Strona 1
„Bić kurwy i złodziei”, czyli program dla Polski z perspektywy Mostu Poniatowskiego
2013-05-13 20:53:01
http://www.patriota.pl/index.php/dzieje-narodowe/biae-plamy/591-przewrot-majowy?tmpl=component&print=1&layout=defa...
poniedziałek, 13 maja 2013 11:38 PD
Historia ta jest niekompletna, dopóki
niedost
ę
pne
s
ą
akta
konwentów
maso
ń
skich (Jacques Bainville)
„Bi
ć
kurwy i złodziei”, czyli program dla Polski z perspektywy Mostu Poniatowskiego
Ocena u
ż
ytkowników:
/ 0
Słaby
Ś
wietny
Oce
ń
Tags:
Białe plamy
|
Dzieje narodowe
Pocz
ą
wszy od maja 1923 r., gdy prezydent powierzył misj
ę
tworzenia gabinetu Wincentemu Witosowi, władz
ę
sprawowała koalicja ludowo-
endecka. Rz
ą
dy Chjeno-Piasta atakowane były przez formacje lewicowe, za spraw
ą
których, jak pisał Witos „odgrzano star
ą
piosenk
ę
o
reakcji, która knuje zamach na demokracj
ę
, a ludno
ś
ci zamierza wydrze
ć
jej prawa i z powrotem na zawsze ujarzmi
ć
. Ponadto z istniej
ą
cym
przy władzy centroprawicowym układem politycznym kojarzony był cz
ę
sto równie
ż
doskwieraj
ą
cy społecze
ń
stwu w pierwszej połowie lat
dwudziestych kryzys gospodarczy. W tym okresie nast
ą
pił znacz
ą
cy spadek płac realnych, które jeszcze w pocz
ą
tkach 1922 odpowiadały
płacom z 1914 roku, za
ś
pod koniec roku wynosiły ju
ż
zaledwie 86,4 % tej warto
ś
ci. Podobnie w kolejnym roku „realna warto
ść
płacy
robotniczej uległa wielkim wahaniom, zale
ż
nie od tempa spadku warto
ś
ci pieni
ą
dza, dochodz
ą
c w pa
ź
dzierniku 1923 r. do 61% poziomu z
kwietnia tego roku, by pó
ź
niej zreszt
ą
znów wzrosn
ąć
”. Coraz wi
ę
ksze niezadowolenie społecze
ń
stwa spowodowało pojawienie si
ę
tendencji
do zmiany istniej
ą
cego stanu rzeczy, wyra
ż
onych w skierowanych do piłsudczyków słowach: „Bójcie si
ę
Boga, panowie, zróbcie raz w Polsce
porz
ą
dek. Przecie
ż
narodowa demokracja szaleje i prowadzi społecze
ń
stwo do coraz gł
ę
bszej demoralizacji. Dlaczego nie bierzecie władzy w
swoje r
ę
ce, a
ż
eby raz zrobi
ć
z t
ą
endecj
ą
porz
ą
dek”.
W tych okoliczno
ś
ciach piłsudczycy umiej
ę
tnie wykorzystywali antyrz
ą
dowe nastroje i jak zanotował Władysław Grabski „udawały si
ę
do Sulejówka delegacje z ró
ż
nych cz
ęś
ci kraju,
wzywaj
ą
c byłego Naczelnika Pa
ń
stwa, by wzi
ą
ł w swoje r
ę
ce wszystko i zarz
ą
dził po swojemu. Mo
ż
na oczywi
ś
cie powiedzie
ć
, ze delegacje te były sztucznie organizowane.
