderwał

165

Strona 99

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

ją na nogi nie zwalniając przy tym lempa. Skierował się na
północ i biegł pod górę dla zgubienia napastników.

Powietrze stawało się coraz cięższe. Dotrzemy tędy do rzeki,
pomyślał. Ciągnął dziewczynę przez gęstwinę niskich palm i choć
ostre liście smagały ich ciała, Loliie nawet nie pisnęła. Od czasu
do czasu sykała tylko z bólu

Dotarli do zwartej ściany bambusów. Mężczyzna zaklął. Świst
maczety przyciągnie Hiszpanów jak muchy do krowiego łajna.
Zatrzymał się i złapał Loliie, która z impetem odbiła się od jego
piersi.

- Cicho! - Przytrzymał ją za ramiona, aby złapała równowagę.
- Przejdziemy przez ten gąszcz wolno i po cichu. Mli użyje
noża, usłyszą nas.
Eulalia na znak zrozumienia pokiwała głową. Wziął ją za rękę
i zaczęli kluczyć między rosnącymi wokół bambusami. Przechodzili
ponad kępami wysokiej trawy, która niczym wiosenne
siano obsypywała bambusowe tyczki. Przez zielony gąszcz nie
przenikał ani jeden promień' słońca. Była to wędrówka niezwykle
ślamazarna, ale cicha. Szli, wydawałoby się, przez nieskończone
pole zieleni i czuli się jak w więzieniu. Oboje zdawali sobie
sprawę, że to nic w porównaniu z groźbą, iż to miejsce może
Z łatwością stać się ich grobem.

Dżungla przed nimi zaczęła się w końcu przerzedzać i po
kilku metrach bambusowy las się skończył. Sam wstrzymał
oddech, nie wiedział bowiem, co ani kto może tu na nich
czekać. Wypatrywał usilnie drogi, ale przypominało to patrzenie
przez więzienne kraty - nie miał pełnego obrazu
okolicy.

Zatrzymał się. Przed nimi rozciągała się polana pełna storczyków
i osłonięta winoroślami, które zwisając z potężnych
figowców tworzyły coś w rodzaju tunelu. Rozejrzał się na boki.

- Biegniemy! - Pociągnął dziewczynę za sobą.
Z wierzchołków drzew wzbiły się chmary ptaków wzniecając
większy hałas niż salwy armatnie. Ich skrzek, równie donośny jak
strzały z karabinu, co chwila przeszywał powietrze, zaś łopotanie

166

skrzydeł brzmiało głośniej od tysiąca flag powiewających na
wietrze. Niebo pociemniało od dziesiątków przestraszonych dzikich
gołębi. Wtedy za plecami uciekinierów rozległy się hiszpańskie
okrzyki.

- Sukinsyny! - zaklął Sam.
- O mój Boże! -jęknęła Lołlic.
Biegli dalej i po dwóch minutach dotarli do rzeki. Rozlana
szeroko wstęga wody wydawała się tak głęboka, że dziewczyna
nie miała szans, by ją pokonać.

Sam odwrócił się, przewiesił karabin przez jej ramię i przykucnął
nadstawiając plecy.

- Wskakuj. Złap mnie rękoma za szyję, a nogami trzymaj się
sa i pod żadnym pozorem nie puszczaj, nawet pod wodą!
- Ale ja...
- Zrób to!
Gdy tylko poczuł jej objęcia, wskoczył do wody i skierował się
na środek rzeki. Tutaj pozwolił, aby nurt poniósł ich w dół.
Zerknął za siebie i upewnił się, że dziewczyna nadal ma karabin
przewieszony przez ramię.

Strona 100

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Jesteś cała?
- Tak. - Przywarła do niego mocniej.
- W takim razie przestań mnie dusić - stęknął i odetchnął
ulgą, gdy Eulalia zwolniła nieco uścisk wokół jego krtani,
- Przepraszam - szepnęła.
W ciszy poruszali się z prądem rzeki. Sam siara! się utrzymywać
na środku nurtu i rozglądał się bacznie po brzegach. Rzeka wiła
Się przez dżunglę zwężając się w pewnym miejscu do około
ośmiu metrów. Sam ocenił odległość i zastanawia! się. czy nie
lepiej byłoby iść piechotą.

Nie miał jednak okazji podjąć takiej decyzji.
Wypłynęli zza zakrętu prosto w krzyżowy ogień Hiszpanów.
W wodę zaczęły uderzać pociski.

- Weź głęboki wdech! - krzyknął i czując, że Loliie nabiera
powietrza, zanurkował na samo dno - jedyne miejsce bezpieczne
od kuł prześladowców.
167

Płynął wzdłuż dna i skręcił na wschód, gdzie, jak pamiętał,
brzeg rzeki był wysoki i najbardziej stromy. Miał nadzieję, źe lak
jest. nie potrafił bowiem tego definitywnie stwierdzić z powodu
silnego zamulenia. Płuca paliły go od wstrzymywania oddechu,
czul. źe dłonie dziewczyny zaciskają się w pięści.

Sam wiedział, że zdoła wytrzymać jeszcze z minutę, ale
ona nie da rady. Muszą wypłynąć na powierzchnię. Skierował
się do góry, licząc na dobry los. jak czynił to juź setki
razy. Jeśli szczęście mu nadal sprzyja, znajdą się na tyle
blisko brzegu, aby skryć się przed wzrokiem Hiszpanów.
Gdy wypływali, popatrzył do góry. za jego plecami kilka
pocisków przeszyło wodę.

I wtedy ujrzał na powierzchni cieri małej łódki. Zbliżył się do
burty, a potem, ciągle płynąc pod wodą, rozluźnił uścisk dziewczyny
i odwrócił się do niej twarzą. Chwycił ją za podbródek,
a kiedy Lołlie otworzyła oczy, uniósł do góry jej brodę i oboje
powoli wynurzyli się zaledwie o centymetry od łodzi. Eulalia
odetchnęła głęboko.

- Cicho - szepnął przykładając jej palec do ust. Prawą ręką
ciągle trzymał ją za kark.
Kiwnął głową w stronę łódki.
Z tyłu dobiegał odgłos strzelaniny, Sam ostrożnie cofnął się
i zajrzał do środka. Łódź była pusta. Kołysała się w gęstych,
splątanych wodorostach, przywiązana liną do brzegu. Zerknął na
Lollie, która już spokojnie oddychała i ciągle trzymała się jego
ramion. Kazał jej ponownie chwycić go za szyję.

- Musimy się przeprawić przez wodorosty na brzeg. Trzymaj
Się.

Bezgłośnie przytaknęła.

Sam poruszał się najciszej jak potrafił; z wody wystawały im
tylko głowy. Płynął wzdłuż liny w miejsce, gdzie gęste mangrowce
schodziły do wody zapewniając im ochronę.

Wkrótce dotarli do brzegu i Sam ujrzał skałę, do której
przywiązano linę. Rozejrzał się, lecz nikogo nie dostrzegł. Wtedy
zbliżył się do zwisających gałęzi. Zdjął z siebie ręce dziewczyny,

168

ale nadal trzymał ją w talii, przebierając jednocześnie nogami,

Strona 101

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

aby utrzymać się w miejscu.

- Chwyć się tej gałęzi. - Wskazał na gruby konar.
Dziewczyna przytrzymała się go oburącz.
- Dobrze. Potrafisz się tu jakiś czas utrzymać?
Przytaknęła, lecz na jej twarzy pojawił się niepokój.
- Co chcesz zrobić?
- Wracam do łódki. Trzeba ją przyholować, gdyż dzięki niej
będziemy mogli płynąć w dół rzeki. Zostań tu i błagam, nie
ruszaj się. W ogóle nie rób niczego, tylko pozostali w ukryciu
i trzymaj się gałęzi. Zrozumiałaś?
- Tak - szepnęła i przyjrzała się otaczającym zaroślom.
Sam podążył do miejsca, gdzie lina znikała w mętnej wodzie.
Wyciągnął mały nóż, przeciął ją i trzymając w ręku jej koniec
popłynął w stronę łódki.

Strzelanina nic ustawała, chociaż straciła nieco na sile. Mężczyzna
zanurkował i wynurzył się dopiero po drugiej stronie
łódki. Widział błyski wystrzałów i poznał, źe na drugim brzegu
ukrywa się co najmniej pięciu żołnierzy. Słyszał ich krzyki,
adal ostrzeliwali na oślep wodę w nadziei, że kogoś trafią. Po
chwili jeden z Hiszpanów wydał rozkaz wymarszu w dół rzeki.

Jankes nic mógł dłużej czekać.

Powoli popchnął łódkę w stronę brzegu. Ufał, iż jej ruch

pozostanie niezauważony. Długie minuty zajęło mu skierowanie

jej przez wodorosty ku kępie mangrowców na brzegu. Zdawał

sobie sprawę, że zostało im tylko kilka sekund, zanim ktoś

zauważy brak łódki.

Dotarł do zarośli i przycumował łódź obok Eulalii.

- Szybko, właź do środka! - Podniósł ją i wrzucił na dno jak
mokry worek. Potem pospieszy! w jej ślady, a gdy znalazł się już
wewnątrz drewnianej skorupy, zdjął karabin z ramienia dziewczyny
i wytrząsnął wodę z łuty. - W porządku?

- Aha. Leżała skulona w kłębek obok wioseł, które pływały
na dnie w kilku centymetrach błotnistej wody. Ręką odganiała od
twarzy chmarę komarów.
169

Sam odwrócił się, uklękną! na dziobie i pod osłoną gałęzi
ciągnął łódkę z prądem rzeki. Drzewa rosły tu lak gęsio, iż
wydawało się, że jesi środek nocy, a nie południe. Im bardziej
zagłębiali się w zarośla, tym więcej pojawiało się komarów, które
unosiły się wokół nich niczym płatki śniegu.

Usłyszał mamrotanie dziewczyny. Odwrócił głowę i ujrzał ją,
jak siedzi w kącie łodzi i z udręką na pocętkowanej twarzy
drapie się po ramionach. Robiła to tak intensywnie, że musiała
zdrapać już kilka warstw naskórka. Powrócił do kierowania
łodzią, wdzięczny losowi, że Lollie zajęła się komarami.

Od strony brzegu dobiegł ich odgłos dudniących butów. Sam
znieruchomiał. Żolnier/e byli blisko, zbyt blisko. Odwrócił się.
chcąc ostrzec Eulalię, lecz nie zdążył. Dziewczyna w tym samym
momencie zabiła komara tak głośno, że zapewne usłyszano ją
w samej Manili.

Jeden z żołnierzy krzyknął i natychmiast w ich stronę posypał
się grad kul.

Strona 102

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Mężczyzna z całej siły chwycił gałęzie, odepchnął się i łódka
jak z procy wyskoczyła na środek rzeki. Karabinowa palba nie
ustawała.

- Wiosłuj! - krzyknął strzelając do Hiszpanów.
- Ałe jak? - zapytała głośno.
- Włóż wiosła do wody i ciągnij, do cholery! - Schylił się,
złapał wiosła i rzucił jej do rąk.
Już na obu brzegach pojawili się żołnierze, krzyczeli i strzelali.
Łódka dryfowała powoli z prądem w dół rzeki.
Woda rozpryskiwała się, a wokół nich świstały kule. Jedna
z nich drasnęła mu ramię. Sam skrzywił się, ale nie przestawał
strzelać. Łódka przechyliła się na bok i usłyszał, jak Lollie
szamoce się z tyłu z wiosłami. Żołnierze zaczęli przez wodę
brnąć w ich kierunku.

- Wiosłuj! Wiosłuj! - wrzeszczał Jankes i celnymi strzałami
powalił dwóch kolejnych Hiszpanów,
Lollie wiosłowała - jednym wiosłem, a do tego w kółko.

- Cholera! - Sam odłożył broń, zrobił unik przed następną
kulą i dopadł dziewczyny; usiadł na niej okrakiem, przyciskając
nogami wyrywające się z uścisku ciało. Następnie złapał za
wiosła, pochylił się i z determinacją zaczął nimi uderzać

o wodę.
Łódka błyskawicznie wpadła w wartki nurt rzeki. Zza pleców

dobiegały ich jeszcze krzyki Hiszpanów i odgłosy wystrzałów,

ale oni nabrali już prędkości i płynąc z prądem znaleźli się poza

rażącym zasięgiem broni.

Po jakimś czasie Sam przestał wiosłować, niosła ich teraz

rwąca woda. Dysząc ciężko, oparł obolałe ręce na wiosłach,

[zamknął oko
i pochylił głowę. Czekał, aż odzyska siły. jego
mięśnie trochę odpoczną, a serce przestanie bić w oszalałym
tempie. Nagle kobiecy kształt pod nim poruszył się, mamrocząc
coś pod nosem. Z wielką chęcią udusiłby Lollie własnymi rękami
i napawał każdą chwilą jej męki.

- Puść mnie!
Sam zaczął najpierw liczyć w myślach, polem modlić się, ale
nic nie poskutkowało. Nadal miał niezmierną ochotę chwycić ją
za gardło. Przecież nawet skończony idiota potrafiłby wiosłować
tą cholerną łódką.

W tej samej chwili poczuł na łydce dotyk jej pośladków.
Spojrzał w dół ze wściekłością i zebrał całą siłę woli. aby
się powstrzymać przed wbiciem obcasa w len różowy, wiercący
się tyłeczek. Zwolnił jednak uścisk nóg i między nimi,
niczym płowa łasica, pojawiła się potargana głowa Lollie.
Jej plamistą twarz wykrzywiało oburzenie, co dodatkowo
potęgowało złość Sama.

- Nie miałam już czym oddychać! - odezwała się oskarżycielsko
i odgarnęła z twarzy mokre włosy.
- Chwytaj za wiosła.
- Po co? - Rozejrzała się wokół, patrząc na szeroki odcinek
płynącej tu leniwie rzeki. - Czyż nie jesteśmy już bezpieczni?
- Ty nie jesteś. - Posłał jej morderczy uśmiech, który nie miał
nic wspólnego z poczuciem humoru. - A teraz wiosłuj.
- Czemu mam to robić? Ty jesteś mężczyzną, to twoje zadanie.
170
171

Strona 103

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Jankes uniósł karabin i skierował lufę w jej piersi.
Z wrażenia otworzyła buzię.

- Masz się natychmiast nauczyć wiosłować albo cię zastrzelę.
Wybór należy do ciebie.
- Chciałam...
- Powiedziałem, wiosłuj! - Bardzo wolno nachylił sie ku niej,
upewniając, że usłyszała dźwięk odciąganego zamka.
Spojrzała niedowierzająco na wiosła, następnie na niego, na
broń i w końcu ponownie na Sama. Wyraz jego twarzy musiał ja
przekonać, jak bliski jest utraty panowania nad sobą, chwyciła
bowiem wiosło i zaczęła nim szybko poruszać. Podobnie jak
przedtem, łódka zakręciła się dokoła własnej osi.

- Chwyć oba wiosła - wycedził przez zaciśnięte zęby.
Dziewczyna położyła na nich dłonie.
- A teraz pociągnij oba mocno do siebie.
Lewe wiosło przecięło wodę, prawe zaś poleciało po powierzchni,
obryzgując Sama fontanną wody.
Siedział i liczył w myślach. Doszedł do trzydziestu, wytarł
sprawne oko i spojrzał na Lollie, a z nosa kapały mu jeszcze
kropłe wody.

- Wyśliznęło mi się. - Eulalia wzruszyła ramionami.
- Nic ma takich pieniędzy w świecie... - zamruczał pod nosem.
- Jakich pieniędzy?
- Nieważne.
- Popatrz! Łódka sama płynie. - Uśmiechnęła się widząc, że
trafili na silniejszy prąd i nabrali prędkości. - Nie muszę już
wiosłować - zwróciła się do niego z niewinną minką. - Doprawdy,
musi nade mną czuwać dobry anioł stróż!
Pewnie, a ja mam u szyi przywiązany kamień, zwany Lollie
LaRue.

Obserwował brzeg, potem sprawdził położenie słońca i widocznych
w oddali górskich grzbietów, chcąc ustalić ich położenie.
Postanowił, że popłyną jeszcze kilka kilometrów, po czym wyjdą
na brzeg. Powinni wtedy znaleźć się o parę godzin marszu od
obozu Bonifacia.

172

Myśli jego przerwał dziwny jęk. Odwrócił głowę, żeby spraw

dzić co się stało. Dziewczyna była blada, wyglądała na chorą
i wyczerpaną. Kiedy łódka zakołysała się napotkawszy poprzeczne
zawirowanie, Eulalia oparła się o burtę, a z jej ust wydobyło się
westchnienie ogromnego cierpienia. Podniosła rękę do pocętkowanego
czoła, klóre nagle pokryło się kroplami potu.

- Nic czuję się zbyt dobrze - jęknęła słabo.
O zmierzchu dotarli do podnóża gór. Lollie przystanęła,
ciężko dysząc, starała się złapać oddech. Od chwili, w której
zachorowała na łódce, czuła się fatalnie. Jej samopoczucia
nic poprawiało zachowanie Sama. Wprawdzie nie wspomniał
już o wiosłowaniu, lecz w ogóle mówił niewiele, a tych
parę słów. które udało się jej usłyszeć, nie nadawałoby się
do powtórzenia.

- Tu się zatrzymamy - zakomunikował krótko i położy!
karabin na kamienistej górskiej ścieżce. Zajął się czymś przy
plecaku, spojrzała więc w dolinę leżącą pod nimi. Okoliczne
zbocza pokrywały piętrzące się warstwami ciemnozielone spłachetki
ziemi, które z daleka przypominały wielkie, płaskie schody.
Poletka pokrywała gęsta sieć rowów melioracyjnych, zalewających

Strona 104

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

je mętną, brunatną wodą, z której wystawały kępy soczystej
zieleni.
- Co to takiego? - spytała.
- Terasy ryżowe - odparł i podał jej manierkę.
W domu też mieli pola ryżowe, lecz tamte nie znajdowały
się na zboczach i nie odznaczały tak soczystymi kolorami.
Przeniosła wzrok z najbliższego poletka i rozejrzała się po
okolicy. Roztaczająca się wokół panorama zapierała dech
w piersiach - rozległa dolina, otoczona jasnozielonymi wzgórzami,
a w tle wyrastające w oddali potężne, granitowe góry,
których szczyty sięgały różowych po brzegach, ciemnych
chmur zmierzchu.

Uwagę Lollie przyciągnął nagły szelest, dochodzący z wysokich

173

drzew za ich plecami. Z początku niczego nie dostrzegła, lec/
gdy wytężyła wzrok, zobaczyła dużego ptaka, który przeskakiwał
właśnie z gałęzi na gałąź. Aż jej zaparło dech, posiada) najbardziej
niezwykłe upierzenie, jakie kiedykolwiek widziała. Jaskrawoczerwona
głowa wyrastała z ciemnoturkusowego tułowia, a pióra
mieniły się w różowym blasku zachodzącego słońca.

- Sam - szepnęła.
Mężczyzna ze zniecierpliwieniem podniósł głowę.
- Co to jest? - zapylała wskazując palcem w kierunku lasu.
- Drzewo - odparł i wrócił do zbierania suchych liści i gałązek.
- Nic, mam na myśli to. co siedzi na tamtej gałę/j. - Spojrzała
na czubek jego głowy.
- Ptak - rzucił.
- Przecież widzę, że to ptak, ale jak się nazywa?
- Skąd, u diabła, mam to wiedzieć? - Nie raczył nawet
popatrzeć na nią.
Dziewczyna dała wreszcie za wygraną i zajęła się podziwianiem
skrzydlatego mieszkańca dżungli. Po chwili napiła się wody
z manierki i poszła oddać ją Samowi. Starała się przy tym usilnie
nic zdzielić go naczyniem w głowę, nie do końca pewna
ewentualnych konsekwencji takiej akcji.

Mężczyzna w tym czasie przykucnął i uderzał miarowo
kamieniem o nóż.
Lollie doszła w końcu do wniosku, że nie jest aż tak odważna,
stanęła więc za nim i zajrzała mu przez plecy.

- Co robisz?
Nie odpowiedział, pochylił tylko bardziej głowę i dmuchał na
ziemię. Nagle pojawił się dym i gdy Sam się wyprostował,
ujrzała niewielkie płomienie, tlące się koło noża. Zdumiona,
zastanawiała się, jak tego dokonał.

Sam wstał i schował nóż do pochwy.
Ognisko rozpaliło się na dobre, a wtedy mężczyzna przyłożył
do niego gałąź figowca, zamieniając ją w jasną pochodnię.

- Co zrobiłeś, wyrzekłeś zaklęcie i pojawił się ogień? - spytała
wyrażając głośno swoje myśli.
- Do diabła, panno „wrzód na tyłku" Laaa-Ruuu, być może
tak właśnie uczyniłem.
Dziewczyna zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Ten
człowiek nawet nie potrafi się kulturalnie odezwać! Otworzyła
oczy i obrzuciła go wyniosłym, obrażonym spojrzeniem. W środku
cala aż się gotowała ze złości i już otworzyła usta chcąc dać mu
ostrą reprymendę.

Pech chciał, że w tym samym momencie tupnęła mocno nogą.
Ziemia się pod nią zapadła i dziewczyna poleciała na łeb na szyję
w dół stoku. Woda i błoto chlapały na jej w twarz, a klujące źdźbła

Strona 105

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

ryżu wbijały się w ramiona i plecy, gdy turlała się niczym kula
|w sam środek bagnistego pola. Zatrzymała się na jednym z kamieni.

Oszołomiona, siedziała jeszcze przez chwilę i odgarniała z oczu
i twarzy resztki błota. Oczywiście usłyszała dochodzący z góry
śmiech Jankesa. Rechotał jak osioł.

- Hej tam. Cukiereczku, znowu pośliznęłaś się w swoim
pantofelku? - Nie przestawał się śmiać, najwyraźniej pewny, iż
jest obdarzony wybitnym poczuciem humoru.
Patrzyła na niego ze skwaszoną miną. Ustał wiatr, więc włosy

opadały mu teraz swobodnie na ramiona. Siał z dłońmi zaciś

niętymi w pięści, opierał je na skórzanym pasku. Górował na

wysokiej skarpie jak król. który spogląda z wyższością na swych

poddanych. Ostatnie promienie słońca przebiły się przez chmury

i oświetliły jego długie, muskularne nogi, te same, które wcześniej

przyciskały ją niczym twarda skała do dna łódki. Coś w jego

postawie i wyzywającym wyrazie twarzy przypomniało jej...

sprzedajnego pirata.

Skąd przyszła jej laka myśl do głowy?

Cóż, pomyślała, skądkolwiek pochodziła, nie spodobała się jej,

ale
jeszcze bardziej bulwersowało ją skandaliczne zachowanie
Jankesa. Położyła rękę na bryle mokrej ziemi, powoli wyjęła ją
z wody i przez dłuższą chwilę obracała w dłoniach. Kolejne
parskniecie śmiechem stało się kroplą, która przepełniła czarę.
Dziewczyna odchyliła się do tyłu i z całej siły cisnęła w Sama
błotem. Niestety, chybiła prawie o metr.

175

174

- Trochę bardziej w lewo - zaśmiał sic głośniej.
Była na niego tak wściekła, że cisnęła następną grudki).
Zdenerwowanie sprawiło, iż znowu nie traliła.

- Może spróbujesz z otwartymi oczami! - krzyknął, przykładając
ręce do ust.
Zacisnęła mocno pieści. Miała ochotę obrzucić go błotem
zebranym z całego pola, ale w razie pudla nie chciała stać się na
nowo obiektem jego niewybrednych żartów. Nie rzucała z otwartymi
oczami, bo od tego kręciło jej się w głowie. Po namyśle
wyprostowała się więc i uznała, że słowa mogą bardziej ranić od
kul z błota.

- Gdyby syn Abrahama przypominał ciebie, Samie Forester.
nie byłaby to żadna ofiara!
- A gdyby Chrystus miał ciebie przy sobie, nie potrzebowałby
krzyża, by zostać męczennikiem.
- Naprawdę myślę, że jesteś człowiekiem podłym.
- Wiesz, że w polach ryżowych gnieździ się mnóstwo pijawek,..
- Skrzyżował ręce na piersi.
Podniosła się i próbowała wdrapać się na skałę - włochatą
skałę, która niespodziewanie się poruszyła.

Strona 106

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Och, mój Boże!
Z wody wynurzyła się wielka, kosmata głowa bawołu z długimi
zakrzywionymi rogami. Dziewczyna nie wiedziała czy ma uciekać,
czy krzyczeć.

Wrzasnęła.

Zwierzę zamrugało brązowymi oczami, uniosło wysoko głowę
i ryknęło tak głośno, że nawet Lollie się zamknęła. Nagle
wyłoniły się z błota jeszcze trzy „skały" i zaczęły się do niej
zbliżać. Potrzebowała tylko trzech sekund, aby dotrzeć do skraju
poletka i wspinać się pó mokrym zboczu. Ku swojej rozpaczy po
chwili ześliznęła się z jękiem w dół.

Wtem poczuła, jak silna ręka chwyta ją wokół pasa i wciąga
w górę, stawiając bezpiecznie na ścieżce. Dziewczyna dygotała
jeszcze jakiś czas, próbując złapać oddech.

- Co to za zwierzęta?
176

- Carabao.
Eulalia zmarszczyła brwi.

- Bawoły wodne - wyjaśnił. Wytarł o spodnie zabłocone
dłonie i popatrzy! na nią z politowaniem. - Nie zrobiłyby ci
żadnej krzywdy - dodał i podniósł karabin. - Chyba, żeby się
tarzały w błocie.
Patrzyła na te ogromne bestie i przypomniała sobie, że Harrison
hoduje byki, z których niektóre ważą ponad czterysta kilogramów.
Te bawoły były prawic dwukrotnie większe od byków Harrisona,
Skrzywiła się na tę myśl.

- Widziałaś jakieś pijawki? - spytał Sam.
Dziewczyna zamarła i czym prędzej uniosła do góry spódnicę.
Oglądała uważnie nogi, ale poza odrobiną błota niczego nie
dostrzegła.

Sam zagwizdał.

Podniosła wzrok i zauważyła, że mężczyzna bezczelnie gapi
się na jej nogi. Natychmiast opuściła spódnicę i spojrzała na
niego z błyskiem oburzenia w oczach.

Z jego uśmiechu wywnioskowała, że nie ma tu żadnych

pijawek.

O naiwności! Potrząsnęła głową, rozgoryczona z powodu
własnej łatwowierności i zła na Sama, że przez niego czuje się
tak głupio. Nieustannie tak z nią postępuje.

- Chodźmy już. Cukiereczku. Wynośmy się stąd!
Oderwała wzrok od bawołów i zauważyła, że mężczyzna
znajduje się już spory kawałek przed nią. Czym prędzej pobiegła
za nim. Robi się ciemno i wkrótce jedynym źródłem światła
będzie sporządzona przez niego pochodnia.

Znowu poczuła głód. Zatrzymała się i przyłożyła rękę do twarzy,
aby sprawdzić, czy pokrywają ją jeszcze te okropne krosty i plamy.
Skóra wydała się jej gładka, mimo to nie odważyła się zjeść
następnej porcji jagód, bez względu na to, jak bardzo jej smakowały.
Rozejrzała się wokoło i uśmiechnęła się. Banany będą w sam raz.

177

Popatrzyła w kierunku Sama i uspokoiła się, widząc nadal
światło jego pochodni. Potrzebuje minuty, aby go dogonić.

Strona 107

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Podbiegła do bananowca i złapała za liście, usiłując dosięgnąć
owoców. Podskakiwała i uderzała w nie, aż w końcu jedna kiść
spadła na ziemię. Oderwała kilka bananów i włożyła je do
kieszeni. Polem wyprostowała się i nieoczekiwanie ujrzała przed
sobą pomalowaną na czarno twarz o wielkich, zielonych oczach
i uśmiechu jeszcze bardziej morderczym od uśmiechu Sama.

Gdy Sam usłyszał jej przeraźliwy krzyk, stanął w miejscu.
I co teraz?

Dziewczyna znowu wrzasnęła i, choć wydawało się to niewiarygodne,
tym razem jeszcze głośniej.

Mężczyzna pokręcił głową. Zapewne obudziła już umarłych.

Zawrócił i czym prędzej pobiegł w dół przez dżunglę. Zwolnił,
gdy doszły go stłumione jęki Lollie i odgłos staczanej przez nią
walki. Zdjął karabin z ramienia i poprzez zasłonę z wysokich
oleandrów spojrzał na polankę. Stało tam pięciu ubranych na
czarno mężczyzn, z umalowanymi, ciemnymi twarzami. Najwyższy
z nich zasłaniał jej dłonią usta i z mizernym skutkiem
usiłował przytrzymać ją w jednym miejscu. Pozostali, najwyraźniej
ogłuszeni jej wrzaskiem, stali nieruchomo i ze zdumieniem
patrzyli na dziewczynę. Z pewnością dzwoniło im jeszcze
w uszach. Sam coś o tym wiedział.

Wysoki mężczyzna nagłe zaklął i oderwał rękę od jej twarzy.
Jak można się było domyślić, ugryzła go.

179

Miała dobrze znany Samowi zacięty i przerażony wyraz twarzy
i już po chwili jej upiorny wrzask wzniósł się w powietrze i odbił
od wierzchołków drzew.

Dwóch innych mężczyzn pomagało ja. uciszać*, gdyż Cukiereczek
nauczył się wałczyć*.

Jankes oparł się o pień palmy kokosowej, skrzyżował ręce na
piersiach i patrzył, jak dziewczyna najpierw kopie jednego
w piszczel, a potem siara się ugryźć drugiego. Trzeba przyznać,
dobrze się broni. Obserwował tę scenę jeszcze l minutę, po czym
odezwał się:

- Cassidy, zapomniałeś, jak postępuje się z damami?
Wysoki mężczyzna oderwał zdrową rękę od ucha i spojrzał
zaskoczony na Sama.

- Chryste, chyba ogłuchłem -jęknął. Potrząsnął głową i przyjrzał
się swojej dłoni. - To żadna dama. - Zamilkł na chwilę,
obrzucił ją wzrokiem i dodał: - Zauważyłem tylko niewyparzoną
gębę, zęby jak u rekina i mnóstwo krost.
Dziewczyna łypnęła okiem na Sama. następnie na jego przyjaciela,
Jima Cassidy'ego, a w końcu kopiąc nogami zaczęła
wyrywać się dwóm mężczyznom, którzy ją nadal trzymali.

- W zasadzie niezłe nogi - skwitował Jim zmagania LollieSłysząc
to Eulalia przestała się szamotać i oblała się krwistym
rumieńcem.

- Myślisz, że to koniec jej zalet? Nie byłbym tego taki pewien
- Sam zatrzymai wzrok na jej piersiach. - Swojego czasu
pokazywała mi inne części ciała.
Żachnęła się tak gwałtownie, że usłyszeli ją, mimo że miała
przesłonięte usta.
Sam stłumił uśmiech. Bez wyrzutów sumienia przygląda! się.
jak się wije ze wstydu, po czym dodał:

Strona 108

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Tak naprawdę nazywa się Eulalia Grace LaRue, ale pozwoliła
mi mówić do siebie zdrobniale Lollie lub jeśli wolisz.
Cukiereczek.
Jim parsknął śmiechem, właśnie takiej reakcji Sam się spodziewał.

- Zgadza się, to Lollie LaRue. ta LaRue z Bclleview.
Dziewczyna ponownie coś zamamrotała. Sam przypuszczał, że
jak zwykle go poprawia.
j Jeszcze bardziej rozbawiony, dolewał oliwy do ognia:

- Tych LaRue z Południowej Karoliny. Są właścicielami
posiadłości Hick, zakładów Cowhand i farm w Peachtree.
- Słysząc stłumioną obrazę w jej głosie uśmiechnął się szeroko.
Jim popatrzył na niego niepewnie.
- Córka ambasadora LaRue - dokończył Sam. Zobaczył, jak
na pomalowanej na czarno twarzy przyjaciela pojawia się błysk
zrozumienia.
Skąd ją, u diabła, wytrzasnąłeś? - Jim oparł się o karabin
i przyglądał uważnie i z pewnym respektem Lollie.

- Pozdrowienia od pułkownika Luny.
Jim zesztywnia! i wodził wzrokiem od Sama do dziewczyny.
- I co zamierzasz z nią począć?
Sam podniósł lewą rękę i potarł kciukiem o pozostałe palce
w jednoznacznym geście oznaczającym pienądze.
Oczy przyjaciela zabłysły tym samym złodziejskim blaskiem,
który złączył ich od pierwszego spotkania. Uśmiechnął się.

- Ile?
- Prawdopodobnie zbyt mało, aby zrekompensować mój
wysiłek i przeżycia ostatnich dni. - Sam zerkną! na Lollie. która
się nagle uspokoiła. Wzbudziło to jego podejrzenia, a gdy
przyjrzał się jej uważniej, zobaczył, że z twarzy dziewczyny
zniknął strach i pojawił się wyraz niedowierzania, bólu i poczucia
zdrady. Zdumiewające. Był przecież golów założyć się o swoje
całoroczne dochody, że Lollie nie pojmie, w czym rzecz. Pomylił
się jednak srodze i teraz unikał jej zranionych, niebieskich oczu,
z których wyzierała zdradzona niewinność. Owładnęło nim coś,
czego od lat nie doznawał - gorzkie poczucie winy.
- Muszę porozmawiać z Andresem - rzekł po chwili.
Jim pokiwał ze zrozumieniem głową, nie odrywając wzroku od
Lollie. Popatrzył na nią z nowym zainteresowaniem, i to nie tylko
z punktu widzenia złodziejaszka. Jego spojrzenie było lubieżne.

180

181

- Co robisz lak daleko od obozu? - Sam slaral się odciągnąć
jego uwagę od dziewczyny.
- Hiszpanie posuwają się coraz bardziej w głąb lądu. W zeszłym
tygodniu rozmieścili swoje oddziały w Sanla Chrisłina.
Ta wiadomość zmartwiła Jankesa. Sanla Christina lo średniej
wielkości prowincjonalne miasteczko, leżące niespełna dwadzieścia
pięć kilometrów od obozu. Wielu ludzi Bonifacia stamtąd
pochodziło. Jeśli Hiszpanie je zajęli, oznacza to, że przeniknęli
na terytorium buntowników i nie minie wiele czasu, a zaczną
z nimi otwarcie walczyć. Hiszpanie zresztą zwykle działali w ten
sposób. Okrążali miasto, spędzali jego mieszkańców i torturowali
wystarczająco dużo niewinnych ludzi, aby wieści rozniosły się
daleko. Był to najpewniejszy sposób na wyłapanie co bardziej
porywczych rebeliantów, a w dalszej perspektywie zdławienie
w okolicy ruchu oporu.

- Czy broń już do was dotarła? - spytał Jankes.
Jim pokręcił przecząco głową i poprawił na ramieniu łuk

Strona 109

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

i kołczan ze strzałami, z którymi się uigdy nie rozstawał. Sam
wiedział, że przyjaciel używa karabinu ze względu na jego
szybkość, lecz o wiele bardziej woli cichą precyzję łuku.

- Czyżbyś poszukiwał jakiejś padliny? - wskazał na czarny
strój Cassidy'ego, jego włosy przygładzone oliwą i posmarowaną
popiołem twarz.
Jim uśmiechnął się, białe zęby kontrastowały z ciemnym
kamuflażem.

- Chodzą słuchy, że Hiszpanie otrzymali świeżą dostawę
dynamitu. - Skinął głową w stronę pozostałych ludzi. - Pomyśleliśmy
sobie, że ulżymy im nieco i uwolnimy od tego ciężaru.
Sam roześmiał się. Jego przyjaciel zyskał sławę jako obozowa
hiena, zdolna wykraść dosłownie wszysdco z samego serca
nieprzyjacielskiego obozu. W listopadzie, na przykład, kiedy
przybyli do obozu na wyspie, Jim uznał, że obfitość słodkich
kartofli to powód do zwędzenia miejscowemu notariuszowi
indyków, aby ludzie Andresa mogli czcić Święto Dziękczynienia
w tradycyjnym, amerykańskim stylu.

182

- Myślę, źc powinienem jak najszybciej wrócić do obozu
i pozbyć się tego kłopotliwego bagażu. - Spojrzał na Lollie, która
mroziła go wzrokiem. Nie zwracał na nią uwagi i. kiwnąwszy
głową na dwóch przytrzymujących ją Filipińczyków, rzucił:
- Mogę zabrać ze sobą Garcię i Monteza?
- Proszę bardzo. Po dzwonieniu W uszach i znakach zębów na
dłoni sądzę, że są ci bardziej niż mnie potrzebni. - Jim
wyszczerzył zęby. - W miasteczku jest tylko dwustu Hiszpanów.
Wydają mi się mniejszym złem.
Lollie próbowała kopnąć jednego z rozbawionych żołnierzy,

ale nie trafiła. Upadłaby, gdyby nie trzymali jej w żelaznym

. uścisku.

Jim przyłożył palce do ust i zagwizdał. Gałęzie drzew za-
i szeleściły, opadło kilka liści. 7 drzewa sfrunął czarny szpak
. azjatycki z czerwonym łebkiem. Zawisł chwilę nad nimi, po

czym usiadł mężczyźnie na ramieniu. Ten wyjął coś z kieszeni
koszuli i dał ptakowi.

- Czarny gołąb z piekła rodem - jęknął Sam.
Ptak zaskrzeczał, pokiwał kilka razy dziobem, zatrzepotał
skrzydłami i wrzasnął:

- Gwaaaałcąąą! Ha-ha-ha!
Dziewczynie oczy omal nie wyskoczyły z orbit.
- Spokojnie, Medusa. - Jim głaskaniem uciszył szpaka.
- Drażnij ją. Sam, a wydziobic ci jedyne sprawne oko.
- Ten ptak świetnie wie, że upiekę go na rożnie, jeśli zbliży
się do mnie choćby na metr. Może zrobimy z niego ucztę na
tegoroczne Święto Dziękczynienia? - zaśmiał się Sam.
- Sam to śmierdzące gówno! - zawołała Medusa, akcentując
każde słowo kiwnięciem łebka.
Jankes naprawdę nienawidził tego ptaka.

- Lepiej nic groź. że ją upieczesz. Staje się wtedy rozdrażniona.
Pamiętaj o tym. - Jim uśmiechnął się i podał ptakowi kolejny
Smakołyk. Pogłaskał go. a ptak zagruchał i przekrzywił główkę.
- Płeć żeńska woli pieszczoty i komplementy - stwierdził
z rozbawieniem.
183

Strona 110

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Jim, mój bohater - zaskrzeczała Medusa i potarła dziobem
o ucho swego pana. Wyprostowała się i rozpościerając jedno
czarne skrzydło dodała: - A Sam nie.
- Cóż, z tymi słowami zmykamy. - Jim kpiąco zasalutował
Samowi, zerknął na Lollie i zniknął w krzakach razem z resztą
ludzi i nieznośnym ptakiem.
Jankes popatrzył na dziewczynę. Ani prze/- chwilę nie spuszczała
z niego oczu, chociaż trzymało ją dwóch żołnierzy.
Wyrywała się i starała się coś powiedzieć, mimo że jeden z nich
przez cały czas zasłaniał jej usta dłonią- Sam próbował zignorował!
i dziewczynę, i rwetes, jaki czyniła.

Nie zdało się to na nic. Czuł jej oskarżyć ielskic spojrzenie i nie
podobało mu się to. Co gorsza, sam również się sobie nic podobał.

- Zakneblujcie ją! - rozkazał tonem tak ostrym, źe mógłby
ciąć lód. Odwrócił się i podniósł karabin. - Tayo na! Ruszamy!
- krzyknął przez ramię.
Nic obejrzał się już za siebie.
Zanim żołnierz zamknął za Lollie masywne drzwi chaty,
zdołała go jeszcze ugryźć i dwa razy kopnąć. Teraz waliła w te
drzwi ze wszystkich sił, ale nawet nie drgnęły.

Cholerny Jankes. Żałowała, że to nie jego kopnęła w kostkę
i ugryzła, a uczyniłaby to o wicie mocniej. A więc ten podły
człowiek przez cały czas trzymał ją dla okupu. Kiedy kilkakrotnie
wyratował ją z opresji, zaczęła nawet myśleć, że może nie jest
taki zły. Jakże się myliła! Robił to wszystko w nadziei otrzymania
sowitej nagrody.

On nie jest zły... On jest okropny!
Naiwnie łudziła się, że z dobroci serca pragnie odesłać ją do
ojca, a ten łajdak chciał tylko pieniędzy. Zamierza ją sprzedać.
Jest warta tyle, ile za nią zapłacą, ponieważ jest córką ambasadora
LaRue. Dla ludzi pokroju pułkownika Luny i Sama Forestera
jedyną wymierną wartością jest jej nazwisko. Zastanawiała się,

184

jaką wartość przedstawia dla swojego ojca, i modliła się w duchu,
aby w swoim sercu cenił ją nieco wyżej. Zresztą trudno jej było
wyobrazić sobie miłość rodzica, którego nie widziała przez
większość swojego życia.

Jako młoda, rozmarzona dziewczyna wyobrażała sobie ojca
niby dzielnego, kierującego się ideałami człowieka, który poświęcił
życie rodzinne służbie ojczyzny. Widziała w snach ich
spotkanie po latach, kiedy powie jej, jak bardzo ją chciał
wychowywać, być obecny przy jej dorastaniu i w najważniejszych
momentach jej życia, ale, niestety, było to niemożliwe. Wypełniał
swój obowiązek służąc wielu ludziom, a nie tylko jednej małej
dziewczynce. Dla dobra sprawy nie mógł być takim egoistą.

Teraz siedziała samotnie w ciemnej szopie i zastanawiała się,
czy jej marzenia kiedykolwiek się ziszczą. Gdy oczy przyzwyczaiły
się wreszcie do panującego półmroku, rozejrzała się po
wilgotnym pomieszczeniu. Dokoła piętrzyły się poustawiane
prawie po sufit skrzynki i beczki. Podeszła w ich stronę i o coś
się potknęła. Spojrzała w dół i zobaczyła jakiś długi, metalowy
przedmiot. Nie odgadła jego przeznaczenia, więc tylko odepchnęła
go nogą, potem przysunęła się do pierwszej z brzegu beczki,
zdmuchnęła z wierzchu kurz i usiadła.

Było tak bardzo cicho, a ona w tym ciemnym pomieszczeniu
czuła się przeraźliwie samotna i przestraszona. Rozważała, jak
długo jeszcze zamierzają ją tu trzymać i wtedy przeszła jej przez
głowę okropna myśl - być może przyjdzie jej spędzić nawet kilka

Strona 111

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

dni w tej ciemnej norze. Przesiąknięte wilgocią powietrze śmierdziało
stęchlizną. Jedyne źródło światła stanowiła szpara między
drzwiami a futryną. Dostrzegała przez nią tylko słaby zarys kłódki.

Miała ochotę krzyczeć tak głośno, aż zawali się dach, lecz
tylko wzięła głęboki oddech.

W rogu, tuż za skrzynką, coś się poruszyło. Siedząc na beczce
podciągnęła nogi do góry, ścisnęła je mocno rękoma i popatrzyła
na podłogę. Przebiegły ją ciarki na samą myśl, co za paskudztwa
mogą tu razem z nią... przebywać... przez te wszystkie dni
i noce... gdy znowu będzie czekała.

185

Sam z niedowierzaniem patrzył na dowódcę partyzantów, nie
przyjmował jeszcze i nie mógł przyjąć do wiadomości jego słów.

- Co, u diabla, ma znaczyć, że jej nie chcesz? Andres, ona jest
warta cholerną fortunę!
- Nie obchodzi mnie, ile srebrnych peset można dostać za jej
głowę. Jednego nie jest warta: kłopotów, jakie żądanie okupu
może przysporzyć naszemu ruchowi. - Andres Bonifacio, przywódca
powstańczych rebeliantów, przestał krążyć nerwowo po
pokoju, stanął za biurkiem i wymownie spojrzał na Sama.
- Popełniłeś błąd, przyjacielu. Twój rząd zażąda mojej głowy,
jeśli zatrzymamy ją tu dla okupu. Jej ojciec już tego dopilnuje.
Mam wystarczająco dużo kłopotów z depczącymi mi po pietach
Hiszpanami. W tej chwili potrzebuję wsparcia ze strony USA. To
jest o wiele więcej warte od kwoty, jaką moglibyśmy za nią
dostać. Ambasador LaRue ma ogromne wpływy, a ja nie mogę
ryzykować utraty poparcia Amerykanów. Zbyt wielu Filipińczyków
ciężko walczyło w naszej sprawie, aby zaprzepaścić to
dla kilku marnych tysięcy.
Jankes w osłupieniu przysłuchiwał się dowódcy. Wszelkie
nadzieje na nagrodę zgasły szybciej niż zdmuchnięta świeca.
Poczuł nagłą chęć wyładowania na czymś swej złości, ale tylko
z całej siły wbił ręce w kieszenie spodni.

- I co mamy teraz z nią zrobić?
- Nie my, ale ty! - Bonifacio spojrzał mu prosto w oczy. - Ty!
Sam stanął jak wryty, po czym zaczął wycofywać się unosząc
ręce w obronnym geście.

- Och, nie, tylko nie ja. Wystarczająco się z nią naużerałem
przez kilka koszmarnych dni. Niech odprowadzi ją ktoś inny, nie
chcę się do tego mieszać.
- Ty ją lu przyprowadziłeś i ty jej się pozbędziesz.
- A jeśli odmówię? - Sam niespodziewanie poczuł się jak
w pułapce pod ostrzałem ognia artyleryjskiego.
- Wówczas nie dostaniesz żadnej zapłaty - stwierdził kategorycznie
Bonifacio. Wyraz jego twarzy się zmienił, dowódca był
wyraźnie zły. Uderzył pięścią w stół. -Madre Dios, Sam!
186

A czego się spodziewałaś? Potrzebuję poparcia Amerykanów.
Jeśli odprowadzi ją mój człowiek, będzie wyglądało na to, że to
ja ją porwałem, nie Aguinaldo. - Zaczął od nowa chodzić po
pokoju. - Może tego nie chcesz, ale zrozum, nie ma innego
wyjścia. Musisz ją odstawić. Jesteś Amerykaninem i tylko ty
zdołasz ich przekonać, że nie miałem z tym nic wspólnego.

- Niech Cassidy to zrobi, leż jest Amerykaninem .
- Nie. - Dowódca podniósł rękę i popatrzył na Jankesa, jakby
ten stracił rozum. - Dziewczyna nie dotarłaby na miejsce...
nietknięta. Wiesz o tym doskonale. Postaw przed nim jakąkolwiek
kobietę, a w dziesięć minut zaciągnie ją do łóżka. Nie, to ty ją

Strona 112

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

odprowadzisz. - Zawahał się przez chwilę i spytał: - Ale czy
rzeczywiście została nietknięta?
- Tak, nie jestem aż taki głupi. - Zacisnął pięści w kieszeniach
i spoglądał przez okno, przypominając sobie widok pary niebieskich,
oskarżających oczu.
Nic podobało mu się ani to, ani też sam pomysł ponownej
wędrówki w towarzystwie dziewczyny. Przeliczył się i była to
gorzka pigułka do przełknięcia. Andres ma rację, ale przyznanie
tego nie czyniło jego zadania łatwiejszym, nie osłabła też jego
wściekłość.

A więc nie może liczyć na nagrodę. Fakt, że przez tyle czasu
zajmował się nią za darmo, ranił jego dumę najemnika. Zagrożona
też została jego reputacja jako żołnierza, nadszarpnęła ją fatalna
ocena sytuacji. Nigdy dotąd mu się to nie zdarzyło.

Sęk w tym, że dostał rozkaz odstawienia Lollie LaRue
z powrotem do tatusia. Zadanie wydawało się o tyle trudne, że
nieopatrznie wyjawił jej swoje plany odnośnie okupu. Sam
nawarzył sobie tego piwa i, jak widać, musi go teraz wypić.

- Jest mały problem - powiedział i oparł się niedbale o ścianę.
- Jaki?
- Ona wie o wszystkim.
- To znaczy o czym?
- Ze planowałem otrzymać za nią nagrodę.
-Estupido! - rzucił Bonifacio i zaklął siarczyście.
187

- Masz rację, to było głupie z mojej strony, a!e powiem ci, że
ta kobieta zamieniłaby Machiavellego w kretyna.
W izbie zaległa cisza. Sam pocierał w zamyśleniu czoło. Musi
znaleźć jakiś sposób, aby odkręcić całą sprawę. Wrócił myślami
do pamiętnej rozmowy z Jimem. Dziewczyna wiedziała, że
będzie ją trzymać dla okupu.

Nie, poprawił się w myślach. Wiedziała jedynie, że Sam
Forester otrzyma zapłatę. Podszedł do biurka dowódcy i, opierając
się oburącz o blat, postanowił przekonać go do swego pomysłu.

- Dziewczyna jest świadoma tego. że miałem otrzymać zapłatę
za dostarczenie jej do obozu. Może uda nam się ją przekonać, że
źle zrozumiała moje słowa.
- Nam?
- Potrzebuję twojej pomocy, Andres. Ona musi uwierzyć, że
planowaliśmy tylko odstawić ją całą i zdrową do ojca. Będziesz
mi jednak niezbędny. Jeszcze nie wiem jak, ale należy ją
przekonać, iż jedyne pieniądze, o jakich mówiłem, to nagroda za
jej uratowanie. - Sam przerwał, bo właśnie sobie coś przypomniał.
- A propos, myślisz, że została już wyznaczona nagroda za jej
odnalezienie? A może mógłbyś przekonać ambasadora LaRue do
zapłacenia znaleźnego?
Jeden rzut oka na twarz dowódcy powiedział mu, iż nie
otrzyma złamanego centa. Westchnął. Wszak musiał spróbować,
nakazywała mu to jego dusza rodem ze slumsów Chicago.

- Zapomnijmy o tym - wzruszył ramionami.
- Wieczny najemnik, ej, przyjacielu! - Bonifacio zaśmiał się
zza biurka. - W takim razie postaraj się ją przekonać. Ja zaś
prześlę ojcu dziewczyny wiadomość, że odnalazłem jego córkę
i że przywiezie mu ją zaufany Amerykanin. Nie będę ustalał
z nim nic konkretnego, ambasador prawdopodobnie zechce
umówić się z tobą. Ale jedno jesl pewne: ani on. ani ktokolwiek
inny nie ma prawa poznać miejsca naszego pobytu. Broń powinna
przybyć lada dzień i nie możemy przegapić tej dostawy. - Spojrzał
na Jankesa. - Zgoda, powiem dziewczynie, że zależy nam na jej
bezpieczeństwie i pomogę ci ją przekonać co do tej historii
188

Strona 113

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

z nagrodą. Jednak, aż do czasu otrzymania wiadomości od jej ojca,
dziewczyna pozostanie na twojej głowie. Będziesz za nią osobiście
odpowiedzialny. Mam wystarczająco dużo kłopotów z Hiszpanami.

Do diabła, otrzymał rozkaz. Jest uziemiony na amen.

- A gdzie ona się w ogóle podziewa? - zapytał Bonifacio.
- Kazałem ją zamknąć w szopie koło magazynu - odparł Sam.
Nagle ktoś głośno zastukał do drzwi i do środka wszedł
adiutant Bonifacia. Stanął na baczność, zasalutował dowódcy,
potem Samowi, a w końcu oznajmił:

- Kobieta uciekła.
Potrzebowali zaledwie dziesięciu minut, aby ją odnaleźć.

Potem pięciu ludzi przez pół godziny próbowało wyciągnąć ją
w całości ze zwojów drutu kolczastego. Mieli tylko jedną
pochodnię, co jeszcze bardziej utrudniało pracę. Sam zamknął
wieczko od zegarka i wsadził go do kieszeni koszuli. Pochylił się,
chwycił ze zniecierpliwieniem wbitą w ziemię pochodnię i uniósł

ją wyżej, aby poprawić widoczność. Oparł się jedną nogą o worki

Z piaskiem, ustawione w stertach po pięć na obrzeżach obozu,

i zrezygnowany przyglądał się całej operacji.

Prawdopodobnie Lollie próbowała przeczolgać się przez zwoje
drutu, ustawione jako zapora przeciw napastnikom. Gdy ją
odnaleźli, wyglądała jak różowa larwa owinięta kolczastym
kokonem. Wydawało się, że kolce zaczepiły się we wszystkich
możliwych miejscach o jej suknię i włosy, a reszta drutu wiła się
poskręcana wokół nóg i rąk. W prawej dłoni trzymała żelazny łom.

Jeden rzut oka na dziewczynę upewnił go w przekonaniu, że
za żadne skarby świata nie pójdzie z nią znowu przez dżunglę.
Jeśli już ma ją odtransportować, zrobi to normalną górską drogą,
gdzie wsadzi ją do wozu ciągniętego przez bawoły i pojedzie do
Manili albo w inne miejsce według uznania jej szanownego
tatusia, Nie martwiło go nawet, że prawdopodobnie będą musieli
przebrać się za wieśniaków, tubylców czy Hiszpanów. Na pewno
jednak nie wejdzie z nią ponownie do dżungli, co to, to nie!

189

Żołnierze skończyli przecinać resztki drutu, a jeden z nich
wyjął lom z ręki dziewczyny. Sam był mu za to wdzięczny. Miał
dziwne przeczucie, że przy pierwszej okazji Lollie użyłaby go
przeciwko niemu.

Mężczyźni postawili ją wreszcie na nogi. Uśmiechali się przy
tym. rozmawiając między sobą w narzeczu tagalog. Dziewczyna
pokręciła głową i chwiejąc się nieco, przyglądała się im przez
chwilę. Najwyraźniej nie doszła jeszcze do siebie i wyglądała na
lekko przestraszoną. Żołnierze nadal uśmiechali się przyjaźnie
i Sam ujrzał, że dziewczyna powoli się odpręża. Naturalnie nie
miała najmniejszego pojęcia, skąd brał się ich dobry humor.
Nazywali ją lasing paru-paro, czyli pijany motyl.

Nie ulegało wątpliwości, że to określenie pasuje do niej jak
ulał. Z potarganych jasnych włosów wystawały podobne do
czułków owada kawałki drutu. Cala suknia była zaplątana
w dłuższe, wychodzące na wszystkie strony odcinki, co sprawiało,
że materiał zwisał na niej smętnie niczym różowe, połamane
skrzydła. W pierwszym odruchu chciał jej powiedzieć, jak żałośnie
wygląda, ale zaraz wyobraził sobie jej reakcję. Cokolwiek by jej

Strona 114

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

teraz mówił, wyda się jej przesiąknięte sarkazmem i złośliwością.
Od razu się wścieknie. Wtedy na pewno ani jemu. ani dowódcy
nic uda się przekonać dziewczyny, że nie żądają za nią okupu,
a tylko pragną odstawić cało do ojca.

Lollie tymczasem próbowała zrobić krok do przodu i ponownie
się zachwiała. Sam ruszył w jej stronę i wyciągnął rękę, aby ją
podtrzymać, lecz dziewczyna odskoczyła jak oparzona i smagnęła
go wzrokiem.

- Nie dotykaj mnie!
Jankes i Andres wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
Andres potajemnie wskazał palcem na siebie, dając do zrozumienia,
że może to on powinien spróbować. Sam czekał i obserwował.

Dowódca wystąpił krok naprzód i skłonił się przed Eulalią,
prawic zamiatając kapeluszem ziemię.

- Panno LaRue, nazywam się Andres Bonifacio - uśmiechnął
się i wyprostował. - Tak mi przykro, że została pani... że nasze
190

prymitywne warunki sprawiły pani tyle niedogodności. - Pokazał
ręką na drewniane zapory, okopy, worki z piaskiem i zwoje drutu
kolczastego, ledwo widoczne przy palącej się pochodni.

Eulalia potrząsnęła suknią i wypadło z niej kiłka kawałków
drutu. Odbiły się o ziemię i rozwinęły jak struny od gitary.

- Ja myślę. Spodziewam się, że potrzebujecie tych wszystkich...
zapór dla zatrzymania swoich zakładników. - Machnęła ręką
i niebacznie zahaczyła o kolejny kawałek drutu, który zaplątał się
jej we włosy. Pociągnęła go t z grymasem na twarzy przyjrzała
się wyrwanym kosmykom, tkwiącym w metalowych kolcach.
- Zakładników? - Andres zesztywniał. - Nic rozumiem.
- Spojrzał na Lollie z przerażeniem na twarzy.
Dobra robota, Bonifacio. Jak na mój gust. lekko przesadzone,
ale mimo to nieźle. Sam uśmiechnął się.

- Tylko dlatego, że jestem kobietą, nie musicie traktować mnie,
jakbym była skończoną idiotką. Dobrze słyszałam, co zamierza ten
łajdak - odparła i rzuciła drut za siebie. Spojrzała z pogardą na
Sama, podniosła oskarżycielsko palec i pomachała mu przed nosem.
- Nie rozumiem, o co chodzi. - Sam uśmiechał się przepraszjąco,
Ani przez chwilę nie odrywał od niej wzroku.
Wysunęła podbródek zupełnie jak osioł na sekundę przed
kopnięciem.

- Powiedziałeś swojemu przyjacielowi, że zamierzasz dostać
za mnie zapłatę. Gdy spytał, ile, odparłeś, że zależy to od niego
- z tymi słowy skierowała palec w stronę Bonifacia.
Andrćs zaśmiał się i pokiwał głową, jakby cała sprawa była
kiepskim żartem. Sam dołączył do niego. Wyprostowała ramiona
i uniosła z oburzeniem głowę. Miała ochotę ich uderzyć. Jankes
wyczytał to z jej lodowatych oczach.

- Nastąpiła wielka pomyłka, panno LaRue. Sam miał na myśli
nagrodę za dostarczenie pani całej i zdrowej do obozu - uśmiechnął
się Andres.
Przyjrzała się obu mężczyznom z tą samą ostrożnością w oczach,
jaką Czerwony Kapturek musiał patrzeć na wilka, leżącego

w łóżku babci. Sam i Andrćs znowu wymienili chytre spojrzenia.

191

Strona 115

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Jesteśmy w bliskich stosunkach z rządem USA - tłumaczył
jej Andrćs. - Posłałem już pani ojcu wiadomość", że dzięki
Samowi przybyła pani bez szwanku na miejsce i że przywieziemy
panią do Manili, gdy tylko będziemy w stanie zapewnić jej
bezpieczny powrót.
Dziewczyna zamilkła, następnie przesunęła wzrok z twarzy
dowódcy na Sama.
Mężczyzna uśmiechnął się lak niewinnie, jak tylko potrafi
jednooki najemnik.

