ksi
ąż
ka z rumakiem
Anna Onichimowska
Dobry Potwór nie jest zły
ilustrowała
Maria Ekier
Warszawa 2000
redakcja i korekta
El
ż
bieta Cichy
projekt graficzny serii
Małgorzata Doraczy
ń
ska
logo serii
Adam Kilian
sktad i tamanie
Mariola Cichy
tekst (c)Copyright by Anna Onichimowska ilustracje (c)copyright by
Maria Ekier
wydawca
Agencja Edytorska "Ezop"
01-861 Warszawa, ul.
Ż
eromskiego 4/15
tel./fax (022) 663 08 59
e-mail: 2ezop@wp.pl
n
i 8
I!
ISBN 83-900153-8-2
To si
ę
mo
ż
e przytrafi
ć
i Tobie! Niekoniecznie we
ś
nie.
Je
ś
li postaci z Twojej gry komputerowej zaczn
ą
ż
y
ć
własnym
ż
yciem,
daj im spokój, to strasznie nudne robi
ć
w kółko to samo. Je
ś
li zapuka
do Twoich drzwi dobrze wychowany smok, nie rób zb
ę
dnego hałasu. Mo
ż
e
by
ć
samotny albo głodny, albo spragniony towarzystwa. To si
ę
zdarza
nawet smokom. Naprawd
ę
.
W tej ksi
ąż
ce przeczytacie ró
ż
ne historie, które przydarzyły si
ę
Waszym kole
ż
ankom i kolegom. Kto
ś
mi powiedział,
ż
e s
ą
to historie
niezwykłe. Nie zgadzam si
ę
z tym. Bo có
ż
jest znów takiego
niezwykłego w ufoludkach albo w tym,
ż
e do przezi
ę
bionej dziewczynki
przychodzi równie przezi
ę
biony krasnoludek? Sami przyznacie,
ż
e nic!
Wszystko mo
ż
e si
ę
zdarzy
ć
.
Ż
ycz
ę
Wam wielu takich historii na co dzie
ń
. Bo najwa
ż
niejsze to si
ę
nie nudzi
ć
!
Odwiedziny
- przywitał si
ę
ze mn
ą
krasnoludek, gramol
ą
c mi si
ę
na kołdr
ę
. -
Apsik! - kichn
ą
ł gło
ś
no i mrukn
ą
ł przez nos: - Po
ż
ycz chusteczk
ę
.
Podałam mu ró
ż
ow
ą
, ligninow
ą
. Mógłby si
ę
ni
ą
przykry
ć
.
- Oderwa
ć
ci kawałek? - spytałam.
- Nie fatyguj si
ę
- mrukn
ą
ł i wytarł nos. Bardzo gło
ś
no. Spojrzałam
niespokojnie na drzwi. Co b
ę
dzie, je
ś
li mama
usłyszy? Ja ju
ż
prawie nie miałam kataru.
- Zarazisz mnie - obruszyłam si
ę
. - Powiniene
ś
le
ż
e
ć
w łó
ż
ku.
- Masz racj
ę
- zgodził si
ę
od razu. - Wła
ś
nie si
ę
kład
ę
. - I wsun
ą
ł
si
ę
koło mnie pod kołdr
ę
.
- Tutaj? Tutaj nie mo
ż
esz chorowa
ć
. - A
ż
zatkało mnie z oburzenia.
Krasnoludek był troch
ę
bezczelny.
- Ja nie potrzebuj
ę
du
ż
o lekarstw. Ani du
ż
o miejsca.
Sama widzisz,
ż
e jestem niewielki. B
ę
d
ę
ci opowiadał ró
ż
ne historie,
gdyby ci si
ę
nudziło. Co ci szkodzi...
- Mo
ż
e ja mam wysok
ą
gor
ą
czk
ę
- zmartwiłam si
ę
nagle. - Przecie
ż
ciebie tak naprawd
ę
nie ma. Wi
ę
c jak ja mog
ę
z tob
ą
rozmawia
ć
?
- Och... - Krasnoludek wydawał si
ę
przestraszony. - Masz racj
ę
. Musz
ę
mie
ć
wysok
ą
gor
ą
czk
ę
. Mama zawsze powtarzała mi,
ż
e małych dziewczynek nie ma. Du
ż
ych zreszt
ą
te
ż
nie.
- To ciebie nie ma - zdenerwowałam si
ę
.
- A wła
ś
nie
ż
e ciebie - odparował krasnoludek i znów s
ąż
ni
ś
cie
kichn
ą
ł. - A teraz - sapn
ą
ł - nie kłó
ć
si
ę
ze mn
ą
, bo czuj
ę
si
ę
osłabiony i musz
ę
si
ę
przespa
ć
.
- A co b
ę
dzie, je
ś
li ja ju
ż
b
ę
d
ę
zdrowa, a ty wci
ąż
chory? -
spytałam, ale odpowiedziało mi tylko pochrapywanie. Krasnoludek spał
w najlepsze.
W dodatku chrapie, pomy
ś
lałam niech
ę
tnie, przygl
ą
daj
ą
c mu si
ę
. Był
dokładnie taki, jak krasnoludki na obrazkach w ksi
ąż
kach. Nic
nadzwyczajnego. Czerwona czapeczka, biała broda do pasa, czerwony
kubraczek, jednym słowem nuda. Wł
ą
czyłam komputer. Po chwili weszła
mama z obiadem na tacy.
- Mamo - szepn
ę
łam - nie wywalaj go st
ą
d. Niech sobie pochoruje. Mo
ż
e
nie ma gdzie. Nie powiedział mi jeszcze, dlaczego przyszedł wła
ś
nie
tutaj...
- Ale kto? - zdziwiła si
ę
mama.
- Krasnoludek - powiedziałam z zawstydzeniem. Czułam,
ż
e brzmi to
niepowa
ż
nie.
- Dobrze, dobrze - roze
ś
miała si
ę
mama, ale kiedy go zobaczyła,
wydała okrzyk przera
ż
enia, upu
ś
ciła tac
ę
i wybiegła z pokoju.
- Ojej - j
ę
kn
ą
ł krasnoludek. - Moja głowa. Co za hałasy? -
Wyjrzał spod kołdry. - Ooo - zdziwił si
ę
. - Obiad na podłodze.
Porozlewany. Nie lubi
ę
pomidorowej - zacz
ą
ł marudzi
ć
. W tym momencie
wpadła do pokoju mama z tat
ą
.
- A widzisz, widzisz - powtarzała mama -
ż
e nie zwariowałam. Widzisz.
- Co si
ę
stało? - spytał krasnoludek.
- Krasnoludek - stwierdził tato. - Czy mógłby pan... - zaj
ą
kn
ą
ł si
ę
-
czy mógłby
ś
... troch
ę
tu posiedzie
ć
? Ja tylko zadzwoni
ę
... skocz
ę
...
po telewizj
ę
, dobrze? Przyjad
ą
, zrobi
ą
zdj
ę
cia... To potrwa najwy
ż
ej
dwie godziny.
- Przez dwie godziny na pewno nie wyzdrowiej
ę
- przyrzekł krasnoludek
i dodał: - Grypa z powikłaniami.
Ale taty nie było ju
ż
w pokoju.
- Przyczesz si
ę
troch
ę
, córeczko - powiedziała mama. - Zaraz tu b
ę
d
ą
panowie z kamerami.
- NIC Z IGCJO - powiedział tata, wpadaj
ą
c jak bomba do pokoju. - Nie
uwierzyli. Wyobra
ź
cie to sobie. Mnie nie uwierzyli.
Ś
miali si
ę
ze
mnie. Pukali w czoło. A taka jedna smarkula zapytała, czy czasem nie
piłem. A to wszystko przez pana... przez ciebie... - Tata spojrzał na
krasnoludka z niech
ę
ci
ą
.
- Nie czuj
ę
si
ę
najlepiej - poskar
ż
ył si
ę
krasnoludek - i wła
ś
nie
udało mi si
ę
troch
ę
zdrzemn
ąć
, a pan mnie obudził. To nieładnie. -
Spod kołdry wystawała mu tylko czerwona czapeczka i kawałek nosa. -
Mnie telewizja jest na plaster.
- Na co? - zdziwił si
ę
tata.
- Na plaster - wyja
ś
niłam - to znaczy,
ż
e niepotrzebna. Tak si
ę
mówi.
- A wła
ś
nie,
ż
e si
ę
tak nie mówi - zaprotestował tata.
- Daj im spokojnie pochorowa
ć
- powiedziała mama, wnosz
ą
c na tacy
gor
ą
c
ą
herbat
ę
z sokiem malinowym. Dla krasnoludka przygotowała do
picia naparstek.
- W domu mam ładniejszy kubeczek - pochwalił si
ę
krasnoludek. - S
ą
na
nim namalowane małe ładne dziewczynki.
- Chod
ź
- powiedziała mama do taty. - Musimy si
ę
zastanowi
ć
, co z tym
fantem zrobi
ć
. - I wyszli z pokoju.
- Oni chyba mówili o mnie - mrukn
ą
ł krasnoludek. - To mnie nazwali
"fantem". Zamiast si
ę
zapyta
ć
,
jak si
ę
nazywam. "r,
7777. ." .7 /;, -
- A jak si
ę
nazywasz? - spytałam. v p . v.
- A - powiedział krasnoludek M V' i si
ę
gn
ą
ł
po naparstek. - Trudno pi
ć
takie
gor
ą
ce w kubeczku bez ucha. łŁ_.
- Pytałam, jak si
ę
nazywasz - zniecierpliwiłam si
ę
troszeczk
ę
.
- Przecie
ż
odpowiedziałem - zdziwił si
ę
krasnoludek. - Nazywam si
ę
"A". Podoba ci si
ę
?
- Nie wiem - zastanowiłam si
ę
. - To troch
ę
krótkie imi
ę
...
- Ale za to ładne - odparował A. - I praktyczne. Kichn
ą
ł, potem
ziewn
ą
ł i zamierzał znów zasn
ąć
.
Zamkn
ą
ł oczy,
naci
ą
gn
ą
ł kołdr
ę
na uszy, czapeczka przekrzywiła mu si
ę
ś
miesznie.
- Miałe
ś
mi opowiada
ć
ró
ż
ne historie - przypomniałam.
Nie odpowiedział. - Hej, A! - potarmosiłam go lekko za brod
ę
. - Jest
u was telewizja? O
ż
ywił si
ę
na chwil
ę
.
- Satelitarna. Sterowana komputerami. Kompatybilna z ka
ż
dym systemem
- wymruczał, otwieraj
ą
c jedno oko. - Czterdzie
ś
ci sze
ść
programów.
- Kompa... co? - wyb
ą
kałam oszołomiona. - My
ś
lałam,
ż
e mieszkasz
gdzie
ś
w lesie, pod muchomorem - zwierzyłam mu si
ę
, nie czekaj
ą
c na
odpowied
ź
. - Spytałam o telewizj
ę
tylko tak...
dla
ś
miechu... Ale, A, ty wygl
ą
dasz tak... - zastanowiłam si
ę
, jak to
okre
ś
li
ć
- tak... tradycyjnie...
- Kwestia mody. - Krasnoludek otworzył drugie oko. - W naszych
bajkach małe dziewczynki mieszkaj
ą
w chatkach krytych słom
ą
.
- Niektóre mieszkaj
ą
- przyznałam.
Drzwi otworzyły si
ę
tak gwałtownie, a
ż
niebezpiecznie zachybo-tała
stoj
ą
ca na półce daktylowa palma.
- Krasnoludka prosi si
ę
o odkrycie - zakomenderował tata, mierz
ą
c w
naszym kierunku z aparatu fotograficznego.
- Nie mog
ę
. Jestem przezi
ę
biony i wzi
ą
łem na poty - zaprotestował
krasnoludek. - A je
ś
li jest panu potrzebne moje zdj
ę
cie,
to prze
ś
l
ę
potem, na pami
ą
tk
ę
.
- Potem g
ęś
z kompotem - powiedział, zupełnie od rzeczy, tatu
ś
i
zwrócił si
ę
do stoj
ą
cej obok niego mamy: - Zabierz im na chwil
ę
kołdr
ę
.
- Ale tylko na chwileczk
ę
- zastrzegła mama. - Przygotuj si
ę
. Potem
mama odkryła nas, błysn
ą
ł flesz i tata powiedział
z zadowoleniem: 10
- Gotowe. Dzi
ę
kuj
ę
.
A mama przykryła nas kołdr
ą
.
niezwykła historia - westchn
ę
łam, gdy A sko
ń
czył opowie
ść
. - Nasze
bajki s
ą
zupełnie inne. Je
ś
li chcesz, mog
ę
ci jak
ąś
opowiedzie
ć
-
zaproponowałam i zacz
ę
łam przypomina
ć
sobie bajk
ę
o królewnie
Ś
nie
ż
ce.
Krasnoludek słuchał uwa
ż
nie, przerywaj
ą
c tylko od czasu do czasu
dziwnymi pytaniami, jak na przykład co zwykle jadała zła macocha na
ś
niadanie albo czy my
ś
liwy, który miał zabi
ć
Ś
nie
ż
k
ę
, wyprowadził j
ą
do lasu li
ś
ciastego czy iglastego i jaki to był miesi
ą
c. Nigdy si
ę
nad tym wszystkim nie zastanawiałam, wydawało mi si
ę
to niewa
ż
ne. Ale
A uwa
ż
ał,
ż
e wszystko jest wa
ż
ne i
ż
e ka
ż
da opowie
ść
powinna by
ć
precyzyjna.
Kiedy doszłam do momentu zawierania znajomo
ś
ci z siedmioma
krasnoludkami, najpierw zacz
ą
ł si
ę
gwałtownie wierci
ć
, a potem
chichota
ć
w zupełnie nieodpowiednich miejscach.
- Ale krasnoludki! -
Ś
miał si
ę
ju
ż
zupełnie gło
ś
no. - Ja nie
wytrzymam!
Umilkłam speszona.
- Nie interesuje ci
ę
zako
ń
czenie tej historii? - spytałam w ko
ń
cu
obra
ż
onym tonem.
12
- Nie zło
ść
si
ę
- zachichotał A - ale niespecjalnie. Wszystkie takie
bajki dobrze si
ę
ko
ń
cz
ą
. Na pewno
Ś
nie
ż
k
ę
kto
ś
uratował,
a macoch
ę
spotkała kara. Tak czy nie?
- Tak - burkn
ę
łam. - A jak by
ś
chciał? Tak chyba by
ć
powinno?
- Tak by
ć
powinno - zgodził si
ę
. - Ale w naprawd
ę
zajmuj
ą
cej
opowie
ś
ci nie umie si
ę
przewidzie
ć
ko
ń
ca.
- E tam - wzruszyłam ramionami. - Wiesz - powiedziałam po chwili - ja
ju
ż
chyba jestem zdrowa.
- Ja te
ż
- przyznał krasnoludek. - Czas w drog
ę
.
- Jak to? - przestraszyłam si
ę
. - Nie chcesz chyba powiedzie
ć
,
ż
e
sobie idziesz?
- Wła
ś
nie dokładnie to chc
ę
powiedzie
ć
- u
ś
miechn
ą
ł si
ę
A. - Ale nie
martw si
ę
, wpadn
ę
jeszcze kiedy
ś
. Kiedy ju
ż
znam adres... - dodał nie
bardzo zrozumiale. - Mo
ż
e nawet b
ę
d
ę
wtedy całkiem zdrowy. To
zupełnie mo
ż
liwe. Wtedy b
ę
d
ę
zdrowy. Na pewno. Przyrzekam ci. A ty?
- Co ja? - Nie nad
ąż
ałam za krasnoludkiem. - Przecie
ż
nie wiem, kiedy
b
ę
d
ę
chora. Tego nie mo
ż
na przewidzie
ć
.
- U nas mo
ż
na - zmartwił si
ę
. - Postaraj si
ę
wobec tego by
ć
zawsze
zdrowa, a wtedy na pewno spotkanie nam si
ę
uda.
- Nie mo
ż
esz teraz odej
ść
- zaprotestowałam. - Zaraz tu
13
przyjdzie tatu
ś
z dziennikarzami. Zdj
ę
cie wyszło podobno znakomicie.
Mamusia mówiła,
ż
e jeste
ś
fotogeniczny.
- Jestem tutaj prywatnie - powiedział krasnoludek surowo -
i ani my
ś
l
ę
udziela
ć
wywiadów. Je
ś
li si
ę
pewnego dnia na to
zdecyduj
ę
, dam wam zna
ć
i wtedy zwołacie prasówk
ę
. A na razie pa, pa,
dzi
ę
ki za wszystko, co złego to nie ja, ju
ż
mnie nie ma. I znikn
ą
ł.
- No, jeste
ś
my! - W drzwiach stał rozpromieniony tatu
ś
, a koło niego
dwaj panowie, rozgl
ą
daj
ą
cy si
ę
uwa
ż
nie po pokoju. - Gdzie on jest?
- Poszedł sobie - wyb
ą
kałam. Czułam,
ż
e tatu
ś
b
ę
dzie si
ę
na mnie
gniewał.
- Jak to poszedł?! Gdzie poszedł?! - wykrzykn
ą
ł.
- Nie wiem - wzruszyłam ramionami. - Po prostu powiedział,
ż
e jest
ju
ż
zdrowy,
ż
e na niego czas i znikn
ą
ł. Aha, powiedział jeszcze,
ż
e
wpadnie kiedy
ś
- dodałam na pocieszenie.
- To było do przewidzenia - roze
ś
miał si
ę
jeden z panów.
- Ale bardzo zr
ę
czny fotomonta
ż
to zdj
ę
cie. Bardzo. Ja si
ę
prawie
dałem nabra
ć
- przyznał drugi.
- Szkoda,
ż
e wła
ś
ciwie mo
ż
na było przewidzie
ć
koniec tej historii -
powiedział pierwszy i panowie wyszli z pokoju.
Wydało mi si
ę
,
ż
e całkiem niedawno słyszałam podobne słowa,
14
ale nie byłam pewna. Wzi
ę
łam pod pach
ę
mi
ś
ka.
- Chod
ź
, pójdziemy na podwórko - szepn
ę
łam mu do naderwanego odrobin
ę
ucha. - Co złego to nie my - powiedziało mi si
ę
jeszcze. - Ju
ż
nas
nie ma.
15
Zfota Rzeka
:•"
stało wysoko nad horyzontem, blade i nieruchome. Brn
ę
li
ś
my przez
pustyni
ę
, nasz wielbł
ą
d był coraz bardziej zm
ę
czony, my te
ż
, ko
ń
czyły
nam si
ę
zapasy jedzenia i wody, a do Złotej Rzeki musiało by
ć
wci
ąż
jeszcze daleko.
- Nie martw si
ę
- pocieszałem Kluseczk
ę
. - Za tamt
ą
wydm
ą
powinni
ś
my
ju
ż
j
ą
zobaczy
ć
- wskazałem wznosz
ą
c
ą
si
ę
w oddali gór
ę
.
- Czy to nie mogłoby by
ć
bli
ż
ej? - Kluseczka kucn
ę
ła, grzebi
ą
c
patykiem w piachu. - Na przykład tu? - spojrzała na mnie błagalnie.
Wielbł
ą
d zatrzymał si
ę
koło niej i wyszczerzył z
ę
by w u
ś
miechu.
- Jak to: tu? Nawet garbus si
ę
z ciebie
ś
mieje - powiedziałem, a
wielbł
ą
d schował z
ę
by i popatrzył na mnie z obra
ż
on
ą
min
ą
.
- Tu jest dobrze - upierała si
ę
Kluseczka. - Zobacz - pokazała mi
gar
ść
ż
ółtej ziemi -ja ju
ż
znalazłam złoto.
- To wcale nie jest złoto! - Rozzło
ś
ciłem si
ę
, ocieraj
ą
c pot
z czoła. - Dobrze o tym wiesz. Jak b
ę
dziesz marudzi
ć
, nie zabior
ę
ci
ę
wi
ę
cej na
ż
adn
ą
wypraw
ę
.
Nad nami przeleciało stado białych ptaków. Pomy
ś
lałem sobie,
ż
e
nie
ź
le byłoby mie
ć
skrzydła. Ju
ż
dawno dolecieliby
ś
my do Złotej
Rzeki.
17
- Na przyszło
ść
postaraj si
ę
lepiej o skrzydła, zamiast tego garbu -
powiedziałem surowo do wielbł
ą
da. - Wcale nie jeste
ś
taki przydatny,
jak my
ś
lałem - burkn
ą
łem niech
ę
tnie
i uszczypn
ą
łem go w ogon.
Wielbł
ą
d opluł mnie piaskiem i rozci
ą
gn
ą
ł si
ę
na ziemi z wywalonym
j
ę
zykiem.
- Sam sobie id
ź
do tej rzeki. - Kluseczka odwróciła si
ę
ode mnie i
gwizdn
ę
ła. - Chod
ź
, Bury, wracamy.
Wielbł
ą
d poderwał si
ę
natychmiast, merdaj
ą
c ogonem.
- Chocia
ż
jego mogłaby
ś
mi zostawi
ć
. Wielbł
ą
da - powiedziałem.
Kluseczka wyrzuciła za siebie gar
ść
ż
ółtej ziemi.
- Jak to nie jest złoto, to Bury nie jest wielbł
ą
dem! - krzykn
ę
ła.
Pies stał koło niej, przygl
ą
daj
ą
c mi si
ę
spode łba.
- Szkoda - westchn
ą
łem. - Tym razem ju
ż
naprawd
ę
było blisko. Nie
odpowiedziała. Brn
ę
ła przed siebie z wysiłkiem, widziałem,
jak piasek przesypuje jej si
ę
przez sandały, a mysie warkoczyki wisz
ą
zm
ę
czone. Obok niej sun
ą
ł pies. Ruszyłem za nimi.
r\OmpOT był taki, jaki lubi
ę
najbardziej - było w nim du
ż
o słodko-
kwa
ś
nej wody i troch
ę
owoców na dnie. Wypiłem duszkiem cztery kubki i
poło
ż
yłem si
ę
na trawie.
18
Była wyschni
ę
ta, kłuj
ą
ca, pachniała ko
ń
cem lata. Musz
ę
doj
ść
do
Złotej Rzeki, postanowiłem. Zostawi
ę
Klusk
ę
w domu i pójd
ę
. Jutro. Z
samego rana.
r\.rOCZyi0m na czele długiej karawany. Wielkie białe słonie objuczone
były workami ze złotem i drogimi kamieniami. Po obu stronach drogi
rosły puszyste palmy, a z nich zwieszały si
ę
wszystkie południowe
owoce naraz: banany, pomara
ń
cze, cytryny, figi, daktyle.
- Obud
ź
si
ę
! - dotarło do mnie wołanie.
No tak, pomy
ś
lałem, jeszcze z zamkni
ę
tymi oczami, przecie
ż
na jednym
drzewie nie mog
ą
rosn
ąć
ró
ż
ne owoce...
- Obud
ź
si
ę
! - usłyszałem znowu i uchyliłem powieki. Była ciemna noc.
Co
ś
mi si
ę
wydawało, przemkn
ę
ło mi przez
głow
ę
i w tym samym momencie okiennica załomotała niespokojnie.
Rzuciłem okiem na s
ą
siednie łó
ż
ko. Kluseczka spała smacznie,
obejmuj
ą
c jasieczek.
- Wstawaj! - dobiegło zza okna.
Podszedłem ostro
ż
nie i w tej samej chwili ukazał si
ę
ksi
ęż
yc,
o
ś
wietlaj
ą
c nieruchome drzewa,
ś
pi
ą
ce kwiaty, przesuwał si
ę
coraz
bli
ż
ej, wydobywaj
ą
c z mroku wci
ąż
nowe kształty. Wtedy go zobaczyłem.
Mojego wielbł
ą
da. Stał koło domu, potr
ą
caj
ą
c niecierpliwie
19
pyskiem okiennic
ę
. Po jego bokach wznosiły si
ę
pot
ęż
ne ró
ż
owe
skrzydła. Przygl
ą
dał mi si
ę
uwa
ż
nie, bez u
ś
miechu.
- Ale numer... - A
ż
gwizdn
ą
łem z podziwu.
- Lepsze od mercedesa, nie s
ą
dzisz? - spytał.
- Szczególnie,
ż
e nie mam prawa jazdy. - Wci
ą
gałem pospiesznie na
pi
ż
am
ę
sweter. Noc była do
ść
chłodna. - Gdzie mnie zabierasz? -
spytałem, przerzucaj
ą
c jedn
ą
nog
ę
przez okno.
- Sk
ą
d ci to przyszło do głowy? - zdziwił si
ę
wielbł
ą
d.
- Obudziłe
ś
mnie w
ś
rodku nocy, masz skrzydła...
- To jeszcze niczego nie oznacza. - Wielbł
ą
d wzruszył garbem. -
Zreszt
ą
te skrzydła s
ą
strasznie niepraktyczne. To nie był dobry
pomysł. - Spojrzał na mnie z wyrzutem.
- My
ś
lałem,
ż
e miałby
ś
je zamiast garbu - powiedziałem.
- Przestałbym wtedy by
ć
wielbł
ą
dem - oburzył si
ę
. - Sam nie wiesz,
czego chcesz.
- Chc
ę
si
ę
dosta
ć
nad Złot
ą
Rzek
ę
.
- Ka
ż
dy chce - parskn
ą
ł po swojemu i załopotał skrzydłami.
- Ty te
ż
? - spytałem z nadziej
ą
.
- Mo
ż
e... - zawiesił głos i wpatrzył si
ę
w ksi
ęż
yc.
- Po co przyszedłe
ś
? - zaczynałem si
ę
niecierpliwi
ć
.
- Słyszałem,
ż
e masz dobry kompot - powiedział. - Chciałbym si
ę
napi
ć
.
20
- Chyba zwariowałe
ś
! - rozzło
ś
ciłem si
ę
nie na
ż
arty. - Budzisz mnie
w nocy,
ż
ebym ci dał kompotu?! A poza tym, od kiedy wielbł
ą
dy pijaj
ą
kompot?
- Gdybym wiedział, gdzie stoi, sam bym sobie wzi
ą
ł - wzruszył garbem.
- Nie b
ę
d
ę
myszkował po cudzym mieszkaniu. A je
ś
li chodzi o to, co
pijam, a co nie, jest to moja prywatna sprawa.
Zgrzytaj
ą
c z
ę
bami powlokłem si
ę
do kuchni i przyniosłem garnek z
kompotem. Wypił wszystko, mlaskaj
ą
c nieprzyjemnie.
- Co ty robisz? - spytała przez sen Kluseczka.
- Nie ja, tylko wielbł
ą
d. Pije kompot - wyja
ś
niłem, a j
ą
wyra
ź
nie
uspokoiła moja odpowied
ź
.
- No, lec
ę
,
ś
pij dobrze. - Wielbł
ą
d rozpostarł skrzydła, szczerz
ą
c
si
ę
na po
ż
egnanie.
- Jeste
ś
pewien,
ż
e nie mogliby
ś
my polecie
ć
nad Złot
ą
Rzek
ę
? -
spytałem błagalnie.
- Jestem pewien,
ż
e nie dzisiaj.
- A kiedy?
- To zale
ż
y od ksi
ęż
yca. Mi
ę
dzy innymi - rzucił tajemniczo i znikn
ą
ł
mi
ę
dzy drzewami.
i 3.03.1 deszcz. Siedziałem na werandzie, a obok mnie siedziała
Kluseczka.
22
- Nie pójdziemy dzi
ś
na wypraw
ę
? - spojrzała na mnie z niepokojem.
- Nie - pokr
ę
ciłem głow
ą
.
- To dobrze - odetchn
ę
ła i rozło
ż
yła obrazki do kolorowania. - W
jakim kolorze s
ą
nied
ź
wiedzie? - spytała.
- My
ś
l
ę
,
ż
e mog
ą
by
ć
w ka
ż
dym - powiedziałem w zamy
ś
leniu,
wspominaj
ą
c ró
ż
owe skrzydła wielbł
ą
da.
- Na przykład w niebieskim? - podsun
ę
ła mi pod nos bł
ę
kitn
ą
ś
wiecow
ą
kredk
ę
.
- Na przykład - u
ś
miechn
ą
łem si
ę
do niej i ruszyłem pochodzi
ć
po
deszczu.
Pod moimi oknami le
ż
ało w trawie ró
ż
owe piórko. Podniosłem je i
delikatnie poło
ż
yłem na parapecie, obok pełnego znów garnka z
kompotem. Takim, jaki nie tylko ja lubi
ę
najbardziej.
i 00 WI0CZOT rozpogodziło si
ę
, ogród pachniał prze
ś
licznie, a
Kluseczka robiła z błota bułki.
-
Ś
wie
ż
e bułeczki, z rodzynkami, jeszcze ciepłe! - zachwalała swój
towar.