Zapewne,
ż
e miały one pewn
ą
swoj
ą
organizacj
ę
, ale
ś
wiadczyły one o fermencie od dołu id
ą
cym i oczekuj
ą
cym od Józefa Piłsudskiego słowa i czynu”. Manifestacje robotnicze
stawały si
ę
aren
ą
bratania si
ę
robotników i
ż
ołnierzy, a tłum wznosił okrzyki na cze
ść
Piłsudskiego. Jest to ocena pokrywaj
ą
ca si
ę
z tym, co odnotował w swoich pami
ę
tnikach Maciej
Rataj, u którego czytamy o „bezpo
ś
rednim udziale piłsudczyków w rozp
ę
taniu najczarniejszej demagogii, przygotowuj
ą
cej czynne wyst
ą
pienia”. Wszystkie te głosy niezadowolenia
dochodziły do pozostaj
ą
cego od dłu
ż
szego czasu w dobrowolnym odosobnieniu marszałka, który wraz z upływem kolejnych miesi
ę
cy zaczynał powoli przemy
ś
liwa
ć
nad powrotem
do czynnej polityki. W dniu 4 stycznia 1925 r. Rataj zanotował „Opowiadał mi p. Skrzy
ń
ski o wizycie, jak
ą
mu zło
ż
ył przed kilku dniami Piłsudski. Odgra
ż
ał si
ę
Piłsudski,
ż
e we
ź
mie si
ę
do roboty politycznej i do nast
ę
pnego Sejmu wprowadzi 300 swoich posłów, wystawiwszy do wyborów »program negatywny«. »Na czym polega ten program?« »Bi
ć
k…y i
złodziei«”.
***
Gdy 12 maja 1926 r. Piłsudski wczesnym popołudniem dotarł na Prag
ę
nakazał wstrzymanie marszu. Przekonany,
ż
e demonstracja da po
żą
dany efekt i dojdzie do dymisji gabinetu
Witosa udał si
ę
około godz. 17:00 na most Poniatowskiego na zainicjowane przez prezydenta spotkanie. Marszałkowi towarzyszyli płk Wienawa Długoszowski, gen. Orlicz-Dreszer i
ppłk Stamirowski. Optymizm Piłsudskiego okazał si
ę
niewspółmierny do tego, z czym przyszło mu si
ę
zmierzy
ć
, gdy powolny dotychczas jego naciskom Wojciechowski maj
ą
c za
sob
ą
poparcie rz
ą
du i cz
ęś
ci wojskowych wykazał postaw
ę
nieprzejednan
ą
. Relacjonuj
ą
c to spotkanie prezydent zanotował,
ż
e „nadjechało auto z Piłsudskim i paru oficerami. Zbli
ż
ył
si
ę
on sam do mnie, powitałem go słowami: stoj
ę
na stra
ż
y honoru wojska polskiego – co widocznie wzburzyło go, gdy
ż
uchwycił mnie za r
ę
kaw i zduszonym głosem powiedział –
No, no! Tylko nie w ten sposób! – strz
ą
sn
ą
łem jego r
ę
k
ę
i nie dopuszczaj
ą
c do dyskusji: – Reprezentuj
ę
tutaj Polsk
ę
,
żą
dam dochodzenia swych pretensji na drodze legalnej,
kategorycznej odpowiedzi na odezw
ę
rz
ą
du. – Dla mnie droga legalna zamkni
ę
ta”. Jan Rzepecki wspominał,
ż
e na zako
ń
czenie spotkania, gdy rozmówcy rozchodzili si
ę
nie
doszedłszy do porozumienia, „Piłsudski jeszcze powiedział jakby ponawiaj
ą
c poprzednie
żą
danie: »Panie prezydencie! Niech mnie Pan pu
ś
ci! Nic Panu nie b
ę
dzie«. Na to
Wojciechowski odpowiedział uderzaj
ą
c lask
ą
w jezdni
ę
: »to nie o mnie chodzi, tylko o Polsk
ę
«.” Rozmowy zako
ń
czyły si
ę
fiaskiem i od tego momentu Piłsudski zdał sobie spraw
ę
,
ż
e
wkroczył na drog
ę
, z której nie ma ju
ż
odwrotu. W
ś
wietle dost
ę
pnych
ź
ródłowych
ś
wiadectw za niemal pewn
ą
uzna
ć
nale
ż
y hipotez
ę
, i
ż
do momentu rozmowy z Wojciechowskim
marszałek z perspektyw
ą
zbrojnego starcia si
ę
nie liczył. Tote
ż
decyzja – mog
ą
ca wszak oznacza
ć
pocz
ą
tek wojny domowej – nie mogła mu przyj
ść
, i nie przyszła, łatwo. Plany
tryumfalnego wkroczenia do stolicy, na czele wojska, rami
ę
przy ramieniu z prezydentem, legły w gruzach. Drog
ę
nale
ż
ało otwiera
ć
sił
ą
.