- A jaką mogę mieć pewność? - Skrzyżowała na piersiach
podrapane ręce.
Szybko się uczy. Niezłe, pomyślał, i spojrzał na nią z odrobina,
szacunku.

- Nie mogę udowodnić, że wysłałem wiadomość - odparł
Andrćs i uniósł ręce w bezradnym geście.
-A może pan wykazać jakiekolwiek powiązania z moim
rządem? - uniosła brodę nieco wyżej.
Dwa celne pytania, pomyślał Sam. To zdumiewające.

- To akurat jestem w stanie udowodnić - odrzekł dowódca
i przystawił światło do worka z piaskiem. - Co pani na to'.'
- wskazał na widniejące tam napisy.
Lollie podeszła i przyjrzała się uważnie. Sam doskonale
wiedział, jaki jest napis na worku: „Kwatermistrzostwo armii
USA, własność rządu USA". Worki kupił kiedyś okazyjnie
u oficera zaopatrzeniowego w San Francisco, człowieka, który za
odpowiednią cenę był gotów dostarczyć każdą rzecz z wojskowych
magazynów. Ona jednak nie musi o tym wiedzieć.

Dziewczyna przeczytała napis i wyprostowała się, nadal
mierząc ich wzrokiem, jakby mogła w ten sposób dociec
prawdy.

Andres zdjął kamizelkę, wywrócił ją na lewą stronę i przybliżył
do światła.

- Proszę popatrzeć na to.
- Własność Armii Sianów Zjednoczonych Ameryki Północnej
- Eulalia przeczytała na głos.
192

Położył obok nóż z futerałem i wskazał palcem na stempel na
skórzanym pasku.

- Własność armii amerykańskiej - powtórzyła głośno.
- Gomez. chodź tutaj! - zawołał do jednego z żołnierzy.
- Pokaż pani nożyce do drutu.
. - Własność armii USA - odczytała nachyliwszy się nad
narzędziem.
- Czy nadal wątpi pani w poparcie rządu amerykańskiego?
- zapytał Bonifacio.
Posłała mu szeroki uśmiech i odetchnęła z ulgą, po czym
uderzyła się dłonią w piersi.

- Nie ma pan pojęcia, jak mi ulżyło. To wszystko było dla
ie strasznym przeżyciem - westchnęła i posłała Samowi
wymowne spojrzenie.

- Sam jest trochę... ostry, panno LaRue - powiedział i rzucił
mu ostrzegawcze spojrzenie. - Jest jednak dobrym żołnierzem,
człowiekiem, któremu można powierzyć życie. Czuję się spokojny
mając go przy sobie. Jestem też pewien, ze robił tylko to, co
niezbędne, aby utrzymać was przy życiu.
Dziewczyna wydala z siebie zduszony okrzyk niedowierzania,
który ogromnie zirytował Jankesa. Aż zaswędziały go dłonie.

- Panno LaRue, Sam dostał rozkaz towarzyszenia pani w drodze

Strona 116

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

powrotnej do rodziny, gdy tylko poczynimy odpowiednie
przygotowania.

- Wolałabym kogoś innego - odparła, jakby zamawiała obiad
w restauracji.
- Niestety, to niemożliwe. Sam jest najlepiej wyszkolony do
takich zadań. Jest też, tak jak pani, Amerykaninem. Obawiam się, że
będziecie musieli przebywać ze sobą jeszcze przez jakiś czas. Mam
wielu dobrych ludzi, lecz nikomu nie zaufałbym tak bardzo jak jemu.
Sam posłał jej szeroki uśmiech.

- Poza tym, zgłosił się na ochotnika.
Uśmiech z jego twarzy błyskawicznie zniknął. Zgłosiłem się
na ochotnika, akurat! Obrzucił dowódcę dobitnym spojrzeniem
otrzymując w zamian kolejne ciche ostrzeżenie.

193

- Widzę, że nie mam wyboru - westchnęła Lollie i wyskubała
kolejny kawałek drutu z sukienki. - Mógłbyś mnie przeprosić.
Nie byłeś dla mnie zbyt miły, wiesz o tym.
- Ratowałem twoja rozpieszczoną, południową główkę. - Nie
miał zamiaru jej przepraszać.
- To właśnie miałam na myśli! - Uniosła wysoko podbródek
i zwróciła się do dowódcy pokazując Samowi plecy. - Nazwał
mnie również wrzodem na... pan wie, o co chodzi.
- Tyłku. Byłaś wrzodem na moim tyłku - powtórzył Jankes
ignorując dowódcę. - I nadal jesteś.
- Cisza! Zamknijcie się oboje! - krzyknął Bonifacio.
- Ale... - Lollie i Sam zaczęli równocześnie.
- Ani słowa więcej. - Dowódca uniósł ręce i pokręcił głową.
- Wydaje mi się, że przeżyliście zbył wiele w ciągu tych kilku
dni. Zmieniłem zdanie. - Popatrzył na Jankesa. - Może lepsza
będzie chwila rozłąki.
- Bogu niech będą dzięki - mruknął Sam pod nosem, na tyle
głośno, aby usłyszała go pozostała dwójka.
Eulalia wciągnęła gwałtownie powietrze i zwróciła się do
niego z miną jak rozwścieczony buldog.
Spojrzenie dowódcy mówiło wyraźnie, że posunął się za
daleko. Po długiej ciszy Bonifacio odezwał się ponownie:

- Po namyśle wydaje mi się, że powinniście wyjaśnić to między
sobą. - Wzrokiem wzywał Sama do wyrażenia skruchy i przeprosin.
Jankes nie zrobił tego. W myślach przeklinał swój cięty język;
przez tę kobietę wyprawia najgłupsze rzeczy pod słońcem.

- Muszę już wracać, - Bonifacio ukłonił się lekko przed
dziewczyną. - Zagrożona jest nasza sprawa i będę teraz bard/o
zajęty. Zostawiam panią pod troskliwym okiem Sama. Proszę
pamiętać, że dotarła tu pani bez szwanku. Jestem pewien, że
w najbliższym czasie uda się wam znaleźć wspólny język.
- Spojrzał na nią. - W tej sytuacji to dla pani najlepsze.
Porozmawiamy, jak tylko otrzymam wiadomość od pani ojca.
- Skinął głową, odwrócił się i znikną! w ciemnościach.
Lollie naprężyła nitkę, przegryzła ją zębami i odłożyła wraz
z igłą na stolik obok łóżka. Uniosła czame spodnie, w pasie były
już o wiele węższe. Wstała i naciągnęła je na nową bieliznę, jaką
jej podarowano - męskie slipy w najmniejszym dostępnym rozmiarze.

Zarówno majtki, jak i podkoszulek bez rękawów były bawełniane-
nowe i pochodziły z przydziału rządu amerykańskiego.
Mimo małego rozmiaru i tak wydawały się na nią o wiele za
duże. Pod pachami straszyły wielkie dziury, a majtki nie spadały
tylko dzięki temu, że zawiązała je sznurkiem. Kiedy włożyła ręce
w rękawy sztywnej, płóciennej koszuli, miała wrażenie,
że zamocowano na nich jakieś ciężary. Podwinięcie jednego
rękawa nie należało do łatwych zajęć, przeszkadzał jej bowiem

Strona 117

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

nieustannie mankiet drugiego.

W końcu udało się jej podwinąć oba aż do łokci. Zrolowała je tak
ciasno, że wpijały się w skórę, ale przynajmniej już nie przeszkadzały.
Wsunęła poły koszuli w spodnie i zapięła ostatnie guziki.

Spodnie zrobiły się trochę przyciasne, ale i lak były o niebo
lepsze niż na początku. Obejrzała się za siebie, chcąc zobaczyć,
jak leża. z tyłu. Przesunęła palcami wzdłuż bocznych szwów.
Stały się teraz grubsze, założyła je bowiem i zaszyła używając
ściegu krzyżykowego, jedynego wyuczonego w szkole. Miała
nadzieję, że nie popękają.

Czuła się dziwnie, mając na sobie spodnie zamiast ciężkich

halek i spódnic, jakie zawsze nosiła. Różniło się to nawet od

skąpej i podartej sukienki, którą miała na sobie idąc przez

dżunglę. Spojrzała na zarys nóg widoczny przez nogawki. Materiał

szczególnie mocno uwypuklał jej biodra i pośladki, może zbytnio

dopasowała spodnie. Pomyślała, że ostatecznie mogłaby rozerwać"

je na szwach i zszyć raz jeszcze, ale nic miała na to najmniejszej

ochoty, jako że szycie nigdy nie należało do jej ulubionych zajęć.

Opanowała jedynie haftowanie - inicjały, kwiatki i temu podobne.

Zastanawiała się, czemu pewne czynności przypisywano tylko

kobietom, a zwłaszcza damom. Madame Dcvereaux precyzowała

wyraźnie, co damie wypada, a co nie. Poza tym niewiele

z dozwolonych zajęć sprawiało Eulalii prawdziwą przyjemność.

Libiła tańczyć, ale denerwowało ją, że dama musi czekać, aż raczy

ją zaprosić mężczyzna. To kolejna idiotyczna zasada, niechybnie

wymyślona w przeszłości przez władczych samców. Konkurowała

na liście nonsensów wraz z minimalną ilością jedzenia, jaka

przystoi damie. To jakaś piramidalna bzdura, pomyślała.

Kolejna z milszych rozrywek to jazda konna, ale Harrison
odmówił jej dosiadania co bardziej porywczych koni uważając.
że Lollie nie da sobie rady. A przecież on też wyglądałby
nieporadnie, gdyby musiał siedzieć bokiem na śliskim siodle dla
amazonek, z jedną nogą zaczepioną o głupią gałkę. Nie wyobrażała
sobie, jak można oczekiwać, żeby kobieta utrzymała się
długo w takiej pozycji. Jej to się nie udało ani razu.

Dręczył ją egoizm mężczyzn i ich poczucie nieomylności. Byli
przekonani, iż przyszli na świat tylko po to. aby dyktować
kobietom, co mają robić, a następnie ratować je w opałach.
Wydawało się to daremnym trudem.

196

Niestety, tak wyglądał świat w męskim wydaniu, rządzony
i prowadzony wyłącznie przez nich. Przynajmniej taki był jej
świat. Na co dzień składał się z pięciu braci, którzy rozkoszowali
się wydawaniem rozkazów, a sami robili potem, co im się żywnie

Strona 118

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

podobało. To w jej świecie ojciec nigdy nie zajmował się córką,
nawet teraz się o nią nie martwił. Utknęła w obozie pełnym
mężczyzn pod wątpliwą opieką zgryźliwego Jankesa, który cieszył
się lu dobrą opinią, a odznaczał ogładą towarzyską muła i subtelnością
wybuchu armatniego.

Sam to dziwny człowiek, uparty i wyjątkowo twardogłowy.
Przypomniała sobie jego odmowę przeprosin; cały czas zresztą
zachowywał sie w stosunku do niej bezczelnie i niegrzecznie.
Żartował sobie z niej i przezywał paskudnie, a jednak czuła, że
jest w nim coś intrygującego. Może zaimponował jej styl życia
mężczyzny, jakże różny od tego, który sama prowadziła, a może
pociągał ją. bo nigdy jeszcze nie poznała kogoś takiego.

Poza braćmi ci nieliczni panowie, w towarzystwie których się
obracała, byli dżentelmenami z Południa. Prezentowali sobą
czystą doskonałość, poczynając od wypielęgnowanych fryzur aż
po lśniące buty. Posiadali wykwintne maniery, staranne W7kształcenie,
byli uprzejmi i przystojni. Sam leż na swój surowy sposób
był przystojny. Ujrzała w myślach jego twarz, kiedy po raz
pierwszy przyjrzała się mu na bazarowej uliczce. Usłyszała
wtedy w głowie ostrzegawczy dzwoneczek. Wówczas przestraszyła
się, teraz jednak patrzyła na to inaczej, żaden bowiem
z tamtych dobrze ułożonych i przystojnych kawalerów, dosłownie
ani jeden, nie zawrócił jej w głowie.

Samowi się to udało.

Posiadał pewną rzadką, acz sprawiającą czasami wiele kłopotu
cechę - był człowiekiem niezmiernie dumnym. Przypomniał się
jej incydent, kiedy próbowała oddać mu swoją porcję jedzenia,
albo gdy nie pozwolił się upokorzyć ludziom Luny.

Wypowiadał się gburowato. może czynił to celowo, i przeklinał
tak soczyście, że mógłby z powodzeniem stanąć twarzą w twarz
z samym diabłem. Był tajemniczy i bardzo niebezpieczny.

Zastanawiała się, czy sprawiło to wychowanie wśród slumsów,
czy też coś zupełnie innego. Sam Forester nie był dżentelmenem,
a jednak... Tyle krzyczał, że jest dla niego takim ciężarem, lecz
nie opuścił jej w potrzebie ani razu. Westchnęła głośno, ciekawa,
co to może oznaczać. Cały czas powtarzała sobie, że nie powinna
oczekiwać zbyt wiele.

Oparła brodę na dłoniach i po raz setny rozejrzała się po
pokoju. Był pusty. Podłogę zrobiono z surowych, nic heblowanych
desek. Ściany pomalowano na bliżej nieokreślony, szarawy kolor.
W pokoju stały dwa drewniane krzesła, jedno dębowe z kulawa
nogą, drugie zaś pomalowane na ciemnozielone Pomyślała, że to
przesada ozdabiać coś na lej wyspie zielona, barwą.

Kolor był zresztą znośny, ale dziury w plecionym siedzeniu już
nie. Popełniła błąd i usiadła na nim, kiedy Sam przyprowadził ją
do tego pokoju. Obserwowała, jak rzucił na łóżko pościel razem
z czystym ubraniem i stąpał po izbie niczym rozwścieczony
bawół wodny. Usiadła więc na najbliższym krześle, aby poczekać,
aż ochłonie trochę z gniewu. Wpadła pupą tak głęboko, że jej
kolana znalazły się na wysokości brody. Nie ruszyłaby się nawet
wtedy, gdyby ktoś rozpalił pod nią ognisko. Przeklinając niebiosa
Sam wyciągnął ją z krzesła.

Zawstydziła się na wspomnienie tego wydarzenia i przysiadła
na twardej leżance. Patrzyła na grube czerwone skarpety, leżące
koło skórzanych butów o skomplikowanym wzorze sznurówek.
Brązowa skóra nie miała żadnej skazy i była twarda jak kamień,
podejrzewała więc, że są nowe. To z pewnością męskie buty, ale
z wyglądu wydawały się pasować na jej stopę. Eulalia zastanowiła
się, skąd w tej dziczy wziął się tak mały numer.

Strona 119

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Wzruszyła ramionami i założyła skarpety, po czym nasunęła
buty, zawiązała sznurówki i wstała. Zrobiła na próbę kilka kroków,
hałasując jak koń kopytami po drewnianej podłodze.

Przez następne minuty dreptała w kotko po małym pokoiku
i starała się przyzwyczaić do chodzenia w ciężkich, żołnierskich
butach. Zadowolona, że potrafi wreszcie poruszać się bez upadku,
postanowiła wybrać się na mary spacer i zwiedzić obóz. Nie

mogła już dłużej znieść tej niewoli. Szybko podeszła do drzwi,

otworzyła je na oścież i opuściła izbę. W tym samym momencie

zza rogu, niecałe dwa metry od niej, wyłonił się Jim Cassidy.

Zakładała przynajmniej, że to on, miał bowiem na ramieniu

wielkiego, czarnego ptaka.

Mężczyzna był bardzo wysoki, choć nie tak muskularny jak

Sam. Nie przy lizy wał już swoich ciemnoblond włosów jak

przedtem, a u góry i przy skroniach Lollie dostrzegła bielsze

pasemka. Ciemne brwi tylko potęgowały wrażenie, że jego włosy

są o wiele jaśniejsze niż w rzeczywistości. Opalona twarz

mężczyzny nie nosiła też śladów popiołu. To najprzystojniejszy

mężczyzna. jakiego kiedykolwiek widziała. Eulalia stała i gapiła

się na niego bez słowa.

- Słój, Jim! Kura przed nami! - Ptak zatrzepotał skrzydłami
i spojrzał na nią ciekawskimi, żółtymi oczkami.
- No, no, nasz ludożerca. - Jim zatrzymał się w miejscu.
Lollie poczuła, jak się rumieni.
- Ugryzłaś kogoś ostatnio, a może tylko uszkodziłaś czyjeś
bębenki? - Uśmiechnął się.
Dziewczyna puściła jego słowa mimo uszu, gdyż coś innego
-przykuło
jej uwagę - przenikliwy wzrok mężczyzny. Miała
absurdalne uczucie, że jego zielone oczy widzą ją całą przez
ubranie. Zaczął się skradać w jej stronę, ona zaś cofała
się dopóty, dopóki nie oparła się plecami o drzwi swojego
domku.

- Zabłądziłaś? Wyglądasz na zagubioną - powiedział i podszedł
bliżej. Oparł się jedną ręką o framugę i pochylił głowę
zatrzymując się kilka centymetrów od jej twarzy. Nie mrugnął
ani razu, jego oczy nawet nie drgnęły i wydawały się przeszywać
ją na wylot. Zauważyła, że ma długie, ciemne rzęsy, a oczy
wypełnia tajemna wiedza, której lękała się poznać. Ten człowiek
to żywy ogień.
Po kilku sekundach, które wydały się jej godzinami, mężczyzna
szepnął:

- Może pomogę ci odnaleźć siebie. Pozwolę ci nawet... się
198
199

ugryźć. - Dotknął jej podbródka i wolno pogłaskał go
kciukiem.

Strona 120

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- O, mój Boże! - Schyliła się pod jego ręką i rozejrzała
rozpaczliwie wokoło, a następnie wrzasnęła, ile miała sił w płucach:
- Saaaam!
Ptak pofrunął pod sklepienie dachu i zaskrzeczał:

- Gwaaaałcą! Ha-ha-ha!
- Cholerna kobieta! - syknął Jim i wyprostował się. - Gdzie
nauczyłaś się tak wrzeszczeć? - Potrząsnął głową, pragnąc
złagodzić dzwonienie w uszach.
W tej samej chwili Sam wypadł zza rogu.
Lollie skoczyła ku niemu i oplotła go ciasno rękami, zupełnie
jak glicynia kraty w oknach.

- Co, u diabła, się tutaj dzieje?
- O co ci chodzi? - Jim nadal potrząsał głową.
- Sam jesl tutaj! Śmierdzące gówno! Dajcie łopatę! - skrzeczał
ptak siedzący na belce ponad nimi.
Zza budynku wyskoczyło jeszcze trzech żołnierzy. Dwóch
z nich trzymało maczety, a trzeci potężną strzelbę z szeroką lufą.
Lollie wzięła głęboki wdech i spojrzała na nich. Ten z karabinem
skierował lufę w jej stronę. Westchnęła przerażona i wtuliła się
w Sama jeszcze mocniej. Patrzyła na niego z zadartą głową
i starała się coś powiedzieć:

- Ja... on... my... - Wybuchnęla w końcu płaczem.
- Cholera, Cassidy, ty durniu!
- Co powiedziałeś? - Jim skrzywił się.
- Sam dureń! Sam dureń!
- Zabiję kiedyś tego ptaka - mruknął Jankes. - Lollie, przestań
zawodzić. On cię nie skrzywdzi.
Dziewczyna szlochała ze zdwojoną siłą. Nie potrafiła się
uspokoić i w końcu Sam objął ją rękami. Gdy poczuła ciepło jego
ramion i dłoń delikatnie masującą jej kark, spazmy urwały się
i z wolna przeszły w ciche pochlipywanie.

- Ona nie jest dla ciebie.
- Nie słyszę. Co powiedziałeś? - Jim zamrugał powiekami.
200

- Trzymaj się od niej z daleka! - krzyknął Jankes tak głośno,
że Lollie aż podskoczyła. Odwróciła się, pozostając nadal
w objęciach Sama, i spojrzała na Cassidy'ego.
, Mężczyzna przesuwał wzrok z dziewczyny na twarz przyjaciela.
- Aha, rozumiem, - Obrzucił Eulalię uważnym spojrzeniem
i dodał: - Nie słyszę, ale widzę. A więc wszystko jasne.
- A co niby, do diaska, widzisz? - ryknął Sam nad jej głową.
- W porządku, Sammy, stary przyjacielu. Nic będę wkraczał
na twój teren - odparł Jim z uśmiechem.
- Sam kupił farmę! - krzyczał ptak, a Jim zanosił się od
śmiechu.
Eulalia i Sam popatrzyli na siebie. Na obliczu Jankesa malowało
się przerażenie. Opuścił ręce tak szybko, jakby jej skóra nagle
zaczęła go palić. Jednocześnie cofną! się o dwa kroki zostawiając
między nimi wystarczająco dużo wolnego miejsca. Dziewczynie
natychmiast zrobiło się zimno.

- Nie chcę jej, Cassidy. Jestem uwiązany rozkazem, dopóki
nic odstawię jej całej i zdrowej do tatusia. - Gapił się na nią,
jakby była zdradzieckim polem ruchomych piasków, po czym
zwrócił gniewny wzrok na przyjaciela.
Poczuła, jak jej serce przestaje bić. Co za afront. Czuła się
bardzo upokorzona, że Jankes tak otwarcie nią wzgardził i okazał
zupełny brak szacunku. Raz jeszcze pokazał, iż mu na niej wcale
nie zależy. Przełknęła ślinę starając się powstrzymać piekące łzy.

- A więc ręce precz od niej, to rozkaz. - Sam wskazał głową
na trzymany przez żołnierza karabin. - A teraz zajmijmy się
Czymś poważnym. Broń już nadeszła i potrzebuję twojej pomocy.
Nikt już na nią nie patrzył, toteż Lollie wytarła rękawem oczy,

Strona 121

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

wzięła głęboki oddech i podniosła głowę. Jeden z żołnierzy, zdaje
się o imieniu Gomez, uśmiechnął się do niej pocieszająco.
Poczuła się lepiej. Może Sam jej nie lubi, ale jego żołnierze
owszem.

Jim oderwał się od drewnianej ściany chaty i zagwizdał. Ptak
skrzecząc chodził po belce, ale nie opuścił swojego miejsca.

- Chodź, Medusa - zawołał i wyciągnął rękę.
201

Szpak zatrzepotał skrzydłami i dalej chodził w tę i z powrotem.

- Co się z tobą dzieje? - zdziwił się Jim i wyciągnął z kieszeni
orzeszka.
Medusa zignorowała smakołyk, zaskrzeczała, potem zagwizdała
i sfrunęła z belki prosto na głowę Eulalii.

- Czy ona gryzie? - szepnęła dziewczyna z szeroko otwartymi
oczami. Stała nieruchomo niczym stuletnie drzewo hikory-
Tylko mnie - odparł Sam kierując wzrok na głowę dziewczyny.
- Może ktoś ją zdejmie - powiedziała cicho czując, jak ptak
przeslępuje z nogi na nogę.
- No. chodź już mała, pomożemy Samowi - odezwał się Jim
i podszedł do ptaka.
- Kra! Pomóż Samowi! Śmierdzące gówno! Dajcie łopatę!
- Medusa zeszła z jej głowy i dziewczyna odetchnęła z ulgą.
Potem jednak ptak skoczył prosto z ręki Jima na jej ramię.
W jednej chwili zamarła i kątem oka starała się zobaczyć, co się
dzieje. Szpak nieco przesunął się, następnie zamruczał cicho
i wyciągnął szyję, aby się jej przypatrzeć. - Kto to?
Eulalia zerknęła na Sama. potem na Jima i w końcu z powrotem
na ptaka.

- Jestem Eulalia Grace LaRue.
- Ahhhh. Śliczna Eulalia Grace LaRue. - Szpak pochylił
głowę i potarł dziobem o brodę dziewczyny.
- A ty jak się nazywasz? - zaskoczona spytała z uśmiechem.
- Jestem Medusa. jestem szpakiem, a Sam jest osłem.
Lollie zachichotała i popatrzyła na Jankesa. Nie wyglądał na
szczęśliwego. Zaśmiała się głośniej, bo nie widziała jeszcze, aby
dorosły mężczyzna tak irytował się z powodu ptaka.

- Zostaw go tutaj - powiedział niecierpliwie do Jima. - Żadne
z nich nie wie, kiedy się zamknąć. Chodźmy już. - Zaczął się
oddalać.
Jim wzruszył ramionami i pospieszył za Jankesem. Po paru
krokach odwrócił głowę w stronę Eulalii.

- Później - rzucił zbyt głośno, aby nic zostać usłyszanym.
202

- Jak jasna cholera - krzyknął Sam przez ramię. Jim zmarszczył
brwi, uderzył się kilka razy W ucho i poszedł w ślady
przyjaciela wybuchając śmiechem.
Lollie patrzyła na oddalających się mężczyzn, po czym rzekła
do ptaka:

- Widzę, że trafił mi się kompan.
- Kompania stać! - krzyknęła Medusa niskim głosem.
- Wydaje mi się, że należy popracować nad twoim słownictwem,
- Zawróciła w stronę chaty. - A teraz, Medusa, powiedz:
"Jankes..."

Ostrzc noża ze świstem przeszyło powietrze. Sam odskoczył,
zręcznie uchylając się przed stalową krawędzią, Ponownie przykucnął
trzymając własny nóż w pogotowiu. Rozejrzał się wokoło.

Strona 122

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Pozostali żołnierze również toczyli walkę. Słyszał głuche uderzenia
ciał o ziemię, okrzyki zwycięzców i westchnienia leżących.
Nie zwracał uwagi na hałasy i wziął głęboki oddech, wypuszczając
powietrze powoli, kontrolowanie. On i jego przeciwnik zataczali
kręgi, dwie niezmordowane maszyny do walki o wyostrzonym
instynkcie i zabójczej precyzji, wpatrzeni w siebie i gotowi do
skoku przy najmniejszym błędzie przeciwnika.

Sam przewidział nadchodzący ruch, to zawsze pojawiało się
w oczach. Mężczyzna skoczył do przodu trzymając przed sobą
nóż jak bagnet. Jankes chwycił go za nadgarstek i podbił ramię
napastnika, następnie ścisnął gardło w śmiertelnym chwycie.

Zaledwie cztery metry od nich wyjrzała z krzaków jasna
głowa. Po dobrej chwili schowała się, a krzak zatrząsł się tak
głośno, że słychać" go było ponad odgłosami walki.

204

Sam puścił napastnika.

- Możesz odpocząć. Aha, Gomez...
Żołnierz schylił się po nóż i schował go do pokrowca.
- ...następnym razem nie mrugaj.
Mężczyzna pokiwał głową i opuścił mała, arenę, na której

trenowali walkę wręcz. Sam popatrzył na zarośla. Nie musiał

długo czekać.

Najbliższy krzak poruszył się, trzasnęła gałąź i potężne

westchnienie rozdarło powietrze. Kręcąc głową podszedł na skraj

placu i oparł się o pień znajdującej się w przytulnym cieniu

sosny. Lollie skradała się za ścianą gęstych krzewów rycynowca,

a właściwie człapała na palcach w tych swoich twardych
żołnierskich butach, wyczyn doprawdy godny podziwu. Skoro
jednak idzie na palcach, widać stara się zachować możliwie jak

najciszej. Wypuścił powietrze z wielkim niesmakiem. Swoją
drogą, ciekawe, o co jej chodzi. Dziewczyna nieustannie mamrotała
coś pod nosem.

Ruszyła w jego kierunku zatrzymując się co chwila, aby

wyjrzeć zza krzaków. Znieruchomiała ponownie dwa metry od

niego. Wypinając do góry pupę schyliła się i popatrzyła przez

gałęzie. Włosy związane kawałkiem jutowego sznurka' opadały

jej na plecy. Były gęste i lekko kręcone, a ich kolor nieodmiennie

kojarzył mu się z barwą whiskey Old Crow, jego ulubionej.

W ciemnym mundurze polowym, który Jim wytrzasnął dla niej
nic wiedzieć skąd, wyglądała inaczej, skromniej. Przestępowała
z nogi na nogę, co przyciągnęło uwagę Sama ku jej krągłym
kształtom, uwypuklonym ciasnymi spodniami. Ponętny widok
nasunął mu refleksję, że wynalazca spódnicy powinien zostać
rozstrzelany.

- Gdzie on jest? - mruknęła, przerywając jego rozmyślania.
Sam z trudem oderwał wzrok od kuszących partii ciała dziewczyny
i zrobił krok do przodu.
- Szukasz mnie? - odezwał się z lekkim uśmiechem na ustach.

Strona 123

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Eulalia westchnęła przestraszona i wyprężyła się jak na
ibaczność. Potem z wolna odwróciła głowę i spojrzała na niego.

205

Jej szeroko otwarte oczy zaczęły strzelać w prawo i w lewo

- znak, że szuka w myślach odpowiednich stów. Sam po chwili
zrezygnował z czekania, aż Lollie się odezwie, doszedł bowiem
do wniosku, że do tego czasu stanie się już dziadkiem. Zapylał
ją pierwszy:
- Czego chcesz?
Dziewczyna wyprostowała ramiona i uniosła wysoko podbródek.
Boże, co znowu wymyśliła?

- Chciałabym dostać coś do roboty.
- Słuchaj, już ci wcześniej mówiłem, że to obóz wojskowy.
Szkolimy tu żołnierzy do walki o wolność i życie. To nie żaden
cholerny klub golfowy.
- Gdzie jest pan Bonifacio? On tu dowodzi i myślę, że
znajdzie mi jakieś zajęcie.
- Andres pojechał do Quezonu na spotkanie z Aguinaldem.
Nie będzie go jakiś czas. - Złożył ręce na piersiach i dodał:
- Jesteś więc zdana tylko na mnie.
Westchnęła znowu niczym huragan i rozejrzała się rozpaczliwie.
Widział, że stara się myśleć intensywnie i lada chwila spodziewał
się ujrzeć wielki obłok dymu.

- Przecież proszę tylko o jakieś zajęcie - popatrzyła mu prosto
w oczy. - Mogę w czymś pomóc, w czymkolwiek. Sam, proszę.
- Gdzie się podziało to cholerne ptaszysko? Słyszałem, że
zajmowałaś się nim.
- Medusa? Jim zabrał ją ze sobą.
- To musiało być interesujące. Jim narzekał, że już jej prawie
nie widuje. Rozumiem, iż szpak bardzo cię polubił. - Taki sam
piasi móżdżek.
- Medusa nie chciała z nim iść, ale w końcu udało mi się ją
przekonać.
- Jestem pewien, że to podziałało cudownie na ego Jima.
- Zadziwiające, ta kobieta potrafiła omotać nawet nieznośne
ptaszysko Cassidy'ego. Samowi to zresztą nie przeszkadzało ani
trochę. Mógł żyć bez jego ciągłego skrzeczenia. Jeśli Lollie czuje
206

się dzięki temu potrzebna, jemu to leż odpowiada. Ale teraz
znowu narzeka na nudę. Może należałoby jednak znaleźć jej
jakieś zajęcie, aby choć na jakiś czas mieć ją z głowy. - Co
potrafisz robić? - spytał krótko.

- A co byś chciał? - Nie umiała tego sprecyzować, ale była
bardzo chętna.
Pragnąłbym, abyś zniknęła z mego życia, pomyślał. Otrzepał
spodnie z kurzu, szukając jakiegoś pomysłu. Później popatrzył na
zabrudzone nogawki i znalazł doskonale rozwiązanie.

- Pralnia.
- Pralnia? - Zapał malujący się na jej twarzy nagle ostygł.
- Chodź za mną. - Ruszył żwawo w stronę obozu, słysząc za
plecami tupot jej butów. Przeszli na północną stronę, gdzie siało
w rzędzie dziesięć długich drewnianych chat, służących za
baraki. Minęli róg jednej z nich, potem stertę beczek, a następnie
przeszli koło małej areny używanej przez żołnierzy w rzadkich
chwilach rozrywek. Poczuł nagle, że Lollie ciągnie go za rękaw.
- Sam?
- Co? - zatrzymał się.
- Co to jest? - Wskazała palcem na kawałek placu otoczonego
Workami z piaskiem.

Strona 124

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Arena do walki - odparł i chciał ruszyć dalej, ale dziewczyna
nie puszczała jego rękawa.
- Do jakiej walki?
- Żołnierze urządzają tu w wolnym czasie walki kogutów.
- Walki kogutów?
- Właśnie, wrzucają do środka dwa ptaki i pozwalają, aby
stoczyły ze sobą walkę. Stawiają na nie duże pieniądze.
- Och, mój Boże...
- Ten rodzaj hazardu jest na wyspie bardzo popularny, to
powszechny sposób spędzania czasu.
- A co z ptakami? - Zbladła, jakby przed chwilą spotkała
samego diabła.
- Traktuje się je tutaj jak najcenniejsze zwierzęta. Sprzedawcy
wyceniają je głównie na podstawie ilości wygranych. Większość
207

z kogutów wiedzie żywot lepszy niż dzieci w slumsach, Filipińczycy
podchodził bowiem bardzo poważnie do tego sportu.

- Czy ptaki w czasie walk nie ranią się nawzajem?
- W tym sporcie mogą przetrwać tylko najsilniejsze. Pozostałe...
- Sam wzruszył ramionami.
- Sportem jest jeździectwo, wyścigi konne, tenis ziemny
i krokiet. Nawet ulubiona rozrywka Jankesów, baseball, jest
sportem. Ale wpychanie dwóch bezbronnych zwierząt na ring nie
jest sportem!
- Powiedz to tym ludziom, a teraz chodźmy, musze zaraz
wracać. - Minął puste skrzynki i zniknął za rogiem. Dobiegł go
jednak jej zdumiony okrzyk, zatrzymał się więc i odwrócił.
Eulalia siała wpatrzona w jakiś punkt za skrzynkami- Poszedł za
jej wzrokiem w stronę zagrody dla kogutów, gdzie stało w rzędzie
osiem drewnianych klatek, a w każdej znajdował się kogut.

- Och, biedne ptaki, jak mi was żal! -jej głos się załamał.
W duchu żałował, że wybrał właśnie tę drogę. Chwycił ją za
łokieć.

- Chcesz coś robić, czy nie?
Dziewczyna pokiwała głową, lecz nie spuszczała wzroku
z klatek, jakby znajdowały się w nich chore dzieci.

- No, chodź już. - Pociągnął ją z determinacją, miał zamiar
jak najszybciej ją czymś zająć, aby znalazła się wreszcie z dala
od niego.
Biedne, skazane na śmierć ptaki. Lollie westchnęła i zamieszała
kijem w wielkim czarnym kotle z gotującą się bielizną. Co chwila
zerkała z stronę baraków nic mogąc wymazać z pamięci strasznego
widoku. W ciągu ostatnich dni wyjątkowo polubiła ptaki. Od
momentu, kiedy Medusa po raz pierwszy usiadła jej na ramieniu,
stała się prawie jej nieodłącznym towarzyszem. W nocy szpak
spał na żerdzi zrobionej przez Gomeza. Eulalia wiele razy
przychodziła do baraku kuchennego z Medusą na głowie. Żołnierzom
najwyraźniej się to podobało; byli dla niej mili, uśmie

208

chali się i przynosili różne drobiazgi - orzeszki dla ptaka, świeżą
wodę i dojrzałe papaje lub mango. Życie w obozie wydawało się
bardzo przyjemne do momentu, w którym ujrzała nieszczęsne
koguty. Wtedy zdała sobie sprawę, skąd pochodziły okrzyki,
jakie słyszała poprzedniej nocy.

Otarła ręką spocone czoło, dłonie osłabły jej od ciągłego
mieszania bielizny. Popatrzyła na pozostałe pięć gotujących
się kotłów. Chcąc zapomnieć o ptakach, próbowała się skoncentrować

Strona 125

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

na wykonywanej pracy. Mieszała zawzięcie w kipiących
saganach jak czarownica warząca magiczne mikstury.
Zmieniła drąg do mieszania na przyrząd przypominający stołek,
a nazywany przez Sama laleczką. Z miejsca, gdzie powinno
być siedzisko, wystawał długi kij. jednak inny niż w szczotce.
Na jego końcu znajdowały się dwie drewniane rączki, które
należało chwycić i przekręcać. Wówczas drewniane nogi mieszały
bieliznę i wypłukiwały z niej brud.

Chwyciła za laleczkę. Co za idiotyczna nazwa. Laleczka to
coś, co służy do zabawy, co ubiera się w ładne stroje i kładzie na
łóżku. Podeszła do kolejnego naczynia i zamieszała. To bynajmniej
nie jest zabawa, to ciężka, wyczerpująca praca. Zmęczona,
odetchnęła głęboko i zerknęła w stronę baraków, po raz setny
mając przed oczami obraz biednych kogutów. Ich też używano
do zabawy, okrutnej i krwawej.

Rozgniewało ją. że można robić coś tak potwornego i w dodatku
nazywać to sportem. Na samą myśl o tym przebiegły ją ciarki.
Naturalnie jest to męski sport, a mężczyźni dyktują światu, co
jest, a co nie jest do przyjęcia. Zdaniem Eulalii cywilizowany
człowiek nie może jednak zaakceptować walk kogutów. To
wszystko nie wydawało się w porządku i coś z tym należało
zrobić.

Zagryzła wargę w zamyśleniu. Czy odważy się? Wystarczyło
jej wyobrazić sobie, jak może wyglądać taka walka, i podjęła
decyzję. Tak, odważy się. oczywiście. Teren koło baraku wydawał
się opustoszały, żołnierze odeszli, zajęci czym innym.

Sam nie wspomniał, jak długo gotuje się bieliznę. Rzeczy były

209

nieżle zabrudzone, toteż dłuższe gotowanie powinno usunąć
wszystkie plamy. To miało sens.

Odwiesiła mieszadło i laleczkę na swoje miejsce. Ponownie
sprawdziła, czy nikogo nie ma w pobliżu. Nie dostrzegła żywej
duszy. Musi nad nią czuwać Opatrzność, zdecydowała.

Mając Pana po swojej stronie podeszła do rogu i wyjrzała
na szeroki plac pośrodku obozu. Kręciło się tam kilku żołnierzy
i przekładało jakieś skrzynki, zapewne z bronią i zapasami.
Poczekała, aż odwrócą się do niej tyłem, i pobiegła opłotkami,
starając się zachowywać bardzo cicho. Gdyby Sam ją ujrzał,
poznałby od razu. dokąd zmierza. Ten człowiek ma niesamowity
instynkt i zjawia się zwykle tam, gdzie się go najmniej spodziewają.

Wkrótce dotarła do pierwszych baraków i dysząc ciężko,
oparła się plecami o drewnianą ścianę. Była teraz dobrze
schowana. Wyjrzała zza rogu. ale na szczęście nikt nic szedł w jej
stronę. Żołnierze, ciągle zajęci, rozmawiali ze sobą i śmiali się.
W duchu podziękowała za to Bogu.

W kilka sekund znalazła się przed klatkami. Podeszła do
najbliższej. Karminowy kogut trzepotał skrzydłami i gulgotał
potrząsając czerwonym grzebieniem. Kołysał się i przestępował
z nogi na nogę zupełnie jak Medusa. Lollie już się zdecydowała.
Zbliżyła się i sięgnęła do drewnianego zamknięcia.

- Aj! - Szybko cofnęła rękę. Niespodziewanie kogut ją
dziobnął. Przyłożyła palec do bolącego miejsca i spojrzała
gniewnie na zwierzę. - Ty niewdzięczna istoto!
Ptak przypatrywał się jej z ciekawością.

- Jedyna rzecz, którą potrafisz, to wałka.

Strona 126

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Kogut przekrzywił łeb.
- Rozumiem - odparła i rozejrzała się za czymś wystarczająco
długim, aby odemknąć klatkę, a jednocześnie uniknąć pokaleczenia
przez ostry dziób.
Dostrzegła grubą gałąź i już po chwili podeszła do klatek
i zaczęła je po kolei otwierać.
Jednej rzeczy nie wzięła pod uwagę. Były to zwierzęta szkolone

210

do walki, zatem i teraz zachowywały się zgodnie z tresurą.
Zaczęły skakać na siebie, dziobać i wyrywać sobie nawzajem
pióra. Podniósł się okropny rwetes, a powietrze wokół zrobiło się
szare od kurzu. To było okropne!

Zwierzęta skrzeczały, a Lollie wpadła w panikę. Wymachując
trzymanym w ręku kijem, podbiegła do ptaków.

-A sio! Wszystkie sio stąd! - Podskakiwała w miejscu
i kręciła kijem starając się wygonić zwierzęta na wolność, do
dżungli. Wreszcie cześć z nich pobiegła, a niektóre pofrunęły
w stronę krzaków.
Zadziałało!

- Co za sukinsyn...
Oho! Dziewczyna zamarła. To był głos Sama, wszędzie
poznałaby jego przekleństwa.

Przecież ci ludzie cię zabija! A jeśli oni tego nie zrobią, to
moźc, do diabla, ja to uczynię! - Sam podszedł do niej z twarzą
wykrzywioną wściekłością. Był zdecydowany zabrać ją stąd.
zanim wybuchną zamieszki.

Dziewczyna stała nieruchomo, a zaskoczenie na jej obliczu
zamieniło się w poczucie winy. Ręce opadły, zaś diugi kij
uderzył o ziemię. Po zdradzieckich ptakach zostały jedynie pióra
i opadający kurz, rozpierzchły się po całej dżungli niczym
wycofujące się pokonane wojska.

Z szybkością atakującej żmii Sam chwycił ją w pasie
i podniósł; jak na jeden dzień miał już wystarczająco dużo
kłopotów. Nie zwalniając uścisku odwrócił się i udał w stronę
chaty.

Zaczęła protestować, ale tylko ścisnął ją mocniej i wycedził:

- Zamknij się!
Szybko przeszedł przez obóz, wbiegł po schodkach, potem
otworzył z impetem drzwi i rzucił ją na łóżko jak worek

212

z piaskiem. Dziewczyna pisnęła, odgarnęła włosy z twarzy
z lękiem popatrzyła na niego.

Kiedy pochylił się nad nią, ujrzał w jej oczach strach i udrękę,
ale zaraz spuściła wzrok i cofnęła się na łóżku tak szybko, że
derzyła plecami o ścianę. Strzelała oczami to w lewo, to

w prawo, szukając gorączkowo drogi ucieczki.

Jednak mężczyzna był szybszy. Zablokował ją ręką, zanim
zdążyła się ruszyć. Potem znów popchnął na poduszkę, oparł ręce
po obu stronach jej głowy i nie pozwolił, aby podniosła się więcej
niż o kilka centymetrów.

- Ty mała, głupia idiotko. Nawet nic masz pojęcia, co zrobiłaś!
Eulalia . trudem przełknęła ślinę i zaprzeczyła. Jankes pochylił

Strona 127

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

się jeszcze bardziej, tak że poczuł na twarzy jej oddech.
Wpatrywała się w niego i powoli pokiwała głową.

- Uratowałam te ptaki - szepnęła i dodała % nutką triumfu:
- Są teraz wolne.
- Wspaniale, po prostu wspaniale... Te cholerne ptaki są
wolne. Jesteś z siebie dumna?
Miała niepewne spojrzenie, ale po chwili lekko skinęła.

- pewnie czujesz się, jakbyś zrobiła coś szlachetnego? Nie
znasz całej prawdy, moja droga. Ptaki są wolne, ale ci ludzie nie.
Domyślasz się chociaż, po co zebrali się tutaj'/
- Aby walczyć - odparła z pewnością osoby, która doskonale
wie. o czym mówi.
- Tak, oni walczą, aie nie dla rozrywki i nie, jak myślisz,
z powodu chęci zabijania. To nie zabawa. Oni walczą o wolność,
kładą na szalę swoje zdrowie i życie, aby otrzymać coś, co dla
nas jest oczywiste. To nie Belvedere w Południowej Karolinie.
To Filipiny, kolonia hiszpańska. Tubylcy nie znają wolności, nie
mają nic do powiedzenia w rządzie, nie mają ziemi, praw,
niczego. Filipińskich kapłanów wiesza się na rynku i dla przykładu
pozoslawia tak długo, aż ich ciała sczernieją. Hiszpańscy księża,
dominikanie, kradną im wszystko w imię Boga i kościoła.
Z kobiet i dzieci czyni się niewolników na plantacjach tytoniu
i kakao.

Wargi Eulalii zaczęły drżeć, lecz to go nie powstrzymało, by

zbyt wściekły.

- Ci ludzie uczą się walczyć, aby uratować siebie i swój kraj.
Wielu z nich już nigdy nie zobaczy bliskich. Zginą, bo mają
nadzieję na odzyskanie wolności, którą ty uważasz za coś
normalnego i która pozwala ci żyć w luksusie z dala od okropności
tego świata.
Jedyną ich rozrywką, naprawdę jedyną, są walki kogutów. Nie
musisz podzielać ich zamiłowań, ten sport jest może brutalny
i okrutiiy w oczach wypieszczonych Amerykanów, ale powtarzam,
to nie Stany Zjednoczone. Nie możesz tu wtargnąć i kazać
wszystkim innym myśleć po twojemu, szczególnie że nic nie
wiesz o tych ludziach.

Niektóre z ptaków są warte więcej niż trzymiesięczne zarobki
tych ludzi. Jeśli żołnierze wygrywają pieniądze, starają się je
przemycać rodzinom, których nie widzieli od ponad roku. A ty je
wypuściłaś, ich jedyną rozrywkę, jedyny sposób na zapomnienie,
że jutro mogą zginąć i że już nigdy nie ujrzą zon, matek i dzieci.

Nic mają tu niczego innego. Rodziny ani tatusia. Żyją tu
w ukryciu, w ciągłym zagrożeniu, że odkryją ich Hiszpanie albo
inni, wrodzy im żołnierze. Wiesz, co Hiszpanie robią ze schwytanymi
partyzantami?

Dziewczyna pokręciła głową.

- Czasem opiekają ich nad ogniskiem. Wtedy słychać ich
przeraźliwe krzyki i czuć swąd palonego ciała. Znasz zapach
pieczonego ludzkiego mięsa? - Chwycił ją za ramiona i potrząsnął.
- Znasz?
- Nie - szepnęła ze łzami w oczach.
Nie obchodził go jej płacz, mogła wypłakać całe morze łez.
Musiał uświadomić jej głupotę ostatniego wybryku.

- Jeśli choć raz to poczułaś, już nigdy nie zapomnisz. Hiszpanit'
stosują też inne metody tortur, na przykład przekłuwają stopy
więźniów długimi, metalowymi igłami. Potrafią odrąbać rękę.
nogę, nos albo odciąć ucho, a czasami wszystko naraz. Bywa, że
obcinają inne części ciała, zdarza się również wydłubywanie oczu.

Strona 128

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Puścił ją. Dziewczyna opadła bez sił na posłanie, głośno
szlochając. Nie wzruszało go to. Przygwoździł ją spojrzeniem
pełnym pogardy, zmęczony i znudzony jej głupimi błędami.

- Leż sobie tutaj, panno Laaa-Ruuu i dalej współczuj biednym
ptakom. Ja muszę myśleć o ludziach. Będę ich uczył
walczyć, aby mogli kiedyś cieszyć się wolnością. A wieczorem.
gdy są zmęczeni, samotni i spięci bardziej niż spust karabinu,
po/wolę im na każdą rozrywkę, która złagodzi ich ból i tęsknotę.
Widzisz, ja w tym piekielnym miejscu staram się dbać o ludzi,
martwię się o nich bardziej niż o samego siebie czy jakieś
cholerne kurczaki.
Podszedł do drzwi, otworzył je i zatrzymał się na progu, aby
na nią spojrzeć.

- Nie mam najmniejszego pojęcia, gdzie jest twój ojciec,
i nic obchodzi mnie nawet, kim on jest. Pragnę jedynie, abyś
zniknęła na dobre z moich oczu - rzekł i opuścił chatę
trzaskając drzwiami tak głośno, że zatrzęsły się drewniane
ściany.
Minął już cały dzień od chwili, gdy Jankes zostawił ją samą.
Poza Gomezem, który przynosił posiłki i świeżą wodę, podając
wszystko bez słowa, cienia uśmiechu, nawet na nią nie patrząc,

Eulalia nie widziała nikogo.

Od czasu do czasu wyglądała tylko przez małe okienko, ale
bala się wyjść na dwór. Oprócz strachu powstrzymywał ją
ogromny wstyd, wywołany niedawną przemową Sama. Głośny

odgłos butów przed chatą zapędził ją ponownie na łóżko.
Otworzyły się drzwi i Jankes wszedł do środka. Trzymał
w ręku małe pudełko i nie wyglądał na szczęśliwego. Za nim
wkroczyło do izby trzech żołnierzy obładowanych bielizną.

- Połóżcie to tutaj. - Wskazał ręką na podłogę. Upuścili
rzeczy i na środku pokoju utworzyła się spora sterta ubrań.
Eulalia zupełnie zapomniała o praniu. Teraz ze strachem
obserwowała, jak je przed nią kładą. Zastanawiała się, co czują,

215

skoro wypuściła ich koguty, ale nie wspomnieli o tym, żaden
z nich nawet na nią nie spojrzał. Zrobili, co im kazano, i bez
słowa opuścili chatę.

Gdy drzwi zamknęły się za ostatnim. Sam zbliżył się do niej,
pochylił nad ubraniami i podniósł pierwszą koszulę z brzegu. Bez
słowa chwycił ją za rękawy i pociągnął mocno. Guziki poleciały
w powietrze i odbiły się o podłogę jak koraliki z rozerwanego
naszyjnika.

Eulalia skrzywiła się. Mężczyzna wziął jeszcze spodnie i potrząsnął
nimi, tutaj również guziki odskoczyły na podłogę.

- Z każdą koszulą i każdą parą spodni, przynajmniej tymi.
które nie przywarły do dna kotłów, jest ten sam problem.
- Upuścił ubranie na ziemię. - Zapomniałaś o nich!
Kiedy to mówił, przestawał panowai5 nad głosem. Przestraszyło
to dziewczynę. Pokiwała głową.

- Ale przecież zaciągnąłeś mnie tutaj i ja...
- Dziwi mnie, że nie poczułaś, jak się przypalają - przerwał
jej z furią. - Zauważyła to cała reszta obozu. Do diabła,
pewnie nawet Hiszpanie wywąchali ten swąd! - krzyknął i zbliżył
się do niej.
Starała się powstrzymać drżenie. Znowu miał czerwony kark,
nieomylny znak, że wszystko, czego się tknęła, obracało się

Strona 129

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

w perzynę.

- Przyszyjesz wszystkie guziki. - Rzucił jej pudełko na łóżko.
- Szukałaś zajęcia, więc proszę bardzo. Roboty starczy ci do
wieczora. - Odwrócił się na pięcie, przeszedł szybko przez pokój
i zniknął za drzwiami.
Lollie patrzyła za nim jeszcze przez chwilę, potem rzuciła
okiem na stertę bielizny i otworzyła pudełko. Znajdowała się
w nim szpulka czarnych nici i duża puszka z igłami i szpilkami.
Wzięła koszyk i schyliła się, aby pozbierać porozrzucane guziki.

Godzinę później koszyk był wypełniony mieszaniną guzików,
a odzież czekała w osobnej stercie. Zmarszczyła brwi patrząc na
pranie, po czym westchnęła z rezygnacją. W jednym Sam się nie
myli, ma teraz sporo roboty.

216

Po pięciu godzinach odgryzła nitkę przy ostatnim guziku

dwudziestej siódmej koszuli i podniosła ją przyglądając się

swojej pracy. Tylko trzy na osiem guzików było odpowiedniej

wielkości. Nic na lo nie poradzi. Wcześniej przeszukała cały

koszyk, ale nie udało się jej znaleźć kompletów mniejszych

guzików do spodni, a większych do koszul; wszystkie były różne

i zupełnie pomieszane. Teraz próbowała przecisnąć duży guzik

przez małą dziurkę, lecz nie pasował. W tym przypadku mogła

zrobić jedno: ponacinała końce dziurek. To rozwiązało problem,

przynajmniej z dużymi guzikami. Te zbyt małe muszą pozostać.

Ktoś zapukał i zanim zdążyła wstać, drzwi się otworzyły i do

Środka wszedł Jim Cassidy. W ręku trzymał posiłek dla niej, a na

ramieniu miał Medusę.

Ptak zagwizdał, zatrzepotał dwukrotnie skrzydłami i usiadł jej

na głowie, swoim ulubionym, jak się zdaje, miejscu. Kiedy

pochylił się i starał spojrzeć na nią z łebkiem opuszczonym

w dół, Eulalia po raz pierwszy od długiego czasu parsknęła

śmiechem. Potem ptak zaczął śpiewać piosenkę: „Och, och, tam

na Południu, w krainie bawełny..."

- Medusa, brakowało mi ciebie - szepnęła i wyciągnęła dłoń.
Ciągle śpiewając, i to z południowym akcentem, szpak wskoczył
na jej rękę. Dziewczyna trzymała go przed oczyma.
- Szkoda, że nic nauczyłaś jej czegoś innego. Słucham tej
piosenki już od dwóch dni, a w przerwach uczę się zasad dobrego
zachowania madame Devereuax. - Jim przeszedł przez pokój
z tacą w ręku. - Czy wy, kobiety, naprawdę wierzycie w te
wszystkie bzdury, na przykład, że nic należy mówić o muzyce,
gdy temperatura przekracza trzydzieści stopni?
- Medusa, jesteś zbyt gadatliwa - mruknęła i pogłaskała
j ptaka. Spojrzała na tacę, pozwoliła szpakowi wskoczyć na żerdź
i odwróciła się, aby odebrać jedzenie.

Strona 130

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Szczególnie spodobało mi się: „Nie zawieraj znajomości
z osobami, których możesz się wstydzić". Sam miał rację, gdy
mówił, że jesteś snobką, dobrze wyglądającą, lecz mimo to snobką.
217

Wzięła od niego tacę ignorując fakt, iż cały czas pożera ją
wzrokiem.

- Jakieś tarapaty? - wskazał głową na stertę prania.
- Ta uwaga była doprawdy niesmaczna. - Odłożyła gwałtownie
tace i posłała mu lodowate spojrzenie.
- Może i brak mi smaku, ale nie miałbym nic przeciwko lemu,
aby spróbować ciebie - rzekł i zaczął przysuwać się do niej.
Dziewczyna stopniowo cofała się,aż kolanami dotknęła krawędzi
łóżka. - Lubię snobki - dodał z naciskiem.
- Saaaaam! - krzyknęła najgłośniej, jak tylko mogła.
- Nie ma go tu - mruknął mężczyzna i pokręcił głową.
- A gdzie jest? - Nie podobało jej się spojrzenie Jima.
- Pojechał do San Fernando, mimo to'jestem pewien, że dg
usłyszał. - Pogładził ją po policzku.
- Przesłań!
- Nie zdołam, poza tym myślę, że i ty tego chcesz.
- Zostaw mnie! - Odtrąciła jego rękę.
Kątem oka dostrzegła błysk czegoś czarnego w otwartym
oknie. Wystraszyli Medusę, co rozgniewało ją jeszcze bardziej.
Chciała go odepchnąć, lecz mężczyzna objął ją i zaczął całować.
Kopnęła go z całej siły.

- Cholera! - Skulił się, ale zaraz wyprostował i nagle przesta!
być delikatny. Wykręcił ręce LoIJic i zamknął dziewczynę w żelaznym
uścisku. Wierciła się i próbowała go kopać, lecz przytrzymał
ją nogami tak mocno, że poczuła wbijającą się w plecy ramę łóżka.
Chciała krzyknąć, ale mężczyzna zamknął pocałunkiem je}
otwarte usta. Eulalia starała się wyswobodzić, jednak trzymał ją.
i nie pozwalał na jakikolwiek ruch. Poczuła, że usiłuje włożyć jej
język w usta.

Sekundę potem była wolna. Stało się to tak błyskawicznie, że
upadła piecami na łóżko i jedynie kątem oka zarejestrowała
długie włosy Sama- Poderwała się słysząc ciosy pięści i jęki bólu.
Sam i Jim kotłowali się po podłodze w zażartej walce - właściwie
to Sam wałczył, bo tyłko on zadawał ciosy.

- Mówiłem ci, byś zostawił dziewczynę w spokoju! - Chwycił
Jima za kołnierz i uderzył tak mocno, że najemnik wyleciał przez

otwarte drzwi na zewnątrz. Sam skoczył za nim. Przerażona

Lollie też podbiegła do wyjścia.

Obaj mężczyźni krzyczeli i kotłowali się w kurzu. Wkrótce

zebrał się. tłum gapiów i otoczył ich ciasnym kręgiem. Sam

odchylił się, chcąc przyłożyć przyjacielowi pięścią, lecz ten

podniósł po raz pierwszy rękę i zablokował jego cios. Potem

kopnął Sama w pierś i odrzucił go do tyłu.

- Zwariowałeś? Nigdy nie biliśmy się przez kobietę. A poza
tym, co, u licha, tu robisz?
- Cholernie się cieszę, że wróciłem - warknął Sam i rzucił się
na niego.
Jim przekręcił się na bok i podniósł z ziemi.

- Przestań, stary, nie zmuszaj mnie, żebym ci oddal.

Strona 131

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Uderz mnie, uderz! Spróbuj tylko. - Sam stał z wykrzywioną
-twarzą i z ogniem w oczach. - No, dalej. Cassidy, uderz mnie!
- Uniósł brodę i pokazał na nią palcem prowokując Jima do zadania
ciosu. - Pokaż, co potrafisz - syczał dysząc i chodząc wokół niego
jak wściekły pies. - Uderz i daj mi powód, żebym mógł cię zabić!
- Ciągle powtarzasz, że jej nie chcesz, ty puslogłowy durniu!
- Cassidy zrobił unik przed lewą pięścią Sama, prawa jednak
sięgnęła celu i powaliła go na ziemię. Wstał i chwiejąc się na
nogach udaremnił następny cios przyjaciela, po czym trafi! go
prawym sierpowym. Nie powstrzymało to Jankesa, który siedział
teraz na nim i okładał pięściami, raz po razie, jak człowiek
opętany żądzą zniszczenia. Wyglądało to strasznie.

- Przestańcie, błagam! - krzyczała Lollie zbiegając po schodkach.
Żaden z nich nie zwracał na nią uwagi. Słyszała tępy chrzęst
morderczego uderzenia, kiedy Jim trafił Sama w Szczękę.
Dziewczyna spojrzała na żołnierzy.

- Zróbcie coś! Proszę! Rozdzielcie ich! - Ale oni nie reagowali,
tylko paru odwróciło się i popatrzyło na nią wrogo. Reszta nawet
nie oderwała wzroku od bijących .się na śmierć i życie amerykańskich
dowódców.
218 219

Eulalia pobiegła co tchu do chaty i chwyciła kubeł z woda, do
mycia. Pociągnęła go oburącz po schodkach, w kierunku tarmoszących
się, zakrwawionych mężczyzn. Sam musiał ją zobaczyć,
przerwał bowiem na moment walkę i trzymając pięści
w górze, odwrócił głowę.