Jedn
ą
kupiłem od niej ja, dwie mamusia, a dziadek a
ż
cztery.
- Nie
ź
le ci poszedł interes - przekomarzałem si
ę
z ni
ą
, le
żą
c w
łó
ż
ku.
23
- Jak chcesz, to ci oddam te pieni
ą
dze - powiedziała nagle.
- Co ci przyszło do głowy! - oburzyłem si
ę
.
- Nie chc
ę
,
ż
eby
ś
szukał skarbów. Nie chc
ę
,
ż
eby
ś
szedł nad Złot
ą
Rzek
ę
- szepn
ę
ła.
- Dlaczego?
- Bo nie! - wygi
ę
ła buzi
ę
w podkówk
ę
.
- Nie pójd
ę
- obiecałem spiesznie. Najwy
ż
ej polec
ę
albo pojad
ę
,
pomy
ś
lałem. A to niezupełnie jest to samo.
I (c)I nOCy si
ę
nie zjawił. Spałem bardzo czujnie, budz
ą
c si
ę
na
ka
ż
dy szelest. Nast
ę
pnej te
ż
nie. Rano wlałem kompot do butelki i
zarzuciłem na rami
ę
chlebak.
Id
ę
sam, zbuntowałem si
ę
, zm
ę
czony czekaniem.
- Dok
ą
d idziesz? - Przy furtce dogonił mnie głos Kluseczki.
- Tak sobie, a co? - rzuciłem przez rami
ę
.
- We
ź
mnie ze sob
ą
.
- Nie.
- Nie b
ę
d
ę
marudziła - obiecała.
- Nast
ę
pnym razem - powiedziałem, nie patrz
ą
c jej w oczy.
U P3.l był troch
ę
mniejszy, sło
ń
ce bardziej
ż
ółte, a na niebie
wisiała jedyna malutka chmurka. Szedłem pewnym krokiem w stron
ę
24
wznosz
ą
cej si
ę
na horyzoncie wydmy.
My
ś
lałem tylko o Złotej Rzece i jak to b
ę
dzie, kiedy w ko
ń
cu j
ą
zobacz
ę
. Tutaj doszli
ś
my poprzednio z Kluseczk
ą
, przypomniałem sobie,
siadaj
ą
c na piachu.
Zamkn
ą
łem oczy i wtedy, gdzie
ś
w
ś
rodku, pod powiekami, zobaczyłem
wielbł
ą
da.
- Nie zaczekałe
ś
na mnie - powiedział i zamachał skrzydłami.
- Miałe
ś
przyj
ść
. Przecie
ż
czekałem! - zawołałem bezgło
ś
nie. Wzruszył
po swojemu garbem i zacz
ą
ł si
ę
rozpływa
ć
, jakby był
zrobiony z mgły.
Poczułem,
ż
e co
ś
zasłoniło sło
ń
ce i otworzyłem oczy. Siedziałem w
cieniu czarnego konia. Ci
ą
gn
ą
ł bryczk
ę
, w której siedział bardzo
gruby m
ęż
czyzna i chudziutka kobieta w chustce na głowie.
- Wszystko w porz
ą
dku? - spytała kobieta.
- Tak - kiwn
ą
łem głow
ą
.
Bryczka toczyła si
ę
wolno w stron
ę
wydmy.
- Mógłbym si
ę
przysi
ąść
? - Otrzepywałem spodnie z piasku. M
ęż
czyzna
ś
ci
ą
gn
ą
ł cugle, a ko
ń
popatrzył na mnie, jakby
dziwi
ą
c si
ę
nieco. Dopiero teraz zauwa
ż
yłem,
ż
e miał na czubku głowy
male
ń
ki słomiany kapelusik. W trzech kolorach, z ozdobn
ą
kokard
ą
.
- To od sło
ń
ca - wyja
ś
niła kobieta,
ś
ledz
ą
c mój wzrok.
25
Usiadłem obok niej i bryczka ruszyła. - Lepiej,
ż
eby nie miał
ż
adnych
zwidów - dodała. - To si
ę
zdarza, kiedy jest za ciepło.
- Czy nie wygodniej byłoby jecha
ć
drog
ą
? - spytałem,
ż
eby co
ś
powiedzie
ć
. Koła bryczki z trudem obracały si
ę
w sypkim piachu.
- Nie - pokr
ę
ciła głow
ą
i przymkn
ę
ła oczy.
Zerkn
ą
łem w stron
ę
grubasa. Nie odezwał si
ę
jeszcze ani słowem i
nagle zachciało mi si
ę
usłysze
ć
jego głos.
- Czy wie pan mo
ż
e, co jest po drugiej stronie wydmy? - dotkn
ą
łem
r
ę
kawa jego marynarki.
- To samo, co wsz
ę
dzie, synku - odrzekła kobieta, nie otwieraj
ą
c
oczu.
- Ale czy jest tam rzeka?
M
ęż
czyzna roze
ś
miał si
ę
dziwnie cienko i piskliwie.
- Zakryj głow
ę
- poradziła mi kobieta. - Takie sło
ń
ce mo
ż
e
zaszkodzi
ć
.
- Czy jest tam rzeka? - powtórzyłem.
M
ęż
czyzna zatrzymał nagle powóz i spojrzał na mnie złym wzrokiem.
- My tu skr
ę
camy - powiedziała, chowaj
ą
c twarz pod chustk
ą
. - Musisz
wysi
ąść
.
Ko
ń
przechylił głow
ę
i zastrzygł uszami, a
ż
zachrz
ęś
ciła kokarda
26
kapelusza. Wydawało mi si
ę
,
ż
e pu
ś
cił do mnie oczko.
- Do widzenia, dzi
ę
kuj
ę
- b
ą
kn
ą
łem, zsiadaj
ą
c
w po
ś
piechu.
Dotkn
ą
łem głowy. Była bardzo gor
ą
ca. Poło
ż
yłem na niej chlebak, ale
przeszkadzała mi butelka z kompotem. Wyj
ą
łem j
ą
i przystawiłem szyjk
ę
do ust.
- Zostaw troch
ę
na potem - usłyszałem znajomy głos. Rozejrzałem si
ę
,
ale nigdzie go nie było. Przymkn
ą
łem oczy
i dopiero wtedy si
ę
pojawił. Le
ż
ał na soczystej ł
ą
ce, wiruj
ą
cej od
motyli.
- To ty powiniene
ś
by
ć
tutaj, a ja tam - j
ę
kn
ą
łem. - Jeste
ś
w ko
ń
cu
wielbł
ą
dem, twoje miejsce jest na pustyni.
- Wielbł
ą
d te
ż
czasem potrzebuje odrobiny komfortu - parskn
ą
ł.
- Boj
ę
si
ę
- przyznałem nagle i dopiero wtedy poczułem,
ż
e tak jest
naprawd
ę
. - Chciałbym ju
ż
by
ć
po drugiej stronie wydmy. Powiedz mi,
jest tam rzeka?
- Nie powiniene
ś
o to pyta
ć
, naprawd
ę
- oburzył si
ę
wielbł
ą
d, wszedł
w g
ę
ste zaro
ś
la i tyle go widziałem.
27
poro
ś
ni
ę
ta była zeschłymi porostami i krzewin-kami, spomi
ę
dzy
których wyłaziły gdzieniegdzie małe liliowe dzwonki.
- Dobrze,
ż
e nie jest zupełnie łysa - szepn
ą
łem, czuj
ą
c nowy przypływ
sił.
Nie my
ś
lałem ju
ż
tyle o Złotej Rzece. My
ś
lałem troch
ę
o mamie i
dziadku, troch
ę
o Burku, a najwi
ę
cej o Klusce. My
ś
lałem, jak tam
siedzi samiutka i wystawia nos mi
ę
dzy sztachetami płotu, i czeka na
mnie. Mo
ż
e nawet popłakuje, kto j
ą
tam wie. Dziewczyny zawsze maj
ą
mokro pod oczami.
głow
ę
. Sło
ń
ce było ju
ż
nisko, tylko mała chmurka tkwiła wci
ąż
w tym
samym miejscu, jak przy
ś
rubowana.
Pi
ą
łem si
ę
wy
ż
ej i wy
ż
ej, do szczytu było ju
ż
zupełnie blisko i
mogłem obejrze
ć
sobie, co zostawiam po tej stronie. Nagle zobaczyłem
czerwony spiczasty dach pod wysokim drzewem i cienk
ą
smu
ż
k
ę
dymu.
Serce
ś
cisn
ę
ło mi si
ę
z t
ę
sknoty. Odwróciłem si
ę
szybko i ruszyłem
przed siebie. Nie mog
ę
tam patrze
ć
, bo zawróc
ę
.
Na szczycie zatrzymałem si
ę
gwałtownie. Po tamtej stronie byt ju
ż
zachód. Czerwone sło
ń
ce złociło dalekie rozlewiska, a ostre czarne
cienie ukrywały to, co było do ukrycia. Trudno było
28
powiedzie
ć
z tej odległo
ś
ci, które z rozlewisk było rzek
ą
.
Wszystkie l
ś
niły i migotały, a na jednym kołysał si
ę
czarny statek.
To pewnie piraci, pomy
ś
lałem. Dowiedzieli si
ę
o skarbach.
Ruszyłem w dół. Za plecami usłyszałem nagle szelest
i odwróciłem si
ę
. Nie było ju
ż
tamtej strony. Nie było domu
z cienkim kominem, tylko poro
ś
ni
ę
ty ostami stok wydmy
i wyłaniaj
ą
cy si
ę
z cienia kształt.
To był czarny ko
ń
w małym kapeluszu. Sam.
- Co tu robisz, koniku? - zdziwiłem si
ę
.
- Wracam do domu - zar
ż
ał.
- Dziwni ci twoi pa
ń
stwo...
Przechylił łeb na bok i pu
ś
cił oczko, tak jak wtedy.
- Zaraz si
ę
ś
ciemni - tr
ą
cił mnie lekko pyskiem. - Wsiadasz? -
nadstawił grzbiet.
Patrzył w stron
ę
złoc
ą
cych si
ę
rozlewisk. Tam jechał. Serce zabiło mi
mocno. Nie chc
ę
,
ż
eby
ś
szedł nad Złot
ą
Rzek
ę
, zabrzmiały mi w uszach
słowa Kluseczki.
Zawahałem si
ę
, a on grzebn
ą
ł niecierpliwie kopytem.
- Jad
ę
! - potrz
ą
sn
ą
ł grzyw
ą
i ruszył przed siebie. Widziałem, jak
cwałuje w stron
ę
blasku, coraz bli
ż
ej złotej wody,
jak statek zbli
ż
a si
ę
do brzegu, a on wskakuje na pokład.
Tam mieszkasz, pomy
ś
lałem z zazdro
ś
ci
ą
, ale zaraz przypomniał
29
mi si
ę
czerwony spiczasty dach i od razu mi przeszło. A potem stan
ę
li
mi przed oczami gruby m
ęż
czyzna z powozu i chuda kobieta. Nie
wygl
ą
dali na piratów. Za to statek, dałbym głow
ę
... Wyci
ą
gn
ą
łem
butelk
ę
z kompotem i przyło
ż
yłem j
ą
do ust.
- Nie dawaj nigdy za nic głowy - usłyszałem. Wielbł
ą
d delikatnie
dotykał mnie swoim ró
ż
owym skrzydłem. - Daj natomiast si
ę
napi
ć
-
poprosił. - No i co, dlaczego tam nie pojechałe
ś
? - spytał.
Czułem,
ż
e trudno by mi było to wytłumaczy
ć
. Dlaczego chciałem
wróci
ć
, aby przyjecha
ć
tu ju
ż
nie sam. Z mam
ą
, dziadkiem, Burkiem, no
i - przede wszystkim - z Kluseczk
ą
. Bo oni te
ż
chcieliby zobaczy
ć
Złot
ą
Rzek
ę
, na pewno. I te
ż
przydałoby im si
ę
troch
ę
skarbów. Kluska
nie musiałaby zarabia
ć
, wypiekaj
ą
c bułki z błota.
- Ju
ż
pó
ź
no - powiedziałem tylko, maj
ą
c nadziej
ę
,
ż
e zrozumie.
- Zawie
źć
ci
ę
do domu? - spytał.
- Tak, poprosz
ę
- wdrapałem si
ę
na jego nierówny grzbiet,
a on załopotał skrzydłami i wzbili
ś
my si
ę
w powietrze. - Polubiłe
ś
latanie?
- Jak wszystko, co niezwykłe - odpowiedział.
30
W znikaj
ą
cym szybko
ś
wietle dnia wyłonił si
ę
znajomy dom, ogród i
buda Burka.
- A ty lubisz rzeczy niezwykłe? - wyl
ą
dował lekko jak piórko, które
kiedy
ś
znalazłem.
- Bardzo - przyznałem. - Ale zwykłe te
ż
- dodałem spiesznie,
dotykaj
ą
c chropowatych okiennic z łuszcz
ą
c
ą
si
ę
farb
ą
.
Obiecałem dziadkowi,
ż
e pomog
ę
je pomalowa
ć
, my
ś
lałem, machaj
ą
c
wielbł
ą
dowi na po
ż
egnanie, zanim rozpłyn
ą
ł si
ę
w mroku.
.<k\l*t i, Ji j! ,\i i;?- i
31
Piłka
.44
VVl3.tr był coraz silniejszy. Wydawało si
ę
,
ż
e wieje z wszystkich
kierunków jednocze
ś
nie. Piłka zawirowała, jakby stan
ę
ła w miejscu i
nie wiedziała, w któr
ą
stron
ę
polecie
ć
, a potem pomkn
ę
ła w stron
ę
krzaków ja
ś
minu. Ania wzruszyła ramionami, zniech
ę
cona, i usiadła na
trawie.
- Poczekaj! - zawołała Ewa. - Zaraz j
ą
przynios
ę
.
- I tak si
ę
nie da gra
ć
. Za bardzo wieje. - Ania wyra
ź
nie miała dosy
ć
zabawy.
Wiatr, na przekór jej słowom, przycichł, jakby zaczaił si
ę
gdzie
ś
w
k
ą
cie.
- Zobaczymy! - krzykn
ę
ła Ewa i dała nura w krzaki. - Gdzie jeste
ś
,
piłeczko? Odezwij si
ę
! - pod
ś
piewywała cienkim głosem, przeszukuj
ą
c
wilgotne po nocnym deszczu krzaki.
- Tutaj, tutaj! - usłyszała nagle.
Ruszyła w tamt
ą
stron
ę
, ale zaraz zatrzymała si
ę
gwałtownie. Od kiedy
to piłki mówi
ą
, pomy
ś
lała i poczuła si
ę
troch
ę
nieswojo. Dookoła niej
wznosił si
ę
g
ę
sty mur zieleni i kwiatów. Zakr
ę
ciło jej si
ę
w głowie
od ich zapachu. Lepiej st
ą
d wyjd
ę
, postanowiła.
- Tutaj, tutaj! - usłyszała znowu. Co
ś
trzasn
ę
ło, zaszele
ś
ciło i zza
krzaka wylazł smok.
- Cze
ść
- przywitał si
ę
grzecznie. Pod łap
ą
trzymał piłk
ę
. -
33
Jestem smokiem i mam na imi
ę
Robert, a ty?
Ewa zamkn
ę
ła oczy ze strachu. Co
ś
mi si
ę
wydaje, pomy
ś
lała. Jak
policz
ę
do dziesi
ę
ciu, to ju
ż
go nie b
ę
dzie.
- Dlaczego nic nie mówisz? - spytał.
- Osiem... - szepn
ę
ła Ewa.
- Co: osiem? Masz na imi
ę
osiem? Czy jest was w sumie osiem, a ty
jeste
ś
tylko jedn
ą
z nich? A mo
ż
e miała
ś
osiem piłek, co, przyznaj
si
ę
? - mówił jak nakr
ę
cony.
- Mam na imi
ę
Ewa - szepn
ę
ła dziewczynka i otworzyła na chwil
ę
oczy.
Ci
ą
gle był. Siedział przed ni
ą
i przygl
ą
dał jej si
ę
uwa
ż
nie.
- To miło,
ż
e przyszła
ś
mnie odwiedzi
ć
- oznajmił i rozci
ą
gn
ą
ł wargi
w czym
ś
, co miało by
ć
u
ś
miechem.
- Wła
ś
ciwie, to przyszłam po piłk
ę
- przyznała Ewa. - Czy mógłby
pan... - zaj
ą
kn
ę
ła si
ę
- mi j
ą
odda
ć
?
- Mam na imi
ę
Robert - przypomniał smok.
- Ewka!!! Gdzie jeste
ś
?! Wyła
ź
stamt
ą
d, bo pójd
ę
do domu! - dobiegł
ich głos Ani.
- To moja siostra... Musz
ę
ju
ż
i
ść
. Miło mi było... - Ewa wycofywała
si
ę
krok za krokiem.
- Jak widz
ę
, jeste
ś
dobrze wychowana - ucieszył si
ę
smok. - My
ś
l
ę
,
ż
e
si
ę
nadasz. Wskakuj na mój grzbiet, pr
ę
dko.
34
- Na co si
ę
nadam? - Sukienka Ewy zapl
ą
tała si
ę
w gał
ę
ziach.
- Umiesz robi
ć
nale
ś
niki? - spytał smok. Ewa pokr
ę
ciła głow
ą
. - A
piecze
ń
rzymsk
ą
? - dopytywał.
- Nie! - rozzło
ś
ciła si
ę
Ewa. Kawałek sukienki został na krzaku.
- Nie szkodzi - smok był pobła
ż
liwy - moja poprzednia gosposia te
ż
z
pocz
ą
tku nic nie umiała, a po kilku tygodniach nawet eskalopki
ciel
ę
ce to była dla niej pestka. Ale szkoda czasu na gadanie. Trzymaj
piłk
ę
i wsiadaj, szybko!
Ewa poczuła, jak podnosi j
ą
jedn
ą
łap
ą
i wsadza sobie na grzbiet.
- Puszczaj mnie! Ratunku!!! -wrzasn
ę
ła. -Ania!!!
- Zawsze to samo. - Robert zamachał łapami i wzbił si
ę
w powietrze. -
Ż
adna nie chce zgodzi
ć
si
ę
po dobroci. Dobrze ci b
ę
dzie u mnie,
zobaczysz... No, co nic nie mówisz? Była ju
ż
która
ś
z twoich
kole
ż
anek gosposi
ą
u smoka?
Nie do
ść
,
ż
e smok, to jeszcze wariat, pomy
ś
lała Ewa. Znów bała si
ę
otworzy
ć
oczy. Wiedziała,
ż
e jest gdzie
ś
wysoko, wiatr
ś
wistał jej w
uszach i musiała mocno trzyma
ć
si
ę
smoczych łusek,
ż
eby nie spa
ść
.
- No to jak, była czy nie była? - dopytywał si
ę
Robert.
- Nie była - przyznała Ewa.
- No widzisz! Jak wrócisz, zobaczysz,
ż
e wszystkie b
ę
d
ą
ci
35
zazdro
ś
ciły! - cieszył si
ę
, obni
ż
aj
ą
c lot.
- A kiedy wróc
ę
? - Dziewczynka poczuła si
ę
troch
ę
pewniej.
- Najpó
ź
niej jesieni
ą
- powiedział smok.
- Jesieni
ą
?! - wrzasn
ę
ła Ewa. - Puszczaj mnie zaraz!!! Zsiadam!
Próbowała wykona
ć
krok w powietrze, ale pazury smoka złapały j
ą
mocno.
- Co za krn
ą
brne dziewuszysko! - rozzło
ś
cił si
ę
. - Przesta
ń
si
ę
wierci
ć
i wrzeszcze
ć
, bo jeszcze si
ę
nałykasz zimnego powietrza i
zachorujesz na gardło. A co za po
ż
ytek z chorej gosposi?
Lecieli coraz ni
ż
ej. Smok rozlu
ź
nił u
ś
cisk. Ewa szarpn
ę
ła si
ę
gwałtownie i po chwili wyl
ą
dowała na czym
ś
, co p
ę
kło z gło
ś
nym
trzaskiem.
- Brawo! - usłyszała obok gderanie Roberta. - W dodatku rozwaliła
ś
mi
łó
ż
ko.
Otworzyła oczy. Le
ż
ała, wci
ąż
obejmuj
ą
c piłk
ę
, w szcz
ą
tkach polowego
łó
ż
ka, na balkonie, na którym
ś
z pi
ę
ter wie
ż
owca.
- Ty tu mieszkasz? - wyj
ą
kała, wstaj
ą
c z trudem.
W gł
ę
bi wida
ć
było pluszowe meble, kryształowe wazony i sztuczne
kwiaty.
- Tu - oznajmił smok. - Kurze s
ą
nie po
ś
cierane, wi
ę
c
od razu we
ź
si
ę
do roboty. W kuchni znajdziesz warzywa na zup
ę
.
36
Na drugie zrób pierogi, dla trzech osób. Zaprosiłem dzi
ś
mojego
kuzyna, Lulka. No, co tak patrzysz?
- My
ś
lałam,
ż
e to b
ę
dzie jaka
ś
pieczara, grota albo co
ś
w tym
rodzaju... - szepn
ę
ła Ewa.
- No tak. Mogłem si
ę
tego spodziewa
ć
. Co prawda, niektóre smoki
miewaj
ą
takie pomysły. Nawet w mojej rodzinie jest tego typu
przypadek. Ale ja wol
ę
wygod
ę
. Przytulne M-4 na dziesi
ą
tym pi
ę
trze,
to wła
ś
nie lubi
ę
najbardziej. - Robert ziewn
ą
ł leniwie
i rozci
ą
gn
ą
ł si
ę
na kanapie, a
ż
j
ę
kn
ę
ły spr
ęż
yny.
- I... i... zawsze wchodzisz przez okno? - W głowie Ewy kł
ę
biły si
ę
setki pyta
ń
.
- Tak si
ę
składa - przeci
ą
gn
ą
ł si
ę
z zadowoleniem. - A co, masz co
ś
przeciwko temu?
- Moja babcia na pewno by na to nie pozwoliła. Nam zawsze mówi,
ż
e to
nieładnie. - Ewa przysiadła na brzegu krzesła.
- Ale nie masz przy sobie babci, o ile si
ę
nie myl
ę
? - Robert
odwrócił si
ę
ogonem i po chwili zabrzmiało gło
ś
ne chrapanie.
Co za gbur, pomy
ś
lała Ewa. Drzwi wyj
ś
ciowe były zamkni
ę
te na siedem
zamków. Policzyła je dwa razy, dla pewno
ś
ci, i powlokła si
ę
robi
ć
zup
ę
.
37
, pomy
ś
lała Ania, przeszukuj
ą
c krzaki.
- Ewa, gdzie jeste
ś
? - wołała raz po raz. - No, nie wygłupiaj si
ę
...
Jeszcze raz przemierzyła wzdłu
ż
i wszerz cały ogród. Ani Ewy, ani
piłki. A mo
ż
e Ewka siedzi ju
ż
w domu i
ś
mieje si
ę
ze mnie, pomy
ś
lała,
podniosła z ziemi
ś
mieszny kolorowy talerzyk i pobiegła w stron
ę
ganku.
- Babciu! Jest tu Ewka? - spytała od progu.
- Nie... - zdziwiła si
ę
babcia, podnosz
ą
c wzrok znad robótki. - Stało
si
ę
co
ś
?
- r ODI0Q13 za piłk
ą
... w tamte krzaki... i znikn
ę
ła. Nawet wydawało
mi si
ę
,
ż
e co
ś
krzyczy, ale był wiatr i nie słyszałam co. Szukałam
wsz
ę
dzie... Piłki te
ż
nie ma - zako
ń
czyła, obracaj
ą
c w palcach
znaleziony talerzyk.
- Poka
ż
, co tam masz. - Babcia wyci
ą
gn
ę
ła r
ę
k
ę
. - Ładne rzeczy... -
mrukn
ę
ła. - Niestety, ale wszystko jest jasne jak sło
ń
ce. Prosiłam
was,
ż
eby
ś
cie nie wchodziły w tamte krzaki, prawda?
- Tak, ale... - Ania patrzyła na Babci
ę
ze zdumieniem - uciekła nam
piłka... Babciu, powiedz, co to za talerzyk?
- Ładny mi talerzyk! - roze
ś
miała si
ę
babcia. - To smocza
38
łuska, moja droga, smocza łuska! - westchn
ę
ła ci
ęż
ko i wypita łyk
soku. - Takie łuski ma tylko Robert. Nie pokazywał si
ę
przez wiele
lat, a
ż
tu nagle par
ę
dni temu spotkałam go w ja
ś
minowych krzakach.
Powiedziałam mu,
ż
eby lepiej nie przychodził, ale widocznie nie
posłuchał - roze
ś
miała si
ę
znowu i spojrzała na Ani
ę
rozbawionym
wzrokiem. - Swoj
ą
drog
ą
, jak sobie wyobra
żę
twoj
ą
siostr
ę
jako
gosposi
ę
u tego starego nudziarza...
- Gosposia? U smoka? Babciu, czy jeste
ś
pewna,
ż
e... -Ania nie mogła
znale
źć
słów.
- Niestety, to pewne jak dwa razy dwa. - Babcia wstała z fotela i
zacz
ę
ła sprz
ą
ta
ć
ze stołu. - Robert jest strasznie wymagaj
ą
cy
i zmienia gosposie jak r
ę
kawiczki. Nie masz poj
ę
cia, jaki z niego
pedant. I smakosz. No, ubieraj si
ę
, Aniu, szkoda czasu. - Babcia
sznurowała ju
ż
swoje wyj
ś
ciowe buty. - A ta łuska jeszcze nam si
ę
przyda... - mamrotała, wsuwaj
ą
c j
ą
do torebki. - Tylko gdzie ja
podziałam jego adres?
Wysypała z kieszeni wszystkich płaszczy i
ż
akietów stosy małych
karteczek. Były tam zagubione kwity z pralni, spisy zakupów, bilety
autobusowe i teatralne, bardzo du
ż
o tajemniczych numerów telefonów i
ró
ż
nych notatek.
- Zaraz... zaraz... - ucieszyła si
ę
nagle, rozprostowuj
ą
c zmi
ę
ty
ś
wistek papieru. - Smok... Aniu, co tu jest napisane,
39
moje dziecko, bo nie mog
ę
odczyta
ć
?
- Chyba Lutek - powiedziała Ania niepewnie, wpatruj
ą
c si
ę
w wyblakłe
przez czas litery.
- Lulek! - wykrzykn
ę
ła babcia, zacieraj
ą
c r
ę
ce z rado
ś
ci. - Idziemy,
Aniu... To kuzyn Roberta, mam nadziej
ę
,
ż
e poda nam jego adres!
Kiedy wychodziły z domu, było cicho i spokojnie.
Ć
wierkały ptaszki,
grały koniki polne, pachniała ł
ą
ka i nic nie wskazywało na to,
ż
e
przed niespełna godzin
ą
był tu najprawdziwszy smok. Ania zadr
ż
ała i
chwyciła babci
ę
za r
ę
k
ę
. Musimy znale
źć
Ew
ę
, zanim wróci mama,
my
ś
lała. Dopiero by to było, gdyby si
ę
dowiedziała,
ż
e jej córka
została gosposi
ą
u smoka. Na my
ś
l o tym zachichotała i troch
ę
przestała si
ę
ba
ć
.
przez las. Najpierw szerok
ą
piaszczyst
ą
drog
ą
, a potem w
ą
sk
ą
ś
cie
ż
k
ą
mi
ę
dzy młodymi sosenkami, która urwała si
ę
równie nagle, jak si
ę
zacz
ę
ła.
- My
ś
l
ę
,
ż
e to tutaj. - Babcia zatrzymała si
ę
przy starym d
ę
bie,
grzebi
ą
c niepewnie obcasem w igliwiu.
Przecie
ż
tu nic nie ma, pomy
ś
lała Ania.
- Lulku! Hej, Lulku! - krzykn
ę
ła nagle babcia do niewielkiej dziupli.
- To ja, Lonia! Otwórz mi, prosz
ę
!
40
- Zapami
ę
taj liczb
ę
458. Powtórz - odezwał si
ę
gdzie
ś
spod ziemi
gruby głos.
Z gał
ę
zi d
ę
bu poderwała si
ę
przestraszona kukułka i, kukaj
ą
c co sił,
poleciała w las.
- Czterysta pi
ęć
dziesi
ą
t osiem - powtórzyła babcia.
- Dobrze. Mo
ż
esz wej
ść
- zgodził si
ę
głos.
U stóp Ani rozst
ą
pił si
ę
mech. Co
ś
zgrzytn
ę
ło, zaj
ę
czało jak
ź
le
naoliwione drzwi i ich oczom ukazały si
ę
schody prowadz
ą
ce w gł
ą
b
ziemi.