Relacja z 12 maja 1926 r. por. Henryka Pi
ą
tkowskiego, dowódcy batalionu Oficerskiej Szkoły Piechoty – Warszawa, Most Poniatowskiego. Rozmowa Piłsudskiego
z Prezydentem Stanisławem Wojciechowskim.
„Gdy przyszedłem na wiadukt prowadz
ą
cy do mostu, [...] zameldowałem si
ę
u Prezydenta jako dowódca szpicy. Prezydent wydał mi osobi
ś
cie rozkaz: „Ma pan porucznik
zamkn
ąć
most i nikogo do miasta nie wpu
ś
ci
ć
”. Odpowiedziałem: „Rozkaz, Panie Prezydencie” i ustawiłem dwa lkm-y na miejscu, rozsypuj
ą
c cz
ęść
podchor
ąż
ych w tyralier
ę
,
cz
ęś
ci
ą
za
ś
usun
ą
łem tłum, który zebrał si
ę
na wiadukcie koło Prezydenta.
[...] W pewnej chwili zobaczyłem, jak od strony Pragi zbli
ż
ył si
ę
samochód [...] Wysiadł [z niego] marszałek Piłsudski w swym bł
ę
kitnym, marszałkowskim mundurze. [...]
Podszedłszy do Prezydenta, zasalutował i zacz
ą
ł do niego mówi
ć
. Pierwszych zda
ń
nikt zdaje si
ę
nie słyszał. [...]
Kiedy podeszli
ś
my bli
ż
ej, widziałem i słyszałem nast
ę
puj
ą
c
ą
scen
ę
. Marszałek, trzymaj
ą
c lew
ą
r
ę
k
ę
w kieszeni spodni, praw
ą
r
ę
k
ę
poło
ż
ył na klapie narzutki Prezydenta i
gł
ę
bokim głosem z akcentem pro
ś
by mówił: „Panie Prezydencie, niech mnie Pan przepu
ś
ci”. Na to Prezydent odpowiedział: „Nie mog
ę
, Panie Marszałku, tu chodzi o Polsk
ę
”.
Na to Marszałek: „Ale
ż
, Panie Prezydencie, wła
ś
nie dlatego,
ż
e chodzi tu o Polsk
ę
, ja tam musz
ę
i
ść
– niech mnie Pan przepu
ś
ci! Zar
ę
czam Panu,
ż
e ani Panu nic si
ę
nie
stanie, ani tym
ż
ołnierzom (tu wskazał na nas) nic si
ę
nie stanie, niech mnie Pan przepu
ś
ci”. Prezydent Wojciechowski stukn
ą
wszy lask
ą
o bruk powiedział dobitnie: „Nie, nie
mog
ę
, Panie Marszałku!”.
Wówczas Marszałek wło
ż
ył praw
ą
r
ę
k
ę
do kieszeni, a lew
ą
wyj
ą
wszy uchwycił Prezydenta za klap
ę
narzutki i, jakby odsuwaj
ą
c go na bok, ruszył ku wojsku. Min
ą
ł szpic
ę
i
podszedł do mjr. Porwita i kpt. Rzepeckiego i rozmawiał chwil
ę
z nimi. Nie uzyskawszy ich zgody na wpuszczenie do stolicy, zbli
ż
ył si
ę
do małej kolumny podchor
ąż
ych
starszego rocznika, stanowi
ą
cych obsług
ę
lkm-ów. [...]
Kiedy to spostrzegłem, skoczyłem mi
ę
dzy Marszałka a tych podchor
ąż
ych starszego rocznika i krzykn
ą
łem: „Kordon w poprzek mostu, nie przepu
ś
ci
ć
Pana Marszałka!”. Za
ś
kpt. Franciszek Paj
ą
k zakomenderował: „Ładuj bro
ń
!”. Chocia
ż
podchor
ąż
owie mieli ju
ż
bro
ń
naładowan
ą
, trzasn
ę
li zamkami karabinów. Wówczas Marszałek uchwycił mnie za
przegub prawej r
ę
ki i rzekł: „Có
ż
to, dziecko, do mnie b
ę
dziesz strzelał?”. Patrz
ą
c Marszałkowi w oczy odpowiedziałem: „Tak jest, Panie Marszałku! Mam rozkaz Pana
Prezydenta i jeszcze jeden krok, a ka
żę
strzela
ć
!”. Widziałem twarz Marszałka tu
ż
przy swojej. Był blady. Oczy miał obwiedzione czerwonymi obwódkami i du
ż
e zm
ę
czenie
przebijało z jego twarzy. Ale jeszcze nie rezygnował. Zwrócił si
ę
bezpo
ś
rednio do podchor
ąż
ych z zapytaniem: „Dzieci, nie przepu
ś
cicie mnie?”. Kilka głosów podchor
ąż
ych
odezwało si
ę
: „Nie, Panie Marszałku, mamy taki rozkaz Pana Prezydenta”.