Dziewczyna zamachnęła się wiadrem. Jim w tej samej chwili
trafił prawym sierpowym w szczękę przeciwnika. Lollie usłyszała
jeszcze trzask jego pięści. Sum nieprzytomny upadł na ziemię.
Zamknęła oczy i chlusnęła wodą. Wiadro powędrowało za ciosem
i z głośnym brzdękiem uderzyło w głowę Jima. Po chwili i on
leżał bez czucia.

- Och, mój Boże. - Przerażona Eulalia oderwała dłonie od
twarzy. Żołnierze patrzyli na nią nienawistnie, jakby była Judaszem
ściskającym w garści srebrniki. Niektórzy mamrotali jakieś
przekleństwa i dziewczyna cieszyła się, że nie rozumie ich języka.
Zresztą, nie musiała. Było jasne, że obwiniają ją o walkę Sama
z Jimem. Ich oskarżycieIskic spojrzenia mówiły same za siebie.
Wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę Sama. Żołnierze
jednak odcięli jej drogę. Otoczyli ciasno obu mężczyzn i utworzyli
między nimi a dziewczyną żywą ścianę. Została sama jak
wygnaniec. Było to najbardziej stresujące uczucie, jakiego
kiedykolwiek doznała. Bezradna, patrzyła, jak żołnierze odnoszą
swoich dowódców. Stała tak na środku placu, aż ich sylwetki
zamazały się w oddali.

Po podłodze potoczyła się pusta szpulka po niciach. Lollie

podniosła wzrok i ujrzała rozdokazywaną Medusę. Ptak z opusz

czonym łebkiem i rozpostartymi skrzydłami popychał szpulkę po

pokoju i śpiewał nowo wyuczoną piosenkę.

Dziewczyna podeszła do wyjścia, lawirując między licznymi,

podobnymi szpulkami, porozrzucanymi na podłodze.

- Kurczę! Walczyć o taką cholerę! - Medusa posłała szpulkę
pod stół,

Strona 132

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Eulalia otworzyła ostrożnie drzwi i wyjrzała na zewnątrz.

220

W pobliżu nie było nikogo, dostrzegła jednak grupkę żołnierzy

pośrodku placu między stołówką a jej chatą; inni stali nieco dalej.

Serce Lollie zaczęło szybciej bić.

Długo rozmyślała O ostatnich niefortunnych wydarzeniach

i w jej umyśle powoli rodził się plan. Właściwie nie wyobrażała

już sobie innego sposobu na naprawienie swego błędu. Sięgnęła

ręką do kieszeni spodni. Zostało jej tylko kilka orzeszków dla

Medusy, a będzie ich potrzebować znacznie więcej. Dla po

krzepienia wzięła głęboki oddech i skierowała się w stronę

kuchni. Rytmicznemu stukowi butów towarzyszyły szybkie

uderzenia jej serca.

Już z daleka dobiegły ją odgłosy rozmów i salwy śmiechu

stojących w pobliżu żołnierzy. Kiłku z nich odwróciło się do niej.

Inni nadal żartowali i rozmawiali, ale nic miało to już znaczenia,

w tej właśnie chwili bowiem zauważyła ich ubrania. Koszule,

mimo że pozapinane, wyglądały niechlujnie. Kołnierzyk najbliż

szego mężczyzny sterczał z jednej strony o dobre trzy centymetry

wyżej niż z drugiej. Skrzywiła się i wtedy ujrzała rzecz najgorszą.
Wszyscy mieli za krótkie rękawy, a ze spodni nad pasem
wyzierały nierówne poły koszul. Spodnie były jeszcze gorsze; ich
karykaturalnie krótkie nogawki nie sięgały nawet cholewek butów
. i pokazywały dobre kilka centymetrów gołych łydek - widok

zaiste wyjątkowo żałosny.

Tak długo gotowała te ubrania, że musiały się pokurczyć.

Eulalia zatrzymała się i ponad minutę zbierała się na odwagę, aby

przejść koło nich. Wreszcie ruszyła, starając się nie okazywać,

jak bardzo jest zdenerwowana. Zbliżyła się i śmiech mężczyzn

ucichł. Rozmowy się urwały i w końcu jedynym dźwiękiem był

stukot jej butów o ziemię i oszalałe bicie serca.

W ich spojrzeniach czuła pogardę. Przełknęła ślinę, lecz nie

przystawała, szła z podniesioną głową i ze wzrokiem utkwionym

daleko przed siebie. Nie mogła na nich patrzeć, wolała przybrać

pozę dumnej obojętności, co nie przeszkadzało jej powtarzać

w kółko w myślach: „Boże, dodaj mi sił".

Strona 133

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Tylko czysta determinacja i duma mieszkanki Południa uchro

221

niły ją przed kompletnym załamaniem się na środku obozu. Im
bliżej kuchni, tym więcej pojawiało się ludzi, a wszyscy wyglądali
w zdeformowanych mundurach jak armia nieudaczników. Na
schodkach kantyny stał Gomez. Kiedy Eulalia mijała go. nie
uśmiechnął się ani odezwał, usunął się tylko z przejścia. Nim
zniknęła za drzwiami, poczuła na sobie jego pełen wyrzutu wzrok.

W środku oparła się ciężko o drzwi i odetchnęła głęboko. Gdy
nieco doszła do siebie, rozejrzała się dokoła. Jak zwykle pracowało
tu dwóch kucharzy. Pierwszy stał przy kuchni i mieszał w kotle,
drugi czerpał mąkę z jednej z ustawionych pod ścianą beczek.
Obaj podnieśli głowy.

- Potrzebuję orzeszków. Dla Medusy - wyjaśniła. Bliżej
stojący mężczyzna wskazał oczami pomieszczenie na tyłach
kuchni, po czym wrócił do wyrabiania ciasta na chleb. Eulalia
weszła do magazynku i po chwili poszukiwań znalazła w kącie
worek z orzeszkami. Brała je całymi garściami i już wkrótce
zapełniła kieszenie spodni i koszuli, a cześć wsypała sobie za
koszulę. Później podeszła do drzwi i upewniła się, czy kucharze
są wystarczająco pochłonięci pracą, aby nie zauważyć, ile lego
wynosi. Nie miało to zresztą większego znaczenia, gdyż nigdy
nie odmawiano jej pożywienia. Wolała jednak nie tłumaczyć się.
do czego jej potrzeba lak dużo orzeszków.
Trzymając ręce przy piersiach opuściła szybkim krokiem
kuchnię, ponownie przeszła obok żołnierzy i skierowała się
w stronę chaty. Ale gdy tylko znalazła się za rogiem, skręciła
w kierunku żołnierskich baraków. Aby dotrzeć do końca obozu
i skraju dżungli, musiała minąć jeszcze cztery. W ostatnim
mieszkali Sam i Jim. Tu zatrzymała się.

Wcześniej próbowała skłonić kogoś, aby zaprowadził ją do
Sama, żołnierze jednak tylko patrzyli na nią nieufnie, jakby miała
zamiar wyrządzić mu krzywdę. Pod wpływem ich spojrzeń
znowu poczuła się winna, chociaż starała się przekonać samą
siebie, że wszystko lo nie jest jej winą. Jednakże coś w jej duszy
szeptało, że gdyby tu się nie zjawiła, nic takiego by się nie
zdarzyło i właśnie to mają jej za złe żołnierze.

222

Przywołała w pamięci obraz Sama, jak stał pobity przez Lunę
w chacie nieprzyjacielskiego obozu. Tym razem Jankes sprowokował
bijatykę z rozpustnym przyjacielem, a co ważniejsze,
zrobił to, by ją chronić. Już chociażby z lego powodu musi
sprawdzić, jak Jankes się czuje.

Szła na palcach i ocierając się o drewnianą ścianę chaty
podkradła się do najbliższego okienka. Znajdowało się zbyt
wysoko, aby mogła zajrzeć do środka, chwyciła się więc parapetu
i próbowała na nim podciągnąć. Niestety, nie miała tyle siły,
toteż usunęła się na ziemię.

Wzięła głęboki oddech, zacisnęła pięści, ugięła kolana i podskoczyła
jeszcze raz do góry. Przez okamgnienie dostrzegła
leżącego na łóżku mężczyznę. Tym razem gruchnęła z głuchym
łoskotem, a zza koszuli wysypały się orzeszki.

Popatrzyła na nie ze złością - na śmierć zapomniała, że
schowała je za pazuchę. Żałośnie spojrzała na okno, nie potrafiła
rozpoznać, kto leży w łóżku. Równie dobrze mógł to być Sam,
jak i Jim. Podskoczyła znowu, lym razem trzymając w garści

Strona 134

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

koszulę, potem jeszcze kilka razy, aż rozgniotła na miazgę
rozsypane orzeszki. Mimo to jej wysiłki spełzły na niczym

- wiedziała tyle samo, co przedtem.
Dotknęła wypchanych kieszeni i powiodła wzrokiem po zaśmieconej
orzeszkami ziemi. Może powinna najpierw zrealizować
swój plan, a dopiero potem sprawdzić, co z Samem. Z mniejszym
obciążeniem będzie jej łatwiej. Tak właśnie zrobi, przyjdzie tutaj
później. Sam powiniem się już wtedy obudzić, a jej może uda się
sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku.

Odwróciła się i energicznym krokiem przeszła koło worków
z piaskiem, a później przemknęła się przez dziurę w drucie
kolczastym. Wzdrygnęła się na związane z tym miejscem bolesne
i upokarzające wspomnienia. Dotarła wreszcie na skraj dżungli.
Gęste zarośla sprawiły, że mimo stosunkowo wczesnej pory
wydawało się lu być ciemno i ponuro. Zbliżyła się do krzaków
i potrząsnęła nimi w poszukiwaniu kogutów. Gdy nic to nie dało.
zagłębiła się w dżunglę i rozgarniała po kolei oleandry, kępy

223

małych palm i pozostałe krzewy. Kiedy wyszła na małą polankę,
spojrzała do góry na olbrzymie drzewo. Zastanawiała się przez
momenl, czy przypadkiem nie przycupnęły na którejś z gałęzi,
chociaż wiedziała, iż kurczaki nie łatają wyżej niż dachy domów.

Raptem w krzakach za nią coś zaszeleściło. Odwróciła się
powoh i ujrzała, jak spod gęstego krzewu hibiskusa spogląda na
nią para maleńkich, żółtych oczu. Kogul również ją obserwował
i potrząsał czerwonym grzebieniem. Rzuciła w pobliże kilka
orzeszków. Minął już ponad dzień od chwili, w której wypuściła
ptaki, muszą więc być głodne. Rzuciła jeszcze kilka, ale bez
rezultatu, kogut tylko przyglądał się to jej, to orzeszkom, widać
bardzo przestraszony.

- Słyszałam, że kury są niezbyt mądre - mruknęła pod nosem
i cofnęła się, aż doszła do drzewa. Rzuciła garść orzeszków
i usiadła na ziemi. Potrzebuje jednego ptaka, tylko jednego.
Wymyśliła sobie, że użyje go do zlokalizowania pozostałych.
W końcu są trenowane do walk, wiec wykorzysta to, aby je
złapać. Obmyśliła dobry plan, który pozwoli naprawić wyrządzone
zło. Obserwowała ptaka, a on patrzył na nią.
Zerknęła na bezchmurne niebo. Jest dopiero wczesne popołudnie
i do zmierzchu ma wiele godzin. Uśmiechnęła się na myśl,
że kury, na szczęście, nie mają o tym pojęcia. Z uporem
i determinacją siedziała cierpliwie poświęcając się czemuś, co
robiła całe życic i w czym czuła się naprawdę dobra. Czekała.

Ju ż prawic zmierzchało, kiedy Sam ponad stołem popatrzył
na przyjaciela. Jim miał zapuchnięlą twarz, pokancerowane wargi,
a lewe oko przybrało czarnoniebieski odcień.

- Szczęka boli cię tak bardzo jak mnie?
- Nie, za to oka nie śmiałbym dotknąć. Musi być równie
czarne jak twoja przepaska - skrzywił się Jim-
Bo jest - stwierdził Sam obejrzawszy dokładnie przyjaciela.
Jim mruknął coś niezrozumiale i włożył palec w usta.
- Ząb mi się rusza. Chryste, ty masz cios!
Sam nic nie odpowiedział, wpatrywał się tylko w stojącą
między nimi ciemną butelkę whiskey.
Po dłuższym milczeniu Jim nalał do szklaneczek dwie
porcje i odstawił butelkę z głośnym stuknięciem. Sam podniósł
głowę.

- Przysięgam, od dzisiaj będę się pilnował i więcej się do niej
nie zbliżę.

Strona 135

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Sam pokiwał głową na zgodę, po czym uniósł szklaneczkę

225

i jednym tchem wypił trunek. Alkohol wypełnił mu żołądek
niczym rozżarzona kula armatnia.

Niewiarygodne, że tak łatwo stracił nad sobą kontrolę. On,
Sam Forester, który zawsze szczycił się zdrowym rozsądkiem
i opanowaniem, nawet nie pomyślał. Gdy wrócił do obozu po
zrobieniu zapasów w San Fernando, dokąd udał się w pojedynkę,
gdyż miał ochotę choć na trochę oderwać się od Lollie, nie
przypuszczał, co zastanie po powrocie.

Ledwie zdążył położyć się na łóżku, przyleciał ten cholerny
ptak. Omal wydziobał mu z głowy wszystkie włosy, skrzecząc
coś o ratowaniu Eulalii. Następne wydarzenia pamięta jak przez
mgłę i musi przyznać, że zupełnie mu się to nie podobało.

Znali się z Jimem od lat, ratowali się z niejednej opresji.
Jednak walcząc razem przez taki szmat czasu ani razu nic stanęli
naprzeciw siebie. A teraz, gdy to się w końcu stało, pobili się

o kobietę! Kto by pomyślał...
Raptem Sam usłyszał dochodzący z zewnątrz chrzęst. Zerknął
na otwarte okno, gdzie mignęła jasnowłosa głowa. Najpierw
pomyślał, iż to przewidzenie, że jeszcze nie doszedł do siebie po
bójce.

Jednak kiedy na ułamek sekundy głowa ponownie pojawiła się
w oknie, wiedział, że się nie myli - ona tam jest. Ponownie
rozległ się głośny chrzęst. U diabła, co też wyprawia ta niesamowita
dziewczyna?

Kopnął przyjaciela pod stołem i oczami wskazał okno. Jim
odwrócił się akurat w chwili, gdy jasne włosy jeszcze raz
pokazały się na tle dżungli. Rozległ się nagły chrzęst, a przez
okno doleciał niewyraźny odgłos mamrotania Eulalii. Jim jęknął
pod nosem. Sam zaś nerwowo potarł bolące czoło. Od pamiętnego
dnia na rynku w Tondo jego życie wypadło z normalnych
trybów.

Ku ich zdziwieniu palce dziewczyny na gzymsie okna znów
pojawiły się i zaraz potem usłyszeli głuche uderzenie ciała

o ścianę. Gdyby życie Sama miało zależeć od ciszy, już teraz
mógłby spokojnie szykować nagrobek.
226

Czyżby Eulalia usiłowała zajrzeć do środka? Utwierdził się
w tym słysząc, jak szuka podparcia dla butów. Doszedł do
wniosku, że w tej sytuacji może postąpić na dwa sposoby: albo
wyjść na zewnątrz, przestraszyć ją i zaciągnąć z powrotem do
chaty, albo... trochę się rozerwać. W zamyśleniu pogłaskał
podbródek i uśmiechnął się przewrotnie.

Napotkał pytający wzrok Jima. Wtedy dotknął ucha i ostrzegł
go palcem, że dziewczyna może ich podsłuchiwać. Spuchnięte
wargi przyjaciela również rozciągnęły się w uśmiechu.

Z powrotem rozległ się miarowy chrzęst, Eulalia chyba
odchodziła.
Sam podniósł talię kart i zaczął ją tasować.

- Słuchaj, Cassidy - zaczął na tyle głośno, aby mieć pewność,
ze zostanie usłyszany na zewnątrz. - Musimy ustalić, który z nas
bez niepotrzebnej walki dostanie tę kobietę.

Strona 136

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Dobiegł ich powolny, ostrożny chrzęst, potem nastąpiła cisza.
Jim uśmiechnął się i odchrząknął:

- Twierdziłeś, że jej nie chcesz. Nadal uważam, iż to mnie
powinna przypaść.
- Racja, nie chcę jej. - Sam postarał się, by w jego głosie
zabrzmiała pogarda. - Ta dziewczyna to same kłopoty. Pamiętasz
pranie? I obaj dobrze wiemy, że nie jest najcenniejszą zdobyczą.
- Tak, prawda - Jim pokiwał głową. - Ale też rzadko zdarza
się. aby rozum szedł w parze z urodą.
- Uważasz Lollie LaRue za ładną? - Sam udał ogromne
zdziwienie.
- Nogi ma całkiem, całkiem.
- Tak sądzisz? A ja myślę, że ma zbyt duże stopy. Kiedy
szliśmy tutaj, nieustannie się o nie potykała.
- A wiesz, skoro już o tym mowa, są też chyba odrobinę koślawe.
- Tak - potwierdzi! Sam wpatrując się w okno. - Poza tym
Lollie jest nieco płaska. Lubię więcej... obfitości w kobietach.
- Święta prawda, też widzę w tej materii wiele usterek.
- Właśnie... - Sam policzył do pięciu, po czym zapytał:
- A co z jej nosem?
227

- W porządku, jeśli lubisz buldogi.
Z zewnątrz dobiegło ich stłumione westchnienie. Sara parsknął
śmiechem, zasłaniając twarz rękami- Nie mógł się opanować
i potrzebował prawie minuty, by się uspokoić.

- Zawsze wolałem ciemnowłose dziewczęta.
- Rzeczywiście, Sam, nigdy nie widziałem, abyś uganiał się
za blondynką. Dlaczego?
- Uważam, że blondynki są... tępe.
- A wiesz, ja je lubię - zauważył Jim.
- Ty nie wybierasz.
- Nieprawda. Jeśli zaś chodzi o niebieskie oczy, nic dla mnie
nie znaczą, wydają się nazbyt chłodne i puste.
- Puste, jakby nie kryły nic ciekawego - zaśmiał się Sam.
- Ale w jej przypadku lak nie jest.
- Skoro już sobie wszystko wyjaśniliśmy, ja również jej nic
chcę, możesz ją sobie zatrzymać - stwierdził Jim.
- Ja też nie. W takim razie musimy ciągnąć karty. Tylko one
rozstrzygną, komu Lollie przypadnie w udziale. - Sam potasował
karty i położył je w jednej kupce na stole. - Zaczynaj.
Jim wyciągnął kartę i pokazał ją Samowi. Miał króla.

- Och, nie, tylko trójka. Widzę, że utknąłem tu z nią na dobre.
- Zła karta, Cassidy, każdy może ją pobić. - Sam wyciągnął asa
pik i pokazał przyjacielowi. Ten zasalutował. Szkoda, że nie ma
tyle szczęścia, gdy grają naprawdę. - Mój pechowy dzień. Dwójka
kier. Do licha, wygrałeś, a ja muszę się martwić dziewczyną. Nalej
mi jeszcze, podwójnego. - Sam podniósł szklankę i z hukiem
postawił ją na stole, po czym głośno odsunął krzesło, jakby zbierał
się do wyjścia. - Muszę zobaczyć, co u niej słychać.
Pod oknem rozległ się tupot - dziewczyna najwyraźniej
salwowała się ucieczką.
Sam już dawno się tak dobrze nie bawił.

- Miałeś rację, hałasuje bardziej niż nacierający płulon - Jim
kręcił głową ze śmiechu.
- Tak, to pewnie przez te wielkie stopy - dodał Sam i wyszedł
z chaty.
228

Drzwi do chaty dziewczyny były zamknięte.

- Lollie, wpuść mnie!
- Idź precz!
- Otwórz te cholerne drzwi! - krzyknął hałasując klamką.

Strona 137

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Nie mogę. Mam za duże stopy, mogę się więc przewrócić
i rozbić pustą głowę!
Sani zaklął, cofnął się i biorąc zamach kopnął w drzwi tuż nad
klamką. Otworzyły się z hukiem. Eulalia zadrżała, lecz nic
Spojrzała na niego. Leżała na łóżku z głową ukrytą w dłoniach.

Mężczyzna przeszedł przez izbę, a stuk jego butów był jedynym
dźwiękiem pośród panującej ciszy. Zatrzyma! się tuż nad nią.

- Lollie, spójrz na mnie.
- Nie.
- Powiedziałem, popatrz na mnie! - Zirytowany, nie odrywał
wzroku od czubka jasnej głowy.
- Nie mogę, z takim małym rozumem...
- Bzdury - mruknął. Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę,
po czym usiadł na skraju łóżka.
- Uważaj na moje krzywe nogi - - odezwała się głosem
stłumionym przez poduszkę.
- Lollie, Lollie, Lollie - powtarzał bezradnie i kręcił głową.
Dziewczyna nie ruszała się, więc Sam w końcu chwycił ją za
ramiona i pociągnął do góry, aby usiadła. Patrzyła żałośnie na jego
podbródek zamiast, jak zwykle, zmierzyć się z jego wzrokiem.
- Ty płaczesz! - Nie mógł uwierzyć w jej łzy.
Przetarła oczy dłonią i pociągnęła nosem.
- Czemu, u diabła, płaczesz? - krzyknął i puścił ją, jakby
miała za chwilę eksplodować.
- Mężczyźni mnie nie cieeerpią! - zanosiła się płaczem.
Opadła ciężko na łóżko i szlochała bez przerwy. - Żołnierze
nienawidzą mnie, bo wypuściłam ich koguty i stałam się przyczyną
waszej bójki. Żaden z was mnie nie chce, w ogóle nikt mnie nie
potrzebuje. Co złego jest we mnie? Nie rozumiem. - To płakała,
to łamiącym się głosem przemawiała w poduszkę: - Nie jestem
taka zła. naprawdę, bardzo się staram, lecz nikt tego nie widzi.
229

Pairzył na jej cierpienie i poczuł się okropnie. Czasami potrafił

być osłem. Wyciągnął w końcu rękę i ostrożnie dotknął jej

ramienia.

- Nie płacz.
Nie przestała.
- Hej, Cukiereczku! - Pchnął ją lekko palcem. - Proszę cię.
przestań.
Płakała, jakby nic miała na tym świecie ani jednej bratniej duszy.

- Nie jesteś taka najgorsza. - Dotknął jej ponownie i pogłaskał
po policzku.
- Naprawdę? - Pociągnęła nosem i spojrzała na niego załzawionymi
oczyma.
- Tak. - Dziewczyna zagryzła wargę w zadumie. W tej chwili
nie wyglądała zbyt pociągająco, a mimo to w jakiś sposób go
wzruszała. Włosy miała związane ciasno z tyłu głowy, przez co
jej zaczerwienione oczy wydawały się jeszcze większe. Całkiem
wypełniały małą twarz, która od płaczu pokryła się czerwonymi
plamami, jakby znowu najadła się trujących jagód. Rozsądek
i doświadczenie powstrzymały jednak Sama od komentarza,
rozejrzał się tylko po pokoju.
- Co masz na myśli mówiąc: „nie najgorsza"? - spytała
szeptem.
- Po prostu jesteś inna, a my tutaj nie jesteśmy przyzwyczajeni
do takich dziewcząt. To obóz wojenny, a nie jakaś szkoła dla
bogatych panienek - odwrócił się do niej plecami.
- Staram się nie złościć ludzi, ale nic zawsze mi się to udaje
-patrzyła na niego najbardziej smutnym wzrokiem, jaki kiedykolwiek
widział. Wzruszenie ścisnęło mu gardło, a było to coś,
czego już dawno nic odczuwał.

Strona 138

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Nie wiedziałam, że jestem taka brzydka. Nikt mi tego nigdy
nie mówił-- Jej głos załamał się i ponownie zaniosła się
płaczem, a jej szloch wypełniony był urazą, bólem i, co go
najbardziej dotknęło, wstydem. Nigdy by nie sądził, że to możliwe.
Lollie LaRue, którą sklasyfikował zrazu jako bezmyślną snobkę,
wstydziła się. że nie jest dla innych wystarczająco dobra.
230

Prawdziwy dureń z niego.

- Cholera - mruknął, bez zastanowienia przyciągnął ją do
piersi i przytulił pozwalając, aby się wypłakała. - Wcale nie
jesteś brzydka - pogłaskał ją po głowie. Czuł wstręt do siebie, że
tak okrutnie się z nią obszedł.
- Słyszałam, jak rozmawialiście na mój temat - żaliła się
wciśnięta w jego ramię. Objęła go mocno, jakby potrzebowała
silnego oparcia.
Sam spojrzał na czubek jej głowy i uniósł lekko podbródek
dziewczyny, aby mógł zajrzeć jej w oczy.

- Wiedzieliśmy, że tam jesteś. Celowo mówiliśmy różne
głupie rzeczy.
- Dlaczego? - Zdezorientowana, patrzyła z niedowierzaniem
na jego twarz, szukając wyjaśnienia w oczach mężczyzny.
- Celowo? Specjalnie chcieliście mi sprawić przykrość?
- Ależ nie! - Poczuł się, jakby przed chwilą kopnął szczeniaka.
- Po prostu droczyliśmy się z tobą. Nie powinno cię tam w ogóle
być, więc pomyśleliśmy sobie, że nie może nas minąć taka
zabawa. Teraz wiem. że to okrutne z naszej strony.
- Znalazłam się tam, bo chciałam sprawdzić, jak się czujesz...
po bijatyce i tym wszystkim. Nie wierzyłam, że pozwolą mi cię
zobaczyć. Żołnierze obarczają mnie winą za tę bójkę.
To go uderzyło - tej dziewczynie zależy na nim! Do diabła,
nikogo poza Jimem nigdy nie obchodziło, co się z nim dzieje.
Ogarnęło go palące poczucie winy, jakby Eulalia właśnie uderzyła
go z całej siły swoją małą pięścią w brzuch. Nie było to
przyjemne uczucie.

- Cały jesteś poobijany. - Dotknęła siniaków na jego szczęce.
Obserwował jej oczy. te niewinne jasnoniebieskie oczy, które
jeszcze przed kilkoma minutami chowały w sobie tyle urazy.
Teraz nie spuszczała z niego wzroku. W głowie Sama rozdzwoniły
się ostrzegawcze dzwoneczki, ale nie dbał o to.

Nagle zdał sobie sprawę z delikatnego dotyku jej piersi, czuł
leż jej małą dłoń opartą o swoje plecy. Każdy oddech dziewczyny
był jak tykanie zegara, odmierzającego sekundy do nie kon

231

trałowanego wybuchu. Jego zmysły krzyczały z pragnienia,

pałały żądzą oznaczającą wielkie kłopoty.

Chwycił jej nadgarstek i odciągnął rękę. Jedyne, co słyszał
w pokoju, to odgłos ich przyspieszonych oddechów. Lollic nie
spuszczała wzroku z jego twarzy, aż nagle wzdrygnęła się
i spojrzała na swoją rękę. Sam powędrował za jej wzrokiem. Tak
mocno trzymał ją za nadgarstek, że miała w tym miejscu
czerwoną skórę, w odróżnieniu od zbielałych kostek zaciśniętych
w pięści dłoni. Nawet nie zdawał sobie sprawy, co robi. Czym
prędzej ją puścił, wstał szybko i chciał się oddalić. Odwrócił się
na pięcie i zaczął zmierzać do wyjścia.

- Sam. - Dziewczyna wstała i położyła dłoń na jego ramieniu,
które zesztywniało pod tym dotykiem.
- Co?

Strona 139

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Miałeś przed chwilą zamiar mnie pocałować? - Dziewczęca
dłoń parzyła go niczym rozżarzone żelazo.
Wynoś się stąd, przyjacielu, i to jak najszybciej.

- Chciałeś?
- Nie - odparł napinając mięśnie.
- Tak sobie tylko pomyślałam.
Wyobraził sobie ten widok - ich złączone usta, pierś przy jej piersi
i biodra ocierające się o jej miękkie ciało. Przestał myśleć, chwycił ją
za ramiona i przyciągnął mocno do siebie. W tym samym momencie
przywarł ustami do jej warg, jedną ręką dotknął karku dziewczyny
i przytrzymał jej głowę w namiętnym pocałunku. Rozkoszował się
jej smakiem i pragnął chłonąć go w nieskończoność.

Z jej ust wydobyło się ciche westchnienie i na ten dźwięk
poczuł ogień w podbrzuszu. Przycisnął ją do siebie jeszcze
bardziej, pchany zmysłową potrzebą bliskości.

Chwycił ją za pośladki i uniósł do góry. Potem zrobił krok ku
ścianie i delikatnie przycisnął do niej dziewczynę siłą swoich
bioder. Ledwie powstrzymał głośny jęk, kiedy twarde mięśnie
wbijały się w jej miękkie ciało. Miał teraz wolne ręce i z lubością
zanurzył pałce w gęstych, jasnych włosach dziewczyny. Rozwiązał
je, przez co opadły swobodnie na ramiona. Trzymając jej głowę

232

w dłoniach pocałował ją w równie zachłanny sposób, w jaki
chciał zawładnąć resztą jej ciała.

Musnął kciukami skórę policzków. Wydawała się nieskończenie

miękka - najdelikatniejsza rzecz, jakiej kiedykolwiek dotykał
w swym twardym życiu. Oderwał usta i popatrzył w jej oszoło

mione, niebieskie oczy, na rozpaloną skórę i wilgotne, rozchylone
wargi.

- O Boże, te usta...
Sam nie mógł się powstrzymać i znowu natarł na nie gwałtownie,
już bez poprzedniej łagodności. Smakowała jak whiskey.
dobra, wiekowa whiskey - była słodkawa i szybko przyprawiała

o zawrót głowy.
Pocierał biodrami o jej biodra, zataczając zmysłowe kręgi
i przyciskając ją coraz bardziej, zgodnie z odwiecznym rytmem
spragnionych siebie ciał. Ręce dziewczyny przesuwały się po
torsie mężczyzny wolno, kolistym ruchem, jakby chciały zapamiętać
na zawsze jego kształty. Zatrzymała się na moment, po
czym powiodła swoją małą dłonią w stronę opalonej szyi,
Wychylającej się z rozpiętej koszuli. Przesunęła palcami niżej
i chwilę bawiła się ciemnym zarostem na piersi.

Sam zdjął ręce z jej głowy, sięgnął za koszulę i jednym ruchem

ściągnął ją z ramion dziewczyny. Oderwał wargi od jej wilgotnych,

nabrzmiałych ust i przesunął językiem w dół po jej szyi. Eulalia

cicho wyjęczala jego imię. W odpowiedzi Sam delikatnie chwycił

zębami jej kark, aż poczuła przebiegające dreszcze. Oboje ogarnął

'przypływ energii, owej dzikiej i nieposkromionej mocy, która

Instynktownie pchała ich ku sobie.

Sam ściągnął jej koszulę jeszcze niżej, prawie do pasa, przez

Strona 140

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

co na chwilę unieruchomił jej ręce. Potem uniósł dziewczynę do

góry i oparł plecami o ścianę, aż jej piersi znalazły się na

poziomie jego ust. Końcem języka musnął jeden sutek.

Lollie westchnęła głośno i starała się odciągnąć jego głowę.

- Nie... -jęknęła.
Sam spoglądał więc nieruchomo na różowy czubek, nie dotykał
go ustami i czekał.

233

Oddech Lollie przyspieszył znacznie, dziewczyna przymknęła
oczy i zanurzyła palce w jego włosach. Sam nadal tkwił
w bezruchu.

Przyciągnęła w końcu w geście poddania jego głowę do piersi
i zamruczała z rozkoszy. Uśmiechnął się, zanim wziął w usta
koniuszek piersi, ssąc go lekko i wodząc po nim językiem.
Jednocześnie objął drugą pierś. Gdy oderwał usta, Eulalia
krzyknęła i chwyciła oburącz jego głowę. Wtedy mężczyzna pchnął
ją mocno do tyłu i przygwoździł zupełnie do ściany. Zarzucił sobie
jej nogi wokół bioder, a polem przycisnął doń twardy, gorący
i pulsujący kawałek ciała i pocierał nim rytmicznie w górę i w dół.
powoli i podniecająco. Ręce dziewczyny opadły niżej. Zacisnęła
dłonie na ramionach Sama i wydyszała jednym tchem:

- Och, mój Boże!
Uśmiechnął się i potarł ustami oraz pokrytą zarostem brodą jej
delikatne, miękkie sutki. Nieprzerwanie zataczał biodrami koliste
ruchy jak w zmysłowym i gorącym akcie miłości, który trwa
godzinami i pozwala mężczyźnie wniknąć głęboko do wnętrza
kobiety i zatracić się w rozkoszy, poza którą już nic nic istnieje.

Chciał tego doświadczyć, tu i teraz...

Świadomość tego jak błyskawica przeszyła umysł Sama i powstrzymała
go skuteczniej aniżeli kubeł lodowatej wody. Zamarł
w jednej chwili, tylko serce biło mu w piersiach jak szalone i czul
w ustach gorzką suchość. Pochylił głowę, oparł się rękami

o ścianę i Uczył w myślach. Raz.,, dwa...
- Sam? - szepnęła dziewczyna.
Cztery... pięć...
- Sam?
Wziął głęboki oddech i cofnął się pozwalając Eulalii opaść na
podłogę. Stał nadal nieruchomo z rękami wbitymi w ścianę
i patrzył na nią. Miała zdziwiony, nieco nieprzytomny wyraz
twarzy; idąc za jego wzrokiem spojrzała na swoje nagie piersi
i szybko naciągnęła koszulę. Spłonęła rumieńcem, a Sam odwrócił
się od niej czując, że inaczej zrobi zaraz coś głupiego, na
przykład zacznie walić pięścią w ścianę.

234

Przesunął nerwowo palcami po włosach i gorączkowo zastanawiał
się, co powiedzieć. Kiedy nic sensownego nie przyszło
mu do głowy, rzucił jedynie:

- Lepiej już sobie pójdę.
Najszybciej jak tylko mógł, dopadł drzwi, ale zatrzymał go
rozbity zamek. Odwrócił się i zmusił się, żeby znowu na nią
spojrzeć. Stała w tym samym miejscu i ściskała kurczowo
koszulę na piersi. Wydawało się, że z jej twarzy odpłynęła cała
krew, oczy zaś miała szeroko otwarte, pełne urazy i żalu.

Strona 141

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Po moim wyjściu podstaw pod drzwi tamto krzesło.
- Ale...
- Dla własnego dobra. Zamknij się i zrób to! - Choć zatrzasnął
za sobą drzwi wystarczająco mocno, aby zakołysała się futryna,
nie zatarło to wcale okropności czynu, którego omal się dopuścił.
Najgorsza była świadomość, że lego chciał, pragnął jak diabli.
On, Sam Forester. bękart, któremu udało się uciec ze slumsów
Chicago i przeżyć wojny szalejące na czterech kontynentach,

a nawet utratę oka, został powalony na kolana przez małą

jasnowłosą kobietkę z Południowej Karoliny.
Musi się napić czegoś mocnego.
Pospieszył wielkimi krokami do swojej chaty, wpadł jak burza

do środka i kopnięciem zamknął drzwi. Potem sięgnął po stojącą
stole butelkę. Wyciągnął korek, rzucił go za siebie i pociągnął

kilka razy prosto z butelki. Otarł usta trzęsącą się dłonią i podszedł
do łóżka. Zmniejszył jeszcze po drodze płomień lampy naftowej
i usiadł ciężko, wpatrując się przed siebie w ciemny pokój.

Wziął kolejny łyk alkoholu i rozważał w myślach, czy twarde
żołnierskie życie mogło aż tak nadwerężyć jego umysł, żeby
spodobała mu się blond idiotka o żałosnym imieniu tancerki

z „Club Paris".
Co się. u diabła, z nim dzieje? Przez jego życie przewinęło się
przecież wiele kobiet. Nic można wszak dotrwać do trzydziestu

trzech lat nie mając do czynienia z kobietami. Może nie miał ich
tak dużo jak Cassidy, wątpił zresztą, aby wielu mężczyzn mogło
się z nim w tej dziedzinie zrównać. Mimo wszystko poznał

235

wystarczająco dużo pięknych i doświadczonych kobiet, które

nigdy nie żądaty więcej niż on sam od nich oczekiwał, to znaczy

dającego satysfakcje, ostrego i wyczerpującego seksu.

Jezu Chryste! Gdy w głowie zaświtała mu ta okropna myśl.

spojrzał nieruchomo i z otwartymi ustami na przeciwległą ścianę.

Lollie jest pewnie nietkniętą, cholerną dziewicą. Wziął jeszcze

łyk whisky, kaszlnął i rzucił się z jękiem na łóżko. Wpadł

w głębokie gówno. Tamto przeklęte ptaszysko ma rację, potrzebuje

łopaty, aby się z niego wygrzebać. Jednak dzisiejszej nocy

spróbuje pocieszyć" się butelką. Utopi zmartwienie w whisky.

a może wtedy zniknie obraz wpatrujących się w niego poprzez

ciemności wielkich, niebieskich oczu.

Lollie leżała w swoim łóżku i błądziła wzrokiem po suficie
i ścianach pokoju. Co jakiś czas z melancholią spoglądała
w stronę drzwi, zatarasowanych teraz zielonym krzesłem. Jakaś
cząstka jej duszy pragnęła, aby Sam powrócił, inna zaś tęskniła
za znajomym widokiem Hickory House.

To. co dzisiaj zaszło, było niezwykłym i poruszającym przeżyciem;

Strona 142

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

nigdy doląd czegoś takiego nie zaznała. Leżała w łóżku
i wpatrywała się w sufit przypominając sobie dotyk jego usl i ich
dziki, ekscytujący smak. Aby uwierzyć, że to nie przywidzenie,
przebiegła lekko palcem po wargach. Czuła, że są lekko nabrzmiałe.
Oblizała je i trochę ją zapiekły. Podobnie jak moja
duma, pomyślała chmurnie Lollie, Ona również ucierpiała w momencie,
gdy ją tak pospiesznie zostawił. Nakazał jej zabezpieczyć
drzwi krzesłem i spojrzał na nia ze złością i niejasną pretensją

- zupełnie, jakby się na nią gniewał.
Westchnęła i przypomniała sobie, iż jedynie spytała go
czy chciał ją pocałować. Jęknęła i zakryła oczy ręką. Mógł
ją opacznie zrozumieć i poczuć się urażony. Znowu zrobiła
coś nie tak.

Przyznaje, że powiedziała to w nadziei, iż go sprowokuje. Jakiś
chochlik na dnie duszy chciał sprawdzić różnicę między niewin

236

nym całusem, jaki otrzymała kiedyś mając czternaście lat, zalotami
Jima Cassidy'ego, a pocałunkiem Jankesa.

Sam bezsprzecznie wygrał.

Nigdy jeszcze w swym krótkim życiu nie targały nią tak silne
emocje, a sprawcą wszystkiego okazał się być ten człowiek.
Przypomniało się jej stare porzekadło o zakochanej kobiecie, dla
której wybranek rozpalił do białości niebo i ziemię. Dopiero teraz
to zrozumiała.

Zamknęła oczy i przywołała na myśl dotyk Sama, gwałtowne
pocałunki, napierający na nią ciężar jego ciała i mocne ręce
chwytające ją w pasie. Nadal to czuje, a jeśli weźmie głęboki
oddech, poczuje również jego zapach.

Nie miała pojęcia, że między kobietą i mężczyzną mogą się
dziać takie rzeczy. Słyszała wstydliwe rozmowy na ten temat
w szkole i wiedziała, że małżonkowie robią to i owo w noc
poślubną. Opowieści te brzmiały jednak dość enigmatycznie,
a jedyne, co zrozumiała, to to, że grzechem jest ulegać mężczyźnie
przed ślubem.

Otuliła się szczelnie kocem i rozmyślała intensywnie. Nagle
przyszło jej do głowy, że to. co robili z Samem, jest być może
takim właśnie grzechem, ową szczególną łaską, którą kobieta
obdarza oblubieńca w dniu, kiedy staje się jej mężem. Rozważała
to w swym sercu długo i wnikliwie. Przekręciła się w końcu na
bok i ostatecznie doszła do wniosku, że coś, co niesie ze sobą tak
cudowne i niezapomniane chwile, z pewnością nie może być
grzechem.

Lollie zamknęła bramę i podeszła do pustych klatek. Policzyła
szybko, lak jak myślała, było ich osiem. Było też osiem ptaków,
a ona znalazła jedynie pięć. Musi wpaść na lepszy sposób, żeby
je wyłapać, ponieważ okazały się wyjątkowo ostrożne i płochliwe,
nawet kiedy próbowała je karmić. Tak czy inaczej odnajdzie
pozostałe koguty.

Stłumiła ziewnięcie i wpatrywała się w opustoszałe klatki.
Jeszcze nie dzisiaj, pomyślała. I tak spędziła już wiele godzin na
żmudnych poszukiwaniach ptaków w głębi dżungli, oganiając się
od komarów i wszelkiej maści robactwa. Ciągnęły do niej jak
pszczoły do miodu, prawdopodobnie z powodu większej niż
zwykle wilgotności powietrza. Było gorąco, mokro i lepko, a ona
na dodatek czuła się zmęczona i wszystko ją swędziało.

Strona 143

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Ostatniej nocy do późna przewracała się na prymitywnym
łóżku z boku na bok i nic mogła zasnąć, przez co czuła się teraz
naprawdę fatalnie. Poruszyła ramionami, żeby rozruszać zbolałe
kości. Był to również rezultat długotrwałego schylania się i niezłi

238

czonych prób, aby wywabić dzikie ptaki spod krzaków. Podwinęła
rękawy aż za łokcie i przez całą drogę drapała pogryzione

miejsca.

Zanim dotarła na miejsce, szyję i przedramiona pokrywała już
masa czerwonych, palących krost, które, miała nadzieję, złagodzi
mokry kompres. Szturchnęła nogą drzwi, weszła do środka
i zamknęła je na nowy zamek, naprawiony niedawno przez
Gomeza. Niestety, zacinał się. lecz mężczyzna nie raczy! nawet
zapytać, czy działa. W obawie, że napotka znowu na okropny
mur milczenia, wolała na razie się nie skarżyć. Kiedy już naprawi
swoje błędy, może wówczas powie mu o zamku, a do tego czasu
zachowa całą sprawę dla siebie.

Z wielkim wysiłkiem, przy użyciu obu rąk udało się jej
w końcu zatrzasnąć zasuwę, po czym masując obolałe palce
podeszła do kubła z wodą do mycia. Na ścianie, na kawałku
zagiętego drutu wisiało poczerniałe ze starości lustro bez ramki.
Poniżej stała rozpadająca się komoda z trzema popsutymi
szufladami. Lakier dawno stracił swój blask i popękał przybierając
z wiekiem kolor brudnej pomarańczy. Nogi były wzięte z zupełnie
innego mebla, a całość chyboiała się. gdy próbowała na niej
cokolwiek postawić.

Lollie przyciągnęła kubeł i ustawiła na komodzie, która przez
chwilę przypominała kołyszącą się pijaną kaczkę. Włożyła mały
ręcznik do wody, wyżęła go zgrabnym ruchem i przyłożyła
mokry materiał do pulsującego karku.

Poczuła się jak w raju, ulga była prawie natychmiastowa.
Przymknęła oczy i zanurzyła w wiadrze oba przedramiona.
Chłodna woda złagodziła swędzenie. Po dłuższej chwili wyjęła
ręce. zdjęła ręcznik i powiesiła go na wiadrze, po czym zaczęła
walczyć z metalowymi guzikami przy koszuli. Były za duże
i potrzebowała kilku minut, aby je wszystkie rozpiąć. Wysunęła
ręce z rękawów i koszula opadła na dół. przytrzymywana w talii
tylko zaciśniętym paskiem spodni.

Odchyliła podkoszulek i dokładnie wytarła się wyżętym z wody

ręcznikiem. Przesuwała nim po ramionach, szyi i piersiach,

239

pozwalając, aby kojący chłód dotarł do wszystkich zakamarków
ciała. To było cudowne uczucie. Później nucąc pod nosem
chwyciła kawałek żółtawego mydła i potarła nim mokry materiał.
Nagłe mydło wyśliznęło się jej z dłoni, upadło na podłogę
i potoczyło pod komodę.

A niech (o! Rzuciła ręcznik obok wiadra i schyliła się nisko,
robiąc przedtem krok do tyłu, aby się lepiej rozejrzeć. Patrzyła
z głową odwróconą do góry nogami i dotykając włosami podłogi,
gdy wyciągała rękę i szukała zguby. Na próżno, pod palcami
wyczuła jedynie twarde i zakurzone deski. Zmrużyła oczy,
cofnęła się jeszcze krok i wsunęła rękę głębiej pod mebel.

Kątem oka dostrzegła raptem. jak obok przemyka coś czarnego.
Ręka jej zastygła w bezruchu. Wstrzymała oddech i nic poruszając

Strona 144

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

głową spojrzała w lewo, potem w prawo i jeszcze ra/ w lewo,
jednak nic się nie działo. Zerknęła na żerdź Medusy sądząc przez
chwilę, że to szpak przyfrunął do pokoju, lecz siedzisko było puste.

- Medusa. - Wyprostowała się i rozejrzała po pokoju. Nigdzie
nie dostrzegła szpaka. Zmarszczyła brwi, wzruszyła ramionami
i zbliżyła się do toaletki.
Na ziemi znowu mignęło coś czarnego.
Zamarła z przerażenia. Cokolwiek to było. jest większe od jej
dłoni, tego rozmiaru co...

- O mój Boże! Tarantula! - Rzuciła się w stronę łóżka ledwie
dotykając ziemi ciężkimi butami. Wskoczyła na górę czując
gwałtowne bicie serca i ciarki przebiegające po plecach. Szamotała
się chwilę z rękawami od koszuli, po czym objęła się ciasno
rękami i przeczesywała wzrokiem każdy centymetr podłogi
w poszukiwaniu potwora.
Wypatrywała go w denerwującym przeświadczeniu, że ogromny
pająk za moment wskoczy za nią na łóżko. Z wrażenia uderzyła
pupą o ścianę. Czarny zabójca zapewne wspina się właśnie po
nodze łóżka i przechodzi w stronę posłania.

Podstępnie zapędził ją w ślepy róg! Pisnęła i starała się cofnąć
jeszcze bardziej akurat w chwili, gdy pająk pojawił się na
pościeli.

240

Dziewczyna wrzasnęła i zeskoczyła z łóżka w stronę wyjścia.
Za wszelką cenę musi dobiec do drzwi, musi tam dotrzeć!

Ręką natrafiła na chłodny metal klamki, lecz choć kręciła nią
z całej siły, zamek się zaciął. Szamotała się z nim świadoma, że
lada moment potwór ją zaatakuje. Wiedziała to, niemal czuła go
już na sobie.

- O. mój Boże!
Na szczęście zamek otworzył się, więc szarpnęła drzwi,
wyskoczyła na dwór jak z procy i zatrzasnęła je za sobą
z hukiem. Potem oparła się o szorstkie deski i dyszała ciężko,

z walącym jak młot sercem i łzami spływającymi po policzkach.

Próbowała się opanować, schyliła głowę i wytarła oczy dłońmi.
Okazało się, że to jeszcze nie koniec udręki -jej uwagę przykuła
szpara między podłogą a drzwiami. Pojawiło się w niej coś
czarnego i Eulalię na nowo ogarnęła zgroza.

O, Chryste! To chce przedostać się pod drzwiami! Odskoczyła
i włochata postać wysunęła się w ślad za nią ze szpary. Serce
podcszło jej do gardła. Wrzasnęła, ile sił w płucach, i puściła się
pędem przed siebie.

Z impetem zatrzymała się na piersi Sama.

- Do diabła, co się tu dzieje? - Siła zderzenia odepchnęła go
krok do tyłu.
Nie przestała przebierać nogami, przez co omal nie wspięła się
niego. Objęła go mocno rękami.

- Jeszcze jedna tarantula! O Boże, złap ją. proszę, złap ją!
- Wtuliła twarz w jego szyję i ścisnęła go jeszcze mocniej.
-Gdzie ją widziałaś? - mruknął. Dostrzegła, że mężczyzna
spogląda jej przez ramię,
- Tuż za mną. Właśnie wychodzi spod drzwi - szepnęła. Nie
miała odwagi odwrócić głowy. Dygotała nadal ze strachu, lecz
panika powoli ustępowała, gdy poczuła bezpieczne schronienie
w jego objęciach.
Nagle ramiona mężczyzny i jego klatka piersiowa zaczęły się

Strona 145

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

trząść, z początku powoli, potem coraz bardziej. Jeśli Sam nie
potrafi się opanować, pająk musi być naprawdę olbrzymi,

241

pomyślała i starała się nie zważać na przebiegające przez nią
ciarki.

- Widzisz go? - wyjąkała.
-Tak.
- Jest okropny, nieprawdaż?
- O tak, największy, jakiego kiedykolwiek widziałem,
- Błagam, pozbądź" się go.
- Nie jestem pewien, czy zabiję go... sam.
- Ooooch -jęknęła przerażona i czekała. Gdy mężczyzna nic
poruszył się, nawet nie odezwał, spytała szeptem: - Nie możesz
go zastrzel id?
- Wątpię, aby to coś dało.
- Postaraj się, proszę. Już dłużej tego nic zniosę.
- Nie zdołam go zabić pistoletem.
- Brak ci naprawdę dużych nabój*')w?
- Jego nic powstrzymają kule - odparł i znowu się zatrząsł.
Wyobraziła sobie ten widok: pancerna, owłosiona skóra pokrywająca
tłuste, olbrzymie cielsko. To wystarczyło, aby oblała
się zimnym potem.

- Czy jest naprawdę tak wielki?
- Nie, podobnie jak i twój rozum.
Zdezorientowana, podniosła twarz i ujrzała pogardliwą minę
mężczyzny. Zerknęła w dół przez ramię. Na drewnianej podłodze
ganku leżał gruby, czarny kłębek poplątanej nitki. Zawstydzonym
wzrokiem przebiegła po nitce aż do podeszwy swojego buta, bo
tam właśnie nitka się przy kleiła.

To Medusa musiała się dobrać do pełnej szpulki. Lollie puściła
szyję Sama i zsunęła się na ziemię. Nie wiedziała, czy ma teraz
uciec do środka, zatrzasnąć drzwi i wybuchnąć płaczem, czy też
paść tu przed nim na ziemię i umrzeć.

Co gorsze, Jim Cassidy wraz z grupką żołnierzy stał nie opodal
i najwyraźniej doskonale bawił się jej głupotą.

- Masz rację, jest płaska jak deska do prasowania - stwierdził
Jim i wokoło rozległ się męski śmiech.
Spojrzała po sobie, przypominając sobie o rozpiętej koszuli.

242

Była nadal rozchylona i ukazywała całemu światu przylegający
ściśle do piersi mokry podkoszulek, który nie ukrywał zgoła
niczego przed wścibskimi oczami zebranych mężczyzn. Natychmiast
ściągnęła ręką poły koszuli, z najwyższym trudem powstrzymując
się od płaczu. Przywołała na pomoc pozostałe
resztki godności, uniosła nieco głowę i odwróciła się na pięcie,
aby schować w zaciszu chaty swoje brzydkie płaskie ciało.
Dotarła jedynie do drzwi, bo zamek znów się zaciął.

Stała z koszulą w garści i starała się przekręcić klamkę, ale
drzwi ani drgnęły. To była ostatnia kropla, która przepełniła czarę
goryczy; Lollie nie wytrzymała i łzy same popłynęły po jej twarzy
- ostateczne upokorzenie. Nawet nie umie wykonać efektownego
wyjścia! Oparła głowę o futrynę i szlochała cicho i z rozpaczą.

- Jim, zabierz stąd ludzi i zajmij ich czymś - dobiegi ją niski
glos Sama.
Na te słowa zaczęła płakać jeszcze bardziej. Wyczuła, że

Strona 146

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

stanął tuż za nią. Położył swoją potężną rękę na jej dłoni
i przekręcił gałkę. Paskudny zamek otworzył się z. łatwością,
jakby zawsze działał bez zarzutu. Wzięła głęboki oddech i chciała
cofnąć rękę, ale powstrzymywała ją dłoń Sama. Nie miała ochoty
z nim rozmawiać ani nawel na niego patrzeć. Nie jest tak silna,
aby znieść jego rozbawione spojrzenie. Bolało ja, że stała się
przedmiotem niewybrednych kpin, że ją wyśmiewano i nigdy nie
brano poważnie.
Z jakiegoś dziwnego powodu ten człowiek potrafi przejrzeć ją
na wylot, a czuła się zbyt urażona, aby pozwolić mu oglądać
rozterki swojej pognębionej duszy. To nazbyt osobiste, aby
wyjawić komukolwiek, szczególnie mężczyźnie. Żaden z braci
jej nie rozumiał, a przecież ją kochali, tym bardziej więc wątpiła,

aby udało się to komuś pokroju Sama.
A jednak jakaś część Eulalii pragnęła, aby Sam traktował ją
serio, a może nawet ją polubił. Potrzebowała jego szacunku, choć
nie bardzo wiedziała, dlaczego. Może dlatego, że Jankes nieczęsto
obdarzał nim innych. Nie ulegało wątpliwości, jeśli Sam Forester
kogoś szanuje, jest to osoba rzeczywiście godna podziwu.

243

Dziewczyna weszła do chaty, a on podążył za nią. Zaczerpnęła
głęboko powietrza, co w połączeniu z nie cichnącym wciąż
płaczem wydało się głośniejsze od krzyku. Sam przyciągnął ją do
siebie. Gdy tylko dotknęła jego piersi, ponownie się rozpłakała.

- Niełatwo jest na tym świecie, nieprawdaż, Cukiereczku?
- Przesunął ręką po jej plecach.
- Zgadza się - szepnęła.
Przez jakiś czas stali w milczeniu i jedynym odgłosem było
ciche pochlipywanie dziewczyny.

- Tak mi wstyd.
- Wiem o tym.
- To naprawdę przypominało pająka - przekonywała Lollie.
- Tak - zakrztusił się lekko, po czym wziął głęboki oddech.
- Nie chciałem się z ciebie śmiać, ale uwierz mi, to było śmieszne.
Pomyślała, jak komicznie musiała wyglądać, gdy tak wrzeszczała
wniebogłosy i uciekała przed kłębkiem splątanych nici. To
rzeczywiście było głupie i teraz, w jego ramionach, nie wydawało
się już takie zawstydzające. Uśmiechnęła się nawet lekko, gdy
wyobraziła sobie swoje pełne przerażenia oczy i żabie skokł po
całym pokoju.

- Chyba istotnie wyglądałam idiotycznie. - Z jej ust wydobył
się cichy chichot.
- To prawda.
- Mógłbyś udać dżentelmena i zaprzeczyć - strofowała go
spoglądając mu w twarz. - Wiesz, z uwagi na moją wrażliwość.
Twarz Sama zrobiła się poważna i przesunął wzrok ku jej
ustom.

- Lollie, zapamiętaj sobie, nigdy nie byłem i nie będę
dżentelmenem. A gdybym dbał o twoją wrażliwość, nie
robiłbym tego.
Tak błyskawicznie przyłożył usta do jej warg, że nie zdążyła
złapać oddechu, ale nie obchodziło jej to. Błądził językiem po jej
ustach, drażnił je dotykiem i cofał się. aby z powrotem zanurzyć
się jeszcze głębiej, jakby nie potrafił się powstrzymać. I znów
poczuła się tak cudownie jak nigdy przedtem, miała wrażenie, iż

mogłaby umrzeć ze szczęścia. Dzięki Bogu, Samie Forester, że
nie jesteś dżentelmenem.

Stała na palcach i obejmowała go mocno. Mężczyzna przesunął
lewą rękę na jej talię, przytrzymał i podniósł ją z ziemi kierując

Strona 147

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

się w stronę łóżka. Tam usiadł i posadził ją sobie na kolanie, nie
przestając jej całować.

Raz po raz nacierał ustami, jego ręka zaś wsunęła się pod
rozpiętą koszulę i przez mokry materiał podkoszulka dotykała
sterczących ostro czubków. Dziewczyna jęknęła, a Sam uniósł

podkoszulek i odsłoni! dziewczęce piersi. Oderwał się od jej ust
i przywarł twarzą do białej, delikatnej skóry. Objął różowy sutek
wargami i ssał go, aż prawie połowa piersi znalazła się w jego
otwartych, ciepłych ustach.

Potem wyciągnął koszulę z jej spodni i głaskał delikatnie po
szyi. piersiach, wokół pępka. Eulalia westchnęła głęboko i Sam
ponownie pocałował ją w usta. Napierał językiem i wycofywał
się, raz po raz. Wsunął ciepłą dłoń za pasek i powoli rozpinał
kolejne guziki spodni. Rozchylił je i przesunął rękę jeszcze niżej.

Eulalia odczuwała palące pragnienie między nogami, czekała

na jego dotknięcie, jakąś pieszczotę, cokolwiek, co zgasi rozpalony

tam ogień. Przez sekundę przemknęła jej przez głowę myśl. że

źle czyni, lecz gdy tylko przebiegł dłonią po owłosionym wzgórku

i dotknął najbardziej wrażliwego miejsca między udami, zapom

niała o całym świecie. Zaczęła jęczeć pod dotykiem napierających

palców.

Rozchyliła uda i mężczyzna zareagował na to niewypowiedzia

ne żądanie pieszcząc ją i przyciskając dłonią, aż zaczęła płakać

innym niż zwykle rodzajem lez, z uniesienia i rozkoszy. Usia

Sama całowały mocno i namiętnie, jego język poruszał się w tym

samym gorącym rytmie co ręce. Opuszkiem palca zataczał kręgi

wokół małego, czułego punktu między nogami, raz po raz, coraz

wolniej.

Zatrzymał się. Dziewczyna wydała słaby okrzyk. Mężczyzna

drażnił się z nią, iedwo ją dotykając, i znowu przestał. Eulalia

krzyknęła, a wtedy zaczął od nowa. jeszcze wolniej, aż naprężyła

244 245

się cała, rozchyliła nogi i krzyknęła głośno. Sam znów znieruchomiał,
ona zaś chwyciła jego ramiona najmocniej jak tylko mogła.

- Proszę, nie przestawaj!
Wtedy wsunął w nią palec, pozostawiając go bez ruchu,
podczas gdy wciąż pieścił ją kciukiem.