- Babciu! Boj
ę
si
ę
! - chlipn
ę
ła Ania, łapi
ą
c babci
ę
za spódnic
ę
.
- Przecie
ż
jeste
ś
ze mn
ą
. - Babcia pogładziła j
ą
po głowie i chwyciła
mocno za r
ę
k
ę
. - Idziemy, zanim si
ę
rozmy
ś
li - szepn
ę
ła.
- Aale jja jjeszcze nnigdy nnie wwidziałam ssmoka - wyj
ą
kała Ania,
schodz
ą
c ostro
ż
nie po słabo o
ś
wietlonych schodach.
- Lepiej pó
ź
no ni
ż
wcale, jednym słowem, najwy
ż
szy czas. A w ogóle to
nie taki smok straszny, jak go maluj
ą
. Zaraz si
ę
przekonasz - mówiła
babcia.
Schodziły ni
ż
ej i ni
ż
ej. Schody były teraz troch
ę
szersze, tak
ż
e
mogły ju
ż
i
ść
obok siebie. Coraz ja
ś
niejsze
ś
wiatło wydobywało z
mroku zgromadzone pod
ś
cianami skrzynie i kufry, pozamykane na liczne
kłódki.
41
- Nie znam ci
ę
! - rykn
ę
ło z dołu i Ania z krzykiem schowała si
ę
za
babci
ą
.
- Nie wygłupiaj si
ę
, Lulek - rozzło
ś
ciła si
ę
babcia - i nie strasz mi
wnuczki! Nie poznajesz jej? Przecie
ż
to Ania.
Smok był bardzo du
ż
y i miał bardzo
ż
ółte okr
ą
głe oczy. Zamrugał,
jakby z niedowierzaniem, i podrapał si
ę
łap
ą
po szyi.
- Co
ś
takiego - zagrzmiał. - Widziałem j
ą
ostatnio, jak była jeszcze
w wózku. Sama rozumiesz... Ojej, bo ju
ż
zapomniałem - chwycił si
ę
za
łeb w ge
ś
cie rozpaczy. - Jaka to była liczba? - Babcia przypomniała
mu, a on zapisał kred
ą
na tablicy: "458 r
ę
kawiczek nie do pary". -
Brakuje mi jeszcze czterdziestu dwóch - poinformował, odło
ż
ył kred
ę
i
wytarł łapy w r
ę
czniczek.
- Jak to: czterdziestu dwóch? - zdziwiła si
ę
babcia. - Przecie
ż
one
wszystkie s
ą
nie do pary, jak wynika z twojego zapisu.
- Bo to jest kolekcja! - wykrzykn
ą
ł Lulek. - A moje kolekcje maj
ą
wszystkiego po pi
ęć
set. Na przykład dzisiaj zamkn
ą
łem uroczy
ś
cie moj
ą
kolekcj
ę
piłek. Aniu, łap! - Smok cisn
ą
ł w dziewczynk
ę
znajom
ą
piłk
ą
w grochy.
- To piłka Ewy, mojej siostry! - wykrzykn
ę
ła Ania. - Co z ni
ą
zrobiłe
ś
, potworze?
- Twoja wnuczka mnie przezywa. Ka
ż
jej zaraz przesta
ć
! - Smok zacz
ą
ł
tupa
ć
łapami ze zło
ś
ci.
42
V
Babcia spojrzała na Ani
ę
i u
ś
miechn
ę
ła si
ę
do Lulka.
- Nie b
ą
d
ź
obra
ż
alski, ona niepokoi si
ę
o siostr
ę
. Szukamy jej,
prawd
ę
powiedziawszy. Pomy
ś
lałam sobie,
ż
e mógłby
ś
nam pomóc.
Smok wyszczerzył z
ę
by i zarechotał obrzydliwie.
- To była twoja siostra? - Wbił w Ani
ę
swój
ż
ółty wzrok. - Ty te
ż
robisz takie paskudne pierogi? Nie jestem wybredny, ale nawet ja nie
mogłem tego przełkn
ąć
. Biedny Robi!
Ale ja go uprzedzałem,
ż
adnych słu
żą
cych!
- Rozumiem,
ż
e byłe
ś
ju
ż
u Roberta na obiedzie, ale co s
ą
dzisz o
podwieczorku? - Babcia przysiadła na jednej
z wielkich skrzy
ń
.
- Dzi
ę
kuj
ę
za miłe zaproszenie. Naprawd
ę
, nie wiem, co powiedzie
ć
. I
zupełnie nie wiem, jak si
ę
wymówi
ć
, a wi
ę
c dobrze, zgadzam si
ę
! -
Smok zacz
ą
ł si
ę
krz
ą
ta
ć
sprawdzaj
ą
c, czy kłódki na kufrach s
ą
dobrze
pozamykane.
- Zapraszamy ci
ę
na herbatk
ę
do twojego kuzyna Roberta! - oznajmiła
babcia uroczystym tonem i mrugn
ę
ła porozumiewawczo do wnuczki.
Lulek zatrzymał si
ę
i powiódł po nich zaskoczonym wzrokiem.
- Ale
ż
ja dopiero od niego przyleciałem. Nic mi nie wspominał. To
troch
ę
dziwne, daj
ę
słowo... A poza tym Robi nie pija
44
herbatki. Tylko sok z marchwi...
W zamy
ś
leniu otworzył wieko jednej skrzyni i w tej samej chwili
rozdzwoniły si
ę
zegary. Słycha
ć
było tykanie, brz
ę
czenie, dzwonienie
i kukanie. Z kufra wystawały kawałki zegarków starych i nowych,
małych i wielkich, czynnych i zardzewiałych od wilgoci. Lulek
zatrzasn
ą
ł wieko z powrotem i zaległa cisza.
- Szkoda,
ż
e twoja kolekcja zegarów jest niekompletna - westchn
ę
ła
babcia.
- Jak to: niekompletna? - oburzył si
ę
Lulek. - Mam ich równo pi
ęć
set!
Babcia u
ś
miechn
ę
ła si
ę
tylko, wzruszyła ramionami i poklepała go
pocieszaj
ą
co po płaskim łbie.
- Nawet gdyby
ś
miał ich tysi
ą
c, nie byłaby kompletna bez zegara z
pozytywk
ą
, który gra "Szła dzieweczka do laseczka". Ale có
ż
... Nie
mo
ż
na w
ż
yciu mie
ć
wszystkiego i musisz si
ę
z tym pogodzi
ć
. Chocia
ż
szkoda, wielka szkoda... - westchn
ę
ła znowu i zacz
ę
ła zbiera
ć
si
ę
do
wyj
ś
cia.
- Poczekaj! - zawołał smok, zast
ę
puj
ą
c jej drog
ę
. - A czy nie wiesz
czasem, gdzie mógłbym zdoby
ć
taki zegar?
- U nas w domu! - wykrzykn
ę
ła Ania. - My mamy wła
ś
nie taki.
- I chcecie mi go podarowa
ć
? - ucieszył si
ę
Lulek. -
45
To doprawdy przemiłe z waszej strony! Jestem taki wzruszony,
ż
e chyba
sam ju
ż
zaparz
ę
dla was herbat
ę
. W ten sposób nie b
ę
dziemy musieli
lecie
ć
do Robiego i sp
ę
dzimy sobie bardzo miły wieczór. - I rzucił
si
ę
w kierunku sporego kaflowego pieca.
- Zaraz, zaraz, nie tak szybko - zaprotestowała babcia. - Dostaniesz
zegar, je
ś
li zaraz polecisz z nami do Roberta.
- I oddasz nam pitk
ę
! - dodała szybko Ania.
- Piłk
ę
?! Nigdy! - Lulek nie posiadał si
ę
z oburzenia.
- W takim razie nie ma o czym mówi
ć
. - Babcia odwróciła si
ę
w stron
ę
schodów. - Zegara nie dostaniesz. Tylko,
ż
e takich piłek jest bardzo
du
ż
o, a zegar jest jedyny, niepowtarzalny, rozumiesz? - rzuciła przez
rami
ę
.
- Loniu! Poczekaj! No, gdzie si
ę
tak
ś
pieszysz? - Smok przest
ę
pował
niepewnie z łapy na łap
ę
. - My
ś
lisz,
ż
e tak
ą
piłk
ę
... czerwon
ą
w
białe grochy... jeszcze mi si
ę
uda? Bo ju
ż
sam
nie wiem...
Ania ju
ż
dawno przestała si
ę
go ba
ć
i rozgl
ą
dała si
ę
z ciekawo
ś
ci
ą
.
Mieszkanie smoka: mroczne, tajemnicze, o
ś
wietlone pal
ą
cymi si
ę
przy
kamiennych
ś
cianach pochodniami, przypominało jej obrazki z
niektórych ksi
ąż
ek. Nieliczne meble były proste i niewyszukane. Tylko
szafy i kufry wprowadzały tu miłe dla oka urozmaicenie: gładkie i
rze
ź
bione, ró
ż
nobarwne i w kolorze
46
drewna, wielgachne,
ż
e trudno było dojrze
ć
ich szczyt i malutkie jak
pudełko zapałek.
- Czy mógłby
ś
mi powiedzie
ć
... co jest w twoim najmniejszym
pudełeczku, a co w najwi
ę
kszej szafie? - odwa
ż
yła si
ę
zapyta
ć
.
- W pudełeczku... w szafie... - powtarzał smok z roztargnieniem. -
Zastanawiam si
ę
nad t
ą
piłk
ą
... No, nie wiem...
Mo
ż
e rzeczywi
ś
cie... Skoro mówicie,
ż
e jeszcze tak
ą
znajd
ę
... No,
dobrze! - zdecydował, westchn
ą
ł ci
ęż
ko i kopn
ą
ł le
żą
c
ą
w k
ą
cie piłk
ę
w stron
ę
Ani. - A je
ś
li chodzi o moje kolekcje, mog
ę
wam zaraz
wszystkie pokaza
ć
. - I zdj
ą
ł ze
ś
ciany ogromny p
ę
k kluczy. -
Zacznijmy od tego najmniejszego pudełka, o które pytała
ś
... -
Odnalazł male
ń
ki kluczyk i wzi
ą
ł ostro
ż
nie do łapy ró
ż
ow
ą
skrzyneczk
ę
.
Babcia spojrzała na Ani
ę
z przygan
ą
.
- Poka
ż
esz nam nast
ę
pnym razem - powstrzymała zapał Lulka. - Teraz
ruszamy do Roberta.
- Babciu... - zacz
ę
ła Ania - ja tylko chciałam,
ż
eby on mi
powiedział, nic wi
ę
cej. Bo co mo
ż
e si
ę
mie
ś
ci
ć
w takim pudełeczku?
- Ziarenka piasku! - wykrzykn
ą
ł z triumfem Lulek. - A ka
ż
de inne! Nie
uwierzyłyby
ś
cie, jak bardzo mo
ż
e si
ę
ró
ż
ni
ć
jedno ziarenko od
drugiego!
47
- Uwierzyłyby
ś
my - skwitowała stanowczo babcia, wzi
ę
ła wnuczk
ę
za
r
ę
k
ę
i poci
ą
gn
ę
ła za sob
ą
.
- No, dobrze ju
ż
, dobrze - usłyszały człapanie smoka. - Ale nie
jestem pewien, czy Robi si
ę
ucieszy. No i jak b
ę
dzie
z herbat
ą
i podwieczorkiem... Bo, jak wam mówiłem, on o tej porze,
tylko sok z marchwi...
Robert, rozwalony wygodnie na kanapie, ogl
ą
dał wła
ś
nie w telewizji
serial kryminalny, gdy usłyszał jaki
ś
hałas i podejrzane głosy na
balkonie. Złodzieje, pomy
ś
lał w popłochu, łapi
ą
c za wisz
ą
c
ą
na
ś
cianie szabl
ę
. Była to pami
ą
tka rodzinna po pewnym
ś
miałku,
walcz
ą
cym niegdy
ś
ze smokami.
- Zostanie z was tylko szatkowana kapusta! - wrzasn
ą
ł, zderzaj
ą
c si
ę
w balkonowych drzwiach z Lulkiem.
- Oj, moja głowa... - Guz na łbie Lulka przypominał poka
ź
nego arbuza.
Spojrzał ponuro na szabl
ę
w łapie kuzyna i spytał lodowato: - Odbiło
ci, czy co?
- My
ś
lałem,
ż
e to złodzieje - wzruszył ramionami Robert. - Ale
przecie
ż
dopiero co tu byłe
ś
. Znów mi narobisz
ś
ladów na dywanie.
Dopiero gosposia troch
ę
posprz
ą
tała... I kogo mi tu przywlokłe
ś
?! -
wydarł si
ę
, wymachuj
ą
c gro
ź
nie szabl
ą
na widok babci i Ani.
48
Ania wydała okrzyk przera
ż
enia, z kuchni wybiegła ze szczotk
ą
Ewa i
widz
ą
c, co si
ę
dzieje, zdzieliła Robiego w głow
ę
. Usiadł ci
ęż
ko na
dywanie, a guz na jego łbie był dokładnie taki sam, jak guz Lulka.
- Jeden jeden! - ucieszył si
ę
Lulek. - Czy mogłaby
ś
, moja droga -
zwrócił si
ę
do Ewy - poda
ć
nam herbat
ę
i co
ś
słodkiego? Wpadli
ś
my na
podwieczorek.
- Ani si
ę
wa
ż
cokolwiek podawa
ć
! - warkn
ą
ł Robert. - Nie zapraszałem
ich!
Babcia pochyliła si
ę
nad nim i pokr
ę
ciła głow
ą
z dezaprobat
ą
.
- Strasznie si
ę
zrobiłe
ś
zrz
ę
dliwy, Robercie. Postarzałe
ś
si
ę
,
niestety... Gdyby nie te twoje pi
ę
kne łuski... Nigdy nie mogłam si
ę
im napatrze
ć
! Ale te
ż
co
ś
jakby... Mo
ż
e si
ę
myl
ę
, ale wydawało mi
si
ę
,
ż
e miałe
ś
blisko ogona tak
ą
jedn
ą
, wyj
ą
tkowo ładn
ą
, du
żą
...
Nie widz
ę
jej... Nie wiedziałam,
ż
e smoki te
ż
łysiej
ą
na staro
ść
.
- Nie łysiej
ą
! - wrzasn
ą
ł Robert. - Ju
ż
ci
ę
poznaj
ę
- dodał nieco
spokojniej. - Ty jeste
ś
Lonia. Pewnie przyjechała
ś
po swoj
ą
wnuczk
ę
.
Strasznie marna z niej gosposia, ale i tak jej nie oddam. Chyba
ż
e ta
druga jest lepsza... - Wlepił w Ani
ę
ś
widruj
ą
ce spojrzenie. - Zgadzam
si
ę
. Mog
ę
je wymieni
ć
, prosz
ę
bardzo.
- Wiesz co, Robercie, wstyd mi za ciebie! - zdenerwowała si
ę
babcia.
- Czy nie mógłby
ś
, zamiast porywa
ć
małe dziewczynki, da
ć
ogłoszenie
do gazety, takie w rodzaju: "Miły, schludny, od dawna
49
nie ziej
ą
cy ogniem smok Robert poszukuje gosposi w wieku..." No, sama
nie wiem - zawahała si
ę
. - To ju
ż
jak uwa
ż
asz.
- W wieku... w wieku... - zastanawiał si
ę
Robert i nagle spojrzał na
babci
ę
z wyra
ź
nym zadowoleniem. - Ju
ż
wiem, w starszym wieku! Mam ju
ż
do
ść
tych wszystkich smarkul, które nic nie umiej
ą
. Ty u mnie
zostaniesz, Loniu! Jeste
ś
my w ko
ń
cu starymi przyjaciółmi, dogadamy
si
ę
jako
ś
.
Ż
e ja wcze
ś
niej na to nie wpadłem! - Podniecony biegał po
pokoju, zacieraj
ą
c łapy.
Ania z Ew
ą
, przera
ż
one, obst
ą
piły babci
ę
, chwytaj
ą
c j
ą
mocno za r
ę
ce.
- Babciu, nie!!! Co my bez ciebie zrobimy! - krzykn
ę
ła Ewa.
- To znaczy,
ż
e ty tu zostaniesz? - Babcia przyjrzała si
ę
jej
uwa
ż
nie.
- Nigdy w
ż
yciu! Ani chwili dłu
ż
ej! - zaprotestowała Ewa. Babcia
spojrzała pytaj
ą
co na Ani
ę
, ale dziewczynka pokr
ę
ciła
tylko w odpowiedzi głow
ą
.
- No, to chyba nie ma wyj
ś
cia - westchn
ę
ła babcia. - Pójd
ę
teraz
wycisn
ąć
Robiemu sok z marchwi, a wy, dziewczynki, wracajcie z
Lulkiem do domu. Wiecie, gdzie stoi ten zegar
z pozytywk
ą
...
Lulek poderwał si
ę
natychmiast, gotów ju
ż
do drogi.
- Tak, tak, chod
ź
my, chod
ź
my! - ponaglał.
50
- Babciu, przecie
ż
ty nie mo
ż
esz! - chlipn
ę
ła Ania.
- Dlaczego nie? Robi jest co prawda troch
ę
niezno
ś
ny i nie wygl
ą
da
najlepiej bez swojej
ś
licznej łuski, ale b
ę
d
ę
miała tu mniej roboty
ni
ż
w domu.
Robert wyci
ą
gn
ą
ł szyj
ę
do tyłu, patrz
ą
c sm
ę
tnie na swój ogon.
- Zgubiłem j
ą
chyba w waszym ogrodzie... Och, wszystko bym oddał za
moj
ą
ś
liczn
ą
łuseczk
ę
! Wszystko! - lamentował.
- Je
ż
eli wszystko, to oddaj nam babci
ę
! - Ania odwa
ż
nie wyst
ą
piła do
przodu. - Babciu - szepn
ę
ła - masz j
ą
w torebce, pami
ę
tasz? Nie
zostawaj tu, my ci w domu pomo
ż
emy - obiecywała.
- B
ę
dziesz miała mniej roboty ni
ż
u Lulka, na pewno - wł
ą
czyła si
ę
Ewa.
- Co wy tam szepczecie po k
ą
tach? - zdenerwował si
ę
Robert. - Loniu,
nie chciałbym by
ć
nieuprzejmy, ale miała
ś
mi zrobi
ć
sok
z marchwi.
- A ja chc
ę
ju
ż
zegar! - niecierpliwił si
ę
Lulek, tupi
ą
c łapami.
- Nie dam ci
ż
adnego zegara! - rykn
ą
ł Robert. - Zobaczcie moje
mieszkanie! - Powiódł dokoła zrozpaczonym wzrokiem. - Gołe
ś
ciany!
Puste szuflady! Ju
ż
prawie wszystko mi zabrał! I to ma by
ć
brat! -
zako
ń
czył patetycznie, załamuj
ą
c łapy.
- Kuzyn - sprostował spokojnie Lulek.
51
- Nie martw si
ę
, Robercie - powiedziała babcia. - Tym razem ma to by
ć
mój zegar. No, ale do
ść
tego. Na nas ju
ż
czas. Nie pocz
ę
stowałe
ś
go
ś
ci co prawda herbat
ą
, ale trudno, zrobimy sobie
w domu. Lulek, ruszamy...
Chciała wgramoli
ć
si
ę
na jego grzbiet, ale Robert zast
ą
pił jej drog
ę
,
krzycz
ą
c rozdzieraj
ą
co:
- Nie puszcz
ę
! Nie zgadzam si
ę
! Która
ś
musi zosta
ć
! Kto mi wyci
ś
nie
sok na podwieczorek?
- Mo
ż
e b
ę
dziesz głodny, ale za to pi
ę
kny - powiedziała babcia,
otwieraj
ą
c torebk
ę
. - To jest te
ż
co
ś
warte. - U
ś
miechn
ę
ła si
ę
do niego przyja
ź
nie i podała łusk
ę
.
Po chwili leciały ju
ż
wysoko, mi
ę
dzy chmurami, wypatruj
ą
c znajomego
domu ze znajomym ogrodem.
,, oZf 3. dzieweczka do laseczka" -
ś
piewała pozytywka, a Lulek
kołysał ogonem w takt melodii, popijaj
ą
c herbat
ę
.
- Och, jak wspaniale! - cieszył si
ę
. - A nie zagrałyby
ś
cie ze mn
ą
czasem w dwa ognie? - spojrzał na dziewczynki.
- Ch
ę
tnie - zgodziły si
ę
, zrywaj
ą
c z kanapy.
- Ja te
ż
ch
ę
tnie bym zagrała - wtr
ą
ciła si
ę
babcia - ale trzeba
przygotowa
ć
na kolacj
ę
twaro
ż
ek ze szczypiorkiem.
Dziewczynki wymieniły znacz
ą
ce spojrzenia.
52
- To mo
ż
e ja to zrobi
ę
, a ty sobie zagraj - zgłosiła si
ę
Ania.
-
Ś
wietnie! - ucieszyła si
ę
babcia i pobiegła ze smokiem i Ew
ą
do
ogrodu.
Ania roze
ś
miała si
ę
i ruszyła mi
ę
dzy grz
ą
dki nazrywa
ć
szczypiorku.
- Lulek! Lulek! Wracaj! Oddaj! - usłyszała nagle.
Gdy uniosła głow
ę
, zobaczyła jak smok szybuje coraz wy
ż
ej i wy
ż
ej.
Pod jedn
ą
r
ę
k
ą
trzymał zegar, a pod drug
ą
piłk
ę
.
- To silniejsze od niego - sapn
ę
ła babcia, ocieraj
ą
c pot z czoła. -
Ale chocia
ż
sobie pograli
ś
my. Fajnie było, prawda?
- Fajnie - przyznały chórem wnuczki.
53
Czarodziej
I cltU
ś
Marka jest in
ż
ynierem, Bartka sprzedawc
ą
, Krysi lekarzem,
Wojtka ogrodnikiem, a mój tatu
ś
jest iluzjonist
ą
.
- Co on wła
ś
ciwie robi? - pytaj
ą
mnie w kółko.
- Pracuje w cyrku - tłumacz
ę
cierpliwie. - Jest artyst
ą
.
- Arty
ś
ci graj
ą
na ró
ż
nych instrumentach albo maluj
ą
, albo
ś
piewaj
ą
-
zaczyna si
ę
wym
ą
drza
ć
Bartek.
- Albo ta
ń
cz
ą
- dorzuca Krysia.
- Albo graj
ą
w filmach! - wymy
ś
la Marek.
- A mój jest artyst
ą
, bo potrafi wyczarowa
ć
królika z cylindra! -
Zaczynam si
ę
zło
ś
ci
ć
, a oni si
ę
ś
miej
ą
.
- To s
ą
takie sztuczki, nic wi
ę
cej! - Krysia wydyma usta. Wiem,
ż
e to
s
ą
sztuczki. Ale bardzo trudne. Mój tatu
ś
ć
wiczy
je czasem w domu.
- Włó
ż
sobie piłeczk
ę
do jednego ucha, a wyjmij z drugiego! -
krzycz
ę
.
- Sam sobie włó
ż
. - Krysia wzrusza ramionami.
- Ja chciałbym by
ć
prawdziwym czarodziejem, a nie takim na niby, jak
on - mówi Marek. - Wyczarowałbym tatusiowi nowy samochód, mamusi
takie buty, które ostatnio ogl
ą
dała
i nie miała na nie pieni
ę
dzy, a sobie... sobie rower z czternastoma
przerzutkami.
55
Pomy
ś
lałem,
ż
e musz
ę
popyta
ć
tatusia, jak to jest z jego sztuczkami i
czy nie mógłby zrobi
ć
czego
ś
naprawd
ę
.
- Ale
ż
ja to robi
ę
naprawd
ę
-
ś
mieje si
ę
tatu
ś
, ale ja dobrze wiem,
ż
e mnie zbywa.
- Prosz
ę
ci
ę
- mówi
ę
do niego i mieszam rozło
ż
one na stoliku karty.
Tatu
ś
przygl
ą
da mi si
ę
uwa
ż
nie i bierze mnie za r
ę
k
ę
.
- Sam spróbuj, je
ś
li chcesz. Sam spróbuj czarowa
ć
- dodaje.
- Ale ja nie wiem jak! - wybucham.
- Ja te
ż
nie wiem - u
ś
miecha si
ę
do mnie. - Gdybym wiedział, byłbym
pewnie najsławniejszy na
ś
wiecie, atak... - Smutnieje i ci
ęż
ko
wzdycha.
Oli Cl 9.1 Dym by
ć
najsławniejszy na
ś
wiecie. Nie wiem, czy prawdziwi
czarodzieje te
ż
nosz
ą
tak
ą
peleryn
ę
w gwiazdy, jak mój tatu
ś
podczas
wyst
ę
pu. Bo prawdziwi czarodzieje przecie
ż
nie wyst
ę
puj
ą
, tylko
czaruj
ą
sobie po cichu. Ale je
ż
eli po cichu, to jak mog
ą
by
ć
sławni?
A
ż
mnie głowa rozbolała od tych my
ś
li.
- Dlaczego nie rysujesz biedronki? - pyta mnie pani w szkole.
- Rysuj
ę
- odpowiadam szybko i chwytam czarn
ą
kredk
ę
.
- Przecie
ż
biedronki s
ą
czerwone - dziwi si
ę
pani.
- Ja zaczynam od kropek - mówi
ę
, a wszyscy si
ę
ś
miej
ą
.
56
Niech si
ę
ś
miej
ą
, my
ś
l
ę
sobie. Albo nie, niech przestan
ą
si
ę
ś
mia
ć
,
niech zaraz przestan
ą
, czaruj
ę
i rzeczywi
ś
cie, po chwili robi si
ę
cicho. Udało si
ę
, ciesz
ę
si
ę
i wymy
ś
lam dalej: Niech pani nie ogl
ą
da
ju
ż
mojego rysunku. Niech nie ogl
ą
da... Zaciskam powieki z wysiłku.
Nie wiem, czy tak robi
ą
prawdziwi czarodzieje, ale u mnie to pomaga.
-
Ź
le si
ę
czujesz? - Pani pochyla si
ę
nade mn
ą
i wcale nie patrzy na
rysunek.
- Dobrze - mrucz
ę
pod nosem, ale to niezupełnie jest prawda.
- Zadzwoni
ę
do twojego taty - mówi pani.
biedronki rysuj
ę
osiem czarnych cylindrów.
- Co si
ę
stało? - niepokoi si
ę
tatu
ś
.
Wracamy do domu. Tatu
ś
trzyma mnie mocno za r
ę
k
ę
, jakby si
ę
bał,
ż
e
uciekn
ę
.
Opowiadam mu wszystko, a potem dodaj
ę
:
- Mam ochot
ę
na batonik Mars.
- Dobrze - zgadza si
ę
szybko i wchodzimy do sklepu. - Pójdziesz ze
mn
ą
do cyrku? - pyta. - Musz
ę
troch
ę
po
ć
wiczy
ć
.
A ja nie odpowiadam, tylko przytulam si
ę
do niego mocno i całuj
ę
w
ź
le ogolony policzek.
57
W CVTKU pachnie troch
ę
zwierz
ę
tami, troch
ę
trocinami, a troch
ę
jeszcze czym
ś
słodkim.
- Przyszedłe
ś
poogl
ą
da
ć
naszego czarodzieja? - Obok mnie siada
wymalowana pani w błyszcz
ą
cej tuniczce. Jest taka ładna,
ż
e nie mog
ę
oderwa
ć
od niej wzroku.
- Nie boi si
ę
pani chodzi
ć
po linie? - pytam.
- Boj
ę
si
ę
- przyznaje. - Chcesz poje
ź
dzi
ć
na kucyku? - zmienia
temat.
Kiwam głow
ą
,
ż
e tak, i wychodzimy z namiotu.
Mój kucyk jest biały, tylko koło nosa ma płow
ą
plamk
ę
. Siadam na jego
grzbiecie i powoli ruszamy dookoła wybiegu.
Ś
liczna pani trzyma
kucyka na długiej lince, a on drepce pomalutku.
- Kiedy b
ę
d
ę
czarodziejem - szepcz
ę
mu do ucha - zaczaruj
ę
tak,
ż
eby
ś
był mój. B
ę
dziesz sobie biegał po trawie, bez
ż
adnej linki u szyi i
codziennie dostaniesz kilka kostek cukru.
Kucyk strzy
ż
e uszami na znak,
ż
e si
ę
zgadza, a ja zeskakuj
ę
z siodła.
- Twój tatu
ś
wymy
ś
lił nowy wspaniały numer - mówi pani, prowadz
ą
c
mnie na widowni
ę
. - Sam zobacz! - zach
ę
ca.