[...] Potem Prezydent w towarzystwie adiutantów odjechał samochodem.
Marszałek odszedł od nas, cofaj
ą
c si
ę
par
ę
kroków w tył do północnej balustrady wiaduktu. Oparł si
ę
o ni
ą
plecami i chwil
ę
trwał w bezruchu zupełnie zgn
ę
biony i blady. Po
pewnym czasie jednak ockn
ą
ł si
ę
i rzekł: „Zostawiam wam tu Wieniaw
ę
. Nie postrzelajcie si
ę
. Ja tu jeszcze do was wróc
ę
”. Potem oddalił si
ę
, wsiadł do samochodu i odjechał
ku Pradze.
Warszawa, 12 maja 1926 r.
Strona 2
„Bić kurwy i złodziei”, czyli program dla Polski z perspektywy Mostu Poniatowskiego
2013-05-13 20:53:01
http://www.patriota.pl/index.php/dzieje-narodowe/biae-plamy/591-przewrot-majowy?tmpl=component&print=1&layout=defa...
[
Ź
ródło: Henryk Pi
ą
tkowski, Wspomnienia z „wypadków majowych” 1926 roku (i dyskusja na ten temat), „Bellona”1961, z. III.]
Relacja z 12 maja 1926 r. por. Henryka Pi
ą
tkowskiego, dowódcy batalionu Oficerskiej Szkoły Piechoty – Warszawa, ulica Bracka. Szar
ż
a szwole
ż
erów.
Na skrzy
ż
owaniu Nowego
Ś
wiatu i Alej Jerozolimskich zameldowałem si
ę
u ministra spraw wojskowych, który w stanie wielkiego podenerwowania dał mi rozkaz: „Zamknie
pan porucznik Aleje Jerozolimskie na wysoko
ś
ci ulicy Brackiej, gdzie w tej chwili jest kordon policji, dubluj
ą
c go kordonem wojska. [...] Je
ż
eli b
ę
d
ą
usiłowali przerwa
ć
kordon –
ma pan otworzy
ć
ogie
ń
! Ma pan strzela
ć
! Czy tylko mnie pan zrozumiał?". Zapewniłem pana ministra,
ż
e go rozumiem.
[...]
Wkrótce w gł
ę
bi ulicy Brackiej z kierunku placu Trzech Krzy
ż
y pojawił si
ę
pluton szwole
ż
erów, szykuj
ą
c si
ę
do szar
ż
y. W w
ą
skiej ulicy 20 koni szwole
ż
erów stanowiło gro
ź
n
ą
mas
ę
. Przez moment byłem zdezorientowany kierunkiem, z którego si
ę
pojawili, lecz gdy szwole
ż
erowie ruszyli z miejsca do szar
ż
y z pochylonymi lancami, po tej krótkiej chwili
wahania zakomenderowałem: „Pierwszy strzał w gór
ę
, drugi do nich. Ognia!”. Rozległy si
ę
strzały. Pierwsze z nich oddane w gór
ę
nic im nie zrobiły, gdy podchor
ąż
owie
oddawali drugi strzał – szwole
ż
erowie ju
ż
nas mijali.