- Jesteś tam taka gorąca, taka gorąca - mruknął i przesunął
ustami do jej ucha. Cały czas nie przestawał poruszać kciukiem.
Włożył kolejny palec.
Uniosła uda, jakby starała się wyjść mu na spotkanie. Czuła,

Strona 148

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

ze gdyby uniosła się odrobinę wyżej...

Przestał ruszać kciukiem i zanim zdążyła zaprotestować wsunął
następny palec i już trzy otwierały jej wejście. Opuściła biodra
i oddychała głośno i głęboko. Sam ponownie obrócił kciuk,
zataczał nim kółka, bawił się, to muskając ledwie jej ciało, to
naciskając powoli, by zaraz przyspieszyć.

- Proszę, och. Sam, błagam...
- Nic spiesz się, moja słodka, zwolnij trochę - powiedział
czule, położył ją na łóżku i zaczął ściągać z niej spodnie.
- Gwaaaałcąąą! Ha-ha-ha! - Medusa wleciała przez okno
i usiadła na drążku obok łóżka.
Oboje zamarli na długą chwilę.

- Sukinsyn! - zaklął Sam pod nosem i opuścił głowę na jej
piersi. - Usmażę tego cholernego ptaka!
Lollie leżała w bezruchu, oddychając ciężko jak i on. Zawstydziła
się nagle, wstała i naciągała pospiesznie spodnie,
szamocząc się z guzikami.

- Kra! Usmażyć sukinsyna!
- Już nie żyjesz! - Sam posła! w stronę ptaka mordercze
spojrzenie i wyciągnął rękę.
- Nie rób tego! - Lollie puściła spodnie i chwyciła go za
nadgarstek.
- Sam już nie żyje! Przynieście łopatę! - Medusa podskakiwała
na żerdzi. Zniżyła nagle głos i dodała; - Jesteś taka gorąca
w środku.
Eulalia ze zdziwienia otworzyła buzię, a jej twarz powoli

246

pokryła się rumieńcem. Spojrzała na Jankesa spodziewając się

gniewu i wściekłości w jego oczach. Ale ujrzała coś zupełnie

innego. Sam uciekał spojrzeniem w bok i tylko jego kark zrobił

się purpurowy - całkiem nie tego oczekiwała, szczególnie po tym

groźnym mężczyźnie z czarną, skórzaną przepaską na oku.

Zachichotała, nie mogła się powstrzymać. Sam Forester był

zakłopotany!

Mężczyzna przestał się gapić na ptaka i popatrzył na Lollie,

która przygryzała wargę usiłując nic wybuchnąć znowu śmiechem.

- A co w tym takiego zabawnego? - rzucił, wstał z łóżka
i posłał jej jedno ze swoich marsowych spojrzeń. Tym razem nic
zadziałało, na jego twarzy bowiem wciąż było widać konsternację.
. - Rumienisz się - zauważyła walcząc z zapięciem guzików.
- Jak cholera!
- Naprawdę tak jest.
- Kra! Sam się rumieni. - Medusa zniżyła głos. - Taka gorąca
w środku.
- Nie rób jej krzywdy! - krzyknęła Lollie i rzuciła się między
mężczyznę a ptaka widząc jego zagniewane spojrzenie.
- Odsuń się! - Sam zrohił krok do przodu.
Dziewczyna cofnęła się.
Szpak zatrzepotał skrzydłami, zaskrzeczał i zaśpiewał:
- Zbaw taką kanalię jak jaaaaaaa! - Nie czekał dłużej i wyfrunął
przez okno.
Sam nie przestawał piorunować Lollie wzrokiem, po czym

odwrócił się na pięcie i opuścił pokój, zanim miała okazję

Strona 149

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

cokolwiek powiedzieć. Stała i długo wpatrywała się w zamknięte

drzwi. Wyszedł. Jeszcze przed chwilą byli sobie tak bliscy, a nie

minęło parę minut i już go nie było. Tak jakby nigdy jej nie dotknął

ani nie pocałował, jakby to wszystko tylko się jej przyśniło.

Ale to nie był sen. Przypominało jej o tym lekkie mrowienie

j w miejscach, gdzie ją dotykał, niewyjaśniona tęsknota i drżenie
ciała. Pozostał w jej myślach jeszcze długo, ożywiając samotne
godziny upalnej, tropikalnej nocy.

Taś-taś-taś! Chodź tu, koguciku. Cip-cip-cip! - Lotlie sypała
na ziemię orzeszki w nadziei, źe ostatni ptak się jeszcze pojawi.
Odszukała je wszystkie poza jednym i dzisiaj wybrała się na skraj
dżungli, w okolice północnego brzegu obozu, aby go odnaleźć.

Drzewa tutaj wydawały się wyższe i grubsze niż w otoczeniu
jej chaty, odznaczały się też głębszym odcieniem zieleni. W oddali
potężne szare skały wyrastały ku niebu. Słońce dopiero co
wzeszło, ale było już dostatecznie gorąco, by wyparowała poranna
rosa. Z dnia na dzień robiło się coraz ciepłej i znad wierzchołków
skał wyglądały kłębiaste chmury, szare i ciężkie od nadmiaru
zgromadzonej pary wodnej.

Poruszała się wąską ścieżką, wciąż rozsypywała orzeszki
i wołała na ptaka. Zanim się spostrzegła, roślinność przerzedziła
się, a teren stał się bardziej wyboisty. Potknęła się, wyprostowała
i rozejrzała ze zdziwieniem dokoła.

Znajdowała się na wielkiej polanie, a wokół siebie ujrzała
potężne wyrwy w ziemi o średnicy około trzech metrów, poza

248

tym wyraźnie brakowało tu drzew. Plac wyglądał, jakby został
przez kogoś celowo oczyszczony. Eulalia spojrzała w kierunku
dżungli, rozciągającej się za polaną.

Może kogut tam właśnie się ukrył, pomyślała. Włożyła ręce do
kieszeni, wyjęła garść orzeszków i ruszyła przez otwartą przestrzeń.

Z prawej strony rozległ się raptem donośny huk. Zatrzymała się,
bowiem z potężnego okopu na przeciwległym skraju pola wydobył
się obłok dymu. Powiodła wzrokiem za smugą dymu i wysoko na
niebie ujrzała lecący łukiem ciemny, kanciasty kształt. Stała
i wpatrywała się weń zaciekawiona, gdy w pewnej chwili usłyszała
zbliżające się szybko kroki. Odwróciła się w momencie, gdy Sam
skoczył na nią, powalił na ziemię i trzymając mocno za ramiona
przeturlał wraz z nią na koniec placu. Zatrzymali się dopiero
w pobliskich krzakach. Lollie miała twarz wtuloną w jego piersi
i oddychała ciężko, całkowicie przykryta jego ciałem. Starała się
go zepchnąć, ale przygniótł ją jeszcze bardziej.

Nie zdążyła zaprotestować, kiedy powietrze wokół nich zadrżało
od licznych eksplozji i do góry poszybowały kawałki ziemi
i kamienie. Opadały potem wzbijając chmury pyłu. Oboje
z Samem krztusili się i kaszleli, aż wreszcie kurz osiadł na ziemi.

- Jesteś cała? - zapytał Jankes i wypuścił ją w końcu
z żelaznych objęć.
- Chyba tak - odparła niepewnie i otrzepała brud z twarzy.
- Dobrze. Teraz mogę cię własnoręcznie udusić. - Poderwał

Strona 150

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

ją na równe nogi. - Ty idiotko! Co ty sobie myślisz chodząc tak
niefrasobliwie po strzelnicy?
Dziewczyna odwróciła głowę w kierunku polany.

- Chcesz powiedzieć, że to właśnie to miejsce?
Sam zaklął, chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę obozowiska.
- Mam zamiar zamknąć cię w pokoju na cztery spusty aż do
czasu otrzymania odpowiedzi od twego ojca. Przez ciebie mam
same kłopoty, stanowczo zbyt wiele. 1 niech mnie cholera, jeśli
pozwolę, abyś się dała zabić po tym całym piekle, jakie z tobą
przeszedłem!
249

- Sam! - Szarpnęła ręką, ale tylko mocniej ją ścisnął i rzucił:
- Zamknij się.
- Błagam, nie zamykaj mnie, proszę. Umrę, gdy zostawisz
mnie samą w tym pokoju. - Rozpłakała się.
- Nic zaczynaj znowu. - Odwrócił się twarzą do niej i smagał
potępiającym wzrokiem.
- Jeśli mnie zamkniesz, nie będę mogła naprawić krzywdy
wyrządzonej żołnierzom. Proszę cię. Sam, weszłam na to pole
zupełnie nieświadomie.
Mężczyzna puści) jej rękę i przeczesał palcami włosy.

- Posłuchaj, Lollie, nie mogę w tym samym czasie zajmować
się pracą i pilnować ciebie. Muszę szkolić tych ludzi, a ty
zejdziesz nam z drogi. Nie ma innego wyjścia.
- Nic możesz dać mi jakiegoś zajęcia?
- Nie, nie mam czasu ani ochoty bawić się w niańkę. - Chwycił
ją za nadgarstek i pociągnął w stronę chaty.
Gdy mijali barak kuchenny, na schodach pojawił się żołnierz.

- Panie dowódco!
- Co jest? - warknął Sam i zatrzymał się w miejscu szarpiąc
rękę dziewczyny.
- Cartillo jest ranny i nie może ugotować obiadu.
- Co się znów stało? - mężczyzna zaklął pod nosem.
- Zranił się nożem. Vcrdugo właśnie go zszywa.
- Przyślę kogoś za chwilę. - Jankes odwrócił się i chciał iść
dalej w kierunku chaty Eulalii. Dziewczyna jednak zaparła się
i za nic nie pozwalała się ruszyć z miejsca.
- Ja to zrobię.
- Co zrobisz?
- Będę gotowała.
- O nie, nie ma mowy.
- Proszę cię, Sam. Pozwól mi to zrobić. Potrzebuję jakiegoś
zajęcia i będę miała okazję uczynić coś naprawdę pożytecznego.
Choć trochę odkupię tym swoje grzechy, proszę.
- Nie.
- Dlaczego?
250

- Pamiętasz pranie?
- To zwykła pomyłka. Zapomniałam o nim, a po części to
była też twoja wina.
- Moja wina?!!
- Tak. Tak się wściekłeś, że zaciągnąłeś mnie wtedy prosto do
pokoju. Nie miałam nawet okazji wrócić do pralni.
- Nie zgadzam się.
- Ale...
- Nie. - Pociągnął ją mocniej i zaczął zmierzać w kierunku
chaty.
Błagała go całą drogę. W końcu spróbowała po raz ostatni.

- Boisz się pozwolić mi gotować.
- Pewnie - odparł drwiąco.
- Jasne, że się boisz.
- Wyjaśnij mi, proszę, jak doszłaś do lak genialnego wniosku?

Strona 151

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Obawiasz się, że jeśli twoi ludzie przesianą się gniewać na
mnie. to mnie polubią...
- Wspaniała logika - wtrącił. - Jeśli przestaną się na ciebie
wściekać, to zaczną cię lubić. Doprawdy, przenikliwa, wyjątkowo
bystra dedukcja.
- Nie musisz być tak nieprzyjemny. Nie skończyłam jeszcze.
- Proszę, kontynuuj - machnął ręką w powietrzu. - Wprost nic
mogę doczekać się reszty - mruknął pod nosem.
- Jeśli oni mnie polubią to będziesz musiał przyznać, że i ty
mnie lubisz, a tego, widać, nie możesz znieść.
Wpatrywał się w nią w milczeniu.

- Nie chcesz się przyznać, że mnie lubisz.
Cisza.
- Pocałowałeś mnie i... hmm... to wszystko.
Wyglądał na bardzo zakłopotanego.
- Tak było.
Mężczyzna przymknął oko, zrobił głęboki wdech i obrócił się
na pięcie, kierując w stronę kuchni. Kilka minut później Lollie
wpatrywała się w kurczaka, którego Sam wsadził jej do ręki.
Zmarszczyła brwi. Zwierzę było martwe i nie miało głowy.

251

Dalszych dziewiętnaście sztuk leżało na dużym siole. Podniosła
nieżywego piaka i trzymając go z dala od siebie popatrzyła na
niego. Choćby chciała, nie mogła teraz wyjawić Samowi, że
w całym swoim życiu nie przygotowała jeszcze żadnego posiłku.

Tak naprawdę od czasu, kiedy postanowiła podgrzać sobie
wodę na herbatę i wznieciła mały pożar, kucharz w Hickory
House zabronił jej wstępu do kuchni. W zasadzie nie uraziło jej
to zbytnio, bo okropnie się wtedy przestraszyła, widząc, jak
z kuchenki buchają płomienie i ogarniają błyskawicznie całą
ścianę. Wszystko stało się tak szybko i z tak wielkim hukiem, iż
przypominało raczej wybuch wulkanu, A przecież rzuciła jedynie
zapałkę na ruszt i odeszła po herbatę... Niezmiernie zaskoczyło
ją wielkie BUUUM, a jeszcze bardziej ściana w ogniu.

Spojrzała na kurczaka z szyją zwisającą pod obrzydliwym
kątem. Potrafi to zrobić, jest o tym święcie przekonana. Rzuciła
ptaka na stertę martwych kurczaków i obeszła pomieszczenie,
przyglądając się uważnie wszystkim, jakże obcym jej przedmiotom.

W jednym rogu pokoju, tuż obok rzędu worków i beczek stała
piramida wielkich, czarnych garnków. Jak zauważyła, beczki
opatrzono napisami, ale, niestety, nie po angielsku. Przypuszczała,
że w workach znajdują się różne półprodukty, takie jak mąka
i cukier. Nad nimi na półce stał rząd nic oznakowanych puszek.
Podeszła i zaczęła je otwierać w poszukiwaniu czegoś znajomego.
Zdjęła wieko z ostatniej puszki i zajrzała do środka.

W środku znajdowała się substancja przypominająca smalec.
Włożyła palec i nabrała nań odrobinę tłustej mazi; tak, to musi
być smalec. Wzięła puszkę pod ramię i zbliżyła się do ogromnych,
osmalonych kuchenek. Stało ich cztery pod ścianą i wyglądały
jak potężne wulkany gotowe do wybuchu.

Postanowiła, że skoro już otrzymała tę szansę, wykorzysta ją
jak najlepiej. Gotowanie jest doskonałą okazją, by przyrządzić
żołnierzom coś dobrego. Mężczyźni lubią, gdy kobieta gotuje, to
znana prawda. Szkoda tylko, że jest to jedno z tych zajęć,

o którym nie miała zielonego pojęcia.
252

Jednak z drugiej strony jest teraz znacznie starsza i mądrzejsza

Strona 152

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

niż w czasach pamiętnego pożaru w Hickory House; z pewnością
da sobie radę. Przyjrzała się wielkim palnikom. Przez minione
lata nauczyła się jednej rzeczy - rozważnie poprosi kogoś

o podpalenie pod kuchnią.
Wyszła na zewnątrz i rozejrzała się po obozie. Sam rozmawiał
właśnie koło baraków z jednym z żołnierzy, tym samym, który
zawiadomił go o niedyspozycji kucharza. Zeszła z ganku i podeszła
do mężczyzn. Głos Jankesa ucichł, odwrócił się w jej stronę
i obrzucił rozdrażnionym spojrzeniem.

- Co teraz? - warknął.
- Czy mógłbyś rozpalić ogień?
Wzrokiem podążył za jej palcem, wziął głęboki oddech
i zwrócił się do żołnierza:

- Idź do reszty, ja za chwilę do was dołączę. - Przeszedł koło
niej, niecierpliwym ruchem otworzył drzwi kuchni i zniknął
w środku, zanim Lollie zdążyła zrobić dwa kroki.
- Przekręcam na dół, by gotować na górze, do góry, kiedy
chcę piec w piekarniku - powtórzyła za nim dumnie.
- Zgadza się.
- Widzisz tę kratkę? - Sam ukucnął obok kuchenki.
Dziewczyna pochyliła się nad jego ramieniem i pokiwała głową.
- To jest ruszt. Zapewne z jego powodu wybuchł pożar
w Hick House.
- Hickory House.
- Dobrze, Hickory House. Teraz uważaj.
- Uważam. Gdybyś ty uważał, nie nazywałbyś mojego domu
Hick House.
- Chcesz się nauczyć czy nie?
- Tak, ale to niesprawiedliwe. Jeśli ja mam wszystko zapamiętać,
również i ty powinieneś był słuchać, gdy mówiłam ci, gdzie
mieszkam.
- Nie chcę sprawiedliwości, potrzebuję ciszy - wstał z gniewem.
- Tak sobie tylko myślałam, przecież powinieneś pamiętać,
gdy...
253

- Zrób mi tę przysługę i nie myśl więcej, tylko słuchaj.
Dziewczyna westchnęła, policzyła w myślach do pięciu
i dodała:

- W porządku, już słucham.
- Jak już wspominałem, lo jest ruszt. Przekręcasz go i od
słaniasz te otwory. Im więcej ich odsłonisz, tym mocniejsza
będzie ogień. Teraz koiej na rączkę tu na górze - palcem wskazał
uchwyt na rurze. - To szyber ciągu. Wprowadza do paleniska
chłodne powietrze, aby kuchnia nie wybuchła. Jest niezwykle
ważne, aby pozostawał zawsze otwarty. Rozumiesz?
- Otwarły ciąg.
- Otwarty szyber ciągu.
- Szyber ciągu - powtórzyła.
Przyglądał się jej niezdecydowanie.
- Sam, proszę, chcę to zrobić. Wiem, że potrafię, naprawdę.
Daj mi tylko szansę - powtarzała.
- Dam ci wszystko, żebyś tylko trzymała się z dala od linii
ognia - mruknął pod nosem i podpalił pod następną kuchenką.
- Co to jest?
- Zasuwa - odparła z dumą.
- Zgadza się. - Wyglądał na zaskoczonego. Wskazał palcem
rączkę na rurze i posłał jej chytre spojrzenie. - A lo co?
- Szyber ciągu - uśmiechnęła się. - Myślałeś, że mnie zmylisz
odwracając kolejność?
- Upewniałem się tylko, czy zrozumiałaś. - Pochylił się nad
rusztem i otworzył usta, jakby zastanawiał się, co powiedzieć.
- Sprawdzasz mnie, nieprawdaż?
Mężczyzna wziął głęboki oddech.

Strona 153

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- To jest zasuwa - powiedziała. Była zdecydowana udowodnić
mu, że sobie poradzi. - Popycham ją w dół, aby gotować na
górze. Zamykam do góry i mogę używać piekarnika. Widzisz.
pilnie uważałam. - Uśmiechnęła się, bo poczuła, że wreszcie
dopięła swego.
Sam wzruszył ramionami i podpalił pod ostatnią kuchenką.

- Są twoje. - Chciał już wyjść, ale przypomniawszy coś sobie,
254

odwrócił się do dziewczyny. - Nie przychodź po mnie więcej.
Uderz kilka razy w patelnię, gdy obiad będzie gotowy, a my się
zjawimy.

Pokiwała głową na zgodę i czekała, aż zaniknie za sobą drzwi.
Rozejrzała się niepewnie po kuchni, już bez poprzedniego
animuszu. Została sama.

Cóż, pomyślała, nie marnujmy czasu. Wzięła do ręki kurczaka
i trzymając go za łapy przyglądała mu się ze wszystkich stron.
Powiedział, żeby usunąć pióra, więc może by je poobcinać?
Zbliżyła ptaka do oczu i powtarzała w myślach instrukcje
Jankesa: usunąć pióra i pokroić. W porządku, powiedział „usunąć".

Ale jak się usuwa pióra? Rozejrzała się po kuchni w poszukiwaniu
czegoś odpowiedniego i wzrok jej spoczął na wiszących
na ścianie nożycach. Zdjęła je z gwoździa i wróciła do siołu.
Trzeba uciąć pióra. Uniosła skrzydło i wzięła się do roboty.

Po godzinie, nucąc pod nosem „Dixic", odcięła ostatnią kępę
piór z dwudziestego kurczaka, po czym położyła go obok
pozostałych. W końcu zadowolona z siebie strzepnęła piórko
z nosa. Ptaki przypominały jej małe jeżozwierze. Przypuszczała.
że te maleńkie wypustki na skórze zmieniają się w czasie
pieczenia w smaczną, chrupką skórkę.

Co Sam powiedział?

- Aha, racja - powiedziała głośno. - Te przeznaczone do
pieczenia należy włożyć do piekarnika w brytfankach. - Brytfanki...
hmm. Spojrzała na ścianę, gdzie wisiały naczynia kuchenne.
Niektóre z nich miały kwadratowy kształt i wyglądały na
wystarczająco duże, by pomieścić kilka kurczaków. To muszą
być owe brytfanki. stwierdziła, podeszła do ściany i zdjęła dwa
naczynia.
Postawiła je na stole i wzięła kilka kurczaków. Ależ są kłujące

z pewnością będą dobre i chrupiące. Ułożyła ciasno po pięć
kurczaków w każdym naczyniu. Potem otworzyła piekarnik
kuchenki, włożyła do środka brytfankę i zamknęła drzwiczki.
Podobnie postąpiła z drugim naczyniem.

No! - pomyślała i potarła z zadowoleniem dłonie. Zrobione!

255

Odwróciła się do reszty drobiu, który należało pociąć i przygotować
do smażenia. Chwyciła nóż leżący na pobliskiej beczce
i zaczęła nim piłować, siarając się przeciąć ptaka na pół, jednak
narzędzie okazało się zbył tępe. W oko wpadi jej prostokątny
topór z grubym ostrzem i dużą rączką. Zdecydowała, że tego
właśnie potrzebuje. Zdjęła go z beczki i rozłożyła kurczaka
płasko na stole. Następnie uniosła topór wysoko w powietrze
i z całej siły uderzyła w ptaka. Rozległ się chrzęst i głośne
plaśnięcie.

Rąbała w ten sposób raz za razem i wkrótce kura zamieniła się
w bezładną masę, z której można było rozpoznać jedynie łapy

Strona 154

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

i szyję. Wzruszyła ramionami. I tak nic, co jadła, nie przypominało
żywego oryginału, tłumaczyła sobie, kontynuując masakrę. Gdy
skończyła, połowa ptaków została zamieniona w oslrc, kościste
kawałki.

Lołlie podeszła z wigorem do beczki z mąką, nabrała jej
do miski i zaniosła na stół. Później, tak jak Sam jej przykazał,
obtoczyła w mące pierwszy kawałek mięsa. Powtarzała tę
czynność z każdym następnym kawałkiem, wpadając przy
tym w dziwny trans. Nuciła wesoło pod nosem i wzbijała
wokoło kłęby mąki. Gdy kładła na stole ostatni kawałek
mięsa, doszła do wniosku, że gotowanie jest świetnym rodzajem
rozrywki. Na koniec kichnęła potężnie, przez co posłała w powietrze
mnóstwo mąki i kurzych piór.

Powinna była pozbyć się piór zaraz po ich obcięciu. Teraz
machnęła jedynie ręką i spojrzała z niechęcią na swoje ubranie.
Było całe białe. Próbowała je oczyścić, lecz z mizernym skutkiem

- udało się jej tylko wetrzeć mąkę jeszcze głębiej w ubranie
i wzbić w powietrze kolejne obłoki puchu. Krążyły teraz wokół
niej niczym mniszek lekarski na wiosnę, lotcż dała za wygraną
i postanowiła kontynuować pracę. Podeszła do kuchenek.
Zdjęła ze ściany sześć czarnych, żeliwnych patelni i ustawiła
je na palnikach. Na każdej kuchence mieściły się tylko dwie.
toteż skorzysta z irzech spośród czterech kuchenek. Zdjęła
pojemnik ze smalcem, nabrała sporą łyżkę i starała się umieścić

256

go na patelni. Tłuszcz jednak przylepił się do łyżki. Potrząsnęła

nią i smalec skwiercząc opadł wreszcie na powierzchnię naczynia.

Nabrała pewności siebie i powtórzyła to samo z kolejnymi
patelniami. Patrzyła z zadowoleniem, jak zbite kawałki smalcu
zamieniają się w płynny tłuszcz. To wspaniała zabawa i nie taka
trudna, jak mogłoby się wydawać. Zgarnęła ze stołu parę obtoczonych
w mące, kłujących części kurczaka i wrzuciła je
na patelnię. Po kilku minutach już całe mięso skwierczało na ogniu.

Co by tu podać razem z drobiem? Przejrzała jeszcze raz
zawartość worków i beczek i znalazła w końcu ryż. Doskonale.
Zerknęła na smażące się kurczaki i zmęczona, otarła pot z czoła.
Gotowanie nie było jednak takie łatwe, a do tego w chacie robiło
się coraz goręcej.

Lollie napełniła miskę ryżem i podeszła do kuchenki. Zdała
sobie sprawę, że ryż należy ugotować. Ściągnęła kilka dużych
garnków z półki na ścianie i ustawiła je na czwartej kuchni.
'Następnie podeszła do beczki z wodą, zaczerpnęła pełną miskę
i przelała wodę do garnka.

Powtórzyła tę czynność wiele razy. Pot lał się jej z czoła, lecz
w końcu wszystkie garnki zostały napełnione. Potem wsypała
ryż, po kilka dużych misek do każdego naczynia. Kiedy skończyła,
ryż wypełniał garnki prawic po brzegi. Przykryła je pokrywkami
i poslanowiła sprawdzić, co z kurczakami w piekarniku.

Z łyżką w ręku podeszła do pierwszej brytfanki chcąc przcjwrócić
kurczaka. Ptak ani drgnął. Tłuszcz rozpryskiwał się na
boki i Eulalia robiąc uniki starała się włożyć łyżkę na dno
brytfanki. W powietrzu zaczął się unosić gęsty dym i izbę
wypełnił charakterystyczny zapach spalenizny.

Rzut oka na pozostałe kuchenki powiedział jej, że ogień jest
zbyt duży. Uwijała się jak w ukropie próbując poruszyć piekący
się drób. Gorący tłuszcz parzył jej ręce i opryskiwał koszulę.

Strona 155

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Nagle ze strony ostatniej kuchenki doszedł ją odgłos kipiącej
Wody. Lollie odwróciła głowę w chwili, gdy ryż zaczął przelewać
się z garnka jak ciastowala lawina. Pokrywka upadła na podłogę
razem z porcją bulgoczącego i wodnistego ryżu. Część z sykiem

257

wykipiała na płytę kuchenki i wzbiła w górę białą chmurę pary
oraz zapach przypalonego kurczaka.

Eulalia wpadła w panikę, biegała w tę i z powroiem i patrzyła
z rosnącym przerażeniem, jak po drzwiczkach piekarników
spływają i zapiekają się strugi ryżu. Ogień był po prostu zbyt silny.
Musi przekręcić zasuwę, aby zmniejszyć wydzielające się ciepło.

A może należy zamknąć szyber?

Do licha! Zapomniała, co należy przymknąć. Uspokój się,
powtarzała sobie w myślach starając się zignorować odgłosy
buchającego ryżu. Odgarniała dłonią dym i próbowała się skupić.

Zasuwa coś zamyka, a ciąg to powietrze. Dym stawał się coraz
bardziej gęsty i duszący. Ryż kipiał, bulgotał i pluskał. Sytuacja
wymagała natychmiastowej reakcji. Chwyciła obie rączki, po
jednej w każdą dłoń i zamknęła.

Donośny wybuch wstrząsnął powietrzem i przyciągnął uwagę
wszystkich żołnierzy na strzelnicy z Samem na czele. Jego
pierwszą myślą było przypuszczenie, że znaleźli się pod ostrzałem.
Trwało to ułamek sekundy, dopóki na wpół upieczony, kłujący
kurczak nie wylądował obok niego na trawie.

- O, cholera! - Jankes upuścił pojemnik z pociskami i rzucił
się w kierunku kuchni.
Z miejsca, gdzie powinien się znajdować trzcinowy dach.
wydobywały się kłęby czarnego dymu, a z nieba niczym płatki
śniegu leciały kurze pióra. Drzwi wejściowe wisiały na jednym
zawiasie, Sam wpadł do środka, lecz potknął się o szczątki
wyłamanych tylnych drzwi. Wnętrze zamieniło się w istne
pobojowisko. Beczki popękały, puszki przewalały się po podłodze,
a większą część pomieszczenia pokrywał biały pył, prawdopodobnie
mąka.

- Lollie! - zawołał i przeskoczył nad jakimś zniszczonym
sprzętem. Po drodze wdepnął jeszcze w coś lepkiego i białego.
- Lollie! - Rozglądał się za nią po całej chacie, lecz znalazł
jedynie dwumetrową dziurę w ścianie prowadzącej do spiżarki.
253

Przeszedł przez nią i ujrzał dziewczynę leżącą na podłodze.
Podbiegł i ukląkł obok niej. Była nieprzytomna, ale na szczęście
oddychała,

- Lollie, odezwij się. No, ocknij się.
Dziewczyna jednak się nie poruszała. Szukając poważniejszych
zranień przesunął po nicj rękoma. Uważał przy tym na pozycję,
w jakiej leżała. Bardzo ostrożnie włożył pod nią ręce, podniósł

powoli i wyszedł na zewnątrz, po czym skierował się w stronę jej

chaty. Nie spuszczał wzroku z bladej, prawic przezroczystej

twarzy. Zniknęły kolory, powieki były zamknięte i sine, zaś
umazane sadzą policzki pełne skaleczeń. 7. pękniętej wargi
spływała cienka strużka krwi, a jasne włosy były teraz osmalone
na czarno i co najmniej o pięć centymetrów krótsze.

Strona 156

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Jak się czuje? - Jim podbiegł do Sama, a w Ślad za nim
Gomez i inni żołnierze.
- Nie wiem, jest nieprzytomna. - Sam wszedł po schodkach
na ganek. Jim otworzył mu drzwi i Sam wniósł Lollie do środka
i położył ją na łóżku. - Przynieś mi ręcznik i wodę. - Obscrwował
miarowe ruchy jej klatki piersiowej, aż. upewnił się, że
dziewczyna ma prawidłowy oddech. Gdy ponownie spojrzał na
jej twarz i osmalone włosy, miał ochotę się kopnąć. Powinien
był posłuchać swojego instynktu i od razu zamknąć ją w chacie.
Trzymałby ją tam do momentu przekazania ojcu i tym samym
uniknąłby wszystkich kłopotów. W życiu nie spotkał jeszcze
osoby, która wyrządziłaby tyle spustoszenia, co ta irytująca,
mała kobietka.

Jim postawił koło łóżka wiadro z wodą i odciągnął na moment
uwagę Sama od jej osoby.

- Dziękuję - rzekł Jankes. Zmoczył ręcznik i zajął się
Zmywaniem z niej sadzy i zakrzepłej krwi.
- Czy mogę coś jeszcze zrobić? - zapylał Jim.
- Nie, zajmij się tylko ludźmi.
- W porządku.
Sam skończył obmywać jej twarz, ramiona i szyję, po czym
Wyżął ręcznik, złożył go na pół i umieścił na jej czole. Miał czas.

259

cafe mnóstwo czasu, aby siedzieć tu. wpatrywać się w dziewczynę
i karcić, ile wlezie, samego siebie.

Namówiła go do czegoś, z czym sobie absolutnie nie poradziła.
Naturalnie mało jest na tym świecie rzeczy, którym potrafiłaby
sprostać... Po chwili poprawił się. Udało się jej przecież przejść
cało przez dżunglę, chwilami nawet dotrzymywała mu kroku. Nic
histeryzowała, oprócz momentu, gdy zdała sobie sprawę, że
przegapili wymianę.

Jest w niej coś. co ją pcha do przodu, jakaś wewnętrzna silą.
nieustannie przeciwstawiająca się tentu, kim powinna być; zepsuta.
rozpieszczoną i bogatą dziewczyną, dbającą jedynie o siebie. Tak

ją ocenił na początku i pomylił się. Nie jest ani snobka, ani
zepsutym bachorem. Jest wrażliwą osobą, potrzebującą wsparcia.
zrozumienia i zachęty. Naprawdę pragnie być lubianą, a mimo to
sprawiała wrażenie, że tego wcale nie oczekuje.

Dlaczego? Czemu dziewczyna posiadająca wszystko - urodę,
pieniądze, kochającą rodzinę i bogate życie towarzyskie ma tak
mało wiary w siebie? Przyznawał uczciwie, iż sam niewiele
zrobił, aby jej pomóc, ale równocześnie zdawał sobie sprawę, że
to nie przez niego Lollie cierpi. Chociaż za jego sprawą została
ranna. leżała bez ruchu i sprawiała, że zapomniał o partyzantce,
broni i żądzy pieniędzy.

W tej chwili odczuwał bezsilność i ogromny żal, że nic poirali
jej pomóc. Jak to możliwe, aby wywoływała w nim tak głębokie
poczucie winy. kiedy nikt inny tego nie dokonał? Zależy mu na
niej i to również mu się nie podobało. W jego mniemaniu emocje
zacierają czyjś osąd, a do tej pory Sam szczycił się zdolnością
podejmowania obiektywnych decyzji.

Kiedy tak siedział i patrzył na nią, ogarnęła go potrzeba
otoczenia Lollie troskliwą opieką. Nie pamięta, żeby kiedykolwiek
odczuwał coś takiego. Co więcej, poczuł to już w momencie,
kiedy po raz pierwszy pojawiła się w jego życiu.

Dotychczas pędził nędzne życie najemnika i nic starał się

Strona 157

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

chronić czegokolwiek poza własnym tyłkiem. Wszystko było
dla niego jedynie ekscytującą grą. Lubił, gdy przechodził go

260

dreszczyk emocji, kiedy zaglądał śmierci prosto w oczy, pluł

na nią i mimo wszystko wychodził z opresji zwycięsko. Jednak

to bledło i stawało się czymś nieistotnym, gdy w pobliżu
znajdowała się Lollie. Jedyne, czego wtedy doznawał, to uczucie
intensywnego strachu. O nią.

Zdał sobie z tego sprawę i odetchnął głęboko. Potem przeniósł
wzrok z Eulalii na okno i patrząc w dal. na niebo różowe od
zachodzącego słońca i mieniące się łą samą barwą, co jej
szykowna sukienka i mordercza parasolka, zastanowił się, czy
przypadkiem on sam nie potrzebuje ochrony.

Otworzyły się drzwi chaty.

Lollie wypuściła z rąk lusterko i podniosła wzrok; naprzeciwko

stał Sam i trzymał w ryku pary drugich kijów bambusowych.

- To dla ciebie - powiedział, podszedł do łóżka i spojrzał na nią.
Widząc jego olbrzymią postać poczuła się jak mrówka, toteż
starała siy usiąść, aby wydać się nieco wyższą i zmniejszyć
dzielący ich dystans.

- Co z Iwoją kostką? - odezwał się mężczyzna.
- Nadal boli, gdy przenoszę na nią ciężar ciała.
- Właśnie dlatego ci to przyniosłem. - Uniósł w góry oba kije.
- Gomez zrobił je dla ciebie, lo są kule.
- Naprawdę Gomez je wykonał?
Sam pokiwał głową.
- Dla mnie?
- Tak, dla ciebie.
- Och - wykrztusiła, zdumiona, że któryś z żołnierzy okazał
jej tyłe troski.
262

Mężczyzna pochylił siy i podniósł lusterko, po czym przyglądał
się jej przez chwilę. Myślała, że zobaczy na jego twarzy litość,
niechęć lub coś podobnego, lecz oblicze Sama nic zdradzało

żadnych emocji.
Podniosła rękę. aby odgarnąć z policzka kosmyk włosów, lecz
palce jej znieruchomiały, gdy dotknęły postrzępionych i popalo

nych końców. Zmieszana, zerknęła na Jankesa spodziewając się
ujrzeć cyniczny uśmieszek, ale nic takiego nie zobaczyła,
Schowała szybko końce włosów za uszy.

Sam postawił lusterko na stoliku tuż obok pustego drążka
Medusy i wyprostował siy.

- Zamierzasz siedzieć tak cały dzień, czy też zechcesz to
wypróbować? - wskazał na kule.
Dziewczyna przyjrzała siy im przez moment.
Z grymasu na twej twarzy wnioskuję, że nigdy nie używałaś
czegoś takiego.
Eulalia pokiwała głową.

-

Strona 158

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Wstań. - Mężczyzna odłożył kije na łóżko i wyciągnął
do niej rykę.
Chwyciła ją i wstała. Uważała przy tym, aby postawić ciężar
ciała na zdrową nogę.
Objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Dziewczyna natychmiast
poczuła ciepło jego ciała. Przy trzy mała go w pasie prawą ręką,

a drugą dla utrzymania równowagi oparła o jego piersi.
W ciszy pokoju rozległo siy męskie westchnienie. Sam położył
ciepłą dłoń na jej ręce i przesunął ją niżej, na żebra, po czym
shylił się i podniósł kule.

- Trzymaj. - Podał jej jedną. - Włóż ten koniec pod pachy.
Zrobiła, jak kazał.
Potem chwyci! jedną ręką jej przedramię i wsunął kulę pod
drugą pachę.

- Trzymaj się tych małych rączek. - Położył jej dłoń na
mniejszym kawałku bambusa, który wystawał mniej więcej
w połowie grubej tyczki.

- Teraz podnieś kule i przesuń je do przodu. - Twarz Sama
263

znajdowała się tak blisko jej ucha, że zadrżała na dźwięk jego
słów. Aby uniknąć niepokojącego uczucia bliskości, szybko
posiawiła kule dobre pół metra przed sobą.

- Dobrze... Teraz przenieś ciężar ciała na te rączki i odepchnij
się do przodu.
Posłuchała.

- Udało się! - uśmiechnęła się i odwróciła z dumą głowę.
- Popatrz. - Ponownie zrobiła krok. - To łatwe, prawda?
- Skierowała się w jego stronę robiąc duży wykrok, zbyt duży.
Lewa kula pośliznęła się na gładkim drewnie i Lollie straciła
równowagę. Bambus upad! na podłogę, lecz Samowi udało się
wcześniej chwycić dziewczynę.

- Dziękuję - powiedziała patrząc mu w oczy.
Mężczyzna przyglądał się jej długo i niespokojnie. Nie uśmiechał
się, lecz w jego wzroku nic zauważyła leź zwykłej twardości
czy wszechobecnego cynizmu, jak w sytuacjach, kiedy zrobiła
coś głupiego.

Nie miała wszak pewności, czy łagodość jego spojrzenia
powinna ją cieszyć czy martwić. Sam podniósł dłoń i dotknął
poszarpanych końców jej spalonych włosów.

- Muszę strasznie wyglądać - rzuciła unikając jego wzroku.
Mężczyzna położył palec na jej podbródku i lak przekręcił jej
głowę, że musiała na niego spojrzeć. Długo przyglądał się jej twarzy.
Pewnie ogląda moje rany, pomyślała. Wcześniej widziała w lusterku
swoje czarnosinc policzki, podrapaną twarz i spuchniętą wargę.

- Zgadza się. - Dolknął lekko jej policzka i kciukiem
pogłaskał usta.
Poczciwy, szczery Sam. Powinna poczuć się urażona, ale tak
nie jest. Zbyt zafascynował ją dotyk jego palca. Powoli pochylił
głowę i nie przestawał na nią patrzeć. Zaraz mnie pocałuje,
pomyślała z nagłą radością. Jej powieki zrobiły się tak ciężkie.
że z trudem powstrzymała się przed ich zamknięciem. Obserwowała
go i czekała na spotkanie ich ust i powiewu oddechu
mężczyzny na swojej twarzy.

Ledwie milimetry dzieliły ich od pocałunku, gdy Sam się

opanował. Stało się to tak błyskawicznie, że zamrugała powiekami.

Strona 159

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Jankes cofnął twarz, westchnął i schylił się, aby podnieść
przewróconą kulę. Włożył ją dziewczynie pod ramię i odszedł
parę kroków, zostawiając Lollie z poczuciem pustki i chłodu
w sercu. Wzięła głęboki oddech i nie patrząc na niego zastanawiała
się. czemu się wycofał. W oko wpadło jej lusterko i przypomniała
sobie swój fatalny wygląd; to jasne, nie powinna go wcale
obwiniać. Wygląda gorzej niż Jim i Sam po stoczonej walce.

- Przepraszam za kuchnię - bąknęła w stronę pleców mężczyzny.
- I tak potrzebowała nowego dachu - odparł i wepchnął ręce
w kieszenie spodni.
Nie pozostało już nic więcej do powied/.icnia i w pokoju
zaległa ciężka, niezręczna cisza. Sam obrócił się, jakby miał coś
ważnego do powiedzenia, lecz w tym samym momencie drzwi
otworzyły się z hukiem i wszedł Jim z Medusą na ramieniu.

- Gwaaaałcąąą! Ha-ha-ha!
Spojrzenie Lollie i Sama spotkały się i dziewczynie stanęła
przed oczami chwila, kiedy Medusa ostatni raz wypowiedziała te
głupie słowa. Poczuła rumieniec na policzkach i dostrzegła
w jego wzroku podobne wspomnienie.

- Żałuję, że ją tego nauczyłem - odezwał się Jim.
- Ja również, - Sam nie spuszczał wzroku /. oczu Eulalii.
Poczuła, jak temperatura w pokoju gwałtownie wzrasta. Zdawała
sobie sprawę, że powinna spojrzeć gdzie indziej, ale nie chciała tego.

- Jest już wiadomość.
- Jaka wiadomość? - zapytał bez namysłu Sam. Nadal pożerał
ją wzrokiem, a wyraz jego oczu sprawił, że marzyła, aby Jim już
poszedł i zostawił ich samych.

- Nadszedł list od jej ojca. Spotka się z tobą za cztery dni
w Santa Cruz.
Patrzyła na Jima i w końcu dotarły do niej jego słowa. A więc
wyjeżdża
stąd, wraca do rodziny. I oto stała się rzecz przedziwna
i wcześniej niewyobrażalna. Wiadomość ta wcale jej nie ucieszyła,
ba, jej żołądek zareagował w ten sam sposób, jakby płynęła
łódką. Zerknęła na Sama - ujrzała zaciętą, kamienną twarz.

264
265

Zniknęło gdzieś tęskne spojrzenie i tylko na ustach błąkał mu się
znienawidzony przez nią cyniczny uśmieszek.

- No, no, widzę, że panna Laaa-Ruuu wraca wreszcie do tatusia.
- Nawet na nią nie spojrzał, gdy obrócił się na pięcie i wyszedł.
Wiesz co, whiskey jeszcze nigdy nikomu nie pomogła.

- A co to. do licha, ma znaczyć? - Sam skrzywił się z irytacją.
- To znaczy, że znam ciebie. Masz kłopoty.
Jankes podniósł do ust butelkę i pociągnął spory łyk.
- Do jakich jeszcze rewelacji doszedłeś?
- To kłopoty z kobietą.
- W istocie, zalazla mi za skórę. Ale już za cztery dni zostanie
odstawiona do tatuśka i zniknie z mojego życia.
- I właśnie dlatego płuczesz żołądek lym świństwem?
- Świętuję.
- A ja jestem Archanioł Gabriel - mruknął Jim.
- Od kiedy to zostałeś moim aniołem stróżem?
- Od czasu, gdy zacząłeś się zachowywać, jakbyś potrzebował
opieki.

Sam oparł nogę na krześle i wpatrywał się w otwartą szyjkę

Strona 160

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

butelki.

- Nie ma tu lepszego miejsca na zabawę?
- Nie, chyba że zakradnę się do pokoju Lollie i sprawię jej
radość, zanim stąd wyjedzie.
Sam uderzył obcasem o podłogę i ryknął:

- Tknij ją, a przysięgam, że... - zatrzymał się wpół słowa
zdając sobie sprawę, źe się zdradził.
- Co? - Jim posłał mu znaczące spojrzenie.
- Nic takiego, po prostu trzymaj się od niej z daleka.
Jim zagwizdał pod nosem melodię do złudzenia przypominającą
marsz weselny.

- Zamknij się.
Przyjaciel zamilkł, ale uśmiech nie schodził mu z ust, kiedy
nalewał sobie whisky. Potem oparł się na krześle i w ciszy

266

obserwował Sama znad swojej szklanki. Ten zaś ujrzał w zielonych
oczach Cassidy'ego odległy błysk, podobny do tego, jaki
miała żmija wampirowa, gdy osaczyła Sama w dżungli.

Nie spodobało się to Jankesowi, pociągnął więc ponownie
z butelki, dzięki czemu nic musiał przez chwilę patrzeć Jimowi
w oczy.

- Czy ona rzeczywiście jest w środku taka gorąca?
Sam parsknął whisky na dobry metr, zakrztusił się i przygwożdził
Jima wściekłym wzrokiem, który innych powaliłby na kolana.

- Zaduszę to ptaszysko - wycedził przez zęby.
- Och, Sam, siary druhu, gdzie się podziało twoje poczucie
humoru? - Jim zaśmiał się, wyciągnął rękę i poklepał przyjaciela
po plecach.
- Straciłem je, gdy pojawił się u ciebie ten gadatliwy potwór,
- Akurat. Zniknęło, kiedy cię dopadła pewna mała blondynka
z głosem jak melasa.
Sam mruknął pod nosem. Po kilku minutach odezwał się:

- Nawet jeśli lo, co mówisz, byłoby prawdą... - Sam podniósł
dłoń, gdy Jim przewrócił oczami. - Oczywiście tak nie jest, ale
to i tak nie ma już żadnego znaczenia. Jutro zabieram tę pannę
do jej kochającego, szacownego tatusia.
- Wiesz, nie znałem cię jeszcze od tej strony. - Jim sięgnął po
butelkę i ponownie nalał sobie whisky.
- O co ci chodzi? - warknął Sam.
- O zazdrość.
- Ja, zazdrosny? Cholera...
- Właśnie zazdrość zabrzmiała w twoim głosie. O jej ojca,
- Co za bzdury! Nigdy w życiu nie byłem o nikogo zazdrosny.
Nie znam takiego uczucia,
- Zaprzeczaj, ile wlezie, ale ja wiem jedno. Na dowód lego
mam do tej pory podbite oko.
- Zazdrość jest dobra dla głupców i marzycieli. - Sam
pociągnął kolejnego łyka. - Tylko tacy są na tyle naiwni, aby
pożądać czegoś, co nieosiągalne. Ja nie jestem ani głupcem, ani
marzycielem,nauczyłem się tej lekcji w dzieciństwie.

267

- Myślę, iż w głębi duszy chcesz lej kobiety, lecz nie wiedzieć
czemu, pragnienie (o wydaje ci się niemożliwe do spełnienia.
- Możesz sobie myśleć, co chcesz, nic znaczy to jednak, ze
masz racje- - Sam znowu podniósł butelkę do ust. Musi uczciwie
przyznać, że Lollie pociąga go fizycznie, ale przecież od

Strona 161

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

pamiętnych wydarzeń na rynku przez dłuższy czas byli zdam
wyłącznie na swoje towarzystwo. Nic powinna więc dziwić jego
reakcja na kobiece wdzięki. Traktował to jako słabostkę charakteru,
podobnie zresztą jak i impuls, aby ją ochraniać. Musi coś
zrobić, aby to przezwyciężyć łub zmienić obiekt uczuć. Eulalia
jest zapewne jedną z tych niebezpiecznych kobiet, które wzbudzają
w mężczyznach zupełnie niepożądane pragnienia. Słyszał, że
niektóre kobiety to potrafią, chociaż do tej pory nie spotkał
jeszcze takiej. Chyba się starzeję, pomyślał. 1 z pewnością nic

jestem o nią zazdrosny.

Najlepszym wyjściem z lej kłopotliwej sytuacji będzie odstawienie
jej tam. gdzie jej miejsce. Tym samym skończą się jego
problemy i przesianie się już martwić o Lollie LaRue. Im prędzej
wyruszą, tym szybciej o niej zapomni i, co najważniejsze, zajmie
się wreszcie swoją pracą.

Właściwie powinien zawiesić tutejsze sprawy i na jakiś czas
powrócić do Stanów. Tam zaszyje się w jakimś cichym miejscu,
gdzie jego umysł i ciało powrócą do normy. Może uda się do San
Francisco albo na północny zachód. Tak. Scattle będzie odpowiednim
miastem, wystarczająco oddalonym od Południowej
Karoliny.

Lollie zbudził odgłos grzmotów - az usiadła na łóżku
przestraszona. To albo burza, albo potężny słoń. pomyślała.
Jednak cokolwiek to było, od hałasu zatrzęsły się drewniane
ścianki chaty. Z impetem nacierającego huraganu i prawie z taką
silą otworzyły się drzwi i do środka wpadła ciemna posiać.

Lollie krzyknęła z przerażenia.

- Cicho!
268

- Sam?- Wciągnęła w płuca powietrze.
Mężczyzna usiadł i, choć nie widziała jego twarzy, wiedziała,
że na nią patrzy.

- Boże, przestań tak wrzeszczeć. Cukiereczku. - Mężczyzna
potrząsnął głową. - Moje uszy tego nie zniosą,
- Co ty wyprawiasz?
- Już wstaję. - Podźwignął się najpierw na kolana, potem
wiejąc się powstał.
- Miałam na myśli co innego. Co ty tutaj robisz, jest już
bardzo późno.
- Przyszedłem powiedzieć ci, że wyruszamy jutro z samego
rana.
- Tak szybko?
Sam zamknął drzwi i szurając nogami podszedł do niej.
- Co się stało, panno Laaa-Ruuu? Nie chcesz zobaczyć swojego
staruszka?
- Naturalnie, że chcę. Pomyślałam sobie tylko, że dobrze
tyłoby mieć więcej czasu na przygotowania.
- Musimy wyruszyć drogą przez góry, a niedługo zacznie się
pora deszczowa.
- Nie pojmuję, co wspólnego ma górska droga z deszczami?
- Powodzie.
- Aha, rozumiem. - Przynajmniej tak się jej wydawało.
Mężczyzna niezbyt jasno to wytłumaczył. - Czy (o wszystko?
- Tak - odparł i beknął.
- Czy ty przypadkiem nie piłeś?
- Ja? Piłem? A czemu miałbym to robić? - Pochylił się nad nią
wystarczająco blisko, aby opary alkoholu wypełniły łzami jej oczy.
- Jesteś pijany!
- Hurra! - Zaczął bić brawo. - Dajcie tej kobiecie dyplom
uniwersytecki! Ma oszałamiający umysł! - Pomachał ręką ku

Strona 162

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

niewidzialnej widowni w ciemnościach.
- Myślę, że powinieneś wyjść.
- Aha, wyczułem dym.
- Co proszę?
269

- Myślisz tak intensywnie. - Upadł na łóżko, tuż obok niej
- To ciężka praca, nieprawdaż?
- Sam, wynoś się siad!
- Przesłań myśleć i zdaj się na uczucia, 10 o wiele łatwiejsze.
- Zbliżył ku niej usta. lec/. Eulalia zrobiła unik i Sam uderzył
twarzą, w posianie.
Starała się mu wyślizgnąć z drugiej strony, ale objął ją mocno
ramieniem.

- No-no-no! - westchnął jej do ucha. - Myślałaś, że uciekniesz
ode mnie? - Przełożył nogę przez jej ciało.
- Sam, przestań! - Ponownie uchyliła się przed jego twarzą,
ale już w następnej chwili, zanim zdążyła odgadnąć jego zamiar,
męźc/.yzna położył ręce na jej piersiach.
- LoIIie, wcale nie jesteś płaska.
- Nie! - starała się odsunąć jego ręce.
- Nie podziękujesz mi? Właśnie powiedziałem ci komplement.
Wystarczy całus. - Przyłożył usta do jej warg.
Odwróciła gwałtownie głowę przerywając ten pocałunek.

- Sam, proszę, nie rób tego. - Głos Lollie załamał się, bo
zachowanie mężczyzny przestraszyło ją na dobre.
Zatrzymał się, spojrzał na nią i potrząsnął głową, jakby chciał
oprzytomnieć. Potem ponownie na nią popatrzył i tym razern
chyba rzeczywiście ją zobaczył. Podniósł się z łóżka i stał tak,
nieruchomy, jakiś czas. Przez chwilę myślała, że ją przeprosi, ale
nic z tego. Potarł tylko ręką czoło, odwrócił się i zataczając się
lekko, otworzył drzwi.

- Ruszamy wczesnym rankiem, bądź gotowa.
Eulalia milczała.
- Słyszałaś, co powiedziałem? - warknął stojąc do niej tyłen.
- Tak - szepnęła.
- To dobrze. -Zatrzymał się w drzwiach. -Jeszcze jedna rzecz.
- Słucham.
- Nie jestem zazdrosny. Nigdy nie byłem zazdrosny i nigdy
nie będę - powiedział i zatrzasnął za sobą drzwi.
Z nastaniem świtu pojawiły się ciemne deszczowe chmury,
o których wspominał Sam. Od chwili, gdy zapukał do jej
drzwi, nieustannie krzyczał, wydawał jej rozkazy i wciąż narzekał,
że nie mają całego dnia na przygotowania. Wspomniał
też raz jeszcze o drodze przez góry, co mogło oznaczać,
iż nie pamięta wydarzeń poprzedniej nocy. Dziś rano mówił

zresztą bardziej sensownie, gdy wyjaśniał jej, że nie spotyka
się na takiej drodze patroli hiszpańskich, i że jest ona dłuższa,
ale za to bezpieczniejsza.

Powinna z radosnym niepokojem oczekiwać spotkania z ojcem,
ale tyle się wydarzyło od dnia, gdy nerwowo przechadzała się po
swoim pokoju w rezydencji ojca w Manili... Nie miała już swojej
różowej sukni, którą z takim trudem odtworzyła z portretu matki.
Zniknęły misternie zakręcone włosy i zniszczone zostały piękne
buty z kokardkami. Nie było już leż dziewczęcia, które spotkanie
z ojcem traktowało jako najważniejsze wydarzenie swego życia.
Spojrzała na swoje ubranie - czarna, płócienna koszula, takie

271

Strona 163

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

same spodnie i ciężkie, żołnierskie buły. Rzeczywiście, w niczym
już nie przypomina lamtej dziewczyny. Zerknęła w lustro: nadal
ma jasne włosy, chociaż może nieco krótsze, ledwie sięgające
ramion. Twarz poraniona podczas wybuchu nie jest już laka
straszna, zeszła jej również opuchlizna z ust, jednak na posiniaczonych
policzkach ciągle widać kilka zadrapań. Poza tym utyka
i musi podpierać się bambusowymi kulami.

Tak wygląda panna Eulalia Grace LaRuc. Jej bracia umarliby

Z wrażenia!

A ojciec, co on pomyśli?

Tak naprawdę już jej to nic obchodzi. Ma dosyć starań, aby
zadowolić człowieka, którego nawet nie zna. Zmęczyły ją również
bezskuteczne próby pozyskania choćby cienia szacunku ze strony
otaczających ją mężczyzn. Bracia ją ochraniali i otaczali szczególną
opieką nic tylko dlatego, że była jedyną kobietą w rodzinie.
Ich zdaniem Eulalia po prostu nie potrafiła dać sobie sama rady.
Nie respektowali jak należy ani jej uczuć, ani potrzeb. Ciekawe.
czy mężczyźni potrafią sobie w ogóle wyobrazić, że któraś
z kobiet mogłaby im dorównać. Nie bardzo w to wierzyła. Sam
był najlepszym przykładem rażącego braku szacunku; na Boga.
lak upaść po pijanemu obok niej na łóżko!

Po tym. jak wyszedł od niej w nocy trzaskając drzwiami.
powzięła decyzję, iż zaprzestanie starań, by przypodobać się
mężczyznom. Do tej pory nie wychodziło jej to na dobre.
I chociaż tak bardzo pragnęła zyskać ich akceptację, nigdy jej się
to nie udało. Wydawało się nawet, że im bardziej się stara, w tym
większe wpada kłopoty.

Ciężko walczyła o zrozumienie u braci, którzy od czasu do
czasu łaskawie głaskali ją za to po głowie. Chciała tego samego
od ojca, lecz jego nigdy nie było w domu. Spędzała więc czas na
jałowym oczekiwaniu po to tylko, aby doświadczać kolejnych
rozczarowań. Starała się także zdobyć akceptację Sama, ale
wszystko, co od niego otrzymała, to bolesna pogarda.

Ale już niedługo to się skończy. Zdecydowała o tym właśnie
zeszłej nocy leżąc po ciemku w pokoju. Zacznie kontrolować

272

niektóre sprawy w swoim życiu, bo jest już znudzona i zmęczona
słuchaniem męskich rozkazów. Spodziewała się w związku z tym
ostrej krytyki ze strony otoczenia, najważniejsze wydało się jej
jednak poczucie, że panuje nad swoim życiem. Zdanie ludzi
przestało ją już tak bardzo obchodzić.

Teraz dla odmiany niech inni na nią poczekają, a pierwszym,
którego lo spotka, będzie Sam.

Gomez przychodził już po nią dwa razy - twierdził, że Sam
chce ją widzieć natychmiast. Nie posłuchała, usiadła za to na
łóżku z kulami na kolanach i zaczęła liczyć po cichu do tysiąca.
Gdy skończyła, poczuła się tak dobrze, że zrobiła to jeszcze raz.

Dziewięćset dziewięćdziesiąt osiem... Uśmiechnęła się figlarnie
wyobrażając sobie minę Jankesa i jego szybkie kroki, gdy chodzi
nerwowo w tą i z powrotem. Dziewięćset dziewięćdziesiąt
dziewięć... Pośliniła palec i uroczyście zakreśliła linię w powietrzu.
Jeszcze jeden tysiąc dla mnie!

Wstała, wzięła do ręki mały woreczek z orzeszkami i przywiązała
go sobie do paska spodni. Następnie sięgnęła po kule, wyszła
na zewnątrz i skierowała się ku kwaterom żołnierzy. Minęła ich

Strona 164

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

baraki, przeszła przez furtkę i zniknęła w gęstej dżungli. Przed
wyjazdem miała bowiem do załatwienia jeszcze jedną sprawę.

Sam odwrócił się plecami do Jima i żołnierzy pracujących
przy zakładaniu nowego dachu kuchni. Czuł się fatalnie. Za
każdym uderzeniem młotka w gwóżdż lub drewniany kołek, co
miało miejsce średnio co dwie sekundy, dzwoniło mu w uszach.
Przeszedł ze sto metrów w stronę wozu, którym wkrótce mieli
wyruszyć. Minął zapasowego bawołu, przywiązanego z tyłu
pojazdu, i chyba po raz setny sprawdził koła. Zatrzymał się przy
tylniej osi i zgiął się, aby na nią popatrzeć. Popełnił jednak wielki
błąd, bo w tym samym momencie jego głowę ścisnął polworny
ból, tak jakby w żyłach pulsowała mu zamiast krwi czysta whisky.