Tatu
ś
stoi na
ś
rodku areny z rozło
ż
onymi ramionami, na głowie ma
cylinder, a w r
ę
ku pałeczk
ę
. Nagle jedno
ś
wiatło ga
ś
nie i tatu
ś
58
\
wygl
ą
da, jakby nie miał butów. Potem znika jedna nogawka spodni i
druga, jego kamizelka w kwiaty i r
ę
ce, i twarz. Ju
ż
został tylko sam
cylinder i pałeczka.
- Widzisz, on znika! Ju
ż
go nie ma! - słysz
ę
zachwycony głos pani.
- Nie chc
ę
!!! - krzycz
ę
i biegn
ę
na aren
ę
.
Ś
wiatła zapalaj
ą
si
ę
. Tatu
ś
stoi na
ś
rodku i mruga, jakby go piekły
oczy. Chowam si
ę
w jego peleryn
ę
.
- To była tylko taka sztuczka - tłumaczy mi spokojnie. - Przecie
ż
wiesz,
ż
e nie jestem prawdziwym czarodziejem i nie umiem znika
ć
,
prawda? - patrzy na mnie badawczo.
- Prawda - kiwam głow
ą
i my
ś
l
ę
sobie, jak to dobrze,
ż
e tego nie
umie.
J(c)ST wieczór. Siedz
ę
sam w domu i ogl
ą
dam telewizj
ę
. Nagle słysz
ę
,
jak co
ś
wyłazi z k
ą
ta i ju
ż
wiem,
ż
e to on. Nie wi
ę
kszy od słoika
ogórków, z zadartym nosem i wyłupiastymi oczami. Czarodziej. Zupełnie
nie wiem, sk
ą
d si
ę
wzi
ą
ł.
- Je
ś
li chcesz, dam ci kilka lekcji - proponuje i wył
ą
cza film, który
mi si
ę
podobał.
- Nie mógłby
ś
przyj
ść
pó
ź
niej? - prosz
ę
, ale mówi,
ż
e nie mógłby. A
potem zalega nieprzyjemna cisza.
60
- Słyszałem,
ż
e chcesz by
ć
czarodziejem - odzywa si
ę
wreszcie.
- Od kogo? - pytam.
- Mamy wspólnych znajomych - oznajmia wykr
ę
tnie.
- Czy czarodzieje s
ą
zawsze tacy... - zaczynam si
ę
j
ą
ka
ć
- tacy jak
ty?
- Co masz na my
ś
li? - pyta podejrzliwie.
Nie wiem, jak mu to powiedzie
ć
. Jak powiedzie
ć
,
ż
e jest mały, brzydki
i niemiły, i
ż
eby mu nie zrobi
ć
przykro
ś
ci.
- No dobrze, nie mów - macha r
ę
k
ą
.
- Jak jeste
ś
czarodziejem, to dlaczego nie zrobisz czego
ś
,
ż
eby
ładnie wygl
ą
da
ć
?
- Bo mi nie zale
ż
y. Jestem niewielki, ale pot
ęż
ny. Mógłbym ci
ę
zamieni
ć
w
ż
ab
ę
, jakbym chciał - puszy si
ę
.
- Ale po co? - udaj
ę
,
ż
e wcale si
ę
go nie boj
ę
.
- Tak sobie. Ale nie martw si
ę
, nie chc
ę
ci
ę
w nic zamienia
ć
. Za to
mog
ę
ci
ę
nauczy
ć
znika
ć
.
Przypominam sobie, jak znikały w cyrku tatusia buty i spodnie, i
twarz oraz to, jak bardzo si
ę
przestraszyłem.
- Chyba nie chc
ę
- mrucz
ę
niech
ę
tnie.
- Niemo
ż
liwe! - zło
ś
ci si
ę
czarodziej. - Wszyscy tego chc
ą
. Zreszt
ą
taka jest pierwsza lekcja: znikanie.
61
- A druga: pojawianie si
ę
? - pytam.
- Nie - kr
ę
ci głow
ą
czarodziej. - Pojawianie si
ę
... - wyci
ą
ga z
kieszeni powyginany notatnik i wertuje kartki - lekcja czterdziesta
druga.
To znaczy,
ż
e w czasie czterdziestu jeden lekcji byłbym niewidzialny,
my
ś
l
ę
i zaczynam chichota
ć
.
- Wygl
ą
da na to,
ż
e łatwiej by
ć
niewidzialnym ni
ż
widzialnym - mówi
ę
.
- To fakt. - Drapie si
ę
w zamy
ś
leniu po rzadkich włosach w kolorze
cebuli.
Wł
ą
czam z powrotem telewizor. Film jeszcze si
ę
nie sko
ń
czył. Nie
wiem, co było w
ś
rodku, ale i tak mi si
ę
podoba. Słysz
ę
chrobot w
k
ą
cie. Kiedy odwracam głow
ę
, ju
ż
go nie ma.
- Nie b
ę
d
ę
czarodziejem - mówi
ę
najpierw cicho, a potem zupełnie
gło
ś
no.
Tatu
ś
wyrasta jak spod ziemi i siada na por
ę
czy fotela.
- Nie b
ę
d
ę
czarodziejem - szepcz
ę
mu do ucha.
- Tak czy owak, mog
ę
ci
ę
nauczy
ć
paru sztuczek - odszeptuje.
- Najgorsze,
ż
e... obiecałem kucykowi... - przypominam sobie i robi
mi si
ę
smutno.
- B
ę
dziemy go zabiera
ć
na wycieczki. - Tatu
ś
czyta w moich
62
my
ś
lach. - A mo
ż
e nawet czasem uda nam si
ę
wyczarowa
ć
dla niego
cukier w kostkach?
- Mo
ż
e... - u
ś
miecham si
ę
, patrz
ą
c na moj
ą
ś
wink
ę
-skarbonk
ę
.
63
Nagroda
lubi
ę
lato. Wygrzane murki i wysok
ą
, mi
ę
kk
ą
traw
ę
, w której tak
pysznie mo
ż
na si
ę
chowa
ć
, poluj
ą
c na wróble. Dzisiejszy dzie
ń
był
wła
ś
nie taki, jak trzeba. Dopóki nie zjawił si
ę
Rudy.
- Jest interes do zrobienia - miaukn
ą
ł bez wst
ę
pów. Le
ż
ałem wła
ś
nie
na zalanym sło
ń
cem obrze
ż
u klombu. Dookoła
fruwały motyle, muszki i pszczółki, jednym słowem jedzenia bez liku,
a mnie nawet nie chciało si
ę
ruszy
ć
łap
ą
. Tym bardziej nie mogło by
ć
mowy o
ż
adnych interesach. Ziewn
ą
łem szeroko.
- Te, frajer - Rudy nie zamierzał si
ę
odczepi
ć
- zatkało ci
ę
, czy co?
Złoty interes. Trzeba znale
źć
pewn
ą
koteczk
ę
. Co to dla ciebie,
koteczki to twoja specjalno
ść
. Zgubiła si
ę
, biedula.
Próbował zrobi
ć
smutny wyraz pyszczka, ale bez powodzenia. Musiał
dostrzec błysk zainteresowania w moich
ś
lepiach, bo ci
ą
gn
ą
ł z
o
ż
ywieniem:
- Nagroda po połowie. Płatne w gotówce od r
ę
ki.
- Jakiej r
ę
ki? - zdziwiłem si
ę
.
- No, tej, co napisała ogłoszenie. Wiem o niej tylko tyle,
ż
e ma
czerwony flamaster. Namalowała nim koteczk
ę
i podała adres, gdzie j
ą
trzeba odprowadzi
ć
i za ile.
- Mogła po
ż
yczy
ć
- ziewn
ą
łem.
65
- Co?! - zdenerwował si
ę
Rudy.
- Flamaster. - Przeci
ą
gn
ą
łem si
ę
. Sło
ń
ce grzało coraz mocniej.
- Zwariuj
ę
- j
ę
kn
ą
ł rudzielec i zacz
ą
ł ostrzy
ć
pazury o murek. -
Zreszt
ą
- skoczył na trawnik - niech b
ę
dzie. Wypchaj si
ę
. Sam sobie
poradz
ę
. Cała nagroda b
ę
dzie dla mnie.
- Jedna trzecia - miaukn
ą
łem, robi
ą
c "koci grzbiet".
- Jak to?! Dlaczego?! - Rudy a
ż
zacukał si
ę
z przej
ę
cia.
- Pomog
ę
ci - o
ś
wiadczyłem łaskawie, staj
ą
c obok niego. - Ale dwie
trzecie dla mnie.
- To nie jest sprawiedliwe.
- Nie jest - zgodziłem si
ę
od razu. - Ale mnie si
ę
nie chce i to ty
mnie namawiasz, a nie odwrotnie.
- Szkoda mi jej - westchn
ą
ł rudzielec tak przekonywaj
ą
co,
ż
e
uwierzyłbym mu z pewno
ś
ci
ą
, gdyby nie to,
ż
e znali
ś
my si
ę
całkiem
nie
ź
le, pełne dwa tygodnie. - I tylko dlatego si
ę
zgadzam. Ale
uwa
ż
am,
ż
e wyzysk kota przez kota...
- Sko
ń
cz ju
ż
- przerwałem mu bezceremonialnie. - Szkoda czasu.
Przecie
ż
nie tylko ty czytałe
ś
to ogłoszenie. No, wła
ś
nie, najpierw
chciałbym je zobaczy
ć
.
Pobiegli
ś
my na przystanek autobusowy.
Ś
ciana wiaty upstrzona była
najró
ż
niejszymi ogłoszeniami - malutkimi i wielkimi, starymi, z
których deszcz zmył ju
ż
dawno ich tre
ść
, i nowymi, przyku-
66
waj
ą
cymi uwag
ę
kolorem długopisu albo wisz
ą
cymi fr
ę
dzelkami z
numerami telefonów.
- Tu na przykład jest napisane - m
ą
drzył si
ę
Rudy, pokazuj
ą
c mi
przylepion
ą
plastrem do szyby kartk
ę
z zeszytu w kratk
ę
-
ż
e kto
ś
chce kupi
ć
szaf
ę
trzydrzwiow
ą
wn
ę
kow
ą
i trzy kilo pierza, a
ma za to do sprzedania klatk
ę
na króliki.
- Ciekawe - ziewn
ą
łem. - A co, masz jak
ąś
wn
ę
k
ę
do zagospodarowania?
- Znalazłoby si
ę
- mrukn
ą
ł tajemniczo. - A tutaj - pokazał płacht
ę
papieru zamazan
ą
czarnym flamastrem - student fizyki udziela lekcji
gry na harfie. Instrument na miejscu - dodał uspokajaj
ą
co, widz
ą
c
ż
e
zaczynam si
ę
niecierpliwi
ć
.
- Całe szcz
ęś
cie - westchn
ą
łem z ulg
ą
. - A koteczka? - próbowałem
sprowadzi
ć
Rudego na ziemi
ę
. Od kiedy nauczył si
ę
czyta
ć
, był po
prostu nieobliczalny. Bałem si
ę
,
ż
e zechce zapozna
ć
mnie ze
wszystkimi ogłoszeniami.
- No wła
ś
nie - zmartwił si
ę
. - Jeszcze dzisiaj rano była. To znaczy
było ogłoszenie. O, tu - wskazał łap
ą
. - Teraz w tym miejscu wisi
inne - o
ż
ywił si
ę
i zacz
ą
ł sylabizowa
ć
: "Je
ś
li chcesz
wycyklinowa
ć
..."
- Nie chc
ę
! - miaukn
ą
łem stanowczo. - Idziemy!
- Gdzie? - Rudy niech
ę
tnie odrywał si
ę
od słowa pisanego.
67
- Sprawdzimy na s
ą
siednim przystanku.
- Mo
ż
e ju
ż
j
ą
znale
ź
li - sapał, usiłuj
ą
c nie zostawa
ć
za mn
ą
w tyle.
- Albo kto
ś
inny zdj
ą
ł to ogłoszenie, bo... bo...
- Bo sam jej szuka - pomogłem mu. - I wcale nie chce,
ż
eby jeszcze
kto
ś
si
ę
tym zajmował.
Stan
ę
li
ś
my przed nast
ę
pnym przystankiem. Tu wisiała jedna jedyna
oferta o cichym domu z ogrodem do wynaj
ę
cia. Postanowiłem si
ę
tym
zainteresowa
ć
po otrzymaniu nagrody.
- Nie jest dobrze - miaukn
ą
ł Rudy.
- Powiedz lepiej, jak ona wygl
ą
dała - przerwałem jego narzekania.
- Czarna, z białym krawacikiem, biał
ą
plamk
ą
pod lewym okiem i biał
ą
łapk
ą
- recytował.
- Któr
ą
? Przedni
ą
czy tyln
ą
? - chciałem wiedzie
ć
wszystko jak
najdokładniej.
- Nie wiadomo. Było tylko jeszcze napisane,
ż
e ma na imi
ę
Łapka.
- Oprócz nas - my
ś
lałem gło
ś
no - mo
ż
e jej jeszcze szuka
ć
... -
popatrzyli
ś
my na siebie z Rudym w nagłym przebłysku zrozumienia -
Wujek - powiedzieli
ś
my jednocze
ś
nie.
Wujek był psem o kociej naturze. Du
ż
y, chudy, szary, z krótkim ogonem
i długimi uszami stanowił mieszanin
ę
ras trudn
ą
do ustalenia. Był
samodzielny, nie pozwalał si
ę
przez nikogo
68
i
przygarnia
ć
ani opiekowa
ć
si
ę
sob
ą
. Utrzymywał stosunki towarzyskie
wył
ą
cznie z kotami i prowadził bardzo mało uregulowany tryb
ż
ycia.
Wiedzieli
ś
my o nim ponadto,
ż
e jest pazerny i oszcz
ę
dny. Plotka
głosiła,
ż
e składa na wczasy na Karaibach, ale to nic pewnego.
- Ale mamy szcz
ęś
cie - mrukn
ą
łem, dostrzegaj
ą
c koło pobliskiego domu
charakterystyczn
ą
sylwetk
ę
. - Lecimy!
- Co mu powiesz? - dopytywał si
ę
Rudy.
- Dlaczego ja? - oburzyłem si
ę
.
- Bo ty musisz dwa razy wi
ę
cej ode mnie mówi
ć
, dwa razy szybciej
biega
ć
i w ogóle dwa razy wi
ę
cej szuka
ć
- rozgadał si
ę
. - Masz w
ko
ń
cu dosta
ć
dwa razy tyle forsy, co ja.
Spojrzałem na niego z podziwem. Nie wiedziałem,
ż
e umiał tak dobrze
liczy
ć
.
- Hej, Wujek - przywitałem psa przyjacielskim miaukni
ę
ciem. Przerwał
wyiskiwanie pcheł.
- Witam - warkn
ą
ł i znów zabrał si
ę
do roboty.
- Przychodzimy do ciebie w sprawie ogłoszenia - zacz
ą
łem
dyplomatycznie. Spojrzał na mnie z takim zdumieniem,
ż
e od razu
wiedziałem,
ż
e to nie on. - Ale widz
ę
,
ż
e to pomyłka.
- Co
ś
kombinujecie - stwierdził z zazdro
ś
ci
ą
i błysn
ę
ły mu
ś
lepia.
- E tam - Rudy przeci
ą
gn
ą
ł si
ę
lekcewa
żą
co. - Nic takiego.
70
Chodzi tylko o pewn
ą
koteczk
ę
... - Spojrzałem na niego
z w
ś
ciekło
ś
ci
ą
. - Mo
ż
e nie tyle o koteczk
ę
- zacz
ą
ł si
ę
wykr
ę
ca
ć
- co o jej brak, to znaczy - on - wskazał mnie - chciałby...
- Trzeba było tak od razu mówi
ć
- za
ś
miał si
ę
Wujek. - Poszukujesz -
szturchn
ą
ł mnie - ładnej kizi? I po to dajesz ogłoszenia?! No, nie
wstyd
ź
si
ę
... Sam dzisiaj widziałem kilka całkiem, całkiem...
- Jakie? Gdzie? Powiedz, co ci zale
ż
y... - nalegałem.
- Jedna, biała jak mleko, du
ż
a, puszysta, biegła dró
ż
k
ą
koło lasu.
Druga, szara, pr
ę
gowana, czaiła si
ę
na wróble pod starymi kasztanami.
Trzeci
ą
widziałem mi
ę
dzy polem koniczyny a tym nowym wie
ż
owcem...
- Jak wygl
ą
dała? - przerwałem. Wujek spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Chyba czarna - warkn
ą
ł i wrócił do iskania pcheł.
- Dzi
ę
kujemy, Wujku - wtr
ą
cił si
ę
Rudy. - Przy okazji, mo
ż
e
zainteresuje ci
ę
całkiem
ś
wie
ż
y podkop, który pojawił si
ę
blisko
kurnika w starym domku?
- Sam go zrobiłem - wycedził przez z
ę
by, nie wypuszczaj
ą
c skóry z
pyska.
- W takim razie, trzymaj si
ę
. - Rudy mrugn
ą
ł na mnie
i oddalili
ś
my si
ę
z godno
ś
ci
ą
. - Chyba trzeba zacz
ąć
szuka
ć
71
od skraju osiedla - mrukn
ą
ł, gdy Wujek nie mógł nas ju
ż
widzie
ć
ani
słysze
ć
. - Tam, gdzie ta koniczyna...
- Wcale nie wiadomo, czy to była ona - czułem si
ę
troch
ę
zniech
ę
cony.
- W ogóle nic nie wiadomo. Mo
ż
e nawet
ju
ż
j
ą
znale
ź
li.
- Nie łam si
ę
- pocieszał mnie Rudy. - Przecie
ż
jeszcze nie
zacz
ę
li
ś
my szuka
ć
tak naprawd
ę
.
Miał racj
ę
. Zrobiło mi si
ę
troch
ę
głupio.
- Rozdzielmy si
ę
- zaproponowałem. - Tak b
ę
dziemy mieli wi
ę
ksze
szans
ę
. Ja pójd
ę
pod nowy wie
ż
owiec i b
ę
d
ę
przeczesywał teren a
ż
do
tego miejsca, gdzie mnie znalazłe
ś
. Ty rób to samo z tej strony.
Spotkamy si
ę
przy murku, wieczorem.
- A jak j
ą
znajd
ę
, to co? - spytał niem
ą
drze Rudy.
- Przyjdziecie razem, rzecz jasna - miaukn
ą
łem niecierpliwie i dałem
susa przez jezdni
ę
.
wisiało ju
ż
nisko nad ziemi
ą
i było czerwone jak dojrzałe jabłko,
kiedy j
ą
zobaczyłem. Buszowała w koniczynie. Skakała. Goniła motyle.
Wydawało si
ę
,
ż
e si
ę
z nimi bawi. Jej jedwabiste futerko l
ś
niło w
zachodz
ą
cym sło
ń
cu. Miała bardzo zielone
ś
lepia. Na mój widok
znieruchomiała na chwil
ę
, a potem zacz
ę
ła wolno si
ę
oddala
ć
.
72
- Zaczekaj, nie odchod
ź
- miaukn
ą
łem. - Nie bój si
ę
. Kotka zatrzymała
si
ę
i spojrzała na mnie.
- Wcale si
ę
nie boj
ę
- mrukn
ę
ła i przekrzywiła główk
ę
. Mogłem jej si
ę
dokładnie przyjrze
ć
. Biały krawacik, plamka pod
okiem, biała łapka, wszystko si
ę
zgadzało. Miałem j
ą
. Zamajaczyła mi
wizja cichego domu z du
ż
ym ogrodem i poczułem si
ę
szcz
ęś
liwy.
- Jak si
ę
nazywasz? - spytała po chwili, myj
ą
c jednocze
ś
nie swoje i
tak nieskazitelnie czyste futerko.
Zmieszałem si
ę
. Troch
ę
głupio si
ę
przyzna
ć
,
ż
e nie zna si
ę
własnego
imienia. Ale tak wła
ś
nie było. Podejrzewam nawet,
ż
e nigdy go nie
miałem.
- Dlaczego nie odpowiadasz? - nalegała kotka.
- A ty? - spytałem wykr
ę
tnie.
- Łapka - przedstawiła si
ę
.
- A ja Kot - wymy
ś
liłem na poczekaniu.
Powiał wieczorny wiatr. Sło
ń
ce schowało si
ę
za horyzontem, zapadał
zmierzch. Dzisiaj pełnia, przypomniałem sobie i a
ż
dreszcz przebiegł
przez moje futerko. Nie ma nic lepszego, ni
ż
biec przez wysok
ą
,
zalan
ą
ksi
ęż
ycowym
ś
wiatłem traw
ę
.
- Dziwne imi
ę
- odezwała si
ę
niespodziewanie Łapka. Spojrzałem na ni
ą
z niech
ę
ci
ą
.
- Odprowadz
ę
ci
ę
do domu - powiedziałem. - Ju
ż
pó
ź
no.
73
- Nie - przeci
ą
gn
ę
ła si
ę
. - Ja wła
ś
nie uciekłam. Jestem poszukiwana -
miaukn
ę
ła z dum
ą
. - Ale pozdejmowałam ogłoszenia.
- To ty? - wyrwało mi si
ę
.
Kotka spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Mówił mi o tym mój kumpel, Rudy - zacz
ą
łem si
ę
wykr
ę
ca
ć
. - On na
mnie czeka. Chod
ź
my tam, dobrze?
- Po co?
Nad nami przeleciał du
ż
y nocny ptak. Łapka skuliła si
ę
przestraszona
i miaukn
ę
ła cichutko.
- Dlaczego uciekła
ś
? - spytałem.
- Nudziło mi si
ę
- poskar
ż
yła si
ę
. - Chciałam biega
ć
po ł
ą
ce.
I polowa
ć
. I mie
ć
du
ż
o małych kotków. I
ż
eby mi ich nikt nie
zabierał. I
ż
ebym cały dzie
ń
nie była sama.
- Jeste
ś
sama - miaukn
ą
łem.
- Wcale nie - zaprotestowała. - Jestem z tob
ą
. Poczułem, jak mój
wymarzony dom z ogrodem oddala si
ę
coraz
bardziej. Rudy nas pewnie ju
ż
zacz
ą
ł szuka
ć
.
- Musimy st
ą
d i
ść
- zdecydowałem. - Pobiegniemy do lasu.
- Upoluj mi troch
ę
mleka, dobrze? - poprosiła. - Jestem głodna.
- Przecie
ż
chciała
ś
polowa
ć
sama - zdziwiłem si
ę
. Biegli
ś
my przez
wysok
ą
traw
ę
. Na w
ą
sach osiadały mi kropelki
74
rosy. Pachniała koniczyna. Pierwszy raz przy moim boku biegł kto
ś
drugi. Przestraszyłem si
ę
.
- Id
ź
sobie - postanowiłem. Łapka zatrzymała si
ę
, zaskoczona.
- Gdzie? - spytała po chwili.
- Sk
ą
d mog
ę
wiedzie
ć
- zdenerwowałem si
ę
. - Przecie
ż
uciekła
ś
. To
chyba wiesz, co chcesz robi
ć
.
- Chc
ę
z tob
ą
biega
ć
- mrukn
ę
ła i przysun
ę
ła si
ę
do mnie.
- Koty lubi
ą
by
ć
same, rozumiesz? - tłumaczyłem jej z rozpacz
ą
.
- Nie - zaprzeczyła. - Ja nie lubi
ę
.
Odwróciłem si
ę
od niej gwałtownie i zacz
ą
łem ucieka
ć
. Pole łubinu,
kartoflisko, jeszcze tylko miedza mi
ę
dzy łanami j
ę
czmienia i b
ę
dzie
las. Stan
ą
łem i obejrzałem si
ę
za siebie. Było pusto. Z lasu
zakrzyczał ptak. I znowu - kartoflisko, łubin - siedziała w tym samym
miejscu, gdzie j
ą
zostawiłem. Skulona, z podwini
ę
tymi pod siebie
łapkami, patrzyła wprost na ksi
ęż
yc. Jej
ś
lepia jarzyły si
ę
czerwonawym blaskiem.
- No, chod
ź
, biegnijmy do lasu - miaukn
ą
łem. Wstała powoli. - A jutro
poznasz mojego kumpla, Rudego - mówiłem szybko. - I innych. Trzeba im
wszystko wytłumaczy
ć
.
Otarła si
ę
leciutko łbem o moje futerko. Pobiegli
ś
my.
75
Imieniny
Ni(c) ITlcinn ani tatusia, ani siostry, ani
ż
adnego brata, mam tylko
mamusi
ę
. A ona ma tylko mnie. I jak s
ą
jej imieniny, to ona mo
ż
e
dosta
ć
prezent tylko ode mnie, bo nikogo innego nie ma. Dlatego
bardzo chciałam,
ż
eby była zadowolona i
ż
eby dostała wszystko to, co
jest jej potrzebne. I chciałam si
ę
od niej tego dowiedzie
ć
, ale ona
si
ę
ś
miała i mówiła:
- Wymy
ś
l co
ś
sama.
My
ś
lałam i my
ś
lałam, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Wtedy
wzi
ę
łam skakank
ę
i poszłam poskaka
ć
. Najpierw skakałam w ogródku,
potem przed furtk
ą
, a jeszcze potem poszłam zobaczy
ć
, czy zakwitły
ju
ż
bzy przed Domem, W Którym Nikt Nie Mieszka. Kwitły jak oszalałe,
wszystkie były białe i pachniały tak, jak nic na
ś
wiecie. Pomy
ś
lałam,
ż
e mogłabym mamusi nazrywa
ć
bzu, kiedy zobaczyłam w ogrodzie
nieznajom
ą
dziewczynk
ę
. Siedziała na hu
ś
tawce zawieszonej na starym
d
ę
bie.
- Hej! - zawołałam, podchodz
ą
c do furtki. - Kim ty jeste
ś
?
Dziewczynka nie odpowiedziała. Hu
ś
tała si
ę
coraz wy
ż
ej i wy
ż
ej,
a
ż
jej podskakuj
ą
ce kitki zaczepiały o gał
ą
zki.
- W tym domu nikt nie mieszkał - powiedziałam. - Ja mam na imi
ę
Mariolka, a ty?
- Beata - mrukn
ę
ła wreszcie.
77
- I ty tu mieszkasz? - ucieszyłam si
ę
.
- Nie. - Zeskoczyła na ziemi
ę
. - To znaczy tak, ale tylko latem. Mój
tatu
ś
wynaj
ą
ł ten dom. I przyje
ż
d
ż
a do nas na soboty
i niedziele - rozgadała si
ę
nagle, zbli
ż
aj
ą
c si
ę
do furtki. - A co
robi twój tatu
ś
? - spytała.
- Mój tatu
ś
jest aniołem - odpowiedziałam. - Ma wielkie białe
skrzydła.
- Głupia jeste
ś
- wzruszyła ramionami Beata. - Nie ma aniołów. Mój
tatu
ś
ma du
ż
y samochód. I teczk
ę
, do której nie wolno zagl
ą
da
ć
, taka
jest wa
ż
na. - A twój, powiedz, ma teczk
ę
?
- Ju
ż
ci mówiłam,
ż
e ma tylko skrzydła - zdenerwowałam si
ę
troch
ę
. -
Chcesz poskaka
ć
? - spytałam, podaj
ą
c jej skakank
ę
.
- Nie chc
ę
- nad
ę
ła si
ę
Beata. - Jak taka jeste
ś
, to nie b
ę
d
ę
si
ę
z
tob
ą
bawi
ć
.
- Jaka? - zdziwiłam si
ę
, ale Beata odwróciła si
ę
ju
ż
ode mnie.
- Poczekaj - poprosiłam. - Porad
ź
mi co
ś
, dobrze? Jutro s
ą
imieniny
mojej mamusi. I ja nie wiem, co jej da
ć
w prezencie. My
ś
lisz,
ż
e
mogłabym narwa
ć
bzu?
- Co
ś
ty! - oburzyła si
ę
. - Nie wolno. Najlepiej spytaj si
ę
taty, co
jest jej potrzebne. Albo babci.
- Ja mieszkam tylko z mamusi
ą
- powiedziałam. - No i z Karolin
ą
.
78
- To jest twoja siostra?
- Nie, lalka - u
ś
miechn
ę
łam si
ę
.
- Masz tylko jedn
ą
lalk
ę
? - prychn
ę
ła pogardliwie dziewczynka. - Ja
mam chyba z dziesi
ęć
. Albo dwadzie
ś
cia. I mam rower, klocki lego i
ciotecznego brata. Przyjedzie do mnie za tydzie
ń
. I on ma komputer. A
ty masz komputer?
- Nie mam - szepn
ę
łam. Zrobiło mi si
ę
smutno. - Pójd
ę
ju
ż
-
zdecydowałam i rozło
ż
yłam skakank
ę
.