Stałem na jezdni przy trotuarze i zobaczyłem szar
ż
uj
ą
cego na mnie szwole
ż
era. Dobyłem szabli,
ś
wiadom,
ż
e lancy szwole
ż
era w galopie nie sparuj
ę
. Ruszy
ć
si
ę
jednak nie
ś
miałem,
ż
eby swoim odruchem nie wywoła
ć
paniki w
ś
ród podchor
ąż
ych. Wszystko to działo si
ę
w ułamkach sekund i w ogromnym napi
ę
ciu. W momencie, kiedy szar
ż
uj
ą
cy
szwole
ż
er był w odległo
ś
ci kilkunastu kroków, podchor
ąż
y Bronisław
ś
elkowski wysun
ą
ł si
ę
przede mnie, przykl
ę
kn
ą
ł i strzelił. Szwole
ż
er spadł z konia zabity. Jednocze
ś
nie
podchor
ąż
owie stoj
ą
cy pod restauracj
ą
„Cristal” otworzyli ogie
ń
. Szwole
ż
erowie rozproszyli si
ę
, cz
ęść
rzuciła si
ę
w bok w Aleje Jerozolimskie w kierunku zachodnim, reszta za
ś
run
ę
ła w przedłu
ż
enie ulicy Brackiej w kierunku północno-zachodnim.
Sprawa była dla mnie jasna. Wychowywali
ś
my podchor
ąż
ych w posłusze
ń
stwie dla głowy pa
ń
stwa i w poszanowaniu Konstytucji i prawa. Teraz przyszło zdawa
ć
egzamin nam
– wychowawcom. W moim przekonaniu wyst
ą
pili
ś
my w obronie porz
ą
dku pa
ń
stwowego. Teraz o t
ę
ide
ę
rozpoczynała si
ę
walka. Miałem
ś
wiadomo
ść
,
ż
e oddaj
ą
c pierwsze
strzały ze strony Oficerskiej Szkoły Piechoty – broni
ę
tej idei.
Warszawa, 12 maja 1926 r.
[
Ź
ródło: Henryk Pi
ą
tkowski, Wspomnienia z „wypadków majowych” 1926 roku (i dyskusja na ten temat), „Bellona” 1961, z. III.]
Wincenty Witos, Prezydent Wojciechowski i Piłsudski [fragmenty Moich wspomnie
ń
]
Oczekiwany p. prezydent Wojciechowski zjawił si
ę
na posiedzeniu Rady Ministrów. Z oburzeniem i
ż
alem opowiadał o spotkaniu z Piłsudskim na mo
ś
cie Poniatowskiego, który
był z obu stron Wisły obsadzony przez wojska Piłsudskiego.
Pan prezydent przyszedł w asy
ś
cie oddziału szkoły podchor
ąż
ych, zaopatrzonych w karabiny maszynowe. Niektórzy oficerowie oddziałów Piłsudskiego salutowali, inni patrzyli
w ziemi
ę
, nie wiedz
ą
c jak si
ę
zachowa
ć
. Za kilka minut przybył Piłsudski,
żą
daj
ą
c rozmowy z prezydentem. Pan prezydent odpowiedział,
ż
e na rozmowy do niego nie przybył,
lecz wezwa
ć
go do posłusze
ń
stwa, zapytuje go wi
ę
c, czy si
ę
poddaje, czy nie? Piłsudski mówił co
ś
niejasno i cicho, a w ko
ń
cu o
ś
wiadczył,
ż
e dla niego droga legalna jest
zako
ń
czona. Po wydaniu rozkazu oddziałowi szkoły podchor
ąż
ych p. prezydent odjechał, zd
ąż
aj
ą
c do gmachu Prezydium Rady Ministrów.
Na posiedzeniu zabawił niewielk
ą
chwil
ę
, a przed odej
ś
ciem odezwał si
ę
głosem dono
ś
nym, zwracaj
ą
si
ę
do mnie: «Panie prezesie,
żą
dam, aby z buntownikami post
ą
piono
ostro, jak nakazuje prawo. Panów ministrów na ka
ż
dy wypadek zapraszam do siebie». Po jego odej
ś
ciu pomi
ę
dzy ministrami odezwało si
ę
gło
ś
ne sarkanie na zbyt
wspaniałomy
ś
lne zachowanie p. prezydenta wobec Piłsudskiego. Mo
ż
e zrobił on i nie najlepiej, ale nie mo
ż
na było ju
ż
tego odrobi
ć
.
Mimo szalej
ą
cej i coraz bli
ż
ej tocz
ą
cej si
ę
walki, do Prezydium Rady Ministrów przychodziło coraz wi
ę
cej rozmaitych ludzi, a przewa
ż
nie posłów. Mi
ę
dzy innymi przybyli: prof.