Skrzywił się i bardzo powoli wyprostował. Nagle ujrzał przed
sobą kobietę odpowiedzialną za jego cierpienia. Lollie LaRue

273

kuśtykała o kulach i uśmiechała się dumniej niż generał Grani po
zwycięskiej bitwie. A jakże, miała też swoje wojsko, osiem
spasionych i walecznych kogutów. Przynajmniej były takimi
kiedyś, bo teraz szły za nią gęsiego jak kurczaki za kwoką.

Stukanie miotów ustało i w obozie zaległa całkowita cisza.
Sam zmrużył oczy przed promieniami porannego słońca i odwrócił
się w stronę żołnierzy. Powoli, jeden po drugim schodzili z dachu
w ślad za Jimem, który już stal obok Sama. Każdy z nich miał
na twarzy wyraz oszołomienia i bezgranicznego zdumienia, jakby
przed chwilą oberwali po głowie czymś ciężkim.

Dziewczyna zatrzymała się parę metrów przed Jankesem, uniosła
głowę i patrząc nań dumnym, niemal triumfalnym wzrokiem rzekła;

- Przyprowadziłam twoim ludziom ich koguty. Widzisz?
- Skinęła ręka w kierunku ptaków, które niczym dobrze wyszkolona
armia stały za nia karnie w szeregu.
Sam usłyszał, jak Jim parsku śmiechem. Zmarszczył brwi.
spojrzał w dół na czubki swoich butów i potarł pulsujące z bólu
czoło. Liczył w myślach, a kiedy skończył i uniósł wzrok, ujrzał.
że cały obóz zebrał się już w pobliżu. Wszyscy mieli te same
osłupiałe miny.

- A więc? - odezwała się z nutką niecierpliwości w głosie.
- Który do kogo należy?
Miał właśnie zamiar powiedzieć jej z drwiną, że ona sama
należy do Belleview, gdy Gomez wyszedł na przód i wskazał
palcem na biało-czarnego koguta stojącego pośrodku szeregu.

- Ten jest mój.
- Claudetta? - Dziewczyna odwróciła się do ptaka.
Sam jęknął, ona nadała imiona tym zwierzakom,
- Jest bardzo słodka. Wiesz, z początku była trochę niesforna.
Dziobnęła mnie w rękę ze cztery razy, ale już tego nie robi.
- Podeszła do Gomeza. wyjęła z woreczka wiszącego u jej pasa
coś wyglądającego jak orzeszek, oparła się na jednej kuli
i nachyliła do ptaka. - Masz. Claudetta...
Ten zatrzepotał skrzydłami, podszedł do wyciągniętej dłoni,
wziął w dziób smakołyk i ochoczo połknął.

274

- Weź je. ona po prostu uwielbia orzeszki. - Nasypała pełną
garść na dłoń Gomeza.
Żołnierz przykucnął.

- Teraz wyciągnij rękę.
Mężczyzna uczynił jak kazała i ptak wskoczył tam, a potem po

Strona 165

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

ręku wszedł mu aż na ramię, gdzie usiadł zupełnie jak Medusa.
Lollie uniosła podbródek i uśmiechnęła się promiennie. Blask
jej uśmiechu zaraz przesłoni słońce, pomyślał ze złością Sam.

-A teraz, do kogo należy Reba? - dziewczyna wskazała
karłowatego ptaka na końcu szeregu.
Jim podszedł do Sama i szepnął mu do ucha:

- Nadała wszystkim kogutom żeńskie imiona.
- Zauważyłem. - Sam obserwował w milczeniu, jak Lollie
rozmawia po kolei z każdym bez wyjątku właścicielem ptaków.
Tłumaczyła, w jaki sposób udało się jej wywabić koguty
z kryjówek. Wiedziała, iż ptaki dobrowolnie nie pójdą do klatek.
wiec nauczyła je iść za rozrzucanymi orzeszkami.
Za każdym razem, gdy Eulalia coś powiedziała, Jim robił
złośliwe uwagi. Sam miał już dość tego przedstawienia, odwrócił
się więc i zajął sprawdzaniem zapasów na wozie.

Kiedy spisał wszystko, dziewczyna również skończyła, pożegnała
się z żołnierzami i pokuśtykała w stronę Jima. Podeszła do
niego i podziękowała mu wylewnie. Bóg jeden wie. za co.

- Załatwiłam wszystko z twoimi ludźmi - uśmiechnęła się
do Sama.
Pewnie, że wszystko. Udało się jej oswoić najbardziej zawzięte
koguty hodowane do walk. Mógł się założyć, że gdyby umiały
mówić, krzyczałyby co chwila „proszę" i „dziękuję". Nigdy
jeszcze nie spotkał kogoś takiego jak Lollie LaRue i jeśli
szczęście mu dopisze, nie zobaczy nikogo takiego do końca
życia. Nie może być dwóch takich osóbek na świecie, inaczej

ludzkość nie przetrwałaby długo.

Popatrzył na nią; ubrana w żołnierskie rzeczy, bez kawałeczka
różowych szmatek, z wypaloną połową włosów i skórą w siniakach,
uśmiechała sic szeroko. Aż trudno uwierzyć, że to ta sama

275

delikatna panna. Która jęcząc przedzierała się przez dżunglę. Dwa
tygodnie temu powiedziałby jej bez ogródek, co sądzi o jej
wyglądzie i tej całej komedii z ptakami, iecz teraz, gdy jej
poraniona twarz jaśniała uśmiechem, a w glosie słychać było
radość, już nie potrafił tego uczynić.

I to mu sie bardzo nie podobało,

- Zbieraj się, nie mam zamiaru tracić całego dnia na głupstwa!
- Podszedł do zaprzęgniętego bawołu i z niecierpliwością czekał
na nią.
Eulalia pokuśtykała w stronę wozu, a on przypomniał sobie
0 jej zwichniętej kostce Wziął ją na ręce i wsadził do środka,
po czym wrzucił jeszcze kule. Nie oglądając się odszedł do
bawołu.

- Wracam za tydzień" - rzucił na odchodnym Jimowi i chciał
ruszyć,
- Poczekaj! - krzyknęła Lollie.
Sam westchnął zastanawiając się, czego teraz zapomniała.
Przecież skończyła właśnie dziesięciomi nutowe pożegnanie /każdym
żołnierzem w obozie.

Jim uśmiechnął się i zagwizdał. Z pobliskiego drzewa sfrunął
szpak i usiadł Lollie na głowie.

- Kra! Sam tu jest! Przynieście łopatę!
- W porządku, teraz jestem gotowa - zakomunikowała i sięgnęła
do kieszeni po smakołyk.

Strona 166

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Sam stał przez chwilę jak zamurowany.

- Na co czekasz? -Zapylała i dała szpakowi kolejny orzeszek.
Ptak połknął go w okamgnieniu i posłał Samowi spojrzenie, które
przypominało chytry uśmiech.
- Ten ptak nic jedzie i nami - oznajmił Sam przez zaciśnięte
zęby. Ból rozsadzał mu głowę.
- Oczywiście, że jedzie. Jim mi go podarował.
Z pięściami gotowymi do wałki Jankes odwrócił głowę. Zabije
Jima, zaciśnie palce wokół jego gardła i zadusi zdrajcę, który był
kiedyś jego najlepszym przyjacielem.

Żołnierze kręcili się w pobliżu kogutów i zaśmiewali ze

sztuczek, których nauczyła je Eulalia. Sam szukał w tłumie jasnej
czupryny przyjaciela, ale Jim już zniknął.

- Myślałam, że się spieszysz - zauważyła Lollie.
Sam spojrzał na nią, czerwony od tłumionego gniewu. Eulalia
wierciła się na zgromadzonych zapasach, szukając najwygodniejszej
pozycji niczym mityczna królowa Saba.

- Jedno słowo wypowiedziane przez tego potwora z piekła
rodem i nie ręczę za siebie... - zagroził Sam przyglądając się
szpakowi.
- Dupkek! Ha-ha-ha! -krzyknęła Medusa i zeskoczyła Lollie
na ramię.
-Cicho, Medusa! Sam przechodzi dzisiaj trudne chwile

- dziewczyna zwróciła się do ptaka i przyłożyła palec do ust.
- On chyba jest nieszczęśliwy.
Sam chwycił kij i szturchnął nim bawołu. Wóz szarpnął do
przodu skrzypiąc i trzęsąc się na ręcznie wykonanych kołach.

- Kra! Ratujcie nieszczęśnika!
Sam wolno odwrócił głowę.
- Cicho! - powtórzyła Lollie do Medusy, spojrzała na Sama
i wzruszyła ramionami.
Mężczyzna wrócił do powożenia. Wiedział, że zachowuje się
wyjątkowo opryskliwie, ale się tym nie przejmował. Głowa go
bolała, skulił więc tylko ramiona i prowadził dalej bawołu
kamienistą drogą. Cztery dni, pomyślał, jeszcze lylko cztery dni
i będzie po wszystkim. Pomęczy się jeszcze cztery dni z Lollie
LaRue i tym cholernym ptakiem, a potem życie wróci do normy.
Znikną leż jego kłopoty.

Późnym popołudniem, kiedy idący z tyłu bawół po raz szósty
zwalił swe potężne eiełsko na ziemię, Sam zaczął powątpiewać,
czy cokolwiek podczas tej drogi potoczy się zgodnie z planem.
Opuszczali obóz pośród piekielnego wrzasku tego przeklętego
ptaka i niewybrednych wyzwisk miotanych pod jego adresem. Po
dwóch godzinach podróży górską, kamienistą ścieżką bawół

276

277

ciągnący wóz widać zdecydował, że jesi zmęczony i runął na
ziemię niczym manwy słoń.

Choć Sam ciągnął go za uprząż, zwierzę ani drgnęło. Poszedł
wiec po zapasowego bawołu i odwiązał go ryzykując wcześniejszą
zmianę. Gdy nowy bawół zasiał już zaprzężony, szturchnął go
kijem i zawiedziony obserwował, jak zwierzę poczuwszy ciężar
natychmiast kładzie się na ziemi.

Po dziesięciu mi nulach przeklinania, ciągnięcia za uprząż

Strona 167

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

i poklepywania kijem udało się im ponownie ruszyć*. Sam trzymał

powróz i nie zważając na łomotanie w głowie szedł obok

zwierzęcia. Lollie siedziała na wozie i podśpiewywała sobie

wesoło wraz ze szpakiem. Droga robiła się coraz bardziej kręta,

pod kołami zgrzytały kamienic, a do tego zerwał się nagle wiatr.

Mężczyzna spojrzał na zachód, gdzie nad horyzontem zaczęły się

gromadzie ciemne chmury. Tylko deszcz był im potrzebny do

szczęścia...

Chmury napływały powoli, choć nie lak wolno, jak ruszał się
ich flegmatyczny bawół. Nawet muły były mniej uparte od tych
potworów. Po kilku zakrętach droga się nieco wyrównała. Po
prawej stronic pojawił się wysoki las. a po lewej poletko ryżowe.
Bawół ciągnący wóz spojrzał tylko na mętną wodę zalegającą
poletko, ryknął przeraźliwie, aż zadrżała ziemia, po czym skręcił
ostro w lewo i wyszarpnął powróz z rąk Sama. Kiedy poczuł się
wolny, pobiegł truchtem razem z wozem na kąpiel błotną.

- Sam- Sam! Co on robi? - krzyczała Lollie klęcząc na wozie.
Mężczyzna dotarł na skraj poletka w chwili, gdy koła wozu
zniknęły w gęstym błocie.
- Do diabła z tym! - Wszedł za pojazdem w błotnistą maź.
- Sam,..
- Czego?
- Wóz tonie.
- Chyba widzę! - Podszedł do zwierząt, żeby je odczepić.
zanim zdecydują się tarzać w trzęsawisku. Gdy już odwiązał oba.
oparł się o wóz i westchnął z ulgą.
Pojazd zapadł się jeszcze trochę, a Sam ukucnął w wodzie

278

niemal po ramiona i starał się zbadać, jak głęboko zaryły się koła.
Wóz nagle poruszył się i nad mężczyzną pojawiła się jasna głowa.

- Co robisz?
- Babki z błota - skrzywił się z irytacją. - A myślisz, że co.
do diabła?
- Nie wiem, gdybym wiedziała, nie pytałabym.
- Kra! Sam tu jest Przynieście łopatę!
- Nie możesz zaniknąć mu dzioba?
- Cicho, Medusa. Sam jest wściekły.
- Wściekły Sam! Wściekły Sam!
Mężczyzna uderzył pięścią o wodę wyobrażając sobie, że to
głowa Medusy, i dalej szukał ręką obręczy koła. Tkwiła pod
wodą w trzydziesiocentymetrowej warstwie błola. klóre na
szczęście było w tym miejscu dość miękkie i rzadkie. Istniała
więc szansa, że sam zdoła wyciągnąć pojazd.

- Wejdź mi na plecy, to cię zaniosę na brzeg.
- Medusa, bądź cicho - Lollie ostrzegła ptaka i przeszła na
skraj wozu. Oplotła go nogami w pasie i oparła na jego plecach.
Przy okazji kompletnie zakryła mu dłonią oko.
- Nic nie widzę - odezwa! się Jankes przez zaciśnięte zęby.
-Przepraszam. - Eulalia przesunęła ręce niżej i ścisnęła za
szyję.
Sam wyczuł dziób ptaka tuż koło swego ucha. W chwilę potem
coś pociągnęło go za włosy.

-
Medusa, przestań! Natychmiast puść jego włosy, to niegrzeczne.
- Później ze skruchą zwróciła się do mężczyzny:

Strona 168

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Wybacz, proszę.
- Kra! Sam niegrzeczny! - wrzasnął ptak Samowi prosto
w ucho.
Jankes z trudem brnął przez pole ryżowe, po jakimś czasie
wyszedł na wąski brzeg i dotarł do drogi.

- Zejdź ze mnie - burknął.
Zsunęła się z jego barków i gwałtownie wciągnęła powietrze,
gdy stąpnęła na ziemię zwichniętą nogą.

- Nic ci nie jest? - chwyci! ją za rękę.
279

Dziewczyna pokręciła głową.

- Poczekaj lulaj, to może Irochę potrwać - oświadczył i pomógł
jej usiąść. Ptak cały czas siedział jej na rameniu. Zanim Sam
zdążył dojść do poletka. Eulalia karmiła już Medusę orzeszkami.
Sam miał szczerą nadzieję, że ptak się udławi albo przynajmniej
zamilknie na dłuższy czas.
Podszedł do wozu, wyjął dyszel z wody i założył na ramiona
uprząż. Następnie wziął trzy głębokie oddechy i zaparł się ze
wszystkich sił - wóz ledwie się poruszył.

W tym momencie jednemu z bawołów zachciało się przekręcie1
w wodzie na grzbiet, i to w jego stronę. Mężczyzna ledwie
uskoczył na bok. Zwierzę ryknęło, zanurzyło głowę i uniosło ją
gwałtownie oblewając Sama błotnistą wodą.

- Cholerny, nieznośny potwór - mruknął i wytarł mokrą
twarz. Chociaż starał się pociągnąć wóz, ten ani drgnął.
Godzinę później wyładował przeszło połowę zapasów i ustawił
je na skraju pola przy drodze. Dzięki temu wóz zrobił się na tyle
lekki, że mógł go wreszcie wyciągnąć. Gdy odkładał dyszel na
ziemię, czuł pieczenie w płucach, ból w plecach i dotkliwe
skurcze mięśni. Usiadł ciężko, oparł się o wóz i napił się wody
z manierki,

Lollie leżała na stercie kocy. Wyglądało na to, że jest jej
w miarę wygodnie. Podniosła głowę i łakomym wzrokiem
spojrzała na pojemnik z wodą.

- Spragniona?
- Aha.
- Czemu nie powiedziałaś tego wcześniej? - podał dziewczynie
manierkę.
- Byłeś zajęty.
- Może też jesteś głodna?
Dziewczyna kiwnęła głową.
- Właściwie możemy zatrzymać się tu na nocleg. Rozpalę
ognisko. - Sam zebrał trochę drewna i wyjął z kieszeni pudełko
zapałek. Naturalnie zamokły. Zaklął pod nosem i podszedł do
bagaży, aby poszukać suchych. Zajęło mu to dobre pięć minut
280

z powodu porozrzucanych po całej plandece łupinek od orzechów.

- Do diabła, skąd się tu wziął ten śmietnik?
- Medusa była głodna.
Sam rzucił garść łupin na drewno i zapalił zapałkę. Parę minut
później ognisko już płonęło i Jankes wyjął z wozu garnek i dwie
puszki z fasolą. Wyciągnął nóż i błyskawicznie otworzył puszki,
a potem odwrócił się, aby postawić garnek na ogniu. Nieoczekiwanie
wpadł na bawołu. Zwierzę wyszło właśnie z błotnistego
pola i stanęło tuż za nim, a teraz zaczęło ostrząsać się jak mokry
pies, robiąc przy tym Samowi prysznic wodny.

Sam zaklął szpetnie pod nosem.

Strona 169

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Drugi bawół także wynurzył się z wody; wyglądało na to, że
był znowu gotowy do drogi.

- Za jakie grzechy mnie to spotyka? - mężczyzna skierował
wzrok ku niebiosom.
W tym momencie niebo przecięły błyskawice i rozległy się
grzmoty.
Wielkimi strugami lunął deszcz.

Sam?

- O co znowu chodzi?
- Nie mogę oddychać.
- To ciekawe.
- Mówię poważnie.
- Co, u licha, robisz?
- Unoszę tę ciężką plandekę, przez którą się duszę.
- Do cholery! Opuść ją, wpuszczasz tu wodę!
- Potrzebuję powietrza!
- A ja snu.
- Chnr! Chrr-rrr-rrr.
- Nie wiedziałem, że ptaki chrapią - jęknął mężczyzna.
Lollie pociągnęła nosem.
- Płaczesz?
- Tak. - Znowu chłipnęła.
281

- Dlaczego?
- Bo nie mogę oddychać.
Sam zaklął cicho.
Znowu pociągnęła nosem i poczuła, jak Sam szpera pod
plandeką.
Coś nagle głośno uderzyło w bok wozu. - Jasny gwint!

- Co się siało?
- Nic - warknął na nią raz jeszcze.
- Potrafisz być opryskliwy.
- Chrrr! Chn-rrr-rrr.
- Czy to ptaszysko przynajmniej w nocy nie potrafi się
zamknąć?
- Cicho, ona śpi. Nie obudź jej.
- A niby dlaczego? Nie myślałem, że to w ogóle możliwe, ale
jest mniej dokuczliwa, gdy nie śpi.
- Ona wie, że jej nie lubisz - odparła Lollie i w tej samej
chwili ciężka plandeka się uniosła. - Och, jest icraz dużo lepiej.
Co takiego zrobiłeś?
- Użyłem twoich kuli jako masztów. - Położył się ponownie.
- Czy w takim razie możesz łaskawie pójść spać?
- Dobrze - szepnęła. Leżała w milczeniu i wsłuchiwała się
w głośne uderzenia kropli deszczu o płótno. Pada już od wielu
godzin. Na początku deszcz lał jak z cebra. Ognisko natychmiast
zgasło, a Sam wsadził Lollie do wozu i zaczął pospiesznie
wrzucać do niego zapasy. Musiała uważać na wpadające puszki
i co cięższe pakunki. Potem wskoczył do środka i przykrył ich
plandeką. Siedzieli tak pod ciężką i zatęchłą płachtą chroniącą
ich przed deszczem i jedli zimną fasolę prosto z puszek.
Teraz oddech Jankesa stał się cichy i wyrównany.
Dziewczyna wahała się przez minutę, po czym odezwała się:

- Sam?
- Co!
- Ja... hmm... ja...
- Czy możesz wreszcie wykrztusić, o co ci chodzi?
- Potrzebuje czegoś.
282

- Czego?
- Odrobiny prywatności.

Strona 170

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Cóż, ja również. Ale jesteś tu uwiązana wraz z ptakiem i ze
mną, będziesz więc to musiała jakoś przeżyć.
- Nie to miałam na myśli.
Nastąpiła chwila ciszy.
- Potrzebuję... no wiesz. Matka natura wzywa.
- Mówiłem, abyś nie piła tyle wody - mruknął Sam po
dłuższej przerwie.
- Chciało mi się pić. Ta fasola była strasznie słona.
- Więc nic krępuj się. Jeśli wzywa cię malka natura, to złóż
jej wizytę, tylko nie odchodź zbył daleko. - Odwrócił się do niej
plecami, jakby miał zamiar ponownie zasnąć.
- Sam?
- Boże, chyba zwariuję.
- Potrzebny mi papier.
Mężczyzna mamrotał coś pod nosem, ale usłyszała, jak szpera
w zapasach. Zaraz leż doszedł ją szelest papieru.

- Och, dobrze, znalazłeś kawałek!
- Nie, nie znalazłem.
- Ależ tak, słyszałam.
- To była moja mapa.
- Cóż, może...
- Nie!
- Tak sobie tylko pomyślałam...
- Wiem, co ci chodzi po głowie, powiedziałem n-i-e, NIE!
- Możesz się pospieszyć, proszę!
- Przepraszam panią, panno Laaa-Ruuu, ale na Filipinach nie
ma katalogów domów wysyłkowych. - Poszukał jeszcze chwilę
i usłyszała odgłos oddzieranego papieru.
- Masz. - Włożył jej do ręki cienki kawałek.
Dziewczyna potarła go między palcami i rzekła niepewnie:
- To za mato.
Eulalia mogłaby przysiąc, że słyszała zgrzytanie zębami. Sam
po chwili dal jej jeszcze kawałek.

283

- Dziękuję. - Podczołgała się do brzegu wozu. po czym coś
jej sie przypomniało. - Sam?
- Tak.
- A jeśli kostka nie wytrzyma?
Sam usiadł bez słowa. Odsunął płachtę gwałtownym mchem,
zeskoczył na błotnistą ziemię i wyciągnął do niej ręce. Eulalia
podczołgala się do niego i mężczyzna zdjął ją z wozu.

- Możesz, stad?
- Trochę - odparła stawiając lekko stopę.
- Co to ma znaczyć? Tak albo nie.
- Niezupełnie. Widzisz, mogę się nu niej lekko oprzeć...
- Lollie! - krzyknął tak głośno, ze ją wystraszył.
-Co?
- Czy możesz stanąć na tyle pewnie, żebyś mogła zrobić, co
masz do zrobiena?
- Przypuszczam, że tak.
- No to nisz się!
- Papier zaczyna przemakać - zauważyła i oddaliła się powoli.
- Więc lepiej się pospiesz.
Odeszła niedaleko, w pobliskie krzaki. Odwróciła się w stronę
wozu starając się dostrzec Sama przez strugi deszczu.

- Sam?
- Co?
- Widzisz mnie?
- Raz! Dwa!
Pospieszyła się i gdy skończyła, pokuśtykała do niego z powrotem.
Odwrócił się. podniósł plandekę i niezbyt delikatnie
wsadził ją do wozu. Następnie sam wskoczył do środka i zasłonił
wejście.

Strona 171

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Potrzebujesz jeszcze czegoś? - spytał z grymasem na twarzy.
- Nie.
- W porządku, w takim razie dobranoc! - Położył się plecami
do niej.
Po kilku minutach rozległ się hałas: Trzask! Chrup, chrup,
chrup!

284

- Co to jest, u licha? - odwrócił się powoli do dziewczyny.
- Medusa się obudziła i zaczęła jeść.
- Co, nas?, wóz?
- Tylko swoje orzeszki.
Sam zaklął.
Trzask! Chrup, chrup, chrup!
- Wydaje mi się, że nawet jej piekielne chrapanie było bardziej
ciche - mruknął. - Niech się schowa przy tym ogień artyleryjski.
Po kilku minutach Medusa uspokoiła się i na nowo zaczęła
chrapać. tym razem o ton ciszej. O plandekę równo bębnił
deszcz. a Sam leżał zaledwie pół metra od Eulalii, przez co
słyszała jego miarowy i cichy oddech. Żałowała, że nic może
tego powiedzieć o sobie, ale nic dziwnego. Była cała mokra po
wyprawie na zewnątrz, a teraz na dodatek zrobiło się jej zimno.
Zwinęła się w kłębek, aby poczuć się cieplej; gdzieś wśród
zapasów znajdowały się koce, ale była nazbyt zziębnięta, żeby
usiąść i ich poszukać. Zaczęła szczękać zębami.

- Co się dzieje? - burknął nagle Sam, aż podskoczyła.
- To tylko moje zęby, jestem mokra i zimno mi.
- Weź sobie koc, po to chyba lu są - rzucił ze złością i łypnął
na nią jednym okiem.
- Nic wiem, gdzie leżą.
Mężczyzna podniósł się i przeszukał bagaże. Po chwili obok
jej głowy przeleciały dwa koce. Owinęła się szczelnie w jeden,
drugi zaś narzuciła na wierzch. Spojrzała w stronę Sama. ale
jedyne, co widziała, to jego szerokie plecy.

- Dziękuję.
Mężczyzna bąknął coś pod nosem.
Eulalia leżała cicho, wpatrywała się w ciemną plandekę
i wsłuchiwała w odgłosy padającego deszczu. Zamknęła oczy chcąc
zasnąć, lec? nadal było jej bardzo zimno; jej ciałem co chwila
wstrząsały dreszcze. Odwróciła się do Samą i chwilę przyglądała
jego szerokim ramionom, opadającym i wznoszącym się w równym
rytmie. Wyjęła rękę spod kocą i ostrożnie zbliżyła do niego

- poczuła przyjemne ciepło promieniujące z pleców mężczyzny.
285

Niezmiernie wolno przysunęła się do niego mając nadzieje
uszczknąć choć trochę z tego ciepła. Im była bliżej, tym bardziej
się rozgrzewała. Udało się jej w końcu zbliżyć na tyle, że niemal
dotykała go całym ciałem. Wstrzymała oddech spodziewając się,
że mężczyzna odwróci się nagle i wrzaśnie na nią, on jednak się
nie ruszał. Eulalia uśmiechnęła się, owinęła ciaśniej kocem,
zamknęła oczy i wreszcie usnęła.

Coś drapało Sama po nosie. Pokręci! głową i zamierzał spać:
dalej, lecz raptem poczuł przytulony do siebie miękki i ciepły
kształt - wyraźny dotyk kobiecych pośladków. Natychmiast
oprzytomniał. Otworzy! oko i ujrzał przed sobą czubek jasnej
głowy. Zdmuchnął włosy z nosa, dziewczyna zaś poruszyła się
i jeszcze bardziej przycisnęła do niego. Po chwili pokręciła pupą
i zamruczała: "jak ciepło".

Sam usiadł i potarł dłonią podbródek. Obserwował Lollie,
która westchnęła i podciągnęła koc pod brodę.

Strona 172

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Dzień dobry - powiedział. Zastanawiał się, jak dziewczyna
zareaguje, gdy uświadomi sobie, że leżą przyciśnięci do siebie
jak ryby w puszce.
- Dzień dobry - szepnęła. Oczy ciągle miała zamknięte, jakby
jeszcze spała. Wkrótce jednak błogi spokój jej twarzy zmącił
lekki grymas i zmarszczenie brwi, Poruszyła się znowu i starała
znaleźć wygodniejszą pozycję.
- Masz okropnie kościste kolano - narzekała kręcąc pupą, ale
ani na moment nie otwierała oczu.
- To nie jest kolano.
Błyskawicznie spojrzała na niego, zamarła i odsunęła się tak
szybko, że prawie zakręciło mu się w głowie. Przycupnęła
w najdalszym rogu wozu, gdzie wyglądała jak mysz zapędzona
w kąt przez kota.
Mężczyzna posłał jej wyjątkowo szeroki uśmiech.
Eulalia odwróciła głowę i popatrzyła na plandekę.

- Ciągle pada.
286

- Tak - odparł,
- Co robimy?
Trzask! Chrup, chrup, chrup!
Sam jęknął, ten potwór już nie śpi.
- Kra! Hej, tam na Południu, w krainie bawełny...
- Mam zamiar wstać i własnoręcznie zadusić tego ptaka.
Sam odsunął przykrycie i wyjrzał na zewnątrz. Mina mu
zrzedła, bo ulewny deszcz ograniczał widoczność do niespełna
dwóch metrów. Pozwolił, aby plandeka opadła na miejsce i wrócił
do dziewczyny.

Trzask! Chrup, chrup, chrup!

Mężczyzna przybrał zbolały wyraz twarzy; nie mógł już tego
znieść i nie wiedział, jak długo będzie w stanic przysłuchiwać się
odgłosom jedzenia.

W ciągu następnej godziny zjedli śniadanie złożone z chleba
i brzoskwiń z puszki, Lollie udała się na stronę, a Sam poszedł
odwiązać bawoły przymocowane na noc do kamienia. Zastał
zwierzała na swoich miejscach, wypoczęte i gotowe do drogi.
Również Medusa jeszcze żyła i miała się dobrze, co świadczyło

t o jego iście anielskiej cierpliwości. Ale przede wszystkim przestało
padać.

- Jesteś gotowa? - zapytał brodząc w trzydziestocentymetrowym
błocie.
- Pewnie, że tak. - Lollie usadowiła się na bagażach z ptakiem
na ramieniu. Przynajmniej raz Medusa siedziała cicho, chociaż
wpatrywała się w niego wzrokiem, który nie bardzo mu się
podobał.
Przez chmury nieśmiało prześwitywało słońce, ale po jakimś
czasie rozpogodziło się zupełnie i widać już było tylko czyste
niebo. Jankes szedł z przodu i poszturchiwał bawołu. Posuwali
się powoli z powodu zalegającego wokół błota. Droga prowadziła

teraz przez wysoki las. gdzie gęste korony drzew przesłaniały
światło promieni słonecznych.
Na ziemi zewsząd płynęła błotnista woda, niosąc ze sobą
kawałki mchu i gałęzi. Było tu dziwnie cicho, żadnego wiatru.

287

odgłosów ptaków, a nawet insektów. Sporadycznie rozlega) się
jedynie plusk wody, ryknięcie bawołu, chlupot kół i śpiewy

Strona 173

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Lollie i szpaka.

Dotarli na skraj lasu i droga stała się bardziej stroma i kręta,

a okolica górzysta- Na horyzoncie piętrzyły się grafitowe góry,

z których największa, aktywny wulkan o nazwie Mayon, wyrastała

po wschodniej stronie niczym pierś diablicy. U jej podnóża

znajdowało się głębokie jeziorko o niebieskim odcieniu, przypo

minające wyglądem lagunę. Otaczające drogę góry były przykryte

ciemnymi, deszczowymi chmurami.

A więc należy przygotować się na deszcz, pomyślał Sam.

Minęli zakręt i znaleźli się w głębokim jarze, biegnącym między

dwiema górami. Utworzona w tym miejscu wąska dolina będzie

dobrym miejscem do odpoczynku i okazja, dla Lollie, aby sobie

trochę pospacerowała. Zatrzymał zwierzę, które od czasu in

cydentu nii polu ryżowym zachowywało się zupełnie znośnie

-
padało na ziemię tylko dwa razy.
Mężczyzna podszedł do wozu i wyciągnął ręce do dziewczyny.
-
Zatrzymamy się tutaj - oznajmił i poszukał wzrokiem ptaka.
-
A gdzie twój diabelski czarny nietoperz?
-
Co?
-
Szpak.
-
Jest tutaj. - Eulalia wskazała na tył wozu. Medusa siedziała
na lewym rogu bawołu. - Wydaje się jej, że to nowe siedzisko.
Sam popatrzy! z pogardą na głupiego ptaka.

-
Dlaczego nie nazywasz jej po imieniu? - zapytała Lollie.
- Medusa? - mężczyzna wzruszył ramionami. - Nic wiem.
A chyba powinienem, bo gdy tylko otwiera dziób, mam wrażenie,
że wylatują z niego węże.
-
Jak możesz być taki podły!
-
Nie cierpię ptaków.
-
To widać.
- Jak z kostką? - Postawił Lollie na ziemi, ale nadal przytrzymywał
ręką.
-
Już lepiej. - Dziewczyna przesunęła ciężar ciała na zwich288

niętą nogę. - Czuję się prawie normalnie. - Przeciągnęła się
i podniosła do góry ręce. - Myślisz, że mogłabym jutro iść z tobą?

- Po co? - Spojrzał na nią sceptycznie. Jeszcze tego mu
trzeba, Lollie LaRue kuśtykająca w ślad za wozem! Będzie
pewne wolniejsza od bawołów.

Strona 174

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

-
Znudziła mi się jazda na wozie - westchnęła ciężko.
- Zobaczymy. - Sam odwrócił się, aby sprawdzić, co z drugim
zwierzęciem
-
Och, dobrze!
- Powiedziałem „zobaczymy", a to nic znaczy, że się zgadzam.
-
Wiem o tym.
- Chcę tylko, abyś mnie dobrze zrozumiała. Nie powiedziałem
"zgoda".
- Powiedziałeś „zobaczymy" - odparła, odwróciła się i poszła
kierunku krzaków mrucząc pod nosem: - „My" znaczy ja i ty.
a „zobaczę"...
Sam patrzył, jak dziewczyna znika w zaroślach. Znowu z wizytą
u matki natury, już chyba po raz dziesiąty, pomyślał. Ach, te

kobiety! Pokręcił z dezaprobatą głową i odwrócił się.

Było cicho, zbyt cicho. Mężczyzna zatrzymał się i rozejrzał

dokoła. Bawół na przedzie przestąpił niespokojnie z nogi na

nogę, i ryknął, przerywając ciszę. Drugie zwierzę, również

podenerwowane, stanęło bokiem do wozu. Sam zmarszczył brwi,

a oba bawoły znieruchomiały strzygąc gwałtownie uszami. Jankes

odwrócił się z dziwnym przeczuciem bliskiego nieszczęścia.

- Kraaaaa! - wrzasnęła Medusa i wzbiła się wysoko ponad
krzewy, krążąc w kółko i skrzecząc.
Wokół nich narastał przerażający dźwięk podobny do grzmotu.
Ziemia zatrzęsła się w posadach.
Sam spojrzał do góry.
W jego stronę zbliżała się z szybkością błyskawicy olbrzymia

ściana wody.

Lollie, Lollie! - wołał Sam i biegi co tchu w stronę zarośli.
Słyszał za sobą ogłuszający ryk napierającej wody. Wskoczył
w krzaki, chwycił dziewczynę i stoczył się wraz z nią w dół
wąwozu. Turlali się po wystających skałach, lecz Sam przyciskał
ją mocno do siebie. Grzmot nawałnicy narastał. Zatrzymali się na
grubym pniu drzewa i mężczyzna objął go z całej siły ramieniem.

Powódź uderzyła w nich z siłą stu armat. Sam poczuł wodę
wdzierającą się mu do nosa i w gardło. Przytrzymał szamoczącą
się Eulalię.

Drzewo po chwili zgięło się i pękło, wyrwane razem z korzeniami,
a oni ruszyli z prądem, trzymając się wirującego pnia
i kręcąc się w koło, dopóki nie przykryła ich wodna kipiel.
Pędziłi to nad, to pod powierzchnią wraz z tonami wody.
ogłuszeni piekielnym łoskotem. Znosiło ich w dół, aż drzewo
wystrzeliło nagle w górę. Przebili się jak rakieta przez spieniona
wodę i nieoczekiwanie poszybowali w powietrze.

- Oddychaj, oddychaj! - wrzeszczał jej w ucho.
290

Dziewczyna posłusznie robiła głębokie wdechy.

Pień spadł w dół i uderzył o wodę z taką mocą, że Sam omal
nie wypuścił go z uścisku. Drzewo zaczęło kręcić się w kółko
z zawrotną szybkością, po czym z impetem zderzyło się z wystającą
skałą. Tym razem siła uderzenia odrzuciła mężczyznę

Strona 175

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

daleko w bok. Stracili pień. Sam zdążył jeszcze chwycić Lollie

i oboje zoslali wessani w wodny wir, przewracając się niczym
rzucone do gry kości. Po chwili prąd wypluł ich ponownie na
powierzchnię.
Sam płynął na plecach i podciągnął dziewczynę na siebie, aby
mogła trzymać głowę ponad lustrem wody. Na szczęście znaleźli
się poza zasięgiem najbardziej wartkiego nurtu i już wkrótce
wpłynęli do malej zatoczki. Sam używając jednej ręki skierował
się do brzegu i ostatkiem sił wyciągnął oboje na stały ląd.

Krztusił się jeszcze resztkami wody, gdy odwracał dziewczynę na
plecy.
Lollie nie ruszała się.

- Oddychaj, do diabła, oddychaj! - krzyknął i naciskał jej
żołądek.
Żadnej reakcji.
Przekręcił bezwładne ciało na brzuch, usiadł okrakiem na jej

biodrach i zaczął masować plecy.

- Oddychaj!
Nadal nic.
- Oddychaj, ty mała, głupia dziwko! - wrzasnął i uklęknął jej
na plecach.
Z ust Lollie chlusnęła woda i dziewczyna zaniosła się kaszlem.
Ten odgłos był dla niego jak spełnienie modlitwy. Opadł na

ziemię dysząc ciężko i przesłonił oczy rękoma. Uniósł kolana

i odpoczywał w bezruchu, nie wierząc jeszcze, że im się udało.

Tak, przeżyli, i Sam trząsł się cały, lecz nie z powodu
zwykłego w takich okolicznościach dreszczyku z pokonania
śmierci, ale ze strachu, pospolitego i najbardziej prymitywnego
strachu, którego nic doświadczał przez lata.

Sam Forester raz jeszcze pokonał zły los, ale się bał, i to

291

cholernie, ponieważ Lollie tylko o mały włos uniknęła śmierci.
Silą woli powstrzymał się od wzięcia jej w ramiona. Niełatwo też
mu było przyznać się do takiego uczucia.

Usłyszał sapanie dziewczyny i zorientował się, że powoli
dochodzi do siebie. Odetchnął z ulgą, również stopniowo uspokajało
się bicie jego serca. Po kilku minutach dziewczyna znowu
się poruszyła i stanęła nad nim zasłaniając ciałem słonce. Nastąpiła
długa chwila ciszy. Czekał na jej reakcję, jakieś słowa podziękowania
za uraiowanie jej życia.

Nieoczekiwanie Lollie kopnęła go w piszczel.

- Psiakrew! - Podniósł się iak gwałtownie, że pociemniało mu
w oczach, - Czemu lo zrobiłaś?
- Nazwałeś mnie głupią dziwką.'
- Oddychasz dzięki mnie, io mało? - stwierdził masując
obolałe miejsce. - Cholera... Przez dziesięć długich jak wieczność
minut trzymałem cię w ramionach, prawie poodpadały mi ręce.
Ratowałem twój tyłek, a ty teraz kopiesz mnie z powodu jakiegoś
idiotycznego słowa.
Lollie siała jakiś czas w milczeniu, po czym usiadła koło niego.

- Dziękuję, ale nigdy więcej nic waż się nazywać mnie głupią.
- W porządku. Gdy następnym razem porwie nas fala powodziowa,
nazwę cię tępą dziwką - odparł nie odrywając od niej wzroku.

Strona 176

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Spojrzała na niego, jakby chciała upewnić się, że się z nią
droczy. Wyraz jej twarzy mówił, że zdała sobie sprawę, iż się
z niej tylko naśmiewa. Uśmiechnęła się lak promiennie, że Sam
musiał odwrócić głowę. Nie chciał, aby len uśmiech zapadł mu
w serce, nie miał zamiaru się tym przejmować. Lecz to, czego

chciał, a co naprawdę odczuwał. Io dwie zupełnie różne sprawy.

- Sam? - zapytała po kilku minutach.
Mężczyzna znowu popatrzył w jej stronę.
- Wiesz, twoje oko nie wygląda lak strasznie jak myślałam
- lekko przekrzywiła głowę.
Podniósł rękę, aby dotknąć skórzanej opaski, ale nie wyczuł jej
pod palcami. Naturalnie, że jej nie ma. Przeszedłeś przecież nic
lada wodne piekło, przyjacielu.

292

- Czemu ją w ogóle nosisz? - zapytała.
Jankes wzruszył ramionami i odwrócił głowę.
- Głównie z powodu innych ludzi. Po tym. co mnie spotkało,
reagowali... powiedzmy, w odmienny sposób od ciebie.
- Mnie to nie przeszkadza - odparła szczerze, słychać było
nawet pewne rozbawienie w jej słowach. - Prawdę mówiąc,
wyglądasz, jakbyś mrugał okiem.
Nawet on musiał uśmiechnąć się na taki opis. Rozpiął kieszeń
w koszuli i wyjął małą sakiewkę. Przyglądał się jej przez chwilę,
po czym rozwiązał rzemyki i otworzył. Obrócił ją do góry dnem.
wysypał zawartość na dłoń. a następnie pochylił głowę i założył
nową przepaskę.

Dziewczyna dotknęła jego ręki i Sam podniósł wzrok.

- Dla mnie nie musisz tego robić.
- W porządku - odparł i jednym ruchem ściągnął przepaskę.
- Ależ ty masz oko! - westchnęła zaskoczona.
- Teraz mam parę oczu, w tym jedno szklane - rzekł
z uśmiechem. Zdumienie dziewczyny nie miało granic. Sam
cieszył się jak dziecko, była bowiem to jedna z jego ulubionych
sztuczek, którą stosował z powodzeniem już wiele razy.
- Daj mi popatrzeć - prosiła Lollie i klęcząc zbliżyła się do
mężczyzny. Zatrzymała się dopiero w momencie, gdy znalazła
się między jego uniesionymi kolanami. Oparła ręce o jego klatkę
piersiową, aby się lepiej przyjrzeć, i patrzyła na oko z nosem
oddalonym o milimetry od jego twarzy. - A niech mnie gęś
kopnie! - wybuchnęła śmiechem.
Wtedy i on się zaśmiał.

- Czemu go nie nosisz, jest doskonałe. - Usiadła nie odrywając
od niego wzroku.
- Ponieważ trzymam je na specjalne okazje - różne bale,
herbatki i spotkania, takie, jak urządzacie w Belleview.
- W Belvedere, mówiłam, żebyś się nie naśmiewał. Powiedz
mi prawdę, dlaczego?
- Lubię moją przepaskę - wzruszył ramionami.
- Jeśli nie używasz tego oka. czemu je w ogóle nosisz?
293

- Bo dostałem je za darmo.
- Za darmo? - powtórzyła Eulalia. - Nic z tego nie rozumiem.
- Tak, z pozdrowieniami od rządu Stanów Zjednoczonych.
Patrzyła na niego dłuższą chwilę, a potem zapytała badawczym
tonem:

- Jak straciłeś oko?
Mężczyzna ponownie założył opaskę i pochylił głowę. Kiedy
się wyprostował, opaska była na swoim miejscu, zaś na wyciągniętej

Strona 177

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

dłoni leżało szklane oko.

- W taki właśnie sposób. - Następnie podrzucił je lekko do
góry, włożył do woreczka i schował do kieszeni.
Loliie wyglądała dokładnie tak, jak się tego spodziewał

- niewyraźnie. Celowo nie odpowiedział na zadane pytanie, nic
miał najmniejszego zamiaru lego uczynić. Ciężko mu było o tym
rozmawiać, czuł się wtedy bezbronny i wystawiony na ludzkie
współczucie, a nie chciał odkrywać się z tej strony przed
jakąkolwiek kobietą, a już szczególnie przed Loliie. Wstał
i rozejrzał się dokoła.
- Lepiej wejdźmy wyżej i poszukajmy czegoś do jedzenia.
- Spoglądał z niepokojem na czarne chmury, które zbierały się
ponownie nad horyzontem. - Tc chmury nie wróżą niczego
dobrego, mogą rozpętać kolejną powódź, a tu jest za nisko,
abyśmy mogli czuć się bezpiecznie.
- Sam?
- Słucham? - odwrócił się w jej stronę.
- Co się stało z wozem i zwierzętami? - Miała przestraszoną
minę.
Ujrzał prawdziwe zmartwienie w jej oczach.

- Medusa odleciała, Loliie. Jestem pewien, że nic jej się
nie stało. A co do wozu i bawołów? - wzruszył ramionami.
- Nie wiem.
- Słyszałam, jak skrzeknęła, i pofrunęła do góry, nim mnie
uderzyłeś.
- Medusa wzbiła się ponad okoliczne drzewa, prawdopodobnie
więc wróciła już dawno do obozu. To był jej dom od wielu
294

miesięcy - dodał. Ruszył w górę stromego, porośniętego drzewami
stoku. Słyszał, że dziewczyna podąża za nim.

- Sam? - Chwyciła go za rękę.
-Tak?
- Nie musisz dla mnie zakładać opaski.
- Wiem, nie robię tego dla ciebie - stwierdził i nie ociągając
się podążał dalej.
- Och. - Loliie nie ukrywała rozczarowania. Szła krok w krok
za Jankesem i po kilku minutach milczenia zagadnęła: - Wiesz co?
- No?
- Moim zdaniem, nosisz ją. bo wyglądasz przez to bardziej
złowieszczo i wzbudzasz w ludziach respekt, a nawet strach.
Lubisz to, prawda?
Sam ani na chwilę nie zwolnił marszu, rzucił jedynie przez
ramię:

- Widzę, że mimo wszystko nie jesteś tępą dziwką. - Pognał
przed siebie jeszcze szybciej, aby uchronić piszczele przed
kolejnym bolesnym kopniakiem.
Lollie siedziała w jaskini i obserwowała, jak płomienie ogniska
malują na ścianach wielkie ruchome obrazy. Sam wybrał tę
jaskinię na postój najwyraźniej w trosce o nią, żeby znalazła się
w suchym miejscu, zanim znowu zacznie padać. Wcześniej
wyszli z wąwozu i idąc porośniętym drzewami zboczem, trafili
na wyrzeźbione przez naturę skalne schronienie. Przy użyciu
kamienia, noża i suchych gałązek Sam rozpalił małe ognisko.
a potem zostawił ją samą i udał się na poszukiwanie drewna
i czegoś do zjedzenia.

Eulalia obrała i zjadła banana, już trzeciego od czasu wyjścia
Jankesa. Zgodnie z prognozami mężczyzny przed kilkoma minutami
znowu się rozpadało. Loliie, już lekko znudzona, zastanawiała
się, gdzie się podziewa jej towarzysz. Wyjrzała na zewnątrz, lecz
jedyne, co mogła dostrzec, to szara kurtyna deszczu.

Wróciła do ogniska i z łękiem popatrzyła w ciemne zakamarki

Strona 178

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

295

jaskini. Nie uśmiechało się jej być tu samą, przytłaczała ją
atmosfcra tego miejsca, wilgoć i zalegające ciemności. Na dodatek

grzmoty odbijały się od ścian jaskini niczym dudnienie bębnów,
wywołując „a jej plecach dreszcze grozy. Kłęby białej pary
unosiły się nad bulgoczącym źródełkiem, które rozlwało się
szeroko na tyłach groty.

Sam powiedział, że mają szczęście. Jaskinia znajdowała się
wysoko w zboczu wielkiej góry, która, jak jej wyjaśnił, była
właściwie dawno wygasłym wulkanem. Na tę wiadomość żołądek
dziewczyny podskoczył do góry. Gdy usłyszała przerażające
słowo „wulkan", natychmiast wyobraziła sobie piekło, buchające
na nich krwistymi płomieniami. Jeszcze raz ze strachem obejrzała
się na bulgoczącą wodę, jakby w każdej chwili sam diabeł mógł
^\wynurzyć się z kłębów pary.

Za plecami Lollie rozległ się nagłe trzask pękającej gałęzi.
Owróciła się szybko w stronę wejścia do jaskini i zobaczyła
olbrzymią postać mężczyzny z rogami na głowic.

Dziewczyna wrzasnęła przerażona.

- Do diabła, Lollie, to tylko ja. Sam! - Odetchnęła z ulgą, gdy
-poznała znajomą twarz w świetle ogniska.
-
Kraaa! Cholerny Jankes. Sam jest w piekle! Dajcie łopatę!
- Medusa! - Dziewczyna zerwała się na równe nogi widząc
ptaka, który siedział z rozpostartymi skrzydłami na głowie Sama.
- Zdejmij ze mnie to cholerstwo - powiedział mężczyzna
i rzuciła na ziemię pękaty worek.
Lollie nadstawiła rękę i Medusa posłusznie wskoczyła na nią,
a potem przeszła na ramię dziewczyny i potarła głową o jej ucho.
Lollie pogłaskała ptaka ze szczerą radością.

-
Tak się cieszę, że ją odnalazłeś.
-- Wcale jej nie szukałem, to ona mnie znalazła. Spadła na
mnie jak nietoperz i wyrwała mi przy okazji połowę włosów

- mruknął rozcierając czubek głowy. - Powinienem przewidzieć,
że powrót do obozu jest dla niej rozwiązaniem nazbyt logicznym.
W końcu to też kobieta. - Popatrzył na obie istoty i dodał: - Nie
mam pojęcia, jak ona nas znalazła.
296

- Kraaa! Zgubiłam się, ale się znalazłam! Byłam ślepa, jak
Sam, a teraz widzę... Kraaa!
— Jeszcze chwila i będziemy jeść na kolację pieczonego ptaka
-
skrzywił się Sam. Ukucnąl przy tajemniczym worku.
Lollie zdała sobie sprawę, że jest to w rzeczywistości kawałek
plandeki z ich wozu. Mężczyzna rozwiązał pakunek i na ziemię
wysypały się niektóre z zapasów, jakie mieli poprzednio ze sobą.

- Woda wyrzuciła kilka rzeczy na końcu doliny. Mamy parę
puszek z brzoskwiniami, jedną puszkę fasolki, garnek, koc oraz
coś, z czego się z pewnością ucieszysz, twój woreczek.
Podniósł do góry małe szmaciane zawiniątko, w którym Eulalia
trzymała swoje rzeczy osobiste - mydło, szczotkę do włosów
i tym podobne drobiazgi. Sam rzucił jej to na kolana.

- Natknąłem się też na tę wodoszczelną torbę - powiedział
z triumfem i podniósł do światła niebieski woreczek. - Nie mam
pojęcia, co jest w środku, nie przypominam sobie, żebym to pakował.

Strona 179

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Pewnie należy do kogoś innego. - Zaczął rozwiązywać sznurek.
-
Może dopisze nam szczęście i znajdziemy coś przydauicgo.
- Sam... - Lollie natychmiast rozpoznała pakunek, jeszcze
zanim Sam go otworzył i wysypał zawartość na dłoń.
-
Orzeszki? - jęknął rozczarowany,
- Jim dał mi je dla Medusy.
Ptak jakby tylko na to czekał - zeskoczył i dziobnął orzeszka,
następnie podszedł do worka. Trzask! Chrup, chrup, chrup!
Sam zacisnął zęby i potrząsnął głową, jakby otrzymał właśnie
potężny cios między oczy. Potem machnął ręką i wyłożył na
ziemię pozostałe rzeczy.

- Po drugiej stronie wąwozu rosną melony i owoce mango,
jest tam cała plantacja, pełno bananów i twoich ulubionych jagód.
i Wyjął garść czerwonych kulek i uśmiechnął się szeroko.
Dziewczyna skrzyżowała ręce na piersiach i posłała mu
spojrzenie mówiące, iż nie uważa tego za dobry żart.

- Są też i moje ulubione - pokazał na długie warzywa
obleczone brązową skórką.
-
Co to takiego? - zmarszczyła brwi.
297

- Bataty, czyli słodkie kartofle.
Trzask! Chrup, chrup, chrup!
- Wspaniale smakują z pieczonym ptactwem - obrzucił
Meduse piorunującym wzrokiem. Przez moment ważył kartofel
w ręku, jakby miał zamiar nim rzucić. Ptak zignorował go jednak
i ze stoickim spokojem rozłupał kolejnego orzecha.
- A co jest w tych butelkach? - Lołlie nachyliła się. aby im
się lepiej przyjrzeć,
- Nic ważnego - odparł i przykrył je płótnem.
- Czy to nie są przypadkiem butelki z whiskey? - spytała
podejrzliwie. - Miałeś whiskey na wozie?
- Tylko dla celów leczniczych oraz dla rozgrzania nas w razie
potrzeby.
- Sądziłam, że człowiek rozgrzewa się kocem.
- Ale nie takim. - Jankes uniósł przemoczony koc i zaczął
wyciskać z niego wodę. Rozłożył go w pobliżu ogniska, po czym
odwrócił w jej stronę. - Jesteś głodna?
- Jadłam już banany, ale ty, proszę, nie krępuj się. - Lollic
obserwowała padający na zewnątrz deszcz. Nadal lało jak z cebra.
Przypomniała sobie siłę, z jaką uderzyła w nich fala powodziowa,
i spytała: - Na pewno będziemy tu bezpieczni?
- Tak, tu jest wystarczająco wysoko. - Powrócił do rozpakowywania
przyniesionych rzeczy. - Kartofle ugotują się
dopiero za jakiś czas, może jednak zechcesz coś zjeść? - Zaczął
zbierać kamienie i ustawiać je koło ogniska.
- Co robisz? - Dziewczyna nachyliła się i zerknęła mu przez
ramię.
- Podgrzewam kamienie do gotowania batatów.
- Aha, - Wyprostowała się i patrzyła z ciekawością, jak Sam
układa jeden na drugim płaskie kamienie. Pochyliła się, aby lepiej
widzieć. Sam zaś nagle przerwał i obrócił głowę w jej stronę.
Eulalia znajdowała się tak blisko, że prawie zetknęli się nosami.
- Cześć - uśmiechnęła się wesoło.
Jankes zmieszał się i powoli potarł zmarszczone czoło, jakby
zastanawiał się. co powiedzieć.

298

- Zapomniałeś, jak to się robi? - zapytała. Nie rozumiała,
czemu nagle przestał układać kamienie.
- Nie. - Zamarł na chwilę. Eulalia mogłaby przysiąc, że
słyszy ciche liczenie, ale zanim zdążyła się odezwać, mężczyzna

Strona 180

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

wziął nóż zza pasa i wręczył jej ze słowami: - Zrobisz
coś dla mnie?
- Naturalnie - uśmiechnęła się zadowolona, że może mu
pomóc.

- Weź nóż i zajmij się... tym. - Wskazał na gałęzie, które
wczesniej zebrał.
Dziewczyna skierowała nań pytający wzrok.

- Poucinaj najmniejsze gałązki z liśćmi - wyjaśnił. - Drzewo
nie będzie się wtedy tak bardzo dymiło na ognisku.
- Dobrze. - Lollic podeszła do drzewa. Podniosła sporą gałąź
zaczęła po kolei obcinać gałązki. Po chwili piętrzyła się przed
nią liściasta sterta, z drugiej zaś strony leżały gotowe do użycia
polana. Jedynie kilka grubszych konarów pozostało do obróbki.
Lollie słyszała odgłos ustawianych kamieni - to Sam kontynuował
swoje zajęcie.
Spojrzała na ręce, były brudne i oblepione sokiem z gałęzi

i żywicą. Próbowała wytrzeć je o spodnie, ale tylko rozmazała
wszystko na dłoniach, przez co stały się jeszcze bardziej lepkie,
Gęsta maż. przeszła nawet na rękojeść noża. Zerknęła w stronę
Jankesa wzrokiem pełnym winy, ostatecznie to jego nóż. Robi

jednak co do niej należy, więc odrobina soku chyba nikomu nie

zaszkodzi. Przypuszczała, że istnieje jakiś sposób na zmycie tego
świńsiwa, ale stwierdziła, iż pomyśli o tym później. Pogwizdując
pod nosem „Dixie", wzięła do ręki kolejny, trochę ciężkawy

kawał drzewa i starała się poodcinać gałązki z liśćmi. Bez
powodzenia.

Od ciepła i wilgotnych rąk lepiący sok coraz bardziej skleja)
jej palce. Wytarła dłoń o spodnie i spróbowała raz jeszcze, ale
nie bardzo jej to wychodziło. Po zastanowieniu wzięła wreszcie
drzewo między kolana i trzymając nóż oburącz uderzyła
z całej siły.

299

Udało się. Zadowolona, obróciła konar i zawzięcie powtarzała
ciecia, aż odrąbała największą liściastą gałąź, która z szumem
opadła na ziemię. Potem wzięła ostatni już kawał drzewa
i ponownie włożyła go między nogi. Może nic był to zbyi
elegancki sposób pracy, ale z pewnością najbardziej skuteczny.

Podniosła wysoko nóż. wycelowała i uderzyła. Niestety, nie
trafiła celu. nóż zostawił tylko sporą wyrwę u nasady gałęzi. Jeśli
nie uda ci się za pierwszym razem... Zamachnęła się. lecz widać
zbyt szybko i stalowe ostrze wyleciało jej z rąk.

A niech to! W panice rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu
zguby.

ł wtedy zobaczyła - trzonek tkwił w prawym ramieniu Sama.

Przerażona, gapiła się w milczeniu na mężczyznę, który siał
niecałe trzy metry od niej i nie odrywał zdumionych oczu ot!
ostrza, wystającego z zakrwawionego ramienia.

- Każdy sukinsyn, który jest na tyle głupi, aby powierzyć nóż
rękom Lollie LaRue. zasługuje na taki los - wymamrotał pod
nosem i padł jak martwy na ziemię.
- Sam! - Eulalia odsunęła się i podbiegła do niego. - Tak mi
przykro! Przepraszam! - Uklękła przy nim i klepała go po
policzku. - Sam, proszę cię. ocknij się!

Strona 181

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Przysunęła się bliżej, uniosła mu głowę i położyła sobie
kolanach.

- Sam? Sam? - Spojrzała błagalnie na jego blade, spierzchnięte
wargi, potem na nóż tkwiący w jego ciele niczym niemy wyrzut
sumienia, i zaczęła płakać. Musi coś zrobić. Zaczęła od nowa
klepać go po twarzy, tym razem mocniej i myślała gorączkowo.
jak on zachowałby się w takiej sytuacji. Pogłaskała go delikatnie
po policzku. - Sam, oprzytomnij!
Nic się nie działo.

- Sam? Sam! - znowu uderzyła go w twarz. - Obudź się.
cholerny Jankesie!
Mężczyzna spojrzał na nią z wysiłkiem.