Najpierw skakałam na lewej nodze, potem na prawej, a kiedy zacz
ę
łam
skaka
ć
na obydwu, zobaczyłam swoj
ą
mamusi
ę
. Podbiegłam do niej i
przytuliłam si
ę
mocno. Mamusia pachniała prawie tak
ś
licznie jak bez,
który wła
ś
nie zakwitł.
- Mamusiu - poprosiłam. - Powiedz, co by
ś
chciała mie
ć
najbardziej...
Ś
ciskałam j
ą
i
ś
ciskałam, a ona
ś
miała si
ę
i próbowała uwolni
ć
.
- Dobrze - powiedziała w ko
ń
cu powa
ż
nie. - Ju
ż
wiem. Chciałabym
gwiazdk
ę
z nieba, dziurk
ę
z obwarzanka i kafelek z pieca.
NOC była ciepła i jasna od gwiazd. Nie mogłam wspi
ąć
si
ę
ju
ż
wy
ż
ej.
To było najwy
ż
sze drzewo na całej ł
ą
ce. Ale mimo
ż
e stałam na
czubeczkach palców, nie udało mi si
ę
dosi
ę
gn
ąć
ż
adnej
79
z nich. Mrugały do mnie i złociły si
ę
, i były wci
ąż
tak samo wysoko.
- Co tutaj robisz? - za
ć
wierkało co
ś
cieniutko. Troch
ę
si
ę
przestraszyłam, ale nie bardzo.
- Kim jeste
ś
? - spytałam, zła
żą
c o konar ni
ż
ej. - Wcale ci
ę
nie
widz
ę
.
- Jestem co prawda Bardzo Małym Ptakiem - pisn
ą
ł Bardzo Mały Ptak -
ale nie na tyle małym,
ż
eby nie mo
ż
na mnie było zobaczy
ć
. A noc jest
do tego ksi
ęż
ycowa, jasna. Zobacz,
ile gwiazd...
- No wła
ś
nie - zasmuciłam si
ę
, nie mog
ą
c wci
ąż
odnale
źć
wzrokiem
Ptaka w
ś
ród listowia. - I wszystkie s
ą
za wysoko...
Ale mo
ż
e ty, ptaszku, mi pomo
ż
esz? - zwróciłam si
ę
do kł
ę
buszka
szarego pierza, który prawdopodobnie był Bardzo Małym Ptakiem. -
Przecie
ż
umiesz fruwa
ć
. Zdejmij mi z nieba jedn
ą
gwiazdk
ę
. Mo
ż
e by
ć
taka malutka jak ty. Albo nawet mniejsza - zdecydowałam po
ś
piesznie.
- Czy oprócz gwiazdki z nieba jest ci równie
ż
potrzebna dziurka z
obwarzanka i kafelek z pieca? - spytał Ptak, a kiedy zdziwiłam si
ę
,
ż
e wie, pisn
ą
ł: - Zwykle jak jest komu
ś
potrzebna gwiazdka z nieba,
to razem z t
ą
cał
ą
reszt
ą
. Nie wiem dlaczego, ale tak to ju
ż
jest.
- Jeste
ś
malutki, ale bardzo m
ą
dry...
80
- Jestem m
ą
dry - przyznał Bardzo Mały Ptak - ale nie mog
ę
ci pomóc.
Popro
ś
Du
ż
ego. On fruwa wy
ż
ej ode mnie.
Rozejrzałam si
ę
uwa
ż
nie. I kiedy ju
ż
chciałam powiedzie
ć
,
ż
e go nie
widz
ę
, zobaczyłam. Przycupn
ą
ł przy samym pniu. Miał br
ą
zowe pióra i
du
ż
e
ż
ółte oczy.
- Hej, Du
ż
y Ptaku! - przywitałam go.
Nie odpowiedział. Siedział skulony i nieruchomy, jakby spał z
otwartymi oczami lub my
ś
lał o czym
ś
dalekim.
- Du
ż
y Ptaku! - Ostro
ż
nie zbli
ż
yłam si
ę
do niego. - Czy mógłby
ś
podfrun
ąć
i zdj
ąć
mi z nieba jedn
ą
gwiazdk
ę
dla mojej mamusi?
- Je
ś
li dla mamusi, to dobrze -
ć
wierkn
ą
ł Du
ż
y Ptak i wzbił si
ę
w
powietrze. Ale szybko wrócił. - Nie dam rady. S
ą
za wysoko. -
I zagwizdał co
ś
po swojemu. - Tu mieszka jeszcze Bardzo Du
ż
y Ptak -
dodał.
Usłyszałam łopot skrzydeł i na chwil
ę
wielki cie
ń
przesłonił ksi
ęż
yc.
Gał
ąź
zachybotała ci
ęż
ko.
- Och! - krzykn
ę
łam. - Ale jeste
ś
ogromny! I pi
ę
kny - westchn
ę
łam
cichutko.
- Dlaczego nie
ś
pisz? - oburzył si
ę
Bardzo Du
ż
y Rak. - Wracaj
natychmiast do łó
ż
ka.
- Wróc
ę
zaraz, jak dostan
ę
gwiazdk
ę
- obiecałam. -
81
Wcze
ś
niej nie mog
ę
. - Ziewn
ę
łam i usiadłam wygodnie w rozwidleniu
gał
ę
zi.
Ś
niło mi si
ę
,
ż
e ptaki wydziobywały na wy
ś
cigi gwiazdki z nieba jak
rodzynki, kiedy poczułam łaskotanie w szyj
ę
. Koło mnie stał Bardzo
Du
ż
y Ptak. Wydawał si
ę
zm
ę
czony.
- Musisz poczeka
ć
, a
ż
która
ś
sama zleci - powiedział. - Nawet dla
mnie one s
ą
za wysoko. Id
ź
na ł
ą
k
ę
, dziewczynko.
- Czym wam si
ę
odwdzi
ę
cz
ę
? - spytałam, gładz
ą
c go delikatnie po
l
ś
ni
ą
cych piórach.
- Nie zapomnij o nas w zimie - pisn
ą
ł Bardzo Mały spod listka.
- Id
ź
ju
ż
- ponaglił mnie Bardzo Du
ż
y Ptak. - Niedługo b
ę
dzie
ś
wita
ć
.
Trawa była mokra od rosy. Biegłam w kierunku stawu. Przed chwil
ą
wpadła do niego gwiazda.
- Zaczekaj - zaszumiała Grusza. - Ona si
ę
utopiła. Sta
ń
tutaj.
- Sk
ą
d wiesz,
ż
e szukam gwiazdki? - zdziwiłam si
ę
.
- Ja wszystko wiem - zaszele
ś
ciła tajemniczo listkami.
- To mo
ż
e wiesz, co trzeba zrobi
ć
,
ż
eby ona spadła? - spytałam.
- Trzeba tego mocno chcie
ć
- zaskrzypiała Grusza. - I patrze
ć
prosto
w niebo.
82
"
?-v.
Leciała prosto na mnie. A
ż
krzykn
ę
łam z zachwytu i zamkn
ę
łam oczy.
- Spójrz tutaj - usłyszałam cichy głos. - Nie bój si
ę
. - Koło mnie
złocił si
ę
w trawie
ś
wie
ż
o zakwitły Kwiat. - To ja - szeptał - jestem
twoj
ą
gwiazd
ą
.
- To ty... to ty spadłe
ś
z nieba? - Przykucn
ę
łam przy nim. -
Pójdziesz ze mn
ą
?
- Musisz mi w tym pomóc - szepn
ą
ł Kwiat. - Gwiazdy nie umiej
ą
chodzi
ć
. One tylko fruwaj
ą
i
ś
wiec
ą
. Kwiaty zreszt
ą
te
ż
nie. Kwiaty
stoj
ą
i pachn
ą
.
- A czym teraz jeste
ś
? - spytałam.
- To niewa
ż
ne - zaszumiała Grusza. - Mo
ż
esz go st
ą
d zabra
ć
. Jest
twój. O czym my
ś
lała
ś
, kiedy spadała gwiazda?
- O dziurce z obwarzanka i kafelku z pieca - przyznałam ze wstydem.
- B
ę
dziesz je miała - zaszele
ś
ciła. - Przyjd
ź
do mnie jesieni
ą
,
b
ę
dzie du
ż
o gruszek...
\ dziewczynko. Jak
ą
masz ładn
ą
sukienk
ę
! - pochwalił mnie Pan
Listonosz, staj
ą
c przy furtce. - Dzie
ń
dobry - odpowiedziałam. - Czy
ma pan dla nas jaki
ś
list?
84
Pan Listonosz zacz
ą
ł grzeba
ć
w wielkiej torbie.
- Nie, nie mam.
- Niech pan dobrze poszuka - poprosiłam. - Mo
ż
e chocia
ż
jak
ąś
kartk
ę
.
Dzisiaj s
ą
imieniny mojej mamusi.
- Ach, tak - u
ś
miechn
ą
ł si
ę
Pan Listonosz. - I zło
ż
yła
ś
ju
ż
jej
ż
yczenia?
- Jeszcze nie... - Zło
żę
, jak wróci z pracy. Jeszcze nie mam
wszystkich prezentów.
- A mo
ż
esz mi zdradzi
ć
, co to b
ę
dzie? - Pan Listonosz wystawił twarz
do sło
ń
ca.
Przyjrzałam mu si
ę
. Wygl
ą
dał tak miło,
ż
e postanowiłam powiedzie
ć
.
- Gwiazdka z nieba, dziurka z obwarzanka i kafelek z pieca -
wyrecytowałam. - Gwiazdk
ę
z nieba ju
ż
mam. Potrzebna mi dziurka z
obwarzanka i...
- Chod
ź
ze mn
ą
- przerwał mi Pan Listonosz. - Id
ę
wła
ś
nie w dobrym
dla ciebie kierunku.
Min
ę
li
ś
my dwie ulice i jeden sad, przeszli
ś
my przez mostek i obok
budki z gazetami, a
ż
Pan Listonosz przystan
ą
ł i pokazał mi pomalowany
na niebiesko domek.
- Tam jest piekarnia - powiedział.
Nigdy w niej nie byłam. Chleb kupowałam z mamusi
ą
85
w du
ż
ym sklepie koło naszego domu.
- Tutaj piek
ą
pyszne obwarzanki - mówił Pan Listonosz, a
ż
oblizuj
ą
c
si
ę
na samo wspomnienie. - A po kafelek z pieca pójdziesz potem do
zduna, zgoda?
- Tak - kiwn
ę
łam głow
ą
. - Dzi
ę
kuj
ę
- dodałam, machaj
ą
c mu na
po
ż
egnanie.
W piekarni prze
ś
licznie pachniało, a na półkach pi
ę
trzyły si
ę
rogaliki, chałki i małe ciemne chlebki, obok których spoczywały
chleby wielkie jak mły
ń
skie koła, no i obwarzanki...
Poło
ż
yłam na ladzie pieni
ąż
ek. Dostałam go kiedy
ś
od dziadka.
- Czy mogłabym kupi
ć
dziurk
ę
z obwarzanka? - spytałam.
- A obwarzanków nie lubisz? - zdziwił si
ę
Pan Sprzedawca. - S
ą
dzisiaj szczególnie chrupi
ą
ce. Jeszcze ciepłe.
- Lubi
ę
- przyznałam. - Ale potrzebna mi jest sama dziurka. Na
imieniny. Dla mamusi.
Pan Sprzedawca zastanowił si
ę
chwil
ę
.
- Mam pomysł! - ucieszył si
ę
nagle.
- Ty zjesz obwarzanek, a reszta zostanie dla twojej mamy. Dobrze tak
b
ę
dzie? I schowaj pieni
ąż
ek - powiedział, wr
ę
czaj
ą
c mi obwarzanek
prawie tak złoty jak moja gwiazda.
- Dzi
ę
kuj
ę
! Nie podoba si
ę
panu mój pieni
ąż
ek? - zdziwiłam si
ę
. - Nie
chciałabym tak za nic...
86
Pan Sprzedawca zastanawiał si
ę
przez chwil
ę
.
- Umiesz mo
ż
e przyszywa
ć
guziki? - spytał.
- Czasami tak. Jak maj
ą
du
ż
e dziurki.
- Takie jak ten? - Pan Sprzedawca pokazał dyndaj
ą
cy na ko
ń
cu nitki
du
ż
y guzik od fartucha.
Kiwn
ę
łam głow
ą
, a on dał mi igł
ę
z czerwon
ą
nitk
ą
, na ko
ń
cu której
sam zrobił
ś
liczny supełek.
Kiedy guzik był ju
ż
przyszyty, podzi
ę
kowali
ś
my sobie wzajemnie i
wybiegłam na ulic
ę
.
- Mam ju
ż
dwa prezenty! - pod
ś
piewywałam. Najpierw cienko, potem
troch
ę
grubiej, a na ko
ń
cu tak grubo, a
ż
mnie zabolało gardło.
- Co tak buczysz? - usłyszałam pytanie zza płota. Przechodziłam
wła
ś
nie koło Domu, W Którym Nikt Nie Mieszka.
Przy furtce stała Beata.
- Mam ju
ż
dwa prezenty - pochwaliłam si
ę
. - Nie wiesz, gdzie mieszka
Pan Zdun? - spytałam.
- Nie wiem - wzruszyła ramionami. - Ale go nie ma. Wyjechał.
Słyszałam, jak mówiła nasza s
ą
siadka.
- To co ja zrobi
ę
? - zmartwiłam si
ę
. - Potrzebny mi jest jeszcze
kafelek z pieca, wiesz? Mam ju
ż
gwiazdk
ę
z nieba i dziurk
ę
z
obwarzanka. To s
ą
prezenty. Dla mojej mamusi.
87
- Jakie
ś
głupie prezenty - skrzywiła si
ę
Beata. - Prezent powinien
by
ć
drogi, mie
ć
ładny papier i kolorow
ą
kokard
ę
, inaczej si
ę
nie
liczy, wiesz? - powiedziała jeszcze, a ja wtedy krzykn
ę
łam:
- Sama jeste
ś
głupia! Ka
ż
demu jest potrzebne co innego! A mojej
mamusi najbardziej ze wszystkiego jest potrzebne wła
ś
nie to. Sama mi
powiedziała! - I pobiegłam przed siebie. Gonił mnie zapach bzu.
Musz
ę
znale
źć
kafelek z pieca, zanim wróci mamusia, my
ś
lałam sobie i
zupełnie nie wiedziałam, gdzie go szuka
ć
.
Pójd
ę
na ł
ą
k
ę
, postanowiłam i pobiegłam pod grusz
ę
.
- Gruszo, to ja, Mariolka. Przyszłam do ciebie. - Przytuliłam si
ę
do
jej chropowatego pnia.
- Jeszcze nie jesie
ń
- zaszumiała Grusza. - Nie mam gruszek.
- Jeste
ś
taka m
ą
dra, porad
ź
mi - poprosiłam. - Nie wiem, sk
ą
d wzi
ąć
kafelek z pieca...
- Wracaj do miasteczka - zaskrzypiała Grusza. - Tutaj s
ą
tylko
kwiaty. I trawy. I staw. Wracaj do miasteczka.
Poszukam Pana Listonosza. On mi na pewno pomo
ż
e, my
ś
lałam, biegn
ą
c
topolow
ą
alej
ą
.
- Hej, gdzie si
ę
tak spieszysz? - wykrzykn
ą
ł Pan Listonosz,
zagradzaj
ą
c mi drog
ę
.
88
- Jak dobrze! - ucieszyłam si
ę
. - Szukam pana...
Bo ci
ą
gle nie mam kafelka, Pan Zdun wyjechał, a niedługo wróci z
pracy moja mamusia.
- Hm... - zafrasował si
ę
Pan Listonosz. - To rzeczywi
ś
cie kłopot.
Kafelki w moim piecu s
ą
przyklejone, nie mo
ż
na
ż
adnego wyj
ąć
. Gdyby
nie to... Ci
ęż
ka sprawa, moje dziecko. Ale masz ju
ż
gwiazdk
ę
z nieba
i dziurk
ę
z obwarzanka te
ż
, prawda?
Kiwn
ę
łam smutno głow
ą
. Tak bardzo chciałam podarowa
ć
mamusi wszystko,
o co prosiła.
- Usi
ą
d
ź
tu, poczekaj na mnie - powiedział Pan Listonosz. - Musz
ę
jeszcze zanie
ść
kilka listów. Mo
ż
e zdob
ę
d
ę
u kogo
ś
kafelek...
Nudziło mi si
ę
siedzie
ć
, wi
ę
c weszłam na murek i zajrzałam do okna
stoj
ą
cego przy nim domku, chocia
ż
wiem,
ż
e to nieładnie. Co
ś
stamt
ą
d
wyj
ą
tkowo pysznie pachniało. Na drewnianym koniu na biegunach
siedział pucołowaty chłopczyk z nad
ą
san
ą
min
ą
.
- Babciu, kiedy dostan
ę
mój wafelek? - marudził. - Babciu, kiedy?
- Ale
ż
ty jeste
ś
łakomczuch - usłyszałam. - Wafelki s
ą
jeszcze w
piecu. Musisz troch
ę
poczeka
ć
.
Czułam jak robi mi si
ę
gor
ą
co z emocji. Tak, na pewno tak!
89
Musiałam
ź
le zrozumie
ć
! Po có
ż
mamusi byłby kafelek?
W naszym piecu nie brakowało ani jednego! Tak si
ę
ucieszyłam,
a
ż
podskoczyłam na jednej, a potem na drugiej nodze
i zadzwoniłam do drzwi.
- Dzie
ń
dobry - dygn
ę
łam przed Babci
ą
. - Słyszałam,
ż
e ma pani
wafelki z pieca. Czy mogłabym dosta
ć
jednego? Wypiel
ę
pani wszystkie
grz
ą
dki z truskawkami i zamiot
ę
ś
cie
ż
k
ę
przed domem, i pobawi
ę
si
ę
z
chłopczykiem, i...
- Zaczekaj, zaczekaj - roze
ś
miała si
ę
Babcia. - A
ż
tak ci zale
ż
y na
jednym wafelku?
- Bo dzisiaj s
ą
imieniny mojej mamusi. I ona prosiła mnie
0 gwiazdk
ę
z nieba, dziurk
ę
z obwarzanka i o ka... - zaj
ą
kn
ę
łam si
ę
-
o wafelek z pieca.
- Masz racj
ę
. W ko
ń
cu ró
ż
ni
ą
si
ę
tylko pierwsz
ą
liter
ą
- powiedziała
Babcia i pogłaskała mnie po głowie.
- Babciu, jestem głodny - zacz
ą
ł znowu nudzi
ć
chłopczyk
1 Babcia podreptała do kuchni.
Wróciła, nios
ą
c na tacy pachn
ą
cy stos.
- Prosz
ę
, pocz
ę
stuj si
ę
- zaprosiła mnie, ale ja chwyciłam tylko
jeden, za to
ś
licznie wypieczony wafelek i, mimo
ż
e mnie troch
ę
parzył w dłonie, pobiegłam do drzwi.
- Dzi
ę
kuj
ę
bardzo! Przyjd
ę
jutro rano! I wypiel
ę
wszystkie
90
chwasty! Jakby szukał mnie Pan Listonosz, prosz
ę
mu wszystko
powiedzie
ć
, dobrze? - krzykn
ę
łam.
I biegłam, biegłam jak najszybciej, bo sło
ń
ce stało ju
ż
wysoko na
niebie i były to imieniny mojej mamusi. A ona ma tylko mnie. I od
nikogo innego nie dostanie prezentów. I pewnie na mnie ju
ż
czeka.
(r)
V-__
\
91
Klucz
, dziewi
ęć
, dziesi
ęć
, szukam! -wrzasn
ą
ł Paweł i poleciał za dom.
Poprawi
ę
sznurowadło, pomy
ś
lałam i wtedy na ziemi co
ś
błysn
ę
ło. Był
to klucz. Du
ż
y, srebrny, z ozdobnym powyginanym w esy floresy
łebkiem. Gdy go podniosłam, Paweł zawołał:
- Widz
ę
ci
ę
! - i podbiegł do mnie.
- Zobacz, co znalazłam - pochwaliłam si
ę
, wyła
żą
c z kryjówki.
- To pewnie od niego odbijało sło
ń
ce. Jak od lusterka. Dlatego ci
ę
zobaczyłem - przyznał Paweł, ogl
ą
daj
ą
c klucz.
- Nie wygl
ą
da, jakby długo le
ż
ał. Nie jest brudny ani zardzewiały...
- Ciekawe, do czego pasuje... - powiedziałam.
Nie pasował do drzwi wej
ś
ciowych do domu ani do furtki, ani do
ż
adnego z pokoi, ani do strychu, ani do piwnicy, ani do szuflady
biurka w pokoju tatusia. Nie pasował w ogóle do niczego.
w kuchni, przy du
ż
ym stole, mamusia gotowała pierogi z serem, a
tatu
ś
przegl
ą
dał gazet
ę
.
- Co tam u was słycha
ć
? - zagadn
ą
ł, tak jak zwykle, po powrocie z
pracy.
- Znalazłam klucz - przyznałam, a Paweł popatrzył na mnie z
niech
ę
ci
ą
.
93
- Nie rób takich min. Mo
ż
e kto
ś
go szuka i nie mo
ż
e si
ę
dosta
ć
do
domu. - I wyci
ą
gn
ę
łam z kieszeni klucz.
Najpierw obejrzał go tatu
ś
, potem mamusia, a potem ogl
ą
dali
ś
my go
wszyscy razem.
- Jest taki... niedzisiejszy - przyznała mamusia. - Dzi
ś
nie robi si
ę
takich kluczy.
- Ale wygl
ą
da na nowy - zauwa
ż
ył tatu
ś
.
- Był w naszym ogrodzie - wyja
ś
niłam. - Nikt go tam nie mógł zgubi
ć
.
OL3.I I
Ś
my z Pawłem przy oknie, a na parapecie le
ż
ał klucz.
- To mogło wła
ś
nie tak wygl
ą
da
ć
- opowiadał mój brat, machaj
ą
c
r
ę
kami. - Otwarte okno, a na parapecie klucz. Za oknem sroka. Wiesz,
ż
e to złodziejka, kradnie wszystko, co błyszczy. Zabiera klucz i gubi
w krzakach.
- Wcale nie! - rozgniewałam si
ę
, nie wiadomo dlaczego. - Sroki maj
ą
swoje skarbce. Wszystko składaj
ą
w tym samym miejscu, na przykład w
dziupli...
- Cicho! - Paweł szarpn
ą
ł mnie za rami
ę
i wyjrzał w mrok. Noc była
ciemna, bez gwiazd.
- Słyszała
ś
? - szepn
ą
ł.
- Nie... - zadr
ż
ałam, chocia
ż
było ciepło.
94
- Jakby si
ę
co
ś
skradało. Na mi
ę
kkich łapach... - Paweł przysun
ą
ł si
ę
bli
ż
ej.
- Wezm
ę
klucz... - wyci
ą
gn
ę
łam r
ę
k
ę
.
Ogród jakby westchn
ą
ł. Co
ś
za
ś
miało si
ę
w mroku, zaszele
ś
ciły li
ś
cie.
- Zamkniemy okiennice - zdecydował Paweł.
- Boisz si
ę
? - spytałam, ale nie odpowiedział.
WG
Ś
PI I(c) odwiedził mnie potwór. Miał mi
ę
kkie łapy, czerwone oczy i
długie loki na głowie.
- Noce s
ą
coraz chłodniejsze - powiedział. - Miej to na uwadze i nie
przeci
ą
gaj struny. - Zatupał gro
ź
nie łapami i znikn
ą
ł.
Obudziłam si
ę
zlana potem.
-
Ś
nił mi si
ę
potwór - szepn
ę
łam.
- Miał mi
ę
kkie łapy, czerwone oczy i zielone loki? - spytał Paweł.
- Sk
ą
d wiesz? - przestraszyłam si
ę
.
- Mnie te
ż
si
ę
ś
nił.
- Mówił,
ż
e noce s
ą
coraz chłodniejsze - wyrecytowali
ś
my chórem.
Nigdy dot
ą
d nie mieli
ś
my takich samych snów, przemkn
ę
ło mi przez
głow
ę
, ale nie powiedziałam tego na głos.
95
Wyj
ę
łam z szuflady blok i kredki.
- Trzeba namalowa
ć
ogłoszenia - wymy
ś
liłam. -
Ż
e znale
ź
li
ś
my klucz i
je
ż
eli komu
ś
zgin
ą
ł, mo
ż
e go odebra
ć
.
- Dobrze - zgodził si
ę
Paweł i wzi
ę
li
ś
my si
ę
do pracy. Jedno
ogłoszenie wywiesili
ś
my na naszej furtce, drugie obok
kiosku z gazetami, a trzecie przy przystanku autobusu.
- Dobrze zrobili
ś
cie - pochwaliła nas mamusia. - Ale co
ś
mi si
ę
wydaje,
ż
e nikt si
ę
nie zgłosi.
r3.Z0m mamusia nie miała racji. Najpierw zgłosiła si
ę
jaka
ś
staruszka, potem ekspedientka z naszego sklepu, a jeszcze pó
ź
niej
kierowca autobusu. Ale to nie był ich klucz.
- Popatrz, jak cz
ę
sto ludzie gubi
ą
klucze - dziwił si
ę
tatu
ś
przy
kolacji.
- Chyba ju
ż
nikt nie przyjdzie. - Mamusia wyjrzała za okno i wła
ś
nie
wtedy usłyszeli
ś
my pisk opon.
Przed nasz
ą
furtk
ą
zatrzymał si
ę
bardzo długi, bardzo płaski i bardzo
czerwony samochód, z którego wysiadł bardzo wysoki m
ęż
czyzna w bardzo
eleganckim garniturze.
- O kurcz
ę
- powiedział tatu
ś
, odkładaj
ą
c kanapk
ę
. M
ęż
czyzna zdarł
wisz
ą
ce na naszej furtce ogłoszenie i wszedł
do ogrodu.
96
- Nie podoba mi si
ę
to - powiedziała mamusia i wyci
ą
gn
ę
ła z szuflady
stary kluczyk od skrzyni z popsutym zamkiem,
a ja schowałam nasz do kieszeni.
M
ęż
czyzna wszedł bez pukania i spojrzał na nas złym wzrokiem.
- Przyszedłem po klucz - powiedział nieprzyjemnym głosem.
- Czy to ten? - spytała mamusia, pokazuj
ą
c kluczyk.
- Le
ż
ał w tamtych krzakach? - odpowiedział pytaniem na pytanie i
spojrzał w gł
ą
b ogrodu.
- Tak - kiwn
ę
łam głow
ą
, a on wzi
ą
ł klucz i ju
ż
za chwil
ę
widzieli
ś
my
tylko jego w
ą
skie plecy rozpływaj
ą
ce si
ę
w mroku.
Samochód wystartował jak rakieta, bardzo szybko i bardzo gło
ś
no.
- Nie podoba mi si
ę
to - powtórzyła mamusia.
SIC spa
ć
- przyznałam, le
żą
c ju
ż
w łó
ż
ku. Paweł nie odpowiadał.
Zapaliłam lampk
ę
i popatrzyłam na niego. Miał otwarte oczy i
ż
uł gum
ę
do
ż
ucia.
- Dlaczego nic nie mówisz?
- My
ś
l
ę
- powiedział w ko
ń
cu i zrobił z gumy ró
ż
owego balona. -
My
ś
l
ę
,
ż
e je
ś
li klucz jest u mamy, mo
ż
esz spa
ć
spokojnie.
- A mama? - usiadłam na łó
ż
ku.
-^ Dowiemy si
ę
jutro. Dobranoc - zako
ń
czył rozmow
ę
i odwrócił si
ę
do
mnie plecami.
97
ofl li mi si
ę
nieprzyjemny m
ęż
czyzna w płaskim czerwonym samochodzie.
Próbował naszym kluczykiem uruchomi
ć
silnik, nic mu z tego nie
wychodziło i okropnie si
ę
zło
ś
cił. Tak okropnie,
ż
e a
ż
nie mogłam ju
ż
tego wytrzyma
ć
i obudziłam si
ę
.
Opowiedziałam ten sen Pawłowi, ale jemu
ś
nił si
ę
tylko szpinak, nic
wi
ę
cej.
Za to mamusi i tatusiowi
ś
nił si
ę
dzisiaj nasz potwór. Te
ż
miał
mi
ę
kkie łapy, czerwone oczy i długie loki. Tylko mówił zupełnie co
innego.
- Był smutny i bezdomny - wspominała mamusia.
- To on zgubił klucz - dodał tatu
ś
.
- Ale nie mo
ż
e po niego przyj
ść
- mówili jedno przez drugie - bo to
jest potwór nocny.
- Mógłby przyj
ść
w nocy - powiedziałam.