[Stanisław] Gł
ą
bi
ń
ski, posłowie: [Wojciech] Korfanty, [Edward] Dubanowicz, [Józef] Chaci
ń
ski, [Jan] Załuska, przynosz
ą
c informacje i wiadomo
ś
ci z miasta, staraj
ą
c si
ę
udziela
ć
rad i wskazówek.
Prezydent Wojciechowski jako najwy
ż
szy zwierzchnik sił zbrojnych wydał nast
ę
puj
ą
c
ą
odezw
ę
do
ż
ołnierzy wojsk polskich:
“
ś
ołnierze Rzeczypospolitej!
Honor i Ojczyzna to hasła, pod którymi pełnicie szczytna słu
ż
b
ę
pod sztandarami Białego Orła. Dyscyplina i bezwzgl
ę
dne posłusze
ń
stwo prawowitym władzom i dowódcom, to
najwa
ż
niejszy obowi
ą
zek
ż
ołnierski, na który składali
ś
cie przysi
ę
g
ę
. Wierno
ść
Ojczy
ź
nie, wierno
ść
Konstytucji, wierno
ść
legalnemu rz
ą
dowi jest warunkiem dotrzymania tej
przysi
ę
gi. Obowi
ą
zek ten przypominam wam,
ż
ołnierze, jako wasz najwy
ż
szy zwierzchnik i
żą
dam bezwzgl
ę
dnego wytrwania w wierno
ś
ci
ż
ołnierskiej. Tych, którzy o
obowi
ą
zku tym zapomnieli, wzywam i rozkazuj
ę
im natychmiast powróci
ć
na drog
ę
prawa i posłusze
ń
stwa mianowanemu przeze mnie ministrowi spraw wojskowych.
Prezydent Rzeczypospolitej: St. Wojciechowski
Prezes Rady Ministrów: Wincenty Witos
Minister Spraw Wojskowych: J.T. Malczewski, Gen. Dyw.
Równocze
ś
nie wyszło nast
ę
puj
ą
ce zarz
ą
dzenie:
Na mocy artykułu 124 Konstytucji, Rada Ministrów rozporz
ą
dziła o zawieszeniu praw obywatelskich na obszarze m.st. Warszawy, województwa warszawskiego, oraz
powiatów: siedleckiego i łukowskiego województwa lubelskiego. Na mocy tego rozporz
ą
dzenie zawieszone zostały: wolno
ść
osobista, nietykalno
ść
mieszka
ń
, wolno
ść
prasy,
tajemnica korespondencji, prawa koalicji, zgromadzania si
ę
i rozwi
ą
zywania stowarzysze
ń
przewidziane w artykułach 97, 100, 105, 106 i 108 Konstytucji. Szczegóły
rozporz
ą
dzenia wykonawczego, okre
ś
laj
ą
ce granice uprawnie
ń
wła
ś
ciwych władz, wyda minister spraw wewn
ę
trznych w porozumieniu z resortowymi ministrami.
Rozporz
ą
dzenie wchodzi w
ż
ycie z dniem ogłoszenia.”
My
ś
my pisali odezwy i wydawali rozporz
ą
dzenia, tymczasem z miasta i okolicy zacz
ę
ły nadchodzi
ć
coraz to bardziej niepokoj
ą
ce wiadomo
ś
ci. Okazało si
ę
,
ż
e niemal wszyscy
oficerowie Sztabu Generalnego nale
ż
eli do spisku, wbrew twierdzeniu ministra Malczewskiego. Rozkazów wydawanych przez niego albo wcale nie wykonywali, albo te
ż
znikali
z nimi, zanosili stronie przeciwnej i nie wracali wi
ę
cej. Gen. Malczewski starał si
ę
stan ten ukrywa
ć
, pogarszaj
ą
c przez to jeszcze sytuacj
ę
.
Znacznie trze
ź
wiej na t
ę
spraw
ę
patrzył szef sztabu gen. Kessler, ale nie był w stanie nic naprawi
ć
. W tych stosunkach Piłsudski był dokładnie poinformowany o ka
ż
dym
poruszeniu rz
ą
du i mógł te
ż
jego akcj
ę
z miejsca parali
ż
owa
ć
.
[
Ź
ródło: W. Witos, Moje wspomnienia, cz. 2, Warszawa 1990, s. 264-270.]