- Sam! Tak mi przykro i tak bardzo się cieszę, że wróciłeś do
przytomności. Co mogę dla ciebie zrobić?
300

- Wyciągnij. - Głos Sama wydawał się bardziej ochrypły niż
zwykłe.
- Nóż? - szepnęła przerażona.
- Skądże, moje zęby. - Wziął płytki oddech i zamknął oko.
- Naturalnie, że nóż.
- Teraz?
- Dobrze by było, gdybyś uwinęła się z tym jeszcze przed
końcem roku.
-W porządku, już wyciągam. - Chwyciła rękojeść. - Jak
mam to zrobić?
- Za pomocą rąk.
- Nie, miałam na myśli co innego, czy powinnam to robić
w jakiś szczególny sposób?
- Cokolwiek uczynisz, błagam o jedno, nic myśl. Wątpię,
abym mógł to przeżyć.
Eulalia chwyciła nóż. zacisnęła oczy i wyciągnęła ostrze.

- Możesz już otworzyć oczy - dobiegł ją drwiący głos Jankesa.
Posłuchała go i ujrzała jasną krew sączącą się przez dziurę
w koszuli. Wyglądało to paskudnie. Żołądek natychmiast podskoczył
jej do gardła i poczuła nagłą ciężkość powiek.

- Do diabła, tylko mi tu nie mdlej!
- Nie będę. - Otworzyła oczy na ostry dźwięk jego głosu.
- Przynieś whiskey.
- Sam, myślę, że nie powinieneś pić w takim stanic.
- Podaj mi tę cholerną butelkę, ale już!
' - Dobrze- dobrze. - Ostrożnie położyła jego głowę na ziemi,
podbiegła do miejsca, gdzie leżały zapasy, chwyciła butelkę
i czym prędzej wróciła z nią do Sama.
- Daj mi się napić.
Dziewczyna wyciągnęła korek z butelki i przyłożyła ją do ust
Jankesa. Mężczyzna pociągnął kilka łyków.

- Teraz polej trochę na ranę.
Lollie zmarszczyła brwi.
- Zrób to.
Uczyniła, jak kazał. Całą siłą woli starała się nie upuścić
301

butelki, kiedy Sam wciągnął z bólu powietrze. Siedziała bezradnie
i patrzyła, jak oddycha wolno i głęboko.

- Unieś mnie trochę - odezwał się po chwili.
Dziewczyna wzięła go pod pachy i podniosła go nieco.
- Wyżej - charkotał. - Chcę zobaczyć tę ranę.
Przesunęła się lak, aby podepr/cć go całym ciałem.
- Odsłoń koszulę.
Eulalia rozchyliła poły ubrania.

Strona 182

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Wystarczy - powiedział, gdy się już przyjrzał dokładnie
zranieniu. - Możesz mnie położyć. I daj mi jeszcze whisky.
Lollie podniosła butelkę i Sam przełkną! łapczywie kilka łyków.

- Już lepiej. Znajdź jeszcze jakiś materiał, należałoby zatamować
krew.
Eulalia ponownie zostawiła Sama na ziemi, pobiegła po koc.
chwyciła go i wróciła na miejsce. Potem uklękła przy mężczyźnie
i przytknęła suchy róg filcu do rany. Znowu zaczęła płakać.

- Przestaniesz użalać się nade mną? Przez te łzy jestem już
cały mokry. - Otworzył sennie oko, przyglądał się jej długo
i uważnie, po czym niespodziewanie się uśmiechnął. - Nie martw
się, Cukiereczku, bywało gorzej.
- Naprawdę nie chciałam tego zrobić - wyszeptała.
- Wiem o tym. Teraz się prześpię. Przyciskaj mi ten koc do
rany, to wkrótce przestanie krwawić. Przydałoby się kilka szwów,
ale... - mężczyzna raptem urwał wpół zdania.
Wstrzymała oddech i przyglądała się mu przez kilka minut. Na
szczęście oddychał spokojnie i równo. Westchnęła z ulgą i mocno
przytrzymała koc przy ramieniu mężczyzny, w myślach zaś
powtarzała jego słowa. Szwy... szwy...

Rzeczywiście powinna to zrobić? Uniosła nieco koc i spojrzała
na ranę. Krwawienie zmniejszyło się znacznie, w przeciwieństwie
do ogarniających ją wyrzutów sumienia. Pokiwała głową, wsiała
i podeszła do swojego woreczka. Wyjęła stamtąd szczotkę i mydło,
a po minucie poszukiwań wyciągnęła również małą puszkę, którą
dostała od Sama po tej okropnej historii z praniem.

W środku znajdowało się pełno igieł i szpulka czarnych nici.

302

Zamknęła pudełko, odłożyła woreczek i powróciła do leżącego.
Wzięła głęboki oddech i jeszcze raz zerknęła na ranę. Nawlokła
igłę i spoglądając to na niego, to na igłę, starała się zebrać na

dwagę i zacząć operację.

Po pięciu minutach niezdecydowania lekko dotknęła twarzy

Jankesa.

- Sam?
Z ust mężczyzny wydobyło się ciche westchnienie.
- Sam? Mam przy sobie igłę z nitką. Jeśli chcesz, mogę
zeszyć ci tę ranę. - Poklepała go znowu po policzku. - Słyszysz
mnie? Mogę cię zszyć.

- Jasne - mruknął, nawet nie otwierając oka.
Cóż, to chyba oznacza zgodę, wykoncypowała.
Wytarta kocem krew, wzięła głęboki oddech i zbliżyła igłę do
ramienia. Polem chwyciła w palce brzegi rany. Sam ani drgnął.
Bardzo ostrożnie przewlekła igłę przez skórę, krzywiąc się
i wzdrygając za każdym pociągnięciem nici. Mężczyzna jęknął,

a ona poczuła w tej samej chwili przewracające się w środku

wnętrzności. Westchnęła głęboko i starała się sobie wyobrazić, iż

jest właśnie na jednej z lekcji haftu u madame Devereaux.
Podziałało. Doszła wreszcie do końca rany i zawiązała nitkę na
supełek, lak samo jak zwykła lo czynić w szkole.

Spojrzała z zadowoleniem na swoje dzieło. Krwawienie zupełnie
ustało, a haft krzyżykowy doskonale trzymał brzegi rany. Kto
by pomyślał, udało jej się, naprawdę to zrobiła!

Strona 183

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Otarla rękawem spocone czoło, pochyliła się nad Samem
i uformowała mu z koca poduszkę. Później schowała puszkę
z nićmi do woreczka i położyła się tuż obok. Długo przyglądała
JSię śpiącej postaci. Musiała przyznać, że Sam to przystojny
mężczyzna. Miał poważną twarz o szłachelnych. choć surowych
rysach, groźną nawet podczas snu. Jego nos był dość długi
i męski w wyrazie, a policzki i podbródek pokrywał lekki zarost.
Wyglądał, jakby ktoś posypał go węglowym pyłem. Mocny kark
był wspaniale wpasowany w potężne, szerokie ramiona, które
tyle razy ratowały ją z opresji. Pamiętała, z jaką siłą przyciskały

303

ją do pnia wirującego w rwącej wodzie, albo gdy trzymały ją przy

ścianie podczas ich pierwszego pocałunku.

I rzecz najdziwniejsza, wydało się jej, ze Sam dopiero co

oderwał wargi od jej ust i znowu poczuła na nich słodki smak

pocałunku. Przymknęła oczy i starała się pozbyć tych myśli, ale

bez skutku.

Nie przestawała obserwować bacznie Jankesa. Gdy po jakimś

czasie zorientowała się, że wszystko w porządku, zmęczona,

oparła głowę o ramię. Wsłuchiwała się w dochodzące zewsząd

odgłosy - padających kropli deszczu, trzasku palącego się ogniska

i chrapania Medusy, śpiącej nieopodal na stercie gałęzi. Wkrótce

sama zamknęła oczy i zapadła w zasłużoną drzemkę.

Sam popatrzył na ramię, lecz nie mógł uwierzyć własnym
oczom. Policzył powoli do dziesięciu i ponownie tam zerknął.
Następnie spojrzał na Lollie siedzącą naprzeciwko z nieodłącznym
ptakiem na ramieniu, który- dla odmiany, tym razem milczał.
Znowu wbił wzrok w ranę i stwierdził to. co było oczywiste:

- Zaszyłaś mnie.
- Naturalnie - odparła, po czym spytała: - Nic pamiętasz.
pytałam przecież, czy mogę zaszyć ranę?
- Nie.
- Miałam w woreczku igłę z nitką. Całe szczęście, że zostały
wyrzucone przez powódź, prawda? - Uśmiechnęła się z dumą.
- Nie jestem tego taki pewien.
- Dlaczego?
- Ponieważ, gdybyś nie znalazła lej nitki i igły, nie miałbym
na ciele wzoru... w kształcie litery L.
- Acb, o to chodzi. - Dziewczyna machnęła niedbale ręką.
- To nic takiego. Wyobraziłam sobie, że jestem na zajęciach
haftu, a ponieważ nauczyłam się tylko wyszywać literki E, G i L.
stwierdziłam, iż litera L pasuje tu najbardziej.
- Jasne - pokiwał głową wpatrując się z dziwną miną w swoje
nowe piętno. Mógł w tej chwili zareagować w dwojaki sposób:
304

wrzasnąć albo zignorować całą sprawę. Znalazł jednak trzecie
rozwiązanie - roześmiał się głośno.
Lollie popatrzyła na niego z dziwnym wyrazem twarzy
i uśmiechnęła się.

Strona 184

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

-Cieszę się, że ci się podoba.
- Lollie. Lollie, Lollie - kiwał głową Sam. - Naprawdę
jesteś kimś!
- Co masz na myśli?
- Nic szczególnego. Cieszę się jednak, że nie miałaś pod ręką
guzików - zaśmiał się ponownie.
- Wiesz, nie pomyślałam o tym... - odparła zamyślona.
Śmiech mężczyzny ucichł i Sam spojrzał wnikliwie na jej
przejętą twarz, wielkie, niebieskie oczy i jasne włosy. Było w niej
coś, co nieodmiennie potrafiło go wzruszyć. Od pamiętnego
spotkania na largu Tondo nic było dnia, żeby się przy niej nudził,

a to nie zdarzyło mu się jeszcze w kontaktach z jakąkolwiek inną
kobietą.

Tak naprawdę nie mógł sobie przypomnieć żadnej z nich.
może dlatego, że spotykał się z nimi najwyżej przez parę dni.
Jednego był pewien: kiedy rozstanie się z Lollie i wróci do
swoich zwykłych zajęć, nigdy nie zapomni minionych tygodni.

Spojrzał na ranę w kształcie litery L; ta blizna już do końca
życia będzie mu o tym przypominać.

Przez ostatnie dwa dni tęgo padało, lecz Lollie czuła się
świetnie. Minęło już pięć dni od wypadku z nożem, a rana Sama
goiła się znakomicie. Gdyby nic te opady, wyruszyliby wcześniej.
Mężczyzna jednak nie chciał opuszczać jaskini, zanim niebo nie
zacznie się przejaśniać. Ramię ciągle go bolało, ale nie obwiniał
jej ani jej nawet nie dokuczał. Prawdę mówiąc zawarli pakt

przyjaźni.

W czasie długich godzin oczekiwania na poprawę pogody
Eulalia opowiadała mu o swoich braciach, on zaś wspominał
fascynujące przygody z Jimem. Jako nierozłączni przyjaciele

305

zwiedzili razem wiele miejsc - Europę, Afrykę i Chiny. Pewnej
nocy Lollie otworzyła przed nim swą duszę i opowiedziała o ojcu.

- Ciężka sprawa - skomentował lakonicznie Sam.
Eulalia spytała z kolei o jego rodziców. Sam nie znał ojca, zaś
jego matka i przybrane siostry umarły już wiele lat temu. Tylko
tyle udało się jej dowiedzieć o przeszłości Jankesa. Nie odważyła
się ponownie wypytywać go o okoliczności utraty oka, chociaż
bardzo ja to ciekawiło.
Zaiste, to było piękne zawieszenie broni. Sam ograniczył
nawet ilość pogróżek kierowanych pod adresem Medusy... Nie
złościł się na nią częściej niż trzy razy dzienni* i to jedynie
wtedy, gdy ptak go przezywał albo jadł za głośno.
Tego ranka wyszli wspólnie w dżunglę, aby zebrać więcej
pożywienia. Sam uczył ją, jak zbierać bataty, i obiecał pokazać,
w jaki sposób się je przyrządza.
Było już późne popołudnie i Lollie bawiła sie z Medusą. Dała
jej właśnie pustą szpulkę do zabawy, gdy Sam wręczył jej
ziemniaki i rzekł:

- Umyj je w źródełku.
- Dobrze. - Nie miała przekonania do tego miejsca. Podziemne
jezioro wciąż przypominało jej złowrogą rzekę Styks.
- Pospiesz się, palenisko jest już prawie gotowe - powiedział
układając kamienie wokół ognia.
Lollie wzięła głęboki oddech i podeszła do źródełka. Tam
przykucnęła i ostrożnie umoczyła kartofla w wodzie, która
okazała się przyjemnie ciepła, cieplejsza nawet od wody na
kąpiel. Myła po kolei poszczególne warzywa, odkładała je na bok
i sięgała po następne. Nuciła sobie przy tym dziecinni! wyliczankę.

Strona 185

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Powtarzała tę piosenkę w kółko, a gdy skończyła, miała przed
sobą zgrabną piramidkę wyszorowanych batatów. Wstała i poruszając
się w rytm piosenki zatańczyła kilka drobnych kroczków.
W pewnej chwili nieopatrznie trąciła warzywa noga i wszystkie
rozsypały się po ziemi.

Do licha! Pogoniła za nimi, lecz dwa bataty potoczyły się
w stronę źródełka i z pluskiem wpadły do wody. Tuż za nimi

306

podążał kolejny i Eulalia wyciągnęła po niego rękę. Warzywo
zakołysało się na krawędzi skały.

Eulalia również.zachybotała się, lecz w ostatnim momencie
chwyciła batata. Udało się, kartofel nic wpadł do wody!

Niestety, ona sama straciła równowagę.

Gorąca woda wypełniła jej usta i nos. Kopała nogami i wiła

się na wszystkie strony, wreszcie uderzyła stopami o dno.
Poczuła pluśnięcie nad głową, nagłe zawirowanie wody i obejmujące
ją mocno ramię.

To Sam ciągnął ją na powierzchnię i już po chwili wynurzyła
głowę nad taflą. Chwyciła się jego szyi i kaszlała bez końca.
Mężczyzna nie wypuszczał jej z objęć.

- Wszystko w porządku?
- Twoje ramię... - zaczęła, lecz umilkła, dławiąc się resztkami
wody.
- Nic mi nie będzie. - Postawił ją na skale, potem sam
wciągnął się na brzeg i odsunął dziewczynę od krawędzi. Eulalia
wiedziała, że się jej przygląda, czuła to, lecz nic miała odwagi
podnieść głowy. Bała się, że ujrzy w jego oczach potępienie
i pogardę. Nie zniosłaby tego. Zdawała sobie sprawę, iż kolejny
raz zachowała się lekkomyślnie - nie uważała i znowu znalazła
się w tarapatach.
Czuła się mała i śmieszna, było jej tak bardzo głupio... Tego
już za wiele. Wybuchnęła głośnym płaczem. Sam przygarnął
dziewczynę do siebie i pozwolił jej wypłakać się na swoim
ramieniu.

- Nie umiem nawet umyć kartofli! - zawodziła jak bawół
wodny. - Ugodziłam cię nożem, niczego nie potrafię dobrze
zrobić. Przynoszę pecha, tak jak mówił Jedidiah, jestem jak zły
szeląg.
- Lollie...
- Co? - pociągnęła nosem.
- Nie istnieje coś takiego jak pechowiec. Ty zwyczajnie nic
masz pewności siebie, a jeśli chcesz odnieść sukces w jakiejś
dziedzinie, musisz się skoncentrować.
307

Dziewczyna zwolniła uścisk z jego szyi i spojrzała na niego ze
zdziwieniem.

- Wyjaśnij mi jedną rzecz. O czym myślałaś idąc umyć bataty?
Dziewczyna zastanowiła się chwilę. Niechętnie ruszyła w slronę
wody, bardzo się jej obawiała.

- Pomyślałam o żródełku, że mi się nie podoba.
- Więc bałaś się.
Tak naprawdę, w ogóle wtedy nie myślała.
- A dlaczego się tak wierciłaś?
Lollie jęknęła pod nosem. Widział, jak tańczyła w rytm lej
głupiej piosenki.

Strona 186

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Śpiewałam sobie - szepnęła. Wyobraziła sobie, jak musiała
wtedy wyglądać, i spuściła ze wstydu głowę.
- Nuciłam - powtórzyła.
Poczuła, jak zatrzęsło się ramię Sama.
- Następnym razem zapomnij o śpiewaniu i skup się pa
wykonywanej czynności.
- Dobrze - powiedziała cicho.
- Wiesz co?
- Tak?
- Koncentracja jest ważna, ale jeszcze ważniejsza jest wiara
w siebie. Zaufaj mi, wiem coś o tym. Musisz walczyć, aby
przetrwać na tym padole. Cukiereczku, Nie doświadczyłaś tego
nigdy w swoim bogatym, hermetycznym światku, ale zapamiętaj
sobie, nic jesteś teraz w domu w Bellon...
- Belvedere.
- Zgoda, Belvedere. Musisz stawić czoło światu, napluć mu
w oczy i powiedzieć: „Uda mi się". Do tej pory nie chciałaś w to
uwierzyć i to było jedynym powodem twoich niepowodzeń.
Masz, łyknij sobie. - Pochylił się do tyłu. chwycił stojącą lani
jedną z butelek i zębami wyciągnął korek.
- Whiskey? - Lollie skrzywiła się.
- Kiepska pewność siebie. Chociaż spróbuj.'
Dziewczyna podniosła butelkę, umoczyła usta i chciała ją
odstawić.

308

- Więcej. - Sam uniósł butelkę wyżej, aż poczuła palenie
w gardle. Przełknęła i złapała gwałtownie powietrze. Jej usta,
przełyk i żołądek ogarnął ogień.
Mężczyzna przyjrzał się jej i ponownie włożył butelkę w jej
dłonie.

- Jeszcze raz.
Dziewczyna pociągnęła kolejny łyk, a Sam podał jej korek, po
czym przesunął się ku jej nogom i zaczął rozsznurowywać buty.

- Co robisz? - spytała.
- Rozwiązuję ci buły.
- Poco?
- Żebyś mogła je zdjąć.
- Ale dlaczego?
- Ponieważ, Cukiereczku, nadeszła pora na twoją pierwszą
lekcję wiary w siebie.
- Co chcesz, abym zrobiła, mam się przejść po rozżarzonych
węglach? - Wiedziała, że musi chodzić mu o coś innego, ale jakiś
chochlik kazał jej pleść, co tylko ślina na język przyniesie.
Spróbowała jeszcze trochę whisky. Płyn nie był taki zły. Kiedy
przyzwyczaiła się do pieczenia w przełyku, zdała sobie sprawę,
że sprawia jej przyjemność cierpko-słodki smak whiskey i sposób,
w jaki rozgrzewa ją w środku.
- Nie. Nauczysz się pływać.

Sam czekał na nią w wodzie.

- Wchodzisz, czy masz zamiar tak stać całą noc?
- Możliwe, ze mam na myśli stanie. Rozmyśliłam się. - Lollie
przestępowała na brzegu z nogi na nogę, odziana jedynie
w bawełnianą podkoszulkę i pantalony i wpatrywała się z przerażeniem
w wodę. Miała wrażenie, że zostanie zaraz pochłonięta
przez groźny żywioł. Zresztą już raz się jej to dzisiaj przytrafiło.
To czysty idiotyzm z własnej nieprzymuszonej woli wchodzić do
tego ukropu i ponownie się narażać. - Lepiej zobaczę, co
z Medusą. - Odwróciła się i podeszła do prowizorycznej żerdzi
dla ptaka.
- Chrrr! Chr-nT-rrr...
Co za ironia losu - ptak spal.

Strona 187

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Nic wygląda na to, aby cię teraz potrzebowała - zauważył
Sam cierpkim tonem.
Lollie zabrakło wymówek.

- Wiesz, jak nauczyłem się pływać? - Sam kilkoma ruchami
310

nóg i jednej ręki skierował się na środek zbiornika, tam zatrzymał
się , o dziwo, udało mu się jakoś utrzymać na powierzchni.

- Jak?
- Wuj wrzucił mnie do wody z przystani nad jeziorem
|Michigan, po czym spokojnie się odwrócił i poszedł do domu.
Miałem do wyboru: albo nauczyć się pływać, albo utonąć.
- Twój rodzony wuj?
- Tak. I pamiętaj, ty i ja nie jesteśmy spokrewnieni. - Lollie
wyczula groźbę w jego głosie. Wrócił do brzegu i stanął na dnie.
Dziewczynie nie spodobał się wyraz jego twarzy, więc nieco
się cofnęła.

- Chodź, Cukiereczku, albo zabawię się w swojego wujka.
- Boję się.
- W porządku, bój się. Trochę strachu dobrze ci zrobi, nie
można tylko być niepewnym. Wyobraź sobie, ile ludzi na świecie
uczy się codziennie pływać. Jeśli ktoś inny to potrafi, możesz i ty.
Mam rację?
- Chyba tak.
- Zgadza się? - niemal krzyknął,
- Tak!
- To rozumiem. Teraz powiedz mi jedno.
- Co takiego? - spytała.
- W jaki sposób ludzie pływają?
- To głupie pytanie. Nie wiem, jak. Gdybym znała odpowiedź,
nie bałabym się.
- Zapylam inaczej. - Oparł się łokciami o krawędź skały
i patrzył w jej oczy. - Kiedy przyglądasz się pływającym
ludziom, co widzisz?
- Że pływają.
- Lollie. opisz mi to.
- Po prostu pływają. - Nie wiedziała, o co mu chodzi, i nie
rozumiała zaniepokojonego wyrazu jego twarzy. Wyglądał, jakby
znowu coś liczył w myślach.
- Patrz na mnie. - Wypłynął na środek jeziorka i wrócił. - Co
takiego robiłem? Nie mów tylko, że płynąłem.
311

Eulalia pomyślała chwile i rzekła:

- Kopałeś nogami i ruszałeś w wodzie ręką.
- Oho, dzwoneczek wreszcie zadzwonił - mruknął pod nosem.
- Co chcesz przez lo powiedzieć?
- Nieważne. A więc użyłem nóg i rąk? - mówił powoli
i cierpliwie.

- Właśnie.
- Ty też masz ręce i nogi, prawda? - Posłał jej niewyraźny
uśmiech,

- Tak. - Patrzyła na niego starając .się zrozumieć", do czego
zmierza.

- Więc i ly potrafisz pływać, zgadza się?
- Nic.
- Dlaczego, do diabła? - wrzasnął.
- Ponieważ nie wiem, jak.' - krzyknęła mu w twarz.
- A ja cię nigdy nie nauczę, jeśli nie wejdziesz do lej
cholernej wody! Dalej.'

Strona 188

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Boję się.
Sam długo milc/ał, następnie wzruszył ramionami, jakby go lo
wcale nie obchodziło i dodał:

- Chyba jednak jesteś nieudacznikiem.
Dziewczyna zacisnęła zęby, jej duma nie potrafiła tego
przełknąć. Nie brzmiało to tak ile, kiedy płakała i użalała się
sama nad sobą, ale co innego, słyszeć to z jego ust... Wydało się
jej to nie do zniesienia, wszak nie chce, aby Sam lak o niej
myślał. Westchnęła głęboko kilka razy.
Mężczyzna mruczał coś pod nosem i zaczął wychodzić z wody.

- Zaczekaj, już idę. - Podeszła do brzegu zbiornika i spojrzała
na ciemną, parującą wodę.
- Usiądź na skraju skały i pozwól, aby nogi zwisały ci
swobodnie w wodzie. Musisz się z nią oswoić. - Zbliżył się do
niej i przytrzymał jej rękę, gdy siadała.
Bardzo wolno wsunęła stopy do wody.

- Jeszcze trochę...
Opuściła nogi i zanurzyła je po łydki.
312

- Dobrze, a teraz obejmę cię w pasie, abyś mogła wśliznąć się
do wody. Obiecuję, że cię nie puszczę.
| Położył dłonie na jej biodrach, Lollie zaś zaniknęła mocno
oczy i natychmiast chwyciła go kurczowo za ramię.
- Aj! -jęknął.
- Dotknęłam twojej rany?
- Nie, wszystko w porządku. Czy mogłabyś tylko poluznić
nieco uścisk? Teraz lepiej... Lollie?
- Słucham?
- Otwórz oczy.
- Po co?
- Abyś mogła mnie widzieć.
- W jakim celu?
- Żeby nauczyć się pływać - wycedził przez zaciśnięte zęby.
Dziewczyna spojrzała na niego, ale znowu wbiła mu palce
w skórę, nogami zaś niczym żelaznym imadłem objęła go wokół
pasa.

- Coś mi podpowiada, że nie czujesz się zbył pewnie.
- Skąd wiesz?
- Bo tamujesz mi przepływ krwi.
- Och. - Polużniła ręce i zwolniła nieco uścisk nóg, nadal
jednak wykręcała do tyłu głowę i w panice oglądała się za siebie.
- Spróbujmy czegoś innego - zaproponował. - Chwyć mnie
za szyję, a ja przytrzymam ci rękami biodra i zanurzymy się
razem aż po szyję. Pozwól, aby twoje ciało zawisło w wodzie,
spróbuj przyzwyczaić się do lego uczucia, dobrze?
Eulalia pokiwała głową.

- Lollie, puść moje nogi.
- Och. - Spojrzała w dół. Czuła się lepiej, kiedy mogła się go
trzymać. - Muszę to zrobić?
- Tak.
Powoli zwolniła uścisk.
Przez jakiś czas Sam chodził tak wzdłuż brzegu z Lollie wiszącą
mu u szyi. Jej ciało wirowało z każdym jego ruchem i już wkrótce
dziewczyna przestała być taka spięta. Wydawało się jej to zabawne.

313

CUKIERECZEK

- Nie jest tak żle - zaśmiała się lekko.
- Uważam, że jesteś już gotowa do nauki unoszenia się na
powierzchni wody. Chwycę cię teraz od spodu, jakbym chciał cię

Strona 189

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

podnieść, zgoda?
- Dobrze.
Wsunął jej jedną rękę pod plecy, a drugą złapał pod kolana.
W tym momencie nieoczekiwanie pojawił się problem. Gdy tylko
poczuła dotyk męskiego ramienia na gołej skórze, cała zesztywniała.

- Nie upuszczę cię - tłumaczył cierpliwie, źle rozumiejąc jej
zachowanie.
Lollie próbowała tak przesunąć nogi, aby trzymał ją przez
materiał pantalonów.

- Przestali się tak kręcić, bo możesz mi się wyślizgnąć.
-Poprawił nieco ułożenie rąk i zanurzył jej ciało w wodzie. - Nie
puszczę cię, więc wyprostuj nogi i pozwól, aby ręce zwisały
równo wzdłuż ciała... Dobrze, a teraz odchyl głowę do tyłu
i rozluźnij mięśnie karku, są za bardzo napięte. Wyobraź sobie.
że leżysz na miękkim łóżku, niech woda cię lekko kołysze Nie
obawiaj się, będę trzymał ręce pod tobą. żebyś nie zatonęła.
Odpręż się i leź.
Dziewczyna zamknęła oczy i pozwoliła, aby woda ją delikatnie
obmywała. Poczuła się jak w raju.

Sam jęknął pod nosem i Eulalia otworzyła oczy. Mężczyzna
nie patrzył na jej twarz, wzrok miał utkwiony nieco niżej, gdzieś
na jej ciele. Pewnie obserwuje, czy nie tonę, pomyślała i zamknęła
ponownie oczy.

- Jakie to miłe uczucie - stwierdziła leniwie.
- Aha.
- Tu jest tak ciepło i wygodnie.
Sam znowu jęknął.
- Dobrze się czujesz? - zapytała zerkając na niego.
Wziął długi, głęboki oddech i oderwał wzrok od jej ciała. Nie
odpowiedział, obserwował tylko jej twarz. Potem odezwał się
stłumionym głosem:

314

- Cofnę teraz ręce. Najważniejsze, to nie usztywniaj ciała
-ostrzegł ją i mruknął pod nosem, że sam jest już wystarczająco
sztywny.

- Co?
- Nic takiego, odpręż się. - Pochylił się do przodu, tak że miał
twarz na poziomie jej brzucha. Ostrożnie cofnął ręce.
Eulalia utrzymała się na powierzchni.

- Udało się! Sam. popatrz, pływam!
- Tak. chyba dasz sobie radę - zamknął oko i znów głęboko
odetchnął.
- Pozwól mi samej spróbować.
- Proszę bardzo, ale to nic takie proste.
- Czy coś się stało?
- Tak. ale to w żaden sposób nie dotyczy ciebie. Nie martw
się. Spróbuj popływać, a ja sobie tutaj postoję i... popatrzę.
- Oparł się łokciami o brzeg źródełka i obserwował ją. Dziewczyna
czuła na sobie jego gorące spojrzenie za każdym razem,
gdy przepływała koło niego. Opanowała ruchy nogami, potrafiła
więc przepłynąć na plecach cały zbiornik. Wróciła w końcu do
niego, chwyciła się brzegu i uśmiechnęła.
- W porządku, jestem gotowa.
Mężczyzna nic nie odpowiedział, patrzył tylko na nią z zaciśniętymi
zębami, jakby z czymś walczył. Policzek zaczął mu
drgać nerwowo.

- Nic pouczysz mnie jeszcze?
- Tak, Cukiereczku, zdaje się. że cię nauczę niejednego.
- Dobrze, więc zaczynajmy.

Strona 190

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Stał w miejscu dłuższą, chwilę, po czym podszedł do niej,
podniósł do góry i trzymał wysoko.

- Co robisz? - spytała.
Sam przesunął rozpalony wzrok z jej twarzy na piersi. Eulalia
spojrzała w dół i zapragnęła natychmiast umrzeć. Przez bieliznę
widać było wszystko - czubki wystających piersi, pępek i ciemny
zarys włosów między nogami.

- Och, mój Boże! - westchnęła przerażona.
315

Sam przybliżył twarz i pocałował ja. lak mocno, jakby chęć
powstrzymania tego była ponad jego siły. Potężną dłonią przytrzymywał
jej głowc. językiem zaś musnął jej usta. Dziewczyna
marzyła, aby zrobić to samo. Gdy ich języki spotkał)' się
w namiętnym pocałunku, mężczyzna zamruczał z zadowolenia.

- Smakujesz jak whisky, wspaniała, wiekowa whisky - szepnął
jej w ucho.

- Och... Sam,
Ich usta ponownie się zetknęły i Jankes, przymknąwszy oczy,
upajał się jej smakiem. Opuścił ją powoli, centymetr po centymetrze,
aż Eulalia zawisła mu na szyi. Cudownie jest dotykać
jego ciała, pomyślała. Czuła w środku coś dziwnego i miała
ochotę nigdy nie wypuszczać go z objęć.

Sam nadał trzymał jedną ręką jej głowę, druga przesunął
niżej na talię i pośladki dziewczyny. Przycisnął ją do siebie
i poruszył powoli biodrami. Lollie złapała rytm i odpowiedziała
podobnym mchem. Ręka mężczyzny powędrowała znowu do
góry - chwycił z jednej strony jej podkoszulek i zsunął go
szybkim ruchem aż do pasa. Oderwał się od jej ust i spojrzał
w dół. Eulalia poszła za jego wzrokiem i ujrzała swą obnażoną

pierś przylegającą do gęstych, kręconych włosów na torsie
mężczyzny. Sam jęknął cicho i odgłos ten poruszył nią nie
mniej niż drażniąca ręka.

Uniósł ją nieco, tak aby mieć pierś dziewczyny na wysokości
swoich ust. Loilie odchyliła głowę i rozkoszowała się niezwykłym
uczuciem, wywołanym dotykiem języka ojej twardniejący sulek.
Kiedy myślała już, że zacznie krzyczeć, marząc niejasno o czymś
więcej, poczuła, że mężczyzna otwiera szeroko usta, wciąga jej

pierś i kąsa ją lekko zębami. Eulalia westchnęła głośno i Sani
ponownie pocałował ją w usta.

Delikatnie pieścił pierś dziewczyny, lo chwytając ją kciukiem
i palcem wskazującym, to obejmując całą dłonią. Potem zsunął
Lollie podkoszulek z drugiego ramienia, obiema rękami ujął jej
pośladki i mocno przycisnął do swojej twardej męskości, odcinającej
się wyraźnie na tle mokrej bielizny. Zbliżył się do niej.

316

o tego samego czułego miejsca, którym się kiedyś zachwycał
wkładając weń palce mówił, że jest tak wilgotne i gorące. Teraz
również takie było, ogarnięte nieznośnym, gwałtownym żarem,
objęła go nogami, bynajmniej nie z obawy przed wpadnięciem
do wody, ale po to. aby ich ruchy stopiły się w jedno. Podświadomie
czuła bowiem, iż to pomoże choć na chwilę ugasić
ogień trawiący jej wnętrze.

Sam położył ją na brzegu jeziorka i zaczął zdejmować z niej

Strona 191

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

ubranie. Dziewczyna znieruchomiała i złapała go niepewnie za

nadgarstki. Nie odrywając od niej wzroku puścił ubranie i palcami
głaskał tylko miękkie uda. przykryte nadal bielizną. Dotykał
i gładził, nie próbując nawet zbliżyć się do jej rozpalonego łona.
Masował zmysłowo wnętrza ud. idąc powoli w górę. począwszy
od kolan. Przebiegał palcami po mokrym materiale i ani na
chwilę nie przestawał patrzeć jej w oczy. Miała uczucie, że
obserwuje najmniejsze drgnienie jej ciała, każde westchnienie
wymykające się ż jej zaschniętych warg i każdy grymas twarzy.
Sam śledził ją i coraz hardziej zwalniał ruchy rąk.

Wreszcie przesunął prawą dłoń ku jej lalii, dotknął przytrzymujących
bieliznę tasiemek i ostrożnie rozwiązał. Potem
ściągnął jej koszulę i majtki i odrzucił daleko za siebie. Musnął
ją delikatnie jednym palcem i dziewczyna krzyknęła z rozkoszy.

Sam przycisnął do jej łona rozpaloną dłoń i wsunął w nią
palec. W oczach Eulalii pojawiły się łzy. Kciukiem raz po raz
dotykał najczulszego punktu, a kolejnym palcem otwierał jej
wejście. Poruszał rytmicznie całą dłonią, wdzierając się do
środka i wycofując, a dziewczyna wyszła mu na spotkanie,
unosząc wyżej biodra. Pochylił się nad nią i zatrzymał twarz

o milimetry od jej oczu. Ruszał palcami coraz szybciej, ustami
zaś muskał jej wargi i łapał jej przyspieszony oddech.
- Chodź, moja słodka, chodź' - szeptał jej do ucha zagłębiając
w niej palce i naciskając mocniej kciukiem.
Loilie krzyknęła głośno i wyprężyła się cała.
Drżała w jego ramionach i upajała się rozkoszną bliskością ich

ciał - pragnęła, aby to trwało wiecznie. Sam tymczasem wyszedł
317

z wody. zsunął spodenki i położył się na niej podpierając rękoma
dla złagodzenia swojego ciężaru. Wargami lekko łaskotał jej usta.

- Chce więcej - szepnął. Pocałował ją długo i namiętnie. Ręka
objął jej pierś, potem nieskończenie powoli przesunął dłonią
w dół, najpierw po żebrach, potem na brzuch, aż dotarł do
pokrytego włosami wzgórka. Przerwał na moment, chwycił jej
dłoń i położył sobie na piersi, a jego sutek stał się tak samo
twardy jak u dziewczyny. Puścił ja i powrócił do głaskania jej
piersi, Eulalia zaś wędrowała dłonią coraz dalej, zafascynowana
odkrywaniem męskiego ciała.
Kiedy Sam przesunął rękę na jej rozpalone łono. dłoń dziewczyny
również opadła i natknęła się na sztywny, gorący kształt.
Lollie momentalnie się cofnęła. lecz Sam pochwycił jej dłoń
i przycisnął mocno do swojego członka.

-: Zrób to - szepnął. Trzymał jej rękę, aż oplotła go palcami,
a wtedy jęknął z wyraźna ulga. - Och. tak. Obejmij mnie, jeszcze...
Opuściła drugą rękę i chwyciła go oburącz. Mężczyzna poruszył
biodrami i jej dłonie zaczęły ślizgać się w górę i w dół.

Sam sięgną! ręką między jej nogi. znowu wsunął w nią palce,
zagłębiając się i wychodząc w równym, drażniącym rytmie. Tym
razem jego ruchy były szybsze, bardziej zdecydowane, niemal
natarczywe.

Raptem westchnął i przytrzymał jej ręce, a potem uklęknął
i pociągnął ją na siebie. Oparł się na piętach, przytulił dziewczynę
i namiętnie pocałował.

- Chcę cię poczuć w środku. - Uniósł ją tak, aby nogami
objęła go w pasie i swym gorącym wnętrzem dotykała jego

Strona 192

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

nabrzmiałej męskości.
Teraz zrozumiała, lecz nic chciała zastanawiać się i myśleć,
w tej chwili liczyły się tylko uczucia- Jej ciało było tak napięte,
że nawet najlżejsze muśnięcie wywoływało w niej gorące
dreszcze. W odpowiedzi dotknęła ustami jego warg;

- Chodź do mnie - szepnęła, zanim zamknął jej usta pocałun
kiem. Chwycił ja za biodra i przesunął w górę i w dół, wzdłuż
naprężonego członka.
318

Potem podniósł ją lekko, zagłębiając się w niej samym
czubkiem, podobnie jak wcześniej czyniły to jego palce. Jednocześnie
dotknął kciukiem i pieścił ów wrażliwy punkt między
nogami, pocierał go i zataczał palcem małe kółka. Dziewczyna
jęknęła i przylgnęła do niego całym ciałem, pragnąc wszystkimi
zmysłami sycić się smakiem miłości.

Sam natychmiast odgadł jej gotowość i w lej samej chwili
pchnął mocno w górę. Poczuła ostre szarpnięcie i piekący ból,
jednak cudowne wrażenie pełności kazało jej o tym zapomnieć.
Ogarnęło ją uniesienie i chciała już tylko zatracić się w rozkoszy.

Mężczyzna z wolna poruszał się w niej w górę i w dół i Eulalia
otworzyła oczy, żeby na niego popatrzeć. Spoglądał na nią z laką
tkliwością i uczuciem, że łzy same popłynęły jej z oczu. Sam
pochylił głowę i zachłannie przywarł ustami do jej piersi, wciąż
głodny jej ciała, ciągle nienasycony. Jego ruchy - rytmiczne,

zmlysłowe pchnięcia sprawiły, że znowu narastało w niej napięcie.

Dziewczyna uniosła biodra i splecionymi nogami starała się go

przyciągnąć.

- Nie ruszaj się - szepnął przerywając niespodziewanie.
Eulalia zastygła w objęciach mężczyzny. Czuła bicie jego
serca i ciepło ciała, które rozgrzewało ją znaczie bardziej niż
płomienie palącego się z tyłu ogniska.

Sam nadal ją wypełniał, nieruchomy i twardy jak skala.

Ognisko za ich plecami powoli wygasało.

Wyczerpana, leżała oparła o jego piersi; jedyne, co ja podtrzymywało,
to ręka Sama. Mężczyzna wsunął dłoń pod jej lewe
kolano i uniósł je.

- Jeszcze. - Znowu się poruszył i zaczął wykonywać twarde
i szybkie pchnięcia, które doprowadzały ją do szaleństwa. Trwało
to długie minuty. Nie mogła uwierzyć, że to się znowu dzieje, że
mężczyzna wbija się w jej ciało coraz mocniej i szybciej, aż
porywa ją obezwładniająca ekstaza. Całe jej wnętrze pulsowało
z taką siłą, że zaczęło się jej kręcić w głowie. Mężczyzna jęknął
głucho i zanim całkiem straciła świadomość, poczuła, że i nim
wstrząsają dreszcze.
319

Sam spojrzał na Lollie śpiącą słodko w jego ramionach. I ta
dziewczyna uważa się za życiowego nieudacznika! Zaśmiał się,
widząc oczywistą ironię tego stwierdzenia. Odkrył w niej coś,
w czym bezsprzecznie nad nim górowała. Mała dziewica z Południa,
której zdarza się mówić dłużej niź myśleć, zabrała mu
właśnie cząstkę duszy.

Oparł się na łokciu i patrzył, jak śpi. Nie rozumiał samego

siebie. W tej dziewczynie nie ma przecież niczego nadzwyczaj

Strona 193

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

nego- Miał już w życiu piękniejsze kobiety, a niektóre z nich

posiadły wszystkie arkana sztuki miłosnej i potrafiły sprawić mu

największą przyjemność. Jednak z niewyjaśnionych bliżej powo

dów gorące uczucia gasły szybciej niż płomienie ogniska.

Z nią było inaczej. Przy Eulalii nie miał ochoty szukać nowych

wrażeń, coś go przy niej trzymało i wiedział, że mógłby zostać

z nią aż do śmierci. Nawet nie potrzebowałby wtedy nieba.

Ta jedna myśl wystarczała, aby powalić na kolana olbrzyma.

Przeraził się powtórnie, nic jest wszak olbrzymem. Jest tylko

wychowankiem slumsów, zawodowym żołnierzem i człowiekiem,

który robił w życiu wiele nic zawsze najpiękniejszych rzeczy.

O większości z nich nawet nie mógłby jej opowiedzieć, nie

potrafiłaby tego zrozumieć. Jej świat zbyt różni się od jego.

Są lak bardzo odmienni, że, będąc razem, musieliby się
zniszczyć - jedno zostałoby wchłonięte przez drugie, jak woda
i sól, jak drzewo i ogień. Miał przeczucie, że lo z niego nic by
nie zostało.

Dziewczyna wciąż spała głęboko. Sam patrzył na nią i coś
w jego duszy mówiło, iż la gra jest warta każdego ryzyka. Jednak
jego rozum, jego logiczny umysł podpowiadał, że to nieprawda.
Lollie LaRue i Sam Forester nie mają przed sobą wspólnej
przyszłości i tylko od niego zależy, czy oboje będą o tym
pamiętać.

Lollie obudziła się, wciąż czując na wargach smak Sama.
Westchnęła. Zamierzała otworzyć oczy, aby go zobaczyć, lecz
równocześnie nie chciała, żeby sen się skończył. A był to sen
cudowny. Śniła o mężu, który szeptał jej czule: "JESZCZE",

o domu pełnym śmiejących się dzieci, mających ciemne włosy
Sama oraz niebieskie oczy rodziny Calhounów.
Przeciągnęła się pod kocem. Ciało bolało ją w miejscach,
z których istnienia nawet nie zdawała sobie sprawy. Byt to jednak
zupełnie inny, nowy rodzaj bólu, coś wspaniałego, co namacalnie
dowodziło, iż zeszła noc nie była tylko snem. Wspólnie z Samem
przeżyli wczoraj prawdziwie magiczne chwile. Po raz pierwszy
zaznała wzruszeń, o których nie miała dotąd pojęcia. Co więcej,
chciała ich doświadczać przez resztę życia...

Zaiste, to zadziwiające, jak bardzo można się zmienić w ciągu
kilku tygodni. Nie sądziła również, że tak prędko zmieni zdanie
na temat Sama. Jego szorstkość, arogancja i drzemiące w nim
skłonności do ryzyka to cechy, z którymi nie potrafiła się na

321

początku pogodzić, a teraz nic dość, że ją intrygowały, to nawei
pociągały. Odkryła przyczyny jego oschłości. To, CO Z początku
wydało się jej irytującym brakiem wychowania, okazało sie
w istocie poczuciem dumy i otwartością charakteru. Niebezpieczna

Strona 194

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

z pozoru strona Sama Forestera nie była czymś, czego się
należało obawiać.

Gdzieś po drodze, nie wiedzieć, kiedy i w jaki sposób, zakochała
się w nim bez pamięci. Teraz marzyła o tym, aby wziął
ją w ramiona i mocno całował, tak jak poprzedniej nocy. Jego
pocałunki sprawiały bowiem, że w jej duszy wschodziło słońce.

Westchnęła i otworzyła oczy. Nie było go w pobliżu. Przekręciła
się leniwie i ujrzała Sama przy wejściu do jaskini.
Siedział w tej samej pozycji, co kiedyś w więzieniu u pułkownika
Luny - oparty o ścianę, z podkurczonymi kolanami i bezładnie
zwisającymi rękoma. Wpatrywał się w bezruchu w padający
deszcz i nagle odwrócił głowę w jej stronę, jakby wyczuwając
spojrzenie dziewczyny.

- Dzień dobry - Eulalia uśmiechnęła się promiennie, owinęła
kocem i wstała. Boso podeszła do niego i stanęła w oczekiwaniu,
że coś powie.
Mężczyzna jednak nie odzywał się.

Dziewczyna poczuła się nieswojo. Zbliżyła się nieco i usiadła
wtulając się w koc. Sam ciągłe nic nie mówił, położyła więc dłoń
na jego ręce i powoli przesuwała po niej palcami.

Jankes patrzył na nie przez dłuższą chwile. Przykrył w końcu
jej dłoń swoją i Eułalia poczuła się lepiej - na dwie sekundy.
Zdała sobie bowiem sprawę, że nie położył dłoni, aby odwzajemnić
uczucie, tak jak to czynił po wielckroć ostatniej nocy. Zrobił
tak, żeby zatrzymać jej palce.

- Przestań - powiedział szorstko. Właściwie był to rozkaz
wydany chłodnym, bezosobowym głosem.
- Sam, myślałam, że my...
Przygniótł ją jednookim spojrzeniem.
- Miałam na myśli ciebie i mnie... Dlaczego się tak zachowujesz?
322

-Jak?

- Tak, jakby nie było wczorajszej nocy.
- A niby co takiego się wydarzyło?
Eulalia patrzyła na niego w milczeniu, oszołomiona i niezdolna
do logicznego myślenia.

- Spodziewałaś się róż i bicia w dzwony? Przykro mi.
Cukiereczku, to nie ze mną.
Jego słowa wreszcie dotarły do niej. Nagłe poczuła ból
w piersiach, jakby coś w niej pękło.

- Nazwijmy rzeczy po imieniu. To tylko udany seks, zapewne
zresztą sprowokowany okolicznościami, od dłuższego czasu
jesteśmy blisko ze sobą.
W tym momencie słońce zgasło na jej jasnym niebie. Starała
się normalnie oddychać, ale przygniatał ją ogromny ciężar.
Rozpacz ścisnęła jej gardło i zapiekły ją oczy. Była bezsilna
wobec ogromu nieszczęścia, jakie na nią spadło, i narastającego
poczucia krzywdy. Kocha go, ale on nie odwzajemnia tego
uczucia.

- Och... - szepnęła i odsunęła się parę kroków w głąb jaskini.
Nie potrafiła już dłużej przebywać w pobliżu mężczyzny, który
ją tak upokorzył. Wzbierał w niej wstyd, toteż odwróciła się do
niego plecami. Była tak zdruzgotana, że łzy same płynęły jej po
twarzy. Jeszcze nigdy nie płakała w milczeniu, ale też nigdy
przedtem nie straciła dla kogoś serca. W dodatku zakochała się
w mężczyźnie, którego zupełnie nie obchodzi. Jak mógł jej to
zrobić? Sam Forester nie ma serca.
Zanim pojedyncze promienie słońca przebiły się przez chmury,

Strona 195

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Lollie podjęła decyzję. Przestało padać już kilka godzin wcześniej,
a teraz, gdy zaczęło świecić słońce, nie miała zamiaru dłużej niż
konieczne znosić jego humorów. Spędzili w jaskini długie,
ciężkie od milczenia godziny, w czasie których jedynymi odgłosami
były dość rzadkie okrzyki Medusy i trzask rozłupywanych
przez nią orzeszków.

323

Minęło trochę czasu i jej uraza przekształciła Sie w gniew.
Teraz była naprawdę wściekła, nic dlatego, że Sam jej nie kocha

- choć to nadał bolało, ale że potraktował ją tak przedmiotowo,
nic zważając na uczucia, zupełnie jak jej bracia i ojciec. Miała
ochotę odpłacie mu pięknym za nadobne, nie potrafiła już
powstrzymać wzburzenia, musi walczyć o swoje.
I zacznie to robić od zaraz.

Doskonale wiedziała, jak działa na niego Medusa, więc
odśpiewała wraz z nią pełen repertuar piosenek. Za każdym
razem, gdy Szpak skończył zwrotkę. Lollie nagradzała go orzeszkiem
i z wielka przyjemnością przyglądała się. jak Sam wzdryga
się na charakterystyczny odgłos chrupania. Trzask! Chrup, chrup,
chrup! Wreszcie mężczyzna wstał, skrzywił się i napomknąwszy

coś o potrzebie przyniesienia drzewa, wyszedł.

Lollie zamierzała zrobić dokładnie to samo. tyle że już nic
wróci. Jankes radził jej napluć całemu światu w oczy. Cóż, teraz
właśnie tak uczyni. Skoro Sam jej nie chce. w porządku. Po tym.

jak ją skrzywdził i wykorzystał, nie zasługuje nawet na splunięcie.
Podniosła leżący koło niej woreczek i podeszła do Medusy.

- Chodź, wskakuj mi na ramię, idziemy na mały spacer.
Ptak sfrunął na nią i zaczął gwizdać „Dixie". Lollie zbliżyła
się do wejścia do jaskini, lam zatrzymała się i spojrzała w dół.
Już kiedy znaleźli to miejsce, podejście zboczem wydało jej się
dość ostre. leraz jednak, po długotrwałych opadach i wymyciu
części ziemi góra wyglądała bardzo stromo.

- Pluń na ten Świat, LolJie - powiedziała głośno dziewczyna.
Wyprostowała ramiona, dała szpakowi orzeszka i ruszyła dziarsko
w stronę rosnącego po prawej stronic drzewa.
Sam wspinał się pod górę z naręczem drew na ognisko.
Powziął ostatecznie decyzję, co było o tyle łatwe, że nie
towarzyszył mu już skrzek tego nieznośnego ptaka. Porozmawia
z Lollie i spokojnie jej wyjaśni, że dla nich dwojga nie ma
przyszłości. Doszedł do wniosku, ż.e to uczciwe postawienie

324

sprawy i dziewczynie łatwiej się będzie pogodzić z zaistniałą
sytuacją. Nie potrafił zapomnieć nieszczęśliwego wyrazu jej
twarzy, pełnej wstydu i upokorzenia, które starała się przed nim
z taką dumą ukryć. Lollie LaRue udało się trafić do jego serca

- opętała go ta maia kobieta z Południa, chociaż nigdy by nie
przypuszczał, że coś takiego jest w ogóle możliwe.
Oboje tak bardzo różnili się od siebie! Ona miała cieszącą się
poważaniem rodzinę, pozycję i bogactwo. W najśmielszych
snach nie mógłby się z nią równać, chociaż on także uzbierał
sobie nielichy majątek. Dzięki zarobkom z ostatnich dziesięciu
lat był w stanie w każdej chwili spokojnie porzucić dotychczasowe
zajęcie, ale, prawdę powiedziawszy, nigdy o tym poważnie nie
myślał. Każdy inny sposób życia wydawał mu się zbyt nudny.
Naturalnie nie umie robić niczego innego. Odkąd pamięta, jego

Strona 196

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

żywiołem była walka - z początku w obronie życia i swej pozycji
w slumsach, a potem dla pieniędzy i przygody.
W przeciwieństwie do tego życie Eulalii toczyło się gładko
i nad wyraz spokojnie. Nie musiała o nic walczyć, wszystko
podawano jej na tacy tylko dlatego, że urodziła się w majętnej
i powszechnie szanowanej rodzinie. Takiego rodzaju względów
Sam nie potrafił zrozumieć ani szanować. Tak naprawdę jeszcze
nie wiedział, co go w niej pociąga. Jednak cokolwiek to było,
.zaważyło na jego losach na dobre.
Jeśli chodzi o Eulalię, wierzył, iż czas zagoi jej rany i dziewczyna
wybije go sobie z głowy, jeszcze zanim dotrze do domu. Wątpił
jednak, czy sam będzie mógł kiedyś zapomnieć jej twarz i sposób,
w jaki zniknęła z niej radość, starta za jego sprawą przez zmieszanie
i poczucie krzywdy. Dobrze wiedział, że im prędzej położy temu
kres, tym lepiej. To jednak nie czyniło jego zadania lżejszym.
Miał ochotę zapomnieć o wszystkim i powtórzyć szaleństwa
zeszłej nocy - całować do utraty tchu i połączyć w jedno ich
ciała, aby już nic nie było ważne. Jednakże rozum przestrzegał,
że nawet same myśli o tym grożą mu niebezpieczeństwem, tak
jakby świadomie wybrał drogę zguby. Jednego był pewien, jakaś
jego część zbłądziła.

325

Doprawdy, życie potrafi płatać ludziom figle... Kto by pomyślał?
Lollie LaRue i on. Sam Forester - nie do wiary! Jezu
Chryste, ale wpadł.

Potrząsnął głową godząc się na to, co nieuniknione. Wspiął
się ku wejściu do jaskini i rzucił na progu przyniesione drewno.
Wyprostował sie i rozejrzał dokoia. To dziwne, lecz nie widział
nigdzie Lollie. Wszedł głębiej i rozglądał po ciemnych zakamarkach.

Pusto,

Jego serce ścisnęła trwoga. Podbiegł do jeziorka - znowu nic.
Wtedy zdał sobie sprawę, że zniknął również i ptak. Ta głupia
kobieta wyszła stąd, i to sama.

- Cholera - mruknął pod nosem, podbiegł do wyjścia i spojrzał
po zadrzewionym terenie. Wprawne oko mężczyzny przeczesało
każdy skrawek widoczny z jaskini. Nigdzie jednak nie dostrzegł
jakichkolwiek oznak jej obecności. Przykucnął, szukając na
miękkiej ziemi śladów dziewczyny. Odciski jej butów prowadziły
wschodnią stroną zbocza i Sam, podążając ich śladem, dotarł do
pierwszego drzewa.
Tam znalazł po chwili dwie łupinki po orzeszkach i uśmiechnął
się z ulgą. To nie będzie trudne zadanie. Dziewczyna i ptak
zostawiali ślady, po których dotarłby nawet ślepy, a nie tylko
jednooki żołnierz.

Cicho! - Lollie szepnęła do Medusy i wsłuchiwała się
z niepokojem w odgłosy dżungli. Mogłaby przysiąc, że coś
słyszała. Wyjrzała zza grubego pnia porośniętego bluszczem
akurat w momencie, gdy przebiegło koło niej zwierzę podobne
do kreta. Miało małe, wyłupiaste oczy, które przywiodły jej na
pamięć szpetne oblicze pułkownika Luny.

Rozejrzała się po gęstym lesie i poczuła się nieswojo. Jeszce
chwilę słuchała dobiegających ją pomrukiwań, gwizdów i skrzeków.
Niektóre ptaki siedzące wysoko wśród konarów drzew
wydawały okrzyki do złudzenia przypominające odgłosy konają

cych ludzi. Im głębiej zapuszczała się w las, tym bardziej
przerażające stawały się hałasy, robiło się też coraz ciemniej.
Zerknęła w górę. chmury zupełnie wchłonęły resztki błękitnego

Strona 197

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

nieba, a w dodatku wydało się jej, że usłyszała w oddali

grzmienie burzy.

- Kra! Chciałabym być w Dixie, hura, hura. hura!
- Ja również, Medusa. - Lollie rozejrzała się po gęstym,
wysokim lesie. Liany zwisały wokół niej jak węże i przerażały ją
ile okropne hałasy.
- Wiesz co? To było giupie wyruszać tak
daleko samemu.

- Kra! Głupia dziwka! - Medusa zniżyła głos udając mamrotanie
Sama.
- Czy Sam znowu mnie tak nazwał?
- Kra! Cholerny Jankes!
Dziewczyna uśmiechnęła się. Ostatecznie ptak ma do tego
prawo.

- Dostałby niezłą nauczkę, gdybym teraz wróciła i zaczęła mu
dokuczać i sprawiać kłopoty. Nie zapomniałby tego, co mi zrobił.
Prawdę mówiąc... - Zwróciła głowę do Medusy. - Wiesz co? Nie
powinnyśmy były odchodzić. To on zachował się jak... no cóż,
jak Sam. Prawda. Medusa?
- Kra! Jestem Medusa. Jestem szpakiem, a Sam to osioł!
- Nie mam zamiaru sprzeczać się na ten temat - rzekła Lollie.
Po głowie chodził jej nowy pomysł, o wiele lepszy i bardziej
bezpieczniejszy od bezładnej ucieczki w dżunglę. - Skoro
problemem jest Sam, czemu w ogóle opuszczałyśmy jaskinię? To
głupi pomysł. - Zamilkła i pomachała ostrzegawczo palcem.
- Ale nie zdradź mu, że tak powiedziałam. Wolałabym raczej
umrzeć, niż przyznać, że miał rację. Wracamy - zdecydowała
Eulalia podając szpakowi kolejny smakołyk. - Może i mnie nie
kocha, ale leż długo nie zapomni, już ja się o to postaram.
- Odwróciła się i pomaszerowała drogą, którą przyszła.
Po dziesięciu minutach, gdy dotarła na skraj lasu. zaczęło
znowu padać. Spojrzała w górę w stronę ciemnego wejścia do
jaskini. Jeśli skieruje się w prawo, dotrze do groty bez konieczno

326

327

ści wspinania się po siromym zboczu. Z dołu zauważyła, że druga
strona jest mniej zdradliwa.

- Chodź, Medusa. wrócimy szybszą drogą. - Zeszła ze ścieżki
w momencie, gdy na dno wąwozu zaczęły spadać pierwsze
krople deszczu.
Lało jak z cebra, zmywając wszelkie ślady. Sam długo krążył
wokół drzewa, przy którym znalazł odciski butów Eulalii i starał
się ustalić kierunek, w którym poszła. Podejrzewał, że podążyła
na południowy wschód, pospieszył więc dalej w tę stronę,
kierując się bardziej wyczuciem niż racjonalnymi przesłankami.

Przyłożył ręce do ust i krzyknął:
-Lollie! Lollie! - Nasłuchiwał uważnie, ale jedyną odpowiedzią
było bębnienie deszczu i daleki odgłos grzmotów.
Zagwizdał, jak czynił to Jim, chcąc przywołać Medusę. lecz bez
skutku.
To jego wina. Potraktował ją bezdusznie i szorstko, choć
właściwie tego nie chciał. Nie miał jednak pojęcia, że dziewczyna
tak ostro zareaguje. Chociaż po zastanowieniu stwierdził, iż
powinien był to przewidzieć. To właśnie jedna z tych idiotycznych
rzeczy, o jakie mógłby ją posądzić, szczególnie w takiej sytuacji.
Nie wybaczy sobie, jeśli coś jej się stanie. Oparł się o pień
drzewa, aby schronić się przed ulewą. Ponownie przyłożył ręce
do ust i krzyknął jej imię.