- My
ś
l
ę
,
ż
e jest za dobrze wychowany - wzruszyła ramionami mamusia.
- A ja my
ś
l
ę
,
ż
e wstydzi si
ę
swojego wygl
ą
du - zastanowił si
ę
tatu
ś
.
- W takim razie trzeba mu podrzuci
ć
klucz w krzaki. - Nic lepszego
nie przychodziło mi do głowy.
Mamusia postawiła przed nami rogaliki i kakao.
98
- Nie zapominajcie o chudym w garniturze. On ma z tym wszystkim co
ś
wspólnego - powiedziała.
- Swoj
ą
drog
ą
cz
ęś
ciej ma si
ę
wi
ę
ksze zaufanie do ludzi w garniturach
ni
ż
do potworów - roze
ś
miał si
ę
tatu
ś
.
- Nie zawsze słusznie - powiedziała mamusia, smaruj
ą
c rogalik miodem.
UZIGR był pochmurny i chłodny. Wracali
ś
my z Pawłem ze sklepu, nios
ą
c
torby. Deszcz wisiał w powietrzu. Kiedy poczułam na nosie pierwsze
krople, zatrzymał si
ę
koło nas długi czerwony samochód.
- Wiejemy - szepn
ę
łam do Pawła i uskoczyłam w bok.
- Zrobili
ś
cie mnie w konia! - krzykn
ą
ł za nami m
ęż
czyzna. - Gdzie
jest klucz?
Biegli
ś
my ile sił w nogach, deszcz wzmagał si
ę
, a butelki obijały nam
si
ę
o nogi.
- Mam tego dosy
ć
- oznajmił Paweł w domu, ocieraj
ą
c twarz z deszczu.
- Wyrzucamy klucz i ju
ż
.
- On jest mój - sprzeciwiłam si
ę
. - Ja go znalazłam. Wezm
ę
go dzisiaj
pod poduszk
ę
- dodałam po chwili. - Mo
ż
e wtedy potwór przyjdzie tylko
do mnie. I dowiem si
ę
, co powinni
ś
my zrobi
ć
.
99
- Nie b
ę
dziesz si
ę
bała? - spytał Paweł.
- Nie - pokr
ę
ciłam głow
ą
. - Ju
ż
nie. Naprawd
ę
.
i OtWÓr siedział w strugach deszczu i płakał.
- Oddam ci klucz - powiedziałam do niego - tylko powiedz mi, jak to
zrobi
ć
.
- Musisz przyj
ść
tu do mnie zupełnie sama. I nie mo
ż
esz si
ę
mnie ba
ć
,
bo wszystko przepadnie. - Znów zalał si
ę
łzami. - A to przecie
ż
zupełnie niemo
ż
liwe.
- Jak to si
ę
stało,
ż
e zgubiłe
ś
klucz? - spytałam.
-
Ś
witem... za pó
ź
no wracałem do domu... i gonił mnie potwór
dzienny... i wtedy upu
ś
ciłem klucz w krzakach... specjalnie...
a kiedy wróciłem po niego w nocy, znikn
ą
ł... Potem dali
ś
cie
ogłoszenie i dzienny zrozumiał,
ż
e znale
ź
li
ś
cie mój klucz i... mógł
do was przyj
ść
. Wygl
ą
da lepiej ode mnie, sama przyznasz - wyrzucał z
siebie chaotycznie, si
ą
pi
ą
c nosem.
- To ten w garniturze? - chciałam si
ę
upewni
ć
, id
ą
c po mokrej trawie.
Kiwn
ą
ł głow
ą
. - Musisz wzi
ąć
aspiryn
ę
i poło
ż
y
ć
si
ę
do łó
ż
ka - przemawiałam do niego łagodnie. - Masz swoj
ą
zgub
ę
i
pilnuj jej dobrze. - Podałam mu do łapy srebrny klucz z ozdobnym
łebkiem.
Potwór popatrzył na mnie z niedowierzaniem, potrz
ą
sn
ą
ł
Ś
100
zielonymi lokami i wyszczerzył z
ę
by w u
ś
miechu. Był teraz prawie
ładny.
- Jednak przyszła
ś
!
- Powiedz mi jeszcze... - spytałam - po co potworowi dziennemu twój
klucz?
- Chce panowa
ć
w dzie
ń
i w nocy. Wiesz, władza wszystkim uderza do
głowy. A on... - zakaszlał, kul
ą
c si
ę
w strugach deszczu.
- Opowiesz innym razem. - Te
ż
było mi coraz zimniej. - Wpadnij kiedy
ś
na podwieczorek - zaprosiłam go, machaj
ą
c na po
ż
egnanie.
- Potwory nocne
ż
ywi
ą
si
ę
tylko nocnym powietrzem - wyja
ś
nił, brodz
ą
c
ci
ęż
ko po kału
ż
ach.
NclStGpnGCJO dnia kasłałam i miałam dreszcze. Przy moim łó
ż
ku stały
wci
ąż
mokre kapcie.
- Musisz wzi
ąć
aspiryn
ę
i troch
ę
pole
ż
e
ć
- zdecydowała mamusia.
- To samo radziłam potworowi, ale nie s
ą
dz
ę
,
ż
eby mnie posłuchał -
powiedziałam.
- Skoro, jak mówiła
ś
,
ż
ywi si
ę
tylko nocnym powietrzem, lepiej aby
nie brał lekarstw. A to co
ś
,
ż
eby
ś
cie si
ę
nie nudzili. -
102
U
ś
miechn
ę
ła si
ę
i podała Pawłowi puzzle ze stu osiemdziesi
ę
ciu
kawałków.
Do obiadu uło
ż
yli
ś
my dwadzie
ś
cia, do kolacji jeszcze trzydzie
ś
ci.
Wida
ć
ju
ż
było cztery mi
ę
kkie łapy.
- To on, mówi
ę
ci, to on - gor
ą
czkowałam si
ę
, szukaj
ą
c kolejnego
kartonika.
Nagle wiatr otworzył z hukiem okno i krzesło przewróciło nam si
ę
w
sam
ś
rodek układanki. Znów była w stu osiemdziesi
ę
ciu kawałkach.
- On albo nie on - mrukn
ą
ł Paweł. - Ja na razie nie mam cierpliwo
ś
ci,
ż
eby układa
ć
to od nowa.
Ja te
ż
nie miałam.
103
Pies
K
<#"?•
\
A.3WSZG chciałam mie
ć
psa. Nie musiałby by
ć
rasowy. Nie musiałby
tak
ż
e by
ć
gładki ani kudłaty, czarny ani rudy, wesoły ani
nadzwyczajnie odwa
ż
ny. Musiałby tylko by
ć
mój.
Mamusia lubi,
ż
eby w mieszkaniu był porz
ą
dek i dlatego nie chce si
ę
zgodzi
ć
na psa. Mówi,
ż
e psy znosz
ą
do domu choroby.
N3ryS0W3l3m sobie czerwonym flamastrem mojego psa na kartce z
zeszytu. Pogłaskałam go leciutko po uszach.
- Jeste
ś
mój - szepn
ę
łam. - B
ę
d
ę
mogła wychodzi
ć
z tob
ą
na spacer i
nikt nie b
ę
dzie o tym wiedział.
Wyszli
ś
my zaraz po obiedzie. Mijałam wła
ś
nie pani
ą
z bokserem na
smyczy, kiedy pies zaszczekał krótko i skoczył na mnie.
Pani
ś
ciskała mocno smycz i przygl
ą
dała mi si
ę
z ciekawo
ś
ci
ą
.
- Nie wiem, co mu si
ę
stało - powiedziała i wzruszyła ramionami. - On
nigdy nie zaczepia ludzi. Psy to co innego.
Ż
adnemu nie przepu
ś
ci,
taki z niego Bohater.
Bohater cały czas zło
ś
cił si
ę
okropnie i próbował si
ę
na mnie rzuci
ć
.
- Pewnie dlatego,
ż
e czuje psa - u
ś
miechn
ę
łam si
ę
.
- A, je
ś
li masz psa, to całkiem mo
ż
liwe - rzuciła na odchodnym pani,
wlok
ą
c za sob
ą
smycz z ujadaj
ą
cym Bohaterem.
105
W ClOmU usiadłam w moim k
ą
cie, a obok mnie poło
ż
ył si
ę
pies.
Narysowałam koło niego dwie gł
ę
bokie miseczki.
- W jednej masz wod
ę
- tłumaczyłam mu na wszelki wypadek. - Dlatego
nic nie wida
ć
. A w drugiej kiełbask
ę
i ko
ś
ci.
Ko
ś
ci na moim rysunku wygl
ą
dały troch
ę
dziwnie.
- Wynie
ś
ś
mieci - poprosiła mnie mamusia i postawiła na progu kubeł.
- Zaraz wracam - szepn
ę
łam do psa.
Musiał by
ć
głodny. Po ko
ś
ciach nie zostało nawet
ś
ladu. Miał
zadowolon
ą
min
ę
i wydawało mi si
ę
,
ż
e si
ę
oblizywał.
- Narysuj
ę
ci las - postanowiłam. - I sło
ń
ce,
ż
eby
ś
zawsze mógł si
ę
na nim wygrzewa
ć
.
Las był du
ż
y i ciemny. Mieszkały w nim ró
ż
ne zwierz
ę
ta: lisy i
króliki, małpki i czerwone lwy.
- One specjalnie s
ą
czerwone - tłumaczyłam mojemu psu. - Czerwone s
ą
zupełnie łagodne. Jak baranki.
Narysowałam jeszcze jeziorko,
ż
eby zwierzaki miały gdzie si
ę
napi
ć
. A
potem poszłam na kolacj
ę
.
Kiedy wróciłam, psa nie było. Niedaleko pustych miseczek wznosiła si
ę
ciemna
ś
ciana lasu.
106
v
/v
^y
^; ,
V\ . /
W nOCy wcale nie mogłam spa
ć
. My
ś
lałam ci
ą
gle o tym, co si
ę
wydarzyło
i martwiłam si
ę
, i
ż
ałowałam,
ż
e namalowałam lwy, bo chocia
ż
czerwone
s
ą
łagodne, to jednak lew to zawsze lew.
Zapaliłam lampk
ę
. Obok psich miseczek narysowałam dziewczynk
ę
. Była
ubrana w nocn
ą
koszul
ę
w zielone paski - tak
ą
, jak
ą
miałam na sobie.
Kiedy
ś
wiatło znów zgasło, poczułam powiew
ś
wie
ż
ego powietrza, zapach
sosen i traw
ę
wilgotn
ą
od rosy.
r I GS spał zwini
ę
ty w kł
ę
bek pod d
ę
bem na
ś
rodku polany. Jego sier
ść
była szorstka i ciepła.
- Obud
ź
si
ę
- poprosiłam. - Przyszłam po ciebie.
- Dlaczego mnie budzisz? - szczekn
ą
ł i przeci
ą
gle ziewn
ą
ł.
- Chyba mnie poznajesz - zacz
ę
łam niepewnie. - Chciałabym,
ż
eby
ś
na
tak długo nie znikał... Niepokoj
ę
si
ę
.
- Sk
ą
d znikał? - zdziwił si
ę
pies.
Spróbowałam mu to wytłumaczy
ć
. Zanim sko
ń
czyłam, zapadł w niespokojn
ą
drzemk
ę
.
Ś
niło mu si
ę
co
ś
niedobrego - popiskiwał i nerwowo tłukł
ogonem o ziemi
ę
.
Było chłodno. Tu
ż
obok przesun
ę
ły si
ę
dwa wydłu
ż
one ksi
ęż
ycem cienie
lwów. Trzeba wraca
ć
, pomy
ś
lałam.
108
- Zosta
ń
ze mn
ą
- poprosił nagle pies. -
Ś
niło mi si
ę
,
ż
e jestem z
papieru - dodał. - Nie masz poj
ę
cia,
co to za dziwne uczucie.
- Wszystko b
ę
dzie dobrze - szepn
ę
łam. Zaczynało
ś
wita
ć
.
109
Ksi
ążę
fcN \. M
A
z Markiem przed komputerem, a po ekranie mkn
ę
ły bardzo szybkie
samochody. Ale poniewa
ż
jechały bardzo pr
ę
dko, za chwil
ę
były ju
ż
na
mecie i to był koniec gry. A potem strzelali
ś
my do samolotów wroga,
lataj
ą
cych z wizgiem motorów po pomara
ń
czowym niebie.
- Trafiony! Trafiony! - darli
ś
my si
ę
za ka
ż
dym razem, kiedy który
ś
spadał.
Rozprawili
ś
my si
ę
z całym tym bałaganem, a potem poszli
ś
my do kuchni
zje
ść
kanapki, które zostawiła nam mama.
- Kiedy ona wróci? - spytał Marek. Spojrzałem na zegar.
- Za dwie godziny. Razem z tat
ą
. Ale ty nie musisz jeszcze i
ść
do
domu? - spytałem niespokojnie.
Marek pokr
ę
cił głow
ą
i si
ę
gn
ą
ł po kolejn
ą
kanapk
ę
.
- Mam now
ą
gr
ę
- przyznałem si
ę
po chwili. - Inn
ą
ni
ż
tamte.
Próbowałem ju
ż
gra
ć
w ni
ą
sam, bo to jest gra dla jednej osoby,
ale ksi
ążę
zgin
ą
ł przeze mnie z dziesi
ęć
razy i było mi troch
ę
głupio. Mo
ż
e Markowi lepiej pójdzie, pomy
ś
lałem.
- Poka
ż
- zapalił si
ę
Marek i pobiegli
ś
my do pokoju. Wł
ą
czyłem znów
komputer. Najpierw rozległa si
ę
taka melodyjka,
któr
ą
zawsze graj
ą
na pocz
ą
tek, a potem pokazały si
ę
angielskie
m
napisy. A jeszcze potem pewien człowiek w turbanie bardzo si
ę
zło
ś
cił, a ksi
ęż
niczka płakała.
- Ten w turbanie to wezyr - tłumaczyłem Markowi. - Chce,
ż
eby
ksi
ęż
niczka wyszła za niego za m
ąż
. Daje jej godzin
ę
do namysłu. Je
ś
li si
ę
nie zgodzi, zostanie skazana na
ś
mier
ć
.
Widzisz, klepsydra. Przesypuje si
ę
w niej piasek i on odmierza czas.
Mamy godzin
ę
,
ż
eby j
ą
uratowa
ć
, rozumiesz? - Na ekranie pojawiła si
ę
zwinna m
ę
ska posta
ć
. - To ksi
ążę
. On kocha ksi
ęż
niczk
ę
i chce j
ą
wyzwoli
ć
. Najpierw musi znale
źć
miecz,
ż
eby walczy
ć
. - Naciskałem z
zapałem klawisze. Co
ś
mi si
ę
pomyliło, ksi
ążę
wpakował si
ę
na
zapadni
ę
i spadł na ostre kolce. - Nie udało si
ę
- wzruszyłem
ramionami.
Obraz znikn
ą
ł i znów po chwili pojawiła si
ę
płacz
ą
ca ksi
ęż
niczka i
klepsydra.
- Daj, ja spróbuj
ę
- poprosił Marek i usiadł na moim miejscu. Cztery
razy pod rz
ą
d ksi
ążę
zgin
ą
ł w walce z
ż
ołnierzami,
trzy - nie mógł si
ę
wydosta
ć
. Było mi coraz bardziej
ż
al ksi
ęż
niczki.
- Jak my
ś
lisz, czy za ka
ż
dym razem, jak nam si
ę
nie udaje, ona musi
wychodzi
ć
za m
ąż
za tego wezyra? - spytałem
w zamy
ś
leniu.
- Chyba nie - powiedział Marek. - Tylko siedzi zamkni
ę
ta i czeka, a
ż
kto
ś
j
ą
uwolni. Pewnie jest głodna i smutna.
112
I znów zacz
ę
li
ś
my na nowo. Znów wezyr machał łapami, ksi
ęż
niczka
płakała, klepsydra odmierzała ziarnka piasku, a ksi
ążę
zdobył miecz.
- Trzeba zrobi
ć
z tym porz
ą
dek - zniecierpliwiłem si
ę
w pewnej chwili
i wskoczyłem w gł
ą
b ekranu.
Widziałem, jak z drugiej strony Marek podskakuje i daje mi jakie
ś
znaki, ale nie miałem czasu, aby z nim gaw
ę
dzi
ć
. Leciała na mnie
zbrojna gromada
ż
ołnierzy, wywijaj
ą
c mieczami.
- Ubezpieczaj mnie! - krzykn
ą
ł ksi
ążę
i rzucił si
ę
na nich.
Nie bardzo wiem, jak to sobie wyobra
ż
ał, ale robiłem co mogłem.
Podstawiałem im nogi, popychałem na siebie wzajemnie, str
ą
całem w
dół. Jeden z nich spadł i zwichn
ą
ł nog
ę
w kostce.
- Hej, tam! - wrzasn
ą
ł. - Przesta
ń
cie na chwil
ę
i przy
ś
lijcie mi
lekarza.
Wszyscy zatrzymali si
ę
jak na komend
ę
, a ksi
ążę
popatrzył na mnie,
jak zbudzony ze snu.
- Co ty tu wła
ś
ciwie robisz? - spytał.
- Pomagam ci - wzruszyłem ramionami. - Gdyby nie ja, ju
ż
by
ś
nie
ż
ył!
- pochwaliłem si
ę
.
Ksi
ążę
popukał si
ę
mieczem w czoło, a wszyscy rykn
ę
li
ś
miechem.
- Słyszeli
ś
cie, co on plecie?! -wykrzykn
ą
ł.
113
Z bliska nie wydawał si
ę
wcale tak sympatyczny ani godny współczucia.
- Moja noga... -j
ę
czał
ż
ołnierz. - Wezwiecie tego lekarza czy nie?
- Niech on idzie. - Ksi
ążę
wskazał na mnie palcem. - My mamy co
innego do roboty. - I pobiegł przed siebie. Za nim, wymachuj
ą
c znów
szablami, ruszyli
ż
ołnierze.
Zostałem sam. Było ciemno, pusto i cicho, tylko gdzie
ś
daleko dudniło
jeszcze echo oddalaj
ą
cych si
ę
kroków. Na
ś
cianach pełzał blask
pochodni, która jednak nie rozpraszała g
ę
stego jak smoła mroku.
Rozejrzałem si
ę
dookoła i zobaczyłem jarz
ą
cy si
ę
w oddali srebrny
ekran, a za nim zamglon
ą
sylwetk
ę
Marka.
- Wróciłbym do ciebie, daj
ę
słowo, ale nie wiem jak - powiedziałem
gło
ś
no, nie maj
ą
c pewno
ś
ci, czy po tamtej stronie te
ż
mnie słycha
ć
. -
Wymy
ś
l co
ś
- prosiłem. Wydawało mi si
ę
,
ż
e ekran zafalował, jakby
Marek wpychał si
ę
tu do mnie. -
Nie wchod
ź
tutaj!!! - wrzasn
ą
łem. - Bo zostaniemy obydwaj po tej
stronie!
Nie wiadomo, sk
ą
d to wiedziałem, ale czułem,
ż
e mam racj
ę
. Ekran
wygładził si
ę
, znieruchomiał. Poczułem gdzie
ś
z tyłu pr
ą
d zimnego
powietrza. Ze
ś
ciany wylazł ko
ś
ciotrup.
- Gdzie jest ksi
ążę
? - zaklekotał i zamachał piszczelami.
114
Ze strachu nie mogłem wydoby
ć
słowa. Szcz
ę
kałem z
ę
bami, przyciskaj
ą
c
si
ę
do
ś
ciany. Była zimna i wilgotna. Krok za krokiem cofałem si
ę
, a
ż
straciłem grunt pod nogami i poleciałem gdzie
ś
w dół. Leciałem i
leciałem bardzo długo, musiało to by
ć
chyba kilka pi
ę
ter i pomy
ś
lałem
sobie,
ż
e ju
ż
po mnie. Ale po drodze na półeczce skalnej stała
butelka. Chwyciłem j
ą
i wypiłem do dna. A potem upadłem jak kłoda na
ostre kamienie.
Mo
ż
e ci si
ę
to jeszcze przytrafi
ć
dwa razy, nie wi
ę
cej, mówiło mi co
ś
w
ś
rodku. To albo co innego, ale tylko dwa razy, pami
ę
taj.
Obmacałem r
ę
ce, nogi i głow
ę
, lecz wszystko miałem na swoim miejscu,
i to było najwa
ż
niejsze.
- Potrzebny ambulans? - usłyszałem gdzie
ś
w mroku.
- Nie mnie, ale
ż
ołnierzowi, par
ę
pi
ę
ter wy
ż
ej - wyja
ś
niłem i
rozejrzałem si
ę
uwa
ż
nie.
Nie wiadomo, kto mówił i sk
ą
d, bo dookoła wznosiły si
ę
pionowe
gładkie
ś
ciany bez
ś
ladu wyj
ś
cia. No i -jakby na drugim planie -
jarz
ą
cy si
ę
srebrny ekran i mój kolega Marek, robi
ą
cy do mnie miny.
- Wymy
ś
l co
ś
lepiej, zamiast si
ę
wykrzywia
ć
- powiedziałem do niego
ze zło
ś
ci
ą
i zaraz koło siebie zobaczyłem mał
ą
myszk
ę
.
Nie wiem, czy była to sprawka Marka czy nie, ale fakt faktem,
ż
e
myszka była, popiskiwała i tr
ą
cała mnie pyszczkiem w kawałek gołej
skóry nad przykrótk
ą
skarpetk
ą
.
115
- Oj, nie łaskocz mnie... - za
ś
miałem si
ę
, przeskakuj
ą
c z nogi na
nog
ę
.
Myszka pobiegła par
ę
kroków do przodu, odwróciła si
ę
i pisn
ę
ła.
Wygl
ą
da na to,
ż
e gdzie
ś
mnie prowadzi, pomy
ś
lałem i ruszyłem za ni
ą
.
Doszli
ś
my do jednej ze
ś
cian i dostrzegłem jakby rys
ę
. Przejechałem
po niej dłoni
ą
, natrafiaj
ą
c na ukryty przycisk.
Ś
ciana rozsun
ę
ła si
ę
.
Byłem w komnacie wysłanej wschodnimi kobiercami. Co
ś
pachniało słodko
i tajemniczo. Perfumy ksi
ęż
niczki, pomy
ś
lałem, ale to były jarz
ą
ce
si
ę
cienkie pałeczki, podobne do zimnych ogni. Ulatywał z nich dym o
niezwykłym zapachu. Mo
ż
e to by
ć
kolejna pułapka, pewnie chc
ą
mnie
otru
ć
, przestraszyłem si
ę
. I wtedy do komnaty wszedł ksi
ążę
.
- O! - wykrzykn
ą
ł na mój widok i od razu si
ę
gn
ą
ł po miecz.
- Zaczekaj - poprosiłem, ale on ju
ż
leciał w moim kierunku. - Wariat!
- wrzasn
ą
łem, osłaniaj
ą
c si
ę
r
ę
koma, jakby mogło mi to co
ś
pomóc. -
Ja nie mam broni - dodałem jeszcze i opu
ś
ciłem ramiona.
Ksi
ążę
wyhamował mo
ż
e pi
ęć
centymetrów ode mnie, a mo
ż
e dziesi
ęć
i
spojrzał na mnie spode łba.
- To sobie skombinuj, ale szybko... - warkn
ą
ł.
- Co? - zadzwoniłem z
ę
bami.
116
?
*
- Miecz! - krzykn
ą
ł. - B
ę
dziemy walczy
ć
!
- Ja nie chc
ę
z tob
ą
walczy
ć
, ja chc
ę
ci pomóc - zacz
ą
łem tłumaczy
ć
.
- Trzeba jak najszybciej uwolni
ć
ksi
ęż
niczk
ę
.
Ksi
ążę
za
ś
miał si
ę
tylko w odpowiedzi i zamierzył na mnie mieczem.
Poczułem ból, a potem ciemno
ść
. Kiedy otworzyłem oczy, le
ż
ałem w tej
samej komnacie, a po ksi
ę
ciu nie było
ś
ladu. To twój drugi raz,
mówiło mi co
ś
w
ś
rodku. A do trzech razy sztuka, pami
ę
taj.
Przez srebrny ekran zobaczyłem zmartwion
ą
twarz Marka. Zerwałem si
ę
na równe nogi.
- Wszystko w porz
ą
dku - powiedziałem i zamachałem do niego
przyja
ź
nie.
Ju
ż
zamierzałem wyj
ść
z komnaty, kiedy drzwi otworzyły si
ę
z hukiem i
znowu wpadł ksi
ążę
.
- Przesta
ń
wreszcie! - krzykn
ą
łem na niego. - Ile razy chcesz mnie
zabija
ć
! To ju
ż
zaczyna by
ć
nudne!
- O czym ty mówisz? - zdziwił si
ę
.
- Byłe
ś
tu przed chwil
ą
! - A
ż
zatupałem nogami ze zło
ś
ci. - I zabiłe
ś
mnie. Gdybym nie wypił wcze
ś
niej tego
ż
yciodajnego płynu... -
szepn
ą
łem i mróz przeszedł mi po krzy
ż
u.
Ksi
ążę
podsun
ą
ł sobie rze
ź
bione krzesło i opadł na nie, chwytaj
ą
c si
ę
za głow
ę
.
118
- Dziej
ą
si
ę
tu dziwne rzeczy - powiedział. - Ja przed chwil
ą
walczyłem z ko
ś
ciotrupem, a nie z tob
ą
. I to było zupełnie gdzie
indziej. W tej komnacie jestem pierwszy raz.
Pomy
ś
lałem sobie,
ż
e pewnie z tego wszystkiego stracił pami
ęć
albo
pomieszało mu si
ę
w głowie, ale na wszelki wypadek nie powiedziałem
tego gło
ś
no. Miałem jeszcze w zapasie tylko jedno
ż
ycie i nie
chciałem go pochopnie nara
ż
a
ć
.
- Ciekawe, ile piasku przesypało si
ę
ju
ż
w klepsydrze - rzuciłem z
udan
ą
oboj
ę
tno
ś
ci
ą
.
- Tak, tak, nie ma chwili do stracenia. - Ksi
ążę
poderwał si
ę
energicznie.
- Mo
ż
e ci si
ę
do czego
ś
przydam. - Ruszyłem za nim.
- Uwa
ż
aj! - krzykn
ą
ł, łapi
ą
c mnie za r
ę
k
ę
.
W ostatniej chwili cofn
ą
łem si
ę
przed przepa
ś
ci
ą
naje
ż
on
ą
kolcami.
Biegli
ś
my wy
ż
ej i wy
ż
ej, a ksi
ążę
co chwila staczał potyczki z
ró
ż
nymi
ż
ołnierzami. Wszystko szło dobrze, a
ż
nagle zobaczyłem, jak
znów zamierza si
ę
na mnie mieczem. Ale nim zd
ąż
ył go opu
ś
ci
ć
, drugi
identyczny, zaatakował go od tyłu. Ich jest dwóch, pomy
ś
lałem z
przera
ż
eniem. Kotłowali si
ę
mi
ę
dzy sob
ą
i wygl
ą
dali jak dwaj bracia
bli
ź
niacy, a ja nie wiedziałem, komu pomóc. Jeszcze na samym pocz
ą
tku
ich rozró
ż
niałem, ale szybko wszystko si
ę
pomieszało i ju
ż
nie miałem
poj
ę
cia, który jest dobry, a który zły.
119
W ko
ń
cu wymy
ś
liłem podst
ę
p.
- Wezyr poszedł po ksi
ęż
niczk
ę
! - krzykn
ą
łem.
Wtedy jeden z nich opu
ś
cił miecz i spojrzał na mnie z przera
ż
eniem, a
drugi waln
ą
ł w głow
ę
najpierw jego, a potem mnie. Okazało si
ę
,
ż
e mój
pomysł nie był dobry. Nie miałem ju
ż
do stracenia
ż
adnego
ż
ycia,
oprócz swojego własnego, prywatnego, ostatniego, jakie mi zostało.
Le
ż
eli
ś
my obok siebie z ksi
ę
ciem i patrzyli
ś
my po sobie w milczeniu.
- Przepraszam - powiedziałem w ko
ń
cu. - To moja wina. Jestem do
niczego. Zamiast ci pomaga
ć
, przeszkadzam. Ale nie umiałem was
rozró
ż
ni
ć
i...
- Nic dziwnego - ksi
ążę
wygładzał pomi
ę
te ubranie. - To był mój cie
ń
.
Dopóki go nie pokonam, nie dostaniemy si
ę
do ksi
ęż
niczki.
Pobiegli
ś
my dalej, przez ciemne korytarze i strome schody. Co
ś
błysn
ę
ło w zaułku.
- Uwa
ż
aj... - szepn
ą
łem, ale to tylko szkło odbijało blask pochodni.