Strona 198

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Bez echa.
Brodził w błocie sięgającym mu prawic do kolan. Korzenie
drzew obmywała woda. niosąca ze sobą liany, części roślin
i rozmaite rzeczy zmiecione po drodze wartkim prądem. Na
domiar złego mignęła mu przed oczami walcząca z nurtem żmija
wampirowa. Taki potok mógł znieść to lub inne jadowite
stworzenie wprost na Eulalię, a ona się nawet nie spostrzeże, co
ją ukąsiło.

- Lollie! Lollie! - zdzierał sobie gardło potykając się w błotnistej
mazi.
328

Prawie czarne już niebo przeszyła błyskawica, a deszcz zacinał
tak ostro, że ledwie widział. Nadepnął butem na śliski kawał
ziemi i zaczął się staczać w dół, niesiony potokiem błota i wody.
Chwycił wystającą gałąź i podciągnął się do góry, skąd mógł
obserwować przepływający strumień.

Wzbierało w nim niewyobrażalne uczucie rozpaczy; musi ją
odnaleźć!

Po godzinie wciągnął się na kolejny pień. Dno doliny zdążyło
się zamienić przez ten czas w jezioro. Najgorsze, że zapadły już
ciemności. Spojrzał za siebie. Wiedział, że nie zdoła jej zobaczyć
i odnaleźć w tym deszczu. Wspiął się po zboczu w stronę jaskini.
Może uda mu się rozpalić ognisko i choć w ten sposób dać

o sobie znać. Jeśli dziewczyna ujrzy płomień, może wróci.
Ogarnął go gniew. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się taki
bezradny, zdany wyłącznie na łaskę losu. Teraz mógł tylko
czekać. Z tej bezsilności miał ochotę w coś uderzyć, ale to nie
zdałoby się na nic, stracił wszelką kontrolę nad sytuacją.

Zbliżył się do drzew rosnących wzdłuż groty. Ziemia znowu
się osunęła i Sam poturlal się w dół zbocza. Leżał w błotnistej
wodzie i patrzył w górę. Droga do jaskini wydawała się bardziej
stroma niż przedtem, biegła prawie pionowo w górę. Poza tym
padało tak obficie, że sięgał wzrokiem jedynie do połowy zbocza.
Odgarnął z czoła mokre kosmyki i złapał wymytą przez wodę
plątaninę długich korzeni. Powoli się po nich podciągnął, nie
zważając na to, że co jakiś czas zsuwa się w dół, gdy pękał jeden
z mniejszych. Jakimś cudem udało mu się wspiąć do podstawy
drzewa. Nie było tu lak ślisko i Sam znalazł solidniejsze oparcie
dla nóg. Objął rękami gruby pień i podciągnął się do góry. Potem
zatrzymał się, aby złapać oddech, a po chwili skierował ku
kolejnemu drzewu i w ten sposób powoli przedzierał się w górę
zbocza.

Zupełnie wyczerpany dotarł wreszcie w pobliże jaskini. Deszcz
nieco zelżał i Sam dostrzegł palący się w środku ogień. Nagle
niebo przeszyła błyskawica, zagrzmiało i tuż nad Samem przeleciał
potężny kawał odłupanej ziemi. Ledwie żywy, doczołgał się

329

w końcu do wejścia i leżał tam parę minut z głowa opartą na
omdlałych rękach, dysząc z wysiłku po nadludzkich zmaganiach
z błotnistym żywiołem.

- Nie. nie. Posłuchajcie uważnie. To brzmi tak; „Popatrz,
popatrz, popatrz, Dixieland'\

Sam poderwał głowę na dźwięk głosu Lołłie. Siedziała w suchym,
ciepłym kręgu przed ogniskiem i uczyła grupę tubylców
z plemienia Igorot słów tej cholernej piosenki. W dodatku coś

Strona 199

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

jadła. Wytarł błoto z twarzy i pociągnął nosem, gdy doszedł go
smakowity zapach pieczonego mięsa. Nie jadł takich specjałów
od kiedy opuścili obóz.

Dziewczyna rzuciła za siebie obgryzioną kość i wyciągnęła
rękę. Jeden ze zgromadzonych posłał jej pełen czci uśmiech, po
czym odciął plaster mięsa z zawieszonego nad ogniskiem udźca.
Siedziała niczym królowa pośród poddanych, jadła mięso i wygłaszała
mowy, z których tubylcy nie rozumieli ani słowa.

Sam, idąc tu, miał przed oczami przerażające obrazy nieszczęść,
jakie mogły ją spotkać Bał się, że jest ranna albo i jeszcze gorzej.
Tymczasem Lollie przez cały czas siedziała sobie tutaj. Bezpiecznie
przeczekała burzę w ciepłym i suchym miejscu, bawiąc
się świetnie przy jedzeniu i śpiewie.

Ukląkł. Błoto spływało mu z twarzy i odrywało przyklejone do
policzków liście. Nie potrafił wykrztusić ni słowa. Dłonie aż go
świerzbiły, aby chwycić coś i Ścisnąć - najchętniej jej małe. białe

gardło.

Eulalia musiała wyczuć jego obecność, odwróciła bowiem
głowę i przelotnie spojrzała na niego.

- Och, witaj, Sam, - Podała szpakowi kawałek banana i ponownie
poświęciła całą uwagę tubylcom.
Oczy Sama gwałtownie przesłoniła czerwona mgła. Jego okrzyk
wściekłości odbijał się głośnym echem od ścian jaskini. Mężczyzna
też go słyszał, jakby wydobywał się z obcego gardła.
Skoczył w jej stronę z wyciągniętymi rękoma.

W lej samej chwili został powalony na ziemię i tubylcy
obsiedli go niczym muchy padlinę.

- Puśćcie mnie! Niech ja ją tylko dopadnę! - Był rozwścieczony
i starał się zrzucić z siebie przygniatający ciężar
ludzkich ciał. - Ty głupia suko! Szukając ciebie przeszedłem
wzdłuż i wszerz całą dolinę! Łaziłem po błocie dwie godziny,
dwie długie, pieprzone godziny! - Znów próbował się wyrwać
z objęć tubylców.
Twarz Eulalii wydała mu się z początku zaskoczona, potem
lekko przestraszona, a teraz dla odmiany wyzierała z niej złość.
Ta cholerna kobieta była wściekła!

- Mówiłam, abyś mnie tak nie nazywał! - łypnęła na niego
spod oka.
- Będę cię nazywał, jak tylko zechcę, szczególnie jeśli to do
ciebie pasuje! - posłał jej mrożące krew w żyłach spojrzenie.
- Kolejny raz starał się oswobodzić, a gdy to nie poskutkowało,
krzyknął do tubylców; - Puśćcie mnie, do jasnej cholery!
Mężczyźni popatrzyli na dziewczynę, wyraźnie oczekując na
jej decyzję. Sam nie mógł uwierzyć własnym oczom.

- Puśćcie mnie! - wycedził w narzeczu lagalog.
Nic nic wskórał. Mężczyźni dalej go ignorowali i zwracali się
do Eulalii, nazywając ją złotą księżniczką.
Wbił w nią wzrok, który powinien spalić resztki jej jasnych
włosów.

- Powiedz im, żeby mnie puścili.
Dziewczyna przyjrzała się uważnie swoim paznokciom. Nie
zwiodło go jej zachowanie.

- Lollie - wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Wyjaśnij mi, czemu właściwie miałabym to uczynić? - zapylała
z niewinną minką.
- Bo jeśli tego nie zrobisz, to gdy się uwolnię, a przyrzekam,

Strona 200

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

że to się stanie niebawem, będziesz gorzko żałować swojej
lekkomyślności.
- Nic sądzę.
- Każ im, i to już!
- Nie - pokręciła głową.
Tubylcy spoglądali to na nią, to na Sama. Z furią śledził ich
330

331

ruchy, oni zaś mamrotali coś miedzy sobą. Potrafił wyłowić
jedynie słowo ..szalony". A więc w tym tkwił problem, widać
było jego gniew. Nie ma innej rady, musi jej to wytłumaczyć.
Lepszym określeniem byłoby tutaj „przekonać", gdyż o ile znał
Lollie, tłumaczenie da ten sam elekt, co pójście na wojnę
z dziecinnym pistoletem na wodę.

- Powiedz im, żeby mnie puścili, a nic ci nie zrobię.
- Uważam, że nadal jesteś wściekły.
- W porządku, masz rację. Jestem jeszcze zły.
- W takim razie puszczenie cię wolno nie byłoby mądrym
posunięciem, nieprawdaż?
Mężczyzna zamilkł.

- Jeśli pozwolisz, powiem ci, co o tym myślę. Gdy czyjeś
poczynania są niedorzeczne, niektórzy nazywają takiego osobnika
głupcem, czyż nic?
- Do diabla, Lollie!
- Jeśli zaś każę. żeby cię puścili, wtedy i moje zachowanie
będzie głupie, prawda?
- Ostrzegam cię, tak czy inaczej się oswobodzę.
- W porządku - odezwała się Eulalia i machnęła niedbale ręką.
- Jestem skłonna podjąć to ryzyko, bo nie chciałabym zrobić
niczego głupiego. - Uśmiechnęła się i zatrzepotała powiekami.
Sam wolał milczeć. W tej sytuacji nic poza sprawieniem jej
porządnego lania nie załatwiłoby sprawy. Gdy tubylcy krępowali
mu ręce i nogi, Jankes wyobraża! sobie tortury, jakim podda
dziewczynę, gdy się już uwolni. Mężczyźni przenieśli go w ciemny
kąt jaskini, gdzie czterech z nich stanęło na straży oddzielając
go od Lollie.

Ta tymczasem podniosła coś z ogniska i ruszyła w jego stronę.
Jeden z tubylców dotknaj jej ręki i pokazał na Sama. kręcąc
głową, jakby ostrzegał ją, żeby tam nie szła.

- Nic mi nie będzie - powiedziała i zbliżyła się do Jankesa.
Mężczyzna aż zgrzytnął zębami, gdy ujrzał zadowolenie malujące
się na jej twarzy, ona po prostu napawa się jego żałosnym
widokiem. - Jesteś głodny? - zapytała z głupim uśmiechem.
332

Gdy zbył ją milczeniem, usiadła tuż obok i podniosła rękę,
w której trzymała kawałek mięsa.

- To jakiś pieczony ptak, chyba indyk. Jeden z tubylców
naśladował jego gulgotanie, kiedy mi podawał mięso. Chcesz
trochę?
- Rozwiąż mnie.
- Uważam, że ciągle jesteś zły.
- Czuję się teraz bardziej głodny niż wściekły. Zwolnij mi
tylko ręce. nic nie zrobię - skłamał Sam.
- To nie jest konieczne - stwierdziła podpierając podbródek
dłonią i patrząc na niego w zamyśleniu. - Nakarmię cię.
- Uśmiechnęła się i zbliżyła mięso do jego ust.
A więc to wojna. Ani przez chwilę nie spuszczał z niej wzroku.
Odgryzł kawałek i żul powoli. Rozegra tę bitwę na swój sposób.
Odgryzł, kolejny kęs.

Strona 201

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Dobre, nie sądzisz?
Sam przełknął porcję.
Dziewczyna uśmiechnęła się nie mając pojęcia, co się święci.
Zaraz zetrze ten uśmieszek z jej zadowolonej, południowej twarzy.

- Jeszcze - szepnął, otworzył usta i czekał.
Oczy Eulalłii rozszerzyły się ze zdumienia, a jej policzki
pokrył nagły rumieniec. Spojrzała na niego niespokojnie. Zapamiętała.
Znowu podała mu mięso i Sam ugryzł następny kawałek,
nie odrywając od niej oczu. Żul najwolniej jak tylko mógł. po
czym spuścił wzrok na jej piersi.

- Jeszcze.
Dziewczyna przytrzymała jedzenie przy jego ustach i Jankes
z przyjemnością zatopił zęby w pieczonym indyku. Namiętnym
wzrokiem pieścił jej piersi. Eulalia poruszyła się nerwowo.

- Jeszcze. - Sam zdławił uśmiech.
Lollie powoli, niemal wbrew sobie, karmiła go, a on spoglądał
na jej zaczerwienioną, zmieszaną twarz. Usta dziewczyny rozchyliły
się. jakby chciały powiedzieć, że dopiął swego. Sam oparł
głowę o skałę i przebiegł pożądliwym spojrzeniem po jej ciele,
centymetr po centymetrze.

333

- Tak, to było dobre. Najlepsze, co miałem w ustach od
wczorajszej nocy.
Eulalia gwałtownie wciągnęła powietrze i cofnęła się jak
oparzona. Przez chwilę pomyślał, że zechce zdzielić go indyczym
udkiem.

Jeden zero dla ciebie. Sam, stary kumplu. Upajał się w duchu
swoim sukcesem.
Wtedy dziewczyna zbliżyła się i wyciągnęła do niego rękę
z mięsem. Nachyliła się bardziej niż poprzednio, a rozchylone
poły jej koszuli odsłoniły przed Samem kuszący widok. Automatycznie
otworzył usta i skupił wzrok na dekolcie dziewczyny.

- Sam... -jej głos był delikatny, ale właściwie jej nie siucbal.
Otworzył usta, aby ugryźć mięso. - A zjedz to sobie sam!
- Loflie wsadziła mu nogę indyka między zęby, wstała i nie
oglądając się na niego, odeszła na środek jaskini.
Jankes dławił się sterczącym mu z ust mięsem i bezskutecznie
próbował je wypluć. Przeklinał przy tym bez przerwy, krzywił
twarz i manewrował językiem. W końcu popatrzył na nią ze
złością. Eulalia miała wysoko uniesioną głowę, wyprostowane
ramiona i szła niczym generał po zwycięskiej bitwie. Mimo
wszystko Lollie LaRue potrall walczyć, pomyślał.

Grymas na twarzy Sama zamienił się w pełen podziwu uśmiech.
Tym razem punkt dla ciebie, Lollie.

Grupka ludzi torowała sobie drogę przez pasmo zastygłej
lawy, otoczonej pierścieniem niebieskawych skał. Lollie siedziała
wygodnie w bambusowej lektyce, zrobionej specjalnie dla niej
przez tubylców. Niosło ją czterech krzepkich mężczyzn.

- Możecie mu zdjąć knebel - powiedziała w pewnej chwili do
jednego z wojowników. Jednocześnie wskazała na Sama i przycisnęła
palcem swoje usta. Tubylec zatrzymał Jankesa przystawiając
mu włócznię do twarzy i rozwiązał szmatę.
- Sam?
Mężczyzna splunął kilka razy i wykrzywił twarz.
- Jak myślisz, dokąd idziemy?
- Skąd. u diabła, mam wiedzieć? Nie jestem żadnym cholernym

Strona 202

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

jasnowidzem - odburknął i potknął się na ostrych skałach.
Dziewczyna widziała, że nie jest mu łatwo. Miał ciągle związane
z tyłu ręce, co utrudniało mu chodzenie po urwistym zboczu.
Z jakiegoś dziwnego powodu Eulalia uśmiechnęła się na ten widok.
- Myślisz, że potykasz się, bo masz za duże stopy? - Posłała
335

mu niewinne spojrzenie i dodała: - Uważaj tylko, gdzie stąpasz,
możesz sobie zrobić krzywdę.

- Nie potrafię w tym samym czasie patrzeć pod nogi i odpowiadać
na głupie pytania. - Mężczyzna przechodził po potężnych
głazach i śliskich od deszczu kamykach i Eulalia spostrzegła,
że ma trudności z utrzymaniem równowagi. Naturalnie nic
pomagały mu także dwie włócznie groźnie przystawione do
pleców. Jednak postanowiła nie poddawać się współczuciu. Jankes
zasłużył sobie na to swoim aroganckim zachowaniem, już choćby
nazwaniem jej pytań głupimi.

- Sam, co ci się stało? Masz zły dzień? Czy twoja strzelba...
- podniosła palec do usi w udanym skupieniu. - Aha, pamiętam
to powiedzenie. Nie jesteś chyba najcelniejszą strzelbą na tej
strzelnicy.
Jankes wymamrotał, że on już jej pokaże, jaki jest dokładny.

- Co takiego? Chyba cię dobrze nie usłyszałam.
Sam skrzywił się i omal nie upadł.
- Zdaje się, że masz jakieś kłopoty. Boli cię głowa? Myślisz.
że jest pusta i nic kryje na dnie nic ciekawego? - zapytała słodko
starając się nie roześmiać. To dopiero zabawa!
- No, mów dalej, widzę, że sprawia ci to przyjemność.
- Bynajmniej. Medusa. chodź tu. Masz orzeszka.
Trzask! Chrup, chrup, chrup!
Z uśmiechem na twarzy, niczym kot, który właśnie zjadł
kanarka, rozsiadła się wygodnie w swojej lektyce i patrzyła, jak
Sam wzdryga się za każdym głośnym chrupnięciem.

Przemierzali górskie trakty, niektóre tak strome, że Lollie
wstrzymywała oddech spoglądając w dół. Po południu dotarli
wreszcie do wioski tubylców. Samowi nie przeszkadzała wysokość,
znacznie bardziej irytowało go karmienie Medusy i przeraźliwe
odgłosy, jakie przy tym wydawała. Miał wrażenie, że pękają
od nich wierzchołki gór.

Zatrzymali się na skraju głębokiego wąwozu. Mężczyźni
postawili lektykę i pomogli Eulalii wysiąść. Medusa wrzasnęła
i pofrunęła w górę, w stronę drzew na przeciwległym zboczu.

336

Znajdowało się tam skupisko bambusowych chat, zbudowanych na
wystających dwa metry ponad ziemią bambusowych palach. Chaty
różnej wielkości wydawały się być ustawione w bezładzie.
Zabudowania różniły się wiekiem; od pokrytych jasnozielonymi
świeżymi matami palmowymi, aż po szare zniszczone dachy,
nadgryzione już zębem czasu.

W środku wioski bawiła się grupka dzieci, kobiety zaś były
zajęte rozmaitymi pracami domowymi - prały, wieszały bieliznę
na szerokich gałęziach akacji, gotowały strawę i wyplatały
koszyki. Tu i ówdzie unosił się dym z ognisk, a w ogrodzonej
bambusowymi tyczkami błotnistej zagrodzie tarzały się bawoły
wodne.

Przewodnik Eulalii rozmawiał z przywódcą wioski, lak przynajmniej
przypuszczała, wydawał bowiem najwięcej poleceń- Z gestów

Strona 203

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

i padających słów zgadła, że człowiek ten nazywa się
Mojala. To on gulgotał i drapał nogą w ziemię jak indyk, kiedy
zmarszczyła brwi na mięso, które jej ofiarował. Nawiasem
mówiąc, potrafiła się z nim całkiem dobrze porozumieć.

Sam próbował ułagodzić krewkich tubylców, ale bez skutku,
ku wielkiemu zresztą zadowoleniu Eulalii. Rzucił tylko kilka
soczystych i barwnych epitetów na temat nieuchronnej zemsty.
Jednak po chwili zapadł w pełną zadumy ciszę.

Lollie starała się nie delektować zbytnio tak łatwo osiągniętym
zwycięstwem, a wymagało to zaiste dużo silnej woli. Jej uwagę
przyciągnął wąski most bambusowy przerzucony przez wąwóz,
który otaczał wioskę. Przypominało to fosę wokół zamku i, jak
się zdaje, dawało podobną ochronę.

- Laaluu.
Dziewczyna odwróciła głowę na głos Mojali. Wódz wskazał
palcem na most i pokiwał głową. Najwyraźniej chciał, aby po
nim przeszła. Most był czymś w rodzaju wąskiej, kiwającej się
na wszystkie strony kładki, zrobionej z powiązanych ze sobą
bambusowych tyczek. Całość kołysała się na wietrze, który ze
świstem przelatywał przez dziurawą konstrukcję.

- Przejść przez to? - zasępiła się pokazując na kładkę.
337

Mojala pokiwał z entuzjazmem głową.

Mostek wyglądał jak... wyzwanie losu.

- Co się siało, Cukiereczku, boisz się trzydziestometrowej...
- Sam celowo zawiesił głos - ...pionowej przepaści?
Eulalia spojrzała w dół na kamieniste koryto rzeki. Nie miała
najmniejszej ochoty tędy przechodzić.
Jankes zaśmiał się, zagwizdał naśladując odgłos spadania
i skończył głośnym okrzykiem: „Plusk!"
Lollie zmierzyła go gniewnym wzrokiem, zupełnie nie doce

niając dowcipu. Mężczyzna uśmiechnął się i dał jej wyraźnie do

zrozumienia, iż cieszy go jej reakcja.

Jeszcze tydzień temu nie przeszłaby po kładce. Usiadłaby na

ziemi i stanowczo odmówiła. Ale teraz nie było już LolIie LaRue,

która bała się wszystkiego. Nowa Lollie nie zamierzała powtarzć

starych błędów, w grę wchodziła jej duma.

Kierowana bardziej determinacją niż odwagą, ruszyła w stronę

mostku. Nagle Mojala chwycił ją za łokieć i zatrzymał wpół

kroku. Pokręcił głową i podniósł palec. Chyba chce aby po

czekała. Wódz pokazał na jej buty. Dziewczyna spojrzała w dół,

a potem na niego. Wskazywał na swoje bose nogi - dziewczyna

powinna wziąć z niego przykład i zdjąć buły.

Sam parsknął śmiechem, ale zignorowała go i usiadła, aby
rozsupłać sznurowadła. Uniosła wzrok w momencie, gdy dwóch
tubylców skończyło rozwiązywać Jankesowi ręce. Jednocześnie

Strona 204

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

wskazali na jego buty, aby również je zdjął. Wtedy przypomniała
sobie wydarzenia w obozie pułkownika Luny.

- Zaczekajcie! - Wystrzeliła do góry szybciej niż sprężyna
z łóżka i dopadła Jankesa, gdy zaczynał już ściągać obuwie.
Chwyciła jego prawy but i pociągnęła z całej siły.
- Po diabła, Lollie, puść mnie! - Sam starał się wyswobodzić
nogę i odtrącić dziewczynę, ale Eulalia trzymała go mocno.
Siłowali się tak przez chwilę, aż tubylcy przyszli jej z pomocą
i wycelowali w Sama włócznie.
Eulalia zerwała mu z nogi but, sięgnęła do środka i wyjęła
schowane ostrze, po czym uniosła je z triumfem między palcami.

338

- Myślałeś, że o tym zapomniałam?
Sam, gdyby tylko mógł, zionąłby na nią ogniem.
- To był jedyny sposób naszej ucieczki, ty głupia...
- Nie mów tego - ostrzegła go i skierowała nóż w jego stronę.
Słyszała, jak mężczyzna zgrzyta ze wściekłości zębami.
- A po co mielibyśmy uciekać? Sam powiedziałeś, że traktują
lu mnie jak księżniczkę. Jeśli zechcemy odejść, rozkażę im, żeby
nas puścili. - Dziewczyna usiadła i zdjęła drugi but, a następnie
skarpetkę.
- Niektóre z północnych plemion kolekcjonują ludzkie głowy.
Eulalia zamarła, a potem gwałtownie odwróciła się do niego
i spojrzała mu w oczy, czy przypadkiem się znowu nie wygłupia.
Jankes nie żartował, co więcej, miał grobowy wyraz twarzy.
Lollie przeniosła spojrzenie na Mojalę, jednak na niewiele

się to zdało, nie bardzo bowiem wiedziała, jak wygląda prawdziwy
łowca głów. Tubylcy, do tej pory tacy dla niej uprzejmi,
z uśmiechem pokazywali na kładkę. Dziewczyna zwróciła się
ponownie do Sama.

- Nic wierzę w ani jedno twoje słowo.
- I tak jest już na to za późno - wzruszył ramionami.
Eulalia wstała i ignorując go otrzepała kurz ze spodni. Jeden
z tubylców wziął jej buty i ruszył po mostku. Konstrukcja
zakołysala się pod ciężarem mężczyzny, ale nie zrobiło to na nim
żadnego wrażenia. Związał jej buty sznurowadłami i przerzucił je
sobie przez wytatuowane ramię. Później chwycił się bambusowych
tyczek służących za poręcze, które ku przerażeniu Lollie chwiały
się jeszcze bardziej niż sama kładka. Mężczyzna szedł jak
kaczka, stawiał stopy na zewnątrz i palcami nóg zaczepiał się

o bambusowe drzewce. Przemierzał mostek z taką pewnością,
jakby ten się w ogóle nic poruszał.
Nadeszła jej kolej, Eulalia wzięła głęboki oddech i wkroczyła
ostrożnie na pomost, który chybotał się lekko, ale poza tym nie
sprawiał jej większych trudności. Naśladując poprzednika dotarła
kaczym krokiem do połowy, kiedy nagły podmuch wiatru uderzył
w-dolinę i silnie zakołysał całą konstrukcją.

339

Lollie zrobiła to, co umiała najlepiej - zaczęła krzyczeć.
Ogłuszający wrzask rozchodził się echem po ścianach doliny
i leciał prosto w niebo. Oszołomieni tubylcy odskoczyli do tyłu.
Mamrotali między sobą. pokazywali na nią palcami j kręcili ze
zdumienia głowami. Z wioski wybiegli mieszkańcy, aby zobaczyć,
za co niebiosa karzą ich takim hałasem. Co niektórzy wołali
nawet, że bogowie muszą być bardzo zagniewani.

Mostek kołysał się i trząsł, a Hulalia nie śmiała się poruszyć.
Stała w miejscu i tylko jej krzyk odbijał się od dna wąwozu,
jakby mówił: „Spójrz na mnie, tam, w dole". Wiedziała jednak,

Strona 205

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

ze jeśli to zrobi, spadnie w przepaść.

Kiedy przerażenie zaczęło brać górę i była już przekonana, że
jej koniec jest przesądzony, poczuła u swego boku Sama.

- Nie patrz w dół. Oprzyj się o mnie i odetchnij głęboko, nie
pozwolę ci spaść.
Dotknęła głową jego piersi i natychmiast ogarnij! ją spokój.
Zjawił się Sam, jej bohater, aby ją znowu ocalić, mimo że lak go
gnębiła.

- Cofnij powoli stopę, abyś mogła ja unieść i umieścić na
mojej. Rozumiesz, co mówię?
- Tak - odpowiedziała cicho. Zrobiła to bez trudu z lewą nogą.
Wiatr ponownie zakołysał mostkiem i trochę więcej czasu zajęło
jej powtórzenie manewru z nogą prawą, Najważniejsze jednak, że
się już nie bała. Kiedy tylko zaczęli się chybotać. Sam szepnął jej
do ucha, że wszystko jest w porządku, a ona mu wierzyła.
- Teraz wyciągnij ręce i, jeśli ma ci to pomóc, chwyć mnie za
nadgarstki. Razem przejdziemy resztę drogi, dobrze?
Dziewczyna przytaknęła głową.
Sam poruszał się tak płynnie, że ledwie czuła kołysanie-'

mostku. Zanim zdążyła wypuścić powietrze z pluć, znaleźli się
na twardym gruncie już po drugiej stronie wąwozu.

- Och, Sam, dziękuję. - Objęła go mocno za szyję i puściła
dopiero wtedy, gdy przestała dygotać. Gładził ją delikatnie po
plecach i pozwolił, aby doszła do siebie w bezpiecznym schronieniu
jego ramion. Słyszała niecierpliwe pomruki zgromadzonych
340

wokół nich tubylców, ale nie dbała o to. W tej chwili pragnęła

jednego - pozostać jak najdłużej w objęciach tego mężczyzny.

Wyzwoliła się w końcu z jego uścisku i spojrzała mu w oczy.
On również się jej przyglądał, jakby chciał sprawdzić, czy nic się
jej nie stało. Odczuła nieprzepartą chęć pocałowania go, a gdy
zbliżyła usta do twarzy mężczyzny, ujrzała podobne pragnienie
w jego wzroku. Sam pochylił głowę.

Jak spod ziemi wyrosła między nimi zakończona metalem
włócznia. Mojala ze zmarszczonym czołem patrzył na Sama
i wydawał mu głośne, pełne gniewu rozkazy. Przypuszczalnie
polecił Jankesowi ją puścić. Machał mu włócznią przed nosem,
toteż Sam klnąc siarczyście zwolni! Lollie z objęć.

Gdy tylko się rozdzielili, chmara egzotycznie wyglądających
dziewcząt obstąpiła Sama. Rozległy się ich zachwycone okrzyki
i piski; jedna przez drugą chwytały go za ręce i dotykały twarzy,
jakby chcąc sprawdzić, czy jest prawdziwy.

Lollie nie zwracała uwagi na mężczyzn, którzy z kolei brali
w palce jej jasne włosy i gładzili po rękach. Z coraz większą
złością patrzyła, jak dziewczęta chichoczą przytulając się do
Jankesa. Miała ochotę chwycić i powyrywać im z głów te długie
do pasa, kruczoczarne włosy. Odepchnęła wyjątkowo natrętnego
tubylca, który próbował ucałować jej stopy i ruszyła w stronę
Sama, aby wyratować go z objęć bezwstydnie. Powstrzymał ją
nieoczekiwany wybuch śmiechu i rozradowana twarz mężczyzny.

Jeden rzut oka powiedział jej, że to raczej jego powinna
oskalpować. Skwapliwie obejmował dwie dziewczyny, oczywiście
te najpiękniejsze, i uśmiechał się do nich szeroko, one zaś
uszczęśliwione, opierały mu głowy na ramionach. Najwyraźniej
podobała mu się ta sielanka - rozpływające się nad nim kobiety,
pełne podziwu spojrzenia i czułe słówka zachwytu. Ten osioł czul
się jak w raju!

Strona 206

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Sam musiał wyczuć jej zdenerwowanie. Podniósł wzrok, lecz
widząc skrzywioną buzię Lollie, wzruszył kpiąco ramionami
i przybrał minę chodzącej niewinności. Potrzebowała całej siły
woli, aby pozostać na miejscu, miast zacząć przedzierać się na

341

oślep przez tłum- Poza tym nie była pewna, kogo by rozniosła na

strzępy, bezczelne dziewczyny czy Sama.

Poczuła raptem, że ktoś dotyka jej ramienia. Założywszy, że to

kolejny adorator, Lollie postanowiła odpłacić się Jankesowi

pięknym za nadobne i już odwracała się z miłym uśmiechem na

ustach. Jednak koło niej stała stara kobieta o włosach bielszych

od pączków bawełny i pooranej zmarszczkami twarzy. Tylko

dziecięcy błysk w czarnych oczach zdawał się mówić: .Jeszcze

nie umarłam". Była niska i krępa, z obwisłymi do pasa piersiami

i karykaturalnie krótkimi nogami. Sięgała Lołlie ledwie do

ramion.

- Choć tu, kaczuszko. - Mówiła najdziwniejszą odmianą
angielskiego, jaką dziewczyna kiedykolwiek słyszała.
- Mówisz po angielsku! - Lollie omal nie rzuciła się kobiecie
w ramiona.
- Niezupełnie. Są tacy, którzy spieraliby się, czy moja mowa
to rzeczywiście angielski, kaczuszko. A teraz chodź, nie mamy
przed sobą całego dnia. - Kobieta odwróciła się i ruszyła ścieżką
w stronę wioski.
- Czy jesteście łowcami głów? - zapytała Eulalia śpiesząc za
kobietą.
- Broń Boże! - rzuciła stara przez zgarbione ramię.
- Ale pochodzisz stąd - stwierdziła dziewczyna dostrzegając
u niej wszystkie atrybuty tubylców, łącznie z trzema tatuażami
na ramionach i szyi.
- Mój maż, Harry, pochodził z Londynu. Był z niego kawał
porządnego chłopa. Żeglował po całym świecie na „Victoria
Crown", najwspanialszym statku pływającym po morzach. Mieszkałam
tam z nim przez pięć lat, tak było. Polem wróciliśmy na
wyspę i w roku dziewięćdziesiątym zabrała go gorączka.
- Przykro mi.
Kobieta zatrzymała się jak rozkręcony bąk, z rękoma opartymi
na mocnych biodrach.

- A czemuż to? Nie znałaś człowieka. Z tego powodu nie
powinno być ci przykro.
342

Lollie stanęła jak wryta i starała się wyjaśnić swoje słowa:

- Miałam na myśli, że szkoda, iż go nie poznałam... to znaczy,
fprzykro mi, że jesteś teraz sama. Rozumiesz, że go już nie ma...
- Nie jestem samotna, jeśli o to chodzi. Mam piętnaścioro
J dzieci, a do tego trzydzieścioro ośmioro wnucząt woła do mnie
„babciu". Na pewno nie umrę sama, potykam się o krewnych na
każdym kroku. Do diabła, za każdym razem, gdy się odwracam,
jedno z nich ciągnie mnie, jakbym była cholernym dzwonkiem

Strona 207

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

na służbę.

Dziewczyna zaśmiała się, po czym zdała sobie sprawę, że
kobieta nie zna jej imienia.

- Jestem Eulalia Grace LaRue. możesz nazywać mnie Lollie.
A ty jak masz na imię?
- Mówią na ciebie Lollie LaRue? - Kobiela ponownie stanęła
i odwróciła się powoli w jej stronę.
Dziewczyna pokiwała głową.
Stara zmierzyła ją od stóp do głów czarnymi oczami.

- Powinnaś była zastrzelić tego dupka, który dał ci imię
tancerki kabaretowej. - Pokręciła głową z niedowierzaniem
i dodała: - Ja się nazywam Oktu'bre, ale mów do mnie Oku.
- Oku. dokąd idziemy?
- Spotkać się z królem.
- Och, z królem. - Lollie zatrzymała się w miejscu.
- Jasne, że z królem. A jak myślisz, kto rządzi tą przeklętą
wioską, bawół wodny? Nie martw się. jest takim samym mężczyzną
jak inni, pierdzi i beka. gdy go boli brzuch, a wierz mi,
słychać go wtedy w całej wsi.
Gdy rozmowa zeszła na temat mężczyzn. Eulalii przypomniał się
Sam. Obejrzała się - szedł za nimi w otoczeniu grupki roześmianych
kobiet. Natychmiast spojrzała w drugą stronę, aby przypadkiem nie
zauważył, że się nim interesuje. Nie chciała mu dać tej satysfakcji.

Oku zaprowadziła ją do stojących w półkolu zabudowali po
lewej stronie wioski. Czekali już tam na nich tubylcy, zgromadzeni
w wielkim kręgu; dzieci przyglądały się im z przejęciem, a kobiety
z ożywieniem szeptały między sobą. Na uderzenie gongu wieś

niacy rozstąpili się i oczom przybyłych ukazał się widok malej
chały o trzech ścianach z kamienną ławą pośrodku. Na honorowym
miejscu siedział mężczyzna, tutejszy kroi, jak się domyśliła Lollie.

W czerwonawych zębach trzymał fajkę, z której wydobywała
się smuga dymu. Długi, czarny warkocz zwisał mu z ramienia,
na piersi zaś widniały niezliczone tatuaże. Uwagę zwracały
również zawieszone na szyi króla cztery naszyjniki z orzechów
palmy betclowej, kryształów i lapis lazuli oraz wplecione
między warkocz czerwone kogucie pióra. U boku władcy mały
chłopiec wachlował go miarowo liśćmi palmowymi. Po drugiej
stronic stało dwóch wojowników uzbrojonych we włócznie
i długie noże bolo.

Gdy dziewczyna zbliżyła się, król wstał i słońce odbiło się
w kawałku metalu przytwierdzonym do jego uda. To najbardziej
ostry i najgrożniej wyglądający nóż, jaki kiedykolwiek widziała.
W ręku króla ujrzała mały, czerwony, drewniany krążek. Mężczyzna
uniósł gwałtownie rękę, aż Lollie podskoczyła: okazało
się, że rzucił krążkiem.

Drewniany przedmiot kręcąc się ruszył po sznurku przywiązanym
do jego palca i gdy dotarł na sam dół, zaczął z powrotem
wspinać się do góry. To zadziwiające, krążek, jak za sprawą
czarów przemieszczał się to w górę, to w dół. Mężczyzna
w pewnej chwili szarpnął ostro sznurkiem i przedmiot znowu
znalazł się w jego dłoni. Eulalia przeniosła wzrok wyżej. Król
wpatrując się w nią wyjął fajkę z zębów i wsadził koniec cybucha
w ciemne nacięcie w policzku.

Lollie gapiła się na niego z otwartymi szeroko ustami. Czuła się
usprawiedliwiona - widok człowieka palącego fajkę przez dziurę
w policzku był doprawdy niespotykany. Fajka zresztą nie zgasła
i cienka smużka białego dymu unosiła się koło ucha mężczyzny.

Strona 208

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Oku trąciła dziewczynę łokciem dając do zrozumienia, aby
podeszła bliżej. Eulalia wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę
króla. Tuż obok podążał Sam, więc Lollie przyspieszyła kroku.
Machała łokciami, bo nie chciała, aby Jankes dotarł na miejsce
pierwszy.

344

Po drodze potknęła się o kamień i nie zważając na śmiech
Sama, ostatnie metry przeszła kuśtykając. Stanęła przed królem
bosa, odziana w męskie ubranie, z postrzępionymi włosami, ale
triumfująca -jej duma pozostała nietknięta.

- Miło mi pana poznać* - rzekła i wyciągnęła uprzejmie rękę.
Król popatrzył na jej dłoń, po czym wyciągnął rękę z drewnianym
krążkiem.

- Jo-jo - powiedział.
- Jo-jo - powtórzyła Lollie i zmarszczyła brwi.
- Jo-jo. - Król pokiwał głową i uśmiechnął się pokazując
czerwone zęby. Dokładnie przyjrzał się jej twarzy i powoli
obszedł ją wokoło. Zatrzymał się, aby dotknąć jej włosów,
poklepać po ramieniu, a nawet po pośladku, na co omal nic
pisnęła z wrażenia.
- Może to nie łowcy głów tylko... ludożercy - Szepnął Sam
kątem ust.
W tym momencie przyleciała Medusa i usiadła Lollie na
głowie. Po chwili zeskoczyła jej na ramię.

- Jestem Medusa. Jestem szpakiem. Sam to głupek.
Tubylcy zaczęli jeden przez drugiego mówić do siebie i wskazywali
z przerażeniem na ptaka. Mojala tłumaczył coś królowi,
Sam zaś w tym czasie pochylił się w stronę dziewczyny.

- Może wrzucą tego ptaka do kotła jako smak na zupę, jest
wystarczająco pikantny.
- Sam, oni nie są kanibalami, zapewniła mnie o tym Oku.
Wiem, że starasz się mnie tylko nastraszyć.
- Czy ta kobieta jest jedną z nich?
Lollie przytaknęła głową i podała Medusie orzeszka.
-I ty jej uwierzyłaś? - Jankes miał nadzwyczaj sceptyczny
wyraz twarzy.
Eulalia obrzuciła go gniewnym wzrokiem. Król przeszedł
tymczasem na środek placu, stanął przed nimi i przemówił
do mieszkańców wioski. Nie rozumiała z tego ani słowa,
doszły ją za to okropne przekleństwa mamrotane przez Sama
pod nosem. Wciągnęła głośno powietrze i spojrzała na Jankesa

345

chcąc go skarcić, ale oto król porwał ją w ramiona i uniósł
W potężnym uścisku wysoko do góry. Przeniósł ją kawałek
i postawił na ziemi. W okamgnieniu u jej boku znalazła się Oku.

- Co się dzieje? - spytała kobietę przekrzykując okrzyki tłumu.
- Król właśnie cię adoptował. Zostałaś jego córką, a nasz
władca nazywa cię złotą księżniczką.
- Mnie? - Eulalia pokazała na siebie palcem. Kiedy dostrzegła
zaskoczone spojrzenie Sama. uśmiechnęła się. - Jestem księżniczką
- powiedziała i zadarła z dumą podbródek. - Arystokracja,
a nie kolacja.
- Zapewne urządzą sobie z nas królewską ucztę - wycedził
kącikiem ust. Nieopatrznie pochyli! się nazbyt blisko w jej stronę.
- Psiakrew! - Gwałtownie cofnął głowę. - Ten przeklęty ptak
mnie dziobnął!
- Masz, Medusa, już lepiej jedz orzeszka niż Sama. - Dziewczyna
zignorowała Jankesa i podała szpakowi smakołyk.

Strona 209

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Trzask! Chrup, chrup, chrup!
Sam ostentacyjnie odwrócił się do niej plecami i tylko wzdrygał

raz po raz na odgłosy wydawane przez ptaka. Eulalia przeniosła
wzrok na króla, swojego nowego ojca. Mężczyzna wyciągnął
fajkę z policzka i palił ją znowu między zębami. Jednocześnie
słuchał zgromadzonych wokół kobiet. Lollie pochyliła się i starała
zgadnąć, o czym mogą rozmawiać.

- Chodź tu, kaczuszko. - Oku szarpnęła ją mocno za rękę.
niemal wyrywając ją ze stawu, i odciągnęła dziewczynę na bok.
- Co będzie z Samem?
Stara zatrzymała się i spojrzała na Jankesa, obie na niego
patrzyły. Mężczyznę ponownie obstąpiły dziewczęta dotykając
go i głaszcząc pośród głośnych chichotów. Jedna z nich, czarnowłosa
piękność wyższa od pozostałych, włożyła mu na głowę
wianek z kwiatów. Sam tylko się głupio uśmiechał.

Lollie nagle zapragnęła podejść do niego i wyrwać go z pieszczotliwych
dziewczęcych objęć. Opamiętała się jednak i dała
temu spokój. To, co robi Jankes, nie powinno ją nic obchodzić.
Uniosła wysoko g!owę i odwróciła się na pięcie. Oku przyglądała

się jej bacznie i dziewczyna poczuła się nieswojo. Miała dziwne
wrażenie, że stara kobieta potrafi odczytać każdą myśl w jej
głowie i sercu.

Sam widział, jak Lollie odchodzi ze staruszką. Złota księżniczka.
Teraz dopiero znaleźli się w tarapatach! Chociaż był już
pewien, że ludzie z tego plemienia nie są łowcami głów. to nie
wydawali się też zbytnio przyjaźni, szczególnie wobec obcokrajowców.
Na razie traktowali łaskawie przynajmniej Lollie.
jeśli zaś chodzi o niego, sprawy nie wyglądały tak różowo.
Człowiek zwany Mojala długo rozmawiał z królem. Mimo że
Sam nie słyszał dokładnie, o czym, ze sposobu, w jaki mężczyzna
przemawiał i jego gniewnych spojrzeń wywnioskował, iż coś się
święci, i to prawdopodobnie nic dobrego.

Jeszcze raz rzucił okiem w kierunku Lollic. Zostali rozdzieleni,
co mogło być przeszkodą, gdy nadejdzie czas ucieczki. Złota
księżniczka, powtarzał w myślach i gładził się po zarośniętych
policzkach. Plemię jest zabobonne i to może okazać się dla nich
korzystne. Przesunął dłonią po kieszeni koszuli i wyczuł zgrubienie
w miejscu sakiewki. Nadal tam była i miał nadzieję, że
pomoże mu wybrnąć z tej sytuacji. Poklepał delikatnie kieszeń

- swoją gwarancję wolności. Obmyśli! już plan.
Eulalia podążyła w ślad za kobietą. Po bambusowej drabinie

weszły na ganek, który otaczał małą chatkę. Z niskiego sufitu

zwisały kosze wypełnione owocami mango i chlebowca, kiściami

bananów, papai i wielu innych, których nazw Lollie nawet nie

znała. W głębi tarasu dostrzegła kosze służące kurom za gniazda.

Kobieta otworzyła wyplecione z bambusa i trzciny drzwi

i dziewczyna weszła za nią do środka ani się spodziewając, co

zobaczy. Wnętrze ciemnej chaty oświetlała lampa wykonana

z dużej, owalnej muszli. Oku zapaliła jeszcze pięć podobnych

i w pomieszczeniu zrobiło się tak jasno jak na zewnątrz. Lollie

347

Strona 210

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

346

obracała się powoli i patrzyła z niedowierzaniem na przedmioty,
których nigdy nie spodziewałaby się ujrzeć w tej prymitywnej
chacie pośród dżungli na końcu świata.

Bibeloty z czasów wiktoriańskich zajmowały każdy skrawek
izby. Wielkie mosiężne dzbany, prawie lak duże jak sama Oku
i pełne pawich piór stały na straży przy wejściu. Całą lewą ścianę
zajmował potężny angielski bufet Z drzewa orzechowego z trzema
frezowanymi lustrami. Na jego wypolerowanym blacie błyszczał
srebrny komplet do herbaty.

Po drugiej stronie pokoju stały kanapa i krzesło, obite ciemnordżowym
materiałem, a na stoliku do szycia z pięknym marmurowym
blatem pyszniła się ozdobna lampa w kształcie delfina.
Z jej czerwonego klosza zwisały różnokolorowe kawałki szkła.
Na innym stoliku, przykrytym szkarłatnym obrusem z dziesięciocentymetrowy
mi złotymi frędzlami, stała kolekcja około dwudziestu
zegarów.

Lolłie podeszła bliżej. Wśród zgromadzonych okazów uwagę
zwracała wielka mosiężna wieża oraz francuski zegar w kształcie
powozu z namalowanymi po bokach podobiznami Napoleona.
Inny, stojący obok, przypominał armatę, gdzie tarcza ze
wskazówkami służyła za koło do lawety. Stało tu również wiele
niemieckich zegarów z porcelany. Dziewczyna zauważyła, że
każdy z nich ustawiono na inną godzinę. Nagle jeden zaczął
wygrywać melodyjkę. Zrobiono go na kształt czarnego, emaliowanego
cylindra z bogatymi inkrustacjami ze złotych liści
i masy perłowej. Górę zegara wykonano z brązu, pośrodku zaś
znajdowało się złote słońce, wokół którego obracała się powoli

mała ziemia, a dokoła niej krążył z kolei maleńki księżyc. Była
to najbardziej zachwycająca rzecz, jaką widziała w swoim
życiu.

- Są doprawdy wspaniałe - szepnęła oczarowana.
Oku uśmiechnęła się i podeszła do dziewczyny. Kiedy jeden
z czasomierzy kończył grać, inny wznawiał swoją melodię.
Kobiety stały i słuchały w milczeniu, aż ostatni zegar wybił
godzinę. Wtedy Oku wzięła Lollie za rękę, minęła ogromne

348

drapowane łóżko i podeszła do malowanego ręcznie parawanu,

ednym ruchem złożyła go i Eulalia zobaczyła coś, o czym

larzyła od wielu tygodni.

- Wanna! - odwróciła się do staruszki z błaganiem w oczach.
Była gotowa na wszystko, byle tylko móc się wykąpać.
- Chcesz się gapić jak cielę na malowane wrota, czy też masz
zamiar zdjąć z siebie te cholerne łachy?
Rozebrała się w dwadzieścia sekund, a przez następne dwie
godziny delektowała się wspaniałą, odświeżającą kąpielą. Pół
godziny zajęło jej założenie tutejszego stroju, który dostała od
Oku. zaś w ciągu kolejnych pięciu sekund dowiedziała się, że
Sam nieodwołalnie ma zginąć.

Doskonary plan Sama, niestety, zawiódł. Starał się tera/
uwolnić nadgarstki z grubych sznurów, ale bez powodzenia.
Naprężył także nogi, próbując poluźnić więzy, ale przywiązano
je do bambusowego pala równie ciasno jak ręce.

Zerknął w prawo, na grupkę pilnujących go mężczyzn. Mojala

Strona 211

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

stał pośrodku i chwalił się przed zebranymi trzymanym w górze
szklanym okiem. Sztuczka Sama zadziałała w przeszłości, kiedy
przebywał w Afryce. Udało mu się wiedy przekonać wojowników
z plemienia Matabele, że jest bogiem, wyjmując oko i podrzucając
je w górę niczym piłkę. Tym razem to się nie udało.

Ten cholerny człowiek, zwany Mojała, domyślił się wszystkiego
i zaczął wrzeszczeć. To na jego polecenie wyciągnięto Sama
z chaty króla i przywiązano do bambusowego pala, a chwilę
potem w złodziejskiej dłoni Mojali pojawiło się szklane oko.

- Sam! Och, Sam! - Lollie z lamentem w głosie wpadła na
niego, wyciskając resztki tchu z jego piersi. Objęła go mocno za
szyję. - Oni chcą cię zabić! - wykrztusiła.
350

- Tego to i ja się domyśliłem na widok konstrukcji, którą tam
budują.
Eulalia wyjrzała zza jego pleców na grupkę mężczyzn, wznoszących
nieopodal coś w rodzaju katapulty.

- Wygląda na to, że chcą mnie wystrzelić w przepaść; czeka
mnie długa droga w dół wąwozu. - Komentarzem do tych słów
był cichy gwizd, podobny do tego, którym parę godzin wcześniej
próbował rozzłościć ją przy mostku. I kto by pomyślał, że to
właśnie jemu przyjdzie zrobić „plusk"!
- Jak możesz sobie żartować w takiej chwili, to wcale nie jest
zabawne! - powiedziała dziewczyna i wzburzona, cofnęła się
o krok.
- Być może, ale za to zginę z uśmiechem. - Sam starał się
nadrabiać miną, ale nie był pewien, czy mu się to udało, kiedy
ujrzał wyraz jej twarzy. Wyglądała, jakby się miała za chwilę
rozpłakać. Spuściła głowę i oddychała szybko i nierówno.
Niewątpliwie przeżywała ciężkie chwile.
- Tak sobie myślałam...
Rzeczywiście, to dła niej niełatwe.
- Znalazłeś się tutaj z mojej winy - stwierdziła z żalem.
- Wiem, że przez ostatnie dwa tygodnie sprawiłam ci wiele
kłopotów.
- Fakt, nie nudziłem się. - Mężczyzna uśmiechnął się, patrząc
na jej spuszczoną jasną głowę.
- Chciałabym... - Podniosła wzrok i przegrana w jej oczach
zmieniła się w coś bardziej... inspirującego.
Sam niemalże wyczuwał dym, bijący z jej czoła.

- Gdzie jest król? - rozejrzała się po wiosce i zmarszczyła
brwi na widok pustego tronu.
- Twój nowy tatuś?
- Poważnie, Sam, gdzie on jest?
- W tamtej dużej chacie. - Sam wskazał głową.
- Zaraz wracam - rzuciła tylko i pobiegła w tamtą stronę.
Zatrzymała się nagle wpół kroku i wróciła do niego. Położyła mu
rękę na piersiach i spojrzała na niego uroczyście, z determinacją
351

w oczach. - Nie umrzesz! - Odwróciła się, uniosła wysoko głowę
i pomaszerowała do chały króla krokiem generała-zdobywcy.

Sam pairzył za nią z mieszanymi uczuciami. Jeśli zamierza go
ocalić mówiąc królowi to, co ma na myśli, bez wątpienia będzie
lo krótka rozmowa. Szarpnął więzami, na nowo próbując się
wyswobodzić, ale nie puściły. Gdy spojrzał na katapultę, nasunął
mu się jeden oczywisty wniosek: jego śmierć jest przesądzona.

Lollie wzięła głęboki oddech i weszła do chaty króla. Obszerna,
długa izba była wypełniona ludźmi. Władca siedział na olbrzymim
plecionym krześle, udekorowanym czerwonymi piórami i muszelkami.
Gdy zebrani uświadomili sobie, ze się zjawiła, ucichł

Strona 212

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

wszelki hałas, a osoby stojące wokół króla rozstąpiły się.

Starała się zachowywać, jakby w ogóle nic była speszona,
i zbliżała się z uśmiechem w stronę monarchy. Mężczyzna
obserwował uważnie każdy jej krok i czekał, aż do niego
podejdzie.

- Jo-jo - odezwała się dochodząc do wniosku, że powinna
przynajmniej przywitać się z nim jak poprzednio.
Mężczyzna spojrzał na nią zdziwiony, sięgnął do stojącego
opodal stołu i chwycił za drewniany krążek.

- Jo-jo - odpowiedział i kiwnął głową. Cały czas trzymał
przedmiot w otwartej dtoni.
Usłyszała za sobą nagłe poruszenie i wyczula czyjąś obecność.
Obok niej stanęła Oku.

- Co ty, u licha, wyprawiasz?
- Ratuję Sama - szepnęła Lol lie.
-Jak?
- Nic jestem pewna, ałe proszę, powiedz królowi, że Sam nie
jest uosobieniem zła.
Oku zaczęła mówić, ale zanim skończyła, do władcy podszedł
Mojala i coś mu powiedział. Potem wyciągnął dłoń i pokazał
królowi jakiś przedmiot.

- Oko Sama! - Lollie zwróciła się do Oku. - On ma oko Sama.
352

Kobieta spojrzała się na nią, jakby Lollie postradała zmysły.

- Jego szklane oko, odbierz je - wyjaśniła dziewczyna.
Oku coś mówiła, a Mojala sprzeczał się z nią. Król tylko
przysłuchiwał się obojgu.

- Zapomnij o oku - Lollie trąciła kobietę w bok. - Powiedz
im, że nie mogą skrzywdzić Sama. bo jest moim przyjacielem.
Kobieta dość długo tłumaczyła i wokół rozległy się okrzyki
niedowierzania. W końcu wszyscy ludzie zaczęli szeptać. Mojala
wyglądał na tak rozwścieczonego, że mógłby sięgnąć po dzidę.
Król uniósł rękę i gwar ucichł.

- Czy oni zawsze są tacy podekscytowani? - spytała Eulalia
niepewnie.
- Chcesz go ocalić?
Dziewczyna skwapliwie pokiwała głową.
- Powiedziałam im, że on jest... hm... trochę więcej niż twoim
przyjacielem.
Dobrze, cokolwiek, byle tylko ocalić mu życie.

- Cokolwiek?
Eulalia znowu przytaknęła.
- Powiedziałam im, że chcesz się z nim dzielić kocem.
-W porządku. Podzieliłabym się z nim nie tylko kocem,
przecież zawdzięczam mu życie.
- Boże, co za głupia kaczuszka! Powiedziałam im, że to twój
wybranek, no wiesz, że niby chcesz go na cholernego męża.
- Och. mój Boże!... - Lollie pomyślała o tym przez chwilę, po
czym na jej ustach wykwitł iście diabelski uśmieszek. - W porządku,
Oku. Zrobiłaś, co do ciebie należało. - Starała się nie
wyglądać na zbyt zadowoloną.
Stara wzruszyła ramionami, lecz zanim Lollie mogła się
odezwać, córki króla uklękły u stóp ojca i zaczęły mówić jedna
przez drugą.

- Co się dzieje? - zapytała Lollie szeptem.
- One też go chcą.
Król wstał i w sali ponownie zapadła cisza. Wygłosił jakieś

Strona 213

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

oświadczenie i dotknął głowy każdej z córek. Na końcu podszedł

353

do Eulalii i równic/, dotknął jej głowy. Ludzie wznosili radosne
okrzyki i wielu z nich wybiegło z chały.

- Oku, co się dzieje? Czy Sam należy już do mnie?
- Niezupełnie.
- Co znaczy niezupełnie?
- Musisz go wygrać.
- Wygrać go? W jaki sposób?
- W zawodach.
- Zawodach?
- Teraz idż i podziękuj mu. - Oku kiwnęła nieznacznie
w stronę króla, który patrzył na Lollic z wyczekiwaniem.
- Jak się mówi „dziękuję"?
-Salamat.
Dziewczyna podeszła do króla i skłoniła się głęboko.
- Salamat - rzekła, uniosła głowę i została obdarzona czerwonozębnym
uśmiechem. Chcąc bardziej podkreślić swoją wdzięczność
szepnęła jeszcze: - Jo-jo. - Potem wycofała się parę
kroków.
Król zmarszczył brwi, podniósł drewniany krążek i puścił go
ponownie po sznurku.

- Jo-jo - odparł kiwając głową.
Oku chwyciła Lollie za łokieć i wyprowadziła ją z chaty.
Oświadczyła, że zawody rozpoczną się w południe, czyli już za
niecałą godzinę.

Całą minioną godzinę Sam pocierał krępujące go sznury

o wystający kawałek tyczki bambusowej. Potrzebował zaledwie
kilku minut, aby stwierdzić, że pozostawienie swojego losu
w rękach Lollic LaRue jest równoznaczne z popełnieniem
samobójstwa. Zdał sobie sprawę, iż jedynym sposobem na
uwolnienie się, lo zacząć działać samemu. Wledy właśnie odkrył
zgrubienie na bambusie, do którego był przywiązany. Do granic
możliwości naciągnął sznur i powoli, z całej siły nim pocierał.
Więzy zaczęły stopniowo puszczać.
354

Poczuł, jak przecierają się kolejne włókna, i uśmiechnął się
triumfalnie. Już niedługo.

Pojawili się mieszkańcy wioski i zaczęli się z wolna ustawiać
w rzędach, zostawiając przed nim szeroką ścieżkę. Niektórzy
z wojowników Mojali znaczyli przy użyciu bambusowych kijów
tajemnicze pola na ziemi. Sam zaprzestał pocierania, dopóki nie
upewnił się, że jego działanie pozostaje niezauważone. Obserwował
mężczyzn i starał się dociec, czemu mają służyć nakreślone
koła i linie.

Na skraj wyznaczonego pola, które okazało się być areną,
wprowadzono pięć bawołów. Król wraz ze swą świtą przeszedł
przez tłum przy ogłuszającym akompaniamencie gongu. W grupie
osób towarzyszących władcy znajdowało się jego pięć córek
oraz szósta, złota księżniczka, czyli Lollic LaRue we własnej
osobie.

Była ciągle ubrana w tutejszy barwny strój w paski i idąc
rozmawiała z kobietą zwaną Oku. Chyba poczuła na sobie jego
spojrzenie, bo odwróciła głowę i popatrzyła na Sama z troską na
twarzy, Oderwała się od pozostałych i podeszła do niego.

- Mam tylko chwilkę - szepnęła. - Nic martw się jednak.
Sam, ja cię uratuję.

Strona 214

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Co się tu dzieje? - wskazał głową na arenę.
- To zawody. Jeśli wygram wszystkie konkurencje, będziesz
wolny, czy coś w tym rodzaju.
- Jak to. coś w tym rodzaju?
- Muszę już iść. Oku mnie woła. - Dziewczyna odeszła
w pośpiechu, ale zatrzymała się jeszcze na moment i rzuciła:
- Nie obawiaj się, wiem, że potrafię to zrobić. Nie zawiodę cię.
- Uniosła podbródek i oddaliła się z tak poważną, pełną
determinacji miną, że Sam omal nie wybuchnął śmiechem. Ale
część jego duszy, ta beznadziejnie naiwna, uwierzyła jej. Wzruszył
ramionami. To już nie miało teraz żadnego znaczenia udało mu
się bowiem właśnie przerwać sznury. Potrzebował tylko jakiegoś
zamieszania, aby pochwycić Lollie i uciec.
Sam czekał na odpowiedni moment.