Butelka... Zyskam kolejnych kilka istnie
ń
, ucieszyłem si
ę
i ju
ż
si
ę
gałem po ni
ą
r
ę
k
ą
, kiedy srebrny ekran zafalował i zobaczyłem
wielki paluch Marka.
120
- Nie wła
ź
tu! - wrzasn
ą
łem i odstawiłem butelk
ę
. - Co
ś
nie tak? -
spytałem i rozejrzałem si
ę
wokół.
Byłem sam. W dali milkło echo oddalaj
ą
cych si
ę
kroków. To była
trucizna, ostrzegło mnie co
ś
w
ś
rodku. Teraz mi to mówisz,
zezło
ś
ciłem si
ę
na swój wewn
ę
trzny głos. Gdyby nie mój przyjaciel...
Spojrzałem na ekran. Był teraz nieruchomy jak jezioro w
ś
wietle
ksi
ęż
yca. Marka nie było prawie wida
ć
.
Powlokłem si
ę
tam, gdzie ucichły kroki. Za chwil
ę
usłyszałem szcz
ę
k
or
ęż
a. Nie chciałem miesza
ć
si
ę
ju
ż
w
ż
adn
ą
awantur
ę
i wyjrzałem
ostro
ż
nie zza rogu. Znów ksi
ążę
walczył ze swoim cieniem albo cie
ń
z
ksi
ę
ciem, zale
ż
y od punktu widzenia. W ko
ń
cu który
ś
zwyci
ęż
ył, a
który
ś
poległ. Z braku lepszego pomysłu pod
ąż
yłem cicho za zwyci
ę
zc
ą
.
Biegł lekko i zwinnie jak cie
ń
albo kto
ś
, komu zdj
ę
to wielki ci
ęż
ar z
ramion. Dopadł ozdobnych drzwi, otworzył je na o
ś
cie
ż
i zobaczyłem
ksi
ęż
niczk
ę
. Klepsydra przesypywała wła
ś
nie ostatnie ziarnka piasku.
Pora wraca
ć
, pomy
ś
lałem i odwróciłem od nich głow
ę
. Całowali si
ę
tak,
ż
e a
ż
głupio było si
ę
przygl
ą
da
ć
.
- B
ę
dziesz
ś
wiadkiem na naszym
ś
lubie? - usłyszałem. Stali przede
mn
ą
. Ksi
ęż
niczka zaró
ż
owiona z emocji, ksi
ążę
dumny jak paw.
121
- Kto wie... - powiedziałem wykr
ę
tnie. - Ale na razie...
I wła
ś
nie wtedy rozległ si
ę
gło
ś
ny d
ź
wi
ę
k znanej mi ju
ż
melodii i
zobaczyłem sun
ą
cy w moj
ą
stron
ę
wielki napis "The End", co znaczy
"koniec". Litera "d" naparła na mnie z takim impetem, a
ż
wyskoczyłem
poza zbli
ż
aj
ą
cy si
ę
ku mnie z szybko
ś
ci
ą
ś
wiatła srebrny ekran.
Mcir0K przygl
ą
dał mi si
ę
w milczeniu.
- Dzwonił przed chwil
ą
twój tata - odezwał si
ę
wreszcie. - Wróc
ą
troch
ę
pó
ź
niej.
- Co mu powiedziałe
ś
? - spytałem.
-
Ż
e jeste
ś
w łazience - wzruszył ramionami i pu
ś
cił do mnie oko. -
Ale jak tam było, powiedz?
- Przecie
ż
widziałe
ś
... - westchn
ą
łem ci
ęż
ko. - Widziałe
ś
wszystko,
prawda? - chciałem si
ę
upewni
ć
. - Jak to wygl
ą
dało z tej strony,
trudno mi sobie wyobrazi
ć
...
Usłyszałem znan
ą
melodyjk
ę
, zobaczyłem angielskie napisy, wezyra i
ksi
ęż
niczk
ę
. Znów płakała.
- A mnie trudno sobie wyobrazi
ć
, jak było z tamtej... - dobiegł do
mnie oddalaj
ą
cy si
ę
głos Marka i po chwili zobaczyłem na ekranie jego
drobn
ą
zagubion
ą
posta
ć
.
Próbował zdoby
ć
miecz.
122
Pieniek
i
L,
r\U Dcl miał białe d
ż
insy i koszulk
ę
z napisami w obcym j
ę
zyku. Jego
tatu
ś
ubrany był podobnie. Przyjechali wczoraj. Ich samochód
przepłoszył stadko g
ę
si, przestraszył Mufk
ę
, a potem zatrzymał si
ę
pod stodoł
ą
. Był jaskrawoczerwony.
Podgl
ą
dali
ś
my przez dziurk
ę
od klucza, jak si
ę
urz
ą
dzaj
ą
w pokoju,
który im wynaj
ę
ła mama, a potem zza krzaków podsłuchiwali
ś
my, o czym
mówi
ą
.
- No i co? - spytałem Olka wieczorem. - Co o nim my
ś
lisz?
Siedzieli
ś
my nad rzek
ą
i moczyli
ś
my w
ę
dki, ale nic nie brało.
- Nie ma co my
ś
le
ć
- Olek wzruszył ramionami. - Ale lepiej trzyma
ć
si
ę
od niego z daleka. Na wszelki wypadek. I pami
ę
taj,
ż
eby
ś
si
ę
nie
wygadał o... no, wiesz o kim... -
ś
ciszył głos, bo za naszymi plecami
co
ś
zaszele
ś
ciło.
A
ż
si
ę
zdenerwowałem,
ż
e mnie o co
ś
podobnego podejrzewał. Ale Olek
poklepał mnie po ramieniu i dał gum
ę
do
ż
ucia, a to znaczyło,
ż
e
przeprasza.
I wła
ś
nie wtedy usłyszeli
ś
my ju
ż
wyra
ź
nie, jak kto
ś
przedziera si
ę
przez krzaki. Najpierw pokazała si
ę
w
ę
dka - prawdziwa, taka jak
ą
zawsze chcieli
ś
my mie
ć
, a potem zaraz ten chłopak. Stan
ą
ł tu
ż
obok.
Udawał,
ż
e nas nie widzi. W ogóle zachowywał si
ę
tak, jakby
124
poza nim nikogo tu nie było. Od razu zrobiło si
ę
nieprzyjemnie.
- Wiesz,
ż
e mieszkasz w naszym domu? - nie wytrzymałem,
ż
eby nie
zapyta
ć
.
- Wiem - odburkn
ą
ł.
- No i jak, podoba ci si
ę
? - Przygl
ą
dałem mu si
ę
z bliska. Miał
bardzo jasne włosy, z jednym kosmykiem opadaj
ą
cym a
ż
na plecy.
- E tam, co tu jest do podobania - wzruszył ramionami. - Nawet
telewizora nie mamy w pokoju. Zanudz
ę
si
ę
chyba na
ś
mier
ć
! - Podniósł
kamyk i próbował pu
ś
ci
ć
nim kaczk
ę
po wodzie, ale nic mu z tego nie
wyszło.
- Chod
ź
my st
ą
d - powiedział Olek i wyci
ą
gn
ą
ł w
ę
dk
ę
.
Nie patrz
ą
c na Kub
ę
, ruszyli
ś
my przez szuwary. Olek prowadził. Nie
mówili
ś
my nic do siebie, tylko skr
ę
cili
ś
my w pole, a potem przez
miedz
ę
w las.
Ju
ż
na nas czekali.
- Szkoda,
ż
e oni nic nie mówi
ą
... - szepn
ą
ł Olek.
Stali koło spróchniałego pnia, w zielonej po
ś
wiacie, a ich długie
włosy falowały na wietrze. U
ś
miechali si
ę
do nas szeroko, kłaniali
si
ę
w milczeniu i wykonywali swoimi czterema r
ę
kami jakie
ś
dziwne
znaki.
- Czasem si
ę
boj
ę
,
ż
e nas zaczaruj
ą
- wychrypiałem.
125
- Gdyby chcieli, ju
ż
dawno by to zrobili - uspokajał mnie Olek.
- Zamieni
ą
nas w szczury albo w jeszcze co
ś
gorszego - rzuciłem
złowieszczo.
Jeden z Zielonych poruszył si
ę
niespokojnie i nagle opu
ś
cił trzy
r
ę
ce, jedn
ą
celuj
ą
c wprost na mnie.
- Przesta
ń
ple
ść
trzy po trzy - zapiszczał.
D
ź
wi
ę
k, który wydawał, przypominał troch
ę
piszczałk
ę
, a troch
ę
głos
jakiego
ś
ptaka. Ze strachu schowałem si
ę
za Olka.
- Dlaczego do tej pory nic nie mówili
ś
cie? - spytał po chwili mój
brat.
- Nie znali
ś
my waszego j
ę
zyka - przyznał ten sam,
co poprzednio. - Musieli
ś
my si
ę
nauczy
ć
. Ja zawsze ucz
ę
si
ę
najszybciej - pochwalił si
ę
.
- Drugi! - pisn
ą
ł nast
ę
pny z Zielonych, a po chwili kolejni meldowali
si
ę
, jakby to były jakie
ś
zawody sportowe, a oni wła
ś
nie dobiegli do
mety.
Las wypełnił si
ę
ich ptasimi okrzykami. Gdzie
ś
za nimi trzasn
ę
ła
gał
ą
zka i blask latarki przedarł si
ę
przez zaro
ś
la.
- Schowajcie si
ę
! - krzykn
ą
łem, ale ju
ż
tylko spróchniały pie
ń
jarzył
si
ę
w ciemno
ś
ciach zielonym blaskiem.
126
- r\tO miał si
ę
schowa
ć
? - koło nas znów stał Kuba.
- Nie twoja sprawa! - zdenerwował si
ę
Olek. - Przesta
ń
nas
szpiegowa
ć
!
Chłopiec bawił si
ę
latark
ą
, rzucaj
ą
c to krótkie, to długie błyski na
korony drzew.
- Jak chcesz, mały - powiedział do mnie - to dam ci latark
ę
. Tylko mi
powiedz, kto miał si
ę
schowa
ć
.
A
ż
poczerwieniałem z oburzenia. Próbował mnie przekupi
ć
.
- Zabieraj si
ę
ze swoj
ą
latark
ą
! - krzykn
ą
ł Olek, zanim sam zd
ąż
yłem
odpowiedzie
ć
.
- Ani my
ś
l
ę
- wykrzywił si
ę
paskudnie. - Las jest dla wszystkich. - I
zbli
ż
ył si
ę
do zielonego pnia. - Wiecie, co si
ę
tak
ś
wieci? - spytał.
Wymienili
ś
my z Olkiem porozumiewawcze spojrzenia.
- To próchno - powiedział Kuba. - Próchno w nocy daje takie
ś
wiatło.
- Kopn
ą
ł w pie
ń
i nagle wrzasn
ą
ł przera
ź
liwie. Jego stopa, jeszcze
przed chwil
ą
obuta, była teraz naga, a du
ż
y palec puchł dosłownie w
oczach. - Co si
ę
stało z moim adidasem? - j
ę
kn
ą
ł.
- Masz jeszcze jednego - zachichotał Olek. - Mo
ż
esz spróbowa
ć
kopn
ąć
drugim.
- I tak z jednego niewielki po
ż
ytek - dodałem.
127
- Zobaczycie, powiem tacie! - chlipn
ą
ł chłopak i poku
ś
tykał do domu.
LJOSC długo nic si
ę
nie działo, a potem kolejno zacz
ę
li wyłazi
ć
z
pnia, jeden za drugim. Jak zwykle u
ś
miechni
ę
ci machali r
ę
kami i
kłaniali si
ę
nisko, zupełnie jakby widzieli si
ę
nie wiadomo kiedy.
-
Ś
mieszna historia z tym butem... - zacz
ą
ł Olek. - Ale on miał min
ę
!
- O czym mówisz? - spytał jeden z Zielonych.
Olek opowiedział, co si
ę
przed chwil
ą
zdarzyło, i popatrzył po nich z
niedowierzaniem.
- Przecie
ż
to wy zrobili
ś
cie - wtr
ą
ciłem.
Zieloni zacz
ę
li macha
ć
r
ę
kami, a
ż
zrobił si
ę
taki wiatr,
ż
e szyszki
wirowały w powietrzu. Sko
ń
czyli równie nagle, wszyscy razem, jak na
komend
ę
.
- Chyba jednak nie my - pisn
ą
ł który
ś
.
Oni pewnie porozumiewaj
ą
si
ę
mi
ę
dzy sob
ą
za pomoc
ą
r
ą
k, pomy
ś
lałem.
Jak u nas głuchoniemi.
- Ale to było bardzo dziwne - upierał si
ę
Olek. - Normalnie buty tak
nie znikaj
ą
.
Poczułem nagle,
ż
e sosnowe szpilki kłuj
ą
mnie w stopy.
128
§
\ *?
W
•i
V i
\B
- Moje trampki... - wyszeptałem i zrobiło mi si
ę
przykro. - Oddajcie
mi - poprosiłem. - S
ą
mi potrzebne.
I ju
ż
stałem w trampkach, jakby nigdy nic.
- Dlaczego to robicie? - spytał Olek, ale wtedy znów snop
ś
wiatła
rozdarł ciemno
ś
ci i na polan
ę
wszedł Kuba ze swoim tat
ą
.
Zieloni znikn
ę
li, tak jak poprzednio.
- Podobno dziej
ą
si
ę
tu jakie
ś
cuda - powiedział m
ęż
czyzna i
u
ś
miechn
ą
ł si
ę
do nas. Był miły, zupełnie inny ni
ż
my
ś
lałem. - To
jest ten zaczarowany pieniek? - spytał.
Kuba kiwn
ą
ł głow
ą
, a jego tata zamachn
ą
ł si
ę
i kopn
ą
ł odstaj
ą
c
ą
z
lewej strony kor
ę
. Został nadal w butach, za to znikn
ę
ła mu jedna
nogawka spodni. Wygl
ą
dało to tak
ś
miesznie,
ż
e zacz
ę
li
ś
my chichota
ć
i
wcale nie mogli
ś
my przesta
ć
. A razem z nami
ś
miał si
ę
Kuba.
- A widzisz? Wcale nie zmy
ś
lałem! - cieszył si
ę
podskakuj
ą
c, a ja
pomy
ś
lałem sobie,
ż
e mo
ż
e on nie jest taki zły, tylko troch
ę
samotny.
- Kurcz
ę
blade... - zdziwił si
ę
tato, przypatruj
ą
c si
ę
gołej łydce.
Obszedł pieniek dookoła, od czasu do czasu rzucaj
ą
c
szyszkami. Ale szyszki, jak to szyszki, jedne odbijały si
ę
od niego i
padały w jakiej
ś
odległo
ś
ci, inne tu
ż
obok, ale nic si
ę
specjalnego
nie działo.
130
- Kurcz
ę
blade... - powtórzył i spojrzał na nas pytaj
ą
co. - Od dawna
to si
ę
dzieje? - spytał.
Pokr
ę
cili
ś
my głowami.
- Tato, oni co
ś
wiedz
ą
, tylko nie chc
ą
o tym mówi
ć
- wtr
ą
cił Kuba.
- Ju
ż
pó
ź
no. Musimy i
ść
- powiedział Olek i wzi
ą
ł mnie za r
ę
k
ę
.
- Poczekajcie, pójdziemy razem. - M
ęż
czyzna z chłopcem ruszyli za
nami.
Po drodze próbowali nas wypytywa
ć
, ale nic im nie powiedzieli
ś
my.
r
- Z-\Q si
ę
stało - szepn
ą
ł Olek, kiedy le
ż
eli
ś
my w łó
ż
kach. - Teraz
ju
ż
si
ę
nie odczepi
ą
od tego miejsca, zobaczysz. To si
ę
szybko
rozniesie. B
ę
d
ą
tam łazi
ć
, gapi
ć
si
ę
, kopa
ć
w pieniek tak długo, a
ż
si
ę
rozpadnie.
- To co mo
ż
emy zrobi
ć
? - spytałem.
- Nic - powiedział. - Bo my wła
ś
ciwie nic nie wiemy - dodał.
miał racj
ę
. Nast
ę
pnego dnia po południu przyjechał z miasta drugi
samochód, du
ż
o wi
ę
kszy, i wysiadło z niego trzech panów i jedna pani.
Porozmawiali chwil
ę
z Kub
ą
i jego tat
ą
, a potem zacz
ę
li nas szuka
ć
,
ale my zaszyli
ś
my si
ę
w sianie.
131
- Wiesz co? - spytał Olek. - Oni tam zaraz pojad
ą
. A my... - zaj
ą
kn
ą
ł
si
ę
.
Zrozumiałem w lot. Wyskoczyli
ś
my ze stodoły i pobiegli
ś
my na skróty,
przez pole kapusty i kłuj
ą
ce
ś
ciernisko.
- Chcieli
ś
my was uprzedzi
ć
... - wysapał Olek. Chocia
ż
nikogo na
polanie nie było, czuli
ś
my wyra
ź
nie ich
obecno
ść
. Nagle zerwał si
ę
wiatr, jakby wiele niewidzialnych r
ą
k
porozumiewało si
ę
mi
ę
dzy sob
ą
.
- Nie pokazujcie si
ę
lepiej - dodałem. - Zaraz tu b
ę
d
ą
. Przysiedli
ś
my
z Olkiem pod d
ę
bem. Słyszeli
ś
my warkot
samochodu, jak si
ę
zbli
ż
a, przedziera wyboist
ą
dró
ż
k
ą
, coraz bli
ż
ej i
bli
ż
ej. Kiedy wjechał, przestraszyłem si
ę
nagle, chocia
ż
nic si
ę
nie
stało.
- O, tu jeste
ś
cie... - Tata Kuby przyjrzał nam si
ę
uwa
ż
nie. - To ci
chłopcy, o których wam mówiłem - wyja
ś
nił całej reszcie.
- Nie chcieliby
ś
cie z nami porozmawia
ć
? - spytała pani, ale
pokr
ę
cili
ś
my głowami i czekali
ś
my, co b
ę
dzie dalej.
- Pieniek jak pieniek - wzruszył ramionami jeden z panów. Teraz, w
ci
ą
gu dnia, wygl
ą
dał rzeczywi
ś
cie zupełnie zwyczajnie,
nawet nie
ś
wiecił, i przez chwil
ę
miałem nadziej
ę
,
ż
e mo
ż
e nic si
ę
nie stanie.
Najpierw zbli
ż
ył si
ę
do pnia pan w koszuli w krat
ę
.
132
- Na wszelki wypadek zało
ż
yłem stare buty i połatane spodnie -
za
ż
artował, a wszyscy gruchn
ę
li
ś
miechem.
Kopn
ą
ł pie
ń
i z jego koszuli zostały tylko r
ę
kawy i kołnierzyk.
Zaległa cisza. Przestali si
ę
ś
mia
ć
i patrzyli po sobie ze strachem w
oczach, a pani cofn
ę
ła si
ę
najdalej, jak mogła.
- A widzicie? - triumfował tata Kuby. - Nie chcieli
ś
cie nam
wierzy
ć
... No co, kto nast
ę
pny chce spróbowa
ć
?
- Musimy go ostro
ż
nie wykopa
ć
. I razem z ziemi
ą
zawie
źć
do
laboratorium - zaproponowała pani.
- Zobaczymy, czy nam nie zje łopaty... - mrukn
ą
ł pan z w
ą
sami i wbił
j
ą
obok pnia.
Ale nic si
ę
nie stało. Wtedy wszyscy powyci
ą
gali z samochodu
narz
ę
dzia i wzi
ę
li si
ę
do pracy.
Wiatr to przycichał, to si
ę
wzmagał, a my siedzieli
ś
my pod d
ę
bem jak
przyro
ś
ni
ę
ci i trzymali
ś
my si
ę
za r
ę
ce, jakby mogło to komu
ś
w czym
ś
pomóc.
Pie
ń
le
ż
ał na boku,
ś
ciskaj
ą
c korzeniami buł
ę
ziemi.
- Spróbujmy jeszcze raz - zaproponował pan z w
ą
sami i po chwili stał
tylko w slipkach i jednej skarpetce.
- Koniec
ś
wiata... - zachichotała pani, a panowie podnie
ś
li ostro
ż
nie
pie
ń
i przenie
ś
li do baga
ż
nika.
133
LGGWI(c) zd
ąż
yli ruszy
ć
, kiedy to zobaczyli
ś
my. Ksztaft samochodu
zacz
ą
ł si
ę
zmienia
ć
, jakby był z gumy.
- Zaczekajcie! - krzykn
ą
łem, ale widocznie nie było mnie słycha
ć
.
Samochód toczył si
ę
szybciej i szybciej, a my biegli
ś
my za nim.
Najpierw jeden jego bok rozwiał si
ę
jak dym, potem drugi. Patrzyli
ś
my
z zapartym tchem, jak znikaj
ą
koła i dach, a pasa
ż
erowie biegn
ą
po
drodze w popłochu, ubrani coraz bardziej sk
ą
po. Pie
ń
le
ż
ał po
ś
rodku.
- Uciekajmy st
ą
d! - krzykn
ę
ła pani, ale droga przed nimi te
ż
zacz
ę
ła
znika
ć
, jakby zwijana na niewidzialn
ą
szpulk
ę
.
Przypomniałem sobie swoje trampki, jak znikn
ę
ły, a potem pokazały
si
ę
, ale teraz nic nie wracało i nagle zrozumiałem,
ż
e je
ś
li czego
ś
nie zrobi
ę
, mo
ż
e nagle zosta
ć
sam pie
ń
i nic wi
ę
cej.
- Przesta
ń
cie, prosz
ę
! - wyszeptałem, wyobra
ż
aj
ą
c sobie Zielonych,
jakby stali tu
ż
obok. - Ta droga jest tu potrzebna,
i w ogóle wszystko jest potrzebne... Oni dadz
ą
wam spokój, tylko
przesta
ń
cie... - Wcale nie byłem pewien, czy na pewno tak b
ę
dzie, ale
miałem nadziej
ę
.
Na moment
ś
wiat zamarł bez ruchu, jakby kto
ś
zrobił zdj
ę
cie i
przygl
ą
dał mu si
ę
z namysłem. A potem droga zacz
ę
ła
134
błyskawicznie rozwija
ć
si
ę
przed nami jak chodnik, a samochód
stopniowo wyłania
ć
z nico
ś
ci.
- Udało si
ę
, udało!!! - krzyczałem,
ś
ciskaj
ą
c Olka. - Wystarczy ich
tylko poprosi
ć
- tłumaczyłem gor
ą
czkowo. - Oni nie s
ą
ź
li, tylko nie
lubi
ą
,
ż
eby si
ę
do nich wtr
ą
ca
ć
i robi
ć
im na zło
ść
.
Tata Kuby podszedł do mnie i zajrzał mi w oczy.
- Kto: oni? - spytał, a kiedy uciekłem wzrokiem, westchn
ą
ł ci
ęż
ko. -
Powinni
ś
my odwie
źć
ten pieniek na miejsce, tak?
- Tak - kiwn
ą
ł głow
ą
Olek.
- Szkoda,
ż
e nie chcecie nam pomóc. - Pani z samochodu wygl
ą
dała na
obra
ż
on
ą
. - To mo
ż
e mie
ć
wielkie znaczenie naukowe.
- To przecie
ż
oni nie chc
ą
, nie my - zaprotestowałem gwałtownie.
- Małe zielone ludki? - W głosie pana z resztkami koszuli na
grzbiecie wyczułem kpin
ę
.
- Nie takie znowu małe... - sykn
ą
łem, ale Olek poci
ą
gn
ą
ł mnie
ostrzegawczo za sweter i od razu nabrałem wody w usta.
Panowie poszeptali co
ś
mi
ę
dzy sob
ą
, a potem wsiedli do samochodu i
odjechali. Pieniek został na
ś
rodku drogi. Koło niego sterczał Kuba z
głupi
ą
min
ą
.
- Chciałbym z wami zosta
ć
- poprosił.
135
- Na razie musimy go odnie
ść
. - Olek pogładził chropowaty pie
ń
.
coraz pó
ź
niej. Niedługo zacznie
ś
wieci
ć
, pomy
ś
lałem, czuj
ą
c na
plecach miły dreszczyk. Ale nie zacz
ą
ł.
- Odeszli... - szepn
ą
łem. - Wszystko przez ciebie! - rzuciłem si
ę
na
Kub
ę
. Nawet si
ę
nie bronił.
Było cicho, spokojnie i bardzo ciemno.
- To cisza przed burz
ą
- powiedział Olek. - Lepiej wracajmy.
LjGSZCZ b
ę
bnił jak oszalały, grzmoty dudniły, a błyskawice
rozdzierały niebo tu
ż
nad naszym domem.
Patrzyli
ś
my, jak roz
ś
wietlaj
ą
stodoł
ę
, czerwony samochód Olka i
jeszcze co
ś
- co zbli
ż
ało si
ę
do nas coraz szybciej, a
ż
przysiadło na
parapecie okna.
To byli oni. Z ich długich włosów
ś
ciekała woda, a r
ę
ce wirowały w
obł
ę
dnym ta
ń
cu.
- Odchodzicie? - spytałem ze
ś
ci
ś
ni
ę
tym gardłem.
- Tak - pisn
ę
li chórem, u
ś
miechn
ę
li si
ę
po swojemu i ukłonili
grzecznie.
- Tak mało o was wiemy... - szepn
ą
ł Olek.
136
- Ich wystarczy poprosi
ć
... - przypomniałem sobie, ale oni zamachali
tylko znów r
ę
kami, jakby na znak protestu i zacz
ę
li znika
ć
. -
Poczekajcie chwil
ę
! - zawołałem. - Kuba tak chciał was zobaczy
ć
...
- Wszyscy chc
ą
nas zobaczy
ć
! - krzykn
ą
ł ptasio ostatni
z Zielonych i stopił si
ę
z przelatuj
ą
c
ą
błyskawic
ą
. - Wła
ś
nie o to
chodzi! - dobiegło z ciemno
ś
ci i deszcz powoli ustał.
Powiał wiatr i na niebo wtoczył si
ę
ksi
ęż
yc jak pomara
ń
cza. W
ę
drowały
po nim zielone cienie albo tylko tak mi si
ę
zdawało. W ka
ż
dym razie
było ju
ż
po wszystkim i to było troch
ę
smutne, ale i troch
ę
nie, bo
przecie
ż
jutro zdarzy si
ę
co
ś
nowego. Na pewno.
Wła
ś
nie o to chodzi, zabrzmiały mi w uszach ich ostatnie słowa i
u
ś
miechn
ą
łem si
ę
, obejmuj
ą
c poduszk
ę
.
V
137
Afryka
M 3.1 CJ OS 13. wisiała na trzepaku, a jej ko
ń
ski ogon tarzał si
ę
w piachu.
- Długo tak wisisz? - spytałem.
- Trzy godziny i dwana
ś
cie minut.
Zauwa
ż
yłem,
ż
e nie ma zegarka i zaraz to powiedziałem. Zeskoczyła na
ziemi
ę
i popatrzyła na mnie spod nastroszonej grzywki.
- Gdyby
ś
mi nie przeszkodził - sykn
ę
ła - pobiłabym rekord trzepaka.
- A jaki jest rekord?
- Cztery dni i trzy noce. To był pan dozorca - ci
ą
gn
ę
ła dziewczynka,
patrz
ą
c na mnie wyzywaj
ą
co. - Nie masz poj
ę
cia, jak było przez ten
czas brudno na klatce schodowej. Jego
ż
ona przychodziła pod trzepak i
prosiła,
ż
eby zszedł, przynosiła mu nawet zup
ę
, a on nic. Jadł tylko
suche bułki i gruszki. Moja mama te
ż
go prosiła,
bo chciała wytrzepa
ć
dywan, ale odesłał j
ą
na s
ą
siednie podwórko.
- Ty to zmy
ś
lasz... - westchn
ą
łem z podziwem. - Ja bym tak nie umiał.
- Wcale nie zmy
ś
lam - oburzyła si
ę
Małgosia i ruszyła w stron
ę
domu.
- Poczekaj... Jak chcesz, zabior
ę
ci
ę
do Afryki - powiedziało mi si
ę
nagle.
139
Oczy Małgosi zaokr
ą
gliły si
ę
ze zdumienia.
- No ju
ż
dobrze - wzruszyła ramionami. - Troch
ę
dałam si
ę
nabra
ć
.
- Jak mi nie wierzysz, chod
ź
ze mn
ą
. To całkiem niedaleko - dodałem
pospiesznie.
Popatrzyła na mnie z uwag
ą
.
- Pod warunkiem,
ż
e wrócimy przed kolacj
ą
. Moja mama nie lubi, jak
si
ę
spó
ź
niam.
N clSZG miasteczko nie jest du
ż
e. Ma rynek, od którego odchodz
ą
ulice
z małymi domkami, a na ko
ń
cu jednej ulicy wybudowano kilka
czteropi
ę
trowych bloków. I my tam mieszkamy. Dalej jest tylko zakład
fryzjerski "Złota szczotka", stacja benzynowa, no i rozwidlenie dróg.
Szli
ś
my wła
ś
nie w tamt
ą
stron
ę
, a ja zastanawiałem si
ę
, co zrobi
ć
dalej. Małgosia zerkała na mnie i u
ś
miechała si
ę
pod nosem. Wtedy
zobaczyłem drogowskaz. Stał jakby nigdy nic, na skrzy
ż
owaniu: "Afryka
- 2 km".
Co
ś
podobnego, pomy
ś
lałem. I jeszcze raz: co
ś
podobnego. A Małgosia
powiedziała to gło
ś
no i popatrzyła na mnie z podziwem. Droga była
brukowana kocimi łbami. Po obu jej stronach rosły
ś
liwy.
Zatrzymali
ś
my si
ę
,
ż
eby nazbiera
ć
troch
ę
owoców, ale zaraz
140
rozległo si
ę
za naszymi plecami wesołe tr
ą
bienie i pisk hamulców.
To był autobus. Pomalowany w szkock
ą
krat
ę
. Cał
ą
przedni
ą
szyb
ę
zasłaniał napis: "Afryka". Zastanawiałem si
ę
wła
ś
nie, jak mo
ż
na
prowadzi
ć
z zasłoni
ę
t
ą
szyb
ą
, kiedy w drzwiach stan
ą
ł Pan Kierowca.
Ubrany był w spódniczk
ę
w szkock
ą
krat
ę
w tych samych kolorach co
autobus, w sandały i porozci
ą
gany czarny sweter.
- Dzie
ń
dobry! - przywitał si
ę
. - Idziecie mo
ż
e do Afryki?
Przytakn
ę
li
ś
my.
- Mog
ę
was podwie
źć
- zaproponował.
Nie mieli
ś
my biletów ani pieni
ę
dzy, ale zachwycił si
ę
moj
ą
kraciast
ą
chustk
ą
do nosa, wi
ę
c mu j
ą
podarowałem.
- Ładnie pasuje, prawda? - przykładał chustk
ę
na zmian
ę
do spódniczki
i do autobusu.
- Prawda - przyznali
ś
my bez przekonania, a Pan Kierowca wyja
ś
nił
pospiesznie: - Mój tatu
ś
, podobnie jak ja, był Szkotem. A Szkoci
lubi
ą
kraty i chodz
ą
w spódniczkach.
- To jest autobus pana taty? - spytała Małgosia i nie czekaj
ą
c na
odpowied
ź
dodała: - Mój tatu
ś
te
ż
wczoraj kupił sobie autobus. Tylko
ż
e nie umie prowadzi
ć
.
- Zupełnie jak ja! - ucieszył si
ę
Pan Kierowca.
- W takim razie lepiej b
ę
dzie, je
ż
eli pójdziemy na piechot
ę
.
141
Dwa kilometry to niedaleko. Chustk
ę
mo
ż
e pan sobie zatrzyma
ć
-
mówiłem jak nakr
ę
cony,
ś
ci
ą
gaj
ą
c Go
ś
k
ę
ze stopni.
- Ja jad
ę
- zaprotestowała stanowczo.
- Przecie
ż
słyszała
ś
,
ż
e nie umie prowadzi
ć
... - sykn
ą
łem.
- Na pewno jest zdolny i szybko si
ę
nauczy. - Małgosia rozgl
ą
dała si
ę
z zachwytem po wn
ę
trzu autobusu. - Chod
ź
, zobacz, co on tu wozi! -
zawołała.
W
ś
rodku pi
ę
trzyły si
ę
walizy i paczki. Z tyłu stał rower, wepchni
ę
ty
cz
ęś
ciowo w ponton, wida
ć
te
ż
było narty, na których dyndały buty z
ły
ż
wami do jazdy figurowej na lodzie.
- Po co pan to wzi
ą
ł? - spytałem. - Przecie
ż
w Afryce jest gor
ą
co.
- Tak mawiaj
ą
- zgodził si
ę
, siadaj
ą
c za kierownic
ą
. - Ale nie
uwierz
ę
, póki si
ę
nie przekonam. A je
ś
li si
ę
oka
ż
e,
ż
e jest inaczej?
Wol
ę
wozi
ć
na wszelki wypadek wszystko, co mo
ż
e mi si
ę
przyda
ć
.
jak burza. Autobus podskakiwał na kocich łbach, a po obu stronach
migały
ś
liwy. Czułem si
ę
troch
ę
nieswojo.
- Jak pan mo
ż
e prowadzi
ć
z zasłoni
ę
t
ą
przedni
ą
szyb
ą
?! - zawołałem,
przekrzykuj
ą
c warkot silnika.
- Boj
ę
si
ę
szybko
ś
ci! - odkrzykn
ą
ł. - Jak tylko odsłoni
ę
szyb
ę
, mam
zawroty głowy!
142
Przyhamował nagle i Małgosia spadła prosto w jakie
ś
dziwne rury,
poł
ą
czone z workiem. Zaj
ę
czało przera
ź
liwie.
- Słysz
ę
,
ż
e próbujecie gry na kobzie - ucieszył si
ę
Szkot, zatrzymał
autobus i otworzył drzwi.
- Ju
ż
dojechali
ś
my? - Gosia próbowała wypl
ą
ta
ć
si
ę
z rur.
- Nie - pokr
ę
cił głow
ą
. - Ale musz
ę
was nauczy
ć
kilku szkockich
ta
ń
ców.
Najpierw demonstrował, jak si
ę
gra, a potem zacz
ą
ł bardzo szybko
przebiera
ć
nogami i kazał nam robi
ć
to samo. Dopiero kiedy
przedrobili
ś
my pi
ęć
razy dookoła autobusu, pozwolił nam wsi
ąść
z
powrotem. Tym razem nie ujechali
ś
my daleko, bo koła zacz
ę
ty kr
ę
ci
ć
si
ę
w miejscu. Silnik kilka razy prychn
ą
ł, kichn
ą
ł i zgasł.
Wy SI (c)O 11S my wszyscy razem. Droga urywała si
ę
gwałtownie, a
kocie łby gin
ę
ły w piachu. Jak okiem si
ę
gn
ąć
rozci
ą
gała si
ę
pustynia.
Nad nami powiewał wesoło transparent: "Witamy w Afryce", po pustyni
kroczyły dostojnie wielbł
ą
dy z Beduinami na grzbietach, a przy
transparencie stał ostrzy
ż
ony na je
ż
a m
ęż
czyzna, obwieszony aparatami
fotograficznymi. Był w czarnym garniturze, białej koszuli i krawacie.
- Witamy, witamy... -
ś
ciskał nam dłonie. - Mo
ż
e pami
ą
tkowe powitalne
zdj
ę
cie? Prosz
ę
bardzo, prosz
ę
- zach
ę
cał. - Ustawcie
143
si
ę
ładnie. Najlepiej b
ę
dzie według wzrostu. Tu, pod transparentem. -
Zanim zd
ąż
yli
ś
my si
ę
u
ś
miechn
ąć
, zdj
ę
cie było zrobione, a Pan w
Garniturze ju
ż
nas ustawiał na tle autobusu. - A teraz na
wielbł
ą
dzie. - Zwijał si
ę
jak w ukropie.
- Zapakowałem gdzie
ś
własnego wielbł
ą
da - Szkot wszedł
do autobusu i zacz
ą
ł nerwowo przerzuca
ć
paczki. - Nie widzieli
ś
cie go
czasami? Mo
ż
na go łatwo pozna
ć
, bo mój był bez Beduina. Beduina nie
pakowałem, na pewno.
Pan w Garniturze zacz
ą
ł si
ę
troch
ę
niecierpliwi
ć
.
- Prosz
ę
nie przedłu
ż
a
ć
- powiedział surowo. - Ju
ż
i tak b
ę
dzie was
to kosztowało niezł
ą
sumk
ę
. - I zapisał co
ś
w notesie.
Spojrzałem z przestrachem na Małgosi
ę
, ale ona nie zwracała na mnie
uwagi. Podeszła do siedz
ą
cego na wielbł
ą
dzie Beduina, który zajadał
co
ś
z przytroczonej do siodła kanki.
- Po
ż
yczy nam pan wielbł
ą
da do zdj
ę
cia? - spytała.
- Bedobebrze - kiwn
ą
ł głow
ą
.
- On powiedział,
ż
e dobrze - przetłumaczyłem Małgosi. - To jest po
bedui
ń
sku.
- Ach, tak... - Spojrzała na mnie z podziwem i u
ś
miechn
ę
ła si
ę
ś
licznie.
Beduin zlazł z wielbł
ą
da, ale szedł ci
ą
gle obok, raz po raz si
ę
gaj
ą
c
ły
ż
k
ą
do kanki.
144
- Bechcebecie betrobech
ę
bebubedybeniu? - spytał.
- Pyta, czy chcemy troch
ę
budyniu - przetłumaczyłem, a Małgosia
oblizała si
ę
,
ż
e owszem.
Budy
ń
był czekoladowy z sokiem i pomy
ś
lałem sobie,
ż
e to był dobry
pomysł przyprowadzi
ć
tu Małgosi
ę
.
si
ę
teraz... - Pan w Garniturze rzucił nam pod nogi stert
ę
białych
prze
ś
cieradeł. Wida
ć
było na nich przystemplowane numerki z pralni. -
Do zdj
ę
cia na wielbł
ą
dzie - wyja
ś
nił.
- Mamy zało
ż
y
ć
prze
ś
cieradła? - zdziwiłem si
ę
, rozwijaj
ą
c pierwsze z
brzegu. Było pozszywane bokami i miało dziur
ę
na głow
ę
.
- To s
ą
burnusy, młody człowieku! - oburzył si
ę
Pan w Graniturze. -
Burnusy!
Powrzucali
ś
my je na nasze ubrania, a potem Beduin wsadził nas po
kolei na grzbiet wielbł
ą
da - najpierw Małgosi
ę
, a potem mnie.
Trzymałem j
ą
mocno,
ż
eby nie spadła.
- Jeste
ś
my w Afryce - szepn
ą
łem jej do ucha.
Chciała si
ę
do mnie odwróci
ć
, ale fotograf zacz
ą
ł krzycze
ć
,
ż
eby si
ę
nie wierci
ć
, tylko zrobi
ć
przyjemny wyraz twarzy. A potem rozległ si
ę
trzask i znów byli
ś
my na ziemi.
- Teraz rachuneczek - Pan w Garniturze po
ś
linił ołówek,
145
na wielbł
ą
dzie rozło
ż
ył wielk
ą
płacht
ę
papieru i ju
ż
chciał zacz
ąć
pisa
ć
, gdy zwierz
ę
wstało i oddaliło si
ę
spokojnie z papierem na
grzbiecie. - Chyba b
ę
d
ę
musiał podliczy
ć
w pami
ę
ci - zdecydował,
otrzepuj
ą
c na wszelki wypadek z piasku bose stopy,
ż
eby mu było
łatwiej dodawa
ć
. - Trzy uj
ę
cia, stroje, jeden raz zwierz
ę
luzem,
drugi wierzchem - liczył szybko - to by było około czterystu
pi
ęć
dziesi
ę
ciu tysi
ę
cy pi
ę
ciuset dwudziestu dwóch złotych. - Sapn
ą
ł z
wysiłku i dodał: - Płatne z góry.
- Co to znaczy? - spytałem cichutko.
- To znaczy, zanim dostaniesz zdj
ę
cia - wyja
ś
nił równie cicho Szkot,
wycofuj
ą
c si
ę
chyłkiem do autobusu.
- Zapłacimy z góry jutro - powiedziałem zdecydowanie. Na wszelki
wypadek wzi
ą
łem Małgosi
ę
za r
ę
k
ę
. Małymi
kroczkami, jakby nigdy nic, sun
ę
li
ś
my w
ś
lad za Panem Kierowc
ą
.
- Mo
ż
e by
ć
jutro - zgodził si
ę
od razu fotograf, a my przestali
ś
my
si
ę
cofa
ć
.
- Zobacz... - szepn
ę
ła Małgosia.
Na niewielkiej wydmie wyrósł zakład fryzjerski "Złota szczotka".
- l TZ0CIGZ on jest zupełnie gdzie indziej - pomy
ś
lałem gło
ś
no.
Przygl
ą
dali
ś
my mu si
ę
z uwag
ą
. To był ten sam zakład, który stał
146
\
\
\
\
\.
przy rozwidleniu dróg za naszym miasteczkiem. Nawet szyld był tak
samo przekrzywiony, a okno lekko p
ę
kni
ę
te.
- Co to znaczy: gdzie indziej? - na ganku ukazał si
ę
Pan Fryzjer.
- Nigdy si
ę
nie jest gdzie indziej, ni
ż
si
ę
jest, to chyba logiczne?
Próbowałem si
ę
nad tym zastanowi
ć
, ale było za gor
ą
co.
- To mo
ż
e ja skorzystam z okazji i si
ę
ostrzyg
ę
? - spytała Małgosia.
- Prosz
ę
bardzo - zgodził si
ę
. - Tu s
ą
no
ż
yczki, a tam lustro
- pokazywał, rozkładaj
ą
c le
ż
ak.
- My
ś
lałam,
ż
e to pan b
ę
dzie strzygł - zdziwiła si
ę
.
- Ja jestem bardzo dobrze ostrzy
ż
ony i nie zamierzam zmienia
ć
fryzury. - Pan Fryzjer, rozwalony na le
ż
aku, wystawiał twarz
do sło
ń
ca.
- Nie
ś
cinaj włosów, co? - poprosiłem Małgosi
ę
.
- Dobrze, ale pod warunkiem,
ż
e skombinujesz co
ś
do picia - zgodziła
si
ę
szybko.
Ncl rlOryZOnCIG, w blasku zachodz
ą
cego sło
ń
ca, sun
ę
ła karawana
wielbł
ą
dów. Czułem pod trampkami rozgrzany piasek. Pan Fryzjer
drzemał spokojnie, a obok le
ż
aka stał kiosk z napojami.
- Jego tu nie było - powiedziałem, przecieraj
ą
c oczy.
148
- Fryzjera? - spytała t
ę
ga Pani w Niebieskim Fartuchu. - Ale
ż
byt! -
Machn
ę
ła r
ę
k
ą
, oganiaj
ą
c si
ę
od os. - Lec
ą
do soku - wyja
ś
niła. - Ale
panienka chciała si
ę
chyba czego
ś
napi
ć
? Je
ś
li tak, prosz
ę
si
ę
decydowa
ć
. Nie nale
ż
y robi
ć
tłoku.
- Przecie
ż
tu oprócz nas nikogo nie ma - zdziwiła si
ę
Małgosia,
wyci
ą
gaj
ą
c r
ę
k
ę
po szklank
ę
.
- W ka
ż
dej chwili mo
ż
e nadci
ą
gn
ąć
karawana wielbł
ą
dów - powiedziała
pani. - Beduini na ogół pij
ą
sodow
ą
z sokiem,
a wielbł
ą
dy czyst
ą
. A wy, jak
ą
wolicie?
- Z sokiem, ale nie mamy pieni
ę
dzy - westchn
ę
ła Małgosia. Pani
roze
ś
miała si
ę
tylko, jakby
ś
my powiedzieli co
ś
ś
miesznego
i nalała dwie pełne szklanki. A potem jeszcze cztery. Pili
ś
my,
pili
ś
my i nie udawało nam si
ę
zaspokoi
ć
pragnienia.
- Lepiej b
ę
dzie, je
ś
li napijecie si
ę
w domu. - Pani wydawała si
ę
troch
ę
zniecierpliwiona. - Macie niedaleko. Czy ten autobus
w kratk
ę
to czasem nie wasz?
Autobus stał na brzegu pustyni i migał
ś
wiatłami.
o zakładzie fryzjerskim, o kiosku i o tym,
ż
e zupełnie nie mogli
ś
my
si
ę
napi
ć
, a Pan w Garniturze wzruszył ramionami.
- To była fatamorgana - burkn
ą
ł.
149
- Czyli co
ś
takiego, co pojawia si
ę
na pustyni, a nie istnieje
naprawd
ę
. Tylko wydaje nam si
ę
,
ż
e to jest - zacz
ą
łem tłumaczy
ć
, a
Małgosia kolejny raz popatrzyła na mnie z podziwem.
- Wszystko mo
ż
e si
ę
pokaza
ć
. Wszystko - dodał Pan
w Garniturze. - Co si
ę
chce i czego si
ę
bardzo nie chce. To zale
ż
y.
Ale ja nie zapuszczałem si
ę
nigdy w gł
ą
b pustyni. Moje miejsce jest
tutaj, pod transparentem. Mo
ż
e wi
ę
c naprawd
ę
jest tam gdzie
ś
jaki
ś
zakład fryzjerski i kiosk, ale w
ą
tpi
ę
.
Pan Kierowca mrugn
ą
ł w nasz
ą
stron
ę
.
- Na nas ju
ż
czas - powiedział.
Pomachali
ś
my na po
ż
egnanie Afryce, Beduinom, wielbł
ą
dom i Panu w
Garniturze.
- Pami
ę
tajcie,
ż
e nale
ż
y mi si
ę
czterysta tysi
ę
cy... - zacz
ą
ł, ale
dalsze jego słowa zagłuszył warkot silnika.
Ruszyli
ś
my ostro tyłem.
- Nie b
ę
dzie pan zawracał? - Czułem,
ż
e lekko kr
ę
ci mi si
ę
w głowie.
Po obu stronach drogi p
ę
dziły za nami
ś
liwy, autobus trz
ą
sł si
ę
na
kocich łbach i zanim doczekałem si
ę
odpowiedzi, stali
ś
my na znajomej
krzy
ż
ówce.
- Mo
ż
e zata
ń
czymy na po
ż
egnanie? - zaproponował Szkot.
- Dobrze! - ucieszyła si
ę
Małgosia.
150
Wirowali
ś
my wokół autobusu coraz szybciej, a
ż
w ko
ń
cu opadli
ś
my
zm
ę
czeni na traw
ę
.
- Ale fajny taniec... - wydyszałem.
- Wcale nie było słycha
ć
, kiedy odjechał - westchn
ę
ła z
ż
alem
Małgosia i wsun
ę
ła do buzi dojrzał
ą
ś
liwk
ę
.
- Zobacz... - pokazałem na niebo. Z ziemi biegła w gór
ę
t
ę
cza. A po
niej sun
ę
ło co
ś
znajomego. Coraz wy
ż
ej i wy
ż
ej. Wprost
w chmury. - Do Szkocji jest daleko - wyja
ś
niłem. - Pewnie pojechał na
skróty.
- A ty mówiłe
ś
,
ż
e nie umiesz zmy
ś
la
ć
. - Małgosia u
ś
miechn
ę
ła si
ę
ś
licznie i popatrzyła na mnie z podziwem. Je
ś
li nie pomyliłem si
ę
w
rachunkach, ju
ż
pi
ą
ty raz tego popołudnia.
•I i --.
Pokój do wynaj
ę
cia
/
i U Kan IG do drzwi było niecierpliwe i troch
ę
zbyt gło
ś
ne.
- Kto tam? - spytałem dr
żą
cym głosem.
- Hipopotam - usłyszałem po drugiej stronie głos mojego kolegi Jarka.
Otworzyłem drzwi i od razu chciałem je zatrzasn
ąć
, ale było ju
ż
za
pó
ź
no. Poruszał si
ę
szybciej, ni
ż
mo
ż
na si
ę
tego spodziewa
ć
po jego
tuszy. Kto? - spytacie. No, jak to kto? Przecie
ż
si
ę
przedstawił!
- Dddlaczczego uudajjesz ggłos Jjarka? - wyj
ą
kałem z trudem.
- Jakiego Jarka? - zdziwił si
ę
hipopotam.
- Mojego przyjaciela. - Troch
ę
przestałem si
ę
ju
ż
trz
ąść
. Hipopotam
wygl
ą
dał na dobrze wychowanego.
- Nie miałem przyjemno
ś
ci pozna
ć
- odpowiedział. - Mam na imi
ę
Feliks. Czy mógłbym zobaczy
ć
pokój? - spytał.
- Czyj pokój? - Ze zdenerwowania przest
ę
powałem z nogi na nog
ę
. Ach,
ta mama, czy musiała akurat wyj
ść
w takiej chwili?!
Hipopotam spojrzał na mnie swoimi bardzo małymi oczkami i sapn
ą
ł z
irytacj
ą
.
- Mam tu ogłoszenie. Z gazety. Pokój do wynaj
ę
cia. Warunki wobec
kandydata: samotny, schludny, niepal
ą
cy, bez skłonno
ś
ci do
alkoholu... Wszystkie spełniam, ka pe wu? A teraz prowad
ź
mnie
wreszcie, bo strasznie ciasno w tym korytarzu.
153
Zaprowadziłem hipopotama do pokoju rodziców, bo w ogóle mamy tylko
dwa, a ja swojego nie zamierzałem wynajmowa
ć
. Podszedł do okna i
wyjrzał.
- Widok na ulic
ę
. Ruchliw
ą
- dodał. - Spaliny, kurz, hałas, jednym
słowem, dno. Mógłbym ci
ę
poprosi
ć
o misk
ę
wody?
- Je
ż
eli chce si
ę
pan... je
ż
eli chcesz si
ę
umy
ć
, łazienka jest...
- Nie chc
ę
si
ę
umy
ć
! - przerwał mi, tupi
ą
c łapami, a
ż
mieszkaj
ą
ca pod
nami s
ą
siadka zacz
ę
ła wali
ć
szczotk
ą
w sufit. - Pi
ć
mi si
ę
chce, to
wszystko - dodał po chwili ju
ż
spokojniej.
Zadzwoni
ę
do tatusia, pomy
ś
lałem i wybiegłem spiesznie z pokoju. On
ju
ż
b
ę
dzie wiedział, co robi
ć
.
Sekretarka powiedziała,
ż
e tatu
ś
ma narad
ę
i spytała, czy to co
ś
wa
ż
nego. Nie wiedziałem, czy wizyta hipopotama jest bardzo wa
ż
na czy
nie, ale skoro miał u nas zamieszka
ć
na stałe, to chyba tatu
ś
powinien co
ś
zdecydowa
ć
.
- Tak - szepn
ą
łem, bo nie chciałem,
ż
eby hipopotam słyszał moj
ą
rozmow
ę
.
- Mów wyra
ź
niej! - poprosiła sekretarka. - Stało si
ę
co
ś
?
- Nie, ale chc
ę
porozmawia
ć
z tatusiem - powiedziałem gło
ś
niej.
W drzwiach pokoju stan
ą
ł Feliks i przygl
ą
dał mi si
ę
z ironicznym
u
ś
mieszkiem.
154
w
- Zamiast da
ć
mi wody, jak o to prosiłem, namawiasz si
ę
za moimi
plecami. A poza tym w ogłoszeniu nie było słowa
o
ż
adnym tatusiu.
- Halo? Co si
ę
dzieje? - rozległ si
ę
w słuchawce głos tatusia.
- Nic, tylko... przyszedł hipopotam i... -j
ą
kałem, wij
ą
c si
ę
pod
spojrzeniem
ś
widruj
ą
cych oczek.
- Ile razy mówiłem ci,
ż
eby
ś
mi nie przeszkadzał w pracy! Naprawd
ę
,
a
ż
tak ci si
ę
nudzi? -Tatu
ś
był na mnie zły.
Musiałem mie
ć
dziwn
ą
min
ę
, bo Feliks wyci
ą
gn
ą
ł łap
ę
po słuchawk
ę
.
Podałem mu j
ą
bez słowa.
- Halo? Dzie
ń
dobry panu - powiedział grzecznie. - Ja w sprawie
pokoju do wynaj
ę
cia.
Nie wiem, co odpowiedział tatu
ś
, ale Feliks oznajmił stanowczo,
ż
e
wcale nie nazywa si
ę
Jarek i ani mu w głowie
ż
adne dowcipy. A potem
ju
ż
nic nie mówił, bo tatu
ś
przerwał rozmow
ę
.
- Wygl
ą
da na to,
ż
e twój ojciec nie wierzy w hipopotamy - westchn
ą
ł i
poczłapał do pokoju.
A ja powlokłem si
ę
nala
ć
mu wody do picia.
Kiedy ju
ż
zaspokoił pragnienie, przysiadł na kanapie. J
ę
kn
ę
ły
spr
ęż
yny.
Ż
eby tylko czego
ś
nie rozwalił, pomy
ś
lałem. Wszystko b
ę
dzie
na mnie.
- A teraz powiedz mi to i owo o sobie - poprosił. - W ogło-
156
szeniu mowy nie było o
ż
adnych dzieciach. Nie mog
ę
decydowa
ć
si
ę
na
kota w worku.
- Kota nie mamy, ale mamy psa. A wła
ś
ciwie suczk
ę
. Mamusia poszła
wła
ś
nie z ni
ą
do weterynarza, bo ma zapalenie uszu... - zacz
ą
łem.
- Kto? Twoja mama? - Feliks miał kłopoty z koncentracj
ą
.
- Oj, co
ś
ty! - obruszyłem si
ę
. - Mufka!
- Jaka rasa? - Hipopotam podło
ż
ył sobie pod łeb poduszk
ę
. Widziałem,
ż
e czuje si
ę
coraz swobodniej.
- Pudel - powiedziałem. - Prawie - u
ś
ci
ś
liłem po chwili. - Prawie
pudel.
- Nic z tego - zaprotestował stanowczo. - Nie lubi
ę
miesza
ń
ców. Pudli
zreszt
ą
te
ż
nie. B
ę
dziecie musieli wybiera
ć
: albo ja, albo on.
- Ona, suczka - wybrałem bez wahania. - Czy teraz ju
ż
sobie
pójdziesz? - Czułem,
ż
e zabrzmiało to niemiło, ale miałem na jutro
zadane lekcje i mamusia prosiła,
ż
ebym odrobił,
zanim wróci.
- Jeszcze nie. - Hipopotam pokr
ę
cił wielkim łbem. - Rozumiem,
ż
e
telewizor miałbym do swojej wył
ą
cznej dyspozycji? - spytał,
naciskaj
ą
c guzik pilota. W programie był wła
ś
nie film rysunkowy.
Obejrzeli
ś
my go sobie razem, a potem Feliks przyciskał ró
ż
ne
157
guziczki i pokazywało si
ę
za ka
ż
dym razem co innego i bardzo mu si
ę
to podobało. - Bo je
ś
li ten telewizor byłby mój, to mo
ż
e mógłbym si
ę
zgodzi
ć
na suczk
ę
- zawahał si
ę
i spojrzał na mnie.
- Telewizor jest wspólny - powiedziałem stanowczo. - I ten pokój te
ż
jest wspólny. Mamusi, tatusia, Mufki i troch
ę
mój te
ż
.
- O, co to, to nie! - Hipopotam zerwał si
ę
z kanapy i zacz
ą
ł mi
wymachiwa
ć
przed nosem gazet
ą
. - Tu jest napisane czarno na białym...
- Rozwin
ą
ł jedn
ą
ze stron i sylabizował powoli: - Samodzielny pokój
samotnemu... i tak dalej... jak ju
ż
ci mówiłem, warunki spełniam,
wynajmie wdowa. I adres. Mowy tu nie ma
o
ż
adnej rodzinie ani suczce!
- Poka
ż
ten adres... - za
ś
witała mi nadzieja. - No tak! -
wykrzykn
ą
łem po chwili. - Pomyliłe
ś
pi
ę
tra! Nad nami mieszka
rzeczywi
ś
cie... - zacz
ą
łem, ale Feliks stał ju
ż
przy drzwiach.
- Zdaje si
ę
,
ż
e straciłem troch
ę
czasu - mrukn
ą
ł pod nosem. Nie
wydawał mi si
ę
teraz taki uprzejmy jak na pocz
ą
tku. Pewnie mu ju
ż
nie
zale
ż
ało.
- Ja te
ż
! - przypomniałem, ale nie wiem, czy mnie dosłyszał. Pi
ą
ł si
ę
po nie o
ś
wietlonych schodach w gór
ę
.
- Pierwsze drzwi po prawej! - krzykn
ą
łem.
158
trafił, gdzie trzeba. I chocia
ż
nigdy potem go nie widziałem, na
moim suficie pojawiły si
ę
du
ż
e rysy. Wdowa udawała,
ż
e mieszka sama,
chocia
ż
przecie
ż
to
ż
aden wstyd wynaj
ąć
pokój hipopotamowi.
Szczególnie gdy jest samotny, schludny i bez nałogów.