355

Dziesięć minut później Lollie galopowała na twardym grzbiecie
olbrzymiego bawołu. Kurczowo trzymała się liny przywiązanej
do rogów zwierzęcia, zaciskała nogi wokół jego szyi i wszystkimi
sposobami próbowała zachować równowagę. Nie miała odwagi
spojrzeć w kierunku Sama ani Oku, klóra na początku wyścigu
dała zwierzęciu klapsa.

Bawole kopyta dudniły o ziemię, a drobne ciało dziewczyny
podskakiwało jak w konwulsjach w górę i w dół. Mimo to trzymała
się liny tak zaciekle, te nic oderwano by jej nawet za pomocą łomu.
W oddali słyszała gromkie wiwaty mieszkańców wioski, lecz minęła
ich zbyt szybko, by dostrzec coś więcej niż zamazaną kolorową
plamę. Boże, ależ te bestie potrafią biec, jeśli tylko mają na to ochotę!

Raptem rozległ się przeraźliwy ryk i zwierzę zatrzymało się
tak gwałtownie, że Lollie o mały włos przeleciałaby nad jego
rogami. Potrząsnęła głową dla rozjaśnienia myśli, a gdy widziała
już dostatecznie wyraźnie, dostrzegła biegnących ku niej dwóch
tubylców. W okamgnieniu zdjęli ją z bawołu i dziewczyna
znalazła się na starym gruncie, zanim pozostałe zwierzęta dobiegły
do mety. Jako ostatnia przybyła młoda dziewczyna wyglądająca
na piętnaście lal i to ona odpadła z zawodów. Jak wyjaśniła Oku,
kolejne konkurencje będą oceniane w podobny sposób, za każdym
razem odpada ostatni zawodnik.

- Nie jest tak źle, utrzymałaś się w grze! - krzyknęła Oku.
podbiegła do Eulalii i uścisnęła chwiejącą się jeszcze ze zmęczenia
dziewczynę.
- Nie miałam pojęcia, że bawoły potrafią pędzić tak wielkimi
susami - stwierdziła Eulalia i odgarnęła włosy z twarzy,
Oku mruknęła coś pod nosem.

- Słucham?-spytała Lollie.
- Nic takiego. - Kobieta wepchnęła ręce w kieszenie spodni
i odwróciła wzrok.
- Ale wygrałam, nieprawdaż? - Dziewczyna raz jeszcze
przytuliła się do Oku.
- Jasne, dałaś im prawdziwego łupnia - uśmiechnęła się
staruszka i poklepała dziewczynę po ramieniu.
356

- Aj! - Lollie aż podskoczyła. Chwyciła kobietę za rękę,
otworzyła jej dłoń i ujrzała długą, ostrą igłę. przywiązaną nitką
do palca. Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Trzeba było zmusić to cholerne zwierzę do biegu, no nie?
- Oku zacisnęła dłoń i schowała ją za plecami.
- Czy ty przypadkiem nie oszukiwałaś?
- Nie, po prostu zrobiłam, co trzeba. - Miała nieustępliwy
wyraz twarzy.
Lollie zerknęła na Sama - wyglądał na zaskoczonego. Dziewczyna
uśmiechnęła się, uniosła wyżej głowę i pomachała mu,

Strona 215

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

pokazując radość ze zwycięstwa. Przecież nie musi wiedzieć

o igle, tym bardziej że to dla niego sprawa życia i śmierci.
Zostały do rozegrania jeszcze cztery konkurencje. W pierwszej,
zwanej pineluian, czyli ściskanie rąk, Lollie zajęła drugie miejsce,
ale udało się jej utrzymać w stawce. Najstarsza z królewskich
córek, Mari, ściskała Eulalię lak mocno, że omal nie zmiażdżyła
jej palców. Mari była bezsprzecznie najpiękniejszą z córek króla
i naprawdę miała ochotę na Sama. Ta świadomość pozwoliła
Lollie przetrwać.

Dzięki temu wygrała też kolejną konkurencję pod dźwięczną
nazwą san Juan - zawody w rzucaniu błotem. Tak bardzo
chciała trafić swoją rywalkę. Stosując się więc do wskazówek
Sama celowała metr w lewo, przez co trafiała za każdym
razem.

Po krótkiej przerwie na umycie się - Oku zjawiła się z wodą,
ręcznikiem i słowami otuchy - zawodniczki zasiadły do buwal
pare, przedostatniej konkurencji. Martwiła się, że nawet nie wie,
na czym ma ona polegać, podczas gdy pozostałe dwie córki znają
ją zapewne na pamięć. Siedziała i przypominała sobie, ile razy
Sam wybawił ją z kłopotów. Pod wpływem tych myśli narastało
w niej przekonanie, że i ona to potrafi, nieważne, jak trudne
mogło by się to okazać.

Król podszedł do nich i rozrzucił na stole garść patyczków.
Dziewczyna uśmiechnęła się, jej szanse na zwycięstwo zwiększyły
się właśnie dziesięciokrotnie. Konkurencja była miejscową wersją

357

bierek, grą, która umilała jej życie podczas niezliczonych samotnych
godzin w pokoju w Hickory House. Wszak to jedna
z niewielu rozrywek dostępnych dla pozostawionego samemu
sobie dziecka.

Tę konkurencję także wygrała.

Cztery ma już za sobą, pozostała jeszcze jedna.

Mari i Lollie stały w oczekiwaniu. Nadeszła ostatnia walka.
Oku przysunęła się, aby wyjaśnić dziewczynie, co ma robić.
Staruszka trzymała w ręku małe pudełko. Gdy Lollie zajrzała do
Środka, ledwie powstrzymała się, żeby go nie upuścić i nie
wrzasnąć na cały głos. Szybko zamknęła pudełko i siedzącego
w nim wielkiego karalucha. Jak się dowiedziała, miał się ścigać
zachęcany jej okrzykami i łaskotaniem.

- Oku, nie zrobię tego - szepnęła Eulalia.
- W takim razie Sam dostanie się Mari - stwierdziła kobieta.
Lollie poszła za wzrokiem staruszki i spojrzała w miejsce,
gdzie stała najstarsza córka króla. Dziewczyna była piękna. Miała
długie, proste, czarne włosy, które lśniąc opadały na jej ramiona.
Lollie dotknęła swoich postrzępionych kosmyków i westchnęła
ciężko. Mari była również wyższa od niej i szczuplejsza, miała
też większy biust. Kiedy jednak przez myśl przemknęła jej
pamiętna rozmowa Jima z Samem, przestała się przejmować
i odważnie ruszyła na linię startu.

Obie zawodniczki uklękły na swoich pozycjach trzymając
w pogotowiu pudelka z karaluchami. Eulalia zerknęła na Sama.
Rozmawiał właśnie z Oku i kręcił z powątpiewaniem głową.
Ciekawe, o czym tak rozprawiają.

Sam pewnie nie wierzy, że się jej powiedzie. Przed oczami
Lollie stanął jak żywy obraz miski z ryżem, tkwiącej niczym
piuska papieska na głowie rozwścieczonego mężczyzny. Z drugiej

Strona 216

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

strony to zamierzchła przeszłość, wierzyła, ze nie ma już tamtej
Lollie LaRue, a przynajmniej miała taką nadzieję.

Dziewczyna zdjęła pokrywkę z pudełka i skrzywiła się na
widok insekta. Karaluch był brazowoczarny i potwornie brzydki.
Koło nich staną! wojownik, który miał opuścić włócznię na znak

358

rozpoczęcia wyścigu. Lollie zerknęła na Mari, która swojego
karalucha głaskała czule jak najukochańsze zwierzę.
Poczuła ściskanie w dołku i przebiegły ją ciarki po plecach.
Karaluchy są po prostu obrzydliwe!

Włócznia opadła na ziemię. Mari łaskotała i zachęcała do
biegu swojego owada. Lollie wzięła głęboki oddech, zamknęła
oczy i dotknęła karalucha, który niespodzianie wspiął się na jej
palec.

Dziewczyna wrzasnęła tak głośno, że wydawało się, iż zaraz
runą niebiosa. Przerażony karaluch prześcignął insekta Mari.

Krzyk Eulalii z wolna ucichł i przeszedł w zduszony jęk.
W końcu przestała dygotać, otworzyła oczy i ujrzała swojego
zawodnika o dobry metr za linią końcową. Znowu wygrała, a co
najważniejsze, uratowała Sama!

Wokół niej zgromadził się podekscytowany tłum. Wśród
nie kończących się wiwatów i krzyków tubylcy szli prowadząc
dziewczynę. Lollie uśmiechała się, wprost promieniała z radości.
Była taka podniecona. Udało się jej, naprawdę się jej udało!
Przedzierała się przez tłum w stronę Jankesa wykrzykując
jego imię:

- Sam! Sam!
Z uśmiechem dumy na twarzy dotarła na miejsce, gdzie go
więziono.
Jednak Sam zniknął.

Oku ciągnęła Lollie w dół dolinki po prymitywnych schodach
wyciosanych w skalnym zboczu.

- Dokąd mnie prowadzisz?
- Kra! Cicho! Ty cholerna kaczuszko! - Medusa wydzierała
się siedząc na głowie Oku.
- Cicho, Medusa. - Lollie spojrzała na staruszkę. - Słyszę, że
naśladuje nowy głos.
- Ucisz tego wściekłego gołębia. Już prawic jesteśmy na
miejscu. - Kobieta jeszcze mocniej pociągnęła ją za rękę
pokonując co najmniej tysięczny stopień. - Mojala podburza ich
tam na górze, w tej sytuacji ucieczka stąd jest wam diablo
potrzebna.
Lollie podążała za Oku po urwisku i patrzyła na skraj doliny.
Dostrzegła rzekę, która w miarę jak schodziły, stawała się coraz
większa, a także małą przystań i łódkę.

Sam przechadzał się nerwowo po kamiennym występie. Zerknął
w górę i ujrzawszy je, zatrzymał się gwałtownie.

360

- Ruszamy stąd!
- Kra! Sam tu jest! Dajcie łopatę dla cholernej kaczuszki!
- Nieznośne ptaszysko - mruknął mężczyzna.
Eulalia chciała zaprotestować, lecz Oku pociągnęła ją w stronę
łódki i zanim dziewczyna zdążyła mrugnąć okiem, Sam podniósł
ją i wsadził do środka.

Strona 217

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Zajęło to wam trochę czasu. Nie mogłaś zostawić gdzieś
tego przeklętego ptaka? - Jankes skrzywił się z dezaprobatą, po
czym zaczął od wiązywać cumę.
- Masz i pilnuj lepiej swoich skarbów. Nic lekceważ lego,
czego nie chcesz stracić, rozumiesz? - odezwała się Oku i podała
Samowi jego szklane oko. Mężczyzna schował je zaraz do
sakiewki i mruknął:
- Dziękuję. - Po chwili dodał: - Rozumiem, Oku. - Potem
obrzucił Eulalię dziwnie długim spojrzeniem i chwycił za wiosło.
- Czy wreszcie usiądziesz, bo chciałbym wyruszyć? - rzucił
ze złością w stronę Lollie i odwrócił się do niej plecami.
Zaskoczona dziewczyna stanęła jak wryta, a w jej duszy
narastały gniew i uraza. Zastanawiała się, jakim prawem tak się
na nią wydziera. To ona powinna być wściekła! Przebrnęła przez
te okropne zawody, aby ratować mu skórę, podczas gdy on przez
cały czas planował ucieczkę. Podły zdrajca widział nawet, że
wygrywa ostatnią konkurencję z karaluchami. Aż zadrżała na
wspomnienie tych ohydztw. Potem pomyślała o zagniewanym,
aroganckim wyrazie jego twarzy - znów starał się ją upokorzyć!

Sam odwrócił się.
W tej samej chwili Lollie zamachnęła się i z całej siły uderzyła
go w szczękę.

- Do siu tysięcy diabłów!
Łódka zakołysala się, przechyliła i oboje wpadli z pluskiem
do wody. Eulalia zaczęła poruszać rękoma, lak jak ją uczył
Sam, ale mężczyzna złapał ją za ubranie i wyciągnął na brzeg.
Bez cienia delikatności postawił ją na przystani i przyciągnął
łódkę.

- Wchodź... ale już! - syknął rozjuszony.
361

Cóż, ona również nie ma. powodów do zadowolenia. Uniosła
podbródek i wielce obrażona weszła do łódki.

- Siadaj! - Otrząsnął wodę z włosów i zeskoczył za Lollie na
pokład. Spiorunował ją wzrokiem, lecz dziewczyna nie pozostała
mu dłużna,
- Motecie się pobić później, ale teraz już płyńcie! - krzyknęła
Oku i pokazała ręką na grupę tubylców, którzy z pochodniami
w dłoniach pędzili ku nim po schodach.
Lollie wzięła od staruszki Medusę i usiadła na dnie łódki. Nie
zważała na Samu. który obrzucił ją jeszcze jednym zjadliwym
spojrzeniem.

Łódź odbiła od przystani.
Lollie ze smutkiem popatrzyła na kobietę. Pragnęła jej podziękować,
coś powiedzieć, byle nie banalne „żegnaj".

- Nic ci się nie stanie? - spytała w końcu i pokazała na
nadbiegających tubylców.
- Mnie nie skrzywdzą - uśmiechnęła się staruszka i machnęła
ręką, żeby już płynęli. - Jestem przecież matką króla! - zaśmiała
się, posiała Lollie całusa i pomachała im na pożegnanie, kiedy
łódka wpadła w nurt rzeki i zaczęła nabierać szybkości.
Pół godziny później Medusa usiadła na burcie i zaczęła śpiewać
piosenkę „Brytania króluje na morzach"'. Sam i Eulalia siedzieli po
przeciwnych stronach łódki i łypali na siebie złowrogo. Każde
Z nich starało się posłać drugiemu najbardziej mrożące spojrzenie
i Lollie miała wrażenie, że zdobywa w tym lekką przewagę.

Sam oparł głowę o dziób łódki i zaplótł ręce na karku. Wyciągnął
przed siebie nogi i oparł buty na ławeczce pośrodku łajby. Potem
potarł dłonią nie ogolony policzek i popatrzył na dziewczynę.

Strona 218

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Mam nadzieję, że boli - rzuciła Eulalia, uniosła wysoko
brodę i odwróciła wzrok.
- Czemu jesteś taka wściekła?
- Bo ratowałam twoją skórę!
- I co z tego?
- Jak to co? - Spojrzała na niego z furią. - Ciebie nie boli
tyłek od ujeżdżania tej... krowy. Nie miażdżyła ci dłoni jakaś
zakochana wieśniaczka, nie obrzucano cię biotem i nie wrzeszczeli
na ciebie tubylcy. Ty cholerny Jankesie! Ty... Nawet nic musiałeś
łaskotać obrzydliwego karalucha! - Na le słowa aż się wzdrygnęła.

- Skończyłaś? - Mężczyzna nie poruszył się, siedział dalej
z uśmiechem na ustach.
- Nie! Nienawidzę cię. Samie Forester. naprawdę.
- W takim razie, dlaczego mnie ratowałaś? - Miał minę, jakby
się dobrze bawił, czym dopiekł jej do żywego.
- Ponieważ myślałam, że dła odmiany to ty potrzebujesz
pomocy!
- Załóżmy nawet, że tak było.
- Nie potrzebowałeś jej, zdrajco. Walczyłam o ciebie na
próżno, bo zdążyłeś się przez ten czas uwolnić.
- Kra! Cholerny Jankes!
- Cicho. Medusa! - Lollie zmarszczyła brwi. - A właściwie
jak się oswobodziłeś?
- Tak długo pocierałem sznurem o bambusową tyczkę, aż się
przetarł.
- Nie wierzyłeś, że zwyciężę, prawda? Tak bardzo się starałam,
koncentrowałam się i walczyłam tak, jak mi mówiłeś, a ly cały
czas myślałeś, że mi się nie uda.
- Ależ, Lollie...
- Żadne „Ależ Lollie", ty... ty... - Dziewczyna urwała, jej
uwagę bowiem przyciągnął odległy odgłos. Spojrzała ponad jego
ramieniem. - Sam?
- Tak?
- Czy my przypiekiem nie płyniemy prosto na wodospad?
- O, cholera! - Sam wyprostował się i odwrócił głowę. Chwycił
wiosło i uderza nim o wodę, próbując wydostać łódkę z rwącego
nurtu. - Złap za drugie i pomóż mi wyhamować tę łajbę!
Eulalia wsadziła wiosło do wody. Musiała użyć wszystkich sił,
aby pokonać prąd rzeki i utrzymać kij w pionowej pozycji. Woda
wciąż napierała i łódka to zwalniała, to znowu wyrywała do
przodu, a wtedy Sam za każdym razem głośno przeklinał.

Nurt rzeki stawał się coraz szybszy, głośniejszy był też ryk

362 363

spadającej wody. Potężny wodospad, szeroki jak wioska, już
jaśniał w oddali. Szarpana prądem łódka kołysała się, ale Eulalia
była zbyi przestraszona, aby na to zważać.

Nagle wiosło Sama pękło z donośnym trzaskiem. Mężczyzna
zaklął, wrzucił jego resztki do wody i sięgną! po drugie. Po kilku
sekundach rozsypało się i to. Jankes siał nieruchomo i wpatrywał
się w zbliżający się próg wodny.

- Sam?
- Co?
- Zginiemy?
Mężczyzna odwrócił się do niej. usiadł naprzeciwko i spojrzał
jej prosto w oczy. Łódka wciąż nabierała szybkości.

- Cukiereczku, nic potrafię nas uratować.
Dziewczyna skierowała wzrok na Medusę i wyciągnęła rękę.
a szpak na nią wskoczył.

- Mój słodki ptaszku...

Strona 219

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Sam parsknął tylko.
Eulalia zignorowała go i uniosła wysoko dłoń z Medusą.
- Leć! Wracaj do Jima! - Podrzuciła ptaka, który wzbił się
w powietrze, coraz wyżej i wyżej. Zatoczył nad nimi koło
i poleciał nad wierzchołkami drzew.
Lollie długo patrzyła na Sama. Zaraz zginą, a on lak siedzi
obok niej z kamienną twarzą, bez śladu emocji. Zastanawiała się,

o czym myśli.
- Sam?
- Słucham?
- Kocham cię.
Mężczyzna zaniknął oko i spuścił głowę.
- Przepraszam, że cię uderzyłam.
- Lollie... ja...
Prąd stał się lak silny, że zaczęło rzucać łódką.
- Co ty? - zapytała trzymając się kurczowo za obie burty.
- Myliłem się - westchnął głęboko. - To, co się stało między
nami, było czymś więcej jak tylko wspaniałym seksem. Powiedziałem
tak, aby położyć temu kres, zanim zabrniemy za daleko.
364

Za bardzo się oboje różnimy, ty i ja. Ja jestem mieszańcem,
podłym kundlem ze slumsów, ty zaś pełnej krwi championem.

- Nic dbam o to. Sam, kocham cię.
Łódka zaczęła się obracać i przechylać niebezpiecznie z boku
na bok. Zaciśnięte na burtach palce Sama zrobiły się białe
z wysiłku. Ani przez chwilę nie przestał na nią patrzeć.

- Ja również.
- Mówisz poważnie? - chciała się upewnić.
Łódka ponownie zakręciła się wokół własnej osi i tym razem
Eulalia przytrzymała się kurczowo.

- Tak.
- Och, Sam. potrzebowałam cię.
- Pewnie, że potrzebowałaś - zaśmiał się ze zwykłą kpiną
w głosie. - Nigdy jeszcze nie spotkałem osoby, którą trzeba by
tyle razy ratować. - Zawahał się i przez chwilę spoglądał na
wodę. - Byłem o ciebie zazdrosny - przyznał w końcu.
- To dobrze - uśmiechnęła się Eulalia. Jej twarz stała się
znowu poważna, gdy przypomniała sobie o czymś, czego tak
bardzo pragnęła, - Marzyłam, aby mieć z tobą dziecko.
- Cholera, Lollie! Mówiłem ci już, że nie jestem bohaterem
z jakiegoś romansu. Nie potrafię tak rozmawiać.
- To nic Sam, kocham cię! - Dziewczyna musiała przekrzykiwać
potworny huk spadającej wody.
Mężczyzna siedział w milczeniu.

- Proszę, powiedz coś! Zaraz, zginiemy! - wołała rozpaczliwie.
- Straciłem oko, gdy byłem więźniem podczas przewrotu
w Angoli - krzyknął wziąwszy głęboki oddech. - Miałem wtedy
dwadzieścia pięć lat i pojechałem tam jako żołnierz, aby walczyć.
Jednak złapano mnie i torturowano, aby wydobyć ode mnie
miejsce pobytu przywódcy rebeliantów, których wspomagał
amerykański rząd. Nie powiedziałem, więc wydłubali mi oko.
zanim ktokolwiek zdołał mnie uratować. Nikt nie wiedział, że są
w to zamieszani Amerykanie. Dopiero Jim wydostał mnie stamtąd,
zresztą wbrew oficjalnym rozkazom. - Mężczyzna siedział
zgarbiony ze wzrokiem utkwionym w dno łódki.
365

- Sam, nadal cię kochani!
- Do diabła... - W jego glosie słychać było złość. Spojrzał na
nią z rezygnacją. - Dałbym ci te dzieci.
- Co takiego?
- Mówię, że mogliśmy mieć dziecko! - Przysunął się bliżej

Strona 220

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

i dotkną! jej policzka.
- Chciałam, abyś się ze mną znowu kochał - wyznała. - Jak
tamtej nocy w jaskini.
- Ja chciałem... dużo więcej. - Posłał jej leniwy uśmiech.
- Och, Sam. - Położyła rękę na jego dłoni. - Marzyłam, aby
patrzeć w twoją twarz przed zaśnięciem i codziennie rano budzić
się w twoich ramionach.
- Chodź do mnie - wyciągnął do niej ręce.
- Jesteś moim bohaterem! - dziewczyna rzuciła mu się
w objęcia.
- A ty jesteś,., cholera - mruknął Jankes.
- Co?
- Omal nie powiedziałem, że jesteś moim sercem - odparł
zmieszany.
- Naprawdę tak myślisz?
- A jakże!
Dziewczyna odwróciła wzrok i spojrzała na próg wodospadu
oddalonego od nich zaledwie o kilkanaście metrów.

- Chodź tu bliżej, Cukiereczku. - Położył dłoń na jej karku
i przyciągnął czule tak, że dzielił ich jedynie pocałunek. - Jeśli
mamy zginąć, zrobię to przynajmniej po swojemu.
Całował ją namiętnie, gdy przekraczali próg huczącego wodospadu.

Było jej zimno, przeraźliwie zimno. Już jej nie obejmowały
bezpieczne ramiona, została sama. Poczuła teraz gorąco, coś
paliło jej plecy i ramiona. Poza tym jakiś ciężar raz po raz
przygniatał jej piersi. Może to śmierć?

- Oddychaj, do diabła, oddychaj!
366

Jak przez mgłę dobiegał głos Sama.

- Wałcz! Psiakrew, biłaś się już o mnie wcześniej. Walcz dla
mnie i teraz! Oddychaj!
Oddychać. Musi zacząć oddychać...
Odwrócono ją na plecy. Uczucie gorąca przeniosło się na
przód. Coś przygniotło mocno jej brzuch. Potem Sam znalazł się
przy niej.

- Oddychaj, ty głupia dziwko, oddychaj! - Poczuła jego
oddech na swoich ustach. Czuła jego smak. Sam... jej Sam.
Zaczęła kaszleć i krztusić się. a z ust wypływała jej woda.
Ponownie przewrócono ją na brzuch. Wciąż kaszlała, a do
mokrej twarzy przylepiały się drobiny piasku. Odwróciła na bok
głowę.

- A jednak Bóg istnieje - usłyszała głos Sama.
Dziewczyna łapała powietrze długimi, wolnymi haustami.
Zupełnie wyczerpana, nie czuła rąk ani nóg. Choć miała
zamknięte oczy, ciemność zniknęła. Przez powieki przebijało
jasne słońce - to ono wcześniej paliło ją gorącem, a teraz
ogrzewało przyjemnym ciepłem. Wyczuwała dotyk mokrego
ubrania, piasku pod sobą, a najbardziej obecność Sama, klęczącego
tuż przy niej.

- Mówiłam, żebyś mnie tak więcej nie nazywał, ty cholerny
Jankesie - odezwała się ochrypłym szeptem.
- Ważne, że zadziałało - odparł Sam; z jego głosu przebijała
radość.
Zebrała wszystkie siły, aby usiąść. Natychmiast oślepiło ją
słońce. Dziewczyna jęknęła i zakryła oczy ręką, nie zważając na
to, że jest oblepiona piaskiem. Ostre ziarenka wbijały się teraz
w zamknięte powieki.

- Żyjemy? - zapytała szczęśliwa, że jest w stanie cokolwiek
odczuwać.

Strona 221

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Kiedy ostatnio sprawdzałem, chyba lak.
- Hm. - Wzięła kilka głębokich wdechów i spróbowała usiąść.
Okropnie kręciło się jej w głowie. Dotknęła dłonią lewej skroni
i zajęczała z bólu.
367

- Spokojnie, trzymam cię. - Ręce Sama nie pozwalały jej
upaść.
Powoli otworzyła oczy. Pierwszą rzeczą, jaką ujrzała, była
twarz jednookiego mężczyzny.

Przez ułamek sekundy widziała przejęły wyraz jego twarzy
i prawdziwą troskę w oczach. Potem jednak wróciło twarde,
cyniczne spojrzenie. Puścił ją i rozglądał się po piaszczystym
brzegu.

Wszystko stało się tak szybko, że nie była pewna, czy się jej
nie przywidziało. Przypomniała sobie ich ostatnią rozmowę
i spojrzała na Sama. Choć siedział odwrócony do niej plecami,
dostrzegła jego poczerwieniałą szyję. Taką samą miał wtedy
w chacie, gdy Medusa powtórzyła jego miłosne zaklęcia. A więc
Sam jest znowu zakłopotany!

Ogarnęła ją radość i uśmiechnęła się powstrzymując się od
zanucenia pod nosem zwycięskiego hymnu. Może powinna dać
mu spokój, ale przed oczami stanął jej wyścig karaluchów.
Policzyła w myślach do tysiąca i odezwała się:

- Sam, kocham cię.
Cisza.
- Ty cholerny Jankesie!
- Ja również - odparł odwracając się powoli i patrząc jej
w oczy.
- Powiedz to.
- Właśnie to zrobiłem.
- Nie, powiedziałeś tylko: ,ja również".
- Na jedno wychodzi.
- To nie to samo. Powiedz całym zdaniem albo...
- Bo co? Znowu zdzielisz mnie w szczękę?
- To mi o czymś przypomniało... - Zamachnęła się i z całej
siły uderzyła go pięścią w brzuch.
- Jasna... cholera! - Mężczyzna skrzywił się rozcierając bolące
miejsce. - Zlituj się, za co znowu?
- Nigdy więcej nic nazywaj mnie głupią dziwką. - Otrzepała
rękę z piasku i obejrzała ją ze wszystkich stron.
368

- W porządku, obiecuję. Nigdy cię tak nie nazwę. - Chwycił
ją w ramiona. - A teraz już się zamknij! - I pocałował ją
z uczuciem.
Eulalia obejmowała go mocno jedną ręką, a drugą wodziła po
jego plecach.

- Lollie, słodki Jezu. - Zaczął szarpać jej ubranie.
Dziewczyna nieustannie muskała palcami jego skórę. Mężczyzna
ujął jej twarz w swoje ręce, a potem pchnął ją na piasek
i przywarł do niej całym ciałem. Językiem błądził po jej ustach.

- Kochaj się ze mną. Sam, teraz. Proszę. - Eulalia zatopiła
palce w jego mokrych włosach i odciągnęła do tyłu głowę.
Jankes ściągnął jej bluzkę, zanim zdążyła choćby dotknąć jego
koszuli. Pieścił ją przy tym bez przerwy i Eulalia zaczęła wić się
z pożądania.

- Błagam...
Mężczyzna uklęknął, rozpiął spodnie, aż opadły do kolan
i w jednej chwili znalazł się między rozchylonymi nogami
dziewczyny. Wszedł w nią powoli.

Strona 222

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Gorący... rozkoszny raj - jęknął.
Chwycił za dziewczęce uda i podciągnął do siebie. Potem
wsunął jej rękę pod plecy i poruszał się w niej długimi, kolistymi
pchnięciami.

- Chodź, moja słodka. - Przytrzymywał jej głowę, aby nie
przerwać pocałunku. Biodra mężczyzny ani razu nie zgubiły
rytmu, nie zwalniając na moment, nawet gdy szczytowała po raz
trzeci. Nagle zaczął poruszać się coraz szybciej i głębiej, objął ją
i chwycił za pośladki.
- Słodki Jezu! - Pchnął mocno po raz ostatni, po czym opadł
bez sił na piasek pociągając ją za sobą.
Dziewczyna nie miała pojęcia, jak długo tak leżeli, czekając,
aż ich oddechy uspokoją się.

- Sam, kocham cię - westchnęła i przytuliła się do jego piersi.
Po kilku długich jak wieczność chwilach Sam uniósł głowę
i spojrzał na nią przeciągle.
Eulalia uśmiechnęła się.

369

- Dobrze, już dobrze. - Opuścił głowę na piasek i krzykną) na
głos: - Kocham cię, do diabla! - Sięgnął ręką i przyciągnął ją do
siebie; miał ochotę od nowa obsypać ją pocałunkami.
- Ale dlaczego? - Dziewczyna położyła mu rękę na piersiach
nie pozwalając, aby się zbliżył.
- Co, u diaska, ma znaczyć „dlaczego?".
- Czemu mnie kochasz?
- Bo Bóg ma doprawdy osobliwe poczucie humoru - odparł
i zamknął jej usla pocałunkiem.
Bylii spóźnieni przeszło dwa tygodnie, gdy wjeżdżali do
Santa Cruz na wozie pełnym kurczaków. W dwa dni po cudownym
ocaleniu z odmętów wodospadu udało się im dotrzeć do lokalnej
drogi, gdzie niespodziewanie natknęli się na podążającego wraz
z żołnierzami Jima Cassidy'ego. Ku swej wielkiej radości Lollie
odzyskała Medusę. Sam, rzecz jasna, nic podzielał jej zachwytu.

Jim opowiedział im, co wydarzyło się w czasie ich nieobecności,
a było tego doprawdy niemało. Aguinaldo i Bonifacio doszli
do porozumienia i połączyli wyzwoleńcze siły. Hiszpanie zmietli
z powierzchni ziemi dwie kolejne wioski i zdołali jeszcze
bardziej niż dotychczas nadwerężyć stosunki z rządem USA.
Dwa dni po opuszczeniu przez Sama i Lollie obozu w kraju
wybuchła rewolucja. Walki rozpoczęły się najpierw w małych
miasteczkach i błyskawicznie rozprzestrzeniały się w kierunku
Cavite i Manili. Bazą rebeliantów stało się Santa Cruz, największe
miasto na północy. Ojciec Eulalii prawdopodobnie jeszcze lam
przebywa, prowadząc rozmowy z przywódcami powstania.

371

Koła wozu dudniły po brukowanej drodze na przedmieściach
miasteczka. Kury gdakały, a Medusa z zapałem im wtórowała

- już od czterech dni naśladowała odgłosy wiezionego drobiu.
Lollie wyjęła z włosów Sama kurze pióro i uśmiechnęła
się. Przypominał Indianina, któremu wystają zza opaski orle
pióra.
- Jeśli kiedykolwiek jeszcze ujrzę ptaka... budź jedno pióro...
czy usłyszę gdakanie... - mruczał-Jankes pod nosem obserwując
popisy Medusy.
- Posłuchaj, Sam, gdyby nie ten wóz, nadal maszerowalibyśmy
w tym upale na piechotę.
Mężczyzna zademonstrował jedną ze swych niezadowolonych

Strona 223

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

min i rozpędził ręką unoszący się w powietrzu ptasi puch. Im
bliżej miasteczka, tym bardziej stawał się gderliwy, a przez
ostatnią godzinę nie robił nic innego, jak tylko krzywił się na
wszystko.

Eulalia zastanawiała się, czy Sam przypadkiem nie tęskni
skrycie za powrotem do obozu rebeliantów, aby wraz z innymi
wziąć bezpośredni udział w walkach. To przecież jego żywioł.
Myślała chwilę, poczym doszła do wniosku, że jednak nic. Nic
palił się za wyruszeniem w ślad za Jimem,

Strzepała z siebie pióra i spojrzała na swoje ubranie. Ciekawe,
co pomyślałby jej ojciec gdyby ją teraz zobaczył. Jakże
się oddaliła od wizerunku grzecznej dziewczynki, spowitej
w różowe wstążki i koronki, z kameą na szyi, która chodziła
niecierpliwie po pokoju w oczekiwaniu na przyjazd ojca.
Dziś miała włosy postrzępione i w nieładzie, pomimo wpięcia
grzebieni od kobiety z wioski, tej samej, od której dostała
też ubranie. Spod białej, bawełnianej bluzki, za dużej przynajmniej
o dwa numery, widać było męski podkoszulek. Zamaszysta
spódnica z bawełny w zielone i czerwone paski
sięgała do ziemi. Na nogach miała płaskie, haftowane klapki,
lecz z postrzępionych w czasie drogi czubów wystawały jej
palce.

Wiecznie świecące słońce opaliło Lollie skórę, a Sam powte

372

dział na dodatek, że ma na twarzy piegi. Była tym przerażona, bo
od razu stanął jej przed oczyma obraz łaciatych psów Harrisona,
które miały obsypane plamami nosy, łby i grzbiety. Sam ze
śmiechem uspokoił ją, że piegi widać tylko z bardzo bliska, gdy
ich twarze dzieli jedynie pocałunek.

Wóz zatrzymał się przed wysokim, murowanym budynkiem.
Jankes wyskoczył i pomógł Lollie zsiąść. Przytrzymał ją w ramionach
trochę dłużej niż to było konieczne i z pewnym żalem
opuścił na ziemię. Dziewczyna potknęła się, bo; od długiego
siedzenia w jednej pozycji straciła czucie w nogach.

- W porządku? - spytał, nic spuszczając z niej wzroku.
Eulalia uśmiechnęła się i pokiwała głową, po czym odwróciła
się w stronę wozu.

- Medusa!
Sam mruknął coś pod nosenv
Szpak zeskoczył z klatki z kurczakami i usiadł jej na ramieniu.
Lollie zbliżyła doń twarz.

- Bądź" teraz cicho i zachowuj się przyzwoicie. Idziemy na
spotkanie z moim tatusiem— tłumaczyła,
- Kra! Cisza! Cholerny kaczor! - Głos ptaka przybrał silnie
południowy akcent. - Cholerny Jankes! Kra! Jestem Medusa!
Jestem szpakiem! Sam jest osłem!
- Nie uważasz, że powinniśmy zostawić gdzieś tego ptaka?
Na przykład u najbliższego rzeźnika? - zapytał Sam.
Lollie zignorowała ich oboje i spojrzała na okazały budynek.
Prowadziło do niego pięć par masywnych drzwi.

- Którędy wchodzimy?
- To twój ojciec, zatem ty decyduj. - Sam skrzyżował ręce na
piersiach i spojrzał na nią chłodno.
- Dobrze wiem, dlaczego się tak zachowujesz.
- To znaczy jak?
- Jakbyś chciał wyzwać cały świat na pojedynek.
Sam znowu mruknął coś pod nosem.
- Jesteś zdenerwowany,

Strona 224

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Nigdy w swoim plugawym życiu nie byłem zdenerwowany.
373

- Oczywiście, nigdy też nie byłeś zazdrosny. - Chwyciła go
za rękę i pociągnęła w stronę najbliższych drzwi. Wkrótce cała
trójka zniknęła w środku.
To nie może być moja córka! - wykrzyknął władczym łonem
wysoki, siwy mężczyzna do Filipińczyka trzymającego Mcdusę
i wbił w niego wzrok, który ugotowałby jajko. Biedny człowiek
stanął w miejscu jak wryty.

- Mój Boże! - ciągnął jej ojciec. - Ubrana jak brudna
wieśniaczka, jej włosy przypominają raczej gniazdo szczura,
a skóra jest prawie... brązowa.
Filipińczyk posłał Lollie spojrzenie pełne współczucia, po
czym wyszedł z Medusą z pokoju i zamknął drzwi.

- Całe szczęście, że twoja matka nie żyje i nie może cię teraz
zobaczyć - rzucił mężczyzna ze złością, a z jego oczu biła
pogarda.
Lollie zamknęła oczy, aby powstrzymać wzbierające łzy. Były
to łzy wstydu, upokorzenia i bólu. Tak chciała mieć ojca i matkę,
którzy by ją kochali i byliby z niej dumni. Wzięła głęboki oddech
i popatrzyła na człowieka, który nazywał siebie jej ojcem,
szanowanego patriarchy rodziny LaRue. Za nim stali w szeregu
jej bracia, którzy na wiadomość o porwaniu natychmiast przybyli
na Filipiny. Znajdowali się tu wraz z nią wszyscy mężczyźni
z rodu LaRue. Ona zaś stała pod pręgierzem ich oskarżających
spojrzeń niczym małe, niegrzeczne dziecko.

Ale teraz miała przy sobie Sama i jego obecność podtrzymywała
ją na duchu. Przyszedł tutaj dla niej. Sam Forestcr

- zawsze mogła na niego liczyć i za to kochała go jeszcze
bardziej. Ojciec zaczął chodzić nerwowo po pokoju i Lollie
mocniej ścisnęła dłoń Sama.
Zatrzymał się przed córką i spojrzał jej w oczy.

- Sprawiłaś już wystarczająco dużo kłopotów. Zresztą byłaś
w tym dobra od małego, jeśli wierzyć listom twoich braci. Przez
ostatnie tygodnie nic, tylko czekam na ciebie; najpierw wiele
374

godzin w jakiejś odległej zatoce pośród dżungli, a teraz tutaj, od
ponad dwóch tygodni. No więc, niewdzięczna dziewczyno, co
masz na swoje usprawiedliwienie?

Czy dobrze słyszy? To ona kazała mu czekać? Przemyślała to
raz jeszcze. Dobry Boże, przez siedemnaście lat oczekiwała od
tego człowieka najmniejszego znaku pamięci i akceptacji. Nie
zdawała sobie sprawy, że nieświadomie ściska z całej siły rękę
Sama. dopóki nie odwzajemnił jej uścisku dla dodania otuchy.

Odetchnęła głęboko i spojrzała na ojca.

- Ja kazałam ci czekać? - odezwała się, po czym powtarzała
swoje słowa coraz głośniej, aż w końcu zaczęła krzyczeć. - Ty
przeze mnie czekałeś! Ty nadęty starcze bez serca! - Znowu
poczuła napływające łzy i tym razem nie powstrzymywała płaczu,
bo nic na to nie mogła poradzić.
Zbliżyła się do człowieka, który ją stworzył, lecz nie poświęcił
jej odrobiny swojego czasu.

- Coś ci powiem na temat czekania, kochany ojcze. Czekanie
to nie kilka godzin czy nawet kilka tygodni, to siedemnaście
długich jak wieczność lat. Tyle właśnie czekałam na twój powrót
do domu, na jakiś znak miłości od ciebie, rodzonego ojca. Nigdy
się nie zjawiłeś, nie miałeś tyle czasu, a może nie dbałeś o to, co

Strona 225

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

może odczuwać małe dziecko?
- Posłuchaj, młoda damo...
- Nie, to ty mnie posłuchaj - dźgnęła go palcem w piersi.
- Jestem twoją córką, nazywam się Eulalia Grace LaRue, jestem
tą są dziewczynką, która dla ciebie starała się być tym, kim
chciałeś - damą. Cóż, nie jestem damą. Posiadam uczucia, rozum
i serce. Jestem dobrym człowiekiem, pragnęłam ofiarować ci
moją miłość, mnóstwo miłości. Szkoda, że cię przy tym nie było.
prawda?
- Lollie... damy nie... - ostrzegł ją Jeffrey.
- Czego damy nie robią? - Odwróciła się do najstarszego
z braci. - Nie klną? Nie kłócą się, nie jedzą, nie myślą? Kto
stworzył te głupie zasady, Jeffrey? Czy damom nie wolno być
człowiekiem? Jeśli tak, to cieszę się, że nią nie jestem!
375

Pośród śmiertelnej ciszy rozległ się odgłos czyjegoś klaskania
i wypełnił cały pokój. To był Sam. Lollie odwróciła się i uśmiechnęła
do niego.

- Dziękuje.
- Ona ma rację - Sani popairzył na mężczyzn z jej rodziny.
- Ona nic jest damą, jest kobietą.
- A to kio? - zapylał Jedidiah.
- Sam Forester - odparła dziewczyna i zwróciła się znowu
w stronę ojca. - Gdyby nic on, nic byłoby mnie lulaj. Prawdziwy
ojciec dziękowałby Bogu. że żyję. Zrcszią, co z ciebie za rodzic?
Jaki mężczyzna porzuca swoje dziecko?
- O nie. nie opuściłem cię - szydził mężczyzna. - Miałaś
braci i służbę, tylko że najwyraźniej nie nauczono cię szacunku.
- Na szacunek należy sobie zasłużyć.
- A jak ly zdobywasz szacunek? Biegając po wyspie w podartych
łachmanach? - Mężczyzna zwrócił się do jej braci. - Spójrzcie,
coście najlepszego stworzyli. Mój Boże...
- Chyba masz na myśli „dzięki Bogu". Przynajmniej wiem, że
moi bracia się starali. Na tyle przejęli się moim losem, że się tu
w ogóle zjawili. - Dziewczyna pokazała na nich ręką. - Wiem
też, że kochają mnie na swój sposób, lecz ty, ty nic nie wiesz
o miłości. Nic rozumiem cię. Żyjesz według zasad, które sam
ustanowiłeś. Nie jeździsz tramwajami w Manili z powodu złego
traktowania zwierząt. A co z iwoją rodzoną córką, klórej nawet
nie pokazałeś figi? Bardziej obchodzą cię chore konie niż
najbliżsi, ludzie z twojej krwi i kości. Jakie lo smutne... - Lollie
cofnęła się i oparła o Sama.
- Zawsze uważałem konie za bardziej cenne od kobiet. - Ojciec
posłał jej lodowate spojrzenie, bardziej mrożące od jej wzroku.
Dziewczyna zaczerpnęła powietrza i starała się opanować urazę.

- Kim pan właściwie jest? - Ambasador LaRue skierował
pogardliwe spojrzenie na Sama.
- Nazywam się Forester i pochodzę z najbiedniejszych dzielnic
Chicago - odparł Jankes przyjmując nonszalancką postawę, taką
samą jak podczas pamiętnej rozmowy z pułkownikiem Luną.
376

-A wiec jest pan nędznym amerykańskim najemnikiem,
człowiekiem zabijającym dla pieniędzy. - Mężczyzna spojrzał na
Sama tak, jakby przebywanie z nim w jednym pokoju oznaczało
zniewagę.
- Nawet w połowie mu nie dorównujesz! - Lollie zatrzęsła się
z gniewu.
Sam objął ją ramieniem.

- Ty dziwko. - Ojciec spojrzał z wściekłością na rękę Jankesa,
a potem na dziewczynę.
- Jeszcze jedna taka uwaga i bez względu na wszystko po
prostu wyrwę ci gardło - powiedział Sam naprężając mięśnie.
Ambasador odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. Bracia

Strona 226

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

rozstąpili się. aby go przepuścić. Chwycił za klamkę, otworzył
drzwi i obrócił się na progu.

- Nie jesteś warta mojego zachodu, nie zastałem tu nic, czego
bym oczekiwał. To wy ją wychowaliście na taką... Zatem wy to
załatwcie. Ja już nie mam córki. - Opuścił pokój i zamknął za
sobą drzwi.
- Co za sukinsyn - mruknął Sam pod nosem. Zacisnął dłonie
tak mocno, że Lollie aż się wzdrygnęła. - Przepraszam. - Wyprostował
palce i masował delikatnie jej ramię.
Wówczas Eulalia rozpłakała się, a Sam przytulił ją do siebie.
Płakała rzewnymi łzami, nie z bólu ani z żalu za utralą ojca, ale
z powodu zmarnowanych marzeń i czasu, który straciła bezpowrotnie
dla tego bezdusznego, zimnego człowieka. Opłakiwała
rodziców, których tak naprawdę nigdy nie miała, i swoje nieszczęśliwe
dzieciństwo. Zegnała małą Eulalię LaRue, której nigdy nic
odpowiedziano na jej pytania i która nie zaznała rodzicielskiej
miłości.

Oderwała się od Sama. Bracia milczeli i patrzyli na nią
z zakłopotaniem, jak zwykle, kiedy płakała - najwyraźniej
czuli się nieswojo. Lecz kochali ją ogromnie i ona o tym
wiedziała.

- Lollie, przez te wszystkie lata staraliśmy się cię chronić. To
naprawdę twardy człowiek - mówił Jeffrey pocierając czoło.
377

Robił lak najczęściej, gdy miał jej do powiedzenia coś nieprzyjemnego.

- Jest z kamienia, lo żałosny materiał na człowieka - odezwała
się. - Teraz rozumiem, dlaczego byliście tacy opiekuńczy. Myślę.
że próbowaliście ochraniać mnie przed nim. Szczególnie ty, Jed.
- Dziewczyna zwróciła się do Jedidiiiha, osoby tak bardzo
przypominającej jej Sama. - Aż do dzisiaj nic potrafiłam pojąć,
dlaczego nie chciałeś, abym pojechała na Filipiny. Nie myślisz
chyba poważnie, że przynoszę pecha?
Jej bral wyglądał na zmieszanego. Wydawał się mieć na ten
lemat podobne zdanie do tego. jakie wyrobił sobie Sam.

- Nic, nie przynosisz pecha - zaprzeczył słabo. - Tylko życie
Z lobą jest nieco kłopotliwe, mam parę blizn na dowód moich
słów - uśmiechnął się.
- Założę się o miesięczne pobory, że nie ma na ramieniu
blizny w kształcie litery „L" - wymamrotał pod nosem Jankes.
Eulalia uściskała po kolei każdego z braci. Gdy doszła do
Jeffreya, powiedział jej:

-
Chodź", siostrzyczko, zabierzemy cię teraz do domu.
- Nie! Sam... - odwróciła się i pobiegła do Jankesa akural
w chwili, gdy filipiński służący otworzył drzwi. Do pokoju
wleciała Medusa i jak zwykle usiadła jej na głowie.
Bracia stali w osłupieniu i patrzyli na plaka.

-
To jest Medusa - uśmiechnęła się.
- Kral Jestem Medusa! Jestem szpakiem! Sam jest osłem!
Bracia Lollie wy buchnęli śmiechem.
Jedynie Sam pozostał poważny.
- Kra! - Szpak zniżył głos naśladując Sama. - Smakujesz
jak dobra, wiekowa whisky. - Medusa udała głos kobiecy:
-
Och... Sam.
Śmiech zamarł na ustach braci,
-
Kra! Chodź do mnie, słodka! Teraz, chcę być w lobie.

Strona 227

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Nastąpiła chwila ciężkiej ciszy i pięć par błękitnych oczu
Calhounów przeniosło się z Medusy na Sama, potem na Loilie.
a w końcu ponownie na Sama.

378

- Myślałem, że Medusa śpi - mruknął Sam i dziewczyna
poczuła, jak napinają się jego mięśnie.
- Jed, posłuchaj,.. - Lollie spojrzała na braci.
Jedidiah pierwszy zadał Samowi cios.
Eulalia uderzyła druga.
Następnego ranka w kościele Błogosławionej Dziewicy
rozdzwoniły się weselne dzwony. Zebrani obrzucali ciekawskimi
spojrzeniami ślubny orszak i czekali w ciemnych, mahoniowych
ławkach na rozpoczęcie ceremonii. Ksiądz odziany w złolo-biały
ornat pobłogosławił związek. Starał się nie zwracać uwagi
na skrzeczącego, czarnego szpaka z niewyparzonym dziobem,
ani na poturbowane i posiniaczone twarze braci panny młodej,
którzy otaczali nowożeńców zwartym murem. Zignorował
porozcinane wargi, podbite oczy i rozlegające się co jakiś
czas jęki bólu. Odwrócił też dyskretnie wzrok, kiedy złota
obrączka nie chciała wejść na opuchnięte i poobijane pałce
panny młodej.

Mistrz ceremonii spełnił swój obowiązek w obliczu Boga
i pobłogosławi! związek. Gdy tylko skończył, pan młody, którym
był wysoki, czarnowłosy diabeł ze złowieszczą opaską na jednym
oku i wielkim siniakiem pod drugim, chwycił pannę młodą
w objęcia i zaczął całować. Był to doprawdy niezwykły pocałunek,
bo wydawało się, że nigdy się nie skończy. Trwał przez cały czas
liturgii, składu apostolskiego i eucharystii razem wziętych. Kiedy
pan młody skończył, w kościele nic było ani jednej duszy, która
wątpiłaby w jego szczerą chęć poślubienia wybranki.

Wkrótce wzdłuż nawy ruszyła ta dziwna, pstra grupa. Wzruszone
twarze państwa młodych jaśniały radością i szczęściem.
Ksiądz popatrzył na odchodzących i pokiwał głową - niezwykłe
rzeczy dzieją się na tym świecie! Potem odwrócił się do ołtarza
i zastygł w osłupieniu.

Ze sklepień dachu rozległ się głęboki, donośny śmiech. To sam
Pan Bóg śmiał się z wysokości.

379

I Bóg nie przestawał się śmiać, przez następnych dziesieó lat
obdarzył bowiem Sama i Lollie Foresterów sześcioma dziewczynkami.
Wszystkie miały czarne włosy i niebieskie oczy, każda
wypowiedziała swoje pierwsze słowo w wieku dziesięciu miesięcy
i od tego czasu nawet na chwilę nic milkła.

Najstarsza z nich, Samantha, odziedziczyła po ojcu twarde rysy
szczęki i podbródka, zdeterminowaną naturę i życiową zawziętość.
Potrafiła prześcignąć i, ku cichej dumie ojca, pobić każdego
chłopaka w okolicy. Anna była lak samo powolna jak jej
południowy akcent, marzyła o zostaniu wielką aktorką i zawsze
ubierała się na różowo. Priscilla uwielbiała zwierzęta i trzymała
w domu całą menażerię, przez co panowała tu nieustanna wrzawa.
Jej kolekcja obejmowała dwa psy, kota, papużkę, cztery chomiki,
trzy złote rybki, szesnaście gupików, dwa żółwie, trzy żaby oraz
ulubieńca - dwunastoletniego, szpaka o imieniu Medusa, chrupiącego
orzeszki, chrapiącego i plotkującego bez przerwy na jej
siostry.

Abigail słynęła ze swojego łagodnego usposobienia. Potrzebowała
tego, nie było bowiem tygodnia, aby się o coś nie potknęła,
przewróciła czy czegoś nie popsuła. Ostatni jej wyczyn to
utknięcie między piętrami w małej gospodarczej windzie, w której

Strona 228

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

przysyłano jedzenie z kuchni do jadalni. Sam potrzebował
godziny, aby ją wydostać. Jessamine z kolei to istna gaduła.
Wypluwała z siebie pytania z szybkością karabinu, a na Boże
Narodzenie nauczyła się liczyć, mimo że skończyła zaledwie
cztery latka. Sam liczy! z nią przypalone ciastka mamy.

Ostatnią z córek, co nie znaczy, że najgorszą czy też najbardziej
cichą, była maleńka Lily, jeszcze niemowlę. Ta znowu okazała
się krzykaczem. Wszyscy w McLean w Wirginii wiedzieli, kiedy
Lillian Grace Forester nie śpi. Jej ojciec przysięgał, że słyszy ją
ze swojego biura, gdzie pracował jako doradca wojskowy rządu.

Ale w noc Bożego Narodzenia roku pańskiego 1904 było
całkiem cicho.
Sam podniósł gazetę leżącą koło jego ulubionego skórzanego
fotela, usiadł i położył ją na stoliku obok. Oparł się wygodnie.

380

założył ręce za głowę i wpatrywał się w świeczki migające na
olbrzymiej choince - po trzydzieści na każdy metr drzewka.
Zastanawiał się, czemu wszystkie kobiety bez względu na wiek
pragną mieć jak największą choinkę. Najbardziej cichym momentem
w zeszłym tygodniu była chwila, gdy zaproponował przywiezienie
mniejszego drzewka i postawienie go na stole. Sześć par
błękitnych oczu z przerażeniem zwróciło się na niego, jakby
powiedział właśnie jakieś ciężkie bluźnierstwo.

Ogromna choinka miała cztery metry wysokości i stała w ciężkim
kamiennym wazonie wypełnionym piaskiem i wodą. Przez
piętnaście minut Lollie kłóciła się z nim, czy drzewo stoi prosto.
Przyjrzał się choince, nadal pochylała się za bardzo na lewo.

Udekorowali ją błyszczącymi, rozkładanymi zwierzątkami
z papieru i scenkami przywiezionymi z Niemiec, które jego żona
nazywała drezdenkami. Wisiały tam również laski z cukierków ,
w paski, przywiązane do gałązek różowymi wstążeczkami,
koronkowe wachlarzyki i mieniące się kolorami szklane sopelki.
W wiszących pozłacanych klatkach znajdowały się ptaki, które
śpiewały, gdy je ktoś nakręcił. Były to dość dokuczliwe stworki.

Sam poklepał się po kieszeni - klucz do mechanizmu znajdował
się u niego.

Szklane figurki aniołów wyglądały zza srebrnych i złotych
łańcuchów i rożków ze świecącego papieru. Te ostatnie zostały
wcześniej napełnione przez Lollie cukierkami, ale teraz już
wisiały puste. Na samym wierzchołku choinki siedział wielki,
porcelanowy anioł, zaś tu i ówdzie pośród ozdobionych gałęzi
wychylały się przypalone postacie z ciasta imbirowego.

Późno w nocy, już po rozłożeniu prezentów, napełnieniu
skarpet łakociami i zapaleniu świeczek, kochali się z Lollie
namiętnie za zamkniętymi suwanymi drzwiami salonu. Przez te
wszystkie lata dzieciak z Quincy slreet nauczył się cieszyć
świętami Bożego Narodzenia.

Sam spojrzał na Lollie, która siedziała teraz na podłodze i grała
z córkami w karty. Niewiele się zmieniła. Liczne porody sprawiły
jedynie, że zaokrągliła się nieco i powiększyły się jej piersi, co

381

mu akurai odpowiadało. Jasne włosy dość niedbale upięła na
głowie, lak jakby całość miała się za chwilę rozsypać. Przypomniało
mu to sypialnię, pogniecioną pościel, rozrzucone na
poduszce włosy, miękka kobiecą skórę i południowy akcent...

Strona 229

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Przerzucił wzrok na bezpieczniejszy grunl - na Matyldę, ich
gosposię. Miała pięćdziesiąt lat, była kanciasta jak autobus
i prowadziła im gospodarstwo iście żelazną ręką. Właśnie grała
na pianinie kolędy, a Medusa fałszując śpiewała „Cichą noc".
Dziewczynki skończyły niebawem grę w karty i dołączyły do
Matyldy, Lollie zaś wstała i usiadła na oparciu jego fotela. Sam
objął ją ręką.

Po kilku minutach spokojnego, ciepłego szczęścia zerknął na
stolik obok fotela w poszukiwaniu swojej fajki, mając szczerą
nadzieję, że Jessie znowu nie napchała do niej mydła. Podniósł
gazetę i coś przyciągnęło jego uwagę. Było to ostatnie wydanie
„Magazynu'dla kobiet" z okładką pełną kwiatów, wstążek i innych
damskich drobiazgów, a tytuł artykułu brzmiał: „Prawdziwy duch
świąt Bożego Narodzenia". Sam zaczął czytać:

Dzieci są aniołami Boga, zesłanymi przez niego dla uczynienia
świata lepszym i jaśniejszym. To, co zrobimy dla tych wysłańców
niebios, szczególnie o tej właśnie, przeznaczonej dla nich porze
roku, zostanie nam oddane po trzykroć, jak chleb rzucony na
wodę...

Popatrzył na swoją rodzinę - jego chleb rzucony na wodę.
Córki ubrane w białe bawełniane i koronkowe ubranka, przystrojone
czerwonymi wstążkami, śpiewały słodko jak gromada
aniołów. Samantha miała przypiętą broszkę, a Annie wielką
różową kokardę we włosach, mimo że gryzła się z czerwienią
świątecznych ozdób. Prissy trzymała w ręku wszechobecnego
kota, w kieszeni chomika, a na głowie papużkę. Abby włożyła
w świecznik palec, ale zdążyła go wyjąć, zanim ojciec podniósł
się z miejsca. Jessie cały czas śpiewała głośniej od Medusy. poza
chwilami, gdy pytała się Matyldy, kto wynalazł kolędy. Lily

382

spała smacznie na górze. Skończyła właśnie dziesięć miesięcy
i wypowiedziała dzisiaj swoje pierwsze słowo. Sam uśmiechnął
się, bo słowem tym było „tatuś".

Przeniósł wzrok na swoją prześliczną żonę, ubraną dziś
odświętnie w aksamit i koronki, z jasnymi włosami spiętymi
w niedbały kok. który sprawiał wrażenie, że rozsypie się lada
chwila. Ich gorąca miłość dała mu tyle dzieci, sama zaś Lollie na
zawsze zawładnęła jego sercem. Ich dzieci były aniołami, a ona
jego niebem.

Na twarzy mężczyzny pojawił się leniwy uśmiech zadowolenia.

Sam Forester miał po co żyć.

Strona 230


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Barnett Jill Tesknoty
Barnett Jill Tesknoty
Barnett Jill Tesknoty
Barnett Jill Nowe czasy,stare sprawy
Barnett Jill Czary
Barnett Jill Zamęt
Barnett Jill Tesknoty
Barnett Jill Nowe czasy, stare sprawy
Barnett Jill Tęsknoty
Barnett Jill Wyspa
Barnett Jill Daniel i anioł
Jill Barnett Nowe czasy, stare sprawy
Jill Barnett Nowe czasy, stare sprawy
Żmija 1 Jill Barnett Żmija
Zamęt Jill Barnett
01 Jill Barnett Nowe czasy, stare sprawy

więcej podobnych podstron